Sacerdoti Daniela Sara Midnight 01 Wizje Prolog Zapada noc Samotność mnie buduje Miłość mnie załamuje Nikt nie myśli, że coś takiego może go spotkać. ...
11 downloads
17 Views
1MB Size
Sacerdoti Daniela Sara Midnight 01 Wizje Prolog Zapada noc Samotność mnie buduje Miłość mnie załamuje Nikt nie myśli, że coś takiego może go spotkać. Nikt nie myśli o tym, że pewnego dnia stanie w deszczu na cmentarzu i spod morza czarnych parasoli będzie obserwować rodziców chowanych do ziemi. Rodziców, którzy już nigdy nie wrócą. Coś takiego mi się przytrafiło. Mówią, że to wypadek. Ale tylko ja znam prawdę. Stoję więc na brzegu wykopanej dla nich głębokiej dziury. Wiem, że zostali zamordowani, ale wiem także, że nikt, kompletnie nikt w to nie uwierzy. Nigdy nie porzucę walki, którą odziedziczyłam, która spadła na moje barki. Raczej dam się pogrzebać koło mamy i taty, moich odważnych rodziców, którzy żyli w zgodzie z dewizą rodziny Midnight: Nie pozwól im się panoszyć. Moi rodzice byli łowcami. Podobnie jak ich rodzice i dziadkowie. Wszyscy nasi przodkowie od setek lat idą za tym samym powołaniem. 2 Ja muszę pójść w ich ślady. Już tylko ja mogę dotrzymać obietnicy. Nie ma innych łowców oprócz mnie. Nazywam się Sara Midnight. 1
Czarna woda Czy mam pokutować za grzechy ojca? Upadnę tak jak on? Sara klęczała na zimnym chodniku przed dziewczyną mniej więcej w moim wieku, która wierzgając i jęcząc, próbowała wydostać się z uścisku Sary. Jej blada ze strachu twarz błyszczała w ciemności. Nagle zmieniła wyraz. Strach ustąpił miejsca furii, a z jej gardła wydobył się dziwny dźwięk. „No to ruszamy - pomyślała Sara. - Zaczyna się". Oczy dziewczyny robiły się coraz bardziej szare i zamieniały się w gejzery nienawiści. Skóra przybrała biały odcień, włosy zesztywniały, zaczęły się kruszyć i rozwiał je nocny wiatr, zostawiając łysą, poszarzałą czaszkę. Dłonie przybrały wygląd szponów, ubranie rozpadło się i odsłoniło papierową skórę i długie, cienkie kości. Koszmar. I to dosłownie. Dzięki temu snowi Sara wiedziała, kim się stała i gdzie ma szukać tej dziewczyny. Gdzie odnaleźć demona, który posiadł ciało i duszę, niszcząc ją doszczętnie. Podobnie jak wiele innych młodych kobiet. We śnie Sary demon krył się na placu zabaw i czyhał na ofiarę. Aż pojawiła się Lily. Sara wiedziała, że sen kazał jej iść i mimo strachu zapolować na tego stwora. Tak postąpiliby jej rodzice. Tylko że ona teraz działała sama. Już niemal dokonała się transformacja dziewczyny i demon chciał się uwolnić. Sara musiała działać szybko. Zamknęła oczy i zaczęła przywoływać
moc. „To mój pierwszy raz - myślała. - Zupełnie jak w snach". Przez kilka przeraźliwych sekund wydawało jej się, że nic się nie stanie. Bała się, że czarna woda, moc odziedziczona po ojcu, opuściła ją. Bała się, że jej ręce pozostaną zimne, że będzie bezbronna i że w mgnieniu oka z łowcy stanie się ofiarą. Powinnaś tu być! Powinnaś tu być i mnie uczyć! Ogarnęły ją żal i gniew, a wraz z nimi nadeszło wyzwolenie. Czarna woda wstąpiła w nią niepowstrzymanym strumieniem i w dłoniach poczuła gorąco. Z przerażeniem spojrzała w dół, jakby się bała zobaczyć ogień na dłoniach. Stworzenie skurczyło się od jej dotyku i wydało z siebie mrożący krew w żyłach zgrzyt. Jego skóra zaczęła się łuszczyć i rozpadać. Po mniej więcej minucie z demona została kałuża czarnej wody, zimnej tak bardzo, że jej dotknięcie sprawiało ból. Sara przysiadła na piętach i głęboko odetchnęła. Jakby ktoś zdjął jej z ramion ogromny ciężar. Z rozmarzeniem popatrzyła na swoje dłonie, nie chcąc uwierzyć w to, co się stało. W to, co się z niej wydostało. Od dawna wiedziała o czarnej wodzie. Wiedziała, że posiadał ją tata i że ona też ją będzie miała. Ale poczuć to naprawdę... To zupełnie coś innego. Coś jednocześnie fascynującego i przerażającego. Zadrżała od chłodnego wiatru. Była mokra od dziwnego, ciemnego płynu zwanego czarną wodą, ale istniało jeszcze coś. 5
Coś, czego nie potrafiła nazwać. Powoli, jakby w oszołomieniu, wytarła ręce o dżinsy. Była wyczerpana. Jej pierwsze łowy. To rodzice powinni ją na nie zabrać. Wszystko jej pokazać, pokierować nią. Ale za szybko zostali zamordowani. Była więc zdana tylko na siebie. Musiała się uczyć. I to szybko. A tyle razy prosiła rodziców, aby zaczęli z nią lekcje... - Kochanie, niedługo wracam. - Mama pochyliła się i pocałowała Sarę, która poczuła na policzku kosmyk jej włosów. Słabe światło lampy rozjaśniło delikatne rysy twarzy Anne i wywołało błysk brązowych oczu. Sara chciała wziąć mamę w ramiona, przytulić się i zatrzymać ją w domu, przy sobie. - Chcę iść z tobą... - Saro, kochanie, już o tym rozmawiałyśmy. To zbyt niebezpieczne. - Wiem! - powiedziała tak dobitnie, że na jej bladej twarzy pojawił się rumieniec. - Ale chcę być z tobą. Nie chcę zostawać sama... - Jesteś bezpieczna. Wiesz, że zadbaliśmy o to z tatą. Nic ci tu nie grozi. - Nie o to chodzi. Nie boję się o siebie... — zawahała się. Chciała powiedzieć: „Boję się, że nie wrócisz", ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Nie potrafiła wypowiedzieć swojego strachu. - Muszę się uczyć. Ja też jestem Midnight. Jeszcze nigdy nie używałam czarnej wody. Nie wiem, jak... - Przyjdzie na to czas. Obiecuję. Już niedługo. - Gdyby babcia żyła, wszystkiego by mnie nauczyła! Anne głęboko westchnęła. - Tak, ona by cię nauczyła. - A ty nie chcesz! 6
- Dosyć, Saro. Chronimy cię. Opóźniasz nasze wyjście. Do pokoju wszedł James, ojciec Sary. Patrzył stanowczym wzrokiem. Jego potężna sylwetka zasłoniła drzwi. Mówił tonem uniemożliwiającym jakąkolwiek dyskusję. Anne zawsze go słuchała. Zawsze. Czasami Sara zastanawiała się, czy jej mama w ogóle ma własną wolę. - Mamo...! - zawołała. Ale ona już poszła za Jamesem i nawet się nie odwróciła. Nasłuchując kroków swoich rodziców, zastanawiała się, czy kiedykolwiek otrzyma przynależne jej dziedzictwo. Czekała ją kolejna samotna noc. Pomyślała, co by było, gdyby nie wrócili. Ciekawiła ją czarna woda. - Przykro mi, Lily - szepnęła Sara do martwej dziewczyny na ziemi. To już przynajmniej ostatnia ofiara tego demona. Sara wstała. Sięgnęła po szalik, który spadł jej podczas wałki, i owinęła go wokół szyi. Jego biel kontrastowała z czernią płaszcza. Wiatr mierzwił jej długie, miękkie włosy. Odwróciła się i poszła do domu. Ostatni raz. Nazajutrz miała się spakować, zostawić za sobą dom, wspomnienia po rodzicach i wszystko, co znała, i zamieszkać z ciocią oraz wujem. Przekręciła klucz w zamku i weszła do środka. Zdjęła płaszcz i szalik, starannie powiesiła je na wieszaku, ułożyła dokładnie, jakby od tego wszystko zależało. Zdjęła również buty i ruszyła po drewnianym parkiecie nieskazitelnie czystego korytarza. Pochyliła się, żeby wytrzeć niewidoczną plamkę. Tak dla pewności. W kuchni zaczęła ścierać szmatką wszystkie powierzchnie, starając się
niczego nie przeoczyć. Była zmęczona, drżały jej ręce, ale musiała to zrobić. Po prostu musiała. 7 Zaczęło burczeć jej w brzuchu. Zgłodniała, ale wiedziała, że niczego nie będzie w stanie przełknąć. Żołądek ściśnięty od chwili śmierci rodziców nie pozwalał jej normalnie jeść. Na przywitanie wyszła Cień. Miękkim futrem powoli otarła się o jej nogę. Nie licząc jednej białej łapki, kotka była całkiem czarna i miała oczy w kolorze złotego bursztynu. Jakieś dwa lata temu Sara wróciła ze szkoły i zastała ją przy drzwiach. Była jeszcze malutka, ale miała niepokorne spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: „Będę z tobą mieszkać. Nie możesz mnie odrzucić". Sara otworzyła drzwi, a Cień weszła przez próg i od razu zaczęła zachowywać się jak u siebie w domu. Chodziła za Sarą dosłownie wszędzie i dlatego James zaproponował dla niej imię Cień Sary, które później zostało skrócone do Cień. Do kuchni wpadła ciocia Juliet w szlafroku i kapciach. - Saro, gdzieś ty była? Martwiłam się! - Na spacerze. Chciałam się przewietrzyć. - Sara odwróciła od niej wzrok. - Na spacerze? Jest po północy! Dziewczyna ją zlekceważyła. „Krnąbrna, nieposłuszna nastolatka" - pomyślała Juliet. Jakby brakowało jej zmartwień ze swoimi córkami, wzięła sobie na głowę tę niesforną, energiczną i wspaniałą dziewczynę. Bo w gruncie rzeczy Juliet uważała Sarę za wspaniałą. Sara o tym nie wiedziała, a ciotka nigdy jej o tym nie mówiła.
Jednak Juliet czuła się w obowiązku kierować Sarą, formować jej charakter i odpowiednio ją ukształtować. I dlatego ich relacje nie miały szans na przetrwanie. Bo Sara nie dawała sobą kierować, nie mówiąc już o kształtowaniu. Ciotka miała dobre serce i szczere zamiary. Nie rozumiała jednak Sary, tak jak nigdy nie rozumiała swojej siostry Anne. 8 - Nie wolno wałęsać się po nocach. Dobrze wiesz, że można spotkać złych ludzi. „Złych ludzi i wiele innych... złych rzeczy" — pomyślała Sara, pucując idealnie czysty stół kuchenny. Wróciły wspomnienia z polowania. Przerażona twarz Lily, straszne gorąco czarnej wody w dłoniach... „Tak już będzie przez całe życie. Sny i łowy. Aż pewnego dnia coś mnie dopadnie tak samo jak rodziców". Życie w snach to jej osobista tortura, przed którą nigdy nie będzie w stanie uciec. Zaczęły się, gdy skończyła trzynaście lat. Tak się zazwyczaj dzieje z dziewczętami w rodzinie Midnightów. Śniła o istotach dręczących, krzywdzących i zabijających niewinnych ludzi. Sama też pojawiała się w tych wizjach: czasami w charakterze świadka, a czasami — ofiary. Miała obowiązek spisywać w dzienniczku wszystkie sny z najdrobniejszymi szczegółami, aby potem rodzice wiedzieli, kto i gdzie będzie polował. Teraz rodzice odeszli i jej przypadł obowiązek interpretowania snów. To nigdy nie sprawiało trudności. Sny były szczegółowe, wyraźne i
wiarygodne. Ale po śmierci mamy i taty nastąpiła zmiana. Sny stały się nieprzewidywalne i niejednoznaczne. Zawarte w nich informacje były niejasne, a sytuacje - nierealne. Pojawiały się miejsca, których nawet nie potrafiła zlokalizować. Miejsca nie z tej ziemi. Czuła, że błądzi w ciemności. Miała do dyspozycji jedynie instynkt Midnightów. Osłabiony jednak przez żal i strach. - Dzięki Bogu niedługo wracasz do szkoły. Przyda się trochę normalności. O ile w ogóle można mówić o powrocie do normalności - dodała Juliet z autentycznym smutkiem. - Skoro już mieszkasz z nami, nie wolno ci wychodzić bez powiadomienia mnie, dokąd idziesz i kiedy wrócisz. 9 Sara ze złością rzuciła ścierką na drugą stronę kuchni. — Nie zamierzam tu mieszkać! To nie mój dom! Juliet popatrzyła na nią z czułością, ale Sara błędnie zinterpretowała to spojrzenie. Jej zdaniem była to litość, a ona nie umiała znieść tego uczucia. —Wiem, kochanie, wiem... — Juliet wyciągnęła rękę, aby położyć Sarze dłoń na ramieniu. Dziewczyna się odsunęła. —Tak mi przykro, że musisz przez to wszystko przechodzić. Szkoda, że nie możesz mieszkać u siebie w domu. Naprawdę szkoda. Ale rodzice zdecydowali, że dopóki nie skończysz osiemnastu lat, nie możesz mieszkać sama. I, szczerze mówiąc, zgadzam się z nimi. My się tobą zaopiekujemy. Innego wyjścia nie ma. Nie możesz sprzeciwiać się życzeniu rodziców. Straciłabyś dom, straciłabyś wszystko. Poza tym ostatnie życzenie trzeba spełnić...
Sara przewróciła oczami. Pomyślała o domu, o wspaniałej willi z szarego piaskowca. O swoim pokoju pomalowanym na srebrnoszary kolor, który lśnił w świetle księżyca i zachodzącego słońca... O długich firanach falujących na wietrze przy każdym otwarciu okna... O widoku na rozległy ogród i dalej na fioletowe wrzosowiska oraz dzikie wzgórza. O nieładzie w pokoju rodziców, gdzie wiecznie były porozrzucane ubrania i książki... Zawsze ją irytowało, gdy wchodziła do ich sypialni i widziała wszystko takie... n i e o p a n o w a n e . Pomyślała o toaletce z lustrem, przed którym mama czesała swoje długie, czarne włosy — które odziedziczyła po niej Sara. Dziewczyna wiele razy siadała przed lustrem i używała maminych perfum i kosmetyków. A przede wszystkim myślała o zamkniętej obecnie na głucho piwnicy. W tym tajnym pomieszczeniu Anne i James trzymali swój oręż, księgi i mapy, do których nikt nie miał dostępu. 10 Mama przechowywała tam też swoje zioła, kamienie, świeczki i wszystkie
sekretne przedmioty, które służyły jej do rzucania zaklęć i uroków. Jedną z takich rzeczy Sara miała teraz na szyi: mały, aksamitny woreczek z sosnowymi igłami, ząbkiem czosnku i różowym kwarcem. Amulet ochronny. „Im nie pomógł żaden amulet" - pomyślała z goryczą. Jak mogłaby się z tego wszystkiego wytłumaczyć, gdyby ktoś to tam znalazł? Jak miała się tego pozbyć? Zakopać w ogrodzie? Spalić w ognisku? Zamienić w popiół wszystko, czym żyli rodzice? Nie, Sara nie mogła do tego dopuścić. Musiała znaleźć jakiś sposób, żeby zamieszkać w swoim domu. - A właśnie - głos Juliet wyrwał ją z zamyślenia. — Wczoraj dzwonił twój kuzyn. - Kuzyn? - Tak, Harry. Dzwonił z Londynu. Nie znam go osobiście. Nie byłam na pogrzebie u twojego wuja. - Od lat ze sobą nie rozmawiali - odpowiedziała ściszonym głosem Sara. Wiele lat temu jej ojciec pokłócił się z bratem, chociaż Sara nigdy nie dowiedziała się o co. Parę lat po tej kłótni słyszała, że Steward i jego żona stracili życie, zostawiając Harry'ego, który wychowywał się gdzieś u dalekich krewnych w Nowej Zelandii. Chłopak miał wtedy piętnaście lat. Od czasu do czasu Anne i James dostawali od niego kartkę, ale nigdy nie czuli potrzeby utrzymywania z nim kontaktu. Sara podejrzewała, że kłótnia była szalenie poważna, skoro tak bardzo odsunęła od siebie braci Midnight. - W każdym razie mówił, żebyś sprawdziła pocztę. Saro, ty jesteś cała mokra! Co ci się stało?
- Padało. Na placu zabaw. - Byłaś w parku na placu zabaw? W środku nocy? 11 Sara głęboko westchnęła. - Jestem zmęczona. Wezmę prysznic i pójdę spać. - Nie jadłaś kolacji. Zjedz coś przynajmniej! Ale Sara już biegła schodami do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko. Przy jej nogach położyła się Cień. Sara uwielbiała, jak kotka przykładała jej do nosa swój różowy nosek i delikatnie łaskotała ją wąsami po policzku. - Teraz zostałyśmy same. Jesteśmy tylko my dwie - szeptała. Chciała się wykąpać. Powlokła się do łazienki. Cień wskoczyła na okienny parapet, aby zostać w bezpiecznej odległości od wody. Jej bursztynowe oczy lśniły w półmroku pokoju. Sara przymknęła powieki i pozwoliła, aby struga z prysznica zmywała z niej czarną wodę, adrenalinę i strach. Pół godziny później wyszła owinięta w ręcznik i z mokrymi włosami usiadła po turecku na łóżku. Starała się nie skotłować kołdry. Włączyła laptop. Miała jedną wiadomość. Cześć, Saro. Tu Twój kuzyn Harry. Pewnie mnie nie pamiętasz, bo spotkaliśmy się tylko raz, kiedy byłaś jeszcze małym dzieckiem. Nasi rodzice poróżnili się i od dawna ze sobą nie rozmawiali, ale w ostatnich miesiącach korespondowałem z wujkiem Jamesem. To straszne, że gdy zaczęliśmy się do siebie zbliżać, Twoi rodzice musieli odejść. Pewnie jest Ci piekielnie trudno.
Wiem, co tak naprawdę ich spotkało. Musimy porozmawiać. Wracam do Szkocji. Będzie mi miło, jeśli pozwolisz mi się u siebie na trochę zatrzymać. Pozdrawiam Harry 12 Sarze zamarło serce! On wie! A więc nie tyko ona ma świadomość, jak straszliwą śmiercią zginęli jej rodzice. Był jeszcze inny Midnight, z którym mogła podzielić się tym ciężarem. Może gdyby Harry został u niej, nie musiałaby wyprowadzać się z domu. Z poczuciem, że może zdarzyć się coś ważnego, Cień wskoczyła na łóżko, usiadła obok Sary i wpatrywała się w ekran. - Oczywiście, Harry - szepnęła, szybko poruszając palcami po klawiaturze. Oczywiście, że pozwolę ci się u mnie zatrzymać. - Uśmiechnęła się leciutko. To był pierwszy uśmiech od... Odkąd to się stało. Drogi Harry, wykopali mnie z domu, bo rodzice uznali, że nie mogę mieszkać w nim sama. Przyjedź jak najszybciej. Zostań aż do mojej osiemnastki © Sara Sara pogłaskała Cień po futerku. Chwilę później otrzymała nową wiadomość. jestem na lotnisku. Będę za godzinę. „Na lotnisku! A więc jest już tutaj!". Serce zabiło jej mocniej. W końcu poczuła prześwit nadziei. Szybko wysuszyła włosy, włożyła legginsy i podkoszulek, a potem zeszła na dół do kuchni. Nagle zrobiła się głodna. Jakby
w jednej chwili odzyskała apetyt. Uwielbiała gotowanie. Szukała w nim ucieczki. Robiła znakomite wypieki. Często dla rodziców powracających z nocnych łowów przygotowywała ciasta i babeczki. W kuchni na 13 półce trzymała pedantycznie ułożone książki kucharskie. Gdy dokoła panowały chaos i strach, ona zajmowała się domowym wyrobem makaronów i slowfoodowym gotowaniem. Starając się zachowywać jak najciszej — nie przejmowała się specjalnie, czy obudzi Juliet, po prostu nie lubiła hałasu -wzięła z szafki mąkę, oliwę, sól oraz drożdże i ułożyła wszystko na kuchennym stole. Zmieszała składniki i zrobiła ciasto. Ugniatając je, rozkoszowała się zapachem. Z ciasta uformowała piękną pizzę. Musiała teraz wszystko posprzątać, bo gdyby zostawiła nieporządek, nie zjadłaby ani kęsa. Po zakończeniu pracy nalała Cień trochę mleka, którego kotka prawie nie tknęła (Cień znakomicie łowiła myszy i gdy Sara była na polowaniu, najadła się do syta) i czekała, aż pizza się upiecze. Dziesięć minut później spałaszowała wszystko do ostatniego okruszka. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była głodna. Ta pizza stanowiła pierwszy solidny posiłek od kilku tygodni. Właśnie przełykała ostatni kęs, gdy przy drzwiach rozległ się dzwonek. Szybko wytarła usta i ręce i skoczyła na równe nogi. „Czyżby to już Harry?". Stanęła w drzwiach do kuchni. Chciała zobaczyć go pierwsza, zanim on ją zobaczy.
Nagle usłyszała schodzącą po schodach Juliet. Ciocia chciała sprawdzić, który to niewychowany znajomy złożył Sarze wizytę w nocy. - Cześć, jestem Harry Midnight! - Miał niski, wibrujący głos z odrobiną nowozelandzkiego akcentu. - Pani to zapewne Juliet. Dziękuję za zaopiekowanie się Sarą. Teraz już może pani iść. Tylko proszę się ubrać. Sara powstrzymała się od uśmiechu. - Spoko, jesteśmy rodziną. Nie przejmuj się. Będziemy o siebie dbać. Wyraźnie słyszała rozbawienie w jego głosie. 14 - Nic z tego, nie zostawię jej samej z... Z tobą! - wykrzyknęła Juliet, jak tylko odzyskała głos. - Porozmawiamy o tym jutro. Sara zrobiła krok do tyłu. W dalszym ciągu kryła się za drzwiami i próbowała go zobaczyć. Był wysoki, miał blond włosy i niebieskie oczy, tak czyste, że niemal lśniły. W rodzinie Midnightów byli sami blondyni z niebieskimi oczami - czasem zielonymi - a Sara odziedziczyła czarne włosy po mamie. Jednak, chociaż kolory się zgadzały, Harry wyglądał jakoś inaczej niż James i Steward. Miał ostrzejsze rysy twarzy, długi prosty nos, mięsiste usta i to, co wyróżniało go najbardziej: duże, wyraziste, pełne życia oczy. I ten błysk, który działał ostrzegawczo, jakby chciał powiedzieć: „Nie podchodź zbyt blisko". Był ubrany w niebieską marynarkę z kapturem, dżinsy pamiętające lepsze czasy i ogólnie wyglądał na kogoś, kto potrafi się sobą zająć. Uznała, że dosyć się napatrzyła. Wyszła na korytarz. Serce waliło jej jak
młotem. Od tego człowieka zależała jej przyszłość. - Harry - szepnęła. W jej głosie zabrzmiała niepewność, ale spojrzenie wyrażało co innego. Patrzyła mu prosto w oczy. „Silna dziewczyna" - pomyślał od razu. - Sara. Blada twarz, małe usta i nos, dumnie uniesiony podbródek świadczący o niepokorności. I te niewiarygodnie zielone oczy. Wypisz wymaluj Midnight. Harry wpatrywał się w nią tak intensywnie, że nagle poczuła się nieswojo. - Chodź, pokażę ci pokój - powiedziała chłodnym głosem. - Porozmawiamy na górze. - Wymownie spojrzała na Juliet. Zrozumiał od razu. 15 Omijając ciotkę, jakby była wieszakiem na płaszcze, poszli na górę, a w ślad za nimi pobiegła Cień. Juliet w mgnieniu oka rzuciła się do telefonu, by zadzwonić do Trevora. Jej głos niósł się po korytarzu. Harry i Sara słyszeli na górze strzępy jej słów. - Jakby tutaj mieszkał! Jakby to był jego dom! Wiem, wiem, to rodzina. Wiem, że nic nie mogę zrobić... Okej, okej. Prześpię się z tym. Do jutra. Czy podjęła dobrą decyzję, wpuszczając do domu - do życia - dawno niewidzianego kuzyna? Nie miała innego wyjścia. Rodzice nie pozostawili jej wyboru. Poczuła przypływ gniewu. Nie chciała się czuć w ten sposób i starała się pozbyć tej niewygodnej emocji - jakby wcale się nie pojawiła. Jednak przykre wspomnienia wracały natarczywie. Światła reflektorów skłoniły Sarę do zmrużenia oczu, gdy wchodziła na
scenę Royal Concert Hall. Nie widziała publiczności. Dla niej stanowiła ona tylko czarne morze trudnych do odróżnienia głów. Czekała na ten moment całą wieczność. To był jej pierwszy prawdziwy koncert. Do akompaniowania słynnym artystom podczas koncertu bożonarodzeniowego wybrano najlepszych uczniów ze szkół muzycznych drugiego stopnia w całym kraju. Gdy nauczycielka powiedziała, że Sara została wytypowana, nie chciała uwierzyć. Była tak podekscytowana i dumna, że nawet rutynowe sprzątanie domu nie pomagało jej się zrelaksować. Przez kilka tygodni była w nietypowy dla siebie sposób rozmowna, opowiadała o próbach, o łagodnym podejściu dyrygenta, o konieczności noszenia mundurków szkolnych i o tym, że koncert będzie transmitować BBC... Przez całe tygodnie wracała z prób i już od progu opowiadała wszystko rodzicom, z szerokim uśmiechem na twarzy. 16 Koncert bożonarodzeniowy odbywał się w sobotę. Do miasta samochodem podwiozła ją ciocia Juliet. Na tylnym siedzeniu wiozły wiolonczelę w fioletowym futerale i elegancko uprasowany mundurek. Ciocia nalegała, że dotrzyma jej towarzystwa i będzie koić jej nerwy. Sara wolałaby być z mamą, ale rodzice wytłumaczyli, że „to niemożliwe". Mieli „coś" do zrobienia, a
takie określenie nie pozostawiało wątpliwości, czym to coś może być. Ale oczywiście na koncercie będą. Nie przepuściliby takiej okazji za skarby świata. Tego Sara mogła być pewna. Kiedy nadeszła chwila, w której musiała zostawić przyjaciół i krewnych, aby pójść za kulisy, jeszcze raz spojrzała na tłum ludzi. Miała nadzieję, że ujrzy rodziców wchodzących szklanymi drzwiami. W tym momencie zapikał telefon cioci. Rodzice trochę się spóźnią. Ale będą najdalej za pół godziny. Było jeszcze dużo czasu. Zanim zejdą się wszyscy słuchacze i zajmą miejsca, minie jeszcze co najmniej godzina. Zdążą. Gdy wychodziła na scenę, ze zdenerwowania i podekscytowania trzęsły jej się ręce. W świetle reflektorów jej czarne włosy nabrały granatowego odcienia. Gdy zasiadała za wiolonczelą, zarumieniła się na twarzy. Nie widziała niczego poza sceną, ale wiedziała, że rodzice już przybyli, siedzą gdzieś i ją obserwują. Ta myśl dodawała jej otuchy i napawała ją dumą. Nie mogła się doczekać, aż im pokaże, co potrafi. Wchodzili po kole: śpiewacy, skrzypkowie, harfiści i akordeoniści, a Sara jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak szczęśliwa. Nie wiedziała, ilu ludzi będzie z widowni podziwiać piękną czarnowłosą dziewczynę, która gra na wiolonczeli z taką pasją i precyzją. Swoje partie odgrywała bez najdrobniejszego błędu. Później nadeszła chwila powstania, oklasków i wiwatów. Nieśmiało się uśmiechała, gdy artyści wskazali na uczniów 17 i rozległy się jeszcze głośniejsze brawa. Publiczność chciała nagrodzić nowe talenty potrafiące tak pięknie grać.
Potem przyszły gratulacje, uściski i bukiety kwiatów; rodziny i przyjaciół wpuszczono za kulisy. Sara szukała rodziców. Widziała ciocię Juliet, która uśmiechała się, ale miała dziwny wyraz oczu. - Świetnie wypadłaś, kochanie! Byłaś wspaniała! Sara spojrzała jej przez ramię. - A gdzie mama i tata? Juliet przez moment przyglądała jej się, jakby szukała odpowiedniego słowa. Ale po chwili już nic nie musiała mówić. Sara wiedziała, że nie przyszli. Harry i Sara siedzieli w gościnnej sypialni i rozmawiali z niepewnością i dystansem. Dziewczyna nie wiedziała, co powinna mówić, więc ograniczała się do formalnej konwersacji, jak w tańcu z nieznajomym. Po każdym spojrzeniu w niewiarygodnie czyste oczy czuła strach. Wkrótce ogarnęło ją znużenie. Powiedziała Harry'emu „dobranoc" i poszła spać. Była zbyt zmęczona na zmartwienia, zbyt zmęczona, by myśleć, jednak znalazła dość energii, aby dokładnie wyrównać kołdrę — zgodnie z własnym rytuałem. Zasnęła wycieńczona swoim żalem i łowami, ale z ulgą, że być może nie będzie musiała opuszczać domu. Spała jednak niespokojnie, nerwowo. We śnie pojawiały się wizje. Stała w ciemności. Dostrzegała dwa nieruchome ciała leżące na ziemi, otoczone półkolem ciemnych sylwetek. W ciałach rozpoznała swoich rodziców. Poczuła skurcz w żołądku. 18 Obok nich stał nieco starszy od niej chłopak o kruczoczarnych włosach i
twarzy bladej jak księżyc. Był ktoś jeszcze. Wysoki blondyn trzymający coś w ręku... Sztylet. Srebrny sztylet. Zmieniała mu się twarz. Jej rysy zacierały się. - Patrz na niego, Saro. Jakiś kobiecy głos. Nasączony nienawiścią. Sara odwróciła się w stronę, skąd dobiegał głos, i ujrzała kobietę pogrążoną w żałobie. Miała pełne złości błękitne oczy, wydatne policzki i pofalowane ciemnoblond włosy. Była piękna. A w każdym razie byłaby piękna, gdyby nie złość i ból. - Kim jesteś? - zapytała Sara. - Jesteś sama, Saro - odpowiedziała z groźnym uśmiechem, który zmienił jej rysy i przyprawił Sarę o gęsią skórkę. Kątem oka dostrzegła, że blondyn unosi sztylet i rusza w jej kierunku... Obudziła się zlana zimnym potem. Rozdygotaną ręką sięgnęła do lampy. Kiedy zapaliła światło, przestraszyła się. Ktoś był obok łóżka. - Wszystko w porządku, Saro - szepnęła postać skąpana w półmroku. - To tylko sen. Przy łóżku stał wysoki blondyn. Taki jak ze snu. „Harry". Jej serce zadrżało. Oddychając głęboko, starała się odzyskać spokój. - Co robisz w moim pokoju? - Usłyszałem twoje krzyki. - Nie spałeś? - mówiła roztrzęsionym głosem. - Przez pewien czas nie będę sypiał za wiele. Muszę cię pilnować. - Coś mi grozi? - Sama znała odpowiedź. Harry pochylił się i odgarnął jej z twarzy kosmyk włosów. Zdała sobie
sprawę, że cała drży jak liść na wietrze. 19 - Saro, chciałbym cię zapewnić, że wszystko będzie dobrze i że pod łóżkiem nie chowa się żaden potwór. Ale należysz do rodziny Midnightów. Wiem, że jesteś silna i odważna, i mogę powiedzieć ci prawdę. Jesteś w straszliwym niebezpieczeństwie. Nikomu nie możesz ufać. „I nikomu nie ufam" - pomyślała, przypominając sobie mężczyznę, który szedł w jej stronę ze sztyletem w dłoni. „Nikomu nie mogę ufać. Nawet tobie". 2 Przeznaczenie Kiedy znajdujemy siebie pośród milionów, zastanawiam się, czy tak było nam przeznaczone Sean Wiedziałem, że wszystkie moje wysiłki, aby go bronić, na nic się zdadzą i wcześniej czy później go dopadną. Taki los miał pisany. Wnioskowałem to po tonie głosu, jakim mówił do mnie w ostatnim dniu życia. Jakby już wtedy był martwy. Harry. Mój brat. Całe życie byłem sam. W chwili śmierci rodziców byłem jeszcze młody, a potem zawsze unikałem nawiązywania bliższych relacji z ludźmi. Dziadkowie opiekowali się mną, bo uważali to za swój obowiązek, ale nigdy nie potrafiłem obdarzyć ich uczuciem. Znajomych miałem tylko do towarzystwa. A dziewczyny... Cóż, z dziewczynami to inna historia. Poszukiwałem w nich kogoś, z
kim mogę pobyć, do kogo mogę należeć. I nagle poznałem Harry'ego Midnighta i on zmienił całe moje życie. Na zawsze też zmienił mnie samego. Pokazał mi, co to znaczy troszczyć się o kogoś bardziej niż o siebie. Pokazał mi, co znaczy mieć rodzinę. 21 Wciągnął mnie do swojego świata. Strasznego, niebezpiecznego, pięknego świata, zamieszkanego przez istoty czające się w cieniu i budzące strach, świata, w którym głęboko wyryte wspomnienia dawnych drapieżców przestają być wspomnieniami i ożywają. Dzięki Harry'emu stałem się łowcą. Kimś, kim zawsze chciałem być. Właśnie wtedy rozpocząłem studia uniwersyteckie w moim rodzinnym mieście Christchurch w Nowej Zelandii. Studiowałem medycynę. Bez większego zapału, bo nie wiedziałem, co miałbym robić innego, i wydawało mi się, że w ten sposób osiągnę takie życie, na jakim mi zależało. Harry studiował zgodnie z rodzinną tradycją. Lekarzami byli jego ojciec i wuj. Wkrótce poznałem także inne tradycje rodzinne, przeważnie związane z niebezpieczeństwem i śmiercią. Harry był sierotą. Jego rodzice zostali zamordowani, gdy miał kilkanaście lat. Pokłócili się ze swoją rodziną w Szkocji i przeprowadzili się do Nowej Zelandii, kiedy on był jeszcze małym dzieckiem. Po ich śmierci został sam i wychowywali go krewni. Tak jak mnie. Po raz pierwszy zobaczyłem go pewnej mroźnej zimowej nocy. Stał na rabatce nieopodal akademika i coś do siebie mamrotał. Wychodziłem wtedy z pokoju od jakiejś dziewczyny. Nie pamiętam, jak miała na imię, bo w tamtym
czasie spotykałem się z kilkoma. Pomyślałem, że skoro stoi na zimnie i rozmawia ze sobą, musi być pijany. Nie jestem dobrym samarytaninem, ale nie chciałem, żeby umarł z wyziębienia, więc podszedłem. Nigdy nie zapomnę widoku jego twarzy. Przysięgam, że jego oczy były najdzikszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziałem. Jasnozielone, nienaturalne. Rzucały spojrzenie, które 22 musiałoby powstrzymać każdego. Wyglądał na pogrążonego w rozmowie, jakby rozprawiał o czymś szalenie ważnym. Miał skupioną minę i machał rękami, rysując palcem niewidzialne symbole. Z perspektywy czasu wiem, że po tych oczach powinienem poznać, jaki jest niebezpieczny, i że mogłem skończyć gdzieś w krzakach ze skręconym karkiem. Pierwszy raz miałem okazję się przekonać, że wraz z Harrym krok w krok idzie niebezpieczeństwo. Na mój widok natychmiast zamilkł, a poważną minę zastąpił uśmiechem. Zamiast skręcić mi kark, zdecydował przyjąć postawę „nie ma nic do oglądania". - Piękna noc — powiedział serdecznie. - Nic ci nie jest? - Nie, tak sobie spaceruję. Od razu poznałem, że nie jest pijany. Nie groziło mu, że zaśnie na dworze, i nie było powodu, abym był przy nim. - Okej, to do zobaczenia — powiedziałem i odszedłem. Ale los chciał inaczej.
Często zastanawiam się, jakby wszystko się potoczyło, gdybym nie spotkał go tamtej nocy. Co by było, gdybym wtedy postanowił zostać u tej dziewczyny, gdybym poszedł do swojego pokoju inną drogą, gdybym nie zdecydował się do niego odezwać... Gdybym nie natknął się na wychodzącego z ziemi stwora. - Uważaj! - krzyknął Harry, gdy odwróciłem się do niego plecami. Poczułem, że spada na mnie coś ciężkiego. Upadłem na zimną, twardą ziemię. Byłem zszokowany i wściekły. Czyżby ten dziwak chciał się ze mną bić? Poderwałem się na nogi, ale zaraz znów zostałem powalony. Ktoś albo coś siedziało mi na plecach i nie mogłem się podnieść. 23 Zebrałem w sobie wszystkie siły, zepchnąłem tego człowieka na ziemię i usiadłem na nim. Myślałem, że zobaczę jasnozielone oczy, ale ujrzałem coś zupełnie innego. Nagą istotę o białej twarzy i niewidzących oczach. Jej skóra była jak spód pieczarki - biała i lepka - niczym mieszkająca pod ziemią monstrualna larwa. Ale twarz miała ludzką. Jakby dawno, dawno temu była człowiekiem, a później obrała odmienną drogę ewolucji i przekształciła się w coś innego. W otwartych ustach widziałem poczerniałe, lecz ostre kły. Istota kłapała zębami w moją stronę, jakby łaknęła mięsa. Ze strachu nie wpadłem w panikę. Raczej robiłem się bardziej opanowany, chłodny i skupiony. Umysł nastawił się na przetrwanie i dążyłem tylko do tego. Wcisnąłem tej istocie palce w oczy. Zawyła przeraźliwie, jakby jej głos pochodził z podziemi. Miała w sobie coś mrocznego i pierwotnego. Szukała czegoś rękami po omacku, kłapała zębami. Ja wpychałem jej palce w oczy,
ona nadal wyła. Nie było czasu na zastanawianie się, że to, co się dzieje, jest nieprawdopodobne. Nie było chwili, by pomyśleć, że takie stwory nie istnieją, że można je tylko obejrzeć w kinie lub przeczytać o nich w książce. Nie miałem czasu nad tym myśleć, bo stwór, który nie powinien istnieć, wbił swe szpony w moje ręce i plecy, poharatał je do krwi i przyszła moja kolej na przeraźliwy krzyk bólu i złości. Wtedy uświadomiłem sobie, że mężczyzna o jasnozielonych oczach stoi z boku bez ruchu. Patrzył jak na mecz piłkarski w telewizji. „Dlaczego mi nie pomaga? Jest panem tego stwora i poszczuł go na mnie?". Nagle zauważyłem, że trzyma w dłoni mały sztylet. Wydawało się, że jest gotów do ataku, tylko jeszcze na coś czeka. „Na co on czeka? Aż ten stwór mnie zabije?". 24 - Pomóż mi, idioto! - krzyknąłem. Nie poruszył się ani trochę. Ledwie uchwytny uśmiech na jego ustach rozsierdził mnie jeszcze bardziej. Nagle coś mi przyszło do głowy. Chyba jakaś pierwotna część umysłu zarejestrowała i przechowywała informację, dzięki której wiedziałem, co robić. Wiedziałem, jak zachować się w walce na śmierć i życie. Rabatkę okalały kamienie. W tym momencie nie miałem pod ręką żadnej innej broni. Kamień stanowił dla mnie ostatnią deskę ratunku. Oderwałem ręce od twarzy stwora. Natychmiast złapał się za oczy, uwalniając mnie na wystarczająco długą chwilę, abym mógł zlokalizować kamień. Ułamek sekundy później demon znów zaatakował. Przycisnął mnie
do ziemi i próbował ugryźć. Był już tak blisko mojego ciała, że spiąłem się i czekałem na ukąszenie. I stało się. Ugryzł mnie w rękę tak głęboko, że po chwili wyrwał kawałek ciała. Byłem wściekły, śmiertelnie przerażony. Krwawiłem. Wstąpiły we mnie siły, o których nie miałem pojęcia. Z rykiem, o jaki nigdy bym siebie nie podejrzewał, zrzuciłem z siebie stwora. Nie zamierzałem pozwolić ugryźć się powtórnie. Musiałem się zrewanżować. Kolanem przycisnąłem napastnikowi klatkę piersiową tak, że wycisnąłem mu powietrze z płuc. Z bolącą i krwawiącą ręką skoczyłem do pionu i kopnąłem stwora w twarz. Czułem, że łamię mu nos. Może powinienem powiedzieć, że ogarnęło mnie obrzydzenie, ale... Nie, byłem podekscytowany. Łamana kość i widok wijącej się z bólu istoty, która zamierzała mnie zabić, napełniły mnie triumfem. Bardziej niż kiedykolwiek czułem, że żyję. Rzuciłem się na demona i chwyciłem go za zakrwawioną głowę. Uderzyłem nią o kamień. Potem 25 drugi i trzeci raz, i tak do chwili, gdy poczułem pękanie kości, a stwór znieruchomiał. Ciężko oddychałem i myślałem, że serce już się nie uspokoi. Spojrzałem w górę, w niebo. Było czyste, widziałem miliony gwiazd. Nigdy nie zapomnę tej nocy ani tego, jak pierwszy raz zabiłem demona. - Imponujące. Głos dobiegał z oddali. Odwróciłem głowę i próbowałem odpędzić od
siebie poczucie, że znajduję się w nierealnym świecie. Harry się uśmiechał. Otworzyłem usta, ale nic nie powiedziałem. Byłem oniemiały. - To twój pierwszy raz? - zapytał z uprzejmym zainteresowaniem, jakby chciał się dowiedzieć, czy na przykład już kiedyś nurkowałem. - Dlaczego mi nie pomogłeś? — Z trudem hamowałem złość. O mało nie straciłem życia, a on stał z boku ze sztyletem i nic nie zrobił. - Chciałem sprawdzić, jak daleko się posuniesz - mówił niewzruszonym tonem. — Miałeś do czynienia z Surari. - Z Surari? - To demon. A tak w ogóle jestem Harry Midnight. - Wyciągnął rękę. Zawahałem się chwilę, ale w końcu podałem mu dłoń. Pomógł mi się podnieść i stanęliśmy naprzeciwko siebie. - Sean Hannay. Popatrzyliśmy sobie w oczy i stało się coś dziwnego. Zupełnie jakbyśmy się rozpoznali. Zobaczyłem w nim siebie i wiem, że on zobaczył siebie we mnie. Byliśmy ulepieni z tej samej gliny. Obydwaj chcieliśmy polować. I tak to się wszystko zaczęło. 26 Harry Midnight zdjął ze mnie zasłonę, odsłaniając prawdę. Pokazał mi równoległy świat, równolegle płynące rzeki czasu, które nigdy nie powinny się spotykać. Pokazał mi także, że stworom z początku czasów nie wolno przenikać do naszego świata. A jeśli już im się to uda, należy je bezlitośnie niszczyć. Uświadomił mi, że wszyscy żyjemy w zagrożeniu - ogromnym i
bezpośrednim. Nie jesteśmy bezpieczni, gdy śpimy w łóżku ani gdy chodzimy ulicami naszych miast. Nie są bezpieczne nasze dzieci. Nikt, nigdy, nigdzie nie jest bezpieczny. Większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Istnieją jednak Tajne Rodziny, które robią, co mogą, aby nas chronić. Jednak przeważnie nikt i tak tego nie dostrzega. Wierzą w to, co chcą, i nic poza tym. Udają, że to się nie dzieje, że to nie rozgrywa się naprawdę. Że wszystko to jest tylko koszmarem, który zniknie wraz z nadejściem świtu. Ale wkrótce nie będą mogli sobie na to pozwolić. Wkrótce rzesze ludzi dowiedzą się tego, co my wiemy. I cały świat będzie musiał przyjąć to do wiadomości. Przyłączyłem się do walki, ponieważ mnie to podniecało. Tak. Uwielbiam łowy. Od zawsze. Ale odkąd odkryłem, co naprawdę nam grozi, przestałem czuć dreszczyk podniecenia. Teraz czuję, że biorę udział w misji ratowania ludzkości. Przyjąłem misję Harry'ego i teraz żyję tylko nią. Nie pochodzę z Tajnej Rodziny. Ale pomagam jej jako łowczy. Tak jak dawni łowczy polowali na dzikiego zwierza i prowadzili odstrzał w lasach, które nadzorowali, tak i my polujemy, i prowadzimy odstrzał... Dla nas zwierzyną są demony. Tytuł łowczych nadała nam Tajna Rada złożona z głów najbardziej prominentnych Tajnych Rodzin, czyli w starożytnym języku: Sabha. Pewnie to efekt ich specyficznego poczucia humoru. Tak czy inaczej, aby zostać Łowczym, potrzeba lat ćwiczeń i nerwów ze stali. Ciągle zostajemy poddawani różnym próbom, 27 aby mocodawcy mieli pewność co do naszej absolutnej lojalności. Później
możemy wracać do zwyczajnego życia, żeby tworzyć kamuflaż. Rada każdego z nas przydziela do jednej rodziny, ale o dowolnej porze możemy zostać wezwani do realizacji innej misji. I wysyłają nas tam, gdzie Sabha rozkaże. W każdej chwili musimy być gotowi wyruszyć do dowolnego zakątka świata i do zrobienia wszystkiego, czego od nas zażądają. Wśród nas są przedstawiciele różnych sfer, ludzie w różnym wieku, kobiety i mężczyźni. Bronimy ludzi przed światem, którego istnienia nigdy nawet nie podejrzewaliśmy. Jedno mamy wspólne: jesteśmy na służbie u Tajnych Rodzin. Ja i moja ówczesna dziewczyna, Mary Anne, zostaliśmy przydzieleni nie do całej rodziny, ale do jej przedstawiciela, do Harry'ego Midnighta, który nas znalazł i wyszkolił. Mówił mi, że rodzina Midnightów nie ma Łowczych. Nie chcą mieć z Sabha nic wspólnego. Co innego Harry. Jego rodzice zostali zaliczeni do Tajnych Rodzin i pozostali lojalni wobec Sabha. W dzisiejszych czasach Łowczy staje przed dużym prawdopodobieństwem, że zostanie zabity. Wielu z nas straciło już życie. W tym dużo moich przyjaciół. Cały świat drży w posadach. To dopiero lekka bryza przed silną wichurą. W strukturze świata pojawiły się rysy i wkrótce rozpęta się wojna. Rzeki czasu zbliżają się do siebie, powstają nowe przejścia. Wyłaniają się istoty, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego - albo dlatego, że same wykorzystują nowe przejścia, albo dlatego, że ktoś je wzywa. My walczymy, żeby zatrzymać świat w naszych rękach. Ale ci, którzy roszczą sobie do niego prawa - dawniejsze od naszych - z dnia na dzień rosną w siłę.
Równowaga została zachwiana bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przewidywaliśmy. Wróg czai się u bram - bezpostaciowy Wróg, który stanowi dla nas tajemnicę i który posługuje się 28 służącymi mu demonami. Sam też jest demonem? Tego nikt nie wie. Wszystko stało się nagle. Zagrożenie pojawiło się znienacka. Uderzyło w nas jak tsunami. A my nie byliśmy gotowi. Sabha nie byli gotowi. Łowczy nie byli gotowi. Nie było czasu na przygotowania. Nie było czasu na szukanie sposobów obrony przed zniszczeniem. Pierwsze na cel poszły Tajne Rodziny - ludzie tacy jak Harry, którzy walczą i umierają za nasz świat. Rodzina po rodzinie. Starożytna sieć stanowiąca ochronę dla Europy i całego świata została rozerwana. Jeśli przestanie istnieć całkowicie, pozostanie nam już tylko szukać kryjówki i modlić się, aby jeśli nas znajdą, zadali nam szybką śmierć. Mówiąc „nas", mam na myśli nie tylko siebie i ciebie, ale każdego przedstawiciela rodzaju ludzkiego. Jeśli Tajne Rodziny zostaną zgładzone, ludzkość nie będzie miała co ze sobą zrobić. Po raz pierwszy od milionów lat karta się odwróci. Świat przestanie należeć do nas. I znów nadejdzie Epoka Demonów. Zanim to się wszystko zaczęło, byłem po prostu myśliwym. A łowy stanowiły dla mnie zabawę. Uwielbiałem być Łowczym. Wkrótce jednak uświadomiłem sobie zachodzące zmiany. Liczba stworów stale rosła, one same stawały się coraz silniejsze i bardziej okrutne. Przez pewien czas wydawało mi się to niewiarygodne. Co wieczór budziłem się (właśnie tak postępujemy: śpimy w dzień, a działamy w nocy) gotowy do działania, pełen
adrenaliny i chęci do walki, złakniony zapachu ich krwi. Byłem ja, Elodie, Harry i Mary Anne. Elodie jest potomkinią Tajnej Rodziny Brun z Lyonu... A może powinienem powiedzieć: była? Boże, dobija mnie ta niepewność, czy ona żyje, czy zginęła. Podobała się Harry'emu. 29 Kiedy patrzyłem na zacieśniającą się między nimi więź, zaczynałem tęsknić za czymś podobnym. Ale straciłem nadzieję. Miłość to raczej coś, co przydarza się innym ludziom. Ja działałem z Mary Anne. Była silna, dzielna i gardziła strachem. Lekceważyła niebezpieczeństwo. Szła wszędzie tam, gdzie musiała. Nic dziwnego, że Harry dostrzegł w niej potencjał i przeszkolił ją tak samo jak mnie. Była też piękna, wesoła i ciepła. Ale nie kochałem jej. Natomiast Harry'ego i Elodię łączyło coś głębokiego. Żyli dla siebie. Ja chyba czegoś takiego nie czułem wobec nikogo. A już na pewno nikt nie czuł czegoś takiego do mnie. Stanowiliśmy we czworo niezwykły zespół. Myśleliśmy, że nic nie jest w stanie nas pokonać. Aż do momentu, gdy zostaliśmy wezwaniu do Japonii, żeby przeciwstawić się zagrożeniu ze strony Taizu. Wtedy wszystko zaczęło się psuć. Wezwała nas rodzina Ayanami. To jedna z największych Tajnych Rodzin na świecie. I znów być może stosowniejsze byłoby słowo „była". Spotkała ich inwazja duchów Taizu — milczących stworów, które jednym dotknięciem bez pozostawiania śladu potrafią zabić dziesiątki osób. Ofiary wyglądają jak po
zawale serca, lecz w rzeczywistości zostały pozbawione oddechu. Słyszałeś kiedyś, że kotom nie wolno zbliżać się do kołysek i wózków, bo mogą ukraść dziecku oddech? To nie koty, tylko Taizu pod postacią zwierząt. Łowy rozpoczęliśmy z zapałem. Wkrótce jednak uświadomiliśmy sobie, że zagrożenie jest większe, niż przypuszczaliśmy. Rodziny Ayanami, Shinji i Tokuda - trzy japońskie klany rodzinne z Równin, Gór i Morza - podniosły alarm i Sabha wysłała im na pomoc wielu Łowczych z całego świata. Pół roku później większość Łowczych oddelegowanych do Japonii już nie żyła, a trzy japońskie rodziny zniszczono. 30 Jej przedstawiciele zostali utopieni, uduszeni w łóżkach, zagazowani w samochodach, rozszarpani na śmierć albo pożarci. Odbyła się rzeź. Ocalała tylko Aiko, trzyletnia córka rodziny Ayanami. W największej tajemnicy wysłano ją do Włoch, gdzie znalazła opiekę u tamtejszych Łowczych z małej alpejskiej wioski. Wszechobecny strach i zniszczenia zmieniły Harry'ego. Zaczął się bać i popadać w coraz głębsze przygnębienie. Mówił, że musi jak najszybciej pojechać do Londynu na spotkanie z Sab-ha. Uważał, że do walki z tak ogromnym zagrożeniem Tajne Rodziny muszą stanąć wspólnie i pod wodzą Sabha. Zamierzałem jechać z nim, ale nie potrafiłem zostawić Japończyków samych. Chciałem im pomagać. Tak więc Harry i Elodia polecieli do Londynu, a ja i Mary Anne dalej walczyliśmy w Japonii. To były okrutne czasy. Robiliśmy, co w naszej mocy, ale w pewnym momencie stanęliśmy przed trudną decyzją. Zrozumieliśmy, że jeśli
zostaniemy w Japonii dłużej, czeka nas śmierć, podobnie jak wielu innych Łowczych. Mary Anne postanowiła wracać do Nowej Zelandii i tam kontynuować walkę. Ja zdecydowałem się odszukać Harry'ego i Elodię w Londynie. Rozstaliśmy się. Mnie było smutno, ona miała złamane serce. Próbowałem ją kochać. Naprawdę próbowałem. Ale nie mogłem. Na widok Harry'ego w Londynie byłem zszokowany. Wyglądał na zaszczutego, miał zmatowiałe oczy i zapadnięte policzki. Wyrzucałem sobie, że puściłem go samego. Powinienem być z nim i go ochraniać. Co mnie opętało, żeby zostać w Japonii i walczyć w przegranej sprawie? Harry odbył z Sabha wiele spotkań. Głowy europejskich Tajnych Rodzin zbierały się w Londynie i debatowały, jak radzić 31 sobie z kryzysem. Harry wierzył w jedność i wszechmoc Sab-ha. Kiedy przybyłem do Londynu, odprawił Elodię pod jakimś pretekstem. Nie protestowała i odeszła z poczuciem rezygnacji, bo wiedziała, że nie może się sprzeciwić. Wyglądała na zlęknioną i zagubioną. Brązowe oczy miała powiększone ze strachu, jej drobna sylwetka sprawiała wrażenie jeszcze bardziej filigranowej niż zwykle. Zdawało się, że jedyną jej osłonę stanowią długie włosy opadające na ramiona. Ledwie zdążyłem ją przytulić i szepnąć, że wszystko będzie dobrze, już musiała odejść. Bałem się tego, co będzie. Czułem, że Harry chce mi powiedzieć, co mam robić na wypadek jego śmierci. Bo widziałem u niego pewność, że wkrótce umrze. Zasiedliśmy w jego pokoju w domku na Mayfair. Przez okno widziałem
pięknie, symetrycznie rozplanowane domy i szare angielskie niebo zwiastujące rychły deszcz nad Londynem. Harry głęboko westchnął. Wydawało się, że z trudem chwyta powietrze. - Niedawno skontaktowałem się z wujkiem Jamesem ze Szkocji - zaczął. Wiesz, że od lat nie rozmawialiśmy ze sobą. - Tak. - To głupiec. Próbuje działać tak, jakby wszystko było normalnie. Wie, co się dzieje! Nie chce jednak przyjąć do wiadomości skali tych wydarzeń. Zupełnie jakby zaprzeczał istnieniu szerszego świata... - Niemożliwe. Nikt nie może żyć tak jak dawniej. - Pomyślałem o niewinnych, niczego nieświadomych Japończykach, którzy znajdują się w samym centrum walki. Byli tylko biernymi obserwatorami, ale i ich życie uległo zmianie. Dlaczego więc Tajne Rodziny miałyby pozostać niewzruszone? 32 - James nie chce przekazać środków swojej córce, a mojej kuzynce - mówił dalej Harry. - Nazywa się Sara i ma prawie siedemnaście lat. Pełni w rodzinie funkcję Śniącej. - Wiedziałem, co to znaczy. Każda Tajna Rodzina ma w swoim gronie Śniącą lub Śniącego, a więc osobę, która widzi we snach i przekazuje rodzinie, jakie demony znajdują się w jej otoczeniu i gdzie ich szukać. Jeśli Śniący ginie, jego moc przechodzi na innego przedstawiciela rodziny. Jeśli James i jego żona zginą, ona albo straci życie, albo będzie musiała stanąć do walki sama, bez żadnych sprzymierzeńców. Jestem przekonany, że to już ostatnie dni wujka. I wkrótce nastąpi atak. Sean, chciałbym, abyś coś dla mnie
zrobił. - Oczywiście, Harry. - Serce mi się krajało na widok strachu w oczach człowieka, który był dla mnie jak brat, chociaż w naszych żyłach nie płynęła ta sama krew. - Musisz zaopiekować się Sarą. Gdy coś mi się stanie, a dojdzie do tego już niedługo, masz pojechać do Szkocji i ją chronić. Tylko tobie mogę zaufać. Pozostało mi już niewiele życia. Nagle cały mój strach zamienił się w gniew. Harry był łowcą, a chciał oddać życie bez walki. Jak mógł coś takiego zrobić mnie, Elodii i sobie? - Harry, nie podoba mi się, jak tak mówisz. To brzmi, jakbyś już nie żył. - Nie rozumiesz tego, Sean. Popatrz na mnie. No popatrz. Już jestem martwy! Przyjrzałem mu się uważniej i wtedy to dostrzegłem. Jego wycieńczenie, śmiertelnie blada twarz i ciężki oddech. Zmatowiałe oczy pokryte mleczną powłoką. Znałem te symptomy, widywałem je w Japonii. Ale w przypadku Harry'ego nie dopuszczałem ich do siebie. - Trucizna — wyszeptałem z przerażeniem. 33 - Wystarczył jeden dotyk. A być może to było w jedzeniu. Teraz zostało mi już tylko kilka dni. - Kto to zrobił? Kto za to odpowiada? - Udusiłbym go własnymi rękami. Nieważne, ile czasu zabierze mi jego odnalezienie. - Wiem, trudno w to uwierzyć. Ale to dzieło Sabha... -Chwycił się za głowę, jakby sam nie mógł uwierzyć w swoje słowa.
Serce mi zamarło. „Jak to możliwe? Dlaczego ktoś z Sabha dokonał zdrady?". - Sabha... Mój Boże... - Wcześniej myślałem, że nie dopuszczają do siebie prawdy i nie mają czasu na działanie. Teraz już wiem, że mieli w swoich szeregach zdrajcę. A w gruncie rzeczy sami przeszli na drugą stronę. Dlatego tylko ciebie mogę poprosić o opiekę nad Sarą. Nikomu innemu nie mogę zaufać. Nikogo nie mogę być pewien... Musimy wziąć sprawy w swoje ręce. - Harry, kto nas posłucha? Kto uwierzy, że Sabha przeszła na stronę wroga? - Niewielu. Za pośrednictwem Łowczych Ayanami udało nam się dotrzeć do Aiko. Od dawna się przyjaźnimy i wierzą mi. Są jeszcze Flynnowie. Nasze rodziny znają się od dawna i wiem, że mogę im ufać. A oni ufają mnie. Wysłałem Mike'a, żeby zabrał Nialla Flynna i wywiózł do Luizjany. - Mike'a Prudhomme'a? Nie znam lepszego Łowczego. - Tak. Jego też znam od dawna. Niall ma szczęście. Sara zresztą też, bo ty się nią zajmiesz. Skinąłem głową. Brakowało mi słów. Miałem najszczerszą nadzieję, że nie zawiodę Harry'ego. - Nikt się nie może dowiedzieć, co robimy. Jeśli to dojdzie do Sabha, to już po nas. - Harry nie mógł złapać oddechu, 34 chwycił się za pierś. Żałowałem, że nie mogę oddychać za niego. - Chcę, żebyście pozostawali z Mike'em w kontakcie. Potrzebujesz jego pomocy.
Tylko ty będziesz wiedział, jak się z nim skontaktować. - Tak, tak. Nagle całe pomieszczenie zawirowało mi przed oczami. Absolutnie nikomu nie można zaufać, donikąd nie można się udać. - A co z Elodie? Musi jechać ze mną do Szkocji. - Nie. - Na jego twarzy pojawiła się rozpacz. — Jedzie teraz nad Tamizę. Tam czeka na nią łódź. Popłynie do Włoch do Aiko Ayanami. Dziewczynka potrzebuje pomocy Łowczych. Poza tym będzie bezpieczniej, jeśli będziecie od siebie odseparowani. Gdyby was dopadli razem, ciebie, Sarę, Elodie, Aiko, Mike'a i Nialla... Skinąłem głową. Miał rację. - Wierzyć mi się nie chce. Myślałem, że będziemy razem walczyć z Valaya. Z Wrogiem. A teraz musimy wystrzegać się także Sabha. - Zdaje się, że teraz Sabha i Wróg to jedno. Popatrzyliśmy po sobie. Słowa Harry'ego zawisły między nami jak ciężkie kamienie. - Sean, Elodie jest teraz moją żoną. - Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. - Twoją... żoną? - Wczoraj wzięliśmy ślub. Wiemy, że zostało nam niewiele czasu. Harry i Elodie wzięli ślub, a dzień po uroczystości już się rozstali. Trudno mi było znieść ten smutek. Nadal go odczuwam i z całą pewnością zawsze tak będzie, aż po kres życia. Miałem wrażenie, że ściany napierają na mnie, dusiłem się
35 prawie tak samo jak otruty Harry. Podszedłem do okna i spojrzałem w niebo. - Potomkowie Tajnych Rodzin, choćby nie wiem co, muszą pozostać przy życiu. Rozumiesz mnie? Sara musi żyć. Musi być jedną z tych, którzy nas w końcu ocalą. Tak wielu potomków zginęło, że wszyscy pozostali muszą przeżyć. - Harry, zrobię co w mojej mocy. Obiecuję. Może też powinienem gdzieś ją wywieźć? W jakieś tajne miejsce... Jak Aiko i Niall. - Sara nigdzie z tobą nie pojedzie, tego możesz być pewien. Ona nawet nie wie o istnieniu innych Tajnych Rodzin, o Sab-ha ani o prawdziwej naturze Surari. Mój wujek ukrywał to przed nią. Gdyby to wiedziała, poszłaby do Sabhy i ją też byśmy stracili. Ty musisz nadal zachowywać pozory. Musisz powoli zdobywać jej zaufanie... - Zakasłał boleśnie, a mnie aż ściskało w żołądku ze współczucia. Przytłoczony tymi nowinami pokiwałem głową. Dlatego chcę, żebyś wziął to wszystko. Mój dom, mój majątek i całą resztę. Chcę, żebyś stał się mną. Tu masz wszystko, czego ci potrzeba... - Wręczył mi skórzaną aktówkę. - Odjedź stąd jak najszybciej. Wkrótce tu będą. Zastanawiałem się nad jego słowami. - Mam stać się tobą? - To jedyny sposób. W przeciwnym razie Sara nigdy ci nie zaufa. Nie ufa nikomu. Jeszcze nie znasz Midnightów. Są inni i dumni. Od nikogo nie przyjmują pomocy. Widziałem ją tylko raz, gdy była małym dzieckiem. Nie zna mojej twarzy. Jedyne zdjęcia, jakie może mieć, pochodzą z czasów, gdy się ostatnio widzieliśmy. Miałem wtedy osiem lat. Obaj jesteśmy blondynami,
twoje oczy mogą uchodzić za oczy Midnightów. Uwierzy ci. - Chcę zostać z tobą... Do końca. 36 — To zbyt niebezpieczne. Słuchaj, jesteś najbliższym mi człowiekiem. Ty i Elodie. Musisz przeżyć. Musisz pomóc Sarze. Jedź już. Wbił we mnie swe zielone oczy. Nie byłem w stanie wydobyć ani słowa. Skinąłem głową. - Przyjdą mnie wykończyć z klasą. — Uśmiechnął się z goryczą. - Wiem, co mi chcą zrobić. Nie pozwolę na to. I wtedy po raz ostatni widziałem jego twarz. Ostatni raz patrzyłem w jego dzielne, dzikie oczy Midnightów. Wtedy rozmawiałem z nim po raz ostatni. Niedaleko East Endu wynająłem niepozorny pokój. Przejrzałem aktówkę Harry'ego. Znalazłem tam wszystkie potrzebne dokumenty, mnóstwo informacji o Midnightach, o ludziach, do których mogę się odezwać, gdybym potrzebował pomocy, akty notarialne domu w Mayfair z przyklejoną notatką: „W razie gdybyś chciał tu zamieszkać, kiedy znów będzie to bezpieczne miejsce". Wśród dokumentów znajdowała się pewna fotografia. Przedstawiała dziewczynę z długimi, czarnymi włosami i takimi samymi zielonymi oczami jak Harry'ego. To Sara Midnight. Zdjęcie było fatalnej jakości, ziarniste, niedoświetlone, więc nie widziałem dokładnie jej twarzy. Długo się w nie wpatrywałem. Wieczorem oglądałem wiadomości na laptopie. Usłyszałem to, czego się
spodziewałem. W Tamizie znaleziono dryfujące zwłoki Seana Hannaya. Długo modliłem się, żeby Elodie dotarła do Włoch, ukryła się w bezpiecznym miejscu i chroniła Aiko. Dla Harry'ego było już za późno. Jedyne, co mogłem dla niego zrobić, to przestrzegać jego wskazówek i zostać Harrym Midnightem. 37 Wszedłem do jego skrzynki e-mailowej. Znalazłem przykry list, którego się spodziewał. Napisali go prawnicy Midnigh-lów: Niniejszym donosimy, że zeszłej nocy w wypadku samochodowym zginął Pański wuj James Midnight i Pańska ciocia Anne Midnight... Natychmiast go skasowałem. Nie chciałem zwracać uwagi na Harry'ego... Na siebie. Nadszedł czas wyjazdu. Wyszedłem późnym wieczorem w poszukiwaniu taksówki na lotnisko Heathrow. Leciałem do Szkocji. Zielonej, targanej wiatrami krainy, w której miałem spotkać Sarę Midnight. 3 Nowy świat Wydaje ci się, że w nieskończoność jesteś sam Aż nagle dostrzegasz błysk latarni... - Musisz iść do szkoły. Wiem, że jesteś przygnębiona, ale trzeba trzymać się rutynowych zajęć. Nie możesz całymi dniami siedzieć w domu, bo to tylko pogarsza sytuację... - Juliet nie zamykała się buzia. Przygotowywała tosty i wszędzie rozrzucała okruchy. Sara czuła, że na widok bałaganu robionego przez ciotkę cierpnie jej skóra. Musiała wilgotną gąbką po-zgarniać resztki, a
potem starannie wypucować wszystkie powierzchnie suchą ściereczką. Widok Juliet zdegustowanej jej porządkami jeszcze bardziej ją irytował. Dopiero gdy pozbyła się okruchów i kilka razy dla spokoju ducha sprawdziła każdą powierzchnię, mogła zasiąść przy kuchennym stole przed spienionym cappuccinio, które przyrządziła sobie osobiście. Wyglądała na nastawioną buntowniczo. - Ja po prostu nie mogę iść. Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. - Jakich? - No... Takich tam. 39 Ciotka przewróciła oczami. Jej siostrzenica to chyba najbardziej uparta i niepokorna dziewczyna w całej Szkocji. Sfrustrowana machała rękami. - No dobrze. Ale tylko dzisiaj. Od poniedziałku wracasz do szkoły. - Pójdzie dzisiaj. Zaskoczona Sara podniosła głowę. Do kuchni wszedł Harry. Był boso, w dżinsach i białym podkoszulku. Blond włosy miał mokre po kąpieli. - Musi iść dzisiaj. Masz rację, Juliet. Trzeba zachować pewną normalność. Ja tego dopilnuję. Juliet patrzyła na niego z niedowierzaniem. Naprawdę stanął po jej stronie? - Tak, cieszę się, że zgadzamy się w tej kwestii. — Dopiła kawę i z uśmiechem satysfakcji poszła na górę się ubrać. Wygrała bitwę, chociaż z odrobiną pomocy. Sara była rozsierdzona. Jak on śmie wtrącać się w jej życie? - Dlaczego to zrobiłeś? - szepnęła, gdy Juliet już nie mogła jej usłyszeć. -
Muszę uporządkować sprawy rodziców. Dobrze wiesz. Mówiłam ci wczoraj w nocy. - Tak, wiem. Ale żeby to zrobić, nie możesz mieć Juliet na głowie. A żeby ją spławić, musisz pokazać, że się pozbierałaś. Że dajemy sobie radę i że ja się tobą opiekuję. - Tak, oczywiście. W takim razie przez kilka dni mogę nie chodzić do szkoły? - Kto tak powiedział? - W błękitnych oczach Harry'ego pojawił się błysk. - Ty... - Ja powiedziałem, że musimy pokazać, że się pozbierałaś. A pozwalanie ci na opuszczanie szkoły stoi z tym w sprzeczności. Idziesz i już. Dwie matmy dobrze ci zrobią. 40 „To mu sprawia przyjemność!". Nagle coś sobie przypomniała. „Co on powiedział?". - Skąd wiesz, że mam dwie matmy? - Naprawdę masz? Zgadłem przypadkiem. Popatrzyła podejrzliwie. - Poważnie. Przypadkiem zgadłem. - Uniósł ręce w geście niewinności. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Skąd wiesz, jakie mam dzisiaj lekcje? - Była roztrzęsiona. „Buszował nocą po moim pokoju i znalazł plan lekcji?". - No dobra... Przejrzałem twoje rzeczy... - Powiedział to tak beznamiętnym tonem, jakby była to najzwyczajniejsza rzecz na świecie.
- Co zrobiłeś? - Musiałem. Szukałem czegoś. - Ach tak. No dobra. Znalazłeś? - Nie pozostało jej nic innego oprócz sarkazmu. Alternatywą było tylko wymierzenie mu policzka. - Jeszcze nie. A teraz już idź, bo się spóźnisz. Albo poczekaj... Spojrzała mu prosto w oczy. Była blada ze złości. - Co? - syknęła. - Nie zrobiłabyś mi cappuccino? Twoje wygląda apetycznie. Wściekła otworzyła usta. Szukała jakiejś ciętej odpowiedzi, ale zdobyła się tylko na słabe: - Sam sobie zrób! Ze złości chciało jej się niemal płakać. Wbiegła po schodach na górę i zatrzasnęła za sobą drzwi do swojego pokoju. „On ma rację - słyszała w głębi duszy cichy głosik. - Jeśli pokażemy, że nad wszystkim panujemy i wszystko idzie normalnie, pozwolą Harry'emu zostać i nie będę musiała 41 wyprowadzać się z domu. To w tej chwili najlepsze wyjście. Okej, w tej kwestii ma rację. Ale co z myszkowaniem w moich rzeczach?". Rozejrzała się dokoła. Ten pokój stanowił jej azyl. Myśl, że ktoś mógł dotykać jej rzeczy... I czego on, do diabła, szukał? Wzięła głęboki oddech. Wyjaśnienia będą musiały poczekać do jej powrotu ze szkoły. Wzięła szybki prysznic, wysuszyła włosy i ubrała się w mundurek: czarna krótka spódnica, czarne rajstopy, biała bluzka, a na to szary fartuszek z
szaroniebieskim krawatem. Odzież musiała być nieskazitelnie czysta, idealnie dopasowana i równiutko wyprasowana. Inaczej nie potrafiła. Sprawdziła wszystko dokładnie, poprawiła spódnicę, wygładziła bluzkę, rozpięła guziki, a potem pozapinała od nowa. Czarne włosy spięła w kucyk, upewniła się, że ani jeden włos nie wystaje, zabrała torbę i była gotowa do wyjścia. W ostatniej chwili zawahała się... Wróciła do lustra i całą procedurę przygotowawczą przeprowadziła od nowa. Poprawiła spódnicę, wygładziła bluzkę, rozpięła włosy i spięła je raz jeszcze, rozwiązała krawat i zawiązała ponownie, aby leżał idealnie równo. Teraz była gotowa. Wiele dziewczyn w szkole zazdrościło jej urody i perfekcyjnego wyglądu. Gdyby wiedziały, jakie męczące jest dla niej takie przestrzeganie rytuałów. Jak wiele dałaby, aby móc wsko-czyć w mundurek i wybiec z domu bez poczucia, że jeśli nie dopnie wszystkiego na ostatni guzik, świat się nie zawali. Jaka byłaby zachwycona, gdyby umiała przestać wszystko układać, czyścić i poprawiać. Jak wspaniale by się czuła, gdyby mogła rzucić się na łóżko poczytać książkę, bez uprzedniego wygładzenia narzuty, albo wziąć prysznic bez klękania ze ścierką, 42 żeby zetrzeć każdą kropelkę, albo wyjść z domu bez zamartwiania się, czy wszystko pozostawiła w należytym porządku. Jej obsesje doprowadzały do szaleństwa rodziców, zwłaszcza mamę, która mogłaby żyć w chaosie. Nie rozumieli - a może nie chcieli dostrzec - że skłonność do ciągłego sprzątania i układania nie jest cechą charakteru, lecz
bierze się z chronicznego lęku, ciągłego przerażenia, które dręczyło ją od czasów dzieciństwa. Noc w noc leżała w łóżku, w pustym domu i czekała na odgłos klucza w zamku albo na kroki rodziców. Dopiero wtedy, gdy już wiedziała, że mama i tato bezpiecznie wrócili, znów mogła zwyczajnie oddychać. Co wieczór po ich wyjściu szorowała całą kuchnię, ćwiczyła na wiolonczeli, do perfekcji sprzątała swój pokój, a potem szła do łóżka. Zanim się jednak położyła, układała kołdrę i poduszkę w skomplikowany, zrozumiały tylko dla niej sposób. Jeśli każdego wieczoru zrobiła wszystko jak należy, w odpowiedniej kolejności, rodzice bezpiecznie wracali do domu. W tajemnicy zawarła taką umowę z Bogiem, wszechświatem, przeznaczeniem... Nie wiedziała z kim, ale to działało. A ponieważ działało skutecznie, postanowiła poszerzyć to na wszystkie sfery życia. Włosy musiała mieć zawsze idealnie ułożone, książki ustawione kolorami, szkolny mundurek w nieskazitelnym stanie, buty równiutko ustawione przy ścianie. Jeśli coś było nie na miejscu, ogarniał ją niepokój, bo rodzicom mogło stać się coś złego i byłaby to jej wina. Zanim się zorientowała, całe jej życie pochłonęło układanie, sprzątanie i czyszczenie. Całe dnie schodziły jej na dopełnianiu rytuałów. James i Anne tego nie rozumieli. Łudzili się, że Sara jest po prostu pedantyczna, schludna i dokładna. Dopiero ciocia Ju-liet zauważyła, że coś jest nie tak, i poinformowała Anne. 43 Ale mama powiedziała, że Sara nie ma żadnych zmartwień.
Sara wszystko wiedziała. Byli Midnightami. Musieli chodzić na łowy. Byli zmuszeni cały czas żyć w niewiarygodnym niebezpieczeństwie. Nie zauważali, że ich córka jest przerażona i przytłoczona tymi wszystkimi obowiązkami, które sama sobie wyznaczyła. Nie znieśliby tego. Tak więc tajny pakt obowiązywał, a Sara żyła w udręce. Sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu, gdy zaczęły się sny. Pojawiały się niemal co noc, zwłaszcza podczas pełni. I niemal co noc budziła się z krzykiem w pustym domu. Wstawała i sprzątała, aż każdy najdrobniejszy przedmiot w jej pokoju leżał na swoim miejscu, które znała tylko ona. To ją nieco uspokajało, ale nie całkowicie. W końcu pakt nie zadziałał. Moc, z którą go zawarła — Bóg, wszechświat, przeznaczenie - zawiodła i pewnej nocy Sara nie doczekała się klucza w zamku, kroków ani ściszonych głosów. Za to pojawiła się policja, od której dowiedziała się, że jej rodzice nie żyją. Kiedy stała w korytarzu, z kuchni wyszedł Harry. Włożył marynarkę i zawiązał na szyi długi kremowy szalik. - Bądź grzeczna - zażartował. Sara popatrzyła na niego oczami zmrużonymi jak u kota. - Rety, przerażasz mnie. - Tym razem mówił poważnie. Mid-nightowie potrafią wpatrywać się z niesłychaną intensywnością i czasami ludzie różnie na to reagują. I nie tylko ludzie. Kilka razy widział ten chwyt w wykonaniu Harry'ego. - Słuchaj, Sara, musisz mi zaufać. Nie masz teraz wyboru. - Wiem. W przeciwnym razie byłbyś już po drugiej stronie
drzwi. - Wypowiedziała te słowa najchłodniejszym tonem, na jaki było ją stać. Ruszyła do wyjścia. 44 Nagle odwróciła głowę. - Kiedy dokładnie przeglądałeś moje rzeczy? - Kiedy spałaś. Zdziwiła się. - Jak to? Bardzo czujnie śpię. Usłyszałabym cię. - Jej głos drżał i nienawidziła się za to. - Powiedzmy, że mam swoje metody. - Wytrzymał jej spojrzenie. Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie. Pierwszy odwrócił głowę Harry. - Do zobaczenia po południu. Wracaj prosto do domu. Mamy dużo do zrobienia. Sara nie odpowiedziała. Poszła żwirową ścieżką do żelaznej bramy, która stanowiła wejście do jej domu. - Sara! Sara! - krzyczała przenikliwym głosem Juliet. - Podrzucę cię! Jednak Sara ją zignorowała i wyszła na drogę. Ciotka stanęła na progu obok Harry'ego i westchnęła. - No to chyba pojadę do domu. Wrócę po południu. - Śpieszysz się? Zostań. - Popatrzył na nią chłodnym wzrokiem. Położył jej dłoń na ramieniu i poprowadził do środka. Sara struchlała na kamiennych szkolnych schodach. Właśnie minęła ją Keira McCarthy. Miała cienie pod oczami i pogrążoną w smutku bladą twarz.
Dwa tygodnie wcześniej zniknęła jej starsza siostra, mniej więcej w tym samym czasie, gdy zginęli rodzice Sary. Dziewczyna po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Sara wiedziała, że już nikt nigdy więcej jej nie zobaczy. Bo to była Lily McCarty i Sara zamieniła ją w czarną wodę. Nie było sposobu, aby zabić demona i uratować Lily. Ale dziewczyna była przynajmniej ostatnią ofiarą tego stwora. Trzecią i ostatnią. Dwie 45 inne dziewczyny też zginęły, i to całkiem niedaleko. Pomyślała o lepkiej żółtej skórze i długich, cienkich szponach stwora. Przerażenie wróciło z całą mocą... - Saro, miło cię znów widzieć. Wzdrygnęła się. Obok niej pojawił się wysoki mężczyzna z plikiem dokumentów w ręku. To jej wychowawca, pan Mclntyre. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. - Delikatnie, przyjaźnie ujął ją pod łokieć. - Dzień dobry, panie Mclntyre. - Czekała, aż jej serce się uspokoi. - Saro, chciałbym ci powiedzieć... No cóż, jak będziesz po-trzebowała rozmowy, wiesz, gdzie mnie szukać. Poczuła ścisk w gardle. Popatrzyła na dobroduszną twarz nauczyciela. Przyjaźnił się z jej mamą. Anne przez wiele lat uczyła w Trinity Academy muzyki. Niełatwo jest chodzić do szkoły, w której uczy mama, ale Sara cieszyła się, że ją widuje i mogą zamienić kilka słów. Przynajmniej wtedy mogła spotykać się z nią, a biorąc pod uwagę, że co wieczór wyruszała z ojcem na Iowy, to nie zdarzało się zbyt często. Nie chciało jej się wierzyć, że już nigdy więcej nie zobaczy mamy.
Zamrugała oczami. Nie pozwalała, żeby łzy spłynęły na policzki. Zamierzała je powstrzymać, choćby miała się udusić. - Dziękuję - powiedziała i pośpiesznie odeszła. Niechcący zderzyła się z kimś. - Oj, przepraszam... - Sara! - Poczuła, że wpada w czułe objęcia. Ogarnął ją specyficzny zapach hiacyntów. - Bryony! - Przytuliła przyjaciółkę, chowając twarz w jej słodko pachnące włosy. Cudownie było ją znów zobaczyć. 46 - Cieszę się, że wróciłaś. Bez ciebie była tu pustynia. Tak mi przykro. Chciałam pójść na pogrzeb. Pół szkoły chciało iść, ale nam nie pozwolili. Powiedzieli, że to uroczystość rodzinna. Ale dla mnie ty jesteś jak rodzina... Bryony była najlepszą przyjaciółką Sary od trzeciego roku życia. Miała drobną sylwetkę i kręcone rude włosy, które swobodnie opadały jej na ramiona. O ile Sara należała do osób cichych i zamkniętych w sobie, o tyle Bryony była gadatliwa, energiczna i zawsze cieszyła się powodzeniem. Wiecznie próbowała wyciągać Sarę na imprezy, do klubów i zajęcia pozalekcyjne, ale raczej bez powodzenia. Sara większość czasu poświęcała ćwiczeniom na wiolonczeli. - Przyjdziesz wieczorem? - A gdzie? - Do mnie do domu. Będzie Leigh i Alice. Kupimy chipsy i obejrzymy jakiś film albo coś... Wiem, że to trochę... no... za wcześnie. Ale odrobina
towarzystwa dobrze ci zrobi. Mój tata może po ciebie pojechać. Wiesz, po zaginięciu tych dziewczyn... „Już nikt więcej nie zniknie. Przynajmniej nie przez tego stwora". - Nie, Bryony, niestety, nie mogę. Nawet nie wiesz, ile mam do zrobienia... „Z całą pewnością nie masz pojęcia". - Jasne, przepraszam. - Bryony posmutniała. - Co teraz będzie? Kilka dni temu widziałam Sioban. Mówiła, że zamieszkasz z nimi. - Nie. Nie zamieszkam. - W oczach Sary pojawił się ogień. - Jakby co, zawsze możesz zamieszkać u nas. Znasz moją mamę, przyjmie cię o dowolnej porze dnia i nocy. Wystarczy skołować dodatkowe łóżko. 47 Sara uśmiechnęła się, chociaż było jej smutno. Bryony była najstarsza z pięciorga rodzeństwa. W jej domu zawsze było gwarnie i wesoło. Sara wiedziała, że mówi poważnie. Gdyby poprosiła, jej rodzice by się nią zaopiekowali. Ale to było niemożliwe. - Dzięki, ale na razie daję sobie radę. Wczoraj przyjechał mój kuzyn z Londynu. Poczuła napięcie na myśl o Harrym. „Mężczyzna we śnie, ten ze sztyletem, wyglądał zupełnie tak samo. Kiedy się obudziłam, stał przy moim łóżku. W środku nocy grzebał w moich rzeczach". Poszły razem korytarzem do pracowni matematycznej i usiadły koło siebie. Przy biurku stał już pan Combs, młody nauczyciel o niezwykle nudnym, monotonnym głosie. Czekał na dzwonek. - Nie wiedziałam, że masz kogoś z rodziny Midnightów.
- Tylko raz go widziałam. - Jak długo zostanie? - Nie wiem. Mam nadzieję, że na tyle, abym nie musiała się wyprowadzać. Pan Combs poprosił o uwagę i zaczęły się dwie matematyki, które wlekły się niemiłosiernie aż do jedenastej. Na podłodze w salonie, z twarzą białą jak marmur, leżała Juliet. Miała zamknięte oczy i włosy rozrzucone po dywanie. Obok niej siedziała Cień i groźnie machała ogonem. Pilnowała Juliet na wypadek, gdyby o n miał powrócić. Co może mała kotka, gdy facet mierzący metr osiemdziesiąt nie chce, żeby stała mu na drodze? Cień wiedziała, że niewiele, ale była dzielna i nieustraszona. Nie zamierzała odchodzić. Chciała pilnować. 48 Gdyby wrócił, nie poddałaby się bez walki. W piwnicy Sean siedział przed komputerem i spokojnie popijał kawę. Przeglądał kolejne listy ze skrzynki odbiorczej Jamesa Midnighta... Nie to... Nie to... O, jest. E-mail od prawnika. Z przykrością informuję, że zaginął Pański bratanek, Harry Midnight. Jego zaginięcie zgłosiła gospodyni Elisabeth Boyle. Proszę o kontakt w razie... Delete. Delete, delete, d e l e t e . Aż kipiał ze złości. Serce mu waliło, rozsadzał go gniew. „Harry nie żyje. Harry nigdy nie wróci". Sean musiał nad sobą zapanować. Skupił się na oddychaniu. Wdech,
wydech. Wdech, wydech... Powoli... Po kilku minutach spokój powrócił. Mężczyzna wyłączył komputer i wstał z krzesła. „Harry, dotrzymam złożonej ci obietnicy. Nie zawiodę cię, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobię". Sara siedziała w szkolnym bufecie. Miała przed sobą tacę i kanapkę z szynką. Patrzyła na nią zdegustowana. Gumowa szynka na gumowym chlebie chyba sprzed dwóch tygodni. Nie miała zamiaru tego jeść. - Nie grymaś, tylko wcinaj - śmiała się Bryony. - To tylko kanapka. - Nie ma mowy - odparła Sara i zajęła się obieraniem pomarańczy. - Może skoczymy razem na lunch? - zaproponowała Alice, zabierając jej kanapkę z tacy. 49 - Dzisiaj nie mam czasu... - Co? Super zorganizowana Sara nie ma czasu? Auć! Pod stołem kopnęła ją Bryony. - Przepraszam, nie chciałam... To znaczy... Wiem, że musisz sobie teraz wszystko poukładać... - Nie ma sprawy, Alice. Doskonale cię rozumiem. - Rzeczywiście nie miała czasu. Była zbyt zajęta łagodzeniem sporu Harry'ego i cioci Juliet. Nagle coś jej przyszło do głowy. Harry chciał, żeby Sara poszła do szkoły. Z a l e ż a ł o mu, żeby wyszła z domu. Chciał się jej pozbyć. Żeby być sam. Jak mogła być tak głupia? Zerwała się na równe nogi i zaczęła szybko zbierać swoje rzeczy.
- Bryony, powiedz panu Mclntyre, że poszłam do domu. Wytłumacz, że wszystko w porządku, że jest ze mną ciocia. Później napiszę ci esemesa... - Nic ci nie jest, Saro? - Wszystko okej, nie przejmuj się - powiedziała w pośpiechu i wyskoczyła z bufetu. Biegła, jakby od tego zależało jej życie. W stronę głównej ulicy, potem do Cross Street i pod górę do Gateside Road. Dyszała z trudem, jakby jej płuca miały eksplodować. Nie zatrzymywała się jednak, tylko biegła przez jesienny szkocki krajobraz, aż dopadła żelaznej bramy i wpadła na żwirową ścieżkę. Iluzja Gdyby życie pragnęło pochłonąć mą duszę, walczyłbym do ostatniego tchu - Ciociu Juliet! — zawołała w korytarzu. — Ciociu Juliet! Sprawdzając pomieszczenia na parterze, czuła coraz silniejszą panikę. W końcu jednak na górze przy schodach pojawiła się Juliet. Miała potargane włosy i wyglądała, jakby właśnie się obudziła. - Saro, co ty tu robisz? Dlaczego nie jesteś w szkole? - Ciociu... nic ci nie jest...? - Oczywiście, że nic. Co ty już robisz w domu? - Eee... Zwolniłam się z wuefu. Kiepsko się czuję. Z sofy zeskoczyła Cień i zaczęła się ocierać o nogi Sary. Wyglądała na przestraszoną. - Biegłaś ze szkoły? Jesteś zdyszana! Szkoda, że nie zadzwoniłaś. Wyjechałabym po ciebie.
- Wszystko w porządku. Nic mi nie jest. Pić mi się chce. Podniosła Cień i spojrzała jej w oczy. Wyglądały dziwnie. Kotka chciała jej coś powiedzieć. - Idź i usiądź. Przyniosę ci coś do picia. Chcesz może coś zjeść? Może kanapkę z szynką? 51 „Jeszcze czego". - Nie, dziękuję. Wystarczy woda. A gdzie Harry? - Rano ucięliśmy sobie miłą rozmowę o twoich rodzicach. Zadawał mnóstwo pytań... A potem zrobił mi herbatę... -Przez chwilę sprawiała wrażenie zmieszanej. - Później chyba poszedł na dół. Tak, na dół. Nadal powinien być w piwnicy. „W piwnicy? Jak on się tam dostał? Przecież drzwi są zamknięte na klucz". Dotknęła fartuszka. Klucz nadal miała na szyi. Wisiał na srebrnym łańcuszku. Gdzie znalazł drugi klucz? - A ty co robiłaś po waszej rozmowie? - zapytała Juliet. Starała się nie okazywać zdenerwowania. - Ja... Ja... - Znów się zmieszała. - Nie wiem, to dziwne. Ale nie pamiętam. Chyba zasnęłam... Sara poczuła ścisk w żołądku. - Nieważne. Nie przejmuj się, ciociu. Zrobię coś na lunch. Tylko najpierw pójdę przywitać się z Harrym. „Akurat przywitać". - Cześć, Saro. Już wróciłaś? Nie miałaś wuefu? - Wydawało się, że Harry wyrósł spod ziemi. Nie słyszały, jak nadchodzi.
Dziewczyna poczuła przyśpieszone bicie serca. - Nie miałam - odpowiedziała rzeczowym tonem. - Ćwiczenia fizyczne dobrze by ci zrobiły. Człowiek nabiera sity i odporności. - Mówił z drwiną w głosie. Już drugi raz tego dnia Sara miała ochotę wymierzyć mu policzek. - I tak zażyła ruchu! - Juliet się roześmiała. - Całą drogę biegła. - Biegłaś? Po co? Coś się paliło? - Harry patrzył niewinnym wzrokiem. - Po prostu chciałam być szybko w domu — odpowiedziała. No dobrze, ja muszę teraz pojechać na trochę do siebie przerwała Juliet. Położyła Sarze dłoń na ramieniu. — Trevor 52 na pewno nie radzi sobie z domem i dziewczynkami. Wrócę wieczorem. - Nie ma takiej potrzeby - szybko powiedziała Sara. - Lepiej jak przyjadę. - Damy sobie radę, Juliet - zapewnił Harry. - Nad wszystkim panuję. Juliet wahała się przez chwilę. Sara patrzyła na Harry'ego. Na jego miłą twarz i błękitne oczy. Chodząca niewinność. - No dobrze, dobrze. Skoro tutaj jesteś... Sara odprowadziła ciocię do drzwi, uścisnęła ją na pożegnanie. Juliet była mile zaskoczona. - Dbaj o siebie. Do zobaczenia jutro. - Przyjrzała się dziewczynie. Uderzyło ją, że wygląda tak dziecinnie i bezbronnie. Siedemnastoletnie dziecko. Siedemnastoletnia kobieta. Nie ma na tym świecie nikogo prócz niej i Trevora.
I Harry'ego. Po dłuższej chwili Sara odwróciła wzrok. - Co jej zrobiłeś?! - krzyknęła, gdy tylko Juliet zniknęła za drzwiami. - Nie wiem, o co ci chodzi. - Już ty dobrze wiesz. Była z m i e s z a n a . Nie pamięta, co się działo przez cały ranek. Myślałam, że wysłałeś mnie do szkoły, bo chciałeś być tu sam. Ale tobie chodziło o to, by być sam z n i ą. Wypytywałeś ją o moich rodziców? Co jej zrobiłeś? - powtórzyła głośniej. Patrzyła rozpalonym wzrokiem. Obok niej siedziała Cień i rytmicznie machała ogonem. „Ona wygląda zupełnie jak Harry". - Chciałem z nią po prostu porozmawiać. Zaprosiłem ją więc na herbatę, żeby została chwilę dłużej. - I co potem? 53 - A potem wysłałem ją spać. „Co?". - W jaki sposób? - Tak jak ciebie wczoraj wieczorem. O tak. - Odwrócił się energicznie i położył dłoń na główce Cień. Kotka nawet nie zaprotestowała, nie odskoczyła, tylko bezwładnie upadła na podłogę. - Cień! - Przerażona Sara pochyliła się do kotki. Położyła jej dłoń na miękkim futerku... Zwierzę oddychało. Wyglądało na to, że nic jej się nie stało, tylko śpi. - Widzisz? To nic złego. Nauczyłem się tego w Japonii. Potrafię sprawiać, że ludzie, a także inne istoty, zapadają w głęboki sen. Budzą się dopiero na
moje polecenie. I tyle. Nikomu nic się nie dzieje. - N a t y c h m i a s t ją obudź! - Sara była roztrzęsiona. Jeśli on skrzywdzi Cień... Czuła w dłoniach rozgrzewające ciepło, napływała czarna woda... Harry pochylił się i delikatnie dotknął Cień między uszy. Kotka wstała leniwie, otworzyła oczy i półprzytomnym wzrokiem spojrzała na Sarę, jakby chciała spytać: „Co właściwie mi się stało?". Sara podniosła ją, zatopiła twarz w jej futerku i odetchnęła z ulgą. - Chodź ze mną. - Harry wyszedł z salonu do kuchni i krętymi schodami zszedł do piwnicy. Drzwi były zamknięte. Wyjął z kieszeni mały kluczyk i przekręcił w zamku. Sara była zdumiona. - Skąd masz klucz? - Przydatne narzędzie. W moim fachu każdy powinien je mieć. Uśmiechnął się. - Przecież to włamanie - powiedziała oschle. Uśmiechnął się szelmowsko. 54 - Skoro tak mówisz. W piwnicy panował półmrok. Chłodne powietrze pachniało stęchlizną. Harry włączył lampę. Złote światło rozjaśniło piwniczne cienie. Sara przeszła na drugą stronę uruchomić piecyk elektryczny. Chwilę później ogarnęło ją ciepło. Przy złotym świetle i w cieple ogarnęło ją uczucie, że są z nią rodzice... Odwróciła się do biurka taty i musiała zamrugać oczami.
„Tato?". Ale go nie było. To tylko Harry. Nie mogła oddychać. Uczucie bezdechu, a nawet duszenia pojawiało się coraz częściej. - Chodź i popatrz. - Komputer ożył. Harry wyjął z kieszeni pendrive'a. Tego właśnie szukałem wczoraj w nocy. - Co to jest...? - Zaraz zobaczysz... O proszę. Z tym twoi rodzice zmagali się przez kilka ostatnich miesięcy. Na ekranie pojawiła się seria zdjęć. Ludzie. Zwyczajni ludzie. Kobiety, mężczyźni, młodzi i starzy. Sfotografowani podczas wysiadania z samochodu, przy pralce, w supermarkecie albo restauracji. - Nie rozumiem. To przecież są... ludzie. A mama i tata zabijali demony. My polujemy na demony, nie na ludzi! - Popatrz dokładniej! - Harry kliknął na zdjęcie blondynki łapiącej taksówkę. Była odwrócona i ledwie udawało się przyjrzeć jej z profilu. Harry kilkakrotnie zrobił zbliżenie, aż na ekranie wyraźnie pojawił się jej kark. Za uchem miała niewielkie czarne znamię. Harry przybliżył jeszcze bardziej. - Widzisz? Sara lekko zmrużyła oczy. - Wygląda jak tatuaż... Jak kółko... Okrąg? - No właśnie. Okrąg to symbol Valaya. Owszem, są ludźmi, ale oni są gorsi niż demony, na które polujemy. 55 Sara poczuła, że ma nogi jak z waty. Usiadła obok Harry ego. - To ci ludzie...
- Tak, zabili twoich rodziców. I wiele innych osób. - Va... Valaya? - Tak. Sara pokręciła głową. - Dlaczego miałabym ci wierzyć? Nawet cię nie znam. Dlaczego mam cię posłuchać? - Nie masz wyboru. - A właśnie, że mam! - krzyknęła. - Mogę cię stąd wyrzucić. Przeprowadzić się do cioci i wujka, o wszystkim zapomnieć... - To niemożliwe. - Nie ufam ci. Proszę, abyś natychmiast stąd odszedł. - Cicho. - Jak śmiesz mi mówić, co mam robić! Przychodzisz tu, opowiadasz jakieś niestworzone historie... - Saro. - Pakuj się. Natychmiast. Zanim się zorientowała, Harry zacisnął jej usta dłonią. Nie była w stanie ani mówić ani się ruszyć. Z trudem oddychała. Jak mogła być tak g ł u p i a . Już drugi raz tego dnia zadawała sobie to samo pytanie. Zamknęła oczy i poczuła, że dłonie stają się coraz cieplejsze. Zaraz zdoła zaatakować. Serce jej szalało, miała zawroty głowy, ale wystarczy jej sił, żeby zastosować czarną wodę. Jeśli uważał ją za drobną, bezbronną dziewczynkę, to będzie musiał zmienić zdanie. - Posłuchaj - szepnął stanowczo. - Oni tu są. Są tutaj teraz. Przyszli po ciebie. Puszczę cię, ale masz być cicho. Jeśli ich stąd nie wykurzymy, będzie
po nas... Za... trzy minuty. Okej? „Co?". 56 - Okej? Energicznie przytaknęła głową. Harry powoli wypuścił ją z uścisku, odwrócił jej twarz do siebie i popatrzył prosto w zielone oczy. Widział w jej spojrzeniu napięcie, hardość i gotowość do walki. „On nie kłamie". - Gdzie? - szepnęła. - Słuchaj. Skrobanie. Zza stalowych drzwi usłyszała skrobanie i gardłowe jęki, od których stężała jej krew. - Jest stąd jakieś inne wyjście? - wyszeptał. Pokręciła głową. Popatrzyli na siebie i bez słowa wiedzieli, co robić. Powoli, bezgłośnie poszli po schodach do góry. Sara wskazała palcem stojącą w kącie drewnianą szafę wielkości metr osiemdziesiąt na metr osiemdziesiąt. Zdjęła z szyi srebrny łańcuszek i odpięła mniejszy kluczyk. Najciszej jak się dało otworzyła szafę. W środku znajdowała się broń Jamesa. Cały arsenał. Sara nienawidziła tej szafy. Podobnie jak leżącej w środku broni. Wzruszyła ramionami i wskazała głową, jakby chciała powiedzieć Harry'emu: „Wybór należy do ciebie". Na drzwiach po obu stronach znajdowały się haczyki, na których wisiały dwa małe sgian-dubh w skórzanych pochwach. Sgian-dubh to nazwa
szkockiego noża ceremonialnego, chociaż dla Midnightów był on czymś znacznie więcej. Kilka razy Sara widziała, jak rodzice zabierają je na łowy. Harry zdjął je z haczyków. Jeden podał dziewczynie, drugi zatrzymał dla siebie. - To dla nas jedyna szansa - szepnął. - Idź, otwórz drzwi i schowaj się za nimi. Sara skinęła głową. „Tak, otworzę drzwi. Nie, nie schowam się za nimi". 57 - Możesz użyć swoich rąk? - zapytała szeptem. - Nie mam czarnej wody - odparł szybko. Niczego nie naciągał, bo prawdziwy Harry też jej nie miał. Odziedziczył ją James, ale Steward i Harry już nie. Sara podeszła na palcach do drzwi. Skrobanie umilkło, nikt nie sapał. Zapadła cisza. Sara zaczęła przekręcać klamkę. Powoli, bardzo powoli. Ponownie rozległy się pomruki. Wzięła głęboki oddech. W dłoniach czuła gorąco. Była gotowa. Jednym płynnym ruchem otworzyła drzwi i odskoczyła do tyłu. W tym samym momencie do pomieszczenia wpadł ciemny stwór o nieregularnych kształtach i ruszył prosto na nią. Przez ułamek sekundy znajdowali się naprzeciwko siebie. Stwór miał ludzkie rysy twarzy, niebieskie, rozwodnione oczy, bladą skórę i żylaki nad nosem. Przypominał mężczyznę w średnim wieku. Nagle otworzył usta. W środku pojawiły się kły jak u psa. Sara krzyknęła przerażona i upuściła sztylet. Rozłożyła ręce, żeby użyć czarnej wody. Po trwającej w nieskończoność chwili zdała sobie sprawę, że
podjęła złą decyzję. Bardzo, bardzo złą. Powinna pójść za radą Harry'ego i usunąć się na bok. Jeszcze nie była gotowa. Stwór capnie ją w twarz... „Mamo, tato, wszystko przepadło. Przepraszam". Zamknęła oczy i czekała. Atak nie następował. Usłyszała jakiś głuchy odgłos, a potem znów zapanowała cisza. Ostrożnie otworzyła oczy. „Jestem cała i zdrowa". Stwór leżał na podłodze. Z boku wystawał mu sztylet należący do Harry'ego. Saro, teraz! — krzyknął, wyrywając ją z osłupienia. Zamknęła oczy. Skupiała się na rozpalonych dłoniach. Stanęła okrakiem nad demonem i przyłożyła mu ręce do głowy. 58 Teraz widziała go dokładniej. Miał ciało psa, czarną sierść, długi ogon i ludzką twarz, która odrażająco nie pasowała do całości. Kiedy sierść zaczęła pokrywać się wilgocią, dziewczyna otrząsnęła się z obrzydzeniem. Po minucie wszystko pochłonęła czarna woda ściekająca po jej dłoniach. Nie mogła się ruszyć. Struchlała, jakby zamieniła się w skałę. „Juliet zginęłaby, gdyby nie poszła do domu. Obydwie straciłybyśmy życie, gdyby nie Harry". Przychodziło jej do głowy milion różnych myśli. Przez chwilę nie ruszała się, tylko roztrzęsiona kucała na podłodze. Koło niej przysiadł Harry. - Wszystko w porządku?
Sara popatrzyła na mokre, czarne ręce. Skinęła głową. - To dopiero początek - szepnął. Spojrzała na niego. - Oni czyhają na mnie? - Tak. - Dlaczego? Nie odpowiedział od razu. Nie chciał jej mówić wszystkiego. Nie mógł jej teraz wyjaśnić, że na całym świecie wybijani są po kolei potomkowie Tajnych Rodzin, bo zaczęłaby rozpytywać. Jego oszustwo wyszłoby na jaw, a ona naraziłaby się na niebezpieczeństwo. Ktoś z Sabha zdradził i Harry został zabity. Ją mogło spotkać to samo. Na ujawnienie prawdy przyjdzie czas. Na razie mógł tylko ratować jej życie. Im mniej będą zwracać na siebie uwagi, tym większe mają szanse na przetrwanie. Elodie i Aiko ukrywają się we Włoszech, Sara ma schronienie w Szkocji. - Bo chcą zgładzić Midnightów - odpowiedział w końcu. -Jeśli zniknie twoja rodzina, nie będzie kto miał z nimi walczyć. Można sobie tylko wyobrazić, co by się stało, gdyby zrealizowali swój zamysł i mogli się swobodnie szwendać... 59 Sara wstała, uniosła głowę w taki sam sposób jak James i popatrzyła na Harry'ego spokojnym, zrównoważonym wzrokiem. Była przerażona, ale nie miała wyboru. O jej losie decyduje krew Midnightów. - Niech spróbują... I ej nocy Sara długo nie mogła zasnąć. Za dnia przeżyła tyle wstrząsów i dziwactw, że do tej pory nie udało jej się ochłonąć. Leżała w łóżku przy
wyłączonym świetle i patrzyła przez okno na pokryte ciemnością wrzosowiska i rozciągające się nad nimi niebo. Brała udział w łowach zaledwie od dwóch dni i z tego, co mówił Harry, polowano także na nią. W myślach przewijały jej się obrazy jak w kalejdoskopie, którego nie sposób zatrzymać. Całkowicie przerażały ją te czyste, błękitne, a czasami chłodne oczy Harry'ego. A jednocześnie dostrzegała u siebie reakcje, których nie potrafiła wytłumaczyć. Uratował jej życie i otwo- r z y ł jej oczy na niebezpieczeństwo większe, niż kiedykolwiek s o b i e wyobrażała. Był arogancki, naśmiewał się z niej, a jedno-cześnie dbał o nią tak, jakby była najdroższym skarbem, który trzeba pilnować i chronić. Był pełen sprzeczności, trudny do rozgryzienia. Sama nie wiedziała, kim on jest. Wciąż powracała myślami do snu z zeszłej nocy. Kolejna dzi-waczna wizja, które pojawiają się od śmierci rodziców. Dawniej b y ł y prostsze: widziała przerażające stwory robiące okropne rzeczy i miała zapamiętać jak najwięcej szczegółów, aby ustalić miejsce wydarzeń, do którego potem udawali się jej rodzice i r o z prawiali się z wrogiem. Tak było dawniej. Teraz wszystko uległo zmianie. Sny stały się tajemnicze i niejednoznaczne. Widziała osoby odpowiedzialne za śmierć jej rodziców - Va-lay, ale kim był blady, czarnowłosy chłopiec? Wydawało jej 60 się, że widziała go już wcześniej, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie ani kiedy. I ta piękna blondynka, od której biła nienawiść... „Jesteś sama" pomyślała.
Wzdrygnęła się na to wspomnienie. Kim ona była? Co Sara zrobiła, że tak jej nienawidziła? Zupełnie jak wiersz w obcym języku: nie rozumiała ani słowa, ale jeśli znajdzie klucz, będzie mogła go przetłumaczyć. W końcu zamknęły jej się oczy i zmęczona odpłynęła w sen bez żadnych wizji. Kochanka Zaklęta w chwilę Nic nie drgnęło, gdy umierałam Nikt nie wiedział, że umierałam Nikt Oprócz tego, który mnie zabił Cathy Wiele czasu upłynęło, zanim zostałam Kochanką. Cały proces przyśpieszyły gniew i pustka, jakie odczuwałam. Także brak nadziei, którym się karmiłam. Po kolejnych latach znalazłam Valaya. Mieli mi pomóc. Wtedy byliśmy gotowi. Dwadzieścia lat temu, w dniu, w którym pękło mi serce, wiedziałam, że na zawsze utraciłam światło. Błyszczałam w blasku Midnightów, ale spaliłam się na węgiel. Została ciemność, a ja musiałam się nauczyć z nią żyć. Tymczasem James i Anne błyszczeli dalej, jakby nic się nie stało, jakbym była tylko bolesnym wspomnieniem, które trzeba rychło wymazać. „Musimy się rozstać" - powiedział. Przez krótki okres byłam Midnight. Wybranką dziedziczącą spadek i mającą zastąpić ich utraconą córkę. Ja, sierota bez matki i ojca, którą traktowali jak własność. Wychowywałam się razem z Jamesem. Byliśmy
przyjaciółmi, żyliśmy 62 w swoim świecie. Pokochaliśmy się, a Morag na to przystała. Było idealnie. Wzięliśmy ślub. Podziwiałam go. A potem wszystko się rozpadło. - Dziewczynka - powiedziała Morag bez cienia wahania. -Widzę. Z zamkniętymi oczami siedziała przy mnie z dłonią na moim brzuchu. Odkąd zaszłam w ciążę, nie spuszczała mnie z oka. Dowiedziała się pierwsza, przede mną, przed Jamesem, a nawet przed zrobieniem badań medycznych. Powiedziała, że ujrzała we mnie iskrę. Byłam wtedy tak szczęśliwa, że nie znajdowałam słów na opisanie tego uczucia. Jej aprobata to wszystko, czego było mi trzeba. I miłości Jamesa. Chciałam, żeby był ze mnie dumny. Skończyłam osiemnaście lat i miałam wszystko. Za oknem raz za razem morskie fale rozbijały się o brzeg Islay. Ten dźwięk kojarzył mi się ze słodyczą i domem. Byłam w domu. - Nauczysz ją. Będzie Śniącą - mówił rozpromieniony James, spoglądając na matkę. - Tak, zaopiekujemy się nią. - Na moment na twarzy Morag pojawiło się cierpienie. Wiedziałam, że pomyślała o Mairead, utraconej córce. To był kolejny powód, dla którego mogłam jej pomóc. Podobnie jak im wszystkim. Złagodzić ból po stracie Mairead. Tej nocy kładłam się spać, a w uszach brzmiały mi słowa Morag: „To
dziewczynka. Faith Midnight". Następnego dnia rano obudziłam się w mokrym łóżku. Moja córka była gotowa do wyjścia na świat cztery miesiące za wcześnie. 63 A raczej nie ona, lecz jej ciało. Uniosłam ją jak białą, nieruchomą lalkę. Byłam w zbyt dużym szoku, żeby płakać. Przy moim posłaniu płakał James. Przy oknie stała Morag, przypominała trzynastą wróżkę - tę, która rzuciła klątwę mającą zadziałać w dniu Śpiącej Królewny. Widziała, co stanie się w przyszłości i co orzekną lekarze. Następnego dnia zabrano mnie do szpitala z powodu - jak mi powiedziano jakichś powikłań. Tam stwierdzono, że cudem było donoszenie Faith tak długo. To cud, że była we mnie pięć miesięcy, ponieważ ja w ogóle nie mogłam mieć dzieci. — Istnieją inne sposoby - łagodnie mówił lekarz. — Jeszcze za wcześnie o tym myśleć, ale można postarać się o adopcję... Na te słowa Morag wybuchła śmiechem. „Śmiała się". Oczywiście drogą adopcji nie dałoby się przekazać talentów dziedziczonych po Midnightach. Można nauczyć się czarowania, ale nie śnienia, czarnej wody ani śmiercionośnego spojrzenia Midnightów. Te umiejętności przekazuje się we krwi. Morag śmiała się z goryczą, a ja bez przerwy płakałam, bo straciłam córkę i wiedziałam, co mnie czeka. Wiedziałam, co dalej powie Morag. Wiedziałam, co powie Morag, ale nigdy, przenigdy nie przy-szłoby mi do głowy, że James stanie po jej stronie. „James mnie kocha" - powtarzałam
sobie w nieskończoność. Tydzień później byłam w domu. Przez okno patrzyliśmy, jak wynoszą małą, białą trumienkę. Zbyt kiepsko się czułam, żeby iść za nią. Ledwie trzymałam się na nogach. Właśnie wtedy zdecydowali się mi to powiedzieć. - Cathy, kochanie. Nie musisz się spieszyć. Nic a nic. Znajdziemy ci jakieś miejsce. Gdzie sobie zażyczysz. 64 Przez kilka minut słowa Morag do mnie nie docierały. Huczało mi w uszach, pokój wirował przed oczami. A więc to już. Już mnie odprawiono! - James... - błagałam. Widziałam, że jest zrozpaczony. Siedział na łóżku, tulił mnie do siebie, głaskał mnie po włosach i pozwalał płakać w ramię. Na moją nocną koszulę kapały jego łzy. - Mój kochany... Z całą pewnością nie pozwoli mnie odprawić. Na pewno sprzeciwi się Morag. Powie jej, że tak czy inaczej chce być ze mną. - Cathy... - Trzymał mnie tak mocno przy sobie, że byłam pewna, iż mnie nie puści. Kochał mnie szczerze, kochał mnie za bardzo, żeby na to pozwolić. A potem wziął mnie za ramiona i popatrzył na mnie. Jak zwykle jego twarz zdominowały oczy tak zielone jak wiosenne drzewa. - Nie musisz się spieszyć - powiedział. W tym momencie pękło mi serce i już nigdy się nie zabliźniło. Moja największa i jedyna miłość, mój mąż, on także mnie odprawiał. Zależało mi na tym, aby odejść bez rozgłosu. Starałam się wsiadać do
samochodu z uniesioną głową. Znienawidziłam się za to, że jednak podbiegłam do Jamesa i błagałam, żeby mnie nie odprawiał. - Przykro mi, tak mi przykro - mówił. - Nie mogę postąpić wbrew rodzinie... Ostatecznym upokorzeniem było to, że Morag objęła mnie ramieniem i odprowadziła do samochodu. Spojrzałam na nią w poszukiwaniu współczucia, miłości, którą kiedyś mnie darzyła. Nie znalazłam niczego. 65 Byłam sama i załamana. Bezużyteczna. W żałobie po córce, po utraconej miłości i rodzinie, do której kiedyś należałam. W żałobie po matce, którą nigdy nie zostałam. Moje miejsce wśród Midnightów zajęła Anne. Może była w ciąży, nie wiem. Pamiętam, jak ją pierwszy raz zobaczyłam. Przeczytałam o nich w jakimś czasopiśmie. Studiowałam z Anne w konserwatorium. Ona była genialna, miała widoki na wspaniałą karierę. Mimo młodego wieku jej nazwisko już było znane. Śledziłam jej sukcesy z radością, a nawet dumą, bo była moją przyjaciółką. Dawniej rywalizowałyśmy ze sobą, ale odkąd zostałam żoną Jamesa, kariera muzyczna przestała się dla mnie liczyć i już nawet się z nią nie porównywałam. James i Anne widywali się czasami dzięki mnie. Prawie wcale ze sobą nie rozmawiali. Bardzo się różniłyśmy. Miała czarne włosy, była drobna i nieśmiała, jakby stale chciała się ukrywać. Nigdy bym nie przypuszczała, że James zwróci na nią uwagę. A teraz wzięli ślub. Czasopismo zamieściło wiele zdjęć z uroczystości na
Ishlay. Anne w białej sukni na tle morza. James z uśmiechem w oczach i eleganckim kilcie. I Morag. Smukła, dumna, bez uśmiechu. Sfotografowana, jak patrzy na syna i jego żonę niczym na swoją własność. Chora z zazdrości ruszyłam w stronę rzeki. Uważałam, że mam tylko jedno wyjście. Usiadłam na kamiennej ławce i obserwowałam wzburzoną wodę. Starałam się zebrać na odwagę, żeby wskoczyć. Chciałam, żeby woda zakryła mi głowę. Pragnęłam już niczego nie widzieć, niczego nie słyszeć, być nikim. Chciałam, żeby skończył się ból. Nie umiałam. Ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa. Nie mogłam wyłączyć instynktu przetrwania. Pragnęłam śmierci zbyt słabo. 66 Wróciłam więc do życia. Zajęłam się tym, czym Anne przed ślubem. Teraz ja byłam we wszystkich telewizjach, czasopismach i salach koncertowych świata. Byłam bezpłodna, ale miałam talent, z którego wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy. Moje palce skakały po klawiaturze fortepianu jak konające ptaki. Wkładałam w muzykę cały swój żal, słuchacze byli zachwyceni. Ale to była zimna, pozbawiona radości kariera. Ze mnie nie zostało nic. Na zewnątrz wyglądało tak, jakbym na nowo ułożyła sobie życie i była szczęśliwa. Cathy, młoda utalentowana pianistka i kompozytorka, którą zasypują nagrodami. Jednak, jak to często bywa, pozory mylą. Ale jedyne marzenie, które miało dla mnie znaczenie, spełniała Anne. Misję, którą miałam realizować wraz z Jamesem, realizowała teraz ona. Wiedziałam, że jest szczęśliwa, bo miałam świadomość, jak sama byłam szczęśliwa na jej miejscu. Oddałabym wszystko, co miałam: muzykę, pracę,
całe życie, aby znów być Midnight, znów być z Jamesem. Kiedy Anne żyła z Jamesem i uczyła się od Morag Midnight wszystkich magicznych sztuk, ja żyłam w ciągłym galimatiasie i zmierzałam donikąd. A w każdym razie nie do tego, co miało dla mnie jakieś znaczenie. Ludzie wstawali z miejsc i bili brawo. Dostawałam nagrody i koncertowałam w najważniejszych miejscach. Ale to się dla mnie liczyło tyle co nic. Wbrew przekonaniu wielu ludzi to nie Anna przegrała naszą rywalizację, ale ja. Tak, ja, sławna i bogata, która straciła wszystko. Jakiekolwiek szanse na szczęście. W moim życiu wiało pustką. Rozeszła się wieść, że urodziła im się córka. Ja dowiedziałam się akurat, gdy koncertowałam w Hongkongu. Myślałam, że umrę, tak źle się czułam. Co noc, co dzień, gdy na całym 67 świecie grałam swą bezduszną muzykę, przed oczami miałam ich życie. Wiedziałam, że Jamesowi jest mnie żal - że podjął laką decyzję i wziął mnie w odstawkę. Anne nie czuła wobec mnie żalu. Ona nie darzyła mnie nienawiścią, nie bała się mnie. Ona po prostu wcale o mnie nie myślała. Nie zasługiwałam na jej myśli. Byłam tak daleko od ich życia, że zupełnie się nie liczyłam. Jakbym nie istniała. Przez całe lata czułam się jak spowita mgłą lunatyczka snująca się przez życie i żałująca, że nie umarła. Wreszcie jednak wróciłam do siebie i z całą jasnością zobaczyłam, że muszę być taka jak Midnightowie. Muszę stać się taka jak oni, aby ich zniszczyć. Midnightowie podłożyli ogień pod moje życie, spalili je, a potem odeszli.
Ale coś po sobie zostawili, cenny diament, który pozostał nietknięty w prochu i pyle po moim życiu. Maleńki zalążek wiedzy, czarne ziarno, z którego wyrosły korzenie spowijające moje marzenia. Tajna wiedza Midnightów czekała na pobudzenie do życia. I ja to zrobiłam. Podobnie jak Anne nie pochodziłam z rodziny parającej się czarami. W moich żyłach płynie zwyczajna krew. Ale Anne miała mentorów, Jamesa i Morag, którzy prowadzili ją za rękę przez niezwykły, fascynujący i niebezpieczny świat. Mnie uczyli krótko, a nawet bardzo krótko. Resztę musiałam zrobić sama. Dziesięć lat zajęła mi nauka otwierania rzek czasu i przemycania do naszej rzeczywistości stworów, które stąpały po ziemi przed naszym nadejściem. Demony to tylko jedna z nazw, jakie nadawano im przez wieki. Ich nazwa w starożytnym języku pierwszych ludzkich plemion brzmi Surari. Występują w legendach i mitach: opowieści o nich znajdują się w każdym folklorze świata. Czasami nazywa się ich nadprzyrodzonymi 68 stworami, ale nie ma w nich nic nadprzyrodzonego. Wyglądają nienaturalnie, bo nie pochodzą z naszych czasów i nie powinno ich być pośród nas. Ale są i nadal przybywają. Dewiza Midnightów brzmi: „Nie pozwól im się panoszyć". Moja natomiast: „Pozwól im przybywać". Midnightom i innym Tajnym Rodzinom powierzono obowiązek wysyłania demonów tam, skąd pochodzą - do pierwotnych wód pokrywających ziemię u zarania czasów. A ja i mnie podobni naginają bieg czasu, aby pozwalać im do
nas przybywać. Surari, które możemy wywołać, posiadają tylko taką moc, jaką mają przywołujące je czary. Niektórzy z nas, na przykład moi Valaya, potrafią przywoływać tylko Feralsów, zwierzo-kształtne demony o ogromnej sile, lecz znikomym intelekcie. Feralsi to brutalne, bezmyślne bestie. Czasami trafiają do naszego świata przypadkiem przez zakrzywienia czasoprzestrzeni. Nieświadome niczego czują się zagubione i rozwścieczone w nieznanym sobie dziwnym świecie. Trafiają do kanałów ściekowych, opuszczonych budynków i tych nielicznych skrawków dzikiej natury, która nam pozostała. Aby przeżyć, żywią się padliną i tym, co upolują. Niektórzy z nas - na przykład ja - dysponują wystarczającą wiedzą i mocą, aby wezwać Sentientów, najsilniejsze demony, które potrafią więcej, znacznie więcej, niż zabijać bez powodu. Sentienci chcą być wzywani, pragną wrócić na ziemię i zawładnąć nią, a my adaptujemy ich pragnienia do własnych celów. Sami mają Niewolników, sługusów wykorzystywanych tak, jak my wykorzystujemy psy zagrodowe. Sentientów niełatwo trzymać w ryzach. Panowanie nad nimi wymaga wielu umiejętności i czujności, aby nie dopuścić, żeby 69 podporządkowywali sobie Feralsów. Czuję, że Sentienci planują przekształcić Valaya z sekty ludzi, którym służą demony, w sektę demonów, którym służą ludzie. Wiem, że są cierpliwe i czekają na odpowiednią chwilę. Ale to im się nie uda. Albo będą mnie słuchać, albo skończą w ciemnych wodach świata, który istniał przed powstaniem czasu. Nikomu nie okażę ani odrobiny litości.
Bo czy ktoś był litościwy wobec mnie? Moi Valaya nie są jedyni. Podobnie jak Tajne Rodziny istnieją na całym świecie, tak i nas jest wielu. Wielu Valaya, Władców i Władczyń. Każdy ma swoje demony i swoje terytorium. A nad nami... Nie mogę powiedzieć. Nie mogę powiedzieć, kto nami dowodzi. Nie mogę ujawnić Tego, kto wydaje mi rozkazy. Wiem tylko, że nadchodzi Czas Demonów, a my, Władcy i Władczynie z całego świata, obejmiemy władzę. To już się zaczęło. Na całym świecie w morzu krwi padają potomkowie Tajnych Rodzin. A Sara jest moja. To ja zakończę jej życie. James i Anna stali po stronie światła i swojego idealnego świata. Ja pragnęłam ciemności, bo co innego mi zostało? Chciałam być taka jak oni. Chciałabym być nimi. Ale jedyne co mogłam, to stać się ich odwrotnością, ich negatywem. Można powiedzieć, że żyję w koszmarze. Rzeczywiście, moje życie zamieniło się w koszmar tego dnia, w którym poznałam Midnightów. Zostałam zaprzęgnięta do kieratu i nie uwolnię się do chwili, aż wszyscy oni stracą życie. Co do jednego. To Midnightowie uczyli mnie kłamać i opanowałam tę umiejętność doskonale. Na zewnątrz jestem Cathy Duggan. W głębi serca - Cathy Hollow, Władczyni. 6 Świt Wzywam swoje koszmary
Wciąż i na nowo Jestem Własnym zniszczeniem Sara siedziała przy oknie i obserwowała pierwsze przebłyski światła na wrzosowisku. Cień spała jej na kolanach. Dziwne, że gdy nasze życie rozpada się na kawałki, potem i tak zbieramy je z powrotem w całość, nawet jeśli wszystko wygląda inaczej i stajemy się inni, gwiazdy nadal są na swoim miejscu, wiatr wieje jak zawsze i ponownie przychodzi świt. Świat wygląda tak samo, a mimo to nic nie pozostało takie samo. Jakby doszło do nieznacznego przesunięcia osi ziemi, które jest niewidzialne dla oka, a powoduje gigantyczne konsekwencje. Dziewczyna była już ubrana w legginsy, bluzkę i czarną mi-niówkę oraz swoje nieodłączne kozaczki. Włosy jak zwykle miała związane w kitkę. Spała tylko cztery godziny, ale bardzo głębokim snem. Czuła się wypoczęta i naładowana energią. Jak sprężyna gotowa do działania. Zastanawiała się nad wydarzeniami poprzedniego wieczoru i psem-demonem, który zaatakował ją w jej własnym domu. 71 Nigdy, przenigdy żaden stwór nie ośmielił się atakować Mid-nightów w domu. Ale teraz, gdy jej rodzice odeszli... „Jedno jest pewne. Nie będę tu siedzieć i czekać, aż mnie zabiją". Valaya. To nie demony, tylko istoty ludzkie. Tacy sami ludzie jak ona, jej przyjaciele, nauczyciele, sąsiedzi i koledzy z klasy. Ludzie, którzy patrzą w otchłań i uznają, że im się podoba, że do niej należą. Ludzie, którzy zawierają przymierze ze starożytnymi siłami chcącymi odzyskać panowanie nad ziemią.
Nigdy nie przypuszczała, że ktoś dobrowolnie mógłby sprzymierzyć się z demonami. Nie po tym, co widziała. Tysięczny raz przejrzała listę imion i nazwisk skopiowanych zeszłej nocy z plików rodziców. Michael Sheridan Sheila Douglas John Burton Katy McHarg Simon Knowles Mary Brennan Catherine Hollow Chwyciła się za głowę. „Jeszcze nigdy nie wyrządziłam krzywdy człowiekowi. Nie chcę, nie potrafię...". Pukanie do drzwi. - Saro, wstałaś już? - To był Harry. - Tak, wejdź. W tym samym co wczoraj wypłowiałym podkoszulku i dżinsach, z fioletowymi cieniami pod oczami wyglądał przerażająco. - Dobrze spałaś? - zapytał. - Niewiele, ale dobrze. A ty... Nie spałeś? - No właśnie. - Uśmiechnął się. - Napijesz się kawy? 72 - Ja zrobię - powiedziała. Nawet w najbardziej dramatycznych okolicznościach nie zrezygnowałaby ze swojej filiżanki kawy. W drodze na dół zatrzymała się przed lustrem i spojrzała na siebie. Mimo
całego strachu i smutku poczuła ciepło rozchodzące się po żyłach. Nie była sama, miała przy sobie Harry'ego. Siedzieli przy kuchennym stole i w milczeniu popijali cappuccino. Nagle zadzwonił telefon. Poderwali się, jakby poraził ich prąd. - To tylko telefon — roześmiał się Harry. - Nerwy puszczają. „Nic dziwnego". Sara poszła odebrać i wróciła po kilku minutach. - Dzwoniła ciocia Juliet. Zapraszała mnie na cały dzień. Udało mi się ją przekonać, że jestem zajęta. - To prawda. Dzisiaj zaczynamy. Poczuła ścisk w żołądku. „Co zaczynamy?". - Kogo masz pierwszego na liście? - W oczach Harry'ego pojawił się błysk. Sara widziała to wyraźnie. „On kocha łowy, podobnie jak moi rodzice". Nagle ją olśniło: „Ja nie jestem taka jak oni. Ja tego nienawidzę. To mój obowiązek, ale sama go nie wybrałam". - Michael Sheridan - przeczytała. - Harry... - Świetnie. Chodźmy po sztylety. - Skąd wiesz, gdzie go szukać? Harry podniósł iPhone'a. - Znam... pewnych ludzi. To przyjaciele, którzy wyszukują dla mnie różne rzeczy. - Aha. - „Podejrzane". - Harry, nie mogę... - Czego nie możesz? Chyba nie chcesz tu siedzieć i czekać na następny atak?
73 - Nie. Ale nie mogę polować na ludzi. - Nie będziemy polować na ludzi, tylko na Surari, których wezwali na swoje usługi. Zdobycie wiedzy o przywoływaniu ich zajęło Valaya wiele lat. Wezwanie następnych zajmie kilka kolejnych. A przez ten czas będą bezbronni. I dobrzy. Sara zamknęła oczy. Musiała się tak wiele nauczyć, musiała pochłonąć ogrom nowej wiedzy. Poznać całkiem nowy świat, zupełnie inne życie. I to straszne, znacznie gorsze niż to, które znała do tej pory. To już wystarczająco podła sytuacja. „Jak ja tego nienawidzę" - pomyślała. W tej samej chwili zabrakło jej tchu, bo lęk sparaliżował jej płuca, nie wpuszczając do środka powietrza. - Harry, jeśli w środku dnia zaczniemy kręcić się w poszukiwaniu demonów, ktoś nas zauważy i wybuchnie panika! - Powiedzmy, że dzisiaj udamy się tylko na rekonesans. Popatrzymy, jak się sprawy mają. Chodźmy po sztylety. A propos, nie masz nic przeciwko temu, żebym wziął ten po twoim tacie? Mam własny, ale jego lepiej leży w dłoni. Jest lżejszy. I groźniejszy. - Sgian-dubh? Oczywiście. Weź sobie. Ale po co nam sztylety, skoro idziemy tylko na rekonesans? - Sztylet nie zaszkodzi. Nauczyłem się tego w Japonii... Na własnej skórze. - Podniósł lewą rękę. Od łokcia do nadgarstka ciągnęła się gruba blizna. Znów uśmiechnął się arogancko. Zauważyła, że ma dołeczek w policzku. - Poza tym nóż przydaje się do różnych rzeczy.
- Na przykład jakich? - Zobaczysz. - Ty weź sztylet, ja obejdę się czarną wodą - powiedziała z uporem. - Zabierz sztylet. Zaufaj mi. 74 - Nie. - Miała tak dziecięco zbuntowaną minę, że Harry mimowolnie się uśmiechnął. - No dobrze. Powiedzmy, że biorąc go, wyświadczysz przysługę dawno niewidzianemu kuzynowi. Sara dała za wygraną. Przewróciwszy oczami, ruszyła ku krętym schodom prowadzącym do piwnicy. - W piwnicy nie ma twojego sztyletu. Jest pod poduszką. - Pod poduszką? Skąd się tam wziął? Harry uśmiechnął się, ale nie odpowiedział. Sara poczuła skurcz w brzuchu. „Znów to samo. Znów mnie uśpił. To straszne. Może mnie uśpić, a ja z tego absolutnie nic nie pamiętam". Weszła na górę do swojego pokoju i zabrała sztylet spod poduszki. Fałdki na jej zawsze idealnie pościelonym łóżku przyprawiły ją o ciarki na plecach. Jeszcze raz starannie pościeliła. A potem znów zdjęła narzutę i ułożyła ją jeszcze raz od początku. Głęboko odetchnęła. „Teraz lepiej". Trzymając sztylet w dwóch palcach, jakby był czymś odrażającym, zeszła na dół. - Nosisz skarpetki? - zapytał Harry. - Słucham?
Podniósł dżinsy nad kostki i pokazał sgian-dubh przymocowany skórzanym paskiem do łydki. - Nie. - Dobra. To odwróć się. - Po co? - No odwróć się i podnieś bluzkę. - Co takiego? - Chcę ci pokazać, gdzie nosić sztylet. Mary Anne mi pokazała. „Mary Anne, aha!". 75 Zarumieniła się odrobinę, ale spełniła polecenie. Odwróciła się i uniosła bluzkę. Harry ciepłymi i delikatnymi palcami wsunął jej sztylet pod spinkę stanika. Natychmiast opuściła bluzkę i zrobiła krok do przodu. - Spróbuj się przejść. - Niczego nie czuję. - Bardzo dobrze. A teraz wyjmij sztylet. Uniosła rękę, sięgnęła za plecy i trafiła dłonią na sgian-dubh. Wysunęła go z łatwością. - Idealnie. - Nie podoba mi się, że jestem uzbrojona. - Nie masz wyboru. „Nie. Urodziłam się Midnight i nie mam żadnego wyboru". 7 Między wodą a niebem Jutro nadejdzie czas Wyjawienia
wszystkich tajemnic Grand Isle, Luizjana Droga wiła się białą długą wstęgą pośród namorzynów, bagnisk i stawów z wodą. Powietrze było gęste i wilgotne, bez najmniejszego podmuchu wiatru. Na horyzoncie migotał ocean. - A umiesz grać na cajuńskiej harmoszce? - Niall miał spokojną minę kogoś, kto o niczym zbyt wnikliwie nie myśli. „Albo nie myśli wcale". Mike miał takie podejrzenia już kilka razy, odkąd spotkali się przed paroma dniami. - Znaczy co? - Pytałem, czy umiesz grać na cajuńskiej harmoszce. Tradycyjnym instrumencie Luizjany. - Jasne. A jak wykonuję rytuały wudu, to zajadam jamba-laję. - Naprawdę? - Niall wybałuszył zafascynowane oczy. - Nie. - A... Aha... - Nastąpiło milczenie. A po chwili: - Jezu, to aligator? 77 - Nie, Niall, to zwalone drzewo. - Milce westchnął. Ten Irlandczyk wystawia na próbę jego cierpliwość. - Więc nie umiesz... W każdym razie w tych stronach mają naprawdę fajną muzykę. Pójdziemy posłuchać? - Nie jesteśmy na wakacjach. - Wiem, ale można by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu... - Czy ty nie pojmujesz, że to poważna sprawa? - Mike był rozdrażniony. Odkąd zabrał Nialla z jakiejś odległej wioski, Skerry ,czy jak ona się nazywa,
chłopak cały czas zachowywał się, jakby jechał na wesołą wycieczkę. Gdyby matka Nialla patrząc Mike'owi prosto w oczy, nie powiedziała swoim śpiewnym akcentem „opiekuj się nim, błagam"... Gdyby nie słowa Mary Flynn, Mike sądziłby, że rodzina Flynnów jest kompletnie beztroska. Albo nieświadoma. Jednak oni wszystko wiedzieli i żyli w strachu. Tylko Niall był takim... Niallem. - Wiem, że to poważna sprawa. Patrz. Mam scyzoryk. - Co takiego? - Mam w kieszeni szwajcarski scyzoryk. - Super. Rewelacja. Na pewno się nim obronimy. Mike włączył radio i podkręcił najgłośniej, jak był w stanie znieść. „Niall Flynn, tajny potomek rodziny Flynnów. I patentowany dureń. Ja mam mu chronić życie. I jakby za mało mi było Wrogów, teraz mam na głowie jeszcze Sabha". Zabrzęczał mu telefon. - Dostałeś esemesa. Przeczytasz? - Jasne. To od Seana. Pyta, czy jesteśmy już blisko. - Wystukał: TAK. Dobra, wysłane. Dziwne, że tu w ogóle jest zasięg. 78 - Nie. Przeważnie nie ma zasięgu. Ale my mamy. - To prawdziwe zadupie. - Uważaj, mówisz do człowieka z Donegal. Niall się roześmiał. - To musi być fajne miejsce.
Mike wybrał na kryjówkę takie miejsce, w którym Niall będzie bezpieczny i z którego będą mogli pomagać Seanowi w realizacji misji. Sean Hanney był jedynym łowczym, który wiedział, dokąd jechali, czyli do domu Mike'a na Grand Isle w Luizjanie. Do miejsca odległego od jakichkolwiek dróg. Na plaży otoczonej moczarami, gdzie rzadko zapuszczają się ludzie. „Grand Isle, najpiękniejsze miejsce na świecie - myślał Mike. Przynajmniej przed śmiercią zobaczę jeszcze swój dom". Chałupa była zwyczajna. - Wow, fajne miejsce - oznajmił Niall bez krzty ironii w głosie. „Łatwo go zadowolić - pomyślał Mike - dam sobie z nim radę". Rozejrzał się po zakurzonym, zawilgoconym, pokrytym pajęczynami pomieszczeniu, które kiedyś nazywał domem... Kto wie, jak długo? Zabrali się do pracy i po kilku godzinach chałupa była wysprzątana, terkotał generator prądu i działały komputery. - Proszę. Możesz jako pierwszy porozmawiać z Seanem z naszej kryjówki na Grand Isle. - Mike wręczył Niallowi iPho-ne'a przełączonego na głośnik. Już po jednym sygnale w pomieszczeniu rozległ się głos Seana. - Mike? - Nie, tu Niall. - Wszystko w porządku? Nikt was nie śledzi? 79 - Chyba wszystko okej. Pięknie tu. Morze jest niewiarygodne. I ta plaża... - Eee... No tak. Okej, jest tam Mike? - Jestem.
- Ten chłopak jest tam naprawdę? - Tak. To promyk jutrzenki dla nas wszystkich. - Mike zmrużył oczy. Niall wybuchnął śmiechem, a w jego oczach pojawił się łobuzerski błysk. Naprawdę było mu wesoło. - Mike, potrzebujecie jakiejś pomocy? - Tak, przy rozpaleniu ognia. Mike Moje zadanie polega na tym, aby pomagać Seanowi z jakiegoś bezpiecznego miejsca. Wysyłam mu wszystkie potrzebne informacje. Opieki nad potomkiem Tajnej Rodziny nie było w planie. Nie wiedziałem o tym całym zamieszaniu, dopóki prawie mnie nie zjadł jakiś... nawet nie wiem, co to było. W każdym razie wyskoczyło z mojej szafy na dokumenty. Poważnie, z szafy. A w ogóle nie miałem też w planie zostać Łowczym! Byłem fotografem, a w wolnym czasie hakerem. I tyle. Tylko że w mojej szafie zagnieździł się jakiś Feral... Jakoś tak nazywają te stwory. I spotkałem Harry'ego Midnighta. Ciekawe, ilu jest na świecie ludzi, którzy mówią: byłem księgowym, listonoszem, byłam gospodynią domową i... poznałem Harry'ego Midnighta. Ten człowiek zmienił życie wielu ludzi. Między innymi moje. Szkolenie dla Łowczych to najtrudniejsza rzecz, jaką w życiu przeszedłem, ale udało się i zostałem jednym z najlepszych. Nie mam żadnych specyficznych talentów, nie dysponuję magicznymi mocami, ale mnie potrzebują. Zwłaszcza teraz, gdy w Sabha zrobił się kocioł i do 80
walki pozostała nas już tylko garstka zaufanych Harry'ego. Z tego, co się orientujemy, sprawy nie wyglądają ciekawie. Ale muszę przyznać, że zawsze lubiłem wyzwania. - Dziękuję, Mike. - A jak tam Czapla? - Czapla to kryptonim nadany Sarze. Gdyby byli na podsłuchu, nikt nie skojarzyłby ich z Midni-ghtami. - W porządku. Przestraszona, ale cała i zdrowa. - Tak trzymać. - Hej, Sean - wtrącił Niall. - A jak tam z rozrywkami w Szkocji? Chodzicie gdzieś? - Na przykład gdzie? - No, na jakieś występy. - Dobra - przerwał Mike. - Rozłączamy się. Dobranoc, Sean. - Przyłożył dłonie do głowy i kolistymi ruchami masował sobie skronie. - Dobranoc. Niall... - Tak? - Weź ty się, chłopie, w garść. - Jasne - odparł pogodnie Niall. Bez odrobiny urazy. Jego nie dało się zdenerwować. - U was wszyscy są tacy? - Mike zajął się rozładowywaniem prowiantu: puszek z jedzeniem, sucharów i oczywiście kilku butelek burbona na ukojenie postrzępionych nerwów. - Nie, tylko ja. A może napijemy się, zanim pójdę po coś na kolację? - Tu w promieniu kilku mil nie ma sklepu. Dzisiaj będą fasola i brzoskwinie z puszki. - Machnął ręką w kierunku konserw.
- Nie potrzebuję żadnego sklepu. Do zobaczenia. 81 - Zaczekaj minutę, pójdę z tobą. - Nie, raczej nie. Wracam za godzinę. - Zabrał dwie nylonowe torby, w których Mike przywiózł sprzęt, i już go nie było. - Nie powinienem puszczać cię samego... - Nic mi nie będzie! - zawołał i zniknął w mroku wilgotnej, pełnej moskitów luizjańskiej nocy. Wrócił zgodnie z obietnicą godzinę później. Torby miał pełne świeżych, jeszcze ruszających się ryb. Mike zaniemówił ze zdziwienia. - Jak to zrobiłeś? Niall wzruszył ramionami. - Rozpalamy ognisko na plaży? - Może z neonem: „Tu potomek Tajnej Rodziny, proszę atakować"? - Daj spokój, przecież nikt nie wie, że tu jesteśmy. Sam mówiłeś. Nikt nas nie śledził. Nie możemy gotować na tej kuchence kempingowej. No chodź. Wyrzucone przez wodę drewno skwierczało cicho w ognisku, niebiesko-zielone ogniki rzucały dziwne cienie na twarz Nialla. Mike po raz kolejny zastanawiał się, co w tym chłopaku jest takiego szczególnego, że o n i na niego polują. I to z takim zacięciem. - Jaki masz talent? - Gram na wszystkim, co mi wpadnie w ręce. Na skrzypcach, dudach, flecie, na wszystkim. - Taaa, świetnie. To naprawdę talent. Ale chodziło mi o twój sekretny
talent. No wiesz, ten związany z twoim dziedzictwem. - A tak, wiem. Śpiewam. „Okej". 82 - Rozumiem. Umiesz grać na wszystkim i śpiewać. Taki człowiek orkiestra. Ale co potrafisz robić jako... no wiesz... przedstawiciel Tajnej Rodziny. - No mówię: umiem śpiewać. Potrafimy śpiewem hipnotyzować, ogłuszać i zabijać. A także uzdrawiać. - Zdumiewające. - Mike naprawdę był pod wrażeniem. - Też tak myślę. A, i jestem jeszcze w rodzinie Śniącym. Śnią mi się demony, a potem idziemy i zabijamy je śpiewem. Nagle twarz Nialla zmieniła wyraz. Stała się doroślejsza. - Och. - „A więc jest Śniącym. Nie zazdroszczę ci, chłopie". Przez dłuższą chwilę nic nie mówili. Obserwowali mieniący się kolorami ogień i słuchali skwierczenia. Odgłosy ogniska i szum fal stanowiły jedyne dźwięki. - Tak czy inaczej - przerwał ciszę Niall - nie potrafisz grać na cajuńskiej harmoszce, tak? Bo nie odpowiedziałeś... Ej, dokąd idziesz? - Nalać sobie burbona. Zasłużyłem. 8 Duchy powietrza Za uśmiechami widzę cienie Moje noce trwają dłużej od dni Wzięli land rovera Jamesa. Harry prowadził jak szaleniec. Sara wbita w
fotel modliła się, żeby przeżyli tę przejażdżkę. - Gdzie ty się uczyłeś prowadzić? - zapytała przez zaciśnięte zęby. Zrobiła się jeszcze bledsza niż zwykle. Harry uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. - Jeśli przeżyjemy, to w drodze powrotnej ja siadam za kierownicą. - Nie masz prawa jazdy. - Ale i tak będzie bezpieczniej. Pół godziny później wjechali do miasta. Harry zatrzymał się przed ciemnym, imponującym gmachem wiktoriańskim. Z zielonej tabliczki wynikało, że to tu mieści się Biblioteka Publiczna Crocketford. - Chodźmy. - Harry, zaczekaj... - Na co? Sara otworzyła usta, ale nie wypowiedziała ani słowa. „Rzeczywiście, na co tu czekać?". 84 - No dobra - powiedziała niechętnie. - Idziemy. Przyłożyła dłonie do czoła. Czuła, że zbliża się ból głowy. Przekroczyli oświetlone jarzeniówkami wejście. Sklepienie i kamienne ściany przypominały raczej kościół niż bibliotekę. Jak we wszystkich zabytkach pachniało tu stęchlizną, a powietrze było delikatnie wilgotne. Zimne jarzeniowe światło zupełnie tu nie pasowało. Nadawało temu miejscu sterylny widok sali chirurgicznej. Sara uniosła wzrok w kierunku niewiarygodnie wysokiego sklepienia i
zakręciło jej się w głowie. Wszystko stało się nagle. Wodziła oczami po kamiennych łukach, a po chwili kościół zamieniony na bibliotekę zniknął. Znalazła się w półmroku. Ogarniał ją zapach mchu i wilgotnej ziemi. Wyciągnęła przed siebie ręce w poszukiwaniu drogi i dotknęła lodowatego kamienia. Co chwila mrugała powiekami, żeby przyzwyczajać wzrok do słabego światła, i w pewnym momencie ujrzała padający gdzieś z tyłu promyk słońca. Odwróciła się i, próbując go dosięgnąć, padła na kolana. Na czworakach przeciskała się korytarzem, potrącała ramionami o kamienie. Chciała się wydostać. Pierwsza rzecz, jaką dostrzegła po wyjściu na zewnątrz, to otaczający ją krąg z ogromnych szarych głazów. Uświadomiła sobie, że wyszła gdzieś spod nich. Znajdowała się na trawiastym wzgórzu pod fioletowym niebem, w miejscu jakby zawieszonym w czasie. Nad jej głową przesuwały się chmury, w uszach szumiał jej wiatr. Wszystkie kolory wydawały się wzmocnione, a światło było dziwne, ostre, a jednocześnie słabe, przytłumione jak o zmroku. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu kogoś, ale okazało się, że jest sama. Czekała. 85 Wiatr przyniósł jej coś, co wyglądało jak małe, czarne na-sionko. Zawirowało jej przed twarzą i osiadło na szyi. Uniosła ręce i nagle poczuła ostry ból powyżej piersi. Coś tam było. Błyskawicznie zdjęła podkoszulek, od wiatru dostała gęsiej skórki. Na skórze ujrzała małą czarną rzecz przypominającą pijawkę. Żywiła się jej krwią, a im więcej wypiła, tym bardziej rosła, pęczniała, puchła.
Spróbowała wezwać czarną wodę, ale ręce się nie ocieplały. Nie była w stanie ich rozgrzać. Było jej zimno, czuła się słaba... Jęknęła i spróbowała wyciągnąć demona ze skóry, ale on ani drgnął. Zaczynała tracić siły. Pijany jej krwią demon miał już rozmiar piłki futbolowej. Sara się trzęsła. Zamknęła oczy i czekała na śmierć. To działo się w snach wiele razy. Często umierała, ale za każdym razem było to doświadczenie bolesne i przerażające. Skrzywiła się, czując pojedynczą łzę spływającą po policzku. Mrugnęła powiekami, a ułamek sekundy później ktoś się przed nią pojawił. Blady, czarnowłosy chłopiec, którego widywała w snach już wcześniej. Patrzył na nią wytrzeszczonymi oczami, jakby przed chwilą trafił go piorun. Oczy lśniły jak obsydian, skórę miał białą, a włosy tak czarne, że niemal granatowe. Przyszedł jej na myśl wierszyk, który kiedyś czytała w książce z bajkami. Czerwone jak krew Białe jak śnieg Czarne jak czerń Jest krucze skrzydło — To ty - powiedział chłopiec, jakby znał ją od wieków. Patrzyła mu w oczy. Wydawało jej się, że widzi w nich ogniki albo rozżarzone węgliki. Jednak po jednym mrugnięciu okiem 86 ślad po ogniu zaginął. Chłopiec trzymał coś przy sobie, przyciskał to oburącz do piersi, ale Sara nie widziała, co to jest. Ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby
nagle opuściły ją wszystkie myśli i nie miała pomysłu co dalej. Jakby niebo i ziemia zamieniły się miejscami. Była zdezorientowana. „Powinnam się bać, powinnam cierpieć. A ja nie czuję niczego". Chłopak ukląkł przy niej i powoli, delikatnie dotknął jej włosów. Poczuła, że do pustej głowy wróciła jej tylko jedna myśl: że on jest tam przy niej. Jego czarne oczy wydobyły ją z bólu i strachu, a cały świat zniknął w zapomnieniu. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Była zniewolona jego spojrzeniem. Miała wrażenie, że zanurkowała w czarnym stawie i tonie. Chłopak uniósł rękę i położył palec na obrzmiałym stworzeniu na piersi Sary. Wystarczył jeden dotyk jego palca i demon eksplodował niebieskim ogniem, spalając się w garstkę popiołu, który natychmiast rozwiał wiatr. „Dlaczego ja nie spłonęłam? Powinnam czuć gorąco albo zimno, a nie czuję nic. Powinnam się bać, a nie czuję strachu. Nie mogę myśleć". Czarnooki zdjął marynarkę i przykrył Sarę. Dziewczyna czuła się tak osłabiona, że nie była w stanie się ruszyć. Jedyną rzeczą, jakiej pragnęła, to patrzeć mu w oczy. - To ty - powtórzył, jakby nie był w stanie uwierzyć w to, co widzi. „Co on chce przez to powiedzieć?". - Tak, to ja, Sara Midnight. - Zostanę z tobą do końca snu - szepnął. Miał ciepły, głęboki głos brzmiący jak z oddali, w której niesie się echo. Jak w jaskini. 87 Sara westchnęła i zamknęła oczy. Aż do zniknięcia wizji trzymał ją za rękę.
Dziewczyna otworzyła oczy. Uświadomiła sobie, że opiera się o Harry'ego, i położyła mu głowę na ramieniu. On trzymał ją w pasie i podtrzymywał, żeby nie upadła. Poprowadził ją do kamiennej ściany. Próbowała się wyswobodzić, ale nogi miała jak z waty i jeszcze chwilę musiała skorzystać z jego pomocy. W chwili gdy uświadomiła sobie, że dobrze się czuje oparta o Harry'ego, o jego silne ciało - znacznie silniejsze od jej własnego - zarumieniona zrobiła krok do tyłu. - Nic ci nie jest? Pokręciła głową. - Miałaś wizję? - szepnął. Skinęła głową. - A więc to zdarza się także na jawie? - Czasami. Raczej rzadko. Ktoś to widział? - Nie. Przytrzymałem cię, gdy zaczęłaś się przewracać. Udawałem, że tulę cię w namiętnym uścisku. - Posłał jej uśmiech, który miał być pewny siebie, a wypadł raczej nieśmiało. Sara odwróciła wzrok. - Co widziałaś? - Demona. Ale nie wiem gdzie. W jakimś dziwnym miejscu. Takim nierealnym. Później ci opowiem, w samochodzie. Chodźmy. „Kolejna dziwna rzecz. Żadnej podpowiedzi, gdzie ta pijawka może być... I znów ten blady, czarnooki chłopak...". Weszli do głównej sali. Wzdłuż tylnej ściany stał kontuar z broszurami, książkami i komputerami. Ujrzeli troje bibliotekarzy wyglądających na znudzonych. Dwie kobiety i jednego mężczyznę.
- To on. 88 Sara popatrzyła tam gdzie Harry. Na prawie łysego mężczyznę w średnim wieku i koszuli ciasno opinającej wydatny brzuch. Człowiek ten wyglądał jak nauczyciel, kontroler biletów w tramwaju albo sąsiad, którego pozdrawiasz w letni ranek, gdy kosi trawnik. Nikt po wyglądzie nie domyśliłby się, jakie skrywa tajemnice ani jak okrutnych rzeczy się dopuścił. Michael Sheridan. Pierwszy na liście rodziców. „Słabe to usprawiedliwienie dla człowieka, który zabił mi ojca i matkę". Poczuła mdłości. - Co robimy? - Poprosimy go, aby odesłał swojego demona tam, skąd przyszedł. - Tu? Przy wszystkich? - zapytała niecierpliwie Sara i wskazała na użytkowników komputerów, grupkę uczniów słuchających bajki i starszą kobietę odkurzającą półki z DVD. Harry zdecydowanym krokiem podszedł do kontuaru. - Dzień... - Michael uniósł głowę znad dokumentów i ujrzał Sarę. - ...dobry - dokończył. Uśmiechając się, powoli rozchylił usta jak szczerzący kły krokodyl. Sara poczuła dreszcze na plecach. „W tym miejscu jest pełno zła" - przeszło jej przez myśl. Czuła, jak oplata jej szyję i dusi niczym pajęczyna. - Szukam jakiegoś horroru - powiedział Harry. - Coś z nowości. „Adekwatny pretekst" - pomyślała Sara. -
Oczywiście. Dział horrorów jest z tyłu. Proszę za mną. Głos Michaela brzmiał, jakby jego właściciel był człowiekiem jowialnym, chętnym do pomocy. „Oszust". Poszli za nim. Biblioteka była większa, niż się wydawało. Sala za salą, wszędzie półki z książkami poustawiane pod dziwnymi kątami, jak w labiryncie. Serce Sary biło coraz szybciej. 89 Odzywał się instynkt. Zaraz powinna poczuć w dłoniach mrowienie. - To tutaj - odezwał się Michael. Zatrzymał się i odwrócił. - Dział horrorów. Saro Midnight, czuję się zaszczycony odwiedzinami. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. W kącikach ust gromadziła mu się ślina. - A ja czuję wstręt. Uśmiech nie znikał mu z ust, ale w oczach pojawił się chłód. - Nie sądziłem, że jeszcze żyjesz - powiedział takim tonem, jakby mówił o pogodzie. Sara się przestraszyła. Jednocześnie poczuła złość rozpalającą ją od stóp do głowy. - Jesteś zerem, Michaelu Sheridanie. Bez swojego demona jesteś zerem szeptała, świdrując go wzrokiem. Michael zrobił nieznaczny krok do tyłu. - Przyszliśmy poprosić o to, żebyś zostawił nas w spokoju -odezwał się Harry z lodowatym błyskiem w oczach. - Żebyś odesłał swojego demona tam, gdzie jego miejsce. I rozwiązał Valaya. Wtedy puścimy cię wolno. - Puścicie mnie wolno? - Roześmiał się gardłowo i donośnie, jakby nigdy w życiu nie słyszał lepszego dowcipu. - Dokładnie tak powiedziałem. - Harry zignorował jego śmiech i patrzył
stanowczo. Sara podziwiała jego odwagę. On chyba nigdy nie traci nerwów. - To ostatni dzień waszego życia - wycedził Michael i ruszył w stronę Sary. Harry natychmiast stanął między nimi. Ktoś wszedł do sali i zaczął przeglądać książki na półkach. - A może ta? — powiedział Michael, sięgając po przypadkową książkę. Chyba jest dobra. Nic więcej nie zostało do powiedzenia. Harry wziął Sarę pod ramię i przez długi biblioteczny labirynt wyprowadził ją na świeże, październikowe powietrze. 90 Głęboko oddychając, próbowała zapomnieć o przepoconym odorze Michaela i pachnącej stęchlizną bibliotece. - Poszło gładko - mruknęła. - Warto było spróbować. Przynajmniej jednego z nich widzieliśmy osobiście. Nie mam pojęcia, dlaczego go tam nie zabiłem... Sara się skrzywiła. Nie lubiła rozmów o zabijaniu. Nienawidziła myślenia o zabijaniu. Nienawidziła wszystkiego, co miało związek z przemocą i wyrządzaniem krzywdy. Miała tego dosyć w snach. Wzdrygała się na myśl o uśmiercaniu Surari - demonów, stworów, czy jak ich tam nazwać - a co dopiero o pozbawianiu życia istot ludzkich. Harry najwyraźniej nie miał takich oporów. Pod wieloma względami różnił się od jej rodziców. - Au... - Harry podskoczył. - Nic ci nie jest?
- Nie. Wszystko w porządku. - Jedziemy do domu. - Nerwowo drapał się po szyi. - Na pewno nic ci nie jest? - Nie. Tylko szyja mnie swędzi. - Pokaż. - Sara delikatnie wsunęła mu palce pod kołnierzyk. Przyłożyła głowę do jego piersi. Pomyślała, że pięknie pachnie. Czymś takim... znajomym. Mydłem albo morzem... - Niczego nie widzę - powiedziała cicho. - No dobrze, jedziemy. — Wrócili do samochodu i ruszyli w stronę autostrady. Sara w zamyśleniu wyglądała przez okno. I nagle ją olśniło. „Zupełnie jak w moim śnie!". - Zatrzymaj samochód. - Po co? Dlaczego? Och... - Nagle przyłożył dłoń do piersi. - Harry, zatrzymaj się. To było w moim śnie! To demon z mojego snu. 91 Harry pobladł, wyraźnie cierpiał. Kiedy tylko zatrzymał samochód, wyskoczyli ze środka. Co sił w nogach pobiegli w kierunku Charlotte Gardens. Harry bez słowa zrzucił marynarkę, a potem koszulę. Ku swemu przerażeniu ujrzeli na jego ubraniu i ciele czerwone plamy. - Harry, twoja koszula — powiedziała Sara drżącym głosem, starając się nad sobą panować. Nagle z Harry'ego spadło coś czarnego i lśniącego i wirującym ruchem poleciało w trawę. Zatrzymali się gwałtownie. Harry trzymał się za piersi. W okolicach obojczyka miał małą, okrągłą plamę, z której sączyła się krew.
- To chyba... - Demon Michaela. Widziałam go w swoim śnie - skończyła za niego Sara. „Oczywiście. Właśnie dlatego Michael mówił, że to ostatni dzień naszego życia". Z uniesionymi w gotowości rękami zrobiła krok w stronę tego czegoś... - Uważaj! — krzyknął Harry i chwycił ją pod ramię. Ledwie Sara zobaczyła usta stwora otoczone mnóstwem drobnych przyssawek, rzucił się na nią. Wszystko działo się błyskawicznie. W chwili, gdy stwór prawie przyssał się dziewczynie do twarzy, Harry pchnął ją na bok. Demon wydając przeraźliwy dźwięk, wgryzł się więc w Harry'ego. Bezlitośnie głęboko. Sara krzyknęła i chciała chwycić stwora, żeby oderwać go od skóry towarzysza, ale nie zdołała go poruszyć. Widziała, jak puchnie jego czarne ciało, gdy z niewiarygodną prędkością wypija krew chłopaka. Zamknęła oczy i skupiła się na dłoniach. Rozpaczliwie próbowała je rozgrzać i przywołać czarną wodę. „Szybciej!". Harry jęczał z zamkniętymi oczami i głową odchyloną do tyłu. Napęczniały krwią demon miał już rozmiar kota. „O mój Boże!". 92 Sara się zdekoncentrowała. Zamknęła oczy i próbowała od nowa rozgrzewać ręce. „Nie działa. Nie działa". Ogarnęła ją panika. W rozpaczy zaczęła się po cichu modlić! „Mamo, tato, pomóżcie!". Ktoś posłuchał. Sara poczuła na plecach powiew wiatru. Nie był to jednak
wiatr, lecz powietrze poruszone ruchem skrzydeł. W tej samej chwili usłyszała bojowe krakanie kruków. Odruchowo zakryła głowę rękami i przykucnęła. Ptaki ją ominęły i poleciały prosto na Harry'ego, który po chwili cały był pokryty czernią piór. Dziewczyna jęknęła przerażona. Widziała, że niektóre kruki są poplamione krwią. Krwią Harry'ego. Zanim jednak zdołała się poruszyć, ptaki odleciały jak na rozkaz. Zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Kracząc i trzepocząc skrzydłami, rozpłynęły się na niebie. Na trawie obok Harry'ego w kałuży czarnoczerwonej krwi leżał demon-pijawka. Wił się konwulsyjnie, otwierał i zamykał usta jak ryba wyciągnięta z wody. Sara wiedziała, że zanim podbiegnie do Harry'ego, musi skończyć z demonem. Uniosła dłonie, które w końcu się rozgrzały, i przyłożyła je do gorącej oślizgłej skóry stwora. W jednej chwili rozpuścił się w czarnej wodzie i zmieszał z wyssaną krwią, plamiąc ziemię czarnoczer-woną cieczą. Sara rzuciła się do Harry'ego, który leżał na trawie z odsłoniętym torsem i krwawiącą raną. Miał białą twarz. Cały tułów pokrywały rany - jedna okrągła, zadana przez demona, i mnóstwo śladów po dziobnięciach kruków. - Obudź się... Proszę cię, obudź się - szeptała. Chwyciła go za nadgarstek, próbując wyczuć puls. Był słaby, ale uchwytny. Harry żył. Przykryła go pokrwawioną marynarką i koszulą, a potem położyła na nim jeszcze swoją kurtkę. 93 - Harry... „Nie mogę go stracić.
Nie mogę go stracić jak rodziców, bo zostanę sama. Kompletnie sama". Odgarnęła mu włosy z czoła, dokładnie tak samo, jak on tego wieczoru, kiedy do niej przyjechał. Jej ręka zostawiła na skórze Harry'ego krwawy ślad. Popatrzyła na swoje dłonie. Były mokre od czarnej wody i krwi, która wyciekła z demona. Tak bardzo przejęła się Harrym, że nawet tego nie zauważyła. Wytarła ręce w koszulę i suche liście, a potem przyłożyła dłonie do piersi chłopaka. Chciała przekazać mu swoją energię, swoje ciepło. Jego skóra była zimna. Miała trudności z oddychaniem. Dławił ją strach, na piersiach czuła taki nacisk, jakby pogrzebano ją żywcem. „Obudź się. Obudź się". W oddali z nieba doleciało ją krakanie. Na tle chmur widziała czarne plamki kruków. Patrzyła na białe niebo, śledząc przygotowujące się do lądowania ptaki. - Sara. - Harry otworzył oczy. - Harry! - Wzięła go za ręce i głęboko wciągnęła powietrze, które wypełniło jej płuca. Znów mogła oddychać. - Demon... - Nie przejmuj się, już go nie ma... Jak się czujesz? - Jakby mnie potrącił pociąg. - Opierając się na rękach Sary, spróbował się podnieść. - Straciłeś dużo krwi. To obrzydlistwo opiło się twoją krwią! Gdyby nie kruki... - Jakie kruki?
- Ocaliły ci życie! Wyciągnęły z ciebie demona i zadziobały go. Patrz. Wskazała ręką w górę, ale na niebie zostały już tylko chmury. Kruki zniknęły. 94 - Słuchaj, wiem, że trudno w to uwierzyć, ale naprawdę ocaliły nas kruki. Tylko jak to się stało? Demon zadziobany przez ptaki... - Chyba że... - szepnął Harry. - Że co? - Chyba że to nie były prawdziwe kruki. - Harry zamilkł, a jego głowa opadała Sarze na ręce. Chciała go zapytać, co ma na myśli, ale zrezygnowała na widok jego bladej twarzy z ustami o niebieskim odcieniu. Przypomniała sobie, jak szybko osłabła we śnie i jak szybko straciła przytomność po ataku demona-pijawki. Poklepała Harry'ego po twarzy. On wziął ją za rękę. „Nadal jesteś za mną...". - Zabiorę cię do domu. Weźmiemy taksówkę, a po samochód wrócimy jutro. - Mogę prowadzić. - Jesteś pewien? - Absolutnie. Jeden już martwy, zostało sześć. - Spróbował się uśmiechnąć. - Harry... Tak? - Myślałam, że cię straciłam. Popatrzył na nią swoimi przejrzystymi oczami, a ona poczuła, że zapada się w jeziorze lodowatej wody i bezsilnie tonie coraz głębiej.
Ledwie minęli drzwi, gdy zadzwoniła ciocia Juliet z zaproszeniem na kolację. Sara spojrzała przez korytarz do salonu, gdzie na sofie leżał śmiertelnie blady Harry ze szklanką whisky. Powrót do domu był koszmarem. Chłopak próbował koncentrować się na jeździe i nie stracić przytomności. 95 - Niestety, Juliet, nie możemy. Po prostu... - wymyśliła coś na poczekaniu. Zaprosiliśmy na kolację Bryony. Będziemy oglądać filmy, zostanie na noc... O jej nogi otarła się Cień. Kotka uwielbiała Bryony. Sara znów zaczęła podejrzewać, że Cień doskonale rozumie ludzką mowę. Zawsze wiedziała, o co chodzi. - Tak, tak, jestem. Oczywiście, niedługo zadzwonię. Odłożyła słuchawkę. - Przykro mi, Cień, Bryony nie przyjdzie. To tylko taka wymówka, żeby spławić Juliet. - Cień przestała mruczeć i naburmuszona odeszła bezgłośnie. - Dobrze zrobiłaś. Nie możemy ryzykować. Gdyby zaatakowali nas u Juliet, wszystkich narazilibyśmy na niebezpieczeństwo. - Harry nadal mówił słabym głosem. W chwili przebłysku, gdy nagle wszystko staje się jasne, Sara zobaczyła, że Harry'emu podoba się taki układ, w którym są tylko we dwoje. Miał rację. Nie wolno im było wystawiać rodziny ani przyjaciół na niebezpieczeństwo. Mieli obowiązek na jakiś czas trzymać się od wszystkich z daleka. On jednak za bardzo nie przejmował się, że tak długo przebywają razem. „Mnie też się podoba" - pomyślała nagle i niespodziewanie Sara. Jako dziecko często była sama i teraz pierwszy raz w życiu mieszkała z kimś, kto spędzał noce w domu. Kiedy Harry był przy niej, czuła, jakby czas nabierał
innego wymiaru. Nawet kiedy spała. Spojrzała na pobladłą twarz Harry'ego. „Mój kuzyn. Mógłby być moim bratem. Moim najlepszym przyjacielem. Moim...". - Wiem, że pójście do szkoły wiąże się z niebezpieczeństwem - przerwał jej zamyślenie. „Dzięki Bogu". — Ale musimy podjąć to ryzyko. Jeśli przestaniesz chodzić na lekcje, narobimy sobie kłopotów. 96 - I tak bym nie mogła. Za kilka tygodni mam przesłuchania w RCS*. Muszę się tam dostać. - Co to jest? - Szkockie Konserwatorium Królewskie. - No, no. Chcesz się tym zajmować w życiu? To znaczy: nauczaniem muzyki? Jak twoja mama? - Nie, nie chcę uczyć muzyki. Chcę ją tworzyć. Chcę komponować i dawać koncerty na całym świecie. Na początek postaram się dostać do Szkockiej Orkiestry Królewskiej. - Będziesz wspaniała. - Uśmiechnął się. - Jestem pewien. Sara odpowiedziała uśmiechem i odwróciła wzrok. - To zależy... Wiesz... Prowadzę zwariowane życie. Nie wiem, ile czasu będę mogła zajmować się tym, co kocham. A ty? Co robisz w Nowej Zelandii? - Studiuję medycynę. Jak nasi ojcowie. - A co potem? - Oprócz tego, że będę chronił twoje życie? To pełnoetatowa robota. —
Roześmiał się. - Chodzi mi o to, co będziesz robił, gdy już będziemy wolni. „Łowczym jest się już na zawsze". - Jeszcze nie wiem. Może zrobię specjalizację lekarską. Właściwie nie muszę pracować. Japońscy klienci byli bardzo szczodrzy. Z tego, co zarobiłem, mogę utrzymać się do końca życia. - Ja też nie muszę pracować. Moi rodzice także nie musieli. Pracowali, bo kochali swoją pracę, chociaż czasami rano byli tak zmęczeni, że nie potrafili wydobyć z siebie ani słowa. Harry pokiwał głową. - Kiedy są te przesłuchania? - Trzynastego listopada. * RCS - The Royal Conservatoire of Scotland (przyp. red.). 97 - No to musisz ostro popracować. Pomogę ci. Spróbujemy żyć normalnie. - Chcesz powiedzieć, że będę tu tkwiła sama z tobą? - zażartowała. Popatrzył na nią swym przenikliwym wzrokiem. - To byłoby aż tak straszne? - zapytał szeptem, jakby zwracał się do kogoś leżącego na tej samej poduszce. Sara poczuła, że krew napływa jej do policzków. - Przygotuję kolację — powiedziała szybko. Zrobiło się zbyt intymnie. Nie była na to gotowa. Przestraszyła się. Pomknęła do kuchni i zajęła się przyrządzaniem posiłku. Starała się uspokoić serce tętniące jak dziki mustang, ale nie dawała rady. Stale wracała
myślami do jednego: „Być sama w tym domu z Harrym. Nie, nie byłoby tak strasznie". Z całych sił odpychała od siebie tę myśl, bo nie tak chciała się teraz czuć. Nie w środku tego całego zamętu. I nie przy własnym kuzynie! - Co tak pięknie pachnie? - Harry bezgłośnie wszedł za nią do kuchni. Sara drgnęła. „Tego też nauczył się w Japonii?". - Quiche z nadzieniem z ziemniaków i groszku. - Świetnie. Rozpaczliwie zastanawiała się, co powiedzieć. Chciała przerwać krępującą ciszę. Może właśnie nadeszła odpowiednia chwila, żeby dowiedzieć się, co się właściwie wokół niej dzieje. To dobry sposób na zmianę tematu. - Harry, kim są ci ludzie? - spytała, wkładając przygotowaną potrawę do kuchenki i starannie zamykając drzwiczki. - To znaczy ci Valaya. Dlaczego oni to wszystko robią? Harry wziął głęboki wdech. Ile może jej powiedzieć, bez ujawniania swojego kamuflażu i bez popchnięcia jej w ręce Sabha? Ale wcześniej czy później będzie musiał jej zdradzić informacje o pozostałych Tajnych Rodzinach, o Valaya 98 działających w całej Europie i mrocznym lalkarzu, który pociąga za wszystkie sznurki. Będzie musiała się dowiedzieć, że gdy wyeliminują już szkockich Valaya, pozostaną jeszcze inni, liczniejsi i groźniejsi wrogowie. Że do zakończenia wojny minie jeszcze wiele czasu - o ile kiedykolwiek nastąpi jej finał. Ale jeszcze nie teraz. Kiedy już uporają się z obecnym zagrożeniem i będą bezpieczni, ujawni swoją prawdziwą tożsamość i wytłumaczy, o co w
tym wszystkim chodzi. Jeszcze nie teraz. - Chcą zawładnąć Szkocją i przypuścić stąd ekspansję na inne tereny. Chcą przywołać kolejne demony i wykorzystać je do własnych celów... Idioci. - Bo demony im na to nie pozwolą, prawda? Tacy ludzie jak Michael myślą, że demony im służą, że sprawują nad nimi kontrolę. A to nieprawda. - No właśnie. To Surari wykorzystują ich, aby przedostawać się do naszego świata, a nie odwrotnie. Tym stworom niełatwo jest wślizgnąć się do naszej rzeczywistości, bo grozi im rozkład. Valaya im pomagają, więc Surari godzą się na taką grę. Ale kiedy przybędą tu już w dostatecznej liczbie, nie będą działać na rozkazy Valaya. Surari reprezentują znacznie starsze i potężniejsze moce, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Kiedyś rządzili ziemią. My ich wyparliśmy, a teraz one chcą wrócić. Sara pokiwała głową. Rodzice opowiadali jej o tym. Mówili też, że Midnightowie są jedyną nadzieją dla ludzkości. „Ale czy to możliwe? Jedni Midnightowie mają uratować cały świat?". Krążyły jej po głowie miliony pytań. W jednej chwili zmieniło się jej postrzeganie świata. - Mówiłeś, że polowałeś w Japonii. Więc nie jesteśmy jedyni? Demony są na całym świecie? I tacy jak my, łowcy demonów? 99 - Saro, teraz się tym nie przejmuj. Skoncentrujmy się na ratowaniu życia. „On coś przede mną ukrywa. Tak samo jak rodzice. Ale ma rację. Teraz liczy się tylko to, żeby przeżyć". - W jaki sposób Valaya przywołują demony? Nie miałam pojęcia, że
istnieją takie możliwości. - Uczą się mrocznych sztuczek i zaklęć opisanych w przeklętych księgach, których nigdy nie chciałbym zobaczyć na oczy. Mam nadzieję, że ty również. Od samego zaglądania do nich można się rozchorować. Można się zarazić. Aby przywoływać demony tak jak Valaya, trzeba w to włożyć wiele lat pracy. Jeszcze chwila, a to coś przypominające pijawkę nażarłoby się odrobinę więcej i rozmnożyło dziesięciokrotnie, stukrotnie... Wyobrażasz sobie? Sara wzdrygnęła się. - Nie chcę nawet słyszeć o tych księgach. Nigdy nie kręciły mnie takie zaklęcia. Właściwie to wcale nie chcę o tym wszystkim wiedzieć. - Tak jak mówiłem, skoncentrujmy się na ratowaniu życia. Wierz mi, to najlepsze wyjście. Sara pokiwała głową. Nurtowało ją jednak jeszcze jedno pytanie. - Co miałeś dzisiaj na myśli, mówiąc, że to mogły być nieprawdziwe kruki? Harry głęboko westchnął i pokręcił głową. - Ciężko w to uwierzyć, ale... Myślę, że to mogły być duchy powietrza. - Duchy powietrza? - Niektórzy nazywają je Żywiołakami. Albo Dhatu w pewnym starożytnym języku. To duchy żywiołów: powietrza, ziemi, ognia i wody. Przyjmują postać zwierząt związanych 100 z danym żywiołem. Kiedyś na przykład widziałem duchy wody pod postacią fok. Występują bardzo rzadko. Nie mam pojęcia, dlaczego postanowiły nam
pomóc. - Ktoś nad nimi panuje? - Bardzo trudno je poskromić. To prawie niemożliwe. Spróbuję się czegoś dowiedzieć. - Skinął głową w stronę telefonu. - Dziwne. Wyglądały jak normalne ptaki i nagle... zrobiły to, co zrobiły. Nie wierzyłam własnym oczom. - Rzeczy nie zawsze są takie, jakie się wydają. - To, zdaje się, twoje ulubione powiedzenie, co? - Sara się uśmiechnęła. Coś jak motto. Harry uśmiechnął się z odrobiną zakłopotania. „Pasuje także do mnie" pomyślał. Z zamyślenia wyrwało ich pikanie kuchenki. Sara wyjęła quiche i elegancko nakryła do stołu. Była zachwycona, że może zjeść z kimś kolację. Rodzice stale byli poza domem, zawsze gdzieś się spieszyli. Dekorowanie stołu zwieńczyła zapaleniem dwóch srebrnych świec. Chociaż w jej życiu szalała burza, poczuła spokój. Harry zajadał ze smakiem, traktowała to jako komplement. - Straciłeś dużo krwi i musisz dobrze się odżywiać. - Spokojna głowa. - Harry nałożył sobie drugi kawałek ciasta. — Ty też powinnaś o siebie dbać. Jesteś blada i chuda. - Jestem głodna jak wilk. Nie jadłam od wieków... No wiesz, odzyskałam apetyt dopiero po twoim przyjeździe. - Miło to słyszeć. Uwielbiasz gotować, prawda? Skinęła głową. Miała pełną buzię jedzenia.
- Zawsze gotowałam dla rodziców — powiedziała, gdy przełknęła. - Ja też lubię gotować. - Naprawdę? 101 - Możesz wierzyć albo nie. Nawet mi to nieźle wychodzi. Upiekę ci ciasto na urodziny. Dwudziestego drugiego października, prawda? „Tak właśnie było napisane w dokumentach Harry'ego". - Tak. Nie wstydzisz się przed kolegami? To znaczy, czy się nie wstydzisz pieczenia ciasta? - Wcale. Gotowanie jest cool. Upiekę ci ciasto w kształcie księżyca. - Dlaczego akurat księżyca? - Bo przypominasz mi księżyc - powiedział i przeniósł wzrok na talerz. Sara się zarumieniła. - A ty kiedy masz urodziny? — zapytała szybko, żeby podtrzymać rozmowę. - Niewiele później. Szóstego listopada. - To jesteś Skorpionem. - Tak. Znasz się na znakach zodiaku? - Nie za bardzo. W biblioteczce mojej babci na Islay jest kilka książek na ten temat, ale nigdy do nich nie zaglądałam. Bryony bardziej się w tym orientuje. Ja jestem Wagą. Powinnam być zrównoważona, a jestem humorzasta. - To prawda. - Ej... Miałeś powiedzieć: „A skąd, wcale nie jesteś"!
- Ale jesteś. Roześmiała się. Wyglądał już nieco lepiej. Jego skóra znów przybrała zupełnie nieszkocki odcień złota. Na jego twarzy migotało światło świec. - Okej, może i jestem humorzasta. - Ale w miły sposób. Uśmiechnęła się. Chciała, żeby ten wieczór trwał w nieskończoność. 9 On przyszedł we śnie Nagle wydaje się Że nie liczy się nic oprócz ciebie Leżąc w łóżku, Sara zastanawiała się nad mijającym dziwacznym dniem. W połowie przerażającym, a w połowie spokojnym i wspaniałym. Nie wiedziała, jak mogła podejrzewać o coś Harry'ego. Teraz miała wrażenie, że był z nią od zawsze. Zamknęła oczy i wsłuchana w dobiegające z jego pokoju dźwięki radia odpłynęła... Zapadła w transowy sen i pojawiła się wizja. Często tak się działo. Czasami następowało to tak szybko, że ledwie kładła się do łóżka i zamykała oczy, już budziła się w innym świecie. Tej nocy nie przeniosła się do tego nierealnego i dziwnie oświetlonego miejsca co poprzednio - na trawiaste równiny pod fioletowym niebem. Stała pod jednym z dębów w swoim ogrodzie. Wokół niej opadały czerwone i złote liście. Niebo było czyste, błękitne, bezchmurne. Zdjęła liść z włosów i rozejrzała się dokoła, sprawdzając, czy jest sama. Popatrzyła za dąb i z powrotem odwróciła wzrok. Tuż przed nią pojawiła się
jakaś postać. 103 - Saro. Znała ten głos. Należał do bladego, czarnookiego chłopaka. Poczuła nagły przypływ radości, a później dezorientacji - jakby chmura okryła mgłą jej umysł. „On tu jest! Wrócił!". Nic innego nie była w stanie wymyśleć. Jakby inne myśli gdzieś się rozmywały. - Kim jesteś? Demonem? — Jej głos brzmiał dziwnie. Był nieco stłumiony, jak w śnieżny dzień. - Nie jestem demonem - powiedział... błagalnie. Tak, błagalnie, to słowo najlepiej pasowało. W jego głosie był też smutek. „Dlaczego?". - Kim zatem jesteś? - Zostałem do ciebie wysłany. - Kto cię wysłał? Nie odpowiedział, tylko przesunął palec po jej wargach. - Nie myślałem, że jesteś taka piękna. - Powiedział to z taką swobodą, jakby prowadzili nic nieznaczącą pogawędkę. Zarumieniła się i nie wiedziała, co powiedzieć. „Oczywiście w snach muszę wyglądać równie beznadziejnie jak na jawie". - Duchy powietrza - szepnął. - Te kruki dzisiaj. To ja je wysłałem. - Ty? - Saro, nie pozwolę, żeby coś ci się stało. - Ujął jej twarz w dłonie. Przez sekundę myślała, że ją pocałuje. Ale on tylko powiedział: - Saro... — Miał aksamitny głos, brzmiał jak ciepła woda. Jak zaklęcie.
- Tak. - Niedługo wrócę. „Nie odchodź". - Kiedy? 104 - Wkrótce. - Nie spuszczał z niej oczu. Ona nadal czuła się otumaniona. Nie miała nic do powiedzenia, nie miała już nic więcej do zrobienia, jak tylko odpłynąć... - Wkrótce - zabrzmiało echo jego słowa. Otworzyła oczy i była z powrotem w swoim pokoju. W głowie jej huczało, jakby przebudziła się po narkozie. „O nie, już nie śpię. Zasnąć, chcę jeszcze zasnąć. Chcę go znów zobaczyć". Westchnęła - z żalu, z radości. Zamknęła oczy, delektując się chwilą. Chciała go na dłużej, na znacznie dłużej. Mimo wszystkich wydarzeń ogarnęło ją dogłębne uczucie szczęścia. Nowy świat, do którego wchodziła, miał dla niej nie tylko strach i okrucieństwo, ale także wspaniałe niespodzianki. Czuła się tak, jakby stała na brzegu ciepłego morza i chciała jedynie w nim zanurkować. „Nawet nie wiem, jak ma na imię". Pomyślała o otaczających go złotych liściach, o tym, jak wszystkie myśli opuściły ją niczym odpędzone jakąś niewidzialną siłą. Tego snu nie zapisała. To był sekret, który chciała zachować tylko dla siebie. Znów zasnęła. Tym razem do samego świtu nic jej się nie śniło. Kiedy zdejmowała z siebie kołdrę, do pokoju wpadało szare, zimne światło poranka.
Wokół jej łóżka zawirowała chmura czerwonych, żółtych i złotych liści, które po chwili wolnym ruchem spadały na podłogę. To może być tylko j e g o dzieło. Patrzyła na liście z zachwytem. Były piękne. Martwe lub umierające, ich barwy stanowiły ostatnie tchnienie życia mimo to oglądanie ich agonii budziło zachwyt. Wyjęła czerwony liść z włosów. „Liść. W moim sercu. Nazwę go Liściem". 10 Wybran a Wybawienie przychodzi jak ogień Liść A więc to ona. Ta, którą wybrał dla mnie ojciec. Spodziewałem się... Właściwie nie wiem, czego się spodziewałem. Wiem tylko, że bałem się spotkać kogoś, kto wciągnie mnie w to jeszcze głębiej i wszystko pogorszy. Ale nie. Ona jest moim wybawieniem. Ja płonę, ona jest wodą. Ja się duszę, ona jest powietrzem. Wyobrażam sobie, że gdy jestem z nią, w moich oczach pojawia się jasność, roz-stępuje się noc i nastaje dzień. Gdybym ją przełamał jak przełamuje się pieczęcie kryjące w sobie tajne przesłanie - wypłynęłoby z niej światło, które ogarnęłoby i mnie. Ja będę wybawiony, a ona upadnie. Spalę ją. Zabiję ją i dam jej życie na nowo. Będę dla niej prawdą. Nigdy jej nie opuszczę, nigdy, przenigdy. Ona pachnie światłem, życiem, wiatrem. Widzę ją siedzącą w ciemności,
otoczoną kręgiem ognia, a wokół niej duchy. Ma skórę równie białą jak moja matka. 106 Szkoda, że jej ze sobą nie zabrałem, ale to nie tak ma być. Ona musi przyjść z własnej woli. Musi mnie potrzebować tak, jak ja jej potrzebuję, a do zdobycia jej zaufania jeszcze daleka droga. Na dobry początek chcę, aby mnie pragnęła. Czułem, jak jej strach zamienia się w pragnienie. O wiele łatwiej będzie, gdy ta, która została dla mnie wybrana, nie tylko będzie chciała, abym ją zabrał, ale będzie za tym tęskniła. Niech b ł a g a , żeby ją od tego wszystkiego zabrać. W ten sposób mam na nią silniejszy wpływ. W ten sposób wnikam w nią głębiej. Ale przede wszystkim muszę ratować jej życie. Mógłbym już teraz powstrzymać jej wrogów. Mógłbym ich zniszczyć. Ale nie zrobię tego. Oni będą atakować, a ja będę jej bronić. Będę jej strażnikiem, aniołem stróżem. Upadnie dla mnie, a gdy nadejdzie czas, pójdzie za mną. Dawniej bałem się swojego nowego życia, teraz za nim tęsknię. Mój ojciec dokonał trafnego wyboru. Nikt nie mógłby być lepszy od niej. 11 Konstelacja Dlaczego pozwoliłeś się kochać Skoro musisz odejść? Castelmonte, Włochy Elodie Ja i Harry byliśmy jak konstelacja złożona z dwóch gwiazd. Nieporuszona,
wieczna. Taka powinna być. Teraz odebrano mi jego gwiazdę i włóczę się samotnie po czarnym, nieskończonym wszechświecie. Jestem w połowie czymś, w połowie niczym. Poznałam go, gdy miałam szesnaście lat. Przybył do Lyonu na rozmowy z moim ojcem, Arnautem Brunem, głową rodziny Brunów, najpotężniejszej Tajnej Rodziny we Francji. Teraz ojciec spoczywa w rodowej kaplicy na cmentarzu Saint Michel. Umarł z potworną świadomością, że jego żonę i córkę czeka podobny los i zginą z rąk tego samego wroga bez twarzy. W przypadku matki rzeczywiście tak się stało, chociaż inaczej niż przypuszczał. Oni nie przyszli po nią. Po śmierci ojca po prostu straciła wolę życia i z dnia na dzień więdła, aż pewnego 108 razu jej sen zamienił się w śmierć. Jeśli chodzi o mnie, to jestem teraz daleko. Pojechałam za Harrym Midnightem, mesmerycz-nym potomkiem Rodziny Midnightów, najpierw do Japonii, a później do Londynu. Życie układało mi się zupełnie inaczej, niż planowali moi rodzice. Miałam wyjść za dziedzica jakiejś Tajnej Rodziny, może za Vincenta Didiera, najstarszego syna Didierów. To byłaby wspaniała partia, wspaniała koligacja, a nasze dzieci odziedziczyłyby we krwi ogromną potęgę. Ale pojawił się Harry i po pierwszym spojrzeniu w jego oczy już wiedziałam, że nie poślubię Vincenta Didiera. Czułam, że oprócz Herry'ego nie będzie nikogo innego. Wiedziałam także, że rodzice nigdy nie zaakceptują takiego zięcia. Midni-ghtowie byli potężną rodziną, ale napiętnowaną podziałem. I Harry nigdy nie zasiadłby w Sabha pośród głów najbardziej
prestiżowych Tajnych Rodzin. Nie nadawał się na kogoś, kogo mogłaby poślubić dziedziczka Brunów. On „nie jest naszego stanu", jak okrutnie stwierdził kiedyś mój ojciec. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym matka odwróciła się do mnie plecami, jakbym przestała być jej córką. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym ojciec odebrał mi starodawny pierścień stanowiący dziedzictwo Brunów przekazywane każdej pierwszej osobie nowego pokolenia. Niczego nie żałowałam. Aby być z Harrym Midnightem, warto było stracić rodzinę, spadek i cały świat, który znałam w dzieciństwie. Ale w chwili, gdy do Londynu przybył Sean, wiedziałam, że nie zobaczę Harry'ego nigdy więcej. Odejście od niego przypominało rozerwanie sobie serca. W dzieciństwie każde lato spędzałam z rodzicami w naszym wiejskim domu w Lac Blanc. Wtedy jeszcze w lasach było 109 bezpiecznie. Chodziliśmy na długie spacery wzdłuż brzegu jeziora i patrzyliśmy na migoczącą powierzchnię wody. Pewnego dnia podczas spaceru mój ojciec nagle przystanął. Odwrócił się i z rozłożonymi rękami zagrodził nam drogę. - Marcelle, lepiej wracajmy - powiedział i wskazał coś leżącego na drodze. Matka natychmiast chwyciła mnie za rękę i szybkim krokiem ruszyliśmy z powrotem do domu, aby być jak najdalej od tego, co ojciec spostrzegł na ścieżce. Ale było za późno. Widziałam to. Na kamieniach leżał zakrwawiony,
rozbebeszony łabędź z nadżartym tułowiem i głową odgiętą pod nienaturalnym kątem. Wtedy pomyślałam, że to jakiś omen. Wydawało mi się, że czeka mnie taki sam los. Opuszczając wtedy Harry'ego, czułam się właśnie jak ten łabędź nadgryziona, rozbebeszona i odsłonięta przed wszystkimi. W serce wgryzło się ostrymi kłami coś silnego i bezlitosnego. Pogodziłam się z tym, bo taki miałam obowiązek. Wszyscy musimy walczyć, niezależnie od tego, czy chcemy żyć, czy nie. A ja nie chcę. Bez Harry'ego nie ma dla mnie życia. Zrobię wszystko, żeby uratować Aiko. To jedyna potomkini z całej Japonii. Chcę pomagać naszym dzielnym, oddanym Łowczym rodziny Frison. Z tego, co nam wiadomo, ten zakątek Włoch stanowi ostatnie bezpieczne miejsce. W Sabha działa zdrajca i nikomu nie można ufać. Zupełnie nie wiemy, co się dzieje poza naszą wioską, poza Alpami. Nikt się z nami nie kontaktuje, bo każdy kontakt mógłby nas wydać. Na razie jesteśmy bezpieczne. Do czasu, gdy nas nie znajdą. A wtedy muszę być przy Aiko, aby bronić jej za wszelką cenę. „Nie pierwszy raz wróg stanął u bram - powiedział Lean-dro Frison, wspominając wojnę - Byłem jeszcze chłopcem, ale 110 musieliśmy stanąć do walki wszyscy. Nie było gdzie się ukryć. Trzeba było opowiedzieć się po którejś stronie. To samo dzieje się teraz". Wiem, o co Harry musiał poprosić Seana. O ochronę swojej kuzynki Sary
Midnight, ostatniej potomkini wykluczonej, tajemniczej rodziny Midnightów. To jedyna znana mi w Europie rodzina, która odmówiła przystąpienia do Sabha i nie podporządkowała się jej władzy. To jedyna rodzina - jedyny klan która pozostaje tajemnicą nawet dla mojego ojca i największych, najpotężniejszych Tajnych Rodzin. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak niezwykłymi mocami dysponują. Harry wspominał mi kiedyś o swoim wuju, nieustraszonej babci Morag Midnight i ich domu na szkockiej wyspie. Wyobrażam sobie, że to miejsce dzikie i wietrzne. Wyobrażam sobie pokryte solą skały, szare fale i pokrzykiwania mew. Została już tylko Sara. Szkoda, że ja nie mogłam jej chronić, ale już nie ja decyduję o swoim życiu, gdy nasz świat drży w posadach. Moje miejsce jest tutaj, z Aiko. Kto za tym wszystkim stoi? Kto stworzył Valaya i nad nimi panuje? Tego nie wie nikt. Harry miał pewne podejrzenia i zdradził mi co nieco. Oczywiście przez przypadek. Nie chciał zrzucać brzemienia na moje barki. Musiałam działać za jego plecami, zignorować jego pragnienie zapewnienia mi bezpieczeństwa i dowiedzieć się wszystkiego, co odkrył na temat zdrajców w Sabha i śladów, które mogą nas doprowadzić do prawdziwego wroga - tego, od którego to wszystko się zaczęło. Staram się nie tracić wiary, nadal widzieć nadzieję i liczę na to, że wojna będzie się toczyć tylko w obrębie Tajnych Rodzin. Ufam, że świat nadal będzie odgrodzony od tego, co wychodzi z lasów, wód i ziemi. Modlę się, żeby utrzymać
111 wojnę w ukryciu i żeby ci nieliczni, którzy się o niej dowiedzą i rozsieją w Internecie spiskowe teorie o Czasie Demonów, zostali potraktowani na równi z tymi, którzy widują ufoludki i potwora z Loch Ness, bo nikt im nie uwierzy. Jedynym naszym wyjściem jest ochrona potomków do czasu, gdy będziemy mogli wyjść z ukrycia i podążyć tropem, który odkryłam w plikach Harry'ego. Odnaleźć korzenie wszelkiego zła i zniszczyć je raz na zawsze. Dwa listy i księga z opowieściami. To wszystko, co posiadam. Będzie musiało wystarczyć. Powinnam mieć wizje, w których ujrzę przyszłość. To najpotężniejsza z moich mocy. Wizje pojawiały się w wodzie, lustrach, szybach, a czasami także w snach. Tylko że już się nie pojawiają. W dniu opuszczenia Londynu straciłam moc, którą posiadałam od trzynastego roku życia. Frisonowie mówią, że to efekt szoku i moc powróci. Codziennie spaceruję wzdłuż płynącego za wioską strumienia pełnego białoszarej wody prosto z lodowców, tak zimnej, że nie można jej dotknąć. Pochylam się i widzę swoje odbicie, włosy opadające jak wierzbowe witki i dwoje brązowych pełnych melancholii oczu. Należących chyba do kogoś innego, bo są zbyt smutne i zbyt stare, aby były moje. Mam zaledwie dwadzieścia lat i kawał życia za sobą. Jestem dwudziestoletnią wdową, potomkinią, która utraciła swą moc. Jeśli oni nadejdą, będę z nimi walczyła gołymi rękami. W końcu, jeżeli stracę życie, znów spotkam Harry'ego. Obiecałam mu.
112 - Nigdy cię nie opuszczę. - Harry przesunął dłoń po ramieniu Elodie, potem po ręce i zatrzymał na udzie. Leżała leniwie w jego łóżku. - A ja nigdy nie opuszczę ciebie. Tej nocy w Londynie panowały spokój i cisza. Było to na długo przed tym, zanim sprawy zaczęły przybierać zły obrót. Tylko oni nie spali. Tylko oni istnieli na całym świecie. W całym wszechświecie. Pogrążeni w miłości. - Nie zasypiaj, bądź ze mną - szeptała mu do ucha Elodie. Jej oddech delikatnie pachniał lodami zjedzonymi kilka godzin wcześniej podczas spaceru w Hyde Parku. Pistacjowymi. Jej ulubionymi. - Po co tracić czas na spanie? - Objęła go ramieniem. Chciała być jak najbliżej. Chciała się z nim połączyć, aby nie mógł jej nigdy opuścić. - Wiesz... - powiedział dość niewyraźnie - kiedy jestem szczęśliwy, chce mi się spać. Elodie się roześmiała. - A kiedy nie jesteś szczęśliwy, robisz się hiperaktywny. - Właśnie. - No to śpij. - Odpływał w sen, a ona tuliła go do siebie, żeby był bezpieczny. Policzek przyłożyła do jego pleców, a ręce do jego piersi. - Jeśli mnie opuścisz, pójdę za tobą - szepnęła. - Wiem. „Obiecuję". Każdego dnia mam nadzieję, że dotrzymam obietnicy. 12
Pamiętaj mnie Siła w mojej krwi Odkrywam wszystko Przeszłość i przyszłość I to co pomiędzy - Kurczak w migdałach z rodzynkami... Sara wraca do formy! - Bryony z uznaniem patrzyła na lunch przyjaciółki. Siedziały w szkolnym bufecie, jak zwykle przy stoliku obok okna. Przez szybę wpadało zimne, szare światło. Dzień był ponury, a szyba upstrzona milionami wilgotnych kropek. Sara uśmiechnęła się mimowolnie. W jej życiu panował kompletny chaos, a mimo to Bryony potrafiła skłonić ją do uśmiechu. „Co ja bym bez niej zrobiła?" - pomyślała. - Cóż, wczoraj trochę pogotowałam. - Co robiłaś w weekend? „Co ja robiłam w weekend? Dobre pytanie. Szukałam wariata, który należy do tajnego stowarzyszenia idiotów. A, i jeszcze taki jeden demon prawie zabił mi kuzyna". - Nic specjalnego. Oglądałam telewizję, gotowałam, trochę sprzątałam. Już się przyzwyczaiła do okłamywania Bryony. Robiła to od lat. 114 Bryony była jej najlepszą przyjaciółką, a mimo to Sara niewiele opowiadała jej o swoim życiu. O swoim prawdziwym życiu, a nie tym, które wraz z rodzicami prezentowała światu i które wyglądało jak sklepowa wystawa: wszystko idealne, lecz kompletnie nierealne.
„James Midnight, lekarz medycyny, i Anne Midnight, nauczycielka muzyki. Jedna córka, Sara Midnight, grzeczna dziewczynka, świetnie radzi sobie w szkole. Zwyczajna rodzinka. Aż do zmroku. Gdy zapada ciemność, wszystko się zmienia". - Widziałam, że rano podwiózł cię kuzyn - powiedziała Bryony. - Tak? - Nie mówiłaś, że jest taki przystojny. Wygląda jak aktor. Sara zarumieniła się i odwróciła głowę. - Nie zwróciłam uwagi. - Może zaproszę go na kawę? Co o tym sądzisz? - Bryony! — „Tylko tego mi jeszcze trzeba". - Żartowałam. Nie przejmuj się. Jak długo go nie widziałaś? - Od dziecka. Jego tata i mój... - Na moment zabrakło jej tchu. Jak zwykle, gdy wspominała o rodzicach. - Przed laty się pokłócili. Nie wiem o co. Wujek z rodziną przeprowadził się do Nowej Zelandii i nigdy więcej się nie spotkali. - Co za wstyd. - Bryony miała mnóstwo wujków, cioć i kuzynów, z którymi utrzymywała bliskie stosunki. Sara często zastanawiała się, jak by to było, gdyby miała siostry i braci oraz dużą rodzinę. Trochę zazdrościła Bryony. Zwłaszcza teraz, gdy czuła się tak samotna. - Cześć. Przy ich stoliku pojawił się wysoki, szczupły chłopak. Miał szkolny mundurek, białą koszulę wypuszczoną ze spodni 115 i czarny kardigan oraz szaroniebieski krawat. Proste, brązowe, opadające na
ramiona włosy okalały jego przyjazną twarz. Jack McAllister. Miły, uprzejmy chłopak, jeden z najlepszych i najstarszych przyjaciół Bryony. Kochał się w Sarze od piątego roku życia. Od paru lat Bryony próbowała ją namówić, żeby się z nim umówiła. - Mogę się przysiąść? - Jasne! - powiedziała Bryony z uśmiechem i spojrzała na przyjaciółkę. Sara udawała, że niczego nie zauważyła. - Idę po colę. - Bryony wstała. „Niezła strategia. Bryony, odwdzięczę ci się za to". - Saro... nie widziałem cię od... od... - Zaniemówił. - No tak. Jakiś czas nie chodziłam do szkoły. - Chciałem tylko powiedzieć, że jest mi przykro. Naprawdę przykro. - Dziękuję. - Jack był wspaniałym człowiekiem i znakomitym przyjacielem. I nikim więcej. Bawił się krawatem. Miał purpurową twarz. - Może poszlibyśmy na kawę? Oczywiście później. „Eee... nie". - Niestety, naprawdę nie mogę. Mam dzisiaj mnóstwo rzeczy do zrobienia. - „Właściwie to prawda". Jack spochmurniał. Sara czuła się fatalnie. - Rozumiem. Może innym razem. Wyglądał na załamanego. Sara nie mogła tego znieść. - Mam w domu pewne trudności. - Próbowała podtrzymać rozmowę. Nie potrafiła się zwierzać. Rzadko to robiła i słowa ciężko przechodziły jej przez
gardło. - Kiedy się wszystko unormuje, pójdę z tobą na kawę. 116 „Dlaczego ja to mówię?". Jack poweselał. - Super! Świetnie! Postawię ci orzechowe latte, takie jak lubisz. Uśmiechnęła się. Pamiętał, że lubi ten smak. Kątem oka zauważyła Bryony, która stała z colą przy automacie z napojami i patrzyła na nich wzrokiem przemawiającym głośniej niż słowa... Ale zaklęcie nie zadziałało. Dlaczego wszyscy chcą za nią decydować? Dlaczego wszyscy chcą planować jej życie? - No to cześć, Jack. - Starała się jak najszybciej zabrać kurtkę, torbę i książki. - Poczekaj... - Niestety, Jack, muszę iść. - To wypadło ci z książki. - Podał jej liść. Czerwony, jesienny liść. Serce jej zamarło. - Wypadł z mojej książki? - Najwyraźniej. Widziałem, jak spada, gdy zbierałaś swoje rzeczy. To tylko liść! - Wzruszył ramionami, zastanawiając się, co ją tak poruszyło. Sara wzięła liść i starannie włożyła go do jednej z książek. - To cześć, zadzwonię... Ale dziewczyny już nie było. - Jak tam w szkole? - Okej.
- Co to za chłopak, z którym siedziałaś w bufecie? „Co?". Sara na chwilę zaniemówiła. - Skąd wiesz, że z kimś rozmawiałam? 117 - Nie wiem i dlatego pytam. - Przejrzyste oczy Harry'ego nie zdradzały niczego więcej. - Siedzisz mnie? Obserwowałeś mnie w szkole? - mówiła szeptem. Była zbyt wściekła, żeby okazać złość. - Oczywiście. Myślisz, że pozwoliłbym ci samej iść do szkoły, wiedząc, że Valaya mogą zaatakować w każdej chwili? „Pozwolił mi?". - Nie zaatakują szkolnego autobusu w środku dnia. - Znajdą sposób, żeby upozorować wypadek. Obiecałem cię chronić i dotrzymam słowa. Niepewnie pokiwała głową. „Śledził mnie aż do szkoły, gdzieś się ukrywał. Obserwuje mnie". Nie wiedziała, czy powinna czuć się przerażona, czy uspokojona. Wziął ją za rękę. - Nie zostawię cię samej. Miał silną dłoń, znacznie większą od jej własnej. Ścisnęła ją. Usłyszała, że ktoś coś mówi. To był jej głos. - Nie, nie zostawiaj mnie. „Co ja mówię?". Była zdumiona. Te słowa popłynęły gdzieś z głębi duszy niczym niepowstrzymane westchnienie.
Popatrzyli po sobie i przemknął między nimi cień porozumienia. Dwoje ludzi we wspólnej niedoli. Wieczorem Harry i Sara zeszli do piwnicy. Postanowili, że w oczekiwaniu na kolejny krok Valaya przygotują się najlepiej, jak to możliwe. Harry oglądał arsenał Jamesa, niektóre bronie odziedziczone po przodkach Midnightów, inne zgromadzone w jego krótkim życiu. Sara stała przy dębowym stole i przeglądała czarodziejskie przedmioty matki. Harry był zafascynowany. Od dawna prowadził łowy i posiadł ogromną wiedzę na 118 temat broni i jej zastosowania — w zależności od stwora albo rodzaju polowania. Jeszcze nigdy nie widział takiego arsenału jak u Jamesa. - Saro, widziałaś to? Nóż do przecinania materii duchowej! - Błyszczały mu oczy. Ale Sara nie odpowiedziała. Prawie nie słuchała. Przeglądając rzeczy Anne, pogrążyła się w melancholijnych myślach. Wspomnienia o matce były bolesne. Ale jeszcze bardziej bolało ją to, że nie wie, jak tego wszystkiego używać. Mama postanowiła nie przekazywać jej dziedzicznej wiedzy i trzymać ją w błogiej nieświadomości. Było wiele starannie podpisanych słoiczków z ziołami. Niektóre zioła z ogrodu, takie zwyczajne. Kilka rodzajów wodorostów zbieranych przez mamę podczas pobytu w domu na Islay. Inne pozostające tajemnicą. Na etykietach widniały najdziwaczniejsze nazwy: „Grzywa Kelpie", „Skóra Selkie", „Drzewna krew", „Duch morza". Sara zdawała sobie sprawę, że nie są to tylko wytwory poetyckich zapędów mamy, lecz zawierają pewną treść. Sprawdziła
słoiczek z naklejką „Duch morza". Szary, nieprzypominający niczego proszek. Otworzyła i włożyła do środka palec. Zawartość wydawała się mokra jak woda. Przyjrzała się raz jeszcze. Nie, to nie pomyłka, to naprawdę proszek. Ale w dotyku jak woda. Włożyła całą rękę i zamieszała. Wyjęła rękę, a ta była idealnie sucha. Otworzyła niewielkie pudełko. W środku były kolorowe kamienie, rubiny, szmaragdy, grudki obsydianu i bursztynu, a nawet kilka dużych jak paznokcie diamentów. Sara zauważyła też kawałki złota, srebra i miedzi oraz zwyczajne kamienie, które - była pewna — musiały mieć jakieś tajemnicze właściwości. Pudełek było kilka. Niektóre drewniane, inne kartonowe z kwiecistymi wzorami w pastelowych kolorach, w guście 119 mamy. Na dębowej skrzyneczce widniał wypalony herb Mid-nightów, litera M oplatająca sztylet. Otwierała je wszystkie po kolei. Niektóre wyglądały niewinnie jak pojemniki na przybory do szycia, pełne kolorowych nici, sznurków, atłasowych woreczków i skrawków tkanin. W innych były świeczki we wszystkich kolorach i kształtach. Jedno przypominało kufer z filmów o piratach. Wykonano je z ciężkiego, ciemnego drewna i wyposażono w mosiężny zamek. Sara próbowała je otworzyć, ale nie zdołała. - Patrz, Harry. To jest zamknięte. - Uhm... Chcesz, żebym spróbował tym otworzyć? Odwróciła głowę. Harry trzymał w dłoni wielki nóż rzeźnicki i wyglądał na zadowolonego z siebie. Sarze zrobiło się słabo, gdy pomyślała, do czego mógł być używany.
- Eee... nie, dziękuję. - Poczekaj. - Harry wyjął z kieszeni kluczyk. Ten sam, którym po swoim przyjeździe otworzył drzwi do piwnicy. — Mój uniwersalny klucz. Kilka minut majstrował przy zamku i w końcu wzruszył ramionami. - Nic z tego. - O... Co? - Chyba wiem, gdzie jest klucz. Wbiegła po schodach do pokoju rodziców. Harry trzymał się blisko niej. Mama przechowywała na parapecie kolekcje starych lalek. Należały do Morag, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Sarze nie wolno było się nimi bawić, ale często patrzyła na nie z podziwem. Stanowiły jej największe marzenie. Często zadawała sobie pytanie, dlaczego ta w aksamitnej, niebieskiej sukience i z elegancką fryzurą ma na szyi kluczyk. 120 Delikatnie uniosła lalkę, wygładziła włosy, poprawiła sukienkę. Zdjęła kluczyk i odłożyła zabawkę na miejsce. Harry przyglądał się lalce uważnie. Wydawało mu się, że już gdzieś ją widział. Ale nie pamiętał, gdzie ani kiedy. - Może to ten... A może nie - powiedziała Sara, obracając kluczyk w palcach. - Warto spróbować. - Wychodząc z pokoju, Harry jeszcze raz rzucił okiem na lalkę i poczuł dreszcz przebiegający po plecach. „Gdzie ja ją widziałem?". Sara wsunęła klucz do zamka drewnianej skrzynki. Pasował. Przekręciła bez trudu i skrzynka się otworzyła. Dziewczyna powoli uniosła wieko. Harry patrzył jej przez ramię.
- Co to jest? - Wyglądają na... zwoje rękopisów. Sara wyjęła jeden z nich i rozłożyła na stole. Był bardzo stary, ale nie zabytkowy. Ślady po zagięciach tworzyły siatkę. Wyglądał jak mapa. - Sara, o Boże! - Co? Co to jest? - To jedna z Tajnych Map! - Z szacunkiem przesunął dłoń po papierze. - Te mapy to szczere złoto. Są prawie niedostępne. Mapa przedstawiała Wyspy Brytyjskie, ale zawierała mnóstwo sekretnych symboli i napisów. Legenda wyglądała dziwnie. Dziewczyna nie widziała w niej żadnego sensu. - To jeden z punktów orientacyjnych. Patrz. Puste wzgórza... podziemne strumienie... O, wiedziałem! Zawsze wiedziałem, że tam jest miasto! Patrz, teraz jest całe pod wodą... Sara wyjęła kolejną mapę i rozwinęła ją na stole. - To mapa Szkocji, spójrz... - Oczywiście... Callanish... Loch Glass... Kaplica Rosslyn... Edynburg. Całkiem sporo znaków. Zdumiewające. 121 Przejrzeli kilka innych. Na jednych znajdowali dziwne kształty i znaki, na innych kolorowe linie, pokrzywione, spiralne, faliste, niektóre wpadające do morza, inne niespodziewanie przerwane. Przypominały Harry'emu tatuaże Maorysów, które widział w Nowej Zelandii. - Co to jest? - zapytała Sara. - Pola elektromagnetyczne i magiczne linie. Przydatne przy takich rzeczach
jak niezwykłe migracje ptaków, kręgi w łanach zbóż, zaćmienia... Miałem taką w Japonii... - Pokręcił głową. - Ta jest wielka. — Sara rozłożyła mapę, która zajęła jedną czwartą stołu. — To Londyn. - Tajna Mapa Londynu... - Harry ze zdumienia otworzył usta. - Ciekawe, czy jest też mapa Edynburga. - Jest. Taka sama jak ta. Saro, te mapy są warte miliony. Moi klienci z Japonii gotowi byliby zabić za nie. Dosłownie. „Gdyby Sabha wiedziała, jakie skarby posiadają Midnighto-wie, jaką dysponują wiedzą...". Sara westchnęła. - A więc przydadzą się do czegoś? - Na pewno. Z nimi i arsenałem Jamesa... - Harry... Tak? - To twój arsenał - powiedziała Sara, starannie składając mapy do kufra. - Jak to? - Jesteś jedynym bratankiem mojego taty. Jego rzeczy należą do ciebie. Ja nie wiedziałabym nawet, co zrobić z tą... bronią. Ostatnie słowo wypowiedziała z obrzydzeniem. - Możesz się nauczyć. 122 Sara pokręciła głową i zmarszczyła brwi. - Jestem inna niż tata. Mam czarną wodę i sny. Nauczę się także zaklęć mamy. - Wskazała na magiczne utensylia Anne rozłożone na stole. - Ale nie
będę walczyć w taki sposób, jak ty i moi rodzice. - Harry ze zrozumieniem skinął głową. — Zgódź się. To dziedzictwo Midnightów. Należy ci się. Harry odwrócił wzrok. „Dziedzictwo Midnightów...". - No dobrze. Sara uśmiechnęła się. Na sekundę pojaśniały jej oczy, zielone jak leśna głusza, do której nie docierają ludzie. - Ty przynajmniej będziesz wiedział, jak się tym posłużyć. A ja z rzeczami mamy... Nawet nie wiem, od czego zacząć. - Nie uczyła cię zaklęć? - Nie. Powtarzała, że mam czas... - Jak zwykle, gdy myślała o Anne, poczuła przypływ smutku. - Sam nie wiem. Od miesięcy wiedziała, że jej życie znajduje się w niebezpieczeństwie. Ciekawe, o co jej chodziło z tym, że postanowiła zostawić cię tak... nieuzbrojoną. James też cię nie uczył, za pierwszym razem musiałaś radzić sobie sama... -Zawiesił głos. Zobaczył smutek w jej oczach. - Przepraszam, nie chciałem cię urazić. - Nie ma sprawy. Masz rację. Nie wiem, dlaczego mnie nie uczyli. Byli bardzo zajęci, stale poza domem... „Zbyt zajęci, aby chronić życie córki?". - Teraz mi się przypomina, że mama coś kiedyś wspomniała... W pewną ciepłą, kojącą lipcową noc Anne z Sarą stały w niewielkim zielniku, w którym Anne uprawiała magiczne i lecznicze zioła. 123
- Do osłony i na oczyszczenie - powiedziała Sara, dotykając krzaczka rozmarynu. - Świetnie. - Muszę jeszcze tak dużo się dowiedzieć... Kiedy będziesz mnie uczyła? Anne spojrzała w bok i przytrzymując ręką włosy, pochyliła się, aby zerwać tymianek. - Już paru zaklęć cię nauczyłam. - Takich dla małych dziewczynek. Nieprawdziwych, nie da się ich użyć na łowach. Mamo, mam już szesnaście lat. Najwyższy czas. - Wiem, kochanie, wiem... Ale zaklęcia nie są całkiem bezpieczne. Można sobie nimi wyrządzić krzywdę. Twoja babcia ujawniła je przede mną, dopiero gdy byłam po ślubie. - Ale ja już jestem gotowa! Anne spojrzała jej w oczy. „Moje wspaniałe dziecko — pomyślała. - Moja mała kobietka". - Zastanowię się. - To znaczy: tak? - Sara uśmiechnęła się. - Powiedziałam: zastanowię się. - Kiedy? Niedługo? - Niedługo - powiedziała Anne. - Jeśli coś mi się stanie... Uśmiech znikł z twarzy Sary. - Nie mów tak. - Musimy być gotowi. Musisz wiedzieć, że jeśli coś mi się stanie, nie zostawiłam cię bez przygotowania. Jeśli mnie zabraknie i nie będę mogła
nauczyć cię zaklęć, to musisz wiedzieć, że znalazłam sposób, abyś je poznała. Mimo że panowała ciepła, letnia noc, Sara zadrżała. Słowa Anne zabrzmiały jak przepowiednia. 124 - Powiedziała, że znalazła sposób, abyś je poznała? Dziewczyna skinęła głową. Nie była w stanie mówić. „Nie płacz, nie płacz, nie płacz". - Saro, nie przejmuj się. Postaramy się zrozumieć, co miała na myśli. Obiecuję, że ci pomogę. Za nami długi dzień. Może już się położymy? - Dobrze. Ale najpierw przez godzinę muszę poćwiczyć. Harry... - Tak? - Jeśli przyjdzie sen... - Nie będę spał. - Dziękuję. - Spojrzeli na siebie ze zrozumieniem. Sara wyjęła wiolonczelę i stanęła przy oknie. Podczas gry osiągała spokój i pogodę ducha, zupełnie jakby na chwilę rzeczywistość przestawała istnieć. Muzyka oddawała jej emocjonalny stan, niskie, wibrujące dźwięki wiolonczeli wyśpiewywały jej własny smutek, jej osamotnienie. James wiele razy powtarzał, że w pewnym sensie to ona jest wiolonczelą. Zamknęła oczy i oddała się muzyce. Ćwiczyła już od dawna, opanowała utwór do perfekcji. Wyobrażała sobie, że gra przed publicznością. Bardzo jej pomagał nauczyciel muzyki, pan Sands. Był dumny ze swej utalentowanej, pracowitej i obsesyjnej uczennicy.
- Aby być wielkim muzykiem, trzeba mieć obsesję na punkcie muzyki. Jeść ją, pić ją, oddychać nią - Sands powiedział to tylko raz. Ale idealnie to do niej pasowało. Pan Sands często oglądał jej ręce i dziwił się, że są tak suche i zaczerwienione. Kilka razy przyłapała go na tym spojrzeniu i postanowiła znów skłamać. - Mam łuszczycę. 125 - Och, podczas gry musi boleć. - Tak - odpowiedziała krótko, nie wdając się w szczegóły. „Ból odciąga myśli od prawdziwego cierpienia", mogłaby powiedzieć, ale nie chciała. To nie była sprawa pana Sandsa. Nie musiał wiedzieć, co ona robi tymi rękami. W nich była jej dusza. W nich tkwiła jej moc. A mimo to ona je niszczyła i doprowadzała do krwawienia. W powietrzu wybrzmiały ostatnie dźwięki. Sara odłożyła wiolonczelę do fioletowego futerału i zaczęła przygotowywać się do pójścia spać. Przebrała się w szorty i podkoszulek, otuliła wełnianym szlafrokiem i usiadła na okiennym parapecie. Przylgnęła do zimnej szyby. Za oknem na żwirowej ścieżce zobaczyła czarną postać Cień wyruszającej na nocne łowy. Obserwowała ciemniejące niebo. Szkarłatne chmury gromadziły się nad wrzosowiskiem, jakby chciały dokonać ich podbicia. Na zachodzie zaświeciła pierwsza gwiazdka. Niczym jeden z matczynych klejnotów zamigotała bielą Wenus. Planeta miłości i piękna, patronka Sary... Widziała w szybie swój profil. Zawsze zaskakiwało ją własne odbicie,
zupełnie jakby siebie nie rozpoznawała. Wydawało jej się, że powinna zobaczyć dziecko, którym niedawno była, a widziała młodą kobietę. Kiedy dorosła? Musiała przeoczyć ten moment. W głębi duszy nadal czuła się jak mała dziewczynka. Dziewczynka, która nie zaznała wiele miłości i która dużo czasu spędzała samotnie. Bolesne uczucie. Drgnęła. Była zmęczona i zmarznięta. Oczy jej się same zamykały, ale bała się tego, co może ją spotkać we śnie. „Może odwiedzi mnie mój Liść...". Z taką nadzieją zdobyła się na położenie do łóżka. Wykonała zwyczajowe rytuały z układaniem poduszek i kołdry, a potem 126 dla pewności powtórzyła je od nowa. Zamknęła oczy i niemal natychmiast nadszedł sen. Śniła coś, ale nie był to koszmar. Przy jej łóżku stała uśmiechnięta mama. - Mamo! Anne miała na sobie ulubioną wieczorową sukienkę, czarną, z kwiatowymi ozdobami, a włosy opadały jej na ramiona. W jednej dłoni trzymała zeszyt w błękitnej okładce, a drugą zaciskała w pięść. Chowała coś, a Sara nie widziała, co to jest. Kobieta w milczeniu usiadła na łóżku córki. Otworzyła księgę i wskazała pierwszą stronę. Dziennik Anne, dla Sary. - To dla mnie... Pisałaś go dla mnie! Anne skinęła głową, a potem pierwszy i ostatni raz przemówiła. Jej głos
dobiegał jakby z oddali, niczym echo głosu, który już dawno zamilkł. - To moje zaklęcia. Bądź silna. Kocham cię, moja droga Saro... - Ja ciebie też kocham, mamo. Gdzie jest twój dziennik? W tym domu? Anne odwróciła dłoń spodem do góry. Trzymała w niej niebieski atłasowy woreczek... Sara obudziła się ze szlochem. Miała twarz zalaną łzami. „Mamo!". Wstała i zeszła na dół. Było jej zimno, ale się nie przejmowała. Minęła kuchnię i przeszła do żelaznych schodów, które ziębiły jej stopy jak lód. Zdjęła łańcuszek z kluczem i otworzyła drzwi. Ciemno choć oko wykol. Macając dłonią ścianę, szukała włącznika. Zapaliła światło i natychmiast na swoim cieniu 127 dostrzegła cień kogoś innego. Nie była w stanie określić, gdzie się kończy jej, a zaczyna obcego. Odwróciła się za siebie. Harry. - Wszystko w porządku? - A, to ty! Przestraszyłeś mnie. Zawsze poruszasz się tak cicho. - Usłyszałem jakieś odgłosy. Nie spałem. Obiecałem, że nie będę spać. - Miałam sen... Widziałam w nim moją mamę. Przesłała mi komunikat. Harry wybałuszył oczy, serce mocniej mu zabiło. „Niemożliwe... Przecież nie mogła wrócić z zaświatów i powiedzieć ci...". - Co mówiła? - zapytał z przyśpieszonym oddechem. - W ostatnich miesiącach życia pisała dla mnie dziennik — wyszeptała Sara w półmroku. Harry odetchnął z ulgą. Przez sekundę miał wrażenie, że całe pomieszczenie zawirowało mu przed oczami.
- Żeby, na wypadek, gdyby coś jej się stało, przekazać mi swoje zaklęcia. Właśnie to miała na myśli, gdy mówiła, że znalazła sposób, abym je poznała. - Mówiła, gdzie on jest? - Niezupełnie. Pokazała mi... poczekaj... — Przejrzała rozłożone na stole przedmioty mamy w poszukiwaniu niebieskiego woreczka. - To. Może tu się kryje jakiś komunikat. Może po tym można powiedzieć, gdzie jest dziennik... - Sara niecierpliwie rozwiązywała cienki sznurek, a potem wysypała zawartość woreczka na stół. Nic. Nic oprócz odrobiny suchego pyłu o słodkim zapachu. - Co to jest? - To chyba... Suche liście. - Sara odruchowo roztarła pył między palcami i powąchała. 128 - Tymianek. Oczywiście. Już wiem, gdzie jest dziennik! -Pobiegła schodami na górę. Harry podążył za nią. Przemierzyła korytarz i otworzyła ciężkie, drewniane drzwi. Ogarnął ja przenikający do szpiku kości nocny chłód, ale nie przejęła się tym. Po kamiennych schodach zbiegła na ścieżkę. Żwir ranił jej stopy, ale nie zamierzała wracać po buty. Nie mogła się doczekać odnalezienia dziennika. Pobiegła na tyły domu, przemierzyła ogród i dotarła do zielnika Anne. Uklęknęła na wilgotnej ziemi i ostrożnie, żeby nie uszkodzić korzeni, zaczęła kopać pod krzaczkiem tymianku. Nagle poczuła na sobie coś miękkiego i ciepłego. To Harry przyniósł wełniany szlafrok, zarzucił go jej na plecy i przyklęknął obok.
Z nieba nad ogrodem świecił na nich księżyc w nowiu, rozjaśniający wrzosowiska i całą Szkocję. Harry rozkoszował się piękną nocą, widokiem twarzy Sary - skupionej, niecierpliwej i zaniepokojonej - oraz jej jedwabistymi, czarnymi włosami opadającymi kaskadami na ramiona. Od jej skóry odbijało się światło księżyca, do którego zawsze ją porównywał białego, lśniącego i odległego. Niedosięgłego. - Jest! - Sara wyjęła owiniętą w ceratę paczkę zawiązaną sznurkiem. Ostrożnie otworzyła. W środku znajdował się błękitny zeszyt. Otrzepała ręce o gołe nogi, wyjęła dziennik i zajrzała do środka. Na każdej stronie widniało pismo matki. Oprócz tego: zdjęcia, rysunki, próbki suszonych ziół w przezroczystych torebkach... Zaklęcia, opowieści, przepisy. Sara poczuła łzy spływające po policzku. Harry przytulił ją do siebie. Nie oponowała. Zamknęła oczy i milczała z twarzą przy piersi Harry'ego i pamiętnikiem mamy w dłoni. 13 Pieśń szafiru Czuwaj nade mną, gdy idę Czuwaj, choć być tu nie możesz Sara powoli budziła się z długiego, spokojnego snu. Zamrugała oczami. Miała wrażenie, że spała od kilku dni, chociaż w rzeczywistości to były tylko trzy godziny. Mimochodem ujrzała zegar na nocnym stoliku. „Wpół do ósmej!". Zerwała się z łóżka, budząc Cień, która podskoczyła z gniewnym
miauknięciem. Na mycie, ubranie się i dotarcie do szkoły Sara miała pół godziny. Niewykonalne. - O, nie - jęknęła, przecierając dłońmi twarz. Większą część nocy czytała pamiętnik mamy i zasnęła dopiero o świcie. Nie mogła się doczekać ukończenia szkoły. W konserwatorium będzie miała przynajmniej więcej możliwości w organizowaniu czasu... O ile się dostanie. A biorąc pod uwagę tryb życia Midnightów... Cóż, będzie potrzebowała wiele swobody. Wzięła szybki prysznic, wysuszyła włosy i starannie, bardzo starannie włożyła mundurek. Przejrzała się w lustrze 130 i zabrakło jej tchu. Nie, tak być nie może. Odpięła wszystkie guziki koszuli i pozapinała od nowa. To była przyśpieszona wersja porannych rytuałów. Na więcej nie miała czasu. Będzie musiało wystarczyć. Pod oczami zauważyła granatowe cienie. Jak u wampira. „Wyglądam jak zombie". Westchnęła. Nie lubiła makijażu, ale sytuacja była wyjątkowa. Sięgnęła po korektor i rozsmarowała odrobinę pod oczami. Spojrzała krytycznym wzrokiem. Prawie nic nie dało. „No dobrze, mam nadzieję, że wyglądam nie na zmęczoną, lecz urzekająco". - Sara, późno już! Podwiozę cię! „Harry". Słysząc jego głos, poczuła nagły przypływ radości. - Idę! - zawołała. Jeszcze raz wygładziła strój i zbiegła po schodach. - Zrobiłem ci tosty z dżemem.
W jednej chwili z wielkim zaniepokojeniem powodującym ścisk w żołądku popatrzyła na toster. Na szczęście Harry posprzątał już wszystkie okruszki. Odetchnęła z ulgą. „Dzięki". - Nie jestem głodna. Już późno. - Musisz coś zjeść. Nie ruszę się stąd, póki nie weźmiesz chociaż jednej kromki. Sara przewróciła oczami. - Jesteś gorszy od ciotki Juliet. Roześmiał się. Dziewczyna zwróciła uwagę na dołki w policzkach. - Nauczyłeś się obsługiwać ekspres do kawy? Świetna robota! — zażartowała. - Brak snu ma swoje zalety. - Często tak niedosypiasz? - Często. Od dzieciństwa cierpię na bezsenność. 131 Miał na sobie kraciastą koszulę z podwiniętymi rękawami. Sara zauważyła, że zawsze je podwija. Zwróciła uwagę na jasną bliznę wyróżniającą się na tle ciemniejszej skóry przedramienia. Jego blond włosy połyskiwały w świetle słońca wpadającego przez okno. „Wygląda na... takiego silnego. Tak, to trafne słowo. Silny i lśniący jak wojownik słońca". I znów ogarnęła ją radość. Kiedy ostatni raz obudziła się rano szczęśliwa? Długo, długo przed śmiercią rodziców. - Będziesz ze mną w szkole?
- Tak. Nie zobaczysz mnie, ale będę. Pokiwała głową. A zatem mogła czuć się bezpieczna. Włożyła do ust ostatni kawałek grzanki i otrzepała ręce. - Gotowe - powiedziała. Wybiegli na dwór. Sara nie mogła się powstrzymać przed wygładzeniem stroju. - Aha, Saro... - zaczął luźnym tonem, gdy szli żwirową ścieżką. - Ten chłopak, z którym wczoraj rozmawiałaś... - Jack. - Nieważne, jak się nazywa. W każdym razie nie pasuje do ciebie. - Starał się mówić swobodnie. Policzki Sary zrobiły się purpurowe. - Harry, to moja sprawa. Uśmiechnął się nonszalancko. - Wiem. I wiem, że już wybrałaś. - Skąd wiesz? - Widziałem, jak na niego patrzyłaś. - No jak? - Założyła ręce na piersiach. - Jak na ciocię Juliet. - Otworzył samochód. „Ma rację. Ale jak on śmie!". Wsiedli do nowego samochodu Harry'ego, czarnego fiata bravo. Mówił, że nieuczciwie byłoby, gdyby jeździł land 132 roverem i dlatego zostawia go Sarze. A jej bardzo podobał się bravo. Wyrafinowane wzornictwo w środku i na zewnątrz, o wiele ładniejsze niż w
land roverze rodziców, przypominającym wojskowy czołg. Może nie był zbyt przestronny, ale z tyłu mieściła się wiolonczela, a to jej wystarczało. Harry zauważył, że patrzy na samochód z podziwem, i poczuł się mile połechtany. - Jakie masz dzisiaj lekcje? Sara jeszcze się dąsała po jego uwadze o Jacku. - Nie sprawdzałeś mojego planu? - odcięła się. Uśmiechnął się przymilnie. - Nie, na dzisiaj nie. - Przez większość dnia będę ćwiczyła pod okiem pana Sand-sa. - W takim razie szykuje się przyjemny dzień. - Tak. A co ty zamierzasz robić? Oprócz tego, że będziesz mnie śledził jak prywatny detektyw. - Muszę pogadać ze znajomymi. - Tymi tajemniczymi, którzy wszystko wiedzą? - Tak. Z nimi. - A kim oni są? - Wolą, żeby nikt o nich nie wiedział. - Kobiety czy mężczyźni? - zapytała. Harry powstrzymał się od uśmiechu. - Mężczyźni. - Okej. Prowadziłeś z nimi łowy? - Może. Zrobiła zniecierpliwioną minę. Nie lubiła słuchać o tych przyjaciołach. Przypominali jej o życiu, jakie prowadził, zanim ją poznał. Nie chciała, żeby do niego wrócił. - Harry? 133
- Uhm... - A kiedy to wszystko się już skończy, będziesz lekarzem, tak? Spojrzał na nią przelotnie i skierował wzrok z powrotem na drogę. „Dużo czasu jeszcze upłynie, zanim to się skończy. Dużo więcej, niż sobie wyobrażasz. Nie wiadomo, czy w ogóle nastąpi koniec. Ani czy przeżyjemy". - Dlaczego pytasz? Wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Może nadal będę polował. Z zamiłowania. „Nie mam wyboru. Do wolności jeszcze daleko. O ile w ogóle ją odzyskamy". - Nie - szepnęła. - Co „nie"? - Nie rób tego. Nie rób tego, co moi rodzice. - Zajmuję się tym od zawsze. - Nie chcę... Nie chcę, żebyś to robił... - zająknęła się. - Nie musisz się o mnie martwić. Dam sobie radę. - Roześmiał się. Sara była zasmucona i do końca drogi się nie odzywała. Dojechali do szkoły w milczeniu. - Nic ci nie jest? Ucichłaś. Pokręciła głową i wysiadła z samochodu. Z tylnego siedzenia zabrała wiolonczelę. - Harry... - Tak? Wyglądała jak zmartwione dziecko z zaróżowionymi policzkami. - Nie wychodź w nocy na łowy. Zostań ze mną. - Po tych słowach szybko
odeszła, nie odwracając się i nie zostawiając Harry'emu czasu na odpowiedź. 134 Przez chwilę siedział nieruchomo, trzymał kierownicę i obserwował, jak z fioletowym futerałem na wiolonczelę Sara idzie przez parking, wchodzi po schodach i znika w szkolnym gmachu. - Twoje dłonie wyglądają już lepiej - zauważył pan Sands. - Tak. - Mniej doskwierają? - Tak. „Ostatnio wszystko mniej mi doskwiera". Zastanawiała się, gdzie w tej chwili jest Harry. Czy ją widzi? Czy słyszy? Po lekcjach Sara wypadła ze szkoły w pośpiechu, niemal biegiem. Stanęła na schodach obok Bryony, Alice oraz Leigh i rozglądała się po parkingu w poszukiwaniu bravo Harry'ego. - Cześć, dziewczyny! - Sara, zaczekaj! Przyjdziesz dzisiaj do mnie? - spytała Bryony. - Niestety nie mogę. Pan Sands dużo mi zadał. Muszę już lecieć. Harry czeka. - To twój kuzyn?! - wykrzyknęła Alice zachwycona wysokim blondynem, który z rękami na piersiach stał oparty o samochód. Sara przewróciła oczami. „Znowu to samo". - A ma dziewczynę? — dopytywała Alice, ale Sara udawała, że nie słyszy. - Musisz nas sobie przedstawić. Sara bojowo zmarszczyła czoło. Alice potrafi być uciążliwa. „A niech sobie tu spokojnie plotkują". - Do jutra, Saro! - usłyszała wołanie Leigh.
- Cześć, Leigh! - Odkrzyknęła. Miała pewne wyrzuty sumienia, że opuszcza je tak szybko. Lubiła dobroduszną Leigh. 135 - Cześć. Ta ruda to Bryony? - Tak. A co? - zapytała rozdrażniona Sara. - Nic. Dużo o niej słyszałem, i tyle. Ta blondynka jest ładna. Jak się nazywa? Sara wiedziała, że się z niej nabija, ale nie zamierzała chwycić przynęty. - Alice — powiedziała złośliwie. — Za młoda dla ciebie! - Mam tylko dwadzieścia dwa lata - oponował, gdy ona ostrożnie wkładała wiolonczelę na tylne siedzenie. - Harry! - Przecież żartuję. Nie szukam dziewczyny! - Roześmiał się i wsiadł do samochodu. - A w Nowej Zelandii nie masz dziewczyny? — zapytała, siląc się na luźny ton. - Miałem. Mary Anne. Ale to nie było to. „Mary Anne, to ta, która nosiła sztylet za stanikiem. Ufff". - Powiedziałeś jej o tym? - Wiedziała. Zwłaszcza jak przeczytała moją kartkę. Tam postawiłem sprawę jasno. - Kartkę? Zostawiłeś jej kartkę? — Sara była oburzona. - Spieszyłem się na samolot do Londynu. Nie miałem czasu zadzwonić. - Aha. - „Dżentelmen z niego, nie ma co. Biedna Mary Anne" - pomyślała
Sara, ale nic nie powiedziała. - To nie było to coś. - Harry! Dziewczyna nie jest „tym czymś"! - No tak, jasne. Nie znalazłem jeszcze odpowiedniej. - Te słowa zawisły między nimi, jakby fale dźwiękowe nagle przestały się poruszać. „Odpowiedniej". Sara odwróciła wzrok. 136 - W każdym razie minęły cztery dni i nic - Harry szybko zmienił temat. Pewnie niedługo zaatakują. „Też tak sądzę. Myślę, że atak nastąpi wkrótce. Wiem, że dzisiaj będę miała sen. Czuję to w kościach". Na samą myśl o kolejnym śnie przeszedł ją dreszcz. Ale nie mogła tego uniknąć. Przed snami nie sposób się ukryć. Dopadną ją wszędzie. Jeśli chcą jej coś przekazać, robią to bezlitośnie. - Wczoraj znalazłam w dzienniku mamy takie jedno zaklęcie. Zaraz po powrocie chciałabym je wypróbować. - Co to za zaklęcie? - Mama nazwała je „pieśń szafiru". Powinno nam powiedzieć, czy ktoś chce się dostać do domu. Harry pokiwał głową. - Brzmi nieźle. - Mam nadzieję, że zadziała. Harry, zastanawiam się... Dlaczego babcia nie nauczyła zaklęć taty ani wujka Stewarda, tylko mamę?
- Zgodnie z tradycją w rodzinie Midnightów takimi rzeczami jak czary, o ile można je tak nazwać, zajmują się kobiety. „A przynajmniej tak twierdzi Harry". - Ale ona nie miała córek. Więc gdyby mój tata i wujek Steward się nie pożenili, jej wiedza by przepadła. - Miała córkę. Siostrę twojego taty. Naszą ciocię. - Szybko się poprawił. Sara wyglądała niewyraźnie. - Nie wiedziałaś? - Co takiego? To ja mam ciocię? - Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. „Ostatnio obrodziło u mnie w nowe ciocie i nowych kuzynów" - pomyślała w osłupieniu. - Nazywała się Mairead. Została zamordowana w wieku trzynastu lat. Ledwie zaczęła śnić. Wierzyć mi się nie chce, że o tym nie wiedziałaś! 137 Sara czuła, że wybałusza oczy. - A mnie nie chce się wierzyć, że nikt mi nie powiedział. Są po niej jakieś zdjęcia? - Ja niestety nie mam żadnych. „To, które kiedyś dostałem od Harry'ego, jest w londyńskim domu". - Nic nie wiedziałam. - Midnightowie najwyraźniej umieją zachowywać tajemnice — powiedział całkiem poważnie. - Jak to się stało? Jak zginęła? - Nie wiem. Byłem bardzo młody. Nie znam szczegółów. Wiem tylko tyle, że to nie był wypadek. Została zamordowana.
- Straszne. Była jeszcze dzieckiem... Rodzina musiała być zrozpaczona. - Tak. - „Harry opowiadał o niej z głębokim smutkiem". — Dziwne, że James ci nie mówił. - Moja mama też nie. A więc było troje rodzeństwa? Czy może byli jeszcze jacyś wujkowie i jakieś ciocie, o których nie wiem? - Nie, było ich troje. - Mairead... Dlatego moje pełne imię brzmi Sara Mairead. - Ona nazywała się Mairead Elizabeth Midnight. - Jak wyglądała? - Blondynka. Podobna z twarzy do ciebie. Te same oczy, te same rysy. „Mairead Elizabeth Midnight. I wyglądała tak samo jak ja. Kolejna stracona dziewczyna". Przez pewien czas oboje milczeli. - Pomóc ci jakoś z tym zaklęciem, czy chcesz to zrobić sama? Zastanowiła się chwilę. - Zostań — powiedziała w końcu. 138 - No dobrze, chodźmy. Zrobię herbatę. - Mówisz o tej herbacie jak stara baba! - powiedziała Sara. Harry roześmiał się, próbując rozładować atmosferę. Nie mógł uwierzyć, że ona nie wiedziała o Mairead. Dlaczego to przed nią ukrywali? Próbowali oszczędzić jej smutku? Rodzice Sary mieli na koncie wiele prób oszczędzania jej cierpienia i chronienia przed przykrymi rzeczami. Tajemnica. Kolejna. Zaparzyli herbatę i poszli na górę do pokoju Sary po dziennik Anne. W
pokoju było zimno, bo od rana okno było otwarte. Wiatr poruszał zasłonami, srebrnoszare ściany delikatnie połyskiwały. W świetle zachodzącego słońca drewniany parkiet sprawiał wrażenie, jakby płonął. Z szuflady nocnego stolika Sara wyjęła dziennik i usiadła na łóżku. Cień wskoczyła jej na kolana, ignorując Harry'ego. Nie ufała mu, odkąd ją uśpił. - Popatrzmy... O jest, pieśń szafiru. Droga Saro, jeśli boisz się ataku we własnym domu, zrób tak: weź moje dwa szafiry z drewnianej skrzyneczki. Sproszkuj rozmaryn, dodaj czosnek i rodymenię palczastą, a potem rozetrzyj wszystko w małym moździerzu. Okryj tą mieszaniną szafir i wypowiedz słowa: Jeśli pieczęć została złamana, zaśpiewaj. Obliż palec i dotnij szafiry. Po wyrecytowaniu tej formułki nic więcej nie mów, ani słowa, przez cały czas, kiedy chcesz być pod ochroną szafiru. Jeśli się odezwiesz, szafir się uciszy. Jeden z kamieni połóż na strychu, na samym środku, a drugi trzymaj przy sobie. On ci powie, jeśli ktoś będzie próbował dostać się do domu. Pamiętaj: jeśli powiesz o jedno słowo za dużo, szafir nie zaśpiewa. 139 - Proszę bardzo. - Wydaje się łatwe - powiedział Harry. Wrócili do piwnicy i Sara zaczęła wkładać zioła do kamiennego moździerza mamy. Nagle: - Saro! — Na dźwięk niespodziewanego, nerwowego szeptu podniosła wzrok. - Słyszałaś coś?
- Nie, nic. - Jej serce zaczęło łomotać. Próbowała wziąć oddech, ale nie mogła zaczerpnąć powietrza. - Zostań tu. Chyba coś słyszałem. Wyjął sgian-dubh. - Idę z tobą. - Nie, zostań tu i zamknij drzwi na klucz. - Możesz mnie potrzebować. - Saro, nie dyskutuj. „Nie dyskutuj? Jak takie słowa przeszły mu przez gardło?". Popatrzyła mu wyzywająco w oczy i ruszyła po schodach do góry. Harry machnął ręką. „Ona oczywiście postawi na swo-im". - Weź przynajmniej sztylet! Odwróciła się do niego plecami i szybko podniosła koszulę, żeby mu pokazać sgian-dubh. - Dobrze. - Skinął głową. Powoli i ostrożnie obchodzili cały dom: kuchnia, pokoje, jadalnia, biblioteka, łazienki, sypialnie, gabinet Jamesa. „Wielki ten dom" - myślał Harry. Nic. Ani śladu człowieka lub demona. - Wydawało ci się. - Może. — Nie był przekonany. Wrócili do piwnicy i Sara kontynuowała przerwane czynności. Wyjęła szafiry i starannie ułożyła przed sobą. W moździerzu miała już rozmaryn i czosnek, teraz dodała suszonej
140 rodymenii i wszystko razem utarła. Otrzymaną miksturą pokryła kamienie. - Żegnamy się teraz. Później nie wolno mi nic mówić. Harry skinął głową. - Jeśli pieczęć została złamana, zaśpiewaj - powiedziała Sara. Oblizała palec wskazujący i po kolei dotknęła każdego z szafirów. „A teraz cisza". Nic jej to nie przeszkadzało. Myśl o nierozmawianiu przez jakiś czas wydała jej się dziwnie atrakcyjna. Z najwyższą ostrożnością trzymając szafiry, poszła za Harrym po schodach na najwyższe piętro. Wyszli na korytarz, minęli pokoje i dotarli do gościnnych sypialni. Sara otworzyła drzwi z lewej strony i wyjęła długi kij zakończony haczykiem. Służył do otwierania znajdującej się u góry zapadni, z której po opuszczeniu wysuwała się żelazna drabina. Weszli po niej na strych. Sara umieściła jeden szafir na środku pokoju, a drugi trzymała blisko serca. Wymienili się z Harrym spojrzeniami. „Moje pierwsze zaklęcie". 14 Muzyk a Żadnych słów między nami Tylko muzyka Grand Isle, Luizjana - Sean, on nie ma zielonego pojęcia. Ale za to jest świetnym rybakiem. Rozmawiając z Seanem, Mike surfował w sieci. Niall jak zwykle był na plaży.
- Co? - Każdego wieczoru bierze łódkę i idzie na ryby. Bez wędki, bez sieci, bez niczego. I wraca z tyloma rybami, że nie jesteśmy w stanie ich zjeść. - Dobra. Słyszałeś, jak śpiewa? Mike się skrzywił. - Cały czas słyszę. Znam już wszystkie irlandzkie piosenki. Stare, nowe i te, co dopiero powstaną. Ale nie śpiewa w tym sensie, o którym myślisz. Na szczęście nie było potrzeby. - Świetnie. To znaczy, że nadal jesteście nienamierzeni. - I mam nadzieję, że tak pozostanie. A co u ciebie? - Wszystko pokręcone, ale nie bardziej niż zwykle. Z Czaplą wszystko w porządku. 142 Mike szerzej otworzył oczy. Sean wypowiedział kryptonim Sary z dziwną czułością w głosie. Zabrzmiało to bardzo osobiście. „Zabujał się w niej? To by trochę pokomplikowało sprawy". - W każdym razie czuwam. Będę wysyłał sygnał. - Sygnał to wiadomość tekstowa, którą przesyłali sobie rano i wieczorem, aby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Aby wiedzieć, że są żywi. - Dobra. Wraca Niall. Boże, miej mnie w opiece. Mike usłyszał śmiech Seana i wcisnął klawisz „koniec rozmowy". - Proszę, nasza kolacja. - Niall rzucił mokrą torbę na drewnianą podłogę. Brązowe włosy ociekały mu wodą. - Langusty. - Mike zrobił niezadowoloną minę.
- I małże - dodał wesoło Niall. - Super. Lubię owoce morza, ale wcinamy je codziennie. Zamieniam się w fokę. Na ustach Nialla pojawił się cień uśmiechu. Tak nieznaczny, że łatwo było go przeoczyć. Wokół gazowej lampki krążyła ćma, rzucając dziwne cienie na ich twarze i ściany. Niall w zamyśleniu analizował łuszczącą się farbę na okiennej framudze. - Ciekawe, kiedy wrócimy do domu - powiedział. Był blady i wyglądał bardzo młodo. „Ma zaledwie siedemnaście lat - przypomniał sobie Mike. Jego życie, zanim się na dobre zaczęło, strasznie się pogmatwało". - Niedługo. Znajdziemy jakiś sposób. - Nawet nie wiemy, kto na nas czyha. Kto za tym wszystkim stoi. - Na razie nie wiemy, ale się dowiemy. I uporamy się z tym. A teraz może coś dla mnie zaśpiewasz? To ci poprawi humor. 143 - Poważnie? - Nie. - Tak myślałem. Idę rozpalić ognisko. — Wzruszył ramionami. Przez jego dobroduszność trudno było wytrącić go z równowagi. - Okej. - Aha, wychodzę dzisiaj wieczorem. - Co takiego? - Wychodzę. Poszukam jakiejś imprezy. - Nie ma mowy. - A właśnie, że tak.
- Niall, nie możesz nigdzie iść. To niebezpieczne. Dobrze wiesz, że nie możemy ściągać na siebie uwagi. - Spróbuj mnie powstrzymać. - Żebyś wiedział. - Nie dasz rady. - Jezu, Niall... - Chodź ze mną. - Nie, nigdzie nie idę. Ty też. - Idziemy i już. Chyba nie chcesz, żebym ogłuszył cię swoim magicznym głosem, co? - Odwal się, Niall. - Tylko raz. Proszę. Tylko jeden wieczór. Pójdziesz ze mną, prawda? Mike westchnął. - Dobrze, już dobrze. Pokażę ci Luizjanę nocą. Zbieraj się. Godzinę później ze szklankami w dłoni tańczyli do muzyki wygrywanej na skrzypcach i harmoszce. Po zakończonym utworze oczy Nialla lśniły od alkoholu i szczęścia. - Cudowne! 144 - Cajuńska muzyka, przyjacielu! - oznajmił Mike, obejmując ramieniem mówiącą po francusku dziewczynę. - Nasza muzyka! Niall podał Mike'owi szklankę do potrzymania. Podszedł do niewielkiej drewnianej sceny i szepnął coś skrzypkowi do ucha. Muzyk skinął głową i wręczył mu instrument. Zaciekawiony tłumek zwrócił oczy na Nialla.
- To dla Czapli. - Głos Nialla zabrzmiał donośnie, bo wszyscy zamilkli w oczekiwaniu. Zaczął grać. Przenikliwą, melancholijną melodię, która przywodziła na myśl otulone mgłą wzgórza, wiatr i szare wody Atlantyku. Były w niej żal, tęsknota za domem i strach przed przyszłością. W sali zapadła cisza. Wszyscy byli zahipnotyzowani. Kiedy Niall schodził ze sceny, nikt nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Mike zdołał tylko oddać Niallowi szklankę. Nagle obok nich pojawiła się drobna dziewczyna o słodkiej buzi. - Nie do wiary. Jestem zachwycona - powiedziała to takim głosem, że jej szczerość nie budziła najmniejszej wątpliwości. - Dziękuję. - Niall był zadowolony z siebie. - Caroline. - Pójdziemy na spacer, Caroline? - Jasne! Znów zaczęła grać muzyka, a Niall szepnął Mike'owi do ucha: - Dziewczyny zawsze lecą na skrzypków. - Naprawdę? Ale nie na tego skrzypka. Marsz do łóżka, młody przyjacielu. - A ty co? Jesteś jego ojcem? - Caroline położyła dłonie na biodrach i groźnie zmrużyła oczy. 145 - Wyglądam na jego ojca? - Mike się roześmiał, porównując swoją czarną skórę z białą karnacją Nialla. - To mój ochroniarz. Z FBI. - Niall miał poważną minę.
- Chodź! - Mike pociągnął go i zniknęli w ciemnościach upojnej nocy. - Mike! - Ona może być jedną z nich. Nie wiadomo, kto to jest. Nie możesz zostać z nią sam na sam. - Mówił szeptem, chociaż nikt już nie mógł ich usłyszeć. - Jesteś zazdrosny! Mike szczerze się roześmiał. - Rozumiem twoje cierpienie, chłopie. Z baru niczym bystra rzeka płynęła chwytliwa melodia. Dźwięki wydostawały się drzwiami i leciały za nimi w drodze do domu. Po chwili były już tylko odległym wspomnieniem, jedynym światełkiem w ciemnej nocy. - A swoją drogą znakomicie zagrałeś. Wspaniała muzyka. Jestem pod wrażeniem. - Dzięki. Chcesz posłuchać jeszcze jednego kawałka? - Nie. Chodź, musimy wysłać sygnał. Wtedy możemy uznać dzień za skończony. - Idę popływać. - Serio? Tak. „On żyje w wodzie" - pomyślał Mike. Był jednak zbyt śpiący i odrobinę pijany, więc postanowił zgłębić tę myśl następnego dnia. 15 Bezdech Skrawki szkła w gardle Niewypowiedziane słowa O tym, co
powinieneś wiedzieć Będę miała dzisiaj sen, czuję to — zapisała Sara w notesie. - Nie przejmuj się, nie idę spać - zapewnił ją Harry. Wyszeptał „dobranoc" i zamknął za sobą drzwi. Sara położyła szafir obok dziennika, poprawiła poduszki i kołdrę. Potem zrobiła to jeszcze raz. I jeszcze raz. Było już po pierwszej, czuła się wyczerpana, ale nie chciała od razu zasnąć. Za bardzo bała się tego, co może ujrzeć we śnie. Od stóp do głów czuła mrowienie. Ze swoją mocą była jak kot - potrafiła wyczuwać nadchodzącą burzę. Włączyła światło i wstała. Przez półtorej godziny poprawiała, układała, porządkowała i ustawiała wszystko, co jej wpadło w ręce. Kiedy skończyła, była tak zmęczona, że nawet nie czuła osłabienia. Pomyślała, że położy się na minutę, a później jeszcze raz posprząta łazienkę, ale powieki tak jej ciążyły, że nie zdołała ich opanować. Zasnęła nagle i twardo jak kamień. Próbowała stawiać opór, ale bezskutecznie. Jęknęła przez sen. 147 Otworzyła oczy i ujrzała półmrok. Do jej nozdrzy napłynął wilgotny zapach omszałej ziemi. Po pewnym czasie dostrzegła szarą, zimną skałę. Nagle uświadomiła sobie, gdzie jest: w niewielkiej jaskini pod stojącymi kamieniami. W tym samym miejscu znalazła się podczas wizji, którą miała w bibliotece. „Może znów zobaczę Liścia...". Ta myśl dodała jej ochoty do działania. Przypomniała sobie, jak się stamtąd
wydostać. Padła na podłoże i powoli zaczęła czołgać się w kierunku światła. Przecisnęła się przez otwór i wyszła na przytłumione światło i wiatr. Rozejrzała się nerwowo. „Liściu, gdzie jesteś...?". Nikogo nie było. Tylko ona i kamienie. Nagle poczuła, że brakuje jej tchu. Nie była w stanie wciągnąć powietrza do płuc. Zupełnie jakby przycisnął ją jeden z tych szarych kamieni. Ogarnęła ją panika. Padła na kolana w mokrą trawę, złapała się za gardło... Po chwili ocknęła się pod wpływem szarpnięcia. Otworzyła oczy i zamiast szkarłatnego nieba w odległości kilku centymetrów ujrzała kredowobiałą twarz. Na jej piersi siedział demon. Ściskał dłońmi jej szyję. Spróbowała wezwać czarną wodę, ale szybko uświadomiła sobie, że to niemożliwe. Dusiła się i nie było możliwości, żeby się skoncentrować. Miała przed oczami tańczące mroczki... W tej chwili do pokoju wpadł Harry. „Nie śpi, tak jak obiecał" - pomyślała. - Saro! — Wydawało się, że głos Harry'ego dobiega z oddali. Miała wrażenie, że odpływa, zostawiając ciało za sobą. Mroczki zamieniały się w wielkie plamy i już nic nie widziała. Przyszła jej do głowy nagła i bolesna myśl: „Czy to ostatnia noc mojego życia? To moje ostatnie chwile?". 148 Kiedy już myślała, że wszystko skończone, uścisk na jej szyi zaczął słabnąć. Udało jej się zaczerpnąć odrobinę powietrza i tylko dlatego nie straciła przytomności. Białe dłonie zwiotczały, Sara zaczęła łapczywie oddychać. Krztusiło ją głęboko wciągane powietrze. W końcu udało jej się podciągnąć
kolana i niepewnie wstać. Z wysiłku bolały ją płuca. W końcu zobaczyła, co ją zaatakowało: bezwłosy, nagi, niesłychanie wysoki stwór o płaskiej twarzy, z dwoma otworami na nozdrza i jednym rozcięciem na usta. Mrużąc oczy, próbowała zrozumieć, co się wydarzyło. Harry miał uniesione ręce, trzymał sgian-dubh. Wykonywał ostrzem szybkie, krótkie ruchy, jakby coś pisał w powietrzu. Kiedyś powiedział, że potrafi zdziałać nożem parę rzeczy. Teraz zrozumiała, co miał na myśli. W tym samym momencie Harry wydał okrzyk, a jego ruchy stały się silniejsze. Na ciele demona zaczęły pojawiać się kłute rany, z których dokoła tryskała czarna krew: na ściany, na podłogę, na lustro. Po czole Harry'ego spływał pot. Poraniony demon zawył ze złości i na oślep rzucił się do okna. Machając rękami, zahaczył Harry'ego, który padł na podłogę i walnął głową o parkiet z takim hukiem, że Sarze zrobiło się niedobrze. - Harry! Pokrwawiony stwór nadal uciekał na oślep i stłukłszy szybę, wyskoczył przez okno. - Harry... - Nic mi nie jest. - Krew ci leci... - Kucnęła przy nim i położyła jego głowę na swoich udach. Na jej dłoniach, nogach, a nawet włosach czarna krew demona mieszała się z czerwoną Harry'ego. Miał zamknięte oczy. 149
- Oj... Odgarnęła mu z twarzy pokrwawione włosy. - Może powinniśmy jechać do szpitala? - Nie ma mowy. - Powiemy, że upadłeś... - Ja jestem lekarzem, zapomniałaś? Wyrażam profesjonalną opinię, że powinienem zostać w domu. Z pomocą Sary wstał i pokuśtykał do okna. - Uciekł? - Nie wiem. - Dlaczego to zaklęcie nie zadziałało? - szepnęła Sara. - Chyba dlatego, że demon był w domu już wcześniej. Gdzieś się ukrywał. - Ukrywał? Ale jak... O Boże, Harry, zostawiłam otwarte okno. - Przypuszczam, że zaklęcie działa tylko wtedy, gdy ktoś próbuje dostać się do domu po jego wypowiedzeniu. - Oparł się o biurko Sary i z trudem utrzymywał w pionie ciążącą głowę. - Nic ci nie jest? - Dziewczyna objęła go w pasie. - Lekkie zawroty. - Połóż się. - Potrzebuję kawy. - Myślisz, że kofeina wszystko załatwi? - No pewnie. - Dobra, połóż się, a ja pójdę zrobić kawę. - Nie możesz zejść na dół sama! Pójdę z tobą.
- Nie, kładź się. - Saro! Na dole może być to c o ś . Może być w ogrodzie! Musimy przeszukać cały dom i jeszcze raz rzucić zaklęcie! - Ale ty się lubisz kłócić! - Ja? To ty! 150 Popatrzyła na niego srogim wzrokiem. Szukała ciętej riposty, ale zobaczyła, jak pobladł. - Pozwól mi chociaż trochę cię obmyć - powiedziała łagodnie. Na ile się dało, oczyściła mu włosy. Zdezynfekowała rany i chciała je zabandażować, ale nie pozwolił. - Będę wyglądał jak mumia! - Nie czas myśleć o wyglądzie. - Masz jakieś tabletki przeciwbólowe? - Kodeinę. Mama i tata często ich używali. Harry połknął dwie kapsułki i wyciągnął Sarę z łazienki. - Chodź. - A w ogóle to ci dziękuję — mruknęła. - Za co? - Za uratowanie życia. Ponowne. - A tak, tak. Proszę bardzo... tak w ogóle. Gdyby nie była wkurzona, uśmiechnęłaby się. - To, co wyprawiałeś z tym sztyletem, to... niewiarygodne. - Każdy może się tego nauczyć. - „Mnie nauczył Harry".
- Nauczysz mnie? - Oczywiście. Wszystkiego, co zechcesz. - Usypiać ludzi też? - Nie. - Dlaczego? - Oczywiście dlatego, że mogłabyś to zastosować na mnie. Tym razem musiała się uśmiechnąć. Zrobili sobie przerwę na kawę. Harry jednym łykiem wypił podwójne espresso. - Od razu lepiej. Idziemy. „Kofeina lekarstwem na wstrząs mózgu! Ciekawe, co za medycynę studiował!". 151 Jeszcze raz przeczesali cały dom - Harry z gotowym sgian--dubh, a Sara z rozgrzanymi dłońmi. Na żwirowej ścieżce znaleźli ślady czarnej krwi, prowadzące do żelaznej bramy. Wyglądało na to, że stwór uciekł. - Ciekawe, czyj to demon - powiedziała, odtwarzając w myślach listę nazwisk. - Niedługo się dowiemy. To był Feral. Wiesz, kim one są? - Nie. „Oni naprawdę niczego jej nie nauczyli". - Są Niewolnicy, Ferale i Sentienci. Niewolnicy nie są brutalni, lecz raczej bezmyślni. Ferale to coś pośredniego pomiędzy zwierzętami a istotami myślącymi. A Sentienci... Ich musimy bać się najbardziej. - Spotkałeś kiedyś Sentienta? - Wiele razy. I mam nadzieję, że nigdy więcej nie spotkam -szepnął.
Wiedział jednak, że to płonne nadzieje. Zgodnie z zaleceniami matczynego dziennika przed ponownym wykorzystaniem szafirów Sara umyła je w wodzie z solą, a potem ponownie wykonała konieczne czynności. Nie wolno jej było mówić. Znów znalazła się pod kloszem milczenia. Jej pokój wyglądał makabrycznie. Wszędzie krew Harry ego i stwora. Zimno, bo przez wybite okno wpadało chłodne nocne powietrze. - Pomogę ci sprzątać - zaproponował Harry, a Sara podziękowała mu skinieniem głowy. Zasłonił okno deską znalezioną w garażu. Sara szorowała wszystko aż do momentu, gdy zniknęła ostatnia plama krwi. Ze smutkiem spojrzała na okno. „Wygląda, jakbyśmy mieli oblężenie. Ohyda". Wzięła do ręki notatnik i napisała: 152 W chwili ataku miałam sen. - Co widziałaś? Nic. Dopiero się zaczął. - Zadzwoń, jak będę potrzebny. I nie waż się dłużej sprzątać ani czyścić, okej? Musisz wypocząć. Idę pod prysznic. Znów skinęła głową. Ale nie mogła się powstrzymać. Czuła się zaszczuta, miała wrażenie, że atak we własnym pokoju był przekroczeniem granic, więc musiała szorować wszystko i dezynfekować aż do bólu. Przez zabite okno nawet nie zauważyła, kiedy nadszedł świt. Zasnęła na podłodze.
Obudziła się trzy godziny później. Bolało ją całe ciało, myślała, że pęknie jej głowa. Spróbowała wstać, ale miała takie zawroty, że musiała z powrotem się położyć. Trzęsły jej się ręce. Popatrzyła na dłonie i skrzywiła się. Były pokrwawione i szorstkie. Ogarnęło ją przerażenie, a jednocześnie nie miała siły, żeby coś z nimi zrobić. Dotknęła czoła. Okazało się rozpalone. Kiedy Sara jeszcze sprzątała, z polowania wróciła Cień. Ostry zapach detergentów drażnił jej różowy nosek, ale lojalnie została i ułożyła się na podłodze obok pani. Teraz wskoczyła na łóżko i się przeciągnęła. Sara jęknęła. Powlokła się do łazienki i odszukała paraceta-mol. Wzięła dwie tabletki i spróbowała popić wodą, ale miała spuchnięte gardło. Poszła do łóżka i modląc się, żeby nie nadeszła wizja, zapadła w lekki, płytki sen. Godzinę później do drzwi zapukał Harry. Saro, nic ci nie jest? Już prawie wpół do siódmej. Obudziła się natychmiast. Nie mogła się odezwać, po pierwsze z powodu zaklęcia, a po drugie przez potwornie bolące 153 gardło. Zwlokła się z łóżka i otworzyła drzwi. Harry'emu wystarczyło jedno spojrzenie, żeby się zorientować, że jest z nią niedobrze. Nienaturalnie lśniły jej zielone oczy, była biała jak kreda i tylko policzki oraz usta miały rubinowy kolor. - Saro... Chodź, połóż się. - Dotknął jej czoła. W porównaniu z jej rozpalonym ciałem miał zimną rękę. - Masz gorączkę. Brałaś coś? Skinęła głową. Poruszanie szyją sprawiało jej okrutny ból. Z pytaniem w
oczach uniosła rękę i delikatnie dotknęła włosów Harry'ego. - Ze mną wszystko w porządku. To tylko stłuczenie. - Rozchylił usta na widok jej dłoni. - Saro, co ty robiłaś? Odwróciła wzrok. - O Boże, co ty narobiłaś? Zniknął w łazience i po chwili wrócił z pierwszym pudełkiem kremu, na które trafił. Usiadł obok dziewczyny i odkręcił krem. Nałożył jej słodko pachnącą substancję na dłoń i wsmarował. Sara poczuła niewiarygodną ulgę. Zamknęła oczy i pozwoliła Harry'emu na delikatny masaż rąk. Czuła taką ulgę, taki komfort, że chciała, aby trwało to w nieskończoność. - Saro, twoje ręce... Zadzwonię do szkoły i powiem, że cię dzisiaj nie będzie. Zaraz wracam. - Kilka minut później wrócił z filiżanką kawy. „Oczywiście. To ma mnie postawić na nogi. Oto panaceum Harry'ego na wszystko" - myślała z czułością. - Nic? - zapytał, wskazując szafir na nocnym stoliku. Sara powoli pokręciła głową. Zamknęła oczy. Bolał ją każdy skrawek ciała. - Gdzie twoja komórka? Wskazała torbę wiszącą na fotelu przy oknie. 154 Harry wyjął telefon i położył go na stoliku obok dziennika i szafiru. - Jeśli będziesz mnie potrzebować, prześlij esemesa albo zadzwoń. Będę w piwnicy. Zabrakło jej energii, żeby ponownie skinąć głową. Tylko popatrzyła na niego błyszczącymi, chorymi oczami.
Kiedy tylko Harry wyszedł z pokoju, znowu zasnęła. Modliła się, żeby nie mieć snu, ale tym razem się nie udało. Wizja jest bezlitosna - przychodzi w zdrowiu i chorobie. Dziewczyna wróciła do snu, który przerwał atak Ferala. Stawiała opór, próbowała się obudzić, ale nie dała rady. Znów stała pośród kamieni i czuła się tak samo chora jak w realnym świecie. Mokra trawa pod stopami i porywisty wiatr kojąco chłodziły jej rozpaloną skórę. W oddali dostrzegła poruszenie. W jej stronę biegła zakapturzona postać. Sarze mocniej zabiło serce. Upadła na kolana i z wysiłkiem próbowała wstać. Postać w kapturze z każdą chwilą była bliżej... Aż w końcu znalazła się tuż przed Sarą. Obok wylądował samotny kruk i zakrakał. „Czyżby to był...?". Zakapturzona postać przykucnęła koło Sary i odsłoniła twarz. To był Liść. Poczuła taką ulgę, że zarzuciła mu ręce na szyję. Pachniał czymś ostrym, przez kilka sekund nie potrafiła rozpoznać, co to jest. Ziemia, mech, drewno i... dym. Dym z płonącego drewna. - Saro, kochanie - szepnął, głaszcząc jej włosy. - Przyszedłem cię ostrzec. Trzymała go kurczowo, jakby nie chciała dopuścić, żeby znów zniknął. Z rozpalonego gorączką umysłu uciekły wszystkie myśli i przytuliła się do piersi Liścia. 155 - Uważaj! - krzyknął nagle. Dziewczyna poderwała głowę i poczuła zawroty głowy. W oddali dostrzegła galopującą w ich stronę białą postać. Szafir śpiewał przenikliwą pieśń bez słów.
Sara otworzyła oczy i jęknęła. Była cała obolała. Roztrzęsioną ręką sięgnęła na stolik po komórkę i zadzwoniła do Harry'ego. Z telefonem przy uchu wstała z łóżka. Cień chodziła w tę i z powrotem, bojowo machając ogonem. Kiedy tylko Sara otworzyła drzwi, kotka pomknęła jak błyskawica. Dziewczyna na drżących nogach zeszła za nią po schodach. „Harry... Błagam, żeby nic mu się nie stało...". - Harry! - spróbowała krzyknąć. Teraz już nie musiała obawiać się o zerwanie zaklęcia, ale głos odmawiał jej posłuszeństwa. Z gardła wydobył się słaby, chrypliwy dźwięk. Zbyt cichy, aby Harry usłyszał go w piwnicy. - Saro! - Nagle w korytarzu pojawił się Harry z telefonem w dłoni. Poczuła ulgę. - Szafir śpiewa! - zdołała wyszeptać. - Weź sztylet — powiedział spokojnie, wręczając jej sgian--dubh. Już miała sięgnąć po nóż - nie zastanawiała się, co z nim zrobi, gorączka nie pozwalała jej trzeźwo myśleć - gdy nagle kątem oka dostrzegła coś białego. Z kuchni wypadł ten sam demon, który zaatakował ich poprzednio. Jego biała skóra była popękana i pomazana krwią z ran zadanych przez Harry'ego. „Jak on tu się dostał?" - zadała sobie pytanie. A potem pomyślała: „Tym razem to już koniec. Tym razem mnie zabije". Poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa i osunęła się na podłogę. Patrząc na dłonie, modliła się, aby pomimo 156 osłabienia nie opuszczała jej moc. Czuła, że ręce powoli... powoli się nagrzewają.
Harry stał naprzeciw Ferala, kreślił sztyletem jakieś symbole i wypowiadał tajemne słowa. Kiedy magia Harry'ego zaczęła działać, demon zadrżał. Ale w tym samym momencie Harry jęknął i złapał się ręką za bolącą głowę. Zaklęcie zostało złamane. - Saro, weź pistolet! Leży na moim łóżku! - krzyknął zanim stwór doskoczył do niego, uniósł go jak szmacianą lalkę i rzucił nim o ścianę. Sgian-dubh wypadł Harry'emu z dłoni. Sara słyszała jego polecenie, ale wypełnienie go zajęło jej kilka sekund. W głowie miała kołowrotek, czuła, jakby była gdzieś z dala od swojego ciała i całego świata. Widziała gwiazdy i zdawała sobie sprawę, że niedługo straci przytomność. Choroba, szok i zmęczenie przeciążyły organizm. „Pistolet. Pistolet Harry'ego". Wstała powoli i zniknęła za zakrętem korytarza. Przez sekundę Feral nie umiał zadecydować, czy wykończyć chłopaka, czy iść za dziewczyną. W chwili jego wahania Harry rzucił się w stronę swojego sgian-dubh. Znów uniósł dłonie i próbował zebrać siły do rzucenia zaklęcia. Na ten widok Feral z całą swoją mocą rzucił się na Harry'ego. Chłopak zasłonił się sztyletem. Wiedział, że to go nie obroni, ale przynajmniej opóźni jego działanie. Feral upadł. Harry chciał dźgnąć go w kolano, ale chybił i trafił w udo. Stwór zawył, z rany trysnęła krew. Chłopak próbował zadać kolejny cios, ale demon złapał go za ręce i uniósł do góry. Trzymał go tak blisko, że mogli sobie patrzeć w oczy. Harry widział czerwone oczy Surari pełne gniewu, którego nie jest sobie w stanie wyobrazić żadna ludzka istota. Przygotował się na śmierć.
157 - Saro, biegiem! - Nic więcej nie przychodziło mu do głowy, nic więcej nie potrafił powiedzieć. Feral już miał skręcić Harry'emu kark, gdy przerwał mu nagły dźwięk przypominający strzał korka. Spojrzał za siebie. Na schodach stała Sara z wycelowanym w nich pistoletem. Strzeliła i trafiła obok demona. Ręce tak jej się trzęsły, że ledwie trzymała broń. Stwór puścił Harry'ego, który z hukiem upadł na podłogę i poczuł, że coś sobie złamał. „Kostka. Cholera, moja kostka". Napastnik uniósł głowę i zawył. Tak okrutnie i nieziemsko, że Harry'emu i Sarze ścierpła skóra. Dziewczyna ponownie wycelowała. Strzeliła i znów chybiła. - Saro — szepnął zrozpaczony Harry. Sztylet mu wypadł i zniknął z oczu. Wiedział, że teraz demon zaatakuje podopieczną, więc próbował wstać. Kostka nie utrzymała jego ciężaru i znów upadł. Stracił nadzieję. Nic więcej nie mógł zrobić. Stwór wykonał nieprawdopodobnie długi skok i znalazł się na szczycie schodów obok dziewczyny. „Nie chcę umierać jak owieczka w rzeźni. Jestem Midnight". Wyrzuciła pistolet i uniosła dłonie, jakby chciała rzucić zaklęcie... albo klątwę. Demon zawahał się, ale po chwili przypuścił na nią atak. Przerażona Sara krzyknęła i zmusiła się do niezamykania oczu, gdy zobaczyła przed sobą szponiaste dłonie. Ułamek sekundy później było po wszystkim. Po schodach
spłynęła czarna woda. Harry stał osłupiały. Sara upadła nieprzytomna. Cień podbiegła do niej i polizała ją po twarzy. Harry otrząsnął się i pokuśtykał po schodach na górę. 158 - Saro... Saro... - Wziął ją za nadgarstek. Po chwili wyczuł puls. „Żyje". Tulił ją przez kilka minut, zastanawiając się, co by zrobił, gdyby umarła. Czy potrafiłby walczyć bez niej? - Jesteś wszystkim, co mam - szeptał, chociaż go nie słyszała. Te słowa stały się jego mantrą, która pomagała mu radzić sobie z całym otaczającym złem. Boleśnie utykając, przeniósł Sarę do jej pokoju i położył ją na łóżku. Cały czas krążyła wokół nich Cień. Dziewczyna była rozpalona i przemoczona czarną wodą jak znalezisko z omszałej, gnijącej studni. Harry poszedł do łazienki i zmoczył dwa ręczniki. Jednym wytarł jej twarz, ręce oraz nogi. Drugi złożył na cztery i położył jej na czole. Sara jęknęła i przewróciła się na bok. „Śpi. Dzięki... Bogu. Albo komukolwiek lub czemukolwiek, co nie pozwoliło jej ode mnie odejść". Usiadł przy łóżku i słuchał jej oddechu, który w jego uszach brzmiał jak najpiękniejsza pieśń. Nagle w pokoju rozległ się kobiecy głos. — Demon Mary Brennan nie żyje. Ale jeszcze nie zwyciężyliście.
Chłopak zerwał się na równe nogi i rozejrzał dokoła. Na nocnym stoliku dostrzegł lśnienie. Znów śpiewał szafir. — Mary Brennan, przedostatnia na liście. Harry wziął szafir do ręki. Jak to możliwe? Jakim cudem ktoś może przemawiać za pośrednictwem kamienia? Przyszło mu do głowy, żeby umyć go - tak jak Sara - w słonej wodzie i znieść zaklęcie. Zrezygnował jednak. Chciał posłuchać, jakie jeszcze słowa mogą paść z szafiru. Z kamieniem w dłoni usiadł 159 w fotelu i czekał na przebudzenie Sary. Na parapecie Cień prężyła się w gotowości bojowej. Nie lubiła, gdy Harry przebywał w pokoju jej pani. Ciszę przerwał niski dźwięk gitarowej solówki. Na nocnym stoliku zaświecił niebieski ekran komórki Sary. Esemes. Przeczytał bez wahania. Zadzwoń w sprawie orzechowej latte. Jack „Chyba śnisz, kolego". Wykasował wiadomość i zaraz zrobiło mu się wstyd. Wziął Sarę za rękę, a dziewczyna przez sen zacisnęła dłoń i coś szepnęła... Jego imię. Położył głowę na łóżku i kilka minut później też zasnął. 16 Głos y Powinienem słuchać głosu niebezpieczeństwa A słuchałem głosu pragnienia
Cathy Czuję w głowie ogień. Zupełnie jakby płonęło piekło. Jakim cudem znów im się udało przeżyć? Dlaczego? Dlaczego wysyłają demony pojedynczo? Dla mnie to nie ma sensu, nie widzę uzasadnienia. Ale nie mam wyboru i muszę słuchać Jego, bo inaczej wszystkich nas zgładzi i nigdy nie dokończę swojej zemsty na Midnightach. Tańczymy z Sarą i jej przyszywanym kuzynem jakiś nieprzytomny taniec. Ja i ona gramy ten sam utwór, jej wiolonczela i mój fortepian łączą się w melodii nienawiści. W melodii przewrotnej miłości, dla której brakuje miejsca. Cierpię potwornie. Przy każdej próbie snu atakują mnie wizje z piekła. To cena za stosowanie Ciemnych Sztuk. Nie spodziewałam się, że tak będzie. Rozkazy dla moich Valaya są jasne: zabić Seana, pojmać Sarę. Ale Valaya padają. Po śmierci Surari tracą życie ludzie. Kiedy umiera demon, jego ludzki opiekun dostaje zawału, 161 wylewu, czy czegoś tam jeszcze. Ogień w głowie. Dręczy mnie cały wieczór. Michael czuje się niewyraźnie. Dzwoni mu w uszach, ma mroczki przed oczami. Kładzie to na karb stresu i zamierza wezwać kolejnego Ferala. Zajmie mu to wiele czasu, ale uważa, że warto. Nie wie, że ogień już płonie i bardzo szybko go pochłonie. Mary jeszcze niczego nie zauważyła. Gdzieś z przodu głowy zapłonęła iskierka, ale pozostałe symptomy dopiero poczuje. Następna w kolejności w tym śmiertelnym korowodzie jest Sheila. Jej Surari jest silniejszy od demonów Michaela i Mary i wiem, że mogę na niego
liczyć. Nie mam pojęcia, jak Sarze i Harry'emu udało się do tej pory przetrwać - dzięki szczęściu, sprytowi, a może los tak chciał. Ale tym razem już po nich. Każda myśl to jak wypalanie znamienia rozżarzonym do białości żelazem. Zupełnie jakby w mojej głowie pracował jakiś monstrualny kowal. Niech to się jak najszybciej skończy, błagam, bo pozostały mi już tylko cierpienie i nienawiść. Morag uczyła mnie krótko, ale opanowałam czary do perfekcji. Uczyłam się tak naturalnie, jakbym była do nich stworzona. Czułam się z magią jak ryba w wodzie i Morag wiele razy zastanawiała się, czy w mojej rodzinie nie było jakichś przedstawicieli Tajnych Rodzin. Nie ma czarów dobrych ani złych. Czarna Magia różni się od Białej Magii tylko nazwą. Wszystko zależy od tego, czego od niej oczekujesz. Biała Magia może zabijać, Czarna Magia może prowadzić do wolności. Która więc jest dobra, a która zła? Tak czy inaczej dla mnie dobro i zło wcale nie istniały. Byłam niewinna. A teraz nie wiem, czym jest dobro, a czym zło. I nic mnie to nie obchodzi. 162 Zanim zostałam wyproszona z pałacu Islay, przemyciłam do walizki kilka ksiąg. W desperacji brałam je z biurka Morag jak popadnie, bo chciałam zatrzymać dla siebie coś stamtąd. Wzięłam książki i nóż Morag z wygrawerowanym jej imieniem. Kiedy po upływie długiego czasu zdobyłam się na zajrzenie do tych ksiąg, zauważyłam, że jedna wyróżnia się spośród reszty. Może powinnam powiedzieć, że była wielka, czarna i z czerwonymi literami wypalonymi na
okładce jak rany. Ale nic z tych rzeczy. Księga, która odmieniła moje życie, wyglądała niepozornie. Miała okładkę pokrytą czerwoną tkaniną wytartą od używania i kartki naznaczone częstym wertowaniem. Najwyraźniej rodzina Midnightów korzystała z zakazanej księgi wiele razy. Tytuł brzmiał lakonicznie: Valaya, czyli „krąg". Początkowo nie planowałam zemsty. Nie mogłam w taki sposób myśleć o Jamesie. Tłumiłam swoją złość i nienawiść, bo chociaż James zadał mi wiele bólu, nie byłam w stanie znieść myśli o wyrządzeniu mu krzywdy. Jednak całym sercem oddałam się zawartym w tej księdze zaleceniom i... On mnie wysłuchał. Zaczął ze mną rozmawiać, a Jego głos dał mi motywację do życia. Jego wojna stała się moją wojną. Mieliśmy ten sam cel i mogliśmy pomagać sobie nawzajem. Cały czas szeptał mi do ucha, że moje pragnienie zniszczenia ich jest słuszne i uzasadnione. Powiedział mi, że chciałam zadać im cios już dawno, już wtedy, gdy James mnie zostawił. On twierdził, że tylko zemsta może dać mi wolność. A ja pozwoliłam się przekonać, że sprawiając im ból, uwolnię się od swojego cierpienia. To odkrycie naładowało mnie energią. Całymi miesiącami prawie nie spałam i nie jadłam, tyko uczyłam się wszystkiego, 163 co powinnam wiedzieć, i przystosowywałam serce oraz duszę do innych reguł... do nowego życia, które stawało przede mną otworem. Opanowanie magii na tyle, abym mogła wezwać demona, zabrało mi cały rok. Nie dowierzałam własnym oczom, gdy z przejścia wyłonił się zakrwawiony,
poraniony i oszołomiony Nokturn. Wierzyć mi się nie chciało, że posiadłam taką moc. On był ze mnie dumny. Tak samo jak kiedyś Morag. A później znalezienie innych zajęło mi dziesięć długich lat. Dziesięć lat życia w prawie samej nienawiści. Grałam jak opętana, stawałam się coraz lepsza. Zdobywałam nowe umiejętności, a moje ciało słabło. W końcu Valaya byli gotowi i nadszedł czas na zrealizowanie tego, o czym marzyłam od dawna. Midnightowie wiedzieli, że nadchodzę. Zbyt krótko jednak przed tym, aby się na to przygotować. Wtedy ku mojemu rozczarowaniu Morag już nie żyła. Z rozkoszą sama bym ją wykończyła. Ale oczywiście nie można mieć wszystkiego. Dzień po zabiciu Jamesa i Anne poczułam się, jakbym miała zaraz umrzeć. Ból dopadł wszystkie moje kości. Jakby ktoś podał mi truciznę. Prawie się nie ruszałam. Nokturn ukryty w lesie trzymał straż, moi uczniowie z Valaya opiekowali się mną, a ja leżałam i próbowałam powstrzymywać się od kon-wulsyjnych jęków. Wiedziałam, że za stosowanie Czarnej Magii będę musiała zapłacić. Wiedziałam też, że choroba będzie się nasilać, ale nie umrę. Wydawało mi się, że stać mnie na zapłacenie takiej ceny. Sądziłam, że to uczciwa wymiana. Długimi, pełnymi cierpienia nocami słuchałam Jego śpiewu i ten głos umacniał moją determinację do zwieńczenia dzieła. Do dopadnięcia Sary i pozbawienia jej życia. Faith musiała umrzeć, więc tak samo skończy Sara. Sprawiedliwie, prawda? 164 A jeśli i mnie sądzona jest śmierć, to będzie dla mnie ulgą. Spełnieniem
wszystkich moich modlitw. Bo zatapiając nóż Morag w sercu Jamesa, uświadomiłam sobie, że zanim otworzyłam tę przeklętą księgę, zabijanie było mi tak samo obce, jak jedzenie ludzkiego mięsa. Odkąd On zaczął ze mną rozmawiać, dawna Cathy zniknęła, a na jej miejsce pojawiłam się ja - ta, która podcinała Anne gardło od ucha do ucha, bo trwało to dłużej i sprawiało więcej bólu niż jeden sztych w serce. Patrząc jej w oczy, gdy wykrwawiała się na śmierć, pilnowałam swoich ludzi sprzątających teren, aby tę rzeź można było nazwać w y p a d k i e m . I stało się. Po otwarciu księgi druga Cathy rodziła się powoli, jakby każda przewertowana karta znaczyła godzinę długiego, ciężkiego porodu. W chwili uświadomienia sobie, co się ze mną stało, zrozumiałam, że nigdy tak naprawdę nie uwolnię się od cierpienia ani wspomnień. Ta chwila minęła, kobieta, którą kiedyś byłam, odeszła w niepamięć, a moje ciało niczym karmazynowa peleryna zdobiła krew Anne. 17 Pod powierzchnią wszystkiego Tę rzecz robiącą z nas zakładników Niektórzy nazywają miłością Liść Tym razem było zbyt blisko. Oczywiście ukarałem za to Cathy. Kiedy otworzyły się drzwi do jej świadomości i zaczęła wkraczać na nasze terytorium, stała się dla nas łatwą partią do wygrania. Właściwie ze wszystkimi jest tak samo. Traktują Czarną Magię jak coś, z czego mogą sobie skorzystać. Mają całkowitą pewność, że panują nad siłami, które przyzywają.
Mylą się. Ani mnie ani mojemu ojcu nie sprawia żadnej trudności wemknięcie się do ich myśli i obserwowanie ich dniami i nocami. Tym razem Catherine posunęła się względem Sary za daleko. Wiem, gra zgodnie z naszymi regułami i służy mi wspaniale — czy można łatwiej zdobyć czyjeś serce, niż zostać jego zbawcą? Ale chociaż Cathy działa w naszym interesie, musi cierpieć w takich samych bólach, jakie zadaje Sarze. Tak zdecydowałem. Kara potrwa dopóty, dopóki Catherine będzie na naszych usługach. A jeśli chodzi o Sarę, to ból i strach wiele ją nauczą. Oczyszczą ją, uformują i przygotują na mnie. 166 18 Kaskada Srebrne karty Pod księżycem Wspomnienia O mnie i o tobie - Jeszcze czuje się bardzo źle. Nie, chyba pójdzie dopiero w poniedziałek. Dziękuję, przekażę. Do widzenia. Harry odłożył słuchawkę. W tej samej chwili telefon zadzwonił. - Słucham. - Harry? Tu Juliet. Martwię się, bo wczoraj wieczorem Sara nie odbierała komórki. - Cześć, Juliet. Sara ma grypę i nie poszła dzisiaj do szkoły. - Grypę? Ma gorączkę? - Tak.
- Już jadę. - Nie ma potrzeby. To tylko grypa i boli ją gardło. - Muszę ją zobaczyć. Zaraz do was jadę. Ugotuję obiad. Harry westchnął. Lepiej niech na własne oczy zobaczy, że wszystko jest w porządku. - Okej. Nie sposób się oprzeć myśli o twoim obiedzie. Juliet zachichotała. Harry, jak chce, potrafi być uroczy. 167 - Przyjedzie też Trevor z dziewczynami. On wpadł tylko na dwa dni. Jutro wraca do Newcastle. - Świetnie, nareszcie się poznamy. „Nareszcie — pomyślał z przekąsem. — Nie mogę się doczekać". - Kto dzwonił? - Na schodach pojawiła się Sara. Wzięła prysznic, ubrała się w nowe dżinsy i podkoszulek. Po kilku godzinach snu bez wizji czuła się nieco lepiej. - Juliet. Przyjeżdżają w odwiedziny. - Oni? - Ona, Trevor i dziewczyny. Nie wyglądasz na specjalnie zadowoloną! — Uśmiechnął się. - Wracaj do łóżka, musisz wypocząć. Zrobię ci kawy. - Oczywiście, panie kawoszu. Jak kostka? - W porządku, to tylko skręcenie. W każdym razie już chodzę. Aha, dzwoniłem do szklarza. Przyjedzie później i wstawi szyby, żebyś nie czuła się jak w opustoszałym magazynie. - Dzięki. Przyjdziesz na górę wypić kawę ze mną? - Będę za moment.
Sara nadal czuła się słabo. Opierała głowę o poduszkę, twarz miała w kolorze pościeli i tylko czarne włosy kontrastowały z resztą jak kruk na śniegu. - Oto kawa. Musimy porozmawiać. Wczoraj, gdy leżałaś nieprzytomna, zaśpiewał szafir. Głosem kobiety. Powiedziała, że zabity demon należał do Mary Brennan i że jeszcze nie zwyciężyliśmy. Sara zmarszczyła czoło. - Myślałam, że zaklęcie miało tylko informować nas o nadejściu intruza. Harry wzruszył ramionami. 168 - Ja też. Tu jest szafir. Zabrałem go, na wypadek gdyby śpiewał podczas twojego snu. - Harry wyjął kamień z kieszeni i podał Sarze do ręki. - Dziwne. Może to właśnie miała na myśli mama, mówiąc, że czasami zaklęcia działają w niespodziewany sposób. Mówiła też, że mogą być niebezpieczne. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Zwinęła się na łóżku i włosy zasłoniły jej twarz niczym jedwabny woal. Harry poczuł nieodparte pragnienie odgarnięcia włosów. Uniósł rękę i... powstrzymał się. Przecież ma być jej kuzynem. Gdyby w jakikolwiek sposób okazał, co czuje, dostałaby szału. I słusznie. Tym razem wziął głęboki oddech. - I jeszcze jedno. Dzisiaj rano przyszło to. - Podał jej białą kopertę. - Bez znaczków, więc chyba ktoś przyniósł osobiście i wrzucił do skrzynki. Sara wzięła kopertę. Widniało na niej jej imię i nazwisko odręcznie
napisane misternymi, literami jak z pradawnych manuskryptów. Otworzyła kopertę. W środku był czerwony liść. Serce zaczęło jej dygotać. - Co to jest? - To... — wahała się. Harry się skrzywił. - Od Jacka? - Nie. - Miała wyrzuty sumienia. Wiele przeszli z Harrym i nie chciała go martwić. Westchnęła. Obiecała nikomu nie mówić. - Ja... widuję w snach kogoś. Nie wiem, kto to jest. Ale daje mi liście. - W snach? 169 - Tak. I zostawił kilka liści. Znaczy... w realnym życiu. Harry zmarszczył brwi. - I zupełnie nie wiesz, kto to jest? Pokręciła głową. - Nazywam go Liściem. Nie wiem, jak ma na imię. Nie dodała, że czuje jego spojrzenie w głębi duszy. Ani że jego obecność paraliżuje jej myśli. - Saro, posłuchaj. Jeśli jeszcze raz nawiąże kontakt, musisz mnie poinformować. Nie wiemy, kto to jest. Może być Valaya albo demonem... - W czystych oczach Harry'ego widziała szczerą troskę. - To on przysłał kruki. - Słucham? - Te duchy powietrza. Te, które nas uratowały przed demo-nem-pijawką.
Harry był zaskoczony. - Skąd to wiesz? - Powiedział mi. We śnie. - On panuje nad Żywiołakami? „Potomek Tajnych? Łowczy? Demon? A może człowiek dysponujący niewiarygodną mocą?". - Na to wygląda. - Nie możemy ryzykować. Musisz mi powiedzieć, kiedy znów się pojawi. Obojętnie, czy we śnie, czy na jawie. - Wiem - powiedziała i opuściła rękę tak, że dłoń zawisła jej nad podłogą. Liść upadł bezgłośnie. Usłyszeli przekręcanie klucza w zamku, a potem wesołe głosy z korytarza. - Jest tu kto? Harry i Sara spojrzeli po sobie. Sara zrobiła zrezygnowaną minę. 170 - Tu jesteśmy! Chodźcie na górę! Do pokoju weszła Juliet, a za nią Trevor i dwie dziewczyny, jedna w wieku Sary, a druga nieco młodsza. W pomieszczeniu rozniósł się zapach kwiatowych damskich perfum i wody po goleniu Trevora. Cień prychnęła. - O mój Boże, co się stało z oknem? - To moja sprawka. Chciałem wbić Sarze kilka gwoździ w ścianę, ręka mi się omsknęła i... Właściwie było tylko małe pęknięcie, ale lepiej nie ryzykować. Zaraz powinien przyjść szklarz. „Małe pęknięcie. Z całej szyby praktycznie nic nie zostało" — pomyślała Sara i zadrżała na to wspomnienie.
- W każdym razie jestem Harry, kuzyn Sary. - Wyciągnął rękę, a Trevor uścisnął ją w zamyśleniu. - Miło mi. - Miał szpakowate włosy, drogi strój do golfa i protekcjonalny uśmiech. Sara nigdy nie miała z Trevorem dobrego kontaktu. Anne i Juliet, choć były siostrami, wybrały sobie zupełnie innych mężów. James wprowadził Anne do szalonego świata Midni-ghtów, a Trevor zapewnił Juliet zasobne, wygodne życie klasy średniej. Trevor nie widział nic oprócz swojego klubu golfowego, majsterkowania i srebrnego dżipa z napędem na cztery koła, toteż Sara nie miała okazji go polubić. On z kolei uważał ją za trudne dziecko - głównie dlatego, że wcale jej nie rozumiał. Zresztą Anne i Juliet też nie były sobie bliskie. Nie powstawały między nimi żadne animozje, ale już w dzieciństwie były jak dzień i noc. Kiedy Anne poznała Jamesa, była nim zafascynowana. Z nikim więcej się nie spotykała, nikogo więcej nie potrzebowała. Otchłań między siostrami jeszcze się powiększyła. Juliet często 171 myślała o Anne i Jamesie jak o całości tak spójnej, że nawet ich córka nie była im tak bliska jak oni sobie nawzajem. Podejrzewała, że jako rodzina izolowali się właśnie dlatego, że James tak bardzo zdominował Anne. Było w nim coś takiego, czego Juliet nie potrafiła rozgryźć. I to ją przerażało. Pewna wrodzona charyzma i naturalne poczucie dominacji. A ta jego matka... Morag. To dopiero przerażająca kobieta. Anne ją podziwiała, a Juliet uważała ją za czarownicę.
Przenicowali Anne na Midnight, włączyli do swego grona i najwyraźniej przestała potrzebować kogokolwiek innego. Sama rodzina Midnightów też stanowiła dla Juliet tajemnicę. Kiedyś była w ich pałacu na Islay i czuła się tam przytłoczona, a nawet przerażona. Pokoje pełne zakurzonych książek i antyków, rzędy przodków spoglądających ze ścian... Mimowolnie przychodziła jej na myśl rodzina Adamsów. Uważała, że gdyby Anne poślubiła kogoś innego, kogoś n o r m a l n e g o , ich życie wyglądałoby inaczej. Jednak mimo wszystko siostry się kochały i śmierć Anne załamała Juliet. Zawsze miała słabość do Sary, która w porównaniu z jej rozchichotanymi i nieustannie flirtującymi córkami była tak inteligentna i refleksyjna. Ale Sara uważała, że Juliet nie może się równać z jej wspaniałą mamą. Nie wiedziała, ile razy Juliet prosiła, żeby Anne poświęcała Sarze więcej uwagi, spędzała z nią więcej czasu i dostrzegła, jak często bywa przestraszona. Ale Juliet nie zdawała sobie sprawy, że widzi tylko wierzchołek góry lodowej. Nie miała pojęcia o misji Midnightów i skupiała się wyłącznie na krytyce zapatrzenia w siebie Jamesa i Anne. Nawet nie podejrzewała, jak naprawdę wygląda życie Sary - że rodzice wychodzą niemal co noc, a czasami nawet na kilka dni... Kiedy Juliet nie mogła się zająć Sarą, zostawiali ją samą 172 z przykazaniem, że jeśli ktoś zadzwoni do drzwi, ma mówić, iż rodzice pojechali po zakupy. Sara nigdy się nie dowiedziała, jak wiele razy Juliet okazywała troskę o nią, a rodzice zawsze ją lekceważyli słowami, że Sara da
sobie radę, że musi dać sobie radę. Nie mieli wyboru, takie życie dostali od losu. Ale byli ślepi na cierpienia córki. A Juliet je dostrzegała. Mimo to Sara uwielbiała swoich rodziców, a ciotkę uważała za bladą imitację jej wspaniałej matki. Juliet nigdy by jej nie powiedziała, że napominała Jamesa i Anne, że źle traktują Sarę, że ich życie powinno kręcić się wokół ich wspaniałej córki - tak jak życie Trevora i jej wokół ich dzieci. Nigdy nie powiedziałaby też Sarze, że zasługuje na więcej czasu i uwagi ani że żadna z jej córek nie zostałaby bez pomocy, gdyby Juliet dostrzegła u którejś stany lękowe. Za życia siostry Juliet nie zrobiłaby nic za plecami Anne, a teraz, po śmierci jej i Jamesa, z pewnością nie powie o nich złego słowa. Zresztą Sara i tak by nie słuchała. Jednak w głębi serca Juliet ogarniała furia. Wściekała się, że miła, wrażliwa i piękna dziewczynka podczas obsesyjnego sprzątania rani sobie do krwi ręce i myśli, że nikt tego nie zauważy. I rzeczywiście nikt nie zauważał. Nikt oprócz Juliet. Ojciec Sary był lekarzem i nie widział jej dłoni? Oni nawet nie dostrzegali, że rano Sara potrzebuje dwóch godzin na przygotowanie, bo co najmniej dwa razy zakłada i zdejmuje mundurek, w specyficzny sposób układa włosy, dwadzieścia razy wygładza spódnicę i ogarnia ją przerażenie, gdy jakiś drobiazg wygląda nie tak, jak trzeba. Przed wyjściem musi jeszcze wysprzątać kuchnię, ustawić buty w idealnym rzędzie, poprawić płaszcze na wieszaku - a one nigdy nie chcą wisieć, jak należy - a na koniec wypucować cholerny telefon, bo wystarczy jeden ślad palca i wszystko musi zaczynać od nowa. I wszystko to 173
przed wyjściem do szkoły. A gdy już skończy, jest potwornie zmęczona Juliet męczyła się samym patrzeniem na nią. Za każdym razem, gdy Anne i James prosili ją o opiekę nad Sarą, wracała do domu z poczuciem dużego niepokoju o stan umysłu swojej siostrzenicy. Nie potrafiła jednak wyrazić tego słowami. Trevor nie rozumiał powagi sytuacji, a Juliet nie umiała mu tego wytłumaczyć. Nikt nic nie wiedział. Anne nigdy nie wspominała, że któryś z nauczycieli Sary zwrócił uwagę, że z ich córką dzieje się coś złego. A nawet gdyby, Anne i James zlekceważyliby go tak samo, jak lekceważyli ją. Może kiedyś będzie mogła o tym porozmawiać z Harrym. Może on zdoła pomóc Sarze. - A to Siobhan i Sally, nasze córki. - Obydwie były ubrane w szkolne mundurki, ale przerobione na coś zupełnie innego. Czarne minispódnice, o wiele krótsze niż Sary, gołe nogi, gruba warstwa szminki i paznokcie pomalowane na wściekły róż. „Pasuje do nich słowo szokujące". Harry wymienił z nimi uściski dłoni. Starsza z sióstr się zarumieniła. - Miło cię poznać. - Ciebie też - powiedziała Sally. Siobhan milczała, wpatrując się w niego błyszczącymi oczami. Uśmiechała się nieśmiało, a jednocześnie wymownie. „Jak kobiety to robią?" - pomyślał rozbawiony Harry. Sara poczuła ucisk w żołądku. Kuzynki potrafiły grać jej na nerwach. Gdyby pozwolić Siobhan, natychmiast zaczęłaby flirtować z Harrym. - Jak się czujesz, kochanie? - Juliet położyła jej dłoń na czole. Sara nie
lubiła, gdy ktoś jej dotykał. „Dlaczego nie zostawią mnie w spokoju?" pomyślała i natychmiast poczuła niechęć. 174 - Przywiozłam czekoladki. Sally usiadła na łóżku, przesuwając kołdrę. Sara poczuła napinające się mięśnie. - Dlaczego nie jesteście w szkole? — zapytała. - Byłyśmy u dentystki. Pomyślałyśmy, że zanim wrócimy na lekcje, przyjedziemy z mamą i tatą cię odwiedzić. „Ale mnie zaszczyt kopnął". - Otwórz prezent - przerwała Juliet. Dziewczyna zaczęła odpakowywać pudełko, a Juliet zauważyła szorstką i popękaną skórę jej dłoni. Przymknęła oczy. Najbardziej chciałaby zabrać siostrzenicę ze sobą do domu. - Dziękuję, jaki piękny. - Sara była szczerze wzruszona. Oczom nie wierzyła. Prezent po prostu idealny. Komplet złożony z dziennika i albumu na zdjęcia, w okładkach z jedwabiu i srebra. Dziennik miał zakładkę ze wstążki i był cudownie biały i gładki. Zupełnie inny niż gruby, czarny dziennik do zapisywania snów. Pachniał nowym, nietkniętym papierem. - Pomyślałam, że przyda ci się coś, w czym będziesz mogła dać upust... No wiesz, w czym będziesz mogła zapisywać swoje myśli i smutki. Człowiekowi zawsze jest łatwiej, jak wyrzuci z siebie, co mu leży na sercu. - A album jest na zdjęcia cioci Anne i wujka Jamesa - dodała Sally. - Dziękuję, dziękuję bardzo - powiedziała Sara z wilgotnymi oczami. Juliet
też miała w oczach dziwny blask. - Zrobię obiad. Przyniosłam zakupy. - Juliet zamrugała oczami i szybko odeszła. - Dziękuję — szepnęła Sara. - Sally i Siobhan dotrzymają ci towarzystwa. „Super". 175 Chwilę po zamknięciu drzwi podekscytowana Siobhan usiadła na łóżku Sary. - To twój kuzyn? Sara przewróciła oczami. Najpierw Bryony, potem Alice, a teraz Siobhan. „Co te dziewczyny widzą w Harrym? No dobrze, powiedzmy sobie szczerze, jest cudowny. Ale tego już za wiele". - Tak się złożyło, że twój również. - Znów rozbolała ją głowa. - Ile ma lat? - Dwadzieścia dwa. - Sara rozładowała swoje rozdrażnienie podniesionym tonem. - Ma dziewczynę? Sara poczuła, że zamiera jej serce. - Tak - skłamała. „Trzymaj się od niego z daleka". - W Nowej Zelandii? Daleko. Szybko o niej zapomni. - Władczyni patrzy. - Co to było? - zapytała Sally. - Odtwarzacz mp3. Zapomniałam wyłączyć. - Powiedziała z trudem, bo zrobiło jej się sucho w ustach.
- Okej, nieważne. Jak myślisz, Harry mógłby pouczyć mnie prowadzenia samochodu? - Siobhan afektowanie przeczesała swoje blond włosy. Przelała się czara goryczy. Sara miała dosyć. - Sorry, dziewczyny. Znów źle się poczułam. Muszę trochę pospać. - Jasne. Przepraszamy. Chodź, Siobhan. - Może zapytasz go... - Chodź! - Sally bezceremonialnie wyciągnęła siostrę. Zostawiły po sobie obłok perfum, przez które Cień prychała przez cały wieczór. 176 Oddychając głęboko, Sara spojrzała na szafir. Nadal lśnił. Wysłała Harry'emu esemesa. Miała nadzieję, że przeczyta od razu. Szafir znów śpiewa. Kilka minut później telefon zaświecił. Na wszelki wypadek musimy pozbyć się Juliet i reszty. Sara wstała z wysiłkiem i poszła do kuchni. Czuła, że głowa jej za chwilę eksploduje, ściany wirowały jej przed oczami. Wzięła ze sobą szafir. Miała jednak nadzieję, że nie odezwie się w obecności McKettricków. - Saro, kochanie, obiad już prawie gotowy. Przynieść ci na górę? Brałaś dzisiaj jakieś leki? Przyniosłam ci paracetamol i trochę witamin, tak na wzmocnienie. - Dziękuję. Wezmę dwa paracetamole i kładę się spać. - Oczywiście. Zostawię ci jedzenie w kuchence. Zjemy w jadalni. Nie będziemy ci przeszkadzać. - Strasznie boli mnie głowa.
- Mamo, Sara chce powiedzieć, że potrzebuje ciszy i spokoju, a nie czterech osób przy obiedzie. Zostawmy pieczeń w kuchence i chodźmy. - Sara popatrzyła na Sally. Wcale nie taka głupia, jaką ją zapamiętała. Ma zaledwie czternaście lat, a jako jedyna w rodzinie McKettricków kuma, co się wokół niej dzieje. - Sally ma rację - wtrącił się Trevor. - Zostawmy ich w spokoju. Chodźcie, dziewczyny. - Oczywiście, przepraszam, nie pomyślałam. Już znikamy. Obiecaj mi tylko, że coś zjesz. A lekarstwa masz tutaj, w torebce z Boots. - Nic się nie martw. Dopilnuję, żeby zjadła - powiedział Harry i miał zamiar dotrzymać słowa. Juliet i Harry popatrzyli na siebie i przez sekundę przemknął między nimi cień 177 porozumienia. Harry nieznacznie skinął głową, jakby chciał powiedzieć: „W porządku, ja się nią zaopiekuję". - No dobrze. Odpoczywaj całe popołudnie i cały wieczór, dobrze? Nie wstawaj sprzątać. — Wzięła do rąk jej dłonie i lekko ścisnęła. „Jasne, zbliża się atak, więc będę miała dużo czasu na odpoczynek. A co do sprzątania, to gdybyś nie zostawiła w kuchni takiego rozgardiaszu...". - Zadzwoń do mnie - Siobhan z niewinnym spojrzeniem szepnęła Harry'emu do ucha. - Sara ma mój numer. - Jasne... że nie - szepnął, gdy upewnił się, że go nie usłyszą. - To twój kuzyn, idiotko! - krzyknęła Sara, gdy zamknęły się drzwi. - Naprawdę jestem z nią spokrewniony?
- Chyba: skoligacony. - Nieważne. Co dokładnie powiedział szafir? - „Władczyni patrzy". Jaka władczyni? - Przywódczyni Valaya. Ta, która to wszystko zaczęła. - Jest człowiekiem? - Chyba tak. - Co o niej wiesz? - Nic. Sara zrobiła minę pełną wyrzutów. - Nie mogę wiedzieć wszystkiego - zaprotestował. A potem popatrzył na nią uważniej. - Saro, okropnie wyglądasz. - Dziękuję. - Mówię poważnie. Chodź, usiądź i weź to. - Wyjął z torebki pudełko paracetamolu i wydobył dwie tabletki. Nalał wody do szklanki. - Proszę. Dziewczyna przełknęła lekarstwo. 178 Harry przyłożył jej dłoń do czoła. - Znów masz gorączkę. Chodź, położysz się. - Jeśli zaatakują... - Jeśli zaatakują, ja się nimi zajmę. A kiedy wydobrzejesz, pójdziemy ich poszukać. Koniec z siedzeniem i czekaniem. Sara skinęła głową. Bała się, ale zamierzała podjąć wyzwanie. „Chcę polować, a nie być zwierzyną łowną". Wsparła się na Harrym. Pachniał kawą i morzem, czymś słonym, co przypominało jej Islay. Pomógł jej ułożyć się na sofie i przykrył ją kocem.
Sara obserwowała hipnotyczny taniec płomieni w kominku. - Musisz odpocząć. Zamknij oczy. - Nie mogę zasnąć, bo znów będę miała sen... - To chodź do kuchni. Zjesz obiad Juliet. Uśmiechnęła się mimowolnie. - Włączę telewizor. Może powtarzają jakiś serial. „Czasami naprawdę jest jak stara baba. Tylko herbata i seriale telewizyjne". W jednej chwili poczuła odprężenie, jakby świat wcisnął klawisz „pause". Uspokojona obecnością Harry'ego i cichym dźwiękiem z telewizora poczuła, że oczy jej się same zamykają. W pewnej chwili utknęła gdzieś pomiędzy snem a jawą. - Połóż się przy mnie - powiedziała półprzytomnie. Harry uśmiechnął się. - Nie mogę, głuptasku. Skuliła się pod kocem i zasnęła. Harry poczekał, aż zaśnie głęboko, i zaniósł ją na górę. „Połóż się przy mnie" - te słowa brzmiały mu w głowie jak echo. Chciał powiedzieć: „Tak, tak". 179 Wyłączył telewizor, usiadł na fotelu przy oknie i obserwował, jak popołudnie przechodzi w zmierzch. „Władczyni". Jakimś cudem Valaya wciąż utrzymują jej imię w tajemnicy. Kim ona jest? Figuruje na liście? Zostało jeszcze pięć Surari do pokonania. I Władczyni. A potem... jeszcze większa bitwa. Wojna. Znów zaczął się zastanawiać, czy przeżyją. Przed Sarą udawał, że wierzy w
to niezbicie. Ale tak naprawdę się bał. Że zostaną wyśledzeni, osaczeni i upolowani jak jakieś bezbronne stworzenia. Nienawidził tej myśli. Wzburzała go i przerażała. Wcześniej nigdy się nie bał. Może dlatego, że dotąd śmierć nie wydawała mu się tak okrutnym rozwiązaniem. Nigdy jej nie pragnął, wolał żyć, ale gdyby zginął, cóż... łowy warte są ryzyka. A teraz czuł się odpowiedzialny za Sarę. I pragnął, żeby wyszła z tego wszystkiego żywa. Chciał, żeby była szczęśliwa. Chciał oglądać jej uśmiech. Chciał, żeby spała spokojnie i nie budziła się z okrzykiem przerażenia. Sam też chciał przeżyć. Aby być z nią. Kiedy pojawiło się takie uczucie? Jest z nią zaledwie od paru tygodni, więc jak to możliwe, że tak szybko przeniknęła do jego myśli i serca? Kiedy ujrzał ją pierwszy raz tuż po przyjeździe, wydała mu się piękna. To się stało jeszcze tej samej nocy, gdy usłyszał jej krzyk, poszedł ją uspokoić, widział jej czarne włosy na poduszce i wdychał ich zapach... Właśnie wtedy poczuł, że fala Sary ogarnia go, zabiera z brzegu i wiedzie głęboko w morze. A te jej dłonie. Serce mu się kraje na widok skóry zeschniętej, popękanej i pokrwawionej od obsesyjnego sprzątania. W jaki sposób doprowadzili ją do takiego stanu? „To skutek Misji Midnightów" - pomyślał ze złością. Mała dziewczynka 180 zmuszona do śnienia straszliwych rzeczy, spędzająca samotne noce na szorowaniu podłóg i ustawianiu butów aż do świtu. Chciał przyłożyć jej dłonie do swojej piersi, uspokoić ją. Pragnął, żeby wypoczęła. Żeby wyzdrowiała, a on wyzdrowiałby razem z nią.
Jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Te liście. Gość wysyłający kruki i nawiedzający ją w snach. Jeśli potrafi panować nad duchami żywiołów, to znaczy, że dysponuje potężną mocą. Nikt nie chciałby mieć takiego wroga. Dlaczego im pomógł? Kim jest? Gdyby był potomkiem Tajnych, Harry coś by o nim wiedział. Liść. Mówiąc o nim, Sara zachowywała się dziwnie. Odwracała wzrok. Robiła się nienaturalnie łagodna. Łagodności Sary nie ogląda się na co dzień. Zbyt łatwo zgodziła się poinformować Harry'ego, gdyby Liść znów się pojawił. Przeczucie podpowiadało mu, że trzeba wystrzegać się liści, aby chronić Sarę przed niebezpieczeństwem. Poza tym, kiedy mówiła o tym chłopaku, widział na jej twarzy coś, czego nie potrafił ująć w słowa. N i e c h c i a ł u j ą ć w słowa. Był zazdrosny. A nie powinien pozwalać sobie na zazdrość. Zirytowany własnymi myślami przetarł dłońmi twarz. Nie planował zakochać się w Sarze. N i e m ó g ł tego planować. Ona dostała się do jego serca i stała się jego częścią. Może ci Midnightowie mają coś w sobie. Harry był jego najlepszym przyjacielem, a Sara jedyną, którą... Natychmiast przerwał rozmyślania. Nie mógł o tym myśleć. Nie dopuszczał do siebie tego słowa. Nie chciał się zadręczać, skoro w jej oczach i w oczach całego świata wolno mu było tylko udawać jej krewnego. Wychylił do końca szklaneczkę whisky. 181 - Harry! - po domu rozległ się głos zrozpaczonej Sary. Biegł po schodach i modlił się, żeby to był sen, a nie kolejny
atak. Sara czuła nadciągający przypływ. Sen zamieniał się w trans-owy stan przyciągający wizje. Spróbowała wstać, zejść na dół i poczuć się bezpiecznie w salonie przed telewizorem i przy włączonym świetle, ale było już za późno. Zaczęła śnić i nic nie mogła na to poradzić. Znów znalazła się w dziwnym miejscu na zarośniętej trawą łące. Był środek nocy, jasno świecił księżyc. Siedziała w trawie i odczuwała chłód. Zbyt przenikliwy jednak, aby mógł być naturalny. Odbierała go jako niewidzialną istotę stanowiącą zagrożenie. Chwilę później wyłonił się przed nią biały obłok, zawirował jak kula mgły, jak żywa istota. W pewnym momencie kula okryła jej lewą dłoń i uniosła ją na wysokość piersi. Sarę znów ogarnęły duszności. Miewała je często ze strachu lub zdenerwowania. Tym razem były jednak inne. Zupełnie jakby chmura kradła przeznaczone dla niej powietrze i powoli pozbawiała ją świadomości. Sara zapadała w sen, śmiertelny sen... Nagle uświadomiła sobie, że jest obok niej ktoś jeszcze. Klęcząc, sparaliżowana uściskiem mgły, nie widziała, kto to jest. Ale miała nadzieję, że... - Nie, Saro! - rozległ się męski głos. „Liść?". Mgła odpłynęła i zaczęła wirować jej przed oczami. Sara upadła na ziemię. Przez kilka sekund mgła krążyła nad nią, aż nagle uległa jakby skropleniu w pewną istotę o rysach, które bezustannie się zmieniały. Postać pochyliła się nad Sarą
182 w oczekiwaniu na dogodny moment do kolejnego ataku. Dziewczyna próbowała zasłonić dłońmi twarz, ale nie mogła się ruszyć. W uchu usłyszała szept: „Sheila". - Nie! - krzyknął znów ten sam głos. Sara odpływała. Resztką sił zdołała nieznacznie unieść wzrok i... ujrzała cierpiętniczą twarz Liścia. Klęczał obok niej i szeptał. Początkowo nie słyszała jego słów, ale potem zaczęła do niej docierać ich treść: - Spóźniłem się. Za późno... Saro, nie... - Widziała mokre od łez policzki. W tym momencie istota z mgły pochwyciła ją ponownie. Dziewczyna poczuła, że życie uchodzi z niej wąskim strumykiem, którego nie jest w stanie powstrzymać... Umierała z pełną świadomością, odczuwała każdą okrutną sekundę, aż do chwili, gdy już jej nie było. Otworzyła w ciemności oczy i usiadła zdyszana. Położyła sobie dłoń na sercu, aby sprawdzić, czy jeszcze bije. Była mokra od potu. Deszcz padający na okoliczne wrzosowiska i wzgórza miarowo stukał w okno. Nagły wiatr zagwizdał między ogrodowymi dębami, wył na oknie jak potępieniec i porywał zwiędłe liście. „Nie zniosę tego. Dłużej tego nie zniosę". Nagle uświadomiła sobie, że na jej łóżku siedzi Harry. - Już dobrze. To był tylko sen. - Prawdopodobnie jego wołanie słyszała we śnie. Popatrzyła mu w oczy. - Umarłam - szepnęła. - Saro... - Delikatnymi palcami otarł jej łzy.
„Jak ona przez ten cały czas znosiła samotne budzenie się w pustym domu? Jak sobie radziła przed moim przyjazdem?". - To wyglądało jak jakaś mgła. Odebrało mi oddech. Uśpiło mnie, a później zabiło. 183 Nie powiedziała mu o Liściu. Chciała, rozpaczliwie tego pragnęła, ale nie potrafiła. „Dlaczego? Dlaczego nie mogę wypowiedzieć jego imienia?". - Nie martw się. Wiesz, że będę cię bronił. - Wziął ją za ręce. Nadal drżały. - Wiem - szepnęła. Harry przyłożył jej dłonie do swojej piersi. Zrobił to tak cudownie, że chwyciło ją to za serce. - Dopilnuję, żeby nic ci się nie stało. Jesteś wszystkim, co mam. - Jego mantra. Teraz wypowiedział ją na głos. Serce Sary zamarło. Jeszcze nikt nigdy jej czegoś takiego nie powiedział. Nawet rodzice. Oni na pierwszym miejscu stawiali swoją misję. - Jesteś wszystkim, co mam. „A więc tak to jest być czyimś światem". Z Harrym siedzącym na łóżku i trzymającym jej dłonie czuła się rozbrojona. Była zmęczona, bardzo zmęczona. Może będzie lepiej, jeśli nie wstanie posprzątać pokoju, jak to zwykle robiła po przerażającym śnie. Może po prostu zostanie w łóżku... Osunęła się na poduszkę. - Spróbuj teraz zasnąć. - Harry utulił ją jak dziecko. Pomyślała, że zrobił to nieprawidłowo, że kołdra nie leży tak, jak powinna. Ale jej nie poprawiła. Chciała zostawić ją tak, jak ułożył Harry. Poza tym ciało nie było zdolne
wykonać żadnego ruchu. - Czy takie będzie moje całe życie? Już zawsze tak będzie? -szeptała, patrząc na twarz Harry'ego, szukając ratunku w jego czystych oczach. - Nie wiem. „Chciałbym móc z tym skończyć". - Czasami czuję, że dłużej tego nie zniosę. Jak sobie radziła moja babcia? Tyle lat... 184 - Była bardzo silna. Żyła dla swojej misji. Była twarda. Bezwzględna. Jedyne czego pragnęła, to polować. - A ja nie. Ja chcę żyć dla muzyki. Chcę się zakochać. „W kim? W kim się zakochasz, moja Saro?". - Nie myśl teraz 0 tym. Spróbuj się przespać. Sen. Jej własna, osobista tortura. Była zbyt zmęczona, żeby odeprzeć senność. „Jeśli znów będę miała sen, umrę. Naprawdę". 19 Dziwne kwiaty Dziwne kwiaty ciemności Dla drobnej chwili — wieczności Liść Będę tu. Zadbam o twoje bezpieczeństwo. Ten sen się nie spełni. Spalę ich wszystkich, zanim cię tkną. 186 20
Sen o krukach Znaki i omeny Liczne imiona strachu - Zrobię, co się da. Jasne. Pogadamy później. - Mike właśnie zakończył rozmowę z Seanem, gdy do chaty wszedł Niall z ociekającymi wodą włosami. Znów pływał w morzu. - Ej, Niall, posłuchaj. Sean właśnie mnie prosił, żebym znalazł coś na temat tego gościa, który się pojawił. Przychodzi w snach do Sary. Chyba uratował im życie. Kawy? - Tak. - No więc słuchaj. Ten gość wysłał do Seana i Sary kruki, które pomogły im załatwić Ferala. Albo dwóch. Ale nie takie p r a w d z i w e kruki, tylko duchy powietrza. Wiesz, Żywio-łaki. Słyszałeś kiedyś o czymś takim? Niall nie odpowiedział. Mike uniósł wzrok i zobaczył, że chłopak zbladł. Na jego młodej twarzy malowało się zmartwienie. Zobaczyć martwiącego się Nialla, to jak zobaczyć zamarłą w bezruchu falę morską. W najlepszym razie wyglądał dziwnie. W najgorszym — przerażająco. - Niall? 187 Chłopak pokręcił głową. - Przepraszam. Ja tylko... Kiedyś miałem sen o krukach. Byłem wtedy jeszcze dzieckiem. Nie był to zbyt miły sen, rozumiesz. - Proszę. - Podał mu kawy i nalał dwie szklaneczki burbona. - W każdym razie Sean ma się na baczności. Nie ufa gościowi. Wyraźnie dał to Sarze do
zrozumienia. - Jak on się nazywa? - Nie wiedzą. Nazywają go Liściem, bo rozdaje liście. Wiem, to dziwne. Śniły ci się kiedyś liście? Niall pokręcił głową. - Nie, ale te kruki... - Tak? - Nic, nic. Tylko wspominam. „Nigdy tego nie zapomnę". 21 Odrzucenie Łatwiej się poddać Niż o szczęście walczyć Tak się dzieje Kiedy nikt nie walczy o ciebie Cathy Byłam Cathy Midnight. Tak się nazywałam przez dwa lata. Morag mnie wybrała, bo byłam silna. Znacznie silniejsza od Anne. Gdyby Sara była moją córką — moją i Jamesa - też byłaby silna, a nie taka zahukana i bezbronna jak teraz. Widzę ją. Widzę, jak trzęsie się i płacze. To hańba dla Midnigh-tów, że ich los spoczywa na tak wątłych barkach. Morag byłaby przerażona na widok wnuczki próbującej zmieniać swoje przeznaczenie, zamiast je zaakceptować i być z niego dumna. Patrząc z perspektywy czasu, głupio postąpili, że mnie spławili. Teraz są skończeni. Został tylko dziwny facet, który się pod nich podszywa, i ta zapatrzona w niego Sara. Owszem, załatwili kolejnego z moich Surari. Może krew Midnightów dała
jej wolę walki - na chwilę. Wkrótce będzie już po wszystkim. Będzie tak, jak zaplanowałam. Kiedy w końcu się spotkamy, będziemy tylko we dwie, sam na sam. 189 Mordując Jamesa i Anne, jemu zadałam szybką śmierć, a jej - powolną. Sarę też chciałam zabić. A później się rozmyśliłam. Nie z litości, bynajmniej. Zmieniłam zdanie, bo chcę, aby przed śmiercią dowiedziała się, kim byli jej rodzice. Jacy pod złotą maską byli okrutni i egoistyczni. Wiem, że ona ich uwielbiała. Wiem o niej dużo więcej, niż przypuszcza. Darowałam jej życie, bo chciałam dać jej czas, aby ich znienawidziła za to, że zostawili ją samą i bezbronną. To mi sprawiło radość. Dziwną radość, w której więcej było goryczy niż szczęścia. Dobra, piękna Sara Midnight. Powinna być moją córką. Gra tak pięknie, że cały świat powinien paść jej do stóp. Zasnęłam przy jej muzyce. Nie tylko obserwuję ją, ale także jej słucham... Gdybym jej tak bardzo nie nienawidziła, kochałabym ją miłością, do której zdolna jest tylko matka. Bliżej, coraz bliżej. Z każdym krokiem jestem bliżej niej. A gdy Sean będzie już zdemaskowany i Sara zostanie sama, wtedy zrozumie, co czułam przez te wszystkie lata. Nadejdzie czas jej śmierci. I mojej wolności. 22 Mgł a
Wybaw mnie od mych tajemnic Sara bez słowa podeszła do ekspresu. Miała marsową minę. Za oknem wstawał szary, deszczowy świt. - Usiądź. Zrobię ci kawę. - Harry podniósł wzrok znad iPhone'a. Spóźnił się z propozycją. Nie mógł się na nią napatrzeć, na jej włosy, twarz, ciało. Miała na sobie dżinsy i fioletowy top, włosy związane w koński ogon. Wyglądała nieco staroświecko, jak postać z powieści wiktoriańskiej. - Wspaniale wyglądasz - rzekł, gdy zajęła się parzeniem kawy. Sara nic nie odpowiedziała, tylko się zarumieniła. - Nie musimy się nigdzie spieszyć. Powiedziałem w szkole, że pojawisz się najwcześniej w poniedziałek. - Dobrze. - Cztery dni w domu. Co za rozkosz. Uwielbiała szkołę, zwłaszcza lekcje muzyki, ale przy jej wszystkich snach i przy tym, co działo się dokoła, chodzenie do szkoły byłoby przesadą. Bez przerwy bała się, że coś ją tam zaatakuje i ktoś przez nią ucierpi. Nalała sobie kawy. 191 - Na razie. - Dokąd idziesz? — Harry się zaniepokoił. Nie lubił, gdy zostawała sama. - Tylko do ogrodu! - krzyknęła spod drzwi. Harry zabrał marynarkę i poszedł za nią. Stał na progu, gdy zadzwonił telefon. Wrócił odebrać. Sara schodziła po schodach z piaskowca... I zobaczyła. Liść. Złoty, w milionach odcieni żółtego i złotego. Dębowy, nieskazitelnie piękny, z mapą symetrycznych żyłek. Dziewczyna poczuła, że zawirował jej świat, nogi się
pod nią ugięły. Była szczęśliwa i dziwnie oszołomiona. Jakby oczy zaszły jej mgłą i jedyne, co była w stanie dostrzec, to idealnie cudowny liść. Jakby wszystko inne nie miało znaczenia. Znalazł sposób na powiedzenie: „Jestem tutaj", chociaż z dziwnych powodów nie mógł zostać przy niej i porozmawiać. W drzwiach pojawił się Harry. Sara schowała liść za plecami i zrobiła niewinną minę. Z jednej strony zdawała sobie sprawę, że nadużywa zaufania kuzyna, a z drugiej tak bardzo chciała mu powiedzieć. Ale nie mogła. Coś ją powstrzymywało i nie była w stanie ustalić, co to takiego. - Kto dzwonił? - zapytała, jakby nigdy nic. - Marketing. Przepuściła Harry'ego w stronę ogrodu, a gdy tylko odwrócił się plecami, schowała liść do kieszeni jednej z kurtek wiszących w korytarzu. Zanim z powrotem wybiegła na dwór, ostatni raz pogładziła liść. „Kiedy? Kiedy znów go zobaczę?". Przebiegła przez ogród prosto do zakątka mamy. Przyklękła na mokrej, czarnej ziemi i uniosła wzrok w stronę stalowo-szarego nieba. Chmury galopowały niczym dzikie rumaki. 192 Delikatnie dotknęła rozmarynu, szałwii, tymianku, mięty... Kto by pomyślał, że w zwykłych ziołach tkwią tak potężne moce? - Pomóc ci? - Nie, wszystko w porządku. Nie chcę tylko zaniedbać zielnika mamy. Teraz ja muszę się nim zajmować.
- Chcesz pobyć sama? Chcesz, żebym poszedł? - Nie, zostań. - Uśmiechnęła się niespodziewanie. Jak rzadko, uśmiech rozjaśniał jej twarz. Harry usiadł na kamiennym murku okalającym zielnik i głęboko wdychał świeże powietrze. Rozejrzał się dokoła: zielone trawy upstrzone liśćmi, dalej dęby, w oddali staw z liliami na lustrze wody. Miniaturowy park, tylko dla Midnightów. - Wspaniały dom. - Tak. Mam nadzieję, że zawsze będę tu mieszkać. - Nie martw się. Będziesz. Już ja się o to postaram. Uniosła wzrok i zmarszczyła brwi. Nie podobały jej się puste obietnice. Patrzyła na niego z powagą. Pochwycił jej wzrok. Też miał poważną minę. „On nie żartuje". Na ustach zamajaczył jej niemal niedostrzegalny uśmiech. Na nic więcej na razie nie chciała sobie pozwolić. Nie chciała łudzić się myślą, że mógłby z nią zostać. Jeszcze nie teraz. Przez długą chwilę panowało przyjemne milczenie. Sara wyrywała chwasty, Harry siedział w zamyśleniu. Po pewnym czasie dziewczyna wstała rozprostować kości. - Herbaty? - zapytał Harry. - Wiedziałam, że to powiesz! — Roześmiała się, ale nagle zamilkła. Usłyszała jakiś dziwny odgłos, jakby stłumione westchnienie. Harry też je usłyszał i oboje uważnie rozejrzeli się dokoła. 193
- Słyszałeś coś? - zapytała Sara. Skinął głową. Był spięty i czujny, rozglądał się jak zwierzę, które właśnie poczuło zapach drapieżnika. Wyjął sgian-dubh, przygotował się do walki. Albo rzucenia zaklęcia. Obok nich z trzepotem skrzydeł wylądował kruk. - Harry... Chłopak pokręcił głową i przyłożył palec do ust. Sara poczuła na szyi delikatne, ledwie wyczuwalne dotknięcie i dostała gęsiej skórki. Jeszcze raz zabrzmiało jej w uszach prawie niesłyszalne westchnienie. Nagle zrobiło jej się zimno w ręce. - Harry - szepnęła, spoglądając w dół. Jej dłonie powoli ogarniała biała, lodowata mgła, która wyłaniała się z powietrza w postaci jedwabnej nici rozwijającej się z niewidzialnego wrzeciona. „Jak we śnie". - O mój Boże... Harry sztyletem kreślił w powietrzu runy i szeptał tajemnicze słowa. Mgła pochłonęła już całe ręce Sary i rozchodziła się na tułów. Dawała chłód i oszołomienie niczym lek przeciwbólowy, który rozpływa się po ciele i wywołuje senność. Dotarła do szyi i opatuliła ją miękkim, pieszczotliwym i śmiertelnym uchwytem. Sarę ogarniał bezwład. Starała się nie zamykać oczu, ale jej się to nie udało. Mgła wchłonęła głowę i dziewczyna upadła na ziemię. Chłopak rzucił się do niej, nie przestając mamrotać nieskutecznych zaklęć, które nie potrafiły powstrzymać mgły. Kruk zakrakał trzykrotnie, jakby wzywał pomocy. Nic jednak nie mogło pomóc Sarze, która już prawie nie oddychała. Harry wypowiadał sekretne słowa, nie zrażając się ich
bezcelowością. Powtarzał je jak modlitwę albo błagalną prośbę. Nagle rozległ się głos dobiegający ze skraju ogrodu. 194 - Saro! Na ogrodowym murku stał chłopak. Włosy miał tak czarne, że niemal granatowe. Od stóp do głów ubrany był na czarno. Wyglądał jak chodzący kawałek nocy. Jakby był stworzony z mroku. Harry skończył mantrować, podskoczył i trzymał w gotowości sgian-dubh. - To niepotrzebne. Przybyłem ratować Sarę. Harry potakująco kiwnął głową. Nienawidził się za to, ale chcąc nie chcąc, powoli, niechętnie odłożył sztylet na ziemię. Nie było chwili do stracenia. Sara powoli przechodziła od snu do stanu nieprzytomności. Potem będzie już tylko śmierć. Oddychała płytko, urywanymi zipnięciami. W ten sposób długo nie utrzyma się przy życiu. - Saro... Na dźwięk głosu Liścia nieznacznie rozchyliła powieki. - Liść - szepnęła. Harry czuł w ustach niesmak, jakby zalewała go żółć. Musiał przyjąć pomoc Liścia. Popatrzył na niego z wrogością. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że oczy Liścia żarzą się jak węgliki, które wydają się zimne, lecz pod popiołem są jeszcze czerwone z gorąca. Ciemny, głęboki blask. Jednak po sekundzie oczy Liścia znów zrobiły się czarne. „To człowiek?". Liść przyklęknął obok Sary, zanurzył palce we mgle i zaczął ją nawijać na
dłoń niczym wełnę albo pajęczą nić. Mgła po zetknięciu z palcami Liścia rozpadała się na miliony mikroskopijnych kropelek, które szybko wyparowywały. „Ogień kontra woda" - pomyślał Harry. W głowie zaświtała mu dziwna myśl, która zniknęła zaraz po tym, jak tylko nabrała kształtu. Zupełnie niczym spadająca gwiazda. „On jest ogniem". 195 Liść przez kilka minut wykonywał swą czynność w kompletnym milczeniu, mgła się rozpływała, a Sara zaczynała oddychać coraz głębiej i bardziej regularnie, aż odzyskała świadomość. Usiadła i przetarła twarz. Była śmiertelnie biała, usta miała granatowe. Harry podszedł ją podtrzymać i zdziwił się, jaka jest zimna. - Saro, muszę cię ostrzec. - Zaczął rozcierać jej ręce i przyciągnął ją do siebie, ona jednak nie odrywała oczu od Liścia. „Teraz ja płonę" - pomyślał. Miał ochotę rzucić czarnookiego chłopaka o kamienny mur, zabrać Sarę do domu i zamknąć drzwi na klucz. „Ona jest moja". - Harry, Liść jest ranny - szepnęła z dogłębnie zmartwioną miną. Uwolniła się z uścisku kuzyna i podeszła do czarnookiego chłopaka. Liść wyglądał na jeszcze bledszego niż podczas nawijania mgły, jego biała skóra przybrała niebieskawy odcień. Chciał coś powiedzieć, ale niespodziewanie osunął się na kolana. Skulił się na ziemi, zamknął oczy i cały się trząsł. Sara położyła na nim dłonie. Był dotkliwie zimny. - Musimy go rozgrzać! Harry
się nie poruszył. - Liściu... - Objęła go ramieniem. - Harry, koc, proszę! Chłopak nawet nie drgnął. - Nic mi nie jest, wszystko w porządku - powiedział Liść skulony na ziemi. - Nie martw się. Za minutę wydobrzeję. To musi samo przejść... Sara przez kilka minut obserwowała go z niepokojem, aż w końcu powoli usiadł. Już nie był roztrzęsiony. Mgła przeniknęła przez jego organizm i odeszła. Sara i Harry patrzyli na niego z uwagą - Sara z pewnymi obawami, Harry z pragnieniem, aby ten dziwny chłopak jak najszybciej zniknął. 196 Nagle kątem oka Hary dostrzegł coś białego i włóknistego, jakby w powietrzu materializowała się pofalowana smuga pary. - Saro, to wraca. Mgła zaczęła krążyć nad ich trójką, w powietrzu robiło się coraz zimniej. Sara struchlała. Czuła, że pod wpływem zimna jej oddech staje się coraz płytszy. - Nie ruszajcie się - powiedział Liść. Uniósł ręce, narysował w powietrzu runę i w dziwaczny, przenikliwy sposób zawył jak zwierzę. I nagle pojawiła się ona. Silna, dumna, z bursztynowymi oczami i drżącymi ze złości wibrysami. Dzika kocica. W każdym razie tak wyglądała. Gdy zaczęła krążyć powoli w przeciwnym kierunku niż mgła, spod jej łap i wibrysów tryskały iskry. - Duch ognia! - szepnął Harry. Kocica podskoczyła i chwyciła pazurami nić mgły. Potem w kolejnych
skokach rozszarpywała ją na strzępy. Wokół niej skrzyły się iskry. Kilka razy była tak blisko Harry'ego i Sary, że omal nie zaczepiła ich pazurami. Zawsze jednak w ostatnim momencie ich omijała. Mgła znikała nić po nici. Kocica stanęła z pazurami wbitymi w ziemię, zadarła do góry głowę i zamiauczała. Z nieba spadła niewielka błyskawica, prześlizgnęła się po jej futrze i pazurami przeniknęła do ziemi. Nastroszyła naelektryzowane futro. A po chwili się rozluźniła. Przeciągnęła się i leniwie ziewnęła. Bursztynowymi oczami - nieco ciemniejszymi niż Cień -spojrzała na nich ostatni raz i zniknęła między dębami. Zaraz za nią w stronę ciemniejącego nieba odfrunął kruk. Sara zaniemówiła. Jeszcze nigdy w życiu nie widziała czegoś tak niezwykłego. „Duch ognia". - Niewiarygodne! - powiedziała z błyskiem w oku. 197 - Demon już nie wróci - szepnął Liść. - Muszę iść. Sara poczuła dźgnięcie w sercu. - Nie odchodź - prosiła. - Zostań. - Mówiła takim nieziemskim, zniewolonym głosem, że Harry poczuł mdłości. - Przykro mi, muszę iść. - Liść stanął obok Sary tak blisko, że czuła na szyi jego oddech. - Myśl o mnie - szepnął jej do ucha. Kolana się pod nią ugięły. W głowie jak zwykle w obecności Liścia miała pustkę. Obserwując, jak odchodzi, z każdym kolejnym krokiem czuła ogarniającą ją coraz dotkliwszą samotność. Liść przeskoczył płot i zniknął. Serce Sary tonęło
w niewidzialnych łzach. Zawsze odchodzi. Nigdy nie mam czasu z nim porozmawiać. Czuła, że łzy napływają jej do oczu i nienawidziła się za to. - Co on ci powiedział? - zapytał Harry. - Nic. Żebym się trzymała. Przez chwilę Harry się zastanawiał, jak by to było chwycić Liścia za szyję i ścisnąć. - Zostały jeszcze cztery - szepnął mrocznie i odszedł, nie oglądając się za siebie. Wolałby, żeby Liść pozostał na swoim miejscu, czyli w snach Sary. Podążyła za nim do domu i poszła prosto na górę. Chciała zostać sama. Nie zdziwiła się, że na poduszce czekał na nią złoty liść. 23 Spa ć Znów być niewinną Odróżniać dobro od zła Jak dawniej, zanim się pojawiłeś Sara leżała z liściem na piersiach i słuchała iPoda. Lekko uchyliły się drzwi. Serce jej zamarło, poderwała się zaalarmowana i zerwała słuchawki z uszu. Nadal była roztrzęsiona. To straszne, że we własnym domu nie czuła się bezpiecznie i w każdej chwili mogła zostać zaatakowana. Ile jeszcze czasu będzie się bać? „Zawsze" — usłyszała jakiś głosik w głowie. - Sara? Dzięki Bogu to Harry. Pośpieszyła otworzyć drzwi. - Przepraszam, nie słyszałam. - Wskazała ręką na iPoda. Usiadła na
parapecie i podciągnęła kolana pod brodę. Harry usiadł na jej łóżku. „Wygląda tak miło. Wygląda jak... Harry". Musiała stłumić w sobie odruch, żeby podejść do niego i przytulić się. Schować twarz w jego piersi. Zrobiła głęboki oddech. - Chciałem porozmawiać o tym chłopaku - zaczął. - O Liściu. 199 „Wiedziałam". - Tak. — Widziała jego zdenerwowanie, ale nie zamierzała niczego ułatwiać. Zresztą i tak nie miała pojęcia, co powiedzieć. Wszystko to stanowiło dla niej tajemnicę. A największą - jej własne uczucia. Nie potrafiła wyjaśnić dziwnej więzi łączącej ją z Liściem. To było jak czary. - Jest człowiekiem? Jak myślisz? - Nie wiem. Chyba tak. Na pewno nie należy do Valaya. Uratował mi życie. Tobie też. „Ja powinienem ci uratować życie". - Jeśli zobaczysz go ponownie, musisz mi powiedzieć. Nie odpowiedziała. Nagle ogarnęła ją złość na Harry'ego, na Liścia, na wszystkich wrogów, rodziców i cały świat. Nawet nie wiedziała dlaczego. Uczucie rozczarowania i zdrady pochłaniało ją jak szara dziura, która pojawiła się w środku jej życia. - Saro? - Tak, powiem ci. „Nie powiem. Nie mogę. Chcę, ale nie mogę". Harry westchnął. „Nie powie. Ona umie dochowywać tajemnicy. Będzie trzymać to w sekrecie".
Przez minutę panowała cisza. Harry w milczącej złości z zachmurzonym czołem patrzył w podłogę. Sara czuła, że ogarnia ją fala gniewu. Jednak w pewnym momencie zaczęła trząść się ze strachu. Przyciągnęła kolana do siebie jeszcze bardziej, skuliła się w sobie. Opadające na twarz włosy utworzyły wokół niej zasłonę ochronną. „Czy popełniam jakiś błąd? Czy powinnam bać się Liścia? Dlaczego nie porozmawia ze mną i nie powie chociaż, jak ma na imię?". - Wiem, do kogo należał demon pod postacią mgły - mruknęła. - Słyszałam we śnie, że do Sheili Douglas. 200 Harry miał kamienną minę. Wyglądał jak ktoś obcy i Sara poczuła się straszliwie samotna. - Odnajdę ją - powiedział z chłodnym spokojem. - Zapłaci za to. Sara przyłożyła dłoń do piersi. Znów miała kłopoty z oddychaniem. - Harry, to nie ma sensu. Jej demon nie żyje. Sam mówiłeś, że gdy demon zostaje zgładzony, człowiek umiera. Nie odchodź. - Nic mnie to nie obchodzi. Zapłaci za to - powtórzył. - Harry! Spojrzał na nią przez ramię i popatrzył jej w oczy. Dłuższą chwilę pozostawali wpatrzeni w siebie. „Warto byłoby ją teraz pocałować, powiedzieć, że jest moja, i zmazać wszystko, co łączy ją z Liściem". - Muszę utrzymać cię przy życiu. - Ale nie zabijaniem innych ludzi - szepnęła łamiącym się głosem. - Zrobię wszystko, co trzeba.
- Nie, to niepotrzebne... Ale Harry'ego już nie było. Pobiegła za nim. - Nie rób jej krzywdy, dobrze? Harry w milczeniu się odwrócił. Zatrzymał się tak raptownie, że niemal na niego wpadła. - Saro, oni zamordowali twoich rodziców. Teraz chcą zabić także ciebie. Nie rozumiesz tego? - Rozumiem! Tylko nie chcę mieć na rękach krwi innych ludzi. Nie chcę, żebyś ty miał. To nie tak miało być! - Jeśli tylko o to ci chodzi, to nie zabiję jej. - A co jej zrobisz? - Dam jej nauczkę. 201 Zeszli do garażu. Harry patrzył na samochód. Miał chłodne, czyste oczy. Sara się bała. - Wsiadaj. Nie zostawię cię samej! - zawołał, patrząc przed siebie. „Ja ciebie też nie zostawię" - pomyślała i wskoczyła do samochodu. Przez całą drogę milczeli. Sara wyglądała przez okno. Nad ulicami i budowlami z jasnego piaskowca wisiało ciężkie niebo. Na miasto jak wartownik spoglądało z wulkanu szare zamczysko. Ruchliwa ulica Princes tętniła życiem. Szybkim krokiem chodzili ludzie chroniący się przed chłodnym powietrzem pod płaszczami i szalikami. Turyści robili zdjęcia. Przez uliczny gwar przebijał się donośny dźwięk grającego dudziarza.
- Jesteśmy na miejscu. Klinika chirurgii plastycznej New You, trzecie piętro. Chcesz nowy nos? Sara westchnęła i spojrzała w dół. Była potwornie zdenerwowana. Sięgnęła pod koszulkę, by sprawdzić, czy sztylet jest na miejscu. Mimowolnie naprężyła mięśnie rąk, jakby chciała je przygotować. - Jak chcesz, pójdę sam. - Harry patrzył zdecydowanym wzrokiem. - Nie, idę. „Lepiej mieć na ciebie oko". Harry'emu zapikał w kieszeni iPhone. - Znów? Z kim ty tak cały czas rozmawiasz? - Z przyjaciółmi, przecież wiesz. - Z t y m i? - Tak. - Co to za ludzie? - spytała poirytowana. Jego przyjaciele mieli znaczny wpływ na jej życie i dużo wiedzieli, a ona nawet nie znała ich imion. 202 - To dobrzy ludzie. Można im ufać. - Od dawna ich znasz? Harry nie odpowiedział. Wiedziała, że nie może powiedzieć nic więcej. - No dobrze, idziemy. Aha, Saro? - Tak? - Wzięłaś witaminy? Te od Juliet? Osłupiała. Zaskoczył ją i nie mogła powstrzymać się od śmiechu. - Co? - Wczoraj byłaś bardzo chora. A po tym wszystkim, co się działo... - Tak, mamusiu. Wzięłam rano witaminy. - Ha, ha, ha. Była wzruszona. Harry w jednej sekundzie był skupiony, chłodny i
bezlitosny, a w drugiej ciepły i opiekuńczy. Chciała w końcu poznać jego tajemnicę i jego całego. Bo teraz znała tylko część. Tę, którą przed nią odsłaniał. - Jesteś jeszcze blada. - Zawsze jestem blada. Midnightowie słyną z kredowej karnacji. Ale ty takiej nie masz. - Spojrzała na jego złotą skórę. - Tak na człowieka działa południowa półkula. Weszli do środka. Wszystko lśniło luksusem. W tym miejscu ludzie kupowali sobie nowe ciała. - Czym mogę służyć? - zapytała recepcjonistka. - Chcieliśmy z żoną... „Żoną?". - ...zasięgnąć porady, zapytać o... procedury. - Oczywiście. Państwa godność? - Harry i Sara Midnightowie. Polecono nam panią Douglas. 203 - Oczywiście, już sprawdzam... Obawiam się, że mam dopiero przyszły tydzień. - Jesteśmy przyjaciółmi rodziny. Jeśli jej pani powie, że przyszliśmy, na pewno przyjmie nas od razu. Sara była cała spięta. Idziemy... - Proszę za mną - powiedziała uprzejmie recepcjonistka. Poprowadziła ich do końca korytarza i zapukała do drzwi. - Proszę wejść! - odezwał się stanowczy głos. Recepcjonistka
dyskretnie się ulotniła, zostawiając po sobie obłok perfum. Za biurkiem stała Sheila Douglas z wyrazem nienawiści i niedowierzania na twarzy. - To wy jeszcze żyjecie? - powiedziała szeptem, który zabrzmiał jak krzyk. - Przykro mi, że cię rozczarowaliśmy. - Harry wzruszył ramionami. - Czy mój demon... czy on...? - Tak, jest martwy i spalony. A raczej... rozproszony. - Jak wy...? W jaki sposób? Był silny... Zabił wielu ludzi... Niemożliwe... Blefujecie... - Trzeba przyznać, że trudno go było załatwić. Potrzebowaliśmy pomocy. Ale udało się. Sheila wydała z siebie coś pomiędzy szlochem a pomrukiem. Dźwięk ten zupełnie nie pasował do jej wytworności. Sara poczuła się jeszcze bardziej spięta. „Co się teraz stanie? Będzie usiłowała nas zabić? A może Harry spróbuje zabić ją?". Sama nie wiedziała, co byłoby gorsze. - Chyba nie myślicie, że już nic wam nie grozi. Valaya jeszcze walczą. Nie spoczniemy, póki nie umrzecie. - Wiemy. Zostało jeszcze parę Surari i ta wasza Władczyni, prawda? - Harry mówił lekkim tonem, ale Sara znała go już na tyle, że wyczuwała w jego głosie żelazną stanowczość. 204
- Skąd o niej wiecie? - Szafir nam powiedział - odpowiedział zagadkowo Harry. - Tak, Władczyni na was czeka. Nawet jeśli wszystkich nas zgładzicie, na koniec zostanie jeszcze ona. Ach... - Sheila chwyciła się za głowę, jakby poczuła nagły ból. Zaskoczona Sara otworzyła usta. Czyżby to Harry? Czy to jego sprawka? - Kim ona jest? Ta wasza Władczyni? - naciskał Harry. - Powiedziałam już wystarczająco dużo. A teraz do widzenia! Trzymała się rękami za głowę, na jej twarzy malował się grymas cierpienia. Sara zorientowała się, że nie może złapać oddechu. Czuła w piersiach takie napięcie, że zaczynała się dusić. - Boisz się, Saro? Całkiem słusznie! - Sheila podniosła wzrok, oczy jej błyszczały szaleństwem. - Niedługo trafisz do tego samego grobu co twoi rodzice. A ty co robisz? - kobieta patrzyła gdzieś za Sarę. Dziewczyna podążyła za jej wzrokiem i odwróciła głowę. Harry z lodowatym spojrzeniem trzymał w dłoni sztylet. Wyglądał na gotowego do zadania śmiertelnego ciosu. Wyglądał na z ł a k n i o n e g o śmierci. - Chcesz mnie zasztyletować? - Znów się roześmiała, a po chwili podniosła rękę do czoła. Ból się nasilił. - Harry, nie! „Nie wolno mu. Nie na tym polega misja Mid-nightów. My nie zabijamy ludzi!".
Chłopak ją zlekceważył. Uniósł sztylet i czubkiem zaczął kreślić w powietrzu swoje runy. Sheila utkwiła wzrok w ostrzu jak zahipnotyzowana. Sara spodziewała się, że Sheila zaraz zacznie drżeć, a na jej ciele pojawią się rany. Tak jak to było w przypadku Ferala. Ale nic takiego się nie działo. Nic. 205 Po ostatnim gwałtownym ruchu Harry opuścił sgian-dubh i wsunął go do skarpetki. Jego chłodne, czyste oczy nie zdradzały ani cienia emocji. - Co ty mi zrobiłeś? - pisnęła Sheila, podskakując do góry. Jej krzesło odjechało do tyłu. - Wszystko w porządku, pani Douglas? - Recepcjonistka uchyliła drzwi i wsunęła głowę. - Tak, tak. Konsultacje już skończone. - Sheila mówiła zachrypniętym głosem. Przestraszonym. Recepcjonistka popatrzyła podejrzliwie, ale bąknąwszy przeprosiny, zamknęła drzwi. - Chce pani wiedzieć, co zrobiłem, pani Douglas? - spytał Harry z kamienną miną i beznamiętnym głosem. - Powiedzmy, że odtąd na każde moje polecenie zapadnie pani w sen. Na przykład w samochodzie... Albo podczas włączania gazu... Albo schodząc po schodach... Sama pani rozumie. Popatrzyła wybałuszonymi oczami.
- Nie wierzę. - Mina i ton głosu mówiły coś przeciwnego. Harry uniósł dłoń jak do błogosławieństwa i zakreślił coś w powietrzu. Kobieta niepodziewanie upadła na podłogę, Sara zasłoniła usta dłonią. Chłopak ponownie uniósł rękę i skreślił ten sam symbol, tylko w przeciwną stronę. Sheila gwałtownie otworzyła oczy i usta, łapczywie wdychając powietrze. - Zapłacisz za to - syknęła. Patrzyła na niego jak na rozwścieczonego psa: ze złością i strachem. - Jeśli Vałaya znów nas zaatakują, uśpię cię. Jeśli ja cię nie wybudzę, sama będziesz budziła się bardzo długo. A w tym czasie może zdarzyć się wszystko. I mam nadzieję, że tak będzie. - Nie zdołam ich powstrzymać! Nawet gdybym chciała! Nic nie zyskacie na mojej śmierci. - Splunęła. 206 - Przynajmniej będę miał satysfakcję. Mam nadzieję, Sheilo Douglas, że za próbę zamordowania Sary umrzesz w męczarniach. Sara z przerażeniem słuchała tego, co on mówił. „Zupełnie jakby był taki sam jak oni. Jakby był jednym z Valaya". Ostatnia rzecz, jaką Sara zobaczyła przed wyjściem, to Sheila siedząca za biurkiem. Miała przymknięte oczy i ręce przy głowie, jakby dręczył ją okrutny ból. Na ulicy Princes ogarnął ich gwar. Błysnęło, a potem spadł gwałtowny deszcz. Do samochodu biegli w pośpiechu.
- I co my teraz zrobimy? - Sara otarła dłońmi twarz, włosy ociekały jej wodą. - Czekamy. Niedługo nadejdą. „Tak, niedługo nadejdą. Może po południu, może teraz, może wieczorem, a może w nocy. Ani chwili spokoju. I tak będzie, dopóki nie zginie ostatni Valaya. A potem będzie coś innego. Ani chwili spokoju aż do końca życia. Ani chwili, chyba że w końcu komuś uda się nas zabić". 24 Życie, które mogło być moje Czekaj, wracam do domu Zapal ogień i zasuń zasłony Miłość odeszła Miłość przybywa Kiedy Sara ćwiczyła na wiolonczeli, zadzwonił telefon. Przerwała nagle i wyrwała się ze stanu uniesienia, w jaki wpadała podczas gry. Stanu doskonałej koncentracji, w której umysł, ciało, serce i dusza jednoczą się w konstelację. Przez wiele lat nie wolno jej był mówić, co tak naprawdę dzieje się w jej życiu. Przemawiała więc za pośrednictwem muzyki. Ona była dla niej wszystkim ucieczką przed ciągłym strachem, samotnością i poczuciem straty. Azylem i sposobem, aby świat ją dostrzegał i kochał. - Halo? A, Bryony, tak jest. Saro! - słyszała, jak Harry mówi do słuchawki.
- Idę! - zawołała i westchnęła. Uwielbiała rozmawiać z Bryony, ale teraz ć w i c z y. Za kilka tygodni są przesłuchania, a przy tym wszystkim, co się dzieje... - Cześć... Lepiej. No nie wiem... Może kiedy indziej... Tak, wiem, od dawna nigdzie nie wychodziłam... Bryony, muszę ćwiczyć, naprawdę. Nie, nie odpuszczam sobie w tym roku. 208 Nie ma mowy. Wiem, wiem. Okej. No dobrze, ale tylko na godzinę. Do zobaczenia. Cześć. Popatrzyła na Harry'ego i wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: „A co ja mogłam zrobić?". - Saro... - odezwał się z wyrzutem Harry. - Nie rób mi teraz przeszkód. Muszę iść. Wybieramy się tylko na zakupy do Royal Mall. Wrócę za godzinę lub dwie. - Wiesz, że to niebezpieczne. Jeśli zaatakują, mogą skrzywdzić także Bryony... - Od tygodni nigdzie nie wychodziłam. Z nikim się nie widuję... Bryony miała dziwny głos. Nie chcę stracić przyjaciółki. Nie chcę stracić Bryony. - Czy ona nie rozumie, przez co teraz przechodzisz? - Oczywiście, że rozumie. Ale nie widzi powodu, dla którego miałabym jej unikać. - Co jednak nie zmienia faktu, że narażasz ją na niebezpieczeństwo.
- Wiem. - Sara westchnęła. - Masz rację. Zadzwonię i powiem, że nie mogę iść. Może jak ten koszmar się skończy, znów będę normalnie żyła. „Jestem przekleństwem". Myśl ta ciążyła jej w sercu kamieniem. Widziała, że Harry smuci się z jej powodu. Zastanowiła się chwilę. - Słuchaj, a może cały czas będę miał cię na oku? Tak jak w szkole. Gdyby coś się działo, będę na miejscu. - Och, Harry, gdybyś mógł... - Nie zapobiegnie to niebezpieczeństwu, ale trochę pomoże. - Możesz mnie śledzić swoimi podstępnymi sposobami. My cię nie będziemy widziały, ale ty będziesz tam jak szpieg! -Uśmiechnęła się. - Nie stosuję podstępnych sposobów - zaprotestował. 209 - Śledzisz mój każdy krok. Jeśli tego nie można nazwać podstępem, to nie wiem jak inaczej. - Nie jestem podstępny - powiedział stanowczo. Sara uniosła brwi. - No, może trochę. Ale dzięki temu co najmniej raz uratowałem ci życie. - Tak? Skinął głową. - Poważnie? Tak.
- W takim razie to działa. Podwieziesz mnie i pokręcisz się gdzieś niedaleko. Na przykład w krzakach. - W centrum handlowym nie ma krzaków. - Są, tylko w opłakanym stanie. Chyba sztuczne. Albo możesz ukraść uniform ochroniarza... Uśmiechnął się. - To nie tak się robi. - A więc jak? Tak, że podchodzisz bezgłośnie i śmiertelnie mnie straszysz? - No tak, na tych samych zasadach. - Przydatna umiejętność. - I to bardzo. Harry naprawdę bał się o przyjaciół Sary w razie ataku. Ale był jeszcze jeden powód, dla którego wolał, żeby została. Powód, do którego nie chciał przyznawać się nawet sam przed sobą. Wiedział, że to nieładne uczucie. Ale nic nie mógł na nie poradzić. Nigdy wobec nikogo nie był tak zaborczy. Straciwszy rodziców w wieku trzynastu lat, poprzysiągł sobie, że nigdy nie będzie miał rodziny. Odstraszała go myśl, że mógłby się do kogoś zbliżyć, a potem go stracić. Dziewczyny i koledzy pojawiali się i odchodzili. Nie pozostawał po nich żaden ślad. Do czasu 210 gdy pojawił się Harry Midnight. On był pierwszą osobą, która poruszyła jego serce, i pierwszym prawdziwym przyjacielem. I on
też umarł. Potem nie wiadomo skąd pojawiła się Sara. Zupełnie jak ze snu. Cały smutek i przerażenie, jakie odczuwał po stracie rodziców i Harry'ego, przeniósł na nią. Pochłonęło go pragnienie chronienia jej i ratowania. Było tak silne, że nie wiedział, co z nim zrobić. Chciał warczeć i krążyć wokół niej jak dziki pies. Ale zdawał sobie sprawę, że jego uczucia wykraczają dużo dalej. Nie miał złudzeń co do tego, że ją kocha. Nie mógł znieść myśli, że coś mogłoby się jej stać. Nie mógł znieść myśli, że ktoś mógłby mu ją odebrać. Jakiś inny mężczyzna. A wiedział, że jest. Choćby w jej głowie. Wiedział także, że nie ma do niej prawa. Że nigdy, przenigdy nie będzie mógł wyznać jej swoich uczuć. Miał być jej kuzynem. Ona w to wierzyła i wierzył cały świat. Musiało mu wystarczać, że jest jej krewnym, że jest przy niej. A jeśli jeszcze raz, tak jak wczoraj, powie do niego: „Połóż się przy mnie"? Zdoła znów się wykręcić? A może powinien położyć się obok niej i pozwolić sercu - a nie głowie - zadecydować, co było dobre, a co złe? Chciał być dla niej całym światem. Zagrożenie zbliżyło ich do siebie. Ona go potrzebowała, a on chciał, żeby tak zostało. - Nad czym tak się zadumałeś? - Nad niczym. Jedźmy już. - Okej, tylko się ubiorę.
Wróciła po czterdziestu minutach („Co ona robiła tam tyle czasu?"). Rozpuszczone czarne, lśniące włosy opadały jej na ramiona. Założyła czarne legginsy i czarne czółenka. Szaro-niebieska sukienka odsłaniała jej delikatne, białe ramiona. Do 211 tego srebrny cień pod oczami i delikatna szminka. Policzki miała różowe ze szczęścia. Harry zaniemówił. Sara widziała, że nie może oderwać od niej oczu. Uświadomiła sobie, że wcale nie chce, żeby przestał na nią patrzeć. I to ją przeraziło. - Włożę kurtkę - bąknęła. - Włączę w samochodzie ogrzewanie - odparł. Wsiadając do czarnego bravo, Harry poczuł, że niczego tak bardzo nie pragnie, jak pogłaskać jej włosy. - Super! Udało nam się wyciągnąć cię z domu! - Bryony chwyciła ją w ramiona. Sara poczuła słodki zapach hiacyntów i ogarnęło ją szczęście. Miała wrażenie, że wróciły czasy dzieciństwa i obie cieszą się, że będą mogły zostawać u siebie na noc. Bryony miała wpięty we włosy fioletowy kwiat. Zawsze lubiła ekscentryczne, jaskrawe i kolorowe kreacje. Cierpiała, że przez cały tydzień musi nosić błękity i szarości, więc w weekend ożywała, bo mogła odwołać się do swojej kreatywności i dobierać ukochane kolory. Sara pomyślała, że przyjaciółka wygląda cudownie wesoło
i rześko, żyła pełnią życia. - Cześć, Sara. Nadeszły Alice i Leigh. Sara uściskała każdą po kolei. Również wyglądały wspaniale. Alice z zaczesanymi na bok blond włosami i wielkimi niebieskimi oczami. Była wysoka i piękna, wraz z Siobhan, kuzynką Sary, rywalizowały o tytuł najpiękniejszej dziewczyny szkoły Trinity. Leigh miała długie, proste, kasztanowe włosy i piegowatą twarz. Nie była tak ekstrawagancka jak pozostała trójka, ale równie piękna. Każda z nich była inna, uzupełniały się nawzajem i doskonale do siebie pasowały. Jeśli jednej czegoś brakowało, miała 212 to inna. Bryony prezentowała typ artystki, tryskającej życiem ekscentryczki. Alice była poważna, pewna siebie, sprawiała wrażenie starszej niż w rzeczywistości. Leigh - miła i dobroduszna, jej życie było wolne od trosk. I Sara: trochę nieśmiała, odrobinę melancholijna, najmroczniejsza z całej czwórki, z dziwnymi rodzicami, których nie potrafiły rozgryźć jej koleżanki. Poszły prosto do ulubionego sklepu Accessorize. Było tam wszystko: biżuteria, torebki, szaliki, przybory do pisania, a nawet bielizna i pantofelki. Wszystko ułożone kolorami i odcieniami, błyszczące w jasnym świetle. Kobiety i dziewczyny ciągnęły tu jak sroki. Sara rozkoszowała się każdą minutą pobytu w sklepie. Była na zakupach pierwszy raz od długiego czasu. Dominowały towary nawiązujące do Halloween. Biżuteria w kształtach dyni, nietoperzy i wiedźm na miotłach.
- Co kupiłaś? - zapytała Alice. - To... - Odgarnęła włosy i pokazała kolczyki. Dwa maleńkie srebrne księżyce. - I to... Na jej dłoni leżał naszyjnik z małym czarnym kotkiem. - Podobny do twojej Cień! - No właśnie. A ty co kupiłaś? - Pończochy za kolana. Dla twojego kuzyna! - roześmiała się Alice. Sara rozejrzała się ukradkiem, sprawdzając, czy nie usłyszał. W końcu był gdzieś tutaj, a ona nie wiedziała gdzie. - Zobaczcie moje zdobycze. - Bryony przyniosła śliczne kolczyki w kształcie nietoperzy i naszyjnik z nietoperzem. - Na Halloween! - Fajne! - powiedziały dziewczyny. Leigh kupiła dzierganą na szydełku różową torebkę, dobraną portmonetkę i jakąś biżuterię. Jej tata był znanym 213 komentatorem sportowym i zawsze dostawała wysokie kieszonkowe. W odróżnieniu od Bryony, która miała wiele sióstr i braci i zawsze była bez grosza. - Cześć, dziewczyny. - Podszedł do nich wysoki chłopak w dżinsach i pomarańczowym podkoszulku. Jack. Sara zesztywniała. - Cześć, Jack. Patrzcie, jak modnie wygląda. - Bryony się uśmiechnęła. - Ty też - powiedział szczerze. - Po tych rajstopach poznałbym cię na milę. Co porabiacie? Z kim jesteście?
- Nie z Michaelem, jeśli o to pytasz. - Bryony zarumieniła się, a Alice i Leigh wybuchły śmiechem. Michael podobał się Bryony już od dawna - a ściśle mówiąc od trzech miesięcy, co na jej standardy oznaczało bardzo długo. Sara się nie śmiała. Próbowała rozejrzeć się, czy nie widzi jej Harry. Miała nadzieję, że nie zauważy Jacka. Wiedziała, że to by go zdenerwowało. - Saro, co z orzechową latte...? - zapytał z nadzieją. Dziewczyna otworzyła usta, ale nie wydobyła z siebie ani słowa. Nie wiedziała, co powiedzieć. Naprawdę chciała pobyć z przyjaciółkami. A ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę, to zostawić je i pójść z Jackiem na kawę. „Gdyby Harry nas zobaczył... A właściwie co by było, gdyby nas zobaczył? To nie jego sprawa! Jest moim kuzynem, a nie...". Nie ośmieliła się dokończyć w myślach ostatniego zdania. Bryony zauważyła jej zakłopotanie i pośpieszyła z pomocą. - Czemu nie? - powiedziała wesoło. - Chodźmy do Star-bucksa. Co wy na to? - Jack popatrzył na nią zmieszany. Posłała mu uśmiech. „W końcu zrozumiała, co jest grane" - pomyślała Sara z ulgą i znów zaczęła oddychać. Była uratowana. 214 Usiedli na brązowych sofach na piętrze i przez przezroczyste barierki obserwowali kupujących na dole. Zapadł już wieczór i oświetlone na niebiesko ściany sprawiały wrażenie, jakby po budynku spływała woda. Sara patrzyła na wszystko zachwycona. Wspaniale było wyrwać się na miasto z przyjaciółkami.
Choć na chwilę poudawać, że jest normalnie. Popijając orzechową latte, słuchała mało znaczących rozmów Jacka i dziewczyn. Czuła na sobie jego spojrzenie za każdym razem, gdy wydawało mu się, że ona nie patrzy. - Za niecałe dwa tygodnie masz urodziny - powiedziała Bry-ony do Sary. Co robimy? - W tym roku nie mam ochoty obchodzić urodzin. Jest... Jest jeszcze za wcześnie. - Wiem - odpowiedziała Bryony, a Leigh pokiwała ze zrozumieniem głową. — Ale może uda nam się zabrać cię na lunch. Same dziewczyny. Nie obraź się, Jack. - Nie ma sprawy. Może któregoś dnia uda mi się zaprosić Sarę. „O Boże". - Zobaczymy. Nie wiem... - zająknęła się. - Niedługo mam przesłuchania. - Dobra, załatwione. Tylko lunch w damskim towarzystwie. - Bryony znów ją ratowała. - No dobrze - zgodziła się z uśmiechem Sara. - Tylko zabierz ze sobą kuzyna - z poważną miną powiedziała Alice. Wszyscy się roześmiali. - Napiszę do ciebie esemesa w sprawie spotkania - dodał Jack. „Trochę przesadza". - Okej. „Nie". - Już prawie szósta. Może pójdziemy do mnie i obejrzymy jakieś horrory? Mój brat przyniósł do domu mnóstwo nowości. 215
- Czemu nie? - powiedziała Alice. - Zamówię dla wszystkich rybę z frytkami - zaproponowała Leigh. - Kto będzie? - Dzięki, Leigh. Będzie tylko moja mama i siostry. Chłopaki w piątki chodzą na mecz. - Dobra, to idziemy do Alpino. - Zaczęli się zbierać. - Bryony, ja nie mogę - szepnęła Sara. Bryony spochmur-niała. - Saro, zawsze musimy cię błagać, żebyś z nami poszła. Zamykanie się w sobie na pewno dobrze ci nie zrobi... - Leigh patrzyła na nią ze szczerym zatroskaniem. Sara była rozdarta. Nie chciała, aby dziewczyny myślały, że ich unika, jakby ich nie potrzebowała. To nie była prawda. Potrzebowała ich bardziej niż kiedykolwiek. - Na pewno musi być ci ciężko - mówiła dalej Leigh. - Ale nie wykluczaj nas ze swojego życia. Bryony milczała i tylko patrzyła swoimi ciepłymi, aksamitnymi oczami, które mówiły więcej niż słowa. - Rzecz w tym... że od śmierci rodziców... Trudno mi wychodzić z domu i spotykać się z ludźmi. „A w dodatku poluje na mnie jakieś tajne stowarzyszenie. Z tym jest jeszcze gorzej". Sara próbowała oddychać, ale znów czuła napięcie w piersiach. „Ile ja bym dała, żeby móc wam wyjaśnić całą prawdę, powiedzieć, kim naprawdę jestem. Ale nie mogę". - Okej, przyjdę. Tylko troszkę później. „Miejmy nadzieję, że wszystko będzie
dobrze". - Wiem, wiem... Nie mogłam odmówić... Tak, mam ze sobą sztylet. A, Harry... - Westchnęła. - Miej na nas oko. Proszę cię. 216 Poczuła ścisk w piersiach. Gdyby coś stało się jej przyjaciółkom... „Może wszystko będzie dobrze. Może w końcu wszystko będzie dobrze". Wracali autobusem pełnym takich samych uczniów jak oni. Wszyscy śmiali się i gawędzili. Sara rozglądała się nerwowo w poszukiwaniu czegoś podejrzanego. Ludzie dokoła wydawali się tacy młodzi, beztroscy. Ona też powinna taka być. „Powinnam mieć takie samo życie jak oni". Weszli do Alpino po ryby z frytkami i przeszli spacerkiem po Getside Road. Był ciemny, zimny, mglisty wieczór. Obok niej szedł Jack i w pewnym momencie delikatnie wziął ją za rękę. „O nie. Nie, nie, nie, nie". Nie zrozumiał, co mu chciała przekazać. Sara zarumieniła się i zabrała dłoń. Udając, że nic takiego nie miało miejsca, podeszła bliżej Bryony. Mimo obaw wieczór był wspaniały. Sara miała wrażenie, że jest milion mil od swojego zwariowanego życia, od swoich snów, od Surari i Valaya. Czuła się jak normalna nastolatka. Siedzieli u Bryony na sofach. Alice, Leigh i Jack oraz siostry
Bryony: Kate i Olivia. Sarze udało się wślizgnąć między Alice i Leigh, żeby nie musiała być blisko Jacka. Nawet miła i opiekuńcza mama Bryony dołączyła do nich na chwilę. Pani McPherson zawsze chętnie rozmawiała z Sarą. - Jak się czujesz, złotko? Wiesz, że zawsze jesteś u nas mile widziana - powiedziała i pogładziła ją po twarzy. - Dziękuję, pani McPherson - odparła serdecznie Sara. „Wyobraź sobie, że masz taką mamę i taką rodzinę...". Pani McPherson przygotowała dużo popcornu i upiekła najmniej dietetyczne ciasto czekoladowe, jakie Sara w życiu jadła. 217 Obejrzeli na DVD trzy horrory po kolei. Najpierw o zombie, które ścigały wampiry, a później o seryjnym mordercy w strasznej masce. Dziewczyny piszczały ze strachu, a Sara im wtórowała, udając, że też się boi. Jej życie było o wiele bardziej przerażające. - Teraz naprawdę muszę już iść - powiedziała, gdy morderca w końcu został unieszkodliwiony. - Poproszę tatę, żeby cię odwiózł - zaproponowała Bryony. - Nie ma potrzeby, zadzwonię po mojego kuzyna. - Bawiła się wspaniale, ale już nie mogła się doczekać, aż wsiądzie do bravo Harry'ego, wrócą razem do domu, zasiądą w salonie i będą spokojnie rozmawiać. Tęskniła za nim. Poza tym chciała dokończyć codzienne ćwiczenia na wiolonczeli. Dziesięć minut po telefonie Sary do drzwi McPhersonów zapukał Harry. - Szybko ci poszło! „Przecież był tu
cały czas". - Dziękuję, Bryony! - Sara ściskała przyjaciółki, a Harry rozmawiał z panią McPherson. Później Sara przemknęła obok niego i pośpiesznie wyszła na dwór, żeby czasem Jackowi nie przyszło do głowy też ją uściskać. Tak jak przypuszczała, w bravo poczuła się wspaniale. Było ciepło, wygodnie i ładnie pachniało. - Dziękuję, że mnie pilnowałeś - powiedziała z uśmiechem. - Dobrze się bawiłaś? „Z Jackiem?" - chciał dodać, ale się powstrzymał. - Znakomicie. - Fajna z was paczka, nie? - Tak, wszyscy znamy się od dzieciństwa. 218 - A Jack? - Zawahał się. - To dla ciebie ktoś szczególny? - Starał się mówić swobodnie, ale nie mógł się doczekać odpowiedzi. Sara pokręciła głową. Bryony, Alice, Leigh i wszystkie koleżanki zakochiwały się średnio raz w miesiącu. Zmieniały chłopaków jak rękawiczki. Zwłaszcza Bryony, która do miłości i umawiania się z chłopakami podchodziła radośnie i lekko — traktowała to jak jedną wielką grę. Natomiast Sara nigdy w nikim się nie zakochała. Nigdy nie miała chłopaka na poważnie. I nikt nigdy jej nie pocałował. Nie lubiła rozmawiać o tych sprawach. Uważała, że jeśli będzie się przyznawać, że czeka na odpowiednią osobę, wszyscy będą się z
niej śmiać i porównywać do pensjonarki z zamierzchłych czasów. Jakby była z innego świata. - Czekam na odpowiednią osobę. Tak jak moja mama czekała na tatę. - Nagle pożałowała odpowiedzi. Zaraz ją wyśmieje. Zaraz zacznie stroić sobie żarty. - Dobry plan - powiedział Harry. Sara poczuła lekkość na sercu, które pofrunęło jak motyl. „On to rozumie". - Jest ktoś, kogo uważasz za odpowiednią osobę? - Wpatrywał się w drogę, jakby pytał tylko dla podtrzymania rozmowy. „Liść? Nigdy przy nikim tak się nie czułam. Nigdy nikt nie wzbudził we mnie takiego zainteresowania. On sprawia, że... frunę. Przy nim czuję się tak, jakby oprócz nas nie było na świecie nikogo. Przy nim zapominam, jak się nazywam... A jednak... Harry. On jest kuzynem. Przestań!". Nie. Harry poczuł ogromną ulgę, a jednocześnie ogromny smutek. On nigdy nie będzie tym, na którego ona czeka. Chyba że powie jej prawdę. 219 Wieczór minął tak, jak planowała. Siedzieli w salonie przy kominku i delikatnym świetle lampy. Harry w zamyśleniu sączył whisky, Sara obserwowała tańczące płomienie. - Muszę dokończyć ćwiczenia na wiolonczeli.
- Mogę posłuchać? - Jasne. Harry uwielbią jej grę. Mroczne, melancholijne dźwięki wiolonczeli były echem jego myśli. Zupełnie jakby słuchał muzyki duszy. Jakby przeglądał się w lustrze. Poza tym podczas gry Sara wyglądała pięknie. Skupiona, zamknięte oczy, pełne gracji ruchy, falujące włosy. Patrzył i słuchał oczarowany. Skończyła utwór i westchnęła. Żałowała, że musi opuszczać klosz, który roztaczała nad nią muzyka, chroniąc ją przed prawdziwym życiem. - Co mam teraz robić? Staram się nie zasnąć. - Wiem. W każdym razie ja nie idę spać. Nie martw się. - Co jakiś czas musisz się przespać. - Nigdy nie śpię. - Chyba nie jesteś wampirem, co? - Dziewczyna roześmiała się. - Wiem, że to teraz modne, ale nie. Przepraszam, że cię rozczarowuję. - Wilkołakiem? - Nie. - Upadłym aniołem? - Nie. - W takim razie tylko nudnym człowiekiem? - No właśnie. — Zaśmiali się. Przez pewien czas panowało milczenie. Sara wyglądała przez okno, opierając głowę na wiolonczeli. Harry patrzył na nią. - Następny na liście jest John Burton - szepnął po chwili. 220 - Jutro? - Jutro.
Sara otworzyła oczy. Tak jak przewidywała, miała sen. Stała na wrzosowisku, mroźny wiatr wył jej do uszu. Uniosła głowę. Miała nad sobą mlecznobiałe niebo, a nie fioletowe sklepienie, które widywała ostatnio w snach. Uświadomiła sobie, że stoi na niewielkim wzgórzu. Wrzosowiska rozpościerały się w nieskończoność, pokrywając inne wzgórza podobne do tego, na którym znajdowała się ona. Marzła. Była boso i miała na sobie tylko szorty i podkoszulek. Czekała. Ktoś mógł się pokazać. Coś mogło się wydarzyć. „Oby to był Liść. Oby to był Liść, a nie demon" - modliła się w milczeniu. W pewnej odległości od niej wyłonił się kształt biegnącej w jej stronę postaci. Sara czekała, aż się zbliży i będzie ją mogła rozpoznać... To dziewczyna. Rudowłosa. Bryony? Nie, ta ma włosy długie i proste. - Saro! Pomocy! Sara stała sztywno, czekając, aż ustali, czy to wróg, czy przyjaciel. - Saro! - Dziewczyna była coraz bliżej i Sara zaczynała rozpoznawać rysy twarzy. Już gdzieś ją widziała. - Pomocy! Oczywiście. To Angela! Angela Cunningham! Przez rok chodziła z Sarą do podstawówki, a potem jej rodzina się wyprowadziła. Nie widziały się od lat. Angela stała już przed nią. Zdyszana po biegu. Po twarzy płynęły jej łzy. Wyglądała na przerażoną. - Gonią mnie! - wyszeptała. - Kto? Kto cię goni? 221
- Ziemni ludzie. Saro, tylko ty możesz mnie uratować! - Jacy ziemni ludzie? Gdzie oni są? Angela, gdzie my w ogóle jesteśmy? zapytała, żeby wiedzieć, gdzie jej później szukać. - Roślin, Hillside! - Z trawy wyłoniła się biała dłoń i chwyciła Angelę za kostkę. Taką samą dłoń spod ziemi Sara widziała na horrorze u Bryony. Angela krzyczała z przerażenia. Sara rzuciła się na ziemię, chwyciła dłoń i próbowała ją rozpuścić czarną wodą. Ale nie zadziałało. Druga dłoń chwyciła Angelę za nogę i ciągnęła pod ziemię. Dziewczyna wyła ze strachu, odchodząc od zmysłów, a Sara ściskała ją i próbowała utrzymać na powierzchni. Ale była za słaba. Białe ręce wciągnęły Angelę do pasa pod ziemię. - Angelo! Angelo! - Sara też już wrzeszczała. Wiedziała, że nic nie jest w stanie zrobić. Patrzyła na błagającą o pomoc dziewczynę pochłanianą przez glebę. W końcu Angela zamilkła z ustami pełnymi ziemi. Przez chwilę na powierzchni wystawały jej rude włosy i ręka licząca na ratunek. Sara trzymała ją przez chwilę, ale w końcu kończyna zniknęła pod powierzchnią ziemi. - Angelo! - krzyknęła ostatni raz, chociaż zdawała sobie sprawę, że nic tym nie zdziała. Jedyny dźwięk, jaki pozostał, to jej ciężki oddech przerażenia. Wiedziała, co zaraz nastąpi. Nagle coś otarło się o jej prawą stopę. Teraz przyszli po nią. Podskoczyła jak oparzona i rozglądała się dokoła w poszukiwaniu miejsca, z którego wyłoni się biała ręka. Trzęsła się nieopanowanie i kuliła pod wpływem zimnego wiatru. Przyszła kolej na nią. Zostanie wciągnięta pod powierzchnię.
Tak samo jak Angela będzie miała usta pełne ziemi... „Nadchodzą. Idą po mnie". W końcu z trawy wyskoczyła biała ręka i mocno ścisnęła ją za kostkę. Sara krzyczała, próbowała się uwolnić, ale stwór był 222 zbyt silny. Poczuła rękę na drugiej nodze, straciła równowagę i upadła między wrzosy. Z ziemi wyłoniła się twarz. Ludzka, ale śmiertelnie blada. Stwór podciągnął się na rękach, wyszedł w całości i skoczył na Sarę. Przygniótł ją do ziemi. Przylgnął do niej tak blisko, że czuła jego zgniły oddech. Otworzył usta i z całej siły wgryzł się zębami w ramię Sary. Zawyła z bólu i strachu. Poczuła krew spływającą po ramieniu... Otworzyła oczy, panowała ciemność. Ból był nie do zniesienia. - Saro! - Przez drzwi wpadł Harry i włączył światło. Nie wiedział, czy Sara krzyczy przez sen, czy zaatakował ją demon. Miał nadwerężone nerwy, żył na krawędzi, bezsenność dawała mu się we znaki bardziej niż kiedykolwiek. - Harry! - Dotknęła ramienia. Było mokre. Spojrzała na rękę, spodziewając się krwi. Ale to był tylko pot. Bolało ją tak, jakby Została ugryziona naprawdę. Harry usiadł na łóżku i wziął ją za ręce. - Już dobrze. Już po wszystkim. Nikogo tu nie ma. Tylko ty i ja. - Patrzył jej w oczy i szeptem próbował ją uspokoić. Cała się trzęsła i rozpaczliwie próbowała złapać oddech. Znów pomyślał, że bycie Śniącym to dla człowieka wielkie brzemię.
- Co widziałaś? - zapytał, gdy trochę doszła do siebie. - Znajomą. Nazywa się Angela. Kiedyś chodziłyśmy razem do szkoły... Przyłożyła sobie rękę do piersi, próbując uciszyć rozedrgane serce. - Błagała o pomoc. Był tam jakiś zombie, jak z Nocy żywych trupów albo coś w tym stylu. Na moich oczach wciągnął ją pod ziemię. Próbowałam ją ratować, ale nie byłam 223 w stanie. Wciągnął ją całą... A potem wrócił, wyszedł spod ziemi i ugryzł mnie w ramię. - Wiesz, gdzie to było? - Gdzieś koło Roślin, parę mil stąd. Ona była przerażona, błagała mnie o ratunek, a ja nie mogłam jej pomóc. - Sara miała szeroko otwarte oczy. Harry lekko uścisnął jej ręce. -Muszę ją odszukać. Potrzebuje mnie. Może zdołam ją uratować. - Nie teraz. Mamy na głowie Valaya. Nie możemy się rozpraszać. - Rozpraszać? — Była tak poruszona, że z trudem zamieniała myśli w słowa. - Jakiś demon wciągnął ją pod ziemię. Nie mogła oddychać! Wołała mnie... - Narażasz się na niebezpieczeństwo! Jakby było nam mało. - Muszę zaryzykować. Muszę. Harry westchnął. - Zastanowimy się jutro rano. Teraz prześpij się. Pokręciła głową. - Nie mogę. - Chcesz, żebym z tobą został?
Przytaknęła. - Okej. - Harry wyszedł i minutę później pojawił się ze swoim kocem i poduszką. Wyłączył światło i zawinął się w koc na podłodze. - Wygodnie... Dosyć. Gdyby nie potworne przerażenie, Sara by się roześmiała. 25 Ziemia W głębi mej duszy, gdzie panuje mrok Spotkamy się w tajemnicy Z dala od ich oczu Z dala od świateł Naszych pocałunków Nikt nie zliczy - Jesteś gotowa? - zapytał. - Harry, nie idę na poszukiwanie Johna Burtona. Jadę do Roślin. - Sara miała na sobie dżinsy, sportowe buty, czarną wodoszczelną kurtkę i kremowy szalik dwukrotnie owinięty wokół szyi. W dłoni trzymała notes oprawiony czarną skórą. - Saro, proszę cię... - Muszę tam iść. Rozumiesz? Muszę. - Jedziemy do Craigmillar na poszukiwanie Johna Burtona. I koniec. - Ja jadę do Roślin poszukać Angeli. - Saro! Wystarczająco dużo mamy na głowie. - Nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za śmierć Angeli. Muszę się tym zająć. - Jezu. Saro! - Idę.
225 - Dobrze, już dobrze. — Rozdrażniony zaczesał sobie włosy. - Musimy ustalić, gdzie mieszka. Zadzwonię do przyjaciół. Jak ona ma na nazwisko? - Tym razem nie potrzebujemy twoich przyjaciół. Wiem, gdzie ją znaleźć. Ostatnio miewam dziwne sny, ale ten był prosty. Znajdowałam się w miejscu istniejącym naprawdę. Patrz. - Sara podała mu oprawiony w skórę wolumin. To był dziennik snów, który rodzice podarowali jej na trzynaste urodziny. „Nigdy nie widziałem niczego bardziej niepasującego do Sary. Jest taki... ponury" - pomyślał, biorąc od niej dziennik. - Angela powiedziała mi, że jesteśmy w Roślin. W jakimś Hillside. Wskazała słowo napisane czarnymi, pogrubionymi literami. — Poza tym kątem oka zauważyłam tam pobielony budynek na jakiejś farmie. Myślę, że wiem, gdzie Angela teraz mieszka. Popatrzył na nią. „Podjęła wyzwanie". - Dobrze, chodźmy. - Nie był przekonany. Miał złe przeczucia. W ten czy inny sposób Valaya musieli mieć z tym coś wspólnego. - Muszę zrobić jeszcze jedną rzecz! — zawołała i pomknęła schodami na górę. Harry zajrzał do dziennika. Na każdej stronie zobaczył przerażające wizje zapisane dziecięcym pismem kreślonym roztrzęsioną ze strachu ręką. „Większość z tych rzeczy pisała w środku nocy, gdy budziła się przerażona". Wyobraził sobie, jak siedzi sama w wielkim domu i gorliwie zapisuje, co zapamiętała. Dużo dzieci boi się potworów siedzących pod łóżkiem. Sara
widywała je co noc, i to prawdziwe. Była jak rzucona w mroczną baśń, w której nie przybędzie książę na ratunek. Przeczytał jeden z wpisów. Z 12 października 2008 roku, a więc kilka dni przed czternastymi urodzinami. 226 Wiem, że byliśmy w Ogrodzie Botanicznym. Kiedyś już tam byłam ze szkołą. Było ich dwóch. Wrzucili nas do dziury i zasypali ziemią. Nie mogłyśmy oddychać. Najpierw umarła tamta dziewczyna, a później ja... Przerzucał kolejne strony. Na każdej notatki pełne lęku. Wpis z 14 sierpnia 2010 roku. Miała piętnaście lat. Nie widziałam jej dokładnie. Tylko same włosy na wodzie. Pływała w stawie. Takim zielonym. Pociągnęła za sobą jakiegoś mężczyznę, a potem wyszła z wody. Miała czarne zęby. Próbowała mnie złapać, ale znajdowałam się za daleko. Ukryła się wśród trzcin i czekała na kogoś innego. Wrócił utopiony mężczyzna, był bez oczu... Harry nerwowo przełknął ślinę. Nawet on nie był świadkiem takich horrorów, polując na drugim krańcu globu. Mógł sobie tylko wyobrażać, co czuła młodziutka Sara. Później wstawała, sprzątała, co jej wpadło w ręce, i szorowała wszystko, aż padała ze zmęczenia. Czy rodzice o tym wiedzieli? Był ktoś, kto mógł jej pomóc? Czy kogoś to w ogóle obchodziło? Sara była w piwnicy i stała przy dębowym stole. Przed sobą miała dziennik mamy. Przejrzała go trzy razy w poszukiwaniu zaklęcia, które mogłoby ją bronić. Nie znalazła niczego oprócz najprostszego, które znała od dziecka. Z bezsilności chciało jej się wyć. „Zaklęcie, które skutecznie chroni. Czy to tak wiele? Morag z całą pewnością musiała nauczyć mamy tej formuły, ale ona
zapewne go nie wpisała. Jak można o czymś takim zapomnieć?". Westchnęła i zajęła się przygotowywaniem potrzebnych składników. Nie bardzo wierzyła w skuteczność tego prostego zaklęcia, ale żadnego innego nie miała. Zmiażdżyła w moździerzu kilka sosnowych igieł z dodatkiem czosnku 227 i soli. Wsypała wszystko do skórzanego czerwonego woreczka, mocno ścisnęła w dłoni i zamknęła oczy. Nagle wpadła na pomysł. Ze swojego zawiniątka wyjęła różowy kwarc i przełożyła do woreczka przygotowanego dla Harry'ego. „Niech cię chroni. - Zawieszę ci na szyi i zawiążę trzema supełkami. Tak jak należy. Harry poczuł na skórze jej zimne palce i na sekundę zamknął oczy. - Dziękuję. Zeszli do samochodu i pojechali w kierunku Roślin. Sara w milczeniu wyglądała przez okno i podziwiała krajobrazy. Okolica wyglądała jak targany wiatrem ocean traw i wrzosów. W pewnym momencie jasne niebo przesłoniły szare chmury. Wszystko wyglądało tak, jakby w napięciu oczekiwało na nadejście burzy. - Już chyba niedaleko. Wydaje mi się, że za tym wzgórzem... Zatrzymajmy się tutaj. - Zabraliśmy wszystko na piknik? - zażartował. Zaparkowali w przypadkowym miejscu. Nie widzieli żadnej wioski ani nawet zabudowań. Byli o niecałą godzinę drogi od Edynburga, a okolica wyglądała dziko jak na Wyspach He-brydzkich.
- Tędy - poprowadziła Sara. Szli dwadzieścia minut, aż zobaczyli duży, pobielony budynek z brązowym dachem i tablicą: Hillside. Sara wskazała znak. - Tę nazwę podała Angela. Okej, jesteśmy na miejscu. Co robimy? - zapytał Harry. „To nie ja zadałam pytanie, tylko Harry. Pyta mnie, co robić. Fascynujące, ale także przerażające". 228 - Najpierw się rozejrzymy, a później zapukamy do drzwi. - Zjadłbym loda, a ty? - zapytał, wskazując na tabliczkę z napisem: „Lody domowej roboty. Organiczne jaja". - Czynne tylko latem. — Pokręciła głową. - Rzeczywiście. Oddalili się od farmy. Sara instynktownie prowadziła w stronę niewielkiego wzgórza. Rozejrzała się. Obraz jak ze snu. - To było tu. - Serce szybciej jej zabiło. Przed oczami stanęła jej przerażona twarz Angeli wciąganej pod ziemię... Wzięła głęboki oddech. Harry stał tuż obok. Czujny i gotowy w każdej chwili sięgnąć po sgian-dubh. - Tutaj! - niespodziewanie krzyknęła Sara na cały głos. - Jestem Sara Midnight. Chodź i mnie zabierz. Wyłaź. „Odzyskuje siły — pomyślał Harry. — W samą porę". Echo poniosło głos Sary po wrzosowisku. Nic się nie działo. Nagle zza wzgórza rozległ się inny głos.
- Saro? To ty? Oboje odwrócili się jak na komendę. Z niewielkiego wzniesienia schodziła dziewczyna w wieku Sary. Wiatr zwiewał jej rude włosy na twarz. - Sara Midnight? - Angela! Ty żyjesz! Angela popatrzyła zdumiona. - Żyję? Tak, oczywiście. A z tobą wszystko w porządku? - Tak, wszystko okej. Więc to jest farma należąca do twojej rodziny? - Sara wskazała na pobielony budynek. - Tak, farma jeszcze należy do nas. „Jeszcze?". - Co właściwie tutaj robicie? - mówiła dalej Angela. - My... spacerujemy po wzgórzach. To jest Harry, mój kuzyn. Właśnie przyjechał z Londynu. 229 - Wejdźcie na kawę. W domu jest mama i moja siostra. Pamiętasz Lornę? - Tak, oczywiście. - Lorna była dwa lata starsza od Angeli. Od urodzenia niewidoma. - A u was wszystko dobrze? - Tak, jasne. A co niby miało się dziać? Sara i Harry wymienili spojrzenia. Harry wzruszył ramionami. Wszyscy razem poszli przez wzgórze w stronę Hillside. - Zapraszam. - Angela, muszę ci coś powiedzieć - zaczęła Sara. - Coś bardzo ważnego. Zastanawiała się, jak właściwie ma to wytłumaczyć. - Mamo, przyjechała! - przerwała Angela. „Przyjechała?".
Sarze zaświtało w głowie. Coś tu było nie w porządku. Na korytarz wyszła mama Angeli. - Witaj, Saro, pamiętasz mnie? Mogę wam coś zaproponować? Może herbatę? Lody? - Wyglądała na zdenerwowaną. - Saro - szepnął Harry. - Wiem - odpowiedziała. „Tu się dzieje coś bardzo, bardzo złego". - Wejdźcie, zapraszam do salonu. - My właściwie musimy już lecieć. - Tak szybko? Nie możecie. - Od tyłu zaszła im drogę Angela. - Saro, to ty? — Na górze schodów pojawiła się Lorna z nie-widzącymi oczami skierowanymi gdzieś w dal. Trzymała się poręczy. - Lorna? Tak, to ja. Sara Midnight. - Saro, musisz stąd iść... Musisz uciekać. - Lorna! - ostrzegła ją Angela. - Nie słuchajcie jej. Wchodźcie i siadajcie. 230 - Saro, Uciekaj! Uciekaj! Posłuchaj mnie! - Lorna! - Angela wbiegła po schodach i popchnęła siostrę. Zniknęły z pola widzenia. Sara słyszała ich nerwową wymianę zdań. - Naprawdę musimy już iść - wtrącił się Harry i wziął Sarę pod rękę. - Przykro mi, ale nie możecie. - Mama Angeli niemal błagała. - Stracimy wszystko. Mój mąż odszedł, Lorna nie widzi. Rozpaczliwie potrzebowałyśmy pieniędzy.
- Jest tutaj! - usłyszeli z góry głos Angeli i zobaczyli, że rozmawia przez telefon komórkowy. - Angelo, do kogo dzwonisz? - spokojnie zapytał Harry. - Do osoby o imieniu Katy. Oni powiedzieli, że wcześniej czy później pojawi się tu Sara. Do nas należało tylko zwabienie jej do domu. - Angela mówiła z wytrzeszczonymi oczami. -Oni spłacili nasze długi... Przepraszam... - Oni chcą ją zabić! Jak mogłaś! - krzyczała z tyłu Lorna. - Katy? Katy McHarg? - dopytywał Harry. Sara chrząknęła. - Tak, Katy McHarg. Oni wcale nie zamierzają zabić Sary! Chcą tylko odzyskać jakieś rzeczy, które były w posiadaniu jej rodziców! A potem puszczą ją wolno - dodała i spojrzała na Sarę błagalnym wzrokiem. Rozpaczliwie trzymała się kłamstwa, które usłyszała. W głowie zaczęło jej jednak świtać, że tamtym ludziom może chodzić o coś więcej. - Angelo, moi rodzice niczego nie ukradli. Katy was okłamała. Lorna ma rację. Oni chcą mnie zabić. - O mój Boże! - Mama Angeli kręciła głową. - Co myśmy najlepszego zrobiły? To niemożliwe. - Widziałam coś, co przyjdzie z Katy... - mówiła Lorna. - Zdarza mi się widzieć pewne rzeczy z wyprzedzeniem. To 231 okrutne coś wyłoni się ze wzgórza! Wiem, że oni kłamali. Wiem, że byli niebezpieczni. Mówiłam ci! - Co jej zrobiłeś? - krzyknęła mama Angeli do Harry'ego, pochylając się nad córką.
- Uśpiłem. Tak jak uśpię ciebie - powiedział, zbiegając ze schodów i dotykając starszą kobietę między oczy. Angela i jej mama legły obok siebie na kamiennej podłodze. - I cieszcie się, że nie mam czasu dać wam nauczki dodał, a Sarze przeszły ciarki po plecach. Wiedziała, co miał na myśli. - Co tu się dzieje? Co wy robicie? - Lorna powoli schodziła po schodach. Oczy miała rozszerzone ze strachu. - Wszystko w porządku. Tylko je uśpiłem. Obudzą się za kilka godzin. Zamknij się w środku na klucz, słyszysz? Nikogo nie wpuszczaj. Zwłaszcza Katy McHarg. My już musimy iść. - Saro, nie idź na wzgórze! To tam jest! - usłyszeli za plecami krzyk Lorny. - Krowy - szepnęła Sara. - Wiedziałem, że to sprawka Valaya! - Nie mogłam zostawić Angeli bez pomocy. - Musisz być twardsza. Przyda ci się. Koniec z takimi głupotami. Koniec z pomaganiem ludziom widzianym we śnie. Rozumiesz? - Chodźmy. — Sara ruszyła. Miała purpurowe policzki. „A właśnie, że jak będzie trzeba, drugi raz też tak postąpię". Ledwie doszli do wzgórza, na wezwanie Katy odpowiedział demon. Tuż przed nimi spośród wrzosów wyłoniła się najpierw jedna ręka, później następna. A w końcu głowa. Sara zaczęła się trząść. Naprężyła mięśnie. - Harry... - Tu jestem. Tu jestem. - Harry trzymał w gotowości sgian--dubh. 232
„Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Jak moi rodzice dawali sobie z tym radę tak długi czas? Jakim cudem nie postradali zmysłów?". Zwróciła uwagę, że demon nie ma źrenic. Miał kompletnie białe oczy. Był niewidomy tak samo jak Lorna. Wydobył się spod ziemi, zachwiał i po chwili udało mu się odzyskać równowagę. - Kim jesteś? — zapytała Sara. - Co ty wyprawiasz? - Harry był zszokowany. Zebrało jej się na pogaduszki ze stworem. Demon też był zszokowany. Nie spodziewał się, że ktoś będzie chciał z nim rozmawiać. - Katy... Ziemny - powiedział chrypiącym głosem. „On umie mówić! pomyślał Harry. - Musi być czymś pomiędzy Feralem a Sentientem... Jakimś brakującym ogniwem". - Jesteś demonem Katy i pochodzisz z ziemi - powtórzyła Sara. Unosząc głowę, monstrum wciągnęło nosem powietrze. - Tak. - Poleciła ci mnie zabić? - Sprowadzić Midnight. - Nie zabić? To było już zbyt skomplikowane jak na ziemnego demona. Szybko skoczył w jej stronę. Myślała, że skoro jest ślepy, łatwo mu umknie, ale jakimś sposobem przewidział jej ruch i rzucił się prosto na nią. Upadli na wrzosowisko. Sarze zabrakło tchu. - Do ziemi - wyrzęził demon. Natychmiast obok niego zjawił się Harry z sgian-dubh. Stanął w gotowości, aby wykreślić w powietrzu swoją tajemniczą
runę, która powstrzymałaby demona. 233 - Harry, poczekaj! — krzyknęła. — Do ziemi. Musisz wracać do ziemi. Nie musisz tego robić. — Tym razem Sara chciała uniknąć przelewu krwi. - Saro, na miłość Boską! — wrzasnął Harry i zaklęcie zostało przerwane. Demon zamarł w bezruchu. Na sekundę. I nagle było już za późno. Stwór utopił zęby w Sarze. Zawyła z bólu. Harry rzucił się na demona i raz za razem wbijał mu sztylet w plecy. To jednak nie powstrzymało potwora. Jednym ruchem strząsnął z siebie chłopaka. Harry upadł na ziemię. Sara leżała na wrzosach, trzymając się za zranioną rękę. Demon odgryzł jej kawałek ciała wraz z kurtką nasiąkniętą krwią. Chłopak nadludzkim wysiłkiem skupił uwagę i szepcząc do siebie, wykreślił swój sekretny symbol. Demon ziemi osłabł, ale nie upadł. Ponownie zaatakował Sarę. Jęknęła i uniosła zakrwawione dłonie, które zaczynały się rozgrzewać. Stwór znów chciał ją ugryźć. - Nie! - krzyknęła i złapała go za twarz. Jednak w chwili, gdy dotknął kłami ręki Sary, jego skóra zaczęła stawać się płynna. Zaraz miał zamienić się w wodę. Sara z kłami stwora na ręce próbowała stać nieruchomo... jeszcze sekundę, jeszcze jedną sekundę... Ale ból był nie do zniesienia. Zagryzła wargę, żeby nie krzyczeć. Cała konwulsyjnie drżała. Harry nie mógł dłużej czekać. Nie był w stanie znieść jej cierpienia. Zamknął oczy, jego ruchy stały się gwałtowniejsze. Demon ziemi zawył i puścił Sarę. Trzymając się za rękę, skuliła się na ziemi. Sztylet Harry'ego żył własnym życiem. Szepty zamieniły się w wyraźne
słowa, których Sara nigdy wcześniej nie słyszała. Stwór zatrząsł się i na jego piersi pojawiła się czerwona plama. Nie upadł jednak, tyko całą swoją monstrualną masą naparł na 234 Harry'ego, łapiąc go za ramiona. Sgian-dubh spadł na ziemię. Harry zwarł się w uścisku z demonem, który zaczął osuwać się pod ziemię, ciągnąc za sobą chłopaka. Sara musiała wstać i interweniować. Na widok Harry'ego zapadającego się pod ziemię, w jej oczach pojawiło się przerażenie. Wrzeszczała na całe gardło. Nóg Harry'ego już nie było widać. Próbował trzymać się trawy. Twarz miał niemal tak samo białą jak stwór. Sara złapała demona za włosy. Czuła napływającą czarną wodę - z głowy, przez ręce, do dłoni. Skóra demona znów stawała się płynna. Wyjąc z bólu, puścił Harry'ego. Ostatkiem sił wbił się w ziemię i zniknął im z oczu. - Harry! - Sara jedną władną dłonią chwyciła go za rękę i ciągnęła z całych sił. - Uciekł! Ten cholerny stwór uciekł! — sapał Harry umorusany błotem. - Jest gdzieś pod nami. Zaraz wróci... - Musimy go wywołać. Trzeba go zniszczyć. - Ale jak? W tym samym momencie od strony farmy rozległ się huk. Drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że wyleciały z zawiasów. Wszystko działo się błyskawicznie. W drzwiach pojawił się demon ziemi. Za sobą ciągnął ciało
rudowłosej dziewczyny. Angela nadal nie odzyskała przytomności. - Nie - wyszeptała Sara. Kiedy tylko demon zszedł na ziemię, zaczął się zapadać pod powierzchnię, zabierając ze sobą Angelę. Stało się to tak szybko, że Harry i Sara nie zdążyli drgnąć ani nawet krzyknąć. Przez kilka sekund ręce Angeli wystawały ponad ziemię. Sara otrząsnęła się z szoku, podbiegła do niej i próbowała ją wyciągać. W ostatniej chwili udało jej się chwycić ją za palce, ale 235 zaraz i one zniknęły. Sara gołymi rękami zaczęła rozgrzebywać glebę. Szlochając, wymawiała imię Angeli. Harry odciągnął ją i przytulił. - Saro, Saro, spójrz na mnie! - Angela! Angela! - Saro, posłuchaj... - Przytrzymał ją za ramiona i gwałtownie potrząsnął. On wróci. Rozumiesz mnie? Wróci po nas. Musimy mieć się na baczności. - Tak, tak. - Uspokój się. No już. Stali obok siebie. Ze zranionego ramienia i ręki leciała jej krew. Dziewczyna trzęsła się z bólu i szoku. - Wraca. Czujesz? - szepnął Harry. Ziemia wibrowała im pod stopami. - Tak. Jestem gotowa. - Uniosła dłonie. Nagle demon zaatakował. Wyrzucił ręce spod ziemi i chwycił ich za kostki. - Złap go za te dłonie - powiedział Harry. - Będę cię trzymał. - Chwycił
Sarę w pasie. Demon musiał ciągnąć ich oboje. Sara dotknęła jego białych, zimnych palców. Spod spodu wydobyło się niskie warknięcie stłumione przez ziemię. Skóra demona stawała się płynna. Na powierzchni ukazały się czarna czupryna i dwoje ślepych, wytrzeszczonych oczu. Potwór próbował się wydostać, ale uścisk Sary parzył go i sprawiał mu ból. Po kolejnym warknięciu Sara krzyknęła ze złości i pochyliła się nad dłońmi demona jak lwica nad rozszarpywaną ofiarą. Kilka sekund później po stworze pozostała czarno-czerwona plama na trawie. Przez całą drogę powrotną Sara nie powiedziała ani słowa. Siedziała cicho i nieruchomo. Harry oczyścił i opatrzył 236 jej rany. Pomógł jej się umyć, przebrać i zrobił herbatę z cukrem na uspokojenie. Tulił ją, mówił do niej, głaskał po włosach. Nic nie mówiła, nie poruszała się. A potem nagle wstała z sofy, na której siedziała z Harrym, i poszła na górę do pokoju rodziców. Bez słowa, bez żadnego ostrzeżenia zaczęła demolować pomieszczenie z furią, jakiej Harry nie widział nigdy u nikogo oprócz siebie. Cień przyglądała się z przerażeniem, lojalność jednak nie pozwalała jej opuścić swojej pani. Harry czuł, że powstrzymywanie Sary byłoby błędem. I to poważnym. Stał i pilnował, żeby nic sobie nie zrobiła. Dziewczyna zrzucała wszystko na podłogę. Wszystkie buteleczki perfum z toaletki, fotografie. Rozbijała wszystko, co było do rozbicia. Otwierała szafy i plądrowała zawartość. Zrywała obrazy ze ścian i wyrzucała je przez okno.
Cisnęła krzesłem o mamine lustro, tłukąc je w drobny mak. A później szybko pobiegła do kuchni. Na stole leżał jej czarny dziennik. Jej księga strachu. Mroczny, gruby, przepełniony koszmarami. „Nienawidzę go". Chwyciła notatnik i zabrała do salonu. Szybko i sprawnie rozpaliła w kominku i przyklęknęła przed płomieniami. Zaczęła po kolei wyrywać kartki i wrzucać je do ognia. Harry patrzył zrozpaczony, ale milczał i stał nieruchomo. Widział świeżą czerwoną krew na bandażu zawiniętym na dłoni Sary. Po pewnym czasie z notesu została już tylko skórzana obwoluta ze srebrnymi literami układającymi się w jej imię. Podarowany przez rodziców dziennik snów, który służył im jako swoisty przewodnik, a dla niej był relacją z czterech lat horroru, uleciał z dymem. 237 Rodzice wiedzieli, że grozi im niebezpieczeństwo. Zawsze im groziło, ale ostatnie miesiące były szczególne. A mimo to nie nauczyli jej niczego, co pozwoliłoby ją chronić. Byli zbyt zajęci polowaniem, żeby powiedzieć jej, co się dzieje, i żeby przygotować ją na to, co nadejdzie. Uważali, że nie muszą jej uczyć, przekazywać umiejętności, wzmacniać jej? Nic ich nie obchodziła? Zakopanie w ogródku magicznego dziennika to trochę za mało. I za późno. Anne powinna dać Sarze to, czego potrzebowała najbardziej - swój czas. Rodzice nigdy nie mieli dla niej czasu. Nie licząc sytuacji, w których coś jej się śniło i chcieli widzieć, co widziała we śnie. Nigdy jej nie pilnowali, nigdy nie sprawdzali. Anne mówiła, że zaklęcia są zbyt niebezpieczne, że Sara nie jest na nie gotowa. Ale nie ucząc jej, narazili ją na jeszcze większe
niebezpieczeństwo. Westchnęła i nagle poczuła zmęczenie. Dziennik pochłonęły płomienie. Została po nich kupka popiołu w kominku. Skórzana oprawa stała się tylko pustą skorupą. Sara wstała, była blada jak księżyc. Była wolna. Wzięła pustą okładkę i wyszła z domu. - Saro. — Harry poszedł za nią. Wyglądała na spokojną, ale uważał, że nie powinien zostawiać jej samej. Przeszli w dół do ulicy Cross i minęli most kolejowy. - Dokąd idziemy? Nie odpowiedziała. Szli pod metalowym zadaszeniem w stronę małego parku. Nagle Harry uświadomił sobie, dokąd idą. Wszedł z nią na ścieżkę, potem na trawę i dalej zboczem w stronę rzeki. Obserwował, jak rzuca okładkę do wody. Włożyła w to całą swoją siłę, żeby okładka nie utknęła w trzcinach. Skórzana skorupa poleciała łukiem i z pluskiem wpadła do wody, wywołując na powierzchni koncentryczne kręgi. 238 Sara stała blisko Harry'ego, wzięła go za rękę. Nie patrzyła na niego, nic nie mówiła. Trzymając się mocno, obserwowali okładkę odpływającą po ciemnej wodzie. Znacznie później Sara uznała, że najlepszym dla niej miejscem będzie pierś Harry'ego i pozwoliła mu trzymać się w objęciach całą noc aż do świtu. Leżał nieruchomo i nawet bał się oddychać. Wpatrywał się w nią i marzył, żeby wzrok mógł dotykać jej pięknej twarzy, krągłych piersi, bioder i całego ciała.
Jej ranną dłoń trzymał na swojej piersi. „Nie jestem twoim kuzynem. Nie jestem Midnightem. Nie należę do twojej przeklętej rodziny". - Jestem niewiele starszy od ciebie. I zakochałem się w tobie - szepnął, upewniwszy się, że Sara śpi. Słyszała go tylko Cień, powierniczka ich tajemnic. Sara obudziła się zmęczona, ale z poczuciem, że spadł jej z serca ciężar. Otworzyła oczy i pierwszą rzeczą, jaką dostrzegła, było ramię Harry'ego. Objęła go i przytuliła się. Ich ręce i nogi splotły się w jedno ciało. Jej włosy ułożyły się na nim jak wodorosty na skale. Wiedziała, że musi wstać. Ale chciała przy nim pobyć jeszcze chwilkę. - Jeszcze trzy - szepnęła mu do ucha. Obudził go jej ciepły oddech na szyi. Drżał, ale z całej siły starał się nie wykonywać żadnych ruchów, nie odwracać się i nie wypuszczać jej z objęć. Po kilku sekundach tortury, rozkoszowania się jej zapachem i dotykiem włosów opadających na ręce poczuł, że Sara wstaje. 26 Z mojej krwi Wiem, co bym spalił na początek Gdybym mógł zamienić się w ogień Uwalniając się delikatnie z objęć Harry'ego, myślała, że on śpi. Na palcach podeszła do okna. Otworzyła je bezgłośnie i wpuściła do środka świeże powietrze. Z zamkniętymi oczami stała i wdychała tlen. Nie czuła już żadnego ucisku w
klatce piersiowej. Nie czuła w płucach zapory, która uniemożliwiała jej głębokie wdychanie. Powietrze wpadało swobodnie, więc doprowadziła się do hiperwen-tylacji. Serce zaczęło bić szybciej, bo nie groziło mu niedotlenienie. Miała niesmak po zdemolowaniu pokoju rodziców i - co gorsza - spaleniu dziennika snów. Ale wreszcie mogła oddychać. Zniknęła złość dławiąca ją od ich śmierci... nie, raczej od wielu, wielu lat. Skrywana, gorzka, paląca złość, jaką odczuwała za każdym razem, gdy ją zostawiali samą. Harry podążył za nią wzrokiem. Piękno i gracja jej ciała działały na jego serce jak cios sztyletu. - Dzień dobry - szepnął. 240 Nagle Sara uświadomiła sobie, że przeżywa bardzo intymną chwilę i zasłoniła się rękami. Chciała się ubrać. Chciała, żeby zniknął z łóżka. Jeszcze nie była gotowa. - Zrobię ci kawę. — Owinęła się sukienką. - Dzięki. Jak ramię? I dłoń? - Boli jak diabli. - Przykro mi. - Tak to już jest. Harry, wracam za minutę. - Idąc do drzwi, odwróciła się. Mam coś do zrobienia. - Saro, błagam, tylko nie sprzątaj. Nie zniosę tego. - Nie, nie mam zamiaru. To znaczy wcześniej czy później będę musiała posprzątać w pokoju rodziców. Ale nie teraz. - Ja posprzątam go za ciebie. Zastanawiała
się chwilę. - Dziękuję. Przygotowała kawę, zeszła do piwnicy i zamknęła za sobą drzwi. Stanęła nad należącymi do matki przedmiotami i obserwowała je uważnie. Chciała przejrzeć dziennik Anne, a potem sama wypracować to wszystko, czego matka jej nie powiedziała ani nie napisała. Swobodnie wciągnęła powietrze głęboko do płuc i usiadła na stole z dziennikiem przed sobą. Zaczęła od przeglądania wszystkich zapisanych zaklęć i dobierania do nich odpowiednich przedmiotów. Po osobliwych efektach wywołanych pieśnią szafiru zdawała sobie sprawę, że zaklęcia działają dziwnymi, nieprzewidywalnymi sposobami. Niektóre czynności budziły grozę, czasami potrzebna była do nich nawet ludzka krew. Dało jej do myślenia, jak przodkowie rzucali je w dawnych czasach. „I nie tylko dawnych" - zadrżała na samą myśl. Żałowała, że nie wie więcej o potężnych kobietach z rodziny 241 Midnightów. Żałowała, że nie poznała lepiej swojej babci Morag, która zmarła, gdy Sara miała siedem lat. W pewną mglistą noc koło domu na Islay potknęła się, wpadła do oceanu i utonęła. A w domu na Islay nadal są jej rzeczy. „Muszę tam pojechać. Jak tylko to wszystko się skończy". Dawniej jeździli tam, gdy tylko się dało. Dom należał do rodziny Midnightów od niezliczonych pokoleń. Sara uwielbiała tam przebywać. Kochała zapach morza i słony wiatr we włosach. W dzieciństwie marzyła,
żeby mieszkać na Islay, móc codziennie siadać na ławeczce i godzinami wsłuchiwać się w szum morza. Od dwóch lat nie jeździli tam wcale. Rodzice powiedzieli, że dom wymaga remontu. Sara sądziła jednak, że miało to związek z Valaya. Pomyślała o wspaniałej bibliotece dziadków. O półkach z książkami od podłogi do sufitu. Może tam znalazłaby jakąś pomoc? Może tam zdobyłaby tajemną magiczną wiedzę, której tak bardzo potrzebuje, dowiedziałaby się czegoś o świecie demonów i o Mairead, cioci, o której nigdy wcześniej nie słyszała. Pracowała kilka godzin. Po jakimś czasie Harry uchylił drzwi i wsunął głowę. - Muszę wyskoczyć na chwilkę, ale nie mogę zostawić cię samej. Pójdziesz ze mną? To nie potrwa długo. Potem będziesz mogła wrócić do zaklęć. - Jasne. - Wcale nie miała ochoty na przerwę, ale wiedziała, że musi chodzić o coś ważnego, bo inaczej by jej nie przerywał. - Przepraszam, ale naszło mnie dziś na indyjskie jedzenie. Muszę zjeść jagnięcinę birjani. To zajmie minutkę. - Co? Przerywasz mi pracę, bo zachciało ci się jagnięciny birjani? - Żartowałem. 242 - Mam nadzieję. - Właściwie potrzeba mi Starbucksa. - Harry, ostrzegam... - Okej, okej, przepraszam. Jedziemy do sklepów British Home. Później ci
powiem po co. A do Starbucksa moglibyśmy wskoczyć, co? Na orzechową latte. - Skąd wiesz... Ech, nie ma sensu pytać. Uśmiechnął się, a na jego policzkach pojawiły się dołeczki. Zeszli do samochodu. - Nie mogę się doczekać, kiedy zrobię prawko. - Możesz wziąć land rovera rodziców. To świetny wóz. Bardzo mocny. Zmarszczyła czoło. - Nie znoszę go — powiedziała zapalczywie. Harry nie pytał o szczegóły. Wyczuwał, że Sara musi mieć jakieś złe wspomnienia związane z tym samochodem. Nie chciał jej rozdrażniać. - Jak chcesz, możesz na tym się pouczyć. - Dziękuję. A właśnie, Siobhan chciała, żebyś uczył ją jeździć. Harry roześmiał się. - Nic dziwnego! Widziałem, jak na mnie patrzy. Jest niezwykła... - Wiesz, niejeden chłopak chciałby być na twoim miejscu. Ona ma spore powodzenie. - No pewnie, to piękna dziewczyna. Sara poczuła nagły przypływ zimna. - Naprawdę tak sądzisz? - Patrzyła przez okno. - Nie. - Roześmiał się. - To znaczy tak, ale dla mnie jest nieco... zbyt różowa i błyszcząca. No i blondynka. - Jasne. A jaka była Mary Anne? 243
- Fajna. - Tylko tyle? - Była stanowcza. Miała poczucie humoru. Opiekowałem się nią. Przyjaźniliśmy się. W każdym razie powiedz Siobhan, że nie mam czasu na lekcję, bo uczę ciebie - dodał, zmieniając temat. - Jak skończę osiemnaście lat, nie będziesz musiał ze mną mieszkać. Uśmiech znikł mu z twarzy. Sara uświadomiła sobie, co właściwie powiedziała. - Oczywiście - silił się na swobodny ton. Chciała mu powiedzieć, żeby został. Ale właściwie dlaczego miałby chcieć z nią mieszkać? Spojrzała na niego kątem oka. Trudno było cokolwiek wyczytać z jego miny, był wpatrzony w jezdnię. Dalszą część drogi milczeli. - Możesz na mnie poczekać na zewnątrz? - poprosił, gdy zbliżyli się do sklepu. - Jasne. - Chodziła w tę i z powrotem, oglądając wystawy, a po dwudziestu minutach wrócił Harry z pobrzękującą torbą British Home na ramieniu. - Co tam masz? - Nieważne. Co z tą latte? - Okej, możemy iść. - Wiedziała, że musi wracać do pracy, ale podobała jej się myśl, aby chwilę posiedzieć z Harrym w spokojnym miejscu. Zajęli brązowe sofy. Harry zamknął oczy. - Boże, całe wieki nie spałem. Mogą zaatakować.
„Leżąc obok ciebie, nie mogę się zrelaksować. Nie ufam sobie". - Przykro mi. 244 - W porządku. To było straszne. - Delikatnie dotknął jej zranionego ramienia. - Właściwie pierwszy raz w życiu zostałam naprawdę ranna. Mama i tata rzadko odnosili rany, a jeśli już, sporo musieli się namęczyć, żeby je ukryć. Tata opowiadał, że kiedyś dziadek miał złamane obie nogi. - Słyszałem o tym - skłamał. - Byłam w szoku, jak mnie to ugryzło. - Widziałem. Uśmiechnęła się nieznacznie. Niesamowite, że on żartuje z tego, co ją tak boli, a ona mimo wszystko się śmieje. - Dobrze, że przeżyłam - powiedziała i zadrżała na myśl o tym, co spotkało Angelę. Harry czytał jej w myślach. - Stanęła po ich stronie - powiedział chłodno. Spodziewała się tego po nim. - Została okłamana. - W każdym razie więcej ci nie będą bruździć. Idziemy? Sara spojrzała w jego zimne oczy i zastanawiała się, jak ktoś może być jednocześnie tak okrutny i tak dobry. - Chodź, zobacz... Sara weszła do pokoju rodziców. Ubrania pozbierane, drobinki luster odkurzone, w pomieszczeniu znów panował ład. Powędrowała wzrokiem na
toaletkę. Harry wymienił wszystkie popękane ramki. „A więc po to jechaliśmy do British Home". Kolejno patrzyła na zdjęcia. Anne i James w chwili ślubu. Malutka Sara na plaży. Morag i Hamish Midnight z grobowymi minami przed pałacem na Islay. Sara z wiolonczelą tuż po koncercie w Queen's Hall. 245 - Dziękuję - powiedziała. Nic więcej nie była w stanie z siebie wydobyć. „Teraz. Teraz nadszedł czas, żeby ją pocałować. Nie mogę". Wzięła go za rękę. Nie potrzeba było więcej słów. Harry stał w swoim pokoju przy otwartym oknie. Panowała ciemna, spokojna noc. Przygotowywał się do spełnienia obietnicy. Uniósł rękę i wykonał szybki gest palcami. Gdzieś daleko zasnęła Sheila Douglas. Akurat wracała z kliniki do domu. Wbrew zamiarom Harry'ego był to bardzo litościwy sposób śmierci, bo w jej głowie już zaczynał płonąć ogień. 27 Biały łabędź Uczyłeś mnie, co znaczy poświęcenie Gorzkie pocieszenie Po utracie ciebie Castelmonte Elodie Codziennie muszę sobie przypominać, dlaczego to robię i dlaczego zgodziłam się na zesłanie tutaj. Dlaczego w dniu, w którym miałam widzenie i w łazienkowym lustrze ujrzałam czerwone dachy Castelmonte i białe szczyty
górskie, a Harry przekonywał mnie, że zobaczymy się wkrótce, wyjechałam bez protestu. Wiem, że Harry nie żyje. Był martwy już w chwili mego odjazdu. Chodził, mówił i oddychał, ale już nie żył. Muszę bronić Aiko. Jeśli przysłani tu zostaną, inni potomkowie również będą potrzebować mojej pomocy. Ale być tu, w tej dziurze, z dala od wojny i czekać, aż po nas przyjdą... To powoli zadawana tortura. To jak być przywiązanym do fotela, kiedy dokoła wszyscy walczą i umierają, a ty jakimś cudem jesteś bezpieczny. Harry umarł, a ja ocalałam. Wolałabym, żeby było odwrotnie. 247 W jesienną noc Castelmonte jest piękne. Chociaż lato minęło, słońce nadal grzeje. Ludzie żyją wolnym rytmem między domami, sadami i winnicami a małym sklepikiem spożywczym i barem, w którym mężczyźni grają w karty, popijając czerwone wino. Harry polubiłby takie sielankowe życie. Kiedyś rozmawialiśmy o stabilizacji, o dzieciach. Czasami patrzyłam na gromadki malców o oliwkowej skórze, hasających po wioskowym rynku i wyobrażałam sobie bawiącego się z nimi małego blondynka o oczach Midnightów. Ale to niemożliwe. Harry już nie wróci. Wdowy powinny być stare, prawda? Nosić czarne swetry, atłasowe spódnice i spotykać się przy herbacie. Powinny nosić okulary do czytania i dziergać torebki na drutach.
A ja? Lustro w moim pokoju na poddaszu z oknem wychodzącym na alpejskie szczyty pokazuje dziewczynę w dżinsach, bluzce na cienkich ramiączkach i sportowych butach. Ma długie włosy, zmęczoną twarz i oczy przepełnione smutkiem. Czuję się jak wdowa, ale nie wyglądam na wdowę. Bo nie powinnam nią być. Wszystko to błąd. Jeden wielki, okrutny błąd. Pomyłka losu. Marina Frison jest w moim wieku i właśnie wychodzi za mąż. I tak być powinno. Ma miły, zaraźliwy uśmiech i optymistyczne usposobienie osoby, która nigdy w życiu nie cierpiała. Będzie wspaniałą żoną i matką. Towarzyszy mi całymi dniami. Dzięki jej śmiechowi i rozmowom wszystko wydaje mi się mniej mroczne i bezsensowne. Aiko ją podziwia. A ja podziwiam je obydwie. Aiko jest mała jak na swój wiek. Ma trzy lata, a wygląda na dwa. Drobna, jedwabiście czarne włosy, migdałowe oczy i pulchne rączki. Jest za mała, aby wiedzieć, co się stało. Nie ma pojęcia, że jej rodzice zostali zamordowani, i nigdy nie 248 będzie znała mamy ani taty. Niemniej jednak ma w oczach pewien rodzaj powagi, a nawet mądrości. Coś głębokiego i rozumiejącego - wspomnienie smutku, straty. Między Mariną i Aiko zawiązała się tak silna więź, że serce kraje się na myśl o tym, ile strachu i śmierci czai się wokół nich. Aiko uważa Frisonów za swoją rodzinę, a Marina traktuje ją jak córkę. Obserwuję, jak tulą się na bujanym fotelu, i boję się. Boję się o nie. Marina patrzy na mnie z niepokojem, jakby smutek w moich oczach
sprawiał jej ból. Pewnego dnia otworzyłam się przed nią. Powiedziałam, że mój mąż nie żyje. Że miłość mojego życia nie żyje. Że nigdy już więcej nikogo nie pokocham. - Nie wiesz tego - powiedziała ze śpiewnym włoskim akcentem, trzymając Aiko na kolanach. - Tylko niebiosa to wiedzą - dodała, parafrazując powiedzenie znane i często powtarzane w górach: „Nasze życie w rękach niebios". Następnego dnia Marina przyniosła z rynku granat. Rozkro-iła na dwie części i wydrążyła kilka krwistoczerwonych ziaren. - Masz, to ci dobrze zrobi. - Przysunęła mi łyżeczkę, a ja poczułam w ustach aromatyczny, nieco cierpki smak owocu. - A teraz... - Popatrzyła na mnie z wyrozumiałością i zebrała pozostałości po granacie. Wrzuciła je do opalanego drewnem pieca i zamknęła drzwiczki. Nie miałam pojęcia, co ona robi. Kilka minut później otworzyła drzwiczki i wsunęła do środka pogrzebacz. Chwyciła nim coś i ostrożnie wyjęła. To był granat. Nietknięty, idealny, jakby wcale nie był w piecu. - Zakochasz się ponownie - powiedziała i wyciągnęła do mnie swoją silną rękę o oliwkowej skórze. Oczywiście jej nie uwierzyłam. Ale miło było posłuchać pocieszających słów, że moje życie jeszcze się nie skończyło, że czeka mnie jakaś przyszłość. 28 Cieni e
Ziemia się kręci Rodzą się gwiazdy Miliony złamanych serc Idąc zimnym jesiennym popołudniem po schodach do mieszkania Johna Burtona w Craigmillar, łatwo zapomnieć, jaki piękny jest Edynburg. W wysokim bloku na mrocznej, brudnej klatce schodowej trudno dopatrzeć się czegoś pięknego. Przez okno widać rzędy takich samych szarych bloków ze skrawkami oddzielających je trawników. Sara zastanawiała się, jakie wiodłaby życie, gdyby urodziła się tutaj. Na pewno lepsze niż we snach, to pewne. Ale byłoby to życie trudne. Pomyślała o swoim wspaniałym domu z piaskowca i dębach w ogrodzie. Życie bywa niesprawiedliwe, a los potrafi płatać figle. Patrząc na ściany pokryte agresywnym graffiti, zatęskniła za domem. Gdyby tutaj mieszkała, musiałaby się martwić zupełnie innymi demonami. Harry i Sara wspięli się na trzecie piętro. Pod koniec ona była zdyszana, a po nim nie było widać, że wchodził po schodach. 250 Zapukali do niebieskich wypłowiałych drzwi. Metalowy numer mieszkania został wyrwany i pozostał po nim tylko zarys szarej dziewiątki. Drzwi otworzyła wyglądająca na zmęczoną życiem kobieta. Miała uderzająco piękne piwne oczy i zniszczoną twarz. Wyglądała staro, na czole i wokół ust rysowały się głębokie zmarszczki. - Nazywam się Harry Midnight. Szukam Johna Burtona. - Nie ma go. - Kobieta miała głos, jakby paliła kilka paczek papierosów
dziennie. - Poczekamy. - Nie wróci. Wyprowadził się. Harry wiedział, że to kłamstwo. Mike sprawdził zapisy z kamer monitoringowych zainstalowanych w okolicy i John był tutaj dziś rano. W tej samej chwili usłyszeli trzaśnięcie drzwi wejściowych. Spojrzeli trzy piętra w dół. Do środka wszedł pewien mężczyzna. - Laura? - Zauważył ją przy barierce. - John, uciekaj! Są tutaj! - krzyknęła. Mężczyzna zamarł, a po chwili pobiegł schodami z powrotem w dół. Harry rzucił się za nim, zostawiając Sarę sam na sam z bladą kobietą. - Niczego nie mamy, okej?! - krzyczała do Sary kobieta z cierpiętniczą miną. - Nie możemy zapłacić. - My nie... My nie chcemy żadnych pieniędzy — szybko odpowiedziała Sara. Zrobiło jej się żal nieznajomej, ale nie miała czasu na tłumaczenia. Pobiegła schodami za Harrym trzy piętra w dół. Wypadła z budynku i natychmiast ujrzała leżącego na ziemi Johna i klęczącego na nim Harry'ego. Z nosa ciekła Johnowi strużka krwi. Sara poczuła mdłości. - Gdzie on jest? Gdzie do cholery masz tego demona? 251 - Pracowałem nad tym wiele lat. Nie mam zamiaru z tobą o tym rozmawiać. Sara zobaczyła, że jest chudy i ma prawie prześwitującą skórę. - Nie, John. Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. Za chwilę posunę się do
czegoś gorszego. Harry! Zaraz ktoś wezwie policję. Rozejrzyj się. Wskazała ręką na setki okien wieżowca. Harry chwycił Johna za pazuchę i niechętnie postawił na nogi. - Ty nic nie rozumiesz. Ja muszę się stąd wyrwać. - Racja. W tym celu uczyłeś się czarnej magii i wywoływania demonów. Sprytne. — Harry splunął. - Nie miałem wyboru. - Musiałeś przystąpić do Valaya? Chyba zwariowałeś! - krzyczał Harry. Nagle przerwał. Zwrócił uwagę na przekrwione oczy, roztrzęsione ręce, zapadniętą skórę na policzkach. Na blizny i dziwnie wydłużoną twarz. „Tę twarz uformowała heroina - pomyślał i zostawił Johna. - Musiał zapłacić za narkotyki. Równie groźne jak Surari, ale zadające o wiele powolniejszą śmierć". Sara popatrzyła w zakłopotane oczy Johna. Też zauważyła, że wybrał dla siebie długą, bolesną śmierć i nic niewarte życie. „Ale może z tego wyjść. W odróżnieniu ode mnie on ma wybór". - Przykro nam — powiedziała niespodziewanie. — Nie musisz w taki sposób żyć. - Położyła mu dłoń na ramieniu. Harry powstrzymywał się, żeby nie wziąć jej za rękę i nie odciągnąć od niego. Nie podobało mu się, że dotyka tego żałosnego nieudacznika. Uważał, że John nie zasługuje na współczucie. Uważał, że sam jest sobie winien. Nie wyobrażał sobie, jak
252 mądrzy i przebiegli są ludzie, których ofiarą padł John. Którzy dali mu zaklęcia. Raz ukąszą i już po tobie, stajesz się jednym z nich. Harry nie wiedział, jak łatwo i szybko John stoczył się w przepaść — ani jak bolesne jest wychodzenie z niej. Jednego dnia był młodzieńcem z pracą i dziewczyną, a drugiego chodzącym trupem. Dzięki temu, że systematycznie oddawał się nałogowi - i uśmierzał swoje cierpienie - udało mu się utrzymać pracę i mieszkanie. Ale nie na długo. Zapanowała nad nim heroina. Myślał więc, że Catherine Hollow go wybawi - ale nie wiedział, że w tym celu będzie musiał zostać mordercą. Jeden błędny wybór po drugim i okazało się, że zaprzedał duszę. John Burton różnił się od pozostałych Valaya. Miał inne serce. Po raz pierwszy spojrzał Sarze w oczy. Przez sekundę przypominał małego chłopca. - Za późno. Nie panuję nad demonem. Nie umiem go wezwać z powrotem. Sara pokiwała głową. Właśnie straciła nadzieję, że kolejna walka zostanie jej oszczędzona. - Przykro mi - powiedział. - Jeśli przeżyję, załatwię ci pomoc. Obiecuję - wyszeptała. John pokręcił głową. - Nie przeżyjesz. - Rozpacz pochłonęła go całego. Wiedział, że stracił duszę. Sara i Harry szli w milczeniu do samochodu. Demon Johna wkrótce po niego przyjdzie.
- Biedak. Jego dziewczyna też. - No tak. A co my mamy powiedzieć? - Harry mówił chłodnym głosem. 253 - Przynamniej nie sami zadajemy sobie cierpienie. Nie rujnujemy sobie życia. Nagle Harry zobaczył coś kątem oka i gwałtownie się zatrzymał. Widział coś, czego tam nie powinno być. - Sara. Tak? - Demon chyba jest tutaj. - Gdzie? Harry wziął ją za rękę i delikatnie pociągnął w stronę jednego z szarych bloków. - Tam, na górze - szepnął. Sara ścisnęła jego dłoń. Czuła, że serce mu mocniej bije, czuła puls na nadgarstku. Popatrzyła w stronę wskazanego bloku. Na czwartym piętrze balkon z połamanym krzesłem. Na drugim pranie nieschowane przed deszczem. Na trzecim balkon był pusty, tylko cień padał na pobieloną ścianę. Cień bez ciała. Sara przełknęła ślinę i mocniej ścisnęła Harry'ego. Stali nieruchomo, nie wiedzieli, co robić. Jak zabić cień? W tej samej chwili pojawił się chłopak w dresie i bejsbolów-ce. Szedł szybkim, pewnym siebie krokiem, zgrywał twardziela. Ale był tak samo chudy i blady jak John.
Cień zeskoczył z balkonu i rzucił się na młodzieńca w dresie. - Co, u licha...? - Uciekaj! - próbował krzyknąć Harry, ale tamten z przerażenia i zaskoczenia zamarł w miejscu. Harry i Sara znajdowali się ledwie kilka metrów dalej, ale nie mieli szans go dosięgnąć. Cień podszedł bliżej i chłopak nagle się zdematerializował. Jak gdyby nigdy nic. Szybko i gładko. Żadnych skomleń, żadnej krwi, żadnych odgłosów umierania. Ani nawet westchnienia. 254 Chłopaka pochłonął cień i nie zostało po nim nic. P r a w i e nic. Na chodniku pozostała mała, czarna plama. W pewnym momencie zaczęła się poruszać i przybrała jakiś kształt, który wstał i się otrząsnął. Sara uświadomiła sobie, że to nie ciecz. To był cień. Chłopak w bejsbolówce. Nowy cień obejrzał sobie ręce, nogi i zatrząsł się z rozpaczy. Zaczął biec jakby na poszukiwanie pomocy i w końcu znikł im z oczu. Harry i Sara patrzyli przerażeni. - Nie, to chyba coś innego - mruknął Harry. Sara zakryła usta dłonią. Wydawało jej się, że jeszcze nigdy w życiu nie przeżyła takiego szoku. W ich stronę szedł demon-cień. Zupełnie jakby przedtem pokazał im, na co go stać, a teraz przyszła kolej na nich. Sara uniosła ręce, czuła, że ogarnia je gorąco. Harry wyjął sgian--dubh i zaczął szeptać. Cień pędził do nich. Sara napięła mięśnie rąk, była gotowa. Nagle poczuła, że coś chwyta ją za ramię i powala na chodnik. Żylasta kobieta biła ją po
twarzy i piersiach. „To dziewczyna Johna?". Sara była zaskoczona. Próbowała się uwolnić, gdy nadszedł Harry ze sztyletem. - Harry, nie! - błagała, nieudolnie próbując wstać na nogi. „Nie wolno nam zabijać ludzi". Ale Harry był innego zdania. Uniósł sgian-dubh i zaczął kreślić swoje symbole... Laura padła nieprzytomnie i przygniotła Sarę. W tej samej chwili dopadł ich cień i Sara tuż przed sobą zobaczyła jego czarny kształt. Nadal leżała na chodniku przygnieciona przez nieprzytomną Laurę. Harry uniósł kobietę i rzucił na bok. Potem podał rękę Sarze, żeby pomóc jej wstać. Było prawie za późno. 255 Tuż przed nimi stał cień z rozłożonymi rękami, gotowy objąć ich oboje. Jeszcze ułamek sekundy, a Harry i Sara zamieniliby się w cienie skazane na wieczną wegetację w szarej materii... Ale gdy cień już miał ich dotknąć, coś odwróciło jego uwagę i spojrzał za siebie. Ktoś go zawołał. John stał tuż za nimi i obiema dłońmi naraz kreślił w powietrzu jakieś znaki. Rzucał zaklęcie, które najwyraźniej zadziałało na demona. Nie był to jednak - jak przypuszczali - rozkaz do ataku na Sarę, lecz coś zupełnie innego. Kiedy cień ruszył w jego stronę, John opuścił ręce wzdłuż tułowia. Stał z zamkniętymi oczami i czekał w desperacji. W momencie, w którym cień go pochłonął, westchnął. Było to westchnienie ulgi. „John poprosił o to demona" - pomyślała Sara. Cień-demon odwrócił się ponownie w ich stronę, ale tym razem dziewczyna
była gotowa. Ręce rozgrzały się już do tego stopnia, że aż bolały. Wystarczyło je tylko wyciągnąć w kierunku niematerialnego stwora i patrzeć, jak czarna postać zamienia się w wodę i z pluskiem spada na ziemię. W pobliżu pojawiła się jeszcze jedna czarna plama. Cień Johna powoli nabierał kształtów. Kiedy wstawał i przyglądał się sobie, Sarze łzy napłynęły do oczu. To, co powstało z Johna, popatrzyło na nich przez chwilę, a później poszło prosto do leżącej Laury. Ona powoli otwierała oczy, ale on nie chciał być przez nią widziany. Uciekł, zanim zobaczyła, co się z nim stało. Sara obserwowała, jak cień bez ciała odchodzi przez wytarty trawnik, wchodzi na most i idzie przez jezdnię, a przez niego przejeżdża samochód za samochodem, nie robiąc mu żadnej krzywdy ani nawet go nie dotykając. „Nigdy nie umrze" - pomyślała i drgnęła. 256 - Co się stało? Gdzie John? Dlaczego wy jeszcze żyjecie? -Laura próbowała się podnieść. Sara nie znała odpowiedzi. Jak miała jej wytłumaczyć, co stało się z Johnem? Zanim zdążyła zebrać myśli, Harry rzucił się na Laurę niczym błyskawica. Z powrotem powalił ją na ziemię z brutalnością, która zszokowała Sarę. Uklęknął na kobiecie i przytrzymywał ją za ramiona. - Harry, chodźmy - błagała Sara. - Jeszcze nie skończyłem. - Czego? Harry... Nie! Nie mogła go powstrzymać. Przyłożył Laurze sztylet do twarzy. Kobieta krzyknęła i chwyciła się za policzek, spod dłoni wyciekła jej krew.
- Trzymaj się z daleka od Sary - syknął przez zęby. - Nigdy, nigdy więcej jej nie dotykaj. Chłopak wstał i zostawił ją, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Jakby nie była zrozpaczoną ranną kobietą leżącą na ziemi. Wyniszczoną przez biedę, pokonaną przez nałóg, z sercem i duszą jałowiejącymi od dnia, w którym ostatnio czuła radość i dumę. Sara chciała jej pomóc. Zrobiła krok w stronę dziewczyny, ale na widok jej oczu znieruchomiała. Biła z nich nienawiść w czystej postaci, nie tylko do Sary, do Johna i jego demonów, ale wypływająca z dawnych czasów, gdy była dzieckiem, które zbyt szybko dorosło i stało się dojrzałą kobietą. Sara miała ściśnięte gardło. Usiłowała powiedzieć, że ona sama też cierpiała, ale nie chciała dłużej narażać się na niebezpieczeństwo. Już była gotowa do odejścia, gdy jej umysł zarejestrował coś niezwyczajnego. Coś, co było nie w porządku. W całej rozgrywającej się scenie było coś nie tak. Sara rozejrzała się dokoła. Nigdzie nie dostrzegła czarnej wody. Chodnik był idealnie suchy. A ona miała jeszcze wilgotne ręce. 257 Na ramionach dostała gęsiej skórki. Czuła, że stroszą jej się włoski na karku. „Tu się dzieje coś bardzo niedobrego". Nie potrafiła jednak ustalić, o co chodzi. W czasie drogi powrotnej Sara, po tym jak Harry postąpił z dziewczyną Johna, nie była w stanie patrzeć mu w oczy. On jej pociął twarz. „Kim on jest? Co to za człowiek?". Harry uważnie obserwował drogę. Aby przerwać ciszę ciążącą jak deszczowe chmury, włączył radio. W głębokim zamyśleniu słuchali
wiadomości i muzyki. Po kilku minutach zwrócili uwagę na jedną z podawanych wiadomości. - Zidentyfikowano ofiarę wczorajszego wypadku na drodze M11. Wieczorem w efekcie zderzenia samochodu osobowego z ciężarówką zginęła Sheila Douglas, znana chirurg plastyczna z Aberdeen. Prowadziła świetnie prosperującą klinikę w Edynburgu. Kierowca ciężarówki, Manuel Alvorado, nie odniósł obrażeń. Sara otworzyła usta. Nie chciało jej się wierzyć w to, co usłyszała. - Zabiłeś ją - wykrztusiła z rękami na piersi, bezskutecznie usiłując wciągnąć powietrze do płuc. - Na to wygląda - odpowiedział beznamiętnie Harry. Sara poczuła się, jakby połykała gwoździe. - Idę trochę poćwiczyć - powiedziała, gdy dotarli do domu, i od razu pobiegła na górę. Na pewien czas chciała zostać sama. Harry nic nie mówił. Poszedł do kuchni i zaczął przygotowywać podwójne espresso. Wiedział, że ją zszokował. Wiedział, że jej zdaniem źle postąpił względem Laury. Ale ona próbowała zabić Sarę. Z radością oddałaby ją demonowi. Zasłużyła na nauczkę. 258 Sara była naprawdę naiwna! Co się z nią działo przez te wszystkie lata, gdy jej rodzice polowali? Zupełnie jakby żyła w oderwaniu od realnego świata ich świata, który różni się od tego znanego zwyczajnym ludziom. Widziała w swoich rodzicach wyidealizowanych superbohaterów, zawsze postępujących słusznie i nigdy niepopełniających błędów. Myliła się sromotnie. Dobrze o
tym wiedział prawdziwy Harry. Opowiadał mu, jak bezlitośni byli wujek z ciocią. Musieli tacy być. A Sara była jakby z innej bajki. Czy w jej żyłach płynie ta sama krew? On sprawiał wrażenie, że jest prawdziwszym Mid-nightem od niej. Sara nienawidziła przemocy. Nie znosiła dotykać broni. Miała zwyczaj n e g o c j o w a n i a z demonami. Jej babcia Morag na pewno byłaby wstrząśnięta postępowaniem wnuczki. Morag Midnight należała do najbardziej bezwzględnych żyjących na ziemi istot. Prawdziwy Harry wiele o niej opowiadał. Chciałby ją poznać. Była wojowniczką, amazonką - twardą, bezlitosną, a czasami okrutną. Chociaż Mairead Midnight była zupełnie inna... Sean siedział z kawą przy stole i próbował sobie przypomnieć, co Harry opowiadał o Mairead. Twierdził, że była drobną, nieśmiałą i zahukaną dziewczynką. Morag uczyła ją czarów łowieckich, ale ona tego nie lubiła. Wolała zaklęcia łagodniejsze: ochronne, miłosne, błagalne. Wydawało mu się, że mogła być podobna do Sary. „Fatalnie, że umarła. Być może w niej Sara znalazłaby oparcie i pomoc w przechodzeniu przez to całe szaleństwo...". Prawdziwy Harry nie podawał wielu szczegółów na temat Mairead. Kiedy umarła, był jeszcze dzieckiem. Znał ją tylko z opowieści Stewardów. Powiedziano mu, że została 259 zamordowana, a jej śmierć miała jakiś związek z wodą. Może się utopiła. Tak jak Morag. Opowieści o Mairead przechodziły od Stewardów do Harry'ego, a
potem dopiero do Seana. Traciły więc szczegóły i stawały się coraz bardziej ogólnikowe. - Cześć! Jest tu kto? Harry zerwał się na równe nogi i wybiegł na korytarz. Z góry dobiegał piękny, zawodzący dźwięk wiolonczeli. Przed otwarciem drzwi Harry sprawdził, czy ma przy sobie sgian-dubh. - Tak? A, Bryony, cześć! - „Co ona tutaj robi? Życie jej niemiłe?". - Cześć, Harry. Nie przeszkadzam? - Bryony zauważyła brak entuzjazmu w jego głosie. - Sara właśnie ćwiczy. Wiesz, za miesiąc ma przesłuchania, a po tym wszystkim... Może wpadniesz kiedy indziej - powiedział stanowczo. Lubił Bryony, ale nie miał wyboru. Nie mógł jej narażać, nie chciał nikogo stawiać w niebezpiecznej sytuacji. Już miał zamykać drzwi, gdy zza kolumny wyłonił się wysoki, tyczkowaty chłopak. - Cześć - powiedział nieśmiało, gdy przekonał się, że Harry go zauważył. - Jack. - Ton Harry'ego z chłodnego stał się lodowaty. - Tak, jestem kolegą Sary. Pomyśleliśmy, że może poszłaby z nami na frytki... - Wiem, kim jesteś. A ona nie może. „Niech sama mi to powie, świrze jeden! — Jack w jednej chwili poczuł do niego niechęć. - A ty kim jesteś? Strażnikiem więziennym?". Dla niego Harry wyglądał jak z jakiegoś filmu i nie podobało mu się, że ktoś taki kręci się koło Sary. - Bryony...
Harry odwrócił głowę. Zobaczył schodzącą po schodach Sarę. Włosy luźno opadały jej na ramiona, wyglądała na 260 zrozpaczoną, miała mocno napuchnięte i zaczerwienione oczy oraz mokre rzęsy. - Saro! Nic ci nie jest?! - krzyknęła Bryony na widok jej twarzy. Nie, nie. Nic. Właśnie grałam. - Zamarła, ujrzawszy Jacka. Harry z zadowoleniem zauważył, że nie ucieszyła się na widok kolegi ze szkoły. - Och, kochanie, chodź tutaj! — Bryony podeszła do Sary, objęła ramieniem i poprowadziła z powrotem na schody. - Co się stało? - Obejrzała się przez ramię: - Jack, innym razem, okej? - Dobra. - Jack zrozumiał sytuację. „Przy Bryony i Harrym Sara jest nieosiągalna. Muszę ich jakoś spławić i umówić się z nią na spotkanie. To trudniejsze niż audiencja u królowej" -myślał pesymistycznie, idąc żwirową ścieżką. Bryony i Sara, objęte, weszły na górę, zanim Harry zdążył je zawołać. Usłyszał tylko zamykające się drzwi pokoju Sary. „Super. Ciekawe, co powiemy Bryony, jeśli teraz coś się sta-nie". Z westchnieniem wrócił do kuchni. Nie zdecydował się zejść do piwnicy, bo gdyby coś zaczęło się dziać, dotarcie na górę zajęłoby mu zbyt dużo czasu. - Co się stało? - Bryony patrzyła łagodnymi, brązowymi oczami. - Od czego by tu zacząć...? - powiedziała smętnie Sara. - Och, Saro. - Bryony znów ją przytuliła. Sarę ogarnął zapach jej
hiacyntowych perfum. Bryony była dla niej bliższa niż siostra, której nigdy nie miała. - Coś z Harrym? Dziwnie wygląda. Jest taki zaborczy wobec ciebie. 261 Sara spojrzała w bok. „Wierz mi, on ma powody". Bryony źle zrozumiała zakłopotanie Sary. - A więc chodzi o niego? Źle wobec ciebie postąpił? - Bryony była gotowa pójść i przemówić mu do rozumu. - Nie, nie. On jest dla mnie dobry. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła. Wiele trzeba by wyjaśniać. Wiesz, jacy byli moi rodzice... Bryony skinęła głową. Uważała, że Anne była w porządku, ale ojca Sary nigdy nie darzyła sympatią. Zawsze wydawało jej się, że było w nim coś... hardego. Miał takie same zielone oczy jak Sara, jednak patrzyły inaczej. Było w nich coś dzikiego. Anne zawsze wydawała się nieobecna. Rozmarzona i stale gdzie indziej: w ogródku, przy fortepianie albo w piwnicy, gdzie podobno malowała obrazy, których jednak nikt nigdy nie widział. Była nierozerwalnie związana z Jamesem. Kiedy on był w domu, ona nie odstępowała go na krok. Dla Sary brakowało jej czasu i energii. A James? Wyglądał na kogoś, z kim lepiej nie zadzierać. Bryony pamiętała jego wysoką, silną sylwetkę, blond włosy — pasujące mu lepiej niż Harry'emu - i niewiarygodnie zielone oczy, tak przenikliwe, że nigdy nie była w stanie w nie patrzeć. W dzieciństwie nawet się go bała - wyglądał na księcia z bajki, a patrzył na człowieka wzrokiem Sinobrodego.
Wiedziała, że to niesprawiedliwe z jej strony. Zdawała sobie sprawę, że Sara uwielbia swoich rodziców. Ale intuicja podpowiadała jej, że byli kimś więcej, niż można by sądzić z pozoru. - Co masz na myśli? Chodzi o dom? Jakieś problemy finansowe albo coś w tym rodzaju? - Nie, nie finansowe. Chyba raczej można powiedzieć, że to problemy... ze spadkiem. Nieważne. Słuchaj, za moment mi przejdzie. 262 - Jesteś pewna, że do listopada dasz radę? - Bryony skinęła głową w stronę wiolonczeli. - Muszę. - Sara skorzystała z okazji, aby zmienić temat. - A co z tobą? Jak z twoim portfolio? Przykro mi, że od tak dawna nie pytałam... - Portfolio prawie gotowe. Mam nadzieję, że dostanę się do Akademii Sztuk Pięknych w Glasgow. A jak nie, zawsze jest Dundee. - Uda ci się. W przyszłym roku będziemy razem jeździć do Glasgow pociągiem. - Tylko jest jeszcze jedna rzecz. - Nagle Bryony się zawstydziła. „Już wiem, o co chodzi - pomyślała Sara. - Chłopak numer... który? Chyba siódmy albo ósmy, odkąd zdałyśmy na drugi poziom". - Michael, tak? - Tak. Jesteśmy ze sobą! - Bryony promieniała. Sara uśmiechnęła się. Lubiła Michaela. Cieszyła się ze szczęścia Bryony. „Rzecz w tym, że to potrwa maksymalnie trzy miesiące".
- A co z tobą? Przypuszczam, że Jack raczej odpada, no nie? - Westchnęła. Sara poczuła krew napływającą do twarzy. Potrząsnęła głową. - Tak, Jack to nie jest to. - Chwileczkę... Ty kogoś masz! Widzę to po twojej minie. - Niezupełnie. - Niezupełnie... Ale k t o ś jest! Musisz mi powiedzieć! - Nie ma o czym mówić. Poznałam chłopaka, podoba mi się. — „Tylko, że we śnie". - Nareszcie! Nie do wiary! Znamy się czternaście lat, a pierwszy raz mówisz mi, że kogoś masz. 263 - Cóż, nigdy nie miałam na to czasu. - No tak. - Bryony spojrzała na wiolonczelę. - To twój chłopak! Roześmiała się. - A tak serio, kim on jest? „O Boże! Jak ja mam jej to wytłumaczyć? Poznałam go we śnie, powiedział, że został do mnie wysłany, że nie spodziewał się spotkać kogoś tak pięknego... Ocalił mi życie i daje mi... liście. Nawet nie wiem, jak właściwie ma na imię". - Opowiem ci kiedy indziej. - Co? Nie możesz mi tego zrobić. To tortury! Sara uśmiechnęła się. - Bądź cierpliwa. - Saro! - wołał Harry ostrym tonem, którego dziewczyna nie lubiła.
- Zaczekaj. - Wyszła z pokoju i zbiegła po schodach. - Odeślij Bryony do domu - szepnął. Sara westchnęła. - Jeszcze kilka minut... - Nie, teraz. - W takim razie pójdę z nią - odcięła się. - Popatrz. - Harry wziął ją pod rękę i poprowadził do okna w salonie. Nie wierzyła własnym oczom. Dęby straciły całe listowie. Stały kompletnie ogołocone. Wszystkie liście leżały na ziemi, tworząc kilkucentymetrową pierzynę. - Czy to sprawka twojego przyjaciela? Tego Liścia? - mruknął Harry. Sara była przerażona. - Nie wiem. - Musisz natychmiast odesłać Bryony do domu, rozumiesz? Nie chcę brać odpowiedzialności za jej śmierć. Nie będę tłumaczył się przed jej rodzicami. 264 - Przed moimi? Z czego? - Na progu w drzwiach do salonu pojawiła się Bryony. Harry i Sara w mgnieniu oka zrobili inne miny. - Z tego, że niedługo zaprosimy cię na kolację. A teraz, Bryony, przepraszam cię, ale musisz już iść. Jedzie do nas adwokat. Wiesz, w sprawie tych problemów spadkowych, o których ci opowiadałam. - Jasne, przepraszam. Później napiszę do ciebie esemesa. Sara odprowadziła ją do drzwi.
- O mój Boże! - Bryony przyłożyła dłoń do ust. - Co się stało z drzewami? Z kamiennych schodów Sara widziała pełny wymiar spustoszenia. Z czterech dębów przy wejściu zostały ogołocone szkielety z konarami wzniesionymi do nieba w błagalnym geście. Pierzyna ze złotych liści na ziemi była tak gruba, że można było na niej spać. - Sprawka pasożytów. Zerują na dębach - mówiła cichutko Sara. - Musimy wezwać ogrodnika. - Ale gdy wchodziłam, wszystko było z nimi w porządku - sprzeciwiła się Bryony. - A nie minęło nawet pół godziny. - Jednak na widok twarzy przyjaciółki postanowiła nie drążyć tematu. - Mam nadzieję, że to nie czeka naszego ogrodu -bąknęła. Szybko uścisnęła Sarę. Jakby co, to dzwoń. Okej? - szepnęła jej do ucha. Sara kiwnęła głową i wpatrywała się w ogniste włosy Bryony idącej ścieżką i mijającej bramę, jakby obserwowała ostatni promyk normalności przed nadchodzącą nocą. 29 Magiczne linie Odnajdę cię Dokądkolwiek pójdziesz Sara popatrzyła w niebo. Powoli robiło się ciemno, popołudnie zamieniało się w wieczór. Powietrze stawało się chłodne, więc szybko weszła do domu. - Harry... Kto... Kto to zrobił? - Nie mam pojęcia. Może to ten twój znajomek. Ten Liść.
- To wygląda na jakąś groźbę. Dlaczego Liść miałby mi grozić? Ocalił mi życie. Tobie też. Dwa razy! - Nie wiem. Ale mówiłem, że mu nie ufam, no nie? - Tak, mówiłeś. - Sara spuściła głowę. Strach ogarniał każdy centymetr jej ciała. Wiedziała, że bezlistne drzewa to ostrzeżenie przed nadejściem czegoś przerażającego. - To na pewno jeden z dwóch pozostałych demonów. Simona Knowlesa albo Catherine Hollow. Albo demon Władczyni, jeśli jest nią ktoś inny. - Tak. „Czy Liść mógłby być Simonem Knowlesem? Nie, to niemożliwe". 266 - Może znajdziesz coś na ten temat w dzienniku swojej mamy? Coś o liściach, o drzewach... Sara pokręciła głową. - Nie. To znaczy... Jest dużo o liściach i drzewach, ale jako ingrediencjach, rozumiesz. Nic, co mogłoby mieć związek z tym. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to pieśń szafiru, który mógłby poinformować nas o intruzach. - Ale żeby to zrobić... - Musielibyśmy umyć szafir w słonej wodzie. Może wcale się do nas nie odezwać. - No właśnie. Chyba nie możemy tego zrobić, póki to wszystko się nie skończy. - Jest jeszcze zaklęcie poszukujące. Służy poszukiwaniu i lokalizowaniu demonów. Należy do jednego z najniebezpieczniejszych.
- Czego do niego potrzebujemy? - Mapy. - Nie wydaje się zbyt niebezpieczne. Sara popatrzyła na niego. - Poczekaj, sam zobaczysz. Do zaklęcia potrzebny był przedmiot w jakiś sposób powiązany z tym, czego szukali. Coś, co mogłoby być wskazówką. Sara wyszła na dwór. Zmierzch mienił się odcieniami granatu i fioletu. Podniosła liść leżący na najwyższym stopniu schodów. „Moje biedne drzewka" - pomyślała, patrząc na zdewastowane dęby. Obserwował ją Harry. „Jeśli Liść jest demonem, to musimy go bezwzględnie zgładzić. Taka sytuacja mniej mnie martwi. Bo jeśli nie jest demonem... To dlaczego ma na nią oko i po co zostawia te idiotyczne liście? Czego on od niej chce?". Nie znajdował odpowiedzi na to pytanie. Nie chciał o tym myśleć, 267 bo ogarniało go trudne do zniesienia uczucie zazdrości. Nigdy wcześniej jeszcze o nikogo nie był zazdrosny. Nigdy na nikim tak bardzo mu nie zależało. Miał więc do czynienia z nowym uczuciem i nie wiedział, co z nim robić. Był za to pewien, że go nie lubi. - Chodź! - zawołał ostrzejszym tonem, niż zamierzał. Zeszli do piwnicy i Sara delikatnie położyła liść na stole. Następnie otworzyła jedno z pudełek, wyjęła białą świeczkę i umieściła ją obok liścia. W drugim pudełku znalazła srebrną miseczkę. W kolejnym leżały
ceremonialne noże matki i zastanawiała się, który wybrać. Jeden z nich, mały i srebrny, ze ślicznymi wzorami celtyckimi, miał na rączce grawerunek. Mairead Midnight Sara otworzyła usta ze zdziwienia. Na pewno Morag Midnight podarowała go Mairead i uczyła ją, jak się nim posługiwać przy czarach. Westchnęła. Dlaczego jej matka tego nie zrobiła? Dlaczego zawsze twierdziła, że Sara jest jeszcze za młoda? Aż w końcu było za późno. Delikatnie, opuszkami palców dotknęła noża Mairead. „Szkoda, że cię nie znałam". - Harry, patrz - szepnęła. Sara krztusiła się. Harry wziął nóż, popatrzył na grawerunek i oddał Sarze. - Teraz należy do ciebie - powiedział cicho. - Na pewno Mairead byłaby zadowolona. - To dlaczego rodzice mi o niej nie powiedzieli? Harry nie znał odpowiedzi. - Nie wiem. - Znów miał ochotę porozmawiać z Jamesem i Anne, aby wyjaśnić parę rzeczy. Sara głęboko wciągnęła powietrze. - Teraz nie ma czasu się nad tym zastanawiać. Mógłbyś wejść na górę i przynieść moją kołdrę oraz poduszki? W pierwszej 268 chwili myśl o nieładzie na łóżku napełniła ją paniką, ale uświadomiła sobie, że to konieczność. Alternatywne wyjście byłoby zbyt bolesne. - Dobrze.
- Szkoda, że rodzice nie położyli tu dywanów - szepnęła do siebie. Harry spojrzał na nią. „Nie ma sensu pytać dlaczego — pomyślał. - Zaraz i tak się dowiem". - Aha, jeszcze kluczyk do kufra z mapami. Jest na szyi lalki. - Jasne. - Możesz rozłożyć kołdrę i poduszki na podłodze? - poprosiła, gdy Harry wrócił. Posłusznie wykonał polecenie. „Dziwnie tak słuchać czyichś instrukcji. Pozwalać komuś rządzić sobą. Nie przywykłem do tego. Ale nie jest najgorzej". Sara otworzyła kufer. - Potrzebujemy mapy. Tylko której? - Może Edynburga? - Zastanawiam się nad tym, co mówiłeś o magicznych liniach, pamiętasz? Służą do lokalizowania na mapie dziwnych migracji ptaków, kręgów w łanach zbóż i tym podobnych... - Na przykład opadania liści. Tak, bardzo możliwe. Sara wyjęła z kufra mapę z magicznymi liniami i ostrożnie rozwinęła ją na stole. - Mam nadzieję, że nie połamię sobie kości. Harry z niepokojem podniósł wzrok. - Nie wiem, o czym mówisz. W każdym razie bądź ostrożna. - Dobrze. A teraz zaczynamy. - Przyłożyła palec do ust. Harry skinął głową. Zgodnie z zaleceniami dziennika mamy, w którym było napisane, że metal może przeszkadzać w magii, Sara zdjęła całą swoją biżuterię. Mapę, liść,
srebrny nożyk Mairead i srebrną 269 miskę starannie ułożyła na kołdrze. Uklęknęła przy nich i zapaliła świeczkę. Czary się zaczęły. Sara wzięła nożyk Mairead i lekko nacięła sobie rękę, żeby upuścić kilka kropel krwi. Krew spłynęła do miseczki. Dziewczyna wzięła ją w dłonie i przeniosła nad mapę. Ręka nadal krwawiła. Sara zamknęła oczy, a liść zaczął drżeć. Harry podszedł bliżej, w razie czego gotów interweniować. Liść uniósł się w górę, ponad miseczkę. Zanurzył się we krwi Sary i wzniósł się ponownie. Na jego kąciku zawisła czerwona kropelka. Harry wstrzymał oddech. Liść poszybował nad mapą i w pewnym momencie pacnął ją lekko zakrwawionym kącikiem, zostawiając plamkę na papierze. W zachodniej Szkocji, tuż za brązową linią. - Saro, z tego wynika, że oni są już blisko. Sami to wiemy, prawda? Nie odpowiedziała. Liść nadal krążył nad mapą. - Saro? Przyjrzał się bliżej. Dziewczyna miała wywrócone i całkiem białe oczy. Klęczała w takiej samej pozycji z rękami trzymającymi miskę nad mapą, jakby zamarła. Harry zrobił krok do tyłu i na wszelki wypadek wydobył sgian-dubh. Sara otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie popłynął z nich jej głos, tylko straszliwy, zawodzący dźwięk przypominający coś pomiędzy wyciem a odpowiadającym mu echem.
- On wyjdzie z ziemi i zapadnie mrok. - Kto? Co za on? - Król Cieni - odpowiedziała Sara, a raczej coś, co przez nią przemawiało. Liść ponownie zanurzył się w miseczce i zaznaczył kolejne miejsce. Jednak nie na samej mapie, tylko trochę po prawej stronie, na kołdrze. 270 „Jakby mapa była za mała... Albo nie trafił". - Kim jest Król Cieni? Gdzie on jest? Kiedy w końcu się ujawni? Ale Sara milczała. Harry chciał chwycić ją za ramiona i potrząsnąć, ale nie był pewien, czy to właściwe posunięcie. Nie mógł narażać jej na niebezpieczeństwo. Sara zaczęła lewitować kilka centymetrów nad podłogą. Wciąż w pozycji klęczącej, nadal z miską w dłoniach. Nagle jakaś niewidzialna siła uniosła ją i rzuciła o ścianę. Dziewczyna z hukiem upadła na podłogę. - Aua! - Wszystko w porządku? Nic sobie nie złamałaś? - Chyba nie. To tylko potłuczenia. Boli! - Dlatego prosiłaś o przyniesienie kołdry? - Tak, mama pisała, że tak się to odbywa. Co mówiłam? Co wynika z mapy? - Przeszła na czworakach przez kołdrę i spojrzała na mapę. - Gdzie skapnęła krew? - Byliśmy tutaj. - Wskazał plamkę obok brązowej linii. -A potem... tutaj. Pokazał małą kropelkę krwi na kołdrze. - Poza mapą. - Jak to... Co to oznacza?
- Może liść nie trafił. A może mapa jest za mała. Gdyby była większa, tu byłaby... Europa Wschodnia. - Europa Wschodnia? Harry wzruszył ramionami. - Saro, mówiłaś w transie coś dziwnego. - Co takiego? - Że z ziemi wyjdzie Król Cieni... - No tak, nie mam pojęcia, co to znaczy. „Może to Wróg? Istota bez twarzy i bez imienia, wyniszczająca Tajne Rodziny. Harry zadrżał. Zapadnie mrok". 271 - Te czary prowadzą do dziwnych rezultatów. - Wstał, po czym szybkim ruchem podał Sarze rękę. Chciał być sam. Musiał porozmawiać z Mike'em i Niallem. Król Cieni to na pewno Wróg! Z pewnością. Sara masowała sobie kark. - Dobrze, że nie połamałam kości. - Mogłaś sobie skręcić kark. - Mówiłam ci, że to niebezpieczne. - Następnym razem ja to zrobię. Roześmiała się. - A ja co? Będę wtedy szydełkować? Albo oglądać telewizję? - Przepraszam. - Uśmiechnął się. - Nie chciałem... Nie chciałem umniejszać twojej roli. Wiem, że czary są twoją domeną. Tylko to tak przerażająco wygląda. Martwię się o ciebie.
- Szczerze mówiąc, też się o siebie martwię. - Powoli się przeciągnęła. Auć! O tu! Największy siniak. - Odwróciła się i pokazała mu czerwony ślad na biodrze. - Wygląda strasznie. - I boli. A przed nami jeszcze atak. „Król Cieni". Harry poczuł chłód. Wiedział, co u niego oznacza ściśnięte gardło: przerażenie. Miał pewność, że znaleźli się bliżej epicentrum zagrożenia niż kiedykolwiek. Sara pokuśtykała do stołu i zgasiła świeczkę. Sprzątali w milczeniu. Złożyła mapę i zamknęła kufer, a potem umyła nożyk Mairead i srebrną miskę w osolonej wodzie. Poszli na górę. Harry do swojego pokoju, przebąkując coś o pilnym telefonie, a Sara do salonu spalić liść w kominku. Już miała wrzucać go do płomieni, gdy spostrzegła na nim takie samo staroświeckie, odręczne pismo jak na kopercie, którą dostała kilka dni wcześniej. To pismo Liścia. Zobaczymy się wkrótce. 272 Sara przełknęła ślinę. Cały pokój zawirował jej przed oczami. Nie wiedziała, co o tym sądzić. Czy Liść miał coś wspólnego z ogołoceniem dębów? Niemożliwe. Po co miałby coś takiego robić? I nagle ją olśniło. Kiedy wyszła na dwór, wzięła liść leżący na schodach, a nie jeden z tych, które pospadały pod drzewa. Uznała, że musiał pochodzić z ogrodowego dębu, ale najwyraźniej ten zostawił dla niej Liść. A skoro tak... Czy podczas czarów dowiadywała się o Liścia? Czy dostała
informacje na jego temat? Czy grozi mu niebezpieczeństwo ze strony tego Króla Cieni? Rzuciła liść do ognia i patrzyła, jak zamienia się w popiół. Lepiej nie wspominać o tym Harry'emu. „Przybądź do mnie, błagam. Przybądź i powiedz, że nic ci nie jest" - modliła się w milczeniu z nadzieją, że Liść jej wysłucha. Uznała, że najlepszym sposobem na przemyślenie wszystkiego i wyłonienie jakiegoś sensu będzie gotowanie. Taka forma medytacji. Poszła do kuchni, włożyła fartuch i spięła włosy. Przez dwie godziny nie powiedziała ani słowa. Na koniec sesji miała na stole pyszny posiłek: cielęcinę w sosie miętowym z ziemniakami oraz czekoladowy mus z chilli. Odetchnęła i z satysfakcją zdjęła fartuch. Być może nadejdzie koniec świata - w każdym razie j e j świata - ale póki co posmakują czegoś wybornego. Podczas posiłku prowadzili luźną rozmowę o muzyce Sary i o życiu Harry'ego w Nowej Zelandii. - Przepyszne. Gdybym miał coś wybrać na ostatni posiłek... - Nie dokończył zdania, uświadomiwszy sobie, co właśnie powiedział. Ale Sara roześmiała się, a po chwili on jej zawtórował. 273 - Mam nadzieję, Harry, że twoje życzenie nie spełni się dzisiaj. Co innego im pozostawało? Znajdowali się w tak rozpaczliwej sytuacji, że najlepiej byłoby schować się pod łóżko i czekać na śmierć. Równie dobrze mogli więc żartować. Patrzył na nią z czułością. Na jej zaróżowione policzki i smutne oczy, w których odbijało się światło świec.
- Gdzie uczyłaś się gotować? - Nigdzie. Jestem samoukiem. Gotowanie mnie relaksuje. Ciocia Juliet lubi gotować... Ale moja mama nigdy nie miała na to czasu. Ja pewnie też nie będę miała, gdy już będzie po wszystkim i zajmę się łowami tak jak oni. Zeskrobywała z talerza resztki musu czekoladowego. Harry cieszył się, że w końcu widzi ją zajadającą z apetytem. - Ale ty nienawidzisz łowów. - A mam inny wybór? Ktoś to musi robić. - Sama nie dasz sobie ze wszystkim rady. Ze snami, z łowami... - Nie jestem sama, prawda? - Wstała, szybko się odwróciła i podeszła do zlewu, aby nie widzieć jego twarzy. - Nie, nie jesteś. Uśmiechnęła się. Kiedy zmywała naczynia, Harry obserwował czarne włosy opadające jej falami na plecy. „Powinna znać prawdę. Jeśli wszystko jej powiem, być może spojrzy na mnie innym okiem. Myśli, że jestem jej kuzynem. Na miłość Boską, to by było... - Nie ośmielił się nawet pomyśleć tego słowa. - Ale nie jestem nim. Nie jestem jej kuzynem. Gdybym jej powiedział... Znienawidziłaby mnie. Nigdy nie wybaczyłaby mi kłamstwa i podszywania się pod Harry'ego". 274 - Saro, zostaw to, ja pozmywam. - Okej, pomogę ci tylko. Szczerze mówiąc, jestem zbyt obolała, żeby grać. Patrz. - Uniosła bluzkę, odsłaniając smukłe biodro. Harry zobaczył siniak
zaczynający przybierać niebieski kolor. Odsłoniła lewe ramię. Drugi siniak wyglądał jeszcze gorzej od poprzedniego. - Ten jest straszny. Przez niego nie mogę grać. - Mam coś na to. Zaczekaj. - Zniknął na górze, a po chwili pojawił się z niewielką tubką jakiegoś kremu. - To arnika. Często stosowałem go podczas łowów. Pewnie możesz się domyślić. - Podał jej tubkę. - Ty możesz to zrobić - poprosiła, oddając krem. Harry poczuł krew napływającą do twarzy. „Nie? Tak? Tak". Popatrzył jej w oczy w poszukiwaniu aluzji, jakiegoś ukrytego przekazu. Myślał, że być może z nim flirtuje. Miała jednak idealnie niewinną minę. „Jak to jest? Ona ma siedemnaście lat. Powinna już wiedzieć, o co chodzi, co oznacza prośba o coś takiego". Wdychając jej zapach, wtarł jej krem w ramię, a rozsmarował na biodrze. Pachniała brzoskwiniami, skórę miała delikatną jak kwiatowe płatki. Nagle ogarnął go okrutny smutek. „Nigdy nie będzie moja" - pomyślał rozpaczliwie. Sara obserwowała go zielonymi oczami i uśmiechała się. Przysunęła się bliżej i cichutko jęknęła. Harry zamarł w bezruchu. „Czy ona wie, co ja czuję? Która inna siedemnastolatka nie odczytałaby takich sygnałów?". Pomyślał o jej koleżankach - o Alice albo Siobhan. One czytały mu w oczach. Gdyby na miejscu Sary znajdowała się któraś z nich, cała scena wyglądałaby zupełnie inaczej. Byłaby uwodzeniem.
275 Ale nie w przypadku Sary. Z nią były to raczej próby sięgania gwiazd. „Czy ona wie?". - Herbaty? - zapytała cicho, odsuwając się. - Ach, już mi lepiej - dodała, gładząc się po biodrze. „Nie wie. Jest jak mała dziewczynka. Jakby tę sferę miała jeszcze nie-rozwiniętą. Zatrzymała się na poziomie trzynastu lat, gdy zaczęła śnić. Strach i szok zatrzymały ją w rozwoju. Zupełnie jak w tej baśni o Śpiącej Królewnie. O dziewczynie, która zasnęła na sto lat". Chciał być tym, który ją pocałuje i odczaruje rzucone na nią zaklęcie. Chciał być tym, który sprawi, że już nigdy nie będzie się bała, że zostanie sama. Tym, który dopilnuje, aby nie ukłuła się żadnym wrzecionem i nie padła ofiarą jakiegoś zaklęcia. Podając filiżankę z herbatą, Sara patrzyła mu prosto w oczy. Za skarby świata nie odgadłaby, o czym on w tej chwili myśli. Nadal była zagubioną wśród ciernistych róż i krzewów Śpiącą Królewną, czekającą na swojego księcia. 30 Król Cieni Prowadź mnie do światła Niech wszyscy wiedzą o naszej miłości Grand Isle, Luizjana Dźwięk fal uderzających o brzeg działał na Nialla jak tlen. Był mu najbliższy, stanowił najgłębiej zakodowane w pamięci wspomnienie, od
którego ważniejszy był jedynie odgłos bicia serca matki. Chciał pobyć w pobliżu wody. Potrzebował czasu, aby posiedzieć i pomyśleć o wszystkim, co się dokoła dzieje. Zastanowić się, jaki splot wydarzeń przygnał go do tego miejsca - na plażę po drugiej stronie świata, nad ciepłe morze, w letnie noce, z dala od znanych mu wyłącznie zimnych wód i porywistych wiatrów Atlantyku. Mike był niesamowity. Przybył tu nie kierowany przeznaczeniem, ale z własnego wyboru. Nie brakowało mu odwagi ani bezinteresowności. Zachowywał lojalność w stosunku do Se-ana i wszystkich, za których walczył. Tylko pomyśleć, co może wkrótce stać się z Tajnymi Rodzinami, Łowczymi, a później z ludzkością całego świata - jeśli powróci Czas Demonów. Dawniej o Czasie Demonów opowiadał Niallowi dziadek — dyrektor lokalnej szkoły mieszczącej się w pobielonym 277 budynku na skraju jego rodzinnej wioski Skerry. Poza tym był gawędziarzem, miłośnikiem folkloru i oczywiście muzykiem. Dysponował mocą Pieśni głosem tak potężnym, że mógł przywoływać burze, rozpalać ogień i zmieniać kolor liści. Patrick Flynn opowiadał straszliwe historie. Kolejne pokolenia rodziny Flynnów od wieków słuchały tych opowieści przechodzących z ojców na synów i z matek na córki - o czasach, gdy Donegal, czyli Irlandia, i cały świat nie należały do ludzi tylko do Surari. Istoty ludzkie łączyły się w niewielkie plemiona i prowadziły wędrowne życie, które pozostawało w ciągłym zagrożeniu ze strony panoszących się na ziemi demonów - władców ziemi. A
później nastąpiła zmiana. W ludzkich plemionach zaczęły przychodzić na świat pewne szczególne dzieci — protoplaści Tajnych Rodzin. Dysponowały mocą poskramiania Surari, niszczenia ich i przeganiania do miejsc istniejących równolegle do naszego świata i szczelnie odseparowanych czasem i przestrzenią. Powoli Surari stawały się coraz słabsze, a ludzkość rosła w siłę, aż w końcu zawładnęła ziemią. Czas Demonów dobiegł kresu, a rozpoczął się Czas Ludzkości. Na straży stały Tajne Rodziny, pilnowały przejść pomiędzy naszym a ich światem i niszczyły wszystko, co przemknęło pomiędzy nimi. Kiedy zaczęła się zagłada, rodzinę Flynnów dotknęła choroba. Wszyscy byli słabi, wycieńczeni i brakowało im apetytu: Niall, jego rodzice oraz dwie siostry - za młode jeszcze, aby „śnić". Od strony lądu przyszła do nich tajemnicza choroba i powoli ich wykańczała. Chorowali także inni mieszkańcy Skerry i okolic - wśród kobiet często dochodziło do poronień, dzieci miały dziwną chorobę krwi. Mówiło się o jakimś zatruciu ziemi albo morza. Skądś sączyła się śmierć. 278 Flynnowie wysłali Nilla z Mike'em. Sami zostali i robili wszystko, żeby zahamować chorobę. Niall zdawał sobie sprawę, że pozostając w zatrutym miejscu, rodzice wybrali śmierć. I szanował ich decyzję. Chętnie zrobiłby to samo. Wiedział jednak, że musi wyjechać, przeżyć i walczyć. I wywiąże się z obowiązku. Pomyślał o cudownie pofałdowanych terenach Donegal, o chmurach pędzących po niebie i o idealnej ciszy, jaką można usłyszeć na wzgórzach. W takiej ciszy można nawet usłyszeć, jak oddycha ziemia.
Nigdy nie sądził, że znajdzie się w tak pięknym miejscu, między wodą a niebem, w Luizjanie. Ta zielona, pełna wód i tajemnic okolica zamieszkała przez ludzi równie dumnych jak jego naród zawładnęła jego sercem. A poza tym mają tu świetną muzykę. Ale mimo wszystko to nie jego dom. - Niall! Mike wyrwał go z zamyślenia. Wołał go, stojąc sprzed chatą i machając rękami. Coś się stało. Zapewne ma to związek z Seanem. Niall bardzo chciał poznać Seana Hannaya i Czaplę, tajemniczą Sarę Midnight. - Sean. — Mike wskazał telefon leżący na stole obok komputera. Niall skinął głową. - Czym mogę służyć? - Słyszałeś kiedyś o Królu Cieni? Pomieszczenie zawirowało mu przed oczami, podłoga straciła swą sztywność, a w uszach rozległo się dudnienie. Nerwowo mrugał oczami. - Nic ci nie jest? - dobiegł go z oddali głos Mike'a. 279 - Tak, tak. Wszystko w porządku. Tak, słyszałem o Królu Cieni. Słyszałem o nim w... opowieściach. - Jakich opowieściach? - Przekazywanych w rodzinie z pokolenia na pokolenie od najdawniejszych czasów, jakich sięga ludzka pamięć. - Kim więc jest Król Cieni?
- Sean, staraj się unikać wypowiadania jego imienia. - Daj spokój, Niall. - Mike się roześmiał. Ale na widok poszarzałej twarzy chłopaka zrzedła mu mina. - Co o nim wiesz? - To bardzo, bardzo potężny demon. Najsilniejszy ze wszystkich. Pod koniec Czasu Demonów został poskromiony, ale nigdy tak naprawdę nie został pokonany. Raczej uśpiony. Niektórzy twierdzą, że rządzi Podziemiem. Czasami nazywają go Bais. - Co to znaczy? - Po irlandzku to śmierć. Cisza. - Jak na niego natrafiłeś? - zapytał Mike, biorąc butelkę bo-urbona. Niall widział, że trzęsą mu się ręce. - Czapla miała wizję. - Sean, muszę przyjechać i spotkać się z tobą oraz Czaplą. I to już. - To zbyt niebezpieczne. - Jeśli on was ściga, będziecie potrzebować wszelkiej możliwej pomocy. - Niall, jesteś nam potrzebny żywy. Co jeszcze wiesz na ten temat? - Niewiele. Wieść niesie, że zadaje śmierć jednym spojrzeniem. Podobno od tysięcy lat nie widział światła. I to wszystko, co wiem. 280 - Rozumiem. - Kiepska sprawa, Sean - powiedział Mike. - Wiem, wiem. - Masz jakiś plan?
- Chyba tylko: robić swoje. - Postaram się zebrać jak najwięcej informacji. Prześlę ci je tak szybko, jak to możliwe. - Dziękuję, Mike. - Nie ma za co, przyjacielu. Rozległo się piknięcie i zapadła cisza. - Kiepska sprawa — powtórzył Niall, a jego słowa zabrzmiały jak pieśń żałobna. 31 Człowiek, którego nie było Trzymaj mnie Jakbym miała zniknąć - Znów oni? - Tak. - Harry wpatrywał się w iPhone'a. - Kim oni są? - Sara nie odpuszczała. - Mówiłem ci, że nie chcą, aby inni wiedzieli. - Nie jestem inna. Jestem z rodziny. Denerwuje mnie to. - Nie denerwuj się. Są po naszej stronie. Sara westchnęła. - Muszę odrobić lekcje. - Dobrze, zostawiam cię samą. - Harry wstał z sofy. - Nie, nie. Zostań. To znaczy... jeśli chcesz - poprawiła się. - Nie przeszkadzasz mi. Harry powstrzymał się od uśmiechu.
- Okej. - Przyniosę książki. Sara poszła na górę, zabrała książki, zeszyty i piórnik i minutę później była z powrotem. Już miała wchodzić do salonu, ale coś ją powstrzymało. 282 Harry stał nieruchomo przed kominkiem, miał dziwny wyraz twarzy. - Nie wchodź - powiedział ochrypłym głosem. - Harry, co się stało? - szepnęła ze zmrożoną krwią. - Nie wchodź do środka. Dla mnie chyba jest już za późno. Zawirowało jej w głowie. - Co? O czym ty mówisz? - Spójrz na moje stopy. Popatrzyła w dół. Na parkiecie liliowe światło wieczora łączyło się ze światłem lampy stojącej na stoliku i narożnego kinkietu. Wszystkie radary wysyłały do jej mózgu sygnały alarmowe, ona jednak nie wiedziała dlaczego. W tym, co widziała, było coś niedobrego. Coś, czego być nie powinno. Przełknęła ślinę. „O co chodzi? Co mi tu nie pasuje?". Popatrzyła raz jeszcze. Cienie. To z nimi coś się działo. Harry miał dwa cienie. Jeden poruszał się samodzielnie. Nagle zrozumiała. Już wtedy, gdy wydawało jej się, że rozpuściła demona-cień, czuła, że coś jest nie tak, jak trzeba. Pomyślała o kałuży czarnej wody, która za szybko wyschła, a Sara nic z tym nie zrobiła. Nawet nie powiedziała Harry emu. Schowała głowę w piasek i wyparła tę myśl z głowy.
Co za głupota? Co za nieodpowiedzialność? - Uciekaj! — błagał Harry. - Nie opuszczę cię. - Czyje życie jest ważniejsze? Moje czy twoje? Musisz się ratować. Proszę, Saro, uciekaj. Pokręciła głową. - Jeśli ty umrzesz, nie zostanie nikt. Tylko ty dysponujesz mocą. Uciekaj, proszę cię, uciekaj. - Sara jeszcze nie widziała go tak przestraszonego. 283 Demon-cień rozglądał się, jakby się zastanawiał, w kogo najpierw uderzyć. W końcu dokonał wyboru i ruszył na Sarę. Harry zrozumiał to natychmiast. - Saro, uciekaj, błagam - mówił powoli, cal po calu wyciągając sgian-dubh. - Nie opuszczę cię. Nie mogę. - Ręce trzęsły jej się tak bardzo, że wszystkie książki poupadały na podłogę. Cień zrobił krok w jej stronę. - Saro! - krzyknął Harry. - W nogi! Zrobiła krok do tyłu. - Chodź tutaj, no chodź - szeptała. - Chodź do mnie. - Demon wykonał kolejny krok do przodu, a ona do tyłu. - Chodź do mnie... - Co ty wyprawiasz?! - krzyczał w niemocy Harry. - Odwodzę go od ciebie - mówiła chłodnym, beznamiętnym głosem, w którym jednak słychać było nutkę przerażenia. „Uciekaj, błagam cię. Wystarczy jeden jego dotyk, a zostanie cieniem na
wieki". Jeszcze raz cofnęła się o krok. Bała się uciekać przed demonem. Ręce miała zimne. Napięła mięśnie. Zacisnęła pięści, po czym wyprostowała palce. Zimne. Cały czas zimne. Harry wyszedł za nimi z salonu na korytarz. Cień wykonał szybszy krok i Sara z przerażeniem otworzyła usta. Skoczyła do tyłu, potknęła się o jedną z książek i ciężko upadła na pierwszy stopień schodów. - Tutaj! Jestem tutaj! Bierz mnie! - krzyczał Harry. Ale cień go zlekceważył. Jeszcze jeden krok. I kolejny. Sara była już w zasięgu jego dłoni. Próbowała wstać, ale poślizgnęła się na kartce. Harry krzyknął z desperacją i wściekłością w głosie. Demon wyciągnął ręce puste jak sama ciemność. 284 Dłonie Sary pozostawały zimne. Z obezwładniającym przerażeniem uniosła je na wysokość twarzy. Napłynęła czarna woda. Demon pochylił się nad Sarą. Wyglądał jak jej prawdziwy cień. Naprzeciw siebie w niekończącej się chwili zamarły dwie niemal identyczne istoty - jedna cielesna, druga bezcielesna. Nagle cień odwrócił się nerwowym ruchem, jakby poczuł coś od tyłu. Sara uniosła głowę. Harry z twarzą zalaną potem kreślił w powietrzu swoje niewidzialne runy. Jego palce i ostrze poruszały się tak szybko, że trudno było za nimi nadążyć. Sapał ze zmęczenia. Cień zatrząsł się i wygiął wpół. Harry krzyczał ze złości i bólu. Sara widziała, że jego dłoń trzymająca sztylet ocieka krwią.
Demon skulił się i rzucał wściekle głową - do przodu i do tyłu. Harry, nie przestając kreślić run, padł na kolana. Ręce trzęsły mu się z wysiłku. Cień powoli zaczął się rozpraszać. Tajemnicza siła, która spajała go w całość, osłabła i cząsteczki składające się na jego ciało zaczęły wypadać z orbit i rozlatywać się. Cień z czarnego robił się szary. Harry jęczał. Na dywanie czerwieniła się plama krwi cieknącej mu z dłoni. „Jeszcze raz, jeszcze jeden raz" - powtarzał sobie. Siły go opuszczały, ręce drżały, a symbole traciły na wyrazistości. Ale udało się. Demon zamienił się w szary, bezkształtny obłok. W momencie, gdy Harry już stracił resztkę energii, cień na dłuższą, bolesną chwilę znieruchomiał i po chwili już go nie było. Harry wypuścił sgian-dubh na podłogę i zasapany padł na kolana i łokcie. Serce waliło mu jak młotem, że przypuszczał, że Sara je słyszy. 285 Powlókł się do niej i położył obok. Przytulił ją do siebie tak mocno, jakby chronił ją przed wpadnięciem w wyimaginowaną otchłań. — To boli - wydusiła. Nie zwolnił uścisku. 32 Czapl a Nie mogę z tobą rozmawiać Nawet w swoich snach Zostań ze mną - wołam Do nikogo
Grand Isle, Luizjana - Sean? - Niall. - Wnętrze chaty wypełnił głos Seana. Przez otwarte drzwi wpadało nocne powietrze i odgłosy fal. - Miałem sen. - O, nie. - Niestety tak. Coś się działo w moim rodzinnym domu w Donegal. A właściwie powinno tam się dziać. Tylko że ja nie rozpoznałem tego miejsca. Przypominało bardziej boisko piłkarskie. I była tam Czapla. - Czapla? - Tak. I to było niedobre. Bo ona... nie była sobą. Wygląd miała swój, ale nie była sobą. Siedział w niej demon. - Na boisku piłkarskim? - Tak. - Dzięki, Niall. 287 - Sean, mam już dosyć ukrywania się. Musimy coś z tym zrobić. Nie możemy tkwić tutaj wiecznie. - Wiem, wiem - Sean mówił zmęczonym głosem. - Sean?! - zawołał Mike. - Tak. - Nie zawracaj sobie nim głowy. Wszystko przez to, że codziennie wieczorem jemy owoce morza. Zostaniemy tu tak długo, ile będzie trzeba. - Nie, Mike, on ma rację. Nie możemy ukrywać się wiecznie. Cokolwiek zrobimy i tak nas znajdą. - Wcześniej czy później popełnią błąd. Ustalimy, kto...
- Przestań - wtrącił się Niall. - Nic nie mów. - Nie, nie, masz rację. - Kończę już. Trzymajcie się. - Ty też, Sean. Obydwaj patrzyli na lśniący w półmroku chaty ekran komputera. Wyświetlała się witryna szkoły Trinity: zdjęcie orkiestry szkolnej, trzy rzędy uśmiechniętych do kamery uczniów i uczennic w mundurkach. Zrobili zbliżenie na dziewczynę z wiolonczelą. Miała długie, czarne, opadające kaskadami na ramiona włosy i nieśmiałe, melancholijne spojrzenie. Czapla. 33 Białe góry Nie wrócę do dnia W którym odszedł Myślę, że przeminął na zawsze Castelmonte Elodie Nadal nie mam mocy. Nie jestem sobą. Nie mam wizji, nie mam snów, nie mam niczego. Woda to tylko woda, lustro to tylko lustro. Żadne wizje nie nawiedzają mnie we śnie. Zresztą ostatnio i tak malo sypiam. Głównie siedzę przy oknie i patrzę na góry. Początkowo czułam się jak w klatce, odgrodzona górską barierą od wojny, w której nie mogę walczyć. Ale stopniowo pokochałam ich milczącą, nieustającą obecność. Pewnego dnia pojechaliśmy do Val d'Aosta. Frisonowie chcieli odwiedzić przyjaciół i zabrali mnie ze sobą. Zajechaliśmy do kamiennej wioski, która
wydawała się wrośnięta w dolinę pomiędzy dwiema olbrzymimi skałami. Z rzymskim mostem nad zimnym strumieniem wypływającym z lodowca wyglądała jak z biblijnej sceny. - Nocą na górze są widoczne światła - powiedziała Marina, wskazując odległe szczyty górskie. - Samych gór nie można 289 zobaczyć, bo robią się czarne, więc ma się wrażenie, że to świecą gwiazdy. Ale tam są domy. Wyobrażasz sobie? Jak można tam mieszkać? Wyobraziłam sobie światła wyglądające jak świecące gwiazdy. Wyobraziłam sobie, że żyję w drewnianej chacie odciętej od świata zimowymi śniegami. Ja i Harry. I nasze dzieci. Ta myśl ugodziła mnie jak cios nożem między żebra. Odwróciłam wzrok. Marina zauważyła mój nastrój. — Chodź - powiedziała. — Kupimy sobie coś pysznego. Miejscowa piekarnia to prawdziwa skarbnica. Wyszłyśmy obładowane płaskimi, kruchymi herbatnikami zwanymi tutaj tegole, czyli „dachówki", oraz maślanymi obwarzankami posypywanymi cukrem — torcetti. Powtarzałam uporczywie nowo poznane słowa, które pieściły moje podniebienie równie wspaniale jak same ciastka. Marina uśmiechała się. Uwielbiała słuchać, jak próbuję mówić w jej języku. Usiadłyśmy w trawie nad strumieniem i zajadałyśmy nasze smakołyki. Po dnie z szarych otoczaków woda wartkim nurtem płynęła z lodowców do doliny. Marina siedziała obok mnie, miała zamknięte oczy i twarz wystawioną do
jesiennego słońca. Włosy mierzwił jej chłodny górski wiatr. Aiko wrzucała kamienie do wody. Brała je w pulchne dłonie i piszczała z zachwytu, gdy zataczały łuk i z pluskiem wpadały do strumienia. Otaczał nas słodki zapach sosen. Skaliste ściany lśniły w słońcu, były ciepłe w dotyku, lekko wibrowały i bardzo cicho szumiały — zupełnie jak żywe. Miałam wrażenie, że dodają nam energii, że siedząc na nich, podłączam się i przenika mnie ich moc, dzięki której od tysięcy lat stoją nieruchomo, obserwują zmieniający się świat, a same pozostają niewzruszone. One pamiętają jeszcze Czasy Demonów. 290 Teraz będą być może świadkami ich powrotu. Moje serce ponownie ogarnął chłód strachu i uleciała radość chwili. Siedziałam z kolanami pod brodą i zapadałam w mroczne myśli. - Elodie? - Tak. - Nie martw się. - Marina objęła mnie ramieniem i od jej dobroci zachciało mi się płakać. 34 Tracić cię Co ty uznajesz za dom Ja nazywam banicją - Saro, co słychać? - Na szkolnym korytarzu zatrzymał ją pan Mclntyre. - O, dzień dobry, wszystko w porządku. - A jak twoje utwory na przesłuchanie? - zapytał, wskazując wiolonczelę w fioletowym futerale.
- Dziękuję, bardzo dobrze. Dużo mi pomaga pan Sands. - Jesteśmy z ciebie dumni. Wiesz o tym, prawda? Sara uśmiechnęła się. - Dziękuję. - Pan Mclntyre również uśmiechnął się z otuchą i odszedł. Był nad wyraz miły, nieustannie się nią interesował. W szkole zawsze wiele się mówiło o jej talencie muzycznym. Sara lubiła to i była z tego dumna. Ale nieśmiały charakter nie pozwalał jej się cieszyć w pełni. Czasami czuła się trochę przytłoczona. Nieśmiała muzyczka. Zwrot ten jest wewnętrznie sprzeczny, ale Sara dobrze wiedziała, że ta cecha często występuje 292 wśród muzyków. Tylko że miłość do muzyki jest większa niż zdenerwowanie pojawiające się przed wejściem na scenę. - Przyjdziesz na lunch? Przy szafkach w szatni stała Alice w pończochach za kolana kupionych kilka dni wcześniej w Accessorize. Przyciągały zainteresowane spojrzenia. A czasami - zazdrosne. „Jak jej się udaje tak dobrać stroje? Tylko Alice to potrafi" - pomyślała Sara, wygładzając mundurek nad czarnymi rajstopami. - Mam przygotowany dla ciebie i reszty dziewczyn. - Czasami Sara gotowała lunch dla koleżanek. Przynosiła go do szkoły w plastikowych pojemnikach i robiły sobie ucztę. - O, wspaniale! - zawołała Alice ze szczerym zachwytem. Jak na dziewczynę dbającą o linię miała całkiem spory apetyt. Przed jadalnią czekały Bryony i Leigh. Jak zwykle usiadły przy stoliku z
tyłu za oknem i Sara zaczęła wyjmować wiktuały. - Co tam masz? - zapytała Bryony. - Naleśniki z szynką i z serem oraz... — uśmiechnęła się i wyjęła pudełko w kwiaciaste wzory — moje słynne, domowej roboty czekoladki. — Rozległy się ochy i achy, po czym dziewczyny zabrały się za jedzenie. - Uwielbiam twoje czekoladki, zwłaszcza te białe z cukrową różą. - Leigh oblizywała palce. Sara przyjrzała się przyjaciółce o błękitnych oczach, kilku piegach na nosie i promiennym uśmiechu. Zastanawiała się, jak by to było, gdyby wiodła zwyczajne życie beztroskiej dziewczyny. Tak jak Leigh. Spod stolika doszły je dźwięki gitarowej solówki. - Czyj to? - O, to mój. - Sara sięgnęła do torby. Pozwalano im nosić do szkoły telefony, pod warunkiem że podczas lekcji były 293 wyłączone. Sara i tak przeważnie miała uaktywniony tryb wyciszony. „Tym razem musiałam zapomnieć". Spojrzała na ekran. Harry. Coś się musiało stać. - Sorry, dziewczyny, za chwilę wracam. Wybiegła ze stołówki w poszukiwaniu zacisznego kącika, w którym mogłaby być sama. - Tak? - szepnęła do mikrofonu. - Sara, są w twojej szkole. - Gdzie? Kto? - Ogarnęła ją panika. - Dopiero weszli do środka. Musisz uciekać. Nie możemy walczyć na oczach wszystkich.
- Jak wyglądają? - Mężczyzna w dresie, to chyba Simon Knowles. I jakaś kobieta, nie wiem, kim ona jest. Ma bardzo krótkie, rude włosy i niebieski płaszcz. „Więc Liść nie jest Simonem Knowlesem". Mimo ciężkiej sytuacji odetchnęła z ulgą. - Uciekaj. Spotkamy się przy wejściu. Szybkim ruchem włożyła telefon z powrotem do torebki. Z teczek rodziców wynikało, że Knowles jest trenerem piłkarskim. Zapewne dostał się do szkoły pod pretekstem przeprowadzenia treningu szkolnej drużyny. Zatem najbardziej prawdopodobne, że jest w sali gimnastycznej albo na boisku piłkarskim. Sara zbiegła po schodach prowadzących do korytarza przy wejściu. W drzwiach pojawił się Harry. Wyglądał na spokojnego i opanowanego. - O, Sara. Cześć, miałem nadzieję, że cię spotkam — mówił przyjaźnie. Idę zameldować się w biurze. Zaraz wracam. Dziewczyna patrzyła na niego z wytrzeszczonymi oczami. Krew miał zimną jak lód. Byłby z niego pierwszorzędny szpieg. 294 - Już jestem. - Wrócił po kilku minutach z plakietką gościa na szyi. - Jaki pretekst wymyśliłeś? - szepnęła. - Idę na spotkanie z wychowawcą zapytać o twoje postępy. - Nie byłeś umówiony. - Ustaliliśmy w ostatniej chwili, że się spotkamy. Przekonujące? - Niezupełnie. - No dobrze, będziemy improwizować.
W tym samym momencie Sarze zamarło serce. - Harry. - Położyła mu rękę na ramieniu. - Oni tu są. Sara ujrzała ich przez duże szklane drzwi pozwalające dostać się do szkoły od tyłu. Szli w stronę boiska. - Zostań tu - powiedział Harry i szybko się oddalił. - Nie, idę z tobą... - Saro! Nie wracasz do nas? - Tuż obok niej pojawiła się nagle Leigh. Wszystko zjadłyśmy. Tu masz pojemniki. Co się stało? - Przepraszam, Harry zadzwonił, że idzie i... Przepraszam. Pobiegła na koniec korytarza i wyszła na dwór. - Simon! — zawołał spokojnie Harry. Mężczyzna w dresie i kobieta w niebieskim płaszczu odwrócili głowy. - A, tu jesteś — powiedział Simon, patrząc na Sarę. - Szukałem cię. - Był młodym, wysokim brunetem o szerokim, przyjaznym uśmiechu. - Wiem. - Próbowała zachować spokój tak samo jak Harry, ale zdradzał ją nerwowy oddech. - C i e b i e się nie spodziewałem - Simon zwrócił się do Harry'ego. - Wiem. - Harry zawtórował Sarze. 295 - Sara? - Zaniepokojona jej dziwnym zachowaniem Leigh wyszła na dwór za nią. - Nic ci nie jest? - Leigh, poczekaj na mnie w klasie. Będę za minutę. - A więc to ty jesteś Leigh. - Rudowłosa kobieta posłała jej uśmiech. Leigh Bain?
Sara poczuła się, jakby ktoś ugodził ją nożem w serce. „Nie mieszaj jej do tego. Daj jej spokój, proszę cię...". - Twój tata wiele mi o tobie opowiadał. Jestem Lucinda Hall. Pracowałam z nim w Eastwood Park. Sara znów zaczęła ciężko oddychać. „Ona nie należy do nich". - A tak, Lucinda. Tata mówił mi o pani. - Mam nadzieję, że same dobre rzeczy! To Simon Knowles, nowy trener drużyny sportowej. - Lucinda wskazała mężczyznę. - Miło pana poznać — powiedziała Leigh swoim pogodnym tonem. - Mnie również. Mam nadzieję, że spotkamy się na treningach. - Z pewnością. Uwielbiam piłkę. - Wyobrażam sobie. Mając takiego ojca... - Lucinda roześmiała się ciepło i przyjaźnie. - Leigh, będę za minutę - mówiła błagalnym tonem Sara. „Idź, idź, proszę cię, idź już". - Okej, miło mi było panią w końcu poznać. Do widzenia, Simon. - Mnie też bardzo miło - odparł Simon i dodał: - To ja tu zostanę, Lucindo. Spotkamy się w Eastwood Park o... zaraz zobaczę... powiedzmy około trzeciej, dobrze? - Na pewno? Zdążysz wszystko załatwić? - Wszystko. Na pewno dam sobie radę. 296 - No dobrze, w takim razie o trzeciej. Cześć - rzuciła w kierunku Harry'ego i Sary.
- Może pójdziecie ze mną? Za pół godziny mam trening. Simon ruszył w stronę boiska. - Jasne. Pomożemy ci się urządzić - mówił Harry, jakby nigdy nic, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. W pobliżu przechodzili różni ludzie i nie chciał zwracać niczyjej uwagi. Kiedy dotarli do boiska piłkarskiego, zaczął padać deszcz. Wokół było pusto i ciemno jak o zmierzchu. Każdy krok na trawie powodował plusk mokrej ziemi. Stanęli przy siatce. - A zatem jak planujesz mnie zabić? - zapytała Sara. - Cóż, mój demon... - Tak, tak, już to słyszałam. „Mój demon jest najpotężniejszy ze wszystkich. Może udało ci się pokonać inne, ale z moim nie masz szans. To ostatni dzień w twoim życiu...". Wiem, wiem. Simon roześmiał się i wyglądał jeszcze sympatyczniej. Sara zadrżała. Pozory mylą. - Nie, nie... Chciałem tylko powiedzieć, że mój demon jest już tu i teraz. Sara i Harry zamarli ze strachu. Harry dobył sgian-dubh i rozejrzał się dokoła. Miał nadzieję, że nikt ich nie widzi, bo w przeciwnym razie musieliby się tłumaczyć. Nie było jednak wyjścia. - Harry - szepnęła Sara i spojrzała w jego stronę. Nie rozglądał się już. Miał oczy skupione na twarzy Simona. Też to zrozumiał. - Ty jesteś demonem? - zapytała Sara. „O proszę — pomyślał Harry. - Znów się wdaje w pogadusz-ki. Stale szuka sposobów, żeby się wykręcić od zabijania".
297 - Niezupełnie. Demon jest we mnie. A jego niewolnik jest gdzieś tu w pobliżu. „Niewolnik? Czyżby mieli do czynienia z Sentientem?" -Harry poczuł ciarki na plecach. - Dobra, guzik nas to obchodzi - wtrącił Harry. - Spróbuj raz wezwać demona, a zabiję cię. Simon roześmiał się. „Dlaczego oni zawsze śmieją nam się w twarz? Jak jakieś czarne charaktery z głupawej pantomimy? - pomyślała rozdrażniona Sara. - Co go w tym wszystkim tak bawi?". - Nie zrobisz tego. - No to popatrz. - Lucinda jest teraz z Leigh. Sara z przerażeniem otworzyła usta. Na sekundę niebo i ziemia zamieniły się miejscami. - Co takiego? - No cóż... właściwie prawdziwa Lucinda poszła. Z Leigh jest m ó j n i e w o l n i k . Prowadzi z nią pogawędkę o tacie i piłce. - Blefujesz - szepnął Harry. - On nie blefuje - powiedziała spanikowana Sara. - Czuję, że mówi prawdę. Każ Lucindzie ją puścić. Ona niczego ci nie zrobiła. Niczego o tobie nie wie... Zostaw ją. - Wszystko zależy od ciebie. Pozwól zabić siebie, a Leigh zostanie uwolniona. A jak nie... Cóż, mój niewolnik bardzo szybko i bardzo łatwo
wpada w gniew. I działa sprawnie. Pewnie ma wprawę. - Kłamie. On zabije ciebie, a Lucinda zabije Leigh - powiedział Harry. - Umowa stoi. — Sara go zignorowała. Starała się mówić stanowczym głosem, ale jej słowa zabrzmiały jak błaganie. 298 - Saro, to nie ma sensu. I tak zabiją Leigh. Proszę cię — prosił Harry. - Powiedz jej, żeby pod jakimś pozorem wyszły na schody. Chcę widzieć, czy Leigh żyje. - Saro - zaczął uroczym, miłym głosem Simon. - Chyba nie jesteś w pozycji dogodnej do dyktowania warunków. - Mówię ci, Saro, oni ją zabiją - ostrzegał Harry. - Dla niej nie ma już nadziei. - Niemożliwe. Chodź, bierz mnie! - błagała Simona. - No, bierz mnie! Tutaj jestem! Patrz! - Uniosła ręce, pokazując wnętrza dłoni. - Są zimne! Obiecuję, że nie zastosuję czarnej wody. Bierz mnie, a ją uwolnij... Simon otworzył usta do odpowiedzi. Rozległ się głuchy dźwięk odkorkowywania i z ust Simona poleciała strużka krwi. W jego szyi pojawiła się maleńka, okopcona na brzegach dziurka. Po chwili z hukiem osunął się na mokrą trawę. Sara odwróciła się do Harry'ego i przez łzy zobaczyła, że opuszcza broń. - Coś ty zrobił?! — krzyknęła. — Coś ty zrobił?! - Nie planowałeś, że ja tu będę - szepnął Harry do trupa. - Ale byłem. I patrz, co się stało. — Miał w oczach błysk okrucieństwa, na którego widok
Sara chciała uciekać, gdzie pieprz rośnie. W tym samym momencie z ust Simona wyleciała miękka, biała mgiełka, która natychmiast wymieszała się z mgłą unoszącą się nad ziemią i zniknęła z oczu. Sara bezgłośnie płakała. Harry przyklęknął obok niej i ujął jej twarz w dłonie. - Saro, posłuchaj mnie! Słuchaj. S ł u c h a j m n i e Musisz rozpuścić Simona. I to już. „Leigh, Leigh!" — krzyczała w myślach. 299 - Saro! - uniósł głos. Dziewczyna drgnęła i chciała mu się wyrwać. Ale Harry trzymał ją mocno. - Musisz go rozpuścić, zanim ktoś zobaczy! - Harry... Patrz! — szepnęła. - Co, do diabła...? Smugi białej mgiełki, która wydostała się z ust Simona, zaczęły wirować wokół jednej osi. Po kilku sekundach doszło do implozji i - w taki sam sposób jak powstaje gwiazda - utworzyła się biała, lśniąca kulka. - To nadal żyje. Nie zgładziliśmy demona - szeptała Sara. Ciało Simona leżało z otwartymi ustami. Kulka wepchnęła się między wargi i powędrowała do gardła. Przez skórę widzieli jej blask przemieszczający się do piersi, w której znów zabiło serce - jakby Simon nadal żył. Trener zaczął się ruszać. - O mój Boże! - Patrzyli z przerażeniem. Powolnymi, spazmatycznymi ruchami trup Simona wstał i rozejrzał się
dokoła. Sarze zrobiło się niedobrze. Simon miał pośmiertnie stężałą twarz, znieruchomiałe oczy i zapadłą szczękę. Uszła z niego cała krew i wargi zrobiły się niebieskie. Rzężąc, wlókł się w stronę Sary. W mgnieniu oka pojawił się przy nim Harry i zwalił go z powrotem na ziemię. - Teraz! - krzyknął do Sary. Dziewczyna z obrzydzeniem stanęła okrakiem nad Simonem i przyłożyła mu ręce do piersi. Pochylała twarz nad jego twarzą. Jego skóra zaczęła przybierać stan płynny. Nagle biała kulka wyleciała z ust Simona i zaczęła krążyć wokół twarzy Sary. Harry struchlał. Natychmiast domyślił się, co będzie da-lej. „Demon szuka nowego nosiciela! Zupełnie jak u Nialla we śnie. Sara nie była sobą!". 300 W chwili, gdy kulka zawisła w powietrzu, gotowa wbić się Sarze do gardła, Harry rzucił się na dziewczynę. Kulka chybiła. Sara leżała na ziemi w objęciach Harry'ego. Resztki ciała Simona rozpuściły się w czarną wodę. Demon się spóźnił. - To coś chciało dostać się do ciebie - szepnął Harry. Leżeli dłuższą chwilę, trzymał Sarę blisko siebie. Oddychała powietrzem pachnącym mokrą ziemią, zapachem śmierci. „Leigh nie żyje". Kilka sekund później Harry wstał i pomógł się podnieść Sarze. Znów był chłodny i opanowany. - Musisz zostać w szkole. Nie możemy wzbudzać niczyich podejrzeń.
Wracaj i udawaj, że nic się nie stało. W tym ci nie mogę pomóc. Zajmij się tym. Rozumiesz? - Jak mogłeś...? Mogliśmy ją uratować - szeptała Sara. Harry zabrał sportową torbę Simona i odszedł w milczeniu. Sara siedziała przez chwilę roztrzęsiona. Potem otarła łzy, poprawiła włosy i wygładziła mundurek. Zrobiła to tak szybko i sprawnie, że nikt by się nie domyślił, że przeżyła coś gorszego niż nagły deszcz. Odetchnęła głęboko i poszła do głównego budynku. Usłyszała krzyk. Ktoś odnalazł Leigh. 35 Smutek Zostaw mnie Niebo stanęło otworem i mżawka zamieniła się w ulewę. - Tobie też groziła śmierć. - Sara leżała skulona na łóżku. Harry głaskał ją po głowie. -Wiem. - Przykro mi. - Będę o niej śniła. Czuję to. Harry pomyślał o miłej, spokojnej dziewczynie. Taką zapamiętał Leigh. - Będzie mnie obwiniać - szeptała Sara do poduszki. - To nie twoja wina. Sara nie odpowiedziała. W nocy widziała je obydwie. Mairead i Leigh. Były w jakimś dzikim,
odludnym miejscu na smaganym wiatrami wybrzeżu. Sara siedziała na kamieniach i czekała. Czuła w ustach smak słonego powietrza. Silny wiatr mierzwił jej włosy. Poczuła na ramieniu dotyk czyjejś ręki i odwróciła głowę. Mairead miała 302 na sobie krótką sukienkę bez rękawów, blond włosy opadały na jej gołe ramiona. Leigh była w szkolnym mundurku, dokładnie takim samym jak w dniu śmierci. - Przepraszam... - zaczęła Sara, ale Mairead przyłożyła jej zimny palec do ust. Leigh położyła Sarze głowę na ramieniu i wzięła ją za rękę. Siedziały blisko siebie ze splecionymi dłońmi. Sara była zbyt smutna, żeby płakać. Po dłuższej chwili milczenia Mairead i Leigh wstały. Więcej nie rozmawiały. Sara obserwowała, jak obydwie powoli wchodzą do morza i dają się pochłonąć falom. Brązowe i blond włosy zmieszały się z pianą i po chwili zniknęły. Na szarym niebie nisko wisiały ciężkie chmury. W każdej chwili mogły spaść deszczowe krople przypominające łzy. Nie było o czym rozmawiać. Nie było o czym myśleć. Sara siedziała z kolanami pod brodą i czekała na przebudzenie. „Może wkrótce do nich dołączę". Morze było szare jak niebo, zimne, rozległe i samotne. Obudziła się, nie wydając żadnego dźwięku. Nie chciała, żeby przyszedł
Harry. Z nikim nie chciała się widzieć. Pragnęła być sama i milczeć. 36 Dłoń, która trzyma moją Dzikość za skórą Szpony i kły To tajne ja Później było strasznie. Sara chciała iść na pogrzeb Leigh, ale wiedziała, że jej nie wolno. To ona sprowadziła na nią niebezpieczeństwo. Poprosiła Harry ego, aby mówił wszystkim, że ona nie może przyjść, bo nie pozbyła się jeszcze traumy po stracie rodziców. O Leigh rozmawiali wszyscy i wszędzie. Morderstwo dziewczyny z Trinity. Ani śladu sprawcy. Przyszły do niej w odwiedziny Bryony i Alice, ale Sara poprosiła Harry'ego, żeby je spławił. Potrzebowała samotności. Nie chciała, aby zginął przez nią ktoś jeszcze... Szkołę zamknięto na trzy dni. Były to najdłuższe trzy dni w jej życiu. Nie miała ochoty rozmawiać, nie chciała jeść, a Harry nie był w stanie do niczego jej zmusić. Kiedy w końcu dotarło do niego, że Sara nie chce rozmawiać, musiał się z tym pogodzić. A ona tylko leżała w łóżku i wyglądała przez okno. Chłopak miał nadzieję, że atak nie nastąpi szybko, bo Sara byłaby teraz zbyt łatwym celem. Niewolnik Simona nadal 304 krążył gdzieś w pobliżu. Jak wyglądał? Nadal posiadał ciało Lucindy? Chłopak obawiał się, że w obecnym stanie Sara nie byłaby gotowa podjąć
walki. Mylił się. Ona pierwsza usłyszała pomruk. - Harry - powiedziała głosem ochrypłym od długiego milczenia. - Tak? - On też usłyszał ten dźwięk. Nadchodził niewolnik Simona. Koniec czekania. - Otwórz drzwi i schowaj się za nimi - wyszeptał. Już drugi raz podczas ich znajomości. Popatrzyła na niego i nic nie powiedziała. Zamrugał oczami. Wyglądała dziwnie. Jakoś inaczej. W jednej chwili miał już pewność, że Sara nie spełni jego polecenia. Ponownie. „O Boże, ona chce się zabić!" - pomyślał z niepokojem. Ale znów się mylił. Sara otworzyła drzwi i stała nieruchomo. Z głębi gardła nieznajoma kobieta, która kiedyś była Lucindą, wydawała niskie pomruki. Nie żyła już od kilku dni i jej ciało zaczęło się rozkładać - miała poczerniałe opuszki palców i puste oczy. Oczy trupa. Prawdziwa Lucinda została otruta, a jej sztywne ciało postępowało zgodnie z wolą demona. Poruszała się nerwowo i niezgrabnie. Na ułamek sekundy Sara spojrzała jej prosto w oczy. Kiedy Midnight patrzy na demona, czas staje w miejscu. Lucinda otrząsnęła się i ruszyła do ataku. Źle jednak wymierzyła i rzuciła się w nicość. Zawyła przeraźliwie ludzkim głosem. Sara chwyciła ją za krótkie włosy i nawet nie patrząc, przycisnęła do ziemi. 305 Harry z trudem wierzył w to, co widzi. Czy to ta sama Sara? „Jak jej się to
udało?". I nagle go olśniło. W takiej samej akcji widział już prawdziwego Harry'ego. „Oczywiście. Spojrzenie Midnightów. Popatrzyła na Lucindę, spojrzała jej prosto w oczy i to wystarczyło. Nigdy wcześniej tego nie robiła". Lucinda skomlała. Nie mogła się ruszyć, miała skurczone mięśnie, broczyła pianą z ust. - Harry, sztylet! - krzyknęła Sara, nie spuszczając wzroku z Lucindy. Rzucił jej sgian-dubh, a ona na ułamek sekundy odwróciła głowę i wyciągnęła rękę po sztylet. Harry zdążył zobaczyć jej minę. Ze zdumienia otworzył usta. „Morag Midnight". Zupełnie jak na zdjęciu, które pokazywał mu prawdziwy Harry. Te same oczy, ten sam wyraz twarzy. Nareszcie. W końcu Sara stała się tym, kim miała się stać. Jedną z nich. A po pewnym czasie przyszło bardzo bolesne objawienie. N i e z n o s i ł t a k i e j Sary. Stawała się teraz prawdziwą Midnight, taką samą jak jej babcia. Tak być powinno, do tego namawiał ją od chwili poznania, ale nienawidził tego. Zupełnie jakby zanurzyć różę w stali. Od tej myśli zakręciło mu się w głowie. Moment, w którym Sara odwróciła wzrok, wystarczył demonowi, żeby wstać i potrząsać głową z nadzieją na odparcie zaklęcia. Znów stały naprzeciw siebie. Lucinda, z twarzą wykrzywioną w zwierzęcym grymasie, i Sara, z twarzą zimną jak lód. Na demona znów działało spojrzenie Midnightów. Zaskowyczał, nogi się pod nim ugięły i upadł. Skomlał, wijąc się na ziemi.
306 „Sara znów chce ją oszczędzić - pomyślał Harry. - Znów próbuje wykręcić się od zabijania". Tym razem było jednak inaczej. Dziewczyna chwyciła demona za włosy, zmusiła do uniesienia głowy i odsłonięcia szyi. Cięcie było głębokie i długie, od ucha do ucha. Lucinda nie miała szans. Sara wydobyła z siebie dziwny dźwięk: jakby pomruk triumfu i nienawiści. Z rany Lucindy płynęła ciemna krew, taka sama jak z ust. Krztusiła się, próbowała wciągać powietrze do płuc, dusiła się własną krwią. Na twarzy Sary nie był śladu litości. Czekała, aż demon przestanie dygotać. A potem bez słowa wstała. „To wszystko przez śmierć Leigh — stwierdził Harry. — To śmierć Leigh tak ją odmieniła". - Nic ci nie jest? Sara odwróciła się, żeby mu odpowiedzieć. Było jednak jeszcze za wcześnie i poczuł na sobie bolesne cięcie spojrzenia Midnightów, jakby ktoś trafił go klingą w czoło. Sara szybko przymknęła oczy. - Przepraszam. - Głęboko odetchnęła. - Zrobię tu porządek. „Oczywiście. Co innego mogła powiedzieć?". Pomasował sobie czoło. Nadal bolało. Obserwował Sarę pochylającą się nad Lucindą i gotową do jej rozpuszczenia. Nowa Sara wydawała mu się obca. Zamknął drzwi na klucz i na wszelki wypadek założył łańcuch.
„Dobrze, że przynajmniej przestała milczeć". Po łowach Sara poczuła się lepiej. Chociaż pozostawał w niej ból po stracie Leigh, znów stała się sobą. Znowu była gotowa do walki. Po raz pierwszy w całym życiu doznała ulgi. Dopiero 307 teraz zrozumiała rodziców, Harry'ego, babcię. Dopiero teraz wiedziała, co czują podczas łowów. Pustkę. Lekkość. Oczyszczenie. Zupełnie jakby udało się pozbyć jakiegoś strasznego napięcia z umysłu i ciała. Ulga. Wiedziała, że całą noc będzie mieć sny. Nie wzbraniała się przed nimi. Bała się, ale zamierzała to znieść. Chciała zrozumieć ich znaczenie. Chciała doprowadzić to wszystko do końca. Przysięgła sobie, że już nikt nie zostanie zabity. Nikt. Zamknęła oczy i otworzyła je we śnie. Stała na wrzosowisku pod znajomym fioletowym niebem. Lśniła mokra od rosy trawa. W jej stronę ktoś szedł. Poznała go od razu, jego szybki krok - jakby gdzieś się spieszył, jakby miał przed sobą kolejne zadanie, kolejną przygodę. To był Harry. Ruszyła biegiem w jego stronę. Spotkali się w pół drogi na niewielkim stoku między dwoma wzgórzami. Była szczęśliwa, że go widzi. Właśnie jego, a nie jakąś przerażającą istotę. Popatrzyła na jego uśmiechniętą twarz i pełne ciepła oczy. Odwzajemniła uśmiech. Jednak on posmutniał. Coś było nie tak. Harry już nie był dawnym Harrym. Twarz mu się zmieniała, jakby przeistaczał się w kogoś innego. W jednej minucie był sobą, niebieskookim
chłopakiem, a w następnej blondynem o oczach w identycznym jak ona zielonym odcieniu. Miał takie same rysy twarzy jak ona. Wyglądał jak bliźniak jej ojca. Już miała go zapytać, kim jest, gdy znów niespodziewanie zamienił się w Harry'ego o czystych, niebieskich oczach i z do-łeczkiem w policzku. Wyglądał na zrozpaczonego. - Saro, muszę odejść — powiedział z miną pełną bólu. - Odejść? Dokąd? Nie rozumiem. 308 - Muszę odejść. Muszę cię opuścić. Przepraszam. Poczuła, jakby jej serce rozpadło się na pół. - Dlaczego? - Przepraszam — powtórzył. Odwrócił się i zaczął się oddalać. Chciała za nim pobiec, ale zapuściła w ziemi korzenie. Nie mogła się ruszyć. - Harry! - zawołała. Nie odwrócił się do niej. - Saro! Obudź się! Saro! Harry wiedział, że lepiej było jej nie budzić, że powinien poczekać do zakończenia snu, żeby otrzymać jak najwięcej informacji. Ale nie mógł znieść jej widoku. Sara otworzyła oczy i zobaczyła pochylonego nad łóżkiem Harry'ego. Otoczyła go ramionami i przytuliła się do jego szyi. - Ciii... Już po wszystkim... Nie bój się... Poczuł w sobie wściekłość, jakiś niewymowny gniew. „Dlaczego ona musi
przechodzić przez te wszystkie tortury? Na miłość Boską! Czy oni nie mogą dać sobie rady sami?". Stracił szacunek wobec misji Midnightów. W każdym razie nabożny szacunek. Śnienie to przekleństwo i szybko tracił do tego cierpliwość. Owszem, ratowali życie. Ale nie własne. A dla niego liczyło się życie Sary. Nie mogła się uspokoić, była cała roztrzęsiona. Harry zaczął się martwić. Do tej pory powinna już dojść do siebie. Co takiego widziała? - Saro, już dobrze... - Przylgnęła do niego jeszcze bardziej. - Co ci się śniło? Pokręciła głową. Nie chciała mówić. To było zbyt bolesne. - Saro... - Że chciałeś mnie opuścić - wyszeptała. 309 - Nigdzie się nie wybieram. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, jakby szukała czegoś w oczach. - Śniło mi się, że ty to nie ty... I że mnie opuściłeś. - Och, Saro. - Ujął dłońmi jej twarz. - To tylko głupi sen, a nie jedna z wizji. Wszyscy miewają takie sny. Nigdy nie odejdę, nigdy cię nie zostawię. Sara popatrzyła smutno i znów się w niego wtuliła. Głaskał ją po włosach, aż w końcu głęboko westchnęła i poczuła rozluźnienie. - Ty to nie byłeś ty - powiedziała. „To nie mogła być prawdziwa wizja. Nie mam zamiaru odchodzić od Sary. Chyba że sama o to poprosi". - Jesteś wszystkim, co mam - wyszeptał w jej włosy.
- Jesteś wszystkim, co mam - odpowiedziała. „Jak nazwać to uczucie? Jak nazwać uczucie, że bez kogoś nie mogę żyć? Nie potrafię nadać mu nazwy. Nie potrafię nazwać uczucia, którego nie powinno być". 37 Wielki pośpiech Ze wszystkich podwodnych snów Ze wszystkich Tylko jeden należy do mnie Grand Isle, Luizjana - Niall, chodź tu. - Co jest? - To Sabha. Chyba znalazłem jakiś kanał, którego używają do komunikacji. Niall oderwał się od swojego komputera, podszedł do Mike'a i wychylił się zza jego krzesła. W monitorze odbijały się ich twarze: Mike'a - czarna jak noc, Nialla - irlandzko-biała. Obydwie z oczami wybałuszonymi z przerażenia. - Mój Boże. To zdrajcy. Niall poczuł zawroty głowy. Popatrzył na morze, na matową zieleń wód i żółciejące niebo. Na oknach gęstniały drobne kropelki nasilającej się mżawki. Od strony Zatoki Meksykańskiej nadchodził sztorm. Widział unoszącą się nad wodą mgłę, która zbliża się do lądu niczym atakujące wojsko. - Musimy zadzwonić do Seana. - Właśnie dzwonię. 311 - Zaczekaj chwilę. Jest coś jeszcze. Patrz. - W głosie Mike'a zabrzmiał ton,
który spowodował, że po plecach Nialla przeszedł dreszcz. Strach. Lodowaty strach. - Niall, to jest mapa. Satelitarny widok Luizjany. A tu Grand Isle. Cholera, tu nasza chata! Mają nas! - Wyłącz to! Wyłącz to! - Mike wyrwał kable ze ściany, Niall wyłączał każdy sprzęt, który wpadał mu do ręki. Wszystkie ekrany zgasły, szum komputerów najpierw zelżał, a potem ucichł całkowicie. Bez blasku monitorów w pomieszczeniu zrobiło się ciemno i tylko nierealne żółte światło zwiastujące sztorm sączyło się przez okna. Mike wstał i złapał się za głowę. Niall spojrzał na niego i wymienili miedzy sobą milion niewypowiedzianych słów. Obaj wiedzieli, że jest już za późno. Obaj wiedzieli, że zostali znalezieni i w każdej chwili zdrajcy z Sabha mogą ich dopaść. 38 Zaklęcie Kimże jestem w końcu Czymś łagodnym - nie walką To zdarzało się coraz częściej. Nawet na jawie. Wystarczyło, że Sara zamknęła oczy, już widziała Liścia. Za każdym razem czuła w głowie pustkę, serce spowalniało, zacierały się myśli. Chciała go widzieć, a jednocześnie się bała. Każde jego pojawienie się we śnie było dla niej jak krwotok, po którym czuła osłabienie i otępienie. A mimo to nie chciała, żeby wizja minęła. Bała się Liścia i równocześnie tęskniła za nim. Moc, jaką nad nią roztaczał, była uzależniająca.
Także teraz, ledwie zamknęła oczy, już przyszedł do niej pod dęby. Niebo było idealnie błękitne, światło złote, a ona nie czuła granicy pomiędzy sobą a otaczającym ją światem. Stał przed nią ze swymi płonącymi oczami, kruczoczarnymi włosami i dziwnym, ziemnym zapachem, który powodował zawroty głowy niczym eter. - Witaj ponownie - odezwał się. Sara poczuła, że nogi się pod nią uginają, a on ją przytrzymał i nie pozwolił jej upaść. Objął ją ręką w pasie, przy uchu czuła jego usta. 313 - Musisz mi wybaczyć - powiedział. - Co ci wybaczyć? - zapytała oszołomiona. - Musisz mi wybaczyć to - szepnął i bez ostrzeżenia zbliżył się o krok. Chciała się cofnąć, ale nie mogła. Miała niewiarygodnie ciężkie nogi i ręce. Nie była w stanie nawet kiwnąć palcem. Ujął ją pod brodę i popatrzył w oczy. Sara poczuła, że nie jest w stanie odwrócić wzroku. Jedną rękę położył jej na plecach, a drugą wplótł we włosy. Wbrew sobie przysunęła się bliżej niego. Jakby straciła panowanie nad swoim ciałem. Była jak wodorost niesiony silnym nurtem. Ich twarze znalazły się blisko siebie, niemal stykali się ustami... „To już teraz. To mój pierwszy pocałunek". - Władczyni nadchodzi — w oświetlonym księżycowym blaskiem pokoju rozległ się damski głos. Sara otworzyła oczy i łapczywie wciągnęła powietrze. Na nocnym stoliku świecił szafir, rzucając niebieskie smugi światła na sufit i ściany.
Zerwała się z łóżka. „To nie tak miało być. Nie tak miało działać zaklęcie". Mama w dzienniku ostrzegała, że działanie czarów i zaklęć zależy od osoby, która je rzuca, i bywa nieprzewidywalne. Tak jak z jednego przepisu za każdym razem wychodzi trochę inne danie. Zawsze już tak będzie? Zawsze będzie rzucać zaklęcie, nie wiedząc, co z niego wyniknie? Leżała bez zasypiania, aż nad wrzosowiskami wstał świt. Zastanawiała się, czy szafir przemówi ponownie. Rozmyślała o przerwanym śnie i trudnym dniu, który ją czeka. 39 Dziecięce sny Deszcz i wiatr skrywają mą niedolę Stoję na chłodzie Córa miejsca, którego nie ma Wiem, że musisz odejść Krople deszczu dudniły o dach, spływały po szybach i zalewały zielnik Anne. Ciemne, mroczne niebo sprawiało wrażenie, że za moment otworzy się i pochłonie ziemię. Sara kochała deszcz, ale odezwanie się szafira napełniło ją złymi przeczuciami, które pogoda jeszcze pogłębiała. Kiedy powiedziała Harry'emu, że szafir znów śpiewał, tylko pokiwał głową. Zupełnie jakby zadecydowali, że będą czekać bez nerwów, napawając się ostatnimi chwilami spokoju. W ten leniwy dzień zamknęli się we dwoje we własnym świecie. Sara grała, Harry słuchał z uwagą. Ona pisała swój dziennik, on czytał książki, które znalazł w szpargałach Jamesa. Muzyka, herbata i pogawędki o rzeczach niemających nic wspólnego ze śmiercią,
niebezpieczeństwem ani tym, co ich czeka. Sara wracała myślami do chwili, w której niemal doszło do pocałunku. „Nawet to musi być u mnie dziwne. Czy chociaż raz nie mogłoby być normalnie?". 315 Głęboko westchnęła. „Władczyni. W końcu. Nareszcie. Już prawie koniec. Na liście została już tylko jedna osoba. To musi być ona. Catherine Hollow". - Niedługo mam przesłuchania - powiedziała rozmarzonym głosem, przesuwając powoli palce po nutach ułożonych na stoliku. - Skupmy się na tym, żeby ratować życie. O twojej karierze pomyślimy później. - Słusznie. - Westchnęła. - Jeśli nie dostaniesz się do RCS, możesz pójść gdzie indziej. W wielu miejscach można się uczyć muzyki. - Ale moja mama tam chodziła. Poza tym nie chcę wyprowadzać się z tego domu. - To tylko trzy lata. Przeniosę się z tobą. - Naprawdę byś to zrobił? - Jeśli będziesz chciała - dodał szybko. - Może wolałabyś mieszkać z przyjaciółkami? - Ciekawe, co by pomyślały, gdyby się dowiedziały, co porabiam nocami powiedziała smutno. - No tak. Ja już się przyzwyczaiłem. - Uśmiechnął się. - Właśnie. I nie dopuszczasz do niedoboru kofeiny. - Odwzajemniła się
uśmiechem. - Będę gotował i polerował ci wiolonczelę. Roześmiała się. - Podawał zupę po koncertach. - Prasował wieczorowe suknie. - Nie, prasowanie mi nie wychodzi. Wyszłabyś na muzyka--obdarciucha. Spojrzeli po sobie. Wymienili się niewypowiedzianymi słowami. Wtedy Harry wybrał ucieczkę w sarkazm. 316 - Valaya świetnie wpasowali się w czas. Akurat przed przesłuchaniami. - Tak, to doskonały moment, żeby zrujnować mi przyszłość. - O ile czeka cię jakaś przyszłość. „Ma rację. — Pomyślała o Leigh i poczuła ściśnięcie w gardle. - Jak ja mogłam śmiać się ledwie minutę temu? Jak ja w ogóle mogę się śmiać, skoro ona nie żyje?". - Idę pod prysznic - odezwała się łamiącym się głosem. Harry wyczuł jej zmianę nastroju i chciał ją pocieszyć. Ale nie potrafił. - A ja zrobię obiad - powiedział tylko. Miało to znaczyć: „troszczę się o ciebie". Sara rozebrała się pod czujnym okiem Cień i puściła wodę w prysznicu. Usiadła na łóżku otulona w ręcznik i czekała, aż woda zrobi się ciepła. Gdzieś z oddali doleciał odgłos grzmotu, a po nim deszcz zaczął mocniej bębnić w szyby. Niebo było żółte. Znad morza nadchodziła burza. Sara drgnęła. Nie umiała sprawić, aby jej serce biło wolniej i krew płynęła
w prawidłowy sposób. Czuła się zaniepokojona, napięta jak struny wiolonczeli. Zamknęła drzwi łazienkowe i odcięła się od świata. Lustra zaszły parą, w pomieszczeniu było gorąco i wilgotno. Tu była sama i bezpieczna wśród wspaniałych zapachów swoich kosmetyków. Starannie złożyła ręcznik, ułożyła obok brodzika i weszła pod prysznic. Było cudownie. Zamknęła oczy, woda ściekała jej po włosach, twarzy i całym ciele. Zupełnie, jakby setki czułych rąk odpędzały strach. Napawając się zapachem, namydliła się brzoskwiniowym mydłem. Poczuła głębokie rozluźnienie. 317 Tak lepiej. Nigdy nie pozwalała sobie na więcej niż piętnaście minut pod gorącą wodą. Zmusiła się do wyjścia z kabiny i sięgnęła po przygotowany ręcznik. Otuliła się nim, po włosach spływały krople. Stojąc przed zaparowanym lustrem, zdjęła z haczyka drugi ręcznik i zaczęła wycierać głowę. Spojrzała na swoje rozmazane przez parę odbicie. Duch bladej dziewczyny z włosami czarnymi jak noc, smutnymi oczami i długą historią. Otworzyła balsam do ciała i wcierała go w nogi, rozkoszując się zapachem i miękkością swej skóry. Dłonie miała szorstkie od swoich porządkowych rytuałów. Popatrzyła na nie z odrobiną wstydu. Nagle po całym ciele przebiegł ją zimny dreszcz. W pomieszczeniu spadła temperatura, jakby raptownie uszła para. Sara zadrżała. A potem zamarła w bezruchu. Drzwi do łazienki były uchylone.
- Harry?! „Nie wszedłby tutaj tak po prostu. Nie zaglądałby do łazienki, gdy biorę prysznic". - Harry?! - zawołała ponownie. Owinięta samym ręcznikiem, z włosami lepiącymi się do pleców, czuła się naga i bezbronna. „To nic wielkiego. To tylko podmuch. To nic". Zrobiła krok w stronę drzwi. Ledwie położyła dłoń na klamce, gdy drzwi gwałtownie stanęły przed nią otworem. - Cześć, Saro. Stała przed nią kobieta o krótkich blond włosach, zimnych oczach i z czarnym tatuażem na szyi przedstawiającym krąg. Na moment Sarze zrobiło się ciemno przed oczami i poczuła, 318 że nogi odmawiają posłuszeństwa. Serce waliło jej tak mocno, że myślała, iż umrze ze strachu. „Sgian-dubh leży na biurku. Zostały mi dłonie. Potrzebuję czarnej wody. Harry! Ona już tu jest! Harry! - Myśli błyskały jak fajerwerki o ogłuszających odgłosach, z których jeden zdominował pozostałe: - Przyszła mnie zabić!". - Ty jesteś Władczynią? - szepnęła Sara głosem dobiegającym z oddali, jakby przemawiała zupełnie inna osoba. - Jestem Cathy Duggan. Albo Catherine Hollow, jeśli wolisz. Chodź, kochanie, i siadaj. Delikatnie wzięła Sarę za rękę i pociągnęła do łóżka. Sara drgnęła, a Cathy
się roześmiała. - Nie zabiję cię jeszcze, głuptasku. Jej palce wpiły się w nagie ramię Sary i zmusiły ją, żeby usiadła na łóżku. Naprężyła ręce i poczuła napływ czarnej wody. Intuicja podpowiadała jej jednak, że powinna wysłuchać, co Cathy ma do powiedzenia. Kobieta się uśmiechała. Była piękna. Miała uderzająco niebieskie oczy, wydatne kości policzkowe i pofalowane włosy. Ale w jej oczach czaił się mrok. Nieskończony mrok. I coś jeszcze. „Wściekłość - pomyślała Sara. - Wściekłość w czystej postaci. W dodatku nakierowana na mnie. Tylko dlaczego?". - Po co więc przyszłaś, skoro nie chcesz mnie zabić? - Sara tak mocno potrząsnęła głową, że zadzwoniły jej zęby. Chciała uciekać, chciała krzyczeć. Ale nie była w stanie się ruszyć, nie mogła wydać z siebie głosu. Jej krew zamieniła się w lód. -Patrzenie, jak ze strachu odchodzisz od zmysłów, sprawia mi radość. Po to przyszłam. „O Boże, ona naprawdę jest szurnięta". 319 - Masz oczy po ojcu. - Zimnymi palcami delikatnie pogładziła ją po twarzy. - Ale włosów po matce możesz się wstydzić. — Przesunęła dłoń po mokrych kosmykach Sary, a potem nagle pociągnęła je mocno, aż dziewczyna krzyknęła z bólu. - Już prawie koniec - szepnęła Cathy, wyrównując jej włosy. - Jakimś cudem udało ci się zabić pozostałych. Ale ze mną sprawa jest inna. Wkrótce nastąpi koniec Midnightów.
- Kiedy? - Niedługo, kochanie. Uwielbiam patrzeć na twój strach, ale przecież to nie może trwać wiecznie, prawda? Nawet najprzyjemniejsze rzeczy mają swój kres. - Gdzie? - Chyba wiesz. Mam w zanadrzu wielką niespodziankę dla ciebie. Nawiasem mówiąc, nie przerywaj ćwiczeń na wiolonczeli. Słyszałam, że jesteś bardzo dobra. „Od kogo to słyszała?". - Szkoda, że umrzesz młodo i niczego nie osiągniesz. „Głupia krowa" - pomyślała Sara. Tryskała z niej niesamowita nienawiść. Cathy znów dotknęła jej twarzy. Dziewczyna cofnęła głowę. - Wkrótce będzie po wszystkim, serduszko. Aha, i przekaż temu Harry'emu, że... ja wiem. - Cathy pochyliła się, aby pocałować Sarę w policzek. Kiedy dziewczyna poczuła na sobie zimne usta Cathy, mimowolnie się wzdrygnęła. Ciało kobiety zaczęło się rozmazywać i szybko tracić kontury. Uniosła się nad łóżko i poszybowała w stronę okna jak prawdziwy duch. Przez chwilę wyglądała niczym znak wodny na szybie, robiła się coraz bardziej przezroczysta i w końcu zniknęła całkowicie. Pozostał tylko odgłos deszczu dudniącego o szyby. 320 - Władczyni tu była. W moim pokoju. Harry podniósł wzrok znad telefonu i we framudze drzwi kuchennych ujrzał
Sarę. Miała na sobie dżinsy i podkoszulek. Kosmyki mokrych włosów opadały jej na ramiona. - O Boże, Saro, nic ci się nie stało? Gdzie ona jest? - Zniknęła, a ze mną wszystko w porządku. — Dotknęła swojej lewej ręki, Harry spojrzał w tamtą stronę. Odcisk palców Cathy robił się coraz bardziej czerwony. Harry wziął Sarę w ramiona, poczuł, że cała drży. - Co mówiła? - Że przyjdą po mnie. Już niedługo. I że wiem, gdzie do tego dojdzie. Tylko że ja nie mam pojęcia... - Pokręciła głową. - Ciii, teraz o tym nie myśl. - I kazała mi też przekazać coś tobie. Harry'emu zamarło serce. „Ona wie. O Boże, ona wie". - Kazała ci powiedzieć, że ona wie. - Co to oznacza? - Nic. Ona jest szurnięta. Sara patrzyła mu głęboko w oczy. „On coś przede mną ukrywa". Nie chciała jednak teraz o tym myśleć. Przytuliła się do niego. Chciała go mieć na zawsze. „Harry". - Ona zniknęła - powiedziała wtulona w jego ramię. - Jakby się rozpłynęła w powietrzu. Jak ona to zrobiła? - Chyba... To chyba nie była ona. To znaczy, że nie było jej n a p r a w d ę . To nie była ona, tylko jej astralne ja. Astralne ciało, jak to się mówi. Ma dar bilokacji. - Wyglądała całkiem realnie. - Sara pokazała ciemniejący siniak na ręce.
- Ciała astralnego można dotknąć. - A ty też masz dar bilokacji? 321 - Nie. Przycisnęła go mocniej do siebie. Chciała przylgnąć do niego i zostać tak na zawsze. Siedzieli więc objęci w milczeniu. Każde ogarnięte własnym strachem, każde z własnym brzemieniem. Oboje czuli, że grunt pali im się pod nogami. Oboje się bali, że grozi im śmierć. Przytulenie się do Harry'ego przychodziło jej równie łatwo jak oddychanie. Ciało zajmowało się tym w jej imieniu, ona sama nie miała nad tym kontroli. Miała potrzebę bycia blisko niego i już. Musiała ukryć twarz w jego ramieniu, oddychać jego zapachem i kłaść mu dłonie na plecach, żeby zatrzymać go na zawsze. Czuła się tak samotna, że chciało jej się płakać. Tylko on mógł ją uratować. Nie oczekiwała od niego łamania reguł. Nie oczekiwała, że zaciągnie ją na sofę. Nie uświadamiała sobie, że chce tego tak samo mocno jak on. Doszła do wniosku, że wcześniej nie wiedziała, czym jest pożądanie. Jeszcze nigdy nie czuła czegoś podobnego. Było to uczucie równie silne jak strach i równie przyjemne jak miłość. I chociaż zdawała sobie sprawę, że to coś złego, nie miała wyjścia i musiała poddać się mrowiącemu uczuciu ogarniającemu całe ciało. Od stóp do głów przeszła ją fala czułości. Ogarnęły ją ciepło i bezwładność. Odniosła wrażenie, że poczucie osamotnienia pryska i po raz pierwszy w życiu czuje się bezpiecznie.
Harry spadał w otchłań. Wiedział, że niedługo nastąpi koniec, ale bał się, że to zdarzy się już jutro. Nie chciał jej stracić tak po prostu, bez podjęcia próby. Kiedy czule objęła go ramionami, poczuł, że dłużej tego nie zniesie. „Nie jestem twoim kolegą, nie jestem twoim krewnym. Jestem kimś, kto cię kocha". 322 - Jesteś wszystkim, co mam - szepnął jej z ustami przy szyi. To ich mantra, tajne powiedzenie. Jedyne „kocham cię", jakie im wolno wypowiedzieć. Wyswobodził się z jej objęć, wziął ją za ramiona i popchnął na sofę. Powstrzymał się na chwilę, przerażony tym, co robi. Patrzyła na niego z zaskoczeniem w szeroko otwartych oczach. Jednak było w nich jeszcze coś, co przyprawiło go o dreszczyk. Było w nich przyzwolenie. Ujął w dłonie jej twarz i pocałował ją czule, a ona znów objęła go rękami i przycisnęła do siebie. Każda kropla krwi w jej żyłach zamieniała się w miód. „Mój pierwszy pocałunek - zdołała pomyśleć. - A więc to jest to, o czym wszyscy opowiadają...". Harry bał się swego pożądania i starał się je tłumić. Była w jego ramionach taka słaba i bezbronna. Chciał ją bronić, nigdy by jej nie skrzywdził. A potem przyszła fala czułości, którą zastąpiło pragnienie. Głębokie pragnienie silniejsze od jego woli. „Jeszcze tylko trochę, jeszcze trochę. Skończę za minutę, obiecuję, zanim jeszcze będzie za późno". Wydała z siebie zwierzęcy odgłos i przytuliła go jeszcze mocniej. Wiedział, że musi przestać. „Nie, to nie może odbyć się w ten sposób. Nie, póki ona nie wie, kim jestem". Odsunął się od niej i dotykał jej łagodniej, jak do tej pory.
Sara wyczuła zmianę. Była załamana, ale pozwoliła mu się trzymać za ramiona, bo odsunięcie od niego byłoby namiastką śmierci. Czuła się jak płyn bez kształtu. Potrzebowała go, żeby nie rozpłynąć się w nicość. Harry wyczuł jej konsternację i znów ujął w dłonie jej twarz. Popatrzyła bez nadziei. - Już niedługo - obiecał. — Jak tylko to wszystko się skończy. „Umrę, jeśli mnie zostawi" - pomyślała Sara. I natychmiast odepchnęła od siebie tę myśl - jakby była piękną i jasną kometą, która jednak stanowi zwiastun czegoś smutnego. 40 Obserwujące oczy Czas budowy, czas niszczenia Nie czas dla ciebie Cathy Obserwowałam cię od długiego czasu. Widziałam, jak ro-śniesz. Byłam przy tobie, gdy w ramionach matki opuszczałaś szpital. Zaglądałam do wózka, kiedy spałaś w ogrodzie. Z łatwością mogłam cię wtedy udusić. Patrzyłam przez okno, jak bawisz się na dywanie i stawiasz pierwsze kroki. Siadywałam przed szkołą i widziałam, jak wychodzisz w fartuszku i czerwonym płaszczyku. Z łatwością mogłam cię wtedy porwać na zawsze. Byłam przy tobie, gdy pierwszy raz występowałaś na koncercie dla szkół. Siedziałam w niewidocznym miejscu, chora z patrzenia na córkę, która miała być moja. Na życie, które powinno zrodzić się we mnie. Ale za żadną cenę nie potrafiłam cię zostawić. Nigdy nawet do głowy mi nie przyszło, że mogę wieść własne życie. Co to
byłoby za życie bez Jamesa i jego dzieci? Bez żadnych dzieci? 324 Wiele, wiele razy już prawie cię zabiłam. Zwłaszcza odkąd pojawił się Nokturn. Stale obserwowaliśmy, jak z rozwianymi na wietrze włosami chodzisz w swoim płaszczyku i ulubionych lakierkach. Jak ja nienawidziłam tych twoich włosów! Włosów po matce. W milczeniu i bezruchu obserwowaliśmy cię zza krzaków rosnących wzdłuż rzeki. Widziałaś nas, ale nie zwracałaś uwagi. Nie sądzę, abyś zdawała sobie sprawę, że patrzysz śmierci w oczy. Miałaś zaledwie siedem lat. Z trudem powstrzymałam się, aby polecić Nokturnowi, żeby poszedł skręcić ci kark. Niewiele brakowało, a kazałabym mu sprowadzić cię do mnie, żebyśmy żyły jak matka z córką. Ja mogłam cię wychowywać. Ale wiedziałam, że to niemożliwe. Masz j e j włosy i one stale przypominają, że jesteś j e j, a nie moja. Jak mogłabyś być moją córką, skoro w twoich żyłach płynie krew Anne? Wyczekiwaliśmy z Nokturnem odpowiedniej chwili na zgładzenie twoich rodziców. Wyczekujemy odpowiedniej chwili na zgładzenie ciebie. Kiedy ostatni raz ujrzę twoje czarne włosy, pokryją się czerwienią. Moja droga Saro. 41 Kłamstwa Szkoda, że świat nie może zmienić się za nas Czekali w salonie. Sara przechodziła się tam i z powrotem, poprawiając
różne rzeczy, strzepując pyłki kurzu i wycierając niewidoczne plamy. Ugotowała lunch. Coś w cieście filo, ale niewiele zjedli i nawet nie zauważyli dokładnie, co to było. Wiedzieli, że powinni zmusić się do jedzenia, ale nie umieli. Stale popijali kawę, która trzymała ich na nogach. Między nimi wisiały słowa Cathy: „Patrzenie, jak ze strachu odchodzisz od zmysłów, sprawia mi radość". To jej się z całą pewnością udało. Czas mijał, godzina po godzinie płynęły jak krople deszczu po szybie. W domu panowała idealna cisza. Zapadła noc, ale zrobiło się niewiele ciemniej niż za dnia. Deszcz osłabł, ale nadal siąpił. — Ciekawe, jak wygląda demon Cathy — zastanawiała się Sara na głos, układając płyty CD w porządku alfabetycznym. Harry nie odpowiedział. Za pasem miał pistolet. Był gotów go użyć. Był gotów uciszyć Cathy. 326 - Saro, powinnaś się położyć. Próbują nas zamęczyć. - Ty też. - Ja i tak nie śpię. Idź pierwsza. No już. Harry siedział na fotelu u Sary, a ona leżała w ubraniu na łóżku. Długo kręciła się i przewracała z boku na bok, ale w końcu zasnęła. I miała sen. Znajdowała się na placu zabaw, siedziała na karuzeli. Widziała swoje nogi i ręce - jej, ale należące do małej dziewczynki. Była ubrana w czerwony płaszczyk, który nosiła jako siedmiolatka, oraz w czarne balerinki. „Znów jestem dzieckiem".
Kręciła się dokoła. Był środek dnia, ale słońce zasłaniały ciemne chmury. W pobliżu nikogo nie widziała. W snach często czuła się, jakby była jedynym człowiekiem pozostałym na świecie. Odwróciła głowę i zauważyła coś dziwnego. Coś na nią patrzyło. Coś. Wyglądało jak mężczyzna, ale bardzo wysoki i kompletnie czarny. Spomiędzy krzaków na skraju placu zabaw błyszczały jego czerwone oczy. Miał długie ręce sięgające mu do samych kolan. Serduszko Sary zaczęło bić w zdwojonym tempie. Próbowała się zatrzymać i zeskoczyć, ale karuzela kręciła się za szybko. Po kolejnym okrążeniu znów to zobaczyła. I znów. A potem już nie. Zniknęło. Karuzela stanęła i Sara z przerażeniem wysiadła. Rozejrzała się dokoła. Patrzyła na prawo i lewo, aż pod szarym niebem spostrzegła t o ponownie. Stanął przed nią, podniósł ją oburącz na wysokość swojej twarzy. 327 Krzyknęła i obudziła się w swoim pokoju. - Harry! — zawołała. - Plac zabaw. - Co? — On jest na placu zabaw. Widziałam. Właśnie to miejsce Cathy miała na myśli, gdy mówiła, że wiem, gdzie to się odbędzie. - Wyskoczyła z łóżka. Idziemy. Było ciemno, cały czas padało. Sara desperacko chciała z tym wszystkim skończyć. Chciała odzyskać wolność albo umrzeć. Nie mogła dłużej żyć jak w oblężonej cytadeli.
Spojrzała na zegarek. Pierwsza nad ranem. Niezmącona cisza i ciemność rozpraszana jedynie ulicznymi latarniami i neonami budek z jedzeniem na wynos stojącymi po przeciwnej stronie rzeki. Stanęła przy karuzeli i czekała. Harry krążył wokół niej z sgian-dubh w dłoni i pistoletem za pasem. W końcu nadeszli. - Cześć, Saro, jak się miewasz, kochanie? - Cathy podeszła do nich z filmowym uśmiechem, jakby spotkali się na kawie. Usadowiła się na karuzeli i poklepała miejsce przed sobą. -Chodź, siadaj, porozmawiamy - powiedziała przymilnie. Sarze zrobiło się niedobrze. - Mam tylko chwilkę. Później zostawię cię z Nokturnem. Harry nerwowo rozglądał się dokoła. Wiedział, kim jest Nokturn. Wiedzieli to wszyscy Łowczy. — Saro, chcę ci coś powiedzieć, zanim oboje umrzecie. Ten człowiek... — wskazała palcem Harry'ego, jakby opowiadała jakąś komiczną historię — ...nie jest tym, za kogo się podaje. Harry warknął i rzucił się na nią. Cathy upadła, uderzając głową o metalowy drążek. Klęczała na betonie i trzymała się za głowę. 328 - Harry! - szepnęła Sara. Z ciemności wyłoniło się coś o czerwonych oczach i połyskujących kłach. Coś, co obserwowało ich z ukrycia. Nokturn, stwór ze snu Sary. I nagle coś jej zaświtało. „To nie była senna wizja. To było wspomnienie". Przed wielu laty widziała go na tym samym placu zabaw. Anne poszła na drugą stronę rzeki po chleb i poprosiła Sarę, żeby poczekała. Dziewczynka
siedziała na karuzeli i w krzakach zobaczyła... to coś. „Czy dziesięć lat temu to był omen? Dowiedziałam się w ten sposób, jak umrę?". Nokturn podbiegł do nich i z zadziwiającą uprzejmością pomógł Cathy wstać. - Saro, nie słuchaj jej. - W pomarańczowym świetle ulicznych latarń Harry miał bardzo bladą twarz. - Ten człowiek nie jest twoim kuzynem - kontynuowała Cathy. - Nazywa się Sean Hannay. Przez cały czas cię okłamywał. - Nie słuchaj jej... - Zabił twojego kuzyna i zajął jego miejsce. Chce być Mid-nightem. Niczego bardziej nie pragnie. Nie zawaha się przed niczym. - Co? - Sara czuła zawroty głowy. Spojrzała na Harry'ego. Najszybciej jak potrafił, zrobił buńczuczną minę. - Ona oszalała! Nie słuchaj jej... Ale było już za późno. Sara widziała. Widziała prawdę w jego oczach. Tylko przez ułamek sekundy, ale to wystarczyło. - Harry... - Saro... - Poczuł, że świat usunął mu się spod nóg - rozleciał się i stał na zgliszczach. Nadzieja, duma, miłość, wszystko 329 przepadło jak na pstryknięcie palcami. Nie był w stanie tego opanować. Nie był w stanie tego zatrzymać. - Czy to właśnie miał oznaczać mój wczorajszy sen? - szepnęła Sara.
Czuła, że rozpada jej się serce. Uczucie było tak realistyczne, że chwyciła się za piersi. „A więc to tak pęka serce. Szamoce się jak zdychający motyl". - Nie zabiłem Harry'ego. Nigdy bym go nie skrzywdził. Wszystko ci wyjaśnię... - Okłamałeś mnie. Cały czas kłamałeś. Ogarnęła ją fala wściekłości. Zupełnie jak wtedy, gdy zdemolowała pokój rodziców i spaliła dziennik. Była tak zła, że sama zamieniła się w furię. Stała się tylko pustą skorupą osłaniającą wściekłość. Sara podeszła do Harry'ego i uniosła ręce, podczas gdy Cathy wesoło się uśmiechała. Moc napływała do dziewczyny, jej dłonie się rozgrzewały... Chłopak stał w bezruchu. Nie tłumaczył się, nie wyjaśniał. Zamknął oczy i postanowił poddać się przeznaczeniu. Ale czarna woda nie napłynęła. Sara pobladła i nie ruszając się, przyglądając się swoim roztrzęsionym rękom. Dłonie nie parzyły. Stały się nagle lodowate. Puste. Moc ją opuściła. Nie było czarnej wody. Malujące się na twarzy Sary rozpacz i przerażenie zaniepokoiły na chwilę nawet Cathy. Ale tylko na chwilę. „Nic mi nie zostało. Moc mnie opuściła. Nie mam już czarnej wody". Uniosła wzrok na Nokturna. Wiedziała, że mógł to zrobić już dawno, kiedy była jeszcze dziewczynką. „Czekał przez cały ten czas? Czy tak właśnie mam umrzeć?". Popatrzyła mu prosto w oczy. Pochylił głowę na jedną stronę. 330
Harry warknął i stanął między nimi, ale Nokturn zdzielił go w twarz z taką siłą, że nieprzytomny upadł na beton. Sara opuściła głowę i czekała na cios łamiący kark. - Zostaw ją - rozległ się głęboki, męski głos. Znała go. Uniosła wzrok, a obok niej wyłonił się Liść. - Kim jesteś? - zapytała Cathy. - Ogniem. Pochylił się po źdźbło trawy. Chociaż było mokre od deszczu, zapłonęło. Drobny ogień zamienił się w duży i zajął okalające plac zabaw drzewa. „Miałem rację, jest ogniem" - pomyślał zdezorientowany Harry. Po uderzeniu w głowę błądził między snem a jawą. Przeczuł to jakoś. Widział to w oczach Liścia, gdy ten ratował Sarę przed mgłą. Ogień nie rozproszył uwagi Nokturna. Zrobił dwa olbrzymie kroki w stronę Sary i oburącz uniósł ją do góry. Zupełnie jak we śnie. Miała wrażenie, że pękają jej kości. - Nie... Sara spojrzała na Liścia. Patrzyli sobie w oczy. Cathy widziała wyraz twarzy dziewczyny i jej zmrużone powieki. „Coś między nimi jest". - Bierz go! - Cathy potrząsnęła ręką Nokturna i wskazała Liścia. Zapomnij o niej! Bierz jego. - Znalazła nowy sposób zadawania Sarze bólu i tortur. - Liść, nie! Nokturn bez trudu uniósł Liścia i potrząsał nim, aż zwiotczały mu ręce. Wziął go pod pachę i zniknął w ciemnościach nocy. Cathy podeszła do Sary i
kopnęła ją w żebra - tak na wszelki wypadek. A później pochyliła się nad Sarą i mówiła niskim, złowieszczym głosem: 331 - Patrz. Twój chłopak będzie przez ciebie cierpiał. Będę powoli zadawać mu śmierć. Dopilnuję, aby dobrze się przy tym bawić. A potem przyjdzie czas na ciebie. I nikt nie będzie ci w stanie pomóc. Odeszła w ciemną noc, a Sara została sama, załamana, wśród coraz większego pożaru. - Saro! - zawołał Sean. Nie zdawał sobie sprawy, że poczucie straty może być tak silne i bolesne. Dziewczyna podniosła wzrok do czarnego nieba. - Odejdź. - Pomogę ci. - Nie chcę cię więcej widzieć! Zabiłeś Harry'ego. Zabiłeś ostatniego potomka mojej rodziny! - Nie, Saro. Źle to zrozumiałaś... Nadludzkim wysiłkiem usiadła, a później wstała. - Po co? Dlaczego go zabiłeś? Dlaczego podszywałeś się pod niego? Czego ode mnie chciałeś? - Chodź do domu. Wszystko ci wyjaśnię... - To nie twój dom! Nie wiem, kim jesteś! - Płakała z bólu, czuła się rozczarowana i zdradzona. - Saro... - On także płakał. W oddali rozległy się syreny strażackie.
- Nie chcę cię więcej widzieć. - Jej słowa raniły go jak ostre noże. Sara powlokła się do domu. Cierpiała przy każdym kroku. Położyła się w salonie na podłodze i aż do świtu trzęsła się ze strachu i przeżytego szoku. 42 W potrzasku Kamienie na brzegu Każdy myśli o tobie Grand Isle, Luizjana Mike Nadeszły od morza i wpełzły do naszej chaty jak wąż między kamienie. Spodziewaliśmy się ich. Doskonale wiedzieliśmy, że przyjdą. Nie mogliśmy używać komputerów ani telefonów, nie mogliśmy więc powiedzieć Seanowi o swoim odkryciu. Był jednak inny sposób. Można mi wierzyć albo nie, ale nigdy w życiu wcześniej tego nie robiłem. Napisałem l i s t . Na papierze, nie e-mail. Napisałem go pośpiesznie i właśnie jechałem wysłać. Nie zamierzałem uciekać. Nie było sensu. I tak by nas znaleźli. W tym momencie już nie mieliśmy się gdzie ukryć. Znaleźliby nas. Mieliśmy podjąć walkę. Zapewne także umrzeć, ale przecież każdy kiedyś umrze. Przybyli, gdy już prawie wsiadłem do samochodu. Z listem w kieszeni pobiegłem do chaty. Położyłem go na stole i modliłem się, mając nadzieję, że ktoś go znajdzie i wyśle. 333 A potem wyszedłem na zewnątrz i czekałem. Nie potrwało to długo. Dopadły mnie po kilku minutach. Oplotły swoimi długimi mackami i
wciągnęły pod wodę. Jak to się stało, że żyję i mogę o tym opowiadać? Zdarzył się ni mniej, ni więcej, tylko cud. Pomogło mi to, że uczyłem się pływać w lodowatym kanadyjskim jeziorze. Inna rzecz, że bardziej interesował je Niall niż ja. I dlatego ja przeżyłem, a on zginął. Kiedy wciągały mnie pod wodę, odwrócił ich uwagę i zostawiły mnie oszołomionego i podtopionego, ale żywego. Widziałem, jak oplatają mackami Nialla i wciągają go w morską otchłań. Myślałem, że wrócą skończyć ze mną, ale zapewne założyły, że zginąłem. A ja czekałem i czekałem z nadzieją, że na powierzchni wody pojawi się Niall. I pojawił się. Ale nie oddychał. Ukryłem go pod pomostem wśród nadgniłych i naznaczonych słoną wodą drewien. Siedziałem przy zwłokach mojego młodego przyjaciela i zapijałem się do nieprzytomności, żeby zapomnieć o bólu. Ale jak mogłem zapomnieć, gdy on leżał obok mnie blady, zimny, z niebieskimi ustami i włosami pełnymi zapiaszczonych wodorostów? Był młody, dzielny i nieżywy. Smutek przygniatał mnie jak głaz leżący na piersi. Nie mogłem oddychać. Nie mogłem ruszyć głową. Pod takim ciężarem pękały mi kości. Spod wody obserwował mnie srebrny księżyc, a ja siedziałem i piłem, aż poczułem piasek na policzku i wodę na stopach. 43 Akt końcowy Minęła chwila W której wiedziałam Byłam poza
kręgiem I ju ż mnie nie ma W chwili nadejścia świtu Sara uświadomiła sobie, że z całą pewnością zostanie zabita. Innego wyjścia nie było. Wiedziała, że musi do tego dojść. To była tylko kwestia czasu. Straciła czarną wodę i była sama. Harry'ego - Seana - nie chciała widzieć na oczy, a Liść został porwany. Cathy mówiła prawdę, zabiją go. A za jego śmierć winę ponosi ona, tak samo jak za śmierć Leigh. Jej życie też dobiega końca. Co za hańba. Nigdy się nie zakochała, nie została sławną wiolonczelistką... Nie miała prawdziwego życia. Zastanawiała się nad tym, gdy niebo coraz bardziej się przejaśniało. Zasnęła. Nic jej się nie śniło. Nie czuła bólu. Był to mocny sen, trochę przypominający śmierć. „Może to właśnie tak jest" - pomyślała, odpływając w nieświadomość. Obudziła się dwie godziny później. Ból w żebrach doskwierał jej tak okrutnie, że aż chciało jej się wymiotować. 335 Zawlokła się na górę w towarzystwie Cień i na uśmierzenie bólu wzięła dwie kapsułki kodeiny. Przypomniała sobie, że od poprzedniego dnia nic nie jadła. Poszła do kuchni i zrobiła sobie grzankę. Zapach z tostera zaostrzył jej apetyt. Zaparzyła sobie jeszcze herbatę i pośpiesznie, łapczywie powycierała wszystkie powierzchnie w kuchni. „Harry". Usłyszała wołanie swojego serca. Uciszyła je stanowczo.
„Kłamca, morderca". W dodatku kłamca tak nieudolny, że w końcu sam się zdradził. Ona by tak nie zrobiła. Ona postępowałaby konsekwentnie i do końca obstawała przy swoim. „Oboje jesteśmy zepsuci". Tylko że ona kłamie wyłącznie wtedy, gdy musi. „Dlaczego? Po co on zabił Harry'ego? Dlaczego udawał mojego kuzyna?". Spojrzała na zegarek. Dziewiąta. Dziewiąta w niedzielę. Rodziny budzą się i będą wspólnie spędzać dzień. A ona spędzi ten czas, czekając na śmierć. Bo oni oczywiście wrócą. A ona nie potrafi ich powstrzymać. Nie ma nic oprócz małego sztyletu i całego arsenału broni, których nie może użyć, bo brakuje jej sił. Już na wszystko za późno. Może tylko siedzieć i czekać. Nie bała się. Nie zniżała się do strachu. Czuła, że nadchodzi coś nieuchronnego. Oczywiście, że ją zabiją. Jak mogła w ogóle myśleć, że przejmie dziedzictwo Midnightów? Była ostatnia z rodziny. Nie żyli jej rodzice, wujkowie i ciocie, a teraz dowiedziała się, że nie żyje również jej kuzyn. „Wszystko skończone". Przeszła do salonu i próbowała grać, szukając zapomnienia w muzyce, ale za bardzo bolały ją żebra. Koniec z graniem na wiolonczeli. Na zawsze. 336 Pragnęła pożegnać się z Bryony i ciocią Juliet, ale nie mogła narażać ich na niebezpieczeństwo. Nigdzie nie mogła wyjść. Z nikim nie mogła się spotkać. „Jestem jak przekleństwo. Jak przekleństwo, które niedługo zostanie
zdjęte". Usiadła w oknie i czekała. Teraz, gdy już nigdy więcej miała nie obserwować jesieni, wszystko wydawało jej się bajecznie piękne. Pomyśleć tylko, że jeszcze wczoraj w tym samym salonie gawędziła z Harrym i byli jak dwie osoby, które zostaną ze sobą na zawsze. Widziała go jeszcze siedzącego naprzeciwko niej i żartującego, że po koncertach będzie podawał jej zupę... Oglądała jego twarz, czuła dotyk jego dłoni, słyszała jego głos. Zaledwie wczoraj. Nie wiedziała, że z ogrodu obserwuje ją Sean. Po ciosie Nok-turna był cały obolały, ale nie zamierzał wychodzić z ukrycia. Zupełnie jak wtedy, gdy śledził ją w szkole albo na zakupach. Nie zamierzał pozwolić na jej śmierć. Stracił ją, ale chciał bronić jej aż do końca. Zamierzał utrzymać ją przy życiu. - Saro, Saro, obudź się. Otworzyła oczy w ciemności. Była w swoim pokoju, a mimo to śniła. Na jej łóżku siedziała mama z długimi, czarnymi włosami. Sara ze zdziwienia otworzyła usta. - Mamusiu... Oni chcą mnie zabić - wyszeptała. Anne potrząsnęła głową. - Musisz być silna, musisz walczyć... - Niedługo dołączę do ciebie i taty - powiedziała smutno. 337 - Nie, to nieprawda. Saro, wybacz mi. Wybacz mi, że nie przekazałam ci więcej wiedzy i nie przygotowałam cię na to wszystko. Tak mi przykro.
Chciałam cię chronić, a naraziłam na jeszcze większe niebezpieczeństwo. - W porządku, mamusiu. Wszystko w porządku. — Sara czuła, że łzy spływają jej po policzkach i przelatują przez niematerialne dłonie mamy. - Gdybym mogła odwrócić czas... - Nie, nie obwiniaj się. - Gdybym teraz mogła, nauczyłabym cię wszystkiego, co sama umiem. Tak jak twoja babcia przekazała swą wiedzę Ma-iread. Ale nie mogę. Nie mogę cofnąć czasu. Teraz twoja kolej, aby żyć i być szczęśliwą. Saro, musisz to przetrwać i ocalić życie. Rozumiesz mnie? Musisz. Sara kiwała głową. Płakała. - Spróbuję. Postaram się. Mamo, jesteś z tatą? Gdzie on jest? Gdzie ty jesteś? - Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć. — Anne wstała i robiła się coraz bardziej przezroczysta, aż w końcu całkiem zniknęła. - Przebacz mi. — Usłyszała na koniec Sara. Siedziała na łóżku oszołomiona, aż w końcu po pewnym czasie wróciła do rzeczywistości. Zabrała kołdrę i poduszki i zeszła na dół. W towarzystwie Cień wyszła z domu do ogrodu. „To nie był sen" - pomyślała. Usiadła i wdychała wonie maminego zielnika zmieszane z zapachem mokrej ziemi. Patrzyła w niebo. „Muszę stawić im czoło. To mój obowiązek. Nikt tego za mnie nie zrobi, nikt mi nie pomoże. Muszę iść i walczyć z Cathy, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobię. I wiem, że tak będzie".
44 Płomienie Za późno na troskę Za późno na prawdę Na rozgrzewkę po wilgotnej nocy w ogrodzie Sara wzięła gorący prysznic. Wokół niej spacerowała Cień. Kotka wiedziała, że dzieje się coś niedobrego, i bała się na swój koci sposób. „Dziś jest ostatni dzień mojego życia. Ale będę walczyć. Będę walczyć. Nie będę owieczką prowadzoną na rzeź. Będę walczyć, póki starczy mi tchu. Ostatni dzień zwariowanego, przeklętego życia, jakie było mi dane". I pomyśleć, że Anne wiodła takie życie z wyboru. Musiała bardzo kochać tatę, że dała się w to wszystko wciągnąć. „Dawniej marzyłam, żeby przeżyć taką samą miłość. Ale już mi przeszło. Już nigdy nie zaznam tego uczucia. Podobnie jak w przypadku Leigh moje życie skończy się, zanim jeszcze na dobre się rozpoczęło. Wkrótce zobaczę się z nimi wszystkimi. Z mamą, tatą, babcią. Z Mairead, Angelą, Leigh. Także Liściem, jeśli już go zamordowano. I z Harrym. Prawdziwym Harrym. Moim kuzynem". 339 Czuła się nieswojo, myśląc o Seanie jak nie o Harrym. Dla niej był Harrym. Na tę myśl poczuła się osamotniona. „Nie do wiary, że zrobił mi coś takiego". Wyobrażała sobie, że dzwoni albo przychodzi i mówi, że to wszystko pomyłka, że to jedno wielkie nieporozumienie. Myśl o jego widoku i o jego głosie była jak cios zadany
sztyletem w serce. Nie było pomyłki, nie było nieporozumienia. Nie było jego. Co by się stało, gdyby umarła? Co pomyślałaby ciocia Juliet na widok magicznych przedmiotów i groźnych broni należących do rodziców? Sara nie mogła sobie wyobrazić jej reakcji. Nie potrafiła sobie wyobrazić niczyjej reakcji. Juliet pomyślałaby, że powariowali, że miała rację co do jej taty i Midnightów. Że Anne nigdy nie powinna za niego wychodzić. A jeśli Juliet spróbowałaby czegoś użyć? A jeśli przypadkiem spowodowałaby zagrożenie dla swojej rodziny? Sara nie mogła do tego dopuścić. Musiała ostrzec Juliet. Powinna przed śmiercią zniszczyć wszystko, co pozostawili po sobie rodzice. Schowała twarz w dłoniach. Nie dopuszczała myśli o spaleniu tego wszystkiego. Nie, nie mogła tak postąpić. Usiadła w salonie przy oknie i zaczęła pisać w swoim srebrnym dzienniku. Napisała o Midnightach, o zajęciu swoich rodziców, o swoich snach. Napisała o Valaya i zamordowaniu Jamesa i Anne, a później o polowaniu na nią. Napisała też, co się z nią stanie, gdy wpadnie w ręce Cathy Duggan. Wiem, że trudno będzie Ci w to wszystko uwierzyć. Ale przejrzyj rzeczy z piwnicy, a się przekonasz. Tylko ich nie używaj. Nie rób niczego, co mama napisała w swoim dzienniku. Spal go tak samo jak wszystko inne. Także ten dziennik, który teraz czytasz. Nie chcę, żeby oni dowiedzieli się o Tobie. Nie chcę, żeby 340 prześladowali Trevora i dziewczyny. Zapomnij o Midnightach. Tak mi przykro...
Zawinęła dziennik w bibułę, podpisała: „Dla Juliet od Sary" i położyła na kuchennym stole. Usiadła i czekała, aż zapadnie noc. Kiedy tylko zobaczyła cienie na wrzosowisku, włożyła kurtkę i wyszła na dwór. Wieczór był przejmująco chłodny, ale jej wieczorne niebo i zimne powietrze sprawiały przyjemność, bo wkrótce miała ich już nie mieć. Poszła na spacer. Wiedziała, że niedługo ją znajdą. Przechadzała się przez pewien czas. Z każdego zaułka wychodziły do niej duchy przeszłości: ona jako mała dziewczynka na ulicy z mamą, na boisku swojej dawnej szkoły, wychodząca z ośrodka sportowego po lekcji pływania, z mokrymi włosami i małym, różowym plecaczkiem, w mundurku szkolnym, na klasowej wycieczce do biblioteki, czekająca na pociąg do miasta, z wiolonczelą w fioletowym futerale, rozmawiająca z koleżankami przed kioskiem. I wreszcie ten, którego szukała. Dziewczynka w czerwonym płaszczyku, siedząca na karuzeli i nieświadoma, że ktoś ją obserwuje. Nieświadoma, że śmierć jest tak blisko, że mogłaby pogładzić jej policzek zimnymi palcami. Na placu zabaw wszystko było ciemne i nieruchome. W pobliżu znajdowali się tylko pijacy i policjanci. Siedemnastoletnia i siedmioletnia Sara patrzyły na siebie nawzajem. „A więc to taka będę?". „A zatem taka byłam?". Sara poczuła silne pragnienie pogładzenia czarnych włosów dziewczynki, przytulenia jej i chronienia przed wszystkim, co nastąpi. Oszczędzenia jej tego
wszystkiego, przez co przeszła. Oszczędzenia jej snów. 341 Patrzyły sobie w oczy i znów stały się jednością. Dziewczynka wróciła do młodej kobiety. Niewidoczna, ale obecna. Sara nie musiała długo czekać. Zza ciemnego wału rzecznego wyłonił się Nokturn. Pod pachą trzymał Liścia. Pobitego, poranionego, ale żywego. Sara zerwała się na równe nogi. „Żyje. Liść żyje". Nagle z mroku wyszła Cathy. Uśmiechnięta, wesoła, pewna siebie, jakby była na swoim koncercie albo jakimś spotkaniu towarzyskim. Piękna, zgrabna, pełna wdzięku. - Jesteś gotowa, Saro? - Chcę, żebyście uwolnili Liścia. - Och, a więc tak się nazywa? To niemożliwe. Zabijemy go i odszukamy twojego przyjaciela. Sara zamknęła oczy i po chwili powoli je otwierała. Popatrzyła wprost na Cathy, która jęknęła i zgięła się wpół, a później uniosła głowę i ujrzała przed sobą dwa zielone ostrza migające przed oczami i zadające ból. Nokturn rzucił Liścia na ziemię i podbiegł do Cathy. Liść był za słaby, żeby się podnieść. Nokturn delikatnie pomógł wstać Cathy i odprowadził ją z dala od Sary. Na Nokturna spojrzenie Midnightów nie działało. Sara wiedziała, że nie ma z nim szans, ale nie zamierzała po prostu stać i czekać, aż skręci jej kark. Zapanowała przytłaczająca cisza. Sara zastanawiała się, gdzie zginęły
wszystkie nocne odgłosy: samochody, pohukiwania sów, szemranie rzeki. Nie słyszała niczego. Jakby wszystko czekało w zawieszeniu. Popatrzyła Nokturnowi w czerwone oczy. Uniósł długie, muskularne, sięgające kolan ręce. Sara nie odwracała wzroku, nie jęczała ani nie błagała o litość. Stała twardo na ziemi 342 i obserwowała. Czuła, że wszyscy na nią spoglądają: Anne, James, Morag, Mairead. Czuła, że cała rodzina Midnightów patrzy na ostatniego ze swoich potomków. Sara musi więc umrzeć z godnością. - Nokturn! - ktoś zawołał. Głos Harry'ego. A raczej Seana. Jak zwykle w milczeniu pojawił się jakby wyrósł spod ziemi. Uświadomiła sobie, że obserwował ją przez cały czas. Podobnie jak w szkole. Sean uniósł sztylet i zaczął kreślić znaki w powietrzu. Cathy robiła to samo. Stali naprzeciw siebie w dziwnym pojedynku, w którym walczyli samymi ruchami palców, bez dotykania się. Sara widziała ich skoncentrowane twarze. W pomarańczowym świetle ulicznych latarń spostrzegała kroplę potu spływającą po czole Seana. Cathy nie przestając kreślić znaków, skinęła na Nokturna. Sean jęknął i zaczął wykonywać szybsze ruchy. W tej samej chwili Nokturn otrząsnął się i uwolnił z niewidzialnej klatki, jaką Sean zbudował wokół niego za pomocą run. Wydał z siebie dziwny, głęboki dźwięk przypominający lament, a potem chwycił Seana jak lalkę, uniósł go i upuścił na beton. Sean się nie ruszał. Sara widziała wypływającą spod niego krew.
„Nie żyje" - pomyślała zrozpaczona i popatrzyła na Cathy z taką nienawiścią, z taką złością, że Cathy poczuła ogień rozniecany kumulowanymi od lat zawiścią i gniewem. - Myślisz, że jesteś lepsza od innych? Bo jesteś Midnight, prawda? Tacy sami byli twoi rodzice. Uważali, że rządzą światem. Twoja matka tak na mnie patrzyła. Z pogardą. Jakbym dla niej nie istniała. A teraz popatrz na mnie. - Dobrze, patrzę na ciebie - powiedziała Sara spokojnym, zrównoważonym głosem. 343 Cathy nie mogła tego znieść. Miotała się w złości i przez chwilę wyglądała bardziej demonicznie od samego Noktur-na. - Zupełnie jak twoja matka, co? Patrzysz na mnie, jakbym w porównaniu z tobą była niczym. Na wzmiankę o matce Sara poczuła skurcz. - Co znaczy: jak moja matka? Co ona ci zrobiła? - Nie powiedzieli ci, co? Oczywiście. Nie jestem warta nawet wzmianki. Jakbym wcale nie istniała. - Cathy miała grymas na twarzy, jej pierś miarowo unosiła się i opadała. Sara poczuła napierającą złość i omal nie cofnęła się, jakby był to fizyczny cios. Jednak nie ruszyła się z miejsca i czekała. Wszystko zostało zaaranżowane zgodnie z planem. Morag przyjęła mnie do rodziny i uczyła mnie wszystkiego. Kochaliśmy się z Jamesem... Anne... splunęła na dźwięk tego imienia - ...zabrała mi wszystko. Wszystko. - Moi rodzice bardzo się kochali. Tego nie podważysz, Cathy. Kochali się nawzajem. Nawet mnie nie darzyli taką miłością. - Na myśl o tym, co właśnie
powiedziała, zakołatało jej serce. - James kochał mnie, zanim pojawiła się Anne. To ja miałam być twoją matką. - Ale nie jesteś. Nie jesteś moją matką. Chcesz powiedzieć, że zrobiłaś to wszystko, bo... bo dwadzieścia lat temu rzucił cię chłopak? Chwila milczenia. - M ą ż . Byłam żoną twojego ojca. „Co takiego?". - Czy wiesz, dlaczego mnie odprawił i ożenił się z twoją matką? Bo nie mogłam mieć dzieci. Poroniłam. I powiedziano mi, że więcej dzieci mieć nie mogę. Tej samej nocy... 344 Saro... Tej samej nocy... - Zaszlochała. - Tej samej nocy Morag i twój ojciec powiedzieli mi, że mogę u nich być dotąd, aż wyzdrowieję. Powiedzieli, że opłacą najlepszych lekarzy. Ze będą się mną opiekować. A potem mam spakować torby i opuścić dom. Sara otworzyła oczy ze zdumienia. - Mój tata nie zrobiłby czegoś takiego - zaczęła. Zawahała się. Z r o b i ł b y . Podobnie jak Morag Midnight. - Nie mogłam być żoną twojego ojca, bo jestem bezpłodna - syczała Cathy, a każde jej słowo było naznaczone krwią. -Odprawili mnie, bo nie mogłam im dać potomka. Zalała się łzami. Na moment wyglądała na załamaną, opuszczoną dziewczynę, którą była dwadzieścia lat temu. Sara się zatrzęsła. Potem Cathy otarła łzy, przybrała stosowną minę i z powrotem stała się
Catherine Hollow, Władczynią. Była tu po to, aby dokończyć to, co rozpoczęła. Uniosła rękę i wykreśliła w powietrzu runę. Nokturn usłyszał jej wezwanie i zrozumiał, że nadeszła chwila zabicia ostatniej z rodu Midnightów. Sara zamknęła oczy. Ostatnią rzeczą, jaką widziała, był leżący na betonie Liść, który patrzył na nią czarnymi oczami i nie mógł wstać. Wtedy nastąpił cios ostateczny. Sara upadła na ziemię, głowa eksplodowała bólem i ogarnęła ją ciemność. " A więc to tak wygląda śmierć". W pewnym jednak momencie poczuła twardy grunt pod policzkiem, wydawało jej się, że to beton i trawa. „Nie umarłam". Ale przytomność przyniosła ze sobą ostry, straszliwy, kłujący ból w piersiach, uniemożliwiający oddychanie. Ból był tak silny, że krzyczała bezgłośnie i myślała, że go nie zniesie. A to był dopiero początek. Zastanawiała się, ile 345 jeszcze zostało jej do śmierci. I czy nastąpi ona szybko, i będzie łagodna. Czy też będzie się odwlekać. Chwyciła się za brzuch, zamknęła oczy i czekała na kolejny cios. A później usłyszała dźwięk. Zduszony krzyk. Głos należał do Cathy. Otworzyła oczy, a to, co ujrzała, wyryło jej się w pamięci na wieki. 45 Nicholas Czas, abym spłonął Czas, abym
powstał od nowa Z rękami uniesionymi do góry stał Liść. Struchlały Nokturn kołysał się lekko z nogi na nogę, brodę miał przyciśniętą do klatki piersiowej. Cathy patrzyła z niedowierzaniem. Ten chłopak, który dał się pojmać bez cienia oporu, którego torturowano i którym się bawiono, teraz podszedł do Nokturna i wziął go w niewolę. Jak on to zrobił? - Kim jesteś? - zaszlochała. - Jestem ogniem. - Powiedział to cicho, niemal szeptem, tak że Sara ledwo go usłyszała. Nagle poczuła zwiędłe liście, mokrą ziemię i dym, a więc wszystkie te zapachy, które Liść ze sobą nosił. Cathy wściekle uniosła dłonie i próbowała kreślić runy. Nagle okazała się maleńka. Zwróciła śliczną buzię do nieba i zaczęła się modlić. Ale to nic nie dało. Z trzepotem czarnych skrzydeł sfrunęło na nią stado kruków i tym razem atakowały w idealnej ciszy, bez jednego kraknięcia. 347 Obsiadły ją tak szczelnie, że Sara widziała tylko czubek jej głowy, na której blond włosy robiły się czerwone, i wierzgające nogi. Kiedy kruki skończyły, wzniosły się do lotu z dziobami do góry, unosząc ze sobą Cathy. Upuściły ją do rzeki i jej ciało z pluskiem zniknęło pod falami. Liść pochylił głowę i na ułamek sekundy skrzyżował wzrok z Nokturnem. I nagle potwór stanął cały w ogniu. Błękitne płomienie wznosiły się do nieba szybciej, niż było w stanie zarejestrować ludzkie oko. Smagały Nokturna, a potem pochłonęły go całego, on jednak nie poruszał się ani nie krzyczał.
Niebieskie płomienie przed oczami przerażonej Sary wypalały bestię, aż została z niej bezkształtna bryła osmolona węglem. Wszystko to działo się w głuchym milczeniu. Cathy nawet nie miała czasu krzyknąć, a pośród kruczych dziobów i szponów mogła tylko kwilić. Nokturn nie wydawał z siebie głosu, jedynie jego skóra szeleściła w ogniu, a potem rozległ się huk, gdy już ledwo żywy upadł na beton. Trzepot kruczych skrzydeł, plusk pochłoniętego przez wodę ciała Cathy i syczenie ognia raczej nie były w stanie poważnie zaszkodzić nocnej ciszy. I wtedy cały świat Sary uległ zmianie. Podniosła się na kolana. Na dłoni miała krew. Jej własną krew, ale Sara nie bardzo wiedziała, skąd pochodzi, nie potrafiła zlokalizować zranienia, ale też nie zawracała sobie tym głowy. To już był koniec. Cathy i Nokturn zginęli z rąk Liścia. Obserwowała, jak obok niego z trudem wstaje roztrzęsiony Sean. 348 „Przynajmniej żyje - pomyślała z ulgą. I nagle sobie przypomniała. Morderca". - Kim jesteś?! - krzyknął Sean do milczącej postaci Liścia. -Tylko nie wciskaj mi kitu z jakimś ogniem. Kim jesteś?! Liść odwrócił się. Na widok jego twarzy Sara musiała zamknąć powieki. Miał idealnie czarne oczy, pięknie białą skórę i rysy twarzy tak doskonałe, że niemal anielskie. Wydawało jej się, że widzi go pierwszy raz. - Nazywam się Nicholas Donal. Z rodziny Donalów. - Z Tajnej Rodziny?
„Tajna rodzina? A co to znaczy? Taka jak moja? Taka jak Midnightów? Jest nas więcej?". - Tak. - Nigdy o was nie słyszałem. - Nie należymy do Sabha. Trzymamy się w swoim gronie. Nie muszę się tłumaczyć. „Sabha?" — Sarze zakręciło się w głowie. - Idź sobie, Sean. - Sara próbowała wstać, ale nogi nie były w stanie unieść jej ciężaru. Obydwaj pospieszyli jej z pomocą, a Sara wzgardziła ręką Seana i przyjęła pomoc Nicholasa. Objął ją w pasie i przytrzymał. Dziewczyna chciała odpocząć. Była zbyt zmęczona i obolała. Przylgnęła do Nicholasa, a jej myśli nagle zaczęły się rozmywać. Zaczęła wznosić się mgiełka, którą Nicholas zawsze miał przy sobie, dająca ciepło i oszołomienie. - Nicholas Donal - szepnęła. - Zabiorę cię do domu. Na ciebie już czas, Sean. - Saro... - powiedział Sean błagalnym tonem. - Ostrzegam cię. - Oczy Nicholasa zapłonęły, gdzieś nad drzewami rozległ się trzepot skrzydeł. - Nie, Liściu... Nicholasie. Pozwól mu odejść! 349 - Zabił twojego kuzyna. Sara potrząsnęła głową. Wyobraziła sobie Seana obsiadłego przez kruki jak Cathy... - Puść go wolno. Proszę. Nicholas przyciągnął ją bliżej siebie.
- Teraz liczysz się tylko ty - powiedział, a jego słowa zabrzmiały jak kołysanka. Zamknęła oczy i położyła mu głowę na ramieniu. Nicholas Donal. W jej uszach zabrzmiało to jak trzepot zwiędłych liści i czarnych kruków. 46 Na krawędzi Wypowiadane przez nas słowa Stają się echem niczego Liść Powinna być na krawędzi przepaści i patrzeć w dół. Musi być pewna, że to już koniec. Chciałem, aby pogrążyła się w kompletnej rozpaczy, całkowicie pozbawiona nadziei. Dopiero wtedy miałem wkroczyć. Im więcej przeszła cierpień, tym milsze wydają się jej moje objęcia. Im bardziej się bała, tym bezpieczniej się przy mnie czuje. Obserwowanie reakcji Cathy budziło wesołość. Myślała, że jestem bezbronnym chłoptasiem, zabawką, którą można popsuć, aby skrzywdzić Sarę. Ta jej mina, gdy unieruchomiłem Nokturna. A najlepsze, jak obsiadły ją moje Żywiołaki. Szkoda, że nie widział tego mój ojciec. Mam nadzieję, że ból był dla niej dostateczną zapłatą. A musiało bardzo boleć. Udało się. Sara mi wierzy. Jakże pięknie wygląda taka blada i przestraszona. Jej strach pachnie nocnymi kwiatami. Teraz nazywam się Nicholas Donal. O ironio! Kolejny mężczyzna, który jak Sean - nie podał jej prawdziwego nazwiska. Ale to tak tylko między nami. Teraz możemy zacząć myśleć o wspólnym życiu.
351 47 Pył Słone łzy w słonej wodzie Dłoń, której nie widzę Zatrzymać niespokojne myśli W jego ukochanej dłoni Sara nie pamiętała, jak dotarli do domu. Zupełnie, jakby znaleźli się tam w mgnieniu oka. On otworzył drzwi, wprowadził ją do środka. Stanęli w ciemnym korytarzu. - Nicholas... Tajne Rodziny... A więc jest więcej takich jak my? Takich jak Midnigtowie? - Tak. Wszyscy znajdujemy się w niebezpieczeństwie. Jęknęła cicho. Bolały ją żebra. - Ciii. Teraz musisz odpocząć. Nie przejmuj się, będę cię pilnował. „Zostaniesz ze mną?". Ledwie się powstrzymała od tego pytania. Chciała być sama. Chciała wszystko sobie przemyśleć: Śmierć Cathy, tożsamość Liścia, Tajne Rodziny, Seana, Sabha. - Kiedy znów się zobaczymy? - Niedługo. Obiecuję. Sara odchyliła głowę do tyłu. Niewiele brakowało, aby zetknęły się ich usta. Nagle jednak bezgłośnie zbiegła ze schodów Cień i skoczyła im do rąk, tak że Sara musiała ją złapać. 352
- Cień! - Cześć, koteczku - szepnął Nicholas. Cień syknęła. On ją zlekceważył. Dasz sobie radę? Odprowadzić cię do łóżka? Sara się zarumieniła. - Nie, nie. - Zrobiła krok do tyłu. Cień stanowiła dla nich naturalną barierę. - Chodziło mi tylko o to... - Wydawał się zakłopotany. - Wiem, wiem. - W takim razie idę. Nie przejmuj się, będę cię pilnował. Jesteś bezpieczna. Sara skinęła głową. - Dziękuję, Nicholas. Chciałabym dowiedzieć się o Sabha, Tajnych Rodzinach i o wszystkim. - Wszystko ci powiem. Ukrywali przed tobą prawdę. Rodzice, Sean... ale teraz dowiesz się wszystkiego. Sara drgnęła na wzmiankę o rodzicach. Rewelacje Cathy były nie do zniesienia. Tak bolesne, że wolałaby wcale o tym nie słyszeć. Delikatny pocałunek we włosy. Ostatni powiew zapachu liści i dymu. I poszedł. Sara rozbierała się ostrożnie, aby nie urazić blizn i siniaków. Weszła pod prysznic. Gorąca woda zmyła z niej krew, pył i popiół z kremacji Nokturna. Długo stała pod prysznicem i próbowała zbierać myśli. Morderczynią rodziców była załamana kobieta, która nauczyła się czarnej magii. I koniec. A może nie? Jeśli istnieją inne Tajne Rodziny, to może są także inni Valaya? A Rada - zwana Sabha - to swego rodzaju organizacja zrzeszająca tajne
rodziny. Ale Midnightowie do niej nie należą. I rodzina Nicholasa również. 353 To było bardzo tajemnicze. Nie mogła się doczekać, aż Nicholas wszystko jej opowie. Sean zniknął. Na tę myśl poczuła ból. Był przy niej zawsze, gdy budziła się po okropnym śnie. Pilnował jej. Pomyślała o jego aroganckim uśmieszku, nieustraszoności i o tym, że potrafił ją rozśmieszyć w najbardziej przerażających sytuacjach. Pomyślała o jego niebieskich i czystych oczach. O jego łagodnym głosie, równie bliskim jak głosy rodziców. Nadal miała go w uszach. Tęskniła za ich rozmowami - nie z Seanem, oczywiście, tylko z Harrym. Chciała go odzyskać. Chciała zamknąć oczy i znów słyszeć jego głos. Ale to wszystko było kłamstwem. On był mordercą i kłamcą. Już dłużej nie mogła stać. Ból żeber stawał się nie do zniesienia. Zakręciła wodę i starannie owinęła się ręcznikiem. Ogarnęło ją tak silne zmęczenie, że nie mogła się ruszyć. Wytarła się pobieżnie, ale nie miała energii na suszenie włosów. Włożyła szorty i podkoszulek i położyła się na kołdrze. Kilka minut później zasnęła. Cień wymościła sobie miejsce obok Sary i zamykała bursztynowe oczy. Zauważyła jednak czarny cień za oknem i struchlała. To były kruki. Wskoczyła na parapet. - W porządku, Cień, to przyjaciele - szepnęła Sara z głową na poduszce. Ale Cień nie przestawała obserwować ptaków. W niepokojącym rytmie waliła ogonem o framugę. Zamykając oczy, Sara miała nadzieję, że nic jej się nie
przyśni 1 przez noc wypocznie. Ale jej pragnienia nie miały na wizję żadnego wpływu. Śniło jej się, że była pod ziemią, jak wtedy, gdy miała wizję w bibliotece. Znajdowała się w małej jamie pod kamieniami. Znów udało jej się uwolnić i wyjść na zewnątrz. Znalazła się 354 w środku kamiennego kręgu. Panowała noc, jasno, przejrzyście świecił księżyc. W smagającym twarz wietrze wyczuwała zapach zimy. Na niebie ponad nią majaczyły światełka zmieniające kolor -z zielonego na niebieski i żółty. Zorza Polarna. Niewysłowione piękno. Serce jej na moment zamarło, gdy uświadomiła sobie obecność Nicholasa. Ujrzała jego bladą twarz i czarne oczy... Uniósł rękę i pokazał jej leżący na dłoni opal. Kwarc lśnił światłem wydobywającym się ze środka. Źródło światła wirowało w kamieniu. Sara zrobiła krok w stronę chłopaka, ale on cofnął się, jakby nie chciał, żeby się zbliżała. Poczuła, że opal ją przyciąga, jakby był z nią w jakiś sposób powiązany. Zauważyła, że w kamieniu krąży mały obłoczek, desperacko próbujący się uwolnić. Sara spojrzała na Nicholasa. Zatraciła się w jego czarnych oczach. Początkowo z jego wyrazu twarzy nie dało się nic wyczytać. Stopniowo jednak zauważała w jego oczach zmiany. Coś w nich się formowało - jakieś uczucie, którego nie mogła określić.
Poczucie winy. Tak, to właśnie to. Nicholas prosił oczami o przebaczenie. „Ale za co? Przecież uratował mi życie!". Obudziła się. Przez kilka sekund czekała, aż przyjdzie Sean i zapyta, czy wszystko w porządku. Usiądzie na łóżku, weźmie za rękę i przeprowadzi ze snu do rzeczywistości. Ze świata strachu, do świata, nad którym panowała. Zapomniała o wizji. Zapomniała o wirującym kwarcu i kamiennym kręgu. Pomyślała o trzymających ją dłoniach Seana i zalała się łzami. 48 Liście Świat bez ciebie Niekończący się żal Wybór - Harry... na kilka dni wyjechał do Londynu. Coś z pracą. Ma załatwić jakieś niedokończone sprawy czy coś. Dokładnie nie wiem. - Sara poczuła w ustach gorzki smak. - Nie, nie ma potrzeby. Niedługo wróci... Dziękuję. Tak, przyjdę na kolację. A więc do jutra. - Odłożyła słuchawkę. „Zatraciłam się. Nadal kłamię jak z nut. Zawsze kłamałam. Nie dla przyjemności, właściwie nienawidzę tego". Zmyślenie historyjki dla Juliet, że Harry wyjechał do Londynu to bułka z masłem w porównaniu z tym, co musiała wymyślać na usprawiedliwienie swojego dziwacznego, chaotycznego życia. „Nigdy nie kłam, chyba że chodzi o jedną rzecz: o dochowanie naszej tajemnicy. Wtedy musisz okłamywać krewnych, przyjaciół i wszystkich,
którzy słuchają. I musisz być przekonująca" - to mówił jej ojciec, gdy miała pięć lat. Nigdy nie zapomniała. Nigdy go nie zdradziła, nawet gdy wiedziała, że mówiąc prawdę, pozbędzie się wielkiego ciężaru z serca. Nigdy więc sobie na to nie pozwoliła. 356 Zrobiło jej się siebie żal i sięgnęła do idealnie czystego stolika, żeby odkurzyć niewidzialne pyłki. Spojrzała na oprawioną fotografię ze ślubu rodziców. Anne w długiej białej sukni z bukietem wrzosów w dłoni, związanych fioletową wstążką. Sama zbierała kwiaty dzień przed ślubem. Mówiła, że jej wiązanka pachniała Szkocją. „Mamusiu, jesteś piękna". Nagle Sara zesztywniała. Musiała za wszelką cenę ukrywać odejście Harry'ego. Nie mogła opuścić domu Midnightów. To byłoby jak ponowne utracenie rodziców. Od śmierci Cathy, ostatniej Valaya, minął tydzień. Tydzień od utraty Harry'ego - Seana, czy jak on tam się nazywa. Tęskniła za nim tak bardzo, że niemal odczuwała fizyczny ból. I to ją przerażało. Nienawidziła go za zabicie kuzyna, a mimo to jego nieobecność powodowała wyrwę w jej sercu. Rozłąka była tak nagła, że Sara nie potrafiła jej sobie wytłumaczyć. W każdej minucie liczyła, że chłopak zaraz wejdzie do pokoju. Bez przerwy czekała na jego telefon. „Dlaczego nie mogę przestać o nim myśleć? Dlaczego nie mogę wybić go sobie z głowy?". Harry śnił jej się prawie co noc. I nie były to wizje, lecz zwyczajne sny.
Takie, jakie miewają zwyczajni ludzie. Śniło jej się przyjęcie w domu Midnightów w ciepłą letnią noc. Ogród ozdabiały kolorowe lampiony, stał długi stół z pysznym jedzeniem, udekorowany licznymi świecami. Na przyjęciu byli rodzice, uśmiechnięci i zadowoleni, oraz ich przyjaciele, McKettrickowie, Bryony, Alice, Jack... i Leigh. Śmiali się, jedli, tańczyli. W końcu jej dom był otwarty dla świata, a nie odizolowany i skryty. Obok niej stał Harry. Nagle odwrócił się i pocałował ją w gołe ramię. Roześmiała się zaskoczona. 357 To był piękny sen. Tak wspaniały, że gdy po przebudzeniu uświadomiła sobie, że to tylko senna fantazja, z żalu aż zabrakło jej tchu. Rodzice nie żyli, Harry nie był Harrym, a Nicholas zniknął. Ponownie. Siedziała przy oknie i kontemplowała w białym świetle księżyca. Była opatulona w wełniany sweter, na kolanach spała jej Cień. W dłoni trzymała album na zdjęcia, który dostała od cioci Juliet. Miała w nim jednak nie zdjęcia, lecz ususzone liście — czerwone, brązowe, żółte, starannie poukładane w przezroczystych koszulkach. „Tak naprawdę jestem sama". Przez ogród przemknął jakiś cień. Nie widziała dokładnie jego kształtu. Wyłonił się spomiędzy drzew i przeniósł się w krzaki. Zanim jednak ujrzała go wyraźnie na żwirowej ścieżce, już wiedziała, kto do niej idzie. Zbiegła po schodach i otwierając drzwi, miała serce w gardle. - Nicholas. - Saro, tęskniłem za tobą. Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Miałem
wiele do załatwienia. Wszystko ci opowiem. - Wejdź - szepnęła, nie ufając swoim słowom. Pod dębem w ogrodzie stał pewien człowiek. Niewidoczny i nieruchomy jak same drzewa. Dłoń trzymał na małym czerwonym woreczku, który nosił na szyi. Widział Nicholasa idącego po ścieżce i Sarę otwierającą drzwi. Widział czarnowłosego chłopaka wchodzącego do domu, do Sary domu, do jej serca. A potem drzwi się zamknęły. Człowiekowi w ukryciu wydało się, że zamknęły się na wszystko, co kochał i czego pragnął. 49 Panowie mórz Włosy wodorosty Skóra z łuskami Oczy jak muszle Oddech fali Usta z korala Serce przypływu Grand Isle, Luizjana W szarym świetle świtu Mike otworzył oczy. Pierwsza rzecz, jaką ujrzał, to pochylona nad nim blada twarz z czerwonymi obwódkami na oczach i niebieskimi ustami. To była twarz topielca. Białe ręce trzymały go za ramię i potrząsały nim. - Jezu! - Mike podskoczył i odepchnął stwora od siebie. -Ty nie żyjesz! Ty nie żyjesz! Trzymaj się z daleka.
- Mike, wyluzuj, na miłość Boską. - A kysz. - To ja, Niall. - Ty nie żyjesz. - Wyglądam na trupa? Biała skóra, niebieskie usta, granatowe paznokcie. - Tak, wyglądasz. Spójrz na swoje ręce. I na twarz. 359 - No tak, ale to przejdzie. Za parę godzin wrócę do normy. Mike? Ale Mike go nie słuchał, tylko padł nieprzytomny na piasek, twarzą w wiązkę wodorostów. Niall poczuł od przyjaciela zapach alkoholu. Mike przecierał sobie oczy. Mimo ogromnego strachu i niebezpieczeństwa cała sytuacja wydawała się Niallowi zabawna. - Jezu! - krzyknął Mike na jego widok. - Już to mówiłeś. - Ty nie żyjesz! - To też mówiłeś. Żyję. To znaczy... Nie żyłem, ale już żyję z powrotem. - Ale jak... Jak to? - Pamiętasz, jak kiedyś pytałeś, jaką dysponuje mocą? Ja powiedziałem, że śpiewam. Ale mam też jeszcze jedną. Jak wszyscy Flynnowie. Woda nie może nas zabić. - A więc żyjesz? - Tak samo jak ty.
- Żyjesz! - Mike objął go ramionami, ale zaraz się wycofał. - Tak, martwiłem się o ciebie. - Przez chwilę obaj patrzyli w piasek. - Masz. - Mike wyjął z kieszeni piersiówkę. - O tak, tego mi trzeba. - Niall chciwie napił się alkoholu. - I jak było? - Pytasz o bourbon? Wyśmienity. Nie do przebicia. Chyba że oczywiście irlandzką whisky. Ale nie można mieć wszystkiego. - Mike zwrócił uwagę, że w głosie Nialla nadal słychać pewien bulgot, jakby nie pozbył się jeszcze całej wody z płuc. - Jakie to uczucie utonąć? I umrzeć? - Po zbóju. Ale to mój pierwszy raz. Dziadek miał zdaje się dziewięć takich przypadków. 360 Przez chwilę siedzieli w milczeniu i obserwowali słońce wschodzące nad morzem. Niall rozgrzewał się i zbierał siły. - I co teraz? - Niall wyplątał z włosów wstążkę wodorostów. - Musimy dotrzeć do Seana. - Obserwują nas. Znajdą nas. - Mysią, że umarliśmy. - Niedługo się pokapują. - Wtedy już będziemy w Szkocji. Chodźmy. - Na lotnisko? - Do portu. Znam kogoś, kto nas wpuści na frachtowiec. - Super! Kilka tygodni na morzu! - Niallowi pojaśniała twarz.
- Szczerze mówiąc, cisną mi się na usta inne słowa. - E tam, będzie świetnie. - Uśmiechnął się i opróżnił kieszenie z mułu i muszli. Po drodze do Nowego Orleanu Mike wrzucił do skrzynki list do Seana. Na wypadek gdyby nie dotarli do Szkocji. 50 Szkło i woda Nigdy nie zapomnę Czarnowłosej dziewczyny i jej spokojnych oczu Zbyt wcześnie odeszła Castelmonte Elodie Nie mogłam już dłużej znieść tego czekania. Kiedy pod drzwiami pojawili się turyńscy Valaya, prawie mi ulżyło. Obaj mieli uniformy budowlańców i przeciwsłoneczne okulary. Wpuściłam ich do środka. Zaprosiłam do stołu. Marina i Aiko poszły do sąsiedniej wioski na fiera, czyli targ. Leandro łowił ryby. Dzięki Bogu byłam sama. Lepiej, że to spotkało mnie, a nie ich. Oni mają w życiu wiele do stracenia. Może w końcu nadszedł czas, na to aby znów spotkać się z Harrym.. Otrząsnęłam się. Nie powinnam myśleć w ten sposób. Muszę walczyć. O Aiko i potomków. - Gdzie jest dziedziczka Ayanami? - zapytali po francusku z twardym akcentem. - Nie wiem.
362 Wybuchnęli śmiechem. Dwaj młodzi mężczyźni, przystojni, we włoskim, aroganckim stylu. Jakby cały świat należał do nich. - Ładna jesteś - powiedział jeden z nich. - To mnie dobrze nastraja. - Tak. Wydobywając z ciebie prawdę, będziemy dobrze się bawić. Położył coś na stole. Była to niewielka fiolka. Zatem żadnych burd, żadnych demonów, żadnej krwi. Kropla do gardła i jesteśmy chodzącymi trupami - zupełnie jak mój mąż na kilka dni albo nawet tygodni przed śmiercią. Z tego co słyszałam, jak postępują ze swoimi ofiarami Valaya, wystarczyło, aby przekonać nas, że śmierć jest dla nas korzystniejsza niż życie. Mnie niewątpliwie przekonaliby szybko. Ale nic nie czułam. Nie bałam się. Przygotowywałam się. Ponieważ przewidywanie przyszłości to nie jedyna moc, jaką dysponuję. My, Brunowie, mamy we krwi coś jeszcze. Coś o wiele bardziej groźnego - coś, co w odróżnieniu od wizji powróciło do mnie. Wiem, bo sprawdzałam. Próbowałam na małych zwierzątkach, wiewiórkach i ptakach. Zależy, co mi wpadło w dłonie. To okrutne, ale niezbędne. Wróciło. Zaczesałam włosy z twarzy do tyłu. Widziałam, że patrzą na mnie z podziwem. Miałam na sobie dopasowane dżinsy i skąpy top. Podziękowałam losowi, że wybrałam akurat ten strój. - Na pewno jakoś się dogadamy - powiedziałam, podchodząc powoli, uwodzicielskim krokiem, do miejsca, w którym siedzieli. Pierwszy miał czarne włosy i szeroki uśmiech. Patrzył na mnie tak, jakby
zaraz chciał mnie pożreć. 363 Położyłam mu rękę na ramieniu i usiadłam na kolanach. Pogłaskałam go dłońmi po policzkach. - Bierzcie ich, a mi pozwólcie odejść. - Elodie, jesteś potomkinią. Nie możemy cię wypuścić -powiedział drugi, z rozpalonymi oczami. - Już ja się postaram, żeby wam się opłacało - szepnęłam. - Powiem ci, jak wygląda umowa. Ty nam dajesz, a my i tak bierzemy, co chcemy - powiedział ten, któremu siedziałam na kolanach. Miał brzydką, gniewną twarz. Kładł mi rękę na piersi. - Widzę, że nie mam żadnego wyboru - mruknęłam mu do ucha. - No właśnie. Nie masz wyboru. - Nie, chyba się nie zrozumieliśmy. - Jeszcze raz wzięłam jego głowę w swoje dłonie i przyciągnęłam do siebie. Pocałowałam go w usta, a on łapczywie przyssał się do moich, gme-rając mi ręką pod bluzką. Aż zaczął zipać. To ironia, że mój mąż umarł od trucizny, że oni chcieli nas z jej pomocą zamordować, a ja wypiłam ją z własnej woli. Puściłam duszącego się mężczyznę i upadł na podłogę. Łypał ustami jak ryba wyciągnięta z wody, rozpaczliwie próbując złapać powietrze. Jego skóra zbielała i przybrała niebieskawy odcień, jaki można zauważyć u topielców. Teraz potrzebowałam tylko sekundy. Ten drugi był jeszcze zbyt oszołomiony, żeby się poruszyć. I niemal mi się udało. Ale nie do końca.
Pistolet miał już gotowy do strzału i mierzył w moją stronę. Trafiłby na sto procent, wystarczyło, że celował w brzuch. Wyobraziłam sobie, jak padam na podłogę i okrywam się krwią niczym łabędź. Proroctwo miało się spełnić. 364 Ale w tej samej chwili otworzyły się drzwi, a wraz z nimi otchłań rozpaczy. Na progu stanęła Marina z Aiko. Nadal roześmiane, nie widziały, co dzieje się w środku. Mężczyzna odwrócił się i strzelił. Rozległy się krzyki, ciała poupadały na ziemię. Ja wiedziałam tylko tyle, że muszę przyłożyć usta do jego ust. I udało się. Na podłodze leżało uduszonych dwóch ludzi Valaya. I Marina trzymająca się za serce. Aiko płakała, pulchnymi rączkami próbowała tamować krew. Po policzkach płynęły jej łzy. Nic nie mogłam zrobić. Kiedy pochyliłam się nad Mariną, już pewnie nie żyła. Martwym łabędziem w kałuży krwi była ona - nie ja. Jeśli to była przepowiednia tego, co miało kiedyś spotkać mnie, rozwój zachodzących wypadków, który do tego doprowadził, musiał ulec jakiejś niewielkiej zmianie i doszło do innej sytuacji. A może to tylko przypadek. Może przepowiednia dopiero się spełni. I kolejnym razem ja będę broczącym we krwi łabędziem. - Musimy opowiedzieć się po którejś stronie - powiedział Leandro. Nikt nie jest bezpieczny, nikt nie jest w stanie się ukryć. Zostawiłam z nim Aiko w tej drewnianej chacie w odludnej dolinie. Przynajmniej do zimy będą mieli schronienie. Za dwa miesiące, gdy spadną śniegi i przyjdą mrozy, w chacie nie
da się mieszkać i będą musieli gdzie indziej poszukać dachu nad głową. Wiedziałam jednak, że nie mogę dłużej tam zostać. Musiałam podjąć trop, którym szedł Harry, i zniszczyć Wroga. Tylko nie mogłam działać sama. Była tylko jedna osoba, której mogłam ufać nad życie. Sean Hannay. 51 Dusza Wybacz mi Sean Myśli o niej są dla mnie torturą. Tęsknię za nią w każdej sekundzie. Nie mogę jej stracić. Po prostu nie mogę. Ona nie jest bezpieczna. Ten Nicholas Dogal przyprawia mnie o gęsią skórkę. Ufam mu tak samo jak jego krwiożerczym krukom. Powinienem zapytać o rodzinę Dogalów Mike'a i Nialla, ale od jakiegoś czasu nie mam z nimi kontaktu. Nie nadają sygnału. Mają wyłączony telefon, nie ma jak do nich dotrzeć. Obawiam się najgorszego. Że zostali odkryci i zamordowani. Przez Surari albo Sabha. Nicholas opowiedział Sarze o istnieniu innych Tajnych Rodzin oraz Sabha. Naraża ją na poważne niebezpieczeństwo. Czy on wie, że w Sabha działają zdrajcy? Czy wie, że nie można ufać nikomu? A może jest jednym z nich? Powinienem wyjawić wszystko Sarze. Popełniłem taki sam błąd, jak jej rodzice. Trzymałem ją w niewiedzy z myślą, że nadejdzie odpowiednia chwila, żeby jej powiedzieć.
366 Obserwuję ją dniami i nocami. Patrzę, jak siedząc w oknie, czesze włosy. Och, jak dobrze pamiętam ich zapach. Patrzę, jak idzie do szkoły i wraca do domu. Czasami jestem tak blisko, że mógłbym jej dotknąć. A ona nie ma o mnie pojęcia. Dzisiaj widziałem, jak szedł do niej Nicholas. Widziałem radość malującą się na jej twarzy, gdy otwierała mu drzwi. Poczułem się jak wrzucony do ognia. Musiałem znaleźć sposób, aby wrócić do jej życia. A widziałem tylko jedną drogę: powiedzieć jej całą prawdę. Epilog Byłam z dala Jestem Persefoną Elodie Nie zdziwiłam się, gdy na oknie w samolocie miałam widzenie. Po opuszczeniu Castelmonte czułam, że coś się we mnie odblokowało, że moja wyobraźnia znów płynie jak strumień i właśnie została zdjęta zapora, która go tamowała. Złość po śmierci Mariny oraz poczucie wyzwolenia po opuszczeniu kryjówki i powrocie do boju rozsadziły tamę, zamieniając ją w pył. W szybie widziałam Seana i czarnowłosą dziewczynę, w której rozpoznałam Sarę Midnight. Widziałam, jak klęczy, a ktoś nad nią stoi. Widziałam, że opuszcza ją dusza - białe światełko krążące nad głową i pulsujące w szalonym rytmie, zgubione i zdezorientowane, niewiedzące, co ze sobą począć. Po odejściu duszy Sara upadła na ziemię niczym marionetka z
podciętymi sznurkami. Wizja się rozmyła i jej miejsce zajęło odbicie mojej bladej, udręczonej twarzy. Serce przyspieszyło, do oczu napłynęły mi łzy goryczy. Moje wizje zawsze się spełniają. Wszystko, co widzę w szybie i wodzie, zamienia się w rzeczywistość. A widziałam śmierć Sary Midnight. 368 Podziękowania Trudno mi wyrazić swoją ogromną wdzięczność dla was, Ross, Sorley i Luca. Dziękuję mojej mamie, lvanie Fornera i bratu, Edoardo Sacerdoti, za dodawanie mi otuchy i wiary. Dziękuję mojej teściowej Beth i mojemu teściowi Billowi za to, że są po prostu wspaniali. Serdeczne podziękowania dla moich ulubionych redaktorek - Janne Molier, Rachel Reid i Kristen Susienka, bez których Sara nie byłaby taka, jaką jest. Dziękuję za nasze rozmowy przy kawie i za to, że tyle razy udało się wam mnie rozśmieszyć. I za to, że rzuciłyście mnie wprost na głęboką wodę! Dziękuję mojej agentce, Lindsey Fraser, za wiarę we mnie (i za ciepłe uściski). Dziękuję Lindzie Strachan za pierwszą krytyczną recenzję mojej książki i za to, że tak oględnie potraktowała nowego autora. Wielkie dzięki dla panelu czytelniczek - Ailidh Forlan, Beth Pearson, Heather Arbuckle i Jamie Bell — za myśli i sugestie. Jesteście nieocenione! W końcu zaś dziękuję Maire Brennan i Julie Fowlis za pomoc w
skomponowaniu ścieżki dźwiękowej do tej książki. Spis treści Prolog: Zapada noc 7 Czarna woda 9 Przeznaczenie 26 Nowy świat 44 Iluzja 56 Kochanka 67 Świt 76 Między wodą a niebem 82 Duchy powietrza 89 On przyszedł we śnie 108 Wybrana 111
Konstelacja 113 Pamiętaj mnie 119 Pieśń szafiru 135 Muzyka 147 Bezdech 152 Głosy 166 Pod powierzchnią wszystkiego 171 Kaskada 172 Dziwne kwiaty 191 Sen o krukach 192 Odrzucenie 194 Mgła 196
Spać 204 Życie, które mogło być moje 213 Ziemia 230 Z mojej krwi 245 Biały łabędź 252