Ł MITY GRECKIE mfiá WSTĘP Oddajemy do rąk Czytelników opowieści o bogach i bo haterach, książką, bez której trudno zrozumieć jaka jest nasza tradycja...
29 downloads
31 Views
5MB Size
MITY GRECKIE Ł
mfiá
WSTĘP
Oddajemy do rąk Czytelników opowieści o bogach i bo haterach, książką, bez której trudno zrozumieć jaka jest nasza tradycja i skąd czerpiemy wiarę w przyszłość. „Mity greckie", to podstawowy kanon lektur szkolnych całego cywilizowanego świata. Tysiącletnie dzieje narodu polskiego nierozerwalnie splatają się z wielowiekową historią kultur europejskich. Od dawien dawna najsilniej oddziaływała na nasz obraz świata nauka, literatura i sztuka grecka. To właśnie staro żytnym Grekom zawdzięczamy pierwsze pojęcia z zakresu astronomii, matematyki, medycyny, filozofii, architektury, prawa i literatury. Dzięki wielkim pisarzom starożytności, Homerowi i Ezopowi, zostały wprowadzone do naszej kultury motywy i wątki, bez których trudno byłoby sobie wyobrazić naszą współczesną literaturę, język, muzykę, plastykę, kino, czy teatr. Na co dzień słyszymy takie pojęcia jak „Syzyfowe prace", „męki Tantala", „puszka Pandory", „pięta achilleso wa", „stajnia Augiasza", „róg obfitości", czy „laurowy wie niec", mające często znaczenie metaforyczne. Nie zrozumieli byśmy wielkiej literatury romantycznej bez wątku prometej skiego. 3
„Mity greckie", to specjalnie przygotowana propozycja dla czytelnika młodego, choć, rzecz jasna, nie tylko. Braliśmy pod uwagę aktualne potrzeby polskiej szkoły, nauczycieli, dzieci i uczącej się młodzieży. Stąd nowe ujęcie mitów uwzględnia przede wszystkim te wątki i motywy, symbole i metafory, które stają się przedmiotem analiz na lekcjach języka pol skiego. W tym miejscu pragniemy podziękować wszystkim na uczycielom, polonistom, historykom z całego kraju, którzy nas wspierali przy pracy nad książką. Szczególne słowa podzię kowania należą się polonistom metodykom, skupionym wokół wrocławskiego Wojewódzkiego Ośrodka Metodycznego, którzy bezinteresownie i wielokrotnie udzielali autorowi niniejszego opracowania wielu bezcennych rad. Szkic dra Adama Sznajderskiego z pewnością poszerzy możliwości interpretacyjne wybranych wątków. Każdy bo wiem z zaprezentowanych mitów posiada swoje rozliczne wersje, warianty i wcielenia literackie. Stanisław
Srokowski
NARODZINY BOGÓW
Spójrzmy nocą na niebo, a zobaczymy miliony mrugają cych gwiazd. Układają się one w dziwne figury, postacie, kształty. Przypominają raka, rybę, koziołka i węża. Są tajem nicze i piękne. Czy zawsze tak było? Od jak dawna świeciły gwiazdy? Czy zawsze jaśniał księżyc? Ten daleki, magiczny świat, wydaje się nieodgadniony, fascynujący, niezwykły. I wówczas myślimy sobie: — A co było przed nami? Przed powstaniem człowieka, ziemi, zwierząt? Przed pojawieniem się ptaków, roślin, owadów? Otóż, na długo przed powstaniem Ziemi, gwiazd i nieba, na długo przed radością, smutkiem i cierpieniem, przed ma rzeniami i tęsknotami, istniał Chaos, czyli nieskończona otchłań, wypełniona bezkształtną masą, mieszaniną powietrza, ziemi, wody i ognia. Trudno nam sobie dzisiaj tę ogromną pustkę wyobrazić bez ludzi, ptaków, zwierząt, gwiazd i świa teł. A właśnie z tej pustki począł się świat. Wielka Miłość unosząc się w Chaosie, ożywiła wokół siebie tajemne siły i pobudziła je do życia. Z Chaosu wyłoniła się Ciemność i peł na zagadek Noc. Z Chaosu zrodził się Dzień, a wraz z nim Jasność i wszelka Radość. Z Chaosu wyłoniła się też Ziemia 5
(Gaja) i otaczający ją Eter. I powstało Niebo (Uranos). Były to pierwsze bóstwa świata. Uranos spoglądał ze swojej wyso kości na Ziemię i z troską pochylał się nad nią, widząc nagie wzgórza i puste pola. Zesłał na Ziemię deszcz, ona zaś urodzi ła trawy, drzewa, kwiaty, zwierzęta i ptaki. Deszczowe strugi wypełniały koryta rzek, wpadały do wielkich dolin i przeobra żały je w jeziora, stawy i morza. Ziemia wypełniała się ży wymi istotami. Pojawiło się również blade słońce i dalekie gwiazdy. Z Chaosu stworzony został też bóg miłości, Eros, którego przedstawiano później, jako skrzydlatą postać, nieco podobną do kobiety, a nieco do mężczyzny. Dzięki Erosowi świat nie ustannie odradza się i odnawia. Eros tworzy piękne kształty i łączy ludzkie serca, jest najpotężniejszą, twórczą siłą życia. Uranos i Gaja spłodzili dzieci. Z miłosnego związku bóstw narodziły się sturamienne olbrzymy, o na wpół ludzkich kształtach, zwane hekatonchejrami: Kottos, Briareus, Gyges. Były to dzikie, gwałtowne, niezrównoważone potwory, któ rych sam widok mroził krew w żyłach. Po nich przyszli na świat cyklopi: Arges, Steropes i Bron tes; bóstwa związane z piorunami, błyskawicami i grzmotami. Każde z nich miało jedno okrągłe oko pośrodku czoła. Gaja i Uranos wydali na świat także sześciu tytanów i sześć tytanid. Tytanami byli bogowie: Okeanos, Kojos, Krios, Hyperion, Japet i Kronos. Tytanidami zaś boginie: Teja, Rea, Temida, Mnemosyne, Fojbe i Tetys. Uranos patrzył z odrazą na rodzące się generacje potwo rów. Napełniały go one strachem i niepokojem. Obawiał się, że mogą się połączyć przeciwko niemu i zrzucić z boskiego tronu. Szczególną niechęcią pałał do groźnych cyklopów i sturękich olbrzymów. I ich w pierwszej kolejności strącił do naj6
ciemniejszych czeluści podziemnego świata, Tartaru. Stam tąd nikt się już nie mógł wydostać z powrotem. Tartar roz ciągał się tak głęboko pod ziemią, jak wysoko znajdowało się nad nią niebo. Gaja znienawidziła Uranosa za to, że strącił w ciemność jej synów. Namawiała więc tytanów, żeby zemścili się na wy rodnym ojcu. Słyszała bowiem codziennie wołania uwięzio nych i krew w niej wrzała z gniewu. Żaden jednak z tyta nów nie chciał się zgodzić na bunt przeciwko ojcu, ponieważ Uranos był potężny i groźny, i wszyscy się go bardzo lękali. Zbuntował się jedynie najmłodszy, Kronos. Toteż jemu właś nie Gaja wręczyła ostry sierp ze stali, a gdy z nastaniem no cy Uranos zbliżył się do niej, Kronos ciosem sierpa ugodził go, a krew, która trysnęła z rany, spadła na Gaję i zapłodniła ją znowu. Wówczas przyszły na świat Erynie, boginie zemsty i wyrzutów sumienia, z włosami kłębiącymi się od wężów i bi czami w rękach. Pojawiły się także nowe pokolenia gigantów i nimf mieszkających wśród drzew. Tytani uwolnili z Tartaru swych braci i pozbawili władzy Uranosa, a rządy nad świa tem powierzyli Kronosowi. Ale i on okazał się bardzo okrut nym tyranem, tak samo, jak jego ojciec, Uranos. Obawiał się o swoje panowanie, więc sturękich olbrzymów oraz potężnych cyklopów zakuł w łańcuchy i z powrotem wrzucił w bezgra niczne mroki ziemi. Gaja zbuntowała się znowu. Żoną Kronosa była Rea. Kronos zapragnął mieć z nią po tomstwo, lecz przypomniał sobie wypowiedziane wcześniej słowa Gai i umierającego Uranosa, iż jego własny potomek odbierze mu tron. Żeby tego uniknąć, połykał jedno po dru gim swoje dzieci: Hestię, Demeter, Herę, Hadesa i Posejdona. Doprowadziło to Reę do gniewu. Gdy się okazało, że znowu i
jest brzemienna, uciekła na Kretę i tam potajemnie urodziła trzeciego syna, Zeusa. I zdarzyło się, że po urodzeniu dziecka, kiedy poszukiwała źródełka, aby umyć niemowlę, z pobliskiej skały trysnęła czysta, świeża woda. Rea umyła małego Zeusa a następnie oddała pod opiekę nimf, które ułożyły niemowlę w złotej ko łysce i ukryły w grocie. A pilnowali małego boga uzbrojeni strażnicy. Pokrzykiwali głośno i uderzali włóczniami o tarcze, zagłuszając krzyk dziecka, aby nie usłyszał go zagniewany Kronos. Grotę osłaniał gęsty, zielony las, a po ścianach wiły się ruchami węży piękne zwoje bluszczu. Kołyska Zeusa wi siała na gałęzi drzewa i dlatego Kronos nie mógł znaleźć no wo narodzonego ani na ziemi, ani w morzu, ani na niebie. Zeus żywił się miodem, który zbierały mu pszczoły i pił mle ko kozy Amaltei. Pewnego razu koza złamała sobie róg. Zeus wziął go do ręki i sprawił, że od tej pory róg ten na pełniał się wszelkimi dara mi i bogactwami, jakich tylko zapragnął jego właś ciciel. Stąd i my jeszcze do dzisiaj często mówimy o rogu obfitości. Gdy Zeus już był bez pieczny i zdrowy, Rea prag nąc uspokoić gniew Kronosa, zawinęła w pieluszki kamień i podała go bogu zamiast syna. Kronos połknął zawi niątko, przekonany, że pozeus łyka własne dziecko. 8
Kiedy Zeus dorósł, spełniła się przepowiednia. Dopomogła w tym córka Okeanosa, Metyda (Rozsądek), podając Kronosowi środek na wymioty, po wypiciu którego, wyrzucił on z siebie połknięte dzieci. Bracia i siostry, pełni wdzięczności za Xjocalone życie, zwrócili się do Zeusa, aby przewodził im w wojnie przeciwko Kronosowi i tytanom, którzy na swego przy wódcę wybrali Atlasa. Zeus wraz z braćmi udał się do Kronosa, stanął przed nim i powiedział: — Dość twoich rządów! Jesteś niesprawiedliwy i okrutny. Omal nie zjadłeś nas wszystkich! Musisz oddać władzę. Kronos zawrzał. Wojna została wypowiedziana. Trwała dziesięć lat, aż w końcu Matka Ziemia przepowiedziała swemu wnukowi, Zeusowi, że zwycięży, jeśli wezwie na pomoc i uczy ni sojusznikami tych, którzy odbywają karę w Hadesie, sturękich i cyklopów. Tak też Zeus uczynił. Wypuścił cyklopów i sturamiennych. Nakarmił ich boską strawą i napoił cudow nymi nektarami, by nabrali sił. Cyklopi sporządzili wówczas Zeusowi piorun, by miał czym razić wroga, dla Hadesa wy kuli hełm, który czynił go niewidzialnym, Posejdonowi zaś podarowali trójząb. Hades po kryjomu zjawił się u Kronosa, by zabrać mu broń, Posejdon groźnie wymachiwał trójzębem, a Zeus cisnął w niego piorun. Trzech sturękich potworów chwyciło za ostre kamienie i zaczęło razić nimi tytanów. Zeus odniósł zwycięstwo, a w miejsce cyklopów i hekatonchejrów, zakuł w łańcuchy Kronosa i tytanów, i strącił ich do Tartaru. W wojnie bogów brał — jak wiadomo — również udział tytan Atlas, występujący przeciwko Zeusowi. Za karę skazał go Zeus na wieczne podtrzymywanie sklepienia niebieskiego. Zapanował wreszcie pokój. Cyklopi zbudowali Zeusowi pałac na najwyższym szczy9
cie w Grecji, na Olimpie. Chmury kryły go przed oczami ludzi. Lecz kiedy, bogowie chcieli zejść na; Ziemię, musieli wezwaó jedną z córek Zeusa, któ rąś z Hor, by odsunęła chmury i odsłoniła drogę] do nieba. Jedynie Iris, któ ra pełniła rolę posłanki bo gów i stale krążyła mię dzy niebem a ziemią, mia ła swoją ścieżkę, do dziś nieraz widoczną po desz czu. Ma siedem barw i zwie się Tęczą. Zeus podzielił świat pomiędzy swoich braci i siostry w taki sposób, że by od tej pory już raz na zawsze sprawiedliwie nim rządzili. Afrodyta w kąpieli, I w. p.n.e. Wokół stołu Zeusa za siadała najbliższa rodzina. Po prawej stronie zajmowała miej sce jego żona, Hera. Obok niej siedział syn Zeusa i Hery, bóg wojny, Ares, a następnie siostra Zeusa, Afrodyta, bogini mi łości, opierająca się ramieniem o boga ognia, Hefajstosa. Tuż przy Hefajstosie biesiadował boski posłaniec, Hermes, a na końcu bogini urodzaju, Demeter. Po drugiej stronie stołu zasiadał brat Zeusa, bóg morza, Posejdon, a niedaleko niego czwórka dzieci władcy Nieba: bo10
gini mądrości, Atena, bóg światła i muzyki, Apollon, bogini łowów, lasów i pól, Artemida, oraz bóg winorośli, nigdy nie opuszczający pucharu z ręki, Dionizos. W kuchni królowała zaś opiekunka ogniska domowego, starsza siostra Zeusa, Hestia, która nie opuszczała Olimpu i przygotowywała bogom najsmaczniejszy na świecie pokarm: nektar i ambrozję. Nieraz przy boskim stole zasiadali też goście z Ziemi, nie wolno jednak im było zdradzić tajemnic Olimpu, a gdy się to zdarzyło, czekała ich sroga ka ra. Osobne miejsce zajmował bóg ciemności, Hades, zwany też niekiedy Plutonem. Przeby wał on zazwyczaj w królestwie podziemi, u boku swojej żony,( Persefony. Oczywiście, rodzina boska była znacznie liczniejsza, lecz dalsi krewni Zeusa przebywali Ares, vi w. p.n.e. z dala od Olimpu. Rydwanem słonecznym objeżdżał świat Helios, poprzedzała go zaś pięk na Eos, różanopalca bogini jutrzenki. Wichrami władali: Boreasz, gwałtowny pan wiatru północnego, Zefir, król łagodne go wiatru zachodniego oraz Notos, władca wichru południo wego, a także Euros, pan wiatrów wiejących ze wschodu. Wie lu bogów i wiele boginek zamieszkiwało lasy, stawy, jeziora i odludne wyspy. Niemal każde drzewo, rzeka i góra, miały swoich opiekunów. 11
Wszyscy wymienieni bogowie starali się tak uporządkować świat, żeby ziemia stała się w końcu prawdziwym rajem. Opi sywane powyżej czasy za panowania Kronosa, nazywamy Zło tym Wiekiem lub Złotą Epoką. I chociaż między bogami to czyły się zacięte boje, ziemia i ludzie wolni byli od wszelkie go zła. Ludzie żyli wówczas uwolnieni od trosk, cierpień i nę dzy. Nie znali starości, ciągle byli młodzi, spędzali swój czas na ucztach i uroczystościach. Nie musieli pracować. Ziemia
Apollon
12
Hestia
sama rodziła obfite zbiory, a oni wśród pól, lasów i gajów ży li w pokoju. Odżywiali się warzywami, dzikimi owocami, mio dem, który spływał z drzew, popijali mleko kóz i owiec. Kli mat nie był ani gorący, ani chłodny. A gdy nadchodził moment śmierci, zasypiali łagodnie. Ludzie Złotej Epoki nie mieli dzieci, a kiedy sami umie rali, ich dusze wędrowały przez ziemię, pomagając ziemianom i sprawiając im wiele miłych niespodzianek. Po Epoce Złotej nastąpiła Epoka Srebrna, lecz ludzie w tej Epoce znacznie się zmienili. Nie byli już tak przyjaźni wobec siebie i życzliwi, jak ich poprzednicy. Pojawili się pros tacy i barbarzyńcy. Nie odznaczali się także wyjątkowymi wła13
dzami umysłu i potrzebowali nieraz stu lat, żeby dojrzeć do większej mądrości, a gdy już ją posiedli, umierali. Byli tak bardzo niemądrzy, że walczyli między sobą i nie słuchali za leceń i rozkazów bogów. Zeus przyglądał się z rosnącą nieuf nością rodzajowi ludzkiemu, aż pewnego dnia bardzo się zde nerwował coraz większym nieposłuszeństwem ziemian i po stanowił ich zgładzić, żeby na to miejsce powołać nową gene rację, nowy rodzaj ludzkości. I nastąpiła wtedy Epoka Brązowa. Ale i ludzie tej epoki nie odznaczali się zbyt wieloma cno tami. Kochali wojny i wyrabiali broń z brązu, aby walczyć przeciwko sobie i wzajem nie siebie zabijać. W końcu wszyscy się pozabijali, a du sze ich zostały wygnane do Hadesu. Na ziemi pozostały tylko zwierzęta, ptaki i ry by. Lecz zabrakło stworzenia, które by się odznaczało wyż szą inteligencją i jaśniejszym umysłem. Bogowie zapragnę li, by na ziemi pojawili się Bohaterowie. I nadeszła Epoka BohateAfrodyta
.
row, kiedy to zdarzały się wielkie, bohaterskie czyny, znane choćby z takich opowieści, jak opowieść o Złotym Runie, czy o zdobyciu Troi.
14
DEMETER I KORA
Demeter, bogini o wesołym obliczu, opiekunka pól i uro dzajów, córka Kronosa i Rei, ukochała rodzaj ludzki i nau czyła człowieka uprawy ziemi. Opiekowała się mieszkańcami wsi, osadami rolników, interesowała się ich życiem i obycza jami. Córką Demeter i Zeusa była Kora, zwana także Perse fona. Prowadziła spokojne, sielskie życie, lubiła długie spa cery po gajach i lasach, wędrowała przez łąki i nachylała się nad czystymi źródłami, podziwiając uroki przyrody. Towarzyszyły jej zwykle powabne, w zwiewnych szatach, piękne nimfy, które zabawiały ją radosnymi i wesołymi pio senkami. Tak też było pewnego słonecznego ranka, gdy Per sefona wyszła na spacer z uśmiechniętymi przyjaciółkami nad brzeg morza. Nieopodal kwitła wielobarwna łąka. Zachwyco ne blaskiem słońca i urodą kwiatów nimfy pobiegły w stro nę bujnych traw, głośno klaszcząc w dłonie i zachęcając Persefonę, by podążyła za nimi. Rozbawiona wesołymi gwarami swoich przyjaciółek, Persefona poczęła się wspinać na wzgó rek sycylijskiej krainy Enny, skąd widać było rozległe krajo brazy. 15
Przed nią rozciągały się ukwiecone łąki, na których jej przyjaciółki zrywały czerwone maki, szafrany, delikatne fioł ki, irysy, błękitne dzwonki, hiacynty i złociście świecące jask ry. Demeter patrzyła na nie z zachwytem, podziwiając pięk ne, zwiewne szaty i szybkie, zgrabne ruchy rąk. — Rwij Koro kwiaty, rwij — zachęcały przyjaciółki. Spójrz, jakie wspaniałe, pachnące róże! — wskazywały całą gamę kształtów i barw. — Szukam kwiatu, który upodobali sobie bogowie — odpo wiadała Persefona i wypatrywała lśniących jasnością, z po łyskującą, purpurową koroną, n a r c y z ó w . Ich tajemniczy, magiczny zapach radował nawet niebo, a wędrowcy zatrzy mywali się choćby na chwilę, by poddać się urokowi niezwy kłego zjawiska. Nic dziwnego, że Persefona wypatrywała bia łych płatków czarodziejskiej rośliny, która urzekała nawet oczy samych bogów. Koro, Koro, nie zrywaj narcyza! — niosły się ostrzegawcze okrzyki. Przecież wiesz, że twoja matka, bogini Demeter, za broniła ci dotykać tego kwiatu. Czyżbyś zapomniała, że jego zdradziecka woń może pogrążyć cię w smutku? Persefona rzeczywiście zapomniała o przestrogach matki. Demeter zabroniła jej zrywania czarodziejskiego kwiatu, o któ rym krążyły złowróżbne opowieści. Jednak Kora tak była spragniona pięknego narcyza, że na nic się zdały przestrogi przyjaciółek. Właśnie dostrzegła jasnobiałe płatki i złote prę ciki kwiatu i podbiegła, by go zerwać. Chwyciła łodyżkę i w tej samej sekundzie ciemności pokryły łąkę, a ziemia nagle rozwarła się, zaś z jej głębi wynurzył się złoty rydwan za przężony w czarne rumaki, którym powoził bóg świata pod ziemnego, Hades, zwany też Plutonem. Od dawna patrzył on chciwym wzrokiem na powabną po16
stać Kory, bardzo mu się podobała córka Demeter i czekał tylko na sposobność, by ją porwać i uwieść do świata cieni. I oto taka okazja się nadarzyła. Czarodziejski kwiat n a r c y z otworzył drogę do krainy śmierci i piękna Persefona nawet się nie spostrzegła, gdy dosięgły ją silne ręce Hadesa. Zdążyła tylko wydać okrzyk rozpaczy, a ziemia na powrót się zamknę ła, złoty zaś powóz zniknął z powierzchni świata. Straszny bóg Podziemi pędził co sił do swojego zamku w królestwie Tartaru, w samym centrum ciemności i na nic się nie zda ły krzyki porwanej Persefony ani jej próby wyrwania z moc nych ramion boga. Tylko jedna z przyjaciółek Kory, rusałka wodna, drobna, smukła bogini Kyane, usłyszała krzyk Persefony. Bawiła się wówczas w pobliżu swej pani, inne zaś rozpierzchły się po łące i nie dostrzegły porwania Kory. Tylko więc Kyane wi działa jak złoty rydwan zapada się pod ziemię i jak z okrzy kiem przerażenia znika córka Demeter. Pragnęła zatrzymać rozszalałe rumaki, lecz gwałtownie potrącona i zraniona, pad ła na łąkę i poczęła płakać po stracie przyjaciółki, którą nad życie ukochała. Rozgniewany Hades zamienił ją w tryskają ce czystą wodą źródło. I w tym miejscu popłynął strumień, nazwany też od jej imienia, strumieniem Kyane. Krzyk Persefony dotarł jednak do uszu matki. I wielki ból przeszył jej serce. Z rozpaczy zrzuciła z siebie jasny we lon, zdjęła z ramion błękitny płaszcz i jak oszalała poczęła biec przed siebie, wołając: — Moja córka! Moja córka! A ję ki przenikały niebo i ziemię, lecz nikt bogini nie odpowia dał. Szukała wśród pól i lasów choćby śladu Kory, pytała lu dzi i zwracała się z prośbą do ptaków, ale nikt nie wiedział, co się z Persefona stało. Wielki smutek przesłonił jej radosną dotąd twarz. Oczy 2 — Mity greckie
17
straciły dawny blask, a cała postać skurczyła się i udręczona bólem matka, pochylała się nad milczącą ziemią. Wędrowała przez góry, lasy i pola, wołając: — Kora! Kora! Kora! Bez rezultatu. Tylko echo powtarzało jej słowa. A Demeter wsłu chując się w odbite imię Persefony, jeszcze bardziej się smu ciła. — Gdzie jesteś, córko?! — wołała zrozpaczona. Na darmo. Ziemia, niebo i morze milczały. Wszędzie, gdziekolwiek się pojawiła, pozostawiała za sobą blade, pożółkłe i zwiędłe kwia ty, sczerniałe zboża i puste pola. Wraz z Demeter żaliły się nad utratą Kory drzewa, kwiaty, wody, góry i doliny. Przez dziewięć dni i dziewięć długich nocy błąkała się po świecie, wciąż pogrążona w smutku i żałobie, aż dziesiątego dnia o świcie napotkała opiekunkę czarownic, Hekáte, której zwierzyła się ze swoich kłopotów. — Pomóż mi, droga Hekáte — poprosiła boginię. Cóż mam czynić, by odnaleźć swoją córkę, Persefonę? Hekáte nie wiedziała jednak, kto uprowadził Korę. — Nie wiem, Demeter — odrzekła — kto porwał twoją cór kę. Ale zwróć się o radę do boga słońca, Heliosa, on z pew nością musiał być świadkiem tego zdarzenia. Przecież co dnia o świcie wyrusza swoim złotym rydwanem ku niebu i z gó ry widzi, co się dzieje na świecie. — Słusznie mówisz, Hekáte — odrzekła Demeter. Promie nisty Helios dostrzeże nawet najdrobniejszy kamyczek na zie mi, czemu więc nie mógłby dostrzec mojej córki, Persefo ny?! — pocieszyła się i udała po radę do boga słońca. — Heliosie — powiedziała, zatrzymując jego rydwan — tyl ko ty jeden możesz mi pomóc. Wiesz wszystko i widzisz wszy stko, co się wokół ciebie dzieje. Powiedz więc, co się stało z Korą? Kto ją uprowadził? 18
Helios, który współczuł znękanej cierpieniem Demeter, odrzekł: — Dobra bogini, wiem, kto uprowadził ci córkę. — Kto, na Zeusa?! — wykrzyknęła zamarła. — Sam bóg podziemi, Hades. — Hades? — nie mogła uwierzyć. Nie lubiła bowiem króla Podziemi. — Tak, dobra bogini, Hades porwał Persefonę, lecz odbyło się to za cichą zgodą samego Zeusa. — Zeusa?! — Demeter stała osłupiała. Dlaczego Zeusa? — spytała pobladłymi wargami. — Otóż Zeus obiecał kiedyś Hadesowi, że odda mu twoją córkę, Korę, lecz nie powiadomił cię o tym. Więc Hades cze kał na właściwy dzień, by ją porwać. No i nadarzyła się oka zja. Persefona dotknęła czarodziejskiego kwiatu, narcyza, a wówczas rozwarła się ziemia i Hades ją uprowadził. — O, ja nieszczęśliwa! — załamała ręce Demeter. Cóż teraz mam czynić? — patrzyła błagalnie na Heliosa. — Cóż czynić? — powtórzył pytanie bóg słońca i zmarszczył czoło. Spojrzał na pogrążoną w smutku boginię i odezwał się: — Nie martw się, dobra bogini. Hades nie uczyni twej córce krzywdy. Przecież pochodzi z rodziny bogów i tak sa mo, jak Zeus i Posejdon jest godzien boskiego zaufania. To rzekłszy, Helios pomknął po niebie. A Demeter pozo stała na ziemi, pogrążona w jeszcze większym bólu. Nie zno siła Hadesa, miała mu za złe znęcanie się nad ludźmi, któ rych ukochała. Zawiodła się także na Zeusie, który był wład cą Olimpu i poza jej plecami wydał wyrok na Persefonę, krzywdząc w ten sposób matkę i córkę. Bogini poczuła się zdradzona i opuszczona przez świętą górę. Z żalu i rozczaro19
wania nie powróciła już na Climp, gdzie dotąd zasiadała wśród innych bogów, lecz pozostała na ziemi. — Nie postanie już moja stopa na świętej górze — przy rzekła — dopóki nie odzyskam swojej córki, Persefony. A zie mia niech będzie przeklęta, skoro rozwarła się i pożarła moje dziecko! Nie będzie też rodzić od tej pory owoców, ani do rodnych kłosów zbóż. Niech pochłonie ją ognisty pył nieba, by stała się bezpłodna, pusta i na zawsze smutna. I tak się stało. Ziemia została spalona słońcem, a rośliny, drzewa i zwierzęta poczęły znikać z jej powierzchni. Świat stał się ponury i gorzki. Ludzie patrzyli z przerażeniem, jak wysychają łany zbóż i wymierają zwierzęta, jak giną źródła i rzeki. Demeter nałożyła na siebie nędzne, ludzkie szaty i w że braczym przebraniu ukryła się w samotności, zamknięta w bólu i cierpieniu. Siedziała kiedyś na kamieniu, obok usychającego źródła, przebrana za staruszkę, z pomarszczoną twarzą i czekała na kobiety, które przyjdą po wodę. A gdy zjawiły się z wiadra mi i kubkami, nie poznały w niej bogini, zatrzymały się zdu mione widokiem nędzarki i spytały: — Kim jesteś, staruszko? Dlaczego tak daleko od ludzi prze bywasz? Pójdź z nami, damy ci jakieś schronienie. — Dziękuję wam, dobre córki — odparła. Jesteście życzli wymi dziewczynami. Pytacie kim jestem i co tutaj robię? Na zywają mnie Dos, a porwali mnie straszni piraci i przywieźli z wyspy Krety. Niedawno poszli na polowanie, a ja uciekłam i skryłam się za tą górą — wskazała najbliższe wzniesienie Teraz przebywam u tego źródła, by zaspokoić wielkie prag nienie. Ale powiedzcie mi, cóż to za kraj i jacy ludzie zamiesz kują tę ziemię? — spytała. 20
— Znajdujesz się na ziemi króla Keleosa, a my jesteśmy je go córkami — odrzekła najstarsza. — Moje najdroższe — odezwała się po chwili milczenia Demeter — przyjmijcie mnie do swego domu, będę wam wiernie służyła. Mogę wykonywać nawet najtrudniejsze prace, potra fię szyć, gotować, bawić dzieci, ścielić łoże. Umiem uczyć ro bót ręcznych. Będę wierna i pożyteczna. — Dobrze, staruszko — odrzekła Kallidike, najpiękniejsza z córek Keleosa — poprosimy naszą matkę, królową Metanejrę, by zgodziła się na twoją służbę w naszym domu. Mamy małego braciszka, który potrzebuje niańki. Jeśli się królowa zgodzi, wrócimy po ciebie. Demeter dyskretnie się uśmiechnęła. Córki króla Keleosa nabrały wody i szybko oddaliły się. Spytały matkę, czy pozwoli im przyprowadzić porwaną przez piratów staruszkę, a uzyskawszy zgodę, szybko z powro tem pośpieszyły po czekającą na nie Demeter. Siedziała za smucona i milcząca. Zaprowadziły ją do pałacowych komnat i przedstawiły królowej Metanejrze. Królowa bawiła dziecko i ucieszyła się, zobaczywszy pias tunkę. — Zatrzymamy cię, dobra staruszko — odezwała się do nie znajomej. Z twojej twarzy bije dobroć i ufność. Damy ci go dziwą zapłatę i zapewnimy dobre warunki w pałacu. W za mian będziesz zajmowała się dzieckiem, pielęgnując je i ucząc szlachetnych, królewskich manier. A teraz rozgość się i od pocznij. Królowa wskazała ozdobny, złoty tron, lecz Demeter nie chciała na nim usiąść. — Jestem sługą, najjaśniejsza pani — odrzekła skromnie. Przystoi mi uboga ława. 21
Bardzo ujęła tymi słowami królową. — Obyś zaznała u nas szczęścia, dobra kobieto — powie działa władczyni. Widzę, że masz dobre, choć smutne oczy, z pewnością zaznasz u nas ukojenia i wiele radości. — Niech bogowie pobłogosławią twój dom, królowo! — od rzekła Demeter. Niech ci sprzyja szczęście i łaskawy los. Gdy wypowiadała te słowa, patrzyła na dziecko i widzia ła oczami wyobraźni swoją córkę, Persefona, za którą wciąż boleśnie biło jej serce i smuciła się dusza. — Będę opiekowała się twoim dzieckiem, jakby to było mo je własne — powiedziała cichym głosem. Oddam mu całe swoje serce. Znam wiele czarodziejskich ziół, które się przy dadzą, gdy przyjdzie na nie pora. Z moich rąk nie spotka młodego króla żadna przykrość, obdarzę go miłością i czułoś cią kochającej piastunki. To powiedziawszy, wzięła z rąk królowej małego Dernofonta i przytuliła do piersi, całując dziecko po rękach. Królowa z radością patrzyła na pierwsze gesty piastunki. Podobała się jej staruszka. I od razu nabrała do niej zaufa nia. Dziecko rosło szybko, rozwijało się nad podziw dobrze. Mamka w tajemnicy przed królową karmiła je ambrozją i po iła czarodziejskimi ziołami. Dziwiono się wokół, jak zgrab ny i wspaniały wyrasta chłopiec; sprawny, silny i zaharto wany. Nie choruje i nie skarży się na nic. Nikt nie wiedział, że Demeter hartowała dziecko do tru dów życia nocami. W ukryciu kąpała w czystych płomieniach ognia. Pragnęła uczynić chłopca wiecznie młodym i nieśmier telnym. I tak by się stało, gdyby pewnego dnia matka dziec ka, królowa Metanejra nie podpatrzyła bogini. — Co czynisz, staruszko?! — zakrzyknęła przerażona. O, nie dobra piastunko! Spalisz mi dziecko! — wołała wzburzona. 22
Zaskoczona Demeter bardzo się rozzłościła podejrzliwoś cią królowej. Wyjęła chłopca z płomieni, położyła na ziemi i spytała, czy czegoś mu brakuje. Chłopiec się uśmiechał i przy tulił do Demeter. — O, straszni ziemianie! — rzekła bogini. Pragnęłam z dziec ka uczynić wiecznie młodego i nieśmiertelnego młodzieńca, a wy przeszkodziliście mi w tym. Zgubiła was nieufna cieka wość. Od tej pory twój syn, królowo, niczym nie będzie się różnił od innych dzieci i jak każde ziemskie dziecko umrze. Nigdy już nie będzie nieśmiertelny. Jedynie zapewnię mu wieczną sławę, gdyż wychowywała go bogini. Cały pałac, który zbiegł się na okrzyki królowej, stał jak zaczarowany. — Bogini?! — ledwie wyszeptała władczyni. — Tak, masz przed sobą boginię Demeter — odrzekła sta ruszka. I zapamiętaj raz na zawsze: — Wybrałam sobie tę ziemię, by pomnażać jej bogactwa i radości, lecz ty mi prze szkodziłaś w tym. Przybyłam tutaj, by nieść twojemu ludo wi szczęście i miłość. Zapamiętaj to! A teraz życzę sobie, by należną bogini cześć oddawał mi twój lud, budując ofiarne ołtarze i świątynie. Zwołaj poddanych — zwróciła się do kró lowej — bym nauczyła ich jak mają mi służyć i błagać o przy wrócenie łask. Gdy wyrzekła te słowa, po starej kobiecie zniknął wszel ki ślad. Przed królową Metanejrą stała w całej boskiej oka załości bogini Demeter. Jej długie, jasne włosy opadały na ramiona, głowę otaczał wieniec z dorodnych kłosów pszenicy, w ręku trzymała sierp i kosz wypełniony dojrzałymi owocami, a z twarzy bił taki blask, że cały pałac rozjarzył się światłami. Królowa Metanejrą zatrzęsła się z wrażenia i zbladła. Lud patrzył oniemiały. Demeter przez chwilę przyglądała się za23
stygłym postaciom, po czym zniknęła i rozpłynęła się w po wietrzu. Drżąca na całym ciele królowa Metanejra zaszlochała i błagała boginię, by jej wybaczyła naganny postępek. Zaś król Keleos bez żadnej zwłoki nakazał zbudować świątynię i wznieść w niej ołtarze ku czci bogini Demeter. Mężczyźni dźwigali belki, kamienie, głazy i ozdobne kolumny. Kto żyw biegł do pracy i bardzo szybko stanęła pokaźna świątynia na szczycie pobliskiej góry. Wówczas Demeter dała się przebła gać i przybyła do stóp swych ołtarzy w Eleusis. Usiadła pośrodku świątyni na złotym tronie i zanurzyła się w smutnych myślach, bowiem jej córka Persefona nadal trwała uwięziona w Podziemiach Hadesa. Ziemia przestała rodzić, a ludzie odczuli głód i poczęli lękać się o swoją przy szłość. Dostrzegł to ze swego tronu Zeus, który zmartwił się lo sem ziemian. Przywołał do siebie posłankę bogów, Iris i roz kazał jej, by sprowadziła na powrót na Olimp nieposłuszną i obrażoną Demeter. Na próżno. Bogini była nieugięta. — Dopóki Zeus nie odda mi córki, nie wrócę na Olimp — odrzekła posłance i kazała Iris odejść. Posłanka wróciła bez niczego. Wówczas Zeus wysłał na ziemię kilku bogów, by przekonali Demeter, że jej prawdziwe miejsce znajduje się na Olimpie. — Nie wrócę, dopóki nie ujrzę przed swoimi oczami córki, którą tak długo opłakuję. — Przywróć przynajmniej ludziom płody ziemi! — prosili bogowie. Na nic. Demeter była nieugięta. Na ziemi nastał głód. Zeus bardzo się tym zmartwił i posłał do Hadesa swego 24
posłańca o skrzydlatych stopach, Hermesa. Hermes udał się do świata cieni i wszedłszy do pałacu boga ciemności, rzekł mu: — Hadesie, z woli Zeusa, proszę cię, oddaj Persefonę udręczonej matce, Demeter, bowiem ziemia stoi jałowa, a lu dzie umierają. Kto będzie składał teraz bogom ofiary? Straszny, bezlitosny starzec Hades, siedzący na tronie z berłem w ręku i z trzygłowym psem Cerberem u swoich stóp, popatrzył na posłańca z ironicznym uśmiechem i rzekł: — — Dobrze, Hermesie, będzie jak Zeus sobie życzy. Na twarzy okrutnego boga pojawiła się rysa zdrady i zemsty, oczy zwęziły się, a uśmiech nabrał jadowitego wy razu. „Hades coś knuje" — przemknęło przez myśl Hermeso wi, lecz nie miał odwagi spytać, ku czemu bóg śmierci zmie rza. — Idźże, Persefono — powiedział Hades — do swej jasno włosej matki i powiedz, że nie jestem tyranem, lecz jej zię ciem. I niech o tym pamięta, wszak to z tobą dzielę swoje ło że i całe swoje podziemne królestwo. Persefona niepewnie spojrzała na władcę mroków, lękając się, czy nie zmieni zdania. — Nie bój się, Persefono, przecież zezwalam ci na opuszcze nie krainy cieni — powiedział Hades. Lecz powiedz też swo jej matce, że na darmo się gniewa i leje łzy. Tobie się żadna krzywda tutaj nie dzieje. Persefona skłoniła czoło i poczęła się zbierać do wyjścia. — Poczekaj chwilę — powstrzymał ją jeszcze Hades. Weź też ten owoc granatu i spożyj go, by orzeźwił cię swoimi so kami. Nie wiedziała biedaczka, że to okrutny podstęp. Niebacznie ugryzła owoc granatu, wiążąc się już na zaw25
sze z królem Tartaru. Bowiem powiedziane było, że ten, kto spożyje owoc granatu, skaże się na wieczne przebywanie w królestwie Hadesa. Hades tylko na to czekał. Kąśliwie się uśmiechnął i rzekł: — Idź teraz do świata żywych. Hermes chwycił w dłonie lejce i popędził z szybkością błyskawicy. Wkrótce też znalazł się w świątyni Demeter w Eleusis. Wyprowadził Korę z rydwanu i zjawił się przed ołta rzem bogini. Demeter zapłakała ze szczęścia, objęła córkę i dłu go nie wypuszczała jej z ramion. Ale raptem zaniepokoiła się, odsunęła Korę od siebie i spytała: — Powiedz mi córko, czyś przypadkiem nie tknęła strawy zmarłych? Persefona zastygła, patrząc martwymi oczami na matkę. — Zjadłam, matko, siedem ziarenek z owocu granatu — po wiedziała niepewnie. — O, ja nieszczęśliwa! — załamała ręce Demeter. Cóżeś ty uczyniła, córko? — matka patrzyła na nią oczami wypełnio nymi łzami. Nie będziesz mogła już przebywać u mego boku, bowiem skosztowałaś strawy zmarłych. Dziewczyna stała porażona i blada. Demeter zaś ogarnięta wielkim rozczarowaniem, bólem i rozpaczą, krzyknęła: — Nigdy nie powrócę na Olimp, a zie mia na zawsze pozostanie jałowa i pusta. Zapanowała trwożliwa cisza. Nikt nie rzekł słowa. Kora ponownie wpadła w ramiona matki, drżała na całym ciele. Matka i córka obejmowały się, tuliły i ze wzruszeniem patrzyły na siebie, myśląc o trudach nadchodzących dni. W pewnym momencie Persefona poczuła szybkie bicie ser ca matki. Demeter gwałtownie zmieniła się na twarzy i wpa trywała się intensywnie w oczy córki. — Co ci jest, matko? — spytała. 26
Demeter stała jak skamieniała. — Dolega ci coś, matko? — Kora zaniepokoiła się jeszcze bardziej. — Nie oddam cię Hadesowi! — Demeter zacisnęła zęby. Jes teś moją córką i musisz pozostać ze mną! Głos ten usłyszała Rea, babka Kory, która wiedziała, że wola bogów musi być spełniona. I co postanowione, ma być wykonane. Szybko przemknęła z niebieskich pałaców do świą tyni Demeter i rzekła: — Córko, Zeus bardzo się gniewa z po wodu twoich postanowień. Persefona należy do Hadesa! — Matko — rzekła Demeter — Zeus mnie oszukał. Nie po wiedział o tym, że Kora zwiąże się z Hadesem. Uczynił to poza moimi plecami i mam do niego wielki żal. — Rozumiem cię, córko — odparła Rea — lecz woli bogów, o czym sama wiesz, nie wolno zmieniać. Demeter stała ze zwieszoną głową. Zal się zrobiło córki potężnej bogini. Pochyliła się nad nią i rzekła: — Pogodzę cię z Zeusem. — Jak? W jaki sposób? — spytała odrętwiała Demeter. — Ty zajmiesz z powrotem swoje miejsce na Olimpie, a Per sefona będzie dzieliła rok między tobą a Tartarem. — Czy Zeus się na to zgodzi? — lękliwie spytała Demeter. — Nie martw się. Mam tu jeszcze coś do powiedzenia — odparła Rea. Przez dwie trzecie roku Persefona będzie z tobą wśród bogów Olimpu, a trzecią część roku służyć będzie swe mu mężowi, Hadesowi. — Dobrze, matko — zgodziła się Demeter. Twoja wola. I od tej pory Persefona opuszcza każdej wiosny Podziemie i wstępuje na świętą górę, by przebywać u matki i składać hołdy Zeusowi. Tak więc, gdy pierwsze kiełki roślin przebi jają ziemską skorupę, Persefona z Olimpu podziwia rośliny, 27
zwierzęta i ludzi. Późną zaś jesienią pogrąża się znowu w królestwie cieni, a ziemia wów czas pustoszeje i panuje na niej zima, śnieg, mróz i wieją ostre, chłodne wiatry. Gdy więc córka łączy się z matką, bogini pól i urodza jów czuwa nad plonami a ziemia się odradza, obdarzając ludzi całym bogactwem pól, la sów i łąk, gdy zaś opuszcza Olimp, Demeter pozostaje smutna i pogrążona w żałobie. Zeus oczekiwał Demeter na Olimpie i Rea przypomniała o tym córce. — Pośpiesz się, moje dziecko, na świętą górę Olimp, bowiem widzę zafrasowane oblicze Zeusa. Władca świata nie lubi, gdy każe mu się zbyt długo czekać. Zanim jednak Demeter opuściła ziemian, nauczyła ludzi siać i zbierać zboże. Widziała bowiem, jak wokół niej marnia ły zagony, jałowiały pola, czerniały trawy. Kazała przypro wadzić jednego z synów króla Keleosa, Triptolemosa i na uczyła go orać ziemię, siać ziarno i zbierać dorodne kłosy. Oddała też pod jego władanie wóz zaprzężony w uskrzy dlone smoki i poleciła przemierzać świat i siać wszędzie ziar no zbóż. — Idź, Triptolemosie między ziemian i ucz ich uprawy gle by — powiedziała, a ja będę błogosławić owoc rąk ludzkich. Hefajstos wykuł mu żelazny pług i Triptolemos poszedł orać. Nauczyła też Demeter królów ziemskich, jak mają składać jej cześć u stóp ołtarza świątyni i wyruszyła na Olimp. I wszę dzie tam, gdzie jej stopa dotknęła ziemi, gdzie przeszła jasno włosa bogini, wszystko budziło się do życia. Pola wypełniały 28
się bujnymi kwiatami i soczystymi trawami, korytami rzek płynęła czysta, źródlana woda, a zbocza gór zagęściły się od wielkich stad kóz i owiec. Przyroda na nowo wracała do życia. I w ten oto sposób przez część roku Demeter raduje się widokiem swojej córki, Kory, która przebywa u tronu Zeusa a potem ogarnia ziemię zima i ziemia staje się bezpłodna i pus ta. Wówczas Persefona zasiada u boku Hadesa z wieńcem nar cyzów na głowie i pękiem maków lub rogiem obfitości w rę ku i służy mu wiernie do wiosny. I już na zawsze wiosną Demeter ożywia świat ziemski, obdarowując ludzi bogactwami natury, zimą zaś, gdy Perse fona kryje się w głębinach Tartaru, pozostawia ludzi zziębnię tych i zmartwionych. Szczęśliwi ci, których umiłowały boginie — Demeter i jej córka Kora; sprowadzają one bowiem do domów szczodrego Plutosa, który obsypuje śmiertelnych bogactwem i wspoma ga w dziele budowania ofiarnych ołtarzy. Od dawien dawna ziemianie poświęcali Demeter kłosy, mak, złotogłów, żurawia, a na ołtarzach składali w ofierze krowy, owce lub miód. Przez wieki w Eleusis, w świątyni De meter odbywały się cudowne misteria, w czasie których akto rzy, poeci, pieśniarze pokazywali porwanie Persefony, cier pienia i płacz matki nad zaginioną córką oraz udany powrót Kory z Podziemia na Olimp.
29
PROMETEUSZ I SKRADZIONY OGIEŃ
Zeus poprosił o pomoc pewnego tytana, który walczył po jego stronie w wielkiej bitwie Niebios, żeby mu pomógł w dziele stworzenia człowieka. Prometeusz, bo on to właśnie był, spełniając prośbę Zeusa, uformował nowego człowieka z czerwonej gliny, zmieszanej ze łzami. Człowiek ten stworzo ny został na wzór i podobieństwo bogów. A kiedy stanął na dwu nogach i podniósł wysoko do góry głowę oraz śmiało spoj rzał w niebo, wiadomo było, że różni się od innych ziemskich istot, które miały pochylone głowy i patrzyły tylko w dół, na ziemię. Zeus tchnął życie w pierwszych ludzi, a Prome teusz począł im we wszystkim pomagać. Nauczył ich jak bu dować domy, żeby mogli się chronić przed zimnem w zimie i przed gorącem w lecie, bo klimat nie był już tak łagodny, jak w Epoce Złotej, czy nawet Srebrnej. I zmieniał się w za leżności od woli bogów. Nauczył ich jak mają znajdować po żywienie pomiędzy dzikimi roślinami i owocami, jak mają siać ziarno i pielęgnować nowe rośliny, czyszcząc ziemię z chwas tów. Uczył jak łapać i przyzwyczajać do nowych warunków życia owce, kozy, bydło. Uczył wykorzystywać siłę zwierząt, żeby ciągnęły pługi i wozy. Uczył wyprawiać skórę, tkać weł30
nę i szyć odzież, a także przygotowywać mięso i wszelkie po żywienie. Najważniejsze jednak z tego wszystkiego, czego na uczył ludzi, było stworzenie praw i obowiązków, które gwa rantowały sprawiedliwość i czyniły z ludzi istoty myślące i mądre. Nauczył ich także szanować i wielbić bogów. Kiedy Zeus tchnął życie w człowieka, duch ludzki stał się wolny i niezależny od Czasu i Przestrzeni. Człowiek nie może jednak poznać swojej przyszłości, nie potrafi też zaznać nie skończonego, prawdziwego szczęścia. Mimo to, Prometeusz kazał się cieszyć człowiekowi każdym dniem, który nadcho dził i każdą chwilą życia. Później zaś ofiarował ludziom na dzieję. Ostatecznie Prometeusz pokochał ludzi, których stworzył, bardziej niż kochał ich sam Zeus. Dla dobra człowieka Prome teusz oszukał nawet samego boga. Po raz pierwszy zdarzyło się to w Mekone. Od dawien dawna władcy nieba składano liczne ofiary. Tym razem w uroczystości uczestniczył także Prometeusz. Wiedział, że Zeus jest bardzo zachłanny, żądny darów oraz wszelkich bogactw i że lubi dobre, smaczne mięso, a szczególnie tłuszcze. Wpadł więc na pomysł, by jakimś przewrotnym sposobem zwieść czujność przebiegłego władcy i odebrać mu najsmaczniejszy kąsek ofiarowanego zwierzęcia. Podzielił więc darowanego wołu na dwie części i kłaniając się Zeusowi, zaprosił go do ofiarnego ołtarza, pytając, którą z tych dwu części pragnie wybrać dla siebie. Pan Olimpu niczego nie podejrzewając, widząc wór pełen świeżego, kuszącego tłuszczu, połakomił się nań i wskazał swoją część, nie mając cienia wątpliwości, że wybiera smakołyki. Ani do głowy mu nie przyszło, że pod warstwą tłuszczu, ukrył Prometeusz kupę kości. Drugi na tomiast wór, na pozór wyglądający ubogo, z brzuchem zwie31
rzęcia na górze, w istocie mieścił w sobie najlepsze kawałki mięsa. Zeus wzgardził zewnętrzną warstwą, i jak powiedzie liśmy, wybrał wór z tłuszczem. A gdy spojrzał do środka i odsłonił wnętrze, zastygł z wrażenia i groźnie zmarszczył czoło. Jego oczom ukazały się bowiem same kości. Bardzo roz gniewany, poczuł ciężką urazę do Prometeusza a także do wszystkich śmiertelnych, którzy skorzystali z tego podstępu. Gniew Zeusa okazał się srogi. Władca Olimpu wiedział, że ludzie nie potrafią już żyć bez ognia. Aby więc ich ukarać, postanowił pozbawić ziemian ognia. A poza tym, widząc pod stęp Prometeusza, zląkł się, że nowy rodzaj ludzki mógłby stworzyć jakiegoś wielkiego bohatera, który zdołałby go oba lić, tak samo, jak on sam obalił własnego ojca, Kronosa. A nie chciał do tego dopuścić. Z kolei Prometeusz doskonale wiedział, że ludzie bez tej wielkiej i potężnej siły, jaką jest ogień, nigdy nie zdołają się bardziej rozwinąć i nigdy już nie staną się niezależni, wolni i samodzielni. Bez ognia nie potrafiliby żyć. Nie mogliby wy tapiać miedzi ani złota, palić żagwi, ani lamp. Wieczorami i nocami żyliby w strachu, ciemnościach i smutku. Zabrakło by im ciepła i radości. Życie ich zanurzyłoby się w mroku i niepewności. Żal zrobiło się Prometeuszowi ludzi, których Zeus tak okrutnie ukarał. Postanowił więc po raz drugi przyjść im z po mocą i ukraść z Olimpu ogień. Pewnego popołudnia czekał na odpowiedni moment przy brzegu morskim, gdzie wyrosła wysoka góra. Stał na niej Atlas i dźwigał na swoich barkach Niebo. W chwili, gdy Ryd wan Słońca mijał nisko jego głowę, wyciągnął żagiew w stro nę kół, a następnie przeniósł płomień i ukrył go we wnętrzu zbutwiałego drewna, gdzie płonąć miał przez lata. 32
Następnie dotarł do pięknej krainy, zwanej Arkadią i w pewnej zalesionej równinie, rozpalił ognisko. Teraz wielka i piękna tajemnica ognia należała do ludzi. I Zeus już nigdy nie był w stanie im tego daru wydrzeć. Prometeusz nauczył ludzi wszystkich korzyści płynących z posiadania ognia, aż pewnej nocy władca świata patrząc z Olimpu na ziemię, dostrzegł płomienie i iskry. Natychmiast zrozumiał, że to Prometeusz przyszedł z pomocą ludziom. Tym razem gniew jego był straszny. Postanowił zemścić się zarów no na ludziach jak i na Prometeuszu. Rozkazał bogom ulepić
Prometeusz w okowach, VI w. p.n.e. 3 — Mity grecke
33
z gliny piękną kobietę, która miała przynieść ludziom wiele nieszczęść. Prometeusza zaś przeniósł do Azji i kazał przykuć stalowymi łańcuchami do skał Kaukazu. I jakby tego było za mało, posłał tam orła, syna Echidny i Tyfona, żeby wyżerał mu odrastającą wciąż wątrobę. I poprzysiągł na świętą rze kę Styks, przez którą Charon przewoził zmarłych do Hadesu, że już nigdy nie uwolni Prometeusza z łańcuchów. Jednak zdarzyło się, że jeden z herosów, Herakles, po śmierci czczo ny jako bóg, przechodząc przez góry Kaukazu, dostrzegł cier piącego tytana i postanowił mu pomóc. Napiął łuk i przeszył orła strzałą, uwalniając Prometeusza. Zeus, widząc ten czyn, poczuł się dumny, że jego syn [a Herakles był jego synem] okrył się sławą. Nie protestował więc, lecz by dochować zło żonej przysięgi, rozkazał Prometeuszowi, by już nigdy nie roz stawał się z pierścieniem utoczonym ze stali łańcuchów wraz z ostrym ułomkiem skały, do której był przytwierdzony. W ten sposób więzy łączące tytana ze skałą pozostały na dal żywe. Zeus zachował twarz, a Prometeusz stał się wol ny. Wówczas zdarzył się jeszcze jeden wypadek. Otóż pewien centaur, pół człowiek, pół koń, zwany Chejronem, zraniony strzałą Heraklesa i zmęczony długim cierpieniem, zapragnął umrzeć. Ponieważ był nieśmiertelny, musiał poprosić jakie goś wielkiego bohatera, by ten zdjął z niego dar nieśmiertel ności. Nie było to jednak łatwe. Bogowie niechętnie godzili się na takie praktyki. W tym jednak przypadku Olimp nic nie miał przeciwko Chejronowi, przeciwnie, bogowie pragnęli po móc cierpiącemu centaurowi i łaskawie spoglądali na niego z góry. Chejron zwrócił się więc z prośbą do Prometeusza, by wyzwolił go od strasznego bólu. Prometeusz nie zastanawiał się długo, znany przecież już był z wielu dobrych uczynków. Dlaczego nie miałby pomóc i Chejronowi? Usłuchał jego próśb 34
i został w jego miejsce nieśmiertelnym. Zeus nie sprzeciwił się temu, tym chętniej, iż wiedział, że Prometeusz ma dar wiesz czenia. A bardzo pragnął wiedzieć, co go czeka w przyszłości. I Prometeusz wyjawił mu prastarą przepowiednię, według której syn Zeusa, zrodzony z Tetydy, zostanie potężniejszy od ojca i zrzuci go z tronu. Zeus teraz wiedział, co ma czynić i gniew skierowany przeciwko Prometeuszowi, minął.
Stworzenie człowieka, II w. p.n.e.
»*
35
PUSZKA PANDORY
Pamiętacie jak Prometeusz wykradł bogom ogień? Przy pomocy ognia człowiek rozświetla mroki, ogrzewa swoje do my, wytwarza narzędzia pracy, czuje się bezpieczny i silny. Niestety, bogowie nie byli zbyt zadowoleni z czynu Pro meteusza. Naruszył on bowiem boskie prawa i musiał być za to ukarany. Pamiętacie z pewnością karę, na jaką skazał Prometeusza Zeus. Dzielny tytan został przykuty do skał Kau kazu i znosił wielkie cierpienia, gdy straszny orzeł wyżerał mu co dnia wątrobę. Bogom jednak nie wystarczyła kara, na jaką został ska zany Prometeusz. Postanowili także ukarać ludzi, bowiem to oni posiedli ogień i korzystali z jego darów. Długo zastanawiał się Zeus, jakie plagi i nieszczęścia spuś cić na ród ludzki, aż w końcu przybrał tajemniczą minę i mruknął: — Największą karą dla człowieka będzie piękna istota, która go oczaruje i skusi do złych czynów. Przez jakiś czas rozważał, komu powierzyć dzieło stworze nia, po czym zwrócił się do swojego kulejącego syna, Hefajsto sa, boga ognia, zręcznego majstra, który założył w podmorskim królestwie bogini Tetydy pierwszą kuźnię. Wykuwał tam cały36
mi dniami drogocenne, piękne ozdoby, klejnoty i pamiątki, a także narzędzia i sprzęty ze złota, srebra, platyny i innych szlachetnych metali. Wykuwane przez niego zbroje, tarcze, puklerze i miecze zyskiwały mu sławę i uznanie całego świata. Przywołał więc Zeus do siebie Hefajstosa i oznajmił: — Hefajstosie, jesteś mistrzem rzeczy pięknych. Stworzysz pierwszą kobietę, która zejdzie z góry bogów i uda się do świa ta ziemskiego, by kusić złem śmiertelnych. Hefajstos skinął głową. Następnie władca Olimpu wezwał przed swoje oblicze wo jowniczą boginię mądrości, Atenę. Zjawiła się uzbrojona w słynną włócznię, osłonięta pancerzem z koziej skóry, zwanym egidą, w srebrnym hełmie na głowie i stanęła przed obliczem Zeusa. — Słucham cię, panie Olimpu — powiedziała. — Ateno — odezwał się Zeus — będziesz uczestniczyła w tworzeniu nowej kobiety. Ma to być istota śmiertelna, lecz piękna, powabna i pełna wewnętrznych sprzeczności. Idź i czyń, co do ciebie należy. Atena oddaliła się, a gromowładny Zeus nachylił się nad ziemią i gorzkim głosem rzekł: — Ofiaruję ludziom dar godny bogów. Będzie piękny i da człowiekowi wiele szczęścia, ale równocześnie przyniesie mu wiele zła, zgryzoty, smutku i cier pienia, a także przysporzy wszelkich nieszczęść i będzie nękał człowieka przez wszystkie lata, które nadejdą. Następnie dał wskazówki, jak bogowie mają uformować postać kobiety. Polecił Hefajstosowi, żeby wymieszał ziemię z wodą i z tej glinianej masy ulepił młodą i piękną córę, na wzór i podobieństwo najpiękniejszych bogiń. W dziele two rzenia mieli uczestniczyć także inni władcy Olimpu, bogini miłości, Afrodyta, bóg kupców, Hermes, oraz Charyty, czyli 37
Gracje, znane ze sztuki śpiewu i tańca, przyjaciółki muz, jak również wyniosła Pejto, towarzyszka Afrodyty i inne bóstwa. Atena miała za zadanie nauczyć nowo stworzoną prac ko biecych, tkania, szycia, gotowania, gospodarzenia, ale także wraz z Charytami, tańca, śpiewu, gry na instrumentach i ob darzyć wieloma darami sztuki. Afrodyta, bogini miłości, uwielbiająca róże i mirt, podró żująca ozdobnym rydwanem, który ciągnęły białe gołębie, mia ła zadbać o wdzięk i osobisty urok kobiety, o piękny uśmiech i wesołe usposobienie. W przystrajaniu uczestniczyły, jak się rzekło, też Charyty i dumna Pejto, obdarzając dziewczynę złotymi łańcucha mi, girlandami z wiosennych kwiatów, a pięknowłose Hory, czyli Pory Roku, przyniosły jej pachnące róże, pierwiosnki naręcza dzikich kwiatów, a także kosze pełne pachnących owoców. Gdy już dzieło rąk boskich zostało stworzone, Atena ubra ła młodą dziewczynę w jedwabne szaty i przepasała szerokim, złotym łańcuchem, a na czarne włosy nałożyła wieniec z kwia tów, jakie przyniosły Hory. Hermes zaś, opiekun kupców i pasterzy, ukrył w jej sercu kłamstwo, pochlebstwo i skłon ności do złodziejstwa. Kobieta otrzymała nie tylko wielką urodę, wdzięk, zręcz ność i wymowę, lecz obdarzona została pychą i próżnością, a także przebiegłością i nieodpowiedzialnością. A mężczyźni mieli się zachwycać jej kształtami i talentami. Gdy została ostatecznie uformowana, Zeus tchnął w pięk ną istotę życie i rzekł: — Daję ci imię Pandora, co oznacza, że obdarzona zostałaś wszystkimi darami natury. Następnie ojciec bogów skrzywił się w ironicznym uśmie chu i skierował swoje słowa do ziemian: — Nie wiecie o tym, 38
że przepełniona jest ona złowróżbnymi niepokojami, pokusa mi i kaprysami. Niestety, ziemianie nie słyszeli tych słów, bowiem pan Olimpu nie chciał, żeby ktokolwiek usłyszał jego mowę. Prze mówił raczej do siebie, niż do śmiertelnych. Zanim jednak wy słał Pandorę ku ziemianom, podarował jej ciężką, zdobioną szlachetnymi kamieniami, puszkę. Uprzedził przy tym, że nie wolno jej pod żadnym pozorem tej puszki otwierać. Hermes, który pełnił też funkcję gońca, sprowadził pięk ną i zalotną Pandorę na ziemię, kierując się, zgodnie z ży czeniami władcy Olimpu, ku domowi Epimeteusza, brata Pro meteusza. — Pójdziesz tam — nakazał gromowładny — i oddasz Pandorę w ręce Epimeteusza. Tak się też stało.
Wprawdzie Prometeusz dawno podejrzewał, że Zeus prag nie się na nim lub na jego rodzinie zemścić, lecz nie sądził, że zemsta pod taką postacią przyjdzie. Na wszelki wypadek odradzał bratu, Epimeteuszowi, przyjmowania jakiegokolwiek daru z rąk Zeusa, lecz na próżno. Epimeteusz znany ze swo jej lekkomyślności, zignorował słowa Prometeusza. Gdy więc Hermes zbliżył się do jego domu i rzekł: •— Zeus wybrał dla ciebie, szlachetny Epimeteuszu ten oto dar piękna i wdzięku, abyś stał się najszczęśliwszym z ludzi — brat Prometeusza, nie podejrzewając, jakie nieszczęście szy kuje rodzajowi ludzkiemu, rozwarł szeroko ramiona i przy jął Pandorę z radością, czyniąc z niej swoją żonę. Hermes zaś dodał: — Otrzymałeś najpiękniejszą istotę wśród śmiertelnych. Uczyń ją panią swojego życia, będzie cię kochała, dbała o ciebie, lecz nie pozwól, by była ci niepo słuszna. 39
A potem wskazał ręką bezcenną, pełną , ozdób puszkę i powiedział: — Wraz z piękną Pandorą, która będzie rozjaśniać twoje życie, przesyła ci także władca Olimpu ten dar, w którym mieszczą się tajemnicze skarby. Strzeż tej puszki, jak tyl ko potrafisz najlepiej. I nie pozwól, żeby ktokolwiek ją otworzył. Jeśli nie usłu chasz moich rad, na cały ród ludzki spadnie wiele zła i nieszczęść. I przez wieki już będzie człowiek żył w strachu, niepewnoś Waza z V w. p.n.e. Pandora i Epimeteusz. ci i bólu. Obok Hermes Trzeba pamiętać, że dotychczas ludzie żyli bez trosk i cierpień, nie znali chorób przynoszących śmierć, ani smutku. Epimeteusz wysłuchawszy rad Hermesa, ukrył puszkę w najbezpieczniejszym miejscu swojego domu i rzekł do żony: — Wszystko co mam Pandoro, należy do ciebie. Nie wolno ci tylko otworzyć puszki, którą przesłali bogowie, byłoby to nie zgodne z wolą wszechmocnego Zeusa. Pamiętaj o tym. Hermes jednak wiedział, że w sercu Pandory mieszka fałsz i kłamstwo, a jej dusza wypełniona jest ciekawością świata i wszelkich tajemnic. I wiedział, że Pandora nie zazna spo40
koju, dopóki nie zaglądnie do tej puszki, sprawdzając, co się w niej znajduje. Przez pewien czas Epimeteusz żył w wielkiej szczęśliwoś ci. Pandora była mu posłuszna, budziła powszechny podziw swoimi wdziękami i rozlicznymi talentami. Potrafiła szyć ozdobne szaty, szykować smaczne potrawy, a swoimi stro jami zachwycała okolicznych mieszkańców. Niestety, obok zalet, Pandora coraz częściej pokazywała swoje wady. Nad miernie się stroiła, ubierała się wyzywająco i była coraz bar dziej kapryśna. Na dodatek zaczęła dokuczać Epimeteuszowi, że zbyt mało poświęca jej czasu, a wciąż tylko zajmuje się własnym gospodarstwem. Była niespokojna i z coraz większą ciekawością spoglą dała na tajemniczą puszkę. Jak słusznie przewidział Hermes, nie potrafiła utrzymać wodze swojej fantazji. Gnębiły ją py tania: — „Kto wie, co ukryli w tej puszce bogowie? Może oz doby, jakich nigdy nie widziało ludzkie oko? Może jedwabie i inne cenne materiały, którymi mogłabym się przystroić? A może złote i srebrne łańcuchy, kolorowe puchary, niezwykłej piękności naczynia? A może i dar pełnego szczęścia, którego bogowie nie zechcieli dotychczas ofiarować ludziom?" Któregoś dnia poprosiła Epimeteusza, aby otworzył pusz kę, ale mąż odpowiedział, że jest to jedyna prośba, której nie spełni. Pandora długo tłumiła w sobie pokusę otwarcia naczynia. Nie wytrzymała jednak dłużej. Pewnego razu, kiedy Epime teusz przebywał poza domem, pomyślała: „Nikt nie zauwa ży, gdy zerknę do środka. Nic się w końcu strasznego nie sta nie" — dodawała sobie odwagi. „Nie wezmę z niej niczego. Dowiem się tylko, co się w niej znajduje". 41
I w ten sposób nie usłuchała rad bogów ani własnego mę ża. Wieko puszki było ciężkie, lecz powoli uniosła je. Ledwie uchyliła, rozległ się straszliwy szum skrzydeł. I wyleciało wszelkie zło, które do dzisiaj nęka ludzkość: ból, lęk, starość, bieda, głód, zemsta, nienawiść, podłość, skrytość, podejrzliwość, nieufność, intryga, kłamstwo, egoizm, pycha, wyskoczyły też wszystkie choroby, które sprawiają, że ludzie cierpią i umierają. Przerażona tym, co się stało, szybko zaniknęła puszkę, lecz było za późno. Całe zło uleciało. Od tej pory wszelkie nie szczęścia rozprzestrzeniają się wśród ludzi. Jedynie n a d z i ej a leżąca na dnie naczynia, nie zdążyła opuścić puszki i sta ła się najbliższą towarzyszką człowieka. To Prometeusz w ostatniej chwili, ukradkiem włożył do środka ten piękny dar dla rodzaju ludzkiego. Bez nadziei ludzie czuliby się zagu bieni i nieszczęśliwi. Nadzieja żyje więc zamknięta w sercu każdego człowieka i każdy człowiek chroni ją w sobie, pragnąc zachować jak najdłużej. Dlatego wierzymy, że jutro będzie lepsze od dzisiaj, a następny rok szczęśliwszy od mijającego. Nadzieja daje ludziom wiarę w przyszłość.
42
KAMIEŃ SYZYFA
Król Syzyf był założycielem i władcą potężnego i bogate go miasta portowego, Koryntu. Miasto to słynęło z wielkiego ruchu statków, które przywoziły ze wszystkich stron świata towary. Na rozległych przestrzeniach rozciągały się tarasy i wspaniałe ogrody a wysoko w górę unosiły się barwne świą tynie bogów. Żoną Syzyfa była jedna z Plejad, Merope. Jego ogromny pałac stał u szczytu wielkiej skały, otaczały go liczne drzewa i ozdobne krzewy. Mieniący się kolorami krajobraz, pełen wzgórz, wzniesień i górskich przełęczy ciąg nął się wzdłuż wybrzeży. Białe domy i pałace królewskie bu dziły uznanie i szacunek przybyszy, a bogowie z miłością obejmowali wzrokiem posiadłości ukochanego króla, zaprasza jąc go często na olimpijskie uczty, gdzie władca Koryntu sma kował boski pokarm — nektar i ambrozję. Dzięki temu cia ło jego wciąż było rześkie a postępujący wiek nie wskazy wał na jakiekolwiek słabości. Miał Syzyf jedną tylko wadę: lubił plotkować. Gdy wra cał z Olimpu, nie omieszkał komuś szepnąć słówka, co się na świętej górze dzieje. Ta jego gadatliwość i pyszałkowatosc nie przynosiły mu zaszczytu, a przeciwnie, niechętnie usposabiały 43
do niego wielu ziemian i bogów. Bogowie Olimpu jednak z po błażliwością patrzyli na prześmiewcze opowieści Syzyfa, a na wet darowali mu jego drobne przewinienia, wciąż obdarzając go nadmiernymi łaskami. Ziemianie zaś znali Syzyfa z wielkiej przebiegłości i ro zumu. Jego sąsiadem był właściciel dużego stada bydła, Autolykos, słynący głównie ze złodziejskiego fachu, a bóg Hermes obdarzył go nawet mocą zamieniania każdej sztuki ukradzio nego bydła rogatego na nierogate, białego na czarne, małego na duże i odwrotnie, więc Autolykos chętnie korzystał z tej mocy. Syzyf zauważył kiedyś, że jego stada topnieją z dnia na dzień i podejrzenie padło oczywiście od razu na sąsiada. Lecz kradzieży nie mógł mu jednak udowodnić. Wtedy zrodził mu się w głowie pewien pomysł. Otóż kazał wypalić każdemu zwierzęciu znak rozpoznawczy na kopycie, a niektórzy świad kowie tamtych wydarzeń mówią nawet o wyrytych słowach „Ukradzione przez Autolykosa". Gdy więc następnego ran ka znowu zabrakło w oborach króla kilka sztuk trzody, Sy zyf idąc śladami kopyt, odciskających wyraźne znaki, trafił do zagrody sąsiada. Wezwał świadków i znalazł dowody, że to jego stada zapełniają obory i stajnie Autolykosa. Powstał wielki spór, sąsiad wyprowadził z domu całą ro dzinę, mającą go wspierać, lecz dowody świadczyły przeciw ko niemu, a sprytny Syzyf, by ukarać niedobrego sąsiada, ko rzystając z zamieszania jakie powstało w gospodarstwie, prze dostał się cichaczem do komnaty jego pięknej córki Antiklei i uwiódł ją. Ze związku tego urodził się później słynny Odyseusz. Życie Syzyfa trwałoby długo i szczęśliwie, i byłoby peł44
ne przygód i radości, lecz jego język coraz bardziej kłuł bo gów w oczy. Panowie Olimpu dostrzegli u swego ulubieńca nadmierną pychę i zuchwalstwo. Otóż zdarzyło się kiedyś, że Syzyf został zaproszony na olimpijską ucztę i tam dowiedział się, że Zeus porwał Ajginę, córkę rzecznego bożka Asoposa i ukrył ją z dala od pała cu ojca. Asopos począł poszukiwania, przemierzając jedną kra inę po drugiej, lecz nigdzie nie mógł natrafić na porwaną. Nie wiedział, kto jest sprawcą tego czynu. Dotarł w końcu do dwo ru Syzyfa i zastał go rozbawionego, gdy wyprawiał w pała cu wspaniałą ucztę i przy winie zdradzał boskie sekrety, pa plając, co się na Olimpie dzieje. — Ktoś porwał moją córkę, Ajginę — powiedział bożek, stając przed Syzyfem. Syzyf przerwał ucztę i spojrzał na niego z uśmiechem. — Dlaczego się śmiejesz, Syzyfie? — spytał ojciec porwa nej. — Dlaczego? — jeszcze bardziej rozbawił się Syzyf, cheł piąc się swoimi boskimi koneksjami. — Czyżbyś nie wie dział Asoposie, że moje uszy niejedno słyszały, a moje oczy niejedno widziały — dawał do zrozumienia, iż wie znacznie więcej, niż ktokolwiek z obecnych. Asopos nachylił się ku niemu i rzekł: — Powiedz mi, jeśli wiesz, kto uprowadził moją córkę, a wynagrodzę cię sowicie. — Cóż mi obiecujesz, Asoposie? — spytał podchmielony Syzyf. — Co tylko zechcesz! Jeśli zdradzisz mi, kim jest złoczyńca, który targnął się na cześć mej córki, odwdzięczę ci się sto krotnie! — zawołał. Syzyf wciąż się uśmiechał. — A jeśli to ktoś wysoko postawiony? — spytał. 45
— Nie ujdzie kary! — gniewnie mówił Asopos. — I nie lękasz się? — spytał uśmiechnięty Syzyf. — Czego? — odparł oburzony bożek. Wszakże to mnie uczy niono krzywdę. Czyż dlatego mam się jeszcze lękać?! — pałał gniewem. — Dobrze, powiem ci, kto porwał twoją córkę, Ajginę. lecz przyrzeknij, że spowodujesz, iż u stóp posągu Afrodyty wytryśnie nowe, ożywcze źródło wody. Asopos przyrzekł. A Syzyf zdradził, że Ajginę porwał i uprowadził Zeus. Bożek zamarł z przestrachu. A o zdradzie boskiej tajemnicy natychmiast dowiedział się władca Olimpu i wpadł w szał. — Jak śmiał?! — krzyczał do słuchających go bogów. Nadu żył naszej łaski! — wołał wściekły. To tylko ziemianin! — pałał straszliwym gniewem i poszukiwał piorunującym wzro kiem pałacu Syzyfa. — Miesza się do spraw boskich!!! — miotał się po świętej górze. Tego już było za wiele. I już chciał chwycić ognisty piorun, gdy Atena doradziła mu inną karę. — Dobrze — rzekł. Posłucham cię, bogini mądrości. Tym ra zem musi być surowo ukarany — zaakcentował. I kazał przy wołać do siebie bożka śmierci, Tanatosa. A gdy ten się zjawił, wydał mu polecenie: — Pójdziesz Tanatosie na dwór Syzyfa i przeniesiesz króla do Tartaru, gdzie panuje Hades i wieczne ciemności. Tam Sy zyf odpokutuje swoją zdradę i ciągłe niedyskrecje. Tym ra zem naprawdę przesadził z tym niewyparzonym swoim języ kiem — mówił rozzłoszczony nie na żarty. — Dobrze, Zeusie — odrzekł Tanatos. Spełnię twoje życze nie i zaprowadzę Syzyfa do krainy zmarłych. 46
— Idź! — rozkazał władca i groźnie spojrzał w dół, gdzie zie mianie nasłuchiwali głosu Olimpu. Tanatos pośpiesznie rozwinął skrzydła i spłynął ku ziemi. Przebiegły Syzyf zwietrzył jednak grożące mu niebezpie czeństwo, spodziewał się bowiem kary Zeusa i pragnął się jej ustrzec. Dlatego czujnie obserwował wszystkie ruchy, jakie miały miejsce wokół Koryntu. A gdy zobaczył nadlatującego bożka śmierci, Tanatosa, wiedział, co się święci. Podstępnie przygotował dla niego ciężkie łańcuchy i gdy tylko bożek się pojawił w jego pałacu, zaskoczył go i zakuł w kajdany, wrzu cając do ciemnej komory, z której nie było wyjścia. A żelaz nych wrót strzegli słudzy. Przez kilka dni Tanatos stał się więźniem Syzyfa, a gdy nagle zabrakło w królestwie ciemności umarłych, ponieważ bóg śmierci przebywał zakuty w mrokach pałacowej komory, w Podziemiu powstał prawdziwy popłoch. — Co się dzieje? — pytał niezadowolony Hades. Przez kilka dni nie było jednego pogrzebu. Najstarsi lu dzie, którzy szykowali się do opuszczenia świata, raptem od żywali, nabierali sił i wstawali z łóżek. Wielu chorych powra cało do zdrowia. — Niedobrze! — nachmurzył się bóg świata podziemnego. Muszę się udać na Olimp ze skargą. I tak też uczynił, dowiadując się, że bożek śmierci, Tana tos, zszedł na ziemię i nie wrócił. — Nie ma go też w moim królestwie — oznajmił Zeusowi. — A więc ten przebiegły drań uwięził mi posłańca! — ryknął z wściekłości Zeus. Tym razem mu to nie ujdzie. I rozkazał bogu wojny, Aresowi, by się rozprawił z królem Koryntu. — A ukarz go przykładnie! — pokiwał palcem i złowrogo spojrzał na ziemię. Ares zszedł do pałacu Syzyfa, sprytnie 47
> • • • • - .
• . - > ; •
/
"
*
&
-
Syzyf dźwigający ka mień. Po prawej Hades z laską. Po lewej Per sefona, trzymająca wiel kie kłosy zboża.
*
:•
,*i
uwolnił bożka Tanatosa i władcę miasta oddał w szpony śmierci. Syzyf jednak jeszcze raz próbował przechytrzyć Niebo. Zanim wstąpił do Tartaru, nakazał w tajemnicy swej żonie, Merope, by zaniechała obrzędów pogrzebowych, mając w tym swój ukryty cel. A gdy dotarł do Podziemi, Hades przywołał go do siebie i spytał: — Czemuż to Syzyfie nie przestrzegasz 48
praw ustanowionych przez bogów. Umarłych należy grzebać, a twojej śmierci nie towarzyszył żaden rytuał. Syzyf zwrócił się do żony władcy Podziemi, Persefony i od rzekł: — Racz i ty mnie wysłuchać, Persefono. — Czego chcesz? — spytała królowa ciemności. — Pozwól mi wrócić do świata żywych — poprosił. Każę wy prawić pogrzeb jak należy. A winnych ukarzę. I wrócę po trzech dnia. Persefona dała się zwieść słowom Syzyfa i zgodziła się na powrót króla Koryntu do swego pałacu, wierząc, że niedługo znowu przybędzie do królestwia cieni. Syzyf tylko na to czekał. Szybko przemknął przez rzekę Styks, wprawiając w osłu pienie Charona, któremu rzadko kiedy zdarzało się przewo zić z powrotem zmarłych i stanął u bram swego miasta. I ani myślał dotrzymywać przyrzeczenia danego Persefonie, żyjąc jeszcze długo, aż zdenerwowany Zeus wysłał po niego Her mesa. I Syzyf musiał już raz na zawsze pożegnać się z rodzi ną i całym dworem. Bogowie pamiętali o jego wiarołomstwie. Gdy się zjawił na powrót przed obliczem Hadesa, bóg Pod ziemi ciężko go ukarał, każąc mu toczyć pod wielką górę ogromny, ciężki głaz, a gdy już dochodził Syzyf z tym gła zem do szczytu, głaz z powrotem spadał na dół. I Syzyf znowu musiał go toczyć pod górę, lecz nigdy nie udało mu się głazu zatrzymać na samym szczycie; kamień zawsze spadał na dół. I praca ta trwała przez wieki. I dziś jeszcze Syzyf pcha kamień pod górę, a głaz ciągle stacza się po zboczu i nigdy nie będzie już inaczej. Żona Syzyfa, Merope, dowiedziawszy się, że król Koryn4 — Mity g r e c k i e
49
tu tak srodze został ukarany, i že jest ona jedyną Plejadą, której mąż przebywa w krainie śmierci jako przestępca, ze wstydu opuściła swoje gwiezdne siostry na nocnym niebie, dokąd powędrowała po śmierci, i od tej chwili nigdy już jej tam nie widziano. Nikt też nie wie, gdzie znajduje się miej sce ziemskiego spoczynku Syzyfa, a o jego grobie wszelka wieść zaginęła. Koryntianie po dziś dzień skrzętnie skrywają tę tajemnicę.
Dyskobol, V w. p.n.e.
50
PRZYGODY Z PEGAZEM
Wnukiem Syzyfa był piękny młodzieniec, Bellerofont, wy wodzący się z królewskiego rodu w Koryncie. Odznaczał się wielką siłą, męstwem i szlachetnością. Lecz zdarzyło się, że kiedyś bawiąc się łukiem, przez nieostrożność zabił swego bra ta. Na skutek tego zabójstwa, Bellerofont splamiony krwią, musiał ponieść surową karę i opuścić kraj. Przez długi czas wędrował przez wiele obcych ziem, szukając dla siebie schro nienia. Panował bowiem wówczas zwyczaj, że zabójca uwal nia się od winy, gdy przyjmie go ktoś w swoje progi. Błąkał się więc długo pośród obcych, nieszczęśliwy i samotny, aż trafił na dwór króla Tirynsu, Projtosa, który wzruszony niedolą wę drowcy, przyjął go z otwartymi ramionami, a nawet potrakto wał jak swego syna. Niestety, niedługo trwały radosne chwi le Bellerofonta. Anteja, żona władcy Tirynsu, upodobała so bie przystojnego gościa i zapragnęła go uwieść. A kiedy od trącił jej zaloty, poskarżyła się królowi, że została napadnięta i zmuszona przez niegodziwego młodzieńca do niecnych czy nów. Projtos uwierzył w tę nikczemną bajkę i wpadł w strasz ny gniew. Z miejsca wyrzucił Bellerofonta z pałacu, wysyła jąc go z wielokrotnie opieczętowanym listem do swego teścia, 4«
51
Jobatesa, króla Lykii. Nieszczęsny młodzieniec znowu udał się na wygnanie, przeprawiając się przez morze i zmierzając do Azji Mniejszej, nie wiedząc, co zawiera koperta rzucona na dno wędrownej torby. A w papierach do ojca Antei, Projtos napisał następujące słowa: „Zgładź oddawcę tego listu; chciał zgwałcić moją żonę, a twoją córkę". Projtos sam nie potrafił uśmiercić Bellerofonta, ponieważ panowały wówczas takie zwyczaje, że nie wolno było zabijać gościa, z którym się jadło i piło przy jednym stole. Jobates dowiedziawszy się, jaka jest treść listu, także się wzdrygnął na myśl o śmierci królewskiego potomka, ale z dru giej strony znał swego zięcia i wierzył królowi Tirynsu, że wnuk Syzyfa zachował się niegodnie. Musiał go więc uka rać. „Co mam z nim uczynić?" — rozważał, odrzucając jed nak zabójstwo. „Zbyt surowa to kara za takie przewinie nie" — uznał i postanowił dać młodzieńcowi szansę. Szansa wprawdzie nie była zbyt wielka, niemniej jednak Bellerofont mógł z tej całej opresji wyjść cało a nawet zwycięsko. Nie wiedział, co list zawiera i bardzo się zdziwił, usłyszawszy słowa gospodarza: — Powitałem cię wnuku Syzyfa z szacunkiem, lecz jeśli da lej pragniesz przebywać w moim domu, musisz spełnić ważną prośbę. — Jaką, łaskawy królu? — spytał młodzieniec. — Prośba ta będzie trudna, lecz musisz jej sprostać — od parł Jobates. — Uniosę każdy ciężar, jaki na moje barki nałożysz — gość z radością przyjął słowa króla. — Skoro tak — odrzekł władca Lykii — słuchaj uważnie, co ci powiem. Otóż w górach żyje skrzydlaty potwór, z przodu 52
wygląda jak lew z kozią głową, wiecznie ziejący ogniem, a z tyłu jak smok z długim, śliskim, pokrytym łuskami, ogonem węża. Potwór ten zwie się Chimerą. To okropne zwierzę nisz czy kraj, plądruje ziemię, morduje ludzi i porywa zwierzę ta. Nikt nie potrafi mu dać rady, a lud Lykii bardzo cierpi i nie może spać po nocach. Lęka się o swoje córki i synów. Za bij go, a zasłużysz na wieczną chwałę i będziesz czczony jak wielki heros. Król sądził, że Bellerofont nigdy nie podoła zadaniu i zgi nie w paszczy Chimery. Młodzian wysłuchawszy tych słów, najpierw zbladł, bo wiem zrozumiał, jak trudna będzie walka ze strasznym potwo rem, następnie jednak pomyślał, że przyczyni się do spokoju w krainie króla Jobatesa i uratuje wiele pięknych dziewczyn i wielu urodziwych młodzieńców. Wstąpił w niego duch wal ki i sukcesu. — Dobrze, królu, zabiję dziką bestię — powiedział i wyru szył w góry Lykii. Po drodze przyszła mu myśl, by udać się do wyroczni i spytać, co ma czynić, by pokonać groźnego po twora. Pytia wśród mgieł i kadzidlanego dymu rzekła: — Idź na pojedynek z Chimerą i nie lękaj się niczego. U twego boku niewidzialnie stanie Atena i będzie cię wspomagać w walce. Odda ci też we władanie Pegaza, a chyży koń poprowadzi cię do zwycięstwa. Młodzieniec podziękował za radę i udał się na poszukiwa nie skrzydlatego rumaka, nie wiedząc, gdzie go znaleźć. Py tia nie zdradziła tajemnicy, w jaki sposób go szukać. „Najpierw pójdę w góry Helikonu, gdzie bije czyste źród ło i Pegaz raczy się źródlaną wodą" — postanowił. Gdy znalazł się na szczycie skały, okazało się, że Pegaz 53
niedawno odleciał ze zboczy i poszybował w kierunku korynckiego Akropolu. Nie zwlekając, Bellerofont szybko pośpieszył ku źródłu Pejrone, gdzie także można było spotkać skrzydla tego konia. Nadchodziła jednak noc i nasz bohater musiał się zdrzemnąć, a gdy się o świcie obudził, ze zdziwieniem zoba czył leżącą obok siebie złotą uzdę. „A więc bogini Atena sprzyja mi" — przypomniał sobie słowa wyroczni. I uradowany skoczył na nogi, po krótkim czasie znalazł się u źródła Pejrone, gdzie właśnie Pegaz pił wodę. Podszedł do skrzydlatego, śnieżnobiałego rumaka o dłu giej, lśniącej grzywie i zapragnął go pogłaskać. Rumak jed nak uniósł przednie nogi do góry i głośno zarżał, nie od razu dając się młodzieńcowi ująć. Trzeba pamiętać, że Pegaz przy szedł na świat w sposób bardzo szczególny. Na najdalszych krańcach Zachodu, nieopodal Królestwa Zmarłych, mieszkały trzy siostry Gorgony, lecz tylko jedna
Perseusz uchodzący z głową Meduzy. Po prawej Atena.
54
z nich była śmiertelna. Słynny heros, Perseusz, miał dokonać niezwykłego czynu, przynieść głowę Gorgony, którą przy rzekł pewnemu królowi. Gorgona wyglądała odstraszająco, głowa otoczona zwojem węży, zamiast zębów, kły grube, jak u dzika, dłonie ze spiżu, złote skrzydła u ramion, a cała po stać przyprawiała o wielki strach. Perseusz jednak zabił Gor gone (Meduzę) a gdy to uczynił, z jej szyi wyskoczył skrzydla ty koń. Był to właśnie Pegaz, który od razu pomknął na Olimp, by służyć Zeusowi. Teraz Bellerofont zapragnął go ujarzmić. Rumak przez czas jakiś droczył się z młodzieńcem, w końcu jednak pod dał się jego woli. Skoczył więc wnuk Syzyfa na rączego rumaka i wzniósł się w powietrze. Leciał ku szczytom gór Lykii, by zmierzyć się z Chimerą. Wiedział, że w nierównej walce na ziemi nie pokona potwora. Lekkim lotem płynął ku chmurom, by potem spaść na Chimerę jak jastrząb na polną mysz. Gdy już był nad szczytami skał, zobaczył ogromnego stwora, który ział straszliwymi ogniami, miotając na wszyst kie strony płomienie. Nie wiedziała jednak Chimera, że naj większe niebezpieczeństwo grozi jej z góry. A właśnie Bellero font szykował się do uderzenia spod chmur. Rzucił się na Chi merę jak błyskawica i spadając wprost na oszołomionego po twora, zabił go celnym ciosem oszczepu, zanurzając grot w głę bokiej paszczy. Potwór padając na ziemię, zdruzgotał pobliskie drzewa i wielkie głazy. I nic dziwnego. Była to bestia olbrzymia i straszna. Potężna głowa lwa — kozy, ogromna grzywa, og niste skrzydła, które nie zdołały się wzbić w górę i wijący się zwojami wężów ogon, połyskujący diamentowymi światła mi — wszystko to przyprawiało o drżenie nóg. Młodzieniec odciął mieczem płową grzywę i złożył ją na ofiarnym ogniu bogini Atenie, wyrażając wdzięczność za po55
moc w walce z Chimerą. Lud Lykii uniósł w triumfalnym geście ramiona do góry, witając bohatera, który uwolnił kró lewskie ziemie od wielkich nieszczęść, jakie siała Chimera w kraju Jobatesa. Lecz król, widząc żywo powracającego Bellerofonta, zmar szczył gniewnie czoło. Przyjął bohatera wyniośle i z lekcewa żeniem. Pragnął przecież jego śmierci, a młodzieniec wciąż był żywy. Postanowił więc przydzielić mu nowe zadanie, tym razem będąc pewnym, że nic go już nie uchroni od niechybnej zguby. Wysłał Bellerofonta przeciwko wojowniczemu plemie niu Solymów, ludowi szczególnie dzikiemu i okrutnemu, któ rego wspomagały także wojownicze Amazonki, córki samego boga wojny, Aresa, a któremu nie podołali dotąd najdzielniej si z wielu krajów wojownicy. „Z pewnością teraz wnuk Syzyfa zginie" — radował się król Lykii. Nie wiedział, że młodzieńcowi nadal pomaga Ate na. Wskoczył Bellerofont na chyżego Pegaza i pomknął do krainy barbarzyńskich najeźdźców, gdzie sto czył okrutną i długą walkę, jednak i z niej, dzięki Pegazowi, wy szedł zwycięsko. Znaj dował się zbyt wysoko, by sięgnęły go ostre strzały dzikiego ludu, sam zaś brał na swój grzbiet wielkie głazy i walił nimi prosto w roz Głowa Meduzy wścieczonych lecz bez56
radnych wojowników. Po tym sukcesie zauważył armię rozgiewanych Amazonek, które nadciągały na pomoc rozbitym wojownikom. Na nic się jednak nie zdała wojownicza armia rozwścieczonych kobiet, podniebny Pegaz wciąż się uchylał przed lecącymi ku niemu zatrutymi strzałami, a dzielny mło dzieniec rwąc z gór olbrzymie głazy, silnymi ramionami cis kał je na uciekającą w popłochu armię Amazonek, która roz pierzchła się po lasach i ukryła w niedostępnych i ciemnych grotach. Tak więc i ten bój przyniósł sławę młodzieńcowi. Ale to jeszcze nie był koniec przygód dzielnego bohate ra. Musiał na sycylijskiej równinie pobić bandę karyjskich piratów, ale nawet wtedy podejrzliwy Jobates wstrzymał się od pochwał. Przeciwnie, kazał straży pałacowej urządzić na powracającego bohatera zasadzkę, nie przewidując, że i tym razem bogowie będą sprzyjać wnukowi Syzyfa. Posejdon ze słał wielką powódź na ziemię i fale morskie toczyły się za Bellerofontem, czasami nieznacznie go wyprzedzając i zale wając wszystkie ziemie, nad którymi płynął, siedząc na rą czym Pegazie. Poczęły tonąć zwierzęta i dzieci, a kobiety wi dząc zbliżającą się wodę, wybłagały u Bellerofonta, by po wstrzymał groźny żywioł, bowiem zniszczy wszelki dobytek. Młodzieniec zdjęty litością, poprosił Posejdona, by zawrócił morskie fale do oceanu, co też bóg uczynił, a syn Syzyfa stą pał już po suchej ziemi. Uporał się także z czyhającymi na nie go wojownikami Jobatesa, zabijając co do jednego. Król Lykii zdjęty podziwem dla jego wielkich czynów, zrozumiał, że bohater, który tak dzielnie walczył ze złem, nie mógł skrzywdzić jego córki, a oskarżenie zięcia uznał za fał szywe i ugościł młodzieńca z wielkimi honorami, dziękując mu za pomoc, jaką obdarzył lud całego królestwa. Wyraził 57
uznanie dla wielu jego sukcesów, a nawet ofiarował mu swo ją córkę Filonoe, za żonę, czyniąc go w ten sposób następcą lykijskiego tronu. I wtedy dopiero młodzieniec dowiedział się od królewny, za co był tylokrotnie karany. Rozgniewał się na żonę króla Projtosa, Anteję, za niegodziwy występek i jak wicher po pędził ku krainie Tirynsu, skąd wziął na grzbiet Pegaza fał szywą kobietę, uniósł ją pod szczyty wysokich skał i zrzucił na ziemię, dokonując zemsty. Zła królowa zmarła. Bellerofont powrócił do swego, nowego królestwa. Odpo czywał i oddawał się licznym zabawom i dworskim uciechom. Często jednak wzbijał się w powietrze, szybując na Pegazie po bezchmurnym niebie i podziwiając piękne krajobrazy. Pewnego razu odpoczywał w cieniu kasztanowców i pa trzył w gwiazdy, rozmyślając o niedawnych jeszcze bohater skich czynach. „Wiele już dokonałem — począł się w duchu chełpić — lecz nigdy nie udało mi się zajrzeć w głąb ciemnego świata gwiazd" — pomyślał. „Mam Pegaza i on mnie uniesie nawet do samego Heliosa" — buńczucznie zapragnął spotkania z bo giem Słońca. Jednak po chwili zmienił zdanie. Patrzył w niedostępne ciemności nieba i marzył o wiel kim heroicznym czynie gdzieś wysoko, poza gwiazdami. — Najpierw zdobędę Olimp! — uderzyła go śmiała myśl. Patrzył ku dalekiej, świętej górze i marzył o wejrzeniu z ukrycia w życie władców Olimpu. „Mógłbym ich podpatrywać, sam będąc niewidzialny" — myślał z pychą. „Pegaz by mnie utrzymywał wysoko pod chmurami, a ja bym poznał wszystkie zagadki i tajemnice nie śmiertelnych" — zatęsknił za nieludzką wiedzą. Wziął złotą uzdę i dosiadł Pegaza, lecąc ku Olimpowi. Jednak bogowie 58
wiedzieli już o niegodnym zamiarze młodzieńca. Gdy się więc wzbił pod chmury, Pegaz posłuszny woli Zeusa, nagle sta nął dęba i zrzucił chełpliwego młodzieńca, który nie potrafił uszanować łaski Ateny, pomocy Posejdona, a nawet samego władcy świętej góry. Zbyt wiele zapragnął i musiał umrzeć. Spadł na ostre ciernie, a potem wędrował po ziemi okulały, ślepy i wyklęty, aż wreszcie przyszła śmierć i zabrała go do Tartaru. Pegaz tymczasem uleciał na Olimp, by dalej służyć Zeuso wi i nosić mu ogniste pioruny. Zdarzyło się jeszcze, po śmierci Bellerofonta, że w cza sie konkursu śpiewu, gdy rywalizowały z sobą córki Pierosa, dziadka Orfeusza, Pierydy i muzy, góra Helikon, siedziba opiekunek nauki i sztuki, tak się nadymała z radości, iż nie omal szczytami skał sięgała nieba. Na rozkaz Posejdona, Pe gaz uderzył w górę kopytem, aby Helikon powrócił do nor malnych rozmiarów. Góra usłuchała go, a w miejscu, gdzie Pegaz uderzył kopytem, wytrysnęło źródło, zwane Źródłem Konia. Pegaz po długim życiu na Olimpie i niezmierzonych lo tach pod słońcem, został w końcu zamieniony przez bogów w gwiezdną konstelację, a gdy ulatywał ku chmurom, jedno z piór wyleciało ze świetlistego skrzydła rumaka i upadło na ziemię. I w tym miejscu powstało miasto Tars.
Chimera, IV w. p.n.e. 59
LOT IKARA
Dedal był Ateńczykiem i wywodził się z królewskiego ro du. Odznaczał się wielkimi talentami. Jego sława obiegła sta rożytną Grecję. Uznano go za mistrza rzeźby, architektury, sztuki. Potrafił ożywiać martwe posągi. Miasta zamawiały u Dedala podobizny bogów i bohaterów, a ludzie zjeżdżali z daleka na wszelkie uroczystości, aby po dziwiać kunszt jego dłuta. Mówiono, że potrafi w drzewo lub kamień tchnąć duszę. Miał natomiast jedną, ale za to poważną wadę, był bardzo zazdrosny. Kiedy jeden z jego uczniów po czął przerastać go w zdolnościach, zabił go. Został za to uka rany przez bogów i skazany na wygnanie. Udał się na wyspę Kretę, gdzie rządził król Minos. Wład ca przyjął go z zadowoleniem, znając legendę o jego niezwyk łych talentach. Ustanowił go nadwornym rzeźbiarzem i ar chitektem. W tamtych czasach w zamku Minosa siał przera żenie Minotaur, potwór, który miał ciało człowieka i głowę by ka. Urodziła go żona Minosa, Pazyfae. Król Krety pragnął się pozbyć tego potwora, bowiem na pełniał go strachem i wstydem. Zlecił więc Dedalowi zbudo wanie w stolicy państwa, Knossos, olbrzymiego pałacu, 60
w kształcie labiryntu, składającego się z takiej gmatwaniny komnat i korytarzy, że tylko sam twórca mógł odnaleźć w nim powrotną drogę. Z labiryntu tego nie mógłby się już wydo stać Minotaur. Tam właśnie zamknął potwora. Co roku dawał mu na pożarcie siedmiu młodzieńców i siedem dziewcząt z Aten. Co roku też w Atenach panowało przygnębienie. Po twór wciąż żądał ofiary. Najpiękniejsze dziewczyny i najpowabniejsi młodzieńcy musieli iść na pożarcie. I nikt nie miał odwagi go zabić. Aż pewnego dnia zgłosił się Tezeusz, jeden z herosów, który żył przed Wojną Trojańską i podjął się zgła dzić Minotaura.
Tezeusz walczący z Minotaurem, VI w. p.n.e.
Córka króla Minosa, Ariadna, zakochała się w śmiałym młodzieńcu i zlękła się, że utraci ukochanego w walce z po tworem. Poszła do Dedala po poradę, co ma czynić, żeby uchronić Tezeusza przed niechybną śmiercią. Nawet — po wiedziała mu — jeżeli Tezeusz zabije Minotaura i tak zginie z głodu w labiryncie, bo tylko ty jeden znasz drogę powrotną. Pomóż mi! — prosiła. 61
Dedal zlitował się nad młodą królewną, widział bowiem jej cierpienie i lęk o Tezeusza, i poradził Ariadnie, żeby po darowała dzielnemu młodzieńcowi kłębek nici. — Daj mu kłębek i powiedz, żeby idąc korytarzami, rozwijał nić. A gdy to uczyni, zapewni sobie bezpieczny powrót. Ariadna usłuchała Dedala i pouczyła Tezeusza, w jaki spo sób może powrócić z labiryntu. Tezeusz zabił potwora i ocalił swoje życie. Wiadomość ta dotarła do króla Minosa. Najpierw wprawiła go w zakłopotanie, a potem bardzo rozgniewała. Gdy Minos dowiedział się o odkryciu tajemnicy labiryntu i podstępie Te zeusza, któremu pomógł Dedal, postanowił ukarać obu. Te zeusz jednak zbiegł, a Dedala z synem, Ikarem, zamknął w tajemniczej budowli. Dedal bardzo się zmartwił swoim położeniem, a przede wszystkim tym, że wraz z nim cierpi jego ukochany syn, Ikar. Powiedział wówczas: — Muszę znaleźć wyjście z tej sytuacji. Król Minos jest potężny i zamknął mnie w Labiryncie, od cinając drogę do wolności. Zamknął przede mną wody i lądy, lecz nie zamknął przestrzeni. Wiem, co mam czynić. Począł obserwować lot ptaków. Dokładnie studiował po ruszanie skrzydeł i budowę ptasich ciał. Wpatrywał się ca łymi godzinami w szybujące nad jego głową mewy i inne pta ki. Coraz częściej krążyły nad Labiryntem, jakby domyślając się, czego pragnie od nich Dedal; poczęły też zrzucać mu swo je pióra. Wyłapywał spadające pierze i przymierzał do swo ich ramion. Przykładał je także do ramion Ikara i stopionym woskiem łączył z sobą, sklejając pióro do pióra, próbując utwo rzyć skrzydła. A kiedy uzbierał już wystarczającą ilość piór, przygotował delikatną lecz silną listwę i uśmiechnął się do Ikara, mówiąc: 62
— Ťeraz synu znalazłem sposób na nasze strapienia. — Jaki? — spytał zaskoczony Ikar. — Miej cierpliwość. Zobaczysz. Ikar przyglądał się z zaciekawieniem szybkim i zwinnym ruchom rąk ojca. — Zobaczysz, Ikarze! Jeszcze bogowie będą nas podziwiali! — dodał i pochylił się nad nową konstrukcją. Był przecież mistrzem w najtrudniejszych budowlach. Sta wiał zamki i pałace, znalazł więc i sposób na wydobycie się z Labiryntu. Twierdza była chroniona ze wszystkich stron. Nawet mysz nie mogła się prześliznąć przez jej mury. Posta nowił więc uciec, wykorzystując swój wynalazek. Gdy szykował skrzydła, Ikar bawił się piórami i woskiem. Ganiał po Labiryncie, łapiąc fruwający puch. Ugniatał także wosk i sprawiało mu to wiele przyjemności. Nawet drażnił nieco tym ojca, który się irytował, że Ikar igraszkami opóźnia lot. Lecz kiedy wreszcie skrzydła były gotowe, Dedal przy twierdził je do ramion Ikara i pouczył syna: — Gdy tylko wyprowadzę cię na światło, wzbijemy się w powietrze. Słu chaj uważnie, co ci powiem. Te skrzydła mogą nas uratować. Są tak zbudowane, że wyniosą nas na wolność. Nie powinieneś tylko zapomnieć, że wosk może się w cieple roztopić, a woda zmoczyć skrzydła. Dlatego, gdy już uda się nam stąd wydo stać, leć w taki sposób, żebyś się nie zbliżał za bardzo do słońca, bo słońce rozpuści wosk, a wówczas odpadną skrzydła i zginiesz. Nie zlatuj także zbyt nisko nad wodę, bo morze zmoczy ci pióra i nie uniesiesz się nigdy więcej do góry. Ikar był bardzo niecierpliwy. Zapragnął już wzlecieć w przestrzeń, lecz Dedal go powstrzymał. — Ikarze, lot w przestrzeni, to wielki trud i wielka odpo wiedzialność. Najpierw musisz poćwiczyć, obaj musimy po63
ćwiczyć, zanim wzniesiemy się ku szczytom Olimpu, żeby bo gowie mogli spoglądać na nas łaskawie. A może obdarzą nas też swoją chwałą. Ćwicz więc, Ikarze! I Ikar ćwiczył. Wznosił się coraz wyżej, a wraz z nim wzlatywał też Dedal. Aż nastał czas odlotu. — Nadeszła pora — pewnego dnia powiedział Dedal. Jutro o świcie wyruszymy w nasz pierwszy, wielki lot. Ikar wysłuchał tych słów z uwagą i jak najszybciej za pragnął się wznieść w górę. Bardzo go ta myśl podnieciła i za chwyciła. Pragnął jak najprędzej znaleźć się w przestworzach. Jego fantazja rozpaliła pragnienia. Gdy już mogli się wzbić w powietrze, odetchnęli z ulgą. Unieśli ramiona a powiew wiatru spowodował, że obaj poczęli wzlatywać coraz wyżej. Na dole rybacy łowili ryby i spoglądali w niebo, pasterze stali oparci o kije i w zamyśleniu śledzili lot ptaków, a rol nicy wsparci o radła i wypoczywający, wznosili wzrok ku górze, dziękując bogom za dobre zbiory. I wielkie było ich wszystkich zdumienie, gdy zobaczyli nad swoimi głowami mknące ku niebu nieznane istoty. Osłupieli z wrażenia, a ich serca zadrżały w pokorze. Po myśleli, że są świadkami lotu bogów. Uznali, że to bogowie unoszą się nad nimi. Nad wyspą Samos ojciec i syn lecieli jeszcze dość nisko, lecz Ikar, nieposłuszny radom Dedala, postanowił wzbić się wyżej, ku słońcu. Tak był upojony lotem, że zapragnął poznać radość przemierzania przestworzy w blaskach słońca. Odłą czył się więc od Dedala, niepomny przestróg ojca i poszybował ku jaśniejącej, i coraz gorętszej kuli ognia. Niebo jakby otwie rało przed nim swoje wrota. I to jeszcze bardziej roznieci64
j
ło jego wyobraźnię. Mknął z coraz większą szybkością, a słoń ce rozgrzewało spojenia skrzydeł i wosk począł topnieć. Fantazjom Ikara jednak nie było końca. Wciąż wznosił się ku ognistej kuli, podziwiając całe piękno i barwy świata. Ziemia wydawała się coraz mniejsza, a ludzie zamienili się w ledwie widoczne znaki na morzu, w górach i wśród oliwnych gajów. Ikar zupełnie zapomniał o przestrogach ojca. Zdawało mu się, że mknie ku jakiejś nieogarnionej krainie szczęśliwości. A pojedyncze pióra odklejały się i fruwały w powietrzu, lecz Ikar tego nie widział. Aż nastąpiła katastrofa. Gdy zbliżył się do słońca, skrzydła odpadły a Ikar runął głową w dół. Spadając, począł wzywać pomocy. — Ojcze, ratuj! — wo łał, lecz ojciec był daleko. Nie słyszał wołania syna. Ikar runął do morza, które od tego czasu nazywa się Mo rzem Ikaryjskim i otacza wyspę Samos. Dedal zaś zdrowy i cały dotarł do Kamikos na Sycylii, gdzie zdjął z ramion skrzydła i nigdy już ich więcej nie na łożył.
Dedal i Ikar, I w. n.e. s
— Mity greckie
65
ORFEUSZ I EURYDYKA
Orfeusz był popularnym śpiewakiem w krainie pełnej lo dów, pokrytej śnieżnymi wzgórzami, zwanej Tracją. Uprawiał także poezję i komponował pieśni. Uznawano go powszechnie za twórcę muzyki greckiej. Jego ojcem był bóg rzeki. Ojagros, choć mówiono również, że w dziele stworzenia miał swój udział sam Apollon. Matką zaś była muza poezji, Kalliope. Orfeusz wsławił się piękną grą na kitarze, a niektórzy znawcy muzyki twierdzą nawet, że był on wynalazcą tego instrumentu. Grą na kitarze i lirze, a także śpiewem potrafił oczarować nie tylko ludzi, lecz również bogów. Toteż często bogowie zapraszali Orfeusza na Olimp, żeby posłuchać jego niezwykłej muzyki i śpiewu. Wiedzieli bowiem, że Orfeusz jest mistrzem i potrafi swoim śpiewem i muzyką oczarować nawet rośliny, zwierzęta, skały i strumyki leśne. Gdy tylko brał do ręki lirę, przyroda zamierała. Chmury stawały w miejscu. Wiatry cichły. A słońce, księżyc i gwiazdy pochyla ły się nad nim z uwagą. A gdy niosły się pierwsze dźwięki muzyki, drzewa ruszały z miejsca i zbliżały się do Orfeusza, skupione i zastygłe, żeby tylko być najbliżej słodkich melo dii. Wokół niego gromadziły się ptaki i ryby. A najdziksze 66
zwierzęta zaprzestawały łowów i szły na spotkanie z lirą. I słuchając Orfeusza, zamieniały się w spokojne, łagodne i po słuszne stworzenia. Chyliły przed mistrzem głowy i w wiel kim zasłuchaniu otwierały pyski. Powiadano nawet, że nie dostępne skały ze swoimi ogromnymi szczytami wsłuchiwa ły się w boską melodię. Gała przyroda poddawała się zaklę tym dźwiękom liry Orfeusza.
Orfeusz grający na lirze, V w. p.n.e.
Muzyka pieśniarza i poety obłaskawiała najbardziej żar łoczne potwory i otwierała Orfeuszowi drogę do niedostępnych krain tego świata. Orfeusz był królem Traków i władcą wielu plemion, Bistonów, Odrysów, Macedończyków i innych. Brał także udział w wyprawie Argonautów. Nie należał jednak do najsilniejszych herosów, sam nie wiosłował, a po dawał jedynie rytm wioślarzom. Zdarzyło się, że podczas sza5.
67
lejącej burzy, gdy żeglarze wpadli w wielki popłoch i wyda wało się, że statek runie w głębiny wód, a sztorm pochłonie wszystkich, Orfeusz zaśpiewał tak przejmującym i błagal nym głosem, że wody się uspokoiły, a fale łagodnie opadły. A gdy syreny, pół kobiety—pół ptaki znane z cudownego i ma gicznego śpiewu, kusząc ku sobie wybrańców mórz, usiłowa ły zwabić też Argonautów, żeby uniemożliwić im dalszą po dróż po złote runo, Orfeusz powstrzymał żeglarzy przed tą wielką pokusą dzięki temu, że jego śpiew był bardziej tkli wy i przejmujący od śpiewu czarodziejek. Zdarzało się, że Orfeusz przy pomocy tajemniczych znaków potrafił odwracać niebezpieczeństwa i mające nastąpić tragedie. Po powrocie do Tracji poślubił nimfę leśną, Eurydykę, któ rą bardzo pokochał i przyrzekł wierność oraz bezgraniczną miłość. Pewnego dnia Eurydyka przechadzała się z towarzy szącymi jej nimfami wodnymi, najadami, w pobliżu rzeki, spacerując wśród zielonych traw. Było to w najpiękniejszej z dolin Grecji, Tempe. Orfeusz oddalił się na chwilę, zosta wiając ukochaną w miłym towarzystwie. I oto nadszedł z la su dzielny myśliwy, Aristajos, syn nimfy Kyrene i dostrzegł prześliczną Eurydykę. Był tak zauroczony widokiem, że ser ce poczęło mu bić gwałtownie. Dawno nie widział tak pięk nego zjawiska. Patrzył zachwycony na bawiącą się Eurydykę, a gdy uniosła wzrok i spotkała jego miłosne spojrzenie, poczuł, jak bardzo pragnie się do niej zbliżyć. Podążał więc w jej kierunku. Eurydyka, przewidując zamiary myśliwego, szyb ko pobiegła przed siebie, usiłując uciec, lecz nieznajomy już ją ścigał i był coraz bliżej. Biegła po łące, przecinała właśnie wąską ścieżkę i nie zauważyła wygrzewającej się jadowitej żmii, następując jej na ogon. Żmija z wielkim sykiem uniosła się i ukąsiła nimfę w stopę. Niedługo potem Eurydyka umarła. 68
Po śmierci, mocą bogów, została przeniesiona do podziem nego królestwa Hadesa. Od tego czasu życie Orfeusza nie mia ło żadnego sensu. Zrozpaczony pieśniarz zapomniał o lirze i śpiewie. Ukrywał się w samotności lub błąkał po lasach, polach i łąkach, wciąż wypatrując ukochanej i wołając: Eury dyko! Eurydyko! Lecz odpowiadało mu tylko echo. Pogrążał się w coraz większym smutku i rozpaczy, aż pewnego dnia nie wytrzymując tej straszliwej i bolesnej samotności, posta nowił udać się do Hadesu. Trafił na drogę prowadzącą do Podziemia i zstąpił do kró lestwa ciemności, żeby odnaleźć ukochaną. Jego słodka mu zyka — jak wiadomo — mogła oczarować nie tylko najbar dziej zatwardziałe serca ludzkie. Powiadano, że nawet kamień Syzyfa potrafił sam w sobie zachować równowagę, gdy do cierała do niego muzyka i śpiew Orfeusza, a Tantal, skazany przez bogów za złe czyny na wieczny głód i pragnienie, słu chając muzyki Orfeusza, nie odczuwał ani głodu, ani prag nienia. Udał się więc poeta i pieśniarz do królestwa śmierci, po konując strach, niepewność i mnożące się po drodze przesz kody. Czyhały na niego groźne potwory i jadowite węże, ol brzymi strażnicy i warujące psy. Orfeusz nie zląkł się nicze go, ponieważ jego miłość do Eurydyki przerastała strach i omi jała najtrudniejsze zapory. Całe Podziemie otoczone było licznymi meandrami rzeki Styks, oddzielającej świat żywych od świata umarłych. Cha ron, duch świata podziemnego, przeprawiał przez Styks dusze odchodzące. Zmarli musieli mu dawać obola jako zapłatę. Dlatego też wkładano w usta umarłych monetę. Charon wy glądał bardzo szpetnie, przybierał postać ogromnego starca z wielką, rozwichrzoną, siwą brodą, na głowę nakładał okrąg69
ły kapelusz i nosił płaszcz bardziej podobny do łachmanów, niż jakiegokolwiek ubrania. Stawał za sterem żałobnej łodzi i wskazywał umarłym jak mają wiosłować. Nieraz przybierał postać skrzydlatego demona, z wijącymi się wężami we wło sach, z ogromnym, ciężkim młotem w dłoniach. Orfeusz nie przeraził się jednak Charona, wziął do ręki lirę i poruszył palcami, a starzec osłupiały z wrażenia, wsłu chiwał się w melodię ze wzrastającym zainteresowaniem, nie mogąc wydobyć z ust słowa gniewu. Ku wielkiemu zaskoczeniu zebranych wokół dusz, zamie rzających przepłynąć rzekę, Charon rozjaśnił czoło i zaprosił Orfeusza do łodzi, nie żądając nawet sakramentalnego obola a następnie sam począł wiosłować, wprawiając wszystkich w prawdziwe zdumienie, przewożąc dziwnego gościa na drugą stronę. Tak był oczarowany grą Orfeusza, że przewiózł go za darmo, a gdy pieśniarz opuszczał łódź, Charon uśmiechnął się do niego i niemo wskazał swoje serce, które Orfeusz tak bar dzo poruszył śpiewem i piękną grą na lirze. A groźny pies Cerber, o spiżowym głosie i trzech głowach, pilnujący wej ścia do Hadesu, nawet nie zaszczekał. Słuchając muzyki i śpie wu Orfeusza, szeroko, przyjaźnie machał ogonem, dając do zrozumienia, że śpiewanie poety sprawia mu największą ra dość. Przepuścił też Orfeusza w głąb krainy cieni. Orfeusz stanął wreszcie przed groźnym obliczem boga Pod ziemi, Hadesa, który siedząc na złotym tronie z rogiem obfi tości w ręku, złowrogo zmarszczył czoło, zobaczywszy śmiał ka w mrokach swojego królestwa i spytał go: — Czego sobie życzysz, Orfeuszu? Obok Hadesa, trzymającego w drugiej dłoni berło, sie działa na złocistym tronie jego żona, Persefona, z wieńcem narcyzów na jasnej głowie i z pękiem maków w ręku. • 70
Orfeusz oddał należne ukłony bóstwom i rzekł: — Nie przyszedłem do twojego królestwa, Hadesie, ze zwykłej cie kawości. Nie pociągnęła mnie tutaj płocha pokusa poznania tajemnicy twojego podziemnego państwa. Przyszedłem, po nieważ cierpię. W głębinach Hadesu znalazła się moja żona, Eurydyka. Żmija ją ukąsiła i ukochana teraz przebywa w twoim królestwie. Dławiłem w sobie ból i rozpacz, lecz miłość była większa i ona mnie tutaj przywiodła, Hadesie. Hades uniósł brwi i zamarł, jakby nie dowierzając włas nym uszom. Nikt nie śmiał go nazwać po imieniu. Wszyscy się go lękali. A tu Orfeusz mówi wprost: „Hadesie". Spojrzał na Persefonę, która z uwagą wysłuchiwała słów Orfeusza. Persefona z uznaniem pokiwała głową. — Zapewne wielka cię miłość przywiodła, Orfeuszu, skoro nie zląkłeś się potworów, które wokół Hadesu czuwają — rzekła. — A nawet samego boga Podziemi nie przestraszy łeś się! — powiedziała ze zdumieniem. — Tak, królowo ciemności — odparł Orfeusz. Nie uląkłem się niczego, bo wielka miłość zawsze nas ku ukochanym prowa dzi, nawet, gdy trzeba iść przez mroki. Bardzo się spodobała odpowiedź Hadesowi. — Skoro tak — odezwał się — ujrzysz Eurydykę. Musisz jednak spełnić kilka warunków. — Każdy warunek spełnię, byle bym tylko mógł być blisko mojej ukochanej — odpowiedział Orfeusz, dotknął palcami strun liry i zagrał tak słodko, że nawet Erynie, straszne bo ginie zemsty i nienawiści z rozwianymi włosami, w których kłębiły się węże, złagodniały i uśmiechnęły się do Orfeusza. Wzruszyli się też bogowie muzyką i wyznaniem Orfeusza, i kazali przywołać Eurydykę. Hades rzekł do grającego: — 71
Słuchaj uważnie, co ci powiem. Wzruszyłeś nas swoją pieśnią i słodką muzyką. Twoja miłość złamała nasze surowe prawa. Przywrócimy Eurydykę życiu, powróci do ciebie, lecz nie wol no ci na nią spojrzeć, zanim nie miniecie bram Erebu i nie opuścicie królestwa ciemności. Ty pójdziesz pierwszy, a Eury dyka będzie stąpać za tobą. Gdy jednak złamiesz przyrzecze nie, stracisz na zawsze żonę. Orfeusz skinął głową. Hades zaś powtórzył: — Pamiętaj, dopóki nie przekro czysz progu Erebu, mroków Podziemi, nie wolno ci się ogląd nąć za siebie. Orfeusz, przepełniony radością, że odzyska ukochaną, zno wu przytaknął. Hades rozkazał przywieść Eurydykę i zaraz wyruszyć w drogę. I tak się stało. Ruszyli wśród głuchego milczenia, ciemną i mglistą drogą ku światłu. Pierwszy szedł Orfeusz, a za nim posuwała się Eurydyka. Długo wędrowali ścieżkami Hadesu. Orfeusz słyszał delikatne stąpania za sobą i serce się w nim ściskało na myśl, że oto jego ukochana znaj duje się na wyciągnięcie ręki, a on nie może na nią spojrzeć, nie może jej dotknąć. Pamiętał jednak o złożonej obietnicy. Posuwali się wolno, lecz w pewnej chwili ogarnęło go strasz ne uczucie, że to nie Eurydyka za nim się porusza, lecz ktoś inny, obcy, nieznany. „Czyżby zdradliwa Persefona mnie oszu kała?" — ukłuła go jadowita myśl. Już pragnął się odwrócić i spojrzeć, kto za nim idzie, lecz powstrzymał się. „Nie czyń tego!" — usłyszał daleki głos Hadesa. „Nie odwracaj się Orfe uszu, bo złamiesz przyrzeczenie. A wiesz przecież, że bogowie karzą ludzi, którzy łamią przysięgi." Orfeusz szedł dalej, przepełniony sprzecznymi uczuciami. „A jeśli jednak Persefona mnie oszukała? A bogowie tyl ko naigrywają się z mojej miłości?!" — gnębiły go złe myśli. 72
I znowu chciał się oglądnąć, by zobaczyć ukochaną twarz Eury dyki. Jednak i tym razem usłyszał głos, który mu radził: „Nie czyń tego Orfeuszu, poddany zostałeś wielkiej próbie. Jeśli przez nią nie przejdziesz, pożegnasz się na zawsze ze swoją mi łością". Zdawało mu się, że słyszy za sobą ciche kroki Eurydy ki, lecz nie był pewien, czy są to rzeczywiście jej kroki. „A je śli Persefona zadrwiła sobie ze mnie?!" — zadrżał. Właśnie z daleka zamajaczyło światło, ku któremu zmie rzali. Orfeusz poczuł na swoich plecach oddech ukochanej. „A jednak to ona, idzie!" — ucieszył się i opuściły go wszel kie wątpliwości. „Moja najdroższa!" — przemówił do niej czule. Jasna szczelina światła poszerzyła się. „Już niedaleko, niedaleko" — serce biło mu coraz mocniej. Kroki Eurydyki były coraz wyraźniejsze. „Zbliża się do mnie, pragnie mnie dotknąć" — myślał gorączkowo. „Jestem u końca drogi. Nic się teraz nie stanie, gdy na nią spojrzę." Kroki Eurydyki były tuż, tuż. „Najdroższa oczekuje ode mnie jakiegoś znaku, gestu." Bardzo chciał się odwrócić, spoj rzeć na nią, dotknąć, przytulić. Wokół panowała przejmująca cisza. Nie słyszał żadnego głosu, szmeru, czy szelestu, poza szybkimi krokami ukocha nej. Snop jasnego światła bił coraz mocniej. Orfeusz nie wy trzymał napięcia. Obejrzał się. Silny, gwałtowny wiatr targnął jego ciałem. A potężne siły ciemności porwały Eurydykę w głąb Hadesu. Na moment stracił przytomność. Wielkie skrzyd ła śmierci przesunęły się nad tunelem. Szczelina światła u wyjścia zgasła. Pozostał w mrokach. Drżał. W mgnieniu oka Pojął, że stracił ukochaną na zawsze. Eurydyka umarła po raz drugi. Próbował jeszcze raz wybłagać u Charona, by mu pozwo lił na powrót do Hadesu. Na próżno. Straszny starzec okazał 73
się tym razem nieugięty. „Nie możesz tam wrócić, Orfeuszu — powiedział — bowiem złamałeś boskie prawa". I nakazał poecie opuścić Podziemie. Pieśniarz musiał pogodzić się z lo sem, choć nie było to proste. Pogrążony w żałobie, odsunął się od ludzi i świata żywych. Pozostał sam ze swoimi smutnymi myślami. A gdy pewnego dnia odszedł do krainy cieni, mieszkańcy wyspy Lesbos wznieśli mu wspaniały grób, a jego pamięć uczcili wieloma hołdami. Kochali go bowiem i szanowali. Mi łość Orfeusza do Eurydyki była tak wielka, że poeta także po śmierci śpiewał piękne i przejmujące pieśni dla swojej uko chanej. Nawet do dziś wydobywają się z grobu smutne tony jego muzyki. A wedle legendy, jego lira, wydająca żałosne skargi, uniesiona została ku gwiazdom. Gdy więc w nocy do brze wsłuchacie się w ciszę, usłyszycie delikatne tony jej mu zyki. To Orfeusz wciąż przywołuje do siebie słodkimi melo diami ukochaną Eurydykę.
Orfeusz i Eurydyka, V w. p.n.e.
74
STAJNIE AUGIASZA
Żył kiedyś na Peloponezie bogaty król Elidy, uznawany za syna samego boga słońca, Heliosa. Nazywano go Augiaszem. Matką zaś jego była kobieta śmiertelna, Hyrmine. Miał też brata, Aktora i wielu synów, z których szczególną prawdo mównością wyróżniał się Fyleus. Augiasz słynął w całym sta rożytnym świecie z wielkiego stada trzody chlewnej i byd ła, które odziedziczył po swoim ojcu. Z boskiej woli były te stada wolne od wszelkich chorób i nieskończenie płodne. Nig dy więc krów, byków, owiec, kóz i innych zwierząt domo wych nie ubywało, a z każdym rokiem przybywały setki i ty siące nowych. Świadkowie tamtych czasów mówią, że miał Augiasz trzysta białonogich, czarnych byków, dwieście byków czer wonych, rasowych i nieskończone ilości jałówek. Dwanaście niezwykłych, srebrzystobiałych byków, poświęconych Helio sowi, broniło całego stada przed rabusiami z lesistych gór. Miały one ostre rogi i ogromne cielska. Stajnie Augiasza ciągnęły się długimi szeregami przed pa łacem władcy i w ciągu wielu lat nagromadziły się w nich po tężne masy nawozu i nieczystości. Trzeba było wiele miesięcy, 75
by je dokładnie oczyścić. Nikt jednak się do tego nie kwapił. Augiasz całkowicie zaniedbał swoje gospodarstwo. Nic więc dziwnego, że gdy pewnego razu niespodziewa nie pojawił się w pałacu króla potężny rycerz w lwiej skó rze, słynny heros, Herakles, znany z wielu sławnych czy nów, władca Elidy przyjął go z należnymi honorami, poczęsto wał smacznym jadłem, najlepszymi, wytrawnymi napojami i ugościł, jak równego sobie.
Herakles 76
Herakles walczący z lwem
— Jestem rad, Heraklesie, że odwiedziłeś moje dobra — po wiedział. Czym mogę ci służyć, bohaterze? Herakles rozejrzał się po pałacu, dłużej wzrok zatrzymał na wypełnionych bydłem i trzodą chlewną stajniach i oborach. — Przychodzę zaciągnąć się u ciebie do służby — odrzekł Herakles, wywołując wielką radość króla. — Nie dworuj sobie ze mnie — odpowiedział Augiasz. Czyż by zabrakło ci heroicznych czynów, że musisz u mnie służyć? Udusiłeś groźnego lwa, zabiłeś hydrę, złowiłeś chyżą łanię i groźnego dzika. A wieść o tym dotarła nawet do najdalszych krain. Mało ci tego? — Wiesz, dobry królu — odpowiedział Herakles — brakuje mi czynu, którym bym wsławił także twoje królestwo! — Co masz na myśli, dzielny wojowniku? — spytał król. — Widzę stajnie nieuprzątnięte, sławny władco. Chciałbym je oczyścić w ciągu jednego dnia. Król Elidy zamarł. Pragnął coś powiedzieć, lecz zabrakło mu słów. Pomyślał, że się przesłyszał. — Co chcesz uczynić, Heraklesie?! — spytał zdławionym głosem. I patrzył na gościa, jak na nieziemskie zjawisko. — Dobrze słyszałeś, królu — odrzekł Herakles. Pragnę w cia £u jednego dnia oczyścić twoje słynne stajnie. Augiasz chwycił się za głowę. — To i dwustu ludzi nie poradziłoby sobie w ciągu jednego dnia. A ty pragniesz to uczynić? Jak?! — stał oszołomiony. — To już moja tajemnica — odpowiedział Herakles. Weź za świadka swego syna, Fyleusa, by później potwierdził, co Przyrzekłem. Król wezwał Fyleusa i przy nim przyjął przyrzeczenie he rosa, że w ciągu jednego dnia oczyści wypełnione nawozem stajnie. 77
— Oczyścisz zanim słońce nie skryje się za górami?! — upew nił się władca i spojrzał na syna, który także uważnie słu chał odpowiedzi. — Tak, królu, przed zachodem słońca twoje stajnie będą czys te — odparł Herakles i dodał: — Mam tylko jedną prośbę. — Jakąż to? — szybko spytał Augiasz, nie wierząc, by He raklesowi udało się uprzątnąć nieczystości. — Gdy już dokonam tego czynu, oddasz mi dziesiątą część swojego stada. Dobrze? Król przez chwilę wietrzył jakiś podstęp, lecz spojrzaw szy na syna, który skinął głową, że zgadza się na taką propo zycję, powiedział: — Dobrze, wielki Heraklesie, otrzymasz dziesiątą część mego stada, ale przecież i tak nie dokonasz swego dzieła, bo nikt na świecie nie jest w stanie tego doko nać w tak krótkim czasie. — Uczynię, co przyrzekłem i mam nadzieję, że nie wyprzesz się swoich słów, których wysłuchał także twój syn, Fyleus — odrzekł Herakles. I zabrał się do pracy. Najpierw obejrzał najbliższą okolicę, kazał przynieść so bie łopaty i sprowadzić wóz do wożenia ziemi, następnie po szedł w pobliże płynących nieopodal rzek. Wykopał głębokie kanały, z obu stron stajni otworzył szeroko wrota i skierował bieg rzek ku wypełnionym obornikiem stajniom. Potężne zwa ły wody runęły z wielkim hałasem do otwartych wrót i z głoś nym hukiem poczęły wymiatać wszystkie nieczystości. Wzburzone fale Alfejosu i Penejosu wtargnęły do środ ka z taką siłą, że słychać było tylko ogromny ryk wody, a gnój wypływał na dalekie pola i użyźniał glebę. Augiasz stał jak zamurowany. Ani mu przez głowę nie 78
przeszło, by można było czegoś takiego dokonać, I to z taką potężną mocą. Szybkie nurty wody zmywały i czyściły staj nie z największą dokładnością, wynosząc z wnętrza najgorsze brudy. Po oczyszczeniu stajni, Herakles zasypał oba kanały i rze ki powróciły do starego koryta. Zbliżał się wieczór, wierz chołki gór nurzały się w chmurach, a po łąkach snuła się de likatna mgła. Dzień pracy miał się ku końcowi, choć słońce jeszcze nie skryło się za wierzchołkami drzew. Herakles roz prostował kości, uśmiechnął się szczęśliwy i skierował swoje kroki do pałacu. Poddani króla patrzyli z niedowierzaniem na to, co się stało. Śledzili bowiem walkę Heraklesa z żywiołem i byli pełni uznania dla jego sprytu, siły i odwagi. — Dokonać takiego czynu mógł tylko heros! — mówili do sie bie, patrząc z szacunkiem na wielkiego bohatera. — Tak, tak! — przytakiwali inni. Król Elidy nie był jednak zachwycony czynem Herakle sa. Miotał się z wściekłości, że gościowi udało się dotrzymać słowa. — Teraz będę mu musiał oddać dziesiątą część swojego sta da! — syczał ze złości i nienawiści, widząc, jak wartkie nurty rzek wyrwały cały nawóz ze stajni. Tymczasem Herakles zbli żał się do wrót pałacu. — Przyszedłem, szlachetny Augiaszu — powiedział od pro gu i uśmiechnął się. Ten uśmiech jeszcze bardziej zbił z tropu i rozwścieczył władcę Elidy. „Kpi sobie ze mnie!" — pomyślał. Heros jednak nie kpił. Cieszył się, że dokonał kolejnego czynu w swoim życiu i pragnął zjednać sobie serce króla, Augiasza. 79
— Oczyściłem twoje stajnie, Augiaszu — powiedział spokoj nie. Zgodnie z przyrzeczeniem, teraz kolej na ciebie. Daj mi dziesiątą część swego stada. Król zmarszczył czoło. — Czy coś się stało? — spytał Herakles. Masz królu jakieś kłopoty?! — nie wiedział jak ma rozumieć groźną minę na twarzy władcy. — Nie zabierzesz mi mego stada! — chrapliwym, złym gło sem odezwał się Augiasz. — Czemuż to, królu?! Przecież mam świadka, twego syna, Fyleusa, który słyszał na własne uszy słowa twej obietnicy, że dasz mi dziesiątą część stada. Wezwij go — poprosił — a po twierdzi to. Gdy zjawił się Fyleus, potwierdzając wobec ze branych obietnice ojca, król Elidy jeszcze bardziej się roz gniewał. — Tak, Herakles mówi prawdę — oznajmił syn. Ojciec obie cał Heraklesowi dziesiątą część stada jako zapłatę za wyko naną pracę. — Więc co, Augiaszu?! — spytał gość. Oddaj mi moje sta da, a odejdę z twego domu spokojnie. Jednak rozwścieczony i chytry władca Elidy nie chciał się zrzec ulubionego stada bydła. Gdy pomyślał o swoich czer wonych, rasowych bykach i wyobraził sobie, że braknie mu choćby jednego, spąsowiał cały, stał sparaliżowany, nie mogąc ruszyć głową, a potem począł bełkotać, że nigdy niczego nie przyrzekał Heraklesowi i kazał go wygnać wraz z synem. Dzielny heros musiał opuścić dom Augiasza, lecz nie da rował mu złamanego słowa. W jakiś czas potem zebrał ochot ników z krainy Arkadii i wyruszył przeciwko królowi Eli80
dy, by wyrównać stare porachunki. Po wielu walkach, zajął Elidę a jego i jego synów, prócz Fyleusa, zabił, zaś na tronie osadził — właśnie — Fyleusa, który był z natury prawego i szlachetnego charakteru. I tak się skończyła ta przygoda Heraklesa ze stajniami Augiasza.
Herakles i Cerber
8
~ Mity greckie
81
DAFNE, APOLLON I
LAUROWY WIENIEC
W całej Grecji mówiono, że najlepszym łucznikiem jest mały skrzydlaty figlarz, Eros, syn bogini Afrodyty i boga Hermesa. Wywodząc się z boskiego rodu, sam też stał się bo giem i swoją złotą strzałą dosięgał każdego serca. Nie było mu równych w tym dziele. Lubił się bawić, jak dziecko. Biegał, skakał, dokazywał, często dokuczał rodzicom i całemu Olimpowi. Kochali go jed nakowo bogowie i ludzie za jego niefrasobliwość i wdzięk, za dowcip i wieczny uśmiech na twarzy. Zdarzyło się jednak, że zakpił sobie pewnego razu z nie go Apollon. Bóg słońca, światła i wyroczni wracał ze zwycięs kiej potyczki ze smokiem. Pragnął wznieść świątynię u stóp Parnasu, niedaleko Delf, lecz spotkał obok źródła smoka, któ ry zagrodził mu drogę. Apollon wiedział, że delficki smok pożera ludzi i zwierzęta, i że jest bardzo groźny. Potwór zna ny był z tego, że rzucał się na każdego, kto tylko przechodził koło źródła. Smoka zwano Pytonem a wieść o nim rozeszła się po całym świecie. Król Delf pragnął się pozbyć okrutnego potwora, który ział straszliwymi ogniami i czyhał na swe ofia ry. Nie było jednak śmiałka, który by go pokonał. Gdy więc 82
zjawił się Apollon, w Delfach zapanowała radość. Piękny i od ważny bóg zdjął z pleców łuk, sięgnął po kołczan i wydobył ostrą, żelazną strzałę, którą wypuścił w kierunku smoka. Smok zaryczał dzikim głosem, rzucił się kilka razy na boga, lecz szybko opadł z sił i celnie trafiony w samo serce, zginął. Wal ka była krótka a lud Delf odetchnął. Apollon mógł wznieść własną wyrocznię, która by objawiała światu nadchodzące wydarzenia. Wracając ze zwycięskiej wyprawy, napotkał Erosa, ze zło tymi lokami, uśmiechniętą buzią i łukiem gotowym do strza łu. — W kogo to mierzysz Erosie, skoro nikogo wokół ciebie nie widzę? — spytał. — Zawsze się znajdzie serce, które ugodzę — tajemniczo od rzekł Eros. — Co tam serce człowieka?! — zakpił bóg. Znacznie trudniej zmierzyć się z potworem. Moje strzały skuteczniej rażą niż twoje — począł się przechwalać. Właśnie zabiłem delfickiego smoka. — Nie unoś się dumą, Apollonie — powiedział Eros — nie znasz dnia ani godziny, kiedy sam zostaniesz rażony. Apollon serdecznie się ubawił. — Ja rażony strzałą?! — sarkastycznie się zaśmiał. — Tak, Apollonie, ty rażony strzałą — rzekł poważnie Eros. I to strzałą miłości, która dosięgnie niebawem twego serca. Apollon był coraz bardziej rozbawiony. Eros jednak nie żartował. Wzbił się w powietrze, dosięgnął Parnasu, gdzie Przebywały i bawiły się muzy, wyjął z kołczanu dwie strza ły, jedną giętką, z ostrym, błyszczącym, złotym grotem, dru gą zaś tępą i zakończoną ołowiem. Pierwsza budziła miłość, d ruga wzniecała niechęć do wielkich uczuć. Pierwszą trafił «•
83
Apollona, drugą zaś nimfę wodną, córkę boga rzeki Penejosa w Tesalii, piękną Dafne. — I cóż Apollonie? — zaśmiał się kpiąco Eros, widząc, jak bóg wróżbiarstwa, muzyki, pasterzy i wojowników, skręca się od celnego ciosu. Właśnie zobaczył na brzegu rzeki cudownej urody nimfę, Dafne, i z miejsca się w niej zakochał. Strzała Erosa trafiła celnie. Lecz Dafne, widząc zbliżającego się boga, szybko przed nim umknęła, a słysząc słowa miłości, zakryła uszy. Strzała Erosa zniechęcająca do wielkich uczuć także działała. Zadowolony ze swego czynu, Eros z przymrużonym okiem, przyglądał się scenie pogoni za Dafne. Apollon przemierzał gaje oliwne, lasy, pola i łąki, pragnąc choćby na moment zbli żyć się do ukochanej i dotknąć jej ciała, lecz nimfa umykała przed nim na koniec świata. Od dawna zresztą większą radość sprawiały jej mroczne lasy i ciemne gaje, niż rozjarzone światłami komnaty zabaw i gier miłosnych. Uciekała przed pałacami, a radowała się trofeami myśliwskimi, naśladując w tym boginię Artemidę, opiekunkę Amazonek i wytrawną mistrzynię w łowach, często pędzącą z łukiem przez gęste lasy. To jej próbowała dorównać płochliwa Dafne. Przemy kała między drzewami, w sukni z delikatnego materiału, niemal naga, ze skromną jedynie opaską na głowie. Wielu zalotników ubiegało się o rękę nimfy, na darmo. Dafne wzgar dziwszy mężczyznami, kryła się przed nimi, uciekała i ginęła w ciemnych borach lub szukała odosobnienia wśród szumią cych strumyków. Ojciec nimfy, bóg rzeczny, Penejos, nie był zadowolony z zachowania córki, lecz nic nie mógł poradzić. Zimna strzała Erosa gnała piękną dziewczynę przez świat, pozostawiając z tyłu zauroczonych wielbicieli, zalotników, zgrabnych młodzieńców. Wśród zakochanych w Dafne był 84
także pewien groźny rywal Apollona, zwany Leukipposem, który pragnąc przechytrzyć nimfę, przebrawszy się za dziew czynę, również brał udział w górskich igraszkach ukochanej, nie podejrzewającej, iż wśród wielu przyjaciółek, znajduje się też przystojny, lecz przebrany młodzian. Apollo jednak wie dział o tym dzięki sztuce wieszczenia i doradził nimfom gór skim, by kąpały się nago i w ten sposób upewniły się, czy przebywają wyłącznie w towarzystwie kobiecym. Tak też nim fy uczyniły. Rozebrały się przy źródle i natychmiast przebra nie Leukipposa wyszło na jaw. Rozwścieczone rozszarpałyby nierozważnego młodzieńca na kawałki, gdyby nie bogowie, którzy uczynili go niewidzialnym. Nie pomogło to jednak Apollonowi w zdobyciu Dafne. Dziewczyna nadal kryła się przed nim a na jego widok szybko odwracała głowę. — Cóż mam robić?! — stawał bezradny. Wzdychał, wpatry wał się w ukochaną zza gałęzi, podglądał przy źródle, wcho dził na szczyty skał i stamtąd wodził za nią zauroczonym wzrokiem. Wszystko na próżno. Gdy tylko go spostrzegła, za szywała się w najgęstszych kniejach i długo nie pokazywa ła się ludziom na oczy. Na nic zdały się prośby wznoszone do Olimpu, bogowie milczeli jak głazy. Była to bowiem tylko sprawa między Ero sem i Apollonem. Panowie Olimpu ukradkiem śledzili dzieje tej nieszczęśli wej miłości i szeptali wśród siebie: — Ale dał Eros nauczkę Apollonowi! I zacierali z zadowolenia ręce. Bo musicie wie dzieć, że bogowie też sprawiali sobie różne psoty i niedogod ności, a największym łotrzykiem w tym względzie był właś nie ukochany bożek Zeusa, Eros. Na darmo wabił Apollon zwiewną Dafne. Nimfa wciąż m u umykała. Stawał na drodze do źródła, w którym brała 85
kąpiel i modlił się do niej: — Najdroższa, dlaczego mnie odrzucasz?! Czyżby ten złoś liwy, mały trzpiot Eros tak pozbawił cię uczuć?! — do pytywał, lecz dziewczyna nie słyszała jego błagań. Opowiadał jej o wielkiej miłości, jak go spala, o cier pieniu, którego nie może znieść, o długich, męczą cych nocach, gdy leży na swoim łożu wpatrzony w gwiazdy i myśli o niej. Wszystko na nic. Żadne sło wo boga nie docierało do jej Eros z lukiem, IV w. p.n.e.
uszu
- W końcu Apollon zde-
sperowany, skazany na wiel kie męki, postanowił za wszelką cenę zdobyć Dafne, nawet wbrew jej woli. Jeszcze próbował przekonywać nieczułą, mó wił, iż odda jej swoje życie, byle tylko była dla niego łaskaw sza, chwalił się swoim boskim pochodzeniem, mówiąc: — Moim ojcem jest sam Zeus. I gdy się ze mną połączysz, zasiądziesz wśród bogów. Będziesz spożywała boskie potrawy i napoje: ambrozję i nektar. A ja ci będę znosił ze wszystkich łąk i pól najpiękniejsze kwiaty i zioła. Uczynię cię szczęśliwą i dumną. Wszystko na nic. Nimfa nie odpowiadała. — Nie wiesz, kto cię goni! — miał za złe Dafne. — Wiele kobiet pragnęłoby mojego uczucia — mówił zatroskany i znu żony — a ty mnie odrzucasz! — nie mógł się pogodzić z lo86
dowatvm sercem ukochanej. Gdy już nic nie pomagało, po stanowił uchwycić Dafne w sidła. Dogonił uciekającą i ogarnął silnymi ramionami. — Mam cię, najdroższa — powiedział, trzymając nimfę w objęciach. Słaba i krucha dziewczyna próbowała się wyrwać, bez skutecznie. Widząc, że nie ma ratunku, ostatkiem sił wezwa ła na pomoc swego ojca, boga rzeki, Penejosa i błagała: — Oj cze, ratuj! Porwał mnie ten okropny Apollon! — żaliła się co raz ciszej, opadając z sił, równocześnie prosząc Matkę Ziemię, by ją wyzwoliła z ramion boga. — Proszę cię, Matko Ziemio, przeobraź moją postać, źródło tylu udręk i nieszczęść. Ledwie wyrzekła te słowa, Matka Ziemia przeobraziła ją w drzewo wawrzynu. Na oczach zrozpaczonego Apollona, w jego ramionach za miast pięknej, delikatnej Dafne znalazło się laurowe drzewo. Drobne piersi otoczyła świeża kora, włosy przemieniły się w laurowe liście, ramiona w gałęzie, a nogi zapuściły korzenie, tylko uroda drzewa pozostała ta sama. Apollon tulił do swej piersi liść wawrzynu. — Skoro nie mogłaś zostać, Dafne, moją żoną — powiedział — pozostaniesz moim drzewem. A twoje laurowe liście będą zdo bić odtąd moje skronie, lirę i kołczan. Drzewo wawrzynu zaszumiało, jakby odpowiadając na sło wa Apollona. I już zawsze bóg liry i giętkiego łuku nosił na swej skro ni laurowy liść, a wielcy poeci nagradzani od tej pory byli za Piękne i mądre wiersze właśnie — laurowym wieńcem, ja 87 ko symbolem miłości i uznania.
PIGMALION I GALATEA
Był swego czasu król Pigmalion, który rządził Cyprem. Dziwne to były rządy. Niewiele uwagi poświęcał sprawom państwa, unikał ludzi i często zamykał się w swoich komna tach. Przebywał w samotności, nie dopuszczając do siebie ni kogo. Nie miał ani żony, ani dzieci, a krewni znajdowali się z dala od jego pałacu. Nikt nie wiedział, że władca Cypru zakochał się w Afrody cie, która odrzuciła jego zaloty. Król nie mógł znieść tej znie wagi. Nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Ludzie go dener wowali, władza męczyła, a samotność coraz bardziej doskwie rała. Rozmyślał więc, co ma uczynić ze swoim życiem. „I cóż z tego, że ogień rozpala moje serce, skoro ukochana daleko" — skarżył się sam przed sobą. Cios, jaki go dotknął, wciąż dokuczał. Rana się nie goiła a pragnienie miłości nie opuszczało. I wtedy postanowił ożywić piękną boginię w swo jej wyobraźni. Rozmyślał, jak uczynić Afrodytę posłuszną je go własnej woli. Długimi godzinami przechadzał się po ogro dach pałacu i zastanawiał się, w jaki sposób przybliżyć jej twarz, kształty i słowa, które wypowiadała, by jego serce na pełniło się radością. Aż pewnej nocy błysnęła mu zbawienna 88
myśl i król już do rana nie spał. Widziano, jak w jego komna cie pali się nocna lampa. — Dziwak ten nasz król!? — nie mogli wyjść ze zdumienia mieszkańcy Cypru. — Wciąż się odgradza od swojego ludu. — Wiecznie zamyślony! — Ukrywa coś przed nami! — Ma jakieś tajemnice! — szemrali po kątach i podpatrywa li niezwykły tryb życia swego władcy. Dworzanie darzyli go szacunkim, lecz także kręcili głowami na widok posępnie krą żącego po pałacowych komnatach króla. Bardziej dociekliwi podchodzili na palcach pod jego sypialnię, gdzie często spę dzał czas i podpatrywali, co czyni, ale niczego osobliwego nie dostrzegli. W sali tronowej król przyjmował posłańców sąsied nich dworów i szybko ich odprawiał, jakby się dokądś bar dzo spieszył. Wszyscy jednak wiedzieli, że nikt na niego nie czeka. — Może się król z kimś potajemnie spotyka? — poczęli po dejrzewać. — Ale z kim? — pytała straż przyboczna, mając Pigmaliona na oku. — Nikogo takiego nie widzimy — przekonywała. — A jednak coś się za tym wszystkim kryje?! — brały króla na jęzory cypryjskie plotkary i sędziwe matrony, siedzące w otoczeniu swoich tłustych córek. — Nawet nie spojrzy na moją Wiktorię — skarżyła się jedna. — Ani na moją Trikke — dodawała z goryczą druga. Patrzyły złym okiem na królewski pałac, nie mogąc daro wać coraz starszemu królowi, że żyje sam, bez kobiety. Król tymczasem znosił do pałacu ozdobny kamień i kość słoniową. 89
Dworzanie zupełnie już nic z tego nie rozumieli. Kowale dworscy otrzymali polecenie toczenia ostrych narzędzi, noży, pilników, a także młotków, dłubaków, małych siekierek. Król zamykał się w niedostępnych komnatach i słychać było tylko stukanie i odgłosy rzemieślniczej pracy. •— Król zamieniony w kowala?! — ludzie dostawali zawro tów głowy od królewskich tajemnic. A gdy władca wycho dził z pałacu, miał roziskrzone oczy i mówił sam do siebie. •— Królowi trzeba rozrywki — opowiadali dworzanie. Zdzi czeje nam zupełnie! Gdy jednak Cypryjczycy znakomicie ucztowali, król miał znudzoną minę, a pytany czego najbardziej pragnie, odpowia dał tajemniczo: — Tego, czego oko nie widzi, a ucho nie sły szy, a to jest! — Nikt jednak nie potrafił odgadnąć, co miał na myśli. •— Zadumany i smutny czym prędzej opuszczał ucztujących i samotnie wracał do swoich komnat. Znowu słyszano uderza nie młota i wolne kroki króla, krążącego po pałacu. Aż pewnego ranka rozniosła się niesamowita wiadomość. — Król wyrzeźbił niezwykłą dziewczynę! — wołano ze wszystkich stron. Dworzanie biegli jak opętani, damy dworskie tchu nie mogły złapać, a ich piękne córki przecierały ze zdu mienia oczy. — Co? Niezwykłą dziewczynę? — nie mogły uwierzyć. Jak to? A my? Czyż nie jesteśmy wystarczająco piękne, by nas podziwiać? — wołały zgorszone, oburzone i przejęte, pa trząc jedna po drugiej. A gdy zostały dopuszczone do tajem niczego dzieła, zastygły z wrażenia. Stały z otwartymi ustami i słowa wypowiedzieć nie mogły. Rzeczywiście, stary król wy rzeźbił z kości słoniowej tak wielkiej urody postać kobiecą, iż zdawało się, że jest żywa. Nikt w całym królestwie nie wi90
dział równie pięknej dziewczyny jak wyrzeźbiona z kości sło niowej. — A więc to miał na myśli król?! — dopiero teraz docierało do dworzan słynne powiedzenie władcy, że ani oko tego nie widziało, ani ucho nie słyszało. Wieść o niezwykłej rzeźbie dotarła do wszystkich zakąt ków wyspy, a także do sąsiedniej krainy, skąd przybywali cie kawi świata goście, by podziwiać królewskie dzieło. Twarz figury z kości słoniowej przypominała najpiękniejsze twarze słynnych kobiet, miała rysy Afrodyty i pięknej Heleny, ży we i uśmiechnięte oczy, gibką talię, pełne i wyraziste usta. — Niezwykła! Niezwykła! — niemo poruszano wargami. — Wygląda jak Afrodyta! — powszechnie podziwiano rzeź bę. Król także był zadowolony z dzieła. Oglądał rzeźbę z ra dością. A w nocy znowu zamykał się w samotności i godzina mi patrzył na piękną dziewczynę. Wśród dworzan pojawiły się plotki, że władca zakochał się w swojej rzeźbie i że już żyć bez niej nie może. I istot nie, coś w tym było prawdziwego. Pigmalion jeszcze bardziej był zamyślony i jeszcze mniej dostępny dla dworzan. Całymi dniami i nocami przesiadywał z figurą, oglądał ją ze wszyst kich stron, dotykał dłońmi jej ciała, gładził złociste włosy, wzdychając i wygłaszając niesłyszalne słowa. Dochodziły tyl ko do uszu straży królewskiej westchnienia i szepty, wśród których wyławiano poszczególne dźwięki i pojedyncze wyra zy: — Najsłodsza... najpiękniejsza... cudowna... — Król się rzeczywiście zakochał w swojej rzeźbie — niosła się osobliwa wieść. A władca Cypru nic sobie nie robiąc z ludzkiego gadania, udawał się na dalekie, nadmorskie spa cery i wracał obładowany najrozmaitszymi drobiazgami. Przy91
nosił muszelki, kolorowe kamyczki, małe ptaszki, różnobarw ne kwiaty, bursztyny powstałe z łez córek Słońca, złoty pia sek i szlachetne kamienie. — I to wszystko kładzie u stóp rzeźby!!! — stawali osłupiali dworzanie, widząc, jak Pigmalion obdarza wszelkimi łaskami figurkę pięknej dziewczyny, jakby to była najprawdziwsza królewna. Król oszalał! — niosły się szydercze i podniecone głosy. Jakże tak można?! — nie darowały mu zmarszczone matrony, wściekłe, że ich córki zostały wzgardzone, a król zachwyca się urokami martwej rzeźby. A Pigmalion jakby na złość matronom kazał ubrać rzeź bę w kosztowne szaty, ręce ozdobić pierścieniami oprawiony mi w drogie kamienie, a szyję przystroić złotymi łańcuchami. A gdy to uczyniono, pozostał sam z niezwykłą dziewczyną i szeptał do niej pieszczotliwe słowa. — Król się zakochał w figurze z kości słoniowej — niosła się wieść przez kraj i już nie było wątpliwości, o czym marzył władca wyspy. Niestety, rzeźba nie odpowiadała ani na czułe słówka, ani na westchnienia. Była piękna, wyniosła i chłodna. I król cier piał coraz bardziej, nie mogąc jej ożywić. Aż nastało wiosenne święto bogini Afrodyty, obchodzone na całym Cyprze okazale, z wielkim hukiem, bardzo bogato i barwnie. U stóp ofiarnego ołtarza składano krowy o złotych rogach i białych karkach, a won kadzideł rozchodziła się po całej okolicy. W ogrodach płonęły ognie, Cypryjczycy śpiewali pieśni i tańczyli, palili wonne kadzidła, poświęcając bogini róże, gra naty, jabłka i mirt. Poeci recytowali wiersze, a młode dziew czyny szły do jej świątyni, by prosić o spełnienie najskrytszych marzeń. Stawały przed Afrodytą i wpatrywały się w jej pięk92
ne oblicze, ze złotą koroną na głowie, z kolczykami z pereł, z naszyjnikiem ze szmaragdów, a bogini ubrana w długą, się gającą kostek szatę, trzymająca w ręku owoc granatu, z go łębiami u nóg, wysłuchiwała ich modłów w skupieniu i dawa ła nadzieję spełnienia marzeń. Opowiadały sobie dziewczyny, jak niegdyś, za dawnych czasów, widziano Afrodytę łowiącą ryby albo płynącą w muszli wśród wzburzonych fal w oto czeniu małych Erosów. Na święto Afrodyty przybył także król Pigmalion. Stanął u stóp ołtarza i złożył ofiarną jałówkę, a następnie zwrócił się do bogini z gorącą prośbą: — Wielka i dobra Afrodyto — rzekł do niej. Wiesz jak bardzo mój lud czci ciebie i szanuje, i jak chętnie składa ci ofiary. Ale lud Cypru nie ma szczęśliwego króla — przerwał. Zdawało mu się, że bogini skinęła głową. — Mów, mów ukochany królu — usłyszał słowa Afrodyty. Czego pragniesz? Pigmalion złożył ukłon i cichym głosem powiedział: — Bogini, pragnę byś uczyniła króla Cypru szczęśliwym i ra dosnym. •— A cóż cię trapi, królu? — płynął głos Afrodyty. — Nieszczęśliwa miłość — odrzekł. Spraw bogini, by moja żona była podobna do figury, jaką wyrzeźbiłem. Twarz Afro dyty nabrała ciepła a oczy zalśniły. I Pigmalion zobaczył, jak wysoko buchnął ogień ofiarny, a płomienie sięgnęły nieba. Zrozumiał, że słowa jego zostały wysłuchane. Wrócił do pałacu i stanął zdumiony. Zobaczył uśmiechnię te, żywe oczy rzeźby. Dotknął jej ust, a wargi poruszyły się i dziewczyna ucałowała króla w rękę. Stał sparaliżowany i led wie wyszeptał: — Wysłuchałaś mnie Afrodyto! Dziękuję ci. •A dziewczyna wyciągnęła ku niemu swoją dłoń i dotknęła je93
go twarzy, wodząc palcami po wargach i słodko się uśmiecha jąc Pigmalion poczuł się szczęśliwy. Zrozumiał, że jego wiel ka miłość do dzieła, które stworzył, ożywiła figurę z kości sło niowej. Niezwykła dziewczyna zatańczyła przed nim, a następ nie wzięła harfę i zaśpiewała najpiękniejsze pieśni Cypru. Wokół króla zgromadzili się dworzanie i z zapartym tchem słuchali cudownej muzyki i śpiewu dziewczyny. — Nazwę cię Galateą! — rzekł król i dziewczyna została Ga latea. Pigmalion wydał wielkie przyjęcie, na którym bawił się cały dwór, a lud Cypru wołał: Niech żyje król! Niech żyje! Władca wyspy pojął za żonę Galateę a ona urodziła mu syna, zwanego Pafosem. Wiele lat później Pafos założył mias to swego imienia i zbudował w nim wielką i słynną świąty nię ku czci Afrodyty. A Pigmalion żył odtąd szczęśliwie i nie zamykał się już; samotnie w komnatach swego pałacu, bowiem wiernie towa rzyszyła mu zawsze królowa, Galatea, która swoją pięknoś cią nie ustępowała nawet Afrodycie.
94
NARCYZ I ECHO
Dawno, dawno temu żył piękny młodzieniec, któremu na^ dano imię Narcyz. Był on synem boga rzeki, Kefisosa i ninw ty, Liriope. Gdy przyszedł na świat, ojciec udał się do wy^ roczni, by wróżbita przepowiedział, jaka czeka go przyszłość. Wróżbita nachylił się nad chłopcem i powiedział: — „Chłopak d °żyje późnej starości, jeśli nie będzie siebie oglądał". Ta jemniczo brzmiały słowa wieszcza i rodzice zlękli się tej prze powiedni. Narcyz dorastał wśród lasów, pól i łąk, biegał nad rucza jami i rzekami, i tak przywykł do tego krajobrazu, że gdy dorósł i stał się silnym i pięknym młodzieńcem, nadal lubił polować na dzikie zwierzęta i ptactwo gnieżdżące się w gę stych zaroślach. Wokół bawiły się i spacerowały nimfy, boginki zamiesz kujące pola, lasy, góry, rzeki i spoglądały na urodziwego młodzieńca z ciekawością. Narcyz jednak nie zwracał na nie uw agi, mimo, że były ubrane powabnie, a ciała miały odsło n ę i piękne, ubierały się bowiem w powiewne szaty, trzy mając w rękach kwiaty i girlandy. Były przyjaciółkami bo gów, herosów, a także przystojnych śmiertelników. 95
Tylko jedna z nich stanowiła wyjątek i nazywała się Are tuza. Zwykle towarzyszyła bogini lasów i gór, Artemidzie, i znano ją z tego, że gardziła miłością. Ale pewnego dnia, gdy przebywała nad rzeką, w której toczyły się czyste wody, po stanowiła zanurzyć się w niej i wykąpać. Gdy długo i samot nie pływała, w pewnej chwili usłyszała wydobywający się z głębi głos. Był to głos boga tej rzeki, Alfejosa, który do strzegł piękną nimfę i bardzo zapragnął się do niej zbliżyć. Aretuza widząc nadpływającego boga, przerażona, rzuciła się do ucieczki, lecz bóg począł ją ścigać i tak długo gonił, aż się gnął po nią. Wówczas nimfa zwróciła się z prośbą do Arte midy, żeby ją ratowała. Bogini osłoniła dziewczynę mglistym obłokiem i bożek rzeki stracił Aretuzę z oczu. Alfejos nie chciał jednak zrezygnować z pogoni. Aretuza ze strachu prze obraziła się w źródło. Wtedy ziemia rozstąpiła się a wody, w które zamieniła się Aretuza, spłynęły w głąb świata. I tak Alfejos pozostał sam. Zupełnie odmienna przygoda spotkała inną nimfę, Echo, która z kolei poszukiwała wielkiej miłości i natrafiła na Nar cyza. Pokochała go od pierwszego spojrzenia, on jednak po zostawał nieczuły na jej zaloty i wzdychania. Pojawiała się wszędzie tam, gdzie błądził wśród drzew Narcyz, przebiegała mu ścieżki leśne i stawała na drodze do źródeł. Narcyz okazy wał się jednak zimny i obojętny. Nawet spojrzeć nie chciał na zakochaną. Pełna cnót i chwalebnych przymiotów nimfa, nie tylko odznaczała się wielką urodą i wdziękami, lecz i wieloma ta lentami, które niestety, również nie robiły na Narcyzie wra żenia. Zajęty polowaniem, nie spoglądał nawet na Echo. Jedną miała tylko wadę, była zbyt gadatliwa, potrafiła ca96
łymi godzinami rozpowiadać wśród swoich przyjaciółek, jak bardzo kocha Narcyza, a wzdychała przy tym i pojękiwała tak głośno, że jej żałosne wołania napełniały pola i łąki. Nie ustające narzekania nimfy Echo docierały aż do samego Olim pu, gdzie odpoczywali bogowie i bardzo się denerwowali, gdy zbyt dużo mówiła, zakłócając im błogą ciszę. Zirytowana Hera poprosiła nawet władcę świętej góry, Zeusa, żeby pouczył nie znośną i gadatliwą nimfę, jak ma się zachowywać na dole, wśród lasów i pól. Zeus spojrzał na Echo z góry i rzekł: — Nimfo, złotą ciszę ziemi swoim gadaniem zakłócasz. Mowę ci muszę odebrać. Od tej pory nie odezwiesz się już nigdy pier wsza, lecz powtarzać będziesz tylko ostatnie słowa, po tych ludziach, którzy je wypowiedzą. I tak się stało. Echo spoglądała teraz na Narcyza z daleka, nie mogąc mu szepnąć nawet jednego czulszego słówka. Nadal jednak nie opuszczała go, skradała się za nim, poszukiwała go między drzewami, gdy znikał w zaroślach, tropiła jego ślady i wciąż wpatrywała się w niego wielkimi, zakochanymi oczami. Co dziennie od rana podążała za nim wiernie, stając się jakby jego cieniem. Nie mogła jednak odezwać się pierwsza i po wiedzieć jak bardzo go kocha. Pewnego razu, gdy Narcyz przemierzał gaje, żeby znaleźć dzikiego zwierza, usłyszał za sobą szelest. Pomyślał, że jeleń się gdzieś w pobliżu ukrywa. Już był gotów do skoku, gdy szelest znowu się powtórzył, lecz żadne zwierzę nie nadcho dziło. — Kto tam? — spytał i począł nasłuchiwać. Nimfa zamarła, bowiem to ona szła za nim aż do gęstych zarośli. — Kto się kryje w tych krzewach? — spytał powtórnie. 7 — Mity greckie
97
Lecz i tym razem nie usłyszał odpowiedzi. Nimfa pragnęła mu wyznać swoją miłość, lecz nie potrafiła odezwać się pierw sza, więc tylko powtórzyła ostatnie dźwięki głosu Narcyza: ach! ach! ach! — Podejdź tu bliżej — zachęcił Narcyz. — lżej, iżej, iżej — poniosło się echo. Nie miała odwagi wyjść z ukrycia. Gdy jednak trzeci raz wezwał ją do siebie, mówiąc: — Nie lękaj się, kimkolwiek jesteś, możesz się do mnie zbliżyć — przełamała nieśmiałość i pokazała się Narcyzowi. Była piękna i chłonęła ukochanego całym swoim wzrokiem. Narcyz jed nak nadal trwał jak zimny głaz. Gdy zobaczył, że to nimfa, odwrócił się i odszedł. Upokorzona, z pochyloną głową, ukryła się w zaroślach i płakała, echo powtarzało jej gorzki płacz, a drzewa odbijały ostatnie słowa żalu i tęsknoty za ukochanym. Niedaleko od tego miejsca, na leśnej polance, biło czyste i piękne źródło. Dziewczęta wzgardzone przez Narcyza wybłagały u bogów zemstę na nim za jego nieczułe, kamienne serce. Bogowie wysłuchali błagań nimf wodnych i sprawili, że pew nego dnia, gdy Złoty Rydwan Słońca znajdował się w zenicie, Narcyz zmęczony polowaniem, nachylił się nad czystą i jasną wodą, by ugasić pragnienie. Ujrzał wtedy piękną, wpatrzoną w siebie twarz. Nigdy nie widział tak pięknej twarzy. Był za uroczony i bardzo przejęty. Pochylił się jeszcze niżej, by przyj rzeć się niezwykłemu zjawisku. Patrzyły na niego oczy wiel kie i śmiałe, a regularne, harmonijne rysy twarzy sprawiały, że Narcyz nie mógł oderwać od nich wzroku. — Kimże jesteś, młodzieńcze? — spytał. I ujrzał, że chłopiec w źródle także otworzył usta. Pomyślał, że młodzieniec z głębi wody również 98
do niego przemówił. Zapragnął go dotknąć. Jeszcze bardziej się pochylił, by zbliżyć się do pięknej twarzy w źródle, lecz gdy tylko dotknął tafli, woda się zmąciła a twarz rozpłynęła. Po chwili jednak na powrót ją zobaczył. Wpatrywał się urze czony, widząc, jak młodzieniec z wody także mu się przyglą da. Wyciągnął rękę, woda zafalowała, a chłopiec zniknął. Nar cyz był zrozpaczony. Odszedł w cień i zastanawiał się, co począć dalej, nie prze czuwając, że w pobliżu krąży nimfa Echo. Kryła się właśnie za jego plecami, a gdy tylko począł się uskarżać na swój nie szczęśliwy los, wołając: — „Pozwól mi cię dotknąć, proszę", ukryta w krzewach nimfa powtarzała ostatnie dźwięki: oszę, oszę, oszę! Narcyz tak był zafascynowany twarzą, którą zobaczył, że zakochał się w niej bezgranicznie. Nie potrafił się oddalić od źródła, krążył wokół niego, nie mogąc się nasycić widokiem młodzieńca z głębi wody. I żalił się bogom, że nie dane mu było zbliżyć się do ukochanego. Bogowie jednak nie reagowali. — Dlaczego mącisz swój obraz? — pytał młodzieńca w źród le. — Dlaczego uciekasz, gdy pragnę cię dotknąć? — skarżył się. Przecież nie jestem brzydki. Wszystkie nimfy się we mnie kochają. Dlaczego znikasz przede mną? — nie mógł zrozumieć. Tylko nimfa Echo powtarzała zrozpaczona ostatnie słowa ża łosnych westchnień Narcyza. Wiedziała, że straciła go na za wsze. I z tej rozpaczy poczęła maleć, usunęła się w pustkowie, gdzie nikła powoli, aż pozostał po niej tylko głos pełen jęku. Tymczasem Narcyz zdumiony własnym pięknem, zakochał się sam w sobie. I zrodziła się z tego uczucia najniezwyklejsza miłość na świecie. Krążył wokół źródła, wpatrzony w swoją twarz, której nie mógł dotknąć. W końcu zmarł z tęsknoty, 1*
99
á gďy jego dusza przeprawiała się prżez rzekę Styks, nawet tam starał się odnaleźć najdroższą sobie twarz w głębinach wód. A w miejscu, gdzie biło źródło, wyrósł kwiat, zwany od tej pory narcyzem.
Amfora 100
SFINKS
Żył w dawnych czasach groźny potwór, zwany Sfinksem. Była to dziwaczna i niezwykła istota rodzaju żeńskiego. Już sam wygląd przyprawiał ludzi o dreszcze. Miał głowę kobiety, piersi, ogon i łapy lwa, zaś skrzydła drapieżnego ptaka. Pow szechnie uznawano Sfinksa za córkę króla Lajosa, mitycznego władcy Teb. Hera zesłała owo dziwne monstruum na Teby, żeby ukarać króla za złe czyny, jakich się dopusz czał wobec bliźnich. Sfinks przebywał na wysokiej skale, wznoszącej się na zachód od miasta, tuż obok jego murów. Rankiem schodził na dół i obserwował ze swojej jaskini okolicznych miesz kańców i rozkoszował się ich strachem. Ludzie bo wiem, gdy tylko zobaczyli potwora, popadali w poE d y p j Sfinks 101
płoch, kobiety i mężczyźni uciekali przed nim, a dzieci płakały. Nikt nie odważył się stanąć do walki przeciwko Sfinksowi. Był potężny i wydawał dzikie okrzyki. Często jednak rozma wiał z ludźmi. Przybierał tajemniczą minę i pytał ich o różne rzeczy, na które trudno było im odpowiedzieć. Mieszkańcy Teb nie mogli wyminąć potwora, ponieważ droga do innych krain prowadziła właśnie w pobliżu jego kryjówki. Sfinks pustoszył kraj, pożerając tych, których mógł do sięgnąć. Zanim jednak pożarł, zadawał pytania, wobec któ rych zwykli tebańczycy byli bezradni. Wówczas właśnie ich pożerał. Ludzkie serca przepełniały się nieszczęściem i trwogą. Pot wór siał przerażenie i wieczny niepokój. I wciąż powtarzał, że ustąpi tylko wtedy, gdy któryś z mieszkańców Teb rozwią że choćby jedną z zagadek. Pierwsza z nich brzmiała: „Co to za istota, która czasem chodzi na dwu nogach, czasem na trzech, a czasem na czte rech? I wbrew powszechnemu prawu wtedy jest najsłabsza, gdy ma najwięcej nóg." Nikt z ziemian nie potrafił odgadnąć. Przechodnie drżeli na myśl o nadchodzącym poranku. Od bywały się wielkie zgromadzenia mieszkańców miasta, żeby znaleźć odpowiedź na któreś z pytań; na próżno. Najmądrzej si starcy zbierali się w agorze, czyli na starym rynku Teb i poszukiwali rozwiązań. Szli także do wyroczni, lecz wyrocz nia milczała. Wielka żałoba spadała co dnia na miasto, ponie waż co ranka Sfinks pożerał któregoś z mieszkańców Teb. Miastem rządził wówczas król Kreon, który ogłosił na ca ły kraj nowinę, że ten, kto odgadnie zagadki zadawane przez 102
Sfinksa, otrzyma tebańskie królestwo i ożeni się z wdową, po nieżyjącym już królu Lajosie. Nikt jednak taki się nie zna lazł. A potwór nadal porywał ludzi, zadając im także inne pytanie: „Istnieją dwie siostry, z których jedna rodzi drugą, a druga pierwszą. Kim są te siostry?" Ale i na to pytanie nie było odpowiedzi. Zrozpaczeni tebańczycy, poszukiwali najmędrszych filo zofów i błagali ich, żeby uwolnili miasto od potwora. Znowu zbierała się starszyzna i radziła. Posądzono w końcu potwora, że świadomie wymyśla zagadki, na które nie ma odpowiedzi. Sfinks jednak miał kamienną twarz i milczał. Był nie ubłagany. — A może te zagadki mają jakiś ukryty sens? — pytano wo kół. — Możliwe, tylko jaki? — Może chodzi potworowi o stworzenie, które mieszka w in nych, nieznanych krainach? — dopytywano, lecz odpowiedzi nie było. Aż pewnego razu do bram Teb przybył Edyp, młodzieniec, który uciekł z Koryntu, ponieważ wyrocznia oznajmiła mu, że stanie się zabójcą swojego ojca. Pragnąc uniknąć tego lo su, udał się w inne strony, żeby być jak najdalej od Koryntu. Przez cały dzień rozmyślał o pytaniach Sfinksa. Słyszał już wcześniej o strasznym potworze, bo wieść o nim roz chodziła się po całej Grecji. Postanowił, że uwolni miasto od strachu i cierpień. Długo zastanawiał się, kim może być stwo rzenie, które raz ma dwie, to znowu trzy, albo cztery nogi. Ale na darmo się trudził. Odpowiedzi nie znajdował. Dopie ro, gdy ułożył się do snu, objawiła mu się wróżka i uśmiech nęła się do niego. — Kim jesteś? — spytał. 103
— Nie pytaj, kim jestem. Pytaj, co ci przynoszę? — odpar ła. Cała byk ubrana w jasne szaty, tylko ciemna chusta za krywała jej oblicze. Nie mógł więc widzieć jej oczu, ani twa rzy. — Z czym przychodzisz? — spytał. — Przynoszę ci dar bogów. Uwolnisz Teby od strachu i ża łoby. — W jaki sposób? — uniósł się na łokciach. — Gdy tylko nadejdzie świt, udasz się pod skałę, na której przebywa Sfinks i odpowiesz mu na pytanie. — Ależ nie znam odpowiedzi na żadne z jego pytań! — prze raził się Edyp. Sfinks pożre i mnie. — Nie lękaj się — odparła wróżka i znowu się uśmiechnęła. Odpowiedź masz ukrytą bardzo głęboko w swojej głowie — powiedziała. — Ależ nie mam. Cały dzień poszukiwałem jej i nie znalaz łem — oznajmił Edyp. — Źle szukałeś — zimno odpowiedziała wróżka. Chcę, że byś jutro o świcie wyzwolił Teby od Sfinksa. Gdy się prze budzisz, pójdziesz do niego i oznajmisz, że istotą, która cza sami chodzi na dwu nogach, czasami na trzech, a czasami na czterech jest człowiek! — powiedziała i rozpłynęła się w po wietrzu. Edyp obudził się, poszukując w ciemności zagadkowej po staci, lecz nikogo nie było. Zrozumiał, że wolą bogów został natchniony, żeby wyzwolić Teby od straszliwego potwora. O świcie udał się do Sfinksa i oznajmił mu: — Istotą, o którą pytasz jest człowiek. W dzieciństwie chodzi na czworakach, gdy dorośnie, chodzi na dwu nogach, a gdy jest starcem, pod piera się laską, jakby mu trzecia noga przybyła. Twarz Sfinksa zmarszczyła się w gniewie. 104
— A kim są dwie siostry, z których jedna rodzi drugą, a dru ga pierwszą? — spytał. Edyp nie musiał już na to pytanie odpowiadać. Wystar czyło, że raz odgadł prawdziwą odpowiedź. Ale odrzekł: — To są Dzień i Noc, dwie siostry, z których jedna rodzi drugą, a z drugiej poczyna się pierwsza. (Tu trzeba wiedzieć, że w języku greckim rzeczownik „Dzień" jest rodzaju żeńskiego. „Dzień" jest więc siostrą „Nocy"). Straszny potwór z wściekłym wyrazem twarzy odwrócił się od Edypa i skoczył w przepaść. Nie mógł znieść, że jego zagadki zostały odgadnięte. Teby zostały uwolnione. A wdzięczni mieszkańcy miasta obrali Edypa swoim królem.
Sfinks, VI w. p.n.e.
105
OPIS TARCZY ACHILLESA
Akcja „Iliady" Homera rozgrywa się w dziesiątym roku wojny trojańskiej. Miasto stawia opór. Jednym z największych bohaterów tej wojny okazał się Achilles, walczący z Hektorem. Wedle Greków, wyjątkowe, wręcz symboliczne znaczenie miała w tych zmaganiach tarcza Achillesa, zawierająca w sobie jakby wygrawerowaną opo wieść o świecie i jego losach. Oto, jak wedle „Iliady" przedstawia się wizerunek kos mosu na tej tarczy. Hefajstos, wykorzystując swoje boskie talenty, wykuł zbroję na miarę bohatera. Wyrył na niej licz ne płaskorzeźby i umieścił je w środkowym kręgu puklerza, w obrębie jednego z czterech pasów, utworzonych przez pięć koncentrycznie nakładających się na siebie blach, sporządzo nych z kilku rodzajów metali, złota, srebra i cyny, o coraz mniejszej średnicy. Najpierw, idąc od środka tarczy, po trzykroć zdobi ją zło ty krąg, przepasując srebrnym rzemieniem pięć blach, na po wierzchni których rysuje się dziwna opowieść o wszechświe cie. Widzimy więc obraz ziemi, nieba, oceanu i gwiazd, świe cącego słońca i odblasku księżyca. 106
Zjawiają się ciała niebieskie, Plejady, Hyjady, Orion, Aktos, zwany także Wielką Niedźwiedzicą i inne znaki zo diaku. Rysują się dwa miasta uznane za nieśmiertelne. Jedno wesołe, radosne, pełne ślubów i godów weselnych, ba wiących się młodzieńców, skocznych tańców, grających fle tów i kapel, drugie zaś smutne i ciemne. W pierwszym, z wie lu progów domów przyglądają się chciwym wzrokiem wido wisku piękne niewiasty, nie mogąc się nadziwić tylu niespo dziankom. Tłum ludzki tłoczy się w rynku, jacyś dwaj męż czyźni prowadzą z sobą spór o grzywnę za zabójstwo. Obok zasiadają sędziowie, a przewalający się motłoch rozsądza na gorąco, który z nich mówi prawdę. Scena jest niezwykle eks presyjna, dynamiczna, plastyczna i bogata w detale, pełna dramatyzmu i niepokoju. Sędziowie biorą do rąk berło i opowiadają się za jednym lub drugim z mężczyzn. Widoczne są też dwie monety, dwa talenty, przeznaczone dla tego z sędziów, który w najbardziej przekonywujący sposób potrafi wskazać winnego, lub obroni niewinnego. Pod murami drugiego miasta stoją wojska, otaczając gród z obu stron; lśnią miecze, w gestach, minach i ruchach żołnie rzy widoczny gniew, żądza walki, mściwość i pragnienie łupu. Czuje się napięcie i atmosferę przemocy. Jedni już skazali miasto na grabież, inni pragną się dzielić bogactwami. Lecz mieszkańcy szykują zasadzki. Niewiasty, dzieci i starcy oble piają mury i szańce. Zaś młodzi bojownicy przygotowują się do skrytej wyprawy. Młodzieńców wspomagają bóstwa, bóg wojny, Ares i bo gini mądrości, Pallas Atena, oboje w złotej zbroi, złocą się i jaśnieją jakby z głębin światła się wyłaniali. Okrążają stra że, przyglądają się murom, wynajdują miejsca zasadzek i za107
chęcają do boju. Dwaj szpiedzy weszli na wzgórze i czekają na zbliżające się ku nim owce i woły, które prowadzi niepom ny nieszczęść, jakie na niego czekają, pastuch, grający na flecie i nucący wesołe pieśni. Jego oblicze radosne a dusza lek ka. Lecz oto nagły krzyk. Na dany znak, z ukrycia wypadają dzicy wojownicy i porywają trzodę, zabijając niewinnych, przerażonych, zaskoczonych pasterzy. Leje się krew, a trup gęsto pada. Bo oto do boju przystępują rycerze, słyszący nie szczęsne krzyki napadniętych, wsiadają na swe wozy, dyszą zemstą i pędzą na oślep, by pomścić śmierć niewinnych ludzi. Zderzają się z rabusiami, trwa ostra, gwałtowna, śmiertelna walka, leje się krew i słychać krzyk ranionych i dobijanych. Po obu stronach padają liczne trupy. I nagle krajobraz wiejski, wiosna. Widzimy wielkie, żyz ne pola. Rolnicy orzą, głęboko zapuszczając lemiesze, a gdy obejdą koło, przystają i biorą z rąk swego pana puchary peł ne wina, by zaspokoić pragnienie. Po chwili znowu wyruszają przed siebie, pozostawiając w tyle długie, ciemne bruzdy, czarnej, wydajnej ziemi. Na kolejnym obrazie widoczna już inna pora roku, lato, kiedy zjawiają się żniwiarze i zbierają żyzne płody ziemi. Żeń cy koszą zboże, trzymając w ręku ostre kosy, a na ziemię spa dają dojrzałe, złote kłosy. Tuż za nimi posuwają się wiązacze, którzy wiążą zboże w grube snopy. Widać mnóstwo dzieci. W innej scence widoczny król. Unosi do góry berło, rysy jego twarzy zdradzają zadowolenie i satysfakcję z obfitych plonów. Nieco z boku- słudzy zabiwszy wołu, kładą na ogień mięso, przygotowując posiłek dla żeńców. Niewiasty szykują nieopodal mączne potrawy. Osobny rysunek przedstawia piękną, złociście pnącą się winorośl. Winnica jest bogata, a duże, ciemne winogrona cie108
szą oczy. Gospodarz chroni ją przed obcymi, zagradza srebrny mi tykami, stalowym rowem i ogradza płotem. Tylko jedna, kręta ścieżka do niej prowadzi. Można sobie wyobrazić, że właśnie tędy przyjdą do winnic młodzi chłop cy i dziewczyny, by w czas zbiorów, radować się i śmiać. I słodkim owocem ładować koszyki. W głębi ogrodu widać grającego na fornindze chłopca z wesołą twarzą oraz liczne grono bawiącej się młodzieży, pod śpiewującej jakieś skoczne melodie. Dalej rzeźbiarz wyrył w złocie i cynie stado wołów, pod noszących głowy, jakby za moment miały się zerwać do bie gu w stronę pobliskiej rzeki. Za nimi podążają ulepieni ze złota czterej pasterze, a dalej pędzi dziesięć kundli. Wtem z kniei wypadają dwa straszne lwy, które rzucają się na wielkiego buhaja i porywają go, ciągnąc za sobą i szar piąc na kawałki. Z pomocą śpieszą pasterze i psy; na darmo. Buhaj odarty ze skóry, z rozerwanym wnętrzem, pada ofiarą. Psy nie mają odwagi podejść, a pasterze na darmo krzyczą i wywijają kijami. Na innym planie widoczne jest stado owiec, pasących się w dolinie. Nieco dalej chaty i stajnie dla bydła, wszystko oto czone wysokimi drzewami. Nie brakuje wesołości i zabawy. Rzeźbiarz wyrył cudowny taniec. Tańczą pięknie ubrani młodzieńcy i w zwiewne szaty ubrane, panny. Na głowach dziewczyn wieńce, zaś na srebr nych głowach młodzieńców, złote mieczyki. W atmosferze za bawy uczestniczą też mieszkańcy pobliskiej okolicy, wyrażając zachwyt i radość szlachetną uroczystością i podziwiając ta neczny korowód. Odnosi się tę scenę do słynnego labiryntu, w pobliżu pa łacu króla Krety, Minosa. Straszny potwór porywał wówczas 109
co roku 7 dziewcząt i 7 chłopców. Ateński bohater, Tezeusz, zabił Minotaura, dzięki pomocy córki Minosa, Ariadny. Scena symbolizuje uwolnionych od strachu. Bawiących się, prowadzą w tanecznym korowodzie, Ariadna i Tezeusz. Uwagę zwracają także dwaj skoczkowie, pokazujący ta jemnicze sztuczki i nucący wdzięczne melodie. Cały widok na tarczy zamyka wielki Ocean. Mistrz rzeź by, Hefajstos, wykuł także przyłbicę z najprzeróżniejszymi motywami, ciężką, mocną i z opływającą hełm kitą. Uszykował również obuwie wyryte w cynie. I całą niezwy kłą, ozdobną, piękną i bogatą zbroję złożył u nóg matki Achil lesa, Tetydy. A ona szybko zaniosła strój Achillesowi.
110
WALKA HEKTORA Z ACHILLESEM
Wojna trojańska trwała już dziesiąty rok i siała wśród wo jowników straszliwe spustoszenie. Dzielnie walczyli zarówno Grecy jak i Trojanie, a także bogowie, którzy doznawali licz nych ran. Cudów waleczności dokazywał Diomedes, raniąc Aresa i Afrodytę. Losy wojny począł jednak przechylać na swoją stronę najdzielniejszy wśród dzielnych, Trojańczyk, Hektor. Hera sprzyjała Grekom. Zeus oznajmił, że na razie pozwala zwyciężać Trojanom, lecz później nikt już nie uchro ni Hektora od niechybnej śmierci. Bogowie bowiem nieustan nie ingerowali w ludzkie losy, wspierając to jedną stronę, to drugą. Achilles, najdzielniejszy wśród Greków, przez pewien czas nie brał udziału w bitwie. Mimo klęsk helleńskich, trzymał się z daleka. Za to Patroklos, przyjaciel Achillesa, wyruszył z jego tarczą do boju i zdawało się, że nikt go już nie powstrzy ma przed zwycięstwem. A gdy stanął przed bramami Troi, niemal było pewne, że zdobędzie miasto. Powstrzymał go jed nak Hektor. Po szybkiej walce zabił przeciwnika. Po stronie greckiej powstał popłoch i zapanowała rozpacz. Achilles, dowiedziawszy się o śmierci swego przyjaciela, za lil
pałał straszliwą zemstą. Z bólu i rozpaczy tarzał się w prochu i pogrążał w wielkim żalu. Wtedy na pomoc synowi pośpieszyła bogini Tetyda, przy nosząc do namiotu Achillesa nową zbroję, na którą składały się m.in. cudownie przez Hefajstosa wyrzeźbiona tarcza oraz para kunsztownych, wykutych z cyny, nagolenników. Achilles przyjął Tetydę z wdzięcznością, nałożył lśniącą i rzadkiej piękności zbroję i ruszył, by pomścić Patroklosa. Nikt nie mógł go już powstrzymać przed krwawą zemstą. Obrońcy miasta patrzyli z przerażeniem na zionącego niena wiścią herosa. Pędził przeciwko nim jak huragan, niszcząc po drodze całe oddziały. Zdawało się, że oszalał z bólu. Jakby w ataku gorączki, wycinał w pień napotkane szeregi. Szyki wojsk trojańskich pod naporem potężnej siły Achil lesa i jego determinacji, za łamały się. Wojownicy po częli się wycofywać, a potem w strasznym popłochu ucie kać w stronę rzeki, zwanej Skamandrem, opływającej dookoła miasto i stanowiącej naturalną osłonę przed wro giem. Achilles nie pozwolił jednak uciec obcym woj skom. Gonił je w jakimś ob łędnym zaślepieniu, ziejąc zemstą i wielkim gniewem. Obserwujący to bóg rzeki, Menelaos nad ciałem Patroklosa 112
S k a m a n d e r , w y s t ą p i ł Z brze-
gów i rzucił się na pędzącego herosa. Bezskutecznie. Achilles nadal gnał oddziały trojańskie, rozbijając je w końcu i dzieląc na dwie mniejsze armie. Hefajstos, widząc wrogo nastawione go przeciwko Achillesowi rzecznego bożka, palącym płomie niem błyskawicznie osuszył wody i Skamander musiał się wycofać. Oddziały trojańskie rozpierzchły się w popłochu i zdawa ło się, że zostały rozbite doszczętnie. Widzący klęskę swych wojsk, król Troi, Priam, kazał otworzyć bramy, by dać schro nienie uciekającym. Hurmem wlecieli do miasta, strwożeni, wybladli, z lękiem oglądający się za siebie. Bramy Troi zatrzasnęły się na po wrót. Tymczasem oddziały greckie dopadły miejskich murów i zatrzymały się przed wałami obronnymi. Jedynie Hektor nie zląkł się nadciągających wojsk. Stanął przy Skajskiej Bramie i zamierzał bronić miasta, odważny, dzielny, żelaznym spojrze niem ogarniający swego przeciwnika, Achillesa, który właś nie zbliżał się ku grodowi. Nawet nie drgnął, gdy matka i oj ciec, Priam i Hekabe, błagali go, by odstąpił od boju, kryjąc się wśród swoich, wewnątrz miasta. — Zginiesz, synu! — wołał zrozpaczony starzec. Bezskutecz nie. Nie pomogły łzy matki. Hektor pragnął się zmierzyć z naj silniejszym i najdzielniejszym wśród wrogów. Chciał wziąć odwet za upokorzenie swojej armii, która w przestrachu pierzchnęła. Nie zwracał uwagi na ból i cierpienie ojca, który rwał sobie z rozpaczy włosy na głowie. Matka załamywała ręce. Stał niewzruszony. Żadne zaklę cie nie było go w stanie złamać. Achilles był coraz bliżej. Szedł lśniący, ogromny, po zę8 — Hity greckie
113
by uzbrojony, z połyskującą przyłbicą, i jakby rażącym pioru nami puklerzem. Ujrzawszy go Hektor, zadrżał. I rzuciwszy bramę, począł uciekać. Achilles szybko ruszył za nim, krzycząc i wyjąc z wściekłości, przepełniony gniewem i zemstą. Hektor biegł wzdłuż murów. Spodziewał się, że Achille sowi zabraknie w końcu siły, bo go dogonić. Srodze się mylił. Trzykrotnie okrążyli mury Troi, lecz Achilles wciąż był blis ko. Przeliczył się Hektor. Achilles następował mu już na pię ty. Nie miał wyboru. Musiał stanąć do walki. Przystanął więc i rzekł: — Achillesie, dość już mam tej gonitwy. Podobnie, myślę, i ty. Dalej nie będę uciekał, tak samo, jak ty nie bę dziesz mnie ścigał. Stoję oto przed tobą, gotów do walki. Bę dę się bił walecznie. Umrzesz, lub ja zginę. Zanim się jednak to stanie, zawrzyjmy umowę. Niech świadkami naszej ugody będą bogowie. Jeśli ty padniesz pierwszy, przysięgam, że nad twoim trupem nie będę się znęcał. Twoją boską broń zabiorę sobie, zaś twe ciało oddam Grekom. Żądam tylko, byś i ty po dobnie postąpił ze mną. Achilles bardzo się wzburzył. — O przeklęty! — zawołał. Nie mów mi o przymierzu — krzyknął, zataczając wściekłe spojrzenie. Jakaż może być mię dzy nami umowa? Nigdy baran wilkowi nie dowierza. Jak śmiesz coś takiego mówić?! Nadszedł czas zapłaty. Musisz od powiedzieć za przelaną krew Greków. Zbierz teraz wszystkie siły, gdyż nic cię już nie uratuje. Pallas Atena wbije ci w pierś moją włócznię. Mówiąc te słowa, wpatrywał się zimnym wzrokiem WT -warz wroga, szukając słabego miejsca pod zbroją, zerwaną z Patroklosa. Po czym chwycił ogromne, jesionowe drzewce, zakoń czone żelaznym grotem i rzucił w stronę Hektora. Nie trafił114
Grot wbił się w ziemię. Niewidzialna Pallas Atena na powrót mu go przyniosła. — Achillesie — krzyknął Hektor — miałeś mi tym rzutem odebrać życie, lecz nie udało ci się. Broń się teraz. Wbiję ci dzidę prosto w pierś... Hektor zamachnął się i trafił w sam środek tarczy Achil lesa, lecz nie przebił pancerza. Dzida odbiła się i padła u nóg bohatera. Zmieszał się trojański heros. Nie miał bowiem dru giej dzidy. Zerknął na bok, czy któryś z bogów mu nie sprzy ja; nie dostrzegł żadnego. Chwycił więc za miecz i z potężną siłą rzucił się na Achillesa, ale grecki heros odparł atak, od parowując przeciwnika długą dzidą, aż dziki blask poraził Hektora. Znowu się zwarli w boju. Trwała ostra, ciężka wal-
Hektor, V w. p.n.e. B«
115
ka. Słychać było wielkie zmagania, głośne oddechy i wojen ne okrzyki. Achilles wypatrywał słabego punktu u Hektora. Wodził wzrokiem po okolicach szyi, wyłapując odsłonięte miejsca, gdzieś w pobliżu gardła. I tam teraz mierzył ostrzem swego grotu. Hektor został śmiertelnie ranny. Słaniając się na no gach, pragnął jeszcze przemówić, lecz grecki heros stanął nad nim i sam przemówił. — Hektorze! Zabiłeś mego przyjaciela, Patroklosa. I oto przyszła kolej na ciebie! W głosie Achillesa brzmiała nutka chełpliwości. — Jakżeś śmiał myśleć, że nie pomszczę tej okrutnej śmierci?! Psy i sępy pożrą cię haniebnie pod zimnym niebem, zaś Pa troklosa mój lud uczci wspaniałym pogrzebem. Zanim Hektor nie wyzionął ducha, ostatkiem sił jeszcze wybłagał: — Achillesie, zaklinam cię, nie oddawaj moich zwłok psom i dzikim zwierzętom. Pozwól, by mój ojciec i mat ka, pochowali mnie z należnymi honorami. A dadzą ci wyso ki okup. Pragnę bowiem zejść z tego świata wśród unoszących się dymów, zgodnie z rytuałem mego ludu. Achilles jednak był nieubłagany. Mściwie zacisnął wargi. I wtedy usłyszał ostatnie słowa Hektora. — Masz żelazne serce, Achillesie. I twej duszy niczym się nie zdoła zmiękczyć. Strzeż się więc gniewu Olimpu! Pomszczą mnie bogowie. A ty zginiesz u bram Troi, zwyciężony przez mego brata, Parysa. Hektor zamknął oczy i wyzionął ducha. Nie usłyszał więc ostatnich słów Achillesa, które brzmiały: — Umieraj! Przyj mę swój los zgodnie z wolą bogów. Greccy wojownicy obstąpili herosa, składając mu hołdy i ciesząc się z jego zwycięstwa. 116
— Zacni wodzowie, wierni przyjaciele — przemówił do nich. Wprawdzie Hektor poległ, lecz Trojanie będą się jeszcze bro nić. Pamiętajcie o tym. A teraz weźmy ciało Hektora i uczyń my z nim to, na co zasłużyło. To rzekłszy, wyrwał z zabitego swoją dzidę, z ramion zer wał zbroję i przebił Hektorowi obie nogi w kostkach. Przez otwory przewlókł rzemienie i przywiązał ciało do rydwanu. Wsiadł na powóz i batem podciął konie, które w tumanach kurzu powlokły trupa ku brzegowi morza. Głowa odbijała się od kamieni, ciało było pohańbione. Na oczach rodaków i całej trojańskiej ziemi, Achilles pastwił się nad wielkim herosem. Ciągnął go za sobą jak martwe zwie rzę, na ostateczne sponiewieranie. Lud trojański patrzył z przerażeniem i lękiem na zhańbio ne ciało swego bohatera. Matka rwała sobie włosy z głowy, rzucała się na ziemię, płacząc i wyjąc z bólu. Ojciec, stojący na murach Troi, widział upokarzającą scenę wleczonego w tu manach pyłu i kurzu, i nic nie mógł zrobić. Przepełniony cier pieniem, lamentował i zaciskał wargi. Nie wiedziała jeszcze tyl ko nic o losie swego męża, Andromacha, żona Hektora, która siedziała w domu i tkała purpurową szatę. Właśnie szykowała się do przyjęcia powracającego z walk męża, gdy usłyszała ję ki i zawodzenie ludu trojańskiego. Zrozumiała, co się stało. Priam z szaleństwem w oczach, tarzając się w piasku, pro sił o zmiłowanie. — Pozwólcie mi wyjść z miasta, padnę do nóg temu okrutne mu człowiekowi — wołał — by mnie wysłuchał. Może znaj dzie w sobie odrobinę szacunku dla moich siwych włosów. Płakał nad pohańbionym ciałem syna, lecz nie mógł go zrosić łzami. Nie mógł dotknąć, ani oczyścić z piachu, kurzu i błota. 117
I Hekabe wciąż jęczała. — Czemuś synu odszedł do krainy cieni, zostawiając starą matkę w wielkim smutku?! —- dławiła głos. Andromacha zwijała się z bólu. Padała na ziemię i mdla ła. Nie mogła znieść myśli o śmierci męża. A gdy odzyskała pamięć, wybiegła poza mury, goniąc za powozem Achillesa i unosząc do góry ramiona. Za nią biegły służące, pragnąc powstrzymać oszalałą, krzy czącą i bezradnie rzucającą się z miejsca na miejsce. Traciła zmysły. Z jej głowy spadł diadem, rozsypały się klejnoty, wy ła z rozpaczy. — O Hektorze, ja nieszczęśliwa! — krzyczała. Bodajbym się nigdy nie urodziła! Odchodzisz do krainy zmarłych, a innie pozostawiasz w wielkiej żałobie. Ach! Jakże płakać będzie po tobie nasze dziecko! Przywalone bólem! Targane niepokoja mi. Krążące wśród obcych, biedne, osierocone! Naszym cier pieniom i mękom nie będzie końca. Tak się żaliła Andromacha, wycierając łzy i patrząc smut nymi oczami na bezczeszczone ciało Hektora. A wokół szlocha ły służące i inne kobiety.
Achilles opatrujący rany Patroklosa
118
PRZYGODY ODYSEUSZA
Wojna trojańska trwała dziesięć lat. Wybuchła, gdy mło dy królewicz, syn króla Priama, Parys, uprowadził z dworu władcy Sparty, Menelaosa, jego żonę, piękną Helenę. Grecy ruszyli przeciw Troi. Zmagania były krwawe a walkom nie widać było końca. Wtedy Grecy, wśród których był także król Itaki, Odyseusz, zwany niekiedy Ulissesem, postanowili prze biegłością zdobyć miasto. Ponieważ murów Troi bronili uzbro jeni wojownicy, żaden z greckich herosów nie mógł przedostać się do środka. Grecy wpadli więc na niezwykły pomysł. By zmylić czujność obrońców, zarządzili pozorny odwrót swoich wojsk. Zaskoczeni trojanie patrzyli z niedowierzaniem, jak greckie oddziały wycofują się, pakują na łodzie broń, sprzęt wojenny i odpływają. — To niemożliwe?! — przecierali zdumione oczy. Nie mogli pojąć, co się stało. Wojnie nie było końca, a Gre cy odstępują?! Nie! To się nie mieściło w głowie! Tym bar dziej, iż greccy wojownicy pozostawili u bram Troi potężnego konia, zbudowanego z drewnianych bel. Trojanie nie zwietrzyli jednak podstępu. Nie podejrzewali, że wewnątrz tego ogromnego zwierza, Grecy ukryli oddział 119
najdzielniejszych wojowników. Pragnęli wprowadzić go do miasta. Nie powstrzymały ich przed tym czynem nawet dwa potężne węże, które wyszły z morza i zionęły straszliwymi og niami. Koń trojański kusił i hipnotyzował. Jaki wspaniały! Ja ki cudowny! — rozlegały się głosy. Na nic nie zdały się prze strogi trojańskiego kapłana, Laokoona, który stał na brzegu morza i wzywał do ostrożności. — W tym koniu mieści się podstęp — wołał.
Grupa Laokoona, I w. p.n.e.
Na nic. Dwa węże rzuciły się na niego i na jego synów i poczęły ich dusić. Biada nam! — wołał Laokoon. Lecz i to zdarzenie nic nie zmieniło. Także wieszczka Kassandra prze powiedziała wojownikom trojańskim nieszczęście, jeśli przyj mą dar Greków. Na darmo. Przyjęli. Koń został wprowadzony. Przeszedł bramy Troi. A nocą z jego wnętrza wyskoczył zbrojny oddział wojowników i rzu cił się na uśpione miasto. Troja padła. Zginęło wielu bohate rów. Śmierć ponieśli: król Priam, Achilles, Parys i wielu, wie lu innych. Eneasz ledwie uszedł z życiem. Do domu powrócili Menelaos i piękna Helena. Odyseusz zaś, odznaczony za dziel ność, w zbroi Achillesa, wsiadł na okręt i wraz ze swymi towa rzyszami wyruszył w drogę powrotną do Itaki. Rozwinął żagle i po wielu przygodach dotarł do brzegów Tracji, kraju Kikonów, gdzie zdobył miasto Ismaros. Kapłan Apollona, Maron, za darowane sobie życie, dał Odyseuszowi dwanaście dzbanów słodkiego wina. Odyseusz popłynął na południe, lecz gwałtow na burza zmiotła jego łodzie w kierunku kraju Latofagów. Na stępnie powiosłował do wyspy pełnej kóz, gdzie zaopatrzył się w mleko i dopłynął do krainy cyklopów, kojarzonej dziś z wys pą Sycylią.
Scena z wojny trojańskiej
ODYSEUSZ U CYKLOPÓW
Wiatry zagnały statek Odyseusza na wyspę pełną owiec i kóz. Wędrowcy dotarli do ziemi żyznej i bogatej, pełnej la sów i łąk. Nieprzeliczone stada zwierząt przemierzały gaje. Odyseusz kazał tutaj zakotwiczyć całą flotę. Tylko jedną łódź wysłał wzdłuż brzegów, by żeglarze zbadali, co się znajduje na innych krańcach wyspy. Łodzie osłaniała głęboka mgła, a gdy opadła, żeglarze uj rzeli wielkie stada kóz i owiec. Czym prędzej chwycili za łuki i pobiegli na łowy. Na każdy z dwunastu statków załadowali po dziewięć kóz, zaś na statek Odysa wnieśli dziesięć sztuk. Przez cały dzień Odys wraz z towarzyszami podróży biesiado wał, jedząc mięso i popijając słodkie wino. Żeglarze widzieli unoszące się na sąsiedniej wyspie dymy i słyszeli pobekujące owce. — A więc żyją tam jakieś istoty? — powiedział Odys. Jutro, o świcie, wypłynę z kilkunastoma żeglarzami swoim stat kiem — rzekł do przyjaciół — a wy odpoczywajcie. Dowiem się, kim jest lud, który zamieszkuje tę dziwną wyspę. Przy jazny, czy niechętny przybyszom? Bogobojny, czy też dziki i niesprawiedliwy? Gdy tylko na niebie pojawiła się różanopalca Jutrzenka, 122
Odys wyruszył wraz z towarzyszami na pobliską wyspę. Do strzegł skaliste brzegi i dalekie, zielone gaje. Nad samym brze giem wznosił się szczyt wysokiej góry, w której wnętrzu roz ciągała się ogromna, ciemna pieczara, obrośnięta na zewnątrz liśćmi wawrzynu. Wędrowcy zatrzymali się na moment, pa trząc jeden na drugiego. — Czyżby tam ktoś mieszkał? — rzucali spojrzenia w ciem ną czeluść. Lecz nikt nie odpowiadał. Odyseusz zorientował się szyb ko, że w głębi pieczary niedawno ktoś przebywał. Widać to było po licznych śladach na piachu oraz po zapachu dochodzą cym z wnętrza. — Pewnie kozy tam trzymają i owce — zauważył jeden z to warzyszy Odysa. — Możliwe — odparł bohater. I dał znak ręką, że pragnie zajrzeć do środka. Nie wiedział, że tam mieszka okrutny cyk lop, Polifem, olbrzymi syn Posejdona i nimfy Toosy, dziki i gwałtowny, żywiący się ludzkim mięsem. Patrzył z zacie kawieniem na tajemnicze wejście do wnętrza, ze wszystkich stron otoczone wysokim, kamiennym murem. — Dziwne?! — mruknął, przyglądając się całej zagrodzie. Nie wiedział, że wokół jest jeszcze wiele takich samych pieczar i że żyją w nich groźne, straszne stwory, mające wielką siłę i jedno, dziko patrzące na świat oko, umieszczone na środku czoła. Nie wiedział też, że te dzikie, okrutne, barbarzyńskie potwory, zapomniały czym jest sztuka kowalska, znana ich praprzodkom, czym są dobre obyczaje, prawa i uprawa roli. Cyklopi od dawien dawna wiedli ponury żywot. Byli nie okrzesani, podejrzliwi, dzicy. Mieszkali w osamotnieniu. Każdy oddzielnie zajmował inną grotę i nie interesowały go losy ziom ków. 123
Wędrowcy z nieukrywanym zdumieniem patrzyli na wy kute w skałach wejścia do pieczar. Kiwali niemo głowami i nie wiedzieli, co mają o tym wszystkim sądzić. — Wy zostańcie na zewnątrz groty — rzekł Odys do przyja ciół — a ja z dwunastoma wojownikami wejdę do środka. Gromada wędrowców zabrała z sobą bukłak z koziej skóry, wypełniony ciemnym, słodkim winem, darem Marona, miech skórzany z jedzeniem i weszła do jaskini. Odys domyślał się, że mieszkańcem tej ciemnej, samotnej groty może być tylko ktoś niezwykły. Nie lękał się go, lecz nie zaniechał ostrożnoś ci. Gdy jednak nikogo w środku nie spotkał, rozwarł szeroko oczy i przyzwyczajał się do ciemności. Zapalił łuczywo i przy glądał się wnętrzu. Jego oczom ukazały się najprzeróżniejsze rzeczy. Zobaczył więc najpierw plecionki ciężkie od serów, kosze pełne jagniąt i owiec, naczynia, skopki i cebry. I wszy stko było starannie ułożone, jakby czekające na przybycie gos podarza. Jagnięta i koźlęta były podzielone na kilka grup. W jednych koszach znajdowały się młodsze, w innych starsze, a w jeszcze innych, najstarsze. Towarzysze Odysa z nieufnością przyglądali się zwierzę tom i rzeczom. — Weźmy te sery i idźmy stąd — doradzali Odysowi. Za bierzmy także koźlęta i jagnięta, zanieśmy je do łodzi i odpłyń my — przekonywali dowódcę floty. Na darmo. Odyseusz nie słuchał ich. Wiedział, że spotka się z kimś niezwykłym, lecz i jego wy obraźnia nie sięgała prawdy. Rozkazał towarzyszom rozsiąść się na kamieniach i rozpalić ognisko. Buchnęły pierwsze pło mienie, a dzielni wojownicy chwycili kilka baranów i szybko rzucili na ogień. Upiekli mięso i złożyli dar bogom. Dym ofiarny unosił się w powietrzu. Grota napełniała się zapachami 124
mięsa, jedzonych serów i aromatami wina. Grecy siedzieli przy płomieniach, spożywali posiłek i raczyli się słodkim napojem. Bawili się i głośno rozprawiali. Nie usłyszeli więc nadejścia Polifema. Zapędził trzodę owiec i baranów do pieczary a wejście za sunął tak wielkim głazem, że i stu końmi nie można by go było odwalić. Nie dostrzegając swoich gości, siedzących we wnętrzu za skalnymi głazami, zabrał się do dojenia owiec i kóz. A gdy wstał z miejsca, spojrzał w głąb pieczary. Zobaczył wówczas siedzących wokół ogniska greckich wojowników. Sta nął zdębiały. Zmarszczył straszne czoło i ryknął złowrogim głosem: — Kim jesteście? Czego tu szukacie? — Jesteśmy Achajami — odrzekł Odys, dławiąc głos. Szalo ne wiatry gonią nas po morzach i zatokach tej krainy i nie mo żemy się stąd wydostać. Nie przybyliśmy tutaj w złych za miarach. Przeciwnie, zaszliśmy tu, by poznać cię, nieznany gospodarzu i napoić słodkim winem. Prosimy cię, w imię Ze usa, przyjmij nas gościnnie, jak to w zwyczaju mają wszyst kie ludy, służące Olimpowi. Polifem zadrżał. Zatrząsł się z gniewu. ,,Jacyś obcy będą mi rozkazywać, co mam czynić!" — pa trzył na nich wielkim, złym okiem. Nie czekając na nic, rzu cił się z wściekłością na dwu najbliższych przybyszy, chwy cił ich żelaznym uściskiem potężnych ramion i w mgnieniu oka pożarł, nie pozostawiając nawet kosteczki. Towarzysze Odysa zastygli, pobladli i przerażeni. Przysu nęli się jeden do drugiego, nie wiedząc, co czynić. Odyseusz chciał się rzucić na potwora, lecz błyskawicznie pojął, że nie podoła jego sile. Potwór ział nienawiścią. Jego straszliwa gęba marszczyła się w gniewnym, szyderczym śmie chu. 125
— I co?! — po chwili patrzył zimno na wystraszonych żegla rzy. Życzycie sobie czegoś jeszcze?! — pytał wzrokiem. Stali zamurowani. Wiedzieli, że nie mają stąd wyjścia. To też powoli poczęli się cofać, dbając, by żadnym gestem nie urazić dziką bestię. Cyklop ciężko sapnął, oblizał się i pomachał ogromną gło wą, jakby dając przybyszom do zrozumienia, że nie wiedzą, co czynią. Patrzyli na niego z zapartym tchem. Przechylił się na lewo, potem na prawo, aż w końcu machnął pokrytą dziką sierścią łapą i mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Przez chwilę trwało mrożące krew w żyłach, milczenie. Polifem raz jeszcze machnął głową i poszukał sobie miej sca, by spocząć, po czym rozciągnął się między owcami i po krótkim czasie rozległo się chrapanie. Odys odetchnął. Na razie nic mu nie groziło. Jego towa rzysze beznadziejnie rozglądali się po mrocznej pieczarze. Ani szczelinki ze światłem z zewnątrz. Ani cienia nadziei. Ogrom ny głaz zasłaniał wyjście. „Wyjmę miecz i ugodzę potwora w gardło" — myślał Odys, lecz szybko zrezygnował z tego zamiaru. Wiedział, że ani on, ani nikt inny, nie wyjdzie stąd żywy bez pomocy Polifema. Z kolei wiedział też, że potwór nie poprzestanie na dwu tylko ofiarach. „Z pewnością znowu rzuci się na nas!" — patrzył bezsilny na dziką bestię. „Cóż więc czynić?!" — zastanawiał się. Aż przyszła noc. Polifem chrapał. Towarzysze Odysa padli ze zmęczenia i wyczerpania. O świcie potwór pierwszy zerwał się ze snu i poczłapał do swoich owiec. Wydoił je, podał do karmienia jagnięta, a gdy młode owieczki wyssały całe mleko, odstawił je na swoje miejsca i podszedł do żeglarzy. Już nie spali. Błyskawicznie porwał znowu dwu towarzyszy Odysa i na jego oczach obu 126
pożarł, tak samo, jak poprzednio, nie pozostawiając ani ko steczki. Odys przez noc przemyślał, jak ma się uwolnić od dzi kiej bestii. Gdy więc Polifem poszedł ze swoim stadem na zewnątrz, szczelnie głazem zamykając wyjście, Odyseusz szyb ko chwycił pozostawiony przez potwora jeszcze świeży, oliw ny, długi drąg i mocno go na końcu zaostrzył. Miał pewien pomysł. Czekał tylko na powrót cyklopa. Rozpalił ognisko i wsadził koniec zaostrzonego drąga do żaru, by w ogniu stwardniał. Następnie rozejrzał się po pieczarze i zobaczyw szy grubą warstwę owczego nawozu, ukrył go głęboko. A gdy wieczorem potwór przygnał stado owiec, Odys cze kał już na niego z dobrze obmyślonym planem. Niestety, nie mógł zapobiec kolejnym ofiarom. Cyklop znowu pożarł dwu przyjaciół. Wszyscy byli bezradni, czekali tylko na jakiś śmia ły czyn bohatera. Odys zachował zimną krew i powitał Polifema bukłakiem wina. Obżarty ludzkim mięsem potwór obli zał pysk i spojrzał z zaciekawieniem na śmiałka. „Ma jeszcze odwagę zwracać się do mnie z prośbą?!?" — nie mógł się nadziwić stojącemu przed nim Odysowi. — Poczęstuj się, Wielki Cyklopie, najsmaczniejszym winem — Odys trzymał przed sobą naczynie pełne napoju. — Czemu nie?! — zaraźliwie ryknął śmiechem potwór. Lecz nikt poza nim się nie roześmiał. Wziął z rąk Odysa dzban, przyłożył do pyska i począł ciągnąć wino. Widocznie mu smakowało, ponieważ pogładził się po brzu chu i jakby łaskawiej spojrzał na bohatera. — Dobry ten napój, młodzieńcze! — powiedział, podejrzliwie przyglądając się Odysowi. — Bierz jeszcze, Najpotężniejszy Cyklopie — zachęcił Odys. Wino jest przednie i z pewnością zaspokoi twoje najbardziej wymagające pragnienia. 127
— Owszem, smaczne! — odrzekł cyklop i podrapał się po piersi. I znowu z zaciekawieniem spojrzał na Odysa. — A jak cię zwą, wędrowcze? — spytał. I szybko dodał: — Chcę znać twoje imię, bowiem i ja mam dla ciebie niespo dziankę. W naszej, tutaj, krainie także nie brakuje złotego grona, z którego wyrabia się szlachetny napój. Chciałbym cię również nim poczęstować. Lecz przyznaję, twojemu nie dorów nuje. Bo to, czym mnie gościsz, to prawdziwy napój boski. Wyciąg z ambrozji i nektaru! Ale jak cię zwać, wędrowcze?! — powtórzył pytanie. Odys nieznacznie się uśmiechnął. Poczuł, że cyklop nie co się udobruchał. A tego potrzebował. Podniósł bukłak z wi nem i znowu nalał do dzbana. — Pytasz, jak się nazywam, Wielki Cyklopie? — spojrzał na potwora. — Tak, chcę znać twoje imię! — nieco się zirytował Polifem. — Mam na imię Nikt! — odrzekł Odyseusz. Tak zwali mnie ojciec i matka, i wszyscy towarzysze! — spojrzał znacząco na przyjaciół. Potwór dziko się zaśmiał. — A więc Nikt będzie zjedzony na końcu. Najpierw pożywię się twoimi kolegami, a potem posmakuję ciebie. Przybyszom ścierpły plecy i pobladły twarze. Lecz kolej ny dzban wina zmógł cyklopa. Zwalił się na ziemię i leżał, ciężko dysząc i pochrapując przez sen. Odyseusz zwrócił się do żeglarzy, by nie upadali na duchu. Kazał im wyjąć spod nawozu długi drąg, a gdy to uczynili, przysunął grot drąga do ognia i czekał, aż się zapali. Kiedy drąg począł płonąć, żeglarze chwycili go na ramio na i podnieśli do góry a następnie skierowali w stronę wielkie128
Odyseusz oślepia Polifema, VII w. p.n.e.
go oka potwora i wbili w sam środek, a na dodatek przekrę cili jeszcze drągiem, wwiercając się coraz głębiej, aż usłyszeli straszliwy syk. To oko cyklopa syczało. Polifem zaś ryczał z bólu, budząc i zrywając na nogi wszystkich innych cyklo pów z okolicznych grot. Zbiegły się potwory i pytały, co się stało. — Oślepili mnie, oślepili! — ryczał ranny Polifem. I wyry wał drąg z oka. Krzyk jego był tak przeraźliwy, że drżały ska ły a kamienie spadały z gór. Był jakby oszalały. — Czego tak krzyczysz, Polifemie? — dopytywali cyklopi zza groty, nasłuchując wycia potwora. • — Mity greckie
129
— Czy jakiś przebiegły człowiek pragnie uprowadzić twoje stada? — przystawiali uszy do głazu. Odpowiedzią był jeszcze większy ryk. Polifem wyrwał drąg z oka i zalał się krwią. — Ratujcie mnie! — wzywał pomocy. — Czy ktoś cię napadł?! — zakrzyknęli z zewnątrz. — Nikt! — odkrzyknął, wijąc się z bólu. Nikt! To Nikt mnie napadł! — wołał. Zebrane na zewnątrz potwory nie wiedziały, co mają o tym sądzić. — Nikt?! — patrzyły na zamkniętą pieczarę. — Jeśli nikt, to znaczy, na próżno nas wzywasz. Kpisz sobie z nas?! — zirytowały się, słysząc, że nikt Polifema napadł. Wzruszyły ramionami i odeszły. — Pewnie ma gorączkę — powiedział jeden z cyklopów. — Albo krzyczy przez sen?! — dodał drugi. — Przejdzie mu! — oznajmił trzeci i wszyscy wrócili do swo ich pieczar. A Polifem jęczał z bólu, po omacku szukając drogi do wyj ścia. A gdy tam się znalazł, odsunął głaz i czekał, kiedy śmiał kowie zechcą się prześlizgnąć koło jego rąk. Pilnie strzegł te raz przejścia. Odyseusz jednak już przygotował się na taką ewentualność. Wziął witki i przywiązał każdego ze swoich to warzyszy do podbrzusza barana. Sobie zaś wybrał największe go ze stada i czekał na wygodny moment, by się uczepić go od spodu za wełnę i przejść bezpiecznie przez otwór w pie czarze. Wiedział, że o świcie Polifem znowu zechce wyprowa dzić swoje stado na pastwisko. I tak się stało. Gdy tylko Jutrzenka wyjechała swoim rydwanem na nie bieskie sklepienie, Polifem odsłonił wyjście i począł wypusz czać owce, macając dokładnie grzbiet każdego zwierzęcia, by 130
nie przemknął na którymś z nich ten, który okaleczył mu twarz i wypalił oko. Owce mijały go, pobekiwały i spieszyły na wypas. Zdziwił się nieco Polifem, że tym razem pierwszy nie idzie największy z pryków, przywódca stada, który zwykle wyprowadzał owce, lecz zwalił to na dobre serce barana. ,,Pewnie współczuje mi i pragnie jak najdłużej pozostać ze mną" — tłumaczył sobie. I ucieszył się, gdy poczuł pod dłoń mi gęstą, ciepłą i długą wełnę z grzbietu pryka. — A więc jesteś! — uśmiechnął się przez łzy. Ból wciąż mu dokuczał.
Odyseusz uciekający przed Polifemem, VI w. p.n.e.
Największy pryk wyszedł z pieczary, ukrywając pod swo im brzuchem Odysa. Polifem darmo oczekiwał tego, który go okaleczył. Miotał się w straszliwym gniewie. Na darmo. Odys i jego towarzysze byli już daleko od pieczary. Na domiar złego, po rwali z sobą owieczki i barany. Pierwszy oderwał się od pry ka Odys, a następnie uwolnił swoich przyjaciół. Owce zagnali na łódź i szybko ruszyli wiosłami. A Odys, zwracając się w 9*
131
stronę pieczary, począł się naigrywać z niedoli potwora. Cy klop, zrozumiawszy, że człowiek go oszukał, wściekł się z gnie wu i chwyciwszy z brzegu głaz, rzucił nim w stronę dobiega jącego głosu. Lecz łódź Odysa odbiła od brzegu. Głaz spadł z wielkim hukiem, lecz większej szkody nie zrobił. Odys zno wu zakrzyknął: — Jeśli cię kto zapyta, Cyklopie, kto ci wy bił oko, odpowiedz mu, że był to syn Laertesa, bohater spod Troi, władca Itaki, Odyseusz. Potwór otworzył gębę i zastygł. Po ciemku wyrywał następne głazy ze skał, lecz na dar mo. Odys był poza zasięgiem jego rzutów. — O, ja nieszczęsny! — ryczał. Przepowiednia spełniła się. Dawno powiedziane bowiem było, że wzroku pozbawi mnie Odyseusz, syn Laertesa. I stało się. O, ja nieszczęsny! — wo łał zrozpaczony i wściekły. — Będziesz ukarany! — zawył, pieniąc się. Mój ojciec, Po sejdon, który włada morzami i oceanami świata, dowie się o twoim postępku i będzie cię ścigał do końca dni twoich — wołał wzburzony. I wysłuchał go Posejdon. Błękitnogrzywy władca morza zatrząsł wszystkimi wodami i wzburzył oceany. A statki zanu rzały się w wysokich falach i z trudem wypływały. Czekały bohatera jeszcze inne trudne, wielkie przygody.
132
ODYSEUSZ I KIRKE
Po ucieczce z wyspy cyklopów, Odyseusz wraz ze swoją flotą dopłynął do wyspy Eola, Strażnika Wiatrów, który bar dzo gościnnie go przyjął i obdarował miechem z wołowej skó ry, wypełnionym uwięzionymi wiatrami, tłumacząc, że jak dłu go wzór ten będzie związany srebrnym drutem, tak długo nic złego nie stanie się załodze. Żeglarze mogli się udać w dalszą drogę. I już dopływali do Itaki, gdy znużony podróżą Odyseusz, zasnął. Jego zaś towa rzysze ciekawi, co się znajduje w miechu, otworzyli worek i wypuścili wszystkie wiatry świata. Żaglami targnęła straszli wa wichura, a w chwilę potem rozpoczął się sztorm. To bóg morza, Posejdon, ścigał Odyseusza. Grzmiało niebo i waliły pioruny. Mimo sztormu, bohater jednak dotarł do krainy Lajstrygonów, gdzie powitano go głazami i kamieniami, rozbija jąc statki i gruchocząc ludzi. Z wielkim trudem wydostał się z wrogiego kraju, kie rując jedyny ocalały statek w stronę Jutrzenki, gdzie panowa ła czarodziejska Kirke. Odyseusz nauczony doświadczeniem z cyklopami, zachował dużą ostrożność, z daleka obserwując wszelkie ruchy w głębi wyspy. 133
Najpierw wysłał na zwiady dwudziestu dzielnych łuczni ków i nakazał im sprawdzić, co się znajduje w głębi lądu, kto na nim zamieszkuje i jakie rządzą tam prawa. Obawiał się, że ścigający go bogowie i tutaj przygotowali na niego jakąś za sadzkę. Sam z drugą połową załogi czekał na powrót wojow ników. Niedaleko wybrzeży, w uroczym zakątku, pełnym drzew, kwiatów i jasnych krajobrazów, żeglarze zobaczyli niezwyk le bogaty i ozdobny pałac. Wokół krążyły wilki i lwy, lecz ni kogo nie gryzły, były przyjazne i łasiły się do stóp przyby szy. Po chwili, żeglarze, ochłonąwszy z wrażenia, ze zdumie niem patrzyli na dziwne zwierzęta. Nie mogli pojąć, czy to ja wa, czy sen. Psy i lwy stawały na dwu łapach, unosiły głowy i lizały ich po rękach. — Niepojęte?! — patrzyli zdębiali. Nie wiedzieli, że są to zaczarowani ludzie. Eurylochos, przywódca grupy, zwietrzył jednak jakiś pod stęp. Wysłał swoich przyjaciół do wnętrza pałacu, sam zaś pozostał na czatach, z ukrycia obserwując, co się dzieje w środku. Kirke siedziała na złotym tronie, przędła nici i śpiewała wesołe piosenki. Gdy usłyszała kroki i zobaczyła przybyszy, przerwała pracę i wdzięcznymi ruchami, uroczyście ich przywi tała. Szybko też uwinęła się służba, przynosząc tace i pół miski pełne mięsa, owoców i najprzeróżniejszych przysmaków. Wszyscy zasiedli do stołu, tylko Eurylochos nie opuszczając swojej kryjówki, z daleka obserwował całą scenę przez okno. Jego towarzysze z ochotą zabrali się do obiadu, głód im daw no dokuczał srogo, więc sięgnęli po mięso, smaczny ser, kaszę jęczmienną, miód i wino, nie podejrzewając, że potrawy są zatrute. Ledwie pochylili się nad naczyniami, Kirke przecha dzając się między nimi, dotykała każdego z nich tajemniczą, 134
magiczną różdżką, z miejsca zamieniając żeglarzy w wieprze. Po czym brutalnie ich wygnała z pałacu, zapędzając do chle wu i rzucając pod nogi garść żołędzi. Zdruzgotany widokiem zamienionych w wieprze przyja ciół, stojący na czatach Eurylochos, szybko pobiegł do Odyseusza, by mu oznajmić, co się zdarzyło z jego towarzyszami. — Wszystkich zamieniła w wieprze! — krzyknął z daleka. Ta straszna kobieta wszystkich zamieniła w wieprze! — wo łał zrozpaczony. I począł tłumaczyć, co się stało i jak sam uszedł z życiem. Rozgniewany Odyseusz chwycił za miecz i pobiegł przed siebie, nie bardzo wiedząc, co ma czynić. Gdy znalazł się w lesie, nieco ochłonął. „Co powinien zrobić, by uratować swo ich przyjaciół?" — rozmyślał. I gdy się tak przechadzał, za chmurzony i wielce strapiony, nagle stanął przed nim posła niec bogów, Hermes. — Cóż za troski malują się na twoim obliczu? — spytał. — Och, prześladują mnie same nieszczęścia — poskarżył się Odys. Kirke, ta przeklęta czarodziejka, zamieniła moich że glarzy w wieprze. Cóż mam teraz czynić? Hermes był dobrze usposobiony do Odyseusza. Zdradził mu więc sekret, jak ma uwolnić towarzyszy. — Weź ten oto dar — wskazał mu biały, pachnący kwiat z czarnym korzeniem, zwany m o l y i powąchaj go, gdy tyl ko spotkasz się z czarodziejką, a nie uczyni ci nic złego. Wiedz o tym, że tylko bogowie potrafią ten kwiat odnaleźć wśród innych kwiatów. Idź więc i czyń swoja powinność. Odyseusz podziękował Hermesowi za niezwykły dar i udał się do pa łacu czarownicy, a gdy ją spotkał na wielkiej polanie, zatrzy mał się i począł się jej przyglądać. 135
Odyseusz w domu Kirke, V w. p.n.c.
— Dlaczego tak na mnie patrzysz, miły gościu? — przywita ła go Kirke z miłym uśmiechem i zaprosiła do stołu. Zanim usiadł, ukradkiem powąchał kwiat m o l y . Kirke stała już za jego plecami i kładła różdżkę na jego ramieniu. Lecz tym razem czary nie podziałały. Odyseusz szybko wyjął z pochwy miecz i zawisł nad przerażoną czarownicą. — Nie czyń mi nic złego — wołała — a spełnię każdą two ją prośbę. — Zaczarowałaś moich towarzyszy i przemieniłaś ich w wie prze — powiedział. Uwolnij ich i przywróć im ludzkie kształ ty. — Dobrze, na powrót staną się ludźmi — odrzekła skruszona. Odyseusz jednak wiedział, że z czarodziejkami nie ma żar136
tów. Lękał się, by w zanadrzu nie kryła jakichś innych magicz nych sztuczek. — Czego jeszcze pragniesz? — spytała, widząc zasępione czo ło Odysa. — Przyrzeknij, że nigdy więcej nie pchniesz mnie, ani moich przyjaciół w jakąś pułapkę. Kirke widząc wiszący nad sobą miecz, skinęła głową. I na powrót przemieniła wieprze w ludzi. Przyjaciele rzucili się w stronę Odysa i dziękowali mu za wybawienie od złych mocy. — A teraz zapraszam cię, Odysie — zwróciła się Kirke do bohatera — do moich komnat. Przygotuję ci ciepłą kąpiel i poczęstuję winem w złotym pucharze. Twoich zaś przyjaciół także chętnie ugoszczę. Straciłam swą moc nad wami. Będę ci uległa i posłuszna. Czyń ze mną, co zechcesz. Żeglarze uradowani słowami czarodziejki, widząc szczęś liwego Odysa, zasiedli przy stołach, unieśli kielichy i pili za zdrowie swego dowódcy. A Odys udał się za przebraną w nowe stroje Kirke do sypialni i spoczął na okrytym purpurą łożu. Przebywał na wyspie przez dłuższy czas. Niektórzy mówią, że nawet rok. Kirke urodziła mu wspaniałego syna i opieko wała się jego towarzyszami. Kiedy jednak nadszedł czas roz stania, doradziła mu, by odwiedził królestwo Hadesa, gdzie spoczywa ślepy wieszczek z Teb, Tejrezjasz, słynący z wiel kiej mądrości. Wysłucha tam jego wróżb i przepowiedni, i uda się w dalszą podróż. — A oto są zwierzęta ofiarne dla bogów podziemnych — prze kazała mu dary i czule pożegnała się z Odysem. A gdy wiosła uniosły się do góry, krzyknęła: — Płyń, wyprzedzając Wiatr Północy, aż dotrzesz do rzeki zwanej Oceanem i gaju Persefony, gdzie rosną czarne topole i stare wierzby. W dole złóż 137
Hadesowi i Persefonie jagnię i czarną owcę, a potem poczekaj na Tejrezjasza. Odys płynął ku Oceanowi, ku krańcom świata. I tam spot kał się ze starym, mądrym wieszczkiem, który przepowiedział mu przyszłość. — Pilnuj swoich ludzi — rzekł do bohatera, bowiem czekają cię liczne przeszkody. Posejdon wciąż pamięta, że oślepiłeś mu najdzielniejszego z synów, Polifema. Będzie grzmiał i miotał falami, burzył morza i słał przeciw tobie silne wiatry. Nie po zwól swoim ludziom na próżne pokusy, nie ruszaj stada by ków Heliosa, bowiem bóg Światła wszystko widzi i nic nie ujdzie jego uwagi. Jeśli jednak twoi towarzysze naruszą boskie prawa, zginiecie. A gdybyś przetrwał, czeka cię i tak ciężki los. Powrócisz do Itaki na obcej łodzi, w domu zastaniesz sa me nieszczęścia, zuchwałych mężów trwoniących twój majątek, pysznych paniczów, przebiegłych zuchwalców, którzy na two ich oczach będą odbierać ci żonę. A gdy ich pokonasz i przego nisz z własnego domu i tak nie nastąpi koniec twoich wędró wek. Udasz się jeszcze z wiosłem na ramieniu do pewnej kra iny w głębi lądu, gdzie ludzie nie wiedzą, czym jest sól i nie odróżniają wiosła od szufli zboża. A gdy i to wszytko przeminie, udasz się do świątyni Po sejdona i złożysz mu ofiarę, a dożyjesz wtedy szczęśliwej sta rości. Lecz w końcu śmierć przyjdzie do ciebie ze strony mo rza. Odys podziękował wieszczowi za jego przepowiednie i już się chciał odwrócić, gdy pojawił się duch jego matki, Antiklei, mówiący ściszonym głosem, jak wiele cierpień i bólu zniósł jego dom, ojciec, Laertes, syn Telemach i cała służba. A gdy pragnął uchwycić matkę w ramiona, umknęła mu i skryła się we mgle. 138
Znał teraz swą przyszłość, lecz nie koiła ona jego ran. Wspiął się na statek i razem z ocalałymi z burz i wichrów to warzyszami, popłynął na wyspę syren, które tak pięknie śpie wały i kusiły ku sobie, że nie oparł się im dotychczas żaden podróżny. By uchronić swych towarzyszy przed kolejnymi ciężkimi przygodami, Odys wypełnił ich uszy woskiem, a sam przywiązał się do masztu i minął urodziwe czarodziejki. Na stępnie przedostał się przez wąską cieśninę, strzeżoną przez dwa groźne potwory, Scyllę i Charybdę, niestety, tracąc po drodze sześciu żeglarzy, którzy dostali się w straszne wodne wiry i już stamtąd nigdy nie wypłynęli. Statek z trudem podążał dalej, docierając do wyspy Trinakii, gdzie pasła się nieśmiertelna trzoda boga Heliosa. Odys pamiętał o przestrodze wieszczka, lecz jego towarzysze rzuci li się na krowy, zabili je, upiekli mięso, a tłuszcz i uda ofia rowali bogom. Nie uniknęli jednak kary. Helios poskarżył się Zeusowi, zaś władca Olimpu, widząc, jak statek Odysa wypływa z za toki, zesłał na niego sztorm. Maszt zwalił się na głowę ster nika, a łódź zapaliła się od piorunu. W nurtach morza zginęli wszyscy towarzysze. Ocalały Odyseusz na jakiejś beli drew na widział wokół siebie tylko ciemność. Po dziewięciu dniach morze wyrzuciło go na brzeg wyspy Ogygii, gdzie królowała córka Tetydy i Okeanosa, Kalipso, która się nim zaopiekowała.
139
WĄTKI MITYCZNE W LITERATURZE POLSKIEJ
Bohaterowie mitów greckich, Prometeusz, Syzyf, Ikar, Apollon. Orfeusz... to postacie, wokół których narosła bogata tradycja literac ka i symbolika. Mity stanowią przypowieści skłaniające do refleksji uniwersalnych o świecie współczesnym, sile i słabości człowieka,
Partenon, fragment Akropolu
140
a także zemście i nienawiści. Dlatego z antycznej inspiracji, w dzie jach literatury polskiej, zrodziły się różnorodne motywy wzbogaca jące epikę, lirykę i dramat. Trudno jednak, ze względu na bogactwo i różnorodność tema tyki, ująć całościowo kwestię funkcjonowania antyku w literaturze polskiej. Z konieczności skupiono się na zaakcentowaniu poczucia więzi z Helladą, wspólnego dziedzictwa kultury europejskiej i ciąg łości literatury rodzimej. Motywy mitologiczne, przejęte ze świata starożytnego, funkcjo nują w naszej literaturze w formie powtórzenia lub oryginalnej transpozycji, a także uwspółcześnienia, często o charakterze ogólno ludzkim.
PROMETEUSZ Początki recepcji mitu o Prometeuszu znajdują się w greckiej tragedii „Prometeusz skowany" AJSCHYLOSA (525—456 p.n.e.) oraz w poemacie „Teogonia" HEZJODA (VII w. p.n.e.). Pisarze okresu Odrodzenia, głosząc ideę pełni człowieczeństwa, wielokrotnie przywołują postać Prometeusza, ze swym cierpieniem i dążeniem do szczęścia, m.in. JAN KOCHANOWSKI we fraszce „O miłości" (ks. III): „Ma już pokój Prometeusz, lecz ja miasto niego Jestem przybit na rogu Kaukazu śnieżnego..." oraz ŁUKASZ GÓRNICKI w „Rozmowie Polaka z Włochem", gdzie tytan pojawia się jako uczony i filozof badający tajniki przyrody. W romantyzmie powstaje wiele dzieł nawiązujących do prome tejskiego mitu. Jednym z pierwiastków epoki staje się idea „prome teizmu" jako postawa człowieka, który na wzór antycznego bohatera poświęca się dla dobra ogółu. Elementy tej koncepcji spotykamy w twórczości ADAMA MICKIEWICZA — III cz. „Dziadów", w mo nologu Konrada: „Nazywam się Milion — bo za miliony, kocham i cierpię katusze" (..Wielka Improwizacja"). CYPRIAN KAMIL 141
NORWID w poemacie „Promethidion" (1851) głosił oryginalną kon cepcję prometeizmu pracy, tworzenia piękna i kultury. Tytułową postać łączy z mitem o biblijnym Adamie; „Prometej Adam wstał, na rękach z ziemi Podnosząc się, i mówić zacznie tak: „Próżniacy Próżniacy wy — ciekawość wam zatrwoży, Gdy jak o p i ę k n y m rzekłem — że jest p r o f i l
B o ż y..."
Natomiast w „Rzeczy o wolności słowa" (1869) dostrzega analogię pomiędzy Prometeuszem a Mojżeszem, którzy biorą „niebieski ogień dwojakimi bramy". Ideę prometeizmu reprezentuje bohater „Kordiana" JULIUSZA SŁOWACKIEGO — „Polska Winkelriedem narodów". W ..Grobie Agamemnona" zawarta jest słynna myśl: „Boś ty jedyny syn Pro meteusza..." Postacie tytułowe dialogu prozą „Prometeusz i Syzyf" (1892) MARII KONOPNICKIEJ symbolizują bunt i codzienny wysiłek. W dramacie STANISŁAWA WYSPIAŃSKIEGO „Noc listopado wa", Walery Łukasiński, przykuty do armaty, to współczesny Pro meteusz. KAZIMIERZ PRZERWA-TETMAJER w „Prometeuszu" („Poezje" — 1894), zgodnie z tendencją dekadencką, ma pretensje do tytana, że nie dał ludziom nirwany. ANDRZEJ NIEMOJEWSKI w „Pro meteuszu" (1900) zestawia greckiego bohatera z Chrystusem. Do symbolu mitu Prometeusza nawiązują też LUCJAN RYDEL (sonety) i JAN KASPROWICZ w wierszu „Życie ogromne morze grzmi przede mną "(1897). Natomiast w „Hymnach" (1901), poprzez utożsamienie się z cier pieniami ludu wielkopolskiego, Kasprowicz jest bliski romantycz nemu prometeizmowi. Nową tradycję interpertacji postaci Prometeusza zapoczątkował WŁADYSŁAW ORKAN. Traktuje ją w sposób ośmieszający i sarka styczny. Prometeusz jest przybity do ... Giewontu, a uwalnia go córka kupca z Warszawy. 142
Fraszka LEOPOLDA STAFFA „Prometeusz" („Dziewięć muz") — 1968) to żartobliwa parodia mitu. Prometeusz nie chce, aby Herku les go uwolnił — „Czy nie widzisz, jak mi z tym Kaukazem do twarzy?" Żartem poetyckim jest utwór WISŁAWY SZYMBORSKIEJ „Pisane w hotelu" („Sto pociech"), w którym Prometeusz występuje w strażackim hełmie w otoczeniu wnucząt. Również ironicznie po traktował ten temat ZBIGNIEW HERBERT w „Starym Promete uszu" („Pan Cogito"), CZESŁAW MIŁOSZ w „Trakcie poetyckim" (1957): „Niebo Rozumu cięły krwawe pręgi, Więc już na starość przekazał wnukom Dawną nadzieję, że oni zobaczą Jak Prometeusz schodzi z gór Kaukazu".
Liczne odwołania mitologiczne występują w twórczości JANA BOLESŁAWA OŻOGA. „Prometeusz" stanowi anatomię cierpienia tytana — człowieka, któremu tylko przyroda przynosi ukojenie. ANNA ŠWIRSZCZYNSKA („Prometeusz") wprowadza nocną scen kę na skalistym wybrzeżu Kaukazu. Specyficzny rodzaj prefiguracji mitologicznej zastosował STA NISŁAW STABRO w „Prometeuszu", z tomu „Requiem" (1973). Pisarz podejmuje próbę określenia postawy etycznej E. Hemingwaya, wybitnego pisarza naszego stulecia — Prometeusza XX wieku. *
*
*
Spośród literatury dziecięcej na uwagę zasługuje opowiadanie ZOFII KOSSAK, „Prometeusz i garncarz"; historia z czasów wczes nosłowiańskich. W zbiorze opowiadań LUDWIKA HIERONIMA MORSTINA „Przędziwo Arachny" znajduje się „Prometeusz". W polskiej literaturze dramatycznej mit prometejski wykorzystał JAN MARIA GISGES — „Prometeusz" (1960) i JERZY ANDRZE JEWSKI w widowisku pod tym samym tytułem (1971), w którym greckie podanie stało się pretekstem do refleksji nad losem współ czesnego człowieka. 143
SYZYF W okresie baroku tematem spektakli szkolnych, organizowanych przez pijarów i jezuitów, były postacie alegoryczne, interpretujące mity. W wierszu „O zmartwychwstaniu Pańskim" (1695) Chrystus wkracza do krainy zmarłych, czyniąc cuda, m.in. „Syzyf puścił ka mień, Tezeusz przestał narzekać". Opór młodego pokolenia przeciw zabiegom rusyfikatorskim szkoły ilustruje powieść STEFANA ŻEROMSKIEGO „Syzyfowe prace" (1898). Syzyf BOHDANA DROZDOWSKIEGO znosi swój los bez słowa skargi („Syzyf" ze zbioru „Most" — 1962). Odwołania mitologiczne występują też w poezji BOGDANA OSTROMĘCKIEGO. Interpre tacja mitu jest zbliżona do eseju ALBERTA CAMUSA — „Mit Sy zyfa"; człowiek poprzez trud osiąga szczęście. „Hymn Syzyfa" („Hymny Maryjne" — 1974) ROMANA BRAND STAETTERA to přetekší do podejmowania Iwestii Boga i wiary. Syzyf chrześcijański musi wtaczać na górę ciężar winy, a Madonna wspiera jego ramiona. Wtoczenie kamienia to satysfakcja religij na — pojednanie z Bogiem. Natomiast w dramacie „Medea" (1958) wysiłek Syzyfa stanowi biologiczną walkę o byt. IKAR JAN KOCHANOWSKI w pieśni „Niezwykły i nie leda piórem opatrzony..." (XXIV, ks. II) wprowadza motyw Ikara: „Już mi skóra chropawa padnie na goleni, Już mi w ptaka białego wierzch się głowy mieni, Na palcach wszędy nowe piórka się puszczają, A z ramion sążniste skrzydła wyrastają. Terazże nad Ikara prędszy przeważnego... Puste brzegi nawiedzę Bosfora hucznego..."
Poeta Młodej Polski, KAZIMIERZ PRZERWA-TETMAJER podjął próbę naśladowania wielkiej poezji hellenistycznej. Wśród „greckich" liryków jest wiersz „Ikar" (1900), w którym przestrzega 144
przed współzawodnictwem z Heliosem, które kończy się tragedią. Sztafaż tej sceny (skrzydła, strzała podobna do węża, żurawie, ibisy) może stanowić reminescencję z „Apollona — Łucznika" ST. WY SPIAŃSKIEGO. Natomiast w utworze „Memu synkowi" poeta wciela się w postać ojca, śledzącego z niepokojem podniebny lot syna: „Wiara i trwoga będą żarem wstrząsać mą duszę, w sercu drgać •— lecz ty nie będziesz mi Ikarem, jak bóg lśnić, jak bóg będziesz trwać!"
Nowela JAROSŁAWA IWASZKIEWICZA „Ikar" (1945) stanowi paralelę pomiędzy mitycznym bohaterem a warszawskim chłopcem w okupowanej stolicy. Z kolei wiersz „Temat antyczny" („Jutro żni wa" — 1968) jest połączeniem mitu o samobójczej śmierci Safony z utonięciem Ikara. TADEUSZ KUBIAK w „Krzyku Ikara" („Ikaryjskie morze" — 1964) traktuje lot Ikarowy jako metaforę poezji. Za to zbliżanie się do słońca, trzeba zapłacić wysoką cenę. Natomiast tytułowy refren „Ikar miał skrzydła" oznacza człowieka bezradnego i zbłąkanego. Wielu poetów nawiązuje do obrazu malarza flamandzkiego, Pie tera Breughla — „Pejzaż z upadkiem Ikara". Wyrażają oni niepew ność i bezradność w ocenie postaw marzenia i rozsądku. TADEUSZ RÓŻEWICZ — „Prawa i obowiązki": „Lecz teraz kiedy teraz nie wiem wiem że oracz winien orać ziemię pasterz pilnować trzody przygoda Ikara nie jest ich przygodą". STANISŁAW GROCHOWIAK —
10 — Mity greckie
„Oto Ikar wzlatuje. Kobieta nad balią zanurza ręce. Oto Ikar upada. Kobieta nad balią napręża kark. Oto Ikar wzlatuje. Kobieta czuje kręgosłup jak lunę. Oto Ikar upada. W kobiecie jest ból i odpoczynek."
145
ERNEST BRYLL w wierszu „Wciąż o Ikarach głoszą", stwierdza m.in., że „Breughel, co osiwiał pojmując ludzi, oczy im odwracał od podniebnych dramatów". * * * Niewiarą w zwycięstwo jest nacechowany liryk MIECZYSŁAWY BUCZKOWNY „Ikar", z tomu „Dalekie z pobliża" (1959). Wiele odniesień do literatury starożytnej można odnaleźć w po ezji PAWŁA HERTZA. Sonet „Strój Dedala" („Śpiewnik podróż ny" — 1969) to próba reinterpretacji mitów. Dedal nie jest tutaj zrozpaczonym ojcem, ale chłodnym estetą. STANISŁAW SWEN CZACHOROWSKI w tryptyku „Lament trojański" (1972) przypomina mit o klęsce i upadku Ikara. W wier szu „Jabłko Ikarowe" dokonał metamorfozy mitycznego lotnika w jabłko. HANNA MALEWSKA w powieści „Labirynt" (1970) wyraża refleksje dotyczące współczesnego człowieka. APOLLON Szczególne znaczenie tego boga olimpijskiego akcentuje KOCHANOWSKI w poemacie „Muza" —
JAN
„Byłeś i ty Apollo, nad zastępy śmiały Wyniszczyłeś do czysta sajdak pełnostrzały." W „Sobie śpiewam a Muzom" rodzi się przekonanie, że „syn pięknej Latony" nie dopuści, by przeminęła jego sława poetycka. Na uwagę zasługuje Pieśń XV ks. II: „Nie zawżdy Apollo strzela, Ale łuk z lutnią podziela..." W żartobliwym wierszu „Broda" („Fragmenta" XXXII) z Czarnolasu pisze: „Broda mój rym! Apollo, chocia nie masz brody, Rymu brodzie nie zajźrzy, a byś wiecznie młody Nie chciał być, godna by ta broda twojej twarzy, Rymu zaiste godna, który, proszę, zdarzy!" 146
Jan
Natomiast w „Odprawie posłów greckich" Kassandra została obdarowana przez Apolla złowieszczym darem przewidywania. Priam mówi, że jego córkę „duch Apollinowy zwykły nagarnął..." Filon z „Balladyny" JULIUSZA SŁOWACKIEGO, rozpoetyzowany i wzdychający do Apollona, jest uosobieniem świadomej pa rodii n-jrtu sentymentalnego. CYPRIAN KAMIL NORWID w „Rzeczy o wolności słowa" wpro wadza inwokację do Apollona, traktując tę postać w sposób nowo czesny — „jako mąż co szaty zwlekał". Przeciwko piewcom harmonijnego piękna wystąpili pozytywiści, chcąc ..przepędzić poetów". W groteskowym wierszu „Napad na Parnas" ADAM ASNYK jest pełen uznania dla Apolla, stawiając sobie piękno jako główny cel twórczości. Do „greckich" wierszy KONSTANTEGO ILDEFONSA GAŁ CZYŃSKIEGO można włączyć „Hymn do Apollina" (1949). Ma on charakter antyfony do boga — opiekuna poezji, z prośbą o jasność i prostotę stylu. W kręgu mitu Apolla znajdują się utwory ZBIGNIEWA HER BERTA, zawarte w zbiorze „Hermes, pies i gwiazda" (1971). W „Dro dze do Elf", napisanej prozą poetycką, autor postawił dyskusyjne pytanie, czy cierpienie i brzydota mogą być przedmiotem sztuki? Apollon bawiąc się wyschniętą głową Meduzy, powtarza: „Sztuk mistrz musi zgłębić okrucieństwo". Kanwą wiersza „Apollo i Marsjasz" („Studium przedmiotu" — 1971) jest współzawodnictwo muzyczne pomiędzy satyrem Marsjaszem a Apollonem (por. „Metamorfozy" Owidiusza). U Herberta okrucieństwu kary przeciwstawiono chłodny estetyzm. W „Do Apol lona" („Strumień światła" — 1956) poeta wywołuje refleksję o nie spełnionych nadziejach młodości — „oddaj mi młody okrzyk..." Rozmiłowany w kulturze świata antycznego MIECZYSŁAW JASTRUN w utworze „Żaba" („Błysk obrazu" — 1975) wprowadza postać młodego rzeźnika, który ma twarz... Apollona. W dramacie STANISŁAWA DYGATA — „Alcesta" umieszczo no prolog Apollona w formie obszernego komentarza wydarzeń (por. „Alkestis" EURYPIDESA). 10*
147
W utworze scenicznym „Lament Orestesa" (1951) JERZEGO ZAWIEYSKIEGO pojawia się Apollon w orszaku Muz, by pomóc Orestesowi i Elektrze. ORFEUSZ Z Orfeuszem łączy się motyw poezji, muzyki, miłości i poznania tajemnic świata zmarłych. Do tej postaci nawiązywali m.in. PLA TON, EURYPIDES („Ptaki"); WERGILIUSZ, OWIDIUSZ i HO RACY. Mit orficki ma bogatą tradycję w literaturze polskiej. Orfeusz był ulubionym bohaterem J. KOCHANOWSKIEGO. W „Pieśni I, 21" poeta utożsamia się z nim, a w „Pieśni II, 6" podkreśla wieczne trwanie poezji. W przejmującym „Trenie XIV" wyraża swą miłość aż po grób, przywołując Orfeusza: „Gdzie te wrota nieszczęsne, którymi przed laty Puszczał się w ziemię Orfeus szukając swej straty?"
Bardziej pogodny nastrój wprowadza w utworze „Do fraszek" — (...) „skaczą lasy, gdy Orfeusz skrzypie". Natomiast w łacińskim dziele „Orpheo Sarmaticus" nadaje Orfeuszowi cechy rodzime, sarmackie. Poeci XVII w. traktowali postać Orfeusza jako symbol miłości i poezji, m.in. „Liryka Polskie" WESPAZJANA KOCHOWSKIEGO. W dobie Oświecenia FRANCISZEK DIONIZY KNIAŻNIN, na wiązuje do antycznych koncepcji poezji, zastosował motyw orficki w „Orfeuszu" (VII) oraz w cyklu „Żale Orfeusza nad Eurydyką". W romantyzmie Orfeusz zajmuje wy3okie miejsce. A. Mickiewicz w młodzieńczym wierszu „Już się z pogodnych niebios..." akcentuje moc twórczą Orfeusza — „Tak uczynił i Orfej naród głaszcząc dziki..." W „Wykładach o literaturze słowiańskiej" głosił, że literatura sło wiańska sięga tradycji orfeuszowej. U J. SŁOWACKIEGO Orfeusz występuje epizodycznie, m.in. w wierszach: „Przez furie jestem targan jak Orfeusz", „Lata pięk ne... złote... ciche" („Beniowski", pieśń X), „Podróż do Ziemi Świę148
tej z Neapolu" ((Pieśń III), „Genezis z ducha" („Rozmowa o teraźniej szości"). „Fortepian Szopena" (1869) C K . NORWIDA to utwór, w któ rym „rozdzierany jest również Orfeusz polski" (M. JASTRUN). Symbolizuje on wielkość i oryginalność muzyki Szopena: „Byłem u Ciebie w dni te, przedostatnie, Gdy podobniałeś — co chwila, co chwila — Do opuszczonej przez Orfea liry, W której się rzutu — moc z pieśnią przesila..."
A. ASNYK napisał kantatę „Orfeusz i Bachantki", w której mi tyczny śpiewak po powrocie z Hadesu stracił „pamięć szczęścia i słonecznych bogów". Do wątku orfickiego nawiązują też: FELICJAN FALEŇSKI (ok. 1824—1910) — „Lutnia Orfeusza" i „Skargi Orfeusza"; LUCJAN RYDEL (sonet — 1899). W poezji KAZIMIERZA WIERZYNSKIEGO mity kojarzą się z przemijaniem. W „Orfeuszu" („Róża wiatrów" — 1942) poeta stwierdza, że aby otrząsnąć się z rozpaczy, trzeba wyjść z piekła i kroczyć dalej. K. I. GAŁCZYŃSKI nadaje legendzie nowe znaczenia ideowe i artystyczne. W „Powrocie do Eurydyki" (1946) utożsamia się z Or feuszem powracającym do żony Natalii. W „Ulicy Sary" (1945), Eu rydyka to współczesna dziewczyna, z którą chce się spotkać Orfeusz. „Eurydyka" (III cz. „Wędrówki do stolicy ptaków") R. BRAND STAETTERA to uwspółcześniona wersja o dziewczynie pogrążonej w mrokach, ale Orfeusz nie poszedł jej szukać. „Wiersze somatyczne" (1962) ALEKSANDRA WATA zawierają refleksje na temat istnienia i śmierci. Poeta wykorzystał motyw Orfeusza i Eurydyki z neapolitańskiej rzeźby — „Dobra jest noc Orfeuszu..." Ta sama rzeźba zainspirowała również MIECZYSŁAWA JASTRUNA — „Stara grecka płaskorzeźba", ze zbioru „Rok uro dzaju" (1950). JERZY KAMIL WEINTRAUB, w poemacie „Orfeusz w lesie", reinterpretuje orficki mit. Boski śpiewak zrozumiał siłę milczenia. 149
Uwspółcześnienie występuje też w poezji JANA BOLESŁAWA OZOGA — „Czwarta klatka", poemat — ballada z tomu „Panna młoda" (1959) oraz „Eurydyka" ze zbioru „W dzień gdy noc" (1963). Grecka legenda o Orfeuszu ma ugruntowaną tradycję w utworach scenicznych. W literaturze europejskiej na szczególną uwagę zasłu gują: ..Orfeusz" (1925) JEAN COCTEAU i „Eurydyka" (1924) JEAN ANOUILH. Ten motyw podejmują też RAINER MARIA RILKE w cyklu sonetów i MARCEL CAMUS w filmie „Czarny Orfeusz". Trzyaktowy dramat ANNY SWIRSZCZYŃSKIEJ „Orfeusz" wy rósł z doświadczeń lat okupacji. K. I. GAŁCZYŃSKI w cyklu „Zielona Gęś" wprowadza grotes kową scenkę „Skutki gry Orfeusza". Napisał też żartobliwe libretto do opery komicznej J. OFFENBACHA „Orfeusz w piekle" (1951). W przeciwieństwie do libretta Hectora Crémieux, utwór Gałczyń skiego jest pełen świeżego dowcipu i zaskakujących pomysłów. To satyra na biurokrację. Orfeusz opuszczając piekło, mówi: „Mitologia? Duby smalone!" Jednoaktówka JAROSŁAWA MARKA RYMKIEWICZA „Eury dyka, czyli każdy umiera tak, jak mu wygodniej" (1957), to dyskusja sceniczna i zastosowanie metody „teatru w teatrze". Rolą poezji w życiu, człowieka zajmuje się JULIAN WOŁOSZYŃSKI w jedno aktówce „Przemiana Orfeusza". Nie sposób pominąć esejów JÓZEFA WITTLINA — „Orfeusz w piekle XX wieku" (1963) i ZBIGNIEWA BIEŃKOWSKIEGO, „Piekła i Orfeusze".
NIOBE w r ^ ? a r 0 Ż y t n 0 Ś C i t e m a t l u d z k i e g ° cierpienia podejmowali m.in. QnwfxTr T " I U a d z i e " ' AJSCHYLOS w nie zachowanej tragedii, bUiOKLES w „Antygonie" i „Elektrze" oraz OWIDIUSZ w „Meta morfozach". W „Trenie XV" J. KOCHANOWSKI utożsamia się z nieszczęsną
Niobe:
150
„Erato złotowłosa i ty, wdzięczna lutni, Skąd pociechę w swych troskach biorą ludzie smutni! Uspokójcie na chwilę strapioną myśl moje, Póki jeszcze kamienny w polu słup, nie stoję, Lejąc ledwie nie krwawy płacz przez marmur żywy Żalu ciężkiego pamięć i znak nieszczęśliwy (...) - . . : Dziatek płacząc Niobe sama skamieniała I stoi na Sypilu marmur nieprzetrwała..." Poemat „Niobe" [1951] K. I. GAŁCZYŃSKIEGO jest historią tragicznego losu matki i poetyckim traktatem o sztuce. LUDWIKA WOŻNICKA w zbiorze opowiadań ,.Naoczny świa dek" (1962) wykorzystuje m.in. mit o Niobe. PERSEFONA
(KORA)
W symbolice Demeter i Kory, maiki i córki, jest zawarty aspekt życiodajny i rodzicielski. Kora łączy w sobie bóstwo agrarne z lunarnym, a więc bóstwo życia i śmierci. Mit porwania Persefony pojawia się już u HEZJODA i ARYSTOFANESA. OWIDIUSZ podejmuje ten temat w „Fasti" i „Metamor fozach", a WERGILIUSZ w „Eneidzie". DANTE w „Boskiej ko medii" nazywa Prozerpinę „panią wieczystego jęku". J. KOCHANOWSKI, zrozpaczony ojciec — poeta ..skarży się na srogość ciężkiej Prozerpiny", która zabrała mu córkę („Tren II"). Żałuje, że nie może „Persefonie ostatniej się stawić..." („Tren IV"), gdyż...' „Od ziemie się co wznióswszy, duchem zaraźliwym U nóg martwa padła. O zła Persefono, Srogiej Śmierci otchniona, rodzicom troskliwym Mogłażeś tak wielu łzom dać upłynąć płono?" („Tren V") W polskiej literaturze romantycznej mit Demeter występuje spo radycznie. W dwóch pośmiertnie wydanych wierszach J. SŁOWAC KIEGO, „Córka Ceres I" i „Córka Ceres II", można zauważyć genezyjską teorię porwania Persefony. 151
STANISŁAW WYSPIAŃSKI w „Nocy listopadowej" (1900— —1903), w scenie III „Demeter z córką Korą żegna się", przekazuje wrażenia wyniesione z ogrodu i pałacu łazienkowskiego w Warsza wie. Umieszczone tam rzeźby (m. in. cztery pory roku), nasunęły poecie mitologiczną koncepcję powstania listopadowego, które wy bucha wówczas, gdy Kora odchodzi do męża Plutona, aby strzec na sion różnych owoców, a potem wrócić na wiosnę. Tę scenę WY SPIAŃSKI wywodzi z misteriów eleuzyńskich (wiara w nieśmier telność duszy). Śmierć Belwederczyków ma przyczynić się do odzys kania niepodległości. Na tę nadzieję wskazuje Kora: „Umierać musi, co ma żyć... Gdy wszystko żywe musi lec pod ręką, która znaczy kres, — śmierć tych użyźnia nowe pędy i życie nowe sieje wszędy..." W „Demeter" (1921) JAROSŁAW IWASZKIEWICZ wprowadza postać Słowackiego, przeżywającego nad morzem wizję pożegnania Demeter z Persefona. W utworze „W jesiennym słońcu Persefona" („Rzecz ludzka") MIECZYSŁAW JASTRUN przywołuje scenę z warszawskich Ła zienek. Na tle jesiennego parku wyeksponował posąg Persefony — Kory. Do mitu Kory nawiązują też inni poeci, m.in. LUCJAN SZEN WALD — poemat „Kuchnia mojej matki" (1931); J.B. OŻÓG — „Białe łąki"; JERZY S. SITO - „Siedem sonetów do Persefony" („Zdjęcie z koła" — i960). W „Pożegnaniu Sycylii" R. BRAND STAETTERA współczesna Persefona, to sycylijska dziewczyna sprze dająca na targu.
NARCYZ Mit o Narcyzie zawiera wiele znaczeń, m.in. zadumę nad prze mijaniem, więzi z ziemią, ale także pychę i karę za odrzucenie mi łości. 152
MIKOŁAJ SĘP-SZARZYNSKI (1550—1581) w erotykach „Do Kasie" wprowadził monolog bohatera do swego odbicia w wodzie. W sielance SZYMONA SZYMONOWICA „Zazuli syn" faun opo wiada historię Narcyza. Staropolska poetka, ELŻBIETA DRUŻBACKA, pisze wiersz „Na piękność Narcyssa uciekającego od miłości Nimfy Echo nazwanej". ADAM NARUSZEWICZ w sielance „Narcys" wydobywa akcenty dydaktyczne. W wierszu „Narcyz" C K . NORWIDA występuje problem rozdwo jenia człowieka i dążność do ideału. Motyw Narcyza jest typowy dla modernizmu. BOLESŁAW LEŚMIAN pisze wiersz „Dziewczyna przed zwierciadłem". Zachwyt nad własnym pięknem widać u L. STAFFA — „Narcyz" („Uśmiechy godzin"). Podziw dla swego ciała wyraża Narcyza, bohaterka powieś ci ANDRZEJA STRUGA „Portret" (1912). Również rozmiłowana w sobie jest postać tytułowa powieści ZOFII NAŁKOWSKIEJ „Narcy za" (1910). Rzadko ten mit występuje w literaturze powojennej. Wykorzy stał go J. ANDRZEJEWSKI w opowieści „Wojna skuteczna, czyli Opis bitew i potyczek z Zadufkami" (1953) czy w opowiadaniu „Po tyczka z Narcyzem, zadufkiem krzepkim". Echa podania o Narcyzie można dostrzec w wierszu TADEUSZA RÓŻEWICZA, „W mojej ojczyźnie" (1937). PEGAZ J. KOCHANOWSKI wprowadza mitycznego Pegaza jako lite racki symbol natchnienia poetyckiego. W „Ku Muzom" (ks. II): „Panny, które na wielkim Parnazie mieszkacie, a ippokreńską rosą włosy swe maczacie..." a w „Muzie" — „Panny, którym lotnego konia zdrój smakuje..." W poezji baroku uwidacznia się tendencja odchodzenia od wpły wów klasycznych. Pogański Olimp ustępuje doktrynie chrześcijań skiej. Uwidacznia się to m.in. w formule poetyckiej WESPAZJANA 153
Kochowskiego, zawartej w dziele „Niepróżnujące próżnowanie": „Nie chcą Kasztallu, nie chcę Hypokryny, Fraszka z Pegazem dziewiątne Kameny" (II, 1). KASPER TWARDOWSKI w poemacie „Pochodnia miłości z piąrią strzał ognistych" (1628) wprowadza postać „Pięknej p£ńi" jako mistrzyni poezji. Według niej „Koń konia znaczy. Bóg się 'zowie Heli". Helikon (symboliczna nazwa siedziby muz) staje się inspiracją różnych wartości. Jedną z nich jest symbol konia, to jest Pegaza — tradycje pogańskie, a wartości chrześcijańskie to „Heli" — Bóg, czyli nie „zdrój Pegaza" („woda końska"), ale Boży. A. MICKIEWICZ w „Żegludze" („Sonety krymskie" — 1826) posłużył się metaforą statku — Pegaza. , Zbiór szkiców, zawierających bogaty wybór osobliwości poetyc kich; J. TUWIM zatytułował „Pegaz dęba, czyli Panopticum poetyc kie" (1950).
WIENIEC
LAUROWY
Wawrzyn (laur) w starożytności symbolizował oczyszczenie mo ralne i fizyczne; oznaczał sławę i nieśmiertelność. Był atrybutem Artemidy, Dionizosa i Asklepiosa. Występuje m.in. w twórczości HOMERA, WERGILIUSZA, DANTEGO. Laur Kapitoliński jako nagrodę poetycką przyznawali popieże i cesarze. Otrzymali ją m.in. PETRARKA (1341), KLEMENS JANICKI (1540) i MACIEJ KAZI MIERZ SARBIEWSKI (1623). Z pisarzy polskich motyw wieńca laurowego występuje u J. KO CHANOWSKIEGO w zbiorze „Fenomena" („Wieniec"), u KASPRA TWARDOWSKIEGO (ok. 1592—1641) w „Pochodni miłości Bożej", u LUDWIKA OSIŃSKIEGO („Wiersz na powrót zwycięskiego woj ska 1803 r."), u C. K. NORWIDA („Bema pamięci żałobny rapsod" — 1851). u A. MICKIEWICZA („Ajudah" — XVIII), u KORNELA UJEJSKIEGO w „Maratonie" (1845—49), u J. SŁOWACKIEGO („Beniowski", VII), u A. ASNYKA w „Pamięci Józefa P..." (1872), w wierszu „Bolesławowi Prusowi" oraz w tekście „Na obchód.Sło154
wackiego". W poezji M. KONOPNICKIEJ w „Wielkim Piątku" a także u K. WIERZYNSKIEGO w cyklu wierszy „Laur olimpijski" (1927). Skrótowy przegląd funkcjonowania mitów w literaturze polskiej wskazuje na ich różnorodną prefigurację gatunkową. Do tematyki antycznej sięgali najwybitniejsi pisarze, m.in. Kochanowski, Mickie wicz, Słowacki, Norwid, Herbert, Różewicz. Najczęściej reprezento waną kategorią nawiązań tematycznych jest symbolika mitologiczna, odzwierciedlająca świat wyobrażeń cywilizacji śródziemnomorskiej (etyka, wiara, sztuka, wojna itp.), któremu współcześni pisarze na dają nowe znaczenia ideowe i artystyczne. ADAM SZNAJDER SKI
Bibliografia:
1. Tadeusz Sinko — „Hellada i Roma w Polsce", Lwów 1933 2. Czesław Hernas — „Barok", W-wa 1970 3. Mieczysław Klimowicz — „Oświecenie", W-wa 1975 4. Stefania Skwarczyńska — „Pozytywizm a sytuacja oraz funkcja obrazów wieńca laurowego i korony cierniowej w poezji", w: „W kręgu historii i teorii literatury", Wrocław — 1987 5. Stanisław Stabryła — „Hellada i Roma w Polsce Ludowej", Kraków 1989 6. „Mit •— człowiek — literatura" (praca zbiorowa), PWN, W-wa 1992
155
SPIS TREŚCI
WSTĘP NARODZINY BOGÓW DEMETER I KORA PROMETEUSZ I SKRADZIONY OGIEŃ PUSZKA PANDORY KAMIEŃ SYZYFA PRZYGODY Z PEGAZEM LOT IKARA ORFEUSZ I EURYDYKA STAJNIE AUGIASZA DAFNE, APOLLON I LAUROWY WIENIEC PIGMALION I GALATEA NARCYZ I ECHO SFINKS OPIS TARCZY ACHILLESA WALKA HEKTORA Z ACHILLESEM PRZYGODY ODYSEUSZA ODYSEUSZ U CYKLOPÓW ODYSEUSZ I KIRKE WĄTKI MITYCZNE W LITERATURZE POLSKIEJ . . .
156
3 5 15 30 36 43 51 60 66 75 82 88 95 101 106 111 119 122 133 140