Clive Cussler
Craig Dirgo
Święty kamień
Przełożył: Maciej Pintara
Tytuł oryginału: Sacred Stone
Cykl: Oregon - Tom 2
Osoby
Zarząd Korporacji
Juan Cabr...
7 downloads
14 Views
Clive Cussler
Craig Dirgo
Święty kamień
Przełożył: Maciej Pintara
Tytuł oryginału: Sacred Stone
Cykl: Oregon - Tom 2
Osoby
Zarząd Korporacji
Juan Cabrillo - prezes
Max Hanley - wiceprezes
Richard Tritt - wiceprezes ds. operacyjnych
Personel operacyjny (w porządku alfabetycznym)
George Adams - pilot helikoptera
Rick Barrett - szef kuchni
Monica Crabtree - koordynatorka ds. zaopatrzenia i logistyki
Carl Gannon - pracownik ogólnooperacyjny
Chuck „Mały” Gunderson - główny pilot
Michael Halpert - główny księgowy
Cliff Hornsby - pracownik ogólnooperacyjny
Julia Huxley - Lekarka
Pete Jones - pracownik ogólnooperacyjny
Hali Kasim - pracownik ogólnooperacyjny
Larry King - Snajper
Franklin Lincoln - pracownik ogólnooperacyjny
Bob Meadows - pracownik ogólnooperacyjny
Judy Michaels - pilotka
Mark Murphy - pracownik ogólnooperacyjny
Kevin Nixon - szef Magicznej Pracowni
Tracy Piston - pilotka
Sam Pryor - specjalista od urządzeń napędowych
Gunther Reinhold - specjalista od urządzeń napędowych i uzbrojenia
Tom Reyes - pracownik ogólnooperacyjny
Linda Ross - specjalistka do spraw bezpieczeństwa i obserwacji / pracowniczka
ogólnooperacyjna
Eddie Seng - szef operacji lądowych / pracownik ogólnooperacyjny
Eric Stone - operator centrum dowodzenia / pracownik ogólnooperacyjny
Inni
Langston Overholt IV - pracownik CIA, który wynajmuje Korporację
Halifax Hickman - przemysłowiec miliarder
Chris Hunt - oficer armii amerykańskiej poległy w Afganistanie
Michelle Hunt - matka Chrisa
Eryk Rudy - legendarny odkrywca
Emir Kataru - przywódca państwa Katar
John Ackerman - archeolog, który znajduje meteoryt na Grenlandii
Clay Hughes - zabójca wynajęty do zdobycia meteorytu
Pieter Vanderwald - południowoafrykański handlarz śmiercią
Mike Neilsen - pilot wynajęty do dostarczenia Hughes na Górę Forela
Woody Campbell - pijak z Grenlandii, który wypożycza Cabrillowi transporter
arktyczny
Aleimein Al-Khalifa - terrorysta planujący zamach bombowy w Londynie
Scott Thompson - szef grupy na pokładzie „Free Enterprise”
Thomas „TD” Dwyer - naukowiec z CIA, który odkrywa niebezpieczny
potencjał meteorytu
Miko Mike Nasuki - astronom z Narodowego Instytutu Oceanologii i
Meteorologii, który asystuje Dwyerowi
Saud Al-Sheik - saudyjski zaopatrzeniowiec zajmujący się przygotowaniami do
hadżdż
James Bennett - pilot, który transportuje meteoryt z Wysp Owczych do Anglii
Nebile Lababiti - terrorysta prowadzący operację w Londynie
Milos Coustas - kapitan „Larissy”, statku, który dostarcza bombę do Anglii
Billy Joe Shea - właściciel samochodu MG TC rocznik 1947, który Cabrillo
wypożycza do pościgu za meteorytem
Roger Lassiter - skompromitowany agent CIA, który dostarcza meteoryt do
Maidenhead
Elton John - słynny muzyk
Amad - młody Jemeńczyk, który ma podłożyć bombę
Derek Goodlin - właściciel domu publicznego w Londynie
John Fleming - szef MI-5
Dr Jack Berg - lekarz CIA, który zmusza Thompsona do mówienia
William Skutter - kapitan Sił Powietrznych, który kieruje zespołem w Medynie
Patrick Colgan - chorąży sztabowy wojsk lądowych kierujący zespołem, który
ma przechwycić dywaniki modlitewne w Rijadzie
Prolog
Pięćdziesiąt tysięcy lat temu, miliony kilometrów od Ziemi, pewną planetą
wstrząsały gwałtowne drgania zwiastując jej zniszczenie. Planeta - bardzo stara
- od początku skazana była na zagładę. Bieguny tego niestabilnego globu
bezustannie zmieniały położenie.
Składała się ze skał, magmy i metalowego jądra. W ciągu niezliczonych
eonów, odkąd się uformowała i ostygła, powstała wokół niej atmosfera.
Warstwy gazu tworzyły argon, hel i wodór. Na powierzchni planety narodziło
się życie - prosta, podstawowa forma mikroorganizmu.
Nigdy nie rozwinęły się tam wyższe formy życia. Mikroorganizmy
pochłaniały cząsteczki tlenu, żeby się rozmnażać, pozbawiając powierzchnię i
atmosferę planety komórek, które mogłyby ewoluować. Skalista powierzchnia
zamieniała się w płynną masę, gdy każde okrążenie planety wokół jej słońca
zbliżało ją coraz bardziej do jego żaru. Planeta nie obracała się wokół własnej
osi, jak Ziemia, lecz w różnych kierunkach, toteż roztopiona skalista
powierzchnia zaczęła się rozlewać niczym lawa wypływająca z wulkanu.
Z każdą godziną, minutą i sekundą planeta była coraz bliżej swojego słońca i
stopniowo traciła powłokę, jakby ręka Boga zdrapywała jej powierzchnię
drucianą szczotką.
Gwiezdny pył trafiający do atmosfery docierał do granicy gazowej otoczki,
rozżarzał się do białości od temperatury słońca i wybuchał z siłą tysiąca bomb
jądrowych. Pod wpływem grawitacji opadał z powrotem na powierzchnię
planety i niszczył jej kruchą powłokę.
Planeta miała przed sobą krótki żywot.
Gdy warstwa ochronna znikała w przestrzeni kosmicznej, temperatura
metalowego jądra rosła. Wewnętrzna kula zaczęła się obracać. Na powierzchni
planety powstały pęknięcia. W przestrzeń trafiały coraz większe bryły
roztopionej skały. Metalowe jądro cały czas rosło. Potem wszystko nastąpiło
jednocześnie. Od planety po stronie słońca oderwał się masywny fragment
skały. Bieguny po raz ostatni zmieniły położenie i planeta zaczęła gwałtownie
wirować.
Potem eksplodowała.
W przestrzeń poszybowały miliony metalowych kul. Topiły się jak cyna w
ogniu. Kilka minęło pole grawitacyjne słońca i rozpoczęło długą podróż w głąb
kosmosu.
* * *
Minęły dziesiątki tysięcy lat, odkąd nieznana planeta eksplodowała i jej
szczątki rozprysły się w przestrzeni kosmicznej. Z wielkiej odległości
nadlatujące fragmenty wydawały się niebieskie. Jeden przybrał kształt kuli.
Wiele zostało przyciągniętych ku powierzchniom różnych ciał niebieskich, ale
ten dotarł dalej niż inne i w końcu opadł na planetę zwaną Ziemia.
Pojedyncza metalowa kula weszła w atmosferę ziemską poruszając się po
niskiej trajektorii z zachodu na wschód. W jonosferze się podzieliła. Odpadła od
niej mniejsza kula czystego metalu. Główny meteor leciał wzdłuż trzydziestego
piątego równoleżnika. Ziemia na tej szerokości geograficznej była spalona i
sucha. Mniejszy i lżejszy fragment szybował dalej na północny zachód w
kierunku sześćdziesiątego drugiego równoleżnika, gdzie powierzchnię
pokrywała warstwa lodu i śniegu.
Dwie części podzielonego meteoru znalazły się w różnym otoczeniu z
różnym skutkiem.
Po rozpadzie z większej części roztopionego metalu uformowała się
rozżarzona kula. Niklowo-żelazny pocisk o średnicy dziewięćdziesięciu metrów
i wadze sześćdziesięciu trzech tysięcy ton przeleciał nad wybrzeżem i spadł na
pustynię wśród piasku, skał i kaktusów. Wybił w suchej ziemi krater o średnicy
półtora kilometra. Pod niebo uniosły się tumany pyłu i zaczęły okrążać Ziemię.
Minęły miesiące, nim pył osiadł z powrotem.
Mniejszy fragment był srebrzystoszary. Pierwsza eksplozja i zmiany
molekularne podczas podróży przez kosmos utworzyły idealną kulę, która
wyglądała jak dwie połączone połowy globusa. Kula szybowała spokojnie
wzdłuż Ziemi, jej gładka powierzchnia nie napotykała dużego oporu powietrza.
Zniżała lot jak piłka golfowa.
Przeleciała nad wybrzeżem wyspy skutej lodem, jakby przyciągał ją magnes.
Miała średnicę zaledwie czterdziestu pięciu centymetrów i ważyła czterdzieści
pięć kilogramów. Trzy metry nad śniegiem i lodem straciła prędkość i siła
grawitacji ściągnęła ją w dół. Rozgrzany metal pozostawił na zmarzniętej
powierzchni ślad jak śnieżna kula, którą toczy dziecko, by ulepić bałwana.
Metalowa kula wytraciła energię, ostygła i zatrzymała się u podnóża góry
pokrytej lodem.
* * *
– Co to, u diabła? - zapytał mężczyzna i szturchnął coś kijem.
Mężczyzna był niski, ale muskularny, najwyraźniej przez lata ciężko
pracował. Miał ognistorude włosy i gęstą brodę tej samej barwy. Nosił grube
białe futro i spodnie z foczej skóry podbite owczą wełną. Łatwo wpadał w
gniew i wyglądał na barbarzyńcę. Kiedy w roku 982 wygnano go z Islandii za
zabójstwo, przeprawił się z grupą swoich ludzi przez morze na skutą lodem
wyspę, gdzie teraz żyli. W ciągu ostatnich osiemnastu lat zbudował osadę na
skalistym wybrzeżu. Jedli to, co upolowali i złowili. Z czasem mężczyzna
nazywany Erykiem Rudym zaczął się nudzić. Brakowało mu wypraw,
dowodzenia, podbojów nowych ziem.
W roku 1000 wyruszył na zachód, by sprawdzić, co leży w głębi lądu.
Na początku towarzyszyło mu jedenastu ludzi. Ale po pięciu miesiącach,
wiosną, zostało tylko pięciu. Dwaj wpadli w lodowe szczeliny. Eryk do tej pory
słyszał we śnie ich krzyki. Jeden pośliznął się na lodzie i uderzył głową w
skalny występ. Przez całe dnie trząsł się w strasznych bólach, nic nie widział i
nie mógł mówić. Na swoje szczęście pewnej nocy zmarł. Innego zaatakował
wielki biały niedźwiedź, gdy wieczorem oddalił się od obozowego ogniska w
poszukiwaniu słodkiej wody. Przysięgał, że słyszał w pobliżu strumień.
Dwóch zmogła choroba. Mieli męczący kaszel i gorączkę. To przekonało
pozostałych, że wokół czyhają złe siły. Gdy grupa zmalała, nastrój bardzo się
zmienił. Początkowe podniecenie i wiarę w cud zastąpiło przeczucie
nieszczęścia.
Wyglądało na to, że wisi nad nimi jakaś klątwa.
– Weź tę kulę - rozkazał Eryk najmłodszemu członkowi wyprawy,
jedynemu, który urodził się już na wyspie.
Kilkunastoletni Olaf Płetwa, syn Olafa Rybaka, przestraszył się. Dziwny
szary przedmiot spoczywał na występie skalnym, jakby położyła go tam ręka
Boga. Olaf nie mógł wiedzieć, że kula spadła z nieba czterdzieści osiem tysięcy
lat temu. Podszedł do niej ostrożnie. Wszyscy na lodowej wyspie znali
skłonność Eryka do przemocy i jego legendę. Eryk nie prosił - on żądał - więc
Olaf nawet nie próbował odmówić. Przełknął głośno ślinę i się schylił.
Dotknął kuli. Powierzchnia była zimna i gładka. Na ułamek sekundy
zamarło mu serce, ale nie cofnął ręki. Spróbował podnieść kulę, okazała się
jednak za ciężka dla jego zmęczonych wyprawą ramion.
– Ktoś musi mi pomóc - powiedział.
– Ty - przywołał Eryk jednego ze swoich ludzi.
Gro Rzeźnik, wysoki blondyn o niebieskich oczach, zrobił trzy kroki i
chwycił kulę z drugiej strony. Obaj mężczyźni napięli mięśnie, unieśli ją na
wysokość bioder i spojrzeli na Eryka.
– Zróbcie nosidło ze skóry morsa - polecił. - Zabierzemy to do groty i
zbudujemy kaplicę.
Ruszył przez śnieg, nie oglądając się za siebie - inni zajmą się transportem.
Dwie godziny później kula spoczęła bezpiecznie w grocie. Eryk natychmiast
zaczął planować dla niej pomieszczenie. Wierzył, że zesłali ją bogowie.
* * *
Eryk kazał Olafowi i Growi strzec ciała niebieskiego i wrócił do osady na
wybrzeżu po ludzi i materiał. Tam dowiedział się, że jego żona urodziła syna.
Na cześć wiosny dał mu na imię Leif i zostawił na wychowanie matce. Z
osiemdziesięcioma mężczyznami i narzędziami do powiększenia groty ruszył na
północ ku dalekim górom. Zbliżało się lato i przez całą dobę widać było słońce.
* * *
Gro Rzeźnik przewrócił się na swoim posłaniu ze skór i wypluł kawałek
sierści.
Przesunął ręką po niedźwiedzim futrze i zobaczył z zaskoczeniem, że zostają
mu w dłoni kłaki. Potem spojrzał na kulę widoczną w chybotliwym blasku
pochodni na ścianie.
– Olaf - odezwał się do śpiącego w pobliżu nastolatka - czas wstawać.
Chłopiec się odwrócił. Miał czerwone, przekrwione oczy i plamistą,
złuszczoną skórę. Zakaszlał lekko, usiadł i popatrzył w słabym świetle na Gra.
Mężczyźnie wypadały włosy, jego cera miała niezdrowy kolor.
– Gro - powiedział Olaf - twój nos.
Gro dotknął nosa wierzchem dłoni i zobaczył krew. Zdarzało się to coraz
częściej. Sięgnął do ust i szarpnął bolący ząb. Został mu w palcach. Odrzucił go
na bok i wstał.
– Ugotuję czerwone jagody - oznajmił.
Rozgarnął ognisko i dołożywszy kilka patyków z kurczących się zapasów
drewna, sięgnął po worek z foczej skóry, w którym trzymali jagody. Wyszedł
przed grotę i nabrał do pogiętego żelaznego garnka wodę ze strumienia, który
spływał z pobliskiego topniejącego lodowca. Potem spojrzał na znaki
wydrapane w ścianie na zewnątrz groty.
Jeszcze dwa lub trzy i powinien wrócić Eryk Rudy.
Gdy wrócił do groty, Olaf już wstał. Był tylko w cienkich skórzanych
spodniach, jego koszula leżała obok na kamieniu. Drapał się patykiem w plecy.
Skóra sypała się na ziemię jak pierwszy śnieg. Kiedy swędzenie ustało,
wciągnął koszulę przez głowę.
– Coś jest nie tak - powiedział. - Z każdym dniem obaj jesteśmy coraz
bardziej chorzy.
– Może przez nieświeże powietrze w grocie - odrzekł cicho Gro i postawił
garnek na ogniu.
Olaf wskazał kulę.
– Chyba przez nią. Myślę, że jest przeklęta.
– Możemy się wynieść z groty i zamieszkać w szałasie - rzekł Gro.
– Eryk kazał nam zostać tutaj. Jeśli po powrocie zastanie nas na zewnątrz,
wpadnie w gniew.
– Patrzyłem na znaki - powiedział Gro. - Wróci najpóźniej za trzy noce.
– Moglibyśmy go wypatrywać na zmianę i uciec do groty, zanim nas
przyłapie - podsunął Olaf.
Gro zamieszał jagody we wrzątku.
– Nagła śmierć lub powolna choroba. Lepiej uniknąć tego pierwszego i
zobaczyć, co będzie dalej.
– Jeszcze tylko kilka dni - odrzekł Olaf.
– Właśnie - przytaknął Gro. Zanurzył w garnku żelazną warząchew, napełnił
wywarem dwie żelazne miski i podał jedną Olafowi.
* * *
Przy wejściu do groty przybyły jeszcze cztery znaki, zanim wrócił Eryk
Rudy.
– Macie straszny kaszel - powiedział, gdy tylko zobaczył, w jakim stanie są
Olaf i Gro. - Nie chcę, żebyście zarazili innych. Wracajcie do osady, ale
zamieszkajcie w drewnianej chacie na północy.
Następnego ranka Olaf i Gro ruszyli na południe. Ale nigdy nie dotarli do
domu.
Pierwszy zmarł Olaf. Jego osłabione serce przestało bić po trzech dniach
wędrówki. Gro żył niewiele dłużej. Kiedy nie mógł już dalej iść, rozbił obóz.
Wkrótce zjawiły się drapieżne zwierzęta. Czego nie pożarły od razu,
powlokły ze sobą. Po Gru nie został żaden ślad.
* * *
Eryk patrzył, jak dwaj jego ludzie znikają w oddali. Potem zebrał
budowniczych, których przyprowadził z osady. Oczyścił z pyłu kawałek podłogi
w grocie i zaczął rysować patykiem plan.
Zadanie było ambitne, ale daru niebios nie powinno się lekceważyć.
Tego dnia pierwsze grupy zaczęły badać grotę. Ciągnęła się niemal półtora
kilometra w głąb góry i opadała w dół. Im dalej się zapuszczali, tym bardziej
rosła temperatura. Odkryli duże słodkowodne jezioro. Ze sklepienia zwisały
stalaktyty, z podłoża wyrastały stalagmity.
Jedni ruszyli na wybrzeże w poszukiwaniu długich drewnianych kłód
wyrzuconych przez morze, żeby zrobić z nich drabiny. Inni wycinali stopnie w
skale. Skonstruowano wymyślne kamienne wrota na zawiasach, żeby ukryć kulę
przed obcymi. W skale wykuto runy, posągi i kilka otworów wpuszczających
świeże powietrze i światło. Eryk nadzorował prace z osady na wybrzeżu.
Rzadko odwiedzał grotę. Wolał ją sobie wyobrażać.
Ludzie przybywali, pracowali, chorowali i umierali. Zastępowali ich nowi.
Zanim ukończono budowę, zostali zdziesiątkowani. Osada Eryka Rudego
nigdy nie odżyła. Jego syn Leif tylko raz widział wspaniały monument.
Eryk rozkazał zamknąć szczelnie wejście i zostawił kulę dla przyszłych
pokoleń.
CZĘŚĆ I
1.
Porucznik Chris Hunt rzadko mówił o swojej przeszłości. Ale ludzie, z
którymi służył w wojsku, domyślali się tego i owego po jego sposobie bycia. Po
pierwsze, że Hunt nie pochodzi z jakiegoś zadupia i nie zaciągnął się do armii,
by zobaczyć świat. Był z południowej Kalifornii. Kiedy go naciskano,
przyznawał, że wychowywał się „w części Los Angeles”. Nie chciał zdradzać,
że w Beverly Hills. Drugą rzeczą, która dawała się zauważyć, było to, że jest
urodzonym przywódcą. Nie wywyższał się i nie zachowywał protekcjonalnie,
ale nie próbował ukryć, że jest kompetentny i inteligentny.
Trzecia rzecz wyszła na jaw dzisiaj.
Od gór wiał chłodny wiatr. Docierał do doliny w Afganistanie, gdzie pluton
dowodzony przez Hunta zwijał obóz. Porucznik i trzej inni żołnierze zmagali się
z namiotem magazynowym. Kiedy składali go wzdłuż, sierżant Tom Agnes
postanowił zapytać o pogłoskę, którą słyszał.
– Panie poruczniku - zaczął - podobno ukończył pan Yale. To prawda?
Wszyscy byli w przyciemnianych goglach narciarskich, ale Agnes stał na
tyle blisko, że widział oczy Hunta. Najpierw dostrzegł w nich zaskoczenie,
później rezygnację. Wreszcie Hunt uśmiechnął się i rzekł:
– Poznaliście moją straszną tajemnicę.
Sierżant złożył namiot na pół.
– To raczej nie jest wylęgarnia wojskowych.
– George Bush tam studiował - odparł Hunt. - Był pilotem w marynarce
wojennej.
– Myślałem, że służył w Gwardii Narodowej - wtrącił się szeregowiec Jesus
Herrara, który wziął namiot od sierżanta.
– George Bush senior - uściślił Hunt. - Nasz prezydent też ma dyplom Yale i
zgadza się, był pilotem w Gwardii Narodowej.
– Yale - powtórzył Agnes. - Jeśli wolno spytać, jak pan tu trafił?
Hunt otrzepał śnieg z rękawic.
– Zgłosiłem się na ochotnika. Jak wy.
Sierżant skinął głową.
– A teraz kończmy zwijać obóz - Hunt wskazał pobliskie góry - i ruszajmy
znaleźć tego skurwiela, który zaatakował Stany Zjednoczone.
– Tak jest - odpowiedzieli chórem żołnierze.
Dziesięć minut później, z dwudziestodwukilogramowymi plecakami na
ramionach, rozpoczęli wspinaczkę.
* * *
Nawet w mieście pełnym pięknych kobiet czterdziestodziewięcioletnia
Michelle Hunt wciąż wzbudzała zainteresowanie mężczyzn. Była wysoka, miała
kasztanowe włosy, nieskazitelną cerę, niebieskozielone oczy, pełne wargi i
równe zęby. Natura obdarzyła ją też zgrabną figurą, której utrzymanie nie
wymagało ciągłej diety i niekończących się ćwiczeń. Krótko mówiąc,
wyróżniała się urodą.
Ale piękne kobiety były w południowej Kalifornii zjawiskiem tak
powszechnym, jak słońce i trzęsienia ziemi. Tego, co przyciągało ludzi do
Michelle, nie mógłby stworzyć chirurg plastyczny ani eleganckie stroje. Miała w
sobie coś, co powodowało, że mężczyźni i kobiety lubili ją i chcieli przebywać
w jej towarzystwie. Była pogodna, sympatyczna i pełna optymizmu. Była po
prostu sobą. Więc ludzie ciągnęli do niej jak pszczoły do miodu.
– Wspaniała robota, Sam - powiedziała do malarza, który właśnie skończył
odnawiać ściany w jej galerii sztuki.
Trzydziestoośmioletni Sam zaczerwienił się jak sztubak.
– Dla pani daję z siebie wszystko - odrzekł.
Pomalował jej dom w Beverly Hills, jej apartament w Lake Tahoe i jej
galerię przed otwarciem pięć lat temu. Teraz ją odnowił. Michelle za każdym
razem sprawiała, że czuł się doceniony i utalentowany.
– Chcesz się czegoś napić? Wody mineralnej albo coli? - zapytała.
– Nie, dzięki.
W tym momencie asystentka zawołała ją na front galerii do telefonu.
Michelle uśmiechnęła się do Sama, pomachała mu i poszła odebrać.
– Co za kobieta... - mruknął Sam.
Michelle podeszła do swojego biurka z widokiem na Rodeo Drive. Do
galerii wchodził właśnie jeden z artystów, których reprezentowała. Ludzie
sztuki są kapryśni i wybuchowi, ale artyści Michelle uwielbiali ją i rzadko
przenosili się do innych galerii.
– Czułam, że dziś będzie dobry dzień - powitała brodatego mężczyznę. -
Tylko nie wiedziałam, że z powodu wizyty mojego ulubieńca.
Brodacz się uśmiechnął.
– Odbiorę telefon i zaraz porozmawiamy - powiedziała Michelle.
Asystentka zaprowadziła artystę do aneksu z kanapami i barem. Przyjęła
zamówienie gościa na drinka i kilka sekund później zaczęła wsypywać do
ekspresu zmieloną kawę, żeby zaparzyć mu cappuccino. Tymczasem Michelle
usiadła za biurkiem i sięgnęła po słuchawkę.
– Michelle Hunt.
– To ja - odpowiedział męski głos.
Rozmówca nie musiał się przedstawiać. Oczarował Michelle, kiedy miała
dwadzieścia jeden lat i przyjechała do południowej Kalifornii z Minnesoty w
poszukiwaniu nowego wesołego życia i słońca. Rozstawali się i wracali do
siebie. Nie nadawał się do stałego związku. Często wyjeżdżał w interesach i
nigdy nie mieszkali razem. W wieku dwudziestu czterech lat Michelle urodziła
ich syna. Na akcie urodzenia nie pojawiło się nazwisko ojca, ale wciąż byli w
bliskich stosunkach. Przynajmniej na tyle, na ile jemu to odpowiadało.
– Co słychać? - zapytała Michelle.
– Wszystko w porządku.
– Gdzie jesteś?
Zawsze zadawała mu to pytanie, żeby przełamać lody. Przez lata w
odpowiedzi padały różne miejsca, od Osaki do Peru, od Paryża do Tahiti.
– Zaczekaj - odrzekł mężczyzna i spojrzał na ruchomą mapę na przedniej
ścianie za kabiną swojego odrzutowca. - Tysiąc sto kilometrów od Honolulu, w
drodze do Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej.
– Wybrałeś się na narty? - spytała...