V.C. ANDREWS W oku cyklonu PROLOG Czasem myślę, że mama Arnold nazwała mnie Rain - Deszcz - bo czuła, że wyleję w życiu prawdziwy deszcz łez. Dzieci c...
8 downloads
25 Views
1MB Size
V.C. ANDREWS W oku cyklonu
PROLOG
Czasem myślę, że mama Arnold nazwała mnie Rain Deszcz - bo czuła, że wyleję w życiu prawdziwy deszcz łez. Dzieci często żartowały sobie z mojego imienia i wołały: „Nie lej deszczu, nie lej, kiedy go nie trzeba". Gdy byłam starsza, chłopcy krzyczeli za mną na ulicy: „Możesz na mnie lecieć, jeśli tylko zechcesz, dziewczyno!". Oczywiście nikt nie od ważyłby się kpić z mojego imienia, kiedy w pobliżu znajdował się mój brat Roy, ale dla niego samego było to irytujące i kiedyś zapytał mamę Arnold, czemu właściwie dała mi tak na imię. Mama spojrzała na niego zaskoczona. - Tam, skąd pochodzę - odpowiedziała łagodnie - deszcz był ogromnie ważny. Bez deszczu ludzie chodziliby wiecznie głodni, Roy. Ty, chwała Bogu, nie wiesz, co znaczy prawdziwy głód, ale ja to jeszcze pamiętam. I pamiętam także, jak się radowaliśmy, kiedy po okresie dokuczliwej suszy spadały pierwsze upragnione krople. Rodzice tak się cieszyli, że po prostu stali w deszczu, dopóki nie przemokli do suchej nitki. Pamiętam, jak kiedyś wzięliśmy się wszyscy za ręce i tań czyliśmy w strugach ulewy, nie zwracając na nic uwagi. Na ludziach, którzy na nas patrzyli, musieliśmy sprawiać wrażenie gromady wariatów... Ale dla nas deszcz oznaczał nadzieję na dobre zbiory i pieniądze, za które przeżyjemy kolejny rok... Niektórzy uciekali się nawet do pomocy zaklinaczy deszczu 5
i różnego rodzaju czarowników, odprawiających najdziwniejsze gusła. Wszystko po to, żeby ściągnąć deszcz. Pierwszego zaklinacza deszczu zobaczyłam, gdy miałam jakieś dziesięć łat. Był stary, drobny i pomarszczony, a w czarnej twarzy niesamowicie lśniły białka oczu. Baliśmy się jego dotknięcia, bo byliśmy pewni, że te oczy tak błyszczą od piorunów, z któ rymi miał na co dzień do czynienia... Wszyscy wierni złożyli się na to, żeby go opłacić, ale i tak nie spadła ani kropla. Zaklinacz twierdził, że musieliśmy bardzo zgrzeszyć, i wyje chał. Czy ty sobie wyobrażasz, co znaczą takie słowa dla całej parafii, Roy? Ludzie patrzą na siebie wilkiem i obwiniają sąsiadów o własne kłopoty. Z pewnej parafii wygnali nawet kiedyś rodzinę, którą obwiniano o czary mające wstrzymać deszcz... Kiedy urodziła się twoja siostra i zobaczyłam, jaka jest piękna, pomyślałam, że niesie nam nadzieję nowego, lepszego życia, jak deszcz po suszy. Roy patrzył na mamę z miną pełną najwyższego podziwu. Beni opuściła głowę, niezadowolona, że została nazwana po prostu Beneathą po jakiejś krewnej, co znaczyło niewiele w porównaniu z wymową mojego imienia. Ja sama czułam się od tej pory bardziej niż dotąd odpowiedzialna za to, co robię, bo w końcu moje imię miało przynieść mamie Arnold szczęście. Chyba nigdy w życiu nie byłam dalsza od poczucia, że wypełniam przepowiednię, jaką wiązała z moim imieniem mama Arnold, niż tego dnia, gdy wybierałam się na grób babci Hudson. Wszystko wskazywało raczej na to, że roz siewam wokół siebie wyłącznie cierpienia i nieszczęścia. Oczy wiście, umierając, babcia Hudson nie myślała o mnie w ten sposób. Mogła o mnie tak myśleć na początku, kiedy moja prawdziwa matka poprosiła ją, by pod pozorem działalności dobroczynnej przyjęła mnie pod swój dach. W ten sposób moja matka, Megan Hudson Randolph, mogła utrzymać w sek recie fakt, że zaszła w ciążę i urodziła mnie, będąc w college'u, a na tajemnicy bardzo jej zależało, przede wszystkim ze wzglę6
du na własnego męża i dwoje dzieci, Alison i Brody'ego. Mój dziadek zapłacił Kenowi Arnoldowi za to, że zajmie się mną, jakbym była jego dzieckiem. Po wielu latach babcia Hudson nie bez oporów przyjęła mnie pod swój dach, niechętnie, jak człowiek, który musi przełknąć gorycz związaną ze wspo mnieniem własnych grzechów. Nikt z nas nie wiedział wówczas, że mama Arnold była ciężko chora. Kiedy moja młodsza siostra Beni zginęła zamor dowana przez gangsterów, a mój ojczym został aresztowany za udział w napadzie, mama Arnold chciała mieć pewność, że nie zostanę zdana wyłącznie na własne siły, więc umówiła się na spotkanie z moją matką i przekonała ją, by na powrót wzięła na siebie odpowiedzialność za mój los. Dopiero teraz, idąc na grób babci Hudson, zrozumiałam, jak wiele siły miała w sobie naprawdę mama Arnold. Jeśli chodziło o zdolność ponoszenia ofiar dla dobra rodziny, ona i babcia Hudson wcale się od siebie tak bardzo nie różniły. Często nie zauważamy ludzi takich, jak mama Arnold, któ rzy dzień po dniu trudzą się mozolnie, by związać koniec z końcem. Idą przez życie zgarbieni, postarzali nad wiek, zgorzkniali i pozbawieni nadziei. Tym, czego w nich nie dostrzegamy, jest siła, odwaga i wiara, jakiej trzeba takim kobietom, by walczyć z otaczającym je złem. Mama Arnold była naszą opoką. Dziś to może wydawać się śmieszne, myśleć o tej kruchej kobiecie, jakby była osobą wielkiego ducha, ale taka jest prawda. Nie byłyśmy ze sobą spokrewnione, można jednak powiedzieć, że w pewnym sensie odziedziczyłam po mamie Arnold jej charakter. Nie pozostało to bez wpływu na więź, jaka bardzo szybko wytworzyła się pomiędzy mną a babcią Hudson. Naprawdę kochałam tę despotyczną staruszkę i wiem, że ona także mnie z czasem pokochała, choć z początku nie przyjęła mnie ciepło. Bądź co bądź, wychowała się w dawnych czasach na Południu, gdzie między białymi i czarnymi istniała wyraźna, nieprzekraczalna bariera, a ja byłam Mulatką i, co
7
gorsza, nieślubnym dzieckiem jej córki. Babcia Hudson nie mogła ścierpiec plamy na sukni, a co dopiero skazy na honorze rodziny. Ostatecznie jednak wykazała wiele zrozumienia dla mojego losu i wysłała mnie do prestiżowej szkoły teatralnej w Londynie, a na dodatek zapisała mi pięćdziesiąt jeden pro cent swojego majątku - trwałego, czyli posiadłości z domem, i pakiet inwestycji o wartości dwóch milionów dolarów, które przynosiły dochód aż nadto wystarczający, jak na moje po trzeby. Starsza siostra mojej matki, ciotka Victoria, przysięgła, że wystąpi do sądu o unieważnienie ostatniej woli swojej matki. Nie miała własnej rodziny i to ona głównie zajmowała się rodzinnymi inwestycjami Hudsonów. Zazdrosna o względy ojca, znienawidziła swoją siostrę Megan, moją późniejszą matkę, już w dzieciństwie. Udane małżeństwo mojej matki, która wyszła za przystojnego, błyskotliwego prawnika z wido kami na wielką karierę polityczną, sprawiło, że jej nienawiść stała się jeszcze bardziej zajadła. Victoria była głęboko prze konana, że byłaby lepszą partnerką życiową dla Granta od mojej matki, której zarzucała lekkomyślność i nieodpowiedzial ność. Moje pojawienie się utwierdziło Victorię w tej opinii, a na dodatek wzbudziło w niej silną antypatię wobec mnie. Gdy ukończyłam rok nauki w szkole dla dziewcząt, babcia wysłała mnie do Londynu. Miałam tam chodzić do doskonałej szkoły dramatycznej Burbage'a i mieszkać w domu jej siostry Leonory, która wyszła za mąż za Anglika Richarda Endfielda. Moi wujostwo nie mieli pojęcia, że jestem ich krewną. Byli przekonani, że babcia Hudson zajęła się mną w ramach działal ności dobroczynnej. Prawdy dowiedzieli się dopiero po jej śmierci. Moja matka, jej mąż i ciotka Victoria usiłowali mnie namó wić, żebym zrezygnowała z dużej części spadku, proponując w zamian sporą sumę gotówką. Czułam, że oboje traktują śmierć babci Hudson jako okazję, żeby uwolnić się ode mnie na zawsze. Sama również miałam ochotę rozstać się ostatecznie z ludźmi, z którymi nie łączyło mnie nic prócz więzów krwi,
8
i byłam gotowa pójść na kompromis, przyjąć pieniądze, które mi proponowali, i wrócić do Londynu. Z drugiej strony, wie działam, że babcia nie bez powodu postanowiła zapisać mi tak wiele, i choć nie rozumiałam na razie jej intencji, uznałam, że nie mam prawa zmieniać ostatniej woli mojej babki ani o jotę. Ciotka Victoria oczywiście szalała z wściekłości. Groziła, że zakwestionuje testament babci Hudson przed sądem, czemu z kolei sprzeciwiał się mąż mojej matki. Wydobycie na światło dzienne młodzieńczego romansu żony z Afroamerykaninem i faktu mojego istnienia było ostatnią rzeczą, jakiej mógł sobie życzyć Grant, który przymierzał się do kariery politycznej. Nawet po śmierci babci nie powiedział dzieciom, że jestem ich przyrodnią siostrą. Oboje z moją matką twierdzili, że robią to dla dobra Alison i Brody'ego, którzy byliby wstrząśnięci, gdyby nagle poznali prawdę. Wcale nie wiem, czy mieli rację. Alison tak czy siak mnie nie cierpiała. Zazdrościła mi, że tyle dostałam w spadku po babci Hudson, nie mogła pojąć, czemu tak się stało, irytowało ją, że jej rodzice poświęcają mi zbyt wiele uwagi. Brody z kolei lubił mnie - biorąc pod uwagę nasze pokrewieństwo - aż zanadto. Byłam zdania, że obojgu dobrze by zrobiło, gdyby wiedzieli, jak się sprawy mają, ale nie miałam wyboru, musiałam żyć pośród kłamstw i nieustan nej gry pozorów. Czułam, że wkrótce wszyscy zapłacimy za te niekończące się kłamstwa jeszcze większymi cierpieniami, ale nikt w tej rodzinie nie dostrzegał niczego poza własnym interesem. Mama Arnold zawsze powtarzała, że nikt nie jest równie ślepy jak ludzie, którzy nie widzą na własne życzenie, i uciekają w świat fantazji, zamiast się zmierzyć z rzeczywistością. Moja nowa rodzina miała wręcz obsesyjną skłonność do uciekania przed nią - poczynając od wuja Richarda, który spotykał się wieczo rami z pokojówką w domku wzniesionym przed laty dla swej nieżyjącej córki, a kończąc na mojej matce, spędzającej życie na zebraniach organizacji dobroczynnych i gorączkowym po większaniu własnej garderoby, co było jej panaceum na wszel kie życiowe niepowodzenia i klęski. 9
Ciotka Victoria mówiła o niej, że jest drugą Scarlett 0'Hara, bo zawsze powtarzała: „O to będę się martwiła jutro". Jutro, jutro... Wedle Victorii, moja matka wierzyła, że to jutro nigdy nie nadejdzie. Tymczasem wraz ze śmiercią babci Hudson przyszła pora, by stawić czoło rzeczywistości. Miałam nawet wrażenie, że babcia specjalnie tak właśnie pokierowała wszyst kim, żeby moja rodzina po prostu nie mogła dłużej chować głowy w piasek i musiała przyjąć na siebie odpowiedzialność za swoje poczynania. Nie miałam żadnego wpływu na to, co się wydarzy, i dlatego tym bardziej bałam się przyszłości. To prawda, odnalazłam w Londynie mego ojca, który zrealizował marzenia młodości, zostając badaczem twórczości Szekspira i nauczycielem w col lege'^ Chciał on nawet, żebym poznała bliżej jego rodzinę żonę Leannę i dwoje dzieci - ale babcia Hudson tuż przed śmiercią poradziła mi, żebym nie narzucała im się zbytnio ze swoją osobą. Obawiała się, że w rezultacie mogłoby to przy nieść skutek odwrotny od zamierzonego. Doszłam do wniosku, że na powtórną wizytę u ojca pozwolę sobie dopiero, gdy będę się czuła pewniej. Poza Royem, synem moich przybranych rodziców, którego przez całe życie traktowałam jak brata i który stacjonował w jednostce wojskowej w Niemczech, miałam tylko jednego przyjaciela - Jake'a, szofera babci Hudson. W czasie gdy u niej mieszkałam, zaprzyjaźniliśmy się i tuż przed moim wyjazdem do Anglii Jake pokazał mi klacz, którą zamierzał wystawiać na wyścigach, a której nadał moje imię - Rain. Jake znał babcię Hudson od dawna. Jego ojciec był kiedyś właścicielem obecnej posiadłości Hudsonów, ale musiał ją sprzedać, gdy stracił pieniądze na giełdzie. Jake służył w ma rynarce i wiele podróżował po świecie. Nigdy nie założył rodziny i nie miał dzieci. Czasami czułam, że traktuje mnie jak własną córkę. Dzisiaj miał mnie zawieźć na cmentarz. Oczywiście byłam tam już podczas pogrzebu, ale teraz chciałam spokojnie pożeg nać się z babcią. 10
Po pogrzebie i odczytaniu testamentu przeprowadziłam się ze swego pokoju do sypialni babci Hudson. Niczego tam nie zmieniłam, nie przewiesiłam ani jednego obrazka, nie prze stawiłam nawet foteli. Dzięki temu wciąż czułam się trochę tak, jakby babcia była ze mną. Ciotka Victoria już wcześniej przetrząsnęła rzeczy babci Hudson, zabierając wszelkie kosztowności, a nawet część ubrań. Niektóre szuflady w komodach były splądrowane, inne opróżnione, z szaf poznikały nawet wieszaki. Poza tym dokonanym naprędce rabunku kosztowności Victoria nie wykazała większego zainteresowania wyposaże niem domu. Cieszyłam się z tego, że mogę gotować w na czyniach, w których kiedyś przyrządzałam posiłki dla siebie i babci Hudson, jeść z talerzy, z których kiedyś razem jada łyśmy. Pierwszym gościem, jakiego podjęłam w domu, był adwokat babci, który udzielił mi wszelkich informacji dotyczących domu, posiadłości i całego majątku. Powiedział, że jeśli zechcę, będzie dalej prowadził moje sprawy, na co chętnie się zgodzi łam. Był dla mnie bardzo miły, czułam, że babcia musiała mu opowiadać o mnie wiele dobrego. Wbrew temu, czego się obawiałam, utwierdził mnie też w decyzji obstawania przy dosłownej realizacji testamentu. - Musisz się okazać twarda. Musisz sprostać nadziejom, jakie pokładała w tobie twoja babcia, Rain. Podziękowałam mu za słowa otuchy i powiedziałam, że nawet w tym krótkim czasie, który sądzone nam było spędzić razem, babcia dała mi przykład, jak należy żyć. Przyznałam jednak, że nie wiem, jak długo będę w stanie podążać wyty czoną przez nią drogą. Przejrzałam się w lustrze, a potem zeszłam schodami w dół, by wybrać się na cmentarz. Dzień był pochmurny i wietrzny. Wiał chłodny wiatr. Idealny dzień na odwiedziny na cmentarzu, pomyślałam, wychodząc z domu. Jake czekał oparty o rolls-royce'a, ze złożonymi na piersi rękami. Gdy stanęłam w drzwiach, wyprostował się i przesłał mi promienny uśmiech. 11
- Dzień dobry, księżniczko! - zawołał, gdy zbiegłam do niego po schodach. - Dzień dobry, Jake. - Jak ci się spało? Wiedziałam, że wszyscy się zastanawiają, czy wytrzymam sama w wielkim domu babci Hudson. Ciotka Victoria miała nadzieję, że się będę bała i wkrótce sama zgłoszę się do niej, przyjmując wszystkie warunki, jakie rai zaproponowała za pośrednictwem Granta Randolpha. - Dziękuję, Jake, dobrze. Jake uśmiechnął się w odpowiedzi. Był postawnym i wyso kim mężczyzną, z wianuszkiem siwych włosów wokół łysiny na czubku głowy i krzaczastymi brwiami. W jego piwnych oczach zawsze czaił się łotrzykowski uśmieszek. Miał lekko rozdwojony koniuszek brody, a odrobinę za długi nos ostro rysował się na tle wąskiej twarzy, ale oczy zawsze patrzyły na mnie przyjaźnie i życzliwie. Ostatnio Jake miewał zaczerwienione policzki. Wiedziałam, że pije więcej niż zwykle, ale twierdził, że whisky to paliwo dla jego wewnętrznego silnika, a poza tym kiedy ze mną jeździł, nigdy nie zdarzyło się, żeby był nietrzeźwy. Jake uchylił przede mną tylne drzwi rolls-royce'a. Zawaha łam się na widok miejsca, które zawsze do tej pory zajmowała babcia Hudson. Wciąż czułam zapach jej perfum, unoszący się wewnątrz limuzyny. - Nie chcesz jechać, Rain? - Nie, nie, Jake, już wskakuję - odpowiedziałam szybko i wsiadłam do samochodu, Jake zatrzasnął drzwi, zajął swoje miejsce i ruszyliśmy na cmentarz. - Dzwoniła Victoria, powiedziała, że mam jutro przywieźć Megan i Granta z lotniska - poinformował Jake po drodze. Wiesz o tym? - Nie. - Tak myślałem. - Skinął głową. - Postanowili przypuścić atak z zaskoczenia.
12
I - A skąd oni właściwie wiedzą, że będę w domu? Jake wzruszył ramionami. - Victoria po prostu zakłada, że będziesz, i koniec. - Uśmiech nął się lekko, patrząc na mnie we wstecznym lusterku. Pamiętam ją jako małą dziewczynkę. Już wtedy była istnym wcieleniem pewności siebie. Chodziła prosta jak struna, zawsze bardzo poważna i z taką miną, jakby nad czymś głęboko myślała. Spoglądała na Megan, marszcząc nos, jakby chciała powiedzieć: „A cóż to znów za stworzenie znalazło się w na szym domu?". Jedno trzeba przyznać twojej matce, docinki siostry zawsze spływały po niej jak woda po gęsi. - Co doprowadzało Victorię do tym większej wściekłości rzuciłam. - Otóż to. - Jake zaśmiał się. - Gdyby Megan bardziej przejmowała się opiniami siostry, załamałaby się już jako dziecko. Pamiętam, że przypominała mi żółwia. Nie z wyglądu, ale przez to, że niczym żółw zamykała się przed Victorią w pancerzu swoich marzeń i fantazji. - Megan chyba przed wszystkimi się ukrywa w taki czy inny sposób - mruknęłam, bardziej do siebie niż do niego. - Mhm... - Jake skinął głową. Nie mówiłam mu, że Megan jest moją matką, nie wspomi nałam mu także o swoim ojcu. Ze względu na pogrzeb i to warzyszące mu zamieszanie nie mieliśmy czasu, żeby spokoj nie porozmawiać. Jazda na cmentarz w ten pochmurny dzień była naszym pierwszym spotkaniem bez świacR|ów. - No i co, postanowiłaś wrócić do Anglii, ksit^niczko? - Możliwe. Tyle że tym razem zamieszkałabym w internacie. - Nie dziwię ci się. Leonora i Richard to okropne dziwolągi. Frances zawsze się śmiała, ilekroć wspominała wielkopanskie pretensje siostry. Miałam ochotę powiedzieć Jake'owi, że wuj Richard i ciotka Leonora wcale nie są tacy śmieszni, jak można by sądzić. Stracili jedyne dziecko, córeczkę Heather, która zmarła we śnie na skutek wrodzonej wady serca, i od tej pory oboje trochę zdziwa czeli. Ciotka miała lalkę, wielką niczym prawdziwe niemowlę, 13
którą tuliła jak dziecko, a wuj spędzał wieczory w domku dla lalek, który przed laty kazał wybudować dla swojej córki, i spo tykał się tam z młodziutką pokojówką Mary Margaret. Tuż przed wyjazdem z Anglii dowiedziałam się, że podczas tych dziwacznych i perwersyjnych spotkań biedna dziewczyna zaszła w ciążę. Mary Margaret była bladym, wiecznie przerażonym stworzeniem, a jej ojcem okropny typ nazwiskiem Boggs, szofer wuja Richarda i przełożony nad służbą w domu moich wujostwa. Tylko my znaliśmy całą prawdę o świecie, jaki stworzyło sobie tych dwoje zdziwaczałych ludzi, żeby uciec przed rzeczywis tością. - A nie spotkałaś przypadkiem w Londynie jakiegoś sym patycznego młodego Anglika, księżniczko? - Nie, Jake. Jake uniósł brwi. Najwyraźniej usłyszał westchnienie, jakie nastąpiło po tych słowach. W szkole poznałam wprawdzie zabójczo przystojnego Kanadyjczyka, Randalla Glenna, ale okazał się on, niestety, kompletnie nieodpowiedzialny i nasz związek szybko się skończył. - W takim razie nie masz do kogo jechać - zagadnął mnie Jake. - Do Szekspira - odpowiedziałam i Jake się zaśmiał. Wkrótce pojawił się przed nami cmentarz. Przejechaliśmy pod sklepioną bramą i ruszyliśmy powoli aleją prowadzącą w lewo, aż do kwatery Hudsonów - babcię pochowano obok jej męża Everetta, jego rodziców i brata. Jake zatrzymał samochód i wyłączył silnik. Jeszcze przez chwilę siedziałam bez ruchu, zbierając się na odwagę, żeby stanąć nad grobem babci. - Wygląda na to, że będzie padać. Chciałem zabrać klacz na przejażdżkę, ale chyba poczekam z tym do jutra. - Jake odwrócił się do mnie, jakby naraz przyszła mu do głowy niespodziewana myśl. - A może ty byś na niej pojeździła? Dopóki nie wrócisz do Anglii. - Odkąd przestałam chodzić do Szkoły Dogwoodów, nie siedziałam w siodle. 14
- Z koniem jak z rowerem, jeśli raz się nauczysz na nim jeździć, to już zawsze będziesz umiała. Przyglądałem ci się kiedyś podczas lekcji jazdy konnej w Szkole Dogwoodów. Doskonale sobie radziłaś. - Dobrze, Jake - obiecałam i wysiadłam z samochodu. Podczas pogrzebu nie myślałam tak wiele o babci Hudson. Było mnóstwo ludzi, a ciotka Victoria i moja matka wprowa dzały tyle napięcia, że trudno mi było zebrać myśli. Chwilami niemal się spodziewałam, że babcia Hudson wróci zza grobu, rozzłoszczona uroczystym charakterem, jaki nadała jej po grzebowi Victoria. „Jak śmiesz odprawiać tę głupią ceremonię w moim imie niu? Wynoście się wszyscy, zajmijcie się własnymi spra wami" - powiedziałaby, a potem wróciłybyśmy razem do domu. Najlepszym lekarstwem na taki głęboki, dręczący smutek jest sen, pomyślałam, idąc nad grób. Jake został w samo chodzie. - No i jestem, babciu - zwróciłam się do kamiennego na grobka. - Wszystko potoczyło się, jak chciałaś. Wiem, że miałaś swoje powody, żeby tak zrobić. Wiesz, że teraz wszyscy mnie nienawidzą z powodu tego, czym mnie obdarowałaś. Czy to ma być jakaś próba? Patrzyłam na kamień nagrobny. Oczywiście wiedziałam, że nie mogę się spodziewać odpowiedzi. Odpowiedź, rzekłaby babcia Hudson, znajdziesz we własnym sercu. Miałam na dzieję, że wizyta na jej grobie pomoże mi ją odnaleźć. Powiało mocniej. Po niebie gnały ciemne chmury. Jake miał rację, zapowiadało się na deszcz. Zapięłam suwak kurtki. - Może powinnam była postąpić zgodnie z ich namowami, wziąć od nich pieniądze i wrócić do Anglii. Zostałabym tam jak mój ojciec. Nikomu mnie tu nie będzie brakowało, a praw dę mówiąc, ja również nie będę za nikim tęskniła... Domyślam się, że nie o to ci chodziło, ale nie wiem, czego po mnie oczekujesz, babciu, myślałam. Co mogę jeszcze zrobić takiego, czego ty dotąd nie zrobiłaś? 15
Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie swoje rozstanie z babcią Hudson. To był dzień, gdy leciałam do Anglii. Babcia stała w drzwiach swego wielkiego domu. Nie chciała jechać ze mną na lotnisko. Powiedziała, że nienawidzi pożegnań, ale pozwoliła, żebym ją uścisnęła. Widziałam w jej oczach na dzieję. Przyszłam do niej, żeby odzyskać własną tożsamość, własną godność, której pozbawiono mnie przy urodzeniu. „Nie przynieś mi rozczarowania, Rain" - powiedziała wtedy babcia. - Nie przynieś mi rozczarowania, Rain - usłyszałam głos babci Hudson w szumie wiatru. Może po prostu nie pozostało mi nic innego, jak sprostać wyzwaniu, przed jakim mnie postawiła. Cokolwiek miałoby to znaczyć.
1
SEKRET JAKE'A
W ciągu pierwszych dni pobytu w domu babci Hudson zatrzymywałam się to przed tym, to przed innym lustrem w antycznej ramie i pytałam swego odbicia, kim w tej chwili jestem. Wyraz mojej twarzy zmieniał się niekiedy tak bardzo, że sama nie mogłam się rozpoznać. Czułam się, jakby wstę pował we mnie duch czy może duchy dawnych mieszkańców domu, odmieniając mój nastrój, samopoczucie, a nawet barwę głosu. Dom moich wujostwa w Londynie, Endfield Place, miał być rzekomo nawiedzany przez kochankę dawnego właściciela, otrutą przez jego żonę. Nie wierzę w duchy, ale wierzę babci Hudson, która mawiała, że domy takie jak ten, domy, w których przez dziesiątki lat mieszka jedna rodzina, stają się czymś więcej niż tylko gmachami wzniesionymi z kamieni, cegieł, drewna i metalu. Meblom, zasłonom, ścianom i murom udziela się charakter mieszkańców domu. „Całymi godzinami, dniami, latami ich głosy, śmiech i płacz wnikają w ściany domu, nasączając je - mówiła babcia Hud son - jak gąbkę. Wszystko, co czujemy, myślimy i robimy, pozostawia ślady wokół nas. Nawet gdy wprowadzi się tam nowa rodzina, pokryje ściany nową tapetą, położy nowe dy wany, rozwiesi w oknach nowe zasłony i zastawi pokoje włas nymi meblami, głosy dawnych mieszkańców trwają w głębi domostwa.., Czasern nowego właściciela budzą nocą dziwne 17
dźwięki. To stary dom odgrywa sam przed sobą fragmenty minionych wydarzeń, tak jak gąbka, kiedy ją ścisnąć, wypusz cza ze swego wnętrza substancje, którymi nasiąkła". Babcia uśmiechnęła się wtedy na widok mojej sceptycznej miny. Dawno już przestałam wierzyć w bajki. Rzeczywistość zbyt dotkliwie dawała mi się we znaki. „Tak naprawdę, chcę ci powiedzieć tyle, że kiedy patrzysz na coś, cokolwiek to jest - dom, drzewo czy choćby jezioro i widzisz tylko tyle, co inni, to jesteś w pewnej mierze ślepa. Daj sobie zawsze trochę czasu, Rain. Pozwól, żeby wszystko wokół ciebie uspokoiło się i ucichło. Wiem, że to wymaga zaufania, ale po jakimś czasie będzie ci łatwiej, a ty staniesz się pewniejsza i silniejsza. Poczujesz się częścią większej całości, tego wszystkiego, co będziesz oglądać i czego do tykać". To była jedna z tych rzadkich chwil, gdy babcia Hudson wyłaniała się spoza murów, za jakimi skryła się przed światem, pozwalając, bym poznała ją taką, jaką jest naprawdę. Na pozór babcia była wielką damą, ale w środku pozostała małą dziewczynką, potrzebującą miłości, ciepła, uśmiechu i nadziei. Mimo swego wieku potrafiła się bawić, zdmuchując świeczki na urodzinowym torcie i życząc sobie, żeby spełniły się jej pragnienia. Wiele z babci Hudson zostało w tym domu. Jej ciało leżało na cmentarzu kilka mil od niego, ale duch połączył się z du chami innych ludzi, którzy przepływali z pokoju do pokoju w łańcuchu wspomnień lżejszym od dymu, szukając jakiegoś sposobu, żeby odzyskać choć część dawnej chwały. Czułam, że teraz duchy starego domostwa poddają mnie próbie, wsączają się w moje uczucia i myśli. Te duchy wypeł niały ciemne zakamarki korytarzy i szeptały na schodach, ale nie budziły we mnie lęku. Nie bałam się, choć miewałam dziwne sny. Ich niezwykłość polegała na tym, że spotykałam w nich ludzi, których nigdy nie widziałam na oczy, a jednak byli mi jakoś znajomi, przez co tym bardziej mnie intrygowali. Widziałam małą dziewczynkę, siedzącą na kanapie z oczami 18
rozszerzonymi zdumieniem. Słyszałam dobiegające zza ściany szlochy. Opuściłam spojrzenie i zobaczyłam dwie nastolatki, słuchające ich z otwartymi ze zdumienia ustami. Elegancko ubrani ludzie przechodzili z pokoju do pokoju, zatrzymując się wokół bogato zastawionych stołów. Dobiegł mnie przej mująco smutny dźwięk skrzypiec, a potem rozległa się słynna aria z opery Madam Butterfly. Niewiele z tego wszystkiego rozumiałam, ale starałam się znaleźć jakieś wskazówki wśród nagromadzonych w domu pamiątek. Mieszkając u babci Hudson przed wyjazdem do Londynu, niewiele zdążyłam zobaczyć, więc teraz starałam się to nadrobić, przeglądając książki, stare terminarze i różne inne dokumenty, które znalazłam w bibliotece i gabinecie. Większość z nich dotyczyła projektów budowlanych dziadka Hudsona, były wśród nich jednak również zapiski o treści osobistej, listy od starych znajomych, którzy przenieśli się do innych stanów, a czasem nawet krajów. Znajdowałam również listy pochodzące z czasów, gdy moi dziadkowie chodzili jesz cze do college'u. Okazało się, że babcia Hudson miała bliską przyjaciółkę, która wyszła za mąż i wyjechała do Savannah. Nazywała się Ariana Keely, jej mąż był adwokatem. Mieli trójkę dzieci. Ariana pisywała do babci o dzieciach, ale tylko sporadycznie wspominała o mężu i o sobie samej. Kiedy przeczytałam więcej listów i poznałam ją bliżej, zaczęłam rozumieć aluzje i sugestie, które początkowo uchodziły mojej uwagi. Z frag mentu pewnego listu Ariany wynikało, że ani ona sama, ani babcia Hudson nie mają poczucia, że zrealizowały swoje moż liwości. Jak piszesz, Frances, należymy do uprzywilejowanych - pi sała - ale to pozwala nam tylko łatwiej znaleźć pociechą po rozczarowaniach, oznacza więcej rozrywek, większe możliwości ucieczki od rzeczywistości. Pomyślałam, że skoro ktoś tak bogaty i uprzywilejowany nie może znaleźć szczęścia, to co dopiero mówić o mnie? Zastanawiałam się nad tym wszystkim, wracając z Jake'em 19
z cmentarza do domu. Przez długą chwilę oboje milczeliśmy. Wyglądałam przez okno, ale tak naprawdę nic nie widziałam. Niebo było coraz ciemniejsze. - Wszystko w porządku, księżniczko? - zagadnął mnie w końcu Jake. - Słucham? Och, tak, Jake, wszystko w porządku. Wygląda na to, że będzie lało. - Owszem. Chciałem się dziś wybrać do Richmondu, ale myślę, że poczekam do rana, wstanę wcześnie i wracając, wstąpię na lotnisko. Wcisnęłam się w kąt siedzenia. Pochmurne niebo i smutne wspomnienia sprawiły, że poczułam się strasznie samotna. Jesteś za młoda, żeby stoczyć bitwę z potężną rodziną, mówi łam sobie. Nie chciałam wojny. Na myśl o mojej matce, jej mężu i Victorii, którzy zjadą się jutro, żeby ze mną walczyć, ogarnął mnie koszmarny lęk. - Może dobrze by ci zrobiło, gdybyś się wybrała do kina, księżniczko? Powiedz tylko, dokąd chcesz pojechać. Jestem na twoje usługi. - Dziękuję ci, Jake, ale nigdzie. Jake skinął głową. - Czy odnowiłaś może jakieś znajomości z przyjaciółmi ze Szkoły Dogwoodów? - Nie, Jake - odpowiedziałam z uśmiechem. Wiedziałam, że Jake się o mnie martwi i chciałby, żebym znalazła sobie jakąś rozrywkę. - Naprawdę wszystko jest w porządku. Wiesz co, może zrobię sobie coś dobrego na kolację. Zjadłbyś ze mną? - Hm? - Zrobię kurczaka, takiego, jak robiła mama Arnold. - To brzmi zachęcająco. O której przyjść? - Koło szóstej. - Czy mam coś ze sobą przynieść? - Bądź głodny. To wszystko, czego po tobie oczekuję. Sam najlepiej wiesz, że pani Hudson zawsze miała dobrze zaopa trzoną spiżarnię. 20
Jake roześmiał się i skinął głową. W jego spojrzeniu było coś, co powiedziało mi, że równie dobrze mogłabym przy nim powiedzieć „babcia Hudson". Sama nie wiem dlaczego, ale czułam, że babcia wyznała Jake'owi prawdę, choć on sam zachowywał się zawsze jak skończony dżentelmen i nigdy mnie o nic nie pytał. Czasem mi się zdawało, że po prostu czeka na boku, gotów w każdej chwili pomóc, ale nie chce się z niczym narzucać. - Wiem, wiem - potwierdził Jake. - Nieraz pomagałem w zakupach, ale zawsze zachowywała się, jakbym był nieosią galny, kiedy mnie potrzebowała. Zawsze mawiała zgryźliwie: „Po co brać sobie na barki dodatkowy ciężar, prawda?". Jake pokręcił głową. - Ta kobieta do końca próbowała mnie zmienić. - Bardzo cię lubiła. Jake skinął głową, a oczy mu pociemniały. Teraz on zrobił się milczący. Żadne z nas nie odezwało się więcej, dopóki rolls-royce nie zatrzymał się przed domem. O dach samochodu zabębniły pierwsze krople deszczu. - Dziękuję, Jake - powiedziałam, szybko otwierając tylne drzwi. - Do zobaczenia wieczorem. - Do widzenia, księżniczko! - zawołał za mną, gdy wbie gałam po schodach. Myśl, że będę miała gościa, wprawiła mnie w dobry nastrój. Chciałam, żeby kolacja była naprawdę smaczna, tak by mama Arnold mogła być ze mnie dumna. Co by pomyślała, gdyby mogła mnie teraz zobaczyć? Na jakąś godzinę przed przyjściem Jake'a zadzwonił tele fon. Okazało się, że to adwokat babci Hudson, pan Sanger. Rozmowa z nim wtrąciła mnie na powrót w otchłań de presji. - Przed chwilą dzwonił do mnie adwokat Granta, Megan i Victorii. Wygląda na to, że chcą jednak zakwestionować poczytalność pani Hudson w chwili, gdy wprowadzała zmiany do testamentu. Trzeba będzie przedstawić wyniki badań lekar skich i udowodnić, że Frances doskonale wiedziała, co robi. 21
Na razie mogą to być tylko kolejne próby skłonienia cię do ustępstw. - Jake mówił mi, że wybierają się tutaj jutro. - Jeśli chcesz, mogę ci towarzyszyć podczas ich wizyty. - Tak chyba byłoby jeszcze gorzej. Dowiem się, o co cho dzi, i jeśli będę potrzebowała pańskiej rady, zadzwonię do pana, mecenasie. - Przepraszam, Rain, ale podobne sprawy często tak się kończą. Za oknami wył wiatr, deszcz tłukł w okna domu. Wiadomość o nieodwołalności ostrego konfliktu między mną a moją ro dziną tak mnie zdenerwowała, że kiedy przyrządzałam kur czaka, trzęsły mi się ręce. Nakryłam do stołu i ustawiłam na nim świece w srebrnych lichtarzach. Domyślałam się, że Jake będzie miał ochotę na wino, ale ponieważ nie znałam się na trunkach, postanowiłam pozostawić mu wybór. Kiedy spoj rzałam na stojący w holu zegar, okazało się, że znów późni się o trzy godziny. Uśmiechnęłam się do siebie. Przypomniałam sobie, jak bez trosko traktowała babcia Hudson upływ czasu. Większość zegarów w domu nie chodziła lub pokazywała zły czas, nawet elektryczne budziki w sypialniach i zegar w kuchni. Ozdobny zegar ścienny, który wisiał w gabinecie, milczał jak zaklęty, a kukułka z zegara na werandzie, gdzie babcia niekiedy jadała śniadanie, nie zawsze wyskakiwała, gdy powinna, za to czasem kukała znienacka, jakby chciała mnie nastraszyć. „W moim wieku człowiek nie chce pamiętać, ile godzin życia ma już za sobą" - mawiała babcia Hudson, ilekroć wspo minałam o konieczności naprawy zegarów. Twierdziłam, że przesadza. Jake jest od niej starszy, a nie mówi, że musi zwolnić. „Jake nie ma za grosz rozumu. Gdyby miał, już dawno by sobie uświadomił, jak wiele czasu w życiu zmarnował" ocfpowiadała. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Babcia mówiła to z naganą w głosie, ale tak naprawdę nigdy Jake'a nie krytykowała. Od 22
czasu do czasu rzucała pod jego adresem sarkastyczne uwagi, ale szybko zauważyłam, że w gruncie rzeczy oboje odnoszą się do siebie z wyraźną sympatią, a chwilami wręcz ze skry waną czułością. Uderzyło mnie także, że ilekroć babcia Hudson uśmiechała się do Jake'a, zawsze pierwsza odwracała wzrok, jakby się bała, że w przeciwnym razie pęknie dzieląca ich szklana ściana. Myślałam, że to kwestia stosunków między pracownikiem i pracodawcą, ale czułam, że za żadne skarby świata nie chciałabym czuć się zobowiązana do podobnego zachowania. Wkrótce miało się zresztą okazać, że byłam w błędzie. Popędziłam do drzwi, gdy tylko zabrzmiał dzwonek. Ku mojemu zaskoczeniu Jake przyszedł w marynarce i w krawacie. W rękach trzymał pudełko czekoladek. - Niepotrzebnie się przebierałeś, Jake - powiedziałam ze śmiechem. - Nie wyobrażam sobie, żebym mógł przyjść do domu Frances na kolację niestosownie ubrany - wyjaśnił. - Słodkie do słodkiego - dodał, wręczając mi czekoladki. - Dziękuję, Jake. Widzę, że na szczęście nie zmokłeś. - Już prawie nie pada. Front niżowy przemieszcza się na północ, do Jankesów. Na widok nakrytego stołu i płonących świec Jake gwizdnął cicho. - Pięknie, księżniczko. Bardzo miło. Widzę, że czegoś się tam w Anglii nauczyłaś, pracując u swoich wujostwa, co? - Mleko przodem, Jake. To najważniejsze, czego się nau czyłam. Poza tym poznałam trochę cockneya. To wszystko. Nie wiedziałam nawet, jakie podać wino, ale pomyślałam, że najlepiej zrobię, pozostawiając wybór tobie. - Bardzo słusznie. - Jake roześmiał się. - Wiesz, gdzie jest zejście do piwnicy? - Wiem, księżniczko. Wiem nawet, które deski w tym domu skrzypją, kiedy się na nie nadepnie. 23
Uderzyłam się dłonią w czoło. Przecież kiedyś, dawno, dawno temu, Jake mieszkał tu jako dziecko. - No jasne. Wobec tego idź po wino, a ja zajmę się kur czakiem. Zanim przyniosłam z kuchni sałatkę, Jake otworzył dwie butelki wina i napełnił kieliszki. Miałam wrażenie, że zanim wróciłam, zdążył już nawet jeden wychylić. - Jedno muszę przyznać Frances - powiedział. - Zawsze miała doskonałe wina. Kalifornijskie, australijskie, francuskie. Naprawdę znała się na trunkach. Wypijmy za nią. - Wyciągnął do mnie rękę i stuknęliśmy się kieliszkami. - Za Frances, która gdziekolwiek jest, z pewnością coś tam ulepsza. Oboje upiliśmy po łyku wina. - Sałatka wygląda wspaniale, Rain. I widzę ciepły chleb. Muszę przyznać, że już mi zaimponowałaś. - Dziękuję, Jake. - A teraz opowiedz, co porabiałaś w Londynie. Mam na dzieję, że zajmowałaś się nie tylko podawaniem do stołu. Opowiedziałam mu o szkole, o Randallu, o tym, jak zwie dzaliśmy razem miasto. Opowiedziałam o dwóch Francuzkach, Leslie i Catherine, o inscenizacji, w której uczestniczyłam, o pochwałach, jakie mnie spotkały. - Z tego, co słyszę, wynika, że powinnaś tam czym prędzej wracać. Mam nadzieję, że nie ugrzęzniesz tutaj. Korzystaj ze swoich możliwości. Właśnie tego chciałaby dla ciebie Frances. Rozczarowałabyś ją, gdybyś nie okazała wytrwałości w dążeniu do celu. Popatrzyłam uważnie na Jake'a. Ilekroć wspominał babcię Hudson, jego oczy zachodziły mgiełką. Przyniosłam pieczonego kurczaka. Jake rozpływał się w po chwałach. - Twój mąż będzie szczęściarzem, Rain, jeśli tylko nie zostaniesz jedną z tych nowoczesnych kobiet, które uważają, że gotowanie jest poniżej ich godności. - Na pewno nie, Jake. Mama Arnold inaczej mnie wy chowała. 24
Jake chciał wiedzieć więcej o moim życiu w Waszyngtonie. Słuchał mnie uważnie, z wyraźnym zainteresowaniem. Do kładniej niż komukolwiek dotąd opowiedziałam mu o losie, jaki spotkał moją siostrę Beni. - Nic dziwnego, że mama Arnold chciała cię wyrwać z tego piekła. Znów popatrzyliśmy sobie w oczy. Ku swemu zaskoczeniu zorientowałam się, że Jake opróżnił już jedną butelkę wina i zabrał się do drugiej. Co do mnie, nie wypiłam jeszcze pierwszego kieliszka. Opuściłam wzrok. - Co ty właściwie o mnie wiesz, Jake? - spytałam, nie patrząc mu w oczy, ale nie wytrzymałam długo i zaraz znów na niego spojrzałam. - Co powiedziała ci o mnie pani Hud son? Jake pokręcił głową i uśmiechnął się do swoich myśli. - Frances mówiła o tobie, że masz nosa do prawdy - rzekł, nie kryjąc podziwu w głosie. - Co to znaczy, Jake? Jaką znów prawdę odkryłam? Roześmiał się, ale szybko spoważniał. - Wiem, że Megan jest twoją matką - przyznał, obracając kieliszek w palcach. - Zawsze to wiedziałem. - Powiedziała ci o tym babcia Hudson? Jake skinął głową. - Co jeszcze ci mówiła? - Niedługo przed śmiercią oznajmiła, że wytropiłaś w Lon dynie swego ojca. - Wcale go nie tropiłam. - Dokładnie tak powiedziała Frances: „Wiedziałam, że go wytropi". Zresztą nie była wcale z tego powodu zła, jeśli ci o to chodzi. Można by raczej powiedzieć, że jej zaim ponowałaś. - Czemu akurat tobie powierzyła wszystkie swoje sekrety, Jake? Popatrzyłam mu w oczy. Dolał sobie wina do kieliszka. - Może dlatego, że poza mną nie miała nikogo, komu mogłaby zaufać - rzekł i pociągnął łyk wina. 25
- Nie sądziłam, że babcia Hudson lubiła rozmawiać o swo ich sprawach. Jake spojrzał na mnie zaskoczony spod nastroszonych brwi. - No tak. Wszystkim się tak wydaje. W rzeczywistości Frances nie była wcale taka twarda i silna, jak sądzisz. - Czemu zapisała mi tak dużo? Przecież musiała wiedzieć, że nie ułatwi mi w ten sposób stosunków z rodziną. Czy rozmawiałeś z nią o tym? Może powiedziała ci, na co liczy, podejmując taką decyzję? Jake pokręcił głową i wzruszył ramionami. - Frances często o tobie myślała, księżniczko. Wdarłaś się w jej życie jak strumień świeżej wody. Zanim się tu pojawiłaś, była straszliwie przygnębiona. Kiedy jesteś w pewnym wieku, a rodzina sprawia ci same rozczarowania, zaczynasz się zastana wiać, na co ci te wszystkie kłopoty, i robi ci się smutno. Wnios łaś w życie Frances mnóstwo radości. Nie odeszła, dopóki nie była pewna, że jesteś dość silna, żeby poradzić sobie bez niej. - Ależ ja wcale nie jestem silna, Jake. Nawet mimo tego wszystkiego, co mi zostawiła babcia Hudson, jestem znowu sama. Mam przeciw sobie całą rodzinę. Przed twoim przyj ściem zadzwonił jej adwokat, pan Sanger, i powiedział, że moja matka, Grant i Victoria chcą wystąpić z pozwem o unie ważnienie testamentu, choćby nawet miało to oznaczać wyciąg nięcie na widok publiczny naszych najbardziej osobistych spraw - wszystkich wyników badań lekarskich babci Hudson z ostatnich lat, przeszłości mojej matki i mojej własnej. Wyj dzie na to, że jestem naciągaczką, wszyscy będą przekonani, że oszukałam niedołężną staruszkę. Wolałabym niczego nie odziedziczyć - jęknęłam. - Dajże spokój, nie mów tak - powiedział Jake, ale już było za późno, nie byłam w stanie powstrzymać łez, które popłynęły po moich policzkach. - Wszyscy ludzie, których kocham, albo nie żyją, albo są za daleko, żeby mogli mi pomóc. - Jeszcze ja tu jestem. - Jake wstał z krzesła, podszedł bliżej i objął mnie opiekuńczo ramieniem. - Wszystko będzie 26
dobrze, księżniczko. Musimy to zrobić dla Frances. Należy jej się to od nas. - Jasne - odpowiedziałam, ocierając łzy wierzchem dłoni. - Naprawdę ci pomogę - upierał się Jake. - Dobrze, Jake. - Mówię poważnie. Mogę ci pomóc, Rain. - Dzięki, Jake. Jake odsunął się ode mnie i wbił wzrok w ścianę. - Wygląda na to, że Frances specjalnie tak całą sprawę zaaranżowała, żebym musiał ci wszystko powiedzieć - rzekł bardziej do siebie niż do mnie. - Co masz mi powiedzieć, Jake? Jake milczał długą chwilę. Potem odwrócił się i popatrzył na mnie bardzo poważnym wzrokiem. - Muszę ci zdradzić naszą tajemnicę, Rain. - Jaką tajemnicę? - Pokręciłam bezradnie głową. - Tylko mi mącisz w głowie, Jake. - Spojrzałam na butelki po winie, zastanawiając się, czy Jake nie wypił przypadkiem za dużo. - Frances i moją. - Uśmiechnął się do mnie. - A od teraz także twoją, ale pamiętaj, zachowaj ją na najcięższą chwilę. Jak ostatnią kulę w magazynku, zgoda? Popatrzyłam na niego. To wszystko wciąż nie miało sensu. Jake był dla mnie zawsze miły. Ten dobry człowiek chciałby mi pomóc, ale w tej chwili po prostu nic dla mnie nie mógł zrobić. - Nie wierzysz mi, Rain? Nie wierzysz, że mogę dać ci do ręki dodatkowy atut? - Jasne, że wierzę, Jake. Usiadł i patrzył na mnie przez chwilę. - Frances i ja mieliśmy romans - powiedział w końcu szyb ko, jakby chciał to wreszcie z siebie wyrzucić. - Byliśmy kochankami. To trwało dość długo, bo mieliśmy sporo okazji, żeby być razem, i korzystaliśmy z nich bez skrupułów. Roz staliśmy się dopiero, kiedy Frances zaszła w ciążę. - Babcia Hudson? - Tak. Victoria jest moją córką. Od początku byliśmy tego z Frances pewni. 27
Nie mogło mi się to pomieścić w głowie. Babcia Hudson, moja ostoja moralna, miała romans z Jake'em? Ciotka Victoria jest ich córką? - To nie była niczyja wina. Tak się czasem w życiu składa. Everett zaniedbywał Frances. Był pracoholikiem, myślał tylko o swoich kolejnych projektach. Rzadko ruszał się dokądkol wiek z domu, chyba że w interesach... Spędzaliśmy z Frances coraz więcej czasu we dwoje. Myślę, że Everettowi nigdy nawet nie przyszło do głowy, że jego żona może żywić roman tyczne uczucia wobec kogokolwiek, włącznie z nim samym... To było jedno z tych tradycyjnych małżeństw południowców, no wiesz, gdzie o wszystkim decydują rodzice. To oni najlepiej wiedzieli, kto będzie odpowiednim mężem dla ich córki. Aku rat, dużo tam wiedzieli... Jake opróżnił kieliszek. - Czy mój dziadek był świadom, że Victoria nie jest jego córką? - Sądzę, że tak, ale nigdy nie wspomniał o tym ani słowem. Ludzie jego pokroju tak się nie zachowują. - Jakiego pokroju? - Mówię o śmietance towarzyskiej. W tym świecie takie rzeczy są niewyobrażalne. Frances nigdy mu o niczym nie powiedziała. Kiedy tylko zorientowała się, że jest w ciąży, od razu uznała, że to wiadomość tylko dla nas dwojga... Po latach, gdy skończyłem służbę w marynarce i pojawiłem się tu z po wrotem, Victoria miała już prawie trzydzieści lat. Z początku bałem się, że każdy, kto na nas popatrzy, zauważy podobień stwo, ale Victoria ma jedną z tych twarzy, które wydają się nie mieć wzoru. Nie przypomina ani Frances, ani mnie. Mamy inne nosy, inne usta. Może tylko oczy i uszy zdradzają pewne podobieństwo. - A może Victoria nie jest twoją córką, Jake? - Widziałaś zdjęcia Everetta. Jego Victoria również nie przypomina. - A jeżeli to był ktoś inny? - Co takiego? Ktoś inny? - Jake pokręcił głową. - W żad nym wypadku.
28
- Dlaczego? Skoro babcia miała romans z tobą, mogła mieć i z kim innym. Jake popatrzył na mnie tak, jakby podobny pomysł nigdy w życiu nie przyszedł mu do głowy. - Och, może po prostu jesteś o sobie równie wysokiego mniemania jak dziadek Everett? Jake uśmiechnął się do mnie i pokręcił głową. - Rzeczywiście nigdy nie miałem żadnych wątpliwości. Ale sądzę, że Frances była wobec mnie całkowicie szczera. Staliśmy razem późnym popołudniem nad jeziorem... Nigdy nie zapomnę, jak to powiedziała. „No i stało się, Jake". „Co masz na myśli, Frances?" - spytałem. - „Ciasto rośnie już w piecu". - Tak powiedziała. „Za dużo było tego nieokiełz nanego szaleństwa. Zapomnieliśmy o ostrożności...". Kom pletnie osłupiałem. Stałem obok niej nad wodą. Patrzyłem na fale złocące się w zachodzącym słońcu i myślałem tylko, co będzie dalej. „Oczywiście nie będziemy się mogli już więcej spotykać, tak jak dotąd, Jake. Przepraszam. Przepraszam, że tak bardzo ciebie potrzebowałam" - powiedziała i odeszła... Czułem się, jakby wszystko we mnie zgasło razem z zacho dzącym słońcem. Byłem lekki i pusty niczym muszla. Zdawało mi się, że lada powiew wiatru może mnie porwać i unieść ponad drzewami jak latawiec... W jakimś sensie istotnie tak było. Wkrótce potem wstąpiłem do marynarki. - Jake popatrzył w pusty kieliszek, a potem zamknął oczy. - Nigdy nie poko chałem żadnej innej kobiety. Nie mogłem. To było tak, jakby wszystkie uczucia, jakie w sobie miałem, wyczerpały się w mi łości do jednej kobiety. Wróciłem po latach do pracy u Hud sonów, żeby być bliżej Frances. Czasem, gdy ją dokądś wioz łem, wyobrażałem sobie, że nie jestem jej szoferem. W moich marzeniach byliśmy małżeństwem, a ja po prostu podwoziłem ją dokądś, tak jak mąż podwozi żonę. Gdy jechaliśmy gdzieś we trójkę z Victorią, czułem się normalnym mężem i ojcem. Każdy żyje w świecie własnych fantazji, pomyślałam. - Czy Victoria wie, że jesteś jej ojcem? Czy babcia Hudson powiedziała jej o tym? 29
- Och, nie, nie - zaprzeczył szybko Jake. - Ale właśnie dlatego chciałem, żebyś ty o tym wiedziała. Jeśli Victoria przyciśnie cię do muru, będziesz mogła wykorzystać przeciw niej naszą tajemnicę. Jestem gotów potwierdzić każde słowo przed sądem. Poza tym teraz można wszystko sprawdzić dzięki badaniom genetycznym. Victoria wie o tym i straci pewność siebie. Strącę ją z piedestału, na który sama się wywindowała. - Ale to oznacza również ujawnienie sekretu babci Hud son, Jake - przypomniałam mu. - Nie wiem, czy mogę to i zrobić. - Możesz, Rain. Kiedy będzie trzeba, zrobisz to. Poznałaś Frances na tyle, żeby wiedzieć, że nie miałaby ci tego za złe. - Niech to licho - powiedziałam. - Trup w każdej szafie. Jake się roześmiał. - Pora na mnie - oświadczył. - Muszę jutro wstać wcześnie rano i jechać do Richmondu, żeby odebrać ich z lotniska. - Nie chcesz przed wyjściem filiżanki kawy? -Zapropono wałam mu kawę, bo wypił sporo wina, ale nie wyglądało na to, żeby alkohol wywarł na Jake'u jakiekolwiek wrażenie. - Nie, dziękuję. Świetna kolacja. Chcesz, żebym pomógł ci posprzątać? - Nie, Jake. Wiesz, w Londynie miałam okazję dogłębnie opanować sztukę sprzątania - wyznałam, myśląc o okresie spędzonym pod dachem ciotki Leonory. - Racja. No dobrze. Może zobaczymy się jutro, kiedy ich przywiozę. - Czy zostaną na noc? - zapytałam szybko. - Nie, mam ich odwieźć na samolot o dziewiątej. Całe szczęście, pomyślałam. Jake pocałował mnie w poli czek i wyszedł. Kiedy zamknęłam za nim drzwi, ogarnęło mnie poczucie przejmującej samotności w wielkim, pustym domu. Gdy szłam przez amfiladę pomieszczeń, z okien, które ciemność przemieniła w tunel zwierciadeł, spoglądały na mnie moje ulotne odbicia. Stary dom jęczał i stękał w porywach wichury. Tylko po to, żeby nie słyszeć tych przejmujących odgłosów, nastawiłam w telewizorze kanał muzyczny. Pod-
kręciłam dźwięk tak głośno, żeby słyszeć muzykę, kiedy będę sprzątała kuchnię i jadalnię. Potem wróciłam do salonu i oglądałam telewizję, dopóki nie zaczęły mi się kleić powieki. Dziś będę dobrze spała, pomyślałam, ale zanim doszłam na piętro do sypialni, myśl o jutrzejszym spotkaniu z rodziną odebrała mi ochotę na sen. Zanim zdążyłam położyć głowę na poduszce, otoczyła mnie pełna napięcia cisza. Myśli kłębiły mi się w głowie. Niezależnie od tego, jak wykręcałam i zwijałam poduszkę, wciąż było mi niewygodnie. Wierciłam się tak niemal do świtu. Potem nagle zapadłam w sen, jak ktoś, kto stanął na przegniłych deskach, którymi nakryto starą studnię, i naraz zapada się przerażony w ciemność, słysząc własny krzyk. W chwili gdy wylądowałam na dnie, otworzyłam oczy. Do sypialni wpadało jaskrawe światło słońca. Jęknęłam. Bolał mnie każdy najmniejszy mięsień. Przerazi łam się, że może dostałam grypy. Jeśli kiedykolwiek była zła chwila na chorowanie, to właśnie teraz. Zwlokłam się z łóżka, napuściłam wody do wanny i dolałam do niej słodko pach nącego płynu do kąpieli, którego używała babcia Hudson. Dopiero po dwudziestu minutach w gorącej wodzie poczułam się na tyle dobrze, żeby zejść na dół i zrobić sobie kawę. W chwili, gdy weszłam do kuchni, zabrzęczał telefon. Dzwo nił pan MacWaine, dyrektor szkoły teatralnej w Londynie. To on odkrył mój talent, oglądając szkolne przedstawienie, na które zaprosiła go babcia Hudson, i namówił ją, żeby wysłała mnie do Anglii. Pan MacWaine chciał wiedzieć, co u mnie słychać i jakie mam plany na przyszłość. - Nawet nie masz pojęcia, ile osób o ciebie pyta. Liczymy na twój powrót, Rain. - Dziękuję. Mam nadzieję, że już niedługo będę mogła wrócić. Tyle że tym razem wolałabym mieszkać w internacie. - To żaden problem - zapewnił mnie pan MacWaine. Z przyjemnością znów cię tu zobaczę. Jestem pewien, że pani Hudson życzyłaby sobie tego samego. 31
Podziękowałam mu za troskę i zainteresowanie. - Och, byłbym zapomniał. Najwyraźniej zyskałaś sobie uznanie specjalisty od Szekspira, doktora Warda, wykładowcy literatury zaprzyjaźnionego z jednym z członków rady nadzor czej naszej szkoły. Doktor Ward pytał o ciebie ostatnio. Czy on był na naszym pokazie? - Tak. - Nie miałam pojęcia, co innego mogłabym powie dzieć. Niemal natychmiast pożałowałam kłamstwa. Ilekroć mówiłam nieprawdę na temat tych spraw z mojej przeszłości, które były objęte tajemnicą, dodawałam kolejne oszustwo do sekretów i kłamstw, nawarstwiających się w tej rodzinie od pokoleń. Nienawidziłam siebie samej za to, że w tym wszyst kim uczestniczę. - Wspaniale - ucieszył się pan MacWaine. - Daj znać, kiedy będziesz coś wiedziała. Ja tymczasem poszukam dla ciebie miejsca w internacie. Rozmowa z panem MacWaine'em bardzo poprawiła mi na strój, przypominając, że mam dokąd wrócić, że jest przede mną jakąś przyszłość. Nie zamierzałam tkwić w Ameryce. Jakie to cudowne, że mój prawdziwy ojciec dopytywał się o mnie, myślał o mnie, chciał mnie lepiej poznać. Babcia Hudson doznała w życiu zbyt wielu rozczarowań, żeby uwierzyć w sens podejmo wanych przeze mnie prób nawiązania kontaktu z ojcem. Rozu miałam ją, ale nie podzielałam jej pesymizmu w ocenie ludzi. Uszczęśliwiona poczułam, że jestem głodna, i zrobiłam sobie śniadanie. Potem posprzątałam i odkurzyłam dom, żeby ciotka Victoria nie mogła wytknąć mi żadnych nieporządków, robiąc uwagi w rodzaju: „Popatrzcie, co ona wyrabia z naszą rodzinną posiadłością". Kiedy sprzątałam, znów zadzwonił telefon. Tym razem była to Victoria. - Twoja matka... - to ostatnie słowo wypowiedziała tak zjadliwym tonem, jakby mówiła o swoim najgorszym wro gu... - przylatuje dziś rano z Grantem. Będziemy o drugiej. Wcześniej jesteśmy umówieni na lunch z naszym adwokatem dodała, najwyraźniej usiłując mnie nastraszyć. 32
- Wygląda na to, że mamy dziś urodzaj na prawników. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Ja także jestem umówiona na lunch z adwokatem. Oczywiście nie była to prawda, ale nie chciałam, żeby Victoria sądziła, że dam się tak łatwo zastraszyć. - Popełniasz duży błąd, będąc taka uparta - rzuciła. - Czy to nie zadziwiające? - spytałam ją w odpowiedzi. - Co takiego? - Właśnie myślałam, że popełniasz duży błąd, będąc taka uparta. Jeśli chwila ciszy może być ogłuszająca jak huk eksplozji, to taka właśnie była ta chwila. - Będziemy o drugiej - powtórzyła Victoria. - Nie zapo mnij o tym. - Nigdzie się nie wybierałam. Ale dziękuję, że mnie uprze dziłaś. Kiedy odłożyłam słuchawkę, serce biło mi mocno. W moich uszach brzmiało to jak głuche dudnienie w całym domu.
2
AMATOR POSAGU
Kiedy tuż po dwunastej rozległ się dzwonek do drzwi, wiedziałam, że to nie może być moja matka z Grantem i ciotką Victorią. Na nich było jeszcze za wcześnie. W pierwszej chwili pomyślałam, że może to wstąpił pan Sanger, kiedyś adwokat babci Hudson, a obecnie mój, żeby udzielić mi jakichś wskazówek przed czekającą mnie rozmową. Ku swemu zdziwieniu ujrzałam przed drzwiami Corbette'a Adamsa. Corbette był moim partnerem jako George Gibbs, gdy grałam Emily Webb w sztuce Nasze miasto. To wtedy moja babcia zaprosiła na przedstawienie swego znajomego z Anglii, pana MacWaine'a, dyrektora szkoły dramatycznej w Londynie. Corbette był zdecydowanie najprzystojniejszym z uczniów Słodkiego Williama - instytucji bliźniaczej wobec Szkoły Dogwoodów dla dziewcząt, do której uczęszczałam, mieszkając z babcią Hudson - i obiektem marzeń i fascynacji wielu moich koleżanek. Corbette był także pierwszym chłopakiem, z którym się kochałam. Ponieważ potem zachował się wobec mnie podle, na jego widok poczułam naraz gniew i wstyd. Któż jednak mógłby mnie winić za to, że poddałam się jego urokowi, tym bardziej że przez wiele lat żyłam w ubóstwie i poniżeniu w murzyńskim getcie? Wyrwano mnie z jednego i przeniesiono do innego świata, nie przygotowując w żaden sposób na to, co mnie czeka. 34
Na mój widok szafirowe oczy chłopaka pojaśniały. Corbette niewiele się zmienił od czasu naszego ostatniego spotkania. Kasztanowe włosy ze złotawym połyskiem, opadające na kark, były jedynym nieuładzonym rysem jego nienagannego poza tym wyglądu. Choć w gruncie rzeczy konformista, roztaczał wokół siebie aurę buntu przeciw wszelkim konwenansom, co czyniło go tym bardziej pociągającym dla większości dziew czyn, także, muszę przyznać, dla mnie. Teraz jednak z tych dawnych uczuć nie zostało we mnie ani śladu. Corbette uśmiechnął się promiennie. - Jesteś jeszcze piękniejsza, niż byłaś - powitał mnie. A może po prostu zapomniałem, jaka z ciebie piękność. - Dzień dobry, Corbette - odpowiedziałam chłodno, nie zapraszając go do środka. Corbette stał przede mną w swojej granatowej marynarce, błękitnej koszuli, dżinsach i białych tenisówkach. Szybko wyciągnął do mnie rękę, w której trzymał wielki bukiet kre mowych róż. Nie przyjęłam kwiatów. Stałam i patrzyłam na niespodzie wanego gościa z grymasem niesmaku. Corbette przestąpił z nogi na nogę. - Przykro mi z powodu śmierci pani Hudson. Moja rodzina była na pogrzebie. Słyszałem, że wyglądałaś bardzo pięknie i elegancko. Na ludziach zrobiło wielkie wrażenie, że wyda wałaś się taka smutna, choć tak krótko byłaś pokojówką pani Hudson. Wokół aż huczy od plotek na temat majątku, jaki ci zapisała w testamencie - dodał poufałym tonem, jakbyśmy wciąż byli przyjaciółmi, co jeszcze bardziej mnie zirytowało. - Czego chcesz, Corbette? - spytałam krótko. - Och, po prostu wpadłem, żeby się przywitać, zobaczyć, jak żyjesz, i złożyć ci wyrazy szacunku - oświadczył bez trosko. - Myślę, że ty w ogóle nie masz pojęcia, co to jest szacu nek - rzekłam ostro. Wciąż pamiętałam dzień, gdy po tym, jak mu się oddałam, Corbette przyszedł z kolegami na moją lekcję jazdy konnej. 35
Z obleśnych uśmiechów na twarzach chłopaków natychmiast wyczytałam, że wszystko im opowiedział. Corbette sugero wał nawet, żebym przespała się z jednym z nich, jakbym stanowiła jego własność i jakby mógł mną dowolnie rozpo rządzać. Widząc, że stoję w drzwiach nieruchomo jak posąg, Corbette pokiwał głową i opuścił rękę z bukietem. - Wiem, wiem... - powiedział. - Masz wszelkie powody, żeby być na mnie zła. - Dziękuję za zrozumienie. - Zachowałem się wtedy jak kompletny idiota. Chciałem się popisać przed chłopakami... - Corbette wzruszył ramiona mi. - Wiesz, chłopcy są czasem tacy okropnie głupi... - Wes tchnął z ubolewaniem. - Bardziej zależało mi na tym, jakie wrażenie zrobię na kolegach, niż na tym, żeby właściwie się zachować. Byłem wtedy po prostu niedojrzały, sam to przy znaję. Gdybym mógł cofnąć czas, chętnie dałbym sobie same mu po nosie. W szafirowych oczach Corbette'a pojawił się wyraz skruchy. Pokręciłam głową z podziwem. Jak on potrafił czarować! Tak łatwo przychodziło mu udawać emocje, których wcale nie doświadczał. Nic dziwnego, że był najlepszym aktorem w szko le. Patrząc na tę twarz o nieskazitelnie proporcjonalnych ry sach, spoglądając w te piękne oczy, trudno było zachować spokój i ostrożność. Po prostu pragnęło mu się ufać. Tak bardzo się pragnęło, że dziewczyny wierzyły w jego słodkie słówka, zamykając oczy na wszystkie sygnały, wskazujące, że to tylko banalne kłamstwa. Mężczyźni zawsze narzekają, że kobiety wykorzystują swoją urodę i urok, żeby ich usidlić. Corbette Adams stanowił dowód na to, że bywa też odwrotnie. Przypomniałam sobie Catherine i Leslie, dwie Francuzki, które poznałam w szkole dramatycz nej w Londynie. Obie bardzo chciały być femmes fatales. Jeśli chodzi o Corbette'a, to był chyba bardziej fatalny dla kobiet, niż jakakolwiek dziewczyna mogłaby być dla mężczyzn. - Cieszę się, że masz z tego powodu wyrzuty sumienia. 36
Może dzięki temu nie przysporzysz tylu przykrości i upo korzeń kolejnej dziewczynie, którą uwiedziesz. Dzięki, że wpadłeś. Cofnęłam się, żeby zamknąć drzwi. - Zaczekaj! - krzyknął, wyciągając rękę, żeby mnie po wstrzymać. - Czy naprawdę nie moglibyśmy chociaż przez chwilę pogadać? Za dwa tygodnie wyjeżdżam do college'u, wrócę dopiero za kilka miesięcy. - Szczerze mówiąc, nie sądzę, żebyśmy mieli sobie wiele do powiedzenia, Corbette. - I tu się mylisz - odparł szybko. - Odkąd się rozstaliśmy, miałem kilka dziewczyn. Żadna nie mogła się z tobą równać. Nie potrzebowałem wiele czasu, żeby zrozumieć, że jesteś wyjątkiem - piękna i na dodatek dużo inteligentniejsza od większości dziewczyn. No proszę, pozwól się chociaż prze prosić. Przekonasz się, że się zmieniłem. Jeśli potem wciąż będziesz chciała mnie wyrzucić, nie będę się opierał. Przeciw nie, sam sobie pójdę. Znów wyciągnął do mnie rękę z bukietem. Wszystko mi mówiło, że powinnam rzucić Corbette'owi jego róże w twarz i zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale nie zrobiłam tego. Może się nudziłam. Może chciałam zająć czymś myśli przed nieprzyjemnym zjazdem rodzinnym, sama nie wiem. W każdym razie, zamiast zamknąć drzwi, przyjęłam kwiaty i cofnęłam się o krok, wpuszczając Corbette'a do holu. - No dobrze, proszę, ale uprzedzam cię, że za godzinę mam gości, więc będziesz musiał wyjść. - Dziękuję. Corbette wszedł do środka i rozejrzał się wokół rozszerzo nymi ze zdumienia oczami, jakby się spodziewał, że natych miast po śmierci babci Hudson dom zostanie odarty z wszyst kich cennych przedmiotów. - O co chodzi? - Ładny dom. Moja matka często o nim mówiła. Marzy o tym, żeby go kupić. - Być może będzie miała okazję - odpowiedziałam oschle
37
i wprowadziłam Corbette'a do salonu. Wstawiłam kwiaty do r wazonu. Róże były naprawdę piękne - tak słodko pachniały. - Wszyscy wokół mówią, że odziedziczyłaś większą część majątku pani Hudson. To prawda? - Corbette niezwłocznie przystąpił do rzeczy. - Ach, więc o to chodzi. - Odwróciłam się do niego. - i Przyszedłeś tu po to, żeby mnie wybadać. Na pewno się spodziewałeś, że wyciągniesz ode mnie wszystkie szczegóły, praw da, Corbette? Zaczął kręcić głową. Roześmiałam się. - Dobrze, dobrze, siadaj - powiedziałam, jakbym rozma wiała z niegrzecznym chłopcem, i wskazałam mu fotel. Sama usiadłam na kanapie naprzeciw niego. Przez chwilę po prostu mierzyłam go wzrokiem. Corbette wiercił się nie spokojnie. - Jesteś jakaś inna. Jakby zgorzkniała. Co takiego wydarzyło się w Anglii? - Nie jestem bardziej zgorzkniała, niż byłam przed wyjazdem. Po prostu trochę doroślejsza, to wszystko - wyjaśniłam. Nie wygląda natomiast na to, żebyś ty się szczególnie zmienił dodałam. Nie miał to być komplement, ale Corbette oczywiście tak to przyjął. - A co tu zmieniać? - spytał, wyciągając ramiona. - Skoro wszystko jest jak należy. - Tego nie powiedziałam. Z twarzy Corbette'a znikł wyraz zadowolenia z siebie. Po kiwał głową. - Zawsze byłaś dużo bystrzejsza od innych dziewczyn z Dogwood. Od razu mi się to w tobie spodobało. - Uśmiechnął się szeroko. - Masz ikrę. Kto chciałby lalkę Barbie? - W ustach innego faceta to mógłby być nawet komplement, ale w twoich brzmi niemal jak zniewaga. - Splotłam ręce na piersi. - No dobrze, Corbette, powiedz mi, co u ciebie słychać. Jak ci idzie w college'u? - Wspaniale. Grałem w szkolnym teatrze, i to nie byle jaką
38
rolę. Mało którego z uczniów pierwszego roku spotkało takie wyróżnienie. - W jakiej sztuce? - W Śmierci komiwojażera. Grałem Biffa. Znasz tę sztukę, prawda? - Oczywiście. - Skinęłam głową. - Pasujesz do tej roli. Miałam na myśli typ człowieka, który jest tak zachwycony sobą, że nie dostrzega własnych wad i ograniczeń, ale Corbette słyszał tylko to, co chciał usłyszeć. Zaczynałam się zastana wiać, czy nie jest to choroba powszechna wśród bogatych i uprzywilejowanych. - Zebrałem mnóstwo komplementów - pochwalił się Cor bette. - Zastanawiam się nawet, czy się nie wybrać do Hol lywood, nim jeszcze skończę college. Wujek mojego przyja ciela prowadzi tam agencję aktorską. Być może już niedługo zobaczysz mnie na ekranie. - Muszę przyznać, że specjalnie by mnie to nie zdziwiło, Corbette. Patrzył na mnie przez dobrą chwilę, zanim dotarło do niego, że wcale nie był to komplement. - Widzę, że mnie nie lubisz, Rain. No trudno, nie mogę za to winić nikogo prócz siebie. - Prawdę mówiąc, ani cię lubię, ani nie lubię. Corbette znów zinterpretował moje słowa w najkorzystniej szym dla siebie znaczeniu. - Miałem nadzieję, że zakopiemy topór wojenny. Może byśmy się dokądś razem wybrali? Na przykład na kolację. Corbette podniósł ręce, jakby z góry chciał odeprzeć wszelkie podejrzenia. - Nie mam nic złego na myśli. Nie zamierzam cię namawiać, żebyś mnie dziś odwiedzała. Jeśli nie zechcesz, nie będzie nawet buzi na dobranoc - obiecał pewnym siebie tonem. Omal się nie zgodziłam. Po prostu miałam wielką ochotę spędzić trochę czasu z kimś w moim wieku. Moje wahanie podsyciło nadzieje Corbette'a. - Odkryłem ostatnio świetną włoską restaurację. Jest nie39
wielka i bardzo przytulna. Moglibyśmy coś zjeść i pogadać Może teraz lepiej nam pójdzie niż poprzednio. Mamy obecnie ze sobą wiele wspólnego, Rain. - To znaczy? - No cóż, jako dziedziczka majątku pani Hudson stałaś się częścią lokalnej społeczności. Nie jesteś już bidulką ze slum sów, zależną od czyjejś łaski i niełaski, tylko zupełnie inną osobą... - Nie jestem inna, niż byłam przed tym wszystkim, Corbette. Myślisz, że pieniądze uczyniły ze mnie inną osobę? To tak oceniasz ludzi? - Oczywiście, że nie. - Corbette energicznie pokręcił gło wą. - Niech to diabli, przy tobie trzeba uważać na każde słowo, jak w jakimś sądzie czy co. Czy nie powinnaś wybrać się na prawo? - Być może to zrobię. Dziś adwokaci stali się niemal równie niezbędni jak lekarze - powiedziałam, myśląc o czekającym mnie spotkaniu z rodziną. Corbette zaśmiał się zgodnie. - Masz rację. W telewizyjnych reklamach będą mówić: „Nie wychodź z domu bez swego adwokata" - dorzucił. Nie mogłam powściągnąć uśmiechu. - No, teraz lepiej, Rain. Nie będziemy się przecież kłócić o słowa jak dzieci. Czy nie jestem głupia, pozwalając, żeby Corbette uśpił moją czujność? - zadałam sobie pytanie. Przypomniało mi się powiedzenie babci Hudson: „Wstydź się, jeśli zrobisz ze mnie durnia; jeśli uda ci się to drugi raz, sama się będę wstydzić". Postanowiłam sprawdzić szczerość jego zamiarów wobec mnie. - Może wcale nie mam tak wiele pieniędzy, jak ci się wydaje, Corbette. Może wcale nie odziedziczyłam żadnego majątku. Może wszystko, co słyszałeś, to tylko plotki. Skąd wiesz, że naprawdę nie czekam tu po prostu, aż otrzymam z powrotem swoje dokumenty, żeby potem zniknąć bez śladu tam, skąd przyszłam?
40
Uśmiech na twarzy Corbette'a zgasł niczym zdmuchnięta świeczka. - A jak wygląda prawda? Na widok jego zaniepokojonej miny uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Szafirowe oczy spochmurniały. - No cóż, powiem ci, jak wygląda prawda, jeśli obiecasz, że nikomu nie powtórzysz tego, co usłyszysz. - No wiesz, Rain, nie jestem plotkarzem. - To dobrze. A zatem słuchaj, na razie pozwolili mi tu zostać, żebym sprzątała w domu. - Co takiego? - Pani Megan Hudson chciała, żebym tu jeszcze przez jakiś czas mieszkała. Oczywiście, kiedy sprzedadzą dom, za płacą mi za wszystko i kupią bilet, dokądkolwiek zechcę. O ile wiem, ona i jej mąż liczą, że wszystko to potrwa mniej więcej miesiąc. Do tego czasu będę doglądać domu. - Chcesz powiedzieć, że pani Hudson nie zapisała ci nic w spadku? - Ludzie naprawdę w to wierzą? Przecież to kompletna bzdura. Corbette wpatrywał się we mnie wielkimi oczami. - Prawda jest taka, że państwo Randolph gotowi są kupić mi bilet do Londynu, gdzie mam nadzieję uzyskać stypendium, ale jeśli nic z tego nie wyjdzie... - ... to co? - Moja kuzynka, która jest kierowniczką domu towarowego w Charlotte, obiecała, że załatwi mi pracę. Może uda mi się zatrudnić w dziale kosmetycznym - dodałam rozmarzonym tonem. - Chcesz powiedzieć, że nie wrócisz do college'u? - Na razie nie będzie mnie na to stać. Sam przecież wiesz, ile kosztuje nauka w college'u - powiedziałam smutno. Corbette kiwał przez chwilę głową z zamyśloną miną. Potem zaczął się wiercić w fotelu. Wszystko wskazywało na to, że nagle zrobiło mu się bardzo niewygodnie. - A co to za goście, na których czekasz? 41
- Och, właściwie to nic takiego. Pani Victoria Hudson objaśni mi po prostu, co mam robić - powiedziałam lekkim tonem i uśmiechnęłam się do Corbette'a. - To o której umó wimy się na kolację? - Słucham? Ech... najpierw muszę sprawdzić, czy uda mi się zarezerwować stolik. To mała knajpka i nie zawsze mają wolne miejsca. - Chcesz skorzystać z telefonu? Jeśli tylko nie jest to roz mowa zamiejscowa, nie ma problemu. Sam rozumiesz, że nie mogę obciążać właścicieli rachunkami. - Jasne - podchwycił szybko Corbette. - To byłaby roz mowa zamiejscowa. Tak, tak, oczywiście... Wiesz co? Za dzwonię od siebie i dam ci znać. - Zgoda. Corbette kręcił się w fotelu, zerkając niecierpliwie na drzwi. - Miałeś rację, mówiąc, że powinnam przyjąć twoje przeprosiny. Każdemu należy dać szansę poprawy, prawda? - Jasne. - Wprawdzie chłopcy zawsze pozostają chłopcami, ale teraz jesteś starszy i mądrzejszy. Jestem pewna, że nie zachowałbyś się tak jak wtedy. Po prostu widzę, że zacząłeś myśleć o innych, Corbette. A przy okazji, co słychać u twojego brata? Corbette strasznie się wstydził swojego brata, który miał zespół Downa. Z początku powiedział mi nawet, że jego brat nie żyje. Kiedy wyszło na jaw, że mnie okłamał, zrzucił całą winę na matkę, twierdząc, że to ona nie chce stawić czoła prawdzie, ale tak naprawdę własny brat nie znaczył dla niego więcej, niż gdyby był martwy. - Wszystko w porządku. Bez zmian - odpowiedział szybko Corbette i zerknął na zegarek. - No, na mnie już pora. - Tak szybko? Niewiele pogadaliśmy. - Eee... to nic, jeszcze będziemy mieć kupę czasu na roz mowy - zapewnił mnie. - Mam nadzieję. No dobrze... - Wstałam z kanapy. Corbette dosłownie zerwał się z fotela. - Dziękuję za róże i za wizytę. - Nie ma za co. 42
- Proszę, nie powtarzaj nikomu tego, co ci powiedziałam poprosiłam. - Jasne. - Corbette skinął głową. - Nikomu ani słowa. Uśmiechnęłam się do niego i odprowadziłam do drzwi. - Zadzwonię po południu. Chyba żeby się okazało, że to dziś absolutnie niemożliwe. W takim razie zadzwonię jutro... czy któregoś dnia. - Zgoda. Tylko proszę cię, nie zapomnij. Mam wielką ochotę spotkać się z tobą i przekonać, jaki jesteś naprawdę. Corbette kiwnął głową i wyszedł. Byłam pewna, że więcej go nie zobaczę. - Widzę, że wciąż lubisz sportowe samochody. - Tak. W tym roku pojadę samochodem do college'u. Uczniom pierwszego roku nie wolno jeździć własnymi samo chodami. - Rozumiem. Widzę, że upływ czasu wychodzi ci na dobre. Wszyscy sądzą, że jesteś mądrzejszy. - Racja. - Wiem - powiedziałam, gdy Corbette czym prędzej wsiadł do samochodu. Patrzyłam, jak zapala silnik. - Wiem - po wtórzyłam, obserwując jego pośpieszny odjazd. Gdy samochód Corbette'a zniknął mi z oczu, wróciłam do domu. Przez chwilę stałam zamyślona w holu. Właściwie powinnam mu być wdzięczna za doskonałą lekcję na temat prawdziwej wartości pieniędzy, pomyślałam. Przyszła w samą porę przed oczekującym mnie spotkaniem. Oczywiście nie zadzwonili do drzwi. Powinnam się była tego spodziewać. Victoria miała przecież własne klucze. Właś nie zmywałam po lunchu, gdy z holu dobiegł mnie jej głos. - Chcę, żeby każde dzieło sztuki, każdy antyk w tym domu, został oszacowany przez rzeczoznawców. Mama kompletnie się na tym nie znała i nigdy nie doceniała wartości tych wszystkich rzeczy. Nie miała pojęcia, co rozdaje. Wyszłam z kuchni. Moja matka, Yictoria i Grant stali w holu 43
i rozglądali się po ścianach. Megan miała na sobie czarną skórzaną kurtkę, białą bluzkę i szeroką spódnicę. Victoria była ubrana, jak zwykle, w dwurzędowy żakiet, a Grant nosił gra natowy garnitur w prążki, który wyglądał, jakby go właśnie zdjęto z wieszaka. Od chwili, gdy poznałam moją matkę, szukałam w jej twarzy własnych rysów i zawsze mnie ciekawiło, jak z kolei ona patrzy na mnie. Czy także szuka we mnie podobieństwa do mego ojca? Czy mój widok nasuwa jej jakieś romantyczne wspomnienia? Czy też postrzega mnie tylko jako chodzące zmartwienie, kłopotliwe świadectwo błędu popełnionego w młodości? Już dawno porzuciłam nadzieję, że kiedykolwiek zobaczę w jej oczach to, czego najbardziej potrzebuje każde dziecko - miłość i dumę ze mnie. Tego dnia wzrok mojej matki wyrażał przede wszystkim niepokój. Ilekroć na mnie spojrzała, jej oczy zdawały się błagać, żebym uwolniła ją od problemów, jakie na nią ściąg nęłam. Miałam wręcz wrażenie, że słyszę, jak modli się w du chu: „Pozwól mi wrócić do świata moich fantazji; pozwól mi żeglować w obłokach szczęśliwych złudzeń, nie dostrzegać niczego, co kłopotliwe i nieprzyjemne". Błagam, prosiły mnie jej oczy od pierwszej chwili, błagam, Rain. Grant był opanowany i dystyngowany jak zwykle. Musiałam przyznać, że moja matka wybrała sobie przystojnego męża. Gęste włosy koloru dojrzałego zboża kontrastowały z opaloną twarzą, a z kolei opalenizna podkreślała błękit bystrych, niebieskozielonych oczu. Kiedy Grant na mnie spojrzał, poczułam, że jest całkowicie skupiony, że szuka najdrobniejszych wska zówek, które pozwoliłyby mu odgadnąć moje myśli. Nic dziw nego, że odnosi sukcesy na wokandzie i w świecie polityki, pomyślałam. Gdy tylko stanęłam w progu, na twarzy Victorii natychmiast pojawiła się wściekłość. Wyprostowała się, ściągając ramiona. Po tym, co powiedział mi wczoraj Jake, nie mogłam się po wstrzymać, żeby nie doszukiwać się podobieństw między nimi. Teraz, znając prawdę, dostrzegłam, że mają niemal takie same
44
r f
usta, brody, a nawet oczy. W twarzy Victorii brak było jednak jowialności cechującej Jake'a, nie było w niej ani śladu jego łagodności, dobroci czy życzliwości. W sytuacjach, w których on by się tylko dobrodusznie roześmiał, Victoria wybuchnęłaby złością. Trudno było sobie wyobrazić, żeby tych dwoje mogło mieć ze sobą cokolwiek wspólnego. Jake miał rację: odkrycie prawdy byłoby dla Victorii druz gocącym ciosem. Miała takie wysokie mniemanie o swoim pochodzeniu. - Idziemy do salonu - zarządziła Victoria. - Zaraz do was przyjdę - odpowiedziałam i wróciłam do kuchni, żeby skoaczyć zmywanie. Chciałam, żeby na mnie chwilę poczekali. Gdy weszłam do salonu, natychmiast dostrzegłam, że Victoria jest wściekła jak furia. Jej zwykle blade policzki były purpurowe, a oczy błyszczały, jakby w czaszce płonął ogień. - Gdybyś znalazła dla nas chwilę czasu, moglibyśmy w koń cu porozmawiać o interesach - powiedziała. Moja matka i Grant siedzieli na kanapie. Grant rozparł się wygodnie i założył nogę na nogę. Matka wyglądała jak kupka nieszczęścia - siedziała zgarbiona, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Słysząc słowa Victorii, uniosła na moment głowę, żeby zobaczyć, jak zareaguję. - Dzień dobry - powiedziałam i usiadłam naprzeciw nich. Victoria odwróciła się do Granta, który najwyraźniej miał poprowadzić spotkanie. Byłam pewna, że podczas lunchu usta lili każde słowo, jakie padnie w trakcie rozmowy. - Nie spodziewałaś się nas, prawda? - zaczął łagodnie Grant. - Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czego się spodziewać. O waszych planach dowiedziałam się od Jake'a, który powie dział mi, że ma was odebrać z Richmondu. Grant odwrócił głowę do Victorii, która siedziała z rękami na poręczach fotela, niczym królowa podczas audiencji, choć cały czas stukała nerwowo paznokciami o drewno. - Myślałem, że ją uprzedzisz - powiedział z wyrzutem. 45 ^
- Co za różnica. I tak nigdzie się nie wybierała - odpowie działa Victoria, ale zaraz złagodniała i dodała, jakby usprawied liwiając się przed Grantem: - Wiedziałam, że Jake jej o tym powie. - No dobrze. Przepraszam cię, że tak to wypadło, Rain. Nie chcieliśmy cię przestraszyć. - Nie przestraszyliście mnie. - To dobrze. Skoro już wyjaśniliśmy kwestie formalne, możemy przejść do rzeczy. Uważam, że powinniśmy omówić, co się dotąd wydarzyło, i zastanowić się, jak możemy wybrnąć z tego tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. - Obawiam się, że może być na to za późno. - Skierowałam te słowa do matki, która wciąż unikała mego wzroku. - No cóż, rozdrapywanie starych ran nie przyniesie nikomu pożytku, co najwyżej sprawi nam wszystkim więcej bólu. Chodzi o to, co zrobić, żeby te rany się zabliźniły. Grant miał silny, dźwięczny głos i potrafił przesycić go uczuciem. Sprawiał wrażenie szczerego i życzliwego. Będzie z niego świetny polityk, pomyślałam. Spojrzałam na Victorię, która siedziała zapatrzona w szwagra jak w obraz. Można by sądzić, że Grant nie mówi do mnie, tylko do niej. Twarz Victorii po raz pierwszy, odkąd ją po znałam, stała się łagodniejsza, niemal ciepła. Prawdę mówiąc, zainteresowało mnie to nie mniej niż właściwy cel spotkania. - Nikt nie chce ci odbierać tego, co ci się należy. Nikt nie chce cię skazywać na życie, jakie kiedyś wiodłaś. - Nikt? - Spojrzałam na Victorię. - Nikt - potwierdził zdecydowanie Grant. - Niemniej zaszło nieporozumienie w kwestii o zasadniczym znaczeniu, które musimy jakoś wyjaśnić. Jestem pewien, że pani Hudson miała jak najlepsze intencje. Domyślam się, że chciała naprawić krzywdę, jaką ci wyrządzono. To zrozumiałe, każda matka cierpi z powodu błędów swoich dzieci. Mówiąc o romansie mojej matki z Afroamerykaninem, na wet na nią nie spojrzał. Równie dobrze mógłby występować w imieniu zupełnie obcej osoby, która chciałaby skorzystać 46
z jego usług. Jako profesjonalista w każdym calu, umiał się zdystansować nawet wobec własnej żony. Moja matka nie podniosła głowy, ale uniosła prawą rękę do szyi, jakby chciała zająć niespokojne dłonie, bawiąc się sznu rem pereł. Lewą dłoń zaciskała na udzie. Wyglądała jak ktoś, kto musi się trzymać poręczy, żeby nie upaść. - Nie sądzę, żeby babcia Hudson zrobiła cokolwiek z po czucia winy. To nie w jej stylu. Uczyniła to, co uważała za słuszne, i miała po temu swoje powody. Może pan to nazywać nieporozumieniem czy jak pan ma ochotę, ale moja babcia zrobiła to, co chciała. - Była niepoczytalna! - nie wytrzymała Victoria. - Naprawdę? Jej adwokat gotów jest poświadczyć przed sądem, że była w pełni świadoma tego, co robi. Grant zgromił Victorię wzrokiem. - Wiem, wiem - zwrócił się do mnie, starając się złagodzić napięcie. - Musisz jednak zdawać sobie sprawę, że jeśli znaj dziemy się na sali sądowej, sprawy się skomplikują, Rain. Pan Sanger pierwszy przyzna, że jako prawnik nie ma kwalifikacji pozwalających mu na ocenę poczytalności jego klientów. Grant uśmiechnął się, by złagodzić wymowę swoich słów. Osobiście sądzę, że dobry adwokat bez trudu przekona sędzie go, iż wprowadzając poprawki do testamentu, pani Hudson znajdowała się w stanie silnego napięcia nerwowego, a tym samym istnieją powody, by przywrócić jej ostatniej woli pier wotną postać. Milczałam. - Teraz spójrzmy, jak wyglądają fakty, Rain. Przed wyjaz dem do Londynu nie mieszkałaś z panią Hudson zbyt długo. W tym czasie ona miała wyraźne trudności w kontaktach z otoczeniem. Ani jedna służąca nie zagrzała długo miejsca w tym domu. Albo one nie mogły wytrzymać z panią Hudson, albo ona nie mogła wytrzymać z nimi. To także o czymś świadczy... - Babcia Hudson była całkowicie normalna. Jake również może to poświadczyć. 47
- Jake! Szofer? Kolejny ekspert! - parsknęła Victoria. Omal nie krzyknęłam: „Ten człowiek, o którym wyrażasz się z taką pogardą, jest twoim ojcem!". W ostatniej chwili przypomniałam sobie, że zdradzając mi swoją tajemnicę, Jake prosił, żebym wyjawiła ją tylko w ostateczności. Grant popatrzył na Victorię z naganą. Pokręciła głową i spoj rzała w bok. - Jesteś osobą inteligentną, Rain - ciągnął Grant. - Sama rozumiesz, do czego to wszystko może doprowadzić. W osta tecznym rachunku ucierpi cała nasza rodzina, a ty sama możesz wyjść na tym gorzej niż w sytuacji, gdy zgodzisz się na rozmowy i dojdziemy do kompromisu - postraszył mnie z uśmiechem. - Nie mamy powodów, żeby zachowywać się wrogo wobec siebie nawzajem - podjął po chwili. - Jestem przekonany, że pani Hudson bardzo by tego nie chciała. Moja matka natychmiast uniosła głowę, żeby zobaczyć, jak zareaguję. Byłam pewna, że zastanawia się, czy jestem do niej podobna. Czy wyważony ton Granta wywrze na mnie od powiednie wrażenie? Czy zgodzę się na kompromis, byle tylko uniknąć konfliktu? Pomyślałam, że pewnie się nie spo dziewa, by moje reakcje mogły się różnić od jej własnych, bez względu na to, że wybierając zawsze najłatwiejsze rozwiązania mimo uszczerbku, jaki to przynosiło jej poczuciu godności własnej, nie czuła się teraz najlepiej. Spojrzałam na uśmiechniętą Victorię i przypomniało mi się, jak mówiła o mojej matce do babci Hudson: „Megan boi się, że od pierwszej rozsądnej, dojrzałej myśli dostałaby zmarsz czek". Wystarczyłoby jej jedno spojrzenie, żeby się zorientować, że do mnie trudniej byłoby zastosować te słowa. - Sądzę - zaczęłam po namyśle - że babcia zrobiła to, co chciała zrobić, i zapewne pragnęłaby również, żebyśmy usza nowali jej wolę. Grant po prostu gapił się na mnie przez chwilę. Potem spojrzał spod opuszczonych powiek, a w kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki.
48
- Podczas naszej ostatniej rozmowy wymieniłem sumę pół miliona dolarów. I ty, i my musielibyśmy sporo wydać na prawników. Nie masz pojęcia, jak wysokie są ich honoraria. Myślę, że przyjmując milion dolarów, dokonasz bardzo roz sądnego wyboru i będziesz mogła zrealizować swoje marze nia - powiedział szybko. - Zwłaszcza jeśli rozumnie zainwes tujesz te pieniądze. Chętnie ci w tym pomogę. Victoria wyglądała, jakby utkwiła jej w przełyku pestka brzoskwini. Zrobiła się po prostu purpurowa. Moja matka również robiła wrażenie zaskoczonej. Domyśliłam się, że Grant podbił stawkę z własnej inicjatywy. - To ogromna suma - wyszeptała moja matka z rozmarzo nym uśmiechem. - Tu nie chodzi o pieniądze - odpowiedziałam. - Wobec tego o co? Czemu chcesz wciągnąć nas wszystkich w to bagno? - spytał trzeźwo Grant. - Chcę zrobić to, czego chciała babcia Hudson - odpowie działam. Wiedziałam, że powtarzam te słowa jak zaklęcie, ale to była jedyna prawda, jakiej mogłam się trzymać, żeby się nie zabłąkać w tym labiryncie kłamstw. - Chyba nie sądzisz, że pani Hudson chodziło o to, abyśmy się wszyscy pokłócili? Żebyśmy ciągali się po sądach, brukając nasze nazwisko? Chyba nie powiesz mi, że, twoim zdaniem, oboje z mężem przez całe życie ciężko pracowali na coś takiego? Jeśli naprawdę droga ci jest pamięć Frances Hudson, nie możesz dopuścić do podobnej sytuacji. - Podobnie jak wy! - odpaliłam. Teraz twarz Granta przybrała kolor purpury. Opadł na opar cie, jakby zabrakło mu sił do dalszej rozmowy. - Może podać coś zimnego do picia? - zaproponowałam z uśmiechem. Victoria miała nadspodziewanie zadowoloną minę. Wyglą dało na to, że przepowiadała, iż sprawy przybiorą taki właśnie obrót. Grant pokręcił głową. Potem spojrzał na moją matkę, co najwyraźniej stanowiło umówiony znak, że nadeszła jej kolej. 49
- Czy nie chcesz wrócić do szkoły w Londynie? - spytała zatroskanym głosem. - Owszem. I chciałabym poznać bliżej mego ojca. - A jak zrobisz to wszystko, tkwiąc po uszy w tym bagnie? Przecież ty sama tego naprawdę nie chcesz, Rain. Powinnaś zacząć żyć własnym życiem. Przestań się upierać, idź z Grantern do gabinetu i ustalcie warunki kompromisu, który pozwoli nam wszystkim odzyskać spokój. Całej naszej rodzinie - za kończyła takim tonem, jakbyśmy żyć bez siebie nie mogli. - Rodzinie? Jakiej rodzinie? Jak dotąd, nie powiedziałaś nawet swoim dzieciom, kim naprawdę jestem. Podczas po grzebu patrzyły na mnie i zastanawiały się, czemu jestem zapłakana bardziej niż one! - Oczywiście, zajmiemy się tym - zapewnił mnie szybko Grant. - Mhm - mruknęła Victoria. Wiedziałam, że jej zdaniem, cała ta sytuacja, wskutek której przyszłam na świat, w ogóle nie powinna się wydarzyć. - To dobrze. Mam nadzieję, że wreszcie to zrobisz, matko. Pan Sanger prosił, żebym wam przekazała, że we wszelkich kwestiach dotyczących tej sprawy powinniście zwracać się do niego. Przed waszym przyjściem właśnie miałam sobie zapa rzyć kawę. Czy ktoś także się napije? Wszyscy wytrzeszczyli na mnie oczy. - Nie postępuj w ten sposób, Rain - zwróciła się do mnie z prośbą moja matka. - Mama Arnold też by tego nie chciała. - Miałaś okazję poznać mamę Arnold, matko - odpowie działam powoli, z trudem wymawiając każde słowo. - Wiesz, jaka była. Myślisz, że bałaby się walczyć o słuszną sprawę? Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, odwróciłam się na pięcie i wyszłam z salonu. Cały czas miałam wrażenie, że czuję na sobie wzrok babci Hudson. Niemalże widziałam jej uśmiech. Victoria odezwała się pierwsza. Przystanęłam w holu, żeby jej posłuchać. - Więc tylko tyle miałaś jej do powiedzenia, Megan? Na50
prawdę byłaś nam wielką pomocą! Zwłaszcza że wszystko to nigdy nie miałoby miejsca, gdyby nie ty - wypomniała siostrze stare grzechy. - Stawiasz Granta w bardzo trudnej sytuacji. No i co teraz z tym zrobimy, Grant? - Victoria nagle zmieniła ton. - Trzeba się będzie spotkać z Martym Braunsteinem. Mia łem nadzieję, że odbędzie się to przy weselszej okazji. - Nie przejmuj się, Grant. Z czasem sama zrozumie, że posiadanie decydującego głosu w sprawie rodzinnych inwes tycji to nie zabawa. Jest młoda i na pewno nie będzie chciała zawracać sobie tym głowy. Uwierz mi, ona jeszcze zgodzi się na kompromis. Nie musisz wystawiać swojej opinii na szwank. Pozwól, że ja się tym zajmę. Skoro chce uczestniczyć w na szych sprawach, proszę bardzo. Wprowadzę ją w interesy. Grant westchnął ciężko. Moja matka pociągała nosem. - Trochę za późno na łzy - rzuciła ironicznym tonem Victoria. Ruszyłam do kuchni i nastawiłam ekspres. Usłyszałam, jak otwierają się i zamykają frontowe drzwi, jakby wszyscy wyszli, ale zaraz potem w drzwiach kuchni stanęła moja matka. - Tak trudno jest mi się pogodzić z tym, że już nigdy nie zobaczę mamy - powiedziała, rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu. - Nawet teraz mam wrażenie, że lada chwila wejdzie z ogrodu w jednym z tych swoich komicznych kape luszy. - Mnie też jej brak - przyznałam. Moja matka skinęła głową. - Wiem o tym. Popatrzyłyśmy sobie w oczy. Jakże bardzo bym chciała, żebyśmy się kochały tak, jak powinny się kochać matka i córka. - Czemu pozwalasz, żeby Victoria dyktowała ci, co masz robić? - Ona zawsze była taka praktyczna, zawsze wiedziała, co będzie najlepsze. Może to skutek odmiennej edukacji. Victoria nie chodziła do elitarnego college'u ani do szkoły dla dziew cząt, tylko na uczelnię handlową. To ona wiedziała wszystko 51
o akcjach, obligacjach i tak dalej... Mnie uczono, jak się zachowywać w towarzystwie. Może dlatego się zbuntowałam, gdy już poszłam do college'u. Nie nauczyłam się niczego, co mogłoby mi się przydać w życiu. Od początku wszyscy za kładali, że wyjdę za mężczyznę takiego jak Grant, który się mną zajmie i będzie podejmował za mnie wszystkie ważne decyzje. Proszę, pomyśl o tym jeszcze, kochanie. Naprawdę moglibyśmy stworzyć coś w rodzaju rodziny. - Matka z łza wym uśmiechem po raz kolejny roztaczała przede mną miraże, w które sama chyba nie wierzyła. - Nie powinnaś była mnie tu przywozić, mamo. Babcia Hudson to jedna z niewielu osób, które mnie kochały i które ja także pokochałam. Miłość oznacza wzajemny szacunek. Tego nauczyła mnie babcia Hudson. Dlatego nie zlekceważę teraz jej woli tylko po to, żeby zadowolić twoją siostrę. Myślę, że Victoria przez całe życie nie kochała babci Hudson równie mocno jak ja, choć tak krótko ją znałam. Moja matka bez entuzjazmu skinęła głową. - Nie musiałam czytać testamentu mamy, żeby wiedzieć, jak bardzo cię kochała. - Wobec tego powinnaś mnie zrozumieć. - Dobra z ciebie dziewczyna, Rain. Szczerze ci życzę po wodzenia w życiu. Chciałabym, żebyś szczęśliwie miała już to wszystko za sobą. Tak czy owak, lepiej ci będzie z dala od nas - zakończyła smutno. Uścisnęła mnie szybko, a potem ruszyła do drzwi. W progu zatrzymała się jeszcze na chwilę. - Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. Patrzyłam za nią, gdy szła przez hol. - Już dawno do ciebie dzwoniłam - mruknęłam pod nosem, kiedy zamknęła za sobą drzwi. - Po prostu nie odebrałaś telefonu, matko.
3
NIESIONA WIATREM
Nazajutrz telefon zadzwonił, gdy jeszcze spałam. W pierw szej chwili myślałam, że to tylko sen. Jednak ktokolwiek dzwonił, nie rezygnował łatwo, więc w końcu otworzyłam oczy i spojrzałam na budzik. Było wpół do szóstej. - Halo - powiedziałam tak zaspanym głosem, że sama go nie poznałam. - Rain? To ty? Zerwałam się i usiadłam na łóżku. - Roy? - Przepraszam, że tak wcześnie dzwonię, ale szczerze mó wiąc, nie wiem, kiedy znów będę miał okazję to zrobić. - Masz pięć minut, Arnold - usłyszałam w słuchawce szorst ki męski głos. - Gdzie jesteś, Roy? - W Niemczech, oczywiście. Co u ciebie, Rain? Kiedy wrócisz do Anglii? Rozmawiałaś ze swoją prawdziwą matką? Czy wszyscy już wiedzą, kim jesteś? Chodzi mi o to, czy wiedzą, kim naprawdę jesteś? - Roy zasypał mnie pytaniami. Przez większą część życia byliśmy przekonani, że jesteśmy rodzeństwem. Gdyby ktoś przyjrzał się nam uważnie - Royowi, Beni i mnie - zapewne dostrzegłby, że nie należymy do jednej rodziny. Dla nas jednak myśl, że mama Arnold mogłaby mieć dziecko z kimkolwiek prócz Kena, była równie fantastyczna, jak wiadomość, że nasi sąsiedzi są przybyszami z Marsa. 53
Niewiarygodne zdawało się również przypuszczenie, że mog łabym być - co w końcu okazało się prawdą - dzieckiem adoptowanym. Przede wszystkim Ken nie ukrywał przed nami, że tak naprawdę to nigdy nie chciał mieć dzieci. „Dzieci daje nam diabeł, żebyśmy szukali pociechy w butelce". Jak trafnie zauważył Roy, jeśli chodziło o Kena, to nie potrzebował żadnej zachęty do picia; gdy tylko miał parę dolarów przy duszy, gnał do baru w takim pośpiechu, że i diabeł by go nie dogonił. Ken i Roy często się kłócili. Dopóki Roy nie wyrósł na potężnego, barczystego mężczyznę, nieraz oberwał od ojca. Sytuacja zmieniła się tuż przed naszym rozstaniem, gdy Roy stał się silniejszy od Kena. Kilkakrotnie doszło między nimi do okropnych bójek, co bardzo martwiło mamę Arnold. Jedyną siłą, która mogła utrzymać Roya w ryzach, była jego miłość do mamy - i do mnie. Kiedy Roy dowiedział się, że nie jesteśmy rodzeństwem, wyznał, że mnie kocha i chciałby się ze mną ożenić. Co do mnie, nie potrafiłam traktować go inaczej niż jak brata, choć zawsze czułam, że stosunki między nami są bliższe i lepsze od wzajemnych relacji Roya i Beni. Po śmierci Beni mama Arnold pragnęła tylko jednego - wypchnąć mnie i Roya z mu rzyńskiego getta, gdzieśmy się wychowali - i tak pokierowała sprawami, że Roy znalazł się w wojsku, ja zamieszkałam z babcią Hudson, a ona sama wyjechała do kuzynki, nie wspo minając nam ani słowem o tym, że jest chora na raka. Po dłuższej przerwie spotkaliśmy się z Royem w Anglii. Mieszkałm wtedy u swej ciotecznej babki, właśnie odnalazłam prawdziwego ojca i miałam za sobą przelotny romans z kolegą ze szkoły. Zagubiona i zdezorientowana co do własnych emo cji, przez pewien czas poważnie zastanawiałam się nad pro pozycją Roya. Doszło nawet do tego, że podczas jedynej nocy, jaką Roy spędził w Londynie, kochaliśmy się ze sobą, jakbyśmy chcieli się przekonać, czy moglibyśmy zostać mał żeństwem. Jeśli o mnie chodzi, to mimo wszystkich starań i argumentów Roya, który przekonywał mnie, że przecież w rzeczywistości jesteśmy dwojgiem niespokrewnionych ludzi, 54
nie potrafiłam tego zaakceptować. Wiedziałam, że łamię Royowi serce, ale nie mogłam postąpić inaczej. Być może to tragicznie poplątane życie było jakimś koszmarnym żartem, ale nie chciałam jeszcze bardziej komplikować naszych losów. - Nie, jeszcze nie wszyscy wiedzą, kim jestem - odpar łam. - Moja matka, oczywiście, musiała o tym powiedzieć swojemu mężowi, ale moje przyrodnie rodzeństwo, a tym bardziej nikt spoza rodziny, o niczym nie wie. - Dlaczego? - Nie wiem, Roy. Decyzja w tej sprawie należy do mojej matki i jej męża. - Oni się ciebie wstydzą, Rain. Dlatego nie chcą nikomu powiedzieć o twoim istnieniu. - Możliwe. - Czy ta kobieta się tobą zajmuje? Czy twoja matka robi choć tyle? - Nie - przyznałam. - Natomiast wydarzyło się co innego. Czy pamiętasz, jak ci mówiłam, że babcia Hudson włączyła mnie do grona spadkobierców? - Jasne. I co, dużo ci zapisała? - Masę forsy, Roy. - Masę forsy? Co to znaczy? - Około dwóch milionów dolarów. - Co takiego? Co ty gadasz? - Ależ tak - potwierdziłam ze śmiechem. - Należy do mnie większa część majątku nieruchomego i udziałów w rodzinnych inwestycjach. - O rety! Co za historia. - Ale moja rodzina wcale nie jest z tego powodu zadowo lona. Prawdopodobnie zakwestionują testament i sprawa skoń czy się w sądzie. Na razie proponują mi ugodę, w wyniku której dostałabym milion dolarów. - I co chcesz zrobić? - Chcę walczyć. - Walczyć? Czy nie lepiej byś zrobiła, gdybyś po prostu wzięła, co ci dają, i poszła swoją drogą, Rain? Po co upierać 55
się przy kontaktach z ludźmi, którzy najwyraźniej nie chcą cię widzieć wśród siebie? To było dobre pytanie. Co właściwie chciałam osiągnąć? Może chodziło mi o to, żeby wreszcie zdobyć akceptację rodziny po to, by móc się od niej odwrócić. Pycha Hudsonów budziła we mnie złość. - No, Arnold, odkładaj słuchawkę - warknął znów ten sam szorstki głos. - Gdzie ty jesteś, Roy? Czemu ktoś ci mówi, że masz odłożyć słuchawkę? Roy? - Wszystko w porządku. - W jakim porządku, Roy? Przyznaj się, że znowu wpako wałeś się w kłopoty. Czy to przez ten wyjazd do Londynu? Lepiej powiedz mi prawdę, Royu Arnold. - Owszem, mam kłopoty, ale to nie jest teraz ważne. - Jesteś w areszcie? Zaśmiał się odpowiedzi. - Coś w tym rodzaju. Niczym się nie martw. Odsiedzę swoje i wrócę do domu. Wrócę do ciebie, Rain. Obiecuję ci to. - Roy... - Koniec rozmowy - znów warknął ktoś. - Już. - Cześć, Rain! - rzucił szybko Roy i w słuchawce zapadła głucha cisza. Gdzieś w Europie, tysiące mil ode mnie, Roy trafił do aresztu za to, że spędził ze mną dobę w Londynie. Jakże pragnęłam, żeby nie kochał mnie tak bardzo! Położyłam znów głowę na poduszce, ale nie mogłam zasnąć. Co mam teraz zrobić? Co począć ze swoim życiem? Jak długo może trwać rodzinny spór przed sądem? A może Roy ma rację? Może powinnam wziąć, co mi proponują, i natychmiast wracać do Europy? Tak bardzo potrzebowałam kogoś mądrego, czyjej radzie mogłabym zaufać, a tymczasem nie miałam nawet bliskiej koleżanki. Samotność trawi człowieka jak rdza i odbiera mu siły do życia. Już miałam naciągnąć kołdrę na głowę i odciąć się od wszystkiego, co mógłby mi przynieść ten dzień, gdy naraz przypomniałam sobie, jak strasznie irytowali babcię Hudson 56
ludzie, którzy zamiast coś zrobić, tylko rozczulali się nad sobą. Potem pomyślałam, że mama Arnold także nie mogła ścierpieć wiecznego biadolenia Kena. „Użalanie się nad sobą jest wybiegiem, który pozwala uciec od odpowiedzialności - mawiała babcia Hudson. - Zastąp roz czulanie się nad sobą dobrą, starą, wypróbowaną złością i staw czoło światu, a zajdziesz w życiu dużo dalej". - Słyszę cię, babciu, słyszę - mruknęłam spod kołdry. Zaraz wstanę. Niektórzy ludzie wywierają tak silny wpływ, że echo słów, które niegdyś wypowiedzieli, powraca jeszcze długo po ich śmierci. Babcia Hudson bez wątpienia należała do takich właś nie osób. Odrzuciłam kołdrę i wstałam z łóżka. Wzięłam prysznic, ubrałam się i zrobiłam sobie śniadanie. Kiedy posprzątałam po śniadaniu, nalałam sobie świeżo zaparzonej kawy, usiadłam z powrotem przy stole w kuchni i zaczęłam pisać list do ojca. Miałam nadzieję, że odpisze i coś mi doradzi. Drogi Tato, Jak wiesz, wróciłam do Wirginii na pogrzeb babci Hudson. Powiedziałam matce o naszym spotkaniu. Bardzo była ciekawa, jak mnie przywitałeś. Opowiedziałam jej także o Twojej cudow nej rodzinie. Moja matka, ojczym i ciotka Victoria są bardzo niezadowo leni, gdyż babcia Hudson zapisała mi większość swego majątku. Rodzina domaga sią, żebym odstąpiła jej połową tego, co odziedziczyłam, grożąc w przeciwnym razie zakwestionowaniem testamentu i wykluczeniem mnie z grona spadkobierców. Myślą, że babcia Hudson nie chciałaby, żebym ustąpiła. Być może jestem po prostu uparta i kiedyś bądą tego żałować, ale na razie sią nie zgodziłam. Mój adwokat, dawny adwokat babci Hudson, również jest zdania, że nie powinnam iść na kompromis, ale wiem, że prawnicy są całkiem zadowoleni, kiedy sprawy trafiają do sądu, bo znakomicie na tym zarabiają. Tak przynajmniej mówi Grant, mąż mojej matki, który sam
57
także jest adwokatem. Grant twierdzi również, że koszta pro cedury sądowej będą tak wysokie, iż wszyscy wyjdziemy na tym lepiej, jeżeli sią dogadamy. W każdym razie wszystko to może opóźnić mój powrót do Londynu. Co Ty o tym sądzisz? Czy uważasz, że powinnam przyjąć to, co mi proponują i czym prędzej sią wynieść, żeby już nigdy więcej nie widzieć tych ludzi na oczy? Wiem, że nie mam prawa domagać się od Ciebie odpowiedzi czy rady. Nie oczekuję zresztą pomocy, po prostu sprawia mi ulgę myśl, że mam kogoś, komu mogę się zwierzyć ze wszystkich swoich problemów z pełnym zaufaniem. Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze. Kiedy wreszcie podejmą decyzje i będą coś wiedziała, dam znać. Kocham Cię Rain Kusiło mnie, żeby napisać „Twoja córka, Rain", ale pomyś lałam, że lepiej będzie, jeśli ograniczę się do samego imienia. Zaadresowałam i zakleiłam kopertę. Tuż przed południem ktoś zadzwonił do drzwi. Oczywiście Corbette nie odezwał się w sprawie kolacji, na którą mnie zapraszał, co zresztą wcale mnie nie zaskoczyło. Za to teraz pomyślałam, że być może uznał, iż warto by spróbować jeszcze raz zaciągnąć mnie do łóżka. Kiedy otworzyłam drzwi i zobaczyłam ciotkę Victorię, nie mal otworzyłam usta ze zdumienia. Co jej się stało, że dzwoni, zamiast po prostu wejść do środka? - Chciałabym z tobą porozmawiać - zaczęła Victoria. Dzień był nieco chłodniejszy, więc na szary żakiet narzuciła granatowy wełniany płaszcz. Miała również czarne skórkowe rękawiczki i staranniej niż zwykle uczesane włosy. Co najdziw niejsze, umalowała usta i przypudrowała się. Wszystko to razem nadawało jej twarzy łagodniejszy niż zwykle wyraz i pozwalało dostrzec, że istotnie jest nieco podobna do Jake'a. - Wydawało mi się, że wszystko powiedziałyśmy sobie już wczoraj. 58
- Nie wszystko. Czy mogę wejść, czy będziemy rozmawiały w drzwiach? Wzruszyłam lekko ramionami. - Proszę. - Czy masz może trochę kawy? - Kawy? Tak. - Byłam coraz bardziej zdumiona. - To dobrze. - Usiądziemy w kuchni? - Jasne. Victoria pomaszerowała prosto do kuchni. Kiedy szła przez hol, jej wysokie, klocowate obcasy stukały o kamienne płyty posadzki, jakby ktoś walił w nie młotkiem. Przyglądałam się Victorii przez chwilę, a potem ruszyłam za nią. Gdy znalazłyśmy się w kuchni, wyjęłam z szafki filiżankę i spodeczek. - Jak ci się pracowało u naszych wujostwa w Londynie? spytała Victoria, zdejmując płaszcz i przewieszając go przez oparcie krzesła. - Nieszczególnie. Ich lokaj, pan Boggs, zachowywał się jak nadzorca niewolników. Wprawdzie nie używał bata, ale miał białe bawełniane rękawiczki, za pomocą których sprawdzał, czy dokładnie pościerałyśmy z pokojówką kurz z mebli. - Nie zaskakuje mnie to. Byłam u Endfieldów tylko raz i nie mogłam się doczekać, kiedy stamtąd wyjedziemy. Czy wciąż mają ten dziwaczny domek, pełen zabawek Heather, który traktują jak jej mauzoleum? Zamarłam. - Ty wiesz o wszystkim? - Oczywiście. Kiedy ośmieliłam się tam wejść, omal mnie nie spalili na stosie - zaśmiała się Victoria. - Tak, domek wciąż stoi. - Napełniłam filiżankę Victorii. Mleka? - Dziękuję. Czy to tylko złudzenie, czy ciotka Victoria zaczyna trak tować mnie po ludzku? 59
Dolałam kawy również sobie i usiadłam naprzeciwko niej przy stole. - Wiem, że w twoich oczach wyglądam jak wcielenie zła. Zawsze tak było. Ilekroć pojawiał się jakiś problem i należało podjąć decyzję, twoja matka zawsze znikała, zostawiając wszystko na mojej głowie. Więc oczywiście ludzie nigdy mnie nie lubili. Nawet moja własna matka mnie nie lubiła. Ku memu zdumieniu głos Victorii nagle się załamał, zdradza jąc emocje, jakie wywoływały w niej te wspomnienia. Uświadomiłam sobie, że nawet podczas pogrzebu babci Hudson Victoria nie uroniła ani jednej łzy. Pilnowała za to organizacji wszystkiego, aż po tak drobne kwestie, jak po rządek parkowania samochodów przed cmentarzem. Moja mat ka za to była zapłakana i pociągała nosem. To ona przyjmowała kondolencje i wyrazy pociechy. Victoria stała z boku, panując nie tylko nad całym przebiegiem ceremonii, lecz również nad własnymi emocjami. - Kochałam matkę na swój sposób. Jak wiesz, była silną, dominującą kobietą, nienawidzącą kompromisów, nieudolności i głupoty. Myślałam, że jeśli będę bardziej do niej podobna niż Megan, to mnie pokocha... Tymczasem, wiesz, co się stało, Rain? Zrozumiałam, że moja matka nie kochała nawet siebie samej. Naprawdę - powiedziała Victoria, gdy spojrzałam na nią wielkimi oczami. - U kresu życia moja matka doszła do wniosku, że nie lubi siebie samej, i dlatego tak szybko pokochała ciebie i zdecydowała się na ten akt niezwykłej, jak na nią, hojności... Może traktowała cię jak trzecią córkę, oso bowość silniejszą od Megan, a nie tak twardą i silną jak ja. Być może takiego właśnie dziecka pragnęła... W każdym razie całą noc zastanawiałam się nad tym, czemu oddała w twoje ręce większą część majątku, i taki oto jest wniosek, do jakiego doszłam. Victoria umilkła i sięgnąła po filiżankę. Przez długą chwilę popijała kawę małymi łykami, spoglądając w okno. Czyżbym ją źle oceniała? Czyżbym to ja była wobec niej niesprawied liwa, podejrzewając ją o niechęć w stosunku do mnie? 60
- Jak sama mogłaś się wczoraj przekonać, w trudnych sy tuacjach niewielki jest z mojej siostry pożytek. Szczerze mó wiąc, już mnie nie bawi, że zawsze spada na mnie najczarniej sza robota. Ja także mam swoje zainteresowania i ambicje. Dlatego, jeśli jesteś skłonna do zgody, chciałabym zawrzeć z tobą rozejm. - Rozejm? - Grant ma rację. Nie ma powodów, żeby napychać pie niędzmi kieszenie prawników, którzy zawsze najlepiej wy chodzą na wszelkich sporach. No dobrze, skoro moja matka tak zadecydowała, musimy ze sobą jakoś współpracować. Będę, jak dotąd, prowadziła rodzinne interesy. Co ty na to? - Zgoda - odpowiedziałam ostrożnie. Czułam, że Victoria kryje coś w zanadrzu. - Co mam robić? - Co masz robić? Nie widzę tu dla ciebie wiele do roboty. Jeśli chcesz, możesz wracać do Anglii. Takie były twoje plany, prawda? - Tak. - Wobec tego wszystko, co trzeba zrobić, to sprzedać dom i posiadłość, a potem rozsądnie zainwestować pieniądze, które dostaniemy. - Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. - Jak to nie jesteś pewna? - Ten dom... Wciąż pamiętam, jak wiele znaczył dla babci Hudson. - To prawda, ale mama już nie żyje, a my musimy myśleć o przyszłości. Czy taka dziewczyna jak ty może chcieć tkwić tu w nieskończoność? - Taka dziewczyna jak ja?... - Młoda! Całe życie przed tobą. Nie sądzę, żebyś miała wielką ochotę wikłać się w proces z rodziną, zwłaszcza że, jak mówisz, zamierzasz wrócić do Anglii. - To prawda. - Oczywiście, że prawda. Każdy ma swoje przeznaczenie. Mnie na przykład było pisane pójść w ślady ojca. Przez pewien czas pracowałam z nim, a gdy zmarł, zajęłam jego miejsce. 61
Matka nigdy się z tym nie mogła pogodzić, nigdy nie za akceptowała mojej drogi. Była tradycjonalistką, przekonaną, że w świecie biznesu nie ma miejsca dla kobiet. W czasach jej młodości nawet silne kobiety zadowalały się tym, że ma nipulowały swoimi mężami niczym marionetkami, nigdy nie wysuwając się na pierwszy plan... Pamiętam, jak matka mówiła mi, że to takie niekobiece interesować się akcjami i obliga cjami. Tak naprawdę nie wiedziała, jaka jest różnica między obligacją a listem zastawnym. - Ja też tego nie wiem - przyznałam. - O to mi właśnie chodzi. Dlatego takie ważne jest, żebyś my się trzymały razem. Nie wymagam od ciebie, żebyś się uczyła biznesu czy też, żebyś zmieniła kierunek swoich zain teresowań. Chodzi mi po prostu o to, abyśmy wszyscy wspólnie i zgodnie zadbali o nasze, wspólne przecież, interesy. Jestem pewna, że wszyscy na tym skorzystamy. - Mam nadzieję. - To dobrze. No cóż. Cieszę się, że udało się nam dogadać. W najbliższych dniach wpadnę do ciebie z dokumentami do tyczącymi pewnych inwestycji, które zamierzam poczynić. O nic się nie martw, wszystko ci wyjaśnię. Mam przeczucie dodała, wstając od stołu - że łatwiej będzie mi się porozumieć w tych sprawach z tobą niż z Megan. A przy okazji - sięgnęła po płaszcz - wcale mnie nie dziwi, że moja siostra dotąd nie powiedziała dzieciom prawdy. Jutro, pamiętasz? Megan zawsze odkłada wszystko na jutro. O to też będzie się martwić jutro! zaśmiała się Victoria i ruszyła do drzwi. Odprowadziłam ją do wyjścia. Otworzyła frontowe drzwi i odwróciła się do mnie. - Tak się cieszę, że zdecydowałam się z tobą porozmawiać. Kto normalny chciałby się uwikłać w proces, który może się ciągnąć miesiącami i nikomu nie przyniesie pożytku, skoro tyle mamy w życiu ciekawszych rzeczy do roboty? I nie przejmuj się Grantem. Pogadam z nim i przekonam go, żeby zmienił stanowisko. Zastanawiałam się, jakie mogą być prawdziwe powody tego 62
zaskakująco przyjaznego zachowania Victorii i życzliwości, jaką zaczęła mi tak nieoczekiwanie okazywać. Czy nie chciała po prostu udowodnić Grantowi, że potrafi radzić sobie ze mną lepiej od Megan i może ocalić jego nienaganną reputację, do której przywiązywał taką wagę? Czy to możliwe, żeby chciała odbić męża własnej siostrze? Znałam już wszystkich członków tej rodziny na tyle, że nie dałabym złamanego szeląga za uczciwość ich zamiarów wobec siebie nawzajem, nie wspominając oczywiście o mnie. Z dru giej strony, nie miałam najmniejszej ochoty włóczyć się po sądach. Tu musiałam przyznać Victorii rację - dla nas wszyst kich oznaczałoby to wyłącznie wydatki, nieprzyjemności i stra tę czasu. Co się dzieje? Co to wszystko ma znaczyć? Czy Victoria była ze mną szczera? Czy naprawdę zastanawiała się nad zaistniałą sytuacją całą noc? Miałam ochotę wbiec schodami na piętro, spakować się i polecieć pierwszym samolotem do Londynu.
Wkrótce potem przyjechał Jake, by odstawić rolls-royce'a do garażu. Wyszłam do niego przed dom i zaczęliśmy roz mawiać. Kiedy opowiedziałam o nieoczekiwanej wizycie Victorii i jej propozycji zawarcia rozejmu, Jake zrobił sceptyczną minę. - Niedawno odjechała. Powiedziała, że wróci z jakimiś dokumentami dotyczącymi rodzinnych interesów. Czy sądzisz, że powinnam poprosić pana Sangera, żeby przejrzał te papiery, zanim je podpiszę? - Oczywiście - odpowiedział natychmiast Jake. - Musisz bardzo uważać. To niebezpieczna kobieta. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Nie trzeba mnie ostrzegać przed Victorią, Jake, ale muszę powiedzieć, że nie wyglądasz na dumnego ze swojej córki. Jake roześmiał się, ale zaraz spoważniał. - Nie miałem żadnego wpływu na jej wychowanie. Yictorię 63
ukształtował Everett, Frances nie wywarła na nią równie sil nego wpływu, cokolwiek mówiłaby na ten temat sama Victoria. Ojciec nauczył ją chłodnego, analitycznego myślenia. W świe cie biznesu to bardzo cenna umiejętność, gorzej, gdy przenosi się ją na inne sfery życia. Co gorsza, Everett rozbudził w Victorii nieufność wobec ludzi. Tu zresztą również chodziło mu przede wszystkim o mężczyzn, z którymi miała się zetknąć, prowadząc interesy. Radził jej udawać naiwną, nieporadną i słabą, a kiedy już zdobędzie wszystkie potrzebne informacje, chwytać przeciwnika za gardło. Victoria znakomicie przyswo iła sobie nauki ojca i odniosła sukces. Mawia zawsze: „Tata byłby ze mnie dumny". Jeśli idzie o Everetta, zapewne ma rację. Ja wprawdzie jestem inny, ale kiedy wspominam mojego dziadka, wydaje mi się, że Victoria ma w sobie coś z niego... Nie zrozum mnie źle, Rain. Na swój sposób cenię Victorię. Udało jej się wiele osiągnąć. Everett miał rację, gdyby nie była taka sprytna i bezwzględna, mężczyźni łyknęliby ją na śniadanie. W świecie interesów panuje bezwzględna walka o byt i nie ma w nim miejsca na litość. Im wyższa stawka, tym mniej współczucia dla przeciwników. Byłoby wspaniale, gdyby naprawdę zamierzała zaakceptować obecny stan rzeczy, ale na wszelki wypadek dam ci radę - nigdy nie odsłaniaj przy niej tyłów. Roześmiałam się. - Dobrze, Jake. Wezmę sobie twoją radę do serca. Jake skinął głową i rozejrzał się wokół. Na niebie nie było widać ani jednej chmurki. Równie piękny dzień nie zdarzył się od mego przyjazdu z Anglii.Wiatr był cieplejszy niż w cią gu ostatnich dni, a powietrze przejrzyste jak rzadko. - Wiesz, co powinnaś dzisiaj zrobić? Zabrać Rain na pierw szą przejażdżkę. Możemy to zrobić w każdej chwili. Co ty na to? - Sama nie wiem. - No chodź, zobaczysz, że ci się spodoba. Rain wciąż się o ciebie dopytuje. Roześmiałam się. Kiedy chodziłam do Szkoły Dogwoodów, 64
bardzo lubiłam jazdę konną i właściwie chętnie znalazłabym się znowu w siodle. - Dobrze, Jake - powiedziałam i poszłam się przebrać w strój do konnej jazdy, który sprawiła mi babcia Hudson. - Wyglądasz imponująco - oświadczył Jake, kiedy wróci łam. - Rain będzie pod wrażeniem. - To się okaże. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do gospodarstwa, w którym Jake trzymał Rain. Klacz była kasztanowa, z niemal że blond grzywą. Kiedy podeszłam bliżej, popatrzyła na mnie zaciekawiona, a potem uniosła przednią nogę i zastukała ko pytem o drewnianą podłogę. - Tak się wita - wyjaśnił Jake. - Ale nie z każdym. Mó wiłem, że cię lubi. Roześmiałam się i pogłaskałam Rain po aksamitnych chra pach. Jake dał mi kilka kostek cukru i poszedł po siodło. Rozwarłam dłoń z kawałkiem cukru i wyciągnęłam rękę do konia. Klacz pochyliła głowę. - A tak dziękuje - roześmiał się Jake. Zarzucił Rain siodło na grzbiet i zapiął popręgi. - Umiałabyś to zrobić sama? - To była jedna z pierwszych rzeczy, jakich nas uczyli w szkole. - Załóż jej uzdę. Zrobiłam, co mi polecił. Rain nie stawiała najmniejszego oporu. Jake zacisnął mocniej popręgi i pomógł mi wsiąść na klaczkę, wyregulował strzemiona, a potem wyprowadził konia ze stajni. - Jedź na zachód. Niedaleko stąd trafisz na ścieżkę, która doprowadzi cię na szczyt wzgórza. - Ręką wskazał mi kieru nek. - Przy okazji będziesz mogła obejrzeć swoją posiadłość i dom. Później jedź dalej. Ścieżka doprowadzi cię z powrotem do domu inną drogą. Jeśli będziesz chciała jechać galopem, wystarczy, że ściśniesz Rain lekko kolanami i pochylisz się trochę do przodu. Lubi galop, ale pewno zechce cię sprawdzić i zacznie się opierać, gdy będziesz ściągała wodze. W żadnym wypadku nie możesz pozwolić, żeby to ona decydowała o tym, 65
co zrobicie. Rain jest jak rozbrykana nastolatka i potrzeba jej dyscypliny, ale kiedy już raz zrozumie, że to ty rządzisz, będzie potulna jak baranek. Będziesz o tym pamiętała? - Jasne, Jake. - No to życzę ci miłej wycieczki. Będę tu na ciebie czekał. Mam do pogadania z właścicielem stajni. Serce biło mi mocno. Czułam emanującą z klaczki siłę. Rain niecierpliwie potrząsnęła łbem, ale zgodnie z radą Jake'a, mocno trzymałam wodze, nie pozwalając, żeby zwierzę decy dowało samo, co będzie robić. - Pojedziemy, kiedy będę gotowa - zwróciłam się do Rain łagodnie, ale stanowczo, a potem popuściłam wodze i ścis nęłam lekko boki klaczy kolanami. Rain ruszyła przed siebie z uniesionym łbem, krocząc dumnie w stronę ścieżki. Obej rzałam się za siebie. - O to mi chodziło - pochwalił mnie Jake. - Znakomicie trzymasz się w siodle. Wiedziałem, że dasz sobie z nią radę. Jake miał rację. Po chwili przypomniałam sobie wszystko, czego się nauczyłam w Szkole Dogwoodów, i poczułam się pewniej. Kiedy przezwyciężyłam pierwszy lęk przed niezna nym mi wcześniej zwierzęciem, bardzo polubiłam lekcje jazdy konnej. Nigdy nie opuściło mnie poczucie, że jest coś nie zwykłego w fakcie, iż biedna dziewczyna z murzyńskiego getta znalazła się nagle w siodle, ubrana w elegancki strój do jazdy konnej, pośród dziewcząt z najbogatszych rodzin w oko licy. Nawet teraz wspomnienie tej sytuacji wywoływało mój uśmiech. Czasem przychodziło mi do głowy, że gdyby mama Arnold mogła mnie zobaczyć na koniu, zaśmiewałaby się do łez, ciesząc się moim szczęściem razem ze mną. Czułam, że Rain ma ochotę puścić się galopem. Ciągnęła wodze, kręciła łbem, parskała i prychała, próbowała dosłownie wszystkiego, ale nie starała się mnie zrzucić. Ściągnęłam wodze, zmuszając klacz, żeby stanęła. Rain stała przez chwilę cierpliwie, a potem uniosła głowę i niespokojna tupnęła przed nią nogą. Wreszcie uspokoiła się i wówczas powoli ruszyłam. Po jakichś pięciu minutach dałam jej trochę więcej swobody,
a wtedy przeszła w galop. To było wspaniałe. Czułam się, jakbym leciała unoszona wiatrem. Potem przestraszyłam się, że może zanadto Rain pobłażam, i ściągnęłam lekko wodze. Klacz posłusznie przeszła w kłus. Po chwili wspinałyśmy się powoli pod górę. Gdy znalazłam się na szczycie, przypomniałam sobie słowa Jake'a. Na rów ninie widać było połyskujące w słońcu jezioro, zagajnik i dom babci Hudson, teraz w większej części należący do mnie. Wysoko nad jeziorem krążyły dwa znajome kruki. Poczułam nieoczekiwaną radość. Zadałam sobie pytanie, jak w ogóle mogłyśmy planować z Victorią sprzedaż tego domu? Potraktować go jak towar, jak źródło pieniędzy na inwestycje? Za wiele się w nim wydarzyło. Ten dom miał historię. Nie był tylko budowlą - był rodzinnym gniazdem. Doszłam do wniosku, że nie ustąpię przed naciskami Victorii bez oporu. Pomyślałam, że być może po to właśnie babcia Hudson zapisała mi większą część majątku, żebym zrozumiała, co znaczy mieć dom, chronić go i cieszyć się własnym miej scem na ziemi. Rain sprawiała wrażenie, jakby i jej rozległy widok sprawiał radość. Stała cierpliwie. Pogładziłam ją po karku. - Któregoś dnia się tam wybierzemy, Rain. Wpadniesz do mnie z wizytą- powiedziałam i ruszyłyśmy dalej. Przejechałam przez las pełen zielonego cienia i minęłam szemrzący łagodnie strumień. W wodzie najzwyklejsze ka mienie lśniły jak klejnoty z baśni. Kiedy znalazłyśmy się powrotem na łące, znów popuściłam wodze i Rain pogalopowała. Widząc w oddali zabudowania gospodarstwa, z którego wyruszyłyśmy, ściągnęłam wodze. Klacz zwolniła i przeszła w kłus. Jake siedział na krześle przed stajnią i czytał gazetę. Na nasz widok wstał. - I jak? - Och, to było cudowne, Jake! Bardzo ci dziękuję. - To ja ci dziękuję. Rain wygląda, jakby wreszcie się wyhasała. Dałaś jej dobrą szkołę. 67
Razem pospacerowaliśmy jeszcze chwilę, żeby Rain ostyg ła. Potem przez pół godziny ją szczotkowałam, pamiętając, że to najlepszy sposób, żeby przyzwyczaić konia do swojej obecności. Kiedy zbieraliśmy się do powrotu, było już późne popołudnie. - Do zobaczenia, Rain - pożegnałam się z klaczką przed odjazdem. Odwróciła łeb i skinęła nim, jakby mnie zrozumiała. - Powinnaś poszukać w Anglii jakiegoś miejsca, w którym mogłabyś jeździć konno - poradził mi Jake, gdy wsiedliśmy do samochodu. - Może. - Odwróciłam głowę i obejrzałam się za siebie. Tu jest naprawdę pięknie, Jake. Wiesz, podjęłam pewną decy zję. Nie zgodzę się na sprzedaż domu babci Hudson. Dopóki się da, chcę zachować ten dom. Jake się zaśmiał. - To dobrze. - Chciałabym, żebyś się do niego wprowadził, kiedy pojadę do Anglii. - Nie wiem, czy to dobry pomysł, księżniczko. - Jake po kręcił głową. - Rozumiem, że to dla ciebie niełatwe, ale pomyśl o tym, Jake. Któregoś dnia tu wrócę i wtedy chciałabym wiedzieć, że ktoś na mnie czeka w domu. Poza tym wiem, że nikt nie zadba o niego lepiej od ciebie. To co? Zgoda? - Naprawdę nie wiem, księżniczko - powtórzył Jake. Tyle wspomnień wiąże się z tym domem. Jeszcze się za stanowię. Jechaliśmy w milczeniu. Zadałam sobie pytanie, czy ja również uciekam przed bolesną rzeczywistością w świat ma rzeń. Jak to możliwe, żebym tu jeszcze wróciła? Do czego miałabym wracać? - A to kto? - spytał Jake, gdy zjechaliśmy z szosy na drogę prowadzącą do domu. Na podjeździe stała srebrzysta sportowa corvetta z opuszczonym dachem. Czy to możliwe, żeby Corbette miał dwa samochody? 68
Wysiadłam i wtedy go usłyszałam. Na przystani nad je ziorem stał mój przyrodni brat Brody i machał mi na po witanie ręką. Jake czekał jeszcze, żeby się upewnić, czy nie będę go potrzebowała. - Kto to? - Brody. - Aha. - Megan musiała mu w końcu powiedzieć prawdę. Jake skinął głową. - Rozumiem, że przyda się wam chwila spokoju. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać. Do jutra, Rain - pożegnał mnie i odjechał. Stałam niespokojna z powodu mającej za chwilę nastąpić rozmowy. Brody szybko zbliżał się do domu. - Czekam na ciebie prawie godzinę. Już chciałem wracać. Pomyślałem, że dokądś wyjechałaś, może do Anglii, czy co. Pytałem matkę o twoje plany, ale nic nie wiedziała. - Tak? - Wiem, że byli tu z ojcem, ale matka nie chciała o tym ze mną rozmawiać. Więc zdecydowałem, że wybiorę się do ciebie na pierwszą przejażdżkę moim nowym wozem. Jak ci się podoba? Tata kupił mi go przed tygodniem w nagrodę za wyniki w nauce i na boisku. Zdobyłem najwięcej punktów dla drużyny ze wszystkich chłopaków - powiedział z dumą w głosie. Brody mówił szybko, wydawał się zdenerwowany. To było dziwne, bo zwykle robił wrażenie bardzo pewnego siebie, chwilami niemal aroganckiego. Trudno mu się było specjalnie dziwić. Był przystojny, wysoki, szeroki w ramionach - po prostu wspaniały, wysportowany chłopak. Miał na sobie gra natową marynarkę, eleganckie czarne spodnie i buty z miękkiej czarnej skóry. Jego włosy były równie ciemne jak moje, lecz oczy bardziej zielone niż piwne. - Chcesz powiedzieć, że twoi rodzice nie wiedzą, że tu jesteś? 69
- Teraz już pewnie wiedzą. Zostawiłem wiadomość na stole w kuchni. Ostatnio, kiedy tak zrobiłem, ta małpa Alison wróciła do domu pierwsza i wyrzuciła list do śmieci, żeby mi narobić kłopotów. Kiedy wróciłem do domu, ojciec był zły, więc coś mnie tknęło. Zajrzałem do kubła i znalazłem kartkę. Pokazałem ją ojcu. Był wściekły na Alison. Za karę miała przez miesiąc nie wychodzić z domu, ale jak zwykle uzyskała ułaskawienie i po tygodniu już znowu robiła, co chciała. - Twoi rodzice nie będą zadowoleni, że tu przyjechałeś, Brody. - Czemu? - spytał, patrząc na mnie wielkimi, niewinnymi oczyma. Więc to tak moja matka dotrzymała obietnicy, że wreszcie powie dzieciom prawdę! - pomyślałam. Czy chociaż wspo mniała o testamencie babci Hudson i sporze, który może się zakończyć przed sądem? - Jeździłaś konno? - Jake prosił, żebym pojeździła na jego klaczy. - Niewiele jeździłem konno w życiu, ale bardzo mi się to podobało. Chętnie bym jeszcze kiedyś spróbował. Zerknął na dom. - Wciąż mi się zdaje, że zaraz wyjdzie babcia Hudson. Trudno się przyzwyczaić do myśli, że już jej tu nie ma. - To prawda - przyznałam. - A może wybralibyśmy się razem na kolację? Co ty na to? - Czy nie powinieneś wracać do domu? To kawał drogi. - Myślisz, że przyjechałem tu po to, żeby popatrzeć na rodzinną posiadłość, odwrócić się na pięcie i wracać do Wa szyngtonu? - Brody roześmiał się, odsłaniając równe, białe zęby. - To kawał drogi. Masz rację. Skoro go już przejechałem, chciałbym z tego coś mieć. Uśmiechnął się do mnie rozbrajająco. - Jestem trochę zmęczona - odpowiedziałam. - Upłynęło sporo czasu, odkąd ostatnio jeździłam konno, a to jednak wymaga wysiłku i skupienia uwagi, zwłaszcza gdy trzeba
70
nauczyć się wyczuwać nowego wierzchowca. Człowiek jest mimo woli napięty, i to się czuje, kiedy już się zsiądzie z konia. - Jasne. - Brody spuścił na chwilę wzrok, ale zaraz znów spojrzał na mnie z nadzieją w oczach. - W takim razie pewnie nie masz szczególnej ochoty gotować. I dlatego to całe szczęś cie, że tu z tobą jestem. Wiesz co? Niedaleko stąd jest znako mita chińska restauracja, w której są dania na wynos. Podjadę tam i przywiozę coś dobrego - zupę, coś na ostro i ciasteczka z wróżbami. Co ty na to? - Naprawdę powinieneś już wracać do domu, Brody. - Nie bądź taka. Zgódź się. Nigdy dotąd nie mieliśmy okazji, żeby spokojnie pogadać i lepiej się poznać. Wiem, że babcia bardzo cię lubiła, więc chyba się nie dziwisz, że jestem ciebie ciekaw. Musisz być niezwykłą dziewczyną, bo babcię Frances niełatwo było przekonać do ludzi. - Brody, posłuchaj... - Na co masz ochotę? Na kurczaka, krewetki, homara? Mniejsza z tym, wezmę wszystko, to najwyżej będziesz miała od razu obiad na jutro - powiedział szybko, nie dopuszczając mnie do głosu. - Brody... - Nie chcę o niczym słyszeć. - Spojrzał na dom. - Z for malnego punktu widzenia mam jakiś udział w tym wszystkim za pośrednictwem mojej matki, no nie? Popatrzyłam na niego zaskoczona. Czuło się w nim tyle energii i radości życia! Pod pewnymi względami był w porów naniu ze mną bardzo młody i niedoświadczony. Co miałam począć? Powiedzieć mu prawdę i wywołać jeszcze większe zamieszanie w całej rodzinie? Czemu mojej matce nie starczyło odwagi, żeby zrobić to, co do niej należało? A skoro nie mogła się na to zdobyć, to dlaczego nie wyręczył jej Grant? Pewnie za bardzo się bał plamy na swojej nieskazitelnej repu tacji, pomyślałam. Jacy to dziwni ludzie - wolą żyć w kłams twie, niż spojrzeć prawdzie w oczy. - Spodziewasz się kogoś? O to chodzi? Jesteś umówiona z tym facetem, który grał z tobą w Naszym mieście! 71
Bez namysłu pokręciłam głową. Dopiero potem uświadomi łam sobie, że przegapiłam doskonałą okazję, żeby pozbyć się Brody'ego. - Skoro jesteś zmęczona, to domyślam się, że nie masz żadnych pilnych spotkań. - To prawda - przyznałam. - Więc wszystko w porządku, no nie? - Brody rozłożył ręce w teatralnym geście. - Nie została ci już żadna wymówka, Rain. Chyba że po prostu nie znosisz mojego towarzystwa. - Wiesz, że nie o to chodzi, Brody. - A zatem? - Dobrze - ustąpiłam. - To wspaniale. Brody dosłownie dał susa do samochodu. - Muszę cię kiedyś zabrać na przejażdżkę. Poczujesz się jak w samolocie. - Zapalił silnik. - Zaraz wracam. Przywiozę ci coś dobrego. Będę z powrotem, zanim powiesz po chińsku kung-fu. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. W końcu dlaczego właściwie miałabym być dla niego niemiła? Brody pomachał mi i ruszył z piskiem opon. Błyskawicznie przejechał drogę prowadzącą do bramy posiadłości, zahamował gwałtownie, żeby przepuścić ciężarówkę, i gdy tylko znalazł się na szosie, natychmiast znów ruszył ostro przed siebie. To źle, że tak się stało, ale nie ja jestem temu winna, powiedziałam sobie w duchu. Weszłam do domu. W moim sercu kłębiły się sprzeczne emocje, w głowie kotłowały się myśli. Wciąż się zastanawia łam, kiedy i jak wszyscy ostatecznie poznają prawdę i znajdą wyjście z tego labiryntu kłamstw.
4
SKRYWANY BÓL
Wzięłam prysznic i szybko umyłam głowę. Włożyłam prostą białą bluzkę, niebieską spódnicę i biało-niebieskie tenisówki. Uznałam, że w propozycji Brody'ego nie ma właściwie nic niestosownego. To dobry pomysł, żebyśmy się poznali bliżej, pomyślałam. Muszę tylko uważać, żeby nie zrobić nic, co mogłoby rozbudzić jego oczekiwania. W żadnym wypadku nie mogę pozwolić, żeby wyjeżdżając stąd, żywił jakiekolwiek nadzieje na romans. Trudno, być może będzie rozczarowany, może nawet zły, ale kiedy rodzice wszystko mu wyjaśnią, zrozumie moje postępowanie. Szczotkując włosy, przyznałam się sama przed sobą, że gdyby Brody nie był moim przyrodnim bratem, nietrudno przyszłoby mi się w nim zakochać - i to nie tylko dlatego, że jest taki przystojny. Co ważniejsze, był wrażliwy, bystry i uczciwy. Nie udawał, że jego rodzina jest lepsza, niż była w rzeczywistości. Uznałam go też za dobrego obserwatora. Dostrzegał wady naszej matki i sprawiedliwie oceniał Alison. To świadczyło o jego dojrzałości. Nie mogłam się doczekać, kiedy moje pochodzenie przestanie być tajemnicą, a Brody i ja będziemy mogli stać się prawdziwym bratem i siostrą. Byłam pewna, że kiedy to nastąpi, znajdę w nim wspaniałego przyjaciela. Mimo obaw i ograniczeń, jakie sobie sama narzuciłam, nie 73
mogłam się oprzeć i pociągnęłam lekko usta szminką. To przypomniało mi rozmowę, jaką słyszałam kiedyś między dwiema przedwcześnie dojrzałymi Francuzkami, Catherine i Leslie, która w końcu uwiodła mojego chłopaka Randalla Glenna. - Kobiety zawsze są świadome swojego wyglądu, cherie upierała się Leslie. - My stale czujemy się jak na scenie - dodała Catherine i obie się roześmiały. - Dlatego jesteśmy bardziej naturalne w teatrze. - Mężczyźni także bywają próżni - zauważyłam w odpo wiedzi. Irytował mnie chichot, z jakim przyjmowały moje uwagi, dając do zrozumienia, że brak mi doświadczenia sek sualnego. - Wcale nie jesteście takimi znowu znawczyniami mężczyzn. Leslie i Catherine przestały chichotać. - Już jako małe dziewczynki, kobiety zwracają wielką uwa gę na swój wygląd - powiedziała Catherine. - Bo chcą się podobać tacie. Zaczynają flirtować, zanim jeszcze nauczą się mówić. - Tak, jesteśmy z natury uwodzicielkami - poparła siostrę Leslie. - La femme i już! - zawołała i obie znów się roze śmiały. - Nie masz się czego wstydzić, cherie. Nawet ci męż czyźni, którzy ci się nie podobają, nawet tacy, których wola łabyś nie widzieć przed... przed... Jak to powiedzieć? - Leslie spojrzała na siostrę. - Przed śniadaniem - odpowiedziała Catherine ze śmie chem. - Oui, przed śniadaniem. - To głupie... Wy obie macie po prostu... jakąś obsesję na punkcie seksu. Francuzki znowu wybuchnęły śmiechem. - Oui, oui, ależ oczywiście. Od tej pory, ilekroć zauważyłam, że jakiś mężczyzna mi się przygląda, choćby nawet był to nastolatek, zawsze robiło mi się gorąco. Odruchowo prostowałam ramiona i odwracałam 74
wzrok, aby po chwili zerknąć na niego. Potem robiłam sobie wyrzuty, że zachowałam się tak... po francusku. Może powinnam przyznać się wreszcie przed sobą samą, że przyjemnie jest czuć się docenioną, podziwianą, po prostu być kobietą. Nigdy nie powiedziałabym tego tym irytującym, pew nym siebie Francuzkom, ale nie musiałam nic mówić, one i tak znały prawdę. - Tylko ostrożnie - rzuciłam do swego odbicia w lustrze, kiedy skończyłam malować usta. Zeszłam na dół, nakryłam do stołu i czekałam na Brody'ego w salonie. Tak długo to trwało, że już zaczęłam się zastana wiać, czy nie zmienił zdania i nie pojechał do domu. A może zadzwonił do matki, a ona kazała mu wracać? Naprawdę poczułabym wielką ulgę, gdyby sprawy tak właśnie się poto czyły. To byłoby po prostu o wiele łatwiejsze. Jednak dziesięć minut później usłyszałam pisk opon. Wyj rzałam przez okno. Brody maszerował do domu z pełnymi torbami. Przez moment kusiło mnie, żeby nie otwierać drzwi. Gdybym to zrobiła... - Przepraszam, że to tak długo trwało - powiedział Brody, kiedy wpuściłam go do środka. - Było mnóstwo ludzi. W dzi siejszych czasach nikt już nie gotuje, jak mawia mój ojciec, mając na myśli matkę. Ruszył przez hol z uszczęśliwioną miną, jakby podróżował na latającym dywanie. Obejrzał się na mnie. Chcąc nie chcąc, poszłam w jego ślady. Kiedy znaleźliśmy się w jadalni, Brody postawił torby na stole. - Napijesz się herbaty? - Herbaty? Co ci nasi angielscy wujostwo z ciebie zrobili, Rain? Herbata? Jaka herbata? Nie, my, Amerykanie, nie pijamy herbaty. Wolimy świetne chińskie piwo. Wyjął z jednej torby dwa sześciopaki piwa i sięgnął do drugiej po pojemniki z jedzeniem. - Wszystko jeszcze gorące. - Otworzył pojemniki i nałożył na talerze chińskie cudeńka. - Nie wziąłem zupy. Pomyślałem, że to nam wystarczy.
75
Na widok sterty mięsa, owoców morza, ryżu i surówek, jaką Brody spiętrzył na moim talerzu, nie mogłam powstrzy mać śmiechu. - Dobrze zrobiłeś. - Och, najwyżej zostanie ci jutro na obiad. Nie ma sprawy. Tak już jest z chińskim jedzeniem. Spróbuj i powiedz, jak ci smakuje. Chińszczyzna była pyszna. Pochwaliłam kucharza. - Tak, to znakomita knajpka. Pamiętam, jak ją odkryliś my. Przyjechaliśmy z wizytą do babci i ojciec chciał, żebyś my poszli dokądś na obiad. Babcia z początku nie chciała jechać, ale w końcu dała się namówić i była całkiem zadowo lona. - Brody zaśmiał się do swoich wspomnień. - Na koniec ciotka Victoria sprawdziła rachunek i okazało się, że kelner albo się pomylił, albo chciał nas oszukać. Myślę, że Victoria musi mieć w głowie zamiast mózgu maszynkę do liczenia pieniędzy. Uśmiechnęłam się. Żarty Brody'ego były złośliwe, ale celne. - Chcesz piwa? - Nie, dziękuję. - Jest naprawdę dobre. - Brody wlał sobie do wysokiej szklanki całą butelkę piwa. - Zawsze lubiłeś tutaj przyjeżdżać? - Nie bywaliśmy tu wcale tak często. Zwykle przyjeż dżaliśmy, kiedy ciotka Victoria chciała rozmawiać o inte resach. Moja matka nienawidzi tych rozmów. Kompletnie nie potrafi sobie radzić z pieniędzmi. Nie potrafi nawet upil nować własnego konta. Od czasu do czasu dzwoni do nas dyrektor finansowy banku, w którym rodzice trzymają pienią dze, żeby powiedzieć, że matka ma debet czy coś w tym rodzaju, a ona twierdzi, że to jego wina, bo nie uprzedził jej w porę. - Naprawdę jest taka nieodpowiedzialna? Mimo wszystko byłam bardzo ciekawa, jaka jest moja matka i jak wygląda życie jej rodziny. Brody przestał jeść i uśmiechnął się. 76
- Nie. Ona po prostu umie manipulować ojcem. Teoretycz nie to on chce się bawić w politykę, ale w rzeczywistości wszystkim rządzi matka. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żeby nie dostała tego, czego zapragnęła. - Gdyby twój ojciec nie chciał, nie dawałby jej tych rzeczy. Brody zastanawiał się przez chwilę nad moimi słowami, a potem skinął głową. - Prawdopodobnie masz rację. Jedyna rada, jaką dał mi kiedykolwiek odnośnie do kobiet, była taka, że nie wolno ich nie doceniać. Uważaj, powiedział, bo z kobietami sprawy zwykle miewają się zgoła inaczej, niż na to wygląda. - Mężczyźni również potrafią manipulować kobietami, Bro dy - zauważyłam. - Staramy się, jak możemy - przyznał, przeżuwając kęs jedzenia. - Ale w porównaniu z tak zwaną słabą płcią jesteśmy zaledwie nieudolnymi amatorami. - Kobiety są słabsze od mężczyzn, Brody. To prawda - nie ustępowałam. - Jasne. - Brody spoważniał. - Weźmy królową Elżbietę. Mieszkałaś w Anglii, powinnaś coś o niej wiedzieć. - To co innego. Ona była królową. Musiała rządzić silną ręką. - Każda kobieta jest królową we własnym domu. Nie zrozum mnie źle, Rain. Uważam, że tak właśnie powinno być. Masz rację. Gdyby ojciec tego naprawdę nie chciał, matka zachowywałaby się inaczej. Chociaż myślę, że ostatnio coraz częściej ustępuje jej dla świętego spokoju. Nie chce się roz praszać na drobiazgi. Możliwe, że kiedyś nawet zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych - powiedział dumnie Brody. - Dobrze się z nim czujesz? - Z moim ojcem? Świetnie. Jesteśmy kumplami. Przyjeżdża na wszystkie moje mecze. Kiedyś nawet specjalnie wrócił nocnym samolotem, żeby zdążyć. - To bardzo miłe. Masz wspaniałego ojca. Brody skinął głową i otworzył kolejne piwo.
77
- Nie pij za dużo - upomniałam go, pamiętając, że ma wracać samochodem. - Daj spokój. Gdybyś wiedziała, ile piwa wypijamy w szko le, nie martwiłabyś się o mnie. Człowiek nabiera chyba z czasem odporności na alkohol. Już nieraz opróżniłem taki sześciopak. - Nie chciałabym, żebyś miał problemy z prowadzeniem samochodu. - Właśnie się nad tym zastanawiałem i jeśli nie masz nic przeciwko temu, zostałbym na noc. Oczywiście spałbym w swoim pokoju. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, jakby w przeczuciu nad ciągającej katastrofy. - Nie sądzę, żeby twoja matka była z tego zadowolona, Brody. - Jeszcze nie dzwoniła? - Nie. - To sprawka Alison. Jeżeli znów wyrzuciła mój list do śmieci, to po prostu urwę jej ten głupi łeb. - Naprawdę lepiej będzie, jeśli sam zadzwonisz do matki, Brody. Proszę cię. - Oczywiście, że zadzwonię - obiecał i wychylił duszkiem pół szklanki piwa. Potem odchylił się na oparcie krzesła i przez długą chwilę wpatrywał się we mnie bez słowa. - O co chodzi? - Jest pewna sprawa, która nie przestaje mnie intrygować. Pytałem o to kilka razy moją matkę, ale zawsze dawała mi wymijające odpowiedzi. - Ach tak. - Opuściłam wzrok, udając, że jestem bardzo zajęta zawartością własnego talerza. - Skąd moja matka cię zna? Babcia Hudson rzeczywiście udzielała się w różnych fundacjach dobroczynnych, ale matka nigdy się tym nie interesowała. Wcześniej nie obchodziły jej cudze kłopoty, zawsze uważała, że ma aż nadto własnych. A jeśli chodzi o problemy rasowe, to być może poruszyła kiedyś ten temat w rozmowie na spotkaniu żon polityków partii republikańskiej.
78
Nie podnosiłam oczu. Czułam się jak pająk tkający sieć kłamstw. Ale wiedziałam, że zamiast łapać w nią muchy, sama się w końcu tak zapłaczę, że nie będę mogła znaleźć wyjścia. Jak długo mam jeszcze prząść, nim wreszcie nastąpi koniec? - Nie mam pojęcia, co powiedziała ci matka - rzekłam wymijająco. - Praktycznie rzecz biorąc, nic. Wiem tylko, że namówiła jakoś babcię, żeby przyjęła cię pod swój dach, a babcia naj wyraźniej natychmiast cię polubiła. - Trafiłam tu w ramach programu pomocy dla zdolnych uczniów, znajdujących się w trudnych warunkach materialnych. Pewnego dnia wezwano mnie do gabinetu dyrektora. Była tam twoja matka. Porozmawiała ze mną... myślę, że można by to nazwać rozmową kwalifikacyjną. Potem wróciłam do klasy. Następnie po prostu zawiadomiono mnie, że będę mogła za mieszkać u pani Hudson. - Nie mogę zrozumieć, kiedy moja matka to wszystko zrobiła. Naprawdę była u ciebie w szkole? - Myślę, że nie zajęło jej to wiele czasu. Nie rozmawiałyś my długo. Być może wciągnęła ją w to jakaś przyjaciółka czy znajoma, a jej spodobał się pomysł. - Za dużo tych „może". - Brody sięgnął po kolejne piwo. Spojrzałam na niego z bijącym sercem. Są kłamstwa, które bardzo łatwo przejrzeć na wylot, pomyślałam. - Ojciec był kompletnie zaskoczony - podjął Brody, pociąg nąwszy ze szklanki. Czułam, że jest zdenerwowany. - Najbar dziej zdumiało mnie to, jak szybko moja matka to wszystko załatwiła. Chyba nigdy w życiu nie była równie skuteczna w działaniu... Na dodatek udało jej się jakimś cudem przekonać babcię Frances, żeby przyjęła cię do swego domu, a ona dosłownie się w tobie zakochała... Babcia, u której od kilku lat żadna pokojówka nie zagrzała miejsca, do której domu żaden domokrążca nie śmiał się zbliżyć na odległość mniejszą niż sto jardów. - Twoja babcia była chora. Potrzebowała towarzystwa wyjaśniłam. 79
- Towarzystwa nastolatki? Dobrze wiem, co babcia Frances sądziła o współczesnych nastolatkach. Powtarzała, że gdyby przyszło jej być matką w dzisiejszych czasach, zatrudniłaby pogromcę lwów. Roześmiałam się. Brody pokręcił głową. - Bardzo to wszystko tajemnicze. Zwłaszcza że ostatnio moi rodzice częściej niż zwykle prowadzą rozmowy za zamk niętymi drzwiami. Wiem, że babcia zapisała ci coś w spadku, ale nie mogę się dowiedzieć ile. Nikt nie chce ze mną poroz mawiać na ten temat. Ojciec twierdzi, że wciąż jeszcze nie jest to ostatecznie rozstrzygnięte, a matka tylko kręci głową i powtarza, że to poważny problem. Zawsze tak odpowiada, kiedy nie chce o czymś rozmawiać. Rzygać mi się już chce od tego. Powiedz mi szczerze, Rain, ile odziedziczyłaś po babci Hudson? - Nie wiem. - Proszę cię, nie kłam. Chociaż ty. - Brody, wszystko jest w rękach prawników. Jeśli o mnie chodzi, to za słabo się na tym znam. Brody pokręcił głową. - Nie jestem taki głupi, Rain. Mam dość oleju w głowie, żeby się zorientować, że coś się święci. Babcia Hudson zapisała ci w spadku sporą sumę, dostatecznie dużą, żeby to psuło krew Victorii. Domyślam się, że chcą zakwestionować testament na tej podstawie, że nie należysz do rodziny, prawda? - Brody... - O rany, nie przyjechałem tu na przeszpiegi! Po prostu chciałbym w końcu wiedzieć, co się dzieje! - Jest tak, jak się domyślasz, ale ja wciąż mam nadzieję, że jeszcze dojdziemy do porozumienia. - Do porozumienia? - Brody wybuchnął śmiechem. - O ile znam ciotkę Victorię, oznaczałoby to, że wrócisz bez złama nego szeląga tam, skąd przyszłaś. A tak przy okazji, co za mierzasz dalej robić, Rain? Chcesz wrócić do Anglii? 80
- Tak. - Poznałaś tam kogoś? Tym razem nie przegapiłam szansy, którą sam mi podsunął. Szybko kiwnęłam głową. - Tak, Brody. Spotkałam człowieka, który może się okazać największą miłością mojego życia. Kogoś, kto będzie mnie zawsze kochał. - Mówiłam o ojcu, ale Brody zrozumiał mnie inaczej, czyli dokładnie tak, jak sobie tego życzyłam. - Och... No cóż, nie jestem tym zaskoczony. Jesteś piękna. Każdy chciałby mieć taką dziewczynę jak ty. - Pyszna kolacja. - Wskazałam gestem resztki naszej uczty. - Dzięki. - Co? A tak... jasne. Wstałam i zaczęłam zbierać naczynia. Brody przyglądał mi się w milczeniu. - Naprawdę robi się późno. Powinieneś się zbierać do drogi. - Może. - Naraz stracił dobry humor i siedział przy stole z nieszczęśliwą miną. Było mi go żal, ale co mogłam zrobić? Zaniosłam naczynia do kuchni i wstawiłam do zlewu. Kiedy wróciłam do jadalni, Brody otwierał kolejne piwo. - Wierzę, że potrafisz sporo wypić, Brody, ale jeżeli masz zamiar dziś prowadzić... - Nic mi nie będzie - odpowiedział niecierpliwie. Wiesz, siedzę tak i myślę... Pamiętam, jak opowiadałaś mi o swoim życiu, o tym wszystkim, co przeszłaś, o śmierci siostry. Pomyśl sama, Rain. Musisz być bardzo ostrożna, jeśli chodzi o ludzi. Praktycznie rzecz biorąc, jesteś sierotą, nie masz nikogo bliskiego. Wierzysz, że ten ktoś, kogo spot kałaś w Anglii, okaże się miłością twojego życia. Nie śpiesz się za bardzo, bo możesz popełnić omyłkę. Po co ci nowe kłopoty? - Dziękuję za radę. Nie zrobię niczego pochopnie. - Mówię poważnie. Powinnaś dobrze się nad wszystkim zastanowić. Co to za facet, ten, którego poznałaś w Anglii? Dużo starszy od ciebie? Zanim zdążyłam wymyślić kolejne kłamstwo, zadzwonił
81
telefon. Poszłam do kuchni i tam podniosłam słuchawkę. Dzwoniła moja matka. W jej głosie wyczułam nutę histerii. - Rain? Czy jest tam Brody? Czy naprawdę do ciebie po jechał? - Tak. - Co on tam robi? - Ja go tu nie zapraszałam - odparowałam natychmiast. Przy szło mi do głowy, że matka może mnie podejrzewać o próbę pozyskania sobie Brody'ego, żeby powstrzymał ich przed zakwe stionowaniem testamentu. - Kiedy przyjechał, nawet nie było mnie w domu, ale czekał. Próbowałam go przekonać, żeby wracał, jednak uparł się, żebyśmy zjedli razem kolację. Przy wiózł dania z chińskiej restauracji i właśnie skończyliśmy jeść. - I co? - I nic. To wszystko. - A co Brody teraz robi? - W głosie mojej matki pojawiło się napięcie. - Najlepiej sama z nim pogadaj - odpowiedziałam, tracąc cierpliwość i zawołałam Brody'ego do telefonu. - To twoja matka. - No, widzę, że tym razem Alison jednak nie wyrzuciła mojej kartki. Oddałam Brody'emu słuchawkę i zaczęłam zmywać. - Po prostu miałem ochotę się przejechać, mamo. Co w tym strasznego? - Umilkł. - Nie było cię w domu i nie wiedziałem, gdzie jesteś. Tata jest w Nowym Jorku. Nie wiem - powiedział po chwili. - Robi się późno. Może lepiej przenocuję tutaj i wrócę rano. W motelu? Czemu miałbym spać w motelu? Przecież mam tu swój pokój... Czemu się tak denerwujesz? Po prostu dobrze się ze sobą czujemy. Brody znów umilkł i przez długą chwilę słuchał matki, przewracając przy tym oczami. - Nigdy nie nocowałem u ciotki Victorii i nie zamierzam robić tego dzisiaj. W ciągu całego ostatniego roku rozmawia łem z nią chyba nie dłużej niż pięć minut. Nic strasznego się nie dzieje. Przestań mnie męczyć... Dobrze. Teraz znów chce 82
rozmawiać z tobą - zwrócił się do mnie. - Obiecaj jej, że umyję zęby. Ja pójdę do łazienki. Bez entuzjazmu sięgnęłam po słuchawkę. - Słucham? - Pojechał tam, bo jest w tobie zadurzony, Rain! - krzyk nęła histerycznie moja matka. - Wciąż się o ciebie dopytywał, nawet gdy byłaś w Anglii! Musisz bardzo uważać, żeby go do niczego nie zachęcać. - Rozumiem. - Pamiętaj, że chłopcy w wieku Brody'ego są igraszką hormonów... - pouczała mnie matka, nie zastanawiając się, że ja sama jestem niewiele starsza od mego przyrodniego brata. Musisz być z nim bardzo ostrożna. Pamiętaj, że Brody ma dziecinny wdzięk, ale pod względem fizycznym to dorosły mężczyzna - pochwaliła się swoim chłopcem. - I nie zapomi naj, kim dla niego jesteś, Rain. - Nie musisz mi o tym przypominać, ale pamiętaj, że gdy byś powiedziała mu prawdę, nie byłoby tego całego problemu. Obiecałaś mi to. - Wiem i wszystko mu powiem. Porozmawiamy z nim, gdy tylko wróci do domu. Usłyszałam, że Brody wraca do jadalni. - Powiedz jej, że zachowuję się jak prawdziwy dżentel men! - zawołał. - Bardzo mnie niepokoi to, że Brody chce zostać u ciebie na noc. Zadzwonię jeszcze w tej sprawie do Victorii. - Proszę bardzo. - Taka szkoda, że Granta akurat nie ma w domu - westchnę ła moja matka. - Ten chłopak w ogóle mnie nie chce słuchać. Może już pora, żebyś przestała składać wszystko na barki męża i wzięła na siebie odpowiedzialność za to, co robisz. I za to, co zrobiłaś przed laty. Może powinnaś wreszcie uczynić coś, żebyśmy stali się prawdziwą rodziną, matko. Zachowanie syna powinno ci uświadomić, że pora wyjąć głowę z piasku. Zamiast tego wszystkiego powiedziałam tylko; - Do widzenia. 83
- Przepraszam cię za to zamieszanie - rzekł Brody, gdy znów stanęłam w progu jadalni. Rzeczywiście opróżnił cały sześciopak piwa i zabrał się do następnego. - Matka okropnie się o ciebie niepokoi. Czemu po prostu nie pojedziesz do ciotki? - A co ją tak niepokoi? - Brody uśmiechnął się, spoglądając na mnie badawczo. - Co takiego wiedzą o tobie moi rodzice, czego ja nie wiem? - spytał z pożądliwym uśmiechem. - Czy jesteś uwodzicielką? Rzucisz na mnie czar miłosny? Nie mam nic przeciwko temu. - Brody, posłuchaj... - To tylko żarty - zaśmiał się. - Ano tak, rozmawialiśmy o facecie, który na ciebie czeka w Anglii. Gdzie się poznaliś cie? W szkole? - Tak. - No i co? Jaki on jest? To Anglik? - Nie. - Postanowiłam, że opowiem mu o Randallu. Wtedy to, co powiem, będzie niemal prawdą. - To Kanadyjczyk. Uczy się śpiewu. Ma wielki talent. - No tak. Posłuchaj mnie, Rain, nie powinnaś wiązać się z facetem z tej branży. Czy ty masz pojęcie, jak wygląda życie w świecie przemysłu rozrywkowego? - Sama również mam ambicję, żeby się w tym świecie znaleźć. Nie mam najmniejszego zamiaru siedzieć w domu i zajmować się dziećmi. Brody się roześmiał. - Ale kiedyś, w odległej przyszłości, chyba zechcesz zało żyć rodzinę? - Nie wiem. W tej chwili myślę wyłącznie o karierze. Na razie nie w głowie mi romanse. Sukces przede wszystkim, to moja dewiza. Plotłam, co mi ślina na język przyniosła, byle tylko znie chęcić go do siebie. Brody kiwał głową i patrzył na mnie coraz bardziej szklistymi oczami. - Myślę, że jako typ kobiety najbliższa mi jest z twojej rodziny ciotka Yictoria. 84
Brody wybuchnął śmiechem. - No, teraz to przesadziłaś, Rain. Wiem, że mnie nabierasz. W niczym nie przypominasz ciotki Victorii. Już raczej moją matkę. Tak, pod pewnymi względami jesteś do niej bardzo podobna. - Brody wlał do szklanki kolejne piwo. - Nie chcę przez to powiedzieć, że podobnie jak ona manipulujesz męż czyznami. Ale jesteś równie ładna jak matka, nawet ładniejsza. - Schowam te resztki do lodówki, żeby się nie zepsuły powiedziałam, sięgając po tacę. Brody chwycił mnie za rękę. - Wiesz, że jesteś. Jesteś ładniejsza. - Proszę cię, przestań, Brody. - Wyswobodziłam dłoń z uścisku. - To dlatego, że jestem od ciebie o dwa lata młodszy? Ale za to dojrzalszy niż większość facetów w moim wieku. Możesz mi wierzyć. - Co dlatego, że jesteś młodszy? - To dlatego traktujesz mnie jak powietrze. Czy moje uczu cia nic cię nie obchodzą? Zanim odpowiedziałam, znowu zadzwonił telefon. - O nie! - jęknął Brody. - To znów ona. Ja odbiorę. Zerwał się z krzesła, pomaszerował do kuchni i gwałtownym ruchem uniósł słuchawkę. - Co znowu, mamo?! Och, to ty, ciociu Victorio - poprawił się szybko. - Myślałem, że to moja matka. Dzwoniła do ciebie? Nakrył słuchawkę dłonią. - Moja matka do niej zadzwoniła. Wyobrażasz to sobie? szepnął do mnie. - Nie, ciociu Victorio. W końcu postanowi łem wracać do domu, ale dziękuję za zaproszenie. To bardzo miło z twojej strony. - Puścił do mnie oko. - Tak, następnym razem na pewno tak zrobię. Oczywiście, najpierw do ciebie zadzwonię. Absolutnie. Do widzenia. Brody odłożył słuchawkę i roześmiał się na cały głos. Uświa domiłam sobie, że jest już wstawiony. Potem popatrzył na mnie takim wzrokiem, że natychmiast zrozumiałam, co się święci. Musiałam czym prędzej położyć temu kres. 85
- O co chodzi? - Musisz się cieszyć niezłą opinią, skoro obie ze skóry wyłażą, żeby mnie stąd wyciągnąć. Coraz bardziej mnie to intryguje. - Rzeczywiście cieszę się dobrą opinią. I w pełni sobie na nią zasłużyłam - rzuciłam ostro. - Dobrze już, dobrze. - Brody wzruszył ramionami. - Jak nie chcesz, to możemy nie gadać. Odwrócił się i ruszył do jadalni. - Muszę tu jeszcze posprzątać. Poczekaj na mnie w ba wialni. Możesz się wyciągnąć na kanapie. Będzie ci wygod niej. - Nie jestem zmęczony, jestem... niezmordowany - zaśmiał się Brody i wyszedł z kuchni niezbyt pewnym krokiem. Zdawałam sobie sprawę, że jest coraz bardziej pijany. To niedobrze. Mojej matce znów udało się przerzucić swoje zmar twienie na cudze barki. Tym razem na moje.
Kiedy wróciłam do jadalni, okazało się, że Brody posłuchał mojej rady i przeniósł się do bawialni, zabierając ze sobą ostatnią butelkę piwa. Leżał na kanapie z zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem na twarzy. Pierwszy raz miałam okazję, żeby spokojnie mu się przyjrzeć. Szukałam w jego twarzy jakichś rysów mojej matki, ale niewiele ich znalazłam, zwłaszcza takich, które oboje byśmy po niej odziedziczyli. Brody przypominał raczej ojca i właś ciwie nie było nic dziwnego w tym, że nigdy nie przyszło mu do głowy, iż możemy być rodzeństwem. Nagle Brody drgnął i otworzył oczy. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Wyraz jego twarzy wskazywał, że nie jest pewien, czy to sen, czy jawa. Miał taką minę, jakby się spo dziewał, że lada chwila rozpłynę się w powietrzu. - Hej, Rain - powiedział w końcu. - Jak się czujesz, Brody? - Zdaje się, że trochę za dużo wypiłem. 86
- Niewykluczone. Ale, jak widzę, nie zapomniałeś wziąć ze sobą piwa. Brody spojrzał na stojącą na stoliku butelkę. - Rzeczywiście. Zaczęło mi się kręcić w głowie, więc się położyłem... Musiałem się zdrzemnąć. Trzeba było pić ze mną, nie musiałbym ich wtedy opróżniać w pojedynkę, zdany na własne siły. - Jesteś taki sam jak wszyscy mężczyźni, Brody. Próbujesz zwalić na mnie winę za własne wybryki. Brody się roześmiał. - Naprawdę masz zamiar jechać do domu? Czy tylko tak powiedziałeś swojej ciotce? - Nigdzie nie jadę. Tylko tak gadałem, żeby Victoria mi dała spokój. - Dobrze. Ja w każdym razie mam zamiar wcześnie iść spać. Jestem zmęczona i bolą mnie wszystkie mięśnie. Dawno nie jeździłam konno, a to, jak każdy sport, wymaga wysiłku. - Mogę ci zrobić masaż - zaproponował Brody. - Jestem w tym niezły. Dwa razy w tygodniu chodzę do masażysty. - Dziękuję, nie trzeba. - Naprawdę jestem w tym dobry. - Nie wątpię, ale myślę, że w zupełności wystarczy mi, jeśli się porządnie wyśpię. Tobie także radziłabym iść spać. Rano wstanę wcześnie i zrobię ci śniadanie, zanim pojedziesz do Waszyngtonu. - Nie możesz się doczekać, kiedy się mnie pozbędziesz, co? - Nie o to chodzi. Po prostu wolałabym, żebyś nie ściągnął sobie na głowę więcej kłopotów, a przede wszystkim sama nie chcę z twojego powodu mieć ich więcej, niż i tak mam. - Jesteś piękna, Rain. - Nie zmieniaj tematu, Brody. - Niczym cię nie można zaskoczyć. Założę się, że kiedy się budzisz rano i otwierasz te swoje śliczne, ogromne oczy, jesteś jeszcze piękniejsza. Roześmiałam się. - Gdzie się nauczyłeś tak czarować, Brody?
87
- Nigdzie. To płynie wprost z serca. - Położył rękę na piersi. - Dobra, Brody. Ja idę spać. Wiesz, gdzie jest wszystko, czego możesz potrzebować. Dobranoc. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi. - Tak wiele mam ci jeszcze do powiedzenia, a ty idziesz spać. Jak możesz zostawiać mnie z takim ciężarem w ser cu? Uśmiechnęłam się do siebie. Matka miała rację. Brody potrafił być uwodzicielski. Nie zaryzykowałam odpowiedzi. Wbiegłam schodami na górę, niemal jakbym uciekała przed niebezpieczeństwem. Kiedy się umyłam i wyszłam z łazienki, dobiegły mnie z dołu dźwięki muzyki. Przebrałam się w nocną koszulę. Brody kilkakrotnie podkręcał muzykę, aż wreszcie nagle ją wyłą czył. Leżałam w ciemności, wytężając słuch. Kiedy usłysza łam na schodach kroki Brody'ego, serce zaczęło mi walić jak młotem. - Spij dobrze! - zawołał, mijając moje drzwi. Oczywiście nie odpowiedziałam. Brody pomaszerował dalej, do pokoju gościnnego, gdzie zwykle sypiał. Jeszcze przez jakiś czas hałasował u siebie, ale w końcu w domu zrobiło się cicho. Wyśpi się i rano wszystko będzie dobrze, pomyślałam. Po śniadaniu pojedzie do domu i moja matka wreszcie wyjawi mu naszą największą tajemnicę. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co się będzie dalej działo, i zrobiło mi się żal Brody'ego. Bynajmniej nie chodziło mi o rozczarowanie, jakiego dozna w związku ze mną. Przy pomniałam sobie, jakim autorytetem była dla Roya mama Arnold, i pomyślałam, że Brody'emu będzie okropnie przykro, kiedy pozna całą prawdę o przeszłości naszej matki. Co do Alison, nie współczułam jej szczególnie, bo byłam pewna, że złość mojej przyrodniej siostry i tak obróci się wyłącznie przeciwko mnie. Teraz, kiedy wyobraziłam sobie, jakie za mieszanie zapanuje z mojego powodu w tej z pozoru idealnej 88
rodzinie, zrobiło mi się niemal żal matki, a w każdym razie przestałam się dziwić, że tak długo zwleka z powiedzeniem dzieciom prawdy. Przyszło mi do głowy, że gdybym po prostu znikła, wszyscy odczuliby ulgę. Przypomniała mi się rozmowa z Victorią. Moja ciotka miała rację. Postaram się jak najprędzej doprowadzić do końca nasze sprawy i wyjadę do Anglii. Tak będzie najlepiej dla wszystkich. Czułam się tak zmęczona, że mimo zmartwień, gdy tylko zamknęłam oczy, natychmiast zasnęłam. Spałam bardzo mocno i nie obudziłam się, kiedy Brody wszedł do sypialni. Ze snu wyrwał mnie dopiero jego pocałunek. Otworzyłam oczy. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co się dzieje. Kompletnie zapomniałam, że nie jestem sama w domu. Ledwo zdołałam powstrzymać krzyk przerażenia. Usiadłam na łóżku. Było ciemno, ale nie na tyle, żebym nie zorientowała się, że Brody jest kompletnie nagi. - Nie bój się mnie, Rain. - Co tu robisz? - Nie mogłem zasnąć. Leżałem i myślałem o tobie. Proszę cię, Rain, nie wracaj do Anglii. Nieważne, co ci obiecywał ten facet. Ani on, ani nikt inny nie będzie dla ciebie odpowied niejszym mężem ode mnie. Będę cię traktował lepiej, niż mój ojciec traktuje matkę. - Co ty wygadujesz, Brody? To wszystko nie ma sensu. Wracaj do łóżka. - Mówię o nas, Rain. O tobie i o mnie. Przez cały ten rok nosiłem cię tutaj. - Brody uderzył się dłonią w czoło. - Nieraz nawet nie słyszałem, co ludzie do mnie mówią... Wszystko przez to, że wciąż miałem cię przed oczami, słyszałem twój głos, czułem twój zapach. Tak strasznie za tobą tęskniłem. Czułem taki ból w sercu... To miłość, Rain, prawda? Wiem, że to nie może być nic innego. - Brody, ja nie... - Wiem, że mnie lubisz. Jeżeli nawet mnie nie kochasz, to sprawię, że się tak stanie. Miłości w moim sercu starczy dla 89
nas obojga. - Brody usiadł na krawędzi łóżka. - Przekonasz się, że będzie nam razem wspaniale, musisz tylko dać mi szansę... Proszę. Wyciągnął do mnie rękę. Otuliłam się szczelniej kołdrą i odsunęłam pod ścianę. - Jesteś jeszcze pijany, Brody. W przeciwnym razie nie przychodziłbyś tu do mnie nagi w środku nocy. Idź się prze spać, rano porozmawiamy. - Nieprawda. Jestem kompletnie trzeźwy. Przy tobie zawsze będę trzeźwy, Rain. Brody nachylił się, żeby mnie pocałować. Próbowałam go powstrzymać, ale chwycił mnie za ręce w nadgarstkach, unie możliwiając obronę. Wydałam rozpaczliwy krzyk. Brody za wahał się na moment i wtedy udało mi się wyswobodzić. Z całej siły odepchnęłam go i odsunęłam się dalej. - Co się dzieje, Rain? Czemu nie chcesz nawet mnie po całować? Cuchnie mi z ust czy co? - Nie możemy tego zrobić. Musisz stąd wyjść. - Czemu? - Nigdy nie będę twoją dziewczyną, Brody. Nawet o tym nie myśl - powiedziałam najbardziej stanowczym tonem, na jaki się mogłam zdobyć. - Czemu mnie tak nie lubisz? Masz mnie za rozwydrzo nego dzieciaka z bogatej rodziny, który myśli, że wszystko mu wolno? Nie jestem taki jak moja siostra. Wiem, że w ży ciu na wszystko trzeba sobie zapracować. Swoje sukcesy w szkole i na boisku zawdzięczam ciężkiej pracy. Będę umiał zapracować także na twoją miłość, tylko proszę, zaufaj mi, Rain. - Tu nie chodzi o zaufanie, Brody. - Obawiasz się mojej rodziny? Myślisz, że skoro pochodzi my z Południa, to będą mieli coś przeciw tobie, bo jesteś Afroamerykanką? Jeśliby tak się stało, odszedłbym od nich, żeby być z tobą. Pokręciłam głową. - Proszę cię, przestań. 90
Brody ujął mnie delikatnie za przegub i uniósł moją dłoń do warg. - Przestań! - krzyknęłam i cofnęłam rękę. - Czemu się tak zachowujesz? Uważasz, że jesteś ode mnie lepsza, czy co? Tak ci się wydaje? - Nie obchodzi mnie, co o tym myślisz. Wynoś się stąd. - Niewiele dziewczyn wyrzuciłoby mnie z sypialni - po chwalił się Brody, którego moje słowa musiały najwyraźniej boleśnie dotknąć. - Wobec tego idź do którejś z nich. - Wiedziałam, że to wstrętne, ale nie miałam innego wyjścia. - Jesteś dla mnie za młody, chłopczyku. Może ci się wydawać, że to kwestia dwóch lat, ale w rzeczywistości jestem od ciebie o całe wieki starsza. Mówiłam ci to już kiedyś. Nie mam pojęcia, skąd ci przyszło do głowy, że mogłabym być twoją dziew czyną. - Ja też! - rzucił gniewnie. - Wobec tego daj mi spokój i idź spać! - krzyknęłam. W ciemności Brody nie widział spływających po moich policzkach łez. Gdyby je zobaczył, domyśliłby się może, że coś jest nie w porządku. - Jasne. Wracaj do Anglii. Jeszcze tego pożałujesz, Rain. Zle mnie oceniasz. - To ty źle mnie oceniasz - odpowiedziałam, zasłaniając twarz dłońmi. Brody wstał z łóżka. Przez chwilę jeszcze patrzył na mnie, a potem wyszedł z sypialni, trzasnąwszy drzwiami. - Och, matko! - jęknęłam. - Gdybyś wiedziała, ile bólu wciąż sprawiasz swoim dzieciom! Położyłam głowę na poduszce, ale nie mogłam zasnąć. Po jakichś dwudziestu minutach usłyszałam kroki Brody'ego w korytarzu. - Powodzenia! - krzyknął. - Baw się dobrze! Minął moje drzwi i zbiegł po schodach. - Brody! Zerwałam się z łóżka i popędziłam za nim. Zanim zbiegłam 91
schodami do holu, usłyszałam trzaśniecie frontowych drzwi. Gdy wybiegłam przed dom, Brody zapalił już silnik i ruszył z piskiem opon. - Brody! Jeszcze przez chwilę widziałam tylne światła jego samo chodu, a potem skręcił na szosę i zniknął mi z oczu. Zostałam sama.
I
5
NIEPOGRZEBANE GRZECHY
Ludzie boją się koszmarnych snów nie dlatego, że budzą się z nich spoceni, krzycząc z przerażenia. Najstraszniejszy w ko szmarnych snach jest lęk, że okażą się zapowiedzią przyszłych realnych wydarzeń, upiornym proroctwem, przed którego speł nieniem nic człowieka nie uchroni. Kiedy Brody odjechał, urażony i gniewny, przez kilka godzin nie mogłam usnąć. Gdy mi się to wreszcie udało, przyśniły mi się czerwone tylne światła jego samochodu, które najpierw zmieniły się w ogromne, wściekłe oczy, a potem połączyły się w wielką świetlistą kulę i eksplodowały. Jednocześnie usły szałam ostry dźwięk, który okazał się dzwonkiem telefonu. Z największym wysiłkiem uniosłam powieki. Serce waliło mi jak tam-tam, brakło powietrza, przez całe ciało przebiegały dreszcze. Usiadłam na łóżku i sięgnęłam po słuchawkę. - Halo. Przez chwilę w słuchawce panowała złowieszcza cisza. - Brody? To ty? Usłyszałam głęboki, bolesny jęk. - Brody? - Brody nie żyje! - wrzasnął ktoś rozdzierająco w słuchaw ce. Nigdy w życiu nie słyszałam równie przerażającego krzyku. Serce zamarło we mnie na moment. Krew ścięła się w lód. Nie żyje! Wszystko się we mnie skurczyło. Miałam ściśnięte gardło 93
i kompletny zamęt w głowie. Każda cząstka mojego cia ła i duszy chciała rozpaść się na milion kawałków, jak eks plodujące w moim śnie czerwone światła samochodu. Słuchaw ka omal nie wypadła mi z ręki. Miałam wrażenie, że zaraz zabraknie mi sił, żeby udźwignąć jej ciężar. - Co? Mamo? Kto nie żyje? Co ty mówisz? - Przed chwilą zadzwonił do mnie Grant z miejsca wypad ku. Nie poznałam jego głosu. Powtarzałam: „Grant? Grant? To ty?". W końcu wykrzyczał w słuchawkę: „Tak! Brody nie żyje! Rozumiesz?". Co ty zrobiłaś?! - Matka znów wrzasnęła tak głośno, że aż zadzwoniło mi w uchu. - Brody? Jak to? Co się stało? To niemożliwe... - bełkota łam z wysiłkiem. - Nie wiem. Nie wiem. Powiedzieli, że stracił panowanie nad kierownicą, wyleciał na zakręcie z drogi i wpadł na drze wo. Czemu tak późno wracał do domu? Miał przecież zostać na noc, jeśli nie u ciebie, to u Victorii. Co się stało? Coś ty narobiła? Co mu powiedziałaś? Zaczęłam się tak trząść, że aż szczękałam zębami. Ledwo byłam w stanie utrzymać słuchawkę przy uchu. - Powiedziałam mu, że nie możemy zostać kochankami. Brody chciał, żebym była jego dziewczyną. Musiałam coś zrobić, żeby go powstrzymać. - O Boże! -jęknęła moja matka. - To moja wina. To wszyst ko moja wina. Nie zaprzeczyłam. W głębi serca czułam, że to prawda. Ja także uważałam, że to ona jest wszystkiemu winna. Natych miast jednak przyszło mi zapłacić za brak współczucia. Matka obróciła swoją złość przeciw mnie. - Czy nie mogłaś czegoś zrobić, żeby go podnieść na du chu? Czemu to wszystko stało się w środku nocy? Jak mogłaś go wypuścić? Dlaczego został u ciebie, skoro miał jechać do Victorii? Czym go zachęcałaś? Bo nie wierzę, żeby zrobił cokolwiek bez twojego przyzwolenia. Chciałaś wyrównać ze mną rachunki, co? - Oczywiście, że nie. 94
- W takim razie co się stało? Czemu go nie zatrzymałaś? - A czemu ty nic mu nie powiedziałaś, matko? Czy dlatego, że tobie zabrakło odwagi, żeby powiedzieć Brody'emu prawdę, ja miałam to zrobić? To nie moja wina, że o niczym nie wiedział! - Mogłaś nie być wobec niego taka odpychająca - jęknęła moja matka. - Czemu go po prostu nie zignorowałaś? - Przyszedł do mnie w środku nocy, kiedy już spałam... Był nagi i chciał się ze mną kochać. - Przestań! Nie chcę tego słuchać! Dosyć! - Brody chciał, żebym została jego dziewczyną. Powiedział, że kocha mnie, odkąd się poznaliśmy, że nie mógł się do czekać, kiedy wrócę z Anglii... - Nie chcę tego dłużej słuchać - przerwała mi matka. Brody nie żyje. Mój syn... Grant mnie znienawidzi - szepnęła z szaleństwem w głosie. - Będzie mnie winił o ten wypadek. Wszyscy będą mnie winić... Czy ty rozumiesz, co się stało? - Bardzo mi przykro - odpowiedziałam przez łzy. - Chcia łam, żeby Brody był moim bratem. Myślałam, że zostaniemy przyjaciółmi. - Czy Brody coś pił w czasie wizyty? Na pewno piliście alkohol mojej matki. Upiliście się, przyznaj się, Rain. To dlatego Brody chciał się z tobą kochać. - Nic podobnego się nie stało, matko. Brody wypił do kolacji trochę piwa, które przywiózł z restauracji, ale dobrych kilka godzin wcześniej, zanim stąd wyjechał. - Brody pił piwo - wybełkotała moja matka, jakby naraz odkryła prawdziwego sprawcę zła. - Grant będzie chciał to wiedzieć. Brody pił piwo - powtórzyła nieprzytomnie. - Tak, ale powtarzam ci, że pił do kolacji, wiele godzin wcześniej, zanim stąd wyjechał. - Może to wszystko po prostu nieporozumienie - wymam rotała moja matka, a w jej głosie pojawiła się nieoczekiwanie nuta nadziei. - Może Grantowi coś się pomyliło. To na pewno jakiś inny chłopak w sportowym samochodzie. Teraz nie będę się mogła doczekać, kiedy Grant zadzwoni. Brody żyje, to 95
tylko jakieś nieporozumienie - powtarzała, mówiąc bardziej do siebie niż do mnie. - Obawiam się, że nie - powiedziałam łagodnie. - Alison jeszcze śpi. Będzie zdruzgotana. Oczywiście często się kłócili, jak każde rodzeństwo, ale bardzo się kochali. Brody zostanie adwokatem jak Grant. - Głos mojej matki brzmiał teraz zupełnie inaczej, młodziej, niemal dziecinnie. - Będzie doskonałym prawnikiem. Wszyscy tak twierdzą. Jest inteligent ny, przystojny, robi na ludziach wrażenie. - W słuchawce rozległ się nagle perlisty śmiech. To było jeszcze bardziej przerażające niż poprzednie szlochy. - Powinnaś go zobaczyć w garniturze. Ława przysięgłych zrobi wszystko, żeby mu sprawić przyjemność. Grant też tak mówi. Bóg nie mógłby go nam odebrać... - Ton mojej matki znów się zmienił. - To pomyłka. Grant był pod wrażeniem tego okropnego wypadku. Zanadto się pośpieszył z tym telefonem... Na pewno zaraz zadzwoni i powie: „Wszystko w porządku, Megan. Popełniłem błąd, ale sprawa już się wyjaśniła". Nie odpowiedziałam. Brody nie żyje, myślałam. Zginął w wypadku. Brody nie żyje. Nie żyje. Naraz zabrakło mi po wietrza. Nie mogłam oddychać. Zaczęło mi się kręcić w głowie. - Źle się czuję, matko. Nie mogę z tobą dłużej rozmawiać. - Co? Co takiego? Matko! - Co ty mówisz? - Matko! - wrzasnęła mi prosto w ucho. Upuściłam słuchawkę i chwyciłam się oburącz za brzuch. Dobiegłam do łazienki, rzuciłam się na kolana i zaczęłam wymiotować do muszli. Bolesne skurcze nie przestały mną targać nawet wówczas, gdy miałam już kompletnie pusty żo łądek. Opadłam na zimną posadzkę, skuliłam się, podciągając kolana do piersi, i zamknęłam oczy. W jednej chwili zapadłam się w czarną dziurę. Ponieważ nie odłożyłam słuchawki na widełki, nie można się było do mnie dodzwonić. Zaniepokojona Victoria zawia96
domiła o wszystkim Jake'a, który wkrótce przyjechał, żeby sprawdzić na miejscu, co się ze mną dzieje. Kiedy nie otwo rzyłam drzwi, wziął schowane w garażu zapasowe klucze, wszedł do domu i znalazł mnie w łazience. - Rain! Otworzyłam oczy. Powieki miałam ciężkie, jak z ołowiu. Bolała mnie głowa, bolało mnie całe ciało. - Co się stało? - Mhm... Rozglądałam się wokół nieprzytomnym wzrokiem. Nie mog łam sobie przypomnieć, co robię w łazience. - Dzwoniła Victoria. Brody zginął wczoraj w nocy. Miał wypadek. Wiesz o tym? Znów zamknęłam oczy. Z całych sił zacisnęłam powieki. Tak strasznie pragnęłam, żeby to wszystko okazało się nie prawdą. Marzyłam, że kiedy znów otworzę oczy, będę w swo im łóżku, Jake'a tu nie będzie i wszystko okaże się tylko koszmarnym snem. Do końca życia będę za to dziękować Bogu, myślałam. Zrobię wszystko, czego ode mnie zażąda. - Co tu się stało, Rain? - usłyszałam głos Jake'a. - Czemu leżysz na posadzce w łazience? Czemu rzuciłaś słuchawkę na podłogę? Z jękiem uniosłam się z posadzki. Jake zmoczył mały ręcz nik zimną wodą i przyłożył mi do czoła. Poczułam ulgę i przy trzymałam ten prowizoryczny kompres. - Okropnie się czuję. - Możesz wstać? Starczy ci sił? - Nie wiem - odparłam szczerze. Jake pomógł mi się pozbierać i odprowadził do łóżka. Do piero gdy leżałam pod kołdrą, podniosłam na niego wzrok i przyznałam, że tak, moja matka dzwoniła i... wiem o wszyst kim. Potem zaczęłam szlochać, ale oczy miałam suche. Płacz wstrząsał całym moim ciałem, ale łez mi zabrakło. Po prostu nie miałam czym płakać. - Brody musiał pędzić jak szalony - powiedział Jake. Z samochodu została kupa złomu, to wszystko. Na dodatek 97
nie zapiął pasów. Wyleciał przez przednie okno i zabił się na miejscu... Taką przynajmniej mają nadzieję - dodał. - Może powinienem był tu zostać, kiedy się okazało, że przyjechał, co? Mój Boże, pomyślałam, że też akurat mówi to Jake, którego najtrudniej byłoby o cokolwiek obwiniać. Czemu moja matka nie powiedziała nic podobnego? - To by nic nie pomogło, Jake. - Pokłóciliście się czy co? Opowiedziałam mu, co się wydarzyło. Mówiłam powoli, jak w transie. Jake po prostu słuchał i od czasu do czasu kiwał głową. - Nie możesz się winić za to, co się wydarzyło, Rain powiedział w końcu. - Trudno byłoby wymagać, żebyś po stąpiła inaczej. Nikt nie miał prawa tego od ciebie żądać. Słyszysz? - Tak, Jake. - Zadzwonię do Victorii, żeby powiedzieć, że dom się nie spalił, a ty jesteś cała i... no, trudno byłoby powiedzieć, że zdrowa. Zrobię ci herbaty. - Co za zmiana! - Wydałam z siebie odgłos, który można było wziąć za śmiech, choć w rzeczywistości wstrząsnął mną tłumiony szloch. Chętnie bym się roześmiała, lecz w tej chwili po prostu nie mogłam. - Naprawdę zrobisz mi herbatę, Jake? Bardzo ci będę wdzięczna. Jeśli łaska, pamiętaj, że jestem MP. - Proszę? - Mleko przodem. - Ach, tak - powiedział Jake, a mną znów wstrząsnął spazm ni to śmiechu, ni to płaczu. W końcu cała moja energia się wyczerpała i po prostu znieruchomiałam na łóżku z oczami wbitymi w sufit. - Mamo - szepnęłam. - Czy wciąż jeszcze myślisz, że kie dyś dam komuś szczęście? Wciąż wierzysz, że moje imię przyniesie deszcz błogosławieństw, rozkwit i radość? Jestem jednym wielkim błędem, pomyślałam. Zjawiłam się na świecie w następstwie pomyłki i wszystko, co się dzieje w moim życiu, jest ciągiem okropnych nieporozumień. 98
Jake cierpliwie poił mnie herbatą łyżeczka po łyżeczce. Ale moje ciało nie chciało z nim współpracować. Moje ciało nie chciało dłużej istnieć, chciało zniknąć, a najlepszym sposobem na to było przestać jeść i pić. Jake jednak nie pozwolił mi na to. - Nie zrobisz tego, Rain. Nie poddasz się teraz. W tej rodzinie za dużo było słabości, a za mało siły. Ty to kiedyś zmienisz. Wiem o tym. Nikt cię nie wini za to, co się stało. Nikt, kto zna prawdę, nie powie, że jesteś czemukolwiek winna. - Poza mną. - Tak? A co mogłaś zrobić? Zapewniam cię, że gdybyś uległa, czułabyś się jeszcze gorzej. Zobaczysz, że kiedy wsta niesz, weźmiesz prysznic i ubierzesz się, będzie lepiej. Nie długo przyjedzie Victoria. Do tej pory musisz zebrać siły, żeby poradzić sobie z tym, co cię czeka. Jake rozejrzał się po pokoju. - Tu była sypialnia Frances. Pomyśl o niej, pomyśl o swojej babci. Zastanów się, czego ona oczekiwałaby po tobie, i zrób właśnie to. - Jestem zmęczona, Jake. - Jesteś stanowczo za młoda, żeby się czuć zmęczona odpowiedział z wyrzutem. - Ja owszem, mam prawo mówić o sobie, że jestem zmęczony. Ale ty? W żadnym razie. Wstał i zabrał opróżnioną filiżankę. - Zaczekam na ciebie na dole. Jestem głodny, nic dziś jeszcze nie jadłem. Ty też powinnaś coś zjeść. Zrobię śnia danie. Spojrzałam na stojącą na komodzie fotografię babci Hudson. Uśmiechała się do mnie, jakby chciała powiedzieć: „Jake ma rację. Weź się w garść i pomóż mi się uporać z moją koszmar ną rodziną. Pamiętaj, co ci powiedziałam o rozczulaniu się nad sobą. Teraz musisz pamiętać o tym lepiej niż kiedykolwiek dotąd". Moje ciało samo wstało z łóżka, kierując się wyłącznie odruchami i pamięcią. Postanowiłam posłuchać rady Jake'a. Wzięłam prysznic, ubrałam się i zeszłam na dół. Zrobiłam 99
grzanki z serem i zupę pomidorową. Jedliśmy w kuchni. Sama byłam zaskoczona faktem, że udało mi się cokolwiek prze łknąć. W gruncie rzeczy była to zasługa Jake'a, który przez cały czas spokojnie i łagodnie rozmawiał ze mną o tym, co się wydarzyło. Nim skończyliśmy, do domu wpadła jak bomba Victoria z oczami pełnymi zdumienia i wściekłości. Spojrzała surowo na Jake'a, który szybko wstał od stołu i odstawił naczynia do zlewu. - Będę czekał przed domem - powiedział ni to do mnie, ni do niej. - Co się tutaj stało, Rain? - spytała Victoria, gdy zostałyś my same. - Z tego, co mówi Megan, nic nie mogę zrozumieć. Podejrzewam, że moja siostra połknęła za dużo proszków uspokajających. Grant podszedł do telefonu. Podobno nie może się pozbierać po wstrząsie. Zamknął się w gabinecie i nie chce z nikim rozmawiać. Wbiłam wzrok w podłogę. Nieważne, ile złego doznałam od swojej rodziny, nieważne, co tamci o mnie myślą, nie mogłam słuchać spokojnie o tragedii, jaka ich dotknęła. Przy pomniałam sobie rozpacz mamy Arnold po śmierci Beni. - Grant jest zdruzgotany - oświadczyła Victoria, siadając przy stole. - Nie wiem, jak on się z tego wygrzebie. W każdym razie Megan mu w tym nie pomoże. Zamiast być teraz mężowi pociechą, ciąży mu jak kula u nogi. Uniosłam głowę. Victoria zdawała się mieć mi za złe nie tyle śmierć siostrzeńca, ile raczej cierpienie Granta. - Nie miałam złych intencji - zaczęłam, po czym opowie działam Victorii o wizycie Brody'ego. O tym, jak uparł się, żebyśmy zjedli razem kolację, a potem przyszedł do mnie w nocy, wyznając mi miłość i namawiając, żebym się z nim kochała. - I nie powiedziałaś mu, kim naprawdę jesteś? - Być może powinnam to zrobić. Pewnie by się wtedy uspokoił i zrozumiałby, że to nie jest sprawa mojej złej woli... Tak, chyba powinnam zrobić, ale się bałam. Bałam się, że 100
wyniknie z tego jeszcze więcej kłopotów... Nie wiedziałam, jak mam postąpić. Victoria patrzyła na mnie przez chwilę, a potem skinęła głową. - To nie twoja wina - orzekła stanowczo. - Od samego początku wszystkiemu była winna Megan. I nasi rodzice, którzy zawsze usprawiedliwiali i wybaczali mojej siostrze wszystkie wybryki i ponosili ich koszty, pozwalając jej patrzeć na świat przez różowe okulary... Kiedy przynosiła ze szkoły złe stopnie, winili nauczycieli, gdy bezmyślnie trwoniła pie niądze, winili ludzi, którzy rzekomo je od niej wyłudzili. Zawsze była dla nich niewinną ofiarą przykrych okoliczności. Biedna Megan to, biedna Megan tamto... Grant także nie powinien być dla niej taki wyrozumiały, zwłaszcza odkąd prawda wyszła na jaw - ciągnęła Victoria, która zdawała się teraz mówić raczej do siebie niż do mnie. Megan znakomicie potrafi jedno - wyłudzać współczucie. Męż czyźni nie wiedzą, jak sobie radzić z takimi kobietami. Nasz ojciec był mądrym człowiekiem, ale w stosunku do mojej siostry zachowywał się tak, jakby był głuchy, ślepy i niespełna rozumu. Megan mogłaby być zaklinaczką węży. Victoria westchnęła ciężko i zamyśliła się. - Ale Grant jest w innej sytuacji - podjęła po chwili. Oczywiście nie może po prostu się z nią rozejść, pokazując całemu światu, że wybrał sobie za żonę takie zero. Grant ma przed sobą wspaniałą przyszłość. Rozumiem go. Czasem trzeba pójść na kompromis w imię większego dobra. Taka postawa świadczy tylko o zmyśle do interesów... Grant wie, jak iść przez życie, żeby dojść do celu. I czuje, że ja jestem taka sama. Wiem, że on to we mnie dostrzega. - Victoria zacisnęła wargi i pokiwała stanowczo głową. - Muszę się z nim zoba czyć, dowiedzieć się, co mogę zrobić, żeby mu pomóc. Z mojej siostry nie będzie miał w tej chwili najmniejszego pożytku. Megan będzie grała zrozpaczoną matkę, żeby tylko nikt nie ośmielił się jej za nic winić! - Oczy Victorii lśniły gniewem. Ale ty i ja znamy prawdę. Pewnego dnia zmusimy Megan, 101
żeby i ona spojrzała prawdzie w oczy. No dobrze... - Victoria zerwała się z krzesła. - Na razie z nikim o tym nie rozmawiaj. Będziemy w kontakcie... - Jak widzisz, jestem jedyną osobą w tej rodzinie, której możesz zaufać - zakończyła, uśmiechając się zimno. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, odwróciła się na pięcie ruchem marionetki i ruszyła do drzwi, stukając obcasami, jakby wbijała gwoździe. Spieszyła się, żeby przystąpić do realizacji swojej samozwańczej misji. Wielki Boże, pomyślałam, Victoria jest szczęśliwa. Wierzy, że przy mojej pomocy uda jej się na tyle pogłębić różnice między moją matką a Grantem, że on w końcu odwróci się zupełnie od żony i padnie w ramiona Victorii. Wstałam i ruszyłam za nią. Chciałam powiedzieć, że nie dam się wykorzystać przeciw matce, ale kiedy wybiegłam przed dom, moja ciotka już odjechała. Został tylko Jake. - Co powiedziała? Spojrzałam na niego. - Musiałeś się pomylić, Jake. - Co takiego? - Victoria w żadnym wypadku nie może być twoją córką. W ciągu następnych kilku dni nie odezwał się do mnie nikt poza Victorią, która zadzwoniła, żeby powiedzieć, że zajęła się przygotowaniami do pogrzebu. W każdej chwili spodzie wałam się telefonu od matki, jej bełkotliwych skarg i pretensji, zarzutów i samooskarżeń. Nigdy nie przypuszczałam, że przyj dzie chwila, gdy będę się bała, że ktoś do mnie zadzwoni. - Całe szczęście, że zdecydowałam się wszystkim zająć zaczęła Victoria. - Grant wciąż nie może przyjść do siebie, a Megan po prostu opycha się środkami uspokajającymi i prze sypia całe dnie. Zawsze myślała tylko o tym, jak wzbudzić w ludziach współczucie. - Myślę, że matka, która straciła dziecko, w pełni na nie zasługuje. 102
- Nie znasz Megan tak jak ja. Wyraźnie widzę, że Grant ma już tego dosyć. Nic nie mówi, ale kiedy z nim rozmawiam, czytam to w jego oczach. Nabożeństwo żałobne odbędzie się w tutejszym kościele. Brody zostanie pochowany w kwaterze rodziny Hudsonów. Myślę, że moja matka chciałaby, żeby tak się stało, nie sądzisz? Nie miałam pojęcia, czemu Victorii tak zależy na tym, żeby mnie sobie pozyskać. Nie miałam ochoty jej przytakiwać. Najchętniej posprzeczałabym się z nią, choćby nawet chodziło tylko o pogodę. Milczałam. - Ty oczywiście także przyjedziesz. Omówiłam już wszyst ko z Jake'em. - Nie wiem, czy powinnam... - Miałam ochotę się roz płakać. Na samą myśl o pogrzebie zrobiło mi się zimno. - To nie będzie przyjemne - przyznała Victoria. - Ale w końcu jesteś siostrą Brody'ego. - I tak nikt o tym nie wie. Nie sądzę, żeby moja matka i Grant chcieli mnie tam widzieć. - Nikt nie mówił, że nie chce cię widzieć. Jeżeli nie przyj dziesz, będzie wyglądało na to, że czujesz się winna. To był celny strzał. Poczułam się okropnie, ale wiedziałam, że Victoria ma rację. - Jeśli się nie zjawisz, na pewno wszyscy zaczną plotkować o tobie i o nas. Grant będzie cierpiał jeszcze bardziej niż dotychczas. Na pogrzebie staniesz sobie z tyłu, ale ważne będzie to, że ludzie cię zobaczą. Potem złożysz kondolencje i na tym koniec. Wszystko już jest załatwione. Tylko pamiętaj, żeby przyjść w stosownym stroju... No, na mnie pora. Muszę już kończyć i jechać do nich, bo nikt prócz mnie nie potrafi namówić Granta, żeby cokolwiek wziął do ust. Biedny Grant, wygląda jak cień człowieka. W domu pełno jest żałobników, w tym mnóstwo ważnych osobistości. Wszystkie gazety pisały o tej tragedii. Choć to wszystko jest straszne, myślę, że osta tecznie Grant może na tym zyskać. Prawdziwa wielkość jeszcze wyraźniej uwidacznia się w takich tragicznych chwilach. - Jakie to okropne - zauważyłam, lecz Yictoria nie zasta103
nawiała się nad sensem moich słów. To nieprawdopodobne, ale moja ciotka słyszała tylko to, co chciała słyszeć. - Każda porażka powinna stanowić lekcję, z każdej klęski można wyciągnąć naukę - wyrecytowała. - To słowa mego ojca. Nigdy ich nie zapomniałam. Jeśli jesteś mądra, sama także przyjmiesz je za swoją dewizę. Muszę już iść. Do wi dzenia. Mama Arnold powiedziałaby, że ta kobieta ma w piersi kamień zamiast serca. Gdyby nie Jake, nie wytrzymałabym tego pogrzebu. Po drodze do kościoła cały czas opowiadał mi o babci Hudson. - Muszę przyznać, że nigdy nie widziałem, żeby Frances się czegokolwiek bała. Nawet kiedy zaszła w ciążę, w głębi duszy była spokojna. Wiedziałam, że mówi to wszystko, by łatwiej mi było za panować nad lękiem, ale kiedy zobaczyłam tłum zgromadzony przed kościołem, i tak struchlałam. Przyjechali koledzy Brody'ego ze szkoły, wszyscy ubrani w jednakowe marynarki. Najlepsi przyjaciele mieli nieść trumnę. Ciotka Victoria powitała mnie i poprowadziła nawą do ławek zarezerwowanych dla najbliższej rodziny. Idąc za nią, czułam na sobie ciężar spojrzeń wszystkich ludzi, którzy byli w kościele. W ich oczach widziałam zdziwienie i ciekawość. Nie chcąc kroczyć z opuszczoną głową, jak winowajczyni, skierowałam wzrok na ołtarz, ale przede wszystkim zobaczy łam trumnę i omal nie stanęłam w miejscu jak skamieniała. Z trudem chwytałam powietrze. Modliłam się, żeby nie ze mdleć, nie zrobić nic, co wzbudziłoby jeszcze większe zain teresowanie moją osobą. Grant rzeczywiście zmarniał. Zeszczuplał, wokół oczu miał sine obwódki. Moja matka była półprzytomna od środ ków uspokajających. Wyglądała, jakby ledwo się mogła po ruszać o własnych siłach. Victoria powiedziała mi, że siedzą ca obok niej kobieta to pielęgniarka wynajęta specjalnie na pogrzeb. - Grant uznał, że to bardzo dobry pomysł - pochwaliła się 104
szeptem, gdy przesuwałyśmy się wzdłuż ławki na swoje miejsca. Musiałam przyznać, że Alison także wyglądała okropnie. Śmierć brata wystraszyła ją i jakby pomniejszyła. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, w pierwszej chwili nie zareagowała. Przyglądała się nam, gdy siadałyśmy, a potem przeniosła wzrok na trumnę. Dopiero po chwili spojrzała na mnie jeszcze raz ze śmiertelną nienawiścią w oczach. Moja matka ani razu nie uniosła głowy. Pastor nawet nie próbował rzucić światło na sens całej tragedii. Ograniczył się do stwierdzenia, że mieliśmy niezwykłe szczęście, mogąc obcować z Brodym, a teraz musimy pogodzić się z jego odej ściem. Poza Alison, która uśmiechała się głupio, nikt nie okazał żadnych emocji. Grant siedział z kamienną twarzą, a moja matka miała spuszczoną głowę i zamknięte oczy, jakby czekała, aż ból minie. Potem koledzy Brody'ego wynieśli trumnę bocznym wyj ściem i procesja pogrzebowa ruszyła na cmentarz. Przypo mniałam sobie, jak po śmierci Beni mama Arnold powiedziała, że człowiek nie wierzy tak naprawdę w śmierć bliskiej osoby, dopóki nie zobaczy opuszczanej do grobu trumny. „Co z prochu powstało, w proch się obróci - rzekła wów czas. - Dopiero wtedy trafia ci to do serca - wyjaśniła, uderza jąc się mocno w pierś. - W kościele wciąż jeszcze ci się wydaje, że to ktoś inny, ale kiedy spojrzysz na trumnę opuszczoną do grobu, wtedy już nie możesz dłużej zaprzeczać faktom". Ile prawdy było w tych słowach, przekonałam się naocznie, gdy przeszliśmy pod marmurowym łukiem i znaleźliśmy się w kwaterze rodziny Hudsonów. Moja matka całym ciężarem ciała zawisła na pielęgniarce, Grant padł na kolana, Alison rozszlochała się histerycznie. Przyjaciele Brody'ego stali wokół oszołomieni, wstrząśnięci i przerażeni. Nie mogłam się do czekać końca ceremonii. Ciotka Victoria stała za Grantem. Gdy przyjaciele pomogli mu się podnieść z klęczek, próbowała wziąć go za rękę. Moją matkę trzeba było odprowadzić do samochodu. Wreszcie nąj105
gorsze się skończyło. Długa droga powrotna zdawała się dla nich wszystkich błogosławieństwem. Będą mogli się przespać i nabrać trochę sił. Chciałam wrócić do domu, ale Victoria uparła się, żebym złożyła wizytę mojej matce i Grantowi. - Należysz do rodziny, czyż nie? - rzuciła ostro, kiedy zaprotestowałam. - Grantowi należą się od ciebie wyrazy współczucia. Oczywiście nigdy wcześniej nie byłam w domu mojej matki. Ani dom, ani tym bardziej posiadłość nie mogły się równać z domem i posiadłością babci Hudson, ale ogród był spory, z basenem i altaną. Przed domem zobaczyłam duży, kolisty podjazd, obsadzony żywopłotem, z którego wychylały się staroświeckie lampy kowalskiej roboty. Sam dom byl piętrowy, w stylu georgiańskim. Na lewo od holu znajdowała się okrągła klatka schodowa z krętymi schodami prowadzący mi na piętro, na prawo wielki salon, pełen żałobników. Ciotka Victoria zamówiła jedzenie wraz z obsługą. W głębi domu mieścił się gabinet Granta i tam właśnie mąż mojej matki siedział teraz w otoczeniu przyjaciół. Ona sama zaszyła się w swojej sypialni. Kompletnie nie rozumiałam, czemu ma służyć moja wizyta. Nikogo nie znałam, a większość gości nie miała pojęcia, kim jestem. Dla nich byłam zapewne jedną z koleżanek Alison. Przez moment widziałam ją otoczoną wianuszkiem przyjació łek i czym prędzej się stamtąd oddaliłam. Skoro tylko mogłam nam obu tego oszczędzić, wolałam z nią nie rozmawiać. Nie byłam pewna, czy powinnam składać kondolencje Gran towi, ale Victoria po prostu chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. - Powiedz mu, jak bardzo ci jest przykro. - Co on wie na temat tamtej nocy? - Megan niewiele mogła mu powiedzieć. To na mnie spadł obowiązek zaznajomienia Granta ze szczegółami - odpowie działa, przymykając oczy, jakby samo wspomnienie tej chwili sprawiało jej nieznośny ból. 106
- Z jakimi szczegółami? - spytałam z bijącym sercem. Co Victoria opowiedziała Grantowi o wydarzeniach tamtej okrop nej nocy? - Musiałam mu przedstawić sytuację, w jakiej się znalazłaś. Oczywiście podkreśliłam, że nie sposób cię winić za to, co się stało - dodała, wznosząc oczy do góry. Zabolało mnie to kolejne oskarżenie pod adresem mojej matki. - Grant również nie zrobił nic, żeby wyprowadzić Brody'ego z błędu - rzuciłam. - To nie dlatego, żeby chciał przedłużać taką sytuację, uwierz mi. Biedny człowiek, biedny człowiek. Mężczyźni są czasem tacy bezradni. Victoria dosłownie wepchnęła mnie do gabinetu. Grant sie dział na kanapie, niewidoczny spoza otaczających go męż czyzn. Kiedy stanęłyśmy w drzwiach, zaczęli się oglądać i rozstępować, by zrobić nam miejsce. W końcu Grant także uniósł głowę i spojrzał na mnie. Nie wykazał jednak najmniej szego zainteresowania moją osobą. Na jego twarzy nie malował się żaden wyraz. - Rain chciałaby wyrazić ci głębokie współczucie z powodu tragicznej straty, jaka cię dotknęła - zaanonsowała mnie Victoria. Grant spojrzał uważniej, jakby szukał w mojej twarzy do wodów na szczerość kondolencji. - Współczuję panu i bardzo żałuję, że nie było mi dane bliżej poznać Brody'ego. Spojrzenie Granta złagodniało. Potem zamknął oczy i opadł na oparcie kanapy. - Czy potrzebujesz czegoś? - spytała Victoria. Grant tylko pokręcił głową w odpowiedzi. Odwróciłyśmy się i wyszłyśmy z gabinetu. - Nie trzeba mu niczego prócz żony, która byłaby u jego boku w chwili, gdy najbardziej jej potrzebuje. Nie mogłam odjechać bez rozmowy z matką. Victoria twier dziła wprawdzie, że moja matka jest kompletnie nieprzytomna 107
od nadmiaru środków uspokajających, ale nie zamierzałam z nią w ogóle dyskutować. - Nawet cię nie pozna. W tej chwili rozmowa z Megan to tylko strata czasu - przekonywała. - Dla mnie nie jest to strata czasu - odpowiedziałam po prostu, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku scho dów. Victoria śledziła mnie przez chwilę wzrokiem, ale potem dała spokój i zawróciła do salonu, by pełnić swoje obowiązki samozwańczej pani domu. Nie wiedziałam, gdzie szukać matki, ale ledwie znalazłam się w korytarzu, uchyliły się drzwi i wyszła z nich pielęgniarka. Cicho zamknęła je za sobą i przywitała się ze mną. - Czy mogę w czymś pomóc? - Chciałabym się zobaczyć z panią Randolph. - Bardzo mi przykro, ale pani Randolph w tej chwili nikogo nie przyjmuje. Jestem pewna, że to rozumiesz - odpowiedziała z plastikowym uśmiechem. Odpowiedziałam jej podobnym i posłusznie zeszłam z nią na dół. Kiedy tylko straciłyśmy się z oczu, zawróciłam na górę. Ostrożnie otworzyłam drzwi do sypialni mojej matki i zajrzałam do środka. W ogromnym pomieszczeniu panował półmrok, bo okna zasłaniały ciężkie kotary z niebieskiego aksamitu. Na podłodze leżał gruby, miękki jak masło dywan, w nieco ciemniejszym odcieniu. Obok drzwi stał na stoliku telewizor, a naprzeciwko, w odległości kilku metrów, kanapa i fotele. Łóżko ustawiono w głębi pokoju. Było tak ogromne, z baldachimem wspartym na rzeźbionych kolumienkach i ozdobnym zagłówkiem, że w pierwszej chwili wydało mi się puste. Dopiero po chwili dostrzegłam bladą jak prześcieradło twarz mojej matki, ledwo widoczną pośród poduszek i naciągniętej pod samą brodę kołdry. Na czole matka miała kompres. Cicho zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do łóżka. Mimo że miała szeroko otwarte oczy, zdawała się spać. - Mamo - powiedziałam miękko. - Mamo. 108
Powoli przeniosła na mnie spojrzenie bez wyrazu. - Chcę, żebyś wiedziała... żebyś zrozumiała, jak bardzo jest mi smutno i źle z powodu Brody'ego. Nie spodziewałam się odpowiedzi. Nie spodziewałam się nawet, że mnie usłyszy, ale one niespodziewanie pokręciła głową i wykrzywiła usta w dziwacznym uśmiechu. - Nasze grzechy wracają - odezwała się szeptem. - Możesz je grzebać i grzebać, a one i tak wrócą. Czekają tylko na okazję, żeby cię dopaść. Pamiętaj o tym. Zawsze o tym pa miętaj. Pokręciłam przecząco głową. Matka spojrzała na mnie wiel kimi oczami. - Tak wraca zło. W tobie. W twojej postaci. Zło, ciemność, grzech - wyszeptała. - Wszystko to jest w tobie. Poczułam pod powiekami piekące łzy. Powstrzymałam szloch i ponownie pokręciłam głową. - Tak, tak, przyszłaś tu z mroku nocy. Oczywiście to moja wina. Wszystko zaczęło się od Larry'ego i mojego ojca. Kiedy się urodziłaś, słyszałam twój płacz. Myślisz, że nie słyszałam go od tej pory co noc? Nie wiem, do czego to doprowadzi. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko cze kać... - Umilkła. - Ach, ten pastor - szepnęła po chwili. Gdyby znał przeszłość, pogroziłby mi palcem i wskazałby trumnę. To ja powinnam w niej leżeć, Brody... Płakała, kiedy ją zabierali. Tak okropnie płakała. Wiedziałam, że to źle, ale tata nie chciał mnie słuchać. - Mówiła chyba od rzeczy. - Mamo... To nie ma sensu. Posłuchaj... - Nie pozostało mi nic innego, jak tylko czekać - powtó rzyła i odwróciła głowę. - Czekać. - Zbierz siły, mamo - prosiłam ją. - Pomyśl o babci Hud son. Pomyśl o Grancie i Alison. Zamknęła oczy. Stałam nad nią jeszcze przez chwilę, ale w końcu zrozumiałam, że lepiej będzie, jeśli porozmawiamy kiedy indziej. Zanim odeszłam, pogładziłam ją po głowie. Nie otworzyła oczu, ale na jej twarzy pojawił się uśmiech. 109
- To ty, mamo? - spytała. - Już się nie boję. Możesz wracać do siebie. To był tylko zły sen. Ale już się obu dziłam. - Do widzenia - szepnęłam i wyszłam z sypialni. U stóp schodów czekała na mnie Alison. Stała z rękami na biodrach, w asyście przyjaciółek. - Mówiłam ci - oznajmiła triumfalnie na mój widok jedna z nich. - Co tam robiłaś? - zaatakowała mnie Alison, gdy tylko zeszłam ze schodów. - Rozmawiałam z twoją matką. Ty także powinnaś z nią teraz być, zamiast gadać tu z koleżankami - rzuciłam i ruszy łam w stronę drzwi. - Czego tu szukasz?! - wrzasnęła wściekle Alison, idąc za mną krok w krok. - To nie twój dom! To nie twoje miejsce! Przez ciebie zginął mój brat! Stanęłam i odwróciłam się. Alison zatrzymała się o krok przede mną. - Nie obchodzi mnie, co o tym myślisz - odpowiedziałam, a potem wyszłam z domu. Alison znów ruszyła w moje ślady. Jake wysiadł z rolls-royce'a. - Moja babcia zwariowała na starość, a ty wyłudziłaś od niej majątek! Ale jeszcze nam oddasz, co nie twoje! Zoba czysz! Schodziłam na podjazd. - Jesteś złodziejką! - krzyknęła za mną Alison. - To nie twoja rodzina, nie twój dom, nie twój samochód! Jeszcze się doczekasz! Jake uchylił drzwiczki samochodu. - To samochód mojej babci! - usłyszałam wściekłe wycie Alison. - Nie wolno ci do niego wsiadać! Wynocha na cięża rówkę, niech cię wywiezie do piekła! Tam twoje miejsce! Wsiadłam do rolls-royce'a i nim Jake ruszył, spojrzałam jeszcze raz na swoją przyrodnią siostrę. Stała tak, rozhisteryzowana, krzycząc jak szalona i patrząc na mnie z zajadłą 110
nienawiścią, aż drzwi domu się otworzyły i wyszła z nich pielęgniarka, by się nią zająć. Co z tego, że w naszych żyłach płynie wspólna krew? pomyślałam. Zawsze pozostaniemy sobie obce. Czyja to wina? Moja? Mojej matki? Mego dziadka? Kena? Być może każdy dorzucił swój balast, sprawiając, że wątła łódeczka miłości nie wytrzymała ciężaru i omal nie pogrążyła się w odmętach tragedii, które teraz musieliśmy przemierzyć wszyscy razem. I wszyscy razem mogliśmy zatonąć. W tej chwili jednak nic mnie to nie obchodziło. Ani trochę.
6
KATASTROFA
Choć na deszcz zapowiadało się od rana, nawałnica rozpętała się dopiero, kiedy wracaliśmy do domu. Mieliśmy przed sobą jeszcze jakąś godzinę drogi, gdy ciemne niebo rozdarła błys kawica i rozległ się huk grzmotu. Potem lunął deszcz. Po szybach spływały takie strugi wody, że wycieraczki ledwo nadążały z ich zgarnianiem. Jake włączył światła i zwolnił, podobnie jak inni kierowcy na szosie. - Ale się nam trafiło - mruknął. Siedziałam skulona, z zamkniętymi oczami, w kącie tylnego siedzenia. Słuchałam monotonnego bębnienia deszczu, cichego pomruku wycieraczek, szmeru kół sunących po mokrym as falcie. Od czasu do czasu nad naszymi głowami przetaczał się grzmot. Otworzyłam oczy. Niebo przeszyła kolejna błyskawica. Ciężkie chmury snuły się tuż nad ziemią, jakby wszystko wokół - domy, drzewa i łąki - trawił niewidoczny pożar. Może to koniec świata, pomyślałam. Natura dość już pewnie ma okropności, jakich dopuszczają się ludzie, więc postanowiła zwinąć ten cały kramik i zacząć wszystko od nowa na innej planecie. Jake starał się poprawić mi humor, snując opowieść o bu rzach i sztormach, jakie przeżył na morzu. Jedne wspomnienia pociągały za sobą inne, więc sięgał pamięcią coraz głębiej w młodość i relacjonował mi coraz wcześniejsze wydarzenia. W pewnej chwili roześmiał się sam do siebie. 112
- Słyszałaś kiedyś określenie „wpaść we własne sidła"? zapytał. - Tak samo można się zaplątać w sieć własnych kłamstw, jak mnie się to przytrafiło, gdy jeszcze chodziłem do szkoły. Zaprosiłem koleżankę na żaglówkę. Oczywiście ani słowem nie wspomniałem, że nie mam pojęcia o żeglarstwie. Kiedy pływaliśmy, zerwała się wichura. Trzy razy przewróci łem łódkę, zanim się przyznałem, że nie wiem, jak dopłynąć do brzegu. Byliśmy mokrzy i zmarznięci, a dziewczyna w do datku na mnie wściekła. Gdy w końcu utknęliśmy na mieliźnie, wyskoczyła z łodzi i pobrnęła przez płyciznę do brzegu. Czy spodziewałabyś się, że dzieciak, który tak kompletnie nie radził sobie na żaglówce, opłynie kiedyś świat? Ja nie, a jednak tak się właśnie stało. Ilekroć się potem widzieliśmy, krzyczała za mną szyderczym tonem: „Kogo teraz próbujesz utopić, kapitanie Marvin?". Uśmiechnęłam się, ale nie roześmiałam. Jake przyjrzał mi się w lusterku. - Coś mi się wydaje, że nigdy nie byłem najlepszym kan dydatem do nagrody Don Juana. Kobiety zawsze stanowiły dla mnie niepojętą tajemnicę. - Dla mnie wszystko jest tajemnicze i niepojęte, Jake. - No cóż, być może cała sztuka polega po prostu na tym, żeby nie myśleć zbyt wiele o tych sprawach. Lepiej je chyba zostawić duchownym, filozofom i mędrcom, co? - Pewnie masz rację - przyznałam. Przez długą chwilę milczeliśmy oboje. - Wiesz, myślę, że kiedy Victoria przyje dzie po raz kolejny, zrobię wszystko, co zechce, i czym prędzej stąd wyjadę. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że to nie mój dom, nie moje miejsce na świecie. Ja chyba po prostu w ogóle nie mam swojego miejsca na świecie, i tyle. - Nieprawda. Nawet tak nie myśl. Masz do tego domu nie mniejsze prawa niż ktokolwiek z tej rodziny, jeśli nie wręcz większe. Pamiętaj, że to Frances podjęła decyzję. - Tak, ale ja... Tak okropnie się czuję, Jake - jęknęłam bezradnie. - Mam ochotę wyczekać sposobnej chwili i zniknąć ze świata bez śladu, tak żeby wszyscy o mnie zapomnieli. 113
- Rano zmienisz zdanie - odpowiedział łagodnie Jake. Kiedy burza się skończy, weźmiemy Rain na przejażdżkę, dobrze? Już za długo stoi w stajni. Powinna się więcej ruszać. Dopytywała się o ciebie. - Uśmiechnęłam się. - Stuka kopytem i przy każdej okazji wygląda ze stajni, wypatruje cię na po dwórzu. Uwierz mi, wiem, co mówię. Znam język koni. - Dobrze, Jake - odpowiedziałam ze śmiechem. - Dopóki tu jestem, będę na niej jeździła. To dla mnie wielka przy jemność. - No to świetnie. Kiedy zajechaliśmy przed dom, deszcz wcale nie przestał padać, przeciwnie, zacinał jeszcze bardziej. Wiatr giął drzewa i łamał gałęzie. Gdy wyglądałam po drodze przez okno, wi działam leżące na szosie konary. Na szczęście wichura nie poczyniła większych szkód w posiadłości babci Hudson, tylko podjazd przed domem usłany był gałęziami i liśćmi. Jake obiecał, że jeśli tylko pogoda się poprawi, wezwie nazajutrz rano ludzi z przedsiębiorstwa ogrodniczego, by je sprzątnęli i wywieźli. - Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić, księżniczko? spytał, zatrzymując rolls-royce'a przed domem. - Dziękuję, Jake. Nic mi nie trzeba. Chciałabym tylko trochę odpocząć. - Zrób sobie herbaty... Jak ty to mówisz? MP. - Mleko przodem. - Otóż to. Zadzwonię rano. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać. - Wielkie dzięki, Jake. Nie wysiadaj, bo tylko zmokniesz. Jedź prosto do domu i schowaj się przed deszczem. - Uchyli łam drzwi, ale nie otworzyłam parasola, bo wiatr i tak natych miast wyrwałby mi go z rąk. Wyskoczyłam z samochodu i wbiegłam po schodach, by schować się pod portykiem. Kiedy się odwróciłam, Jake właś nie podnosił do ust srebrną piersiówkę. Każdy ma swój sposób na samotność, pomyślałam, choć wolałabym, żeby Jake znalazł sobie lepsze rozwiązanie niż alkohol. 114
W domu było ciemno i przeraźliwie zimno. Zapaliłam świat ło we wszystkich pokojach i poszłam do kuchni, żeby odgrzać sobie zupę. Potem rozpaliłam ogień w kominku i położyłam się na kanapie. Leżałam przez dłuższy czas, wpatrując się w tańczące płomienie. Wył wiatr, deszcz bębnił o dach i dobijał się do okien. Przyniosłam sobie koc i resztę dnia spędziłam na kanapie. Wciąż powracało do mnie w różnych wersjach jedno i to samo pytanie - dlaczego? Czemu trafiłam do tego domu? Co tu robię? Jak dotąd, nie znalazłam w nim bezpiecznego schronie nia, przeciwnie, czułam się samotna na polu bitwy. Czy to los po prostu bawił się mną, rzucając z miejsca na miejsce? Czy miałam stać się narzędziem udręki dla tej rodziny, w której ponad wszelką wątpliwość nie było dla mnie odrobiny miejsca? Po co? Dlaczego? W końcu tak mnie znużyły te rozmyślania, że zasnęłam. Przez kilka dni pogoda się nie zmieniała. Wiało, padało, co jakiś czas przetaczały się nad okolicą burze. Przez ten czas nie odezwał się do mnie nikt poza Jake'em. Dzień mijał za dniem, zdając się ciągnąć bez końca. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie poprawi się pogoda, a ja zakończę swoje sprawy z rodziną. Dla zabicia czasu siedziałam przed telewizorem, czytałam książki, godzinami słuchałam muzyki. W końcu deszcz ustał, a zza chmur wyłoniło się słońce. Ziemia zaczęła obsychać. Następnego dnia zadzwoniła Victoria. Wyjaśniła mi, że nie mogła odezwać się wcześniej, bo musiała poświęcić całą uwagę Grantowi i pomóc mu w po wrocie do normalnego życia. Kiedy zapytałam ją o matkę, odpowiedziała, że jej stan się nie zmienia. - Zastanawiamy się, co począć. Nie wiemy, ja i Grant, czy dotychczasowa terapia wystarczy. Być może trzeba będzie poszukać innych rozwiązań - oznajmiła złowieszczo. Co ona znowu knuje? I czy powinnam się tym w ogóle przejmować? Victoria zapowiedziała, że następnego dnia przyjedzie z doku mentami, o których kiedyś rozmawiałyśmy. Nie powiedziałam 115
jej, że podjęłam decyzję, która bardzo ją ucieszy. Po kilku dniowych rozmyślaniach zdecydowałam się ustąpić i czym prędzej wracać do Anglii. Gdybym nie była taka zawzięta, Brody wciąż jeszcze by żył. Wojna do niczego dobrego nie prowadzi, tłumaczyłam Jake'owi. Moje rozumowanie wcale mu się nie podobało. Powtarzał mi, że nie powinnam się o nic winić, ale w końcu dał za wygraną. Namówił mnie za to, odkąd pogoda się poprawiła, na codzienne przejażdżki na Rain. Wiedziałam, o co mu cho dzi, i sama także miałam nadzieję, że piękne zwierzę pozwoli mi odzyskać spokój i pogodę ducha. Z każdym dniem lepiej rozumiałyśmy się z Rain, zaczęłam nawet wierzyć, że klacz istotnie nie może się doczekać, kiedy do niej przyjdę. Choć może się to wydawać dziwne, Rain była jedyną istotą, która zdawała się naprawdę mnie kochać. Nic tak nie poprawiało mi samopoczucia, jak nasze wspólne wy cieczki na wzgórze. Wprost nie mogłam się napatrzeć na okolicę. Rain przywykła do tego, że robimy sobie w połowie wycieczki krótki odpoczy nek. Klacz się pasła, a ja patrzyłam na rozciągającą się aż po horyzont równinę. Las, strumienie i zagajniki, łąki, jezioro i rzadko rozsiane domy, wśród których dom babci Hudson wyróżniał się urodą architektury. Biorąc pod uwagę nędzę, w jakiej wyrosłam, powinnam cieszyć się tym, co mi się dostało, i walczyć o każdego centa, ale byłam zbyt przybita tragedią, jaka się wydarzyła, żeby starczyło mi sił i ochoty do walki. Tak widać musi być, powiedziałam sobie. Mam tego dość. Teraz pora zająć się sobą i odzyskać spokój. Victoria zgodnie z zapowiedzią przywiozła ze sobą gruby plik dokumentów. Przez dłuższą chwilę siedziałam i słuchałam tego, co mówiła o inwestycjach, wielokrotnych emisjach i ob ligacjach skarbowych, i nic z tego wszystkiego nie rozumiałam. Może czułam się zanadto zmęczona ostatnimi przejściami, a może po prostu byłam bardziej podobna do mojej matki, niż mi się wydawało, i chciałam, żeby ktoś zdjął mi kłopot z gło wy. Nie wiem. 116
W każdym razie w pewnej chwili miałam już tak dosyć nieustającego strumienia informacji, których nie potrafiłam spamiętać, i zupełnie niezrozumiałych objaśnień, że uniosłam ręce w geście kapitulacji. - Nic mnie to wszystko nie obchodzi - przerwałam Victorii. - Chcę jak najszybciej wrócić do Anglii. Miałaś rację. Przez chwilę Victoria patrzyła na mnie, jakby nie rozumiała, o czym mówię. Potem uśmiechnęła się i skinęła głową. - A więc zgadzasz się na sprzedaż posiadłości? - Zgadzam się na wszystko. - Co masz na myśli? - Nie chcę w tym dłużej uczestniczyć. Chcę wyjechać. Powiedz Grantowi, że przyjmuję jego propozycję. Victoria nic nie odpowiedziała, ale na jej twarzy pojawił się zadowolony uśmiech, a oczy wypełniła radość z nieoczekiwa nie szczęśliwego rozwiązania sprawy. Byłam pewna, że myśli teraz, jaką minę zrobi Grant, gdy usłyszy o jej sukcesie. Będzie mogła mu powiedzieć: „Widzisz, jak potrafię dbać o twoje interesy. Potrzeba ci właśnie takiej kobiety jak ja". Nic mnie to w tej chwili nie obchodziło. Jeśli Grant jest taki głupi, żeby się nabrać na sztuczki Victorii, tym gorzej dla niego. Co do mnie, marzyłam wyłącznie o tym, żeby znaleźć się jak najdalej od rodziny, która tak bardzo mnie nie chciała, pragnęłam od nich wszystkich uciec i nie mieć więcej nic wspólnego z ich kłamstwami, matactwami i intrygami. Victoria zaczęła składać rozrzucone na stole dokumenty. - Bardzo dobrze. Bardzo dobrze - powtarzała, zbierając je i upychając do teczki. - Porozumiem się z twoim adwokatem i poinformuję go, że zmieniłaś zdanie. Bardzo rozsądnie po stąpiłaś. Jestem pewna, że sama mi jeszcze przyznasz rację. Zobaczysz, że ostatecznie będziesz daleko szczęśliwsza. - Już jestem szczęśliwsza. Przez chwilę myślałam, że Victoria wybuchnie śmiechem, ale ona tylko się uśmiechnęła i pokiwała głową. Następnego dnia dostałam list od ojca. Ucieszyłam się, ale jednocześnie poczułam znajomy lęk. Zanim zdecydowałam 117
się rozerwać kopertę, długo się w nią wpatrywałam. Nie wie działam, co zrobię, jeśli się okaże, że po przemyśleniu wszyst kiego lub być może po omówieniu całej sprawy z żoną po stanowił się ze mną więcej nie widywać. Na pewno tak byłoby im wygodniej. Każdy ma przecież dość własnych problemów, po co mu jeszcze cudze? Drżącymi palcami rozerwałam kopertę i wyjęłam list napi sany na firmowej szkolnej papeterii. Najwyraźniej ojciec na pisał go w college'u. Pewnie nie chciał, żeby Leanna o nim wiedziała, pomyślałam ze smutkiem. No trudno, najbardziej gorzka prawda jest lepsza od najsłodszego kłamstwa, powie działam sobie i zaczęłam czytać. Droga Rain, Twój list był dla mnie ogromną i zarazem cudowną nie spodzianką choć wynika z niego, że znalazłaś sią w bardzo trudnej sytuacji. Ucieszyłaś mnie tym bardziej, że - mam tego bolesną świadomość — niczym dotąd nie zasłużyłem sobie na Twoje zaufanie. Byłoby zarozumiałością z mojej strony, gdybym chciał Ci dawać jakieś rady. Nie znam szczegółów, nie wiem nawet, czy tajemnica Twojego pochodzenia została wreszcie w pełni wy jaśniona, czy też Hudsonowie wolą trzymać swoje szkielety w szafie, ukryte przed światem. To zresztą nie jest teraz najważniejsze. Z Twojego listu jasno wynika, że nie przyjęli cią z otwartymi ramionami. Do myślam sią, że czujesz sią, jak mała łódeczka, dryfująca po wzburzonym morzu w poszukiwaniu bezpiecznego portu. Co do mnie, to już wiele lat temu uznałem, że są w życiu sprawy ważniejsze od pieniądzy. Na początku był to młodzień czy bunt przeciwko światu, w którym rzeczy są ważniejsze od ludzi, ale mimo upływu łat w jakimś sensie trwam w nim do dziś. Może Ci sią to wydać banalne, może nawet nie na miejscu w chwili, gdy zostałaś dziedziczką ogromnej fortuny Hudsonów, ale myślą, że pieniądze po prostu nie dają żadnej gwarancji 118
szczęścia. Dlatego moja rada jest taka - zastanów sią, co zyskasz, wygrywając proces o spadek. Czy przybliży Cią to do szczęścia? Czy zapewni Ci miłość Megan? Akceptacją ze strony jej mąża? Victorii? Któregokolwiek z nich? Obawiam sią, że trudno na to liczyć. Prosiłaś o radą, wiąc mimo zastrzeżeń, o których wspomi nałem, radzą Ci, jak potrafią. Nie walcz o pieniądze, szukaj szczęścia. Jeśli czułaś sią tu dobrze, wracaj do Anglii, rób to, co Cią naprawdą interesuje, i daj mi szansą, żebym został ojcem, którym dotąd dla Ciebie, niestety, nie byłem. Leanna zgadza sią ze wszystkim, co tu napisałem. Wiem, że naszym dzieciom sytuacja może sią z poczajku wydać trochą dziwna, ale jestem pewien, że ją zrozumieją i zaakceptują Cią jako siostrą. Jeżeli zechcesz, w każdej chwili bądziesz mogła wrócić do Ameryki. Nie zdziwią sią, jeśli podrzesz ten list na strzępki i wyrzucisz do kosza. Zrozumiem Cią, jeśli nie odezwiesz sią do nas nigdy wiącej. Powtarzam: wiem, że nie mam prawa niczego od Ciebie żądać. W Juliuszu Cezarze Szekspir napisał, że oko nie widzi sa mego siebie, lecz tylko swoje odbicie. Szukaj sposobu, żeby zajrzeć do własnego wnątrza. Tylko tam znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie sobie zadajesz. Czekają na Ciebie. Podobnie jak ja. Kocham Cią Twój ojciec Dopiero kiedy skończyłam, poczułam spływające mi po policzkach łzy. Otarłam twarz, odłożyłam list i zamyśliłam się nad słowami mego ojca. Po raz pierwszy od kilku tygodni poczułam przypływ nadziei. Postanowiłam natychmiast od powiedzieć ojcu i napisać, że zanim jeszcze dostałam jego list, zdecydowałam się jak najprędzej wracać do Anglii. Skoro moja rodzina nie chciała mnie znać, nie pozostało mi nic innego, jak przyjąć pieniądze należne mi jako odszkodowanie 119
za lata cierpień i odejść. Pomyślałam, że i tak nie będzie mi brakowało nikogo prócz Jake'a i - oczywiście - Rain. Czekając, aż ciotka Victoria uzgodni z adwokatami tekst kompromisowej formuły, który mieliśmy wszyscy podpisać, miałam dość czasu na jazdę konną. Przed południem jechaliś my z Jake'em do stajni, gdzie pomagałam mu karmić i opo rządzać Rain. Potem zakładałam jej siodło, uzdę i jechałam na spacer. Kiedy poczułam się pewniej w siodle, zaczęłam szukać własnych dróg przez las i łąki, docierając aż do granic po siadłości babci Hudson. Jake był zadowolony, bo dzięki naszym codziennym wy cieczkom Rain stawała się coraz silniejsza i wytrzymalsza. - Ładna z was para - powiedział kiedyś, gdy wróciłyśmy z przejażdżki. Właścicielem gospodarstwa, w którym Jake trzymał Rain, był trener Mick Nelsen. Któregoś dnia wybraliśmy się na wycieczkę razem. Mick jechał obok nas na własnym koniu. Ku mojemu zaskoczeniu Rain zdawała się niezadowolona. Pomyślałam, że może jest zazdrosna. Kręciła łbem, targając wodze, lub uderzała kopytami o ziemię, zerkając od czasu do czasu na drugiego konia, który z kolei nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Kiedy rozstałyśmy się z Mickiem, Rain natychmiast się zmieniła. Uniosła dumnie głowę i odzyskała energię. Czułam, że zamiast wracać, najchętniej dopiero teraz wybrałaby się na przejażdżkę. Kiedy opowiedziałam o wszystkim Jake'owi, roześmiał się głośno. - Całkiem jak kobieta - podsumował. - Pragnie twojej nie podzielnej uwagi. Wieczorem zadzwoniła Victoria z wiadomością, że przyje dzie nazajutrz po południu ze swoim adwokatem, żeby objaśnić mi szczegóły umowy. - Chodzi o to, żebyś nie myślała, że robimy coś w tajemnicy przed tobą. Chcę uniknąć jakichkolwiek sporów w ciągu naj bliższych pięciu lat, jeśli łaska. - Doskonale - odpowiedziałam. - Osobiście nie pragnę ni czego innego. Będę na was czekać. 120
Uprzedziłam Jake'a, że musimy być z powrotem w domu koło drugiej po południu. Do końca życia nie zapomnę tego, co się potem wydarzyło. Nieraz zastanawiałam się nad każdym szczegółem po kolei, jak detektyw, który w nieskończoność szuka rozwiązania dręczącej go zagadki. Co mogłam zrobić inaczej? Czy gdybym wstała kwadrans wcześniej albo jadła śniadanie o dziesięć minut dłużej, sprawy potoczyłyby się innym torem? Czy można było zapobiec temu, co się stało? Czy spadła na mnie kara za to, że zbuntowałam się przeciw losowi? A może za to, że zlekceważyłam wolę babci Hudson? Skąd mi w ogóle przyszło do głowy, że mogę kształtować swoje przeznaczenie? Przyszłam na ten świat niechciana i nie potrzebna. Taka była prawda. Jak śmiałam sądzić, że mogę cokolwiek zmienić? Oczywiście był jeszcze Brody. Pamięć o tragicznie zmarłym bracie ciążyła mi, jakby jakaś cząsteczka mego mózgu nie ustannie dźwigała wspomnienie jego nieszczęsnej duszy, do magającej się zadośćuczynienia i pokuty. Mick zjawił się, gdy tylko zajechaliśmy przed stajnię. - Twoja klacz jest dziś niespokojna- powitał Jake'a. Nigdy jeszcze jej nie widziałem w takim stanie. Chyba bę dziesz się do niej musiała wprowadzić, Rain - zażartował, zwracając się do mnie. - Nie lubi, kiedy cię tu nie ma. - Ale nic jej nie jest? - zaniepokoił się Jake. - Chyba nie. W każdym razie na pewno jej nie zaszkodzi trochę dłuższa rozgrzewka przed jazdą. Może to dlatego, że zrobiło się chłodniej. Gdy koń marznie, robi się niecierpliwy, chciałby się ruszyć, żeby krew zaczęła mu żywiej krążyć w żyłach. Oprowadziłam Rain wokół podwórza. Rżała i parskała, trą cała mnie pyskiem i odwracała łeb, jakby chciała powiedzieć: „Daj spokój tym bzdurom i wskakuj na siodło". Mick się śmiał, ale Jake miał coraz bardziej zaniepokojoną minę. - Ona jest dziś rzeczywiście narowista. Wiesz co, Rain, nie gniewaj się na mnie, ale wolałbym, żeby to Mick jeździł dzisiaj na niej - powiedział do mnie w końcu. 121
- Co takiego? Czemu, Jake? - Nie podoba mi się jej zachowanie. Mick? - Nie ma sprawy. Patrzyłam rozczarowana, jak Mick zakłada Rain siodło i uzdę. Klacz nie spuszczała za mnie wzroku. Nawet Mick to zauważył. - Czuje, że coś się święci, Jake. - Tak - zgodził się Jake i na jego twarzy pojawił się w koń cu lekki uśmiech. Kiedy Mick dosiadł Rain, klacz nieoczekiwanie dała susa, omal nie wysadzając jeźdźca z siodła. Mick ostro ściągnął wodze. Rain parskała, wierzgała i waliła kopytami o ziemię. Mick zapanował nad nią i próbował ją zmusić do kłusa, ale klacz się opierała, wierciła niespokojnie i wciąż oglądała na mnie. - Niech mnie diabli! - rzucił Mick. Jake popatrzył na mnie, a potem znów na Rain. Wreszcie skinął głową. - No dobrze. Możesz ją wziąć - zgodził się niechętnie. Drogo mu przyszło zapłacić za te słowa - próbując uciec przed depresją, pił coraz więcej, co szybko doprowadziło go do przedwczesnej śmierci. Dosiadłam Rain uszczęśliwiona. Klacz natychmiast się uspo koiła, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej. - Jedź dziś krótszą drogą - powiedział jeszcze Jake, zanim ruszyłyśmy przed siebie ścieżką. - Nie ma sprawy - odpowiedziałam i poklepałam Rain po karku. - Będzie mi ciebie brakowało - szeptałam do klaczy, gdy wyjechałyśmy z gospodarstwa Micka. - Czy przypomnisz mnie sobie, kiedy przyjadę do ciebie z wizytą? Zawsze, gdy do niej mówiłam, Rain kiwała łbem, jakby mnie rozumiała. Uśmiechnęłam się. Zamknęłam oczy i popuś ciłam cugli, pozwalając klaczy galopować przed siebie. Tak dobrze się już znałyśmy, że miałam do niej całkowite zaufanie. Poruszałyśmy się w zgodnym rytmie. Czułam się tak, jakbyśmy stanowiły jeden organizm. Byłam pewna, że Jake i Mick kiwają 122
z uśmiechem głowami. Wiedziałam, że patrzą za mną dłużej niż zwykle. Kiedy wyjeżdżałam z podwórza, Jake wciąż miał niezbyt szczęśliwą minę. Burze, jakie mieliśmy w ciągu ostatnich dni, połamały wiele gałęzi, które teraz zaściełały ścieżkę. U stóp wzgórza, w miej scu, gdzie należało dokonać wyboru drogi, wyłaniały się spod ziemi wielkie głazy, pośród których wystrzelała kępa drzew. Zwykle, zależnie od tego, jaką wybierałam drogę, okrążałyśmy je w pewnej odległości z prawej strony, by wspiąć się na wzgórze. Mick ostrzegał mnie kiedyś przed żmijami, zwłaszcza przed miedziankami. - Ze względu na maskujące barwy nie sposób ich do strzec, dopóki się nie poruszą. Ale nie musisz się bać, mie dzianki nie są agresywne. „Żyj i daj żyć innym" - to ich dewiza. Problem polega na tym, że konie o tym nie wiedzą. Dlatego trzymaj się z dala od miejsc, gdzie mogłybyście spotkać te stworzenia. Takimi miejscami były właśnie głazy, do których się zbli żałyśmy. Pogrążona w myślach, za późno je spostrzegłam, a przyzwyczajona do znajomej drogi Rain skręciła, jak zwykle, w prawo. Kiedy podjęłam decyzję, byłyśmy bardzo blisko głazów. Mick powiedział mi kiedyś w swoim obrazowym stylu, że miedzianki żyją z tego, że są niewidoczne. Żadna nie ruszy się z miejsca, dopóki nie musi. A ponieważ jej nie widać, możesz na nią nadepnąć, zanim ją zauważysz. To właśnie zrobiła Rain. Miedzianki mają zwyczaj wysta wiania na przynętę własnego ogona. Gdy jakiś gryzoń po dejdzie, znęcony widokiem ogona, który z powodzeniem mógłby należeć do jaszczurki i stanowić smaczny kąsek, mie dzianka błyskawicznie atakuje. Klacz nastąpiła właśnie mie dziance na ogon i ta zaatakowała. Na szczęście nie ukąsiła klaczy, ale spłoszona Rain stanęła jak wryta, a ja przeleciałam nad jej łbem. Wszystko, co pamiętam, to przejmujący ból, który przeszył moją głowę i plecy. Potem straciłam świadomość. 123
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą biały sufit, oświetlony jaskrawym światłem szpitalnych lamp. Wokół mnie krzątali się jacyś ludzie, słyszałam szum wody i przyciszone głosy. Naraz pojawiła się nade mną twarz lekarza. Był w śred nim wieku, miał przerzedzone włosy i zatroskane oczy pod nastroszonymi brwiami. U nasady nosa widniał odciśnięty ślad po okularach. - Jak się czujesz? - Gdzie ja jestem? - wyszeptałam z wysiłkiem. W pierwszej chwili nie poznałam własnego głosu. - W szpitalu. Miałaś wypadek. Czy pamiętasz, co się wy darzyło? Opowiedziałam mu to, co zapamiętałam, ale kilka razy musiałam przerwać, żeby zaczerpnąć powietrza, bo kręciło mi się w głowie i miałam mdłości. Miałam dziwne uczucie, jak bym nie mogła się odnaleźć we własnym ciele. - Miałaś wstrząśnienie mózgu. Na szczęście lekkie. Nie długo poczujesz się lepiej - rzekł lekarz z uśmiechem, ale potem znów spoważniał. - Czy mogłabyś unieść lewą nogę? - Unieść nogę? Gdy skinął głową, próbowałam zrobić, o co prosił, ale nic nie poczułam. Jakbym nie miała nogi. - A teraz spróbuj unieść prawą - powiedział, mnie zaś znowu się to nie udało. Lekarz pokiwał głową. - Czujesz? - Co? Wyprostował się. - Co mi się stało? - Spadając z konia, doznałaś urazu kręgosłupa. Zawiezie my cię do Richmondu, gdzie mają aparaturę pozwalającą na dokładniejszą diagnozę i lepszą terapię urazów rdzenia kręgowego. - Rdzenia kręgowego? - Im szybciej znajdziesz się w Richmondzie, tym większe szanse rehabilitacji. Słowo „rehabilitacja" wywołało we mnie nagły lęk. 124
- Co się ze mną stało?! - krzyknęłam przerażona. - Nie denerwuj się. Zaraz poproszę tu twego ojca. Mego ojca? Czyżbym miała omamy? Kilka sekund później do pomieszczenia wszedł Jake z ka peluszem w dłoniach. Wyglądał, jakby w ciągu tych paru godzin postarzał się o lata. Zmarszczki na jego twarzy po głębiły się, z chmurnych oczu wyzierał ból. - Jak się czujesz, księżniczko? - Nie mogę ruszać nogami, Jake. Jake skinął głową. - Nie wiem, czemu się na to zgodziłem. Czułem, że to się źle skończy - wymamrotał. - No i kto się teraz obwinia o rzeczy, którym nie mógł zapobiec? - rzuciłam, ale zaraz musiałam zamknąć oczy, bo świat znowu zaczął wirować wokół mnie. - Powinienem być mądrzejszy. Jestem starszy od ciebie. Wiem coś o życiu. - Nieprawda, Jake. Powiedz mi lepiej, czy naprawdę po wiedziałeś lekarzowi, że jesteś moim ojcem? - To tylko teraz. Tak było łatwiej. Powariowali z tą biurokracją. Nie lubię takich miejsc... - wymamrotał zakło potany. Otworzyłam oczy i wyciągnęłam do niego rękę. - Bardziej mi jesteś ojcem niż ktokolwiek w całym moim życiu, Jake. Nieoczekiwanie zagryzł wargi. Na widok łez w oczach Jake'a zrobiło mi się jeszcze smutniej. Taki mężczyzna jak on, który niejedno w życiu widział i wiele wycierpiał, wydaje się opoką. - Dowiem się, czy jest już ambulans - mruknął Jake i szyb ko się odwrócił. Nie dość szybko, żebym nie zauważyła samot nej łzy, spływającej po ogorzałym policzku. Jazda do Richmondu była okropna. Żeby ograniczyć ruchy ciała do minimum, przywiązano mnie ciasno do noszy. Nie wiem po co, bo nie miałam najmniejszej ochoty się ruszać. Wystarczyło najlżejsze drgnienie głowy, żeby świat zaczął 125
wirować wokół mnie. Z wdzięcznością zapadałam w drzemkę czy omdlenie. W szpitalu w Richmondzie wszystko potoczyło się szybko i sprawnie. Lekarze osłuchali moje płuca, a potem zajęli się kręgosłupem. Przeszłam badania neurologiczne w całym mnós twie skomplikowanych aparatów, o których wiedziałam tylko tyle, że mają pomóc w diagnozie doznanych urazów. Dwaj lekarze rozmawiali najpierw chwilę przyciszonymi głosami, a potem podeszli do łóżka. Starszy miał siwe włosy, jasne niebieskie oczy i miłą twarz. Młodszy robił raczej wra żenie naukowca niż lekarza. Czułam, że patrzy na mnie nie jak na człowieka, lecz przypadek kliniczny. - Jestem doktor Eisner - przedstawił się starszy mężczy zna. - To doktor Casey, mój asystent. - Uśmiechnął się i zaj rzał do pliku papierów, które trzymał w ręku. - Więc na zywasz się Rain? - Tak. - Ciekawe imię. No cóż, moja droga, oto, co ustaliliśmy. Doznałaś urazu rdzenia kręgowego na odcinku L3 i L4. Doktor Eisner pokazał mi schematyczny rysunek ludzkiego kręgosłupa. - Jak widzisz - podjął tonem wykładowcy - rdzeń krę gowy mieści się w wydrążeniu kręgosłupa i sięga od pnia mózgu do lędźwi. Wewnątrz rdzenia kręgowego biegną włók na nerwowe, od których odchodzą nerwy czuciowe i ru chowe. To dzięki nim mózg może się komunikować z róż nymi częściami ciała - odbierać od nich sygnały i przesyłać im bodźce. Bodźce dają impuls do ruchu mięśni. Rozu miesz? Wstrzymując oddech, skinęłam lekko głową. - Kręgosłup składa się z kręgów kostnych. Zasadniczo rzecz biorąc, im wyżej jest uszkodzony kręgosłup, tym poważniejszy uraz i tym groźniejsze jego następstwa. W twoim przypad ku... - doktor Eisner przesunął długopisem wzdłuż rysunku ...uraz nastąpił w dolnej części kręgosłupa i nie powinien mieć negatywnego wpływu na funkcjonowanie narządów wewnętrz126
r nych. Nie będziesz miała na przykład trudności z oddychaniem. Twoje obrażenia ograniczają się do nóg. Na dodatek... ciągnął, nie dopuszczając, żebym mu zadała jakiekolwiek pytanie - doznałaś tylko częściowego urazu kręgosłupa, co znaczy, że po odpowiednim leczeniu i rehabilitacji zapewne będziesz mogła za jakiś czas poruszać w ograniczonym za kresie prawą nogą. Będzie ci to pomocne przy siadaniu i wsta waniu z wózka. - Z wózka? - Tak - potwierdził ze współczującą miną doktor Eisner. Jego asystent, doktor Casey, po prostu gapił się na mnie, co sprawiało, że czułam się jeszcze gorzej. - Złamałam kręgosłup? Mam przerwany rdzeń kręgowy? - No cóż. - Doktor Eisner znów się uśmiechnął. - Nie jest tak źle. Ale, niestety, nawet mniej poważne uszkodzenia rdze nia kręgowego mają poważne konsekwencje. Wyjaśni ci to doktor Casey. Młodszy mężczyzna odchrząknął i uśmiechnął się sztucznie. Mówił przez nos, z zabawną powagą przemądrzałego dziecka. - Pod wpływem urazu komórki rdzenia kręgowego na brzmiewają, co utrudnia dopływ krwi, a zatem i tlenu. Po zbawione tlenu komórki włókien nerwowych zamierają i two rzą zbliznowacenia, utrudniające lub czasem uniemożliwiające przepływ impulsów nerwowych. W rezultacie dochodzi do całkowitego albo częściowego paraliżu - zakończył beznamięt nym tonem doktor Casey. - To znaczy, że jestem sparaliżowana? - Od pasa w dół - uściślił doktor Eisner. - No i można się spodziewać problemów z pęcherzem. Milczałam. Obaj lekarze przyglądali mi się uważnie, cze kając na moją reakcję. - Czy ja umrę? - spytałam w końcu. - Ależ nie! - obaj zapewnili mnie natychmiast chórem. A ja miałam nadzieję, że odpowiedzą: „Ależ oczywiście".
127
Szczegółowe badania trwały jeszcze przez kilka dni. Lekarze przebadali mnie od stóp po czubek głowy. Czułam się jak kawałek mięsa, ale nie narzekałam. W ogóle niezbyt byłam rozmowna. Kiedy czułam, gdy pytali, czy coś czuję, odpowia dałam „tak". Kiedy nic nie czułam, mówiłam „nie". To wszyst ko. Pielęgniarki usiłowały wciągnąć mnie w rozmowę, ale ja po prostu gapiłam się na nie bez słowa. Dość szybko przyszłam do siebie po wstrząśnieniu mózgu i wkrótce mogłam unieść głowę bez obawy, że świat zacznie się kręcić jak karuzela. Zaczęłam sama jeść, choć nie mia łam szczególnego apetytu. Niekiedy włączano mi telewizor, ale nie śledziłam cieni poruszających się po szklanym ek ranie. Jake odwiedzał mnie codziennie. Zamieszkał u przyjaciela w Richmondzie. Przynosił mi pisma i słodycze. Miałam wra żenie, że z dnia na dzień wygląda starzej. Nawet siwiał szybciej niż przed wypadkiem. Był przygarbiony i rzadko spoglądał mi w oczy, jakby w każdej chwili spodziewał się wyrzutów z mo jej strony. Pewnego dnia zainteresowało mnie, co się dzieje z moją rodziną i jak zareagowała na wypadek. - Victoria jest oczywiście zdezorientowana i niezadowolo na. Trudno się dziwić. Wszystkie jej plany wzięły w łeb. - Nic mnie nie obchodzą jej plany. - Nie wolno ci tak mówić, Rain. Teraz będziesz potrzebo wała pieniędzy bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Dopóki nie poczujesz się lepiej, nie wolno ci oddać ani centa, rozumiesz? Pozwoliłem sobie porozmawiać o tym, co się stało, z panem Sangerem. Obiecał mi, że się wszystkim zajmie. - Dopóki nie poczuję się lepiej? Nigdy się nie poczuję lepiej, Jake. Nie rozmawiałeś z lekarzami? - No jasne. Czeka cię ciężka praca, Rain, ale gdy nabierzesz sił... - Jestem skazana na wózek, Jake. Nic tego nie zmieni. - Wie działam, że go ranie, ale nie niiałam siły niczego udawać. -1 to nie jest niczyja wina. Ani moja, ani twoja, ani Rain. - Jake
128
niespokojnie poruszył głową. - Co się stało, Jake? Co zrobiłeś z Rain? - Sprzedałem ją. Na co mi koń? Odwróciłam wzrok. Moje imię jest jak klątwa, pomyślałam. Nawet klacz, która je nosiła, spotkał okropny los. Bez żadnej winy. Podobnie jak ja, cierpiała tylko dlatego, że przyszła na świat. Nic dziwnego, że tak dobrze się rozumiałyśmy. - Nie powinieneś tego robić, Jake. Na moment uniósł na mnie spojrzenie. W nabiegłych krwią oczach rysowały się jaskrawoczerwone żyłki. - Dzwonił do mnie Grant. - I? - Pytał o ciebie. Megan jeszcze o niczym nie wie. Nie powiedzieli jej. - Nie zrobiłoby jej to najmniejszej różnicy. Powiedz im, żeby nie zawracali sobie głowy. Powiedz im... Powiedz, że jest mi wszystko jedno. Jake patrzył na mnie przez chwilę, a potem spojrzał w okno. - Nie musisz mnie odwiedzać, Jake. Wiem, że nie czujesz się dobrze w szpitalu. - Nie ma mowy. Nie zostawię cię tu samej. - Muszę się do tego przyzwyczaić, Jake. Kto teraz będzie chciał mnie widzieć? - Nie wolno ci tak mówić. Frances byłoby bardzo... - ...przykro, że wzięła mnie do domu - dokończyłam za niego. - Jeśli nawet dotąd nie byłam ciężarem dla innych, to teraz na pewno się nim stanę. Jake ujął mnie za rękę i ścisnął mocno. - Zobaczysz, że jeszcze będzie lepiej, księżniczko. Nie pozwolę, żebyś się pogrążyła w depresji. Rozsądniej zrobisz, jeżeli zawczasu przyzwyczaisz się do mojego towarzystwa. Spojrzałam na jego smutną twarz. Zrobiło mi się go ok ropnie żal. - Jasne, Jake. Rób, co chcesz. - Jutro przyniosę ci nowe informacje - obiecał. - Zbieraj siły, bo czeka nas ciężka praca. - Uśmiechnął się. - Wyobrażasz 129
sobie, jakie rozczarowanie sprawisz Victorii? Jeśli nie poczu jesz się lepiej, nie zdobędzie pieniędzy, o których tak marzy, nie? I co ty na to? Victoria znalazła się między młotem a ko wadłem. Należałoby jej właściwie współczuć - zażartował. Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi. Niespodziewanie poczułam się lepiej, jakby coś we mnie pękło. I wtedy pielęgniarka wtoczyła do pokoju mój wózek in walidzki. Widok tego wózka na dwóch wielkich kołach i dwóch ma leńkich kółkach, z podpórką pod stopy i uchwytami dla osoby prowadzącej uświadomił mi, że radość i śmiech stały się dla mnie czymś w rodzaju cennych antyków. Mogłam je wpraw dzie odkurzać od czasu do czasu, ale nie pełniły już w mojej egzystencji żadnej funkcji. Stały się pamiątkami piękniejszych czasów, gdy jeszcze żyło we mnie to, co w życiu najcenniejsze. Nadzieja.
7
POWRÓT DO DOMU
Tydzień później zjawił się u mnie doktor Casey z drobną, niepozorną pielęgniarką u boku. Ilekroć się odzywał, kobieta patrzyła na niego z nabożnym podziwem. Doktor Casey zbadał mnie jak podczas każdej wizyty. Kiedy dotykał mnie rękami w gumowych rękawiczkach, zdawałam się sobie dostatecznie odrażająca, lecz gdy skończył i czym prędzej odsunął się od łóżka, poczułam się, jakbym była zadżumiona. - Zrobiliśmy z doktorem Eisnerem, co w naszej mocy zaczął swoim nosowym głosem. - Dalsze leczenie i rehabilita cja pozwoli ci wzmocnić nogi i powstrzyma zanik mięśni. Niemniej dopóki nie pojawią się nowe, bardziej obiecujące metody leczenia urazów rdzenia kręgowego, nie należy liczyć na całkowite wyzdrowienie. Jak wiesz, możesz się spodziewać bolesnych skurczów mięśni. Jeśli nie będziesz dostatecznie aktywna, dostaniesz odleżyn. Ograniczona ruchliwość i pogor szone krążenie krwi mogą spowodować wystąpienie przykrych dolegliwości skórnych. Będziesz musiała wykazać szczególną troskę o pielęgnację ciała. Codziennie musisz się kąpać i staran nie wycierać, zwłaszcza pachwiny i miejsca między palcami nóg. Czy na pewno wszystko zrozumiałaś? Zanim cię wypi szemy, chciałbym mieć pewność, że wiesz, co masz robić. - Zostanę wypisana ze szpitala? - Z naszego oddziału - uściślił doktor Casey. - My tu już 131
nie możemy nic więcej dla ciebie zrobić. Zostaniesz prze niesiona na oddział fizjoterapii i rehabilitacji. Tam nau czysz się ćwiczeń, które będziesz wykonywała przez resztę życia - dodał sucho. Przypominał surowego sędziego, od czytującego skazańcowi sentencję wyroku. - Czy masz jakieś pytania? Pytania? Nie miałam w głowie nic prócz pytań. Na przykład, co by się stało, gdyby Ken Arnold przeniósł się z nami do innej części kraju? Jak potoczyłyby się wydarzenia, gdyby Beni nie zginęła z rąk gangsterów, a mama Arnold nie za chorowała na raka? Jaki byłby mój los, gdybym nigdy nie poznała prawdy o swoim pochodzeniu? Co by się stało, gdy bym zaspała i nie wybrała się na swoją ostatnią przejażdżkę? Spojrzałam na doktora Caseya. Patrzył na mnie z ożywie niem, jak prymus, który nie może się doczekać chwili, gdy będzie miał okazję popisać się swoją wiedzą. - Kiedy się obudzę? - Przepraszam, co takiego? - Doktor Casey popatrzył na mnie zakłopotany. Pielęgniarka wpatrywała się w niego wciąż z tym samym uwielbieniem. - Mniejsza z tym. I tak nie ma sensu przejmować się od powiedziami udzielanymi przez ludzi napotkanych w kosz marnym śnie. - Och, tak. - Doktor Casey najwyraźniej dopiero teraz uświadomił sobie, że moje cierpienia sięgają głębiej, niż on może dotrzeć, nawet ze swoimi promieniami Roentgena. - Za chwilę odwiedzi cię doktor Snyder. Jest psychologiem. Powo dzenia - dodał i odwrócił się na pięcie. Pielęgniarka poklepała mnie po ręce. Spojrzałam na nią takim wzrokiem, że natychmiast poszła w ślady lekarza. Kie dy zostałam sama, wbiłam spojrzenie w ścianę. Od wypadku źle spałam. Zapadałam w lekką drzemkę, z której zaraz się budziłam. Gdy tym razem otworzyłam oczy, usłyszałam ko biecy głos: - Cześć. 132
Powoli odwróciłam głowę i ku swojemu zdumieniu ujrzałam przed sobą kobietę... na wózku inwalidzkim. - Jestem doktor Snyder - przedstawiła się. Wyciągnęła do mnie rękę. Popatrzyłam na kobietę, potem na jej dłoń. Cofnęła ją. - Sądząc z twojej zdumionej miny, domyślam się, że doktor Casey nic ci o mnie nie mówił. Właściwie nie powinno mnie to dziwić. - Doktor Snyder zrobiła taką minę, jakbym to ja była jej terapeutką, a nie odwrotnie. - Wręcz powinnam się cieszyć z tego, że doktor Casey widzi we mnie ni mniej, ni więcej, tylko to, kim jestem - psychologa - a nie psychologa na wózku inwalidzkim. W końcu wszyscy tego właśnie chce my, żeby widziano w nas ludzi, którymi jesteśmy, a nie pa cjentów czy inwalidów, prawda? Któregoś dnia ty także bę dziesz tego chciała. - Nikt nie chciał mnie widzieć taką, jaka jestem, nawet przed wypadkiem. Czemu teraz miałoby się to zmienić? Doktor Snyder uniosła brwi, jakby stawiała po moich sło wach wykrzyknik, a potem uśmiechnęła się do mnie. Musiałam przyznać, że jest ładna. Jej twarz okalały proste rude włosy, przycięte równo z dolną linią upstrzonych piegami policzków. Mimo kalectwa jej niebieskozielone oczy emano wały energią i radością życia. Czerwone usta nie wymagały szminki. Widząc tę twarz, każdy powiedziałby, że należy ona do najzdrowszej i najszczęśliwszej osoby, jaką w życiu spotkał. Doktor Snyder miała błękitny sweterek, spod którego wy stawał biały kołnierzyk bluzki, i ciemnoniebieską spódnicę. W uszach nosiła brylantowe kolczyki w kształcie serduszek, na szyi złoty wisiorek. - Wiem, że teraz to dla ciebie niewielka pociecha, lecz gdybyś doznała urazu o kilka cali wyżej, byłabyś w dużo gorszym stanie. - Doktor Snyder uśmiechnęła się ni to do mnie, ni to do własnych wspomnień i refleksji. - Ojciec po wiedział mi kiedyś, że nie los innych ludzi, lecz tylko nasz własny los i nasze własne działania powinny dla nas stanowić miarę szczęścia. Zamiast myśleć, że inni mają się lepiej od 133
nas, powiadał, należy myśleć, o ile lepiej nam się powodzi, niż mogłoby się powodzić, gdyby... „Nad każdym wisi jakieś gdyby, Ainsley" - mawiał. - Ainsley? - Tak. Mój ojciec uparł się, żeby nadać mi oryginalne imię. Wygląda na to, że twoi rodzice wpadli na ten sam pomysł. Rain? - Podobno moje imię miało wróżyć pomyślność. - Czemu nie? Niech zgadnę... - Doktor Snyder odchyliła się na oparcie fotela, odgrywając scenę głębokiego namysłu. Leżysz tu i zadajesz sobie pytanie: dlaczego ja? Za jakie grzechy spadło na mnie takie nieszczęście? Co takiego zro biłam? - Nie całkiem. - Nie? To ciekawe. Czyżbym wreszcie trafiła na kogoś, kto uważa, że zasłużył sobie na swój los? - Tego nie powiedziałam. Po prostu nie jestem zaskoczona tym, co mnie spotkało. Doktor Snyder miała cudownie intensywne spojrzenie. Pa trzyła na człowieka z zainteresowaniem, ale inaczej niż doktor Casey. Była ciepła, pełna współczucia i sympatii. Czułam się przy niej tak, jakby ktoś odkrył we mnie nagle nieoczekiwany talent. - Powiesz czemu? - Nie wiem, czy starczy mi czasu. Muszę sprawdzić w ter minarzu, czy nie mam jakichś ważnych spotkań. Roześmiała się. - A pani co się stało? Tylko proszę mi nie mówić, że spadła pani z konia. - Nie. Nigdy w życiu nie jeździłam konno. Jestem z miasta. Cztery lata temu miałam fatalny wypadek. Wpakowałam się samochodem pod ciężarówkę. Samochód był tak sprasowany, że musieli go ciąć, żeby mnie wyciągnąć ze środka. Mówiłam ci, że każdy ma swoje gdyby. - I jest pani pewna, że ma się lepiej, niż mogłaby się mieć? - Jestem szczęśliwa. Mam męża i dwie nastoletnie córki, 134
dzięki którym brak mi czasu, żeby się nad sobą użalać. Poza tym - swoją pracę i sukcesy, z których się cieszę. W dodatku... uwielbiam pizzę, a o ile można ufać spirytystom, po tamtej stronie nie dostaniesz nawet grzanki z serem! Przez chwilę patrzyłam na nią bez słowa, a potem się roze śmiałam. Tak zaskoczył mnie odgłos własnego śmiechu i za razem okazał się taki przyjemny, że celowo przeciągnęłam go trochę bardziej. - A teraz ty opowiedz mi coś o sobie. Doktor Snyder była dobrą słuchaczką. Przez cały czas pa trzyła na mnie z uwagą, jakby nie było na świecie nic ciekaw szego od moich kłopotów. Co jakiś czas zadawała mi pytania lub zapisywała coś w notesie. Może stęskniłam się w końcu za rozmową, może za długo żyłam wyłącznie pośród własnych myśli, w każdym razie gadałam i gadałam. Poza tym tak dobrze było wreszcie to wszystko z siebie wyrzucić. Czułam się, jakbym przekłuła bolesny wrzód i pozwoliła, by wypłynęła z niego ropa. Pewne rzeczy wprawdzie opuściłam, ale chodziło mi o to, żeby opowiedzieć o tym, co było dla mnie najważ niejsze. W końcu urwałam i popatrzyłam na doktor Snyder. Uśmiech zniknął z jej twarzy. Spoglądała na mnie ze smutną miną, jakby przed chwilą dowiedziała się o śmierci najlepszej przy jaciółki. - Żałuje pani, że zapytała? - Nie. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że jesteś taka otwarta. Na ogół czuję się podczas rozmów z pacjentami jak dentystka. Z całych sił staram się z nich coś wyciągnąć. Jakbym wyrywała zęby - dodała na widok mojej pytającej miny. - Rozumiem. - Wiesz, ludziom, którym zawsze dobrze się powodziło, dużo trudniej jest pogodzić się z takim ciosem. Ty natomiast tyle już w życiu przeszłaś, że ponad wszelką wątpliwość i teraz sobie poradzisz. - Jasne. Od dziecka zaprawiałam się w ciężkim życiu. Doktor Snyder roześmiała się z tonu, jakim to powiedziałam. 135
- Już jesteś na dobrej drodze. Masz poczucie humoru. - To nie humor. To tylko skrywane obrzydzenie. - Nagle poczułam się zmęczona i zamknęłam oczy. - Teraz cię zostawię, żebyś odpoczęła, ale jutro wrócę. Wiesz, że zostaniesz przeniesiona na oddział fizjoterapii. - Tak. Będę się uczyła żyć na nowo. - Nasz największy problem polega na tym, że ponieważ nasze ciała przestały funkcjonować w taki sposób, jak kiedyś, stajemy na co dzień wobec mnóstwa nowych problemów, z którymi nie umiemy sobie poradzić. - Czy nie ma pani dla mnie żadnych złych wiadomości? spytałam. Doktor Snyder roześmiała się. - Owszem. To, co się teraz z tobą dzieje, to typowa reak cja obronna. Akceptacja stanu, w jakim się znajdujemy, jest niemal równie trudna dla naszej psychiki, jak powrót do pełni sił dla naszego ciała. Nikt nie lubi być uzależniony od in nych... - Zwłaszcza ja - wtrąciłam. - Ale uwierz mi, że dzięki rehabilitacji możesz odzyskać niezależność. Tylko nie usiłuj z tym walczyć. Słuchaj, ucz się, próbuj, a odzyskasz wiarę w siebie i staniesz się na powrót normalnym członkiem społeczeństwa, Rain. Znam wielu ludzi sparaliżowanych, którym to się udało. - Niech to licho. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jakie mam szczęście, co? Doktor Snyder uśmiechnęła się do mnie. - Nie. Ale nie zapomnij o tym, co powtarzał mój ojciec gdyby. Patrzyłam za nią, gdy jechała na swoim wózku do drzwi. Tak będzie ze mną, pomyślałam. Zawsze. Do dnia, w któ rym umrę. Odwróciłam głowę i wtuliłam twarz w poduszkę. Gdybym tylko potrafiła wytrzymać dostatecznie długo, żeby raz z tym skończyć.
136
Tego wieczoru przewieziono mnie na oddział fizjoterapii. Następnego dnia rano zjawili się na oddziale rehabilitanci i zaczęły się ćwiczenia. Przez kilka godzin byłam tak zajęta, że nie starczyło mi czasu, żeby rozczulać się nad sobą. Wokół widziałam pacjentów z podobnymi, a nierzadko poważniej szymi urazami od moich, ciężko pracujących pod okiem tera peutów. Dopiero wtedy zrozumiałam, że doktor Snyder miała rację. Kiedy rozmawiałyśmy po południu, powiedziałam jej o tym i zauważyłam, że jest dumna ze swoich podopiecznych. Choć każdy z nas pracował samotnie, w jakimś sensie wspieraliśmy się nawzajem w swoich wysiłkach. - Pomyśl o nich, ilekroć poczujesz pokusę, żeby się poddać. Prawda jest taka, że ogromna większość pacjentów prowadzi normalne życie pomimo paraliżu. Tak samo będzie z tobą oświadczyła z taką pewnością, jakby potrafiła przewidywać przyszłość. - Będziesz jeździła samochodem, będziesz prowa dziła normalne życie towarzyskie, jeśli zechcesz, będziesz miała rodzinę. - Rodzinę? - Nie umiałam powstrzymać śmiechu. - A któż zechciałby mnie za żonę? - Ktoś, kto cię pokocha - odpowiedziała po prostu doktor Snyder. - Jasne. Czas biegł, a ja wciąż jeszcze nie napisałam o tym, co się ze mną stało, ani do mego ojca, ani do Roya. Gdzieś w głębi duszy miałam chyba nadzieję, że którejś nocy po prostu umrę, uwalniając się za jednym zamachem od wszystkich problemów, ale im dłużej leżałam w szpitalu, tym dokładniej wiedziałam, że nie pójdzie mi tak łatwo. Z dnia na dzień coraz wyraźniej czułam, że powinnam zawiadomić ich, co się ze mną dzieje. Nie wiedziałam tylko, co napisać, żeby nie litowali się nade mną. Podzieliłam się swoim kłopotem z doktor Snyder. - Po prostu opisz, jak wiele osiągnęłaś dzięki terapii i że nie pragniesz ich litości. Oczywiście najlepiej byłoby, gdybyś istotnie czyniła takie postępy - dodała. 137
- To brzmi niemal jak szantaż. Doktor Snyder roześmiała się i powiedziała, że uważa za dobry każdy rodzaj terapii, byle tylko przynosił pożądany skutek. Szybko ją polubiłam. Wkrótce wystarczyła myśl, że kiedy wyjdę ze szpitala, stracę z nią kontakt, żeby wzbudzić we mnie strach. Kiedy się do tego przyznałam, odpowiedziała, że to wprawdzie bardzo miłe, ale moja postawa wcale jej się nie podoba. - Nie możesz na nikim zanadto polegać, Rain. Staraj się być niezależna, to zawsze zachowasz szacunek dla samej siebie. Ja na przykład jeżdżę minibusem z zamontowanym w drzwiach podnośnikiem. Sama go otwieram, wjeżdżam ze swoim wózkiem, mocuję go w miejscu siedzenia kierowcy i jazda! Wiesz, co mi się zdarzyło w ubiegłym tygodniu? - Co? - Dostałam mandat za przekroczenie szybkości. Policjant, który mnie zatrzymał, powiedział, że jechałam pięćdziesiąt mil na godzinę w miejscu, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do trzydziestu pięciu. Kiedy powiedziałam, że nie zauważyłam znaku, odparł, że tym bardziej należy mi się mandat. Dopiero kiedy go wypisywał, zauważył, że siedzę na wózku. Natychmiast przestał pisać. Wyglądał, jakby chciał podrzeć mandat z litości. Strasznie mnie to rozzłościło. „Dawaj pan ten świstek, bo jestem umówiona z facetem na lunch" powiedziałam. Zrobił się czerwony jak burak i czym prędzej wypisał mandat do końca. Podziękowałam mu i odjechałam z uśmiechem na twarzy. Popatrz... - Doktor Snyder otworzyła portfel i wyjęła z niego mandat. - Spójrz sama. Oprawię go w ramki i powieszę w swoim gabinecie. Przez chwilę patrzyłam na nią zdumiona, a potem roze śmiałam się głośno. Jeszcze nigdy od swojego wypadku nie czułam się równie wesoła. Po kilku tygodniach nauczyłam się samodzielnie siadać na swoim wózku i zsiadać z niego. Jake wciąż mnie odwiedzał, ale martwiłam się o niego, bo wyglądał z dnia na dzień gorzej. 138
Chodził powoli, zgarbiony, jakby był u kresu sił. Siwe włosy sterczały mu na wszystkie strony, zdarzało się, że przychodził nieogolony. Uśmiechał się, kiedy mu się przyglądałam, ale gdy sądził, że na niego nie patrzę, na jego twarzy pojawiał się wyraz bolesnej udręki. Opowiadał mi o domu i o tym, co w nim robi. Przynosił mi również pocztę. Raz był to list od Roya, innym razem od mojego ojca, który przysłał mi przy okazji ulotkę zapowiadającą kolejne przedstawienie w szkole Burbage'a. Oczywiście nie miał pojęcia, że jestem sparaliżo wana, ale myśl o tym, że życie toczy się beze mnie dalej, jak gdyby nigdy nic, sprawiła mi wiele bólu. Pewnego dnia Jake zapowiedział, że nazajutrz będę miała gościa. - Jutro wybiera się tu do ciebie Victoria. Jeśli chcesz, mogę na czas jej wizyty być w pobliżu. - Nie ma problemu, Jake. Nie bałam się jej wcześniej, tym bardziej nie nastraszy mnie teraz. Jake uśmiechnął się z wysiłkiem, ale jego oczy pozostały smutne. - Nie dbasz o siebie, jak należy, Jake. Babcia Hudson nie byłaby z ciebie zadowolona. Jake pokiwał głową. - Nic mi nie jest, Rain. - Pamiętaj, że niedługo wyjdę ze szpitala i będę potrzebo wała twojej pomocy. Jake uniósł głowę i popatrzył na mnie. - Możesz na mnie liczyć. - Spodziewam się, że będziesz w dobrej formie. Skinął głową. - Jasne, księżniczko. Wezmę się w garść. - To dobrze, Jake. Kiedy poszedł, długo zastanawiałam się, czego Victoria może ode mnie chcieć. Nie miałam wątpliwości co do tego, że knują coś razem z Grantem. Nie lubiłam o nich myśleć, ale mimo to byłam ciekawa, co się z nimi dzieje, a przede wszyst kim, co się dzieje z moją matką. 139
Właśnie wróciłam do swojego pokoju po fizjoterapii, gdy usłyszałam na korytarzu znajome stukanie obcasów. Nawet nie zdążyłam się położyć do łóżka. Siedziałam na swoim wózku i właśnie włączyłam telewizor, żeby obejrzeć kolejny odcinek serialu, który oglądałam od jakiegoś czasu. W chwilę potem drzwi otworzyły się gwałtownie i w progu stanęła moja ciotka. Przez moment spoglądała zakłopotana na puste łóżko, potem dostrzegła mnie i natychmiast wyprostowała się jak deska do prasowania. - Jak się masz? - A jak myślisz? Victoria miała na sobie szarą garsonkę i białą bluzkę z wąs kim kołnierzem. Minę miała równie stanowczą i oficjalną, jak zwykle, ale widziałam, że nie czuje się pewnie w szpitalnym otoczeniu. Rozglądała się wokół niespokojnie, niczym wy straszona kwoka. Miała umalowane usta i upudrowane policzki. - Całkiem nieźle - odpowiedziała bez wahania, po czym usiadła na krześle. Przez chwilę spoglądałyśmy na siebie bez słowa. - Kiedy byłam nastolatką, marzyłam o tym, żeby jeździć konno. Zaczęłam nawet brać lekcje, ale nigdy nie czułam się pewnie w siodle, za to zawsze coś mnie zaczynało tu boleć. Victoria wskazała gestem dolny odcinek kręgosłupa i uda. Megan była dużo lepszym jeźdźcem ode mnie. Oczywiście szybko udało się mojej siostrze nakłonić ojca, żeby kupił jej konia, pięknego araba. Kosztował majątek, a jego utrzymanie również nie było tanie. Oczywiście zapał Megan nie trwał długo. Na szczęście ojciec okazał wtedy dość rozsądku, żeby sprzedać konia. To zabawne, ale Megan przez kilka miesięcy nawet tego nie zauważyła... Nigdy ci o tym nie opowiadała? - Niewiele ze sobą rozmawiałyśmy o takich sprawach odpowiedziałam krótko. - Nie musisz mi tego mówić. Jej zachowanie wobec cie bie... - Victoria urwała, dając mi do zrozumienia, że wprost nie potrafi znaleźć słów, by wyrazić swe oburzenie. - To po prostu typowe dla Megan. Przywiozła cię do matki i natych miast kompletnie zapomniała o twoim istnieniu. Mojej siostrze 140
nigdy nie starczyło zapału, żeby cokolwiek doprowadzić do końca. Tak się dzieje ze wszystkim - z nowymi strojami, dziećmi, jazdą konną, golfem... nawet z jej własnym mężem. - A jak się teraz czuje? - Ostatnio jest... niewiele sprawniejsza od ciebie. Oczywiś cie chodzi o własnych siłach, ale zrobiła się jeszcze bardziej nieznośna niż dotąd. Grant nie ma z niej żadnego pożytku. Megan w ogóle nie funkcjonuje w życiu towarzyskim, nie zaprasza gości, nie bywa nigdzie z mężem. Kiedyś ja musiałam iść z Grantem na przyjęcie, na które był zaproszony - dodała. - Jakie to miłe z twojej strony, że się tak poświęcasz dla szwagra - skomentowałam jej słowa. Victoria nie zareagowała na sarkazm w moim głosie. Nie wiedziałam, czy zrobiła to celowo, czy po prostu było jej całkowicie obojętne, co mówię. - Robię, co mogę. Nic na to nie poradzę, że mam poczucie odpowiedzialności. Megan wie o twoim wypadku - dodała po krótkiej chwili. - Dzwoniła do ciebie? - Nie. - Nie dziwi mnie to. - Mnie też, ale z innych powodów. - Och, przestań - rzuciła nieoczekiwanie. - Nie musisz robić z siebie cierpiętnicy. Nie powinnaś się czuć winna. Nie miałaś nic wspólnego z tym, że Brody zginął. To Megan zawiniła, jak zwykle, a teraz nie dzwoni do ciebie, bo szuka kozła ofiarnego. Zawsze taka była. Nigdy nie chciała wziąć na siebie odpowiedzialności za to, co robiła. Teraz także z pewnością tego nie uczyni. Ja w każdym razie przyjechałam tu, żeby ci powiedzieć, że dopilnuję wszystkiego. - Co masz na myśli? - spytałam, czując, że wreszcie do wiem się, co knuje moja ciotka. - Wszystkim się zajmę - oświadczyła Victoria swoim cha rakterystycznym, niedopuszczającym sprzeciwu tonem. - Ko lejny raz spada na mnie to, co powinna zrobić moja siostra. No cóż, już nieraz się tak zdarzyło, więc nawet mi to szcze gólnie nie przeszkadza. 141
- A co takiego chcesz właściwie zrobić? - Przygotowałam dla ciebie sypialnię na parterze. Zamówi łam aparaturę niezbędną do dalszej rehabilitacji. Wynajęłam pokojówkę z praktyką pielęgniarską, panią Bogart. Będzie na ciebie czekała w domu. - Jak to? Kiedy? - Nie sądzisz chyba, że nie kontaktowałam się z twoimi lekarzami i rehabilitantami. Za dwa dni wychodzisz ze szpitala. - Za dwa dni! Na samą myśl o powrocie do rzeczywistości ogarnęło mnie przerażenie. - Tak zadecydowali lekarze. Trzy razy w tygodniu będzie do ciebie przychodził rehabilitant. - Czemu to wszystko robisz? - Czemu? - Victoria uśmiechnęła się dziwnie. - Czemu? Bo trzeba to zrobić, a wiem, że nikt prócz mnie się tym nie zajmie. A już na pewno nie twoja matka. Oczywiście infor mowałam ją o wszystkim na bieżąco, Granta także. A przy okazji... Grant chciał, żebyś wiedziała, że nie żywi do ciebie urazy. Zapewniam cię, że w najmniejszej mierze nie obarcza cię odpowiedzialnością za śmierć Brody'ego. Teraz - pod kreśliła - gdy poznał okoliczności tych tragicznych wydarzeń. Victoria rozparła się na krześle i wyciągnęła przed siebie długie, chude nogi. Na jej twarzy malował się wyraz triumfu, a oczy błyszczały zadowoleniem. Wszystko wskazuje na to, że z powodzeniem posługuje się moją osobą, żeby jak najbar dziej oddalić od siebie moją matkę i Granta. Wreszcie i dla mnie znalazła się jakaś rola w jej obsesyjnych planach. Przypomniałam sobie radę doktor Snyder. Nie mogę dopuś cić do sytuacji, w której byłabym od kogoś zależna. W przy padku Victorii było to szczególnie istotne. - Czemu sądzisz, że w ogóle chcę tam wrócić? Victoria przekrzywiła głowę. - A dokąd mogłabyś teraz pojechać? - Mogę wrócić do Anglii. Była to czysta mrzonka i nawet mnie z trudem przyszło 142
powiedzieć to w sposób przekonujący. Victoria wytrzeszczyła oczy. - I co byś tam robiła? - To samo co tu. - Absurd. Po pierwsze będziesz potrzebowała opieki. Nie masz nawet pojęcia, jak drogie jest życie w Anglii. Nie mówiąc o kosztach leczenia. Nie jesteś obywatelką Anglii, więc nie obejmie cię ubezpieczenie zdrowotne. Zresztą i tak doszłam do wniosku, że lepiej nie sprzedawać domu. Po tym wypadku nie myślisz jasno i logicznie. Musisz zdać się na mnie. Taka jest prawda. Matka nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym cię teraz opuściła. Wstała z krzesła. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy zachować powagę. A odkąd to Victorię obchodziło, co pomyślałaby babcia Hud son? Czy ona nie zdaje sobie sprawy z tego, że doskonale wiem, czego chce i co robi? Z drugiej strony, nie miałam wielkiego wyboru. Na razie musiałam uczynić wszystko, żeby się z tego wydobyć. Wyko rzystaj ich wszystkich, powiedziałam sobie. - Zgoda. Przynajmniej na razie. - Myślę, że potrwa to trochę dłużej, Rain. Nie ma sensu żyć w świecie marzeń i złudzeń jak twoja matka. Jeśli stawisz czoło rzeczywistości, nabierzesz sił i ostatecznie będziesz szczęśliwsza. - Jesteś szczęśliwa, ciociu Victorio? Na ustach Victorii pojawił się błogi uśmiech. - Już niewiele mnie od tego dzieli - odpowiedziała. - Na reszcie. Patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem, jakby śniła na jawie. Potem szybko zamrugała oczami, spojrzała na mnie i jej twarz przybrała zwykły napięty i oficjalny wyraz. - Przyjadę tu pojutrze, żeby dopilnować twojego transportu. 0 ile wiem, Jake regularnie cię odwiedza. Jeśli będziesz miała jakieś życzenia, przekaż mi je za jego pośrednictwem, a po staram się wszystkie spełnić. Oczywiście w granicach rozsądku. Czy w tej chwili brak ci czegokolwiek? 143
- Jedynie nóg. - No cóż, każdy dźwiga swój krzyż. - A jaki krzyż ty dźwigasz, ciociu Victorio? - Rodzinę - odpowiedziała, nie wahając się ani przez mo ment. - Zawsze miałam na karku rodzinę. Pożegnała się i wyszła, twardo stukając obcasami. Siedzia łam jeszcze przez chwilę i nasłuchiwałam cichnącego odgłosu jej kroków w korytarzu.
Tego wieczoru napisałam dwa najtrudniejsze listy w moim życiu - jeden do Roya, drugi do ojca. Opisałam w nich swój wypadek i to, co teraz robię. Zgodnie z radą doktor Snyder starałam się pisać w tonie optymistycznym, tak że w końcu wszystko wyglądało niemal na niegroźny upadek. Na razie - pisałam w zakończeniu obu listów - chcą pozo stać przez jakiś czas w domu, żeby kontynuować leczenie i rehabilitacją. Być może w niedalekiej przyszłości wybiorą się Z powrotem do Anglii. Poprosiłam także ich obu, aby nie martwili się o mnie, i obiecałam, że pozostanę z nimi w kontakcie. Tej nocy wyjątkowo długo nie mogłam zasnąć. Gdy pisałam listy, wróciły do mnie wspomnienia nielicznych szczęśliwych chwil w moim życiu. Tyle nadziei wiązałam jeszcze niedawno z ojcem. W marzeniach wyobrażałam sobie, że spotkam się z nim i Leanną, być może nawet stanę się częścią ich rodziny. Teraz to wszystko oddaliło się gdzieś w nieskończenie odległą przyszłość. Myślałam również o tym, jak okropnie poczuje się Roy, kiedy dostanie mój list. Przewidywałam, że będzie się winił za to, że nie było go przy mnie. Bałam się, że może się wpakować w jeszcze większe kłopoty niż dotąd. Na wszelki wypadek prosiłam go, żeby nie robił nic, co mogłoby pogor szyć jego sytuację, ale znając upór Roya, nie miałam pewności, czy mnie posłucha. Tej nocy przyszli do mnie wszyscy moi bliscy. Przypomniało
144
mi się, jak tańczyłyśmy razem z Beni na szkolnej zabawie. Oczami wyobraźni widziałam, jak idę dokądś z mamą Ar nold, słuchając jej melodyjnego głosu. Potem wróciło do mnie wspomnienie spacerów po Londynie w towarzystwie Randalla Glenna, nasze przechadzki nad Tamizą. Moje naj lepsze wspomnienia z reguły wiązały się z ruchem - tańcem, chodzeniem, bieganiem. Jakie to straszne, gdy tracimy coś, co wydawało się nam czymś najbardziej naturalnym na świecie. Wkrótce poduszka była mokra od łez i musiałam prze wrócić ją na drugą stronę, żeby móc położyć na niej głowę. Zasnęłam dopiero nad ranem. Obudziłam się niewyspana i zmęczona, co oczywiście natychmiast dało o sobie znać podczas zajęć terapeutycznych. Przed obiadem odwiedziła mnie doktor Snyder. - Cieszę się, że użalasz się nad sobą i płaczesz - zaczęła ku memu zaskoczeniu. - Jeśli znienawidzisz siebie taką, jaką jesteś teraz, będziesz miała silniejszą motywację do pracy nad sobą i prędzej staniesz się taka, jaka być powinnaś. Wyciągnęła rękę i obróciła mnie wraz z wózkiem twarzą do lustra. - Przyjrzyj się tej dziewczynie, Rain. Czy to ty? - Nie wiem, kto to jest. - O to mi właśnie chodzi. Musisz przepędzić tę obcą istotę, która tobą owładnęła. Pomoże ci w tym dalsza rehabilitacja, ale żeby ją skutecznie prowadzić, musisz naprawdę chcieć odzyskać władzę nad swoim przeznaczeniem. - Już nigdy nie będę szła, trzymając za rękę mężczyznę. Nigdy nie zatańczę. - Owszem, zrobisz jeszcze jedno i drugie, i wiele, wiele więcej. - Jakim cudem? - Będziesz trzymała swojego mężczyznę za rękę i będziesz jechała obok niego na wózku. Będziesz tańczyła w wyobraźni. A jeśli będziesz dostatecznie silna, twój mężczyzna będzie to czuł, będzie wiedział, że trwasz u jego boku pewniej niż 145
niejedna zdrowa kobieta. Tak jest ze mną i moim mężem, i tak również będzie z tobą. Weź się w garść, wracaj do domu i kieruj swoim życiem, Rain Arnold. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. - Odwiedzi mnie pani kiedyś? - Nie. To ty mnie odwiedzisz - sprostowała doktor Snyder, a ja się roześmiałam. - No, teraz muszę iść do pacjentów, którzy potrzebują mnie bardziej niż ty. Doktor Snyder odwróciła się na wózku i ruszyła do drzwi. - Doktor Snyder? - Słucham? - Zatrzymała się i odwróciła do mnie. - Dziękuję. - Dziękuję - odpowiedziała. - Za co? - zdziwiłam się. - Ilekroć widzę, że moi pacjenci robią postępy, sama staję się silniejsza. Kiedyś to zrozumiesz. Przyjdzie taka chwila, zobaczysz. Patrzyłam za nią, z trudem powstrzymując zdradzieckie łzy, gdy wyjeżdżała wózkiem na korytarz. Potem zagłębiłam się w sobie, szukając w myślach o mamie Arnold i babci Hudson siły, która pomogłaby mi pokonać kalectwo. Będę silna. Będę silna. Powtarzałam te słowa jak zaklęcie, które mogło mnie ocalić przed klęską. Będę silna. Nazajutrz z samego rana przyszedł Jake. Siedziałam już ubrana w wózku. - Dzień dobry - powitał mnie z udawanym optymizmem w głosie. - Ślicznie dziś wyglądasz. Obudziłam się wcześnie i nie mając lepszego zajęcia, ucze sałam się i umalowałam usta. Byłam okropnie zdenerwowana. Ręce tak mi drżały, że kilka razy ścierałam szminkę i za czynałam wszystko od nowa. - Jak tam na świecie? - Mamy dziś piękny letni dzień. Kiedy się zbudziłem, niebo było perłoworóżowe. Wstałem dziś wcześniej niż zwykle, bo nie mogłem się doczekać, kiedy cię stąd zabiorę. - Ja z tego samego powodu nie mogłam zasnąć. 146
- Wobec tego na ma na co czekać, księżniczko - roześmiał się Jake. - Jedziemy do domu. - Była u mnie Victoria. Wiesz coś o przygotowaniach, jakie poczyniła w związku z moim przyjazdem? - Tak, i muszę przyznać, że świetnie się spisała. Masz w domu wszystko, co tylko wymyślono, żeby pomóc ludziom w twojej sytuacji. Widziałem też opiekunkę - dodał z łobuzer skim uśmieszkiem. - W ramionach jest szersza ode mnie. Kiedy bywa w złym humorze, pewnie nawet sam diabeł woli trzymać się od niej z daleka. Victoria musiała zadać sobie wiele trudu, żeby ją wyszukać. Myślę, że to niegłupia kobieta. Jake stanął za mną, ujął uchwyty służące do prowadzenia wózka i ruszył wraz ze mną ku drzwiom. - Zaczekaj chwileczkę, Jake - poprosiłam. Odwróciłam głowę i po raz ostatni ogarnęłam wzrokiem pokój, w którym na nowo uczyłam się żyć. - To nie jest twoje miejsce, księżniczko - szepnął Jake. Chodźmy stąd. Skinęłam głową, zamknęłam oczy i opadłam na oparcie. Kiedy jechaliśmy do wyjścia, pielęgniarki i fizjoterapeuci, którzy się mną zajmowali, żegnali mnie i życzyli szczęścia. Rozglądałam się za doktor Snyder, ale nigdzie jej nie do strzegłam. Pożegnała się ze mną po swojemu, już poprzedniego dnia, zwięźle i bez rozczulania. Zastanawiałam się, czy takie postępowanie stanowi część terapii, czy może raczej zrobiła tak, bo nie umiałaby się ze mną obojętnie pożegnać. Dla mnie stała się z czasem bardziej przyjaciółką niż lekarką. Postano wiłam, że odwiedzę ją, gdy tylko będę mogła. Jake zawiózł mnie do czekającego na parkingu przed szpi talem rolls-royce'a. Po raz pierwszy w życiu nie mogłam wsiąść o własnych siłach do samochodu. Lekarze zalecili mi, żebym starała się używać prawej nogi, zwłaszcza podczas przesiadania się z wózka, ale wciąż sprawiało mi to wiele trudności. Jake, który nie mógł patrzeć spokojnie, jak się męczę, po prostu wziął mnie na ręce i posadził na tylnym siedzeniu. 147
- Chciałbym czym prędzej stąd odjechać - wyjaśnił za kłopotany. Złożył wózek i wsadził go do bagażnika. - Zapięłaś pas? - spytał, siadając za kierownicą. - Mam uszkodzony kręgosłup, ale nie straciłam od tego rozumu. Jake roześmiał się w odpowiedzi. Obojgu nam trochę ulżyło. - Do domu, James - zakomenderowałam żartobliwie. - Tak jest. Kiedy odjeżdżaliśmy, obejrzałam się za siebie. Czy rzeczy wiście spędziłam cały ten czas w szpitalu? Czy naprawdę jestem sparaliżowana? Kiedy się wreszcie obudzisz, Rain Ar nold? Kiedy otrząśniesz się z tego koszmaru? Jake nie mógł znieść spokojnie mojego milczenia. Przez cały czas mówił. Opowiadał mi o domu i posiadłości, o zmia nach, jakie zaszły pod moją nieobecność w okolicy. W końcu zaczął mi streszczać film, który widział ostatnio w telewizji. - Gdzie jest teraz Rain? - przerwałam mu w pewnej chwili. - Rain? W niewielkiej stadninie w północnej części Wir ginii. Nie martw się o nią, nie dzieje jej się tam krzywda. Poza tym dobrze mi za nią zapłacili. - Nie kłam, Jake. - Nie kłamię. - Naprawdę żałuję, że ją sprzedałeś. Teraz zawsze będzie się czuła samotna. - Być może. Ale ja po prostu nie byłem w stanie zająć się nią jak należy, księżniczko. Taka jest prawda. - Wybierzemy się kiedyś do niej z wizytą? - Oczywiście. Po tej krótkiej rozmowie Jake pogodził się z moim mil czeniem. Ukołysana jazdą, zapadłam w drzemkę. Kiedy się obudziłam, byliśmy już blisko domu. Nie wiedziałam, czemu tak się dzieje, ale myśl o powrocie budziła we mnie niepokój. - To dobrze, że już będziesz z powrotem u siebie - odezwał się Jake. Przyglądał mi się od czasu do czasu w lusterku i najwyraźniej dostrzegł, że jestem zdenerwowana. - Będziesz 148
tu, będziesz miała dobrą opiekę... Wszystko będzie dobrze, księżniczko. Sama się przekonasz. - Wiem, Jake. Skręciliśmy na drogę prowadzącą do domu. - Co to takiego przed portykiem? - Victoria zamówiła u Milesa Hollingera podjazd, żebyś mogła samodzielnie wyjeżdżać i wjeżdżać z domu. Zaskoczyło mnie, że o tym pomyślała. Trudno ją rozgryźć, ale wygląda na to, że tym razem zrobiła po prostu, co należało. - I to dla mnie? - Poczekaj, aż zobaczysz, jakie zmiany wprowadziła we wnątrz domu. Wszystko tak zostało urządzone, żeby ułatwić ci życie. Będzie ci wygodnie. - Oby tylko nie zanadto - mruknęłam pod nosem. Jake nie zwrócił uwagi na moje słowa. Zastanawiałam się, czy dom nie stanie się dla mnie więzieniem. Doktor Snyder ostrzegała mnie, żebym nie uzależniła się za bardzo od ludzi. Czy zdawała sobie sprawę, że można się uzależnić również od rzeczy? Wystrzegaj się wszystkiego, bez czego nie będziesz się mogła obejść, powiedziałam sobie. Miałam wrażenie, że upłynęły wieki od chwili, gdy babcia Hudson machała mi na pożegnanie, stojąc na schodach przed domem. Miała wtedy taką smutną minę. Być może przeczu wała, jak trudno będzie mi któregoś dnia tutaj wrócić.
8
W WIĘZIENIU WŁASNEGO CIAŁA
Jake pchał wózek po rampie, wioząc mnie do frontowych drzwi. - Sama powinnam wjechać, Jake. - Następnym razem, księżniczko. Nie byłam taka ciężka, a mimo to słyszałam, jak Jake przy każdym kroku dyszy i sapie, zmęczony wysiłkiem. - Za dużo palisz, Jake. Roześmiał się i przyznał mi rację. Miałam ochotę wspo mnieć również o piciu, bo jego oddech zdradzał, że już zdążył się napić, ale nie zrobiłam tego. Nim Jake zdążył obejść wózek i sięgnąć do klamki, drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że ciąg powietrza omal nie wessał mnie do środka. W progu stała potężnej budowy Afroamerykanka. Miała surową, poważną twarz i krótko ostrzyżone włosy ze śladami siwizny, wskazującymi, że kobieta musi mieć koło pięćdziesiątki. Pod rękawami jej niebiesko-białego uniformu prężyły się mięśnie. Spojrzała na mnie z góry i wy trzeszczyła oczy. Domyśliłam się, że spodziewała się ujrzeć białą jak lilia panienkę z dobrego domu. W końcu byłam, u licha, siostrzenicą Victorii Randolph! - Jestem pani Bogart - przedstawiła się, kładąc akcent na „pani". Mina, z jaką to powiedziała, i wyraz jej oczu jasno wskazywały, że nie życzy sobie żadnych poufałości. Od pierw szej chwili jasno określiła nasze role. 150
Przenosząc wzrok ze mnie na Jake'a, wysunęła brodę do przodu. Patrząc na nią z dołu, zauważyłam, jak pod napiętą skórą zarysowała się mocna szczęka. - Stąd już pojedzie ze mną - powiadomiła go. Jeśli nawet Jake zamierzał protestować, pani Bogart tak energicznie i zdecydowanie przejęła panowanie nad moją oso bą, że nic z tego nie wyszło. Praktycznie zmiotła Jake'a z drogi, ujęła rączki wózka i wepchnęła mnie do domu. Potem szybkim ruchem odwróciła głowę. - Zostaw jej rzeczy przy drzwiach - rzuciła szorstko. - Tak jest - odpowiedział Jake i zasalutował. Roześmiałam się, ale zanim zdążyłam się z nim pożegnać, szybko ruszyłyśmy dalej. - Proszę zaczekać, chcę podziękować Jake'owi - zapro testowałam. - Zrobisz to później. Na razie musisz się jak najszybciej położyć. Dopóki nie zrobisz postępów w rehabilitacji, powinnaś więcej leżeć. - W końcu jestem we własnym domu! Pani Bogart nie odpowiedziała. Minęłyśmy drzwi salonu, jadalni, wreszcie kuchni, wkraczając do części domu prze znaczonej dla służby. Kiedy wjechałyśmy do pokoju, byłam zaskoczona zmianami wprowadzonymi przez Victorię. Na miejscu starego łóżka z ciemnej dębiny, ze wspartym na kolumienkach baldachimem, które zawsze bardzo mi się po dobało, stało szpitalne łóżko z malowanych na biało me talowych prętów, które można było podnosić i opuszczać za naciśnięciem guzika. Na ścianie nad łóżkiem pojawiły się lampy z metalowymi kloszami, a stary mosiężny żyrandol zastąpiły świetlówki. Naprzeciw łóżka stał ogromny tele wizor. W dalszej części pokoju również zaszły zmiany. Miejsce kanapki, komody i stolika, przy którym stało krzesło, zajęły wszelkiego rodzaju aparaty do rehabilitacji. Znałam je już ze szpitala. Kiedy zajrzałam do łazienki, zobaczyłam poręcze i uchwyty wokół toalety i wanny. 151
- Rozumiem, że jesteś zmęczona po podróży - oświadczyła pani Bogart. - Nie. Na tylnym siedzeniu było mi bardzo wygodnie. Po drodze się zdrzemnęłam. Pani Bogart zesztywniała z urażoną miną, a w jej oku pojawił się groźny błysk. - Jesteś zmęczona, chociaż nie zdajesz sobie z tego teraz sprawy. Zapewniam cię, że twój organizm ma większe wyma gania niż organizm zdrowego człowieka - oznajmiła takim tonem, że poczułam się, jakbym była jakimś przybyszem z kos mosu. - Możesz mi wierzyć. Mam za sobą lata praktyki. Podeszła do łóżka i odchyliła kołdrę. - Jeszcze nie chcę się kłaść do łóżka - zaprotestowałam bardziej stanowczo. Pani Bogart znieruchomiała, a potem odwróciła głowę i znów rzuciła mi surowe, nieprzyjemne spojrzenie, które już zdążyłam poznać. - Jeśli będziesz bardziej skłonna do współpracy, będzie ci dużo łatwiej i wygodniej. Możesz mi wierzyć. - Dlaczego pani ciągle powtarza: „Możesz mi wierzyć"? Pielęgniarka wytrzeszczyła oczy, a potem pokiwała głową, jakby już wiedziała, co ze mnie za ziółko. - No cóż. Pójdę po twoje rzeczy. Rób, co chcesz, zawołaj mnie, kiedy będziesz chciała się położyć. Na powrót starannie nakryła łóżko kołdrą. - Potrafię to zrobić sama. Pani Bogart wyprostowała się, jakby chciała dać mi w pełni odczuć swoją fizyczną przewagę. Przez chwilę wpatrywała się we mnie z nieskrywaną złością. Najwyraźniej bardzo nie lubiła, kiedy kwestionowano jej polecenia. - Pani Randolph zatrudniła mnie, ponieważ od dwudziestu lat pracuję z inwalidami w szpitalach oraz z prywatnymi klien tami, takimi jak ty. Współpracowałam z pielęgniarkami, fizjo terapeutami, rehabilitantami i lekarzami. Opiekowałam się już kilkorgiem sparaliżowanych pacjentów. Czeka cię długa droga na szczyt stromej góry, dziewczyno - ciągnęła, patrząc na 152
mnie surowo. - Nawet sobie nie wyobrażasz, co cię czeka. Do tej pory leżałaś w szpitalu, gdzie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę ludzie nie robili nic innego, tylko zajmowali się tobą, jakbyś była pępkiem świata. Tu będziesz sama ze swoim bólem, skurczami mięśni i problemami skórnymi. Na wet wypróżnienie czy kąpiel będą dla ciebie stanowiły poważ ny problem. Samo tylko wstawanie z łóżka będzie wymagało od ciebie większego wysiłku, niż od zdrowego człowieka dziesięciomilowa jazda na rowerze. Możesz mi wierzyć. Mo żesz mi wierzyć, bo nieraz byłam już świadkiem rzeczy, o ja kich ty jeszcze nie masz pojęcia... - Pani Bogart uśmiechnęła się zimno. - Być może myślisz, że skoro jesteś w domu, to wszystko będzie jak kiedyś? Nigdy już tak nie będzie, więc nie masz innego wyjścia, niż wziąć się do pracy i ratować, co się da. Jeśli chcesz, żebym ci pomogła, proszę bardzo. Po to tu jestem. Jeśli nie chcesz skorzystać z mego wieloletniego doświadczenia, jeśli zamierzasz ze mną walczyć i sprzeciwiać mi się na każdym kroku, spakuję swoje rzeczy i zajmę się inną osobą, która będzie potrafiła docenić moją pomoc... Nie chcę być niegrzeczna, ale jeżeli nie spojrzymy prawdzie w oczy od razu, to szybko staniemy wobec dużo poważniejszych prob lemów. Możesz mi wierzyć. - My? - Dopóki będziemy współpracować - odpowiedziała bez wahania - tak, my. Jeśli więc zechcesz, możesz jeździć teraz na swoim wózku po całym domu, dopóki nie rozbolą cię ręce, ale lepiej zrobisz, jeżeli położysz się do łóżka, nabierzesz sił, zjesz coś ciepłego, a dopiero potem zaczniesz podejmować poważniejsze wysiłki. Taka jest moja rada. Rób, co chcesz. Ja idę po twoje rzeczy. Szczere, szorstkie słowa pani Bogart sprawiły, że moje oczy wypełniły się łzami. Doktor Snyder uprzedzała mnie, że tak będzie. „Nie staraj się walczyć ze łzami, najlepiej nie zwracaj na nie uwagi. Płacz pomoże ci rozładować napięcie. Nie przykładaj do siebie takiej samej miary jak przed wypad kiem. Pod pewnymi względami jesteś inną osobą, niż byłaś, 153
i powinnaś to zaakceptować" - poradziła mi wtedy. A jednak teraz wcale nie było mi łatwo pogodzić się z gorącymi krop lami, powoli drążącymi sobie drogę po moich policzkach. Czułam się kompletnie pusta wewnątrz, jak wyschnięty orzech, z którego została tylko łupina. Wszystko, co dobre i ciepłe, zamarło we mnie w chwili wypadku. Siedziałam tak zapłakana i patrzyłam na sztywno wykrochmaloną pościel. Kiedy jechałam do domu, marzyłam o mięk kich poduszkach pachnących lawendą, w jedwabiście śliskich powłoczkach, i znajomej kołdrze w pstrokatej poszwie. Tak chciałam schować się przed całym światem we własnym łóżku! Tymczasem, rozglądając się po pokoju, miałam wrażenie, że wciąż jestem w szpitalu, jakbym w ogóle nie wróciła do domu babci Hudson, który w końcu był teraz również i moim domem. Poczułam, że pani Bogart ma rację. Byłam zmęczona. Pod jechałam do łóżka, wyciągnęłam rękę i nacisnęłam guzik, żeby opuścić je trochę niżej, jak się tego nauczyłam w szpitalu. Potem dźwignęłam się w wózku, oparłam ciężar ciała na prawej nodze i opadłam na materac. Wtedy się okazało, że za mało odsunęłam kołdrę i teraz na niej leżę. Niezdarnie prze wróciłam się na bok, odsunęłam kołdrę i znów położyłam się na wznak. Pozostało mi jeszcze zdjąć buty. Chwyciłam się oburącz za udo, przyciągnęłam nogę do brzucha i zaczęłam się mocować z butem. Naraz zrobiło mi się słabo. Bezsilnie opuściłam głowę na poduszkę. Moja noga opadła bezwładnie i tak niezręcznie, że czułam przeszywający ból w stawie bio drowym i w dolnej części pleców. Jęknęłam. Zaraz potem do pokoju weszła pani Bogart z moimi waliz kami. Postawiła je i podeszła do łóżka. - Dobrze - powiedziała i nie pytając, czy sobie tego życzę, czy nie, zdjęła mi buty. Potem uniosła moją głowę, poprawiła poduszkę i ułożyła na niej głowę z powrotem. Na koniec nakryła mnie kołdrą. Czułam się w jej silnych, zręcznych rękach jak szmaciana lalka. - Teraz odpocznij, a ja zrobię ci coś do jedzenia. Aha... 154
szofer chciał cię odwiedzić, ale mu powiedziałam, że musi poczekać dzień lub dwa. - Dlaczego? - Zanim zaczniesz prowadzić życie towarzyskie, musisz się wdrożyć do swojego codziennego rozkładu zajęć. Rano przyjdzie do ciebie fizjoterapeuta. Jeszcze nie wiemy, jaki będzie rozkład waszych zajęć, a przecież nie możesz się od nich odrywać po to, żeby przyjmować gości. Poza tym w pew nych godzinach będziesz odpoczywać. Musisz oszczędzać siły na rehabilitację. Nie powiem, że możesz mi wierzyć... - dodała, nie mogąc mi darować, że ośmieliłam się ją krytykować ...bo tego nauczyłaś się już chyba w szpitalu. - Czy były do mnie jakieś listy albo telefony? - zapytałam szybko, zanim zniknęła w drzwiach. - Jestem tu dopiero od wczoraj. Ani wczoraj, ani dziś nikt nie dzwonił. Listonosza także nie było. Odpoczywaj - poleciła na koniec i wyszła. Jeszcze przez chwilę słyszałam jej ciężkie kroki. Potem zrobiło się przeraźliwie cicho. Zamknęłam oczy, ale zaraz na powrót uniosłam powieki i tęsknie spojrzałam na sufit. Marzyłam o powrocie do sypialni babci Hudson. Wiedziałam, że tam czułabym się bezpieczna i szczęśliwa. Tu, na dole, każdy szczegół wyposażenia pod kreślał moje inwalidztwo, każdy drobiazg przypominał mi, kim jestem - skazańcem przenoszonym z jednego więzienia do drugiego. Najgorsze ze wszystkich było więzienie, w którym miałam przebywać już do końca życia - moje własne ciało. W chwilę później - choć tak bardzo chciałam udowodnić pani Bogart, że się myli - spałam. Kiedy się obudziłam, odkryłam ku swemu zdziwieniu, że spałam przeszło dwie godziny. Zaraz potem do pokoju weszła pani Bogart z tacą, na której stała miseczka zupy pomidorowej i tosty z serem. Pomyślałam, że najwyraźniej 155
musiała nieustannie zaglądać, czuwając nade mną, kiedy spałam. Mimo że była szorstka i niemiła w obejściu, im ponowała mi swoim profesjonalizmem. Na dodatek zdumiało mnie, że wybrała akurat to, co lubiłam najbardziej. Zorien towała się natychmiast. - Zadzwoniłam do twoich pielęgniarek w szpitalu i spyta łam, co lubisz. Wiedziałam, że to zaoszczędzi nam czasu. Pani Bogart postawiła tacę na blacie ruchomego stolika, potem mnie uniosła, spiętrzyła poduszki za moimi plecami i przysunęła stolik. - Jedz, zanim wystygnie. - Dziękuję. Kiedy zaczęłam jeść, stała i przyglądała mi się przez chwilę. Zaraz mi powie, że nie jem odpowiednio, i pokaże mi, jak mam to robić, pomyślałam. I po raz kolejny powoła się na swoje doświadczenie. - Ile straciłaś na wadze od wypadku? - Jakieś siedem, osiem funtów. - To dobrze. Miałam do czynienia z pacjentami, którzy ważyli co najmniej dwa razy tyle. To nie przelewki, możesz mi wierzyć. Urwała. Przez chwilę miałam nadzieję, że się uśmiechnie i dzieląca nas tafla lodu stopnieje. W tej samej chwili ktoś zatrzasnął frontowe drzwi i usły szałam znajomy stukot wysokich obcasów ciotki Victorii. Pani Bogart odwróciła się do drzwi. - Jak się czuje? - Jak można się było spodziewać - odpowiedziała pani Bogart wymijająco i wyszła z pokoju. Victoria ubrana była w niezwykle elegancki niebieski żakiet. O dziwo, była także umalowana. Nawet włosy miała uczesane staranniej niż zwykle. - Przepraszam, że nie przyjechałam do szpitala, ale miałam bardzo ważne spotkanie z grupą przedsiębiorców budowlanych z Nowego Jorku, którzy chcą zbudować na należącym do nas terenie park rozrywki, coś w rodzaju Disneylandu. Jeśli wszyst156
ko pójdzie dobrze, zrobimy znakomity interes. Kończ lunch dodała, machnąwszy ręką. Wróciłam do swego posiłku. - Mam nadzieję, że jesteś zadowolona z tego, co dla ciebie zrobiłam. - Victoria podeszła do aparatury i z uwagą oglądała kolejno każdy przyrząd. - Oczywiście zamówiłam to po kon sultacji z lekarzem specjalistą. Nie szczędziłam kosztów, żebyś tylko miała wszystko, czego ci potrzeba. - Co zrobiłaś z meblami, które tutaj były? - Oddałam w komis. W ten sposób uda nam się być może odzyskać choć część pieniędzy. - Szkoda, że ich nie zostawiłaś w domu. Wolałabym tamto stare łóżko od tego. - Nonsens, moja droga. To jest o wiele praktyczniejsze. Czemu utrudniać to, co i tak nie będzie łatwe? Oczywiście robiłam to wszystko w porozumieniu z Grantem. Jeśli chodzi o Megan, to nie sposób z nią było w ogóle rozmawiać na ten temat. Twoja matka nawet nie chce o tobie słyszeć - oświad czyła z nieskrywaną satysfakcją. - Grant jest z tego bardzo niezadowolony - dodała. - Bardzo mu się to wszystko nie podoba. Możliwe nawet, że któregoś dnia osobiście cię od wiedzi. - Po co? - Po co? - zaśmiała się Victoria. - Grant czuje się odpo wiedzialny za bałagan, jaki pozostawia za sobą twoja matka. - Dziwi mnie, że tak się o mnie troszczy - zauważyłam sceptycznie. - Nie ma się czemu dziwić. Nie słyszałaś nigdy słów przy sięgi małżeńskiej - na dobre i na złe? No cóż, Grant traktuje takie rzeczy poważnie i w rezultacie jest kolejnym mężczyzną, któremu twoja matka każe płacić za własne błędy. - Błędy? Jeśli jeszcze raz użyjesz tego słowa w stosunku do mnie, podniosę taki wrzask, że nawet moja matka go usły szy - zagroziłam. - Czasem żałuję, że nie mam takiego brata jak on - ciągnęła Victoria, nie zwracając uwagi na mój protest. - Nasze interesy 157
z pewnością wyglądałyby dużo lepiej niż teraz. Kobiecie niełat wo jest radzić sobie w świecie biznesu - westchnęła z ubole waniem. - Moja matka miała w tej sprawie rację. Nie chciałam jej tego przyznać, więc robiłam dobrą minę do złej gry, ale niekiedy jestem straszliwie zmęczona tą nieustanną walką. Naprawdę powinnam mieć u swego boku takiego mężczyznę jak Grant. Potrzebuję tego. - Nigdy nie miałaś u swego boku mężczyzny, ciociu Victorio? - Nie. Bo nigdy tego nie chciałam. Podczas gdy moja siostra bawiła się ze swoimi przyjaciółmi z college'u w buntowniczkę, ja pomagałam ojcu. Nikt poza mną, a już na pewno nie Megan, nie wie nawet, jakie miał problemy ze zdrowiem. Sam tego chciał. Zawsze słyszałam: „Tylko nic nie mów Megan". O mnie się nie martwił, liczyła się tylko jego uko chana Megan... - Wiesz, gdzie była jego ulubienica, kiedy umierał? U przyjaciół, bawiąc się razem z nimi w szycie strojów na bal dobroczynny. Wiedziała, że ojciec jest ciężko chory, ale czemu miałaby nudzić się w domu? Musiałam po nią zadzwonić. Grant przyjechał szybciej od niej, pomimo że był wtedy w sądzie. To ja byłam przy naszym ojcu, gdy wydawał ostatnie tchnienie, nie jego ukochana Megan... Potem już wszystko spadło na moje barki. Nie miałam czasu na romanse... Ale czemu my o tym w ogóle rozmawiamy? krzyknęła nagle Victoria, jakby się przeraziła własnej szczero ści. - Wróćmy lepiej do twojej sytuacji i do tego, co należy teraz zrobić - powiedziała swoim zwykłym, zimnym tonem. Po pierwsze, zawarłam umowę z prywatną firmą prowadzącą rehabilitację. Jutro przyślą tu swego najlepszego rehabilitanta. Po drugie, poleciłam Jake'owi sprzedać rolls-royce'a i kupić minibusa, który można będzie przerobić stosownie do twoich potrzeb. - Nie chcę sprzedawać rolls-royce'a. To samochód babci Hudson. To... - Rain, kochanie - Victoria uśmiechnęła się do mnie wy rozumiale - wszystkim nam to sprawia ból, ale trzeba się 158
i
4
pogodzić z myślą, że moja matka nie żyje. Nie ma sensu trzymać tego samochodu. I tak nie mogłabyś nim jeździć. Czy chciałabyś, żeby za każdym razem, kiedy zechcesz gdzieś jechać, trzeba było cię do niego wsadzać, a potem wyjmować z niego jak niemowlę? Jak byś się czuła, widząc na każdym kroku, że wszyscy wokół dostrzegają, jak bardzo jesteś bez radna? Przez chwilę zastanawiałam się nad jej argumentami. - No i co? - Masz rację - przyznałam niechętnie. Rzeczywiście nie miałam ochoty robić z siebie widowiska, choć tak bardzo polubiłam ten samochód. Zdawało mi się, że wraz z każdym przedmiotem, jaki ubywa z domu, babcia Hudson coraz bar dziej się ode mnie oddala. Jeszcze trochę i zostanę tu zupełnie sama, pomyślałam. - Wiem o tym. - Victoria podeszła do szafy i uchyliła drzwi. - Po trzecie, jak widzisz, swoje ubrania masz pod ręką. Jest tu wszystko, czego ci trzeba - buty, bielizna, wszystko. Więc co, jesteś zadowolona ze swego pokoju? - Nie ma tu telefonu - zauważyłam. - Racja. Nie pomyślałam o tym. Przy najbliższej okazji się tym zajmę. Nie wiedziałam, czy będziesz się czuła na siłach, żeby rozmawiać o interesach, więc nie przyniosłam ze sobą dokumentów. W tej sprawie przyjadę do ciebie pod koniec tygodnia. Co ty na to? - Dobrze. - Wobec tego do zobaczenia. Teraz pomówię jeszcze z pa nią Bogart. Muszę się upewnić, czy właściwie zrozumiała, jakie są jej obowiązki. Nie widzę powodu, żeby pokoje na piętrze tonęły w kurzu tylko dlatego, że nikt tam teraz nie mieszka. Victoria rzuciła mi na pożegnanie przelotny uśmiech i wy szła. Skończyłam grzankę i odsunęłam stolik. Omiotłam wzro kiem pokój. Czułam się okropnie. Wszystko wokół budziło mój sprzeciw, ale byłam zbyt słaba i zmęczona, żeby domagać się od Victorii kolejnych zmian. 159
Sięgnęłam po pilota i włączyłam telewizor. Było mi obojęt ne, co oglądam, byle tylko nie myśleć o swoim kalectwie, smutku i bólu. Mój pierwszy dzień w domu powoli dobiegał końca. Wresz cie wyłączyłam telewizor i leżałam w ciemności. Czułam się jak ptak uwięziony w klatce. Zastanawiałam się, czy przyjdzie jeszcze kiedyś taka chwila, gdy poczuję chęć do życia, potrzebę ruchu, śmiechu i śpiewu. Następnego dnia pani Bogart od rana krzątała się po domu. Słyszałam brzęk naczyń i sztućców, szum odkurzacza, odgłosy przesuwania i przestawiania mebli. Nawet gdy była na piętrze, słyszałam nad głową jej ciężkie kroki, skrzypienie mebli, łoskot zasuwanych szuflad. Co jakiś czas głowa pani Bogart pojawiała się na moment w drzwiach mego pokoju. Czasem tylko spoglądała na mnie i zaraz znikała, czasem pytała, czy nie chcę pić lub skorzystać z toalety. Na ogół niczego nie chciałam. Kiedy wracałam do domu, zdawało mi się, że będę jeździć na swoim wózku po całym parterze, dopóki nie nasycę się widokiem mebli i pamiątek po babci Hudson, ale teraz cała energia opuściła mnie, niczym powietrze uciekające z dziurawego balonika. Leżałam w łóżku z zamkniętymi oczami, słuchając głosów dobiegających z te lewizora. Niekiedy unosiłam powieki i śledziłam przez chwilę jakiś film, ale szybko traciłam zainteresowanie dla poruszają cych się na ekranie postaci i zapadałam w drzemkę. Przez całą noc to zasypiałam, to znów się budziłam. Kiedy wreszcie nadszedł świt, z ciemności na powrót wyłoniły się wszystkie przygnębiające szczegóły wyposażenia. Czułam się tak, jakby wraz z moim kalectwem wyciągnięto mnie spod ziemi i wy stawiono światu na pokaz. Tylko kogo mógł cokolwiek obchodzić mój widok? Z pew nością nie byłam żadnym skarbem. Pani Bogart pojawiła się u mnie, gdy tylko otworzyłam 160
oczy. Zdziwiło mnie to, bo wiedziałam, że wprowadziła się do jednej z gościnnych sypialni na piętrze. Czy ona śpi z uchem przy podłodze, nasłuchując, kiedy usłyszy pierwszy jęk, jakim witam kolejny dzień? - Dzień dobry. - Ledwo rzuciła na mnie okiem. Podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Potem poszła do łazienki i od kręciła wodę. Po chwili wróciła, trzymając w rękach słój z jakimś zielonym proszkiem. - Co to takiego? - Właśnie zamierzałam ci to wyjaśnić - powiedziała kar cąco. To ziołowy proszek do kąpieli. Wszyscy moi pacjenci bardzo go sobie chwalili. Znakomicie pomaga utrzymać skórę w zdrowiu. Oczywiście woda będzie zielona, ale po prostu nie zwracaj na to uwagi. - Och, dziękuję. Pani Bogart skinęła głową i pomogła mi wstać z łóżka. Kiedy siadłam na wózku, zawiozła mnie do łazienki, gdzie bez ceregieli zdarła ze mnie nocną koszulę. Odruchowo osłania łam się rękami, ale zaraz uświadomiłam sobie, że to bez sensu. To była jedna z tych nowych sytuacji, do których po prostu musiałam się przyzwyczaić. Moje ciało i tak stało mi się obce. Pani Bogart zerknęła na mnie spod oka, szykując kąpiel. - Ładna z ciebie dziewczyna - zauważyła ku mojemu zasko czeniu. - Wiele kobiet w szpitalach więdnie jak kwiaty zwarzone przymrozkiem. Tracą cały blask. Ty go zachowałaś. Jak dotąd - dodała, po czym przyjrzała mi się jeszcze raz i skinęła głową. - Może ci się uda, ale musisz o siebie bardzo dbać. - Nie wiem, czy potrafię - przyznałam. - No cóż. Nie ucierpi na tym nikt poza tobą samą. - Dziękuję za zachętę - mruknęłam. Pani Bogart w końcu się uśmiechnęła, lecz nie był to bynaj mniej ciepły uśmiech, raczej ironiczny uśmieszek. - Do diabła, nie zatrudniono mnie po to, żebym cię pod nosiła na duchu. Jestem tu, żeby ci pomóc, jeżeli zechcesz sama sobie pomóc, a także po to, żeby utrzymać dom w przy zwoitym stanie. Rehabilitacja to problem twój, twojego lekarza 161
i terapeuty. Ja tylko dzielę się z tobą doświadczeniami, które zebrałam w ciągu lat. - Czemu wybrała pani właśnie taki zawód? - spytałam, gdy pomogła mi wejść do wanny. - Bo jest dobrze płatny. Poza tym wcześnie się tego nau czyłam. Mój ojciec miał artretyzm i jeździł na wózku in walidzkim, a moja matka... - Pani Bogart urwała. - Co z pani matką? Pani Bogart spojrzała na mnie z góry. - Nic dobrego - odpowiedziała i wyszła z łazienki. Przez długą chwilę cieszyłam się kąpielą, ale kiedy pani Bogart długo nie było, zaczęłam myśleć o tym, żeby wyjść samodzielnie z wanny i wytrzeć się, siedząc na wózku. Właśnie się do tego zabrałam, gdy pani Bogart wróciła. - Nie śpiesz się tak, panno Niecierpliwska - powstrzymała mnie. - Jeszcze nie jesteś na to przygotowana, a jeśli upadniesz i coś sobie złamiesz, to jak myślisz, kogo panna Hudson będzie za to winić? Sprawnie wyciągnęła mnie z wanny, wytarła i otuliła szlaf rokiem, a potem zawiozła do pokoju i otworzyła szafę. - W co się chcesz ubrać? Tylko nie zapomnij, że dziś przychodzi do ciebie rehabilitant. Wybrałam lekki bawełniany dres. Kiedy już byłam ubrana, pani Bogart przyjrzała mi się krytycznie. - A co z włosami? Tyle się napracowałyśmy, żebyś była czysta i pachnąca, a co ty masz na głowie? Mogłabyś przynaj mniej wyszczotkowac włosy. Potem przyjedź do kuchni na śniadanie. Poczułam się jak nastolatka, której rodzice pierwszy raz w życiu pozwolili samej pojechać samochodem. Być może bezceremonialne postępowanie pani Bogart przynosiło rezulta ty? Potoczyłam się z wózkiem przed toaletkę i wyszczotkowałam porządnie włosy. Potem, zaskoczona tym, jak bardzo zgłodniałam, pojechałam do kuchni, gdzie czekało na mnie śniadanie. W końcu poczułam, że jestem w domu. 162
Może dlatego, że siedziałyśmy w kuchni, a nie w moim szpitalnym pokoju, pani Bogart była bardziej rozmowna niż zwykle. Podczas śniadania opowiadała mi o swoich pacjentach. Na ogół było to smutne i przygnębiające, szczególnie historia dwunastoletniego chłopca ze stwardnieniem rozsianym, bieda ka, którym opiekowała się aż do śmierci. Słuchając tego wszyst kiego, przestałam się dziwić, że pani Bogart bywa taka szorstka i nieprzyjemna. Trudno zachować pogodę ducha, kiedy na każdym kroku, dzień w dzień, ma się do czynienia z cier pieniem i chorobą. Dowiedziałam się, że pani Bogart pochodzi z małego mias teczka na północ od Richmondu i nigdy w życiu nie wyjeżdżała z Wirginii. Jako nastolatka i młoda kobieta zajmowała się ojcem, którego przykuł do inwalidzkiego wózka artretyzm. Mężczyźni, z którymi się spotykała, zawsze prędzej czy później dość mieli tego, że poświęca mu tak wiele uwagi, i odchodzili. - Niektórym z nas po prostu pisane jest spędzić życie na zajmowaniu się innymi ludźmi. Ja się tego przynajmniej nie wstydzę. - Czego miałaby się pani się wstydzić? - zdziwiłam się. Pani Bogart spojrzała na mnie wielkimi oczami. - A chciałabyś robić przez całe życie to co ja, dziecko? Zawahałam się, ale uznałam, że ta kobieta nie chce słyszeć niczego oprócz prawdy. Po doświadczeniach z moją rodziną było to odświeżające uczucie. - Nie - odpowiedziałam szczerze. Patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu. Czyżby ściana lodu zaczęła pękać? - Kim są twoi rodzice? Bo domyślam się, że nie panna Victoria jest twoją matką - powiedziała, splatając potężne ramiona na piersi. - Nie, jej młodsza siostra Megan. - A twój ojciec? - Mieszka w Anglii. - Byli małżeństwem? - Nie widzieli się, odkąd przyszłam na świat. 163
Pani Bogart pokiwała głową ze zrozumieniem, może wręcz ze współczuciem. Opowiedziałam o moich rodzicach, o mamie Arnold i o tym, jak trafiłam do babci Hudson. Słuchała mnie uważnie. Kiedy opowiadałam o śmierci Brody'ego, pani Bogart wes tchnęła smutno. Potem wstała i w milczeniu posprzątała po śniadaniu. Dopiero kiedy skończyła i wytarła ręce w ścierkę, odwróciła się do mnie i podzieliła się ze mną swoimi przemy śleniami. - Nie ma sensu zadręczać się pytaniem, czemu to wszystko służy. I tak nie znajdziesz odpowiedzi na tym świecie. Dowie my się tego dopiero później, po śmierci. Na tym właśnie polega obietnica szczęścia w Ziemi Obiecanej. Tak przynaj mniej twierdził mój tata... Naraz, jakby poczuła, że wyszła z przypisanej sobie roli, zacisnęła usta i klasnęła w ręce. - No, a teraz zjeżdżaj do swego pokoju i przygotuj się do ćwiczeń. Lada chwila będzie tu twój rehabilitant. Odwróciłam się z wózkiem od stołu i ruszyłam do drzwi. Kiedy się obejrzałam, zobaczyłam, że pani Bogart ociera wierz chem dłoni kącik oka. Tylko ktoś, kto sam wiele płakał, rozumie, czemu inni ludzie starają się powstrzymać łzy, pomyślałam. Mój rehabilitant przyjechał dokładnie o umówionej porze. Punkt jedenasta usłyszałam dzwonek do frontowych drzwi. Potem rozległy się ciężkie kroki pani Bogart. Odwróciłam się na wózku twarzą do drzwi. Byłam bardzo ciekawa, jak wygląda człowiek, który będzie ze mną pracował. Szpitalni terapeuci, bardzo mili ludzie, mieli na ogół po trzydzieści parę, czter dzieści lat. Byli doświadczonymi fachowcami, dzięki czemu czułam się przy nich pewnie. Z korytarza dobiegł mnie silny, władczy głos pani Bogart. Rehabilitant odpowiedział coś, czego nie zrozumiałam, bo mówił dużo ciszej niż ona. Serce mi mocno biło. Wypros164
towałam się najbardziej, jak mogłam, i zacisnęłam dłonie na poręczach wózka. Stojący w drzwiach mężczyzna miał rude jak marchewka, krótko ostrzyżone włosy, świetliste turkusowe oczy, piękny prosty nos, zmysłowe usta i mocny podbródek. Co najmniej sześć stóp wzrostu i budowę atlety. Białe spodnie, tenisówki i jasnonie bieską marynarkę, pod którą nosił obcisłą trykotową koszulkę. Najbardziej zdumiał mnie jego wiek. Na moje oko miał nie więcej jak dwadzieścia, góra dwadzieścia pięć lat, choć ciotka Victoria twierdziła, że jest najlepszym rehabilitantem w firmie. Nie miałam najmniejszej ochoty powierzać swojego zbolałego ciała rękom kogoś niewiele starszego od siebie. Mina mężczyzny wskazywała, że i ja wyglądam trochę inaczej, niż się spodziewał. Przez chwilę wpatrywał się we mnie, a potem na jego pięknie wykrojonych ustach pojawił się lekki uśmiech. W końcu uświadomił sobie, że gapimy się na siebie trochę za długo, dosłownie skoczył ku mnie i wyciągnął rękę. - Cześć - powiedział. - Jestem Austin Ciarkę. Powoli uniosłam dłoń, a on chwycił ją niecierpliwie i przy trzymał trochę dłużej, niż się spodziewałam. Pani Bogart przyglądała się nam przez chwilę, stojąc w drzwiach. - Jeśli czegokolwiek będziesz potrzebować, wołaj. Będę niedaleko - powiedziała. Rehabilitant podziękował jej i odwrócił się z powrotem do mnie. Uśmiechnął się łobuzersko. - Jesteś rozczarowana, że nie przysłali kogoś starszego, co? - To prawda. - Cofnęłam rękę. - Ludzie mówią, że zawsze będę wyglądał jak nastolatek. To sprawa cery i może włosów. - Przejechał dłonią po gło wie. - Myślałem, żeby je ufarbować na inny kolor, ale wtedy musiałbym ufarbować także rzęsy, no i zrobić coś z piegami. Rozejrzał się po pokoju. - Dobrze. Widzę, że mamy tu wszystko, czego nam trzeba. Postawił na podłodze sportową torbę i podszedł do pierw szego aparatu z brzegu. 165
- To pompa nożna. Wiesz, do czego służy? - Do ćwiczeń zapobiegających atrofii mięśni. - Bardzo dobrze. Krew dociera do mięśni tętnicami, do starczając tlen. Potem wędruje z powrotem do serca żyłami. Kiedy naciskasz pompę, napinając mięśnie, ciśnienie krwi w żyłach rośnie i krew sprawniej krąży. Poza tym zapobiega tworzeniu się skrzepów i podnosi ciśnienie w naczyniach włosowatych, dzięki temu komórki są lepiej odżywiane i do tleniane, a produkty przemiany materii szybciej usuwane. I co ty na to? - Aha. Roześmiał się. - No dobrze. Weźmy się do pracy. Zobaczymy, jak nam to pójdzie. Rehabilitant rozwinął grubą matę i położył ją na podłodze. Potem spojrzał na mnie. - Wiesz, od czego zaczniemy? - Od rozgrzewki i ćwiczeń rozciągających. - Znakomicie. Może sama powinnaś zostać fizjoterapeutką? - Możesz mi wierzyć, że nie miałabym nic przeciw temu. Uśmiechnął się szerzej i podszedł, żeby pomóc mi przenieść się na matę. Czekał cierpliwie, aż wstanę z wózka, najwyraźniej chcąc sprawdzić, co potrafię zrobić, posługując się prawą nogą. Kiedy zaczęłam unosić się na rękach, stanął za mną i położył mi dłonie na biodrach. - Nic się nie bój. Trzymam cię. Stał tak blisko, że czułam na karku jego oddech. Oparłam cały ciężar ciała na prawej nodze i stanęłam prosto. Wtedy ujął mnie mocniej w talii i pomógł mi położyć się na macie. - Jak się czujesz? - Dobrze. - Zamknęłam oczy i zacisnęłam usta, żeby po wstrzymać krzyk bólu. Kiedy je na powrót otworzyłam, reha bilitant klęczał obok i pochylał się nade mną. - Teraz rozruszamy trochę twoje stawy. Jeśli będziesz miała trudności, daj znać, to ci pomogę. - Po co ja to wszystko robię? - mruknęłam do siebie. 166
Rehabilitant uśmiechnął się do mnie. Jego piękne oczy pełne były radości. - Żebym miał zajęcie, a po cóż by innego? Nie mogłam też się nie uśmiechnąć na te słowa. - Aha, jeszcze jedno. - Wstał, podszedł do torby i wyjął z niej mały magnetofon. - Lubię przy pracy słuchać muzyki. Nie będzie ci to przeszkadzało? - Nie. Spodziewałam się łagodnej, melodyjnej muzyki, podobnej do tej, jaką puszczano w szpitalu, a tymczasem usłyszałam ostry rockowy rytm. Austin wzruszył ramionami. - Można wyciągnąć dzieciaka z rock and rolla, ale nie da się wyciągnąć rock and rolla z dzieciaka. Roześmiałam się. - Wszystko w porządku? - Tak. Zaraz potem w drzwiach pokoju zjawiła się pani Bogart. Przez chwilę patrzyła na nas zdumionym i gniewnym wzro kiem, a potem zniknęła bez słowa. - Może nie przepada za rockiem. Znów się roześmiałam. - Na to wygląda. Kiedy skończyliśmy ze stawami, Austin zaczął mi masować plecy. W pewnej chwili zanucił melodię, ale tak okropnie fałszował, że aż jęknęłam. - Dobrze, dobrze - powiedział. - Teraz już wiesz, czemu jestem fizjoterapeutą, a nie gwiazdą rocka. - Czy rozmawiałeś już z ciotką Victorią? - zapytałam, zaintrygowana całą sytuacją. - Z nikim nie rozmawiałem. Dostałem zlecenie i przyje chałem pod wskazany adres. - Ciotka Victoria szczyci się tym, że jej decyzje są zawsze trafne. Powiedziała, że jesteś najlepszym rehabilitantem w fir mie. Tak twierdził właściciel. 167
Austin nachylił się nade mną. Kiedy nasze twarze dzieliło od siebie tylko kilka cali, zmrużył oko. - Firma należy do mego wuja. Potem się roześmiał. Ja także się roześmiałam. Śmiałam się tak bardzo, że aż mi łzy popłynęły z oczu. Jednak tym razem wcale mi to nie przeszkadzało. Ani trochę.
9
TABLETKI NA ZABICIE BÓLU
Jak się okazało, Austin Ciarkę, choć z powodzeniem mógłby uchodzić za osiemnastolatka, miał w rzeczywistości dziesięć lat więcej. Firma fizjoterapeutyczna istotnie należała do jego wuja. Fakt, że pracował u wuja, wcale nie cieszył jego ojca, przyznał się w pewnej chwili. - Ojciec wolałby, żebym poszedł raczej w jego ślady. Ma w New Jersey własne przedsiębiorstwo, zajmujące się mon tażem liczników elektrycznych, ale mnie to po prostu nigdy nie pociągało. To strasznie nudne manipulować kosztami, żeby zająć lepszą pozycję na rynku. Tymczasem wujek Byron zawsze był sportowcem. Grał w tenisa, startował w biegach na długi dystans, pływał. Ojciec twierdził wciąż, że nie będzie z tego żadnego pożytku, a tymczasem wuj zainteresował się fizjoterapią, poszedł na kurs rehabilitacji i w końcu założył własną firmę. Pod jego wpływem zainteresowałem się zdro wym odżywianiem, masażami, a wreszcie fizjoterapią i reha bilitacją. No i tak zacząłem u niego pracować... - Nie muszę dodawać, że ojciec nie chwali się moimi osiągnięciami. - Dlaczego? Pomagasz ludziom, którzy tego potrzebują. Powinien być z ciebie dumny. - No wiesz, tu wchodzi w grę męska duma. Każdy ojciec chciałby, żeby jego syn był taki sam jak on i ma taką nadzieję. Rodzice w ogóle zbyt często usiłują narzucić dzieciom swoją wolę, bo zapominają, że one są odrębnymi jednostkami. 169
Przepraszam - dodał szybko. - Nie chciałem ci zawracać głowy swoimi rodzinnymi sprawami. - Nic nie szkodzi. Poza tym całkowicie się z tobą zgadzam. Zbliżaliśmy się do jeziora. Po godzinie rozgrzewki, roz ciągania i ćwiczeń wzmacniających mięśnie Austin oznajmił, że przyszła pora, żebym zażyła trochę świeżego powietrza. Było gorąco, ale nie protestowałam. Tak wspaniale było wi dzieć wokół siebie otwartą przestrzeń. Kiedy znaleźliśmy się na brzegu, Austin zanurzył rękę w wodzie. - Cieplejsza niż się spodziewałem. Tu się pływa? - Można pływać, choć już dawno nikt tego nie robił. Czemu pytasz? - Akwaterapia mogłaby ci bardzo dobrze zrobić. - Masz na myśli pływanie? - Osłupiałam. - No jasne. Wciąż jeszcze jest lato i dnie są gorące. Pokręciłam głową. - Za nic. Nawet przed wypadkiem nie umiałam za dobrze pływać. Nie miałam kiedy się tego nauczyć. Jestem z Waszyng tonu. W mojej szkole nie było basenu. Nauczyłam się pływać dopiero, kiedy poszłam tu do Szkoły Dogwoodów. - Przecież wszyscy wyszliśmy z wody, nie wiesz o tym? Pływanie mamy we krwi. Spróbujemy. Myślę, że mogłoby ci to bardzo pomóc w rekonwalescencji. Naprawdę. Ja sam uwiel biam pływać. Mówiłem ci o wujku Byronie. To u nas rodzinne. Rodzina mojej matki pochodzi z Południa, z Norfolku. Moja matka jest prawdziwą damą z Południa. Wiesz, akcent, maniery i tak dalej... Mam też siostrę Heather Sue. Zawsze kazała się nazywać właśnie tak - dwojgiem imion. Odkąd skończyła trzy lata. A co z twoją rodziną? - Austin obejrzał się na dom. - To ogromny dom jak na samotną dziewczynę. Co się dzieje z two imi rodzicami? Wyjechali dokądś? Czemu tym wszystkim zarządza twoja ciotka? Zrobiłam wielkie oczy. Austin wybuchnął śmiechem. - Przepraszam, przepraszam cię bardzo. Nie chciałem cię ani zanudzać własnymi sprawami, ani zasypywać pytaniami. - Nic nie szkodzi. 170
Przez chwilę cieszyłam się powiewem chłodnego powietrza znad jeziora, a potem zaczęłam opowiadać. - Mam przybranego brata i przyrodnią siostrę. - Austin pokiwał głową, jakby czekał na konkluzję. - Nie mieszkam z matką. Mieszkam sama w tym wielkim domu. Teraz wpro wadziła się tu pani Bogart, choć trudno byłoby ją nazwać szczególnie miłą współmieszkanką. - Naprawdę? - Pomyślałam, że lepiej, żebyś wiedział wszystko, zanim zaczniemy razem pracować. - Słyszałem, jak doznałaś urazu rdzenia kręgowego. To przykre. Wiesz, pracując kiedyś z dziećmi, prowadziłem hipo terapię - leczenie jazdą konną. Może któregoś dnia i ty usią dziesz z powrotem w siodle. - Wątpię. - Nie doceniasz swoich możliwości, Rain. Oczywiście nie powinnaś uciekać w świat fantazji, ale zanim zadecy dujesz, co będziesz, a czego nie będziesz mogła robić, spró buj najpierw popracować nad rehabilitacją. Koniec wykła du - dodał szybko i zrobił gest, jakby zamykał usta na suwak. Spojrzałam na niego. Twarz Austina promieniała pogodą, nawet wtedy, gdy przepływające po niebie chmury rzucały na nas cień, ale za to w blasku słońca dostrzegłam w jego tur kusowych oczach szmaragdowe cętki. Był młody, zdrowy i zgrabny. Miał w sobie to wszystko, co utraciłam i co tak bardzo pragnęłam odzyskać. Ilekroć na mnie spoglądał, na jego ustach pojawiał się uśmiech. Nie mogłam tego pojąć. Jak to możliwe, żeby mój widok budził jakiekolwiek inne uczucia poza współczuciem? Na czym polegała tajemnica Austina? Skąd czerpał swój optymizm i radość w świecie, który dla mnie spowijał nieprzenikniony mrok depresji? Czy była to tylko kwestia zdrowia, powodzenia i sukcesów? - Jesteś żonaty czy dopiero masz narzeczoną? - spytałam, sądząc, że blask w oczach Austina bierze się z miłości. Byłam 171
pewna, że musi istnieć ktoś, kto napełnia jego serce ogromną radością. Chodząc do szkoły teatralnej w Londynie, tyle razy czytałam Romea i Julię, że natychmiast przypomniały mi się słowa Szekspira: „Miłość to opar westchnienia: ulotny, lecz ciężki; płomień spojrzenia: zalotny, ale palący". - W tej chwili nie mam nikogo. Jeszcze nie tak dawno wydawało mi się, że kocham pewną dziewczynę, sądziłem, że ona także mnie kocha. Niestety, okazało się, że kiedy byłem zajęty pacjentami, jeden z moich kolegów skorzystał z okazji... i nasza miłość okazała się tylko słodkim snem. Austin wszedł na pomost, uniósł ręce i krzyknął: - „Zwiedziony jestem i nienawiść ku niej to cała moja pociecha!" Potem się roześmiał. Ze zdumienia aż otworzyłam szeroko usta. - To z Otella\ Austin skinął głową. - Słowa Otella znakomicie pasowały do moich uczuć w chwili, kiedy się o wszystkim dowiedziałem. Szekspir to moja największa namiętność. Mam taśmy z nagraniami róż nych wersji wszystkich jego dramatów. Puszczam je, kiedy szykuję sobie jedzenie czy sprzątam, a czasem po prostu leżę na kanapie i słucham z zamkniętymi oczami. - Podszedł bliżej, nachylił się nade mną i oznajmił scenicznym szeptem: - Naj większym marzeniem mojego życia było zostać aktorem. Nie stety, nic z tego nie wyszło. Spojrzałam na niego podejrzliwie. - Czy ciotka Victoria mówiła ci coś o mnie? - Powiedziałem ci już, że w ogóle nie znam twojej ciotki. Zlecenie przyjął mój wuj. Wiem o tobie tylko tyle, ile wy czytałem w dokumentacji medycznej. Znam wprawdzie oko liczności wypadku, ale to wszystko. Czemu pytasz? - W ubiegłym roku chodziłam w Londynie do szkoły teat ralnej. Chciałam zostać aktorką. - Żartujesz! No cóż, w takim razie trzeba się będzie rozej172
rżeć za dramatami, w których bohaterka jest przykuta do wózka inwalidzkiego. Przez chwilę patrzyłam na Austina osłupiała. Potem do strzegłam figlarny błysk w jego oku i roześmiałam się. Po czułam się, jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężkie brzemię. Kto by pomyślał, że będę się jeszcze kiedyś w życiu tak radośnie śmiać? Kto by pomyślał, że znajdę w swojej sytuacji coś zabawnego? Austin uśmiechnął się do mnie. - O to właśnie chodzi! - oznajmił zadowolony. - To cała tajemnica. W końcu musisz nauczyć się ze wszystkiego śmiać. Naprawdę cierpią tylko ludzie, którzy traktują siebie samych z nadmierną powagą. Czekają cię jeszcze wielkie zmiany na lepsze. Pod każdym względem. Po prostu wiem, że tak będzie. Austin nakrył ręką moją dłoń, spoczywającą na poręczy fotela, i popatrzył w oczy. Nie mogłam uciec przed tym spo jrzeniem i musiałam uznać jego szczerość. Czy była to tylko wyobraźnia, czy dostrzegłam w tych turkusowych oczach coś więcej? Czy to możliwe, żeby jakikol wiek mężczyzna spojrzał na mnie jeszcze kiedyś i pomyślał, że jestem piękna? Gdy człowiek czuje się tylko cząstką tego, czym był kiedyś, trudno jest wyobrazić sobie, że inni mogą postrzegać go inaczej. Zamknął oczy i szybko cofnął głowę, jakby wiedział, że przekroczył pewną granicę, której nie powinien naruszać. Po tem zerknął na zegarek. - Chyba musimy już wracać do domu. Pani Bogart bardzo jasno i dokładnie określiła porę, o której mamy się stawić na lunch, a jest to kobieta, z którą wolałbym nie zadzierać. - Zostaniesz na lunchu? - Czy to zaproszenie? - Jeśli masz ochotę, możesz zostać - odpowiedziałam gło sem niewyrażającym żadnych emocji. Tyle razy zostałam zra niona, kiedy jeszcze byłam zdrowa, że teraz trudno było mi nie czuć lęku. - Trudno to nazwać szczególnie serdecznym zaproszeniem; 173
moje ja zostało boleśnie dotknięte. - Austin ujął rączki wózka, odwrócił mnie i ruszył w kierunku domu. - Ale ponieważ jestem okropnie głodny, jakoś to zniosę. Nie mógł tego widzieć, lecz kiedy jechaliśmy z powrotem, miałam na ustach uśmiech niby wspomnienie łagodnych po całunków.
Przyjmując moje zaproszenie, Austin miał na oku co naj mniej jeden ukryty cel. Podczas lunchu długo rozmawiał z pa nią Bogart o mojej diecie. Był zdania, że właściwe odżywianie może mieć duży wpływ na rekonwalescencję. Pani Bogart wprawdzie nie wyglądała na uszczęśliwioną, kiedy kwestiono wał jej jadłospis, ale Austin wiedział, jak z nią rozmawiać. Nie narzucał jej swego zdania, prawiąc jednocześnie tyle kom plementów, że nim skończyliśmy posiłek, pani Bogart uśmie chała się do niego, choć może bez wielkiej serdeczności, i przytakiwała jego słowom. - Ten młody człowiek zna się na swojej pracy - orzekła, kiedy zostałyśmy same. - Dość już widziałam nieszczęść spo wodowanych przez niekompetentnych rehabilitantów. Możesz mi wierzyć, to bardzo ważne, żeby właściwie trafić. Austin wyjaśnił mi, co powinnam robić, kiedy zostanę sama. Co najmniej trzy razy dziennie miałam ćwiczyć przez dziesięć minut na pompie nożnej. Gdy przesiadałam się na nią z wózka, pani Bogart stała nade mną jak kat nad grzeszną duszą, ale uparłam się, że poradzę sobie sama. Dobrze pamiętałam słowa doktor Snyder, która przestrzegała mnie, żebym nie uzależniała się od niczyjej pomocy. Niezależność do klucz do rekonwales cencji, pomyślałam. Pomimo że trwało to dziesięć razy dłużej, starałam się wszystko, co mogłam, robić samodzielnie. Szybko nauczyłam się sama wstawać, ubierać, a nawet wkładać skarpetki i buty. Niekiedy byłam tak wyczerpana, że zasypiałam w fotelu. Głowa opadała mi na piersi, ramiona zwisały bezwładnie. Po upływie dwudziestu minut czy godziny budził mnie ból. Pani 174
Bogart się nie pokazywała, lecz czułam, że czeka gdzieś za kulisami, czekając na mój jęk albo wołanie o pomoc. Mimo to nie prosiłam jej o nią, chyba że było to po prostu nieunik nione. W pewnych sytuacjach, na przykład przy wchodzeniu i wychodzeniu z wanny, po prostu nie poradziłabym sobie bez jej pomocy. Przez pierwsze dwa tygodnie Austin przyjeżdżał codziennie przez sześć dni w tygodniu. Jego wizyty szybko stały się najprzyjemniejszymi wydarzeniami mojego monotonnego ży cia. Dynamiczna muzyka, jakiej słuchaliśmy podczas zajęć, dodawała mi energii. Austin codziennie uczył mnie czegoś nowego. Pokazał mi, jak wstawać z łóżka, jak się układać w pościeli, żeby nie dostać odleżyn, jak najskuteczniej wpra wiać wózek w ruch i jak nim kierować. Po kilku próbach udało mi się nawet zjechać i wjechać samodzielnie po rampie przed dom. Podczas przerw na odpoczynek i w trakcie masażu Austin opowiadał mi o swoich klientach. Dwoje z nich mieszkało w domu starców. - Oboje są młodzi duchem i całkiem jasno myślą. Tacy ludzie są pod wieloma względami podobni do młodych in walidów. Wszystko, czego im brakuje, żeby mogli cieszyć się światem, to swoboda ruchów. Im jest trudniej niż tobie, a jed nak nie rezygnują, bo nie chcą patrzeć na świat wyłącznie... - ...przez okno? - Właśnie tak. - Austin uśmiechnął się, ale w jego oczach malowała się żelazna determinacja. - Chcą w nim uczestni czyć. To naturalna potrzeba i nawet jeśli na razie jeszcze jej nie odczuwasz, przyjdzie chwila, gdy znowu będziesz chciała coś robić. Wyciągniemy cię z tego, Rain. Nie pozwolimy, żebyś spędziła życie, patrząc na świat przez okno. Doskonale ci idzie. Co powiesz na propozycję, żeby jutro spróbować akwaterapii? Zapowiadają piękną, słoneczną pogodę. Zoba czysz, że będziesz miała świetną zabawę. - Sama nie wiem. - Niepewnie pokręciłam głową. - No zgódź się, tylko na próbę. 175
Roześmiałam się. - Boję się ryzyka - przyznałam. - To błąd, nie możesz się bać ryzyka. Grasz o zbyt wysoką stawkę. - O jaką znowu stawkę? - Możesz bardzo wiele dać innym. Wiesz i potrafisz więcej niż większość ludzi. - Co takiego wiem, twoim zdaniem? - spytałam zdumiona. - Jak się wygrzebać z tragedii. Nie miałam pojęcia, czy wszystko, co mówi i robi, jest zaplanowane tak, żeby mnie pocieszyć, ale w tej chwili nie dbałam o to. Nadzieja i radość były dla mnie zbyt cenne, żebym miała z nich rezygnować, nawet gdyby okazały się tylko skutkiem iluzji. - Dobrze. Pójdziemy pływać. Albo raczej ty będziesz pły wał, holując mnie za sobą. - Sama będziesz pływać. Zobaczysz. Kiedy Austin odjechał, przejrzałam swoją garderobę, szu kając kostiumu kąpielowego. Znalazłam trzy. W jednym, jed noczęściowym, chodziłam na basen, gdy uczęszczałam do Szkoły Dogwoodów, dwa pozostałe były bardzo skąpe, prawie bikini. Rozłożyłam je na łóżku i długo się w nie wpatrywałam. Wiedziałam, że zanim zdołam wszystkie przymierzyć, upłyną godziny, ale nagle zaczęło mi bardzo zależeć na tym, jak będę wyglądać. - Po co to wkładasz? - spytała pani Bogart, przyglądając się moim zmaganiom z jednoczęściowym kostiumem ze szkoły. Opowiedziałam jej o pomyśle Austina. Popatrzyła na mnie z ukosa, ale podeszła i pomogła mi wciągnąć kostium i zapiąć suwak. - Dziękuję. Pani Bogart wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju. Sie działam i wpatrywałam się w lustro. Moje nogi wydały mi się przeraźliwie chude, a biodra okropnie szerokie. Do oczu na płynęły mi łzy. 176
- Co ja robię? - mruknęłam do siebie. - To idiotyczne. Co ja robię? Zaczęłam się szamotać z kostiumem. Tak go szarpałam, że w końcu rozerwałam suwak. Potem zaczęły mi się trząść rę ce i poczułam dziwne skurcze w brzuchu. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam, że moim ciałem wstrząsa histeryczny szloch. Dziwne było tylko to, że szlochałam, nie wydając najcichszego nawet odgłosu. Być może za bardzo się wytężałam. Może za bardzo zaufa łam marzeniom i zbyt wiele chciałam od razu osiągnąć. Może powinnam była posłuchać pani Bogart i więcej leżeć w łóżku. Nie wiem. Nagle poczułam się okropnie wyczerpana. Zmę czenie i przygnębienie uczyniło mnie wcieleniem klęski. Pół naga skuliłam się na fotelu, nie mając sił ani żeby zdjąć kostium, ani żeby się ubrać. Gdzieś głęboko w mojej piersi zaczął wzbierać jęk. Naraz wstrząsnął mną bolesny skurcz mięśni brzucha. Jęknęłam głoś niej i natychmiast zjawiła się w pokoju pani Bogart. Kiedy stanęła w progu, dygotałam tak, że mój wózek grzechotał i skrzypiał, jakby miał się rozsypać. - Spokojnie - powiedziała pani Bogart. - Spokojnie, dziec ko, wszystko będzie dobrze. Szybko podwiozła mnie do łóżka i pomogła mi się położyć. Zęby mi dzwoniły. Pani Bogart okryła mnie kołdrą i narzuciła na nią koc. Potem wyszła, żeby zadzwonić po lekarza. Po chwili wróciła i powiedziała, że pojadę do szpitala. - Nie! - krzyknęłam przerażona. - Lekarze chcą ci zrobić jakieś badania. Musisz jechać. Twój szofer już tu jedzie. Teraz cię ubiorę. Odsunęła kołdrę i szybko włożyła mi majtki, podkoszulek oraz spodnie i bluzę od dresu. Wciąż się trzęsłam. Niecały kwadrans później zjawił się Jake. Wyglądał na zmę czonego i miał napiętą twarz. Czy to mój widok tak go poruszył? - Jak się masz, księżniczko? Trzęsłam się już trochę mniej, ale wciąż odczuwałam boles ne skurcze brzucha. 177
- Nie wiem, co się dzieje, Jake. Stało się ze mną coś złego. Jestem chora. - No dobrze, idziemy, Rain. Pani Bogart podjechała z wózkiem, ale Jake po prostu wziął mnie na ręce i poniósł do wyjścia. Oparłam mu głowę na piersi. - Może ją pan posadzić na wózku - rzuciła pani Bogart. - Tak będzie szybciej. - Tylko proszę jej nie upuścić, słyszy pan? Nie mam ochoty, żeby potem panna Hudson miała do mnie pretensje, kiedy coś jej się stanie. - Nic się nikomu nie stanie - zapewnił ją Jake. - Proszę przestać jęczeć i otworzyć drzwi - rzucił stanowczo. Pani Bogart wyprzedziła nas i zrobiła, co kazał. Jake zniósł mnie po schodach i delikatnie ułożył na tylnym siedzeniu rolls-royce'a. Potem usiadł za kierownicą i ruszyliśmy. - Victoria ma rację. Powinienem sprzedać ten samochód i kupić dla ciebie minibusik. Przepraszam, księżniczko. - Nie chcę minibusa. Chcę rolls-royce'a babci Hudson. W szpitalu sanitariusze położyli mnie na noszach i zanieśli do izby przyjęć. Zaczęły się badania. Kilka godzin później lekarz dyżurny, doktor Morton, przyszedł do mnie, żeby po wiedzieć, że mam ostre zapalenie pęcherza. - W twoim stanie to nic niezwykłego - uspokoił mnie. Uporamy się z tym szybko i niedługo z powrotem staniesz na nogi. Roześmiałam się. Doktor Morton patrzył na mnie zasko czony. - Z powrotem na nogi? Zajmie to panu wiele czasu, dok torze. Uśmiechnął się. - To tylko tak się mówi. - Wiem, doktorze. Wiem, że nie mam na co liczyć. Odwieziono mnie do osobnego pokoju i pielęgniarka dała mi coś na sen. Kiedy się obudziłam i otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą ciotkę Yictorię. Patrzyła na mnie wściekłym wzrokiem. 178
Gdy napotkała moje spojrzenie, zmieniła wyraz twarzy i od chrząknęła. - Trzeba będzie zwolnić Jake'a - oznajmiła stanowczym tonem. - Powiedziałam mu, żeby sprzedał rolls-royce'a i kupił minibusa, a on co? Całymi wieczorami przesiaduje w knajpie. Dowiedziałam się, że przez dwa dni z rzędu był tak pijany, że musiał wracać do domu taksówką. Kiedy po ciebie wczoraj przyjechał, pewnie też był pijany. Nie możemy tego tolerować. Taki szofer tylko przynosi wstyd całej naszej rodzinie. - Nie - pokręciłam zdecydowanie głową. - Jake nie był pijany. Nie waż się go wyrzucać. Zresztą Jake nie jest twoim szoferem, tylko moim. - Co się z tobą dzieje? Od czasu wypadku zachowujesz się coraz bardziej dziwacznie, Rain. Ten człowiek to pijak. Zawsze taki był. Nieraz mówiłam ojcu, że powinien go zwolnić i za trudnić porządnego szofera, który będzie się umiał zachować. Jake nie ma klasy. - Jake jest moim najlepszym przyjacielem. Niech ci więcej nawet przez myśl nie przyjdzie, żeby go zwalniać. Ciotka Victoria zorientowała się, że nic nie wskóra. Jej twarz złagodniała. - Rozmawiałam z lekarzem. Jest zdania, że twój rehabili tant zbyt wiele od ciebie wymaga. Zadzwoniłam do firmy i poprosiłam, żeby przysłali ci kogoś starszego, z doświad czeniem. - To nie jest wina Austina. Lekarz powiedział, że w moim stanie zapalenie pęcherza nie jest niczym niezwykłym. Chcę pracować z Austinem. - Z Austinem? - Ciotka Victoria spojrzała na mnie podej rzliwie. - Nie będę współpracowała z żadnym innym rehabilitan tem. Victoria patrzyła na mnie przez chwilę, a potem powoli pokręciła głową. - Zanadto się do niego przywiązałaś. Czy ty nie jesteś w nim przypadkiem zakochana? Zdajesz sobie chyba sprawę, 179
że to byłoby kompletne szaleństwo; w twoim wypadku, ściśle rzecz biorąc, chyba objaw zaburzeń psychicznych. - W nikim się nie zakochałam i nie mam żadnych zabu rzeń! - krzyknęłam wściekła. - Po prostu dobrze się z nim czuję i widzę, że robię postępy. Zadzwoń do nich i powiedz, żeby przysłali Austina. - Zobaczymy. - Jeśli tego nie zrobisz, nie będę z tobą współpracować, nie podpiszę żadnych dokumentów - zagroziłam. - Nie zmuszaj mnie do tego. W oczach Victorii pojawił się groźny błysk, ale natychmiast się opanowała. - Nie musisz się od razu tak denerwować, Rain. Chciałam zrobić to, co uważam za najlepsze dla ciebie. Skoro to ci nie odpowiada, nie ma sprawy. Zależy mi tylko na tym, żebyś odpoczęła i poczuła się lepiej. Chciałabym, żebyś przed week endem wróciła do domu. W przyszłym tygodniu przyjedzie Grant, żeby ci wyjaśnić, co zamierzamy zrobić z posiadłością. Zgoda? - Zgoda - odpowiedziałam, choć wcale jej nie ufałam. - Zgódź się przynajmniej na sprzedaż rolls-royce'a. Sama się tym zajmę i kupię minibusa. - Nie sprzedawaj rolls-royce'a. Victoria uśmiechnęła się przelotnie, ale jej usta natychmiast na powrót zacisnęły się w wąską linię. - Jeśli tak ci na tym zależy, możemy na razie zatrzymać rolls-royce'a. Na szczęście, to jedna z tych rzeczy, które jeżeli dobrze się nimi obchodzić, zyskują z czasem na wartości powiedziała w końcu, zdecydowana obrócić każdą swoją poraż kę w zwycięstwo. Wstała z krzesła i poklepała mnie lekko po ręce. - Teraz odpoczywaj i niczym się nie martw. Będę w kon takcie z lekarzami. Czy potrzeba ci czegoś w tej chwili? - Nie. Zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, Victorii już nie było. 180
Później, gdy jadłam lunch, do pokoju wszedł Austin z wiel kim bukietem czerwonych róż. - Widzę, że naprawdę bardzo nie chciałaś pływać — powie dział z uśmiechem i podał mi kwiaty. - Dziękuję. - Powąchałam róże. Austin wstawił bukiet do wazonu. - To tylko drobna porażka. Nie daj się tak łatwo zniechęcić. Jeśli będziesz brała regularnie lekarstwa, wszystko będzie dobrze. Za kilka dni wrócisz do zajęć rehabilitacyjnych. Jeszcze długo powinno być na tyle gorąco, żebyś mogła spróbować akwaterapii. - Chętnie to zrobię, Austin. Naprawdę nie dlatego się roz chorowałam, że nie mam ochoty zanurzyć się w wodzie. - Mój wuj powiedział, że twoja ciotka jest ze mnie nieza dowolona. Mówił, że życzyła sobie innego rehabilitanta rzekł po chwili zakłopotany. - Już z nią o tym rozmawiałam. Powiedziałam, że nie życzę sobie żadnych zmian. Austin uśmiechnął się do mnie. - Naprawdę nie sądzę, żeby to nasze zajęcia były przyczyną twojej choroby, Rain. Gdybym tak myślał, powiedziałbym ci o tym i pracowalibyśmy inaczej. - Wierzę ci, Austin. Proszę, nie zwracaj uwagi na moją ciotkę. Nie przepadamy za sobą, raczej odwrotnie. Dla Victorii jestem irytującą, ubogą krewną, a nawet gorzej, kosztownym błędem siostry, której nie cierpi. Moje pojawienie się bardzo skomplikowało jej życie. Na razie trwa między nami zawie szenie broni, ale nie wiem, co będzie dalej. - To nie moja sprawa - wtrącił szybko. - Nie mam nic przeciw temu, żebyś wiedział coś więcej na mój temat. Może, jeśli lepiej mnie zrozumiesz, będziesz skłon ny wprowadzić jakieś zmiany w metodach rehabilitacji. Austin odchylił się na oparcie krzesła. Zaczęłam mu opo wiadać o swoim życiu. Krótką przerwę zrobiłam jedynie, kiedy weszła pielęgniarka, żeby podać mi lekarstwa. Poza tym bez przerwy mówiłam, a on siedział jak zahipnotyzowany 181
i słuchał. Oczy Austina to pochmurniały, to znów się rozjaś niały, zdradzając emocje. - Więc to dlatego powiedziałaś mi, że masz przybranego brata i przyrodnią siostrę. Myślałem, że żartujesz. - Chciałabym, żeby to był tylko żart. Zaczęły mi ciążyć powieki. Mimo wysiłków nie byłam w stanie zapanować nad znużeniem. - Lepiej już pójdę, żebyś mogła trochę odpocząć - usłysza łam głos Austina. - Będziemy w kontakcie i kiedy tylko po czujesz się lepiej, wrócimy do pracy nad twoją rehabilitacją. Skinęłam głową. Zanim Austin wyszedł z pokoju, już spałam.
W niedzielę Jake czekał na mnie przed szpitalem obok nowiutkiego minibusa z elektrycznym podnośnikiem. Wystar czyło na niego wjechać i wcisnąć guzik, żeby mechanizm uniósł mnie z wózkiem na wysokość podłogi samochodu, po czym bez trudu wtoczyłam się do środka. - Victoria nie była zachwycona, kiedy usłyszała, ile za niego dałem, ale jest w nim cała masa urządzeń, które ci bardzo ułatwią życie. Pan Sanger, twój adwokat, nie miał żadnych wątpliwości, że należy go kupić - ciągnął Jake, sia dając za kierownicą. - W przyszłości będziesz go mogła nawet sama prowadzić. - Co takiego? W jaki sposób? - Można wyjąć siedzenie kierowcy i zamocować na tym miejscu twój wózek - wyjaśnił Jake. - Wszystko łącznie z ga zem i hamulcem obsługuje się ręcznie. To łatwe. Będziesz mogła jechać, dokąd tylko zechcesz, księżniczko. Byłam oszołomiona i trochę wystraszona tą perspektywą, ale piękny letni dzień tchnął takim optymizmem i radością, że i mnie udzielił się dobry nastrój. Jednak w domu pani Bogart przedstawiła mi na powitanie całe mnóstwo nowych ograniczeń i zakazów. - Rozchorowałaś się, bo chciałaś zrobić za dużo i za szybko. 182
Możesz mi wierzyć, już to nieraz widziałam. Być może teraz będziesz bardziej skłonna ufać ludziom, którzy wiedzą więcej od ciebie. Tak się cieszyłam z powrotu do domu, że nawet to przemó wienie nie zdołało mi popsuć humoru. Kiedy ułożyłam się w łóżku, pani Bogart dała mi list od ojca. Przyszedł, gdy byłam w szpitalu. Wiadomość o moim wypadku i urazie kręgosłupa bardzo ojca zmartwiła. Czują sią okropnie, nie mogąc nic dla Ciebie zrobić nawet teraz, gdy potrzebujesz mnie bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Musisz mieć dużo siły, żeby pozbierać sią po tych wszystkich tragediach bez żadnej pomocy z zewnątrz. Współczują również Megan. Strata dziecka jest chyba najstraszniejszą rzeczą jaka może przydarzyć sią rodzicowi. Mogą Ci jedynie obiecać, że gdy tylko bądę miał sposobność, przyjadą do Ciebie do Ameryki. Leanna również bardzo chcia łaby Ci pomóc i żałuje, że nie możesz teraz do nas przyjechać. Moja żona to wspaniały człowiek. Jestem pewny, że dziwisz sią, jak to możliwe, żeby ktoś, z kim nie łączą cią wiązy krwi, tak bardzo troszczył sią o Ciebie. Być może sprawa polega na tym, że najsilniejsza jest miłość, która nie płynie z poczucia obowiązku. Proszą, bardzo Cią proszą, pisz do mnie, chciałbym być poinformowany na bieżąco, jakie robisz postępy w rehabilitacji. Kocham cią Ojciec Pod powiekami zapiekły mnie gorące łzy. Złożyłam list i wsunęłam go do szuflady nocnego stolika. Wiedziałam, że będę do niego często sięgać. Wciąż natomiast nie miałam wiadomości od Roya. Byłam pewna, że musiał już dostać mój list. Nie wierzyłam, że mógłby się do mnie nie odezwać, choć czułam, że dla niego samego może byłoby nawet lepiej, gdyby znalazł sobie kogoś i zapom niał o swojej miłości do mnie. 183
- Czy nikt do mnie nie dzwonił, kiedy byłam w szpitalu? spytałam panią Bogart, gdy przyniosła mi wodę do popicia lekarstw. - W czasie mojej obecności w domu nie było żadnych telefonów. - Och, właśnie - przypomniałam sobie. - Ciotka Victoria obiecała zainstalować w moim pokoju telefon. Czemu tego nie zrobiła? - Nie wiem - odpowiedziała pani Bogart. - Mam dość in nych spraw na głowie - dodała. Byłam wściekła. Zadzwoniłam do Victorii, ale nie zastałam jej w domu. W słuchawce rozległ się tylko głos automatycznej sekretarki. Powiedziałam, że proszę o szybki kontakt w bardzo ważnej sprawie. Kilka godzin później, gdy jadłam kolację, rozległ się dzwo nek telefonu. Pani Bogart podniosła słuchawkę i po chwili powiedziała, że to do mnie. Podjechałam na wózku i sięgnęłam po słuchawkę. - Potrzebny mi jest telefon - zaczęłam, nawet się nie wi tając z Victorią. - Obiecałaś, że się tym zajmiesz, więc... - W tej chwili mamy poważniejsze problemy na głowie, Rain. Zajmę się tym twoim telefonem po powrocie. - A gdzie teraz jesteś? - Jestem z Grantem w Waszyngtonie. Twoja matka, moja siostra... - dodała z nieskrywaną niechęcią- podjęła właśnie żałosną próbę odebrania sobie życia. - Co? - Połknęła całe opakowanie proszków nasennych. Grant jest wstrząśnięty. Oczywiście przede wszystkim nie możemy dopuścić, żeby cokolwiek dostało się do prasy. - Jak ona się czuje? - Megan? Nic jej nie będzie. Pokojówka w porę ją znalazła. I o to jej zresztą chodziło. Natychmiast przewieziono ją do szpitala. Miała płukanie żołądka. Lekarze są jednak zdania, że na jakiś czas należy ją wysłać do kliniki psychiatrycznej. Myślę, że mają rację. Zachowanie twojej matki staje się nie 184
do zniesienia. W przyszłym tygodniu Grant ma otrzymać no minację do Kongresu z ramienia partii republikańskiej. Teraz, gdy jego marzenia się spełniają, skandal jest ostatnią rzeczą, jakiej mu potrzeba. - Victoria westchnęła ciężko, jakby przy tłaczało ją nieznośne brzemię. - Gdy tylko będę mogła, przyjadę do ciebie i zobaczymy, co się da zrobić. Ale obawiam się, że na razie musisz sobie radzić sama. - Myślisz, że do tej pory było inaczej? - rzuciłam ziryto wana, ale Victoria nic nie odpowiedziała. Ochłonęłam trochę i spytałam ją o Alison. - O co ci chodzi? - Jak ona to wszystko przyjęła? - Na szczęście w ogóle jej tu nie ma. Pojechała na wyciecz kę do Włoch. Grant o niczym jej nie informował. Po co jej psuć wakacje? - Racja. Po co? Ciekawe, czym Alison zasłużyła sobie na nieustanne przy jemności, szczęście i zabawę? I co takiego zrobiłam ja, że w moim świecie śmiech i radość były większą rzadkością od pereł i brylantów? - Jeśli będziesz miała okazję, przekaż mojej matce ode mnie wyrazy współczucia i nadziei, że poczuje się lepiej. Ciotka Victoria chrząknęła. Nawet taka niewrażliwa i egocentryczna osoba potrafiła wyczuć, jak bardzo pragnęłam, żeby po moim wypadku matka zdobyła się na najskromniejszy choćby gest troski i życzliwości w stosunku do mnie. Nie zrobiła tego. Teraz się zastanawiałam, czy w ogóle kiedykolwiek się na to zdobędzie.
10
KAPITULACJA
W poniedziałek znów przyjechał Austin. Moi lekarze pora dzili mu ograniczyć intensywność ćwiczeń, dopóki nie poczuję się lepiej. Siłą rzeczy więcej czasu spędzaliśmy odtąd na spacerach i rozmowach. Któregoś dnia opowiedział mi o swojej rodzinie. Przyznał, że bardzo mu się nie podoba sposób, w jaki jego ojciec odnosi się do matki. - Mama pracuje w jego firmie. Ojciec traktuje ją nie lepiej niż każdego innego pracownika. Kiedy się do niej odzywa, w jego głosie nie ma ani śladu uczucia, ciepła i przyjaźni. Moja matka nie wie nawet, ile mają pieniędzy... Jak daleko sięgam pamięcią, matka zawsze musiała go prosić o wszystko, tak samo jak moja siostra Heather Sue i ja. Nie może nawet kupić sobie bez pytania tego, na co ma ochotę. Dyrektor finansowy w firmie mego ojca zajmuje się nie tylko sprawami przedsiębiorstwa, lecz również naszymi domowymi wydat kami. Kiedy zdarzy się, że moja matka przekroczy wyznaczone przez niego granice, mamy w domu istne piekło! - Jak twoja matka to znosi? - Godzi się z tym. Zrobiłam wielkie oczy. - Słowo daję. Moja matka jest jedną z tych tradycjonalistek, które wierzą, że wszelkie decyzje powinny należeć do męż czyzny. Jest całkowicie zależna od mego ojca i myślę, że w jakimś sensie jej to odpowiada. 186
Siedzieliśmy pod rozłożystym starym dębem. Mieszkające na drzewie wiewiórki przyglądały się nam podejrzliwie. Zbie gały po pniu łebkami w dół, obserwowały nas uważnie, nie spuszczając wzroku, i przy najlżejszym ruchu błyskawicznie uciekały, chowając się w konarach drzewa. Austin leżał na trawie obok mojego wózka z rękami pod głową, żując źdźbło trawy. Nagle pozazdrościłam mu tego. - Ja także chciałabym położyć się na trawie. - Więc to zrób - odpowiedział, nie ruszając się z miejs ca. - Nie potrzebujesz do tego niczyjego pozwolenia ani pomocy. Uniosłam się na rękach, przeniosłam ciężar ciała na prawą nogę, a potem próbowałam powoli usiąść na ziemi, ale straci łam równowagę i przewróciłam się na Austina. Krzyknął, udając ból, i objął mnie ramionami. Przez chwilę nasze twarze były zaledwie o kilka cali od siebie. Nasze oczy się spotkały. Austin uśmiechnął się do mnie. - Całkiem nieźle - ocenił moje wysiłki. Uniósł głowę, cmoknął mnie lekko w czubek nosa i znów opuścił głowę. - Całkiem nieźle? Austin uśmiechnął się szeroko, ale oczy miał poważne. Uniósł głowę i tym razem pocałował mnie w usta. To był bardzo łagodny, delikatny pocałunek, ale wystarczył, żeby przez moje ciało przepłynął dreszcz radosnego podniecenia. Nagle ożyły we mnie uczucia, które wydawały mi się na zawsze utracone. Mój oddech stał się przyśpieszony, serce biło mi mocno. - Och, Rain. Bardzo cię przepraszam. Nie chciałem tego zrobić. - Chcesz powiedzieć, że to nie była część terapii? Roześmiał się i pokręcił głową. - Wydawało mi się, że z nas dwojga to ja mam poczucie humoru. - Może wcale nie żartowałam. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Austin obrócił się na bok 187
i delikatnie ułożył mnie na trawie. Potem usiadł, sięgnął po poduszkę, która leżała na wózku, i wsunął mi ją pod głowę. - Wygodnie? - Tak. Przez długą chwilę siedział nade mną, bawiąc się źdźbłem, które trzymał w ustach. - Nie powinienem zanadto angażować się emocjonalnie, pracując z pacjentami. To bardzo nieprofesjonalne, a poza tym nie fair. Obiecuję ci, że więcej się to nie powtórzy. Mówię poważnie, jeśli kiedykolwiek zrobię coś podobnego, osobiście poproszę wuja Byrona, żeby przysłał do ciebie innego rehabilitanta... Nie chcę przez to powiedzieć, że nie jesteś bardzo piękną dziewczyną, Rain! Jesteś oszałamiająco piękna i na tym polega cały kłopot. Gdybym nie był twoim terapeutą, mógłbym się w tobie zakochać po uszy. - Jasne. Gdybyś mnie spotkał przypadkiem na ulicy, na pewno odwróciłbyś się za mną i pomyślałbyś, co za dziew czyna, chętnie bym ją poznał. Odwróciłam głowę. Nie chciałam, żeby zobaczył moje roz czarowanie, smutek i złość. - Naprawdę nadal jesteś bardzo piękna. Jeżeli wydaje ci się, że jest inaczej, to jesteś w błędzie. Spojrzałam na niego. - Jaka byłaby ze mnie kochanka, Austin? - Wspaniała. Wiesz, że możesz jeszcze mieć dzieci? Oczy wiście w twoim wypadku byłoby to bardziej skomplikowane, ale całkiem możliwe. Jedna z moich klientek, dwudziesto kilkuletnia dziewczyna, niedawno urodziła dziecko. Poma gałem jej w okresie rekonwalescencji. Ma śliczną, słodką dziewczynkę. - Naprawdę? - Czemu miałbym cię oszukiwać, Rain? Czy twój lekarz nigdy nie rozmawiał z tobą na ten temat? - Nie. - Powinien to zrobić. 188
Sprzed domu dobiegł nas warkot silnika. Na podjeździe zatrzymał się samochód. - Ktoś do ciebie przyjechał. - Pomóż mi wstać - poprosiłam. Kiedy już siedziałam na wózku, odwróciłam głowę. Z samo chodu wysiadła Victoria. Ruszyła w kierunku domu, ale na nasz widok się zatrzymała. - To ciotka Victoria. Zawieź mnie do niej, chciałabym się dowiedzieć, co się dzieje z moją matką. - Jasne. Ruszyliśmy w stronę domu. Victoria czekała przy rampie. Kiedy znaleźliśmy się bliżej, wyszła nam naprzeciw. - A to co za nowa terapia? - rzuciła ostro, zanim zdążyliś my się z nią przywitać. - Rain potrzebuje świeżego powietrza - wyjaśnił Austin. - Wozić na spacery może ją z powodzeniem pani Bogart. Popychanie wózka nie jest aż tak skomplikowanym zadaniem, żeby trzeba było do tego dyplomowanego rehabilitanta. - Podczas spacerów Austin również prowadzi ze mną ćwi czenia, ciociu Victorio, a przez większość czasu samodzielnie toczę swój wózek. Poza tym twoją specjalnością są finanse, a nie rehabilitacja, więc może lepiej będzie, jeśli pozostawisz ją w rękach fachowca, zgoda? Powiedz mi lepiej, jak się czuje moja matka. - Nie zamierzam rozmawiać na ten temat przy obcych. Proszę odwieźć Rain do jej pokoju - poleciła Austinowi i po maszerowała do domu. - Przepraszam, Rain - szepnął mi do ucha. - Wyobraź so bie, co by się działo, gdyby twoja ciotka przyjechała kilka minut wcześniej. Na samą myśl o tym zrobiło mi się gorąco. Kiedy znaleźliśmy się w moim pokoju, Austin spakował swoją torbę i powiedział, że nazajutrz przyjedzie o zwykłej porze. - Mam nadzieję, że nie naraziłem cię na nowe kłopoty. - O nic się nie martw - odpowiedziałam, ale mimo to wychodził z zatroskaną miną. 189
Po wyjściu Austina czekałam przez kwadrans, aż Victoria raczy do mnie przyjść. W końcu usłyszałam stukanie jej ob casów w korytarzu. - Wyjechałam tylko na kilka dni i od razu wszystko idzie jak po grudzie -jęknęła, wchodząc do pokoju. - Coraz trudniej zdobyć odpowiedzialnych pracowników. Samo już choćby znalezienie kogoś, kto umiałby rozmawiać odpowiednim tonem z dzwoniącymi do nas klientami, jest niemalże niemożliwością. Jak zwykle, wszystko jest na mojej głowie. Victoria westchnęła i rozejrzała się po pokoju. - Gdzie się podział ten twój rehabilitant? - spytała, wy mawiając słowo „rehabilitant" takim tonem, jakby to była obelga. - Pojechał. Myślę, że go wystraszyłaś. Victoria uniosła brwi. - Być może ma powody, żeby się mnie bać. Wszyscy wiedzą, że odziedziczyłaś ogromny majątek, Rain. Czy nigdy o tym nie pomyślałaś? Każdy widzi, że mieszkasz we wspa niałym domu pośrodku wielkiej posiadłości. Musisz być ostrożna. Na pewno niejeden wydrwigrosz i amator łatwych pieniędzy będzie się starał skorzystać z sytuacji i zawrócić ci w głowie. - Austin nie jest wydrwigroszem. - Skąd wiesz? Przecież go nie znasz - rzuciła, nim zdąży łam cokolwiek odpowiedzieć. - Przykro mi, że muszę cię o tym poinformować, ale twoja matka w najmniejszej mierze nie poczuwa się do odpowiedzialności za ciebie... Kolejna sprawa, którą Megan zostawiła na mojej głowie - mruknęła i opadła na krzesło, jakby zabrakło jej sił. Odchyliła głowę, zamknęła oczy i przez chwilę masowała sobie skronie opusz kami palców. - Jestem taka zmęczona. - Potem wyprostowała się i spojrzała na mnie. - Twoja matka jest w szpitalu psychiat rycznym - oznajmiła. - Pozostanie tam, dopóki lekarze nie uznają, że odzyskała równowagę emocjonalną i może wrócić do domu bez ryzyka, że któregoś dnia podejmie kolejną teat ralną próbę samobójczą. Grant jest bardzo niezadowolony. 190
W końcu powiadomiliśmy o wszystkim Alison, choć jej wcześ niejszy powrót z Europy i tak nie ma sensu. - Mogłaby odwiedzać matkę w szpitalu i pomóc jej w po wrocie do normalnego życia. Ciotka Victoria przekrzywiła głowę i spojrzała na mnie z krzywym uśmiechem. - Alison Randolph miałaby kiedykolwiek pomóc? Nigdy. - Czemu pozwolili, żeby wyrosła na taką egoistkę? - Czemu? Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Spójrz tylko na jej matkę. - Nienawidzisz jej, prawda? Nienawidzisz własnej siostry rzuciłam. - Nieprawda. Mogłabym nienawidzić Megan, ale nie ży wię wobec niej żadnych złych uczuć. - Victoria przyglądała mi się przez chwilę. - Łatwo ci mnie sądzić. Zjawiłaś się znikąd i ledwo spędziłaś trochę czasu w tej rodzinie, a już ci się wydaje, że wszystko rozumiesz. Nie masz pojęcia, kim jesteśmy ani ile przeszliśmy... Owszem, jestem silna i twar da, jestem inna niż Megan, ale to nie moja wina. Ona nigdy nie znała naszego ojca tak dobrze jak ja i przez całe życie nie miała tylu obowiązków, ile spadło na mnie już w dzie ciństwie. Zapewniam cię, że nieraz się nad tym wszystkim zastanawiałam. Słuchałam spowiedzi Victorii i przyglądałam jej się uważnie. Oczy mojej ciotki pociemniały, na twarzy pojawił się wyraz goryczy. - Widziałam, jak ojciec patrzy na Megan z miłością i dumą. Na mnie nigdy nie spojrzał w taki sposób, nawet kiedy za częłam zarabiać dla naszej firmy wielkie pieniądze. Co naj wyżej poklepał mnie po plecach, podczas gdy jeden uśmiech Megan wystarczył, żeby dosłownie rozpływał się w czułoś ciach... Jak to możliwe, żeby ojciec tak różnie traktował swoje dzieci? Kusiło mnie, żeby zdradzić jej sekret Jake'a. Być może powinnam była to zrobić. Gdyby wszystko wiedziała, może łatwiej byłoby jej pojąć, czemu nie dostała od ukochanego 191
ojca tego, czego najbardziej pragnęła - miłości. Być może gdybym powiedziała jej prawdę, Victoria mogłaby się jeszcze zmienić, zdołałaby się pogodzić z sobą samą i nie żywiłaby tyle złości do wszystkich wokół siebie. - Och tak, ja wiem, że Megan jest piękna. Jak mogłabym tego nie dostrzec? Mieć taką śliczną i lubianą przez wszystkich siostrzyczkę to nic przyjemnego. Wszyscy patrzą na ciebie i zadają sobie pytanie, czemu nie jesteś taka sama. Nawet moi znajomi chętniej zapraszali na prywatki Megan niż mnie! Czy kiedykolwiek okazała mi wdzięczność za wszystkie moje wysił ki? Nigdy. Wszystko przyjmowała tak, jakby było rzeczą najbardziej naturalną na świecie, nawet miłość ojca. Przede wszystkim miłość ojca. - Victoria zamrugała. - Więc nie za rzucaj mi, że jej nienawidzę. Nienawidzę tego, kim się stała, to prawda. I nie wstydzę się powiedzieć tego głośno. Przeciw nie, jestem z tego dumna. - Jestem dumna - powtórzyła szep tem i przez chwilę siedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę. Ledwie oddychałam. Victoria znów zamrugała oczami. Potem popatrzyła na mnie surowo. - Wróćmy do twoich problemów. Nadal jestem zdania, że potrzebujesz innego rehabilitanta - starszego, bardziej doświad czonego, być może najlepsza byłaby kobieta. Udana rehabilita cja wymaga mniej emocjonalnego, mniej osobistego kontaktu z terapeutą. To tak jak z lekarzem. - Doceniam twoją troskę, ale jestem zadowolona z Austina i nie widzę powodu, żeby cokolwiek zmieniać. Victoria zacisnęła usta, aż jej wargi zbielały. - No trudno. Widzę, że nie potrafisz się uczyć inaczej niż na błędach. O ile w ogóle się czegokolwiek uczysz... Pokręciła głową z westchnieniem. - Cała Megan. No cóż, przejdźmy do rzeczy. Sięgnęła po teczkę, otworzyła ją i wyjęła jakieś dokumenty. - Mam tu pewne papiery, które wymagają twojego podpisu. Skoro moja matka w swojej bezgranicznej mądrości uczyniła cię główną spadkobierczynią, powinnaś teraz uczestniczyć we 192
wszystkich operacjach, jakie prowadzimy na rynku. Ponieważ jednak musimy działać sprawnie i nie możemy sobie pozwolić na zwłokę, konieczne będzie, żebyś przekazała mi pełnomoc nictwo. Nic na tym nie stracisz - dodała szybko. - W gruncie rzeczy zyskasz, bo będę mogła skuteczniej prowadzić nasze interesy. Victoria wręczyła mi plik dokumentów. Wystarczyło prze czytać kilka linijek, żeby zrozumieć, że równie dobrze mogłyby być napisane po chińsku. Zastanawiałam się, czy powinnam je podpisać, czy pokazać najpierw panu Sangerowi. - Mój adwokat nie będzie zadowolony, jeśli podpiszę te dokumenty bez porozumienia z nim - powiedziałam cicho. - Och, na miłość boską! - Victoria wyrwała mi papiery z rąk. - To tylko zwykłe pełnomocnictwo, upoważniające mnie do podpisywania umów w naszym imieniu. Skoro tak się upierasz, proszę bardzo, dam je do przejrzenia twojemu ad wokatowi. Mam nadzieję, że wybije ci z głowy te twoje głupie obawy przed krwiożerczą ciotką. - Ale ty sama nie podpisałabyś niczego bez porozumienia ze swoim adwokatem, prawda, ciociu Victorio? Victoria wbiła we mnie złe spojrzenie. - Nie - przyznała. - Ale gdybym miała ciotkę, która tak odpowiedzialnie i z takim poświęceniem troszczyłaby się o ro dzinę, byłabym bardziej skłonna do współpracy. - Nie chcę, żebyś myślała, że jestem niewdzięczna. Po prostu trochę tego za dużo jak dla mnie - usprawiedliwiałam się zakłopotana. Victoria pokręciła głową. - Widzę, że jesteś córką swojej matki w każdym calu. Megan także zawsze bez żenady przyznawała się do swoich słabości. - Nie jestem słaba! - krzyknęłam rozgoryczona. - Miałam poważny wypadek. Jestem w trakcie rehabilitacji. Myślę, że mam prawo wiedzieć, co podpisuję. - No cóż... - Victoria wstała i machnęła ręka, jakby prze ganiała muchę. - Trudno. Mam mnóstwo pracy. Spodziewałam 193
się, że mi pomożesz, ale jeżeli nie chcesz, będę musiała dalej radzić sobie ze wszystkim sama. Jak zawsze... - Westchnęła ciężko i ruszyła do drzwi. W progu przystanęła na chwilę, jakby nie mogła się zdecydować, czy ma mi powiedzieć coś jeszcze, czy nie. W końcu się odwróciła. - Jeszcze jedno. Nie chciałam cię martwić... - Co się znowu stało? - spytałam słabym głosem. - Chodzi o twojego brata. - O Roya? Co się z nim dzieje? - No cóż, myślę, że bez względu na twój stan masz prawo wiedzieć o wszystkim, co cię dotyczy. Victoria otworzyła teczkę i zaczęła w niej szperać. Czekałam niecierpliwie, kiedy wreszcie dowiem się, o co chodzi. - List przyszedł na adres mojej matki. Sekretarka nie zwró ciła uwagi, że na kopercie było twoje imię, otworzyła ją i położyła razem z innymi papierami na moim biurku. Gdzie ja go włożyłam... o, jest. Victoria wyjęła z aktówki jakąś kartkę. - To list z prokuratury wojskowej. Okazuje się, że twój brat stanął przed sądem pod zarzutem dezercji. - Co takiego? - Przykro mi, ale nie znam żadnych szczegółów. Victoria podała mi list. Szybko przebiegłam go wzrokiem, czując, jak lęk ściska mnie za gardło. Z listu wynikało, że Roy oddalił się bez zezwolenia z jednostki, został aresztowany i stanie przed sądem. - Och, nie! - jęknęłam. - Na pewno zrobił to, kiedy do wiedział się o moim wypadku. Nie powinnam była go o niczym zawiadamiać. - Zapewne. Może gdybyś się mnie poradziła, zasugerowała bym ci lepsze wyjście. Cała Megan - powtórzyła Victoria. Najpierw robi, potem myśli. Zanim coś zrobisz, zawsze się najpierw zastanów. - Pokręciła głową i zamknęła aktówkę. Muszę już iść. Odwróciła się i wyszła, zostawiając mnie samą z tym nie szczęsnym listem. Nie mogłam nie zadać sobie pytania, jak 194
długo jeszcze będę na każdym kroku ranić ludzi, których najbardziej kocham. Na szczęście Austin przyjechał wcześniej, niż się spodzie wałam. Być może zrobił to dlatego, że kiedy zadzwonił, pani Bogart powiedziała mu, że nie mogę przełknąć ani kęsa. Kiedy zobaczyłam list z prokuratury wojskowej i dowiedziałam się, że Roy czeka w areszcie na proces, wszystko się we mnie ścisnęło w jeden bolesny supeł. W końcu odwróciłam się z wózkiem od stołu i pojechałam do swego pokoju. Ani prośby, ani groźby pani Bogart nie dały żadnego rezultatu. Z początku chciałam położyć się spać, ale byłam zanadto zdenerwowana, żeby móc usnąć. Piękny słoneczny dzień powoli dobiegał końca. Podjechałam do frontowych drzwi, otworzyłam je i wy toczyłam się z wózkiem przed dom. - A ty dokąd się znów wybierasz? - zaniepokoiła się na tychmiast pani Bogart. - Na chwilę na dwór. Chcę być sama - podkreśliłam i zamk nęłam za sobą drzwi. Zjechałam po rampie, a potem ścieżką w kierunku jeziora. Zatrzymałam się dopiero nieopodal brzegu. Siedziałam tak i patrząc na zachodzące słońce, myślałam o Royu, który tkwił uwięziony w ciasnej celi, niemal równie bezsilny i nieszczęś liwy jak ja na swym wózku. Oczywiście powinnam się była domyślić, że zrobi coś ta kiego. Czemu o tym nie pomyślałam, pisząc do niego o swoim wypadku? Znałam go przecież na tyle, by móc się spodziewać, że zrobi wszystko, żeby do mnie natychmiast przyjechać, nie zważając na konsekwencje. Zawsze myślał przede wszystkim o mnie. Okazałam się beznadziejną egoistką, wyrzucałam sobie w duchu z goryczą. Pisząc list, myślałam tylko o tym, żeby wzbudzić w nim współczucie. To moja wina, to wszystko moja wina, powtarzałam sobie. Nienawidziłam swego losu. Nienawidziłam swojego wózka inwalidzkiego. Tak chciałabym 195
móc cofnąć czas i wrócić do Projektów, w których upłynęło mi dzieciństwo. Kiedyś życie w slumsach wydawało mi się potworne, ale dziś myślałam o nim z tęsknotą. Oddałabym sto takich domów jak ten, tysiąc limuzyn i wszystkie pieniądze, żeby tylko móc wstać z wózka i wrócić na własnych nogach na swoje stare śmieci. - Mamo! - krzyknęłam rozpaczliwie. - Spójrz, co się z na mi dzieje. Popatrz tylko, jakie wciąż spadają na nas klęski i nieszczęścia! Mój głos odbił się echem od ściany lasu rosnącego na przeciwległym brzegu. Z gałęzi poderwał się kruk i pofrunął w kierunku niknącego za horyzontem słońca. Dobrze, pomyślałam. Wszystko, co żyje, ucieka przede mną. Ja sama też powinnam to w końcu zrobić. Nie mam na co czekać. Muszę wreszcie uwolnić siebie samą i wszystkich wokół od ciążącej na mnie klątwy. Nagle poczułam przypływ sił. Zacisnęłam dłonie na kołach i z całych sił pchnęłam je, ruszając przed siebie. Zjechałam ze ścieżki. W pierwszej chwili koła ugrzęzły w ziemi, ale wbiłam się plecami w oparcie i zaciskając zęby, przesuwałam wózek naprzód, dosłownie cal po calu, powoli zbliżając się do pomos tu. Po mojej twarzy spływały wielkie łzy. Ręce okropnie mnie bolały, ale się nie poddawałam. Bliżej brzegu teren był lekko spadzisty, więc wózek zaczął się toczyć szybciej. Nagle jedno z kół uderzyło o wystający z ziemi kamień i wózek gwałtownie skręcił. Krzyknęłam i spa dłam z siedzenia. Na szczęście wylądowałam w miękkiej tra wie. Przez chwilę leżałam bez ruchu, walcząc z bólem. Potem nadludzkim wysiłkiem podciągnęłam się na rękach, oparłam ciężar ciała na prawej nodze i wreszcie usiadłam z powrotem na wózku. Pot lał się ze mnie ciurkiem i wszystko mnie bolało. Słońce schowało się za drzewami. Na niebie pokazały się pierwsze gwiazdy. Jezioro przybrało szarogranatową barwę. Patrzyłam na to wszystko, dysząc ciężko. Czekałam, aż odzyskam siły. Nawet tego nie potrafię zrobić, myślałam z roz paczą. Byłam na siebie po prostu wściekła. Jak ja mogłam 196
w ogóle myśleć o samodzielności? Jestem nikim, żałosną kaleką, która tylko zatruwa życie wszystkim wokół siebie. Kiedy poczułam się trochę lepiej, znów zacisnęłam dłonie na kółkach. Tym razem jechałam powoli i ostrożnie, nie po zwalając, żeby wózek się rozpędził. Naraz przeszył mnie strasz ny ból. Wstrzymałam oddech i wypuściłam koła z rąk. Mój pojazd znowu nabrał rozpędu. Przejechał ostatnie metry, uderzył o krawędź pomostu, gwałtownie skręcił i przewrócił się na bok. Tym razem wyleciałam z niego jak z procy, padając prosto na twarde deski. Uderzenie było tak silne, że omal nie pozbawiło mnie przytomności. Moje ciało bezwładnie poto czyło się po pomoście. Nawet nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, gdy naraz deski wysunęły się spode mnie i runęłam w dół. Dopiero kiedy usłyszałam głośny plusk i ogarnęło mnie lodowate zimno, uświadomiłam sobie, że wpadłam do jeziora. W mgnieniu oka znalazłam się pod wodą. Rozpaczliwie wymachując rękami, zdołałam wynurzyć się na powierzchnię i zaczerpnąć tchu. Chwileczkę, Rain, pomyślałam nagle z dziwnym, niepojętym spokojem. Czemu tak się miotasz? O co walczysz? Po prostu przestań przebierać rękami, a wszystko potoczy się samo, tak jak tego chciałaś. Wystarczy, że się poddasz, twoje ciało samo powędruje na dno, gdzie jest jego miejsce. Tym razem bez oporu przyjęłam fakt, że woda zamknęła się nade mną. Powoli opadałam w dół, gdy usłyszałam głośny plusk. Zaraz potem ktoś chwycił mnie mocno w pasie i pociągnął do góry. Moja głowa znów wynurzyła się spod wody i wtedy zobaczyłam Austina, który holował mnie do brzegu. - Spokojnie! - krzyknął. - Zaraz cię wyciągnę. Wywlókł mnie na płyciznę, a potem uniósł w ramionach i ostrożnie położył na pomoście. Kasłałam i prychałam, wy pluwając wodę i z trudem chwytając oddech. Austin klęczał obok mnie. - Rain! Rain! Bardzo się opiłaś wody? Jak się czujesz? Dygotałam z zimna, ale w końcu udało mi się złapać oddech. - Nic mi nie jest - zdołałam wreszcie wykrztusić. 197
- Co, u licha, robiłaś tutaj sama? Właśnie zajechałem przed dom, kiedy zobaczyłem, że wpadłaś z wózkiem na pomost. Ledwo zdążyłem. Co się stało? Straciłaś nad nim panowanie? Owszem, radziłem ci akwaterapię, ale nie sądziłem, że zabie rzesz się do niej pod moją nieobecność - zażartował. Nie odpowiedziałam. Leżałam i trzęsłam się jak galareta. - Musisz się czym prędzej przebrać. Austin wziął mnie w ramiona i ruszył w kierunku domu. Spoczywając bezwładnie w jego uścisku z zamkniętymi ocza mi, czułam, że maszeruje tak lekko i szybko, jakbym nic nie ważyła. Nie spodziewałam się, że jest taki silny. Zdawało mi się, że minęło zaledwie kilka sekund i już staliśmy w drzwiach. - Co jej się stało? - usłyszałam krzyk pani Bogart. - Wpadła do wody. Trzeba z niej czym prędzej ściągnąć mokre ubranie i zrobić gorącą kąpiel. Pani Bogart szła przodem, Austin o krok za nią. Kiedy znaleźliśmy się w moim pokoju, ostrożnie położył mnie na łóżku. Usłyszałam szum wody. To pani Bogart zaczęła napeł niać wannę. Austin zdjął mi buty i skarpetki. Leżałam kom pletnie bezradna, szczękając zębami. - Już ja się nią teraz zajmę - powiedziała pani Bogart, wychodząc z łazienki. - Ty lepiej sam ściągnij z siebie te rzeczy. W łazience na dole znajdziesz w szafce ręczniki ką pielowe. Twoje ubranie wysuszymy w suszarce - dodała. - Dzięki. - Austin pogłaskał mnie po policzku. - Jak się czujesz? Skinęłam głową. - Boli cię coś? - Nie - odpowiedziałam z trudem. Nic oprócz serca, chcia łam dodać, ale nie starczyło mi sił. - Kiedy się rozgrzejesz, poczujesz się lepiej - pocieszył mnie Austin. - Zaraz wrócę. Potem przyprowadzę twój wó zek. - No i po co zrobiłaś takie głupstwo? - spytała pani Bogart, ściągając ze mnie mokre ubranie. - I to zaraz po takiej cho robie. A czułam, że nie powinnam cię puścić samej. Coś mi 198
mówiło, że wynikną z tego kłopoty. I teraz wszystko będzie na mnie. - Nie jestem dzieckiem - mruknęłam. - I niech się pani przestanie martwić, że ktokolwiek będzie panią za cokolwiek winił. - To prawda - zgodziła się pani Bogart. - Nie jesteś dziec kiem. Dzieci mają więcej oleju w głowie. Omal się nie roześmiałam. Pani Bogart sprawnie mnie roze brała i chwilę później znalazłam się w wannie. W ciepłej wodzie moje ciało zaczęło powoli wracać do życia. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, by ogarnął mnie błogi spokój. - I co się z nią dzieje? - Z drzemki wyrwał mnie głos Austina. Zawołałam panią Bogart, która mnie wytarła, ubrała w nocną koszulę i pomogła przesiąść się na wózek. Potem zawiozła mnie do pokoju, gdzie czekał Austin. Miał na sobie frotowy szlafrok i był boso. - Jak się czujesz? - Lepiej. Pani Bogart popatrzyła na mnie, potem na niego, oznajmiła oschłym tonem, że wysuszy ubranie Austina, i wyszła. Kiedy zniknęła za drzwiami, Austin usiadł bliżej mnie. - Co chciałaś naprawdę zrobić, Rain? - Chciałam się utopić. - Domyślam się, że moja ostatnia wizyta skończyła się dla ciebie poważnymi kłopotami, tak? - To nie jest sprawa ostatnich dni. Wciąż przysparzam wszystkim tylko kłopotów. Po wypadku napisałam list do mego brata, Roya. Koniecznie chciał przyjechać, więc uciekł z jednostki. Został aresztowany na lotnisku i teraz czeka go sąd. To wszystko moja wina. - Przecież to nie ty oddaliłaś się z wojska bez przepustki. - Ale Roy zrobił to przeze mnie! Zrobił to, kiedy dostał mój list! Austin pokręcił głową. - Nie przekonasz mnie. Każdy jest odpowiedzialny za 199
siebie. Twój brat mógł postąpić inaczej. Jeśli teraz obarcza cię odpowiedzialnością... - Roy nie ma do mnie chyba żadnych pretensji. Nie wiem, bo nie miałam od niego żadnych wiadomości bezpośrednio. Moja ciotka dała mi list z prokuratury wojskowej. Każdy, kto mnie kocha, cierpi. Wszystko, czego dotknę... - Posłuchaj, Rain. Wiem, że łatwo jest mi się mądrzyć i mówić ci, co masz robić i myśleć. Wiem, że to nie ja siedzę na wózku inwalidzkim, ale zapewniam cię, że mimo wszystko, co ci się zdarzyło, nie ciąży na tobie żadna klątwa. Nieszczęścia chodzą po ludziach. Takie jest życie. Byłaś w szpitalu na oddziale pourazowym i widziłaś ludzi, którzy byli w dużo gorszym stanie od ciebie. - Byli i w lepszym. - Owszem, byli i w lepszym - zgodził się Austin, kiwając głową. - Ale wszyscy jesteśmy igraszką losu i musimy grać takimi kartami, jakie dało nam do ręki życie. Tylko i wyłącznie za to jesteśmy odpowiedzialni. Kapitulując, nie zyskujemy nicze go poza współczuciem ludzi, którzy i tak szybko o nas zapomną. Spojrzałam na niego surowo. - Skąd wiesz? Wzruszył ramionami. - Myślisz, że lepiej by ci było na dnie jeziora? - Nie przysparzałabym ludziom tyle bólu. - Ani tyle radości - odpowiedział natychmiast. Dopiero wtedy w końcu przyznałam się przed sobą, że dostrzegam we wzroku Austina zachwyt. Powoli wędrował spojrzeniem po mojej twarzy, jakby nie mógł się nasycić jej widokiem, aż mnie ciarki przeszły. Odkrycie, że mężczyzna wciąż jeszcze może tak na mnie patrzeć, sprawiła mi ogromną, zupełnie nieoczekiwaną przyjemność. Gdy wpatrywał się we mnie, moje wargi same się rozchyliły w oczekiwaniu pocałun ku. Austin pocałował mnie tak lekko i delikatnie, że nie byłam pewna, czy to wszystko mi się tylko nie śni. Kiedy oderwał usta od moich warg, miał zamknięte oczy, jakby chciał się dłużej cieszyć tą cudowną chwilą.
200
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, do pokoju weszła pani Bogart. Austin szybko się odsunął i wyprostował. - Masz tu swoje ubranie. - Dziękuję. Przebiorę się w łazience. Pani Bogart przyglądała się to jemu, to mnie, nie ruszając się z miejsca. - Dziękuję - powiedziałam, chcąc skłonić ją jakoś, by zo stawiła nas samych. Pani Bogart skinęła głową. - Będę tuż obok, gdybyś mnie potrzebowała - oświadczyła i zniknęła za drzwiami. Zaraz potem Austin wyszedł z łazienki. Przez chwilę pa trzyliśmy na siebie. - Zmęczona? - spytał w końcu. - Raczej odrętwiała. Uśmiechnął się. - Chcesz, żebym pomógł ci się położyć do łóżka? - Tak - odpowiedziałam, choć oboje wiedzieliśmy, że mog łabym dać sobie radę bez jego pomocy. Austin ujął mnie za rękę i pomógł wstać, delikatnie obe jmując mnie w talii. Jego twarz była tuż obok mojej, usta niemal dotykały mojego policzka. Czułam na skórze przyjem ny, ciepły oddech. Kiedy usiadłam na łóżku, ręce Austina przesunęły się lekko po moich udach w dół, po czym pomógł mi unieść nogi i ułożyć się na prześcieradle. Leżałam i patrzyłam na niego. - Jesteś piękna, Rain. Nawet gdy z tobą pracuję, nie widzę w tobie osoby kalekiej i sparaliżowanej. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się nic podobnego. Pamiętaj, niech ci nigdy więcej nie przyjdzie do głowy, że nie jesteś warta wysiłku. Pochylił się nade mną i pocałował mnie jeszcze raz, delikat nie trzymając za rękę. Potem się wyprostował, jakby chciał już odejść. - Zostań jeszcze - poprosiłam szeptem. Austin zrobił wielkie oczy. Obejrzał się na drzwi. - A co z panią Bogart? 201
- Niedługo pójdzie spać. - Nie prędzej, niż zobaczy, jak wychodzę z domu. - To nie ona tu rządzi. To mój dom. - Nie tego się boję. Do zobaczenia, Rain. Odwrócił się i wyszedł. Ku mojemu zaskoczeniu nawet mi nie powiedział dobranoc. Słyszałam jego kroki w korytarzu, potem pożegnał się panią Bogart i wyszedł z domu. Moja opiekunka przyszła, żeby sprawdzić, czy niczego mi nie trzeba. Poprosiłam ją, żeby zgasiła światło i zamknęła za sobą drzwi. Potem leżałam w ciemności, targana sprzecznymi uczuciami. Tak dawno mnie nikt nie całował! Byłam rozczarowana i jed nocześnie podniecona, czułam naraz łęk i pragnienie. W pewnej chwili usłyszałam jakiś hałas. Dobiegał od strony okna. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że okno podnosi się do góry. Po chwili Austin był z powrotem w pokoju. A potem jeszcze szybciej znalazł się przy mnie w łóżku.
11
CZY MOGĘ BYĆ KOBIETĄ?
- Nic się nie bój - szepnął Austin, obejmując mnie ramie niem. - Wróciłem tylko po to, żeby cię przytulić, zanim zaśniesz. - Tego się właśnie obawiałam. Austin uśmiechnął się w odpowiedzi. W blasku księżyca, który wdzierał się do pokoju przez rozsunięte zasłony, jego twarz jaśniała, a oczy błyszczały jak dwa klejnoty. Złożyłam głowę na piersi Austina, a on całował mnie w czo ło i głaskał po włosach. - Rozmawiałam o tym kiedyś z doktor Snyder. Zapewniała mnie, że spotkam jeszcze w życiu kogoś, kto mnie pokocha. Wtedy potraktowałam jej słowa jako element terapii, tym bardziej że ona również jest sparaliżowana. Myślę, że sama pragnęła w to uwierzyć równie mocno, może nawet jeszcze mocniej ode mnie... Podobnie było z tobą. Kiedy mówiłeś mi różne miłe rzeczy, podejrzewałam, że robisz to, żeby podnieść mnie na duchu. - Chcesz powiedzieć, że teraz już mnie o to nie podej rzewasz? - Sama nie wiem. Zachowałeś się jak wariat, włażąc tu przez okno. - I ryzykując karierę - dodał. - Jesteś pewien, że tego chcesz? - spytałam, unosząc głowę. - Mogę ci na to odpowiedzieć tylko w jeden sposób. Austin znów mnie pocałował, tym razem bardziej stanowczo. 203
Potem delikatnie ułożył moją głowę na poduszce, usiadł i zaczął się rozbierać. Czułam się, jakbym śniła. Przemknęło mi przez głowę, że utopiłam się w jeziorze, a to, co się teraz dzieje, dzieje się w zaświatach, tak bardzo zdawało mi się nierzeczywiste. Moje serce nie biło, ale tłukło się jak szalone w piersi. Krew uderzyła mi do głowy, świat wirował wokół mnie. Bałam się nie tego, że będziemy się kochać, ale tego, że nie potrafię odwzajemnić miłości Austina. Tak wiele było powodów, dla których nie powinniśmy tego robić, a tak mało przemawiało za tym, żebyśmy to zrobili! Zadawałam sobie pytanie, dlaczego moje stosunki z mężczyz nami zawsze kończą się klęską. Austin rozebrał się, a potem podciągnął moją nocną koszulę. - Podnieś ręce - powiedział. - Nie bój się, Rain. Pomyślałam, że jako mój rehabilitant powinien lepiej niż ktokolwiek inny rozumieć lęki i obawy, które mnie trzymają. Powoli uniosłam ramiona. Austin ściągnął mi koszulę. Potem położył się obok, objął mnie i zaczął całować. Cało wał mnie i pieścił tak delikatnie, z taką uwagą, że czułam się, jakbyśmy się kochali w zwolnionym tempie. Miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Każdy pocałunek Austi na, każde dotknięcie jego dłoni budziło we mnie dawno zapomniane uczucia. Czy zdołam tego dokonać? Czy potrafię stać się na powrót kobietą? Czy nasze osobne istnienia mogą się połączyć, tak byśmy stali się jednym ciałem? Czy też okażę się niezręczna i nieporadna i nie będę potrafiła odwzajemnić tego, co da mi Austin? Czy moje marzenia rozwieją się jak dym, a ja sama okażę się niespełnioną obietnicą? Powtarzałam jego imię, gdy pieścił moje piersi. Kiedy jego usta powędrowały niżej i zaczął je całować, głowa opadła mi na poduszkę. Zamknęłam oczy, żeby skupić się wyłącznie na poczuciu ciepła, którym napełniało mnie każde dotknięcie Austina i które rozchodziło się po całym moim ciele wraz z krwią.
204
- Jesteś taka piękna. Jego słowa były jak perfumy nasycające ciemność słodyczą. Jęknęłam z rozkoszy, której już nigdy w życiu nie spodziewa łam się doświadczyć. Moje ciało zachowywało się niby dobra przyjaciółka, która kręci głową, nie chcąc pogodzić się ze zwątpieniem i goryczą - każda kolejna fala gorąca, jaka w nim wzbierała, sięgała głębiej i dalej, ożywiając moje uda i przy wracając im czucie. W pewnej chwili poczułam, że Austin jest gotów we mnie wejść. Musiałam zdradzić niepokój, bo natychmiast się za trzymał. - Czy chcesz, żebyśmy skończyli na pieszczotach, Rain? Czy powinnam powiedzieć: tak, nie róbmy tego, nie pozwól mi uwierzyć w to, że znów mogę być w pełni kobietą, nie napełniaj mnie złudną nadzieją, nie pomagaj mi, bo i tak zostanę w końcu sama? Czy powinnam się od niego odwrócić? Ale ku czemu? Ku wiecznemu rozczarowaniu, świadomości klęski i nieodwracalnej tragedii? Tonący nie odtrąca pomocnej dłoni, a dłoń Austina nie była po prostu pierwszą lepszą przy padkowo wyciągniętą ku mnie ręką. Od pierwszego spojrzenia, od kiedyśmy się tylko poznali, tak wiele nas połączyło - coraz silniejsze uczucia, przyjemność, jaką znajdowaliśmy w swoim towarzystwie, rozmowy, w których zwierzaliśmy sobie na wzajem swoje najbardziej osobiste myśli i wspomnienia. Wszyst ko to sprawiało, że czuliśmy się związani szczególną więzią. - Nie. Chcę się z tobą kochać. Uniosłam głowę, żeby go pocałować. Kiedy poczułam Austina w sobie, radość, podniecenie i szczęście zaparły mi dech w piersi. Przywarłam do niego, jakbyśmy unosili się w powietrzu i jakbym puszczając go, skazywała się na upadek w bezdenną przepaść. Orgazm prze nikną) całe moje ciało falami gwałtownych dreszczy. Na chwilę osiągnęłam punkt gdzieś poza świadomością, ale wciąż czułam w sobie Austina, który nie przestawał obejmować mnie, cało wać i pieścić. Czułam jego pośpieszny, gorący oddech, usta skubiące delikatnie skórę na moim ramieniu i szyi. 205
Przez długą chwilę oboje milczeliśmy. - Jak się czujesz? - Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Czuję, że mogłabym wstać i tańczyć. Roześmiał się. - Jeśli to wszystko, czego ci potrzeba, żeby wrócić do sił, to czeka mnie największy sukces zawodowy w całej mojej karierze. Znów umilkliśmy. Potem Austin oparł się na łokciu i popa trzył na mnie. - Kiedy zobaczyłem, jak wpadłaś do wody, Rain, moje serce omal nie oszalało z lęku. Nie tylko dlatego, że to straszne patrzeć, jak ktoś się topi. To było coś więcej. Przerażenie. Biegnąc do jeziora, gotów byłem utonąć razem z tobą. Gdybym cię utracił, nie miałbym po co żyć. - Naprawdę? - Naprawdę - odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy nie winnym spojrzeniem małego chłopca. - Odkąd z tobą pracuję, nie myślę o niczym i nikim poza tobą, Rain. Czasem tak dalece się zapominam, że pacjenci muszą krzyczeć, żebym sobie o nich przypomniał. W rezultacie dzień upływa mi na przepraszaniu ludzi i oczekiwaniu na chwilę, kiedy znowu się znajdę przy tobie. To jest tak, jakby twoja twarz odcisnęła się na wewnętrznej stronie moich powiek. Zamykam oczy, żeby zasnąć, i zgadnij, kogo widzę? Uśmiechnęłam się i dotknęłam jego ust opuszkami palców. Pocałował je. Potem westchnął i usiadł. - Muszę jechać. Pani Bogart za nic nie może mnie tu zobaczyć. - Włożył koszulę. - Teraz jesteśmy jak Romeo i Julia, para kochanków skazanych na życie w ukryciu. Będę to musiał jeszcze raz przeczytać. - Pamiętaj, że rzecz się smutno kończy. - Z nami będzie inaczej - obiecał. Ubrał się bezszelestnie. Potem pocałował mnie na dobranoc i wymknął się przez okno. Znikł tak szybko, że miałam wątpliwości, czy to wszystko nie był tylko sen. 206
Ułożyłam się najwygodniej, jak mogłam, przytuliłam poli czek do poduszki i zamknęłam oczy. Zasnęłam momentalnie. Mrok, ból i przygnębienie całego dnia spłonęło, nie pozostawiając nawet śladu, w ogniu namięt ności. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna, nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie będzie jutro. Optymizm i energia, z jaką witałam każdy nowy dzień, był dla mnie niemal takim samym zaskoczeniem, jak dla pani Bogart. Z początku przyglądała się nam z życzliwością i zrozumieniem, ale kiedy poprosiłam Austina, żeby został na kolację, pokręciła głową z dezaprobatą. Wkrótce miało się okazać, że pani Bogart została okiem i uchem Victorii nie dlatego, żeby była osobą złą czy nieżyczliwą, przeciwnie, dała jej się przekonać, że ze względu na moją sytuację szczególnie zagrażają mi knowania wydrwigroszy i amatorów łatwej fortuny, łowców posagów, jak to określała ciotka. Nazajutrz po dniu, kiedy Austin został na kolacji, wpadła do domu moja ciotka - blada, z płonącymi furią oczami. - Co ja słyszę? Podobno nie możesz już nawet zjeść kolacji bez tego twojego rehabilitanta! Ten człowiek przesiaduje tutaj, kiedy mu się żywnie spodoba. Co to ma znaczyć? - spytała surowo, nawet się ze mną nie przywitawszy. Siedziałam w gabinecie, odpisując panu MacWaine'owi, który dowiedział się o moim wypadku i przysłał list z wyra zami współczucia i życzeniami powodzenia w rehabilitacji. Ponieważ wciąż nie miałam żadnych wieści od Roya, chciałam napisać również list do prokuratury wojskowej z prośbą o do ręczenie go jego adwokatowi. Wyprostowałam się w swoim wózku. - No więc? Co się tu dzieje? - Nie rozumiem, czemu cię to w ogóle tak obchodzi, ciociu Yictorio. Nie chcę być nieuprzejma, ale muszę ci przypomnieć, 207
iż pomimo że jestem niepełnosprawna, mam pełne prawo decydować o własnym życiu. - To śmieszne. Nikt nie zabrania ci decydować, co zrobisz ze swoim życiem, ale jest oczywiste, że nie chcesz posłuchać dobrej rady. I nie myśl, że to tylko moja rada. Rozmawiałam z wieloma ludźmi, którzy mają doświadczenie w tych spra wach, i wszyscy są zgodni co do tego, że w obecnym stanie jesteś kompletnie bezbronna. Jeśli ktoś taki, jak ja, nie zadba o ciebie, grozi ci... - ...że zostanę zraniona? - Dotkliwiej niż możesz to sobie wyobrazić. - Ciotka Victoria podeszła do biurka, skrzyżowała ramiona na piersi i wy prostowała ramiona. - Chcę wiedzieć, jak daleko to wszystko zaszło. Czy to prawda, że romansujesz z tym rzekomym reha bilitantem? - Romansuję? - Dobrze wiesz, o czym mówię. Patrzyłyśmy po sobie przez chwilę. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy po prostu zażądać, żeby dała mi spokój. Naraz twarz Victorii złagodniała. - Uwierz mi, Rain, mężczyźni to przede wszystkim drapież cy seksualni. - Drapieżcy? - Oczywiście. Najpierw zakradają się i kręcą wokół ofiary, a potem, w chwili, gdy jest na to najmniej przygotowana, atakują. I nie myślę tylko o takich kobietach jak ty. Swoimi uśmiechami, słodkimi słówkami i obietnicami potrafią uśpić czujność nawet najzdrowszej i najsilniejszej kobiety. A potem odbierają jej... poczucie szacunku dla samej siebie. Nawet nie zdają sobie sprawy z tego, co robią. Zresztą nawet gdyby byli tego świadomi, nic by im to nie przeszkadzało. - O czym ty mówisz? - spytałam zdumiona. Ciotka Victoria była ostatnią osobą, od której spodziewała bym się rady w sprawach miłosnych. Sama przecież mówiła, że nigdy nie miała żadnego romansu. Może to dlatego męż czyźni napawali ją takim lękiem.
208
Victoria patrzyła na mnie przez chwilę, a potem odwróciła się i podeszła do okna. - Wiem, że zadajesz sobie pytanie, skąd mogę wiedzieć takie rzeczy, skoro brak mi doświadczenia. Podwójny błąd. Po pierwsze, ja po prostu umiem trzymać swoje sprawy z dala od ludzkich oczu, a po drugie, nie trzeba spać z tuzinami męż czyzn, żeby się na nich poznać. Moja siostra - słowa te wy powiedziała tonem najgłębszej pogardy - nigdy nie chciała słuchać moich rad w tych sprawach. No cóż, sama wiesz najlepiej, jak się to dla nas wszystkich skończyło. Po prostu trzeba mieć coś tu - Victoria odwróciła się do mnie i mocno postukała czubkiem palca w skroń. - Jeśli masz rozum w gło wie, skorzystasz z mego doświadczenia... Megan nie chciała i pewnie nigdy nie zechce. Ale ty jesteś od niej mądrzejsza, Rain, i wierzę, że nie zlekceważysz mojej rady. Brzmiało to tak, jakby prosiła, żebyśmy zostały przyjació łkami. - Posłuchaj mnie - powiedziała niedopuszczającym sprze ciwu tonem. - Mężczyźni to drapieżcy, łowcy majątków, w ka żdej chwili gotowi do ataku. Ja sama... ja sama także padłam ofiarą mężczyzny - wyznała i odwróciła wzrok. Było tak cicho, że słyszałam, jak w kuchni kapie woda z kranu. - Co chcesz przez to powiedzieć? Victoria parsknęła śmiechem, w którym była nuta sza leństwa. - Po prostu udawał, że znaczę dla niego więcej niż ona. Posunął się nawet do tego, że... udawał, że chce mnie mieć przy sobie, że potrzebuje mojej pociechy. Współczułam mu i troszczyłam się o niego, jak mogłam. Jak myślisz, kto wniósł największy wkład w jego kampanię wyborczą? - Masz na myśli Granta? Czy coś między wami zaszło? Victoria nie odpowiedziała, nie skinęła głową, ale jej oczy powiedziały: tak! - Czy moja matka o tym wie? Yictoria zaśmiała się krótko. 209
- Twoja matka nie jest świadoma nawet tego, gdzie się znajduje. Nigdy nie wiedziała o mnie i o Grancie. Jestem pewna, że to nie był jego pierwszy raz. - Jak mogłaś szanować mężczyznę, który kłamie i nie ma za grosz honoru ani uczciwości? - A jak Grant mógł nie być śmiertelnie znudzony tą płytką, bezmyślną istotą? - Ale to mąż twojej własnej siostry! - Nie chcę o tym dłużej rozmawiać - oświadczyła Victoria zamiast odpowiedzieć na moje pytanie. Wyglądała na zdenerwowaną i uciekała przede mną wzro kiem. Zastanawiałam się, czy mówi prawdę, czy tylko fantazjuje. Cóż, dziwniejsze rzeczy już się w życiu zdarzały, pomyś lałam. - Teraz posłuchaj. - Victoria ożywiła się i przypuściła ko lejny atak. - Chcę, żebyś zmieniła rehabilitanta. Znajdziemy odpowiedzialną, starszą osobę... może jakąś kobietę. - Rozmawiałyśmy już o tym, Victorio. - Jesteś żałosna, Rain - rzuciła mi zniecierpliwiona. - Przyj rzyj się sobie w lustrze i pomyśl. Który młody, zdrowy i przy stojny mężczyzna chciałby być z tobą z innego powodu niż tylko twoje pieniądze? Nie bądź głupia. Spójrz prawdzie w oczy. Kontury świata rozpłynęły się za łzami, które zaszkliły się w moich oczach. - To nie twoje zmartwienie - rzuciłam, ale głos mi się załamał. - Oczywiście, że to moje zmartwienie. Za sprawą twojej matki jesteśmy skazane na współpracę. Jeśli zaangażujesz się emocjonalnie w związek z jakimś mężczyzną, ja również będę zaangażowana. - Ach, więc o to chodzi. Nie interesuje cię nic prócz pie niędzy. Robisz, co możesz, żeby się do nich dobrać, podsuwasz mi do podpisu pełnomocnictwo za plecami mojego adwokata. - Nic takiego nie robię. Nie podpisując pełnomocnictwa, 210
utrudniłaś mi prowadzenie naszych wspólnych interesów. Dob rze wiesz, że wszystko, co dawałam ci do podpisania, wcześniej oglądał i aprobował twój adwokat. Pracuję ciężko za nas obie, Rain. Powinnaś mieć do mnie więcej zaufania. W zeszłym tygodniu zainwestowałam... - Nic mnie to nie obchodzi - przerwałam jej szybko. - Pan Sanger powiedział, żebym nie podpisywała pełnomocnictwa. Victoria pokręciła głową z boleściwą miną. - Ilekroć mam nadzieję, że okażesz się bardziej podobna do mnie niż Megan, zawsze mnie zawodzisz. Ostrzegam cię, Rain, jeśli ten mężczyzna, ten... rehabilitant będzie ci się narzucał ze swoimi uczuciami i próbował wciągnąć cię w zwią zek, zrobię, co trzeba, niezależnie od tego, czy będę miała to pełnomocnictwo, czy nie. - Proszę, przestań - błagałam, nie próbując już nawet po wstrzymać płynących po policzkach łez. Victoria skinęła głową. - Dobrze. Mam dla ciebie jeszcze jedną wiadomość. - Co takiego? - Nie zadawaj sobie trudu, żeby ściągać tu Jake'a. - Co? Przecież mówiłam, żebyś go nie zwalniała z pracy! krzyknęłam. - Powiedziałam ci, że Jake pracuje u mnie, a nie u ciebie. Mówiłam... - Nie musiałam go zwalniać. Jake leży w szpitalu - oznaj miła z nieskrywaną satysfakcją. - W szpitalu? Co mu się stało? - Okazało się, że od dawna miał marskość wątroby. W tej chwili jego stan tak się pogorszył, że trzeba go było hos pitalizować. Mówiłam, że za dużo pije. - Jak Jake się czuje? - Bardzo źle - oznajmiła i odwróciła się na pięcie, żeby wyjść. - Chcę się z nim zobaczyć! - Nawet mnie nie proś, żebym cię do niego woziła! - za strzegła się Victoria, zanim zdążyłam o tym choćby pomyś leć. - To tylko strata czasu. A ja nie mam czasu do stracenia. 211
Wyszła z pokoju. Kiedy szła korytarzem, każde stuknięcie jej wysokich obcasów sprawiało mi ból, jakby raz po raz wbijała mi nóż w serce. Najszybciej jak mogłam, przesłałam wiadomość na pager Austina. Natychmiast do mnie zadzwonił. Powiedział, że pra cuje z pacjentem, ale obiecał przyjechać, gdy tylko skończy. Oczywiście zgodził się zawieźć mnie do szpitala. Czekając na jego przyjazd, dzwoniłam tam, prosząc, żeby połączono mnie z Jake'em, ale pielęgniarka powiedziała, że pacjent nie może rozmawiać przez telefon. Za dużo było tych wszystkich nieszczęść. Dostałam ataku histerycznego płaczu. Pani Bogart natychmiast zjawiła się u mnie. Szlochając, opowiedziałam jej, co się stało. Pokiwała głową. - Nie dziwi mnie to. Nieraz czułam od niego alkohol. Ludzie dość mają w życiu kłopotów i jeśli proszą się o wię cej, to jest to wyłącznie ich własna wina - oświadczyła zimno. - Jak może pani być taka okrutna? Twarz pani Bogart poczerwieniała ze złości. - Nie jestem okrutna, tylko wiem, do czego prowadzi al kohol. Mój własny ojciec zginął w wypadku i zabił przy tym Bogu ducha winną kobietę, bo był pijany - powiedziała i wy szła z pokoju. Żałowałam, że nie skorzystałam z okazji, żeby nauczyć się jeździć minibusem. Tak się kończy, kiedy człowiek rozczula się nad sobą, zamiast korzystać z każdej nadarzającej się okazji, aby coś osiągnąć. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby się usamodzielnić i uniezależnić od pani Bogart i Victorii. W końcu zjawił się Austin i pojechaliśmy do szpitala. - Dokąd się wybieracie? - spytała pani Bogart, gdy tylko usłyszała, że zmierzamy korytarzem do frontowych drzwi. - Jadę do Jake'a. Pani Bogart spojrzała na Austina z naganą, ale nie zareago212
wał na to. Wywiózł mnie przed dom i wsadził wraz w fotelem do minibusa. - Jestem pewna, że już melduje o wszystkim Victorii powiedziałam, nim jeszcze wyjechaliśmy na szosę. - Najbar dziej nienawidzę w moim stanie tego, że wszyscy traktują mnie, jakbym była dzieckiem. Nawet mojej gospodyni wydaje się, że może mi rozkazywać. - Masz rację. Ludzie często traktują osoby niepełnosprawne w sposób, który szkodzi ich poczuciu własnej wartości i opóź nia rekonwalescencję. Co do mnie, to mam lekkiego fioła na tym punkcie. Jak na ironię, im bardziej uprzywilejowani są ludzie niepełnosprawni, tym gorzej się czują. Nie potrafię znieść tego spokojnie. Nawet teraz tak się zaperzył, że aż wystąpiły mu na twarzy rumieńce. Zdając sobie z tego sprawę, uśmiechnął się do mnie. - Chyba za bardzo angażuję się w swoją pracę - przyznał. - Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciw temu, dopóki nie angażujesz się w sprawy innych swoich pacjentek równie mocno jak w moje. Austin uśmiechnął się w odpowiedzi i pokręcił głową. - Nie masz powodów do obaw, Rain. Kiedy przyjechaliśmy do szpitala, zawiózł mnie do poczekal ni i poszedł się dowiedzieć, gdzie leży Jake. Chwilę później jechaliśmy windą na trzecie piętro. Było cicho i spokojnie, bo godziny odwiedzin już się kończyły. - Właśnie się zastanawiałam, gdzie się podziewa jego ro dzina - powiedziała dyżurna pielęgniarka, kiedy zapytaliśmy o Jake'a. - Raz po raz traci przytomność. Pytał o córkę. W tej chwili jest u niego doktor Hamman. Jestem pewna, że będzie chciał z panią porozmawiać. Austin miał zamiar wyjaśnić, że nie jestem córką Jake'a, ale gdy ścisnęłam go za rękę, spojrzał na mnie szybko i zorien tował się, że nie chciałabym tego. Właśnie znaleźliśmy się przed drzwiami do pokoju Jake'a, gdy otworzyły się i wyszedł z nich doktor Hamman z pielęg niarką. 213
- Trzeba go będzie przewieźć na OIOM - powiedział le karz. Pielęgniarka skinęła głową. Potem spojrzała na nas i do tknęła ramienia doktora Hammana. Lekarz odwrócił się do nas. - Jest pani krewną pana Marvina? - Tak. Doktor Hamman pokiwał głową, spoglądając na mnie smutno. - Obawiam się, że jego choroba weszła w ciężkie stadium. W tej chwili doszły bardzo poważne kłopoty z nerkami. - Jak to możliwe, że wszystko stało się tak szybko? - Szybko? Pan Marvin jest naszym pacjentem od dłuż szego czasu. Osobiście wielokrotnie go ostrzegałem i przy pominałem, że nie wolno mu pić alkoholu, a tymczasem ostat nio - nie mam pojęcia czemu - zaczął pić dużo więcej niż wcześniej. Marskość wątroby to poważna choroba, lecz ob jawy są często mało dolegliwe, a nawet trudne do zauważenia, dopóki nie jest za późno... Przykro mi, ale będziemy musieli przenieść pana Marvina na oddział intensywnej opieki me dycznej. Ponieważ nerki przestały pracować, trzeba go na tychmiast dializować. Jeżeli sytuacja nie ulegnie poprawie... Lekarz zawiesił głos. Czekał jeszcze chwilę, jakby spodziewał się więcej pytań, ale ja po prostu nie mogłam wydobyć z siebie głosu, skinął więc głową i ruszył korytarzem. Austin trzymał mnie za rękę. Wjechaliśmy do pokoju Jake'a. Wyglądał na nieprzytomnego, ale kiedy dotknęłam jego dłoni, otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie. - Dzień dobry, księżniczko... Co tu robisz? - To raczej ja mogłabym cię o to spytać, Jake. Właśnie rozmawiałam z doktorem Hammanem. Mówił ci, że jesteś chory i nie powinieneś pić. Czemu go nie posłuchałeś? - Lekarze... - skrzywił się Jake i opuścił powieki. - Nic mi nie będzie. Nigdy się o mnie nie martw, księżniczko. Znów otworzył oczy. - Powiedz mi lepiej, jak się tu do stałaś? 214
- Austin przywiózł mnie minibusem. - Powinnaś nauczyć się prowadzić go sama - napomniał mnie łagodnie. - Zrobię to, Jake. Austin mi pomoże. Uniosłam wzrok. Austin skinął głową. - Jasne - potwierdził. - To dobrze - powiedział Jake, jakby to był ostatni problem, jaki miał do rozwiązania, zanim odejdzie z tego świata. Znów zamknął oczy, ale tym razem natychmiast pogrążył się we śnie. Wyglądał, jakby stracił przytomność. Kiedy weszli pielęgniarze, żeby przewieźć go na oddział intensywnej opieki medycznej, nawet nie drgnął. - Wciąż się dziwisz, czemu uważam, że wszyscy ludzie wokół mnie cierpią? - spytałam, gdy zostaliśmy sami. - Przestań, Rain - rzucił Austin. - Nie masz żadnych po wodów, żeby się za to winić. Sama słyszałaś, co mówił doktor Hamman. Jake wiedział, że nie wolno mu pić, a mimo to nie zrezygnował z alkoholu. Czemu tu jesteś winna? - Proszę cię, zawieź mnie do domu i zostaw samą- od powiedziałam tylko. W powrotnej drodze rozmawiałam z Austinem o Jake'u. Opowiedziałam o jego romansie, późniejszej wieloletniej przy jaźni z babcią Hudson i dodałam, że od pierwszej chwili stał się również moim najlepszym przyjacielem. - Wiem, że winił się za mój wypadek i z tego powodu więcej pił. Nie rozumiesz? Właśnie dlatego mówię, że każdy, kto się do mnie zbliży, płaci za to cierpieniem. Ciotka Victoria ma rację, choć powody są zupełnie inne, niż myśli. Nie przyjeż dżaj do mnie więcej. Zapomnij o tym, co się wydarzyło, a ja znajdę sobie innego rehabilitanta. Zajechaliśmy przed dom. Austin zgasił silnik. - Daj już spokój temu głupiemu gadaniu - powiedział sta nowczo. Zaczęłam płakać. Austin chwycił mnie za ramiona i mocno potrząsnął. Popatrzyłam na niego przestraszona. - Przestań, Rain! Nie możesz wiecznie babrać się swoim 215
cierpieniu. Nie pozwolę ci na to. Wiem, że możesz prowadzić dobre, twórcze życie, i nie zamierzam rezygnować z prowa dzenia twojej terapii. Wybij to sobie raz na zawsze z głowy. Od jutra rozpoczniemy lekcje jazdy minibusem, a teraz wra camy do domu. Pora odpocząć. Pomógł mi wysiąść i zawiózł mnie do domu. Pani Bogart nigdzie nie było widać. Albo dokądś poszła, albo siedziała u siebie. Nie wołałam jej. Kiedy znaleźliśmy się w moim pokoju, Austin zamknął drzwi. Byłam kompletnie wyczerpana i bezradna. Austin pocałował mnie w policzek, zaczął rozbie rać i szykować do łóżka. Nie buntowałam się. Na ten jeden wieczór zrezygnowałam z wszelkich ambicji. Austin zaniósł mnie do łóżka, owinął kołdrą, przytulił i po całował. Poczułam się znów jak mała dziewczynka, którą byłam wówczas, gdy mama Arnold układała mnie do snu, życząc mi słodkich snów. Został ze mną na noc. Jakiś czas siedział obok mnie na krawędzi łóżka. W pewnej chwili wstał i poszedł do łazienki. Słyszałam wszystko, ale nie miałam już siły unieść powiek. Potem to zapadałam w drzemkę, to znów się budziłam, ale ilekroć otwierałam oczy, wciąż siedział w fotelu. W końcu spojrzałam na zegar. Dochodziła druga. - Czemu nie pojedziesz do domu? - Dobrze mi tu z tobą. - Ale musi ci być niewygodnie. Skoro chcesz zostać na noc, chodź do łóżka. Uśmiechnął się. - Dobrze. Wstał z fotela, rozebrał się i położył obok mnie. Kiedy odwróciłam się do niego, objął mnie i przytulił. W jego ra mionach czułam się bezpieczna i spokojna. Austin pocałował mnie delikatnie w usta i oboje zapadliśmy w sen. Ze snu wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi. - Ładny widok! - usłyszałam krzyk pani Bogart. Stała w drzwiach z rękami wspartymi na biodrach. - Piękny widok! Austin otworzył oczy. Najpierw spojrzał na mnie, potem 216
odwrócił głowę i popatrzył na panią Bogart. Z jękiem opuścił głowę na poduszkę. - Proszę wyjść, zamknąć drzwi i nigdy, ale to nigdy więcej nie wchodzić do mojego pokoju bez pukania! - zażądałam stanowczo. - Nie masz się o co martwić - zagroziła pani Bogart. - Nie zamierzam patrzeć, jak grzeszycie, i nie będę tolerowała ta kiego traktowania. Wyszła z pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. - Niech to licho - mruknął Austin. - Nie przejmuj się tym. Moja babcia była znana z tego, że żadna pomoc domowa nie zagrzała u niej długo miejsca. Ja tylko podtrzymuję rodzinną tradycję. Roześmiał się. Pani Bogart, zanim się wyniosła, zadzwoniła do Victorii, która wykorzystała cały incydent jako pretekst do kolejnego wykładu o zagrożeniach, jakie niosą ze sobą zbyt bliskie kontakty z mężczyznami. Tym razem wydała mi się jeszcze bardziej groteskowa niż poprzednio; kiedy zaczęła narzekać, że będzie miała wielki kłopot ze znalezieniem równie kom petentnej gospodyni, jak pani Bogart, powiedziałam jej, żeby się nie martwiła. Sama sobie kogoś znajdę. - To kompletny nonsens - oznajmiła i wyszła z domu, złorzecząc i wyrzekając na przemian. Ona sama, mówiła, jest zbyt zajęta, żeby zajmować się nieznośną, krnąbrną kaleką. W ciągu następnych dwóch tygodni Austin pracował nad moją rehabilitacją i często zostawał ze mną na noc. Kiedy tylko mógł, jeździliśmy do szpitala odwiedzić Jake'a. Jake czasem mnie poznawał, czasem nie. Zdarzało się, że mruczał coś ni to do siebie, ni to do mnie. Dla wszystkich wokół jego słowa miały niewiele sensu, lecz ja wiedziałam dostatecznie dużo, żeby go zrozumieć. Austin uczył mnie jazdy minibusem, a także wielu innych czynności, które ułatwiały mi samodzielne funkcjonowanie. Gdy pierwszy raz samodzielnie prowadziłam samochód, byłam 217
okropnie przejęta i zdenerwowana, lecz szybko przekonałam się, że jego wnętrze i urządzenia sterownicze zostały doskonale dostosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Po kilku dniach pojechałam nawet sama na zakupy do supermarketu. Po powrocie powiedziałam pani Bogart, że ma wolny wieczór, i przyrządziłam kolację dla nas dwojga. Austin zachwycał się każdą potrawą. Z początku myślałam, że przesadza, żeby mi sprawić przyjemność, ale uniósł rękę i uroczyście przysiągł, że wszystko jest naprawdę pyszne. Widząc moje sceptyczne spojrzenie, odłożył widelec i popa trzył na mnie z wyrzutem. - Czy przed wypadkiem umiałaś dobrze gotować? - Często mnie chwalono - przyznałam. - Czy ty może gotujesz nogami? - Nie - odpowiedziałam ze śmiechem. - Wobec tego w jaki sposób wypadek mógł wpłynąć na twoją zdolność przyrządzania smacznych posiłków? - spytał surowo. - No proszę, bardzo jestem ciekaw. - Wygląda na to, że nie mógł. - Jeśli zacznę cię chwalić za to, że szybko biegasz, możesz mi nie wierzyć. Ale w tej chwili nie masz żadnych racjonalnych powodów, żeby kwestionować moją szczerość. Roześmiałam się. Tak cudownie się z nim czułam. Austin uniósł kieliszek i wzniósł toast za moją rekonwalescencję, a potem wstał i pocałował mnie. - Zostawmy talerze do zmywania pani Bogart - szepnął. Myślę, że przynajmniej tyle może zrobić. Odwróciłam się do niego z uśmiechem. - A my? Co będziemy robić? Oczy Austina same powiedziały mi, czego pragnie. Moje oczy mówiły to samo, jasno i wyraźnie. Austin ujął uchwyty wózka i zawiózł mnie do pokoju, gdzie delikatnie przełożył do łóżka. Tej nocy kochaliśmy się bardziej namiętnie - ale też z większą czułością - niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy potem leżeliśmy przytuleni, czułam się zadowolona i bezpieczna. Miałam tylko nadzieję, że moje szczęście nie 218
będzie jak liść, który jesienią więdnie, żółknie i w końcu spada na ziemię, gdzie zamienia się w proch. Pomyślałam, że być może będę jeszcze szczęśliwa. Mogę być szczęśliwa, poprawiłam się. Wiedziałam to, bo teraz tak właśnie było. Spaliśmy już, gdy zadzwonił telefon. Austin zerwał się z łóżka. Zanim wrócił, wiedziałam już, co się stało. Zadzwonił doktor Hamman, żeby powiedzieć, że Jake nie żyje. Rozpłakałam się jak dziecko. Austin długo tulił mnie do piersi i gładził po głowie. Kiedy się wreszcie uspokoiłam, otarłam łzy i powiedziałam: - Osoba, dla której naprawdę przeznaczona była ta wiado mość, nie ma nawet pojęcia, kogo straciła. To jest niemal równie okropne, jak wszystko, co spotkało Jake'a. Pomyśl, kiedy umierał, nie było przy nim jego córki. - Ty z nim byłaś, Rain - przypomniał mi Austin. - A Jake kochał cię jak rodzoną córkę. - Nie zostawię go teraz - przysięgłam. - Dopilnuję, żeby miał pogrzeb, na jaki sobie zasłużył. Gdy leżałam w ramionach Austina, przed oczami stawały mi chwile spędzone z Jake'em, jego żarty, jego pogodny śmiech, zachęty, których mi nigdy nie szczędził, a nawet smutna mina, z jaką żegnał mnie, gdy leciałam do Londynu. - To takie ważne mieć kogoś, kto żegna cię ze łzami w oczach - szepnęłam. - Na mnie nie licz - uprzedził mnie Austin. - Bo nie za mierzam się z tobą rozstawać. Błagam, modliłam się w duchu, by te słowa nigdy nie zmieniły się w suche liście, nigdy nie rozsypały się w proch.
12
ODBICIE W STŁUCZONYM LUSTRZE Jake został pochowany na miejscowym cmentarzu, w kwa terze należącej od pokoleń do jego rodziny, niedaleko miejsca, gdzie spoczęła babcia Hudson. Pani Bogart wyniosła się w przeddzień pogrzebu. Kiedy po śniadaniu przyszła się ze mną pożegnać, widziałam po niej, że czuje się winna, zo stawiając mnie samą. Wbiła wzrok w podłogę, unikając mojego spojrzenia. - Przykro mi, że odchodzę akurat teraz, kiedy ten człowiek umarł, a ty jesteś taka smutna. - To był Jake - poprawiłam ją. - Nie „ten człowiek". Szybko uniosła głowę, jakby nawet w takiej chwili nie mogła znieść krytyki. - W każdym razie chcę ci powiedzieć, że nie lubię, kiedy ludzi spotyka coś złego, nawet gdy sami są sobie winni. Zostałabym z tobą, żeby pomóc ci w trudnych chwilach, ale jestem już umówiona z nową podopieczną, która bardziej potrzebuje mojej pomocy. Obiecałam przyjechać dziś po po łudniu. - Więc proszę dotrzymać obietnicy - powiedziałam krótko. - Niemądrze robisz, nie słuchając swojej ciotki. Pani Victoria jest mądrą kobietą i naprawdę źle z tobą będzie, jeśli jej nie posłuchasz. - Dziękuję za radę - odparłam oschle. 220
Pani Bogart zacisnęła usta i pokręciła głową z ubolewaniem. - Posprzątałam dom i zostawiłam ci zapas jedzenia. Jeśli szybko znajdziesz kogoś na moje miejsce, wszystko będzie dobrze. - Nawet jeśli nikogo nie znajdę i tak będzie dobrze. - Wątpię w to - mruknęła pani Bogart i odwróciła się, żeby odejść. - Jest pani doświadczoną opiekunką i na pewno pani nowa podopieczna będzie miała z pani wiele pożytku. Ale ludzie niepełnosprawni, tacy jak ja, potrzebują czegoś więcej niż jedzenie, picie i kąpiel. Mam nadzieję, że to, co mówię, po zwoli pani lepiej rozumieć nową pacjentkę. Może nie będzie jej pani traktować tak surowo tylko dlatego, że sama może pani chodzić. Pani Bogart pokręciła głową. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie i jakby uznanie. - Skąd w tobie tyle uporu i zawziętości? I to w twoim stanie. Uśmiechnęłam się. - Moja przybrana mama nigdy nie spoglądała na nikogo z góry, niezależnie od tego, jak źle ocenialiby tę osobę wszyscy wokół. Pani Bogart poruszyła ramionami, niby straszący skrzydła ptak, schyliła się po swoje walizki, odwróciła się i ruszyła do wyjścia. Jeszcze przez chwilę słyszałam jej ciężkie kroki w ko rytarzu, a potem drzwi trzasnęły i w domu zapanowała głucha cisza. Odetchnęłam głęboko, zamknęłam oczy i powiedziałam sobie, że naprawdę wszystko będzie dobrze. Wiedziałam, że to zasługa Austina. Dzięki ćwiczeniom, które ze mną tak cierpliwie prowadził, umiałam sobie poradzić z codziennymi problemami. Austin wkrótce zresztą zadzwonił, żeby się dowiedzieć, jak się czuję bez pani Bogart. Zapewniłam go, że czuję się zna komicie, a on obiecał przyjechać zaraz po pracy. Większa część dnia upłynęła mi na wprowadzaniu drobnych ulepszeń, które miały mi ułatwić życie, i sporządzaniu listy zakupów. 221
Potem wyjechałam na taras od strony jeziora. Popijając lemo niadę, obserwowałam ptaki przelatujące ze świergotem z drze wa na drzewo. Nagle uświadomiłam sobie, że nigdy wcześniej nie dostrzegałam w pełni ich wdzięku i piękna. Uświadomiłam sobie również, że istotą ptaka jest lot. Ptak, który nie może latać, nie jest ptakiem, pomyślałam. Staje się po prostu kimś innym. Czy ja także stałam się kimś innym? Czy mnie też ubyło wskutek kalectwa? Czy ciotka Victoria i pani Bogart miały rację, kiedy twierdziły, że nie mogąc chodzić, utraciłam prawo dokonywania wyborów i decydowania o własnym losie? Nie chciałam się z tym zgodzić. Dzięki Austinowi odzyskałam wiarę we własne siły. Umiałam przecież pisać, myśleć, goto wać i sprzątać. Potrafiłam poradzić sobie ze wszystkimi czyn nościami codziennego życia. Mogłam pojechać niemal wszę dzie, dokąd chciałam. A przede wszystkim - kochać i być kochana. Nie, nie miały racji. Dopiero teraz, gdy pani Bogart odeszła, poczułam się znowu dobrze. Na powrót byłam panią własnego losu, odzyskałam swoją godność i tożsamość. A idźcież do diabła, pomyślałam ze złością. Ja będę jak te ptaki - wolna, radosna i szczęśliwa. Kiedy usłyszałam warkot silnika, byłam pewna, że to Austin, więc obróciłam fotel i wjechałam z powrotem do domu, żeby się z nim przywitać. Dopiero stukot obcasów uświadomił mi, że moim gościem jest ciotka Victoria. Szukając mnie, szła szybkim krokiem z pokoju do pokoju. Kiedy wreszcie zoba czyła, że wyjeżdżam z tarasu, stanęła i czekała na mnie z za skoczoną miną. Victoria marnie wyglądała. Włosy miała w nieładzie, żakiet wymięty. Sprawiała wrażenie znużonej i udręczonej, wydała mi się starsza niż zwykle. Na jej twarzy ostrymi liniami ryso wały się zmarszczki. - Co tu robisz? - rzuciła surowym tonem. - Czemu wyjeż dżasz sama z domu? - Żeby odetchnąć świeżym powietrzem.
Victoria skrzywiła się na moją odpowiedź, a potem popa trzyła na mnie ze złością. - I co, jesteś zadowolona? Pani Bogart znikła, jak sobie tego życzyłaś. Powiedz mi prawdę, czyj to był pomysł, co? Jej oczy zwęziły się w wąskie szparki. - Przyznaj się, Rain, on to wymyślił, prawda? To ten rehabilitant chciał mieć cię tu samą, tak? On to wszystko ukartował. - Nie. Pani Bogart sama zrezygnowała z pracy - powie działam spokojnie. - Przecież dobrze o tym wiesz. - Owszem, doskonale wiem, że zmusiliście ją, żeby odeszła. No dobrze, dobrze - mruczała, rozglądając się wokół dzikim wzrokiem. - Nie mam na to czasu - dodała i przycisnęła dłoń do piersi, jakby bolało ją serce. Jej wąskie ramiona na przemian wznosiły się i opadały gwałtownie. - Co się dzieje, ciociu Victorio? Zle się czujesz? Odwróciła się z taką miną, jakby chciała na mnie splunąć. Potem jej wąskie wargi złożyły się w zimny uśmiech. - Dziś wraca do domu. Lekarze twierdzą, że przyszła do siebie na tyle, że może wyjść ze szpitala, a Grant czeka na nią z otwartymi ramionami. Z otwartymi ramionami po tym wszystkim, co mu zrobiła, wyobrażasz sobie? Lekarze mó wią, że jej stan poprawił się na tyle, że może wrócić do normalnego życia. Co za bzdury! Megan nigdy nie prowa dziła normalnego życia. Wszystko to zaplanowała po to, żeby nic nie robić. Zawsze tylko żerowała na innych. To jedno potrafi. Jak to możliwe, że Grant gotów jest dalej ciągnąć tę farsę? No i czy nie miałam racji co do męż czyzn? Powiedz sama, czy nie miałam racji? Jadą na waka cje - podjęła po krótkiej przerwie i zaśmiała się ostrym, niemal histerycznym śmiechem. - Zasłużony wypoczynek, dobre sobie! Już ja wiem, na co ona sobie naprawdę za sługuje, ta mała krętaczka! - Straciła syna, ciociu Victorio. Bardzo cierpiała. Cokolwiek o niej myślisz, jest twoją siostrą. Jak możesz być dla niej taka surowa? - Co takiego? I ty to mówisz? Pytasz, jak mogę być dla 223
niej taka surowa? Ty, która wycierpiałaś przez nią więcej niż ktokolwiek inny, pytasz, jak mogę być dla niej taka surowa? rzuciła oskarżycielskim tonem. - Nie chcę się na nikogo złościć, nie chcę nikogo nienawi dzić, ciociu Victorio. Jeśli sądziłaś, że znajdziesz we mnie sprzymierzeńca w walce z moją matką, byłaś w błędzie. Chcę cieszyć się własnym życiem, chcę zrobić coś dobrego dla siebie i dla innych. Nienawiść i pragnienie zemsty będą cię trawić, dopóki nie zostanie z ciebie pusta skorupa, pozbawiona wszelkich uczuć. Jeśli pozwolisz, żeby rządziła tobą nienawiść, staniesz się obca sobie samej i dla wszystkich, którzy mogliby cię kochać. - No proszę, ileż to mądrości można usłyszeć od nastolatki na wózku inwalidzkim - mruknęła Victoria zjadliwie. - Nie jestem nastolatką na wózku inwalidzkim - odpowie działam. - Jestem młodą kobietą po ciężkim wypadku, ale mam się dobrze i wiem, co mówię. - Tak, tak, oczywiście. Jak ja dobrze to znam! Cała Megan. Jak zwykle schowaj głowę w piasek, włóż swoje różowe oku lary, zatkaj sobie uszy, zamknij oczy na wszystko, co boli, chichocz radośnie i jedź, dokąd chcesz, z klapkami na oczach. Jesteś dla mnie wyłącznie moją siostrą na wózku inwalidzkim powiedziała z pogardą. - Kiedy na ciebie patrzę, widzę twarz Megan. Pokręciłam głową. - Myśl sobie, co chcesz. Dość mam wojowania z tobą czy z kimkolwiek innym. Victoria westchnęła i odwróciła głowę. Gdy znów na mnie spojrzała, jej twarz była zimna jak bryła lodu. - Jak rozumiem, zapłaciłaś za pogrzeb Jake'a. - Tak. Dzwoniłam do ciebie do biura i przekazałam sek retarce wszystkie szczegóły. Pogrzeb jest jutro o dziesiątej. Nabożeństwo odbędzie się w tutejszym kościele. - Nie mogę przyjechać. Mam jutro bardzo ważne spotkanie z członkami rady nadzorczej wielkiego przedsiębiorstwa bu dowlanego,
224
- Musisz tam być - powiedziałam ostro. - Co takiego? Zamiast wziąć udział w ważnym spotkaniu, mam jechać na pogrzeb szofera mojej matki? - Zaśmiała się krótko. - Nie ma mowy. Odwróciła się, żeby wyjść. Nie mogłam znieść pogardy, z jaką wyrażała się o Jake'u. - Poczekaj! - krzyknęłam. - Jake był nie tylko szoferem twojej matki. - Co znowu? - rzuciła zniecierpliwiona. - Mam jeszcze mnóstwo telefonów do załatwienia. Dość już czasu dziś zmar nowałam przez twoje grymasy. - Jake był nie tylko szoferem twojej matki. Był twoim ojcem. Przez chwilę nie odpowiadała. Potem podeszła do mnie i roześmiała się głośno. - Czy ty oszalałaś? Czy od kalectwa pomieszało ci się w głowie? Co za idiotyczny pomysł! - parsknęła. - Jake, nasz szofer, miałby być moim ojcem? - Sam mi to powiedział. Jake i babcia Hudson byli kochan kami. Jesteś ich dzieckiem. To dlatego mężczyzna, którego uważałaś za swego ojca, traktował cię inaczej niż twoją siostrę. Bo nie był twoim ojcem. Lodowaty uśmiech zniknął z twarzy Victorii, ustępując miej sca wyrazowi gniewu i nienawiści. Jej oczy zaświeciły zło wrogim blaskiem. Podeszła do mnie, prostując się i unosząc wysoko głowę, jakby chciała mnie przytłoczyć swoim pozor nym ogromem. Wyglądała niczym anioł śmierci, szykujący się do zadania ostatecznego ciosu. - Jak śmiesz tak zniekształcać sens wszystkiego, co mówi łam ci w największym zaufaniu? Jak śmiesz zmyślać te wstręt ne, głupie kłamstwa o moim pochodzeniu? Chcesz w ten sposób umniejszyć własną winę? Tak? Masz nadzieję, że dzięki temu odwrócisz uwagę ludzi od własnych, obrzydliwych grzechów? - Nie. Po prostu mówię ci to, co wyznał mi Jake. Powinien był powiedzieć ci o tym sam, wiele lat temu. Był z ciebie dumny. Często mówił o twojej sile. osiągnięciach i... 225
- Dość tego! - wrzasnęła ciotka Victoria, zakrywając uszy dłońmi. - Nie chcę o tym więcej słyszeć! Jeśli ośmielisz się wygadywać te brednie przy ludziach, to... to już ja się postaram, żeby wszystko, co cię dotąd spotkało, łącznie z kalectwem, wydało ci się słodką bajeczką dla grzecznych dzieci. Zapa miętaj to sobie, dobrze ci radzę! - Wszystko mi jedno, czy mi wierzysz, czy nie, ale powin naś pójść na pogrzeb Jake'a. Przez chwilę Victoria ciężko dyszała. Potem opuściła ręce i pokiwała głową. - Cały ten idiotyczny bunt, wszystkie te brednie... to jego robota. Wydrwigrosz!- rzuciła z wściekłością. - Już ja się tym zajmę! Odwróciła się i ruszyła do drzwi. - Austin nie ma z tym nic wspólnego! - krzyknęłam za nią. - Jeśli spróbujesz mu coś zrobić, pożałujesz. Ostrzegam cię, ciociu Victorio! Nie odpowiedziała. - Victorio, ostrzegam cię! Zostaw Austina w spokoju! Nie zareagowała na moje krzyki. Jeszcze przez chwilę sły szałam stukot jej obcasów w korytarzu. Zaraz potem rozległ się huk zatrzaskiwanych drzwi i zapadła cisza. Na pogrzeb Jake'a przyszło niewielu ludzi. Poza garstką znajomych, z którymi spotykał się w miejscowym barze, i kil koma starymi przyjaciółmi, którzy znali go, nim jeszcze zaciąg nął się do marynarki, był tylko Austin, ja i Mick Nelsen, treser koni opiekujący się Rain. Na cmentarzu Mick opowiedział mi, że Jake często mówił mu o mnie z miłością i podziwem. - Żartowałem sobie czasem z niego. Jesteś pewny, że ona nie jest twoją córką, Jake? Oczywiście tylko się śmiał, ale myślę, że nawet gdybyś była jego własnym dzieckiem, nie mógłby kochać cię mocniej. Lubił patrzeć, jak jeździsz na Rain, i bardzo się cieszył, że tak cię polubiła. Spytałam, gdzie jest teraz Rain. Mick zapewnił mnie, że 226
klacz znajduje się w dobrych rękach. Zastanawiałam się głośno, czy mogłabym kiedyś ją odwiedzić, i Mick obiecał, że za dzwoni do nowych właścicieli i umówi się z nimi, kiedy tylko zechcę. Po pogrzebie Austin zawiózł mnie na grób babci Hudson, gdzie spędziłam długą chwilę. Nie musiałam się śpieszyć, bo czekał na mnie w minibusie. Dopiero kiedy zo baczył, że moimi ramionami wstrząsa szloch, podszedł i zabrał mnie do samochodu. - Pora wracać do domu, Rain - powiedział, wręczając mi chustkę do nosa. Otarłam oczy, skinęłam głową i opadłam na oparcie, po zwalając, żeby Austin decydował o wszystkim za mnie. Wkrót ce znaleźliśmy się przed domem. Po odejściu pani Bogart wielkie domostwo z obszernymi pomieszczeniami i długimi korytarzami wydało mi jeszcze bardziej mroczne, puste i przy gnębiające. Austin zaproponował, żebyśmy wybrali się gdzieś na kolację. - Jeszcze tego nie robiliśmy. Ubierz się pięknie, ja także pojadę do domu się przebrać i zabiorę cię do bardzo miłej restauracji. Mają tam wspaniały widok na jezioro. Co ty na to? - Bardzo chętnie - odpowiedziałam z uśmiechem. - Czy będziesz potrzebowała mojej pomocy, żeby się przy gotować? - Nie - odpowiedziałam stanowczo. - Dziś wszystko zro bię sama. - Tak myślałem. Będę z powrotem za dwie godziny, zgo da? - Tak. Austin pocałował mnie i wyszedł. Pojechałam do pokoju, żeby przekonać się, ile mam na prawdę sił i czy potrafię wydobyć się z mroku depresji. Chwilę spędziłam przed otwartą szafą, zastanawiając się, co mam włożyć. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że od wypadku nie kupiłam żadnych nowych ubrań. Kompletnie przestałam dbać o swój wygląd. To się musi zmienić. Babcia Hudson zostawiła mi tyle pieniędzy, a ja nie wydałam ani centa na nic 227
poza leczeniem i rehabilitacją. Pomyślałam, że choć siedzę na wózku, ludzie wciąż widzą moje stopy. Powinnam sprawić sobie nowe buty i zadbać o włosy. Patrząc w oczy swojemu odbiciu w lustrze, obiecałam sobie, że się zmienię. Dość miałam tej nieszczęśliwej, wiecznie przy gnębionej i pogrążonej w depresji dziewczyny, która spoglądała na mnie smutnym wzrokiem. Chciałam znów poczuć nadzieję, śmiało patrzeć w przyszłość. Chciałam być znowu ładna, żeby Austin mógł czuć się ze mnie dumny. Wiedziałam, że kiedy mówi mi komplementy, jest szczery. Pamiętałam, jakim wzro kiem patrzy na mnie, gdy sądzi, że mu się nie przyglądam. Naprawdę byłam jego skarbem. Nie mogłam chodzić, ale nie przestałam być atrakcyjną dziewczyną. Jedyny poważny problem stanowiła dla mnie kąpiel. Niemal wszystko robiłam już sama, lecz podczas kąpieli zawsze to warzyszyła mi pani Bogart. Odkręciłam kurki, rozebrałam się i korzystając z poręczy i uchwytów, dźwignęłam się z wóz ka i weszłam do wanny. Przez chwilę rozkoszowałam się ciepłą wodą, ale nagle mój nastrój całkowicie się zmienił i ogarnął mnie paniczny lęk, że nie potrafię wydostać się z wanny. Niepokój nie pozwolił mi się cieszyć kąpielą. Pomyś lałam, że jeśli Austin mnie tak zastanie, będę się czuła okropnie zakłopotana. Pośpiech sprawił, że zabrałam się do rzeczy niezbyt zręcz nie i uderzyłam łokciem o krawędź wanny. Poczułam prze szywający ból i zaczęłam płakać. Po chwili uspokoiłam się na tyle, że druga próba" zakończyła się sukcesem. Usiadłam na krawędzi wanny i zaczęłam się wycierać. Ręka tak ok ropnie mnie bolała, że wszystko zajęło mi dużo więcej czasu, niż się spodziewałam. Kiedy w końcu spojrzałam w lustro, okazało się, że suknia jest wymięta i źle się na mnie układa. Zrobiłam, co mogłam, żeby ją poprawić, a potem zabrałam się do wkładania butów. Gdy wreszcie uporałam się z wło sami, byłam kompletnie wyczerpana. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na dziwny szum dobiega jący z łazienki. Odwróciłam głowę i zorientowałam się, że 228
w zdenerwowaniu zapomniałam zakręcić wodę, która teraz zaczęła się przelewać przez krawędź wanny. - O nie! - krzyknęłam i najszybciej, jak mogłam, pojecha łam do łazienki. Dźwignęłam się z wózka i szczęśliwie dosięgnęłam kranu, ale nim usiadłam z powrotem na wózku, pośliz gnęłam się na mokrej posadzce i upadłam w kałużę wody. Z największym trudem dźwignęłam się na wózek i wróciłam do pokoju. Kółka zostawiały mokre ślady na dywanie. Przez długą chwilę siedziałam przed lustrem, wpatrując się w swoje odbicie. Prawy bok sukni był tak mokry, że można by ją wyżymać, włosy miałam w nieładzie. Zmęczona i zniechęcona, opuściłam bezwładnie ręce i zwiesiłam głowę. Czułam się pokonana i nie miałam siły, żeby dłużej walczyć z moim kalekim ciałem. Tym razem jednak nie rozpłakałam się, lecz ogarnęła mnie ślepa furia. Rzuciłam się do swoich kosmetyków i zaczęłam miotać na wszystkie strony szminki, cienie do powiek i tubki tuszu. Kiedy na toaletce już nic nie zostało, w bezsilnej wściekło ści cisnęłam szczotką do włosów w lustro. Rozległ się przej mujący brzęk pękającego szkła i taflę lustra przecięła ukoś na rysa. Głowa opadła mi bezsilnie na piersi. Pogrążona w rozpaczy, siedziałam na wózku bezwładnie jak szmaciana lalka. Nie słyszałam dzwonka. Austin czekał jakiś czas przed drzwiami, a potem obszedł dom dookoła i zajrzał przez okno do mego pokoju. Kiedy zobaczył, że siedzę bez ruchu, jakbym spała czy straciła przytomność, zastukał w szybę. Nie zarea gowałam, więc podniósł szybę i wdrapał się do środka. - Rain! Rain! - krzyknął, chwytając mnie za ramię. - Co się stało? Co tu się działo? Gdy nie odpowiedziałam, rozejrzał się po pokoju z taką miną, jakby nie wierzył własnym oczom. Nawet ja poczułam się w pierwszej chwili zaszokowana, jakbym zapomniała, że cały ten bałagan wokół to moje dzieło. W powietrzu unosił się silny zapach wody kolońskiej, którą roztrzaskałam o ścianę. Aparaty do rehabilitacji okrywała warstwa talku, który wysypał 229
się z pękniętego pojemnika, po całym pokoju porozrzucane były kosmetyki, a lustro przecinała ukośna rysa. - Tak dobrze mi szło - zaczęłam słabym głosem. Moje usta drżały. - Udało mi się wejść do wanny i wyjść, i ubrać się... nawet się uczesałam. Ale zapomniałam zakręcić wodę i... - Co takiego? - Austin obejrzał się za siebie i spostrzegł zalaną łazienkę. Szybko wszedł do środka, ale zaraz wrócił. Woda jest zakręcona. - Wiem. Udało mi się dostać do kranu, ale potem się prze wróciłam, zmoczyłam suknię i... - Urwałam i wybuchnęłam płaczem. Moim ciałem wstrząsał szloch. Austin starał się mnie po cieszyć, śmiejąc się, jakby nic wielkiego się nie stało. - Niech to licho, widzę, że lepiej cię nie złościć! Jeżeli zrobiłaś takie piekło z powodu mokrej sukni, skąd mogę wie dzieć, jak byś się rozprawiła ze mną, gdybym cię czymś rozgniewał. Choć łzy wciąż spływały mi po twarzy, uśmiechnęłam się do niego. Austin nachylił się i pocałował mnie w zalany łzami policzek. - Zaraz to wszystko posprzątamy - pocieszył mnie i zaczął zbierać porozrzucane po całym pokoju kosmetyki. - Przebie rzesz się, uczeszesz i pojedziemy - dodał spokojnie, jakby nic wielkiego się nie wydarzyło. - Nigdzie nie pojadę! Wyglądam okropnie. Będziesz się mnie wstydził. - Nie wydaje mi się, żebym miał się ciebie wstydzić. Jesteś piękna. No proszę, przestań już marudzić, Rain. Wybierz nową sukienkę, a ja wytrę podłogę w łazience. Westchnęłam i popatrzyłam na swoje odbicie w pękniętym lustrze. Taka jestem naprawdę, pomyślałam. Tak wygląda prawdziwa Rain. Zupełnie jak to pęknięte lustro, rozbita i oka leczona. Mogę udawać, że tego nie zauważam, ale taka jest prawda. Nie chcąc rozczarować Austina, który szybko i sprawnie usuwał zniszczenia, jakich narobiłam, wybrałam inną suknię
230
i raz jeszcze uczesałam włosy. Nie byłam zadowolona ze swego wyglądu, ale kiedy Austin powiedział, że jestem za chwycająca, nie miałam siły ani ochoty się z nim spierać. - Nie potrzebujesz pudru, szminki ani tuszu do rzęs. Masz tak piękne oczy, Rain, że żadna oprawa nie przyda im więcej blasku, niż go mają z natury. Wspaniale wyglądasz. Chodź, jedźmy już, bo umieram z głodu. Jeszcze tylko włożyłam żakiet, bo wieczory bywały chłod ne, i Austin szybko powiózł mnie do wyjścia. Pewnie się bał, że jeśli nie wyjdziemy zaraz, zmienię zdanie. Chwilę później jechaliśmy już do restauracji. Austin zachowywał się, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Był taki po godny i radosny, że i ja niemal zapomniałam o całym in cydencie. Restauracja, do której mnie zawiózł, rzeczywiście okazała się niezwykle miła i przytulna. Drewniany strop opierał się na poczerniałych ze starości belkach, urządzenie składało się z osiemnastowiecznych mebli z epoki kolonialnej, na cie mnoczerwonych obrusach stały świece w mosiężnych lich tarzach. Austin zarezerwował stolik pod oknem, za którym rozciągał się cudowny pejzaż. W ciemnej tafli wody odbijały się migotliwie światła okolicznych domów. Kelner zapalił świece. Zjedliśmy pyszną zupę z porów, a potem homara, popijając wszystko wyśmienitym winem. Na deser zamówi łam galaretkę pomarańczową z bitą śmietaną, prawdziwe dzieło sztuki kulinarnej. Wkrótce mój nastrój istotnie bardzo się poprawił. Siedzieliśmy z Austinem, trzymając się za ręce, wymieniając pocałunki i po prostu ciesząc się nawzajem swo im towarzystwem. W pewnej chwili rozległy się dźwięki muzyki. Ucichłam. Pomyślałam nagle, jak cudownie byłoby, gdybyśmy mogli teraz wstać i zatańczyć. Austin natychmiast dostrzegł smutek w moich oczach i szybko zadecydował, że pora płacić i wracać do domu. - Miałaś dziś ciężki dzień - przypomniał mi. Nie protestowałam. W drodze powrotnej starał się podtrzymać 231
mnie na duchu. Opowiadał o wszystkim, co możemy jeszcze razem zrobić, i o miejscach, które możemy odwiedzić. - Powinniśmy się zastanowić nad prawdziwymi wakacja mi - powiedział. - Za miesiąc będę miał dwa tygodnie wol nego. Moglibyśmy po prostu wsiąść do samochodu i pojechać, dokąd nas oczy poniosą. Co ty na to? - Jasne - odpowiedziałam bez przekonania. W tej chwili zgodziłabym się na wszystko, nawet gdyby miał to być lot na Księżyc. Austin popatrzył na mnie i również to dostrzegł, ale nie zrezygnował z desperackich prób przywrócenia mi wiary we własne siły. Gdy znaleźliśmy się w domu, pomógł mi przygotować się do snu. - Spij dobrze, Rain. - Chcesz iść? - Jeśli chcesz, chętnie zostanę z tobą. - Oczywiście, że chcę. Nigdy cię nie poproszę, żebyś od szedł. Austin uśmiechnął się i odgarnął z mego czoła niesforny kosmyk włosów. - Zamknij oczy. Zaraz wrócę - obiecał i wyszedł. Byłam tak zmęczona, że nawet nie słyszałam, kiedy wrócił do pokoju i ułożył się w łóżku obok mnie. Rano obudził nas telefon. Przez chwilę pożałowałam, że w końcu udało mi się skłonić ciotkę Victorię, żeby go zainstalowała. - Słucham? - Czy jest tam Austin? - spytał męski głos. - Co takiego? Ach, tak. Przez chwilę w słuchawce było cicho. - W takim razie muszę z nim porozmawiać - oznajmił telefonujący rozmówca surowym tonem. Odwróciłam głowę. Austin przetarł oczy i usiadł. - Co się dzieje? - To do ciebie. - Do mnie? - Austin wstał z łóżka i podszedł do telefo nu. - Halo?
232
Przyglądałam mu się, kiedy rozmawiał. Zarumienił się, zawstydzony, i spuścił wzrok. Potem odwrócił się tak, by ukryć przede mną swą nagość. - Dobrze, rozumiem - powiedział. - Zaraz będę. Odłożył słuchawkę i chwilę stał w milczeniu. - Co się stało? - To dzwonił mój wuj. Muszę jechać - odpowiedział i szyb ko zaczął się ubierać. - Co się dzieje? Skąd ten pośpiech? Austin popatrzył na mnie ze strapioną miną. - Nie chciałbym cię martwić, dopóki... - Powiedz mi, co się stało? - przerwałam mu. - Najbardziej martwi mnie, że nie wiem, co się dzieje. - Do mego wuja zadzwonił adwokat twojej ciotki. Groził, że wniesie do sądu formalną skargę na moje postępowanie. To znaczy, że wuj i ja musielibyśmy stawić się na oficjalne przesłuchanie przed prokuratorem... - Zawahał się, a potem dodał: - Niewykluczone, że wuj Byron straciłby koncesję i musiałby zamknąć firmę. - Och, Austin, tak mi przykro. - To nie twoja wina. Powinienem był powiedzieć wujowi o naszym związku. Sama rozumiesz, że chce wiedzieć, co się dzieje. Nie mogę go zranić. Zrobił dla mnie więcej od mego własnego ojca. - Okropnie się czuję - jęknęłam. - Właśnie dlatego nie chciałem ci na razie o tym mówić. Ale nie chcę, żebyś winiła się o cokolwiek. O nic się nie martw i czekaj spokojnie, aż się odezwę. Wszystko będzie dobrze, Rain. Zobaczysz. - Ty też nie martw się o mnie. Dam sobie radę. Nie będę już taka głupia jak wczoraj, nie zrobię niczego, co mogłoby cię zmartwić. Obiecuję. Zajmij się teraz waszymi sprawami. - Znajdziesz sobie kogoś na moje miejsce? - Tak. - Pomogę ci w tym i...
233
- Powiedziałam ci, żebyś się o mnie nie martwił. Na szczęś cie nauczyłeś mnie, jak mam sobie radzić sama. Teraz będę miała okazję, żeby z tego skorzystać. Austin skinął głową. - Masz numer mojego pagera. Gdybyś mnie potrzebowała, daj znać. Odezwę się, gdy tylko będę coś wiedział. Pocałował mnie i szybko wyszedł. Serce mi tak biło, że niemal zagłuszało jego kroki w korytarzu. Wstałam z łóżka, ubrałam się i zadzwoniłam do ciotki Victorii. Byłam tak zdenerwowana i wściekła, że aż się cała trzęsłam. Sekretarka powiedziała mi, że Victoria pojechała do Richmondu, by spotkać się z jakimiś biznesmenami. Spytała, czy ma jej coś powtórzyć, gdyby zadzwoniła. - Proszę jej powtórzyć, że wypowiadam wszystkie dotych czasowe umowy i porozumienia! Proszę powiedzieć, że może się nie trudzić, przyjeżdżając do mnie z jakimikolwiek doku mentami. Nie chcę jej więcej widzieć na oczy. Nie chcę nawet, żeby do mnie dzwoniła. - No cóż - mruknęła. - Przekażę wszystko pani Hudson. - Proszę jej powiedzieć, że jeśli czegoś ode mnie chce, ma się skontaktować z moim adwokatem - zakończyłam grzecz nie, ale stanowczo, i odłożyłam słuchawkę. - Skoro chcesz wojny - powiedziałam głośno, choć oczywiście Victoria nie mogła mnie usłyszeć - będziesz ją miała.
Austin zadzwonił dopiero późnym popołudniem. Ton jego głosu natychmiast mi zdradził, że sprawy mają się jeszcze gorzej, niż sądziłam. - Twoja ciotka nie tylko grozi nam procesem, ale również nagonką w prasie, która mogłaby zrujnować wuja Byrona. Żąda, żebym się do ciebie nie zbliżał. Wyjaśniłem mu, że naprawdę cię kocham i nie zamierzam od ciebie odejść, ale na razie, dopóki cała sprawa nie przycichnie, musimy być bardzo ostrożni. Myślałem o tym, żeby rzucić pracę w jego 234
firmie, ale gdybym to zrobił, wątpię, czy wróciłbym jeszcze do tego zawodu. - Przestań gadać głupstwa, Austinie. Wiesz przecież, jak okropnie się czuję, kiedy to słyszę. - Wiem. - Powiedział to tak smutnym i zrezygnowanym głosem, że aż łzy zakręciły mi się w oczach. - To okropne, że akurat teraz jesteś sama w tym wielkim domu. Że też to wszystko musiało się zdarzyć tuż po odejściu pani Bogart. - Nie sądzisz chyba, że to po prostu przypadkowy zbieg okoliczności. - Jakże okrutną kobietą jest twoja ciotka! - Jeszcze za to zapłaci. - Obiecałem wujowi, że będę się trzymał z dala od cie bie, ale wieczorem, kiedy się zrobi ciemno, przyjadę. To obrzydliwe, że musimy się ukrywać przed światem jak zbro dniarze. - Myślę, że nawet po zmroku nie powinieneś się tu poka zywać. Przynajmniej dopóki cała sprawa nie ucichnie. - Nie mógłbym zasnąć, wiedząc, że jesteś sama w domu, Rain. Przyjadę wieczorem. Twoja ciotka nie wynajmie chyba nikogo, żeby obserwował dom, jak sądzisz? - Myślę, że jest do tego zdolna - musiałam przyznać. Odpowiedziało mi milczenie. - Nic mi się nie stanie - zapewniłam Austina. - W zupeł ności wystarczy, że zadzwonisz. - Zastanowię się jeszcze. - Jeżeli miałabym stać się przyczyną kłopotów dla kolej nego człowieka... - Dobrze, Rain. - Wyczułam z jego głosu, że boi się nie tylko o nas, lecz przede wszystkim o swego wuja. - Zadzwonię do ciebie wieczorem. Jutro coś wymyślimy. Może najlepiej byłoby, gdybyś po prostu wyniosła się z tego domu - dodał już bardziej optymistycznym tonem. - Być może to byłoby jakieś wyjście - przyznałam. - Kocham cię, Rain. Kocham cię całym sercem. Nie mówił bym tego, gdybym nie był pewny, że naprawdę tak jest. 235
- Ja też cię kocham. Mówię ci to tylko dlatego, że wierzę twoim słowom. - Zadzwonię do ciebie za parę godzin. Uważaj na siebie. - To ty uważaj na siebie. Kiedy Austin się rozłączył, jeszcze przez długą chwilę sie działam ze słuchawką w ręku. Mój świat na powrót pogrążył się w mroku. Jakby po to, żeby utwierdzić mnie w tym przekonaniu, niebo skryło się za zasłoną czarnych chmur. Żeby się czymś zająć, sprzątałam, a potem przygotowałam sobie kolację. Właśnie zaczęłam jeść, gdy spadły pierwsze, ciężkie krople deszczu. Chwilę później zagrzmiało. Światła przygasły na moment. Wstrzymałam od dech. Na myśl, że mogłabym zostać sama w ciemnym domu, ogarnął mnie lęk. Nagle ciemność za oknem rozdarła błyskawica. Zaraz potem rozległ się huk gromu, który wstrząsnął całym domem. Światło znów zamigotało i zgasło. Przez długą chwilę siedziałam w ciem ności, modląc się w duchu, żeby na powrót zrobiło się jasno, ale elektryczność wysiadła na dobre. Chwyciłam mocno koła i pojechałam do kuchni, żeby po szukać świec. Po dłuższych poszukiwaniach wreszcie je znalaz łam. Zapaliłam jedną z nich, nakapałam stearyny na talerzyk i dopiero wtedy postawiłam świecę, żeby stała pewnie. Na uczyłam się tego sposobu od mamy Arnold. Wróciłam do jadalni i postawiłam świecę na stole, ale straciłam apetyt i w końcu prawie nic nie zjadłam. Ponieważ było ciemno, odłożyłam zmywanie na później. Wszystko, co mogło się zepsuć, schowałam do lodówki. Mia łam nadzieję, że niedługo uszkodzenie zostanie naprawione i z powrotem będę miała prąd. Gdy jednak po godzinie nic się nie zmieniło, postanowiłam zadzwonić do służb odpowiedzial nych za elektryczność, żeby się dowiedzieć, kiedy wreszcie usuną uszkodzenie. I wtedy okazało się, że telefon także nie działa. Byłam kompletnie odcięta od świata, sama w wielkim, pus tym domu. Ogarnął mnie lęk. Deszcz bębnił o szyby, a wiatr 236
wciskał się z wyciem przez najmniejsze szpary. Płomień świe cy co chwila chwiał się i przygasał, sprawiając, że na ścianach wokół mnie tańczyły ogromne cienie. Wiedziałam, że to może trwać godzinami, więc postanowiłam zamknąć się w swoim pokoju i czekać, aż coś się zmieni. Nagle rozległ się głośny huk i przez dom przebiegło tchnienie szalejącej nawałnicy. W pierwszej chwili struch lałam, ale szybko domyśliłam się, że widocznie poprzed niego dnia, kiedy przyjechała Victoria, a ja w pośpiechu wróciłam do domu z tarasu, nie domknęłam porządnie tyl nych drzwi. Słyszałam, jak targane wichrem, tłuką o ścianę, i przestraszyłam się, że lada chwila wylecą z zawiasów. Najszybciej jak mogłam, pojechałam ciemnym korytarzem do tylnego wyjścia. Żywioły zdawały się tylko czekać, aż się pokażę. Ledwie wyjechałam na taras, lodowata ulewa natychmiast przemoczyła mnie od stóp po czubek głowy, a wiatr potargał mokre włosy. Chwyciłam klamkę i wtedy zaczęło się najtrudniejsze. Jedną ręką musiałam trzymać klamkę, a drugą obracać koło wózka tak, żeby pokonać napór wichury i wrócić do wnętrza domu, zamykając za sobą drzwi. Przy takim wietrze nie było to wcale łatwe. Trzymając klamkę, musiałam kierować fotelem, używając tylko jednej ręki, i nie mogłam dać sobie z nim rady. Wre szcie skapitulowałam i puściłam klamkę. Ciężkie drzwi rą bnęły o ścianę, a potem odbiły się i poleciały w drugą stronę, waląc w bok wózka z taką siłą, że omal nie zmiaż dżyły mi ręki. Wrzasnęłam z bólu, chwyciłam kółka obiema rękami i czym prędzej uciekłam z wózkiem do wnętrza domu. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Szybko pojechałam do swego pokoju, gdzie zaczęłam się szarpać z ciężkim od wody ubraniem. Ręce tak mi się trzęsły z zimna i ze strachu, że ledwie mogłam wysunąć guziki z dziurek. Kiedy wreszcie udało mi się rozebrać i wytrzeć, byłam ledwo żywa ze zmę czenia. Ostatkiem sił padłam na łóżko, nawet nie wkładając nocnej koszuli. Okryłam się tylko kołdrą i leżałam bez ruchu 237
z zamkniętymi oczami, ale mimo wyczerpania nie mogłam zasnąć. Przez otwarte drzwi napływały do domu odgłosy srożącej się burzy, co jakiś czas błyskawica rozdzierała ciemności, na mgnienie oka oświetlając jaskrawym światłem ściany po koju. Deszcz nieprzerwanie bębnił o szyby, jakby to nawałnica domagała się, żebym wpuściła ją do wnętrza domu. Z całych sił zacisnęłam powieki. Dlaczego wyperswadowałam Austinowi przyjazd? Powin nam być bardziej samolubna, pomyślałam. Po jakimś czasie odgłosy burzy przycichły, deszcz zelżał, a grzmoty powoli się oddaliły. Przestałam dygotać i trochę się uspokoiłam. Ponieważ wciąż nie było prądu, leżałam w łóżku i modliłam się, żeby Austin zmienił zdanie i przyjechał. W pew nej chwili usłyszałam, że ktoś otworzył i zaraz zamknął za sobą frontowe drzwi. Więc jednak przyjechał, pomyślałam z ulgą. Jak to dob rze. Nie mogłam doczekać się chwili, kiedy wreszcie za rzucę mu ręce na szyję i przytulę się do niego z całych sił. Zrobimy, jak to wymyślił, powiedziałam sobie. Uciekniemy razem. W korytarzu rozległo się znajome stukanie obcasów. Nie wierzyłam własnym uszom, dopóki w drzwiach nie błysnęło światło latarki i nie stanęła w nich ciotka Victoria. Poczułam się tak rozczarowana i oszukana, że omal się nie rozpłakałam. - Co tu się dzieje?! - wrzasnęła. - Czemu drzwi na taras są otwarte? Deszcz zalał cały korytarz! Skierowała na mnie promień światła. Zakryłam twarz dłońmi. - Czemu jesteś naga? Czekasz na niego, tak? Czy może już tu jest? - Nikogo tu nie ma! - krzyknęłam. - Przestań mi świecić w oczy. Victoria skierowała promień latarki na podłogę. - Co za bałagan! Masz szczęście, że postanowiłam tu przy jechać. - Po tym, co zrobiłaś Austinowi i jego wujowi, nie życzę 238
tu sobie twojej obecności - zaprotestowałam. - Powiedziałam wszystko twojej sekretarce. Miała ci to powtórzyć. A teraz wynoś się stąd! - Zrobiłam to, co zrobiłaby na moim miejscu każda odpowie dzialna, dorosła osoba, która kocha swoją siostrzenicę - odpo wiedziała zimno Victoria. - Nawet wuj tego twojego rehabili tanta przyznał mi rację. Rozmawialiśmy dziś po południu i doszliśmy do porozumienia - dodała. - Jeśli dotrzyma warun ków naszej umowy, wszystko będzie w najlepszym porządku. - Jesteś okropna. Żądam, żebyś natychmiast opuściła ten dom. W końcu w większej części należy do mnie. Tak po stanowiła babcia Hudson i teraz rozumiem jej decyzję lepiej niż kiedykolwiek dotąd. Zostaw mnie w spokoju i wyjdź. Słyszysz, co mówię? Powiedziałam, wynoś się stąd! Victoria odwróciła latarkę pionowo do góry. Snop światła oświetlił jej twarz, zmieniając ją w dziwną, niesamowitą mas kę, za którą zdawał się płonąć ogień. - Nie bądź głupia - powiedziała z lodowatym spokojem, od którego przeszły mnie ciarki. - Nie możesz mieszkać sama, nie jesteś w stanie dać sobie rady z najprostszymi sprawami. Nie mogę spokojnie patrzeć, jak dom niszczeje w twoich rękach - dodała, wskazując gestem zalany korytarz. - Będę tu tak długo, jak długo będzie trzeba. - Tak długo, jak będzie trzeba? - Oniemiałam. - O czym ty mówisz? Co chcesz zrobić? - To, co powinnam była zrobić od początku. Wprowadzam się do ciebie. - Co takiego? Wolę być sama. - Ależ to po prostu niemożliwe, kochanie. Ostatecznie moja biedna siostra właśnie ledwo się pozbierała po tragedii, jaką była dla niej śmierć syna, a mój szwagier ma dość własnych spraw na głowie. Kto się tobą zajmie, jeśli ja tego nie zrobię? Powiedz sama, kto w tej rodzinie zawsze zajmował się wszyst kim, co trzeba było zrobić? - Nie! - Stanowczo pokręciłam głową. - Nie zgadzam się, żebyś została! Żądam, żebyś opuściła mój dom! 239
- Jeszcze kiedyś mi za to podziękujesz - oświadczyła Victoria, jakby w ogóle nie słyszała mojej odpowiedzi. - Na razie mamy za dużo do roboty. Jesteśmy rodziną i musimy trzymać się razem. Powiedz sama, czy mojej siostrze nie należy się ode mnie przynajmniej tyle? Nie odpowiedziałam. Victoria odwróciła się i wyszła z pokoju, zostawiając mnie samą w kompletnych ciemnościach.
13
MIŁOŚĆ ZDEMASKOWANA
Zabronić Victorii, żeby się do mnie wprowadziła, było łatwo, trudniej - wymóc na niej, żeby respektowała moje żądanie. Dopóki mieszkałam sama, było mi wprawdzie ciężko, ale odkąd zamieszkała ze mną moja ciotka, dotychczasowe problemy wydały mi się po prostu śmieszne. Z początku spodziewałam się, że Victoria poprzestanie na groźbach. Myślałam, że próbuje mnie zastraszyć i skłonić w ten sposób do współpracy, której odmówiłam, gdy zmusiła Austina, żeby przestał się ze mną spotykać. Powinnam się była zorientować, że płomień szaleństwa, który dostrzegłam w jej oczach, nie zgaśnie łatwo. Odkąd moja matka wyszła ze szpitala, a Grant nie tylko jej nie odepchnął, lecz przeciwnie, powitał - jak to ujęła Victoria z otwartymi ramionami i robił, co mógł, żeby ocalić ich mał żeństwo, w duszy mojej ciotki wzbierała i rosła jak wrzód ślepa nienawiść. Oczywiście nie miałam pojęcia, co konkretnie robi Victoria, żeby rozbić małżeństwo swojej siostry, ale byłam pewna, że nie szczędzi wysiłków, aby dopiąć celu. Kiedy o niej myślałam, przed oczami stawał mi Jago z Otella, z każdym słowem sączący kolejną porcję jadu w uszy swej ofiary. Nie miałam wątpliwości, że kiedy tylko Victoria ma okazję, przypomina Grantowi o moim istnieniu i tragicznych okolicznościach, w jakich zginął Brody. 241
Grant bez wątpienia bardzo kochał moją matkę, skoro wy baczył jej grzechy młodości, kłamstwa i śmierć ich syna. Fakt, że knowania Victorii nie przyniosły skutku, musiał boleśnie ją rozczarować i napełnić jej serce goryczą. Domyślałam się, że Grant przejrzał grę mojej ciotki i zareagował stanowczo i jed noznacznie, bo nagle przestał być mężczyzną jej marzeń, stając się bezmyślnym kretynem, który pozwala się wodzić żonie za nos. Kierując się swoją pokrętną logiką, Victoria doszła do wnios ku, że to ja ponoszę całą odpowiedzialność za niepowodzenie jej planów. Uwierzyła, czy może wmówiła sobie, że gdyby nie ja, zdobyłaby Granta. Choć było to absurdalne, uznała, że to właśnie moje istnienie i śmierć Brody'ego stanowiły główny powód, dla którego jej siostra zdołała wzbudzić litość męża i odzyskać jego miłość. - Znam Megan jak zły szeląg - mówiła z goryczą. - Dobrze wie, że jeśli będzie udawała przygnębioną, nieszczęśliwą i cho rą, jeżeli wmówi mu, że dręczą ją wyrzuty sumienia, Grant zapomni o wszystkim i na powrót zamknie oczy na jej wady. Twoja matka cieszy się, że tu jesteś, cieszy się, że jesteś sparaliżowana, a najbardziej zapewne cieszy się z tego, że mamy z tobą tyle problemów, bo dzięki temu może jęczeć, płakać i skarżyć się na swój los. Zastanawiam się, ile razy dziennie Grant scałowuje z policzków Megan jej krokodyle łzy, błaga, żeby nie była smutna, i obiecuje, że zaczną życie od nowa. Kompletnie osłupiała patrzyłam, jak pracownicy firmy prze wozowej wnoszą do domu dobytek Victorii - nie tylko kufry pełne ubrań i osobistych drobiazgów, lecz również kartonowe pudła z dokumentami i sprzętem biurowym. Victoria urządziła sobie w gabinecie dziadka Hudsona biuro wyposażone w faks, komputer i kopiarkę. Sama zamieszkała w swoim dawnym pokoju na piętrze. Najchętniej zadzwoniłabym do mego adwokata z prośbą o pomoc, ale bałam się, że jeśli to zrobię, Victoria spełni swe groźby wobec biednego Austina i jego wuja. 242
Tego samego dnia, gdy przywieziono jej rzeczy, Victoria zatrudniła na przychodne służącą. Pani Churchwell miała pięćdziesiąt kilka lat i była wdową. Po śmierci męża otrzy mywała bardzo skromną rentę, która ledwie starczała jej na życie. Była równie wysoka i chuda, jak jej chlebodawczyni, miała bladą twarz, smutne szare oczy i wiecznie ponurą minę. Kiedy stały obok siebie, wyglądała jak cień mojej ciotki i w pewnym sensie rzeczywiście można by ją tak nazwać. Pani Churchwell wpatrywała się w Victorię z oddaniem niczym wierny pies. Właściwie wcale się temu nie dziwiłam, bo od pierwszej chwili było dla mnie jasne, że niczego nie boi się bardziej niż tego, że mogłaby stracić pracę i powrócić do swojej dawnej, nędznej egzystencji. Zwłaszcza że moja ciotka nieźle jej płaciła. Oczywiście ta hojność nie była bezinteresow na. W przeciwieństwie do pani Bogart, która pomagała Victorii, bo szczerze wierzyła, że Austin chce tylko moich pieniędzy, pani Churchwell gotowa była zrobić wszystko, czego zażąda od niej chlebodawczyni. Od samego początku jej głównym zadaniem była ścisła kontrola wszelkich moich kontaktów ze światem zewnętrznym, a zwłaszcza z Austinem. Gdy mojej ciotki nie było w domu, pani Churchwell nieustannie krążyła w pobliżu. Kiedy wyjeżdżałam na wózku przed dom, ilekroć odwracałam głowę, widziałam jej twarz w oknie. Wprawdzie linię telefoniczną naprawiono bardzo szybko, ale telefon w moim pokoju z niepojętych powodów w dalszym ciągu nie działał. Victoria twierdziła, że przyczynę stanowi uszkodzony przewód i zgadzała się, że trzeba go wymienić, ale nie mogłam się doprosić, żeby sprowadziła montera. W re zultacie więc gdy dzwonił telefon, pani Churchwell zwykle mnie wyprzedzała, szybko załatwiała sprawę, po czym oznaj miała mi, że to była pomyłka lub też że dzwonił ktoś do Victorii. Nie mogłam uwierzyć, żeby Austin nie próbował się ze mną skontaktować, ale, z drugiej strony, nie mogłam się zdobyć na to, żeby sama zadzwonić, bo bałam się, że ściągnę na niego nowe kłopoty. Dopiero po tygodniu dowiedziałam 243
się, że Victoria zmieniła nasz numer telefonu i wciągnęła go na listę numerów zastrzeżonych. Pani Churchwell w przeciwieństwie do pani Bogart nie miała żadnych doświadczeń z osobami niepełnosprawnymi. W gruncie rzeczy była tylko służącą i kucharką, a przede wszystkim oddanymi oczami i uszami mojej ciotki. Odkąd to zrozumiałam, straciłam wszelką ochotę na jej towarzystwo. Niechęć była wzajemna. Pani Churchwell krzywiła się na mój widok nie tylko dlatego, że jeździłam na wózku inwalidzkim, co zresztą wyraźnie robiło na niej nieprzyjemne wrażenie. Przede wszystkim miała mi za złe to, że mam czarnego ojca. Jeżeli już musiała ze mną rozmawiać, zawsze patrzyła gdzieś w bok albo ponad mną, jakby chciała ukryć przed samą sobą, że ma do czynienia z kolorową. Gorsza sprawa, że pani Churchwell była beznadziejną ku charką. Natychmiast udałam się do Victorii z reklamacjami, ale moja ciotka, niezależnie od innych usług, jakie oddawała jej służąca, należała do ludzi, którym jest po prostu kompletnie obojętne, co jedzą. Zupełnie jakby nie mieli smaku. Za częłam gotować sobie sama, co bardzo nie spodobało się pani Churchwell. - Ja tu jestem od gotowania - zaprotestowała, gdy po raz pierwszy wjechałam do kuchni i zaczęłam sobie szykować kolację. Odwróciłam się do niej wraz z wózkiem. - To nieprawda, że po to panią zatrudniono. Jak również nie po to, żeby pani sprzątała i doglądała domu. - Nie rozumiem - odpowiedziała i zanim zdążyłam jej wyjaśnić, o co mi chodzi, szybko wyszła z kuchni. O dziwo, mimo uprzedzeń rasowych i oczywistej prze wagi fizycznej, jaką nade mną miała, pani Churchwell spra wiała wrażenie, jakby się mnie bała i nie potrafiła stawić mi czoła. Być może dlatego, że patrzyłam na nią tak, jak spoglądała na ludzi w chwilach gniewu moja przybrana sio stra Beni. Jak się okazało, Austin dzwonił do mnie, zanim jeszcze 244
Victoria zmieniła numer telefonu. Moja ciotka sama mi po wiedziała, że gdy podniosła słuchawkę i nikt się nie odezwał, od razu wiedziała, kto dzwoni. - Wygląda na to, że ten młody człowiek nie słucha swego wuja. Wiem, że usiłuje skontaktować się z tobą mimo umów i ostrzeżeń, jakie otrzymał. Kiedy usłyszał mój głos, czym prędzej odłożył słuchawkę, ale i tak poznałam, że to ten wy drwigrosz. - Nie nazywaj go tak! Nie masz żadnego prawa utrudniać nam kontaktów! - Jeżeli dowiem się, że kręcił się w pobliżu domu lub do ciebie dzwonił, natychmiast podejmę kroki prawne. Za dbam o to, żeby stracili koncesję. Wiesz, że mogę do tego doprowadzić. - Czemu to robisz? - Dla twojego dobra - odpowiedziała bez wahania. - W tej chwili nie jesteś zdolna do podejmowania tego rodzaju decyzji. Szukam dla ciebie odpowiedniego rehabilitanta i już niedługo możesz się go spodziewać - obiecała z plastikowym, sztucz nym uśmiechem. - Nie chcę innego rehabilitanta. Chcę pracować z Austi nem. - Ależ ty jesteś uparta. Przez ten upór jedynie sobie szko dzisz, ale... rób, co chcesz. Pamiętaj tylko o jednym - Victoria pogroziła mi kościstym palcem. - Jeżeli dowiem się, że zbliżył się do ciebie na odległość mniejszą niż dziesięć stóp, natych miast zadzwonię do swojego adwokata. Rzuciwszy tę groźbę, odwróciła się na pięcie i wyszła. Postanowiłam, że przy najbliższej okazji ucieknę mini busem, ale okazało się, że kluczyki od samochodu znikły. Pani Churchwell oczywiście nic na ten temat nie wiedziała. Kiedy zażądałam kluczyków od ciotki, odpowiedziała, że zdaniem lekarzy, w obecnym stanie nie mogę jeszcze pro wadzić. - Już to przecież robiłam! - krzyknęłam oburzona. - Wielo krotnie! Jeździłam nawet po zakupy! 245
- To był poważny błąd, który szkodził twojej rehabilitacji. Ten wydrwigrosz nakłonił cię do tego dla własnych egoistycz nych celów. - Chcę odzyskać kluczyki. To mój samochód! - wrzasnę łam. Victoria patrzyła przed siebie takim wzrokiem, jakby mnie ledwie słyszała. - Skoro tak, to zadzwonię do pana Sangera i opowiem mu o wszystkim, co tu robisz. Pozwę cię do sądu, oskarżę cię o ograniczanie mojej wolności. Victoria nie robiła wrażenia przejętej. Szybko miałam się dowiedzieć dlaczego. Telefon w moim pokoju, mimo wielokrotnych obietnic, wciąż nie działał. Kiedy pojechałam do kuchni, okazało się, że znajdujący się tam aparat także ogłuchł i oniemiał. - Dlaczego żaden telefon nie działa? Pani Churchwell jak zwykle udawała, że mnie nie słyszy. Dopiero gdy powtórzyłam pytanie po raz trzeci, podniesionym głosem, raczyła wreszcie zauważyć moją obecność. - Telefon w sypialni na piętrze działa - odpowiedziała obojętnym tonem. - Co takiego? Czemu tylko na piętrze? - No i oczywiście w gabinecie pani Hudson. Odwróciłam wózek i pojechałam korytarzem do gabinetu. Mogłabym oszczędzić sobie wysiłku, bo oczywiście były zamk nięte na klucz. Wróciłam do kuchni i zażądałam od pani Churchwell klucza. Znów nie zwracała na mnie uwagi do chwili, gdy niemal najechałam na nią wózkiem. - Nie mam klucza. Nawet gdybym miała, nie dałabym ci go bez pozwolenia pani Hudson. - Pozwolenie pani Hudson! - parsknęłam. - Pewnie nawet nie mogłabyś oddychać bez pozwolenia pani Hudson! Rzuciła mi gniewne spojrzenie i pomaszerowała schodami na górę, żeby sprzątać w pokoju Victorii. Po kolacji, gdy pani Churchwell poszła już do domu, wytaczałam wózek do portyku w nadziei, że być może Austin przyjedzie, żeby mnie uratować z mojego więzienia. Jednak moja ciotka zawsze wracała, nim się go doczekałam. 246
Wiedziałam, że po powrocie Victorii nie mam na co czekać, bo na widok jej samochodu Austin po prostu zawróci i od jedzie. - Czemu znowu marzniesz? - pytała mnie surowo ciotka Victoria. - Przecież zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób tylko sobie szkodzisz. Jesteś w okresie rekonwalescencji. - Nie jestem w żadnym okresie rekonwalescencji! Więzisz mnie w domu, uniemożliwiasz mi kontakty z ludźmi. Nie zniosę tego dłużej. Wezwij montera, żeby naprawił telefony, i oddaj kluczyki do mojego minibusa. - Cała Megan. Twoja matka też nigdy nie okazywała mi żadnej wdzięczności. Poświęcam ci swój czas i siły, a w zamian spotykają mnie tylko zarzuty i groźby. - Przede wszystkim nie chcę twojej pomocy! Ile razy mam to jeszcze powtarzać? - Megan, Megan, Megan - mruknęła w odpowiedzi, kręcąc głową. - Nie jestem Megan. Przestań mnie tak nazywać, ciociu Victorio. - Zanadto się unosisz. Uspokój się, bo znów skończysz w szpitalu - postraszyła mnie. Nie miała pojęcia, że właśnie się zastanawiałam, czy nie zacząć narzekać na ostre bóle brzucha, żeby w jakikolwiek sposób wyrwać się z jej szponów. Ale zanim zdążyłam wpro wadzić ten plan w życie, zjawił się Austin. Po kolacji wróciłam do swojego pokoju, bo zadzwoniła ciotka Victoria, żeby powiedzieć pani Churchwell, że wróci później niż zwykle, i poleciła jej zostać do swego powrotu. Pani Churchwell bardzo chętnie zostawała po godzinach, bo Victoria dodatkowo jej za to płaciła. Siedziała w salonie, kartkując czasopisma, i wyglądała na podjazd, gotowa w każdej chwili pędzić do telefonu na piętrze, gdyby zjawił się Austin. Siedziałam rozczarowana i wściekła, zastanawiając się, co mam dalej robić, gdy nagle ktoś cicho zastukał w szybę. 247
Odwróciłam się i zobaczyłam w oknie twarz Austina. Serce zabiło mi żywiej z radości. Szybko potoczyłam wózek do drzwi i zamknęłam je na klucz, podczas gdy Austin uniósł okno i wdrapał się do środka. Kiedy już poczułam się bezpieczna, rozpłakałam się. Austin ukląkł przede mną i objął mnie ramionami. - Nie płacz, Rain. Powiedz, co się dzieje. - Wprowadziła się tu moja ciotka. Na dodatek zatrudniła wstrętną służącą, która szpieguje mnie przez cały dzień. No i wyłączyła wszystkie telefony na dole. - Wiem. Dzwoniłem do ciebie, ale telefon odebrała twoja ciotka. Następnego dnia jej adwokat zawiadomił wuja Byrona, że dzwoniąc do ciebie, naruszyłem warunki umowy. Musiałem kłamać. Okropnie się z tym czułem... dopiero potem zrozu miałem, że to głupota, i postanowiłem skontaktować się z tobą niezależnie od tego, jakie mogłoby to mieć skutki. Domyślałem się, że coś jest nie w porządku. - Nie w porządku? Jestem więźniem mojej ciotki, Austinie. Victoria zabrała mi kluczyki do minibusa, twierdząc, że zda niem lekarzy, nie mogę jeszcze prowadzić. Grozi, że jeśli spróbuję się z tobą porozumieć, jej adwokat natychmiast wnie sie skargę przeciwko twojemu wujowi i zmusi go do zamknię cia firmy. I rzeczywiście byłaby do tego zdolna. Chcę stąd uciec. Chcę stąd uciec i nigdy nie wracać. Po policzkach płynęły mi łzy. - Wiem, wiem, kochana. - Ocierał moje łzy i obsypywał mnie pocałunkami. -Pomogę ci stąd uciec. Wszystko zaplanuję. - Mam pieniądze, i to całkiem sporo. Muszę się tylko skontaktować z moim adwokatem, panem Sangerem, i nie będziemy się musieli o nic martwić. Uciekniemy stąd i zo stawimy ją we własnym piekle. Potem... - zaśmiałam się na myśl o zemście, jaką zgotuję Victorii - ...sprzedam dom. Mam do tego prawo. Zobaczymy wtedy jej minę. Och, Austinie, nie wytrzymam tu ani chwili dłużej. - Daj mi tylko trochę czasu, żebym coś zaplanował - uspo kajał mnie Austin.
248
Pokręciłam energicznie głową. - Nie chcę tu zostać dłużej - upierałam się. - Wiem, Rain. Problem w tym, że twoja ciotka wciąż może zrealizować swoje groźby wobec wuja Byrona. Muszę się zastanowić, jak działać, żeby go nie zrujnować. - Victoria nic mu nie zrobi. Mój adwokat porozumie się z nią co do warunków, na jakich zgodzi się mnie stąd wypuścić. Obiecam jej, co zechce, żeby dała nam wszystkim spokój. Sam się przekonasz. Tylko zawieź mnie jutro do pana Sangera. Austin skinął głową, ale nie wyglądał na przekonanego. - Nie róbmy wszystkiego naraz, Rain. Muszę się zastano wić, dokąd pojedziemy i co będziemy robić. - Nie martw się o to. Mamy dość pieniędzy, żeby zrobić wszystko, co zechcemy. - Chodzi mi nie tylko o pieniądze, Rain. Masz ważniejsze potrzeby. Chcę mieć pewność, że będziesz miała odpowiednie warunki. - Będę miała ciebie. Co może mi lepiej zrobić? Austin uśmiechnął się do mnie. - Jestem tylko rehabilitantem, Rain. Mogę ci pomóc nabrać sił i nauczyć cię, jak sobie radzić z najprostszymi sprawami, ale nie możemy lekceważyć twojego zdrowia. Proszę cię, pozwól mi wszystko zaplanować - powtórzył. - No, nie dener wuj się już, Rain. Wszystko będzie dobrze. - Teraz, kiedy jesteś przy mnie, już jest dobrze - odpowie działam. Austin uśmiechnął się i pocałował mnie w usta. Zarzuciłam mu ramiona na szyję, a on wziął mnie na ręce i ostrożnie położył na łóżku. - Strasznie za tobą tęskniłam. - Ja za tobą też. Uklęknął przy łóżku i pocałował mnie w rękę. Jego uśmiech był dla mnie niczym promień słońca. Przywracał mi siły i na dzieję. Był jak tęcza po burzy. - Co robiłeś? - Pracowałem z innymi pacjentami. I, jak zawsze, nieustannie 249
myślałem o tobie. - Roześmiał się. - Raz nawet zwróciłem się do jednej z pacjentek twoim imieniem. Żeby ją udobruchać, musiałem jej opowiedzieć, jak bardzo cię kocham. - Ja też chcę to usłyszeć. Przemawiając do mnie, Austin zręcznie i delikatnie pomógł mi się rozebrać, po czym sam także ściągnął ubranie. Kiedy go słuchałam, czułam się, jakby moje marzenia stawały się rzeczywistością. - Nie mogę jeść ani spać, tylko wciąż myślę o tobie, Rain. We śnie czuję twoje wargi na swoich ustach. W dzień widzę twoją twarz w twarzach przypadkowych ludzi. Oglądam się za nimi, bo wydaje mi się, że to ty przeszłaś obok mnie. Serce mi wali. Nie czuję nic poza rozpaczliwym smutkiem samotno ści. Nie mogę czytać, oglądać telewizji, nie mogę się na niczym skupić, bo ciągle myślę o tobie. Nieustannie walczę z pragnieniem, żeby rzucić wszystko i jechać do ciebie. Tylko świadomość, że zrujnowałbym mego wuja i zmarnowałbym lata jego pracy, powstrzymuje mnie przed rzuceniem wyzwania twojej ciotce i jej adwokatom. W końcu po prostu nie mogłem już dłużej wytrzymać. Przyjechałem tu i zaparkowałem samo chód z dala od domu, a potem biegłem przez las, żeby dostać się do ciebie. A teraz... - powiedział, kładąc się w łóżku obok mnie - ...teraz w końcu jestem z tobą, Rain, wreszcie znów naprawdę szczęśliwy. Pocałowaliśmy się. Przytuliłam się do Austina z całych sił. - Wszystko będzie dobrze - szepnął. - Wszystko będzie dobrze, Rain. Koszmar nareszcie się skończył, pomyślałam z ulgą. Od szczęścia i radości tylko krok do namiętności. Rozkosz sprawiła, że w pewnej chwili nie zdołałam powstrzymać głoś nego jęku. Pani Churchwell, ta wiedźma z piekła rodem, mu siała czatować w korytarzu, bo zaraz, najspokojniej w świecie, spróbowała otworzyć drzwi i wejść do mnie. - Co się tam dzieje? - Dobrze wiedziałam, że nie kieruje się troską o mnie, lecz po prostu chce wiedzieć, by móc złożyć relację mojej ciotce.
250
- Proszę zostawić mnie w spokoju! - krzyknęłam. Dopiero po chwili usłyszałam, że odchodzi korytarzem. - Pani Churchwell musiała chyba być strażnikiem więzien nym, zanim moja ciotka ją tutaj zatrudniła. Austin roześmiał się i zaczął mnie całować. Potem znów się kochaliśmy, a wreszcie zasnęliśmy przytuleni. Nie liczyliśmy upływającego czasu, nie słyszeliśmy niczego, co działo się poza czterema ścianami pokoju. Oczywiście fakt, że zapomnieliśmy o całym świecie, nie oznaczał, że świat zapomni o nas. Powinniśmy byli o tym pamiętać. Wszystko stało się nagle. Zbudziło mnie ostre światło. Uchy liłam powieki. Nad łóżkiem stała Victoria, celując w nas swoim kościstym palcem, jakby mierzyła z pistoletu. - Gwałt! - krzyknęła. - To nic innego jak gwałt. Ty łajdaku, kolejny raz zgwałciłeś bezbronną kalekę! Domyśliłam się, że zaniepokojona meldunkiem pani Church well Victoria musiała otworzyć drzwi zapasowym kluczem. Byłam na nią wściekła, lecz myślałam, że wszystko się skończy na krótkiej awanturze i trzaśnięciu drzwiami. Victoria okazała się jednak dużo bardziej okrutna i zarazem przebiegła, niż się spodziewałam. - Pani Churchwell! - wrzasnęła. - Pani Churchwell, proszę tu przyjść. Będzie pani świadkiem tego obrzydliwego aktu rozpusty i wyuzdania! Pani Churchwell stanęła w drzwiach. Na jej chudej, bezbarw nej twarzy malowało się oburzenie i zgorszenie. Chciałam krzyknąć, żeby natychmiast wynosiły się obie z mojego pokoju, ale wtedy Victoria zrobiła coś, co kompletnie nas zaskoczyło. Chwyciła kołdrę i ściągnęła ją jednym gwałtownym ruchem. Austin opuścił ręce, by osłonić swoją nagość. Victoria zrobiła wielkie oczy, a potem uśmiechnęła się triumfalnie. - Teraz nie będziesz mógł niczemu dłużej zaprzeczać wycedziła przez zęby. - Spróbuj wyprzeć się tego, co z nią zrobiłeś. Pani Churchwell! - zakomenderowała - proszę się dobrze przyjrzeć temu odrażającemu, wstrętnemu widokowi. 251
Pani Churchwell posłusznie skinęła głową. - Czy widzi pani, co on z nią wyprawia? - Tak. - Wynoście się stąd! - W końcu odzyskałam głos. - W tej chwili wynoście się obie z mojego pokoju! Ciotka Victoria wciąż stała nad nami, ściskając w ręku kołdrę i ciesząc się swoim drobnym zwycięstwem. Potem rzuciła kołdrę na podłogę, odwróciła się i razem z panią Churchwell wyszły z pokoju, zamykając za sobą drzwi. - Mój Boże! - Austin zerwał się łóżka, podniósł kołdrę i okrył mnie, a potem zaczął szybko zbierać porozrzucane ubranie. - Tego się nie spodziewałem. Twoja ciotka to na prawdę straszna osoba. - A nie mówiłam? - Miałaś rację. Trudno powiedzieć, co teraz zrobi. Lepiej pójdę. Ruszył w kierunku drzwi, ale zawrócił i podszedł do okna. - Nie chcę jej spotkać jeszcze raz. - Nie możesz mnie tak zostawić, Austinie. Austin zastanawiał się chwilę. - W tej chwili nic nie mogę zrobić, Rain. Ale obiecuję, że wrócę tu po ciebie. - Tylko nie zapomnij. - Nigdy w życiu. Nie wiem tylko, co powiem wujowi Byronowi, kiedy zadzwoni do niego adwokat twojej ciotki. Austin pokręcił głową ze strapioną miną, a potem wymknął się przez okno i zniknął w ciemności. Jeszcze nigdy dotąd nie czułam się równie samotna, nawet w szpitalu, nawet wtedy, gdy usłyszałam, że jestem spara liżowana. Nie mogłam zasnąć, nie mogłam się uspokoić. Mog łam tylko leżeć, drżąc, podobnie jak Austin, w oczekiwaniu na chwilę, gdy spadnie na mnie kolejny cios.
Victoria istotnie uderzyła, choć wszystko potoczyło się ina czej, niż się spodziewałam. Tej nocy moja ciotka już nie 252
wróciła. Pani Churchwell wyszła z domu, a ja zapadłam w koń cu nad ranem w niespokojny sen. Obudziło mnie znajome stukanie obcasów w korytarzu. Z trudem uniosłam ciężkie powieki i usiadłam na łóżku. Chwilę później Victoria stanęła w drzwiach mego pokoju. Rozejrzała się wokół i zadowolona skinęła głową. - Jak rozumiem, już go tu nie ma - odezwała się prze słodzonym głosem. W wyblakłym różowym frotowym szlafroku, zaspana, z nie umalowaną twarzą, na której w świetle poranka wyraźnie rysowała się każda zmarszczka, wyglądała na równie niemal postarzałą i zaniedbaną, jak bezdomne nędzarki, które widy wałam na ulicach naszego osiedla w Waszyngtonie. W prawej ręce ściskała żółtą teczkę. - Owszem. Wyszedł natychmiast po tym, kiedy się tu wdar łaś. To bezczelność z twojej strony naruszać w taki sposób moje prawo do intymności. - Twoje prawo do intymności? - Victoria zaśmiała się krót ko, ale zaraz zrobiła surową minę. - Nie masz żadnego prawa do intymności, o ile rozumiesz przez to, że możesz zachowy wać się w domu moich rodziców jak ulicznica. Jestem pewna, że gdyby moja matka wiedziała, co będziesz tu wyprawiać, nie zapisałaby ci ani centa. Jak mogłaś to zrobić? I to po wszystkich radach, jakich ci nie szczędziłam! Megan, cała Megan - dodała głosem pełnym niechęci i pogardy. - Tak jak moja siostra, przynosisz nam tylko wstyd. Ileż to razy mój ojciec musiał płacić za jej wybryki? - Victoria westchnęła boleśnie. - No cóż, teraz w każdym razie mam wiarygodnego świadka na to, że padłaś ofiarą tego bezwzględnego uwodzi ciela. Pani Churchwell potwierdzi przed sądem każde moje słowo. - Austin wcale mnie nie uwiódł - zaprotestowałam. - Ko cham go i on mnie także kocha, rozumiesz? Victoria pokiwała z ubolewaniem głową. - Oczywiście, nie wątpię, że go kochasz - zaśmiała się. Jaka dziewczyna w twojej sytuacji, kaleka skazana na to, by 253
do końca życia tkwić w wózku inwalidzkim, nie uległaby tym słodkim oczom, pełnym fałszywych obietnic? No cóż, nawet zupełnie zdrowe kobiety szukają miłości, a co dopiero takie jak ty. - Przestań! Nie wiesz, co mówisz, nigdy tego nie zrozu miesz! - krzyknęłam. - Mylisz się, moja droga. Niewiele kobiet równie dobrze zdaje sobie sprawę z tego, jak podstępni, bezwzględni i okrutni są mężczyźni. Ale ja w przeciwieństwie do większości kobiet mam dość rozumu, żeby nie dać się nabrać na fałszywe kom plementy. Można by powiedzieć, że mam wbudowany natural ny wykrywacz kłamstw. Jest tutaj. - Victoria położyła dłoń na sercu. -1 kiedy tylko wyczuję kłamstwo, natychmiast przesyła mi on ostrzeżenie tu. - Postukała się czubkiem kościstego palca w skroń. Co ten wydrwigrosz ci mówi? - spytała, pod chodząc bliżej. - Czy mówi ci, że jesteś piękna? Równie piękna jak byłaś, a może nawet bardziej, co? Czy mówi ci, że na twój widok jego serce zaczyna radośnie śpiewać, że nie potrafi sobie wyobrazić życia bez ciebie? Mówi, że widzi cię oczami wyobraźni na każdym kroku, dokądkolwiek idzie i co kolwiek robi? Że wciąż słyszy twój słodki głos? Pewnie obie cuje, że zawsze będzie cię kochał, tak? - Tak, tak i jeszcze raz tak! - wrzasnęłam wściekła. - I mó wi to szczerze. Wiem, że zawsze będzie mnie kochał i zawsze będziemy razem! Victoria pokiwała głową. - Zobaczymy. Może kiedy nie będę cię mogła dłużej chro nić, rzeczywiście wpadniesz w łapska kogoś takiego jak on. - Nie wpadnę w niczyje łapska! Będę z Austinem. - No dobrze. Ale lepiej zrobisz, jeśli najpierw spokojnie mnie wysłuchasz, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia. Otworzyła teczkę, wyjęła z niej jakieś dokumenty i rozłożyła je na łóżku przede mną. - Nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rękami, patrząc spokojnie na to, co wyprawiasz. Twoja matka już dawno postawiła na tobie krzyżyk. Nigdy nie można było na niej 254
polegać. Ale ja jestem inna. Ja czuję się odpowiedzialna za to, co dzieje się z moją kaleką, upośledzoną siostrzenicą. I dlatego mój adwokat wystąpi do sądu o przyznanie mi kurateli nad tobą i ustanowienie mnie twoim opiekunem prawnym. Oczy wiście możesz prosić swojego pana Sangera, żeby się na to nie zgodził, ale powinnaś się dwa razy zastanowić, zanim to zrobisz. - Te papiery - Victoria wskazała kolejne dokumenty - to pozew do sądu przeciw temu twojemu rehabilitantowi wy drwigroszowi. - Przestań tak mówić o Austinie. Victoria wzruszyła ramionami. - Nazywaj go sobie, jak chcesz. To z kolei jest pozew przeciw firmie rehabilitacyjnej jego wuja - ciągnęła Victoria. Dla twojego dobra doprowadzę go do bankructwa. Jeśli mnie do tego zmusisz - dodała szybko. - Wiesz, ile mogą zdziałać dobrzy adwokaci, a stać nas, moja droga, na najlepszych, jacy są w tym kraju. No, a to komunikaty dla prasy - zakończyła triumfalnie. Pod powiekami zapiekły mnie gorące łzy. - Teraz posłuchaj uważnie, Rain. Gotowa jestem schować to wszystko z powrotem, jeśli podpiszesz ten dokument. Podsunęła mi kolejny papier. - Co to jest? - Pełnomocnictwo upoważniające mnie do podejmowania decyzji w twoim imieniu. Kiedyś cię błagałam, żebyś je pod pisała - przypomniała mściwie. - Sama się przekonasz, że jeśli będę miała swobodę działania, wszyscy na tym zyskamy, łącznie z tobą. - To szantaż. Porozmawiam o tym z panem Sangerem. - Nie musisz. Chcesz, to podpisz, nie chcesz, nie podpisuj. Uprzedzam cię tylko, że jeśli tego nie zrobisz, przekażę pozostałe dokumenty mojemu adwokatowi. A teraz rób, co chcesz. Zgarnęła papiery i schowała do teczki. - Posłuchaj, Yictorio - powiedziałam, starając się zachować 255
spokój. - Poproszę pana Sangera, żeby spotkał się z twoim adwokatem. Sama wiesz, jak drogie są procesy. Lepiej będzie, gdy dojdziemy do porozumienia. Jeśli pozwolisz mi stąd wy jechać, skłonna jestem uczynić pewne ustępstwa na twoją korzyść. - Chcesz wyjechać z tym... chłopakiem? - Co za różnica? - Ogromna. Jeśli wyobrażasz sobie, że on cię po prostu weźmie ze sobą i potem nie wystąpi przeciw mnie na drogę sądową, usiłując odebrać mi moje pieniądze, to jesteś jeszcze głupsza od swojej matki. - Austin tego nie zrobi. Obiecuję. - Obietnice! Wiesz, ile są warte obietnice takich kobiet jak ty? Tyle co zeszłoroczny śnieg. Mój Boże - westchnęła Victoria. - Marzenia, złudzenia, nadzieje, iluzje... I co potem? Przepraszam i przysięgam, to wszystko, co macie do powie dzenia. Dobrze o tym wiem. Megan tysiąc razy składała mi obietnice i nigdy ich nie dotrzymywała. - Nie jestem Megan! Victoria wpatrywała się we mnie przez chwilę. - Owszem, jesteś. Położyła na łóżku pełnomocnictwo i długopis. - Podpisz to, a odłożę całą resztę dokumentów do biurka. Wrócę za dziesięć minut. Siedziałam przybita i bezradna. Przygnębienie odebrało mi wszystkie siły. W pewnej chwili pokój zaczął wirować wokół mnie i musiałam położyć głowę na poduszce i wziąć kilka głębokich oddechów. Oczywiście wiedziałam, że Austin nie wystąpiłby przeciw Victorii, ale zdawałam sobie sprawę, że moja ciotka cierpi na zbyt silną paranoję, żeby komukolwiek wierzyć. Kiedy po czułam się trochę lepiej, oparłam się na łokciu i popatrzyłam na leżący przede mną dokument. Nie miałam żadnych wąt pliwości, że Victoria nie zrezygnuje, dopóki nie dopnie swego. Byłam już zmęczona i miałam dość tej nieustannej szarpaniny. Poza tym nie mogłam pozwolić, żeby zrujnowała wuja Austina. 256
Wzięłam długopis do ręki. Bałam się, jakbym miała podpisać umowę z diabłem. Mimo to podpisałam pełnomocnictwo. Może teraz się to wreszcie skończy, pomyślałam. Powinnam być mądrzejsza. Piekło dopiero miało się zacząć.
14
WALKA O WOLNOŚĆ
Ciotka Victoria wróciła do pokoju, upewniła się, czy pod pisałam pełnomocnictwo, i z uśmiechem schowała je do teczki. - Dobrze. Podjęłaś słuszną decyzję. Teraz nasze sprawy potoczą się innym trybem. Zwłaszcza twoje. - Chcę, żebyś wreszcie podłączyła mój telefon. I oddaj mi kluczyki do minibusa. - Coś jeszcze? - Wąskie usta Victorii ułożyły się w zimny uśmiech. Była blada, patrzyła na mnie szklanym wzrokiem. Wyglądała jak woskowa replika samej siebie. - Tak. Nie życzę sobie, żebyś dalej nękała Austina i jego wuja. Chcę także, żebyś zwolniła tego swojego szpiega, panią Churchwell. - Właśnie o tym myślałam. Miałaś co do niej rację. Marna z niej kucharka i jeszcze gorsza sprzątaczka. Moja matka wyrzuciłaby ją pierwszego dnia. Za te pieniądze mogłabym zatrudnić dwie porządne służące. - To dobrze. - Istotnie, w najmniejszej mierze nie współ czułam pani Churchwell. - No widzisz, jak świetnie się nam układa, kiedy tylko chcesz współpracować. Zanim pojadę, przygotuję ci śniadanie. - Niczego nie rób. Potrafię poradzić sobie ze wszystkim sama. - Doskonale. Tak będzie nam jeszcze łatwiej. Zapłacę pani Churchwell za dwa tygodnie z góry i odprawię ją stąd. Na razie zostaniemy tylko we dwie. 258
Na szczęście niedługo, pomyślałam, bo jeszcze dziś stąd ucieknę. - Zanim pojedziesz do biura, zostaw, proszę, kluczyki od minibusa w kuchni na stole. Victoria skinęła głową, wciąż z tym samym woskowym uśmiechem, i wyszła. Wstałam z łóżka, przesiadłam się na wózek i pojechałam do łazienki, żeby wziąć kąpiel. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię i dokąd pojadę, ale cieszyłam się na samą myśl, że wreszcie opuszczę to okropne miejsce. Gdy tylko będę miała okazję, zadzwonię do Austina. Potem pojadę do pana Sangera i poproszę, żeby dopilnował, by Victoria wypłacała należną mi część udziałów. Wiedziałam, że mój adwokat nie będzie zadowolony, że podpisałam pełnomocnictwo, ale dość już miałam tego domu i „współpracy" z Victorią. Niech sobie robi, co chce, pomyślałam, niech się cieszy swoim zwycię stwem i swoimi pieniędzmi, żyjąc w ponurym mroku samo tności. Może uda mi się namówić Austina, żebyśmy wyjechali do Anglii, pomyślałam z nadzieją w sercu. Mógłby tam uzyskać koncesję i pracować jako rehabilitant. Moglibyśmy wyrwać się z tego świata kłamstw, problemów i nieszczęść i zamieszkać razem w małym domku. Spotykalibyśmy się często z rodziną mojego ojca, bywalibyśmy w teatrach, spędzalibyśmy popołu dnia w parkach. Moja ciotka wierzy, że zwyciężyła, myślałam leniwie, wy godnie wyciągnięta w wannie. Nie ma pojęcia, że w rzeczywis tości uwolniła mnie od nieznośnego brzemienia. W gruncie rzeczy powinnam być jej za to wdzięczna. Tak naprawdę zrzekłam się tylko swoich praw do tonącego okrętu, przeraź liwie smutnego okrętu, błąkającego się pod banderą nieszczęś cia po morzu łez. Ciesz się i świętuj swoje fałszywe zwycięstwo, ciociu Victorio! Upajaj się swoimi bezcennymi dokumentami i pełno mocnictwami. Przyjdzie dzień, kiedy obudzisz się w tym czy jakimś innym domu i zrozumiesz, że wszystkie twoje triumfy 259
niczemu nie służyły. Będziesz samotną starą kobietą, która za jedynego towarzysza będzie mieć własny cień. Wbrew temu, co sądzisz, jestem zdrowsza od ciebie, bo potrafię docenić wartość miłości. Wózek inwalidzki nie ma tu nic do rzeczy. Moje rozmyślania przerwały hałasy dobiegające skądś z ze wnątrz. Przez chwilę słyszałam warkot piły. Przypomniałam sobie, że raz w tygodniu przyjeżdżają do posiadłości pracow nicy firmy ogrodniczej. Pomyślałam, że pewnie po prostu przycinają drzewa, i nie zastanawiałam się więcej nad tym. Kiedy wyszłam z wanny, wytarłam się i ubrałam. Potem podjechałam do szafy ściennej, gdyż postanowiłam się spako wać. Tak strasznie chciałam już opuścić ten dom, że przez najbliższą godzinę czy dwie nawet nie czułam głodu. Dopiero gdy spakowałam wszystkie ubrania, które chciałam ze sobą zabrać, żołądek upomniał się o swoje prawa. Jadąc do kuchni, uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu w domu panuje głucha cisza. Domyśliłam się, że ciotka Victoria rzeczywiście wymówiła pani Churchwell, i właściwie się nie zdziwiłam, że ta jędza nie pożegnała się ze mną. To nawet lepiej, pomyślałam, boja także nie miałam ochoty widzieć jej na oczy. Pierwsze rozczarowanie nastąpiło, gdy odkryłam, że na stole nie ma kluczyków do minibusa. Szukałam wszędzie, nawet na podłodze, bo pomyślałam, że może spadły ze stołu, ale bez skutku. Potem przeszukałam wszystkie szuflady, klu czyków jednak nie było. Niech ją diabli porwą, pomyślałam. Zrobiła mi to na złość... albo tak się śpieszyła, uskrzydlona porannym sukcesem, że o nich zapomniała. Chciałam do niej zadzwonić, ale telefon w kuchni wciąż nie działał. Ogarnęła mnie złość. Odwróciłam wózek i energicznie potoczyłam go korytarzem do gabinetu. Oczywiście drzwi były zamknięte za klucz. W bezsilnej wściekłości zaczęłam walić w drzwi pięściami, krzycząc i płacząc na przemian. Kiedy się w końcu uspokoiłam i zaczęłam znów myśleć racjonalnie, uznałam, że jedyne wyj ście, jakie mi pozostało, to pojechać wózkiem do szosy i za trzymać jakiś samochód, który zabrałby mnie do telefonu. 260
Zawróciłam spod drzwi gabinetu i ruszyłam prosto do drzwi frontowych. Kiedy je otworzyłam, powitał mnie ciepły wie trzyk. Był piękny, słoneczny dzień. Po niebie żeglowało jedynie kilka małych chmurek. To nawet całkiem zabawne, pomyś lałam. Ale się ktoś zdziwi, kiedy zobaczy autostopowiczkę na wózku inwalidzkim. Gdy znalazłam się pod portykiem, serce we mnie zamarło. Rampa znikła! A więc to były hałasy, które słyszałam w łazience. Czemu Victoria to zrobiła? Czemu nie poczekała, aż spokojnie opusz czę dom? Bez rampy schody stanowiły dla mnie przeszkodę trudną do pokonania. Jak mam się dostać na dół z wózkiem? Moje rozczarowanie szybko zamieniło się w złość. Nie ustąpię tak łatwo. Najostrożniej jak mogłam, ześlizgnęłam się wózka na kamienną posadzkę portyku. Postanowiłam zsunąć się po scho dach, popychając przed sobą i jednocześnie przytrzymując wózek. Kiedy już będę na dole, wsiądę na niego z powrotem i pojadę do drogi. Całe przedsięwzięcie było dość ryzykowne, ale nie miałam innego wyjścia. Ściskając z całych sił metalową ramę, powoli pchałam wó zek. Koła zeskoczyły z jednego stopnia, potem z drugiego i... znalazłam się w bardzo trudnej sytuacji. Posuwanie się do przodu wymagało ode mnie użycia obu rąk. Nie byłam w stanie jednocześnie czołgać się i trzymać wózek. Wreszcie zdecydo wałam się spuścić go po schodach, a potem spełznąć na dół. Gdy tylko rozluźniłam uchwyt, wózek szybko stoczył się, podskakując na schodach, tyle tylko, że zamiast zatrzymać się u ich stóp, potoczył się dalej po podjeździe. - Stój! - wrzasnęłam rozpaczliwie, jakby mógł mnie usłu chać. Z przerażeniem patrzyłam na to, co się działo przed moimi oczami. Wózek zwolnił, ale gdy dotarł do miejsca, od którego podjazd prowadził w dół, zaczął na powrót nabierać prędkości, uciekając coraz dalej, aż zniknął mi z oczu. Jęknęłam bezrad nie. Teraz musiałam nie tylko spełznąć ze schodów, ale także 261
doczołgać się do wózka, od którego dzieliła mnie spora od ległość. Obejrzałam się za siebie. Bez wózka nawet powrót do mo jego pokoju byłby sporym osiągnięciem. Co ja narobiłam? Niech ją diabli, pomyślałam. Niech ją diabli porwą za to, że postawiła mnie w takiej okropnej sytuacji. - Pomocy! - krzyknęłam, ale natychmiast uświadomiłam sobie całą beznadziejność mojego wołania. W promieniu kil kuset jardów nie było żywej duszy. Nie miałam wyjścia, mu siałam dostać się do wózka. Odwróciłam się, usiadłam i opierając się na rękach, zaczęłam przesuwać się do przodu z wysuniętymi przed siebie nogami. Wszystko szło dobrze do chwili, gdy moje pośladki zsunęły się z pierwszego stopnia schodów. Poczułam przeszywający ból, wspinający się od krzyża w górę kręgosłupa. Zaparło mi dech w piersi. Zamknęłam oczy i zsunęłam pośladki z kolej nego stopnia, potem z następnego i dalej, dopóki nie znalazłam się na dole. Po pokonaniu każdego schodka musiałam robić krótką przerwę, bo ból stawał się nie do zniesienia. Kiedy wreszcie schody się skończyły, odwróciłam się z powrotem na brzuch i zaczęłam wlec bezwładne ciało po podjeździe, do miejsca, gdzie zaczynała się pochyłość. Ostry żwir ranił mi dłonie, odciskał się boleśnie na moim brzuchu i udach. Słońce prażyło bezlitośnie, a ciepły wietrzyk, który wydał mi się taki przyjemny w chwili, gdy otworzyłam drzwi, w tej chwili tchnął gorącem niczym ziejący oddech jakiejś piekielnej bestii, pochylającej nade mną swój łeb. Pot zalewał mi oczy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ubierając się rano, wybrałam najgorszy strój, jaki tylko mogłam. Wkrótce wy stające spod spódnicy kolana miałam czarne od brudu i po drapane do krwi. Tyle dobrego, że w lewej nodze nie czułam żadnego bólu. W prawej coś mnie kłuło. Po godzinie, jeżeli nie trwało to jeszcze dłużej, dowlokłam się wreszcie do miejsca, gdzie podjazd opadał w dół. Dopiero 262
stamtąd zobaczyłam wózek. Stał tak daleko, że musiałabym czołgać się do niego przez resztę dnia. Otarłam pot z czoła zakrwawioną dłonią. Co mam teraz zrobić? Odwróciłam głowę i spojrzałam na dom. Nawet nie miałam co marzyć o powrocie. Schody, kilka głupich stopni, których kiedyś nie zauważałam, piętrzyły się nade mną niczym góra nie do pokonania. Poczułam się taka bezradna i opuszczona, że aż się rozpłakałam. Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Ziemia raniła, słońce paliło, powietrze tchnęło nieznoś nym żarem. Przekręciłam się tak, by ułożyć się bokiem do pochyłości, i potoczyłam się po niej w dół. Wszystko poszło tak, jak przewidywałam, z jednym małym wyjątkiem - moje bezwładne nogi nie nadążały za mną, po wodując rwący ból w okolicach miednicy. Kiedy się wreszcie zatrzymałam, świat dalej wirował wokół mnie. Nie mogłam złapać tchu. Długo leżałam na brzuchu, wpatrując się w zbaw czy wózek, stojący o kilka jardów ode mnie - dla mnie była to ogromna odległość. Próbowałam się czołgać, ale byłam już tak podrapana, że czułam się, jakbym pełzła po szkle. Spódnica i bluzka były podarte, z rąk i kolan płynęły strużki krwi. Od bioder promie niował wzdłuż kręgosłupa tępy ból. Czułam się okropnie, ale skoro dotarłam tak daleko, nie miałam innego wyjścia, niż zdobyć się na ostatni wysiłek i za wszelką cenę dostać do wózka. Przekręciłam się na bok i pod pierając się rękami, usiadłam. Potem, odpychając się dłońmi, przesuwałam się na pośladkach do przodu, aż wreszcie znalaz łam się o krok od wózka. Jeszcze chwila i będę uratowana, pomyślałam i w tym samym momencie usłyszałam warkot silnika. Odwróciłam głowę i zobaczyłam jadący prosto na mnie samochód. Wrzasnęłam ze strachu, że kierowca mnie nie zauważy, ale moje obawy okazały się nieuzasadnione. Samo chód zatrzymał się o kilka cali ode mnie. Ciężki zderzak zawisł tuż nad moją głową. Usłyszałam odgłos otwieranych drzwiczek. Przez krótką chwilę miałam jeszcze nadzieję, że nareszcie ktoś mi pomoże, 263
ale kiedy zobaczyłam chude nogi na wysokich obcasach, ogar nęła mnie bezbrzeżna rozpacz. Uniosłam wzrok. Nade mną stała ciotka Victoria z rękami na biodrach. - Co ty znów wyprawiasz? - krzyknęła ostro. - Czyś ty kompletnie zwariowała? Spójrz tylko, jak wyglądasz! Popatrz, co z siebie zrobiłaś! - To wszystko twoja wina! -jęknęłam przez łzy. - Czemu kazałaś usunąć rampę? Gdzie są kluczyki do minibusa? Czemu nie zostawiłaś ich na stole w kuchni, jak mi to obiecałaś? - Przede wszystkim wróćmy do domu i zajmijmy się tobą. Trzeba zdezynfekować te zadrapania - odpowiedziała, nie zwracając najmniejszej uwagi na moje słowa. - Jak to się stało? Spadłaś z wózka? Czemu nie poczekałaś, aż wrócę do domu? Co takiego się stało, że musiałaś koniecznie jechać? Victoria przyciągnęła fotel i ustawiła go obok mnie. Potem przykucnęła i wzięła mnie pod pachy. - Zostaw mnie! - krzyknęłam. - To twoja wina! - Przestań zachowywać się jak idiotka i zacznij ze mną wreszcie współpracować. Wiem, że możesz trochę ruszać pra wą nogą, więc choć raz zrób mały wysiłek i pomóż mi. Nie miałam wyjścia. Victoria, mimo że taka chuda, okazała się nadspodziewanie silna. Dźwignęła mnie i posadziła na wózku. Byłam tak zmęczona, że ręce opadły mi bezwładnie niczym kłody. - No i sama widzisz, jaki to był idiotyczny pomysł - mruk nęła Victoria, pchając mnie wraz z wózkiem w kierunku domu. - Czemu kazałaś rozebrać rampę? - spytałam słabym gło sem. - Już zapomniałaś, że sprzedajemy dom? Jak można poka zywać ludziom takie rzeczy? To się fatalnie kojarzy i odstrasza klientów. No i czy nie miałam racji, kiedy mówiłam, że nie znasz się na interesach? - Czy nie mogłaś poczekać, aż wyjadę? Jak miałabym się wydostać z domu bez rampy? - Skąd miałam wiedzieć, że koniecznie będziesz się chciała wybrać na spacer? Sama widzisz, że nie potrafisz się obejść bez 264
pomocy. Ale ty jesteś głupia - westchnęła. - Zawsze byłaś zbyt impulsywna. - O czym ty mówisz? Przecież mnie w ogóle nie znasz odpowiedziałam, kręcąc głową. - Nie powinnaś była usuwać rampy. Kiedy dojechałyśmy do schodów, Victoria odwróciła wózek i stopień po stopniu wciągnęła mnie na górę. Nie spodziewałam się, że w jej chudym ciele drzemie taka energia. - No dobrze - oznajmiła, gdy znalazłyśmy się w portyku. Teraz cię obmyję i zdezynfekuję twoje skaleczenia. Odwróciła wózek i wprowadziła go do domu. Zrezygnowana opuściłam głowę na piersi. Wszystkie moje wysiłki poszły na marne, pomyślałam z goryczą. A tak niewiele brakowało, żebym wydostała się na wolność. Gdyby Victoria przyjechała kwadrans później, zdołałabym uciec. Jeszcze nie wiedziałam, jak drogo przyjdzie mi zapłacić za tę chwilę opóźnienia. Victoria zawiozła mnie do mojego pokoju i natychmiast zaczęła zdzierać ze mnie ubranie. - Jak myślisz, co by ludzie o mnie pomyśleli, gdyby tu dziś przyjechali i zobaczyli cię w takim stanie? W jakim ty mnie chcesz ukazać świetle? Prowadzę poważne interesy, obracam wielkimi pieniędzmi, a ty chcesz koniecznie poka zać światu, że nie potrafię zadbać o bezradną kalekę, tak? Ładnie bym wyglądała w oczach Granta, gdyby cię teraz zobaczył. Na pewno pomyślałby, że wcale nie jestem taka zaradna, jak się wydaje. Twoja matka oczywiście na sam twój widok uciekłaby przerażona, gdzie pieprz rośnie. Jak zwykle udawałaby zgnębioną i nieszczęśliwą, a Grant natural nie musiałby ją pocieszać i podnosić na duchu. Nie możemy pozwolić, żeby coś takiego się zdarzyło; w żadnym wypadku nie możemy na to pozwolić - mruczała bardziej do siebie niż do mnie. Byłam zbyt zmęczona, żeby odpowiedzieć, ale uświadomiłam 265
sobie, że Victoria mówi od rzeczy. Spojrzałam na nią i do strzegłam w jej oczach szaleństwo. Kiedy zaczęła mnie obmywać namydloną gąbką, wrzas nęłam z bólu. Poczułam się, jakbym wpadła do mrowiska. Dziesiątki czy może setki ranek i zadrapań na całym ciele piekły mnie i szczypały, jakby wgryzały się we mnie żarłoczne szczęki rozwścieczonych owadów. - Boli? - spytała surowo Victoria. - Sama sobie jesteś win na, musisz to przecierpieć. Ból jest pożyteczny, bo to kara za błędy. Mam nadzieję, że tym razem czegoś się w końcu na uczysz. Kiedy tak przemawiała, nie dając mi nawet czasu na od powiedź, jej oczy to robiły się wielkie jak spodki, to znów zmieniały się w wąskie szparki. - Co masz na myśli? Victoria spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Za uważyłam, że jej wargi lekko drżą, odsłaniając zęby. - Teraz, droga siostro, musimy te wszystkie zadrapania i skaleczenia zdezynfekować. - Nie jestem twoją siostrą! - zaprotestowałam. Victoria zamrugała oczami. - To tylko takie wyrażenie - rzuciła w odpowiedzi. - Nie musisz się od razu obrażać. Zresztą i tak lepiej będzie, jeśli zaczniesz o mnie myśleć, jakbym była twoją starszą siostrą, a nie ciotką. Z jękiem zamknęłam oczy. Muszę się stąd wyrwać, myś lałam. Z Victorią działo się coś dziwnego, niezrozumiałego i przerażającego. Zdawało mi się, że chwilami kompletnie traci kontakt z rzeczywistością, zamykając się w świecie włas nych fantazji. Kiedy wzięła się do dezynfekowania skaleczeń, robiła to z rozmyślnym okrucieństwem, jakby cieszyły ją moje jęki i krzyki. Wiedziałam, że to konieczne, ale w jej rękach nawet zabiegi pielęgniarskie były jak chińskie tortury sprzed dwóch tysięcy lat. W końcu dała mi spokój. - Teraz położysz się do łóżka. Musisz odpocząć. 266
Oddychałam głęboko, starając się uspokoić, ale całe ciało tak strasznie mnie bolało, piekło i szczypało, że niewiele brakowało, a zemdlałabym z bólu. Bez oporu pozwoliłam, by Victoria dźwignęła mnie z wózka i rzuciła na łóżko. - Pewnie nawet nic nie zjadłaś. - Stała nade mną i dyszała ciężko, patrząc na mnie niewidzącym wzrokiem. - Nie rozu miem, jak to możliwe, że tak dobrze wyglądasz, żywiąc się wyłącznie tymi obrzydliwymi hamburgerami. Nigdy nie miałaś pryszczy, a jeśli już ci się zdarzyło, robiłaś taki raban, jakby na twoim policzku wybuchł Wezuwiusz. - O czym ty mówisz, ciociu Victorio? - wyszeptałam z wy siłkiem. - Oczywiście nic nie pamiętasz. Natychmiast wypierasz z pamięci wszystko, co nieprzyjemne. Teraz śpij. Ja muszę się wziąć do pracy. Mam tyle do zrobienia... - westchnęła. Wciąż tyle do zrobienia. Odwróciła się i ruszyła do drzwi. - Zaczekaj - jęknęłam, ale nawet na mnie nie spojrzała. Odpocznę, pomyślałam, a potem, kiedy odzyskam siły, uciek nę. Victoria wpada w obłęd, prześladowana przez jakieś okrop ne wspomnienia z dzieciństwa. Muszę się wyrwać z jej rąk, zanim kompletnie zwariuje. Zamknęłam oczy i natychmiast zasnęłam. Byłam tak wyczerpana, że spałam przez dobrych kilka go dzin. Kiedy się obudziłam, za oknem zapadał zmierzch. Mrocz ny pokój wyglądał posępnie i przygnębiająco. Z jękiem unios łam się i oparłam na łokciach, ale ramiona tak mnie bolały, że zaraz opadłam z powrotem na poduszkę. - Victorio! - krzyknęłam. - Ciociu Victorio! W domu panowała głucha cisza. Tylko zza okna dobiegał szum targanych wiatrem drzew. Czy Victoria znów dokądś pojechała? Czułam się tak, jakby ktoś zacisnął mi wokół głowy żelazną obręcz. Dręczyło mnie pragnienie. Uświadomi łam sobie, że od rana nic nie miałam w ustach. - Ciociu Victorio! Jesteś tam? Spojrzałam na swój wózek. Stał tak daleko, że mowy nie 267
było o tym, żebym mogła się na niego przesiąść. Najpierw musiałabym rzucić się z łóżka na podłogę, a tymczasem już czułam narastający w dole pleców tępy ból. Leżałam i za stanawiałam się, co zrobić. - Ciociu Victorio, proszę, odezwij się, jeżeli mnie słyszysz błagałam, ale z głębi domu nie dobiegł mnie żaden odgłos życia. Zrozpaczona, chwyciłam stojący na nocnym stoliku budzik i cisnęłam nim, celując w szeroko otwarte drzwi. Budzik z hukiem uderzył o ścianę korytarza, a potem z brzękiem upadł na podłogę. Zamieniłam się w słuch. W końcu usłyszałam w korytarzu odgłos kroków. Tym razem nie było to jednak energiczne stukanie obcasów, lecz szuranie, jakby jakiś starszy człowiek wlókł się z trudem, powłócząc nogami. Miałam wrażenie, że minęły całe wieki, nim w drzwiach stanęła moja ciotka. Była zgarbiona, jakby postarza ła się w ciągu tych kilku godzin o całe lata. Miała na sobie swój stary i wyblakły frotowy szlafrok i skórzane męskie kapcie. Wyglądała na bardziej zmęczoną ode mnie. Włosy miała roz czochrane, jakby od tygodni nie używała grzebienia, zapadnięte oczy były ponure i mroczne niczym okna opuszczonego domu. - Co znowu? Czego ode mnie chcesz? Już spałam - wy mamrotała niewyraźnie, jak bezzębna staruszka. - Przysuń mi mój wózek - poprosiłam. - Chcę wstać z łóż ka. Jestem głodna i konam z pragnienia. Victoria stała i patrzyła na mnie, jakby nie rozumiała, co do niej mówię. - Ciociu Victorio, słyszysz mnie? - Zgadnij, co przyszło w dzisiejszej poczcie - odpowie działa, nie zwracając uwagi na to, co mówię. Uśmiechnęła się, wyjęła z kieszeni szlafroka pocztówkę i uniosła ją do góry, jakby czekała na odpowiedź. - Kto to przysłał? Pomyślałam, że może napisał do mnie ojciec albo Roy, ale nic nie powiedziałam. 268
- Nie wiesz kto? No jak to? Oczywiście oni. Kto inny mógłby być tak bezczelny, żeby napisać coś podobnego. Przeczytam ci. - Ciociu Victorio... - „Droga Vikki..." - zaczęła Victoria, a potem opuściła pocztówkę i spojrzała na mnie. - Lubi mnie tak nazywać. Używa w stosunku do mnie zdrobnienia, jakbyśmy były ko chającymi się siostrami. Dobrze wie, że tego nienawidzę. W szkole nigdy nie pozwalałam, żeby ktokolwiek tak na mnie mówił. Tylko Megan nigdy się ze mną nie liczyła. Victoria uniosła pocztówkę i zaczęła czytać od nowa. Oto jej treść: Droga Vikki, Nie mogłam wytrzymać i kupiłam tą kartką, żebyś sama mogła zobaczyć, jak tu jest piąknie. Bawimy sią doskonale. Czują sią tak, jakby to był nasz miodowy miesiąc. Z każdym dniem poznajemy sią bliżej i bardziej sią kochamy. Mam nadzieją, że u ciebie wszystko w porządku. Ściskam cią i całują Megan
Victoria opuściła rękę i schowała pocztówkę do kieszeni. - „Ściskam cię i całuję - Megan" - powtórzyła ostatnie słowa. - Z każdym dniem bliżej się poznają i bardziej się kochają. Wyobrażasz sobie? Moja siostra zawsze potrafi w koń cu wyłudzić wszystko, czego chce. Victoria zaśmiała się gorzko. - Nie wysilaj się. Kiedy tylko spotka cię jakaś przykrość, krzycz, płacz i jęcz, a zawsze postawisz na swoim... No i po zawsze tak się starałam? Po co tak ciężko pracowałam? No proszę, pytaj. Śmiało. - Jestem głodna. Od rana nic nie piłam. Proszę cię, przysuń mi wózek, żebym mogła wstać z łóżka. Victoria uśmiechnęła się wzgardliwie, jakby brak odpowie dzi z mojej strony ją rozczarował. Popchnęła wózek w stronę łóżka i powłócząc nogami, wyszła z pokoju. 269
- Musisz być silna, musisz się stąd wyrwać - powtarzałam te słowa jak zaklęcie, dźwigając się na obolałych rękach i prze siadając na wózek. W domu panowały niemal kompletne ciemności. Drzwi do gabinetu były otwarte, ale obszerne wnętrze oświetlała tylko stojąca na biurku lampka z zielonym kloszem. Dojechałam do kuchni, zapaliłam światło i zaczęłam przygotowywać sobie kolację. W domu było cicho, więc pomyślałam, że Victoria wróciła do łóżka i z powrotem usnęła. Jednak kiedy skończyłam i wró ciłam do siebie, z ciemnego korytarza dobiegło mnie stukanie obcasów. Jakaś kobieta szła do mego pokoju energicznym, młodzieńczym krokiem. Przez krótką chwilę miałam nadzieję, że to moja matka. W pierwszej chwili jej nie poznałam. Pomyślałam, że to ktoś z biura mojej ciotki, może jej sekretarka. Dopiero po chwili zorientowałam się, kogo mam przed sobą, i to odkrycie zmroziło mi krew w żyłach. Ogarnęło mnie śmiertelne prze rażenie. Podczas gdy przygotowywałam i jadłam kolację, Victoria zdążyła ufarbować włosy, umalowała się i przebrała, ale wszyst ko to zrobiła tak niedbale, że wyglądała dziwacznie i niesa mowicie. Jej włosy miały barwę słomy, twarz pokrywała gruba warstwa pudru, usta były uszminkowane na jaskrawoczerwony kolor. Błękitny cień do powiek i przyklejone byle jak sztuczne rzęsy uzupełniały ten nieudolny i zarazem przesadny makijaż. Buty na fantastycznie wysokich obcasach wydłużały grotes kowo chudą, wysoką postać. W uszach pobrzękiwały złote kolczyki z brylantami, na szyi błyszczała brylantowa kolia. Victoria musiała włożyć jeden z tych staników, które mają podkreślać biust, bo jej drobne piersi wypełniały głęboki dekolt obcisłej niebieskiej sukni, tak krótkiej, że ledwie zakrywała kościste biodra. - No i jak? - Victoria uniosła ręce nad głowę i obróciła się wokół własnej osi, by dać mi możliwość podziwiania jej ze wszystkich stron. - Jak wyglądam?
270
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Victoria wyglądała tak dziwacznie, że budziła we mnie wyłącznie strach. Próbo wałam przełknąć ślinę, ale miałam zbyt ściśnięte gardło. Moja ciotka szybko się zorientowała, że nie budzi we mnie zachwytu, i na jej twarzy pojawiła się złość. - No co? - rzuciła gniewnie. - Co ci się nie podoba? Czy nie wyglądam szałowo? Nawet w tych ciuchach? To właśnie chcesz powiedzieć, tak? - Nie, nie - zdołałam wymamrotać w końcu. - Po prostu jestem trochę zaskoczona. Przez chwilę wpatrywała się we mnie zwężonymi źrenicami, a potem się uspokoiła, a nawet uśmiechnęła. - Wcale mnie to nie dziwi. Zwykle bywało odwrotnie, co? - Victoria zaśmiała się szyderczo. - Życz mi szczęścia. - Szczęścia? - Czemu się znowu dziwisz? Jadę na randkę. W takiej sytuacji trochę szczęścia zawsze się przydaje. W końcu nie można wszystkiego z góry zaplanować, sama to wiesz najlepiej. - Jedziesz na raridkę? - Chciałam dodać: „w takim stanie"?, ale oczywiście tego nie zrobiłam. - Oczywiście. Przecież ci mówiłam, ale ty nigdy mnie nie słuchasz. Myślisz tylko o sobie. No cóż, dziś jest wreszcie moja noc. Dziś ty będziesz podpierać ścianę, ale nie martw się, nie zapomnę o tobie. Będę o tobie myślała, jedząc pyszną kolację, słuchając muzyki, tańcząc, jadąc z nim kabrioletem i potem. Owszem, dziś i ja będę miała swoje potem. Pilnuj domu. Jeśli się dobrze spiszesz, jutro spotka cię w nagrodę niespodzianka. Odwróciła się i wyszła z pokoju. - Ciociu Victorio, poczekaj! - krzyknęłam i jak mogłam najszybciej, pojechałam za nią korytarzem. - Gdzie są kluczyki do minibusa? Ciociu Victorio! Victoria stanęła i odwróciła do mnie z wściekłą miną. - Czego znowu chcesz? - burknęła. Podjechałam bliżej. - Proszę cię, daj mi te kluczyki - powiedziałam najspokojniej, 271
jak umiałam. - Obiecałaś, że mi je dasz, kiedy podpiszę peł nomocnictwo. Proszę, przecież się umówiłyśmy. - Nie wiem, gdzie są te cholerne kluczyki! - krzyknęła. Jutro ich poszukam - dodała innym tonem. - I nie zawracaj mi głowy jakimiś pełnomocnictwami. Nie widzisz, że nie jestem teraz w nastroju do interesów? Mam szampański humor i nie zamierzam rozmawiać o pracy. W końcu, u licha, wiesz coś na ten temat. Bądź grzeczna, dopóki nie wrócę. - Ciociu Victorio! Victoria wyszła z domu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Przez długą chwilę siedziałam osłupiała. Potem odwróciłam wózek i czym prędzej pojechałam korytarzem do gabinetu. Miałam nadzieję, że zapomniała go zamknąć na klucz, ale kiedy nacis nęłam klamkę, spotkało mnie rozczarowanie. Victoria kompletnie zwariowała, pomyślałam przerażona. Przecież nie może być z nikim umówiona. Pogubiła się w świe cie swoich szalonych fantazji. Wiedziałam, że muszę się rato wać, ale nie miałam pojęcia, jak to zrobić. Ucieczka z domu była niemożliwa, o tym zdążyłam się już przekonać. Zawró ciłam spod drzwi i powoli jechałam korytarzem. Widok scho dów przypomniał mi, że telefon na górze działa. Tak przynaj mniej powiedziała mi pani Churchwell. Pytanie brzmiało, czy uda mi się wciągnąć po schodach bezwładne ciało. Jeżeli zabraknie mi sił i spadnę... W najgorszym razie wrócę do szpitala i wydostanę się z mojego więzienia. Potem przyszło mi na myśl, że równie dobrze Victoria może mnie po prostu zawlec do łóżka i zostawić z połamanymi kośćmi na łaskę losu. Czy nie lepiej będzie poczekać na Austina? A jeśli adwokat Victorii zastraszył mojego ukochanego i jego wuja do tego stopnia, że Austin po mnie nie przyjedzie? Nie miałam pojęcia, co się z nim działo od wczorajszej nocy. Co mam zrobić? Nie mogłam się zdecydować. Na myśl o powrocie do swojej pokoju czułam się, jakbym miała dob rowolnie zamknąć się z powrotem w więziennej celi. Nic z tego, powiedziałam sobie w duchu. Mam mnóstwo czasu. Jeśli będę ostrożna, nic mi się nie stanie. 272
Dowlokę się do telefonu, choćby miało mnie to kosztować życie, postanowiłam. Nie wiedziałam, że ten potoczny zwrot miał się okazać przerażająco bliski prawdy.
Zsunęłam się z wózka. Kiedy znalazłam się na podłodze, byłam zlana potem. Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe. Przestraszyłam się, że zemdleję, zanim dotrę na górę. Uspokój się, Rain, powiedziałam sobie. Uspokój się albo wracaj do swojej celi. Okazało się, że to wcale nie jest takie trudne, jak się oba wiałam. Wprawdzie nogi ciążyły mi niczym kłody, ale dzięki ćwiczeniom z Austinem nabrałam dość sił, żeby sobie poradzić. Usiadłam na najniższym stopniu schodów, oparłam się rękami o następny stopień i dźwignęłam swoje bezwładne ciało. Co dwa stopnie odpoczywałam, trzymając się słupków poręczy. Żeby nie wpaść w panikę, liczyłam stopnie, które jeszcze miałam przed sobą, aż wyszła z tego głupiutka mruczanka, którą powtarzałam jak zaklęcie: - Schody mają dwadzieścia cztery stopnie, jeśli pokonam jeszcze dwa, zostanie osiemnaście, schody mają dwadzieścia cztery stopnie... Trwało to dobrą godzinę, ale w końcu dźwignęłam się na rękach po raz ostatni i znalazłam się na piętrze. Kiedy wyciąg nęłam się wyczerpana na podłodze, ze świadomością, że nie grozi mi już upadek ze schodów, moje serce biło mocno, lecz tym razem z radości. Spojrzałam na stojący u stóp schodów wózek i poczułam się, jakbym spoglądała znad krawędzi przepaści. Nadzieja dodała mi sił. Telefony były wprawdzie we wszystkich poko jach, ale nie wiedziałam, które z nich działają. Po namyśle doszłam do wniosku, że najprawdopodobniej czynny będzie ten, który stoi w sypialni zajmowanej teraz przez Victorię. Czołgając się korytarzem, zauważyłam jednak, że drzwi do pokoju babci Hudson są otwarte. Ponieważ były najbliżej, postanowiłam spróbować szczęścia. W końcu czemu Yictoria
273
miałaby odłączyć telefony na piętrze, skoro nie spodziewała się, żebym mogła się tu dostać? Na dodatek lubiłam tę sypialnię bardziej od innych pokojów. Pomyślałam, że teraz, gdy tak bardzo potrzebuję jej pomocy, babcia Hudson mnie nie opuści i będzie ze mną w tej najtrudniejszej chwili mego życia. Wpełzłam do sypialni, dźwignęłam się na rękach i zapaliłam światło. Od pierwszej chwili, gdy tylko znalazłam się wewnątrz, uderzył mnie zapach ulubionych perfum babci Hudson. Zdzi wiło mnie to, bo zapach był tak mocny, jakby ktoś ich przed chwilą używał, a kiedy rozmawiałam z Victorią, nic nie po czułam. Babcia Hudson używała staroświeckiego telefonu z mosięż ną słuchawką i wielką okrągłą tarczą, stojącego na nocnym stoliku obok łóżka. Pomyślałam, że jeśli chwycę się wezgłowia, zdołam unieść ciało na tyle, żeby móc położyć się na łóżku i wtedy bez trudu dosięgnę aparatu. Podciągając się na rękach, pomyślałam, że Austin byłby ze mnie dumny, i uśmiechnęłam się, zadowolona z siebie. Ostat nim wysiłkiem uniosłam ciało jeszcze wyżej i padłam na wznak na poduszkę. Tyle tylko, że zamiast poduszki poczułam pod głową pukle włosów. Byłam tak zaskoczona, że w pierwszej chwili zamar łam w bezruchu. Potem powoli odwróciłam głowę. Z mego gardła wyrwał się przeraźliwy krzyk. Na poduszce leżała głowa manekina, ubrana w perukę babci Hudson. Plastikowa twarz wpatrywała się we mnie martwymi, szklanymi oczami. Był to tak straszny widok, że przerażenie zaparło mi dech. Sypialnia zawirowała wokół mnie, a potem wszystko po chłonęła ciemność.
15
W WIĘZIENIU SZALEŃSTWA
Myślę, że odzyskałam przytomność dosyć szybko, lecz pod czas gdy wlokłam się po schodach i czołgałam do pokoju babci Hudson, ciotka Victoria zdążyła wrócić ze swojej szaleń czej randki. Kiedy otworzyłam oczy, stała nade mną z uśmie chem na wąskich ustach. - Nie dziwię się, że cię tu znajduję. Gdy tylko zobaczyłam twój wózek przy schodach, od razu domyśliłam się, gdzie cię znajdę. Oczywiście, świetnie rozumiem, że chcesz być przy niej. Wyrzucam sobie, że wcześniej o tym nie pomyślałam. Odwróciłam wzrok i spojrzałam na leżącą obok mnie głowę manekina w peruce babci Hudson. - Co to jest? - Cśś. Przecież widzisz, że śpi. Ty też na pewno jesteś zmęczona. To musiał być dla ciebie wielki wysiłek, ale wiedz, że wszyscy jesteśmy z ciebie dumni. To dobrze, że w końcu zdecydowałaś się dzielić nasz ból i udrękę. - Chcę się stąd wydostać. Proszę, wypuść mnie. Możesz wziąć sobie wszystko, czego pragniesz. Podpiszę, cokolwiek zechcesz, tylko oddaj mi kluczyki do minibusa i pozwól od jechać. - Jakaś ty głupia! - skarciła mnie. - A tak dobrze nam szło razem. - Nic nam nie szło! - krzyknęłam. - Przestań udawać i wy puść mnie stąd! 275
- Cicho! Nie możesz tak krzyczeć, bo ją zbudzisz, Megan upomniała mnie szeptem ciotka. - Nie jestem Megan. Jestem Rain. I nikogo nie zbudzę. Babcia Hudson nie żyje. Rozumiesz? Nie żyje! A teraz wypuść mnie stąd, bo opowiem o wszystkim panu Sangerowi - za groziłam. Victoria spojrzała na mnie z góry i pokręciła głową. - Już myślałam, że coś z ciebie będzie, a ty wciąż jesteś tylko wstrętnym, zepsutym bachorem. Co za okropne rozcza rowanie. Odwróciła się i ruszyła do drzwi. - Nie zostawiaj mnie tu! - wrzasnęłam. Victoria stanęła w progu i obejrzała się na mnie. - Może jak się wyśpisz, będziesz się zachowywać rozsąd niej. - Wyszczerzyła zęby w sztucznym uśmiechu. - Cudownie się bawiliśmy z Grantem. - Nie spędziłaś tego wieczoru z Grantem! Nigdy nie bę dziesz go miała! Victoria wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Walcząc ze łzami, sięgnęłam po słuchawkę, ale kiedy ją podniosłam, okazało się, że telefon nie działa. Nie mogłam tego pojąć. Czemu Victoria odłączyła wszystkie telefony w do mu? Czyżby się bała, że manekin, który dla niej był babcią Hudson, zadzwoni dokądś i zdradzi jej tajemnicę? To było szaleństwo. Victoria jest szalona, a ja jestem jej więźniem, pomyślałam przerażona. Co ja najlepszego zrobiłam? Wpełzając po schodach na górę, tylko pogorszyłam swoją sytuację. Teraz nie miałam już dostępu ani do telefonu, ani do swego wózka. Nie mogłam nawet wydostać się przed dom. Byłam bezsilna i całkowicie zdana na łaskę i niełaskę mojej szalonej ciotki. Mimo lęku czułam się tak zmęczona, że resztę nocy prze spałam. Obudził mnie tępy, pulsujący ból i mdłości. Zaczęłam 276
głęboko oddychać, starając się nad nimi zapanować, i jedno cześnie zastanawiałam się gorączkowo, co się ze mną dzieje. Czy to skutek nadmiernego wysiłku? Czy może jestem chora? Kiedy przewróciłam się na bok, poczułam kłucie w sutkach. Okazało się, że mam lekko nabrzmiałe piersi. Co to znów może być? Nagle zrobiło mi się gorąco. W ciągu ostatnich dni nie myślałam o tym, bo miałam większe zmartwienia, ale teraz dotarło do mnie, że już dawno powinnam mieć okres. Poczułam się, jakbym otrzymała cios w żołądek. Nie byłam w stanie dłużej walczyć z mdłościami. Wychyliłam się łóżka i zwymiotowałam. Potem zaczęłam krzyczeć. Najpierw woła łam Victorię, a później już po prostu wołałam rozpaczliwie o pomoc. Myślałam, że umrę, zanim ktoś do mnie przyjdzie. Wreszcie drzwi się otworzyły i stanęła w nich moja ciotka. Na szczęście nie była już tak okropnie wymalowana i ubrana jak poprzedniego dnia. Przynajmniej z pozoru wyglądała nor malnie. Miała na sobie swój zwykły żakiet, starannie zaczesane włosy odzyskały naturalny kolor. Pociągnęła nosem i popa trzyła na mnie z obrzydzeniem. - Co ty znowu wyprawiasz? - Co ja wyprawiam? Jestem chora. Jak mogłaś mnie tak zostawić? - Jesteś odrażająca. Victoria poszła do łazienki, przyniosła ręcznik i po prostu rzuciła go na moje wymiociny. - Wezwij karetkę. Muszę jechać do szpitala - poprosiłam. Victoria spojrzała na mnie z góry i pokręciła głową. - Zawsze byłaś świetną aktorką. Nie mogłabyś wytrzymać bez tych dramatycznych scen, prawda? Naprawdę uważam, że powinnaś dostać za swoje role Oscara. Nawet dziś, nawet dziś musiałaś to zrobić. - O czym ty mówisz? Jestem chora, rozumiesz? Zaczęłam się zastanawiać się, czy Victorii rzeczywiście już minął atak szaleństwa. - Przecież wiesz, że dziś jest mój wielki dzień. Jeśli wszyst ko pójdzie dobrze, zrobię dziś najlepszy interes w życiu. Ojciec 277
będzie ze dumny. Boisz się, że przyćmię twój blask, przyznaj się. - Ciociu Victorio, to ja, Rain. Jestem chora. Obawiam się... obawiam się, że mogę być w ciąży - przyznałam, pewna, że usłyszę kolejną tyradę na temat Austina, ale Victoria znów mnie zaskoczyła. - Naprawdę? - powiedziała oschle, marszcząc brwi. Jej oczy pociemniały jak niebo przed burzą. - Właściwie wcale mnie to nie dziwi. Zawsze przynosiłaś nam wstyd. Nigdy nie miałaś poczucia przyzwoitości, nie wykazywałaś najmniejszej troski o dobre imię naszej rodziny, prawda? Więc czemu miałabym być zaskoczona faktem, że jesteś w ciąży, Megan? - Proszę, posłuchaj mnie, Victorio - błagałam. - Jestem twoją siostrzenicą, a nie siostrą. W mojej sytuacji ciąża jest bardzo poważną sprawą. Potrzebuję lekarza, rozumiesz? Muszę jak najszybciej dostać się do szpitala. Wyciągnęłam do niej rękę. Victoria szybko cofnęła dłoń, jakby się bała mojego dotknięcia. - Dajże spokój, Megan. Myślisz, że cały świat kręci się tylko wokół ciebie? Czego się spodziewasz? Sądzisz, że po zwolimy, żebyś znowu przyniosła nam wstyd? Nie bądź śmiesz na. Nawet jeśli istotnie jesteś w ciąży, poradzimy sobie z tym tak samo, jak ze wszystkimi twoimi błędami, cicho i dyskretnie. Po co wszyscy mają wiedzieć, jaką jesteś wstrętną i niewdzięcz ną istotą. Na razie - dodała - dobrze ci zrobi, kiedy trochę pocierpisz. Być może wtedy zrozumiesz, jaka z ciebie straszna egoistka. Może następnym razem pomyślisz o rodzinie, zanim znów zrobisz coś głupiego. Może wreszcie do ciebie dotrze, że w życiu liczą się nie tylko twoje fantazje i urojenia. Odwróciła się i ruszyła do drzwi. - Zaczekaj! - krzyknęłam. Victoria zatrzymała się i spojrzała na mnie zniecierpliwiona. - Nie mam czasu. Mówiłam ci, że czeka mnie dziś bardzo ważne spotkanie. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, ostatecznie zarobię na tym miliony. Wyobrażasz sobie, że mnie - kobie cie - udało się osiągnąć więcej, niż dokonał przez całe życie
278
mój ojciec? Może teraz będą mnie bardziej cenić. Może zro zumieją, ile jestem dla nich warta... Nie brudź tu więcej! rzuciła szorstko i wyszła, zamykając za sobą drzwi. - Zaczekaj! Nie zostawiaj mnie tutaj! - krzyczałam naj głośniej, jak mogłam. - Nie jestem Megan! Wróć i posłuchaj mnie! Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że Victoria pew nie już wyszła z domu i moje wrzaski nie mają żadnego sensu. Wciąż miałam bolesne skurcze i znów dostałam mdłości. Zwymiotowałam raz i drugi, a potem leżałam na łóżku, nie mając nawet tyle siły, żeby unieść głowę. Odpocznij, powiedziałam sobie. Uspokój się i nabierz trochę sił. Potem spróbujesz dostać się do telefonu w pokoju Victorii. To zapadałam w sen, to znów się budziłam. Okropnie chciało mi się pić, w ustach czułam obrzydliwy, kwaśny smak wymio cin. Później rozbolał mnie brzuch, w dolnej części kręgosłupa czułam tępy ból, miałam skurcze żołądka. Mimowolnie od dałam mocz. Nawet nie wiedziałam, kiedy to się stało, po prostu w pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że materac pode mną jest mokry. Później zaczęło się ze mną dziać coś dziw nego. Na przemian to robiło mi się gorąco, to znów szczękałam zębami. Zabrakło mi śliny w ustach. Język miałam wyschnięty i szorstki jak papier ścierny. Od krzyku rozbolało mnie gardło. Nie miałam pojęcia, która może być godzina. W sypialni nie było żadnego zegara. Z godziny na godzinę było mi coraz goręcej, aż wreszcie czułam się tak, jakbym leżała w roz palonym piecu. Teraz już nie zasypiałam, ale po prostu traciłam chwilami przytomność. W jakimś momencie zdawało mi się, że słyszę trzaśniecie frontowych drzwi. Próbowałam wzywać pomocy, ale z moich ust wydobył się tylko ochrypły szept. Sądząc z tego, skąd padały promienie słońca, musiało już być późne popołudnie, gdy Victoria znowu pojawiła się w sy pialni. W pierwszej chwili myślałam, że śnię. Moja ciotka miała na sobie tylko lekki muślinowy szlafroczek. Stanęła przed łóżkiem, nie patrząc na mnie, i uniosła kościste 279
ręce nad głowę. Była tak przeraźliwie chuda, że mogłabym policzyć jej żebra. Przez chwilę stała bez ruchu, a potem zaczęła obracać się wokół własnej osi w jakimś dziwacznym tańcu. Znów miała zupełnie nieprzytomny wzrok, ale tym razem jej twarz była łagodniejsza. Kiedy się uśmiechnęła, zrobiła na mnie wrażenie uradowanej dziewczynki. Po kilku obrotach spojrzała na mnie, wyraźnie zadowolona ze swego występu. - Och, Megan, jestem taka przejęta. Nie mogłam się do czekać, kiedy ci wszystko opowiem. Tatuś mnie kocha. Tatuś mnie kocha bardziej niż ciebie. Znów wykonała obrót i podeszła bliżej. Nie mogłam ode rwać od niej wzroku. Byłam jak zahipnotyzowana. Victoria przemawiała głosem dziecka. - Tatuś zaniósł mnie dziś do łóżka. Wypiłam posłusznie kubek ciepłego mleka i wtedy powiedział, że pora spać. Nie chciałam jeszcze zasypiać, ale tatuś powiedział, że mama będzie się gniewać, gdy wróci z przyjęcia. Powiedział, że gdyby nie zastała mnie w łóżku, kazałaby mu spać w psiej budzie. „Chcesz, żebym spał w psiej budzie?" - spytał. „Oczywiście za nic w świecie bym się na to nie zgodziła" odpowiedziałam. Wtedy uśmiechnął się do mnie tak słodko i łagodnie, jak nigdy dotąd. Nawet do ciebie się tak nie uśmie cha. Tak, tak, nie uśmiecha się do ciebie tak słodko - zapew niła z uszczęśliwioną miną, kiwając przy tym gwałtownie głową. Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Nie mogłam oderwać od niej oczu. Jej twarz znalazła się tuż nade mną, tak blisko, że widziałam najdrobniejsze zmarszczki, piegi, maleńkie zna mię ukryte przy skrzydełku nosa. „Chodź" - powiedział tatuś i wziął mnie za rękę. Ma takie wielkie ręce, że moja dłoń zupełnie znikła w jego dłoni. „Nie widzę swoich paluszków, tatusiu" - zmartwiłam się, a on się roześmiał i powiedział: „Zobaczmy, czy tam jeszcze są". Potem rozwarł dłoń, policzył moje paluszki, dotykając każdego po kolei swoim grubym, długim palcem, i zapewnił: „Wszystkie
280
są na swoim miejscu. Nie brak ani jednego". Roześmiałam się, a tatuś uśmiechnął się do mnie, wziął mnie na ręce i przy tulił. Wyobrażasz to sobie, tatuś mnie przytulił... „Idziemy do łóżka - powiedział. - Na górę, do łóżka. Dziś nie będziesz spała z Megan, bo Megan ma odrę. Jeszcze mogłabyś się od niej zarazić". Zaniósł mnie do mego pokoju i położył się ze mną do łóżka. Potem mnie głaskał po twarzy, po ramionach, po brzuchu, a potem zaczął mnie łaskotać. Tak się śmiałam... Tatuś nigdy wcześniej tego nie robił. Wiem, że z tobą tak się bawił, ale ze mną jeszcze nigdy. Później powiedział: „Masz już dwanaście lat, Victorio. Na pewno jesteś już dużą dziew czynką, jak twoja siostra. Zobaczymy". Potem uniósł moją nocną koszulę i zajrzał pod nią, żeby zobaczyć, czy urosły mi już włoski. „Tak - powiedział - jesteś już duża. Mam teraz w domu dwie dorosłe panny". Potem pocałował mnie w poli czek. Miał taką czerwoną i gorącą twarz... Czułam się, jakbym wsunęła głowę do kominka. Widzisz, tatuś mnie kocha. Tatuś mnie kocha. Nie tylko ciebie, mnie też. - Nagle wyciągnęła rękę i położyła mi dłoń na czole. - Chłodne. Widzę, że już nie masz krostek, ale lepiej będzie, jeśli jeszcze trochę poleżysz w łóżku. Wszyscy twoi chłopcy będą się o ciebie martwić, co? Victoria wytarła dłoń o pościel, jakby dotknęła czegoś obrzy dliwego. - Jestem chora - szepnęłam. - Jestem bardzo chora. Victoria uklękła przy łóżku i przyjrzała mi się uważnie. - Wiem, wiem. Czujesz się okropnie, ale to przejdzie. Po tem, kiedy znów będziesz ładna, tatuś już nie będzie tak na mnie patrzył. Myślisz, że nie widzę, z jakim zachwytem się w ciebie wpatruje? Myślisz, że nie słyszę, jak mówi, że jesteś taka piękna, że wszyscy muszą cię kochać? Jest z ciebie dumny, jak artysta, który stworzył arcydzieło i oczekuje gra tulacji od całego świata. - Urwała i popatrzyła na mnie ze złością. - Może pochorowałabyś trochę dłużej, co? Nie bę dziesz musiała chodzić o szkoły, nie będziesz musiała odrabiać lekcji. Będziesz sobie leżała w łóżku, a wszyscy będą koło ciebie skakać, tak jak to lubisz. Co? 281
Pokręciłam głową. - Wiem, co zrobię. Pomogę ci chorować dłużej. - Wody - szepnęłam błagalnie. - Tak strasznie chce mi się pić. Proszę, daj mi wody. Victoria uśmiechnęła się zadowolona. - Woda? Świetny pomysł. Zaraz dam ci wody. Wstała i poszła do łazienki. Czekałam na chwilę, gdy usłyszę szum wody lecącej z kranu, czując, że sam ten dźwięk przy niesie mi ulgę. Tymczasem usłyszałam stuknięcie deski klo zetowej, a potem brzęk, jakby ktoś stuknął kubkiem o muszlę. Zaraz potem Victoria wróciła do sypialni z kubkiem do mycia zębów. - Masz. Pij. Pokręciłam głową. - Błagam, daj mi wody z kranu. - Ledwo mogłam wydobyć z siebie głos. - Mówiłaś, że chce ci się pić - rzuciła ostro. - Pij. Może dzięki temu będziesz chorować trochę dłużej - powiedziała z uśmiechem. - No, pij. Kiedy znów pokręciłam głową, pochyliła się nade mną i przytknęła mi kubek do warg. Zagryzłam usta. Victoria zacisnęła palce na mojej szczęce, zmuszając mnie, żebym rozchyliła wargi, i wlała mi do ust wodę z klozetu. Nie miałam siły się opierać. Prychałam i plułam, ale trochę wody i tak dostało się do przełyku. Ciotka przyglądała mi się przez chwilę z zadowoloną miną, a potem odniosła kubek do ła zienki. Zanim wróciła, dostałam torsji. Miałam już pusty żołądek, więc gdy zwymiotowałam tę odrobinę wody, którą połknęłam, leżałam na brzegu łóżka, targana bolesnymi skurczami. - Znakomicie - pochwaliła mnie Victoria. - Znów będę jadła obiad sama z tatusiem. Potem dostaniesz grzankę i her batę. Sama ci je przyniosę. - Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się drwiąco. - Sama nie wiem, czemu jestem dla ciebie taka miła. Ty zawsze zachowujesz się tak wstrętnie, Megan. Uni kasz mnie w szkole, jakbyś się mnie wstydziła. Ale nie mam
282
ci tego za złe. Wszystko ci wybaczam, bo wiem, że tatuś mnie kocha. Podeszła do drzwi, pomachała mi ręką i wyszła. Zamknęłam oczy i niemal natychmiast zapadłam w głęboki sen, pewnie dlatego, że tylko w ten sposób mogłam uciec od rzeczywistości. Każdy kryje się czasem w świecie marzeń i szczęśliwych wspomnień. Mój biedny mózg także robił, co mógł, żeby uwolnić mnie od udręk, jakich przysparzało mi chore, obolałe ciało. Wróciły czasy, gdy byłam małą dziewczynką i żyłam w świecie dziecinnych marzeń i fantazji. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że istnieje coś takiego, jak bieda, nienawiść, przemoc i uprzedzenia rasowe. Wkrótce wszystko to miało zaciążyć nad moim życiem, ale wtedy czułam się jeszcze bezpieczna. To były cudowne czasy. Przypomniałam sobie, jak kiedyś mama Arnold gotowała obiad, nucąc pod nosem jakąś piosenkę. Beni i ja bawiłyśmy się w pokoju lalkami, które mama kupiła nam na przecenie w supermarkecie, gdzie pracowała. W pewnej chwili do miesz kania wszedł Roy i jak zwykle zatrzasnął za sobą drzwi. - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie trzaskał drzwiami? zirytowała się mama. - Przepraszam, mamo. Myślałem o czym innym i zapo mniałem. - Wielka szkoda. Co zrobimy, kiedy drzwi wylecą w końcu z zawiasów? - Będziemy mieszkać w mieszkaniu bez drzwi - odpowie dział bez namysłu Roy. - Co takiego? Spodziewałam się wtedy, że mama skrzyczy Roya, lecz ona nieoczekiwanie wybuchnęła śmiechem. Roy także się roześmiał. Potem mama podeszła do niego, przytuliła go 283
i pogłaskała po głowie. Roy zobaczył, że im się przyglądam, i odsunął się od mamy zakłopotany. - Och, mamo - westchnął i zniknął w swoim pokoju. - Czemu nam się tak przyglądałaś, kochanie? - spytała mnie mama Arnold. - Tak sobie patrzę. Co się stało Royowi? - Nic mu się nie stało. Uczy się, jak być dżentelmenem. Ale nie wiem, czy to ma jakiś sens, bo to nie jest najlepsze miejsce dla dam i dżentelmenów. - Potem uśmiechnęła się do mnie. - Ale nie martw się niczym, Rain. Któregoś dnia znaj dziesz się w miejscu, gdzie wszystko będzie zupełnie inne niż tu, w Projektach. Jestem tego pewna. - Gdzie to będzie, mamo? - spytałam, robiąc wielkie oczy. Skąd mama Arnold mogła wiedzieć, co mnie spotka w życiu? Może była wróżką? - Tego nie wiem, ale nie mam wątpliwości, że będziesz mieszkała w wielkim domu, w którym wszyscy będą elegancko ubrani. Będzie tam fortepian, wokół domu ogród, a przed domem będą zaparkowane piękne samochody. - Beni też tam będzie, prawda, mamo? - Obejrzałam się na siostrę, która siedziała przed domkiem dla lalek, nie zwracając na nas uwagi. - Mam nadzieję - powiedziała mama. - Mam nadzieję, że wszyscy tam będziecie. - A ty, mamo? - Ja też tam będę. Wystarczy, że zostawisz otwarte drzwi. - Co to znaczy, mamo? Jak mogę zostawić otwarte drzwi? Mama się roześmiała. - Żartuję, kochanie. Chodź. - Kucnęła i wyciągnęła do mnie ramiona. Kiedy do niej podbiegłam, objęła mnie i mocno przytuliła do siebie. - Jesteś jak letni deszcz po upalnym dniu, Rain. Jesteś nadzieją. Potem znów wzięła się do gotowania obiadu. Gdy spoj284
rżałam na drzwi pokoju Roya, zobaczyłam, że brat przygląda mi się z łagodnym uśmiechem. Nic dziwnego, że jako dziecko czułam się, jakbym była jakąś gwiazdą. Dopiero potem dowiedziałam się, że świat wokół nas wygląda zupełnie inaczej, niż sądziłam. Poznałam, co znaczy ból, i nauczyłam się rezygnować z marzeń. Mama i Roy, choć tak się starali, nie mogli mnie przed tym uchronić. Wspomnienia przyniosły mi ulgę. Sama nie wiedziałam, kiedy zamknęłam oczy i usnęłam. Obudził mnie odgłos ot wieranych drzwi. Uniosłam powieki. W progu sypialni stała ciotka Victoria. Tym razem miała na sobie swój zwykły żakiet. W rękach trzymała tacę. - Masz tu herbatę i grzankę. To wszystko, co możesz w tej chwili zjeść. Postawiła tacę na nocnym stoliku i spojrzała na mnie z góry. - Czujesz? - Victoria pociągnęła nosem. Spojrzałam na nią zdumiona. Wprawdzie przez cały dzień nie ruszyłam się z pokoju, ale wciąż czułam wyłącznie smród wymiocin. Nie rozumiałam, o czym moja ciotka mówi. - My tam, na dole, zajadamy się pieczoną szynką z ziem niakami - oznajmiła z błogą miną. - Wiem, że uwielbiasz pieczoną szynkę, ale na razie będziesz musiała pościć. - Znów pociągnęła nosem. - No i co, czujesz ten wspaniały zapach? - Jak możesz być taka okrutna? - szepnęłam. - Słucham? Mówiłaś coś, Megan? Zamknęłam oczy, usiłując wydobyć z siebie głos. - Co mówisz? Teraz żałujesz, że byłaś wobec mnie taka wstrętna w szkole? Za późno na przeprosiny. Wszystko, co mi zrobiłaś, każda krzywda, zapisała się tu na zawsze. - Wskazała palcem skroń. - Jeszcze za to zapłacisz. - Tym razem Victoria dosłyszała przynajmniej ostatnie słowo. - Zapłacę? - Zaśmiała się. - Ja? A za co ja ci mam płacić? Zawsze byłam w porządku wobec wszystkich. Nigdy nie spra wiałam rodzicom kłopotów. Byłam posłuszna, wracałam do domu na czas. Nie tak jak ty... A teraz wypij herbatę i zjedz 285
grzankę. Jeżeli będziesz grzeczna, przyniosę ci jedno z tych głupich pism ilustrowanych, które tak uwielbiasz. Jeżeli jeszcze nie wyrzuciłam wszystkich na śmietnik. Pokręciłam przecząco głową. - Przestań się nade mną znęcać. Wezwij lekarza. - Pora wracać na pieczoną szynkę - rzuciła radośnieVic tona i odwróciła się do drzwi. W tej samej chwili obie usłyszałyśmy dzwonek. Ktoś dzwo nił do frontowych drzwi. Victoria zamarła w pół kroku. Dzwo nek odezwał się ponownie. Victoria odwróciła głowę i rzuciła mi wściekłe spojrzenie. - Ciekawe, kto cię chce odwiedzić? Kiedy ja chorowałam, nikt nie przyszedł do mnie z wizytą. Pewnie dzwoniłaś do któregoś ze swoich chłopaków, co? Czy może zaprosiłaś wszyst kich naraz? Znów rozległ się dzwonek do drzwi. Chwała Bogu, pomyś lałam, to Austin. Przyjechał po mnie, tak jak to obiecał. - Będziemy udawać, że nie ma nas w domu - zdecydowała Victoria. - Ktokolwiek to jest, w końcu się zniechęci i pójdzie do diabła. - Nie - jęknęłam. Victoria podeszła do drzwi i cicho je zamknęła. Dzwonek odezwał się jeszcze raz, a potem umilkł. Zrozpaczona zamk nęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, byłam w pokoju sama. Zapadła już niemal zupełna ciemność. Tej nocy trawiła mnie gorączka. Leżałam zlana potem, szczękając zębami. Znów wracały do mnie obrazy z przeszło ści. Widziałam Randalla Glena, który uśmiechał się do mnie jak wtedy, gdy spacerowaliśmy nad Tamizą. Usłyszałam zna jomy chichot i zobaczyłam Catherine i Leslie, dwie Francuzki, które poznałam w szkole teatralnej w Londynie. Potem usłyszałam jakieś głosy, dobiegające z innej strony. Odwróciłam głowę i ujrzałam moją cioteczną babkę Leonorę, która kołysała się w fotelu na biegunach, trzymając w ra mionach wielką lalkę. Lalka miała twarz prawdziwego dziec ka. Obok stała ze opuszczoną głową pokojówka Mary Mar286
garet. Kiedy uniosła głowę, zobaczyłam, że po jej policzkach płyną łzy. Usłyszałam śpiew mamy Arnold. Zawołałam ją i wtedy wszystko znikło, a ja na powrót znalazłam się sama w ciem nościach. Nagle otworzyły się drzwi i do sypialni wszedł pan Boggs, zarządca służby i szofer mego wuja Richarda, straszliwy tyran, pastwiący się nad nami, ilekroć tylko miał po temu okazję. - Znów zaspałaś! - krzyknął na mnie. - Wstawaj i bierz się do roboty. Wstawaj, bo przewrócę łóżko do góry nogami! Wstawaj! Podszedł bliżej. Zaczęłam rozpaczliwie krzyczeć, żeby go odpędzić. - Cicho! - Nagle zapaliła się lampka na nocnym stoliku i w pokoju zrobiło się jasno. Obok mnie stała ciotka Victoria. - Czemu tak wrzeszczysz? Teraz chcesz stąd wyjść? A skąd się tu wzięłaś, co? Ja cię tu nie przyniosłam. Wy starczy, że na chwilę wyjdę z domu, a ty od razu przewra casz wszystko do góry nogami. Na dodatek nie mam nawet służącej, żeby po tobie sprzątała. Fuj, jak tu cuchnie! - Victoria spojrzała na ręcznik w kałuży zaschniętych wymio cin. - Mój Boże! - krzyknęła. - Jesteś obrzydliwa! Gdzie twoja matka? Czemu się tobą nie zajmie? No oczywiście... zapomniałabym. Twoja mamusia opala się na plaży gdzieś nad Morzem Śródziemnym, pije koktajle, tańczy z Grantem. Jak zawsze wszystko jest na mojej głowie. - Zapaliła więcej świateł. - I co ja mam teraz z tobą zrobić? Nie zniosę cię przecież na dół. Tak śmierdzisz, że brzydzę się nawet ciebie dotknąć. - Wbiła we mnie wściekłe spojrzenie. - Z czego się śmiejesz? Żebym to ja się śmiała! - Wydaje ci się, że to śmieszne? Myślisz, że mnie w ten sposób zranisz? Ty idiotko! Najpierw tarzasz się po podjeździe i muszę cię dźwigać i pielęgnować, teraz włazisz do łóżka mojej matki i zachowujesz się jak świnia. - Victoria pokręciła głową. - Nawet moja cierpliwość ma granice. - Westchnęła. 287
No dobrze, zrobię, co będę mogła. Naleję wody do wanny, pomogę ci do niej wejść, a potem zastanowimy się, co robić dalej. - Wezwij... lekarza. Muszę jechać... do szpitala - błaga łam. - Przestań wygadywać bzdury! Myślisz, że wpuszczę ko gokolwiek do domu, żeby zobaczył, co narobiłaś? Nie, wszyst ko zostanie między nami. W rodzinie. Victoria weszła do łazienki. Usłyszałam szum wody. - No dobrze - powiedziała, wracając do sypialni. - Jakoś cię tam zaciągnę, ale musisz mi pomóc. Sama nie dam sobie z tobą rady. Nie jestem pielęgniarką. Gdybyś nie była taka okropna dla pani Bogart, nie miałybyśmy tych wszystkich kłopotów. Widzisz, głupia, ile złego narobił ten wydrwi grosz. Pokręciłam głową, ale Victoria nic sobie z tego nie robiła. Zdarła ze mnie kołdrę i skrzywiła się z obrzydzeniem. W tej samej chwili znów rozległ się dzwonek do drzwi. Victoria znieruchomiała. - Kto to może być o tej porze? Dzwonek brzęczał raz po raz. Ktokolwiek do nas przyszedł, nie zamierzał łatwo ustąpić. - Nich to diabli! - Victoria pobiegła do łazienki, zakręciła wodę, a potem przebiegła szybko obok mnie i wypadła z sypial ni. Tak się śpieszyła, że zostawiła otwarte drzwi. Wytężyłam słuch. Słyszałam stukot obcasów na schodach, potem odgłos otwieranych drzwi. - Czego tu szukasz? - usłyszałam warknięcie Victorii. - Chcę się widzieć z Rain - odpowiedział stanowczy męski głos. Głos Austina! - Jesteś bezczelny, młody człowieku. Zaraz wezwę policję. - Wiem, że Rain nie ma w jej pokoju. Zaglądałem przez okno. Chcę wiedzieć, co się z nią dzieje. - Nie twój interes. - Owszem, mój. Jeżeli nie dowiem się, gdzie jest Rain, pojadę stąd prosto na policję. 288
- Austin! - zawołałam najgłośniej, jak mogłam. - Jestem tutaj. Austin! Ratuj mnie! - Naprawdę? Proszę, spróbuj. Twój wuj pójdzie z torbami, a ty skończysz w więzieniu! - Austin! - Czemu mnie nie słyszy? - Co się stało z rampą? Dlaczego usunęła pani rampę? - Bo przestała być potrzebna. - Jak to? Bez rampy Rain nie będzie mogła wyjść z domu. Przecież ona potrzebuje świeżego powietrza, nie może wiecz nie siedzieć w czterech ścianach, musi wychodzić na dwór. - Rain już tu nie mieszka. Wyjechała do Anglii, do swego ojca - odpowiedziała szybko Victoria. - Co takiego? - spytał zaskoczony Austin. - Jej ojciec wszystko przygotował. Rain bardzo chciała do niego jechać, więc ją puściłam. Myślę, że to była słuszna decyzja. W Anglii będzie jej lepiej. Więcej jej nie zoba czysz, tak jak nie zobaczysz ani centa z jej pieniędzy. A te raz wynoś się stąd i żebym cię tu więcej nie widziała! Twoja bezczelność przekracza wszelkie granice. Jeżeli jeszcze raz wejdziesz na teren naszej posiadłości, wezwę policję. A jutro z samego rana i tak porozmawiam z moim adwokatem. Mam już tego dosyć! - Nie! - wytężyłam wszystkie siły i krzyknęłam. - Nie wierz, jej Austin! - Nic nie rozumiem - usłyszałam głos Austina. - Czy pozwolisz mi zamknąć drzwi, czy mam dzwonić po policję? - Nie mogę w to uwierzyć. - Twoja sprawa. Nagle zrozumiałam, czemu Austin mnie nie słyszy. Krzy czałam, ale z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Straciłam głos. Byłam zupełnie bezradna. Na pewno? Moje spojrzenie padło na leżącą na poduszce głowę manekina. Chwyciłam ją oburącz i wytężając wszystkie siły, rzuciłam, celując w drzwi. Wprawdzie nie doleciała do celu, ale upadła na podłogę i narobiła hałasu. 289
- Co to było? - spytał Austin. - To moja nowa pokojówka. Idiotka, musiała coś stłuc! rzuciła Victoria ze złością. - No, żegnaj młodzieńcze. Nie mam dla ciebie więcej czasu. Usłyszałam trzaśniecie drzwi. Poczułam się, jakby zatrzasnęło się nade mną wieko trumny.
16
WALKA O ŻYCIE
Ciotka Victoria stanęła w drzwiach sypialni zupełnie nie oczekiwanie. Weszła po schodach cicho jak duch lub może to ja byłam zbyt osłabiona, żeby ją usłyszeć. - Jakie to było łatwe - powiedziała, patrząc na mnie jarzą cymi się wściekłością oczami. - Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej? Oszczędziłybyśmy sobie tylu nerwów... Teraz, kie dy myśli, że cię nie ma, wreszcie przestanie się tu kręcić i będziemy miały święty spokój. - Przez jakiś czas nie możemy opuszczać domu, bo jeszcze by cię zobaczył i doniósł temu... Victoria zgrzytnęła zębami. - Nic się nie martw. Zadbam o to, żeby nie brakowało ci rozrywek. Zresztą po co miałabyś wy chodzić? Jutro poszukam nowej pokojówki, takiej, która będzie umiała trzymać buzię na kłódkę... Prawdę mówiąc, myślałam o tym, żeby skontaktować się z panią Bogart - podjęła po chwili. - Być może, kiedy się dowie, że już go tu nie ma, będzie skłonna do nas wrócić. Mam pomysł. Zaproponuję jej wyższe wynagrodzenie, dużo wyższe... Na pewno nas nie zawiedzie. Co ty na to? Zgoda? Zgoda - odpowiedziała sobie samej. - Wiedziałam, że się zgodzisz. Patrzyłam na nią przerażona. Victoria słyszała tylko to, co chciała usłyszeć, jak zwykle. - A to co? - spytała nagle, gdy spostrzegła leżącą na 291
podłodze głowę manekina. - Skąd to się tu wzięło? Ach, to był ten hałas, który go tak zaniepokoił, tak? - Pokręciła gło wą. - Chciałaś mi przeszkodzić w realizacji moich planów, co? Aleś ty głupia. Głupia dziewucha. No dobrze, potem się tym zajmiemy... - Victoria urwała i rozejrzała się po poko ju. - Co to ja miałam zrobić, gdy nam tak niegrzecznie prze rwano? Co to ja miałam zrobić? Ach, tak, miałam cię umyć. Potem ubierzemy cię w nocną koszulę i pójdziesz spać, a jutro zadzwonimy do pani Bogart i z jej pomocą wrócisz na swoje miejsce na parterze... Czy to nie jest wspaniały plan? Nie musisz dziękować. Wiem, że jesteś mi wdzięczna za wszyst ko, co dla ciebie robię. Victoria zamilkła i poszła do łazienki. Usłyszałam szum wody. - Moja matka miała tyle doskonałych soli kąpielowych! krzyknęła do mnie z łazienki. - Była zupełnie zwariowana na punkcie kąpieli. Codziennie kąpiel... Jaka to strata czasu. Co do mnie, wolę prysznic. Megan jest taka sama jak matka. Godzinami może się moczyć. Ona z kolei uwielbia olejki do kąpieli. Wiesz, co kiedyś zrobiła? Victoria stanęła w drzwiach. - Przeczytała w jakiejś książce, że Kleopatra kąpała się w mleku, i zrobiła to samo. Wyobrażasz to sobie? Raz wślizgnęłam się do łazienki, kiedy tak rozmiękała w wan nie, podkradłam się cicho i wepchnęłam jej głowę pod wodę. Była tak zaskoczona, że nawet się nie opierała... - Victoria parsknęła złośliwym chichotem. - Przytrzymałam ją pod wodą tylko przez kilka sekund, ale i tak omal się nie zachłysnęła ze strachu. Kiedy ją puściłam, prychała, kasłała i płakała chyba z pół godziny. Była wściekła. Powiedziałam jej, że to był tylko żart. W końcu lubisz się pośmiać z przyjaciółmi, no nie? Teraz wreszcie będziesz im miała do opowiedzenia coś na prawdę śmiesznego. Powinnaś mi być wdzięczna, bo dzięki mnie namoczyłaś sobie w tych swoich olejkach także głowę. Wyobraź sobie, że nie była. Zawsze była wstrętna. Obraziła się na mnie. Przez dłuższy czas nie rozmawiałyśmy ze sobą, co mnie zresztą nie zmartwiło, bo nigdy nie miałyśmy sobie 292
wiele do powiedzenia... A ty znasz się na żartach? Na pewno odpowiedziała sobie. - Nie miałabyś mi chyba za złe, gdybym wepchnęła ci na chwilę głowę pod wodę, co? Victoria parsknęła lodowatym śmiechem. Przerażenie ścis nęło mnie za gardło. Byłam kompletnie bezradna - nie mogłam uciekać, nie mogłam się opierać, pozostało mi tylko czekać i modlić się o cud. - Jak tu się do ciebie zabrać? - Victoria przekrzywiła gło wę, jak zwykle, gdy się nad czymś zastanawiała. - Jak pani Bogart to robiła? Nie spytam cię, jak to robił ten wydrwigrosz, któremu się zachciało naszych pieniędzy. Mam nadzieję, że nigdy tego nie robił, a jeśli się tak zdarzyło, to nie chcę o tym nawet słyszeć... No trudno, jakoś sobie poradzę. Po możesz mi, prawda? Wtedy będzie nam łatwiej. W końcu teraz, kiedy pozbyłyśmy się tego rehabilitanta, który tak mnie irytował, jesteśmy przyjaciółkami. Gdy Megan i Grant przy jadą następnym razem z wizytą, będziemy sobie słodko świer gotać w bawialni. Na pewno zrobi to na nich wrażenie. Przy najmniej na Grancie, bo Megan z pewnością będzie wolała udawać, że niczego nie dostrzega... - Victoria krążyła po pokoju z podnieconą miną. Tak dalece pogrążyła się w sza leństwie, że choć do mnie cały czas przemawiała, nie zwra cała najmniejszej uwagi na moje reakcje. - Jak zwykle. Po wiedz mi prawdę, nigdy nie rozmawiałyście ze sobą szczerze, co? Wiem, wiem, zawsze cię miała za nic. Zrobiła z ciebie służącą, najpierw u własnej matki, a potem u wujostwa w An glii. Możesz mi zarzucać różne rzeczy, ale musisz przyznać, że traktuję cię lepiej niż rodzona matka... Ale co z tego mam, że się tak o wszystkich staram? Dlaczego wszyscy lubią tylko moją siostrę? Ty także wciąż ją lubisz, prawda? - rzuciła oskarżycielskim tonem. - Po tym wszystkim, co ci zrobiła, wciąż ją lubisz. Dlaczego? Zawodzi ludzi na każdym kroku, a mimo to nadal mają do niej słabość. Grant ją kocha. Na czym to, do diabła, polega? - Tylko mi nie mów, że to sprawa urody - odpowiedziała sobie szybko. - Miła buzia nie może być tak wiele warta, zwłaszcza dla takiego mężczyzny jak 293
Grant, któremu wystarczyłoby kiwnąć palcem, żeby mieć... królową piękności. Victoria zajrzała do łazienki. - No proszę. Wanna już prawie pełna. Pora na kąpiel. Zniknęła w łazience i zakręciła wodę. Moje serce zamarło na moment, a potem zaczęło bić jak oszalałe. „Nie pozwól, żeby cię zawlokła do wanny. Nie po zwól! Nie pozwól! Nie pozwól!" - zdawało się krzyczeć z każ dym uderzeniem. Victoria podeszła do łóżka. - Najpierw ściągniemy z ciebie ubranie - oznajmiła i przy stąpiła do dzieła. Nie pomagałam jej, ale nie zwracała na to uwagi. Szarpała mnie brutalnie, przewracając z boku na bok niczym worek kartofli i wykręcając mi ręce, jakbym była szmacianą lalką. Po chwili byłam już naga. Victoria cofnęła się o krok i spojrzała na mnie z góry. - Wiesz, przy całym swoim kalectwie jesteś wciąż całkiem pociągająca. Może któregoś dnia znajdziemy ci odpowiedniego męża. Zobaczymy... Westchnęła, jakby przytłaczało ją brzemię odpowiedzialno ści za mój los, a ja rozpaczliwie usiłowałam wymyślić cokol wiek, co mogłoby ją powstrzymać przed realizacją tego planu. - Nie ma co zwlekać - odezwała się, jakby czytała w moich myślach. - Muszę wracać do pracy. Wciąż się coś dzieje, wciąż tylko praca, praca i praca... Najważniejsza jest logika. Żelazna logika. Nie masz pojęcia, ilu jest wydrwigroszy, któ rym się wydaje, że kobiety nie potrafią myśleć... Nie masz pojęcia. Ale nie pójdzie im z nami tak łatwo. Victoria zaśmiała się do swoich rojeń i chwyciła mnie za ręce w nadgarstkach. Pokręciłam przecząco głową. - Proszę - powiedziałam - proszę, nie ciągnij mnie teraz do wanny. Źle się czuję. Proszę, wezwij lekarza. Powinnam pojechać do szpitala. - Kiedy będziesz czysta, poczujesz się dużo lepiej bez żadnego szpitala - odpowiedziała spokojnie Victoria. - Jak by 294
! tu się do ciebie zabrać? - Wzruszyła ramionami. - No trudno. Zrobię to, jak umiem. Przewróciła mnie na bok, wsunęła mi ręce pod pachy i ściąg nęła z łóżka. Moje nogi uderzyły o podłogę niczym kłody drewna. Victoria zachwiała się i omal nie przewróciła na mnie, ale to trwało tylko moment. Poprawiła chwyt i powlokła mnie w kierunku łazienki. Wytężając wszystkie siły, próbowałam się opierać i wy kręcać, żeby utrudnić jej zadanie, okazała się jednak nad spodziewanie silna. - Nie! - krzyknęłam. - Cicho bądź. Trzeba cię umyć, bo okropnie cuchniesz. Nie chciałabyś chyba, żeby ktoś cię zobaczył w takim stanie. - Proszę cię, nie kąp mnie teraz, ciociu Victorio! Nie chcę. Słyszysz? Nie! Ciociu Victorio! Victoria nie zwracała najmniejszej uwagi na te protesty. Mimo wszystkich moich wysiłków wlokła mnie coraz szybciej, jakby chciała czym prędzej mieć całą sprawę za sobą. Wciąg nęła mnie do łazienki, sapnęła głośno i dźwignęła mnie wyżej, żeby łatwiej jej było wrzucić ciężar do wanny. Zdesperowana i śmiertelnie przerażona, chwyciłam się krawędzi umywalki. Z całych sił zacisnęłam palce. Dłonie Victorii wysunęły się nagle spod moich ramion. Runęłam bezwładnie i uderzyłam głową o posadzkę. Jednocześnie usłyszałam krótki krzyk i głoś ny plusk. Uderzenie o kamienne płyty posadzki omal nie pozbawiło mnie przytomności. Słyszałam głośny szum w uszach, ściany łazienki wirowały wokół mnie. Nie miałam siły, żeby się dłużej opierać, ale Victoria, o dziwo, dała mi naraz spokój. Z wielkim wysiłkiem odwróciłam głowę. Znad krawędzi wan ny zwisały bezwładnie chude nogi. Jęknęłam i przewróciłam się na brzuch. Głowa pękała mi z bólu, dostałam mdłości. Dopełzłam do sedesu, zacisnęłam dłonie na krawędzi muszli i wytężając wszystkie siły, uniosłam głowę dostatecznie wysoko, żeby móc zajrzeć do wanny. Victoria unosiła się bezwładnie tuż pod powierzchnią wody. 295
Miała zamknięte oczy, z jej ust i nosa uciekały pęcherzyki powietrza, jak marynarze ewakuujący się z tonącego statku. Z prawej skroni płynęła krew, zabarwiając wodę wokół na czerwono. Potem zobaczyłam krew także na kranie i dopiero wtedy zrozumiałam, co się stało. Victoria ciągnęła mnie z taką siłą, że kiedy wyślizgnęłam się z jej uścisku, straciła równowagę i wpadła do wanny, uderzając skronią o kurek. Najwyraźniej uderzenie było tak silne, że pozbawiło ją przytomności. Nieoczekiwanie ręce mnie zawiodły i osunęłam się na po sadzkę. Przerażenie sprawiło, że ścisnął mi się żołądek. Potem to dziwne uczucie napięcia przeniosło się wyżej i żelazna obręcz ścisnęła mi piersi. Nie mogłam zaczerpnąć tchu, mia łam wrażenie, że zaraz się uduszę. Na dodatek coraz bardziej kręciło mi się w głowie. Ostatkiem sił dopełzłam do Victorii. Chwyciłam ją za nogę w kostce i ciągnęłam z całych sił, ale nawet nie było mowy o tym, żebym zdołała ją wydobyć spod wody. Rozpaczliwa walka, jaką stoczyłam z Victorią, gdy wlokła mnie do łazienki, pozbawiła mnie całej energii. Złożyłam głowę na kamiennej posadzce i straciłam świadomość.
Ocknęłam się, czując, że ktoś znów mnie tarmosi. Z prze rażenia zjeżyły mi się włosy na głowie. Z najwyższym wysił kiem uniosłam powieki, ale widziałam tylko niewyraźne kon tury jakiejś postaci. Przez głuchy szum w mojej głowie dobiegł mnie męski głos. Dopiero po chwili zorientowałam się, że raz po raz powtarza moje imię. - Rain, ocknij się! Rain, kochanie! Ocknij się, dziecinko, błagam cię. Rain! Rain! - Austin - szepnęłam. - Austin. - Co tu się stało? Karetka już jedzie - dodał, zanim zdąży łam mu odpowiedzieć. - Policja także zaraz tu będzie. Do licha, musiałem biegać po całym domu, żeby znaleźć jakiś działający telefon. 296
Mówiąc to wszystko, Austin wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Zamknęłam oczy. Musiałam znów stracić przytom ność, bo gdy na powrót je otworzyłam, byłam już w karetce. Leżałam na noszach. Nade mną pochylał się mężczyzna w pie lęgniarskim stroju. Obok siedział drugi, trzymając mnie za rękę. Pod sufitem majaczył niewyraźnie aparat do kroplówki. Nawet nie poczułam, kiedy wkłuwali mi się w żyłę. - Jak się masz? - powitał mnie lekarz. - Co się dzieje? - odpowiedziałam pytaniem. - Nic strasznego. Jedziemy do szpitala. Niczym się nie przejmuj, leż sobie spokojnie, już my o wszystko zadbamy. Za to nam przecież tak doskonale płacą - dodał, na co pielęgniarz odpowiedział śmiechem. Opuściłam powieki. Lekkie kołysanie pędzącego samochodu działało na mnie usypiająco. Znowu zapadłam w sen. Kiedy dojechaliśmy do celu, pielęgniarze wynieśli mnie z karetki. Poczułam chłodne powietrze, zaraz potem przez moje powieki przebiło się ostre światło szpitalnych lamp. Ktoś przełożył mnie na stół, ktoś mnie oglądał i badał, ale nie miałam siły otworzyć oczu. - Jest kompletnie odwodniona. - Ma gorączkę. - Jedziemy na górę - zadecydował pierwszy głos. Nie mam pojęcia, ile jeszcze razy budziłam się i zasypiałam, czy może raczej odzyskiwałam i traciłam przytomność. Kiedy w końcu ocknęłam się na dobre, był dzień. Szpitalny pokój tonął w słońcu. Leżałam w łóżku, obok na krześle spał z głową na piersi Austin. - Austin - powiedziałam. - Austin. Powoli uniósł głowę i otworzył oczy. Gdy dotarło do niego, że jestem przytomna i mówię do niego, dosłownie zerwał się z krzesła i przysiadł obok mnie na brzegu łóżka. - Jak się czujesz? - Nie wiem. Co się stało? Niewiele pamiętam. - Byłem wczoraj u ciebie. Twoja ciotka powiedziała, że wyjechałaś do Anglii, ale w holu stał twój wózek. Nie od razu 297
to do mnie dotarło. Z początku uwierzyłem Victorii. Powie działa mi, że kazała usunąć rampę. To było sprytnie pomyślane. Byłem przekonany, że postanowiłaś uciec przed tym wszyst kim. Znając cię, pomyślałem, że nie zadzwoniłaś do mnie, bo bałaś się, że próbowałbym cię powstrzymać. Postanowiłem wrócić do domu, zadzwonić do twego ojca i lecieć za tobą do Londynu... Jechałem do domu, ale coś mi nie pasowało. W pew nej chwili mnie oświeciło. To niemożliwe, żebyś pojechała bez wózka. Zawróciłem więc, zatrzymałem się przy drodze i zakradłem z powrotem. Wszedłem do domu przez okno twojego pokoju, nasze okno... Lubię tak o nim myśleć. Natych miast się zorientowałem, że Victoria mnie okłamała, bo zoba czyłem wszystkie twoje rzeczy. Nie rozumiałem, czemu posu nęła się do kłamstwa, ale bardziej martwiłem się o to, gdzie cię mam szukać... Najpierw obszedłem parter. Długo to trwało, bo musiałem się zachowywać cicho, żeby Victoria się nie zorientowała, że jestem w domu. Z początku myślałem, że możesz być w gabinecie, bo drzwi były zamknięte na klucz. Stukałem, ale nikt nie odpowiadał. Zaintrygowało mnie to, że nigdzie nie widać twojej ciotki. Szedłem schodami w górę i nasłuchiwałem, gdy nagle usłyszałem twój jęk. Wpadłem do sypialni i znalazłem cię w łazience. Leżałaś nieprzytomna na posadzce, a Victoria... martwa w wannie. - Co się z nią stało? - Utonęła. W tej sprawie jeszcze przyjdzie do ciebie policja. Policjanci chcieliby się dowiedzieć, czy słuszny jest ich do mysł, że Victoria poślizgnęła się i przewróciła, gdy pomagała ci wejść do wanny. Od uderzenia skronią o kran straciła przy tomność. Oczywiście wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nie mogłaś jej pomóc. Czy tak właśnie było? - Nie całkiem. Ja bardzo nie chciałam, żeby Victoria wciąg nęła mnie do wanny. Była taka okrutna wobec mnie i za chowywała się jak wariatka. Zwracała się do mnie, jakbym * była moją matką. - Czy to ona tak cię posiniaczyła i podrapała? - Nie. Próbowałam uciec. Chciałam się dostać do drogi 298
] i zatrzymać kogoś, kto dowiózłby mnie do telefonu. Pomyś lałam, że jeśli do ciebie zadzwonię i opowiem ci, co się dzieje, przyjedziesz po mnie. Kiedy wyjechałam przed dom, okazało się, że Victoria usunęła rampę. Wózek mi uciekł. Sczołgałam się ze schodów. Później pełzłam Bóg wie jak długo i wtedy się podrapałam. Następnym razem, kiedy zo stałam sama, wczołgałam się po schodach na górę, bo tam był telefon. Potem się rozchorowałam i od tej pory było coraz gorzej. - Wiem. Dostałaś już zastrzyki. Nawet nie drgnęłaś, kiedy cię kłuli. - Tak, ale muszę powiedzieć ci coś jeszcze. - Mów. - Myślę, że jestem w ciąży. Patrzył na mnie przez chwilę zaskoczony, a potem się uśmiech nął. - To możliwe. Byliśmy trochę zanadto namiętni ostatnio, przestaliśmy uważać. - Tego się obawiam. Austin skinął głową. - Będziesz musiała pomówić o tym z lekarzem. - Pamiętasz, rozmawialiśmy kiedyś o tym, jakie są szanse, żeby kobieta w moim stanie urodziła dziecko? Wspominałeś mi wtedy o jednej ze swoich pacjentek. - Tak. - A jakie ja mam szanse? - Najlepiej porozmawiajmy z lekarzem. Nie znam się na tym tak dobrze. - Czy powinnam usunąć ciążę? Austin przez chwilę wpatrywał się w moją twarz. - Zacznijmy od tego, Rain. Cokolwiek zrobisz, chciałbym, żebyś została moją żoną. Uśmiechnęłam się do niego. - Zwariowałeś. - Z miłości - dodał. Do pokoju weszła pielęgniarka, żeby zmierzyć mi temperaturę. 299
Wkrótce potem zjawiła się lekarka. Austin odsunął się pod ścianę. Przede mną stała trzydziestokilkuletnia kobieta. Miała nie więcej jak pięć stóp i może jeszcze co najwyżej cal wzrostu, lecz mimo to emanowało z niej poczucie spokoju i pewności siebie. Włosy miała niemal równie czarne jak ja, niezwykle miły, przyjazny uśmiech i ładną buzię, a okulary w perłowej oprawkach podkreślały jej kobiecą urodę. - Jestem Sheila Baker. Jak się czujesz, Rain? - Nic nie czuję. Lekarka roześmiała się cicho i rozpoczęła badanie. - Myślę, że jestem w ciąży - powiedziałam, kiedy osłuchała serce i wyjęła słuchawki z uszu. Przez chwilę przyglądała mi się uważnie, a potem zerknęła na Austina. - Na jakiej podstawie tak wnioskujesz? Opowiedziałam jej o swoich przypadłościach. - Dobrze, sprawdzimy to. - Jakiego rodzaju komplikacji mogę się spodziewać, gdyby się okazało, że jestem w ciąży? - No cóż, z tego, co tu wyczytałam - doktor Baker po klepała teczkę z dokumentacją medyczną dotychczasowego przebiegu mojego leczenia - wynika, że grozi ci nadpobud liwość obwodowego układu nerwowego. Co to znaczy? Możesz mieć bardzo różne objawy - od niezbyt groźnych po tragiczny w skutkach krwotok wewnątrzczaszkowy. Poza tym ostatnim przypadkiem właściwie cokolwiek by się z to bą stało, płód nie jest zagrożony. Poważniejszy problem stanowi zagrożenie płodu hipotensją lub hipoksemią, pole gającą na braku dostatecznej ilości tlenu we krwi. W związ ku z tym powinnaś pozostawać pod kontrolą lekarza i uro dzić dziecko w odpowiednio wyposażonym szpitalu. Na szczęście masz rdzeń kręgowy uszkodzony dostatecznie ni sko, żeby prawdopodobieństwo wystąpienia komplikacji było niewielkie. - Ale nie da się tego wykluczyć?
300
- Nienawidzę słów „nigdy" i „zawsze" i innych, równie ostatecznych. - Co jeszcze mi grozi? - Większe niebezpieczeństwo poronienia i przedwczesnego porodu. Będziesz musiała nauczyć się, jak poznać, że dzieje się coś niedobrego. Ostatni trymestr ciąży powinnaś spędzić w szpitalu. Myślę natomiast, że obejdzie się bez cesarskiego cięcia. Możliwe, że w ostatniej fazie trzeba będzie użyć klesz czy lub wspomóc poród przez użycie próżniociągu położni czego. Krótko mówiąc, podobnie jak każdy inny aspekt życia, urodzenie dziecka również będzie dla ciebie trudniejsze, niż dla kobiety, która nie doznała urazu kręgosłupa. Doktor Baker spojrzała na Austina. - To twój mąż? - Wkrótce nim będzie. Moim mężem i, mam nadzieję, również ojcem dziecka. Popatrzyliśmy na siebie z takim napięciem, że doktor Baker poczuła się zbędna. - No, na razie to chyba wszystko. Jesteś na dobrej drodze do tego, żeby wkrótce wyjść ze szpitala. Później jeszcze do ciebie zajrzę. - Co o tym myślisz? - Myślę, że prosto ze szpitala pojadę do drukarni, żeby zamówić zaproszenia. Roześmiałam się. A potem pomyślałam - ślub. Jak to będzie?
Po południu przyszło do mnie dwóch policjantów. Jeden był niski i taki gruby, że nie mogłam sobie wyobrazić, jak może pracować w policji. Zupełnie nie pasował do scen z kry minałów, gdzie policjanci gonią bandytów. Drugi był wysoki, ostrzyżony na jeża, rzeczowy. Wyglądał mi bardziej na agenta FBI niż na policjanta. Opowiedziałam im, co się wydarzyło. Wyższy coś sobie 301
zanotował, potem podziękowali mi za pomoc i wyszli. Pod czas całej wizyty wyglądali na zakłopotanych faktem, że obowiązek nie pozwala im zostawić mnie w spokoju. Ja również chciałam mieć to już za sobą. Nie zadawałam żad nych pytań ani nie chciałam poznać bliżej wyników sekcji zwłok. Cztery dni później wyszłam ze szpitala. Wracałam z Au stinem. Kiedy zajechaliśmy przed dom, zobaczyłam, że kazał zamontować na powrót rampę. Po drodze powiedział mi rów nież, że przewiózł do mnie swoje ubrania i trochę innych rzeczy. - W środku czeka na ciebie jeszcze jedna niespodzianka. Kiedy wjechałam po rampie do domu, zobaczyłam ją. - Porozumiałem się z twoim adwokatem i wspólnie po stanowiliśmy wprowadzić pewne ulepszenie. Wzdłuż schodów ciągnęła się szyna, na której umocowany był fotelik. Wystarczyło wsiąść i nacisnąć guzik, żeby wjechać na górę, gdzie czekał na mnie drugi wózek. - Od tej pory pani domu nie będzie musiała spać w służ bówce. - Och, Austin. Ty naprawdę będziesz o mnie dbał! - krzyk nęłam wzruszona. - Dopóki śmierć nas nie rozłączy. Co mi przypomina, że w obecnych okolicznościach... - poklepał mnie delikatnie po brzuchu... - nie ma z czym zwlekać. No i jeszcze coś... dodał, uśmiechając się od ucha do ucha. - Co takiego wymyśliłeś? - Pozwoliłem sobie zadzwonić do pewnego profesora lite ratury angielskiej do Londynu. Pokręciłam głową. - Nie chcesz chyba powiedzieć... Austin kiwnął głową. - Przyjedzie z żoną. Wyglądał na bardzo przejętego no winami. - Tak wiele dla mnie zrobiłeś. - To będzie tylko skromna ceremonia w tutejszym kościele. 302
Moja matka chętnie zajmie się koniecznymi przygotowaniami. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. - Jestem zachwycona i oszołomiona. Nie zdziw się, jeśli zemdleję. Austin roześmiał się w odpowiedzi. - Prawdopodobnie powinienem poczekać z najważniej szym, aż nieco ochłoniesz, ale skoro już zaszliśmy tak da leko... - To? - Jutro chce cię odwiedzić twoja matka. - Moja matka? - Przyjechała wczoraj z mężem na pogrzeb Victorii. Zostali w Richmondzie, żeby załatwić formalności. - Czemu nie zamieszkali tutaj? - Nie wiem. Może po prostu nie czuli się tu dobrze. Miesz kają w hotelu. Twój adwokat jest z nimi w kontakcie. Jeśli nie czujesz się na siłach, żeby się z nią spotkać, możemy to przełożyć na inną okazję. Grant dał mi do zrozumienia, że przyjadą na ślub. - Naprawdę? Czy moja matka wie o przyjeździe mego ojca? - Jeszcze nie. Pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli sama jej o tym powiesz. - Wiesz co, zostawmy im wiadomość, że wybraliśmy się w rejs po morzach południowych, i ucieknijmy, póki czas. - Oczywiście możemy to zrobić, ale myślę, że twój ojciec byłby rozczarowany. Mojej matce też na pewno byłoby przy kro. Skinęłam głową. - Chodź, wypróbujemy twoją windę. Sądziłem, że nie bę dziesz chciała teraz mieszkać w pokoju swojej babci, i przy gotowałem dla ciebie sypialnię, w której spałaś, gdy pani Hudson jeszcze żyła. Dobrze zrobiłem? - Tak, ale za jakiś czas wolałabym wrócić do sypialni babci Hudson. Wiem, że ona by tego chciała. - Rozumiem - odpowiedział Austin i pomógł mi się prze siąść na fotelik-windę. 303
Kiedy ruszyłam w górę, roześmiał się i pokręcił głową. Potem sam wszedł schodami. - Wyglądasz jak królowa wznosząca się ponad swoich pod danych. - Ale na górze sama się przesiądę na wózek. Nie będziesz przecież czuwał przy mnie dzień i noc bez przerwy. - Masz rację. - Teraz możesz mnie zawieźć do sypialni - powiedziałam, gdy już udało mi się przesiąść na wózek. - Ale na przyszłość musisz zaufać, że sama dam sobie radę ze wszystkim. - Zaufać? Powiedziałbym raczej, że będę tego po tobie oczekiwał. Spodziewam się, że po powrocie z pracy zastanę na stole gorący obiad. Zwłaszcza teraz, kiedy wiem, jak wspa niale potrafisz gotować - dodał z uśmiechem. - Nie mogę się doczekać, kiedy będę miała okazję to zro bić - odpowiedziałam, podejmując rękawicę. - Ale na razie powinnaś odpoczywać, żeby odzyskać siły. A w najbliższym czasie czeka cię spory wysiłek. Wybierzemy się w podróż poślubną. Ślub bez podróży poślubnej to jak urodziny bez tortu. Roześmiałam się na widok jego pełnej entuzjazmu miny, ale musiałam przyznać mu rację. Czułam się zmęczona. Spałam jak dziecko. Kiedy się obudziłam, Austin przyniósł mi posiłek do łóżka. - Wspaniale pachnie. Jak to zrobiłeś? - zapytałam, spog lądając z niedowierzaniem na kurczaka, ziemniaki i warzywa. - To stary przepis. Moja babcia przekazała go mojej matce, a mama mnie. Nazywa się „Dostawa na zamówienie". Śmiałam się do łez. Dawno nie czułam się równie szczęś liwa. Austin trzymał moją rękę, uśmiechał się i całował mnie co chwila. - Zobaczysz, że będziemy szczęśliwi. W końcu nie trzeba nam wiele. Tylko siebie nawzajem. - Czy jesteś pewien, że naprawdę tego chcesz? Jeszcze możesz się wycofać. - Pamiętasz, jak się rzuciłaś do jeziora, a ja poczułem się, 304
I jakbym wpadł do wody razem z tobą? Kiedy patrzyłem, jak odjeżdżasz karetką, było tak samo. Jesteśmy ze sobą związani. Na zawsze. - Mówił to z taką stanowczością, że aż zaparło mi dech w piersi. - Mam nadzieję, że będziesz ze mną szczęśliwa. - Już jestem. Nie spodziewałam się, że spotka mnie w życiu takie szczęście. Austin objął mnie i pocałował. - Jedz i nabieraj sił. No wiesz, niedługo będziesz mamą. Moja matka przyjechała późnym rankiem. Jak na kobietę, którą dotknęła niedawno tak straszna tragedia, wyglądała za dziwiająco dobrze. Miała lekko opaloną twarz i lśniące, zdrowe włosy. Siedziałam właśnie przed oknem w sypialni, spoglądając na jezioro. Wspominałam przejażdżki na Rain i przypomniało mi się uczucie swobody, radości i szczęścia, jakim mnie napawały. Przed chwilą skończyłam list do Roya, w którym dosłownie błagałam go, żeby dał jakiś znak życia. Wiedziałam o nim tylko tyle, że stanął przed sądem wojskowym za próbę samo wolnego opuszczenia jednostki. Nie wiem, jak długo moja matka stała drzwiach. W pewnej chwili poczułam na sobie czyjś wzrok, odwróciłam głowę i napotkałam jej spojrzenie. Kiedy zobaczyła, że zamiast wstać i podejść, jadę do niej na wózku inwalidzkim, jej oczy natychmiast przybrały wyraz litości i smutku. - Cześć, Rain. Jak się masz? - Dobrze. A ty? Wzruszyła ramionami. - Czas płynie mi dzień po dniu. Raz szybciej, raz wolniej. Niekiedy mam wrażenie, że wieczór nigdy nie nadejdzie. - Znam to uczucie. Moja matka rozejrzała się po sypialni. - Wiesz, to był kiedyś mój pokój. - Wiem. 305
- Dziś nie potrafię w to uwierzyć. - W co? - Że tu mieszkałam. Może to dobrze. Może w ten sposób nasz umysł broni się, żeby nie zwariować. Czasem nie jest tak źle móc zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Roześmiała się i podeszła do łóżka. - Wydawało mi się, że najwspanialszą rzeczą na świecie jest zaczynać każdy życia dzień tak, jakby człowiek rodził się na nowo. Kiedy osiągnie taki moment w życiu, że jest już dostatecznie duży, nie musi dalej rosnąć, wtedy może prowa dzić tę zwielokrotnioną egzystencję, o jakiej marzyłam. Dziś jestem Megan. Jutro będę Dianę. Pojutrze Clarą. I nie będzie to tylko kwestia zmiany imienia. Każdego dnia możesz mieć inną historię, inną osobowość. Nie wydaje ci się to zabawne? - Jeśli co dnia czujesz się kimś innym, to jak możesz kochać swego męża i dzieci? Jak możesz w ogóle być kimś? - O to właśnie chodzi. Ciągle coś zaczynasz i nigdy nic nie kończysz. A w rezultacie jesteś zawsze rozczarowana i smutna. Ja w każdym razie jestem dziś kimś innym, niż byłam w dzie ciństwie, kimś innym, niż byłam w college'u, kimś innym nawet, niż byłam jeszcze w ubiegłym roku... Kiedyś to zro zumiesz. - Być może już to zrozumiałam. - Tak. - Moja matka popatrzyła na mnie i pokiwała gło wą. - Myślę, że zrozumiałaś. Ale przede wszystkim cieszę się, że dobrze się czujesz. Nawet sobie nie potrafię wyobrazić, jak mogłaś wytrzymać z Victorią. Ona potrafiła być taka okrutna. Nigdy nie była szczęśliwa, nigdy. Wiem, że mnie nienawidziła. - Zazdrościła ci. - Na jedno wychodzi. - Moja matka zamyśliła się na chwi lę, a potem pokręciła głową, jakby chciała się otrząsnąć ze smutnych myśli, i uśmiechnęła się do mnie. - Lepiej pomówmy o weselszych rzeczach. Więc jak to będzie z twoim ślubem? - Austin jest szalony, ale go kocham i myślę, że on mnie także kocha. W przeciwnym razie nigdy by się na to nie zdecydował. 306
- Nieprawda - zaprzeczyła moja matka. - Jesteś piękną i bystrą dziewczyną, Rain. Westchnęła i spojrzała na fotografię babci Hudson stojącą na komodzie. Potem znów odwróciła się do mnie. - Chciałabym, żebyś wiedziała, że nigdy nie winiłam cię za śmierć Brody'ego. Byłam w depresji, ponieważ wiedzia łam, że jestem odpowiedzialna nie tylko za jego śmierć, lecz także za twoje cierpienie i poczucie winy. Czułam, że popełniłam straszliwą zbrodnię wobec moich dwojga dzieci. - Co się stało, to się nie odstanie. Nie powinnaś się dłużej obwiniać. Uśmiechnęła się smutno. - Wiem, że nie mam prawa niczego po tobie oczekiwać, Rain, ale chciałabym, żebyśmy się spróbowały zaprzyjaźnić. - Nigdy nie życzyłam sobie niczego innego. Moja matka uśmiechnęła się szerzej. - Nie mogę się doczekać twojego ślubu. - Muszę ci coś powiedzieć. Są dwie rzeczy, które powinnaś wiedzieć. Po pierwsze, zamierzam raz na zawsze skończyć z rodzinnymi sekretami i tajemnicami. - Masz rację. Ja również będę się o to starać. - Na ślub przyjedzie z Londynu mój ojciec. - Larry? - Tak. Przyjedzie ze swoją żoną, Leanną. - Och. - Moja matka milczała przez chwilę. Już myślałam, że zrezygnuje z obecności na ślubie, ale ku memu zdumieniu stało się inaczej. - No cóż, jakoś to przeżyję. - A Grant? - Nie będzie miał wyboru - odpowiedziała zaskakująco stanowczym tonem. - A co „po drugie"? - Jestem w ciąży. - Co takiego? W ciąży? To możliwe? - Jak widać - odpowiedziałam ze śmiechem. - Och... - Uśmiech zniknął z twarzy mojej matki. - Co się stało? Uważasz, że to wstyd, czy co? 307
- Nie, nie - odpowiedziała, kręcąc głową. - Oczywiście to żaden wstyd. Martwi mnie coś innego. - Co takiego? - Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, co to znaczy? - Wiem, co to znaczy dla mnie, ale nie wiem, co znaczy dla ciebie. - Zostanę babcią. Jestem na to stanowczo za młoda - jęk nęła. Popatrzyłyśmy po sobie. Potem obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Śmiałyśmy się do łez. Na koniec matka uścisnęła mnie mocno. Kiedy pocałowała mnie w policzek, poczułam na twarzy jej łzy. Przemieszane z moimi łzami.
EPILOG
Mój ślub udał się nad podziw dobrze, co w wielkiej mierze było zasługą matki Austina - Belvy Ann Ciarkę. Była ona prawdziwą damą z Południa, pod wieloma względami przypo minała mi babcię Hudson. Na jej życzenie w kościele stanął łuk z białych i czerwonych róż, pod którym szliśmy do ołtarza. Jedna ze słodkich, małych siostrzenic Austina niosła mój we lon. Belva Ann zajęła się również drukiem zaproszeń oraz ich rozesłaniem. Moja matka pomogła mi w wyborze sukni, a potem zdecy dowała się kierować przygotowaniami i organizacją przyjęcia weselnego. Wszystko działo się tak szybko, że ledwie nadą żałam z podejmowaniem decyzji. Moja matka i Belva Ann znakomicie się rozumiały. Obie potrafiły właściwie ocenić wagę tych wszystkich drobiazgów, które decydują o niezapomnianym uroku takich wydarzeń, jak ślub i wesele. Chodziły razem po domu i zastanawiały się, co jeszcze można zrobić, żeby upiększyć wnętrza na przyjęcie. W nieskończoność prowadziły dyskusje na temat widelców i łyżek, serwetek, wstążek i girland. Przedyskutowały obszernie nawet temat różnokolorowych baloników, które miały zawisnąć na drzewach i krzewach. Austin i ja wkrótce czuliśmy się przy nich tak, jakbyśmy mieli być tylko świadkami na cudzym ślubie. Wieczorem, gdy zostawaliśmy sami, Austin parodiował ich niekończące się dyskusje. 309
- Zastanawiałam się właśnie, czy powinnyśmy użyć ręcznie malowanej porcelany z Europy, czy wystarczy zwykła chińska? A co z kieliszkami do szampana? Co sądzisz o czerwonych serwetkach? Ja po prostu nie cierpię papierowych. Musimy kupić bawełniane, nieprawdaż? Czasem tak komicznie naśladował nasze matki, że wprost pękałam ze śmiechu. - Teraz sama widzisz, że lepiej byłoby uciec i wziąć ślub gdzieś z dala od ludzi - droczyłam się z nim. - Ale one mają z tego tyle radości - zaoponował. - Oczy wiście, możemy jeszcze zwiać w ostatniej chwili, zostawiając je z całym tym zamieszaniem, jakiego narobiły. Zostawimy wiadomość, że wybraliśmy się w rejs po morzach południo wych, i damy nogę. - A potem będziemy odpowiedzialni za dwa samobójstwa? Nie, dziękuję. Jedyny problem stanowiła moja przyrodnia siostra Alison. Matka w końcu powiedziała jej całą prawdę i Alison zachowała się tak, jak można się było tego spodziewać. Najpierw nie chciała tego przyjąć do wiadomości, potem wpadła w złość, wreszcie zbuntowała się przeciw całej rodzinie. Matka powie działa, że wątpi, czy Alison przyjedzie na ślub. - Już wcześniej mieliśmy z nią spore trudności - przyzna ła. - Nie chcę teraz poruszać przygnębiających tematów, ale nie wiem, jak sobie z nią poradzić. Zadaje się z podejrzanym towarzystwem, popija alkohol, nie mamy nawet pewności, czy nie sięga po narkotyki. Grant jest bardzo zaniepokojony, ostat nio myśleliśmy nawet, że może trzeba będzie szukać pomocy psychologa. - Bardzo wam współczuję - powiedziałam. - Może kiedyś uda nam się zaprzyjaźnić - dodałam, choć byłam niemal pew na, że prędzej zacznę chodzić, niż dogadam się z tym ziółkiem. Matka spojrzała na mnie bez przekonania, ale skinęła głową i więcej na ten temat nie rozmawiałyśmy. Na dwa dni przed terminem ślubu przyleciał z Londynu mój ojciec wraz z żoną. Choć chcieli zamieszkać w hotelu, 310
zmusiliśmy ich, by zatrzymali się u nas. Chciałam, żeby poznali lepiej Austina, sama zresztą także miałam wielką ochotę po znać ich bliżej. Zaprosiliśmy również wuja Richarda i ciotkę Leonorę, ale wymówili się od przyjazdu. Podobno zostali już wcześniej zaproszeni na przyjęcie, na którym miał być ktoś z rodziny królewskiej, i nie mogli tego odwołać. Nie wiedzia łam, czy to prawda, czy nie, ale szczerze mówiąc, było mi to obojętne. Po przyjeździe ojca z Leanną moja matka przestała nas odwiedzać i zjawiła się dopiero w dniu ślubu. Oczywiście i tak nie sposób było uniknąć spotkania. Zresztą kiedy to już nastąpiło, wszyscy zachowali się bez zarzutu, Grant i mój ojciec ucięli sobie nawet dłuższą pogawędkę na temat prob lemów politycznych w Anglii. Moja matka spacerowała z Le anną po ogrodzie, rozmawiając o miejscowych gatunkach i od mianach kwiatów, krzewów i drzew. Mimo to wciąż miałam wrażenie, że stąpamy po kruchym lodzie i że byle drobiazg niefortunnie przywołane wspomnienie czy nawet jakaś przy padkowo rzucona uwaga - grozi nam wszystkim katastrofą. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Wszystko poszło gładko, jak start rakiety, bez najmniejszego potknięcia. Ile radości sprawił mi fakt, że do ołtarza odprowadził mnie mój własny ojciec! Austin pomyślał o wszystkim i zadbał o przy gotowanie podium, na którym ustawiono mój wózek, dzięki czemu podczas ceremonii nasze głowy znalazły się na jednym poziomie. Kiedy pastor włożył nam obrączki, pocałowaliśmy się. Wszyscy byli bardzo zadowoleni z przebiegu ceremonii. Radość i gwar panujący w domu babci Hudson robiły na mnie dziwne wrażenie - tak wiele wydarzyło się w nim prze cież smutnych i niedobrych rzeczy. Jednak goście, muzyka, kolorowe dekoracje i smaczne jedzenie pomogły mi odpędzić ponure wspomnienia. Miałam nadzieję, że uwolnię się od nich na zawsze. W końcu przyszła jednak chwila, gdy trzeba się było rozstać z moim ojcem i Leanną. Żegnając się z nimi, obiecałam od wiedzić ich, kiedy tylko będę mogła, ale miałam przeczucie, 311
że rzeczywistość upomni się o swoje prawa. Przyszła pora, żeby zdjąć różowe okulary i przypomnieć sobie, że jestem sparaliżowana, że czeka mnie trudny poród i jeszcze trudniejsze macierzyństwo. W życiu zdarzają się nie tylko słoneczne dni, pełne muzyki, kwiatów i radości. Jeszcze przez miesiąc żyliśmy jak w raju na Wyspach Ba hama, ale po powrocie musieliśmy stawić czoło codziennym trudnościom, zmartwieniom i kłopotom. Austin był wspaniały nigdy nie okazał żalu czy rozczarowania z powodu naszego związku. Na szczęście jako rehabilitant dobrze wiedział, jak się czuję, przykuta do swojego fotela na kółkach. Dalej pro wadził ze mną rehabilitację, zwłaszcza w okresie ciąży, stro fując mnie, kiedy się leniłam, i przypominając mi, że im będę silniejsza, tym poród będzie łatwiejszy. Odkąd groźby ciotki Victorii przestały im zagrażać, Austin i jego wuj mogli spokojnie zająć się swoją firmą. Mąż bardzo niechętnie zostawiał mnie samą, ale uparłam się, że nie po zwolę, żeby zaniedbał swoje życie i pracę. - Jeśli złożysz tak wielką ofiarę na ołtarzu naszego szczęś cia, zawsze będę się czuła temu winna - ostrzegłam go. Austin uznał moje racje i wrócił do pracy w pełnym wy miarze. Gdy byłam w trzecim trymestrze ciąży, wynajęliśmy pielęgniarkę, która miała się mną opiekować. Austin wyszukał wspaniałą kobietę koło pięćdziesiątki, panią Menweather, która już dwukrotnie zajmowała się sparaliżowanymi kobietami w ciąży i asystowała jako położna przy ich porodach. Pani Menweather nie miała rodziny i zgodziła się zamieszkać z na mi do czasu, gdy nie będę dłużej potrzebowała jej opieki. Byłam zachwycona, że wszystko się tak dobrze układa. Im bliżej było porodu, tym bardziej czułam się zdenerwo wana. Wprawdzie podczas ciąży nie wystąpiły żadne z kom plikacji, przed którymi ostrzegała nas doktor Baker, ale mimo to nie mogłam się doczekać chwili, gdy już będzie po wszyst kim. Wiedziałam, że jeślibym straciła dziecko, nigdy nie od ważyłabym się myśleć o tym, żeby spróbować jeszcze raz. Na początku ostatniego tygodnia ciąży Austin zawiózł mnie
312
do szpitala. Zgodnie z przewidywaniami doktor Baker nie trzeba się było uciekać do poważniejszych ingerencji w prze bieg porodu. Wystarczył próżniociąg położniczy. Zdecydowa liśmy z Austinem, że nie chcemy z góry znać płci dziecka, żeby mieć niespodziankę. Założyliśmy się nawet, czy będzie to chłopak, czy dziewczynka. Austin był przy mnie w czasie porodu i zaraz kiedy usłyszałam pierwszy krzyk dziecka, po chylił się nade mną, pocałował mnie i powiedział: - Mamy córkę. Wygrałem. Już wcześniej dokonaliśmy wyboru imion i ustaliliśmy, że jeśli przyjdzie na świat dziewczynka, nazwiemy ją Summer Lato. Postanowiliśmy tak, bo lato było naszą ulubioną porą roku. Austin chętnie cytował słowa XVIII sonetu Szekspira: „Nie zwiędnie twe wieczne lato". Summer zawsze będzie dla nas latem pełnym słońca i radości, powiedział, kiedy po raz pierwszy wzięłam córkę w ramiona. - Mam nadzieję, że zdołam być dla niej w pełni matką. Teraz, gdy wszystko poszło szczęśliwie i Summer oddychała spokojnie, śpiąc przy mojej piersi, mogłam podzielić się z Au stinem swoimi obawami. - Oczywiście, że będziesz dla niej idealną matką, Rain zapewnił mnie mąż. - Kto lepiej od ciebie wie, jak bardzo dziecko potrzebuje matki? - Dlatego właśnie się martwię. - Dlatego nigdy jej nie zawiedziesz. Całe szczęście, że mój mąż był takim optymistą. Kiedy stał obok, uśmiechając się i patrząc na nas obie pełnym miłości wzrokiem, czarne myśli pierzchały jak mroki nocy przed brzas kiem dnia.
Roy odezwał się dopiero wiosną następnego roku. Cały ten czas przesiedział w więzieniu wojskowym. Wstydził się tego tak strasznie, że ani razu do mnie nie zadzwonił. Kiedy w koń cu usłyszałam jego głos w telefonie, nie miałam pojęcia, jak blisko się znajduje. 313
- Bardzo mnie nienawidzisz za to, że tak długo nie dawałem znaku życia? - Nie potrafiłabym przestać cię kochać, Roy. Zawsze będę cię kochała jak brata. Szkoda tylko, że się nie odezwałeś, bo niepokoiłam się o ciebie. - Przepraszam. Za to i za wiele innych rzeczy. - Gdzie jesteś? Roy wahał się chwilę, a potem powiedział: - Jakieś dziesięć minut drogi od ciebie. - Nie! Jesteś tu! Och, Roy, przyjeżdżaj natychmiast! Nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę. Tak dawno się nie widzieliśmy! Tyle ci mam do opowiedzenia! Roy roześmiał się w odpowiedzi i odłożył słuchawkę. Summer była w ogrodzie z Glendą, dwudziestoczteroletnią matką Harleya, chłopca starszego od mojej córki o rok. Ona sama była z kolei dzieckiem jednej z pacjentek Austina. Mo jemu mężowi ogromnie się spodobało to, jak mądrze i od powiedzialnie zajmuje się swoim synem, a kiedy się dowie dział, że szuka właśnie jakiegoś zajęcia, zaproponował jej pracę u nas. Zgodziłam się, ponieważ potrzebna mi była po moc, przynajmniej na jakiś czas, choć zawsze miałam nadzieję, że w przyszłości dam sobie radę sama. Austin był zdania, że dla rozwoju naszej córki będzie korzystne, jeśli będzie dorastać w towarzystwie. Jak na razie wszystko układało się znakomicie. Wyjechałam na wózku z domu i zjechałam po rampie na podjazd, żeby wypatrywać Roya. Glenda siedziała z dziećmi pod wielkim starym dębem w odległości około dwustu jardów od domu, gdzie Austin zrobił dla dzieci piaskownicę i huśtaw kę, i spoglądała teraz w moją stronę. Pomachałam ręką, aby uspokoić Glendę, że wszystko w porządku, więc zajęła się na powrót dziećmi. Serce biło mi niespokojnie. Tak wiele czasu upłynęło, odkąd widziałam ostatnio Roya. Oczywiście nie byłam wolna od obaw. Roy tyle razy usiłował mnie nakłonić, żebym wyszła za niego za mąż. Po chwili przed dom zajechał samochód. Roy wysiadł po314
woli, miał trochę niepewną minę. Natychmiast spostrzegłam, że strasznie schudł. Kiedy mnie zobaczył, zawahał się na moment. Mogłam sobie wyobrazić, co czuje, widząc mnie na wózku inwalidzkim. Zamiast munduru, w którym spodziewałam się go zoba czyć, miał na sobie dżinsy i błękitną koszulę z krótkimi rę kawami. Podjechałam bliżej. Roy stał, wpatrując się we mnie ze smutną miną. - Czy nie należy mi się, żebyś mnie przytulił na dzień dobry? Roy uśmiechnął się i szybko mnie uścisnął. - Jak ci się wiedzie? - Dobrze, Roy. Naprawdę powodzi mi się dobrze. Skinął głową, jego spojrzenie jednak pozostało sceptyczne. - Ależ ogromny dom - powiedział z podziwem. - Jak sobie tu dajesz radę? Roześmiałam się. - Mnóstwo ludzi mi pomaga. - Aha. - Co się z tobą działo, Roy? Opuścił głowę i kopnął leżący na podjeździe kamyk. - Kiedy się dowiedziałem o twoim wypadku, chciałem natychmiast do ciebie jechać, ale ponieważ spóźniłem się, wracając z Londynu, nie chcieli mnie puścić. Wtedy się urwa łem, ale na lotnisku zostałem zatrzymany przez żandarmów. Sąd wojskowy skazał mnie na trzy lata więzienia. Po roku zostałem ułaskawiony, ale... wyrzucili mnie z wojska. To jest w tym wszystkim najgorsze. - Tak mi przykro, Roy. Mam poczucie, że to moja wina. - W żadnym razie. To była moja decyzja i niczego nie żałuję, Rain. Szkoda tylko, że nie zdołałem do ciebie przyjechać. - Jesteś tu, i to jest najważniejsze. - Jasne. Usłyszeliśmy śmiech dzieci. Roy odwrócił głowę. Patrzył przez chwilę na Summer i Harleya. Potem spojrzał na mnie. - Co to za dzieci? - Moja córka Summer i jej kolega Harley ze swoją mamą. 315
- Twoja córka? Roy kompletnie osłupiał. - Tak. Wyszłam za mąż, Roy. - Masz męża? - Nazywa się Austin Ciarkę. Roy spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Jak mogłaś urodzić dziecko, skoro... - Jestem sparaliżowana? Miałam szczęście, Roy. Mężczyz na, który mnie pokochał i którego ja kocham, był moim reha bilitantem. W moim życiu wiele się wydarzyło. Chodź ze mną do domu, to wszystko ci opowiem. Odwróciłam wózek, ale Roy stał, jakby go wmurowało w ziemię. - Chodź, zrobię coś do jedzenia. Już pora na lunch. Przy okazji opowiesz mi o swoich planach na przyszłość. Może mogłabym ci w czymś pomóc. - Niech to diabli. Czuję się, jakby mi cegła spadła na głowę - powiedział. - Chciałabym, żebyśmy zostali blisko siebie, Roy. Pragnę, żebyś stał się częścią naszej rodziny. Jesteś ostatnią osobą, jaka mi została z dawnych czasów. Wreszcie się uśmiechnął. - Ty też jesteś dla mnie kimś wyjątkowym, Rain. Miałem tylko nadzieję, że połączy nas coś więcej. - Nie można odwrócić przeznaczenia, Roy. To, że mam rodzinę, nie zmieniło w niczym mojego stosunku do ciebie. Kocham cię tak, jak zawsze cię kochałam. Odziedziczyłam wielki majątek, którym zarządzają teraz różni obcy ludzie. Może chciałbyś mi pomóc? - Nie wiem... - Oczywiście nie chcę cię do niczego zmuszać. Jeżeli masz inne plany... - Plany? - Roy zaśmiał się gorzko. - Wszystkie moje plany wzięły w łeb. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Nagle Summer ruszyła w naszą stronę. 316
- Spójrz, Roy, moja córka ma dopiero czternaście miesięcy, a już doskonale chodzi. Roy odwrócił głowę. Summer podeszła do nas i stanęła, patrząc na niego ciekawie. - Cześć, kochanie. To wujek Roy - powiedziałam. Summer ostrożnie ominęła Roya i podeszła do mnie. - Jest piękna. Kiedy Summer uśmiechnęła się do niego, twarz Roya roz jaśniła się radością. - Uściskasz wujka, Summer? Moja córka spojrzała na Roya, który uklęknął i wyciągnął do niej ręce. Summer przestała się wahać, podeszła i zarzuciła Royowi ręce na szyję. On przytulił ją i spojrzał na mnie. - Mogłaby być naszym dzieckiem. - Będziesz miał jeszcze dość własnych dzieci, Roy, ale Summer i ja zawsze będziemy z tobą. Witaj w domu, braciszku. Chodźcie do środka. Zrobimy lunch. Weź Summer na ręce, Roy. Ja wjadę za wami. Na rampie zatrzymałam się na chwilę i obejrzałam na Glendę. Szła w stronę domu, prowadząc za rękę Harleya. Za kilka godzin wróci Austin i będziemy wszyscy razem. Miałam nadzieję, że uda się nam stworzyć nową, szczęśliwą rodzinę, choć wolałam nie sięgać myślami daleko w przyszłość. Tak wiele pytań wciąż pozostawało bez odpowiedzi. Czy kiedykolwiek zdołam zaprzyjaźnić się z moją przyrod nią siostrą? Czy uda mi się nawiązać bliższe stosunki z moją matką i moim ojcem? Czy Roy zdoła ułożyć sobie życie i znajdzie żonę, o jakiej marzy? Czy Austin pozostanie op tymistą i będzie mi podporą w dalszym życiu? A co z Summer? Czy świat okaże się dla niej przyjaźniejszy, niż był dla mnie? Z pewnością na razie jej życie wyglądało bardziej obiecująco niż moje. Miałam nadzieję, że dobre duchy babci Hudson i mamy Arnold będą czuwać nad Summer i nie pozwolą, żeby stała jej się jakakolwiek krzywda. Zanim wjechałam do domu, odwróciłam się ze swoim 317
wózkiem i spojrzałam w kierunku jeziora. Wiatr przegnał chmury, spychając je daleko nad krawędź horyzontu. - Nigdy ich tu nie dopuść. Zawsze trzymaj je od nas z dala modliłam się w duchu. Jakby w odpowiedzi na moją modlitwę znad jeziora wzbiły się w niebo, świergocąc radośnie, kosy. Ich wzlot był jak odpowiedź i obietnica zarazem.