Virginia C. Andrews W MATNI MARZEŃWEB OF DREAMS Przełożyła Małgorzata Fabianowska SPIS RZECZY SPIS RZECZY...
9 downloads
13 Views
1MB Size
Virginia C. Andrews
W MATNI MARZEŃ WEB OF DREAMS
Przełożyła Małgorzata Fabianowska
SPIS RZECZY SPIS RZECZY...................................................................................................................2 PROLOG...........................................................................................................................4 Rozdział
pierwszy
PAMIĘTNIK LEIGH..................................................................................................................6 Rozdział
drugi
ZACZAROWANE KRÓLESTWO..........................................................................................20 Rozdział
trzeci
NOWE PRAWDY.................................................................................................................... 36 Rozdział
czwarty
WZBURZONE MORZA..........................................................................................................51 Rozdział
piąty
OSIEROCONA.........................................................................................................................65 Rozdział
szósty
NOWY PRZYJACIEL..............................................................................................................79 Rozdział
siódmy
ZAGUBIONA...........................................................................................................................94 Rozdział
ósmy
KŁAMSTWA, KŁAMSTWA, KŁAMSTWA....................................................................... 108 Rozdział
dziewiąty
MARSZ WESELNY...............................................................................................................124 Rozdział
dziesiąty
KONIEC PODRÓŻY POŚLUBNEJ...................................................................................... 140 Rozdział
jedenasty
WINTERHAVEN...................................................................................................................154 Rozdział
dwunasty
WIĘCEJ NIESPODZIANEK..................................................................................................170 Rozdział
trzynasty
JA... MODELKĄ?.................................................................................................................. 184 Rozdział
czternasty
POWRÓT TATY....................................................................................................................200 Rozdział
piętnasty
ANGEL...................................................................................................................................217 Rozdział
szesnasty
ZA LABIRYNTEM................................................................................................................231 Rozdział
siedemnasty
CZAS PRÓBY........................................................................................................................ 246 Rozdział
osiemnasty
BUNT......................................................................................................................................263 Rozdział
dziewiętnasty
W CYRKU..............................................................................................................................277 Rozdział
dwudziesty
KTOŚ, KTO O MNIE DBA................................................................................................... 293 Rozdział
dwudziesty
pierwszy
WZGÓRZA STRACHU.........................................................................................................304 EPILOG.........................................................................................................................322
PROLOG Przejeżdżamy przez wysoką, ozdobną bramę z kutego żelaza, witającą nas napisem FARTHINGGALE MANOR. Rdza pochłania litery jak liszaj, a wieloletni napór sztormowych i zimowych wiatrów wykoślawił dumne niegdyś wrota. Teraz garbią się na tle posępnego, szarego nieba. Widoczny w oddali wielki dom z trudem dźwiga swój wiek i mroczne historie, do dziś odbijające się upiornym echem w jego niekończących się korytarzach i ogromnych pokojach. Nieliczna służba zajmuje się jeszcze posiadłością, ale w praktyce nikt nie nadzoruje ich pracy, toteż niespecjalnie się starają. Luke ściska moją dłoń. Nie byliśmy tutaj długie lata. Smutne niebo, które nas wita, wydaje się bardzo stosowne, gdyż nie jest to nostalgiczna wizyta. Nie mam ochoty wspominać swojego pobytu w Farthy. Ten dom stał się moim więzieniem, gdy trafiłam tu po koszmarnym wypadku, w którym zginęli moi rodzice. Dziś przyjechaliśmy na pogrzeb. Pożegnamy mojego prawdziwego ojca, złożymy Troya Tattertona na miejsce wiecznego odpoczynku u boku jego wielkiej, jedynej miłości - Heaven, mojej mamy. Przez wiele lat mieszkał w małym domku ukrytym za labiryntem, tworząc wyrafinowane dzieła dla Wytwórni Zabawek Tattertonów. Opuszczał swój azyl jedynie w wyjątkowych momentach, takich jak narodziny moich dzieci. Ale nawet wtedy, bez względu na ważność wizyty, nie pozostawał u nas długo, jakby nie mógł się rozstać z Farthinggale Manor. Teraz spocznie tu w spokoju i na zawsze. Choć wielki dom na stałe zagościł w moich sennych koszmarach i pamięć pobytu w Farthy jest ciągle żywa, kiedy znów na niego patrzę, rozumiem, dlaczego Troy zawsze musiał tu wracać. Nawet ja, która kiedyś stąd uciekłam, czuję potrzebę odwiedzenia go, wejścia na górę po paradnych schodach i dotarcia długim korytarzem do pokoju, który był moją więzienną celą. Luke jest przeciwnego zdania. - Annie, daj sobie spokój. Wystarczy, że będziemy na pogrzebie. W tym czasie możesz porozmawiać, z kim zechcesz. Nie musisz wchodzić do domu. Jednak ta potrzeba jest silniejsza ode mnie. Coś mnie tam ciągnie. Udaje mi się dopiąć swego. Nie wchodzę jednak do swojej dawnej sypialni. Zaglądam
tam tylko. Wszędzie widzę pajęczyny, kurz i brud. Wyblakłe zasłony naderwane zwisają krzywo. Pościel jest szara, zaplamiona. Ruszam dalej, do apartamentu Jillian - tego słynnego, który Tony utrzymywał w niezmienionym i nienagannym stanie, nie chcąc się pogodzić z odejściem żony. Ten pokój zawsze mnie intrygował. Intryguje mnie nadal, więc wchodzę i ogarniam spojrzeniem ramy bez luster, meble okryte pokrowcami, przybory toaletowe i kosmetyki leżące na marmurowym blacie. Powoli obchodzę całe pomieszczenie, poruszając się jak we śnie w tej nierealnej atmosferze. Zatrzymuję się przy biurku Jillian. Sama nie wiem, dlaczego to robię... może dlatego, że szuflada jest lekko uchylona. Zastanawiam się, czy są tam jakieś papiery, może zapiski Jillian z okresu jej choroby. Ciekawość bierze górę. Otwieram szufladę. Zdmuchuję kurz i widzę niezapisany papier, pióra i atrament. Nic ciekawego, myślę zawiedziona, gdy nagle dostrzegam woreczek z materiału wsunięty w głąb szuflady. Sięgam po niego. W środku jest książka. Wyjmuję ją powoli. Nie, to gruby notes. Widzę napis na okładce: PAMIĘTNIK LEIGH. Wstrzymuję oddech. Trzymam w ręku dziennik mojej babci. Otwieram go na pierwszej stronie i zaczynam podróż w przeszłość.
Rozdział pierwszy PAMIĘTNIK LEIGH Myślę, że wszystko zaczęto się od snu. A raczej sennego koszmaru. Śniło mi się, że jestem z rodzicami, ale gdzie? Nie wiedziałam. Rozmawiali ze sobą, od czasu do czasu patrząc na mnie, ale kiedy próbowałam ich zagadnąć czy odpowiedzieć, zdawali się mnie nie słyszeć. W pewnym momencie, przestraszona, że mnie nie słuchają, nerwowo odgarnęłam włosy do tyłu. Całe pasma zostały mi w rękach. Byłam przerażona. Co się dzieje? Wtem pojawiło się przede mną lustro. Stłumiłam okrzyk, kompletnie zszokowana. Mój piękny kaszmirowy sweter był cały w dziurach, spódnica podarta i brudna. Ze zgrozą patrzyłam, jak moja twarz puchnie. Smugi łez pociekły po umorusanych policzkach. Oderwałam spojrzenie od swojego okropnego odbicia i wołałam o pomoc. Moje krzyki odbijały się echem od ścian. Rodzice nie zrobili najmniejszego ruchu. Dlaczego nie chcieli mi pomóc? Krzyczałam i krzyczałam. W końcu, kiedy już zaczęłam chrypnąć i myślałam, że do reszty stracę głos, odwrócili się ku mnie. Zobaczyłam zdumienie na ich twarzach. Chciałam zawołać tatę... żeby objął mnie i ucałował... żebym poczuła się przy nim bezpiecznie, jak zawsze... ale zanim zdążyłam otworzyć usta, dostrzegłam, że on patrzy na mnie z niesmakiem! Zmartwiałam, a wtedy ojciec znikł. Została tylko mama. A raczej myślałam, że to mama. Ta osoba wyglądała dokładnie jak ona... tylko te oczy. Jakie zimne miały spojrzenie! Zimne i wykalkulowane, pozbawione ciepła i miłości. Moja śliczna mamusia nigdy nie patrzyła na mnie z taką nienawiścią. Tak, z nienawiścią... i zazdrością! Mama zawsze mnie wspierała i pocieszała w trudnych chwilach. Teraz nie zrobiła nic. Najpierw zobaczyłam w jej oczach ten sam wyraz niesmaku co u taty, a potem zastąpił go uśmieszek... uśmieszek złośliwej satysfakcji. Wreszcie odwróciła się do mnie plecami i... odeszła, tak po prostu odeszła... oddalała się ode mnie... zostawiając mnie samą w ciemnościach. Jakimś cudem odzyskałam głos i znowu zaczęłam wzywać pomocy. Mama nawet się nie odwróciła. Szła przed siebie, zaraz miała zniknąć w oddali. Próbowałam za nią iść, ale nie byłam zdolna wykonać ruchu. Lustro przede mną rozprysło się i odłamki szkła poszybowały ku mojej twarzy. Znowu zaczęłam krzyczeć, zasłaniając rękami twarz. Krzyczałam i krzyczałam... Kiedy się obudziłam, ten krzyk był jeszcze we mnie i serce waliło mi jak oszalałe.
Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, gdzie jestem - w swojej sypialni w domu w Bostonie. Tego dnia były moje urodziny. Moje dwunaste urodziny. Zadowolona, że obudziłam się z nocnego koszmaru, odpędziłam strach i obrazy, które prześladowały mnie we śnie. Zeszłam na dół, myśląc wyłącznie o czekającym mnie miłym dniu. Prezenty piętrzyły się na jednym końcu długiego stołu w jadalni, na drugim nakryto do śniadania, jak w każde moje urodziny. Pośród paczuszek znalazłam pamiętnik. Tata ukradkiem wsunął go w stosik kosztownych podarków. Wiedziałam, że musiał dołożyć ten notes później, kiedy mama ułożyła już wszystko, gdyż wzbudziłby jej ciekawość, tak samo jak moją. Tata zwykle pozostawiał kupowanie prezentów mamie; podobnie jak scedował na nią sprawy wyposażenia domu czy moich ubrań, bo nie miał pojęcia, co jest aktualnie modne. Zawsze powtarzał, że mama jest artystką, więc lepiej się zna na kolorach i stylach. Moim zdaniem po prostu nie znosił chodzenia po domach towarowych i butikach. Parę razy, gdy byłam młodsza, dostawałam od taty modele jego parowców, ale mama uważała, że takie prezenty nie pasują do małej dziewczynki, zwłaszcza jeśli są połączone z wykładami o zasadach funkcjonowania silników. Ja byłam jednak zachwycona statkami i bawiłam się nimi z zapałem, kiedy tylko mamy nie było w pobliżu. Tego dnia tata dał mi prezent niespodziankę zapakowany w różowy papier z napisem W DNIU URODZIN, gdzie litery tworzyły granatowe świeczki. Świadomość, że kupił to specjalnie dla mnie, sprawiła, że prezent stał się szczególnie ważny. Zaczęłam go ostrożnie odpakowywać, starając się nie rozerwać papieru. Uwielbiałam zachowywać pamiątki, w kolekcji miałam świeczki z tortu z moich dziesiątych urodzin, który był tak wielki, że lokaj Clarence i kucharz Svenson musieli we dwóch wnieść go na stół; cukrowego anioła wieńczącego dużą choinkę, którą mama postawiła mi w pokoju do zabaw, kiedy miałam zaledwie pięć lat; bilety z teatru marionetek, który zawitał do Bostonu w zeszłym roku i w którym byłam z tatą; program sztuki z Punchem i Judy, wystawianej w teatrzyku kukiełkowym w muzeum lalek, które zwiedzałam z mamą, gdy miałam siedem lat, oraz dziesiątki innych szpargałów, jak guziki, szpilki, a nawet stare sznurowadła. Tata wiedział, jak cenne są dla mnie wspomnienia i pamiątki. Wyjęłam notes z opakowania i przesunęłam palcami po okładce z wypisanym moim imieniem. Skóra w kolorze ciepłego różu była cudownie miękka i gładka w dotyku. Ale najbardziej podobał mi się wytłoczony w niej napis: PAMIĘTNIK LEIGH. Z zachwytem przycisnęłam pamiętnik do piersi i spojrzałam na tatę. Zdążył już włożyć trzyczęściowy garnitur i krawat. Stał przede mną w swojej charakterystycznej pozie, z rękami
splecionymi z tyłu, z uśmiechem bujając się na piętach, jak stary kapitan statku. Zwykle mama zwracała mu uwagę, żeby stał spokojnie, bo ją to denerwuje. Tata był właścicielem linii oceanicznej luksusowych transatlantyków i spędzał więcej czasu na wodzie niż na lądzie, więc takie kołysanie weszło mu w krew. - Co to jest? - spytała mama, kiedy otworzyłam notes i przewracałam puste kartki. - Nazwałem to dziennikiem pokładowym - wyjaśnił tata, puszczając do mnie oko. Kapitańskim. W takim zapisuje się najważniejsze wydarzenia. Wspomnienia są ważniejsze od klejnotów - dodał. - To tylko zeszyt - stwierdziła mama. - Pamiętnik. Ona jest dziewczynką, a nie wilkiem morskim. Tata znów do mnie mrugnął. Mama kupiła tyle drogich rzeczy i z pewnością czekała na moje zachwyty, a tymczasem, przyciskając do piersi pamiętnik, podbiegłam do taty i wspięłam się na palce, żeby go pocałować. Przykląkł i cmoknęłam go w różowy policzek, tuż nad siwiejącą brodą. Jego rdzawo-brązowe oczy pojaśniały z radości. Mama często narzekała, że przez ciągłe przebywanie na morzu jego skóra ma słony smak, ale ja nie czułam tego, kiedy go całowałam. - Dzięki, tatku - szepnęłam. - Będę ciągle pisała o tobie. Miałam do spisania tyle osobistych, ważnych przemyśleń, że nie mogłam się już doczekać, kiedy chwycę za pióro. Jednak mama miałaby do mnie żal, że nie rozpakowałam reszty prezentów, więc musiałam to zrobić. Dostałam chyba z dziesięć kaszmirowych swetrów w kolorach od różowego do niebieskiego i zielonego, w różnych odcieniach, oraz pasujące do nich ołówkowe spódniczki. Mama mówiła, że wszystkie kobiety je noszą, choć były tak wąskie, że trudno się w nich chodziło. Dostałam też jedwabne bluzki oraz komplet biżuterii - złote kolczyki i bransoletkę od Tiffany’ego, zdobione małymi brylancikami. A także perfumy Chanel, pachnące mydełka, szylkretowy grzebień do włosów i komplet szczotek. I szminkę! Wreszcie będę mogła malować usta, oczywiście lekko i tylko na specjalne okazje. Nie szkodzi, najważniejsze, że mam własną szminkę. Mama już wcześniej obiecała, że kiedy przyjdzie czas, nauczy mnie robić makijaż. Niewielkiej paczuszki mama zabroniła mi na razie otwierać. - To dziewczyński sekret - powiedziała, zerkając na ojca. Była bardzo niezadowolona, że w mój urodzinowy poranek tata musiał spieszyć się do biura, ale obiecał, że jak wróci, spędzi ze mną resztę dnia, a potem zabierze mnie i mamę na kolację, więc mu wybaczyłyśmy. Ostatnio miał kłopoty i bardzo je przeżywał. Narzekał, że turystyczne oferty linii lotniczych
coraz bardziej konkurują z luksusowymi oceanicznymi rejsami. Mama ciągle narzekała, że tata za wiele czasu spędza w pracy i zbyt się denerwuje. Tata podróżował po całym świecie, a mama twierdziła, że jesteśmy jak przysłowiowy szewc chodzący bez butów, gdyż nigdy nie popłynęliśmy razem tam, dokąd sobie wymarzyła. „Mój mąż robi interesy na wakacyjnych podróżach innych, a my rzadko mamy wakacje. Ciągle słyszę o wytyczaniu nowych tras czy o nowych statkach, ale nic z tego nie mam” skarżyła się gorzko. Domyślałam się, że jeden z moich prezentów - duża paczka - musi mieć z tym coś wspólnego, gdyż mama zdradziła, że kupiła go w nadziei, że przynajmniej ja będę miała okazję, by się nim nacieszyć. Mówiąc to, zerknęła wymownie na tatę i dodała: - Ja dotąd nie miałam okazji użyć mojego. Kiedy tata pojechał do pracy i zostałyśmy same, szybko otworzyłam pudło. Był w nim strój narciarski - gruby kaszmirowy sweter, wąskie elastyczne spodnie i pasująca do nich jedwabna włoska bluzka. Latem mama wiele razy powtarzała, że ferie zimowe chciałaby spędzić w Sankt Moritz i mieszkać w Palace Hotel, gdzie „zatrzymuje się najlepsze towarzystwo”. Strój był przepiękny. Prezenty mnie zachwyciły. Czule uściskałam mamę i podziękowałam jej serdecznie. Powiedziała, że już dawno obiecała sobie, że zadba, aby moje urodziny były lepsze niż te, które miała w dzieciństwie. Mieszkała wtedy w Teksasie. Choć rodzina nie należała do biednych, jej mama, a moja babcia - Jana - była surowa i oszczędna jak prawdziwa purytanka. Wiele razy mama opowiadała mi swoją smutną historię - o tym, jak nie pozwolono jej mieć lalki, kiedy była mała, i o tym, że jej dwie starsze siostry zachowywały się tak samo jak matka. A że Jana nie była urodziwa i moje ciotki wdały się w nią, nie widziały potrzeby dbania o swoją kobiecość ani posiadania pięknych rzeczy. Ciotka Peggy i ciotka Beatrice były brzydkie jak czarownica z Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Nie widywaliśmy się często, ale kiedy dochodziło do rodzinnych wizyt, czułam się okropnie w ich towarzystwie i nie znosiłam sposobu, w jaki przypatrywały mi się zza grubych szkieł okularów w czarnych oprawkach, które powiększały ich brązowe, tępo patrzące oczy, tak że wyglądały jak żabie. Mama zawsze wspominała o nich łącznie, jakby były bliźniaczkami. Miały nawet identyczne figury. „Deski do prasowania”, tak je określała. Opowiadała, że babcia Jana znalazła im mężów, nudnych starych kawalerów; jeden był właścicielem domu towarowego w Ludville, a drugi miał przedsiębiorstwo pogrzebowe w okolicach Fairfax. We wspomnieniach mamy jej rodzinne miasteczko i inne teksaskie miejscowości „były
tak zapylone i brudne, że trzeba było brać kąpiel po jednym przejściu główną ulicą”. Tata nie musiał się zbytnio starać, żeby wyrwać ją stamtąd. Ciągle prosiłam, żeby od nowa opowiadała mi swoją historię, i wcale mi nie przeszkadzało, że za każdym razem ubarwiała ją czymś nowym albo zapominała o czymś, o czym mówiła mi wcześniej. Jednak zasadniczy zrąb opowieści był zawsze ten sam i od tego pragnęłam zacząć swój pamiętnik. Wczesnym popołudniem, kiedy mama przyszła do mojego pokoju i zaczęłyśmy się szykować do wyjścia na kolację urodzinową do ekskluzywnej restauracji, poprosiłam, żeby jeszcze raz opowiedziała mi swoją historię. - Czy ciebie to nigdy nie zmęczy? - zapytała. - Nigdy, mamo. To jest wspaniała opowieść, jak z bajki. Nikt by takiej nie wymyślił zapewniłam, co ją bardzo uszczęśliwiło. Usiadła przy mojej toaletce. Zaczęła szczotkować swoje piękne włosy, aż błyszczały jak złoto. - Żyłam jak biedny Kopciuszek, zanim pojawił się książę. Ale nie zawsze tak było. Tata bardzo mnie kochał. Był brygadzistą na polu naftowym; bardzo ważnym pracownikiem, odpowiedzialnym za odwierty. Choć jeśli zaszła konieczność, nie wahał się ubrudzić rąk, był bardzo elegancki. Mam nadzieję, że pewnego dnia spotkasz mężczyznę takiego jak on. - A tata nie jest jak dziadek? Jeśli trzeba, schodzi do maszynowni na swoich statkach i brudzi się smarem razem z mechanikami. - Tak, on też nie brzydzi się zwykłą robotą - przyznała sucho. - Ale ja chciałabym dla ciebie kogoś zupełnie innego; kogoś, kto byłby prawdziwym przedsiębiorcą, mającym władzę nad wieloma ludźmi, mieszkającym w wielkiej posiadłości i... - Przecież mieszkamy w wielkiej posiadłości, mamo - zaprotestowałam. Nasz dom był największy i najbardziej wystawny w całym mieście. Był to budynek w georgiańskokolonialnym stylu z iście pałacowymi korytarzami i wielkimi, wysokimi pomieszczeniami. Wszyscy moi przyjaciele podziwiali ten dom, a zwłaszcza imponowała im jadalnia, gdyż miała kopułowe sklepienie wsparte na jońskich kolumnach. Dwa lata temu mama kazała ją odnowić, kiedy zobaczyła podobne pomieszczenie w jednym z eleganckich magazynów wnętrzarskich. - Owszem, ale nie chodzi tylko o dom. Powinnaś mieszkać w posiadłości, którą otaczają ogromne tereny, z basenami, końmi, własną plażą oraz dziesiątkami służby. I jeszcze... Spojrzenie mamy stało się nieobecne, jakby patrzyła w dal, gdzie majaczył wspaniały dom i ogrody. - ...Powinien tam być angielski labirynt - dokończyła. Potrząsnęła głową, jakby chciała przegnać marzenia, i znów zaczęła szczotkować gęste,
spływające kaskadą włosy niespiesznymi, pełnymi gracji ruchami. Pilnowała, by wykonać co najmniej sto pociągnięć szczotką. Włosy były jej największą dumą. Przeważnie upinała je albo nosiła rozpuszczone i sczesane z twarzy, aby odsłaniały jej profil godny antycznej rzeźby. - Moje siostry, te dwie bliźniacze deski, były okropnie zazdrosne o uczucie, jakim darzył mnie tata. Często przynosił jakąś piękną rzecz dla mnie, a dla nich nic bądź jakieś praktyczne drobiazgi, jak przyborniki do szycia czy zestawy szydełek. Ale one nie marzyły o kolorowych wstążkach, nowych kolczykach czy grzebieniach. Nienawidziły mnie, bo byłam ładna. I nadal nienawidzą. - Niestety, twój tata umarł, a starszy brat poszedł do wojska - powiedziałam, niecierpliwie oczekując na romantyczną część opowieści. - Tak, wtedy wszystko się zmieniło. Naprawdę stałam się biednym Kopciuszkiem. Siostry kazały mi sprzątać, a moje piękne rzeczy niszczyły albo chowały. Kiedy się buntowałam, łamały moje grzebienie albo zabierały mi biżuterię. Wyrzuciły wszystkie moje kosmetyki. - W jej głosie zabrzmiała nuta nienawiści. - A twoja mama? Co wtedy robiła babcia Jana? - Znałam odpowiedź, lecz chciałam ją usłyszeć. - Nic. Aprobowała to. Zawsze uważała, że ojciec mnie rozpieszczał. Jest taka jak one, choć na co dzień udaje inną. Nie łudź się, że skoro podarowała ci kameę na urodziny, to znaczy, że się zmieniła - dodała gorzko. - Broszka jest piękna i zdaniem taty bardzo, bardzo cenna. - Zgadza się. Lata temu prosiłam, by mi ją podarowała, ale odmówiła. - Chcesz tę kameę, mamo? - Nie, jest twoja - odpowiedziała po chwili. - Babcia dała ją tobie. Nie zgub jej. Na czym to ja stanęłam? - Na tym, że schowały ci biżuterię. - Biżuteria... tak. I podarły moje najpiękniejsze sukienki. Kiedyś Beatrice w napadzie furii zakradła się do mojego pokoju i pocięła jedną z nich kuchennym nożem. - To podłe! - wykrzyknęłam. - Oczywiście, i siostry po dziś dzień zaprzeczają temu. Ale tak robiły, wierz mi. Pewnego razu próbowały nawet ściąć mi włosy. Zakradły się do mojego pokoju, kiedy spałam, z ogromnymi krawieckimi nożycami, lecz obudziłam się w samą porę i... Wzdrygnęła się, jak gdyby wspomnienie było zbyt okropne, by o nim mówić. - Na szczęście twój ojciec przyjechał do Teksasu w interesach, a moja mama, która miała słabość do osób
błękitnej krwi, zaprosiła go do nas na kolację, licząc, że zakocha się w Peggy. Ale kiedy zobaczył mnie... Przerwała i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Miała cudownie gładką cerę i piękne, arystokratyczne rysy - takie można zobaczyć na kameach albo na okładkach „Vogue’a”. Światło w jej niebieskich oczach było zmienne jak jej nastroje. Jarzyły się niczym bożonarodzeniowe drzewko, kiedy była szczęśliwa, lśniły lodowatym blaskiem, kiedy ogarniał ją gniew, a kiedy czuta się nieszczęśliwa, patrzyły łagodnie i smutno, jakby była zagubionym szczeniaczkiem. - Gdy spojrzał na mnie - powiedziała do swojego odbicia w lustrze - momentalnie zniewoliła go moja uroda. Jak było do przewidzenia - dodała, odwracając się ku mnie - twoje ciotki stały się nieludzko zazdrosne. Przed jego wizytą kazano mi włożyć workowatą brązową sukienkę, która sięgała mi do kostek, ukrywając figurę. Nie oddano mi biżuterii, a włosy musiałam upiąć w babciny kok i nie mogłam się umalować, nawet lekko pociągnąć ust szminką. Jednak Cleave potrafił przeniknąć wzrokiem tę zasłonę. Od początku nie spuszczał ze mnie oczu. Za każdym razem, kiedy się odezwałam, choćbym tylko poprosiła o sól, milkł nawet w połowie zdania i słuchał, jakby moje słowa były perłami mądrości. Westchnęłyśmy obie. Jak cudownie jest mieć takie romantyczne wspomnienia, myślałam. Marzyłam, że także przeżyję coś takiego. - Ty też od razu się w nim zakochałaś? - I tę odpowiedź znałam, ale chciałam ją usłyszeć ponownie i słowo w słowo zanotować w pamiętniku. - Nie od razu, choć coraz bardziej mnie do niego ciągnęło. Bawił mnie jego akcent, rozumiesz, ten bostoński akcent, a zarazem intrygowało mnie wszystko, co mówił. Miał wytworne maniery i wyglądał jak człowiek sukcesu. Był pewny siebie, ale nie sztywny; nosił eleganckie ubrania i miał gruby złoty zegarek na najdłuższym złotym łańcuszku, jaki widziałam. Kiedy otwierał kopertę, rozlegała się melodia Greensleeves. - Nie wyglądał jak wilk morski? - spytałam ze śmiechem. - Wówczas nie wiedziałam nic o morzu, ponieważ całe życie spędziłam w środkowym Teksasie. W każdym razie miał taką brodę jak teraz, tylko bez siwizny i bardziej wypielęgnowaną. Ciągle mówił o swojej rozwijającej się firmie i flocie parowców. Moja matka słuchała z rosnącym zainteresowaniem - dodała z uśmieszkiem. - Już widziała w nim bogatego narzeczonego dla Peggy. - I co było dalej? - Chciał zobaczyć nasz ogród i zanim babcia zdążyła zaproponować, żeby Peggy mu go pokazała, mnie o to poprosił. Szkoda, że nie widziałaś ich min! Końska twarz Peggy
wydłużyła się jeszcze bardziej, a Beatrice aż jęknęła. Oczywiście się zgodziłam, przede wszystkim żeby zrobić im na złość, ale kiedy poprowadził mnie w gorący wieczór... - No? - I zaczął mówić czułe słówka, zrozumiałam, że Cleave VanVoreen nie jest bogatym sztywniakiem. Owszem, był zamożny, ale też inteligentny i na swój sposób przystojny... i bardzo samotny. Tak był mną zauroczony, że już tamtego wieczoru mi się oświadczył. Pamiętam, wtedy staliśmy przy miniaturowych różyczkach. - Myślałam, że bujałaś się na huśtawce i że to było dopiero drugiego wieczoru. - Nie, nie, przy różyczkach i już pierwszego wieczoru. Gwiazdy... niebo było usiane gwiazdami. Płonęły nad nami. Widok zapierał dech. - Przymknęła oczy, wspominając tamtą chwilę. Dzisiaj ta opowieść była lepsza niż kiedykolwiek wcześniej. I dla mnie brzmiała wyjątkowo, bo miałam już dwanaście lat. Jak cudownie, że mama zechciała ją kolejny raz opowiedzieć. Być może zmieniała swoją historię, w miarę jak stawałam się coraz starsza, i dlatego mogłam jej ciągle słuchać. - Nagle Cleave wziął mnie za rękę i powiedział: „Jillian, przejechałem całą Amerykę, widziałem wiele innych lądów i wiele pięknych kobiet, księżniczki hawajskie, rosyjskie i angielskie, ale moje oczy nigdy nie spoczęły na istocie tak pięknej jak ty. Jesteś klejnotem równie wspaniałym jak gwiazdy nad nami. Ja jestem człowiekiem czynu, a taki człowiek pojmuje, co jest naprawdę cenne na tym świecie, i podejmuje natychmiastowe decyzje - ale nie na zimno, tylko gorącym sercem; decyzje, od których nie odwiodą go już wahania ani przeciwności”. Potem wziął mnie za drugą rękę i dodał: „Nie opuszczę tego miasta, dopóki nie zostaniesz moją żoną”. Bezgłośnie powtórzyłam za mamą te słowa. Słyszałam je wiele razy i ciągle wprawiały mnie w drżenie. Pomyśleć tylko - mój tata gotów był zostać w Teksasie, zaniedbując swoje interesy, i czekać, czekać... aż zdobędzie kobietę, którą pokochał. To był romans jak z książki, a teraz ja go opiszę! - Sama rozumiesz, Leigh, że takie wyznanie miłości zrobiło na mnie wrażenie. Zapytał, czy może oficjalnie wystąpić o moją rękę. Zgodziłam się. Wróciliśmy do domu i porozmawiał z babcią Janą na osobności. Oczywiście była w szoku, lecz się zgodziła, bo zapewne nie chciała stracić szansy wydania bogato za mąż jednej z córek, choć nie tej, którą zamierzała. Od tej chwili przez cały następny tydzień odwiedzał nas codziennie. Moje siostry umierały z zazdrości, ale nic nie mogły na to poradzić. Babcia Jana nie chciała, żeby Cleave
zobaczył mnie w łachach przy sprzątaniu, więc zostałam zwolniona z obowiązków i twoje ciotki musiały harować za mnie. Mniej więcej piątego dnia Cleave ukląkł przede mną, kiedy siedziałam na kanapie w salonie, i formalnie się oświadczył - zakończyła, nagle skracając opowieść. - Wyjechałam z nim, bez żalu zostawiając dom i Teksas. Oczywiście kiedy twoja babcia i ciotki zorientowały się, jaka jestem bogata, zrobiły się słodkie jak miód. - Spojrzała na mój pamiętnik. - Chcesz opisać to wszystko? - O tak. Wszystko, co dla mnie najważniejsze. A ty nigdy nie pisałaś pamiętnika, mamo? - Nigdy. Bo nie musiałam. Wszystkie wspomnienia przechowuję tutaj. - Pokazała na swoje serce. - Wiele rzeczy opowiedziałam tylko tobie - dodała cicho. Aż mi zaparło dech. Mama nikomu tak nie ufała, jak mnie. - Nie zdradzę twoich tajemnic, mamo. - Wiem, Leigh. Jesteśmy zbyt podobne, żeby mieć przed sobą tajemnice - powiedziała, przeczesując mi włosy palcami. - Któregoś dnia ty też wyrośniesz na piękną kobietę, wiesz? - Chciałabym być tak piękna jak ty, ale mam za długi nos i za cienkie wargi, prawda?Ależ skąd! Poza tym twoje rysy nie są jeszcze ukształtowane. Słuchaj moich rad, rób, co ci mówię, a wyrośniesz na bardzo atrakcyjną dziewczynę. - Wreszcie sięgnęła po urodzinowy prezent, który nazwała dziewczyńskim sekretem. - Czas go otworzyć. - Sama odwinęła papier i otworzyła pudełko. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był biustonosz! Piersi zaczęły mi rosnąć dość późno i większość moich koleżanek już nosiła staniki. - Zaczynasz się rozwijać i niedawno miałaś pierwszą miesiączkę - powiedziała mama. Najwyższa pora, żebyś poznała różne kobiece tajemnice i kilka prawd o mężczyznach. Taka dorosła rozmowa była ekscytująca i bardzo mi pochlebiała. - Nie musisz go ciągle nosić - mówiła dalej mama - tylko przy pewnych okazjach, na spotkania z eleganckimi ludźmi czy ważnymi adoratorami. Kiedy włożysz stanik pod obcisły sweterek... Niecierpliwie wzięłam od niej biustonosz. Serce biło mi szybko. - Mężczyźni, a zwłaszcza mężczyźni majętni i wpływowi, lubią efektowne kobiety. Roześmiała się, odrzucając włosy do tyłu. - Takie znajomości im pochlebiają, łechcą ich ego, rozumiesz? - Rozumiem. - Nawet twój ojciec, który świata nie widzi poza swoimi statkami, lubi wkraczać do dobrych restauracji ze mną u boku. Mężczyźni postrzegają kobiety jako ozdoby.
- Czy to dobrze? - zapytałam z powątpiewaniem. - Oczywiście. Pozwólmy im myśleć, co chcą, dopóki wychodzą ze skóry, żeby sprawić nam przyjemność. Nigdy nie pozwól, żeby mężczyzna wiedział, co myślisz. - Odwróciła się do mnie i jej łagodna twarz nagle stała się surowa. - Zapamiętaj sobie, Leigh, kobieta nigdy nie może być tak swobodna, jak mężczyzna. Nigdy. Serce znów zaczęło mi bić jak szalone. Mama wkraczała w coraz bardziej intymne sfery. - Oni mają prawo tak się zachowywać. To jest przyjęte. Bezustannie pragną udowadniać swoją męskość, ale jeśli kobieta zacznie postępować tak jak oni, straci bardzo wiele. Ładne dziewczyny muszą się pilnować. Przynajmniej do ślubu. Obiecaj, że będziesz o tym pamiętać. - Obiecuję - odpowiedziałam prawie szeptem. Znów spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Już nie wyglądała surowo. - Masz nierównie więcej możliwości, niż ja miałam w twoim wieku. Zyskałam je, dopiero kiedy poznałam twojego ojca. Ale nie tyle, ile bym chciała. Czy twój tata zabrał nas na Jamajkę, tak jak mi obiecał? Czy byliśmy na wyścigach w Deauville? Mamy luksusowe linie wycieczkowe, lecz czy nie moglibyśmy mieć własnego jachtu? Niestety, nic z tych rzeczy. Zamiast tego trzy razy wziął nas do Londynu, bo w podróży załatwiał interesy i chciał, żebym zabawiała pasażerów niczym żona właściciela hotelu. A ja marzę o prawdziwym wypoczynku, o podróży, w czasie której nie trzeba załatwiać żadnych spraw zawodowych. Co on sobie wyobraża, jak mam cię wprowadzić w odpowiednie towarzystwo, skoro nigdzie nie bywamy? Znów odwróciła się do mnie i oczy zapłonęły jej gniewem. - Pamiętaj, żebyś nie wyszła za mężczyznę, który bardziej kocha swoje interesy niż ciebie. Nie miałam pojęcia, jak zareagować. Mama powiedziała mi tak dużo, miałam tyle spraw do przemyślenia... I chciałam jej zadać mnóstwo pytań. Kiedy mężczyźni zaczynają dziewczynę kusić, żeby przestała się pilnować? Skąd mam wiedzieć, którym mogę zaufać, a którym nie? Jeszcze nie jestem gotowa, pomyślałam i wpadłam w panikę. Mama wstała i ruszyła do drzwi. - Cieszę się, że sobie szczerze porozmawiałyśmy, kochanie, ale zaraz powinnyśmy wyjść. Wiesz, jak tata się niecierpliwi, kiedy musi czekać. U niego wszystko musi trzymać się rozkładu. Traktuje nas jak swoje statki. Na pewno chodzi teraz od ściany do ściany w swoim gabinecie, mamrocząc coś pod nosem.
- Zaraz będę gotowa. - Nie, aż tak się nie spiesz - powiedziała spokojnie, jakby nie zdawała sobie sprawy, że zaprzecza własnym słowom. - Mężczyzna musi czekać na ciebie. Wyszczotkuj włosy i pomaluj usta, delikatnie pociągnij szminką, jakbyś chciała je leciutko popieścić. - Pokazała mi, jak to zrobić. - I nie zapomnij włożyć pończoch oraz nowych pantofli na obcasach. Noś wysokie obcasy, bo nogi świetnie w nich wyglądają. Już wychodziła, lecz zatrzymała się w drzwiach. - Ach, byłabym zapomniała. Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. - Jeszcze jedną?! A przecież tyle dzisiaj dostałam od ciebie i od taty! - Nie chodzi o kolejny prezent, Leigh, tylko o wyjazd. Zabieram cię ze sobą w ten weekend. - Dokąd? - Do posiadłości, o której ci mówiłam. Nazywa się Farthinggale Manor. - Tam malujesz freski w sali muzycznej? - upewniłam się. Pewnego dnia wspomniała mi o tym krótko. Zajmowała się ilustrowaniem książek dla dzieci i pracowała dla Patricka i Clarissy Darrowów, małżeństwa, które miało wydawnictwo i było naszymi sąsiadami. Ich plastyczka, Elizabeth Deveroe, została zatrudniona do dekorowania wspaniałej posiadłości pod Bostonem. Mama przyjaźniła się z nią i pewnego dnia Elizabeth wzięła ją do pomocy. Sugestie i pomysły mamy tak bardzo spodobały się właścicielce, że z poparciem Elizabeth poleciła mamę do pracy w innej posiadłości. Tam moja mama malowała freski przedstawiające sceny z bajek. - Tak. Niedługo będą gotowe i chcę, żebyś je zobaczyła. I żebyś poznała Tony’ego. - Kto to jest Tony? - Pan Tatterton, właściciel tej fantastycznej posiadłości. - Och, nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, co tam malujesz! - Cieszę się. - Mama się uśmiechnęła. - A teraz się ubierzmy, bo tata wydepcze dziurę w podłodze! Zaczęłam się śmiać na myśl o biednym tacie, który będzie miał do czynienia z dwiema dojrzałymi kobietami, a nie tylko jedną. Postanowiłam sobie jednak nigdy nie być okrutna dla tatusia. Nie będę go okłamywać i zawsze będę mówiła mu, co naprawdę myślę. Zastanawiałam się, czy kiedyś, w przyszłości, będę tak szczera z własnym mężem i tak będę mu ufała. Włożyłam nowy stanik oraz jeden z kaszmirowych sweterków i pasującą do niego spódniczkę. Zaczesałam włosy do tyłu i nałożyłam na usta szminkę, jak pokazała mi mama.
Wreszcie wsunęłam stopy w pantofle na wysokich obcasach i stanęłam przed lustrem. Zdumiałam się. Wyglądałam, jakbym urosła przez noc. Ktoś, kto mnie nie znał, nie zgadłby, że mam tylko dwanaście lat. Postanowiłam zachowywać się jak dorosła. Od dawna uważnie obserwowałam mamę w towarzystwie, podziwiając, jak swobodnie obraca się wśród ludzi, zmieniając się niczym kameleon; czasami chichotała jak panienka, a za moment stawała się arystokratyczną damą. Ale zawsze była piękna i zawsze znajdowała się w centrum uwagi. Za każdym razem, kiedy wchodziła do jakiegoś pomieszczenia, mężczyźni przerywali rozmowy i pożerali ją wzrokiem. W napięciu myślałam o chwili, kiedy wejdziemy do restauracji. O chwili, w której wszyscy będą patrzeć na mnie. Czy będą się śmiać? Czy pomyślą, że dziewczynka pragnie wyglądać jak matka? Kiedy wreszcie zeszłam na dół do gabinetu ojca, drżałam z napięcia. Miał być pierwszym mężczyzną, który zobaczy mnie w nowym, kobiecym wcieleniu. A był przecież najważniejszym mężczyzną w moim życiu. Siedział za biurkiem i czytał sprawozdania. Dwa lata temu mama odnowiła dom i zmieniła jego wystrój, ale gabinet pozostał niezmieniony. Ojciec nie pozwolił go tknąć, choć na podłodze leżał wydeptany dywan, na który nie mogła już patrzeć. Biurko, które odziedziczył po ojcu, było stare i odrapane, lecz jego także nie pozwolił odświeżyć. Gabinet sprawiał wrażenie zagraconego, gdyż ściany były zabudowane półkami, na których stały modele statków oraz książki o tematyce morskiej. Poza tym w gabinecie mieściły się tylko niewielka kanapka obita brązową skórą, zniszczony bujany fotel i stojący obok niego owalny stoliczek z klonowego drewna. Biurko oświetlała mosiężna lampa. Gabinet zdobiła galeria obrazów przedstawiających statki - smukłe klipry z wydętymi żaglami oraz pierwsze parowe transatlantyki. Na biurku i na owalnym stoliku leżały dla ozdoby gładko obrobione kawałki drewna wyrzuconego przez fale. Na ścianie za plecami taty wisiał portret jego ojca. Dziadek VanVoreen, który umarł dwa lata przed moim urodzeniem, miał surowe oblicze poorane zmarszczkami i czerstwe policzki wyglądające, jakby wysmagały je morskie wiatry. Tata podobno był bardziej podobny do swej matki, która również odeszła, zanim ja przyszłam na świat. Znałam tylko ze zdjęć tę kobietę o łagodnym wyrazie twarzy, od której tata zapewne przejął swój spokojny, konserwatywny sposób bycia. Często wpatrywałam się w fotografie dziadków, sprawdzając, czy jestem choć trochę do nich podobna. Doszłam do wniosku, że na niektórych zdjęciach oczy babci przypominały
moje. Tata usłyszał, że wchodzę, i uniósł głowę. Zrazu wyglądał, jakby mnie nie poznał - a potem zerwał się szybko, zdumiony i zaskoczony. - Jak wyglądam, tato? - spytałam niepewnie. - Wyglądasz tak... dorośle. Co mama z tobą zrobiła? - Ale podobam ci się? - Och, oczywiście. Nie zdawałem sobie sprawy, jak ostatnio wypiękniałaś, Leigh. Już nie powinienem myśleć o tobie jak o małej dziewczynce. - Wpatrywał się we mnie z nieukrywanym zachwytem i to mi pochlebiało. Poczułam, że się czerwienię. - No cóż - dodał, wychodząc zza biurka - dziś powiodę do lokalu dwie piękne kobiety. Cudownie! - Uścisnął mnie czule i obsypał ciepłymi całusami. - Na pewno dobrze wyglądam, tatku? - Jasne, kochanie. Chodź, zobaczymy, ile jeszcze czasu minie, zanim twoja mama zejdzie na dół. - Otoczył mnie ramieniem i przeszliśmy do holu. Mama majestatycznie schodziła po schodach. Wyglądała pięknie - jak zawsze. Oczy jej lśniły, cera promieniała blaskiem, a włosy miały anielski połysk. Kiedy zeszła, obróciła się jak modelka, puszczając do mnie oko. - Na Boga, Cleave, mógłbyś przynajmniej zmienić ten garnitur, który nosisz cały dzień - powiedziała. - Zmieniłem - zaprotestował tata. Mama pokręciła głową. - Nie wiem, ja ich nie rozróżniam. - Lekkim ruchem przygładziła mi włosy. - Powiedz, czy Leigh nie jest piękna? - Jest wręcz olśniewająca. Dotąd tego nie zauważałem, bo patrzyłem na was po prostu jak na żonę i córkę - powiedział, ale miałam wrażenie, że mamie te słowa sprawiły przykrość. Tata musiał również to zauważyć, gdyż dodał: - Nie wyglądasz na matkę, która ma taką dużą córkę. Prawdę mówiąc, można was wziąć za siostry. Mama momentalnie się rozpromieniła. - Widzisz - szepnęła, kiedy wysiedliśmy z samochodu - jak się odpowiednio postarasz, będą mówili i robili to, co zechcesz. Serce zatrzepotało mi gwałtownie. Naprawdę mama dzieliła się ze mną kobiecymi sekretami! I wybierałam się z nią do wytwornego lokalu, ubrana tak samo elegancko jak ona. Jeszcze nigdy nie byłam tak podekscytowana. W restauracji tata zaskoczył nas po raz kolejny. Oznajmił, że postanowił rozszerzyć
swoją ofertę i uruchomił nowe turystyczne połączenie z Karaibami - w związku z tym planuje nas zabrać na inauguracyjny rejs na Jamajkę. Statek miał wyruszyć już w przyszłym tygodniu, po uroczystym przyjęciu. Mamie dosłownie odjęło mowę i z początku nie wyglądała na szczęśliwą, choć nie dalej jak parę godzin temu skarżyła się, że nigdy nie była na Jamajce, która stała się wakacyjną mekką dla sławnych i bogatych. - A co ze szkołą Leigh? - zapytała. - Pojedzie z nami korepetytor, jak zwykle - odpowiedział tata, nieco zbity z tropu tą nagłą troską o szczegóły. Mnie też wydała się dziwna. Mama nigdy nie martwiła się o codzienne sprawy. - Myślałem, że się ucieszysz - powiedział tata, zmartwiony brakiem radosnego odzewu, którego się spodziewał. - Ależ się cieszę, tylko... Cleave, naprawdę proponujesz coś takiego? - Miała oschły głos. - Jeszcze do mnie nie dotarło. - Spojrzała na mnie i nagle się roześmiała. Rozpoczęła się moja uroczystość. Jakie cudowne są te urodziny, pomyślałam. A tata idealnie wyczuł moment, żeby podarować mi ten dziennik, będę mogła zapisać te cenne wspomnienia. Jak gdyby wiedział, że czeka mnie wiele momentów wartych uwiecznienia w pamiętniku. Tego dnia zaczęłam rozumieć, jak to jest być kobietą, a nie dziewczynką. Zastanawiałam się skrycie, czy tata nadal będzie przynosił mi drobne prezenty i nazywał mnie swoją małą księżniczką. Obawiałam się, że jeśli dorosnę, przestanie mnie tak bardzo kochać. Kiedy już położyłam się do łóżka, mama przyszła do mnie, by przypomnieć o wizycie w Farthinggale Manor. Wyczułam, że bardzo jej zależy, aby cieszyła mnie ta propozycja. Jakże miałaby mnie nie cieszyć? Sądząc z opisu mamy, ten dom musiał wyglądać jak zamek z bajki! A Tony Tatterton... był zupełnie jak król!
Rozdział drugi ZACZAROWANE KRÓLESTWO Miałam nadzieję, że tata wybierze się z nami, by zobaczyć mamy freski, ale musiał cały weekend pracować. Ostatnio spędzał w swoim gabinecie nie tylko soboty, ale i niedzielne przedpołudnia. W ten weekend był szczególnie przygnębiony. Martwił się o swoje interesy, gdyż stawało się coraz bardziej jasne, że będzie musiał sprzedać jeden ze swoich oceanicznych liniowców i zwolnić załogę. Kompanie lotnicze systematycznie zabierały mu klientów. Coraz więcej linii lotniczych oferowało pasażerom posiłki na pokładach samolotów, często przygotowywane przez słynnych kucharzy, i coraz więcej ludzi chciało latać po świecie. Wiele moich koleżanek ze szkoły marzyło o zawodzie stewardesy. Mama namawiała ojca, żeby zainwestował w coś innego niż luksusowe statki i linie oceaniczne, ale on tylko kręcił głową i powtarzał, że na niczym innym się nie zna. - Kapitan schodzi na dno razem ze swoim statkiem, prawda, księżniczko? - rzekł kiedyś do mnie. Przeraziło mnie to, ale mama zdawała się nie przejmować jego kłopotami. Sądziła, że nowe rejsy karaibskie wyciągną firmę taty z zapaści. Już od dłuższego czasu namawiała ojca na takie posunięcie. - Ale on jest jak wszyscy mężczyźni - powiedziała mi. - Nie znoszą, kiedy kobieta podpowiada, co robić. Zachowują się jak mali chłopcy. Lubią być podziwiani i dopieszczani, ale są nieludzko uparci. Nie mogłam uwierzyć, że tata potrafi się tak przy czymś upierać. Jedynym wyjątkiem był gabinet, jego świętość, gdzie nie dał nic ruszyć. Ale każdy ma swoją słabość, prawda? Mama też bywała uparta. Kiedy przypomniałam jej o tym, stwierdziła, że kobiety mają prawo czasami być nieznośne, dzięki temu bardziej działają na mężczyzn. - Pamiętaj, mężczyzna musi się o ciebie starać - radziła. Rozmawiałyśmy o tym przez całą drogę do Farthinggale Manor. Zwykle woził nas szofer, ale tym razem mama chciała poprowadzić sama. Dzień był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Tata powiedział, że w tym roku mamy długą piękną jesień i jeśli tak dalej będzie, śnieg spadnie dopiero w styczniu. Miałam jednak nadzieję, że Boże Narodzenie będzie białe. Nie wyobrażałam sobie świąt bez dzwoneczków sań, kolęd i płatków śniegu. Wyznałam to mamie, a ona powiedziała ze śmiechem: - Tony Tatterton planuje bożonarodzeniowe przyjęcie. Jeśli śnieg nie spadnie, każe go
sobie nawieźć. - On musi być bardzo bogaty! - wykrzyknęłam. - Kiedy nasycisz oczy widokiem Farthy, zobaczysz sportowe wozy i rolls-royce’y, konie arabskie i wielki basen na terenie posiadłości, zrozumiesz, że zdanie o śniegu nie było przesadą - odpowiedziała. Wyjechałyśmy z miasta i skierowałyśmy się w stronę oceanu. - Farthy? Co to jest Farthy? Znów się roześmiała ostrym, krótkim śmiechem, jak ktoś, kto pomyślał o czymś bardzo osobistym, zrozumiałym tylko dla niego albo dla osoby bardzo mu bliskiej. - Tak Tony mówi na swój dom, ale oficjalna nazwa brzmi Farthinggale Manor. - Zupełnie jak w bajkach. Tylko w bajkach domy mają imiona. - Stare rody, które mają historyczne siedziby, również nadają im imiona. Mam nadzieję, że kiedyś poznasz inne wielkie posiadłości i więcej ludzi pokroju Tony’ego. - Zawsze chciałaś żyć w takim przepychu, mamo? Już wtedy, w Teksasie, kiedy byłaś w moim wieku? - spytałam. Sama nigdy nie marzyłam o życiu w wielkiej rezydencji czy o chodzeniu na bale z arystokracją, której siedziby były tak stare i sławne, że dorobiły się nazw, jak Tara w Przeminęło z wiatrem. Czy powinnam o tym marzyć? A może takie myśli przychodzą później, kiedy człowiek robi się starszy i bardziej dojrzały? - Przeciwnie. - Mama znowu się zaśmiała do własnych myśli. - Chciałam zamieszkać na paryskim poddaszu z moim ukochanym, ubogim poetą i być przymierającą z głodu artystką, usiłującą sprzedać swoje obrazy nad brzegiem Sekwany. Wyobrażałam sobie, że wieczorami przesiaduję w ogródkach kafejek, słuchając, jak mój miły czyta swoje wiersze przyjaciołom. Ale kiedy zwierzyłam się mamie z tych pragnień, okrutnie je wyśmiała. Uważała, że takie artystyczne plany są głupie i nieżyciowe. Według niej kobieta powinna mieć tylko jeden cel w życiu - być żoną i matką. - Nie widziała, jaki masz talent? Czy nie była dumna z twoich obrazów i rysunków? dopytywałam się, choć trudno mi było wyobrazić sobie mamę na poddaszu, bez pięknych ubrań, biżuterii i drogich kosmetyków. - Nawet nie chciała na nie spojrzeć i rugała mnie, że zbyt dużo czasu tracę na rysowanie. A moje siostry potrafiły zniszczyć to, co namalowałam. Nie masz pojęcia, Leigh, jak cierpiałam, kiedy byłam w twoim wieku. Jakie to musi być straszne, myślałam, kiedy własna matka gardzi tobą i cię nie wspiera. Biedna mama, musiała mieszkać z tymi upiornymi siostrami i matką, która za nic miała jej pasje, talenty i marzenia. Musiała być okropnie samotna do czasu, kiedy pojawił się tata.
- Ale teraz jesteś szczęśliwa, prawda, mamo? Masz wszystko, o czym marzysz, tak? I jesteś artystką, tak jak marzyłaś? Oczekiwałam, że przytaknie. Nie odpowiedziała od razu, a ja czekałam cierpliwie. - Mam wiele drogich rzeczy, Leigh, ale moje życie mogłoby być inne. - Uśmiechnęła się łagodnie. Kochałam ten uśmiech, ten błysk w jej oczach, sygnalizujący cenne wspomnienia. Tata miał rację, mówiąc, że wspomnienia są cenniejsze od klejnotów. - Nieraz wyobrażam sobie, że chodzę na przyjęcia, chrzty statków, fety i inne uroczystości, gdzie otaczają mnie reporterzy i błyskają flesze - wyznała. - Przecież chodziłaś. Widziałam zdjęcia, wycinki z gazet. - Owszem, czasami coś się działo, ale musiałam się bardzo natrudzić, żeby namówić twojego ojca na wzięcie udziału w jakiejś uroczystości. On odebrał purytańskie, praktyczne wychowanie. Przypomnij sobie, jak wygląda jego gabinet w domu. Według Cleave’a wszystko jest tam w najlepszym porządku. Niczego nie można zmienić ani wyrzucić, ma być tak samo jak w czasach jego ojca, który umierając, zapewne ściskał w garści swojego pierwszego zarobionego centa. Muszę zamykać drzwi gabinetu, kiedy mam gości. Czy znasz kogokolwiek, kto bardziej niż twój ojciec uwielbiałby pracować? - Tata stara się dbać o swoją firmę, żebyśmy my były szczęśliwe - zaoponowałam. - Tak, tak. Więc będziemy szczęśliwe. - Zamilkła na moment. - Zbliżamy się - podjęła ożywionym tonem. - Spójrz w prawo i wypatruj przerwy w linii drzew. Słońce wzniosło się już ponad drzewa, kiedy skręciłyśmy w prywatną drogę. Przed nami pojawiła się brama z kutego żelaza. Widniał na niej napis FARTHINGGALE MANOR wykonany z dużych, ozdobnych liter. Ujrzałam wróżki i gnomy wyglądające zza metalowych liści. Czułam się, jakbym za chwilę miała wkroczyć do niezwykłego, magicznego królestwa. Zanim jeszcze zobaczyłam wielki budynek, zrozumiałam zachwyt i podniecenie mamy. Nasz miejski dom był duży i luksusowy, ale te ogromne, ogrodzone połacie ziemi ze wzgórzami, lasami i łąkami robiły zupełnie inne, niesamowite wrażenie. W Bostonie mieszkaliśmy w bogatej dzielnicy, ale tutaj... tutaj moglibyśmy mieć prywatne miasto, nasz własny świat. - Farthinggale Manor - wyszeptałam. Te dwa słowa brzmiały jak zaklęcie. Trawa tutaj wydawała się bardziej zielona i gęsta. W mieście trawniki już żółkły. Po drodze widziałam wiele nagich drzew, ale drzewa w Farthy nie pozbyły się cudownie kolorowych liści wyzłacanych słońcem, bo wzgórza chroniły je przed ostrym oceanicznym wiatrem. Widziałam kilku robotników, którzy pracowali w ogrodach. Niektórzy na klęczkach coś robili pomiędzy tryskającymi fontannami z posążkami Kupidyna, Neptuna i Wenus. Inni przewozili taczkami ziemię i kamienie do zdobienia alejek. Panował tam ruch jak na wiosnę,
choć był to przecież koniec października i zima zbliżała się wielkimi krokami. Jechałyśmy krętą drogą i miałam wrażenie, jakbyśmy cofnęły czas do wiosny albo przybyły do szczęśliwego królestwa, które nie zna ponurych, zimnych, szarych dni. Wreszcie zobaczyłam w całej okazałości dom z szarego kamienia. Przypominał baśniowy zamek. Dach był czerwony i stromy, ze spiczastymi wieżyczkami i małymi czerwonymi mostkami ułatwiającymi dostęp do jego poszczególnych części. Mogłam sobie tylko wyobrazić, jaki widok roztacza się z górnych pięter. Z pewnością było widać stamtąd ocean. W miarę jak się zbliżałyśmy, dom rósł w oczach. Nasz bostoński dom by się w nim zmieścił i zostałoby jeszcze sporo miejsca. Mama zerkała na mnie, ciekawa mojej reakcji, ale nic nie mówiła. Podjechałyśmy pod szerokie kamienne schody, które prowadziły do imponującego wejścia. Drzwi były wielkie, masywne; pomyślałam, że trzeba było z dziesięciu mężczyzn, żeby je osadzić w portalu. - Jesteśmy na miejscu - oznajmiła mama i wyłączyła silnik. Niemal w tej samej chwili pojawił się służący, który otworzył przed mamą drzwi auta. Był to wysoki młody mężczyzna; mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Miał na sobie uniform szofera i ukłonił się nam czapką, kiedy wysiadałyśmy. - Dzień dobry, Miles - przywitała go mama. - Poznaj moją córkę Leigh. Miles skrycie otaksował mnie wzrokiem. Uznałam, że jest nieśmiały, ale bystry i od razu wyobraziłam sobie, jak to by było, gdyby był moim chłopakiem. Zastanawiałam się nerwowo, czy mu się podobam, i czułam, że się czerwienię. Miałam nadzieję, że mama nic nie zauważyła. - Miło poznać panienkę, panienko Leigh - powiedział. Rozbawiło mnie to sztywne i formalne powitanie, ale nie wybuchnęłam śmiechem, bo zobaczyłam wyczekujące spojrzenie mamy. - Dziękuję, Miles - odparłam grzecznie. - Mnie również miło cię poznać. Miles usiadł za kierownicą naszego samochodu, żeby go przeparkować. - To szofer pana Tattertona - wyjaśniła mama, kiedy weszłyśmy na schody. - Pracuje tu dopiero od dwóch tygodni. Drzwi otworzył przed nami lokaj - bardzo wysoki, szczupły mężczyzna o smutnej, pobrużdżonej
twarzy,
która
przypominała
mi
Abrahama
Lincolna.
Rzadkie,
ciemnokasztanowe włosy miał gładko zaczesane do tyłu i rozdzielone przedziałkiem prawie pośrodku głowy. Poruszał się tak powoli i dystyngowanie, że skojarzył mi się z przedsiębiorcą pogrzebowym.
- Dobry wieczór, Curtis - powiedziała mama. - To moja córka Leigh. - Pan Tatterton czeka na panie w pokoju muzycznym. - Dziękuję. - Przeszłyśmy pod wysokim lukiem wejścia. - Nie ma jeszcze trzydziestki, a wygląda jak własny dziadek - szepnęła mama i zachichotała. Nigdy nie widziałam jej tak podekscytowanej, zachowywała się jak mała dziewczynka albo ktoś w moim wieku. Wywoływało to we mnie dziwne napięcie. Bardzo chciałam, żeby znów zachowywała się jak moja mama. Szłyśmy przez hol, mijając ogromne portrety. Marmurowe ściany zdobiły też piękne obrazy koni, oceanu oraz dziesiątki, dziesiątki innych. Wzdłuż ścian stały białe i czarne marmurowe stoły i rzeźbione kamienne ławy - piękne, ale zbyt niewygodne i zimne, żeby na nich siadać. Przed nami pokazały się schody - spiralne, szerokie, majestatyczne. Nad naszymi głowami zwisał gigantyczny żyrandol. Miał tyle żarówek, że kiedy wszystkie były zapalone, musiał jaśnieć jak słońce. Marmurową posadzkę pokrywały olbrzymie perskie dywany. Były nieskazitelnie czyste, wyglądały jak nowe, aż głupio mi było po nich stąpać. - Chodź szybciej - ponagliła niecierpliwie mama, kiedy zwolniłam, żeby zerknąć do ogromnego salonu, który mijałyśmy. Wreszcie zatrzymałyśmy się w progu pokoju muzycznego i zobaczyłam wysoki kopulasty sufit oraz wielką drabinę i rusztowanie malarskie stojące w miejscu, gdzie fresk był jeszcze nieukończony. Mama namalowała błękitne niebo z gołębiami i rybitwami. Pomiędzy nimi unosił się mężczyzna na latającym dywanie, a przed nim, w oddali, majaczył magiczny zamek, na wpół ukryty w chmurach. Zamek był na razie tylko naszkicowany. Przyglądałam się namalowanym scenom, rozpoznając w nich ilustracje mamy do różnych dziecięcych książek. Na najdalszej ścianie były głównie lasy prześwietlone słońcem, poprzecinane krętymi drogami, które prowadziły do zamglonych gór na horyzoncie. - No i co o tym myślisz? - zapytała mama cicho. Byłam tak zafascynowana freskami, że nie zauważyłam mężczyzny siedzącego na niewielkiej kanapie. Stała w głębi tego dużego pomieszczenia, naprzeciwko wejścia, więc mógł swobodnie obserwować, jak krążę po pokoju i gapię się na malunki, wstrzymując oddech z zachwytu. Spłoszona cofnęłam się do mamy i poczułam, że płoną mi policzki. Przystojny młody mężczyzna o najbardziej niebieskich oczach, jakie widziałam w życiu, zaczął się śmiać. Miał na sobie marynarkę z weluru w kolorze burgunda i ciemne spodnie. Był szatynem o gęstych włosach i pełnych, niepokojąco zmysłowych ustach. Wyglądał niczym gwiazdor filmowy.
Kiedy wstał, zobaczyłam, że ma wysportowaną sylwetkę i szerokie ramiona. Był wysoki, może nawet wyższy od taty; ale dłonie miał subtelne, o długich, smukłych palcach. Emanował siłą, władzą i pewnością siebie niepasującymi do tak młodego człowieka. - Wybaczcie - powiedział - ale chciałem przez chwilę swobodnie przyglądać się wam obu. Jillian, od razu widać, że to twoja córka. Odziedziczyła po tobie radość życia, a w jej oczach płonie ten sam żar. - Spojrzałam na mamę, żeby sprawdzić, jak reaguje na te komplementy. Och, zdawała się rozkwitać jak kwiat w ciepłym, letnim deszczu. - Witajcie w Farthy. - Poznaj pana Tattertona, Leigh - powiedziała mama, nie spuszczając z niego wzroku. Pan Tatterton? Byłam zdumiona. Ze sposobu, w jaki mówiła o nim mama, wnioskowałam, że musi być raczej starszym, szpakowatym dżentelmenem. W moim pojęciu milionerzy wyglądali jak postacie ze szkolnego podręcznika historii, Rockefellerowie, Carnegie’owie czy naftowi potentaci - sztywni, starsi panowie myślący tylko o Wall Street albo o kartelach i monopolach. Znów zerknęłam na mamę. Promieniała i widać było, że rozbawiła ją moja reakcja. Widać też było, że bardzo lubi pana Tattertona. - Dzień dobry, panie Tatterton - powiedziałam. - Och, proszę, mów mi po imieniu. Dla ciebie jestem Tonym. No i jak oceniasz robotę swojej mamy? - zapytał, pokazując gestem ściany i sufit. - Jest cudowna! Strasznie mi się podoba! - Właśnie. Wpatrzył się we mnie przenikliwym, uważnym spojrzeniem. Serce zaczęło mi łomotać i fala ciepła rozlała się po karku. Bałam się, że za chwilę będę miała twarz i szyję w czerwone plamy. Od małego miałam do tego skłonności. - Mnie też się podoba - powiedział Tony - i zawsze będę wdzięczny pani Deveroe za to, że przyprowadziła twoją mamę do mnie. Ale do rzeczy - dodał, zacierając ręce. - Jestem pewien, że chciałabyś zwiedzić Farthy. - Ja też! - usłyszałam dziecięcy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopczyka o ciemnych, bystrych oczach, wielkich jak półdolarówki, który wyglądał zza rogu kanapy. Musiał się tam wcześniej schować. Miał takie same ciemne włosy jak Tony Tatterton, dość długie, jednak ładnie przycięte. Wyglądał jak mały książę. Był w granatowym marynarskim ubranku. - Chodź tutaj, Troy - zachęcił malca Tony Tatterton. - Chcę cię przedstawić. Nie wstydź się.
Chłopczyk się zawahał, ale nie ruszył się z miejsca i nie spuszczał ze mnie wzroku. - Cześć - powiedziałam. - Mam na imię Leigh. Podasz mi rękę? Skinął głową i wyszedł zza kanapy. - Widzę, że Troy, jak na czterolatka, ma już dobry gust. Troy jest moim młodszym bratem - rzekł Tony. - Zapewne sądzisz, że wyglądam bardziej na jego ojca niż na brata. Rzeczywiście wychowuję go od czasu, kiedy oboje nasi rodzice odeszli - dodał. Spojrzałam uważniej na tego bystrego chłopczyka i zrobiło mi się go szkoda. Sprawiał wrażenie kruchego jak pisklę, które wypadło z gniazda. Na pewno brakowało mu opieki matki. W jego oczach był smutek, tęsknota za kimś kochającymi i czułym. - Troy, poznaj Leigh, córkę Jillian. Leigh, to jest Troy Langdon Tatterton - przedstawił nas Tony. Troy nie puszczał mojej ręki. Przyklękłam i popatrzyłam mu w oczy. - Też chcesz iść na wycieczkę po domu? - zapytałam, a on skwapliwie pokiwał głową i wyciągnął do mnie rączki. Objęłam go i podniosłam. Tony Tatterton wpatrywał się we mnie intensywnym spojrzeniem niebieskich oczu. Przez moment więził mnie wzrokiem i czułam się bardzo nieswojo. - Mały podrywacz! - Wybuchnął śmiechem. - Leigh, musisz być kimś wyjątkowym. Troy jest bardzo nieśmiały przy obcych. Zaczerwieniłam się i odwróciłam głowę. Jeśli już, to ja byłam nieśmiała. Ale Troy sprawiał wrażenie bardzo wrażliwego, nie chciałam zranić jego uczuć. - Nie będziesz nieśmiały przy mnie, prawda, Troy? Z przekonaniem pokręcił głową. - Świetnie - powiedział Tony. - W takim razie ruszamy na wycieczkę po pokojach, a potem obejrzymy sobie basen i konie. Po obiedzie idziemy na plażę. Ale Leigh nie będzie cię wszędzie nosiła, Troy. Jesteś już za duży i za ciężki. - Mogę trochę go ponosić - zapewniłam. - Zaraz pójdzie sam, tak, Troy? - Kiwnął głową, przyglądając mi się uważnie. - Może też mi coś pokażesz i opowiesz. Chętnie cię posłucham, Troy. Tony ruszył przodem z mamą. Następna za pokojem muzycznym była jadalnia wielka jak sala balowa; stał w niej najdłuższy stół, jaki widziałam w życiu. Kiedy tam weszliśmy, z kuchni wyjrzał czarnoskóry kucharz i Tony go nam przedstawił. Widać było, że jest z niego dumny. Odkrył tego człowieka w czasie podróży do Nowego Orleanu i sprowadził do Farthy. Kucharz nazywał się Ryse Williams, był bardzo pogodny i miły. Mówił ze śpiewną intonacją,
jego słowa brzmiały jak muzyka. Obiecał przygotować nam lunch „tak niezwykły, że wasze żołądki długo nie będą mogły o nim zapomnieć”, jak się wyraził. Ramiona zaczęły mi omdlewać. Opuściłam Troya na ziemię, żeby sam wszedł na wielkie marmurowe schody. Koniecznie chciał pokazać mi swój pokój. Wszystkie sypialnie na górze były w rzeczywistości apartamentami, każdy miał swój salon. Salon Troya, zawalony zabawkami, wyglądał jak magazyn firmy zabawkarskiej. - Mama nie mówiła ci o mojej wytwórni? - spytał Tony, widząc moje zdziwienie. - Nie uprzedziła cię, że poznasz króla zabawek? Popatrzyli na siebie z mamą, jakby powiedział dobry dowcip. Ponownie pokręciłam głową, zbita z tropu wymianą rozbawionych spojrzeń pomiędzy mamą a tym władczym, młodym przystojnym mężczyzną. - Czemu nazwałeś siebie królem zabawek? - zapytałam, patrząc, jak Troy przeszukuje swoje skarby, żeby znaleźć coś specjalnego dla mnie. - Na tym Tattertonowie zbili fortunę - powiedział Tony. Na jego wargach pojawił się uśmieszek rozbawienia. - Widzę, że jesteś zaniedbanym dzieckiem, które nie miało szczęścia bawić się zabawkami Tattertonów. Jillian, powinnaś się wstydzić - dodał, puszczając oko do mamy. - I tak miałam kłopoty ze skłonieniem jej tatusia, aby kupował dziewczynie odpowiednie ubrania - odpowiedziała sucho. Wymienili spojrzenia, jakby już wcześniej o tym rozmawiali, po czym Tony znów zwrócił się do mnie. - Nasze zabawki są wyjątkowe, Leigh. W niczym nie przypominają tych pospolitych, zrobionych z plastiku. Są wytwarzane z myślą o kolekcjonerach, o zamożnych klientach, którzy nie chcą dorosnąć i przyjąć do wiadomości, że dawno już nie są dziećmi. Możliwe, że niektórzy nadal wspominają swoje ubogie dzieciństwo, kiedy nie dostawali prezentów pod choinką ani na urodziny. Widzisz ten zamek z fosą? - ciągnął, wskazując odległy róg pokoju. - Gdy przyjrzysz się z bliska, zobaczysz, jak starannie został wykonany. Każda zabawka jest jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa i cenna. Jeśli kogoś stać, może sobie z nich stworzyć własne królestwo. Podeszłam do zamku i pochyliłam się nad nim. - Ojej, tu są nawet maleńcy ludzie, służba, chłopi, damy i rycerze! - wykrzyknęłam z zachwytem. - Wszystkie twoje zabawki są tak starannie zrobione? - Oczywiście. Innych bym nie sprzedawał. - Welwetowy rękaw musnął moją rękę, kiedy Tony przysunął się do mnie. Poczułam intensywną woń drogiej wody kolońskiej i płynu po goleniu. - Robimy też gry, bywają tak trudne, że zajmują nawet najlepsze umysły na
całe godziny, a ludzie bogaci szybko się nudzą. Niektórzy stają się kolekcjonerami - czy to antyków, czy moich zabawek. Są w tym kraju ludzie, którzy mają tyle pieniędzy, że nie mają czasu ich wydawać. A ja proponuję im miejsce, gdzie mogą zapłacić za swoje marzenia. W każdym moim sklepie będziesz miała wrażenie, że weszłaś w krainę bajki. Możesz wybrać epokę, która cię pasjonuje, nawet z przyszłości. Jednak moich klientów interesuje głównie przeszłość. Może dlatego, że obawiają się przyszłości - podsumował filozoficznie. Mówił o swoich klientach, jakby im współczuł. Nie wydawało mi się, żeby zbytnio ich szanował, choć zapewniali mu dochody wystarczające do utrzymania imponującej rezydencji. - Zobacz! - Troy pociągnął mnie za spódnicę. Dźwigał metalową replikę wozu strażackiego, niemal tak dużą jak on. Samochód miał wiele ruchomych części, niektóre można było wyjmować. Miniaturowi strażacy mieli bardzo realistyczne twarze, każdy wyglądał inaczej. Troy nacisnął guzik i zawyła syrena. - Śliczny wóz - powiedziałam. - Chcesz się pobawić? - spytał zachęcająco. - Leigh nie może się teraz z tobą bawić, Troy - powiedział Tony. - Zabieramy ją na wycieczkę, nie pamiętasz? Malec posmutniał. - Pobawimy się później, obiecuję - zapewniłam go. Z pomieszczeń dziecięcych przeszliśmy do innych apartamentów, a każdy następny wydawał mi się bardziej luksusowy i wystawny niż poprzedni. Wszystkie salony były urządzone odrestaurowanymi dziewiętnastowiecznymi meblami, z których wiele wyglądało na nieużywane. Pełno było też obrazów i innych dzieł sztuki. Łazienki imponowały wielkością; wanny z ozdobną mosiężną armaturą wyglądały jak małe baseny. Wszechobecne lustra sprawiały, że pomieszczenia wydawały się jeszcze większe. Mama i Tony Tatterton kroczyli przed nami, kiedy wyszliśmy z budynku. Rozmawiali ściszonymi głosami i nie słyszałam, co mówią. Trzymałam Troya za rączkę i wędrowaliśmy po alejkach wypieszczonego ogrodu, wśród klombów i trawników, kierując się w stronę basenu i letniego pawilonu. Nieśmiałość poszła w kąt i malec paplał teraz bez przerwy, jak zwykle dzieci w jego wieku. Kiedy już obdarzył mnie zaufaniem, okazało się, że jest nad wiek dojrzały. - Ogrodnik Boris zasadzi tu małe drzewka - oznajmił, pokazując na prawo, gdzie pracowało dwóch ludzi. - Kwiaty już zwiędły, ale po zimie będzie ich dużo więcej. Boris mi to powiedział. On jest też władcą labiryntu - dodał. Ogrodnik i jego robota wyraźnie mu imponowały.
- Labiryntu? Pokazał jeszcze dalej na prawo i zobaczyłam zielone ściany żywopłotów wysokie na cztery metry. - Jak daleko ciągnie się ten labirynt? - zapytałam. - Daleko, aż do małego domku - wyjaśnił Troy. - Jakiego domku? - Domku ogrodnika. - Puścił moją rękę i przypadł do Tony’ego, ciągnąc go za połę marynarki. - Leigh chce do labiryntu! Leigh chce tam wejść! - zawołał. - Co takiego? - Tony i mama jak na komendę obrócili się ku nam. - Nie powiedziałam tego - wyjaśniłam pospiesznie. - Ale przyznaję, że miałabym ochotę. - Sama nie powinnaś tam wchodzić - ostrzegł Tony. - Wielu zabłądziło w labiryncie. - Naprawdę jest taki wielki? - spytałam zaintrygowana. - Owszem. Nigdy go nie mierzyłem, ale Boris, który zajmuje się ogrodem, twierdzi, że ma dwadzieścia arów, o ile nie więcej. - Chodźmy do labiryntu, Tony! - zawołał Troy. - Do labiryntu! - Może później. Najpierw musimy pokazać Leigh basen i stajnie, a potem plażę, tak się umawialiśmy, prawda? Dnia nam na to nie starczy... Chyba będziesz musiała przyjeżdżać do nas wiele razy, bo inaczej Troy będzie niepocieszony - powiedział Tony do mnie. Popatrzyłam na mamę. Uśmiechała się tajemniczo jak kot z Cheshire. - Może wpadniesz na przyszły weekend - zaproponował Tony. - O tak, tak, proszę! - wykrzyknął błagalnie Troy. - W następny weekend nas nie będzie, ale kiedy wrócimy... - Wyjeżdżacie? - Tony gwałtownie odwrócił się do mamy. - Nie wspominałaś o żadnej podróży. - Bo dowiedziałam się o niej dopiero wczoraj wieczorem. - Byłam zaskoczona nutą niezadowolenia, która zabrzmiała w jej głosie. Przecież mama o tej podróży marzyła! Porozmawiamy o tym później. Poszli dalej. Ich rozmowa, choć nadal cicha, stała się teraz bardziej ożywiona i oboje żywo gestykulowali. Pomyślałam, że Tony martwi się o termin ukończenia fresków. Mały Troy znów zaczął nudzić na temat labiryntu. - Dobrze - powiedziałam w końcu. - Możemy tam na chwilę pójść, kiedy obejrzymy basen, zgoda? - Zgoda. - Ponownie chwycił mnie za rękę, podskakując z radości.
- Ale z ciebie czaruś! - powiedziałam z śmiechem. Jaka dziwna, a jednocześnie wspaniała jest ta posiadłość, myślałam. Ogromna i piękna, każdy z mieszkańców może znaleźć coś dla siebie. Ale też wydawała się zbyt wielka jak na samotnego kawalera i jego małego braciszka. Nawet otoczeni całą armią służby musieli czuć się bardzo samotnie. Biedny Troy, w wieku czterech lat stracił oboje rodziców, pomyślałam ze współczuciem. Wzdrygnęłam się na myśl, że mogłabym stracić mamę i tatę, których tak kochałam. Mama była zdania, że pieniądze dają szczęście, ale z pewnością gdyby Troy mógł wybrać, zrezygnowałby ze wszystkiego, nawet z najpiękniejszych zabawek, byle tylko odzyskać rodziców. Tony pozwolił, żeby Troy pognał naprzód, do basenu o wymiarach olimpijskich, z którego spuszczono już wodę przed zimą. - Ten maty łobuziak już umie pływać, wiesz? - szepnął mi Tony z dumą do ucha. Nauczył się, kiedy miał półtora roku! - Naprawdę? - Chodź, Leigh. Chodź, popływamy. Woda jest ciepła. - Troy zaśmiał się z własnego żartu i stanął w pół drogi, czekając niecierpliwie, aż do niego dojdę. - Jest za zimno - odpowiedziałam. Malec patrzył na mnie z bardzo dorosłym wyrazem rozbawienia. - Żartowałem, przecież tu nie ma wody - powiedział, bezradnie rozkładając rączki, jakby miał do czynienia z kompletną idiotką. Nie mogłam się nie roześmiać, podobnie jak mama i Tony. Zbliżyłam się do basenu i zeszłam w dół po schodkach. Troy wziął mnie za rękę i poprowadził w najgłębszy koniec. - Potrafię przepłynąć stąd dotąd. - Pokazał mi odległość. Dotknęliśmy ściany, zawróciliśmy i wyszliśmy z basenu. Mama i Tony odeszli gdzieś w bok. Dopiero po chwili dostrzegłam ich przy pawilonie. Znów dyskutowali z ogromnym ożywieniem, stojąc bardzo blisko siebie. Pomyślałam, że Tony jest zdenerwowany. Mama zobaczyła, że zbliżamy się z Troyem, i przerwała mu gestem. - Och, Leigh! - zawołała. - Popatrz, tu jest nawet małe podium dla muzyków, żeby mogli przygrywać pływakom. - Latem urządzamy wspaniałe przyjęcia nad basenem - stwierdził Tony. - Wyborne dania i tańce pod gwiazdami. Pływałaś kiedyś w nocy? - zapytał mnie. Pokręciłam głową, ale wszystko to brzmiało cudownie.
Troy szarpnął mnie za rękę i zobaczyłam jego błagalne spojrzenie. - Czy pozwolisz, że po drodze do stajni zajrzymy z Troyem na chwilę do labiryntu? zagadnęłam Tony’ego. - Dobrze. Wejście jest tam. - Pokazał palcem kierunek. - Tylko nie wychodźcie poza drugi zakręt. - Mówisz, jakby ten labirynt miał nas połknąć - żachnęłam się. Spoważniał nagle. - Może tak być - ostrzegł. - Troy, idziemy, ale słyszałeś, co powiedział twój brat. Trzymaj mnie mocno za rękę i nie puszczaj, kiedy będziemy w labiryncie. Mamo...? - Myślałam, że zechce pójść z nami. - Idźcie - powiedziała. - Zaczekamy tu na was. Wzięłam malca za rękę i poszliśmy przez trawnik. Troy w skupieniu, czujnie wszedł do labiryntu. Mocniej ścisnął moją rękę i przez moment miałam wrażenie, że wchodzimy do kościoła. Było tu tak cicho i spokojnie! Nawet ćwierkanie ogrodowych ptaków i melancholijne krzyki mew były stłumione, dochodziły jak z oddali. Wysokie zielone ściany nie dopuszczały ciepłych promieni słońca do ścieżek. A jednak labirynt wydał mi się przyjazny, pełen spokojnego piękna, choć tajemniczy. Kiedy doszliśmy do pierwszego zakrętu, wyjrzałam zza rogu i zobaczyłam, że dalej korytarz się rozwidla, prowadząc w prawo lub w lewo. Od wyboru wędrowca zależało, czy dojdzie do celu, czy zbłądzi. Ten wybór prowokował i mimo woli poczułam ciekawość. To zapewne Tony miał na myśli, kiedy ostrzegał, że labirynt może człowieka pochłonąć. Labirynt kusił, przyciągał, prowokował intruza, który pragnął poznać jego sekret. Pomyślałam, że z chęcią przyszłabym tu kiedyś sama i spróbowała się z nim zmierzyć. - Troy, wchodziłeś kiedyś głębiej? - spytałam. - Jasne. Tony zabiera mnie czasem do domku. On zawsze wie, jak tam dojść. - Chłopiec przysunął się do mnie z oczami błyszczącymi podnieceniem, wspiął się na palce i szepnął: Chcesz spróbować? - Ty kusicielu! Słyszałeś, co powiedział twój brat? Wracamy. Chcę jeszcze obejrzeć konie. Odsunął się ode mnie z uśmieszkiem, który pasowałby do dorosłego, a nie do dziecka. W następnej sekundzie jego umysłem zawładnęła kolejna ekscytująca myśl i żwawo pociągnął mnie do wyjścia. - Chodź, chodź, pokażę ci Sniffles. To mój kucyk. Pozwolę ci na nim pojeździć, jak będziesz chciała!
Dałam się wyprowadzić z labiryntu. Tony i mama spacerowali po alejkach, wciąż prowadząc ożywioną rozmowę. Poczułam ucisk w brzuchu, kiedy patrzyłam, jak mama odrzuca piękną głowę i śmieje się tym swoim cudownym, gardłowym śmiechem z czegoś, co przed chwilą powiedział Tony. Usiłowałam sobie wytłumaczyć, że żołądek domaga się w ten sposób obiadu, lecz naprawdę byłam zafascynowana tym bajkowym królestwem, a jednocześnie chciałam uciec przed jego tajemniczym, niewolącym czarem. - Tony! Tony! - Troy puścił moją rękę i zaczął biec. - Leigh chce pojeździć na Sniffles. Może? Powiedz, może? Pokręciłam głową. - Leigh chce pojeździć? Czy raczej ty chcesz, żeby pojeździła? - upewnił się Tony. Troy wzruszył ramionami, nie widząc różnicy. - Przecież wiesz, że przygotowanie konia do jazdy wymaga czasu - ciągnął jego starszy brat. - Musimy najpierw powiedzieć o tym Curly’emu, a poza tym Leigh nie jest ubrana do jazdy, chyba widzisz? - Chłopiec spojrzał na mnie. Miałam na sobie nowy kaszmirowy sweterek, lecz nie włożyłam nowej, wąskiej spódnicy, tylko jedną ze swoich ulubionych, rozkloszowanych. Mama strzeliła palcami. - Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Miałam jej kupić na urodziny strój jeździecki. - Urodziny? - podchwycił Tony. - No tak, wczoraj były urodziny Leigh. - Mrugnął do mamy i zrobił krok ku mnie. - Wiedziałem, że z jakiegoś powodu mam to przy sobie powiedział z uśmiechem, wyjmując małe pudełeczko z kieszeni marynarki. Było opakowane w złotą folię i przewiązane czarną wstążką z kokardą. - Co to jest? - zdziwiłam się. - Najwyraźniej urodzinowy prezent - wyjaśniła mama nieco opryskliwie. - Podziękuj ładnie. Z wahaniem sięgnęłam po paczuszkę. - Co to? Co to jest? - dopytywał się Troy. Odwiązałam kokardę i odwinęłam papier. Otworzyłam pudełeczko i zobaczyłam złoty wisiorek w kształcie transatlantyckiego liniowca, zawieszony na złotym łańcuszku. Zdobiły go dwa maleńkie diamenciki wprawione w kominy statku. Z zachwytem uniosłam wisiorek i pokazałam mamie. - Piękny! - Z uśmiechem pokręciła głową. - Ja też! Mnie też pokaż! - domagał się Troy. Przyklękłam i podsunęłam mu wisiorek pod oczy. Zainteresowanie malca szybko zgasło. - To nie pływa - stwierdził zawiedziony.
- Bo to nie ma pływać, Troy. Ten statek ma być ozdobą. Zaraz go sobie założę na szyję. - Zobacz z drugiej strony - podsunął Tony. Odwróciłam statek i przeczytałam wygrawerowany napis: „Księżniczka Leigh”. - Jest piękny, Tony - powiedziała mama. Jej głos już nie brzmiał oschle. - Szkoda, że jej ojciec nie daje córce takich prezentów zamiast tych pływających modeli statków, które można rozbierać, żeby poznać ich budowę - dorzuciła gorzko. - Ojcowie z reguły ostatni zauważają, że ich córki nie są już małymi dziewczynkami stwierdził Tony. Wpatrywał się we mnie intensywnym spojrzeniem niesamowicie niebieskich oczu, które sprawiło, że poczułam się starsza i dojrzalsza. Poczerwieniałam, serce mi załomotało. Opuściłam oczy. - Mam nadzieję, że mój prezent ci się podoba, Leigh powiedział cicho. - Och, strasznie mi się podoba. Dziękuję. Bardzo ci dziękuję. - Zerknęłam na mamę, która niedostrzegalnie kiwnęła głową. Domyśliłam się, że mam pocałować Tony’ego Tattertona. Słabo go znałam i nie miałam ochoty tego robić, choć podarował mi kosztowny prezent. Ale z miny mamy odgadłam, że tego ode mnie oczekuje, i nie chciałam jej zawieść. Tony pochylił się ku mnie, nadstawiając policzek. Cmoknęłam go szybko i wciągnęłam w nozdrza woń wody po goleniu. Dotąd nie całowałam żadnego innego mężczyzny poza tatusiem. Nie byłam w stanie powstrzymać gwałtownego łomotu serca. Nawet lekko zakręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie, że Tony niczego nie zauważył. - Dziękuję - wymamrotałam. - Pozwól, że ci go założę. - Tony wyjął mi wisiorek z rąk. Palce mi drżały. Otworzył zameczek i otoczył łańcuszkiem moją szyję. Czułam jego ciepły oddech na karku, kiedy pochylił się, żeby lepiej widzieć zapięcie. - Strasznie to malutkie. Ale już... udało się. - Cofnął się, stanął przy mamie. Wisiorek opadł mi w rowek pomiędzy piersiami. Mama sprawiała wrażenie smutnej, jakby nagle stała się lekko zazdrosna. Tony klasnął w dłonie. - Teraz chodźmy do stajni. Obejrzysz je sobie i kiedy już będziesz miała strój jeździecki, zaproszę cię na przejażdżkę. W stajni Troy zawołał Curly’ego. Stajenny okazał się niskim, krępym Szkotem o kędzierzawych rudych włosach. Mógł mieć około pięćdziesiątki. Na pucołowatych policzkach widać było dwie okrągłe, czerwone plamy tak jaskrawe, że wyglądały jak makijaż klauna. - Rozumiem, że panienka chce obejrzeć Sniffles - powiedział. Poprowadził do środka mnie i Troya. Otworzył drzwi boksu i zobaczyłam kuca
szetlandzkiego w czarno-białe łaty. Klaczka była po prostu słodka. Troy podsunął jej garść siana. Chwyciła je wargami. - Może ją panienka pogłaskać - zachęcił Curly. Pogłaskałam małego konika po aksamitnych chrapach, po raz kolejny stwierdzając, że Farthinggale Manor jest magiczne. Zaczęłam rozumieć zachwyt mamy. Może będzie chciała namówić tatusia, byśmy wyprowadzili się z miasta i też zamieszkali w takiej posiadłości, pomyślałam. - Przyjdziesz jutro, żeby na niej pojeździć? - zapytał Troy. - Przyjdziesz? - Może nie już jutro, Troy, ale niedługo. Znów zrobił rozczarowaną minę. Ależ ten dzieciak potrzebował mamy, a przynajmniej kogoś, kto obdarzyłby go ciepłem i uczuciem! Tony był z pewnością bardzo dobrym bratem, ale nie mógł dać mu matczynego ciepła. Żałowałam, że nie zabierzemy malca ze sobą do domu. Zawsze chciałam mieć młodszego braciszka. Mama i Tony dołączyli do nas w stajni dopiero po dłuższym czasie. Tak długim, że już chciałam ich szukać. Kiedy wreszcie się zjawili, Tony oznajmił, że zbliża się pora lunchu. Mama postanowiła, że po jedzeniu przez dwie godziny popracuje nad freskami. Tony zaproponował, że w tym czasie pójdzie na plażę ze mną i z Troyem. Nie ukrywałam rozczarowania. Wolałabym przyglądać się, jak mama maluje. - Pokażę ci wszystkie moje ulubione miejsca na plaży - obiecał Tony. - Uwielbiam ocean. - Wyraz jego twarzy nagle się zmienił, spojrzenie stało się mroczne. - Jest pełen magii, tajemnicy i codziennie się zmienia. - Mój tata też kocha ocean - powiedziałam. - Och, nie wątpię. A jednak cieszę się, że nie muszę po nim pływać, być od niego zależny. Ocean potrafi być kapryśny... jak kobieta. Dziwne, że mamę rozśmieszył ten komunał. Byłam pewna, że gdyby tata powiedział coś takiego, ofuknęłaby go albo zbyła jego słowa milczeniem. Tymczasem miałam wrażenie, że obojętnie, co zrobi lub powie Tony Tatterton, mama okazuje zachwyt. - Ocean jest piękny, potężny i nieprzewidywalny - ciągnął z uśmiechem, który jednak nie sięgał oczu. - Nie ma nic cudowniejszego. Oprócz oczywiście twojej mamy - dodał, patrząc na nią. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, jak mama zareaguje. Spodziewałam się zakłopotania, tymczasem ona promieniała dumą! A przecież mężatka powinna z rezerwą przyjmować tak gorące komplementy od innego mężczyzny, pomyślałam. Och, ileż łatwiej jest być małą dziewczynką, która nie musi zastanawiać się nad takimi
sprawami. Prawie żałowałam, że już nią nie jestem. Ale wiedziałam, że czas i los nie pozwolą mi się cofnąć do przeszłości.
Rozdział trzeci NOWE PRAWDY Jedzenie było przepyszne, tak jak zapowiedział Ryse Williams. Tony uczynił z lunchu wystawne przyjęcie. Nagle otoczyła nas służba; zobaczyliśmy nowe twarze, które zdawały się wyłaniać z rzeźbionej boazerii - dwóch kelnerów i kelnerkę. Miałam wrażenie, że jestem w ekskluzywnej restauracji. Stół był zastawiony porcelanową chińską zastawą, która musiała być bardzo cenna. Tony wyjaśnił, że odziedziczył ją po dziadkach. Nasza mała grupka siedziała przy monstrualnie wielkim stole - Troya i mnie posadzono po lewicy pana domu, mamę po prawicy. Przy każdym stanowisku stał kieliszek, nawet przed Troyem. Tony mrugnął do mnie, nalewając braciszkowi parę kropli wina. Troy przyglądał się temu spokojnie, z miną dorosłego. Ze sposobu, w jaki śledził ruchy starszego brata, widać było, że usiłuje naśladować jego zachowanie. Z namaszczeniem sięgnął po pięknie złożoną serwetkę, starannie rozłożył ją sobie na chudych kolankach, a potem wyprostował się sztywno na krześle. Zaczęliśmy od pucharka z owocami, gdzie kawałki owoców były powycinane w fantazyjne wzory, a potem podano wyborną sałatkę; większości jej składników nigdy nie próbowałam i nie znałam. Niektóre wyglądały jak płatki kwiatów, ale smakowały wybornie. Głównym daniem były krewetki po kahuńsku z dzikim ryżem, ostre, lecz niezwykle smakowite. Na deser Ryse Williams osobiście zaserwował melbę. Byłam tak najedzona, że z przyjemnością pomyślałam o spacerze na plażę. - Leigh - powiedział Tony - może byście wyszli z Troyern na dwór i zaczekali tam chwilę na mnie? Muszę omówić z twoją mamą parę spraw dotyczących fresków. - Chodź, Leigh! - wykrzyknął Troy, zeskakując z krzesła. Spojrzałam na mamę. Siedziała z łokciami opartymi na stole i splecionymi rękami, przytykając palce do warg, ale jej oczy się uśmiechały. W tym magicznym miejscu wyglądała jak piękna księżniczka z bajki. - Idę się przebrać w kitel - powiedziała miękko. Troy pobiegł do wyjścia. Ruszyłam za nim. - Dokąd pójdziemy? - zapytałam, kiedy wyszliśmy na zewnątrz. Nie odpowiedział, tylko skręcił w prawo i zniknął za krzakiem. Moment później pokazał mi dziecięcy kubełek i łopatkę, które tam schował.
- Zostawiłem to wczoraj, kiedy pracowałem z Borisem. Będzie nam potrzebne na plaży. Chodźmy już. Tony do nas dojdzie. - Może lepiej zaczekajmy. - Ciągle tylko mam czekać, czekać i czekać - marudził. Usiadł na trawniku, rączki zaplótł na piersi. - Tony zaraz tu będzie. - Uśmiechem dodawałam mu otuchy. - Jeśli twoja mama zacznie malować, długo nie przyjdzie. Dziwne słowa, pomyślałam. Przecież chyba Tony nie będzie zaglądał jej przez ramię całe dwie godziny? Mama nie lubiła, kiedy ktoś patrzył, jak maluje. Troy łypnął na mnie podejrzliwie. - A gdzie jest twój tata? - spytał. - On też umarł i poszedł do nieba, do aniołków? - Nie, tata żyje. Chciałam, żeby tu dzisiaj przyjechał, ale nie miał czasu, musiał pracować. Malec spojrzał na wejście do domu i zmrużył oczy. - Gdzie jesteście?! - zawołał Tony ze szczytu schodów. Troy zerwał się na równe nogi i ruszył biegiem przed siebie. - Chodźmy - powiedział jego brat, zbiegając do nas szybko. - Często bywasz nad oceanem? - zapytał, kiedy poszliśmy za dzieckiem. - Często chodzę do portu, do biura taty, i odbyliśmy parę rejsów na jego statkach. Nie spodziewałam się, że bez mamy będę aż tak spięta. Okropnie się bałam, że zrobię lub powiem coś niewłaściwego i przyniosę wstyd nie tylko sobie, ale i jej. Tony był taki swobodny i pewny siebie! Trudno zresztą, żeby było inaczej. Młody człowiek z takim majątkiem, szefujący tak wielkiemu przedsiębiorstwu, musiał być towarzysko wyrobiony. Ja dzięki interesom taty podróżowałam po świecie częściej od moich przyjaciół i poznałam wielu ludzi z różnych krajów, ale nie dodało mi to pewności siebie. - Och, jasne - zmitygował się Tony. - Głupio, że pytam. Prawdę mówiąc, chciałem tylko wiedzieć, czy latem często bywasz na plaży. - Raczej nie. Mama nie przepada za plażowaniem, bo nie lubi, kiedy oblepia ją piasek. Ale moja przyjaciółka, Michele Almstead, ma basen. Szliśmy dalej w milczeniu. Troy z przodu podskakiwał na swoich krótkich nóżkach, wymachując kubełkiem. - Świetny dzieciak z niego - powiedziałam. - Tak. - Tony posmutniał. - Nie ma łatwego życia. Od urodzenia był bardzo chorowity. Nawet wątpiliśmy, czy przeżyje.
- Och...! A co się stało z... - Z naszymi rodzicami? Mama umarła zaledwie półtora roku po urodzeniu Troya. Cierpiała na rzadką chorobę krwi. Tata odszedł rok temu, miał atak serca. - Błękitne oczy Tony’ego były lodowate, kiedy wspomniał tę tragedię. - To się stało w labiryncie. - W labiryncie! - Tak, i niestety był z nim wtedy Troy. - O Boże! - Chcieli przejść na drugą stronę. Stoi tam mały domek zbudowany kiedyś dla ogrodnika. Nikt w nim teraz nie mieszka, ale jest tak ładny i przytulny, że postanowiliśmy go zachować. Troy uważa, że to magiczny domek z bajek. Czy wiesz, że nauczył się czytać już w wieku dwóch i pół roku? Niania, która wtedy u nas pracowała, pani Habersham, cudowna starsza dama z Londynu, cierpliwie uczyła go czytania. Troy jest bardzo inteligentny, wyjątkowo jak na swój wiek. - To już zdążyłam zauważyć. Ale... był przy ojcu w chwili śmierci? Co wtedy zrobił? - Zadziwiające, lecz nie wpadł w panikę. Inne małe dziecko na jego miejscu siedziałoby przy martwym ojcu, zanosząc się płaczem, dopóki ktoś by się nie zjawił, a Troy zrozumiał, że z tatą dzieje się coś niedobrego, i pobiegł po pomoc, szybko znajdując drogę przez labirynt. Ciągle słyszę, jak woła mnie rozpaczliwie, biegnąc do domu. Moment później dotarliśmy do ojca, ale już nie żył. - Tak mi przykro - powiedziałam, znów zastanawiając się, co bym czuła, gdybym straciła ojca, choć byłam starsza od Troya i wiedziałam już wiele o śmierci. - Oczywiście dla Troya to wszystko jest trudniejsze do zniesienia - mówił dalej Tony. Żadna, nawet najczulsza niania nie zastąpi mu matki, a ja, choćbym nie wiem, jak się starał, nie będę dla niego ojcem. I nie jestem w stanie poświęcić mu tyle czasu, ile by potrzebował. - Czy pani Habersham nadal się nim opiekuje? - Niestety, nie. Zachorowała i musiała wrócić do Anglii. Teraz pani Hastings pracuje na dwa etaty, niani i pokojówki. No, plaża zaczyna się za tym wzgórzem. Troy już tam jest. Stanęliśmy na szczycie pagórka i zobaczyliśmy ocean. Efekt był niesamowity wystarczył jeden krok i potężny Atlantyk objawił się nam w całej swojej imponującej okazałości. W dole Troy siedział w piasku i kopał zajadle. - Cała ta plaża jest twoja? - zapytałam ze zdumieniem. - Tak. Jest tu też mała, ukryta zatoczka - odparł, pokazując na prawo. - Oddzielona od świata, zaciszna. Chodzę tam, kiedy pragnę samotności. - Jak cudownie.
- Podoba ci się tutaj, Leigh? - Och, bardzo. - Zastanawiałam się, ile on ma lat. Czasami wydawał się konkretny, życiowy i mądry, a czasami sprawiał wrażenie niepoważnego licealisty. - Pięknie tu jest - powiedział. - Kiedy miałem siedem lat, zostałem wysłany do Eton, gdyż mój ojciec był zdania, że w angielskich prywatnych szkołach potrafią uczniom wpoić dyscyplinę. Miał rację, ale ja ciągle marzyłem, że wracam do Farthy. Za każdym razem, kiedy tęskniłem za domem - czyli praktycznie przez cały czas - zamykałem oczy i wyobrażałem sobie, że wdycham aromat jodeł i sosen oraz słoną woń oceanu. Tęskniłem za domem aż do bólu. Wstrzymywałam oddech, kiedy tak uczuciowo i romantycznie opowiadał o własnym domu. Tony Tatterton jest zdolny do głębokich uczuć, myślałam z podziwem. Dreszcze przechodziły mi po krzyżu, kiedy go słuchałam. Znienacka, gwałtownie rozwarł powieki, jakby ktoś uderzył go w policzek. - Jednak prowadzenie samemu domu tej wielkości oraz interesów, które coraz szybciej się rozwijają, stanowi ogromne wyzwanie. Zwłaszcza jeśli ma się jeszcze pod opieką małe dziecko. - I zwłaszcza dla kogoś tak młodego - rzuciłam, speszona własną śmiałością. Tony zaczął się śmiać. - Na ile mnie oceniasz? - Bo ja wiem... dwadzieścia lat? - Dwadzieścia trzy. Dwadzieścia trzy, pomyślałam. Mama była prawie dwa razy starsza od niego, choć robiła wrażenie starszej zaledwie o parę lat. - Pospacerujmy po plaży - rzekł Tony. - Posłuchamy huku fal. Nie powinniśmy za wcześnie wracać, żeby nie przeszkadzać twojej mamie. Artyści są przewrażliwieni i humorzaści... Spacer był bardzo przyjemny. Tony opowiadał mi o planach rozwoju firmy, a potem wypytywał mnie o szkołę i życie w Bostonie. Później szukałam z Troyem muszli, a Tony leżał na piasku z rękami pod głową i zamkniętymi oczami. Kiedy wróciliśmy do domu, mama zdążyła już posprzątać i przebrać się z powrotem. Prawie ukończyła bajkowy zamek na kopulastym sklepieniu. - Wystarczy mi jeszcze dzień albo dwa - oznajmiła. - Cóż, pora na nas. Chciałabym zdążyć do Bostonu przed zmrokiem. Troy ze smutkiem spuścił głowę.
- Leigh niedługo znów nas odwiedzi - powiedział do niego Tony. - To nieładnie tak się zachowywać przy gościach. Podziękuj i życz im szczęśliwej podróży. - Dziękuję. Życzę szczęśliwej podróży - wyrecytował Troy. - Każę Milesowi podjechać tu samochodem. - Tony poszedł po szofera. - Odprowadzisz nas do auta? - zapytałam chłopca. Skinął głową i wziął mnie za rękę. Przy pożegnaniu ucałowałam malca w policzek. Dotknął tego miejsca, zastanawiał się przez chwilę, po czym cmoknął mnie szybko i pędem zawrócił do domu. Curtis otworzył przed nim drzwi, ale Troy zawahał się w progu i tęsknie obejrzał za siebie. Mama rozmawiała z Tonym cicho przy samochodzie jeszcze przez chwilę, a potem usiadła za kierownicą. - Do zobaczenia, Leigh - rzekł Tony. Przeszywał mnie wzrokiem, miałam wrażenie, że zagląda mi w duszę i czyta moje myśli. - Mam nadzieję, że miło spędziłaś dzień w Farthy i wkrótce znów nas odwiedzisz. - Do widzenia i jeszcze raz dziękuję za cudowny prezent urodzinowy - powiedziałam, muskając palcami złoty wisiorek. - Cała przyjemność po mojej stronie. - Tony odsunął się i mama ruszyła. Obejrzałam się i zobaczyłam Troya, który ciągłe stał w drzwiach, machając do nas rączką. Łzy zakręciły mi się w oczach. Auto sunęło długim podjazdem, aż przejechało pod łukiem wielkiej bramy i poczułam, że opuszczam magiczne królestwo pełne cudowności, ale także tajemnic i smutku. Miałam słuszne przeczucia. Farthy naprawdę okazało się bajeczną krainą. - Czyż Tony nie jest wspaniały? - zagadnęła mama, kiedy wyjechałyśmy na szosę. - Jak miło, że pamiętał o twoich urodzinach i sprawił ci taki kosztowny prezent. Wspomniałam mu o nich zupełnie przypadkiem. Nie przypuszczałam, że zapamięta, a już na pewno nie spodziewałam się, że coś dla ciebie kupi. - Tak, to bardzo miłe - przyznałam, lecz nie powiedziałam, że moim zdaniem jest dziwne, iż obcy mężczyzna kupił mi coś tak drogiego, mimo że jest bogaty. - Farthy ci się podobało? Czy było takie, jak ci opowiadałam? - O tak. A jaki fajny jest Troy, prawda? - To bystry dzieciak, ale Tony go psuje. Potem będą z tego kłopoty. - Zdumiał mnie jej surowy ton. - Przecież ten malec stracił oboje rodziców, więc nic dziwnego, że Tony tak się nad nim trzęsie. Czy to źle? - Czekałam na odpowiedź, lecz mama zmieniła temat. - Tony zarzeka się, że wyglądamy jak siostry. To tylko świadczy, jak dobrze dbam o
cerę. Piję dużo wody, unikam tłustych, ostrych potraw i zawsze wstaję od obiadu lekko głodna. Kobiecie nie wypada się objadać, zresztą nie powinna utyć. - Wiem, mamo. Ciągłe mi to powtarzasz. - Bo taka jest prawda. Spójrz tylko na mnie. Czy nie jestem żywym tego dowodem? Wyprężyła się na siedzeniu kierowcy, demonstrując mi swoją nienaganną figurę. - Tak, mamo. - Czy któraś z matek twoich koleżanek mogłaby się ze mną równać? - Nie, mamo. - Nie po raz pierwszy prowadziłyśmy taką rozmowę. Nie rozumiałam, czemu ciągle muszę potwierdzać, jaka jest piękna. - Nigdy nie będę wyglądać staro - oświadczyła z determinacją. - Ale przecież starość musi nadejść, prawda? - Oczywiście nie zmienię metryki, ale nie zamierzam wyglądać na swoje lata stwierdziła buntowniczo. - Właśnie, na ile według ciebie wyglądam? Powiedz! - Wiem, ile masz lat, mamo. Rozmawiałam z Tonym i... - Chyba nie powiedziałaś mu, ile mam lat? - przerwała mi gwałtownie i na jej twarzy pojawił się wyraz paniki. - Powiedziałaś?! - W jej oczach błysnął gniew, wyskubane brwi uniosły się pytająco. - Nie. Zapytałam tylko, ile on ma lat. - Dobrze. - Odetchnęła z widoczną ulgą. - Tony myśli, że mam dwadzieścia osiem lat. - Dwadzieścia osiem! Ależ mamo, on wie, że właśnie skończyłam dwanaście lat. To by oznaczało, że urodziłaś mnie jako szesnastolatka! - I co z tego? - Wzruszyła ramionami. - To normalne na Południu, a zwłaszcza w Teksasie, gdzie dziewczyny bardzo młodo wychodzą za mąż. Znałam takie, które były zaledwie parę lat starsze od ciebie, a już chodziły z brzuchem i miały mężów. - Serio? Usiłowałam sobie wyobrazić, że jestem już mężatką. Łączyło się to w moim pojęciu z wielką odpowiedzialnością. Jaki byłby ten mąż? - zastanawiałam się mimo woli. Dotąd tak naprawdę o tym nie myślałam. Owszem, kochałam się w gwiazdorach filmowych i piosenkarzach, ale w moich marzeniach nie było miejsca na założenie rodziny. Chciałabym, żeby mój przyszły mąż był tak kochający i troskliwy, jak tata. Wolałabym też, żeby tak dużo nie pracował, i sądziłam, że jeśli nie będziemy zbyt bogaci, nie będę ciągle pożądała różnych rzeczy jak mama. Co innego, gdybyśmy mieli wielki majątek - wtedy pewnie byłabym taka jak ona. Ten mężczyzna mógłby być ujmujący jak Tony Tatterton, pomyślałam - i na pewno tak
przystojny. I chciałabym, żeby kochał nasze dzieci i dbał o nie tak jak ja. Nie musiałby być filmowym gwiazdorem ani wielkim biznesmenem; ważne, żeby kochał mnie jak nikogo innego na świecie. A ja? - zastanawiałam się dalej. Czy będę zdolna kochać kogoś tak, jak żona powinna kochać męża? Miałam jeszcze przed sobą liceum, a potem chciałam iść na studia. Planowałam zostać nauczycielką i dzień spędzony z małym Troyem umocnił mnie w tych zamierzeniach. Uwielbiałam małe dzieci, ich niewinność i ciekawość wszystkiego. Dzieci zadają mnóstwo pytań, czasem bardzo kłopotliwych. Są nieprzewidywalne - ale to mi wcale nie przeszkadzało, przeciwnie, ekscytowało mnie. - Nie chcę szybko wyjść za mąż - powiedziałam. - Jak to? Dlaczego nie? - Mama skrzywiła się, jakbym nagle oświadczyła, że zostanę ateistką. - Chcę skończyć studia, a potem zostać nauczycielką i uczyć w podstawówce. Nieszczęśliwa mina mamy nie znikła. - Przecież to śmieszne, Leigh. Jakie kobiety zostają nauczycielkami? Takie, które wyglądają jak ja, czy nieciekawe brzydule, stare panny? Pomyśl chwilę. Czy wyobrażasz sobie mnie jako nauczycielkę w podstawówce? Naprawdę? Szkoda byłoby takiej kobiety jak ja do tego zajęcia, nie uważasz? No właśnie, i to samo dotyczy ciebie, gdyż jestem pewna, że wyrośniesz na piękną młodą kobietę. Wprowadzę cię na salony. Ukończysz prywatną szkołę dla dziewcząt, która przygotuje cię do życia w wielkim świecie. Z czasem poznasz bogatych młodzieńców z arystokracji i pewnego dnia zamieszkasz w takiej posiadłości jak Farthy. Ja zawsze wiedziałam, że pójdę tą drogą - dodała dziwnie złowieszczym tonem. - Ależ mamo, ja lubię małe dzieci. Cudownie się bawiłam z Troyem. - Lubienie małych dzieci to jedno. Ja też nieraz je lubię. W życiu kobiety jest czas i miejsce na dziecko, ale skazywać się na życie z dzieciakami, i to cudzymi, kisić się w jakiejś publicznej szkółce, pozbawiając się okazji do kontaktów z lepszym towarzystwem... ech... Była tak zdegustowana, jakby usłyszała, że zamierzam pracować w kopalni. - Takie dzieci są ciągle chore. Kaszlą i kichają na ciebie i dlatego nauczycielki z podstawówek są zawsze blade i anemiczne. Mimo woli pomyślałam o swoich nauczycielkach. Wcale nie wydawały się blade i anemiczne. Pani Wilson była piękną kobietą o długich kasztanowych włosach i zielonych oczach. Kochałam jej słoneczny uśmiech. Była miła i łagodna, nigdy się na nas nie gniewała, nawet jeśli chłopcy robili kawały, jak podkładanie komuś pinezek na krzesła. - Wybij sobie takie myśli z głowy - mówiła dalej mama. - Podobno chcesz studiować
sztukę, muzykę. Albo jeszcze więcej podróżować. Za chwilę, nie daj Boże, usłyszę, że pragniesz zostać inżynierem i budować statki dla tatusia! - Kiedyś marzyłam, że zostanę pierwszą kobietą kapitanem transatlantyku - wyznałam. Powiedziałam o tym tacie. - I jaką to błyskotliwą odpowiedź dał ci ojciec? - Powiedział, że marzenie może się spełnić. Są kobiety lekarki i kobiety prawniczki, więc dlaczego kobieta nie miałaby stanąć na mostku kapitańskim? - Tak, zachęcanie do realizacji takich pragnień jest w jego stylu. Ani się obejrzysz, a kobiety zostaną elektrykami, hydraulikami albo technikami telefonicznymi. Oczywiście są już telefonistki, ale to nie to samo, prawda? - Zaśmiała się. - A mówiąc serio, Leigh, obawiam się, że trzeba odsunąć cię od portu i statków wcześniej, niż myślałam. I posłać cię do porządnej szkoły dla dziewcząt. Przesiadywanie w biurze ojca czy schodzenie do maszynowni, gdzie kłębią się półnadzy, usmoleni, spoceni mężczyźni, nie jest odpowiednim zajęciem dla młodej panienki. Czy widzisz, żebym ja robiła coś takiego? Czy pamiętasz, kiedy ostatni raz byłam w biurze twojego taty? Bo ja nie. Aha, zbliża się przyjęcie pożegnalne przed karaibskim rejsem, na który zabiera nas ojciec. Zaprosiłam na nie Tony’ego Tattertona. - Zaprosiłaś go? - Naturalnie. I zaproszę jeszcze paru jego bogatych przyjaciół. Ale daj mi pomyśleć. Muszę zaplanować to przyjęcie, bo inaczej twój ojciec zrobi z niego pompę pogrzebową. Przez resztę podróży milczała, najwidoczniej zajęta obmyślaniem przyjęcia. Ja rozmyślałam o tym, co mi powiedziała, i zastanawiałam się, czy coś jest ze mną nie w porządku, gdyż nie pasjonuje mnie to co moją mamę. W końcu stwierdziłam, że wszystko wyjaśni się z czasem - a przy tempie mojego dojrzewania i zmian, jakim podlegałam, powinno to nastąpić szybko. Ponieważ pożegnalne przyjęcie miało się odbyć w sali balowej statku, mama zażądała, żeby tata przeznaczył na karaibski rejs inną, większą jednostkę. Nie chciał tego zrobić, bojąc się strat, bo statek był za duży w stosunku do oczekiwanej liczby pasażerów i wymagał większej załogi. Jednak mama nalegała. - Cleave, pewne sprawy trzeba przeprowadzać z rozmachem - tłumaczyła mu. - Teraz liczy się wrażenie, jakie wywrzesz na ludziach, więc nie pora mówić o stratach i zyskach. Zjawi się prasa i chcę, żeby na liście pasażerów tego dziewiczego rejsu byli przedstawiciele najbardziej znanych rodzin. Warto ponieść dodatkowe koszty. W końcu tata się poddał i wyznaczył do rejsu „Jillian”, swój drugi co do wielkości
luksusowy liniowiec. Mama codziennie była na statku, nadzorując dekorowanie sali balowej, układając menu i sprawdzając listę gości. Zaproszono wielu dygnitarzy z Bostonu, choć większość nie wybierała się w rejs. A potem mama wpadła na niesamowity pomysł. W tym czasie w Bostonie trwały próby musicalu Piknik w piżamach, którego premiera miała się odbyć w Nowym Jorku, lecz już zdążył zebrać pochlebne opinie. Przed balem mama namówiła tatę, żeby wydał jeszcze trochę pieniędzy i wynajął aktorów ze spektaklu. Mieli wystąpić na przyjęciu, śpiewając takie przeboje, jak Gorąca para. To jeszcze bardziej ściągnęło na nas uwagę dziennikarzy. Pojechałam z nią do drukarni, aby zlecić druk zaproszeń, które sama zaprojektowała. Na okładce był obrazek przedstawiający parę w strojach wieczorowych stojącą na pokładzie, wpatrzoną w granatową powierzchnię oceanu rozciągającego się pod gwiaździstym niebem. Kwintesencja podróży, przygody i romansu. Pod obrazkiem znajdowała się kopia prasowego anonsu reklamowego. JUTRO...1500 MIL OD BRZEGU... Każdy dzień na statku wycieczkowym VanVoreena obfituje w atrakcje. Śniadanie do łóżka, rozrywki albo po prostu spacery po przestronnych pokładach... zakupy, dansingi, świetna zabawa... czas na odpoczynek... i zwiedzanie po zawinięciu do portu. Czy jest to wasz pierwszy miesiąc miodowy, czy kolejny - nic nie nada mu takiego nastroju jak ogrom oceanu i nieba oglądany z pokładu statku VanVoreena, gdzie służba gotowa jest spełnić każde wasze życzenie. SZCZĘŚLIWEJ PODRÓŻY! W okładce znajdowało się zaproszenie: Mamy przyjemność zaprosić Państwa na bal pożegnalny inaugurujący nową trasę na Karaiby Linii Wycieczkowych VanVoreena „JILLIAN” godz. 20 strój wieczorowy To wszystko było coraz bardziej ekscytujące. Mama kupiła sobie na bal suknię Diora czarną, z ukośnym pasem z ciemnoszarego sztucznego futerka przecinającym stanik oraz z obfitą, marszczoną spódnicą. Założyła swój naszyjnik od Tiffany’ego z owalnymi
diamentami, takież diamentowe kolczyki i bransoletkę. Przygotowywała się przez całe popołudnie, dwa razy odrzucając i zmieniając fryzurę, którą zaproponował jej fryzjer. W końcu wyciągnęła magazyny opisujące życie rodziny królewskiej z Anglii i wybrała uczesanie jednej z pięknych kobiet, prawdziwej angielskiej księżniczki. Włosy miała gładko sczesane z czoła; reszta opadała za uszami, odsłaniając efektowne kolczyki. Kiedy wreszcie wyłoniła się z pokoju gotowa na bal, uznałam, że wygląda olśniewająco. Jakby była księżniczką krwi, a ja - jej pokojówką. Sama nie czułam się zbyt dobrze w stroju, jaki wybrała dla mnie. Suknia również była bez ramiączek, ale choć specjalny stanik uwydatniał mój biust, samokrytycznie uważałam, że zbyt chude ręce i wystające obojczyki za bardzo z nim kontrastują. Bałam się nawet, że wyglądam śmiesznie. Ciemnoniebieska suknia miała długą spódnicę, a pod nią halkę na fiszbinach. Mama poprosiła, żebym założyła naszyjnik, który podarował mi Tony. Dodała do tego małe złote klipsy, które świetnie do niego pasowały. Założyłam również złotą bransoletkę, którą rodzice podarowali mi w zeszłym roku. Włosy uczesano mi na długiego pazia. Tata, ubrany w smoking, jak zwykle chodził tam i z powrotem po holu. Kiedy razem pojawiłyśmy się na schodach, zatrzymał się z uśmiechem zachwytu. - Cudownie, cudownie! - wykrzyknął. - Wyglądasz jeszcze piękniej niż zwykle, Jillian. A ty, Leigh, jesteś dzisiaj prawdziwą księżniczką. - Pocałował mnie szybko w policzek i chciał pocałować mamę, lecz się odsunęła w trosce o swój makijaż. - Dobrze, dobrze. Chodźmy, bo robi się późno. Tego wieczoru, na żądanie mamy, na bal miała nas odwieźć limuzyna. Już wcześniej tego dnia zabrano na statek cały nasz bagaż i wstawiono go do kajut. Trudno było sobie wyobrazić bardziej cudowny wieczór na bal na pokładzie. Gwiazdy lśniły na bezchmurnym niebie, a lekka bryza była wyjątkowo ciepła. Przyjechaliśmy i stanęliśmy u wejścia do sali balowej, aby witać nadchodzących gości. „Jillian” była najbardziej luksusowym statkiem z flotylli taty. Korytarz prowadzący do paradnej sali był wyłożony boazerią z cennego drewna polakierowanego na wysoki połysk i przekładanego marmurem. Ściany zdobiły wielkie zwierciadła w ozdobnych ramach i zabytkowe francuskie meble - wyściełane krzesła, taborety i stoły z ciemnego drewna. Wchodzący tam mieli wrażenie, że wkraczają do pałacu. Sala była ogromna, ozdobiona welwetowymi draperiami w kolorze burgunda, zwisającymi spod wysokiego sufitu. Wszędzie znajdowały się srebrno-złote dekoracje. Pomieszczenie oświetlało co najmniej dziesięć wielkich kandelabrów z żarówkami w
kształcie świec. Kilkunastu kelnerów w nakrochmalonych białych koszulach i czarnych muszkach, w błyszczących czarnych spodniach wprawiało gości w karaibski nastrój, serwując im margarity i piña colady. Bufet był samoobsługowy, jedzenie ustawiono na stołach, na każdym co innego sałatki, zupy, drób, pieczyste, ryby, a także desery, jak Płonąca Alaska oraz rozmaite lody, ciasta i ciasteczka. Kelnerzy i kelnerki w karaibskich strojach serwowali gorące zakąski i szampana. Na scenie grał szesnastoosobowy swingowy zespół z solistką. Muzyka zabrzmiała, kiedy tylko stanęliśmy przy wejściu i zaczęli napływać goście. Niektórzy od razu szli na parkiet i ruszali w tany. Natychmiast wytworzyła się atmosfera zabawy. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu elegancko ubranych ludzi, nawet w czasie innych imprez czy naszych podróży. Kobiety były ubrane w najróżniejszych stylach, a każda próbowała wyglądać ładniej i modniej od pozostałych. Wiele miało bogato zdobione suknie balowe; lśniły złotem i klejnotami, a głowy niektórych zdobiły diademy. Jednak żadna nie była tak piękna, jak mama. Tony Tatterton zjawił się jako jeden z ostatnich. Wysoki i przystojny, świetnie się prezentował w eleganckim smokingu. Od razu podszedł do nas. Lekki uśmiech igrał mu na wargach, a w niebieskich oczach tańczyły iskierki. - Witam, panno Leigh VanVoreen - powiedział, całując mnie w rękę. Zaczerwieniłam się i szybko popatrzyłam na mamę. Znów zobaczyłam na jej twarzy minę podekscytowanej małej dziewczynki i poczułam znany mi już ucisk w żołądku. - Cleave, poznaj Townsenda Anthony’ego Tattertona, o którym tyle ci opowiadałam przedstawiła Tony’ego mama. Tata powitał go miłym uśmiechem, jak wszystkich innych gości. - Miło mi poznać pana, panie Tatterton. I dziękuję, że dał pan mojej żonie zajęcie, które tak lubi. - Och, to raczej ja powinienem panu dziękować, że pozwolił pan małżonce zademonstrować swój talent w moim domu. Tata skinął głową z zaciśniętymi ustami. Nie byłam pewna, czy ma ochotę się śmiać, czy płakać. Zapadło niewygodne milczenie, które przerwała mama, sugerując, żeby Tony poczęstował się egzotycznym karaibskim drinkiem i zakąskami. Odwrócił się, jakby dopiero teraz zobaczył bał i gości. - Widzę, że impreza ma rozmach - powiedział. - Dzięki za zaproszenie. Leigh - dodał, przenosząc spojrzenie na mnie - czy dostąpię zaszczytu zatańczenia z tobą później? Zaniemówiłam. Dlaczego właśnie ze mną, skoro jest tu cały tłum pięknych, eleganckich
kobiet? Przecież nie wyjdę na środek sali i nie zatańczę z nim na oczach tylu ludzi. Przerażała mnie sama myśl o tańcu z Tonym. Musiał dostrzec popłoch w moich oczach, gdyż uśmiechnął się jeszcze rozkoszniej, po czym skinął głową rodzicom i odszedł w stronę bufetu. - Cóż - powiedział tata - sądzę, że większość naszych gości już przyszła. Muszę na chwilę spotkać się z kapitanem statku, żeby omówić trasę i inne szczegóły rejsu. - Koniecznie teraz, Cleave? - spytała mama, nie kryjąc irytacji. - Niestety, tak. Przez ten czas zabawiaj za mnie gości. Leigh, chcesz iść ze mną? Powinnaś zapoznawać się z działaniem firmy. Któregoś dnia będzie twoja... jeśli przetrwa. - Tylko nie zabieraj jej do maszynowni, tak jak ostatnio - ostrzegła mama. - Nie musi wiedzieć, jak to działa od środka. - Ależ przeciwnie, powinna poznać wszystko od podszewki - zaprotestował tata. Zresztą Leigh interesuje technika. Jestem pewny, że potrafiłaby rozebrać silnik i złożyć go bez trudu, prawda, córeczko? - Czy nie uważasz, że takie umiejętności nie przystoją pannie z dobrego domu? warknęła mama. - Wolałabym, żebyś traktował ją jak młodą damę, a nie jak jakąś chłopczycę. Doprawdy, Cleave, mógłbyś mieć więcej rozumu. - W jej głosie zabrzmiała jeszcze większa irytacja. Wstrzymałam oddech z obawy, że zaraz pokłócą się przy gościach. - Nie wybieram się do maszynowni, mamo - zapewniłam. - Nie jestem odpowiednio ubrana. - Cieszę się, że wreszcie poszłaś po rozum do głowy, w przeciwieństwie do swojego ojca - wycedziła. - Chodźmy, nie traćmy czasu - powiedział tata. Poszliśmy na mostek. Już wcześniej poznałam kapitana „Jillian”, Thomasa Willshawa, byłego oficera brytyjskiej marynarki. Bardzo go lubiłam, gdyż traktował mnie jak dorosłą i chętnie objaśniał mi różne rzeczy. Kiedy kapitan z tatą ustalali trasę rejsu, nawigator wyciągnął mapy i omawialiśmy je dokładnie. - Wspaniale, że cię to nie nudzi, Leigh - rzekł tata. - Nie widzę przeszkód, żebyś nie miała prowadzić dużej firmy, kiedy ukończysz szkołę. Skinęłam głową, ale z zakłopotaniem myślałam, jak różnią się tata i mama, i jak odmiennie patrzą na pewne sprawy. Kiedy zeszliśmy z mostku, tata oprowadził mnie po wielkim statku. - Widzisz, Leigh, mężczyzna musi widzieć głęboki sens w swojej pracy, aby chciało mu się działać. Musi wierzyć, że robi to wszystko w jakimś ważnym, konkretnym celu. Ja
rozwijam tę firmę dla ciebie. A raczej w tym momencie usiłuję ocalić ją dla ciebie, gdyż cały przemysł luksusowych liniowców jest obecnie bardzo zagrożony. Wiem, że za dużo pracuję i mam za mało czasu dla ciebie, ale wierzę, że rozumiesz. - Rozumiem, tato. - Nie myśl, że chcę odciągać cię od świata, który wy, dziewczynki, kochacie. Twoja mama uważa, że od początku usiłuję traktować cię jak syna, a nie jak córkę, ale ja po prostu chcę cię przygotować, abyś w przyszłości mogła objąć firmę i nią pokierować. Nie wyobrażam sobie, że miałbym kiedyś powierzyć zarządzanie nią jakiemuś funduszowi powierniczemu tylko dlatego, że nie zdołałem wychować ciebie na swoją następczynię. - Tato, jestem niezmiernie dumna, że uważasz mnie za wystarczająco mądrą, abym mogła pewnego dnia pomóc ci w prowadzeniu firmy. To jest dla mnie ważniejsze niż wszystkie przyjęcia i bale świata. - Cieszę się, córeczko. - Pocałował mnie i czule przytulił. Po raz pierwszy od wielu dni poczułam się jak kochane dziecko. - No, moja mała księżniczko, lepiej wracajmy na bal, bo inaczej twoja mama każe powiesić mnie na rei. Na sali balowej zabawa trwała w najlepsze. Parkiet był zatłoczony, a ci, którzy nie tańczyli, oblegali stoły z jedzeniem. Tata od razu wdał się w rozmowy z różnymi ludźmi, ja ruszyłam na poszukiwanie mamy. Nigdzie jej nie było. Wypatrywałam także Tony’ego - z tym samym skutkiem. W końcu podeszłam do stołów. Po chwili dostrzegłam Tony’ego i mamę wchodzących na salę. Tony dołączył do grupki gości, a mama podeszła do mnie. - Pokazywałam Tony’emu statek - wyjaśniła. - Cieszę się, że tym razem nie masz smaru na rękach. - Tata opowiadał mi o prowadzeniu firmy. - Płaci się ludziom, żeby ją prowadzili. Tak robią właściciele - odpowiedziała oschle, jednocześnie szukając wzrokiem Tony’ego i wyraźnie oczekując, że zaraz do niej wróci. Ona nie potrafi wcielić się w rolę gospodyni i krążyć wśród gości, pomyślałam. Wbrew temu, co mówi, uwielbia występować w roli małżonki właściciela i decydować, kto w czasie rejsu ma jeść obiady przy kapitańskim stoliku. - Czemu tak się obżerasz? - spytała mama z pretensją. - Już w twoim wieku powinnaś dbać o figurę. - Nie obżeram się, mamo, ale niewiele jadłam od rana i... Nagle zrobiła dziwnie głupią, a jednocześnie skupioną i napiętą minę. - Powiedz, Leigh, jak ja naprawdę dzisiaj wyglądam? Czy jestem ładniejsza od wszystkich innych kobiet tutaj? Czy może któraś wygląda młodziej i piękniej ode mnie? -
Miałam wrażenie, że jest w transie, ton jej głosu się zmienił. - Nie bój się, mów prawdę zagruchała, ale wyraz oczu miała lodowaty. Chwyciła mnie za rękę mocno, jak szponami. - Mamo, to boli - powiedziałam prosząco, ale zdawała się mnie nie słyszeć. - Popatrz tylko na te kobiety. Niektóre tak się spasły, że zatraciły całą kobiecość. Nic dziwnego, że ich mężowie ślinią się na mój widok jak psy. - Wreszcie jej twarz złagodniała. Mama rozejrzała się za Tonym, a on spojrzał na nią z drugiego końca sali. Musieli mieć jakiś ukryty sposób porozumiewania się, gdyż mama powiedziała, że zobaczymy się później, i poszła do niego. Obserwowałam ich przez chwilę. Tata przedstawił mnie paru ludziom, a potem się oddalił, żeby porozmawiać z szefem kuchni. Zostałam sama, czując się nieco zagubiona, kiedy nagle ktoś dotknął mojego ramienia i spojrzałam w niebieskie oczy Tony’ego. - Pora na nasz taniec. - Wyciągnął ku mnie ręce. - Och, nie tańczę dobrze. - Usiłowałam się wymigać, ale już wziął mnie w swoje silne ramiona i pociągnął na parkiet. - Nonsens. Pozwól, że cię poprowadzę. Z boku mignęła mi mama. Stała w grupie ludzi i uśmiechała się, ale ja byłam spięta i zdenerwowana. - Cieszę się, że nosisz dzisiaj mój prezent - powiedział Tony. - Ślicznie na tobie wygląda. - Dziękuję. - Serce mi łomotało. Byłam pewna, że wszyscy na mnie patrzą i śmieją się ze mnie, gdyż wyglądam niezgrabnie i dziwacznie w ramionach tego mężczyzny. Był wysoki, miał płynne, pewne ruchy, a ja poruszałam się jak kaleka. Trudno mi było odprężyć się w tańcu, kiedy wokół mnie było tylu eleganckich dorosłych. Ten bal nie miał nic wspólnego ze szkolnymi potańcówkami. - Przyjęcie jest wspaniałe - rzekł. - Nie mogę sobie wyobrazić, jak się czujesz, dorastając wśród tego wszystkiego. - To trudne - odparłam, myśląc o ojcu. - Zwłaszcza ostatnio. - Och, rozumiem. - Uśmiechnął się, jakby pragnął mnie rozweselić. - Czy zamierzasz zostać kobietą interesu? - Nie ma powodu, żeby kobieta nie mogła się zająć biznesem. - Nie zabrzmiało to zbyt uprzejmie, ale nie mogłam się powstrzymać od tego komentarza. - Oczywiście - przytaknął i zaczął się śmiać. Ucieszyłam się, gdy utwór dobiegł końca. Tony ukłonił się i podziękował mi, a potem zniknął w tłumie, zostawiając mnie na parkiecie, jeszcze bardziej zagubioną. Odeszłam w róg
sali. Zaraz potem rozbrzmiały przeboje z Pikniku w piżamach. Po koncercie wielu gości wychodziło. Rozległ się dźwięk syreny wzywający do zejścia z pokładu wszystkich, którzy nie wyruszali w rejs. Obsługa zaczęła sprzątać salę. Podeszłam do taty, który rozmawiał z kapitanem i pierwszym oficerem, kiedy orkiestra zapowiedziała ostatni numer - walc. Nagle zobaczyłam, że oczy taty zwężają się w szparki, a wargi zaciskają się w wąską linię. Odwróciłam się i zobaczyłam, co przyciągnęło jego uwagę. Mama i Tony byli jedyną parą na parkiecie i tańczyli z takim zapamiętaniem, tak blisko siebie, że nieliczni już goście wpatrywali się w nich zdumieni. Współczułam tacie, ponieważ mama i Tony tworzyli wyjątkowo piękną parę i tańczyli, jakby robili to razem od lat. Mama zdawała się rozkwitać w ramionach Tattertona. Chyba nigdy nie wyglądała tak promiennie i młodo, jak tego wieczoru. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że wygląda o wiele młodziej od taty. Różnica wieku pomiędzy nimi wyjątkowo wyraźnie się uwydatniła. Tata także musiał zdać sobie z tego sprawę, gdyż wyglądał, jak gdyby nagle postarzał się o dziesięć lat. Och, jaki był smutny! Kiedy się zorientował, że na niego patrzę, posłał mi wymuszony uśmiech. - Twoja mama jak zwykle jest duszą przyjęcia, prawda, Leigh? Przytaknęłam. W jego głosie nie było gniewu, tylko melancholia. Ulżyło mi, kiedy muzyka wreszcie ucichła i mama z Tonym przestali tańczyć. Tony odprowadził ją do naszego stolika i zaczął się żegnać. - Przyjęcie było cudowne - powiedział. - Życzę wam szczęścia w tym dziewiczym rejsie. - Dziękuję - odpowiedział tata głosem, który nie brzmiał gorzko ani uprzejmie. - Cieszę się, że się dobrze bawiłeś. - Leigh, uważaj na słońce. Dobranoc. - Tony popatrzył przeciągłe na mamę. - Odprowadzę cię do trapu - zaproponowała i oddalili się razem. Tata patrzył za nimi chłodnym spojrzeniem. Instynktownie sięgnęłam przez stół i ścisnęłam jego dłoń. Uśmiechnął się do mnie, jakby chciał zapewnić, że dobrze się czuje. Ale moje serce nieproszone wystukiwało złowieszcze ostrzeżenia. Niczym stary wilk morski wyczuwałam zbliżający się sztorm i wałczyłam z potrzebą schowania się pod pokładem.
Rozdział czwarty WZBURZONE MORZA Ponad rok wcześniej mama uznała, że jeśli tata chce nas zabierać w swoje rejsy, musi pozwolić, by po swojemu urządziła kajuty, które mamy zajmować. Zdążyła to zrobić na dwóch statkach, po czym straciła zainteresowanie dla własnego przedsięwzięcia. Jednym z tych statków była oczywiście „Jillian”. W którymś z magazynów modowych mama zobaczyła zdjęcia nowojorskiego apartamentu jakiejś gwiazdy i postanowiła przebudować swoje pomieszczenia na statku w tym samym stylu. Kajuty miały więc różne odcienie beżu, od jasnego poprzez miodowy do ciemnego, co w połączeniu z jasnym drewnem stanowiło wspaniałe tło uwydatniające jej urodę chłodnej blondynki. „Jillian” była pływającym luksusowym hotelem. Na jednym z pokładów znajdowały się salony fryzjerskie, kosmetyczne czy masażu, drogerie oraz butiki oferujące najnowsze fasony krajowe i zagraniczne. Goście mieli zorganizowany czas od rana do nocy. Mogli poświęcić go na kursy tańca, gimnastykę, wystawy sztuki, wykłady, wszelkiego rodzaju zawody, konkursy i gry, przerywane niekończącymi się herbatkami i posiłkami. Kiedy wpłynęliśmy w strefę tropików, atrakcją stały się trzy baseny pływackie na pokładach. Wieczorami zaczynały się potańcówki oraz występy piosenkarzy i komików. Wyświetlano także filmy, nawet najnowsze. Mama spała do południa, więc przeważnie chodziliśmy z tatą na śniadania bez niej. Jadał z nami kapitan, a jeśli nie mógł nam towarzyszyć - pierwszy oficer oraz ktoś z gości. Zwykle mama kazała sobie przynosić na śniadanie do łóżka szklankę soku pomarańczowego, jajko na miękko i tost. Bardzo pilnowała, żeby zbyt długo nie przebywać na słońcu, przeczytała bowiem gdzieś, że od tego robią się zmarszczki, a one ją przerażały. Na toaletce miała mnóstwo słoiczków i buteleczek z różnymi mleczkami do twarzy czy kremami przeciw zmarszczkom. Ważne, żeby obiecywały wieczną młodość. Po obudzeniu się spędzała mnóstwo czasu na wklepywaniu kremów w skórę i robieniu sobie makijażu. Codziennie chodziła do sauny parowej i na masaż całego ciała, a raz w tygodniu - na masaż twarzy. Od wypłynięcia z Bostonu bezustannie narzekała, że słone morskie powietrze niszczy jej włosy. Musiała codziennie chodzić do fryzjera, aby zapobiec ich „łamliwości”, jak to określała. Mówiła, że sól zawarta w morskim powietrzu usztywnia jej włosy i drażni delikatną cerę. Popołudniami rzadko wychodziła na pokład, nawet kiedy wpłynęliśmy w
tropiki i wieczorami było ciepło. Przez to traciła wspaniałe widoki. Dla mnie nie ma nic piękniejszego niż spokojny przestwór oceanu w gorącą noc, kiedy księżyc srebrzy wodę. Fale przepływały w nieskończoność pod ogromną czaszą rozgwieżdżonego nieba. Zachwyt zapierał mi dech w piersiach. Niejednokrotnie próbowałam w takie wieczory wyciągnąć mamę z kajuty, lecz niezmiennie odpowiadała, że może popatrzeć sobie przez bulaj, kiedy tylko zechce. Choć w czasie podróży tata był bardzo zajęty, starał się spędzać jak najwięcej czasu ze mną i z mamą. Wiele razy zapowiadał, że zaraz będzie wolny i spotkamy się tu czy tam, ale mama słuchała go obojętnie. Mało tego, z reguły wynajdywała sobie w tym czasie inne zajęcia. Tak więc wieczory spędzałam z tatą, bez niej. Zwykle oglądaliśmy filmy czy występy. Kiedy pytałam mamę, czemu nie przyszła, tłumaczyła się, że jest zmęczona albo że boli ją głowa. Czytała zwykle magazyny albo pisała listy. Na pytanie, do kogo tak pisze, odpowiadała krótko: „Do przyjaciół”, i odkładała papeterię, jakby znudziło ją pisanie. Gdy opowiadałam jej o występach i filmach, które oglądałam, wydawała się dziwnie nieobecna i mało zainteresowana. Widać było, że nie jest szczęśliwa. Pewnej nocy, po tygodniu rejsu, obudziła mnie głośna kłótnia rodziców. - Spełniam wszystkie twoje prośby - mówił z wyrzutem tata - a ty ciągle narzekasz. Chciałaś zmienić wystrój kajut - zgodziłem się i wydałaś na to mnóstwo pieniędzy; uważałem, że niepotrzebnie, ale nic nie mówiłem. Jesteś żoną właściciela, ale czy towarzyszysz moim ważniejszym gościom? Nie. A jeśli już raczysz zejść do jadalni i siedzisz przy stole ze mną, z kapitanem i z jednym z gości, co robisz? Przeklinasz straszne życie na tym statku, jakbyś była czarną niewolnicą z Afryki trzymaną w łańcuchach w ładowni. Jaką reklamę robisz w ten sposób moim liniom?! - Nie żyję po to, żeby dusić się w zamknięciu! - wybuchła mama. - Sama tego chcesz. Nikt cię nie zmusza, żebyś przesiadywała w kajucie. W ofercie mamy mnóstwo zajęć - dlaczego z nich nie korzystasz? - Mówiłam ci, że szkodzi mi słone powietrze, ale ciebie to nic nie obchodzi, martwisz się tylko o swój bezcenny statek i swoje interesy. Chciałbyś, żebym się poświęcała, gotów jesteś narazić na szwank moją urodę i moje zdrowie, byle tylko zrobić ze mnie pokładową damę do towarzystwa dla swoich wybrańców! - Jak możesz tak mówić? Przecież to ty nalegałaś na ten rejs! - Niczego takiego nie mówiłam. - Ależ... myślałem, że... chciałaś, żebym zabrał cię na Jamajkę. - W głosie taty brzmiała desperacja. - Jillian, ja chyba przez ciebie oszaleję! Kompletnie już nie wiem, czego chcesz, a
czego nie chcesz. - Na pewno nie chcę kłócić się z tobą przez całą noc. Muszę spać, bo brak snu szkodzi urodzie - stwierdziła mama. Zapadła cisza. Co się dzieje z moimi rodzicami? - zastanawiałam się z troską. Czy to przez kłopoty w firmie? Przez następny dzień i kilka kolejnych panowało pomiędzy nimi wyczuwalne napięcie. Któregoś dnia główny inżynier zameldował o jakiejś awarii i razem z tatą zeszłam do maszynowni. Miałam na sobie jedno z nowych ubrań, które mama kupiła mi specjalnie na podróż. Były to białe spodnie rybaczki oraz marynarska bluza w granatowo-białe paski. Spodnie miały kieszenie obszyte złotą lamówką. Lubiłam schodzić do maszynowni i obserwować potężne maszyny napędzające śruby wielkiego statku. Było tam bardzo ciasno, lecz mi to nie przeszkadzało. Wiedziałam, że mechaników bawi zainteresowanie córeczki szefa ich brudną robotą, ale byli życzliwi i chętnie opowiadali o swojej pracy, objaśniali przeznaczenie rozmaitych dźwigni czy zaworów. Jeden silnik musiał zostać wyłączony w celu naprawy. W tym czasie pozostałe musiały zwiększyć obroty, żeby statek mógł utrzymać szybkość. Słuchałam rozmowy taty z inżynierem i wyjaśnień, na czym polega awaria i jak można sobie z nią poradzić. Byłam tak pochłonięta problemem, że nie zauważyłam, iż opieram się o wymazaną smarami poręcz. Dopiero kiedy wyszłam na górę i spotkałam mamę na korytarzu, uświadomiłam sobie, co się stało. Mama szła na swoje spóźnione śniadanie; po raz pierwszy od czasu, kiedy wypłynęliśmy z Bostonu, widziałam ją tak świeżą i promienną. Na mój widok znieruchomiała pośrodku korytarza i krzyknęła tak głośno, że się przestraszyłam. - Gdzieś ty była?! Popatrz, jak się usmarowałaś! - Przeniosła oskarżycielskie spojrzenie na tatę. - Dokąd ją zaprowadziłeś, ty idioto?! Zadrżałam i zaczęłam powtarzać sobie w duchu, że nic się nie stało i wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze! Tata zrobił się purpurowy. Pierwszy raz słyszałam, żeby mama wyzywała go w ten sposób, i wiedziałam, że tym bardziej cierpi, bo zrobiła to w mojej obecności. Gwałtownie szarpnął głową, jakby uderzyła go w twarz, ale ta reakcja nie osłabiła jej furii. - Kupiłam jej to ubranie w jednym z najdroższych domów towarowych w Bostonie, bo chciałam, żeby wyglądała jak młoda, elegancka dama, a nie jak usmolona małpa. Bezustannie sabotujesz moje wysiłki wychowania jej, nauczenia dobrych manier. Ty chciałbyś zrobić z
niej chłopczycę, a pewnie w ogóle byś wolał, żeby była chłopakiem! - Jillian, jak możesz... - Nie będziesz mi dyktował, co mam mówić. Leigh, idź, doprowadź się do porządku. Zaraz przyślę pokojówkę, żeby zabrała twoje ubranie do pralni. Może jeszcze da się uratować. - Mamo, to nie była wina taty. Nie uważałam i... - Chciałaś zobaczyć maszynerię? - Mama wzniosła oczy do sufitu. - Zobacz, co z sobą zrobiłaś! - Popatrzyła na mnie z takim obrzydzeniem, jakbym się zmieniła w potwora. - Uważam, że nic nie szkodzi, jeśli Leigh dowie się, jak funkcjonuje statek i jakie mogą się zdarzać awarie - tłumaczył tata. - Nadejdzie dzień, kiedy... - Nadejdzie dzień, kiedy to się skończy - warknęła mama, popychając mnie w stronę kajuty i zostawiając na korytarzu tatę z otwartymi ustami. Było mi go strasznie szkoda. Tymczasem mama pieniła się ze złości i przeklinała go za to, że niszczy mnie i moje szanse stania się atrakcyjną debiutantką w towarzystwie i świetną partią. Wyraziła się nawet, że ojciec „dławi moją kobiecość”. Próbowałam go bronić, ale nie chciała słuchać. Szybko się przebrałam. Mama porwała moje brudne rzeczy i wyszła, żeby dać je pokojówce. Gdy wyszłam z kajuty, taty już nie było. Przez resztę dnia czułam się okropnie, bo to była moja wina. Dlaczego nie uważałam na siebie? Jaka szkoda, że nie potrafiłam tak dbać o swój wygląd jak mama! W moim kruchym świecie pojawiły się szczeliny i rozpaczliwie próbowałam zapobiec jego rozpadowi. Nigdy dotąd nie słyszałam, żeby mama tak krzyczała na ojca, nie widziałam taty tak zdesperowanego i gniewnego zarazem. Podróż, która miała uszczęśliwić mamę i pomóc tacie uporać się z kryzysem w interesach, zaczynała się zamieniać w katastrofę dla całej naszej rodziny. Wieczorem sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót, gdyż mama dostała ostrej choroby morskiej. Nie przyszła na kolację i nie uczestniczyła w żadnej z wieczornych imprez, w tym w dansingu - a taniec był jedną z nielicznych rozrywek, z jakich korzystała na tym statku. Za każdym razem, kiedy przychodziłam do niej, by sprawdzić, jak się czuje, słyszałam jęki i narzekania. - Co mnie podkusiło, żeby się na to zgodzić? Po co wsiadałam na ten statek? Umieram! - lamentowała. Dwa razy wzywała lekarza. Naszpikował ją lekarstwami, ale nazajutrz czuła się niewiele lepiej i cały dzień przeleżała v/ łóżku. Przyszłam, żeby posiedzieć przy niej. Była zrozpaczona, bo wyglądała tak blado i mizernie, że makijaż nie był w stanie tego zatuszować. - Mamo, wcześniej nie chorowałaś na morzu. Dlaczego dopadło cię to teraz? -
zapytałam. Spojrzała na mnie ostro spod zmrużonych powiek, a potem zmęczona opadła na miękką poduszkę. - Skąd mam wiedzieć? Widać wcześniej miałam szczęście. - Odęła usta i natychmiast odrzuciła piłeczkę. - Zdążyłaś już zapomnieć swoją pierwszą podróż przez Atlantyk, co? zapytała kąśliwie. Zupełnie jakbym oskarżała ją o udawanie i chciała mnie za to ukarać. Przez pierwsze dwa dni byłaś strasznie chora, już myślałam, że trzeba zawrócić statek do Bostonu. A potem, jak powiedział twój ojciec, przeszłaś swój morski chrzest. I cieszył się tym jak głupi, jakby chodzenie marynarskim krokiem po pokładzie było ideałem dla dziewczynki z dobrego domu. Odwróciła się do ściany. Kiedy znów na mnie spojrzała, na jej twarzy płonęły emocje. - Nigdy nie miałam pociągu do statków i morza. - Skrzywiła się z niesmakiem. - Och, powinnam na początku odwieść Cleave’a od tego interesu. Nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam. Moglibyśmy rozwinąć jakiś normalny, intratny biznes w mieście... może sieć domów towarowych. Nie bylibyśmy wiecznie na łasce wiatrów i sztormów tego nieprzewidywalnego morza. - Ale tata zawsze kochał ocean. I najlepiej zna się na żeglowaniu - zaprotestowałam. - Nonsens. Mężczyzna potrafi nauczyć się nowych rzeczy, jeśli trzeba. Ale twój ojciec woli pozostać tym, kim jest. Po prostu jest leniwy. - Tata? Leniwy? - Tak, żebyś wiedziała - przytaknęła z przekonaniem. - To, że ktoś haruje jak wół, nie oznacza jeszcze, że nie jest leniwy. Twój ojciec nie chce odmienić swojego losu. Na dodatek nie ma talentu do inwestycji. Powinniśmy być dwa, nawet trzy razy bardziej bogaci, niż jesteśmy. Byłam przerażona. Wcześniej mama często narzekała na tatę, ale nigdy nie robiła tego tak zajadle. Ziała niechęcią, aż zaczęłam się o tatę bać. Cieszyłam się, że nie ma go tutaj, ale zastanawiałam się, czy mama wcześniej mu tego nie mówiła. Może dlatego od pewnego czasu chodził smutny i zgnębiony. - Czy ty naprawdę nie kochasz tego wszystkiego, mamo? Wielkie statki, cudowne podróże, bogate towarzystwo i... - Nie!!! Nie kocham tego! - wrzasnęła. - Dzięki Bogu rzadko pływam na tych statkach. Kiedy jesteś w długim rejsie, tracisz całe życie towarzyskie w Bostonie. Myślę, że ludzie, którzy wolą podróże lotnicze, mają rację. Szybko przybywasz do miejsca wypoczynku, cieszysz się nim, a potem zaraz wracasz, nie tracąc atrakcji w domu. W każdym razie -
ciągnęła, uspokoiwszy się nieco - będę ci powtarzać aż do znudzenia: w żadnym razie nie wyjdź za mężczyznę, który jest niewolnikiem swoich interesów, choćby był nie wiem jak bogaty albo przystojny. Ty musisz być zawsze na pierwszym miejscu, nawet jeśli to oznacza, że trochę mniej zarobi. - Ale... - Nic z tego nie rozumiałam. Przed chwilą narzekała, że mamy za mało pieniędzy, a teraz mówi, że trzeba je poświęcić dla małżeństwa. Jednak mama nie zamierzała tego prostować. - Bystry szef dobiera sobie zaufanych pracowników, którzy wykonują robotę za niego perorowała. - Tylko nie twój ojciec. Twój ojciec to w gruncie rzeczy wieśniak w ubraniu bogacza. Obawiam się... - Odwróciła się do mnie plecami i naciągnęła koc na głowę. - Muszę zamknąć oczy, Leigh, i wyobrazić sobie, że jestem zupełnie gdzie indziej. Idź na pokład, tylko trzymaj się z daleka od różnych urządzeń i maszynowni, dobrze? - Tak, mamo. Jeśli się lepiej poczujesz, zejdziesz na kolację? Dzisiaj jest specjalna, bo jutro dopływamy do Jamajki. - I dzięki Bogu. Nie wiem, czy przyjdę. Zobaczę, jak się będę czuła - wymamrotała bez entuzjazmu. I nie pojawiła się, dopóki nie wpłynęliśmy do Montego Bay. Dzień był piękny, po intensywnie niebieskim niebie przesuwały się białe obłoczki, wiała ciepła, delikatna bryza i zewsząd dobiegała muzyka. Byłam na górnym pokładzie i grałam w ping-ponga z siostrami Spenser, Clarą i Melanie - dziewczynami w moim wieku, które poznałam w czasie podróży. Zajęta grą, nie zwróciłam uwagi, że coś zaszło pomiędzy rodzicami na dolnym pokładzie. Nagle zobaczyłam, jak portierzy wynoszą ze statku walizki mamy i wstawiają je do czekającej taksówki. Patrzyłam na to z niedowierzaniem. Och, mamo, co ty robisz? - powtarzałam w duchu. Nie zamierzaliśmy mieszkać w hotelu. Zaplanowano postój w porcie przez trzy doby i pasażerowie mieli wychodzić na ląd, żeby robić zakupy i zwiedzać. A potem czekał nas powrót do Bostonu. Tata wezwał mnie gestem. - Mama prosi cię do siebie. - Wyglądał na zgnębionego. Nie patrzył na mnie, smutny wzrok utkwił w podłodze. Niemiły, tak już mi znany ucisk w żołądku powrócił ze zdwojoną siłą, aż zaczęłam się bać, że jestem chora. Kiedy weszłam, zobaczyłam mamę ubraną w oliwkowy jedwabny kostium, z broszką w kształcie konwalii, z jedwabną apaszką i także jedwabnymi oliwkowymi rękawiczkami. Włosy miała gładko zaczesane do tyłu, schowane pod jasnobeżowy kapelusik. Całe
pomieszczenie było przeniknięte zapachem jaśminowych perfum. Nie była już blada ani ponura. Policzki miała zaróżowione, usta świeże i pełne. Było to prawdziwie cudowne wyzdrowienie, ale zamiast się cieszyć, poczułam niepokój. - Podjęłam decyzję - powiedziała. - Wracam do Bostonu. Te słowa spadły na mnie jak grom i serce zaciążyło mi ołowiem w piersi. - Wracasz? Jak to, mamo? - Kazałam kapitanowi sprawdzić połączenie lotnicze i okazało się, że jest lot na Florydę, do Miami. Stamtąd mam połączenie do Bostonu. - A co z naszą wycieczką? - Nadal nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Jeszcze gorsza była świadomość, że musiała planować to wszystko wcześniej, leżąc w kajucie, kiedy litowałam się nad nią, że jest biedna i chora. - Dlaczego to robisz? - zapytałam z rozpaczą. - Bo to nie są dla mnie żadne wakacje, Leigh. Ani przez chwilę się nimi nie cieszyłam. Wyprostowała palce, wygładzając rękawiczki. Najwyraźniej chciała zejść ze statku w wielkim stylu, wiedząc, że mnóstwo ludzi będzie ją obserwować, zastanawiając się, czemu żona właściciela tak nagle rezygnuje z podróży. - Ależ mamo, już stoimy w porcie. Nie płyniemy, nie grozi ci choroba morska. - A co z drogą powrotną, Leigh? Mam znów przechodzić męki? - Tak bym chciała, żebyśmy byli tu razem, chodzili na zakupy i do restauracji, i pływali w oceanie... - Twój ojciec nie miałby dla nas czasu. Nie zszedłby ze statku. Nie pamiętasz, ile trzeba go było namawiać w Londynie, żeby zechciał zwiedzić z nami miasto? Gdyby się nie udało, nic byśmy nie zobaczyły. - Przecież już wcześniej zorganizował to zwiedzanie i świetnie się bawiliśmy. Mam nasze zdjęcia na London Bridge, pod Big Benem i w Tower. Było cudownie i teraz też może być. Proszę, zostań z nami, mamo. Proszę - błagałam, modląc się w duchu, by zmieniła zdanie. - Nie mogę. - Odwróciła się ode mnie. - Wybacz, ale nie mogę. Zrozumiesz to kiedyś. - Dlaczego? Co mam zrozumieć? - Moje serce łomotało jak szalone. Dlaczego kiedyś, a nie teraz? Co za straszne wieści czekały na mnie? - Po prostu przyjmij, że tak musi być. I baw się dobrze na Jamajce. Spotkamy się w porcie w Bostonie. - Pocałowała mnie w policzek. - A teraz sprawuj się dobrze i obiecaj, że nie będziesz bawiła się w mechanika pod moją nieobecność. - Och, mamuniu! Mamuniu! - Mówiłam tak do mamy jako małe dziecko. Nie kryłam już łez. Łkałam głośno. Dlaczego nie mogę wrócić do szczęśliwej, bezpiecznej krainy
dzieciństwa? - Zostawiłam ci trochę mojej biżuterii, żebyś miała co założyć na tańce. Tylko nic nie zgub. - Pogładziła mnie po głowie i wyczułam, że jej decyzja jest nieodwołalna. - Dziękuję, mamo. - Smutno zwiesiłam głowę, ocierając łzy. Wszystko na nic, i tak wyjedzie, obojętnie co zrobię i co powiem, myślałam. Czułam się straszliwie bezsilna i samotna, ale bardziej niż siebie żałowałam taty. Jak się będzie czuł, kiedy stanie przed pasażerami po tym, gdy jego żona demonstracyjnie opuściła statek i odleciała do Bostonu? Nie będzie mógł nawet usprawiedliwić jej wyjazdu chorobą. Mama zejdzie po trapie jak po wybiegu dla modelek, piękna i promienna. Aż dziw, że nie ściągnie tam tłum fotografów robiących zdjęcia dla największych magazynów mody. Postanowiłam wziąć się w garść, żeby tata nie musiał się przynajmniej martwić o mnie. - Będziesz tu tylko trzy dni, Leigh, ale masz już przyjaciółki na statku, prawda? Kiedy powiedziałaś mi o siostrach Spenser, wypytałam kapitana o ich rodziców. Są bardzo dobrze sytuowani. Sama widzisz, że tu nie pasuję - dodała gorzko. - To nie fair stawiać mnie w sytuacji, w której będąc żoną właściciela linii żeglugowej, jestem biedniejsza od pasażerów. Wyjeżdżam również ze względu na ciebie, rozumiesz? Z ociąganiem kiwnęłam głową. Nie mogłam uwierzyć, że mama podsuwa mi takie głupie usprawiedliwienie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to robi. Dlaczego tak bardzo rani tatę i mnie? Czy człowiekowi z wiekiem coraz trudniej jest osiągnąć szczęście? Czy mnie też to czeka? - Dobrze, a teraz pomóż mi wyjść. Weź tę małą torebkę z kosmetykami. Szłam korytarzem obok mamy, czując się dziwnie pusta w środku. Och, mamuniu, jak boli twoje odejście. Czy naprawdę nic cię nie obchodzimy? Zdziwiłam się, że tata nie czeka na nas na pokładzie. Mama odjedzie, nie pocałowawszy go na pożegnanie? Nawet się za nim nie rozejrzała. Od razu popatrzyła na nabrzeże, sprawdzając, czy taksówka czeka. - Mamo, gdzie jest tata? - Gorączkowo przebiegłam wzrokiem pokład, ale nigdzie nie było go widać. - Pożegnaliśmy się wcześniej - wyjaśniła szybko, biorąc ode mnie torebkę z kosmetykami. - Sprawuj się dobrze, Leigh. Do zobaczenia wkrótce. I obiecuję, że wynagrodzę ci wszystko tak, jak sobie nawet nie wyobrażasz. Pocałowała mnie jeszcze raz i zbiegła do taksówki. Sprawiała wrażenie szczęśliwej i radosnej, kiedy pomachała mi przez okno na pożegnanie. Stałam przy relingu, patrząc, jak znika w dali, a potem odwróciłam się i kolejny raz spojrzałam na pokład. Zobaczyłam tatę.
Stał na mostku, spoglądając w dół z twarzą kamiennego posągu - zimną, martwą, postarzałą, zastygłą w udręce. Łzy popłynęły mi po policzkach, zimne jak lód. Co się stało z naszym szczęśliwym, cudownym życiem? Dotąd uważałam, że słowa „kiedyś to zrozumiesz” oznaczają dorosłość, o której coraz bardziej marzyłam. Teraz najchętniej wyrzuciłabym je ze swojego słownika z obawy, co mogą dla mnie znaczyć. Choć byłam zła i rozżalona na mamę za porzucenie w tak nieładny sposób mnie i taty, jednak za nią tęskniłam. Dotąd, kiedy tata zabierał nas w rejsy, podróżowaliśmy razem. Bardzo lubiłam robić z mamą zakupy w innych miastach i w innych krajach; zawsze, gdziekolwiek byliśmy, potrafiła znaleźć jakiś niezwykły lokal, w którym serwowano cudowne jedzenie. W restauracji rozglądała się po sali i komentowała siedzących tam gości, próbując odgadnąć, kim są, z czego żyją, ile mają pieniędzy. Kiedy byłam z mamą, ludzie wydawali mi się interesujący. Mówiła trochę po francusku i trochę po włosku. Uczyła się tych języków z samouczków, płyty odtwarzała do znudzenia. Nawet jeśli wymawiała coś niepoprawnie albo popełniała błędy, emanowała taką arystokratyczną pewnością siebie, że nikt nie śmiał jej poprawiać. Gdy kupowała coś w sklepie albo składała zamówienie w restauracji, z reguły pochylała się ku mnie i szeptem komentowała własne postępowanie, abym mogła uczyć się od niej. Nic zatem dziwnego, że patrząc, jak odjeżdża, czułam pustkę w sercu. Nagle pobyt na Jamajce, o którym tak marzyłam, stracił dla mnie urok. I jeszcze powinnam pocieszać tatę. Pierwszego dnia starałam się nie mieć ani jednej chwili wolnej. Zgłosiłam się na wycieczkę do miasta i starałam się uczestniczyć we wszystkich atrakcjach. Siostry Spenser i ich rodzice zaprosili mnie na kolację do Montego Bay, ale nie chciałam zostawić taty samego pierwszego dnia po wyjeździe mamy, choć bardzo nalegał, żebym poszła. Wiedział o zaproszeniu, gdyż pani Spenser prosiła go o zgodę na moje wyjście. Poza tym w ciągu dnia nie miałam okazji, żeby z nim porozmawiać. Udało mi się to dopiero późnym popołudniem. Znalazłam tatę w biurze kapitana. Kiedy panowie omówili sprawy statku i dowódca wyszedł, wreszcie zostaliśmy sami. - Powinnaś iść na kolację z koleżankami, Leigh. Chcę, żebyś się tu dobrze bawiła. - Ależ tato, myślałam, że zjemy razem. - Niestety, muszę zostać na statku, bo mam mnóstwo roboty. Zjem tutaj. - Zostanę z tobą. - Nie, to nie ma sensu. - Tata sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego. Pod oczami miał sińce.
- Dlaczego mama nas zostawiła, tato? - Serce mi drżało i łykałam łzy, za wszelką cenę usiłując zapanować nad głosem, aby nie brzmiał jak u skrzywdzonej małej dziewczynki. - Nie mogłeś poprosić lekarza ze statku, żeby ją jeszcze raz zbadał? Tata z westchnieniem potrząsnął głową. - Tu nie chodziło o chorobę morską, Leigh. Mama od początku była niezadowolona z tej podróży. - Ale dlaczego, tato? Przecież ciągle mówiła, że chce popłynąć na Jamajkę. Tylu jej przyjaciół było tutaj. Kiedyś powiesiła ci w gabinecie tę reklamę z jakiegoś magazynu „Jamajka - nie ma jak w raju”, pamiętasz? Tata znów westchnął. - Gdyby popłynęła jako pasażerka, a nie żona właściciela, cieszyłaby się tym rejsem rzekł ze smutkiem. - Czemu? Nie ciążyły jej żadne obowiązki i miała najlepszą kwaterę na całym statku, a ty spełniałeś każde jej życzenie. - Obawiam się, Leigh, że twoja mama jest coraz bardziej mną rozczarowana. - Nie rozumiem! Mamy piękny dom i możemy kupić sobie prawie wszystko. Większość przyjaciółek mi zazdrości. - Czasami to nie wystarczy. - Patrzył na mnie długo, a potem dodał mi otuchy uśmiechem. - Wiesz, Leigh, kiedy jesteś wzburzona, wyglądasz jak mama, ale jesteście zupełnie inne. Zdziwiły mnie te słowa. Dotąd powtarzał, że jesteśmy z mamą jak siostry - i zwłaszcza mówił to przy mamie. - Jak bardzo się różnimy, tato? Wiem, że mama jest piękna, a ja... - Och, nie, nie o to chodzi. Będziesz kiedyś o wiele ładniejsza od mamy. Jego słowa mną wstrząsnęły. - Ja? Ładniejsza od mamy? - To naturalna kolej rzeczy. Nie mówię przy tym, że twoja mama nie jest piękna. Oczywiście jest piękna, ale ona bardzo się o to stara, a ty nie będziesz musiała. - Czemu tak mówisz, tato? - Ty masz inne zainteresowania, Leigh. Masz ciekawy świata umysł i będziesz chciała uczyć się coraz to czegoś nowego. I nie zrobię z ciebie chłopczycy, jak obawia się twoja mama. To niemożliwe. Jesteś młodą damą w każdym calu. Choć były to trudne chwile, słowa taty popłynęły prosto do mojego serca, napełniając je miłością i ciepłem.
- Twoja mama jest jeszcze młodą kobietą, Leigh. - Tata usiadł na kapitańskim, obitym skórą fotelu. - Wiele lat temu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ją w Teksasie, nie myślałem o różnicy wieku. Jak to mówią, miłość jest ślepa. Jest jak odbicie światła słonecznego na wodzie. Oślepia cię i musisz zamknąć oczy. Nie widzisz wtedy, co się dzieje. Czy jesteś wystarczająco dorosła, żeby zrozumieć, o czym mówię? - zapytał z powagą. Kiwnęłam głową. Rzadko prowadziliśmy z tatą tak dorosłe rozmowy. Czasami poruszał jakieś bardzo poważne tematy, lecz po chwili rezygnował i mówił: „Mama niedługo ci to wytłumaczy”. - Mam nadzieję, że rozumiesz - powiedział z uśmiechem. - Sądzę, że jesteś mądrzejsza, niż myśli twoja mama czy ja. - Dobrze, tato, ale co to ma wspólnego z dzisiejszym dniem? - Cóż, jak powiedziałem, kiedy poznałem twoją mamę, była jeszcze młoda, choć szybko dojrzała. Ja zaś byłem starszy i już całkiem ukształtowany. A kiedy mężczyzna czuje się ukształtowany, trudno mu się zmienić. Z czasem twoja mama zapragnęła, żebym się zmienił. Próbowałem, lecz zmiany nie leżą w mojej naturze i Jillian była z tego powodu bardzo nieszczęśliwa. - O jakie zmiany mamie chodziło? - Och, na przykład chciała, żebym zabierał ją na swoje statki w roli zwykłej pasażerki, aby mogła wstawać późno, jeść śniadanie, a potem wylegiwać się na pokładzie albo grać w bilard. Wieczorami miałem zabierać ją na tańce i pragnęła balować do białego rana, pić szampana, a potem odsypiać do południa i tak dalej, nie musząc się interesować podróżą, sprawami statku czy zabawianiem naszych gości. Jest taka dziecinna. Jeszcze nie widziałem kobiety, która by do tego stopnia kochała przyjemności i zabawę. Mógłbym jej bez przerwy robić prezenty z diamentów albo zabierać ją do najbardziej ekskluzywnych restauracji. Nigdy jej nie było dosyć. Och, rozumiałem ją. Twoja matka jest młoda, piękna, pełna życia. Ja zaś poświęcam wszystkie siły prowadzeniu dużego przedsiębiorstwa, więc nie zostaje mi wiele czasu na przyjemności. Gdybym chciał uwzględnić życzenia Jillian - dodał, kręcąc głową - na każdą moją przepracowaną godzinę przypadałyby cztery godziny rozrywki. Jednak nie mogę aż tak się poświęcić, nawet gdybym chciał. Jestem już za stary na taki styl życia, zresztą zupełnie mi obcy. Zatem, odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, dlatego właśnie twoja mama czuje się mną rozczarowana - podsumował. Nie mogłam dłużej powstrzymać łez. Kiedy pierwsza spłynęła mi po policzku, tata wstał i podszedł do mnie. - Ojoj, nie płacz, córeczko, bo będę żałował, że tak dorośle z tobą rozmawiałem.
- Nie będę już płakać, tato. - Szybko otarłam oczy i zamrugałam, żeby odpędzić łzy. Serce mnie bolało, ale się uśmiechnęłam. - Co teraz będzie? - spytałam z niepokojem. - Zobaczymy. Twoja mama chce mieć czas tylko dla siebie, żeby przemyśleć pewne sprawy. A na razie, młoda pani kapitan VanVoreen, musimy się skupić na rejsie. - Tak, tato. - Oto moja pierwsza komenda: idź na kolację ze swoimi przyjaciółkami oraz ich rodzicami i baw się dobrze. - A jeśli zaczną pytać o mamę? Tata zastanawiał się przez chwilę. - Powiesz im, że w bardzo ważnych sprawach rodzinnych musiała wrócić do domu. Wtedy nikt już nie będzie cię dalej wypytywał, a jeśli nawet, powiesz, że rodzice cię w to nie wtajemniczyli. Tyle powinno im wystarczyć. Jutro rano pójdę z tobą na bazar i będziesz mogła kupić prezenty dla swoich przyjaciółek w Bostonie, jeśli oczywiście zechcesz. Po południu popływamy sobie i posiedzimy na plaży, a wieczorem zabiorę cię do prawdziwej jamajskiej restauracji na tutejszego grillowanego kurczaka. Jeden z naszych tragarzy, który przypadkiem pochodzi z Jamajki, zachwalał mi to danie. Podoba ci się ten program? - Bardzo. - Cieszę się. A teraz zmykaj. Jak wrócisz, zdasz mi dokładny raport. Przy okazji, jak twój dziennik pokładowy? Zapełnia się? - O tak. Każdego dnia. - Świetnie. - Pocałował mnie w policzek. Uścisnęłam go czułe, wdychając znajome zapachy - woń płynu po goleniu i wody kolońskiej, fajkowego tytoniu oraz czysty, słony zapach morza. Żałowałam, że wcześniej nie odbywaliśmy takich rozmów. W pewnym sensie mama miała rację, kiedy była zazdrosna o jego pracę. Ja też bym wolała, żeby poświęcał mi więcej czasu i na przykład opowiedział mi o swoim dzieciństwie. Uświadomiłam sobie, że nigdy nie usłyszałam jego wersji historii o Kopciuszku, której bohaterką była mama. Miałam nadzieję, że tata kiedyś mi ją opowie, choć był bardzo skryty. Czy opisałby mi swoje uczucia, kiedy pierwszy raz zobaczył mamę? Czy zwierzyłby się, że padł przed nią na kolana? Nigdy nie mówił źle o babci Janie ani o siostrach mamy. Kiedy mama na nie pomstowała, kiwał tylko w milczeniu głową albo umykał spojrzeniem w bok. Och, tyle jeszcze chciałabym wiedzieć! Liczyłam, że teraz, kiedy tata uznał mnie za osobę bardziej dojrzałą, będziemy częściej rozmawiali o poważnych sprawach. Rozmowa z tatą w gabinecie kapitańskim podniosła mnie na duchu na tyle, że mogłam iść na kolację ze Spenserami. Zabrali mnie do wspaniałej włoskiej restauracji o nazwie
Casablanca. Usiedliśmy w ogrodzie, pod gwiazdami. Mały trzyosobowy zespół przygrywał soliście, który śpiewał romantyczne serenady. Pan Spenser tak czule tulił żonę w tańcu, że moje koleżanki były zażenowane. Chichotały, jakby były w podstawówce. Nie rozumiałam, czemu się tym przejmują, a poza tym wydało mi się cudowne, że mąż i żona tak się kochają, choć są dawno po ślubie. Mimo woli wyobraziłam sobie moich rodziców na tym malutkim parkiecie, pod migoczącymi gwiazdami tańczących przy piosence o miłości. Tata powiedział, że miłość oślepia. Czy kiedy człowiek się zakocha, myśli o tym, co się będzie działo po wielu, wielu latach? Sposób, w jaki teraz mama mówiła o tacie, nasunął mi myśl, że gdyby w chwili jego oświadczyn mogła znać przyszłość, odrzuciłaby je - nawet za cenę pozostania w Teksasie ze swoimi okropnymi siostrami. - Kiedyś chciałabym tak kochać się z mężem, jak się kochają wasi rodzice powiedziałam koleżankom. Spojrzały na mnie niepewne, czy mają się śmiać. Dotąd śmiały się ze wszystkiego, ale moja poważna mina je zmieszała. Przypuszczałam jednak, że później, gdy wrócą do swojej kabiny, nie zostawią na mnie suchej nitki. Byłyśmy rówieśnicami, ale czułam się starsza i dojrzalsza od nich. Wszystko to było takie trudne i zagmatwane. Może dorosłość jest niezależna od wieku. Może tata chciał mi powiedzieć, że mama jeszcze nie dorosła albo dorosła nie tak, jak się spodziewał. Nagle pobyt w tej restauracji przestał mnie cieszyć. Byłam szczęśliwa, kiedy wyszliśmy stamtąd i wróciliśmy na statek. Tata zobaczył, jak wchodzimy na pokład. Przez chwilę rozmawiał z państwem Spenser, dziękując im w moim imieniu. Gdy zostaliśmy sami, zapytał, jak mi się podobało. - Było fajnie - odpowiedziałam oględnie, nie chcąc powiedzieć prawdy ani kłamać. Nie mogę się doczekać jutra, kiedy będę tylko z tobą, tato. - Och, kochanie, bardzo mi przykro, ale trzeba przełożyć to na pojutrze. Jutro gościmy na statku gubernatora wyspy. To ważna persona, muszę go oprowadzić, a potem podjąć kolacją. Rozumiesz, księżniczko, prawda? Ukryłam rozczarowanie i uśmiechnęłam się całkiem w stylu mamy. - Tak, tato. Jestem zmęczona - skłamałam. - Idę się położyć. Pocałował mnie na dobranoc i poszedł coś sprawdzić w kuchni. Pobiegłam do swojej kajuty, zatrzasnęłam za sobą drzwi, padłam na łóżko i wybuchnęłam płaczem. Płakałam, bo mama nas zostawiła, bo inni rodzice tak bardzo się kochali, bo mój tata był nieszczęśliwy i smutny z powodu mamy, bo nie miał czasu dla mnie.
Kiedy wypłakałam morze łez, byłam tak wyczerpana, że zasnęłam skulona w kłębek, tuląc swojego pluszowego misia w marynarskim ubranku. Z sali balowej dobiegała piękna, słodka melodia. Woda pluskała uspokajająco o burty statku. Gdybym wysiliła słuch, usłyszałabym bicie własnego serca. Ale to ostatecznie pogłębiłoby moje przeraźliwe poczucie samotności. Na szczęście zasnęłam.
Rozdział piąty OSIEROCONA Następny dzień w Montego Bay usiłowałam sobie wypełnić różnymi zajęciami, aby nie myśleć o mamie wracającej do domu. Bo kiedy tylko o tym myślałam, serce ciążyło mi w piersi jak cegła. Trzymałam się sióstr Spenser i w końcu udało nam się zaprzyjaźnić z dwoma chłopcami, którzy z początku zdawali się nas nie dostrzegać - byli już w wieku licealnym i nie chcieli się zadawać ze smarkulami. Obaj chodzili do elitarnej szkoły pod Bostonem i strasznie zadzierali nosa. Wcześniej w czasie rejsu widziałam, jak opalają się na leżakach czy grają w szachy, jednak dotąd nie raczyli nawet spojrzeć na mnie ani na siostry Spenser. Wyższy miał rzadkie, cienkie jasnobrązowe włosy i orzechowe oczy. Przedstawił się jako Fulton Wittington Junior. Jego przyjaciel, Raymond Hunt, był bardziej krępy i o wiele mniej przystojny, za to dużo bardziej swobodny i wygadany. On pierwszy podszedł, kiedy zobaczył, że Clara, Melanie i ja gramy w shuffleboard. Pomyślałam, że mnie lubi, bo od razu zaczął się ze mną droczyć. - Trzymasz ten kij jak szczotkę do podłogi. - Miał za szerokie usta i za cienki nos, ale niezwykle ciepły i przyjazny uśmiech, który wyrównywał te niedostatki. - Ciekawe, bo nigdy nie trzymałam szczotki - odparowałam, odwracając się do nich plecami. Obaj zaczęli się śmiać. - Lepiej nie rób sobie z niej żartów - ostrzegła Clara, opierając ręce na biodrach. - Jej tata jest właścicielem tego statku. W oczach Fultona błysnęło zainteresowanie. Obaj włączyli się do gry. Dali nam trochę dobrych rad i wszyscy świetnie się bawiliśmy. Potem razem zjedliśmy lunch i postanowiliśmy po południu pójść na plażę. Siostry Spenser bez przerwy chichotały i szeptały sobie na ucho, co uznałam za niepoważne i nieuprzejme. Na plaży wciąż chlapały się w wodzie, zostawiwszy mnie z chłopcami na brzegu, leżącą pomiędzy nimi na wielkim plażowym ręczniku. Dzień był bezchmurny, a leciutka bryza wiejąca od oceanu sprawiała, że promienie słońca wydawały się mniej palące. Na szczęście mama mi zostawiła kremy i olejki do opalania. Rozmawiałam z Fultonem i Raymondem o szkole, o nowych filmach i nawet o modzie. Okazało się, że mamy podobny gust. Rodzina Fultona miała dom nad oceanem, na Cape Cod. Wspomniałam, że niedawno
byłam w tych stronach, w Farthinggale Manor. Okazało się, że Fulton nie tylko słyszał o tej posiadłości, ale jego tata kupił dwie zabawki Tattertonów - replikę londyńskiego Tower i replikę Bastylii. - Cudowne zabawki! - zachwycał się. - Jest nawet działająca gilotyna. Gdybyś włożyła do niej palec, ucięłaby ci go. - W takim razie wolałabym tego nie oglądać. - Wzdrygnęłam się teatralnie. - Wielu przyjaciół moich rodziców ma kolekcjonerskie zabawki tej firmy - ciągnął z ożywieniem Fulton. - Mój ojciec poprosił kierownika sklepu Tattertonów, by zawiadomił go, jeśli pojawią się nowe miniatury słynnych więzień. - Moja mama zażyczyła sobie zabawkę Tattertonów - dodał Raymond. - Pewnie dostanie ją od taty pod choinkę. - Moi rodzice są bardzo dumni ze swoich zabawek - rzekł Fulton i zaczął mnie wypytywać o Farthinggale Manor. Opowiedziałam im o Tonym, Troyu i labiryncie. Słuchali z zaciekawieniem. Byłam bardzo z siebie dumna - potrafiłam zainteresować dwóch starszych chłopców z bardzo bogatych rodzin, którzy znali kawał świata. Pomyślałam, że mama też byłaby ze mnie dumna. Parę razy wołałam siostry Spenser, namawiałam je, żeby posmarowały się kremem, ale nie posłuchały. Szkoda, gdyż paskudnie spiekły sobie plecy i ramiona. - Trudno uwierzyć, że jesteś w ich wieku - powiedział Fulton, zerkając na siostrzyczki. - Można by cię śmiało wziąć za licealistkę - stwierdził Raymond, a Fulton mu przytaknął. W jaskrawym blasku słońca na szczęście nie było widać mojego rumieńca. Tego wieczoru pomachałam do nich od kapitańskiego stolika, przy którym siedziałam z tatą i gubernatorem wyspy. Rozmawiano o turystyce i o tym, że Jamajka staje się jedną z najbardziej popularnych Wysp Karaibskich. Kiedy gubernator wyrażał nadzieję, że do jego kraju zaczną tłumnie przyjeżdżać na wakacje nie tylko bogaci i sławni, ale i przedstawiciele klasy średniej, ucieszyłam się, że nie ma z nami mamy. Na pewno by skrytykowała te plany. Clara i Melanie nie przyszły na kolację. Zapytałam o nie, a państwo Spenser wyjaśnili, że córki leżą w kajucie, kurując poparzenia słoneczne. Po kolacji Raymond i Fulton zabrali mnie na występy ludowych tancerzy w kolorowych strojach i słomianych kapeluszach oraz muzyków calypso grających na stalowych beczułkach. Kiedy skończyła się część artystyczna, zachęcano gości, żeby spróbowali zatańczyć limbo. Zabawa polegała na tym, że tańcząc, musieliśmy odchylać się do tyłu i przechodzić pod bambusową tyką, nie dotykając jej. Trzymano ją coraz niżej i niżej, aż odpadli wszyscy.
Wtedy jeden z miejscowych tancerzy zniżył ciało tak, że plecami niemal dotykał ziemi, i przesunął się pod kijem wężowym ruchem. Publiczność była zachwycona. Cały następny dzień spędziłam z Fultonem i Raymondem. Nauczyli mnie grać w szachy i znów poszliśmy na plażę. Późnym popołudniem, kiedy zrobiło się chłodniej, wybrałam się z nimi na zakupy. Na ulicznym straganie kupiłam piękną, ręcznie malowaną jedwabną apaszkę, wiedząc, że spodoba się mamie. Tacie kupiłam orientalną laskę rzeźbioną w ryby. Fulton i Raymond chcieli mnie jeszcze zabrać na przejażdżkę łodzią o szklanym dnie, ale spieszyłam się na statek. Musiałam się przebrać i przyszykować, gdyż tego wieczoru tata miał mnie zabrać do jamajskiej restauracji. /Nałożyłam biżuterię, którą zostawiła mi mama, i usiadłam przed lustrem, rozczesując włosy, tak jak robiła to ona, licząc do stu pociągnięć szczotki. Następnie pomalowałam usta i skropiłam się jaśminowymi perfumami. Miałam na sobie jasnoniebieską jedwabną bluzkę z kołnierzem obszytym koronką i pasującą do niej kolorem, plisowaną spódnicę. Aby wyglądać jeszcze bardziej dorośle, rozpięłam dwa górne guziki bluzki. Twarz miałam opaloną, srebrne kolczyki oraz jasna bluzka ładnie z nią kontrastowały. Czułam, że wyglądam fantastycznie, i miałam nadzieję, że tata też tak pomyśli. Starsi chłopcy lubili mnie, uważali mnie za interesującą i dojrzałą. Miałam na sobie biżuterię mamy, jej perfumy i po raz pierwszy czułam, że pod pewnymi względami jesteśmy bardzo podobne. Może naprawdę będę kiedyś piękna? Długo podziwiałam swoje odbicie w lustrze. Szczęście, że nikogo tutaj nie ma i nie muszę się wstydzić swojej próżności, pomyślałam. Przybierałam rozmaite pozy, usiłując naśladować mamę. Wydymałam policzki, wyciągałam szyję, cofałam ramiona i wypinałam biust. Wyobrażałam sobie, że jestem w sali balowej i przystojny młody człowiek obserwuje mnie z daleka. Czy powinnam się uśmiechnąć, aby go ośmielić? Mama pewnie by tak zrobiła, pomyślałam, choć nie podobałoby się to tacie. Raz jeszcze zerknęłam w lustro i poprawiłam włosy, a potem ruszyłam na spotkanie mojego księcia - taty. Czekał na mnie na pokładzie. Czy mu się spodobam? Ojciec spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, a oczy zabłysły mu tak jak w chwilach, kiedy mama pojawiała się przed nim wystrojona na galę czy wyjście do eleganckiej restauracji. - Dobrze wyglądam? - W wyobraźni słyszałam mamę szepczącą za moimi plecami: „Nie wstydź się, że łakniesz komplementów, Leigh. Kobieta powinna zdradzać lekką niepewność, choćby była nie wiem jak pewna siebie”. - Wyglądasz przepięknie, księżniczko. - Obrócił się do kapitana Willshawa. -
Towarzyszy nam dzisiaj pierwsza dama Jamajki. - Nie ma żadnych wątpliwości - odparł kapitan, podchodząc bliżej. Byłam tak przejęta oczekiwaniem na ocenę taty, że początkowo nie zauważyłam dowódcy stojącego nieco z boku. Nie potrafiłam ukryć zmieszania i zawodu, kiedy tata dodał: - Kapitan polecił nam restaurację, którą uważa za najlepszą na całej Jamajce, i zgodził się towarzyszyć nam na kolacji. To miło z jego strony, prawda? - Tak, oczywiście - bąknęłam. Ależ tato, co z naszą kolacją we dwoje? - pomyślałam. Czy nie rozumiesz, jak bardzo chcę z tobą porozmawiać? Czy nie widzisz, że strasznie ciebie potrzebuję i chcę cię mieć wyłącznie dla siebie? To był nasz ostatni wieczór na Jamajce. Miałam mu tyle do powiedzenia o Fultonie i Raymondzie, o zabawkach Tattertonów i prezencie, który kupiłam dla mamy. Chciałam mu wyznać, iż poprzysięgłam sobie, że postaram się jej nie denerwować i nie dawać rodzicom powodów do kłótni. Poza tym chciałam, aby po prostu patrzył na mnie i widział we mnie mamę. Chciałam, żeby mi wyznał, jak bardzo za nią tęskni. Miałam nadzieję, że namówię go na wspomnienia o początkach ich znajomości, kiedy naprawdę się kochali - bym mogła sama kiedyś kogoś pokochać. Po kolacji spacerowalibyśmy po plaży, pod gwiaździstym tropikalnym niebem, trzymając się za rękę, spokojni i szczęśliwi. A tymczasem musiałam słuchać, jak tata i kapitan Willshaw rozmawiają o rejsie. Analizowali jego przebieg, bez końca roztrząsając każdy dzień, każde wydarzenie i każdy szczegół, zastanawiając się, co warto zmienić na przyszłość. Słuchałam uprzejmie, ukrywając zniechęcenie. Normalnie te sprawy by mnie interesowały, ale dzisiaj wyjątkowo wolałabym, żeby tata traktował mnie jak kobietę. Byłam znudzona i okropnie nieszczęśliwa. Choć potrawy smakowały wybornie, zupełnie straciłam apetyt i musiałam zmuszać się do jedzenia. Tata tego nie zauważył. Zaraz po kolacji wróciliśmy na statek, gdyż dla pasażerów zaplanowano bal połączony z rozmaitymi występami. Powiedziałam tacie, że muszę na chwilę iść do kajuty i spotkamy się później. - Pewnie tak jak mama musisz przypudrować sobie nosek? - powiedział żartobliwie. - Tak, tato - bąknęłam ze spuszczoną głową. Poczułam, że łzy gromadzą mi się w kącikach oczu i zaraz spłyną po policzkach. - Dobrze się czujesz? Czy jedzenie nie było za ostre? A może jesteś przemęczona tyloma atrakcjami? - zapytał z troską.
- Nie, tato - odpowiedziałam przez ściśnięte zęby, walcząc z łzami. Dlaczego teraz traktuje mnie jak małą dziewczynkę? Czy możliwe, żeby mężczyźni byli tak nieczuli na sprawy kobiet? Tyle pytań kłębiło mi się w głowie... i pewnie tylko kobieta mogłaby na nie odpowiedzieć. W kajucie mogłam już nie wstrzymywać łez. Zerknęłam na siebie w lustrze. Moje lśniące, wyszczotkowane włosy, biżuteria mamy i ładnie opalona twarz - wszystko to zaćmiły smutek i rozpacz. Pomyślałam, że wyglądam śmiesznie i żałośnie, jak mała dziewczynka, która chce naśladować mamusię. Miałam naiwną nadzieję, że kiedy tata spojrzy na mnie i poczuje zapach jaśminowych perfum, wrócą najpiękniejsze wspomnienia jego miłości; że mi je wyzna. Chyba jeszcze nigdy tak nie tęskniłam za mamą. Chciałam, żeby mi powiedziała, co czuła, gdy wystroiła się i pięknie umalowała, a jednak nie udało się jej przyciągnąć uwagi mężczyzny, na którym jej zależało. Co miałam robić? Nie było na tym statku osoby, z którą mogłabym o tym szczerze porozmawiać - na pewno nie z siostrami Spenser czy z ich matką. Jakie to straszne, kiedy się jest prawdziwą sierotą, myślałam. Kiedy nie masz nikogo, komu możesz ufać; nikogo, kto by cię kochał i nie wyśmiał, kiedy zwierzysz się mu z najgłębszych, najbardziej osobistych uczuć. Tego dnia czułam się jak sierota, jak rozbitek, którego płaczu i krzyków nikt nie słyszy, dryfujący po oceanie, bezwolny i rzucany przez fale. Wytarłam zapłakaną twarz i jeszcze raz popatrzyłam w lustro. Może uda mi się porozmawiać z tatą w drodze powrotnej do domu. Może takie rozmowy są dla niego zbyt trudne i rozmyślnie stara się ich unikać. Przecież tyle ma na głowie - i własne zmartwienia, i statek. Nie powinnam jeszcze dokładać mu kłopotów. Powinnam być bardziej wyrozumiała i cierpliwa. Wyprostowałam się i spojrzałam w oczy swojemu odbiciu. „Ludzie stronią od osób żałosnych i słabych - powiedziała mi kiedyś mama. - Litość poniża. Nawet jeśli jesteś w rozpaczy, nie pozwól, żeby ktokolwiek się tego domyślił. Nie daj mu tej satysfakcji, aby nie wywyższał się nad tobą”. - Dobrze, mamo - szepnęłam, jak gdyby siedziała obok mnie. - Zrobię to, co muszę zrobić. Nikt nie pozna moich smutnych myśli. Zrobię to dla taty, dla ciebie i dla siebie. Wstałam pełna determinacji, ale w głębi swojego zgnębionego serca wiedziałam, że gdy wrócę do kajuty pod koniec tego wieczoru, będę łkać jak dziecko, dopóki płaczem nie ukołyszę się do snu. Podróż powrotna bardzo mi się dłużyła, gdyż nie mogłam się doczekać, kiedy wrócę do
mamy i zobaczę, jak wita się z tatą. Codziennie wieczorem klękałam przy łóżku i modliłam się, żeby nie była już taka zła na niego. Dużo czytałam i odbywałam lekcje z korepetytorem, panem Abramsem. Grałam w szachy z Raymondem i Fultonem, oglądałam z nimi oraz z siostrami Spenser filmy i występy. Tata był wciąż bardzo zapracowany. W ciągu tych ostatnich dni na morzu rzadko go widywałam. Przestał jeść ze mną lunche, a gdy pewnego wieczoru zdołaliśmy wreszcie usiąść razem do kolacji, co chwila podchodzili do niego goście, którzy chwalili rejs, czy członkowie załogi z różnymi sprawami i pytaniami. Ostatniego wieczoru przed wpłynięciem do portu w Bostonie Raymond, a potem Fulton przyszli do mnie, żeby wymienić się adresami. Obiecali napisać do mnie, a nawet wpaść w odwiedziny, kiedy tylko nadarzy się okazja. Niesłychanie mi to pochlebiało. Raymond cmoknął mnie szybko w policzek i zaczerwienił się okropnie. Po raz pierwszy pocałował mnie starszy chłopak i poczułam motyle trzepoczące w żołądku. Fulton uścisnął mi rękę, ale dosłownie pożerał mnie spojrzeniem, jakby chciał na zawsze utrwalić w pamięci moją twarz. Zaczęłam się pakować. Tata powiedział, że mam zostawić walizki w przedpokoju, a bagażowi zabiorą je, kiedy będę jadła śniadanie. Według rozkładu mieliśmy zawinąć do portu przed południem. Byłam tak podekscytowana, że ostatniej nocy nie mogłam zasnąć. Pisałam i pisałam w swoim dzienniku, aż powieki zaczęły mi ciążyć, ale nawet gdy zgasiłam światło i zamknęłam oczy, ciągle myślałam o tym, co chcę powiedzieć mamie. Przepowiadałam to sobie w myśli, aby niczego nie zapomnieć. O pierwszym brzasku wyskoczyłam z łóżka i wzięłam prysznic. Zamierzałam szybko zjeść śniadanie i wyjść na pokład, by obserwować, jak wchodzimy do portu. Ale kiedy się ubrałam i właśnie skończyłam czesać włosy, usłyszałam pukanie i w progu kajuty stanął tata. Miał na sobie swój czarny garnitur, ale nie wyglądał tak elegancko, jak zwykle. Wyglądał, jakby nie spał przez całą noc i ubierał się po ciemku. Krawat miał krzywo zawiązany, marynarkę wygniecioną, a jego włosy domagały się grzebienia. - Dzień dobry, księżniczko - powiedział cicho. Serce zabiło mi niespokojnie. Był taki smutny i twarz miał poszarzałą, niemal w kolorze włosów. - Dzień dobry, tato. Czy wszystko idzie zgodnie z planem? - Coraz bardziej się bałam, ale usiłowałam sobie wmówić, że chodzi o jakieś niedopatrzenia na statku czy w porcie. - Tak, tak. - Uśmiechnął się blado i zamknął za sobą drzwi. - Chciałem zamienić z tobą parę słów, zanim zjesz śniadanie i zawiniemy do portu. Obróciłam się ku niemu, siedząc na taborecie przed toaletką. Tata nerwowo rozejrzał się po kajucie, jakby nie wiedział, gdzie ma usiąść. Wreszcie przysiadł na krawędzi łóżka. Splótł
dłonie. Był bardzo zdenerwowany - widziałam to, bo chodziły mu napięte mięśnie szczęki, a żyły na skroniach nabrzmiały. Przez długą chwilę nie powiedział słowa, aż napięcie stało się tak nieznośne, że miałam ochotę krzyczeć. - Co się stało, tato? - zapytałam, wstrzymując oddech. - Leigh - zaczął - czekałem do ostatniego momentu, żeby ci to powiedzieć. Chciałem jak najdłużej odsuwać od ciebie smutek. - Smutek? Siedziałam sztywno i nieruchomo, niezdolna odetchnąć głębiej, czekając, co mi powie. Słyszałam łomot własnego serca i czułam, jak statek lekko kołysze się na wodzie. Obok i ponad nami słychać było gwar - goście i załoga przygotowywali się do ostatniego śniadania na pokładzie. Ludzie szli do jadalni, rozmawiając głośno, z podnieceniem; na pokładzie bagażowi dźwigali walizki, trzaskały drzwi, dzieci śmiały się i tupotały. Podekscytowanie i wrzawa otaczały nas oboje, tkwiących w kokonie milczenia, które na tle odgłosów normalnego życia wydawało się tym głębsze i bardziej tragiczne. Miałam wrażenie, że krew ścina mi się w żyłach i za moment zmienię się w bryłę lodu. - Zapewne pamiętasz naszą rozmowę zaraz po tym, jak mama zostawiła nas na Jamajce - zaczął wreszcie. Mówił z trudem, słowa stawały mu w gardle. - Powiedziałem ci wtedy, że chciała mieć czas dla siebie, żeby wszystko przemyśleć. - Pamiętam. - Mój głos był cienki i przerażony. - Mówiłem również, że mama jest coraz bardziej rozczarowana mną i niezadowolona z naszego wspólnego życia. Parę dni temu otrzymałem telegram od twojej mamy. Informowała mnie, że dokonała wyboru. - Jakiego wyboru?! - wykrzyknęłam z przerażeniem. - Poleciała z Miami do Meksyku, zamiast do Bostonu, i tam podjęła kroki rozwodowe wyjaśnił szybko niczym lekarz, który zdecydował się oznajmić pacjentowi prawdę i nie przeciągać dręczącego oczekiwania. Serce trzepotało mi w piersi, a potem zaczęło łomotać głucho jak bęben. Palce mi zdrętwiały, tak mocno splotłam dłonie. - Rozwód? - To słowo było obce, zakazane, nie na miejscu. Owszem, czytałam o rozwodach gwiazd filmowych i innych sławnych ludzi, ale w ich przypadku rozstania wydawały się normalne. Jednak nikt z moich przyjaciół nie miał rozwiedzionych rodziców. W szkole było parę osób, których rodzice się rozwodzili, i te dzieciaki wydawały się jakieś inne. Omijało się ich niczym trędowatych. - Muszę ci powiedzieć - dodał z westchnieniem tata - że w jakiś sposób mi ulżyło. Od
miesięcy spodziewałem się, że ten wrzód wreszcie pęknie. Prawie nie było dnia, żeby twoja mama nie dawała mi poznać, jak bardzo jest ze mną nieszczęśliwa. Ciągle się kłóciliśmy. Robiłem, co mogłem, żeby ukryć to przed tobą, i myślę, że mama również. Jeszcze bardziej rzuciłem się w wir pracy, aby nie myśleć o sytuacji w domu. Mogę nawet powiedzieć, że błogosławię te finansowe kłopoty i kryzys w interesach. Dzięki nim muszę się skupić na statkach i morzu. - Zmusił się do uśmiechu, ale jego uśmiech, smętny, blady i łzawy, przetrwał tylko krótką chwilę. - Mama jest nadal w Meksyku? - zapytałam rzeczowo. Wielkim wysiłkiem woli zdusiłam swoje uczucia, żeby móc mówić spokojnie i nie płakać. - Nie, już wróciła do domu. Ten telegram wysłała z Bostonu. Ale... - Tata głęboko zaczerpnął powietrza. - Obiecałem jej, że przystanę na wszystko, co postanowi. Nie ma sensu zmuszać kogoś, żeby został z tobą, skoro już tego nie chce. - Dlaczego chce odejść? - wyrzuciłam z siebie gwałtownie. - Jak może zostawić ciebie po tylu latach? W gruncie rzeczy domagałam się odpowiedzi na inne pytanie. Jak może umrzeć miłość, która zaczęła się tak cudownie, tak romantycznie? Jak dwoje ludzi może być najpierw tak przekonanych do siebie, tak bardzo ze sobą związanych, a potem tak się od siebie oddalić? Czy to właśnie miał na myśli tata, kiedy mówił, że miłość nas oślepia? W takim razie skąd on czy ona mogą wiedzieć, że naprawdę kochają? Jeśli uczucie cię zdradza, a słowa są jak bańki mydlane, które pękają w pamięci i znikają, skąd można mieć pewność? Ślubujesz komuś, że będziesz z nim, a on ślubuje tobie, że nie opuści cię aż do śmierci, a potem... coś zaczyna was dzielić. Jaka jest zatem wartość przysięgi? - Twoja mama jest jeszcze młoda. Uważa, że ciągle ma szanse na szczęśliwsze życie, a ja paradoksalnie za bardzo ją kocham, żeby stawać jej na drodze do szczęścia. Zdaję sobie sprawę, że tobie na razie to wszystko wydaje się bezsensowne, ale kiedy dorośniesz, może przypomnisz sobie moje słowa i zrozumiesz, iż nie ma sprzeczności w stwierdzeniu, że kocham ją zbyt mocno, by zabraniać jej odejść. - Ale co się stanie z nami? - Byłam już kompletnie roztrzęsiona i dziwiłam się, że mój głos jeszcze nie przerodził się w krzyk. Tak naprawdę chciałam zapytać: „A co się stanie ze mną?”. Tata zrozumiał. - Zostaniesz z mamą. Będziecie mieszkały w naszym domu, jak długo ona zechce. Urwał na moment, westchnął. - Na szczęście mam teraz mnóstwo zajęć. Po krótkim pobycie na lądzie ruszam w kolejny rejs, tym razem rekonesans - na Wyspy Kanaryjskie. Muszę szukać nowych kierunków i egzotycznych okolic, które mogłyby przyciągnąć klientów i
uczynić moje linie konkurencyjnymi. Twoja mama miała rację, że mój biznes jest dla mnie wszystkim. Nie mogę pozwolić, żeby się zmarnował. - Chcę popłynąć z tobą - wykrztusiłam, dławiąc się łkaniem. - Uspokój się, księżniczko. Przecież wiesz, że to niemożliwe. Masz szkołę, przyjaciół i powinnaś mieszkać z mamą w swoim domu, gdzie czujesz się najlepiej. Nie musisz się też martwić o byt, choć trzeba przyznać, że twoja matka wydaje mnóstwo pieniędzy i ciągle jej mało - dodał z goryczą. Nie miał łez w oczach. Jeśli płakał, robił to w ukryciu. Nawet teraz panował nad emocjami, w przeciwieństwie do mnie. Widać było, że jego miłość do mamy skończyła się już, umarła, została pogrzebana wraz ze wspomnieniami pięknych chwil i szczęścia. Teraz myślał o czymś innym. Pogrzeb już się odbył. W zmęczonej twarzy ojca było tyle rezygnacji, że jedno spojrzenie na niego zgasiło we mnie nikły płomyk nadziei, który podtrzymywałam w sercu. Wstrząsnęła mną świadomość, że miłość rodziców gasła powoli już od dawna. Teraz, kiedy tata mi o tym powiedział, zaczęłam sobie przypominać, co mówiła o nim mama. Usłyszałam jej słowa na nowo, w ich prawdziwym brzmieniu, i odczytałam sygnały i ostrzeżenia, które wcześniej zlekceważyłam. Albo po prostu nie chciałam ich słyszeć. - Tato, już nigdy cię nie zobaczę? - spytałam z drżeniem. Musiałam oblizać usta, bo mi zaschły. Zdradzieckie dłonie mi drżały, musiałam je spleść i opuścić na podołek. - Oczywiście będziesz mnie widywać - zapewnił skwapliwie. - Ten rejs potrwa tylko miesiąc i potem cię odwiedzę. - Odwiedzisz mnie? - Jak głupio to zabrzmiało. Odwiedzi mnie? W swoim własnym domu? Jak gość, jak obcy zadzwoni do drzwi i zostanie mi zaanonsowany przez lokaja? - Poza tym będę dzwonił i pisał do ciebie w każdej wolnej chwili - obiecał. Sięgnął po moją rękę. - Bardzo szybko teraz dorastasz, Leigh. Jesteś młodą kobietą i masz zmartwienia młodej kobiety. Potrzebujesz matki bardziej niż dotąd; potrzebujesz jej towarzystwa i rady. Będziesz coraz bardziej interesowała się chłopcami, a oni tobą. Może mama miała rację, nie powinienem zawracać twojej pięknej główki biznesem czy mechaniką okrętową. - Ależ nie, tato! Nigdy tak nie myślałam i bardzo mnie te sprawy interesują zaprotestowałam żywo. - Wiem. - Poklepał mnie po dłoni. Marzyłam, aby objął mnie i przytulił mocno, obsypał pocałunkami, dając mi nadzieję, że wszystko będzie dobrze. - Och, tato, nie chcę, żebyś mnie tylko odwiedzał - powiedziałam zdławionym głosem. Łzy strumieniem popłynęły mi po twarzy. Na próżno próbowałam powstrzymać łkanie.
Ramiona drgały mi rozpaczliwie. Wreszcie tata objął mnie, całował po włosach. - No już, uspokój się, moja mała księżniczko. Wszystko się ułoży, zobaczysz. Jakoś przeżyjemy najgorsze, a potem będzie już tylko lepiej. - Otarł mi łzy. - Jesteś córką właściciela tego statku. Musisz zrobić dobrą minę do złej gry i wyjść na pokład, żeby razem ze mną pożegnać gości. Zrobisz to dla mnie? Udało mi się zdusić łzy, ale dopadła mnie czkawka. Tata zaczął się śmiać. - Wstrzymaj na chwilę oddech - poradził. - To zwykle pomaga. Dzielna z ciebie dziewczynka. Ogarnij się i przyjdź na śniadanie. Potem pójdziemy na mostek, będziemy obserwować, jak kapitan Willshaw wprowadza statek do portu. I cokolwiek by się działo, zawsze pamiętaj, księżniczko, że tata cię bardzo kocha. - Ja też zawsze będę cię kochać. - Jesteśmy prawdziwymi ludźmi morza, prawda? Czekam na ciebie na górze. Wyszedł. Serce mnie bolało, ale byłam zbyt emocjonalnie wyczerpana, żeby dalej płakać, choć miałam ochotę z rozpaczy wyć aż do zatracenia. A potem ogarnął mnie gniew i złość na mamę. Jak mogła myśleć tylko o sobie? Jak mogła to zrobić mnie i tatusiowi? Kogo obchodzi, że czuje się młodo? Przecież nie będzie młoda wiecznie i nigdy nie znajdzie kogoś, kto będzie ją kochał tak jak tatuś! Och, jakże była niewdzięczna, porzucając go po tylu latach! Uwolnił ją od koszmarnego losu, sama mi o tym opowiadała. Teraz odrzuca swojego zbawcę tylko dlatego, że chce się lepiej bawić. Może uda mi się jeszcze ją przekonać, by zmieniła zdanie, pomyślałam. Nikt nie musiał wiedzieć, że poleciała do Meksyku, żeby przeprowadzić ten przeklęty rozwód. Może tam wrócić i wszystko odwołać. Kiedy zobaczy, jaką krzywdę mi wyrządza, na pewno... Serce zapadło mi się jak kamień w studnię, gdyż uświadomiłam sobie, że łudzę się na próżno. Mama musiała sobie to wszystko przemyśleć wcześniej i nic jej nie powstrzymało. Zostawiła mnie na Jamajce, bo wolność była dla niej najważniejsza. I tak by mnie nie posłuchała. Choćbym nie wiem jak błagała i rozpaczała, choćbym wylała morze łez, nie przekonałabym jej, że źle postępuje. Tata już się z tym pogodził, stracił wszelką nadzieję, pomyślałam, powoli podnosząc się ze stołka. Popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam okropnie - z twarzą poznaczoną smugami łez, z czerwonymi oczami. Na dodatek dalej męczyła mnie czkawka. Wypiłam szklankę wody i wstrzymałam oddech, ale nie ustąpiła od razu. Wreszcie przeszła, więc obmyłam twarz i poszłam na śniadanie. Nie chciało mi się jeść, lecz gotowa byłam zrobić to, o co tata mnie prosił.
Po śniadaniu poszliśmy na mostek. Staliśmy obok kapitana Willshawa, obserwując, jak razem z oficerami wprowadza „Jillian” do portu. Wyobrażałam sobie, jaki smutek musi odczuwać tata, patrząc teraz na imię tego statku. Dobrze pamiętałam dzień, w którym zabrał nas z mamą na przejażdżkę samochodem. Nie uprzedził, dokąd jedziemy. W pewnym momencie powiedział, że musimy wpaść do portu, gdyż ma tam krótką sprawę... i nagle przed naszymi oczami wyrósł ogromny oceaniczny liniowiec stojący w doku, gotowy do zwodowania. Ten widok zrobił wrażenie na mnie i na mamie, ale dopiero kiedy podjechaliśmy bliżej, nasza ekscytacja sięgnęła szczytu - bo na burcie nowego statku zobaczyłyśmy nazwę wypisaną jasnymi literami: „Jillian”. Mama aż piszczała z zachwytu. Jak się cieszyła i obsypywała tatę pocałunkami! Ale to było tak dawno... jakby wydarzyło się w innej epoce. Podpływaliśmy do nabrzeża i widziałam z daleka tłum ludzi, który czekał na pasażerów. Za nimi stał rząd taksówek i prywatnych aut. Pasażerowie cisnęli się na pokładach, machając rękami i pokrzykując do swoich bliskich, a oni machali do nich kapeluszami i chusteczkami, robili zdjęcia. Wypatrywałam mamy, ale nigdzie jej nie było. Wreszcie zobaczyłam jeden z naszych samochodów. Czekał przy nim szofer, Paul Roberts. - Tato, czy mama przyjechała po mnie? - Jak widzę, przysłała tylko Paula. Zapewne nie miała ochoty mnie widzieć. - Mnie też? Powinna tu być, jak inne mamy. - Pewnie chciała uniknąć scen - odpowiedział tata. Nawet teraz jej broni, pomyślałam gorzko. Gdyby wiedziała, jak bardzo ją kocha! Postanowiłam jej o tym powiedzieć. - Więc nie wracasz do domu, tato? - zapytałam spokojnie. Wiedziałam, że nie mogę płakać i ujawniać naszych osobistych problemów przed pasażerami i załogą. Przecież obiecałam, że będę trzymać się dzielnie. - Nie. Mam jeszcze mnóstwo roboty. Ty jedź. Wpadnę później. Znów to obce słowo: „wpadnę”. Szybko skinęłam głową. Kiedy statek zacumował i ludzie zaczęli schodzić po trapie, odwróciłam się i spojrzałam na tatusia. Na moment zacisnął powieki i kiwnął głową. - Idź - powiedział cicho. - I nie martw się o mnie. Gardło miałam boleśnie zaciśnięte. Głową wskazał drzwi i cmoknął mnie szybko w policzek. Chciałam go objąć, lecz cofnął się i wyszedł na pokład. Ranek był nieco pochmurny, ale mnie wydawał się zupełnie ponury i szary. Wiatr ścinał mi policzki mrozem niczym oddech bałwana. Szłam w stronę trapu, kiedy ktoś złapał mnie za ramię.
To była Clara Spenser z siostrą i rodzicami. Matka obejmowała ramieniem jedną córkę, ojciec drugą. Wyglądali jak symbol szczęśliwej rodziny. - Do widzenia, Leigh - powiedziała Clara. - Napiszemy do ciebie. - Do widzenia. A ja napiszę do was - odpowiedziałam szybko i zaczęłam się oddalać. Nie chciałam schodzić na ląd z nimi. - Leigh! - krzyknęła za mną Clara. - Było fajnie, ale jeszcze lepiej jest w domu, nie? Pomachałam jej ręką i pobiegłam do samochodu. Moje walizki już były w bagażniku. - Czy mama jest zdrowa? - zapytałam. Pomyślałam, że tak się gryzie tym, co zrobiła, że leży w łóżku i nie mogła po mnie przyjechać. Wolałabym, żeby tak było. - Tak. Dzwoniła do mnie dzisiaj rano i najwyraźniej czuła się dobrze. Wraca panienka z ciepłych krajów, a tu zrobiło się okropnie zimno. Jak się udała podróż? - Och, bardzo - odpowiedziałam. Przez okno widziałam tatę. Rozmawiał na mostku z kapitanem Willshawem. Nagle przerwał rozmowę i spojrzał ku nam. Opuściłam szybę i pomachałam mu. Powoli podniósł rękę i trzymał ją przez chwilę w górze jak białą flagę poddania się, zaniechania walki. Kiedy zajechaliśmy pod dom, w drzwiach powitał mnie lokaj Clarence. Zabrał mój bagaż, a ja wbiegłam do domu. - Mamo! Mamuniu! Gdzie jesteś! - wołałam. Clarence szedł za mną, niosąc walizki. - Pani VanVoreen wyjechała rano na wybrzeże, żeby pojeździć konno - rzekł. - Jeszcze nie wróciła. - Co? Pojeździć konno? Nie wiedziała, że będę przed południem? - wyrzuciłam z siebie nerwowo. Clarence był wyraźnie zakłopotany gwałtownością, z jaką zadawałam mu pytania. - Zaniosę bagaże do pokoju panienki. - Ruszył ku schodom. Przez chwilę stałam w holu, usiłując się uspokoić. Moje spojrzenie powędrowało do drzwi gabinetu taty. Pomyślałam, że już nie będzie go używał, i boleśnie ścisnęło mnie w gardle. Co teraz zrobi mama - zamknie ten pokój? Wiedziałam, że nienawidziła gabinetu, który na całe godziny zabierał jej męża. Jednak dla mnie stał się cenny i ważny jak świątynia. Weszłam tam. Wdychałam zapachy - aromat dobrego fajkowego tytoniu pomieszany ze słoną wonią drzewa wyłowionego z morza oraz zapachem kurzu ze starych mebli i dywanu. Choć rzeczy w tym pokoju w większości były wiekowe i zaniedbane, gabinet wydawał mi się piękny, gdyż należał do tatusia.
W wyobraźni widziałam, jak tata siedzi pochylony nad biurkiem, a kręta smuga dymu unosi się z cybucha rzeźbionej fajki - jego pierwszej fajki, którą kiedyś podarował mu ojciec. W prawym rogu biurka stał model „Jillian”. Tata był tak dumny z tego statku, że nazwał go imieniem mamy. Reszta blatu była jak zwykle zarzucona papierami. Choć nie lubiłam bałaganu, tutaj mi nie przeszkadzał - oznaczał, że tata będzie musiał szybko tu wrócić po ważne dokumenty. Udałam się na górę. Clarence właśnie szedł w dół po schodach. Widać było, że wolałby ze mną nie rozmawiać. - Wszystko jest w pokoju, panienko Leigh. - Dzięki, Clarence. Och, czekaj! - zawołałam, kiedy mnie minął. - Tak? - Czy mama mówiła, kiedy wróci? - Nie. - Dziękuję, Clarence. Weszłam do swojego pokoju. Jakże inny mi się teraz wydawał! Tak spieszno mi było do domu, marzyłam, żeby zasnąć we własnym łóżku, tuląc któregoś z ukochanych pluszaków, które zostały mi z dzieciństwa. Nie mogłam się doczekać, kiedy zadzwonię do przyjaciółek i opowiem im o mojej podróży, o balach. Chciałam poplotkować z nimi o Fultonie i Raymondzie, pochwalić się, że jeden z nich mnie pocałował, a obaj wymienili ze mną adresy. Pragnęłam, marzyłam, ale teraz to już nie było ważne. Jak ktoś poddany hipnozie mechanicznie zaczęłam rozpakowywać walizki, odkładając brudne rzeczy do prania i wieszając czyste w garderobie. Potem usiadłam na łóżku. Czułam się nadal jak w transie. W końcu, zmęczona nudą i bezruchem, wstałam i poszłam do pokojów mamy. Jeszcze nie wróciła. Nic się w jej sypialni nie zmieniło. Na długim blacie toaletki stało mnóstwo flakoników i słoiczków z kosmetykami; leżały szczotki i grzebienie. I nie usunęła ślubnego zdjęcia! Z grubej złotej ramki mama i tata patrzyli na mnie szczęśliwi i roześmiani. Mama była taka piękna, a tata taki przystojny i dystyngowany. Słowo „rozwód” miało dla mnie brzmienie magiczne. Niejasno wyobrażałam sobie, że kiedy mama rozwiedzie się z tatą, cały dom przejdzie przemianę, jakby rozwód ściągnął na nas złą magię czarownicy. Dom będzie inny, służba będzie inna, a już na pewno zmienią się mama i tata. A ja... coraz bardziej się bałam, jak ja się zmienię. Zawróciłam do wyjścia, ale zanim opuściłam pokoje mamy, przystanęłam w salonie, gdyż coś na biurku mamy przyciągnęło mój wzrok. Wyglądało jak okładki zawierające próbki
drukowanych zaproszeń. W najbliższym czasie nie przypadała żadna rocznica, nie szykowała się żadna uroczystość, którą mielibyśmy obchodzić. Czyżby mama zamierzała rozesłać uroczyste zawiadomienia o swoim rozwodzie? Zaintrygowana podeszłam do biurka. Moje serce kojarzyło szybciej niż umysł, więc zaczęło bić tak mocno i głucho, że na moment straciłam oddech. Jego uderzenia huczały w mojej głowie z siłą gromu. Usiłowałam powstrzymać falę łez, która gromadziła się już od momentu wejścia do domu. Mrugając gwałtownie, kartkowałam strony z próbkami. Wszystkie dotyczyły tego samego. Były to wzory zaproszeń ślubnych!
Rozdział szósty NOWY PRZYJACIEL Mijały godziny, a mama nie wracała. Siedziałam w swoim pokoju i czekałam, czekałam, czekałam, aż wreszcie usłyszałam, jak wchodzi do domu. Perlisty śmiech poprzedzał jej kroki na schodach. Nie rozumiałam, jakim cudem może być w tak radosnym nastroju. Świat wokół się walił, a jej głos rozbrzmiewał dźwięcznie jak w wigilijny poranek albo w dniu jej urodzin. Wyszłam z pokoju i zobaczyłam mamę. Wyglądała pięknie jak zawsze, a nawet piękniej, jakby rozkwitła od chwili, kiedy opuściła tatę i mnie. Była pełna życia i wigoru; tryskała energią, oczy jej błyszczały, a złote włosy błyszczały pod białą futrzaną czapką. Miała na sobie futro z białych rysiów, które tata sprowadził dla niej z Rosji. Policzki jej się zaróżowiły od chłodu. Dopiero teraz, widząc ją tak radosną, kwitnącą, zdałam sobie sprawę, że wolałabym, aby była blada, udręczona wyrzutami sumienia. Ta emanacja szczęścia mnie poraziła. Stałam i gapiłam się na mamę jak zaczarowana. Nie miała zaczerwienionych, opuchniętych oczu; przeciwnie, wyglądała jak ktoś, kto uwolnił się z mrocznego, zatęchłego zamkowego lochu i wolny wyszedł na słońce, znów młody, piękny i cieszący się życiem. Mama opacznie odczytała moje zaskoczone i smutne spojrzenie. - Och, Leigh, bardzo mi przykro, że nie czekałam na ciebie w porcie, ale nawet sobie nie wyobrażasz, jaki był ruch na drogach.. - Gdzie byłaś? - Gdzie? W Farthy. - Ruszyła do swoich pokoi. - Wiesz, jak to jest ze statkami, przypływają do portów, jak chcą... pół godziny wcześniej, godzinę później. Coś jest zawsze nie tak. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym tam czekać w nieskończoność. - Odwróciła się do mnie i błysnęła szybkim uśmiechem. - Nie sądziłam, że przywiązujesz aż taką wagę do mojego przyjazdu do portu. Piękna dzisiaj pogoda - dodała, zdejmując futro i rzucając je na rokokowe krzesło. - Ale ja zawsze widzę błękit, nawet jeśli jest szaro - powiedziała szeptem, z uczuciem, jakby to były słowa miłosnej piosenki. Nie zdejmując futrzanej czapki, z rozłożonymi ramionami upadła plecami na łóżko. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w tak upojnym nastroju. Wydawała się o całe lata młodsza, jakby była jedną z moich koleżanek, głupiutką i rozchichotaną.
- Tata powiedział mi o twoim telegramie - wyrzuciłam z siebie gwałtownie. Blask w jej oczach przygasł, jak gdyby nagle wróciła na ziemię, do rzeczywistości. Jej spojrzenie stało się chłodne, usta zacisnęły się w wąską linię. Wzięła głęboki oddech i usiadła na łóżku - powoli, jakby z wielkim wysiłkiem. A potem zdjęła czapkę, wyjęła szpilki z włosów i potrząsnęła głową. Złote pukle opadły jej na ramiona miękką falą. - Miał zostawić to mnie - powiedziała z dziwnym spokojem. - Ale nie jestem zaskoczona. Wyobrażam sobie, że przedstawił sprawę w jak najgorszym świetle, jak upadek jakiegoś biznesowego przedsięwzięcia. Powiedział ci, że nasz związek jest bankrutem? - Nie, mamo. Tata jest zdruzgotany! - zawołałam. Uśmiechnęła się nieznacznie i podeszła do toaletki. - Naprawdę byłaś w Meksyku, żeby uzyskać rozwód? - Dziecięca naiwność podpowiadała mi jeszcze nadzieję, że to wszystko nieprawda. - Tak. I nie żałuję tego. - Jej słowa były jak igły wbijane mi w ciało. - Dlaczego, mamo? Jak mogłaś to zrobić?! - wykrzyknęłam, nie kryjąc gniewu. Nie mogłam jej wybaczyć, że nie pomyślała, jak ta egoistyczna decyzja odbije się na moim życiu. - Uważałam, że jesteś wystarczająco dorosła, by zrozumieć - powiedziała spokojnie. Myślałam o rozwodzie już od dłuższego czasu, ale czekałam, aż będziesz starsza i dojrzejesz do rozumienia pewnych spraw. Kosztowało mnie to miesiące, lata dodatkowego cierpienia, lecz postanowiłam wytrwać do momentu, kiedy będę mogła na ciebie liczyć. - A ja nie rozumiem - warknęłam. - I nigdy nie zrozumiem. Nigdy. - Chciałam, by te słowa raziły ją jak sztylety. Wyprostowała się i w jej oczach zapłonął ogień. - Co powiedział ci ojciec? - Że zostawiłaś nas, by pomyśleć spokojnie, a potem dostał od ciebie telegram, że poleciałaś do Meksyku, aby załatwić rozwód. - A powiedział ci dlaczego? - Mówił, że byłaś nim coraz bardziej rozczarowana, a poza tym jesteś jeszcze młoda i chcesz zaznać szczęścia. Ale dlaczego nie możesz być szczęśliwa z tatą? - Leigh, spróbuj zrozumieć mój punkt widzenia. Może teraz, kiedy sama zaczynasz się stawać kobietą, przyjdzie ci to łatwiej. Nie wiesz, nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, jak ciężko mi się żyło przez ostatnie parę lat. Twój ojciec zabiera mnie na swoje statki po to, żeby zrobić wrażenie... żeby się mną posłużyć dla własnych korzyści. Czułam się uwięziona jak ptak w klatce... owszem złotej, ale klatce. Uwięziona? O czym ona mówi? Przecież może robić, co chce, kupować, co chce, mówić, co chce. Mamy taki piękny dom. Jak można go uważać za więzienie?!
- Inni pasażerowie mi współczuli, Leigh. Oni odpoczywali, bawili się, a ja cały czas spełniałam obowiązki służbowe. Widziałam współczucie w ich spojrzeniach. - Gwałtownym gestem przeorała palcami włosy. - Nienawidzę współczucia i litości! Nienawidzę! - Zacisnęła pięści i uderzyła się nimi po udach. - Tak było przez lata i zagryzałam zęby, usiłując nie zwariować, bo chciałam, żebyś dorastała w spokojnym, normalnym domu. Aż wreszcie stwierdziłam, że nie mogę dłużej się poświęcać. Nie mogę i nie chcę! Nie chcę rezygnować z tego, co jest tak cenne i ulotne - z mojej młodości i urody. Nie chcę zmarnieć jak kwiat bez słońca. Moim żywiołem są sale balowe, opery, teatry, nadmorskie kurorty i olśniewające imprezy, na których robią mi zdjęcia do rubryk towarzyskich. Masz pojęcie, ile okazji straciłam tylko dlatego, że twój ojciec był zbyt zajęty, żeby ze mną gdzieś wyjść? Wiesz ile? Oddychała spazmatycznie, twarz miała czerwoną, oczy wybałuszone. Bałam się, że zaraz dostanie ataku serca. Poraził mnie jej wybuch. Miałam ochotę znienawidzić ją za to, co zrobiła tacie i mnie, ale widząc ją w takim stanie, ze zmierzwionymi włosami i apoplektycznie zaczerwienioną twarzą, usiłowałam wmówić sobie, że ten przerażający stwór nie jest moją matką. - Tata zdaje sobie sprawę, że zawinił, i jest mu bardzo przykro, naprawdę. - Może i jest mu przykro... ale to tylko chwilowe. Zaraz znów całą uwagę skupi na interesach i zapomni, co było pomiędzy nami. - Nieprawda, mamo, nie mów tak. Nie możesz dać mu jeszcze jednej szansy? Nie możesz? - błagałam. - Próbowałam, Leigh. Wiele, wiele razy. Już ci mówiłam, to ciągnie się od dawna. Zaczęło się niedługo po ślubie. Z początku nie było jeszcze tak strasznie, gdyż wkrótce urodziłaś się ty i musiałam się tobą zajmować. Trzeba przyznać, że twój ojciec bardzo się wtedy o mnie troszczył. Oczywiście był wtedy dwanaście lat młodszy, ale przecież i tak starszy ode mnie. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale on mógłby być moim ojcem. Ta myśl wydała mi się niedorzeczna i wybuchłam śmiechem. Tata miałby być jej ojcem? I moim dziadkiem? - Szybko się zestarzał - ciągnęła mama. - Przyznaję, postąpiłam niemądrze, bo zgodziłam się wyjść za niego, ale byłam taka młoda i tak nieszczęśliwa, że nie myślałam o przyszłości. Poza tym twój ojciec czynił wspaniałe obietnice... których nigdy nie dotrzymał... o których później po prostu zapomniał! - Ale kochałaś go. Sama mi to mówiłaś. - Moja mała szalupa ratunkowa nadziei tonęła błyskawicznie. Słowa mamy ją rozbijały. - Byłam młoda i nic nie wiedziałam o miłości. - Uśmiechnęła się. - Teraz już wiem.
Wiem wszystko. - Jej twarz znów się rozjaśniła i ożywiła. - Och, Leigh... może mnie znienawidzisz, ale ja kocham, prawdziwie, głęboko kocham. - Co? - Pomyślałam o zaproszeniach, które znalazłam w salonie. - Zakochałaś się w innym mężczyźnie? Te próbki zaproszeń... - Urwałam, kiedy nagłe zrozumienie zmroziło mnie niczym lodowaty deszcz. - Widziałaś je? Kiwnęłam głową. - Czyli pewnie już się domyślasz - powiedziała, prostując się wyzywająco. Zakochałam się w Tonym Tattertonie, a on kocha mnie do szaleństwa. Na Gwiazdkę planujemy ślub, a potem zamieszkamy w Farthy! - Upiór o czerwonej twarzy zniknął. Moja śliczna mama uśmiechała się i promieniała szczęściem. Jej słowa spadły na mnie niczym fizyczny cios. Krew odpłynęła mi z twarzy. Szok i groza mnie obezwładniły. Miałam wrażenie, jakby nogi wrosły mi w podłogę, stanęło mi serce i zamarł oddech. Jak gdyby dwie wielkie, lodowate ręce ścisnęły mi pierś. - Spróbuj mnie nie znienawidzić, Leigh. Staraj się zrozumieć, proszę. Mówię do ciebie jak kobieta do kobiety. - Mamo, jak mogłaś pokochać innego? - Moje myśli krążyły wokół jej słów, usiłując je pojąć. Przypomniałam sobie, jak Tony i mama tańczyli na pożegnalnym balu na statku; teraz zrozumiałam ukryte znaczenie ich gestów i spojrzeń. Miałam już pewne przeczucia, kiedy w Farthy widziałam, jak spacerują i rozmawiają szeptem. Ale wtedy nie zdawałam sobie sprawy, co mama naprawdę czuje i co planuje. Dlaczego serce dowiaduje się pewnych rzeczy szybciej niż umysł? - zastanawiałam się. A może mówiło mi to, tylko nie chciałam słuchać, nie chciałam wiedzieć. Teraz nie miałam wyboru. - Nie jest trudno zrozumieć, jak mogło do tego dojść, Leigh. Tony mnie uwielbia, ceni i podziwia. Dla niego jestem mityczną boginią, która zeszła z nieba, aby nadać wartość jego życiu, gdyż nawet mężczyźni z takim majątkiem i władzą jak on czują się niespełnieni, jeśli nie mają kobiety do kochania, która kochałaby ich. Miłość, prawdziwa miłość nadaje wartość życiu. Kiedyś to zrozumiesz, a gdy tak się stanie, przyznasz mi rację. Czy mogę powiedzieć ci więcej? Leigh, czy będziesz mnie słuchała jak przyjaciółka? Nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki. Wychowywałam się z dwiema okropnymi siostrami, które były straszliwie o mnie zazdrosne. Prawie nie rozmawiałam z nimi, a już na pewno im się nie zwierzałam. - Jestem twoją przyjaciółką, mamo. Tylko... - Och, to dobrze - powiedziała i zapatrzyła się na jakiś odległy punkt w przestrzeni. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Tony’ego, a on mnie, to było tak, jakby nagle rozwiały się
chmury, odsłaniając błękitne niebo. Wszystko wokół mnie stało się bardziej ożywione, wyraziste. Świat był bardziej kolorowy, pełen śpiewu ptaków, a wiatr, nawet chłodny, był łagodny i ożywczy. Z radością czekałam na ranki, kiedy będę mogła pojechać do Farthy, aby być z nim, słyszeć jego głos, czuć na sobie jego spojrzenie. To jest właśnie miłość, Leigh, prawdziwa miłość. - Mama wyciągnęła ku mnie rękę. Jej słowa były tak magiczne, tak romantyczne, że mimo woli zbliżyłam się do niej. Ujęła moją dłoń i popatrzyła mi w oczy. Tony otworzył dla mnie swoje serce. Kiedy mówi do mnie, jego głos staje się łagodny, pełen uczucia. W jego oczach jest tęsknota, która wprawia mnie w drżenie. Zwierzała mi się jak licealistka, która zakochała się pierwszy raz. Tylko mówiła to moja mama... - Początkowo próbowałam się temu opierać, Leigh. Byłam wierna twojemu ojcu. Powtarzałam sobie bez przerwy, że jestem mężatką, że mam męża i dziecko, o które muszę dbać... ale Tony i ja coraz bardziej zbliżaliśmy się do siebie, aż w końcu cały opór osłabi i już nie było sensu zaprzeczać prawdzie. To stało się pewnego wieczoru, kiedy skończyłam malować, posprzątałam po sobie i zbierałam się do powrotu do domu. Tony zapytał, czy nie miałabym ochoty pójść z nim na plażę, żeby popatrzeć na ocean. Wahałam się, ale prosił, zapewniając, że nie zajmie mi to wiele czasu, Zgodziłam się i weszliśmy na niewielkie wzgórze nad plażą. Słońce było wielką czerwoną kulą opadającą nad horyzontem. Widok zapierał dech w piersi. Nagle poczułam jego dłoń na swojej i kiedy się dotknęliśmy, moje serce zapłakało... Wyznałam Tony’emu, w jakiej udręce żyję, powiedziałam też, że nie mogę porzucić rodziny. Był pełen zrozumienia, ale i determinacji. Kilka razy przy różnych okazjach próbowałam wyjaśnić coś twojemu ojcu, lecz on albo to ignorował, albo mnie nie słuchał. Myślał tylko o interesach. W czasie balu pożegnalnego przed rejsem na Jamajkę złożyłam Tony’emu obietnicę, że pomyślę o rozwodzie. Były momenty, że chciałam ją złamać. Okropnie cierpiałam w czasie podróży, ale nie sposób jest zaprzeczyć miłości, kiedy jest tak prawdziwa i szczera. Wiedziałam, że wreszcie będę musiała się zdobyć na jakiś dramatyczny czyn, jeśli nie chcę zwiędnąć jak kwiat w ciemności. Czy spróbujesz mnie zrozumieć, Leigh? - Popatrzyła na mnie błagalnie. Któregoś dnia taka historia może zdarzyć się tobie. - Och, mamo, to dzieje się tak szybko. Ty nie przeżyłaś tego w jeden wieczór, a ja muszę. - Rozumiem, przez co przechodzisz, i bardzo ci współczuję, ale chcę liczyć na twoją pomoc. Potrzebuję twojego wsparcia i miłości. Czy będziesz moją najlepszą przyjaciółką? Oczy miała teraz błyszczące od łez, ale ich spojrzenie było ciepłe. Nie potrafiłam się
powstrzymać i przylgnęłam do niej. - Spróbuję. Ale mamo... co się stanie z tatą? - Nic się nie stanie, uwierz mi. Ma swoje przedsiębiorstwo i jest od rana do wieczora zajęty interesami. Będziesz się widywać z tatą, kiedy tylko on zechce i będzie miał czas, czyli, jak się domyślasz, raczej rzadko - dodała oschle. Nie odpowiedziałam. Pomyślałam, że być może ma rację, ale jej słowa nadal raniły mi serce. - Leigh, czy spróbujesz polubić Tony’ego? Czy dasz mu szansę? Przekonasz się, jaki jest cudowny, i zrozumiesz, czemu go pokochałam. Nie mogłam powstrzymać uczuć, które mną targały. Za każdym razem, kiedy mama mówiła, jak kocha Tony’ego, myślałam, jak okrutnie postąpiła wobec taty. Z wolna docierało do mnie, że cała sprawa jest winą Tony’ego. Nienawidziłam go! Och, dlaczego ten przystojny, bogaty mężczyzna wkroczył w życie mojej mamy i ją całkowicie zawojował? Jakże chciałabym go ukarać; sprawić, aby pożałował na zawsze, że zniszczył mój szczęśliwy, ukochany świat. - Leigh, spróbujesz polubić Tony’ego? - powtórzyła mama z desperacją w głosie. Po raz kolejny tego dnia jej wola zwyciężyła z moją. Wygrała. Kiwnęłam głową. - Dziękuję, córeczko. - Objęła mnie, a ja byłam tak spragniona jej czułości, że zgodziłabym się na wszystko, czego by ode mnie zażądała. A jednak czułam się w jej objęciach dziwnie chłodna i bez życia. Bo przecież zdradzałam tatę. - Jeszcze o coś chcę cię prosić, Leigh, ale ten sekret musimy zachować dla siebie jak dwie przyjaciółki, bo teraz ci ufam. Obiecasz, że dochowasz tajemnicy? Jak przyjaciółka od serca? O co może jej chodzić? - zachodziłam w głowę. - Obiecuję, mamo. Pochyliła się ku mnie i zniżyła głos do szeptu, jakbyśmy nie były same w pokoju. - Tony nie zna mojego prawdziwego wieku nawet teraz, kiedy mi się oświadczył, a ja go przyjęłam. Nie chcę, żeby go znał. Jak już ci mówiłam, sądzi, że mam dwadzieścia osiem lat. - Nigdy nie powiesz mu prawdy? - Może kiedyś, ale na pewno nie teraz. Zatrzymasz ten sekret dla siebie? Kiwnęłam głową, lecz zastanawiałam się, czemu mama musi kłamać. Jeśli dwoje ludzie naprawdę się kocha, nie powinno być pomiędzy nimi kłamstwa, bo przecież powinni sobie absolutnie ufać.
- Dziękuję, Leigh. Wiedziałam, że mnie zrozumiesz. Wiedziałam, że już dorosłaś. Powiedziałam to Tony’emu. On bardzo cię polubił. Och, nie mogę się doczekać, kiedy zamieszkamy razem w Farthy. Marzenia o pięknym życiu wreszcie się spełnią, Leigh. Zobaczysz. Będziesz księżniczką, prawdziwą księżniczką. Wstała. - Teraz wezmę gorącą kąpiel. Wreszcie mogę się odprężyć, bo moja córeczka rozumie mnie i kocha. A potem usiądziemy sobie i pogadamy. Opowiesz mi, jak było na Jamajce i co tam robiłaś? Przypomniałam sobie o prezencie. - Kupiłam ci coś na jarmarku, mamo. - Naprawdę? Pamiętałaś o mnie, choć cię opuściłam? Jesteś dobrym, kochanym dzieckiem, Leigh. Jakie to szczęście, że cię mam. - Zaraz ci przyniosę! - Pobiegłam do swojego pokoju. - To nie jest duże - tłumaczyłam się, kiedy wróciłam - ale myślę, że ci się spodoba. Szybko zaczęła rozpakowywać podarek. - Uwielbiam prezenty i niespodzianki, niekoniecznie kosztowne. Tony też taki jest. Pragnie dawać mi coś nowego i pięknego każdego spędzonego wspólnie dnia - paplała z podnieceniem. Rozłożyła apaszkę. - Och, piękna! Leigh, masz świetny gust. Będzie mi pasowała do wielu ubrań. Przepraszam, że nie byłam z tobą na Jamajce, ale wynagrodzę ci to na tysiące sposobów, zobaczysz. - A tacie kupiłam ręcznie rzeźbioną laskę - dodałam spokojnie. - To bardzo ładnie. - Poszła do łazienki. Przez chwilę nasłuchiwałam szumu wody lecącej z kranu, a potem wyszłam. Tata pojawił się niedługo przed kolacją. Mama ciągle była u siebie. Gadała z przyjaciółmi przez telefon, malowała sobie paznokcie, układała włosy. Nadal nie miałam okazji opowiedzieć jej o siostrach Spenser, o Fultonie i Raymondzie, ale liczyłam, że zrobię to przy kolacji. Nagle usłyszałam, jak otwierają się drzwi wejściowe i Clarence mówi: - Witam, panie VanVoreen. Tata! Zerwałam się z miejsca i popędziłam na dół. Zastałam ojca w gabinecie, zbierającego papiery z biurka. - Cześć, Leigh. Rozpakowałaś się już? - zapytał. - Tak. Mama jest w domu. Na górze. - Rozumiem - mruknął i wrócił do swoich papierów. - Zostaniesz na chwilę? - Szkoda mi go było. Sprawiał wrażenie zgnębionego i
zmęczonego; bardzo się postarzał i pomyślałam, że fatalnie wpłynęła na niego wiadomość o miłości mamy do Tony’ego Tattertona. A może nadal miał iskierkę nadziei jak ja. - Nie, Leigh. Muszę wracać do biura i przygotowywać się do następnego rejsu. - Gdzie będziesz dzisiaj nocował? - Mam pokoje w Hiltonie, więc nie musisz się o mnie martwić. Dbaj o siebie i... Wzniósł oczy, jakby chciał przebić wzrokiem sufit i zajrzeć do mamy. - I o mamę - dokończył i znów skupił się na swoich papierach. Przerzucał teczki, otwierał szuflady i część dokumentów wkładał do aktówki. Usiadłam na skórzanej kanapie. Czułam się okropnie, jakbym zdradziła tatę, nie przyznając się, że wiem o mamie i Tonym. Byłam w ciągłej rozterce. Kiedy rozmawiałam z mamą, miałam poczucie winy wobec ojca - i odwrotnie. Bałam się, że jeśli będę się do taty uśmiechała, mama mnie znienawidzi. Co miałam robić? Tata zauważył, że się martwię. - Nie przejmuj się tym aż tak - powiedział. - Już ci mówiłem, że po sztormie zawsze wychodzi słońce i można żeglować dalej. Równaj kurs i śmiało płyń przed siebie. Jesteś starym wilkiem morskim. Dasz sobie radę. - Spróbuję, tato. - Moja dzielna dziewczynka. No dobrze... - Rozejrzał się po gabinecie. - Chyba mam już wszystko, czego potrzebowałem. - Zamknął teczkę, obszedł biurko, lecz nagle zamarł, a wyraz jego twarzy błyskawicznie zmienił się z łagodnego, kochającego na twardy, nawet gniewny. Odwróciłam się. W drzwiach stała mama. - Hej, Cleave - powiedziała. - Wpadłem po papiery. - Bardzo się cieszę - odparła. - Mamy pewne sprawy do przedyskutowania. Chciałam zostawić je na później, ale im wcześniej się z tym uporamy, tym lepiej. - Mama odwróciła się do mnie z chłodnym uśmiechem. - Leigh, czy mogłabyś nas teraz zostawić? Spojrzałam na tatę. Skinął głową. Zerwałam się na nogi i wybiegłam. Na korytarzu odwróciłam się i zobaczyłam, jak mama zamyka drzwi. Miałam ochotę zawrócić i przyłożyć do nich ucho, ale bałam się, że rodzice mnie nakryją. Rozmowa zdawała się trwać godzinami, w końcu mama mnie zawołała. Zeszłam na dół, myśląc z nadzieją: Może udało im się dogadać i postanowili dać sobie jeszcze jedną szansę. Albo tata wypowiedział jakieś magiczne słowa, przywołując pamięć dawnych dni, kiedy tak bardzo się kochali.
- Pewnie jesteś głodna - stwierdziła mama. - Bo ja strasznie. - Czy tata zje z nami? - zapytałam. - Nie, skąd. Tak jak zawsze pojechał do portu. - Pojechał? - Jęknęłam. Nie wyobrażałam sobie, że mógł odejść bez pożegnania ze mną. - Już go nie ma. Chodźmy na kolację. Niemożliwe, nie mógł wyjść bez słowa, rozpaczałam w myślach. Zamiast pójść do jadalni, pobiegłam do gabinetu ojca. Gwałtownie otworzyłam drzwi i rozejrzałam się po ciemnym wnętrzu. Mama czekała w holu. Wypadłam z gabinetu, ocierając łzy. - Gdzie on jest? - Już ci mówiłam, Leigh. Odjechał. - Ale... nie pocałował mnie na do widzenia. - Nie był w nastroju na całusy. Kochanie, proszę, weź się w garść. Idź, umyj buzię i doprowadź się do porządku. Nie możemy okazywać przy służbie, że mamy kłopoty, prawda? Kiedy coś zjesz, od razu poczujesz się lepiej. - Nie jestem głodna! - zawołałam łamiącym się głosem i rzuciłam się ku schodom. - Leigh! Nie zatrzymałam się. Nie mogłam. W swoim pokoju stanęłam przy oknie, ale nie zobaczyłam taty idącego ulicą, chodniki były puste. Latarnie rzucały długie cienie. Bezsilnie zacisnęłam pięści, odwróciłam się od okna i popatrzyłam po pokoju, zatrzymując wzrok na wszystkim, co przypominało mi tatę - jego fotografiach i modelach statków. To już koniec, myślałam. Moje dotychczasowe życie uleciało w mrok i już nigdy nie wróci. Kiedy tata poznawał kogoś nowego, kogo polubił, zwykł mawiać: „Nie bądźmy jak dwa statki mijające się w nocy. Zadzwoń kiedyś. Wpadnij”. Och, tato, pomyślałam, czy będziemy odtąd jak dwa statki mijające się w nocy? Płynęły dni. Wróciłam do szkoły i opowiedziałam przyjaciółkom o swojej wyprawie na Jamajkę. Z zainteresowaniem wysłuchały opowieści o Fultonie i Raymondzie. Po tygodniu od powrotu do domu dostałam od Raymonda miły list. Przyniosłam go do szkoły i pokazałam dziewczynom - zawłaszcza tym, które nie chciały uwierzyć, że starsi chłopcy skomplementowali mnie, iż mogę uchodzić za licealistkę. Większość listu Raymonda dotyczyła spraw szkolnych, ale wspominał też, jak miło spędził czas ze mną. I podpisał: „Całuję, Raymond”.
Pod koniec pierwszego tygodnia tata zadzwonił do mnie i powiadomił mnie o planach swojej kolejnej podróży. W jego biurze panował ruch i gwar. Choć rozmawialiśmy krótko, parę razy mu przerywano. Obiecał, że zadzwoni albo napisze, kiedy tylko dopłyną na Kanary. Och, jakże tęskniłam za nim i jak bardzo próbowałam znienawidzić mamę za wyrzucenie go z mojego życia! Parę dni później wieczorem mama powiedziała, że wybieramy się do Farthy w Święto Dziękczynienia na uroczysty obiad. - To będzie najwspanialsze Święto Dziękczynienia, jakie obchodziliśmy w życiu. Tony zaprosił wielu swoich bogatych i wpływowych znajomych. A także Patricka i Clarissę Darrow, wydawców książek, które ilustruję, i oczywiście Elizabeth Deveroe z mężem - czyli ludzi, których i ty znasz. To milo, prawda? - Ale zawsze obchodziliśmy święto w domu, mamo - zaprotestowałam. Jeszcze nie w pełni doszło do mnie, że tata nie wróci i nigdy nie będzie obchodzić z nami żadnych świąt. Dotąd zawsze był w święta z nami w domu. - Wiem, ale chcę być z Tonym, a poza tym on co roku urządza wspaniałą imprezę. Zamiast indyka będą bażanty, a do tego szampan i niebiańskie desery. Przecież wiesz, jak gotuje jego kucharz. - Nie może być Dziękczynienia bez indyka. - Och, będzie tam tyle cudownych dań, że zapomnisz o indyku. Wiesz co? - dodała z entuzjazmem. - Musimy kupić sobie nowe stroje na tę okazję. - Mamo, nie zdążyłam jeszcze ponosić wielu z tych, które dałaś mi na urodziny! - To zupełnie inna sprawa. Musimy się wyróżniać... Ubierz się do wyjścia - poleciła, ożywiając się. - Pojedziemy do butiku Andre i wybierzemy sobie coś oryginalnego. - Ależ mamo... - Wiedziałam, że u Andre sukienki i suknie mogą kosztować od ośmiuset dolarów do nawet dziesięciu tysięcy. - Czy będzie nas stać teraz... kiedy... kiedy taty tu nie ma? - Oczywiście. Twój ojciec pokrywa nasze wydatki, dopóki ponownie nie wyjdę za mąż. Wtedy będzie miał obowiązek finansować tylko ciebie. Choć o pieniądze nie musisz się martwić, Tony jest bardzo hojny. Szykuj się - dorzuciła niecierpliwie. - Idziemy. Mama kupiła sobie czarną aksamitną suknię na cieniutkich ramiączkach, z czarną jedwabną szarfą. Do niej włożyła długie do łokcia, czarne balowe rękawiczki oraz swój najbardziej okazały diamentowy naszyjnik i diamentowe kolczyki w kształcie łezek. Dla mnie kupiła piękną sukienkę w kolorze wody, uszytą ze zwiewnego materiału. Jeszcze nigdy nie byłam tak wystrojona w Święto Dziękczynienia.
Tego dnia po południu Tony przysłał do nas Milesa w limuzynie. Biedny szofer musiał czekać w holu jeszcze trzy kwadranse, bo mama nie była gotowa z makijażem i z fryzurą. Wreszcie pojawiła się na schodach w swoim sobolowym futrze. Jej włosy były wyjątkowo miękkie i lśniące. Po sposobie, w jaki oszołomiony Miles zerwał się z krzesła, odgadłam, że olśniła go jej uroda. Pomyślałam, że mama wygląda jak gwiazda filmowa. Bardzo żałowałam, że nie ma tu taty i nie może jej zobaczyć. Potem jednak pomyślałam, że to tylko powiększyłoby jego ból i żal. - Jak wyglądam? - zapytała mama, obracając się przede mną niczym modelka. - Przepięknie. - Och, kochanie, dziękuję. Ty też ślicznie wyglądasz. Zawojujemy wszystkich. - Z gracją ruszyła do drzwi. W czasie jazdy do Farthy opowiedziała mi o przyjaciołach Tony’ego, którzy mieli być na przyjęciu. Wszyscy byli ludźmi znanymi ze względu na majątek lub osiągnięcia zawodowe. - Zaczekaj, kiedy zobaczysz ich żony - dodała. - Pomimo bogactwa i pozycji nie mają pojęcia o modzie i makijażu. Będziemy wyróżniały się spośród tych kobiet jak... jak róże na zachwaszczonym klombie. Uścisnęła mnie. Choć byłam smutna, gdyż czekał mnie świąteczny obiad bez tatusia, fascynował mnie sposób, w jaki mama do mnie mówiła. Zachowywała się niczym moja starsza siostra. Stałam się jej przyjaciółką i powiernicą. - Nie przejmuj się, że ci ludzie są tacy bogaci - mówiła dalej. - Szybko się przekonasz, że w towarzyskiej rozmowie wcale nie są błyskotliwi. Kiedy ktoś zada ci pytanie, odpowiedz uprzejmie, ale podawaj tylko tyle informacji, ile trzeba. Mężczyźni lubią dominować w rozmowie, dyskutując o polityce i interesach. - Tata nigdy taki nie był. - Biedny tata, pomyślałam. Sam, bez rodziny, na statku pośrodku oceanu, je świąteczny obiad z obcymi ludźmi. - Nie miej takiej smutnej miny - upomniała mnie mama. - Jesteś ładniejsza, kiedy się uśmiechasz. Pani Deveroe z mężem oraz Darrowowie byli już na miejscu, kiedy przyjechałyśmy. Wszyscy zgodnie twierdzili, że mama i ja wyglądamy jak siostry. Komplementy mężczyzn i ich zachwycone spojrzenia sprawiły, że poczułam się kobieco i dorośle. Mama wkroczyła do tego wielkiego domu jak królowa. Wszędzie była służba czekająca na każde jej skinienie. Ktoś zabrał nasze okrycia i skierował nas do pokoju muzycznego, gdzie zgromadziło się towarzystwo; ktoś inny podał nam szampana.
- Jillian! Wreszcie przyjechałaś! - wykrzyknął Tony, spiesząc, żeby nas powitać. Ujął dłoń mamy w obie ręce i popatrzył jej głęboko w oczy. - Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. I nigdy nie przestanę tego powtarzać. Przez całe rano rozmyślałam o tym, jak bardzo nienawidzę Tony’ego, ale kiedy popatrzyłam na niego, ciepły, elektryzujący dreszcz przeniknął moje ciało. Pierwszy raz byłam świadkiem tak romantycznej chwili. Zupełnie jakbym weszła w akcję filmu o miłości. Nie mogłam od mamy i Tony’ego oderwać oczu. Nie tylko ja; wszyscy obecni w tym pokoju. Zapadła cisza, jakby wszyscy naraz wstrzymali oddech, i dopiero po chwili wrócił gwar rozmów. Tony przeniósł swoje niebieskie spojrzenie na mnie. - Leigh, pięknie wyglądasz. Jestem szczęśliwy, że mam was tu obie. Dzięki wam Farthinggale Manor promienieje jak nigdy dotąd. - Stanął pomiędzy nami i wziął nas pod ręce, ale ja trzymałam się sztywno, aby wszyscy widzieli, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Mały Troy siedział na dużym fotelu, krótkie nóżki dyndały mu w powietrzu. Sprawiał wrażenie osamotnionego i zagubionego, ale wyglądał niezwykle elegancko w miniaturowym smokingu z czarną muszką. Kiedy mnie zobaczył, oczy mu zalśniły. - Cześć, Troy. - Uścisnęłam jego drobną rączkę. - Cześć. Tony mówi, że będziesz tu mieszkać i teraz jesteś moją starszą siostrą. To prawda? Uśmiechnęłam się mimo woli, słysząc entuzjazm w jego głosie, choć słowa, które wypowiedział, ciągle były dla mnie obce i przerażające. - Na to wygląda, Troy. - Fajnie. Chcę ci pokazać dużo moich sekretów - dodał szeptem, rozglądając się, czy ktoś nie podsłuchuje. Wreszcie zaproszono całe towarzystwo do obszernej jadalni i posadzono nas przy wielkim stole. Mama miała miejsce po prawicy Tony’ego, a ja z Troyem po lewicy. W sumie były tam trzydzieści trzy osoby. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu gości przy obiedzie. Pośród dań królował wielki bażant nadziewany wątróbką. Zastawa była z porcelany Wedgewood malowanej w wiejskie scenki. Srebra były masywne, lecz pięknie błyszczące, z kwiatowymi deseniami. Mięsiste niebieskie serwetki miały wyhaftowane białą nicią inicjały F.M. Po niedługiej chwili mama zaczęła się rozwodzić na temat planów ślubnych. - Nasz ślub będzie jak królewska koronacja - powiedziała i zaśmiała się perliście, ale zaraz spoważniała i przeszła do konkretów. - Artystyczne, kolekcjonerskie zaproszenia,
wykonane przeze mnie na podstawie ilustracji, które zrobiłam dla Domu Wydawniczego Darrows. Dwudziestosześcioosobowa orkiestra oraz kwiaty przylecą z Ameryki Południowej. Tony ma też własny fantastyczny pomysł. Opowiedz, Tony. - Cóż, chyba zepsułaś niespodziankę - odpowiedział z łagodnym uśmiechem. - Ale dobrze, zdradzę - każę wykonać pamiątkową zabawkę Tattertonów dla każdego z nas i każdego z gości. Będzie miała wygrawerowaną datę naszego ślubu. - Wspaniały pomysł - rozpromieniła się mama. - Dwie postacie, czyli my... tańczące na szczycie świata. - Wzięła przyszłego męża za rękę. Rozległo się chóralne, pełne zachwytu „ooch!”. Nawet ja byłam pod wrażeniem. Jak łatwo mama przyciągnęła uwagę całego stołu, pomyślałam. Każdy czuł zazdrość - mężczyźni zazdrościli Tony’emu tak pięknej żony, a kobiety zazdrościły mojej mamie urody i stylu. Plany ślubne brzmiały bardzo atrakcyjnie, potrawy były pyszne, ale przy świątecznym stole w Farthy tęskniłam za pieczonym indykiem podawanym w naszym domu i czułam się coraz bardziej zagubiona i samotna. Plany i detale ślubne zdominowały rozmowy do końca przyjęcia. Mały Troy usmarował sobie buzię kremem, kiedy wpadł buzią w tort. Ze śmiechem wytarłam go serwetką. Po jedzeniu towarzystwo wróciło do pokoju muzycznego. Troy poprosił, żebym poszła z nim pokolorować rysunki. Kiedy znaleźliśmy się w jego pokoju zabaw, ze zdumieniem zobaczyłam, że sam te rysunki wykonał. Oglądałam je z podziwem. Jak na tak małe dziecko miał wielki talent. Obrazki przedstawiały różnych ludzi. - To Henderson, to Margaret Stone, a to Edgar - wyjaśnił malec, pokazując mi kolejne rysunki. - Bardzo ładnie rysujesz - pochwaliłam. Oczy mu pojaśniały. Wręczył mi brązową kredkę. - Edgar zawsze nosi brązowe koszule. Ty malujesz Edgara. Roześmiałam się i zaczęłam kolorować. Straciłam poczucie czasu, siedząc w dziecięcym pokoju na dywanie, kolorując i słuchając paplania Troya o służących, basenie, labiryncie i Tonym. Mniej więcej po godzinie usłyszałam z korytarza mamę, a potem Tony’ego. Był poirytowany. Troy nie zwrócił na niego uwagi, gdyż był zbyt zajęty. Zdążyłam już zauważyć, jak bardzo potrafił się skupić, kiedy coś tworzył. To niezwykłe, że mały chłopiec był w stanie tak odciąć się od świata. Nie widział nawet, jak wstałam i podeszłam do drzwi. Tony i mama stali w głębi korytarza. Tony, wysoki i męski, trzymał dłonie na mamy biodrach, usiłując przyciągnąć ją do siebie. Nie wiedzieli, że obserwuję ich w milczeniu.
- No chodź, Jillian. - Wydął pełne usta w wyrazie nadąsania. - Przecież jesteśmy już prawie mężem i żoną. - Ale jeszcze nie mamy ślubu i dlatego nie mogę. Poza tym jest Leigh. - Dam jej pokój z drugiej strony domu. Nie będzie wiedziała, że przyszłaś do mnie. Musnął wargami jej szyję. - Nie, Tony. - Mama odsunęła go od siebie. - Już ci mówiłam, dopiero po ślubie. Poza tym jutro mam sprawy w Bostonie, więc i tak nie możemy nocować. Nie ma o czym mówić. - Torturujesz mnie, Jillian... i to w Dniu Dziękczynienia - zażartował. Gorzko zażartował, pomyślałam. Coś dziwnie łaskotało mnie w żołądku i głupio się czułam, tak ich śledząc, ale nie mogłam się powstrzymać. Zawrócili i już mieli odejść, kiedy nagle Tony dostrzegł kątem oka, jak wyglądam z pokoju Troya. Przez długą chwilę wpatrywał się we mnie palącym wzrokiem. Wycofałam się i spędziłam z Troyem jeszcze pół godziny, zanim przyszła do mnie mama. - Czas wracać do Bostonu. Troy zaczął marudzić. - Kiedy zostaniecie u nas już na zawsze? - Niedługo, Troy - odpowiedziała mu mama. - Ale teraz jest późno i powinieneś już iść do łóżka. - Nie jestem zmęczony - zaprotestował. - Nie ty o tym decydujesz - ucięła. - Jesteś chorowity i musisz dużo spać. Chodź, Leigh. Odwróciła się i szybko wyszła. - Niedługo znów tu będę i skończymy kolorowanie - obiecałam chłopcu. Był niepocieszony, ale grymaśna minka znikła, kiedy na pożegnanie pocałowałam go w policzek. Mama i Tony czekali na mnie w holu. Większość gości już wyjechała. - Dziękuję, że tak cudownie zajmowałaś się dzisiaj Troyem, Leigh - powiedział Tony. Mój braciszek cię uwielbia. - Jest bardzo uzdolniony. - O tak. Kiedyś będzie projektował zabawki Tattertonów. - Zbliżył się i pocałował mnie w czoło. – Dobranoc i do widzenia. - Jego dłoń niepokojąco długo pozostała na moim ramieniu. Czułam, że drżę. Czy kiedykolwiek przypuszczałam, że taki młody przystojny mężczyzna zostanie moim ojczymem? - Dobranoc - mruknęłam. Mama jeszcze przez moment szeptała z Tonym. Pocałowała go lekko w usta i zeszłyśmy po szerokich schodach. Uświadomiłam sobie, że niedługo to będzie mój dom. Tym
bardziej wszystko wydawało mi się dziwne. Było tu tyle pustych pokojów, tyle mrocznych cieni. Mama kipiała podekscytowaniem. - Czy to nie było najwspanialsze Święto Dziękczynienia? Ci ludzie... te potrawy... Widziałaś klejnoty, którymi była obwieszona Lillian Rumford? - Nie pamiętam, o kogo chodzi, mamo. - Nie pamiętasz? Och, Leigh, jak mogłaś nie zauważyć diamentowej tiary, bransoletek i kamei? - Po prostu nie zwróciłam uwagi - odpowiedziałam zmęczonym głosem. Mama dosłyszała w nim smutek i jej uśmiech zbladł. Przykro było mi to przyznać, ale byłam zadowolona. Nagle moje serce stwardniało - zrobiło się wrogie wobec mojej pięknej matki i jej nowego, bogatego, przystojnego męża. Nie rozmawiałyśmy więcej. Odwróciłam głowę i wpatrywałam się w noc. Mama milczała przez jakiś czas, ale potem zaczęła paplać o kreacjach innych kobiet, o fantastycznych komplementach, które zewsząd słyszała, o błyskotliwych zdaniach, które wygłaszała, o tym, jak Tony ją adorował i jak będzie rozprawiać w mieście o ich ślubie...Prawie nie słyszałam, co mówi, zapatrzona w mrok. Znikły wzgórza i odsłonił się widok na ocean. Noc była chłodna i jasna. W dali widziałam odległe światła statku i pomyślałam, że tata żegluje tam gdzieś w ciemnościach - samotne światełko na tle aksamitu nocy, jak pojedyncza gwiazda na wieczornym niebie.
Rozdział siódmy ZAGUBIONA Dwa tygodnie po Święcie Dziękczynienia jechałam z mamą do Farthy na próbę ślubnej ceremonii. Od dwóch dni w Nowej Anglii sypał śnieg i świat okrywał gruby biały dywan skrzący się w porannym słońcu. Kiedy wjechałyśmy do lasu, zobaczyłam, że wiele drzew pod ciężarem śnieżnych czap chyliło się do ziemi jak starzy ludzie. Inne sterczały na tle czystego nieba, a ich nagie, zlodowaciałe konary wyglądały jak kości. Jeszcze innym z gałęzi zwisały sople niczym wielkie zamarznięte łzy. Mama nie miała czasu zachwycać się przyrodą. Kierowała przygotowaniami do ślubu, planując każdą chwilę, każdy szczegół. Tony przydzielił jej jedną ze swoich sekretarek, panią Walker - bardzo wysoką, szczupłą ciemnowłosą kobietę, energiczną i konkretną do bólu, która nigdy się nie uśmiechała. Domyślałam się, że nie jest zachwycona swoją funkcją. Siedziała naprzeciwko nas w limuzynie, notując wszystko, co wymyśliła mama. Każdy dzień zaczynał się od porannego odczytania listy gości. Gdy wsiadłyśmy do limuzyny i ruszyłyśmy do Farthy, pani Walker musiała zrobić to ponownie. Mama postanowiła, że po ślubie nigdy nie siądzie za kierownicą. Od tej pory będzie miała do dyspozycji limuzynę i szofera. Później, kiedy Miles nie mógł jej służyć, gdyż akurat woził Tony’ego, zamawiała wóz z kierowcą z wypożyczalni. W dniach po Święcie Dziękczynienia zauważyłam też inne zmiany, jakie zaszły w mojej matce. O ile to możliwe, spędzała więcej czasu na pielęgnacji włosów i na makijażu, ponieważ uważała, że teraz musi wyglądać jeszcze lepiej. - Ludzie wiedzą, że wkrótce zostanę panią Tatterton, przyglądają mi się uważniej i więcej się po mnie spodziewają. Należę teraz do śmietanki towarzyskiej, Leigh. Moim zdaniem te dodatkowe zabiegi niewiele zmieniły. Jej włosy były miękkie i lśniące jak zwykle, a cera nienaganna. Nic jednak nie mówiłam, bo widziałam, jakie to dla niej ważne. O wiele bardziej przeszkadzał mi fakt, że zaczęła się lekceważąco wyrażać o swoich dawnych przyjaciołach, nawet o Elizabeth Deveroe. Zapewne uważała, że są dla niej pożądaną znajomością, kiedy była jeszcze żoną taty, ale teraz, gdy miała zostać żoną Tony’ego Tattertona, okazali się nie dość godni, by przekroczyć progi jej domu. Kiedyś mama pracowała dla Elizabeth, a teraz sama mogłaby ją zatrudnić. Deliberowała nad listą gości, zastanawiając się, czy nie wykreślić mniej znaczących
znajomych. - Teraz żałuję, że ich zaprosiłam - powiedziała. - Nie pasują tutaj. W trakcie jazdy do Farthy wykreśliła parę, która nie odpowiedziała na jej zaproszenie, i dodała nową - Kingsleyów. Uczyniła tak, gdyż Louise Avery powiedziała jej: „Martin Kingsley, wydawca »Globe«, właśnie wrócił z Moskwy i wraz z małżonką jest teraz najbardziej pożądanym gościem zapraszanym na przyjęcia w całym mieście”. Sekretarka wpisywała nowe nazwiska na listę, ale widać było, że komentarze nie wywarły na niej wrażenia. Mama się tym nie przejęła. Żyła we własnym świecie, szczęśliwa jak nigdy dotąd. Kiedy przejeżdżaliśmy przez bramę Farthy, kolejny raz przeglądała menu, zastanawiając się głośno, czy nie należy dodać gorących przystawek. Choć słuchałam bardzo nieuważnie, wydawało mi się, że dań jest aż nadto, i ośmieliłam się to powiedzieć. - Będzie tam więcej jedzenia niż na statku taty. Mama skrzywiła się i zacisnęła usta. - Leigh, tego nie można porównywać. Tam ważne jest, by ludzie mieli świadomość, że dostają to, za co płacą. Wynajęłam najlepszych kucharzy w Bostonie, a każdy ma inną specjalność. Jest więc Francuz, słynący ze swojej zupy z homara i... - Przecież Ryse Williams jest wspaniałym kucharzem, mamo. Nie mógłby sam przygotować przyjęcia? - Sam? - Roześmiała się i uśmiechnęła porozumiewawczo do pani Walker, jakbym była pięciolatką, która palnęła głupstwo. - Bardzo wątpię. Zresztą to robota nie dla jednego, lecz dla kilkunastu kucharzy. Poza tym nie musisz się martwić o te sprawy. Musisz tylko zadbać, żebyś ładnie wyglądała. Trzeba przyznać, że sprawa stroju wprawiała mnie w nerwowość. Jako jedna z druhen miałam nosić jasnoróżową szyfonową sukienkę bez ramiączek, z długą spódnicą i gorsetem obszytym białą koronką. Pozostałe druhny mamy były dorosłymi kobietami. Tylko ja miałam chude, kościste ramiona, a moje piersi przypominały pryszcze, toteż nie mogłam się obejść bez wypchanego pianką stanika. Bałam się, że w tej sukience będę wyglądać śmiesznie, ale mama sama wybrała ten fason i kolor, aby współgrał z jej suknią ślubną. Żadna z druhen nie mogła założyć naszyjnika ani kolczyków. Mama wiedziała, że inne druhny są majętne i posiadają słynne klejnoty, a chciała, by jej biżuteria jaśniała samotnie i nic jej nie przyćmiło. Kiedy limuzyna zatrzymała się przy frontowych schodach Farthinggale Manor, zobaczyłam małego Troya z nianią, panią Hastings. Była dość miła, ale za każdym razem, kiedy ją widziałam, odnosiłam wrażenie, że obowiązki ją przerastają. Troy był bardzo bystry jak na swój wiek, szybko znalazł sposób, żeby rządzić tą biedną kobieciną. Teraz lepił
bałwana, głuchy na jej wezwania do powrotu do domu. Ale widziałam też, z jakim skupieniem Troy traktuje śniegową rzeźbę. Był zbyt zajęty, żeby słuchać niani, jak wtedy, kiedy kolorowaliśmy razem jego rysunki - miał skupione spojrzenie, twarz nieruchomą jak u posągu. Cyzelował detale śniegowej postaci, posługując się srebrną łyżeczką niczym dłutem. - Leigh! - zawołał. - Chodź, zobacz mojego bałwana! - Musisz iść na górę i się ubrać - przypomniała mama. Pani Walker podeszła do bagażnika z Milesem, żeby wziąć nasze rzeczy. Zaraz zjawił się Curtis. Zbiegł po schodach, obłoczki pary buchały mu z ust. Nie włożył palta i zabawnie wyglądał na śniegu w swojej liberii. - To najlepszy bałwan, jakiego widziałam - powiedziałam do Troya. Wyprostował się dumnie. - Ale musimy wracać do domu, żeby przygotować się do próbnej uroczystości. Ty też - dodałam i pani Hastings spojrzała na mnie z nieskrywaną wdzięcznością. - Przecież jesteś drużbą, pamiętasz? - Tony mówił, że mam nieść obrączki. - No właśnie. Chodź, pójdziemy się przebrać. A potem wyjdziemy jeszcze raz na dwór, dokończysz bałwana i pobawimy się w śniegu. - Obiecujesz? - Obiecuję. - Wyciągnęłam do niego rękę. Chwycił ją szybko i ruszyliśmy do domu za mamą i panią Walker. Pani Hastings kroczyła za nami. Ceremonia ślubna została zaplanowana w wielkim holu na dole. Mama miała schodzić ze schodów niczym anioł w przepięknej sukni, a wszyscy mieli ją podziwiać. U podnóża schodów mieli czekać pastor, Tony i mały Troy. Wyściełane krzesła dla gości już ustawiono rzędami w holu. Tony powiedział mamie, że będzie to już czwarta ceremonia ślubna w dziejach rodowej siedziby. Jego pradziadek, dziadek i ojciec - wszyscy poślubiali swoje małżonki w Farthy. W ogromnym holu przodkowie Tony’ego spoglądali z wielkich, pociemniałych portretów, gdy on i mama mieli wypowiedzieć słowa małżeńskiej przysięgi, ślubując sobie miłość i wierność. Tony wyłonił się z gabinetu w chwili, kiedy lokaj zaanonsował nasze przybycie. Miał na sobie spodnie od smokingu i białą koszulę bez krawata, z jeszcze rozpiętymi rękawami. Po raz pierwszy widziałam go tak swobodnie ubranego. Znowu pomyślałam, że wygląda jak gwiazdor filmowy. Krępowało mnie, że jest taki urodziwy. Taty nie można było nazwać brzydkim, lecz był o wiele od niego starszy, a jego skórę wygarbowały słone morskie wiatry. Nie wyglądał
efektownie i nigdy nie przypominał amanta - co nie znaczy, że mniej go przez to kochałam. Ale kiedy Tony i mama stanęli obok siebie, przyciągali spojrzenia wszystkich. Z przykrością musiałam przyznać, że są dla siebie stworzeni. Obraz taty w moim umyśle zaczął blednąc i oddalać się, migocząc jak odległa gwiazda, która umarła miliony lat temu. Jednak desperacko wierzyłam, że pewnego dnia poślubię człowieka takiego jak on, tylko musiałby być mniej pochłonięty swoimi interesami. - Kochanie. - Tony wziął mamę za ręce i szybko pocałował ją w usta. Uśmiechnął się i w jego oczach mignął chytry błysk. - Nie rozmyśliłaś się? - Ależ nie! - Twoja garderoba jest już gotowa. - Odwrócił się do mnie. - Cześć, Leigh. Założę się, że jesteś tak samo przejęta jak ja. - Oczywiście, że jestem przejęta - odpowiedziałam ostro. Nie potrafiłam ukryć tego niemiłego tonu. Trudno, żebym się nie przejmowała w tej sytuacji! Miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że gdybym tylko mogła, nie dopuściłabym do tego ślubu... ale zmilczałam i odwróciłam wzrok, żeby nie domyślił się, co naprawdę czuję. - A ja nie jestem przejęty - wtrącił Troy swoim cienkim głosikiem. Wszyscy się roześmiali oprócz mnie. - Bo nie ty się żenisz - powiedział Tony. Troy wzruszył ramionami, ale mocno ściskał moją dłoń. - Mamy teraz chwilę, mógłbym pokazać ci twoje pokoje, Leigh - dodał Tony, zacierając ręce. - Świetny pomysł, prawda, córeczko? - podchwyciła mama. - Kazałem je odnowić i urządzić specjalnie dla ciebie. - Tony podsunął mi ramię. Mama dała mi znak, żebym z nim poszła. - Ja też mogę iść? - zapytał Troy, patrząc na brata. - Ty musisz się przebrać, młody człowieku - odrzekł Tony. - To próba kostiumowa. Oczywiście nie dotyczy panny młodej - dodał. - Pan młody nie powinien widzieć jej w sukni przed ślubem, bo to zły znak. - Ale... - Nie, Troy - powiedział stanowczo Tony i spojrzał na panią Hastings. - Chodź, Troy. Pomogę ci się ubrać - powiedziała niania. - Sam się ubiorę - burknął. Mama obrzuciła go karcącym spojrzeniem i pokręciła głową. - Proszę, tędy. - Tony powiódł mnie ku schodom. Zaczęliśmy wchodzić na górę. Coś w sposobie, w jaki przyciskał moją rękę do swojego boku, wprawiało mnie w nerwowe
napięcie. Byłam pewna, że się rumienię. Tony zaprowadził mnie na pierwsze piętro i zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami. - To tutaj - oznajmił i otworzył oba skrzydła teatralnym gestem. - Leigh... - Uniósł rękę i przez moment myślałam, że muśnie moje włosy, lecz ją cofnął. - Chciałem, żeby te pokoje wyglądały kobieco, a nie dziewczynkowato. Mam nadzieję, że ci się spodobają. Blask słońca, przesiany przez delikatne żaluzje koloru bladej kości słoniowej, rozpływał się w salonie jak delikatna mgiełka, tworząc nierealny nastrój. Ściany były pokryte jedwabiem w tym samym odcieniu, z delikatnymi orientalnymi wzorami w kolorach zielonym, fioletowym i niebieskim. Dwie małe sofy miały identyczne obicia, ożywione niebieskimi poduszkami, które z kolei współgrały z odcieniem chińskiego dywanu leżącego na podłodze. Choć pragnęłam z góry odrzucać wszystko, co mi ten człowiek oferował, musiałam przyznać, że to piękne wnętrze. - No i jak ci się podoba? - Patrzył na mnie badawczo niczym przyrodnik obserwujący ciekawy okaz insekta. - Bardzo - odparłam szczerze. - Nigdy nie miałam własnego salonu - dodałam i pożałowałam tego natychmiast. Wyszło tak, jakbym była zaniedbanym dzieckiem. - Już masz - oznajmił Tony i w uśmiechu wygiął pełne, zmysłowe wargi. - A teraz obejrzyj sypialnię. - Otworzył przede mną następne drzwi. Nie zamierzałam się zachwycać nowym domem, nie zamierzałam być wdzięczna... ale co miałam zrobić, skoro przed moimi oczami wyrosło imponujące łoże z baldachimem, z kapą obficie zdobioną haftami i koronkami w moich ukochanych kolorach błękitu i kości słoniowej? Sypialnia była w podobnej tonacji jak salon. Stała w niej niebieska sofa i trzy fotele z takimi samymi obiciami. Dalej znajdowały się garderoba i łazienka, pełne luster i świateł. Szafy miały wewnętrzne oświetlenie. Garderoba była większa niż cała moja sypialnia w Bostonie. Poczułam, że Tony znalazł się tuż za mną, i odwróciłam się. Stał tak blisko, że czułam jego oddech na czole i woń wody po goleniu. - Mam nadzieję, że będziesz tutaj szczęśliwa, Leigh. To dla mnie prawie tak samo ważne jak szczęście twojej mamy - powiedział miękko. Milczał, kiedy popatrzyłam na niego przeciągle. Miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz wszystko, co zmuszona byłam tłumić w sobie. Jakim prawem sądził, że mogę tu być szczęśliwa? Skradł serce mojej matki i zabrał ją ojcu, niszcząc mi rodzinę. Tata pływał gdzieś po oceanach zrozpaczony. Tony urodą, bogactwem i
wpływami odciągnął moją mamę od ojca. A teraz otaczał mnie atencją i luksusami, jak gdyby liczył, że za tę cenę pozwolę się kupić i zapomnę o ukochanym tacie. Jak gdyby te piękne pokoje miały sprawić, że pokocham go jak własnego ojca. Zaciskałam i rozwierałam pięści, z trudem powstrzymując się, żeby nie dać mu po twarzy. Jakże go nienawidziłam! Bez drgnienia powieki patrzył mi w oczy. - Wiem, że nie jest ci łatwo, ale wierzę, że z czasem się pogodzimy. I mam nadzieję, że kiedyś zobaczysz we mnie kogoś więcej niż tylko przybranego ojca. Chcę być także twoim przyjacielem. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, ktoś zapukał do drzwi. To pani Walker przyniosła moją bieliznę, sukienkę i buty, żebym się mogła przebrać na próbę. Usłyszałam głos mamy w korytarzu. W drodze do swoich pokojów wydawała polecenia służbie. - Dobrze, proszę to położyć tutaj - rzucił Tony zły, że przerwano nam rozmowę, i znów zwrócił się do mnie: - Porozmawiamy innym razem. Będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby poznać się lepiej. - Wyszedł. - Jaki ładny pokój! - zachwyciła się pani Walker. Położyła moje rzeczy na łóżku i rozejrzała się z zaciekawieniem. - Masz szczęście, że możesz mieszkać w takim pałacu. - Dziękuję, pani Walker, ale to nie znaczy, że w Bostonie źle mi się żyło - odrzekłam sucho. Dostrzegła moją furię i ulotniła się szybko, żeby pomóc mamie. Zostałam sama, wreszcie miałam czas, by obejrzeć wszystko. To miał być mój nowy świat; tutaj miałam śnić, myśleć, marzyć, śmiać się i płakać, czuć się smutna i samotna - a może pewnego dnia szczęśliwa. Nienawidziłam Farthy i zarazem je kochałam. Tata nigdy nie pojawi się w tych drzwiach, żeby życzyć dobrej nocy albo powitać mnie po długiej podróży. W sumie byłam zadowolona, że nigdy nie zobaczy moich nowych pokojów. To by go tylko dobiło, gdyż pomyślałby, że przekupiono mnie tym bogactwem. Nie możesz pozwolić, żeby nowy świat odebrał ci pamięć o tacie! - krzyczało moje serce. Postanowiłam, że na długim blacie toaletki ustawię wszystkie moje ukochane zdjęcia z dzieciństwa - zwłaszcza to, na którym tatuś trzyma mnie na kolanach, i drugie, gdzie ja i mama siedzimy, a tata stoi za naszymi plecami. Kiedy miałam zaledwie pięć lat, kulfoniastymi literami podpisałam to zdjęcie z tyłu: „Tata, mama i ja”. Otoczę się pamiątkami ze szczęśliwych czasów - zdjęciami z naszych podróży, z wycieczek do zoo, z pokładów statków taty. Na jednym z nich tata uczył mnie tańczyć. Nigdy, przenigdy nie pozwolę, aby miękkie, drogie tkaniny, bogato zdobione, obite pluszem meble, ogromne pokoje i inne luksusy sprawiły, że zapomnę o tacie. Tony Tatterton szybko się przekona, że nie ma szansy, absolutnie żadnej szansy, by zastąpić mi ojca.
Zaczęłam się przebierać. Włożyłam specjalny stanik bez ramiączek, a na to suknię z usztywnionym gorsetem. Zgrabnie mnie opinała, ale na próżno sięgałam za plecy, żeby zapiąć zamek błyskawiczny. Nie dawałam rady dociągnąć go do samej góry. W końcu zniechęcona włożyłam pantofle i wyszłam na korytarz, żeby pójść do mamy i poprosić ją o pomoc. Po paru krokach natknęłam się na Tony’ego. Miał już muszkę, spinki w mankietach i jedwabny pas, ale nie włożył jeszcze marynarki. Cofnęłam się zaskoczona, przyciskając do piersi odstającą górę sukienki. - Przepraszam, że cię przestraszyłem, ale twoja mama prosiła, bym sprawdził, czy nie potrzebujesz czegoś. Przez moment nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa. Oddech uwiązł mi w gardle. Jak długo czyhał pod moją sypialnią? I dlaczego mama posłała go do mnie? Tacie nigdy nie zlecała takich zadań. - Ee... właśnie szłam do mamy, żeby pomogła mi zapiąć sukienkę - rzuciłam szybko i zrobiłam ruch, aby odejść. - Pozwól, że ja ci pomogę. Po to piękne kobiety mają mężczyzn... na takie usługi. Położył mi dłonie na ramionach i obrócił mnie do siebie plecami. Drgnęłam, kiedy poczułam gorący oddech owiewający mi kark. Jeśli dostrzegł moje zmieszanie, udawał, że nic nie zauważył. - Ach, to nietrudne zadanie. Powoli podciągnął suwak, uważając, żeby mnie nie uszczypnąć. A potem mnie pocałował w czubek głowy. - Zrobione - oznajmił. - W czym jeszcze ci pomóc? - Już w niczym, dziękuję - zapewniłam tak skwapliwie, że uśmiechnął się, a w jego oczach błysnęło rozbawienie. Wbiłam wzrok w podłogę. - Muszę się uczesać - dodałam i umknęłam do sypialni. Tam usiadłam, żeby się uspokoić i złapać oddech. Kiedy spojrzałam na siebie w lustrze, zauważyłam, że ciągle przyciskam dłońmi górę sukienki. Wstałam i ostrożnie wyjrzałam na korytarz z obawą, że Tony ciągle tam będzie. Na szczęście odszedł. Próbowałam ogarnąć burzę odczuć i myśli, które mną targały. Tyle ich było! Nienawidziłam sposobu, w jaki Tony mówił do mnie, usiłując przybrać ton ojcowski. Wzdrygnęłam się z niechęcią, wspominając, jak pocałował mnie w czubek głowy. Dotąd robił to tylko tata. Musiałam jednak przyznać, że dotyk jego palców na moich nagich ramionach i ust muskających moje włosy sprawił mi przyjemność. A te jego oczy! Kiedy patrzył na mnie, ich błękit się rozjaśniał, promieniał. Och, muszę
się mieć na baczności, pomyślałam. Przecież udało mu się zdobyć serce mamy. Dla takiego doświadczonego mężczyzny byłabym łatwym przeciwnikiem. Jego niebieskie oczy i przystojna twarz majaczyły w moich myślach, błagając o miłość i zrozumienie; błagając, abym zechciała uznać go za nowego tatusia. Ale jak mogłam myśleć o kimś tak młodym jak o swoim ojcu? Poza tym kiedy Tony odkryje wreszcie, jaki jest prawdziwy wiek mamy, będzie wściekły, że dał się zwieść. Moje życie, jeszcze niedawno proste i szczęśliwe jak w bajce, nagle stało się trudne i skomplikowane. Nienawidziłam Farthy! Nienawidziłam swej sukienki przygotowanej na ślubną ceremonię i nienawidziłam myśli, że będę druhną na ślubie własnej matki. Nienawidziłam tego domu, służby, ogrodu i... - Cześć, jesteś gotowa? Mój atak furii urwał się gwałtownie. W drzwiach zobaczyłam Troya w miniaturowym smokingu, z muszką, z gładko zaczesanymi włosami. Na małym palcu lewej dłoni nosił malutki sygnet i wyglądał jak pomniejszona wersja swojego starszego brata. - Już prawie - odpowiedziałam. - Tony mówi, że będziemy mogli się przebrać w dobre rzeczy, jak tylko skończy się próba - zapewnił pospiesznie malec. - W dobre rzeczy? - Zaśmiałam się. - Muszę strasznie na siebie uważać, kiedy jestem tak ubrany, bo mógłbym się pobrudzić - wyjaśnił, marszcząc nosek. Był tak uroczy, że miałam ochotę porwać go w ramiona i tulić jak pluszowego misia. - Rozumiem. Ja też nie mogę się doczekać, kiedy przebiorę się z powrotem w „dobre rzeczy”. - Przyczesałam włosy przed lustrem, wstałam i trzymając Troya za rękę, wyszłam ze swego apartamentu. Przez cały czas czułam się jak we śnie. Otoczona przez obce osoby, obserwująca, jak mama i Tony odgrywają swoje role, mimo woli rozglądałam się skrycie za tatusiem w płonnej nadziei, że nagle z hukiem otworzy wielkie drzwi. Popuściłam wodze wyobraźni. Muzyka ucichła i wszyscy odwrócili się w stronę mojego ojca. - Jillian! - zawołał. - Nie możesz tego zrobić! A ty - dodał, zwracając się do Tony’ego musisz cofnąć zaklęcie, którym usidliłeś moją żonę! W mojej fantazji tata był wyższy i silniejszy. Tony cofnął się ze strachem. Wtem mama zamrugała gwałtownie i popatrzyła na tatę, potem na Tony’ego i znowu na tatę. - Cleave? Och, Cleave, dzięki Bogu, że przyszedłeś! Nie mam pojęcia, co we mnie
wstąpiło. Co ja tu robię? Rzuciła mu się w objęcia. Jednym skokiem znalazłam się przy nich i tata zagarnął mnie ramieniem. We troje wyszliśmy z Farthy i pojechaliśmy do domu, a potem żyliśmy długo i szczęśliwie. Moje marzenie prysło jak bańka mydlana, kiedy mały Troy szarpnął mnie za rękę. Stałam za dwiema innymi druhnami. Zeszłyśmy ze schodów i ustawiłyśmy się przed mamą. Pastor właśnie kończył odprawiać ceremonię. Troy chciał mi przypomnieć o obietnicy, że po próbie wyjdę z nim na dwór. - Za godzinę wróćcie na lunch - przypomniał nam Tony i odszedł z mamą do swojego gabinetu. Pobiegłam na górę, żeby się przebrać. Moment później pojawił się Troy gotowy do harców w śniegu. - Czy ja też mam z wami iść? - spytała pani Hastings z wyraźną nadzieją, że odpowiedź będzie odmowna. - Nie, pani Hastings. Dam sobie radę. Popatrzyła na mnie z taką wdzięcznością, jakbym zwolniła ją z dziesięciu lat ciężkich robót. Mały chłopiec musi być dla niej niemałym wyzwaniem, pomyślałam ze śmiechem. Włożyłam płaszcz i rękawiczki, wzięłam Troya za rękę i wybiegliśmy na dwór do bałwana. Było jeszcze całkiem jasno, lecz niebo zasnuły szare chmury i zaczął padać śnieg. Troy wprawnie rzeźbił palce bałwana i paplał o zabawkach, które Tony obiecał mu pod choinkę. Skakał z tematu na temat. Po chwili już opowiadał mi historię, którą usłyszał od Ryse’a Williamsa, o małym chłopcu z Nowego Orleanu grającym na magicznym flecie. Ciągle mówił o kucharzu „Rye”, a kiedy zapytałam go o to, wyjaśnił, że tak nazywa Ryse’a służba. - Mówią na niego Rye Whiskey, a nie Ryse Williams. - Rye Whiskey? Ale ty chyba nie zwracasz się tak do niego? - U-um... - Malec zerknął w kierunku wejścia i wyjaśnił: - Mówię tak, kiedy nie słyszy Tony. Dałby mi burę. - Ach, rozumiem. Więc lepiej tak Williamsa nie nazywaj. Wzruszył ramionami. Wtem nowy pomysł rozjaśnił mu oczy. Upuścił na śnieg srebrną łyżeczkę, którą zabrał z domu. - Musimy wziąć gałązki z żywopłotu na ubranie dla bałwana. - Z żywopłotu? - Aha. Boris strzyże labirynt przez cały czas i wszędzie leżą gałązki. Weźmiemy trochę, dobrze? Proszę, dobrze?
Westchnęłam. Śnieg padał coraz gęściej. Kiedy staliśmy w miejscu, od razu robiło się zimno. Spacer dobrze nam zrobi, pomyślałam. - Dobrze. Mocno chwycił moją dłoń i zaczął odciągać mnie od domu. - Pokażę ci drogę. - W porządku, w porządku, tylko nie leć tak, Troy. Twój bałwan się nie roztopi. Obejrzałam się na dom, gdyż usłyszałam, jak dwie kobiety z biura Tony’ego w Bostonie, które na próbie odgrywały rolę druhen, idąc do samochodu, plotkują o mamie. - Miała starego męża, który mógłby być jej dziadkiem - powiedziała jedna. - Słyszałam, że to sklerotyk i nawet nie skojarzył, że go opuściła. - Jeśli kobieta taka jak ona poślubia starego pryka, chodzi o kasę, nic więcej skomentowała druga. - Już nie będzie się musiała martwić o pieniądze - stwierdziła pierwsza. - A do tego ma oszałamiająco przystojnego, młodego męża. Cwaniara! - Ze śmiechem wsiadły do auta. Twarz zapiekła mnie ze złości. Miałam ochotę podbiec do samochodu i walnąć pięścią w szybę. Kpiły sobie z mojego ojca! Jak śmiały?! Kto naopowiadał im takich bzdur? Nie zasłużyły, żeby być na ślubie. Podłe, zawistne plotkary! - No chodź, Leigh - marudził Troy, ciągnąc mnie naprzód. - Co? A, tak, idziemy. Zatrzymaliśmy się przed wejściem do labiryntu. - Nie widzę tu żadnych gałązek, Troy. Wracajmy. - Na pewno je znajdziemy. Wejdźmy kawałek i poszukajmy. - Twój brat nie chce, żebyśmy wchodzili do labiryntu. - Nie bój się, ja wiem, jak wejść i wyjść. - Na pewno? - Czasami był dziwnie dojrzały jak na tak małego chłopca, niezwykle pewny siebie. - Tony nie będzie zły. Przecież zaraz zostanie twoim tatusiem. - Nie zostanie - warknęłam. Troy spojrzał na mnie zbity z tropu. - To, że ożeni się z moją mamą, nie znaczy jeszcze, że będzie moim tatą. Ja mam swojego tatę. - A gdzie on jest? - Pracuje na wielkich statkach i teraz płynie przez ocean. - On też będzie na ślubie? - Nie. Moja mama nie chce już z nim mieszkać. Woli być z twoim bratem, dlatego zamieszkamy tutaj, a mój tata będzie w innym domu. Rozwiodła się z moim tatą. Wiesz, co to
jest rozwód? To wtedy gdy ludzie, którzy byli małżeństwem, już nim nie są. Rozumiesz? Mały pokręcił głową. - Prawdę mówiąc, ja też nie rozumiem - przyznałam gorzko i znów obejrzałam się na dom. Paru mężczyzn i Tony właśnie wyszli. Śmiali się i klepali po plecach. - Dobrze powiedziałam. - Wchodzimy do labiryntu. Nie zgubimy się, bo będziemy widzieli swoje ślady na śniegu. Troy wyrwał mi się i biegiem wpadł pomiędzy zielone ściany. Po chwili wahania też tam weszłam. Spokój panujący w labiryncie przyniósł mi ulgę. Pragnęłam się odciąć od tego zamieszania i wrzawy, dręczyła mnie złość. Usłyszałam melodię weselnej pieśni graną na pianinie i wściekłam się jeszcze bardziej. Jednak w miarę jak zagłębialiśmy się pomiędzy wysokie, przysypane śniegiem krzewy, świat stawał się coraz bardziej daleki i nieważny. Gęstwa żywopłotów oddzielała nas od wielkiego domu jak mury. W korytarzach labiryntu gęsto wirowały białe płatki. Troy co chwila zerkał przez ramię, by sprawdzić, czy idę za nim. Skręcaliśmy tyle razy, że wkrótce straciłam rachubę. Każdy następny korytarz wyglądał tak samo jak poprzedni. Cieszyłam się, że zostawiamy ślady na śniegu, gdyż teraz zrozumiałam, jak łatwo jest się tu zgubić. Labirynt był naprawdę zawiły i rozległy. - Troy, wracajmy! - zawołałam. - Nie widzę żadnych gałązek i wydaje mi się, że kręcimy się w kółko. - Wcale nie. Idziemy do domku. - Co to za domek? Kto tam mieszka? - Teraz nikt. To jedna z moich kryjówek - wyjaśnił szeptem. - Może poszukamy go kiedy indziej - zaproponowałam, oglądając się za siebie. - Jeszcze kawałeczek, Leigh. Proszę... - powiedział błagalnie. - No dobrze. - Uległam. - Pójdziemy jeszcze kawałek i jeśli nie będzie domku, zawracamy, zgoda? Kiwnął głową i jeszcze przyspieszył. Zniknął mi z oczu. Szłam po jego śladach na śniegu. - Nie pędź tak szybko! - krzyknęłam za nim. Mały złośliwiec nie zamierzał zwolnić. Ciągle był o jeden zakręt przede mną. Wreszcie za kolejnym zakrętem zobaczyłam korytarz prowadzący prosto do wyjścia. Kiedy wyłoniłam się z labiryntu, ujrzałam stojący pośród wysokich sosen mały domek pokryty czerwoną dachówką. Jakby czarodziej dotknięciem różdżki przeniósł go tutaj prosto z
ilustracji mojej mamy w książce dla dzieci. Troy wszedł do środka. Zaraz ja weszłam za nim. Siedział w bujanym fotelu przed kominkiem. Rozejrzałam się po niewielkim salonie i wyobraziłam sobie, że kiedy w kominku płonął ogień, musiał być bardzo przytulny. Na jego skromne umeblowanie składały się stara kanapa, rzeczony fotel bujany, parę niewielkich stolików, parę krzeseł i puste półki z ciemnego drewna. Na podłodze leżał prostokątny brązowy dywan. Cienkie białe zasłony zwisały smętnie przy zaszronionych oknach. W domu było tak zimno, że obłoczki pary buchały nam z ust. - Nikt tu teraz nie mieszka? - spytałam, zaglądając do niewielkiej sypialni i równie małej kuchenki. W sypialni stało pojedyncze łóżko i niewielka szafa. Nie było lustra ani dywanika. Kuchnia była stara, kaflowa, na węgiel. Obok znajdował się zlew i pusta lodówka, której drzwiczki były otwarte. Troy zeskoczył z fotela i przybiegł do mnie. - Boris mieszka tu czasem w lecie, ale tak naprawdę to jest moja kryjówka - powiedział. - I przychodzisz tutaj sam? - zapytałam z niedowierzaniem. - Jak znajdujesz drogę w labiryncie? Wzruszył ramionami. Domyśliłam się, że skręcał na chybił trafił i po prostu miał szczęście. - Dobrze, że jest śnieg i możemy wrócić po śladach - powiedziałam, rozglądając się dalej. - Musi tu być ładnie wiosną i latem. - Przyjdziemy jeszcze do tego domku? - Myślę, że tak. - Może ten domek stanie się i moją kryjówką? - pomyślałam. Na pewno czasami będę chciała uciec z dużego domu. - Mogę przynieść drew - zaproponował Troy. - Są pod dachem. Napalimy sobie w kominku. - Nie, nie, już wracajmy. Za długo jesteśmy poza domem. Zaraz zaczną nas szukać, a poza tym śnieg pada coraz gęściej. - Nie chcesz się najpierw rozgrzać? Tu są zapałki. - Szybko przysunął sobie krzesło i zdjął pudełko zapałek z krawędzi okapu nad kuchnią. - Przyniosę smolne szczapy. - Cisnął zapałki na stół i już go nie było. Trzasnęły drzwi. Pokręciłam głową, rozbawiona jego entuzjazmem. Nie sądziłam, że z lepienia bałwana zrobi się taka wycieczka. Faktycznie, dobrze będzie się rozgrzać przed wyjściem. A poza tym to było całkiem zabawne. Wrócił Troy z naręczem drew. Strząsnął z nich śnieg i zrzucił swoje brzemię przed kominkiem.
- Chcesz, żebym ja napalił, czy wolisz sama? - Umiesz rozpalić ogień? - No pewnie. Boris pokazywał mi wiele razy. - Ustawił cienkie gałązki na palenisku i starannie obłożył je bierwionami, tworząc zgrabny stos. Następnie otworzył zasuwkę w kominie i po paru próbach podpalił gałązki. Delikatnie rozdmuchał ogień. Szczapy zapłonęły. - Bardzo dobrze, Troy - pochwaliłam zaskoczona. - Zrobiłeś to jak dorosły. - W tym domu jestem tatusiem - rzekł z dumą. - Ty możesz być mamusią, która posprząta i zrobi jedzenie. - A co ty będziesz robił poza rozpalaniem ognia? - Będę jadł kolacje. - Tylko tyle? - Nie wiem. A co jeszcze miałbym robić? Co robią tatusiowie? Biedny Troy, nie zdążył poznać swojego ojca i nie wiedział, jaką ważną postacią jest tata. Podsunęłam bujany fotel bliżej ognia. Usiadłam, a malec wdrapał mi się na kolana. - Dzięki tacie dziecko czuje się dobrze i bezpiecznie; tata kocha je tak samo jak mama, a jeśli dziecko jest małym chłopcem, gra z nim w piłkę, uczy go różnych rzeczy i zabiera na wycieczki - wyjaśniłam. - A jeśli dziecko jest małą dziewczynką? - Wtedy tatuś robi z niej swoją małą księżniczkę i kupuje jej ładne ubrania. Dziewczynka wie wtedy, że tata bardzo ją kocha. - Czy tata kocha mamę, a mama kocha tatę? - O tak, ogromnie. Dla żadnego z nich nie ma nikogo ważniejszego na świecie. Bo łączy ich miłość, rozumiesz? Miłość jest... jest... - Nie byłam w stanie mówić dalej. Zaczęłam łkać. - Co się stało? - Troy spojrzał na mnie z niepokojem. - Leigh, czemu płaczesz? - Czasami płaczę, kiedy myślę o tatusiu. - Dlaczego? Bo go tutaj nie ma? - Uhm. - Parę razy pociągnęłam nosem, próbując powstrzymać płacz. - No to ja będę twoim tatą, skoro jego tu nie ma, dobrze? - Och, Troy! - Czule przyciągnęłam go do siebie. - Jesteś cudowny i kochany, ale przecież to niemożliwe... ojej! - Co się stało? - Ależ sypie! - powiedziałam, patrząc za okno. Ledwie było widać sosny za zasłoną białych płatków. - Wracajmy. Wzięłam go za rękę i w pośpiechu opuściliśmy domek. Śnieg pokrył alejkę.
Wbiegliśmy do labiryntu w białej zamieci i szybko pokonaliśmy pierwszy zakręt, potem drugi i... zatrzymałam się. - O nie! - wykrzyknęłam. - Co się stało? - spytał Troy. - Nasze ślady znikły! Zasypał je śnieg! - Nic nie szkodzi. - Malec usiłował być dzielny. - Znajdziemy drogę. - Skręcił w biały korytarz i odwrócił się przez ramię. - No chodź. - Boję się, że zbłądzimy - powiedziałam z wahaniem. Śnieg sypał tak gęsto, że prawie nic nie było widać. Co robić? - rozpaczliwie zapytywałam samą siebie. Przez moment rozważałam, czy wrócić do domku, ale ponieważ śnieg całkiem zasypał nasze ślady, nikt się nie domyśli, że weszliśmy do labiryntu. Z ociąganiem ruszyłam przed siebie, trzymając Troya za rękę. Skręcałam, skręcałam i skręcałam, a śnieg ani na moment nie przestawał sypać. Wkrótce wszystkie korytarze wyglądały jednakowo. Kiedy wyłoniliśmy się zza kolejnego zakrętu i zobaczyłam nasze świeże ślady, zrozumiałam, że kręcimy się w kółko. - Zabłądziliśmy! - krzyknęłam. Troy zaczął pochlipywać. - Nie płacz, ktoś na pewno nam pomoże. Zaraz stąd wyjdziemy. - Wzięłam go na ręce i weszłam w kolejny korytarz. Płatki śniegu topniały mi na twarzy. Było mi zimno w nogi - nie miałam butów odpowiednich do chodzenia w głębokim śniegu. Tuliliśmy się z Troyem do siebie. Jak dwoje sierot zmagających się z okrutną burzą wypatrywaliśmy domu.
Rozdział ósmy K ŁAMSTWA, K ŁAMSTWA, K ŁAMSTWA Usłyszałam, że ktoś nas woła, i odkrzyknęłam parę razy. Rozpoznałam głos Tony’ego, który wydał parę szybkich rozkazów i po chwili krępy, starszy mężczyzna znienacka wyłonił się ze śnieżnej zawiei. - Boris! - zawołał Troy. Ogrodnik podbiegł do nas. - Nic się wam nie stało, panienko? - Nie, tylko... zimno, bardzo zi-zimno... - Zęby mi szczękały. - Już prowadzę was do pana Tattertona. - Ogrodnik wyjął mi z ramion dziecko. Idziemy. Niech panienka trzyma się jak najbliżej mnie. Nie musiał mi tego mówić. Niemal deptałam mu po piętach. Tony i Miles czekali na nas przed labiryntem. - Dlaczego weszliście do labiryntu? - zapytał Tony bez wstępów. Zamiast odpowiedzieć, zaczęłam płakać. Od razu złagodniał. - Nic ci się nie stało? - Cała przemarzłam - wykrztusiłam. Bolały mnie zlodowaciałe palce u nóg. Niepokoiły mnie zimne i zarazem płonące policzki. - Zaprowadźmy ich do domu - rzucił Tony. Otoczył mnie ramieniem i razem z Milesem i Borisem, który niósł Troya, pobiegliśmy wśród białej zamieci. Kiedy Curtis otworzył nam drzwi i wpadliśmy do holu, mama wyłoniła się z pokoju muzycznego. Była roztrzęsiona. - Zabłądzili w labiryncie - wyjaśnił szybko Tony. - W labiryncie! - wykrzyknęła poruszona. - Pani Hastings, proszę zrobić Troyowi gorącą kąpiel - polecił Tony niani. - Mały bardzo łatwo się przeziębia. Mama patrzyła na mnie z gniewnym niedowierzaniem. - Jillian... - Tony lekko ścisnął jej dłoń. - Ty też powinnaś jak najszybciej przyszykować Leigh gorącą kąpiel. Była za lekko ubrana na śnieg i mróz. - Nie mogę uwierzyć, że tak postąpiła. Dlaczego weszłaś do labiryntu, Leigh? - zapytała surowym tonem. Zęby ciągle mi szczękały. Rękawiczki miałam przemoczone, podobnie jak buty i pończochy. Topniejący śnieg spływał mi strużkami po czole, policzkach i karku. Zupełnie jak
gdyby bałwan Troya ożył i szarpał mnie lodowatymi palcami. - Bo... tam miały być obcięte gałęzie... potrzebne nam do... - Jillian, ona potrzebuje gorącej kąpieli - powtórzył z naciskiem Tony. - Ale przecież Tony ostrzegał cię, żebyś nie wchodziła do labiryntu, a do tego jeszcze przy takiej pogodzie. Traciliśmy zmysły, szukając was. Coś okropnego! - Mama zasłoniła rękami twarz, jakby chciała się za nimi ukryć. - Dziewczyna cała się trzęsie - powiedział Tony. - Jillian, ona musi natychmiast zrzucić mokre rzeczy i wejść do gorącej kąpieli! Mama pokręciła głową. - Jak mogłaś mi to zrobić, Leigh? - zapytała z wyrzutem. - Jak mogłaś?! - Jej głos nabrał piskliwych tonów. Tony chwycił mnie za łokieć i popchnął ku schodom. Obejrzałam się na mamę, która ciągle wpatrywała się we mnie w osłupieniu. Obok stała jedna z jej pokojówek, Cecilia Benson. Mama zwróciła się do niej. - Możesz sobie to wyobrazić? - rzuciła z oburzeniem. Cecilia popatrzyła, jak Tony prowadzi mnie na górę, ale nie wykonała najmniejszego ruchu. Zaledwie znaleźliśmy się za drzwiami, Tony już w salonie zdarł ze mnie mokre wierzchnie ubranie, cisnął je na krzesło i pobiegł do sypialni. - W garderobie znajdziesz miękki frotowy szlafrok z herbem Farthinggale Manor powiedział. - Jak najszybciej zdejmij resztę mokrych rzeczy. Zniknął w łazience. Usłyszałam szum wody lejącej się do wanny. Palce mi się trzęsły, kiedy ściągałam z rąk przemoczone rękawiczki. Dosłownie słyszałam, jak szczękają mi zęby. Trzęsącymi się rękami, niezgrabnie i z wysiłkiem zaczęłam ściągać sweter przez głowę. Utknął mi na twarzy, ale zjawił się Tony i mi pomógł. - Masz sine wargi - rzekł. - Dobrze się czujesz? Kiwnęłam głową oszołomiona. Wszystko stało się tak nagle. Mama mnie znienawidziła. Najwyraźniej uważała, że zrobiłam to specjalnie, a ja byłam zbyt przemarznięta i zdezorientowana, żeby się wytłumaczyć. - Usiądź na łóżku - polecił Tony. Kiedy posłuchałam, przykucnął, zdjął mi buty i pończochy. - Palce u nóg masz lodowate i czerwone - powiedział. Energicznie roztarł mi stopy i nakazał: - Biegnij szybko do wanny, bo złapiesz zapalenie płuc. - Wszedł do łazienki, żeby sprawdzić wodę. Rozpięłam spódnicę. Zsunęła się na podłogę i wyszłam z niej szybko, bo też była zimna i wilgotna. Ręce mnie bolały, palce nadał miałam zesztywniałe. Usiadłam na łóżku. Gdzie jest
mama? Dlaczego nie przyszła? Mogła chociaż przysłać którąś z pokojówek, aby mi pomogła. Czemu obarczyła tym Tony’ego? Czy w ten sposób chciała mnie ukarać? - Kąpiel gotowa - oznajmił Tony, wystawiwszy głowę z drzwi łazienki. Sięgnęłam do zapięcia bluzki, lecz bezradnie przebierałam palcami, nie mogąc odpiąć żadnego guzika. - Pozwól, że ci pomogę - zaoferował Tony. - Nie, nie, zaraz... - Wiem, wstydzisz się. Ale ja tylko zacznę, a ty rozepniesz resztę. Patrzył na mnie ciepło niebieskimi oczami. Był tak blisko, że ogrzewał mnie gorącym oddechem. Rozpiął górny guzik mojej bluzki, a potem niższy i kolejne szybkimi, sprawnymi ruchami. Kiedy skończył, znieruchomiał i popatrzył mi w oczy. Ciągle drżałam, ale teraz już nie tylko z zimna. Uśmiechnął się łagodnie, sięgnął po moją prawą rękę i zaczął ją rozcierać. - Wszystko będzie dobrze - powiedział. - Kiedy wymoczysz się w gorącej wodzie... - Ale mama... - Mama się zdenerwowała. Zaraz ją udobrucham. Nie martw się, na pewno do ciebie przyjdzie. - Był spokojny, rozważny i delikatny. Czułam, że kruszy się mur nienawiści, który wzniosłam pomiędzy nami. Nie chciałam do tego dopuścić. Chciałam być z tatą, lecz on był daleko, zbyt daleko. - No chodź - ponaglił Tony i wyprostował się, nadal trzymając mnie za rękę. Wstałam powoli, a wtedy on delikatnie chwycił kołnierz bluzki i ściągnął ją ze mnie. Zostałam tylko w majtkach i staniku. Wielka wanna z jacuzzi buchała parą i buzowała bąbelkami. Wyglądała niezwykle zapraszająco. Tony stał za progiem z moją bluzką w rękach. Zamknęłam drzwi, szybko zdjęłam bieliznę i z lubością weszłam do gorącej wody. Na moment mnie zapiekło, ale kiedy powoli się zanurzyłam, z rozkoszą poczułam, jak ciepła woda wypędza ze mnie całe zimno. Aż jęknęłam z zachwytu. Oparłam głowę o krawędź wanny i zamknęłam oczy. Wreszcie mogłam odetchnąć pełną piersią. Nagle usłyszałam pukanie i otworzyłam oczy. Mama wreszcie przyszła, pomyślałam. - Tak? Drzwi się uchyliły, ale to nie była mama. Tony wsunął głowę do łazienki. - Zapomniałaś o szlafroku - powiedział i otworzył drzwi szerzej. Zanurzyłam się w wodzie po brodę. Piana zakrywała moją nagość, ale i tak czułam się nieznośnie obnażona i strasznie zawstydzona, kiedy podszedł, żeby powiesić szlafrok na wieszaku. - Jak się czujesz?
- Dobrze. - Wiedziałem, że w kąpieli odżyjesz - rzekł z uśmiechem, spoglądając na mnie. Nie rozumiałam, że mógł do tego stopnia lekceważyć mój wstyd i zakłopotanie; zachowywał się, jak gdyby był moim prawdziwym ojcem. - I nie martw się. Z Troyem będzie wszystko dobrze - dodał, jakby wyłącznie tym tłumaczył moje napięcie. - Nie obawiałam się, że zabłądzimy, bo liczyłam, że zostaną nasze ślady na śniegu, ale zaczęło tak sypać, że wszystkie ślady znikły i... - Nic się nie stało, Leigh. Naprawdę - zapewnił mnie Tony, przyklękając przy wannie. Woda nie wystygła? - Kontrolnie zanurzył palce tuż przy moich udach. - Jeszcze dobra. Odtajałaś? - Tak - potwierdziłam skwapliwie, krzyżując ręce na piersiach. - Mogę ci umyć plecy. Jestem ekspertem, jeśli chodzi o mycie pleców - dodał z uśmiechem. - Nie, dziękuję. Zaraz wychodzę z wanny. - Poleź jeszcze. Chyba się mnie nie wstydzisz, prawda? Przecież jesteśmy teraz rodziną. Będziemy żyli blisko siebie przez długie, długie łata. - Pochylił się i czułe pocałował mnie w czoło. Z bliska patrzył mi w oczy; spojrzenie miał głębokie i płonące dziwnym blaskiem. Po chwili wstał i wytarł dłonie w ręcznik. - Dobrze, że masz tu już prawie wszystkie swoje rzeczy. Czy chcesz, żebym przyniósł ci coś do ubrania? Mogę być twoim lokajem - dodał rozbawiony. - Dziękuję, poradzę sobie sama. Kiwnął głową, ale nie przestał wpatrywać się we mnie. - Sprawdzę, co się dzieje u twojej mamy i Troya - powiedział w końcu. Zniknął za drzwiami. Serce mi tak łomotało, aż obawiałam się, że woda będzie falować przy mojej piersi. Odkąd skończyłam dziesięć lat, żaden mężczyzna nie widział mnie gołej, a przed chwilą od Tony’ego oddzielała mnie tylko piana. To było straszne, choć jednocześnie podniecało mnie w sposób, którego się nie spodziewałam. Jak pogodzić to odczucie z faktem, że Tatterton koniecznie chciał zostać moim ojcem? Ponownie przymknęłam oczy i zaledwie to zrobiłam, wyobraziłam sobie niebieskie oczy wpatrujące się w moją twarz. Kiedy myłam się gąbką, zdziwiłam się, jak bardzo stwardniały mi sutki. Nie wiedziałam, czy z powodu zimna, czy przeciwnie, gorąca - a może miało to coś wspólnego z rozkosznym mrowieniem w podbrzuszu, które odczuwałam na samą myśl, że palce Tony’ego, zanurzone w wodzie, dzielą tylko centymetry od mojego nagiego ciała? Nie zdążyłam tego przemyśleć, bo do łazienki wpadła mama. Nadal była bardzo
zagniewana. - Jak mogłaś zrobić coś tak głupiego, Leigh?! Taka mądra dziewczyna, która ma świetne stopnie w szkole! - krzyczała, chodząc wielkimi krokami po łazience. - Nie myślałam, że coś złego się stanie. Mieliśmy się trzymać naszych śladów na śniegu... - Pani Hastings wyszła, żeby zobaczyć, co z Troyem, a potem zaczęła wypytywać, czy ktoś was widział po powrocie. Tony wysłał parę osób, by sprawdziły, ale wróciły z niczym. Wiesz, że Tony wobec brata jest nadopiekuńczy. Nic dziwnego, że szalał z niepokoju, kiedy dowiedział się o waszym zaginięciu. Od razu zorganizował ekipę poszukiwawczą i posłał ją w zadymkę. A ja musiałam znosić całą tę histerię! - Uderzyła dłonią o marmurowy blat. Wreszcie was przyprowadzono i Tony powiedział, że zabłądziliście w labiryncie... - Mamo, posłuchaj... - ...bo weszliście do niego w czasie zamieci. Nie do pomyślenia! Czyś ty rozum straciła?! A może zrobiłaś to specjalnie, na złość mnie? Może uważasz, że za mało ci się tu poświęca uwagi, co? Może te piękne pokoje od Tony’ego nie wystarczą i mała księżniczka musiała dać popis, żeby wszyscy ją zauważyli! - Nie! - krzyknęłam. - Po prostu tak się stało. Śnieg zaczął sypać gęsto i zanim się obejrzeliśmy, nasze ślady znikły. - Dlaczego weszliście do labiryntu? - Troy chciał pokazać mi domek ogrodnika... - Znów ten dzieciak. On jest zbyt rozpuszczony. - Nie, mamo, on jest samotny i... - Ten chłopak potrzebuje wyłącznie dyscypliny i silnej ręki. Musisz postępować z nim bardziej stanowczo, Leigh. Masz uważać się za jego starszą siostrę, której trzeba słuchać, bo jest mądrzejsza. A jeśli będziesz miała wątpliwości, czy się zgodzić na jego żądania, powinnaś zapytać mnie albo Tony’ego i nie ulegać każdej zachciance smarkacza. O Boże! westchnęła, spojrzawszy w lustro. - Popatrz, jak wyglądam. Że też to się musiało wydarzyć przed moim ślubem! - Strasznie mi przykro, mamo. Przepraszam. - Osunęłam się jeszcze bardziej w wodę, jakbym chciała się ukryć. - O tak, masz za co przepraszać. Ten ślub jest najważniejszym wydarzeniem w moim życiu... i w twoim też, młoda damo. Musi być perfekcyjny. Chyba nie zamierzasz rozchorować się przed uroczystością, co? Wyobrażasz sobie, jak by to wyglądało, gdybyś szła za mną w orszaku, kichając i kaszląc?
- Nic mi nie będzie, mamo - zapewniłam. - Od razu po kąpieli pójdę do łóżka. - To dobrze. - Przycisnęła dłoń do piersi. - Och, Leigh, ale się najadłam strachu! Westchnęła ciężko, a w następnej sekundzie uśmiechnęła się, jakby ktoś przewrócił kartkę w książce i otworzył się nowy rozdział. - Kiedy wszystko się uspokoi, przyjdę do ciebie i pogadamy sobie o mojej podróży poślubnej. Opowiem ci szczegóły i zastanowimy się, co powinnam nosić, jaką biżuterię, jakie uczesania i makijaż, dobrze? Biedactwo, wyobrażam sobie, co musiałaś przeżyć. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło - dodała szybko i machnęła ręką, jakby chciała odpędzić uprzykrzonego owada. - Lepiej o tym zapomnieć. Mamy mnóstwo innych, ważniejszych spraw na głowie, prawda? - Tak, mamo. - Cieszę się. Nie chcę tu żadnych smutków! Zresztą czym miałabym się smucić? Mam wszystko, o czym można marzyć - młodość, pieniądze i przystojnego, kochającego męża. Pewnego dnia będziesz miała to samo. A na razie wyjdź z tej wanny, bo pomarszczysz się jak suszona śliwka - dodała ze śmiechem. - Powiem, żeby przynieśli ci gorącą herbatę. Odeszła, a ja wyszłam z wanny. Wytarłam się, włożyłam puszysty szlafrok i ruszyłam do sypialni. Tam przebrałam się w najcieplejszą koszulę nocną, jaką miałam, i wsunęłam się pod kołdrę. Byłam bardzo zmęczona. Ledwie zamknęłam oczy, zasnęłam jak kamień i nie słyszałam, jak pokojówka przyniosła mi herbatę. Parę godzin później mama i Tony przyszli sprawdzić, jak się czuję. Gdy Tony wspomniał o naszej wyprawie do labiryntu, mama warknęła na niego ze zdumiewającą irytacją: - Proszę, nie mówmy o tym więcej. Było, minęło. Cud, że nikomu nic się nie stało. „Incydent w labiryncie”, jak to nazywała mama, sprawił także, że zostałyśmy na noc w Farthy. Mama wytłumaczyła mi to, kiedy byłyśmy same. - Tony zaproponował, żebyśmy dzisiaj przenocowały, i uznałam, że ma rację. Ciągle sypie śnieg i wolałabym nie wracać z tobą w taką pogodę. Wyjedziemy jutro rano, po śniadaniu. W Bostonie spakujemy resztę rzeczy przed ostateczną przeprowadzką do Farthy. Tony obiecał, że uhonoruje moje życzenie i dzisiejszą noc spędzi w swojej sypialni - dodała z kokieteryjnym uśmiechem. Byłam coraz bardziej zafascynowana tą rozmową. - Czy zachowacie swoje apartamenty po ślubie? - Oczywiście. - Ale w Bostonie nie miałaś swoich pokojów. Zawsze dzieliłaś je z tatą - powiedziałam.
Skoro tak kochała Tony’ego, czemu chciała mieszkać osobno? Byłam przekonana, że jeśli ja kiedyś się zakocham, nie zażądam osobnej sypialni, będę chciała być z mężem każdej nocy, będę pragnęła jego bliskości. - Zawsze marzyłam o własnych pokojach, ale twój ojciec nie mógł tego zrozumieć. Kobieta musi czasem być sama. Nie chcę, żeby mąż stał nade mną, kiedy odprawiam swoje rytuały piękności. Niech lepiej nic o nich nie wie - dodała, spoglądając na swoje odbicie w lustrach mojej toaletki. - Mam sekretne sposoby utrzymywania cery bez zmarszczek. Zdradzę ci je w odpowiednim czasie, lecz mężczyźni nie powinni ich znać. Kobieta musi pozostać nieco tajemnicza. Jeżeli mężczyzna będzie wiedział o tobie wszystko, możesz mu się z czasem znudzić. Ale jeśli co jakiś czas go zaskoczysz, zawsze będzie podekscytowany. Dlatego pewne sprawy mogę wyjawić tobie, ale nigdy mężczyźnie, nawet temu, którego kocham. Wiedziałam, że jednym z tych pilnie strzeżonych sekretów była tajemnica jej wieku. Być może, gdyby Tony każdego wieczoru i ranka widział ją przed toaletką, domyśliłby się wreszcie, że jest starsza, niż się do tego przyznaje, pomyślałam. - A poza tym - ciągnęła, chodząc powoli tam i z powrotem wzdłuż mojego łóżka, jak profesor w trakcie wykładu - są chwile, kiedy żona nie ma ochoty na intymny kontakt z mężem. Mężczyźni potrafią być nachalni, irytujący ze swoimi żądzami. Będą cię zadręczać, dopóki ich nie zaspokoisz. Jeżeli masz własne pokoje, możesz zamknąć drzwi i odciąć się od tego denerwującego nękania. Jeśli chcesz pozostać wiecznie młoda i piękna, Leigh, musisz być egoistką. Możesz uważać, że mężczyzna, który mówi, że cię kocha, musi być wyrozumiały i czuły, ale każdemu mężczyźnie zdarza się, że czasem przestaje panować nad sobą. Popęd płciowy rządzi nimi w dużo większym stopniu niż kobietami. Ale co ja ci tu opowiadam! - Zbyła swoje słowa machnięciem ręki. - Przecież na pewno już to wiesz. - Nie, mamusiu. Nic o tym nie wiem. - Co za słodka niewinność! - Popatrzyła na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu. - Kiedy byłam w twoim wieku... - Urwała i przygryzła wargę. - Cóż, to były inne czasy. Nie miałam nawet małej części tego, co ty masz dzisiaj, i żyłam wśród prymitywnych ludzi. Szybciej się wtedy dorastało. Cóż, straciłam wiele z czasu dzieciństwa... tę cudowną niewinność, kiedy świat wygląda jak różany ogród i największą tragedią są pryszcze albo brak zaproszenia na potańcówkę. Roześmiałam się, ale pomyślałam, że jeśli teraz mama znalazłaby pryszcz na swojej twarzy, świat by się jej zawalił. Pod tym względem nie różniła się od moich przyjaciółek. - Dość już na ten temat - stwierdziła. - Poleź sobie w łóżku, w cieple i w spokoju. Tony
przyśle ci kolację na górę. - Nie trzeba. Ubiorę się i zejdę na dół. Dobrze się czuję - zapewniłam. - Nie, nie, ciągle jesteś w szoku. Wpadnę do ciebie po kolacji i pogadamy o moim miesiącu miodowym. - Z tymi słowami wyszła. Niedługo potem przyniesiono kolację. A właściwie była to cała uczta, chyba specjalnie dla mnie. Każde danie wnosiła inna pokojówka, a główne podał mi sam Curtis. Na koniec zjawił się Tony we własnej osobie, z deserem i serwetą przerzuconą przez ramię, jakby był kelnerem. Z trudem powstrzymałam śmiech. - No, taką buzię lubię - powiedział z aprobatą i postawił przede mną ciastko z kremem. Poczułam, że twarz mi czerwienieje. - Cieszę się, że jesteś w dobrej formie. Najadłaś się? - O tak, dzięki. Ale naprawdę mogłam zejść do jadalni. - Nie musiałaś. Przyzwyczaj się, że będziesz rozpieszczana. Odtąd będziesz żyła jak księżniczka. Farthy jest pałacem i siedzibą imperium Tattertonów. - Powiedział to z taką powagą, że nie odważyłam się na uśmiech. - Chciałem kupić ci całkowicie nową garderobę i powiedziałem Jillian, żeby się nie fatygowała przywożeniem rzeczy z Bostonu, ale ona się uparła, żeby niektóre zabrać. - I słusznie, bo mam dużo nowych ubrań, których jeszcze nie nosiłam - przytaknęłam. Nie potrzebuję kolejnych. - Zobaczymy. Masz ochotę na coś jeszcze? - Nie, wielkie dzięki. Jak się czuje Troy? - Zasnął szybko, ale jestem pewien, że jutro zerwie się pierwszy, więc się nie zdziw, jeśli rano zobaczysz go w drzwiach swojej sypialni, gdy zorientuje się, że tu nocowałaś. Nie mówiłem mu, ale przecież jest Tattertonem i tak jak ja momentalnie wyczuwa, kiedy coś się w Farthy zmienia. Ta więź pomiędzy Tattertonami i ich siedzibą jest niezwykła, niemal duchowa. - Obrzucił spojrzeniem mój pokój, jakby wielki dom naprawdę słyszał, widział i znał wszystkie sprawy, które się w nim działy i dzieją. - On nas chłonie; zachowuje nasze dzieje, nasze pasje, nadzieje i marzenia - dodał niemal szeptem. Jego spojrzenie znów nabrało dziwnego, nieobecnego wyrazu i pomyślałam, że przestał mnie zauważać. Miłość Tony’ego Tattertona do własnego domu była tak głęboka, że aż przerażająca. - Mam nadzieję, że z czasem zapomnisz o dzisiejszym incydencie w labiryncie - dodał, mierząc mnie błękitnym spojrzeniem spod zmrużonych powiek. - Nie wiń za to Farthy. Chcę, żebyś pokochała tę siedzibę tak mocno jak ja. - Nie winię nikogo ani niczego - odparłam. - Sama jestem sobie winna, bo głupio zrobiłam.
Milczał i nerwowo pomyślałam, że powinnam powiedzieć coś jeszcze. - Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Farthy, pomyślałam, że to... bajkowe królestwo. - O tak - przyznał z rozmarzeniem. - Bajkowe królestwo - powtórzył, zniżając głos do szeptu, a jego spojrzenie stało się szkliste i nieobecne. Znów zapadła pomiędzy nami długa cisza, którą przerwał nagle energicznym klaśnięciem. - Zostawiam cię ze smakowitym deserem. Niedługo ktoś ze służby przyjdzie po brudne naczynia. Życzę ci dobrych snów, Leigh. Mogę cię pocałować na dobranoc? Zawahałam się. Czy to może być kolejna zdrada tatusia? Kiedy był w domu, zawsze przychodził pocałować mnie na dobranoc. Tony okazał mi tyle troski, że nie umiałam odmówić. Zajmował się mną, jakby był moim rodzonym ojcem, nie mogłam tego nie doceniać. Skinęłam głową, a on pochylił się nade mną i delikatnie pocałował mnie w czoło; jego wargi zabawiły na mojej skórze nieco dłużej, niż to było przyjęte. A potem wyszedł. Wkrótce zjawili się służący i uprzątnęli mój stolik. Wpatrywałam się w drzwi, nasłuchując odgłosów z dołu. Na zmianę to czuwałam, to drzemałam, co chwila wybudzając się z drgnieniem, nie wiedząc, gdzie jestem. Mama wpadła do mnie przed położeniem się do łóżka. Ale zamiast mówić o planach na miodowy miesiąc, opowiedziała ze szczegółami o kolacji - jacy byli goście, o czym rozmawiano, co podano i jak sprawiła się służba. Jej monolog coraz bardziej mnie usypiał. W pewnym momencie stwierdziła, że ona też idzie do łóżka. - Zjemy śniadanie wcześnie i ruszamy do Bostonu - powiedziała, całując mnie na dobranoc. W drzwiach odwróciła się i zaśmiała wysokim, podekscytowanym śmiechem. - Jaki dziwny, a jednocześnie wspaniały był ten dzień! Mam przeczucie, że odtąd wszystkie nasze dni w Farthy będą równie ciekawe i cudowne. Postarasz się, żeby tak było, Leigh? Zdziwiłam się. O co jej mogło chodzić? Czy małżeństwo z Tonym nie miało być spełnieniem jej wszystkich marzeń? W czym jej szczęście zależy ode mnie? - Postarasz się, prawda? - Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Po wyczerpującym dniu marzyłam już tylko, żeby zasnąć. - Oczywiście, mamusiu - wymamrotałam i odpłynęłam w sen. Wyjechałyśmy do Bostonu zaraz po śniadaniu. Zamieć śnieżna ustała tuż po północy, ale zdążyło napadać mnóstwo świeżego śniegu, który okrył świat grubą pierzyną. W jasnym
porannym słońcu Farthy wyglądało jeszcze bardziej bajkowo. Wszystko było białe; pod wielkimi czapami śniegu prawie znikła zieleń iglaków. Dopiero w drodze do Bostonu mama podjęła temat podróży poślubnej. Planowali z Tonym polecieć do Sankt Moritz i zatrzymać się w Palace Hotel. Mama zawsze o tym marzyła, a Tony był zapalonym narciarzem i bywał już w Szwajcarii, więc chętnie na to przystał. - Tam jest cudownie - ciągnęła z zapałem mama. - Zjedzie się cała śmietanka europejskiej arystokracji i z pewnością zatrzyma się w Palace. Tak naprawdę nie miałam jeszcze podróży poślubnej - perorowała. - Po ślubie z twoim ojcem od razu pojechaliśmy do Bostonu. Obiecał, że zabierze mnie do Hawany, ale jak się pewnie domyślasz, zaraz zaczął się wielki kryzys w firmie, częściowo spowodowany przez jego przedłużający się pobyt w Teksasie. Wyobrażasz sobie? Skrycie mnie za to winił, bo zbyt długo musiał starać się o moją rękę. Nareszcie będę miała podróż poślubną, na jaką zasługuję - oznajmiła triumfalnie. Niestety, nie będzie mnie z tobą w Gwiazdkę i w sylwestra, ale zostaniesz w Farthy jak pani na włościach. Dostaniesz górę prezentów. Miles zawiezie cię, dokąd zechcesz, na każde twoje żądanie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? - zapytała na jednym oddechu, w napięciu czekając na moją odpowiedź. - Nie, mamo - odpowiedziałam, choć poczułam się jeszcze okropniej na myśl, że rozpocznę życie w tym dziwnym, obcym domu bez taty i nawet bez niej. - Kiedy wrócimy, zajmiemy się tobą - kontynuowała z zapałem. - Tony już czyni starania, żeby umieścić cię w najlepszej szkole dla dziewcząt w okolicy. To była dla mnie nowość. Myślałam, że pójdę do szkoły publicznej położonej najbliżej Farthy. - Nie wiedziałam. Co to za szkoła, mamo? - Nazywa się Winterhaven, Zimowa Przystań... czyż to nie piękna nazwa dla zacnej prywatnej szkoły? Pobrzmiewa w niej klasa i majątek, prawda? Szkoła jest elitarna i ma długą listę oczekujących, ale Tony z pewnością wie, za jakie sznurki pociągnąć, żeby przyjęli cię poza kolejnością, zwłaszcza że masz tak świetne świadectwa. Oczywiście przy szkole jest internat. - Internat? Czyli będę tam mieszkała... jak w koledżu? - Tak. Miles będzie cię tam zawoził w każdy niedzielny wieczór, a do domu, jeśli zechcesz, będziesz wracała w piątek po lekcjach. To brzmi wspaniale, prawda? Pomyśl, ile nowych przyjaciółek poznasz - dziewczyn ze znanych, bogatych rodzin. Młodych mężczyzn też poznasz. Niedaleko jest szkoła męska i często urządza się tam wspólne bale i potańcówki.
Wreszcie znajdziesz się v/ towarzystwie ludzi twojej klasy, Leigh. Wreszcie! - dodała z entuzjazmem. A potem, jakby wyczerpała już ten temat, gładko przeszła do swoich ślubnych planów. Siedziałam w milczeniu, kompletnie oszołomiona. Runęła na mnie istna lawina zmian i z trudem mogłam je ogarnąć - perspektywa samotnej Gwiazdki i Nowego Roku w Farthy, nauki w snobistycznej żeńskiej szkole, internatu i tłumów nowych przyjaciół. Moje życie stanęło na głowie. Powinnam się tego spodziewać, myślałam. Powinnam przewidzieć, że tak będzie, ale ja wolałam uciekać od rzeczywistości, łudząc się, że wszystko wróci na dawne tory. Dopiero teraz, pod nawałą faktów, moje marzenia pryskały jak bańki mydlane. I nic nie mogłam zmienić. Kiedy przybyłyśmy do naszego domu w Bostonie, poczułam jeszcze większy smutek. Ponieważ tata miał wyjechać na długo, a ja z mamą się wyprowadzałyśmy, nasza wierna służba dostała wymówienia. Żal mi było zwłaszcza Clarence’a i Svensona, którzy pracowali u nas od niepamiętnych czasów. Zdawałam sobie sprawę, że v/ tych dniach widzę ich po raz ostatni. Pocieszająca była wiadomość, że tata zatrudnił obu na jednym ze swoich statków. Dobry szef kuchni jest zawsze pożądany na oceanicznych liniowcach, Svenson miał klasę, a Clarence był idealnym lokajem i trafił na służbę do kapitana. Drugą dobrą nowiną było nadejście listu od taty. Koperta miała stempel z Wysp Kanaryjskich. Clarence przyniósł mi ją do pokoju chwilę po naszym przyjeździe. Sądząc po jego minie, nie zameldował o liście mamie. Możliwe, że tak kazał mu tata. Nie lubiłam mieć tajemnic przed mamą, ale pomyślałam, że w tym wypadku lepiej niech o niczym nie wie. Nie byłaby zachwycona. Szybko rozdarłam kopertę i zaczęłam czytać. Najukochańsza Leigh! Mam nadzieję, że mój list zastanie Cię w zdrowiu i spokoju. Wiem, że nie potrafisz być szczęśliwa teraz, kiedy Twoje życie tak niespodziewanie się zupełnie zmieniło, lecz mam nadzieję, iż z czasem wszystko się ułoży i znów odnajdziesz szczęście. Naturalnie zrobię wszystko co w mojej mocy, aby to się stało jak najszybciej. Moja podróż na Kanary przebiegła spokojnie. Plaże i hotele są piękne i bardzo obiecujące z punktu widzenia moich interesów. Już postanowiłem, że dodam ten kierunek do naszej oferty. Wkrótce odpływamy stąd i bierzemy kurs na Florydę, do Miami. Tam razem ze
specjalistami od turystyki morskiej będę szczegółowo opracowywał nowe karaibskie trasy. Zapowiada się, że zostanę tam na święta, ale zadzwonię do Ciebie w Nowy Rok. Przecież wiem, gdzie wtedy będziesz. Tak, Leigh, znam małżeńskie plany twojej matki. Rozmawialiśmy o tym, kiedy zjawiła się w moim gabinecie i poprosiła Cię, żebyś zostawiła nas samych. Wiedziałem, że taka wiadomość pogrąży Cię w jeszcze większej rozpaczy, więc wtedy wołałem Ci nic nie mówić. Może teraz wreszcie Jillian znajdzie szczęście. Mówiła mi również o swoich planach wobec Ciebie, o zamiarze posłania Cię do jednej z najlepszych szkół, a potem na wyższą uczelnię. Będę spać spokojniej, wiedząc, że możesz korzystać z przywilejów finansowych, których ja nie byłem w stanie Ci zapewnić. Obiecuję, że odwiedzę Cię przy pierwszej nadarzającej się okazji. Na razie muszę uporać się z nawałem pracy, co pozwoli mi choć na chwilę zapomnieć o nieszczęściu. Największym pocieszeniem dla mnie jest myśl, że po powrocie zobaczę Ciebie. Nie chcę pisać więcej, żeby nie przyczyniać Ci zgryzot, więc dzielnie przetrwaj wszystkie sztormy i czekaj na mój powrót. Obiecuję, że dopłynę do Ciebie. Całuję Tata Serce mi się ściskało. Z trudem powstrzymywałam łzy i dławiłam krzyk, który narastał mi w gardle. Tata nie chciał, żebym płakała; nie chciał, by jego listy pogłębiały moją rozpacz, ale trudno czytało mi się jego słowa. Usiłowałam nie wyobrażać sobie taty piszącego przy swoim starym biurku. Chciałam krzyczeć: „Nie, nie, to się wcale nie zdarzyło!”. Chciałam, żeby moje krzyki zatarły wszystkie smutne chwile i przywróciły nasze dawne szczęście. Nigdy się z tym nie pogodzę, nigdy, nigdy! Serce łomotało mi boleśnie, zawładnęły mną rozpacz i gniew. Nie walnęłam pięściami w biurko, co mogło mi przynieść ulgę. Kto by to usłyszał? Kogo by to obchodziło? Czy jestem w stanie zmienić cokolwiek? Złożyłam ramiona na liście taty, oparłam na nich głowę i spazmatycznie łapałam powietrze, usiłując wyrównać oddech. Wreszcie podniosłam głowę, starannie złożyłam list i wsunęłam do swojego pamiętnika. Wiedziałam, że z czasem przetrze się na krawędziach od ciągłego rozkładania i składania, bo będę go czytała wciąż od nowa. Kiedy przyszła mama, zdążyłam już doprowadzić się do porządku i pakowałam ostatnie rzeczy, które chciałam zabrać do Farthy. Wiele trzeba było zostawić w Bostonie, gdyż mama uznała, że nie są godne naszego nowego statusu, i postanowiła zastąpić je nowymi, bardziej
odpowiednimi. - Nie uwierzysz! - Machnęła mi przed nosem jakimś listem. - Otóż moja matka postanowiła w końcu, że zjawi się na naszym ślubie, choć moje koszmarne siostrzyczki są przeciw. Już dzisiaj przylatuje do Bostonu. - Kiedy? O której? - Wizyta babci Jany była dla mnie zawsze ważnym wydarzeniem. Babcia rzadko nas odwiedzała, ponieważ nienawidziła podróży i nie lubiła północnowschodniej części Stanów, ale gdy się pojawiała, robiła wielkie zamieszanie. Mama ciężko przeżywała jej wizyty i oddychała z ulgą, kiedy było po wszystkim. - Lada chwila - odparła mama, zerkając na zegarek. - Zaraz powiadomię służbę, a zwłaszcza Svensona. Sama wiesz, jaka babcia potrafi być wybredna, jeśli chodzi o jedzenie. Och, do licha! Miałam nadzieję, że ona i te wiedźmy, moje siostrzyczki, zjawią się na ceremonii ślubnej, zaczekają do końca, a potem grzecznie pojadą na lotnisko. Nie mam teraz czasu, żeby ją tu hołubić. Musisz mi pomóc, Leigh. Ona lubi ciebie dużo bardziej niż mnie. - To nieprawda - zaprotestowałam. - Ależ prawda, prawda, lecz nie dbam o to. Nie przypuszczałam, że ona jest w stanie kogoś lubić. Bardzo cię proszę, Leigh, zrób weselszą minę. I tak będzie mnie zadręczać uwagami na temat rozwodu i zbyt szybkiego nowego małżeństwa, więc jeśli zobaczy, że ty tragizujesz... - Nie będę tragizować - zapewniłam, odwracając głowę, żeby nie zobaczyła moich oczu. - Świetnie. Moja dzielna, kochana córeczka - zagruchała słodko. - W takim razie mamy załatwione. Zaraz, co jeszcze miałam zrobić...? A, tak, uprzedzić służbę. - W pośpiechu wyszła z pokoju. Babcia Jana pojawiła się po prawie dwóch godzinach i już od progu wyrzekała na samoloty, pociągi i taksówki. Słyszałam, jak ruga taksówkarza, który wnosił do domu jej monstrualne walizy i jedną ponoć zarysował w drzwiach. Clarence ruszył nieszczęśnikowi na pomoc i szybko przejął bagaż. Trudno było uwierzyć, że ta szczupła starsza pani potrafi w jednej chwili postawić do pionu dorosłych mężczyzn. Kiedy była wściekła, jej ostry głos ciął jak bicz, a oczy, zwężone w szparki, ciskały gromy. Srebrzysto-złote włosy miała uczesane w kok tak ciasny, że napinał jej skórę na skroniach, co jeszcze dodawało dramatyzmu jej ostrym rysom. Nawet mama położyła uszy po sobie i zamarła z rękami przyciśniętymi do piersi, kiedy babcia Jana groźnie śmigała laską, grożąc taksówkarzowi linczem - tylko interwencja Clarence’a zapobiegła tragedii. Stałam na piętrze i oglądałam tę scenę z góry.
- Te walizki cudem ocalały z łap lotniskowych małpoludów, więc nie wyobrażam sobie, że miałyby ucierpieć w domu mojej córki - warknęła za taksówkarzem, który umykał jak niepyszny do auta. - Witaj, mamo - powiedziała mama i sztywno ją uściskała. Babcia obserwowała lokaja, który z wysiłkiem usiłował wtaszczyć piekielne walizy po schodach. Wtem dostrzegła mnie. - Nie stój tam jak kij, dziecko. Zejdź i przywitaj babunię - poleciła. Zbiegłam na dół i wpadłam w objęcia babci. - No proszę, co za pannica! - powiedziała z podziwem. - Bardzo wyrosłaś od czasu, kiedy ostatni raz cię widziałam. - Gwałtownie obróciła się do mojej mamy. - Zanim się rozpakuję, rada bym usłyszeć, co się tu tak naprawdę dzieje - zażądała, obrzucając spojrzeniem dom. - Nie wyobrażam sobie, żeby Cleave tu jeszcze był. - Nie, jest w rejsie służbowym - wymamrotała mama drżącymi wargami. - Aha - mruknęła babcia i bezzwłocznie skierowała się do gabinetu taty. Otworzyła drzwi i pchnęła je laską. Byłam zaskoczona obcesowością babci Jany. Mama rzuciła mi rozpaczliwe spojrzenie, jakby liczyła, że sprawię cud. - Może napijesz się herbaty, mamo... albo najpierw zechcesz się odświeżyć? zaproponowała. - W żadnym razie. Teraz porozmawiamy sobie w gabinecie Cleave’a. - Babcia wkroczyła do środka. - Jillian!!! - wrzasnęła. - Już idę, mamo - powiedziała mama pokornie. Czemu babcia aż tak przeżywa jej rozwód i nowy związek? - zastanawiałam się. - Zamknij drzwi - nakazała Jana. Mama posłuchała, ale zostawiła wąską szparę, jakby specjalnie dla mnie, abym mogła podsłuchiwać. Clarence schodził na dół, ocierając twarz z potu. Na mój widok uśmiechnął się, po czym znikł w korytarzu prowadzącym do służbówek. W holu zrobiło się pusto. Usiadłam na ławie w stylu kolonialnym, która stała pod ścianą obok drzwi do gabinetu taty, i udawałam, że czekam, aż mama z babcią wyjdą. - Skąd nagle ten szum, że Cleave nigdy cię nie kochał? - zaatakowała babcia. - Nie martwiło cię to, kiedy w pośpiechu aranżowałam twój ślub w Teksasie. Miałaś cholerne szczęście, że trafił ci się ktoś tak zamożny i chętny do ożenku. - Mamo, wiesz, że nigdy nie byłam szczęśliwa w tym małżeństwie. I że nie kochałam Cleave’a ani wtedy, ani potem. Nie wierzyłam własnym uszom. Mama nie kochała taty? Nigdy go nie kochała? Ale ta
jej koronna opowieść... ten gwiezdny blask... spełnione marzenie Kopciuszka? - Nigdy? - prychnęła babcia. - Ciekawe, czy w takim razie byłabyś szczęśliwsza, gdybym pozwoliła ci poślubić tego nicponia Charlesa Goodwina po tym, jak zaszłaś z nim w ciążę, co? Pewnie ci się wydawało, że go kochasz. Gdyby nie ja, mieszkalibyście w slumsach, a Leigh ganiałaby bez pieluchy, z gołym tyłkiem. Ale zamiast być wdzięczna, że znalazłam dla ciebie zamożnego, porządnego męża, który był w stanie zapewnić ci godne życie - co zrobiłaś? Znienawidziłaś mnie i w końcu rzuciłaś to wszystko dla chłystka młodszego o dwadzieścia lat! Czy ja dobrze słyszałam?! „Po tym, jak zaszłaś z nim w ciążę”? Czy mama zrobiła sobie skrobankę? A może ma drugie dziecko? - Nie liczyłam, że cokolwiek zrozumiesz - powiedziała mama z rezygnacją - i tym bardziej nie liczyłam, że pomyślisz o moich uczuciach i potrzebach. Cleave jest już stary i myśli tylko o swojej firmie, a ja jestem za młoda, żeby nudzić się w samotności. Miałam ogromne szczęście, że poznałam Tony’ego Tattertona. Może jak zobaczysz Farthinggale Manor... - Ile ten młody człowiek wie o twojej przeszłości? - Babcia Jana przerwała jej z irytacją. - Czy zna prawdę? A Cleave? Nadal myśli, że Leigh jest jego dzieckiem? Poczułam, że brak mi powietrza. Co babcia mówi? Tatuś nie jest moim ojcem? Mama zaszła w ciążę z jakimś innym mężczyzną i tata ożenił się z nią, nie wiedząc o tym? Kim jestem? Jaką straszną tajemnicę mama chowała przed nim i przede mną? - Po co miałabym im o tym mówić? - odpowiedziała mama słabym głosem. - Pewnie, po co? - warknęła babcia Jana. - Czy Tony Tatterton wie chociaż, ile masz lat? - Nie - odparła mama jeszcze ciszej. - I błagam, nie mów mu. Nie psuj mojego szczęścia. - Żałosne. Kolejne życie zbudowane na kłamstwach. Mam ochotę wyjść stąd natychmiast i wrócić do Teksasu, a jednak zostanę ze względu na Leigh. Biedne dziecko! Musi zostawić wszystko, co kocha, bo tak chce jego egoistyczna, próżna, szalona matka. - Jesteś niesprawiedliwa! - krzyknęła mama. - Robię to także dla Leigh. Dzięki mnie będzie żyła jak księżniczka, uczyła się w najlepszych szkołach i obracała się w najlepszym towarzystwie. Dzięki mnie i dzięki mojej urodzie, wobec której mężczyźni są bezsilni! - To się źle skończy - przepowiedziała babcia Jana dramatycznym tonem. - Wspomnisz moje słowa. Jesteś grzesznicą, Jillian! - wysyczała. - A co jeszcze gorsze, jesteś równie głupia, jak grzeszna!
- Na szczęście wszystko jest już przygotowane i postanowione, więc mów sobie, co chcesz, bo i tak nie masz na to wpływu - odparowała mama. - Nie rządzisz mną już od dawna i nie mam ochoty wysłuchiwać twoich uwag. Mój ślub będzie najwspanialszym, najcudowniejszym wydarzeniem towarzyskim w tym roku w całej Nowej Anglii. Babcia Jana mruknęła coś pod nosem. Mama odzyskała rezon i zaczęła opisywać swoje ślubne plany. Podniosłam się z ławki i krokiem lunatyczki ruszyłam po schodach na górę. Nigdy nie powiem o tym tatusiowi, pomyślałam. Nie złamię mu serca. Nie dbam o prawdę - dla mnie zawsze będzie moim tatą. Ale mama... ta jej historia, te kłamstwa... Miałam wrażenie, że świat wokół mnie eksplodował, światła pogasły, runęły dekoracje i moje życie rozpadło się niczym domek z kart; życie zbudowane na kłamstwach, jak powiedziała babcia. Nikt nie okłamał mnie tak jak mama. Pamiętałam wyraz jej twarzy - zakrytej maską szczerości, fałszywej szczerości - kiedy udzielała mi rady: „Ładne dziewczyny muszą się pilnować. Przynajmniej do ślubu. Obiecaj, że będziesz o tym pamiętać, Leigh”. Tak, mamo, będę pamiętać. Odwróciłam się na szczycie schodów i popatrzyłam w dół. Chciałam to wykrzyczeć, żeby usłyszała. Niech wie, że podsłuchiwałam. Tak, mamo, będę pamiętać!
Rozdział dziewiąty MARSZ WESELNY W końcu nie wyjawiłam mamie, że słyszałam całą rozmowę, siedząc pod gabinetem taty, ale teraz, ile razy na nią patrzyłam, widziałam już kogoś zupełnie innego, jakby moja prawdziwa matka znikła i zastąpił ją sobowtór, który miał takie same włosy i oczy jak mama, tę samą nienaganną cerę, lecz był pusty w środku. Grzecznie wysłuchiwałam potoku słów na temat ostatnich przygotowań do ślubu. Właściwie rozmawiałyśmy tylko o tym. Nawet babcia Jana została wciągnięta w dyskusje, gdyż mama chytrze zasięgała jej rad lub pytała o opinie w takiej czy innej sprawie. Magiczne Farthy ze swoją niesamowitą atmosferą szybko babcię uwiodło. Mimo złości na córkę, która opuściła męża i związała się z o wiele młodszym mężczyzną, uległa czarowi tej posiadłości. Rozmach i wielkość Farthinggale Manor zrobiły na niej piorunujące wrażenie. Kiedy wjechałyśmy przez bramę, była wyraźnie oszołomiona i zastanawiała się na głos, jakim cudem jeden człowiek może posiadać taki majątek. Tony również babcię Janę oczarował, traktował ją jak osobę królewskiej krwi, uroczyście oprowadził po niezliczonych pomieszczeniach, przedstawiając przodków na portretach i opowiadając o historii rodu. Przy obiedzie kelnerzy krążyli wokół starszej pani jak kolibry, wprost czytali w jej myślach. A mama przyglądała się temu spokojnie, z nieodgadnionym uśmiechem Mony Lizy. Wkrótce uprzedzenie i gniew, które przepełniały babcię Janę w chwili przyjazdu, całkiem wyparowały. Patrząc, jak Tony Tatterton obskakuje ją, zasypuje komplementami, zrozumiałam, że ten mężczyzna może zdobyć serce każdej kobiety. - Wiedziałam, że Tony oczaruje babcię - szepnęła mi do ucha mama, kiedy we trzy wyjeżdżałyśmy z Farthy, ostatni raz wracając do naszego dawnego domu. Nazajutrz miał się odbyć ślub. Wieczorem przed położeniem się do łóżka spakowałam wszystkie swoje zdjęcia i cenne pamiątki. Zostawiłam sobie to zadanie na ostatnią chwilę, gdyż ciągle czepiałam się nadziei, że jednak wszystko będzie jak dawniej. Niestety, mój los został przypieczętowany. Od rana w bostońskim domu wrzało. Mama krążyła po pokojach jak pszczoła po kwietnej łące. Była tak podekscytowana i zaaferowana, że kiedy zadawałam jej najprostsze pytania, wpadała w popłoch. Nie chciała nic zjeść na śniadanie. Ja też nie miałam apetytu, ale
zjadłam z rozsądku. Zwłaszcza że był to ostatni posiłek przygotowany przez Svensona i ostatni, jaki serwował Clarence. Dopiero kiedy schodziłyśmy do samochodu, uświadomiłam sobie, że mama nie zaprosiła ich na ślub. Dwaj starzy, wierni słudzy stali na werandzie, gdy Miles ładował nasze bagaże. - Życzę szczęścia, panienko - powiedział do mnie Clarence. Oczy miał wilgotne. - Niech panienka zajrzy do nas, jeśli kiedyś wejdzie na pokład statku swego taty - dodał Svenson. Ze zdławionym gardłem pożegnałam ich i pobiegłam za mamą. Łzy szczypały mnie pod powiekami. Mama spojrzała na mnie i jęknęła. - Leigh, błagam, nie miej takiej tragicznej twarzy w dniu mojego ślubu. Co sobie ludzie pomyślą? - Daj jej spokój - fuknęła na nią babcia Jana. - To nie jej ślub. Niech sobie wygląda, jak chce. - Słusznie, a zresztą nie mam czasu jej pocieszać. Nie dzisiaj. Mam ważniejsze sprawy na głowie - stwierdziła mama z rozdrażnieniem, wydymając wargi, jakby się dąsała. Dotąd nie zauważałam, że potrafi się zachowywać jak rozpieszczone dziecko, kiedy coś idzie nie po jej myśli. Obejrzałam się na nasz bostoński dom. Clarence i Svenson ciągle stali na schodkach, patrząc za nami. Pomyślałam o czasach, kiedy byłam mała i czekałam na tatę, który lada moment miał wrócić z dalekiej podróży. Bawiłam się w salonie, ale czujnie nadstawiałam uszu, by usłyszeć, jak wchodzi do domu. Wtedy pędziłam do holu, żeby się przywitać. A tata, choćby był nie wiem jak zmęczony, zawsze wyciągał ku mnie ramiona. Wpadałam z rozpędu w jego objęcia i wyciskałam mu na policzku wielkiego, głośnego całusa. „Tak się wita marynarza!” - wołał. Dom znikł za zakrętem i wydawało mi się, że w tej chwili skończyło się moje dzieciństwo. Kiedy przejeżdżaliśmy pod wielką bramą Farthy, czułam, jak znacząca jest ta chwila. Ogromna posiadłość będzie odtąd moim nowym domem. Służba pracowicie usuwała śnieg z podjazdu i schodów. Dwie pokojówki polerowały wszystkie mosiężne i stalowe elementy, a kilku mężczyzn myło okna i okiennice. Ślubne i weselne przygotowania połączone z gwiazdkowymi dekoracjami tworzyły niezwykle radosną i świąteczną atmosferę. Żywopłoty były oplecione światełkami, latarnie wisiały na iglakach, wszędzie lśniły lamety i brokat. Bałwan Troya, choć nieco nadtopiony przez słońce, ciągle stał przed wielkim domem. Ktoś nasadził mu na głowę cylinder i
zawiązał na szyi czarny krawat. Uśmiechnęłam się na ten widok, natomiast mama stwierdziła, że powinno się bałwana usunąć. - Och, Troy byłby zawiedziony! - wykrzyknęłam. - Tak się napracował! - Na wszystko jest czas i miejsce, Leigh. Tony nie może pozwalać na każdy kaprys swojego braciszka. - Posłała szybki uśmiech babci Janie. - Teraz, kiedy ja tu nastanę, wszystko się zmieni. Orkiestra stroiła instrumenty w sali balowej, a służba kuchenna nakrywała ogromne stoły. Ministranci gromadzili się wokół pastora jak futbolowi gracze wokół trenera przekazującego im ostatnie wskazówki przed meczem. Mama od razu udała się do swojego apartamentu, aby ubrać się i uczesać z pomocą pokojówki i fryzjerki. W korytarzach panował nieustanny ruch - widać było fotografów, druhny, dziewczynki z koszyczkami kwiatowych płatków, zaaferowaną służbę. Reporterka rubryki towarzyskiej w „Globe” czyhała pod drzwiami mamy w nadziei, że zdąży zrobić z nią wywiad. Troy był ogromnie podekscytowany. Każdego chciał ciągnąć do swojego pokoju, żeby pochwalić się zabawkami. Dom był wielki, lecz nie przypuszczałam, że może pomieścić aż takie tłumy. Moim zdaniem panował tu kompletny chaos, ale kiedy przyszedł czas, wszystko zagrało i każdy znalazł się na swoim miejscu. Dołączyłam do innych druhen oczekujących w korytarzu na piętrze. Trzymałyśmy bukieciki z różyczek. Troy, niezwykle elegancki w swoim miniaturowym smokingu i z muszką, pędem zbiegł na dół, żeby stanąć obok Tony’ego przed ołtarzem. Wreszcie wszyscy się uciszyli i usłyszeliśmy pierwsze tony fortepianu. Podekscytowanie pojawiło się na twarzach gości i domowników. Mama wyłoniła się ze swojego apartamentu. Wyglądała po prostu anielsko w sukni ślubnej w wiktoriańskim stylu z wyszywanym perłami, koronkowym gorsetem. Uśmiechała się pod welonem, a kiedy przechodziła obok mnie, przystanęła na moment i ścisnęła mi dłoń. Serce zaczęło mi walić, aż zaczęłam się bać, że zemdleję. Czułam się okropnie, bo powinnam jej powiedzieć coś miłego, życzliwego, ale gardło paliło mnie od łez. - Życz mi szczęścia - poprosiła. Szczęścia? Co szczęście ma wspólnego z miłością i z małżeństwem? - pomyślałam. Czy pech sprawił, że zaszła w ciążę z tamtym mężczyzną, czy była to jej głupia decyzja? Czy ten sam pech sprawił, że tata spotkał ją w Teksasie, czy manipulacje babci Jany? Dobry czy zły los kazał Elizabeth Deveroe zaprotegować ją do pracy w Farthy, żeby mogła poznać Tony’ego? Czy dobrze się stało, czy źle, że Tony zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia? Czy tata uważał to za fatum? Czy nadal tak uważa?
Gdzie teraz jest tata? - zastanawiałam się. Może w połowie drogi na Florydę; może stoi na mostku, patrząc w morską dal i myśląc o nas. Czy myślał o mnie? - Życzę ci szczęścia, mamo - wymamrotałam szybko. Nasz orszak ruszył. Kiedy schodziliśmy po majestatycznych, szerokich schodach, patrzyłam na tych wszystkich elegancko ubranych mężczyzn i kobiety, którzy wpatrywali się w nas z zadartymi głowami, i czułam się jak aktorka w wielkim spektaklu. Gwiazdą była oczywiście mama. Wyglądała pięknie, po prostu nieziemsko. Rozkwitała, będąc w centrum powszechnej uwagi. Nagle zapragnęłam krzyknąć „stójcie!”, przerwać tę ceremonię, wykrzyczeć swój sprzeciw i ból. Jak możecie być tacy beztroscy i radośni? Jak możecie w tym uczestniczyć? Chciałam krzykiem zdradzić całą prawdę tym bogatym snobom. Moja matka nie powiedziała ojcu prawdy o mnie. Przez cały czas żyliśmy w kłamstwie, a teraz sprowadziła mnie do tego domu, gdzie zamieszka z mężczyzną młodszym od siebie o dwadzieścia lat. Kolejne kłamstwo. Wszystko to kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo!!! A jednak tchórzliwie milczałam. Rozbroiły mnie światła, muzyka, ekscytująca atmosfera i widok przystojnego, wysokiego Tony’ego przy ołtarzu z małym Troyem u boku. Dałam się ponieść szaleństwu, zaraziłam się tą gorączką. Zerknęłam na babcię Janę siedzącą w pierwszym rzędzie, a ona skinęła mi głową z uśmiechem. Nawet ona się w tym zatraciła. Porwał nas nurt wydarzeń. Niepowstrzymany nurt. Troy wyjrzał zza nóg Tony’ego, szukając mnie spojrzeniem. Kiedy nasze oczy się spotkały, uśmiechnął się promiennie. Tony spojrzał w dół i mały szybciutko się wycofał. Mama zajęła miejsce przed ołtarzem. Muzyka ucichła i zaczęła się ceremonia. Serce biło mi szybciej, kiedy padły słowa małżeńskiej przysięgi: „Na dobre i złe, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Mama wypowiadała kiedyś te same słowa, poślubiając tatę, i okazały się puste, nic nieznaczące. Po co w takim razie wypowiadać je przed ołtarzem? Wpatrywałam się w twarz Tony’ego, usiłując odgadnąć, czy myśli to samo co ja - że już kiedyś przysięgała tak innemu mężczyźnie. A może tym razem wypowiada je na serio? Tony cały czas patrzył jej w oczy. Widać było, że jest nią urzeczony. W jakiś tajemniczy sposób udało się jej go usidlić. Był gotów zgodzić się na wszystko, aby tylko z nią być. Znienawidziłam go za to, że tak się w niej zakochał. Po przysiędze Troy miał podać obrączki. Malec był tak podekscytowany, że wypadły mu z dłoni, kiedy wyjął je z kieszeni. Cichy brzęk rozległ się echem w sklepionym holu i wszyscy jak na komendę wstrzymali oddech. Troy był bliski płaczu, ale Tony schylił się
błyskawicznie i podał mu obrączki. W oczach mamy mignął błysk gniewu, lecz moment później znów się uśmiechała. Obrączki trafiły na palce, państwo młodzi się pocałowali i hol zatrząsł się od oklasków. Mama rzuciła swój ogromny bukiet - złapała go Nancy Kinney, najmniej atrakcyjna z druhen. Potem mama z Tonym przeszli przez szpaler wiwatujących gości i rozpoczęło się przyjęcie weselne. Przyniosłam poncz i przekąski babci Janie, która usiadła w pokoju muzycznym i ucinała sobie rozmówki z nowymi znajomymi. Troy przeważnie trzymał się mnie, nieco przerażony tłumem i całym tym zgiełkiem. Dwóch fotografów krążyło po domu, robiąc zdjęcia do ślubnego albumu. Parę razy sfotografowano nas z Troyem, jak stoimy razem, niepewni i lekko spłoszeni, a ja ciągle ściskam swój bukiecik z różyczek. Po chwili otwarto wielką salę bankietową i popłynęła z niej muzyka, wabiąc gości do środka. Kiedy już wszyscy się zebrali, dyrygent uciszył muzyków i podszedł do mikrofonu, po czym oficjalnie otworzył bal. Goście odsunęli się pod ściany i na parkiet najpierw weszły druhny, a za nimi Troy. Rozległ się werbel i pojawili się mama z Tonym. Podniósł się ogłuszający aplauz, trzaskały migawki i błyskały flesze. Państwo młodzi ustawili się na środku parkietu i orkiestra zagrała walca. Tańczyli, jakby robili to razem tysiące razy. Gdy gładko i z wdziękiem sunęli po parkiecie, mimo woli zastanawiałam się, jak będzie wyglądał mój dzień weselny. Czy tak samo imponująco, z pełną orkiestrą, setkami gości, tonami jadła i całą armią służby? Jeśli mama się tym zajmie, z całą pewnością tak będzie. Może nawet wezmę ślub tutaj, zgodnie z tradycją Tattertonów, która teraz stanie się moją. Czy mój mąż będzie tak samo przystojny jak Tony? Czy zakocham się jak szalona, czy też zdam się na mamę, która znajdzie mi bogatego arystokratę? Czy w ślubnej sukni będę wyglądać tak zjawiskowo jak mama? Jej cera była perfekcyjna niczym alabaster, najmniejszy kosmyk złotych włosów nie wymknął się z fryzury. Wyglądała jak bogini, jak posąg Afrodyty, który ożył. Widziałam podziw i zazdrość w oczach patrzących na nią kobiet. Po chwili na parkiecie pojawiły się inne pary i bal rozpoczął się na dobre. Wypiłam dwa kieliszki szampana, miałam głowę lekką od bąbelków. Ucieszyłam się, kiedy Troy mnie znalazł i pociągnął za rękę, nalegając, żebym „coś zobaczyła”. Wymknęliśmy się z sali balowej, zostawiając za sobą muzykę, gwar rozmów, dzwonienie kieliszków i wybuchy śmiechu. Troy poprowadził mnie do bawialni w końcu korytarza. Pchnął podwójne drzwi i ukazało się pomieszczenie, w którym zalegały całe stosy weselnych darów.
- Patrz! - wykrzyknął. - Tony powiedział, że potem pomożemy mu je otwierać. Oniemiałam i tylko kiwnęłam głową. Takiego morza prezentów nie widziałam nigdy w życiu. Troy przepychał się pomiędzy torbami i pudełkami, oglądając je, macając, a nawet przykładając ucho do niektórych, jakby chciał wysłuchać, co jest w środku. Roześmiałam się, a potem pokręciłam głową. - Naprawdę się cieszysz, Troy? Cieszysz się, że twój brat ma żonę i moja mama zamieszka z nim w Farthy? - Zamarł pośrodku morza prezentów i spojrzał na mnie wielkimi ciemnymi oczami. Na jego buzi znów pojawił się smutek. - Troy, przecież widzę, że to nieprawda. Milczał. - O czym myślisz? - naciskałam. - Twoja mama mnie nie lubi - powiedział i wygiął buzię w podkówkę, jakby zaraz miał się rozpłakać. - Dlaczego tak mówisz, Troy? - Wzruszył ramionami i dalej milczał. - Powiedz mi, proszę. - Kiedy patrzy na mnie, jej oczy warczą - wyjaśnił szybko. - Warczą? Zawarczał jak pies. Zaśmiałam się, ale był bardzo przejęty. - Oj, chyba przesadzasz, Troy. Dlaczego miałaby cię nie lubić? Po prostu... moja mama nigdy nie miała synka. Urodziła tylko mnie, dziewczynkę, i nie wie, jak postępować z małymi chłopcami. Ale jeśli będzie tu mieszkać, szybko przyzwyczai się do ciebie, a ty do niej. Ponownie wzruszył ramionami. Z jego miny odgadłam, że nie ma większej nadziei. - Mnie małżeństwo twojego brata nie cieszy, Troy. - A mnie cieszy! Bo ty tu będziesz, prawda? - Tak. - Więc się cieszę - powtórzył i klasnął w rączki. - Bardzo mi miło. Ja też jestem szczęśliwa, że będziemy tu mieszkali razem. - Uklękłam i przytuliłam go mocno. - Chodź! - Pociągnął mnie do drzwi. - Wracajmy na bal, bo zjedzą nam tort. W sali balowej wtoczono na środek sali stół, na którym królował gigantyczny tort z figurkami młodej pary w tańcu i z napisem GRATULACJE. Mama i Tony podeszli do tortu, aby zgodnie ze zwyczajem odkroić pierwszy kawałek. Mama zrobiła to bardzo starannie i podała porcję mężowi do ust. Tony usiłował zachować powagę, ale krem rozmazał mu się na brodzie i ubrudził gors koszuli. Zaśmiał się; goście też się śmiali i klaskali. Stanęłam obok
babci Jany, czekając na swoją porcję, kiedy nagle mama wzięła mnie za ramię i przyciągnęła ku sobie. - Wszystko się udało, prawda? - Z dumą rozejrzała się wokół. - Goście nie zapomną tej imprezy do końca życia. A jak tam babcia? - zapytała i poszukała wzrokiem Jany, która stała nieopodal, zatopiona w rozmowie z damą w jej wieku. - Myślę, że dobrze się bawi. - Może i tak, ale odetchnę dopiero wtedy, kiedy wróci do Teksasu. Kto wie, co opowiada ludziom. Czyżby mama obawiała się, że babcia Jana powie prawdę o jej przeszłości? - Czemu masz smutną minę? - zapytała. - Jak można się smucić w takim dniu? - Urwała i westchnęła. - Ciągłe martwisz się o wszystko i wszystkich, tak? Ale przecież nie odziedziczyłaś tego po ojcu. Zacisnęłam usta. Z jaką swobodą kłamała! Nic dziwnego, ma wprawę, skoro robi to od tak dawna, pomyślałam z irytacją. Tylko jak długo ja ten straszny sekret zdołam utrzymać w tajemnicy? - Chodź ze mną - powiedziała nagle mama. - Chcę ci coś pokazać. Wzięła mnie za rękę i wyprowadziła z sali, a potem powiodła na górę do swych apartamentów. Tam podeszła do ściennego sejfu. - Kazałam Tony’emu zainstalować to, żebym miała gdzie trzymać kosztowności. - I dodała z przebiegłym uśmiechem: - Oraz moje ważne papiery. - Ważne papiery? Ciągle się uśmiechając, otworzyła sejf i wyjęła z niego elegancką, poważnie wyglądającą teczkę. Zawierała trzy spięte zadrukowane stronice. Mama wręczyła mi je i przeczytałam tytuł: „Intercyza ślubna”. - Co to jest? - zapytałam ze zdumieniem. - Kontrakt, jaki zawarłam z Tonym - wyjaśniła z dumą. - Mój prawnik go przygotował. - Kontrakt? - Tak. Gdyby z jakichkolwiek przyczyn nastąpił rozwód - powiedziała, wskazując mi odpowiedni ustęp i paragraf na pierwszej stronie - przypada mi połowa majątku. Połowa! powtórzyła. - Połowa wszystkiego! Zresztą sama się z tym zapoznaj. - Znacząco popukała palcem w trzymane przeze mnie papiery. Usiłowałam wczytać się w tekst, ale niewiele rozumiałam z zawiłego języka prawniczego. Byłam w szoku, że miłosny związek mamy i Tony’ego został spisany oficjalnie, jak umowa kupna domu.
- Nie rozumiem, mamo. Po co ci to? - Rodzaj polisy ubezpieczeniowej. - Odebrała mi papiery, niezadowolona z mojego zmieszania. Włożyła teczkę do sejfu, zamknęła szyfrowy zamek. - Nie ma na świecie mężczyzny, któremu mogłabym zaufać. Żadnego! Uznałam, że powinnam wpoić ci tę zasadę. - Ale przecież kochasz Tony’ego? - Oczywiście, że go kocham. A co to ma wspólnego z intercyzą? - Po co ci kontrakt, skoro go kochasz? - Boże, Leigh, jesteś bystra i masz takie dobre stopnie, a potrafisz mówić kompletne głupoty! Powtarzałam ci już wiele razy, żebyś nigdy nie ufała żadnemu mężczyźnie. Kocham Tony’ego, a on kocha mnie, co nie znaczy, że za ileś lat nie zrobi czegoś, co mi się nie spodoba, albo pod jakimś pretekstem zechce mnie rzucić. Dlatego muszę się zabezpieczyć. Dzięki intercyzie wie, że nie może pokazać mi drzwi, bo straci połowę majątku. Chciałam ci to pokazać, żebyś nie musiała obawiać się o przyszłość. Odtąd nie musisz się martwić o swój byt. - Czy Tony nie miał ci za złe, kiedy zażądałaś spisania umowy? - Miał, ale tak bardzo mnie kocha, że w końcu się zgodził - odparła z dumą. - I właśnie dlatego go kocham - bo dowiódł, że jestem w jego życiu najważniejsza. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Dotąd byłam przekonana, że miłość oznacza wzajemne zaufanie. Jeśli kochasz kogoś, jak możesz dopuścić, aby prawnicy zaglądali wam przez ramię? - Teraz, kiedy już wiesz wszystko, możesz wreszcie przestać się martwić - powiedziała mama. - Chodź, musimy wracać na przyjęcie. Poinstruowałam służbę, żeby rozdała gościom upominki, i chcę zobaczyć ich miny. Bądź szczęśliwa, Leigh. Przynajmniej na ten jeden dzień postaraj się odsunąć na bok smutne, mroczne myśli chociażby ze względu na mnie. - Będę szczęśliwa dla ciebie, mamo. Musnęła mój policzek wargami i szybko zbiegła na dół. Ciągle byłam oszołomiona. Czy uczciwość i szczere uczucia można znaleźć tylko w bajkach? - myślałam. Życie jest skomplikowane jak... jak ten labirynt za oknami. Nic dziwnego, że tak łatwo się w nim zagubić. Babcia Jana wyjechała jeszcze przed zakończeniem przyjęcia. Tony kazał Milesowi zawieźć ją na lotnisko. Odprowadziłam babcię do limuzyny, bo moja mama nie miała czasu, żeby pożegnać się z własną matką. - Szczęśliwej podróży, babciu - powiedziałam.
Przygarnęła mnie do siebie i uścisnęła mocno. Potem spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek. Myślałam, że zamierza wyznać mi wszystko, chce na pożegnanie wyrzucić z siebie prawdę o okropnych kłamstwach mamy i wytłumaczyć, czemu była tak przeciwna rozwodowi mamy i jej ponownemu zamążpójściu. Powiedziała jednak co innego. - Mam nadzieję, Leigh, że będziesz tu szczęśliwa, ale jeśli coś będzie się źle działo, pamiętaj, że zawsze możesz mieszkać u mnie. Nie mam takiego pałacu jak tutaj, lecz mój dom jest całkiem wygodny. Wcale nie robiła wrażenia wiedźmy, za którą uważała ją mama. Teraz zaczęłam się zastanawiać, czy opowieści mamy o koszmarnej młodości w Teksasie nie są zmyślone. - Dziękuję, babciu. Znów mnie pocałowała i wsiadła do limuzyny. Kiedy auto znikło mi z oczu, zawróciłam do domu. Wkrótce goście zaczęli wychodzić. Usłyszałam, że mama mnie woła, i zobaczyłam, jak schodzi z góry pod rękę z Tonym. Obcasy stukały na marmurowych stopniach. Mama była piękna, władcza, pewna siebie. Wrażenie podkreślała garsonka z czarnej wełnianej krepy, z dekoltem i rękawami obszytymi rysim futrem. Spod żakietu widać było białą szyfonową bluzkę. Pogaszono już część świateł i w półmroku olśniewająca twarz mamy jaśniała niczym diament na czarnym aksamicie. Tony miał na sobie czarną skórzaną marynarkę i biały szalik. Tak jak mama, wydawał się świeży i ożywiony. Pomyślałam, że ciągle ekscytuje ich wyjątkowa atmosfera tego dnia i podnieca oczekiwanie tego, co jeszcze nastąpi. Wyglądali rzeczywiście jak szczęśliwa młoda para. - Nie do wiary, że już po wszystkim, prawda? - powiedziała do mnie mama. - Patrzysz teraz na państwo Tattertonów. Jak się prezentujemy razem, Leigh? - zapytała, przysuwając się bliżej do męża. - Cudownie - zapewniłam, starając się nadać głosowi ton zachwytu. - Zaraz wyjeżdżamy. Masz tu wszystko, czego ci potrzeba, i wszystko wiesz. Przykro mi, że nie będzie mnie z tobą, kiedy jutro rano będziesz otwierała gwiazdkowe prezenty, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz. - I pilnuj Troya, żeby zaczął otwierać prezenty dopiero jutro - dodał przystojny mąż mojej mamy, który nie spuszczał ze mnie oka. - Obiecałeś mu, że jeszcze dzisiaj obejrzy prezenty ślubne - przypomniałam Tony’emu, umykając spojrzeniem w bok. - Mamy to zrobić dopiero po powrocie - oznajmiła mama. - Niestety, będzie musiał zaczekać.
- Och, nic się nie stanie, jeśli parę odpakuje - zbagatelizował Tony. - Dopilnuj tylko, żeby nie rozrabiał, Leigh. - Małe dzieci zwykle rozrabiają - stwierdziła z niezadowoleniem mama. - Och, dość na tym, nie pozwolę, żeby coś dzisiaj zepsuło mi humor. Do widzenia, Leigh, kochanie. - Objęła mnie, a ja, pomimo narastającej niechęci, odwzajemniłam ten uścisk z gwałtownością, która wyraźnie ją zaskoczyła. Niespodziewanie dla siebie samej całym sercem, rozpaczliwie zapragnęłam, żeby nie odjeżdżała. - Życzę ci wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku w twoim nowym domu. Zwiedzaj go do woli - powiedział Tony. - Zajmie ci to tyle czasu, ile nam podróż poślubna. - Tylko błagam, trzymaj się z dala od labiryntu - ostrzegła mama. - Tak, mamusiu. Baw się dobrze - wykrztusiłam z trudem. - Czy mogę moją pasierbicę pocałować na pożegnanie? - zapytał Tony. - Do zobaczenia wkrótce, Leigh. - Wyciągnął ku mnie długie ręce i objął mnie mocno. Pod skórą kurtki czułam twarde, silne mięśnie. Pocałował mnie w policzek, lecz bardzo blisko kącika ust. Mama musiała zauważyć, jak długo trzyma mnie w objęciach i jak czule całuje, bo energicznie chwyciła go za łokieć i skierowała ku wyjściu. Curtis otworzył przed nimi wielkie drzwi, a potem zamknął je, skinął mi głową i oddalił się w milczeniu. Przez chwilę słyszałam odgłosy uprzątania sali balowej i szczęk naczyń wywożonych do kuchni, a potem zamknięto drzwi i w ogromnym holu zapadła przeraźliwa cisza. Rozejrzałam się wokół. Miałam przemożne wrażenie, że wszystkie duchy Tattertonów, wcześniej wypłoszone wrzawą, wróciły na portrety i na swoje widmowe posterunki. Cisza dzwoniła w uszach. Spojrzałam przez wielkie frontowe okno i zobaczyłam, że w ogrodzie zapalono świąteczną iluminację. W trawie, na drzewach i na żywopłotach migotały czerwone, zielone i niebieskie światełka. Zupełnie jak gdyby odpryski tęczy spadły nocą na Farthinggale Manor. Pani Hastings zeszła na dół i powiedziała, że Troy wyjątkowo szybko zasnął, więc pójdzie teraz do kuchni. Tam służba po pracy urządziła sobie własną uroczystość, wykorzystując pozostałości z uczty. Udałam się do pokoju muzycznego, gdzie Tony kazał ustawić sięgającą sufitu choinkę. Drzewko było pięknie udekorowane, jarzyły się lampki, a na czubku lśnił szklany aniołek. Wokół choinki leżały w stosach prezenty. W marmurowym kominku płonął ogień. Pokój wyglądał pięknie i przytulnie. Brakowało w nim tylko dużej, kochającej się rodziny. Kto przygotował to wszystko? Zupełnie jakby ten dom żył własnym życiem i każde z jego pomieszczeń ożywało, kiedy przyszedł jego czas. A może są automatyczne włączniki,
pomyślałam. Światła na choince zapalają się same i sam się rozpala ogień na kominku. W tym momencie, jakby na potwierdzenie, że dom prowadzi ze mną jakąś grę, z głośników wbudowanych w ściany rozległy się kolędy. To było tak zaskakujące, że zaczęłam się śmiać. Czy jutro rano z komina wyjdzie mechaniczny Święty Mikołaj? Curtis musiał być w pobliżu i usłyszeć mój śmiech, gdyż nagle pojawił się w drzwiach i zmieszał się, widząc mnie samą. - Co mogę dla panienki zrobić, panienko Leigh? - zapytał z troską. Miałam ochotę odpowiedzieć: Sprowadź mi tu tatę i mamę. Spraw, żeby wróciło dawne szczęście. Zbierz nas razem w tym ciepłym pokoju, żebyśmy się śmiali, całowali i ściskali z czułością i miłością. Daj mi prawdziwą Gwiazdkę. - Nie, Curtis, na razie niczego mi nie potrzeba. Dziękuję. - Rozumiem, panienko. Proszę zadzwonić, gdyby panienka czegoś potrzebowała. - Dobrze. Skinął głową i odszedł. Jeszcze raz popatrzyłam na choinkę, prezenty, a potem na freski mamy. W sercu poczułam ołów, w gardle zapiekły gorzkie łzy. Pobiegłam do swojej sypialni. Byłam bardzo zmęczona. Przebrałam się w koszulę nocną i położyłam do łóżka. Zgasiłam nocną lampkę. Przez firanki wpadały do sypialni srebrne promienie księżyca. Na ten widok niczym lunatyczka wyszłam z łóżka i stanęłam przy oknie. Przede mną rozciągały się ogrody Farthinggale Manor. Z wysokości piętra widziałam długą, wijącą się drogę dojazdową. Nastała odwilż i śnieg topniał, więc lśniła niczym metalowa wstęga. Pomyślałam, że trudno znieść samotność w tak dużym i bogatym domu. Gdybym powiedziała coś takiego swoim przyjaciółkom w Bostonie, wyśmiałyby mnie. Ale ja jeszcze nigdy nie czułam się tak malutka i samotna jak w tej chwili - i jednocześnie tak wtopiona w ogrom przestrzeni. Wypatrzyłam na niebie Gwiazdę Polarną. Przypomniałam sobie, jak tata mówił, że od wieków wskazuje ona drogę żeglarzom, którzy zagubili się na oceanie. Czy i mnie wskaże? Mrugała do mnie. Może tam, daleko, tata również na nią patrzy? Może w tej chwili posłał mi pocałunek, a pocałunek odbił się od Gwiazdy Polarnej i spłynął do mnie tu, w Farthy? - Dobranoc, tato - szepnęłam. Wyobraziłam sobie, że mi odpowiedział: „Dobranoc, księżniczko”. Wróciłam do łóżka i po raz pierwszy w życiu nie myślałam z przejęciem o świątecznych prezentach. I nie starałam się zasnąć jak najszybciej, by skrócić oczekiwanie. Po prostu zasnęłam. Drgnęłam i ocknęłam się gwałtownie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Troy w
piżamce, szlafroku i w kapciach stoi przy łóżku i szarpie mnie za rękę. - Obudź się, Leigh, obudź się! Sennie przetarłam oczy pięściami i rozejrzałam się. Długo się będę przyzwyczajać do spania w tak wielkiej sypialni. - Jest Gwiazdka! Chodź! Prezenty czekają! - O rany, Troy, która godzina? - jęknęłam. Zerknęłam na zegarek. Była siódma rano. - Chodź prędko! - ponaglił. - Już, już. Troy, daj mi parę minut. Dziewczynki potrzebują więcej czasu po wstaniu z łóżka niż chłopcy - powiedziałam, licząc na jego wyrozumiałość. - Dlaczego? - Ciemnobrązowe oczy popatrzyły na mnie z zainteresowaniem. - Bo muszą uczesać włosy, umyć buzię i porządnie się ubrać. Zresztą chłopcy powinni robić to samo. Zastanawiał się przez moment. - Dobrze. Ubiorę się, uczeszę i przyjdę po ciebie! Wybiegł. Wstałam z łóżka, zmyłam z twarzy resztki snu i rozczesałam włosy, myśląc, że mama nigdy nie wyszłaby do ludzi w takim stanie. Z drugiej strony nie wszystko, co robiła mama, było słuszne. Ostatnio coraz częściej uważałam, że przeważnie nie ma racji. Włożyłam podomkę i wyszłam. Zniecierpliwiony Troy czekał na mnie w saloniku . Zaledwie się pojawiłam, chwycił mnie za rękę i pociągnął ku schodom, a w pokoju muzycznym dosłownie rzucił się na prezenty. Pojawiła się pani Hastings i zaczęła się śmiać. - Wesołych świąt - powiedziała. - Przygotuję wam śniadanie, jeśli jesteście głodni. - Dziękuję, pani Hastings. Mam nadzieję, że da się go na chwilę odciągnąć od prezentów, żeby zjeść. - Uklękłam przy Troyu i pomogłam mu rozpakować pierwszy prezent, telewizor. W domu był już jeden, stojący w pokoju wypoczynkowym, ale ten Troy miał ustawić u siebie. - Zaniosę go do pokoju! - krzyknął uradowany. - Zaraz, najpierw zobacz wszystkie prezenty - zmitygowałam malca. - Dobra! A ty zobacz swoje. Ja też ci coś dałem. - Naprawdę? Wybrałam się z mamą na świąteczne zakupy i bardzo długo próbowałyśmy znaleźć coś dla Troya. Nie było to łatwe, gdyż praktycznie miał wszystko, co może mieć dziecko. W końcu mama zdecydowała się na złotą spinkę z diamentem do krawata i kazała na odwrocie wygrawerować: „Z miłością, Jillian”. Ja miałam dodatkowy problem z prezentem dla taty. Rękawiczki, jedwabne krawaty, drogie wody kolońskie... nic nie było wystarczająco dobre.
Podarek, który tata miał po raz pierwszy otworzyć beze mnie, musiał być naprawdę wyjątkowy. Wreszcie w jednym z domów towarowych zobaczyłam coś odpowiedniego - nic kosztownego, ale zrobiło mi się ciepło na sercu, kiedy wyobraziłam sobie, jak tata odwija opakowanie. Zrobiłam sobie fotografię na tle świątecznej choinki z wytłoczonym napisem „Wesołych Świąt”, dodałam datę i swoje imię. Dokupiłam jeszcze gustowną sosnową ramkę. Pozując do zdjęcia, uśmiechałam się ciepło i z miłością, gdyż wiedziałam, że ten uśmiech będzie towarzyszył tacie w trudnych chwilach tęsknoty. Kazałam zapakować fotografię i dostarczyć do domu w Bostonie ze wskazaniem, aby zostawiono paczkę na biurku w gabinecie - by tata znalazł ją zaraz po powrocie z podróży. Natomiast Troyowi kupiłam zestaw klocków, ponieważ miał zręczne ręce i zdolności do majsterkowania. Była to zabawka bardzo przemyślana, pozwalająca dziecku na własną inwencję. W zestawie był nawet mały elektryczny motorek i kiedy zbudowało się na przykład diabelski młyn, silniczek napędzał koło. Troy był zachwycony prezentem. Objął mnie chudymi ramionkami i pocałował serdecznie. - Dzięki, Leigh. A teraz zobacz mój prezent dla ciebie. Sam go zrobiłem i zapakowałem! - rzekł z dumą. Otworzyłam małą paczuszkę i zrobiłam wielkie oczy. Sam to zrobił? - myślałam z niedowierzaniem, obracając w rękach małego ceramicznego konika dosiadanego przez dziewczynkę. Można było zdejmować dziewczynkę z jego grzbietu. - To jest Sniffles - wyjaśnił Troy. - Mój kucyk. Ty na nim jedziesz. - Sam to zrobiłeś? - Dziewczynkę nie - przyznał. - Tony kazał ją zrobić w swojej fabryce. Ale zrobiłem Sniffles. Sam ją narysowałem, ulepiłem i wypaliłem w piecu, a potem pomalowałem. - To jeden z najlepszych gwiazdkowych prezentów, jakie dostałam. Bardzo dziękuję. Pocałowałam go w policzek. Oczy mu zabłysły i znów zanurkował pod choinkę. Co za wspaniałe, utalentowane dziecko, pomyślałam. Czemu mama go nie lubi? - Masz jeszcze inne prezenty. - Troy przysunął do mnie stertę kolorowo opakowanych pudeł różnej wielkości. Część była od mamy, część od Tony’ego, ale mój wzrok przyciągnęła mała paczuszka z emblematem linii oceanicznych taty na bileciku. Sięgnęłam po pakunek i czule musnęłam go palcami. Troy był zaskoczony, że traktuję tę małą paczuszkę z takim przejęciem. Odłożył swój kolejny prezent i przysunął się do mnie. - Co to jest? - spytał szeptem. - Prezent od mojego tatusia. Jakimś cudem udało mu się go przekazać.
- Dlaczego nie otwierasz? Powoli odpakowałam prezent, uważając, żeby nie rozerwać papieru. Ukazało się małe, aksamitne granatowe pudełko. W środku był ciężki złoty medalion w kształcie serca na lśniącym złotym łańcuszku. Nacisnęłam zameczek i wieko odskoczyło, ukazując miniaturową fotografię mnie i taty stojących na pokładzie „Jillian”. Byliśmy opaleni, uśmiechnięci. Pamiętałam, czemu byłam tak szczęśliwa. Wracaliśmy do domu i spodziewałam się, że mama czeka na mnie w porcie. - Mogę zobaczyć? - zapytał Troy. Podałam mu medalion. Malec delikatnie wyjął mi go z ręki. - Ja mam dużą fotografię swojego taty - rzekł - ale on się nie uśmiecha. Zapytałem o to Tony’ego, a on powiedział, że tata uśmiecha się w niebie i będzie się zawsze uśmiechał, jeśli będę grzeczny. - Na pewno się uśmiecha - zapewniłam malca. Pomógł mi zapiąć łańcuszek na szyi i dalej otwieraliśmy prezenty. Resztę dnia spędziłam z Troyem, pomagając mu ustawiać w pokoju dziesiątki nowych zabawek i układać w szafie ubrania, które dostał w prezencie. Po południu oglądaliśmy kreskówki w jego telewizorze. Na kolację podano wybornego świątecznego indyka, a Rye Whiskey popisał się jeszcze fantastycznymi warzywami w sosie. W życiu takich nie jadłam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy Troy wreszcie poszedł spać i zostałam sama. Ja też położyłam się wcześnie do łóżka, gdyż obiecałam mu, że rano pojeździmy na jego kucyku. Trzeba przyznać, że w Farthy trudno było się nudzić - można było pływać w wewnętrznym basenie, wędrować po ogrodzie na nartach, spacerować nad oceanem albo jeździć na koniu czy saniami. Tydzień zleciał nam bardzo szybko. Tony miał ogromną bibliotekę, a ze wszystkich książek najbardziej podobała mi się Lolita, opowieść o romansie starszego mężczyzny z dwunastolatką - dziewczynką w moim wieku! Nie do wiary, że mogła się tak zachowywać! Niektóre fragmenty czytałam wiele razy; wiele razy przy lekturze czerwieniłam się i serce waliło mi szybciej . Chowałam książkę pod stosem innych, żeby służba nie wiedziała, co czytam - na wszelki wypadek, bo ktoś z nich mógłby się orientować, że nie jest to lektura dla dzieci. Obiecałam Troyowi, że spędzimy sylwestra w jego pokoju, oglądając telewizję. Był zdeterminowany, że nie zaśnie do północy i będzie oglądał, jak świętują ludzie na Times Square w Nowym Jorku. Trzymał się dzielnie do jedenastej, ale potem zaczęły mu się kleić powieki i już po chwili jego pierś unosił równy, spokojny oddech. Parę minut po wpół do dwunastej tata zadzwonił z Florydy. Jego głos był cichy i odległy, głuszony przez trzaski na linii.
- Cudowny jest twój gwiazdkowy prezent, tatusiu. Mój czeka na ciebie na biurku, w domu - powiedziałam. - Wracam w przyszłym tygodniu i zadzwonię do ciebie, jak tylko go odpakuję. Co u ciebie, kochanie? - Wszystko w porządku, tato, ale tęsknię za tobą - odpowiedziałam łamiącym się głosem. - Ja też tęsknię. Za parę tygodni przyjadę po ciebie i spędzimy razem cały dzień w Bostonie - obiecał. - Wtedy już będę w szkole. Przyjedź do mnie do Winterhaven. To niedaleko od Farthy. - Opowiedziałam mu, co jeszcze się działo i co robiłam. - Farthy musi być niezwykłe - stwierdził smutno. - To prawda, ale wolałabym mieszkać z tobą w Bostonie. - Wiem, kochanie. Niedługo będziemy razem, obiecuję. A na razie życzę ci szczęśliwego nowego roku. Ten ubiegły nie był dla ciebie zbyt szczęśliwy, ale mam nadzieję, że następny będzie zupełnie inny. - Szczęśliwego nowego roku, tatusiu. Kocham cię... - Ja też cię kocham, księżniczko. Dobranoc. - Dobranoc, tato. Przycisnęłam słuchawkę do piersi, choć już się rozłączył. Przyciskałam ją tak mocno, aż bolało. Odłożyłam słuchawkę dopiero wtedy, kiedy usłyszałam, jak telewizyjny spiker zaczyna odliczać: „Dziesięć, dziewięć, osiem...”. Troy jęknął przez sen i odwrócił się na drugi bok. „Siedem, sześć, pięć...”. Spojrzałam przez okno. Znów zaczął sypać śnieg. Wielkie białe płatki wirowały leniwie i opadały tak łagodnie, że przez moment wisiały na szybie, zanim się roztopiły i spłynęły jak łzy. „Cztery, trzy, dwa...”. Uniosłam swój nowy wisiorek do ust i ucałowałam go, wyobrażając sobie, że całuję tatusia. „Jeden... Szczęśliwego nowego roku!”. Kamery pokazywały tysiące różnych twarzy - łudzi śmiejących się, krzyczących, płaczących, wiwatujących. Żałowałam, że nie jestem tam z nimi, że nie mogę zniknąć w świętującym tłumie. Do tego dnia zdążyłam już zapisać prawie połowę mojego dziennika. To był dobry moment, żeby życzyć sobie samej szczęśliwego nowego roku. Nie tylko nowego roku, ale też
zupełnie nowego rozdziału w życiu. Bądź szczęśliwa, Leigh VanVoreen
Rozdział dziesiąty KONIEC PODRÓŻY POŚLUBNEJ Mama i Tony wrócili w pierwszy dzień nowego roku po południu. Troy obudzi! się bardzo chory. O ósmej rano miał wysoką gorączkę i pani Hastings musiała wezwać lekarza. Widać było, że z malcem jest źle, bo nawet nie usiłował wstać z łóżka i nie myślał o zabawie. Kiedy lekarz go badał, czekałam na korytarzu. Wreszcie wyłonił się z pokoju z zafrasowaną miną i zmarszczonym czołem. Za nim szła pani Hastings, ocierając łzy. Z chusteczką przy ustach spojrzała na mnie i pokręciła głową. - Co mu jest? - dopytywałam się nerwowo. - Pan doktor myśli, że Troy ma zapalenie płuc. - Poczciwa kobieta chlipała. - Biedne dziecko! Lekarz zaraz wezwie ambulans, bo trzeba zabrać małego do szpitala na rentgen. Pan Tatterton ostrzegał mnie, że Troy ma bardzo małą odporność na zarazki, ale przecież jeszcze wczoraj tak się dobrze czuł, biegał i był szczęśliwy. Skąd miałam wiedzieć, że coś się z nim dzieje? - To nie pani wina - powiedziałam pocieszająco. - Przecież kiedy był na dworze i zaczynał marznąć, od razu wracało się z nim do domu. I poza wczorajszym wieczorem, który był wyjątkowy, Troy wcześnie kładł się spać. Apetyt też miał bardzo dobry. I niech pani sobie przypomni, że wcale nie zachorował po tym, jak zgubił się ze mną w labiryncie i strasznie zmarzliśmy. A tak się pani wtedy bała, pamięta pani? - Oj, tak, tak. Do dziś mnie ciarki przechodzą, jak o tym pomyślę. Pan i pani Tatterton wrócą dopiero późnym popołudniem, ale pan doktor mówi, że nie ma co na nich czekać. Pokręciła głową ze zmartwioną miną. - Czy mogę go zobaczyć? - Tak, tylko nie podchodź za blisko. Oj, Boże, Boże! - mamrotała. Mały Troy wydawał się jeszcze mniejszy w swoim wielkim łóżku, gdzie leżał z kołdrą naciągniętą pod brodę. Miałam lalki z głową większą od jego główki, która ginęła w puszystej białej poduszce. Małe uszy i nos, zamknięte oczy i wąska szparka ust rozchylonych, gdyż trudno mu było oddychać nosem - wszystko to sprawiało, że malec wyglądał jak krucha figurynka z porcelany. Na policzkach miał ceglaste wypieki i wargi zaschnięte od wysokiej gorączki. Nie chciałam go budzić. Nagle zaczął coś mamrotać w malignie. - Tato, obudź się, obudź - wyszeptał. Nie otwierając oczu, skrzywił się z przerażeniem.
- Tony... Tony... Podeszłam bliżej i ujęłam jego małą gorącą rączkę. - Spokojnie, Troy - powiedziałam kojącym głosem. - Wszystko będzie dobrze. Jestem z tobą. - Tony... Gdzie Tony? - Troy, to ja, Leigh. Chcesz, żebym dała ci coś do picia? Dotknęłam jego czerwonego policzka i przeraziłam się, bo jego skóra dosłownie paliła mi palce. Serce zabiło mi mocniej z niepokoju. Jak lekarz i niania mogli go zostawić samego w takim stanie? Troy toczył głową po poduszce, jęcząc cicho. - O mój Boże! - szepnęłam i wybiegłam, żeby poszukać pani Hastings. Była z lekarzem na dole. Rozmawiali cicho w holu z Curtisem i z Milesem. - Panie doktorze, Troy płonie z gorączki! I jęczy, chyba go coś boli! - zawołałam, schodząc szybko z góry. Lekarz spojrzał na mnie, a potem pytająco przeniósł wzrok na panią Hastings. Niania szybko wyszeptała mu coś do ucha. Skinął głową i zwrócił się do mnie. - Tak, wiemy. Właśnie uzgodniliśmy, że nie czekamy na karetkę, tylko jak najszybciej wieziemy Troya do szpitala limuzyną. Pani Hastings zaraz przygotuje go do drogi. - Czy mogę jakoś pomóc? - Nie, dziękuję, lepiej trzymaj się z daleka. Nie chciałbym mieć za chwilę drugiego pacjenta do kompletu. - Uśmiechnął się. Jak on może żartować w takiej chwili? - pomyślałam. Pani Hastings ruszyła z Milesem na górę. Byłam tak roztrzęsiona, że mogłam tylko biernie obserwować, co się dzieje. Po niedługiej chwili na schodach pojawił się Miles, niosąc w ramionach Troya opatulonego w kołdrę tak, że widać mu było tylko czubek nosa. Pani Hastings z torbą szła za nimi, powtarzając w kółko: „O mój Boże, o mój Boże”. Miałam wrażenie, że minęła wieczność, zanim Miles i pani Hastings wrócili. Kiedy usłyszałam szczęk otwieranych drzwi, momentalnie zbiegłam na dół. - Już wiadomo, że to zapalenie płuc - powiedziała niania. Usta jej drżały, zaczęła łkać. Leży pod tlenem, biedactwo. Strasznie to wygląda. O Boże, Boże... Usiłowałam ją pocieszyć. - Powinna pani coś zjeść i napić się czegoś gorącego, pani Hastings. I niech się pani przestanie oskarżać. To niczyja wina. - Tak, tak - mruknęła nieprzytomnie. - Coś gorącego do picia. Święta racja. Dzięki, kochana. - Mamrocząc coś pod nosem, podreptała do kuchni. - Powiedz mi, Miles, jak naprawdę z nim jest? - spytałam szofera. Wyczułam, że powie
prawdę. - Ma bardzo wysoką gorączkę. Zawsze był chorowitym dzieckiem. Obawiam się, że to poważna sprawa. Krew uderzyła mi do twarzy. - Myślisz, że on może umrzeć? - Wstrzymałam oddech. - Stan jest bardzo poważny, panienko. - Spojrzał na zegarek. - Muszę jechać na lotnisko. Pan i pani Tatterton niedługo wylądują. Sądzę, że od razu zawiozę ich do szpitala dodał. - Biedni Tony i mama. To będzie dla nich szok - westchnęłam. Szofer kiwnął głową i oddalił się w pośpiechu .Reszta dnia minęła mi na gorączkowym oczekiwaniu. Przy każdym dzwonku telefonu serce mi zamierało. Na szczęście nie chodziło o Troya. Wreszcie, nie mogąc wytrzymać tego czekania, poprosiłam panią Hastings, żeby zadzwoniła do szpitala, do dyżurki pielęgniarek i zapytała o dziecko. Niestety, stan nadal był poważny. Odgadłam to ze sposobu, w jaki niania Troya słuchała, przytakując nerwowo, co chwila wznosząc oczy do nieba i zagryzając usta. Wreszcie usłyszałam hałas w holu i wybiegłam z pokoju muzycznego w samą porę, żeby zobaczyć wielkie wejście mamy - wkroczyła do domu na czele orszaku sług niosących jej bagaże, sypiąc rozkazami i żaląc się Curtisowi na zimno oraz długą podróż. Tony nie przyjechał z nią. - Dzięki Bogu, że wróciłaś, mamusiu! - krzyknęłam. - Ja też Mu dziękuję - odparła ze śmiechem, zdejmując rękawiczki. Choć narzekała na zimno i zmęczenie, wyglądała zadziwiająco świeżo i pięknie. Miała zaróżowione policzki, a na głowie nową czapkę z czarnych soboli. Do tego kurtkę z tegoż samego futra, narciarskie wąskie spodnie i czarne aksamitne rękawiczki. Złote kolczyki tańczyły jej w uszach. Odsunęła się na bok, żeby Miles mógł wnieść narty. Uścisnęła mnie szybko i powiedziała szeptem: - Nie przypuszczałam, że podróż poślubna może być taka wyczerpująca, ale wierz mi, była. Jestem absolutnie wykończona, nie mam w sobie nic energii. Nie mogę się doczekać, kiedy wejdę do mojego mięciutkiego łóżka. - Ale gdzie jest Tony? Wiesz o Troyu, prawda? - Naturalnie. Tony kazał jechać prosto do szpitala. Zostawiliśmy go tam. Och, Leigh, zaczekaj, aż zobaczysz niektóre cuda, które kupiłam w Europie - ciągnęła na jednym oddechu. - Kiedy już odpocznę, pokażę ci wszystko i wszystko ci opowiem. - Znów pochyliła się ku mnie i szepnęła jeszcze bardziej konspiracyjnie: - Wszystko i szczerze! - Odwróciła się
ku schodom. - Ale na razie... marzę o gorącej kąpieli... i łóżku. - Mamo, a co z Troyem? Przystanęła u podnóża schodów. - A co ma być? - Jest taki chory i... - Przecież jest w szpitalu, Leigh. Co więcej możemy zrobić? - Widziałaś go? - Nie. Nie mam zamiaru się narażać, jeśli nie muszę. - Ale... - Mam nadzieję, że ty się do niego nie zbliżałaś? - przerwała mi. - Jeszcze tego by brakowało, żebyś i ty się rozchorowała! Lepiej mi tego nie rób. - Weszła na schody. Zawołam cię, kiedy odpocznę - dodała. Jak mogła być tak nieczuła? Czy zawsze taka była? - zastanawiałam się. I dlaczego podróż poślubna okazała się aż tak wyczerpująca? Przecież miały to być najpiękniejsze chwile w jej życiu - wymarzony pobyt w luksusowym hotelu, gdzie z Tonym mogli się oddawać różnym rozrywkom i być przez cały czas razem. Młode pary w czasie miesiąca miodowego nie widzą świata poza sobą, cieszą się cudem swojej miłości. Jak mama mogła zostawić Tony’ego w szpitalu, nawet jeśli była zmęczona? Jakkolwiek moja niechęć do Tattertona rosła, coraz bardziej lubiłam jego braciszka. A Troy był teraz pasierbem mamy. Mogłam powiedzieć wiele złego o Tonym, ale musiałam przyznać, że bardzo kocha tego malca. Z pewnością musiał być teraz bardzo zdenerwowany. Czy w takich chwilach żona nie powinna być przy mężu, żeby go pocieszać i wspierać? Tymczasem mama jak gdyby nigdy nic przyjechała do domu, myśląc tylko o kąpieli i o wygodnym łóżku, ponieważ brak wypoczynku źle wpływa na urodę. Może to jej nowe małżeństwo nie różniło się od małżeństwa z tatą, gdyż tak jak i tamto było zbudowane na kłamstwie. Mama bardzo się ostatnio zmieniła, pomyślałam, ale też przyszło mi do głowy, że zawsze taka była, tylko ja tego nie zauważyłam, bo dotąd patrzyłam na nią oczami dziecka. Ale od dnia, w którym podsłuchałam jej rozmowę z babcią Janą, zaczęłam błyskawicznie dorastać. Różowa zasłona została zdarta z mojego świata. Teraz mój świat, dotąd w radosnych pastelowych kolorach, stał się szary i smutny. Wróciłam do swojego pokoju, usiadłam na łóżku i spojrzałam na konika, którego dostałam od Troya na Gwiazdkę. Bez względu na to, jak jesteśmy bogaci, piękni czy wpływowi, w rzeczywistości każdy z nas jest kruchy jak ta ceramiczna figurka, którą Troy wykonał dla mnie, pomyślałam. Przycisnęłam ją do piersi, modląc się żarliwie.
Musiałam zasnąć, bo kiedy się ocknęłam, było już po szóstej i za oknem panowały zimowe ciemności, a w kątach pokoju czaiły się cienie. Przeszył mnie dreszcz, jakby powiew zimnego wiatru wniknął do wielkiego domu przez szparę u dołu frontowych drzwi i wionął schodami na górę, prosto do mojej sypialni. Ogarnęły mnie złe przeczucia. Troy! - pomyślałam rozpaczliwie i zerwałam się z łóżka. Na korytarzu panowały półmrok i cisza. Moje serce zabiło głucho i gwałtownie. Dom był dziwnie milczący, jakby wszyscy go opuścili i zostały tylko duchy. Pełna najgorszych obaw, cicho i powoli niczym lunatyczka przekradłam się do drzwi mamy i nasłuchiwałam przez chwilę. Cisza. Ostrożnie nacisnęłam klamkę i na paluszkach przeszłam przez salon, żeby zajrzeć do sypialni. Mama spała mocno. Złote włosy rozsypały się po dużej poduszce. Jej nowa sobolowa kurtka i czapka oraz narciarskie spodnie i buty leżały rzucone na oparcia krzeseł i dywan. Jak ona może tak spokojnie spać? Czy nic jej nie obchodzi cudowny mały Troy? Zeszłam na dół, ale tam też nie było nikogo. Dopiero w kuchni zastałam całą służbę. Siedzieli przy stole, rozmawiając ściszonymi głosami. Kiedy stanęłam w drzwiach, obrócili ku mnie głowy. Wszyscy byli zmartwieni. - Macie jakieś wieści? - spytałam, obawiając się odpowiedzi. - Och, kochanie - westchnęła pani Hastings. - Pan Tatterton dzwonił niecałą godzinę temu i powiedział, że Troy ma jeszcze wyższą gorączkę. Wystąpiły trudności z oddychaniem. Stan jest bardzo ciężki. - Miles, chcę pojechać do szpitala - powiedziałam. - Zawieziesz mnie? Szofer popatrzył niepewnie na panią Hastings, Ryse’a i resztę służby. - Mama nie chciałaby raczej, żeby panienka jechała - powiedział w końcu. - Moja mama śpi i nie ma nic do tego - oświadczyłam stanowczo. - Za pięć minut będę gotowa. Idź po samochód - nakazałam i wyszłam. W Boston General Hospital zastałam Tony’ego rozmawiającego z pielęgniarką. Przez ramię miał przerzucony długi kaszmirowy płaszcz. Po raz pierwszy od dawna jego widok nie wywołał we mnie żadnego gniewu, nienawiści ani niechęci - moje wszystkie uczucia zostały zarezerwowane dla Troya. W duchu przyznałam nawet, że ze świeżą, górską opalenizną Tony’emu jest bardzo do twarzy. - Leigh! - Ruszył ku mnie biegiem z drugiego końca poczekalni. - Jillian jest z tobą? Zerknął w stronę wejścia ponad moim ramieniem. - Nie, mama śpi. - Nie potrafiłam ukryć dezaprobaty. - Jest jakaś poprawa?
- Lekka zmiana na lepsze. Temperatura spadła o pół stopnia. To ładnie z twojej strony, że przyjechałaś. Dziękuję, Leigh. - Och, Tony, okropnie się o niego martwię. Tak świetnie nam było razem w czasie waszej nieobecności... ale uwierz mi, nie robiliśmy nic takiego, od czego mógłby zachorować. Dużo przebywaliśmy na dworze, lecz Troy był zawsze ciepło ubrany i jeżeli wydawało się, że marznie, od razu wracaliśmy do domu. Do tego miał dobry apetyt, więc... - Czekaj... czekaj... - Tony ścisnął mnie za łokieć, powstrzymując ten potok tłumaczeń. - Troy jest chorowity, taki się już urodził. Nikt nie potrafi przewidzieć, kiedy coś się wydarzy. Nikogo nie winię za jego stan, a już na pewno nie ciebie, więc przestań się zadręczać. Zerknął na zegarek. - Muszę czekać, aż lekarze będą mogli powiedzieć coś więcej o stanie Troya. Przez ten czas możemy coś zjeść. Znam miłą włoską knajpkę nieopodal. Jesteś głodna? - No... - Na pewno jesteś. Ja nie jadłem od rana. Nie ma sensu czekać tutaj. Chodźmy. Włożył płaszcz i podsunął mi ramię. Jeszcze się wahałam. Nie przyjechałam do Bostonu, żeby iść do restauracji. Chciałam być przy Troyu. Z drugiej strony, pomyślałam, Tony wie lepiej i chyba rzeczywiście nic się nie stanie, jeśli wyjdziemy na chwilę, żeby coś zjeść. Zwłaszcza że nie wiadomo, ile jeszcze czasu trzeba będzie czekać na lekarza. - Troy ma świetną opiekę - powiedział Tony, kiedy zajęliśmy miejsca przy stoliku. Ten łobuziak nieraz już przechodził ciężkie kryzysy. Teraz, kiedy zamieszkałaś w Farthy, bardzo mu zależy, żeby być zdrowym. Dzięki temu łatwiej pokona chorobę. - Sięgnął przez stół i pocieszająco uścisnął moją dłoń. - Mam nadzieję - powiedziałam płaczliwie. - Pomyślmy o jedzeniu. Mają tu znakomite spaghetti. Pozwól, że zamówię za ciebie. Jak prawdziwy światowiec, perfekcyjnie wymawiał włoskie nazwy. Kelner od razu wyczuł, z kim ma do czynienia, i rozpływał się w uśmiechach. Kiedy zamówienie zostało złożone, Tony patrzył na mnie przez chwilę badawczo. - Intrygujesz mnie, Leigh - stwierdził w końcu. - W jednym momencie promieniejesz radością i szczęściem, a zaraz toniesz we łzach. Jesteś nieprzewidywalna jak twoja matka. Obawiam się, że żaden mężczyzna za wami nie nadąży - dodał nie tyle z goryczą, ile z rezygnacją, jakby pogodził się już z losem. - Dobrze wam minęła podróż? - zapytałam. - Mama od razu poszła do łóżka, nie miałam okazji z nią porozmawiać.
- Jeśli o mnie chodzi, dobrze - odpowiedział z cierpkim uśmiechem. - Twoja mama mówiła mi, że uwielbia sporty zimowe. Twierdziła, że kocha narty i łyżwy, ale kiedy przybyliśmy do Sankt Moritz, uznała, że jest zbyt zimno, by iść na narty. Wyobrażasz sobie? - Roześmiał się. - Za zimno na narty! W rezultacie ja spędzałem całe dnie na stokach, a ona w tym czasie chodziła po sklepach albo siedziała w hotelu przed kominkiem. W końcu pewnego dnia udało mi się ją wyciągnąć na narty, ale tak marudziła i ciągle się przewracała, że pozwoliłem jej wrócić do hotelu. A wieczorne łyżwy na cudownie oświetlonym jeziorze... Machnął ręką. - Znudziło się jej po dziesięciu minutach. Ciągle powtarzała, że mróz szkodzi jej na cerę, a poza tym nie znosi się pocić. Podróż poślubna, gdzie atrakcją mają być zimowe sporty, to pomyłka. Inne sporty pewnie też - dodał gorzko. - Ale na pewno chodziliście do cudownych europejskich restauracji? - zagadnęłam w nadziei, że tu przynajmniej się zgadzali. - Owszem, chodziliśmy, lecz twoja mama je jak ptaszek. Nie ma sensu zamawiać dla niej całego dania; nawet dziecięca porcja jest za duża. W rezultacie co wieczór jadłem za siebie i za nią. Całe szczęście, że miałem dużo ruchu. - Nie przytyłeś... świetnie wyglądasz - bąknęłam. Omal nie powiedziałam „cudownie”. - Dziękuję. Tak w skrócie wygląda historia naszej podróży poślubnej. - Nie krył rozczarowania. Kelner przyniósł chleb i sałatki. Dopóki nie zaczęłam jeść, nie zdawałam sobie sprawy, jak jestem głodna. Zaciszna restauracyjka, opowieści Tony’ego oraz wyborne jedzenie wprawiły mnie w zdumiewająco swobodny nastrój. Rozmawialiśmy jeszcze o Europie; opowiadałam mu o naszych podróżach do Londynu. A potem opisałam szczegółowo, dzień po dniu, co robiliśmy z Troyem w Farthy. Nie zdawałam sobie sprawy, ile czasu mówiłam. Tony dosłownie chłonął moje słowa, nie odrywając ode mnie oczu. - Ach, przepraszam, za dużo gadam - zmitygowałam się w końcu. - Nie wiem, co mnie napadło. - Nie przepraszaj, słuchałem z ogromnym zainteresowaniem. Odkąd się znamy, nigdy tyle mi nie opowiedziałaś... Speszona odwróciłam wzrok i powiodłam nim po sali, udając, że obserwuję innych gości. - Świetnie wyglądasz - skomplementował mnie. - Jakbyś była całymi dniami na powietrzu. - Dziękuję. - Zaczerwieniłam się mimo woli. Nie umiałam przyjmować komplementów tak swobodnie i nonszalancko jak mama. Ona ciągle ich oczekiwała. Dla mnie wyrazy
męskiego uznania były nadal czymś zaskakującym i wyjątkowym. Trzeba przyznać, że komplementy brzmiały bardzo szczerze w ustach Tony’ego, mile łechtały moją próżność. W następnej chwili przypomniałam sobie o Troyu i poczułam się winna, że siedzę sobie w restauracji, podczas gdy on walczy z chorobą na szpitalnym łóżku. - Nie powinniśmy już iść? - zapytałam. Tony zdawał się nie słyszeć; ciągle świdrował mnie spojrzeniem. - Co? Och, jasne. - Dał znak kelnerowi. Kiedy wróciliśmy do szpitala, Tony od razu poszedł do Troya, a ja czekałam na korytarzu. Po niedługim czasie wyłonił się stamtąd w towarzystwie lekarza i dał mi znak, żebym podeszła. - Wreszcie nastąpiło przesilenie i gorączka zaczęła spadać - oznajmił uszczęśliwiony. Lżej już mu się oddycha. Kryzys minął. Z ulgi aż się rozpłakałam. Tony przygarnął mnie czułe do siebie. - Dziękuję ci, Leigh, że tak o niego dbasz - szepnął i pocałował mnie w czoło. Znów ogarnęło mnie zakłopotanie. Zbyt nagle zyskałam nową rodzinę i ciągle miałam trudności z określeniem swoich uczuć. Kiedy czułam się dobrze, zwłaszcza w towarzystwie Tony’ego, martwiłam się, że zdradzam tatę. Z drugiej strony Tony wydał mi się teraz wrażliwy, czuły i troskliwy. Oboje byliśmy zależni od kaprysów mamy i być może on, podobnie jak ja, musiał się jakoś dostosować do sytuacji. Te myśli sprawiły, że przylgnęłam do niego mocniej i oparłam mu głowę na ramieniu, szukając ukojenia. Nie mogę go nienawidzić, myślałam. Wybacz mi, tatusiu, ale naprawdę nie mogę. - Chcesz na chwilę wejść do niego? - zapytał Tony. - Jeszcze się nie obudził, ale możesz stanąć w drzwiach i popatrzeć przez chwilę. Otworzył drzwi i zobaczyłam Troya. Ledwo go było widać na szpitalnym łóżku, podpiętego do aparatury tlenowej i kroplówki. Serce mi się ścisnęło i nie mogłam powstrzymać łez. Tony wyjął chusteczkę i mi je wytarł. - Teraz już będzie tylko lepiej - zapewnił i znów mnie objął. - Jedźmy do domu. Jego słowa zabrzmiały prawdziwie: „do domu”. Wracałam do domu, gdyż dom to nie tylko posiadłość, kamienica czy miejsce przy jakiejś ulicy; dom jest tam, gdzie czekają na nas miłość i ciepło oraz ludzie, których kochamy. Kochałam tatę, ale on płyną! przez ocean i nasz dom w Bostonie stał pusty. Kochałam mamę pomimo jej egoizmu i kłamstw. A teraz jeszcze pokochałam małego Troya. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będę zdolna pokochać Tony’ego Tattertona. Gdy
szliśmy po schodach do wejścia, pomyślałam, że może się tak stać. Mama obudziła się wreszcie. Zastaliśmy ją przy toaletce, szczotkującą włosy. Miała na sobie kupiony w Europie długi jedwabny szlafrok w butelkowozielonym kolorze. - Leigh, dzwoniłam na ciebie chyba godzinę temu. Gdzie się podziewałaś? - zapytała z niezadowoleniem. - Byłam w szpitalu, mamo, i wróciłam przed chwilą z Tonym. Chciałam zobaczyć Troya i usłyszeć, jak się czuje. - Przecież prosiłam, żebyś się nie narażała. Tak to jest z dorastającymi panienkami, Tony - skomentowała z naganą, zwracając się do męża. - Są jak dzikie konie, uparte i narowiste. - Nie narażała się - powiedział Tony. - Trzymała się z dala od łóżka Troya i byłem jej bardzo wdzięczny, że zechciała go odwiedzić. - Trzeba było zadzwonić. Jak mogliście zostawić mnie tutaj, bez żadnej wiadomości... podczas gdy wszyscy inni... - Owszem, dzwoniłem, ale służba powiedziała, że kazałaś sobie nie przeszkadzać. - Chyba powinieneś wiedzieć, jaka byłam wykończona! Ale skoro już jesteś, powiedz mi, jak on się miewa. - Odwróciła się do lustra i przygładziła kosmyk włosów. - Gorączka wreszcie spadła. Najgorsze już za nim. - No widzicie, mówiłam! I tak nic mu nie pomożemy, bo wszystko jest w rękach lekarzy. Kiedy trafił do szpitala., pozostało zdać się na nich. I mieć nadzieję, bo medycyna potrafi sprawiać cuda - powiedziała takim tonem, jakby opowiadała bajkę dziecku do poduszki. - Nadal jest bardzo chory, ale kryzys już minął - rzekł Tony. - I dzięki Bogu. Jak tam z kolacją? Obudziłam się nieludzko głodna. Wymieniliśmy z Tonym szybkie spojrzenia. Mama to zauważyła. - O co chodzi? - Zabrałem Leigh do Leona w czasie, kiedy czekaliśmy na wiadomości o Troyu wyznał Tony. - Już jedliście? Beze mnie?! - oburzyła się. - No wiesz, ty byłaś w domu i... - Nie ma sprawy - oświadczyła nagle i zły humor znikł tak nagle, jak się pojawił. Poproszę służbę, żeby przyniosła mi coś lekkiego na górę. - Jej nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie; trudno było za nimi nadążyć. - Nie mam ochoty schodzić na dół i zasiadać przy stole. Potrzebuję jeszcze jednego dnia spokoju, żeby dojść do siebie. - Jej głos nabrał
zbolałych tonów, jakby to ona była w szpitalu, choć niedawno wróciła z bajkowej podróży poślubnej do Europy. - Jak sobie życzysz. - Tony pochylił się, żeby ją pocałować, lecz mama zrobiła unik, jak gdyby się bała, że potarga jej włosy. Często robiła tak w domu, kiedy tata chciał ją pocałować. - Nadal jestem zmęczona - powiedziała tonem wyjaśnienia. Tony skinął głową i wyszedł. Ledwie zamknęły się za nim drzwi, mama dała mi znak, żebym usiadła przy niej. - Och, Leigh, nawet sobie nie wyobrażasz, jak mi było ciężko - wyznała. - Słucham? - nie rozumiałam. - Trudno dotrzymać kroku mężczyźnie tak młodemu i silnemu. Tony nie potrzebuje drzemek w ciągu dnia i zawsze w mgnieniu oka jest gotowy do wyjścia - powiedziała z irytacją i zazdrością zarazem. - Więc nie jesteś zadowolona z podróży poślubnej? - I tak, i nie. On ma niesamowitą kondycję; zrywał się z łóżka o świcie i oczekiwał, że zaraz będę gotowa, żeby zejść na śniadanie, a kiedy protestowałam, zaczynał się niecierpliwić. Wyobrażasz sobie, jak można być tak nieczułym? Sądził, że zejdę do jadalni ubrana byle jak! Posyłałam go samego i nawet byłam zadowolona, bo nie stał nade mną, kiedy się malowałam. Ciągle się irytował, że za długo szykuję się do wyjścia, więc mówiłam, że nie musi na mnie czekać. Zachęcałam, by szedł na stoki i zjeżdżał z nich, jeśli tak mu zależy. Pomyślałabyś, że po dniu takiej dzikiej aktywności będzie kompletnie wyczerpany... Nic z tych rzeczy! Jeździł na nartach cały dzień, wracał przed kolacją i miał chyba jeszcze większy wigor niż rano. Możesz sobie tylko wyobrazić, co to znaczy, jeśli tak młody i silny mężczyzna jak Tony kipi energią! Zobaczyła, że się zmieszałam, i uśmiechnęła się znacząco. - Tony kocha się w łóżku tak, jakby świat miał się zaraz skończyć; praktycznie mnie gwałcił - wyjaśniła swobodnie. Poczerwieniałam, słysząc tak intymne wyznania. - A kiedy już jest po wszystkim i myślisz, że wreszcie będziesz miała spokój, znów zaczyna. Mówię ci, czułam się jak dziwka pracująca na akord. Jakby tego było jeszcze mało, napadał mnie w środku nocy, bo znów miał ochotę na amory. Wszystko mu było jedno, czy jeszcze śpię, i zaczynał robić swoje. I był zły, bo nie reagowałam tak, jak oczekiwał. A ja nie mogłam. I nie miałam ochoty. Nie zamierzam poświęcać mojego zdrowia i urody dla zaspokojenia zwierzęcych żądz młodego faceta - zakończyła z determinacją. Opowiadała o tym, jakby kochanie się z mężczyzną było męczącym obowiązkiem,
niemal torturą - ale przecież nie tak pisano na ten temat w książkach, które dotąd przeczytałam. - Och, Leigh! - jęknęła, chwytając moje dłonie. - Musisz zostać moją najlepszą przyjaciółką, moją sojuszniczką! Będziesz nią? - Oczywiście, mamusiu - zapewniłam posłusznie, choć nie miałam pojęcia, do czego zmierza. - Tony cię lubi. Widzę to. Dobrze, że w Bostonie byłaś z nim na kolacji. Chciałabym, żebyś mi pomagała utrzymać go w dobrym nastroju. On wymaga bardzo wiele uwagi i uczucia. Wysysa ze mnie całą energię! Nie myśl tylko, że go nie kocham - dodała pospiesznie. - Kocham go, ale nie przypuszczałam, że będzie aż tak... jurny... spragniony seksu. Jeśli nie znajdę sposobu, żeby trzymać go w ryzach, wykończy mnie, zniszczy moją urodę. Znam takie przypadki. Kobiety, których mężowie są wiecznie niewyżyci, starzeją się przed czasem, a wtedy ci mężczyźni zaczynają rozglądać się za młodszymi. Kobieta musi strzec swojej urody jak najcenniejszego skarbu. Niech mężczyzna ją podziwia, pragnie jej z daleka i tylko z rzadka dotyka, bo każde dotknięcie kala i psuje. Tony pragnie, żebym bezustannie mu towarzyszyła. Chce mnie mieć pod ręką, kiedy tylko zapragnie mnie pocałować albo posiąść. Pomyślałam, że to cudowne - być z mężczyzną, który tak cię pragnie i potrzebuje. A przecież jeszcze niedawno mama skarżyła się na ojca, narzekając, że za mało ma dla niej czasu. Miała pretensje, że bardziej kocha swoje interesy niż żonę. I teraz, kiedy związała się z mężczyzną, który ją czci, ceni, kocha i pragnie, czuje się zagrożona i zniechęcona! Jak można za nią nadążyć? Mama milczała przez chwilę, uważnie oglądając w lustrze skórę pod oczami. Wreszcie z westchnieniem nabrała kremu na palec. - Och, Leigh - westchnęła, wklepując krem. - Obawiam się, że będziesz musiała przyjeżdżać tu z Winterhaven na weekendy częściej, niż planowałam. Tony chce robić wypady na narty i organizować inne wyjazdy. Oczekuje, że będę wylatywała z nim na trzy dni w różne miejsca. Takie tempo życia szybko mnie postarzy! Znów odwróciła się ku mnie i wzięła mnie za ręce. - Pomożesz mi, prawda? Będziesz zajmować go sobą, aby odwrócić jego uwagę ode mnie. Młoda dziewczyna ma nierównie więcej energii. Może nawet uda ci się go zmęczyć, żeby nie miał siły nachodzić mnie w nocy jak jakiś Casanova. Och, błagam, Leigh, powiedz, że się zgadzasz! Na co miałam się zgodzić? Nie wiedziałam, ale w napięciu oczekiwała ode mnie
potwierdzenia. - Dobrze, mamo. Będę często przyjeżdżała do domu. - Dziękuję, Leigh. Czułam, że jesteś już na tyle dorosła, by zrozumieć. - Uścisnęła mnie krótko. - Jak cudownie jest mieć taką dużą córkę, która jest dla mnie jak siostra! A teraz pokażę ci, co kupiłam w Europie. Mam też dla ciebie parę ślicznych bluzek. A jak ci się podobały prezenty pod choinką? - zapytała, płynnie zmieniając temat, jak to miała w zwyczaju. - Widziałam, że ojciec coś ci przysłał. Co to było? - Zmierzyła mnie wyczekującym spojrzeniem spod zmrużonych powiek. - Ten medalion - odparłam, pokazując jej złote serduszko. Zerknęła na nie krótko, nie prosząc o otworzenie. - Bardzo ładny - stwierdziła i zaczęła wyjmować europejskie zakupy. Nazajutrz Troy czuł się lepiej i widać było, że wraca do zdrowia. Przed rozpoczęciem nauki w Winterhaven odwiedziłam go jeszcze raz z Tonym. Mama konsekwentnie przestrzegała swoich zasad. Dbanie o urodę stało się jej religią; czciła swój obraz w lustrze i podjęła energiczną akcję odzyskania energii i żywotności, które straciła w podróży poślubnej. Wymigiwała się od wizyt w szpitalu u Troya i z każdym dniem coraz później wstawała z łóżka. Potem spędzała jeszcze długi czas przed lustrem i w garderobie, aż wreszcie, wymalowana i wystrojona, schodziła na dół, aby zjeść i przyjmować gości. Zauważyłam, że to coraz bardziej Tony’ego drażni. Wiele razy widziałam, jak rankiem zniecierpliwiony biegł na górę, żeby ściągnąć mamę na śniadanie, a potem wracał jak niepyszny, zrezygnowany. Pewnego wieczoru, na dzień przed moim wyjazdem do Winterhaven, po raz pierwszy usłyszałam, że się kłócą. Nie miałam zamiaru podsłuchiwać; po prostu wybrałam się do mamy, żeby porozmawiać z nią o swojej szkolnej garderobie. Było parę minut po dwudziestej pierwszej, ale mama już oddaliła się do swojego apartamentu, żeby położyć się do łóżka i poczytać jakiś romans - co ostatnio było jej głównym zajęciem. Właśnie weszłam do salonu, kiedy usłyszałam, jak Tony mówi: - Praktycznie nie jesteśmy małżeństwem. Zamarłam na schodach. W jego głosie nie było żalu czy złości, tylko ukryte błaganie. - Nie pozwolę, żebyś swoim popędem zagrażał mojemu zdrowiu - odparowała mama. - Nie rozumiem. Uprawianie miłości miałoby niszczyć zdrowie kobiety? Przeciwnie, powinna się czuć bardziej ożywiona, spełniona w swojej kobiecości. - Och, pierdoły. Mówisz jak typowy męski czaruś. Szczerze, Tony, zachowujesz się jak młody chłopiec, który właśnie odkrył seks. Jestem rozczarowana twoim brakiem
samokontroli. - Brak samokontroli! - wybuchnął Tony. - Kto widział, żeby młoda żona w środku miodowego miesiąca była ciągle zmęczona i znajdowała kolejne wymówki, żeby uniknąć seksu? To już trzecia noc od naszego powrotu, a ty dalej dochodzisz do siebie po podróży poślubnej i zarzucasz mi, że nie panuję nad własnymi popędami! - Proszę, mów ciszej, żeby służba nie słyszała - syknęła mama. - Mówiłam ci już dodała łagodniejszym tonem - że potrzebuję jeszcze trochę czasu. Tony, błagam, bądź wyrozumiały. Spędź jeszcze tę noc u siebie, a jutro może... - Obawiam się, że jutro wymyślisz inną wymówkę - stwierdził zrezygnowanym tonem. - Nie rozumiem., czemu się tak oszczędzasz. - Jego ton nagle stał się napastliwy. - A może się spodziewasz, że pewnego dnia weźmiesz sobie kolejnego, jeszcze młodszego męża, co? Zanim zdążyłam odwrócić się i odejść, Tony wypadł jak bomba z sypialni mamy. Na mój widok zatrzymał się gwałtownie. Jego twarz nieco złagodniała, ale nie odezwał się słowem, tylko minął mnie i poszedł dalej. Odczekałam parę minut i zapukałam do mamy, udając, że nic nie słyszałam. Rozmawiałyśmy o mojej nowej szkolnej garderobie. - Pamiętaj, Leigh, co mi obiecałaś - powiedziała, kiedy już miałam wyjść. - Masz przyjeżdżać do domu w każdej wolnej chwili i spędzać jak najwięcej czasu z Tonym. Potrzebuję twojej pomocy, przynajmniej w tym początkowym okresie mojego nowego małżeństwa. - Ależ mamo, on może nie mieć ochoty na spędzanie czasu ze mną. Na pewno chce być z tobą. - On po prostu potrzebuje towarzystwa. Sama się przekonasz. O Boże! - westchnęła, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. - Przez te nerwy robią mi się worki pod oczami. Nie zauważyłam, żeby zbrzydła. - Potrzebuję spokojnie przespanej nocy - mówiła dalej. - Ty też dobrze się wyśpij przed swoim pierwszym dniem w szkole, kochanie. - Nie pojedziesz ze mną do Winterhaven? - zapytałam w popłochu. - Leigh, nie przesadzaj, nie jestem ci tam potrzebna. Tony wszystkim się zajmie. Przedstawi cię dyrektorce i nie wyjedzie, dopóki się nie upewni, że masz wszystko, co ci potrzeba. Dopiero potem pojedzie do pracy. - Ale... - Muszę się położyć. - Mama zgasiła lampkę przy łóżku. - Dobranoc, Leigh. Wyszłam stamtąd rozżalona, rozczarowana i gniewna - jeszcze bardziej zagniewana niż wcześniej Tony. Wiedziałam, dlaczego mama nie chce mi towarzyszyć. Nie chciała, by świat
widział, że ma tak dużą córkę. Chciała utrzymywać żałosną fikcję młodości. Uważała, że powinnam być dla niej jak młodsza siostra, i naprawdę widziała we mnie siostrę, a nie córkę. Nie chciała postępować jak inne matki i starała się unikać matczynych obowiązków. Znienawidziłam ją w tym momencie za wszystko, co robiła; za ból i cierpienie, których przyczyniła tacie i mnie rozwodem; za to, że była taką egocentryczką i że okłamywała mnie przez całe lata. Z wściekłości długo nie mogłam tej nocy zasnąć. Kiedy rano otworzyłam oczy, zobaczyłam, że koło mojego łóżka stoi Tony i przygląda mi się z uśmiechem. Odniosłam wrażenie, że tak stał od dłuższej chwili. W czasie snu musiałam się przekręcać na łóżku, bo byłam okryta tylko do pasa. Ramiączko nocnej koszuli zsunęło mi się z ramienia i pierś miałam prawie odsłoniętą. - Dzień dobry - powiedział. - Nie chciałem cię przestraszyć, ale nie wstawałaś, więc musiałem cię obudzić. Za godzinę powinniśmy wyjechać z domu. Pospiesznie kiwnęłam głową, podciągając kołdrę pod brodę. - Za dwadzieścia minut przyślę tu Milesa po bagaż. Widzimy się na śniadaniu - dodał i wyszedł. Wyskoczyłam z łóżka, wzięłam szybki prysznic i ubrałam się. Schodząc na dół, widziałam, że drzwi sypialni mamy są jeszcze zamknięte. Nie było sensu budzić jej, by się pożegnać.
Rozdział jedenasty WINTERHAVEN Byt piękny poranek, kiedy wyjeżdżaliśmy z Farthy. Jednak łagodny błękit nieba okazał się zwodniczy, bo kiedy wyszłam z domu, przeniknął mnie lodowaty chłód. Zmrużyłam oczy, oślepiona blaskiem promieni słonecznych odbitych od skrzącego się śniegu. Tony dostrzegł mój grymas i podał mi swoje okulary przeciwsłoneczne. - Proszę, załóż je. Mam drugą parę w limuzynie. - Ale to są męskie. - Nie, uniwersalne. Kupiłem je w Europie i sporo na nie wydałem. Twoja mama kupiła dla siebie dwie pary, choć nie wiem, czy kiedykolwiek będzie je nosić. Ani razu nie wyszła z domu od czasu naszego powrotu - dodał kąśliwie i gestem zaprosił mnie, żebym wsiadła. Na siedzeniu auta leżał „Wall Street Journal”, a obok gruba teczka z papierami. - Zwykle w czasie jazdy do miasta czytam i pracuję - wyjaśnił. - Ale dzisiaj, skoro mam takie śliczne towarzystwo, zmienię swoje obyczaje. Szybko odwróciłam głowę. Wiedziałam, że chce być dla mnie miły, bo domyślał się, jak mi przykro, że mama nie jedzie z nami, jednak nie uważałam się za śliczną i byłam w podłym nastroju. Czułam się osaczona. Mama pozbawiła mnie rodzinnego domu i zabrała ze szkoły, gdzie wszystkich znałam - tylko dlatego, że miała takie widzimisię. Najwyraźniej zawsze dostawała to, o czym marzyła, w dodatku bez wysiłku i kłopotów. Ja miałam przed sobą trudny pierwszy dzień w nowej szkole i internacie, a ona spała sobie smacznie w swoim puchowym łożu. - Polubisz Winterhaven, zobaczysz - powiedział Tony, kiedy Miles ruszył. - Główny budynek szkolny był kiedyś kościołem i nadal jest tam dzwonnica. Dzwonki wybijają godziny, a przed wieczorem wygrywają kuranty. Wszystkie budynki mają swoje nazwy i tworzą półokrąg. Pięć gmachów łączy podziemne przejście; używa się go w czasie dużych opadów śniegu. Ty zamieszkasz w głównym budynku, Beecham Hall. Są tam dormitoria i jadalnie oraz wielka aula, w której urządzane są też bale. - Skąd tyle wiesz o tej szkole, skoro jest żeńska? - zapytałam ostro. Nie chciałam wyładowywać na nim swojego gniewu, ale samo tak wyszło. Przez długą chwilę spoglądał za okno. Już myślałam, że pragnie uniknąć odpowiedzi, gdy nagle odwrócił się do mnie. Spojrzenie miał szkliste i nieobecne.
- Znałem kiedyś uczennicę tej szkoły - powiedział z rozmarzeniem. - Czyżby była twoją dziewczyną? - spytałam kąśliwie, lecz Tony albo zignorował mój cierpki ton, albo go nie wyczuł, bo skinął głową z błogim uśmiechem. - Tak. To była bardzo ładna, cudowna dziewczyna... Zawsze pogodna, szczęśliwa, a jednocześnie tak wrażliwa, że potrafiła zalać się łzami na widok myszy złapanej w pułapkę. Miała śpiewny głos i śliczną twarzyczkę w kształcie serca. Była niczym dziecko, słodka i niewinna. Choćbym nie wiem jak był smutny i ponury, kiedy ją spotykałem, momentalnie czułem, że wracam do życia i ogarnia mnie szczęście. - I co się z nią stało? - Zastanawiałam się, dlaczego nie ożenił się z tak cudowną dziewczyną. - Zginęła w wypadku samochodowym w Europie, w czasie wakacyjnej podróży z rodzicami... na zdradzieckiej górskiej drodze. Znałem ją bardzo krótko... za krótko, ale... W każdym razie chodziła do Winterhaven i tam się z nią spotykałem. Jillian bardzo mi ją przypomina. Ma te same idealne rysy, to samo łagodne spojrzenie i duszę artystki. Ty też to wszystko masz, Leigh - dodał. - Ja? Skąd, mało jestem podobna do mamy. Oczy mam zbyt blisko osadzone, a nos za duży. - Nonsens. Jesteś zbyt skromna. Szkoda, że twoja matka taka nie jest - rzekł z zaskakującą goryczą. - Jillian doprowadza mnie do szaleństwa! Oczywiście to tylko mój problem. Dzisiaj musimy zadbać o ciebie, żebyś była szczęśliwa i dobrze się czuła w nowej szkole. - Usiadł wygodniej i zapatrzył się w krajobraz za oknem. Czy rzeczywiście jestem zbyt skromna? Czy naprawdę wyrastałam na piękność, czy Tony komplementował mnie tylko dla pocieszenia? Dotąd żaden mężczyzna oprócz tatusia tak się mną nie zachwycał. Czy dlatego, że byłam jeszcze młoda? A może takie słowa mówili młodym dziewczynom tylko ich tatusiowie i przybrani tatusiowie? Owszem, moje włosy stały się ostatnio równie miękkie i bujne jak włosy mamy i miałam ten sam kolor oczu. Może naprawdę kiedyś będę równie piękna, jak ona? A nawet jeszcze piękniejsza? - Patrz - powiedział Tony, kiedy zbliżaliśmy się do Winterhaven. - Podoba ci się? Szkoła wyglądała niezwykle efektownie. Kompleks budynków otaczał niewielki kampus zarośnięty bezlistnymi o tej porze drzewami; ponury, zimowy pejzaż urozmaicały zielone kępy iglaków. Biało oszalowany główny budynek połyskiwał w promieniach słońca. Spodziewałam się ciężkiej konstrukcji z kamienia i z cegły, a nie takiego lekkiego, strzelistego gmachu. Na podjeździe podszedł szkolny gwardian i zaczął ładować moje bagaże na wózek.
Tony poprowadził mnie do głównego budynku, gdzie znajdowały się biura i sekretariat. Nie kryłam zdenerwowania. Miałam poznać nowych nauczycieli, nowe koleżanki. Lękałam się tego wyzwania. W takich momentach dziewczynka powinna mieć przy sobie mamę, która wspierałaby ją i dodawała otuchy, ale moja mama pewnie jeszcze nie wstała z łóżka, a twarz ma błyszczącą od tłustych kremów, pomyślałam z niechęcią. - Nie miej takiej przerażonej miny. Na pewno świetnie się tutaj odnajdziesz - pocieszał mnie Tony. - Widziałem twoje poprzednie świadectwa, więc z nauką nie powinno być problemu. A co do nowych przyjaźni, to myślę, że dziewczęta będą zabiegać o twoją sympatię. Z wyjątkiem tych, które będzie zżerać zazdrość, że nowa uczennica jest taka śliczna - dodał, uśmiechem dodając mi odwagi. Wnętrze budynku mnie zaskoczyło. Oczekiwałam czegoś w stylu reprezentacyjnego hotelowego lobby, a zobaczyłam niemal ascetyczną prostotę. Wszystko lśniło czystością, a zwłaszcza wywoskowane podłogi z dębowych klepek. Od ścian w kolorze przełamanej bieli odcinały się ciemne gzymsy. Paprotki oraz inne rośliny doniczkowe rozstawiono tu i tam na stołach i obok ciężkich krzeseł o prostych oparciach, aby przełamać surowość wnętrza. Z holu widać było salon - nieco bardziej przytulny, z kominkiem i starannie rozmieszczonymi kanapami oraz fotelami obitymi perkalem. Tony zaprowadził mnie do biura dyrektorki szkoły, panny Mallory - kobiety krępej, uśmiechniętej życzliwie. - Witaj w Winterhaven, panno VanVoreen - powiedziała. - Cóż za honor i przywilej gościć w naszych progach córkę właściciela jednej z najsłynniejszych luksusowych pasażerskich linii oceanicznych. Ciągle uśmiechała się do Tony’ego. Oceniłam, że nie ma więcej niż trzydzieści lat, czyli jest bardzo młoda jak na swoją pozycję, choć druciane okulary ją postarzały. Ciemnokasztanowe włosy miała upięte w ciasny kok i była nieumalowana; nawet nie szminkowała ust. Zachowywała się przesadnie uniżenie, ale kiedy przypomniałam sobie, jak mama mówiła o pozycji Tony’ego w zarządzie szkolnym, zrozumiałam, że wolałaby mu nie podpaść. Szkoła pobierała wysokie czesne, lecz głównie utrzymywała się z donacji ludzi zamożnych, takich jak Tony Tatterton. - Wiem, że pan Tatterton jest bardzo zajęty, więc nie traćmy czasu. Z pewnością chciałby zobaczyć kwaterę, w której zamieszkasz - mówiła dalej panna Mallory. - Przejdźmy do dormitorium. Potem będziemy miały okazję, żeby lepiej się poznać, kiedy pokażę ci twój program zajęć. Ułożyłam go specjalnie dla ciebie, biorąc pod uwagę twoje zdolności i zainteresowania - dodała znacząco, aby zrobić wrażenie na Tonym. Nie zareagował. - Proszę
tędy. - Gestem wskazała drogę. - Poprosiłam twoją współlokatorkę, Jennifer Longstone, żeby rano nie szła na lekcje, tylko czekała w pokoju, więc będę mogła was sobie przedstawić. Odwróciła się do Tony’ego. - Naturalnie zwykle tak nie robię. - Teraz popatrzyła na mnie. Pamiętaj, jeśli pomiędzy tobą a Jennifer wystąpią jakieś nieporozumienia, nie wahaj się zameldować mi o tym. W razie konieczności przeniosę cię do innej kwatery. Poprowadziła
nas
długim
korytarzem
łączącym
budynek
administracyjny
z
dormitorium. Po drodze mijaliśmy liczne tablice z ogłoszeniami. W większości były tam ogłoszenia różnych szkolnych klubów oraz powiadomienia o najbliższych sprawdzianach czy egzaminach, lecz widać było też regulaminy oraz różne zakazy dotyczące dormitoriów, w tym kategoryczny zakaz trzymania w pokojach żywności i napojów alkoholowych, także piwa i wina. Czas pomiędzy godziną dziewiętnastą a dwudziestą był przeznaczony na cichą naukę. Po dwudziestej uczennice mogły przebywać w pokoju rekreacyjnym do ciszy nocnej i oglądać tam telewizję bądź grać w różne gry, lecz hazard był zakazany. W pokojach nie wolno było mieć telewizorów, a głośne odtwarzanie muzyki w ogóle nie wchodziło w rachubę. Oczywiście obowiązywał całkowity zakaz palenia. Każdy zakaz połączony był z karą dyscyplinarną. Panna Mallory zauważyła, że czytam te regulaminy. - Jak widzisz, w naszej szkole obowiązują surowe wymagania - powiedziała. - Jesteśmy dumni z naszych uczennic, z ich nienagannego zachowania i wzorowych manier. Od czasu do czasu zdarzają się jakieś problemy, lecz szybko sobie z nimi radzimy. Jeżeli jednak ktoś nie wykazuje poprawy, ostatecznie zostaje relegowany ze szkoły. Z oczywistych względów oczekujemy od naszych uczennic, że będą punktualnie stawiały się na lekcje oraz na posiłki. Masz swój wyznaczony stolik i nie wolno ci go zmieniać, chyba że dziewczęta z innego stolika cię zaproszą. Naturalnie ty również możesz zaprosić je do siebie. Każda uczennica obsługuje stoły przez tydzień w każdym semestrze. Odbywa się to rotacyjnie. Większość uczennic nie uważa tego obowiązku za przykrość. Jestem pewna, że dziewczynka o twojej klasie i pozycji łatwo się u nas zaaklimatyzuje. - Z szerokim uśmiechem, przeznaczonym oczywiście dla Tony’ego, otworzyła przed nami drzwi. Znów zaskoczyła mnie skromność tego pomieszczenia, gdyż sądziłam, że dziewczyny ze znanych i bogatych rodów powinny mieszkać w luksusie. Do tego pokój był mały. Na wypolerowanej dębowej podłodze, przy dwóch prostych łóżkach z jasnego drewna, leżały dwa dywaniki. Pomiędzy łóżkami stały bliźniacze komody. Bliżej drzwi ustawiono biurka z lampami. Nad nimi wisiały półki na książki z ciemnego drewna. Pokój oświetlała podsufitowa lampa z płaskim, okrągłym kloszem. Ściany miały ten sam co w holu kolor
złamanej bieli i ciemne gzymsy. Za łóżkami były dwa okna. Każde miało bladożółtą roletę i cienkie beżowe firanki. Jennifer Longstone siedziała przy biurku z prawej strony. Na nasz widok szybko wstała. Była prawie o pół głowy niższa ode mnie, miała okrągłą twarz, duże ciemne oczy i piękne włosy czarne jak heban. Podobał mi się jej śmiech i sposób, w jaki marszczyła przy tym zadarty nosek. Była ubrana w białą bluzkę, niebieską spódniczkę, białe skarpetki i sportowe buty. - Jennifer, poznaj Leigh VanVoreen i jej ojczyma, pana Tony’ego Tattertona. - Cała przyjemność po mojej stronie - powiedziała uprzejmie Jennifer, wyciągając dłoń na powitanie najpierw do Tony’ego, a potem do mnie. Pani dyrektor uważnie ją obserwowała. - Jennifer ma taki sam plan lekcji jak ty - stwierdziła, zwracając się do mnie. Pomyślałam, że tak będzie lepiej. Kiedy już się rozgościsz w pokoju, Jennifer oprowadzi cię po szkole. Potem zgłosisz się do mojego gabinetu. Nowa koleżanka popatrzyła na mnie z błyskiem w oku. Od razu ją polubiłam. - Panie Tatterton, mam nadzieję, że jest pan zadowolony - powiedziała dyrektorka. - Cóż, to Leigh powinna być zadowolona - odrzekł. - Podoba mi się tutaj - odezwałam się po raz pierwszy. - Bardzo się cieszę. W takim razie zostawiam was, dziewczęta, żebyście się lepiej poznały. Leigh, przypominam, żebyś zgłosiła się do mnie, jak tylko skończysz zwiedzanie. - Tak, proszę pani. - A my widzimy się w weekend - dodał Tony. - Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Codziennie jestem w mieście, więc mogę wpaść w każdej chwili. - Dziękuję, Tony. Ucałuj ode mnie Troya. Cmoknął mnie w czoło i wyszedł wraz z panną Mallory. Jennifer ożyła dopiero wtedy, kiedy zamknęły się drzwi. Eksplodowała energią, która ujęła mnie i zachwyciła. - Cześć! Cieszę się, że nie będę już sama. Masz na imię Leigh, tak? Ja jestem z Hyannis Port. Byłaś tam kiedyś? Och, jasne, musiałaś być. Albo przynajmniej przejeżdżać. Chcesz, żebym pomogła ci rozpakować rzeczy? Tu jest twoja komoda, a tam szafa. Powinno ci wystarczyć miejsca. To był twój ojczym? Ale przystojniak! Ile ma lat? Wiem, straszna ze mnie gaduła. Przepraszam. Pewnie masz do mnie tysiące pytań. Nie krępuj się, pytaj. - Jak długo jesteś w Winterhaven? - Całe życie. Nie, żartuję. Trzy lata. To jest gimnazjum i liceum, rozumiesz, więc jeszcze trochę tu posiedzę. A ty gdzie wcześniej chodziłaś do szkoły?
- W Bostonie, do publicznej. - Szkoła publiczna! Ale miałaś fart! Chłopcy w klasach, na korytarzu i w stołówce... Tu widujemy ich tylko wtedy, kiedy nasza przeorysza łaskawie zgodzi się na tańce. - Przeorysza? - Panna Mallory. Wyobraź sobie, ma zaledwie dwadzieścia sześć lat! Ellen Stevens mówiła mi, że słyszała, jakoby Mallory złożyła śluby jak zakonnica i poświęciła się edukacji. Nigdy nie wyjdzie za mąż. Mieszka tutaj i nie chodzi na żadne randki! - Kto to jest Ellen Stevens? - Zaraz w stołówce poznasz wszystkie dziewczyny. Mamy najlepszy stolik w części licealnej. Oprócz Ellen siedzą tam Marie Johnson, której tatuś produkuje narzędzia do warsztatów samochodowych, Betsy Edwards, której tata jest dyrektorem Opery Bostońskiej, i Carla Reeve, której... - Czy zawsze jest najważniejsze, co robi czyjś ojciec? - przerwałam jej gwałtownie. Podekscytowanie Jennifer gwałtownie opadło, jakby straciła wiatr z żagli. - Och, wybacz. Myślałam, że chcesz to wiedzieć, jak inne dziewczyny tutaj. - Nie - ucięłam. Jennifer wyraźnie się speszyła. - No dobrze. - Zlitowałam się nad nią. Co robi twój tata? - Był prawnikiem, jednym z najlepszych w Nowej Anglii - odpowiedziała z dumą, lecz jej uśmiech stał się subtelny jak najcieńsze szkło. - Umarł w zeszłym roku. - Bardzo ci współczuję. - Przypuszczam, że pewnie dlatego ciągle gadam o cudzych ojcach. - Spuściła wzrok, ale zaraz go podniosła, jakby nowy trop przywrócił jej utracony entuzjazm. - Lepiej ty powiedz, dlaczego masz ojczyma, i to takiego młodego. - Zapewne myślała, że mój tata też nie żyje. - Moi rodzice się rozwiedli - wyznałam. Nie było sensu tego ukrywać. W końcu i tak wszyscy się dowiedzą. Jennifer spojrzała na mnie wielkimi oczami. - To smutne - powiedziała. - Widujesz prawdziwego ojca? - Jest ciągle zajęty, dużo pływa jako właściciel oceanicznych linii turystycznych. Ale mamy się zobaczyć w przyszłym tygodniu. Zabierze mnie na kolację. - Fajnie - skomentowała Jennifer. - Mój tata też tak robił - dodała smutno. - Nie teraz, bo to nasze pierwsze spotkanie z tatą po rozwodzie, ale na kolejne mogę cię wziąć ze sobą, jeśli chcesz - zaproponowałam. - Serio? To cudnie! Możesz być pewna, że nie palnę nic głupiego. Zresztą uprzedzisz
mnie wcześniej, co mam mówić, a czego nie. I oczywiście nie zdradzę niczego innym dziewczynom. Obiecuję, przysięgam, będę milczeć jak grób - powiedziała z taką komiczną powagą, że nie mogłam się nie zaśmiać. - Dobrze, wszystko ci powiem, ale najpierw chcę się wypakować i zwiedzić szkołę, zanim przeorysza zacznie mnie szukać. Jennifer pisnęła z zachwytu i uścisnęła mnie serdecznie. Potrafiła w jednej chwili odegnać moje ponure myśli. Czułam, że to początek wielkiej przyjaźni. Nowa koleżanka oprowadziła mnie po szkole. Zobaczyłam stołówkę, aulę, podziemne korytarze i gimnazjum. Potem objaśniła mi, jak najkrótszą drogą mogę dotrzeć na poszczególne lekcje. - Nasi nauczyciele strasznie nie lubią, kiedy ktoś się spóźnia, więc pilnuj się, bo inaczej... - Wymownie przejechała palcem po gardle. - Będziesz musiała pójść na dywanik do przeoryszy i wysłuchać tasiemcowego kazania o honorze szkoły oraz potrzebie dyscypliny i porządku. Uch! - Rozumiem, że już paru wysłuchałaś? - Owszem. Choć muszę przyznać, że jest dla mnie milsza od czasu, kiedy... kiedy... Nie musiała kończyć. Domyślałam się. - Idź do niej, bo pewnie już czeka - dodała. - Ja mam teraz lekcję. Potem będzie obiad i poznasz dziewczyny. Cieszę się, że do mnie trafiłaś. Jesteś moją pierwszą współlokatorką. - Serio? Przecież mówiłaś, że mieszkasz tu już trzy lata. - Ano, tak bywa - powiedziała filozoficznie i poszła na lekcję. Była dla mnie tym, co babcia Jana nazywała „ożywczym łykiem wody”. Zgodnie z jej radą pospieszyłam do gabinetu panny Mallory. Teraz, kiedy nie było już Tony’ego, zachowanie dyrektorki wyraźnie się zmieniło. Stało się bardzo formalne, a wyraz jej twarzy stracił całą przymilność. Taksowała mnie twardym spojrzeniem; z zimną kalkulacją szacowała mój charakter, moje słabe i mocne strony. - O siódmej rano w dzień powszedni zadzwoni dzwonek. Masz jak najszybciej wstać i się ubrać. Śniadanie jest o wpół do ósmej, więc nie ma czasu na deliberowanie nad makijażem czy fryzurą. Pragnę też zaznaczyć, że w Winterhaven nie obnosimy się ze swoim bogactwem. Jak już mówiłam wcześniej, jestem bardzo dumna z moich uczennic, dumna z tej szkoły i z wartości, które reprezentuje. Cóż, zbliża się pora lunchu, więc możesz się udać prosto do stołówki. Przychodź do mnie, gdybyś miała jakiekolwiek pytania czy kłopoty. Moje drzwi są zawsze otwarte.
- Dziękuję bardzo, panno Mallory - powiedziałam i ulotniłam się stamtąd jak najszybciej. Weszłam do stołówki i zobaczyłam Jennifer, która wstała z krzesła i machała do mnie ręką. Nasz stolik znajdował się daleko z prawej strony sali, pod wysokimi oknami, za którymi widać było fronton głównego budynku. Pospieszyłam tam i usiadłam na wolnym miejscu obok Jennifer. - Cześć - powiedziałam. Dziewczyny przyglądały mi się w taki sam sposób, w jaki ja w swojej starej szkole taksowałabym wzrokiem nową uczennicę - oceniały mój strój, wygląd i uczesanie. Byłam jednak pewna, że Jennifer musiała im już wcześniej coś o mnie powiedzieć. - To Ellen Stevens, Toby Krantz, Wendy Cooper, Carla Reeve, Betsy Edwards i Marie Johnson - przedstawiła mi je Jennifer. Dziewczyny zgodnie kiwnęły głowami i chórem powiedziały „cześć”. Pomyślałam, że Marie Johnson jest z nich najładniejsza, i uznałam, że pewnie jest liderką grupy. - Jak spotkanie z przeoryszą? - spytała Jennifer. - W porządku. Dala mi plan lekcji. - Pokazałam go i rzeczywiście okazało się, że będziemy chodzić na lekcje razem.. - A nie mówiła ci, jak nieprzeciętna i szacowna jest szkoła Winterhaven, która kształci nas na idealne obywatelki? - zapytała Marie, trzepocząc rzęsami. Reszta zachichotała. Kiwnęłam głową ze śmiechem. - Jesteśmy nimi, kiedy nam to pasuje - ciągnęła Marie z niewinną miną. - Idź po swoją porcję. Nie mamy wiele czasu na jedzenie. Stanęłam w kolejce do bufetu. Okazało się, że karmią tu dużo lepiej niż w naszej dawnej szkole. Ale tutaj płaciło się czesne, i to bardzo wysokie. - Jennifer powiedziała nam, jak się nazywa twój ojczym - zagadnęła Ellen Stevens, kiedy usiadłam. - Czy on ma coś wspólnego z Wytwórnią Zabawek Tattertonów? - To jego fabryka - odparłam z dumą, której się sama nie spodziewałam. - Ja o tym wiedziałam - wtrąciła Carla Reeve. - Moja mama go zna. Mamy w domu trzy takie kolekcjonerskie zabawki. - Czy on naprawdę jest taki przystojny, jak mówi Jennifer? - dopytywała się Marie, obserwując mnie spod przymrużonych powiek. Wyglądała o wiele bardziej dojrzałe niż reszta. - Pewnie, że jest przystojny, inaczej mamunia by za niego nie wyszła - odpowiedziałam, starając się, żeby nie wzięły mnie za snobkę. - Mamunia? - podchwyciła kpiąco Betsy.
Marie rzuciła jej ostre spojrzenie i uśmieszek Betsy zgasł jak zdmuchnięty. - Szczęściara z ciebie - powiedziała do mnie Marie. - Siedzisz z elitarnym klubem dziewczyn z liceum. Naprawdę mamy własny, specjalny klub. Trzymamy się razem. Dzisiaj, w czasie ciszy nocnej, wyprawiam imprezę w swoim pokoju. Możesz przyjść. - A co z regulaminem? - Co ma być? Nie mów mi, że uwierzyłaś w cały ten kit, który wciskała ci przeorysza. Ona zasypia jak kamień już o dziewiątej, a jeśli chodzi o panią Thorndyke, naszą opiekunkę z dormitorium, można by jej zdetonować bombę pod drzwiami, a ona dalej by chrapała. Dziewczyny wybuchnęły śmiechem. - Nie martw się - powiedziała Jennifer. - Pójdziemy razem. Zaledwie skończyłam posiłek, rozległ się dzwonek i ruszyłam na swoją pierwszą lekcję w nowej szkole. Szybko się przekonałam, że wszystkie szkoły są w gruncie rzeczy takie same. Rozdziały z podręczników do przeczytania, pytania do spisania z tablicy. Wbrew swoim obawom nie miałam wielkich zaległości programowych. Nauczyciele potraktowali mnie wyrozumiale. Prosili, żebym powiedziała im, jaki materiał przerabiałam w starej szkole, i chętnie poświęcali mi sporo czasu. Klasy były tutaj bardzo małe w porównaniu ze szkołą publiczną i nauczyciele mieli dużo lepszy kontakt z uczniami. Tego wieczoru, kiedy poszłyśmy z Jennifer do stołówki na kolację, zobaczyłam, że przy moim krześle na stole leży róża. Dziewczyny trajkotały z ożywieniem. - Co to jest? - spytała Jennifer, jak zwykle podekscytowana. - Kwiatek dla Leigh - odpowiedziała z zazdrością Wendy. - Dla mnie? - Spojrzałam na wizytówkę, którą już na pewno zdążyły obejrzeć. Było tam napisane: „Powodzenia. Tony”. - To od mojego ojczyma - wyjaśniłam. - Jaka troska! - wykrzyknęła Jennifer. - Jakie romantyczne. - Marie spojrzała na mnie uważnie. - Czemu nie dopisała się tam twoja mama? Dziewczyny zastrzygły uszami. - Pewnie przyszło mu to do głowy pod wpływem chwili - powiedziałam. - I kazał sekretarce zająć się wysyłką. Marie uśmiechnęła się i wszystkie dziewczyny, oprócz Jennifer, zachichotały. - Co w tym śmiesznego? - zapytałam. Żadna nie odpowiedziała, ale dostrzegłam, że zerknęły na Marie. - Powinien się podpisać „tata”, nie uważasz? - powiedziała. - Nie, bo nie jest moim ojcem. Nie adoptował mnie. Mój tata żyje. Rodzice się
rozwiedli - wyjaśniłam. Cieszyłam się, że Jennifer dotrzymała słowa i nie rozplotkowała tego, o czym jej mówiłam. Dziewczyny po moich słowach zamilkły i gapiły się na mnie z rozdziawionymi ustami, jakbym była zjawą z płebejskiego cmentarza. Wszystkie należały do bogatej socjety; do rodów, które pielęgnowały swoje dziedzictwo. Niektóre mogły się poszczycić przodkami z „Mayflowera”. Rozwody nie były tam tolerowane . Gdy wróciłyśmy z Jennifer z tacami, byłam pewna, że dziewczyny mówiły o mnie. Ciepła atmosfera, jaka otaczała mnie przy obiedzie, teraz ochłodła. Dziewczyny zaczęły się spierać, który rodzaj makijażu lubią najbardziej. Kiedy wypowiedziałam swoją opinię na ten temat, miałam wrażenie, że słucha mnie tylko Jennifer. Po kolacji przypadała godzina na naukę i odrabianie lekcji. Gdy dziewczyny wstawały od stolika, Marie pochyliła się ku mnie. - Odwołuję dzisiejsze przyjęcie. Na śmierć zapomniałam, że mam jutro sprawdzian z chemii. Bez słowa kiwnęłam głową i patrzyłam, jak się oddala. - Ona wcale tego nie odwołała - powiedziałam do Jennifer. - Nie chcą się ze mną zadawać, bo moi rodzice się rozwiedli. - Nie martw się - szepnęła. - Przejdzie im z czasem. - Jest mi obojętne, czy im przejdzie, czy nie - powiedziałam hardo, choć zbierało mi się na płacz. Dlaczego mama się uparła, żebym poszła do szkoły pełnej snobek o błękitnej krwi, które tak zadzierają nosy, że nie widać im oczu? Żadna z nich, poza Jennifer, nie zechce zaprosić mnie do domu, pomyślałam. Z jakiej racji mam cierpieć z powodu postępowania mamy? Czy ludzie zawsze będą minie obwiniali? Wzdrygnęłam się na myśl, co by zrobiły te dziewczyny, gdyby dowiedziały się o moim prawdziwym pochodzeniu. Bardziej niż kiedykolwiek zapragnęłam wrócić do naszego domu w Bostonie i do swojej starej szkoły, gdzie miałam prawdziwych przyjaciół. I teraz, kiedy tak ich potrzebowałam, zostałam rzucona pomiędzy te zepsute, bogate dziewczyny. Miałam ochotę stąd uciec. Zaczęłam nawet przemyśliwać, jak to zrobić. Mogłabym mieszkać z tatą, nawet mimo jego ciągłych podróży. Wszystko wydawało mi się lepsze od pobytu w Winterhaven. Jennifer zachowała się cudownie i usiłowała za wszelką cenę poprawić mi humor. Usiadłyśmy do lekcji, ale przez większość czasu gadałyśmy o modzie, muzyce i chłopcach. Moja nowa przyjaciółka podobnie jak ja nie miała jeszcze chłopaka, ale podobał się jej jeden z Allandale - szkoły męskiej, której uczniowie przychodzili czasami do Winterhaven na potańcówki. Czas wolny jeszcze trwał, kiedy wyszłyśmy pooglądać telewizję. W pokoju
rekreacyjnym nie było nikogo z naszego stolika, ze „specjalnego klubu”. - Siedzą u Marie i mają imprezę. Powinnaś tam iść, Jennifer. Nie chcę, żeby z mojego powodu ominęła cię zabawa - powiedziałam. - Nie pójdę, jeśli nie zaproszą ciebie - odparła z uporem. - Poza tym są okropne. Nie przypuszczałam, że tak się zachowają, choć w przeszłości też bywały dla mnie niemiłe. - Nienawidzę hipokryzji - oświadczyłam. Jennifer zauważyła, że w moich oczach rozpala się płomień gniewu. Wstrzymała oddech. - Idziemy - zakomenderowałam i wyszłam z pokoju rekreacyjnego. - Dokąd?! - zawołała, spiesząc za mną. - Do pokoju Marie - warknęłam, nie zwalniając kroku. - Ale... tak chyba nie wypada. Lepiej je zignorujmy. Myślę, że... - Nie zamierzam ignorować tego, co mnie unieszczęśliwia. Jeśli mam chodzić do tej budy, muszę być akceptowana taka, jaka jestem, i nie pozwolę, żeby dręczyły mnie te nadęte snobki. - Dobra. To jest ostatni pokój po prawej. - Jennifer pokazała mi, w który korytarz mam skręcić. Szłam z butnie zadartą głową, ani myśląc wcielać się w bezbronną ofiarę szkolnych prześladowań. Zza drzwi Marie buchały dźwięki Rock Around the Clock. Zapukałam energicznie. Muzyka ucichła i rozległy się szepty. Otworzyła nam Marie. - Pomyślałam, że wpadnę i pomogę ci się przygotować do sprawdzianu - powiedziałam, wymijając ją w progu. Zapadła martwa cisza. Papierosy żarzyły się w gęstym dymie. Ellen i Wendy siedziały na podłodze, popijając colę, a Carla, Toby i Betsy, wyciągnięte na łóżkach, przerzucały kolorowe magazyny. Przez długą chwilę nikt się nie odezwał. Przypuściłam atak na Marie. - W paskudny sposób ty i reszta dziewczyn potraktowałyście rozwód moich rodziców, a już niewybaczalną głupotą jest obwinianie o to mnie. Zarazem krzywdzicie też Jennifer tylko dlatego, że przypadkiem stałam się jej współlokatorką. Miałam nadzieję, że zacznę nowe życie w tej szkole od przyjaźni z wami. Myliłam się. Szkoda. Nikt nie jest idealny i nikt nie odpowiada za decyzje rodziców - oświadczyłam z żarem. - Chciałam wam tylko pokazać, że nie tak łatwo jest kogoś zdeptać. Chodź, Jennifer. - Zaczekaj - powiedziała Marie i zerknęła na swoje kumpelki. - Masz rację. Zachowałyśmy się nieładnie. Powiodłam wzrokiem po pokoju. Dziewczyny spuściły wzrok.
- Skoro już tu jesteś, zostań - zaproponowała Marie i uśmiechnęła się zapraszająco. - Ale... - Daj spokój, zostań. Zapalisz? - Nigdy nie paliłam... - Straciłam pewność siebie. - Najwyższy czas spróbować. Jen, błagam, zamknij drzwi, zanim przywieje tu starą Thorndyke. Ellen, włącz płytę. A ty, Leigh, witaj w klubie. Z twoim charakterkiem wolę cię mieć po naszej stronie. Dobrze mówię, dziewczyny? Odpowiedział jej śmiech. Jennifer też się śmiała. Siedziałyśmy tam do jedenastej, gadając o szkole, muzyce i filmach. Żadna nie ośmieliła się zapytać - czy nawet napomknąć - o moich rodziców. Tylko w pewnym momencie Betsy Edwards wspomniała, że kiedyś rodzice zabrali ją na rejs statkiem VanVoreena. Opowiedziałam im o podróży na Jamajkę, a potem rozeszłyśmy się do swoich pokojów. Gadałyśmy jeszcze z Jen do północy, leżąc w łóżkach. Opowiedziała mi o dniu, w którym umarł jej ojciec, i o tym, jak samotna czuje się teraz. Doskonale ją rozumiałam, bo sama zareagowałam podobnie na rozwód rodziców. W końcu poczułam, że oczy same mi się zamykają. - Już nie mogę, Jen, muszę spać. - Jasne, ja też już padam. - Dobranoc, Jennifer. - Dobranoc, Leigh. - Zachichotała nagle. - Co? - To było fantastyczne, jak załomotałaś do pokoju Marie i wywaliłaś im prawdę w oczy. Szkoda, że sama się wcześniej na to nie odważyłam. Skąd masz tyle odwagi? - Wcale nie jestem odważna. - Jesteś najdzielniejszą dziewczyną, jaką znam, i strasznie się cieszę, że mieszkam z tobą. Witaj w Winterhaven, Leigh. - Dzięki, Jen. Śpij dobrze - powiedziałam i zamknęłam oczy. Byłam wyczerpana ciężko walczyłam o szczęście i radość w świecie, który potrafił być tak zimny i nieżyczliwy. Nazajutrz panna Mallory przyszła po mnie do stołówki. - Przyjechał pan Tatterton - oznajmiła z oficjalnym uśmiechem. - Jest w moim gabinecie i chciałby zamienić z tobą kilka słów. - Czy coś złego się stało? - Pomyślałam o Troyu i serce załomotało mi niespokojnie.
- Och, na pewno nie. Ruszyłam za nią. - Korzystajcie państwo z mojego gabinetu, jak długo chcecie - powiedziała dyrektorka i wyszła, zostawiając nas samych. Tony siedział w skórzanym fotelu obok biurka. Wyglądał bardzo elegancko i dystyngowanie w dwurzędowym ciemnoniebieskim garniturze. - Wszystko dobrze? - zapytał. - Tak. Jak się ma Troy? - Lepiej, dużo lepiej. Sądzę, że najdalej za tydzień będzie mógł wrócić do domu. - To cudownie! - Odwróciłam od Tony’ego wzrok, niezdolna znieść dłużej jego spojrzenia. - A jak mama? - Bez zmian. - Westchnął. - Teraz jest na nowej diecie... jej lunch składa się z odrobiny szampana i kanapek z ogórkiem. Aha, i zaczęła grać w brydża. - W brydża? - Tak. Kobiety lubią grać w brydża. Zatrudniłem dla niej specjalnego trenera, żeby nauczył ją licytacji i zapisu. - Założył nogę na nogę, starannie wygładzając kant spodni. Miał długie, silne palce o starannie wypielęgnowanych paznokciach. - Zatem nie potrzebujesz niczego? Ubrań, przyborów szkolnych, kieszonkowego... nic? - Nie, dziękuję - odparłam, choć miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz: „Tak, potrzebuję mamy! Czemu ona wcale się mną nie interesuje?!”. - Cóż, skoro tak... - Podniósł się z fotela. - Co byś powiedziała na to, żebym wpadł tu jeszcze przed piątkiem i zabrał cię do restauracji? - Tylko nie w tym tygodniu - zastrzegłam pospiesznie. - Dzwonił tata i niedługo idę z nim na kolację. - Rozumiem. - Niedostrzegalnie zacisnął usta. Nie przywykł do odmowy. Jak zwykle mężczyźni o jego majątku i pozycji. - Może w następnym tygodniu - dodałam i jego oczy znów się rozjaśniły. - Świetnie. Tak czy owak jestem tutaj w piątek około siedemnastej i jedziemy do Farthy. Życzę miłej kolacji z tatą. - Cmoknął mnie w czoło i wyszedł energicznym krokiem. Gdy zjawiłam się z powrotem w stołówce, cały „specjalny klub” tłoczył się przy oknie i gapił na Tony’ego, który stał przy limuzynie, rozmawiając z panną Mallory. Ochom, achom i szeptom nie było końca. Kiedy mnie zobaczyły, z ociąganiem wróciły do stolika. - Ależ on jest przystojny - powiedziała Ellen. - Choć raz Jen nie przesadziła. - Kiedy zaprosisz nas do Farthinggałe Manor? - zapytała Marie.
Obiecałam, że postaram się jak najszybciej zaprosić je na weekend i urządzić piżamowe przyjęcie. Niespodziewanie stałam się najpopularniejszą dziewczyną w Winterhaven. Tata zadzwonił w środę, a w czwartek przyjechał. Kiedy powiadomiono mnie, że już jest, wybiegłam przed budynek i rzuciłam się w jego objęcia. Roześmiał się i dał mi wielkiego całusa, a potem odsunął mnie od siebie na odległość ramion. - Tak szybko rośniesz, że niedługo cię nie poznam. Dobrze, że jesteś w szkole dla dziewcząt. Inaczej stada chłopców kręciłyby się wokół ciebie i musiałbym ich odganiać kijem. - Och, tato... - Chodźmy. - Podał mi ramię. - Przy kolacji opowiesz mi o swojej nowej szkole, nowych przyjaciółkach i o wszystkim, co się zdarzyło od czasu naszej ostatniej rozmowy. Zaprowadził mnie do czekającej taksówki i pojechaliśmy do eleganckiej restauracji w Bostonie. Tam opowiedziałam mu wszystko, a on słuchał uważnie. Mówiłam i mówiłam, upojona jego obecnością, ciągle nie mogąc uwierzyć, że siedzimy tu razem. Wyraz jego twarzy się nie zmieniał, dopóki nie doszłam do ślubu mamy. Wtedy usta zacisnął w wąską linię. Powędrował wzrokiem w dal i przez długą chwilę intensywnie się nad czymś zastanawiał. Alarm rozbrzmiał w moim sercu, gdyż wyczułam, że zaraz powie mi coś, czego nie chciałabym usłyszeć. Przygryzłam wargę, czekając na jego słowa. Tak często w ciągu ostatnich paru miesięcy dopadały mnie smutek i rozpacz, że potrafiłam precyzyjnie przewidzieć, kiedy mnie zatopią. Wreszcie tata znów popatrzył na mnie i jego uśmiech nie był już tak radosny. - Wiem, że nie jesteś szczęśliwa, Leigh, i że twoja matka zabrała cię ze świata, który kochałaś, do obcego, nowego świata, zamieszkanego przez zimnych, obojętnych ludzi, którzy dbają wyłącznie o siebie. Codziennie mam do czynienia z wpływowymi nababami i wiem, jak potrafią być nieczuli. Pieniądze ich zaślepiają, separują od rzeczywistości, pozwalają żyć złudzeniami. Bardzo mi przykro, że to wszystko spotkało cię w momencie, kiedy jesteś tak młoda, niewinna i wrażliwa, a ja z kolei mam kłopoty i muszę walczyć o przetrwanie firmy. Nie myśl, że nie cierpię z powodu naszej rozłąki, zwłaszcza że mam świadomość, jak bardzo mnie teraz potrzebujesz. Na szczęście jesteś mądra, silna i masz dobre geny, gdyż VanVoreenowie to ludzie twardzi, potrafili pokonać największe przeszkody. Katastrofy są nam nieobce, a sukcesy nas nie rozpieszczają. Dobrze, że to przynajmniej odziedziczyłaś. Och, jakże z sobą walczyłam! Powinnam mu wyznać prawdę, którą poznałam, podsłuchując rozmowę babci Jany z mamą. Ale nie mogłam go ranić, bo i tak cierpiał. Poza
tym zastanawiałam się z drżeniem, czy poznawszy tę prawdę, nie przestałby mnie kochać. A gdyby przestał uważać mnie za swoją córkę? Tego bym nie przeżyła. Dlatego uśmiechałam się tylko i słuchałam, kiwając głową. W pewnej chwili ścisnęłam mu dłoń, zapewniając, że go nie zawiodę i okażę się godna dziedzictwa VanVoreenów. - Muszę cię uprzedzić - rzekł, przechodząc do złych wieści - że przez dłuższy czas nie będziemy się widywali. Otwieram biuro w Europie, bo chcę wejść na rozwijający się europejski rynek usług turystycznych i zaproponować nie tylko rejsy do Ameryki, ale też wyprawy do różnych wakacyjnych rajów, przygotowywane obecnie przez moich ekspertów. Błędem okazało się myślenie, że tylko Amerykanie mają dość pieniędzy i zapału, by udawać się na luksusowe wakacyjne rejsy. - Co to znaczy „przez dłuższy czas”? Jak długo cię nie zobaczę, tato? - Teraz wypływam i wrócę najwcześniej latem. Ale jak tylko wrócę, spędzimy razem tyle czasu, ile zechcesz. Obiecuję. Dławiło mnie w gardle, łzy piekły w kącikach oczu. Tata, moja ostoja, zniknie na co najmniej pół roku! Mama staje się coraz bardziej skupiona na sobie i nieprzewidywalna, więc do kogo będę mogła udać się po radę, miłość, pociechę? Kto mnie utuli i ucałuje? Zmuszałam się, żeby odgrywać silną VanVoreenównę z krwi i kości. - Naturalnie będę pisał do ciebie - dodał szybko - i mam nadzieję, że ty do mnie też. - Tak, pewnie, tato. - Jak tylko będę znał termin powrotu, umówimy się na spotkanie. - Poklepał mnie po ręce pocieszająco. Jechaliśmy do Winterhaven, siedząc blisko siebie na tylnej kanapie taksówki. Tata obejmował mnie ramieniem. Opowiadał mi o swoich podróżach. Nie rozróżniałam słów, tylko wsłuchiwałam się w jego głos. Jednocześnie rozmyślałam o tacie, którego pamiętałam z dzieciństwa - jak niósł mnie na barana po nabrzeżu Tamizy, kiedy byliśmy na wycieczce w Londynie; jak porywał mnie do tańca na parkiecie sali balowej swojego statku; jak trzymał mnie za rączkę i oprowadzał po którymś ze swoich luksusowych liniowców, wyjaśniając pracę różnych maszyn, przedstawiając mnie załodze, całując mnie, tuląc i burząc mi włosy, kiedy siedziałam na jego kolanach. Ten tata odszedł, myślałam, prawie tak samo jak tata Jennifer Longstone. Nie różniłyśmy się od siebie aż tak bardzo i kiedy wieczorem leżałyśmy w łóżkach, opowiadając sobie różne historie z dzieciństwa, obie miałyśmy bolesną świadomość, że te czasy nie wrócą. Że słowa, których już nie usłyszymy, całusy i uściski, których już nie doznamy, z czasem
rozpłyną się w naszej pamięci jak ulotna, cienka smużka dymu, a nawała czarnych burzowych chmur zasnuje błękitne niebo naszego dawnego szczęścia. Wysiedliśmy przed szkołą i tata pocałował mnie na pożegnanie, a potem długo tulił, kolejny raz zapewniając, że będzie pisał i myślał o mnie bezustannie. Jednak wiedziałam, że gdy odjedzie, zacznie myśleć o interesach. Nie winiłam go; rozumiałam, że rzuca się w wir pracy, by zapomnieć o swoim i moim nieszczęściu. Jennifer czekała w pokoju, spragniona szczegółów spotkania z tatą. Za moim pośrednictwem pragnęła doświadczyć cienia szczęścia, które już nie będzie jej dane, przypomnieć sobie cudowne chwile z własnym ojcem. Dlatego pominęłam w opowiadaniu smutne momenty i paplałam, opisując z detalami restaurację, dania, obietnice taty i cytując jego podróżnicze opowieści. Śmiała się razem ze mną z zabawnego kelnera, który mówił z tak silnym niemieckim akcentem, że zamówiłam nie to, co chciałam, ale grzecznie wszystko zjadłam, zwłaszcza że było smaczne. - Zresztą nieważne, bo liczyło się tylko, że jestem z tatą - podsumowałam. - Dziękuję, że opowiedziałaś mi o tej kolacji, Leigh - powiedziała Jennifer. - Dobranoc. Zasnęła ukołysana moimi szczęśliwymi wspomnieniami. Odwróciłam się do ściany i zaczęłam cicho płakać. Na szczęście sen przyszedł szybko i wybawił mnie od rozpaczliwych spazmów.
Rozdział dwunasty WIĘCEJ NIESPODZIANEK Szkolne „klubowiczki” wiedziały, że Tony ma zabrać mnie w piątek do domu, więc po lekcjach wyległy razem ze mną na frontowe schody. Byłam okropnie speszona, bo nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tych wariatkach. Dlatego kiedy nadjechała limuzyna, dopadłam jej, zanim Tony zdążył wysiąść. - Do zobaczenia w niedzielę wieczorem, Leigh! - zawołały chórem i pobiegły z powrotem do holu niczym spłoszone kury. Tony pomógł mi wsiąść. - Miałem rację, kiedy mówiłem, że szybko znajdziesz tu przyjaciółki. - Tak. Najbardziej polubiłam moją współlokatorkę Jennifer. Chciałabym ją zaprosić do Farthinggale Manor, tak samo jak resztę dziewczyn z mojej grupy. Mogę? - Oczywiście - zapewnił. - Jeśli twoja matka się zgodzi - dodał złowieszczo. Zapytałam go o Troya. - Z każdym dniem jest silniejszy. Lekarz mówi, że będę mógł zabrać go do domu już w środę albo czwartek, więc za tydzień powita cię w Farthy. Bardzo chciałam zobaczyć swojego przyszywanego braciszka, ale miałam też wielką ochotę zostać w szkole. „Specjalny klub” w soboty czy niedziele często wyjeżdża! razem do kina i na zakupy, a w niektóre weekendy w Winterhaven organizowano zabawy taneczne z udziałem chłopców z okolicznych męskich szkół. W Farthy oszołomiła mnie cisza. Nie przerywał jej tupot małych nóżek na wielkich schodach i dziecięcy głosik wołający mnie albo Tony’ego. Stanowiło to ogromny kontrast ze światem, z którego niedawno przybyłam - szkoły pełnej rozgadanych dziewcząt, muzyki i śpiewu dochodzących z klas, brzęczenia dzwonka, nawoływań na korytarzach albo szczękania talerzy w stołówce. Tamten świat buzował hałaśliwą energią młodego życia. Kolejny raz Farthy wydało mi się jak muzeum, dom dusz. - Twoja mama jest pewnie u siebie - powiedział Tony, zerkając na zegarek. - Założę się, że niedawno wróciła z brydża. Popędziłam na górę. Przepełniały mnie sprzeczne uczucia - z jednej strony stęskniłam się za mamą i chciałam opowiedzieć jej o szkole, z drugiej strony byłam na nią wściekła; wściekła i urażona, że ani razu nie zadzwoniła, by spytać, jak mi idzie w szkole, a pierwszego
dnia nie pojechała ze mną. - O, to ty, Leigh - powiedziała zaskoczona, kiedy stanęłam w drzwiach jej sypialni. - Na śmierć zapomniałam, że dzisiaj jest piątek i wracasz do domu. Wyobrażasz sobie? Taka jestem zajęta, że mylą mi się dni! - Stała przede mną w figach i w koszulce, z rozpuszczonymi włosami. Wreszcie wyciągnęła ku mnie ramiona, czekając, aż się w nie rzucę. Nastąpił niezręczny moment, gdyż nie zrobiłam najmniejszego ruchu. Opuściła ręce. - Ale czekaj dodała - niech no ci się przyjrzę. Czy to wroga mina? Gniewasz się na mnie o coś? - Mamo, jak mogłaś nie zadzwonić do mnie przez cały tydzień? W końcu ja zadzwoniłam i trafiłam na Curtisa. Powiedział, że jesteś w Bostonie z przyjaciółkami na zakupach. W Bostonie! Stamtąd jest blisko do szkoły, prawda? - Jak to sobie wyobrażasz? Miałam ciągnąć te arystokratki do Winterhaven tylko po to, żeby odwiedzić córkę, która przebywa tam zaledwie od paru dni? Uznałyby, że jestem nadopiekuńcza. Poza tym nie masz pojęcia, jak wygląda taki wyjazd. Te panie tyle plotkują, że nie mają głowy na nic innego. Ciągle im powtarzam: „Proszę, chodźmy tu czy tam, bo w końcu niczego nie załatwimy”. A jednak mnie uwielbiają. Mówią, że jestem mądra i dowcipna. Nie powinnaś się na mnie gniewać. Jak najbardziej myślę o tobie. Poprosiłam Tony’ego, żeby wpadł do ciebie w tygodniu, i zrobił to, prawda? - To nie to samo - zaprotestowałam. - Przesadzasz. Zaczynasz być marudna jak twój ojciec. Wszystko przez te purytańskie geny VanVoreenów - stwierdziła. Byłam tak wściekła, że omal nie powiedziałam jej, co wiem, i nie zażądałam, żeby przestała mnie wreszcie okłamywać. - Zresztą Tony sam chciał do ciebie jechać - ciągnęła. - Stałaś się dla niego bardzo ważna. Na razie jeszcze nie pojmujesz, jak bardzo ułatwiło mi to życie. Och, córeczko, przestań się już na mnie gniewać - zagruchała i ponownie wyciągnęła do mnie ręce. Chciałam się jej oprzeć, chciałam jej uzmysłowić, jaka była dla mnie okrutna. Nie byłam w stanie. Jej ramiona mnie przyzywały tak samo jak w dzieciństwie, gdy tuliła mnie, czesała i opowiadała cudowne historie o książętach, których kiedyś spotkam, o świecie miłości, który na mnie czeka. Przędła nić moich dziecięcych marzeń i fantazji na magicznym kołowrotku i tkała z niej piękny arras we wszystkich kolorach tęczy. Pozwoliłam, żeby długo trzymała mnie w objęciach. Rozgrzewała moje policzki pocałunkami, gładziła mnie po włosach. Wprawdzie wciąż się buntowałam i wściekałam, lecz w głębi duszy byłam szczęśliwa. Potem zaczęła mi mówić o swoich nowych przyjaciółkach, z których jedna była bogatsza od drugiej, a wszystkie pochodziły ze słynnych rodów o błękitnej
krwi. - Czemu dalej jesteś taka smutna? - spytała nagle. - Czyżby po spotkaniu z tatusiem? Podejrzliwie zmrużyła oczy. - Podobno zabrał cię na kolację. - Nie, mamo. Choć właściwie... tak, między innymi dlatego - przyznałam. Opowiedziałam jej o europejskich planach taty i smutnej perspektywie, że długo się z nim nie zobaczę. - Wcale nie jestem zaskoczona - stwierdziła złośliwie. - I nie łudź się, że postępowałby inaczej, gdybyśmy się nie rozwiedli. Zawsze myślał tylko o interesach. Och, ile swoich młodych lat zmarnowałam! - Zapłonęły jej policzki. Zerknęła w lustro. - Nie mogę się wściekać! - wykrzyknęła z taką desperacją, że podskoczyłam. - Jeden z czołowych specjalistów od urody twierdzi, że gniewne grymasy bardzo sprzyjają pogłębianiu się zmarszczek. - W jej głosie zabrzmiał histeryczny ton. - Czytałam jego artykuł. Ludzie spokojni, o pogodnym usposobieniu starzeją się o wiele wolniej niż ci, który wiecznie się czymś irytują czy martwią. Trzeba tłumić w sobie gniew i myśleć o czymś przyjemnym. Porównał to do lania wody na ogień. Ogień płonie, pożerając twoją młodość i urodę. Nie można na to pozwolić! Pamiętaj o tym, Leigh. Teraz muszę wziąć prysznic i przygotować się do kolacji - oznajmiła, wstając. - Gdy zjemy, opowiesz mi wszystko o Winterhaven, dobrze? W głowie mi się mąciło od dziesiątek błahych tematów, które potrafiła omówić w parę minut. - Mamo, chciałam cię o coś zapytać. Pytałam już Tony’ego i on nie widzi przeszkód, jeśli ty się zgodzisz. - Słucham? - Zesztywniała, jakby spodziewała się jakiegoś strasznego żądania. - Zaprzyjaźniłam się z paroma dziewczynkami z Winterhaven, a zwłaszcza z moją współlokatorką, Jennifer Longstone. Chciałabym zapraszać je tutaj w weekendy. - W weekendy! Och, na razie nie, błagam! Nie dam rady oprowadzać po posiadłości wycieczki dziewczynek i zabawiać moich przyjaciółek. Poza tym chcę, byś dużo czasu przebywała z Tonym. Mówił mi, że chce uczyć cię jazdy na nartach i na koniu. Obiecałaś, że mi pomożesz - przypomniała z lekką irytacją. - Tony się zgodził, byś zaprosiła koleżanki, bo nie chciał sprawić ci przykrości. Ale on też wolałby cię mieć tylko dla siebie. Kiedyś pozwolimy ci zaprosić przyjaciółki, tylko nie wszystkie naraz. - Mamo, tu jest tyle miejsca! Zmieściłaby się nawet cała klasa! - wykrzyknęłam. - Nie teraz, ale niedługo. Z pewnością są to dobrze ułożone i wartościowe dziewczęta, skoro chodzą do Winterhaven - dodała, kierując się w stronę łazienki. - Ale na razie proszę, Leigh, nie dokładaj mi problemów. Jestem absolutnie wykończona. - Znikła za drzwiami.
I tak mój pierwszy weekend wolny od szkoły zaczął się nudno i tradycyjnie, jak wiele innych. Piątkowe kolacje w Farthy miały charakter oficjalny, jeśli Tony i mama nie byli gdzieś zaproszeni, zapraszali znajomych do siebie. Jednak nikt nie przyjeżdżał z dziećmi, więc poza mną i Troyem - kiedy zdrowie pozwalało mu zejść na kolację - przy stole byli sami dorośli, którzy rozmawiali o nieciekciwych sprawach. Czasami Tony urządzał seans filmowy w specjalnej sali. Parę razy zaproszony pianista dawał koncert w pokoju muzycznym. Przy takich okazjach Tony i mama zapraszali wielu gości. Mama twierdziła, że chodzi nie tylko o towarzyską atrakcję, lecz także o popieranie sztuki i artystów, którzy w ten sposób mogą zarobić na życie. W soboty, póki trwała zima, jeździłam z Tonym na narty. Zatrudnił prywatnego instruktora i wkrótce mogłam dotrzymać mu towarzystwa na każdym stoku. Tony jeździł znakomicie, śmigał jak olimpijczyk po najtrudniejszych trasach. Zwykle jedliśmy lunch w schronisku przy ogniu trzaskającym na kominku. Mama nigdy nam nie towarzyszyła. Kiedy nas nie było, grała w brydża z przyjaciółkami albo u nich, albo w Farthy. Albo umawiała się z nimi na zakupy w Bostonie. Troy, nadal osłabiony po zapaleniu płuc, przez większość czasu siedział w domu. Za namową mamy Tony wynajął pielęgniarkę, która czuwała nad nim przez całą dobę, choć płuca miał już zdrowe. Jednak pod koniec marca zachorował na ospę wietrzną, a potem na odrę. Mama bez przerwy przypominała Tony’emu, jaka była przewidująca, że namówiła go na zatrudnienie stałej opieki. Malec bardzo zmizerniał. Kiedy w niedzielę wieczorem wyjeżdżałam do Winterhaven, smutno patrzył na mnie wielkimi, podkrążonymi oczami. Wiedział, że przez kolejne pięć dni nikt nie będzie się z nim bawił. Moja mama bała się czymś zarazić i unikała go, jak tylko mogła. Gdy w któryś weekend wróciłam do domu, zobaczyłam, że kazała podawać mu posiłki o innych porach, by nie musiała siedzieć z nim przy jednym stole. Wiosną dostał alergii, musiał być pod stałą opieką dermatologa i alergologa. Najpierw lekarze sądzili, że jest uczulony na pyłki roślinne, a potem zmienili koncepcję i przypisali winę roztoczom. Tony kazał wymienić wszystkie tkaniny i wykładziny w pokoju brata oraz zlikwidować poduszki i kołdry z pierza, ale to niewiele pomogło. Malec bez przerwy kichał i kasłał. Lekarze prognozowali, że z wiekiem może wyrosnąć z uczulenia, lecz na razie wciąż chorował i przyjmował potężne dawki rozmaitych leków, które miały skutki uboczne, jak ciągle zmęczenie czy brak apetytu. Nic dziwnego, że coraz bardziej zamykał się w sobie. Tony przynosił mu wciąż nowe zabawki, ale Troy wymyślał własne zabawki. Były świetne i jedna z nich posłużyła nawet za
wzór zabawki Tattertonów. Wiosną Tony zaczął mnie uczyć jazdy konnej. Postanowił, że będzie robił to sam. Jeździliśmy po plaży i nadmorskich wydmach. Troy bardzo chciał nam towarzyszyć na swoim kucyku, Sniffles, lecz alergolog kategorycznie zabronił mu zbliżania się do zwierząt. Malec nie mógł mieć psa, kota ani nawet chomika. Smutny był to widok, kiedy stał na wzgórzu z nianią i patrzył, jak ja i Tony ruszamy na przejażdżkę po plaży. Niestety, nic nie mogłam na to poradzić. Tej zimy i wiosny mama była naprawdę szczęśliwa. Pomagałam jej, tak jak prosiła, i spędzałam większość weekendów z Tonym, więc miała czas dla siebie. W tygodniu Tony był bardzo zajęty, a z przypadkiem usłyszanych rozmów wywnioskowałam, że często nie widywali się całymi dniami. Zastanawiałam się, gdzie się rozpłynęła ta wielka namiętność, te magiczne momenty, kiedy czuli, że świat się skończy, jeśli nie zniszczą mojej rodziny i nie wezmą ślubu. Kartki i listy od taty przychodziły regularnie. W maju poczta zaczęła się opóźniać. Gdy już zaczęłam się bać, że tatuś może być chory, dostałam list, w którym wspominał o kimś nowym dla mnie... o kobiecie, Mildred Pierce. Pisał o niej tak, jakby znał ją od zawsze. Dzisiaj jedliśmy razem lunch na Polach Elizejskich. Dzień był cudowny. Miło było siedzieć w ogródku restauracji i podziwiać istną rewię mody na ulicy. Dla mnie był to pierwszy wolny dzień, odkąd pamiętam. Zwiedzaliśmy muzea i namówiłem ją nawet na wjazd na sam szczyt wieży Eiffla. Mildred jest wspaniałą towarzyszką... Mildred Pierce? - pomyślałam. Kto to jest? Na wszelki wypadek przejrzałam poprzednie listy taty, ale nie znalazłam jej nazwiska. Kim była? Sekretarką, krewną czy jakąś znaną osobą w jego branży i powinnam ją znać? Było to bardzo dziwne, a sformułowanie „Mildred jest wspaniałą towarzyszką” obudziło moją czujność. W jakim wieku jest ta Mildred? Czy jest czyjąś córką, może nawet dziewczyną w moim wieku, która w jakiś sposób zastąpiła mojemu tacie mnie? Och, jak chciałabym zjeść z nim lunch na Polach Elizejskich, a potem oglądać razem Paryż ze szczytu wieży Eiffla! Tatuś postępował bardzo nie fair. A potem przyszło mi do głowy, że jestem egoistką. Czemu mam pretensję do taty? Bo cieszył się pierwszym wolnym dniem od wielu lat? Nie mogłam się doczekać następnego listu, gdyż byłam ciekawa, czy znów wspomni o Mildred Pierce. Tym razem nie wspomniał, ale napisał, że jego powrót do Stanów trochę się opóźni. Nie wyjaśnił dlaczego, lecz
wyczulam, że coś się kryje między wierszami. Mama nazwałaby to kobiecą intuicją. W głębi duszy bałam się, że inna zajmie moje miejsce; bałam się, że stracę miłość tatusia. Od tej pory za każdym razem, kiedy otwierałam list od niego lub odwracałam pocztówkę, w napięciu wstrzymywałam oddech. Wreszcie na początku czerwca tata poinformował, że wraca w lipcu. Pisał, że nie może się doczekać spotkania... i bardzo by chciał, abym poznała Mildred Pierce. Przestał być samotny i mogłam zrozumieć jego szczęście, jednak ranił mnie entuzjazm, który przebijał z każdego zdania o tej kobiecie. „Mildred i ja bardzo do siebie pasujemy. Jest przemiła, mamy podobne zainteresowania. Kiedy jestem z nią, mam wrażenie, jakby ciemne chmury rozproszyły się i w moim życiu znów zaświeciło słońce”. Ależ tato! - krzyknęłam w duchu. Ja jestem słoneczkiem twojego życia! Czy ona ukradła mi twoje serce? Czy z jej powodu przedłużyłeś swój pobyt w Europie, każąc mii tak długo tęsknić? A jeśli Mildred Pierce nie polubi mnie albo będzie o mnie zazdrosna? Przeniosłam spojrzenie na fotografię taty stojącą na toaletce i wpatrywałam się w nią długo, zanim zadałam w duchu najbardziej przerażające pytanie. A jeśli tata założy nową rodzinę, co się stanie ze mną? Pewnego dnia w połowie czerwca przy kolacji Tony oznajmił, że wybiera się do Europy w interesach. Dawniej, kiedy tata mówił podobnie, mama od razu się dąsała i robiła mu wyrzuty. Teraz była pełna zrozumienia i bardzo zainteresowana sprawami męża. - W Europie jest firma, o której niedawno się dowiedziałem, podobna do mojej opowiadał Tony. - Jej produkty również są przeznaczone dla bardzo bogatych ludzi. Obawiam się, że wkrótce rozpocznie ekspansję na amerykański rynek i może ukraść nam klientelę. Chcę poznać właścicieli osobiście i sprawdzić, czy rzeczywiście mogą być dla nas silną konkurencją. Polecisz ze mną, Jillian? To byłaby nasza druga podróż poślubna. Nie będę tam przez cały czas zajęty interesami. W Europie jest wiele wspaniałych rzeczy do zobaczenia. - Europa? Teraz? - jęknęła mama. - Jest za gorąco, a na kontynencie przewalają się wakacyjne tłumy. Zresztą chyba pamiętasz, jak rozmawialiśmy, że powinno się odświeżyć i przemeblować niektóre pokoje w Farthy? Powiedziałeś, że dajesz mi wolną rękę i mogę spotkać się z dekoratorami. I właśnie zamierzam to zrobić. Parę dni później Tony odleciał do Europy. Mamie wyraźnie ulżyło, jakby zdjęto jej z ramion duży ciężar. Od razu zaczęły się długie narady z dekoratorami. W pokoju muzycznym
leżały niezliczone próbki tapet, wykładzin i obić oraz katalogi mebli. Mama, otoczona świtą specjalistów, niczym królowa przechodziła z pomieszczenia do pomieszczenia, dyskutując, wysłuchując sugestii i sama sugerując różne rozwiązania. Zaprosiła ich nawet na kolację, gdzie kontynuowano dyskusję o stylach, kolorach i detalach. Rok szkolny się skończył i cały nasz klub pożegnał się na okres wakacji. Wszystkie obiecałyśmy, że będziemy do siebie pisać. Było mi strasznie głupio, że dotąd nie zaprosiłam do Farthy żadnej z koleżanek, nawet Jennifer. Za każdym razem, kiedy dziewczyny wspominały o odwiedzinach, musiałam wymyślać kolejne wymówki, wykorzystując głównie zły stan zdrowia Troya. Wiedziałam, że są ogromnie rozczarowane, ale ile razy zaczynałam w domu o tym mówić, mama wpadała w panikę albo nawet w furię. Za wcześnie... później, później, później! Odechciewało mi się pytać. Jednak w niecały tydzień po wyjeździe Tony’ego mama mnie zaskoczyła. Powiedziała, że mogę zaprosić Jennifer na parę dni do Farthy. Od razu zadzwoniłam do przyjaciółki i oznajmiłam jej wspaniałą nowinę. Aż zapiszczała z radości. Minął dopiero tydzień od zakończenia szkoły, a już zdążyłyśmy się za sobą stęsknić. Farthy zrobiło na niej ogromne wrażenie. Zabrałam ją na konną przejażdżkę po plaży i codziennie kąpałyśmy się w morzu. Od razu polubiła Troya, a on z zapałem oprowadzał ją po domu i pokazywał swoje zabawki. Szkoda, że lekarze nie pozwolili mu jeszcze wchodzić do wody. Nawet do basenu, gdyż podejrzewali, że malec może być uczulony na chlor. Jennifer była też zafascynowana mamą. Od razu zresztą zdobyła jej serce, bo powiedziała jej, że nie może uwierzyć, jak tak młoda kobieta może mieć taką dużą córkę. Przy kolacji mama wypytywała ją o rodzinę i dom w Hyannis, a potem udzielała mnóstwa rad i wskazówek - na przykład jakie fryzury i jakie fasony ubrań byłyby dla niej odpowiednie, jakiego koloru szminki powinna używać. Jennifer chłonęła każde słowo mamy, wpatrzona w nią jak w obraz, jakby miała przed sobą słynną gwiazdę filmową. Później paplała mi bez końca, jaką piękną i mądrą mam mamę. Każdego wieczoru, leżąc w łóżkach, gadałyśmy do późnych godzin. - Twoja mama wygląda niezwykle młodo i jest bardzo piękna. Twój tata musiał rozpaczać, że ją traci, prawda? - zapytała pewnej nocy. Przypomniałam sobie tatę tamtego poranka na pokładzie „Jillian”, kiedy przyszedł do mojej kajuty i powiedział, co postanowiła mama. - Tak, ale obwiniał się za to i rzucił się w wir pracy, żeby nie myśleć o stracie. Mama zawsze mówiła, że on bardziej kocha swoją firmę niż ją - dodałam ze smutkiem, ponieważ teraz czułam to samo.
- A ja myślałam, że chciał się rzucić z pokładu w fale oceanu na wiadomość, że ją traci skomentowała Jennifer. Wtem śmiech, którym okrasiła tę romantyczną uwagę, ucichł i odwróciła głowę, walcząc z łzami. - Co się stało, Jen? - Moja mama... spotyka się z innym mężczyzną, który kiedyś był najlepszym przyjacielem taty. - Głos jej drżał, oczy miała pełne łez, ale jej policzki zapłonęły ogniem. Powiedziałam jej, że go nienawidzę, że nigdy nie będzie dla mnie ojcem i że jej też nienawidzę. - Co ona na to? - spytałam, wstrzymując oddech. - Rozpłakała się, a potem powiedziała, że czuła się samotna. Nie wystarczy jej, że ma mnie i moją siostrę. Ona potrzebuje męża! Ale ja nie chcę, żeby w naszym domu zamieszkał inny mężczyzna i używał rzeczy mojego taty! - załkała. - Nie chcę! Nie chcę! Rozpłakała się na dobre. Rzuciłam się do niej i chwyciłam ją w objęcia. Kiedy się uspokoiła, opowiedziałam jej o tacie i Mildred Pierce. Słuchała uważnie i bardzo mi współczuła. - Dorośli są egoistami! Nie wyobrażam sobie, że ja też będę taka, kiedy dorosnę. A ty, Leigh? - Nie wiem. Mam nadzieję, że nie, ale naprawdę nie wiem. Jaki sens mają postanowienia i obietnice? Możemy przysięgać na tysiąc Biblii, że nigdy nie zdradzimy ludzi, których kochamy, ale może się zdarzyć, że los nam to uniemożliwi, każe zapomnieć o marzeniach i przysięgach. Kusiło mnie, by wyznać Jennifer najskrytszą prawdę o sobie, ale nie pozwolił mi wstyd. Widocznie ten sekret miał przepalać tylko moje serce, nawet jeśli ból miał być nie do zniesienia. Gdy nieuchronnie nadszedł czas wyjazdu Jen, obie byłyśmy bardzo smutne. Spytała moją mamę, czy pozwoli, żebym teraz ja ją odwiedziła, i mama odpowiedziała: - Zobaczymy. Rozumiesz, kochana, mamy dużo pracy tego lata i Leigh musi mi pomagać, zabawiając Troya. Zabawiać Troya? - pomyślałam ze zdumieniem. Od kiedy to mamę obchodzi, czy Troy się nudzi? Pewnie chodziło jej o zabawianie Tony’ego, tylko nie mogła tego głośno powiedzieć. Och, kolejny raz matka stawiała swoje potrzeby przed moimi. To nienormalne, pomyślałam, żeby obciążała własną córkę obowiązkiem zabawiania jej nowego męża. Był koniec czerwca i pewnego wyjątkowo upalnego dnia przesiedziałam całe popołudnie nad basenem, kąpiąc się i czytając książkę. Troy z nianią towarzyszyli mi przez
jakiś czas, gdyż lekarz nakazał mu teraz korzystać ze słońca. Zostałam tam aż do chwili, kiedy coraz chłodniejsze i dłuższe cienie drzew dopełzły do leżaków. Włożyłam szlafrok, powiesiłam sobie ręcznik na szyi i ruszyłam do domu. Usłyszałam głosy Tony’ego i mamy dochodzące z salonu. - Leigh! - zawołał Tony, kiedy nieśmiało zajrzałam przez uchylone drzwi. - Stęskniłem się za tobą! Proszę, jak pięknie się opaliłaś! - Cześć, Tony. Jak minęła podróż? - Nieźle - odparł z uśmiechem. Mama siedziała w swoim nowym, bogato rzeźbionym fotelu w stylu Karola II, który kupiła w ramach zmiany wystroju Farthy. Wyglądała jak królowa; diamentowe kolczyki o gruszkowatym kształcie tańczyły jej w uszach, włosy miała gładko sczesane i upięte tak perfekcyjnie, że nie odstawał żaden włosek, a na jej palcach skrzyły się szmaragdy, brylanty, rubiny i szafiry licznych pierścionków. Była ubrana w białą koronkową sukienkę z głębokim sercowatym dekoltem, który wspaniale uwydatniał jej kształtny biust i spoczywający na nim delikatny diamentowy naszyjnik. - Tony ma nowy, cudowny pomysł - oznajmiła. - i chce, żebyś w nim uczestniczyła. - Ja? - Wsunęłam się do pokoju. - Pamiętasz, jak mówiłem ci o tej europejskiej firmie, która produkuje zabawki w podobnym stylu jak moja i dla podobnej klienteli? - zagadnął szybko. Skinęłam głową. - Otóż pracuje dla nich paru absolutnie fantastycznych artystów, klasy już nie europejskiej, lecz światowej. A dokładniej mówiąc, pracowało - uściślił, mrugając najpierw do mnie, a potem do mamy. - Bo teraz pracują dla mnie. W czasie wizyty w jednej z ich fabryk, znajdującej się w małym miasteczku pod Zurychem, zobaczyłem, że robią tam lalki portretowe. - Lalki portretowe? - powtórzyłam i przysunęłam sobie krzesło, bo zrobiło się ciekawie. - Tak jest! Fantastyczny pomysł! - wykrzyknął z entuzjazmem. - Nikt nie jest tak zakochany w sobie i skłonny do spełniania własnych zachcianek, jak ludzie bogaci. Są przekonani, że ich pieniądze i pozycja kupią im nieśmiertelność, dlatego zamawiają własne portrety u najsłynniejszych malarzy lub zdjęcia u najsłynniejszych fotografów. Są gotowi wydać każdą sumę, żeby dogodzić swoim zachciankom. - Ale co to ma wspólnego z lalkami? - spytałam. - Wyobraź sobie lalkę, która ma twoją twarz i należy do ciebie! Każda kobieta chciałaby taką mieć, nawet mężczyźni w końcu zapragną lalek zrobionych na ich obraz i podobieństwo. A my będziemy pierwsi, którzy wykonają takie lalki w Stanach, i lalka portretowa Tattertonów stanie się obiektem pożądania, czymś specjalnym, cennym, po prostu
przedmiotem kolekcjonerskim z najwyższej półki. Rewelacja! - Walnął pięściami w kolana. Udzielił mi się entuzjazm Tony’ego i uznałam pomysł za bardzo ciekawy. - Nie rozumiem tylko, jaka ma być moja w tym rola - stwierdziłam. Popatrzył na mamę, która odpowiedziała: - Tony chce, żebyś była modelką dla jego pierwszej lalki, w dodatku pragnie sam zrobić tę lalkę. - Ja?! Dlaczego ja? Tony wpatrywał się we mnie ze skupieniem artysty. - Po pierwsze - zaczął - chcę, żeby lalki z pierwszej serii były młodymi dziewczętami. Nie małymi dziewczynkami, tylko nastoletnimi, dorastającymi, takimi jak ty. W tej grupie moim zdaniem będzie największe zapotrzebowanie na lalki. Małe dziewczynki nie doceniłyby perfekcji wykonania zabawki, a poza tym one nie przejmują się jeszcze swoim wyglądem tak jak nastolatki. - Nadal nie rozumiem, dlaczego ja. Tony z niedowierzaniem pokręcił głową. - Czy to nie cudowne, Jillian, że ona jest taka skromna? Mama popatrzyła na mnie z aprobatą. Nieraz mi powtarzała, że piękna kobieta powinna udawać skromną, gdyż mężczyźni to lubią. Mogą wtedy zasypywać kobietę komplementami, ona zaś czerwieni się i kryguje, a skrycie pożąda tej adoracji. Tyle że ja nie udawałam skromności i nie pożądałam skrycie komplementów. Naprawdę nie pojmowałam, czemu Tony wybrał właśnie mnie na pierwowzór swojej lalki. Jest tyle dziewcząt w moim wieku, o wiele ładniejszych i śmielszych, chętnych do pozowania. Z jego wpływami i pieniędzmi mógłby mieć ich całe zastępy. Więc dlaczego ja? - Tony uważa, że jesteś wyjątkowa, Leigh, i ja też tak sądzę - powiedziała mama, jakby słyszała moje myśli. - Ty już masz buzię lalki - dodał Tony. - Nie dziw się, że nie zamierzam szukać właściwej dziewczyny, skoro tu, pod własnym dachem mam chodzący ideał. Zamówię najlepszego fotografa w Bostonie, żeby zrobił serię zdjęć twojej twarzy, a potem wybierzemy najlepszy portret. Kiedy już wyprodukujemy lalkę wyglądającą jak ty, umieścimy ją na wystawie razem z tym portretem - aby nasi bogaci klienci zrozumieli ideę i chcieli zamówić taką lalkę. Będziesz patrzyła z wystaw wszystkich moich sklepów, Leigh... na całym świecie. Na myśl o tym serce zabiło mi szybciej. Co by na to powiedziały moje szkolne koleżanki ze „specjalnego klubu”? Na pewno byłyby zazdrosne i każda chciałaby mieć lalkę podobną do siebie.
- Jestem taka dumna, że Tony wybrał ciebie na modelkę dla pierwszej lalki powiedziała mama. Popatrzyłam na nią i przyszło mi do głowy pytanie: Dlaczego Tony nie chce jej sportretować? Nadal wyglądała młodo i miała piękną twarz o idealnych rysach. Ponadto zdziwiło mnie, że mama nie jest zazdrosna. Przeciwnie, sprawiała wrażenie szczerze zachwyconej pomysłem. Może uznała, że za dużo będzie z tym roboty, pomyślałam po chwili. Musiałaby pozować do zdjęć godzinami, żeby można było wybrać najlepsze. A może chodziło o coś jeszcze? - Co mam robić? - spytałam. Tony się roześmiał. - Po prostu być sobą... tylko tyle. Nic nie ukrywać. - Jak to? - Lalka musi być perfekcyjna - wyjaśnił. - W każdym aspekcie. Nie chodzi tu przecież o zwykłą lalę powielaną na linii produkcyjnej. To ma być dzieło sztuki, wyjątkowe, niezwykłe. Pomyśl o lalce jak o miniaturowym posągu, który przybrał kształt lalki. - Co to ma wszystko znaczyć? - spytałam bez tchu. - To ma znaczyć, że będziesz modelką - rzekł z irytacją. - Czemu nagle udajesz głupią? Będziesz modelką pozującą artyście. - Ale... takie modelki zwykle pozują... nago? - wykrztusiłam. Tony parsknął śmiechem, jakbym palnęła kompletną głupotę. - Naturalnie - odpowiedział z nonszalancją. - I co z tego? Mówimy o dziele sztuki, lalka ma być miniaturowym posągiem. Nie mogłam uwierzyć. Mam stać godzinami nago w jakimś pokoju, a Tony będzie malował mój portret przeznaczony dla oczu wszystkich? - Przecież Tony nie jest obcym człowiekiem - powiedziała mama z uśmiechem. Staliśmy się rodziną. Nie wyobrażam sobie nawet, że miałby to robić ktoś inny. - I nie myśl, że sesja nie będzie profesjonalna - dodał Tony. - Jestem prezesem firmy, ale zaczynałem jako artysta. Wszyscy Tattertonowie tak zaczynali. Kiedy umarł mój ojciec, pracowałem dla Wytwórni Zabawek Tattertonów. Musiałem przejąć jego obowiązki i później nie miałem już czasu na uprawianie sztuki. Jednak ta sprawa jest zbyt ważna i zbyt delikatna, aby oddać ją w ręce artysty z fabryki, nawet najlepszego. Tak jak powiedziała Jillian, nie chcielibyśmy, żeby ktoś obcy tworzył twój portret. Nie odpowiedziałam i na długą chwilę zapadła cisza. - Pozwól, że wytłumaczę ci cały proces - podjął Tony. - Najpierw naszkicuję twoją
postać. Potem spróbuję farbami oddać odcień skóry, włosów i inne subtelności. Następnie zrobię model z gliny i kiedy wreszcie matryca będzie gotowa, zrobi się odlew. Porozmawiaj o tym z Jillian. Ja muszę wykonać parę ważnych telefonów, bo nagromadziło się sporo spraw pod moją nieobecność, a potem sprawdzę, jak się miewa Troy. Nie martw się, Leigh dorzucił. - Wszystko pójdzie dobrze i nie pożałujesz. Wkrótce staniesz się sławna. Pocałował mamę i wyszedł, zostawiając nas same. Mama wyprostowała się w fotelu z surową miną matrony. - Doprawdy, Leigh, jestem niemile zaskoczona i rozczarowana twoją reakcją. Widziałaś, z jakim przejęciem i żarem Tony opowiada o swoim nowym pomyśle. Już wiesz, co może znaczyć ta lalka dla jego zabawkowego imperium. I w momencie, gdy ci mówi, że masz być najważniejszym elementem tego fantastycznego przedsięwzięcia, ty zachowujesz się jak niewdzięczny bachor, który ma wszystko w nosie! - Mamo, czy mam pozować nago? - A cóż to takiego? Tu chodzi o sztukę. Czy młodzieniec, który pozował Michałowi Aniołowi do rzeźby Dawida, był ubrany? Albo kobieta uwieczniona jako Wenus? Kiedy Tony zjawił się tutaj rozentuzjazmowany i przedstawił mi swoją ideę, pomyślałam, że ciebie również ona zelektryzuje i poczujesz się doceniona. I podejdziesz do sprawy z dorosłą powagą, bez głupich dziewczyńskich chichotów, gdyż zrozumiesz, że chodzi o prawdziwą sztukę. Wierz mi, gdybym była w twoim wieku i Tony złożyłby mi podobną propozycję, nie wahałabym się ani chwili. - No właśnie, mamo, czemu ty nie posłużysz mu za model? Przecież młodo wyglądasz i jesteś taka piękna! W jednym momencie, jak w blasku błyskawicy, rysy mojej mamy stężały w lodowatą maskę. - Tony powiedział, że ta lalka ma być przeznaczona dla dziewczynek w twoim wieku warknęła. - Wyobrażasz sobie moje zdjęcie na wystawie sklepu Tattertonów obok lalki portretowej dla nastolatek? Zgoda, Leigh, wyglądam młodo, ale przecież nie aż tak młodo, prawda? Choć może...? - zerknęła na mnie pytająco. Niemrawo pokręciłam głową, nie wiedząc, czy mam potwierdzić, czy zaprzeczyć. - A ty nie możesz mnie namalować? - spytałam szybko. - Przecież też jesteś artystką. - Nie mam tyle czasu, Leigh. Zajmują mnie liczne zobowiązania towarzyskie, z których nie mogę zrezygnować. Poza tym ja maluję z wyobraźni. Nie musisz nawet nigdzie jeździć, żeby pozować - argumentowała. - Wszystko będzie się odbywało tu, w Farthy. I zyskasz dodatkowe zajęcie w wakacje. Tony postanowił urządzić małe atelier w domku ogrodnika,
aby nikt wam nie przeszkadzał w pracy. - W domku ogrodnika? - Dobry pomysł, prawda? Kiwnęłam głową. - No to świetnie. Powiem mu, że się zgadzasz - podsumowała, wstając. - Czy to nie ekscytujące? Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę tę lalkę. Poszłam do siebie, żeby szybko się umyć i przebrać, bo zbliżała się pora kolacji. Byłam oszołomiona i wytrącona z równowagi. Z jednej strony pochlebiała mi myśl, że moja podobizna pojawi się na wystawach słynnych sklepów Tattertonów obok wspaniałej lalki będącej moim sobowtórem. Byłam pewna, że większość dziewczyn z mojej szkoły, a zwłaszcza koleżanki ze „specjalnego klubu”, byłaby przeszczęśliwa, gdyby miała perspektywę takiej sławy. Ale Tony był nowym mężem mamy, młodym i przystojnym mężczyzną, a ja miałam godzinami stać przed nim nago! Wyszłam spod prysznica i stanęłam przed wielkim lustrem. Delikatne żyły odżywiały moje piersi, które rosły i jędrniały. Czy Tony będzie uwzględniał takie szczegóły? Tuż pod prawą piersią miałam malutkie znamię - czy lalka też będzie je miała? Na pewno nie pojawi się na wystawach goła, tylko w pięknej sukni, ale po zakupie każdy będzie mógł ją rozebrać i oglądać do woli. Czyli będzie tak, jakbym rozebrała się publicznie. Co czuje modelka pozująca malarzowi? Czy tkwiąc godzinami w jednej pozie, myśli o zupełnie innych sprawach, udając, że nie dzieje się nic szczególnego? Włożyłam szlafrok i spróbowałam przyjąć wdzięczną pozę, wyobrażając sobie, że Tony stoi przy sztaludze z pędzlem i paletą, gotów do pracy. Ogarnia mnie intensywnym spojrzeniem, uśmiecha się tajemniczo. Daje mi znak pędzlem i zaczynam rozwiązywać pasek szlafroka. Serce mi wali. Rozchylam poły szlafroka i... Usłyszałam wołanie Troya z salonu i błyskawicznie zawiązałam szlafrok. Malec wpadł do sypialni jak bomba. Dawno nie widziałam go tak ożywionego. - Tony mi mówił, Tony mi mówił! Zrobi z ciebie lalkę Tattertonów i może któregoś dnia będę ją miał na półce! - Och, Troy, chyba nie będziesz się bawił lalką jak mała dziewczynka? - spytałam ze śmiechem. - To nie będzie lalka dla małej dziewczynki - rzekł z powagą. - To będzie kolekcjonerska lalka Tattertonów, bardzo specjalna. Tony mówi, że nie mogę patrzeć, jak będziecie robili tę lalkę. Nie można mu przeszkadzać. - Westchnął smutno. - Obiecał tylko, że
ja pierwszy ją zobaczę, kiedy będzie gotowa! - stwierdził z entuzjazmem, po czym zamyślił się na chwilę. - Powiem Rye’owi Whiskeyowi - postanowił i wybiegł. Wróciłam przed lustro. Czy dam radę to zrobić? Czy powinnam? Mama uważała, że tak, ale ona uważała za słuszne wszystko, co zatrzymywało Tony’ego przy mnie, pozwalając jej odpocząć od łóżkowych wymagań męża i innych jego potrzeb. Co by na to powiedział tata? - zastanawiałam się. Na pewno byłby przeciw; tacie nie mogłoby się to podobać. Och, jak żałowałam, że jeszcze nie wrócił i nie mogę z nim porozmawiać! Ale on nadal siedział w Europie zajęty interesami... i Mildred Pierce. Mildred Pierce, przypomniałam sobie ze złością. Jak tata mógł pozwolić, żeby ktoś skradł jego myśli i uczucia, żeby odsunął go ode mnie na długo, może nawet na zawsze? Rozwiązałam szlafrok i pozwoliłam, by zsunął się na podłogę. Stanę się lalką Tattertonów. Może nawet podaruję taką lalkę tacie jako prezent ślubny.
Rozdział trzynasty JA... MODELKĄ? Cały następny tydzień Tony spędził na naradach z ludźmi z działu reklamy i sprzedaży, planując strategię wprowadzenia lalki portretowej na rynek. Co wieczór przy kolacji miał kolejne, sensacyjne wieści na temat projektu. Mama była niesłychanie zainteresowana. Sama czułam, że porywa nas wspólny entuzjazm. Wreszcie pewnego wieczoru Tony oznajmił, że domek ogrodnika jest już przygotowany i nazajutrz po śniadaniu możemy zaczynać. Poczułam, jak fala gorąca zalewa mi policzki, a serce przyspiesza rytm. Mama uśmiechnęła się radośnie, a Tony zaproponował toast za powodzenie przedsięwzięcia. - I za Leigh. - Jego oczy zapłonęły błękitnym ogniem. - Za pierwszą modelkę Tattertonów. - Za Leigh! - powtórzyła mama i zaniosła się cichym śmiechem. Wychylili kieliszki duszkiem jak dwoje konspiratorów szykujących się na ryzykowną misję. - Jak mam się ubrać? Jak uczesać? - zapytałam nerwowo. - Po prostu bądź sobą - odparł Tony. - Nie rób nic specjalnego. Nie musisz. Ty już jesteś specjalna. Spojrzałam na mamę i zobaczyłam, że jest zachwycona, bo Tony tak się zaangażował. A dopóki będzie zajęty, da jej spokój. Tej nocy nie mogłam zasnąć, ciągle rozmyślałam, jak będzie wyglądało pozowanie Tony’emu. Chciałam jeszcze porozmawiać o tym z mamą, ale pojechała na brydża, a kiedy wróciła, oznajmiła, że jest zmęczona i od razu idzie spać. Tony był równie rozczarowany jak ja. Nazajutrz po śniadaniu udałam się z Tonym do domku ogrodnika. Ranek był piękny i ciepły; puszyste białe obłoki płynęły leniwie po turkusowym niebie. - To wspaniały dzień, żeby zacząć coś ważnego i znaczącego - powiedział. Kipiał energią. Zauważył, że jestem spięta. - Bądź spokojna, Leigh. Jestem pewien, że jak już się w to wciągniesz, na pewno ci się spodoba. Wiem, bo pracowałem już z wieloma modelkami. - Naprawdę? - Oczywiście. Na studiach miałem zajęcia ze sztuki, a do tego uczyłem się malowania tu, w Farthy. - Pochylił się nade mną i zniżył głos, jak gdyby miał mi wyjawić jakiś sekret. Zacząłem jako jedenastolatek.
- Jedenastolatek? - W wieku jedenastu lat malował nagich ludzi?! - Zgadza się - przytaknął. - Zatem sama widzisz, że jesteś w rękach doświadczonego artysty. Weszliśmy do labiryntu. Tony wybierał kierunki bez wahania, chyba znał cały labirynt na pamięć. - Dla większości ludzi - wyjaśnił, kiedy go o to spytałam - wszystkie te żywopłoty wyglądają jednakowo, ale ja wzrastałem razem z nimi, więc widzę prawie niedostrzegalne różnice. Dla mnie poszczególne korytarze różnią się od siebie jak dzień i noc. Niedługo i ty je poznasz - zapewnił. Domek ogrodnika z zewnątrz się nie zmienił, tylko wszystkie okna miały opuszczone żaluzje. W środku Tony ustawił sztalugę i przygotował farby, pędzle, ołówki, kartony oraz inne przybory malarskie, które porozkładał na długim, metalowym stole roboczym. Był tam również cały zestaw narzędzi rzeźbiarskich. Meble odsunięto pod ściany, aby zrobić jak najwięcej miejsca w niewielkim salonie. Po bokach sztalugi ustawiono dwie duże studyjne lampy zogniskowane na niewielkiej kanapie. - Zacznijmy od tego, że usiądziesz tutaj - powiedział Tony, wskazując kanapę. - Pomyśl o czymś przyjemnym. Ja przez ten czas się przygotuję. - Zaczął coś przekładać na stole. Usiadłam i obserwowałam jego poczynania. Miał ten sam skupiony wyraz twarzy, jaki często widziałam u małego Troya. Ubrałam się w prostą białą bluzkę z krótkimi rękawami i jasnoniebieską spódniczkę. Nie uczesałam się - miałam grzywkę i rozpuszczone włosy, które sięgały do połowy pleców, opadając miękkimi falami. Nie umalowałam ust. - Jestem gotowy - powiedział Tony, odwracając się ku mnie. - Zaczynam od twarzy. Patrz na mnie z lekkim uśmiechem. Nie chcę, żeby twoja lalka uśmiechała się głupkowato jak zwykłe, pospolite lalki. Ta ma odbijać twoje naturalne piękno, twoją słodycz i łagodność. Czy to prawda? Jestem łagodna i słodka? Skoro Tony’emu tak bardzo zależało na moim pozowaniu, najwidoczniej zobaczył coś we mnie, więc nie chodziło tylko o puste pochlebstwa mające dodać mi pewności siebie. Nie spuszczał ze mnie wzroku, dosłownie pożerał mnie oczami. Zmuszałam się, by patrzeć na niego, tak jak kazał. Widziałam, jak szacuje proporcje mojej twarzy i szkicuje wstępny zarys. Szybko wciągnęła mnie ta twórcza atmosfera i przestałam nerwowo drżeć, a serce uspokoiło swój rytm. Tony zerkał na mnie, rysował, kiwał głową do własnych myśli i rysował dalej. Usiłowałam siedzieć nieruchomo, ale przychodziło mi to z coraz większym trudem.
- Możesz się trochę poruszyć - powiedział. - Nie chcę, żebyś zdrętwiała. Usiądź wygodniej. Popracujemy jeszcze przez chwilę, a potem zrobimy przerwę. Mam w kuchni wspaniałe przysmaki na lunch. - Jak długo będziemy pracowali każdego dnia? - Godzinkę lub dwie rano, zjemy sobie niespiesznie lunch, a potem jeszcze ze dwie godziny po południu. Zresztą jeśli poczujesz się zmęczona, od razu powiedz, a zrobimy przerwę. Byłam zaskoczona, jak szybko minęła pierwsza godzina. Tony zerknął na zegarek i powiedział, że mogę zobaczyć, co dotąd naszkicował. Z ciekawością podeszłam do sztalugi. Naszkicował zarys mojej twarzy, oczu, warg i nosa, wstępnie wycieniował, a teraz zajął się włosami i szyją. Oczywiście było jeszcze za wcześnie na oceny, ale uznałam, że ma talent. - Na razie jest jeszcze niewiele - powiedział - lecz zrobiłem dobry początek. - O tak, bardzo dobry. - Twórcza praca jest wspaniałym doświadczeniem - dodał, wpatrując się w swój szkic. Daje poczucie spełnienia, kiedy wyczarujesz coś na białym kartonie lub płótnie. Szkicowanie przypomina mi proces rozwoju płodu - idea zrodzona w mojej wyobraźni zakotwicza się w rzeczywistości i przybiera konkretną formę, tak jak męskie nasienie wnika w jajeczko kobiety, dając początek nowej istocie. Ty i ja - ciągnął, odwracając się ku mnie - wspólnie powołujemy do życia piękno. Sposób, w jaki na mnie patrzył, oczy palące jak węgle i ten aksamitnie łagodny głos budziły we mnie drżenie. Jakby to wyczuł, gdyż zaczął się głośno śmiać. - Nie bądź taka przerażona, ująłem sprawę metaforycznie, to takie poetyckie porównanie. - Lekko przechylił głowę i spojrzał na mnie z ukosa. - Powiedz mi, Leigh, czy poznałaś już jakiegoś chłopca w Winterhaven? - Chłopca? Jakim cudem, skoro mama chce, żebym przyjeżdżała do Farthy w każdy weekend? - Tak, tak, ale myślałem... przecież chłopcy was odwiedzają, prawda? - Znów ten uśmiech i spojrzenie. - Nie. Panna Mallory zgadza na wizytę chłopców tylko na potańcówce, gdy jest obstawa przyzwoitek. Rzadko organizuje się zabawy, a ja i tak nie byłam na żadnej - wyjaśniłam gorzko. - Rozumiem. Dobrze, w przyszłym roku szkolnym zadbam, żebyś częściej zostawała w Winterhaven na weekendy i mogła spotykać się z chłopcami. Bo przecież interesujesz się chłopcami, prawda? Jak było w twojej dawnej szkole? Miałaś tam sympatię?
- Raczej nie. - Nic na poważnie, co? - podchwycił i skinął głową, jakby sam wiedział lepiej. Napijesz się czegoś zimnego? Coli? - Tak, poproszę. Przyniósł z kuchni butelkę i szklanki. Pijąc, przyglądał mi się. Sądziłam, że rozważa dalsze szczegóły szkicu, ale jak się okazało, nurtowały go zupełnie inne sprawy. - Jednym słowem chłopak, ale nie sympatia - podjął. - Na pewno się z nim całowałaś, prawda? - Nie - odparłam szybko. Pytanie wywołało rumieniec na mojej twarzy. - Możesz być szczera, nic nie powiem mamie. - Tony uśmiechnął się porozumiewawczo. - Nie miałbyś o czym. - Nie mów mi, że dziewczynki przestały się całować z chłopcami! - wykrzyknął ze śmiechem. - A może teraz jest taka moda? Tańczycie rock and rolla i to wam wystarczy? - Nie, nadal się całują - odpowiedziałam, choć nie miałam w tym względzie doświadczenia. - A całowałaś się kiedyś po francusku? - Przysiadł się do mnie na kanapę i niecierpliwie czekał na odpowiedź. Nie miałam pojęcia, o co chodzi z tym całowaniem się po francusku, dopóki nie przyjęto mnie do „specjalnego klubu”; Marie Johnson zrobiła wykład na ten temat. - Nie - zaprzeczyłam bardziej stanowczo. - Ale wiesz, o co chodzi, tak? - Wiem. - Jednym słowem znasz teorię, ale nie znasz praktyki. Cudowne. Ty naprawdę jesteś tak niewinna, na jaką wyglądasz. Jednym słowem, chcesz powiedzieć, że kiedy całowałaś się z tym chłopakiem, który nie był twoją sympatią, nie wciskałaś mu języka do ust albo on tobie? - Już mówiłam, że nie - zaprzeczyłam z irytacją. Czy on mnie prowokuje? Tony znów się roześmiał. - To nie jest takie straszne, Leigh, choć twoja matka tak uważa... o tym i o całej reszcie - dodał z nagłym gniewem. Długo patrzył w podłogę. Kiedy podniósł oczy, były bez wyrazu jak dwie puste studnie. Po chwili zamrugał gwałtownie, jakby oprzytomniał. - Bardzo jesteś dojrzała jak na swój wiek. Dlatego uznałem, że będziesz świetną modelką. Czasami masz niesamowicie dorosłe, mądre spojrzenie. Założę się, że twoje rówieśnice nie dorastają ci do pięt. Wzruszyłam ramionami. Czasami rzeczywiście czułam się dojrzalsza, ale gdy
opowiadały o swoich doświadczeniach z chłopakami, miałam wrażenie, jakbym pochodziła z innego świata. - Wiem, że ciągle dręczysz się rozwodem rodziców. Pewnie mnie nienawidzisz, prawda? Obwiniasz mnie, że przyczyniłem się do rozpadu ich małżeństwa? Nie musisz odpowiadać, rozumiem. Na twoim miejscu czułbym to samo. Mam jednak nadzieję, że czasu, który spędziliśmy na nartach i na koniach, nie uważasz za stracony i że dzięki temu twoja nienawiść choć trochę zmalała - powiedział ze smutkiem. - To nieprawda, że cię nienawidzę, Tony. - Nie kłamałam. Teraz już nie żywiłam nienawiści. - Tak? Bardzo się cieszę. Chcę, byśmy byli przyjaciółmi, a nawet więcej niż przyjaciółmi. - Milczałam. Oczy Tony’ego znów zmieniły wyraz. To spojrzenie było głębsze i natychmiast wywołało moją czujność. Szybko uciekłam wzrokiem, gdyż poczułam, że znów się czerwienię. - No, wracamy do pracy! - Klepnął się po kolanach i podszedł do sztalugi. Będę schodził od głowy w dół, pracując powoli, żeby nie utracić żadnego szczegółu. Cieszę się, że włożyłaś rozpinaną bluzkę, bo chcę, żebyś odsłaniała się stopniowo. Dzięki temu będę miał poczucie, że powstajesz z białej karty jak Wenus z morza. Teraz chciałbym naszkicować twój tułów. Stań z rękami opuszczonymi wzdłuż boków - poinstruował mnie. Posłusznie wykonałam polecenie. - Tak, bardzo dobrze - powiedział z przejęciem, jakby robił coś bardzo ważnego. - Tak... o tak... Rysował szybkimi pociągnięciami. - A teraz rozepnij górne guziki bluzki, lekko zsuń ją z ramion. Proszę - ponaglił, bo się nie poruszyłam. - Nic takiego. Odsłoń tylko ramiona - zachęcał łagodnym tonem. - Dobrze. Dalej. Świetnie - komentował, kiedy odpięłam pierwszy guzik. - A teraz następny... I następny. Jeszcze. Dalej, dalej. Tak, doskonale. Zsuń bluzkę z ramion. Dobrze, dobrze, nie spiesz się. Szkicował jakiś fragment, potem długo wpatrywał się we mnie i dopiero po chwili z ociąganiem powracał do pracy. - Następny guzik - polecił, wpatrując się w to, co już zdążył narysować. Posłuchałam. Zerknął na swój szkic i skinął głową. - Wysuń ręce z rękawów i przytrzymaj lekko bluzkę nad... nad piersiami. Rozumiałam teraz, co miał na myśli, mówiąc o Wenus wyłaniającej się z morza, ale dziwnie było rozbierać się tak powoli. Czułam się, jakbym robiła striptiz. Stałam, przytrzymując bluzkę przy piersiach. Tony pokręcił głową. - Coś nie tak? - zapytałam.
- Nie widzę dobrze twoich ramion... czekaj... - Podszedł do mnie i zastanawiał się, skubiąc podbródek palcami. Wreszcie zsunął mi z barków ramiączka stanika. Odstąpił krok w tył, znów mi się przyjrzał, w końcu kiwnął głową, wrócił do sztalugi i popatrzył na swój szkic. Znów kiwnął głową. - Obróć się - polecił. - Obrócić się? - Tak, stań do mnie tyłem. Zrobiłam, co kazał, i czekałam. - Teraz puść bluzkę. - Puściłam i bluzka miękko zsunęła się na podłogę. - Tak powiedział głośnym szeptem. - Linie twojej szyi i ramion. - Co z nimi? - spytałam szybko. - Nic złego - odpowiedział, śmiejąc się cicho. - Rozkojarzyły mnie na moment. Zaszedł mnie od tyłu i poczułam, jak muska palcami mój kark i ramiona. Drgnęłam. - Spróbuj się odprężyć - szepnął mi do ucha. - Czasami artysta musi nawiązać bezpośredni kontakt ze swoim modelem, aby mógł całym sobą wchłonąć do swojej świadomości kształty jego ciała. Przynajmniej ja tak pracuję. - Łaskocze - poskarżyłam się. Czułam jego gorący oddech na karku, jakby miał usta tuż przy mojej skórze. - Pozwolisz? - zapytał i chwycił w palce zapięcie stanika. Odebrało mi mowę. Serce załomotało mi w piersi. - Potrzebuję widzieć całe twoje plecy, bez zbędnych dodatków. Mogę...? Zdołałam tylko kiwnąć głową i stanik został rozpięty. Gumy odskoczyły, a że ramiączka miałam już opuszczone, biustonosz spadł mi pod nogi, odsłaniając moje pączkujące piersi. Zrobiłam ruch, żeby się po niego schylić, ale Tony szybko chwycił mnie za przeguby i w pierwszym momencie mocno ścisnął, lecz momentalnie złagodził ucisk. - Spokojnie, opuść ręce wzdłuż boków - powiedział i wrócił do sztalugi. Usiłowałam stać nieruchomo, a serce waliło mi tak mocno, że niemal traciłam oddech. Miałam wrażenie, że stoję tak od wieków, zanim Tony znów się odezwał. - Teraz jest dobrze - ocenił. - Idealnie. Nadal się nie poruszyłam. Czego dalej zażąda? Nagle poczułam, jak zarzuca mi na ramiona białe prześcieradło i drapuje jak togę. - Widzę, że jesteś strasznie spięta - rzekł cicho, prawie szeptem - lecz chcę to przekuć na swoją korzyść i tak jak ci mówiłem - ujrzeć ciebie jako Wenus wychodzącą z morza. Zdejmij resztę ubrania, ale zostaw to prześcieradło. Kiedy już się oswoisz z sytuacją, odrzucisz je, dobrze? Pójdę do kuchni sprawdzić, co mamy na lunch. Zaraz wrócę. Szczerze
mówiąc, zrobiłem się głodny. Dlaczego mam się całkiem rozebrać, skoro zaraz zjemy lunch? - zastanawiałam się, kompletnie zdezorientowana. Może chciał, żebym się zdążyła oswoić z nagością? Choć nadal byłam spięta, poczułam przyjemne, ciepłe mrowienie w całym ciele, kiedy zdejmowałam spódnicę. A gdy zsunęłam majteczki i otuliłam się chłodnym płótnem, rozkoszne ciepło zaczęło ogarniać mnie od stóp do głów, jakbym weszła do wanny. Zauważyłam, że rowek pomiędzy piersiami poczerwieniał. Owinęłam się ciaśniej prześcieradłem i czekałam na powrót Tony’ego. Zawołał mnie z kuchni. - Wszystko gotowe, Leigh! Udałam się tam. Tony postawił na stole tacę z kanapkami i otworzył butelkę czerwonego wina. Nalał mi do kieliszka, a potem sobie. Nie usiadłam, więc odsunął mi krzesło jak kelner w eleganckiej restauracji. - Pani pozwoli... - Dziękuję. - Usiadłam i zaczęłam jeść. Dziwnie się czułam przy stole, ubrana tylko w białą płachtę. Jednak Tony zachowywał się, jakby to było normalne. Być może z powodu swoich artystycznych doświadczeń, pomyślałam. Z każdym moim ruchem prześcieradło się rozchylało, więc przytrzymywałam je jedną ręką. - Czy uważasz, że dziewczynki są bardziej wstydliwe niż chłopcy? - zagadnął, obserwując moje niezgrabne manewry. - Nie. - A widziałaś kiedyś nagiego chłopca? - Oczywiście, że nie - warknęłam. Roześmiał się. Wiedziałam, że znów mnie prowokuje, i coraz trudniej to znosiłam. - Tylko mi nie mów, że nie ma wśród was podglądaczek. Wiem, że dziewczynki bardzo interesują się tymi sprawami i kiedy się zbiorą na plotki, gadają o chłopakach, podobnie jak chłopaki gadają o dziewczynach. Założę się, że tak samo robią uczennice z Winterhaven. Miał rację. W czasie jednego z „zebrań” klubu w pokoju Marie Ellen Stevens powiedziała nam, że widziała swojego brata pod prysznicem. Na samo wspomnienie o tym poczułam, że palą mnie policzki. - Nie ma się czego wstydzić. - Tony wyszczerzył zęby w uśmiechu. - W tym wieku wzmożone zainteresowanie płcią przeciwną jest zupełnie naturalne. - Dolał sobie wina. Ja też pociągnęłam łyk. Policzki dalej mnie paliły. W ogóle było mi gorąco. Tony wypił swoje wino do dna i sięgnął po butelkę.
- Nie ma nic złego w skromności - ciągnął - o ile nie zacznie być tak skrajna, że aż śmieszna. - Rysy mu stwardniały, oczy stały się nagle szare i zimne. - Jak wtedy, gdy własna żona wyprasza cię za drzwi, kiedy się rozbiera... Urwał i szybko zerknął na mnie, jakby powiedział coś niedyskretnego, ale ja trwałam milcząco i nieruchomo niczym lalka, którą pragnął stworzyć. - Czemu żona nie chce, żeby oglądał ją własny mąż? - zapytał, patrząc mi w oczy, jakbym była doświadczoną, dorosłą kobietą. - Czy obawia się, że zobaczę jakieś niedoskonałości, jakąś zmarszczkę, znamię? Czy i ty będziesz się kiedyś kochała ze swoim mężem tylko przy zgaszonym świetle? - drążył. Milczałam, nie wiedząc, co powiedzieć. Oczywiście, że nie. Czemu miałabyś tak robić? - Spuścił wzrok i wymamrotał do siebie: Ona doprowadza mnie do szaleństwa! Wciąż milczałam. Czy mama się obawia, że jeśli Tony zobaczy ją nagą w pełnym świetle, domyśli się jej prawdziwego wieku? Skończyłam kanapkę i dopiłam wino. - Pora wracać do pracy - oznajmił Tony, wstając. W zaimprowizowanym studiu stanęłam tak jak poprzednio. - Widzę, że zaróżowiłaś się od wina. Podoba mi się to - powiedział Tony. - Czy tylko na twarzy, czy też niżej? - Podszedł do mnie i przeciągnął palcem wzdłuż krawędzi prześcieradła na mojej szyi. - Jesteś jak najlepszy trunek - szepnął. - Młody pączek, który rozkwita. Spojrzenie miał jasne, przeszywające. Z westchnieniem pokręcił głową. - Jakie to szczęście, że mi pozujesz. Musi mi się udać, skoro mam tak cudowną modelkę. Wrócił do sztalugi i szkicował dalej, lecz po chwili przerwał. - Opuść okrycie, owiń się nim w pasie i tak trzymaj - rzucił, jakby prosił mnie o jakiś drobiazg. - I lekko przechyl głowę w lewo. W pasie. Zacisnęłam drżące palce na materiale przy szyi. Czułam, że nie jestem w stanie tego zrobić. Tony znów się roześmiał. - Pomogę ci. - W paru krokach znalazł się przy mnie i delikatnie zaczął zsuwać ze mnie okrycie, cały czas patrząc mi w oczy. Obnażył moje ramiona i piersi, a potem owinął mi białą płachtę w pasie i z uśmiechem odstąpił w tył. Serce mocno tłukło mi się w piersi. - Cudowne jest to malutkie znamię, które masz pod piersią - rzekł z zachwytem. - Takie miniaturowe, indywidualne piętno, które przeniosę na lalkę, aby ją jeszcze bardziej spersonalizować. Każdy, kto zamówi swoją lalkę portretową, będzie chciał, żeby była do niego podobna, prawda? - Ożywiony i podekscytowany, tanecznym krokiem wrócił do sztalugi i chwycił ołówek.
Pracował pilnie przez prawie godzinę, ale coraz to przerywał na moment robotę, kręcił głową, wzdychał, a potem tajemniczo uśmiechał się do siebie. Nagle spoważniał, przygryzł wargę i odłożył ołówek. - Co się stało? - spytałam. - Przestałem cię precyzyjnie odbierać. Przekaz się zaburzył. Nie oddaję prawidłowo twoich proporcji. - Czy musisz być aż tak perfekcyjny? - Ależ tak - potwierdził z lekkim zniecierpliwieniem, jakby się dziwił, że pytam. - Ta lalka będzie pierwsza i najlepsza. - Zerknął na swój szkic, a potem na mnie. Jeszcze raz zerknął na szkic i kiwnął głową. I wyszedł zza sztalugi. - Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzało, ale czasami my, artyści, widzimy lepiej z zamkniętymi oczami. - Jak można widzieć z zamkniętymi oczami? - zapytałam naiwnie. - Widzimy innymi zmysłami. Artysta, który maluje piękne ptaki, musi także posłuchać, jak one śpiewają, i przelać na płótno ich śpiew, a nie tylko kształty i kolory. Albo kiedy artysta maluje cudowną zieloną łąkę, wdycha aromat traw i kwiatów, który nasyca jego dzieło. Teraz rozumiesz? Kiwnęłam głową. To do mnie przemawiało. - Dlatego dzięki dotykowi - ciągnął - artyści dodają swojej sztuce pełni, realności. Przeniesienie obrazu na rzeźbę będzie dla mnie niezwykłym, ale i niełatwym doświadczeniem. Spróbuj mi pomóc i nie napinaj się tak. Odpręż się - poprosił chrapliwym szeptem. Zbliżył się, objął mnie dłońmi w talii i zacisnął powieki. A potem jego palce powędrowały wyżej, ku dolnym żebrom i tam się zatrzymały. - Tak - szepnął. - Tak. Przesunął dłonie wyżej, aż dotknęły od dołu moich piersi. Zaczęłam się cofać. - Spokojnie. Teraz widzę wszystko idealnie. Spojrzałam na jego twarz. Powieki miał nadal zaciśnięte, ale widać było, jak pod nimi krążą gałki oczne. Opuszkami palców sunął bardzo powoli po okrągłości moich piersi, aż dotarł do sutków. Gwałtownie wciągnął oddech i na moment znieruchomiał. Ja także. Rozkoszne mrowienie, którego doznawałam dotąd, przeszło w wibrujący dreszcz, który rozszedł się w moim ciele niczym eksplozja. Jak gdyby muskały mnie dziesiątki palców, wywołując drżenie ud i w dole brzucha. Ta nagła burza doznań porwała mnie, a zarazem oszołomiła i przeraziła. Czy powinnam go odepchnąć? Wcześniej, kiedy Tony wpatrywał się we mnie intensywnie, miałam wrażenie, że dotyka mnie wzrokiem, ale teraz było zupełnie inaczej. Jego dłonie krążyły po moim brzuchu
i piersiach, jak gdyby już w myślach mnie rzeźbił. Drżałam, kolana się pode mną uginały. Wreszcie Tony odsunął się o krok i jego ręce zawisły w powietrzu nad moim łonem. Stał tak przez chwilę, pokiwał głową, po czym wolnym krokiem wrócił do sztalugi i dopiero wtedy otworzył oczy. Od razu zaczął szkicować. Pracował w natchnieniu, przygryzając usta, z napiętymi mięśniami szczęki. Nie mogłam się poruszyć, nawet gdybym chciała. Serce waliło mi, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Co on przed chwilą zrobił? Na co mu pozwoliłam? Czy mama spodziewała się, że coś takiego może się stać? A jeśli tak, dlaczego mnie nie ostrzegła? - Teraz jest tak, jak trzeba - powiedział Tony. - To działa. - Wtem przerwał pracę, odsunął się od sztalugi i ocenił swoje dzieło spojrzeniem. Zadowolony kiwnął głową. - Dosyć na dzisiaj. Ubierz się, a ja posprzątam. Odwróciłam się i ubrałam. Zaprosił mnie do sztalugi, żebym obejrzała rysunek. - No i co myślisz? - zapytał, wyraźnie ciekaw mojej reakcji. Widziałam podobieństwo. Dokładnie oddał kształt mojej głowy i rysy twarzy, lecz reszta wyglądała o wiele bardziej dojrzale. Moje ciało przypominało ciało mojej mamy. - To jest bardzo dobre, Tony - powiedziałam - ale postarzyłeś mnie trochę. - Bo ja tak cię widzę. To jest dzieło sztuki, a nie fotografia. Połowa z tego jest wizją artysty. Dlatego tak ważny był dla mnie dotyk. - Tak, rozumiem - odpowiedziałam, choć tak naprawdę nie rozumiałam. Byłam zażenowana, przerażona i podniecona zarazem. To jeszcze pogłębiało moje zmieszanie. Postanowiłam, że muszę jak najszybciej porozmawiać o tym z mamą. Niestety, kiedy wróciliśmy do domu, już jej nie było. Zostawiła wiadomość, że wybrała się do Bostonu, gdzie z przyjaciółkami ma iść do teatru, a potem na kolację. Nie zapowiadała tego wyjścia i Tony był równie zaskoczony, jak ja. - Czyli dzisiaj zjemy kolację sami - mruknął i poszedł na górę do swoich pokojów. Ja też poszłam do siebie i wkrótce zjawił się tam Troy. Przez choroby - zapalenie płuc, ospę wietrzną, odrę i alergię - wyglądał bardzo anemicznie. I mimo że sporo już przebywał na słońcu, nadal był blady. Schudł i jego oczy, otoczone ciemnymi obwódkami, wydawały się jeszcze większe w wymizerowanej twarzyczce. Ale była w niej radość, kiedy z rozpędu wpadł do mojej sypialni i od razu zasypał mnie pytaniami, jak postępują prace przy portretowej lalce Tattertonów. - Kiedy będzie gotowa? - dopytywał się. - W tym tygodniu? - Nie wiem, Troy. Dzisiaj Tony robił szkic. Potem namaluje obraz, a potem na jego podstawie wykona rzeźbę, która posłuży za model. Jadłeś już kolację? - Lekarze rozpisali
Troyowi specjalny jadłospis i kolację jadł wcześniej niż my. To cieszyło moją mamę, bo nie musiała się bać zarazków przy stole, ale martwiło Troya, który jadał samotnie, tylko w towarzystwie niani. - Jadłem. I musiałem wypić to wstrętne lekarstwo. - Skrzywił się z obrzydzeniem. - Musisz je pić, Troy, bo dzięki niemu będziesz silniejszy i szybciej będziesz mógł jeździć na swoim kucyku, pływać i... - Nie, nie będę mógł - zaprzeczył z niepokojącym przekonaniem, dziwnie dorosłym tonem. Spojrzenie miał ostre i zimne - takie, jakie czasami widziałam u jego starszego brata. Nigdy nie przestanę chorować i nie będę żył tak długo jak inni - dodał. - Nie mów tak! - Ale ja wiem, że tak będzie. Słyszałem, jak lekarz mówił do pielęgniarki. - A co dokładnie mówił? - Byłam oburzona. Jak mógł nie zachować dyskrecji przy pacjencie?! - Powiedział, że jestem delikatny jak mimoza i byle choroba może mnie skosić. Choroby dodały mu wieku i dojrzałości. Teraz wydawał mi się starym człowiekiem w ciele dziecka, tyle gorzkiej mądrości i doświadczenia kryło się w jego wzroku. Jak gdyby z każdą godziną starzał się o dzień, a z każdym dniem o miesiąc. Może ta przedwczesna dojrzałość i wrażliwość otworzyły w jego umyśle jakieś okno, w którym zobaczył własną śmierć. Aż się wzdrygnęłam. - Troy, to tylko znaczy, że jesteś chorowity i musisz bardzo dbać o zdrowie, ale jeśli będziesz o nie dbał, wszystko wróci do normy. Jeszcze jesteś mały, masz mnóstwo czasu, żeby wyzdrowieć i się wzmocnić. Poza tym jeśli umrzesz, to kto będzie moim przyrodnim braciszkiem? Oczy mu zabłysły. - Zawsze będziesz chciała, żebym był twoim przyrodnim braciszkiem? - Oczywiście. - I nigdy nie zostawisz mnie tutaj i nie odejdziesz? - A dokąd miałabym odejść? Teraz Farthy jest moim domem, tak samo jak twoim. Jego uśmiech zmył cień melancholii, tak często goszczący na tej dziecięcej buzi. Łzy napłynęły mi do oczu i powoli spłynęły po policzkach. Troy je zobaczył. - Leigh, ty płaczesz? - To łzy szczęścia. Jestem szczęśliwa, że mam takiego brata jak ty, Troy, i będę go miała zawsze - powiedziałam ze wzruszeniem. Buzia mu się rozjaśniła. Od razu zaczął wyglądać zdrowiej, jakby przybyło mu sił.
Tego właśnie mu potrzeba, pomyślałam. Miłości, uznania i czułej uwagi. Obecności kogoś bliskiego, komu będzie na nim zależało. Tony, choć bardzo kochał swojego braciszka, był zbyt zajęty interesami, żeby troszczyć się o niego na co dzień, i nie mógł mu zastąpić ojca. A mama była tak zajęta sobą i tak bardzo bała się chorób Troya, że nawet rzadko go widywała, więc w żaden sposób nie mogłaby mu matkować. Nieraz miałam wrażenie, że traktuje go jak powietrze - a Troy, nadwrażliwie reagujący na wszystko, czuje się naprawdę niewidzialny i jeszcze bardziej samotny. Teraz dopiero uświadomiłam sobie, że w gruncie rzeczy ma tylko mnie. Czułam się podobnie. Ostatnio mama również zdawała się mnie nie dostrzegać, zajęta swoimi sprawami. A mój tata był zajęty swoją nową miłością. Troy i ja byliśmy jak dwie sieroty, osamotnione w ogromnym domu, otoczone wspaniałymi zabawkami, o których inne dzieci mogły tylko pomarzyć. Jednak najpiękniejsze nawet zabawki są martwe, a potrzebujemy kogoś, kto by nas kochał. - Przyjdziesz potem, żeby mi poczytać, Leigh? - Tak, jak zjem kolację. Obiecuję. - Dobrze, tylko nie zapomnij. A ja pójdę poszukać Tóny’ego. Przebrałam się do kolacji. Kiedy zeszłam do jadalni, Tony już tam był. - I jak tam? Pewnie trochę zmęczona? - zagadnął. - Tak, choć nie przypuszczałam, że pozowanie może zmęczyć. Przecież nic nie robiłam. - Nie. To praca jak każda inna, nie lekceważ jej. Musiałaś być skoncentrowana, poza tym ciągle się spinałaś. To męczy. Jutro będziesz już o wiele mniej nerwowa, a z czasem całkowicie przywykniesz. - Ile czasu będę musiała ci pozować? - spytałam zaniepokojona. - Jeszcze trochę. Szkic już prawie gotowy, ale czeka mnie malowanie. Muszę idealnie oddać odcień twojej skóry, kolor oczu i włosów. A potem wyrzeźbić to wszystko. Tu nie można się spieszyć. Czy wymagał, żebym przez całe lato stała przed nim naga w domku? Czy będzie ciągle mnie dotykał? Czy kiedykolwiek do tego przywyknę? - A co z twoją codzienną pracą, z interesami? - Mam kompetentnych i zaufanych ludzi, którzy potrafią mnie zastąpić. Ten projekt jest w tej chwili najważniejszy. - Poklepał mnie po dłoni. - Nie martw się, nie zabiorę ci całego czasu. Kiwnęłam głową. Był ostatnią osobą, której mogłabym się zwierzyć z moich przeżyć i obaw. Gdzie była moja mama, kiedy jej potrzebowałam? Gdzie tata?
Po kolacji poszłam do Troya, żeby mu poczytać, ale niania wyszła do mnie na korytarz i powiedziała, że mały już śpi. - Lekarstwa go osłabiają i szybko robi się senny - wyjaśniła. - Bardzo chciał poczekać na ciebie, ale oczy same mu się zamykały. - Zerknę tylko na niego, dobrze? Cicho weszłam do sypialni Troya. Zawsze wydawał się drobny i kruchy w swoim ogromnym łożu, ale teraz przynajmniej nie był już taki blady. Postanowiłam solennie, że będę poświęcała mu więcej czasu i zajmowała się nim, aby szybciej wyzdrowiał. Dzięki temu przestanę tyle myśleć o własnych problemach. Wróciłam do siebie. Długo jeszcze słuchałam radia i czytałam, ale kiedy wreszcie zgasiłam światło i zamknęłam oczy, mogłam myśleć tylko o Tonym. O jego dłoniach na moim nagim ciele, o palcach krążących po moich piersiach, gdy dotykał mnie jak ślepiec. Czy tak samo będzie jutro? Nazajutrz rano, jak tylko się obudziłam, ubrałam się szybko i poszłam do mamy. Drzwi sypialni były zamknięte. Zapukałam w nie lekko. - Mamusiu, muszę z tobą koniecznie porozmawiać - wyszeptałam przez drzwi. Czekałam, ale nie było odpowiedzi. - Mamo - powiedziałam głośniej i znów czekałam. Nadal nic. Czyżby tak mocno spała? Byłam jednak zdeterminowana, aby opowiedzieć jej, co się działo w domku, i jednym ruchem otworzyłam drwi. Zobaczyłam nieruszone łóżko. Zaskoczona i przejęta zbiegłam na dół. W jadalni zastałam Tony’ego czytającego „Wall Street Journal” przy porannej kawie. - Gdzie jest mama? - zapytałam od progu. - Chyba nie spała u siebie. - Zgadza się - odpowiedział niedbałym tonem i przewrócił stronę gazety. - Więc gdzie jest? Opuścił gazetę z poirytowaną miną. Nie był zły na mnie, tylko na moją matkę. - Dzwoniła wczoraj około jedenastej i powiedziała, że wraz z przyjaciółkami postanowiła spędzić noc w Bostonie. Musiałem posłać Milesa, żeby dowiózł jej do hotelu ubrania na zmianę. - A... kiedy będzie w domu? Wzruszył ramionami. - Wiem tyle co ty. A pewnie nawet mniej. - Spojrzał na mnie ostro, po czym dał znak Curtisowi, który stał w kącie jak posąg, i kazał mu przynieść śniadanie. Nie wiedziałam, co robić. Nie miałam ochoty pozować bez porozmawiania z mamą, ale
mamy nie było, a Tony nalegał, żeby podjąć pracę. - Może byś włożyła tę luźną bawełnianą sukienkę? - zasugerował. - I nic już pod nią nie wkładaj. To nam ułatwi pracę, a poza tym dzisiaj jest ciepło. Nic pod spód? Ani majtek, ani stanika, tylko ta cienka bawełna? Najwyraźniej dobrze odczytał wyraz mojej twarzy. - Z czysto praktycznych względów - wyjaśnił. Kiwnęłam głową. Po śniadaniu poszłam do siebie i ubrałam się tak, jak prosił. Tego ranka, wbrew twierdzeniom Tony’ego, czułam się równie spięta, jak wczoraj. On zaś był równie ożywiony, jak poprzednio, a może nawet bardziej. Czułam to, już kiedy szliśmy przez labirynt. Szybko przygotował przybory i tym razem nie tracił czasu na łagodzenie mojego napięcia. - Dzisiaj malujemy - oznajmił. - Gotowa? Spojrzałam na okna. Wszystkie żaluzje opuścił, ale zostawił szpary, żeby był przewiew. Miałam odruch, żeby uciec stamtąd. Usta zaczęły mi drżeć. - Co się stało? - zapytał Tony. - Po prostu czuję... - Biedactwo. Myślę tylko o malowaniu, nie zważając na twoje uczucia. Przepraszam, Leigh. - Wziął mnie w ramiona. - Wiem, że to dla ciebie nowe i trudne doświadczenie, ale wczoraj świetnie nam szło. Sądziłem, że pokonałaś już początkowe zahamowania. Weź głęboki oddech i pomyśl, jaką cudowną lalkę robimy razem. Zamknęłam oczy i nabrałam powietrza, ale serce waliło mi tak mocno, iż bałam się, że zemdleję. Tony widział, jaka jestem roztrzęsiona. - Wiesz co? - powiedział. - Nie musisz tu stać. Na początku możesz leżeć na kanapie. - Na kanapie? - Tak. Pomogę ci. Tylko zamknij oczy - rzekł. Posłuchałam. - Odpręż się. O tak. Spokojnie. - Poczułam, że ujął palcami dół mojej sukienki i zadziera ją powoli, delikatnie. Podnieś ręce, dobrze? - szepnął. Podniosłam. Cienki materiał sunął w górę, delikatnie muskając moje ciało i odsłaniając je. Nie otworzyłam oczu nawet wtedy, kiedy przesunął sukienkę przez moje wzniesione ręce. Odłożył ją i podprowadził mnie do kanapy. - Połóż się. Tak jak ci wygodnie. Ułożyłam głowę na poduszce przy poręczy kanapy i otworzyłam oczy. Tony stał nade mną i patrzył na mnie z uśmiechem. - Dobrze. Zobaczysz, jak będzie przyjemnie.
Zaczął malować. Wydawało mi się, że czas dzisiaj płynął wolniej niż wczoraj. Nie robiliśmy przerwy aż do lunchu. Wreszcie Tony oznajmił, że idziemy coś zjeść, i podał mi prześcieradło. Usiedliśmy w kuchni. Znów były kanapki i wino. Tony rozprawiał o strategiach reklamowych, które wymyślał dla nowego typu lalek. Im więcej mówił, tym swobodniej się czułam. Kiedy wróciliśmy do pracy, znów mnie zaskoczył. - Jeszcze nie musisz stać. Teraz potrzebuję widoku z tyłu - powiedział. - Co mam robić? - Połóż się na brzuchu. Zdejmę z ciebie okrycie, kiedy będę gotowy. Posłuchałam. Zmienił karton na sztaludze i podszedł do kanapy. Najpierw pogładził mnie po głowie. - Wszystko w porządku? - zapytał. - Tak. - Świetnie. W takim razie maluję dalej. - Ściągnął ze mnie prześcieradło. - Idealnie mruknął. Odszedł do sztalugi i sięgnął po pędzel. Wydawało mi się, że minęły całe godziny. Nagle jęknął. - Nie tak... To nie tak! Stał wpatrzony we mnie, gładząc palcami podbródek, a potem podszedł do kanapy. - Leż spokojnie. Położył mi płasko dłoń w dole kręgosłupa, powoli przesunął ją do szyi i z powrotem, i niżej, do pośladków. Zamarudził tam przez chwilę, delikatnie wciskając mi palce w ciało. Wreszcie wyprostował się z westchnieniem i wrócił do pędzla. Teraz pracował ze zdwojonym zapałem. Najwidoczniej dotykanie mnie zadziałało inspirująco. Kiedy po paru godzinach skończył, sprawiał wrażenie wyczerpanego. - Koniec na dzisiaj - oznajmił. Włożyłam sukienkę i podeszłam, żeby zobaczyć dzieło. Tak jak wczoraj uznałam, że dobrze oddał podobieństwo, ale ciało pasowało raczej do mojej mamy niż do mnie. Tony zauważył moje zdziwienie. - Tak właśnie cię widzę - wyjaśnił. - Taka wyszłaś spod mojego pędzla. - Pocałował mnie w czoło. - Jesteś cudowna. Każdy przy tobie stałby się artystą. Jego słowa peszyły mnie i zarazem mi pochlebiały, ale ten wzrok przyprawiał mnie o drżenie. Wreszcie Tony zebrał swoje rzeczy i wyszliśmy z domku. Szłam z nim przez labirynt, zielonymi korytarzami, w których kładły się już długie cienie. W moim ciele panował zamęt wywołany burzą doznań. Kiedy wyszliśmy z labiryntu, czułam, jakbym
zostawiła za sobą świat ze snu i wróciła do rzeczywistości. W domu od razu pognałam na górę, nie sprawdzając nawet, czy mama wróciła z Bostonu. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Moje ciało ciągle wibrowało wspomnieniem palców Tony’ego sunących po nagiej skórze.
Rozdział czternasty POWRÓT TATY Usłyszałam, że mama wchodzi po schodach i zmierza do swojego apartamentu. Śmiała się i mówiła coś z ożywieniem do pokojówki. Wybiegłam z pokoju, kiedy mijała moje drzwi. - Mamusiu! - zawołałam. - Och, Leigh, właśnie przed chwilą rozmawiałam z Tonym o tobie. Podobno wszystko idzie cudownie. Jestem taka szczęśliwa. Daj mi chwilę na prysznic i przebranie się, a potem przyjdź do mnie. Opowiem ci, na jakiej fantastycznej sztuce byłam w Bostonie i w jakim luksusowym hotelu mieszkałam z przyjaciółkami. Luksus nad luksusy. - Skręciła pod swoje drzwi. - Mamo! - zawołałam za nią. - Chcę porozmawiać z tobą teraz! - Teraz? - Odwróciła się i pokręciła głową. - Błagam, daj mi trochę czasu, żebym doprowadziła się do porządku. Wiesz, jak nie lubię podróży. - Ale... - Zawiadomię cię, kiedy będę gotowa. To nie potrwa długo - obiecała i weszła do siebie, zanim zdążyłam zaprotestować. Minęły prawie dwie godziny, zanim wreszcie posłała po mnie. Musiała najpierw wziąć prysznic, wystroić się, uczesać się i umalować, gdyż tego dnia na kolację mieli przyjść biznesowi przyjaciele Tony’ego z żonami. - Coś taka niecierpliwa? - zapytała, kiedy wpadłam do jej sypialni. Siedziała przy toaletce; paroma ruchami poprawiła fryzurę i popatrzyła na mnie w lustrze. - Chodzi o moje pozowanie - wyjaśniłam. Zdawała się mnie nie słuchać. Czekałam, a ona krygowała się przed lustrem. Wreszcie odwróciła się do mnie. - Co się dzieje? - Ja już tak dłużej nie mogę, mamo! - Zaczęłam płakać. Zerwała się i zamknęła drzwi sypialni. - Uspokój się! Nie rób scen! Chcesz, żeby ktoś ze służby usłyszał? Poza tym za chwilę zaczną się zjeżdżać goście. Co się stało? - zapytała nerwowo. - Och, mamo, już samo pozowanie Tony’emu nago jest dla mnie trudne, a kiedy jeszcze mnie dotyka...
- Dotyka cię? O czym ty mówisz? Przestań mazać się jak dziecko i opowiedz mi wszystko spokojnie. Szybko otarłam oczy, usiadłam na łóżku i zaczęłam opowiadać, co robił Tony i jak to mi tłumaczył. Tym razem słuchała uważnie. - Czy to wszystko? - zapytała, kiedy skończyłam, i znów obróciła się do lustra. - Wszystko? Jeszcze mało?! - zawołałam. - Przecież nic ci nie zrobił, prawda? Powiedziałaś, że nawet cię uspokajał i łagodził twój wstyd. Wydaje mi się, że Tony zachowuje się zupełnie normalnie. - Znów poprawiła jakiś włosek. - Ale czy musi mnie dotykać, kiedy mnie maluje? - To całkiem zrozumiałe. Kiedyś czytałam o ślepcu, którzy tworzył wspaniałe rzeźby, posługując się jedynie zmysłem dotyku. - Tony nie jest ślepy! - Oczywiście, ale wspomaga swoją twórczość innymi zmysłami. - Sięgnęła po szminkę. - To, co robicie, jest wspaniałe... dla was obojga. On jest taki zaangażowany, taki szczęśliwy. - Znów odwróciła się ku mnie. - Zanim się zaangażował w ten projekt, był po prostu nieznośny. Doprowadzał mnie do szału; sterczał pod moimi drzwiami dniem i nocą. Nie zdawałam sobie sprawy, jak jest zaborczy. Mężczyzna taki jak Tony potrafi kobietę zamęczyć! - stwierdziła ze śmiechem. - W czasie pozowania myśl o lalce i o tym, ile ona znaczy. Kiedy lalki wejdą do sprzedaży, wszyscy będą o nich mówili. I o tobie. - Mamo, dużo myślałam o lalce i obrazach, które maluje Tony. - I co? - One... nie są dobre. - Nie wierzę. Tony jest utalentowanym artystą; widziałam różne jego prace i wiem, co mówię. - Nie twierdzę, że nie ma talentu, mamo. Oddał podobieństwo moich rysów i widać, że na obrazie jestem ja, ale... - Ale co? Nic nie można się od ciebie dowiedzieć, a tu trzeba się szykować do kolacji powiedziała niezadowolonym tonem. - Reszta nie przypomina mnie. Ciało wygląda jak twoje! - wypaliłam. Mama długą chwilę przyglądała mi się uważnie. Uznałam, że nareszcie zrozumiała, dlaczego jestem taka zdesperowana. Nagle rozpromieniła się i uśmiechnęła. - To cudowne - stwierdziła. - Absolutnie cudowne. - Co jest cudowne?
- Sprytnie to wymyślił. Chce połączyć nas obie w tym nowym, niezwykłym dziele sztuki. W sumie mogłam przewidzieć, że tak będzie. On jest całkowicie mną opętany. Myśli o mnie dniami i nocami - powiedziała, utrwalając fryzurę lakierem. - Nie możesz go za to winić. To silniejsze od niego. Czy teraz rozumiesz, czemu czasami muszę od niego odpocząć i czemu trzeba go zająć czymś innym? W gruncie rzeczy bardzo trudna dla kobiety jest sytuacja, w której mężczyzna z miłości zmiata pyłki z jej drogi. - Westchnęła. - Przyznam, że wolałabym czasem, by Tony bardziej przypominał twojego ojca. Zerknęła na swój zegarek z diamentami. - Chyba nie pójdziesz na kolację tak ubrana? Musisz być bardziej elegancka. Ci ludzie są ważni i bogaci, chciałabym, żebyś zrobiła dobre wrażenie. - Nie wiadomo który już raz otaksowała swoje odbicie w lustrze. - Więc uważasz, że wszystko jest w porządku? - spytałam z niedowierzaniem. - Wszystko? A tak, oczywiście. Nie bądź dzieckiem, Leigh. Już niedługo Tony skończy malować i zajmie się czymś innym, co, miejmy nadzieję, pochłonie jego energię. - Wstała i podeszła do kasetki z biżuterią, żeby wybrać pierścionki. Powoli wyszłam. W progu obejrzałam się jeszcze i zobaczyłam, jak mama obraca pierścionki w palcach, nie mogąc się zdecydować. Ta rozmowa była już dla niej historią. A jednak mama musiała powiedzieć Tony’emu o naszej rozmowie, bo kiedy nazajutrz znów znaleźliśmy się w domku, unikał dotykania mnie. Za to pracował jeszcze intensywniej, w zapamiętaniu. Do przerwy na lunch zamieniliśmy zaledwie parę słów. Nawet przy stole był rozkojarzony i parę razy odrywał się od jedzenia, żeby sprawdzić coś w obrazie. Prawie pół dnia strawił na malowaniu moich dłoni i stóp, analizowaniu i pomiarach. Często mruczał coś do siebie, oceniając kolejne etapy pracy. Do końca pierwszego tygodnia miał już mnie naszkicowaną i namalowaną pod wszystkimi możliwymi kątami. Każdego wieczoru przy kolacji jego praca była głównym tematem przy stole, nawet przy gościach. Zauważyłam, że Tony i mama ani razu nie wspomnieli, że pozuję nago. Więcej już nie skarżyłam się mamie na pozowanie, ale z wytęsknieniem czekałam, kiedy te sesje wreszcie się skończą. Na początku drugiego tygodnia Tony zapowiedział, że zaczyna tworzyć model rzeźbiarski. Nie rozumiałam, czemu jeszcze mnie potrzebuje, skoro ma już szkice i obrazy. - Teraz przechodzimy do modelu trójwymiarowego - wyjaśnił. - Jesteś mi jeszcze bardziej potrzebna niż wcześniej. Ustawił rzędem sztalugi z obrazami i rozpoczął - jak mówił - ostatni etap procesu
tworzenia wzorca. I znów się zaczęło. Ale to nie dawało się porównać z poprzednimi sesjami, kiedy dotyk był mu tylko pomocną wskazówką przy szkicowaniu i malowaniu. Teraz przerywał formowanie gliny co kilka minut i podchodził do mnie, żeby poczuć moje ciało pod palcami, „doświadczyć mnie twórczo”, jak się wyraził. Trzymał moją głowę w dłoniach i stał tak przez chwilę z przymkniętymi oczami i głową odrzuconą w tył, a potem szybko wracał do stołu, żeby przenosić moje kształty na glinianą formę. Sunął palcami po liniach mojej twarzy, zatrzymał się na chwilę przy uszach, leciutko ucisnął mi zamknięte powieki. Kiedy w trakcie takiego seansu spojrzałam na niego, intensywność jego wzroku zdumiała mnie i przeraziła. Postać lalki zaczęła się stopniowo wyłaniać ze stosu gliny na stole. Przybierała kształt, formowana każdym jego ruchem. Kiedy skończył rzeźbić ramiona, skupił się na rzeźbie obojczyka, którą najpierw prześledził dotykiem na moim ciele. W ten sposób potwierdzał w naturze każdy gliniany łuk, płaszczyznę czy krągłość. Gdy przyszła pora na piersi, zesztywniałam. Tony stanął przede mną i znów zamknął oczy. - Spokojnie - szepnął. - To działa. Moje palce przenoszą ciebie na rzeźbę, nadając jej twoje kształty, tak jak się spodziewałem. Utrwalał dotykiem kształt moich piersi, krążąc po nich dłońmi dłużej niż zwykle. Ogarnęło mnie drżenie, którego nie potrafiłam powstrzymać, ale jeśli Tony je poczuł, nie dał nic poznać po sobie. Wreszcie skończył i przeszedł do rzeźby, aby wkrótce znów się przy mnie pojawić. I tak to trwało; za każdym razem, kiedy wracał do mnie, odnosiłam wrażenie, jakbym zapadała się w miękką, ciepłą glinę i zaraz wyłaniała się z niej. Pod koniec sesji Tony klęczał przede mną, badając płaszczyznę mojego brzucha, a potem raz po raz przesuwał dłońmi po moim łonie i udach, uciskając i wygładzając, jakbym to ja była z gliny i miał mnie kształtować. Chciałam zaprotestować, ale bałam się, że to przedłuży sesję, więc zacisnęłam powieki i starałam się przetrwać. Wreszcie Tony polecił, żebym się ubrała. - Jeszcze parę drobnych poprawek i będzie można uznać pracę za skończoną - oznajmił. Kiedy się ubrałam, podeszłam, żeby obejrzeć model. Tak samo jak na obrazach, podobieństwo kończyło się na twarzy, a ciało przypominało moją mamę. - Przez parę dni nie będę cię potrzebował - powiedział Tony, nie patrząc na mnie. Muszę nadać modelowi ostateczny szlif i potem zrobię ostatnią już sesję z tobą. Byłam spięta i wykończona. Czułam się zdezorientowana, rozdarta pomiędzy
pragnieniem czegoś, czego nie potrafiłam określić, i chęcią ucieczki z tego domu. Ucieczki na zawsze. Tony miał rację, kiedy powiedział, że z czasem nauczę się poruszać w labiryncie. Śmiało zanurzyłam się w gęstwie zielonych ścian i bez namysłu wybierałam zakręty. Wybiegłam z drugiej strony, czując się, jakbym umknęła przed szaleńcem. Pognałam do domu, a kiedy spieszyłam ku schodom, mama wyłoniła się z pokoju muzycznego z jedną ze swoich przyjaciółek u boku. - Jak ci dzisiaj poszło, Leigh? Popatrzyłam na nią i potrząsnęłam głową, niezdolna wykrztusić słowa. Bałam się, że jeśli zacznę, jeśli coś powiem, wybuchnę płaczem i znów zrobię jej wstyd przy ludziach. Musiała się tego domyślić, bo zaczęła się śmiać sztucznie, perliście. Ten śmiech ścigał mnie jeszcze na schodach. Wpadłam do pokoju i zrzucając w biegu ubranie, dopadłam wanny. Dopiero po dobrym kwadransie w gorącej wodzie zaczęłam się wreszcie czuć odprężona i czysta. Już prawie zasnęłam w wannie, kiedy usłyszałam, że wchodzi mama. - Co się z tobą dzieje? - zapytała z pretensją. - Jak mogłaś się tak zachować przy pani Wainscoat? - Zaczęła chodzić wielkimi krokami po łazience. - Nawet nie wiesz, co to za plotkara! Choć raz udało mi się zignorować jej histerię. - Och, mamo, dzisiaj było nawet gorzej. Tony... dotykał mnie wszędzie i bez przerwy! wykrzyknęłam. Widziałam, że nie słucha. Co jeszcze miałam powiedzieć, żeby zaczęła słuchać, skoro nie działał na nią mój krzyk rozpaczy? - Zamiast gnieść i rzeźbić glinę, robił to mnie. Dotykał, gładził, naciskał... co parę minut. - Mówił mi, że już prawie kończy i nie będzie cię potrzebował przez parę dni. To prawda? - Tak, ale... - W takim razie przestań się mazgaić. Pozowałaś i jestem pewna, że lalka będzie fantastyczna. Ale nie przyszłam tutaj, żeby o tym rozmawiać. Wrócił twój ojciec. Wczoraj zadzwonił. Chce jutro zjeść z tobą lunch w Bostonie. - Tata wrócił? - Och, dzięki Bogu, pomyślałam. Dzięki Bogu! Wreszcie ktoś mnie wysłucha, ktoś mi pomoże! Nazajutrz rano postarałam się pięknie ubrać i jak na mnie, spędziłam sporo czasu przed lustrem. Zdziwiło mnie moje podobieństwo do mamy. Czyżby to był powód zachowania Tony’ego? Ale co ja byłam winna? Uznałam , że jakikolwiek byłby powód, wina leży po jego
stronie. Jest dorosły - i jest moim ojczymem! Wyszczotkowałam włosy, aż nabrały połysku, i związałam je różową wstążką, tak jak lubił tata. Leciutko musnęłam usta szminką. Miałam na sobie niebieską spódniczkę i bluzkę, obie z cienkiego, pięknego materiału. W uszy wpięłam perłowe kolczyki, które tata przywiózł mi z Karaibów. Miałam nadzieję, że zrobię na nim wrażenie doroślejszej. Było to ważne, gdyż chciałam opowiedzieć o wszystkim, a zwłaszcza o pozowaniu do lalki portretowej. Skrycie liczyłam, że powie, abym zamieszkała z nim albo załatwi mi nauczyciela i zabierze ze sobą w długi rejs. Dlatego chciałam mu pokazać, że wydoroślałam i nie potrzebuję matczynej opieki. Kiedy usłyszy, co się dzieje w Farthy, na pewno zrozumie moją potrzebę ucieczki od mamy i Tony’ego. Żałowałam tylko, że będę się musiała rozstać z małym Troyem, ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam stąd uciekać. Kiedy wsiadłam do limuzyny i przejechaliśmy przez bramę, serce zaczęło mi bić mocniej. Jak teraz wygląda tata? Czy nadal ma brodę? Nie mogłam się doczekać, kiedy poczuję woń jego wody po goleniu i aromatyczny dym fajki; kiedy wpadnę w jego objęcia i przytulę twarz do tweedowej marynarki, a on będzie mnie całował po włosach. Tak bardzo za nim tęskniłam! Fakt, że tak naprawdę nie był moim ojcem, kompletnie się teraz nie liczył. Weszłam do hotelu i poprosiłam recepcjonistę, by zawiadomił tatę o moim przybyciu. Wyobrażałam sobie, że za moment znajdę się w jego objęciach. Stałam przy windach. Jedna z nich zaczęła zjeżdżać. Niecierpliwie patrzyłam na wskaźnik... pięć, cztery, trzy, dwa... Wreszcie drzwi się otworzyły i z windy wyłonił się tata - ale nie pobiegłam do niego, jak planowałam. Tata trzymał za rękę jakąś kobietę. Była szczupła i bardzo wysoka, równa wzrostem mojemu ojcu. Miała krótkie szpakowate włosy. Zaczęli iść ku mnie. Czekałam z bijącym sercem. To musiała być kobieta, o której pisał w listach, przy której czuł się szczęśliwy Mildred Pierce. Wreszcie tata wyciągnął do mnie ramiona. Ale nie rzuciłam się w jego objęcia, tylko cofnęłam się o kroki uważnie przyjrzałam się Mildred. Miała bladą skórę, surową, kościstą twarz i głęboko osadzone ciemne oczy. Kiedy się uśmiechała, jej cienkie wargi rozciągały się jak gumka. Tata położył mi dłonie na ramionach. - Wydoroślałaś i wypiękniałaś - powiedział. - Dziękuję, tato. - To były słowa, na które czekałam, które pragnęłam usłyszeć, ale teraz już nie były dla mnie ważne. Nie spuszczałam wzroku ze stojącej obok niego kobiety. - Leigh, poznaj Mildred - rzekł.
- Witaj, Leigh. Wiele o tobie słyszałam. Nie mogłam się doczekać, kiedy cię poznam. Mildred Pierce wyciągnęła do mnie rękę. Miała długie, cienkie palce, a jej dłonie zupełnie nie przypominały gładkich i kobiecych dłoni mamy. - Witaj. - Szybko uścisnęłam jej dłoń. - Jesteś głodna? - spytał tata. - Zarezerwowałem stolik w hotelowej restauracji, bo pomyślałem, że tak będzie wygodniej. Mildred - dodał, znów biorąc ją za rękę - uważa podobnie. Jest prawdziwą mistrzynią planowania - oznajmił z dumą. - Och, Cleave, tylko staram się działać skutecznie. - Mildred ma to we krwi. - Tata się uśmiechnął. - Jest księgową, więc musi być systematyczna. - Nie mówmy już o mnie. - Mildred wzięła mnie za rękę i poprowadziła do restauracji. Porozmawiajmy o tobie. Chcę wiedzieć wszystko. Mam dwoje dzieci, wiesz? - Naprawdę? - Tak. Oboje mają po dwadzieścia parę lat, założyły rodziny i mają własne dzieci, więc nie mam komu matkować. - Nie jestem już dzieckiem - warknęłam. - Oczywiście, że nie, kochanie. - Mrugnęła znacząco do taty. - Każdy widzi, że jesteś młodą damą. Weszliśmy do lokalu i kierownik sali zaprowadził nas do stolika. Tata podsunął krzesło Mildred, a kierownik podsunął mi moje. Kiedy usiedliśmy, mogłam wreszcie dokładniej przyjrzeć się ojcu. Prawie się nie zmienił, choć wydawał się teraz o wiele bardziej radosny, szczęśliwy. Brodę miał wypielęgnowaną i zdrowe rumieńce na policzkach. Nosił też chyba krótsze włosy, ale jak dawniej był w garniturze i pod krawatem - w „mundurku”, którego tak nie cierpiała moja mama. - Jak tam w szkole? - zagadnął. - Dobrze. - Tylko tyle? - To elitarna szkoła. Ale wolałabym chodzić do publicznej, jak dawniej. Nikt z moich nauczycieli nie jest tak dobry jak pan Abrams. - Pan Abrams był nauczycielem, którego zatrudniałem dla Leigh na czas naszych rejsów - wyjaśnił tata Mildred. Kiwnęła głową z aprobatą. - Nie mogę się doczekać kolejnej podróży - powiedziałam. Tata uśmiechnął się, ale nie zaproponował mi wyjazdu, na co skrycie liczyłam. - A jak się miewa mama?
- Myślę, że jest szczęśliwa. Zajęta przyjaciółkami, brydżem, zakupami i teatrem. - A pan Tatterton? Interesy chyba idą mu świetnie? To był moment, w którym mogłabym powiedzieć o lalce portretowej, ale krępowała mnie obecność tej kobiety, którą dopiero co poznałam. Postanowiłam zaczekać, aż zostanę z tatą sam na sam. - Pewnie tak. Tęskniłam za tobą, tatusiu. - Chciałam rozmawiać tylko o nim i o mnie, o nikim więcej. Znów kiwnął głową, ale już kolejny raz nie powiedział tego, co miałam nadzieję usłyszeć. Oczekiwałam, że też będzie mi opowiadał, jak tęsknił i jak bardzo pragnie, żebym była z nim. Chciałam, żeby zaczął się zastanawiać, jak możemy znów być razem, i zaproponował jakąś podróż, ale on sięgnął po menu i zaczął je przeglądać. - Zamówmy coś, bo umieram z głodu - rzekł. Nie myślałam o jedzeniu. Dla mnie mógłby w ogóle nic nie zamawiać. - Wczoraj jedliśmy tu wyśmienitą wołowinę z rusztu - powiedziała Mildred. - Bardzo polecam, jeśli masz ochotę. - Byliście tu wczoraj? - spytałam zaskoczona kolejną przykrą niespodzianką. - Och... - Mildred zerknęła na tatę. - Tak, Leigh - odparł. - Wróciliśmy trochę ponad tydzień temu, ale nie chciałem do ciebie dzwonić, dopóki nie będę miał czasu dla ciebie. Mieliśmy bardzo dużo spraw do załatwienia. Jak mógł być w mieście od tak dawna i nie odezwać się do mnie? Po co pisał do mnie w listach, przynajmniej tych wcześniejszych, o swej tęsknocie? Co się stało z obietnicami i zapewnieniami o miłości? Nawet nie próbowałam skrywać urazy. Oboje spojrzeli po sobie. - Wierz mi, miałem istne urwanie głowy - zaczął się tłumaczyć. - Planuję teraz nowe, atrakcyjne kierunki. Prawdę mówiąc - dodał, biorąc Mildred za rękę - to był pomysł Mildred, cudowny pomysł. Zorganizujemy rejsy na Alaskę. Na Alaskę, wyobrażasz sobie? Wiem, pewnie myślisz, że ludzie nie będą chcieli tam płynąć z powodu zimna, ale zapewniam cię, że lato na Alasce jest jednym z najpiękniejszych na świecie. Mildred tam była i może ci opowiedzieć. - Nie interesuje mnie Alaska - burknęłam. W oczach zapiekły mnie łzy, lecz nie dałam im popłynąć. - Leigh, to nie było grzeczne. - Nic się nie stało, Cleave. Rozumiem, co czuje Leigh. Powinieneś wyznać jej wszystko - powiedziała Mildred.
- Wszystko? - Popatrzyłam na ojca, który wyprostował się w krześle. - Dobrze. Nie praca i interesy tak mnie zajęły od chwili powrotu do Europy. Dwa dni temu Mildred i ja wzięliśmy ślub. Miałam ochotę zerwać się i wybiec z restauracji, z hotelu. Miałam ochotę gnać przed siebie do utraty sił. Wydawało mi się, że serce skurczyło się w piersi i stukotało niemrawym echem w zbyt dużej dla niego przestrzeni. Tata uniósł dłoń Mildred do ust i z uwielbieniem popatrzył jej w oczy. Dopiero po chwili zwrócił się znów do mnie. - Pomyśleliśmy, że będzie najlepiej, jeśli weźmiemy cichy, dyskretny ślub, bez gości, świadków, przyjęcia i weselnej pompy. Mildred jest w takich sprawach niesłychanie praktyczna, przypomina mnie pod tym względem. - Z każdym słowem zdawał się ode mnie oddalać jak liść niesiony wiatrem, aż zmienia się w kropkę na tle szarego nieba, a potem całkiem niknie. - Nie powiedziałam jeszcze tego nawet swoim dzieciom - wyjaśniła Mildred. Zapewne chciała mi dać do zrozumienia, jaka jestem ważna. Tymczasem fakt, że dowiedziałam się o ich ślubie wcześniej niż jej dzieci, był mi kompletnie obojętny. - Wyjeżdżamy jutro do Maine - powiedział tata. - Maine? Jutro? - Te słowa były całkiem nierealne. - Tam mieszkają dzieci Mildred. Chcemy im zrobić niespodziankę tą wieścią. - Tak jak mnie - powiedziałam gorzko. Tata zamrugał bezradnie. - Przecież wspominałem ci co nieco w listach. Mogłaś się domyślić. Owszem, domyślałam się trochę, ale nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. Nie chciałam o tym myśleć, bo miałam nadzieję na inny świat, w którym istniejemy tylko ja i tata, w którym jestem najważniejszą osobą w jego życiu; świat podobny do tego szczęśliwego, beztroskiego, w którym żyłam jeszcze niedawno. Ale to wątłe marzenie prysło jak bańka mydlana. - Wiem, że nie jest ci łatwo. - Mildred nakryła dłonią moją rękę. - Przeszłaś wstrząs, ale zapewniam cię, że zrobię wszystko, abyś mi zaufała i z czasem zaczęła mnie uważać za swoją drugą mamę; kogoś, do kogo będziesz mogła przyjść po radę i pocieszenie. Popatrzyłam w oczy tej obcej kobiecie, tak niepodobnej do mojej matki. Robiła wrażenie twardej i surowej. Nawet kiedy się uśmiechała, jej twarz była prawie nieruchoma. Mam jej zaufać jak drugiej matce - tej kobiecie, która ukradła mi ojca? Kobiecie, którą tata kocha bardziej niż mnie? - Mildred jest świetna w udzielaniu porad - podjął ojciec. - Mówię ci, Leigh, teraz już
nie wiem, co bym bez niej zrobił! Czemu mną się tak nie zachwycasz, tatusiu? - zastanawiałam się gorzko. Czemu tak łatwo potrafisz się obyć beze mnie? Czemu tak łatwo o mnie zapominasz? - Mildred zaplanowała wszystko mądrze i starannie - ciągnął. - Dlatego nie musisz się już o mnie martwić. Ja miałabym się martwić o ciebie? Chyba raczej ty o mnie! - krzyczałam w duchu. - Kiedy odwiedzimy jej dzieci, spędzimy miesiąc miodowy na Alasce, przy okazji łącząc to z planowaniem przyszłych rejsów. Czy to nie praktyczne? Potem chcemy jeszcze wpaść do Europy, gdzie również pragnąłbym pogodzić interesy z przyjemnością, a przed zimą wrócić do Bostonu. Ale nie zostaniemy tu przez całą zimę. Popłyniemy na Karaiby. Wiosną mamy zaplanowane wakacje w Maine z rodziną Mildred, latem... - A co ze mną?! - zawołałam z rozpaczą. - Och, będziemy się widywać, kiedy tylko się da - zapewnił tata. - Mildred to zaplanuje, zobaczysz. Mildred ma planować moje kontakty z tatą? Jak on mógł pozwolić, żeby ta kobieta całkowicie zawładnęła jego życiem?! - Już się zastanawiamy - ciągnął tata - kiedy zabrać cię z nami w podróż i kiedy będziesz mogła zamieszkać z nami. Możemy cię nawet jutro zabrać do Maine, lecz... - Nie chcę jechać z wami do Maine - burknęłam. - Ależ, Leigh... - Tata uniósł brwi. - Nie obchodzi mnie to. - A powinno. Jeśli chcesz uchodzić za młodą damę, wypada, abyś była grzeczniejsza. Mildred przyglądała mi się chłodnym wzrokiem. Otworzyłam menu. Czułam się, jakbym miała kamień w piersi. Jak gdyby spłynęła tam cała masa łez, które powstrzymywałam . - Może jednak coś zjesz, Leigh? - spytał tata. - Właśnie, może tę wołowinę z rusztu - zaproponowała Mildred. - Nienawidzę wołowiny z rusztu! - prychnęłam ze złością. - Nienawidzę tej restauracji i nienawidzę ciebie! Nie byłam w stanie się powstrzymać. Zerwałam się od stołu, przemknęłam przez salę i przez hotelowe lobby rzuciłam się do wyjścia. Miłes drzemał za kierownicą limuzyny. Ocknął się, kiedy zaczęłam walić w szybę. Wyprostował się szybko. - Co się stało? - Zabierz mnie do Farthy - rzuciłam, wsiadając. - Chcę wracać.
- Ale... - Jedź do domu! Włączył silnik. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam tatę stojącego na schodach. Zauważył limuzynę dopiero wtedy, kiedy ruszyliśmy z parkingu. I puścił się biegiem ku nam. - Leigh! - zawołał. Miles zwolnił. - Jedź! - rozkazałam ostrym tonem mojej matki. Posłuchał i hotel szybko został z tyłu. Obejrzałam się tylko raz i zobaczyłam ojca stojącego pośrodku parkingu. Właśnie dołączyła do niego nowa żona. Skuliłam się na siedzeniu i zaczęłam rozpaczliwie szlochać. Kiedy przyjechaliśmy do Farthy, byłam kompletnie wyczerpana. Od razu pospieszyłam na górę, do swoich pokojów. Zatrzasnęłam za sobą drzwi sypialni i rzuciłam się na łóżko. Myślałam, że nie mam już łez, a wypłakałam ich jeszcze całe morze. W końcu, półprzytomna i zmordowana, zasnęłam - a kiedy się obudziłam, zobaczyłam, że obok siedzi Troy w marynarskim ubranku. Kątem oka zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Policzki miałam poznaczone śladami łez. - Nie było ci dobrze z tatą? - zapytał. - Och, Troy! - jęknęłam i przyciągnęłam go do siebie. - Co się stało? - Popatrzył na mnie z troską tymi wielkimi oczami. - Dlaczego płaczesz? - Mój tata bardzo się zmienił. Ma nową żonę. Troy zatrzepotał rzęsami. Niemal słyszałam jego myśli. - Masz inną mamusię? - Nie! Ona nie jest moją mamą. I nigdy, nigdy, nigdy nie będzie! Malec wpatrywał się we mnie. On nie miał ani ojca, ani matki. Nietrudno było zrozumieć, czemu dziwił go mój gniew. Byłam pewna, że sam marzy o tym, aby mieć nowych mamę i tatę, więc nie mógł pojąć, czemu tak żarliwie odrzucam nową mamę. - Tata nie kocha mnie już tak jak kiedyś - wyjaśniłam. - Jego nowa żona ma swoją rodzinę i teraz będzie ojcem dla nowych dzieci. W oczach Troya pojawił się błysk. Kiwnął głową. - Chcesz pobawić się moim elektrycznym pociągiem? - zapytał w nadziei, że mnie pocieszy. Dziwne, ale nagle poczułam się strasznie głodna. Emocjonalna huśtawka wyczerpała mnie bardzo, ale żołądek niezmordowanie domagał się swoich praw. Rano byłam tak podekscytowana, że niewiele zjadłam na śniadanie, a z restauracji uciekłam.
- Zejdę do kuchni i poproszę Rye’a, żeby zrobił coś do jedzenia - powiedziałam do Troya. - A jak tylko zjem, pobawimy się pociągiem. - Pójdę z tobą - zaproponował. Czekał, a ja zmywałam w łazience zaschnięte łzy. Przeczesałam włosy, wygładziłam ubranie, a potem wzięłam go za rączkę i już mieliśmy wyjść, gdy zadzwonił telefon. To był tata. - Leigh, proszę, nie odkładaj słuchawki - powiedział szybko, uprzedzając mój pierwszy odruch. - Słuchasz mnie? - upewnił się, kiedy nie odpowiedziałam. - Tak, tato, słucham. - Bardzo, bardzo cię przepraszam, że nie odezwałem się do ciebie zaraz po powrocie i że w taki sposób, w restauracji przy obiedzie powiadomiłem cię o swoim ślubie. Wykazałem się kompletnym brakiem wyczucia i jest mi niezmiernie przykro z tego powodu. Mildred bardzo się tym wszystkim przejęła. Tak chciała, żebyście się zaprzyjaźniły! Wierzysz mi? - Tak, tato - zapewniłam chłodno. - Mildred mówi, że to, co przeżyłaś w ostatnim roku, musiało być dla ciebie ogromnym Szokiem, że nastolatka przeżywa wszystko bardzo emocjonalnie. Ona znakomicie to rozumie, gdyż wychowała córkę i syna. Mam nadzieję, że kiedyś ich poznasz. Nie odpowiedziałam, więc mówił dalej: - Chciałbym zaprosić cię z nami do Maine, ale... - Nie mogę pojechać do Maine, tato. Pozuję do nowej lalki Tattertonów, takiej specjalnej, portretowej i jestem ostatnio bardzo zajęta - powiedziałam. - No, no! - Chciałam ci o tym opowiedzieć, ale nie byliśmy ani na chwilę sami - stwierdziłam zjadliwie. - Nie rozumiem, czemu nie powiedziałaś tego przy obiedzie. Mildred jest teraz moją żoną i chce być dla ciebie drugą mamą. - Mam mamę. - Dobrze, w takim razie starszą przyjaciółką. Zatem zostałaś modelką? Jestem pod wrażeniem. Podoba ci się to zajęcie? Zawahałam się. Czy powinnam wykrzyczeć mu wszystko do słuchawki? Sprawić, żeby pożałował, że nie spotkał się ze mną sam? A gdybym mu powiedziała - czy przyjechałby natychmiast do Farthy? Wpadłby jak furia do domu, żądając natychmiastowej rozmowy z mamą i z Tonym, a potem zabrałby mnie ze sobą, tak jak stałam? Ale wtedy musiałabym się zgodzić na życie z nim i z jego nową żoną. Czy naprawdę bym tego chciała?
- Tak, tato - odpowiedziałam. - Podoba mi się. I wkrótce będę sławna - dodałam z dumą. Na długą chwilę w słuchawce zapadła cisza. - W takim razie cieszę się i gratuluję, Leigh. Słuchaj, a może jeszcze dzisiaj spotkalibyśmy się na kolacji? - Nie, tato. Dzisiaj nie mogę. Muszę się wcześniej położyć, bo jutro od rana mam sesję. Muszę być wypoczęta i dobrze wyglądać. - Zastanawiałam się, czy zapyta, jak wygląda pozowanie, ale tego nie zrobił. - Może w takim razie po naszym powrocie z Maine. - Może. - Leigh, proszę, wierz mi, kiedy mówię, że cię kocham! - Wierzę ci, tato - odpowiedziałam szybko. - Zawsze będziesz moją małą księżniczką - zapewnił głosem, który obudził we mnie tysiące wspomnień. Rozpaczliwie zapragnęłam, żeby był teraz przy mnie; żeby przytulił mnie i ucałował jak dawniej, kiedy wracał stęskniony z długich podróży. Ale teraz był tylko odległym głosem w słuchawce. - Do widzenia, Leigh. Odezwiemy się, jak wrócimy. - Do widzenia, tato. - Powoli odłożyłam słuchawkę. Moim ciałem zaczęły wstrząsać suche spazmy. - Proszę, nie płacz, Leigh! - Troy przybiegł i objął mnie ramionkami. - Proszę! - Nie będę płakać. - Wstrzymałam na moment oddech, a potem się uśmiechnęłam. Wszystko będzie dobrze. Chodź - dodałam już spokojniej - zobaczymy, co dobrego zrobi dla mnie Rye Whiskey. Po południu do pokojów Troya zajrzała mama. Szukała mnie, gdyż była ciekawa mojego spotkania z ojcem. Zdziwiła się na wiadomość o ślubie. Domagała się, żebym jej opisała tę jego nową żonę dokładnie. - Jest wysoka, chuda i koścista - powiedziałam, wywołując uśmiech mamy. - Ma długi nos, brzydką cerę, dzioby po ospie na czole, a włosy chyba rzadko myje. Są matowe, byłe jak uczesane i pełno w nich siwych pasm. - Nigdy nie pozwolę sobie na siwiznę - wtrąciła szybko mama. - Kobieta nie powinna ujawniać swego wieku. - I jest płaska jak deska - ciągnęłam, z satysfakcją oplotkowując nową żonę ojca. - Ale tata ją kocha, bo jest księgową i do wszystkiego podchodzi bardzo systematycznie. - O tak, to jego typ. Współczuję ci, koteczku. Musiałaś się bardzo męczyć na tym
spotkaniu. - Poza tym ona ma dwoje dorosłych dzieci! - dodałam. - A co się stało z jej pierwszym mężem? - Nie wiem. Nie mówili o tym. Mama ze zrozumieniem kiwnęła głową. - Umówiłaś się z nimi niedługo? - Nie. Wybierają się do Maine, do jej rodziny, a potem lecą na Alaskę w podróż poślubną, którą łączą z wyjazdem w interesach, bo tata planuje tam rejsy. Mama parsknęła śmiechem. Nawet Troy, który siedział spokojnie, bawiąc się pociągiem, uniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. - Jakie to do niego podobne! Zmieni swój miesiąc miodowy w papierkową robotę! Mama odwróciła się do wyjścia, ale w drzwiach się zatrzymała. - A czy mówiłaś mu, że pozujesz do lalki portretowej? Zamierzała to pytanie zadać obojętnym tonem, ale usztywniła ramiona, co świadczyło, że nie powoduje nią jedynie zdawkowa ciekawość. - Tak - odparłam krótko. Jeżeli tak bardzo chciała wiedzieć, co powiedziałam tacie, niech zada sobie trud i mnie wypytuje! Nie zamierzałam jej tego ułatwiać. Ona też nie ułatwiała mi życia. Mama przyglądała mi się uważnie. Czy to była gra mojej wyobraźni, czy naprawdę w jej oczach pojawił się niepokój! Tak, niepokój i... strach! - Co na to powiedział? - zapytała z trudem. - Był pod wrażeniem i podziwiał. A co miał powiedzieć? Na pięknej twarzy mamy pojawiła się ulga. - Jesteś bardzo mądrą młodą damą, Leigh. Och, a ja i Tony wychodzimy dzisiaj na kolację. Zostaliśmy zaproszeni do Ambersonów. Znasz państwa Ambersonów, prawda? zapytała i mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź: - On jest multimilionerem, posiadaczem niezliczonych papierni. Ma tony pieniędzy i może mieć wszystko, czego zapragnie. Wszystko! Czy tylko to ją obchodziło? Pieniądze? Czyżby jej miłość do luksusów i bogactwa zaczęła przewyższać miłość do mnie? Z każdym dniem coraz więcej o tym rozmyślałam. - A tak przy okazji - dodała. - Tony prosił, abym ci przekazała, że jutro rano będzie cię jeszcze potrzebował, ale na krótko, do ostatnich poprawek. Już kończy dzieło. Niesamowite, prawda? I wyszła z pokoju, żeby wykąpać się i wystroić na proszoną kolację.
Ze złością zatrzasnęłam za nią drzwi. Troy obserwował mnie zaniepokojony. Gdyby nie on, chyba nawrzeszczałabym na mamę! Znów rządziła mną, nie zważając na moje uczucia i potrzeby. Miałam wrażenie, że z każdym dniem sieć, którą mnie oplata własna matka, zaciska się coraz mocniej. Jak to wszystko się skończy? - zastanawiałam się z obawą. W poniedziałek Tony’ego nie było na śniadaniu. Mama wyjaśniła, że wstał wcześnie i poszedł już do domku ogrodnika pracować, a potem opowiadała o kolacji u Ambersonów. Jadłam niespiesznie. Nie słuchałam, jej głos brzęczał w tle moich myśli. Przed tą ostatnią sesją pozowania byłam bardziej spięta niż przed innymi. Zapewne przyczyniły się do tego dramatyczne emocjonalne zawirowania, których ostatnio doświadczyłam. Wreszcie wstałam, poszłam na górę, przed lustrem poprawiłam włosy i udałam się do domku. Poranek był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Od oceanu wiała lekka bryza i białe obłoki wędrowały po niebie. Nawet ptaki, które zwykle trzepotały pośród krzaków i śpiewały na całe gardło, były teraz spokojne. Spoglądały na mnie oczkami jak paciorki. W oddali słyszałam warkot kosiarek i skwir mew, ale tego dnia świat przypominał mi ogromny obraz rozpięty na gigantycznej sztaludze. Nic dziwnego, że labirynt wzmocnił te odczucia. W cieniu było chłodno, pachniało świeżo przystrzyżonymi gałęziami. Miałam wrażenie, że zamiast dążyć do celu przez zielone korytarze, zagłębiam się w świat tajemnicy. Na początku obejrzałam się za siebie i zobaczyłam dach Farthy, zanim zdążył zniknąć za wysokim żywopłotem. Niespodziewanie dla samej siebie spanikowałam nagle i resztę drogi pokonałam biegiem. Wytarłam twarz chusteczką, ogarnęłam włosy i ubranie, po czym wyprostowałam się i zaczęłam powoli iść w stronę domku. Tony pochylał się nad glinianą postacią, obejmując ją dłońmi w pasie, jakby chciał ją przyciągnąć do siebie. Gwałtownie uniósł głowę. - Nie mogłem się doczekać - powiedział. - Bardzo już bym chciał skończyć. Siadaj. Gestem zaprosił mnie na kanapę. - Potrzebuję jeszcze paru poprawek do twarzy lalki. Słyszałem, że wczoraj widziałaś się z ojcem. - Zaczął kształtować glinę małą szpatułką. - Tak. - Spotkanie się nie udało? - dopytywał się. Uniosłam wzrok. Tony musiał wyczuć moje zdziwienie, gdyż dodał łagodnie: - Miles mi powiedział. W każdym razie nie mówiłem nic twojej mamie. - Mrugnął do mnie. - Jak rozumiem, ty też jej nie wtajemniczałaś. - Nie chciałam jej denerwować.
- Jasne. Powiedz, co cię tak wzburzyło? Tylko obróć się trochę w prawo. Odrobinę. O, dobrze. - Mój tata ma nową żonę. - A ty o tym nie wiedziałaś, tak? - Tak. Tony pokręcił głową. - Mężczyźni są niereformowalni. - Uśmiechnął się. - Rozumiem, że nie po drodze ci z tą panią? - Za bardzo się zdenerwowałam. Nie powinnam się tak zachować. - Poniewczasie pomyślałam, że trzeba było dać tacie i jego nowej żonie jeszcze jedną szansę i wybrać się z nimi na kolację. A teraz polecieli do Maine i tę szansę straciłam. - Nie wyobrażam sobie, że mogłabyś zachować się niemiło wobec kogoś, Leigh. Nie znam drugiej dziewczyny tak dobrej, miłej i mądrej jak ty; wiem to, gdyż widzę, jak się odnosisz do Troya. Marzę, abyś kiedyś uznała mnie za swojego ojca. Wiem, że jestem na to za młody, ale mam duże życiowe doświadczenie. Majątek i odpowiedzialność dodały mi wieku i powagi. Poprawił coś w rzeźbie, wpatrywał się we mnie przez chwilę, popracował jakiś czas i znowu uniósł wzrok. - Gdybyś miała jakieś kłopoty, o których nie chcesz porozmawiać z mamą, zapraszam do mnie. - Dzięki. - Cieszę się, kiedy mogę ci pomóc. Pracował przez ponad godzinę. Wreszcie wyprostował się i oznajmił: - Koniec. Jesteś wolna. A ja muszę jeszcze zrobić odlew. Potem przekażę go moim najlepszym artystom, razem z obrazami. Byłam wolna? Koniec pozowania nago? Trzeba przyznać, że nie napracowałam się tego ostatniego dnia. - Mogę zobaczyć? - Naturalnie. Tony odsunął się od figury. Kiedy podeszłam i zobaczyłam ją z bliska, zalałam się rumieńcem i gwałtownie wstrzymałam oddech. W głowie miałam mętlik. Na zmianę robiło mi się gorąco i zimno. Do twarzy nie miałam żadnych zastrzeżeń, ale Tony odwzorował każdy detal mojego ciała. Wszyscy będą to oglądać... chłopcy... wszyscy. - Co ci się nie podoba? - zapytał, mrużąc oczy w niebieskie szparki.
- Tony, nie możesz tego pokazać publicznie. To zawstydzające. Lalki nie mają... nie mają... - Cech płciowych? Owszem, zwykłe lalki nie mają, ale lalka portretowa jest dziełem sztuki, mówiłem ci. - Nie! - krzyknęłam. - Nie pozwolę, żebyś dał jej moją twarz! - Ta lalka będzie tylko twoja, Leigh. Nikt inny takiej nie dostanie. Ludzie będą chcieli mieć lalkowe portrety. - Owszem, ale najpierw musisz pokazać im moją lalkę, żeby chcieli zamówić własne. - Na wystawach lalki będą ubrane. - W takim razie po co pozowałam? Tony czule musnął palcami glinianą postać. Jego wzrok stał się nieobecny i rozmarzony. - Ponieważ... jak już mówiłem... ta lalka jest dziełem sztuki. - Nie, nie pozwalam, żebyś użył mojej podobizny. Nie ma mowy! - powiedziałam twardo. Jego oczy stały się lodowate. - Dobrze - wycedził z wściekłością. - Zmienię to. Możesz odejść - warknął. Wielkimi krokami wyszłam z domku i skierowałam się do labiryntu. Jeszcze nie byłam w połowie, a już zaczęłam biec i tak dobiegłam do Farthy, uciekając przed obrazem siebie samej, nagiej i wystawionej na spojrzenia całego świata.
Rozdział piętnasty ANGEL Choć tak wyczekiwałam letnich wakacji, teraz byłam szczęśliwa, że zbliżają się do końca i wrócę do Winterhaven. Tęskniłam za Jennifer. Opowiedziałam jej o lalce portretowej, ale zataiłam pozowanie nago. I nie udało mi się odwiedzić przyjaciółki w czasie wakacji. Bardzo chciałam, ale mama ciągle wynajdywała jakieś preteksty, żebym nie jechała. Kiedy prosiłam ją o pozwolenie ostatni raz, niedługo przed szkołą, odpowiedziała, że nie ma sensu, bo za parę dni zobaczę wszystkie koleżanki. Postanowiła zabrać mnie do Nowego Jorku, żeby kupić mi rzeczy do szkoły i nowe ubrania. Podróż była zwariowana, bo zaledwie tam przyleciałyśmy, stwierdziła, że jest za gorąco, by zostać w mieście. Po jednej spędzonej tam nocy i zakupach w zaledwie dwóch domach towarowych wróciłyśmy do Farthy. Koniec sierpnia Tony spędził w podróży, zdobywając nowe rynki dla swoich zabawek a zwłaszcza dla lalek portretowych. Przekazał rzeźbę i obrazy jednemu ze swoich najlepszych artystów - człowiekowi, którego ściągnął z Europy. Powiedział mnie i mamie, że nie pokaże nam lalki, dopóki nie będzie całkiem gotowa, do ostatniej rzęsy. Zmiana pogody sprawiła, że Troyowi nasiliła się alergia. Przebieg był tak ostry, że malec trafił do szpitala. Lekarze robili mu mnóstwo badań, szukając przyczyn jego problemów. Kazałam Milesowi codziennie wozić się do Troya; mama nie była w szpitalu ani razu, zawsze znajdowała sobie wymówkę. Wreszcie przyszedł upragniony dzień powrotu do szkoły. W Winterhaven, placówce prywatnej, nauka zaczynała się o tydzień wcześniej niż w szkołach publicznych. Lato było wyjątkowo ciepłe, ale pod koniec sierpnia pogoda zrobiła psikusa. Jesień przypuściła nagły atak chłodem, wiatrami i deszczami, malując swoimi barwami liście w ciągu jednej nocy. Ale ja zawsze lubiłam jesień, jej kolory i rześkie powietrze. Tata dzwonił dwa razy - raz po powrocie z Maine, tuż przed wyjazdem na Alaskę, a potem zaraz po tej podróży poślubnej. Za każdym razem obiecywał, że wkrótce się zobaczymy, lecz nieodmiennie wypadały mu jakieś ważne sprawy i musiał odwołać spotkanie. W końcu ustaliliśmy, że spędzę z nim i z Mildred ferie świąteczne. Mama Jennifer wyszła drugi raz za mąż i moja przyjaciółka, podobnie jak ja, marzyła już tylko o powrocie do Winterhaven. Kiedy Miles mnie przywiózł, czekała przed wejściem. Podbiegła do samochodu i wpadłyśmy sobie w objęcia, całując się i paplając jak najęte.
Pomogła mi wnieść walizki, a potem poszłyśmy przywitać pozostałe dziewczyny. Przyjechały już wszystkie oprócz Marie, która miała się pojawić nazajutrz - przylecieć prosto z Paryża. Pierwszą noc przegadałyśmy z Jennifer do świtu. Opowiedziałam jej wszystko o swoim pozowaniu. Kiedy zaczęłam opisywać, jak po raz pierwszy się rozebrałam i Tony stopniowo zsuwał ze mnie prześcieradło, spoważniała i jej głos zniżył się do szeptu. - Słuchaj, ale on tak młodo wygląda... Jak mogłaś...? - Sama nie wiem, Jen. Jakoś tak wyszło. Mama mnie w to wmanewrowała. Rozumiesz, ona jest artystką, a artyści inaczej patrzą na takie sprawy. - Oszczędziłam przyjaciółce szczegółów, jak Tony mnie macał, twierdząc, że dotyk służy dokładniejszemu odwzorowaniu modelki, a poza tym jest jego inspiracją. I tak już opowiedziałam za wiele. - Musisz obiecać, że nie powiesz o tym nikomu. Niech ludzie myślą, że ciało lalki jest wytworem wyobraźni Tony’ego. I tak będą się śmiali, kiedy je zobaczą. - Czemu? - spytała szybko. - Bo wygląda bardziej dojrzale niż twarz. Zwłaszcza w miejscach intymnych. - Dlaczego on to robił? - zapytała Jennifer, wpatrując się we mnie wielkimi oczami. - Nie wiem. Nie rozumiem mężczyzn - ani mojego ojca, ani innych. Jennifer ucichła na dłuższą chwilę. Sądziłam, że myśli o swoim ojcu, ale zaskoczyła mnie. - Niedawno poznałam chłopaka - wyznała. - I byłam na dwóch randkach. - W ogóle nie zwierzałaś mi się z tego w listach ani przez telefon! - zawołałam podekscytowana. - Gadaj, co to za chłopak? Ile ma łat? - Wierz mi, to stało się tak szybko, że nie miałam czasu ci opowiedzieć. A zresztą nie chciałam robić szumu, zanim się upewnię, czy on naprawdę mnie lubi. Nazywa się William Matthews, ma szesnaście lat i uczy się w Allandale, więc w ten weekend przyjdzie do nas na tańce. Będziesz? - Tak. Mama zgodziła się, żebym zostawała w szkole na co drugi weekend. - Och, to cudownie, bo kolega Williama z sypialni też przyjdzie, a kiedy opowiedziałam Williamowi o tobie, stwierdził, że będziecie idealnie do siebie pasować. - Jennifer, jak mogłaś! Co mu powiedziałaś? - Prawdę... że jesteś piękna, mądra i fajna. - Och, Jen! - Przecież tak jest. Zresztą nie robiłam mu żadnych nadziei. Najpierw chciałam pogadać z tobą. W każdym razie kolega Williama z pokoju nazywa się Joshua John Bennington. William mówi, że jest bardzo nieśmiały, ale przystojny, a do tego to jeden z najmądrzejszych
uczniów w Allandale. I bardzo zamożny. - Zachwalasz go jak swatka. Odkąd jesteś taka oblatana w sprawach chłopaków? - Od ostatniego tygodnia sierpnia - szepnęła, po czym zaczęła mi opowiadać o swoich dwóch randkach z Williamem. Druga była w jej domu i byli tam sami. - On mnie pocałował, Leigh - wyznała. - Po raz pierwszy chłopak mnie dotknął. Pozwoliłaś się kiedyś dotknąć chłopakowi, Leigh? Pomyślałam o Tonym sunącym dłońmi po moim ciele, ale ciągle wstydziłam się jej to wyznać. - Nie - odpowiedziałam szybko. - Nie pozwoliłabym na to, chyba że bym go kochała, a on mnie. Jennifer kiwnęła głową z nieco zawstydzoną miną. - Lubię go - przyznała. - I... Leigh, to mi się podobało. Ale kazałam mu przestać, kiedy posunął się za daleko - dodała szybko. - W tym cała sztuka - trzeba wiedzieć, kiedy ich powstrzymać. Tak powiedziała mi Wendy Cooper, a ona wie. Przez prawie rok chodziła z Randolphem Hamptonem, a on ma prawie siedemnaście lat! Zamilkłyśmy na moment. Wreszcie Jennifer powiedziała: - To jest jak lawina, którą trudno zatrzymać. Coś dziwnego dzieje się w tobie i w pewnym momencie musisz się zmagać z własnym ciałem. Jeszcze zobaczysz, co się będzie z tobą działo! Przypomniałam sobie, jak drżałam pod dotknięciem Tony’ego, doświadczając emocji, których dotąd nie znałam. Głównie jednak byłam zawstydzona. Zastanawiałam się, czy zawsze tak będzie - nawet jeśli kiedyś będę z mężczyzną, którego pokocham. Jennifer naprawdę mnie zaskoczyła. Ze wszystkich dziewczyn ze „specjalnego klubu” ją ostatnią bym posądzała o takie śmiałe poczynania z chłopakiem. Nigdy nie wiadomo, czym ludzie cię zaskoczą, nawet najbliżsi, jak przyjaciółka czy własny ojciec, myślałam. Zwłaszcza ojciec. Letnie miesiące mijają szybko, a tyle się w tym czasie dzieje! Moje życie ostatnio niesamowicie przyspieszyło. Czułam się jak na kolejce górskiej. - Och, Leigh, to świetnie, że znów będziemy razem i będę miała z kim porozmawiać. Teraz nienawidzę mojej matki i nie wyobrażam sobie, że miałabym jej mówić o swoich ważnych sprawach, jak dawniej. A ty znienawidziłaś swojego ojca? - Nie wiem. - Naprawdę nie wiedziałam. - Czasami go nienawidzę, a czasami budzi moją litość. Wolałabym w ogóle o tym nie myśleć. Powiedziałam jej dobranoc i odwróciłam się do ściany, ale wyznania Jennifer przywołały wspomnienia. Tony mnie dotykał, sunął palcami po moim ciele i ugniatał mnie
niczym glinę... Jak mama mogła uważać, że to coś normalnego? Czy nie pomyślała, że mogę doświadczać takich uczuć jak Jennifer, kiedy dotykał jej chłopak? A może stwierdziła, że jestem jeszcze dzieckiem i nie zrobi to na mnie wrażenia? Jennifer już spała i pewnie śniła o Williamie. Jej pierwsze doświadczenie było ekscytujące - o takich dziewczyny opowiadają sobie z wypiekami, o takich marzą i zazdroszczą sobie nawzajem. Ja też chciałam mieć chłopaka; kogoś, kogo mogłabym kochać i szanować tak, jak kochają się i szanują kobiety i mężczyźni w filmowych i książkowych romansach. Nie chciałam ciągle myśleć o Tonym Tattertonie wpatrującym się w moje nagie ciało, które posłusznie przed nim obnażałam. To miały być romantyczne chwile? Wreszcie udało mi się zasnąć. Nazajutrz w dormitorium Winterhaven wrzało od energii podekscytowanych uczennic. Szumiały prysznice i suszarki do włosów; dziewczyny pokrzykiwały do siebie, pożyczały sobie ciuchy, biżuterię i wstążki. Jak dobrze było tu wrócić! Nie spodziewałam się, że w Winterhaven zapomnę o wszystkim, ale pośród paplających dziewczyn, poganiających się nawzajem na dźwięk dzwonka, zdołałam nie myśleć o wydarzeniach ostatnich miesięcy. „Specjalny klub” jak zwykle trzymał się razem. Marie Johnson miała się pojawić łada chwila. Czekałyśmy niecierpliwie. Wszystkie dziewczyny gadały o zbliżającej się zabawie tanecznej, którą tradycyjnie organizowano w pierwszy weekend nowego roku szkolnego. Bardzo się cieszyłam, że będę mogła w niej uczestniczyć. Głównym tematem było zagadnienie, co na siebie włożyć. Oczywiście każda miała swoje zdanie. Powoli szłyśmy korytarzem. Mijane dziewczyny machały i wołały do nas z drzwi pokojów. W ciągu dnia te drzwi musiały być otwarte, aby umożliwić kontrolę porządku. Kiedy byłyśmy w holu wejściowym, do budynku wpadła Marie. Za nią spieszył szofer dźwigający wielkie walizy. W uszach tańczyły jej kolczyki wielkości kostek lodu; brwi miała wyskubane na cienko i kreski na powiekach. Była ubrana w długą granatową spódnicę i bawełniany biały sweterek tenisowy włożony na koszulową bluzkę. - Jeunes filles! - zawołała. - Comment allez-vous? Zaczęłyśmy ją ściskać na powitanie. Wyglądała tak dorośle! - Nie wierzę, że znów tu jestem - powiedziała, rozglądając się z udawanym niesmakiem. - I że znów widzę naszą paczkę. - Roześmiała się. - Brakowało mi was, wiecie? Wszystkich razem i każdej z osobna. Chciałam przylecieć wczoraj wieczorem, ale się nie dało. Muszę trochę odpocząć po locie. Pani Mallory wie o tym i zwolniła mnie z porannych lekcji. Wieczorem zapraszam wszystkie do swojego pokoju. Mam dla was drobne prezenty, no i chcę wam opowiedzieć o Paryżu... a zwłaszcza o mężczyznach.
- Mężczyźni! - wykrzyknęła Toby. - Młodzi mężczyźni - uściśliła Marie. - Au revoir! - Pomachała nam i odeszła, dając znak szoferowi. Szłam do klasy z przyjaciółkami, które nie miały pojęcia, jaka burza kotłuje się w mojej duszy. Pewnych przeżyć nigdy im nie wyjawię. Zbliżająca się potańcówka stała się najważniejszym tematem w szkole. Pewnego wieczoru Jennifer rozmawiała z Williamem przez telefon i pod koniec zawołała mnie, żebym zamieniła parę słów z Joshuą, kolegą Williama z pokoju. Nie chciałam tego robić, ale tak długo dawała mi znaki, że uległam. Zrobiłam wściekłą minę, lecz podała mi słuchawkę. - Powiedz „cześć” - szepnęła. - Cześć - powiedziałam. - Cześć - odpowiedział Joshua głębokim, łagodnym głosem. Po chwili milczenia podjął: - Trochę głupio się czuję. William chciał, żebym porozmawiał z tobą przed tańcami, więc... - A Jennifer chciała, żebym ja porozmawiała z tobą. - Domyślałam się, że jest równie zakłopotany jak ja. - Tak, i... bardzo się cieszę, że cię poznam. William mówił, że Jennifer niezwykłe cię ceni. - Jennifer przesadza. - Och, nie sądzę. W każdym razie wiedz, że nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę. - Ja też - zapewniłam, zła na swój głos, że brzmi tak niepoważnie. Wcisnęłam słuchawkę Jennifer, by dokończyła rozmowę z Williamem. Ledwie się rozłączyła, ruszyłam do ataku. - Jak mogłaś coś takiego zrobić! Czułam się jak idiotka i na pewno się skompromitowałam. Teraz on nie będzie chciał mnie znać. - Wcale się nie skompromitowałaś. - Lubię widzieć kogoś, z kim rozmawiam po raz pierwszy - powiedziałam z niezadowoleniem, ale Jennifer wcale się nie przejęła. Patrzyła na mnie z tajemniczym uśmiechem kota z Cheshire, jakby wiedziała swoje. Przez resztę wieczoru odtwarzałam sobie w myślach słowa Joshuy. Miałam nadzieję, że aparycję ma równie miłą jak głos. Zrozumiałe, że sprawa odpowiedniej kreacji stała się dla mnie niezmiernie ważna. Już tylko o tym myślałam. W końcu zdecydowałam się na różową szyfonową sukienkę z paskiem z kokardą. Wahałam się, bo miała cienkie ramiączka, a ja uważałam, że mam zbyt chude i kościste ramiona. Po namyśle postanowiłam, że narzucę na nie koronkowy szal. W razie
czego będę mogła go zdjąć. Zabawa odbywała się w Winterhaven. Grupa organizacyjna wyniosła większość stołów z dużej stołówki. Dywany zwinięto i odłożono pod ściany. Serpentyny i dekoracje z kolorowego papieru zwisały z sufitu, a szacowny żyrandol zastąpiła lustrzana kula. Nie mogłam uwierzyć, że to pomieszczenie, tak jasne i słoneczne w dzień - gdyż miało okna na wschód i na południe - może przekształcić się w całkiem elegancką salę balową. Poszłyśmy na zabawę pod wodzą Marie, non stop paplającej o swoich paryskich balach. Poprzedniego wieczoru zrobiła naszemu klubowi wykład o chłopakach z Allandale, wskazując, którzy należą do najbogatszych rodzin i są najatrakcyjniejsi. Radziła, abyśmy udawały ciche i potulne, pozwalając chłopakom prowadzić rozmowę. Miałyśmy wpatrywać się w nich jak w obraz i wachlować rzęsami. Zademonstrowała nawet, jak to robią wytrawne femmes fatales. Te piękne, lecz niebezpieczne kobiety z reguły łamały serca mężczyznom, którzy się w nich zakochali. Maria dobrze znała chłopców z Allandale i twierdziła, że paru już złamała serca. Miałam nadzieję, że Joshua John Bennington nie jest jednym z nich. Ani Jennifer, ani ja nie powiedziałyśmy dziewczynom o Williamie Matthewsie ani o nim. Chciałyśmy, żeby miały niespodziankę. Kiedy weszłyśmy na salę, zabawa już się zaczęła - zespół grał Rock Around the Clock. Parę baloników zerwało się z uwięzi i unosiło się nad parkietem. Chłopcy z Allandale tłoczyli się pod przeciwległą ścianą, popijali poncz i taksowali nas wzrokiem, usiłując się zdecydować, którą poprosić do tańca. Klubowiczki zrobiły wielkie oczy, kiedy wysoki blondyn o jasnej cerze i niebieskich oczach szybko przeszedł przez salę, żeby przywitać się z Jennifer. - Poznaj Williama Matthewsa - powiedziała Jennifer, biorąc go za rękę i obracając się ku mnie. - Williamie, to jest Leigh VanVoreen. - Miło mi... - Mnie również. - Uścisnęłam mu dłoń. Miał ładną twarz o łagodnych, subtelnych rysach. W duchu pogratulowałam Jennifer. Za naszymi plecami członkinie „specjalnego klubu” szeptały zajadle. - Mój współlokator stoi przy wazie z ponczem i trzęsie się ze strachu - rzekł William. - Och, nie żartuj sobie z niego - ofuknęła go Jennifer. - I z Leigh. - Proszę ze mną, szanowne panie - powiedział uroczyście William, podsuwając nam ramiona, żeby poprowadzić nas w stronę stołu z ponczem. Ujęłam go pod lewy łokieć i ruszyliśmy przez salę. Zerknęłam za siebie - zobaczyłam wgapione w nas klubowiczki.
Wysoki, ciemnowłosy i bardzo opalony chłopak uniósł głowę i popatrzył na nas orzechowo-zielonymi oczami. Uznałam, że jest bardzo przystojny i męski w spokojnym, nienarzucającym się stylu. W jego spojrzeniu była łagodność, ale poczułam dreszczyk przebiegający po krzyżu. - Leigh - powiedział William nieco zbyt głośno - oto mój współlokator, Joshua John Bennington, słynny gawędziarz telefoniczny. - Okrasił swój dowcip śmiechem, a Jennifer szturchnęła go w ramię. Joshua wzniósł oczy do sufitu i pokręcił głową. - Przykro mi, że mój przyjaciel tak błaznuje - skomentował, wyciągając do mnie rękę. Miło mi cię poznać. - Mnie również - odpowiedziałam automatycznie. - Jen i ja idziemy potańczyć - oznajmił William - a wy się poznajcie. Tylko uważaj, Leigh, bo ten facet ma za sobą cały sznur złamanych kobiecych serc. Joshua, nie narób mi wstydu - ostrzegł i mrugnął znacząco, po czym pociągnął Jennifer na parkiet. Obserwowałam ich przez chwilę. - Dobry z niego tancerz - pochwaliłam. - William jest dobry we wszystkim, co robi. To piekielnie zdolny gość, który wpędza nas wszystkich w kompleksy - rzekł Joshua. - Och, nie powinieneś się czuć zakompleksiony - zaprotestowałam z ożywieniem, które mnie samą zaskoczyło. Joshua uniósł brwi i uśmiechnął się. - Nie wierz w historię o złamanych sercach - poprosił. - W zeszłym roku ani razu nie byłem na zabawie. - Ja też. - Serio? - Wyraźnie się odprężył. - Może ponczu? - zaproponował. - Tak, proszę. Nalał mi i ze szklankami w rękach poszliśmy na ławkę, żeby spokojnie pogadać. Dowiedziałam się, że jego ojciec jest prawnikiem specjalizującym się w handlu nieruchomościami, że ma dwóch braci i siostrę, i że mieszka pod Bostonem. Jego rodzina ma też dom w West Palm Beach na Florydzie oraz dom letni na Cape Cod. Kiedy zaczął mówić o sobie, nie mógł skończyć. Przez cały czas śledziłam „specjalny klub”. Niektóre dziewczyny przygruchały sobie partnerów i tańczyły. Toby i Betsy podpierały ścianę i spoglądały z zazdrością w moim kierunku. Wreszcie Joshua zapytał, gdzie mieszkam. Opowiedziałam mu o Farthy. Słyszał o
fabryce Tattertona, ale jego rodzina nie miała takich zabawek. Kiedy wspomniałam o Tonym, nazwałam go ojczymem, ale Joshua nie zapytał, kim jest mój prawdziwy ojciec i dlaczego rodzice się rozwiedli. Pomyślałam, że to wyraz taktu z jego strony. Tańczyliśmy, podjadaliśmy przekąski i znów tańczyliśmy. Jennifer i William towarzyszyli nam przez większość czasu. W pewnym momencie Jen poprosiła, żebym poszła z nią do łazienki. Ledwie zamknęłam za nami drzwi, posypały się pytania. - No i jak, podoba ci się? Dobrze się bawisz? Jaki on jest? - Tak, podoba mi się. Jest bardzo miły i dobrze wychowany. Przy nim czuję się jak... jak dama. - No to się cieszę. - Jennifer uścisnęła mnie serdecznie. Miałyśmy wyjść z łazienki, gdy do środka wpadła jak bomba Marie, a za nią pozostałe klubowiczki. Marie zastąpiła nam drogę, wyzywająco opierając ręce na biodrach. - Może powiecie nam, o co chodzi? Jakim prawem ukryłyście przed klubem, że macie chłopaków w Allandale? - On nie jest moim chłopakiem - usprawiedliwiłam się pospiesznie. - Poznałam go dzisiaj. Marie przeniosła oskarżycielskie spojrzenie na Jennifer. - Poznałam Williama pod koniec lata, ale nie ustaliliśmy, że będziemy ze sobą chodzić wyjaśniła Jen. - Tak czy owak powinnyście powiedzieć nam o tych chłopakach - stwierdziła Marie. Członkinie „specjalnego klubu” nie mogą mieć przed sobą tajemnic. Musimy sobie bezwzględnie ufać. Dlatego właśnie jesteśmy specjalne. - Jej spojrzenie mogło zabić. - Ale... - Zrobiłyście z nas idiotki! Nadużyłyście naszego zaufania - powiedziała oskarżycielskim tonem, zakładając ramiona na piersi. - Marie, nie wygłupiaj się. Nic takiego nie zrobiłyśmy i nie... - Wcale się nie wygłupiam. - Odwróciła się do dziewczyn. - Czy któraś jeszcze myśli, że to nic takiego? Że się wygłupiam? - Dziewczyny miały identyczne miny jak ona wściekłe, zazdrosne i nienawistne. - Powinnyście nas uprzedzić, a wy zrobiłyście z nas idiotki! - powtórzyła. - Należycie do klubu, ale macie nas w nosie. Na przykład ty, Leigh... Kogo zaprosiłaś do tej swojej słynnej posiadłości? No, kogo? Tylko Jennifer! Myślisz, że jesteś lepsza od nas? - Wcale nie. Przecież wam mówiłam, że... - Przyjemnej zabawy - warknęła Marie i wymaszerowała z łazienki, a za nią jej
popleczniczki emanujące świętym oburzeniem. - Och, Leigh, przepraszam! - zawołała Jennifer. - Przeze mnie naraziłaś się klubowi. - Nie przesadzaj, Jen. One są po prostu zazdrosne, i tyle. Nie myśl o nich więcej. Marie kazała nam się dobrze bawić, więc jej posłuchajmy. Poza tym nie tylko ty jesteś winna. Ja też im nie powiedziałam. Jennifer skinęła głową, ale nadal była zdenerwowana. - Zapomnij o tym. Idziemy. - Wzięłam ją za rękę i wyprowadziłam z łazienki. A jednak nie bawiłyśmy się dobrze. Inne dziewczyny spoglądały na nas wrogo. Żadna nie odezwała się do nas aż do końca balu; szeptały tylko między sobą po kątach i szyderczo wytykały nas palcami. Joshua wyczuł, że coś jest nie tak. Kiedy spytał, powiedziałam mu, cośmy usłyszały od Marie. - Strasznie mi przykro, że przeze mnie masz takie problemy. Od razu wziął winę na siebie. Byłam zaskoczona. - Och, daj spokój, nie musisz się obwiniać. To one są głupie, że z tak głupiego powodu wściekają się i obrażają. - Ze złością spojrzałam na zawistnice pod ścianą. - Zresztą wolę przyjaźnić się z tobą niż z tym całym „specjalnym klubem”. - Naprawdę? - Oczy mu zabłysły. - Jasne. Dlatego mam nadzieję, że zadzwonisz do mnie i jeszcze się spotkamy. - Byłam zdumiona własną śmiałością, ale złość dodała mi odwagi, a poza tym zaczęłam go lubić. - Och, oczywiście. - Rozpromienił się. Zatańczyliśmy znów i znów, a kiedy zespół zagrał powolną piosenkę, Joshua mocno przyciągnął mnie do siebie i wargami musnął moją skroń. Uniosłam głowę i przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Musieliśmy wyglądać bardzo romantycznie, bo kiedy rozejrzałam się w tańcu, mignęły mi twarze innych dziewczyn z Winterhaven, nienależących do klubu, wpatrzone w nas rozmarzonym wzrokiem. Niemal słyszałam, jak wzdychają. Panna Mallory ogłosiła koniec zabawy i przypomniała ekipie sprzątającej, aby nazajutrz wcześnie rano stawiła się do pracy. Ostrzegła, że jeśli nie sprawią się dobrze, ucierpią na tym przyszłe bale. Chłopcy zaczęli wychodzić. Obie z Jennifer odprowadziłyśmy naszych chłopaków. Kiedy wyszliśmy z budynku, William natychmiast pociągnął Jen w ciemny kąt, żeby tam pocałować ją czule na pożegnanie. Ja stałam z Joshuą, patrząc za nimi. Spojrzeliśmy na siebie. Strasznie chciałam, żeby też mnie pocałował. Bezwiednie zacisnęłam palce na jego dłoni. Zerknął na mnie zdziwiony, a potem pociągnął mnie w drugi ciemny kąt i tam
delikatnie pocałował w usta. - Dobranoc, Leigh. Wspaniale się bawiłem - powiedział. - Ja też. Dobranoc. Wsiedli do autokaru. Gdy odjechali, uścisnęłyśmy się serdecznie i poszłyśmy do dormitorium. Na naszych drzwiach wisiała kartka, a na niej wielkimi literami napisano: TRZYMAJCIE SIEBIE I SWOJE SEKRETY Z DALA OD NAS! Zerwałam ją z drzwi i podarłam. Jennifer podeszła do łóżka i usiadła, ale natychmiast zerwała się z krzykiem. Oba łóżka były mokre. Śmierdziały, jakby ktoś wylał na nie wodę zaczerpniętą z toalet. Jen zasłoniła dłonią usta i wybiegła do łazienki. Kiedy mówiłam jej, że nie rozumiem mężczyzn, nie powiedziałam wszystkiego. Teraz pojęłam, że nie rozumiem ani mężczyzn, ani kobiet. Okrucieństwo, egoizm, mściwość i zło w różnych postaciach plenią się w sercu każdego człowieka - zapewne i w moim. Dyszałam żądzą zemsty i byłam gotowa wbijać szpilki po kolei w każdą z klubowiczek. Z obrzydzeniem zaczęłam zdzierać pościel z łóżek. Uznałam, że trzeba wyczyścić materace i odwrócić je na drugą stronę. Jennifer wyłoniła się z łazienki z policzkami błyszczącymi od łez. Uśmiechnęłam się do niej. - Jak możesz się cieszyć po tym wszystkim? - spytała z urazą. - Po prostu o tym nie myślę. Myślę wyłącznie o zielono-brązowych oczach Joshuy odpowiedziałam spokojnie. Patrzyła na mnie ze zdumieniem, a po chwili zaczęła się śmiać. Śmiałyśmy się głośno i tak histerycznie, że dziewczyny zaczęły wyglądać z pokojów, by zobaczyć, co się stało. - Nic się nie stało! - krzyknęłam, wychyliwszy głowę na korytarz. - Po prostu dzisiaj świetnie się bawiłyśmy! Drzwi się pozatrzaskiwały. Znów ryknęłyśmy śmiechem. Śmiałyśmy się jeszcze długo, aż poczułyśmy się tak zmęczone, że nie miałyśmy siły posłać łóżek, więc rzuciłyśmy się na nie w ubraniu i zasnęłyśmy, mając pod powiekami migoczące światła, a na ustach słodki smak pocałunków. Od tej pory nasze życie szkolne się zmieniło. Nie byłyśmy już członkiniami „specjalnego klubu”. Niektóre z dziewczyn, jak Wendy czy Carla, nadał okazywały nam życzliwość, ale nie byłyśmy już zapraszane na imprezy i spotkania. Niewiele sobie z tego
robiłyśmy, bo nasze myśli zajmowali teraz William z Joshuą. Jeśli w weekend zostawałam w Winterhaven, spotykaliśmy się całą czwórką. Wspólnie uczyliśmy się w bibliotece, jeździliśmy na wycieczki albo do kina. W weekendy, które spędzałam w domu, Joshua dzwonił do mnie dwa razy dziennie. Powiedziałam o nim mamie, ale nie wykazała zbytniego zainteresowania. Była bardzo przejęta sobą, gdyż nie mogła schudnąć paru kilogramów mimo stosowania coraz to nowych diet. Zatrudniła nawet dietetyczkę, która miała pomagać Rye’owi szykować posiłki dla niej, ale szybko ją zwolniła, bo i to nie przyniosło natychmiastowych rezultatów. Tony był bardzo zapracowany, gdyż jego interesy szły jak burza. Kiedy spytałam go o lalkę portretową, powiedział, że jest już prawie gotowa, ale czeka z jej premierą do sezonu gwiazdkowego, licząc, że stanie się świątecznym przebojem jego sklepów. Z kolei mama zdradziła mi, że swój egzemplarz lalki mam dostać na urodziny. Alergia wciąż męczyła Troya i Tony musiał dla braciszka zatrudnić nauczyciela, który miał przerabiać z nim szkolny program. Malec był bardzo zdolny i nad wiek dojrzały, więc była szansa, że jeśli nawet parę miesięcy spędzi w domu, przyjmą go od razu do drugiej klasy, bo umiał już pisać i czytać. W pewien weekend na początku października zobaczyłam, że mama jest wreszcie w dobrym nastroju. Była na ekskluzywnym przyjęciu, gdzie obecny tam jeden z szefów „Vogue’a” powiedział, że chętnie widziałby ją na okładce. Zamierzał nawet przysłać do Farthy fotografa, żeby zrobił próbne zdjęcia. Mama była w tak świetnym humorze, że skorzystałam z okazji i spytałam, czy mogłabym urządzić przyjęcie urodzinowe i zaprosić na nie Jennifer, Williama, Joshuę oraz parę dziewczyn ze szkoły, z którymi zaprzyjaźniłyśmy się ostatnio, po rozstaniu ze „specjalnym klubem”. Ku mojej radości zgodziła się i od razu zaczęła planować przyjęcie na niedzielę. Moje urodziny przypadały w poniedziałek. W sobotę wieczorem Tony zaprosił z tej okazji mamę i mnie na uroczystą kolację. Zabraliśmy też Troya. Tony zamówił wcześniej urodzinowy tort, który wniósł na stół sam szef lokalu. Kelnerki i kelnerzy stanęli wokół stołu i zaśpiewali Happy Birthday. Mama i Tony ucałowali mnie, a Troy wręczył mi prezent, z którego był bardzo dumny, gdyż sam go wybrał. Był to złoty wisiorek z medalionem, do którego włożył swoje zdjęcie. Z tyłu jubiler wygrawerował słowa: „Dla mojej siostry Leigh”. - Och, jakie to cudne! - Uścisnęłam go ze wzruszeniem. - Dziękuję, Troy. Zawsze będę to nosiła - obiecałam. Malec promieniał dumą. Wyglądał bardzo poważnie w marynareczce i krawacie. Wieczorem, godzinę po powrocie z lokalu, usłyszałam pukanie do drzwi swojego
apartamentu. Tony stał w progu z pudełkiem owiniętym w różowo-niebieski papier. - Chciałem ci to wręczyć prywatnie, bez świadków - wyjaśnił, więżąc swoim niebieskim spojrzeniem moje oczy na bardzo długą chwilę. Usiadłam na kozetce, żeby odpakować prezent. Tony stał z rękami założonymi za plecami, uważnie mnie obserwując. Byłam tak podekscytowana, że moje niezgrabne palce męczyły się z węzłem wstążki. Nie chciałam, aby Tony się domyślił, że mama już mi zdradziła, co to za prezent. Uniosłam pokrywkę pudła i spojrzałam w oczy swojej portretowej lalki. Była prawdziwym dziełem sztuki. Miała moją twarz i wydawało mi się, że patrzę w lustro, które wszystko pomniejsza. Miłą buzię zdobił delikatny uśmiech, a oczy jaśniały żywo, jakby zaraz miała do mnie przemówić. - Jej włosy wyglądają jak prawdziwe - szepnęłam. - Bo są prawdziwe - odparł z lekkim uśmiechem. - Twoje. - Co? - Pamiętasz, jak dwa miesiące temu Jillian zabrała cię do fryzjera? Umówiłem się z nim, że zachowa każde pasmo twoich odciętych włosów. Resztę zrobił perukarz. - Naprawdę? - Byłam pod wrażeniem. Lalka miała sukienkę podobną do tej, jaką włożyłam na swoją pierwszą szkolną zabawę. Wszystko było tu autentyczne, nawet maleńka złota bransoletka i złoty wisiorek dokładna replika tego, który podarował mi Troy. - Jeśli obejrzysz tył medalionu przez szkło powiększające, zobaczysz napis: „Z miłością - Tony”. Odwróciłam medalion i rzeczywiście był tam miniaturowy napis. Co za precyzja, pomyślałam z podziwem. Wszystko w tej lalce było piękne. Ciało miało oczywiście bardziej kobiece kształty niż moje - Tony połączył mnie i mamę w swojej artystycznej wyobraźni. Podziwiałam dokładne wykonanie dłoni i palców, zerkając dla porównania na swoje dłonie. Chyba nawet linie papilarne były te same. Miałam ochotę rozebrać lalkę i sprawdzić inne szczegóły, ale nie chciałam tego robić na oczach Tony’ego. - Jest piękna, Tony; jest prawdziwym dziełem sztuki. - Cieszę się, że ci się podoba. Ruszyła już produkcja egzemplarzy wystawowych, ale ta lalka jest oryginałem i będzie tylko twoja. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Leigh powiedział, pochylając się, żeby mnie pocałować. Nadstawiłam policzek, ale on szybko musnął ustami moje wargi. - Muszę iść - powiedział, prostując się. - Mam jeszcze mnóstwo
papierkowej roboty. Do zobaczenia. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, przeszłam do sypialni i szybko rozebrałam lalkę. Odetchnęłam z ulgą. Choć jej ciało było równie realistycznie odtworzone jak reszta i miało nawet znamię pod biustem, Tony posłuchał mojej prośby i nie odtworzył narządów płciowych. Ubrałam lalkę z powrotem, wygładziłam na niej sukienkę i poszłam pochwalić się mamie. - Och, Leigh, jaka ona piękna! - wykrzyknęła, obracając lalkę w rękach. - Zresztą czy mogło być inaczej? Tony był tak zdeterminowany! Już widzę ten gwiazdkowy hit portretowe lalki Tattertonów! Pięknie brzmi, prawda? Może kiedyś go namówię, żeby zrobił także moją - dodała i westchnęła. - Ale obawiam się, że nie byłabym w stanie pozować tak długo jak ty. Nie mam cierpliwości. Choć to nie problem, bo może przecież posłużyć się fotografiami. Tak, pomyślę o tym, niech no tylko zrzucę wagę. Podoba ci się mój pomysł, Leigh? - Tak, mamo - powiedziałam i wyszłam, zostawiając ją z marzeniami o sesji dla „Vogue’a”. Posadziłam lalkę obok siebie na łóżku i długo patrzyłam jej w oczy. Połyskiwały jak żywe; jakby znały różne tajemnice - może nawet sekret mojej przyszłości. - Szkoda, że choć wyglądasz jak żywa, nie umiesz mówić. Ale możesz być moim aniołem opiekuńczym. Dobre imię dla lalki, pomyślałam. Angel... - Tak będę cię nazywać - oznajmiłam lalce. Wydawało mi się, że jej uśmiech ożył na moment, ale było to oczywiście złudzenie mojej wyobraźni karmionej marzeniami. Ten urodzinowy weekend okazał się wspaniały. Byłby jeszcze wspanialszy, gdyby tatuś się nie ożenił i nie zapomniał o mnie. Nagle, zupełnie jakby tata odebrał moje myśli w odległym końcu kraju, zadzwonił telefon. Tatuś telefonował z San Francisco. - Nie zadzwoniłem wcześniej, bo chciałem mieć pewność, że cię zastanę - tłumaczył się. - Jutro wcześnie rano mamy samolot. Twój prezent powinien także dotrzeć jutro rano. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Mildred go wybrała. Przymknęłam oczy, usiłując ignorować jego ostatnie słowa. - Dokąd tym razem się wybierasz, tatusiu? - zapytałam, niezdolna ukryć nuty niezadowolenia i rozczarowania. - Tworzymy linię żeglugową na Hawaje. Na Zachodnim Wybrzeżu jest bardzo duży
popyt na takie wycieczki. Mildred przeprowadziła szczegółowe rozeznanie. Słowo daję, powoli staje się moją prawą ręką! Aha, składa ci najserdeczniejsze życzenia. - Podziękuj jej ode mnie. A kiedy wracasz? - spytałam, myśląc o naszych planach na ferie świąteczne. - Obawiam się, że nieprędko. Rozumiesz, trzeba pozakładać biura, dogadać się z sieciami hotelowymi i z agentami biur podróży, zatrudnić pracowników i załatwić jeszcze tysiące innych spraw. Ale obiecuję, że jak tylko wrócę, zaplanuję dla nas wszystkich jakąś wspólną wyprawę. À propos, wyprawiasz urodziny? - Tak, tato. - Już miałam dodać: „Żałuję, że ciebie nie będzie na przyjęciu”, ale się powstrzymałam. Po co marzyć o czymś, co nie może się spełnić? - Cóż, myślę, że za rok będę na twoich urodzinach. I na pewno dotrzymam obietnicy, bo Mildred postanowiła, że ułoży nasz terminarz na rok naprzód. Jesteś tam jeszcze? - upewnił się, kiedy nie odpowiedziałam. - Tak, tato. - W każdym razie życzę ci wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń, moja księżniczko. W poniedziałek będę myślał o tobie cały dzień. Dobranoc. - Dobranoc, tatusiu - powiedziałam. Usłyszałam, jak odkłada słuchawkę tysiące kilometrów ode mnie; ten dźwięk wpadł w moje ucho jak łza z ołowiu. Poczułam ciepły strumyczek prawdziwych, palących łez i otarłam policzek. Na czubku palca błyszczała wilgoć. Przytknęłam go do policzka Angel. Na pewno pragnęła płakać ze mną.
Rozdział szesnasty ZA LABIRYNTEM Mama omal mi nie zepsuła urodzinowego przyjęcia. Pragnęła, aby wizyta w Farthy wywarła jak największe wrażenie na moich przyjaciołach z Winterhaven - jakby potrzeba było specjalnych starań! Już samo przejechanie przez bramę Farthinggale Manor było nie lada przeżyciem. Po naradzie postanowiłyśmy z Jennifer, że zaproszę Wendy i Carlę, gdyż nie posłuchały Marie i nadal się z nami przyjaźniły. Zdawałyśmy sobie sprawę, że przez to podpadniemy jeszcze bardziej naszym nieprzyjaciółkom, ale tym się nie przejmowałyśmy. Dzień wstał piękny, wyjątkowo ciepły jak na październik. Trawa była jeszcze gęsta i zielona, podobnie jak żywopłoty. Owa zieleń w połączeniu z błękitnym niebem usianym białymi obłoczkami stanowiła cudowne tło dla kolorowych liści. Nie miałam pojęcia, jak wystawna okaże się moja urodzinowa impreza. Późnym rankiem przyjechał pięcioosobowy zespół muzyczny i zainstalował się w sali balowej. Służba ustawiła tam długie stoły bufetowe oraz stoliki dla gości. Przyjęcie imponowało rozmachem - był kawior, poncz w srebrnych wazach, dekoracje wykonane przez bostońskiego dekoratora, zawodowi muzycy, upominki dla gości. Wielu kelnerów czekało na każde skinienie. Przerastało to wszystkie inne imprezy, jakie dotąd znałam. Nawet Tony był zaskoczony. Troy usiłował się wymigać od południowej drzemki. Dał się zagonić do łóżka, dopiero kiedy zagrożono mu, że nie będzie na przyjęciu. Mama wystroiła się jak na bal dla dorosłych. Włożyła jedną ze swoich najdroższych kreacji, czarną, i do tego diamenty. Malowała się i czesała przez pół dnia. Kiedy zaczęli przybywać goście, witała ich uroczyście w holu, a potem Troy i ja prowadziliśmy ich do sali balowej. Gdy przyjechał Joshua, wzięłam go za rękę i przyprowadziłam do mamy, aby ceremonialnie go przedstawić. A ona potraktowała go jak każdego innego gościa. Jakby nie pamiętała, co jej o nim opowiadałam! Było mi bardzo przykro. - Mamo, to jest Joshua Bennington - powtórzyłam, kiedy przywitała go zdawkowo, a potem zaczęła wydawać polecenia jednej z pokojówek. - Czy powinnam znać twoich rodziców, Joshuo? - Nie sądzę, pani Tatterton - odparł uprzejmie. Szybko pociągnęłam go dalej i oprowadziłam po domu, pokazując mu pokój muzyczny z freskami i ogromne kominki. Wpadliśmy też na górę, żeby zobaczył moje apartamenty.
- Tu jest pięknie - powiedział. - Jeszcze nigdy nie byłem w takim domu. On jest... jak zamek. - O wiele za duży na dom - stwierdziłam. Kiwnął głową i jego wzrok padł na Angel, którą posadziłam na łóżku, opartą o poduszki. - Jaka ładna lalka. - To Angel. Angel, kochanie, poznaj Joshuę Benningtona. Wiesz, o kogo chodzi, bo mnóstwo ci o nim opowiadałam. Joshua zaczął się śmiać. Podszedł bliżej do łóżka. - Wygląda jak ty. - Bo to jestem ja. Najnowsza zabawka Tattertonów, czyli lalka portretowa. Posłużyłam jako modelka, a tu widzisz pierwszy, wzorcowy egzemplarz. - Jest piękna. Tak jak ty, Leigh - szepnął, czerwieniąc się. Jak cudownie, że taki komplement mówi mi ktoś inny niż tata czy Tony, pomyślałam. - Dzięki, Joshua. Później, jeśli zechcesz, możemy się na chwilę urwać z przyjęcia, pokażę ci angielski labirynt i domek ogrodnika, w którym pozowałam. - O, chętnie - ucieszył się. Zeszliśmy na dół, gdzie przyjęcie już się rozkręcało. Zespół był świetny, grał najnowsze przeboje. Każdy uważał, że transparent, który wymyśliła i wykonała moja mama, jest śliczny i dowcipny. Namalowała kulę ziemską w szklanym sześcianie, na którym był napis: „Nie widzimy świata poza Leigh”. Czułam się zakłopotana tym całym przepychem i ekstrawagancją - za to mama bawiła się świetnie w roli gospodyni, wypytując każdego z moich gości o rodzinę, przedstawiając im Tony’ego oraz wygłaszając peany pochwalne na cześć Wytwórni Zabawek Tattertonów. Najwyraźniej pragnęła, żeby po powrocie do domów z podziwem opowiadano o Farthy i Jillian Tatterton. Przypominała mi dawną mamę z czasów, kiedy dopiero zaczęła podróżować z tatusiem i chętnie towarzyszyła pasażerom. Wreszcie zaprosiła wszystkich na seans „w naszym prywatnym kinie”. Moi przyjaciele nie wierzyli własnym uszom, kiedy usłyszeli, że będzie to przedpremierowy pokaz najnowszego filmu, którego jeszcze nie wyświetlano w kinach. - Och, Leigh! - zawołała zachwycona Jennifer, podchodząc do mnie z Williamem. - Do końca życia nie zapomnę tego przyjęcia. - Ja też - dodał William z równym zachwytem. Mama i Tony poprowadzili wszystkich do sali. Ścisnęłam lekko dłoń Joshuy, dając mu znak, że mamy usiąść w ostatnim rzędzie.
- Kiedy film się zacznie - szepnęłam - wymkniemy się stąd, dobrze? Chyba że wolisz zostać? - Ależ skąd, wolę iść z tobą. Sala kinowa, choć niewielka, wyglądała jak miniatura prawdziwej - miała fotele, duży ekran i podwójne drzwi z tyłu. Mama kazała pokojówkom chodzić wzdłuż rzędów i rozdawać torebki z popcornem. Usiadłam z Joshuą na samym końcu. William i Jennifer dołączyli do nas. Wcześniej uprzedziłam przyjaciółkę, że mamy zamiar wyjść w trakcie seansu. Światła zgasły i zaczęła się projekcja. Odczekaliśmy prawie kwadrans, aż trąciłam Joshuę i wymknęliśmy się z sali. Nigdzie nie było widać Tony’ego, ale w końcu długiego korytarza słyszałam głos mamy rozmawiającej przez telefon. Zaprowadziłam Joshuę do bocznych drzwi i pobiegliśmy przez ogród do labiryntu. - Uważaj, łatwo się zgubić - uprzedziłam - ale poprowadzę cię, znam trasę. Mimo moich zapewnień wahał się, nieufnie spoglądając na zielone ściany. - Jesteś pewna, że znajdziesz drogę? - zapytał sceptycznie. - Jestem pewna. Zresztą... czy to takie straszne, gdybyś ze mną zbłądził? - Och, jasne, że nie! Pociągnęłam go za sobą. Trzymał mnie mocno za rękę, kiedy przemierzaliśmy zielone korytarze, skręcając szybko to w prawo, to w lewo. Po niedługim czasie wyłoniliśmy się z drugiej strony i ukazał się domek. - Czy nie wygląda jak chata z bajki? - spytałam, przystając, żeby nasycić się pięknem pogodnego ciepłego dnia, uroczego wiejskiego płotku i domku. - O tak - powiedział cicho Joshua. - Chodź. - Znów wzięłam go za rękę i pociągnęłam do furtki. Zauważyłam ze zdziwieniem, że okna nadal zasłaniają żaluzje. - Wejdziemy do środka, ale tylko na chwilę, bo musimy wrócić, zanim się zorientują, że zniknęliśmy. Od chwili, kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten domek, zaczęłam marzyć, że zamieszkam w nim z ukochanym mężczyzną, przynajmniej w weekendy. Moglibyśmy uciekać tutaj od świata i być tylko dla siebie. Zerknęłam na Joshuę. Wpatrywał się w domek, ale kiedy poczuł moje spojrzenie, odwrócił się do mnie z ciepłym uśmiechem. Podeszliśmy kamienną ścieżką. Gdy otworzyłam drzwi, zdziwiłam się, że Tony nie sprzątnął swoich przyborów malarskich. Pokój nadal był urządzony jak atelier. Dlaczego? Przecież moje pozowanie i prace przy lalce dawno się skończyły. Czemu Tony to wszystko zostawił? - Myślałam, że już zlikwidowano pracownię - powiedziałam zmieszana.
Joshua wszedł za mną do środka. Szybko podeszłam do sztalugi. Stał na niej obraz przedstawiający mnie nagą, leżącą na kanapie. Nie miałam czasu przyjrzeć mu się dokładniej, ale był jakiś inny. Na pewno nie powstał w czasie mojego pozowania. Tym razem wpływ mamy, z którą w wyobraźni Tony’ego dzieliłam jedno ciało, zaznaczył się także na twarzy namalowanej postaci. - Zaczekaj. - Powstrzymałam gestem Joshuę. - Nie chcę, żebyś to widział. - Dlaczego? Co to jest? - Po prostu... coś osobistego - odpowiedziałam i szybko narzuciłam prześcieradło na sztalugę. - Przepraszam. - W porządku - odparł szybko, choć wyraźnie był zdziwiony. Sprawdziłam, czy nie ma nic więcej kompromitującego. Z boku stały jeszcze dwie sztalugi, ale były odwrócone do ściany. Odetchnęłam z ulgą i usiadłam na kanapie. - A więc tu było studio - powiedział Joshua, rozglądając się po salonie. - I Tony Tatterton sam zrobił tę lalkę? - Tak. Tutaj szkicował mnie i malował. - Cóż za utalentowany człowiek. - Joshua przysiadł się do mnie. - Teraz rozumiem, czemu mówiłaś o tym domku z takim zachwytem. Rzeczywiście jest uroczy. Prawdziwa kryjówka. - Bardzo lubiłam tu przychodzić. I nadal lubię. Szkoda, że Tony tu nie posprzątał i nie możesz zobaczyć, jak to miejsce wygląda na co dzień. Nie rozumiem, czemu tego nie zrobił. - Może chciał jeszcze coś tworzyć - zasugerował Joshua. Taka myśl nie przyszła mi do głowy. Rzeczywiście, może Tony zamierzał teraz namówić do pozowania moją mamę lub inną dziewczynę w moim wieku. - Możliwe. Ale bardzo chciałam, żebyś zobaczył mój... mój wymarzony dom. - Mogę sobie go wyobrazić - powiedział miękko. - Wystarczy tylko przymknąć oczy i... - I wyobrazić sobie, że jesteśmy parą zakochanych umawiających się tutaj na potajemne schadzki? - Nie musimy udawać. Zobaczyłam pożądanie rodzące się w jego wzroku. Dotąd całowaliśmy się kilka razy, zawsze szybko, na przywitanie i na pożegnanie. Ale nasze wargi nigdy nie przylgnęły do siebie na dłużej i nigdy nie tuliliśmy się mocno. Teraz wreszcie mogliśmy to zrobić. Joshua przysunął się bliżej. Gdy nasze usta się zetknęły, otoczył mnie ramionami i przyciągnął do siebie. - Wszystkiego najlepszego, solenizantko - szepnął.
Znów mnie całował, tym razem dłużej. Wydałam cichutki jęk, kiedy błogie mrowienie ogarnęło mnie od głowy do czubków palców. Przypomniały mi się słowa Jennifer opisującej czułe chwile z Williamem, jego pocałunki i dotyk. To zupełnie inna sprawa, kiedy ktoś bardzo cię lubi, a ty lubisz jego i pozwalasz mu się dotykać, pomyślałam, przypominając sobie, jak Tony dotykał mnie w tym domku. Na pewno jest inaczej; musi być inaczej. I musi być cudownie. Joshua odsunął się lekko - pewnie z obawy, czy nie okazał się zbyt śmiały i nie całował mnie zbyt długo. Był słodki i nieśmiały, ale pod tą nieśmiałością czaiła się namiętność. Czułam to w drżeniu jego warg i w sposobie, w jaki opuszkami palców przesunął po mojej szyi. - Lubię cię, Leigh. Żadnej dziewczyny jeszcze tak nie lubiłem. - Ja też cię lubię. Znów zaczął mnie całować. Zamknęłam oczy. Jego palce sunęły w dół. Za chwilę dotkną piersi. Drżałam w oczekiwaniu. Kiedy zawrócił do góry, zrozumiałam, że się nie ośmieli. Nie mogłam mu na to pozwolić. Musiałam poznać to uczucie, przekonać się, że będzie inne. Energicznie wykręciłam ciało tak, że dłoń chłopaka nagle znalazła się na moim biuście. Joshua zamarł na moment, a potem zaczął gładzić moje piersi, muskając palcami sutki. To było inne uczucie - bo sama go pragnęłam. Rozkoszny dreszcz się nasilił, opadając elektrycznym wyładowaniem do podbrzusza. Dalej, niżej! - pomyślałam i ta myśl zawładnęła mną do reszty. Przemożne pragnienie omotało mój umysł. Jęknęłam. Joshua pomyślał, że posunął się za daleko, i szybko cofnął rękę. - Nie - zaprotestowałam, chwytając go za przegub. - Nie jestem na ciebie zła. Zobaczyłam ogromne pragnienie w jego oczach. Przytknęłam jego dłoń z powrotem do piersi, ale w tym momencie otworzyły się drzwi domku. Odskoczyliśmy od siebie. Wszedł Tony! - Co ty tu robisz?! - krzyknął. - I jeszcze na tej kanapie! - dodał, jakbym zbezcześciła jakąś świętość. - Jakimi prawem go tu przyprowadziłaś?! Dlaczego nie oglądasz filmu z gośćmi?! Joshua wstał szybko. - Proszę pana, my tylko... - Obiecałam, że pokażę mu labirynt - wtrąciłam w pośpiechu - i przy okazji wpadliśmy do domku. - A co pokazywałaś mu na tej kanapie? - rzucił Tony z furią.
- Nic - odpowiedziałam. Serce biło mi jak oszalałe. Tony mierzył mnie wzrokiem, lecz po chwili wyraz jego twarzy nieco złagodniał. - Nieładnie jest zostawiać gości - powiedział już spokojniej. - Nikt oprócz mnie nie wie, że to zrobiłaś, nawet mama, ale radzę, żebyście szybko wracali - dodał, patrząc wymownie na Joshuę. - Tak, proszę pana. - Joshua był zdruzgotany. Podał mi rękę i pomógł wstać z kanapy. Tony usunął się na bok, kiedy szliśmy do wyjścia. - Leigh. - Wyciągnął rękę i przytrzymał mnie. - Nic nie powiem twojej mamie, ale chciałbym z tobą później porozmawiać. - Tak, Tony - bąknęłam i pospieszyłam za Joshuą. W milczeniu ruszyliśmy w stronę labiryntu. - Przepraszam, że naraziłem cię na kłopoty - powiedział, kiedy otoczyły nas zielone ściany. - Nie przejmuj się, nic się nie stało. Tony po prostu... usiłuje być dla mnie ojcem wyjaśniłam. - Uważa, że tak trzeba. Joshua kiwnął głową, lecz widać było, że nadal się martwi. Szybko pokonaliśmy labirynt i weszliśmy do Farthy tymi samymi bocznymi drzwiami. Gdy w ciemności usiedliśmy na naszych fotelach, Jennifer i William całowali się namiętnie. Przestali, kiedy zorientowali się, że wróciliśmy. - Jak było, Romeo? - zagadnął William. Joshua nie odpowiedział. Wcisnął się w fotel i nie poruszył się, dopóki nie włączono świateł. Po filmie moi goście zaczęli się rozchodzić. Przyjechali po nich rodzice albo szoferzy. Żegnałam gości w drzwiach, dziękując za przybycie i prezenty. Joshua, William i Jennifer wychodzili ostatni. - Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze z twoim ojczymem - szepnął Joshua z zatroskaną miną. - Nie martw się. Zadzwonię do ciebie później - obiecałam. Uścisnęłam serdecznie Jennifer i już ich nie było. Choć w domu służba sprzątała po przyjęciu, doznałam uczucia dojmującej pustki, która ponownie wróciła do wielkiego domu. Niania Troya już wcześniej zdołała go położyć, a mama zaszyła się w swoich pokojach, odpoczywając, jak się wyraziła, „po przejściach”. Tony, o ile się mogłam zorientować, nie wrócił jeszcze z domku ogrodnika. Zastanawiałam się, co tam robi, i myślałam o obrazie,
który ukryłam przed wzrokiem Joshuy. Czy jeszcze go maluje? Czy zamierza stworzyć następną lalkę? - Proszę wybaczyć, że przeszkadzam, panienko - powiedział Curtis, podchodząc do mnie - ale przed niecałą godziną przywiózł to kurier. - Wręczył mi paczkę. Domyśliłam się, że zawiera urodzinowy prezent od taty i Mildred. - Dziękuję, Curtis. - Postanowiłam otworzyć przesyłkę u siebie. Usiadłam na kanapie w saloniku i odwinęłam papier. W pudełku znajdowała się ceramiczna, ręcznie malowana figurka baletnicy. Była to pozytywka. Kiedy ją nakręciłam i postawiłam na stole, tancerka zaczęła wirować przy dźwiękach suity z Dziadka do orzechów. Na karcie tata napisał: „Znaleźliśmy z Mildred ten piękny drobiazg - w sam raz dla pięknej młodej damy. Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Leigh”. Wpatrywałam się w tańczącą lalkę, przypominając sobie, jakie jeszcze prezenty dostałam dziś na urodziny. I wcześniej - zwłaszcza rok temu, kiedy tata podarował mi ten dziennik. Och, byłam wtedy taka szczęśliwa, tak nieświadoma czarnych chmur nieszczęść i smutku, które zbierały się nad moją głową. Aż rozpękły się niebiosa, lunęły strumienie ulewy i gorzkich łez. Z zamyślenia wytrącił mnie widok Tony’ego stojącego w drzwiach. Pomyślałam, że musiał stać tam od dłuższej chwili, obserwując mnie. - Co to jest? - spytał. - Prezent od taty. Dziwnie wyglądał, inaczej. Włosy, zwykle gładko uczesane, miał rozwichrzone, twarz zaczerwienioną, marynarkę rozpiętą, a rozluźniony krawat zwisał mu na szyi jak chomąto. Sprawiał wrażenie, jakby biegł przez całą drogę od domku. - Niebrzydka rzecz - ocenił. - Import? - Podszedł do mnie. - Pewnie tak. Sięgnął po figurkę i obrócił ją, żeby obejrzeć podstawę. - Tak, zrobiona w Holandii. Widziałem wiele podobnych w trakcie swoich podróży. Odstawił figurkę i uśmiechnął się. - Mama wyprawiła ci huczne przyjęcie, co? - zagadnął wesoło. Chciałam być miła, chciałam uprzejmie kontynuować rozmowę, ale nadal byłam wściekła za awanturę, którą urządził nam w domku ogrodnika. - Tak. - Schowałam figurynkę do pudełka i wstałam. - Cóż, dobranoc. Zaniosę to do sypialni. Miałam nadzieję, że się pożegna. Tymczasem Tony ruszył za mną.
- Leigh, przepraszam, że tak cię wystraszyłem w domku, ale przypadkiem zobaczyłem, że zostawiasz swoje towarzystwo i wymykasz się z chłopakiem, więc poszedłem za wami z czystej ciekawości. - Już mówiłam, chciałam pokazać Joshui labirynt - wyjaśniłam, odwracając się do niego plecami. - Nie jestem twoim prawdziwym ojcem, ale ty, młodziutka dziewczyna, dopiero dojrzewasz. Ktoś powinien nad tobą czuwać, gdyż młodzi mężczyźni, już z pewnym doświadczeniem i pchani popędami, mogą chcieć wykorzystać twoją naiwność i niewiedzę. Wierz mi, wiem coś o tym. - Joshua nie jest taki! - warknęłam. - Zapewne, ale trzeba być czujnym i nie czułbym się dobrze, gdyby... gdybym nie udzielił ci paru ojcowskich rad w tej kwestii. Mama nie musi o tym wiedzieć. Niech to zostanie pomiędzy nami, dobrze? Położył mi dłonie na ramionach. - Chciałbym, aby pomiędzy nami rozwinęła się szczególna więź, aby nasz kontakt był wyjątkowy - powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. Zacisnął mocniej palce, aż mnie zabolało. Skrzywiłam się, ale nie rozluźnił chwytu. - Twoja matka chce, abym pomógł jej ciebie wychowywać - mówił dalej szeptem. Wręcz oczekuje, że podejmę odpowiedzialność za ciebie. Matkowanie dojrzewającej córce trochę ją przerasta. Nie boję się tej odpowiedzialności. Jesteś zbyt piękną i zbyt wartościową dziewczyną, żeby zostawić cię bez opieki. Proszę, pozwól, abym cię strzegł. - Doceniam twoją troskę, Tony. Dziękuję - odpowiedziałam krótko, pragnąc zakończyć tę przykrą rozmowę. Wzrok miał coraz bardziej płonący. - Leigh, zrozum, ja wiem, co się dzieje z mężczyzną, zwłaszcza młodym, kiedy jest blisko ciebie. - Przesuwał palce w dół po moich ramionach. - Nawet się nie domyślasz, jak wielką władzę masz nad mężczyznami. Władzę? O czym on mówi? Czemu jest taki podminowany? Sam powiedział, że nic takiego się nie stało - było, minęło i można o tym zapomnieć. Po co jeszcze wałkować sprawę z takim zaangażowaniem? - Tak, władzę - podjął. - Już ją masz, tak jak Jillian. Twoja uroda i jej uroda działają niczym zaklęcie. Mężczyzna na sam wasz widok traci rozsądek, marzy, żeby zostać niewolnikiem waszej piękności. Znajduje spełnienie, gdy jest dręczony, ale także obdarzany łaskami i pieszczotami. Tylko tym żyje - dodał tak cicho, że praktycznie musiałam czytać mu z ust. - Potrafisz to zrozumieć?
- Nie. - Chciałam się cofnąć, ale przytrzymał mnie. - Kiedy mężczyzna jest tak blisko ciebie jak ów chłopak na kanapie w domku i pozwalasz mu się dotykać - ciągnął, przesuwając palce na moją pierś - jego serce płonie jak małe palenisko, rozprowadzając pulsujące ciepło po całym ciele. Staje się marionetką w twoich rękach. - Pieścił moją pierś kolistymi ruchami. Tak mocno mnie przytrzymywał, że nie mogłam się ruszyć. Żyły wystąpiły mu na czole. Dotykał mnie dokładnie tak, jak dotykał mnie Joshua. Jak długo obserwował nas, zanim postanowił nam przerwać? Skoro widział, jak wychodzimy z sali kinowej, i był ciekaw, co będzie dalej, musiał nas śledzić. Tylko czemu nie nakrzyczał na nas od razu, nie zażądał, żebyśmy wrócili do gości, zanim zdążyliśmy wejść do labiryntu? - Musisz zrozumieć, jak wielką masz moc, Leigh, abyś nie nadużywała swojej władzy. Przesunął palce na mój obojczyk. - Widziałem, jak ten chłopak cię całował. Nie możesz oczekiwać, że na tym się skończy. To tak jakbyś przyłożyła płonącą zapałkę do stogu siana, twierdząc, że rozpalasz tylko mały ogienek, który zaraz zagasisz. Tymczasem ogień, raz wzniecony, rozprzestrzenia się błyskawicznie, wymyka się spod kontroli, ogarnia nas całych i trawi, spopiela. Chcę cię przed tym ostrzegać, uczyć cię - mówił z coraz większym żarem. Ale nie możesz się mnie obawiać. Musisz mi zaufać. Zgadzasz się? - zapytał niecierpliwie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ma mnie ostrzegać? Uczyć? Co to wszystko znaczy? - Już ci mówiłam, Tony, doceniam twoją troskę o mnie. - Tak. - Z przekonaniem kiwnął głową. - Moją troskę. o tak. - Chwycił mnie w silne ramiona i pocałował w głowę. - Ty moja lalko, moje dzieło sztuki. Tulił mnie długo i mocno. Wreszcie opuścił ramiona i cofnęłam się z ulgą. Tony przeczesał palcami włosy i uśmiechnął się. - Znów jesteśmy przyjaciółmi, prawda? - upewnił się. - Tak, Tony. Jesteśmy przyjaciółmi. - To dobrze. Nic nie zasmuciłoby mnie bardziej niż utrata twojej przyjaźni, zwłaszcza że tyle już razem osiągnęliśmy - powiedział, spoglądając na Angel. - Jak ona na nas patrzy! Udało mi się oddać twoje piękno w jej buzi, uchwycić nutę twojej niezwykłej melodii. To moje największe artystyczne osiągnięcie. Teraz rozumiem, jak twórca może się zakochać we własnym dziele. - Odwrócił się do wyjścia i nagle przypomniałam sobie, co było na sztalugach w domku. - Tony, dlaczego znów mnie malujesz? Czy planujesz kolejną lalkę?
- Ja znów ciebie maluję? - Tak, na sztaludze jest obraz. Przykryłam go prześcieradłem. - To nie jest nowy obraz, Leigh. Nie mówił prawdy. Widziałam wszystko, co przedtem malował, i na żadnym obrazie nie było tak wyraźnej domieszki rysów mamy. - Dlaczego więc w domku nadal jest pracownia? - Jeszcze nie sprzątnąłem. Przyznaję, zachodzę tam od czasu do czasu, aby wspominać chwile, które spędzaliśmy razem, tworząc to wspaniałe dzieło. Domek stał się dla mnie miejscem szczególnym, znaczącym. - Rysy mu stężały, wargi zacisnęły się w wąską linię, oczy zwęziły się w szparki. - Dlatego byłem tak niezadowolony, że sprowadziłaś tam obcego. - Joshua nie jest obcy - zaprzeczyłam szybko. - W każdym razie liczę, że dla ciebie ten domek także jest szczególny. Dlatego na przyszłość, gdybyś chciała tam jeszcze kogoś przyprowadzić, najpierw mnie zapytaj, dobrze? - Kiwnęłam głową. Byłam zmęczona i chciałam za wszelką cenę zakończyć tę dziwną rozmowę. Tony znów spojrzał na lalkę. - Jestem pewien, że ona czuje to samo - dodał z uśmiechem. - Jeszcze raz życzę ci wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń. - Dziękuję, Tony. Znów się do mnie zbliżył. - Sto lat, Leigh - szepnął i szybko pocałował mnie w usta. - Śpij dobrze. - Wreszcie wyszedł. Z ulgą zamknęłam za nim drzwi. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Umyłam się i z Angel u boku położyłam się do łóżka. Wydarzenia tego dnia przepływały przed moimi oczami. Przyjęcie było fantastyczne. Moi goście świetnie się bawili, a Joshua całował mnie i dotykał jak w romansie, dopóki nie przerwał nam Tony. Miałam chłopaka - i to wyjątkowego chłopaka! Wtem przypomniało mi się, że obiecałam do niego zadzwonić. Sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer. - Tu Joshua. - Nie miał zwyczaju mówić „halo”. - Tu Leigh. - Wszystko w porządku? - Tak. Mój ojczym wyszedł przed chwilą. Był trochę wzburzony, ale nie będzie robił afery i nic nie powie mamie. Tak więc nie musisz się martwić, zwłaszcza że ja się tym nie przejmuję. Zresztą nie robiliśmy nic strasznego. Po prostu chciałam, żebyś mnie pocałował, i tyle - powiedziałam szczerze.
- A ja chciałem pocałować ciebie. Przyjęcie było wspaniałe, Leigh. Najlepsze, na jakim byłem. - Było wspaniałe, ponieważ ty tam byłeś. Wpadniesz do mnie do szkoły w ten weekend? - Oczywiście. Mamy już z Williamem pewne plany. - Och, nie mogę się doczekać. Dobranoc, Joshua. Do szybkiego zobaczenia. - Dobranoc, Leigh. - Angel też mówi ci dobranoc - dodałam ze śmiechem. Przystawiłam lalkę do słuchawki, jakby rzeczywiście mogła słyszeć i mówić. - Dobranoc, Angel. - On też się roześmiał. Odłożyłam słuchawkę, wyłączyłam światło i zamknęłam oczy, licząc, że przeżyję na nowo pocałunek Joshuy i wszystko, co wtedy czułam - ale zamiast tego wyobraźnia podsunęła mi obraz Tony’ego wpatrzonego we mnie błyszczącymi oczami, nerwowo oblizującego usta wygięte uśmieszkiem. To on dotykał mojej piersi, nie Joshua. Powiedział: „Chcę cię ostrzegać, uczyć cię”. Dlaczego te słowa wprawiały mnie w drżenie? Przecież chciał tylko być dobrym ojczymem, prawda? Ale czy musiał mnie dotykać? Żałowałam, że nie mogę zwierzyć się mamie i spytać, co o tym myśli, ale wtedy musiałabym opowiedzieć jej o wszystkim - jak wymknęłam się z Joshuą z przyjęcia, a potem całowałam się z nim w domku, pozwalając, żeby mnie pieścił. Nie, to nie ma sensu, pomyślałam. Na pewno powiedziałaby, że Tony miał rację. Skoro nie mogłam o tym porozmawiać, uznałam, że lepiej będzie po prostu zapomnieć. Tylko lalka Angel widziała, jak Tony Tatterton całował mnie dzisiaj w mojej sypialni. Miałam niemiłe przeczucie, że to dopiero początek i że będę jeszcze dzieliła z Angel więcej wstydliwych sekretów. W końcu zasnęłam, tuląc lalkę w ramionach. Jeśli nawet Tony wspomniał coś mamie o incydencie w domku ogrodnika, albo o tym zapomniała, albo się nie przejęła, gdyż nie wspomniała słowem o tej sprawie. Ja też przestałam rozmawiać o tym z Joshuą, choć oboje dobrze pamiętaliśmy, jak upojny był nasz pocałunek. Potem całowaliśmy się w kinach, ale to już nie było to, gdyż nie byliśmy sami. Chłopcy nie mogli odwiedzać nas w dormitoriach Winterhaven, podobnie jak my ich w Allandale. Mama pozwoliła mi spędzić w szkole o wiele więcej weekendów, niż się spodziewałam. Joshua, ja, William i Jennifer byliśmy na językach całej szkoły. Wszędzie chodziliśmy razem. Pogodziłyśmy się z Marie oraz „specjalnym klubem”. Jeszcze przed Gwiazdką
zaczęłyśmy rozmawiać jak dawniej i znów zapraszać się do pokojów. Pewnego dnia Marie oficjalnie zaprosiła mnie i Jennifer z powrotem do klubu, ale miałyśmy mało czasu na spotkania z przyjaciółkami, bo w weekendy odwiedzali nas chłopcy. Lalki portretowe, jak można było przewidzieć, stały się gwiazdkowym przebojem sklepów Tattertonów. Tony zamieścił reklamy w magazynach i w gazetach całego kraju. Wkrótce jego artyści mieli pełne ręce roboty. W bostońskiej prasie pojawiły się artykuły o lalkach, ilustrowane moimi zdjęciami. Tak jak przewidział Tony, większość dziewczyn z Winterhaven zapragnęła dla siebie takich lalek. Tony był upojony sukcesem i w każdy weekend, kiedy wracałam do Farthy, z entuzjazmem opowiadał mi o dalszych planach. Zimą dużo podróżował, tworząc nowe rynki dla swoich lalek w Kanadzie, Francji, Anglii, Hiszpanii i we Włoszech. Sukces cieszył go tym bardziej, że w Europie miał silną konkurencję tamtejszych firm zabawkarskich. Mama towarzyszyła mu tylko w jednej podróży, w ramach której mieli tydzień wypoczywać w Sankt Moritz, w jej ukochanym Palace Hotel. W tym samym tygodniu miało się odbyć szkolne przedstawienie, w którym grałam dużą rolę. Nie mogłam liczyć, że przyjdą mama i Tony, lecz skrycie miałam nadzieję, że tata się pojawi. Pisał do mnie wcześniej, że być może w marcu będzie służbowo w Nowym Jorku i w Bostonie, ale nie odpowiedział na mój list z zaproszeniem. Wyglądałam przez kurtynę, czy przyszedł z Mildred i siedzą w pierwszym rzędzie. Niestety, miejsca pozostały puste. Dopiero po tygodniu dostałam list z przeprosinami, z którego wynikało, że z powodu nawału zajęć musiał zmienić plany i odwołać wyjazd do Nowego Jorku. Nadal przebywał na Zachodnim Wybrzeżu. Pisał, że widział reklamę Tattertonów i lalka niezwykle mu się podobała. Do wiosny nowe lalki zdążyły już przynieść imperium Tattertonów wielomilionowy zysk. Tony bez ustanku dziękował mi za użyczenie swojego wizerunku pierwszemu modelowi. Okazało się też, że ustanowił dla mnie specjalny fundusz, na który spływają kwoty z moich udziałów. Mama była zachwycona i ciągle mi wytykała, jak mogłam się wahać z przyjęciem propozycji pozowania. - Tony w końcu zrobił z ciebie gwiazdę - powiedziała. - To wspaniałe, prawda? Zapewne tak. Zazdrościły mi wszystkie dziewczyny ze szkoły, dostałam przepiękną, bezcenną lalkę, która teraz przynosiła mi fortunę. Musiałam przyznać, że Tony jest uczciwy i odpowiedzialny. Przestały mnie dręczyć negatywne uczucia, jakie żywiłam wobec niego. Świat, który po rozwodzie rodziców stał się szary i ponury, znów nabrał kolorów i zaczął mnie cieszyć. Słońce wreszcie wyjrzało zza chmur. Miałam przyjaciółki, chłopaka, wspaniały
dom i wszystko, o czym dziewczyna w moim wieku może zamarzyć - stroje, biżuterię, światowe życie... wszystko. Mama zachowywała się zupełnie inaczej. Chociaż dysponowała ogromnym majątkiem i była żoną przystojnego, młodego, zdolnego i szanowanego biznesmena, ciągle na coś narzekała. Nadal się martwiła, że za dużo waży, i doszukiwała się niedoskonałości w swojej idealnej figurze. W końcu maja oznajmiła, że leci do Szwajcarii, do „cudownego spa”, które zarekomendowały jej bogate przyjaciółki. Miała tam spędzić co najmniej miesiąc albo więcej - „ile będzie potrzeba”, jak się wyraziła. Dla mnie największą korzyścią z jej wyjazdu była zgoda, abym pozostała w Winterhaven aż do zakończenia roku szkolnego. Wyjechała w ostatnim tygodniu maja. Dwa tygodnie później skończyła się szkoła. Joshua, William, Jennifer i ja snuliśmy przeróżne plany na lato. Pomyślałam, że na pierwszy weekend wakacji zaproszę ich do Farthy, ale kiedy powiedziałam o tym Tony’emu, stwierdził, że będzie lepiej, jeśli zaczekam z takimi pomysłami na powrót mamy. Wtedy po raz pierwszy się pokłóciliśmy i napięta atmosfera panowała także przy kolacji. Odczuł ją nawet Troy. - Nie jestem małą dziewczynką, Tony. Nie muszę z każdą sprawą chodzić do mamy! złościłam się. - Nie z każdą, ale z tą radziłbym jednak zaczekać. Mama niedługo wraca, niech osobiście wypowie się w tej sprawie - powiedział łagodnie. - Dlaczego? Tu nie trzeba wielkich decyzji! Chcę tylko zaprosić paru przyjaciół na weekend. Chyba wystarczy nam miejsca w domu? - Oczywiście, pomieścilibyśmy o wiele więcej gości. Pragnę ci jednak przypomnieć, że nie jesteś pełnoletnia i decyzje co do tego, z kim się widujesz, muszą podejmować twoi prawni opiekunowie - wyjaśniał cierpliwie. - Zresztą po tym, co wyczyniałaś z chłopakiem w czasie poprzedniego przyjęcia... Nie chciałbym przez cały czas robić za przyzwoitkę i... - To nie fair! - wykrzyknęłam. - Zrozum, to dla mnie zbyt wielka odpowiedzialność. Czułbym się lepiej, gdyby była przy tym Jillian. Jak już mówiłem, niedługo wraca, więc możesz... - Zanim mama wróci, zanudzę się na śmierć! - wykrzyknęłam w desperacji. W oczach Troya zalśniły łzy. - Na pewno nie. - Tony niespodziewanie się uśmiechnął. - Zamierzam wziąć krótki urlop, a pogoda jest piękna. Pojeździmy konno, każę napełnić basen i ogrzać wodę... - To nie to samo! - prychnęłam, ciskając serwetkę na pełny talerz. - Czuję się jak w niewoli.
- Leigh, proszę, nie rób scen. Wszystko dotąd było dobrze, a tu nagle coś takiego. Nie chcę... - Nic mnie to nie obchodzi! To nie fair! - powtórzyłam i zerwałam się od stołu. Popędziłam do swojej sypialni. Padłam na łóżko, przyciskając do siebie Angel, i szlochałam tak długo, aż zabrakło mi łez. Wtedy usiadłam, otarłam oczy i popatrzyłam na swoją piękną lalkę. Była smutna jak ja. - Och, Angel! - jęknęłam. - Powiedz, dlaczego nie mogę żyć w normalnym domu, w normalnej rodzinie? Mam w nosie całe to śmierdzące bogactwo! Na co mi ono, skoro nie mogę być szczęśliwa? Westchnęłam. Oczywiście lalka milczała, ale czułam się lepiej, kiedy mogłam się jej zwierzyć. Z Angel w objęciach podeszłam do okna, które wychodziło na gazony przed domem. - Tu się zaczyna robić jak w więzieniu, Angel. Przyjaciele nie mogą do mnie przyjechać, a ja nie mogę ich odwiedzać, dopóki nie wróci mama. Co teraz powiem Joshui, kiedy zadzwoni? Co powiem Jen? Jak im to wytłumaczę? Będzie mi głupio. Tony uważa, że jego towarzystwo wystarczy mi do szczęścia. Nieprawda! Lubię jeździć konno i pływać, ale sto razy bardziej wolałabym to robić z moimi przyjaciółmi, a nie z mężem mamy. Tony, zupełnie jakby słyszał, że o nim mówię, nagle pojawił się w dole. Szedł żwawo ogrodową alejką w stronę labiryntu. Jeszcze chwila i się w nim zagłębił. Było jasne, że zmierza do domku. Ale po co? Dlaczego nadal miał tam studio malarskie? Dlaczego mnie okłamał, mówiąc, że nie maluje nowego obrazu? Powiedział, że nie planuje następnego typu lalki portretowej. Co w takim razie robi w domku? Powodowana ciekawością, w dużej części wynikłą z nudy i złości, odłożyłam Angel na łóżko i pobiegłam do bocznego wyjścia. Miałam zamiar śledzić Tony’ego, ale nie chciałam, żeby zobaczył mnie Troy i nie daj Boże zaczął zadawać pytania. Na pewno bardzo chciałby iść ze mną. Długi dzień się kończył. Jaskrawopomarańczowe słońce opadało niechętnie za horyzont, oświetlając świat bajkowym, nierealnym blaskiem. Ptaki umościły się na noc w gniazdach i tylko nieliczne jeszcze śpiewały. Mewy już nie krzyczały. Błękitne niebo na wschodzie stało się atramentowe i wydało mi się, że widzę pierwszą gwiazdę, której migoczący blask wyłaniał się z otchłani niezmierzonego kosmosu. Cicho jak szpieg zakradłam się w długi cień zielonej ściany żywopłotu. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na wielki dom. Zostawiłam światło w swoich pokojach i nie zasłoniłam okien, z daleka widziałam wzór tapety na ścianach. Przez chwilę nasłuchiwałam, po czym
wkroczyłam do labiryntu. Jeszcze nigdy jego korytarze nie wydały mi się tak ciche i ciemne. Uświadomiłam sobie, że nie przechodziłam tędy o późnej porze, a już tym bardziej w nocy. Może w labiryncie jest zupełnie ciemno? Jak znajdę drogę z powrotem? Zawahałam się. Ciekawość była tak przemożna, że ruszyłam dalej, pokonując kolejne zakręty szybkim krokiem. Żwir chrzęścił mi pod stopami. Wreszcie wyłoniłam się po drugiej stronie i zobaczyłam przed sobą domek ogrodnika. Żaluzje były nadal zaciągnięte, ale przez szpary przesączało się światło. Czyżby Tony zaangażował inną młodą modelkę i utrzymał to w sekrecie? Czy bał się, że będę zazdrosna? A może chodziło mu o mamę? Przyczajona w cieniu, kucnęłam pod niskim płotkiem i nasłuchiwałam. Dobiegła mnie cicha muzyka, ale nie słyszałam żadnych głosów. Czujnie wślizgnęłam się przez furtkę i podeszłam do okna przy drzwiach wejściowych. Trudno było coś zobaczyć przez całkowicie opuszczoną żaluzję. Widziałam tylko nóżki sztalugi, więc przeszłam do drugiego okna, które nie było tak szczelnie zasłonięte. Teraz mogłam spoglądać w głąb pokoju z drugiej strony sztalugi. Ostrożnie uklękłam. Nie widziałam Tony’ego, ale nadal był tam nowy obraz. Zaparło mi dech w piersi, gdy go zobaczyłam. Tony domalował siebie - nagiego, leżącego obok nagiej kobiecej postaci, łączącej cechy moje i mamy. Dlaczego to zrobił? Co to miało znaczyć? Już miałam się wycofać, kiedy Tony wyszedł z kuchni. Był kompletnie nagi! Zatrzymał się gwałtownie i spojrzał w moim kierunku. Poczułam lodowate palce strachu pełznące wzdłuż kręgosłupa. Byłam jak sparaliżowana, nie mogłam się poruszyć. Czy mnie zobaczył? Zerwałam się na równe nogi, popędziłam do furtki, pchnęłam ją całym ciałem i gnałam dalej, aż wpadłam w zielony mrok labiryntu.
Rozdział siedemnasty CZAS PRÓBY Z powodu przerażenia i słabego już światła pomyliłam parę zakrętów i nagle spostrzegłam, że krążę wokół centrum labiryntu. Zziajana i spocona przystanęłam, żeby złapać oddech. Serce waliło mi jak oszalałe, bałam się, że pęknie. Wielkimi haustami wciągałam powietrze, próbując się uspokoić i zacząć myśleć. Znów ruszyłam przed siebie. Wrzasnęłam z przestrachu, kiedy rozwiane włosy zaczepiły o jakąś gałązkę. Myślałam, że ktoś mnie chwycił. Dopiero po chwili ochłonęłam, wyplątałam włosy i ruszyłam dalej. Teraz już w skupieniu wybierałam kierunki. Wreszcie zobaczyłam z daleka wyjście na stronę Farthy. Doszłam tam i zatrzymałam się, żeby znów złapać oddech. Nasłuchiwałam. Czy Tony mnie widział? Czy mnie ściga? W labiryncie panowała cisza. A jednak napięcie mnie nie opuściło. Szybko znalazłam się w domu i od razu pobiegłam na górę. W moim saloniku zacisnęłam powieki i zobaczyłam ten nowy obraz. Tony lewą ręką przykrywał moją prawą pierś, uśmiechał się do mnie oczami koloru nieba, namalowanymi tak, jakby były świetliste. Zrozumiałam, dlaczego był nagi - używał siebie jako modela. Musiał mieć na ścianie lustro, bo z jakiego innego powodu miałby się rozbierać do malowania? Nie krzyknął na mój widok ani nie miał odruchu, żeby natychmiast się ubrać i pogonić za mną, więc może jednak mnie nie zauważył? Postanowiłam na wszelki wypadek nie wspominać mu o wizycie w domku ogrodnika. Ale powiem mamie, kiedy wróci. Powinna o tym wiedzieć. Tony zachowywał się bardzo dziwnie. Uspokoiłam się i odprężyłam w zaciszu swojego pokoju. Byłam spocona, jedwabna bluzka lepiła się do pach i piersi. Czułam się zagoniona i zbrukana - nie tylko z powodu szaleńczego biegu przez labirynt, ale z powodu tego, co zobaczyłam. Wzdrygnęłam się mimo woli. Ciasno objęłam się ramionami, jakby nagle uderzyła we mnie burza śnieżna, i w paru skokach znalazłam się w łazience. Odkręciłam kurki przy wannie, żeby zrobić sobie gorącą kąpiel. Wsypałam pieniące sole i patrzyłam, jak woda staje się niebieska i buzuje bąbelkami. Słodki zapach ogarnął mnie jak woń kadzidła. W garderobie wybrałam sobie nocną koszulę. Wróciłam do łazienki, powiesiłam koszulę na drzwiach, usiadłam przy toaletce i zaczęłam rozczesywać włosy. Na blat upadło parę drobnych gałązek i listków z żywopłotu. Przyjrzałam się sobie w lustrze. Na policzkach
miałam krwiste rumieńce, jakby ktoś dał mi w twarz. Długo siedziałam jak w dziwnym stuporze. Nagle przypomniałam sobie o wannie, zerwałam się ze stołka, szybko zrzuciłam ubranie i zanurzyłam się w kojącej, wonnej kąpieli. Woda obejmowała mnie i pieściła. Przymknęłam oczy. Leżałam tak długą chwilę, cicho pojękując z rozkoszy i ulgi. Musiałam chyba zasnąć w wannie, bo ocknęłam się w chłodnej wodzie. Wytarłam się, włożyłam koszulę i przeszłam do sypialni. Z radością wsunęłam się pod kołdrę, do bezpiecznego własnego łóżka. Marzyłam już tylko, żeby zasnąć i zapomnieć o tym dniu. Za oknem wąski sierp księżyca przebłyskiwał przez chmury jak przez warstwę gazy. Nad nim jaśniała samotna jasna gwiazda niczym latarnia statku zagubionego w kosmicznym oceanie. W blasku księżyca meble rzucały widmowe cienie. Oczy Angel lśniły, jakby mi współczuła. Chwyciłam jej małą dłoń. Trzymałam lalkę za rękę, kiedy zasypiałam, niecierpliwie pragnąc zapomnienia. Nagle szeroko otworzyłam oczy. Wyraźnie czułam, że nie jestem sama. Nie poruszyłam się; nasłuchiwałam tylko i czekałam. Ktoś jeszcze był w pokoju - słyszałam wysilony oddech. Powoli, czujnie obróciłam się na łóżku i spojrzałam w górę. Tony Tatterton siedział na krawędzi mojego łóżka. Jego naga pierś połyskiwała w srebrnej poświacie księżyca. Resztę ciała miał skrytą w cieniu, lecz bałam się, że przyszedł do mnie całkiem nagi. - Tony, czego tu chcesz? - zapytałam. Zaczęłam się tak trząść, że jąkałam się i z trudnością wypowiadałam słowa. - Och, Leigh - szepnął. - Nadeszła pora, aby ożył obraz. A dla mnie pora spełnienia obietnicy. Chcę cię nauczyć... - Proszę, idź stąd - powiedziałam błagalnie. - Jesteś piękna jak twoja matka. - Pogładził moje włosy. - A nawet piękniejsza. Mężczyźni szaleją za tobą, ale ty jesteś niczym cenne dzieło sztuki. Nie każdy może cię dotknąć. Jesteś wyjątkowa, więc musisz być czujna. A ja ci w tym pomogę. Tylko ja jestem władny to zrobić, gdyż w pewnym sensie ja cię stworzyłem. Sięgnął ręką do mojej twarzy. Chciałam się cofnąć, ale nie pozwoliła mi poduszka. - Przeniosłem twój obraz z płótna na rzeźbę i niczym Pigmalion tchnąłem w nią życie. Każdy, kto rozkoszuje się widokiem lalki, podziwia także twoją urodę, którą odwzorowałem własnymi rękami. - Sunął opuszkami palców wzdłuż linii mojej szczęki i szyi. - Tony, proszę, wyjdź. Zostaw mnie w spokoju - zażądałam drżącym głosem. Byłam roztrzęsiona, serce waliło mi jak młot, dławiłam się własnym oddechem. Tony sprawiał wrażenie, jakby mnie nie słyszał. Delikatnie odchylił kołdrę. Chciałam zagarnąć ją z powrotem, ale chwycił mnie za rękę i uniósł do warg.
- Leigh - jęknął. - Moja lalka. - Tony, wyjdź. Co robisz? Podniosłam głowę i zobaczyłam, że tak jak się obawiałam, był zupełnie nagi. Wsunął się do łóżka obok mnie, położył mi ręce na biodrach i zaczął podciągać koszulę. Chciałam powiedzieć, że jestem dla niego prawie jak córka, nie powinien przychodzić do mnie w nocy i kłaść się do łóżka, lecz nie mogłam złapać oddechu. - Tony, co ty sobie myślisz? Odsuń się. Proszę, przestań! - Usiłowałam go odepchnąć, ale był silniejszy ode mnie. Dotknął wargami mojej szyi i krążył po niej, sycąc się smakiem i dotykiem skóry. Drżałam, chciałam go powstrzymać, ale moje drobne, słabe dłonie i ramiona nie miały szans. Zdarł mi koszulę przez głowę i położył się na mnie. Czułam równe, mocne uderzenia jego serca. Usta miał tuż przy moim uchu. - Musisz doświadczyć, zrozumieć, przeżyć - szeptał. - Doznasz mnie i odtąd będziesz wiedziała. To mój obowiązek, moja odpowiedzialność, część procesu artystycznego - mówił, jakby chciał utwierdzić samego siebie w przekonaniu, że to, co robi, jest słuszne i konieczne. - Nie!!! Przestań!!! Zaczęłam walić go po ramionach i karku, ale uderzenia moich drobnych pięści były dla niego tak samo dokuczliwe jak ukąszenia much dla konia. Poczułam jego twarde nogi pomiędzy udami i moja panika wzrosła. Podsunął mi dłoń pod pośladki, a drugą objął mnie mocno. Nie mogłam się ruszyć. Przylgnął wargami do mojego obojczyka, potem przesunął je do rowka pomiędzy piersiami. Poczułam mokry dotyk języka. - Pokazać ci... nauczyć cię... - Tony!!! Dygotałam. Przyszpilił mnie swoim ciężarem do łóżka i przytrzymywał mocnymi rękami jak w imadle. Przesunął się, rozpychając nogami moje uda. - Musisz zrozumieć... to moja powinność... proszę, nie walcz ze mną. Pozwól, żebym ci pokazał... nauczył... - Przestań!!! Moje sprzeciwy były daremne. Wymusił na mnie siłą to, co powinno się zdarzyć tylko za przyzwoleniem i z miłości. Wdarł się we mnie jednym silnym, pewnym pchnięciem. Ostry, piekący ból przeszył mnie i zaraz minął, ale czułam się dziwnie słaba i kręciło mi się w głowie. Może nawet na moment zemdlałam. Moje ciało poddało się całkiem, poruszało się zgodnie z jego ruchami. Miałam poczucie, że oddzieliłam się od siebie. Robił ze mną, co chciał. W swoim szalonym umyśle rzeźbił mnie na swój sposób, kształtując swój ideał.
Moje krzyki i jęki były bezgłośne jak u lalki. Przygryzłam wargę i usiłowałam tylko przetrwać te męki. Fala gorąca rozprzestrzeniła się pomiędzy moimi nogami i popełzła w górę, aż ogarnęła mnie całą. Myślałam, że zatonę w tym łożu pod ciężarem Tony’ego. Wreszcie rozluźnił uścisk ramion, przesunął palcami po moich wargach i policzkach, a potem podążył za nimi ustami. - Widzisz? Czujesz to? Czujesz swoją moc? Teraz zrobiłem z ciebie kobietę - rzekł z dumą. - Dokończyłem moje największe dzieło sztuki, Leigh. Zmieniłem cię w żywą lalkę. Jęknęłam cicho, dusząc w sobie łkanie. Policzki miałam mokre od łez. Nie otwierałam kurczowo zaciśniętych powiek. Czułam, jak Tony delikatnie dotyka wargami moich ust, a potem wdziera się w nie językiem. Wreszcie oderwał się ode mnie. Nie ośmieliłam się zrobić najmniejszego ruchu ani powiedzieć słowa z obawy, że się rozmyśli i znowu będzie mnie napastował. Sunął palcem wzdłuż linii wiodącej pomiędzy moimi piersiami i dalej, po brzuchu. Tam zatrzymał się na chwilę. - Moja lalko portretowa... Śpij słodko - mruknął. Wstał i usłyszałam oddalające się kroki. Otworzyłam oczy w chwili, kiedy zamykał za sobą drzwi. Zaledwie się zamknęły, trysnęła fontanna łez. Skuliłam się, targana spazmami. Długo potem z niedowierzaniem patrzyłam w ciemność. Może to był tylko koszmarny sen? Bardzo chciałam, żeby tak było, ale moje sponiewierane ciało, ciągle trzęsące się na wspomnienie pieszczot i gwałtu, nie pozwoliło mi udawać, że nie stało się nic złego. Co miałam teraz zrobić? Do kogo pójść? Mama była daleko. Ojciec też gdzieś daleko budował nowe życie z nową żoną. Tu była tylko służba i mały Troy. Wstałam chwiejnie z łóżka i poszłam do łazienki, trzymając się ściany. Zapaliłam światło i spojrzałam na swoje odbicie w wielkim lustrze. Policzki miałam rozpalone i pobrużdżone łzami. Szyja i piersi były całe w czerwonych plamach od wymuszonych pocałunków. Ten żałosny widok uświadomił mi ostatecznie, co się wydarzyło. Znów zrobiło mi się słabo i musiałam usiąść. Chciałam zadzwonić do Jennifer i Joshuy, ale wstyd okazał się zbyt wielki. Co im powiem? I jak mogliby mi pomóc? Nie, muszę sama sobie z tym poradzić. Wreszcie, po serii głębokich oddechów, kiedy trochę się uspokoiłam, wstałam i wróciłam do łóżka. Co miałam zrobić? Biegać po korytarzach Farthy, krzycząc o swojej krzywdzie? Sięgnęłam po Angel. Ona też była w szoku i w rozpaczy. Trzymałam ją w ramionach i przyciskałam do piersi, szukając pociechy. Jak na ironię lalka, którą stworzył Tony, była mi pocieszeniem po tym strasznym przeżyciu, którego on był sprawcą. Już wcześniej myślałam, że w Angel jest dużo więcej mnie niż jego. A teraz znienawidziła go tak samo jak ja. - Och, Angel, mamy tylko siebie - szeptałam zrozpaczona.
Oddałam się w ramiona snu, który zabrał mnie daleko od okrutnego, nieczułego świata. Ciepłe promienie słońca pieściły moją twarz. Otworzyłam oczy i zamrugałam gwałtownie, z wolna przypominając sobie, gdzie jestem i co się działo w nocy w tym pokoju. Kiedy usiadłam na łóżku i rozejrzałam się, mimo woli oczekiwałam, że wszystko będzie w nieładzie; jakby cały świat był zgwałcony, nie tylko ja. Tymczasem wszystko wyglądało normalnie. W pokoju było czysto, jasno i miło. Nawet Angel sprawiała wrażenie odświeżonej i radosnej. A może jednak to był zły sen? Popatrzyłam po sobie. Piekło mnie krocze, lecz nie było zadrapań, siniaków czy innych jawnych dowodów przemocy. Ale w środku czułam się obita i poraniona. Niestety, to nie był senny koszmar. Podniosłam się i przez chwilę siedziałam ze spuszczonymi nogami na łóżku, zastanawiając się, co zrobić. Gdybym wiedziała, gdzie jest tata, spróbowałabym do niego pojechać, ale pewnie płynął gdzieś po oceanie. Na razie musiałam się umyć i ubrać. Nie miałam ochoty zejść na dół i nie daj Boże spotkać Tony’ego, ale nie chciałam też przesiedzieć całego dnia w pokoju. Mogłabym co prawda zadzwonić do kuchni, powiedzieć, że jestem chora, i kazać przysyłać sobie posiłki na górę, ale to od razu sprowadziłoby do mnie Tony’ego. Po niedługim czasie usłyszałam od drzwi głos Troya. Przyszedł, aby mi przypomnieć, że obiecałam mu wczoraj różne wspólne zabawy. Odwracałam od niego twarz, żeby nie dostrzegł przerażenia i rozpaczy w moich oczach. Był podekscytowany i nic nie zauważył. - Leigh, powiedziałaś, że pójdziesz dzisiaj ze mną na plażę. Możemy iść zaraz po śniadaniu? Możemy? Proszę... Poszukamy muszelek! - Możemy - powiedziałam. - Wezmę tylko prysznic i ubiorę się. Zejdź na dół i zacznij jeść śniadanie. - Tony jest już na dole - oznajmił. Miałam nadzieję, że zanim przyjdę, Tony pojedzie do biura. Dzień zapowiadał się upalny, więc postanowiłam włożyć szorty i bluzkę bez rękawów, w sam raz na plażę. Niestety, kiedy zeszłam do jadalni, Tony nadal tam siedział zatopiony w lekturze „Wall Street Journal”, popijając swoją poranną kawę. Moje serce straciło rytm, kiedy opuścił gazetę na kolana i spojrzał na mnie. Odpowiedziałam mu spojrzeniem pełnym furii. Uśmiechnął się nieznacznie. - Dzień dobry, Leigh. Jaki piękny dzień. Troy mi powiedział, że wybieracie się na plażę. Może potem do was przyjdę.
Popatrzyłam na Troya. Dziobał widelczykiem w połówce grejpfruta. Niania upomniała go, żeby nie bawił się jedzeniem. Bez słowa zajęłam miejsce przy stole. Pokojówka natychmiast napełniła moją szklankę sokiem. Zerknęłam na Tony’ego i zobaczyłam, że nadal obserwuje mnie z uśmiechem. Włosy miał gładko zaczesane i był ubrany w biało-niebieską koszulę z krótkimi rękawami oraz cienkie niebieskie spodnie. Sprawiał wrażenie odprężonego i wypoczętego. Jak to możliwe? - pomyślałam. Czy uważa, że zapomniałam, co mi zrobił tej nocy? Myśli, że wszystko ujdzie mu na sucho? A przecież musiał podejrzewać, że powiem wszystko mamie. Czy nie obawia się, że kiedy mama się dowie, rozwiedzie się z nim? Zadziwiające, ale miałam wrażenie, że w ogóle go to nie martwi. Starannie złożył gazetę i upił łyk kawy. - Troy zjadł dzisiaj dużo na śniadanie, bo wie, że potrzebuje energii do waszej wspólnej zabawy. - Mrugnął do mnie. - Zgadza się, Troy? - Uhm - mruknął malec z buzią pełną miąższu grejpfruta. - Leigh, może miałabyś dzisiaj ochotę na konną przejażdżkę? Już mówiłem Curly’emu, żeby po lunchu przygotował Stormy i Thundera. Co ty na to? Spojrzałam, co robią Troy i jego niania. Byli zajęci i nie zwracali uwagi na Tony’ego, więc wbiłam w niego wściekłe spojrzenie. - Jak możesz mi proponować coś takiego? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Wzruszył ramionami. - Miałem nadzieję, że spodoba ci się mój pomysł. Przecież lubisz jeździć konno. - Lubię, ale wiesz, że nie o to chodzi - warknęłam. - A o co? - Naprawdę chcesz, żebym jeździła z tobą po tym, co... co było wczoraj w nocy? wypaliłam. Niania łypnęła na nas spod oka. Uśmiech Tony’ego zgasł, zastąpiło go zdziwienie. - O czym ty mówisz? Coś się stało? Spojrzałam na nianię. Widać było, że nadstawia ucha. - Nie chcę teraz o tym mówić - ucięłam. Tony wyprostował się w krześle. - Może poczujesz się lepiej po lunchu. Jeśli uznasz, że jednak masz ochotę pojeździć, koń będzie gotowy. Zresztą dla mnie byłaby to tylko krótka przejażdżka. Niespodziewanie wynikły pewne ważne sprawy w biurze i muszę dzisiaj być w Bostonie. - Jak dla mnie, możesz jechać zaraz - powiedziałam szybko.
Tony pokręcił głową, skrzywił się i znów wsadził nos w gazetę. Co za bezczelność! - pomyślałam. Czy on naprawdę uważa, że nic się nie stało, nic nie zrobił? Postanowiłam jednak nie robić skandalu - ze względu na małego Troya. Malec marzył o pójściu na plażę, nie mogłam zepsuć mu tej radości. Musiałam robić dobrą minę do złej gry. Tony dopił kawę i wstał. - Może zajrzę do was na plażę - powiedział i ruszył do swego gabinetu. Szybko zjadłam śniadanie, by jak najprędzej wyjść z domu. Bezustanne radosne trajkotanie Troya pozwalało mi zapomnieć o ponurych myślach. Za każdym razem, kiedy przypominała mi się koszmarna noc, malec zadawał mi jakieś pytanie. Tego ranka kipiał energią i był wyjątkowo dociekliwy. - Dlaczego chmury się poruszają? Ta duża przed chwilą była nad nami, a teraz już jest daleko. Czy one mają skrzydła? - Nie - odparłam z uśmiechem. - Wiatr je popycha. - A dlaczego wiatr nie przelatuje przez nie? - Może czasem przelatuje. Przecież wiesz, że bywają poszarpane. - Czule przeczesałam palcami jego miękkie, gęste kędziory. Szedł, raźno wymachując kijkiem i twardo dudniąc piętami o piach. - A gdybym ja tam był, wiatr też by mnie popychał? - Gdybyś był taki lekki, żeby się unosić na niebie, to na pewno tak. - I wiatr porwałby mnie na kawałki, jak inne chmury? - Tylko wtedy, gdybyś był chmurą. - Co za myśli krążyły w tej małej główce! - Tony mówił, że czasami wiatr wieje tak mocno, że ludzie fruwają w powietrzu i unoszą się jak chmury. - Och, Troy. - Przystanęłam, żeby go objąć. - Tutaj to się na pewno nie zdarzy. Tu jesteś bezpieczny. - I ciebie też wiatr nie wywieje? - spytał z powątpiewaniem. - Nie, obiecuję - zapewniłam go, choć w duszy miałam huragan wymiatający z niej resztki szczęścia i radości. Malec pognał ku wodzie. - Popatrz, jakie niebieskie muszle! - zawołał i zaczął napełniać swój koszyczek. Wydawało się, że rześkie oceaniczne powietrze ma moc oczyszczającą, wypiera z mojego ciała słabość i bezwład. Tony na szczęście nie przyszedł. Może jednak dotarło do niego, że nie będę tolerować jego obecności. Ochoczo włączyłam się do poszukiwania muszli i koszyczek się szybko wypełniał.
Kiedy wróciłam z Troyem do domu, Curtis wyjaśnił, że Tony musiał wyjechać do Bostonu wcześniej, niż przewidywał, i będzie dopiero wieczorem. Lokaj dodał, że pan zostawił mi wiadomość - jeśli zmienię zdanie i zechcę pojeździć, wierzchowiec będzie gotowy po południu. Nie zmieniłam zdania. Resztę dnia spędziłam w pokojach Troya, bawiąc się z nim. Przed kolacją zabrałam go na spacer do ogrodu. Wzięliśmy ze sobą pokruszony czerstwy chleb i karmiliśmy nim ptaki przy fontannach. Tony nie wrócił na kolację, co bardzo mnie ucieszyło. A potem pojawił się Curtis z wiadomością o telegramie od mamy. Zawiadamiała, że jutro wieczorem wróci ze swojej europejskiej podróży. Dzięki Bogu! - pomyślałam. Jak tylko wróci, opowiem jej wszystko ze szczegółami, nie pomijając niczego, aby zrozumiała, jaki koszmar przeżyłam i jak strasznego człowieka poślubiła. Byłam przekonana, że kiedy się dowie, nie zostaniemy w tym domu ani dnia dłużej. I że Tony zapłaci za to, co mi zrobił. Kiedy moja mama wściekła się na kogoś, naprawdę potrafiła pokazać pazury. Utwierdzałam się w przekonaniu, że żadne przeprosiny, obietnice ani prezenty nie skłonią mnie, żebym mu wybaczyła. Przewidywałam, że będzie mnie o to błagał, kiedy dowie się, że mama zaraz wraca. Zapadł zmrok i moje napięcie rosło. W ciszy wielkiego domu nasłuchiwałam szczęku drzwi wejściowych, oznajmiającego powrót Tony’ego. Mijały godziny i napięcie nie ustępowało, jakby tykał we mnie zegar, mierząc godziny i minuty dzielące mnie od momentu konfrontacji z wrogiem. Dosłownie mnie nosiło; na próżno usiłowałam się czymś zająć, nie mogłam się skupić na słuchaniu radia, czytaniu czy oglądaniu telewizji. Moje myśli bez przerwy powracały do wydarzeń minionej nocy. Wreszcie, bardziej ze strachu niż ze zmęczenia, poszłam na górę do siebie, ale kiedy zamknęłam za sobą drzwi, poczułam się osaczona i bezbronna. Przecież tutaj to się zdarzyło; tu do mnie przyszedł i dzisiaj znów mógł to zrobić. Jedynie sypialnia mamy miała zamykane drzwi. Mama nalegała, żeby zamontowano zamek. Teraz dopiero w pełni zrozumiałam jej potrzebę odcięcia się od młodego męża. To nasunęło mi pomysł. Włożyłam koszulę nocną, kapcie i wziąwszy Angel, przeszłam do apartamentów mamy. Zamknęłam zamek od środka. Od razu poczułam się bezpiecznie, dobrze mi było w maminym pokoju przesyconym zapachem jaśminowych perfum, z kosmetykami stojącymi na toaletce, z jej ubraniami i butami. Przebrałam się w jedną z koszul mamy i roztarłam sobie perfumy na szyi, a potem wsunęłam się do jej łóżka, jak to robiłam w
Bostonie, kiedy byłam mała. Pościel pachniała czystością i świeżością. - Och, mamuniu, dlaczego cię tu nie ma? - jęknęłam. Posadziłam Angel na poduszce obok siebie i zgasiłam lampkę na nocnym stoliku. Tej nocy księżyc był większy niż wczoraj i nie zasłaniały go chmury. Pod nim jaśniała grupa gwiazd; wyobraziłam je sobie jako kosmiczne królestwo rządzone przez piękną księżycową księżniczkę, która ma u stóp tłumy gwiezdnych wielbicieli. Tam, w górze brzmiała łagodna muzyka, nie było tam zła i podłości; dzieci miały kochających, zgodnych rodziców, mężczyźni byli mądrzy, dobrzy i wierni, a matki i córki kochały się i wspierały nawzajem. - W takim świecie powinnyśmy żyć, Angel - szepnęłam. - Nie tutaj. Zamknęłam oczy i próbowałam śnić o tym świecie, gdzie ulice są lukrowane i dzieci bawią się wesoło, uśmiechnięte i ładne jak Troy; o świecie, gdzie w miłych, gościnnych domach mieszkają dobre, kochające się rodziny. Był to świat bez ostrych, zimnych wiatrów, których tak bał się Troy, i bez szarego jak ołów nieba; świat, w którym dziewczyny w moim wieku mają twarze lalek i chodzą z miłymi, zakochanymi w nich chłopcami. Gdybym tylko mogła wznieść się do księżyca, do tego świata... Zasnęłam, ale na niedługo. Obudził mnie szmer i światło, które ktoś włączył w salonie. Usiadłam gwałtownie na łóżku. W drzwiach stał Tony; jego sylwetka majaczyła złowrogim cieniem w jasnym czworokącie wejścia. Nagle zaczął się śmiać. Nie byłam w stanie wykrztusić słowa. Serce mi waliło jak szalone. - Znów się przede mną zamknęłaś - rzekł ze śmiechem. Czyżby wziął mnie za mamę, bo źle odczytał telegram i myśli, że wróciła dzisiaj? Podniósł klucz, żebym widziała go pod światło. - Nie mówiłem ci, że od razu dorobiłem kopię, na wypadek gdybym miał już dosyć twoich... twoich żałosnych zakazów. I mam dosyć! Zmęczyło mnie to i nie dam już z siebie robić durnia. Przed ślubem podobałem ci się, chciałaś za mnie wyjść. A kiedy wymogłaś na mnie intercyzę, myślisz, że możesz mnie tak po prostu nie dopuszczać do siebie? Nie pozwolę na to! Już nie. Przyszedłem wziąć, co mi się należy i czego ty też powinnaś pragnąć. Wszedł głębiej do sypialni. - Tony - powiedziałam głośno. - Nie jestem mamą. Jestem Leigh. Znieruchomiał i milczał przez długą chwilę. Ponieważ za plecami miał światło, a w sypialni panował mrok, nie widziałam jego twarzy, ale wyczułam, że jest zmieszany. - Dzisiaj postanowiłam tutaj spać. Mama wraca dopiero jutro, więc idź stąd. Sprawiłeś, że cię znienawidziłam! Niespodziewanie po raz kolejny wybuchnął śmiechem - lecz tym razem brzmiała w nim
ostra, zimna nuta. - A więc pragniesz być swoją mamusią. Chcesz być taka jak ona. Wchodzisz do jej łóżka, nosisz jej koszulę nocną i nawet używasz jej perfum. Marzysz, żeby być Jillian, moją żoną. Takie są twoje sekretne fantazje! - Nie! Nie dlatego tutaj przyszłam. Przyszłam, bo nie chciałam, żebyś mnie dręczył po nocy! Idź sobie! - I tak jak twoja matka odmawiasz mi tego, czego naprawdę chcę i czego ty sama potrzebujesz. Teraz rozumiem. Widać to u was dziedziczne - dodał szyderczo. - Wyjdź stąd! - błagałam. - Zamknęłaś się przede mną tak jak ona - warknął. - Jak śmiałaś? Nie pozwolę na to. Zbliżył się jeszcze bardziej. Kiedy był o krok ode mnie, poczułam woń whiskey w jego oddechu. Moje przerażenie wzrosło. Skuliłam się, naciągając kołdrę pod brodę. - Proszę, wyjdź, Tony. Boję się ciebie i nie mogę znieść tego, co ze mną robisz. Na samą myśl o tym zbiera mi się na mdłości. Proszę, zostaw mnie w spokoju. - Musisz przemóc te lęki, zwalczyć uprzedzenia. Czy z ich powodu zamykasz drzwi i ciągle szukasz nowych wymówek, żeby trzymać mnie na dystans? - zapytał, znów myląc mnie z mamą. - Nie, Tony. Nie jestem Jillian, tylko Leigh. Rozumiesz? Słuchasz mnie? - Nadal gniewna, ale gniew to także namiętność. Niepotrzebnie tłumisz pożądanie i namiętność. Nie możesz ignorować tego głosu w sobie. Usiadł na łóżku. Cofnęłam się. Pomyślałam, że zeskoczę z drugiej strony i ucieknę od niego, lecz Tony przewidział mój zamiar i okazał się szybszy. Błyskawicznie chwycił mnie za przeguby i wykręcił je tak, że nie mogłam już trzymać kołdry. Krzyknęłam z bólu i puścił mnie, ale pochylił się nad moimi nogami i brzuchem. - Jest piękna, romantyczna noc, wymarzona dla kochanków - szepnął. - Nie jesteśmy kochankami, Tony - jęknęłam przez łzy. - Ależ jesteśmy. Zostaliśmy nimi na zawsze, bo na zawsze związałem się z tobą poprzez swoje dzieło. - Odejdź ode mnie! - krzyknęłam, kiedy położył dłoń na moim udzie. - Mama dowie się o wszystkim... o wszystkim! Powiem jej, co mi zrobiłeś ostatniej nocy, a wtedy znienawidzi cię i odejdzie. - Ciskałam mu w twarz te słowa. Gniew był lepszy niż strach. Ale Tony tylko się zaśmiał. - Powiesz matce? A co chcesz jej powiedzieć? Przecież ona wie, a jeśli nawet nie wie, skrycie na to liczy. Kto mi ciebie podsuwał, wręcz mnie zachęcał? Kto zasugerował, żebym
użył ciebie w roli modelki... nagiej modelki? Nie jestem głupi, Leigh. Wiem, dlaczego Jillian tak robi, ale się zgodziłem, bo sam tego pragnę. Jesteś piękna, a będziesz jeszcze piękniejsza niż ona. Czy myślisz, że twoja matka nie zdaje sobie z tego sprawy? I wierzysz, że będzie cię za to kochać? - Kłamiesz! - Tak sądzisz? Twoja matka myślała, że kochaliśmy się już w domku ogrodnika, i nie miała nic przeciwko temu. - Podły kłamca! - Zamierzyłam się na niego pięścią, ale złapał moją rękę i ścisnął, zanim cios dosięgnął celu. - Ja i Jillian nie mamy przed sobą tajemnic. Próbowałem wzbudzić w niej zazdrość, sprawić, żeby zaczęła mnie pragnąć, więc opowiadałem jej, jak coraz bardziej rozpala cię pozowanie i mój dotyk i jak pragniesz, abym się z tobą kochał. I wiesz, co odpowiedziała? Że przynajmniej masz dobrego nauczyciela i doświadczonego kochanka. Był to zwykły komplement, ale wierz mi, wcale się nie gniewała. - Nie wierzę, nie mogła tak powiedzieć - wykrztusiłam. Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku. - Mało ją znasz. Mówisz, że nie macie przed sobą tajemnic, ale ona ukrywa przed tobą wielki sekret. Nie znasz jej prawdziwego wieku. Uważasz ją za młodszą, niż jest. Nigdy nie będzie z tobą całkiem szczera. - Och, mylisz się, kochanie, znam jej prawdziwy wiek - odpowiedział spokojnie. Sprawdziłem jej przeszłość. Niestety, początkowo byłem tak zaślepiony miłością, że zrobiłem to dopiero po ślubie. Jillian nigdy się nie dowie, jak strasznie poczułem się oszukany. Miałem ogromny żal, że ukryła to przede mną - a przecież czciłem ziemię, po której chodziła. Ale już nie mam żalu. Teraz pozwalam jej żyć w świecie ułudy, jaki sobie stworzyła. Co mi szkodzi? - Znów kłamiesz! Wyjdź stąd, zostaw mnie! - Chciałam go odepchnąć, ale unieruchomił mi oba przeguby i przyciągnął mnie do siebie, żeby mocno pocałować w usta. Szarpałam się, lecz nie miałam szans. Na ustach został mi smak przetrawionej whiskey i zrobiło mi się niedobrze. Ukląkł na łóżku i pochylił się nade mną, przyciskając mi ręce do poduszki z obu stron głowy. - Teraz jesteś jeszcze piękniejsza, bo świeża, a zarazem nie taka już niewinna. Nie ma w tobie ani odrobiny fałszu. Jesteś żywą lalką. - Przyssał się ustami do mojej szyi. I znów wiłam się i szarpałam pod jego ciężkim ciałem. Znów wdarł się pomiędzy moje nogi i posiadł mnie w ten sam pożądliwy, bezwzględny sposób jak uprzednio. Przypominało to nawracający senny koszmar. Płakałam;, błagałam, ale był głuchy, jakby słyszał tylko
własne, wewnętrzne głosy krzyczące o żądzy i szaleństwie. W trakcie gwałtu ciągle mylił mnie z matką i co chwila mówił do mnie „Jillian”, a potem jęczał „Leigh”. Zacisnęłam powieki i odwróciłam głowę w bok, usiłując nie myśleć o tym, co Tony mi robi. Moje ciało unosiło się i opadało razem z jego ciałem. Nic nie mogłam na to poradzić. Jeszcze nie skończył, kiedy skrycie uchyliłam powieki i zobaczyłam Angel siedzącą na poduszce koło mnie. Udało mi się oswobodzić rękę i odwrócić lalkę twarzą w drugą stronę, bo w jej szklanych oczach widziałam odbicie mojej rozpaczy i strachu. A potem znów zacisnęłam powieki i czekałam na koniec męki. Kiedy Tony skończył, przez parę chwil leżał na mnie, a potem wstał i krokiem lunatyka wyszedł z sypialni. Nie poruszyłam się. Bolało mnie całe ciało, twarz piekła, jakby ktoś wyszorował ją papierem ściernym. Płakałam długo i rozpaczliwie, aż myślałam, że serce mi pęknie. Wreszcie, wypłakawszy całe morze łez, zamknęłam oczy i naciągnęłam kołdrę na siebie i Angel. Przewróciłam się na bok, skuliłam się, wtuliłam twarz w miękką poduszkę i czekałam na sen. Rano wstałam z pierwszymi promieniami słońca, wymknęłam się po cichu z pokojów mamy i wróciłam do siebie. Tam znów się położyłam. Przed śniadaniem wpadł Troy, ale powiedziałam mu, że źle się czuję. Zbiegł na dół i wypaplał o tym Tony’emu i służbie. Chwilę potem przyszła pani Carter, jedna z naszych starszych pokojówek. - Czy mam poprosić tu pana Tattertona? - Nie! - krzyknęłam. - Nie chcę widzieć nikogo aż do przyjazdu mamy. - Może wezwać lekarza? - Nie trzeba. Proszę mnie zostawić w spokoju - powiedziałam błagalnie. - Przyniosę panience coś ciepłego do picia i do jedzenia. Może panienka poczuje się lepiej. Miałam ochotę powiedzieć tej poczciwej kobiecie, że żadne jedzenie czy picie, żaden lekarz, nawet wizyta gromady przyjaciół nie sprawią, że poczuję się lepiej. Odwróciłam twarz i naciągnęłam kołdrę na głowę. Troy do mnie wpadł i był bardzo rozczarowany, że nie chcę wstać i pobawić się z nim albo iść na spacer. Zjadłam trochę owsianki, którą przyniosła mi pani Carter, i wypiłam parę łyków słodkiej herbaty. Tony na szczęście się nie pojawił. Tym razem byłam gotowa natychmiast go wyprosić, krzyczeć, wołać służbę na pomoc. Pewnie wyczuł moją determinację i trzymał się ode mnie z
daleka. W południe pani Carter przyniosła mi lunch. Jadłam jak ptaszek. Skubnęłam kanapkę i wypiłam trochę soku pomarańczowego. Po południu zajrzała jeszcze raz i znów zaproponowała, że wezwie lekarza. - Nie, lekarz mi nie pomoże. Kiedy przyjedzie mama, proszę jej powiedzieć, żeby od razu przyszła do mnie. - Dobrze, panienko. Zabrała tacę i wyszła. Drzemałam i budziłam się na zmianę aż do późnego popołudnia. Wreszcie usłyszałam ruch w korytarzu przed moimi drzwiami. Mama wróciła! Czekałam z utęsknieniem. Zewnętrzne drzwi otwarły się pchnięte energicznym ruchem i mama wpadła do środka niczym powiew świeżego powietrza. Odchyliłam kołdrę z twarzy i popatrzyłam na nią. Włosy miała zaczesane do góry i upięte w stylowy kok. Była ubrana w ciemnoniebieski jedwabny kostium z dopasowanym żakietem. Jej oczy lśniły szczęściem i radością. Kolczyki z kryształu w kształcie malutkich sopli tańczyły jej w uszach, siejąc blaski. - Leigh, jak śmiałaś zachorować w dniu mojego powrotu? Przecież jest lato. Ludzie nie przeziębiają się latem. - Och, mamo! - krzyknęłam. - Mamuniu... - Odrzuciłam kołdrę i usiadłam na łóżku. Stało się coś strasznego. I to dwa razy! - Myślałam, że jesteś chora. Ledwie weszłam do holu, a już przybiegła pani Carter, załamując ręce i rozpaczając, że leżysz w łóżku i nie chcesz widzieć nikogo, nawet lekarza. Masz pojęcie, jaki męczący jest lot z Europy? Wyobrażasz sobie, jaka jestem wykończona? To była męka i ciężka harówka, wierz mi - ciągnęła, wykręcając głowę, żeby zerknąć na swoje odbicie w lustrze mojej toaletki. - Nie tak łatwo stracić wagę, ale odniosłam sukces. Każdy tak uważa. A ty co myślisz? Spoglądała na mnie wyczekująco, gotowa na lawinę komplementów. Ale nie doczeka się komplementów... będą tylko gorzkie słowa. Nie mogłam pozwolić, żeby mama dłużej unikała prawdy! - Mamo, przeszłam prawdziwą mękę. Tony dwa razy przychodzi! w nocy do mojego pokoju i... brał mnie siłą! - zawołałam z płaczem. - On... on... Dlaczego słuchała mnie tak spokojnie? Czy chciała, żebym mówiła dalej? Mam jej opowiedzieć każdy koszmarny szczegół? Patrzyłam na mamę ze łzami w oczach, oczekiwałam, że otoczy mnie ramionami, utuli z matczyną troską, obsypie ciepłymi pocałunkami... Pocieszy mnie, powie, że będzie dobrze... sprawi, że poczuję się bezpiecznie...
tak jak kiedyś, kiedy byłam mała. Nagle ze zdumiewającą szybkością znalazła się przy mnie. Wreszcie! Teraz przynajmniej mnie wysłucha. Wtedy zobaczyłam jej zwężone w szparki oczy, z których przezierał lód. Och, jak się przeraziłam! Momentalnie przestałam płakać. Nie wierzyła mi! Spojrzenie mamy zawsze zdradzało jej uczucia. - Co takiego?! - spytała z niedowierzaniem. - Jakaś kolejna wydumana historia? Brał cię siłą? Doprawdy, Leigh, słyszałam, że nastolatki fantazjują, ale ty już przesadziłaś! Gniewnie pokręciłam głową. - Nie, mamo. Ja nie fantazjuję. Naprawdę tak było. Naprawdę mi to zrobił. - Teraz, kiedy przyciągnęłam jej uwagę, nie mogłam jej utracić. Musi mnie wysłuchać! - Proszę, mamuniu, pozwól mi wszystko opowiedzieć. Wysłuchaj mnie, błagam! - Słucham - powiedziała niecierpliwie. - Przedwczoraj wieczorem zaczęłam go śledzić i zobaczyłam, że wymyka się do labiryntu, co oznaczało, że idzie do domku. I poszłam za nim. - Śledziłaś go? Dlaczego? - Dziwiłam się, co jeszcze może tam robić, skoro moje pozowanie i praca nad modelem lalki dawno się skończyły. - Nie powinnaś tak robić, Leigh - zganiła mnie, jakby najważniejsze było moje wścibstwo, a przecież nie wysłuchała wszystkiego do końca! - Kiedy doszłam do domku - mówiłam dalej - zajrzałam przez okno i zobaczyłam, że namalował jeszcze jeden mój obraz... czy raczej mój i twój... tylko domalował tam jeszcze siebie... nagiego! - Naprawdę? - I zaraz pojawił się sam Tony. Nagi. - Był sam? - spytała szybko. - Tak, ale... w każdym razie przestraszyłam się i pobiegłam do domu. Położyłam się do łóżka i w nocy Tony przyszedł do mnie... nagi... i zmusił mnie... zabrał mi dziewictwo. Mama przyglądała mi się sceptycznie. - Naprawdę to zrobił, mamo! A potem, wczoraj... Bałam się, że znów przyjdzie, więc poszłam spać do ciebie i zamknęłam się, ale on i tak wszedł... miał swój klucz. I znów mnie zgwałcił. Och, mamusiu, to było straszne! Nie miałam siły się obronić. - Jej twarz nawet nie drgnęła. - Mamo, słyszałaś, co powiedziałam? Wzruszyła ramionami i pokręciła głową. - Zamierzałam porozmawiać z tobą o tym, kiedy porządnie się wyśpię - stwierdziła. -
Miałam nadzieję, że zaczekasz i pozwolisz mi odpocząć. - Zamierzałaś o tym porozmawiać? Ale skąd wiedziałaś? - Tony przyjechał po mnie na lotnisko. Opowiedział mi, jak się zachowywałaś. Nie powiedział mi tylko, że poszłaś za nim do domku ogrodnika, ale ponoć prosiłaś go, żeby przyszedł do twojej sypialni, a kiedy się zjawił, zastał cię nagą w łóżku. - Co? On kłamie! Bezczelnie kłamie! - Powiedział, że chciał odejść, ale chwyciłaś go za rękę i przyciągnęłaś do siebie, błagając, żeby się z tobą kochał. Wyrwał ci się, zrugał cię za takie zachowanie i wyszedł. - Mamusiu, posłuchaj mnie... - Mówił mi również, że tej nocy specjalnie położyłaś się w moim łóżku i udawałaś mnie, żeby tym razem nie uciekł. Włożyłaś nawet moją nocną koszulę i użyłaś moich perfum. - Spojrzała na mnie triumfująco. - Masz na sobie moją koszulę, przecież widzę. I czuję te perfumy. - Tak, mamo, zrobiłam to, żeby poczuć twoją bliskość. Byłam taka przerażona! Nadal mi nie wierzyła. Nie próbowała nawet tego ukryć! Nagle wezbrała we mnie fala nienawiści. Jeszcze nigdy nie doznałam takiego uczucia wobec mamy. Nigdy! Nie wierzyła mi! Wolała zlekceważyć słowa własnej córki, bo chciała wierzyć mężczyźnie, którego znała od niecałego roku! Dla niej liczył się tylko Tony... podły, obrzydliwy, bogaty Tony Tatterton... jej młody mąż. Po raz pierwszy popatrzyłam na nią cynicznym wzrokiem. O tak, teraz widziałam wyraźnie! Mama nie zamierzała ryzykować utraty pozycji pani na Farthinggale Manor. Bo co z tego, że podpisała z Tonym korzystną dla siebie ślubną intercyzę, która w razie rozstania dałaby jej fortunę? Bez jego nazwiska byłaby niczym! Gdyby stanęła po mojej stronie i rozwiodła się z Tonym, straciłaby przywileje i szacunek, jakimi cieszyła się w roli pani Tatterton. Zaproszenia przestałyby przychodzić, drzwi bostońskiej socjety zamknęłyby się przed nią i znów byłaby tylko pogardzaną dziewczyną z Teksasu, której nie wpuszcza się w tak wysokie progi. I choć chciałam, żeby mama była szczęśliwa, bo ciągle kochałam ją w głębi duszy... choć rozumiałam, że potrzebuje mężczyzny, żeby nadał sens jej życiu... nie mogłam pozwolić, aby Tony’emu uszło płazem to, co mi zrobił. Nie mogłam! Dlatego spróbowałam przekonać mamę po raz ostatni. - Mamo, ja nie kłamię. - Daj spokój, Leigh. Chcesz, żebym uwierzyła w tę wydumaną historyjkę? - Chcę, żebyś uwierzyła mnie, a nie jemu! To szaleniec... - Powiedział, że robiłaś wszystko, aby ściągnąć go do łóżka, a kiedy nie skutkowało,
wtedy... wtedy wydałaś mnie. Wypaplałaś mu, ile mam lat. - Nie powiedziała tych słów ze złością, raczej z wyrzutem. - Mamo, nie... ja... powiedziałam o tym, bo... - Jak mogłaś? Nikomu nie ufałam tak jak własnej córce. - Mamo, on wiedział już wcześniej. I nie przejął się tym! Pokręciła głową. - Doprawdy, Leigh, musisz wziąć się w garść. Też byłam kiedyś nastolatką i wiem, przez co przechodzisz. Twoje ciało rozwija się teraz bardzo gwałtownie. Masz teraz kobiece potrzeby i przebywasz w towarzystwie przystojnego Tony’ego Tattertona, mężczyzny, któremu pozowałaś nago. Zrozumiałe, że tak to się musiało skończyć; moim jedynym błędem był brak czujności, gdyż nie spostrzegłam w porę, jak szybko dojrzałaś. Musisz nauczyć się panować nad wyobraźnią i popędami. Weź przykład ze mnie. Pamiętasz, co ci mówiłam o zaborczych, jurnych mężczyznach, z którymi trzeba umiejętnie postępować? Za parę dni wszystko się ułoży. Tony nie ma do ciebie pretensji. W tych sprawach jest bardzo tolerancyjny. Dlatego tworzymy takie dobre małżeństwo. - Uśmiechnęła się. - Och, marzę o gorącej kąpieli w pianie! - Mamo, błagam... musisz mi uwierzyć... - Przestań już o tym mówić! - fuknęła. - Jak tak dalej będzie, dowie się służba i zacznie plotkować, a tego bym nie zniosła. - To nie są plotki! Ja nie zmyślam ani nie kłamię! - Leigh. - Jej oczy znów zwęziły się w szparki. - Chcesz, bym uwierzyła, że mój mąż nabrał ochoty na moją córkę - dziewczę, które dopiero staje się kobietą - kiedy ma mnie? Śmieszne! Proszę, umyj się, ubierz i zejdź na kolację. - Ależ mamo... - Nie dyskutuj więcej. Zresztą - dodała z uśmiechem - mam mnóstwo pięknych rzeczy, które kupiłam w Europie, i chciałabym ci je pokazać. I oczywiście opowiedzieć o tych cudownych spa oraz ludziach, których tam poznałam. - Jej uśmiech nagle zbladł. - Bardzo się zdenerwowałam, kiedy Tony powiedział mi, że zdradziłaś mu mój wiek, ale jestem skłonna ci wybaczyć, ponieważ nie okazało się to tak istotne, jak się obawiałam. Tony jest naprawdę wspaniałym człowiekiem. Ale nie wybaczę ci, jeśli nadal będziesz robiła... ten cyrk. Dlatego proszę ostatni raz - uspokój się, ogarnij i zejdź na kolację. - Wyraźnie się odprężyła i westchnęła z ulgą. - Nie ma to jak wrócić do domu po długiej podróży - powiedziała i wyszła. Do domu? Czy ona naprawdę nazwała Farthinggale Manor domem? Raczej zasłużył na miano piekła! Czy to był sen? Czy znów miałam koszmary? Mama nie chce mi wierzyć.
Zamiast mi współczuć i pomóc, kryje się za szklanymi ścianami swojej pychy i świata blichtru, w którym myśli tylko o sobie. O sobie! Nie ma już mamy, mamusi, mamuni, którą tak kochałam i podziwiałam. Zastąpił ją jakiś potwór z sennego koszmaru. Chwyciłam swoją lalkę w objęcia. - Och, Angel! - jęknęłam. - Czemu nie umiesz mówić? Jesteś moim jedynym świadkiem. Jednak miałam poczucie, że gdyby nawet Angel umiała mówić, mama i tak znalazłaby pretekst, żeby nie uwierzyć. Albo nie chciała, albo jej nie zależało. Dla mnie skutek był ten sam.
Rozdział osiemnasty BUNT W końcu jednak ubrałam się do kolacji. Choć prawie nic nie jadłam przez cały dzień, nie byłam głodna, lecz wbrew wszystkiemu ciągle miałam głupią nadzieję, że mama mi uwierzy. Niech no tylko przyjrzy się mojej twarzy, myślałam, niemrawymi ruchami rozczesując włosy. Tam jest wszystko wypisane. Widziałam we własnych oczach rozpacz i lęk. Rysy miałam napięte i poszarzałą cerę. Z pochyloną głową zeszłam na dół. Ku mojemu zaskoczeniu mama siedziała przy stole z Tonym. Ich śmiech słyszałam z daleka. Kiedy weszłam do jadalni, przerwali rozmowę. Tony uśmiechnął się do mnie. - Lepiej się czujesz, Leigh? - zapytał z troską jak kochający ojciec. Nie odpowiedziałam. Zajęłam swoje miejsce i położyłam serwetkę na kolanach. Czułam na sobie ich spojrzenia. - Właśnie opowiadałam Tony’emu o bliźniaczkach Walston - zaczęła mama z wesołym ożywieniem. – Kiedyś ci o nich wspominałam. Pochodzą z Bostonu, a ich ojciec ma także rezydencję w Hyannis. Jedno ich udo jest grubsze od mojej talii! Tam, w spa, nazywaliśmy je Morsami. Trzeba było widzieć, jak siedzą obok siebie w saunie! - Zaniosła się śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. - Słowo daję, na sam ich widok każda kobieta od razu czuje się cienka jak szpilka! A najzabawniej było pod koniec turnusu, bo okazało się, że obie przytyły po pięć kilogramów, zamiast je stracić. Zdaje się, że potajemnie kupowały sobie łakocie w miasteczku. Wyobrażacie sobie - wydać fortunę na odchudzanie, żeby jeszcze przytyć? Tony śmiał się razem z nią. Nie mogłam uwierzyć, że tak dobrze się bawią. Jakby mama zapomniała o wszystkim, co do niej mówiłam. Reszta wieczoru upłynęła im w podobnie beztroskiej atmosferze. Mama sypała opowieściami i anegdotami, oplotkowując bogate kobiety ze spa. Tony był dla niej idealnym słuchaczem; słuchał tego paplania i co chwila wybuchał śmiechem, a kiedy trzeba, stawał się poważny. Gdy wreszcie skończyła, Tony przejął pałeczkę i zaczął wielki wykład o sukcesach lalek portretowych. Co jakiś czas mama spoglądała na mnie wielkimi oczami, z miną pełną aprobaty, jakby chciała koniecznie mnie do niego przekonać. Przyjmowałam to z obrzydzeniem. Nie mogłam jej wybaczyć, że zlekceważyła mój dramat, choć byłam jej jedynym dzieckiem. Wiedziałam, że to, co mnie spotkało, zaważy na całym moim życiu. Potrzebowałam jej wsparcia i nie mogłam pojąć, że mogła tak łatwo odrzucić mój ból.
- Leigh, chciałabym, żebyś zobaczyła, co przywiozłam ze Szwajcarii - powiedziała, kiedy podano kawę. - Chodźmy do niebieskiego pokoju. Mam też cenny podarek dla ciebie. Wstała, powiedziała coś do Curtisa i wyszła. Tony i ja również wstaliśmy od stołu. Nagle ujął mnie za ramię i przytrzymał, aby mama nie słyszała, co mówi. - Nie mam do ciebie żalu o to, co powiedziałaś Jillian. I ona, i ja doskonale rozumiemy, jak trudny jest okres dojrzewania dla dziewczyny, której kobiecość rozkwita tak gwałtownie. - Uśmiechnął się wyrozumiale. Zdawkowy ton jego głosu doprowadzał mnie do szału. - Idziesz, Leigh?! - zawołała mama. - Tak! - odkrzyknęłam i odwróciłam się do niego z zaciśniętymi pięściami. Palący gniew wezbrał mi w piersi i wycedziłam lodowatym tonem: - Może udało ci się ją zwieść na razie, ale w końcu mi uwierzy, bo nie da się długo ukrywać przed światem tak podłej natury jak twoja. Pokręcił głową ze współczuciem, co jeszcze bardziej mnie rozjuszyło. - Miałem nadzieję, że kiedy Jillian wróci, będziesz się zachowywać normalnie, ale niestety, widzę, że opinia o problemach z nastolatkami to nie wymysły. Niemniej chcę, byś wiedziała, że zawsze będę cię rozumiał i nigdy nie zlekceważę ani nie wyśmieję twoich uczuć. - Brzydzę się tobą - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Nadal się uśmiechał. Ruszył dalej, nie puszczając mojego ramienia, ale mu się wyrwałam. - Nie dotykaj mnie! Nawet nie próbuj znowu mnie dotknąć! Kiwnął głową i pospieszył do swojego gabinetu. Poszłam do mamy czekającej w niebieskim pokoju. Tam leżały w stosach jej zakupy. Siedziałam na kanapie i patrzyłam, jak rozpakowuje sweterki, bluzki, spódnice i skórzane paski. Mnie przywiozła elegancki złoty zegarek z diamencikami. Kupiła też małe posążki, kasetki na biżuterię i ręczne lusterka oprawne w kość słoniową. Każde z tych prawdziwych dzieł sztuki miało własną historię, którą opowiedziała mi ze szczegółami - jak je wyszukała, gdzie mieścił się antykwariat, jak oceniły jej zakup inne panie. Chwaliła się, że te kobiety naśladowały ją we wszystkim i kupowały to co ona. - Niespodziewanie dla siebie weszłam w rolę przewodniczki stada - powiedziała z błyskiem w oku. - Wyobrażasz sobie? Wszystkie te niewyobrażalnie bogate, światowe damy nie potrafiły o niczym zadecydować beze mnie. Ja musiałam im mówić, co jest modne, co jest prawdziwą sztuką i co się opłaca. Powinnam zarabiać na tym fachowym doradztwie. - Urwała i popatrzyła na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy. - Wyglądasz na zmęczoną, Leigh. Powinnaś jutro posiedzieć na słońcu. Nie możesz zamykać się w pokoju na cały dzień. To nie
jest zdrowe. Latem w czterech ścianach jest duszno. Wierz mi, to fatalnie działa na cerę. Wiele rozmawiałam o tym z ekspertami tego wspaniałego spa - dodała szybko, zanim zdążyłam jej przerwać. - Czy zwróciłaś uwagę, jaką cudowną cerę mają Szwajcarki? Częściowo to zasługa diety - ciągnęła tonem nauczycielki - a częściowo ćwiczeń fizycznych, świeżego powietrza oraz kąpieli parowych i błotnych. Dlatego prosiłam już Tony’ego, żeby dobudował mi do łazienki saunę. - Mamo, źle wyglądam, bo miałam straszne przeżycia. Jeśli zechcesz mnie wysłuchać... - Tylko nie zaczynaj znowu! - ostrzegła, wydymając usta. - Więcej tego nie zniosę. Nie wiem, jakim cudem jeszcze trzymam się na nogach po długim locie i braku snu, a w podróży nie zmrużyłam oka. Staram się rozmawiać z Tonym i z tobą, ale chyba zaraz padnę, więc już mnie nie męcz. - Mamusiu... - Dobranoc, Leigh. Mam nadzieję, że zegarek ci się spodobał. Zostawiła mnie samą wśród otwartych pudeł i toreb. Obojętnym ruchem włożyłam zegarek do etui. Co mi z niego? Jakie znaczenie mają teraz dla mnie te drogie przedmioty zbytku? Czy mama naprawdę sądziła, że złoto i diamenty mogą uszczęśliwić człowieka w każdych okolicznościach? Byłam ogłupiała, nie potrafiłam zebrać myśli. Mogłabym być niewidzialna. Mama woli na mnie nie patrzeć, nie słuchać mnie, nie widzieć prawdy. Oślepił ją fałszywy złoty blask własnego życia. I dalej było tak samo. Ilekroć próbowałam wracać do tego bolesnego tematu, nie chciała słuchać i szybko kierowała rozmowę w inną stronę. W końcu dałam sobie spokój. Chodziłam na samotne spacery po plaży albo jeździłam konno. Oceaniczne powietrze i szum fal działały na mnie cudownie, hipnotycznie uspokajały. Widok fal wprawiał mnie w medytacyjny stan ukojenia. Poza tym czytałam książki, zapisywałam kolejne strony dziennika, słuchałam płyt i spędzałam dużo czasu z Troyem. Jennifer telefonowała parę razy, ale nie oddzwoniłam. Nie odzywałam się także do Joshuy. Zadzwonił w końcu czerwca - wybierał się na wakacje z rodziną i miał wrócić za miesiąc. Nie mogłam się z nim teraz zobaczyć. Bałam się, że jedno spojrzenie na moją twarz powiedziałoby mu wszystko i znienawidziłby mnie. Pokochałam swoją samotność. Natura stała się dla mnie matką i ojcem, którzy mnie opuścili. Ona koiła mój ból, goiła blizny, pieściła mnie ciepłym wietrzykiem i napełniała poczuciem bezpieczeństwa, którego nie znajdowałam w wielkim domu, w jego mrocznych zakamarkach i ogromnych, pustych przestrzeniach.
Chętnie zabierałam Troya na spacery. Trzymałam go za rączkę, słuchając dziecinnej paplaniny. Jego wierszyki i śpiewanki były urocze. Uwielbiałam siedzieć z nim na wydmach i wpatrywać się w przestwór oceanu. Odpowiadałam na kolejne dociekliwe pytania, gładząc kędzierzawą główkę malca. Pragnęłam wrócić do tego dziecięcego świata - świata zabawek i lizaków, świata bez okrutnych prawd i ohydnej rzeczywistości. Świata, w którym wszystkie złe duchy można było przegnać jednym czułym uściskiem. Mama znów rzuciła się w wir życia towarzyskiego, dzieląc czas pomiędzy partyjki brydża, wyjazdy na zakupy i do teatrów Bostonu, wydawanie kolacji dla bogatych przyjaciół i goszczenie na kolacjach u nich. Parę razy próbowała skłonić mnie, żebym pojechała z nią i z Tonym na przyjęcie w jakiejś bajecznej posiadłości. Chciała, żebym poznała chłopców i dziewczyny z wyższych sfer - ale ja za każdym razem odmawiałam. Tony trzymał się ode mnie z daleka. Rzadko się do mnie odzywał, zwłaszcza gdy towarzyszył mamie. Kiedy natykaliśmy się na siebie w domu, natychmiast oddalałam się w drugą stronę. Na szczęście dom był tak duży, że miałam gdzie uciec. Poza tym mogłam wędrować po przestronnych ogrodach, siedzieć nad basenem, jeździć konno czy opalać się na plaży. Przebywałam cały dzień na dworze, by unikać Tony’ego. Na początku trzeciego tygodnia lipca niespodziewanie oznajmił, że na pewien czas wybiera się do Europy w interesach. Mama dała mu całą listę zakupów z wyszczególnieniem butików, w których miał je zrobić. Tony obiecał, że przywiezie specjalny prezent dla mnie. Milczałam. Po paru dniach tata zadzwonił z Houston, z Teksasu. Był w drodze na Wschodnie Wybrzeże i w przelocie chciał się ze mną umówić. Pisałam do niego stale, prosząc, żeby odpisał albo chociaż oddzwonił, lecz dotąd nie było odzewu. - Ciągle byłem w podróży, księżniczko - wyjaśnił. - Twoje listy musiały się ze mną rozmijać. Czy wszystko u ciebie w porządku? - Nie, tato. Muszę się koniecznie z tobą zobaczyć - powiedziałam z desperacją. W słuchawce na moment zapadła cisza. - A co się stało? - zapytał. - Nie mogę mówić przez telefon. Musimy porozmawiać osobiście. To bardzo ważne. - Mama nie może ci pomóc? - Mama... nie, nie może. - Głos miałam martwy. Nie starałam się udawać radości, że do mnie zadzwonił i wkrótce się zobaczymy. - Dobrze, w takim razie spotkamy się, jak tylko dotrę do Bostonu. Najpewniej pojutrze. Zjemy kolację we troje.
- Tatusiu, wolałabym rozmawiać tylko z tobą... sprawa jest bardzo osobista. - Leigh, jestem teraz żonaty i nie mam przed Mildred żadnych tajemnic. Zresztą od początku chciała lepiej ciebie poznać. Daj jej szansę, dobrze? - Chętnie, tato, ale nie tym razem... Ja... to naprawdę są bardzo osobiste sprawy. - Z żadnych osobistych spraw nie wykluczam Mildred - odparł z uporem. Znów jest miękką gliną w rękach kobiety, pomyślałam gorzko. Ale cóż, nie miałam nikogo innego, komu mogłabym się poskarżyć. - Dobrze, tato, jak wolisz. Zadzwoń do mnie, kiedy tylko przyjedziesz. - Oczywiście. Do zobaczenia, księżniczko. - Odłożył słuchawkę. Świadomość, że pojutrze zobaczę się z tatą, uskrzydliła mnie. Byłam pewna, że kiedy opowiem mu, co się stało, zażąda, bym została z nim. Nie pozwoli mi już wrócić do Farthy, tylko zadzwoni do matki i oznajmi jej, że będzie walczył o mnie w sądzie. Nie wiedziałam, czy będzie mi u niego dobrze, ale na razie pragnęłam tylko jednego - znaleźć się jak najdalej od Tony’ego i Farthy. To było teraz najważniejsze. Po raz pierwszy od czasu, kiedy Tony posiadł mnie przemocą, byłam tak radosna i pełna energii. Zrobiłam kilkanaście rund w basenie, na koniu długo galopowałam i zabrałam Troya na spacer po plaży. Odzyskałam apetyt, przy stole prosiłam o dokładki, a potem zjadłam jeszcze deser. Mama zauważyła zmianę, ale nie powiedziałam jej, że mam się spotkać z tatą. W dniu przylotu taty do Bostonu obudziłam się wcześnie rano. Pomyślałam, że poproszę Milesa, by zawiózł mnie do miasta zaraz po telefonie taty. Dlatego ubrałam się, zjadłam śniadanie i zabrałam Troya na krótki spacer. Mama po południu zaprosiła przyjaciółki na brydża i zaczęła dzień wyjątkowo wcześnie jak na siebie. Potrzebowała wielu godzin na makijaż i fryzurę. Tuż przed lunchem Curtis zawołał mnie do telefonu. Stałam przed domem z Troyem, przyglądając się pracy ogrodników. - To mój tata? - zapytałam żywo. - Powiedział tylko, że dzwoni w imieniu pana VanVoreena - poinformował mnie lokaj w tym swoim specyficznym stylu. Niczego nie mówił wprost. Wbiegłam do domu i dopadłam najbliższego telefonu, który stał w salonie. - Halo - powiedziałam do słuchawki. - Tu Leigh. - Witam, panno VanVoreen. Nazywam się Chester Goodman. Pracuję dla pani ojca. Prosił, abym zadzwonił do pani. - Tak? - Niecierpliwie słuchałam tych wstępów. Wszystko mi było jedno, jak się ten
człowiek nazywa. Czekałam na konkrety. - Ojciec bardzo panią przeprasza. Nie będzie się mógł dzisiaj z panią spotkać. - Jak to? - Krew odpłynęła mi z twarzy, w piersi poczułam lodowatą pustkę, serce na moment przestało bić. - Dlaczego? Ja muszę się z nim zobaczyć. Muszę! Proszę mu to powiedzieć albo poprosić go do telefonu. Natychmiast! - Niezmiernie mi przykro, panno VanVoreen, ale nie ma go tutaj. Jeden ze statków pani ojca miał awarię na Pacyfiku. Trwa operacja ratunkowa i pan VanVoreen musiał tam polecieć. - O nie! - Prosił, abym przekazał, że zadzwoni do pani, jak tylko będzie mógł. Odłożyłam słuchawkę i osunęłam się na krzesło stojące obok aparatu. Czy tata nie słyszał desperacji w moim głosie? Skoro już musiał lecieć nad Pacyfik, czy nie mógł zabrać mnie ze sobą? Moglibyśmy porozmawiać choćby w czasie lotu! Dlaczego interesy zawsze były dla niego ważniejsze niż własna córka? Nagle przyszła mi do głowy przerażająca myśl. A może on wiedział? Może od początku wiedział, że nie jestem jego córką? I dlatego nigdy nie byłam dla niego najważniejsza? Ukryłam twarz w dłoniach. - Leigh? - odezwał się Troy. Stał w drzwiach. - Wyjdziesz jeszcze? - Nie - powiedziałam. - Źle się czuję. Muszę iść na górę i trochę poleżeć. Buzia mu się wydłużyła. - A przyjdziesz później do mnie? - Nie wiem. Przepraszam. - Wstałam i wyszłam, nie oglądając się na niego. Nie zniosłabym wyrzutu w jego smutnych oczach. Wydawało mi się, że schody ciągną się w nieskończoność. Wreszcie dotarłam do sypialni, położyłam się. Rozbolała mnie głowa i coś dziwnego zaczęło się dziać w moim żołądku. Miałam wrażenie, jakby trzepotało w nim całe stado motyli. Łopoczące skrzydełka łaskotały mnie, aż miałam odruchy wymiotne. Czułam się koszmarnie, choć jeszcze niedawno myślałam, że już nie może być gorzej. Zmordowana zasnęłam. Rano, kiedy tylko otworzyłam oczy, fala mdłości wróciła z jeszcze większą siłą. A potem następna i następna. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do łazienki. Wymiotowałam długo, aż myślałam, że umrę. Gdy torsje ustały, powlokłam się z powrotem do łóżka. Musiałam poleżeć jeszcze długą chwilę, zanim zebrałam siły, żeby wstać. Czy zatrułam się jedzeniem? Ale przecież wszystko było świeże! I czemu mdłości nawracają? - zastanawiałam się.
Nagle coś przyszło mi do głowy. Coś, o czym zupełnie zapomniałam, bo miałam głowę nabitą innymi problemami. Okres mi się spóźniał. I jeszcze te poranne mdłości! O nie! - pomyślałam z rozpaczą. Jestem w ciąży! Odczekałam trzy dni, zanim zdecydowałam się powiedzieć o tym mamie. Miałam jeszcze nadzieję, modliłam się, żeby to nie była prawda, ale mdłości powtarzały się regularnie co rano, a czasem dręczyły mnie także pod wieczór. Poza tym kalendarz był bezlitosny. Miesiączka zbyt się opóźniała, bym mogła to uznać za przypadek. Dotąd pojawiała się bardzo regularnie. Wreszcie stwierdziłam, że nie mogę już dłużej czekać. Kiedy wyobrażałam sobie, jak zareaguje mama, znów wróciła nadzieja, że teraz wreszcie uwierzy w prawdę, której nie chciała dopuścić do wiadomości - że Tony mnie gwałcił. Przecież nie mogłam sama zajść w ciążę! Oczywiście wolałabym nie dostarczać jej tak druzgoczącego dowodu, ale skoro już się stało, prawda musi wreszcie być uznana. Mama szykowała się na popołudniowe cocktail party. Zastałam ją przy toaletce, eksperymentującą z nową fryzurą. Nie zauważyła, że weszłam. - Mamo! - zawołałam. - Co znowu, Leigh? Nie widzisz, że szykuję się na przyjęcie gości? Nie mam czasu na jakieś bzdury - warknęła. - To nie jest bzdura, mamo - powiedziałam zimnym, głuchym głosem. Nagle doszło do niej, że jestem dziwnie poważna, i odłożyła szczotkę. - Słucham, o co chodzi? - Zatrzepotała rzęsami i spojrzała na sufit, jakby z trudem znosiła moją obecność. - Czy ty robisz to specjalnie? - rzuciła z hamowaną złością. - Kiedy mam coś ważnego, akurat wtedy fundujesz sobie emocjonalny kryzys. Słowo daję, co się dzieje z tymi nastolatkami? Może jesz za dużo cukru? - Mamo, czy możesz mnie posłuchać? - Miałam ochotę przyskoczyć do niej, wytargać ją za te wypielęgnowane włosy i zmusić, żeby wysłuchała mnie z uwagą. - Przestań wrzeszczeć, przecież słucham. Tylko się streszczaj, błagam. Głęboko nabrałam powietrza. - Kiedy pierwszy raz powiedziałam ci, co mi zrobił Tony, nie uwierzyłaś. Nie chciałaś mi uwierzyć! - Mój głos mimo woli nabrał histerycznych tonów. Zniecierpliwiona, poirytowana mina mamy rozpalała moją wściekłość jak podmuch żarzące się węgle. Próbowałam ci wytłumaczyć, że to nie są fantazje nastolatki, ale nie chciałaś słuchać.
- I nadal nie chcę słuchać tych bzdur. Już ci mówiłam, że... - Jestem w ciąży!!! - wrzasnęłam. Zamilkłyśmy obie. Urodzi się dziecko. Podły czyn Tony’ego ma wymierne konsekwencje. Bóg każe nam wszystkim zapłacić za żądze tego szaleńca. Mama wpatrywała się we mnie przez długą chwilę, a potem na jej twarzy pojawił się nikły, napięty uśmieszek. Och, miałam ochotę ją uderzyć! Odchyliła się na oparcie krzesła i zaplotła ramiona na piersi. - Coś ty powiedziała? Łzy popłynęły mi strumieniem po policzkach; nie potrafiłam ich powstrzymać. - Miesiączka spóźnia mi się o ponad dwa tygodnie, a od paru dni mam poranne mdłości. Tony zrobił mi dziecko. - Dalej milczała; patrzyła na mnie, jakbym mówiła do niej w obcym języku, i czekała, aż jej przetłumaczę. - Nie rozumiesz, mamo? Od początku nie kłamałam, a teraz będę miała dziecko. Dziecko Tony’ego! - wykrzyczałam jej w twarz. - Jesteś pewna? Dobrze sprawdziłaś daty? - Tak. Przecież sama mi mówiłaś, że trzeba tego pilnować. - Nie zamierzałam udawać, że jest inaczej. Nie chciałam jak ona żyć w świecie iluzji, aby tylko być szczęśliwą. Pokręciła głową; jej oczy zwęziły się w nienawistne szparki. - To twoja wina, ty mała idiotko - wycedziła. - Co?!! - Nie wierzyłam własnym uszom. Kiwała głową, jakby potwierdzając własne myśli. - Prowokowałaś go, kusiłaś, dręczyłaś, podsuwałaś mu pod oczy to swoje młode, rozkwitające ciało... a teraz masz tego skutki. Straszne skutki. - Nie prowokowałam go, mamo. Przecież wiesz... - O tak, wiem. Myślisz, że Tony nie skarżył się na twoje gierki... te prowokacje, wachlowanie rzęsami? A kiedy wyjechałam, zwabiłaś go do swojej sypialni. Przecież jest mężczyzną. Zobaczył cię nagą, kuszącą, wijącą się z żądzy i błagającą go, żeby wreszcie cię posiadł... być może pod groźbą, że jeśli tego nie zrobi, oskarżysz go o gwałt. Co miał robić? - Posunął się do takiego kłamstwa? Jak mogłaś mu uwierzyć?! - Coś ty zrobiła! - ciągnęła oskarżycielsko, jakby mnie nie słyszała. Przypominała mi aktorkę, która powtarza bez przerwy tę samą kwestię. - Co będzie, jeśli sprawa wyjdzie na jaw? Pomyśl tylko, jak to wpłynie na moją sytuację, co sobie pomyślą moi przyjaciele. Może się zdarzyć, że nikt już nie zaprosi nas na przyjęcie! Zostaniemy wykluczeni z towarzystwa... a wszystko przez moją córkę, która okazała się puszczalska, egoistyczna, nieodpowiedzialna i... zazdrosna. Tak, zazdrosna! - stwierdziła, wyraźnie usatysfakcjonowana swoim
wyjaśnieniem. - Zazdrościsz mi... zazdrościsz wszystkiego... wyglądu oraz faktu, że poślubiłam tak młodego, przystojnego i bogatego mężczyznę, zamiast spędzić resztę życia uwiązana do twojego ojca, starego pierdzielą, który nie zasłużył na kobietę taką jak ja. - Nieprawda! - Oczywiście, że prawda! Tony mówił mi, jak usiłowałaś go uwieść w trakcie pozowania. - Łgarstwa, bezczelne łgarstwa! - wrzasnęłam, nie panując nad sobą. - Przecież nie chciałam mu pozować, nie pamiętasz? Ty mnie do tego namówiłaś. A potem, kiedy przyszłam do ciebie i... - Owszem, przyszłaś do mnie, żeby oczernić Tony’ego w moich oczach - przerwała mi z furią. - Chciałaś pobudzić moją zazdrość. O to ci chodziło! Myślałaś, że jak będziesz mnie częstowała historyjkami o tym, jak cię dotyka i... - Bo dotykał mnie, mamo! To nie były zmyślone historyjki! - Dobrze, może i dotykał, ale nie w taki sposób, w jaki mi przedstawiłaś. A kiedy twoje tanie chwyty nie zadziałały, ściągnęłaś go do sypialni. Ciągle się opierał, więc sięgnęłaś po chwyt poniżej pasa i zdradziłaś mu mój prawdziwy wiek, próbując wbić klin pomiędzy nas! Widać było, że tego mi nigdy nie wybaczy. Nie przyjmowała do wiadomości, że Tony od dawna wiedział, ile jest od niego starsza. - Aż wreszcie, jako że jest tylko mężczyzną, uległ ci. Proszę, do czego doprowadziłaś! Ciesz się, mała księżniczko, sama tego chciałaś! - syknęła zjadliwie. Wyglądała teraz jak czarownica. - Mamo, to wszystko nieprawda. Niemożliwe, żebyś w to wierzyła! - A tak się starałam, żeby wychować cię na mądrą kobietę! Uczyłam, jak masz postępować wobec mężczyzn. Mówiłam, że ładne dziewczyny muszą się pilnować, przynajmniej do ślubu, żeby zdobyć ich szacunek i zaufanie. Kazałam ci zapamiętać, że kobieta nie może zachowywać się tak swobodnie jak mężczyzna! Nigdy! Jej krzyk wibrował we mnie, niwecząc resztki szacunku i miłości, jakie jeszcze dla niej miałam. Jakby pękała i rozsypywała się krucha chińska porcelana, a odłamki wirowały w mojej pamięci - fragmenty scen ze szczęśliwych czasów, pęknięte dźwięki rozbitych pozytywek, cichnące śmiechy, całuski, nasze rozdzielające się dłonie... Nie byłam w stanie dłużej tego znosić. To nie ja byłam zazdrosna, tylko ona. To nie ja byłam puszczalska, tylko ona. To nie ja kłamałam, nie ja zdradziłam. Nie ja byłam egoistyczna i ślepa na wszystko, co nie dotyczy mnie albo jest dla mnie niewygodne. Matka pragnęła ocalić swój urojony światek, więc musiała zobaczyć we mnie samo zło. Musiała zrzucić na mnie całą winę, choć to ja zostałam brutalnie zgwałcona.
- Jak ty podle łżesz! - wrzasnęłam w odpowiedzi. - Ty hipokrytko, oskarżasz mnie, że rozmyślnie go uwiodłam i jestem puszczalska. Ale ja wiem, jaka ty jesteś! Podsłuchałam twoją rozmowę z babcią Janą jeszcze przed ślubem z Tonym i wiem, że tata nie jest moim prawdziwym ojcem, że spałaś z innym mężczyzną, zaszłaś w ciążę, a potem wyszłaś za tatę, nie mówiąc mu prawdy, i on myślał, że jestem jego dzieckiem. Ukrywałam ten sekret, choć przepalał mi serce i duszę. - Co?! - Była kompletnie oszołomiona. - Nie próbuj zaprzeczać. Babcia Jana pomogła ci znaleźć godnego szacunku mężczyznę, który cię pokochał i zapewnił ci dostatnie życie. I jak mu się odpłaciłaś? - To śmieszne - powiedziała, odzyskując rezon. - Jakaś kolejna żałosna bzdura! Co jeszcze wymyślisz, żeby odsunąć ode mnie Tony’ego? - Przestań wreszcie kłamać! - Jak śmiesz tak na mnie wrzeszczeć? Jestem twoją matką! - Nie, nie jesteś - odrzekłam zimno. - Nie mam już matki i nie mam ojca. - Nie kryłam nienawiści i nie przebierałam w słowach, tak jak ona. - Myślałaś, że świetnie się urządziłaś, tak? Że będziesz spijała samą śmietankę? - Z furią wyrzucałam z siebie słowa. - Przystojny młody mężuś, luksusowa posiadłość, królewskie garderoby i specjalnie wybrana kochanka dla męża! - Zniżyłam głos i cedziłam słowa jadowicie w najlepszym stylu własnej matki. Powiedz mi, kochana mamuniu, kiedy wpadłaś na ten genialny pomysł? W czasie waszej podróży poślubnej? Czy dopiero po powrocie do Farthy? - Nie dawałam matce dojść do głosu, tak jak zwykle robiła ona. - A może wtedy, kiedy uświadomiłaś sobie, że twoja uroda nie jest wieczna i zaczyna więdnąć?! - Zaśmiałam się jej w twarz. - Tak, tak, więdnąć! Z każdym dniem robisz się coraz starsza, mamusiu. Nie wytrzymam z tobą ani chwili dłużej! Nie obchodzi cię nikt i nic poza tobą i twoją bezcenną twarzą. Gra się skończyła! To koniec! Zostaniesz babcią! I jak, czujesz się młodziej? - szydziłam. - Bez względu na to, jak młodo będziesz wyglądała, nie unikniesz okrutnej prawdy - będziesz babcią, a jedyną osobą, którą możesz o to obwiniać, jesteś ty sama! Wybiegłam z jej apartamentu, jakby ścigały mnie upiory. Uciekałam od jej kłamstw i hipokryzji; uciekałam od tej kobiety, której już nie kochałam i nie chciałam więcej znać. Z łomotem zatrzasnęłam za sobą drzwi sypialni, ale nie płakałam. Nie chciałam więcej płakać w tym strasznym domu. Musiałam uciec jak najdalej od jego grzechów, kłamstw i fałszywych uprzejmości. W garderobie wyszarpnęłam z półki walizkę. Zaczęłam wrzucać do niej ubrania, wybierając na chybił trafił, nie składając ich. Zostawiłam swoje piękne suknie i cenną
biżuterię; nie dbałam o pamiątki. Upchnęłam walizkę kolanem, zamknęłam ją i ruszyłam do drzwi. Zatrzymałam się w progu i odwróciłam, jakby ktoś mnie zawołał. Angel patrzyła na mnie z łóżka. Sprawiała wrażenie tak samo zrozpaczonej i zagubionej jak ja. Jakże mogłabym ją zostawić? Chwyciłam lalkę wolną ręką, przycisnęłam do siebie i z walizką wyszłam na korytarz. Mamy nigdzie nie było widać; nie goniła za mną. W pośpiechu zbiegłam po schodach. Dopiero w holu doszło do mnie, co robię. Zatrzymałam się, niepewna, dokąd i jak mam się udać. Nie mogłam tak po prostu wyjść, bo od miasta dzieliły Farthy całe kilometry pustki. I co robić dalej? Pomyślałam, że pojadę do babci Jany. Ona mnie zrozumie. Przecież wie, jaka naprawdę jest mama. Opowiem jej wszystko i na pewno zrozumie. Będzie mi współczuć i pomoże mi. Tak, muszę jechać do niej, ale potrzebne będą pieniądze. Zajrzałam do portfela. Miałam tylko dwadzieścia dolarów, za mało na podróż do Teksasu. Przypomniałam sobie, że Tony zawsze ma jakieś pieniądze w gabinecie. Weszłam tam. Czemu mam ich nie wziąć? Jeśli ktoś powinien płacić, to właśnie on. W szufladzie biurka było prawie dwieście dolarów. Nie za wiele, ale na podróż powinno wystarczyć. Wcisnęłam banknoty do portfela, wyprostowałam się i spojrzałam w lustro. Przygładziłam włosy, otarłam policzki chusteczką i wzięłam głęboki oddech. Zamierzałam poprosić Milesa, żeby zawiózł mnie do Bostonu. Musiałam być spokojna, żeby nie nabrał podejrzeń i nie zameldował o moim wyjeździe matce. Wyszłam z gabinetu. W domu panowała cisza. Mama pewnie szykowała się na przyjęcie. Wszak nie było dla niej nic ważniejszego niż własny wygląd i tłumy przyjaciół, których chciała olśnić. Z pokoju muzycznego wyłonił się Curtis i przystanął, ze zdziwieniem patrząc, jak stoję w holu z walizką. Uśmiechnęłam się niewinnie, a on skinął głową i poszedł do kuchni. Na schodach przed domem stanęłam, mrużąc oczy w jasnym blasku słońca. Musiałam osłonić je dłonią, żeby coś widzieć. Było bardzo ciepło i puchate obłoki sunęły po błękitnym niebie. Łagodny wiaterek musnął moje policzki. Świat mnie witał i zachęcał, żebym opuściła to zatęchłe, przeklęte królestwo zwane Farthinggale Manor. Kiedy byłam tu pierwszy raz, myślałam, że jest krainą z bajki. Teraz znałam prawdę - to była kraina z koszmaru! Miles akurat polerował limuzynę na podjeździe. Miałam szczęście, bo nie musiałam go szukać. - Przepraszam, powinnam wcześniej zejść na dół - powiedziałam. Spojrzałam na zegarek i podsunęłam mu przegub, żeby zobaczył godzinę.
- Słucham? - Przerwał pucowanie lakieru i zapytał zdziwiony: - Czy miałem gdzieś zawieźć panienkę po południu? - Na dworzec kolejowy. Czyżby mama zapomniała powiedzieć ci o tym rano? - Nic nie mówiła. Ale... - Ach, wiesz, jak z nią jest, kiedy szykuje przyjęcie. Jest tak zajęta i podekscytowana, że zapomina o wielu sprawach. Wybieram się z wizytą do babci. Powinniśmy już jechać, bo się spóźnię na pociąg. - Ale... - Zerknął na dom. Chwyciłam walizkę, dając mu sygnał, że powinien się nią zająć. Odebrał mi ją z ręki i włożył do bagażnika. - Och, już jedziemy, panienko. Nie rozumiem, czemu Curtis nie przypomniał mi o zleceniu. Zawsze to robi. - Może mama i jemu zapomniała powiedzieć - podsunęłam. - Pewnie tak. - Otworzył przede mną drzwi i szybko wsunął się za kierownicę. Ruszyliśmy. Popatrzyłam na wejście, podświadomie oczekując, że z drzwi wybiegnie mama z krzykiem, każe mi wrócić. Jednak się nie pokazała. Przez boczną szybę zobaczyłam Troya, który z nianią wracał z plaży. W tej desperacji i gniewie całkiem zapomniałam o dziecku i o tym, co mogło dla niego znaczyć rozstanie ze mną. - O nie - mruknęłam. - Troy! Miles, proszę, zatrzymaj się na chwilę. Zapomniałam pożegnać się z Troyem. Wyskoczyłam z limuzyny i zawołałam malca. Ruszył ku mnie biegiem. - Znalazłem największą muszlę na świecie! - Zatrzymał się przede mną zdyszany i pokazał mi zawartość koszyka. Na wierzchu leżała różowobiała koncha, dużo większa od pozostałych muszli. - O, rzeczywiście duża. Jaka piękna! - Szumi w niej ocean. Posłuchaj! Z uśmiechem przyłożyłam muszlę do ucha. - Ale szumi! Aż się boję, że fala mnie zaleje - zażartowałam, z udawaną obawą odsuwając muszlę od głowy. - Przecież tam nie ma oceanu. - Troy zachichotał i spojrzał na limuzynę. - Dokąd jedziesz? - Muszę na trochę wyjechać, Troy. - Przykucnęłam, żeby popatrzeć mu w oczy. Obiecaj mi, że będziesz dużo jadł i zbierał siły, kiedy wyjadę, dobrze? - A kiedy wrócisz?
- Jakiś czas mnie nie będzie. - Długo? - Kiwnęłam głową. - To zabierz mnie ze sobą! - Nie mogę. Musisz zostać tutaj, z bratem, gdzie masz opiekę. - Ale dokąd jedziesz? - zapytał znowu i oczy zaczęły mu lśnić. - Odwiedzę moją babcię. - Dlaczego dotąd do niej nie jeździłaś? - Był naprawdę bystrym dzieckiem. - Bo ciągle nie miałam czasu - skłamałam. Spojrzał na mnie z ukosa. Czuł, że kłamię, ale nie potrafiłam się zdobyć na szczerość. - Na pewno wrócisz, Leigh? - zapytał cicho. - Tak - zapewniłam, łykając łzy, które dławiły mnie w gardle. - Nie, ty nie wrócisz. - Odsunął się ode mnie. - Zostawiasz mnie i Farthy. Nie wrócisz, Leigh. Nie wrócisz. - Wrócę, obiecuję. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, ale wrócę do ciebie. - Obiecujesz? - Przysięgam! Chodź, pocałuj mnie na do widzenia - poprosiłam. - Bez pożegnania ta podróż będzie okropna. Z wahaniem otoczył mi szyję ramionkami. Pocałowałam go w policzek i na chwilę przytrzymałam w uścisku. W odpowiedzi Troy skubnął mnie wargami leciutko, jak ptaszek dziobkiem. Wstałam i zawróciłam do auta. - Leigh! - zawołał. - Czekaj! Zatrzymałam się. Troy wyjął wielką muszlę z koszyka. - Weź ją. - Och, nie, ona jest twoja. - Weź ją ze sobą, żebyś mnie pamiętała. - Zawsze będę cię pamiętała, Troy. O to nie musisz się martwić. Nie ustąpił, uparcie podsuwał mi muszlę. W końcu ją wzięłam. - Dziękuję. - Kiedy przyłożysz ją do ucha, będziesz słyszała ocean i mnie - powiedział i pobiegł do niani. Wsiadłam do samochodu. - Jedźmy, Miles - poprosiłam. - Teraz naprawdę się pospiesz. Kiedy przejeżdżaliśmy przez bramę, nie obejrzałam się za siebie po raz ostatni. Przyłożyłam do ucha muszlę. Słuchałam szumu oceanu i głosiku, który wołał płaczliwie... wołał mnie.
Odłożyłam muszlę i zamknęłam oczy. Farthy zostało za mną.
Rozdział dziewiętnasty W CYRKU Nigdy dotąd nie podróżowałam sama, ale nie chciałam pokazać Milesowi, że się boję i nie wiem, co robić. Przed dworcem wyjął walizkę z bagażnika i czekał na polecenia. - Teraz już sobie poradzę, Miles - powiedziałam. - Panienka pozwoli, że przekażę walizkę bagażowemu. Który peron? - Nie trzeba Miles, dzięki. Chcę radzić sobie sama. To moja pierwsza samodzielna podróż. - Uśmiechnęłam się do niego porozumiewawczo, ukrywając zdenerwowanie. Wahał się, ale posłusznie postawił walizkę na chodniku. - W takim razie życzę przyjemnej podróży, panno Leigh - powiedział. - Dziękuję. - Chwyciłam walizkę i ruszyłam do wejścia. Czy jeszcze kiedykolwiek Milesa zobaczę? Stał i patrzył za mną. Miałam nadzieję, że nie będzie chciał sprawdzić, czy bezpiecznie wsiadłam do pociągu. Weszłam do hali dworcowej. Było tu mnóstwo ludzi, głośniki co chwila dudniły komunikatami o kolejnych odjazdach i przyjazdach pociągów. Tłum i hałas były ekscytujące, ale też mnie przerażały. Zobaczyłam z daleka wysokiego rudego policjanta, który stał przy kiosku i gawędził ze sprzedawcą. Był młody i miał miłą twarz, więc podeszłam do niego. - Przepraszam, czy może mi pan powiedzieć, gdzie mogę kupić bilet do Teksasu? - Do Teksasu? - zapytał z uśmiechem. - Teksas jest wielkim stanem. - Kioskarz zaczął się śmiać. - Wiesz, do jakiego miasta chcesz dojechać? - Wiem, proszę pana. - Dobrze, w takim razie pójdziesz pierwszym korytarzem w prawo i na końcu znajdziesz kasy. - Dziękuję. - Masz śliczną lalkę, prawie tak ładną jak ty - dodał. Zapomniałam, że kurczowo przyciskam do siebie Angel. Uśmiechnęłam się i sięgnęłam po walizkę. - Chyba nie uciekłaś z domu, co?! - zawołał za mną. - Ależ skąd, proszę pana. Słyszałam, jak obaj się śmieją. Przy kasie poprosiłam o bilet do Fullerton w Teksasie. Wiedziałam tylko, że tam mieszka babcia Jana, ale nie miałam adresu. Nie przejmowałam się tym zbytnio. Pomyślałam, że już na miejscu zadzwonię do niej i poproszę, by przyjechała po
mnie na dworzec. Kasjer zmarszczył brwi. - Fullerton w Teksasie? - Zaczął wertować rozkład jazdy. - Żaden nasz dalekobieżny pociąg się tam nie zatrzymuje. Proszę wybrać najbliższą większą stację. - Och, nie wiem. Może... - Houston? Dallas? El Paso? Zaczęłam panikować. Jeśli zaraz się nie zdecyduję, pomyśli, że uciekłam z domu. Może nawet zawiadomić tego policjanta, który i tak już coś podejrzewał. Wizja, że mogłabym zostać odwieziona z powrotem do Farthy policyjnym wozem i trafić w sam środek przyjęcia mamy, była straszna i niewyobrażalna. - Dallas - powiedziałam szybko. Najważniejsze, żebym znalazła się w Teksasie. Kiedy zadzwonię do babci, już ona zadba, żebym trafiła do niej do domu. - Dallas? Jeśli mogę ci doradzić, to lepiej będzie, żebyś wysiadła w Atlancie, bo tam jest największy węzeł kolejowy. Stamtąd na pewno znajdziesz połączenie do Fullerton. Wystawię ci bilet docelowy z przesiadką. To będzie długa podróż. Dzisiaj jest już późno, więc radzę ci, żebyś wróciła teraz do domu i przyjechała tu wcześnie rano, zamiast telepać się pociągiem po nocy. - Nie, dziękuję, wolę wyruszyć jak najszybciej. - Rozumiem. Powrotny też, prawda? - Nie - powiedziałam szybko. - W jedną stronę. - Wagon bez przedziałów, miejsce w przedziale czy sypialne? - W przedziale. Kiwnął głową i zaczął wypisywać bilet. - Należą się sto sześćdziesiąt dwa dolary - oznajmił. Sto sześćdziesiąt dwa?! Niewiele mi zostanie! Może powinnam wybrać najtańsze miejsce? Jednak nie chciałam już niczego zmieniać, bo kasjer mógłby się domyślić, że mam tak mało pieniędzy. Odliczyłam sumę, wsunęłam ją do okienka i zaraz miałam w ręku bilet. - Pociąg odjeżdża za kwadrans z peronu C. Wystarczy iść dalej w prawo, do końca. Łatwo trafić. - Dziękuję. Udałam się we wskazanym kierunku. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, na co naprawdę się poważyłam. Serce mi waliło, jakby chciało wyskoczyć z piersi, i bałam się, że zrobię scenę i zasłabnę. Wyobraziłam sobie krąg ludzi stojących nade mną i młodego rudowłosego policjanta odsuwającego ich do tyłu. Ta wizja tak mnie przeraziła, że pobiegłam
na peron i usiadłam na pierwszej wolnej ławce. Ponieważ zostało jeszcze sporo czasu do odjazdu pociągu, peron nie był zatłoczony. Parę ławek dalej siedziała kobieta z dwiema małymi dziewczynkami. Umilała córeczkom czas, czytając im kolorową książeczkę kupioną w kiosku. Nie pamiętałam, żeby moja mama mi kiedykolwiek czytała. Jak odległy wydawał mi się teraz świat mojego dzieciństwa spędzonego w Bostonie! Obserwując tę matkę i jej dzieci, rozmyślałam o dziecku, które nosiłam w łonie. To chłopiec czy dziewczynka? Czy kiedy urodzę, dam radę je utrzymać, czy będzie musiało trafić do adopcji? Co poradzi mi babcia Jana? Czy będę potrafiła oddać dziecko, które trzymałam w ramionach i karmiłam? Ale przecież jestem taka młoda... czy potrafię być dobrą matką? Jedno wiedziałam z całą pewnością - że nie będę taka jak moja mama. Już raczej wolałabym oddać dziecko w dobre ręce, niż wychowywać je w ten sposób. Posadziłam Angel obok siebie na ławce i przymknęłam oczy. Podłoga drżała od łomotu pociągów na sąsiednich peronach. Wkrótce tłum zaczął gęstnieć. Jakiś mężczyzna w garniturze i w krawacie usiadł obok mnie. Przycisnęłam Angel do piersi. Nieznajomy uśmiechnął się, a potem otworzył gazetę i zatopił się w lekturze. Serce znów zaczęło mi łomotać. Coraz bliżej do odjazdu. Obejrzałam się za siebie. Czy podjęłam właściwą decyzję? Mogę jeszcze zadzwonić i Miles po mnie przyjeździe. Właśnie powinien dojeżdżać do Farthy. Pewnie powie, że odstawił mnie na dworzec, kiedy mama zapyta, dokąd jeździł. Wtedy odeśle go po mnie, ale będzie już za późno. Nie ma odwrotu, pomyślałam. Gdy pociąg wtoczył się z hukiem na stację, wstałam i jako jedna z pierwszych weszłam do wagonu. Szybko znalazłam swój przedział i usiadłam przy oknie z Angel na kolanach, niecierpliwie czekając na odjazd. Były jeszcze trzy miejsca wolne, ale po mnie zjawił się tylko miły starszy pan. Skinął mi głową, zajął swoje miejsce i od razu sięgnął po gazetę. Wreszcie pociąg ruszył. Serce stukotało mi w rytmie kół dudniących po szynach. Pomknęliśmy w zmierzch, coraz dalej od jedynego świata, który znałam. Przyszedł konduktor. Przedziurkował mi bilet i z uśmiechem oddał. Znów znieruchomiałam na siedzeniu, wpatrzona w okno, a pociąg mknął przed siebie, wioząc mnie przez tunel mroku, przez równiny i wzgórza, ku nowym horyzontom. Miałam wrażenie, jakby ciemność bezustannie ścigała się z nami. Widziałam gwiazdy migoczące w prześwitach chmur. Jeszcze nigdy nie wydawały mi się tak odległe. Pociąg niezmordowanie przemierzał przestrzeń. Od czasu do czasu w oddali przelatywały światła miasteczek czy domów z oknami siejącymi ciepły, żółty blask. Pewnie w tych domach ludzie siedzieli przy kolacji. Dzieci czuły się bezpiecznie z rodzicami, którzy
je kochali. Może nie byli tak bogaci, jak moi, a ich domy zmieściłyby się w jednym narożniku Farthinggale Manor, ale zapewniali swoim dzieciom spokojny sen. Matki tuliły maluchy, tatusiowie całowali je w policzki i w główki i oboje zapewniali, że kiedy się obudzą, będą jeszcze bardziej szczęśliwe i wesołe. A ja nie miałam nikogo, kto by mnie zapewnił, że jutro będzie lepiej i smutki miną. Miałam tylko Angel. Byłyśmy zmęczone, głodne i bardzo, bardzo samotne. Choć dżentelmen z naprzeciwka przyglądał mi się spod oka, kiedy sadzałam sobie lalkę na kolanach, mocno przytuliłam ją do siebie. Była moją jedyną podporą. Wkrótce monotonny rytm kół mnie uśpił. Obudziłam się w środku nocy. W przedziale było ciemno, ale za oknami migały światła i korytarz był oświetlony, więc szybko odzyskałam świadomość, gdzie jestem. Pan z naprzeciwka spał z rozpostartą na kolanach gazetą, kiwając się bezwładnie w rytm podrzutów wagonu. Znów opuściłam głowę na piersi, zamknęłam oczy i zasnęłam ponownie. Obudziłam się z pierwszymi promieniami świtu. Pociąg jechał pośród farm i rozległych pól. Starszy pan już nie spał. - Jak daleko jedziesz? - zagadnął mnie. - Do Atlanty. - Ja wysiadam niedługo, a ty będziesz miała jeszcze pięć godzin drogi. Radzę więc, żebyś zjadła śniadanie w wagonie restauracyjnym. Masz bardzo ładną lalkę - dodał z niekłamanym podziwem. - Jeszcze nigdy nie widziałem takiego cuda. - Dziękuję. - Wracasz do domu? - Tak. - Uznałam, że lepiej będzie przytaknąć. Zresztą w pewnym sensie jechałam do domu. Przeciągnął się. - Ja też. Prawie miesiąc byłem w drodze. Jestem akwizytorem. Hurt, buty. - To musi być męczące, tyle czasu przebywać z dala od rodziny. - O, bardzo. Nie ma jak powrót do domu. Na szczęście mam już dorosłe dzieci, więc za mną nie tęsknią. Mieszkam tylko z moją kochaną połowicą. Mamy już pięcioro wnucząt pochwalił się. Uśmiechnęłam się z aprobatą, myśląc, że moja mama też niedługo zostanie babcią. Taką, która nie byłaby nawet zdolna pokochać swojego wnuka czy wnuczkę - dziecka spłodzonego przez własnego męża z własną córką. Ta myśl uświadomiła mi, że mroczny i
pokrętny świat Farthy będzie się ciągnął za moim dzieckiem jak wieczny cień. Zaczęłam wątpić, czy powinnam je urodzić. Może jednak znajdę inny świat, zupełnie odmienny od Farthy, i tam je urodzę, tam wychowam. Jeśli tylko dam radę, jeśli dam radę, dam radę, dam radę, powtarzałam jak modlitwę w rytmie kół. Po chwili zaburczało mi w żołądku. - Pójdę na śniadanie - powiedziałam, wstając. - Popilnuję ci lalki - zaoferował mój towarzysz podróży. - Nie, dziękuję. My wszędzie chodzimy razem. Poza tym ona też jest głodna. Śmiał się, kiedy wychodziłam. Jego przystanek wypadł w czasie, kiedy jeszcze siedziałyśmy w wagonie restauracyjnym, i gdy wróciłam, przedział był pusty. Resztę podróży spędziłam sama, gapiąc się w okno. Kiedy zapowiedziano Atlantę, moje serce znów ruszyło galopem. Kończył się pierwszy etap długiej, smutnej podróży. Byłam już daleko od Farthy i teraz mama z pewnością zaczęła szaleć. Czy zadzwoni na policję, czy nie zrobi tego z obawy przed skandalem? Czy spróbuje się skontaktować z Tonym w Europie? Jedno jest pewne, pomyślałam - nie pozwoliła, żeby moja ucieczka zepsuła przyjęcie. I nikt z gości nie domyślił się z jej twarzy czy zachowania, że stało się coś złego. Pouczyła służbę, a zwłaszcza Milesa i Curtisa, żeby nie puścili pary z ust. Jakbym ją słyszała... „Wróci, kiedy złość jej przejdzie”. - Nie, mamo - powiedziałam głośno. - Już nigdy nie wrócę. Stałam na peronie i rozglądałam się, czytając tablice informujące o różnych kierunkach jazdy. Terminal w Atlancie był większy niż w Bostonie i tłumy także były dużo większe. W ogromnym holu wypatrzyłam budkę z informacją, podeszłam tam i pokazałam bilet dziewczynie w okienku. - Musisz iść korytarzem w lewo i przy pierwszym rozwidleniu skręcić w prawo. Zobaczysz tablice, ale ten pociąg odjeżdża dopiero o dwudziestej. Jest bardzo dużo czasu do odjazdu. Masz gdzie go spędzić? - Tak, poradzę sobie - zapewniłam. - W takim razie życzę przyjemnej podróży - powiedziała i zwróciła się do następnej osoby. Kupiłam magazyn do czytania i znalazłam swój peron. Był szerszy i dłuższy niż ten w Bostonie. Na końcu znajdowała się niewielka poczekalnia, więc przeszłam tam i u siadłam na ławce w głębi. Wyciągnęłam portfel i zaczęłam liczyć pieniądze. Niewiele ich już było, ale miałam nadzieję, że wystarczą mi na lunch i potem na kolację.
- Założę się, że dam radę zamienić twoją jednodolarówkę w pięciodolarówkę powiedział ktoś nagle. Uniosłam głowę i spojrzałam w najbardziej płonące czarne oczy, jakie w życiu widziałam. Stał przede mną młody mężczyzna o śniadej skórze i gęstej, bujnej czuprynie czarnej jak krucze skrzydło. Był wysoki, przystojny, miał szerokie bary i bicepsy, które zdawały się rozsadzać krótkie rękawy koszulki. - Słucham? - Jeśli mi zaufasz i na moment dasz jednodolarówkę, to ci pokażę. Usiadł obok mnie. Nie rozumiejąc, dlaczego to robię, podałam kompletnie obcemu człowiekowi jeden z moich cennych banknotów. Przecież wiedziałam, że naiwni podróżni, a zwłaszcza takie młodziutkie dziewczyny jak ja, są łatwym celem dla różnych oszustów i złodziei. Ale on obiecał, że rozmnoży moje pieniądze, a poza tym podobał mi się i chciałam jeszcze trochę na niego popatrzeć. Miał puste ręce, w krótkich rękawach też nie mógł niczego ukryć. Wyciągnął prawą rękę, a kiedy położyłam na niej banknot, złożył go zręcznie palcami w maleńki zwitek, cały czas demonstrując mi, co robi. Następnie zacisnął dłoń, obrócił, podsunął mi pięść pod nos i uśmiechnął się szeroko. - Dotknij mojej ręki - polecił z błyskiem w oku. Czubkiem palca dotknęłam środkowego kłykcia i szybko cofnęłam rękę. Nieznajomy zaczął się śmiać. - Nie bój się, nie parzę. Ale niech tam, może wystarczy - powiedział. Odwrócił pięść, rozprostował ją i pokazał zwinięty banknot. Na moich oczach go rozwinął - i oto zamiast jednodolarówki zobaczyłam piątkę! - Jak to zrobiłeś? - zapytałam zdumiona. - Magia, a cóż by innego? W każdym razie proszę, twoje pięć dolarów - rzekł, wręczając mi banknot. - Liczyłaś kasę co do centa i widać było, że parę dolców jeszcze ci się przyda. Paliły mnie policzki. - Nie zwykłam brać pieniędzy od obcych, nawet od czarodziejów - powiedziałam, usiłując wcisnąć mu z powrotem banknot. - W takim razie nie mogę być obcy - stwierdził ze śmiechem. - Jestem Thomas Luke Casteel, ale wszyscy wołają mnie Luke. A ty jak się nazywasz? - Wyciągnął rękę na powitanie. - Leigh VanVoreen. - Uścisnęłam mu dłoń.
- No, to teraz już nie jesteśmy obcy, możesz wziąć te magiczne pieniądze. - Dzięki, ale naprawdę ich nie potrzebuję. Wystarczy mi na podróż, więc zamień je z powrotem na jednodolarówkę. Znów zaczął się śmiać. - Wybacz, ale nie znam odwrotnego zaklęcia. - No to chyba jesteś głupi, skoro rozdajesz pieniądze! Wzruszył ramionami. - Łatwo przyszło, łatwo poszło. Poza tym widok twojej miny, kiedy patrzyłaś na moją sztuczkę, był wart więcej niż cztery dolce. - Nie spuszczał ze mnie wzroku. Poczułam, że znów się rumienię. - Jesteś magikiem? - Tylko trochę. Pracuję w cyrku niedaleko stąd i nauczyłem się różnych numerów od ludzi z trupy. - Z trupy? - Tak, z cyrkowej rodziny. Cyrkowcy to cudowni ludzie, mówię ci. Trzymają się razem na dobre i na złe, pomagają sobie, a wielu zjeździło cały świat i opowiada takie rzeczy, że głowa mała. Tyle się nauczyłem z samego słuchania! Zdziwiłabyś się, ile już wiem, a wiedza i doświadczenie dodają człowiekowi wieku i powagi, nie? - rzekł z dumą. - Nie wyglądasz wiekowo i poważnie - zauważyłam. - Mam siedemnaście lat. Ty też mi nie wyglądasz na starszą. - Mam prawie czternaście lat. - No to jesteśmy niewiele starsi od Romea i Julii - stwierdził. - Księżniczka opowiadała mi o nich. Kiedyś była aktorką w Europie, a teraz z mężem robią numer z nożami. - Chcesz powiedzieć, że ona stoi, a on ciska wokół niej nożami? - Ano. - W życiu bym się nie odważyła. A jak mąż się z nią pokłóci? Luke wybuchnął śmiechem. - E, to tylko groźnie wygląda, ale nie jest niebezpieczne. W cyrku na wszystko są sposoby, sztuczki. I za to kocham cyrk - za tę iluzję, bajeczny świat, cudowną zabawę. - Wierzę ci. A co robisz w tym cyrku? - Na razie to takie dorywcze zajęcie. Nająłem się do pomocy, żeby kiedyś się do nich wkręcić. Któregoś dnia chciałbym zostać cyrkowym naganiaczem. Wiesz, to taki gość, co reklamuje przedstawienie i ściąga publikę na występ. Zerwał się z ławki i zaczął głośną, śpiewną przemowę:
- Panie i panowie, zmierzajcie tu tłumnie, zapraszam na najwspanialszy pokaz cyrkowy na świecie! Zobaczycie jednookich olbrzymów, kobietę węża, najmniejszego człowieka świata i damę z brodą! Będziecie podziwiali słynnych fruwających akrobatów i pogromcę dzikich lwów! - nawoływał, jakby stał na podeście i przemawiał do tłumów. Paru ludzi przechodzących peronem spojrzało na niego bez zbytniego zainteresowania. - I jak wypadłem? - zapytał, znów siadając obok mnie. - Bardzo dobrze. - Dzięki. Dużo ćwiczę, ale nie jest łatwo, bo tam, skąd pochodzę, ludzie mało wiedzą o cyrku. W ogóle mało wiedzą - przyznał z widocznym smutkiem. - A skąd pochodzisz? - Z Wirginii Zachodniej. Mieszkam w górach, które wznoszą się nad miasteczkiem Winnerrow. Nazywają się Wzgórza Strachu. - Skąd taka nazwa? - spytałam. - Och, życie w dzikich górach napędza człowiekowi stracha, zwłaszcza kiedy wyją wilki, a rysie prychają i warczą. Tam rządzą kły i pazury. Paniusie powinny pilnować swoich piesków - dorzucił ze śmiechem. - Nie brzmi to zbyt miło. Nic dziwnego, że wolisz miasta i cyrk. - Oj, trochę żartowałem. Nie jest tak źle. Bogiem a prawdą brakuje mi tu w mieście świeżego powietrza i ciszy lasów. Tam przez cały dzień słyszysz tylko ptasie trele nad strumieniem czystym jak kryształ, który gada sobie perliście. Brakuje mi też zapachów listowia, traw, ziół i dzikich kwiatów, sosnowych igieł. Cudownie jest wyjść przed chałupę i patrzeć na harce wiewiórek. A kiedy słońce wytacza się zza górskich szczytów, zagląda swoimi promieniami w doliny i pomiędzy korony drzew... czujesz... no nie wiem... po prostu czujesz, że żyjesz. - Pięknie powiedziałeś. - Nie ukrywałam zachwytu. - Dobra, ja tu tyle gadam o sobie, a o tobie nic nie wiem. Dokąd jedziesz? - Do Teksasu. A konkretnie do Fullerton, do mojej babci. - Skąd pochodzisz? - Z Bostonu i z Cape Cod. - Jak można pochodzić z dwóch miejsc? - zdumiał się. Roześmiałam się, ale ucichłam, kiedy dostrzegłam jego urażoną minę. Musiał być bardzo wrażliwy i nie chciałam, aby myślał, że się z niego nabijam. - Moja rodzina ma parę domów - wyjaśniłam. - Urodziłam się w Bostonie, ale dorastałam w domu pod miastem.
Kiwnął głową. - Z tego widzę, że musisz być dziana. - Co to znaczy? - Że nie potrzebowałaś, abym rozmnażał ci jedynkę w piątkę. Pokręciłam głową. - Przeciwnie. Wyobraź sobie, że bardzo mi się to przydało - wyznałam szczerze. - Niby jak? - Popatrzył na mnie uważniej. - Nie zabrałam ze sobą wiele pieniędzy i nie miałam pojęcia, że wszystko tyle kosztuje wyznałam. - Wygląda na to, że wybiegłaś z domu w niezłym pośpiechu. Tak było? - zapytał. Odwróciłam wzrok. - Ale widzę, że jednej rzeczy dopilnowałaś i teraz trzymasz się jej niczym ostatniej deski ratunku. - Pochylił się nad Angel. - Lalka! - powiedział ze zdumieniem. - To nie żadna zwykła lalka - oburzyłam się - tylko portretowa, kolekcjonerska. Jest bardzo droga - poinformowałam go z wyższością. - Ach, teraz rozumiem. Wybacz. Mogę ją obejrzeć? Obiecuję, że będę uważał. Podałam mu Angel. Delikatnie obracał ją w rękach. Gwizdnął przez zęby. - Masz rację, to prawdziwe dzieło sztuki. W życiu nie widziałem tak szczegółowo odrobionej lalki. - Oddał mi Angel i jego spojrzenie napotkało moje, a potem znów powędrowało ku niej. - Ale zaraz, coś tu jest dziwnego. Ta lala wygląda zupełnie jak ty! - Byłoby dziwne, gdyby nie wyglądała jak ja - odparłam, tuląc Angel do piersi. - Już ci mówiłam, że to jest lalka portretowa. Ja... pozowałam do tego portretu. - O rany! Teraz rozumiem. Jej ubranko też nie wygląda zwyczajnie. - To prawda. - Co by też tłumaczyło, czemu tak kurczowo przyciskasz ją do siebie. - Wcale nie - burknęłam. Znów się roześmiał. W czarnych oczach pojawił się ciepły blask. Ten śmiech nie miał nic ze złośliwości czy lekceważenia i w niczym nie przypomniał cynicznego uśmieszku Tony’ego. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa. - Dobra, żartowałem. Dokąd jedziesz, jeśli wolno spytać? - Do Teksasu. Do Dallas. - Daleko. Kiedy masz pociąg? - Dopiero o dwudziestej. - Uch, to kupa czekania. Nie będziesz tu chyba siedziała przez cały czas, w tym łomocie
i brudzie? Znasz kogoś w Atlancie? - Pokręciłam głową. Luke myślał przez chwilę i nagłe się ożywił. - Słuchaj, a może chciałabyś zobaczyć cyrk? Mogę cię wprowadzić za darmo. Pokażę ci wszystko, a potem odwiozę na dworzec. Zawsze to lepsze niż siedzenie tutaj cały dzień, no nie? - Sama nie wiem... - A byłaś kiedyś w cyrku? Rodzice wzięli mnie do cyrku raz, w czasie podróży do Europy, ale byłam tak mała, że nic nie pamiętałam z przedstawienia. - Nie - odpowiedziałam. - No to sprawa załatwiona. - Luke klasnął w dłonie. - Idziemy. - Sięgnął po moją walizkę, ale nie ruszyłam się z miejsca. - No chodź, przecież cię nie zjem. Jeszcze się wahałam, choć propozycja była kusząca. Z niechęcią myślałam o długich godzinach czekania, a on był taki przystojny i miły. W końcu czemu nie? Podjęłam decyzję i podniosłam się z ławki. - Fajnie! - Luke się ucieszył. - Trzeba trafu, żeśmy się spotkali, bo właśnie odstawiłem kumpla na stację. Cyrk jest niedaleko stąd. Zostanie tu jeszcze dwa dni, a potem wyrusza do Jacksonville. - Cyrkowe życie to ciągła podróż - zauważyłam. Luke szybkim, pewnym krokiem szedł przez dworcową halę. Podobało mi się, że jest bardzo pewny siebie mimo młodego wieku. W przeciwieństwie do chłopców, których znałam, w tym także Joshuy, emanowała z niego dojrzałość. Domyślałam się, że miał twarde życie i od małego musiał sam sobie radzić. Kiedy wyszliśmy ze stacji, skierował się w stronę parkingu i z daleka pokazał mi poobijanego brązowego pikapa. - A oto mój rolls-royce - powiedział. - Nie jest urodziwy, ale zawsze dowiezie mnie, gdzie trzeba. Założę się, że przywykłaś do lepszych wozów. - Puścił do mnie oko. Nie odpowiedziałam. Otworzył przede mną drzwi. Na podłodze walały się puste puszki po piwie. Luke zgarnął je szybko na tył. Siedzenie było wytarte i brudne, a z deski rozdzielczej sterczały jakieś kable. Silnik zarzęził, zakrztusił się i zgasł. - Ejże, Lulu Belle, bądź grzeczna i nie rób numerów przy naszej pasażerce. - Luke przemawiał do samochodu, raz po raz próbując go uruchomić. - Jest humorzasta, jak każda kobieta - dodał ze śmiechem. - Mężczyźni też są humorzaści - stwierdziłam kąśliwie. Silnik wreszcie zaskoczył i ruszyliśmy.
- Twoja rodzina także pracuje w cyrku? - zagadnęłam. - Moja rodzina? - Znów się roześmiał. - Coś ty! Mój stary całe życie uprawia ziemię i handluje księżycówką, a mama, jak to zwykle kobiety, haruje w domu. Wychowała nas szóstkę i teraz to się na niej odbija. - Posmutniał. - Wiesz, jak mówią: nieważne, jak daleko jedziesz, tylko jak wyboista jest droga. - Sześcioro dzieci to dużo. Ilu chłopców, a ile dziewczynek? - Same chłopaki, co jest jeszcze gorsze moim zdaniem. Nie dochowała się córki, która by jej pomagała w gospodarstwie. - A gdzie mieszkają twoi bracia? - Rozproszyli się po okolicy. Dwóch zeszło na złą drogę. Kiedy wyjeżdżałem ze Wzgórz Strachu, słyszałem, że Jeff i Landon trafili do więzienia. - To przykre - powiedziałam. Nie znałam nikogo, kto ma w rodzinie kryminalistów. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam, wsiadając z nim do tego grata. - Tak, mama się tym gryzie - powiedział, kręcąc głową. - A co to jest ta księżycówka? - Jak to co? Bimber! Kurde, tyś chyba się wychowała za jakimś wielkim murem. Bimbrownicy tacy jak mój papcio nielegalnie pędzą tanią whiskey, którą nazywają księżycówką - że niby się to robi tajnie, po nocy. Mają aparaturę do destylacji, zrobioną domowym sposobem. Alkohol pokątnie sprzedają w okolicy. Normalnie nikt ich nie ściga, ale co jakiś czas agenci federalni przypominają sobie o nich i urządzają naloty. Mama nie lubi, jak papa warzy whiskey, więc znalazł sobie inne zajęcie, takie dziwne, artystyczne. Zawsze był z niego dobry cieśla. Powinnaś zobaczyć drewniane figurki, które papcio rzeźbi, jak go najdzie natchnienie. Może godzinami siedzieć na werandzie, obrabiając zwykły kawałek drewna, aż wychodzi z tego królik, wiewiórka czy ptak, które wyglądają jak żywe, jakby zaraz miały wyskoczyć mu z ręki. Potrafił barwnie opowiadać - mówił prosto, ale szczerze. Coraz bardziej go lubiłam i zazdrościłam mu zwyczajnego życia i świata natury, w którym się wychował. Skręciliśmy po raz ostatni i zobaczyłam pomarańczowe cyrkowe namioty, przed którymi roił się tłum. Luke pomachał ręką do człowieka pilnującego porządku, a ten otworzył zaimprowizowaną bramę z lin i przenośnych słupków. Wjechaliśmy pomiędzy namioty i wozy, mijając po drodze słonie, które spoglądały na nas obojętnie. Zatrzymaliśmy się przed niewielkim namiotem z tyłu. - Tutaj pracuję - oznajmił Luke. - Opiekuję się zwierzętami, karmię je i czyszczę. Niewiele zarabiam, ale za to mogę być z cyrkiem. Chodź, zostawimy twoją walizkę i lalkę w
namiocie. Mam tam w rogu swoje wyrko. Nikt mi tam nie zagląda. - Dostrzegł moje wahanie i dodał: - Bardzo cenię u cyrkowców to, że nigdy nie okradną jedni drugich. Mają swój kodeks i naprawdę go przestrzegają, w przeciwieństwie do wielu innych ludzi. Wysiadłam i udałam się za nim do namiotu. Były tam wiadra, kosze, przyrządy do czyszczenia zwierząt, worki z paszą i sznury. Z tyłu, w kącie, na rozsypanej słomie leżał stary materac z podartą kołdrą. - To moje łoże - wyjaśnił Luke. - A tu mam rzeczy. - Wskazał podróżną torbę leżącą obok. - Twoją walizkę zostawimy tutaj. Schowaj do niej lalkę. Starannie owinęłam Angel ręcznikiem i ułożyłam ją wśród ubrania, a potem zatrzasnęłam zamki. Luke postawił walizkę przy swojej torbie. - Teraz idziemy się rozerwać - powiedział. Przeszliśmy do części dla publiczności, gdzie znajdowało się wesołe miasteczko i budki z jedzeniem. Dzień był ciepły i pogodny, wiał lekki wiaterek, obłoki od czasu do czasu zasłaniały słońce, więc nie grzało za mocno. Wszyscy tu znali Luke’a, a ze sposobu, w jaki zagadywali go i pozdrawiali, wywnioskowałam, że musiał być bardzo łubiany. Od razu zaprosił mnie na diabelski młyn. Choć koło nie było zbyt wielkie, ze szczytu można było podziwiać piękny widok Atlanty. Siedzenie bujało się w powietrzu i trochę się bałam, ale było cudownie. Piszczałam z radości, a Luke śmiał się i podtrzymywał mnie ramieniem dla dodania otuchy. Czułam się bezpieczna w jego objęciach. - Może piwka? - zaproponował, kiedy przejażdżka się skończyła. - Mam je za friko. Mrugnął do mnie znacząco i skinął na chłopaka obsługującego kiosk. - Nie, dziękuję - odpowiedziałam, więc załatwił mi lemoniadę. Potem rzucał strzałkami i bardzo się irytował, że nic nie wygrał. Przerwał, kiedy powiedziałam, że niepotrzebnie marnuje pieniądze. - Spróbuj czegoś innego - poradziłam. - Mój tata mawia, że kiedy coś idzie źle, trzeba robić coś innego. Z namysłem skinął głową. - Masz rację, Leigh. Czasami bywam głupio uparty i wpadam w gniew, a potem wiele przez to tracę. Dobrze mieć u boku kogoś rozsądnego. Spojrzenie mu złagodniało. Kiedy na mnie patrzył tak intensywnym i szczerym wzrokiem, zdawało mi się, że świat wokół nas zamiera. Jakbyśmy na moment znaleźli się w naszym małym, prywatnym świecie, szybując wysoko nad tłumem, jak przed chwilą na diabelskim młynie. - Chodź! - Radośnie jak mały chłopiec chwycił mnie za rękę i pociągnął dalej.
W następnym straganie trzeba było piłką baseballową zbić trzy butelki po mleku ustawione w piramidę na stołku. Za dwadzieścia pięć centów przysługiwały dwa rzuty. Luke wziął pałkę, piłki i zaczął ustawiać się do wybicia, ale nagle przerwał. - Dotknij na szczęście - poprosił, podsuwając mi piłkę. - Ostatnio nie mam szczęścia - zastrzegłam. - Ale mnie przyniesiesz szczęście. Proszę - nalegał i było to bardzo miłe. Potrzymałam piłkę przez moment w dłoni. Luke wziął ją, złożył się i pięknym strzałem zbił butelki. - Wygrałeś! - zawołał człowiek za ladą. Zdjął z półki czarnego pluszowego misia i wręczył Luke’owi. - Proszę, to dla ciebie. - Luke wręczył mi pluszaka. - Nie jest tak piękny, jak twoja lalka, ale przyniesie ci szczęście. - Jest śliczny i puchaty. - Czule przycisnęłam misia do policzka. - Dziękuję, Luke. Poprowadził mnie dalej. W budce kupił wielkiego, długiego hot doga i kazał nałożyć na niego wszystkie możliwe dodatki. Zaczęliśmy go jeść z dwóch przeciwnych stron i ogromnie nas to bawiło. Wreszcie zderzyliśmy się nosami i zaśmiewaliśmy się do łez. - Muszę teraz nakarmić słonie - powiedział Luke. - Jak skończę, pójdziemy obejrzeć akrobatów, klaunów i inne cyrkowe numery. Wróciliśmy do części gospodarczej. Luke posadził mnie na drewnianej skrzynce, żebym mogła się przyglądać, jak pracuje. Zdjął koszulę i chwycił widły. Gładka, smagła skóra opinająca jego muskuły lśniła w słońcu. Miał szerokie bary, a silne mięśnie napinały się, kiedy szybko i sprawnie przerzucał wielkie porcje siana i podkładał je zwierzętom. Chodził wśród nich bez żadnej obawy, przemykając obok potężnych, słupowatych nóg, które potrafiłyby rozdeptać człowieka, i stawał obok silnych trąb wijących się jak wielkie węże. Widać było, że słonie uważają, aby przypadkiem nie zrobić mu krzywdy. Kiedy zjadły siano, napełnił wodą wiadra i stawiał je przed każdym zwierzęciem. Skwapliwie zanurzały w nich trąby i wciągały wodę, a potem wlewały ją sobie do pysków. Widok był tak zabawny, że nie mogłam powstrzymać śmiechu. - Wspaniałe są, co? - odezwał się Luke. - Takie duże i silne, a jednocześnie łagodne. Gdyby ludzie mieli ich moc, miażdżyliby jedni drugich - dodał gorzko. - Obmyję się i pójdziemy na przedstawienie, zgoda? - Pewnie - odpowiedziałam, tuląc misiaczka. - Jego też możesz zostawić w namiocie - zaproponował. - Oczywiście jeśli chcesz. Włożyłam misia do walizki. Kiedy wyłoniłam się z namiotu, Luke w strumieniu wody z węża mył się do pasa. Sięgnął po ręcznik i wytarł się energicznie.
- Jeszcze tylko się uczeszę - rzekł. - Nie mogę paradować rozczochrany z taką piękną kobietą u boku. Choć się uśmiechał, czułam, że naprawdę tak myśli. Serce mi zatrzepotało. Na moment znikł w namiocie i wyłonił się z niego z gładko ulizaną czupryną. Miałam ochotę przeciągnąć ręką po jego pięknych, gęstych, kruczoczarnych włosach. - Gotowa, szanowna pani? - zapytał, podsuwając mi ramię. - Tak. - Wzięłam go pod rękę i poszliśmy do wielkiego namiotu. Naganiacz tokował, reklamując spektakl. Oczy Luke’owi zabłysły. Kiedy stanęliśmy w kolejce do wejścia, rosło we mnie radosne podekscytowanie. Cieszyłam się, jakbym miała oglądać najwspanialszy pokaz cyrkowy na ziemi. Dzieci wierciły się niecierpliwie, ich rodzice też dostawali wypieków. Kasjer skinął Luke’owi głową i weszliśmy za darmo. Luke szybko znalazł najlepsze miejsca, jak powiedział. Kupił nam po torebce prażonych orzeszków, mnie lemoniadę, a sobie piwo. - Jak możesz pić tyle piwa? - spytałam. - Nie kręci ci się w głowie? - Mnie? - Roześmiał się. - Coś ty, to jest nic w porównaniu z księżycówką, na której się wychowałem. - Wypił i twarz mu poczerwieniała. Dostrzegł troskę w moim spojrzeniu. - Ale z tym masz rację - przyznał, zgniatając puszkę. - Więcej dzisiaj nie piję. To mnie uspokoiło. Zaczęło się przedstawienie. Rozbrzmiała dziarska muzyka i na arenę wpadli klauni. Przewracali się, turlali, popychali się nawzajem, strzelali do siebie z pistoletów wodnych i rozbijali sobie na głowach balony z wodą. Po nich pojawiła się młoda dziewczyna, niewiele starsza ode mnie, ubrana w złoty kostium obszyty połyskującymi kolorowymi cekinami. Popisywała się woltyżerką na kłusującym wokół areny bułanym koniu. Robiła salta na jego grzbiecie, stała na rękach i wykonywała jeszcze inne figury zapierające widzom dech w piersiach. Dalej były żonglerka, pokaz magii i znowu klauni. Głośny werbel zapowiedział akrobacje na trapezie. Piękna kobieta i dwaj przystojni mężczyźni wbiegli na środek areny, ukłonili się publiczności, po czym zaczęli się wspinać po linach pod sam szczyt namiotu. Serce zamarło mi w oczekiwaniu. Zerknęłam na Luke’a i zobaczyłam, że przygląda mi się z ledwie dostrzegalnym, ciepłym uśmiechem. Jego oczy, tak jak moje, błyszczały z podniecenia. - Cudowne, prawda? - zapytał. - Rozumiesz, dlaczego tak to kocham? - O tak. Nie miałam pojęcia... cyrk jest po prostu wspaniały.
- To jeszcze nic. Teraz dopiero zobaczysz cuda! Zapatrzona w niesamowite występy, poczułam, jak Luke splata palce z moimi. Wcale mi to nie przeszkadzało. Przeciwnie, zwiększało mój radosny nastrój. Muzyka, śmiech, oklaski, niezwykłe cyrkowe numery, nieustające podgrzewanie atmosfery przez spikera wszystko to pochłonęło mnie całkowicie, straciłam poczucie czasu i miejsca. W tym cyrkowym wirze zapomniałam o swojej sytuacji, o ucieczce z domu i wszystkich nieszczęściach. Piękna chwila trwała, zupełnie jak gdyby świat przestał się obracać. W przerwie Luke znów kupił jedzenie - hamburgery i frytki. Chciał też wziąć kolejne piwo, ale widząc moje spojrzenie, zrezygnował i poprosił o lemoniadę. Na deser zjedliśmy lody z kolorową posypką. Luke ochoczo za wszystko płacił, choć proponowałam mu swoje pieniądze. - Twoje pieniądze są magiczne - powiedział. - Nie możesz za nie kupić byłe czego. Gdybyś dała je sprzedawcy z takiej budy, rozpłynęłyby ci się w rękach. - Luke, nie możesz za wszystko płacić. Za ciężko pracujesz na swoje pieniądze protestowałam. - Daj spokój, a na co mam wydawać? Nie co dzień ma się szansę fundowania różnych rzeczy tak pięknej dziewczynie. Znów trzymaliśmy się za ręce. Zabrakło mi słów, tak urzekła mnie ta chwila. Choć siedzieliśmy w namiocie, otoczeni setkami ludzi, miałam wrażenie, że jesteśmy sami na świecie. Zanim się zorientowałam, Luke pochylił się i szybko pocałował mnie w usta. - Wybacz mi - przeprosił. - Tak mnie poniosło, że... że nie mogłem się powstrzymać. - Nic się nie stało. - Patrzyłam na arenę, lecz serce biło mi tak mocno, że zaczęłam się obawiać, czy jego łomotu nie usłyszą ludzie wokół. Luke nic nie mówił, ale co chwila zerkaliśmy na siebie i wymienialiśmy uśmiechy. Kiedy skończył się ostatni numer i wybrzmiały ostatnie tony muzyki, wróciłam do rzeczywistości. Spojrzałam na zegarek i wpadłam w popłoch. - Luke, zobacz godzinę! Nie zdążę na stację! - Nie martw się - rzekł, ale spoważniał. Usiłowaliśmy szybko wyjść z namiotu, lecz tłum był ogromny i wyjścia się blokowały. Musieliśmy czekać, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Gdy udało się wyjść, popędziliśmy do namiotu gospodarczego po moją walizkę. Po chwili siedzieliśmy już w samochodzie, ale silnik nie chciał zaskoczyć. Na próżno Luke raz po raz przekręcał kluczyk. Wściekle walnął pięścią w deskę rozdzielczą, po czym wysiadł i zaczął grzebać pod maską. Upłynęło jeszcze trochę cennego czasu. Wreszcie pikap ruszył. Prawie nie rozmawialiśmy, w napięciu myśląc o zbliżającym się terminie odjazdu
pociągu. Niestety, kiedy ludzie z cyrku powsiadali do samochodów, na wjeździe na autostradę zrobił się korek. Luke co chwila tracił cierpliwość i wściekał się, a moment później kajał się i przepraszał. Choć sama byłam zdenerwowana, próbowałam go uspokajać. Trzeba przyznać, że robił, co mógł, klucząc objazdami, ale i tak droga powrotna na dworzec zajęła nam mnóstwo czasu. Kiedy zajechaliśmy na dworcowy parking, do odjazdu zostało niecałe dziesięć minut. Luke nie mógł znaleźć wolnego miejsca i wreszcie zastawił swoim pikapem inne samochody. - Mam w nosie mandat - warknął. - Chodźmy! Chwycił moją walizkę, pomógł mi wysiąść z auta i pobiegliśmy na dworzec. W hali było chyba ze trzy razy tyle ludzi co poprzednio. Musieliśmy się przepychać przez całą drogę. Gdy wreszcie wybiegliśmy na peron, zobaczyliśmy tył odjeżdżającego pociągu. - O nie! - krzyknęłam. Patrzyliśmy, jak się oddala. Utknęłam w Atlancie. - Strasznie mi przykro - powiedział Luke. - Powinienem pilnować czasu. - Nie, to moja wina. - Wzięłam od niego walizkę i z niechęcią odwróciłam się w stronę poczekalni z twardymi ławkami. - Zaczekaj. - Luke chwycił mnie za rękę. - Nie mogę pozwolić, żebyś siedziała tu całą noc. Nie mam wiele do zaoferowania, tylko materac na sianie, ale... - Co? - Byłam tak otępiała, że nie skojarzyłam, co mówi. - Mogę spać obok na sianie. Tak czy owak nie możesz tutaj zostać - powiedział błagalnie. Co gorszego może mnie jeszcze spotkać? - pomyślałam. Czułam się jak liść ciskany wiatrem, bezwolny, fruwający w coraz to innych kierunkach, oddalający się nieubłaganie od drzewa, na którym wyrósł. Luke przejął walizkę, wziął mnie za rękę. Milczałam. Pozwoliłam mu się prowadzić w noc.
Rozdział dwudziesty KTOŚ, KTO O MNIE DBA Pojechaliśmy z powrotem do cyrku. Kiwałam się na siedzeniu, przytrzymując walizkę przy kolanach, a drugą ręką mocno tuląc do siebie Angel. - Nie martw się - pocieszał mnie Luke. - Jutro złapiesz następny pociąg i wszystko będzie dobrze. Po drodze jest stacja benzynowa z telefonem. Może się tam zatrzymam, żebyś mogła zadzwonić do babci i powiedzieć, że będziesz u niej trochę później? Nie odpowiedziałam. Ledwie słyszałam, co mówi. Czułam się, jakbym siedziała na karuzeli, która kręci się szybko, ale zmierza donikąd. - Leigh, nie powinnaś zadzwonić do babci, by uprzedzić ją, że się spóźnisz? - zapytał jeszcze raz Luke. Nie mogłam dłużej powstrzymać łez. Popłynęły mi strumieniami po policzkach. - Moja babcia nie wie, że przyjeżdżam. Ja uciekłam z domu! - Co takiego? - Aż zwolnił. - Uciekłaś z domu? - Skręcił w boczną uliczkę, odjechał kawałek i zatrzymał się z dala od głównej arterii. - A więc dlatego miałaś tak mało pieniędzy. Czemu uciekłaś? Bo z tego, co widzę, musiałaś żyć jak księżniczka tam gdzieś w Nowej Anglii. Płakałam jeszcze gwałtowniej. Luke objął mnie czule. - Hej, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Jeśli taki słodki aniołek jak ty ucieka z domu, musi mieć cholernie ważne powody, nie? Wstrząsały mną spazmy. Mój szloch zdawał się żyć własnym życiem, każąc mi drżeć i kulić się w ramionach Luke’a. Dostałam dreszczy, aż zęby mi szczękały. Luke objął mnie jeszcze mocniej i zaczął ciepłą dłonią masować mi plecy, żeby je rozgrzać. - Cicho, malutka. - Pocałował mnie w czoło, a potem zaczął mi scałowywać łzy z policzków. - Ja sam uciekałem z domu setki razy. Można powiedzieć, że teraz też uciekłem... ale zawsze jakoś tam wracam. Więc ty też wrócisz, zobaczysz - dodał pocieszająco. - Nie chcę wracać do domu - warknęłam. Kiwnął głową. - Rozumiem, że musiało być źle. - Bardzo źle. - Nabrałam powietrza, wyprostowałam się na siedzeniu i opowiedziałam mu wszystko - o rozwodzie rodziców; o tym, czego dowiedziałam się o swojej matce z
podsłuchanej rozmowy; o tym, jaki był Tony Tatterton, jakie było Farthy i jak wyglądało, a także o pozowaniu do lalki portretowej. Potem znów się rozpłakałam i wyznałam, że Tony dwa razy mnie zgwałcił, a matka nie chciała mi uwierzyć. - Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, pobiegłam do mamy, myśląc, że uwierzy mi tym razem, ale ona, zamiast mi współczuć i pomóc, zwaliła na mnie całą winę. Na mnie! - jęknęłam przez łzy. Luke słuchał, oparty o drzwi, nie odzywając się słowem. Było już ciemno i w kabinie panował mrok. Staliśmy z dala od świateł samochodów i latarni. Widziałam tylko czarną sylwetkę na tle okna, ale kiedy Luke się odezwał, wyczułam, jak bardzo jest przejęty i poważny. - Myślałem, że to zdarza się tylko ludziom ze Wzgórz Strachu, którym czasem bliżej do zwierząt. Ale wiadomo, że bogactwo nikogo nie uszlachetnia. - W jego głosie zabrzmiały złowrogie tony. - Co za podlec z tego Tattertona! Szkoda, że go tu nie ma. Przetrąciłbym mu kark, jego szyja by strzeliła jak pękająca gitarowa struna. Roześmiałam się. Nie mogłam się opanować. Miał takie obrazowe porównania. - Widzisz? Umiem poprawić ci humor. Wybacz, że w cyrku kupowałem ci takie śmieci do jedzenia. W tym stanie musisz się dobrze żywić. Zaraz cię zabiorę do zajazdu. Gotują tam prawie jak w domu, jak u mamy. Tak się zresztą ten zajazd nazywa - Bar u Mamy. - Och, dzięki, Luke, ale nie jestem głodna, tylko strasznie zmęczona. - Jasne. Wiesz co? - Energicznie strzelił palcami. - Wynajmę ci pokój w motelu, żebyś miała wygodnie. Wyro na sianie w cyrku nie nadaje się dla dziewczyny, która spodziewa się dziecka - stwierdził stanowczo, sięgając do kluczyka w stacyjce. - Nie mogę pozwolić, żebyś wydawał na mnie tyle pieniędzy - zaprotestowałam. - Ja decyduję, co mam zrobić ze swoimi pieniędzmi - uciął. Zrozumiałam, że nie ma sensu się z nim spierać. Zdążyłam się już zorientować, że jeśli Thomas Luke Casteel coś sobie postanowi, będzie uparcie do tego dążył. - Musisz się spokojnie wyspać; musisz mieć łazienkę i inne wygody. Może nawet będzie tam telewizor - dodał, wyjeżdżając na autostradę. Potem poprosił, żebym opowiedziała mu więcej o Farthy, więc opisałam mu wielkie, bogate wnętrza, basen o wymiarach olimpijskich, labirynt, korty tenisowe, stajnie i prywatną plażę. Luke raz po raz gwizdał przez zęby i z niedowierzaniem kręcił głową. - Wiem, że są ludzie bogaci, ale aż tak? Można pomyśleć, że ten Tony Tatterton ma połowę kraju. - Połowę to nie, ale spory kawałek. - I zbił całą tę fortunę, produkując zabawki dla bogaczy? - nie dowierzał Luke. - Tak. To są bardzo drogie zabawki.
- Takie jak twoja lala, nie? Dlaczego wzięłaś ją ze sobą, skoro on ją zrobił? - Nie mogłam Angel zostawić! Ona zna moje sekretne myśli i marzenia, wie o mnie wszystko. Owszem, jest dziełem Tony’ego Tattertona, ale jest bardziej mną niż nim. - Angel? - Tak ją nazywam. Jest moim aniołem stróżem. - Spodziewałam się, że wyśmieje ten dziewczyński pomysł, lecz on nie zaczął szydzić. - Bardzo to piękne - powiedział. - Wiesz co? Będę cię nazywał Angel, moim aniołem. Lepiej do ciebie pasuje niż Leigh. Moje serce, dotąd ściśnięte i lodowate, natychmiast rozgrzało mi się w piersi. Poczułam, że się czerwienię. Znów zaczęłam łykać łzy. - A teraz czemu płaczesz, bekso? - Płaczę, bo miałam szczęście poznać ciebie. Dziewczyna w moim wieku nie powinna podróżować samotnie, bo jest mnóstwo złych ludzi, którzy mogą ją skrzywdzić, udając, że chcą pomóc. A ja spotkałam ciebie, tak miłego i dobrego. - No tak, ale gdybyś nie spotkała mnie, zdążyłabyś na swój pociąg - przypomniał mi. Albo gdybym nie zaciągnął cię na przedstawienie... - Ale ja chciałam zwiedzić z tobą cyrk i zobaczyć występy. Przedstawienie było cudowne i pozwoliło mi choć na chwilę zapomnieć o wszystkim. - Naprawdę? No to strasznie się cieszę. Ja też się dobrze bawiłem. Z tobą miałem wrażenie, że widzę cyrk po raz pierwszy. Masz taki czysty, szlachetny sposób patrzenia na świat, Angel. Przy tobie czuję się... nie wiem, jak to powiedzieć... większy, ważniejszy... Odwróciłam się do szyby. Nie chciałam, żeby widział moją twarz, bo wstydziłam się, że mógłby z niej wyczytać, jak bardzo go lubię i jakim pocieszeniem są dla mnie jego proste, ale czułe słowa. Brakowało mu wykształcenia, nie był bogaty i nie ubierał się tak ładnie, jak chłopcy z Allandale, ale stąpał mocno po ziemi i znał życie jak żaden z nich - i za to go podziwiałam. Przy nim czułam się bezpieczna, bo potrafił sobie radzić z losem i codziennymi problemami. Luke Casteel miał tylko siedemnaście lat, ale był prawdziwym mężczyzną. Zatrzymaliśmy się przed motelem. Neonowy napis informował, że są wolne miejsca. - Nie musisz tego robić, Luke - powiedziałam, kładąc dłoń na jego dłoni. - Wiem, ale nie robię tego dlatego, że muszę. Robię, bo chcę. Posiedź tu spokojnie z Angel i zaczekaj na mnie, dobra? Zaraz wrócę z kluczem do pokoju. Udał się do recepcji. Odchyliłam głowę na oparcie fotela i przymknęłam oczy. Miał rację - byłam straszliwie zmęczona i potrzebowałam wygodnego miejsca do spania. Napięcie związane z ucieczką i z podróżą, dzień w cyrku i szok spóźnienia się na pociąg zrobiły swoje.
Już prawie zasypiałam. Drgnęłam, kiedy Luke otworzył drzwi i wskoczył za kierownicę. - Cztery C - powiedział i przed moimi oczami zakołysał kluczem hotelowym. - Ładny pokój, z dwoma podwójnymi łóżkami i telewizorem. - Nie będę oglądać telewizji. Oczy mi się same zamykają. Trzeba było wziąć tańszy pokój. - Cena jest taka sama - wyjaśnił. Podjechał pod wejście do pokoju, wniósł walizkę do środka. Szłam za nim, przyciskając Angel do boku. Był to mały pokój z ponurymi szarymi ścianami i przykurzonymi jasnozielonymi zasłonami. Pomiędzy dwoma podwójnymi łóżkami stał odrapany drewniany stolik, a przy każdym była szafka nocna. Na szafkach stały lampki z poplamionymi żółtymi abażurami. W Farthy schowki na szczotki były dwa razy większe od tego pokoju, ale nie zważałam na to. Ważne, że materac był miękki i wyglądał zapraszająco. Luke postawił walizkę przy łóżku i poszedł do łazienki. Zapalił światło i sprawdził, czy w kranie jest woda - Wygląda w porządku. Naprawdę nie chcesz nic jeść? A może choć napijesz się gorącej herbatki? Kilometr stąd jest restauracja, migiem ci przywiozę. I do tego muffinkę, co? Musisz coś zjeść! - powiedział z troską. - Dobrze. Przez ten czas się umyję i pójdę do łóżka. - Zaraz wracam. - Klasnął w ręce i wybiegł z pokoju. Nie mogłam się nie uśmiechnąć, widząc ten entuzjazm. Luke szczerze pragnął mi dogodzić. Wpadłam w straszne tarapaty, ale znalazłam prawdziwego anioła stróża. Może to jednak magia? Może uciekając z koszmarnego świata Farthy, wyzwoliłam się ze złego czaru? Umyłam się i przebrałam w jedwabną koszulę nocną, a potem rozpuściłam włosy. Powinnam je porządnie wyszczotkować, ale nie miałam już siły. Stwierdziłam, że zrobię to rano. Potem, z Angel u boku, położyłam się do łóżka. Pościel była tak sztywno wykrochmalona, że drapała, ale było mi wszystko jedno. Luke delikatnie zapukał do drzwi, po czym wszedł z herbatą i muffinką z dżemem, dla siebie miał puszkę piwa. Postawił wszystko na stoliku, przysunął sobie krzesło i obserwował, jak piję i jem, sam pociągając piwo. W jego wzroku była iście ojcowska troska. - Luke, a ty nie jesteś głodny? - zapytałam. - Piwem się chyba nie najesz? - Nie chce mi się jeść, za bardzo się podkręciłem. Czasami piwo uspokaja, rozumiesz. Uśmiechnął się. - Twoja lalka wygląda jak ty. Obie macie takie cudowne włosy - powiedział, głaszcząc Angel po głowie. - To są moje włosy.
- Serio? - Pokręcił głową. - W życiu nie widziałem czegoś tak pięknego jak wy dwie leżące razem w tym łóżku - powiedział łamiącym się ze wzruszenia głosem. - Dzięki, Luke. Jesteś bardzo miły. - Dasz sobie tu radę? - zapytał i wstał. - Tak, ale dokąd idziesz? - Do namiotu. - A nie możesz tu zostać? Przecież jest drugie łóżko i zapłaciłeś za pokój. Dlaczego masz spać na sianie? - Znowu zaczęłam się bać. Nigdy nie spałam w motelu, a tym bardziej sama. - Nie będę ci przeszkadzał? - Oczywiście, że nie. Zostań, proszę. - No dobrze... Tylko muszę wstać o świcie, żeby napoić i nakarmić zwierzęta. - Nie krępuj się, jeśli chcesz oglądać telewizję - powiedziałam, opuszczając głowę na poduszkę. Teraz, kiedy wiedziałam, że będzie blisko, mogłam się odprężyć. - Mnie nie będzie przeszkadzała. Natychmiast zapadłam w sen, ale obudziłam się z trwogą w środku nocy, nie wiedząc, gdzie jestem. Krzyknęłam ze strachu. Zaraz poczułam, że Luke klęczy w ciemności przy moim łóżku. - Angel, Angel... - Gładził mnie po włosach. - Już dobrze... jestem z tobą, nic się nie bój. Nie musisz się o nic martwić - dodał szeptem. Nie rozbudziłam się całkiem i nie byłam pewna, czy naprawdę mówi te słowa z wargami przy moim policzku, czy to tylko sen, ale w tym śnie był mój anioł stróż i to było najważniejsze. - Będę ciebie bronić - mówił. - Już nigdy nikt cię nie skrzywdzi, czy to bogaty, czy biedny. Będziesz żyła wśród natury; gdzie diamentami są gwiazdy, a złotem - blask słońca i jesienne liście. Pojedziesz tam ze mną, mój aniele? Pojedziesz? - Tak - wymamrotałam. - O tak, tak... - I znów zapadłam w sen jak w studnię. Obudziłam się rano. Luke leżał obok mnie w łóżku. Spałam w jego ramionach i nigdy nie czułam się tak bezpieczna i szczęśliwa. Kiedy się poruszyłam, otworzył oczy i patrzył na mnie przez chwilę, a potem leciutko pocałował mnie w usta. - Dzień dobry - powiedział. - Jak się czujesz? - O wiele lepiej. Ale czemu... - Czemu wszedłem do twojego łóżka? Bo miałaś złe sny, obudziłaś się z krzykiem. Chciałem cię uspokoić i w końcu zasnąłem przy tobie. Nie pamiętasz? - zapytał z wyraźnym rozczarowaniem. - Nie pamiętasz, co ci mówiłem?
- Może coś pamiętam, choć wydawało mi się, że to mi się śni. - Nie, mówiłem to naprawdę. - A co mówiłeś, Luke? - Usiadłam na łóżku, podciągając koc pod brodę, bo miałam na sobie cienką jedwabną koszulę. Luke też usiadł. - Wiem, że nosisz w łonie dziecko ojczyma, ale nikt więcej nie musi o tym wiedzieć. Niech wszyscy myślą, że jest moje. Zresztą chcę, żeby było moje, bo chcę, żebyś ty była moja. - Co takiego? - Zrozumiałam, ale musiałam to jeszcze raz usłyszeć. - Chcę się z tobą ożenić, chcę cię mieć na zawsze, na wieczność. Mój aniele, cyrkowe życie nie jest dobre dla dwojga młodych ludzi, którzy dopiero wchodzą w życie, ale ja już wszystko przemyślałem. Na początku wróciłabyś ze mną na Wzgórza Strachu - ciągnął z rosnącym ożywieniem. - Mam dużo planów, zarobię tyle pieniędzy, że będzie mnie stać na własną farmę. Nie ma co ukrywać, na początku będzie ciężko. Przez jakiś czas przyjdzie nam mieszkać z moimi staruszkami, ale będę harował dniem i nocą, byle szybko zebrać kasę. Dobrze ci będzie na Wzgórzach Strachu, chociaż nie przywykłaś do czegoś takiego, bo to jak niebo i ziemia wobec twoich pałaców. - Mówił szybko, gorączkowo. - Ale to wolne życie w naturze, z dala od podłego bogactwa i ludzi, którzy dbają o siebie bardziej niż o swoich bliskich. - Luke, chcesz zostać ojcem mojego dziecka? Naprawdę tego chcesz? - spytałam, ciągle nie wierząc własnym uszom. - Tak, bo chcę być z tobą, Angel. Nie jedź do babci - powiedział błagalnie. - Na moje oko tam też nie będziesz szczęśliwa. Ledwo co ją znasz, a poza tym jest stara i pewnie ma swoje nawyki. Zresztą - dodał, jakby wyczuwał moje obawy - co będzie, jeśli ci nie uwierzy? Jeśli powie, że jesteś taka sama jak jej córka? I nie daj Boże odeśle cię z powrotem do nich? Ja nigdzie i nigdy cię nie odeślę - zapewnił solennie. - Ale przecież nie możesz wrócić na Wzgórza Strachu - zaprotestowałam. - Za bardzo kochasz cyrk. - Tak było, widziałam to w jego oczach. - Nawet w połowie tak go nie kocham jak ciebie, Angel. Przy tobie jestem radosny i pełen nadziei. Czuję, że mógłbym przenosić góry i spełnić każde swoje marzenie. Będę pracował na nasze szczęście, harował od rana do wieczora. Czy powiesz tak? Proszę... Zaniemówiłam. Czternaście lat temu moja matka zaszła w ciążę, a potem skusiła do małżeństwa mojego ojca, nie mówiąc mu prawdy. Czy postąpiłby tak jak Luke, gdyby znał prawdę? Jak wtedy wyglądałoby moje życie? Czy będzie inne dla mojego dziecka, jeśli ten mężczyzna uzna je za swoje? Wierzyłam, że Luke kocha mnie mocno i prawdziwie, i że tej
miłości wystarczy także dla mojego dziecka. Poczułam, że rodzi się we mnie nadzieja, usuwa w cień rozpacz i strach. Ten przystojny, zakochany chłopak pragnął mnie bez względu na wszystko, chociaż znał moją historię. Kochał mnie tak, że bez wahania zgodził się uznać moje dziecko za swoje i zrezygnować dla mnie z ukochanego cyrku. Jeszcze nie spotkałam nikogo, kto byłby mniej egoistyczny. Gdybyż mój ojciec choć w połowie kochał mnie tak jak Luke! Gdybyż potrafił poświęcić choć część swoich interesów, żeby mi pomagać! Dlaczego moja matka sto razy więcej dbała o siebie niż o mnie? Rodzice mówili, że mnie kochają, ale nie kochali mnie tak jak Luke Casteel. Jego miłość była głębsza, bardziej szczera, bo on myślał tylko o mnie. Zrozumiałam, że miłość oznacza stałą gotowość do poświęceń; radość płynącą z dawania ukochanej osobie więcej niż sobie samemu. Miałam wielkie szczęście, bo trafiłam na kogoś, kto kochał mnie nad życie! Spojrzałam na Angel i wydawało mi się, że się uśmiecha. Może naprawdę jest moim aniołem stróżem i to ona ściągnęła do mnie Luke’a? A teraz Luke chce mnie strzec tak samo jak ona. Luke zobaczył, jak patrzę na lalkę. - Co ona ci mówi? - zapytał miękko, z nadzieją. Popatrzyłam w jego piękne oczy. - Mówi, żebym powiedziała „tak”. Wziął mnie w objęcia i pocałowaliśmy się. Podróż, która zaczęła się od furii, strachu i rozpaczy, nagle stała się podróżą miłości i nadziei. Znów płakałam, ale teraz moje łzy były inne. To były ciepłe łzy szczęścia. Przylgnęłam kurczowo do Luke’a. Moje serce biło mocno i radośnie. W powietrzu wisiała magia. Kierownik cyrku nie miał pretensji, kiedy Luke znienacka zawiadomił go o swoich nowych planach. Życzliwie i ze zrozumieniem przyjął wiadomość, że młody człowiek chce wziąć ślub i zacząć nowe życie w swoich rodzinnych stronach. Nowina szybko się rozeszła w cyrkowym światku. W namiocie Luke’a zgromadził się tłum. Gratulacjom i życzeniom nie było końca. Wszyscy chcieli mnie poznać i przed moimi oczami przesunął się cały korowód niesamowitych postaci, które życzyły mi szczęścia - kobieta z brodą, bliźnięta syjamskie, karły, najgrubszy człowiek świata, najwyższy człowiek świata, najsilniejszy człowiek świata oraz człowiek rzucający nożami w żonę. Na koniec pojawił się magik, Fenomenalny
Mandello, ze swoją piękną asystentką i poprosił, żebym dała mu rękę. Zerknęłam na Luke’a. Skinął głową, więc wyciągnęłam rękę i nagle poczułam, że coś w niej mam. Rozprostowałam dłoń i zobaczyłam ładny pierścionek z imitacją diamentu. - Dar od Fenomenalnego Mandella - oznajmił uroczyście mistrz. - Twój ślubny pierścionek. W tłumie wokół nas rozległy się ochy i achy, jak gdyby wręczył mi cenny klejnot. Ci ludzie naprawdę żyli w święcie iluzji, ale nie był to świat kłamstwa. Miałam wrażenie, że weszłam do bajkowej krainy zamkniętej w tęczowej mydlanej bańce. - Dziękuję, jest piękny. - W Farthy miałam pierścionki, bransoletki i naszyjniki z prawdziwymi diamentami, ale tu, w cyrku Luke’a, wśród tych prostych, życzliwych ludzi, ów tani pierścionek wydał mi się najcenniejszym i najcudowniejszym klejnotem, jaki kiedykolwiek miałam. Widać było, że cyrkowcy szczerze lubili Luke’a i życzyli mu jak najlepiej. - Zaraz idziemy do sędziego pokoju - oznajmił Luke. - Mieszka tu niedaleko. Ktoś rzucił hasło: „Chodźmy!”, i cały cyrk ruszył za nami pod dom urzędnika. Byłam pewna, że on i jego żona długo nie zapomną tego ślubu. Sędzia chciał nas przyjąć następnego dnia w biurze, ale nie dano mu szansy. Cyrkowcy rozsiedli się w salonie i na werandzie. Syjamskie bliźnięta - dwaj dwudziestoletni młodzieńcy, zrośnięci w pasie - usiadły na jednym stołku przy fortepianie i zagrały marsz weselny. Powiodłam wzrokiem po uśmiechniętych twarzach karłów, kuglarzy i akrobatów, popatrzyłam w poczciwe oczy kobiety z brodą i pomyślałam o ślubie mamy. Miałam wrażenie, że odbył się sto lat temu, ale pamiętałam gorączkę planowania i przygotowań. Pamiętałam też, jak fatalnie się czułam na tych wielkich schodach, zdenerwowana pośród wystrojonych druhen, gdy w dole czekał tłum bogatych ludzi, mężczyźni w smokingach, kobiety w sukniach najlepszych projektantów, obwieszone klejnotami, rywalizujące ze sobą w przepychu. Mama obiecała, że wyprawi mi taki sam paradny ślub i wielkie wesele, ale wolałam być tutaj, w domu zwykłego sędziego pokoju, oczekując na ślub z młodym człowiekiem, którego prawie nie znałam, a za orszak i gości mając cyrkowców. Nawet w najbardziej szalonych wizjach mama nie wymyśliłaby czegoś takiego dla mnie! Wcale mnie nie smuciła ta uboga ceremonia. Nie przeszkadzało mi, że mam na sobie prostą letnią sukienkę zamiast kreacji kosztującej majątek. Nie żałowałam, że uroczystość szybko się skończy i odjedziemy stąd bez ślubnego przyjęcia, bez muzyki, tańców, wspaniałych potraw i prezentów.
Już wiedziałam, że ani pieniądze, ani tłumy bogaczy, ani stoły uginające się od wystawnego jadła nie zapewniły szczęścia małżeństwu mojej mamy. Goście w Farthy nie patrzyli na nią i na Tony’ego z taką miłością i wzruszeniem jak cyrkowy ludek na mnie i na Luke’a. Czułam ogromną falę sympatii. Kiedy ci ludzie całowali mnie i ściskali, nie było w tym nic z salonowej sztuczności. Wielu z nich musiało żyć ze swoimi ułomnościami, lecz nie załamali się i nie zgorzknieli, tylko nauczyli się je wykorzystywać, aby dawać innym radość. Mieli dusze artystów, chcieli olśniewać i bawić. Żyli we własnym świecie pełnym magii śmiechu, świateł i muzyki, bardzo odmiennym od świata wokół. Nic dziwnego, że Luke tak dobrze się czuł pośród nich. - Proszę państwa, możemy zaczynać - rzekł sędzia pokoju. Był wysoki, szczupły, miał rudy wąsik i orzechowe oczy. Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę jego twarzy, bo za chwilę miał wypowiedzieć pamiętne słowa, które na zawsze zwiążą mnie z Thomasem Lukiem Casteelem. Przyszłość Luke’a będzie moją przyszłością, mój ból - jego bólem, a jego szczęście - moim szczęściem. W jakimś sensie nasze życie przypominało dwa pociągi zbliżające się do siebie po dwóch różnych torach, które nagle postanowiły pomknąć razem w jednym kierunku. To musi być znaczące, że spotkaliśmy się na dworcu, pomyślałam. Żona sędziego, korpulentna kobietka o jowialnej twarzy, stała obok męża, przyglądając się nam szeroko otwartymi oczami. Sędzia rozpoczął ceremonię, a gdy doszedł do momentu, w którym zapytał mnie, czy chcę wziąć sobie Thomasa Luke’a Casteela za męża i trwać przy nim, dopóki śmierć nas nie rozłączy, przypomniałam sobie, że kiedy miałam osiem czy dziewięć lat, tata obiecał zbudować mi w prezencie ślubnym wielki dom - „zamek na wzgórzu dla ciebie i dla twojego księcia”. Myślałam o mamie, coraz częściej rozprawiającej o dniu, w którym wyjdę za mąż; pouczającej mnie, jak miałabym się ubrać, jak się zachowywać, kogo zaprosić. Całe moje krótkie życie przewinęło mi się przed oczami jak na przyspieszonym filmie, aż obraz pociemniał i zgasł. Słyszałam tylko bicie swojego podekscytowanego serca. - Tak - powiedziałam, odwracając się do Luke’a. Zajrzałam mu głęboko w przepastne czarne oczy i zobaczyłam w nich obietnicę miłości. - Chcę. - A ty, Thomasie Luke’u Casteelu, czy chcesz wziąć Leigh Dianę VanVoreen za żonę i obiecujesz, że będziesz ją kochał w zdrowiu i w chorobie, i nie opuścisz jej aż do śmierci? - Tak, chcę - odpowiedział Luke z męską, twardą pewnością, która zaparła mi dech. - Niniejszym ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą. Pocałowaliśmy się żarliwie jak para kochanków, którzy biegną do siebie z dwóch przeciwnych końców długiej łąki i raz padłszy sobie w ramiona, nie potrafią się rozłączyć.
Cyrkowy ludek wiwatował i klaskał. Musiałam przyklęknąć, żeby karły mogły mi życzyć szczęścia. Akrobaci wzięli chyba całe zapasy ryżu z kuchni, gdyż sypali go całym garściami, kiedy wychodziliśmy z domu sędziego. Wsiedliśmy do pikapa Luke’a i pomachaliśmy im na pożegnanie. Stali całą gromadą na frontowym trawniku, przesyłając nam całusy. Tylko jedna kobieta nie dzieliła tej powszechnej radości. Była wysoka, postawna, w długiej fioletowej sukni i z szarfą na czole tego samego koloru. W uszach dyndały jej srebrne kolczyki w kształcie podłużnych liści. Twarz miała śniadą, a oczy jeszcze bardziej czarne niż Luke. Wyglądała poważnie, wręcz posępnie i trzymała się z tyłu. - Kto to jest, Luke? - zapytałam. - A, to Gittle, węgierska wróżbitka. - Jest strasznie poważna, jakby zmartwiona - zauważyłam i nagle poczułam się nieswojo. - Ona zawsze jest poważna - odparł lekkim tonem. - Taki jej zawód. Ludzie traktują ją poważnie. Nie przejmuj się nią, Angel. To nic nie znaczy. - Mam nadzieję, że nie. Jechaliśmy naprzód, ku nowemu życiu. Za nami na horyzoncie gromadziły się mroczne burzowe chmury, lecz my oddalaliśmy się od nich, coraz szybciej pędząc po autostradzie w ucieczce przed deszczem, wiatrem i zimnem. Niebo przed nami było jasne, horyzont zdawał się wołać nas z daleka - widomy znak, że wszystko, co ciemne i złe, na zawsze zostawiamy za sobą. W tej złocistej obietnicy słońca i szczęścia szybko zapomniałam ponurą twarz wróżki. Mocniej przycisnęłam Angel do siebie. - Szczęśliwa? - zapytał Luke. - O tak, bardzo. - Ja też. Jestem szczęśliwy jak świnia w... - W czym? - Nieważne. Od teraz poprawiaj mnie, jeśli powiem coś nie tak. Dla ciebie chcę być lepszym człowiekiem, Angel. - Och, Luke, za kogo ty mnie masz? Jestem takim samym człowiekiem jak ty. - Nie, jesteś aniołem. Jesteś moim aniołem. - Uśmiechną! się. - Wiesz, jeśli będziemy mieli córkę, mam już dla niej gotowe imię: Heaven, niebo. Co ty na to? Pokochałam go za tę liczbę mnogą: „jeśli będziemy mieli...”. - Bardzo ładne imię.
- Oczywiście będzie też nosić twoje... Heaven Leigh Casteel. Jechaliśmy dalej, ku złotej mgiełce obietnicy i nadziei.
Rozdział dwudziesty pierwszy WZGÓRZA STRACHU Podróż do Winnerrow i Wzgórz Strachu w rozklekotanej, twardo resorowanej furgonetce Luke’a była dla mnie trudnym przeżyciem. Nie obeszło się bez przygód. Wkrótce zagrzał się silnik i Luke musiał iść po wodę do najbliższej stacji, odległej o pół kilometra. Potem przepraszał mnie dziesięć razy, że musiałam czekać w samochodzie w tak upalny dzień. Zapewniłam go, że czuję się dobrze i że nic nie jest w stanie zmącić mojego szczęścia. Mimo to zatrzymał się w małym przydrożnym zajeździe, abym mogła napić się czegoś chłodnego. Sam wziął sobie piwo. Wypił je duszkiem i poprosił o drugie. - Czy nie pijesz za dużo piwa, Luke? - spytałam z niepokojem. Zastanowił się chwilę, jakby nigdy nie przyszło mu to do głowy. - Nie wiem. Tam, skąd pochodzę, to normalne dla chłopów, że piją bimber czy piwo. Człowiek nawet o tym nie myśli. - Może nie myślisz dlatego, że za dużo pijesz? Picie usypia twoją czujność zasugerowałam łagodnie. - Pewnie masz rację. - Uśmiechnął się szeroko. - Już o mnie dbasz. Podoba mi się to, Angel. Teraz wiem, że przy tobie będę coraz lepszy. - Musisz się starać dla siebie, a nie ze względu na mnie. - Wiem. I obiecuję ci to, Angel. Zrobię wszystko, żeby uczynić cię szczęśliwą, a jeśli czymś będę cię unieszczęśliwiał, od razu mnie rugaj. Lubię to zresztą, bo skoro mnie rugasz, to znaczy, że się o mnie troszczysz. - Pocałował mnie w policzek. Robiło mi się ciepło koło serca, kiedy słyszałam, że Luke pragnie, abym o niego dbała. Zupełnie jakbyśmy oboje w przyspieszonym tempie stali się dorośli. W restauracji zobaczyłam w szatni pocztówki i postanowiłam wysłać kartkę mamie. Pomyślałam, że będą to moje ostatnie słowa do niej, więc zastanawiałam się długą chwilę, zanim napisałam: Kochana Mamo! Przykro mi, że musiałam uciec, ale nie chciałaś mnie słuchać. W czasie podróży spotkałam wspaniałego młodego człowieka, Luke’a. Jest przystojny, przemiły i bardzo mnie kocha. Luke postanowił mnie poślubić i zostać ojcem dla mojego dziecka.
Teraz jedziemy do jego domu, gdzie zaczniemy nowe życie. Mimo wszystkiego, co mi powiedziałaś i co mi zrobiłaś, nadal życzę Ci szczęścia i mam nadzieję, że zechcesz mi życzyć tego samego. Całuję Leigh Nakleiłam znaczek i wrzuciłam kartkę do skrzynki przed zajazdem. Pojechaliśmy dalej. Luke prowadził cały dzień i całą noc. Ciągle go pytałam, czy nie jest zmęczony, ale zapewniał, że ma mnóstwo energii i chce jak najszybciej być w Winnerrow; tam mieliśmy nabrać paliwa i coś zjeść przed wjazdem na Wzgórza Strachu. Kilometry mijały, często drzemałam. Kiedy pierwsze promienie świtu zajaśniały nad horyzontem, wjechaliśmy w górzystą krainę i podjazdy były coraz bardziej strome, stary silnik rzęził na wysokich obrotach. Przejeżdżaliśmy przez zapyziałe miasteczka z zaniedbanymi domami, których dawno nikt nie malował. Zauważyłam, że stacje benzynowe są coraz rzadsze, a nowoczesne motele zastąpiły drewniane hoteliki skryte na obrzeżach przepastnych lasów. Znaleźliśmy się w rozległej, płaskiej dolinie. Jak okiem sięgnąć rozciągały się schludne farmy i pola, na których wkrótce miały się zacząć żniwa. Byliśmy już blisko Winnerrow. - Za tymi farmami - poinformował mnie Luke - zobaczysz domy biedaków z doliny, którzy mają niewiele lepiej niż wywłoki z gór. A tam - wskazał pasmo wzniesień na horyzoncie - są baraki górników i szopy bimbrowników. Podekscytowana patrzyłam na góry. Na ich stokach były maleńkie domki, które wydawały się naturalną częścią tego surowego krajobrazu. - Ale są tu także ludzie bogaci - ciągnął Luke, pokazując ruchem głowy górną część doliny. - Widzisz, w którym miejscu żyzny górski muł jest zmywany przez obfite wiosenne deszcze? Trafia właśnie tam, do ogrodów najznaczniejszych rodów Winnerrow. Najżyźniejszą ziemię mają ci, którzy jej najmniej potrzebują. Tam są najbogatsze kwietne ogrody; tam rosną najpiękniejsze tulipany, żonkile, irysy, róże i setki innych kwiatów, które mają cieszyć oczy tych pasożytów. - Nie lubisz ludzi z miasta, prawda? - spytałam. Milczał długą chwilę, a kiedy odpowiedział, cedził przez zęby. - Będziemy jechać główną ulicą i zobaczysz z bliska ich domy, rezydencje właścicieli kopalni węgla. Dorobili się fortun dzięki krwawej harówce górników, którzy umierają na pylicę i inne choroby. Są też właściciele przędzalni bawełny i tkalni, które produkują pościel i obrusy - i tam też ludzie wykańczają się od pyłu, który niszczy im płuca. I nikt nigdy nie
odważył się pozwać tych drani o odszkodowanie - zakończył z gniewem. - Czy ktoś z twojej rodziny pracował w takich fabrykach? - zapytałam. - Bracia robili przy bawełnie, kiedy byli młodsi, ale długo tam nie wytrzymali. A mój papcio nigdy się nie parał taką pracą. Wolał żyć z ziemi, nawet tej lichej, górskiej, a jak nie starczało, to z dorywczych robót albo z pędzenia księżycówki. Ja go rozumiem. Muszę ci też powiedzieć, Angel, że miastowi nawzajem nie cierpią nas, ludzi ze Wzgórz Strachu. W kościele każą nam siedzieć z tyłu i nie dają swoim dzieciom bawić się z naszymi. - Co tu są winne dzieci?! - wykrzyknęłam z przejęciem. - To krzywdzące i niesprawiedliwe! - Powiedz to burmistrzowi Winnerrow! Zobaczysz, jak jest, kiedy zawiozę cię na nabożeństwo. Droga przed nami się rozwidlała. Luke skręcił w prawo. Z początku był bruk, a potem żwirówka pełna dziur i kałuż, wijąca się przez las. Za lasem zmieniła się w drogę gruntową, tak wyboistą i pełną kamieni, że musiałam się trzymać drzwi. Jednocześnie do kabiny wpadała woń kwiatów wiciokrzewu, malin i ziół. Powietrze było rześkie i czyste; w tym klimacie gór Wirginii Zachodniej czułam się jak odmieniona. Jakby górskie powietrze wyparło zatęchły, zatruty klimat Farthy, którym dotąd musiałam oddychać i który stał się już tylko wspomnieniem. - Już prawie jesteśmy, Angel. Szykuj się na spotkanie z moimi staruszkami. Wstrzymałam oddech. Gdzie oni mieszkają? Jak mogą żyć w tej górskiej dziczy? Jak mógł tu stanąć normalny dom, skoro nie ma wodociągu i nie widać słupów elektrycznych ani telefonicznych? Nic - tylko skały, drzewa i krzaki. Nagle wydało mi się, że słyszę dźwięki banjo. - Papa siedzi na ganku i brzdąka - rzekł mój mąż i uśmiechnął się szeroko. Okrążyliśmy kępę drzew i Luke zatrzymał samochód. Stłumiłam okrzyk zaskoczenia. Dwa niewielkie psy wygrzewające się na słońcu zerwały się i z ujadaniem popędziły ku nam. - To Casey i Brutus - powiedział Luke. - Moje psy. A to nasz dom, kochany dom. Nasz kochany dom, powtórzyłam w myśli. Była to prosta chałupa sklecona z sękatych belek, które chyba nigdy nie zaznały farby. Dach zrobiono z blachy, która musiała płakać rdzawymi łzami po każdej ulewie, plamiąc zszarzałe ściany. Na wszystkich narożnikach były rynny, a pod nimi stały beczki na deszczówkę. Chałupa miała spróchniałą i krzywą ze starości werandę, na której stały dwa bujane fotele. Starszy mężczyzna siedział na jednym z nich, grając na banjo. Miał takie jak Luke czarne włosy, teraz przetykane siwizną, śniadą cerę i szlachetne rysy - prosty, rzymski nos,
wydatne kości policzkowe i silną szczękę. Widać było, że życie go nie oszczędzało. Siedział smętnie zgarbiony, ale kiedy zobaczył Luke’a, na jego twarzy zajaśniał łagodny uśmiech. Kobieta siedząca na drugim fotelu robiła na drutach. Miała długie włosy związane w koński ogon sięgający do pasa, głębokie zmarszczki wokół oczu i bruzdy wokół ust i nosa. Nawet jej czoło było pobrużdżone. Brakowało jej wielu zębów. Jednak było widać, że kiedyś musiała być piękną kobietą. Po niej Luke musiał odziedziczyć czarne oczy. Jej włosy, choć przeplatane siwymi pasmami, były gęste i zdrowe. Z wydatnymi kośćmi policzkowymi i wzrostem niemal równym synowi wyglądała jak dumna Indianka. Kiedy podeszła bliżej, zobaczyłam, że ma dłonie pełne odcisków i połamane paznokcie. - Mamciu! - zawołał Luke, wyskakując z szoferki. Z miłością objęła go ramionami. Jej mąż odłożył stare banjo, sztywno podniósł się z fotela i ruszył w stronę syna. Zamknął go w niedźwiedzim uścisku. - Nie myślałem, że los tak szybko cię tu przyniesie. Czemuś zmienił plany? - Przez Angel. - Angel? Jak na komendę oboje przenieśli wzrok na mnie. - Chodź, Angel, poznaj moich rodziców - powiedział Luke. - Mamo, poznaj moją żonę, Angel. - Twoją żonę! - zawołała. Zaskoczenie na jej twarzy zmieniło się w rozczarowanie. Czy ona nie jest aby za młoda i za delikatna do twardego życia na Wzgórzach Strachu? zapytała głośno, zupełnie się mną nie krępując. - Angel, poznaj moją mamę, Annie, i mojego tatę, Toby’ego Casteela. Mamo, to jest Angel. Naprawdę ma na imię Leigh, ale dla mnie nie jest Leigh, tylko aniołem. - Witaj w domu - powiedział tata i chwycił mnie w objęcia. Mama nie spuszczała ze mnie badawczego spojrzenia. - Kiedyś to zrobił, Luke? - Wczoraj w Atlancie. Spotkaliśmy się, z mety zakochaliśmy się w sobie i sędzia pokoju dał nam ślub, jak trza, a gości było kupa, cały mój cyrk, no nie, Angel? - Tak - bąknęłam. Czułam się nieswojo, przewiercana spojrzeniem teściowej. Rozumiałam, że każda matka byłaby podejrzliwa w stosunku do kobiety, którą syn tak niespodziewanie wprowadza do domu. - Ile masz lat? - zapytała. - Prawie czternaście - odpowiedziałam i poczułam, że oczy znów mnie pieką. Nawet na
końcu świata, na tym bezdrożu ludzie uważali, że coś jest ze mną nie tak. - Życie w górach jest ciężkie - powiedziała matka Luke’a. - Pokaż no mi ręce - zażądała i sięgnęła po moje dłonie. Obracała je przez moment, przesuwając zrogowaciałymi palcami po gładkiej skórze. - Ani jednego dnia żeś nie przepracowała, co, dziecko? Wyszarpnęłam dłonie. - Mogę pracować jak każdy - zapewniłam z urazą. - Założę się, że twoje dłonie też na początku były gładkie. Na moment zapadła cisza, a potem mama Luke’a się uśmiechnęła. - No, no, istna duma Casteelów. Nie dziwota, że mój syn cię wybrał. - Odwróciła się do Luke’a. - Witaj w domu, synu. Co teraz zamierzasz? - Na razie chcemy z Angel pomieszkać z wami. A ja myślę, coby się nająć do pana Morrisona z Winnerrow i nauczyć się ciesiołki. Zawsze mówił, że chętnie weźmie mnie do roboty. Jak się nauczę, zbuduję porządny dom, może nawet w dolinie. Będę hodował krowy, świnie i konie, i wszyscy będziemy żyć dostatnio, jak się patrzy. Dom będzie wielki, pomieści nas wszystkich, żebyśmy mogli wreszcie zejść z tych cholernych gór i żyć jak ludzie. Jego matka znów się przygarbiła. - Czemu gadasz, żeśmy gorsi od ludzi z doliny, Luke? Dotąd nie plułeś na życie na Wzgórzach Strachu. Tuś się urodził, tuś wychował i to zawsze będzie twój świat. - Tak mówiłem, mamo, ale teraz mierzę wyżej - odparł, biorąc mnie za rękę. - Teraz nie jestem sam. Nadal czułam na sobie badawczy wzrok jego matki. - Słuchajta - odezwał się papa Casteel - to trzeba uczcić! Mamuśka, sprawiaj króliki! - Króliki są na niedzielę. - Zaraz upoluję drugie. - Na te polowałeś całe tygodnie - sarknęła. - Teraz ja tu jestem i na stole znów będzie dużo mięsa - obiecał Luke. - Uhm... - mruknęła sceptycznie. - Wypakuj rzeczy, Angel - dodała, zwracając się do mnie. - Ma tylko jedną walizkę - powiedział Luke. - Jedną? - zdziwiła się. - A wygląda, jakby miała całą ciężarówkę. No nic, tak czy owak wchodźta. Ja zajmę się potrawką z królika, a wy mi opowiecie, jak to było - dodała łagodniejszym tonem. - A ja zaraz poleję cydr - zapowiedział papa za naszymi plecami. - Oj, żebyśta tylko nie polali jak zwykle i nie skończyli jak te świnie w błocie -
ostrzegła. Ojciec Luke’a zbył jej słowa śmiechem. Annie powiodła nas do chaty. Weszliśmy na ganek po spróchniałych stopniach. Choć domyślałam się, czego mogę się spodziewać, duch we mnie upadł, kiedy rozejrzałam się po domu. Wnętrze składało się z dwóch niewielkich izb przedzielonych wystrzępioną zasłoną, która musiała uchodzić za umowne drzwi do sypialni. Pośrodku większego pomieszczenia stał żeliwny piecyk z fajerką, a obok niego leciwy kredens zastawiony metalowymi puszkami na mąkę, cukier, kawę i herbatę. - Sama widzisz - powiedziała Annie - że nie żyjem w pałacu, ale przynajmniej mamy dach nad głową. Krowa daje mleko i mamy świeże jaja, jeśli która kura je zniesie. Świnie nocami ryją pod gankiem i będziesz słyszała, jak chrumczą, a bywa, że psy i koty albo jaka inna żywioła włażą tam na spanie. - Wskazała podłogę. Przez szpary krzywych podłogowych desek przeświecała pusta przestrzeń. Rozglądałam się, ale nigdzie nie zauważyłam łazienki. Gdzie jest ubikacja? Jak się bierze prysznic? zastanawiałam się. Mama Luke’a musiała czytać w moich myślach, bo uśmiechnęła się z pobłażaniem. - Pewnie zachodzisz w głowę, gdzie jest wychodek, co? Za chałupą. - Wychodek? Za chałupą? - A jakże by inaczej, dzieciaku? - Wychodek? - spojrzałam pytająco na Luke’a. - Nie martw się, Angel. Pierwszą rzeczą, jaką zrobię, to zbuduję ci twój własny wychodek. Zacznę jutro, zaraz jak wrócę z miasta. - Ale co to jest? Matka Luke’a zaczęła się śmiać. - Aleś sobie sprawił miejską damulkę, synek! Wychodek to kibel, Angel. Taki domek w polu za chałupą, gdzie się chodzi za potrzebą. Dwie dziury w desce, i tyła. Chyba lekko pobladłam, bo Annie popatrzyła na syna z pretensją. Luke puścił walizkę i objął mnie. - Będziesz miała własną toaletę, piękną i czystą, Angel. Zobaczysz. Niedługo ci zbuduję, razem z nowym domem w dolinie, niech no tylko zarobię pieniądze. - Umiesz uwarzyć potrawkę z królika? - zapytała mnie Annie Casteel. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że trzyma za uszy dwa zabite króliki, które wyjęła z kubła. - Pewnikiem nie. No to jak je oprawię ze skóry, pokażę ci, jak szykuję potrawkę wedle przepisu mojej mamy. - Mama najlepiej w świecie przyrządza króliki - pochwalił ją Luke.
- Nigdy nie jadłam królika - powiedziałam, tłumiąc mdłości. - No to będzie pierwszy raz. Rodzice Luke’a byli najbiedniejszymi ludźmi, jakich widziałam w całym moim życiu. A jednak z twarzy Toby’ego Casteela nie schodził szeroki, radosny uśmiech, Annie zaś emanowała dumą i mocą. Byłam zdezorientowana, zmęczona i przerażona. Życie rzuciło mi kolejne wyzwanie w momencie, kiedy myślałam, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zacznie się nowy, cudowny rozdział. Zdążyłam już zrozumieć, że tu nie ma miejsca na płacz. Tu liczy się tylko praca, walka o przetrwanie. Może w jakiś sposób wyjdzie mi to na dobre? Stanę się silniejsza, twardsza i nie przerazi mnie żadne zło świata, który niedawno opuściłam. - Ktoś musi obrać te grule - powiedziała Annie Casteel, wskazując koszyk kartofli stojący na podłodze. - Ja obiorę - podjęłam się, choć nie miałam pojęcia, jak to robić. Annie spojrzała na mnie z powątpiewaniem, co jeszcze umocniło moją decyzję. - Gdzie jest obieraczka? spytałam. Annie uśmiechnęła się pobłażliwie. - Nie ma u nas takich fikuśnych rzeczy, Angel. Dam ci kozik, ino nie obieraj za grubo. Luke, zanieś tę walizkę za zasłonę. - Za zasłonę? A gdzie wy będziecie spali? - zapytał z wyraźną troską. - Na barłogu, na deskach. Jużeśmy tak kiedyś spali, nie, papciu? - Tak było - przyświadczył jej mąż. - Ale... - Nie kłóć się, Luke. Jak cię znam, to zaraz zmajstrujesz dzieciaka, jeśli już nie jest w drodze - powiedziała i przyjrzała mi się uważnie, jakby potrafiła odgadnąć wczesną ciążę z mojej twarzy. - Wszystkie Casteele byli zrobione w łóżkach i mam nadzieję, że zawsze tak będzie. - Dobrze, mamo. - Luke odsunął zasłonę i zobaczyłam duże mosiężne łoże z zapadniętym, poplamionym materacem. W porównaniu z nim łóżko w tanim motelu wyglądało jak królewskie łoże. Ale było to nasze łóżko małżeńskie, więc musiało wystarczyć. Niewyobrażalna przepaść dzieliła te dwa światy - Farthinggale Manor i Wzgórza Strachu. Jakbym po ucieczce z Farthy znalazła się na innej planecie, w innym systemie słonecznym. Byłam zszokowana i przerażona, ale nie zamierzałam się wycofać. Annie Casteel była dla mnie życzliwa. Polubiłam rozmowy z nią. Słuchała mnie
uważnie, z zainteresowaniem i zdumieniem chłonąc historię mojego życia. Oczywiście nie zdradziłam, że Tony mnie zgwałcił. Luke chciał, żebym ukrywała ciążę przed jego rodzicami. Kiedy Annie dopytywała się, dlaczego uciekłam, wyjaśniłam, że nowy mąż mamy zaczął się mną za bardzo interesować, a mama winiła za to mnie. - Nie było taty, który by dbał o mnie, a mama mi nie ufała. Poczułam się skrzywdzona i samotna, aż w końcu postanowiłam uciec. Byłam w drodze do babci, kiedy poznałam Luke’a i zakochałam się w nim - wyjaśniłam. Kiwnęła głową i podała mi marchewkę, żebym ją oskrobała i wypłukała. Gdy opowiedziałam jej o lalkach portretowych, kazała mi przerwać robotę i przynieść Angel, bo chciała zobaczyć coś tak artystycznego i cennego. Oczy jej zabłysły. - Kiedym była mała, tato wystrugał mi lalę z drewna. Nigdym nie miała takiego słodkiego cuda i nawet w Winnerrow nie mają takich w sklepach. A potem szybko poszłam za mąż i nie szło już myśleć o zabawkach. Miałam sześciu chłopaków i żadnej dziewuszki. Marzy mi się, cobyście wy mieli dziewczynkę. Ta surowa, twarda kobieta ze Wzgórz Strachu potrafiła być łagodna i uczuciowa. Było mi jej bardzo szkoda, bo miała potwornie ciężkie życie i los nie dał jej szansy, żeby mogła zadbać o siebie i ubrać się, jak przystało każdej kobiecie; żeby mogła mieć gładką skórę rąk i zadbane paznokcie. - Ja też o tym marzę, Annie - przytaknęłam. Patrzyła na mnie przez chwilę, po czym powiedziała: - Mów do mnie mama. A teraz bierzmy się do potrawki. Jak te dwa głodne chłopy nie dostaną na czas strawy, to się na amen popiją. Musiałam po raz pierwszy w życiu użyć wychodka, a potem usiąść przy prostym stole z desek i zjeść potrawę, o której istnieniu nie miałam dotąd pojęcia. Okazała się niezwykle smaczna. Po uczcie papa grał na banjo i razem z Lukiem śpiewali stare górskie pieśni, popijając księżycówkę. Widać było, że już mocno szumi im w głowach. W pewnym momencie ojciec wypchnął Luke’a zza stołu, żeby zatańczył, i moment później sam dołączył do niego. Chwiali się na nogach i mama ofuknęła ich, żeby przestali się wygłupiać. Luke popatrzył na mnie. Pokręciłam głową i to wystarczyło, żeby przestał pić. Przed spaniem usiadłam z nim na werandzie. Słuchaliśmy pohukiwania sów, wycia kojotów i kumkania żab na bagnach. Czułam się spokojna i bezpieczna jak nigdy, siedząc obok ukochanego, trzymając go za rękę i wpatrując się w gwiazdy. Nie przeszkadzało mi, że jestem w dziczy, z dala od cywilizacji i od tej pory będę mieszkać w nędznej chałupie. Kiedy razem wsunęliśmy się pod koc, objęłam Luke’a i zaczęłam go czule całować.
Pragnął mnie, ale nie wziął mnie tak, jak mąż powinien wziąć żonę. - Nie, Angel - szepnął. - Zaczekamy, aż urodzisz dziecko, a ja zbuduję ci nowy dom, gdzie będziemy się mogli kochać z dala od uszu i oczu innych. Miał rację. Stare sprężyny zajęczały głośno, kiedy ułożyliśmy się obok siebie. Z drugiej strony zasłony chrapał papa, a pod podłogą chrumkały świnie i powarkiwały psy. Coś skrobało drewniane belki. Zasyczał kot, a potem zapadła cisza, tylko drzewa szumiały na wietrze i skrzypiała stara chata. Księżycówka papy szybko Luke’a uśpiła. Do mnie sen przyszedł dużo później, ale w końcu zamknęłam oczy i przespałam swoją pierwszą noc na Wzgórzach Strachu. Luke zerwał się o świcie i pojechał do Winnerrow szukać pracy jako cieśla. Papa poszedł pracować do Burla, farmera, któremu pomagał stawiać stodołę. Po śniadaniu mama zasiadła z drutami na ganku i zaczęła dziergać. Ja postanowiłam zrobić generalne porządki. Wzięłam wiadro, szczotkę, proszek, szmaty i zabrałam się do pracy. Mamę raczej bawiły moje wysiłki, ale kiedy zobaczyła pięknie umyte okna, wypucowane sprzęty w kuchni i wyszorowaną podłogę, z aprobatą skinęła głową. Potem poszłam z nią do małego ogródka na tyłach domu i pomogłam jej pielić grządki. W trakcie opowiadała mi o swojej młodości i o życiu w górach, o swoich synach, którzy siedzieli w więzieniu. - Klepiemy biedę, ale uczciwe z nas ludzie - powiedziała. - Jeśli nie liczyć księżycówki, lecz to nie zbrodnia i rządowi nic do tego. Te cholerne urzędniki ze skarbówki nic nie robią, tylko chronią tych fabrykantów alkoholów, co je sprzedają za zdzierskie ceny. Ludzie tu nie śmierdzą groszem i nie stać ich na takie luksusy. Jakby nie pędzili, nie mieliby co pić. Nie myśl se, że jestem za pijaństwem - dodała. - Przecie przez chlanie moje chłopaki zeszły na złą drogę. Tylko mi się nóż w kieszeni otwiera, kiedy widzę, jak się ściga biedaków za pędzenie własnej berbeluchy. Rozumisz, Angel? - Tak, mamo. - Hm... - mruknęła, obserwując, jak pracuję. - Może i się nadasz na żonę ze Wzgórz Strachu. Nie boisz się ubrudzić rączek. Zabawne, ale ta uwaga wbiła mnie w dumę. Wyobraziłam sobie, jaką minę zrobiłaby mama, gdyby mnie teraz widziała! Sama by chyba umarła, gdyby dotknęła czegoś zakurzonego w Farthy, a ja tu grzebałam się w miękkiej, zimnej ziemi. I dobrze się z tym czułam. Chciałam jednak wyglądać ładnie dla Luke’a, kiedy wróci po swoim pierwszym dniu pracy w Winnerrow. - Nie pogniewasz się, jeśli potem umyję ręce i natrę je kremem, który ze sobą
przywiozłam? - spytałam. Ależ się śmiała! - Oczywiście, dziecinko. Do licha, myślisz, że ja bym nie chciała wyglądać jak jedna z tych damulek z Winnerrow? - To by się dało zrobić, mamo. Jak chcesz, uczeszę cię i posmaruję ci dłonie moim kremem, dobrze? Spojrzała na mnie dziwnie. - Może - odrzekła krótko. Pomyślałam, że trochę się boi, a jednak oddała się w moje ręce. Pozwoliła mi uczesać włosy i ładnie je upiąć. Potem obie przebrałyśmy się w swoje najlepsze rzeczy. Tak wystrojone zasiadłyśmy na ganku, aby powitać papę i Luke’a wracających z pracy. Papa pojawił się pierwszy. - Co to ma być? - zapytał, kiedy zobaczył nas na ganku. - Już niedziela, czy jak? - Dla ciebie, Toby Casteelu, ino w niedzielę wolno mi się wystroić? - prychnęła mama. - A może byś tak sam się obmył i ubrał do kolacji? Pokaż, że jeszcze przystojniak z ciebie! - No dobra, skoro tak mówisz. - Puścił do mnie oko. Wyszedł z miską za chałupę, obmył się w deszczówce i włożył swoje „niedzielne” ubranie. Całą trójką usiedliśmy na ganku i czekaliśmy na Luke’a. Niedługo usłyszeliśmy rzężenie silnika starego pikapa, z mozołem wdzierającego się na górę. Kiedy zbliżał się do chałupy, zaczął trąbić raz po raz. Mama rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie. Moje serce zabiło mocniej. O co chodzi? Co to ma znaczyć? Luke z piskiem zahamował przed gankiem i ostatni raz zatrąbił głośno, triumfalnie, a potem wytoczył się z wozu z sześciopakiem piwa w rękach, w którym brakowało już trzech puszek. - Trzeba to uczcić! - zawołał radośnie. - A niech cię! - wykrzyknął papa. - Ino nie podbijaj mu bębenka! - ostrzegła z gniewem mama. Luke zatoczył się ku nam z głupawym uśmiechem. - Co jest...? - Wycelował w nas palcem. - No patrzajta... już się wystroili... na tę moją okazję! - Luke, jak śmiałeś przyjechać do domu w takim stanie? - Wstałam i oparłam ręce na biodrach. - Po pierwsze, mogłeś się zwalić z autem w przepaść, a po drugie, wyglądasz tak, że chce mi się płakać. - Hę?
- Nagadaj mu! - podjudzała mnie mama. - Zaczynamy nowe życie, wszystko ma się zmienić, a ty wracasz do domu pijany?! Nagle łzy zapiekły mnie pod powiekami i biegiem wpadłam do domu. - Hę? - powtórzył Luke. Padłam na łóżko i rozpłakałam się na dobre. Zaraz wpadł Luke, nagle wytrzeźwiały. Gruchnął na kolana przy łóżku i zaczął mnie gładzić po głowie. - Angel, to miało być nasze święto - powiedział ze skruchą. - Dostałem robotę i powiedzieli mi, że będę mógł kupić drewno z rabatem, kiedy zacznę budować dom. - To cię nie usprawiedliwia! Skoro chciałeś coś uczcić, trzeba było poczekać, aż wrócisz do mnie, a nie zaczynać samemu. Dobrze wiesz, że nie podoba mi się twoje picie. Obiecałeś mi, że się powstrzymasz, i złamałeś obietnicę. - Wiem, wiem, wybacz - kajał się. - Te puszki, co zostały, cisnę w przepaść. A jeśli mi nie wybaczysz, sam rzucę się za nimi. - Luke! - krzyknęłam, obracając się ku niemu gwałtownie. - Nigdy tak nie mów! Nigdy! - Oczy mi płonęły. Kompletnie zaskoczył go mój wybuch. - Jezu, jakaś ty piękna, kiedy się wściekasz - powiedział z zachwytem. - Jeszcze nigdy nie widziałem cię w takim gniewie i więcej nie chcę widzieć. Przysięgam - rzekł z namaszczeniem, unosząc prawicę - że nie będę więcej pił i prowadził samochodu. Dasz mi jeszcze jedną szansę? - Przecież wiesz, że tak - odparłam wzruszona, a on uścisnął mnie i ucałował. - Dobra, teraz pójdę wyładować drewno. I zaraz zacznę budować twój nowy wychodek. Wyszłam na dwór, gdy wynosił deski z samochodu. Mama popatrzyła na mnie z uznaniem, bo tak szybko postawiłam go do pionu, po czym zapytała syna: - Na co to drewno? - Na wychodek Angel - powiedział. Mama i papa ryknęli śmiechem. - Teraz się śmiejecie, ale jak skończę, szczęki wam opadną - rzekł z poważną miną. Wziął się do pracy, natchniony miłością, i zbudował całkiem zgrabny wychodek. Na koniec pomalował go na biało i zaproponował, żeby bardziej wytwornie nazwać ten przybytek „toaletą”. Mama wychwalała go pod niebiosa. - Będę chodzić do swojej tualety - powiedziała, a Luke wywrócił oczami i pokręcił głową. Lato przeszło w jesień. Luke, korzystając ze swoich nowo nabytych umiejętności,
dokonał sporo napraw i udoskonaleń w domu. Sklecił mamie parę szafek i półek, wzmocnił ganek, wymienił spróchniałe stopnie, załatał największe szpary w ścianach i w podłodze, lecz potem praca w mieście pochłonęła go do reszty. Wracał po zmroku śmiertelnie zmęczony i zdarzało się, że nie jadł kolacji, tylko od razu walił się na łóżko. Czasami czuć było od niego whiskey. Kiedy zwróciłam mu uwagę, tłumaczył, że musiał sobie strzelić kielicha, żeby przetrwać morderczą harówkę. - On orze we mnie za dwóch, Angel - żalił mi się pewnego wieczoru po kolacji. Poszliśmy ścieżką przez las na polanę na skraju urwiska, skąd rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na dolinę. Jak okiem sięgnąć była usiana światłami domów, które jarzyły się niczym klejnoty. - Wszyscy przedsiębiorcy z Winnerrow wykorzystują ludzi z gór wyjaśnił gorzko. - Trzymam swój gniew na wodzy, bo chcę jak najszybciej zarobić na nasz dom, ale jest mi coraz ciężej, wierz mi. - Wierzę, Luke, lecz nie podoba mi się, że zapijasz te nerwy. Nie możesz poszukać innej pracy? - Nie ma wiele pracy dla ludzi z gór. Dlatego tyle razy stąd wyjeżdżałem. - Zastanówmy się. Może powinnam się skontaktować z moim tatą? Jest właścicielem oceanicznej linii turystycznej i mógłby ci znaleźć jakieś zajęcie. - Jakie? Miałbym harować w maszynowni i znikać z domu na całe miesiące? - Na pewno znalazłaby się biurowa robota. - Ja? W biurze? Coś ty, byłbym jak wiewiórka w klatce. Nie, nie, to nie dla mnie. Ja potrzebuję przestrzeni albo ciągłych podróży, jak w cyrku, gdzie człowiek czuje, że jest wolny. - Chyba nie masz zamiaru wrócić do cyrku, gdy urodzi się dziecko? - zaniepokoiłam się. - Ale jakbyś musiał, pojadę z tobą - dodałam natychmiast. - Nie, kochana. Cyrkowe życie jest za ciężkie dla ciebie i nie każdy lubi być wiecznie w drodze. Na razie zresztą nie ma co o tym mówić, dopóki nas nie ustawię. - W takim razie mogłabym napisać do taty i poprosić, żeby przysłał nam pieniądze. A Tony Tatterton założył dla mnie fundusz. - Nie potrzeba nam takich pieniędzy - rzucił wściekle. Po raz pierwszy był na mnie zły. Nawet w mroku, w poświacie gwiazd widać było, jak jego czarne oczy zalśniły furią. - Sam dam radę nas utrzymać. - Nie chciałam powiedzieć, że nie dasz rady, Luke. Kiwnął głową i błyskawicznie ochłonął. - Przepraszam, że na ciebie warknąłem, Angel. Zrozum, jestem zmęczony jak pies.
- Mama ma rację, Luke. Powinieneś sobie wziąć wolny dzień. Pracujesz na okrągło, najpierw tam, a potem tutaj. Zróbmy sobie niedzielę, taką prawdziwą, jak trzeba, i wybierzmy się razem do kościoła umyci i wystrojeni. Proszę, Luke. Długo prosiłam, aż w końcu ustąpił. Mama była zachwycona, ale kiedy zajechaliśmy do kościoła w następną niedzielę, zrozumiałam, co Luke miał na myśli, mówiąc, że mieszkańcy Winnerrow lekceważą wywłoki z gór. Gdy weszliśmy, zapadła cisza, którą można było krajać nożem. Wystrojeni ludzie odwrócili się do nas i spiorunowali nas zbiorowym spojrzeniem, które nakazywało nam zostać z tyłu. Mama i papa Casteelowie szybko zajęli miejsca przeznaczone dla hołoty, ale ja nie zamierzałam się podporządkować. Luke popatrzył na mnie spod oka. Wyglądał pięknie w swoim niedzielnym garniturze, pod krawatem, z gładko zaczesanymi włosami. A ja, nawet w ciąży, nie mogłam sobie nic zarzucić. Moim zdaniem wyglądałam tak samo ładnie jak kobiety i dziewczyny z Winnerrow. Moja sukienka była równie droga, o ile nie droższa niż ich sukienki. I żadna z tych kobiet nie miała tak miękkich i bujnych włosów jak ja. Mycie w deszczówce sprawiło, że stały się jeszcze piękniejsze. Zobaczyłam, że w pierwszych rzędach są dwa wolne miejsca, i pociągnęłam Luke’a w tamtym kierunku. Zatrzymał się na moment i spojrzał mi w oczy. - Myślałam, że chcesz, abym pokazała burmistrzowi Winnerrow, co o nim myślę powiedziałam. Uśmiechnął się od ucha do ucha. - A żebyś wiedziała! - Już się nie wahał. Kiedy przeciskaliśmy się wzdłuż ławy, ludzie odchylali się, jakby nagle powiał wicher. Patrzyli na nas wielkimi oczami, w których zaciekawienie mieszało się z irytacją, ale ja patrzyłam im śmiało w twarze, aż opuszczali wzrok. Usiedliśmy. Pastor stanął przy pulpicie i zaczął mądre kazanie o miłości braterskiej, które uznałam za bardzo stosowne. Po nabożeństwie mama podeszła do mnie. - Miałam rację, kiedym pierwszy raz cię ujrzała, Angel. Twardaś, jak przystoi kobicie z rodu Casteelów. Jestem z ciebie dumna. - Dziękuję, mamo. Ludzie ze Wzgórz Strachu na placu przed kościołem, urządzili sobie niedzielny festyn. Grajkowie wyciągnęli skrzypki i popłynęła żwawa muzyka. Wszyscy tańczyli i jedli specjały, które przyniosła każda z rodzin. Pomagałam wyłożyć je na stoły, a potem siedziałam i patrzyłam, jak Luke i papa śpiewają przy akompaniamencie banjo. Mężczyźni tańczyli, a
kobiety klaskały. Wieki temu urządzono mi przyjęcie urodzinowe w Farthy. Mama wydała mnóstwo pieniędzy na wynajęcie znanego zespołu muzycznego i na potrawy z ekskluzywnej restauracji. Moje szkolne koleżanki miały wytworne kreacje i pochodziły z najbogatszych rodzin. Atrakcją był przedpremierowy seans w prywatnej sali kinowej. W owym czasie myślałam, że to najwspanialsze przyjęcie w moim życiu. Ale tu, w Winnerrow, pośród prostych ludzi z gór, śpiewających z uczuciem o swoich marzeniach, czułam się szczęśliwa jak nigdy dotąd. Nikt tu nikogo nie niszczył, nikim nie pogardzał. Czułam, że znalazłam wśród nich swój dom. Chociaż rozpierało mnie szczęście, nie omieszkałam zauważyć, że dziewczyny wpatrują się w Luke’a cielęcym wzrokiem - bo rzeczywiście wyglądał jak amant filmowy. Jedna z nich, Sarah Williams, pociągnęła go do tańca, błyskając ku mnie wyzywającym spojrzeniem zielonych oczu. Cały czas w tańcu spoglądała na mnie. Miała ognistorude włosy i była niemal tak wysoka jak Luke. W końcu zaczęłam być zazdrosna, bo była naprawdę ładna i ponętna, a ja miałam sterczący brzuch, który zniekształcał mi figurę. Kiedy muzyka ucichła, Luke wrócił do mnie, ale musiał siłą wyrwać się z objęć tej dziewczyny. - Sarah jest niebrzydka - zauważyłam cierpko. - Może i tak, Angel, ale dla mnie liczysz się tylko ty - odparł i obrócił mnie ku sobie, żebym spojrzała mu w te czarne oczyska pełne miłości i dumy. - Wiem, nie powinienem jej pozwolić, żeby porwała mnie do tańca - dodał ze skruchą. - Ta berbelucha wodzi mnie na manowce, a przecież mnie ostrzegałaś. - Nie chcę być starą zrzędą, ale naprawdę picie szkodzi. - Nie jesteś żadną zrzędą. Zawołała go jakaś dziewczyna, lecz stanowczo pokręcił głową. - Och, Luke, mam wyrzuty sumienia, że czyniąc cię ojcem swego dziecka, zabieram ci kawał życia. - Cicho, Angel - szepnął, kładąc palec na ustach. - Dziecko jest nasze, a ty nic mi nie kradniesz, tylko dajesz bardzo wiele. Wyglądasz na zmęczoną. Wracajmy do domu. Dosyć się już najadłem i napiłem. - Ale tak się dobrze bawisz, Luke. - Najlepiej bawię się w domu, z moją Angel. Znów poczułam ciepło w sercu. Tego wieczoru długo jeszcze gadaliśmy i śmialiśmy się. W łóżku przytuliliśmy się do siebie i czułam się szczęśliwa jak nigdy. Dziecko zaczęło już kopać, Luke czuł ruchy maleństwa w moim brzuchu.
- Nie wiem, czy to chłopak, czy dziewczyna - powiedział - ale cokolwiek się urodzi, będzie dumne i odważne jak ty, Angel. W życiu nie zapomnę, jakim wzrokiem patrzyłaś na tych bogatych bubków. - A ja nigdy nie zapomnę, jak gapiły się na ciebie dziewczyny. Luke Casteel, prawdziwy łamacz serc! - Och, daj spokój. - Czułam, jak płonie mu policzek, przytulony do mojego. - Będziemy mieli co opowiadać naszemu dziecku, kiedy dorośnie, prawda, Luke? - Oj, tak. - Pocałował mnie i przytulił mocniej. Zamknęliśmy oczy i zasnęliśmy. W końcu listopada na Wzgórzach Strachu śnieg pokrył świat białym dywanem. Noce stały się mroźne i wiatr świstał w szparach chałupy, ziębiąc nas bezlitośnie. W takie dni owijałam się kocem i przesiadywałam całymi godzinami przy Starym Kopciuchu, dymiącym żeliwnym piecyku. Kiedy Luke wracał do domu, rozcierał mi zgrabiałe nogi i ręce, przeklinając zimę i mróz. Zrobiłyśmy z mamą na drutach nowe, ciepłe kapy, a Luke kupił mi ciepłe pantalony. Mój brzuch stawał się coraz większy i była z tym kupa śmiechu, bo wyglądałam jak baryłka. W Boże Narodzenie mieliśmy prawdziwą ucztę. Tata dostał od Simona Burla indyka. Kosztowało go to cały dzień pracy, ale był z siebie bardzo dumny. Wydziergałyśmy z mamą rękawiczki i swetry dla papy i Luke’a. Luke przywiózł prezenty dla wszystkich - nowe grzebienie do włosów dla mamy i fajkę z kolby kukurydzianej dla papy. Dla mnie miał specjalny dar i poprosił, żebym odpakowała go w naszej sypialni za zasłoną. Usiadłam na łóżku i rozwiązałam wstążkę. Uniosłam pokrywkę eleganckiego pudełka, odchyliłam bibułkę i zobaczyłam przepiękny strój dla lalki - suknię ślubną z welonem delikatnym jak mgiełka, spływającym z miniaturowego diademu zdobionego klejnocikami. Długa suknia z białej koronki miała stanik naszywany perełkami i kryształkami, czółenka uszyto z białej satyny zdobionej koronką. Były nawet białe pończoszki i pas z miniaturowymi podwiązkami. - Och, Luke, jaki piękny strój! Zaraz ubiorę Angel! - zawołałam. - Ty brałaś ślub w zwykłej sukience, więc chciałem, żeby choć Angel miała taką, jak trzeba. - Jesteś cudowny, Luke. Kiedy ubierałam lalkę w ten bajkowy strój, zobaczyłam, że ma na szyi medalion z napisem „Z miłością - Tony”. Nie mogłam tego ścierpieć, więc zerwałam medalion i cisnęłam
go za okno, w krzaki. Gdy Angel była gotowa, pokazaliśmy ją mamie i papie. Później, kiedy myłyśmy naczynia, mama pochyliła się ku mnie i szepnęła: - W życiu bym nie pomyślała, że mój Luke tak się zmieni, Angel. Zawszem się bała, że skończy jak jego bracia, bo za kołnierz nie wylewa, ale ciebie się słucha i widzę, że się hamuje. Jakby cię skrzywdził, toby zrobił sobie straszną krzywdę. Jak długo jest z tobą, nie wpadnie w żadne tarapaty. Pan Bóg czuwał, że dał mu ciebie znaleźć! Skrycie otarłam łzę, a mama uścisnęła mnie czule pierwszy raz, odkąd tu przybyłam. Może to dziwne, ale choć byliśmy biedni i żyliśmy w chacie wielkości łazienki w Farthy, byłam naprawdę szczęśliwa. Pomyślałam sobie nawet, że jest to najpiękniejsza Gwiazdka w moim życiu. Oczy Angel błyszczały w świetle naftowej lampy. Ona też była szczęśliwa. Styczeń mocno dał nam w kość. Niemal codziennie sypał śnieg i trzymał trzaskający mróz. Każdej nocy Luke złorzeczył na pogodę i godzinami rozcierał mi nogi i ręce. Jakimś cudem się nie przeziębiłam i doczekałam wczesnej, lutowej odwilży. Nastały słoneczne dni z bezchmurnym niebem. Kapiące z sopli i z gałęzi krople połyskiwały jak diamenty, zamieniając ten górski świat w iście bajkową krainę. Obliczyłam, że już tylko parę tygodni dzieli mnie od porodu. Mama miała wprawę i wiedzę położnej, gdyż sama urodziła szóstkę dzieci i pomogła przyjść na świat wielu dzieciom ze Wzgórz Strachu. Luke chciał mnie zawieźć na poród do kliniki w Winnerrow, ale ufałam mamie i nie widziałam powodu, żeby musiał wydać ciężko zarobione pieniądze na lekarzy, którzy zrobią to samo co Annie, kiedy przyjdzie pora. Dziecko bardzo już się wierciło i często brakowało mi tchu. Miałam bóle w dole krzyża, ale nie zamierzałam się uchylać od pracy. Jednak mama odganiała mnie od cięższych robót, nalegając, żebym często odpoczywała. Namawiała mnie też na codzienne spacery. Kiedy las odtajał z lodu, wybrałam się z Lukiem na spacer do naszego punktu widokowego. Z wysokości gór patrzyliśmy na dolinę oświetloną blaskiem księżyca i gwiazd lśniących na krystalicznie czystym niebie. Pomyślałam, że ten lutowy wieczór zapamiętam na zawsze. Byłam ubrana grubo, na cebulę, choć mróz znacznie zelżał. Mimo to Luke kazał mi włożyć gruby sweter, wełniane skarpety, które wydziergała mi mama, i rękawice, które zrobiłam sobie sama, kiedy nauczyła mnie posługiwać się drutami. Gdy stanęliśmy nad urwiskiem, ściągnęłam rękawicę, żeby trzymać Luke’a za rękę i czuć ciepło jego dłoni. Przez długą chwilę staliśmy w milczeniu, oszołomieni widokiem milionów gwiazd wyglądających jak diamenty rozsiane na czarnym aksamicie nieba. Domy w dolinie siały
swój własny, ciepły blask z okien, w których migotały płomienie kominków. W ich cieple siedziały całe rodziny - w gwarze rozmów i śmiechów, przy dźwiękach muzyki. - Pewnego dnia - odezwał się Luke - jeden z takich domów w dole będzie nasz. Już niedługo. Obiecuję ci to, Angel. Będziemy sobie siedzieć w salonie... ja w fotelu z podnóżkiem, z fajką, a ty w drugim, z drutami albo szydełkiem, a nasze dziecko będzie się bawiło na dywanie przed kominkiem. Tylko tego pragnę, Angel. Czy nie jest to zbyt piękne marzenie? - Nie, Luke, jest w sam raz. - Mama i papa mówią, że niepotrzebnie się sadzę, żeby mieć dom w dolinie, bo mógłbym zbudować go tutaj - dodał ze smutkiem. - Ale wtedy dom byłby dla nich, a nie dla nas. Objął mnie czule. Staliśmy pod sklepieniem z gwiazd; dwoje ludzi zagubionych w ogromie zimowej górskiej nocy, szepczących sobie słowa gorącej miłości. Dziecko kopnęło. - Czujesz, Luke? - spytałam, przykładając jego dłoń do brzucha. - Myślę, że to dziewczynka. - Może. Kocham cię, Angel. - Przysunął twarz do mojej twarzy. - Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie kochał kobiety tak jak ja ciebie. Dziecko znów kopnęło i poczułam bolesne napięcie w brzuchu. Dziś miałam większe bóle niż zwykle. Od paru dni takie nagłe bóle budziły mnie w nocy, a czasem też rano, ale nic nie mówiłam, bo nie chciałam, żeby Luke zaczął się martwić i nie poszedł przeze mnie do pracy. Ból z pewnością oznaczał, że rozwiązanie jest coraz bliżej. Mamie jednak nie bardzo się to podobało. - Myślę, że dziecko chce już się urodzić i być z nami, Luke. - Skoro tak, to wybrało najlepszy czas - stwierdził. - Z niebiosami i gwiazdami, które nam błogosławią, ta noc jest piękną porą przyjścia na świat dla dziewczynki o niebiańskim imieniu. Naszej Heaven. Atak ostrego bólu omal nie zgiął mnie wpół, ale zniosłam go dzielnie, bo nie chciałam martwić Luke’a. Był w tak upojnym, radosnym nastroju, że nie miałam sumienia psuć mu tej pięknej chwili. Jednak po raz pierwszy zaczęłam się bać, choć zapewniałam się w myśli, że każda kobieta musi cierpieć - a zwłaszcza rodząca pierwszy raz i tak młodziutka jak ja. - Luke, chodźmy do domu, ale nie wypuszczaj mnie z objęć - poprosiłam. Pocałował mnie i zawróciliśmy do chaty. - Zaczekaj - powiedziałam nagle. Odwróciłam się, żeby ostatni raz spojrzeć na gwiazdy. - Co się stało, Angel?
- Chciałabym zachować ten widok pod powiekami, kiedy dzisiaj zamknę oczy. Chcę czuć, jakbym zasypiała w niebie. Roześmiał się. Weszliśmy w las i gwiazdy znikły.
EPILOG Odwracam stronę, ale dalej są niezapisane kartki. Dopiero na samym końcu znajduję jakiś list, złożony i wsunięty pomiędzy ostatnią stronę a okładkę. Rozprostowuję go ostrożnie, gdyż papier pożółkł i boję się, żeby nie pokruszył mi się w palcach. To list z agencji detektywistycznej. Szanowny Panie Tatterton! Jak Pan już wie, zlokalizowałem Pańską przybraną córkę w górach w Wirginii Zachodniej. W moim ostatnim raporcie opisałem warunki, w jakich żyła, i doniosłem, że była w ciąży. Niestety, dalej nie mam dobrych wieści. Wczoraj mój asystent, któremu przekazałem sprawę, zadzwonił z wiadomością o śmierci Pańskiej pasierbicy. Najwyraźniej umarła przy porodzie. Urodziła w prymitywnej górskiej chałupie i nie miała fachowej opieki medycznej. Proszę przyjąć moje kondolencje. Asystent doniósł także, że dziecko płci żeńskiej przeżyło. Oczekuję dalszych instrukcji. Zawsze na Pańskie usługi L. Stanford Banning, prywatny detektyw Przez chwilę nie mogę oddychać. Powietrze jest zastałe i duszne w tym nieużywanym, zakurzonym pokoju. - Annie! - woła mnie Luke. - Tu jestem! Moment później zjawia się w drzwiach. - Annie, wszyscy już są i pytają o ciebie. Musimy iść. Co tu robisz? - Nic takiego. Siedzę i czytam. - Co czytasz? - Podchodzi do mnie. - Opowieść. Dziwną, smutną i zarazem piękną. Pamiętnik mojej babci - wyjaśniam, łykając łzy. Na próżno staram się je ukryć. - Chodźmy stąd. Ten dom jest przeniknięty smutkiem. - Wiem. - Uśmiecham się. Jaki przystojny jest mój Luke, z pewnością nie mniej niż jego dziadek. Wyciąga do mnie rękę, a ja pozwalam się wyprowadzić z apartamentu Jillian. Jednak przystaję w drzwiach.
- Co się stało? - pyta Luke. - Nic, tylko zostawię pamiętnik. Mam poczucie, że tu jest jego miejsce, wśród innych pamiątek. - Zawracam do toaletki, chowam notes do woreczka i wkładam go z powrotem do szuflady. Ostatni raz omiatam spojrzeniem pokój i spieszę do Luke’a. Schodzimy po wielkich paradnych schodach. Znów przystaję. Zdaje mi się, że słyszę śmiech małego chłopca. I nawet słyszę, jak woła: „Leigh! Leigh!”. Uśmiecham się. - Co cię bawi? - dziwi się Luke. - Wyobraziłam sobie tatę jako chłopczyka, który woła moją babcię, żeby się z nim pobawiła. Luke tylko kręci głową. Idziemy przez ogromny hol. Czy w pokoju muzycznym ktoś gra? Czy to przyjęcie urodzinowe Angel? A może koncert fortepianowy dla bogatych przyjaciół? Albo mój ojciec gra Chopina? Czy też po prostu wiatr świszcze w wielkim, pustym domu? Wychodzę z Lukiem i zamykamy za sobą potężne drzwi, pozostawiając wiele pytań i odpowiedzi w przepastnym wnętrzu Farthinggale Manor.