Drodzy Czytelnicy! Niektórzy z Was wiedzą, że najważniejsze w życiu Virgi-nii Andrews były właśnie jej powieści, a najs...
5 downloads
12 Views
2MB Size
Drodzy Czytelnicy! Niektórzy z Was wiedzą, że najważniejsze w życiu Virgi-nii Andrews były właśnie jej powieści, a najszczęśliwszy moment nadszedł wówczas, gdy trzymała w dłoni pierwszy wydrukowany egzemplarz Kwiatów na poddaszu. Była wyjątkową i utalentowaną powieściopisarką. Codziennie z zapałem przelewała na papier nowe pomysły, które rozwijały się w fabuły powieści. Wcale nie mniejszą przyjemność sprawiało jej oddawanie się lekturze listów nadesłanych przez czytelników. Po jej śmierci wielu z Państwa pisało do nas, pytając, czy zamierzamy
kontynuować serię. Jeszcze zanim autorka zmar ła, obiecaliśmy sobie, że powstaną kolejne oparte na jej pomysłach powieści, które będą stanowiły dopełnienie cyklu. Inspirowani wydanymi już książkami, wraz ze starannie wybranym pisarzem, rozwinęliśmy pisarski geniusz Virgi-nii Andrews i tak powstały kolejne powieści: W rękach losu, Sekrety poranka, Dziecko grzechu, Nocne szepty, a teraz Czarna godzina. Czarna godzina to niecierpliwie wyczekiwane zakończenie serii o rodzinie Cutlerów. Wierzymy, że
autorka cieszy się, iż będą Państwo mogli dobrze się z nami bawić. Inne powieści, które Virginia zdążyła ukończyć jeszcze przed swoją śmiercią, ukażą się wkrótce. Mamy nadzieję, że przyjmą je Państwo z nie mniejszą niż zwykle radością. Życzymy Państwu dobrej zabawy RODZINA ANDREWS PROLOG Dawno temu We własnej wyobraźni zawsze byłam Kopciuszkiem.
Nigdy jednak nie zjawił się żaden książę, by przenieść mnie w inne, cudowne życie. Zamiast księcia miałam biznesmena, który wygrał mnie w karty i podobnie jak karta przerzucana przez stół znalazłam się w nowych rękach, w innym świecie. Ale widocznie takie było moje przeznaczenie już od dnia, w którym się urodziłam. Nie mogło ono ulec zmianie do czasu, aż sama byłam w stanie je zmienić, zgodnie z filozofią przekazaną mi przez pewnego czarnego służącego w Meadows, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką. Nazywał się Henry Patton i miał włosy tak białe, że wyglądały jak płat śniegu. Zwykle przesiadywałam z
nim na starym cedrowym pniu przed wędzarnią, podczas gdy on rzeźbił dla mnie małego królika lub lisa. Pewnego letniego dnia, gdy czarne, burzowe chmury zaczęły się gromadzić na horyzoncie, przestał rzeźbić i wskazał mi gruby dąb rosnący na wschodnim skraju łąki. — Czy widzisz, dziecko, tę uginającą się na wietrze gałąź? — spytał. — Tak, Henry — odrzekłam. — Moja matka pewnego razu opowiedziała mi coś o tej gałęzi. Wiesz, co? Potrząsnęłam głową tak, że aż złote
warkoczyki, kołysząc się, musnęły moje usta. 7 — Powiedziała mi, że gałąź, która się nie ugina na wietrze, pęka. — Wbił we mnie swoje duże, czarne oczy z brwiami prawie tak białymi jak włosy. — Pamiętaj, dziecko, by iść z wiatrem — radził — wówczas nigdy się nie złamiesz. Zaczerpnęłam powietrza. Świat wokół wydawał się wypełniony mądrością, wiedzą i ideami, filozofią i przesądami, kryjącymi się w tajemniczych kształtach cieni, w locie jaskó
łek, w barwie gąsienic, w czerwonych plamkach kurzych jaj. Wystarczyło słuchać i patrzeć, a wiedza sama płynęła do głowy. Mimo to lubiłam zadawać pytania. — Henry, co się dzieje, gdy wiatr przestaje wiać? Zaśmiał się i potrząsnął głową. — Wówczas możesz iść swoją własną drogą, moje dziecko. Wiatr wiał do czasu, aż poślubiłam mężczyznę, którego nie kochałam, ale gdy przestał, posłuchałam rady Henry'ego.
Poszłam własną drogą. CZĘŚĆ PIERWSZA 1 Siostry Gdy byłam bardzo małą dziewczynką, wyobrażałam sobie, że należymy do królewskiego rodu. Wydawało mi się, że żyjemy jak książęta i księżniczki, królowie i królowe z bajek, które mama uwielbiała czytać mnie i mojej młodszej siostrze, Eugenii. Mimo iż Eugenia w wieku dwóch lat była już poważnie chora, potrafiła podobnie jak ja siedzieć zasłuchana, z szeroko otwartymi i błyszczącymi z podniecenia oczami.
Natomiast nasza starsza siostra, Emilia, nigdy nie lubiła, by jej czytano, i większość czasu wolała spędzać samotnie. Podobnie jak mężczyźni i kobiety dumnie kroczący przez stronice książek z naszej biblioteki, mieszkaliśmy w dużym, pięknym domu, który otaczały niezliczone pola uprawne pierwszorzędnego tytoniu „Wirginia" oraz cudowne lasy. Dom był okolony trawnikiem porośniętym koniczyną i ber-mudzką trawą. Były tam marmurowe fontanny, małe, skalne ogródki i ozdobnie kute, żelazne ławki. Latem z werandy zwisała wistaria i łączyła się z otaczającymi
dom różowymi krzewami mirtu i biało kwitnącymi magnoliami. Nasza posiadłość nazywała się Meadows. Żaden gość wjeżdżający długim, piaszczystym podjazdem nie mógł się oprzeć splendorowi naszego domu, bez względu na to, czy był tu po raz pierwszy, czy któryś z kolei. W owym czasie papa odczuwał nabożną potrzebę dbałości o dom. Być może z powodu pewnego oddalenia od głównego szlaku Meadows uniknęły zniszczenia i splądrowania, które były udziałem wielu innych południowych plantacji podczas wojny secesyj-4 nej. Żaden Jankes nie zniszczył swoimi
obcasami pięknych drewnianych podłóg i nie wypełnił plecaka naszymi drogocennymi antykami. Dziadek Booth był przekonany, iż posiadłość przetrwała tylko po to, by nadal demonstrować swoje wyjątkowe piękno i bogactwo. Papa odziedziczył to przywiązanie do naszego dużego domu i solennie przyrzekł, że wyda ostatniego dolara na zachowanie jego świetności. Po dziadku papa odziedziczył również jego rangę. Nasz dziadek był kapitanem kawalerii generała Lee — to przecież tak, jakbyśmy wywodzili się z rycerskiego rodu — i chociaż papa nigdy nie służył w armii, zawsze nazywano go kapitanem Boothem.
I tak, podobnie jak królewskie rodziny, mieliśmy tuziny służących oraz pracowników gotowych na każde nasze skinienie i wezwanie. Oczywiście moimi ulubionymi służącymi byli: Louella, nasza kucharka, której matka była niewolnicą na plantacji Wilkes, niecałe dwadzieścia kilometrów na południe od naszego domu, i Henry, którego ojciec, również niegdyś niewolnik, walczył i zginął w czasie wojny secesyjnej. A bił się po stronie konfederatów, „myślał, że wierność swemu panu jest ważniejsza niż jego własna wolność", jak to określił Henry. Myślałam, że jesteśmy wysoko urodzeni również z tego powodu, iż mieliśmy w
naszej rezydencji tak wiele pięknych i drogocennych rzeczy: wazy lśniące srebrem i złotem, posążki i rzeźby z całej Europy, piękne, ręcznie malowane cacka oraz figurki z kości słoniowej, sprowadzane z Dalekiego Wschodu i Indii. Kryształowe pryzmaty zwisały z abażurów, kinkietów i żyrandoli, chwytając, załamując i rozpraszając światło kolorami tęczy, miotając błyski wszędzie tam, gdzie promieniom słonecznym udało się przekraść przez koronki firanek. Jedliśmy na ręcznie malowanej porcelanie, używaliśmy srebrnych sztućców, a posiłki podawano na srebrnych półmiskach. Nasze meble były stylowe i wykonane
artystycznie. Wydawało się, że pokoje konkurują ze sobą, prześcigając się nawzajem w wystroju. Czytelnia mamy była najjaśniejsza, 12 z błękitnymi, satynowymi zasłonami i miękkim, perskim dywanem. Któż nie poczułby się po królewsku, leżąc na aksamitnej otomanie w kolorze purpury, ze złotymi wiązaniami? Podczas wczesnych wieczorów, ułożona w niej wytwornie, mama nakładała obramowane perłową masą okulary i czytała swoje romanse. Papa złościł się, ponieważ uważał, że zatruwa umysł nieodpowiednimi książkami, które wywołują grzeszne myśli. Dlatego rzadko wchodził do jej pokoju. Jeśli
chciał czegoś od mamy, posyłał po nią kogoś ze służby lub Emily. Gabinet papy był tak obszerny, że nawet on — mężczyzna, który mierzył prawie dwa metry, miał szerokie, mocne bary i muskularne ramiona — wydawał się niepozorny za swoim ciemnym, ogromnym dębowym biurkiem. Kiedy tam wchodziłam, ciężkie meble przytłaczały mnie, szczególnie krzesła z wysokimi oparciami i głębokimi siedzeniami o szerokich poręczach. Portrety dziadka i pradziadka spoglądały groźnie z dużych, ciemnych ram na papę, pracującego w świetle lampy stojącej na biurku.
W naszym domu wszędzie było dużo obrazów. Wisiały one niemal na każdej ścianie i w każdym pokoju. Wśród nich — liczne portrety przodków rodu Boothów: mężczyźni o groźnych obliczach, z zaciśniętymi ustami pod wydatnym nosem, wielu z miedzianobrązowymi brodami i wąsami, zupełnie jak u mego papy. Niektóre kobiety miały tak bezlitosny wyraz twarzy jak mężczyźni. Patrzyły na mnie ze zgorszeniem i oburzeniem, jakby wszystko, co zrobiłam lub powiedzia łam, a nawet pomyślałam, było niewłaściwe w ich purytań-
skich oczach. Dostrzegałam w nich również podobieństwo do mojej starszej siostry, ale w żadnej z twarzy przodków nie znalazłam najmniejszego podobieństwa rysów z moimi. Eugenia również wyglądała inaczej. Wiedziałam od Louelli, że jest chorowitym dzieckiem i wciąż cierpi na rozwijającą się chorobę, której nazwy nie byłam w stanie wymówić aż do ósmego roku życia, chyba ze strachu iż sam dźwięk tego słowa mógłby w jakiś sposób być zaraźliwy. Serce 13 zaczynało mi łomotać, gdy słyszałam, że ktoś je wymawia, a szczególnie Emily, która tak samo jak mama potrafiła je
wymówić za pierwszym razem: cystic fibrosis. Emily zawsze bardzo się ode mnie różniła. Wszystko, co mnie ekscytowało, dla niej nie było godne uwagi. Nigdy nie bawiła się lalkami i nie zabiegała o piękne sukienki. Udręką było dla niej szczotkowanie włosów, nie przeszkadzało jej, że zwisają niedbale nad oczami i wzdłuż policzków jak zużyte konopie. Ich ciemnobrązowe kosmyki wyglądały zawsze, jakby były brudne. Nie lubiła ganiać po polach za królikami i pluskać się w stawie w upalne, letnie dni. Nie sprawiały jej przyjemności kwitnące róże i kępy dzikich fiołków. Z arogancją, która
wzrastała wraz z nią, Emily przyjmowała wszelkie piękno za rzecz zupełnie naturalną. Pewnego razu, gdy miała zaledwie dwanaście lat, wzięła mnie na bok i mrużąc oczy w cienkie szparki — zawsze tak robiła, gdy chciała powiedzieć coś ważnego — oświadczyła, że mam ją traktować w specjalny sposób, ponieważ tego ranka widziała palec Boży na niebie, wskazujący na Meadows w nagrodę za jej i papy pobożność. Mama zawsze mówiła, że Emily już w chwili swoich urodzin miała dwadzieścia lat. Przysięgała na Biblię, że nosiła ją przez dziesięć miesięcy, a
Louella przytakiwała, iż dziecko „gotowane tak długo musi być inne". Tak daleko, jak sięgam pamięcią, Emily zawsze była apodyktyczna. Lubiła sprawdzać, jak pracują pokojówki, i skarżyć na nie. Uwielbiała przybiegać z podniesionym wskazującym palcem, którego czubek był ubrudzony w kurzu, by powiedzieć mamie lub Louelli, że pokojówki nie wykonują dobrze swojej pracy. W wieku dziesięciu lat już nawet nie trudziła się, by chodzić na skargę, tylko sama krzyczała na służące i odsyłała je z powrotem do biblioteki, salonu lub gabinetu papy. Szczególnie lubiła przypodobać się papie i zawsze chełpiła się tym, jak każe pokojówce
czyścić do połysku meble oraz wyciągać i odkurzać każdy tom z szeregu książek stojących na ciemnych, dębowych półkach w jego gabinecie. Pomimo utyskiwań papy, że brak mu czasu na czytanie 14 czegokolwiek oprócz Biblii, miał on wspaniały zbiór starych książek, w większości pierwszych edycji, oprawionych w skórę, z lekko pożółkłymi brzegami nigdy nie tkniętych i nie czytanych stronic. Gdy papa wyjeżdżał w interesach i nikt mnie nie widział, zakradałam się do jego gabinetu i wyciągałam owe tomy. Układałam je obok siebie na podłodze i ostrożnie otwierałam. Wiele z nich miało piękne,
wykonane tuszem ilustracje. Dokładnie wertowałam kartki i udawałam, że czytam oraz rozumiem wyrazy. Nie mogłam doczekać się chwili, gdy będę wystarczająco duża, by pójść do szkoły i uczyć się czytać. Nasza szkoła znajdowała się na skraju Upland Station. Był to mały, szary, zbity z desek barak z trzema kamiennymi schodkami i krowim dzwonkiem, którego panna Walker używała do zwoływania dzieci po przerwie. Mimo że prawdopodobnie panna Walker miała wtedy nie więcej niż trzydzieści lat, zawsze uważałam, że jest stara, ponieważ czesała swoje
matowe, czarne włosy w sterczący kok i zawsze nosiła okulary z grubymi szkłami. Gdy Emily zaczęła chodzić do szkoły, wracała codziennie z przeraźliwymi opowieściami o surowej pannie Walker, która bije po rękach takich łobuzów jak Samuel Turner lub Jimmy Wilson. Już wtedy, w wieku zaledwie siedmiu lat, Emily była dumna z tego, że panna Walker pozwala jej skarżyć na inne dzieci, gdy te w jakiś sposób źle się zachowują. — Jestem oczami w tyle głowy panny Walker — oznajmiała dumnie. — Wystarczy, że kogoś wskażę, i panna Walker zaraz sadza go w kącie,
zakładając mu na głowę czapkę z oślimi uszami. Postępuje tak również z niegrzecznymi, małymi dziewczynkami — ostrzegała mnie, a w jej oczach błyszczało radosne zadowolenie. Ale bez względu na to, co naopowiadała mi Emily, by przedstawić szkołę jako miejsce przerażające, wiedziałam, że wśród ścian tego starego, szarego, budynku znajduje się rozwiązanie tajemnicy wyrazów: sekret czytania. Jeśli raz go posiądę, będę mogła sama przeczytać setki książek, które stoją na półkach w naszym domu, podróżować po innych 15 światach, innych miejscach, spotykać
wielu nowych i ciekawych ludzi. Oczywiście było mi przykro ze względu na Eugenię, która nigdy nie będzie mogła chodzić do szkoły. Eugenia stawała się coraz starsza, ale zamiast poprawy było z nią coraz gorzej, a jej cera nigdy nie zmieniała ziemistego koloru. Mimo to jej niebieskie oczy zachowały radosny blask i gdy wreszcie zaczęłam uczęszczać do szkoły, z entuzjazmem słuchała moich codziennych relacji o tym, czego się nauczy łam. Czasami zastępowałam mamę w czytaniu. Wówczas Eugenia, która była tylko o rok i miesiąc młodsza ode mnie, układała swoją małą główkę na moich
kolanach, przykrywając długimi, jasnobrązowymi włosami moje nogi, i słucha ła z uśmiechem rozmarzenia, ustach, jak czytam jedną z naszych dziecięcych książeczek. Uczyłam się z takim zapałem i wytrwałością, że panna Walker stwierdziła, iż żadne inne dziecko nie nauczyło się czytać tak szybko jak ja. Serce skoczyło mi z radości, gdy mama powiedziała, że powinnam z łatwością uzyskać pozwolenie na rozpoczęcie nauki w szkole. Pewnego dnia, było to pod koniec lata, mama oświadczyła przy obiedzie, iż mimo że nie ukończyłam jeszcze pięciu lat powinnam pójść do
szkoły. — Jest taka zdolna — powiedziała do papy. — Byłoby grzechem kazać jej czekać jeszcze rok. Papa jak zwykle, gdy się nie zgadzał z czymś, co powiedziała mama, zachowywał milczenie. Jego duża szczęka poruszała się równomiernie, a ciemne oczy jakby nikogo nie zauważały. Ktoś obcy mógłby pomyśleć, że jest głuchy lub tak zatopiony w myślach, iż nie słyszy ani słowa. Ale mama była zadowolona z jego reakcji. Zwróciła się w stronę Emily, której szczupła twarz skrzywiła się w wymuszonym uśmiechu.
— Emily może się nią opiekować, nieprawdaż? — Nie, mamo, Lilian jest za mała, by iść do szkoły. To są aż trzy kilometry! Ona nie dojdzie! — jęczała Emily. Miała dziesięć lat, ale rosła jak na drożdżach. Miała wzrost dwunastoletniej dziewczynki. Papa mówił, że wybujała jak łodyga zboża. 16 — Oczywiście, że dojdzie, prawda? — pytała mama, zwracając się do mnie z promiennym uśmiechem, niewinnym, bardziej dziecinnym niż mój. Ogromnie się starała, by nic jej nie zasmuciło, ale
potrafiła płakać nawet nad najmniejszym stworzonkiem; czasami litowała się nad biednymi dżdżownicami, które głupio wypełzły na drogę podczas deszczu i usmażyły się na śmierć w słońcu Wirginii. — Tak, mamo! — powiedziałam zachwycona tym pomysłem. Właśnie tego ranka marzyłam o pójściu do szkoły. Odległość mnie nie odstraszała. Jeśli Emily potrafiła tego dokonać, to i ja sobie poradzę, myślałam. Wiedziałam, że większość drogi Emily szła wraz z bliźniaczkami Thompson, Betty Lou i Emmą Jean, ale ostatni kilometr musiała przejść sama.
Emily nie była bojaźliwa. Nic jej nie przerażało — ani najbardziej zacienione miejsca, ani opowiadane przez Henry'ego historie o duchach. — Dobrze. Po śniadaniu każę Henry'emu zaprząc powóz i pojedziemy do miasta. Zobaczymy, czy są jakieś ładne buty i nowe sukienki dla ciebie — powiedziała mama, pełna zapału, by mnie wyekwipować do szkoły. Mama uwielbiała robić zakupy, ale papa nie cierpiał tego i rzadko kiedy zabierał ją do Lynchburga, gdzie były duże domy towarowe, choćby nie wiem jak mama przypochlebiała się i nalegała. Mówił, że jego matka sama sobie szyła
większość ubrań i podobnie postępowała przedtem jej matka. Mama powinna więc robić tak samo. Ale ona nienawidziła szycia i pogardzała wszelkimi domowymi pracami. Gotowaniem i sprzątaniem przejmowała się tylko wtedy, gdy urządzała jeden ze swych wymyślnych obiadów lub wspaniałych przyjęć w ogrodzie. Wówczas krążyła po domu i kontrolowa ła pracę pokojówek oraz Louelli, decydując o tym, co zmienić, jak udekorować oraz co i jak ma być ugotowane oraz podane. — Ona nie potrzebuje nowej sukienki i
nowych butów — oświadczyła Emily. Jej zmrużone oczy, cienkie usta i zmar-szczone czoło przypominały twarz starej kobiety. — Ona tylko wszystko zniszczy po drodze do szkoły. 17 — Bzdura — powiedziała mama, wciąż się uśmiechając. Każda mała dziewczynka wkłada nowe ubranie i nowe buty, gdy idzie pierwszy raz do szkoły. — Ja nie! — odparła Emily.
— Bo nie chciałaś jechać ze mną po zakupy, ale zmusi łam cię do włożenia nowych butów i nowej sukienki, które ci kupiłam, nie pamiętasz? — pytała mama, śmiejąc się. — Uwierały mnie, więc zaraz po wyjściu z domu zdjęłam je i włożyłam moje stare buty — wyjawiła Emily. Papa otworzył szeroko oczy i spojrzał w jej kierunku z dziwnym wyrazem zainteresowania na twarzy. — Nie zrobiłaś tego... — powiedziała z niedowierzaniem mama. Ilekroć wydarzyło się coś strasznego i oburzającego, mama zawsze najpierw
nie mogła w to uwierzyć, a następnie, gdy już musiała przyjąć to do wiadomości, po prostu o tym zapominała. — Tak, zrobiłam — odpowiedziała dumnie Emily. — Nowe buty są na piętrze, zagrzebane na dnie mojej szafki. Niewzruszona mama, wciąż uśmiechnięta, głośno się zastanawiała: — Może będą pasowały na Lilian? To rozśmieszyło papę. — Prawie — odpowiedział z ironią. — Emily ma dwa razy większą stopę.
— Tak — powiedziała mama z rozmarzeniem. — Och, dobrze, Lilian. Pierwszą rzeczą, którą zrobimy rano, będzie wyjazd do Upland Station. Nie mogłam się doczekać, by opowiedzieć o wszystkim Eugenii. Przeważnie przynoszono jej jedzenie do pokoju. Siedzenie przy stole było dla niej zbyt męczące. Wszystkie nasze posiłki przebiegały według stałego rytuału. Papa zaczynał od czytania Biblii, a gdy Emily nauczyła się czytać, robiła to często na zmianę z nim. Papa lubił jeść i delektował się każdym kęsem. Zawsze
spożywaliśmy sałatę lub owoce i obowiązkowo zupę, nawet w upalne dni. Podczas zbierania naczyń i podawania deseru papa siedział przy stole i czasami czytał gazetę, szczególnie dział biznesu. W tym czasie Emily, mama i ja musiałyśmy również siedzieć i czekać. Mama opowiadała o zasłyszanych plotkach lub o jakimś romansie, który akurat czytała, ale papa rzadko słuchał tego, co ona mówi, a Emily zawsze wyglądała na zajętą własnymi myślami. W rezultacie wydawało się, jakbyśmy były z mamą same. Byłam jej najlepszym audytorium. Nieszczęścia i problemy, sukcesy i porażki sąsiadujących z nami rodzin fascynowały mnie. W każde
sobotnie popołudnie zaprzyjaźnione z mamą panie przybywały do nas na lunch i ploteczki albo mama jeździła do którejś ze znajomych. Bywało, że mama przypominała sobie nagle coś, o czym słyszała cztery lub pięć dni temu, i rozwodziła się nad tym, nawet wtedy, gdy mówiły już o tym nagłówki gazet, i bez względu na to, jak błaha i nieważna wydawała się ta wiadomość. — W zeszły czwartek Martha Hatch złamała sobie palec, idąc po schodach, ale nie zauważyła tego do chwili, aż zrobił się granatowy. Zwykle aktualne wydarzenie
przypominało jej o czymś, co działo się wiele lat temu, i zaczynała o tym opowiadać. Przy okazji, od czasu do czasu, papa również sobie coś przypominał i tak toczyła się rozmowa. Jeśli historie i nowiny były wystarczająco ciekawe, biegłam, by przekazać je Eugenii podczas moich poobiednich odwiedzin u niej. Ale tego wieczoru, gdy mama zakomunikowała, iż pójdę do szkoły, miałam tylko ten jeden ważny temat do zrelacjonowania. Byłam nim tak przejęta, że nie potrafiłam słuchać o niczym innym. Teraz będę mogła się spotykać i zaprzyjaźnić z innymi dziewczynkami.
Będę się uczyła pisać i czytać. Sypialnia Eugenii była jedynym pokojem na dole nie przeznaczonym dla służby. Zdecydowano tak już wcześniej, by nie trudzić chorej dziewczynki chodzeniem po schodach. Gdy tylko udało mi się wymówić od stołu, ruszyłam pędem wzdłuż korytarza. Pokój znajdował się w tylnej części domu, ale miał okna wychodzące na zachód, z widokiem na pola. Eugenia mogła stąd obserwować zachody słońca i ludzi pracujących przy uprawie tytoniu. Właśnie skończyła posiłek, gdy
wtargnęłam do jej pokoju. 19 — Mama i papa zdecydowali, że zacznę chodzić do szko ły w tym roku! Płakałam. Eugenia śmiała się i cieszyła tak, jak gdyby chodziło o nią. Uniosła rękami swoje długie, jasnobrązowe włosy. Siedząc wyprostowana w tym ogromnym łożu, które ze swoim dużym, solidnym zagłówkiem było dwa razy wy ższe ode mnie, Eugenia wydawała się młodsza, niż była w istocie. Choroba wstrzymała jej rozwój fizyczny, czyniąc
ją kruchą i wątłą, podobną do delikatnej, chińskiej lub holenderskiej lalki. Tonęła w swojej nocnej koszuli. Jej niezwykłe oczy miały kolor chabrów i gdy się śmiała, biła z nich taka radość, iż wydawało się, że to one same się śmieją. — Mama zabiera mnie do Nelsona, żeby kupić mi nową sukienkę i buty — powiedziałam, wdrapując się na gruby, miękki materac, by usiąść obok niej. — Wiesz, co będę robi ła? — kontynuowałam. — Przyniosę wszystkie moje książki do domu i codziennie będę odrabiała moje prace domowe w twoim pokoju i będę cię uczyła tego, czego sama się nauczę —
obiecywałam. — Tym sposobem będziesz dużo umiała, nim sama zaczniesz chodzić do szkoły. — Emily mówi, że nigdy nie będę chodziła do szkoły — oznajmiła Eugenia. — Emily nic nie wie. Powiedziała mamie, że nie będę w stanie dojść do szkoły, ale ja tam dotrę codziennie wcześniej niż ona. Właśnie jej na złość — dodałam i zachichota łam. Eugenia również się zaśmiała. Przygarnęłam moją malutką siostrzyczkę do siebie. Była tak wątła i delikatna, iż zawsze wydawało mi się, że ją zgniotę.
Następnie szybko wybiegłam, by przygotować się na wyjazd do Upland Station po moje pierwsze szkolne ubranie. Mama prosiła Emily, by pojechała z nami, ale ta odmówiła. Byłam zbyt podekscytowana, żeby się tym przejmować, chociaż mama się trochę martwiła, iż Emily przejawia tak małe zainteresowanie tzw. „kobiecymi sprawami". Tym razem była jednak poruszona prawie tak jak ja, więc skwitowała to tylko westchnieniem, mówiąc: 20 — Ona oczywiście nie ma tego po mnie.
Ja oczywiście miałam. Uwielbiałam przychodzić do sypialni rodziców, gdy mama była sama, i siadać obok niej, przy jej toaletce, podczas gdy ona czesała włosy i robiła makijaż. Lubiła wówczas paplać bez przerwy do naszego odbicia w owalnym, obramowanym marmurem lustrze, nie odwracając do mnie głowy. Wyglądało to tak, jakby nas było cztery — mama i ja wraz z naszymi bliźniaczymi odbiciami, wyrażającymi nasze nastroje i reakcje tak identycznie, jak jest to możliwe tylko u bliźniaków. Mama opowiadała mi o swoim pierwszym prawdziwym balu, podczas którego została przedstawiona wyższym
sferom społeczności Południa. Akurat poszła do prywatnej szkoły dla dobrze urodzonych panien i jej nazwisko było często wymieniane na szpaltach miejscowej gazety. Wiedziała wszystko na temat ubioru i zachowania młodej dziewczyny i z zapałem uczyła mnie tego przy każdej sposobności. Siadała wraz ze mną przy toaletce, szczotkując swoje piękne włosy, aż lśniły jak złoto, i opowiadała mi o tych wszystkich wspaniałych przyjęciach, w których brała udział, opisując ze szczegółami, jak była ubrana — od butów po kosztowny diadem. — Kobieta ponosi szczególną odpowiedzialność za swoją
powierzchowność — mówiła do mnie. — W przeciwieństwie do mężczyzn, zawsze jesteśmy na scenie. Panowie mogą mieć to samo uczesanie i latami nosić ten sam krój garnituru i butów. Nie używają makijażu ani nie muszą dbać o swoją cerę. Ale kobieta... — mówiła, robiąc pauzę i obracając się w moją stronę, by przyjrzeć mi się swymi łagodnymi brązowymi oczami. — Kobieta zawsze robi wielkie wejście, od pierwszego dnia w szkole do dnia, gdy idzie przez kościół, by wziąć ślub. Kiedy wchodzi do pokoju, wszystkie oczy zwracają się na nią i to pierwsze wrażenie, jakie wywiera, jest najważniejsze. Nigdy nie lekceważ znaczenia pierwszych wrażeń, kochanie.
— Mama zaśmiała się i odwróciła w stronę lustra. Byłam więc przygotowana do zrobienia pierwszego wra żenia na nowo poznanej społeczności. Szłam do szkoły. 21 Spieszyłyśmy się z mamą do powozu. Henry pomógł nam przy wsiadaniu i mama otworzyła parasolkę, by ochronić twarz przed słońcem. W owych czasach opalenizna była czymś stosownym tylko dla pracujących w polu. Henry podniósł się na koźle i ponaglił
Belle i Babe, nasze zaprzęgowe konie. — Kapitan nie kazał jeszcze zasypać wybojów po ostatniej burzy, pani Booth, więc trzymajcie się tam z tyłu. Będzie trochę nierówno — ostrzegał. — Nie musisz się tak o nas martwić, Henry — powiedziała mama. — Troszczę się — odpowiedział, mrugając do mnie. — Mam dzisiaj w moim powozie dwie kobiety. Mama śmiała się, a ja z trudem mogłam opanować podniecenie, które mnie
ogarnęło na myśl o moich pierwszych zakupach. Późne, letnie deszcze spowodowały, że droga stała się nierówna i powóz wciąż podskakiwał na wybojach, ale nie zauważałam tego, gdyż jechaliśmy do Upland Station. Roślinność wzdłuż drogi była niezwykle bujna. Powietrze nigdy nie wydawało się tak przesycone ostrym zapachem róż Cherokee i dzikich fiołków zmieszanych z delikatną wonią cytrynowej werbeny dochodzącą z saszetki przy jedwabnej sukni mamy. Ptaki wykłócały się ze sobą, współzawodnicząc o miejsce na gałęziach magnolii. Był to naprawdę cudowny poranek. Mama to czuła, wydawała się równie
jak ja podniecona. Całą drogę opowiadała mi o swych pierwszych dniach w szkole. W przeciwieństwie do mnie nie miała starszego brata ani siostry, by mogła chodzić z nimi do szkoły. Ale nie była jedynaczką. Miała młodszą siostrę, która umarła z powodu jakiejś tajemniczej choroby. Ani mama, ani papa nie lubili o tym mówić, szczególnie mama markotniała, gdy w trakcie konwersacji poruszano nieprzyjemne lub smutne tematy. Zawsze karciła za to Emily. Prawdę mówiąc, była to bardziej obrona przed tematem niż gniew. — Czy musisz mówić o tak przykrych i
nieprzyjemnych rzeczach, Emily? — lamentowała. 22 Emily posłusznie zamykała usta, ale nigdy nie była z tego powodu zadowolona. W sklepie Nelsona sprzedawano wszystko, od środków na reumatyzm po nowe, maszynowo wykonane bryczesy, które sprowadzano z fabryk na Północy. Był to długi, raczej ciemny magazyn, na którego końcu znajdował się dział odzieżowy. Obsługiwała w nim pani Nelson, niska kobieta z kręconymi, siwymi włosami i miłą, przyjazną
twarzą. Sukienki na mnie znajdowały się w części dla kobiet i dziewcząt, na długim wieszaku po lewej stronie. Gdy mama powiedziała, po co przyszłyśmy, pani Nelson wzięła miarę, by ustalić mój rozmiar. Następnie zdjęła z wieszaka wszystko, co według niej mogłoby na mnie pasować, niektóre rzeczy z małymi przeróbkami tu i ówdzie. Mamie najbardziej spodobała się różowa, bawełniana sukienka z koronkowym kołnierzykiem i karczkiem. Rękawy również miały koronkowe falbanki. Sukienka była na mnie trochę
za duża, ale mama i pani Nelson zdecydowały, że gdy się ją trochę zbierze w pasie i podłoży dół, to będzie w sam raz. Następnie usiadłyśmy, a pani Nelson przyniosła dwie pary butów — czarne lakierki zapinane na paseczki i drugie z guziczkami. Mamie spodobały się te z paseczkami. Gdy wychodziłyśmy, mama kupiła kilka ołówków i zeszytów i w ten sposób zostałam wyposażona na mój pierwszy dzień w szkole. Tego wieczoru Louella przerabiała moją nową sukienkę. Szyła w pokoju Eugenii, która mogła to obserwować. Emily, przechodząc obok, zajrzała i pokręciła głową z
dezaprobatą. — Nikt nie nosi takich ubrań do szkoły — mówiła mamie. — Oczywiście, że nosi, droga Emily, szczególnie w pierwszym dniu. — A ja zakładam, co mam — odparła. — Przykro mi tego słuchać, Emily, ale zrobisz, jak zechcesz. — Panna Walker nie lubi rozpieszczonych dzieci — odparowała Emily. Ten jej końcowy komentarz dał do myślenia wszystkim, nawet papie, który zaniemówił zaskoczony.
23 — Poczekaj tylko, jak ją jutro rano zobaczysz ubraną, Jed — obiecywała mama. Tej nocy prawie nie spałam, tak byłam podekscytowana. Gorączkowo myślałam o tym, czego będę się uczyła, i o dzieciach, które spotkam po raz pierwszy. Widywałam niektóre z nich na eleganckich przyjęciach urządzanych w ogrodzie przez rodziców lub podczas wizyt u naszych znajomych. Bliźniaczki Thompson miały młodszego brata Nilesa w moim wieku.
Zapamiętałam jego czarne oczy i najbardziej poważny, zamyślony wyraz twarzy, jaki kiedykolwiek widzia łam u chłopca. Następnie Lila Calvert, która zaczęła chodzić do szkoły w zeszłym roku, i Carolina 0'Hara, która zacznie się uczyć w tym roku, wraz ze mną. Powiedziałam sobie, że cokolwiek będzie zadane do domu, odrobię to dwa razy. Nigdy nie sprawię kłopotów w klasie i zawsze będę słuchała panny Walker, a jeśli sobie zażyczy, mogę gorliwie ścierać tablicę i czyścić gumki. Wiedziałam, że Emily uwielbia wykonywać dla nauczycielki te obowiązki.
Tego wieczoru, gdy mama przyszła powiedzieć „dobranoc", spytałam ją, czy będę musiała jutro od razu zdecydować się, kim chcę zostać. — Co masz na myśli, Lilian? — spytała, powstrzymując uśmiech. — No, czy muszę powiedzieć, kim chcę być: nauczycielką, lekarzem czy prawnikiem. — Oczywiście, że nie. Masz na to jeszcze wiele lat, ale myślę, że raczej zostaniesz cudowną, piękną żoną młodego, przedsiębiorczego mężczyzny. Będziesz mieszkać w domu tak dużym jak Meadows i mieć armię służących —
zawyrokowała z powagą biblijnego proroka. W wyobraźni mamy mogłam co najwyżej pójść do szkoły dla dobrze urodzonych panienek, tak jak ona, i gdy przyjdzie na to czas, zostać przedstawiona wyższym sferom. Jakiś przystojny, zdrowy, młody arystokrata zacznie się do mnie zalecać i w końcu poprosi papę o moją rękę. Będziemy mieli duże, wspaniałe wesele w Meadows, a potem, machając na 24 pożegnanie z powozu, odjadę na zawsze, by żyć szczęśliwie. Ale ja chciałam czegoś więcej. To pozostawało moją tajemnicą, czymś
skrywanym głęboko w sercu, czymś, co mogłam wyjawić tylko Eugenii. Nazajutrz mama wyszła, by pomachać mi ręką na pożegnanie. Chciała, abym była całkowicie ubrana i gotowa przed śniadaniem. Włożyłam różową sukienkę i buty. Następnie mama wyszczotkowała moje włosy i obwiązała je różową wstążką. Stanęła za mną tak, że byłyśmy widoczne w lustrze w całej okazałości. Z tego, co mi papa wiele razy czytał na głos z Biblii, wiedziałam, że zachwycanie się własnym wyglądem jest strasznym grzechem, ale nie mogłam się temu oprzeć. Wstrzymałam oddech i wpatrywałam się w małą dziewczynkę widoczną w lustrze.
Miałam wrażenie, że urosłam przez noc. Moje włosy nigdy nie wydawały się tak puszyste i złote, a moje niebieskoszare oczy tak błyszczące. — Jaka jesteś piękna, kochanie — oświadczyła mama. — Zejdźmy szybko na dół i pokażmy cię kapitanowi. Wzięła mnie za rękę i szłyśmy korytarzem w kierunku schodów. Kilka pokojówek uprzedzonych już przez Louellę wysunęło głowy z pokoi, które właśnie porządkowały. Widziałam uznanie w ich oczach i słyszałam, jak chichoczą.
Papa spojrzał znad stołu, gdy weszłyśmy. Emily już tam siedziała. — Czekamy już dobre dziesięć minut, Georgio — oświadczył papa i zatrzasnął swój kieszonkowy zegarek. — Dzisiejszy poranek jest wyjątkowy, Jed. Spójrz na Lilian. — Wygląda ładnie, ale czeka mnie pracowity dzień — powiedział z nieprzyjemnym grymasem na twarzy. Widać było, że szorstka reakcja papy sprawiła Emily dużą satysfakcję. Usiadłyśmy z mamą na naszych miejscach i papa szybko odmówił modlitwę.
Gdy tylko śniadanie dobiegło końca, Louella dała nam pudełka z lunchem, a Emily oświadczyła, że musimy się pospieszyć. 25 — Przez to czekanie na was jesteśmy teraz spóźnione — narzekała i ruszyła szybko do frontowych drzwi. — Teraz pilnuj swojej małej siostry — wołała mama za nami. Pędziłam szybko, jak tylko mogłam w moich sztywnych, błyszczących butach, niosąc notatnik, ołówki i pudełko z
lunchem. W nocy była krótka, ale gwałtowna ulewa i mimo że większa część drogi była już sucha, gdzieniegdzie znajdowały się jeszcze wyrwy pełne deszczowej wody. Emily wznosiła chmurę kurzu, idąc suchą drogą, a ja robiłam, co mogłam, by go uniknąć. Nie chciała poczekać, aby wziąć mnie za rękę. Słońce jeszcze nie wzniosło się ponad linią drzew i było trochę chłodno. Żałowałam, że nie mogę przystanąć i posłuchać śpiewu ptaków. Wzdłuż drogi rosło mnóstwo pięknych kwiatów i zastanawiałam się, czy nie byłoby miło zerwać ich choć trochę dla panny Walker. Spytałam o to Emily, lecz ona
ledwie się odwróciła, by mi odpowiedzieć. — Nie zaczynaj się podlizywać już od pierwszego dnia, Lilianę. — Następnie po raz wtóry się odwróciwszy, doda ła: — I nie zawracaj mi więcej głowy. — Nie podlizuję się! — krzyknęłam. — Dość mam tego — rzekła Emily i szła dalej. Jej kroki stawały się coraz dłuższe i szybsze, tak że musiałam biec, by nie zostawać w tyle. Dochodząc do zakrętu, ujrzałam przed sobą olbrzymią kałużę uformowaną w poprzek drogi. Była to
pozostałość po nocnej ulewie. Emily, utrzymując z widoczną zręcznością równowagę, przeskakiwała z kamienia na kamień, ledwie mocząc przy tym podeszwy bucików. Ale mnie kałuża wydawała się nie do prze- bycia. Stanęłam przed bajorem, a Emily odwróciła się i ujęła pod boki. — Idziesz, mała księżniczko? — spytała. — Nie jestem księżniczką. — Mama uważa, że jesteś. — Boję się — powiedziałam. — Nie bądź śmieszna. Rób tak, jak ja
robiłam... idź po kamieniach. Chodź albo cię tu zostawię — straszyła. 26 Niechętnie ruszyłam. Postawiłam prawą stopę na pierwszym kamieniu i ostrożnie usiłowałam stanąć lewą nogą na następnym, ale zbyt szeroko rozstawiłam nogi i nie mogłam oderwać prawej stopy. Zaczęłam krzyczeć, by Emily mi pomogła. — Och, wiedziałam, że będziesz mi sprawiała kłopoty — oświadczyła i zawróciła do mnie. — Daj mi rękę! — rozkazała.
— Boję się. — Daj mi rękę! Ledwie utrzymując równowagę, pochyliłam się do przodu, aż uchwyciłam jej palce. Emily ścisnęła mocno moje i przez moment nic nie robiła. Zdumiona spojrzałam na nią i zobaczyłam dziwny uśmiech na jej ustach. Nim zdążyłam się cofnąć, pociągnęła mnie mocno. Ześliznęłam się z kamienia i upadłam do przodu. Pozwoliła, bym wylądowała na kolanach w najgłębszym miejscu kałuży. Błotnista woda szybko wsiąkała w sukienkę. Notatnik i pudełko z lunchem zatonęły, zgubiłam wszystkie moje pióra i ołówki.
Zaczęłam krzyczeć i płakać. Emily stanęła tyłem i nie kwapiła się z pomocą. Powoli się podniosłam i z trudem, ociekając wodą, wygramoliłam się z kałuży. Znalazłszy się na suchym gruncie, spojrzałam na moją piękną, nową sukienkę, teraz wyplamioną i przemoczoną. Moje buty były pokryte brudem, błoto wypływało z różowych, bawełnianych skarpetek. — Mówiłam mamie, by nie kupowała ci ładnych ubrań, ale nie chciała słuchać — powiedziała Emily. — Co ja teraz zrobię?! — lamentowałam.
Emily wzruszyła ramionami. — Idź do domu. Możesz zacząć szkołę innym razem — powiedziała i odwróciła się. — Nie! — krzyczałam. Spojrzałam do tyłu na kałużę. Mój nowy notatnik znajdował się w błotnistej wodzie, a na jej powierzchni pływało pudełko z lunchem. Wyciągnęłam je szybko i zeszłam na brzeg piaszczystej drogi, by usiąść na dużym kamieniu. Emily szybko się oddalała. Wkrótce znalazła się już na końcu drogi
dojazdowej i skręciła na główny szlak. Siedzia-27 łam i płakałam, aż rozbolały mnie oczy. Wtedy podniosłam się i postanowiłam wrócić do domu. Emily osiągnęła to, czego chciała, pomyślałam. Nagle ogarnęło mnie uczucie złości, które przezwyciężyło we mnie rozpacz i żal. Oczyściłam sukienkę, jak tylko mogłam przy użyciu jakichś liści, i powlokłam się za Emily, jeszcze bardziej zdeterminowana, by uczęszczać na lekcje. Gdy dotarłam do szkolnego budynku, wszystkie dzieci już tam były i siedziały na swoich miejscach. Panna Walker
właśnie zaczęła powitanie, gdy stanęłam w drzwiach. Na mojej twarzy widoczne były brudne smugi łez, a wstążka, którą mama tak starannie związała moje włosy, gdzieś przepadła. Wszyscy ze zdziwieniem zwrócili się w moją stronę. Emily wyglądała na niezadowoloną. — Och, moja droga — powiedziała panna Walker — co ci się przydarzyło, słodziutka? — Wpadłam do kałuży — mówiłam z płaczem. Większość chłopców głośno ryknęła śmiechem, ale zauważyłam, że Niles Thompson zachował powagę. Patrzył na nich ze złością.
— Moje biedactwo. Jak się nazywasz? — spytała panna Walker, a gdy jej powiedziałam, odwróciła szybko głowę i spojrzała na Emily. — Czy to nie twoja siostra? — upewniła się. — Kazałam jej iść do domu, gdy wpadła do wody — odparła słodko Emily. — Powiedziałam, że szkołę może zacząć od jutra. — Nie chcę czekać do jutra! — krzyknęłam. — Dzisiaj jest pierwszy dzień szkoły. — Dobrze, dzieci — powiedziała panna Walker uspokajająco. — Każdemu może
się to przydarzyć. Emily, popilnuj za mnie klasę, a ja zajmę się Lilian. Uśmiechnęła się do mnie, wzięła za rękę i zaprowadziła do tylnej części budynku, gdzie znajdowała się łazienka. Dała mi ręczniki i kazała się umyć i wyczyścić, jak się da. — Twoja sukienka jest nadal zupełnie mokra — powiedziała. — Wytrzyj ją do sucha, tak jak potrafisz. 28 — Zgubiłam mój nowy notatnik, pióra i ołówki, a moje kanapki przemokły — płakałam.
— Mam wszystko, co trzeba, i podzielę się z tobą moim śniadaniem — obiecała panna Walker. — Gdy będziesz gotowa, wróć i dołącz do klasy. Otarłam łzy i zrobiłam, jak mi poleciła. Gdy wróciłam, wszystkie oczy znowu skierowały się na mnie, ale tym razem nikt się już nie śmiał. No, może tylko Niles Thompson leciutko się uśmiechnął. Wiedziałam już wcześniej, że nie potrafi skrywać swoich uczuć. Wszystko wreszcie wróciło do normy i mój pierwszy dzień w szkole okazał się udany. Panna Walker okazała mi wiele życzliwości, szczególnie wtedy, gdy dała mi swoje kanapki.
Emily była w ponurym nastroju przez większość dnia i unikała mnie aż do czasu, gdy trzeba było iść do domu. Wówczas przy pannie Walker wzięła mnie za rękę i wyprowadziła ze szkoły. Gdy byłyśmy wystarczająco daleko, pozwoliła mi iść samej. Bliźniaczki Thompson i Niles szli z nami przez dwie trzecie drogi. Emily i bliźniaczki szły z przodu, a Niles i ja wlekliśmy się za nimi. Prawie się do mnie nie odzywał. Przypomniałam sobie, jak kiedyś mi opowiadał o tym, że wspiął się na szczyt cedrowego drzewa, które rosło przed jego domem. Zrobiło to na mnie duże
wrażenie, ponieważ pamiętałam, jak wysokie jest to drzewo. Gdy doszliśmy do drogi Thompsonów, wymamrotał tylko „do widzenia" i pobiegł. Emily spojrzała na mnie z wściekłością i ruszyła dalej tak szybko jak zwykle. W połowie naszej drogi zatrzymała się i obróciła na pięcie. — Dlaczego nie wróciłaś do domu, tylko zrobiłaś z nas pośmiewisko w szkole? — spytała. — Nie byłyśmy pośmiewiskiem. — Tak, byłyśmy! Przez ciebie moje koleżanki śmiały się również ze mnie. — Utkwiła we mnie swoje zmrużone oczy. —
A ty nie jesteś nawet moją rodzoną siostrą — dodała. Z początku słowa te wydały mi się tak niewiarygodne, jak gdyby powiedziała na przykład, że świnie potrafią latać. Chyba nawet zaczęłam się śmiać, ale to, co mówiła dalej, 29 szybko mnie powstrzymało. Podeszła kilka kroków i głośnym szeptem powtórzyła swoje oświadczenie. — Nieprawda, jestem — odparłam. — Nie, nie jesteś. Twoją prawdziwą matką była siostra mamy, która umarła, rodząc ciebie. Gdyby nie ty, jeszcze by
żyła, a my nie musielibyśmy ciebie zabierać do nas. Jesteś przeklęta — ciągnęła — tak jak Kain z Biblii. Nikt cię nigdy nie pokocha. Będą się ciebie bali, przekonasz się — rzuciła złowieszczo, następnie odwróciła się i odeszła. Szłam powoli za nią, usiłując pozbierać myśli po tym, co usłyszałam. Gdy weszłam do domu, mama już siedziała w salonie, czekając na mnie. Wstała i podeszła, by się ze mną przywitać. Od razu dostrzegła wyplamioną sukienkę i zabłocone buty; usiłowała krzyknąć, a jej ręce nerwowo powędrowały do gardła, jak przerażone, małe ptaki. — Co się stało? — spytała ze łzami w
oczach. — Wpadłam do kałuży w drodze do szkoły, mamo. — Och, moje biedactwo — wyciągnęła do mnie ramiona, a ja podbiegłam i padłam jej w objęcia. Zaczęła mnie ściskać i całować, a potem zabrała na górę, gdzie zdjęłam sukienkę i buty. — Masz włosy i szyję całe w błocie. Musisz się wykąpać. Emily nic mi o tym nie mówiła. Weszła do domu i poszła prosto do swego pokoju. Zaraz z nią porozmawiam, a ty w tym czasie weź kąpiel — powiedziała.
— Mamo! — zawołałam, gdy szła w stronę drzwi. — Co takiego? — Emily powiedziała, że nie jestem jej siostrą; mówiła, że to twoja siostra jest moją prawdziwą matką i że ona umarła podczas porodu — wyrzuciłam z siebie i czekałam, wstrzymując oddech. Spodziewałam się, że mama zaprzeczy i zacznie się śmiać z tak nieprawdopodobnej historii. Ale wyglądała na zakłopotaną. — Och, moja droga — powiedziała zmieszana. — Przecież ona mi obiecała. — Obiecała co, mamo?
— Obiecała, że nie powie ci o tym, aż będziesz dużo, dużo starsza. Och, kochanie — mówiła mama. Na jej twarzy 30 widać było straszne zdenerwowanie. — Kapitan również będzie wściekły — dodała. — Zawsze powtarzam, że to dziecko ma w sobie coś złego i nigdy nie wiadomo, co zrobi. — Ale mamo, ona powiedziała, że nie jestem jej siostrą. — Wyjaśnię ci wszystko, kochanie — uspokajała mnie mama — przestań płakać. — Ale mamo, czy to znaczy, że Eugenia
również nie jest moją siostrą? Mama zagryzła dolną wargę i wyglądała tak, jakby miała zamiar się rozpłakać. — Zaraz będę z powrotem — powiedziała i pospiesznie się oddaliła. Opadłam na łóżko i patrzyłam w ślad za nią, rozmyślając w udręce. Co to wszystko znaczy? Jak to możliwe, że papa i mama nie są moimi rodzicami, a Eugenia nie jest moją siostrą? Ten dzień miał być jednym z najszczęśliwszych w moim życiu, dzień, w którym po raz pierwszy poszłam do szkoły, a okazał się najbardziej okropnym, jaki kiedykolwiek prze
żyłam.
2 Gorzka prawda Gdy mama wróciła, aby ze mną porozmawiać, leżałam w łóżku zwinięta w kłębek, z kocem naciągniętym pod samą szyję. Zaraz po jej wyjściu poczułam okropny chłód, aż zaczę łam dzwonić zębami. Nawet owinięta szczelnie kocem nie mogłam się ogrzać i opanować drżenia. Tak się czułam, jakbym znowu wpadła do zimnej kałuży. — Och, ty moje biedactwo — lamentowała mama i pospiesznie usiadła
przy mnie. Myślała, że poszłam do łóżka tylko dlatego, iż tylu strasznych rzeczy się dowiedziałam. Odgarnęła kosmyki włosów, które opadły mi na czoło, i po-31 chyliwszy się, pocałowała mnie w policzek. Nagle się wyprostowała. — Jesteś cała rozpalona! — krzyknęła. — Nie, nie jestem, mamo. Jest mi zi... zi... zimno — mówiłam, ale ona potrząsnęła głową. — Musiałaś się przeziębić, gdy wpadłaś do kałuży i potem cały dzień chodziłaś w mokrej sukience. Teraz masz straszną
gorączkę. Nauczycielka powinna cię odesłać od razu do domu. — Nie, mamo, ja wytarłam sukienkę i panna Walker dała mi pół swojej kanapki — powiedziałam. Mama patrzyła na mnie, jakbym mówiła od rzeczy. Znowu położyła dłoń na moim czole i westchnęła. — Jesteś rozpalona. Muszę posłać po doktora Cory — zdecydowała i pospieszyła poszukać Henry'ego. Od czasu, gdy Eugenia urodziła się z chorobą płuc, najmniejsze oznaki
choroby u mnie, Emily lub papy budziły duże zaniepokojenie mamy. Chodziła wówczas wkoło i trzymała się za głowę, z twarzą pobladłą ze strachu i oczami pełnymi paniki. Papa mówił, że doktor Cory jest tak często do nas wzywany, iż jego koń trafiłby tu z zawiązanymi oczami. Czasami mama dostawała istnego szału, domagając się, by Henry przywiózł doktora natychmiast naszym powozem, nie czekając, aż on zaprzęgnie swoje konie. Doktor Cory mieszkał w małym domku w północnej części Upland Station. Przybył tu z Północy wraz z rodziną, gdy miał zaledwie sześć lat. Papa nazywał go „nawróconym Jankesem". Doktor
Cory był jednym z pierwszych mieszkańców Upland Station, któremu zainstalowano telefon. Natomiast my nie mieliśmy jeszcze telefonu, bo papa twierdził, iż gdyby umieścił tę plotkarską maszynę w domu, mama spędzałaby większość dnia ze słuchawką przy uchu; wystarczy, że gdacze z innymi kwokami raz na tydzień. Doktor Cory był drobnym mężczyzną z truskawkowo czerwonymi włosami o złotych błyskach. Jego oczy miały kształt migdałów i patrzyły tak przyjaźnie i młodzieńczo, że gdy na mnie patrzył, od razu czułam się lepiej. Zawsze miał coś słodkiego w swojej starej, skórzanej
teczce. Czasami był to duży lizak, czasami laska cukru. 32 Gdy czekaliśmy na jego przybycie, mama kazała jednej z pokojówek przynieść mi drugą kołdrę. Dodatkowe okrycie spowodowało, że się rozgrzałam i poczułam lepiej. Louella przyniosła słodzoną herbatę i mama poiła mnie nią po łyżeczce. Miałam trudności z przełykaniem i to jeszcze bardziej zdenerwowało mamę. — Och, Boże, Boże — zawodziła. — Może to jest szkarlatyna lub tężec albo zapalenie gardła — lamentowała,
wyliczając wszystkie możliwe choroby. Na jej pobladłą twarz wystąpiły plamy, a szyja poczerwieniała. Mama zawsze dostawała plam, gdy była mocno zdenerwowana. — To nie wygląda ani na szkarlatynę, ani na tężec — powiedziała Louella. — Moja siostra umarła na szkarlatynę i znałam kowala, który zmarł na tężec. — Oooch — jęknęła mama. Chodziła od okna do drzwi i z powrotem do okna, wypatrując doktora Cory. — Mówi łam kapitanowi, że powinniśmy mieć telefon. Ale to jest najbardziej uparty
człowiek, jakiego znam. Plotła bez związku, by zagłuszyć zdenerwowanie. Wreszcie, gdy już wydawało się, że oczekiwaniu nie będzie końca, doktor Cory przyjechał i Louella zeszła na dół, by go przyprowadzić. Mama odetchnęła z ulgą i szybko poprawiła moją pościel, gdy lekarz wszedł do pokoju. — Proszę się tak nie denerwować, Georgio — powiedział stanowczo. Usiadł na łóżku i uśmiechnął się do mnie. — J a k się masz, Lilian, kochanie? — spytał. — Jest mi wciąż zimno — poskarżyłam
się. — Och, widzę. Zaraz cię zbadamy. — Otworzył swoją torbę i wyjął z niej stetoskop. Kazał mi usiąść i podnieść nocną koszulę. Skuliłam się ze strachu, przewidując lodowaty dotyk metalu na skórze. Zaśmiał się i ogrzał swoim oddechem stetoskop, zanim przytknął go do moich pleców. Następnie kazał mi głęboko oddychać. Osłuchiwał moją klatkę piersiową, a ja oddychałam tak głęboko, jak tylko mogłam. Następnie zmierzył mi temperaturę. Musiałam otworzyć usta i powiedzieć „Aaa". Doktor zajrzał też do moich uszu. Podczas gdy mnie badał, mama cały czas opowiadała o tym, co
mi się przytrafiło w drodze do szkoły. 33 — Kto wie, co było w tej kałuży? Mogło się w niej roić od zarazków — lamentowała. Na koniec doktor sięgnął do swojej torby i wyjął z niej dużego lizaka. — To ci dobrze zrobi na gardło — powiedział. — Co jej jest, doktorze? — dopytywała się mama, gdy doktor zaczął się powoli podnosić i pakować swoje rzeczy z powrotem do torby.
— Ma trochę zaczerwienione gardło, słaba infekcja. Nic poważnego, Georgio, uwierz mi. To się często zdarza, gdy zmieniają się pory roku. Damy jej jakąś aspirynę i coś do ssania. Gdy pozostanie w łóżku i będzie pić gorącą herbatę, za kilka dni będzie zupełnie zdrowa — zapewnił doktor Cory. — Ale ja muszę chodzić do szkoły! — krzyknęłam. — Właśnie dzisiaj zaczęłam. — Obawiam się, że musisz trochę poleżeć, moja droga — powiedział doktor Cory. Czułam się nieszczęśliwa przedtem, ale to było
niczym w porównaniu z tym, co dotarło do mnie teraz. Opuścić szkołę zaraz w pierwszym tygodniu, zaraz następnego dnia? Co panna Walker sobie o mnie pomyśli? Nie mogłam się powstrzymać, zaczęłam płakać. To, że Emily mówiła takie okropne rzeczy, a mama nie zaprzeczy ła, wydawało się teraz nie do zniesienia. — Jeśli nie zostaniesz w łóżku, to rozchorujesz się jeszcze bardziej i będziesz musiała dłużej pozostać w domu — rzekł doktor.
Jego słowa poskutkowały; przestałam szlochać, ale moim ciałem nadal wstrząsały dreszcze. Lekarz zostawił dla mnie pigułki i wyszedł. Mama udała się za nim, by się jeszcze upewnić, że moja choroba to nic poważnego. Słyszałam, jak rozmawiali w holu, a następnie kroki doktora zaczęły się oddalać. Zamknęłam oczy, łzy piekły mnie pod powiekami. Mama wróciła z lekarstwem. Gdy je zażyłam, upadłam na poduszkę i zasnęłam. Musiałam spać długo, bo gdy się obudziłam, zobaczyłam, że na dworze jest już zupełnie ciemno. Mama zostawiła w moim pokoju zapaloną naftową lampkę i wyznaczyła po-34
kojówkę Tottie, by mnie pilnowała. Tottie sama również usnęła, siedząc na krześle. Czułam się trochę lepiej, dreszcze minęły, chociaż zaschło mi w gardle. Jęknęłam i Tottie natychmiast otworzyła oczy. — Ojejku, panno Lilian? Jak się panienka czuje? — Chciałabym się czegoś napić, Tottie — powiedziałam. — Już, w tej chwili. Idę powiedzieć pani Booth — powiedziała i pośpiesznie wyszła. Po chwili zjawiła się mama, podkręciła światło i położyła rękę na moim czole.
— Wygląda na to, że jest lepiej — oświadczyła i odetchnęła z ulgą. — Bardzo mi się chce pić, mamo. — Louella już niesie słodką herbatę, grzanki i dżem, kochanie — powiedziała i usiadła na moim łóżku. — Mamo, ja muszę jutro iść do szkoły. To nie jest w porządku. — Wiem, kochanie, ale nie możesz iść, gdy jesteś chora. Poczujesz się tylko jeszcze gorzej. Zamykałam i otwierałam oczy, podczas gdy mama usiłowała pościelić moje
łóżko, poprawiając poduszki. Gdy Louella weszła z tacą, były już tak ułożone, że mogłam usiąść. Mama przysiadła obok mnie, a ja popijałam herbatę i pogryzałam grzanki. — Mamo — powiedziałam, przypominając sobie znowu o tym, co spowodowało, że poczułam się tak okropnie — co Emily miała na myśli, gdy mówiła, że nie jestem jej siostrą? Co chciałaś mi wyznać? Mama głęboko westchnęła. Robiła tak zawsze, gdy zadawałam jej zbyt wiele pytań. Następnie potrząsnęła głową i zainteresowała się koronką przy
chusteczce, którą zawsze trzymała w prawym rękawie sukienki. — Emily postąpiła bardzo źle, że ci o tym wszystkim opowiedziała. Kapitan również jest na nią wściekły i odesłał ją do jej pokoju — powiedziała mama, ale ja nie uważałam, że to jest duża kara dla Emily. Zawsze wolała przebywać sama niż z całą rodziną. — Dlaczego złe jest to, co ona zrobiła, mamo? — pytałam nadal zakłopotana. 35 — Postąpiła źle, ponieważ powinna być mądrzejsza.
Jest starsza od ciebie i była wówczas wystarczająco dorosła, by zrozumieć, co się wydarzyło. Kapitan z naciskiem tłumaczył jej, jak ważne jest niemówienie ci o tym do czasu, aż będziesz wystarczająco duża, by to zrozumieć. Chociaż Emily była wówczas tylko troszeczkę młodsza niż ty jesteś teraz, wierzyłam, że rozumie wagę utrzymania czegoś w tajemnicy. — Jakiej tajemnicy? — pytałam szeptem, coraz bardziej zaintrygowana tym, co mówi mama. Henry zawsze powtarzał, że domy i rodziny na Południu mają szafy pełne sekretów. „To są szafy zamknięte latami, a gdy je otworzysz, to wypadają na ciebie
szkielety". Nie wiedziałam dokładnie, co miał na myśli, ale uwielbiałam historie o tajemnicach i duchach. Niechętnie, z rękami na piersi, z pięknymi, błękitnymi oczami pełnymi cierpienia, mama wzięła głęboki oddech i zaczęła. — Jak wiesz, miałam młodszą siostrę, Violet. Była bardzo ładna i bardzo delikatna, tak delikatna jak fiołek. Wystarczyło, by przez kilka minut przebywała na słońcu, a jej skóra koloru kwiatu wiśni stawała się purpurowa. Miała twoje, niebieskoszare oczy i twój nosek. Faktycznie była tylko troszeczkę większa od Eugenii.
— W każdym razie, gdy ukończyła szesnaście lat, bardzo przystojny, młody człowiek, syn naszych najbliższych sąsiadów, zaczął się do niej zalecać. Nazywał się Aaron i wszyscy mówili, iż uwielbia Violet, a ona również go kocha. Ludzie uważali, że jest to miłość, o jakiej można tylko marzyć lub czytać w romansach, tak słodka i fascynująca, jak miłość Romea i Julii, ale niestety podobnie tragiczna. — Aaron poprosił mego ojca o zgodę na ślub z Violet, ale ojciec nie był skory oddać swojej ulubionej córki. Obiecał tylko, że pomyśli poważnie o tym, lecz
odkładał decyzję tak długo, jak tylko mógł. — Teraz — powiedziała ze smutkiem mama, wzdychając i przykładając swoją koronkową chusteczkę do oczu — gdy myślę o tym, co się wydarzyło, wydaje się, jakby papa znał przyszłość i chciał uchronić Violet przed nieszczęściem 36 i katastrofą, najdłużej jak mógł. Ale — dodała mama — taki był wówczas los młodej kobiety. Takie było przeznaczenie Violet i moje... być adorowaną i poślubioną przez postawnego mężczyznę, który posiada majątek i szacunek.
— I papa w końcu ustąpił. Violet i Aaron pobrali się. To był piękny ślub. Violet wyglądała bardzo dziecinnie, nie więcej niż na dwanaście lat, w tej swojej ślubnej sukni. Wszyscy na to zwrócili uwagę. — Wkrótce po tym zaszła w ciążę. — Mama zaśmiała się. — Pamiętam, że nawet w piątym miesiącu trudno to było zauważyć. — Uśmiech zniknął z jej twarzy. — Ale gdy była w szóstym miesiącu, spotkało ją straszne nieszczęście. Jej młody mąż, Aaron, spadł z konia podczas burzy i uderzył
głową o kamień. Zginął na miejscu — powiedziała mama, a jej głos się załamał. Przełknęła ślinę, nim zaczęła mówić dalej. — Violet była zdruzgotana. Więdła szybko, jak kwiat bez słońca, bo miłość była dla niej słońcem, była tym, co rozjaśniało jej świat i wypełniało życie. W tym czasie ojciec również wyjechał, więc czuła się bardzo samotna. Przykro było patrzeć na jej skurczoną, mizerną postać. Jej piękne włosy matowiały coraz bardziej, oczy były zawsze smutne, cera stawała się coraz bledsza. Violet przestała również dbać o ubiór. — Kobieta, gdy jest w ciąży — mówiła mama — zazwyczaj wygląda lepiej niż
kiedykolwiek. Jeśli wszystko jest w porządku, to dziecko, które jest wewnątrz niej, jak gdyby wzmacnia jej organizm. Czy ty rozumiesz, Lilian? Kiwnęłam głową, chociaż w rzeczywistości nie rozumia łam. Większość ciężarnych kobiet, które widziałam, wyglądała na grube i niezdarne, stękały przy siadaniu, stękały przy wstawaniu, zawsze podtrzymywały swoje duże brzuchy, bo dziecko mogło z nich w każdej chwili wypaść. Mama uśmiechnęła się i pogłaskała mnie po włosach. — W każdym razie osłabiona tragedią, biedna Violet traciła na wadze i nie
stawała się coraz silniejsza i zdrowsza. Traktowała teraz ciążę jak brzemię i każdego dnia spędzała długie godziny na opłakiwaniu utraconej miłości. 37 — Dziecko, jakby wyczuwając przykrość, którą sprawia jej ciału, postanowiło przyjść na świat wcześniej niż to przewidywano. Pewnej nocy Violet chwyciły mocne bóle i wezwano szybko doktora. Wydawało się, że zmagania porodowe ciągną się bez końca. Trwało to całą noc aż do rana. Byłam przy niej, trzymając ją za rękę, ocierając jej spocone czoło, by jej
ulżyć, jak tylko to było możliwe, ale wysiłek okazał się zbyt duży. — Urodziłaś się, Lilian, późnym rankiem następnego dnia. Byłaś ślicznym dzieckiem o pięknych rysach twarzy. Wszyscy się tobą zachwycali i mieli nadzieję, że twoje przyj ście na świat przywróci zdrowie i sens życia Violet, ale niestety, było już za późno. Wkrótce po twoim urodzeniu serce Violet przestało bić. Wyglądało to tak, jakby się chciała upewnić, czy już przyszłaś na świat, czy dziecko jej i Aarona ujrzało już światło dnia. Umarła we śnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Byłam pewna, że Aaron jest tam z nią,
czeka po drugiej stronie z wyciągniętą ręką, z ramionami gotowymi uściskać jej duszę i zabrać ją ze sobą. — Moja mama była zbyt stara i chora, by opiekować się dzieckiem, więc trafiłaś do Meadows. Kapitan i ja zdecydowaliśmy, że będziemy cię wychowywać jak własne dziecko. Emily miała wówczas cztery lata i kilka miesięcy, więc zdawała sobie z tego sprawę, że przywieźliśmy dziecko mojej siostry, by mieszkało razem z nami. Rozmawialiśmy z nią często o tobie i tłumaczyliśmy, że musi to utrzymać w tajemnicy. Chcieliśmy, byś miała cudowne dzieciństwo i zawsze czuła, że należysz do nas. Chcieliśmy cię
ochronić przed tą tragedią i smutkiem tak długo, jak to będzie możliwe. — Och, Lilian, kochanie — powiedziała mama, obejmując mnie — zawsze masz nas uważać za ojca i matkę, a nie za ciocię i wujka, ponieważ kochamy cię równie mocno, jak nasze pozostałe dwie córki. Czy będziesz o nas myślała w ten sposób? Zawsze? Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym o nich myśleć inaczej, ale na dnie mego serca czaił się ból, głęboki, mroczny i chłodny, o którym wiedziałam, że nigdy nie minie. Będzie trwał zawsze i przypominał mi, że byłam sierotą i że 38
tych dwoje ludzi, którzy mnie kochali tak mocno jak własne dziecko, zabrało mnie do siebie, zanim miałam szansę zobaczyć moich rodziców. Był to dla mnie szok. Widziałam Violet na portretach, ale nigdy nie patrzyłam na nią z takim zainteresowaniem, jak będę spoglądała teraz. Dotychczas była tylko twarzą, smutną historią, o której lepiej było nie rozmawiać i nie pamiętać. Czułam, że muszę zadać tysiące pytań, by dowiedzieć się wszystkiego o niej i o tym młodym mężczyźnie imieniem Aaron. Byłam wystarczająco inteligentna, by rozumieć, że każde
zadane przeze mnie pytanie sprawi ból mamie i że będzie ona niechętnie sięgała do swojej pamięci, aby udzielić na nie odpowiedzi. — Nie powinnaś się tym wszystkim przejmować — mówiła mama — nic się nie zmieni. W porządku? Gdy wracam myślami do tych dni, zdaję sobie sprawę z tego, jak niewinna i naiwna była wówczas mama. Nic się nie zmieni? Została przerwana jakaś niewidzialna więź miłości między nami. Tak, ona i papa mogli być moimi rodzicami z nazwy, mogłam nadal do nich tak się zwracać, ale to, o czym się dowiedziałam,
powodowało, że czułam wielkie osamotnienie. Po tym wszystkim, idąc do łóżka, często byłam nieszczę śliwa i przygnębiona. Mogłam patrzeć w ciemność i słuchać, jak mama w kółko mi powtarza, że tu jest moje miejsce. Ale czy to prawda? A może jakiś okrutny los rzucił mnie tutaj? Jakie smutne to będzie dla Eugenii, gdy się o tym dowie — rozmyślałam. Postanowiłam wtedy, że to ja sama jej o tym powiem. Zrobię to, gdy tylko będę przekonana, że ona jest w stanie rzeczywiście to zrozumieć.
Tymczasem uśmiechnęłam się do mamy, widząc, jak bardzo pragnie mnie przekonać, że nic się nie zmieniło, i jak ważna jest dla niej pewność, iż nie przywiązuję większej wagi do rodzinnej tajemnicy, którą mi właśnie wyjawiła. — Tak, mamo, nic się nie zmieni. — Dobrze. Teraz musisz się skoncentrować na tym, by wyzdrowieć i nie myśleć o przykrych sprawach — zarządzi ła. — Jak tylko dam ci pigułki, możesz z powrotem iść spać. 39
Jestem pewna, że rano poczujesz się dużo lepiej. — Pocałowała mnie w policzki i wstała. — Nigdy nie mogłam o tobie myśleć inaczej, jak o moim własnym dziecku — zapewniała. Uśmiechnęła się do mnie, najserdeczniej jak umiała, i zostawiła mnie samą, bym mogła rozważyć znaczenie tego wszystkiego, o czym mi powiedziała. Rano czułam się dużo lepiej. Gorączka zniknęła i w gardle mniej drapało. Zapowiadał się piękny dzień. Małe, pufiaste chmurki wyglądały jak namalowane na tle błękitnego nieba. Żałowałam, iż muszę spędzić ten dzień w domu. Czułam się tak dobrze, że chciałam wstać i pójść do szkoły, ale
mama przede wszystkim upewniła się, czy wzięłam pigułki i wypi łam herbatę. Nalegała, bym pozostała w łóżku. Moje protesty na nic się nie zdały. Mama miała w zanadrzu wiele historii o dzieciach, które były nieposłuszne i rozchorowały się jeszcze mocniej, aż trzeba je było zabrać do szpitala. Gdy wyszła, drzwi powoli się otworzyły. Odwróciłam się i zobaczyłam w nich Emily. Patrzyła na mnie z taką furią, jakiej nigdy przedtem u niej nie widziałam. Złowrogi uśmiech na jej cienkich wargach spowodował, że poczułam dreszcz na plecach. — Wiesz, dlaczego jesteś chora? —
spytała. — Bo zosta łaś ukarana. — Nieprawda — odparłam, nie pytając nawet, za co mogłabym być ukarana. Nadal się uśmiechała. — Prawda. Musiałaś naskarżyć mamie o tym, co ci powiedziałam? Sprawiłaś dużo kłopotu rodzinie. Podczas obiadu mama popłakiwała, a papa był wściekły na nas. Wszystko przez ciebie. Jesteś jak Jonasz. — Nie jestem — protestowałam, chociaż nie byłam pewna, kto to taki, ale
ze sposobu, w jaki Emily mówiła o nim, domyślałam się, że jest to ktoś niedobry. — Tak, jesteś. Przynosisz tej rodzinie nieszczęście od dnia, gdy cię tu przywieziono. W tydzień po twoim przybyciu ojciec Tottie został przejechany przez wóz z sianem i miał zdruzgotaną klatkę piersiową, następnie spaliła się stajnia i straciliśmy konie i krowy. Jesteś przeklęta! — krzyczała. 40 Potrząsnęłam głową, piekące łzy popłynęły mi po policzkach. Emily zrobiła kilka kroków do przodu i utkwiła we mnie oczy z taką
nienawiścią, że odwróciłam się tyłem i zakryłam kocem po sam podbródek. — A gdy Eugenia się urodziła, ty musiałaś pójść i popatrzeć na nią. Musiałaś tam być przede mną. I co się stało? Eugenia choruje do tej pory. Sprowadziłaś na nią nieszczę ście — wyrzuciła z siebie. — Nie zrobiłam tego! — krzyknęłam. Obwinianie mnie za chorobę siostry to było już zbyt wiele. Nic nie sprawiało mi większego bólu niż patrzenie, jak Eugenia z trudem oddycha, jak szybko się męczy po krótkim spacerze, jak jest
jej ciężko bawić się i robić rzeczy, które wykonują zwykle dziewczynki w jej wieku. Nic nie raniło mego serca bardziej niż widok Eugenii wyglądającej z okien swego pokoju i tęskniącej za gonitwą po polach czy wesołym ściganiem ptaków i wiewiórek. Starałam się, jak tylko mogłam, zabawiać ją, by wywołać uśmiech na jej twarzy. Pomagałam jej, kiedy nie mogła sobie sama z czymś poradzić, podczas gdy Emily ledwo z nią rozmawiała i okazywała jej bardzo słabe zainteresowanie. — Eugenia nie będzie długo żyła, ale ty będziesz — szydziła Emily — i to wszystko twoja wina.
— Przestań! Przestań mówić takie rzeczy! — krzyknę łam, ale ona wcale się nie przestraszyła. — Nie powinnaś skarżyć na mnie — odpowiedziała chłodno, wyjawiając główny powód swojej wściekłości. — Nie powinnaś nastawiać papy przeciwko mnie. — Nie zrobiłam tego — mówiłam, potrząsając głową. — Nie widziałam papy od czasu, gdy wróciłam ze szkoły — dodałam i zaszlochałam mocniej. Emily popatrzyła na mnie z odrazą i zaśmiała się.
— Modlę się — powiedziała — modlę się codziennie, by Bóg ochronił nas przed klątwą Jonasza. Któregoś dnia moje modlitwy zostaną wysłuchane — obiecywała, wznosząc oczy do sufitu i zaciskając pięści — a ty zostaniesz wyrzucona za burtę i połknięta przez wieloryba jak Jonasz z Biblii. Przerwała na chwilę, następnie spuściła głowę, zaśmiała 41 się urągliwie i szybko odwróciła, by wyjść z pokoju i zostawić mnie dygocącą teraz ze strachu zamiast gorączki. Cały ranek myślałam o tym, co powiedziała Emily i zastanawiałam się,
czy to może być prawda. Większość naszych służących, szczególnie Louella i Henry, wierzyło w zły i dobry los, czary i znaki diabła. Istniały również specjalne zaklęcia w celu uniknięcia nieszczęść. Pamiętam, jak Henry krzyczał na mężczyznę, który przyszedł po coś do stajni i rozdeptał pająka. — Chcesz sprowadzić nieszczęście na nas wszystkich? — oskarżał go Henry. Wysłał mnie do Louelli po garść soli. Gdy ją przyniosłam, kazał mężczyźnie obrócić się trzy razy wkoło i rzucać sól przez prawe ramię. Gdy Louella upuściła nóż w kuchni, to
natychmiast wy-bchała płaczem, ponieważ to oznaczało, że ktoś bliski wkrótce umrze. Musiała przeżegnać się dwanaście razy i wymamrotać w ciągu minuty jak najwięcej pacierzy, by powstrzymać diabła. Henry czytał z lotu ptaków lub z pohukiwania sowy i potrafił przewidzieć, czy ktoś urodzi martwe dziecko lub zapadnie w śpiączkę. By odpędzić złe moce, przybijał nad drzwiami końskie podkowy wszędzie tam, gdzie tylko papa mu na to pozwolił. Jeśli świnia lub krowa urodziła zdeformowane małe, Henry trząsł się cały dzień ze strachu w oczekiwaniu na ogromne nieszczęście.
Przesądy, gusła, klątwy były częścią świata, w którym żyliśmy. Toteż Emily zdawała sobie sprawę z tego, jak musiałam być przerażona jej słowami, wypowiedzianymi z taką nienawiścią, iż przynoszę nieszczęście naszej rodzinie. Wiedziałam już teraz na pewno, że moje narodziny spowodowały śmierć mojej prawdziwej matki. Uwierzyłam więc w słowa Emily. Miałam tylko nadzieję, że Henry zna sposoby, by zaradzić dalszym nieszczęściom, które mogę przynieść. Gdy mama wróciła, zastała mnie we łzach. Myślała oczywiście, że płaczę, bo nie mogę pójść do szkoły. Nie chciałam jej mówić o wizycie Emily, gdyż to mogłoby ją zdenerwować i
spowodować jeszcze więcej kłopotów, o które Emily oskar-42 żyłaby mnie potem. Zamiast tego wzięłam lekarstwo i zasnęłam, mając nadzieję, że choroba wreszcie mnie opuści. Gdy Emily tego dnia wróciła ze szkoły, zatrzymała się przy moich drzwiach i wetknęła głowę do pokoju. — Jak się czuje mała księżniczka? — spytała mamę siedzącą przy mnie. — O wiele lepiej — powiedziała mama. — Czy masz dla niej jakąś pracę domową od waszej nauczycielki?
— Nie. Panna Walker mówi, że nic nie zadaje do domu. Wszystko musi być odrobione w szkole — stwierdziła Emily. — Wszyscy nowi uczniowie dużo się dziś nauczyli — dodała i wyszła. — Nie denerwuj się tylko — powiedziała pośpiesznie mama — wszystko szybko nadrobisz. — Nim zdążyłam zaprotestować, mama zmieniła temat. — Eugenia bardzo się martwi twoją chorobą i przesyła ci życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Zamiast pocieszyć, jeszcze bardziej mnie to zaniepokoiło.
Eugenia, która sama była ciężko chora i większość dni spędzała w łóżku, martwiła się o mnie. Jeśli się czymś przyczyniłam do nieszczęścia mojej małej siostrzyczki, to niech Bóg mnie ukarze, myślałam. Gdy mama wyszła, wtuliłam twarz w poduszkę i gorzko płakałam. Zastanawiałam się, czy papa również obwinia mnie o chorobę Eugenii. Byłam pewna, że to on kazał Emily przeczytać w Biblii o Jonaszu. W czasie mojej choroby papa ani razu nie przyszedł mnie odwiedzić, ponieważ uważał, że opieka nad chorymi dziećmi jest domeną kobiet. Poza tym, pocieszałam się, on jest zawsze bardzo
zajęty tym, by plantacja przynosiła zyski. Jeśli nie ślęczy w swoim biurze, nad księgami, to nadzoruje pracę na plantacji albo szuka zbytu dla tytoniu. Mama narzeka na jego częste wyprawy do Lynchburga lub Richmond, ponieważ uważa, że jeździ tam po to, by sobie pograć w karty. Słyszałam wiele razy, jak się o to kłócili. Papa był bardzo porywczy i każda taka kłótnia kończyła się tym, że rzucał czymś o ścianę lub trzaskał drzwiami, a mama chodziła wówczas zapłakana. Na szczęście zdarzało 43 się to rzadko. Awantury przechodziły nad nami jak letnie burze, gwałtowne,
ale krótkotrwałe; szybko przemijały i znowu w domu panował spokój. Po trzech dniach mojej choroby zdecydowano, że jestem już zupełnie zdrowa i mogę wrócić do szkoły. Jakkolwiek mama nalegała, by chociaż ten jeden raz Henry zaprzągł konie i zawiózł nas tam powozem. Emily była bardzo z tego niezadowolona, gdy mama oświadczyła o tym dzień wcześniej przy kolacji. — Gdy ja byłam chora w zeszłym roku, nie wożono mnie do szkoły — protestowała. — Ty miałaś więcej czasu na
wyzdrowienie — odparła mama — nie potrzebowałaś, by cię podwozić, droga Emily. — Potrzebowałam. Byłam strasznie zmęczona, gdy wróciłam, ale nie narzekałam. Nie jęczałam i nie płakałam jak dziecko — upierała się, patrząc z nienawiścią w moją stronę. Papa czytał gazetę. Czekaliśmy na deser i kawę. Spojrzał znad gazety na Emily z wyrazem wyrzutu na twarzy, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż papa o nic mnie nie obwinia. — Mogę iść pieszo, mamo — powiedziałam.
— Oczywiście, że możesz, kochanie, ale nie ma sensu ryzykować nawrotu choroby, by oszczędzić konie na kilku kilometrach. — Dobrze, ale ja nie mam zamiaru jechać powozem — powiedziała wyzywająco Emily. — Nie jestem dzieckiem. — Pozwól jej iść — oświadczył papa — jeśli jej się tak podoba. — Och, Emily, jesteś czasami tak zawzięta zupełnie bez powodu! — krzyknęła mama. Emily nie odpowiedziała, ale
następnego ranka dotrzymała słowa. Wyszła wcześniej i szła tak szybko, jak tylko potrafiła. Henry przygotował konie i powóz. Emily była już daleko. Usiadłam obok Henry'ego i ruszyliśmy żegnani przez mamę przestrogami. — Otul się dobrze swetrem, Lilian i nie pozostawaj zbyt długo na dworze podczas przerwy. — Dobrze, mamo — wołałam, odwracając się do tyłu. 44 Henry ponaglił Bellę i Babe. Po kilku minutach zauważyli
śmy Emily kroczącą z głową opuszczoną w dół. Jej pochylona, chuda postać posuwała się w szybkim marszu. Gdy się z nią zrównaliśmy, Henry zawołał: — Czy panna Emily wsiądzie teraz?! Nie odpowiedziała i nawet nie spojrzała w naszą stronę. Henry skinął głową i pojechaliśmy dalej. — Znałem kiedyś kobietę, która była tak samo uparta — powiedział. — Nikt jej nie chciał za żonę, aż zjawił się mężczyzna, który założył się, że złamie jej upór bardzo
szybko. Po ślubie wracali z kościoła wozem ciągniętym przez muła należącego do niej. Nagle muł stanął jak wryty na drodze. Mężczyzna wysiadł, stanął na wprost muła i powiedział: „To jest raz". Wówczas muł ruszył dalej, by po jakimś czasie stanąć znowu. Mężczyzna i tym razem wysiadł i powiedział: „To jest dwa". Znowu ruszyli, a następnie muł zatrzymał się po raz trzeci. Wtedy mężczyzna wysiadł i zastrzelił muła. Kobieta zaczęła na niego krzyczeć, że teraz będą musieli sami wszystko dźwigać. Gdy skończyła, mężczyzna popatrzył jej w oczy i powiedział: „To jest raz"... Henry zaśmiewał się z własnej historii.
Następnie nachylił się do mnie i powiedział: — Na pewno przyjdzie kiedyś taki ktoś, kto powie pannie Emily „To jest raz"! Śmiałam się, chociaż za bardzo nie rozumiałam sensu tej historii. Wydawało się, że Henry zna opowiastki na każdą okazję. Panna Walker była szczęśliwa, że widzi mnie znowu w szkole. Siedziałam w pierwszej ławce, a nauczycielka, zostawiając inne dzieci, pracowała cały czas ze mną i wyjaśniała mi, o co chodzi. Pod koniec dnia powiedziała, że już wszystko nadrobiłam, tak jakbym nigdy nie opuściła lekcji.
Emily usłyszała jej pochwały na mój temat, ale szybko odwróciła wzrok. Henry czekał na zewnątrz, by zawieźć nas do domu. Tym razem Emily albo zrozumiała głupotę swego uporu, albo będąc już zbyt zmęczoną, wsiadła również. Siedziałam z przo-45 du i jak tylko ruszyliśmy, zauważyłam płachtę na dnie powozu, pod którą nagle coś się poruszyło. — Co tam jest, Henry?! — krzyknęłam, lekko przestraszona. Emily wyjrzała zza mego ramienia. — To jest prezent dla ciebie — powiedział Henry i sięgnął w dół,
wyciągając spod przykrycia prześliczne kocię. — Och, Henry, to jest kotek czy kotka? — spytałam, biorąc zwierzątko na kolana. — Kotka — powiedział Henry. — Jej matka przestała się nią opiekować. Ona jest teraz sierotą. Kotka patrzyła na mnie ze strachem w oczach, dopóki nie zaczęłam jej przytulać i głaskać. — Jak mam ją nazwać? — Nazwij ją Puszek — zasugerował. — Ona naprawdę wygląda jak puszek
bawełny, gdy śpi zwinięta w kłębek. Henry miał rację. Przez resztę drogi Puszek spał na moich kolanach. — Nie możesz go zabrać ze sobą — powiedziała Emily, gdy skręcaliśmy na naszą drogę. — Papa nie życzy sobie żadnych zwierząt w domu. — Znajdziemy dla niego miejsce w stajni — obiecał Henry. Ale gdy przyjechaliśmy do domu, mama już wyszła na werandę, by zobaczyć, jak się czuję i nie mogłam się doczekać, by jej pokazać mego kotka. — Wszystko w porządku, mamo, wcale
nie jestem zmęczona i popatrz — powiedziałam, niosąc Puszka. — Henry dał mi go w prezencie. To jest kotka i nazwaliśmy ją Puszek. — Och, jaki malutki — powiedziała mama — i jaki cudowny. — Mamo — powiedziałam ściszonym głosem — mogę trzymać Puszka w moim pokoju? Proszę. Nie pozwolę mu wychodzić. Będę go tam karmić i sprzątać po nim i... — Och nie wiem, kochanie. Kapitan nie toleruje nawet psów myśliwskich na werandzie. Spuściłam ze smutkiem oczy. Jak można
było nie chcieć w domu czegoś tak ślicznego i miękkiego jak Puszek? — On jest jeszcze taki malutki, mamo — błagałam. — 46 Henry mówi, że jego matka nie chce się nim więcej opiekować. On jest teraz sierotą — dodałam. Oczy mamy posmutniały. — Dobrze — powiedziała — miałaś ciężki tydzień. Niech będzie przez jakiś czas. — Nie wolno! — protestowała Emily. — Papa będzie się gniewał.
— Porozmawiam z waszym ojcem o tym, nie martwcie się dziewczynki. — Nie chcę tego kotka w domu — powiedziała ze złością Emily. — On nie jest mój, tylko jej! Henry dał go tylko jej! — krzyczała, stając we frontowych drzwiach. — Nie pozwól kotkowi nawet wysunąć nosa z twego pokoju — ostrzegała mama. — A mogę go pokazać Eugenii, mamo? Mogę? — Tak, ale zanieś go zaraz z powrotem
do twego pokoju. — Przyniosę ci pudełko z piaskiem — zaofiarował się Henry. — Dziękuję, Henry — powiedziała mama i zwróciła się do mnie, kiwając palcem. — Ale musisz dbać o to, by wciąż zmieniać piasek — przestrzegała — Dobrze, mamo, obiecuję. Eugenia promieniała radością, gdy przyniosłam jej Puszka. Usiadłam przy niej na łóżku i opowiadałam wszystko o szkole, o lekcji czytania, o literach, które już potrafię przeczytać i wymówić. Gdy ja mówiłam, Eugenia bawiła się z Puszkiem, drażniąc go tasiemką i
łaskocząc w brzuszek. Kiedy zobaczyłam, jak wiele radości sprawiłam mojej siostrzyczce, zastanowiłam się, dlaczego papa i mama nigdy nie pomyśleli o tym, by dać jej jakieś zwierzątko. Nagle Eugenia zaczęła kichać i charczeć tak, jak to już zdarzało się wcześniej, gdy miała jeden ze swoich ataków. Przestraszona zawołałam mamę, która szybko przybiegła wraz z Louella. Wzięłam Puszka na ręce, a mama i Louella zajęły się Eugenią. W rezultacie trzeba było do niej wezwać doktora Cory.
•Gdy doktor wyszedł, mama zajrzała do mego pokoju. Siedziałam w kącie z Puszkiem nadal przerażona tym, co 47 się stało. Wyglądało na to, że oskarżenia Emily były słuszne: przynoszę wszystkim nieszczęście. — Przepraszam, mamo — powiedziałam cichutko. Uśmiechnęła się do mnie. — To nie była twoja wina, Lilian, kochanie. Doktor Cory uważa, że Eugenia może mieć uczulenie na koty i to pogarsza sprawę. Obawiam się, że po tym wszystkim nie należy trzymać kotka
w domu. Henry znajdzie dla niego odpowiednie miejsce w stajni i będziesz mogła go odwiedzać, kiedy tylko zechcesz. Przytaknęłam. — Henry czeka na dworze. Możesz teraz kotka wynieść i umieścić go w jego nowym domku, dobrze? — Dobrze, mamo — powiedziałam i wyszłam. Henry i ja umieściliśmy Puszka w pudełku, w pobliżu stanowiska pierwszej krowy. Każdego dnia mogłam przynosić Puszka pod okna Eugenii tak, by mogła go zobaczyć. Przyciskała swoją malutką twarzyczkę do szyby i uśmiechała się do kotka. Żal mi było, że
nie może go dotknąć. Wśród wielu przykrości, które mnie ostatnio spotykały, żadna nie wydawała się tak okropna jak ta, którą przeżywała moja malutka siostrzyczka. Nawet jeśli istniało coś takiego, jak przynoszenie szczę ścia lub nieszczęścia, rozmyślałam, to dlaczego Bóg używa mnie do karania takiej małej i słodkiej dziewczynki jak Eugenia? Emily nie może mieć racji. Na pewno nie. Zaczę łam się o to modlić, odmawiając wieczorny pacierz. — Dobry Panie Boże. Proszę cię,
spraw, by moja siostra, Emily się myliła. Proszę. W następnych tygodniach tak oczekiwałam na pójście do szkoły, że znienawidziłam weekendy. Założyłam małą szko łę dla mnie i dla Eugenii, tak jak jej kiedyś obiecałam. Miałyśmy własną małą tablicę i kredę oraz elementarz. Całymi godzinami uczyłam Eugenię tego, co sama już wiedziałam, mimo że była ona jeszcze za mała, by zacząć naukę, ale wykazywała dużo cierpliwości i chęci.
Pomimo osłabienia chorobą Eugenia była małą, przyj a-48 zną dziewczynką, którą cieszyły drobiazgi: piosenka skowronka, kwiaty na drzewach magnolii lub po prostu zmieniający się kolor nieba przechodzący od lazuru do delikatnego błękitu. Siedziała przy oknie i oglądała świat jak podróżnik z innej planety zwiedzający Ziemię, któremu każdego dnia ukazuje się coś nowego. Eugenia potrafiła za każdym razem w cudowny sposób wypatrzyć przez okno coś nowego w tym samym widoku. — Popatrz na tego słonia, Lilian, mówiła i wskazywała na wygiętą gałąź cedru przypominającą rzeczywiście
trąbę słonia. — Może będziesz malarką, gdy dorośniesz — mówiłam do niej i nawet sugerowałam mamie, by jej sprawiła pędzle i farby. Śmiała się i kupowała jej tylko kredki i książeczki do kolorowania, ale czasami, gdy rozmawiałam z mamą o przyszłości Eugenii, mama stawała się poważna i zaczynała grać na szpinecie lub czytać swoje książki. Oczywiście Emily krytykowała wszystko, co robiłam z Eugenią, a szczególnie wyśmiewała naszą zabawę w szkołę. — Ona nic nie rozumie z tego, co ty
robisz i nigdy naprawdę nie pójdzie do szkoły. To strata czasu — mówiła. — Nie, to nie jest strata czasu. Ona pójdzie do szkoły. — Ma kłopoty z chodzeniem po domu — mówiła mi Emily w zaufaniu. — Czy wyobrażasz sobie, że ona kiedykolwiek dojdzie do końca naszej drogi dojazdowej? — Henry ją zawiezie — obstawałam przy swoim. — Papa nie pozwoli, żeby powóz i konie były używane dwa razy każdego dnia. Poza tym Henry ma pracę tutaj —
ucięła Emily. Starałam się nie przywiązywać wagi do tego, co mówi Emily, chociaż w głębi serca czułam, że chyba ma rację. Nauka w szkole szła mi tak dobrze, że panna Walker zaczęła mnie stawiać za wzór innym uczniom. Prawie każdego dnia biegłam do mamy, by pokazać jej moje zeszyty z małymi gwiazdkami na nich. Przy obiedzie mama pokazywała je papie, a on oglądał, jadł i kiwał głową. Postanowiłam poprzypinać wszystkie moje „celujące" i „bardzo dobre" na ścianie u Eugenii. Była z nich tak samo dumna jak ja. 49
Gdzieś w połowie listopada panna Walker zaczęła mi powierzać coraz więcej obowiązków. Podobnie jak Emily pomagałam innym w nauce. Emily jednak nie przyjaźniła się z innymi dziećmi, pilnowała je i skarżyła, gdy nie uwa żały. Wielu uczniów z tego powodu musiało później siedzieć w kącie z oślą czapką na głowie. Nie była lubiana w szkole, ale panna Walker wydawała się z tego zadowolona. Mogła odwrócić się tyłem lub wyjść z sali, mając pewność, że nikt nie będzie się źle zachowywał w obecności Emily. Poza tym Emily wcale nie zależało na popularności. Lubiła rządzić i mieć władzę. Kiedyś mi się
zwierzyła, że w szkole nie ma nikogo, na czyjej przyjaźni by jej w jakiś sposób zależało. Pewnego dnia, po tym jak Emily naskarżyła na Nilesa Thompsona, iż rzuca on kuleczkami w Charlie Gordon, panna Walker kazała mu usiąść w kącie. Protestował, twierdząc, że jest niewinny, ale Emily była nieugięta w swoim oskarżeniu. — Widziałam, jak to robił, panno Walker — mówiła, wlepiając swoje stalowe oczy w Nilesa. — To kłamstwo! Ona kłamie! — protestował Niles i spojrzał na mnie. Wstałam.
— Panno Walker, Niles nie rzucił kuleczką — powiedziałam, zaprzeczając słowom Emily. Ta zrobiła się czerwona jak burak, a jej nozdrza rozszerzyły się jak u byka przed parsknięciem. — Emily, czy jesteś absolutnie pewna, że to był Niles? — pytała panna Walker. — Tak, panno Walker. Lilian tak mówi, bo lubi Nilesa — odpowiedziała spokojnie. — Oni praktycznie cały czas trzymają się za ręce, gdy idą lub wracają ze szkoły. Teraz ja z kolei zrobiłam się czerwona. Wszyscy chłopcy wybuchnęli śmiechem,
a dziewczęta zaczęły chichotać. — To nieprawda — krzyknęłam. — Ja... — Jeśli Niles nie rzucił kuleczką, Lilian, to kto to zrobił? — pytała Emily oparłszy ręce na biodrach. Popatrzyłam na Jimmiego Turnera, który był prawdziwym winowajcą. Odwrócił szybko wzrok. Nie mogłam na niego naskarżyć, więc tylko potrząsnęłam głową. 50 — W porządku — powiedziała panna Walker, popatrzy
ła na klasę, aż wszyscy spuścili głowy w dół. — Wystarczy — Spojrzała na Nilesa. — Czy rzuciłeś kuleczką, Niles? — Nie, proszę pani — powiedział. — Ponieważ to ci się zdarzyło po raz pierwszy, Niles, więc tym razem wierzę ci na słowo, ale jeśli zobaczę jakieś kuleczki na podłodze do końca dnia, to wszyscy chłopcy zostaną po lekcjach na pół godziny. Czy to jest jasne? Nikt nie odpowiedział. Gdy lekcje się skończyły, wszyscy po cichu zaczęli opuszczać klasę, a Niles podszedł do mnie. — Dziękuję ci za to, że się za mną
wstawiłaś — szepnął. — Nie mogę pojąć, jak to możliwe, że ona jest twoją siostrą — dodał, patrząc ze złością na Emily. — Nie jestem jej siostrą — odpowiedziała Emilia. — Ona jest sierotą, którą wzięliśmy do nas kilka lat temu — powiedziała głośno, tak by pozostałe dzieci mogły to usłyszeć. Wszyscy spojrzeli na mnie. — Nie, nie jestem! — krzyczałam. — Oczywiście, że jest. Jej matka umarła podczas porodu i byliśmy zmuszeni ją
zabrać. — Następnie podeszła do mnie i mrużąc oczy, dodała: — Jesteś gościem w moim domu i zawsze będziesz tylko gościem. Cokolwiek dają ci moi rodzice, dają jako jałmużnę, tak, jak się daje żebrakowi — powiedziała, odwracając się do dzieci, które nas otoczyły. W obawie, że wybuchnę płaczem, wybiegłam. Biegłam tak długo, jak tylko mogłam. Gdy się zatrzymałam, zaczę łam płakać. Płakałam przez całą drogę do domu. Mama była wściekła na Emily o to, co zrobiła i czekała na nią w drzwiach, gdy ta się zjawiła.
— Jesteś starsza, Emily. Powinnaś być bardziej rozsądna — mówiła do niej mama. — Jestem bardzo niezadowolona z ciebie, a i kapitan nie będzie szczęśliwy, gdy się dowie o wszystkim. Emily spojrzała z nienawiścią w moją stronę i poszła na górę do swego pokoju. Gdy papa wrócił do domu, mama opowiedziała mu o całym zajściu i papa nakrzyczał na Emily. Siedziała spokojnie przy obiedzie, ale odmówiła opiekowania się mną w drodze do szkoły. 51 Następnego dnia zauważyłam, że dzieci szepcą na mój widok. Emily nie mówiła
już nic więcej w mojej obecności, ale byłam pewna, że po cichu wygaduje na mnie różne rzeczy. Próbowałam się tym nie przejmować, by mi to nie przeszkadzało w nauce, i usiłowałam nadal cieszyć się lekcjami. Ale miałam odczucie, jakby czarne chmury pojawia ły się nad moją głową każdego ranka i towarzyszyły mi w drodze do szkoły. Emily jednak nie przestawała mi dokuczać i uprzykrzać życie w szkole. Zraniłam ją, przeciwstawiając się jej w sprawie z Nilesem Thompsonem, i była zdecydowana karać mnie za to przy każdej sposobności. Próbowałam trzymać się od niej z daleka. W drodze do szkoły wlokłam się z tyłu albo szybko
biegłam przodem i najlepsze, co mogłam zrobić, to unikać jej całymi dniami. Skarżyłam się na nią Eugenii i moja mała siostrzyczka sympatyzowała wówczas ze mną, ale obie zdawałyśmy sobie z tego sprawę, że Emily to jest Emily i nie ma sposobu, by ją zmienić lub spowodować, aby przestała postępować tak nieładnie. Znosiłyśmy ją, tak jak się znosi złą pogodę, czekając po prostu aż przeminie. Tylko raz Emily doprowadziła do łez jednocześnie mnie i Eugenię. Wówczas przysięgłam sobie, że nigdy jej tego nie wybaczę. 3
Nauczka Mimo że Puszek nie mógł wejść do domu od tego okropnego dnia, gdy Eugenia miała straszny atak alergii, to zdawało się, że wyczuwa, jaką miłością darzy go Eugenia. Prawie każdego popołudnia, gdy słońce w swej wędrówce ku zachodowi znajdowało się nad naszym dużym domem, Pu-52 szek wyszukiwał sobie kępkę miękkiej trawy pod oknem Eugenii, rozkładał się na niej i wygrzewał na słońcu. Leżał, mrucząc z zadowolenia i spoglądając w górę ku Eugenii, która siedziała w oknie i przemawiała do niego przez szybę.
Eugenia opowiadała mi z takim zapałem o Puszku, jak ja jej o szkole. Czasami, gdy wracałam ze szkoły, Puszek jeszcze tam leżał: śnieżnobiała plama na szmaragdowym łóżku. Zawsze się obawiałam, że stanie się szary i brudny jak inne koty żyjące na dworze i znajdujące schronienia w dziurach między kamieniami fundamentu lub w ciemnych kątach narzędziowni i wędzarni. Na jego mlecznobiałym futerku można by zauważyć każdą plamę, ale Puszek należał do tego rodzaju kotów, które nie tolerowały najmniejszego brudu ani kurzu na swojej sierści. Mógł się myć całymi godzinami, liżąc łapki i brzuszek
różowym języczkiem. Robił to metodycznie i dokładnie, z zamkniętymi oczami. Puszek stawał się szybko dużym, miłym kotem z oczami błyszczącymi jak diamenty. Henry lubił go bardziej od innych zwierząt na farmie i często dawał mu surowe jajko, co powodowało, jak twierdził, że futerko kota było gęste i lśniące. — On jest teraz najgroźniejszym myśliwym w okolicy — mówił do mnie — widziałem, jak się rozprawił z myszą, którą złapał. Gdy siedziałyśmy z Eugenią przy oknie i godzinami rozmawiałyśmy ze sobą lub
ja jej czytałam, mogłyśmy w przerwach patrzeć, jak Puszek spaceruje po ogrodzie. To nie był pokaz jego zdolności myśliwskich. Poruszał się w taki sposób, jakby chciał bezczelnie powiedzieć: „Wiem, że jestem tutaj najpiękniejszym kotem i lepiej, byście o tym pamięta ły". Śmiałyśmy się, a Puszek, który nas na pewno słyszał, zatrzymywał się i oglądał w naszą stronę, następnie odchodził z godnością, żeby sprawdzić swoje łowieckie tereny. Zamiast kołnierzyka Eugenia zawiązała mu na szyi jedną ze swoich różowych wstążek do włosów. Najpierw
próbował ją ściągnąć, ale z czasem przyzwyczaił się do niej i utrzymywał ją w takiej samej czystości jak swoje futerko. Puszek 53 stał się ulubieńcem wszystkich domowników i często o nim rozmawiano. Pewnego szarego i burzliwego dnia biegłam szybko po lekcjach do domu, obawiając się, że nie zdążę przed ulewą, która nadciągała wraz z czarnymi, groźnie wyglądającymi chmurami. Nawet prześcignęłam Emily, idącą z na wpół
przymkniętymi oczami i mocno zaciśniętymi ustami. Wiedziałam, że coś, co ja zrobiłam, lub coś, co się wydarzyło tego dnia w szkole, musiało ją poruszyć i rozzłościć. Mogło to być zainteresowanie, jakim darzyła mnie tego dnia panna Walker z powodu mojej bardzo dobrze odrobionej pracy pisemnej. Zdenerwowanie Emily zawsze przejawiało się w ten sposób, że zaczynała unosić ramiona, przez co jej chuda postać wydawała się większa i przypominała dużą wronę. Starałam się ominąć ją z daleka, by nie narazić się na przykrość z powodu jej ostrego języka. Przepełniona szczęściem przebiegłam
ostatnie sto metrów do frontowych drzwi. Prawie bez tchu wpadłam do domu, pełna entuzjazmu, by pokazać Eugenii moje pierwsze wypracowanie z wyrazem „celująco" wypisanym czerwonym atramentem w górnej części kartki. Trzymając ją w ręce, powiewałam nią jak flagą konfederatów na wietrze w bitwie przeciwko Jankesom, przedstawionej na jednym z naszych obrazów. Podniecona wtargnęłam do pokoju Eugenii. Ale wystarczyło jedno spojrzenie, by radość opuściła mnie tak szybko, jak powietrze uchodzące z przebitego balonu.
Eugenia tonęła we łzach, które spływały jej po policzkach i kapały na pościel. — Co się stało, Eugenio? Dlaczego płaczesz? — pytałam, wykrzywiając twarz w oczekiwaniu na jej odpowiedź. — Czy ktoś cię zranił? — Nie — roztarła łzy swoimi małymi piąstkami, nie większymi niż rączki moich lalek. — To Puszek... — powiedziała — on zniknął. — Zniknął? Nie! — odparłam, potrząsając głową. — U-hu, zniknął. Nie przyszedł pod moje okno przez cały dzień i prosiłam Henry'ego, by go odnalazł — wyjaśniła
Eugenia drżącym głosem. 54 — I co? — Nie znalazł go. Szukał wszędzie — powiedziała. — Puszek uciekł. — Puszek nie mógł uciec — odparłam z przekonaniem. — Henry powiedział, że musiał uciec. — On się myli — powiedziałam. — Pójdę sama poszukać i przyniosę go pod twoje okno.
— Obiecujesz? — Przyrzekam — powiedziałam i poszłam szybko sprawdzić obejście. Mama była w swoim pokoju i spytała: — To ty, Lilian? — Zaraz wrócę, mamo — powiedziałam, kładąc zeszyt i wypracowanie z oceną celującą na małym stoliku w przedpokoju i wyszłam szukać Henry'ego. Zobaczyłam Emily zbliżającą się powoli do domu, z podniesioną głową i szeroko otwartymi oczami. — Henry nie może znaleźć Puszka! — krzyknęłam do niej. Zaśmiała się i szła
dalej. Obeszłam stajnię i znalazłam Henry'ego dojącego krowę. Hodowaliśmy krowy, świnie i kurczaki na nasze potrzeby. Doglądanie ich było głównym zajęciem Henry'ego. Podniósł głowę, gdy wbiegłam. — Gdzie jest Puszek? — spytałam zdyszana. — Nie wiem. To jest dziwne. Kotki zazwyczaj nie wałęsają się tak jak kocury. Nie było jej w stajni ani nie widzia łem jej na plantacji przez cały dzień. — Podrapał się w głowę. — Musimy go odszukać, Henry.
— Wiem, panno Lilian, będę się za nim rozglądał w każdej wolnej chwili. — Odnajdę go — powiedziałam z determinacją i zaczęłam sprawdzać podwórko. Sprawdziłam w chlewikach i w kurniku. Obeszłam oborę i przeszukałem pastwisko, gdzie pasły się krowy. Zajrzałam do wędzarni i komórki z narzędziami. Spotkałam wszystkie nasze koty, ale Puszka nie znalazłam. Zawiedziona szłam wzdłuż pól z tytoniem i pytałam pracujących tam ludzi, czy go nie zauważyli. Ale nikt go nie widział. Szybko wróciłam do domu w nadziei, że Puszek sam 55
wrócił ze swojej podróży, ale Henry smutno potrząsnął głową na mój widok. — Gdzie on może być, Henry? — pytałam, czując, że sama się rozpłaczę. — Dobrze, panno Lilian, przypomniało mi się, że koty czasami chodzą nad staw, by łowić pazurami małe rybki, które pływają blisko brzegu. Może... — skinął zachęcająco głową. — Chodźmy zobaczyć, nim zacznie padać — krzyknę łam. Poczułam, jak pierwsza ciężka kropla już spadła mi na czoło. Zaczęłam
biec. Henry spojrzał na niebo. — Nie zdążymy — ostrzegł. Ale ja się nie zatrzymałam. Biegłam ścieżką prowadzącą prosto do stawu, nie zwracając uwagi na zarośla drapiące moje kolana. Nie było nic ważniejszego niż odnalezienie Puszka dla Eugenii. Gdy dotar łam do stawu, rozczarowałam się. Nie było ani śladu kotka patrolującego staw w poszukiwaniu małej rybki. Henry stanął obok mnie. Zaczęło mocno padać. — Chodźmy lepiej z powrotem, panno Lilian — powiedział Henry.
Pokręciłam głową, łzy zmieszane z kroplami deszczu popłynęły mi po policzkach. Nagle Henry chwycił mnie za ramiona. — Niech panna Lilian tu zostanie — rozkazał i zszedł na dół aż do krawędzi stawu w pobliżu małej przystani. Spojrzał w dół i potrząsnął głową. — Co tam jest, Henry? — krzyknęłam. — Niech panienka idzie teraz do domu. Niech idzie! — powiedział rozkazującym tonem, co
mnie przestraszyło. To nie było podobne do Henry'ego, by mówić do mnie w ten sposób. Nie ruszyłam się z miejsca. — Co tam jest, Henry? — powtórzyłam. — To nie jest przyjemne, panno Lilian — powiedział. — To nie jest przyjemne. Powoli, niepomna na coraz mocniejszy deszcz, zbliżyłam się do brzegu stawu i zajrzałam do wody. To był on, biała kuleczka bawełny; jego pyszczek był szeroko otwarty, ale oczy miał
zamknięte. Wokół szyi za-56 miast różowej wstążki Eugenii miał zawiązany sznurek, na którego końcu był przymocowany kamień wystarczająco ciężki, by utrzymać kotka pod wodą i spowodować jego utonięcie. Moje serce ścisnęło się z żalu. Nie mogłam się powstrzymać. Zaczęłam przeraźliwie krzyczeć i walić pięściami w uda. — Nie, nie, nie! — wołałam. Henry ruszył do mnie, jego oczy były pełne bólu i cierpienia, ale ja nie czekałam. Odwróciłam się i pobiegłam prosto do domu. Krople deszczu uderzały mnie po twarzy, wiatr rozwiewał moje włosy.
By łam tak zdyszana, iż myślałam, że umrę, gdy dopadłam frontowych drzwi. Odsapnęłam w przedpokoju i pozwoli łam, by moje łzy popłynęły strumieniem. Mama usłyszała mój płacz i wybiegła ze swego pokoju z okularami na nosie. Moje wrzaski były tak głośne, że zbiegły się pokojówki i Louella. — Co ci jest? — krzyczała mama. — Co się stało? — To Puszek — szlochałam. — Och, mamo, ktoś utopił
go w stawie. — Utopił go? — mama zaczerpnęła powietrza i złapała się za gardło. Potrząsnęła głową, nie dowierzając moim słowom. — Tak! Ktoś przywiązał do jego szyi sznurek z kamieniem i wrzucił Puszka do wody — krzyczałam. — Boże, zmiłuj się — powiedziała Louella i szybko się przeżegnała. Jedna z pokojówek zrobiła to samo. — Kto mógł to zrobić? — pytała mama, a następnie uśmiechnęła się i pokręciła głową. — Nikt nie mógł dokonać tak strasznego czynu, kochanie. Biedny
kotek musiał sam wpaść do wody. — Widziałam go, mamo. Widziałam go pod wodą. Idź i spytaj Henry'ego. Widział go również. On ma sznurek na szyi — nalegałam. — Och, moja droga, tak mnie boli serce. Spójrz na siebie. Jesteś przemoknięta. Idź na górę, zdejmij ubranie i weź ciepłą kąpiel. Idź, kochanie, bo rozchorujesz się, tak jak pierwszego dnia w szkole. — Ale mamo, Puszek został utopiony —
powiedziałam. 57 — Nic na to nie poradzimy, Lilian, idź na górę. — Muszę powiedzieć Eugenii — odparłam — ona czeka na wiadomość. — Powiesz jej później, Lilian. Najpierw wysusz się i ogrzej. No, idź już — nalegała mama. Szłam na górę powoli, ze zwieszoną głową. Gdy weszłam na piętro, usłyszałam skrzypnięcie otwieranych drzwi i zobaczyłam Emily wyglądającą z swego pokoju.
— Puszek zginął — powiedziałam do niej. — Został utopiony. Powoli na twarzy Emily ukazał się zjadliwy uśmieszek. Serce mi zabiło. — Czy ty to zrobiłaś?... — spytałam. — To ty zrobiłaś — oskarżała mnie. — Ja?! Nigdy nie mogłabym... — Mówiłam ci, że jesteś Jonasz. Wszystko, czego się dotkniesz, umiera lub cierpi. Trzymaj swoje ręce z daleka od naszych pięknych kwiatów, nie dotykaj naszych zwierząt i nie podchodź do pól z uprawą tytoniu, aby papa nie
miał strat. Najlepiej będzie, jak zamkniesz się w swoim pokoju — radziła. — Przestań! — odwróciłam się gwałtownie, zbyt obolała i cierpiąca, by bać się dłużej jej ziejącego nienawiścią spojrzenia. — Ty zabiłaś Puszka! Ty odrażająca kreaturo! Zaśmiała się znowu i powoli zniknęła w swoim pokoju, zamykając drzwi. Zrobiło mi się niedobrze. Cały czas miałam przed oczami biednego Puszka pływającego w wodzie z otwartym
pyszczkiem i oczami zamkniętymi dotykiem śmierci. Gdy weszłam do łazienki, zaczęłam wymiotować. Miałam tak silny ból żołądka, że nie mogłam się wyprostować i zgięta musiałam czekać, aż minie. Zauważyłam, że podrapałam sobie nogi podczas biegu przez zarośla między domem a stawem, i dopiero teraz poczułam ból. Powoli zdjęłam mokre rzeczy i weszłam do wanny. Przede wszystkim, gdy już obeschłam i przebrałam się, zeszłam na dół, by powiedzieć Eugenii straszną wiadomość. Moje nogi były jak z ołowiu, gdy zbliżałam się do jej drzwi.
58 Ale w momencie, kiedy je otworzyłam, zdałam sobie sprawę, że Eugenia już wie o wszystkim. — Widziałam Henry'ego — szlochała przez łzy — jak wyciągał Puszka. Podeszłam do niej i przytuliłyśmy się do siebie w rozpaczy i w nadziei, że przyniesie nam to ulgę. Nie chciałam jej mówić o moim przekonaniu, iż zrobiła to Emily, ale ona zdawała się wiedzieć o tym, że nie ma na plantacji innej istoty, mieszkającej lub pracującej tutaj, która byłaby zdolna do popełnienia tak okrutnego czynu.
Leżałyśmy w łóżku splecione ramionami, patrząc przez okno na ciemne, szare niebo i słuchając ulewy. Eugenia nie była moją rodzoną siostrą, lecz łączące nas więzi były równie silne, ponieważ obie byłyśmy dziećmi tragedii, zbyt małymi, by zrozumieć świat, w którym piękne i niewinne stworzenia są ranione i ulegają zagładzie. Wrażliwa Eugenia zasnęła w moich ramionach, opłakując utratę czegoś drogocennego i pięknego w naszym życiu, a ja po raz pierwszy czułam prawdziwy strach. Nie był to strach przed Emily czy duchami Henry'ego lub burzami i wypadkami. Obawiałam się
głębokiego żalu i bólu, który będzie moim udziałem, gdy utracę również Eugenię. Przytuliłam się do niej tak mocno, jak mogłam, a następnie wyślizgnęłam się po cichu na kolację. Mama nie chciała rozmawiać o Puszku przy jedzeniu, ale musiała wyjaśnić papie, dlaczego jestem taka zmartwiona i nie mam apetytu. Słuchał, a następnie szybko przełknął posiłek i trzasnął dłonią w stół tak mocno, że podskoczyły naczynia. Nawet Emily się przestraszyła. — Nie chcę tego słuchać! — powiedział. — Nie chcę, by jakieś głupie zwierzę psuło wszystkim nastrój
przy kolacji. Kot zdechł i go nie ma, więc nie będziemy o tym mówić. Bóg dał i Bóg wziął. — Jestem pewna, że Henry znajdzie dla ciebie i dla Eugenii jakiegoś innego kotka — dodała mama z uśmiechem. 59 — Nie takiego jak Puszek — odparłam, powstrzymując łzy. — On był wyjątkowy i takiego nie będzie — jęczałam. Usta Emily skrzywiły się w szyderczym grymasie.
— Georgio — powiedział papa tonem upomnienia. — Porozmawiajmy o przyjemniejszych rzeczach, kochanie — powiedziała szybko mama i uśmiechnęła się do mnie. — Jak ci poszło dzisiaj w szkole? — spytała. Odetchnęłam i otarłam policzki. — Otrzymałam ocenę celującą za moje wypracowanie — odparłam dumnie. — No to wspaniale! — powiedziała mama, klaszcząc w dłonie. — Czy to nie cudownie? — Spojrzała na Emily, która
udała, że jej to nie interesuje. — Dlaczego nie mówisz o tym kapitanowi, kochanie? — pytała. Spojrzałam na papę. Wyglądał tak, jakby nie słyszał tych słów i wcale go to nie interesowało. Jego szczęka poruszała się miarowo, gdy żuł mięso, a oczy pozbawione były jakiegokolwiek wyrazu. Gdy się nie poruszyłam, przestał jeść i spojrzał na mnie. Szybko wstałam i wybiegłam do przedpokoju, gdzie zostawiłam moje rzeczy na stoliku, ale nie mogłam znaleźć kartki z wypracowaniem. Nie było jej tam. Byłam pewna, że położyłam ją na wierzchu. Przejrzałam zeszyt, przetrząsnęłam elementarz w nadziei, iż
któraś z pokojówek wetknęła kartkę między jego stronice, ale nic nie znalazłam. Wróciłam do jadalni ze łzami w oczach. Mama czekała na mnie z uśmiechem, ale ja potrząsnęłam głową. — Nie mogę tego znaleźć — powiedziałam. — Bo nigdy tego nie miałaś — ucięła szybko Emily — wyobraziłaś to sobie. — Nieprawda! Wiesz dobrze, że miałam tę kartkę. Słyszałaś, jak panna Walker mówiła o tym w klasie —
przypomniałam jej. — Nie dzisiaj, pomyliło ci się z innym dniem — powiedziała i uśmiechnęła się do papy, jakby chciała powiedzieć: „Ach te dzieci". Skończył przeżuwanie tego, co miał w ustach i oparł się plecami o krzesło. 60 — Troszcz się bardziej o swoje lekcje, młoda damo, a nie o to, co się dzieje z zabłąkanymi zwierzętami na farmie — poradził.
Nie mogłam się już powstrzymać i zaczęłam szlochać jak nigdy dotąd. — Georgio — zażądał papa — ukróć takie zachowanie natychmiast. — Lilian — powiedziała mama, podnosząc się i okrążając stół, by zbliżyć się do mnie. — Wiesz, że kapitan nie lubi takich rzeczy przy stole. Chodź, kochanie. Przestań płakać. — Ona w szkole również zawsze płacze — kłamała Emily. — Są z nią kłopoty każdego dnia. — To nieprawda! — Prawda. Panna Walker mówiła mi o
tym wiele razy. — Kłamiesz! — krzyknęłam. Papa znowu trzasnął w stół, tym razem tak mocno, że aż spadła pokrywka z maselniczki i zabrzęczała na stole. Wszyscy umilkli i zamarli w bezruchu; wstrzymałam oddech. Następnie papa wyciągnął rękę i wskazał swoim grubym palcem na mnie. — Zabierz to dziecko na górę, aż będzie gotowe, by zasiąść z nami przy stole i zachowywać się poprawnie — rozkazał. Jego czarne oczy rozszerzyły się z wściekłości, a gęste wąsy najeżyły
z gniewu. — Ciężko pracuję przez cały długi dzień i oczekuję spokoju przy posiłku. — Dobrze, Jed. Nie denerwuj się więcej. Chodź, Lilian, kochanie — powiedziała mama, biorąc mnie za rękę. Wyprowadziła mnie z jadalni. Gdy się obejrzałam, zauważy łam, że Emily jest bardzo zadowolona, o czym świadczył jej lekki uśmieszek. Mama zaprowadziła mnie na górę do mego pokoju. Wstrząsał mną cichy szloch. — Teraz poleż przez chwilę, droga Lilian — mówiła mama, prowadząc mnie do łóżka. — Jesteś zbyt
zdenerwowana, by jeść z nami dzisiaj. Louella coś ci przyniesie, może trochę ciepłego mleka, dobrze, kochanie? — Mamo — zawodziłam. — Emily utopiła Puszka. Wiem, że to ona zrobiła. — Och nie, kochanie. Emily nie mogłaby zrobić czegoś 61 tak strasznego. Nie wolno ci mówić takich rzeczy, a szczególnie przy kapitanie. Obiecaj mi, że nie będziesz — prosiła. — Ale mamo... — Obiecaj, Lilian, proszę — błagała.
Skinęłam głową. Już zrozumiałam, że mama uczyni wszystko, by uniknąć nieprzyjemności. Jeśli będzie musiała, to zlekceważy prawdę, nawet gdy będzie ona oczywista; schowa głowę w swoich książkach lub przejdzie do pustej paplaniny i będzie się śmiała z oczywistych faktów, odżegnując się od nich machnięciem ręki jak magiczną różdżką. — Dobrze, kochanie. Teraz coś zjesz i pójdziesz wcześniej spać, w porządku? Rano zobaczysz wszystko w lepszych barwach, zawsze tak się dzieje — oświadczyła. — Czy chcesz, by ci teraz w czymś pomóc? — Nie, mamo.
— Louella coś ci przyniesie za chwilę — powtórzyła i zostawiła mnie siedzącą na łóżku. Odetchnęłam z ulgą, wstałam i podeszłam do okna, które wychodziło prosto na staw. Biedny Puszek, myślałam, nie zrobił nic złego. Jego nieszczęściem było to, że znalazł się w Meadows. Może moim nieszczęściem był również fakt, iż przywieziono mnie tu. Może to jest kara za przyczynienie się do śmierci mojej prawdziwej matki, rozmyślałam. Czułam taką pustkę wewnątrz, że każde uderzenie mego małego serduszka jakby odbijało się echem od żołądka do głowy. Jakże
pragnęłam czyjejś obecności, by móc z kimś porozmawiać i by ktoś mógł mnie wysłuchać. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Cichutko wyszłam i prawie na palcach dotarłam do pokoju, w którym mama przechowywała w różnych kufrach i pudełkach swoje osobiste rzeczy. Już kiedyś tu szperałam i wiedziałam, iż w małym, metalowym kuferku zamkniętym na skórzane paski mama trzyma swoją biżuterię, szale i grzebyki. Tam, pod starymi, koronkowymi halkami schowane były jakieś stare fotografie. Wśród nich znajdowało się jedyne zdjęcie siostry mamy, Violet, mojej prawdziwej matki.
Mama pragnęła zatrzeć wszelkie ślady bolesnych wspomnień, wszystkiego, co mogłoby jej zepsuć dobre samopoczucie. Zdałam 62 sobie sprawę z tego, iż mama postępowała w swoim życiu zgodnie z zasadą: „Co z oczu, to z myśli". Zapaliłam naftową lampę stojącą obok drzwi i ustawiłam ją na podłodze na wprost kufra. Następnie ostrożnie go otworzyłam i sięgnęłam ręką pod halki, by wyjąć plik fotografii. Jedna z nich przedstawiała Violet. Już ją kiedyś widziałam. Teraz trzymałam to zdjęcie na kolanach i przyglądałam się twarzy kobiety, która była moją matką. Jej oczy
patrzyły na mnie łagodnie, z lekkim uśmiechem. Tak jak mama mówiła, Violet miała twarz pięknej lalki o idealnych, drobnych rysach. Ponieważ patrzyłam na nią z góry, w świetle lampy wydawało się, że Violet patrzy na mnie również, a jej ciepły uśmiech jest przeznaczony dla mnie. Dotykałam jej ust, policzków, włosów i wypowiedziałam słowo, które mi się samo cisnęło na usta. — Mamo — wyszeptałam i przytuliłam zdjęcie do siebie. — Tak mi przykro. Nie chciałam spowodować twojej śmierci. Oczywiście uśmiech nie schodził z jej warg; to było tylko zdjęcie, ale ja sercem słyszałam, jak
mówi: „To nie była twoja wina, kochanie, ja jestem tu nadal dla ciebie". Odłożyłam fotografię i przejrzałam pozostałe. Znalazłam jedno zdjęcie przedstawiające moją mamę z młodym mężczyzną. Był wysoki, barczysty i przystojny. Miał miły uśmiech i czarne wąsy. Moja matka wyglądała przy nim bardzo młodo, sprawiali wrażenie bardzo szczęśliwych. To są moi prawdziwi rodzice, myślałam. Gdyby żyli, nie czułabym się taka nieszczęśliwa. Byłam przekonana, iż moja prawdziwa matka rozumiałaby mnie i Eugenię. Opiekowałaby się mną i pocieszała. W tym momencie zaczęłam
odczuwać coś, co narastało we mnie coraz bardziej, w miarę jak stawałam się starsza; pojęłam, jak dużo straciłam, gdy straszny los pozbawił mnie moich prawdziwych rodziców, zanim zdążyłam ich usłyszeć i zobaczyć. W mojej wyobraźni słyszałam ich teraz, słabo i z daleka, ale z miłością. Łzy spływały mi po policzkach i kapały na kolana. Moje małe serduszko ściskało się z bólu. Nigdy nie czułam się tak osamotniona jak w tej chwili. Zanim zdążyłam przejrzeć pozostałe zdjęcia, usłyszałam 63 wołanie Louelli. Szybko położyłam wszystko z powrotem do kufra, zgasiłam
lampę i pospiesznie wróciłam do mego pokoju. Teraz wiedziałam, że kiedykolwiek poczuję się nieszczęśliwa, będę mogła przyjść do tego pokoju, wyjąć zdjęcia i porozmawiać z moimi prawdziwymi rodzicami, być razem z nimi. — Gdzie byłaś, kochanie? — pytała Louella, stojąc z moją tacą. — Nigdzie — odparłam szybko. To miała być moja tajemnica, której nie mogłam nikomu powierzyć, nawet Louelli, nawet Eugenii, ponieważ nie chciałam jej jeszcze powiedzieć, iż nie jesteśmy rodzonymi siostrami. — No dobrze, zjedz coś teraz, kochanie
— powiedziała Louella. — Zaraz poczujesz się o wiele lepiej — śmiała się. — Nic tak szybko nie rozgrzewa serca i duszy jak żołądek pełny smacznego jedzenia — dorzuciła. Louella miała rację; poza tym byłam znowu głodna i z zadowoleniem przyjęłam kawałek jabłecznika na deser. Nareszcie mogę jeść, nie patrząc na twarz Emily, myślałam z zadowoleniem. Następnego dnia Henry powiedział mi, że Puszek został pochowany po chrześcijańsku.
— Każde żywe stworzenie jest częścią Boga — oświadczył. Zaprowadził mnie na grób Puszka. Była tam nawet mała tabliczka z napisem „Puszek". Gdy opowiedziałam o tym Eugenii, ta błagała mnie, bym ją tam zaprowadziła. Mama uznała jednak, iż jest zbyt chłodno na wyjście na dwór. Ale Eugenia tak strasznie płakała, że mama w końcu się zgodziła, pod warunkiem, iż założy ciepłe rzeczy. Gdy skończyła ją ubierać, Eugenia miała na sobie trzy warstwy odzieży, wliczając w to dwie bluzki, sweter i wiatrówkę. Mama obwiązała jej głowę chustką, tak, że ledwo było widać różową buzię. Mocno opatulona Eugenia prawie nie
mogła się poruszać. Gdy tylko wyszłyśmy z domu, Henry wziął ją na ręce i niósł przez całą drogę. Grób Puszka znajdował się za stajnią. — Chciałem, by był blisko miejsca, gdzie żył — wyjaśnił. 64 Stałyśmy z Eugenią ze złożonymi rękami i patrzyłyśmy na tabliczkę. Było nam bardzo smutno, ale żadna z nas nie płakała. Mama powiedziała, że łzy mogłyby Eugenii zaszkodzić. — Dokąd idą kotki po śmierci? — chciała wiedzieć Eugenia. Henry
podrapał się po swoich krótkich, kręconych włosach i myślał przez chwilę. — Jest drugie niebo — powiedział — tylko dla zwierząt, ale nie dla wszystkich. Na przykład dla takich właśnie jak Puszek, który sobie tam spaceruje, pokazując swoje śliczne futerko i wzbudzając zazdrość innych zwierząt. — Czy pochowałeś go z moją wstążką do włosów? — pytała Eugenia. — Oczywiście, panno Eugenio.
— Dobrze — powiedziała Eugenia i spojrzała na mnie. — Więc moja różowa wstążka jest również w niebie. Henry, śmiejąc się, zaniósł ją z powrotem do domu. Rozbieranie jej zajęło tak dużo czasu, iż zastanawiałam się, czy ta krótka wycieczka była tego warta. Ale gdy zobaczyłam twarz Eugenii, przekonałam się, że tak. Nigdy więcej nie miałyśmy takiego zwierzątka. Myślę, że obie obawiałyśmy się bólu, jaki mogłoby nam sprawić rozstanie się z nim tak jak z Puszkiem.
Jest to rodzaj cierpienia, którego nie chce się już więcej doświadczyć, jeśli się je już raz przeżyło. Poza tym, nie rozmawiając o tym, byłyśmy przeświadczone, że cokolwiek naprawdę polubimy, Emily znajdzie sposób, by to zniszczyć, trzymając się przy tym biblijnych przypowieści. Papa był bardzo dumny ze sposobu, w jaki Emily pojmowała religię i uczyła się Biblii. Jako prawa ręka pastora w niedzielnej szkółce była tam jeszcze większą tyranką niż w klasie u panny Walker. Ponieważ dzieci nie mogły skupić uwagi, gdy zamykano je w przykościelnej szkółce w piękne, słoneczne dni, i myślały tylko o
zabawach na dworze, pastor pozwolił Emily bić po rękach tych, którzy się źle zachowują. Emily sprawowała swoją władzę, zawzięcie tłukąc po palcach wszystkie małe dzieci, które tylko się uśmiechnęły w niewłaściwym momencie. 65 Pewnej niedzieli, gdy pastor już wyszedł, kazała mi odwrócić dłonie i zbiła mnie po nich, aż się zaczerwieniły. Nie zapłakałam, nawet nie jęknęłam. Patrzyłam jej prosto w oczy i przetrzymałam ból, chociaż później nie mogłam zgiąć palców przez godzinę. Wiedziałam już, że nie ma sensu
chodzenie na skargę do mamy, a papa powiedziałby tylko, że widocznie sobie na to zasłużyłam, skoro Emily tak ze mną postąpiła. Owego roku, mego pierwszego roku w szkole, wydawało mi się, iż po zimie o wiele szybciej nastała wiosna, a po wiośnie pierwsze letnie dni. Panna Walker oświadczyła, iż w ciągu jednego roku opanowałam materiał z dwóch lat i jestem jeszcze lepsza w czytaniu i pisaniu niż w matematyce. Nowe wyrazy zawsze bardzo mnie fascynowały. Stara łam się je wymawiać i odkrywać ich znaczenie. Mimo że książki papy były dla mnie nadal za trudne, usiłowałam je czytać i zrozumieć. Niektóre zdania i
napisy pod ilustracjami były już dla mnie jasne. Wraz z każdym odkryciem czułam, jak wzrasta moja pewność siebie. Mama oczywiście o wszystkim wiedziała i sugerowała, bym zadziwiła papę, ucząc się czytać psalmy. Ćwiczyłyśmy każdego wieczoru, aż nauczyłam się wymawiać wszystkie wyrazy. Nareszcie pewnego dnia przy kolacji, akurat przed końcem roku szkolnego, mama oświadczyła, iż mogę zacząć posiłek od przeczytania dwudziestego trzeciego psalmu. Emily spojrzała ze zdziwieniem. Nie wiedziała, jak z mamą długo i ciężko
nad tym pracowałyśmy. Papa usiadł prosto i trzymając ręce na stole, czekał. Otrzymałam Biblię i zaczęłam. — Pan jest moim...pa...ste...rzem... Za każdym razem, gdy się myliłam, Emily się uśmiechała. — Papo — przerwała — my poumieramy z głodu nim ona skończy. — Cicho — burknął papa. Gdy wreszcie skończyłam i podniosłam wzrok, papa skinął głową. — To było bardzo dobre, Lilian — powiedział. — Będę ćwiczył z tobą
codziennie, aż zaczniesz czytać dwa razy szybciej. Wówczas przeczytasz nam to znowu przy obiedzie. 66 — To nie potrwa długo — mruknęła pod nosem Emily, ale mama cieszyła się tak, jak gdyby wydarzyło się coś o wiele bardziej wspaniałego niż opanowanie nauki czytania. Zawsze lubiła się mną chwalić i wykorzystywała do tego każdą okazję, szczególnie nasze słynne przyjęcia. Właśnie jedno z takich przyjęć miało się wkrótce odbyć. Duże bale w ogrodzie stały się już tradycją w Meadows.
Odbywały się od tak dawna, że nikt już nie pamiętał, od kiedy. W tych stronach należało to do zwyczaju powitania lata. Istniała legenda, iż bez względu na to, który dzień Boothowie wybiorą na przyjęcie, będzie ładna pogoda. Legenda potwierdziła się i tym razem, gdy nastał ten dzień — piękna, czerwcowa sobota. Wydawało się, że pogoda została zamówiona specjalnie dla nas. Niebo nigdy nie było bardziej lazurowe, z rzuconymi tu 1 ówdzie chmurkami, jak gdyby sam Pan Bóg je tam namalował. Ptaki fruwały wśród drzew magnolii radosne i podniecone, wyczuwając przybycie odświętnie ubranych gości.
Każde ręce były przydatne przy ostatnich przygotowaniach do wspaniałego przyjęcia. Wszystkich nas ogarnął świąteczny nastrój. Nawet duży dom, dość ciemny i ponury z powodu obszernych pokoi i wysokich sufitów, poweselał od blasku słonecznych promieni. Mama dopilnowała, by wszystkie kotary zostały odsłonięte i podwiązane, a okna pootwierane na oścież. Oczywiście dom został wcześniej dokładnie wysprzątany, aby mógł sprostać badawczym spojrzeniom każdej pary oczu każdego członka godnych szacunku rodzin, które otrzymały od papy i mamy pięknie wypisane zaproszenia.
Jaśniały kremowo pomalowane ściany; błyszczały mahoniowe i hikorowe meble. Wymyte i wypolerowane podłogi lśniły jak ze szkła, a wyczyszczone dywany wyglądały jak nowe. Lekki powiew powietrza nieoczekiwanie przyniósł ze sobą zapach gardenii, jaśminu i wczesnych róż. Kochałam to nasze ogrodowe święto ze względu na panujący wszędzie gwar i ruch. Była to okazja do pokazania posiadłości w całej krasie i splendorze. To tak, jakby olbrzym przebudził się z zimowego snu. Papa nigdy nie wydawał się 67 bardziej przystojny, gdy biła od niego duma ze swego dziedzictwa.
Rożny zostały ustawione już poprzedniego wieczoru. Teraz były pełne żaru, a z mięsiwa kapał sok, sycząc w zetknięciu z gorącymi węglami. W nozdrza uderzał zapach spalanych pni hikory i pieczonego baraniego oraz wieprzowego mięsa. Wszystkie myśliwskie psy i wszystkie koty krążyły już w pewnej odległości w oczekiwaniu na rzucane im ochłapy i resztki. Za stajnią, niedaleko grobu Puszka, był osobny rożen, gdzie domowa służba, robotnicy z plantacji oraz lokaje i woźnicy przybyłych gości gromadzili się, by świętować we własnym gronie,
piekąc placki, słodkie ziemniaki i flaki. Zwykle mieli swoich własnych grajków i czasami wydawało się, iż bawią się lepiej niż ci wszyscy bogato ubrani i dobrze wychowani ludzie, którzy przybyli tu swoimi pięknymi powozami zaprzężonymi w najlepsze konie. Od świtu aż do czasu przybycia pierwszych gości mama krążyła po domu, dyrygując przygotowaniami i sprawdzając, czy wszystko jest jak należy. Pilnowała, by długi, piknikowy stół został przykryty czystym p ł ó t n e m i aby przygotowano miękkie krzesła dla tych biesiadników, którym nie odpowiadają twarde ławy.
Gdy pojawili się pierwsi goście, zaraz za nimi przybywali następni tak szybko, iż cały podjazd zapełnił się wierzchowcami i powozami z ludźmi, którzy pozdrawiali się nawzajem. Dzieci wyskakiwały pierwsze, gromadząc się na trawniku przed domem i bawiąc w berka lub chowanego. Ich piski i śmiechy rozlegały się w całej okolicy. Zadaniem Emily było pilnowanie dzieci, by żadne z nich czegoś nie spsociło. Głośno i stanowczo ogłaszała, gdzie nie wolno wchodzić i przebywać, a następnie patrolowała cały teren jak policjant pilnujący przestępców. Gdy tylko kobiety powychodziły ze
swoich powozów, od razu dzieliły się na dwie odrębne grupy. Starsze szły do domu, gdzie chroniły się przed promieniami słońca i owadami, i gdzie miały okazję do wymiany dowcipów i plotek. Młodsze spieszyły do letniego domku i do ławek, niektóre 68 adorowane przez młodych mężczyzn, inne w nadziei, iż zostaną zauważone w swych nowych, pięknych sukniach. Starsi mężczyźni w małych grupkach zostawali na dworze, dyskutując o polityce i interesach. Ojciec zabierał kilku panów, którzy jeszcze nie byli w Meadows i oprowadzał ich po domu,
głównie po to by pokazać im kolekcję broni znajdującą się na ścianie w bibliotece. Posiadał pistolety do pojedynków i kieszonkowe derringery, równie dobre jak angielskie rifle. Mama była wszędzie, pełniąc rolę hostessy, wymieniając uśmiechy i prowadząc rozmowy zarówno z gentlemenami, jak i z damami. Wydawała się rozkwitać podczas dużych przyjęć. Jej złote włosy nie wymagały kosztownych grzebieni, by lśnić przepychem koloru, ale mimo tego mama wpięła jeden z nich. Jej oczy błyszczały radosnym podnieceniem i wszędzie było słychać jej dźwięczny śmiech.
Dzień wcześniej narzekała i lamentowała, że nie ma się w co ubrać i że przytyła w biodrach od czasu ostatniego barbecue. Ani papa, ani Emily nie zwracali na to uwagi. Tylko ja przejawiałam jakieś zainteresowanie, ale tylko dlatego, że zastanawiałam się, dlaczego ona tak narzeka. Mama miała pełne ubrań szafy, mimo że papa rzadko zabierał ją na zakupy. Zawsze potrafiła zdobyć coś nowego i to według najnowszej mody. Miała skrzynie pełne butów i szuflady pełne biżuterii, niektóre rzeczy wniosła w posagu, inne nabyła po ślubie.
Nigdy nie uważałam jej za grubą i brzydką, ale ona ściskała biodra i ogłaszała, że wygląda jak hipopotam we wszystkim, co na siebie włoży. Zazwyczaj wzywała Louellę i Tottie, by pomogły jej wybrać ubrania, jak najbardziej ją wyszczuplające i pozwalające ukryć wszystkie niedoskonałości figury. Tottie godzinami szczotkowała jej włosy, podczas gdy mama siedziała przed lustrem i czyniła przygotowania. Włosy miała długie aż do pasa, ale czesała je i upinała z tyłu głowy. Przyglądanie się tym wszystkim zabiegom poprzedzającym uczesanie i strojenie się według najnowszej mody
rozbudzało moją kobiecość. Naśladując mamę, spędzałam 69 większość dnia poprzedzającego przyjęcie razem z Eugenią, szczotkując jej włosy i pozwalając, by czesała moje. Barbecue było jedną z niewielu okazji, jaką miała Eugenia, by przebywać wraz z innymi dziećmi na dworze przez wiele godzin, tak długo, jak mogła pozostawać w cieniu i nie biegać. Zgiełk i radosne podniecenie, a szczególnie świeże powietrze powodowały, iż jej policzki stawały się różowe i wreszcie nie wyglądała na małą, chorą dziewczynkę. Była zadowolona i podekscytowana, siedząc pod magnolią i oglądając zapasy
i popisy chłopców oraz dziewczynki, które spacerując z dumnie zadartymi nosami, naśladowały swoje matki i siostry. Późnym popołudniem, gdy wszyscy już się najedli i napili do syta, goście zaczynali spacerować, a niektórzy starsi wiekiem w końcu zasypiali gdzieś w cieniu. Młodzi mężczyźni rzucali podkowami, dzieci zaś były odpędzane dalej, by ich śmiechy i krzyki nie przeszkadzały dorosłym. W tym momencie protestująca, ale już wyraźnie zmęczona Eugenia była zabierana do domu na drzemkę. Czując się odpowiedzialną za nią, towarzyszyłam jej i siedziałam przy niej,
aż powieki zaczynały jej ciążyć i powoli się zamykały. Gdy zaczynała już oddychać regularnie, wychodziłam na palcach z pokoju, cichutko zamykając za sobą drzwi. Ponieważ wszystkie dzieci znajdowały się teraz za domem, gdzie jadły pokrojone w plastry arbuzy, postanowiłam wyjść tylnymi drzwiami. Gdy przechodziłam pospiesznie korytarzem, obok biblioteki papy usłyszałam stłumiony, kobiecy śmiech, co mnie zaintrygowało, tym bardziej, iż zaraz potem ktoś zaczął mówić niskim głosem. I znowu usłyszałam chichot młodej kobiety. Papa byłby bardzo rozsierdzony, gdyby się
dowiedział, że ktoś bez jego pozwolenia wszedł do biblioteki, pomyślałam. Cofnęłam się o kilka kroków i słuchałam znowu. Głosy przeszły w szept. Jeszcze bardziej zaciekawiona uchyliłam drzwi biblioteki i zajrzałam do środka. Zobaczy łam, jak tylną część sukni Darlene Scott unoszą powoli ręce mężczyzny stojącego przed nią. Patrzyłam jak urzeczona. 70 Usłyszeli mnie i gdy Darlene odwróciła się, zobaczyłam mężczyznę. To był papa. Jego twarz tak poczerwieniała, jakby za chwilę miała z niej trysnąć krew.
Odepchnął gwałtownie Darlene Scott i zrobił kilka kroków w moją stronę. — Co ty robisz w domu?! — pytał, ściskając moje ramiona. Nachylił się do mnie. Poczułam na twarzy jego oddech przesycony zapachem whisky zmieszanym z lekkim aromatem mięty. — Wszystkie dzieci miały zostać na dworze. — Ja... Ja jestem... — Zrozumiałaś? — pytał tarmosząc mnie za ramiona. — Och, ona jest teraz przestraszona, Jed — powiedziała Darlene, podchodząc do niego i odciągając go za ramię. To go
trochę uspokoiło. Darlene Scott była jedną z najładniejszych młodych kobiet w okolicy. Miała bujne rude pukle, chabrowe oczy i delikatną cerę. Nie było młodego mężczyzny, który by się za nią nie obejrzał, gdy przechodziła. Patrzyłam raz na papę, raz na Darlene, która uśmiecha ła się do mnie, obciągając suknię. — Zrozumiałaś — powtórzył papa. — Byłam przy Eugenii aż usnęła, papo — powiedzia
łam. — Teraz wychodzę na dwór bawić się. — Więc idź — powiedział — i żebym cię więcej nie przyłapał na wtykaniu głowy do pokoi i szpiegowaniu dorosłych, słyszysz? — Tak, papo — powiedziałam i spuściłam wzrok, ponieważ spojrzał na mnie z taką złością, że poczułam, jak drżą moje kolana. Nigdy nie widziałam go tak rozgniewanego. Wydał mi się zupełnie obcy. — Teraz znikaj! — rozkazał i mocno klasnął w dłonie.
Odwróciłam się i uciekłam w kierunku drzwi, a Darlene zachichotała. Odetchnęłam dopiero na tarasie. Czułam, jak mocno bije moje serce. Ze zdenerwowania nie mogłam nic przełknąć. Dlaczego papa wsadzał ręce pod spódnicę Darlene Scott? Gdzie była mama? — zastanawiałam się. 71 Nagle drzwi za mną się otworzyły. Odwróciłam się, moje serce zabiło mocniej w oczekiwaniu, że to papa
wciąż jeszcze rozsierdzony na mnie. Ale to nie był papa, lecz Emily. Zmrużyła oczy. — Co ty wyprawiasz? — spytała. — Nic — odpowiedziałam szybko. — Papa zabronił wprowadzać dzieci do domu — powiedziała. — Nikogo nie wprowadzałam. Byłam tylko z Eugenią. Utkwiła badawcze spojrzenie w mojej twarzy. Wyszła za mną. Również przeszła przez dom, wykonując jeden ze swych patroli. Na pewno wszystko
słyszała i widziała papę z Darlene Scott, myślałam. Było coś takiego w jej twarzy, co mi o tym mówiło, ale nie ośmieliłam się zapytać. Ona również przez chwilę wyglądała tak, jakby chciała mnie zagadnąć, ale zrezygnowała. — Idź więc i dołącz do swoich małych przyjaciółek — rozkazała z ironią. Zeskoczyłam z tarasu i zaczęłam uciekać tak szybko, że potknęłam się o wystający korzeń drzewa. Straciłam równowagę i odwróciłam się, by sprawdzić, czy Emily śmieje się ze mnie. Ale jej już nie było. Rozpłynęła się w powietrzu jak
duch. Tego popołudnia na początku lata zdałam sobie sprawę na swój dziecinny sposób, iż wiele duchów zamieszkuje Meadows. Nie były to duchy z opowieści Henry'ego, ukazujące się w świetle księżyca lub chodzące tam i z powrotem po strychu. Były to duchy zakłamania i nieszczerości zamieszkujące niektóre serca i raniące serca innych. Po raz pierwszy od czasu mego przybycia do tej wspania łej posiadłości z jej dumną, południową przeszłością, poczu
łam wewnątrz jakąś obawę. Przypuszczałam, że jest to mój dom, ale w tej chwili nie myślałam już o tym tak beztrosko i naiwnie jak przedtem. Patrząc teraz wstecz, uzmysławiam sobie, z jak wielu powodów tracimy naszą wiarę w ludzi. Ale najbardziej bolesne jest, gdy zawiedziemy się na tych, od których oczekujemy miłości i troski bardziej niż od innych, a którzy jak się 72 później okazuje, troszczą się głównie o siebie i o własne przyjemności. Jest to bolesne, ponieważ uświadamia nam, jak bardzo w rzeczywistości jesteśmy samotni.
Tego popołudnia poszłam do dzieci, by się śmiać i bawić razem z nimi, starając się nie myśleć o ciężkich przejściach i rozczarowaniach, które mnie ostatnio spotkały. Ale nie mogłam się już od nich całkowicie uwolnić. Tego lata, być może o wiele za wcześnie, straciłam część mego dzieciństwa. 4 Od Jonasza do Jezebel Teraz gdy patrzę wstecz, wydaje mi się, że tamto lato szybko i niepostrzeżenie przeszło w jesień, a jesień w zimę. Tylko wiosna zbyt długo obnosiła się ze swoją pączkującą twarzą. Może mi się
tak tylko wydawało, ponieważ zawsze czekałam na nią niecierpliwie, i miałam wrażenie, że zima ciągnie się bez końca. Dokuczała nam pierwszymi opadami śniegu, obiecując zmienić świat w lśniącą, zaczarowaną krainę z drzewami o błyszczących gałęziach. Pierwsze płatki śniegu nasuwały nam myśli o świętach Bożego Narodzenia, o buchającym ogniu w kominku, o wybornym jedzeniu, stosach prezentów, o radości, jaką sprawiało ubieranie drzewka, co zwykle było moim i Eugenii obowiązkiem. Na okolicznych łąkach zima rozkładała swój puszysty, biały dywan. Podczas tych wczesnych, zimowych wieczorów, gdy chmury
prześliznęły się po szklanej powierzchni granatowego nieba, śnieg zaczynał lśnić w świetle gwiazd i księżyca. Z mego okna na piętrze mogłam obserwować tę cudowną przemianę wyschniętego, pożółkłego pola w morze mleka, na którym widać było drobne błyski diamentów. W szkole chłopcy zawsze z entuzjazmem witali początek 73 zimy. Ze zdumieniem patrzyłam, jak zanurzają obnażone ręce w mroźnym śniegu i śmieją się z zadowolenia. Panna Walker ostro im zabraniała rzucać śnieżkami. Jeśli kogoś na tym przyłapała, wymierzała surową karę. Dawało to Emily okazję do rozliczenia
się z tymi, którzy się jej przeciwstawiali. Opady śniegu i mrozy zapewniały wiele przyjemnych zabaw, szczególnie chłopcom. Mogli się ślizgać, bić śnieżkami, jeździć na łyżwach, gdy lód na jeziorach i stawach był wystarczająco gruby. Staw w Meadows, który już nigdy nie będzie tym samym stawem, co kiedyś, od czasu, gdy pochłonął biednego Puszka, cały pokrył się lodem. Ponieważ zasilał go bystry strumyk, warstwa lodu na nim zawsze była cienka i niepewna. Wszystkie rzeczki w naszym regionie zimą wzbierały i płynęły szybciej, woda w
nich była lodowata, ale czysta. Zimą zwierzęta na farmie były spokojniejsze, ich żołądki wydawały się wypełnione mroźnym powietrzem, które wylatywało z ich nozdrzy i pysków. Zawsze podczas mrozów i śnieżyc było mi szkoda świń i kurczaków, krów i koni. Henry mówił wówczas, iż nie trzeba się o nie martwić, bo mają grubszą skórę oraz bardziej gęste pióra i sierść, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, by mogło być ciepło w nieogrze-wanej stajni podczas ostrych wiatrów wiejących z północy i wdzierających się do domu każdą szczeliną.
Louella i pokojówki, które spały na dole w pokojach bez kominków, wkładały do swoich łóżek rozgrzane cegły, by utrzymać ciepło. Henry przez większą część dnia był zajęty dokładaniem drewna do wielu kominków w naszym dużym domu. Papa wymagał, by w jego gabinecie było tak ciepło jak w duchówce, nawet wówczas, gdy nie przebywał u siebie całymi godzinami, a nawet dniami. Jeśli się zdarzyło czasem, że wszedł tam i było zimno, to ryczał jak ranny niedźwiedź i posyłał natychmiast po Henry'ego. W zimowe miesiące droga do szkoły była trudna do pokonania dla Emily i dla mnie, a czasami wprost nie do przebycia
z powodu chłodnego deszczu i silnych wiatrów oraz zawiei śnieżnych. Kilka razy mama wysłała po nas 74 Henry'ego, ale papa dawał mu tyle zajęć, które musiały być wykonane na bieżąco, że nie starczało mu czasu najeżdżenie po nas. Zima wydawała się nie przeszkadzać Emily. Miała ten sam ponury wyraz twarzy przez cały rok. Co więcej, wyglądała na zadowoloną, gdy niebo było szare i monotonne. To umacniało jej wiarę, że świat jest ciemnym i ponurym miejscem, w którym tylko religijność i pobożność może ofiarować ludziom światło i ciepło. Zastanawiałam się, jakie myśli kłębią się w głowie
Emily, gdy tak idzie bez słowa, miarowym krokiem przemierzając drogę do szkoły i z powrotem. Wiatr mógł zawodzić wśród drzew, niebo mogło być ciemne i posępne jak o północy, powietrze mogło być tak mroźne, iż nasze nozdrza pokrywały się szronem, a Emily była niewzruszona; Szła z oczami utkwionymi przed siebie, niepomna na śnieg siekący w czoło i policzki, burze i zamiecie. Jej stopy nigdy nie odczuwały chłodu, ręce nie marzły, chociaż miała palce tak czerwone jak koniuszek jej własnego nosa. Ignorowała wszelkie moje skargi lub
odwracała się do mnie i spluwała ze złością, oburzona tym, że ośmielam się krytykować świat stworzony dla nas przez Boga. — Ale dlaczego Bóg chce, by nam było tak zimno i źle — krzyczałam, a Emily rzucała mi piorunujące spojrzenie i potrząsała głową ze zgorszeniem. — Czy ty nie uważałaś w niedzielnej szkółce? Bóg wystawia nas na próby i cierpienia, by umocnić nas w naszym postanowieniu — mówiła przez zaciśnięte zęby. — W jakim postanowieniu? — nigdy nie
wahałam się pytać, gdy czegoś nie rozumiałam. Moje pragnienie wiedzy i zrozumienia było tak silne, że mogłam pytać nawet Emily. — Nasze postanowienie, by zwalczać diabła i grzech — powiedziała. Następnie przybrała jej tylko właściwy wyniosły wyraz twarzy i dodała: — Ale na twoje zbawienie może być już za późno. Ty jesteś Jonasz. Nigdy nie traciła okazji, by mi o tym przypomnieć. — Nie, nie jestem — mówiłam z naciskiem, broniąc się przed przekleństwem, którym chciała mnie
obarczyć. Emily szła dalej, przeświadczona o swojej racji i o tym, że posiada 75 jakiś szczególny dar porozumiewania się z Bogiem. Kto dał jej prawo do przypisywania sobie takiej mocy? Zastanawia łam się, czy to nasz pastor, a może papa. Jej znajomość Biblii schlebiała mu, ale w miarę, jak stawałyśmy się starsze, nie okazywał Emily większego zainteresowania niż mnie czy Eugenii. Różniło nas tylko to, że Emily wcale o to nie zabiegała. Nikt bardziej nie lubił przebywać w samotności niż ona. Nie potrzebowała niczyjego towarzystwa i z
jakiegoś powodu szczególnie unikała Eugenii. Pomimo niedorozwoju fizycznego Eugenia wciąż walczy ła ze swoją straszną chorobą. Łagodny uśmiech prawie nie znikał z jej twarzy i dziewczynka nie traciła pełnego słodyczy usposobienia. Jej postać była wątła i krucha. Jej skóra, pielęgnowana i chroniona przed ostrym słońcem Wirginii, zarówno zimą, jak i latem miała biel magnolii. W wieku dziewięciu lat Eugenia wyglądała na cztero - lub pięcioletnie dziecko. Łudziłam się nadzieją, że w miarę, jak będzie stawała się starsza, to jej organizm zacznie szybciej się rozwijać,
a choroba osłabnie. Ale zamiast tego Eugenia mizerniała w oczach, co bardzo mnie martwiło. W miarę upływu lat chodzenie sprawiało jej coraz większą trudność. Nawet spacer wokół domu był dla mojej siostry męczący, a wchodzenie po schodach zabierało jej tyle czasu, że żal było na to patrzeć. Mijały długie sekundy zanim z trudem postawiła nogę na następnym stopniu. Coraz więcej spała, jej ręce szybko się męczyły, gdy szczotkowała włosy, które rosły bujnie na przekór chorobie. Musiała czekać na mnie lub Louellę, by dokończyć uczesanie. Jedyną rzeczą, która ją irytowała, było szybkie męczenie się
oczu podczas czytania. W końcu mama sprawiła jej okulary w ciężkich oprawkach z grubymi soczewkami. Eugenia mówiła, że wygląda w nich jak duża ropucha. Ale dzięki nim mogła wreszcie czytać. Uczyła się czytać prawie tak szybko jak ja. Mama zatrudniała panią Templeton, emerytowaną nauczycielkę, do udzielania lekcji Eugenii. Zajęcia te zostały jednak stopniowo skrócone do kwadransa, ponieważ Eugenia w wieku dziesięciu lat była już za słaba na dłuższe 76 spotkania. Po szkole biegłam prosto do jej pokoju i odkrywałam, że zasnęła w trakcie odrabiania ćwiczeń z arytmetyki
lub gramatyki. Zeszyt leżał na jej piersiach, a pióro nadal tkwiło między jej malutkimi paluszkami. Zwykle wszystko to odkładałam na bok i delikatnie ją przykrywa łam. Później zawsze narzekała. — Dlaczego mnie po prostu nie obudziłaś, Lilian? Śpię wystarczająco dużo wtedy, kiedy trzeba. Następnym razem potrząśnij mnie za ramiona, słyszysz? — Dobrze, Eugenio — mówiłam, ale nie miałam sumienia budzić jej z głębokiego snu, który jak mi się zdawało, mógł ją wzmocnić.
Papa i mama posłuchali w końcu rady doktora i kupili Eugenii wózek inwalidzki. Mama, jak zwykle, próbowała nie przyjmować do wiadomości tego, co naprawdę dzieje się z dziewczynką. Jej pogarszający się stan przypisywała złej pogodzie lub czemuś, co zjadła, albo czemuś, czego nie zjadła. — Eugenia wyzdrowieje — zwykła mówić, gdy przychodziłam do niej ze swoimi obawami. — Wszyscy zdrowieją, kochanie, szczególnie dzieci. W jakim świecie mama żyła? — zastanawiałam się. Czy rzeczywiście wierzyła, iż może odwrócić kartę naszego życia i znaleźć wszystko
zmienione na lepsze? Widocznie było jej wygodnie żyć w wyimaginowanym świecie. Zawsze, gdy tylko jej przyjaciółki przestawały plotkować, mama natychmiast zaczynała opowiadać o życiu i miłosnych tarapatach bohaterów swoich romansów, mówiąc o nich tak, jak gdyby istnieli naprawdę. Jakieś rzeczywiste wydarzenie zawsze przypominało jej coś, o czym czytała w swoich książkach. Po kilku minutach takiej rozmowy wszyscy usiłowali przypomnieć sobie, o kim mama mówi w danym momencie. — Julia Summers? Nie pamiętam żadnej Julii Summers — mówiła pani Dowling, a mama zastanawiała się przez chwilę,
następnie wybuchała śmiechem. — Och, oczywiście, że pani nie pamięta, moja droga. Julia Summers jest bohaterką „Trzech serc", mojej nowej powieści. 77 Wszyscy śmiali się, a mama opowiadała dalej, chętnie przenosząc się w bezpieczny świat iluzji, świat, w którym małe dziewczynki podobne do Eugenii zawsze zdrowieją i wstają ze swoich wózków. Gdy tylko Eugenia otrzymała wózek, gorliwie zachęca
łam ją do wsiadania i woziłam po domu, a jeśli mama uznała, iż jest wystarczająco ciepło, wyjeżdżałyśmy na zewnątrz. Henry mógł w każdej chwili podbiec i pomóc znieść Eugenię wraz z wózkiem po schodach. Woziłam ją po obej ściu, aby mogła zobaczyć nowego cielaka lub obejrzeć małe kurczaki. Mogłyśmy obserwować, jak Henry wraz z innymi pracownikami czyści szczotką konie. Na farmie było tak wiele pracy, że zawsze znalazło się coś ciekawego do obejrzenia. Eugenia szczególnie lubiła wczesną wiosnę. Jej oczy były radosne, gdy woziłam ją wokół domu, by mogła
przyjrzeć się krzewom derenia obsypanego masą białego lub różowego kwiecia, odznaczającego się na tle młodej zieleni. Pola pokrywał zielony dywan przetykany kwiatami jaskrów i żonkili. Wszystko to napełniało Eugenię radością i pozwalało jej chociaż trochę zapomnieć o chorobie. To nie znaczy, że bez przerwy narzekała. Jeśli poczuła się gorzej, tylko spoglądała na mnie i mówiła: „Wydaje mi się, iż byłoby lepiej, gdybyśmy wróciły już do domu, Lilian. Muszę się na chwilę położyć, ale zostań ze mną" — dodawała pospiesznie — „i powiedz mi znowu o tym, w jaki sposób
patrzył na ciebie Niles Thompson i co ci powiedział w drodze ze szkoły do domu". Nie pamiętałam, kiedy jej tak dokładnie wszystko opowiedziałam, ale bardzo szybko zrozumiałam, iż moja siostra, Eugenia, żyła mną i moimi opowieściami. Na naszych dorocznych przyjęciach widywała chłopców i dziewczęta, o których jej opowiadałam, ale tak krótko przebywała w ich towarzystwie, iż mogła czerpać wiedzę o życiu na zewnątrz tylko z moich relacji. Próbowałam przyprowadzać koleżanki do domu, ale większość z nich źle się czuła w pokoju Eugenii, pełnym medykamentów ułatwiających
oddychanie i stolików zastawionych buteleczkami z pigułkami. Poza tym 78 obawiałam się, iż większość z tych, którzy odwiedzili Eugenię i zobaczyli, jak jest mała, uważała ją za rodzaj potworka, a Eugenia była zbyt bystra, by nie zauważyć obawy i zażenowania w ich oczach. Po tym wszystkim doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jak będę jej wszystko o nich opowiadać. Siadywałam przy łóżku Eugenii, podczas gdy ona leżała nadal z zamkniętymi oczami i z lekkim uśmiechem na ustach, a ja mogłam przywoływać wszystkie szkolne wydarzenia w najdrobniejszych szczegółach. Zawsze chciała wiedzieć, jak inne dziewczęta chodzą ubrane, jak
mają uczesane włosy, o czym rozmawiają i co lubią robić. Chciała również wiedzieć, czego się tego dnia uczyłyśmy i kto miał kłopoty w nauce. Gdy wspominałam o postępowaniu Emily, Eugenia po prostu nie wierzyła i mówiła coś rodzaju: „Ona tylko próbuje się przypochlebić". — Nie bądź taka pobłażliwa, Eugenio — protestowa łam — Emily nie chce się przypochlebiać pannie Walker lub papie czy mamie. Jej to po prostu sprawia przyjemność. Ona lubi być postrachem innych. — Jak ona może to lubić? — mówiła
Eugenia. — Czy ty wiesz, jak ona uwielbia rządzić i być okrutną, ona nawet mnie bije po rękach w niedzielnej szkółce. — Ale pastor jej na to pozwala, prawda? — pytała Eugenia. Wiedziałam, że to mama jej tak powiedziała, więc Eugenia nie uważała tego za zło. Mama prawdopodobnie w i e r z y ł a w to, co mówiła na temat Emily. Tym sposobem unikała spojrzenia prawdzie w oczy. — Ale on nie kazał jej, by to lubiła — upierałam się. — Powinnaś zobaczyć wyraz jej oczu, gdy
to robi. Jest po prostu szczęśliwa. — Ona nie może być potworem, Lilian. — Nie może? Czy zapomniałaś o Puszku? — powiedzia łam chyba zbyt ostro niż powinnam. Zobaczyłam, jak to zabolało Eugenię, i natychmiast tego pożałowałam. Ale wyraz przykrości szybko zniknął z jej twarzy i znowu się uśmiechnęła. — Opowiedz mi teraz o Nilesie. Proszę. — Dobrze — powiedziałam uspokojona. Lubiłam mówić 79 o Nilesie Thompsonie. Eugenii mogłam
wyjawiać moje najskrytsze uczucia. — Powinien się ostrzyc — powiedziałam, śmiejąc się. — Włosy spadają mu na czoło i dalej na nos. Zawsze, gdy spojrzę na niego w klasie, odgarnia grzywkę na boki. — Jego włosy są teraz bardzo ciemne — powiedziała Eugenia, przypominając sobie o czymś, co jej mówiłam kilka dni temu. — Tak czarne jak u wrony. — Tak — powiedziałam, śmiejąc się. Eugenia również się śmiała. — Czy dzisiaj znowu gapił się na ciebie? Tak? — pytała podekscytowana.
Jej oczy czasami pałały. Spoglądając w nie wówczas, można było zapomnieć, że jest chora. — Patrzył cały czas. Widziałam to — mówiłam prawie szeptem. — Czy serce biło ci coraz mocniej, tak aż zapierało ci dech? — skinęłam głową. — To tak jak mnie, gdy jestem szczęśliwa — dodała. Następnie zaśmiała się, nim zdążyłam zaprotestować. — Co on powiedział? Powtórz mi, co mówił wczoraj w drodze do domu? — Powiedział, że mam najmilszy uśmiech w całej szkole — powtórzyłam,
przypominając sobie, w jakich to było okolicznościach. Szliśmy obok siebie, jak zwykle kilka kroków za Emily i bliźniaczkami. Kopnął mały kamyk, następnie spojrzał w górę i to powiedział. Zaraz znowu spuścił głowę. Przez moment nie wiedziałam, co mam powiedzieć i jak zareagować. W końcu wymamrotałam „dziękuję". — Tylko to mi przyszło na myśl — powiedziałam do Eugenii. — Powinnam przeczytać jeden z mamy romansów, wówczas wiedziałabym, jak rozmawiać z chłopcami. — W porządku. Odpowiedziałaś tak, jak należy — zapewniała mnie Eugenia. —
Ja również bym tak powiedziała. — Naprawdę? Nie odezwał się do mnie już więcej aż do końca drogi. Wówczas powiedział „Do jutra, Lilian" i pospiesznie się oddalił. Wiedziałam, iż był zażenowany i chciał, żebym powiedziała coś więcej. — Będziesz mogła to zrobić następnym razem — zachęcała mnie Eugenia. 80 — Nie będzie następnego razu. On prawdopodobnie uważa mnie za niedorozwiniętą. — Nieprawda. On nie może tak myśleć
o tobie. Jesteś najzdolniejszą dziewczynką w szkole. Jesteś nawet zdolniejsza od Emily — powiedziała z dumą Eugenia. Rzeczywiście byłam. Z powodu mego bardzo dobrego czytania. Umiałam to, czego uczą się dzieci w starszych klasach. Pochłaniałam książki w gabinecie papy, studiując jego kolekcję o starożytnej Grecji i Rzymie. Było tam wiele pozycji, których Emily nie chciała czytać nawet wówczas, gdy panna Walker to sugerowała. Emily uważała, że mówią one o grzesznych czasach i grzesznych ludziach. W rezultacie wiedziałam więcej od niej o mitologii i starożytności.
Byłam również szybsza od Emily w mnożeniu i dzieleniu, co tylko ją bardziej rozwścieczało. Pamiętam, jak raz przechodziłam obok niej, gdy się zmagała z kolumną liczb. Spojrzałam przez jej ramię na wynik i powiedziałam, że jest zły. — Zgubiłaś jedną liczbę — wyjaśniłam, wskazując błąd. Odwróciła się. — Jak śmiesz mnie szpiegować i podglądać moją pracę? Chcesz ode mnie ściągnąć — oskarżyła mnie.
— Ależ skąd, Emily — powiedziałam. — Chciałam ci tylko pomóc. — Nie potrzebuję twojej pomocy. Jak śmiesz mi mówić, co jest dobre, a co złe? Tylko panna Walker może to zrobić. Wzruszyłam ramionami i odeszłam, ale gdy się obejrzałam, zobaczyłam, jak energicznie ściera poprzednią odpowiedź. Tak naprawdę, to wszystkie trzy wzrastałyśmy w różnych światach, mimo że mieszkałyśmy pod jednym dachem i miałyśmy tę samą parę ludzi za rodziców. Obojętnie, jak dużo czasu spędzałyśmy razem z Eugenią i jak wiele rzeczy robiłyśmy wspólnie i dla siebie,
wiedziałam, że nigdy nie będę czuła tak samo jak ona, nie zrozumiem, jak trudno jest przebywać większość czasu w domu, wyglądając tylko przez okno. Bóg Emily przerażał mnie; drżałam, gdy straszyła mnie Jego zemstą i gniewem. Jak mógł postępować tak 81 niedorzecznie, myślałam, jeśli jest taki wszechmocny, to dlaczego pozwala cierpieć komuś tak wartościowemu jak Eugenia, a zupełnie nie zauważa arogancji Emily. Emily również żyła w swoim odrębnym świecie. W przeciwieństwie do Eugenii nie była bezradnym i bezwolnym więźniem. Zamykała się z własnej woli i nie tylko w prawdziwych ścianach.
Odgradzała się od innych ścianą złości i nienawiści, posługując się przy tym cytatami z Biblii. Czasem wydawało mi się, że nawet pastor się jej obawia, tak jakby wyjawiła mu jakiś ciężki, tajemniczy grzech, który kiedyś popełniła. Byłam jedynym dzieckiem, które prowadziło normalne życie w Meadows; biegałam po polach, rzucałam kamyki do strumyków, wąchałam kwiaty i wdychałam zapach zebranego tytoniu. Spędzałam dużo czasu na plantacji z pracownikami i znałam wszystkich po imieniu. Nie zamykałam się z własnej woli w części naszego dużego domu, by ignorować pozostałych mieszkańców.
Pomimo bólu, jaki sprawiła mi prawda o moich narodzinach, mimo iż posiadałam siostrę taką jak Emily, dorastanie w Meadows przynosiło mi dużo radości. Meadows nigdy nie straciły dla mnie uroku, myślałam później. Burze przychodziły i odchodziły, ale zawsze po nich świeciło słońce. Oczywiście byłam wówczas zbyt mała, by zdawać sobie sprawę z tego, jak były ponure i chłodne, i jak stawałam się coraz bardziej osamotniona. W wieku dwunastu lat zaczęłam zauważać zmiany na moim ciele, co dawało mamie podstawę do twierdzenia, iż będę piękną, młodą
kobietą, kwiatem Południa. Było mi przyjemnie słuchać, jak ludzie, a szczególnie przyjaciółki mamy, podziwiają miękkość moich włosów, piękno oczu i zalety charakteru. Nagle jakby z dnia na dzień moje ubrania zrobiły się za ciasne w niektórych miejscach, chociaż nie przybyło mi na wadze. Z mojej twarzy zniknęła dziecinna pucołowatość, a chłopięce linie ciała zaczęły się zaokrąglać. Zawsze byłam drobna i szczupła, a nawet chuda jak Emily, 82 która wystrzeliła w górę tak szybko, jakby to się stało w ciągu jednej nocy. Wysoki wzrost Emily sprawiał, iż
wyglądała jak dorosła. Było to też widoczne w jej twarzy. Natomiast w postaci nie można było dostrzec żadnych cech kobiecości. Nie miała tak miękkich i delikatnych kształtów jak moje. Ja w wieku dwunastu lat z przyjemnością stwierdziłam, że mam już piersi. Nie można tego było powiedzieć o Emily, chociaż nigdy nie widziałam jej rozebranej, nawet wówczas, gdy spała. Pewnego wieczoru podczas kąpieli mama zauważyła, jak się rozwinęłam. — Moja droga — wykrzyknęła ze śmiechem — ty masz większe piersi niż ja w twoim wieku. — Musimy ci kupić
jakiś stanik, Lilian. Poczułam, że się czerwienię, szczególnie gdy mama zaczęła trajkotać o tym, jak młodzi mężczyźni zaczną mnie pożerać oczami. Mogą oni patrzeć tak intensywnie, iż „będzie mi się wydawało, że chcą zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy i figury". Mama uwielbiała przy każdej nadarzającej się okazji przytaczać zdania z romansów. Nie minął rok, jak dostałam pierwszy okres. Nikt nie powiedział mi, że to się może zdarzyć. Pewnego wiosennego dnia wracałyśmy z Emily ze szkoły. Było już tak ciepło jak w lecie, więc
miałyśmy na sobie tylko sukienki. Szczęśliwie, akurat rozstaliśmy się z bliźniaczkami Thompson i Nilesem, bo inaczej bym się chyba zapadła ze wstydu pod ziemię. Nagle chwycił mnie okropny skurcz. Ból był tak silny, że złapałam się za brzuch i zgięłam wpół. Emily zła, że musi się zatrzymać, odwróciła się i patrzyła z grymasem niezadowolenia, jak przykucnęłam na trawie i jęczałam. Zrobiła kilka kroków w moją stronę i oparła ręce na swoich wystających biodrach. Jej łokcie sterczały tak ostro pod skórą, iż myślałam, że ją przebiją na wylot.
— Co ci jest? — spytała. — Nie wiem, Emily. Tak mocno mnie boli — zaszlochałam. 83 — Przestań! — krzyknęła Emily. — Kwiczysz jak zarzynana świnia! — Nie mogę się powstrzymać — jęczałam, łzy płynęły mi po twarzy. Emily nieprzyjemnie się skrzywiła. — Wstań i chodź! — rozkazała. Próbowałam się wyprostować, ale nie mogłam.
— Nie mogę. — Zaraz cię tu zostawię — groziła. Pomyślała przez chwilę. — Chyba coś zjadłaś. Czy ugryzłaś kęs zielonego jabłka od Nilesa Thompsona jak zwykle? — spytała. Zawsze czułam, że Emily patrzy na mnie i na Nilesa w czasie przerwy śniadaniowej. — Nie, dzisiaj nie — powiedziałam. — Jestem pewna, że kłamiesz jak zwykle. — Dobrze — powiedziałam, odwracając się. — Nie mogę... Poczułam między nogami coś dziwnie
ciepłego i wilgotnego. Gdy podniosłam palce, zobaczyłam na nich krew. Wówczas wrzasnęłam tak głośno, że na pewno mogliby to usłyszeć robotnicy na plantacji, chociaż byłyśmy jeszcze dobry kilometr od Meadows. — Coś strasznego dzieje się ze mną! — krzyczałam i odwróciłam moją dłoń tak, że Emily mogła zobaczyć krew. Stanęła jak wryta i wytrzeszczyła na mnie oczy. — Ty masz okres! — krzyknęła, uzmysławiając sobie, gdzie trzymałam rękę i dlaczego miałam takie bóle. Wyciągnęła w moją stronę wskazujący
palec, oskarżając mnie. — Ty masz okres! Potrząsnęłam przecząco głową. Nie miałam pojęcia, co ma na myśli i dlaczego tak ją to rozeźliło. — To jest za wcześnie. — Odsunęła się ode mnie, jakbym zachorowała na odrę lub szkarlatynę. — To za wcześnie — powtórzyła. — Jesteś córką szatana, to pewne. — Nie jestem, Emily, przestań... Potrząsnęła głową z obrzydzeniem i odwróciła się ode mnie, mrucząc jeden
ze swoich pacierzy. Ruszyła dalej, stawiając szybsze i dłuższe kroki, i zostawiła mnie przerażoną na drodze. Zaczęłam płakać. Gdy sprawdziłam znowu, krew nadal leciała. Widziałam jej strugi spływające po we84 wnętrznych stronach moich nóg. Wrzeszczałam ze strachu. Skurcz nie mijał, ale widok krwi wywarł na mnie takie wrażenie, że nie czułam bólu i mogłam się wyprostować. Szlochając, zrobiłam jeden krok do przodu, a za nim następne. Nie patrzyłam w dół na moje nogi, chociaż czułam, że
krew zlepia mi pończochy. Szłam dalej, trzymając się za brzuch. Byłam już blisko domu, gdy nagle przypomniałam sobie, iż zostawiłam moje książki i zeszyty na trawie. To sprawiło, że znowu zaczęłam płakać. Emily nikogo nie uprzedziła. Jak zwykle poszła na górę do swego pokoju. Mama nie wiedziała, iż nie przyszłam razem z nią. Słuchała muzyki z Victroli i czytała swoją najnowszą powieść, gdy zawodząc, otworzyłam frontowe drzwi. Trzeba było kilku minut, by mnie usłyszała i szybko wybiegła ze swego pokoju. — Co znowu? — krzyknęła. — Byłam właśnie w najciekawszym miejscu i...
— Mamo — ryczałam. — Coś bardzo złego dzieje się ze mną! To się stało na drodze. Złapały mnie straszne bóle i zaczęłam krwawić. Emily uciekła i zostawiła mnie samą. Zostały tam również wszystkie moje książki! — skarżyłam się. Mama podeszła bliżej i zobaczyła krew spływającą po moich nogach. — Och, moja droga, moja droga — mówiła, trzymając się ręką za policzek. — Ty masz już okres. Spojrzałam na nią zaskoczona, czułam, jak mocno bije mi serce.
— To samo powiedziała Emily. — Wytarłam łzy na policzkach. — Co to znaczy? — To znaczy — powiedziała mama z westchnieniem — że stałaś się kobietą szybciej niż się tego spodziewałam. Chodź, kochanie — powiedziała, wyciągając do mnie rękę — doprowadzimy cię do porządku i zabezpieczymy. — Ale, mamo, ja zostawiłam moje książki na drodze.
— Poślę po nie Henry'ego. Nie martw się. Chodź, zajmiemy się najpierw tobą — powiedziała stanowczo. — Nie rozumiem. To, co mi się przydarzyło... ten ból brzucha i krwawienie. Czy jestem chora? 85 — To jest kobieca przypadłość, Lilian. Od tej pory — powiedziała, biorąc mnie za rękę i mówiąc mi coś, co wydawało się okropne — będzie ci się to przytrafiało co miesiąc. — Co miesiąc! — Nawet Emily nie
zdarzało się nic takiego co miesiąc. — Dlaczego, mamo? Czy ze mną dzieje się coś złego? — Nic ci nie jest, kochanie. To zdarza się wszystkim kobietom — mówiła. — Nie zastanawiaj się nad tym — przekonywała mnie. — To jest zbyt nieprzyjemne, nawet tym nie myśl. Jak to się zdarzy, udawaj, że tego nie ma — ciągnęła. — Ale to tak mocno boli, mamo. — Tak, ja wiem — powiedziała. — Czasami musiałam leżeć w łóżku przez pierwsze kilka dni.
Mama od czasu do czasu zostawała w łóżku. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale teraz sobie uzmysłowi łam, iż zdarzało się to regularnie. Papa wyglądał wówczas na zniecierpliwionego i trzymał się od niej z daleka, zawsze wynajdując jakiś powód, by wyjechać w interesach. W moim pokoju mama pośpiesznie mi wyjaśniła, iż bóle krwawienie oznaczają, że stałam się kobietą i jestem zdolna do tego, by mieć własne dziecko. Byłam tym jeszcze bardziej zaskoczona niż wówczas, gdy po raz pierwszy zauważyłam dziwne zmiany na moim ciele. Chciałam wiedzieć coś więcej na ten temat, ale mama ignorowała moje
pytania i nie chciała więcej rozmawiać o tych okropnych rzeczach. Powiedziała mi tylko, jak się mam zabezpieczyć w trakcie okresu, i szybko ucięła naszą dyskusję. Ale moja ciekawość wciąż rosła. Musiałam zdobyć więcej odpowiedzi na moje pytania. Zeszłam do biblioteki papy, mając nadzieję znaleźć coś na ten temat w jego medycznych książkach. Odkryłam małą broszurkę o kobiecym systemie rozrodczym i dowiedziałam się więcej szczegółów o przyczynach comiesięcznego krwawienia. Było to dla mnie szokujące. Zastanawiałam się, jakie to jeszcze niespodzianki czekają na
mnie, gdy będę starsza, a moje ciało rozwinie się jeszcze bardziej. Emily wsadziła głowę do biblioteki i zobaczyła mnie 86 siedzącą na podłodze i zagłębioną w czytaniu. Byłam tak zajęta, że nie usłyszałam, jak zbliżyła się do mnie. — To jest obrzydliwe — powiedziała, patrząc w dół na ilustrację, przedstawiającą kobiece narządy rozrodcze. — Ale nie jestem zaskoczona tym, że to oglądasz. — To nie jest obrzydliwe. To jest
naukowe wyjaśnienie, podobnie jak w naszych szkolnych podręcznikach. — Nieprawda. Takie rzeczy nie mogą być w naszych szkolnych książkach — odpowiedziała z pewnością siebie. — Przecież musiałam się czegoś dowiedzieć o tym, co mi się przytrafiło. Ty mi nie chciałaś pomóc — odgryzłam się. Patrzyła na mnie z góry. Wydała mi się jeszcze wyższa i bardziej chuda. Jej twarz miała tak ostre rysy, iż wydawało się, że została wyciosana z kawałka granitu. — Czy ty wiesz, co to w rzeczywistości
oznacza, dlaczego nam się to przydarza? Potrząsnęłam przecząco głową, a ona skrzyżowała ramiona na piersi i podniosła twarz, patrząc w sufit. — To kara boska za to, co Ewa zrobiła w raju. Od tego czasu wszystko, co jest związane z ciążą i porodem, stało się bolesne i wstrętne. — Pokiwała głową i znowu spojrzała na mnie. — Jak myślisz, dlaczego ból i to obrzydlistwo przydarzyło ci się tak wcześnie? — spytała i następnie szybko sama odpowiedziała: — Ponieważ jesteś wyjątkowo zła. Żyjesz, by karać siebie samą. — Nie. To nieprawda — powiedziałam
cicho ze łzami w oczach. Emily zaśmiała się. — Każdy dzień to potwierdza — powiedziała triumfalnie. — Ten jest kolejny. Mama i papa zrozumieją to i wyślą cię do przytułku dla krnąbrnych dziewcząt — straszyła. — Nie zrobią tego — mówiłam bez przekonania. A jeśli Emily ma rację? Wygląda na to, że wszystko wie lepiej ode mnie. — Zrobią to. Będą mieli cię dość, gdy sprowadzisz na nas nieszczęścia i choroby. Zobaczysz — obiecywała. Spojrzała znowu na książkę. — Może papa wejdzie i zobaczy, jak czytasz i
oglądasz te paskudztwa. Rób tak dalej — powiedziała i odwróciła się, by po cichu wyjść z biblioteki. Jej 87 ostatnie słowa przejęły mnie trwogą. Zamknęłam szybko książkę i odłożyłam na półkę. Następnie wycofałam się do mego pokoju, by przemyśleć te okropieństwa, którymi obrzuciła mnie Emily. A jeśli ona ma rację? — zastanawiałam się. Nie mogłam przestać o tym myśleć. A jeśli ona ma rację? Skurcze znowu się nasiliły. Nie chciałam zejść na kolację, ale Tottie przyszła z moimi książkami i zeszytami, by powiedzieć mi, iż Eugenia pytała o
mnie i była zdziwiona, że nie przyszłam do niej po szkole. Chęć zobaczenia Eugenii przywróciła mi siły i poszłam do niej, by jej wszystko wyjaśnić. Leżała z szeroko otwartymi oczami, słuchając mnie ze zdumieniem. Gdy skończyłam, pokręciła głową, głośno się zastanawiając, czy jej również kiedyś się to przytrafi. — Wiem od mamy i z książki, którą przeczytałam, iż to czeka każdą z nas — powiedziałam. — Mnie to nie spotka — stwierdziła proroczo. — Moje ciało zostanie ciałem małej dziewczynki aż śmierci. — Nie mów takich strasznych rzeczy! —
krzyknęłam. — Mówisz jak mama — powiedziała Eugenia z uśmiechem. Muszę przyznać, że zrobiłam to po raz pierwszy od czasu, gdy wróciłam ze szkoły. — Dobrze, nic na to nie poradzę, że mówię jak ona, gdy ty wygadujesz takie ponure i straszne rzeczy. Eugenia wzruszyła ramionami. — Odkąd mi o tym opowiedziałaś, Lilian, nie wydaje mi się już czymś okropnym nie mieć okresu — odparła i ponownie zmusiła mnie do uśmiechu. Dzięki Eugenii zapomnia
łam o własnym cierpieniu. Przy kolacji papa zainteresował się, dlaczego nie mam apetytu, jestem blada i źle wyglądam. Mama powiedziała mu, że stałam się kobietą, a on odwrócił się i dziwnie na mnie spojrzał. Wyglądało to tak, jak gdyby mnie widział po raz pierwszy. Jego ciemne oczy zwęziły się. — Będzie piękna jak Violet — powiedziała mama z westchnieniem. — Tak — zgodził się papa, co mnie zdziwiło — istotnie. Spojrzałam przez stół na Emily. Jej twarz stała się 88
purpurowa. Papa nie uważał, że sprowadzam na Meadows nieszczęścia i choroby, myślałam uszczęśliwiona. Emily również zdała sobie z tego sprawę. Przygryzła dolną wargę. — Czy mogę wybrać fragment z Biblii na dziś, papo? — spytała. — Oczywiście, zaczynaj — powiedział, kładąc swoje du że ręce na stole. Emily zerknęła na mnie i otworzyła książkę. — „Rzekł Bóg: czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść?
Mężczyzna odpowiedział — ciągnęła dalej Emily, patrząc na mnie — niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem". Patrzyła znowu w Biblię i szybko przeczytała, jak Pan Bóg ukarał węża. Następnie znowu dobitnym głosem wygłosiła: „Do niewiasty powiedział: obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności; w bólu będziesz rodziła dzieci..." Zamknęła książkę i usiadła prosto z wyrazem satysfakcji na twarzy. Ani mama, ani papa nic nie mówili przez chwilę. Następnie papa chrząknął.
— Tak, dobrze... bardzo dobrze, Emily. — Nachylił głowę. — Dziękujemy ci, Panie, za te dary. Zabrał się energicznie do jedzenia, obrzucając mnie od czasu do czasu zaciekawionym spojrzeniem, co sprawiało, że czułam się jeszcze bardziej zakłopotana w tym najdziwniejszym i najbardziej żenującym dniu w moim życiu. Zmiany, które we mnie nastąpiły, były w gruncie rzeczy ledwo dostrzegalne. Tylko moje piersi trochę się powiększy ły od czasu, gdy mama zauważyła to po raz pierwszy.
— To wgłębienie między kobiecymi piersiami — mówiła do mnie szeptem — fascynuje mężczyzn. Opowiadała o bohaterkach swych książek, które obmy ślały różne sposoby odsłaniania i pogłębiania tej przerwy. Nosiły staniki, które podnosiły i ściskały ich piersi, by „czynić je bardziej wypukłymi i powodując większą głębię między nimi".. Gdy myślałam o takich rzeczach, czułam mocniejsze bicie serca. — Mężczyźni rozmawiają o takich
kobietach poza ich 89 plecami i nazywają je łatwymi — mówiła mama. — Od teraz musisz być ostrożna, Lilian, by nie robić niczego, co utwierdzałoby mężczyzn w przekonaniu, iż jesteś kobietą tego rodzaju. Są to kobiety upadłe, które nigdy nie będą zasługiwały na szacunek porządnego mężczyzny. Niespodziewanie rzeczy, które wydawały się naturalne i nieskomplikowane, nabrały nowego znaczenia, a Emily oczywiście, poczuwała się do nowej odpowiedzialności za mnie, chociaż nikt od niej tego nie wymagał. Powiedziała mi o tym pewnego ranka w drodze do
szkoły. — Teraz, gdy masz już okres — oświadczyła — jestem pewna, że zrobisz coś, co przyniesie wstyd naszej rodzinie. Będę cię pilnowała. — Nie przyniosę wstydu rodzinie — odparłam oburzona. Zaszła we mnie jeszcze jedna subtelna zmiana — stałam się bardziej pewna siebie. Tak, jakby fala dojrzałości przeszła nade mną i dorzuciła mi kilka lat. Nie dam się już dłużej terroryzować Emily, myślałam. Ale ona po prostu naigrywała się ze mnie.
— Tak, przyniesiesz — przewidywała. — Diabeł, który mieszka w tobie, wykorzysta każdą nadarzającą się okazję. — Odwróciła się na pięcie i odeszła z poczuciem wyższości. Oczywiście zrozumiałam, iż teraz byłam postrzegana w innym świetle. Każdy mój ruch, każde słowo będzie oceniane i osądzane. Musiałam mieć pewność, że każdy guzik mojej bluzki jest zapięty. Jeśli znalazłam się zbyt blisko jakiegoś chłopca, oczy Emily z zainteresowaniem śledziły każdy mój gest. Czekała jak sęp, by zobaczyć, czy ramię muśnie ramię lub zetkną się ręce, lub, broń Boże, moja pierś otrze się o jakąś część ciała chłopaka, nawet zupełnie przypadkiem.
Nie było dnia, by nie oskarżała mnie o flirtowanie. W jej oczach albo za bardzo się uśmiechałam, albo zbyt sugestywnie poruszałam biodrami. — Jesteś już tylko o krok od przeistoczenia się z Jonasza w Jezebel — oświadczyła. — Wcale tak nie jest — odpowiedziałam, nie wiedząc 90 nawet, o co chodzi. Ale tego wieczoru podczas kolacji Emily otworzyła Biblię i wybrała fragment z Pierwszej Księgi Królewskiej. Z oczami mściwie utkwionymi we mnie zaczęła czytać: — „Doszło do tego, że nie wystarczyło
mu popełnianie grzechów Jeroboama, syna Nebata, gdyż wziąwszy sobie za żonę Jezebel, córkę Etbaala, króla Sydończyków, zaczął służyć Baalowi i oddawać mu pokłon". Gdy skończyła czytać, przyłapałam znowu zdziwiony wzrok papy, tyle, że tym razem patrzył tak, jak gdyby Emily miała rację twierdząc, iż jestem córką zła. Poczułam się bardzo nieswojo i szybko umknęłam spojrzeniem w bok. Z Emily, krążącą nade mną jak jastrząb gotowy w każdej chwili spaść na swoją ofiarę, czułam się rozdarta między narastającą we mnie potrzebą przebywania z chłopcami, szczególnie z
Nilesem, a poczuciem winy. Jeśli wcześniej Niles lubił mój uśmiech, to obecnie wydawał się być mną zahipnotyzowany. Zawsze gdy się odwracałam w klasie, znajdowałam jego wzrok utkwiony we mnie, jego ciemne oczy patrzyły na mnie ciepło i z zainteresowaniem. Czułam, że się rumienię i dreszcz przechodzi przez całe moje ciało. Wydawało mi się, że wszyscy widzą moje zmieszanie i spuszczałam szybko oczy, sprawdzając czy Emily tego nie widzi. Prawie zawsze widziała. Teraz, w drodze powrotnej ze szkoły,
Emily się ociągała, że szła za mną i Nilesem, a nie z przodu. Oczywiście Niles również czuł, że Emily nas obserwuje i rozumiał, iż musimy utrzymywać odpowiedni dystans między sobą. Gdy wymienialiśmy książki lub kartki, musieliśmy uważać, by nasze palce nie zetknęły się przy Emily. Jednak pewnego wiosennego popołudnia zostaliśmy uwolnieni od czujnych oczu mojej siostry. Panna Walker poprosiła ją, by została po lekcjach i pomogła jej w jakiejś administracyjnej pracy. Emily ucieszyła się z dodatkowej odpowiedzialności, czując, że wzmocni to jej autorytet i władzę w szkole, więc szybko się zgodziła.
— Idź prosto do domu — ostrzegała mnie przy wyjściu. Spojrzała na Nilesa i na bliźniaczki, czekających na mnie. 91 — I nie zrób niczego, co mogłoby przynieść wstyd Boothom. — Ja również należę do rodziny Boothów — wyrzuciłam z siebie. Głupio się uśmiechnęła i odwróciła ode mnie. Przeszliśmy już dobry kawałek drogi. Bliźniaczki, spiesząc się jak zwykle, szły szybciej ode mnie i Nilesa. Wkrótce
zniknęły nam z oczu. Szliśmy, ćwicząc koniugacje poznane na lekcji łaciny. Nagle Niles przystanął i spojrzał przed siebie. Byliśmy już bardzo blisko drogi skręcającej do jego domu. — Tu w pobliżu jest śliczny staw — powiedział. — Jest zasilany przez mały wodospad, a woda w nim jest tak czysta, że widać w niej małe rybki. Czy chciałabyś zobaczyć? To bardzo blisko — powiedział, a następnie dodał — j e s t moją tajemnicą. Gdy byłem mały, myślałem, że to miejsce jest zaczarowane. I nadal tak uważam — zwierzył się, a jego spłoszone spojrzenie umknęło w bok. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Niles zechciał podzielić się ze mną swoim sekretem. Byłam przekonana, iż nie powiedział o tym nikomu innemu, nawet swoim siostrom. Jego zaufanie do mnie bardzo mi schlebiało. — Jeśli to jest naprawdę tak blisko... — powiedzia łam. — Ale ja muszę zaraz iść do domu. — Blisko — obiecał. — Chodź. — Śmiało chwycił mnie za rękę. Następnie zszedł z drogi, ciągnąc mnie szybko za sobą. Śmiałam się i opierałam, ale on się nie zatrzymywał i nagle tak jak obiecał, znaleźliśmy się nad małym stawem ukrytym wśród
drzew. Staliśmy, patrząc na wodospad po drugiej stronie. Wrona sfrunęła z drzewa i przeleciała obok. Krzewy i trawa wokół stawu rosły bardziej zielone i bujne niż gdzie indziej, a woda była wyjątkowo czysta. Zobaczyłam małe rybki, których ruchy były tak skoordynowane, jakby ćwiczyły jakiś podwodny balet. Na wystającym z wody pniu siedziała olbrzymia ropucha i patrzyła na nas. — Och, Niles — powiedziałam. — Miałeś rację. To miejsce jest zaczarowane. — Wiedziałem, że ci się spodoba — powiedział, uśmiechając się. Nadal
trzymał mnie za rękę. — Zawsze tu przy92 chodzę, gdy jest mi smutno z jakiegoś powodu i w chwilach, gdy czuję się szczęśliwy. I wiesz co — powiedział — jeśli chcesz, żeby się spełniło jakieś życzenie, to tylko uklęknij, dotknij koniuszkami palców wodę, zamknij oczy i wypowiedz je. — Naprawdę? — Spróbuj — zachęcał. Zaczerpnęłam powietrza. Chciałam, byśmy się z Nilesem pocałowali. Nie mogłam się powstrzymać, gdy zamknęłam oczy, widziałam to w mojej
wyobraźni. Kiedy dotknęłam palcami wodę, wyprostowałam się znowu i otworzyłam oczy. — Możesz wyjawić mi swoje życzenie, jeśli chcesz — powiedział. — To nie przeszkodzi w jego spełnieniu się.
— Nie mogę — powiedziałam. Nie wiem, czy się zaczerwieniłam, czy wyczytał moje życzenie w moich oczach, bo wyglądał tak, jakby je zrozumiał. — Wiesz, co wczoraj zrobiłem? — spytał. — Przyszedłem tutaj i wyraziłem życzenie, abym w jakiś sposób mógł cię tu przyprowadzić i pokazać ten staw. I popatrz — mówił, składając ręce — j e s t e ś tutaj. Czy chcesz teraz powiedzieć mi swoje życzenie? — Potrząsnęłam przecząco głową. — Życzyłem sobie czegoś jeszcze — powiedział i spojrzał na mnie z czułością. — Życzyłem sobie, byś była pierwszą dziewczyną, którą pocałuję.
Gdy to powiedział, poczułam, że zamiera mi serce, a następnie zaczęło bić jak szalone. Czy to możliwe, że mieliśmy te same życzenia jednocześnie? Czy to jest naprawdę zaczarowany staw? Popatrzyłam w wodę i odwróciłam się znów w stronę Nilesa. Zobaczyłam jego ciemne oczy pełne oczekiwania i zamknęłam swoje. Z bijącym sercem nachyliłam się w jego stronę i poczułam miękkie, ciepłe dotknięcie jego ust na moich wargach. Był to szybki pocałunek, zbyt szybki, by uwierzyć, iż się wydarzył, ale był naprawdę. Gdy otworzy łam oczy, zobaczyłam Nilesa nadal tak blisko, iż jego usta mogłyby natychmiast
znowu dotknąć moich. Chłopak również otworzył oczy i cofnął się. — Nie gniewaj się — powiedział szybko — nie mogłem się powstrzymać. 93 — Nie gniewam się. — Naprawdę? — Naprawdę. — Zagryzłam usta i przyznałam się. — Życzyłam sobie tego samego — powiedziałam i szybko się odwróciłam, by uciec ścieżką z powrotem na drogę. Myśla
łam, że serce wyskoczy mi z piersi. Zdyszana i z rozwianymi włosami wybiegłam z zarośli. Byłam tak przejęta, że nie zauważyłam jej. Ale gdy odwróciłam głowę i spojrzałam do tyłu, zobaczyłam Emily wlokącą się ze szkoły. Zatrzymała się. Chwilę później z lasu wyłonił się Niles. Moje serce, które było tak lekkie jak piórko, zmieniło się w bryłę ołowiu. Biegłam całą drogę ścigana oskarżającym wzrokiem Emily. Wciąż słyszałam, jak krzyczy za mną „Jezebel", nawet wówczas, gdy już zamknęłam za sobą drzwi mego pokoju. 5
Pierwsza miłość Siedziałam na łóżku w moim pokoju, trzęsąc się ze strachu. Nie spotkałam mamy, gdy weszłam do domu, ale przechodząc obok gabinetu papy, ujrzałam go w przelocie przez uchylone drzwi. Pracował przy biurku; spirala dymu unosiła się z jego dużego cygara leżącego w popielniczce, obok której stała szklanka z miętową whisky. Nie podniósł wzroku znad papierów. Pospiesznie weszłam na górę i doprowadziłam do porządku moje włosy, ale pomimo czynio-nych wysiłków, nie mogłam pozbyć się czerwieni z policzków.
Będę miała poczucie winy i wstydu przez resztę mego życia, myślałam. Ale dlaczego? Co ja takiego strasznego zrobiłam? Przecież to wszystko, rozmyślałam, było cudowne. Poca łowałam chłopaka... po raz pierwszy w usta! To było tak 94 jak w romansach, które czytała mama. Niles wprawdzie nie wziął mnie w ramiona i nie przycisnął do siebie, unosząc w powietrzu, ale to, co się nam przytrafiło, było dla mnie tak samo ekscytujące, jak te długie, słynne pocałunki, które zawsze przeżywały kobiety opisywane w książkach mamy.
Zawsze miały włosy rozwiane na wietrze i obnażone ramiona, tak by męskie usta mogły dotykać ich szyi. Myśl o tym zarówno przerażała mnie, jak i podniecała. Czy potrafiłabym tak omdlewać w jego ramionach i stawać się bezradna, jak kobiety w mamy powieściach? Rzuciłam się na łóżko, by marzyć o Nilesie i o mnie... Nagle usłyszałam odgłos ciężkich kroków na korytarzu, ale to nie były kroki Emily ani mamy. To były ciężkie kroki papy. Nie myliłam się; na drewnianej podłodze wyraźnie słyszałam odgłos jego obcasów. Szybko usiadłam i wstrzymałam oddech,
oczekując, że przejdzie obok do swojej sypialni, ale on zatrzymał się przed wejściem do mojego pokoju i w chwilę później zobaczyłam go. Wszedł, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Papa rzadko przychodził do mnie. Jego wizyty mogłam policzyć na palcach jednej ręki. Raz przyprowadziła go mama, by mu pokazać, co należy zrobić w szafach, żeby się nie rozpadały. Następnie, gdy chorowałam na odrę, przyszedł i stanął w drzwiach, by mnie zobaczyć, ale nie lubił przebywać z chorymi dziećmi i w związku z tym również rzadko odwiedzał Eugenię. Pamiętam,
jak duży mi się wydawał, gdy wchodził do mego pokoju i jak małe wydawały się przy nim wszystkie moje rzeczy. Przypominał Gulliwera wśród Liliputów z bajki, którą ostatnio czytałam. Papa za każdym razem wydawał mi się inny, zależnie od tego, w którym pokoju przebywał. Najbardziej skrępowany był w salonie, wśród tych wszystkich delikatnych mebli i innych drogocennych przedmiotów. Po prostu bał się nawet dotknąć te drogie wazy i figurki, aby nie zgnieść ich swoimi dużymi rękami o grubych palcach. Wyglądał na bardzo nieszczęśliwego, gdy musiał spocząć na jedwabnej kanapie lub usiąść na lekkim krześle z wysokim oparciem.
Wolał solidne, mocne i obszerne meble w swoim gabinecie. 95 Złościł się, kiedy mama za każdym razem narzekała, że tak ciężko siada na którymś z jej drogich, francuskich krzeseł. Nigdy nie podnosił głosu w pokoju Eugenii. Odnosił się do niej z szacunkiem. Wiedziałam, że tak samo boi się dotknąć Eugenii, jak drogocennych przedmiotów mamy. Nie należał do ludzi, którzy okazują swoje uczucia. Jeśli nawet całował mnie lub Eugenię, gdy byłyśmy małymi dziewczynkami, było to zawsze tylko
szybkie cmoknięcie w policzek. Nigdy nie widziałam, by całował Emily. Tak samo zachowywał się w stosunku do mamy, nigdy jej nie przytulał ani nie całował i nie okazywał żadnych ciepłych uczuć w naszej obecności. Wydawało się, że mamie również na tym nie zależy, więc myślałyśmy z Eugenią, że tak powinno być pomiędzy mężem i żoną, bez względu na to, co piszą w książkach. Chociaż czasami zastanawiałam się, czy to nie jest ten powód, dla którego mama tak lubi czytać romanse — może tylko tam stykała się z miłością? Przy kolacji papa wydawał się jeszcze bardziej obcy, gnębiąc nas religijnymi
tekstami i błogosławieństwami jak jakiś wysokiej rangi kościelny urzędnik, który tylko przybył do nas z wizytą. Następnie stawał się nieobecny, pochłonięty jedzeniem i własnymi myślami, chyba, że mama powiedzia ła coś, co wytrącało go z tego stanu. Wówczas jego głos brzmiał szorstko i chrapliwie. Jeśli musiał coś powiedzieć lub odpowiedzieć na jakieś pytanie, robił to szybko, dając nam odczuć, iż nie życzy sobie, by mu przeszkadzano w trakcie posiłku. W swoim gabinecie był zawsze kapitanem. Siedząc za biurkiem lub
będąc w ruchu, zachowywał się jak wojskowy. Prostował plecy, podnosił głowę i wypinał klatkę piersiową. Siedział na tle portretu swego ojca, ubrany w jego konfede-racki mundur, z szablą u boku, pobrzękując medalami przed służbą, a szczególnie przed Henrym, który często wchodził tam, stojąc pokornie blisko drzwi, z kapeluszem w rękach. Wszyscy bali się niepokoić papę, gdy był w swoim gabinecie. Nawet mama zwykle jęczała: „Och
Boże, Boże, muszę pójść powiedzieć kapitanowi", jakby miała udać się do jaskini lwa. Jako dziecko byłam przerażona, gdy musiałam wejść do 96 gabinetu ojca podczas jego obecności. By się z nim nie spotkać, czekałam na korytarzu aż wyjdzie. Ale gdy go tam nie było, często wchodziłam, żeby popatrzeć na zgromadzone książki i rzeczy. Miałam wówczas uczucie, jakbym znalazłam się w świątyni. Chodziłam na palcach i przekładałam książki tak ostrożnie i cicho, jak tylko potrafiłam, zawsze zerkając w stronę biurka, by się
upewnić, czy papa nagle się tam nie ukaże. Gdy byłam starsza, nabrałam pewności siebie i gabinet nie wydawał mi się już taki straszny, ale nigdy nie przestałam się bać spotkania z papą i jego gniewu. Gdy wszedł do mego pokoju z zamyśloną twarzą i ponurym spojrzeniem, poczułam że stanęło mi serce, a następnie zaczęło mocno łomotać. Zatrzymał się przede mną z założonymi do tyłu rękami i patrzył na mnie przez dłuższą chwilę bez słowa. Czekałam z niepokojem, zaciskając palce. — Wstań — powiedział nagle rozkazującym tonem.
— Co, papo? — Ze strachu przez moment nie mogłam się ruszyć. — Wstań — powtórzył — chcę cię nauczyć ładnej postawy — powiedział. — Tak. Wstań. Wstałam, obciągając spódnicę. — Czy nauczycielka nie uczyła cię prawidłowej postawy? — zagadnął. — Czy nie kazała ci chodzić z książką na głowie? — Nie, papo. — Hmm — mruknął i zbliżył się do mnie. Chwycił mnie za ramiona swoimi
silnymi palcami i ścisnął tak mocno, że aż zabolało. — Wyprostuj ramiona do tyłu, Lilian, bo inaczej będziesz w końcu chodziła i wyglądała jak Emily — dodał, co mnie bardzo zdziwiło. Nigdy wcześniej nie krytyko- wał Emily w mojej obecności. — Tak. Tak lepiej — powiedział. Obrzucił mnie krytycznym spojrzeniem, a jego wzrok zatrzymał się na moich wystających piersiach. Pokręcił głową. — Wydoroślałaś z dnia na dzień — zauważył. — Ostatnio byłem tak zajęty, że nie widziałem, co się wokół dzieje. —
Znowu się wyprostował. — Przypuszczam, iż mama już ci opowiedziała o kwiatkach i motylkach. 97 — O kwiatkach i motylkach? — pomyślałam przez chwilę i pokręciłam przecząco głową. Papa odchrząknął. — Dobrze, nie myślałem dosłownie o kwiatkach i motylkach, Lilian. Tak się tylko mówi w przenośni. Mam na myśli to, co się dzieje między mężczyzną i kobietą. Jesteś już prawie kobietą i powinnaś coś wiedzieć na ten temat. — Mama powiedziała mi, skąd się biorą dzieci.
— Aha. I skąd? — Powiedziała mi o pewnych kobietach, o których czytała w swoich książkach i... — Och, te przeklęte książki! — krzyknął. Skierował we mnie swój gruby wskazujący palec. — To jest to, co wpędzi cię tylko w kłopoty — ostrzegł. — Co takiego, papo? — Te głupie powieści. — Znowu się wyprostował. — Emily była u mnie i mówiła mi o twoim zachowaniu —
powiedział. — I nie ma się czemu dziwić, jeśli czytasz książki twojej mamy. — Nie zrobiłam nic złego, papo. Ja naprawdę... Podniósł rękę. — Chcę znać prawdę i to szybko. Czy wybiegłaś z lasu, jak mówi Emily? — Tak, papo. — Czy chłopak Thompsonów wybiegł za tobą w chwilę później, ciężko dysząc, jak jakiś pies za suczką w czasie rui? — On mnie nie gonił, papo. My...
— Czy zapinałaś bluzkę, wybiegając z lasu? — dopytywał się. — Zapinałam bluzkę? Ależ nie, papo. Emily skłamała, jeśli tak powiedziała — protestowałam. — Rozepnij bluzkę — rozkazał. — Co, papo? — Słyszałaś, rozepnij bluzkę. No, dalej! Szybko zrobiłam, co mi kazał. Podszedł bliżej i popatrzył na mnie z góry. Jego spojrzenie padło na koniuszki moich piersi. Gdy był blisko mnie, poczułam miętowy odór jego
whisky. Był silniejszy niż zwykle. — Czy pozwoliłaś temu chłopcu, by włożył tam rękę? — 98 spytał, wskazując na moje obnażone piersi. Przez chwilę nie byłam w stanie odpowiadać. Tak mocno się zaczerwieniłam, iż myślałam, że spalę się ze wstydu. — Nie, papo. — Zamknij oczy — rozkazał. Zrobiłam to. W chwilę później poczułam jego palce na piersiach. Były tak gorące w dotyku, że wydawało mi się, iż poparzą
mi skórę. — Trzymaj oczy zamknięte — zażądał, gdy je otworzyłam. Zamknęłam je ponownie, a on błądził palcami po moich piersiach, jak gdyby badał ich rozmiar. Następnie cofnął dłonie. Otworzyłam oczy. — Czy robił to w ten sposób? — spytał ochryple. — Nie, papo — odpowiedziałam drżącym głosem. — No, dobrze — stwierdził i chrząknął. — Teraz szybko zapnij bluzkę. Pospiesz
się. — Stał z rękami założonymi na piersi i patrzył. Zapinałam bluzkę szybko, jak tylko mogłam, ale palce odmawiały mi posłuszeństwa. — Aha — powiedział jak detektyw. — Tak właśnie widziała cię Emily, gdy wybiegłaś na drogę. — Ona kłamie, papo! — Teraz posłuchaj — powiedział. — Twoja mama jeszcze nic o tym nie wie, ponieważ Emily przyszła prosto do mnie. Masz szczęście, że to Emily, a nie jacyś obcy ludzie zobaczyli cię wybiegającą z lasu z chłopakiem i w
rozpiętej bluzce. — Ależ papo... Podniósł rękę. — Wiem, jak to jest, gdy młoda, zdrowa dziewczyna staje się nagle kobietą. Przyjrzyj się na naszej farmie niektórym zwierzętom w czasie rui, to zrozumiesz żar krwi — powiedział. — Nie chcę więcej słyszeć o tym, że włóczysz się z chłopcami po lasach lub innych odludnych miejscach, by robić skandaliczne rzeczy. Zrozumiałaś, Liban? — upewniał się. — Tak, papo — szepnęłam ze
zwieszoną głową. To, co mówi Emily jest święte, myślałam ze smutkiem, szczególnie dla papy. — Dobrze. Twoja mama o niczym nie wie i nie należy jej 99 niepokoić, więc nie mów jej nic o mojej dzisiejszej wizycie, rozumiesz? — Tak, papo. — Muszę teraz bardziej się tobą opiekować, Lilian, muszę cię lepiej pilnować. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak szybko dojrzałaś. — Znowu podszedł do mnie bliżej i położył rękę na moich włosach tak delikatnie, że
spojrzałam na niego zaskoczona. — Będziesz piękna i nie chcę, by jakiś chłopak cię zepsuł, słyszysz? Skinęłam głową zbyt zszokowana, aby cokolwiek powiedzieć. Zastanawiał się nad czymś przez chwilę. — Tak — powiedział. — Widzę, że będę musiał sam się zająć twoim wychowaniem. Georgia żyje swoimi powieściami, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Nadejdzie dzień, gdy usiądziemy razem i porozmawiamy jak dorośli o tym, co zachodzi między mężczyzną a kobietą, i na co masz zwracać uwagę w kontaktach z młodymi mężczyznami. — Prawie się zaśmiał, a jego oczy pojaśniały, co
sprawiło, iż przez chwilę wyglądał młodziej. — Wiem coś o tym, byłem kiedyś młody. Nikły uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. — Ale póki co, masz chodzić jak zegarek, słyszysz, Lilian? — Tak, papo. — Żadnych wycieczek z chłopakiem Thompsonów ani z innymi chłopakami. Jeśli któryś zechce się o ciebie starać poprawnie i przyzwoicie, ma przyjść najpierw do mnie.
Wyjaśnij to każdemu z nich, a nie popadniesz w tarapaty, Lilian. — Nie zrobiłam nic złego, papo — zapewniałam. — Może jeszcze nie, ale nie wygląda to wszystko za dobrze. Tak się rzeczy mają i lepiej, żebyś o tym pamięta ła — powiedział. — Za moich czasów, gdy młoda kobieta poszła na spacer do lasu sam na sam z mężczyzną, to musiała wyjść za niego za mąż albo była uważana za zepsutą. Wytrzeszczyłam na niego oczy ze zdumienia. Dlaczego tylko kobieta była uważana za zepsutą, a mężczyzna nie?
Dlaczego mężczyznom wolno tak postępować, a kobietom 100 nie? — zastanawiałam się. A co mam myśleć o tym, jak nakryłam papę z Darlene Scott podczas przyjęcia. Miałam to jeszcze w pamięci, ale nie ośmieliłam się nawet o tym wspomnieć. — W porządku — zakończył papa. — Pamiętaj, ani słowa o tym twojej mamie. Niech to będzie nasza tajemnica, twoja i moja. — I Emily — dodałam cierpko. — Emily zawsze robi to, co jej każę — oświadczył. Następnie odwrócił się i skierował do drzwi. Obejrzał się i
jeszcze raz spojrzał na mnie. Na jego surowej twarzy ukazał się uśmiech, który szybko zniknął. Zostałam sama, rozmy ślając o tych wszystkich dziwnych rzeczach, które wydarzy ły się między nami. Nie mogłam się doczekać, by zejść na dół i opowiedzieć o wszystkim Eugenii. Eugenia nie czuła się dobrze tego dnia. Ostatnio częściej posługiwała się aparatem do oddychania i brała więcej leków. Jej popołudniowa drzemka przeciągała się coraz bardziej, aż czasami sprawiało to wrażenie, że
Eugenia więcej śpi niż żyje na jawie. Wydawała się bardziej blada i wychudła. Przerażało mnie każde, nawet najmniejsze pogorszenie stanu jej zdrowia. Gdy widziałam ją tak osłabioną, serce zaczynało mi mocno łomotać i zasychało mi w gardle. Weszłam do pokoju Eugenii i zobaczyłam, że siostrzyczka leży w łóżku. Jej głowa wydawała się za każdym razem coraz mniejsza na tle dużej, białej poduszki. Eugenia jakby tonęła w materacach, wynurzając się tylko od czasu do czasu, by wkrótce zniknąć zupełnie. Jej oczy rozjaśniły się na mój widok. — Cześć, Lilian.
Usiłowała usiąść, podpierając się na łokciu. Podbiegłam do niej z pomocą. Poprawiłam poduszkę, żeby jej było wygodnie. Poprosiła o wodę i wypiła jej nieco małymi łyczkami. — Czekałam na ciebie — powiedziała, podając mi szklankę. — Jak było dzisiaj w szkole? — Było fajnie. Co z tobą? Czy źle się dzisiaj czujesz? — Zapytałam. Usiadłam obok niej na łóżku i wzięłam ją za rękę. Wydawała się mała i lekka jak piórko. 101
— Nic mi nie jest — powiedziała szybko. — Opowiedz mi o szkole. Czy działo się coś nowego? Krótko zrelacjonowałam to, co działo się na matematyce i historii i opowiedziałam o Robercie Martinie, jak umoczył w kałamarzu warkocz Erny Elliot. — Gdy wstała, atrament kapał z tyłu na jej sukienkę. Panna Walker była wściekła. Wyprowadziła go z klasy i tak mocno biła linijką, że jego wrzaski słychać było przez ścianę.
Nie będzie mógł usiąść przez tydzień — mówiłam, a Eugenia śmiała się. Nagle jej śmiech przeszedł w okropny kaszel, który chwycił ją tak mocno, iż myślałam, że dziewczynka się udusi. Podtrzymywałam ją i lekko klepałam po plecach, aż kaszel ustał, ale twarz Eugenii nadal była czerwona i wyglądała tak, jakby chora się dusiła. — Pójdę po mamę — krzyknęłam i chciałam wstać, ale Eugenia chwyciła mnie za rękę z zadziwiającą siłą i potrząsnęła przecząco głową. — Wszystko w porządku — powiedziała szeptem. — To często się zdarza. Zaraz minie.
Zagryzłam usta, przełknęłam łzy i znowu usiadłam obok niej. — Gdzie ty byłaś? Dlaczego tak długo trwało nim tu przyszłaś? Głęboko westchnęłam i opowiedziałam jej całą historię. Zachwycona słuchała o zaczarowanym stawie, a gdy opowiedziałam o moich i Nilesa życzeniach i co zrobiliśmy, jej twarz zarumieniła się z emocji. Zapominając o chorobie, Eugenia podskakiwała na łóżku i błagała, bym wszystko powtórzyła, ale dokładniej, ze szczegółami. Musiałam jeszcze raz opowiadać, jak Niles prosił mnie, bym poszła z nim zobaczyć tajemniczy staw.
Mówiłam o ptakach i żabach, ale ona nie o tym chciała słuchać. Chciała dokładnie wiedzieć, co się czuje, gdy chłopak całuje w usta. — To trwało tak krótko, że nie pamiętam — rzekłam. — Ale pamiętam, jak poczułam lekki dreszczyk. — Eugenia wychyliła się i szeroko otworzyła oczy. — A po chwili... — Co po chwili? — spytała szybko. — Dreszcz przeszedł w falę ciepła. Serce mi mocno za-102 biło. Byłam przy nim tak blisko, iż
mogłam patrzeć mu prosto w oczy i widzieć w nich moje własne odbicie. Eugenia słuchała z otwartymi ustami. — Przestraszyłam się i wybiegłam z lasu, i wtedy zobaczyła mnie Emily — mówiłam i wreszcie przyznałam się, co się dalej wydarzyło. Słuchała z zainteresowaniem, gdy opowiadałam, że papa zachowywał się jak detektyw, rozśmieszając mnie swoimi podejrzeniami. — Myślał, że Niles wsadzał mi rękę pod bluzkę. Było dla mnie zbyt krępujące, by powiedzieć jej, jak długo papa obmacywał moje piersi. Eugenia czuła się tak samo jak ja zmieszana
zachowaniem papy, ale nie zastanawiała się nad tym długo. Zamiast tego wzięła mnie za ręce i próbowała pocieszać. — Emily jest tylko zazdrosna, Lilian. Nie pozwól jej rozpowiadać o tobie i o Nilesie — mówiła. — Obawiam się o to — powiedziałam — jakie historie będzie wymyślała. — Chcę zobaczyć zaczarowany staw — oświadczyła nagle Eugenia z zadziwiającą energią. — Proszę, bardzo proszę, zabierz mnie tam. Każ Nilesowi, by nas tam zabrał. — Mama mi nie pozwoli i papa nie chce, żebym chodziła w takie miejsca
bez przyzwoitki. — Nie powiemy im. Pójdziemy tam sami — powiedziała. Zaśmiałam się. — Dlaczego, Eugenio Booth? — mówiłam, naśladując głos Louelli. — Tylko posłuchaj, co ty mówisz? Nie pamiętałam, by Eugenia chciała kiedykolwiek zrobić coś, co papa i mama uważaliby za nieprzyzwoite. — Jeśli papa dowie się o tym, powiem mu, że byłam waszą przyzwoitką. — Wiesz przecież, że to musi być ktoś
dorosły — powiedziałam. — Och, proszę, Lilian. Proszę! — błagała i ciągnęła mnie za rękaw. — Powiedz Nilesowi — szeptała. — Powiedz mu, by się z nami tam spotkał... w tę sobotę, dobrze? Byłam zaskoczona i rozbawiona prośbami Eugenii. Ostatnio na niczym już jej nie zależało. Nie cieszyły jej nowe 103 ubrania ani nowe zabawy, nawet obietnice Louelli, że przygotuje dla niej jej ulubione danie lub upiecze ciasto. Nie cieszyły jej przejażdżki po plantacji, organizowane po to, by mogła zobaczyć
wszystko, co się tam dzieje. Po raz pierwszy od dłuższego czasu na czymś jej zależało i mogło to mieć wpływ na osłabienie choroby, która owładnęła jej małym, słabym ciałem. Nie mogłam jej odmówić ani nie chciałam, pomimo ostrzeżeń i gróźb papy. Ale myśl o ponownym pójściu nad zaczarowany staw wraz z Nilesem przerażała mnie. Następnego dnia w drodze do szkoły Niles nie mógł nie zauważyć lodowatego spojrzenia Emily. Nie odezwała się do niego, ale na mnie patrzyła jak jastrząb. Mogłam mu tylko powiedzieć „dzień dobry" i iść dalej obok Emily. Niles szedł z siostrami i oboje baliśmy się nawet na
siebie spojrzeć. Później, w czasie lunchu, gdy Emily pomagała pannie Walker, prześliznęłam się bliżej Nilesa i powiedziałam mu, co zrobiła Emily. — Bardzo mi przykro, że masz przeze mnie kłopoty — powiedział Niles. — W porządku — odrzekłam. Następnie opowiedziałam mu o życzeniu Eugenii. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem i uśmiechnął się. — Chcesz to zrobić po tym wszystkim, co się stało? —
spytał. Jego spojrzenie spotkało się z moim i stało się ciepłe i łagodne. Patrzył mi w oczy, a ja mówiłam, jakie to jest ważne dla Eugenii. — Przykro mi, że jest taka chora. To okrutne — powiedział. — Oczywiście, ja również chciałabym tam pójść jeszcze raz — dodałam szybko. Skinął głową. — W porządku, będę czekał w pobliżu twego domu w sobotę po południu i zabierzemy ją tam. O której godzinie? — Po lunchu, zwykle wtedy biorę ją na spacer — powiedziałam i spotkanie zostało umówione. Kilka minut później
pojawiła się Emily i Niles szybko się odsunął, by porozmawiać z chłopcami. Emily popatrzyła na mnie tak srogo, że musiałam spuścić głowę, ale nadal czułam jej spojrzenie na 104 sobie. Tego popołudnia i każdego następnego aż do końca tygodnia wracałam do domu obok Emily, a Niles szedł ze swoimi siostrami. Prawie nie rozmawialiśmy i rzadko patrzyliśmy jedno na drugie. Emily wyglądała na usatysfakcjonowaną. Im bliżej było do sobotniego popołudnia, tym Eugenia stawała się coraz bardziej podniecona. Nie mówiła o niczym innym.
— Co będzie, jeśli zacznie padać? — lamentowała. — Chyba umrę, gdy z powodu deszczu będę musiała czekać jeszcze tydzień. — Nie będzie deszczu, nie może być — odpowiadałam tak przekonywająco, że się rozpromieniała. Nawet mama zauważyła, że Eugenia nabrała kolorów. Przy kolacji powiedziała do papy, iż lek przepisany ostatnio przez doktora może zdziałać cuda. Papa jak zwykle bez słowa skinął głową, ale Emily popatrzyła na mnie podejrzliwie. Przez cały czas czułam jej spojrzenie na sobie i nawet podejrzewałam, że późnym wieczorem zajrzy do mego pokoju, by sprawdzić, czy już zasnęłam.
W piątek po lekcjach weszła do mego pokoju, gdy zmieniałam ubranie. Przychodziła tu niemal tak rzadko jak papa. Nie przypominam sobie, byśmy się razem bawiły. Gdy by łam młodsza i proszono ją, aby mnie pilnowała, zawsze zabierała mnie do swego pokoju, kazała mi siedzieć cicho w kącie i kolorować obrazki lub bawić się lalką, podczas gdy ona zabierała się za czytanie. Nigdy nie pozwalała mi dotykać żadnych rzeczy, które do niej należały. Jej pokój był ponury i mroczny, z prawie zawsze zaciągniętymi żaluzjami. Zamiast obrazów miała na
ścianach porozwieszane krzyże i listy pochwalne od pastora z niedzielnej szkółki. Nigdy nie miała żadnej lalki ani zabawki i nie cierpiała jasnych ubrań. Gdy weszła do mego pokoju, byłam w łazience. Właśnie zdjęłam spódnicę i stałam przed lustrem tylko w biustonoszu i majtkach, szczotkując włosy. Rano mama zawsze mi je upinała do szkoły i dobrze im robiło, gdy pod koniec dnia rozpuszczałam je, szczotkując, aż miękko opadały na ramio-105 na. Byłam dumna z moich włosów; sięgały prawie do połowy pleców.
Emily weszła do pokoju tak cicho, że zauważyłam ją dopiero wówczas, gdy stanęła w drzwiach łazienki. Odwróciłam się i przyłapałam ją, jak patrzyła na mnie. Przez chwilę miałam wrażenie, że w jej zielonych oczach błysnęła zawiść, która jednak szybko przeszła w dezaprobatę. — Czego chcesz? — spytałam. W dalszym ciągu patrzyła na mnie bez słowa, wpijając oczy w moje ciało. — Powinnaś nosić bardziej obcisły stanik — oświadczy ła w końcu. — Twoje piersi zbyt podskakują, gdy idziesz i każdy może zobaczyć wszystko, co masz pod
bielizną, jak u Shirley Potter — powiedziała z ironicznym uśmieszkiem. Wszyscy wiedzieli, że Shirley Potter pochodzi z najbiedniejszej rodziny. Musiała nosić stare ubrania: albo za ciasne, albo zbyt obszerne. Była o dwa lata starsza ode mnie. Gdy się schylała, chłopcy wyciągali szyje, by zajrzeć jej pod bluzkę. Było to głównym tematem rozmów między Emily a bliźniaczkami Thompson. — Mama mi go kupiła — odparłam. — To jest mój rozmiar. — Jest zbyt luźny — upierała się, a następnie złośliwie się uśmiechając,
dodała: — Wiem, że pozwoliłaś Nilesowi Thompsonowi, by włożył tam rękę, gdy byliście razem w lesie, prawda? Założę się, że to nie było po raz pierwszy. — Nie, nie zrobiłam tego i nie powinnaś była mówić papie, że zapinałam bluzkę, gdy wyszłam z lasu. — Zapinałaś! — Nie zapinałam! Podeszła do mnie bliżej nieustraszona. Pomimo swej chudości Emily wydawała mi się bardziej groźna niż panna Walker i oczywiście groźniejsza od mamy.
— Wiesz, co się może zdarzyć, gdy pozwolisz chłopcu, by cię tam dotykał? — pytała. — Możesz przez kilka dni mieć wysypkę na całej szyi. Jeśli w tym czasie papa spojrzy na ciebie i zobaczy krosty, będzie wiedział o wszystkim. — Nie pozwoliłam mu — j ę k n ę ł a m i zakryłam plecy. Nie 106 znosiłam przenikliwego spojrzenia Emily. Na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. — Wiesz, ono wyskakuje z nich, to nasienie. Nawet jak spadnie na twoje majtki, może przesiąknąć przez nie i spowodować, że będziesz w ciąży.
Wytrzeszczyłam na nią oczy. Co ona ma na myśli, mówiąc, że to wyskakuje z nich? — Wiesz, co oni jeszcze robią? — ciągnęła dalej. — Dotykają się tam i powodują, że im tam nabrzmiewa, aż nasienie wytryskuje im do rąk, a następnie... dotykają tam ciebie — powiedziała, spoglądając na przestrzeń pomiędzy moimi udami — i to również może sprawić, że zajdziesz w ciążę. — Nie, to jest niemożliwe — powiedziałam bez przekonania. — Ty tylko chcesz mnie nastraszyć. Zaśmiała się.
— Myślisz, że mnie to obchodzi, czy ty zajdziesz w ciążę i będziesz musiała chodzić z dużym brzuchem? Myślisz, że mi zależy na tym, czy ty będziesz krzyczeć z bólu, bo dziecko jest zbyt duże i nie może z ciebie wyjść? Idź i zajdź w ciążę — prowokowała. — Może spotka cię to, co spotkało twoją matkę i wreszcie nas od siebie uwolnisz. — Odwróciła się i podeszła do drzwi, ale jeszcze stanęła i obejrzała się. — Jak następnym razem będzie cię dotykał, to lepiej upewnij się, czy wpierw nie dotykał siebie — ostrzegła i wyszła, zostawiając mnie w osłupieniu i niepewności. Zaczęłam się trząść ze strachu i szybko założyłam
moje szkolne ubranie. Tego wieczoru po kolacji szybko poszłam do gabinetu papy. Wyjechał jak zwykle w interesach, więc mogłam tam wejść bez obawy, że mnie zobaczy i spyta, czego chcę. Chcia łam poczytać książkę, w której było opisane ciało człowieka i sposób jego rozmnażania się, by sprawdzić, czy jest tak, jak mówiła Emily. Nie mogłam nic znaleźć. Byłam zbyt przera żona, by pytać o to mamę, a nie znałam nikogo poza Shirley Potter, kto wiedziałby wszystko o chłopcach i seksie. Pomy
ślałam, że mogłabym się odważyć i spytać ją o to. Następnego dnia po lunchu, tak jak zaplanowałyśmy z Eugenią, pomogłam jej wsiąść na wózek i wyszłyśmy na 107 nasz popołudniowy spacer. Emily poszła na górę do swego pokoju, a mama była na lunchu u Emmy Whitehall ze swoimi przyjaciółkami. Papa jeszcze nie wrócił z podróży do Richmond. Eugenia patrzyła na mnie z wdzięcznością, gdy pomaga łam jej przesiąść się z łóżka na wózek. Z łatwością mogłam wyczuć wystające kości. Jej oczy wydawały mi się
bardziej zapadnięte w głąb czaszki, a usta o wiele bledsze niż zaledwie kilka dni temu, ale Eugenia była tak pełna entuzjazmu, że brak sił nie stanowił dla niej przeszkody, a niedostatek energii zastępowała podnieceniem. Wiozłam ją powoli wzdłuż podjazdu, udając zainteresowanie różami Cherokee i dzikimi fiołkami. Rozkwitały ró żowe pąki dzikich jabłoni. Na polach wokół nas falował biało-różowy dywan dzikiego kapryfolium. Niebieskie sójki wydawały się tak podekscytowane naszym wtargnięciem jak my same. Fruwały z
gałęzi na gałąź, świergocąc i podążając za nami. Szereg nadmuchanych chmurek żeglował w oddali jak karawana bawełny z jednego końca nieba na drugi. Powietrze było tak ciepłe, a niebo tak błękitne, że nie mogłybyśmy wybrać na nasz spacer piękniejszego wiosennego dnia. Jeśli przyroda jest w stanie nas uzdrawiać, to mogła to zrobić tylko w tym dniu, myślałam. Eugenia wydawała się odczuwać to samo: chłonęła wszystko wokół, a gdy jechałyśmy po piasku, jej głowa obracała się raz w lewo, raz w prawo. Myślałam, że jest za ciepło ubrana, ale ona przyciskała mocno jedną ręką szal, a
drugą podtrzymywała koc okrywający jej kolana. Gdy dojechały śmy do końca podjazdu, zatrzymałam się i obie spojrzały śmy do tyłu, a następnie na siebie, śmiejąc się jak konspiratorki. Następnie wywiozłam ją na drogę. Eugenia jechała tędy po raz pierwszy. Pchałam wózek tak szybko, jak tylko potrafiłam. Kilka minut później Niles Thompson wyszedł zza drzewa, by nas przywitać. Serce mi mocno zabiło. Obejrzałam się znowu, aby się upewnić, że nikt nie widzi naszego spotkania. — Cześć — powiedział Niles — j a k
się masz, Eugenio? 108 — Dobrze — odpowiedziała szybko. Patrzyła raz na Nilesa, raz na mnie i znowu na Nilesa. — Więc chcesz zobaczyć mój zaczarowany staw? — spytał. Kiwnęła głową. — Chodźmy szybko, Niles — powiedziałam. — Pozwól, że ja będę pchał wózek — zaofiarował się. — Tylko ostrożnie — ostrzegłam i
ruszyliśmy. Kilka minut później skręciliśmy na ścieżkę. Była za wąska na wózek, ale Niles przeciągał koła przez zarośla i korzenie, zatrzymując się czasami, by podnieść przód wózka. Eugenia była zachwycona naszą wycieczką. Wreszcie znaleźliśmy się nad stawem. — Och... — wykrzyknęła Eugenia, klaszcząc swymi ma łymi rączkami. — Jak tu pięknie! Rybka przeskoczyła nad wodą, tak jakby przyroda chcia ła pokazać Eugenii coś szczególnego w tym momencie. Wcześniej stado wróbli
wyfrunęło w powietrze, wzlatując jak na komendę, iż wydawało się, że to liście zaczęły latać. Duże ropuchy wskakiwały do wody i wyskakiwały znowu, popisując się przed nami. — Patrzcie — powiedział Niles i pokazał na drugi brzeg, gdzie pojawiła się łania i zaczęła pić wodę. Popatrzyła na nas przez chwilę i znowu piła bez obawy, następnie spokojnie się odwróciła i zniknęła w lesie. — To jest naprawdę zaczarowane miejsce! — wykrzyknęła Eugenia. — Ja to czuję! — Ja również zobaczyłem coś takiego po raz pierwszy —
powiedział Niles. — Wiesz, co masz zrobić? Włóż palce do wody. — Jak mam to zrobić? Niles spojrzał na mnie. — Mogę cię zanieść bliżej stawu — powiedział. — Och, Niles, a jeśli ją upuścisz... — Nie upuści — zapewniała Eugenia. — Zrób to, Niles. Zanieś mnie. Niles spojrzał na mnie ponownie. Skinęłam głową, ale cała drżałam z
niepokoju. Gdyby ją upuścił i gdyby Eugenia przemokła, papa by mnie zamknął w wędzarni na całe dni, 109 myślałam. Ale Niles uniósł Eugenię z zadziwiającą łatwo ścią. Zarumieniła się, ponieważ znalazła się w jego ramionach. Bez wahania wszedł do wody i nachylił Eugenię tak, by mogła dotknąć jej powierzchni palcami. — Zamknij oczy i wypowiedz życzenie — zwrócił się do niej Niles. Gdy to zrobiła, zaniósł ją z powrotem do wózka. Podziękowała mu z uśmiechem.
— Czy chcesz poznać moje życzenie? — spytała mnie. — Jeśli je wyjawisz, może się nie spełnić — powiedzia łam, zerkając na Nilesa. — Jeśli powie tylko tobie, to się spełni — wyjaśnił Niles, tak jakby był autorytetem od zaczarowanych stawów. — Nachyl się, Lilian — rozkazała Eugenia. Zrobiłam to, a ona zbliżyła usta do mego ucha. — Chciałam, byście się z Nilesem znowu pocałowali, zaraz tutaj, na moich oczach — powiedziała. Czułam, że się
rumienię. Gdy się wyprostowałam, zobaczyłam figlarny uśmiech na jej twarzy. — Mówiłaś, że to jest zaczarowany staw. Moje życzenie musi się spełnić — dopominała się. — Eugenio, powinnaś była życzyć sobie czegoś tylko dla siebie. — Jeśli to jest coś tylko dla siebie, to prawdopodobnie nie spełni się — powiedział Niles. — Niles, nie popieraj jej. — Jeśli powiesz mi na ucho to życzenie, o którym ci teraz szeptała, to nic złego się nie stanie, dopóki nie usłyszą o tym żaby — dodał, ustanawiając natychmiast
własne reguły. — Nie powiem! — Powiedz mu, Lilian — nalegała Eugenia. — Powiedz, proszę. — Eugenio — zaczerwieniłam się czując, że plamy, o których mówiła Emily, mogą wystąpić na mojej szyi nawet wówczas, gdy Niles mnie nie dotknie. Ale było mi już wszystko jedno. Kochałam ten dotyk. — Lepiej mi powiedz — dopominał się Niles. — Ona może się bardzo zdenerwować. — Mogę! — groziła Eugenia i założyła
ręce, udając obra żoną. 110 — Eugenio... — Serce mi mocno zabiło. Popatrzyłam na Nilesa, który wydawał się już wszystko wiedzieć. — Więc? — spytał. — Opowiedziałam jej o tym, co tu robiliśmy poprzednim razem. Ona chce, byśmy to zrobili znowu — powiedziałam szybko. Oczy Nilesa pojaśniały i uśmiechnął się. — Jakie cudowne życzenie. Dobrze, nie
możemy jej rozczarować — powiedział Niles. — W każdym razie musimy utrzymać czarodziejską reputację stawu. Podszedł do mnie i tym razem położył ręce na moich ramionach, przyciągając mnie bliżej do siebie. Zamknęłam oczy i jego usta spotkały się z moimi. Trwało to o wiele dłużej niż za pierwszym razem. Po chwili odsunął się ode mnie. — Mała siostrzyczka zadowolona? — spytałam, skrywając swoje zmieszanie. Przytaknęła, a jej twarz zarumieniła się z emocji. — Ja również sobie czegoś życzyłem — powiedział Niles. — Życzyłem sobie, bym mógł podziękować Eugenii za to, że
zechciała przyjść nad mój staw, podziękować jej poca łunkiem — powiedział. Eugenia siedziała z otwartymi ustami, gdy Niles podszedł do niej i szybko pocałował ją w policzek. Dotknęła tam ręką, tak jakby zostawił wargi na jej skórze. — Lepiej już wracajmy — powiedziałam — zanim zaczną nas szukać. — Dobrze — zgodził się Niles. Zawrócił wózek Eugenii i popchaliśmy go przez las na drogę. Niles szedł z nami aż do naszego podjazdu. — Czy podobała ci się wycieczka,
Eugenio? — spytał. — O, tak! — powiedziała. — Wkrótce przyjdę was odwiedzić — obiecywał. — Do widzenia, Liban. Patrzyłyśmy za nim aż zniknął, następnie zaczęłam pchać wózek Eugenii w stronę domu. — Jest najmilszym chłopcem, jakiego kiedykolwiek spotkałam — powiedziała. — Naprawdę życzyłabym sobie, byś pewnego dnia zaręczyła się z Nilesem i wyszła za niego za mąż. 111
— Naprawdę? — U-hu. Czy chciałabyś tego? — spytała. Pomyślałam przez chwilę. — Tak — powiedziałam. — Myślę, że chciałabym. — Więc może Niles ma rację, może to rzeczywiście jest czarodziejski staw? — Och, Eugenio, powinnaś była zażyczyć sobie czegoś dla siebie. — Niles powiedział, że egoistyczne życzenia nie spełniają się.
— Wrócę i poproszę o coś dla ciebie — obiecałam. — Już wkrótce. — Wiem, że to zrobisz — powiedziała Eugenia, odchylając się do tyłu. Szybko owładnęło nią zmęczenie, tak jakby po jej twarzy przeszła ciemna, deszczowa chmura. Gdy tylko dotarłyśmy do domu, drzwi gwałtownie się otworzyły i stanęła w nich Emily z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Patrzyła na nas groźnie z góry. — Gdzie byłyście tak długo? — spytała. — Właśnie wracamy z przyjemnego spaceru — powiedziałam.
— Dlaczego was tak długo nie było? — pytała podejrzliwie. — Och, Emily, czy musisz wszystko zepsuć, cokolwiek miłego mi się zdarzy? — powiedziała Eugenia. — Może pójdziesz z nami następnym razem. — Trzymałaś ją zbyt długo na dworze — powiedziała Emily. — Spójrz na nią. Jest całkowicie wyczerpana. — Nie jestem — zapewniała Eugenia. — Mama się zdenerwuje, gdy wróci — mówiła Emily, zupełnie ją ignorując. — Nie musisz jej o tym mówić, Emily. Nie bądź plotkarą.
To nieładnie. Nie powinnaś była również mówić papie o Lilian i Nilesie. To tylko przysparza więcej nieporozumień i kłopotów — oskarżała ją Eugenia. — Lilian nie zrobiła nic złego. Ty wiesz, że nie mogłaby. Wstrzymałam oddech. Twarz Emily stała się purpurowa jak nigdy dotąd. Mogła kłócić się z każdym, wprawiając w zakłopotanie zarówno dorosłych, jak i dzieci, ale nie po-112 trafiła być nieprzyjemna dla Eugenii. Cała jej złość skupiła się na mnie. — To jest do ciebie podobne, by ją nastawiać przeciwko mnie — oświadczyła Emily i weszła z powrotem
do domu. Stając w mojej obronie, Eugenia całkowicie wyczerpała się. Siedziała ze zwieszoną na bok głową. Zawołałam Henry'ego, by szybko pomógł wnieść ją po schodach do domu. Gdy już byłyśmy wewnątrz, natychmiast zawiozłam ją do pokoju i położyłam do łóżka. Była tak bezwładna jak szmaciana lalka. Natychmiast usnęła, a ja byłam przekonana, że śni o stawie, ponieważ pomimo śmiertelnego znużenia spała z lekkim uśmiechem na ustach. Szłam z powrotem w kierunku schodów, ale gdy tylko znalazłam się obok gabinetu papy, wyszła stamtąd Emily i
chwyciła mnie gwałtownie za ramię, aż syknęłam z bólu. Przycisnęła mnie do ściany. — Zabrałaś ją nad ten głupi staw, prawda? — Zapytała. Potrząsnęłam przecząco głową. — Nie kłam. Nie jestem taka głupia. Zauważyłam małe gałązki i trawę między szprychami kół w wózku. Papa będzie wściekły — straszyła, przysuwając twarz tak blisko, że mogłam zauważyć malutki pieprzyk pod jej prawym okiem. — Niles również tam był, prawda? — dodała, potrząsając moim ramieniem.
— Przepuść mnie! — krzyczałam. — Jesteś okropna! — Nastawiłaś ją przeciwko mnie? — uwolniła moje ramię i zaśmiała się. — W porządku. Tego można się było po tobie spodziewać. Z premedytacją siejesz zło wszędzie, gdzie się znajdujesz. Ale twój czas się kończy. Siła moich pacierzy zniszczy cię — groziła. — Zostaw mnie — krzyczałam przez łzy. — Nie sieję żadnego zła! Śmiała się nadal. Ten jej śmiech ścigał mnie, kiedy szłam do góry, przeniknął przez drzwi mego pokoju, a nawet wśliznął się w moje sny.
Czy to z powodu tego, co jej powiedziała Eugenia, czy w wyniku jakichś własnych złych machinacji, Emily nie opowiedziała ani papie, ani mamie o mojej wyprawie z Eu-1 13 genią. Tego wieczoru przy kolacji siedziała cicho, zadowolona, że trzyma bat nad moją głową. Ignorowałam ją, jak tylko mogłam, ale Emily rzucała czasami tak piorunujące spojrzenia, że trudno było ich uniknąć. Przygotowała też własną, specjalną zemstę. Jak zwykle posłużyła się w tym celu swoją religijnością. Biblia w jej rękach stawała się bronią, którą wykorzystywała niemiłosiernie przy każdej nadarzającej się okazji. Żadna
kara nie była zbyt surowa i żadne łzy nie mogły jej powstrzymać. Bez względu na to, jak mocno nas zraniła, zasypiała zadowolona ze spełnienia swego świętego obowiązku. Jak powiedział kiedyś Henry, patrząc prosto na Emily: świętoszkowaty człowiek jest gorszy od diabła, władając tą straszną szablą. Wkrótce poczułam jej ostrze. 6 Podstępne pułapki Ze wszystkich ludzi, których spotkałam w życiu, i którzy potrafili snuć intrygi za
plecami bliźnich, nikt nie był w stanie dorównać Emily. Mogłaby uczyć najlepszych szpiegów ich sztuki; mogłaby dawać lekcje Brutusowi, zanim ten zdradził Juliusza Cezara. Byłam przekonana, że to sam diabeł ją wyszkolił i następnie kazał działać. Mijał już tydzień od naszej sobotniej wyprawy z Eugenią, a Emily nawet nie wspomniała o tym ani nie przejawiała większej niż zwykle złości. Wydawała się bardzo zajęta zarówno pracą dla pastora, jak i w szkole. Z domu wychodziła trochę częściej niż zwykle. Jej zachowanie w stosunku do Eugenii nie uległo zmianie. Nawet stała się bardziej uczynna i pewnego wieczoru z
własnej woli przyniosła Eugenii kolację. 114 Zwykle odwiedzała ją raz w tygodniu, by udzielić jej lekcji religii — czytała Biblię lub wygłaszała kościelne nauki. Eugenia coraz częściej zasypiała podczas tego czytania, co bardzo gniewało Emily. Ale obecnie gdy Eugenia zasypiała, Emily nadal głośno czytała Biblię, nie zwracając na to uwagi. Nie trzaskała głośno przy zamykaniu książki, by Eugenia otworzyła oczy. Wprost przeciwnie, zbierała się po
cichu i wyślizgiwała z pokoju tak lekko, jak duchy Henry'ego. Eugenia nawet zaczęła żywić do niej cieplejsze uczucia. — Jest jej przykro, że tak postąpiła — wywnioskowa ła. — Ona tylko chce, żebyśmy się kochały. — Nie uważam, by jej zależało na czyjejkolwiek miłości; ani mamy, ani papy, ani może nawet Boga — odparłam, ale zauważyłam, że moja złość zaniepokoiła Eugenię, więc się uśmiechnęłam, myśląc o czymś innym. — Może ona rzeczywiście się zmieniła — powiedziałam. — Wyobraź sobie, że
zapuści włosy, zawiąże na nich jedwabną wstążkę i założy ładną sukienkę zamiast tego szarego worka i brzydkich butów na grubym obcasie, które powodują, że wydaje się jeszcze wyższa niż jest naprawdę. Eugenia śmiała się jakbym opowiadała niestworzone rzeczy. — Dlaczego nie? — ciągnęłam. — Dlaczego nie mogłaby się zmienić z dnia na dzień, w cudowny sposób? Może miała jedno ze swoich widzeń i nakazano jej zmienić się. Może nagle jest w stanie usłyszeć coś więcej niż kościelne organy, zacznie czytać książki i bawić się w różne gry.
— Wyobraź sobie, że będzie miała chłopaka — powiedziała Eugenia, dołączając do życzeń. — I zdecyduje się używać szminkę i nakładać trochę różu na policzki. — Eugenia cichutko zachichotała. — I również zabierze swego chłopaka nad zaczarowany staw. — Co jeszcze nowego zrobi Emily? — zastanawiałam się głośno. — Może również się pocałują? — Nie, nie pocałują. — Pomyślałam przez chwilę, następnie spojrzałam na Eugenię i wybuchnęłam śmiechem.
115 — Dlaczego? — spytała. — Powiedz mi! — domagała się, widząc moje wahanie. — Ona pozwoli dotknąć swoich piersi — odparłam. Eugenię zamurowało. Położyła palec na ustach. — O Boże! — powiedziała. — Co będzie, jeśli Emily ciebie teraz słyszy? — Nie obchodzi mnie to. Czy ty wiesz, jak chłopcy w szkole nazywają ją za plecami? — powiedziałam, siadając obok niej na łóżku. — Jak?
— Mówią na nią „deska do prasowania". — Och, niemożliwe! — Sama sobie winna, skoro nosi sukienki spłaszczające jej małe piersi. Ona nie chce być ani kobietą, ani mężczyzną. — To kim chce być? — spytała Eugenia i cierpliwie czekała na moją odpowiedź. — Świętą! — powiedziałam wreszcie. — Jest zimna i twarda jak figurki w kościele. Ale — dodałam z naciskiem — wreszcie zeszła nam z drogi w ciągu kilku ostatnich dni i nawet stała się trochę milsza dla mnie w szkole.
Wczoraj dała mi jabłko podczas lunchu. — Zjadłaś dwa? — Dałam jedno Nilesowi — wyznałam. — Czy Emily to widziała? — Nie. Była w budynku, przez całą przerwę pomagając pannie Walker sprawdzać klasówki. — Na chwilę obie zamilkłyśmy, a ja wzięłam rękę Eugenii w moją dłoń. — Wiesz co? — powiedziałam. — Niles chce znowu spotkać się z nami w sobotę. Pragnie nas zabrać na spacer do zatoczki. Mama zaprosiła gości na lunch, więc nie będzie miała głowy do tego, by zajmować się nami. Módl się znowu o
ładną pogodę — dorzuciłam. — Dobrze. Będę odmawiała pacierz dwa razy dziennie. — Eugenia już dawno nie wydawała się taka szczęśliwa, mimo że spędzała w łóżku więcej czasu niż kiedykolwiek. — Bardzo zgłodniałam — oświadczyła. — To już prawie pora na kolację. — Poszukam Louellę — powiedziałam, podnosząc 116 się. — Och, Eugenio! — dodałam, będąc już przy drzwiach. Widzę, że Emily stała się dla nas milsza, ale nadal uważam, że powinnyśmy nasz plan na następną sobotę trzymać w
tajemnicy. — Dobrze — powiedziała Eugenia. — Przysięgam na moje życie. — Nie mów tak! — krzyknęłam. — Jak? — Nigdy nie przysięgaj na swoje życie! — Tak się tylko mówi. Roberta Smith zawsze tak mówi, gdy ją spotykam na naszych przyjęciach. Gdy ją ktoś o coś zapyta, to ona dodaje, przysięgam... — Eugenio! — No, dobrze — powiedziała,
zakrywając się kocem. Zaśmiała się. — Powiedz Nilesowi, że nie mogę się doczekać, by go znowu zobaczyć w sobotę. — Powiem. Teraz idę się dowiedzieć, co z kolacją — powiedziałam i wyszłam, zostawiając ją na rozmyślaniach o tym, jak postępować, aby wszyscy byli szczęśliwi i dobrzy. Wiedziałam, że Eugenia nie mogła nic powiedzieć Emily o sobocie. Zbyt się obawiała, że coś może nam przeszkodzić w zaplanowanym wyjściu. Ale może Emily podeszła pod drzwi, gdy dziewczynka modliła się o pogodę lub
może gdzieś się schowała, szpiegując i podsłuchując, gdy rozmawiały śmy z Eugenią? Być może chciała tylko wziąć w tym udział. W każdym razie byłam pewna, że coś knuje. Tak bardzo czekałyśmy na tę sobotę, iż wydawało się, że już nigdy nie nadejdzie. Gdy wreszcie przyszła, buchnęła ciepłem słonecznych promieni, które wpadając przez okna, pieściły moje policzki. Otworzyłam oczy i usiadłam z rado ścią. Gdy wyjrzałam przez okno, zobaczyłam na niebie morze błękitu.
Delikatny powiew przepływał nad łąką kapryfolium. Świat na zewnątrz był przyjazny i oczekujący. W kuchni Louella powiedziała mi, że Eugenia „już się tłucze" od świtu. — Nigdy nie widziałam jej rano tak wygłodzonej. Muszę szybko przygotować śniadanie, nim jej minie apetyt. Stała 117 się tak chuda, że aż prawie przezroczysta — dodała ze smutkiem. Zaniosłam Eugenii śniadanie. Siedziała już i czekała. — Powinnyśmy były zaplanować piknik,
Lilian — narzekała. — Zbyt długo trzeba czekać, aż będzie po lunchu. — Następnym razem tak zrobimy — powiedziałam. Postawiłam tacę obok łóżka i patrzyłam, jak Eugenia je. Chociaż była bardziej głodna niż zwykle, nadal dziobała w jedzeniu jak przestraszony ptak. Wszystko, co robiła, zabierało jej dwa razy więcej czasu niż zdrowej dziewczynce w jej wieku. — Mamy piękny dzień, prawda Lilian? — Cudowny! — Bóg musiał wysłuchać mojej modlitwy.
— Założę się, że nie dałaś mu szansy wysłuchać kogo innego — dowcipkowałam, a Eugenia śmiała się. Jej śmiech brzmiał dla mnie jak muzyka, chociaż śmiała się cichym, delikatnym głosem. Wróciłam do jadalni, by zjeść śniadanie z mamą i Emily. Kapitan wstał wcześniej i wyjechał do Lynchburga, aby spotkać się z właścicielami małych, tytoniowych plantacji, którzy, zgodnie z twierdzeniem papy toczyli walkę na śmierć i życie z dużymi korporacjami. Mimo nieobecności papy, odmówiłyśmy przed jedzeniem modlitwę. Emily nad tym czuwała. Fragmenty, które wybrała i
sposób, w jaki je czytała, powinny były wzmóc moją czujność, ale tak się cieszyłam z powodu czekającej nas przygody, że nic nie zauważyłam. Wybrała Exodus, rozdział dziewiąty i czytała o tym, jak Bóg karał Egipcjan, gdy faraon nie pozwolił odejść Hebrajczykom. Głos Emily brzmiał tak ostro i donośnie, że nawet mama skrzywiła się i spojrzała bojaźliwie. — „A grad i ogień nieustannie błyskający wśród gradu, był bardzo groźny; czegoś podobnego nie było w całej ziemi egipskiej, odkąd była zamieszkana". Emily podniosła oczy znad książki i
wpatrywała się we mnie nienawistnym spojrzeniem, pokazując, że zna każde słowo z Biblii i potrafi ją recytować z pamięci. 118 — „Grad zabił w całej ziemi egipskiej wszystko, co żyło na polu, zarówno ludzi jak i bydło...". — Emily, kochanie — powiedziała mama delikatnie. Nigdy nie odważyłaby się przerwać w obecności papy. — Jest trochę za wcześnie na ogień i siarkę, moja droga. Mój żołądek ma już
tego dosyć. — Nigdy nie jest za wcześnie na ogień i siarkę, mamo — odparowała Emily — ale często jest za późno. — Spojrzała na mnie. — Och, moja droga, moja droga — lamentowała mama. — Zacznijmy już jeść, proszę — błagała. — Louello! — zawołała i Louella przyniosła jajka i bekon. Emily niechętnie zamknęła Biblię. Gdy tylko to zrobiła, mama przeszła do świeżo zasłyszanych plotek, które miała zamiar zweryfikować tej soboty.
— Martha Atwood właśnie wróciła z Północy i mówi, że kobiety palą tam papierosy w miejscach publicznych. Kapitan ma kuzynkę... — ciągnęła. Słuchałam jej opowieści, ale Emily już wróciła do własnych myśli, do własnego świata. Jednak, gdy wspomniałam mamie, że chcę zabrać Eugenię na spacer, w oczach Emily błysnęło zainteresowanie. — Ale niech to się nie przedłuży za bardzo — ostrzegła mama. — I sprawdzaj, czy jest jej ciepło. — Dobrze, mamo. Weszłam na górę, by zastanowić się, co
mam na siebie włożyć. Sprawdziłam, czy Eugenia zażyła wszystkie lekarstwa i kazałam jej się zdrzemnąć, obiecując obudzić ją na godzinę przed naszym wyjściem, tak bym mogła pomóc jej wyszczotkować włosy i wybrać coś do ubrania. Mama kupiła jej nowe buty i szeroko obramowany, niebieski czepek, by chronił jej twarz przed słońcem. Sprzątnęłam mój pokój, trochę poczytałam, zjadłam lekki lunch; następnie ubrałam się. Gdy weszłam do pokoju Eugenii, by ją obudzić, zobaczyłam, że ona już siedzi. Ale zamiast radosnego podniecenia na jej twarzy było zmartwienie. — Co się stało, Eugenio? — spytałam.
Wskazała głową róg pokoju, gdzie zwykle stał jej wózek. 119 — Właśnie zauważyłam — mówiła — że go tam nie ma. Nie przypominam sobie, kiedy go ostatnio widziałam. Jestem zaskoczona. Czy ty go brałaś na dwór po coś? Serce we mnie zamarło. Nie brałam oczywiście i mama nic o tym nie wspominała, gdy mówiłam jej, że jadę z Emily na spacer. — Nie, ale nie przejmuj się tym — powiedziałam z wymuszonym
uśmiechem. — Musi gdzieś być w domu. Może Tottie go przeniosła, gdy sprzątała twój pokój. — Tak myślisz, Lilian? — Jestem pewna. Idę zaraz sprawdzić. Tymczasem — powiedziałam, podając jej szczotkę — uczesz włosy. — Dobrze — zgodziła się cichutko. Szybko wyszłam z pokoju i pobiegłam korytarzem, szukając Tottie. Znalazłam ją, jak odkurzała w saloniku. — Tottie! — krzyknęłam. — Czy ty zabrałaś wózek Eugenii z jej pokoju?
— Jej wózek? — potrząsnęła głową. — Nie, panno Lilian, nigdy tego nie robię. — Może go gdzieś widziałaś? — pytałam desperacko. Potrząsnęła przecząco głową. Jak kurczak, który uciekł spod rzeźnickiego noża Henry'ego, miotałam się po całym domu, zaglądając do każdego pokoju, sprawdzając w szafach, a nawet w spiżarni. — Czego ty tak szukasz, dziecko? — spytała Louella. Usługiwała mamie i jej gościom podczas lunchu i właśnie układała na
tacy małe kanapki. — Zginął wózek Eugenii! — krzyknęłam. — Szukałam go wszędzie. — Zginął? Jak mógł zginąć? Jesteś pewna? — Tak, Louello! Pokręciła głową. — Może lepiej spytaj o to mamę — sugerowała. Oczywi ście, pomyślałam. Dlaczego nie zrobiłam tego od razu. Mama przejęta sobotnim lunchem
prawdopodobnie zapomniała powiedzieć, co się stało z wózkiem. Szybko poszłam do jadalni. Odniosłam wrażenie, jakby wszyscy mówili jednocześnie 120 i nikt nikogo nie słuchał. Musiałam w duchu przyznać papie rację, gdy twierdził, że przyjęcia mamy są tak głośne, jakby stado kur gdakało na grzędzie. Ale wtargnęłam tak nagle, że wszyscy zamilkli, by spojrzeć na mnie. — Jak ona urosła! — wykrzyknęła Amy Grant. — Pięćdziesiąt lat temu mogłaby już iść do ołtarza —
zauważyła pani Tiddydale. — Co się stało, kochanie? — spytała mama, uśmiechając się. — Wózek Eugenii, mamo. Nie mogę go znaleźć — powiedziałam. Mama spojrzała na kobiety i zaśmiała się. — Dlaczego, kochanie? Naprawdę, nie możesz znaleźć czegoś tak dużego jak wózek? — Nie ma go tam, gdzie zawsze, w jej pokoju. Szukałam wszędzie, w całym domu, pytałam Tottie i Louellę i... — Lilian! — powiedziała ostro. — Jeśli wrócisz i poszukasz dokładnie, to jestem
pewna, że wózek się odnajdzie. A teraz nie rób z tego bitwy o Gettysburg — dodała i za śmiała się, a kobiety jej zawtórowały. — Tak, mamo — powiedziałam. — I pamiętaj, co ci powiedziałam, kochanie. Nie bądźcie zbyt długo i upewnij się, czy Eugenia jest ciepło okryta. — Dobrze, mamo. — Powinnaś najpierw przywitać się ze wszystkimi, Lilian — jej twarz nabrała lekko karcącego wyrazu.
— Przepraszam. Dzień dobry. Wszystkie kobiety skinęły głowami z uśmiechem. Odwróciłam się i powoli odeszłam. Zanim dotarłam do drzwi, zaczęły znowu rozmawiać tak, jak gdyby mnie tam nigdy nie było. Powoli wracałam do pokoju Eugenii. Zatrzymałam się, gdy zobaczyłam Emily schodzącą w dół schodami. — Nie możemy znaleźć wózka Eugenii — krzyknę łam. — Pytałam wszystkich i wszędzie szukałam. Wyprostowała się gwałtownie i głupio się uśmiechnęła.
— Powinnaś była najpierw mnie spytać. Gdy nie ma papy, ja wiem najlepiej, co się dzieje w Meadows, a nie mama — powiedziała. — Och, Emily, wiesz, gdzie on jest? 121 — Jest w szopie z narzędziami. Henry zauważył, że coś się stało z kołem i osią. Jestem pewna, że już to naprawił. Zapomniał tylko przynieść go z powrotem. — Henry nie mógł o czymś takim zapomnieć — pomy
ślałam głośno. Emily nie znosiła, gdy jej się sprzeciwiano. — Dobrze więc, nie zapomniał i wózek jest w pokoju, tak? Jest w jej pokoju? — domagała się odpowiedzi. — Nie — odparłam cicho. — Traktujesz tego starego czarnucha, jak gdyby był prorokiem ze Starego Testamentu. On jest tylko synem byłego niewolnika, niewykształconym, niepiśmiennym i pełnym przesądów — dodała. — Teraz — rzekła, wskazując ręką — jeśli chcesz wózek, to idź do szopy i zabierz go.
— Dobrze — powiedziałam, szybko odchodząc, by zabrać wózek. Wiedziałam, że biedna Eugenia siedzi jak na szpilkach w swoim pokoju. Nie mogłam doczekać się chwili, gdy wprowadzę wózek i znowu zobaczę uśmiech na jej twarzy. Szybko wyszłam frontowymi drzwiami i pobiegłam do szopy za domem. Gdy tam dotarłam, otworzyłam drzwi i zajrzałam do środka, zobaczyłam wózek, który tak jak mówiła Emily stał w kącie. Wyglądał na nietknięty, tylko koła miał lekko zabrudzone ziemią. To jest niepodobne do Henry'ego, pomyślałam. Ale może Emily ma rację. Może Henry przyszedł po wózek, gdy
Eugenia zasnęła i nie obudził jej, by powiedzieć, że zabiera go do naprawy. Mając tyle zajęć, mógł czasem o czymś zapomnieć, wywnioskowałam. Weszłam do szopy i skierowałam się w stronę wózka, gdy nagle drzwi zatrzasnęły się za mną. To stało się tak szybko i znienacka, że przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje. Coś zostało wrzucone za mną do szopy i to coś... poruszyło się. Zamarłam ze strachu. W słabym świetle przenikającym przez szpary w starych ścianach szopy z trudem zauważyłam... skunksa! Henry często zastawiał pułapki na króliki. W tym celu wystawiał małe
klatki, tak by króliki mogły wejść do środka i obgryzać sałatę. Wówczas drzwiczki opadały, zamykając wyjście. Następnie Henry oceniał, czy królik jest wystarczająco duży i tłusty, by można go było zjeść. Uwielbiał duszone 122 królicze mięso. Nigdy nie chciałam o tym słyszeć, ponieważ nie wyobrażałam sobie, jak można zjadać króliczki. Zawsze były takie zabawne i miłe, gdy skubały trawę lub skakały po polach. Henry mówił, że dopóki nie są zabijane dla przyjemności, wszystko jest w porządku. — Na tym świecie każdy ma swój pokarm, dziecko —
wyjaśniał i wskazywał na wróbla. — Ten oto ptaszek zjada robaki i owady, a lis poluje na króliki. — Nie chcę o tym słuchać, Henry. Nie mów mi, że jesz króliki! Tylko mi o tym nie mów! — krzyczałam. Śmiał się i kiwał głową. — Dobrze, panno Lilian. Nie będę cię zapraszał na obiad, kiedy będzie podawany królik. Ale czasami zdarzało się, że do klatki zamiast królika dostał się skunks. Wówczas Henry zarzucał na klatkę worek. — Dopóki skunks jest na wolności, nie tryśnie płynem — mówił.
Podejrzewam, że również powiedział o tym Emily. A mo że ona sama to podpatrzyła? Obserwowała wszystkich, którzy mieszkali w Meadows, starając się przyłapać ich na grzesznym uczynku. Zgodnie ze swoją naturą skunks rozglądał się wokół nieufnie. Usiłowałam nie poruszyć się, ale byłam tak przerażona, że nie mogłam się powstrzymać przed wydaniem okrzyku. Skunks mnie zauważył i natychmiast ugodził strugą swego płynu. Z wrzaskiem rzuciłam się do drzwi. Były zamknięte. Zaczęłam w nie łomotać, a skunks jeszcze raz trysnął na
mnie strumieniem, zanim wycofał się w głąb szopy. Wreszcie drzwi puściły. Zostały podparte kołkiem, by nie można było ich łatwo otworzyć. Z krzykiem wypadłam na świeże powietrze, a odór skunksa unosił się wokół mnie. Henry i inni pracownicy biegli w moją stronę, ale okropny smród zatrzymał ich w odległości dziesięciu metrów ode mnie. Odwracali się z odrazą. Machałam histerycznie rękami wokół siebie, jakby mnie napadły pszczoły. Henry nabrał w płuca powietrza i wstrzymując oddech, podszedł do mnie. Wziął mnie na ręce i pobiegł w stronę
domu. Przed wejściem postawił mnie na ziemi i poszedł po Louellę. Słyszałam jak 123 krzyczał: „Tu jest Lilian! Została paskudnie opryskana przez skunksa w szopie z narzędziami!" Nie mogłam stać bezczynnie. Zaczęłam zdzierać z siebie wyplamioną sukienkę. Zrzuciłam buty. Henry wybiegł z Louella. Gdy mnie zobaczyła i poczuła odór, zawołała: „Boże, zmiłuj się". Wachlując przed sobą powietrze, podesz ła do mnie bliżej.
— Dobrze, dobrze. Louella sobie z tym poradzi. Nie martw się, Henry, nie martw — mówiła. — Zanieś ją do pokoju, obok spiżarni, tam gdzie jest stara wanna. Przyniosę cały sok pomidorowy, jaki znajdę — powiedziała. Henry chciał mnie znowu wziąć na ręce, ale oświadczyłam, że mogę iść sama. — Nie musisz tak się tym przejmować — powiedziałam, zakrywając twarz rękami. W domu zdjęłam z siebie pozostałą odzież. Louella wlała do wanny sok pomidorowy ze wszystkich puszek i słoików, jakie znalazła i wysłała
Henry'ego, by przyniósł jeszcze. Lamentowałam i szlochałam, podczas gdy Louella zmywała mnie sokiem, a następnie owinęła mokrymi ręcznikami. — Idź teraz na górę i weź kąpiel, kochanie — powiedziała. — Zaraz tam przyjdę. Usiłowałam szybko przemknąć przez korytarz, ale mia łam nogi jak z ołowiu. Goście teraz przeszli do czytelni, gdzie pili herbatę, słuchając muzyki. Nikt nie słyszał zamieszania na zewnątrz. Myślałam, czy nie zatrzymać się, by powiedzieć mamie o całym zajściu, ale postanowiłam
najpierw się wykąpać. Wokół mnie nadal unosiła się chmura ostrego odoru. Louella przyszła za mną do łazienki i pomagała mi wyszorować się za pomocą najbardziej pachnących mydełek, jakie mieliśmy, ale nawet po tych wszystkich zabiegach wciąż można było jeszcze wyczuć zapach skunksa. — To z twoich włosów, kochanie — powiedziała ze smutkiem. — Żaden szampon tego nie zmyje. — To co mam zrobić, Louello?! — Widziałam już takie przypadki wielokrotnie — mówi
ła. — Obawiam się, że trzeba będzie je ściąć, kochanie. 124 — Moje włosy! To była moja chluba. Ze wszystkich dziewcząt w szkole miłam najgęstsze i najbardziej puszyste włosy. Przyczynił się do tego jajeczny szampon sporządzany według przepisu Louelli. Były grube, gęste i sięgały mi do połowy pleców. Ściąć włosy? Równie dobrze można by wyrwać mi serce.
— Tego odoru nigdy nie zmyjesz, kochanie. Każdego wieczoru, gdy położysz głowę na poduszkę, będziesz go czuła i powłoczki poduszek przejdą nim również. — Och, Louello, nie mogę ściąć włosów, nie mogę — powtarzałam uparcie. Spojrzała na mnie posępnie. — Zostanę tu i będę je myła cały dzień, aż przestaną wydawać ten przykry zapach — powiedziałam. — Tak zrobię. Szorowałam i szorowałam, spłukiwałam i spłukiwałam, ale za każdym razem, gdy wąchałam długie pasma, czułam zapach skunksa. Prawie po dwóch godzinach z
rezygnacją podniosłam się z wanny i podeszłam do umywalki z lustrem. Louella cały czas biegała tam i z powrotem po schodach, dostarczając mi środki, które wymyślała wraz z Henrym. Nic nie pomogło. Przyglądałam się sobie. Już nie płakałam, ale w moich oczach widać było udrękę. — Czy powiedziałaś już mamie, co się stało? — spyta łam Louellę, gdy znowu wróciła. — Tak — odrzekła. — Czy powiedziałaś, że muszę ściąć
włosy? — spytałam zrozpaczona. — Powiedziałam, kochanie. — I co ona na to? — Mówi, że jest jej przykro. Przyjdzie do ciebie na górę, gdy tylko wyjdą goście. — Nie może przyjść wcześniej? Już teraz? — Pójdę i zapytam — powiedziała Louella. Za chwilę wróciła bez mamy. — Twierdzi, że nie może teraz zostawić gości. Powinnaś robić to, co trzeba. Kochanie, włosy szybko odrosną,
szybciej niż ci się wydaje. — Ale do tego czasu, Louello, znienawidzę siebie i nikt mnie więcej nie będzie uważał za ładną! — krzyczałam. 125 — Ależ skąd, dziecko. Masz ładną twarzyczkę, jedną z najładniejszych, jakie widziałam. Nikt nigdy nie powie ci, że jesteś brzydka. — Powie — łkałam, myśląc o Nilesie; jaki będzie rozczarowany, gdy mnie zobaczy, jaki jest zawiedziony teraz, czekając na mnie i na Eugenię. Ale wydawało się, że odór skunksa
promieniuje z mojej głowy, opadając w dół, by mnie znowu otoczyć. Drżącymi palcami wzięłam nożyczki, ale nie mogłam uciąć. — Nie mogę tego zrobić, Louello! — krzyknęłam. — Nie zrobię tego! — zakryłam twarz rękami i szlochałam. Louella podeszła i położyła rękę na moim ramieniu. — Czy chcesz, dziecko, żebym ja to zrobiła? Z bólem serca zgodziłam się. Louella wzięła pierwsze pasmo do jednej ręki, a nożyczki do drugiej. Słyszałam każdy ich szczęk zapadający boleśnie w moją duszę i ciało.
Siedząc w swoim ciemnym pokoju, przy świetle naftowej lampy, Emily czytała Biblię. Słyszałam jej głos przez ścianę. Byłam pewna, że kończy tę część Exodusu, którą chciała przeczytać przy śniadaniu, zanim mama jej przerwała. — „ . . . grad zniszczył też całą roślinność i połamał wszystkie drzewa na polu...,, — brzmiało mi w uszach wraz z odgłosem nożyczek. Gdy Louella skończyła, weszłam do łóżka, zwinęłam się w kłębek i nakryłam głowę. Nie chciałam patrzeć sama na siebie i nie chciałam, by ktokolwiek inny widział mnie w tej chwili. Louella próbowała mnie pocieszać, ale ja
chowałam głowę i jęczałam. — Chcę tylko zamknąć oczy, Louello, i udawać, że nic się nie stało. Wyszła więc, a gdy goście wreszcie udali się do domu, mama przyszła na górę, by mnie obejrzeć. — Och, mamo! — krzyknęłam, siadając i zrzucając z siebie koc, gdy tylko weszła do pokoju. — Zobacz! Zobacz, co ona mi zrobiła! — Kto, Louella? A ja myślałam... 126 — Nie, mamo, nie Louella! — z trudem
powstrzymywa łam się od płaczu. — Emily — powiedziałam — Emily to zrobiła! — Emily? — zaśmiała się mama. — Obawiam się, że nie rozumiem, kochanie. Jak mogłaby Emily... — To ona schowała wózek Eugenii w szopie z narzędziami. Znalazła skunksa w jednej z pułapek Henry'ego i trzymała go pod kocem. Kazała mi iść do szopy po wózek. Mówiła, że Henry go tam zostawił. Gdy weszłam do środka, wrzuciła za mną skunksa i zamknęła mnie z nim w szopie.
Podparła drzwi kołkiem. Ona jest potworem! — Emily? Och nie, nie mogę w to uwierzyć. — Ona, mamo, ona to zrobiła! — upierałam się, uderzając pięściami po nogach. Biłam tak mocno, aż z jej twarzy znikł wyraz niedowierzania. Była zszokowana. Przyciskała ręce do piersi i potrząsała głową. — Dlaczego Emily miałaby coś takiego zrobić? — Bo jest okropna! I jest zazdrosna, że nie ma przyjaciół.
Zamilkłam, by nie powiedzieć za dużo. Mama patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczyma, a następnie zaśmiała się. — To musi być jakieś nieporozumienie, jakiś zbieg okoliczności — zdecydowała. — Moje dzieci nie robią jedno drugiemu takich rzeczy, szczególnie Emily. Przecież jest taka pobożna, jest prawą ręką pastora — dodała, uśmiechając się. — Wszyscy mi to mówią. — Mamo, ona uważa, że postępuje dobrze za każdym razem, gdy zrobi coś takiego, co mnie zrani. Ona myśli, że ma rację. Idź, zapytaj ją. No idź! —
wykrzykiwałam. — Nie, Lilian, nie możesz tak krzyczeć. Gdyby kapitan wszedł do domu i usłyszał cię... — Spójrz na mnie! Spójrz na moje włosy — szarpałam ich resztki aż do bólu. Twarz mamy złagodniała. — Przykro mi z powodu twoich włosów, kochanie. Naprawdę. Ale — mówiła, uśmiechając się — założysz ładny czepek, dam ci jedną z moich jedwabnych przepasek, i... 127
— Mamo, nie mogę chodzić z przepaską na głowie przez cały dzień, szczególnie w szkole. Nauczycielka na to nie pozwoli. — Oczywiście, że możesz, moja droga. Panna Walker to zrozumie. Jestem pewna. — Znowu się uśmiechnęła i powąchała powietrze. — Nic nie czuję. Louella dobrze się spisała. Nigdy nie wiadomo, co złego może się komu przytrafić. — Nigdy nie wiadomo? — dotknęłam ręką moich krótkich włosów. — Jak możesz tak mówić. Spójrz na mnie. Pamiętasz, jakie miałam piękne włosy,
jak lubiłaś je szczotkować. — Najgorsze już minęło, kochanie — odparła mama. — Idę poszukać przepaski dla ciebie, a ty teraz odpoczywaj, moja droga — powiedziała, zabierając się do wyjścia. — Mamo, nic nie powiesz Emily? Nic nie powiesz papie o tym, co ona zrobiła? — pytałam płaczliwym głosem. Jak mogła nie dostrzegać okropności tego czynu? A co by było, gdyby coś takiego spotkało ją samą? Była równie dumna ze swoich włosów jak ja. Czy nie spędzała wielu godzin na ich szczotkowaniu i czy to nie ona mówiła mi, że mam o nie dbać i je pielęgnować?
Jej włosy są jak złota przędza, a moje jak łodygi połamanych kwiatów, postrzępione i sterczące. — Och, po co o tym dłużej mówić i sprawiać przykrość wszystkim w domu, Lilian? Co się stało, to się nie odstanie. Jestem przekonana, iż był to jeden z tych drobnych, nieszczęśliwych przypadków. Było, minęło, to wszystko. — To nie był przypadek! To zrobiła Emily! Nienawidzę jej, mamo! Nienawidzę jej! — czułam, że robię się czerwona ze złości. Mama patrzyła na mnie ze zdumieniem i pokiwała głową. — Nie możesz jej nienawidzić. Nie
możesz nienawidzić nikogo w tym domu. Kapitan nie zniósłby tego — powiedzia ła, jak gdyby budując akcję na wzór jednej ze swoich romansowych powieści i w ten sposób zażegnując wszelkie zło. — A teraz powiem ci, jak było na przyjęciu. Zwiesiłam z rezygnacją głowę, a mama jak gdyby nigdy nic zaczęła mi opowiadać jakieś plotkarskie nowinki, którymi ona i jej przyjaciółki raczyły się przez całe popołudnie. 128
Słowa wpadały mi jednym uchem, a wylatywały drugim, ale ona tego nie zauważała albo wcale jej to nie obchodziło. Schowałam twarz w poduszkę i znowu naciągnęłam na siebie koc. Głos mamy dochodził do mnie do czasu, aż skończyła swoje opowieści i wyszła, by znaleźć dla mnie przepaskę. Odetchnęłam i odwróciłam się. Zaczęłam rozmyślać nad tym, czy mama okazuje mi więcej sympatii czy niechęci od czasu, gdy wyszło na jaw, iż nie jest moją rodzoną matką, tylko ciotką. Nagle po raz pierwszy poczułam się naprawdę sierotą. Czułam się gorzej niż wówczas, gdy pierwszy raz poznałam prawdę.
Moim ciałem wstrząsały nowe spazmy, aż stałam się zbyt zmęczona, by płakać. Następnie, przypomniawszy sobie o biednej Eugenii, która, byłam o tym przekonana, otrzymywała tylko strzępy wiadomości od Louelli i Tottie, wstałam jak lunatyczka i mechanicznie włoży łam płaszcz kąpielowy. Unikałam spojrzenia w lustro za każdym razem, gdy je mijałam. Włożyłam obramowane koronką pantofle i powoli wyszłam z pokoju, by zejść do Eugenii. Gdy zobaczyła, jak weszłam, zaczęła płakać. Szybko podbiegłam i padłam jej w ramiona, które otoczyły mnie jak delikatne, ptasie skrzydełka. Płakałam
jakiś czas na jej małym ramieniu, nim odchylona do tyłu zaczęłam zdawać relację ze wszystkich okropnych wydarzeń. Słuchała z szeroko otwartymi oczami, kręcąc z niedowierzaniem głową. Ale widząc moje obcięte włosy, była zmuszona przyjąć wszystko do wiadomości, — Nie pójdę do szkoły — przyrzekałam. — Nigdzie nie pójdę, zanim mi nie odrosną włosy. — Ależ, Lilian, to może trwać długo. Nie możesz mieć tylu zaległości. — Eugenio, ja umrę ze wstydu, kiedy
inne dzieci mnie zobaczą — moje spojrzenie umknęło w bok — szczególnie Niles. — Musisz zrobić tak, jak ci mama powiedziała. Musisz nosić opaski i czepki. — Będą się ze mnie śmiali. Emily się o to postara — 129 stwierdziłam z przekonaniem. Twarz Eugenii posmutniała. Wydawała się kurczyć, gdy przybierała wyraz smutku. Poczułam się okropnie, ponieważ nie byłam w stanie jej
rozweselić i ochronić przed przykrościami. Ani śmiechy, ani żarty, ani żadne rozrywki nie mogły zapobiec agonii. Nie mogły też spowodować, bym zapomniała o tym, co ze mną zrobiono. Ktoś zapukał do drzwi i stanął w nich Henry. — Dzień dobry, panno Lilianno i panno Eugenio. Przyszedłem tylko powiedzieć, że wózek musi postać na dworze przez jeden dzień. Umyłem go najlepiej, jak umiałem, i przyniosę z powrotem, gdy tylko się wywietrzy. — Dziękuję, Henry — powiedziała Eugenia.
— Niech mnie diabli wezmą, jeśli wiem, jak on się dostał do tej szopy — powiedział Henry. — My wiemy jak, Henry — powiedziałam. Skinął głową. — To coś znaczy. Coś znaczy... — zamruczał i wyszedł. — Dokąd idziesz? — spytała Eugenia, gdy podniosłam się z łóżka, zmęczona i zrezygnowana. — Czy przyjdziesz jeszcze po kolacji? — Postaram się — obiecałam. Nienawidziłam siebie za to, że tak się
sobą przejmuję. Wstyd mi było przed Eugenią, która miała o wiele więcej powodów do rozpaczy niż ktokolwiek inny, ale moje włosy były takie piękne. Ich długość, kolor i miękkość powodowały, że czułam się starsza i bardziej kobieca. Widziałam, jak chłopcy wpatrują się we mnie. Teraz nikt nawet nie spojrzy na mnie, z wyjątkiem tych, którzy będą się śmiali z małej idiotki opryskanej przez skunksa. Późnym popołudniem przyszła Tottie, by mi powiedzieć, że Niles stoi przy frontowych drzwiach i pyta o mnie i Eugenię. — Och, Tottie, czy powiedziałaś mu, co
się stało? Nie zrobiłaś tego, prawda?! — krzyczałam. Tottie wzruszyła ramionami. — Nie wiedziałam, co mu powiedzieć, panno Lilian. — Co ty mówisz? Co ty mu powiedziałaś? — dopytywa łam się niecierpliwie. 130 — Powiedziałam mu tylko, że zostałaś opryskana przez skunksa w szopie z narzędziami i że musiałaś obciąć włosy.
— Och, nie! — On jeszcze jest na dole — powiedziała Tottie. — Pani Booth rozmawia z nim. — Och, nie! — j ę k n ę ł a m znowu i rzuciłam się z powrotem na łóżko. Byłam tak przejęta, że myślałam, iż nigdy nie pozwolę mu na mnie spojrzeć. — Pani Booth mówi, że panienka powinna zejść i przywitać się z odwiedzającym ją gentlemanem. — Zejść na dół?! Nigdy! Nie wyjdę z mego pokoju. Nie ma mnie i powiedz jej, że to wina Emily.
Tottie wyszła, a ja ponownie owinęłam się kocem. Mama nie przyszła już do mnie na górę. Wróciła do swojej muzyki i książek. Nastał wczesny wieczór. Słyszałam, jak papa wrócił do domu. Słyszałam jego ciężkie kroki na korytarzu. Gdy podszedł do moich drzwi, wstrzymałam oddech, oczekując, że wejdzie, ale nie zatrzymał się i poszedł dalej. Albo mama nic mu nie powiedziała, albo nie miało to dla niego większego znaczenia, pomyślałam ze smutkiem. Później słyszałam, jak schodził na kolację, ale znowu się nie zatrzymał. Przysłano Tottie, by mi oznajmiła, że kolacja gotowa, lecz
powiedziałam jej, że nie jestem głodna. Nie minęło pięć minut, jak wróciła, sapiąc od biegania po schodach, by mi powiedzieć, że papa upiera się, abym zeszła na dół. — Kapitan mówi, że nie obchodzi go, czy coś zjesz, ale masz usiąść na swoim miejscu — zdawała relację Tottie. — Wygląda na bardzo złego i nie należy mu wchodzić w drogę — dodała. — Niech panienka lepiej zejdzie. Niechętnie podniosłam się z łóżka. Automatycznie spojrzałam w lustro. Potrząsnęłam głową, upewniając się, czy to naprawdę jestem ja. Byłam znowu bliska płaczu. Louella zrobiła to,
najlepiej jak umiała, starała się obciąć mi włosy jak najkrócej. Niektóre pasma były jednak dłuższe od innych i sterczały postrzępione przy uszach. Zawiązałam na głowie przepaskę mamy i zeszłam na dół. Emily ironicznie się uśmiechnęła, gdy zajęłam miejsce przy stole. Następnie usiadła prosto, kładąc ręce na stole, 131 a na jej twarzy ukazał się jak zwykle wyraz dezaprobaty. Przed nią leżała otwarta Biblia. Posłałam jej najbardziej nienawistne spojrzenie, na jakie mnie było stać, ale to nie zmąciło samozadowolenia tej szarej świętoszki.
Mama uśmiechała się. Papa przenikliwie patrzył na mnie, skubiąc wąsy. — Zdejmij tę przepaskę przy kolacji — rozkazał. — Ależ, papo — błagałam — wyglądam okropnie. — Próżność jest grzechem — powiedział. — Gdy diabeł chciał skusić Ewę w raju, powiedział jej, że jest piękna. Zdejmij to! Zwlekałam, w nadziei, że mama
przyjdzie mi z pomocą, ale ona siedziała cicho z wyrazem bólu na twarzy. — Zdejmij to, powiedziałem — żądał papa. Zrobiłam to i spuściłam oczy. Gdy podniosłam wzrok, zauważyłam zadowolenie Emily. — Następnym razem bardziej uważaj, dokąd idziesz i co się wokół ciebie dzieje — powiedział papa. — Ależ, papo... Podniósł rękę, zanim zdążyłam coś powiedzieć.
— Nie chcę więcej słyszeć o tym incydencie. Usłyszałem wystarczająco dużo z ust twojej mamy. Emily... Twarz Emily była uśmiechnięta jak nigdy. Spojrzała w dół na Biblię. — „Pan jest moim pasterzem" — zaczęła. Nie słuchałam jej czytania. Siedziałam z sercem zimnym jak kamień. Łzy spływały mi po policzkach i kapały z brody, ale nie wyciera łam ich. Jeśli papa nawet je zauważył, nic go to nie obchodziło. Gdy tylko Emily skończyła czytanie, zaczął jeść. Mama opowiadała nowe plotki zasłyszane w czasie lunchu. Papa wydawał się zainteresowany,
przytakiwał czasami, a nawet raz się zaśmiał. Było tak, jak gdyby to, co mi się przytrafiło, stało się wiele lat temu, a ja tylko o tym przypomniałam. Tylko ja to przeżywałam. Próbowałam coś zjeść, żeby papa znowu się nie zdenerwował, ale posiłek nie mógł mi przejść przez gardło. W pewnym momencie się zakrztusiłam i musiałam popić wodą. Nieszczęsna kolacja dobiegła końca. Poszłam do pokoju 132 Eugenii, tak jak jej wcześniej obiecałam, ale ona usnęła. Siedziałam przez chwilę przy jej łóżku,
słuchając jak z trudem oddycha. Raz jęknęła, ale nie otworzyła oczu. W końcu zostawiłam ją i poszłam na górę do mego pokoju, wyczerpana po jednym z najokropniejszych dni w moim życiu. Podeszłam do okna, by wyjrzeć na trawnik, ale było już bardzo ciemno. Niebo zakrywały chmury. W oddali zobaczy łam światło błyskawicy, a następnie spadły pierwsze krople, spływając po szybach jak duże łzy. Wróciłam do łóżka. Chwilę później zgasiłam światło i zamknęłam powieki.
Usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi mego pokoju. W ciemno ściach stała Emily. — Módl się o przebaczenie — powiedziała. — Co takiego? — usiadłam szybko. — Ty każesz mi modlić się o przebaczenie po tym wszystkim, co mi zrobiłaś?! Jesteś okropną kreaturą. Dlaczego ty to robisz? Dlaczego? — Nic ci nie zrobiłam. Bóg cię ukarał za twoje grzeszne postępki. Czy ty myślisz, że coś może się wydarzyć bez Jego woli? Mówiłam ci, że przynosisz nieszczęście, jesteś zgniłym jabłkiem, od
którego psują się wszystkie inne. Dopóki nie okażesz skruchy, będziesz cierpiała i nigdy nie otrzymasz rozgrzeszenia — dodała złowieszczo. — To nie ja jestem grzeszna i zepsuta, tylko ty! Zamknęła za sobą drzwi, ale ja nadal krzyczałam. — Ty jesteś! Ty! Ukryłam twarz w dłoniach i szlochałam, aż mi zabrakło łez. Wreszcie padłam z powrotem na poduszkę. Leżałam w ciemnościach, jakoś dziwnie się czując. Wciąż słyszałam chrapliwy głos Emily: „Jesteś zła od urodzenia, niegodziwa,
przeklęta". Zamknęłam oczy i próbowałam nie myśleć o tym, ale słowa te drążyły coraz głębiej moją duszę. Czy ona ma rację? Dlaczego Bóg pozwolił jej tak mocno mnie zranić, zastanawiałam się. Ona nie może mieć racji. Dlaczego Bóg chce, aby ktoś miły i kochany jak Eugenia tak cierpiał? Nie, to musi być sprawka diabła, a nie Boga. Ale dlaczego Bóg pozwala diabłu, by tak postępował? Bóg nas wszystkich doświadcza, wywnioskowałam. Na 133
dnie mego serca, pod zwałami pozorów i iluzji tliła się świadomość, że najcięższa próba jeszcze przed nami. Wisia ła nad Meadows jak czarna chmura, odporna na wiatr i modlitwy. Unosiła się, oczekując, aż nadejdzie jej czas. Wówczas spuści na nas swój posępny deszcz o kroplach tak zimnych, że oziębią moje serce na zawsze. 7 Tragiczne ciosy Następnego dnia obudziłam się z okropnym bólem żołądka. Na dodatek
wszystkiego dostałam okres. Tym razem tak mnie bolało, że w końcu zaczęłam płakać. Mój szloch przyciągnął uwagę mamy, która właśnie schodziła na śniadanie. Gdy powiedziałam jej, co mnie boli, bardzo się przejęła. Jak zwykle przysłała Louellę, by mnie przypilnowała. Louella próbowała mnie ubrać i wysłać do szkoły. Ale miałam zbyt mocne skurcze, aby chodzić. Pozostałam w łóżku przez cały ten dzień i większą część kolejnego. Tuż przed wyjściem do szkoły następnego ranka Emily pojawiła się w moich drzwiach, by powiedzieć mi, abym sama znalazła odpowiedź na
pytanie, dlaczego mój okres jest taki bolesny. Udawałam, że jej nie widzę i nie słyszę. Nie spojrzałam na nią ani nie odpowiadałam. Gdy wyszła, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ona nie ma kłopotów z okresem. Może po prostu wcale go jeszcze nie ma? Pomimo bólu, jaki znosiłam, uważałam tę moją dolegliwość za rodzaj błogosławieństwa, ponieważ dzięki niej nie musiałam stanąć przed światem z moimi obciętymi włosami. Za każdym razem, gdy zaczynałam rozmyślać o tym, że trzeba będzie się ubrać i zaryzykować wyjście, dostawałam skurczy żołądka.
Zakładanie czepka lub zakrywanie się szalem może tylko odroczyć nieuniknione — wyraz szoku 134 i zaskoczenia na twarzach dziewcząt oraz śmiech i drwiny na twarzach chłopców. Jednak drugiego dnia pod wieczór mama wysłała do mnie Louellę, by mnie przyprowadziła na dół, na kolację, głównie z powodu furii papy. — Kapitan mówi, że masz natychmiast stawić się na dole, kochanie. Czeka z kolacją na ciebie. Jestem przekonana, że gotów jest przyjść po ciebie osobiście, jeśli nie zejdziesz sama — mówiła Louella. — Wykrzykuje z wściekłością,
że już jest jedno kalekie dziecko w tym domu i nie będzie karmił drugiego. Louella wyciągnęła z szafy jedną z moich sukienek i pomogła mi się ubrać. Gdy zeszłam na dół, zobaczyłam, że mama płacze. Papa był czerwony na twarzy i szarpał końce swoich wąsów; zawsze tak robił, gdy był poirytowany. — Tak lepiej — powiedział, gdy usiadłam. — Teraz zaczynajmy. Po czytaniu Emily, które tym razem wydawało się trwać bez końca, jedliśmy w milczeniu. Mama oczywiście nie była w nastroju do pogawędek o przyjaciółkach i ich sprawach.
Jedyne dźwięki poza brzękiem stołowego srebra i porcelany wydawał papo, przeżuwający mięso. Nagle przestał przeżuwać i odwrócił się w moją stronę, jak gdyby sobie coś właśnie przypomniał. Skierował swój długi wskazujący palec we mnie i powiedział: — Pamiętaj, abyś jutro poszła do szkoły, Lilian. Zrozumiałaś? Nie chcę drugiego dziecka w tym domu, które czeka, by je znieść lub sprowadzić. Zwłaszcza, że jest zdrowe i nic mu nie dolega z wyjątkiem normalnego, kobiecego problemu. Słyszysz? Przełknąwszy wpierw, próbowałam coś powiedzieć, jąkając się i unikając jego
ostrego spojrzenia. W końcu tylko skinęłam głową i potulnie odpowiedziałam: „Tak, papo". — Wystarczy, że ludzie mówią, iż w naszej rodzinie już jedna córka jest chora od urodzenia... — Spojrzał na mamę. — Gdybyśmy mieli syna... Mama zaczęła pociągać nosem. — Przestań przy stole — warknął papa. Zaczął jeść, ale 135 przerwał i ciągnął. — Każda dobra, południowa rodzina ma syna, spadkobiercę, który będzie nosił jej nazwisko. Wszyscy, ale nie Boothowie, tak jest. Gdy odejdę, zniknie również
moje nazwisko i będzie koniec rodu Boothów — narzekał. — Za każdym razem, gdy wchodzę do gabinetu i patrzę na portret dziadka, czuję się zawstydzony. Oczy mamy wypełniły się łzami, ale powstrzymała się od płaczu. W tym momencie było mi bardziej przykro ze względu na nią niż na siebie. To nie była jej wina, że urodziła dziewczynki. Czytałam i uczyłam się o rozmnażaniu człowieka, wiedziałam więc, że to papa ponosi za to jakąś odpowiedzialność. Ale najbardziej zraniło mnie to, iż dziewczęta nie są wystarczająco dobre. Byłyśmy dziećmi drugiej kategorii, nagrodą pocieszenia.
— Mogę spróbować jeszcze raz, Jed — jęknęła mama. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Mama chce urodzić dziecko, w jej wieku? Papa tylko chrząknął i zabrał się znowu do jedzenia. Po kolacji poszłam odwiedzić Eugenię. Musiałam jej powiedzieć o tym, co mówili papa i mama, ale w korytarzu spotkałam Louellę wracającą od Eugenii. Niosła tacę z jej kolacją. Wszystko wyglądało na nietknięte. — Zasnęła w trakcie jedzenia — powiedziała Louella, kręcąc głową. — Biedne dziecko.
Pobiegłam do pokoju Eugenii i zobaczyłam, że śpi głębokim snem. Miała zamknięte powieki, a z jej piersi wraz z oddechem wydobywało się charczenie. Była tak blada i mizerna, że na jej widok ścisnęło mi się serce. Czekałam przy niej w nadziei, że się obudzi, ale nie poruszyła się, a jej powieki nawet nie drgnęły, więc ze smutkiem wróciłam do swego pokoju. Tego wieczoru próbowałam coś zrobić z moimi włosami, by wyglądały przyzwoicie. Spinałam je spinkami. Przymierzałam jedwabną wstążkę. Szczotkowałam je na boki i do tyłu, ale nic nie pomagało. Sterczały na wszystkie strony.
Po prostu wyglądały okropnie. Byłam przerażona tym, że muszę iść do szkoły. Ale gdy rano doszedł do mnie z korytarza stukot butów papy, natychmiast wyskoczyłam z łóżka 136 i wkrótce byłam gotowa. Emily promieniała. Nigdy nie widziałam jej tak zadowolonej. Wyszłyśmy razem, ale pozwoliłam jej iść z przodu. Gdy dotarłyśmy do Thompsonów, szła z bliźniaczkami jakieś dobre dziesięć metrów przede mną i Nilesem. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył. Czułam się tak słaba, iż wydawało mi się, że zostanę zdmuchnięta przez każdy silniejszy powiew. Mocno przytrzymywałam brzeg mego czepka i
wlokłam się drogą, unikając jego spojrzenia. — Dzień dobry — powiedział. — Cieszę się, że idziesz dzisiaj do szkoły. Tęskniłem za tobą. Przykro mi, że tak się stało. — Och, Niles, to jest okropne, po prostu straszne. Papa zmusił mnie, bym poszła do szkoły. Żeby nie to, zagrzebałabym się znowu pod kocami i została tam aż do Bożego Narodzenia — mówiłam. — Nie możesz tak zrobić. Wszystko będzie dobrze — zapewniał mnie.
— Nie, nie będzie — powtarzałam uparcie. — Wyglądam okropnie. Poczekaj, aż zobaczysz mnie, gdy zdejmę czepek. Nie będziesz mógł się powstrzymać od śmiechu — powiedziałam. — Lilian, dla mnie nigdy nie będziesz wyglądała okropnie — odparł — i nigdy nie będę się z ciebie śmiał. — Po tym wyznaniu szybko odwrócił wzrok, a jego szyja i twarz stały się purpurowe. Słowa te ogrzały mi serce i dodały sił. Ale żadne jego zapewnienia nie mogły mi zaoszczędzić bólu i upokorzenia, jakie czekało mnie w szkole.
Emily wykonała już swoją robotę, informując wszystkich o tym, co się stało. Oczywiście nie opowiedziała o swojej roli, którą odegrała w tym wydarzeniu. Wyglądało na to, że konfrontacja ze skunksem nastąpiła z powodu mojej głupoty. Chłopcy całą grupą oczekiwali już na mnie. Ruszyli w moją stronę, gdy tylko pokazałam się przed szkołą. Na czele z Robertem Martinem zaczęli wołać: „Śmierdziel, śmierdziel". Następnie pociągali nosami i tak się wykrzywiali, jak gdyby odór skunksa nadal emanował ode mnie. Ponieważ szłam dalej, zawrócili, skowycząc i pokazu-137
jąc na mnie palcami. Ich śmiech rozbrzmiewał w powietrzu. Dziewczęta również rechotały. Emily trzymała się na uboczu, obserwując to wszystko z dużą satysfakcją. Ze spuszczoną głową szłam do frontowych drzwi, gdy nagle Robert Martin podbiegł do mnie i chwycił za brzeg mego czepka, zrywając go i zostawiając moją głowę całkowicie odkrytą. — Patrzcie, ona jest łysa! — wykrzyknął Samuel Dobbs. Wszyscy wybuchnęli histerycznym śmiechem. Nawet Emily zaśmiewała się, zamiast stanąć w mojej obronie. Łzy popłynęły mi strumieniem po twarzy, a
chłopcy nadal skandowali „Śmierdziel, śmierdziel, śmierdziel" i na zmianę: „Łysek, łysek, łysek". — Oddaj jej czepek! — powiedział Niles do Roberta. Robert zaśmiał się wyzywająco i wskazał na Nilesa. — Szedłeś z nią, to również śmierdzisz — zawyrokował, a chłopcy wskazywali teraz na Nilesa i śmiali się z niego. Niles bez wahania zaatakował Roberta i rzucił go na kolana. Za chwilę tarzali się w zwartym uścisku po ziemi, wznosząc chmurę kurzu. Pozostali chłopcy
kibicowali i krzyczeli. Robert był wyższy od Nilesa i silniejszy, ale Niles był tak rozjuszony, że zrzucił Roberta z siebie i usiadł na nim. W trakcie tej bójki mój czepek mocno ucierpiał. Panna Walker usłyszała wreszcie całe zamieszanie i pospiesznie wyszła z budynku. Wystarczyło, że krzyknęła, a natychmiast wszystkie dzieci posłusznie się cofnęły. Trzymała ręce na biodrach, ale jak tylko Niles i Robert rozdzielili się, chwyciła ich za włosy i poprowadziła do szkoły. Ich twarze powykrzywiały się z bólu. Słychać
jeszcze było jakieś przyciszone śmiechy, ale nikt nie ośmieliłby się teraz ściągnąć na siebie gniewu panny Walker. Billy Simpson podał mi czepek. Podziękowałam, ale to nakrycie głowy nie nadawało się już do ponownego założenia. Było całe zakurzone i miało postrzępiony brzeg z samego przodu. Nie dbając już o to, weszłam wraz z innymi do szkoły i usiadłam na swoim miejscu. Robert i Niles za karę siedzieli w kącie nawet w czasie przerwy na lunch, a następnie musieli zostać godzinę po lekcjach. Nieważne, który z nich zawinił, oświadczyła panna 138 Walker. Bójki były zabronione i każdy,
kto brał w nich udział, musiał zostać ukarany. Gdy Niles spojrzał na mnie, podziękowałam mu wzrokiem. Miał podrapaną brodę i lewy policzek, a czoło potłuczone, ale odpowiedział na moje spojrzenie szczęśliwym uśmiechem. Gdy wszystko się uspokoiło, panna Walker spytała mnie, czy zechcę również zostać po lekcjach, by nadrobić to, co opuściłam. Podczas gdy Niles i Robert musieli cicho siedzieć w kącie klasy z rękami na ławce, wyprostowani i z głowami do góry, ja pracowałam z panną Walker. Starała się mnie pocieszyć, mówiąc, że włosy szybko urosną i że krótkie fryzury są nawet
modne w niektórych krajach. Tuż przed zakończeniem zajęć ze mną zwolniła Nilesa i Roberta, ale przedtem surowo ich przestrzegła przed ponowną bójką. Powiedziała, że jeśli ich znowu na tym przyłapie albo dowie się o jakichś bójkach, to wezwie do szkoły rodziców. Widać było z twarzy Roberta, że bardzo się tego obawia. Gdy tylko został zwolniony, natychmiast wybiegł z budynku i uciekł. Niles czekał na mnie przy wzgórzu. Na szczęście Emily już dawno wyszła. — Nie powinieneś był tego robić, Niles — powiedzia
łam. — Napytałeś sobie tylko niepotrzebnie kłopotu. — To nie było na darmo. Robert jest... osłem. Przykro mi, że twój czepek został zniszczony — powiedział Niles. Niosłam go razem z książkami. — Przypuszczam, że mama nie będzie zachwycona. Był to jeden z jej ulubionych czepków. Ale nie przejmuj się, spróbuję czymś przykryć swoją głowę. Poza tym Louella twierdzi, że powinnam chodzić z gołą głową, to włosy szybciej odrosną. — To brzmi wiarygodnie — powiedział
Niles. — Ale ja mam inny pomysł — dodał z błyskiem w oczach. — Jaki? — spytałam szybko. Zaśmiał się i nachylił do mnie, szepcąc: „Zaczarowany staw". — Co? Jak to może pomóc? — Chodźmy tam od razu, teraz — powiedział, ujmując moją dłoń. Nigdy jeszcze nie szłam drogą, trzymając się za rękę z chłopakiem. Ścisnął mnie mocno i szedł tak szybko, 139 jak tylko potrafił. Prawie musiałam biec za nim. Wkrótce znaleźliśmy się nad stawem.
— Najpierw ja — powiedział Niles i uklęknął przy samym brzegu. Włożył ręce do wody i podniósł się. — Skropimy twoje włosy zaczarowaną wodą. Zamknij oczy i pomyśl jakieś życzenie, gdy będę to robił — powiedział. Popołudniowe słońce, przebłyskując między drzewami, oświetliło jego gęste ciemne włosy. Napotkał mój wzrok i jego spojrzenie stało się łagodne i ciepłe. Czułam, że jesteśmy w jakimś tajemniczym, cudownym miejscu. — No szybciej, zamknij oczy — nalegał. Zrobiłam to i jednocześnie się uśmiechnęłam. Nie uśmiechałam się już od wielu dni. Czułam, jak spadające
krople przenikają przez moje włosy aż do skóry i następnie zupełnie nieoczekiwanie, poczułam, jak usta Nilesa dotykają moich ust. Otworzyłam szybko oczy ze zdziwienia. — To jedna z reguł zaklęcia — powiedział szybko. — Jak ktoś cię spryskuje wodą, musi przypieczętować życzenie pocałunkiem. — Nilesie Thompsonie, ty sam to wymyśliłeś i dobrze o tym wiesz. Wzruszył ramionami, uśmiechając się. — Zgadłaś, ale nie mogłem się powstrzymać.
— Chciałeś mnie pocałować, pomimo że tak wyglądam? — Bardzo chcę cię pocałować znowu, jeszcze — przyznał. Serce zabiło mi ze szczęścia. Nabrałam powietrza i powiedziałam: „Więc zrób to". Czy byłam okropna, zachęcając go do ponownego poca łunku? Czy to znaczy, że Emily miała rację... jestem grzeszna? Było mi wszystko jedno. Nie dbałam o to i nie chciałam wierzyć, że ona ma słuszność. Było mi tak dobrze, gdy usta Nilesa dotykały moich ust, że nie mogło to być nic złego. Zamknęłam oczy i czułam, jak Niles przysuwa się do mnie coraz bliżej.
Wyczuwałam go każdym nerwem. Moja skóra wydawała się być najeżona miliardami niewidzialnych anten. Objął mnie i całowaliśmy się coraz mocniej i dłużej niż przedtem. Nie chciał przestać. Gdy nie całował ust, to cało-140 wał policzki i znowu usta, a gdy dotknął wargami mojej szyi, wydałam z siebie lekki jęk. Moje ciało rozpływało się w rozkoszy. Przenikały mnie dreszcze. W żyłach poczułam gorącą falę ciepła. Wychyliłam się do przodu, by mnie całował jeszcze i jeszcze.
— Lilian — szeptał — byłem tak zaniepokojony, gdy nie przyszłyście z Eugenią i dowiedziałem się, co cię spotkało. Wiedziałem, że czułaś się okropnie, i bardzo z tego powodu cierpiałem. Gdy nie przyszłaś do szkoły, chciałem pójść do twego domu i spróbować zobaczyć się z tobą. Nawet myśla łem o tym, by w nocy wejść na dach do okna twej sypialni. — Niles, nie zrobiłeś tego? Nie mógłbyś tego zrobić, prawda? — pytałam, zarówno przerażona, jak i mile zaskoczona taką możliwością. Co by było, gdybym była rozebrana albo w
nocnej koszuli? — Jeszcze jeden dzień bez ciebie i mogę to zrobić — mówił zuchwale. — Myślałam, że będziesz mnie uważał za brzydką i nie zechcesz mieć więcej ze mną do czynienia. Położył palec na moich ustach. — Nie mów takich głupich rzeczy. — Zabrał palec i przycisnął go do swoich ust, a następnie znowu do moich. Poczułam, jak słabnę w jego ramionach. Nogi mi drżały i szczęśliwi utonęliśmy w trawie. Tam badaliśmy nasze twarze palcami, ustami i oczyma.
— Emily twierdzi, że jestem niegodziwa. Może to prawda — ostrzegłam go. — Tak naprawdę mówi, że jestem Jonaszem i przynoszę tylko smutek i nieszczęście ludziom, którzy są mi bliscy, ludziom, którzy... mnie kochają. — Przynosisz mi tylko szczęście — powiedział. — To Emily jest Jonaszem. Deska do prasowania — dodał i obydwoje zaśmialiśmy się. Nawiązanie do klatki piersiowej Emily zwróciło jego uwagę na moje piersi. Widziałam, jak patrzył na nie i gdy zamknęłam oczy, wyobraziłam sobie, jak jego ręce dotykają mnie tam. Akurat teraz jego dłoń spoczywała przy moim boku.
Powoli dotknęłam jego nadgarstka, a następnie szybko podniosłam mu rękę, aż jego palce musnęły moje piersi. Najpierw się opierał. Słyszałam, jak 141 zaparło mu dech, ale nie mogłam przestać. Przesunęłam jego dłoń do mojej piersi, a usta do jego ust. Palce Nilesa poruszały się, aż dotknęły brodawek. Jęknęłam. Całowali śmy się i pieścili przez dobrych kilka minut. Coraz większa namiętność ogarniająca moje ciało zaczęła mnie przerażać. Chciałam czegoś więcej. Chciałam, by Niles dotykał mnie wszędzie, ale nagle
wydało mi się, że słyszę głos Emily: „grzeszyć, grzeszyć, grzeszyć". W końcu odepchnęłam go. — Lepiej pójdę już do domu — powiedziałam. — Emily dowie się, o której godzinie opuściłam szkołę i ile czasu szłam do domu. — Na pewno — powiedział Niles, chociaż był bardzo zawiedziony. Wstaliśmy i otrzepaliśmy nasze ubrania. Następnie bez słowa pobiegliśmy ścieżką i wyszliśmy znowu na drogę. Na zakręcie do jego domu przystanęliśmy, rozglądając się, czy nikogo nie ma na drodze. Była pusta, więc mieliśmy
szansę na szybkie pożegnanie, tylko krótki całus w usta. Ale czułam jego pocałunki przez całą drogę, aż zobaczyłam powóz doktora Cory stojący przed domem. Serce mi zamarło. Eugenia, pomyślałam. Coś złego dzieje się z Eugenią. Zaczęłam biec, nienawidząc siebie za to, że czułam się taka szczęśliwa właśnie wtedy, gdy biedna Eugenia walczyła być może o życie. Gdy wbiegłam do domu, zobaczyłam doktora Cory rozmawiającego z rodzicami. Jedno spojrzenie na twarz doktora wystarczyło, bym zrozumiała, że sytuacja jest bardzo poważna.
— Co z Eugenią? — krzyknęłam. Mama rozpłakała się jeszcze bardziej. Papa starał się ją uspokoić. — Przestań. To tylko pogarsza sytuację. — Nie chcesz chyba również się rozchorować — mówił ciepło doktor Cory. Zawodzenie mamy przeszło w skowyt. Spojrzała na mnie i potrząsnęła głową. — Eugenia umiera — lamentowała. — Nie ma żadnych szans, na dodatek złapała ospę.
142 — Ospę! — Tak słaby organizm nie ma dużych szans — mówił doktor Cory. — To chwyciło ją szybciej, niż normalną, zdrową osobę. Ona nie ma dość sił, by z tym walczyć — powiedział. Zaczęłam płakać. Dostałam tak silnych spazmów, aż rozbolało mnie w klatce piersiowej. Padłyśmy sobie z mamą w ramiona i płakałyśmy, ocierając jedna o drugą swoje łzy. — Ona... teraz... zapadła w śpiączkę —
wyjąkała mama, chwytając powietrze. — Doktor Cory mówi, że to tylko kwestia godzin. Kapitan chce, by umarła tutaj, jak wszyscy Boothowie. — Nie! — krzyknęłam, wyrywając się z jej ramion. Pobiegłam korytarzem do pokoju Eugenii. Louella siedziała przy niej. — Och Lilian, kochanie — powiedziała, podnosząc się. — Nie możesz tu zostać. To jest zaraźliwe. — Nie dbam o to! — krzyknęłam i podeszłam do Eugenii. Jej klatka piersiowa podnosiła się i opadała, podnosiła i opadała, zmagając
się z oddychaniem. Wokół zamkniętych oczu miała ciemne kręgi, usta były sine. Jej skóra przybrała już odcień trupiej bladości, brzydkie krosty pochowały się. Uklękłam obok niej i przycisnęłam jej małą dłoń do ust — ust, które tak lubił całować Niles. Czułam, jak moje łzy kapią na rękę Eugenii. — Eugenio, proszę, nie umieraj! — błagałam. — Proszę cię, nie umieraj. — Ona już nic nie może — powiedziała Louella. — Teraz wszystko w rękach Boga.
Spojrzałam na Louellę, a następnie na Eugenię i strach przed utratą ukochanej siostrzyczki zmienił moje serce w zimny głaz. Przełknęłam ślinę. Poczułam w piersiach tak ostry ból, iż myślałam, że odejdę od łóżka Eugenii. Dziewczynka znowu odetchnęła, tylko tym razem jakoś mocniej i dziwny charkot wydobył się z jej gardła. — Pójdę lepiej po doktora — powiedziała Louella i szybko wyszła. — Eugenio — błagałam, podnosząc się, aby usiąść na 143 łóżku obok niej, tak jak to robiłam wiele razy przedtem. —
Proszę, nie zostawiaj mnie. Walcz! Proszę. — Przytulałam jej rękę do twarzy i kładłam z powrotem na łóżko. A potem śmiałam się i płakałam. — Opowiem ci o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło w szkole i co zrobił Niles, by mnie obronić. Chcesz o tym słuchać, prawda? Prawda, Eugenio? I wiesz co? — szeptałam, nachylając się do niej. — Poszliśmy znowu nad zaczarowany staw. Naprawdę. Całowaliśmy się i całowaliśmy. Chcesz o tym słuchać, prawda, Eugenio? Prawda? Jej pierś uniosła się. Usłyszałam, jak
papa i doktor weszli i stanęli za mną. Teraz klatka Eugenii opadła, a w jej gardle znowu zacharczało, ale tym razem usta pozostały otwarte. Doktor Cory przyłożył palce do szyi Eugenii, badając puls, a następnie zajrzał pod powieki. Spojrzałam na niego, a on zwrócił się do papy i pokręcił głową. — Przykro mi, Jed — powiedział. — Ona umarła. — Nie! — krzyknęłam. — Nie! Doktor Cory zamknął oczy Eugenii. Wciąż krzyczałam i krzyczałam. Louella
objęła mnie i odciągnęła od łóżka. Ale ja tego nie czułam. Wydawało mi się, że odpływam wraz z Eugenią. Spojrzałam w stronę drzwi, ale mamy tam nie było. — Gdzie jest mama? — spytałam Louellę. — Gdzie ona jest? — Nie mogła tu wrócić — odparła. — Uciekła do swego pokoju. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Dlaczego nie chciała być przy Eugenii w jej ostatnich chwilach? Zwróci łam zdumione spojrzenie na papę, który stał ze wzrokiem utkwionym w martwe ciało Eugenii. Usta mu drżały, ale nie płakał. Jego ramiona uniosły się i
gwałtownie opadły, następnie odwrócił się i odszedł. Spojrzałam na doktora Cory. — Jak to mogło tak szybko się stać? — płakałam.— To nie jest w porządku. — Często gorączkowała — powiedział — często zapada ła na grypę. Jej serce nigdy nie było mocne, a te wszystkie choroby jeszcze je osłabiły. — Pokręcił głową. — Musisz być 144 teraz dzielna, Lilian — powiedział. — Twoja matka będzie cię teraz potrzebowała.
Akurat teraz nie martwiłam się o mamę. Moje serce zostało zbyt mocno ugodzone i nic mnie nie obchodziło poza moją martwą siostrzyczką. Patrzyłam bezradnie, jak leży pokonana przez chorobę, wychudzona i drobna w dużym łóżku. Wszystko, co mogłam zrobić, to wspominać jej śmiech i rozjaśnione, radosne spojrzenie, gdy wbiegałam do pokoju po lekcjach, by opowiedzieć o wydarzeniach dnia. Ciekawe, rozmyślałam, że nigdy przedtem nie zdawałam sobie z tego sprawy, iż potrzebowałam jej prawie tak samo mocno, jak ona mnie. Wyszłam z pokoju. Idąc długim, ciemnym korytarzem w stronę schodów,
uzmysłowiłam sobie, jak bardzo będę od tej chwili samotna w tym dużym, wspaniałym domu. Nie miałam już siostry, której mogłabym powierzyć moje najgłębsze tajemnice, której mogłabym się zwierzać i zaufać. Żyjąc tym, czym ja żyłam, Eugenia stała się częścią mnie samej, więc czułam się obecnie tak, jak gdybym sama częściowo umarła. Nogi niosły mnie po schodach na górę, ale ja tego nie czułam. Wydawało mi się, że płynę unoszona w powietrzu. Gdy weszłam na piętro i skierowałam się w stronę mego pokoju, podniosłam głowę i zobaczyłam Emily stojącą w cieniu. Zrobiła kilka kroków do przodu,
sztywna jak posąg. W rękach ściskała Biblię. Jej palce wydawały się kredowo białe na tle ciemnej skórzanej okładki. — Zaczęła umierać w dniu, w którym na nią spojrza łaś — recytowała Emily. — Cień twego przekleństwa padł na jej słabą duszę i zatopił ją w nieszczęściu, które zamieszkało wraz z tobą w naszym domu. — Nie! — krzyknęłam. — To nieprawda! Kochałam Eugenię! Kochałam ją bardziej niż ktokolwiek
inny — zapewniałam, ale ona stała nieustraszona, pewna siebie. — Zajrzyj do Księgi — powiedziała, intensywnie się we mnie wpatrując, jak gdyby chciała mnie zahipnotyzować swoim wzrokiem. Podniosła Biblię do mojej twarzy. — Wewnątrz są słowa, które poślą cię z powrotem do piekła, słowa, które są jak strzały, żądła, noże wbijane w twoją duszę. 145 Potrząsnęłam głową. — Zostaw mnie w spokoju! Nie jestem złem, nie jestem! — krzyczałam, uciekając od niej, od jej oskarżyciel-
skich oczu i przepełnionych nienawiścią słów. Uciekałam od jej kamiennej twarzy, kościstych rąk, sztywnego ciała. Wbiegłam do mego pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Rzuci łam się na łóżko i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez. Cień śmierci krążył nad Meadows i padł na dom. Wszyscy pracownicy i cała służba, Henry i Tottie, wszyscy zostali nią porażeni. Stali lub klęczeli, odmawiając pacierze. Każdy, kto znał Eugenię, ronił łzy. Słyszałam, jak ludzie wchodzili i wychodzili z domu przez całe popołudnie, śmierć wstrząsnęła wszystkimi. Podniosłam się wreszcie i podeszłam do okna. Nawet ptaki
wydawały się przygnębione i smutne. Siedziały na gałęziach magnolii i cedrów jak wartownicy jakiegoś świętego przybytku. Stałam przy oknie, oczekując burzy nadciągającej wraz z ciemnymi chmurami. Ale na wieczornym niebie ukazały się gwiazdy, mnóstwo gwiazd migocących jaśniej niż zwykle. — Witają Eugenię — szeptałam. — To jej dobroć powoduje, że tak jasno świecą dzisiejszego wieczoru. Dbajcie o moją malutką siostrzyczkę — błagałam niebiosa. Louella zapukała do drzwi.
— Kapitan jest... Kapitan jest na swoim miejscu w jadalni — powiedziała. — Ma zamiar odmówić specjalną modlitwę przed posiłkiem. — Kto może jeść! — krzyknęłam. — Jak można teraz myśleć o jedzeniu? — Louella nie odpowiedziała. Przycisnę ła rękę do ust i odwróciła się na chwilę, ale opanowała się i spojrzała znowu na mnie. — Niech panna Lilian lepiej zejdzie na dół. — Co z Eugenią? — spytałam ledwie dosłyszalnym głosem.
— Kapitan zamówił ludzi z zakładu pogrzebowego, aby przyszli i ją ubrali. Będzie leżała w swoim pokoju aż do pogrzebu. Pastor przyjdzie rano, by modlić się i czuwać. Nie zadając sobie trudu, by zmyć z twarzy ślady łez, zeszłam za Louella do jadalni, gdzie zastałam mamę już 146 ubraną na czarno, z twarzą białą jak prześcieradło. Siedzia ła z przymkniętymi oczami, lekko się kołysząc na krześle. Emily również miała czarną suknię. Tylko papa nie zmienił
swego ubrania. Osunęłam się na moje miejsce. Papa pochylił głowę. Mama i Emily zrobiły to samo. Ja również. — Panie, dziękujemy Ci za Twoje błogosławieństwa i mamy nadzieję, że przyjmiesz do siebie naszą drogą, zmar łą córkę. Amen — powiedział szybko i sięgnął do miski z duszonymi ziemniakami. Patrzyłam z otwartymi ustami. To wszystko? Nieraz siedzieliśmy tutaj i słuchaliśmy modlitwy lub czytania Biblii prawie przez dwadzieścia minut, a nawet pół godziny nim zaczęliśmy
jeść. A teraz tylko tyle zostało powiedziane z powodu śmierci Eugenii. I kto był w stanie cokolwiek przełknąć? Mama westchnęła i uśmiechnęła się do mnie. — Ona teraz odpoczywa, Lilian — powiedziała. — Wreszcie znalazła ukojenie. Nie cierpi więcej. Bądź z tego powodu szczęśliwa. — Szczęśliwa? Mamo, nie potrafię być szczęśliwa! — krzyczałam. — Nigdy nie będę znowu szczęśliwa! — Lilian! — przerwał papa. — Żadnej histerii przy obiedzie! Eugenia zmagała się z cierpieniem i Bóg postanowił
wybawić ją z tej niedoli. To wszystko. Teraz jedz swoją kolację i zachowuj się jak na Boothów przystało, mimo że... — Jed! — krzyknęła mama.
Spojrzał na nią i na mnie. — Jedzmy w spokoju — powiedział. — Chciałeś powiedzieć: chociaż nie należę do Boothów, prawda, papo? To chciałeś mi powiedzieć — oskarżałam, ryzykując jego gniew. — Przecież wiesz — odezwała się Emily — że nie nale żysz do rodziny Boothów. Papa nie kłamie. — Wcale nie chcę należeć do Boothów, jeśli tu się tak szybko zapomina o Eugenii — oświadczyłam wyzywająco.
Papa sięgnął przez stół i wymierzył mi tak siarczysty policzek, że omal nie spadłam z krzesła. — Jed! — wrzasnęła mama. 147 — Dosyć tego! — powiedział papa, podnosząc się. Gdy tak groźnie patrzył na mnie z góry, wydawał mi się dwa razy większy niż był w rzeczywistości. — Ciesz się, że nosisz nazwisko Boothów. Jest to stare, rodowe nazwisko i powinnaś być z niego dumna. Otrzyma łaś dar, który masz cenić, a nie, to
umieszczę cię w szkole dla osieroconych dziewcząt, słyszysz? Słyszysz? — powtórzył, grożąc mi palcem. — Tak, papo — powiedziałam potulnie, ale z bólem w oczach, co nie uszło, byłam tego pewna, jego uwadze. — Ona powinna przeprosić — powiedziała Emily. — Tak, powinna — zgodził się papa. — Przepraszam, papo — wykrztusiłam — ale nie mogę jeść. Czy możesz mnie z tego zwolnić? Proszę. — Rób, jak chcesz — odparł, siadając.
— Dziękuję ci, papo — powiedziałam i szybko się podniosłam. — Lilian — zawołała mama, gdy już się odwróciłam od stołu. — Będziesz później głodna. — Nie, nie będę, mamo. — Dobrze, ja zjem tylko tyle, by nie być głodną — wyjaśniła. Wyglądało na to, że ta tragedia cofnęła jej umysł o całe lata do tyłu i była teraz małą dziewczynką. Nie mogłam być zła na nią.
— W porządku, mamo. Porozmawiam z tobą później — powiedziałam i pośpiesznie wyszłam, szczęśliwa, że mogę uciec. Po opuszczeniu jadalni z przyzwyczajenia skierowałam się do pokoju Eugenii. Stanęłam w drzwiach i zajrzałam do środka. Tylko jedna świeca ustawiona za głową zmarłej oświetlała pokój. Eugenia leżała ubrana w czarną sukienkę. Schludnie uczesane włosy okalały jej twarz, która była tak biała jak świeca. Ręce miała ułożone na brzuchu i trzymała w nich Biblię. Wyglądała spokojnie. Może papa miał rację; może
powinnam być szczęśliwa, że jest już z Bogiem. — Dobranoc, Eugenio — wyszeptałam. Odwróciłam się i pobiegłam na górę do mego pokoju, gdzie ogarnęła mnie przyjazna ciemność, a wraz z nią przyszedł sen. 148 Pastor był pierwszą osobą, która przybyła wczesnym rankiem następnego dnia, ale w miarę upływu czasu coraz więcej naszych sąsiadów dowiadywało się o odejściu Eugenii i przybywało, by złożyć kondolencje. Emily zajęła miejsce u boku pastora tuż przy wejściu do pokoju Eugenii. Prawie cały czas
stała przy nim, jej głowa pochylała się w ukłonie wraz z jego głową, jej usta poruszały się prawie równocześnie z jego ustami, gdy odmawiał pacierze i psalmy. Raz nawet słysza łam, jak go poprawiała, gdy pomylił się w zdaniu. Mężczyźni, jak tylko mogli, szybko wycofywali się i dołączali do papy, by w jego gabinecie napić się whisky, podczas gdy kobiety gromadziły się wokół mamy i pocieszały ją w salonie. Mama większą część dnia spędziła na swojej leżance. Siedziała z umęczoną, pobladłą twarzą, a jej długa, czarna suknia zwisała udrapowana na brzegach sofy. Przyjaciółki przechodziły obok,
całowały i ściskały mamę, a ona mogła przylgnąć do ich rąk, gdy przez dłuższą chwilę pociągały nosami i szlochały. Louella miała za zadanie przygotować tace z żywnością i napojami, a służba roznosiła je między żałobnikami. W pewnym momencie po południu było tyle osób, że przypominało mi to jedno z naszych wspaniałych przyjęć. Rozmawiano coraz głośniej. Tu i ówdzie słychać było śmiech. Późnym popołudniem mężczyźni już dyskutowali z papą o polityce i interesach, tak jak gdyby to przyjęcie nie różniło się niczym innym od pozostałych. Nie mogłam nie docenić
Emily, która cały czas zachowywała powagę, prawie nie jadła i nie wypuszczała z rąk Biblii. Stała wytrwale na swoim posterunku jak żywe wypomnienie duchowych i pobożnych powodów tego zgromadzenia. Większość ludzi nie ośmielała się na nią patrzeć i długo przebywać w jej pobliżu. Widziałam po ich twarzach, że działała na nich przygnębiająco. Eugenia oczywiście miała być pochowana w rodzinnym grobowcu w Meadows. Gdy przedsiębiorcy pogrzebowi przybyli z trumną, poczułam, że kolana mi słabną, i nie mogłam dłużej stać. Jedno spojrzenie na czarne, dębowe pudło, które zostało
wniesione do pokoju, spowodowało, że dostałam 149 skurczu żołądka. Weszłam do łazienki i zwymiotowałam wszystko, co zdołałam tego dnia przełknąć. Spytano mamę, czy chce zejść na dół i spojrzeć jeszcze raz na Eugenię nim zamkną wieko trumny. Nie mogła tego zrobić, ale ja zrobiłam. Musiałam zebrać siły, by pożegnać się z Eugenią. Powoli weszłam do pokoju. Serce waliło mi jak młotem. Pastor przywitał mnie w drzwiach. — Twoja siostra wygląda ślicznie — powiedział. —
Wszystko zostało zrobione, jak należy. Spojrzałam na jego wychudzoną, kościstą twarz ze zdziwieniem. Jak ktoś może ślicznie wyglądać po śmierci? Eugenia nie wybierała się na przyjęcie. Miała zostać pogrzebana, zamknięta w ciemności na zawsze, a jeśli jej duszy przeznaczone jest Niebo, to nie ma żadnego znaczenia dla wieczności, jak obecnie wygląda jej ciało. Odwróciłam się od niego i zbliżyłam do trumny. Emily stała po drugiej stronie z przymkniętymi oczami, z pochyloną lekko głową, przyciskając do piersi Biblię. Żałowałam, że nie przyszłam do pokoju Eugenii w nocy, gdy nikogo tu nie było. Nie chciałam, by ktokolwiek
usłyszał to, co jej powiem, a szczególnie Emily. Musiałam powiedzieć to zupełnie cicho. — Żegnaj, Eugenio. Będę zawsze za tobą tęskniła. Nawet gdy się zaśmieję, będę słyszała, jak śmiejesz się wraz ze mną. Kiedykolwiek zapłaczę, wiem, że usłyszę również twój płacz. Zakochałam się za nas obie w kimś cudownym i będę go kochała podwójnie, ponieważ ty będziesz ze mną. Wszystko, co zrobię, będę robiła również dla ciebie. Żegnaj, moja droga siostro, moja mała przyjaciółko, która nigdy nie my ślałaś o mnie inaczej, jak o swojej siostrze. Żegnaj, Eugenio — szeptałam i
nachyliłam się nad trumną, by dotknąć ustami jej chłodnego policzka. Gdy się cofnęłam, oczy Emily otworzyły się nagle jak oczy lalki. Spojrzała na mnie z przerażeniem. Wyglądała jak gdyby zobaczyła coś, co ją przejęło do szpiku kości. Nawet pastora poruszyła jej reakcja, aż cofnął się do tyłu z ręką na sercu. — Co ci jest, dziecko? — spytał ją. — Szatan! — krzyknęła Emily. — Widzę Szatana! — Nie, dziecko — powiedział pastor. — Nie. 150
Ale Emily nie ustawała. Uniosła rękę i palcem wskazała prosto na mnie. — Odejdź, Szatanie! — rozkazała. Pastor odwrócił się do mnie. Na jego twarzy również widać było strach. Mogłam czytać w jego myślach, widząc jego przerażenie. Jeśli Emily, jego najpobożniejsza naśla-downiczka, najbardziej religijna, młoda osoba, jaką kiedykolwiek spotkał, powiedziała, że ma przed sobą wizję Szatana, to tak musiało być naprawdę. Wybiegłam z pokoju i poszłam do siebie na górę, by zaczekać na rozpoczęcie pogrzebu. Minuty wlokły się jak godziny. Wreszcie nadeszła pora i
wyszłam, aby towarzyszyć mamie i papie. Papa musiał mocno podtrzymywać mamę, gdy schodzili ze schodów, żeby dołączyć do pogrzebu. Henry ustawił powóz zaraz za karawanem. Głowę miał pochyloną, a gdy spojrzał na mnie, zauważyłam, że ma oczy pełne łez. Mama, papa, Emily, pastor i ja wsiedliśmy do powozu. Pozostali uczestnicy pogrzebu całą drogę szli za nami. Widziałam, że ciemną, cedrową aleją szły bliźniaczki Thompson i Niles między rodzicami. Twarz Nilesa była pełna sympatii i współczucia, a gdy zauważyłam jego ciepłe spojrzenie, żałowałam, że nie może siedzieć obok
mnie w powozie, trzymając moją rękę i podtrzymując mnie na duchu. Dzień wyjątkowo nadawał się na pogrzeb. Szare, zasnute chmurami niebo smutno zwisało nad naszymi głowami. Wiał lekki wiatr. Cała nasza służba i wszyscy pracownicy szli razem w milczeniu. Gdy tylko procesja ruszyła, zobaczy łam, że stado jaskółek wzbiło się w niebo i skręciło do lasu, jak gdyby chciało uniknąć tego zalewu smutku. Mama zaczęła lekko pochlipywać. Papa siedział ze stoickim spokojem i poszarzałą twarzą. Trzymałam rękę
mamy w swojej. Emily i pastor siedzieli naprzeciwko, zagłębieni w swoich Bibliach. Dopiero gdy zobaczyłam, jak zdejmowano i niesiono do grobu trumnę z Eugenią, naprawdę zdałam sobie sprawę z tego, że moja siostra — moja najdroższa przyjaciółka — odeszła ode mnie na zawsze. Papa wreszcie mocno objął mamę tak, że była w stanie 151 oprzeć się na nim, kładąc głowę na jego ramieniu, gdy pastor odmawiał końcową modlitwę.
Kiedy usłyszałam słowa: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz", zaczęłam strasznie szlochać, aż Louella podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem. Płakałyśmy razem. Gdy już było po wszystkim, ludzie szybko rozeszli się w milczeniu. Doktor Cory przysiadł się w powozie do papy i mamy i szeptał jakieś słowa pocieszenia. Mama wyglądała prawie nieprzytomnie, głowę miała odchyloną do tyłu, a oczy zamknięte. Wróciliśmy powozem do domu, gdzie Louella i Tottie zaprowadziły mamę po schodach na górę do jej pokoju. Przez pozostałą część dnia ludzie przychodzili i odchodzili. Zostałam w
salonie, by ich witać i przyjmować nie kończące się kondolencje. Zauważyłam, że Emily działała na ludzi odpychająco. Pogrzeby, tak czy inaczej, są dla wszystkich ciężkim przeżyciem, a Emily nie uczyniła nic, by okazać przybyłym chociaż odrobinę wdzięczności. O wiele chętniej zwracali się do mnie. Wszyscy powtarzali to samo, mówiąc mi, że powinnam być silna, by pomóc matce, i że to lepiej, iż cierpienia biednej Eugenii wreszcie dobiegły końca. Niles był tak miły, że przyniósł mi coś do zjedzenia i picia, pozostając przy mnie przez większość dnia. Za każdym razem, gdy zbliżał się do mnie, Emily obserwowała nas z drugiego końca
pokoju, ale nie dbałam o to. Wreszcie udało nam się uciec od żałobników i wyjść na zewnątrz. Przeszli śmy na zachodnią stronę domu. — To nie jest w porządku, gdy ktoś tak miły jak Eugenia musi umrzeć młodo — powiedział Niles. — Nie obchodzi mnie, co mówił pastor przy grobie. — Uważaj, by Emily tego nie usłyszała, bo wysłałaby cię do piekła — mruknęłam. Niles zaśmiał się. Staliśmy i patrzyliśmy na dziedziniec. — Będę się czuła bardzo samotna bez mojej małej siostrzyczki — powiedziałam. Niles nie odpowiedział, ale poczułam, jak dotknął mojej ręki i delikatnie ją pogłaskał.
Słońce już zachodziło. Ciemne cienie kładły się na polach i pod skręconymi cedrami. W oddali widać było przerzedzające się chmury, a pomiędzy nimi prześwitywało granatowe 152 niebo, obiecując gwiazdy. Niles objął mnie ramieniem. Wydawało się to naturalne. Położyłam głowę na jego barku. Staliśmy tak bez słowa, patrząc na otaczającą nas posiad łość; dwoje młodych ludzi uwikłanych i ogłuszonych pięknem i tragedią zarazem, mocą życia i śmierci. — Wiem, że będzie ci brakowało
siostry — powiedział Niles — ale zrobię, co tylko jest w mojej mocy, byś się nie czuła samotna — obiecał i pocałował mnie w czoło. — Tak myślałam — usłyszeliśmy głos Emily, która wyrosła jak spod ziemi. — Tak myślałam, że wyszliście, by robić te rzeczy nawet w takim dniu. — Nie robimy nic złego, Emily. Zostaw nas samych — odparłam, ale ona tylko się uśmiechnęła i zwróciła do Nilesa. — Głupcze! — powiedziała. — Ona cię tylko zatruje, tak jak zatruwa wszystkich
i wszystko od dnia swoich narodzin. — To ty zatruwasz wszystko wokół — odparł Niles. Emily pokręciła przecząco głową. — Zasługujesz na to, co cię spotka — odgryzła się. — Zasługujesz na próby i cierpienia, które ona na ciebie sprowadzi. — Odejdź od nas! — krzyknęłam. — Wynoś się! — Podniosłam kamień. — Albo przysięgam, że cię uderzę.
Naprawdę! — powiedziałam i podniosłam rękę. Emily zaskoczyła mnie, podchodząc bliżej bez cienia strachu na twarzy. — Ty myślisz, że możesz mnie zranić? Jestem nietykalna. Moja pobożność ochroni mnie przed tobą jak mocna ściana fortecy. Ale ty — powiedziała, zwracając się do Nilesa — ty nie masz takiej fortecy. Diabeł owija sobie twoją duszę wokół palca. Niech Bóg ma ciebie w swojej opiece — zakończyła i odwróciła się, by odejść. Upuściłam kamień i zaczęłam płakać. Niles szybko mnie objął.
— Nie pozwól, by cię straszyła. Nie boję się jej. — Och, Niles, a co, jeśli ona ma rację? — szlochałam. — Może ja rzeczywiście przynoszę nieszczęście? — Jeśli tak, to jesteś najmilszym i najśliczniejszym nie-153 szczęściem, jakie znam — odparł i otarł moje łzy, zanim pocałował mnie w policzek. Spojrzałam w jego ciepłe, ciemne oczy i uśmiechnęłam się.
Emily nie mogła mieć racji. Właśnie ona nie mogła, my ślałam, gdy wracaliśmy z Nilesem do domu. Ale nie byłam w stanie całkowicie rozwiać wątpliwości, które zalęgły się na samym dnie mojej duszy i powodowały, że wszystko, co się zdarzyło, wydawało się częścią jakiegoś ponurego przeznaczenia ustalonego na długo przed moim narodzeniem, które będzie mnie prześladowało aż do dnia mojej śmierci. Na tym świecie, gdzie małą Eugenię spotkała tak wczesna i niezasłużona śmierć, najgorsze okrucieństwo i największa niesprawiedliwość wydawały się możliwe.
8 Dziwactwa mamy Po śmierci Eugenii dom na plantacji wydawał mi się z każdym miesiącem coraz bardziej ponury. Rzecz szczególna, nigdy więcej nie zauważyłam, by mama wcześnie wstała i kazała pokojówkom poodsłaniać kotary, albo, by śpiewała i śmiała się jak dawniej. Kiedyś usłyszałam, jak mówiła do pokojówki: „Nie rób ze mnie wariatki, Tottie Fields, ani żadna z pokojówek niech tego nie robi. Dobrze wiem, że nie chcecie odsłonić kotar w obawie, bym nie
zauważyła, jak cząstki kurzu unoszą się w snopie światła". Zanim Eugenia umarła, mama każdego ranka zaganiała wszystkich domowników do odsłaniania okien, by wpuścić przez nie dzienne światło. Słychać było śmiechy, muzykę i miało się wrażenie, że świat naprawdę już się obudził. Oczywiście w domu były takie zakamarki, do których nigdy nie docierało ani poranne, ani popołudniowe słońce, ani 154 nawet światło z kandelabrów. Gdy moja mała siostrzyczka jeszcze żyła, chodziłam tymi długimi, ciemnymi
korytarzami, nie zauważając półmroku, który tu panował, nie czułam ich chłodu ani nie działały na mnie przygnębiająco, ponieważ wiedziałam, że Eugenia czeka na mnie, by z radosną twarzyczką powiedzieć mi „Dzień dobry". Wkrótce po pogrzebie usunięto z pokoju Eugenii wszelkie po niej ślady. Mama nie była w stanie znieść widoku jej rzeczy. Kazała zapakować wszystkie ubrania i wynieść na — strych do najdalszego kąta. Zanim osobiste rzeczy Eugenii — pudełko z biżuterią, szczotki i grzebyki do włosów, perfumy i inne drobiazgi — zostały spakowane, mama spytała, czy nie chciałabym którejś z nich. Ale ja zachowa
łam się wówczas podobnie jak mama. Widok rzeczy Eugenii w moim pokoju jeszcze bardziej raniłby moje serce. Niespodziewanie Emily zainteresowała się jej szamponami i solami kąpielowymi. Nagle naszyjniki i bransolety Eugenii przestały być głupimi błyskotkami, świadczącymi o próżności. Rzuciła się na pokój Eugenii jak sęp i przeszukiwała szuflady i szafy, domagając się zawzięcie tego lub tamtego. Z uśmiechem paradowała obok mnie i mamy obładowana książkami i innymi rzeczami, które kiedyś były bardzo cenne dla mojej małej siostry. Miałam ochotę zedrzeć ten uśmiech z twarzy Emily, jak zdziera się korę z
drzewa, by wyszło na jaw, kim jest naprawdę — chodzącym złem, znienawidzoną kreaturą, która żeruje na nieszczęściu i bólu innych ludzi. Ale mama nie interesowała się tym, że Emily zabiera rzeczy Eugenii. Równie dobrze mogły leżeć w pokoju najstarszej córki jak na strychu, ponieważ mama bardzo rzadko tam wchodziła. Gdy już łóżko Eugenii zostało ogołocone, jej szafy, szuflady i półki opustoszały, w oknach zaciągnięto rolety i kurtyny. Pokój został zamknięty i zapieczętowany tak szczelnie jak grobowiec. Widziałam, że mama spojrzała na jego drzwi w taki sposób, jak gdyby jej stopa nie miała już nigdy
tam stanąć. Nie chciała więcej nic wiedzieć o jego istnieniu. Mama rozpaczliwie chciała pozbyć się uczucia żalu i smutku, zacierając wszelkie ślady tragedii, która ją spotkała. 155 Wiedziałam, że zależało jej na tym, by zamknąć wspomnienia o Eugenii tak, jak mogła zamknąć przeczytaną powieść. Posunęła się w tym aż do tego stopnia, że pozdejmowała wszystkie fotografie Eugenii, które wisiały w jej pokoju. Mniejsze z nich zagrzebała na dnie
jednej ze swoich szuflad, a większe pochowała do szaf. Gdy tylko wymawiałam imię Eugenii, mama natychmiast mocno zamykała oczy i wyglądała tak, jakby miała silny ból głowy. Byłam pewna, że nie chce nic słyszeć i czeka aż przestanę mówić i będzie mogła zabrać się za zajęcia, które jej akurat przerwałam. Papa oczywiście również nie wspominał imienia Eugenii, chyba że przy okazjonalnej modlitwie podczas kolacji. Nie pytał o jej rzeczy i zdjęcia. Wydawało się, że tylko ja z Louella myślimy jeszcze o Eugenii i wspominamy o niej od czasu do czasu.
Niekiedy odwiedzałam również jej grób. Początkowo biegałam tam zaraz po powrocie ze szkoły i mówiłam nad mogiłą i do pomnika. Łzy przesłaniały mi oczy, gdy relacjonowałam wydarzenia szkolnego dnia, tak jak to zwykle robiłam za życia Eugenii, pospiesznie wbiegając do jej pokoju. Ale stopniowo cisza, którą napotykałam, robiła swoje. Z czasem nie potrafiłam już sobie przypomnieć uśmiechu Eugenii. Moja malutka siostrzyczka naprawdę oddalała się ode mnie. Zrozumiałam, że nie zapominamy o ludziach, których kochaliśmy, ale światło ich życia i ciepło bijące od nich zanika jak płomień
świecy gasnącej w ciemnościach. Nieubłagany czas niesie nas do przodu, coraz dalej od ostatniej chwili spędzonej razem. Pomimo usilnych starań, by ignorować przeszłość i zapomnieć o tragedii, mama coraz silniej ją odczuwała. Bardziej niż mogłam to sobie wyobrazić. Nie pomogło zamykanie pokoju Eugenii i chowanie pamiątek po niej ani unikanie wspomnień. Mama straciła dziecko, dziecko, które pielęgnowała i pieściła. Stopniowo, w niedostrzegalny sposób, zaczęła popadać w ciąg
łe rozpamiętywanie, które pochłonęło ją całkowicie. Nie ubierała się już tak ładnie, przestała dbać o uczesanie i makijaż. Nosiła jedną sukienkę przez wiele dni i nie obchodziło jej to, że strój jest wygnieciony lub poplamiony. 156 Nie miała ochoty dbać o siebie ani nie chciała prosić Louelli czy mnie, byśmy jej w tym pomogły. Przestała jeździć na przyjęcia do przyjaciółek i sama również ich nie zapraszała. Wkrótce zupełnie przestały się spotykać i nikt nie przyjeżdżał już do Meadows.
Zauważyłam, że mama staje się coraz bardziej blada, a jej smutne oczy po prostu gasną. Przechodząc obok jej pokoju, widziałam nieraz, iż leży na sofie i zamiast czytać, patrzy przed siebie nic nie widzącym wzrokiem, a książka leży zamknięta na jej kolanach. Również coraz rzadziej słuchała muzyki. — Czy ty się dobrze czujesz, mamo? — pytałam, a ona odwracała się, patrząc przez dłuższą chwilę nieprzytomnym wzrokiem, jak gdyby mnie nie poznawała. — Co? Och, tak, tak, Lilian. Właśnie się zdrzemnęłam. Nic mi nie jest. — Uśmiechała się ze
smutkiem i usiłowała czytać, by za chwilę znowu popaść w stan niemej rozpaczy. Papa widział, co się dzieje z mamą, ale nigdy o tym nie wspominał przy mnie lub przy Emily. Nie robił uwag na temat jej długiego milczenia przy posiłku albo sposobu patrzenia, ani też nie narzekał, że jest smutna, a nawet czasami wybucha płaczem. Zaraz po śmierci Eugenii mama zupełnie bez powodu zaczynała nagle płakać. Gdy to się zdarzało przy posiłku, wstawała i wychodziła z jadalni. Papa patrzył za nią, a następnie znowu zabierał się do jedzenia. Pewnego wieczoru, prawie sześć miesięcy po śmierci Eugenii, gdy mama
znowu wyszła, odezwałam się. — Z nią jest coraz gorzej, papo. Ona nie czyta, nie słucha muzyki, nie dba o dom. Nawet nie chce się spotkać ze swymi przyjaciółkami, sama nikogo nie odwiedza. Papa chrząknął, wytarł usta i brodę zanim zwrócił się do mnie. — Uważam, że to nie jest źle, iż nie zadaje się z tymi plotkarkami i intrygantkami — odparł. — Nic straconego, uwierz mi. A jeśli chodzi o te głupie książki, to przeklinam dzień, w którym przyniosła je do domu. Moja matka nigdy nie czytała powieści i nie słuchała całymi dniami muzyki z
Victroli, zapewniam cię. 157 — To co ona przez cały czas robiła, papo? — spytałam. — Co ona robiła? Jak to? Pracowała! — zaperzył się. — A ja myślałam, że mieliście tuziny niewolników. — Mieliśmy! Nie miałem na myśli pracy w polu lub w domu. Pracowała, dbając o mego ojca i o mnie. Biegała po domu, doglądając wszystkiego. Była lepsza od kapitana na statku — powiedział dumnie — i zawsze wyglądała jak żona
właściciela ziemskiego. — Ale tu nie tylko chodzi o to, że nie czyta i nie spotyka się z przyjaciółkami, papo. Mama zupełnie nie dba o siebie. Jest tak przygnębiona, że nie dba o ubranie, o uczesanie... — Zbyt zajmowała się swoją osobą — odezwała się Emily. — Gdyby spędzała więcej czasu na czytaniu Biblii i chodziła regularnie do kościoła, nie popadłaby w takie przygnębienie. Co się stało, to się nie odstanie. Taka była wola boska. Musimy się z tym pogodzić i dziękować Bogu. — Jak możesz mówić takie
okrucieństwa. To umarła jej córka, a nasza siostra! — Moja siostra, nie twoja — odparła ostro Emily. — Nie przejmuję się tym, co mówisz. Eugenia była również moją siostrą, a ja byłam dla niej bardziej siostrą niż ty — upierałam się. Emily zaśmiała się pogardliwie. Spojrzałam na papę, ale on po prostu dalej przeżuwał jedzenie, patrząc przed siebie. — Mama jest taka przygnębiona — powtórzyłam, kręcąc głową. Czułam, jak łzy zbierają się pod moimi powiekami.
— Powodem desperacji mamy jesteś ty! — oskarżała Emily. — Ty chodzisz przy niej z wykrzywioną twarzą i ze łzami w oczach. Ty przypominasz jej każdego dnia o tym, że Eugenia umarła. Nie dajesz jej chwili spokoju — obwiniała mnie, wyciągając w moją stronę długą, kościstą rękę z chudym palcem. — Nie robię tego! — Dosyć! — ryknął papa. Zmarszczył swoje grube, ciemne brwi i spojrzał na mnie. — Twoja matka sama dojdzie do siebie i nie chcę słyszeć żadnych dyskusji na ten temat. I również nie chcę widzieć, że masz ponurą minę w obecności matki,
słyszysz? — ostrzegł. 158 — Tak, papo — powiedziałam. Chwycił gazetę i zaczął narzekać na ceny tytoniu. — Zrujnują drobnych plantatorów. To jest tylko inny sposób, by zniszczyć stare Południe — burknął. Dlaczego dla niego ważniejsze są ceny tytoniu niż to, co dzieje się z mamą? Dlaczego nikt oprócz mnie nie widzi, w jakim okropnym ona jest stanie, jak to ją zmieniło, jak przygaszony ma wzrok? Gdy spytałam o to Louellę, ta
odpowiedziała: „Nie widzi ten, kto nie chce widzieć". — Ale jeśli Emily i papa ją kochają, a na pewno tak jest, to dlaczego nie reagują na to, co się z nią dzieje? Louella zbyła mnie znowu jakimiś ogólnikami. Papa przecież musi kochać mamę, rozmyślałam. Kocha ją na swój sposób. Ożenił się z nią; chciał mieć z nią dzieci; wybrał ją, by została panią w jego posiadłości i nosiła jego nazwisko. Wiedziałam, jak duże znaczenie ma to dla niego. I Emily — pomimo jej skłonnej do nienawiści i mało uczuciowej natury,
religijnej dewocji i surowości — była przecież córką. To jej matka powoli umierała. To jej musi być przykro i ona powinna mamie współczuć i przyjść z pomocą. Ale niestety Emily widziała dla mamy tylko jedno wyj ście — więcej modlitwy, częstszego czytania Biblii i regularnego uczęszczania do kościoła. Zawsze gdy Emily czytała Biblię lub modliła się w jej obecności, mama siedziała bez ruchu, jej ładna twarz posępniała, a oczy stawały się szklane i nieruchome, jak gdyby była zahipnotyzowana. Gdy było już po wszystkim, rzucała mi pełne desperacji spojrzenie i uciekała do
swego pokoju. I jeszcze jedno; pomimo że prawie nie jadła od śmierci Eugenii, zauważyłam, iż jej twarz stała się bardziej okrągła a talia szersza. Gdy wspomniałam o tym Louelli, ta powiedziała: „Nic dziwnego". — Co masz na myśli, Louello? Dlaczego nic dziwnego? — To wszystko przez ten miętowy ulepek zmieszany z brandy pana Bootha i słodycze, które zjada bez opamiętania — powiedziała Louella, kręcąc głową — i ona wcale mnie nie słucha. To, co mówię wpuszcza jednym uchem, a wypuszcza drugim.
159 — Brandy?! Czy papa o tym wie? — Podejrzewam, że tak — powiedziała Louella. — Ale wszystko, co zrobił, to kazał Henry'emu przynieść drugą skrzynkę tego. — Kręciła głową ze zgorszeniem. — To nie prowadzi do niczego dobrego — mówiła. — To nie prowadzi do niczego dobrego. To, co powiedziała Louella, wprawiło mnie w panikę. Życie w Meadows było smutne bez Eugenii, ale bez mamy byłoby nie do zniesienia, gdybym musiała zostać tylko z papą i Emily. Szybko poszłam
odszukać mamę. Siedziała przy toaletce. Była w jedwabnej, nocnej koszuli i odpowiednim do niej szlafroczku koloru burgundu. Szczotkowała włosy, ale ruchy miała bardzo powolne. Stałam przez chwilę w drzwiach, patrząc na nią, jak siedzi z oczami utkwionymi w swoim odbiciu, ale w rzeczywistości nie dostrzegając niczego. — Mamo! — krzyknęłam, siadając szybko obok niej, tak jak wiele razy przedtem. — Czy mogę coś dla ciebie zrobić? Z początku myślałam, że mnie nie słyszy, ale głęboko westchnęła i odwróciła się do mnie. Gdy to zrobiła, poczułam w jej oddechu brandy i serce mi się ścisnęło.
— Dzień dobry, Violet — powiedziała i uśmiechnęła się. — Dzisiaj tak ślicznie wyglądasz, ale ty zawsze wyglądasz ślicznie. — Violet? Nie jestem Violet, mamo. Jestem Lilian. Spojrzała na mnie, ale byłam pewna, że mnie nie słucha. Następnie odwróciła się i znowu patrzyła na siebie w lustrze. — Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz, jak postępować z Aaronem, prawda? Chcesz, bym ci powiedziała, że
powinnaś robić coś więcej niż trzymać go za rękę. Matka nic ci nie powie. Dobrze — odwróciła się do mnie z szerokim uśmiechem i wzrokiem rozjaśnionym jakimś dziwnym blaskiem. — Wiem, że robiliście już coś więcej niż trzymanie się za rękę, prawda? Nie ma sensu się tego wypierać, Violet. — Nie zaprzeczaj — ciągnęła, kładąc palec na moich ustach. — Nikomu nie wydam twoich sekretów. Po co są siostry, jeśli nie mogą się zwierzyć jedna drugiej i trzymać tego w tajemnicy. Tak naprawdę — mówiła mama, patrząc 160 znowu na siebie w lustrze — zazdroszczę ci. Masz kogoś, kto cię
szczerze kocha; masz kogoś, kto nie chce cię poślubić tylko dla twego nazwiska lub pozycji towarzyskiej. Masz kogoś, kto nie patrzy na małżeństwo jak na jeszcze jeden dobry interes do ubicia. Masz kogoś, kto sprawia, że twoje serce śpiewa. — Och Violet, jak bardzo chciałabym się z tobą zamienić, gdybym tylko mogła. Znów odwróciła się do mnie. — Nie patrz na mnie w ten sposób. Nie mówię nic takiego, czego byś już nie wiedziała. Nienawidzę mego mał żeństwa. Nienawidziłam od samego początku. To szlochanie, które
dochodziło z mego pokoju w noc przed ślubem, było jękiem agonii. Matka denerwowała się, a ojciec wściekał. Obawiali się, że sprawię im kłopot. Czy wiesz, że poślubiłam Jeda Bootha tylko dlatego, by sprawić im przyjemność. Czułam się jak ktoś, kto został poświęcony dla honoru południowca. Tak było — powiedziała z naciskiem. — Nie bądź taka zaszokowana, Violet. Powinnaś odczuwać litość dla mnie, ponieważ nigdy nie poznam ust mężczyzny, który kochałby mnie tak mocno, jak Aaron kocha ciebie. Moje ciało nigdy nie zadrży ze szczęścia
w objęciach mego męża w taki sposób, jak twoje w objęciach twego. Będę żyła aż do śmierci tylko połowicznie. Tak właśnie wygląda mał żeństwo z człowiekiem, którego się nie kocha i który nie kocha ciebie... żyje się tylko w połowie — powiedziała i znów odwróciła się. Uniosła rękę i powoli, tym samym, mechanicznym ruchem zaczęła ponownie szczotkować włosy. — Mamo — powiedziałam, dotykając jej ramienia. Nie słuchała mnie. Zatopiła się we własnych myślach, przeżywając jakąś chwilę, którą spędziła przed laty z moją prawdziwą matką.
Nagle zaczęła nucić jedną ze swoich ulubionych melodii. Siedziała przez chwilę, a następnie głęboko westchnęła. — Jestem dzisiaj taka zmęczona, Violet. Porozmawiamy jutro rano. — Pocałowała mnie w policzek. — Dobranoc, kochanie, słodkich snów. Wiem, że twoje sny będą słodsze 161 od moich, ale to dobrze. Zasługujesz na to, zasługujesz na wszystko, co cudowne i dobre. — Mamo — powiedziałam drżącym głosem, gdy się podniosła. Podeszła do łóżka i powoli zdjęła podomkę. Patrzy
łam, jak nakrywa się kocem. Usiadłam przy niej i pogłaskałam jej włosy. Leżała z zamkniętymi oczami. — Dobranoc, mamo — powiedziałam. Wyglądała jakby już spała. Przykręciłam lampę na jej stoliku i zostawiłam ją pogrążoną w mrokach przeszłości i teraźniejszości, ale najbardziej obawiałam się przerażającego mroku przyszłości. W ciągu następnych miesięcy mama coraz częściej traci ła poczucie rzeczywistości. Gdy zastawałam ją samą w pokoju lub spotykałam na korytarzu, nigdy nie byłam pewna, czy jest myślami w
przeszłości czy w teraźniejszości. Emily wcale się tym nie przejmowała, a papa stawał się coraz bardziej tym poirytowany i więcej czasu spędzał poza domem. Gdy wracał, zwykle czuć było od niego bourbona lub brandy, miał przekrwione oczy i wściekał się z powodu jakichś niepowodzeń w interesach, a ja nie śmiałam wymówić nawet słowa skargi. Podczas nieobecności papy mama czasami nie schodziła na posiłki. Zwykle gdy zostawałyśmy tylko z Emily, jadłam tak szybko, jak to było możliwe, i wychodziłam. Emily mi to jakoś wybaczała. Przed wyjściem z domu papa zostawiał
dokładne instrukcje. — Emily — oświadczył pewnego wieczoru przy kolacji — jest starsza i mądrzejsza, może nawet obecnie mądrzejsza od waszej matki — dodał. — Gdy jestem poza domem, a mama nie czuje się dobrze, Emily mnie zastępuje i masz się odnosić do niej z takim samym respektem jak do mnie. Masz być jej posłuszna. Czy to jest jasne, Lilian? — Tak, papo. — To samo odnosi się do służby i oni o tym wiedzą. Oczekuję, że podczas mojej nieobecności wszystko będzie się
toczyło normalnie, bez żadnych zakłóceń. Macie pracować, modlić się i dobrze zachowywać. Emily nasiąknęła powagą i nową władzą jak gąbka. 162 W sytuacji, gdy mama coraz bardziej oddalała się od rzeczywistości, a papa był coraz częściej nieobecny, rządziła niepodzielnie wszystkimi. By jej dogodzić, pokojówki musiały po kilka razy wykonywać tę samą pracę. Również na biednego Henry'ego spadało coraz więcej obowiązków. Pewnego wieczoru przed kolacją, gdy papy nie było w domu, a mama zamknęła się w
swoim pokoju, zwróciłam Emily uwagę, aby była bardziej wyrozumiała dla wszystkich. — Henry się zestarzał, Emily. Nie może już tak dużo i tak szybko pracować jak kiedyś. — Więc powinien się zwolnić — oświadczyła ostro. — Jak to? Przecież Meadows są dla niego czymś więcej niż miejscem pracy; są jego domem. — Tu jest dom Boothów — przypomniała mi. — To jest miejsce tylko dla członków rodziny i tych, którzy nie należą do Boothów, ale mieszkają tu,
bo tak się nam podoba. Nie zapominaj o tym, Lilian, to również dotyczy ciebie. — Jesteś pełna nienawiści. Jak możesz twierdzić, że jesteś religijna i pobożna, będąc jednocześnie tak okrutną? Uśmiechnęła się do mnie tym swoim ironicznym uśmieszkiem. — Będziesz tak mówiła i zmusisz innych, by w to uwierzyli. W taki właśnie sposób Szatan tępi tych, którzy naprawdę wierzą. Jest na to tylko jedna rada: modlić się i być pobożnym. Proszę — powiedziała, podsuwając mi Biblię. Louella weszła do jadalni z kolacją, ale Emily zabroniła jej teraz podawać do
stołu. — Zabierz to z powrotem, aż Lilian przeczyta swoje stronice — rozkazała. — Ale już odmówiłyście modlitwę i wszystko jest gotowe, panno Emily — zaprotestowała Louella. Była dumna ze swego gotowania i nie lubiła podawać zimnych potraw. — Zabierz to z powrotem — warknęła Emily. — Zacznij tam, gdzie zaznaczyłam — zarządziła — i czytaj. Otworzyłam Biblię i zaczęłam. Louella pokręciła głową i wyszła zjedzeniem do kuchni. Czytałam stronę po stronie, aż przeczytałam ich piętnaście, ale Emily to
nie wystarczyło. Gdy chciałam odłożyć Biblię, kazała mi czytać dalej. 163 — Ale Emily, jestem głodna i robi się późno! Przeczyta łam już ponad piętnaście stron! — I przeczytasz jeszcze piętnaście — zażądała. — Nie. Nie przeczytam — powiedziałam i zatrzasnęłam Biblię. Usta Emily zbielały. Obrzuciła mnie długim, pełnym pogardy spojrzeniem.
— Więc idź do swego pokoju bez kolacji. No dalej! — rozkazała. — A gdy papa wróci do domu, dowie się o twoim nieposłuszeństwie. — Wcale się tego nie boję. Powinien się dowiedzieć o tym, jak wszystkich zadręczasz, gdy go tu nie ma, o tym, że wszyscy są niezadowoleni i zaczynają mówić o odejściu. Zasunęłam krzesło i wyszłam z jadalni. Najpierw poszłam do pokoju mamy dowiedzieć się, czy mogłaby się za mną wstawić, ale ona już zasnęła, zjadłszy trochę tego, co jej przyniosła Louella. Zawiedziona udałam się do swego
pokoju. Byłam zła, zmęczona i głodna. Chwilę później usłyszałam lekkie pukanie do drzwi. To była Louella. Przyniosła mi tacę z jedzeniem. — Jeśli Emily cię zobaczy, powie papie, że nie wykonujesz jej poleceń — powiedziałam, nie kwapiąc się do jedzenia, by nie narobić Louelli kłopotu. — Już mi na tym nie zależy, panno Lilian. Jestem za stara, by się tego obawiać i prawdą jest, iż moje dni tutaj są policzone. — Policzone? Co masz na myśli, Louello? — Mam zamiar wyjechać z Meadows.
Zamieszkam z moją siostrą w Południowej Karolinie. Ona już odeszła ze swego miejsca i już czas, żebym ja odeszła z mego. — Och nie, Louello — płakałam. Była dla mnie kimś więcej niż służącą. Uważałam ją za członka rodziny. Nie zliczyłabym, ile razy biegłam do niej ze skaleczonym palcem lub potłuczonym kolanem. To Louella opiekowała się mną podczas wszystkich moich chorób w dzieciństwie, to ona dla mnie prała i szyła. Po śmierci Eugenii była tą, która mnie najwięcej pocieszała. — Przykro mi, kochanie — powiedziała i uśmiechnęła się do mnie. — Ale martw się tylko o siebie. Jesteś już dużą i
mądrą dziewczynką. Wkrótce będziesz miała swój własny 164 dom i również opuścisz Meadows. — Uścisnęła mnie i wyszła. Sama myśl o odejściu Louelli z Meadows przyprawiła mnie o mdłości. Straciłam apetyt i patrzyłam pustym wzrokiem na jedzenie, grzebiąc widelcem w ziemniakach i mięsie. Kilka minut później drzwi otworzyły się z rozmachem i stanęła w nich Emily, kiwając głową. — Tak myślałam! — powiedziała. — Widziałam, jak Louella się skradała. Będziesz miała przykrości, będziecie je miały obie — straszyła.
— Emily, jedyną rzeczą, z powodu której może być mi przykro, jest to, że los zabrał od nas biedną Eugenię, a nie ciebie — wyrzuciłam z siebie. Poczerwieniała jak nigdy przedtem. Przez chwilę zaniemówiła. Następnie odwróciła się i wyszła. Słyszałam stukanie jej grubych obcasów na korytarzu, a następnie trzaśnięcie drzwi. Po chwili wszystko ucichło. Odetchnęłam i znowu zaczęłam jeść. Wiedzia łam, że będę musiała mieć siły, by znieść to, co na pewno nastąpi. Nie musiałam długo czekać. Gdy papa wrócił tego wieczoru, Emily stała już w drzwiach, by go przywitać i
opowiedzieć mu o moim nieposłuszeństwie podczas kolacji oraz — jak to określiła — o mojej zmowie z Louella, by nie słuchać jej rozkazów. Poszłam wcześniej spać i nagle obudził mnie odgłos ciężkich kroków papy na korytarzu. Jego buty waliły o podłogę i nagle drzwi do mego pokoju gwałtownie się otworzyły. W świetle wpadającym z korytarza zobaczyłam jego sylwetkę. W ręku trzymał gruby, zrobiony z krowiej skóry pas. Serce mi mocno zabiło. — Zapal lampę! — rozkazał. Szybko wykonałam jego polecenie. Wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Jego
twarz była czerwona z wściekłości. Od razu poczułam od niego alkohol. Odór był tak intensywny, iż wydawało się, że wziął kąpiel w bourbonie. — Nie chciałaś czytać Biblii — powiedział. — Bluźniłaś przy moim stole? — Wściekłość była nie tylko w jego głosie, ale również tryskała z jego oczu utkwionych we mnie z taką siłą, że z przerażenia nie mogłam oddychać. 165 — Nie, papo. Emily kazała mi czytać i ja czytałam. Przeczytałam już więcej niż piętnaście stron, a ona nie pozwalała mi przestać.
Byłam głodna. — Pozwoliłaś, by potrzeby ciała przezwyciężyły potrzebę duszy? — Nie, papo. Przeczytałam wystarczająco dużo z Biblii. — Nie masz pojęcia o tym, co jest wystarczające, a co nie jest. Kazałem ci słuchać Emily tak jak mnie — powiedział, przysuwając się bliżej. — Ja słuchałam, papo. Ale ona jest niewyrozumiała, okrutna i niesprawiedliwa, nie tylko w stosunku do mnie, ale również w stosunku do Louelli i Henry'ego i....
— Odkryj kołdrę — rozkazał. — Odkryj ją! Szybko to zrobiłam. — Odwróć się na brzuch! — Papo, proszę — błagałam. Zaczęłam płakać. Chwycił mnie z ramię i gwałtownie odwrócił. Następnie podciągnął moją nocną koszulę tak, by moje plecy były gołe. Przez chwilę miałam wrażenie, że jego dłoń mnie łagodnie pogła-szcze. Już chciałam się odwrócić, ale on wydarł się na mnie.
— Odwróć twarz, Szatanie — krzyknął. W chwili, gdy to zrobiłam, poczułam pierwsze uderzenie. Rzemień parzył moje ciało. Krzyczałam, ale on uderzał znowu i znowu. Papa wcześniej dawał mi klapsy, ale jeszcze nigdy nie bił mnie tak jak dzisiaj. Po chwili już nie byłam w stanie płakać. Zamiast tego zaczęłam histerycznie szlochać. Wreszcie papa uznał, że zostałam już dostatecznie ukarana. — Nigdy więcej nie ma być w tym domu nieposłuszeństwa i zatrzaskiwania
Biblii, jak zwykłej książki — pouczał. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Plecy paliły mnie tak mocno, że ból przenikał aż do klatki piersiowej. Miałam wrażenie, iż pas poprzecinał mi ciało. Przez dłuższą chwilę nie mogłam się nawet poruszyć. Czułam obecność papy i słyszałam jego ciężki oddech. Następnie odwrócił się i wyszedł z pokoju. Nadal leżałam bez ruchu. Wtuliłam twarz w poduszkę i bezgłośnie płakałam. Po chwili znowu usłyszałam czyjeś kroki. Byłam przera żona, że papa zawrócił. Ciarki mi
przeszły po plecach, gdy 166 uświadomiłam sobie, że ktoś koło mnie stoi. Powoli odwróciłam się i zobaczyłam Emily klęczącą przy mnie. Patrzyłam ze zdumieniem na jej pochyloną postać. Podniosła głowę i oparła swoje ostre łokcie na moich obolałych plecach. W rękach trzymała grubą czarną Biblię. Jęknęłam i zaprotestowałam, ale ona nie zwracała na to uwagi i przycisnęła mnie jeszcze mocniej, nie pozwalając mi się ruszyć. — „Kto kopie dół, ten może weń wpaść, kto rozwala ogrodzenie, tego może ukąsić wąż" — zaczęła. — Zostaw mnie — broniłam się
ochrypłym głosem. — Emily, odejdź, bo mnie boli. — „Słowa z ust mędrca zyskują uznanie" — ciągnęła. — Zostaw mnie! Wynoś się! — krzyknęłam. — Wynoś się! — powtórzyłam i nareszcie znalazłam dość siły, by się odwrócić. Podniosła się, ale nadal stała nade mną, aż skończyła czytać. Następnie zamknęła Biblię. — Niech się stanie Jego wola — powiedziała i wyszła. Papa zbił mnie tak mocno, że nie mogłam usiąść. Jedyne, co mogłam robić, to leżeć i czekać aż ból ustanie.
Wkrótce przyszła do mego pokoju Louella. Przyniosła balsam i posmarowała nim moje rany, płacząc na ich widok. — Biedne dziecko — powiedziała. — Moja biedna dziewczynka. — Och, Louello, nie zostawiaj mnie. Proszę, nie zostawiaj mnie — błagałam. Pokręciła głową. — Nie zostawiłabym cię, dziecko, ale moja siostra potrzebuje mnie również i muszę odejść. Objęła mnie i przez kilka minut trwałyśmy w uścisku.
Następnie przykryła mnie kocem, pocałowała w policzek i wyszła. Nadal mnie bardzo bolało, ale jej pokrzepiający dotyk sprawił, że poczułam znaczną ulgę. Na szczęście by łam w stanie zasnąć. Wiedziałam, że nie ma sensu skarżyć się mamie. Siedzia ła przy śniadaniu następnego ranka, ale prawie się nie odzywała. Gdy na mnie patrzyła, wyglądała tak, jak gdyby miała za chwilę się rozpłakać. Ale nawet nie zauważyła, iż 167 źle się czuję i ledwie siedzę z bólu. Wiedziałam, że gdy tylko pisnę słówko
skargi, znowu doprowadzę papę do wściekło ści. Emily czytała ustępy z Biblii, a papa jak zwykle zachowywał się przy stole jak pan i władca, ledwie rzucając na mnie okiem, gdy co kilka minut zmieniałam pozycję, by ulżyć cierpieniom. Jedliśmy w milczeniu. Wreszcie pod koniec śniadania papa chrząknął, by coś ogłosić. — Louella poinformowała mnie, że za dwa tygodnie ma zamiar zakończyć swoją służbę. Domyślałem się tego i już wcześniej wysłałem po małżeństwo, które ją zastąpi. Nazywają się Slope,
Charles i Vera. Vera ma rocznego syna o imieniu Luther, ale zapewniła mnie, że opieka nad nim nie wpłynie na wypełnianie przez nią obowiązków. Charles będzie pomagał Henry'emu, a Vera będzie oczywiście pracowała w kuchni i usługiwała... Georgii — powiedział, przenosząc wzrok na mamę, która siedziała z naiwnym uśmiechem na twarzy jak jeszcze jedno dziecko w tym domu. Gdy papa skończył, odłożył serwetkę i wstał. — Mam do załatwienia kilka nie cierpiących zwłoki spraw i w ciągu następnych tygodni będę od czasu do czasu wyjeżdżał na dzień lub dwa. Mam
nadzieję, że nie pojawią się więcej takie problemy jak wczoraj — stwierdził, rzucając mi groźne spojrzenie. Szybko spuściłam wzrok. Następnie papa wyszedł. Mama nagle zaczęła chichotać jak nastolatka. Zakryła ręką usta i śmiała się nadal. — Mamo? Co ci jest? — Ona z żalu straciła rozum — powiedziała Emily. — Mówiłam o tym papie, ale on nie słucha. — Mamo, co ci jest? — spytałam zaniepokojona.
Położyła palec na ustach. — Znam sekret — powiedziała i spojrzała tajemniczo na mnie i na Emily. — Sekret? Jaki sekret, mamo? Wychyliła się przez stół, spojrzawszy najpierw na drzwi, którymi wyszedł papa i zwróciła się do mnie. — Widziałam wczoraj, jak papa wychodził z szopy na 168 narzędzia. Był tam z Belindą i ona podniosła spódnicę i spuściła majtki — opowiadała. Przez chwilę zaniemówiłam. Kto to jest
Belinda? — Co takiego? — Ona mówi jakieś głupstwa — powiedziała Emily. — Chodźmy. Czas na nas. — Ale, Emily... — Zostaw ją już — rozkazała Emily. — Dojdzie do siebie i będzie w porządku. Louella pójdzie do niej. Bierz swoje rzeczy, bo się spóźnimy do szkoły, Lilian! — dodała ponaglająco, widząc, że się nie ruszam z miejsca. Podniosłam się z krzesła i wpatrywałam
w mamę, która siedziała, znowu chichocząc z ręką przy ustach. Widząc ją w takim stanie, zaczęłam dygotać, ale Emily krążyła wokół stołu jak więzienny nadzorca, oczekując ode mnie posłuszeństwa. Niechętnie, z sercem ciężkim jak kamień, opuści łam jadalnię, wzięłam książki i wyszłam za Emily. — Kto to jest Belinda? — zastanawiałam się na głos. Emily odwróciła się, sarkając. — Niewolnica na plantacji jej ojca — odparła. — Na pewno przypomina jej
się coś, co naprawdę się wydarzyło, coś odrażającego i złego, coś, o czym chętnie słuchasz. — Nieprawda! Mama jest bardzo chora. Dlaczego papa nie posyła po doktora Cory? — To nie doktor może ją z tego wyleczyć — powiedziała Emily. — Z czego? — Z poczucia winy — odparła Emily z satysfakcją. — Z poczucia winy, że nie jest tak pobożną, jak być powinna. Ona wie, że jej grzeszne postępowanie i uleganie słabostkom pozwoliło diabłu zamieszkać w naszym domu,
prawdopodobnie w twoim pokoju — dodała — i w końcu zabrać Eugenię. Teraz jest jej przykro, ale już za późno i dlatego oszalała. — To wszystko jest w Biblii — dodała z krzywym uśmieszkiem. — Musisz tylko przeczytać. — Kłamiesz! — krzyknęłam. Tylko się zaśmiała i przyspieszyła kroku. — Jesteś straszną kłamczucha! Mama nie jest nic winna. Nie ma diabła w moim pokoju i nie zabrał 169 Eugenii. Kłamczucha! — krzyczałam, a łzy płynęły mi po policzkach. Zniknęła
za zakrętem. Chwała Bogu, pomyśla łam i szłam powoli ze spuszczoną głową. Łzy nadal kapały mi z policzków, gdy natknęłam się na Nilesa, który czekał na mnie na drodze. — Lilian, co się stało? — krzyczał, biegnąc do mnie. — Och, Niles — zaszlochałam, aż szybko rzucił swoje książki, by mnie przytulić. Wciąż płacząc, opowiedziałam mu, co się stało, jak papa mnie zbił i jak mama coraz dziwniej się zachowuje.
— Tak, tak — powiedział całując mnie delikatnie w czo ło i policzki. — Przykro mi, że twój ojciec cię stłukł. Gdybym był starszy, poszedłbym do niego i dał mu nauczkę — oświadczył. — Naprawdę. Powiedział to z taką pewnością, że przestałam płakać i podniosłam głowę. Spojrzałam na niego, wycierając oczy. Dostrzegłam, że był zdenerwowany i zdałam sobie sprawę z tego, jak dużo uczucia dla mnie żywi. — Chętnie cierpiałabym z powodu
razów papy, gdyby mogło to pomóc biednej mamie — powiedziałam. — Może uda mi się namówić moją matkę, by wybrała się z wizytą do Meadows i zobaczyła, co się dzieje z twoją mamą. Mogłaby wówczas poprosić twego ojca, by coś zrobił w tej sprawie. — Och, naprawdę, Niles? To mogłoby jej rzeczywiście pomóc. Goście nie odwiedzają mamy, więc nikt nie wie o tym, jak jest z nią źle. — Wspomnę o tym dzisiaj przy kolacji — obiecał.
Grzbietem dłoni wytarł resztki łez z moich policzków. — Chodźmy, lepiej ich dogońmy — powiedział — zanim Emily znowu zrobi z tego grzech. Przytaknęłam. Oczywiście miał rację, więc szybko ruszyliśmy w drogę, aby zdążyć na czas do szkoły. Po upływie kilku dni pani Thompson odwiedziła Meadows. Tak się jednak nieszczęśliwie złożyło, że mama spała, a papy nie było w domu. Powiedziała Louelli, że wpadnie innym razem, ale gdy spytałam o to Nilesa, powiedział, że ojciec zabronił matce nas odwiedzać.
170 — Ojciec powiedział, że to nie nasza sprawa i nie powinniśmy wtykać nosa do waszych rodzinnych problemów. Wydaje mi się — dodał, spuszczając głowę trochę zawstydzony — że on po prostu boi się kapitana i jego gwałtownego usposobienia. Przykro mi. — Może powinnam sama pójść do doktora Cory — powiedziałam. Niles przytaknął, chociaż obydwoje wiedzieli śmy, że tego nie zrobię. To, co powiedział o papie, było prawdą. Miał porywcze usposobienie i bałam się narazić mu ponownie. Mógł nie zgodzić się na wizytę doktora, a potem zbić mnie
za to, że go wezwałam. — Może jej się wkrótce polepszy — powiedział Niles z nadzieją. — Moja mama mówi, iż czas goi wszystkie rany, a ojciec, że u twojej mamy trwa to tylko trochę dłużej, ale musimy wszyscy być cierpliwi. — Może — powiedziałam bez entuzjazmu. — Tylko Louella zachowała jeszcze zdrowy rozsądek, ale ona, jak wiesz, już wkrótce od nas odchodzi. Dni, które miałam jeszcze spędzić z Louella, biegły bardzo szybko. Aż nadszedł moment jej odjazdu. Gdy obudziłam się i zdałam sobie z tego sprawę, byłam tak przygnębiona, że nie
miałam nawet ochoty wstać i zejść na dół, by się pożegnać. Ale zaraz sobie uzmysłowiłam, że sprawiłabym wielką przykrość Louelli, pozwalając jej wyjechać bez pożegnania i natychmiast się ubrałam. Henry odwoził Louellę wraz z jej rzeczami do Upland Station, skąd miała połączenie do Południowej Karoliny, gdzie mieszkała jej siostra. Henry ładował kufry na furmankę, podczas gdy wszyscy pracownicy i cała służba zgromadziła się wokół, by się pożegnać. Wszyscy lubili Louellę i większość miała łzy w oczach, a niektóre z pokojówek, szczególnie Tottie, płakały głośno.
— Co tak wszyscy patrzycie? — powiedziała Louella, gdy wyszła na ganek. Stała z rękami opartymi na biodrach, odświętnie ubrana. — Przecież nie idę do grobu. Jadę tylko pomóc mojej starszej siostrze, która już jest na emeryturze i ja również odchodzę na emeryturę. Niektórzy z was płaczą, bo mi zazdroszczą — oświadczyła i niektórzy się uśmiech-171 nęli. Zeszła z ganku i zaczęła wszystkich ściskać i całować. Następnie kazała im wracać do swoich codziennych zajęć. Papa pożegnał się z nią wieczorem, gdy wezwał ją do swego gabinetu, by dać jej
emerytalną odprawę. Stałam nie opodal drzwi i słyszałam, jak składał jej oficjalne podziękowanie za to, że była dobrą gospodynią, lojalną i uczciwą służącą. Ton jego głosu był chłodny i oficjalny, mimo że była w Meadows tak długo, iż pamiętała go jeszcze jako małego chłopca. — Oczywiście — powiedział na koniec — życzę ci powodzenia i obyś długo żyła w zdrowiu. — Dziękuję, panie Booth — powiedziała Louella. Nastąpiła chwila ciszy, a następnie usłyszałam jak mówiła — niech mi tylko będzie wolno jeszcze
powiedzieć jedną rzecz przed odjazdem. — Tak? — Chodzi o panią Booth. Nie wydaje mi się, by z nią było wszystko w porządku. Ona odchodzi za swoją małą dziewczynką i... — Zdaję sobie sprawę z dziwnego zachowania pani Booth, Louello, dziękuję ci. Ona wkrótce dojdzie do siebie. Jestem przekonany, że wyzdrowieje i będzie nadal matką dla pozostałych dzieci, a dla mnie dobrą żoną. Nie musisz się tym więcej martwić.
— Tak, proszę pana — powiedziała Louella zawiedzionym głosem. — Więc, żegnam — zakończył papa. Odskoczyłam od drzwi, by Louella nie dowiedziała się o moim wścibstwie. Teraz, gdy zeszłam na dół, by się z nią pożegnać, nie mogłam powstrzymać łez. Czułam się tak, jak gdybym się rozstawała z rodzoną matką. — Nie przyczyniaj się do tego, by Louella poczuła się teraz okropnie, kochanie. Przede mną długa podróż i nowa trudna droga do przebycia. Myślisz, że to będzie łatwe? Dwie stare kobiety, każda ze swoimi nawykami, żyjące razem w lichej chatce? O nie, nie
— mówiła. Uśmiechnęła się przez łzy. — Będę za tobą tęskniła, Louello... strasznie. 172 — Och, wiem, ja również będę tęskniła, panno Lilian. Rozejrzała się wokół i spojrzała na dom. Następnie westchnęła. — Będę bardzo tęskniła za Meadows, za każdym kątem, za każdym pokojem i szafką. Wiele śmiechu słyszano i wiele łez przelano wśród tych ścian.
Odwróciła się do mnie. — Bądź miła dla nowej służącej i opiekuj się swoją mamą, najlepiej jak potrafisz. I dbaj o siebie. Wyrośniesz na piękną panią. Teraz to już tylko kwestia czasu, zanim zjawi się jakiś przystojny gentleman, który cię stąd wyciągnie i jeśli to nastąpi, pamiętaj o starej Louelli, słyszysz? Daj mi znać o tym. Obiecujesz? — Oczywiście, Louello. Będę często do ciebie pisała. Będę pisała tak dużo, aż cię to zmęczy. Zaśmiała się. Uściskała mnie i wycałowała, a następnie jeszcze raz
spojrzała na Meadows, zanim pozwoliła Henry'emu, by pomógł jej przy wsiadaniu. Wówczas dopiero zdałam sobie sprawę z tego, że Emily nawet się nie pofatygowała, by zejść na dół i pożegnać się z Louella, mimo że tak samo jak ja znała ją przez całe życie. — Gotowa? — spytał Henry. Skinęła głową, a on szarpnął lejce. Ruszyli długą cedrową aleją. Louella odwróciła się i machała chusteczką. Ja machałam jej również, ale w sercu czułam taką pustkę, iż myślałam, że z żalu zemdleję. Stałam tak i patrzyłam, aż zniknęli mi z oczu. Wówczas zawróciłam i powoli weszłam po schodach do domu, który stał się
teraz jeszcze bardziej pusty i który coraz mniej był prawdziwym domem. CZĘŚĆ DRUGA 9 Dobranoc, słodki książę Charles Slope i jego żona, Vera, którą papa zatrudnił na miejsce Louelli, byli dosyć miłymi ludźmi, a ich synek, Luther, słodkim bobasem, ale oni nie mogli zapełnić pustki w moim sercu. Nikt nigdy nie zastąpi mi Louelli. Vera była doskonałą kucharką i chociaż gotowała inaczej, wszystko nam bardzo smakowało. Charlesa oczywiście zatrudniano przy wykonywaniu
cięższych prac, odciążając w tym Henry'ego, który ze względu na swój wiek bardzo takiej pomocy potrzebował. Vera była wysoką kobietą, około trzydziestki, z ciemnobrązowymi włosami zaczesanymi tak gładko z tyłu głowy, iż wyglądały jak namalowane. Nigdy nie zauważyłam ani jednego niesfornego pasemka w jej fryzurze. Jej jasnobrązowe oczy patrzyły łagodnie i z jakimś smutkiem. Miała małe piersi, szczupłą talię i wąskie biodra. Mimo długich nóg poruszała się z gracją, nie garbiąc się jak Emily i inne wysokie kobiety, które widywałam. Vera prowadziła kuchnię sprawnie i oszczędnie, co papa bardzo doceniał.
Nic się nie marnowało. Z resztek robiono gulasz lub sałatkę ku niezadowoleniu myśliwskich psów, które z rozczarowaniem patrzyły na rzucane im odpadki. Vera pracowała wcześniej w pensjonacie i była przyzwyczajona do oszczędnego gospodarowania. Była cichą kobietą, dużo spokojniejszą od Louelli. Kiedykolwiek przechodziłam obok kuchni, nigdy nie słyszałam, by coś nuciła. Raczej milczała o swojej przeszłości, niechętnie udzielając informa-177 cji na ten temat. Papa darzył ją zaufaniem i widać było wyraz
zadowolenia na jego twarzy, gdy zwracała się do niego per „pan" lub „kapitan Booth". Oczywiście byłam ciekawa, jak ona zareaguje na Emily i jak Emily będzie ją traktowała. Vera nigdy nie przeciwstawiała się mojej siostrze i posłusznie wykonywała jej rozkazy, ale ze sposobu, w jaki na nią patrzyła, widać było, że jej nie lubi. Wiedziała, że dla własnego dobra musi ukrywać swoje uczucia pod grzecznym „tak, proszę pani, nie, proszę pani". Nigdy nie miała żadnych uwag i nie narzekała, szybko wykonując każde polecenie.
Vera kierowała wszystkie uczucia na swego małego synka, Luthera. Była dobrą matką, która zaspokajała potrzeby dziecka, dbając o jego czystość, dobre odżywianie i rozrywki, pomimo swoich obowiązków w kuchni i dodatkowego obcią żenia opieką nad mamą. Papa uprzedził ją o dziwactwach żony i jej nienormalnym zachowaniu, więc nie okazała zdziwienia, gdy pierwszego dnia mama nie przyszła na obiad z powodu zmęczenia i roztargnienia. Przygotowała i zaniosła jej posiłek bez żadnych pytań i komentarzy. Podobało mi się, w jaki sposób opiekuje się mamą, sprawdzając zawsze, czy jest na
górze, i służąc jej pomocą przy ubieraniu i myciu. Wkrótce mama pozwoliła jej szczotkować swoje włosy, tak jak to często robiła Louella. Mama była zadowolona z pojawienia się niemowlęcia w domu. Vera bardzo dbała o to, by mały Luther nie przeszkadzał papie, ale pozwalała mamie go odwiedzać i z nim rozmawiać, a nawet bawić się każdego dnia. To bardziej niż cokolwiek innego wydawało się leczyć mamę z jej przygnębienia i załamania, chociaż stale wracała do swoich dziwactw i melancholii.
Luther był bardzo ciekawskim dzieckiem, które potrafiło wleźć do kosza z bielizną przeznaczoną do prania lub bez strachu wejść pod jakiś mebel albo szukać czegoś za szafką, gdy nikt tego nie zauważył. Duży i silny jak na swój wiek miał ciemnobrązowe włosy i orzechowe oczy. Był silnym, małym chłopcem, który rzadko płakał, nawet wówczas, gdy się uderzył czy dotknął czegoś gorącego lub ostrego. Wtedy 178 złościł się albo odchodził, by zainteresować się czymś innym. Bardziej przypominał swego ojca niż matkę. Miał tak samo jak Charles krótkie ręce z krótkimi, grubymi palcami.
Charles Slope był rozmownym mężczyzną tuż po trzydziestce, który znał się na samochodach i silnikach, co bardzo odpowiadało papie, gdyż akurat stał się posiadaczem forda — j e d n e g o z niewielu samochodów w tej części kraju. Wiedza Charlesa o mechanice wydawała się niesamowita. Henry powiedział mi, że nie ma takiej rzeczy na plantacji, której by Charles nie mógł naprawić. Szczególnie był pomocny przy reperacji starych maszyn i narzędzi, które mogły być nadal używane, dzięki czemu papa mógł odłożyć fundusze na nowe inwestycje.
Czasy stawały się ciężkie nie tylko dla nas, ale i dla naszych sąsiadów. Za każdym razem, wracając ze swoich wyjazdów, papa oświadczał, że musimy wprowadzić nowe oszczędności w domu i na plantacji. Zaczął zwalniać niektórych pracowników, a następnie odprawiać służbę, co przede wszystkim oznaczało dodatkowe obowiązki dla Tottie i Ve-ry. Od tej pory musiały również wykonywać prace wokół domu. Następnie papa zdecydował, by nie uprawiać dużej części ziemi. Nie przejmowałam się za bardzo tymi zmianami aż do czasu, gdy kazał odejść Henry'emu. Wówczas serce ścisnęło mi się z bólu.
Wróciłam ze szkoły i zaczęłam wchodzić po schodach na górę, gdy usłyszałam jakieś odgłosy dochodzące z głębi domu. Zobaczyłam Tottie siedzącą w kącie przy oknie w bibliotece. W ręce trzymała szczotkę z piór służącą do odkurzania, ale nic nie robiła. Wtulona w fotel patrzyła przez okno. — Co się dzieje, Tottie? — spytałam. Ciężkie czasy dosięgły nas tak szybko, że mogłam się wszystkiego spodziewać. — Henry został zwolniony — powiedziała. — Pakuje swoje rzeczy i odchodzi. — Zwolniony? Zwolniony skąd?
— Z plantacji, panno Lilian. Twój papa uważa, że Henry jest już zbyt stary, by mógł się na coś przydać. Musi odejść 179 do swoich krewnych, ale wszyscy jego krewni już poumierali, on nie ma już nikogo. Tak to jest. — Henry nie może odejść! — krzyknęłam. — On tu był prawie przez całe swoje życie. Powinien tu zostać aż do śmierci. Zawsze na to liczył. Tottie pokręciła głową. — On odejdzie, zanim zapadnie noc,
panno Lilian — oświadczyła z przekonaniem. Pociągnęła nosem, następnie wstała i zaczęła znowu odkurzać. — Najgorsze dopiero nadejdzie — mruczała. — Te czarne chmury dopiero gromadzą się nad nami. Odwróciłam się, zostawiłam książki na stoliku w hallu i wybiegłam z domu. Dotarłam do chatki Henry'ego tak szybko, jak tylko mogłam, i zapukałam do drzwi. — Dlaczego tu przyszłaś, panno Lilian? — zapytał, uśmiechając się, jak gdyby nigdy nic. Zajrzałam do środka i
zobaczyłam węzełek z jego odzieżą wsadzony wraz z innymi rzeczami do wytartej, starej walizki, którą Henry usiłował przewiązać sznurkiem. — Tottie właśnie mi powiedziała, co zrobił papa. Henry, ty nie możesz odejść. Będę błagała papę, by pozwolił ci zostać — szlochałam. Łzy momentalnie popłynęły mi z oczu. — Och, nie, panno Lilian. Nie można tego zmienić. Czasy są teraz ciężkie i kapitan nie ma dużego wyboru — powiedział Henry z wyrazem bólu na twarzy. Kochał Meadows tak mocno jak papa, a może nawet bardziej, myślałam. Na tej plantacji Henry zostawił swój pot i swoją krew.
— Kto będzie o nas dbał i zaopatrywał nas w żywność i... — Och, pan Slope zrobi to tak samo, panno Lilian. Nie przejmuj się tym wcale. — Nie martwię się o nas, Henry. Nie chcę, by ktokolwiek inny to robił. Ty nie możesz odejść. Najpierw Louella, teraz ty. Jak papa może cię wyrzucać. Ty jesteś częścią Meadows tak jak... jak on. Nie pozwolę mu cię odprawić. Nie pozwolę! Nie pakuj się dalej! — krzyknęłam i pobiegłam do domu, zanim Henry zdążył mnie przekonać.
Papa był w swoim gabinecie, siedział za biurkiem nachylony nad papierami. Obok niego stała szklanka z bourbonem. 180 Gdy weszłam, nie podniósł wzroku, dopóki nie stanęłam przed samym biurkiem. — Co znowu, Lilian? — spytał niechętnie. Usiadł prosto i skubiąc wąsy, przyglądał mi się krytycznie. — Nie chcę znowu słuchać historii o twojej mamie, jeśli z tym do mnie przychodzisz. — Nie, papo. Ja... — Dobrze, więc o co chodzi? Jak
widzisz, ślęczę nad tymi przeklętymi rachunkami. — Chodzi o Henry'ego, papo. Nie możemy pozwolić mu odejść. Naprawdę nie możemy. Henry kocha Meadows i jest ich częścią na zawsze — prosiłam. — Na zawsze — powtórzył papa takim tonem, jak gdyby to było jakieś przekleństwo. Patrzył chwilę przez okno, a następnie usiadł przodem. — Ta posiadłość jest póki co plantacją, dochodowym przedsięwzięciem, interesem. Czy ty wiesz, co to znaczy, Lilian? To oznacza, że koszty i wydatki są po jednej stronie, a zyski po drugiej. Popatrz — powiedział, stukając w papiery swoim długim, wskazującym
palcem — a następnie odejmij koszty i wydatki od zysków i zobacz, co wychodzi. Nie mamy nawet ćwierci tego, co mieliśmy rok temu w tym samym czasie. Nawet ćwierci! — krzyczał i patrzył na mnie z taką wściekłością, jak gdyby to była moja wina. — Ale, papo, Henry... — Henry jest pracownikiem jak każdy inny i jak każdy inny musi robić swoje albo odejść. Takie jest życie — powiedział już spokojnie papa. — Czas Henry'ego już minął. Dawno powinien być na emeryturze,
siedzieć gdzieś w kącie na ganku, paląc kukurydzianą fajkę i wspominając młode lata — mówił papa z nutką zadumy w głosie. — Trzymałem go tak długo, jak mogłem, ale teraz nie stać nas na płacenie mu nawet minimalnej pensji. Nie mogę marnować ani jednego pensa. — Ale Henry wykonuje swoją pracę, zawsze to robił. — Mam nowego, młodego mężczyznę do wykonywania wszystkich prac. Kosztuje mnie dużo, ale jest tego wart. Nie opłaca mi się teraz trzymać Henry'ego tylko po to, by stał za 181 Charlesem, gdy ten coś robi, prawda? Jesteś wystarczająco bystrą dziewczyną,
by to zrozumieć, Lilian. Poza tym nic tak nie zabija człowieka jak poczucie bezużyteczności i to jest to, co będzie gnębiło Henry'ego, dopóki tu będzie. — Zatem — powiedział, siadając z powrotem zadowolony ze swego wywodu — zwalniając go, wyświadczam mu w ten sposób przysługę. — Ale dokąd on pójdzie, papo? — Och, on ma siostrzeńca mieszkającego w Richmond — powiedział papa. — Henry nie polubi życia w mieście — wymamrotałam.
— Lilian, nie mogę się tym przejmować, prawda? Meadows są tym, o co się martwię i o co ty powinnaś się martwić również. Teraz idź, zabieraj się stąd i rób to, co powinnaś robić o tej porze dnia — powiedział, odprawiając mnie ruchem ręki i nachylając się ponownie nad papierami. Sta łam jeszcze przez chwilę, a następnie opuściłam gabinet papy. Chociaż dzień był jasny i słoneczny, wydawał mi się szary i ponury, gdy wyszłam z domu i zmierzałam do mieszkania Henry'ego. Skończył pakowanie i żegnał się z pracownikami, którzy pozostawali w Meadows. Patrzyłam i czekałam.
Następnie Henry zarzucił torbę na ramię, chwycił za zaimprowizowaną rączkę swojej starej walizki i zaczął iść w moją stronę. Zatrzymał się i postawił bagaż. — Więc, panno Lilian — powiedział, rozglądając się wokół. — Mamy piękne popołudnie na długi spacer, prawda? — Henry — szlochałam. — Tak mi przykro. Nie udało mi się zmienić postanowienia papy. — Nie chciałem, by panna Lilian kogokolwiek niepokoi ła. Staremu Henry'emu będzie dobrze.
— Nie chcę, byś odchodził, Henry — j ę c za ł a m. — Oczywiście, panno Lilian, ja nie odchodzę. Nie mógłbym zapomnieć o Meadows. Ja noszę je tutaj — powiedział, przyciskając rękę do serca — i tutaj — wskazał na skroń. — Wszystko zostawiam w Meadows, całe moje życie. Większość ludzi, których znałem, odeszła. Mam nadzieję, że do 182 lepszego świata — dodał. — Czasami — mówił, kiwając głową — trudniej jest być jednym z tych, którzy zostają. — Ale — dorzucił z uśmiechem —
jestem zadowolony, że dożyłem chwili, by zobaczyć cię prawie dorosłą. Jesteś piękną, młodą kobietą, Lilian. Zostaniesz miłą żoną jakiegoś gentlemana i pewnego dnia będziesz miała swoją własną plantację lub jakąś inną dużą posiadłość. — Jeśli tak się stanie, Henry, czy przyjdziesz do mnie mieszkać? — pytałam, ocierając łzy. — Na pewno, panno Lilian. Nie będziesz musiała dwa razy prosić starego Henry'ego. Dobrze więc — powiedział, wyciągając rękę. — Dbaj o siebie i pomyśl od czasu do czasu o mnie.
Spojrzałam na jego rękę, podeszłam bliżej i objęłam go. Był zaskoczony i stał przez chwilę nieruchomo, podczas gdy ja przytuliłam się do niego, który był wszystkim, co dobre i kochające w Meadows, do wspomnień mego dzieciństwa, do ciepłych, letnich dni i nocy, do dźwięków harmonijki w ciemnościach, do słów mądrości Henry'ego, do Henry'ego spieszącego mi na pomoc przy Eugenii lub siedzącego obok mnie w powozie, gdy wiózł mnie do szkoły. Przytulałam się do jego pieśni, uśmiechów i słów nadziei. — Muszę już iść, panno Lilian — wyszeptał głosem drżącym z emocji.
Jego oczy zabłysły łzami. Chwycił swoją obdartą walizkę i poszedł drogą. Biegłam przy nim. — Czy będziesz do mnie pisać, Henry? I daj mi znać, gdzie jesteś. — Oczywiście, panno Lilian, nagryzmolę parę słów. — Papa powinien kazać Charlesowi zawieźć cię na miejsce — krzyczałam, nadal idąc przy nim. — Nie, Charles ma swoje obowiązki. Jestem przyzwyczajony do długich spacerów, panno Lilian. Gdy byłem chłopcem...
— Nie jesteś już chłopcem, Henry. — Nie, proszę pani — Wyprostował ramiona, najlepiej jak potrafił i przyspieszył. Za każdym krokiem oddalał się ode mnie coraz bardziej. — Żegnaj, Henry! — krzyknęłam, zatrzymując się. 183 Szedł jakiś czas, a następnie na końcu podjazdu odwrócił się. Przez jedną, ostatnią chwilę zobaczyłam jasny uśmiech Henry'ego. Może to czary, a może to spowodowała moja zdesperowana wyobraźnia, ale
wydał mi się młodszy; wyglądał tak jak gdyby się nie postarzał od czasu, gdy nosił mnie na rękach, śpiewając i śmiejąc się. Chwilę później doszedł do zakrętu i zniknął mi z oczu. Ze spuszczoną głową i ciężkim sercem skierowałam się w stronę domu. Gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam, że duża, ciężka chmura zakrywa słońce i rzuca szary cień na nasz okazały dom, powodując, iż wszystkie okna wyglądają na ciemne i puste, wszystkie za wyjątkiem jednego, okna pokoju Emily. Stała w nim, patrząc na mnie; jej chuda blada twarz wyrażała niezadowolenie. Może widziała, jak ściska
łam Henry'ego, myślałam. Na pewno uważała ten wyraz miłości za coś brudnego i grzesznego. Spojrzałam na nią wyzywająco. Na jej twarzy ukazał się grymas uśmiechu. Podniosła ręce, w których trzymała Biblię i odwróciła się, znikając w mroku swego pokoju. Życie w Meadows toczyło się dalej, czasami gładko, a czasami po wybojach. Mama miała swoje dobre i złe dni. To, co mówiłam jej jednego dnia, szybko zapominała następnego. W jej dziurawej jak szwajcarski ser pamięci wydarzenia z młodości
mieszały się z teraźniejszością. Chętnie wspominała przeszłość, nieustannie do niej powracając. Najbardziej lubiła mówić o dawnych, dobrych czasach, gdy jako mała dziewczynka wychowywała się na rodzinnej plantacji. Zaczęła znowu oddawać się lekturze, ale często czytała te same strony tej samej książki. Najboleśniejszą dla mnie rzeczą było, gdy mówiła o Eugenii i zwracała się do niej tak, jak gdyby ta jeszcze żyła i znajdowała się w swoim pokoju. Często miała zamiar „zanieść Eugenii to" lub „powiedzieć Eugenii tamto". Nie słyszałam, by wspominała o niej jako zmarłej, ale Emily nigdy się nie wahała. Podobnie jak papa nie miała
wyrozumiałości dla dziwacznego zachowania mamy. Próbowałam ją przekonać, by wykazywała więcej zrozumienia, ale ona się ze mną nie zgadzała. 184 — Jeśli będziemy wspierać jej głupie zachowanie — mówi ła, powtarzając słowa papy — to tylko ją w tym utwierdzimy. — To nie jest głupota. Wspomnienia są zbyt bolesne dla mamy, by mogła je znieść — wyjaśniałam. — Po pewnym czasie...
— Po pewnym czasie jej się pogorszy — oświadczyła Emily swoim proroczym, pełnym wyższości tonem. — Chyba że ją przywrócimy do rzeczywistości. Pobłażanie wcale jej nie pomoże. Zamilkłam i zostawiłam ją samą. Jak powiedziałby Henry, łatwiej byłoby przekonać muchę, że jest pszczołą i kazać jej robić miód, niż zmienić sposób myślenia Emily. Jedynym człowiekiem, który rozumiał mój ból i okazywał mi jakąś sympatię, był Niles. Wysłuchiwał moich smutnych opowieści z żalem w oczach i bólem w sercu, współczując mnie i mamie. Niles stał się wysoki i szczupły. Już w
wieku trzynastu lat zaczął się golić. Teraz, gdy był już starszy, miał swoje codzienne obowiązki na rodzinnej farmie. Dla Thompsonów, podobnie jak dla nas, nastały ciężkie czasy. By wywiązać się ze swoich finansowych zobowiązań, musieli również zwolnić część pracowników. Niles ich zastępował, wykonując już większość ciężkich prac. Był z tego dumny i bardzo go to zmieniło. Stał się silniejszy i bardziej dorosły. Ale nie przestał chodzić nad zaczarowany staw i nadal wierzył w jego moc. Od czasu do czasu mogliśmy się tam wymknąć razem. Początkowo było nam przykro wracać do miejsca,
gdzie razem z Eugenią wypowiadaliśmy swoje życzenia, ale byliśmy zadowoleni z tego, że posiadamy coś, co jest naszą tajemnicą. Całowaliśmy się i pieścili, wyjawiając sobie coraz więcej sekretów naszych serc. Niles pierwszy powiedział, że marzy o naszym małżeństwie i jak tylko do tego się przyznał, ja również wyznałam mu, że mam to samo marzenie. Ostatecznie odziedziczy farmę swego ojca i na niej zamieszkamy, wychowując nasze dzieci. Będę zawsze blisko mamy, a gdy już się urządzimy u siebie, natychmiast sprowadzimy z powrotem Henry'ego, by wreszcie mógł być blisko Meadows. Niles i ja siedzieliśmy w ciepłym,
popołudniowym słońcu 185 nad brzegiem stawu i snuliśmy nasze plany z przeświadczeniem, iż nic nie może nam przeszkodzić w ich realizacji. Wierzyliśmy w moc miłości, która spowoduje, że zawsze będziemy razem. Będzie ona naszą fortecą, chroniącą nas przed deszczem, chłodem i tragediami, które przytrafiały się innym. Będziemy wymarzoną parą, jaką przypuszczalnie byli moi prawdziwi rodzice. Po odejściu z Meadows Louelli i Henry'ego nadeszły dla nas wszystkich trudne czasy. Nie było dużo powodów do radości ani nie działo się nic pasjonującego. Jedynie na spotkania z
Nilesem czekałam niecierpliwie i nadal lubi łam szkolne zajęcia. Ale pod koniec maja w całej okolicy zaczęto mówić z ożywieniem o zbliżającej się Słodkiej Szesnastce, przyjęciu z okazji szesnastych urodzin sióstr Nilesa, bliźniaczek Thompson. Tego typu przyjęcia cieszyły się ogromną popularnością, a co dopiero, jeśli solenizantkami były bliźniaczki. Wszyscy mówili tylko o tym. Zaproszenia były w cenie złota. W szkole wszyscy, chłopcy i dziewczęta, zaczęli nadskakiwać jubilatkom, by uzyskać zaproszenie.
Thompsonowie planowali przekształcić swój wspaniały, wejściowy hall w dużą salę balową. Do jej przystrojenia wynajęto profesjonalnego dekoratora, który pozawieszał ozdobne balony i serpentyny oraz zainstalował światła i błyskotki. Każdego dnia pani Thompson dodawała coś nowego do bajecznego menu. Poza tym miała tam być prawdziwa orkiestra taneczna z zawodowymi muzykami. Na pewno będą również gry i konkursy oraz inne atrakcje łącznie z krojeniem największego urodzinowego tortu, jaki kiedykolwiek został zrobiony w Wirginii. Przecież to ma być tort dla dwóch słodkich szesnastolatek, a nie dla jednej.
Przez jakiś czas myślałam, że mama mogłaby pójść na to przyjęcie. Codziennie po lekcjach biegłam do niej, by opowiedzieć nowo zasłyszane szczegóły na temat przygotowań. Mama wyglądała na coraz bardziej przejętą. Pewnego dnia nawet przejrzała swoją garderobę i zdecydowała, że potrzebuje czegoś nowego, bardziej modnego do ubrania i zaczęła planować wyjazd po zakupy. 186 Tego popołudnia była pełna entuzjazmu. Usiadła przy swojej toaletce, starając się ułożyć włosy i zrobić makijaż.
Była bardzo zainteresowana nowymi tendencjami w modzie, więc poszłam do Upland Station i postarałam się o kopię jednego z najnowszych magazynów dla kobiet. Gdy jej to przyniosłam i pokazałam, wyglądała na roztargnioną. Przypomniałam jej, dlaczego zajmujemy się naszymi strojami i fryzurami. — Och, tak — powiedziała, odzyskując pamięć. — Pojedziemy po nowe sukienki i buty — obiecała. Ale gdy tylko przypominałam jej o tym w ciągu następnych dni, uśmiechała się i wciąż obiecywała, że pojedziemy jutro. Jutro nigdy nie nadeszło. Albo zapominała, albo znowu popadała w
stan melancholii. Następnie, gdy wspomina łam o Słodkiej Szesnastce u Thompsonów, stawała się strasznie zmieszana i zaczynała mówić o podobnym przyjęciu dla Violet. Dwa dni przed uroczystością poszłam do gabinetu papy i powiedziałam mu o zachowaniu mamy, błagając go, by coś zrobił. — Jeśli ona pójdzie na przyjęcie i spotka znowu ludzi, to na pewno jej to pomoże. — Przyjęcie? — spytał.
— Słodka Szesnastka u bliźniaczek Thompson, papo. Wszyscy idą. Zapomniałeś? — pytałam desperacko. Pokręcił głową. — Czy ty myślisz, że ja nie mam nic innego do roboty, tylko pamiętać o jakiejś głupiej, urodzinowej uroczystości. Kiedy to ma być, mówiłaś? — spytał. — W tę sobotę wieczorem, papo. Już dawno otrzymali śmy zaproszenie — powiedziałam,
czując, że zaczyna mnie ściskać w żołądku. — W sobotę wieczorem? Nie będę mógł — oświadczył. — Wyjeżdżam w interesach i wrócę dopiero w niedzielę rano. — Ależ, papo... kto zabierze mamę, Emily i mnie? — Wątpię, czy twoja matka pójdzie — powiedział. — J e śli Emily idzie, to ty również możesz pójść, ale jeśli nie, to ty też nie pójdziesz — oświadczył twardo.
187 — Papo... To jest najważniejsze przyjęcie... roku. Idą wszystkie moje koleżanki i koledzy ze szkoły. Znajdą się tam wszystkie okoliczne rodziny. — To jest przyjęcie — powiedział — prawda? Nie jesteś wystarczająco dorosła, by iść sama. Porozmawiam o tym z Emily i zostawię instrukcje — oświadczył. — Ależ, papo, Emily nie lubi przyjęć... ona nawet nie ma odpowiedniej sukienki ani butów i... — To nie moja wina — powiedział. — Masz tylko jedną starszą siostrę i
niestety twoja matka nie czuje się dobrze w tych dniach. — To dlaczego znowu wyjeżdżasz? — wykrzyknęłam o wiele za szybko i o wiele za głośno niż miałam zamiar, ale byłam zdesperowana i zawiedziona, i słowa wyrwały mi się same. Oczy papy prawie wyszły na wierzch, jego twarz stała się purpurowa, podniósł się ze swego krzesła z taką furią, że aż się cofnęłam, zatrzymując się na fotelu. Wyglądał, jakby miał eksplodować. — Jak śmiesz w ten sposób do mnie mówić! Jak śmiesz być tak zuchwałą! — ryczał i chodził wokół biurka.
Skuliłam się ze strachu, siadając w fotelu. — Przepraszam, papo. Nie chciałam być zuchwałą — krzyczałam, zalewając się łzami, zanim zdążył podnieść rękę. Mój płacz pohamował jego wściekłość i tylko stanął nade mną, ziejąc złością. Następnie już opanowanym, ale jeszcze gniewnym głosem powiedział, wskazując drzwi: — Idź prosto na górę do swego pokoju i zamknij się tam, aż pozwolę ci wyjść,
słyszysz? Nie masz wychodzić nawet do szkoły, aż ci pozwolę. — Ależ, papo... — Masz nie opuszczać swego pokoju! — rozkazał. Spu ściłam głowę. — Na górę! Powoli podniosłam się i nadal z opuszczoną głową ostrożnie przeszłam obok niego. Patrzył za mną aż do drzwi. — Wyjdź stąd i zamknij drzwi. Nie chcę cię oglądać ani słyszeć twego głosu! — grzmiał za mną. 188
Serce mi waliło jak młotem, a nogi miałam ciężkie jak z ołowiu. Papa wydzierał się tak głośno, że cała służba wystawiła głowy. Widziałam Verę i Tottie w drzwiach jadalni, a na szczycie schodów zobaczyłam patrzącą w dół Emily. — Ta dziewczyna odbywa karę — ogłosił papa. — Nie ma prawa wyjść ani na krok ze swego pokoju, aż jej pozwolę. Pani Slope przypilnuje, by posiłki zanoszono jej do pokoju. — Tak, proszę pana — powiedziała Vera.
Głowa Emily kołysała się na długiej szyi, gdy ją mijałam. Usta miała zaciśnięte, a oczy zwężone i przenikliwe. Wiedziałam, iż tym razem znowu czuje się podbudowana w swoich oskarżeniach, iż jestem siewcą zła. Nie było sensu zwracać się do niej o pomoc nawet w imieniu mamy. Weszłam do mego pokoju, zamknęłam drzwi i modliłam się o to, by papie minęła złość, i by pozwolił mi pójść na przyjęcie. Ale tak się nie stało. Wyjechał z Meadows, nie udzielając mi pozwolenia na opuszczenie mego pokoju. Spędzałam czas, czytając lub siedząc przy oknie i patrząc w dal w nadziei, że serce papy
zmięknie i wybaczy mi moją zuchwałość. Ale nikt nie stanął po swojej stronie. Mama pozostawała zamknięta we własnym świecie, a Emily cieszyła się z mego nieszczęścia. Nie miałam w nikim oparcia. Błagałam Verę, by sprowadziła do mnie papę. Gdy wróciła, przynosząc następny posiłek, powiedziała, że potrząsnął głową i rzekł: — „Nie mam teraz czasu na głupstwa. Pozwólmy jej zastanowić się nad swoim zachowaniem trochę dłużej". Pokiwałam głową przygnębiona. — Wspomniałam o przyjęciu —
wyjawiła Vera. Spojrza łam na nią z nadzieją. — I co? — Powiedział, że Emily nie idzie, więc nie ma sensu błagać go o pozwolenie. Przykro mi — dodała. — Dziękuję ci za to, że próbowałaś, Vero — powiedzia łam jej, zanim wyszła. Dowiedziałam się, że Niles pytał o mnie w szkole, ale nie otrzymał dostatecznego wyjaśnienia od Emily. W dniu przyjęcia przyszedł do Meadows i chciał się ze
mną zobaczyć, ale 189 Vera powiedziała mu, że odbywam karę i nie mogę wyjść z mego pokoju. Więc odszedł. — Wreszcie dowiedział się, co się stało, wymamrotałam, gdy Vera relacjonowała. — Czy nie mówił nic więcej? — Nie, ale bardzo zmarkotniał i wyglądał jak ktoś, komu powiedziano, że również nie może pójść na przyjęcie — odrzekła Vera. To popołudnie wlokło się w nieskończoność. Siedziałam przy oknie i patrzyłam na opadające coraz niżej
słońce. Na łóżku rozłożyłam moją najpiękniejszą suknię, a moje eleganckie buty, w których miałam zamiar tańczyć, aż nogi odmówią mi posłuszeństwa, stały na podłodze. Kiedyś w przypływie dobrego humoru mama dała mi szmaragdowy naszyjnik ze szmaragdową bransoletką. Położyłam ten komplet obok sukienki. Od czasu do czasu patrzyłam na to i wyobrażałam sobie, że jestem w to wszystko ubrana. Gdy się ściemniło, wiedziałam dokładnie, co zrobię. Zaczęłam się tak przygotowywać, jakbym otrzymała pozwolenie papy na udział w przyjęciu. Wzięłam kąpiel, usiadłam przy toaletce i zaczęłam szczotkować i upinać włosy.
Następnie ubrałam się w balową sukienkę oraz buty i założyłam biżuterię, którą dała mi mama. Gdy Vera przyniosła mi kolację, była mile zaskoczona. — Wyglądasz tak ślicznie, kochanie — powiedziała. — Przykro mi, że nie możesz pójść. — Ale ja tam będę, Vero. Ja wszystko sobie wyobrażę. Zaśmiała się i opowiedziała mi troszeczkę o swojej młodości. — Gdy byłam w twoim wieku, często chodziłam na plantację Pendletonsów,
by podglądać jeden z ich wielkich bali. Potrafiłam podkraść się tak blisko, jak tylko to było możliwe, i gapić się na pięknie ubrane kobiety w białych, muślinowych sukniach i mężczyzn w kamizelkach i krawatach. Słyszałam śmiech i muzykę płynącą z otwartych okien. Przymykając oczy, mogłam sobie wyobrazić, że jestem młodą panią i tańczę razem z innymi. Oczywiście tak nie było naprawdę, ale pomimo to doskonale się bawiłam. — Och, dobrze — dodała, wzruszając ramionami. — Je-190
stem pewna, że będziesz miała jeszcze wiele innych okazji, by wystroić się i wyglądać tak ślicznie jak dzisiaj. Dobranoc, kochanie — dodała i wyszła. Nie zjadłam dużo; cały czas patrzyłam na zegar. Próbowałam sobie wyobrazić, co dzieje się u Thompsonów w każdej godzinie. Teraz przybywają goście. Gra muzyka. Bliźniaczki stoją w drzwiach i wszystkich pozdrawiają. Szkoda mi było Nilesa, o którym wiedziałam, że musi być z rodziną i udawać szczęśliwego oraz zachwyconego. Na pewno myśli o mnie. W chwilę później wyobraziłam sobie, jak wszyscy tańczą. Gdybym tam była, Niles mógłby mnie poprosić. Pozwoliłam działać wyobraźni.
Zaczęłam nucić i tańczyć w moim małym pokoiku, wyobrażając sobie rękę Nilesa na mojej talii, a moją rękę na jego ramieniu. Wszyscy na nas patrzą. Jesteśmy tu najprzystojniejszą młodą parą. Gdy muzyka przestaje grać, Niles podsuwa myśl, byśmy coś zjedli. Podeszłam do tacy, którą przyniosła Vera i skosztowałam coś niecoś, udając Nilesa, a sobie nałożyłam na talerz trochę pieczonej wołowiny i indyka z sałatą. Gdy zjedliśmy, muzyka gra znowu i znowu, a my cały czas tańczymy. Płynę w jego ramionach. — Deda, deda, de, da, da, da —
śpiewałam i wirowałam wokół sypialni, aż usłyszałam pukanie w okno i zatrzyma łam się. Zdyszana zobaczyłam jakąś ciemną postać zaglądającą do środka. Znowu stukanie. Serce zaczęło mi mocno walić. Gdy usłyszałam swoje imię, szybko podeszłam do okna. To był Niles. — Co ty tu robisz? Jak się tu dostałeś? — wykrzykiwa łam, otwierając okno. — Wspiąłem się po rynnie. Mogę wejść? — Och, Niles — powiedziałam,
spoglądając na drzwi. — Jeśli Emily by to odkryła... — Nie odkryje. Będziemy rozmawiali po cichu. Cofnęłam się i wszedł do środka. Wyglądał bardzo przystojnie w garniturze i krawacie, mimo że włosy miał w nie ładzie po wspinaczce, a jego ręce były czarne od brudu znajdującego się na rynnie i dachu. — Zniszczysz sobie ubranie. Spójrz na siebie — mówi-191
łam. Lewy policzek miał umorusany. — Idź do łazienki i umyj się — zaproponowałam. Byłam niespokojna, ale serce skakało mi z radości. Zaśmiał się i szybko poszedł do łazienki. Po chwili wyszedł, wycierając ręce ręcznikiem. — Dlaczego to zrobiłeś? — spytałam. — Zdecydowałem, że przyjęcie bez ciebie nie jest w żaden sposób zabawne. Gdy nadeszła odpowiednia chwila, ulotniłem się. Nikt nawet nie zauważył. Jest tam tylu ludzi, a moje siostry są bardzo zajęte. Ich karnety są wypełnione na całą noc. — Opowiedz mi o przyjęciu. Czy
wszystko jest tak, jak powinno? Czy dekoracje są piękne? A muzyka, czy jest cudowna? Niles tylko stał i uśmiechał się do mnie. — Powoli — powiedział. — Dekoracje wyszły wspaniałe i muzyka jest bardzo dobra, ale nie pytaj mnie, jak inne dziewczyny są ubrane. Nie patrzyłem na nie. Myślałem tylko o tobie. — Mów dalej, Niles. Z tymi wszystkimi ślicznymi dziewczętami tam... — Jestem tutaj, prawda? — pokazał wokół ręką. — Swoją drogą — powiedział, cofając się
kilka kroków i wpatrując się we mnie — wyglądasz aż nazbyt pięknie jak na zwykły dzień. — Co? Och! — powiedziałam, rumieniąc się. Zdałam sobie sprawę z tego, że zostałam przyłapana w trakcie mego udawanego tańca. — Cieszę się, że jesteś tak ubrana. Czuję się, jakbyśmy byli na przyjęciu. Więc, panno Lilian — powiedział z zamaszystym ukłonem — czy mogę mieć przyjemność zatańczenia z tobą? A może twój karnet jest już wypełniony? Zaśmiałam się. — Panno Lilian? — poprosił znowu.
Wstałam. — Mam jeden wolny taniec lub dwa — oświadczyłam. — Cudownie — powiedział i wziął mnie za rękę. Następnie położył swoją dłoń na mojej talii, właśnie tak, jak sobie to przed chwilą wyobrażałam, i zaczęliśmy tańczyć w rytm 192 swojej własnej muzyki. Przez chwilę, gdy zamknęłam oczy, a następnie je otworzyłam i uchwyciłam nasze odbicie w lustrze, uwierzyłam, że jesteśmy na balu. Słyszałam muzykę, śmiechy i głosy innych ludzi. Niles również przymknął oczy i tańczyliśmy wkoło i wkoło, aż wpadliśmy na nocny stolik i zrzuciliśmy
lampę, tłukąc szkiełko. Przez chwilę staliśmy bez ruchu i nic nie mówiliśmy. Nasłuchiwaliśmy kroków na korytarzu. Pokazałam, że musimy być cicho i uklękłam, by pozbierać większe kawałki szkła. Jednym z nich skaleczyłam się i krzyknęłam. Niles natychmiast chwycił moją rękę i przycisnął zraniony palec do ust. — Idź, umyj to — powiedział. — Ja skończę sprzątanie. Idź. Zrobiłam, jak kazał, ale nie byłam
jeszcze nawet chwili w łazience, gdy usłyszałam zbliżające się kroki. Ledwie wystawiłam głowę, by ostrzec Nilesa, który szybko wczołgał się pod łóżko, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem i stanęła w nich Emily. — Co tu się dzieje? Co się stało? — dopytywała się. — Lampa spadła ze stołu i stłukła się — powiedziałam, wychodząc z łazienki. — Co... dlaczego ty jesteś tak ubrana? — Chciałam zobaczyć, jak by to wyglądało, gdybym otrzymała pozwolenie pójścia na bal, jak każda
inna dziewczyna w moim wieku — odparowałam. — Śmieszne — orzekła, a jej oczy zwęziły się. Zaczęła podejrzliwie rozglądać się po pokoju i zobaczyła otwarte okno. — Dlaczego to okno jest tak szeroko otwarte? — Było mi gorąco — powiedziałam. — Za chwilę będziesz tu miała wszystkie rodzaje latających owadów — zaczęła iść w stronę okna, ale ja byłam pierwsza. Gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam, że Niles wśliznął się pod moje łóżko. Emily stała pośrodku pokoju.
— Papa nie życzył sobie, byś szła na przyjęcie, a zwłaszcza nie życzył sobie, byś się w to ubierała. Zdejmij ten głupi strój — rozkazała. — To nie jest głupi strój. 193 — To głupota tak się wystroić w swoim pokoju, prawda? Mam rację? — powtórzyła, gdy nie odpowiadałam. — Tak, przypuszczam, że tak — powiedziałam. — Więc zdejmij to z siebie i schowaj
— wyprostowała się i skrzyżowała ręce na piersiach. Wiedziałam, że nie ustąpi, aż zrobię, co mi każe. Podeszłam do lustra i rozpięłam sukienkę. Pozwoliłam jej opaść na podłogę. Następnie zdję łam naszyjnik i bransoletę i włożyłam do pudełka na toaletce. Potem powiesiłam sukienkę. Emily odetchnęła. — Tak lepiej — powiedziała. — Zamiast robić te wszystkie głupie rzeczy, powinnaś się modlić i prosić o wybaczenie za wszystkie twoje postępki. Stałam tak w staniku i majtkach, oczekując, że wyjdzie, ale ona dalej gapiła się na mnie.
— Myślę o tobie — powiedziała — myślę o tym, co powinnam zrobić, co Bóg chce, abym zrobiła i postanowiłam, że Bóg chce, żebym ci pomogła. Dam ci modlitwy i część Biblii do czytania. Jeśli będziesz robiła to, co ci każę, zostaniesz zbawiona. Będziesz to robiła? Pomyślałam o zgodzie jako o jedynym sposobie pozbycia się jej z pokoju. — Tak, Emily. — Dobrze. Uklęknij więc — rozkazała. — Teraz? — Nie ma lepszego czasu jak teraz —
recytowała.— Na kolana — powtórzyła, wskazując podłogę. Zrobiłam to obok łóżka. Wyciągnęła z kieszeni świstek papieru i wcisnęła mi go do ręki. — Czytaj i módl się — rozkazała. Wzięłam powoli kartkę. Był to Psalm Piętnasty, bardzo długi. Jęknęłam cicho, ale zaczęłam. — Zlituj się nade mną, o Boże... Gdy skończyłam, Emily z uznaniem pokiwała głową. — Odmawiaj go każdego wieczoru przed pójściem spać — zarządziła. — Rozumiesz? — Tak, Emily.
— Dobrze. W porządku więc, dobranoc. Odetchnęłam z ulgą, gdy wyszła. W chwili, gdy drzwi się zamknęły, Niles wyśliznął się spod łóżka. 194 - Dobry Boże — powiedział, wstając. — Nie zdawałem sobie sprawy, że ona jest taka szalona. — Jest jeszcze gorsza, Niles — powiedziałam. Nagle obydwoje uprzytomniliśmy sobie, że stoję tylko w staniku i majtkach. Spojrzenie Nilesa stało się czułe. Krok po kroku przysuwał się coraz bliżej. Nie
odwróciłam się i nie pobiegłam po sukienkę. Gdy już byliśmy bardzo blisko, chwycił moją rękę. — Jesteś taka piękna — wyszeptał. Pozwoliłam, by mnie całował i coraz mocniej przyciska łam moje usta do jego ust. Palcami prawej ręki błądził po mojej piersi. Nie, nie, chciałam krzyczeć. Nie pozwolić na nic więcej, na nic, co umacniałoby pogląd Emily, że jestem zła, ale podniecenie uciszyło głos mojej świadomości i zastąpiło go jękiem rozkoszy. Moje ramiona współpracowały ze mną, przyciągając go bliżej, bym mogła całować go znowu
i znowu. Czułam, jak jego ręce poruszają się coraz szybciej, tuląc mnie, dotykając, gładząc linię moich ramion, aż opuszki palców trafiły na zapięcie. Przywarłam do niego, przytulając policzek do jego dudniącego serca. Zawahał się, ale popatrzyłam mu w oczy i spojrzeniem powiedziałam „tak". Poczułam, że zapięcie puściło i stanik trzymał się już tylko o własnych siłach. Gdy tylko moje piersi zostały odsłonięte, usiedliśmy na łóżku i Niles zaczął całować brodawki. Wszelki opór we mnie ustąpił. Pozwoliłam mu położyć mnie na poduszkę. Zamknęłam oczy i czułam, jak jego usta zapamiętują linie moich piersi,
a następnie przesuwają się w dół do mego pępka. Czułam jego gorący oddech na brzuchu. — Lilian — szeptał — kocham cię, zawsze będę cię kochał. Przycisnęłam ręce do jego twarzy i podciągnęłam go w górę, aż jego usta znowu były na moich, podczas gdy ręce nadal pieściły moje piersi. — Niles, lepiej przestańmy, zanim będzie za późno. — Przestanę — obiecał, ale nie zrobił tego i zaczęłam go odpychać, pomimo że całym ciałem napierał na mnie.
— Niles, czy ty już przedtem robiłeś coś takiego? — spytałam. 195 — Nie. — Więc jak będziemy wiedzieli, kiedy przestać — pyta łam. Był tak zajęty pieszczotami, że nie odpowiedział, ale ja wiedziałam, że nie mogę na nim polegać, mógł naprawdę posunąć się za daleko. — Będziemy wiedzieli — obiecywał i całował mnie coraz mocniej. Czułam,
jak jego ręka błądzi po moim brzuchu aż zatrzymała się na moim łonie, a jego palce poruszyły się, wywołując dreszcz rozkoszy przenikający całe moje ciało. Podskoczyłam. — Nie, Niles — powiedziałam, odpychając go resztkami sił, które jeszcze we mnie pozostały. — Jeśli będziemy tak dalej robić, nie zatrzymamy się. — Masz rację — przyznał i odwrócił się. Zobaczyłam wybrzuszenie w jego spodniach. — Czy to boli, Niles? — spytałam.
— Co? — Spojrzał za moim wzrokiem i usiadł. — Och, nie — powiedział, purpurowiejąc. — Wszystko w porządku, ale lepiej już pójdę. Nie ręczę za siebie, jeśli zostanę tu trochę dłużej — wyznał. Szybko się podniósł i przyczesał włosy. Unikał mego spojrzenia i szedł do okna. — Lepiej przyjdę innym razem. Owinęłam się kocem i szłam do niego. Przytuliłam policzek do jego ramion, a on całował moje włosy. — Cieszę się, że przyszedłeś, Niles.
— Ja również. — Uważaj przy schodzeniu z dachu. Jest bardzo wysoko. — Cześć. Jestem fachowcem od wspinania się po drzewach, pamiętasz? — Tak, pamiętam — przyznałam, śmiejąc się — to były twoje pierwsze słowa, które do mnie powiedziałeś, gdy po raz pierwszy wracaliśmy do domu ze szkoły, przechwalałeś się umiejętnością wspinania się po drzewach. — Dla ciebie, Lilian, zdobędę najwyższą górę, najwyższe drzewo — przysięgał. Pocałowaliśmy się, następnie wyczołgał
się przez okno. Przy oknie przez chwilę się zawahał i zniknął w ciemnościach. Słyszałam jak schodzi po dachu. — Dobranoc — szepnęłam. 196 — Dobranoc — usłyszałam jego szept w odpowiedzi i zamknęłam okno. Charles Slope był pierwszym, który znalazł go następnego poranka, leżącego obok domu. Miał złamaną szyję po upadku. 10
Pokuta Obudziły mnie jakieś krzyki. Rozpoznałam głos Tottie, a potem usłyszałam, jak Charles Slope wydaje ludziom jakieś rozkazy. Szybko ubrałam sukienkę i nałożyłam pantofle. Na zewnątrz w dalszym ciągu było jakieś zamieszanie, więc złamałam zakaz papy i opuściłam mój pokój. Szybko przeszłam korytarzem i stanęłam na szczycie schodów. Wszyscy biegali jak przestraszone kurczęta. Zobaczyłam Verę niosącą jakiś koc. Krzyknęłam do niej, ale mnie nie usłyszała, więc zaczęłam schodzić po schodach.
— Dokąd idziesz? — krzyknęła za mną Emily. Właśnie wyszła ze swego pokoju. — Coś strasznego się wydarzyło. Muszę to zobaczyć — wyjaśniłam. — Papa powiedział, że nie wolno ci wychodzić z pokoju. Wracaj! — rozkazała. Jej długi, kościsty palec wskazywał moje drzwi. Zignorowałam ją i dalej schodziłam po schodach. — Papa zabronił ci wychodzić z pokoju. Wracaj! —
krzyczała, ale ja już przecinałam foyer w kierunku frontowych drzwi. Żałowałam, że nie wróciłam. Żałowałam, że wyszłam z pokoju, że wyszłam z tego domu; obym nigdy nie spotkała żywej istoty. Miałam jakieś dziwne przeczucie, zanim jeszcze dotarłam do wyjścia. Czułam, jakbym połknęła kurze pióra, które mnie wypełniają, łaskocząc od czasu do czasu. 197 Nie wiem, kiedy wyszłam z domu, zeszłam po schodach werandy i doszłam do miejsca, gdzie zobaczyłam Charlesa, Verę, Tottie i dwoje innych
pracowników patrzących na ciało leżące pod kocem. Gdy zobaczyłam i rozpoznałam wystające buty, poczułam, że nogi mi miękną i stają się jak z gumy. Spojrzałam w górę i ujrzałam zwisającą, urwaną rynnę. Wówczas krzyknęłam i upadłam na trawnik. Vera natychmiast znalazła się przy mnie. Objęła mnie i kołysała w ramionach. — Co się stało? — płakałam. — Charles mówi, że rynna się urwała i on spadł. Musiał
spaść na głowę, to wszystko, co ustaliliśmy. — Czy nic mu się nie stało? — pytałam. — On musi być zdrowy. — To jest chłopak Thompsonów, prawda? Czy on był w twoim pokoju wczoraj wieczorem? — pytała. Skinęłam głową. — Ale wyszedł wcześnie i potrafi wspinać się na najgrubsze drzewo — dodałam. — To nie jego wina... to rynna — powtórzyła Vera. —
Jego rodzina musi się bardzo martwić, zastanawiając się, co mu się przydarzyło. Charles wysłał Clarka Jonsa po Thompsonów. — Chcę go zobaczyć — powiedziałam. Vera pomogła mi wstać i podprowadziła mnie do Nilesa. Charles spojrzał znad ciała i pokręcił głową. — Ten kawałek rynny przerdzewiał na złączeniach i nie mógł utrzymać jego ciężaru. On nie miał na to wpływu — powiedział Charles. — Co z nim będzie? — dopytywałam się desperacko.
Charles spojrzał na Verę, a potem na mnie. — Jego już nie ma między nami, panno Lilian. Upadek... zabił go. Złamał sobie szyję. — Och, proszę, nie! Proszę, Boże, nie! — lamentowa łam, padając na kolana obok ciała Nilesa. Powoli ściągnęłam koc i spojrzałam. Jego oczy były już martwe, zabrała go śmierć, śmierć, która już wcześniej odwiedziła ten dom i beztrosko wykradła Eugenię. Kręciłam głową z niedowie-198 rzaniem. To nie mógł być Niles. Twarz
była zbyt blada, usta zbyt sine i grube. To nie były rysy twarzy Nilesa. Niles był przystojnym chłopcem o ciemnych oczach, czułym spojrzeniu, z ciepłym uśmiechem na ustach. Nie, mówiłam sobie, to nie jest Niles. Zaśmiałam się z mojej głupiej pomyłki. — To nie jest Niles — powiedziałam, odetchnąwszy z ulgą. — Ja nie wiem, kto to jest, ale to nie jest Niles. Niles jest o wiele przystojniejszy. — Spojrzałam na Verę. Patrzyła na mnie z litością. — To nie on, Vero. To ktoś inny. Może to jest włamywacz. Może... — Chodź do środka, kochanie —
powiedziała, prowadząc mnie i obejmując. — To jest straszny widok. — Ale to nie jest Niles. Niles jest bezpieczny w domu. Przekonasz się, jak odeślą Clarka Jonsa z powrotem — mówiłam, ale nadal drżałam tak, że szczękały mi zęby. — Dobrze, kochanie, dobrze. — Ale to Niles wspinał się, by mnie odwiedzić ostatniego wieczoru, ponieważ zabroniono mi iść na przyjęcie. Pobyli śmy trochę razem i następnie wyszedł przez okno, by zejść na dół. Wyszedł w
ciemności, by wrócić na bal. Teraz jest w domu i je śniadanie — wyjaśniłam, gdy wracałyśmy do domu. Emily stała, czekając na stopniach werandy z ramionami skrzyżowanymi na piersiach. — Co się stało? — dopytywała się. — O czym wszyscy tak krzyczą? — To chłopak Thompsonów, Niles — odparła Vera. — Musiał spaść schodząc z dachu. Rynna się urwała i... — Z dachu? — Emily spojrzała na mnie przenikliwie. —
Był w twoim pokoju wczoraj wieczorem? GRZESZNICA! — krzyknęła, zanim zdążyłam coś odpowiedzieć. — Miałaś go w swoim pokoju! — Nie — potrząsałam głową. Poczułam się lekka, daleka, dryfująca jak puszysta chmurka po srebrzystobłękitnym niebie. — Nie, ja poszłam na przyjęcie. To prawda. Byłam na balu, tańczyliśmy z Nilesem całą noc. Było cudownie. Wszyscy na nas patrzyli z zazdrością. Tańczyliśmy jak para aniołów. 199
— Wzięłaś go do swego łóżka, prawda? — oskarżała Emily. — Uwiodłaś go, Jezebel! Po prostu się do niej uśmiechałam. — Wzięłaś go do łóżka i Bóg go za to ukarał. Zginął przez ciebie, przez ciebie — oświadczyła. Moje usta znowu zaczęły drżeć. Potrząsnęłam głową. To nie jest rzeczywistość; to nie jest prawdziwy poranek, my ślałam. To nie dzieje się naprawdę. To mi się śni; to jakiś nocny koszmar. W każdej chwili mogę się obudzić w moim pokoju, w moim łóżku przytulnym i
bezpiecznym. — Poczekaj aż papa wróci i o wszystkim się dowie. Obedrze cię żywcem ze skóry. Powinnaś zostać ukamienowana, tak jak ladacznice w starożytności, wypędzona i ukamienowana — krzyczała Emily wyniosłym głosem. — Panno Emily, to są okropne oskarżenia. Ona jest tak zdenerwowana, że nawet nie wie, gdzie jest i co się dzieje — powiedziała Vera. Emily spojrzała na nią płonącym wzrokiem.
— Nie lituj się nad nią teraz. Ona tak działa na ludzi, że nie widzą zła, jakie sieje. Zawsze jej każdy pobłaża. Przynosi wszystkim nieszczęście od dnia, w którym się urodziła. Jej matka umarła, dając jej życie. Vera nie wiedziała, że papa i mama nie są moimi prawdziwymi rodzicami. Ta wiadomość zaskoczyła ją, ale nadal mnie prowadziła i nie odsunęła od siebie. — Nikt nie jest nieszczęściem, panno Emily. Nie wolno mówić takich rzeczy. Chodź, kochanie — powiedziała do mnie. — Lepiej idź na górę i odpocznij. Chodź, idziemy.
— To nie jest Niles, prawda? — pytałam ją. — Nie, to nie on — powiedziała. Odwróciłam się i uśmiechnęłam do Emily. — To nie jest Niles — powtórzyłam. — Jezebel — mruknęła i poszła zobaczyć ciało. Vera zabrała mnie na górę do mego pokoju i położyła do łóżka. Nakryła mnie kocem aż po brodę. — Przyniosę coś gorącego do picia i do zjedzenia. Od razu poczujesz się lepiej — powiedziała, wychodząc.
Leżałam, nasłuchując. Docierały do mnie hałasy, głos koni, powozu, krzyki. Rozpoznałam wołanie pani Thompson 200 i słyszałam płacz bliźniaczek, a potem nastała martwa cisza. Vera przyniosła tacę. — Już po wszystkim — powiedziała do mnie. — Zabrali go — Kogo? — Młodego człowieka, który spadł z dachu — powiedzia ła Vera.
— Czy my go znamy, Vero? — Potrząsnęła głową. — To jest straszne. Co z mamą? Czy widziała i słyszała to całe zamieszanie? — Nie. Czasami jej stan jest błogosławieństwem — powiedziała Vera. — Nie wychodziła z pokoju tego ranka. Siedzi w łóżku i czyta. — Dobrze — odetchnęłam. — Nie chcę, by ją spotkały jeszcze jakieś kłopoty. Papa już w domu? — Nie, jeszcze go nie ma — powiedziała i pokręciła głową. — Biedne dziecko. — Jestem pewna, że
dowiesz się pierwsza, gdy przyjedzie. — Patrzyła, jak popijam herbatę i jem owsiankę. Wreszcie wyszła. Szybko zjadłam, a następnie postanowiłam wstać i ubrać się. Byłam pewna, że gdy papa wróci, pozwoli mi dzisiaj wyjść z pokoju. Moja kara już się skończyła i miałam jakieś plany związane ze mną i Nilesem. Jeśli papa pozwoli mi wyjść z domu, to pójdę na spacer i odwiedzę Thompsonów. Chciałam zobaczyć te wszystkie wspaniałe prezenty, które dostały bliźniaczki. Będę oczywiście mogła zobaczyć Nilesa, który być może odprowadzi mnie do domu. Możemy nawet pójść nad zaczarowany staw.
Podeszłam do lustra, wyszczotkowałam włosy i zawiąza łam na nich różową wstążkę. Założyłam jasnoniebieską sukienkę i cierpliwie czekałam, siedząc przy oknie i patrząc na błękitne niebo. Zaczęłam sobie wyobrażać, co przedstawiają różne zmieniające się chmurki. Jedna wyglądała jak wielbłąd z powodu garbu, inna przypominała żółwia. Była to nasza ulubiona zabawa z Nilesem, gdy siadywaliśmy nad stawem. On mówił „widzę łódź", a ja wskazywałam chmurkę. Założę się, że siedzi w oknie swojego pokoju i robi teraz to samo co ja, myślałam. Tacy byliśmy — zawsze to
samo, myśląc i odczuwając w tym samym czasie. 201 Gdy papa wszedł do domu, jego kroki na schodach były tak ciężkie i głośne, że stukanie butów odbijało się echem wzdłuż korytarza. Wydawało się, że drżą fundamenty domu, a echo przechodzi przez ściany. Jak gdyby jakiś wielkolud wszedł do domu. Powoli otworzył drzwi. Stanął, wypełniając swoimi szerokimi barami całą ich przestrzeń i cicho wpatrywał się we mnie. Jego twarz była purpurowa, a oczy szeroko otwarte. — Dzień dobry, papo — powiedziałam
i uśmiechnęłam się. — Jest ślicznie dzisiaj na dworze, prawda? Czy powiodło ci się w interesach? — Coś ty zrobiła?! — spytał ochrypłym głosem. — Jaki straszny wstyd i upokorzenie przyniosłaś domowi Boothów? — Byłam posłuszna, papo. Wczoraj wieczorem zostałam w moim pokoju, właśnie tak jak kazałeś, i bardzo mi przykro, że nadal tak się złościsz. Możesz mi teraz wybaczyć? Proszę. Skrzywił się, jakby miał w ustach zgniły orzeszek hikory.
— Wybaczyć ci? Ja nie mam takiej mocy, by ci wybaczyć. Nawet sam pastor jej nie posiada. Tylko Bóg może ci wybaczyć i jestem tego pewien, że miałby powody, by się zawahać. Przykro mi z powodu twojej duszy. Jest powiązana z piekłem, na pewno — powiedział i pokręcił głową. — Och nie, papo. Odmawiam pacierze, które mi dała Emily. Zobacz, papo — podniosłam się, by wziąć kartkę, na której był psalm. Wyciągnęłam ją w jego stronę, by mógł zobaczyć, ale papa nie spojrzał ani nie
wziął kartki. Zamiast tego patrzył na mnie, coraz energiczniej kręcąc głową. — Nie zrobisz już niczego, co mogłoby przynieść wstyd tej rodzinie. Byłaś dla mnie ciężarem od samego początku, ale wziąłem cię, bo byłaś sierotą. I oto twoja wdzięczność. Zamiast błogosławieństwa spadają na nas nieszczęścia, coraz więcej nieszczęść. Emily ma rację. Jesteś Jonaszem i Jezebel — wyprostował się i wygłosił to zdanie jak biblijny sędzia. — Od dzisiejszego dnia aż do czasu, gdy postanowię inaczej, nie opuścisz Meadows. Twoja nauka w szkole się
skończyła. Będziesz spędzała czas na modlitwie i medytacjach, a ja osobiście dopilnuję aktu twojej skruchy. A teraz 202 powiedz mi szczerze — grzmiał — czy pozwoliłaś temu chłopcu poznać cię w sensie biblijnym? — Jakiemu chłopcu, papo? — Chłopcu Thompsona. Czy kopulowałaś z nim? Czy zabrał ci twoją niewinność w tym łóżku wczoraj wieczorem? — pytał, wskazując moją poduszkę i koc. — Och nie, papo. Niles mnie szanuje. Tylko tańczyli
śmy, naprawdę. — Tańczyliście? — zakłopotanie wyzierało z jego oczu. — O czym ty mówisz, dziewczyno? — podszedł bliżej, przyglądając mi się krytycznie. Uśmiechnęłam się. — Co się z tobą dzieje, Lilian? Czy ty wiesz, jaką straszną rzecz zrobiłaś i co się wydarzyło? Jak możesz stać teraz z tym głupim uśmiechem na twarzy? — Przykro mi, papo — powiedziałam. — Nie mogę się powstrzymać. Taki piękny dzień dzisiaj, prawda? — Nie dla Thompsonów. Jest to najczarniejszy dzień w życiu Wiliama
Thompsona, dzień, w którym stracił swego jedynego syna. Wiem, co czuje, co to znaczy nie mieć syna, który by odziedziczył twoje nazwisko, twoją ziemię. Teraz natychmiast przestań się uśmiechać! — rozkazał papa, ale ja nadal się uśmiechałam. Podszedł bliżej i uderzył mnie w twarz tak mocno, że głowa opadła mi na ramiona, ale uśmiech nie zniknął. — Przestań! — krzyknął. Uderzył mnie znowu. Tym razem upadłam na podłogę. Moja twarz była we krwi, parzyła mnie i bolała, ale patrzy
łam na niego, nadal się uśmiechając. — Zbyt piękny dzień, aby być nieszczęśliwą, papo. Czy mogę wyjść? Proszę! Chciałabym pójść na spacer, posłuchać śpiewu ptaków, zobaczyć niebo i drzewa. Będę grzeczna. Obiecuję. — Czy ty nie słyszysz, co ja mówię?! — ryczał, stojąc nade mną. — Czy ty wiesz, co zrobiłaś, pozwalając temu chłopcu wspiąć się tutaj? — wyciągnął rękę i wskazał na okno. — Wyszedł tym oknem do swojej śmierci. Złamał szyję. Ten chłopak nie żyje. On nie żyje, Lilian! Rany boskie! — krzyczał. — Nie
mów, że będziesz taka pomylona jak Georgia. Nie zniosę tego! 203 Nachylił się i podniósł mnie za włosy, stawiając na nogi. Krzyknęłam z bólu. Podszedł ze mną do okna. — Wyjrzyj tam — rozkazał, przyciskając moją twarz do parapetu. — Kto tu był wczoraj wieczorem? Kto? Mów! Powiedz teraz prawdę, pomóż mi, Lilian. Rozbiorę cię do naga i wybatożę tak, że umrzesz, albo mi powiesz. Kto?
Trzymał mnie za głowę tak, że nie mogłam się poruszyć. Przez chwilę zobaczyłam uśmiechniętą twarz Nilesa, jego figlarne oczy. — Niles — powiedziałam. — Niles tu był. — Tak jest, a następnie wyszedł i próbował zejść na dół, ale rynna się urwała i spadł. Wiesz, co się z nim później stało, prawda? Widziałaś ciało, Lilian. Vera mówiła mi, że widziałaś. Potrząsnęłam głową. — Nie — powiedziałam.
— Tak, tak, tak! — krzyczał papa. To chłopak Thompsonów leżał tam martwy przez całą noc, aż Charles znalazł go rano. Chłopak Thompsona. Powiedz to, do diabła! Powiedz to! Niles Thompson nie żyje. Powiedz to! Moje serce było puste; szalone zwierzątko w mojej piersi, łomoczące o żebra, krzyczało i chciało wyjść. Zaczęłam płakać, z początku bezgłośnie, łzy tylko spływały mi po policzkach. Potem ramiona zaczęły mi drgać, a żołądek podchodził do gardła. Czułam, że miękną mi nogi, ale papa trzymał mnie mocnym uściskiem.
— Powiedz to! — krzyczał mi do ucha. — Kto nie żyje? Kto? To słowo powoli przeszło mi przez gardło. — Niles — wymamrotałam. — Kto? — Niles. O Boże, nie, Niles! Papa puścił mnie. Skuliłam się u jego stóp, a on stał, patrząc na mnie z góry. — Jestem pewien, że kłamiesz, mówiąc o tym, co zaszło między wami — powiedział, kiwając głową. — Wypędzę diabła z twojej duszy —
mruczał. — Obiecuję. Wypędzę go. Zaczniesz pokutę od dzisiaj. — Poszedł w stronę drzwi. Gdy je otworzył, odwróciłam się. 204 — Emily i ja — oświadczył — będziemy wypędzali z ciebie diabła. Niech Bóg nam pomoże. Zostawił mnie szlochającą na podłodze. Leżałam tak kilka godzin, z uchem przy podłodze, słuchając dźwięków dochodzących z dołu. Słyszałam przytłumione głosy i jakiś ruch, czułam wibracje. Wyobrażałam sobie, że jestem
zarodkiem jeszcze w łonie matki, który odbiera dźwięki świata zewnętrznego: każdą sylabę, każde stuknięcie, rejestrując wszystko, co jest godne uwagi. Tylko w przeciwieństwie do zarodka posiadałam pamięć. Wiedzia łam, że brzęczenie naczyń lub szkła oznacza, iż wszyscy zasiedli do obiadu, gruby głos, że papa wydaje rozkazy. Rozpoznawałam, do kogo należą kroki za moimi drzwiami i wiedziałam, kiedy obok przechodzi Emily ze swoją Biblią w ręku, odmawiając pacierz. Słyszałam wyraźnie jakiś dźwięk sugerujący, że to mama, ale nie byłam tego pewna. Gdy Vera weszła do mego pokoju,
znalazła mnie w dalszym ciągu na podłodze. Wydała lekki okrzyk i postawiła tacę. — Co panienka robi, panno Lilian? Chodźmy, proszę wstać — pomogła mi stanąć na nogi. — Kapitan zarządził, że dziś wieczorem masz otrzymać tylko chleb i wodę, ale udało mi się przemycić kawałek sera pod talerzem — powiedziała, mrugając. Potrząsnęłam głową. — Jeśli papa powiedział „chleb i woda", to tylko to będę jadła. Odbywam pokutę — oznajmiłam Verze. Mój głos brzmiał obco, nawet dla mnie samej.
Wydawało się, że to mówi ktoś inny, mniejsza Lilian mieszkająca w większej. — Jestem grzesznicą. Przynoszę nieszczęście. — Ależ nie jesteś, moja droga. — Jestem Jonaszem, Jezebel. — Wzięłam kawałek sera i oddałam jej. — Biedne dziecko — wyszeptała, kręcąc głową. Wzięła ser i wyszła. Wypiłam wodę i poskubałam chleb, a potem uklękłam i zaczęłam odmawiać pięćdziesiąty pierwszy psalm. Powtarzałam go tak długo, aż zabolało mnie gardło. Zrobiło się 205
ciemno, więc położyłam się i próbowałam zasnąć, ale wkrótce drzwi się otworzyły i wszedł papa. Zapalił lampę, a gdy spojrzałam na drzwi, zobaczyłam idącą za nim starą kobietę. Rozpoznałam w niej położną z Upland Station, panią Coons. W swoim czasie odbierała dziesiątki porodów i nadal to robiła, pomimo iż niektórzy mówili, że ma już chyba dziewięćdziesiąt lat. Miała bardzo rzadkie, siwe włosy, tak że w niektórych miejscach na jej głowie można było dostrzec gołą czaszkę. Nad jej ustami widoczna była linia siwych włosów, które wyglądały jak wąsy. Miała chudą twarz z długim, wąskim nosem i zapadniętymi
policzkami, a jej duże, ciemne oczy wydawały się jeszcze większe na tle zapadniętych policzków i wystających kości czołowych. Pomarszczona jak pergamin skóra usiana była białymi plamami. Jej usta były cienkie jak niteczki, ale jeszcze bladoróżowe. Była małą kobietą, nie wyższą niż dziewczynka, z bardzo kościstymi ramionami i rękami. Aż trudno było uwierzyć, że kiedykolwiek miała tyle siły, by odebrać poród, a jeszcze trudniej, że potrafi to zrobić teraz. — Oto ona — powiedział papa, wskazując na mnie. Nachyliła się nade mną. Przyjrzała się
badawczo mojej twarzy i pokiwała głową. — Być może — powiedziała. — Być może. — Proszę ją zbadać, pani Coons — mówił papa.
— Co masz na myśli, papo? — Ona mi powie, co tu zaszło wczoraj wieczorem — powiedział. Otworzyłam szeroko oczy. Potrząsnęłam głową. — Nie, papo. Nie zrobiłam nic złego. Naprawdę nie zrobiłam. — Czy ty oczekujesz, że ktoś ci teraz uwierzy, Lilian? — pytał. — Nie utrudniaj nam — radził. — Jeśli będę musiał, to cię przytrzymam — straszył. — Co masz zamiar zrobić, papo. — Spojrzałam na panią Coons i serce zaczęło mi walić jak młotem, ponieważ
już znałam odpowiedź. — Proszę, papo — jęczałam. Poczułam, że łzy nachodzą mi do oczu, gorące, piekące łzy. — Proszę — błagałam. 206 — Rób, co ona każe — rozkazał papa. — Podnieś spódnicę — zarządziła pani Coons. Straciła większość zębów, a te, co pozostały, były ciemnoszare. Między nimi migotał język. Był wilgotny i brązowy jak kawałek gnijącego drewna. — Zrób to! — krzyknął papa.
Szlochając, podniosłam spódnicę do pasa. — Niech pan nie patrzy — powiedziała pani Coons do papy. Poczułam, jak jej palce, zimne i twarde niczym kolce, zdejmują moje majtki, a jej paznokcie drapią mi skórę, gdy ściągała je przez kolana i kostki. — Podnieś kolana — powiedziała. Myślałam, że się uduszę. Z trudem łapałam powietrze. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Byłam w szoku. Złapała moje kolana i rozłączyła je. Nie patrzyłam na nią, ale to nic nie pomagało. Zniewaga została
dokonana. Było to bardzo bolesne, więc krzyknęłam. Musiałam na chwilę stracić przytomność, bo gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, jak pani Coons stała już z papą w drzwiach, zapewniając go o mojej niewinności. Gdy wyszli, długo szlochałam, aż wyschły mi oczy i rozbolała głowa. Wreszcie ubrałam majtki i zwiesiłam stopy z łóżka. Właśnie chciałam wstać, gdy wrócił papa, a zanim weszła Emily. Niósł duży kufer, a Emily miała przewieszoną przez ramię jedną ze swoich prostych, workowatych sukienek. Postawił kufer i spojrzał na mnie nadal ze złością.
— Ludzie zjeżdżają się ze wszystkich stron na pogrzeb tego chłopca — powiedział. — Nasze nazwisko jest na ustach wszystkich dzięki tobie. Może wziąłem dziecko Szatana pod swój dach, ale nie pozwolę, by się tu zagnieździło. — Skinął na Emily, która podeszła do szafy i zaczęła ściągać z wieszaków moje stroje. Zrzucała je niedbale pod nogi, depcząc po jedwabnych bluzkach i sukienkach, wszystkich tych rzeczach, o które mama bardzo dbała i które dla mnie kupowała. — Od dzisiejszego dnia będziesz nosiła tylko proste ubrania, jadła tylko proste potrawy i spędzała czas na modlitwie —
nakazał papa. Następnie wymienił wszystkie reguły. — Utrzymuj ciało w czystości, ale nie używaj żad-207 nych pachnideł, kremów, makijażu ani perfumowanego mydła. — Nie musisz ścinać włosów, ale noś je gładko upięte i nie pozwól, by ktokolwiek, a szczególnie mężczyzna, zobaczył cię z rozpuszczonymi włosami. — Nie wolno ci wyjść na krok z tego domu bez mego wyraźnego zezwolenia. — Masz się umartwiać, jak tylko potrafisz. Uważaj się za służącą, a nie za członka rodziny. Myj nogi twojej siostrze, wypróżniaj jej nocnik i nigdy
nie patrz prowokująco na nią lub na mnie, a nawet na służbę. — Gdy już naprawdę będziesz skruszona i wolna od zła, wówczas możesz wrócić do naszej rodziny jak marnotrawny syn, który zgubił się, a następnie odnalazł. Czy mnie rozumiesz, Lilian? — Tak, papo — powiedziałam. Jego twarz trochę złagodniała. — Jest mi przykro z twego powodu. Jest mi przykro, że musisz teraz żyć z takim ciężarem na sercu, ale ponieważ jest mi cię żal, uzgodniliśmy z Emily i z pastorem sposób twojej pokuty.
Podczas gdy on mówił, Emily energicznie wyjmowała z szafy wszystkie moje buty i zrzucała je na stos. Następnie upchnęła je w skrzyni i przeszła do szuflad, wyjmując z nich bieliznę, skarpetki i dokładając do butów. Niemal rzuciła się na moją biżuterię, świecidełka i bransolety. Gdy już opróżniła wszystkie szuflady, przystanęła i rozejrzała się wokół. — Pokój ma być tak skromny jak w klasztorze — oświadczyła. Papa skinął głową i Emily zabrała się za ściany; zaczęła zdejmować moje śliczne obrazki, wypchane zwierzątka i inne pamiątki. Nawet zerwała zasłony z okien.
Wszystko schowała do kufra. Na koniec stanęła przede mną. — Zdejmij to, co masz na sobie i załóż tę sukienkę — powiedziała, wskazując zgrzebne ubranie, które przyniosła ze sobą. Spojrzałam na papę. Skinął głową, skubiąc końce wąsów. Wstałam i zaczęłam rozpinać swoją jasnobłękitną sukienkę. Ściągnęłam ją z ramion i zrzuciłam na podłogę, 208 następnie położyłam na stos rzeczy w kufrze. Stałam, trzęsąc się i osłaniając rękami.
— Załóż to — powiedziała Emily, podając mi proste płócienne ubranie. Założyłam je przez głowę. Było za duże i za długie, ale ani papa, ani Emily nie zwrócili na to uwagi. — Od dziś możesz schodzić na dół na posiłki, ale nie wolno ci nic mówić, chyba że cię ktoś o coś zapyta. Nie wolno ci również rozmawiać ze służbą. Wszystko to sprawia mi ból, Lilian, ale piętno zła musi zostać zdjęte z tego domu. — Pozwól nam modlić się razem — zasugerowała Emily. Papa zgodził się. — Na kolana, grzesznico! — krzyknęła do mnie.
Uklękłyśmy, a papa do nas dołączył. — O Panie! — powiedziała Emily. — Daj nam siłę, by pomóc tej nieszczęsnej duszy wyzwolić się spod panowania diabła. Następnie zaczęliśmy odmawiać „Ojcze nasz". Gdy skończyliśmy, papa z Emily wynieśli kufer ze wszystkim, co posiadałam ślicznego i cennego na tym świecie, zostawiając mi gołe ściany i puste szuflady. Ale nie było mi przykro z tego powodu. Myślałam tylko o Nilesie. Nie miałam pretensji do papy o to, że nie mogłam pójść na przyjęcie, chociaż gdybym na nie poszła, Niles nie musiałby się wspinać do mego pokoju, by mnie
zobaczyć, i żyłby teraz. To przeświadczenie stało się silniejsze dwa dni później, gdy odbywał się pogrzeb Nilesa. Nie można już było dłużej zaprzeczać temu, co się wydarzyło, nie można było już się łudzić, że to wszystko jest złym snem. Papa zabronił mi brać udział w pogrzebie. Mówił, że byłaby to dla mnie tylko hańba. — Wszystkie oczy zwróciłyby się z nienawiścią na nas, na Boothów — oświadczył, a potem dodał — wystarczy, że ja muszę pójść, stać obok Thompsonów i błagać ich o przebaczenie, że mam taką córkę. Emily
będzie dla mnie wsparciem. — Spojrzał na nią z uwielbieniem i szacunkiem jak nigdy przedtem. Wyprostowała się dumnie. — Bóg da nam siły, by znieść nasze nieszczęście z odwagą — powiedziała. — Dziękuję tylko za twoją pobożność, Emily — odparł. — Dziękuję tylko za to. 209 Tego ranka siedziałam w moim pokoju i spoglądałam w stronę plantacji Thompsonów. Wiedziałam, że Niles jest odprowadzany na miejsce swego ostatniego spoczynku. Słyszałam
szlochania i płacze tak wyraźnie i głośno, jakbym tam była. Łzy spływały mi po policzkach, gdy się modliłam. Wreszcie podniosłam się, by znosić trudy mego nowego życia, znajdując jakąś ulgę w umartwianiu się i cierpieniu. Im ostrzej Emily mnie traktowała, tym lepiej się czułam. Nigdy się nie obrażałam. Zdałam sobie sprawę z tego, że na świecie są potrzebne takie Emily i nie biegłam już do mamy po pomoc i pociechę. W każdym razie mama miała tylko mgliste pojęcie o tym, co się wydarzyło,
ponieważ nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bliski był mi Niles. Słuchała o szczegółach strasznego wypadku, znała wersję Emily o jego przyczynach i co było potem, ale tak, jak o wszystkim innym, co sprawiało jej przykrość, szybko starała się o tym zapomnieć. Była jak naczynie wypełnione smutkami i tragediami po brzegi, że nie zmieści się w nim ani kropla więcej. Od czasu do czasu robiła jakieś uwagi na temat mego stroju i uczesania, a w chwilach przebłysków pamięci zastanawiała się, dlaczego nie chodzę do szkoły, ale gdy zaczyna łam jej wyjaśniać, odwracała się i
zmieniała temat. Vera i Tottie zawsze próbowały dać mi coś lepszego do zjedzenia niż to, co zwykle jadłam. Zasmucało je, że tak biernie poddałam się swemu losowi. Ale gdy rozmyślałam o tych wszystkich ludziach, którzy mnie kochali i których ja kochałam — poczynając od moich prawdziwych rodziców i Eugenii aż do Nilesa — nie pozostawało mi nic innego, jak pogodzić się z karą i szukać wybawienia w zadanej pokucie. Każdego ranka wstawałam wystarczająco wcześnie, by pójść do pokoju Emily i wynieść jej nocnik. Myłam go i przynosiłam z powrotem,
zanim się jeszcze poruszyła. Następnie Emily siadała, ja przynosiłam ubranie, miskę z ciepłą wodą i myłam jej stopy. Potem je wycierałam, a gdy Emily zało żyła ubranie, klękałam obok niej w rogu pokoju i powtarza łam modlitwy, które mi dyktowała. Następnie schodziłyśmy na dół na śniadanie i albo Emily, albo ja czytałyśmy frag-210 menty Biblii, które ona wybrała. Byłam posłuszna papie i nigdy nic nie mówiłam, chyba że ktoś się do mnie zwrócił. Zazwyczaj było to krótkie „tak" lub
„nie". Trudniej było trzymać się zaleceń w obecności mamy, która często gubiła się w czasie i przypominała sobie jakieś dawne przeżycia, oczekując, że będę wspominała i śmiała się wraz z nią. Spoglądałam na papę, czy wolno mi odpowiadać. Czasami kiwał przyzwalająco głową, a czasami patrzył groźnie i wówczas siedziałam cicho. Pozwalano mi zabierać Biblię, wychodzić na godzinny spacer po polach i odmawiać modlitwy. Emily wyliczała mi każdą minutę i wołała z powrotem, gdy moja godzina już minęła. Nie miałam wielu obowiązków. Moją pokutą było zdać sobie sprawę z
ciężaru, który obarcza moją duszę, by następnie ją z tego oczyścić. Papa i Emily zdawali sobie sprawę z tego, że mogłabym wykonywać wiele domowych prac, wyręczając służbę. Ale miałam dbać tylko o swój pokój, usługując od czasu do czasu Emily. Moim głównym zajęciem było spędzanie czasu na modlitwach i rozmyślaniach. Pewnego popołudnia, kilka tygodni po śmierci Nilesa, panna Walker przyszła do Meadows dowiedzieć się, dlaczego nie chodzę do szkoły. Tottie, która akurat sprzątała pod drzwiami gabinetu, podsłuchała rozmowę i przyszła mi o tym powiedzieć.
— Twoja pani nauczycielka przyszła dowiedzieć się o ciebie — oświadczyła przejęta. Upewniwszy się, czy może bezpiecznie wejść do mego pokoju, cichutko zamknęła za sobą drzwi. — Chciała wiedzieć, gdzie panna Lilian przebywa. Powiedziała papie, że jesteś najlepszą uczennicą i nieposyłanie ciebie do szkoły jest grzechem. Kapitan był wściekły, gdy to usłyszał. Wyczułam to w jego głosie. Powiedział jej, że będziesz się uczyła w domu, a głównie będą to lekcje religii. Ale panna Walker powiedziała, że to nie jest zgodne z przepisami i ona złoży na
niego skargę do zwierzchników. Wówczas naprawdę się rozgniewał i powiedział, żeby się zajęła swoją pracą, bo może ją stracić, i by go nie straszyła. „Czy pani wie, kim ja jestem?", krzyczał, „Jestem Jed 211 Booth. Ta plantacja jest jedną z największych w kraju". Ale ona nie spuściła z tonu. Powtórzyła, że złoży skargę, a on kazał jej wyjść. Co ty o tym wszystkim myślisz? — pytała mnie Tottie. Pokręciłam ze smutkiem głową, ciężko wzdychając. — Co się z panienką
dzieje, panno Lilian? Czy panienka się z tego nie cieszy? — Papa miał rację, że ją wyrzucił — powiedziałam. — Ona jest następną osobą, która mnie lubi i która może być z tego powodu zraniona. Żałuję, że nie mogłam jej powstrzymać. — Ależ panno Lilian... wszyscy mówią, że panienka musi chodzić do szkoły i... — Idź już lepiej Tottie, zanim Emily cię usłyszy i również wyrzuci — powiedziałam. — Nie muszą mnie wyrzucać, panno
Lilian — odpar ła. — Sama wkrótce opuszczę to ponure miejsce. — Jej oczy były pełne łez. — Nie mogę już patrzeć na twoje cierpienie i wiem, że serce Louelli i starego Henry'ego ścisnęłoby się z bólu, gdyby to wszystko widzieli. — Dobrze, więc nie mów mi o tym, Tottie. Nie chcę nikomu więcej sprawiać cierpienia — powiedziałam. — I nie rób nic, jeśli chcesz mi ulżyć, Tottie. Wszyscy muszą być dla mnie surowi. Muszę zostać ukarana. Pokręciła głową i wyszła.
Biedna panna Walker, myślałam. Tęskniłam za nią, za klasą, za nauką, ale wiedziałam, jak strasznym przeżyciem byłoby dla mnie usiąść na moim miejscu w klasie i zobaczyć miejsce Nilesa puste. Nie, papa wyświadczał mi przysługę, trzymając mnie z dala od szkoły, myślałam, i modliłam się, by panna Walker nie straciła przez papę pracy. Ale nawał kłopotów sprawił, że papa zapomniał o wszystkim innym, także o groźbach panny Walker. Kilka dni później stawił się w sądzie, pozwany przez jednego ze swoich wierzycieli z powodu niespłacenia długu. Po raz pierwszy pojawiła się realna możliwość
utraty Meadows. Kryzys był jedynym tematem rozmów w domu i poza domem. Wszystko 212 wisiało na włosku. W końcu papa musiał uczynić coś, co go rozjuszało najbardziej — sprzedać część Meadows i nawet pozwolić na licytację części wyposażenia farmy. Utrata nawet bardzo małej części posiadłości była czymś, czego papa nie mógł znieść. Zaszły w nim dramatyczne zmiany. Nigdy już nie chodził tak wyprostowany, pewny siebie i arogancki jak dawniej. Zamiast tego pochylał głowę, gdy wchodził do gabinetu, jakby się wstydził przed
portretami dziadka i ojca. Meadows przetrwały najgorsze czasy — wojnę domową — ale nie mogły pokonać trudności ekonomicznych. Papa coraz więcej pił. Prawie nigdy nie widywałam go bez szklanki whisky w ręce lub stojącej obok niego na biurku. Zawsze czuć było od niego alkohol. Słyszałam jego ciężkie kroki w nocy, gdy wreszcie wychodził z gabinetu i wlókł się przez korytarz. Czasami zatrzymywał się przy moich drzwiach, stojąc prawie całą minutę, a następnie szedł dalej. Pewnej nocy wpadł na stół i zrzucił lampę. Słyszałam, jak trzasnęła o podłogę, ale
bałam się otworzyć drzwi i wyjrzeć. Zaklął, a potem się potknął. Nikt nie wspominał o pijaństwie papy, chociaż wszyscy o tym wiedzieli. Nawet Emily nie przywiązywała do tego zbytniej wagi. Pewnego razu wrócił do domu tak pijany, że Charles musiał go zaprowadzić do jego pokoju, a któregoś ranka Vera i Tottie znalazły go śpiącego pijackim snem na podłodze przy biurku, ale nie śmiały go zganić. Oczywiście mama niczego nie zauważyła, a jeśli nawet, to udawała, że nic się nie dzieje. Pod wpływem alkoholu papa stawał się coraz bardziej agresywny. Wydawało się, że bourbon budzi wszystkie potwory śpiące w jego
umyśle i doprowadza go do wściekłości. Jednej nocy tłukł z dziką złością wszystkie rzeczy w swoim gabinecie, innym razem słyszeliśmy, jak wykrzykuje, walcząc z kimś, kto odwrócił portret jego ojca, to znowu użalał się, że ojciec oskarża go o to, iż jest złym biznesmenem. Pewnej strasznej nocy spędzonej na pijaństwie w gabinecie, papa oderwał się wreszcie od swoich papierów i zaczął wchodzić po schodach, trzymając się balustrady. Gdy już był
213 prawie u ich szczytu, puścił poręcz i stracił równowagę. Pokoziołkował w dół po schodach i tak mocno uderzył o pod łogę, że aż cały dom się zatrząsł. Wszyscy z wyjątkiem mamy wybiegli ze swoich pokoi. Papa leżał na dole, jęcząc i stękając. Prawą nogę miał wykręconą pod siebie tak, jakby była obcięta. Charles pomagał mu podnieść się z podłogi, ale gdy tylko dotknął nogi, ojciec zawył z bólu. Więc zostawił go w
spokoju aż do przybycia doktora. Papa złamał sobie kość tuż nad kolanem. Była to poważna kontuzja i musiał tygodniami leżeć w łóżku. Z unieruchomioną nogą wymagał specjalnej opieki i potrzebował dodatkowego pokoju. Umieszczono go w sypialni w pobliżu pokoju żony. Stałam obok mamy, gdy gniotąc w ręku jedwabną chusteczkę, powtarzała w kółko, „Co my teraz poczniemy, co my teraz poczniemy?". — Przez jakiś czas będzie go trochę bolało— powiedział
nam doktor — i będzie potrzebował spokoju. Wpadnę od czasu do czasu, by go zobaczyć. Mama po cichu wycofała się do swego pokoju. Nie wyobrażałam sobie papy przykutego do łóżka. Byłam pewna, że gdy tylko się obudzi i zda sobie sprawę z tego, co się wydarzyło, będzie ryczał ze złości. Tottie i Vera bały się zanieść mu tacę z jedzeniem. Pierwszy raz, gdy Tottie przyniosła śniadanie, rzucił tacą w drzwi i służąca musia ła wszystko sprzątać. Byłam przekonana, że ojciec wraz z Emily znajdą sposób, by zwalić winę za wypadek na mnie,
więc pozostawałam w moim pokoju w oczekiwaniu. Pewnego popołudnia, dwa dni po wypadku, Emily przyszła do mnie. Zjadłam lunch i wróciłam do siebie, by czytać przydzieloną mi część Biblii. Moja siostra wyprostowała się tak, jakby połknęła kij. Jej twarz wykrzywiła się w ironicznym uśmiechu. — Papa chce cię widzieć — powiedziała. — W tej chwili. — Papa? — Serce zaczęło mi mocno bić. Jaką nową pokutę może na mnie nałożyć za to, co mu się przydarzyło? — Marsz tam natychmiast! — rozkazała.
214 Powoli podniosłam się i ze zwieszoną głową przeszłam obok niej na korytarz. Gdy doszłam do drzwi pokoju papy, obejrzałam się i zobaczyłam, że Emily cały czas patrzy za mną. Zapukałam do drzwi i czekałam. — Wejść! — krzyknął. Weszłam do sypialni, która została zamieniona na pokój szpitalny. Na stole obok łóżka stał basen i butelka do oddawania moczu. Na innym stoliku znajdowała się taca ze śniadaniem. Papa siedział, opierając się na dwóch poduszkach. Jego nogi i tułów przykrywała kołdra, ale spod niej
wystawał opatrunek. Papiery i książki leżały na łóżku. Włosy papy sterczały w nieładzie nad czołem. Ubrany był w nocną koszulę z rozpiętym kołnierzykiem. Był nie ogolony, oczy miał zaspane, ale gdy weszłam, wyprostował się. — Dobrze, podejdź tu bliżej. Nie stój tam jak jakaś mała idiotka. Podeszłam do łóżka. — Jak się czujesz, papo? — spytałam. — Okropnie, a jak mogę się czuć?
— Przykro mi, papo. — Wszystkim przykro, ale to ja muszę leżeć w łóżku razem z tym wszystkim. — Przyglądał mi się bacznie, jego oczy mierzyły mnie z dołu do góry. — Naprawdę wzorowo odbywasz swoją pokutę, Lilian. Nawet Emily musiała to przyznać — stwierdził. — Staram się, papo. — Dobrze — powiedział. — W każdym razie ten wypadek mnie unieruchomił i jestem zdany na innych, na dodatek zupełnie nie mogę liczyć na twoją mamę. Nawet nie zajrzała, by sprawdzić, czy jeszcze żyję czy już umarłem.
— Och, jestem pewna, że ona jest... — Nie obchodzi mnie to teraz. Nawet lepiej, że się tu nie kręci. Tylko by mnie bardziej denerwowała. Zdecydowałem, że ty będziesz się mną opiekowała i pomagała mi w pracy — oświadczył szybko. Spojrzałam na niego zdziwiona. — Ja, papo? — Tak, ty. Uważaj to za rodzaj pokuty. Wiem, że Emily również tak uważa. Ale to nie jest teraz takie ważne. Ważne 215 jest — powiedział, wpatrując się we mnie znowu — abym miał dobrą opiekę
i kogoś, komu mogę zaufać w tym wszystkim, co musi być zrobione. Emily jest zajęta swoimi religijnymi medytacjami, a poza tym — mówił, zniżając głos — ty zawsze byłaś lepsza w arytmetyce. Wziąłem te rachunki do zrobienia — powiedział, wskazując stertę papierów — a mój umysł jest jak sito. Nic w nim długo nie zostaje. Chcę, byś dodała te sumy i wyprowadziła książki, rozumiesz? Dasz sobie z tym radę, jestem pewien. — Ja, papo? — powtórzyłam. Spojrzał
na mnie groźnie. — Tak, ty! Co u licha, myślisz, że będę ci to powtarzał! Dalej więc — mówił — chcę, abyś przynosiła mi jedzenie. Będę ci mówił, na co mam ochotę, a ty powiesz Verze, rozumiesz? Będziesz tu przychodziła każdego ranka, wyrzucała odpadki i utrzymywała mój pokój w czystości. — A wieczorami — powiedział bardziej łagodnym głosem — będziesz tu przychodziła, sprawdzała rachunki i czytała Biblię. Słuchasz mnie, Lilian?
— Tak, papo — powiedziałam szybko. — Dobrze. W porządku. Najpierw zanieś tę tacę na dół. Potem przyjdź tu znowu i zmień mi prześcieradło. Czuję się, jakbym spał we własnym pocie od wielu dni. Potrzebuję również czystej, nocnej koszuli. Gdy to wszystko zrobisz, chcę byś usiadła tu, przy tym stole i podliczyła rachunki. Muszę wiedzieć, ile mam do zapłacenia w tym miesiącu. Dobrze — powiedział, gdy się nie poruszyłam — weź się za to, dziewczyno.
— Tak, papo — zgodziłam się i wzięłam tacę. — Aha, po drodze wstąp do mego gabinetu i przynieś mi cygara. — Dobrze, papo. I Lilian... — Tak, papo? — Przynieś mi butelkę bourbonu. Jest w lewej szufladzie. I szklankę. Od czasu do czasu potrzebuję jakiegoś lekarstwa. Tak, papo — powiedziałam. Stałam jeszcze chwilę, oczekując, czy czegoś zażąda. Ale zamknął oczy, więc szybko
216 wyszłam z pokoju. Miałam zamęt w głowie. Myślałam, że papa mnie nienawidzi, aż tu nagle poprosił mnie o załatwienie tylu ważnych i osobistych spraw. Musiał dojść do wniosku że jestem na dobrej drodze do odpokutowania wszystkiego, myślałam. Dał mi również do zrozumienia, jak ceni moje zdolności. Po raz pierwszy od miesięcy z lekką dumą szłam korytarzem w stronę schodów. Emily czekała na mnie na dole. — Nie wybrał ciebie dlatego, że bardziej cię lubi — zapewniała mnie. — Postanowił i ja się na to zgodziłam, że te dodatkowe obowiązki są ci teraz
potrzebne. Wykonuj wszystkie jego polecenia natychmiast i dokładnie, ale jak skończysz, nie zaniedbuj swojej pokuty — powiedziała. — Tak, Emily. Spojrzała na pustą tacę. — Idź — rzekła — i rób, co ci kazano. Skinęłam głową i pobiegłam do kuchni. W drodze powrotnej poszukałam wszystkich rzeczy, które chciał papa, i zaniosłam do jego pokoju. Następnie zeszłam na dół do szafy z pościelą i wzięłam czyste prześcieradła. Ciężko było zmienić papie pościel, ponieważ najpierw musiałam pomóc mu się
obrócić i wyciągnąć spod niego te brudne. Stękał i krzyczał z bólu, więc robiłam przerwy, obawiając się, że mnie uderzy. Ale zacisnął zęby i pomagał mi. Wreszcie wyciągnęłam brudne prześcieradło i założyłam czyste. Następnie zmieniłam powłokę na kołdrze i powłoczki na poduszkach. Gdy już wszystko zostało zrobione, poszłam po czystą, nocną koszulę. — Musisz mi pomóc, Lilian — powiedział. Odkrył się i zaczął zdejmować koszulę. — Podejdź tu teraz — polecił —
myślę, że nie będziesz zaskoczona tym, co zobaczysz. Nie mogłam ukryć zakłopotania. Papa był zupełnie nagi. Pomogłam mu zdjąć brudną koszulę i starałam się nie patrzeć, ale spodziewałam się zobaczyć coś, co widziałam na ilustracjach w jego książkach znajdujących się w gabinecie. Nigdy jeszcze nie widziałam nagiego mężczyzny i nie mogłam się powstrzymać przed ciekawością. Uchwycił moje spojrzenie i wpatrywał się we mnie przez chwilę. — Tak nas dobry Pan Bóg stworzył,
Lilian — powiedział dziwnie miękkim głosem. Poczułam falę gorąca na szyi 217 i twarzy, i odwróciłam się, by sięgnąć po czystą koszulę, ale on chwycił mnie mocno za ramię i prawie krzyczał. — Patrz dobrze, Lilian, będziesz musiała na to patrzeć jeszcze wiele razy, jak zechcę, byś mnie umyła, rozumiesz? — Tak, papo — powiedziałam prawie szeptem. Papa sięgnął po butelkę, by nalać sobie trochę bourbonu. Prze łknął szybko i wskazał na czystą koszulę. — Dobrze, pomóż mi to założyć — rozkazał. Wykonałam jego polecenie. Po
tym wszystkim papa znowu siedział w czystym łóżku i wyglądał na bardzo zadowolonego. — Możesz teraz pracować nad tymi papierami, Lilian — powiedział, wskazując na rachunki. Zebrałam je szybko i podeszłam do biurka. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że drżę, dopóki nie zaczęłam pisać jakichś liczb. Ręce tak mi się trzęsły, że musiałam trochę odczekać. Gdy odwróci łam się, przyłapałam papę, jak na mnie patrzy. Palił cygaro i dolał sobie jeszcze trochę bourbonu.
W pół godziny później zasnął i chrapał. Gdy już wszystko starannie powyliczałam w jego książkach, powoli wstałam i na paluszkach podeszłam do drzwi. Usłyszałam, jak jęknął, więc odczekałam chwilę, ale nie otworzył oczu. Spał jeszcze, gdy przyniosłam mu lunch. Czekałam przy łóżku, gdy otworzył nagle oczy. Przez chwilę wydawał się zmieszany, a następnie, stękając, zaczął się podnosić. — Jeśli chcesz, papo — powiedziałam — mogę cię nakarmić. Patrzył na mnie przez chwilę, a potem skinął głową.
Nabierałam łyżką gorącą zupę, a on jadł jak dziecko. Nawet wytarłam mu usta serwetką. Następnie posmarowałam chleb i nalałam kawę. Jadł i popijał spokojnie, cały czas patrząc na mnie. — Jestem ci wdzięczny — powiedział. — Sprawia mi dużo kłopotu wołanie kogoś za każdym razem, gdy czegoś potrzebuję, szczególnie, jeśli jest to środek nocy. Czekałam, nie rozumiejąc. — Chcę, abyś tu spała ze mną — oświadczył. — Do czasu, aż będę w stanie zrobić wszystko koło siebie — dodał
szybko. 218 — Mam tutaj spać, papo? — Tak — powiedział. — Możesz sobie pościelić tam na kanapie. Idź, zobacz — rozkazał. Wstałam powoli zdumiona. — Przejrzałem prace, które wykonałaś, Lilian. Zrobiłaś to naprawdę dobrze, naprawdę dobrze. — Dziękuję, papo — zaczęłam zbierać się do wyjścia a w mojej głowie kotłowały się najrozmaitsze myśli. — I Lilian... — powiedział papa, gdy byłam już w drzwiach.
— Tak, papo? — Wieczorem po kolacji umyjesz mnie po raz pierwszy — zapowiedział. Następnie nalał sobie jeszcze bourbonu i zapalił cygaro. Wyszłam, nie wiedząc, czy mam się cieszyć czy martwić obrotem wydarzeń. Nie miałam już zaufania do losu i czu łam, że jestem zabawką w jego rękach. 11 Opieka nad papą Tego wieczoru po kolacji czytałam papie jego gazety.
Siedział, palił cygaro i popijał bourbona. Za każdym razem, gdy tylko mógł, robił uwagi o tym czy o tamtym, przeklinając senatora lub gubernatora, narzekając na inne regiony kraju i stany. Nienawidził Wall Street i ciskał gromy na władzę małej grupy północnych biznesmenów, którzy trzymają za gardło farmerów. Im bardziej się złościł, tym więcej pił bourbona. Gdy miał już dosyć wiadomości, oświadczył, że nadeszła pora, by go umyć. Wlałam do miski ciepłą wodę i przyniosłam mydło oraz gąbkę. Już sam zdjął nocną koszulę.
— W porządku, Lilian — ostrzegł — staraj się nie zmoczyć prześcieradła. 219 — Dobrze, papo. — Nie wiedziałam, jak zacząć. Położył się na poduszkach, wyciągnął ręce wzdłuż ciała i zamknął oczy. Był przykryty kocem do pasa. Zaczęłam od rąk i ramion. — Możesz trzeć trochę mocniej, Lilian. Nie jestem z porcelany — powiedział. — Tak, papo. — Myłam jego ramiona i klatkę piersiową.
Gdy doszłam do brzucha, zsunął trochę koc. — Musisz ściągnąć resztę koca, Lilian. Nie mogę tego zrobić sam. — Tak, papo — powiedziałam. Ręce mi tak drżały, że koc w końcu spadł. Żałowałam, że papa nie wynajął pielęgniarki, by się nim opiekowała. Myłam miejsca wokół opatrunku, starając się patrzeć na jego nogi. Czułam, jak robi mi się gorąco, i wiedziałam, iż jestem purpurowa ze wstydu. Gdy spojrzałam na jego twarz, zobaczyłam, że przygląda mi się badawczo szeroko otwartymi oczyma.
— Wiesz — powiedział — że wyglądasz teraz zupełnie jak twoja prawdziwa matka. Była bardzo ładną młodą kobietą. Gdy ubiegałem się o Georgię, zwykle zagadywałem Violet, mówiąc: „Zapomnę o Georgii i poczekam na ciebie, Violet". Była bardzo nieśmiała i czerwieniąc się, chowała twarz albo uciekała. Wypił jednym haustem whisky ze szklanki i kiwał głową do własnych wspomnień. — Ładna dziewczyna, bardzo ładna dziewczyna — mruczał, a następnie utkwił wzrok we mnie. To spowodowało żywsze bicie mego serca, więc szybko spuściłam oczy i zaję
łam się płukaniem gąbki w misce z wodą. — Wezmę ręczniki i wytrę cię papo — powiedziałam. — Jeszcze nie skończyłaś, Lilian — zauważył. Mężczyzna musi być czysty wszędzie — mówił. Serce waliło mi w piersi. Było tylko jedno miejsce, którego jeszcze nie umyłam. — No dalej, Lilianno, dalej — zachęcał, widząc, że się waham. Dotknęłam jego najbardziej intymnej części ciała i zaczęłam szybko myć. Zamknął oczy i
lekko zajęczał. Gdy poczułam jego uchwyt, odskoczyłam do tyłu, ale on trzymał mnie tak mocno za rękę, że aż wykrzywiłam się z bólu. 220 — Jak daleko zaszłaś z tym chłopcem, Lilian? Czy byłaś z nim tak blisko, że straciłaś swoją niewinność? Powiedz mi — mówił, potrząsając moim ramieniem. Poczułam łzy napływające pod powieki. — Nie, papo. Proszę, pozwól mi odejść. Ranisz mnie.
Zwolnił uścisk, ale z niezadowoleniem pokiwał głową. — Twoja matka nie dopełniła swego obowiązku wobec ciebie. Nie wiesz, czego możesz oczekiwać, co powinnaś wiedzieć, zanim wejdziesz w świat. Nie jest obowiązkiem mężczyzny uczyć cię tego, ale Georgia nie może tym się zająć. Tylko nie chcę, by ktokolwiek dowiedział się o tym, co jest między nami, Lilian. To jest nasza prywatna sprawa, słyszysz? Co on miał na myśli, mówiąc, że mnie będzie uczył? Czego uczył i w jaki sposób? Drżałam tak mocno, że aż stukały mi kolana, ale widziałam, że czeka na odpowiedź, więc skinę
łam szybko głową. — W porządku — powiedział papa, uwalniając mnie. — Idź po ręcznik. Pobiegłam do łazienki i wróciłam z ręcznikiem. Papa nalał sobie drugą szklankę whisky i popijał, gdy wycierałam mu ramiona. Czułam, że śledzi każdy mój ruch. Wycierałam go szybko, jak tylko potrafiłam, a gdy doszłam do nóg, starałam się nie patrzeć na to, co robię. Nagle dziwnie się zaśmiał.
— Boisz się, prawda? — powiedział i znowu się zaśmiał. Obawiałam się, że znowu się upił. — Nie, papo. — Jestem pewien, że tak — powiedział. — Dorosły mężczyzna jest straszny dla młodej dziewczyny. — Następnie spoważniał, wziął mnie za rękę i przyciągnął tak blisko do siebie, że poczułam na twarzy jego oddech. — Gdy mężczyzna jest podniecony, Lilian, on staje się większy, ale dorosła kobieta jest z tego zadowolona, a nie przestraszona. Zobaczysz, zrozumiesz — przepowiadał. — W porządku, dosyć już o tym — powiedział szybko. — Teraz
rób dalej, co masz robić. Skończyłam wycierać jego stopy, następnie rozwiesiłam 221 ręcznik i pomogłam mu założyć nocną koszulę. Nakryłam go kocem, a miskę z wodą wyniosłam do łazienki. Serce nadal mocno mi biło. Nie mogłam się doczekać, kiedy opuszczę pokój. Papa tak dziwnie się zachowywał. Jego oczy omiatały moje ciało tak, jak gdybym to ja była naga, a nie on. Ale gdy wróciłam z łazienki, wyglądał już normalnie i prosił mnie, bym mu przeczytała fragment Biblii. — Czytaj, aż zasnę, a potem przygotuj sobie tutaj spanie — powiedział,
wskazując głową na kanapę. — Załóż nocną koszulę i również idź spać. — Tak, papo. Usiadłam obok łóżka i zaczęłam czytać Księgę Joba. Widziałam, jak powieki papy stają się coraz cięższe, aż nie mógł już ich otworzyć i zapadł w sen. Gdy zaczął chrapać, zamknę łam cicho Biblię i poszłam do mego pokoju po nocną koszulę. W całym domu było cicho i ciemno. Zastanawiałam się, co robi mama. Żałowałam, że nie może opiekować się papą.
Nasłuchiwałam przy jej drzwiach, ale nic nie usłyszałam. W drodze powrotnej do pokoju papy zobaczyłam Emily stojącą w drzwiach swego pokoju. Patrzyła na mnie. — Dokąd idziesz ze swoją koszulą? — spytała. — Papa chce, bym spała na kanapie w jego pokoju na wypadek, gdyby czegoś w nocy potrzebował. Nic nie odpowiedziała i zamknęła drzwi. Weszłam ponownie do pokoju papy. Nadal spał, więc szybko przeszłam
obok, tak cicho, jak tylko potrafiłam. Założyłam nocną koszulę, odmówiłam moje pacierze i poszłam spać. Po kilku godzinach papa mnie obudził. — Lilian — zawołał — chodź tu do mnie. Zimno mi. — Zimno? — Nie wydawało mi się, żeby było bardzo zimno. — Czy chcesz jeszcze jeden koc? — Nie — powiedział — połóż się tu koło mnie. Potrzebuję tylko ciepła twego młodego ciała. — Co?! Co ty masz na myśli, papo?
— To nic nadzwyczajnego, Lilian. Mój dziadek zawsze trzymał młode niewolnice, by go ogrzewały. Nazywał je łóżkowymi grzałkami. Chodź — nalegał, podnosząc koc. — Tylko połóż się koło mnie — powiedział. 222 Niepewnie, z bijącym sercem usiadłam na łóżku obok niego. — Pospiesz się! — krzyknął. — Całe ciepło ucieka spod koca. Wyciągnęłam nogi i odwrócona plecami do niego wśliznęłam się pod koc. Nagle
papa przyciągnął mnie bliżej. Leżeliśmy tak przez kilka minut, ja z szeroko otwartymi oczami i on, ziejący gorącym oddechem na moją szyję. Czułam nieświeży odór whisky, od którego mdliło mnie w żołądku. — Powinienem był zaczekać na Violet — szeptał. — Była piękniejsza niż Georgia i z takim mężczyzną jak ja, nie popadłaby w kłopoty. Twój ojciec był zbyt miękki, zbyt młody i zbyt słaby — mamrotał. Leżałam bez ruchu. Nie powiedziałam ani słowa. Nagle poczułam, jak ręka papy wślizguje się pod moją koszulę i
zatrzymuje na moim udzie. Jego grube palce delikatnie głaskały moją nogę, a dłoń zaczęła przesuwać się wyżej, podciągając koszulę. — Trzymaj ciepło — mruczał mi do ucha. — Tylko leż tak dalej. To jest dziewczyna, to jest dobra dziewczyna. Przerażona, z bijącym sercem, zakryłam ręką usta, by stłumić krzyk, gdy ręka papy dotknęła moich piersi. Obmacywał je zachłannie, a drugą ręką podciągnął moją koszulę aż do pasa. Poczułam, jak jego kolana naciskają na moje. Zaczęłam go odpychać, ale mocno mnie objął i przyciągał
coraz bliżej do siebie. — Ciepło — powtarzał — trzymaj ciepło, to wszystko. Ale to nie było wszystko. Zacisnęłam powieki tak mocno, jak tylko mogłam, i mówiłam sobie, że to się nie dzieje naprawdę, że nie czuję jego ruchów pomiędzy nogami, nie czuję, jak moje nogi zostają rozdzielone, i nie czuję, jak papa wciska się we mnie. Stękał i naciskał na mnie delikatnie, bym nie krwawiła. Zaczęłam go odpychać, ale jego ciężkie ciało pochylało się nade mną i przyciskało mnie do materaca. Jęknął i przywarł do mnie. Moje krzyki były słabe, łzy szybko
wsiąkały w poduszkę. Wydawało się, że trwało to bez końca, a w rzeczywistości 223 były to tylko minuty. Gdy już było po wszystkim, nie zwolnił uścisku i nie odsunął się. — Ciepło teraz — mruczał. Czekałam i czekałam. Bałam się poruszyć, bałam się uskarżać. Wkrótce usłyszałam, że chrapie, więc powoli zaczęłam wyzwalać się z jego uścisku i wyślizgiwać się spod jego ciężaru. Trwało to bardzo długo, ponieważ bałam się go obudzić, aż wreszcie miałam wystarczającą swobodę, by
spuścić nogi i zejść z łóżka. Zajęczał i znowu zaczął chrapać. Stałam w ciemnościach, drżąc i połykając łzy. Moim cia łem wstrząsały spazmy. Ostrożnie, na palcach, by nie obudzić papy, wyszłam z pokoju do ciemnego korytarza. Odetchnęłam i cichutko zamknęłam za sobą drzwi. Następnie skręciłam w prawo, by pójść do mamy. Ale zawahałam się. Co jej powiem i co ona może zrobić? Czy ona zrozumie, co się stało? Skończy się tym, że papa dostanie szału. Nie, nie mogę iść do mamy. Mogłabym zejść na dół do Very i
Charlesa, ale nazbyt się wstydziłam. Nawet Tottie nie mogłabym o tym powiedzieć. Kręciłam się niezdecydowana. Z bijącym sercem zeszłam do pokoju, gdzie znajdowały się stare obrazy i dzieła sztuki. Szybko znalazłam portret mojej matki i obejmując go, przysiadłam na podłodze. Kołysałam go w objęciach i płakałam, aż usłyszałam czyjeś kroki i zobaczyłam słabe światło świecy niesionej przez Emily. Stanęła w drzwiach. Podniosła świecę, by lepiej mnie zobaczyć.
— Co ty tu robisz? Co ty trzymasz w rękach? Zaszlochałam. Chciałam jej powiedzieć, co się stało. Chciałam to z siebie wyrzucić. — Co to jest? — pytała. — Co tam tak ściskasz? Pokaż mi to zaraz! Powoli odsłoniłam portret mojej rodzonej matki. Emily patrzyła przez chwilę zaskoczona, a następnie przyjrzała mi się bliżej. — Wstań! — rozkazała. — No, dalej, wstawaj!
Zrobiłam jak mi kazała. Emily podeszła bliżej, podnosząc świecę i obchodząc innie wkoło. i 224 — Spójrz na siebie — powiedziała nagle. — Masz okres i nie zabezpieczyłaś się. Jaki wstyd! Czy ty już nie masz za grosz szacunku dla siebie samej? — To nie jest okres. — Twoja koszula jest cała wyplamiona — oznajmiła. Nabrałam powietrza. To była odpowiednia chwila, by jej powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
— Załóż czystą koszulę i zabezpiecz się natychmiast — rozkazała. — Słowo honoru — powiedziała, kręcąc głową — czasami myślę, że jesteś nie tylko upośledzona moralnie, ale i umysłowo. — Emilio — zaczęłam. Byłam tak zrozpaczona, że musiałam z kimś porozmawiać, choćby z nią. — Emily, ja... — Nie będę tu z tobą stała w tych ciemnościach ani minuty dłużej. Odłóż ten portret — powiedziała — i idź spać. Masz dużo pracy przy papie — dodała.
Szybko się odwróciła i wyszła, zostawiając mnie w ciemnościach. Wzdrygnęłam się na samą myśl o powrocie do sypialni papy, ale bałam się postąpić inaczej. Po zmianie koszuli wróciłam i stanęłam w drzwiach, by się upewnić, czy nadal śpi. Potem szybko wskoczyłam do mego prowizorycznego łóżka, skuliłam się i naciągnęłam na siebie koc. Płacząc, starałam się usnąć. To, co papa zrobił, sprawiło, że poczułam się poniżona. Wydawało mi się, że całe moje ciało jest splamione aż do głębi serca. Ani dwadzieścia, ani sto, ani nawet tysiąc kąpieli nie zmyje ze mnie tego brudu.
Moja dusza została splugawiona. Stan, w jakim zobaczyła mnie Emily w świetle dnia, wskazywał na to, że zostałam zbezczeszczona. Piętno tej hańby zostanie na mojej twarzy na zawsze. Oczywiście tłumaczyłam sobie, że to jest tylko nowy rodzaj kary. Nie mam prawa się uskarżać. Całe zło, które mnie teraz spotkało, było celowe. Poza tym, komu mogłabym się poskarżyć? Ludzie, których kochałam i którzy mnie kochali albo umarli, albo wyjechali, albo sami byli chorzy. Wszystko, co mogłam zrobić, to modlić się o przebaczenie. W jakiś sposób byłam przekonana, że to ja nakłoniłam 225
papę do zrobienia tej okropnej rzeczy. Cokolwiek strasznego by mu się znowu przytrafiło, byłaby to moja wina. Rano papa obudził się pierwszy. Zastękał, a potem krzyknął do mnie, bym się obudziła. — Podaj mi butelkę na mocz — rozkazał. Wyskoczyłam z łóżka i natychmiast mu ją podałam. Gdy się wypróżniał, szybko założyłam płaszcz kąpielowy i pantofle. Kiedy skończył, wyniosłam butelkę do łazienki i wylałam jej zawartość. Jak tylko to zrobiłam, zaczął się upominać o śniadanie.
— Dziś chcę gorącą kawę i jajka. Jestem strasznie głodny. — Zacierał dłonie i uśmiechał się. Czyżby zapomniał, co zrobił tej nocy? — zastanawiałam się. Nie miał poczucia winy ani żadnych wyrzutów. — Tak, papo — powiedziałam i unikając jego wzroku, ruszyłam do drzwi. — Lilian — zawołał. Odwróciłam się, ale nadal miałam spuszczony wzrok. Chociaż to on zmusił mnie do wszystkiego, ja czułam się zawstydzona. — Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię — zażądał. Podniosłam powoli głowę. — Teraz lepiej. No, więc — mówił — dobrze się o mnie troszczysz.
Jestem pewien, że z tego powodu szybko poczuję się lepiej. A jeżeli ktoś robi dobry uczynek, tak jak ty to robisz, zmazuje z siebie wszystkie grzechy, które popełnił. Bóg jest miłosierny. Pamiętaj o tym — powiedział. Połknęłam łzy i zdusiłam szloch, który wyrywał się z mojej piersi. Co z ostatnią nocą? Chciałam krzyczeć. Czy Pan Bóg to również wybaczy? — Będziesz o tym pamiętała? — spytał, a w jego głosie brzmiała pogróżka. — Będę, papo.
— Dobrze — powiedział — dobrze. — Skinął głową, więc pobiegłam na dół do kuchni, by przynieść mu śniadanie. Emily już wstała i czekała przy stole. Byłam pewna, że wiedziała o tym, co się wydarzyło już wtedy, gdy mnie znalazła w nocy, ale patrzyła na mnie tak, jak gdyby nic się nie stało. Jej twarz wyrażała wciąż tę samą pogardę i odrazę. 226 — Dzień dobry, Emily — powiedziałam i skierowałam się do kuchni. — Muszę zanieść papie śniadanie. — Chwileczkę — krzyknęła.
Zawahałam się, ale stara łam się na nią nie patrzeć. — Czy zrobiłaś to, co powinnaś zrobić, by dbać o swoją higienę? — Tak, Emily. — Powinnaś pamiętać o swoim okresie, aby w przyszło ści nie było takich niespodzianek. Pamiętaj, dlaczego to mamy: by przypominało nam o tym, jak Ewa zgrzeszyła w Raju. — Będę pamiętała, Emily.
— Dlaczego tak długo spałaś? Dlaczego nie przyszłaś do mego pokoju, żeby opróżnić mój nocnik? — pytała szybko. — Przepraszam, Emily, ale... — Spojrzałam na nią. — Może wytłumaczysz jak to się stało? — Papie było w nocy zimno i... — Mniejsza o to — powiedziała szybko. — Mówiłam ci, że musisz traktować jako pokutę również zaspokajanie wszystkich potrzeb papy. Rozumiesz? — Tak, Emily.
— Hmm — mruknęła. Zacisnęła usta i mrużąc oczy, przyjrzała mi się podejrzliwie. Zdecydowałam, że jeśli spyta mnie, dlaczego ściskałam portret mojej matki, to wszystko jej powiem. Wyrzucę to z siebie. Ale ona o nic nie spytała, ponieważ tak naprawdę nic ją to nie obchodziło, dlaczego byłam w tamtym pokoju i dlaczego płakałam. — W porządku — powiedziała po chwili. — Gdy skończysz u papy, to przyjdź do mego pokoju i wylej nocnik. — Dobrze, Emily. — Odetchnęłam i poszłam do kuchni. Zobaczyłam, że Vera przygotowuje mamie jakąś herbatę.
— Zajrzałam do niej rano — wyjaśniła. — Powiedziała, że boli ją brzuch i nie chce niczego więcej. — Mama jest chora? — Prawdopodobnie całą noc jadła te słodkie czekoladki i przesadziła — powiedziała Vera. — Jestem pewna, że ona nie zdaje sobie sprawy z tego, ile już zjadła. Jak się czuje kapitan dziś rano? 227 — Jest głodny — odparłam i powiedziałam, czego papa sobie życzy. Wpatrywała się we mnie przez chwilę.
— Czy wszystko w porządku, Lilian? — spytała łagodnie. — Jesteś blada i zmęczona. — Spuściłam szybko oczy. — Nic mi nie jest, Vero — odparłam, powstrzymując łzy. Nie wyglądała na przekonaną, ale szybko przygotowała papie śniadanie. Wzięłam tacę i wyszłam. Po drodze chcia łam zajrzeć do mamy, ale Emily szła za mną i poganiała mnie. — Tylko ostygnie mu jedzenie i będzie się denerwował — ostrzegła. — Możesz wejść do mamy później. Jestem pewna, że to nic poważnego. Wiesz, jaka ona
jest. Papa wyglądał na niezadowolonego, gdy zobaczył Emily wchodzącą za mną do pokoju. Postawiłam tacę przy jego łóżku i Emily zaczęła poranną modlitwę. — Skróć to dzisiaj, Emily — poprosił. Spojrzała na mnie zaniepokojona, ponieważ mnie obwiniała za zachowanie papy, a następnie skróciła swoje czytanie. — Amen — powiedział papa w chwili, gdy skończyła i zabrał się za jajecznicę. Emily patrzyła, jak je, zwróciwszy się uprzednio do mnie. — Ubierz się — rozkazała — i zejdź
punktualnie na dół na śniadanie. Masz jeszcze do wykonania swoje poranne obowiązki w moim pokoju i pacierze do odmówienia. — A potem wracaj zaraz tutaj — dodał papa. — Musisz napisać kilka listów i wykonać kilka poleceń. — Mama nie czuje się dzisiaj dobrze, papo — rzekłam. — Vera mi o tym mówiła. — Vera się nią zajmie — sarknął. — Nie trać czasu na głupstwa. — Pójdę do niej i zobaczę, czy odmawia pacierz —
zapewniła Emily. — Dobrze — powiedział papa. Łykał swoją kawę, patrząc na mnie. Spojrzałam w bok i szybko wyszłam, by opróżnić nocnik Emily i ubrać się, a potem zejść na śniadanie. Zanim to zrobiłam, zajrzałam jednak do pokoju mamy. Przykryta kołdrą, samotna w dużym, dębowym łóżku z solidnym, szerokim zagłówkiem, z głową wciśniętą w ogro228 mną, puchatą poduszkę, mama wyglądała jak mała dziewczynka. Jej twarz miała biel matowej perły, a nie uczesane włosy okalały głowę. Oczy miała
zamknięte, ale gdy się zbliżyłam, nagle je otworzyła. Delikatny uśmiech ukazał się na jej ustach i rozjaśnił jej oczy, gdy mnie ujrzała. — Dzień dobry, kochanie — powiedziała. — Dzień dobry, mamo. Słyszałam, że nie czujesz się dobrze dziś rano. — Och, to był tylko dokuczliwy ból brzucha. Już mi prawie przeszło — uspokoiła mnie i wzięła za rękę. Objęłam ją z radością. Och, jak bardzo chciałam powiedzieć jej o tym, co się stało. Jak bardzo chciałam ukryć głowę na jej piersi, by mnie objęła i
pocieszyła. Jak bardzo było mi potrzebne jej zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. Potrzebowałam matczynej miłości, tej więzi z kimś ciepłym i czułym. Tęskniłam za jej lawendowym zapachem, za miękkością jej włosów. Pragnęłam jej czułych pocałunków i spokoju, który spływał na mnie w jej bezpiecznych ramionach. Chciałam być znowu małą dziewczynką. Chciałam być w wieku, w jakim byłam, zanim te wszystkie straszne prawdy spadły na mnie, gdy miałam tak mało lat, że wierzyłam w bajki, które mama czytała swym łagodnym głosem dla mnie i Eugenii. Dlaczego musiałyśmy urosnąć i wejść w świat zakłamania i brzydoty?
Dlaczego nie mogłyśmy się zatrzymać w dobrych czasach i pozostać w krainie szczę ścia? — Jak się dziś czuje Eugenia? — spytała, zanim zdąży łam jej powiedzieć o czymś nieprzyjemnym. — Czuje się dobrze, mamo — powiedziałam, ukrywając rozpacz. — Dobrze, dobrze. Postaram się później do niej zajrzeć. Jest ciepło i pogodnie na zewnątrz? —
spytała. — Wydaje się, że tak — powiedziała, odwracając się w stronę okna. Zdałam sobie sprawę, że nawet nie przyjrzałam się pogodzie dziś rano. Vera już odsłoniła zasłony i zobaczyłam niebo pokryte chmurami, a nie błękitne jak wydawało się mamie. — Tak, mamo — powiedziałam — jest ładnie. 229 — To dobrze. Może pójdę dzisiaj rano na spacer. Czy również miałabyś ochotę?
— Tak, mamo. — Więc przyjdź po lunchu i pójdziemy razem. Pospacerujemy po polach i narwiemy trochę kwiatów. Potrzebuję świeżych kwiatów w pokoju. Dobrze? — Dobrze, mamo. Pogłaskała mnie po ręce i zamknęła oczy. Po chwili uśmiechnęła się, ale oczy miała nadal zamknięte. — Jeszcze jestem trochę słaba, Violet — mówiła. — Powiedz mamie, że chciałabym dłużej pospać. O Boże, pomyślałam, co się z nią dzieje? Dlaczego jej się wszystko myli i
dlaczego nikt nic w tej sprawie nie robi? — Mamo, tu jest Lilian. Ja jestem Lilian, nie Violet — tłumaczyłam, ale ona nie zwracała na to uwagi. — Jestem taka zmęczona — narzekała. — Zbyt długo liczyłam gwiazdy w nocy. Stałam tam jeszcze kilka minut, trzymając ją za rękę i patrząc na nią, aż jej oddech stał się regularny i zdałam sobie sprawę, że znowu usnęła. Puściłam jej rękę i powoli odwróciłam się, czując, że odlatuję jak balon, umykający z rąk dziecka wraz ze sznurkiem, za który był trzymany, i
szarpany przez silny wiatr. W ciągu następnych kilku dni zaczęłam naprawdę zastanawiać się, czy to nie diabeł opętał papę i zmusił go, by ze mną tak postąpił. Papa nic nie wspominał o zajściu ani nie robił i nie mówił niczego, co mogłoby mnie zawstydzić lub sprawić mi przykrość. Zamiast tego codziennie mnie wychwalał, szczególnie w obecności Emily. — Lilian lepiej się zna na interesach niż zarządca — oświadczył. — Błyskawicznie robi obliczenia i wynajduje błędy. Wykryła, że zapłaciłem za dużo za karmę dla
prosiaków, prawda Lilian? Ludzie zawsze próbują wycisnąć z ciebie dolara więcej, jeśli nie patrzysz im na ręce. Zrobiłaś kawał dobrej roboty, Lilian. Bardzo dobrej roboty — powiedział. Emily zmrużyła oczy i zacisnęła usta, ale musiała przytaknąć i powiedzieć mi, że jestem teraz na drodze cnoty. 230 — Tylko z niej nie zejdź — ostrzegła. Pod koniec tygodnia przyszedł doktor Cory, by obejrzeć papę. Kazał mu korzystać z wózka i kul, wstawać i
wychodzić z pokoju. — Potrzebujesz świeżego powietrza, Jed — oświadczył. — Masz złamaną nogę, ale oprócz odpoczynku potrzeba ci wreszcie trochę ruchu. Tak mi się wydaje — dodał doktor, patrząc w moją s t r o n ę . — J e s t e ś rozpieszczany przez te wszystkie ładne kobiety gotowe na każde twoje skinienie, prawda? — No to co? — odgryzł się papa. — Pracujesz całe życie dla dobra twojej rodziny, więc to nic wielkiego dla nich zaopiekować się tobą raz na jakiś czas. — Oczywiście — przytaknął doktor.
Emily wpadła na pomysł, by wyciągnąć stary wózek Eugenii i udostępnić go papie. Charles przyniósł go na górę. Po naoliwieniu i wyczyszczeniu wyglądał jak nowy. Tego popołudnia papa otrzymał kule i wstał z łóżka po raz pierwszy po wypadku. Ale gdy Emily zasugerowała, by przeniósł się na dół, do sypialni Eugenii, papa się nie zgodził. — Wolę jeździć i chodzić tutaj — powiedział. — Jak będę gotowy zejść na dół, to tak zrobimy. Wydawało się że myśl o przebywaniu w sypialni Eugenii i spaniu w jej łóżku
przeraża papę. Zamiast tego, kazał mi wozić się wokół schodów. Zawiozłam go do mamy, następnie postanowił oprowadzać mnie po całym piętrze, opisując pokoje, kto w nich mieszkał i gdzie bawił się jako mały chłopiec. Wyjście z sypialni podniosło go na duchu i zaostrzyło apetyt. Po południu pomogłam mu ogolić się i włożyć jedną z jego ładniejszych koszul. Musiałam obciąć nogawkę w jego spodniach, tak by mógł je założyć na gips. Ćwiczył chodzenie o kulach i pracował przy biurku. Miałam nadzieję, że wszystko to oznacza bliski koniec mojej całodobowej nad nim opieki, ale papa wciąż nie pozwalał mi nocować w
moim pokoju. — Mogę chodzić, Lilian — powiedział — ale nadal jeszcze potrzebuję twojej pomocy. Zgadzasz się na to, prawda? — 231 spytał. Skinęłam szybko głową i odwróciłam się, by nie zauważył rozczarowania na mojej twarzy. Papa zaczął zapraszać niektórych swoich przyjaciół. Pewnego wieczoru grali w karty w jego pokoju. Przyniosłam im jakiś posiłek i wyszłam, by poczekać na dole. Zanim się rozeszli, usnęłam na skórzanej
kanapie w gabinecie papy. Usłyszałam, jak śmiejąc się, schodzą po schodach, więc pobiegłam zobaczyć, czy papa czegoś nie potrzebuje, zanim pójdzie spać. Zastałam go w bardzo złym humorze. Dużo wypił i prawdopodobnie dużo przegrał w karty. — Mam tylko złą passę — mamrotał. — Pomóż mi zdjąć te wszystkie rzeczy! — krzyknął w chwilę później i zaczął zdzierać z siebie koszulę. Podbiegłam do niego i pomagałam mu się rozbierać, ściągając buty i skarpetki, a potem spodnie. Nie ułatwiał mi tego za bardzo, narzekając i przeklinając swój ciężki los. Cały czas sięgał po szklankę z
bourbonem i gdy była już pusta, zażądał, bym ją znowu napełniła. — Ale jest już późno, papo — zauważyłam.— Czy ty nie masz zamiaru iść spać? — Nalej mi tylko whisky i nie gderaj — warknął. Zrobi łam to szybko, a potem rozwiesiłam jego ubrania. Posprzątałam i próbowałam wywietrzyć pokój. Było w nim tak dużo dymu cygar, że można było się udusić, ale papie to wcale nie przeszkadzało. Pijany położył się spać, mamrocząc o swoich karcianych błędach.
Wykończona, nareszcie zajęłam się sobą. Kilka godzin później obudził mnie straszny łomot. To papa przewrócił się na podłogę. Zapomniał o swojej złamanej nodze i z pijackim uporem próbował wstać i pójść do łazienki. Szybko zerwa łam się i podbiegłam, by mu pomóc, ale nie byłam w stanie go podnieść. Był bardzo ciężki i nie robił nic, żeby wesprzeć moje wysiłki. — Papo — prosiłam. — Jesteś na podłodze. Spróbuj z powrotem dostać się do łóżka. — Co... co — mamrotał, ciągnąc mnie w dół do siebie, by się podnieść.
— Papo — błagałam, ale on przyciągnął mnie do siebie. Trzymał mnie tak mocno, że prawie nie mogłam się ruszyć, 232 aby jakoś się uwolnić. Pomyślałam, żeby zawołać Emily, ale przeraziłam się, co ona by powiedziała, gdyby mnie zobaczy ła splecioną w uścisku z papą. Zamiast tego błagałam go by mnie puścił. Mamrotał i stękał, aż wreszcie tak się odwrócił że mogłam się uwolnić. Jeszcze raz spróbowałam pomóc mu wstać. Tym razem chwycił się łóżka i podciągnął
wystarczająco wysoko, by górna część jego ciała znalazła się na posłaniu. Podniosłam mu nogi i wepchnęłam go na posłanie. Wykończona, stałam ciężko dysząc. Nagle papa zaśmiał się i chwycił mnie za rękę — pociągnął do siebie. — Papo, nie! — krzyczałam. — Puść mnie! Proszę! — Będzie cieplej — mruczał. Zaczął ściągać moją koszulę, aż ją ze mnie zdarł zupełnie. Przygnieciona jego ciężarem, mogłam jedynie próbować wyśliznąć się, ale moje ruchy tylko bardziej go podniecały i rozzuchwalały.
Śmiał się i mruczał imiona, których nigdy przedtem nie słyszałam, prawdopodobnie myląc mnie z kobietami, które poznał w trakcie swoich częstych wyjazdów. Zaczęłam krzyczeć, ale zakrył mi usta swoją dużą dłonią. — Szsza — powiedział — bo obudzisz cały dom. — Papo, proszę, nie rób tego znowu, proszę — błagałam. — Musisz się nauczyć — powiedział. — Musisz wiedzieć, co cię czeka.
Nauczę cię... nauczę. Lepiej, żebym to ja zrobił, a nie jakiś brudny przybysz. Tak, tak... tylko pozwól mi pokazać ci... W tej samej chwili był znowu we mnie. Odwróciłam głowę, gdy stękał, poruszając się nade mną. Próbowałam zamknąć oczy i udawać, że jestem gdzie indziej, ale jego gorący i cuchnący oddech przywracał mnie do rzeczywisto ści. Jego usta zachłannie dotykały moich włosów, czoła, policzków, cmokając i całując. Poczułam wewnątrz jego gorące wyładowanie, a następnie jego ciało bezwładnie opadło. Westchnął i powoli się odwrócił. — Zły los — powiedział. — To tylko
zła passa. Trzeba ją przełamać. Nie poruszałam się. Słyszałam mocne bicie własnego serca. Powoli usiadłam i zeszłam z łóżka. Papa nie poruszył 233 się, nic nie powiedział. Sądząc po jego oddechu, znowu zasnął. Moim ciałem wstrząsało łkanie. Zebrałam swoje rzeczy i wycofałam się z pokoju. Chciałam zasnąć w moim łóżku. Chciałam tam umrzeć. Emily potrząsała mną, budząc mnie następnego ranka. Zasnęłam, trzymając w objęciach
poduszkę. Gdy otworzy łam oczy, zobaczyłam Emily stojącą nade mną. — Papa cię woła — powiedziała. — Czy nie słyszysz, jak się wydziera na korytarzu? Muszę cię budzić? Wyłaź natychmiast z łóżka! — rozkazała. Patrzyłam przez chwilę na poduszkę. Znowu poczułam na sobie gorące, spocone ciało papy. Ponownie usłyszałam, jak mamrocząc swoje obietnice, nazywa mnie imionami innych kobiet. Poczułam jego palce obmacujące moje piersi i jego lepkie usta na moich ustach. Zaczęłam krzyczeć.
Krzyknęłam tak głośno i niespodziewanie, że Emily cofnęła się z otwartymi ustami. Zaczęłam walić w poduszkę. Biłam w nią pięściami bez przerwy. Szarpałam włosy, przyciskałam dłonie do skroni i wciąż krzyczałam. Zaczęłam skakać po łóżku, tłukąc się pięściami po udach, żołądku i głowie, gdzie popadło. Emily wyciągnęła Biblię z kieszeni swego szlafroka i zaczęła głośno czytać, by zagłuszyć moje wrzaski. Im głośniej czytała, tym głośniej krzyczałam. Wreszcie ochrypłam i zaschło mi w gardle. Opadłam na łóżko. Moim ciałem wstrząsały dreszcze; drżały mi usta, a zęby szczękały. Emily nadal czytała nade
mną fragmenty Biblii, potem przeżegnała się i zaczęła wycofywać, śpiewając religijne pieśni. Przyprowadziła papę do drzwi mojej sypialni. Stał, opierając się na kulach i patrzył na mnie. — Diabeł ją w nocy opętał — powiedziała do niego. — Zaczęłam go z niej wypędzać. — Hmm — mruknął papa. — Dobrze — powiedział i szybko wrócił do swego pokoju. Nie domagał się, bym wróciła. Vera i Tottie przyszły do mnie i przyniosły mi gorący
napój i posiłek, ale ja nie tknęłam niczego, ani okruszyny. Wypiłam tylko trochę wody. Zostałam w łóżku 234 przez cały ten dzień i następny. Co pewien czas przychodzi ła do mnie Emily, by odmawiać pacierze i śpiewać pieśni Wreszcie trzeciego dnia rankiem wstałam, wzięłam kąpiel i zeszłam na dół. Vera i Tottie były uszczęśliwione, gdy mnie zobaczyły. Skakały cały czas koło mnie, traktując mnie jak panią domu. Mówiłam bardzo mało. Poszłam odwiedzić mamę i przesiedziałam u niej większą część dnia, słuchając jej nierealnych opowieści, pilnując podczas snu i czytając na głos romanse. Mama
przeżywała ciągłe zmiany nastroju. Czasami wstawała i układała włosy, by po chwili znowu wrócić do łóżka. Ubierała się, a potem szybko rozbierała, zakładała nocną koszulę i szlafrok. Jej dziwaczne zachowanie, jej szaleństwo miało na mnie kojący wpływ. Czułam się taka samotna i zagubiona. Dni mijały. Papa stawał się coraz bardziej samodzielny. Wkrótce zaczął już chodzić po schodach do swego gabinetu. Gdy tylko mnie widział, unikał mego wzroku i szybko czymś się zajmował. Ja również starałam się na niego nie
patrzeć. Traktowałam go jak powietrze. Wreszcie któregoś dnia mruknął „dzień dobry", a ja mu odpowiedziałam. Z jakiegoś powodu Emily również zostawiła mnie w spokoju. Tylko od czasu do czasu prosiła mnie, bym przeczytała coś z Biblii, ale już nie prześladowała mnie swoimi religijnymi wymaganiami, tak jak to robiła po śmierci Nilesa. Spędzałam dużo czasu na czytaniu. Vera nauczyła mnie haftować. Spacerowałam, jadłam regularnie posiłki. Czu łam się jakoś dziwnie. Wydawało mi
się, że patrzę na siebie z boku, jak dusza unosząca się nad ciałem i obserwująca jego codzienne, monotonne czynności. Czasami próbowałam namówić mamę, by wyszła na dwór, ale ona odczuwała coraz silniejsze bóle głowy i brzucha, więc większość czasu spędzała w łóżku. Jedyna dłuższa rozmowa, jaką przeprowadziłam z papą, była na jej temat. Prosiłam go, by sprowadził doktora. — To nie jest tylko udawanie, papo — powiedziałam. — Ona naprawdę cierpi.
Chrząknął, unikając jak zawsze mego wzroku, i obiecał coś zrobić w tej sprawie, gdy upora się ze swoją papierkową 235 pracą. Ale tygodnie mijały, a on nadal nic nie robił. Aż w końcu pewnej nocy mama dostała takich boleści, że wprost wyła z bólu. Papa przestraszył się i posłał Charlesa po doktora Cory. Ten po zbadaniu chciał ją zabrać do szpitala, ale papa nie zgodził się na to. — Nikt z rodziny Boothów nie umarł w jakimś szpitalu, nawet Eugenia. Daj jej coś na wzmocnienie i zaraz wyzdrowieje — upierał się.
— Uważam, że to jest coś bardziej poważnego, Jed. Potrzebuję porady innych lekarzy i trzeba jej porobić rozmaite badania. — Daj jej tylko coś na wzmocnienie — powtórzył papa. Niechętnie doktor zapisał mamie coś przeciw bólom i wyszedł. Papa kazał jej to zażywać, gdy tylko poczuje ból. Obiecał, że przyjdzie do niej, gdy tylko ona tego zechce. Powiedziałam Emily, że papa się myli i prosiłam, by wpłynęła na niego i przekonała, iż doktor ma rację.
— Bóg zaopiekuje się mamą — odparła Emily — i zrobi to lepiej niż cała gromada świeckich doktorów. Czas mijał. Mama nie czuła się ani lepiej, ani gorzej. Lekarstwo miało działanie uśmierzające i chora większość czasu przesypiała. Nastała piękna złota jesień i przykro mi było, że nie możemy razem pójść na spacer. Pewnego ranka, zaraz po przebudzeniu, postanowiłam ubrać mamę i namówić ją na wyjście z łóżka. Ale gdy tylko wstałam, chwyciły mnie nudności. Pobiegłam do łazienki i zaczęłam wymiotować. Nie miałam pojęcia, co
się ze mną dzieje. Usiadłam na podłodze i zamknęłam oczy. Kręciło mi się w głowie. Nagle coś mnie olśniło. Umyłam się lodowatą wodą, ale twarz mnie paliła, a serce łomotało. Już prawie dwa miesiące nie miałam okresu. Szybko wstałam, ubrałam się i zbiegłam na dół prosto do gabinetu papy. Chwyciłam jego medyczne książki. Jedną z nich otworzyłam tam, gdzie było napisane o ciąży i przeczytałam szokującą wiadomość, którą przeczułam w głębi serca. Siedziałam jeszcze na podłodze z otwartą książką na kolanach, gdy do gabinetu wszedł papa.
236 — Co robisz tutaj o tej porze? — spytał. — O czym ty czytasz? — To jest jedna z twoich medycznych książek, papo. Chciałam się najpierw upewnić — powiedziałam. Mówiłam tak wyzywającym tonem, że papę zamurowało. — Co masz na myśli? Upewnić się, o czym? — Upewnić się, czy jestem w ciąży — oświadczyłam.
Słowa te spadły na niego jak grom z jasnego nieba. Otworzył szeroko oczy i usta. Potrząsnął głową. — Tak, papo. To prawda. Jestem w ciąży — powiedziałam. — I ty wiesz, dlaczego i jak to się stało. Nagle podniósł rękę i wskazał na mnie palcem. — Nie wygłaszaj żadnych oskarżeń, Lilian. Nie rób skandalu, słyszysz, bo... — Bo co, papo? — Bo każę cię wychłostać. Ty wiesz, w jaki sposób stałaś się kobietą. To ten chłopak tamtej nocy. Tak było. To stało
się wtedy — zdecydował, kiwając głową. — To kłamstwo, papo, i ty o tym wiesz. Była tu pani Coons. Słyszałeś, co powiedziała. — Powiedziała, że nie ma pewności — kłamał. — To prawda, to prawda, właśnie tak powiedziała. Teraz wiemy, dlaczego nie była pewna. Przynosisz wstyd domowi Boothów. Nikomu nie pozwolę zhańbić tej rodziny. Nikt się o tym nie dowie. Taka jest prawda — orzekł, znowu kiwając głową. — Co się dzieje? Co się stało, papo? —
dopytywała się Emily, wchodząc za nim. — Dlaczego tak krzyczysz na Lilian? — Dlaczego krzyczę? Jest w ciąży z tym nieżyjącym chłopakiem. Oto dlaczego — powiedział szybko. — To nieprawda, Emily. To nie był Niles — powiedzia łam. — Zamknij się — warknęła Emily. — Oczywiście, że to był Niles. Wpuściłaś go do swego pokoju i zgrzeszyliście. Teraz będziesz cierpiała z tego powodu. — Nikt nie może się o tym dowiedzieć
— powiedział papa. — Ukryjemy ją, aż będzie po wszystkim. — A co potem zrobisz, papo? Co z dzieckiem? 237 — Dziecko ... dziecko ... — To będzie mamy dziecko — zdecydowała szybko Emily. — Tak — skwapliwie zgodził się papa. — Oczywiście. Nikt teraz Georgii nie odwiedza.
Wszyscy w to uwierzą. Dobry pomysł, Emily. W ten sposób zachowamy dobre imię Boothów. — To jest odrażające kłamstwo, mówić w ten sposób — protestowałam. — Cicho bądź! — warknął papa. — Marsz na górę! Nie zejdziesz na dół, aż... aż ono się urodzi. No, idź! — Rób, co papa każe! — zarządziła Emily. — Rusz się! — krzyknął papa. Podszedł do mnie. — Albo cię zbiję, jak
obiecałem. Zamknęłam książkę i wybiegłam z gabinetu. Papa nie musiał mnie bić. Chciałam ukryć wstyd i grzech. Chciałam schować się w najciemniejszym kącie i umrzeć. Teraz to nie wydawało się takie okropne. Wolałam raczej być razem z moją małą siostrzyczką Eugenią i miłością mego życia, Nilesem, niż żyć na tym obrzydliwym świecie, myślałam i modliłam się, by moje serce po prostu przestało bić. 12. Uwięziona
Podczas gdy ja leżałam w łóżku, gapiąc się w sufit, papa i Emily byli na dole w gabinecie i knuli wielki podstęp. Nie obchodziło mnie już, co zrobią i co powiedzą. Nie wierzyłam również w to, że mogę mieć jeszcze jakikolwiek wpływ na mój własny los. Prawdopodobnie nigdy go nie miałam. Gdy byłam młodsza, snułam cudowne plany na przyszłość, po prostu niemądrze marzyłam. Teraz zdałam sobie sprawę z tego, że takie biedne stworzenie jak ja chyba istnieje na 238 tej ziemi tylko po to, by inni mogli się przekonać, ile nieszczęść może spotkać tego, kto nie przestrzega boskich przykazań. Nie ma też znaczenia, który z
twoich przodków naruszył te przykazania. Grzechy rodziców, jak często cytowała Emily, spadają na głowy ich dzieci. Życie mnie o tym przekonało. Dlaczego Bóg wysłuchuje ludzi tak okrutnych i odrażających jak Emily, a jest głuchy na prośby kogoś tak delikatnego i miłego jak Eugenia czy mama, lub kogoś tak zagubionego i przerażonego jak ja? Modliłam się o Eugenię, modliłam się o mamę i modliłam się o siebie, ale żadna z moich modlitw nie została wysłuchana. Z jakiegoś niewiadomego powodu Emily była na tym świecie po to, by nas osądzać i panoszyć się nad nami
wszystkimi. Jak tylko sięgam pamięcią, wszystkie jej proroctwa, groźby i przewidywania sprawdziły się. Diabeł zawładnął moją duszą, jeszcze zanim się urodziłam, zaraził mnie złem tak skutecznie, że przyczyniłam się do śmierci mojej matki. Emily miała rację, powtarzając wciąż, że jestem Jonaszem. Gdy tak leżałam z ręką na brzuchu, mając świadomość, że w moim ciele rozwija się nie chciane dziecko, poczułam się jak w brzuchu wieloryba, którego ciemne wnętrze było teraz moim nowym więzieniem. Tym też stał się mój pokój od czasu, gdy
papa i Emily tak postanowili. Weszli tu obydwoje uzbrojeni w słowa Biblii, przemawiając do mnie jak sędziowie z Salem, Massachusetts, patrzący z pogardą i nienawiścią na kobietę posądzoną o to, że jest czarownicą. Najpierw Emily odmówiła pacierz i przeczytała psalm. Papa stał obok niej i kiwał głową. Gdy skończyła, podniósł wzrok i skierował na mnie ostre spojrzenie swoich ciemnych oczu. — Lilian — oświadczył groźnym tonem. — Pozostaniesz w tym pokoju zamknięta na klucz aż do urodzenia dziecka. Do tego czasu będziesz się kontaktowała
ze światem zewnętrznym tylko i wyłącznie przez Emily. Ona będzie przynosi ła ci jedzenie i dbała o potrzeby twojego ciała i duszy. Podszedł bliżej, oczekując nowego sprzeciwu, ale nie odezwałam się. 239 — Nie chcę słyszeć żadnych skarg, żadnych jęków i płaczu, żadnego walenia w drzwi czy krzyków przez okno, słyszysz? Jeśli nie będziesz posłuszna, będę zmuszony umie ścić cię na strychu i przykuć łańcuchem
do ściany do czasu narodzin dziecka. Zrozumiałaś? — powiedział stanowczo. — Ale co z mamą? — spytałam. — Chciałabym ją odwiedzać i ona będzie chciała się ze mną zobaczyć. Papa zmarszczył swoje ciemne, grube brwi i myślał przez chwilę. Spojrzał niezdecydowanie na Emily i zwrócił się do mnie. — Pewnego dnia, gdy Emily uzna, że wszystko jest w porządku, przyjdzie po ciebie i zaprowadzi cię do pokoju Georgii. Zostaniesz tam przez pół godziny, a potem wrócisz do siebie. Gdy Emily powie, że czas minął, masz być posłuszna, bo inaczej... więcej po ciebie
nie przyjdzie — oświadczył ostro. — Nie wyjdę na słońce i świeże powietrze? — spytałam. Nawet chwast tego potrzebuje, pomyślałam, ale nie odwa żyłam się powiedzieć, bo na pewno Emily odparłaby, że chwast nie grzeszy. — Nie, do diabła — odparł papa, a jego twarz poczerwieniała. — Czy ty nie rozumiesz, co my usiłujemy zrobić? Próbujemy uratować honor rodziny. Jeśli ktoś zobaczy cię z brzuchem, zaczną gadać, plotkować i zanim się obejrzysz, wszyscy w okolicy dowiedzą
się o naszej hańbie. Siadaj sobie przy oknie, tutaj będziesz miała dosyć słońca i świeżego powietrza, słyszysz? — A co z Verą i Tottie? — spytałam łagodnie. — Będę mogła je widywać? — Nie — powiedział stanowczo. — One będą się zastanawiały, dlaczego nie wychodzę — mruczałam pod nosem. — Zajmę się tym. Nie twoja sprawa. — Wskazał grubym palcem na mnie. — Masz być posłuszna swojej siostrze; robić to, co powiedziałem, a gdy już będzie po wszystkim, wrócisz znowu do
naszej rodziny. Nawet będziesz mogła wrócić do szkoły — powiedział, mięknąc nieco. — Ale — szybko dodał — jeśli udowodnisz, że na to zasługujesz. 240 — By ci się nie nudziło — dodał jeszcze — będę od czasu do czasu przynosił ci moje księgi do prowadzenia; będziesz również mogła czytać książki i haftować. Zajrzę do ciebie przy okazji — zakończył i zawrócił do wyjścia. Emily ociągała się w drzwiach. — Teraz przyniosę ci coś na śniadanie — powiedziała głośno i wyniośle, po
czym wyszła za papą. Usłyszałam, jak przekręca klucz w zamku. Gdy tylko ich kroki oddaliły się i ucichły, zaczęłam się śmiać. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że Emily stała się moją służącą. Będzie mi przynosiła posiłki, maszerowała tam i z powrotem po schodach z tacą, tak jakbym była kimś rozpieszczanym. Oczywiście ona nie patrzy na to w ten sposób; ona czuje się moim dozorcą, moją panią. Może w rzeczywistości nie śmiałam się;
może w ten sposób płakałam, ponieważ zabrakło mi już łez i sił na prawdziwy płacz. Miałam niecałe czternaście lat, a mogłabym już wypełnić rzekę własnymi łzami. Nawet mój śmiech był bolesny. Szarpał mi serce i sprawiał, że bolały mnie żebra. Wciągnęłam powietrze, by się opanować i podeszłam do okna. Jak ślicznie wyglądał świat na zewnątrz teraz, gdy był zabroniony. Las mienił się barwami jesieni, stanowił pejzaż malowany wszystkimi odcieniami brązu i żółci. Małe, pu-chate chmurki nigdy nie były tak białe ani niebo tak błękitne, a ptaki... ptaki były wszędzie, demonstrowały swoją wolność, swoją swobodę latania.
Było nie do zniesienia widzieć je w oddali i nie słyszeć ich śpiewu. Westchnęłam i odeszłam od okna. Mój pokój zamieniony w więzienną celę wydawał się teraz mniejszy. Ściany były grubsze, kąty ciemniejsze. Nawet sufit się obniżył. Przeraziłam się, że zacznie opadać codziennie po trochu, aż w końcu mnie przygniecie w moim osamotnieniu. Zamknęłam oczy i starałam się o tym nie myśleć. Wkrótce Emily przyniosła mi śniadanie. Postawiła tacę na nocnym stoliku i stanęła z tyłu ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Zmrużyła oczy i zacisnęła usta. Było mi niedobrze na widok jej ziemi-241
stej, bladej cery. Obawiałam się, że wkrótce moja cera będzie tak samo szara. — Nie jestem głodna — oświadczyłam, spojrzawszy na jedzenie, szczególnie na gorącą kaszę i suche grzanki. — Kazałam Verze przygotować to specjalnie dla ciebie — wskazała na gorącą kaszę. — Zjesz to wszystko do końca. Pomimo że ciąża jest skutkiem twego grzechu, jednak to jest dziecko i należy o nie dbać, i je chronić. Nie obchodzi mnie, co będziesz robiła ze swoim ciałem później, ale ważne jest, co robisz z nim teraz i dopóki ja tu rządzę, będziesz jadła to, co należy. Jedz! — powiedziała jak do psa.
Emily miała rację. Dlaczego mam karać dziecko w moim wnętrzu? Postępowałabym tak samo jak postępowano ze mną — obciążano dziecko grzechami rodziców. Jadłam mechanicznie, a Emily patrzyła, czekając, by się upewnić, że wszystko dokładnie połknęłam. — Ja wiem, że ty wiesz, iż Niles nie jest ojcem mego dziecka — powiedziałam, przestając jeść. — J e s t e m pewna, że wiesz, jak okropna jest prawda. Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę i wreszcie skinęła głową. — Tym bardziej powinnaś mi być
posłuszną. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale jesteś narzędziem, za pomocą którego Szatan wkracza w nasze życie. Musimy go wypędzić z ciebie na zawsze i nie pozwolić mu więcej panować w tym domu. Odmawiaj pacierze i rozmyślaj nad swym godnym ubolewania stanem — powiedziała. Następnie wzię ła tacę i wyniosła puste naczynia, znowu zamykając drzwi pokoju na klucz. Zaczął się pierwszy dzień odbywania mojego więziennego wyroku. Mały pokój stał się całym moim światem na długie miesiące. W tym czasie poznałam każdą nierówność w ścianie i każdą plamkę na podłodze. Pod kontrolą Emily
czyściłam i polerowałam, i znowu czyściłam i polerowałam każdy mebel, każdy centymetr powierzchni. Co kilka dni papa, tak jak obiecał, wpadał ze swoimi rachunkowymi księgami, a Emily z wyrazem niezadowolenia na twarzy przyno-242 siła mi książki do czytania. Zajmowałam się ręcznymi robótkami i zrobiłam ładne rzeczy do powieszenia na ściany Stojąc przed lustrem w łazience, z dużym zainteresowaniem obserwowałam zmiany zachodzące w moim ciele. Zauważyłam, że moje piersi stają się coraz większe. Pojawiły się na nich cienkie, niebieskawe żyłki, a brodawki pociemniały.
Poranne nudności przeciągnęły się do trzeciego miesiąca i nagle ustały. Pewnego ranka obudziłam się strasznie głodna. Nie mogłam się doczekać, kiedy Emily przyniesie tacę, i gdy wreszcie przyszła, pochłonęłam wszystko w jednej chwili, prosząc, by przyniosła więcej. — Więcej? — warknęła. — Czy ty myślisz, że będę biegała cały dzień tam i z powrotem po schodach, by spełniać twoje zachcianki? Będziesz jadła tyle, ile przyniosę i nic ponadto. — Ale, Emily, w papy medycznych książkach jest napisane, że ciężarne kobiety mają często duży apetyt. Muszą
jeść za dwoje. Mówiłaś, że nie chcesz, by dziecko cierpiało za moje grzechy — przypomniałam jej. — Nie proszę dla mnie. Proszę w imieniu nie narodzonego dziecka, które na pewno błaga o jeszcze. Jak ono inaczej może powiedzieć o swoich potrzebach, jeśli nie przeze mnie? Emily sarknęła, ale zauważyłam, że się zastanowiła. — Bardzo dobrze — zgodziła się. — Zaraz przyniosę ci jeszcze i dopilnuję, byś dostawała odtąd większe porcje, ale jeśli zauważę, że stajesz się coraz grubsza...
— Będę przybierała na wadze, Emily. Taka jest naturalna kolej rzeczy — powiedziałam. — Zajrzyj do książki lub spytaj panią Coons. — Znowu zastanowiła się. — Zobaczymy — powiedziała i wyszła, by przynieść mi więcej jedzenia. Byłam zadowolona z siebie, że zmusiłam Emily do zrobienia czegoś dla mnie. Widocznie ją przekona łam. Sprawiło mi to największą przyjemność, jaką miałam od miesięcy, i przyłapałam się na tym, że się uśmiecham. Oczywiście ukryłam mój uśmiech przed Emily, która wciąż 243
kręciła się w pobliżu, spoglądając na mnie podejrzliwie przy każdej okazji. Późnym popołudniem, po lunchu, usłyszałam delikatne pukanie do moich drzwi. Podeszłam bliżej. Oczywiście były cały czas zamknięte na klucz, więc nie mogłam ich otworzyć. — Kto tam? — spytałam. — To ja, Tottie — odpowiedziała służąca szeptem. — Vera i ja martwimy się cały czas o panienkę. Nie chcemy, by panienka myślała, że się nią nie przejmujemy. Kapitan zabronił nam przychodzić na górę i kazał nam się nie martwić o
ciebie, ale my się martwimy. Czy wszystko w porządku? — Tak — powiedziałam. — Czy Emily wie, że tu jesteś? — Nie. Ona i kapitan akurat wyszli z domu, więc skorzystałam z okazji. — Lepiej nie zostawaj tu długo, Tottie — ostrzegłam. — Dlaczego się tu zamykasz, Lilian? To nie jest tak, jak mówi twój papa i Emily, prawda? Ty nie robisz tego dobrowolnie, powiedz? — Nic nie można na to poradzić, Tottie. Proszę, nie zadawaj więcej pytań. Nic
mi nie jest. Tottie była przez chwilę cicho; już myślałam, że odeszła, gdy odezwała się znowu. — Kapitan opowiada wszystkim, że twoja matka jest w ciąży. Vera mówi, że ona na to nie wygląda i nie zachowuje się jak ciężarna. Czy to prawda, panno Lilian? Zagryzłam wargi. Chciałam powiedzieć Tottie prawdę, ale bałam się, nie o siebie, lecz o nią. Lepiej nie myśleć o tym, co papa mógłby zrobić, gdyby ona komuś o mnie opowiedzia ła. Poza tym wstydziłam się tego, co się
stało, i nie chciałam, by ktokolwiek o tym się dowiedział. — Tak, Tottie — powiedziałam szybko. — To prawda. — Więc dlaczego przebywasz w swoim pokoju zamknięta na klucz? — Nie chcę o tym mówić, Tottie. Proszę, wracaj na dół. Nie chcę, byś miała przeze mnie kłopoty — powiedziałam, powstrzymując łzy. — To nie ma już znaczenia, panno Lilian. Tak naprawdę przyszłam się pożegnać. Odchodzę, już kiedyś mówi244
łam, że odejdę. Jadę na Północ, do Bostonu, by zamieszkać z moją babcią. — Och, Tottie, będzie mi ciebie brakowało — krzyknę łam — bardzo brakowało. — Chciałabym cię uściskać na pożegnanie, Lilian. Nie otworzysz tych drzwi, by się ze mną pożegnać? — Ja... nie mogę, Tottie — powiedziałam z płaczem. — Nie możesz czy nie chcesz, Lilian? — Żegnaj, Tottie — powiedziałam. — Powodzenia.
— Żegnaj, Lilian. Ty, Vera i Charles, i ich mały syn, Luther, to jedyni ludzie, z którymi chciałam się pożegnać. I twoja matka, oczywiście. Prawdą jest, że z ulgą opuszczam to nieszczęsne miejsce. Wiem, że nie jesteś tu szczę śliwa, Lilian. Może chcesz, bym coś dla ciebie zrobiła przed odejściem... — Nie, Tottie — powiedziałam załamującym się głosem. — Dziękuję ci. — Żegnaj — powtórzyła i odeszła. Płakałam tak strasznie, że myślałam, iż nie będę w stanie zjeść kolacji. Ale moje ciało mnie zadziwiło. Gdy Emily
weszła z tacą, wystarczyło jedno spojrzenie na potrawy, bym poczuła straszny głód. W czwartym i piątym miesiącu mój apetyt stale wzrastał. Wraz ze wzrostem apetytu wstępowała we mnie nowa energia. Moje krótkie spacery, by odwiedzić mamę, stanowczo mi nie wystarczały. Spotykając się z nią, nie mogłam nigdzie wyjść, szczególnie gdy byłam już w szóstym miesiącu. Poza tym mama i tak większość czasu spędzała w łóżku. Jej twarz pożółkła, a oczy przygasły. Emily i papa wmawiali mamie, że jest w ciąży, że doktor ją zbadał i tak powiedział. Była wystarczająco zdezorientowana, by zaakceptować tę diagnozę i z tego, co
zrozumiałam z jej słów, nawet powiedziała o tym Verze. Oczywiście nie oczekiwałam, że Vera w to uwierzy, ale uwa żałam, iż we własnym interesie zachowa dyskrecję. W tym czasie mama miała coraz silniejsze bóle brzucha i brała coraz więcej leków uśmierzających. W jej pokoju było pełno buteleczek, niektóre były puste, inne wypełnione do połowy. Stały rzędami na kredensie i nocnym stoliku. 245
Zawsze gdy ją odwiedzałam, leżała w łóżku, pojękując, z przymkniętymi oczami, ledwie sobie uświadamiając, że przy niej jestem. Czasami usiłowała poprawić swój wygląd i robiła makijaż, który zwykle był rozmazany i nawet wówczas pod różem i szminką widać było jej bladość. Duże oczy patrzyły na mnie ze smutkiem i tylko słuchała z roztargnieniem, co do niej mówię. Emily nie przyjmowała tego do wiadomości, ale mama straciła dużo na wadze. Jej ręce stały się tak chude, że na łokciach wyraźnie były widoczne kości, a policzki strasznie się zapadły. Po potrawach, które zostawały na talerzach, mogłam poznać, że prawie nic nie jadła.
Próbowałam ją karmić, ale ona tylko kręciła głową. — Nie jestem g ł o d n a — j ę c z a ł a . — Mój żołądek wszystko zwraca. Muszę mu dać odpocząć, Violet. — Przestałam ją poprawiać, mimo iż wiedziałam, że stojąca za mną Emily głupio się uśmiecha i kręci głową. — Mama jest bardzo chora — powiedziałam do niej pewnego popołudnia. Byłam wtedy na początku siódmego miesiąca ciąży. — Musisz nakłonić papę, by posłał po doktora. Ona musi iść do szpitala. Słabnie w oczach. Emily nie słuchała mnie i nadal szła
korytarzem, dzwoniąc pękiem więziennych kluczy. — Czy nic cię to nie obchodzi? — krzyczałam. Stanęłam w miejscu i Emily musiała się odwrócić. — Ona jest twoją matką. Twoją rodzoną matką! — krzyknęłam. — Mów ciszej — powiedziała, cofając się.— Oczywiście, że mam to na uwadze — odparła chłodno. — Modlę się o nią każdego wieczoru i każdego ranka. Czasami wchodzę do jej pokoju i modląc się, odbywam godzinne czuwanie u jej wezgłowia. Czy nie zauważyłaś świec? — Ależ, Emily, jej jest potrzebna
prawdziwa medyczna opieka i to natychmiast — błagałam. — Musimy zaraz posłać po doktora. — Jesteś głupia, nie możemy posłać po doktora — warknęła. — Powiedzieliśmy wszystkim, że mama jest w ciąży. Będzie miała twoje dziecko. Nie możemy nic zrobić do czasu, 246 aż się dziecko urodzi. Teraz idź do swego pokoju, zanim nasza rozmowa zwróci czyjąś uwagę. Idź już! — Nie możemy jej tak zostawić — upierałam się. — Mamy zdrowie jest ważniejsze. Nie zrobię ani kroku dalej!
— Co?! — Chcę się widzieć z papą — zażądałam stanowczo. Zejdź na dół i powiedz, żeby tu przyszedł. — Jeśli natychmiast nie pójdziesz do swego pokoju, jutro do ciebie nie przyjdę — straszyła. — Przyprowadź papę — nalegałam. — Nie posunę się ani o krok, aż to zrobisz. Emily popatrzyła na mnie ze złością, wreszcie odwróciła się i zeszła na dół. Chwilę później papa wszedł po schodach.
Włosy miał rozczochrane, a oczy przekrwione. — Co jest? — spytał. — Co tu się dzieje? — Papo, mama jest bardzo, bardzo chora. Nie możemy dłużej udawać, że to ona jest w ciąży. Musisz natychmiast posłać po doktora — nalegałam. — Wielkie nieba! — powiedział, a twarz mu poczerwieniała z wściekłości. Łypnął na mnie oczyma. — Jak śmiesz mówić mi, co powinienem zrobić! Wracaj do swego pokoju! No, dalej! — krzyknął. Gdy się nie poruszyłam, pchnął mnie.
Nie miałam wątpliwości, że mnie uderzy, jeśli zawaham się chociaż przez chwilę. — Ale mama jest bardzo chora — j ę k n ę ł a m . — Proszę, papo, proszę — błagałam. — Ja pilnuję Georgii. Ty pilnuj siebie — powiedział. — No idź już! — Wyciągnął rękę i wskazał palcem na moje drzwi. Powoli ruszyłam w ich stronę, a gdy tylko weszłam do środka, Emily zatrzasnęła za mną drzwi i zamknęła je na klucz. Nie przyniosła mi tego wieczoru kolacji, ale gdy zaczęłam się niepokoić i stukać
w zamknięte drzwi, natychmiast odpowiedziała. Wywnioskowałam z tego, że cały czas stała tam, po drugiej stronie drzwi, czekając aż z głodu stracę cierpliwość. — Papa powiedział, że dziś wieczorem masz iść do łóżka 247 bez kolacji — oświadczyła przez zamknięte drzwi. — To jest kara za twoje dzisiejsze nieposłuszeństwo. — Jakie nieposłuszeństwo, Emily? Ja tylko martwię się o mamę. To nie jest nieposłuszeństwo. — Opór jest nieposłuszeństwem. Musimy cię bardzo pilnować i nie
pozwolić na najmniejszą nieostrożność — wyjaśniła Emily. — Jak diabeł już raz wejdzie w czyjąś duszę, to trudno go stamtąd wypędzić. Teraz w tobie formuje się druga dusza i co będzie, jeśli diabeł zechce w nią wejść również? Idź spać! — warknęła. — Emily... zaczekaj! — krzyczałam, słysząc jej oddalające się kroki. Waliłam w drzwi i szarpałam za klamkę, ale ona nie zawróciła. Teraz naprawdę czułam się jak więzień we własnym pokoju, ale najgorsza była świadomość tego, że biedna mama nie uzyska medycznej pomocy, której tak bardzo potrzebuje. Po raz kolejny ktoś, kogo
bardzo kocham, zostanie zraniony z mego powodu. Gdy następnego ranka Emily przyniosła mi śniadanie, oświadczyła, że razem z papą podjęli nową decyzję. — Doszliśmy z papą do wniosku, że lepiej będzie, jeśli przestaniesz odwiedzać mamę — powiedziała, stawiając na stole tacę ze śniadaniem. — Co? Dlaczego? Muszę ją odwiedzać! Ona chce mnie widzieć! Ją to rozwesela! — krzyczałam. — Rozwesela? — Emily zrobiła lekceważącą minę. —
Ona nawet już nie wie, kim ty jesteś. Myśli, że jesteś jej dawno zmarłą młodszą siostrą i nic nie pamięta z tych wizyt. — Ale... to sprawia, że czuje się lepiej. Nie przeszkadza mi to, że mnie myli ze swoją siostrą. Ja... — Papa powiedział, że najlepiej będzie, gdy pójdziesz do niej dopiero po porodzie, i ja się z tym zgadzam — oświadczyła. — Nie! — krzyknęłam. — To nie jest w porządku. Spełniłam wszystko, czego papa ode mnie żądał i byłam posłuszna.
Emily zmrużyła oczy i zacisnęła usta tak mocno, że aż zbielały. Oparła ręce na kościstych biodrach i nachyliła się 248 do mnie. Matowe kosmyki włosów zwisały po obu stronach jej chudej, bezlitosnej twarzy. — Nie zmuszaj nas, by cię zawlec na strych i przykuć do ściany. Papa straszył, że to zrobi, i jeśli będzie konieczność zrobi! — Nie — powiedziałam, potrząsając głową. — Muszę odwiedzać mamę. Muszę! — Łzy płynęły mi po twarzy, ale Emily nadal patrzyła na mnie z nienawiścią.
— To już postanowione — orzekła. — Koniec. Teraz jedz śniadanie, zanim ostygnie. Masz — powiedziała, rzucając plik papierów na moje łóżko. — Papa chce, byś dokładnie sprawdziła wszystkie te rachunki. — Odwróciła się i wyszła z pokoju, zamykając z trzaskiem drzwi. Myślałam, że już nie mam łez, tyle się napłakałam w moim krótkim życiu; ale zostać odizolowaną od jedynej, czułej i kochającej osoby, to już było dla mnie nie do zniesienia. Nie przeszkadzało mi, że mama myliła mnie z moją rodzoną matką. Nadal się uśmiechała i łagodnie do mnie przemawia ła. Nadal chciała trzymać mnie za rękę i
mówić o miłych i przyjemnych rzeczach. Była jedynym jasnym promieniem, który mi pozostał w tym ponurym, monotonnym i nieciekawym świecie. Gdy siedziałam obok niej, nawet wówczas gdy spała, działała na mnie kojąco i pomagała mi przetrwać resztę tych okropnych dni. Jadłam śniadanie i płakałam. Teraz czas popłynie o wiele wolniej. Każda minuta będzie wydawała się godziną, każda godzina będzie się dłużyła jak cały dzień. Nie chciało mi się czytać ani haftować, ani nawet spojrzeć na rachunki papy. Siedziałam tylko przy oknie i wyglądałam na zewnątrz.
Jak silną była moja mała siostrzyczka Eugenia, myśla łam. Przeżyła w ten sposób większą część swego krótkiego żywota i nigdy nie straciła radości życia ani nadziei. Tylko wspomnienie o niej, o jej zachwycie nad wszystkim, co robiłam i co jej opisywałam, podtrzymywały mnie na duchu przez następne dni. W ostatnim tygodniu siódmego miesiąca ciąży stałam się grubsza i osiągnęłam największą wagę. Czasami trudno mi 249 było oddychać. Czułam, jak dziecko mnie kopie. Starałam się wstawać każdego ranka i poruszać po moim
małym pokoju. Czyszczenie i polerowanie, nawet siedzenie przez dłuższy okres, szybko mnie męczyło. Pewnego popołudnia, gdy Emily przyszła zabrać naczynia po lunchu, skrytykowa ła mnie, że jestem leniwa i staję się zbyt gruba. — To nie dziecko domaga się dodatkowej porcji, to ty. Spójrz na siebie. Spójrz na swoją twarz i ramiona! — A czego się spodziewałaś! — odgryzłam się. — Obydwoje z papą nie pozwalacie mi wyjść. Nie pozwalacie
mi chodzić na spacery po świeżym powietrzu. — Jest tak, jak musi być — oświadczyła Emily, ale gdy wyszła, twardo zdecydowałam, że tak dalej nie będzie. Postanowiłam wydostać się choćby na krótką chwilę. Podeszłam do drzwi i zaczęłam badać zamek. Następnie wzięłam pilniczek do paznokci i spróbowałam posłużyć się nim jak kluczem. Zajęło mi to prawie godzinę; już prawie byłam bliska celu i znowu nie trafiłam, i tak kilkanaście razy, ale nie poddałam się, aż szarpnęłam drzwi i poczułam, że puściły.
Przez chwilę nie wiedziałam, co robić z moją świeżo odzyskaną wolnością. Stałam tylko, gapiąc się na korytarz. Zanim wyszłam, spojrzałam najpierw na prawo, później na lewo, by się upewnić, że droga jest wolna. Wreszcie opuści łam mój pokój bez eskorty Emily. Nikt nie wyznaczał mi, którędy i w którą stronę mam iść. Poczułam zawrót głowy. Co krok zatrzymywałam się przed każdym starym obrazem, przed każdym oknem, oglądałam każdy kąt. Wszystko wydawało mi się nowe i ekscytujące. Podeszłam do samych schodów i spojrzałam w dół na hall oraz wyjście, które mogłam sobie tylko wyobrażać
przez te wszystkie miesiące. W domu jest wyjątkowo cicho, pomyślałam. Słyszałam tylko tykanie starego zegara. Przypomniałam sobie, że wielu naszych służących odeszło, włączając w to Tottie. Czy papa jest na dole w swoim gabinecie i pracuje przy biurku? Gdzie jest Emily? Bałam się, że wyskoczy na mnie nagle z jakiegoś ciemnego kąta. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wrócić do sypialni, ale znowu ogarnęła mnie złość 250 i nabrałam odwagi, by iść dalej. Zaczęłam schodzić na dół
po schodach, zatrzymując się przy każdym skrzypnięciu, by upewnić się, czy nikt nie słyszy. Na dole zatrzymałam się znowu i czekałam. Wydawało mi się, że dochodzą jakieś odgłosy z kuchni, ale nadal było tylko słychać tykanie zegara. Wszędzie panowała cisza. Zauważyłam, iż w gabinecie papy jest ciemno. Nadal na palcach skierowałam się w stronę wyjścia. Gdy dotknęłam ręką klamki, przeniknął mnie dreszcz podniecenia. Za chwilę wyjdę z domu na światło dzienne. Poczuję na sobie ciepło wiosennego
słońca. Wiedziałam, że ryzykuję, iż może zostać zauważona moja ciąża, ale już się tym nie przejmowałam. Otworzyłam powoli drzwi. Skrzypnęły tak głośno, iż byłam przekonana, że ściągnie to Emily i papę, ale nikt się nie pojawił, nikt nie wyszedł. Jak cudownie było znaleźć się znowu na słońcu. Jak słodko pachniały kwiaty. Trawa nigdy nie była tak zielona, a magnolie tak białe. Wszystko mnie zachwycało — chrzęst żwiru pod stopami, lot jaskółek, ujadanie myśliwskich psów, cienie padające w słońcu, zapach domowych zwierząt na farmie i szerokie pola z wysoką trawą, falującą pod wpływem lekkiego wiatru.
Nic nie było tak cenne jak wolność. Szłam, z przyjemnością patrząc na wszystko po drodze. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu. Wszyscy pracownicy pracowali jeszcze w polu, a Charles prawdopodobnie w oborze. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak daleko odeszłam, dopóki się nie odwróciłam i nie spojrzałam na dom. Ale nie zawróciłam. Zmierzałam dalej znaną ścieżką, po której wiele razy biegałam jako mała dziewczynka. Dotarłam do lasu, gdzie poczułam przyjemny chłód cienia i cierpki zapach sosnowych drzew. Ptaki fruwały między drzewami. Wydawało się, że były tak samo jak ja podniecone moim wejściem
do ich sanktuarium. W miarę wędrówki chłodną, ciemną ścieżką moje wspomnienia z dzieciństwa stawały się coraz bardziej natarczywe. Przypomniałam sobie, jak poszłam wraz z Henrym do lasu, by znaleźć jakieś drewno do rzeźbienia. Pamiętam, jak podpatrywałam wiewiórkę zbierającą żołędzie. Wspomina-251 łam, jak wzięłam na spacer Eugenię, i oczywiście pamięta łam naszą cudowną wyprawę nad zaczarowany staw. Owładnięta tymi wspomnieniami zdałam sobie sprawę, że idę już prawie trzy kwadranse drogą
prowadzącą na plantację Thompsonów. Ta leśna ścieżka była drogą na skróty, z której często korzystały bliźniaczki, Niles i ja z Emily. Serce mi załamotało. Tą ścieżką na pewno biegł biedny Niles, by zobaczyć się ze mną tej strasznej nocy. Idąc dalej, widziałam jego uśmiechniętą twarz, słyszałam jego głos i śmiech. Widziałam jego oczy zapewniające o miłości i czu łam dotyk jego ust. Zdyszana szłam dalej pomimo zmęczenia, które czułam w nogach. Posuwałam się z trudem nie tylko dlatego, że ważyłam więcej i miałam duży brzuch, ale główną przyczyną mego zmęczenia był brak ćwiczeń przez wiele miesięcy. Mimo to
doszłam do końca leśnej ścieżki i rozglądałam się po polach Thompsonów. Spojrzałam na ich dom i gospodarskie zabudowania. Zobaczyłam furmanki i traktory, ale gdy odwróciłam się w prawo, serce mi zamarło i o mało nie zemdlałam. Tutaj, w głębi, na jednym z ich południowych pól był cmentarz rodzinny Thompsonów. Nagrobek Nilesa znajdował się tylko o kilkanaście metrów ode mnie. Czy to przeznaczenie mnie tu przywiodło? Czy duch Nilesa mnie tu przyprowadził? Zawahałam się. Nie obawiałam się rzeczy nadprzyrodzonych; obawiałam
się własnej reakcji, potoku łez, który popłynie i wstrząśnie znowu moim sercem, pogrążając mnie ponownie w bezbrzeżnej rozpaczy. Pomimo tego strachu nie mogłam odejść i nie zobaczyć grobu Nilesa. Powoli, drobnymi kroczkami, zbliżyłam się do jego nagrobka. Był jeszcze świeży. Ktoś położył tu niedawno kwiaty. Zaparło mi dech, gdy podniosłam wzrok, by przeczytać napis: „NILES RICHARD THOMPSON nieżyjący, ale niezapomniany". Patrzyłam na daty i wciąż od nowa czytałam jego imię.
Następnie podeszłam bliżej, by dotknąć ręką kamienia. Ogrzany popołudniowym słońcem granit był ciepły. Zamknęłam oczy i myślałam o jego rozgrzanym policzku do-252 tykającym mego policzka, o jego ciepłej ręce trzymającej moją rękę. — Och, Niles — zaszlochałam. — Wybacz mi. Wybacz mi, że tobie również przyniosłam nieszczęście. Gdybyś wtedy nie wspiął się do mego pokoju... Gdybyśmy nigdy nie spojrzeli na siebie ze wzruszeniem... gdybym zostawiła twoje serce nietknięte... wybacz mi, że cię kochałam, drogi Nilesie. Brakuje mi ciebie tak bardzo, że
nie mógłbyś sobie tego nawet wyobrazić. Łzy spływały mi po policzkach i kapały na jego grób. Moim ciałem wstrząsały spazmy, a nogi uginały się pode mną. Uklękłam i zaczęłam jeszcze mocniej szlochać, aż nie mogłam złapać tchu. Brakowało mi powietrza. Umrę tutaj, myślałam, a moje dziecko umrze razem ze mną. Ogarnęła mnie panika. Chwyciłam się nagrobka i wstałam tak niezdarnie, że przez chwilę chwiałam się niepewnie, zanim przyjęłam bezpieczną pozycję. Następnie jeszcze we łzach odwróciłam się od grobu i skierowałam na leśną ścieżkę.
Popełniłam straszny błąd. Odeszłam za daleko. Ogarnął mnie niepokój, a każdy krok był olbrzymim wysiłkiem. Brzuch wydawał mi się dwa razy cięższy, a oddech stawał się coraz krótszy i szybszy. Strasznie bolały mnie plecy. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Nagle potknęłam się o korzeń drzewa i z krzykiem poleciałam do przodu. Uderzyłam o ziemię z głuchym łoskotem. Poczułam przeszywający ból od ramion poprzez klatkę piersiową aż do brzucha.
Jęknę łam i odwróciłam się na plecy. Leżałam tak przez kilka minut, trzymając się za brzuch i czekając, aż przejdzie ból. W lesie było cicho. Ptaki również się przeraziły, myśla łam. Wszystko nagle się odmieniło. To, co przedtem było przyjazne i cudowne, stało się ponure i straszne. Cień, który wcześniej zapraszał swoim chłodem, teraz wydawał się mroczny i złowieszczy, a leśna ścieżka, która mnie tak obiecująco wiodła, zmieniła się w straszną drogę, pełną niebezpieczeństw i ryzyka.
Stękając, usiadłam. Podniesienie się na nogi przekraczało moje możliwości. Wzięłam dwa głębokie oddechy i walczyłam z własnymi nogami, podnosząc się jak dziewięćdziesięciolet-253 nia kobieta. W chwili, gdy już mi się to udało, zamknęłam oczy, ponieważ drzewa wokół zaczęły wirować. Czekałam, wciągnąwszy powietrze i przyciskając dłoń do serca, by się upewnić, że nie wyskoczy z piersi. Wreszcie, gdy oddech i bicie serca unormowały się, otworzyłam oczy. Popołudniowe słońce szybko chyliło się ku zachodowi.
Cienie nabierały głębi, zrobiło się chłodniej. Znowu ruszyłam ścieżką, starając się iść szybciej, ale musiałam uważać, by ponownie się nie przewrócić. Nadal odczuwałam skutki upadku. Czułam tępy, ale ciągły ból brzucha, postępujący w dół. Każdy krok stawał się coraz trudniejszy i powodował kłucie w pachwinie. Wydawało mi się, że idę już bardzo długo, ale niebawem zorientowałam się, iż jestem dopiero w połowie drogi. Znowu ogarnęło mnie przerażenie, które powodowało szybsze bicie serca i zapierało mi dech. Musiałam stanąć i uchwycić się drzewka, by przeczekać
atak paniki. Ale strach nie mijał. Wiedziałam, że muszę szybko iść dalej, aby mi się nie przytrafiło coś dziwnego. Czułam w sobie jakieś dziwne podniecenie, którego nigdy przedtem we mnie nie było. Ale każdy kolejny krok sprawiał mi coraz większy ból. Och, chyba nie wrócę, myślałam. Nie dam rady. Zaczę łam krzyczeć, najpierw nieśmiało, a potem coraz głośniej, ponieważ ból się wzmagał. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Wreszcie jakoś zrobiłam kilka kroków do przodu. Znowu krzyknęłam. Zakręciło mi się w głowie, pociemniało
w oczach i upadłam po raz drugi. Gdy odzyskałam przytomność, z początku myślałam, iż jestem w moim pokoju i leżę w łóżku, ale gdy poczułam, że chodzą po mnie małe mrówki i inne owady, przypomniałam sobie, gdzie się znajduję. Strzepnęłam je z siebie i w chwili, gdy się poruszyłam, poczułam ciepłą wilgoć sączącą się po moich łydkach. W świetle przenikającym pomiędzy liśćmi drzew zobaczyłam, że była to krew. Znowu popadłam w panikę. Ze strachu zaczęłam szczękać zębami. Odwróciłam się i próbowałam usiąść. Potem, opierając się na drzewku, wstałam. Ze strachu nie czułam 254
bólu. Trzymając się krzaków i gałęzi, z trudem posuwałam się do przodu. Z chwilą, gdy zobaczyłam nasz dom, zaczęłam ponownie krzyczeć, tym razem ze wszystkich sił. Na szczę ście Charles akurat wyszedł ze stajni i usłyszał mnie. Prawdopodobnie mój widok był szokujący: ciężarna, młoda dziewczyna wychodząca z lasu, z rozwianymi włosami cała we łzach i błocie. Charles stanął jak wryty. Nie miałam już siły krzyczeć. Zaczęłam machać rękami, ale kolana ugięły się pode mną i upadając, bardzo mocno uderzyłam o ziemię. Leżałam tak, zbyt wyczerpana, by się
poruszyć. Zamknęłam oczy. Na niczym mi już nie zależało. O nic nie dbałam. Niech to się wreszcie skończy. Tak będzie lepiej dla mnie i dla dziecka. Niech to się skończy. Ta modlitwa odbijała się echem wzdłuż długiego, pustego korytarza w mojej zanikającej świadomości. Nie słyszałam nawet, że ktoś do mnie podszedł; nie słyszałam krzyków papy; nie czułam, jak mnie niesiono. Zamykając oczy, zamknęłam się w swoim własnym wygodnym i przyjemnym świecie, wolnym od bólu, nienawiści i kłopotów. Kilka dni później Vera i Charles
powiedzieli mi, że cały czas się uśmiechałam, gdy mnie wnoszono do domu. 13 Mała, słodka Charlotte — Jak śmiałaś tak postąpić po tym wszystkim, co papa i ja zrobiliśmy, by utrzymać twoją hańbę w tajemnicy! — skrzeczała nade mną Emily. Z olbrzymim wysiłkiem otworzyłam oczy i popatrzyłam na jej wykrzywioną ze złości twarz. Nigdy z jej szarych jak kamień oczu nie biła taka wściekłość. Kąciki wykrzywionych ust rozeszły się, a cienkie wargi tak schowały, że widać
było tylko żółte zęby. 255 Kosmyki jej matowych włosów zwisały po obu stronach twarzy. Małe nozdrza buchały nienawiścią jak u buldoga. Gwałtowny, ostry ból przeszył mój brzuch aż do pachwiny, kłując mnie w boki. Czułam się tak, jak gdybym została włożona do wanny z ostrymi nożami. Jęknęłam i spróbowa łam usiąść, ale głowa ciążyła mi jak kamień, a szyja była za słaba, by ją podnieść chociaż o jeden centymetr nad poduszką. Wszystko, co mogłam zrobić, to rozejrzeć się po pokoju.
Przez chwilę nie mogłam sobie nic przypomnieć. Czy rzeczywiście wyszłam z pokoju, wymykając się na zewnątrz i poszłam na spacer przez las, czy to mi się wszystko śniło? Nie, to nie był sen, myślałam. Emily nie wykrzykiwałaby tak, zaciskając pięści, gdyby to był sen. Gdzie jest papa? Gdzie jest Charles, Vera i wszyscy pozostali, którzy asystowali przy moim powrocie? Czy mama słyszała to całe zamieszanie i dopytywała się o mnie? — Gdzie byłaś? Co chciałaś zrobić? — pytała Emily. Gdy nie odpowiadałam, chwyciła mnie za ramię i potrząsnęła, aż otworzyłam znowu oczy.
Z bólu nie mogłam oddychać, ale wyjąkałam odpowiedź. — Ja tylko... chciałam wyjść na dwór, Emily. Ja... tylko chciałam pójść na spacer i zobaczyć... kwiaty i drzewa i... poczuć słońce na twarzy — tłumaczyłam się. — Ty głupia mała idiotko! — powiedziała, kręcąc głową. — Jestem pewna, że to diabeł we własnej osobie otworzył zamknięte drzwi i namówił cię do wyjścia. Chciałam krzyczeć z bólu, ale przemogłam się i zamiast tego odpaliłam Emily:
— Nie, to nie diabeł, Emilio. Zrobiłam to sama, bo doprowadziliście mnie do ostateczności. — Nie obwiniaj nas! Jak śmiesz obwiniać o cokolwiek mnie i papę? Robiliśmy to, co musieliśmy robić, aby przywrócić dobre imię temu domowi — odparła szybko. — Gdzie jest papa? — spytałam ponownie, rozglądając się wokół. Spodziewałam się, że wpadł we wściekłość i obrzuci mnie potokiem gróźb i przekleństw. — Pojechał po panią Coons — powiedziała ze złością. —
Dzięki tobie. 256 — Po panią Coons? — To nie wiesz, co zrobiłaś? Ty krwawisz. Coś się stało dziecku i to wszystko twoja wina. Prawdopodobnie zabiłaś je — oskarżała, cofnąwszy się do tyłu i kiwając głową na długiej szyi. Stała tak z założonymi kościstymi rękami, a na jej sterczących łokciach widać było żółtą jak pergamin skórę. — Och, n i e — j ę k n ę ł a m . Chyba dlatego mnie tak mocno bolało. — Och, nie.
— Tak. Teraz możesz jeszcze dodać morderstwo do twojej listy grzechów. Czy jest poza mną ktoś, z kim się zetknęłaś i nie zniszczyłaś lub nie skrzywdziłaś go? — spytała, a następnie szybko odpowiedziała na własne pytanie. — Oczywiście, że nie. Dlaczego papa uważał, że jego to nie dotyczy, nie wiem. Mówiłam mu; ostrzegałam go, ale on mnie nie słuchał. — Czy mama wie, co się ze mną stało? — spytałam. Nie przejmowałam się już tym, co mówiła. Postanowiłam ją po prostu ignorować. — Mama? Oczywiście, że nie. Ona nie
wie, co się dzieje z nią samą — odparła Emily i odwróciła się do wyjścia. — Dokąd idziesz? — z wysiłkiem uniosłam głowę. — Co masz zamiar zrobić? — krzyczałam. — Leż tu i nie odzywaj się — odburknęła i zostawiła mnie, trzaskając za sobą drzwiami. Bałam się poruszyć. Najmniejszy wysiłek powodował, że czułam palące żądła, przenikające moje ciało. Tuziny gorących szpilek płynęły w moich żyłach, wbijając się w nie bez przerwy. Byłam cała rozpalona. Głośno zajęczałam. Czułam się coraz gorzej. — Emily! — krzyknęłam. — Pomóż mi!
Mam teraz okropne bóle! Emily! Coś działo się w moim brzuchu. Poczułam skurcze powodujące ostre bóle. Krzyczałam tak głośno, że bolało mnie gardło. Skurcze wciąż trwały, aż nagle na szczęście zaczęły słabnąć. Ciężko oddychałam, a serce mocno mi biło. Opanowało mnie takie drżenie, iż całe łóżko się trzęsło. — O Boże! — modliłam się. — Przepraszam cię. Przepraszam, że jestem takim Jonaszem, iż sprowadziłam nie257 szczęście nawet na nie narodzone dziecko. Proszę, zlituj się nade mną. Zabierz mnie, niech się skończy moja
niedola. Leżałam, ciężko dysząc, modląc się i czekając. Wreszcie drzwi się otworzyły i powoli wszedł papa, a za nim pani Coons i Emily. Pani Coons zbliżyła się i spojrzała na mnie. Krople potu spływały mi z czoła i policzków. Poza tym całą twarz miałam mokrą od łez. Pani Coons dotknęła swoją kościstą ręką mego czoła, a następnie przyłożyła rękę do mego serca. Gdy patrzyłam na jej zapadnięte, szare oczy, na chudą twarz z brązowymi plamami na skórze, wydało mi się, że jestem już w krainie zmarłych. W jej gorącym oddechu czuć było odór cebuli. Poczułam mdłości.
— Czy wszystko w porządku? — dopytywał się niecierpliwie papa. — Cierpliwości, Jed — zarechotała pani Coons. Następnie położyła ręce na moim brzuchu i czekała. Skurcze chwyciły mnie ponownie, tym razem jeszcze mocniejsze i szybsze. Nabrałam powietrza i zaczęłam jęczeć. Krzycza łam coraz głośniej i dłużej, ponieważ ból był teraz bardzo silny. Pani Coons pokiwała głową i wyprostowała się, patrząc na mnie przez chwilę swoim ptasim wzrokiem. — Już się zaczęło — oświadczyła. — Dobrze, Emily —
powiedziała — chciałaś się nauczyć, jak to robić. Teraz otrzymasz pierwszą lekcję. Przynieś kilka ręczników i miskę z gorącą wodą. Im bardziej gorąca tym lepiej — zaznaczyła. Emily skinęła głową; na jej twarzy widać było podniecenie. Po raz pierwszy widziałam ją zainteresowaną czymś innym niż Biblią i nauką religii. Pani Coons zwróciła się do papy, który blady i zmieszany chodził tam i z powrotem. Miał rozbiegane oczy i oblizywał się, jak gdyby właśnie zjadł coś smacznego. Wreszcie zaczął
szarpać końce wąsów i utkwił spojrzenie w pani Coons.. — Czy chcesz pomagać, Jed? — spytała go pani Coons. Oczy wyszły mu na wierzch. — Rany boskie, nie! — krzyknął i wybiegł z pokoju. Pani Coons zarechotała jak czarownica i popatrzyła za nim. — Nigdy nie spotkałam mężczyzny, który by chciał pa-258 trzeć na brzuch — dowcipkowała, zacierając kościste ręce na których widać było niebieskie żyły.
— Co ze mną, pani Coons? — spytałam. — Z tobą? Tobie nic się nie stało. To się stało temu dziecku, które masz w sobie. Poszłaś i wstrząsnęłaś nim powiedziała — a teraz jest ono w kłopocie. Natura każe mu czekać, jeszcze nie czas, ale twoje dziecko mówi, że jest już w drodze. — Jeśli jest jeszcze żywe oczywiście — dodała. — Zdejmiemy ci ubranie. Chodź. Nie jesteś taka bezradna, jak ci się wydaje. Zrobiłam wszystko, o co mnie prosiła, ale gdy bóle wróciły, mogłam tylko leżeć i czekać aż miną.
— Głęboko oddychaj — radziła pani Coons. — Cierp ciało, jak ci się chciało — znowu zarechotała. — Niezła przyjemność doprowadziła cię do takiego stanu, prawda? — Nie było żadnej przyjemności, pani Coons. Uśmiechnęła się; w jej twarzy ukazała się ciemna, prawie bezzębna dziura z mlaszczącym językiem w środku. — Teraz trudno o tym pamiętać — powiedziała. Nie miałam siły, by się z nią kłócić. Bóle stawały się coraz częstsze. Widziałam, że pani Coons była tym przejęta. — To nie potrwa za długo — powiedziała zgodnie ze swoim do
świadczeniem. Emily przyszła z wodą oraz ręcznikami i stanęła obok tej starej wiedźmy w nogach łóżka, gdy ta kazała mi podnieść kolana. — Pierwszy raz jest zawsze najtrudniej — powiedziała do Emily — zwłaszcza, gdy matka jest taka młoda. Ona nie jest jeszcze wystarczająco rozwinięta. Na pewno będzie wymagała pomocy. Pani Coons miała rację. Bóle, które dotąd odczuwa łam, jeszcze nie były najgorsze. Kiedy chwyciły mnie znowu, krzyczałam tak głośno, że byłam pewna, iż słyszą mnie
wszyscy w domu, a nawet ludzie znajdujący się o kilometr stąd. Ciężko oddychałam i ściskałam prześcieradła. Raz chwyciłam rękę Emily, by poczuć się blisko innej ludzkiej istoty, ale jak tylko nasze palce się zetknęły, ona 259 szybko cofnęła dłoń. Może się bała, że ją zarażę swoim bólem. — Przyj! — rozkazała pani Coons. — Przyj mocniej! Przyj! — krzyczała. — Prę! — To nie pójdzie łatwo —
wymamrotała i położyła swoją zimną rękę na moim brzuchu. Czułam ucisk jej palców. Słyszałam, jak wydawała Emily jakieś polecenia. Myśla łam, że umieram. Pokój wypełnił się czerwonawą mgiełką. Wszystkie dźwięki oddalały się coraz bardziej. Nawet moje własne krzyki wydawały mi się obce, jakby je wydawał ktoś inny, gdzieś w drugim pokoju. To trwało całymi godzinami. Ból nie ustawał, a moje siły były na wyczerpaniu. Gdy tylko próbowałam
odpocząć, pani Coons krzyczała mi prosto do ucha, bym mocniej parła. W czasie jednego szczególnie silnego skurczu Emily uklękła przy mnie i szepnęła mi do ucha. — Widzisz... widzisz, jak grzeszne przyjemności ci odpłacają, widzisz, jak cierpimy za zło, które wyrządziliśmy. Przeklnij diabła; przeklnij go! Wypędź go! Powiedz to: precz do piekła, Szatanie! Powiedz to. Nie mogłam znieść bólu, nie mogłam powstrzymać kpin Emily. — Precz do piekła, Szatanie! —
krzyknęłam. — Dobrze. Powtórz to jeszcze raz. — Precz do piekła, Szatanie! Precz do piekła, Szatanie! Emily krzyczała razem ze mną i ku memu zaskoczeniu nawet pani Coons dołączyła do chóru. To było szaleństwo. Wszystkie trzy krzyczałyśmy: „Precz do piekła, Szatanie! Precz do piekła, Szatanie!" Jakimś cudem poczułam, że ból zanika, gdy krzyczę. Czy Emily miała rację? Czyżbym wypędziła diabła z siebie i z
pokoju? — Przyj! — krzyczała pani Coons. — Zaraz będzie po wszystkim. — Przyj mocno teraz! Przyj! Jęknęłam. Byłam pewna, że ten wysiłek zabije mnie. Teraz zrozumiałam, że moja prawdziwa matka mogła umrzeć przy porodzie. Było mi już wszystko jedno. Nigdy tak 260 mocno nie pragnęłam śmierci jak w tej chwili. W niej widzia łam moje wybawienie. Nagle poczułam, jak wytrysnęła ze mnie
woda. Pani Coons zaczęła tak szybko wydawać polecenia Emily, że przypominało to gusła czarownicy. I nagle stało się... wyszło ze mnie dziecko. Pani Coons wydała okrzyk. Zobaczyłam zdumienie na twarzy Emily, a następnie ujrzałam, jak pani Coons unosi w zakrwawionych rękach nowo narodzone niemowlę. Zwisała mu jeszcze pępowina, ale dziecko wyglądało doskonale. — To dziewczynka — oświadczyła pani Coons. Dziecko zapłakało. To jej pierwsza skarga, pomyślałam. — Żyje! — krzyknęła pani Coons.
Emily szybko się przeżegnała. — Teraz patrz dokładnie i ucz się, jak należy obciąć i zawiązać pępowinę — mówiła jej pani Coons. Zamknęłam oczy. Owładnęło mną uczucie olbrzymiej ulgi. Dziewczynka, myślałam. To jest dziewczynka. I nie urodziła się martwa. Nie jestem morderczynią. Być może nie będę już przynosiła wszystkim nieszczęścia. Być może wraz z narodzeniem mego dziecka ja również się odrodzę. Papa stanął w drzwiach. — To dziewczynka — oświadczyła Emily, gdy podszedł
bliżej. — Żyje. — Dziewczynka? Zobaczyłam wyraz rozczarowania na jego twarzy. Miał nadzieję, że to będzie syn, którego nie miał. — Jeszcze jedna dziewczynka — pokręcił głową i spojrzał na panią Coons tak, jakby to była jej wina. — Ja jej nie zrobiłam. Ja tylko pomogłam jej przyjść na świat — powiedziała do niego. Spuścił głowę. — Zabierać się z tym — rozkazał i
porozumiewawczo spojrzał na Emily. Zrozumiała. Gdy dziecko zostało wykąpane i owinięte w kocyk, zaczę ła się druga faza wielkiego oszustwa. Zanieśli moje dziecko do pokoju mamy. Już po wszystkim, myślałam. Ale zanim zasnęłam, zda łam sobie sprawę z tego, że to jest dopiero początek.
261 Nie wstawałam z łóżka przez dwa dni i dwie noce. Emily zawiadomiła mnie niezwłocznie, że nie będzie już dłużej troszczyła się o mnie. — Vera będzie przynosiła jedzenie i pomagała ci, jeżeli zajdzie potrzeba — oświadczyła. — Ale papa chce jak najszybciej widzieć cię na nogach. Vera ma wystarczająco dużo zajęć i bez tego. — Nie wolno ci rozmawiać z nią o narodzinach dziecka. Nikomu w tym domu nie wolno nawet o tym wspominać.
Papa to wszystkim wyraźnie oświadczył. — Jak się czuje moje dziecko? — spytałam. — Nigdy, przenigdy nie odnoś się do niej jak do swego dziecka. Ona jest dzieckiem mamy. Mamy! — wbijała mi do głowy. Zamknęłam oczy, przełknęłam to i spytałam ponownie: — Jak się czuje mamy dziecko? — Charlotta czuje się dobrze — powiedziała do mnie. — Charlotta? To jest jej imię?
— Tak. Papa uważał, że mama tak by chciała ją nazwać. Charlotta to imię jej babci — wyjaśniła. — Wszyscy tak to zrozumieją i uwierzą, że to jest dziecko mamy. — A co z mamą? Jej oczy posmutniały. — Z mamą nie jest dobrze — powiedziała. — Musimy się modlić, Lilian. Musimy się modlić tak dużo i tak długo jak tylko będziemy mogły. Jej poważny ton przeraził mnie. — Dlaczego papa nie posyła teraz po
doktora? Już nie ma żadnego powodu, by tego nie robić. Dziecko się już urodziło — krzyczałam. — Myślę, że zrobi to... wkrótce — powiedziała. — Widzisz... wiele poważnych i trudnych spraw przed nami, podczas gdy ty wciąż leżysz jak kaleka w łóżku. — Nie jestem kaleką. Nie robię tego umyślnie, Emily. Miałam okropne przeżycia. Nawet pani Coons to powiedzia ła. Byłaś tu, widziałaś wszystko. Jak możesz być tak nieczuła i bezlitosna i jeszcze udawać taką pobożną? —
wyrzuciłam z siebie. 262 — Udawać? Ty oskarżasz mnie o udawanie? — W Biblii, którą się tak zasłaniasz, są słowa o miłości bliźniego i opiekowaniu się potrzebującymi — odparłam z przekonaniem. Wszystkie te lata przymusowego biblijnego szkolenia nie poszły na marne. Wiedziałam, o czym mówię. I Emily wiedziała również — Jest tam też powiedziane o naszych sercach, w których mieszka zło, i o grzechach człowieka, i o tym, by przezwyciężać nasze słabości. Dopiero
wtedy, gdy wypędzimy diabła, możemy cieszyć się miłością bliźniego — powiedziała. To była jej filozofia, jej credo. Zrobiło mi się jej żal. Z politowaniem pokiwałam głową. — Zawsze będziesz sama, Emily. Zawsze będziesz miała tylko siebie. Odrzuciła głowę do tyłu i wyprostowała się. — Nie jestem sama. Chodzę z aniołem Michałem, który trzyma w swoich rękach miecz zemsty — chełpiła się. Po prostu pokiwałam nad nią głową. Teraz, gdy moja pokuta już się skończyła, czułam do niej tylko litość. Wiedziała o
tym i nie mogła znieść mego spojrzenia. Szybko odwróciła się na swoich grubych obcasach i wybiegła z mego pokoju. Gdy Vera po raz pierwszy przyniosła mi coś do zjedzenia, spytałam ją, jak się czuje mama. — Nie mogę ci dokładnie powiedzieć, Lilian. Kapitan i Emily doglądają jej przez ostatnich kilka dni. — Papa z Emily? Ale dlaczego? — Kapitan tak postanowił — odparła Vera, ale zauwa żyłam, że jest bardzo tym zaniepokojona.
Obawa o mamę spowodowała, że wstałam z łóżka szybciej niż się tego spodziewałam. Po trzech dniach od chwili urodzeniu Charlotty podniosłam się. Najpierw poruszałam się jak stara kobieta, zginałam się w pół i stękałam jak pani Coons, ale w miarę chodzenia stawy się rozruszały i mogłam się już wyprostować. Wówczas wyszłam z pokoju i poszłam odwiedzić mamę. — Mamo? — zawołałam, pukając delikatnie do drzwi. Nie odpowiedziała, ale nie sądziłam, że śpi. Gdy weszłam zobaczyłam, że ma otwarte oczy. 263
— Mamo — powtórzyłam, zbliżając się do niej. — To ja, Lilian. Jak się dzisiaj czujesz? Zatrzymałam się na chwilę. Mama wyglądała, jak gdyby schudła następne dziesięć kilogramów od czasu mojej ostatniej wizyty. Jej cera, kiedyś biała jak płatki magnolii, była teraz chorobliwie żółta. Jej piękne, płowe włosy, nie myte i nie czesane od kilku dni, a może nawet tygodni, były brudne i matowe. W czasie choroby tak bardzo się postarzała, że miała zmarszczki nawet na palcach. Na twarzy dostrzegłam bruzdy, których przedtem nigdy nie widziałam. Pod suchą i łuszczącą się skórą wyraźnie odznaczały
się kości policzkowe. W całym pokoju unosił się silny zapach lawendowych perfum, którymi mama była obficie skropiona. Mimo to wyglądała na brudną i zaniedbaną, jak opuszczona, wyniszczona kobieta pozostawiona sama sobie w publicznym szpitalu dla ubogich. Ale najbardziej zaniepokoił mnie jej szklany wzrok utkwiony w sufit. Oczy miała nieruchome, nawet nie mrugnęła powiekami. — Mamo? Stałam obok jej łóżka, zagryzając usta, aby nie wybuchnąć głośnym szlochem. Leżała tak nadal. Nie widziałam, by oddychała. Jej pierś nie poruszała się pod kocem.
— Mamo — szepnęłam — to ja... Lilian. Mamo? — dotknęłam jej ramienia. Poczułam, że jest zimne, cofnęłam z przerażeniem rękę i wstrzymałam oddech. Następnie powoli dotknęłam ręką jej policzka i poczułam, że też jest zimny. — Mamo! — krzyknęłam przeraźliwie głośno. Jej powieki nawet nie drgnęły. Delikatnie potrząsnęłam jej ramieniem. Głowa poruszyła się lekko z boku na bok, ale nie odwróciła wzroku. Wówczas wrzasnęłam z całej siły. — MAMO!
Potrząsałam nią znowu i znowu, ale ona w dalszym ciągu nie spojrzała na mnie i nie poruszyła się. Nogi przyrosły mi do ziemi. Stałam więc i teraz już tylko głośno szlochałam. Spazmy wstrząsały całym moim ciałem. Jak długo nikt tu nie przychodził? — zastanawiałam się. Szukałam tacy ze śniadaniem, ale niczego nie zauważyłam. Na jej nocnym stoliku nie było nawet szklanki z wodą. 264 Trzymając się za brzuch i dławiąc w sobie szloch, odwróciłam się i poszłam w stronę drzwi. Stanęłam jednak, by jeszcze raz na nią spojrzeć, na jej
wysuszoną postać, na jej głowę wciśniętą w jedwabną poduszkę, którą tak bardzo lubiła. Otworzyłam drzwi i z krzykiem pobiegłam prosto do papy. Wyciągnął ramiona i objął mnie. — Papo! — płakałam. — Mama nie oddycha. Mama... — Georgia odeszła. Umarła we śnie — powiedział obojętnie. Nie było łez w jego oczach ani żalu w jego głosie. Stał jak zwykle wyprostowany, z uniesioną głową. Biła od niego ta duma Boothów, której nauczyłam się nienawidzieć. — Co jej się stało, papo?
Uwolnił mnie z uścisku i cofnął się. — Kilka miesięcy temu doktor powiedział mi, że jest przekonany, iż Georgia ma raka żołądka. Nie dawał dużej nadziei na jej wyzdrowienie i powiedział, że wszystko, co mogę zrobić, to ulżyć jej cierpieniu, jak tylko to jest możliwe. — Ale dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? — spyta łam, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Dlaczego nie słuchałeś mnie, gdy mówiłam, że wydaje mi się, iż mama jest bardzo chora. — Znaleźliśmy się po raz pierwszy w
takiej sytuacji — powiedział. — W chwilach, gdy Georgia miała jasny umysł, tłumaczyłem jej, co chcemy zrobić i błagałem ją, by utrzymywała się przy życiu aż do czasu, gdy osiągniemy nasz cel. Gdybyś nie urodziła dziecka tak wcześnie, ona by jeszcze żyła zgodnie z jej przyrzeczeniem. — Papo, jak mogło ci bardziej zależeć na tym oszustwie niż na mamie? Jak mogłeś? — dopytywałam się. — Powiedziałem ci — odparł, patrząc na mnie twardym wzrokiem — nie można było nic więcej dla niej zrobić.
Nie było sensu rezygnować z naszego planu tylko po to, by wysłać ją na śmierć do szpitala. Poza tym wszyscy Boothowie umierają w domu — powtórzył. Przełknęłam łzy i opanowałam się. — Jak długo ona jest... martwa, papo? Kiedy to się stało? — Zaraz po twojej ucieczce. Więc widzisz — powiedział, 265 złośliwie się uśmiechając — modlitwy Emily odniosły skutek. Bóg chciał zabrać Georgię i gdy nie mógł już dłużej czekać, sprawił, byś zrobiła to, co zrobiłaś, aby wszystko stało się
możliwe. Poznałaś moc modlitwy, zwłaszcza gdy odmawiają ktoś tak pobożny jak Emily. — Utrzymywałeś jej śmierć w tajemnicy przez tyle dni? — spytałam z niedowierzaniem. — Chciałem ogłosić, że umarła w czasie porodu, ale doszliśmy z Emily do wniosku, iż powinniśmy poczekać dzień lub dwa, by wyglądało, że przyczyną śmierci była jej słaba kondycja w połączeniu z dużym wysiłkiem przy porodzie; ale walczyła dzielnie, jak przystało na moją żonę — dodał znowu z tą swoją arogancją i butą.
— Biedna mama — wyszeptałam — biedna, biedna mama. — Zrobiła nam dużą przysługę nawet swoją śmiercią — oświadczył papa. — A co z nami? Jaką wspaniałą przysługę my jej zrobiliśmy, przedłużając jej cierpienia i agonię? — wykrzyknę łam do papy. Skrzywił się, ale szybko odzyskał pewność siebie. — Powiedziałem ci już. Nie można było nic dla niej zrobić i nie było sensu marnować okazji, by obronić dobre imię
Boothów. — Dobre imię Boothów! Niech będzie przeklęte to dobre imię Boothów! Papa uderzył mnie w twarz. — Co zrobiłeś z honorem rodziny, papo? Z tą całą tradycją wielkiego Południa, którą, jak to wciąż podkreślasz, tak cenisz i szanujesz? Czy jesteś z siebie dumny, papo? Czy uważasz, że twój ojciec i dziadek byliby dumni z tego, jak postąpiłeś ze mną i z twoją żoną? Czy nadal myślisz, że jesteś prawdziwym południowcem — gentlemanem? — Wynoś się do swego pokoju! —
ryknął, oblewając się purpurą. — No, dalej! — Nie pozwolę się więcej zamykać, papo — powiedzia łam wyzywająco. — Będziesz robiła, co ci każę i to zaraz, słyszysz? — Gdzie jest moje dziecko? Chcę zobaczyć moje dziec-266 ko — domagałam się. Podszedł do mnie i znowu podniósł rękę.
— Możesz mnie bić, ile zechcesz, papo, ale nie ruszę się dopóki nie ujrzę dziecka. A gdy ludzie przyjdą na pogrzeb mamy i zobaczą moje siniaki, dopiero zaczną plotkować o Boothach — dodałam. Jego ręka zawisła w powietrzu. Zamachnął się tylko, ale mnie nie uderzył. — Myślałem — powiedział, ściszając głos — że to wszystko nauczyło cię jakiejś pokory, ale widzę, że w tobie nadal drzemie buntowniczy charakter. — Mam tego dosyć, papo, mam dosyć tych kłamstw i oszustw, dosyć nienawiści i złości, nie chcę już słuchać
o diable i grzechu. Jedyną moją winą widocznie jest to, że się urodziłam i trafiłam do tej okropnej rodziny. Gdzie jest Charlotta? — powtórzyłam. Patrzył na mnie przez chwilę. — Masz nie traktować jej jak swego dziecka — rozkazał. — Wiem. — Kazałem ją umieścić w dawnym pokoju Eugenii i wynająłem niańkę do opieki nad nią. Nazywa się pani Clark. Nie mów jej niczego, co wzbudziłoby jej wątpliwości — ostrzegł mnie szybko. — Słyszysz? Skinęłam
głową. — Dobrze — zgodził się — możesz ją zobaczyć, ale miej na uwadze to, co ci powiedziałem, Lilian. — Kiedy będzie pogrzeb mamy? — spytałam. — Za dwa dni — powiedział. — Poślę teraz po doktora, a potem po karawaniarzy, żeby ją przygotowali. Zamknęłam oczy i z trudem połykałam łzy. Nie patrząc na niego, poszłam w stronę schodów. Wydawało mi się, że spływam w dół i jak niesiona prądem płynę dalej korytarzem do świata, który kiedyś należał do Eugenii.
Pani Clark wyglądała na kobietę zbliżającą się do sześćdziesiątki. Miała jasnobrązowe włosy i łagodne, kasztanowe oczy. Była drobną kobietą o przyjemnym głosie i uśmiechu babci. Miała na sobie biały uniform. Zastanawiałam się, jak papie udało się znaleźć kogoś tak miłego i tak odpowiedniego do tego zajęcia. 267 Byłam zaskoczona kompletną zmianą, jaka zaszła w pokoju Eugenii. Jej stare meble zostały zastąpione przez dziecinne łóżeczko, kredens i stół do przewijania niemowlęcia. Na ścianach położono nowe tapety i
zawieszono nowe, jasne zasłony. Każdy, kto wchodził zobaczyć dziecko, a szczególnie nowa niania, był przekonany, że papa kocha swoje nowe niemowlę. Nie zdziwiło mnie to, że chciał, by dziecko zostało umieszczone na dole, z dala od jego sypialni. Charlotta przyszła na świat przez przypadek, a w mniemaniu Emily była dzieckiem grzechu. Papa wolał jej nie oglądać i nie słyszeć jej płaczu. W ten sposób prawie wcale nie widywał się z dzieckiem. Gdy weszłam do pokoju, pani Clark podniosła się z krzes ła stojącego obok łóżeczka.
— Dzień dobry — powiedziałam. — Jestem Lilian. — Tak, moja droga. Twoja siostra Emily powiedziała mi wszystko o tobie. Przykro mi, że źle się czułaś. Nawet jeszcze nie widziałaś swojej nowo narodzonej siostry? — spytała i uśmiechnęła się do dziecka w łóżeczku. — Nie — skłamałam. — Maleństwo śpi, ale możesz podejść i spojrzeć na nią — powiedziała. Zbliżyłam się do łóżeczka i spojrzałam na Charlotte. Była taka drobna z głową
nie większą niż jabłko. Spała z zaciśniętymi piąstkami o różowych paluszkach. Miałam ochotę wziąć ją w ramiona, przytulić do piersi i całować jej malutką twarzyczkę. Trudno było uwierzyć, że coś tak ślicznego i kruchego przyszło na świat w takich bólach i cierpieniu. Nawet mogłam mieć do niej o to urazę, gdy spojrzałam na nią po raz pierwszy. Ale w tej chwili, patrząc na ten mały nosek i usteczka, na to ciało jak u laleczki, czułam tylko wielką miłość i ciepło. — Ma teraz niebieskie oczy, ale oczy niemowląt często zmieniają kolor, gdy dziecko staje się starsze — powiedziała
pani Clark. — Zobacz, jakie ma złote włosy wpadające w jasny brąz — zupełnie jak twoje. Siostry często mają ten sam kolor włosów, nawet mimo dużej różnicy wieku między 268 nimi. Jaki kolor włosów ma twoja mama? — spytała nie świadomie, a ja zaczęłam szlochać, najpierw lekko, a potem coraz mocniej i mocniej. — Co się stało, moja droga — powiedziała pani Clark cofając się. — Czy coś cię boli? — Tak, pani Clark... bardzo, bardzo boli. Moja matka.
moja matka odeszła. Poród zbyt nadwyrężył jej słabe siły recytowałam ustami papy. Pani Clark otworzyła usta ze zdumienia, a następnie szybko mnie przytuliła. — Moje biedactwo — powiedziała. — Moje biedne, biedne sierotki — powtarzała. — Być u szczytu szczęścia i doznać takiej przykrości. Pierwszy raz widziałam tę miłą kobietę i prawie nic o niej nie wiedziałam, ale w jej ramionach poczułam się tak dobrze i bezpiecznie, były dla mnie tak przyjazne. Mój płacz obudził Charlotte. Szybko wytarłam twarz i patrzyłam, jak pani Clark podnosi
dziecko z łóżeczka. — Czy chcesz ją potrzymać? — spytała. — Och, tak! — powiedziałam. — Bardzo! Wzięłam ją w ramiona i delikatnie kołysałam, całując jej drobne policzki i czoło. Przestała płakać i znowu usnęła. — Robiłaś to tak dobrze — zauważyła pani Clark. — Kiedyś będziesz cudowną matką, jestem tego pewna. Nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa więcej. Oddałam Charlotte pani
Clark i wybiegłam z pokoju z rozdartym sercem. Tego popołudnia przybyli karawaniarze i przygotowywali mamę do pogrzebu. Papa wreszcie pozwolił mi wybrać strój, w którym miała być pochowana, mówiąc, że wiem lepiej niż Emily, w co mama chciałaby być ubrana. Wybra łam coś radosnego, coś bardzo pięknego, w czym mama wyglądała jak prawdziwa pani, właścicielka dużej, południowej plantacji — strój z białej satyny, z pięknie wyhaftowanym brzegiem spódnicy. Emily oczywiście narzekała, że ubranie jest zbyt świąteczne jak na pochówek. Ale ja wiedziałam, że przyjdzie dużo ludzi, by
oddać jej ostatni hołd, a mama nie chciałaby wyglądać na schorowaną i smutną. 269 — Grób — oświadczyła Emily swoim proroczym tonem — nie jest miejscem, do którego zabiera się swoją próżność. Ale ja nie ustąpiłam. — Mama wycierpiała wystarczająco, żyjąc w tym domu — powiedziałam ostro. — To jest wszystko, co możemy jeszcze dla niej zrobić. — To jest bez sensu — mruknęła Emily, ale papa musiał
jej powiedzieć, by unikała konfliktów i złośliwości podczas żałoby. Było zbyt wielu odwiedzających i zbyt dużo plotek krążyło o nas. Odwróciła się po prostu i zostawiła mnie z karawaniarzami. Otworzyłam szafę z mamy garderobą i wyjęłam całe ubranie, włączając w to buty i jej ulubioną bransoletę oraz naszyjnik. Poprosiłam, by wyszczotkowano mamie włosy i posypano je pachnącym pudrem. Trumna została ustawiona w pokoju, gdzie mama przebywała najczęściej, w jej czytelni. Emily z pastorem ustawili świece i pokryli podłogę pod trumną czarnym materiałem. Stanęli obydwoje tuż przy drzwiach i
dziękowali ludziom, którzy przyszli oddać jej ostatni hołd. Emily naprawdę mnie zadziwiała w ciągu tych żałobnych dni. Przede wszystkim nigdy nie opuszczała pokoju, gdzie stała trumna, chyba że musiała wyjść do łazienki, ale robiła to szybko, biorąc tylko wodę do ust. Klęczała całymi godzinami, modląc się obok trumny i zostawała tam nawet na noc. Wiedziałam o tym, ponieważ często schodziłam na dół, gdy nie mogłam zasnąć, i zastawałam ją tam z pochyloną głową, wśród świec migocących w ciemnym pokoju. Nawet nie podniosła wzroku, gdy
weszłam i zbliżyłam się do trumny. Stałam obok, wpatrując się w wymizerowaną twarz mamy i wyobrażając sobie delikatny, łagodny uśmiech na jej ustach. Chciałam wierzyć, że jej dusza jest zadowolona z tego, co dla niej zrobiłam. Zawsze przywiązywała dużą wagę do swego wyglądu w obecności innych ludzi, szczególnie kobiet. Pogrzeb mamy był jednym z najokazalszych w naszej okolicy. Przyszli nawet Thompsonowie, wybaczając Boothom śmierć Nilesa. Papa miał swój najlepszy, ciemny garnitur, 270 Emily również ubrała swoją
najładniejszą, ciemną sukienkę, ja dodatkowo założyłam śliczną bransoletkę, którą mama podarowała mi na urodziny dwa lata temu. Charles i Vera włożyli świąteczne ubrania, a mały Luther miał na sobie śpioszki i jedną z najładniejszych bluzeczek. Siedząc u swej mamy na rękach, wydawał się odważny i przejęty. Śmierć robi na dzieciach duże wrażenie, co powoduje, że pewnego dnia zaczynają myśleć o tym, iż wszystko, co robią i widzą, przemija, a szczególnie ich rodzice. Ale ja tego dnia nie przyglądałam się żałobnikom. Gdy pastor zaczął ceremonię, moje oczy spoczęły na trumnie, teraz już zamkniętej. Nie
płakałam, aż doszliśmy do grobu, gdzie położono mamę obok Eugenii w rodzinnym grobowcu. Znowu były razem. Na pewno czuły się dobrze jedna obok drugiej. Papa raz wytarł oczy chusteczką, zanim odeszliśmy od grobu, ale Emily nie uroniła ani jednej łzy. Jeśli w ogóle potrafiła płakać, to płakała wewnątrz. Widziałam, w jaki sposób niektórzy patrzyli na nią i szeptali, kręcąc głowami. Emily w najmniejszym stopniu nie dbała o to, co inni o niej myślą. Wierzyła, że nic na tym świecie nie jest ważne, ani to, co ludzie robią, ani to, co mówią. Najważniejsze według niej nastąpi
potem. Całą swoją uwagę skupiała na życiu przyszłym i przygotowywaniu się do wieczności. Nie czułam już do niej nienawiści za jej zachowanie. Coś się we mnie zmieniło po urodzeniu Charlotty i po śmierci mamy. Złość i nietolerancja ustąpiły miejsca litości i cierpliwości. Zdałam sobie sprawę z tego, że Emily najbardziej z nas trzech zasługuje na litość. Nawet biedna, chorowita Eugenia czuła się lepiej, bo potrafiła cieszyć się światem i biło od niej jakieś piękno i ciepło, podczas gdy Emily widziała wszędzie tylko nieszczęścia i smutki. Należała do cmentarza. Zachowywała się tak od dnia, w którym zaczęła
chodzić. Chowała się po kątach i czuła się szczęśliwa i bezpieczna, gdy była sama. Chłonęła Biblię i chowała się za jej słowami, najlepiej brzmiącymi w pochmurną pogodę. Pogrzeb mamy dostarczył papie nowego powodu do picia whisky. Siedział ze swoimi kumplami przy kartach i wypijał szklankę za szklanką, aż zasypiał na krześle. W krótkim 271 czasie w zwyczajach i zachowaniu papy nastąpiła dramatyczna zmiana. Przede wszystkim nie wstawał już wcześnie rano i gdy schodziłam na śniadanie, nie było go jeszcze przy stole. Zaczął przychodzić później. Pewnego ranka nie
zjawił się wcale, więc spytałam Emily, co się z nim dzieje. Spojrzała na mnie i pokręciła głową. Następnie jednym tchem odmówiła pacierz. — Co z nim, Emily? — dopytywałam się. — Papa jest kuszony przez diabła coraz bardziej z każdym dniem — oświadczyła. Prawie wybuchnęłam śmiechem. Jak Emily mogła nie zauważyć, że papa już dawno uległ Szatanowi? Jak mogła usprawiedliwiać jego pijaństwo, hazard i godne ubolewania zachowanie poza
domem w czasie tak zwanych wyjazdów w interesach? Czy rzeczywiście była tak zaślepiona i ogłupiona jego religijną hipokryzją w domu? Wiedziała, co zrobił ze mną, i jeszcze starała się go usprawiedliwiać, oskarżając o wszystko mnie i diabła. Co z jej odpowiedzialnością? Wreszcie jednak zaniepokoiło Emily to, że papa przestał nawet udawać. Nie przychodził na śniadanie, nie odmawiał już porannych pacierzy i nie czytał Biblii. Każdego wieczoru pił do
zaśnięcia, a gdy wstawał rano, nawet nie chciało mu się schludnie ubrać. Jak tylko był w stanie doprowadzić się do porządku, wychodził z domu, by udać się tam, gdzie przez całe noce w zadymionych pokojach grano w karty. Wiedzia łyśmy, że były tam również kobiety o złej reputacji, kobiety, których jedynym celem było dostarczanie rozrywek i przyjemności mężczyznom. Pijaństwo, hulanki i gra w karty odwracały uwagę papy od bieżących spraw w Meadows. Mijały tygodnie, a pracownicy narzekali, że nie otrzymują zapłaty. Charles starał się naprawiać stary zużyty sprzęt, ale był jak chłopiec,
który usiłuje zatkać palcem dziurę w grobli. Przekazywał papie wciąż nowe skargi i coraz bardziej niepokojące wieści. Papa wściekał się, oskarżając o swoje niepowodzenia Północ i cudzoziemców. Zwykle koniec był taki, że papa upijał się do nieprzytomności i nic nie robił; nie rozwiązywało to żadnych problemów. 272 Stopniowo Meadows zaczęły wyglądać jak zaniedbana stara plantacja, spustoszona i zniszczona przez wojnę domową. Nie było pieniędzy na wybielenie ogrodzenia i zabudowań gospodarczych. Coraz mniej
pracowników chciało znosić ataki złego humoru papy i czekać w nieskończoność na wypłatę zarobionych pieniędzy. Dochody z Meadows zaledwie starczały na bieżące potrzeby. Emily zamiast otwarcie obwiniać papę, wolała szukać nowych sposobów oszczędzania. Kazała Verze przygotowywać coraz tańsze posiłki. Większa część domu nie była oświetlana i ogrzewana, a nawet odkurzana. Żałoba padła na kiedyś piękny i wspaniały dom Południa. Pamięć o dużych przyjęciach urządzanych przez mamę w ogrodzie, o wspaniałych kolacjach, o rozbrzmiewającej muzyce i śmiechu,
zatarła się i odeszła w cień, pomiędzy kartki albumów z fotografiami. Fortepian był rozstrojony, draperie porosły kurzem i brudem, a piękne kiedyś kwiaty i krzewy zarosły chwastami. Wszystko, co było dla mnie piękne i ciekawe, odeszło. Ale miałam Charlottę i pomagałam pani Clark opiekować się nią. Patrzyłyśmy, jak rośnie i rozwija się, aż zrobiła swój pierwszy krok i wymówiła pierwsze słowo. To nie było słowo „mama" lub „papa". To było „Lil... Lil". — Cudownie twoje imię brzmi jako pierwsze słowo w jej ustach —
oświadczyła pani Clark. Oczywiście nie mogła wiedzieć, jak cudowne i naprawdę właściwe ono było, chociaż czasami wydawało mi się, że wie więcej, niż okazuje. Jak mogła, patrząc na moją twarz, gdy trzymałam Charlottę lub bawiłam się z nią czy ją karmiłam, nie zdawać sobie sprawy z tego, że to jest moje dziecko, a nie siostra? Jak mogło nie wydawać się jej dziwne, że papa tak rzadko widuje Charlottę? Och, on wypełniał swoje podstawowe obowiązki. Wpadał przy okazji zobaczyć dziewczynkę w ładnym ubraniu lub podziwiać jej
pierwsze kroki. Nawet zrobił zdjęcie swojej „trójce" dzieci, ale przeważnie traktował Charlottę jak przydzieloną mu wychowanicę. Gdy od śmierci mamy minął prawie miesiąc, wróciłam 273 do szkoły. Panna Walker uczyła nadal i była zaskoczona tym, że tak dobrze sobie radzę z nauką. Już po kilku miesiącach pozwoliła mi pracować razem z nią. Uczyłam młodsze dzieci jako pomoc nauczycielki. Emily nie chodziła już do szkoły i nie interesowała się tym, co tam robię. Papę również mało to obchodziło.
Jednak wszystko nagle skończyło się, gdy Charlotta mia ła dwa lata. Papa ogłosił przy kolacji, że ma zamiar zwolnić panią Clark. — Nie możemy sobie na to więcej pozwolić — oświadczył. — Lilian, od dzisiaj ty z Emily i Vera będziecie opiekowały się dzieckiem. — A co z moją pracą w szkole, papo? Myślałam o tym, by sama zostać nauczycielką. — Musisz to na razie przerwać — powiedział — do czasu, aż sytuacja się poprawi.
Wiedziałam, że sytuacja nigdy nie ulegnie poprawie. Papa przestał się zajmować interesami i większość czasu spędzał na grze w karty i pijaństwie. W ciągu miesięcy postarzał się o kilka lat. W jego włosach pojawiły się siwe pasma, pod oczami ciemne worki, policzki i broda opadły. Stopniowo zaczął wyprzedawać żyzne, południowe pola. Ziemię, której nie sprzedał, wydzierżawił i wyglądał na zadowolonego z uzyskiwanych znikomych dochodów. Jak tylko otrzymał jakieś pieniądze, natychmiast przegrywał je w karty.
Ani Emily, ani ja nie wiedziałyśmy, w jak rozpaczliwej sytuacji znalazł się papa, gdy pewnej nocy wrócił na swoje legowisko po wieczorze spędzonym na pijaństwie i grze w karty. Obudził nas strzał z pistoletu, którego dźwięk rozległ się w całym domu. Poczułam, jak krew odpływa mi do nóg, a serce zaczęło mocno łomotać. Usiadłam na łóżku i nasłuchiwałam. Zapadła kompletna cisza. Założyłam szlafrok, pantofle i wybiegłam z pokoju. Na korytarzu spotka łam Emily. — Co to było? — spytałam. — Coś się stało na dole — powiedziała.
Rzuciła mi ponure spojrzenie i pełne złych przeczuć zeszłyśmy na dół. 274 Z otwartych drzwi gabinetu sączyło się światło. Z bijącym sercem, kilka kroków za Emily, weszłam tam wraz z nią. Zobaczyłyśmy papę leżącego na kanapie z dymiącym pistoletem w dłoni. Nie był martwy ani nawet ranny. Próbował odebrać sobie życie, ale kula nie trafiła w skroń, tylko w ścianę. — Co to jest? Co się stało, papo? — dopytywała się Emily. — Dlaczego tu siedzisz z tym pistoletem w ręku? — Mogłem już nie żyć — powiedział.
— Jak tylko nabiorę sił, spróbuję znowu — jęczał nie swoim głosem, aż spojrzałam na niego ponownie. — Nie zrobisz tego! — krzyknęła Emily. Wyszarpnęła mu pistolet z ręki. — Samobójstwo jest grzechem. Nie będziesz zabijał. Spojrzał na nią z rozrzewnieniem. Nigdy nie widziałam go tak słabego i bezbronnego. — Nie wiesz, co zrobiłem, Emily. Ty nic nie wiesz. — Więc powiedz mi — odparła szorstko.
— Przegrałem Meadows w karty. Straciłem moje dziedzictwo — jęczał. — Wygrał je mężczyzna o nazwisku Cutler. Nawet nie jest farmerem. Prowadzi hotel na plaży — powiedział pogardliwie. Popatrzył na mnie i pomimo tego wszystkiego, co zrobił mi i mamie, współczułam mu. — Poszedłem i zrobiłem to, Lilian — powiedział. — Ten mężczyzna może nas wszystkich wyrzucić, kiedy tylko zechce. Wszystko, co mogła zrobić Emily, to odmówić jeden z jej pacierzy.
— To zabawne — powiedziałam. — Coś tak wielkiego i ważnego jak Meadows utracić podczas gry w karty. To nie może się stać. — Papa otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. — Jestem pewna, że znajdzie się na to jakiś sposób — oświadczyłam z taką pewnością i powagą, że nawet sama byłam tym zaskoczona. — Teraz idź spać, papo, a rano wypoczęci znajdziemy jakiś sposób na rozwiązanie tego problemu. Następnie odwróciłam się i wyszłam, zostawiając go siedzącego w zdumieniu, z otwartymi ustami. Sama nie 275 wiedziałam, dlaczego zachowanie tej
podupadłej, starej południowej plantacji stało się nagle takie ważne. Przecież ten dom był dla mnie bardziej więzieniem niż domem. Jednego tylko byłam pewna — nie dlatego tak mi na nim zależało, że należał do Boothów. Może to było ważne dlatego, iż był to dom Henry'ego, Louelli i Eugenii oraz mamy. Może to było ważne ze względu na sam budynek, ze względu na wiosenne poranki pełne szczebiotu ptaków, ze względu na pokryte kwieciem magnolie rosnące na dziedzińcu i wistarie oplatające stare werandy. Może ten dom nie zasługiwał na to, co go spotkało.
Nie miałam pojęcia, jak go uchronić. Nie miałam pojęcia, jak uratować siebie. 14 Utracona przeszłość i odnaleziona przyszłość W ciągu następnych kilku dni papa nie wspominał już więcej o lekkomyślnej utracie Meadows podczas gry w pokera. Myślałam, że być może wziął się w garść i znalazł jakiś sposób na to, by je z powrotem odzyskać. Ale pewnego ranka przy śniadaniu, chrząkając i skubiąc wąsy, oświadczył: „Bill Cutler
przybędzie do nas dziś po południu, by obejrzeć dom i posiadłość". — Bill Cutler? — spytała Emily, unosząc brwi. Nie lubi ła, gdy do nas przyjeżdżali goście, zwłaszcza, jeśli to byli obcy. — Człowiek, który wygrał ode mnie plantację — odpowiedział papa, prawie dławiąc się tymi słowami. Potrząsnął zaciśniętą pięścią przed swoim nosem. — Gdybym tylko zebrał odpowiednią sumę, mógłbym znowu zagrać w pokera i odebrać posiadłość tak szybko, jak ją utraciłem.
276 — Hazard jest grzechem — surowo skarciła go Emily. — Wiem, co jest grzechem, a co nim nie jest. Grzechem jest utracić rodzinną posiadłość. Oto, co jest grzechem ryczał papa, ale Emily nawet nie drgnęła i nie spuściła wzroku. Nikt nie był w stanie wytrzymać jej spojrzenia. Oczy papy umknęły w bok. Siedział i ze złością przeżuwał jedzenie. — Jeśli ten mężczyzna mieszka w Wirginia Beach, papo, to dlaczego chce
mieć tutaj plantację? — spytałam. — By ją sprzedać, idiotko — warknął. Może to przykład Emily siedzącej odważnie naprzeciwko, a może nabrałam pewności siebie. Cokolwiek to było, nie ustępowałam. — Sprzedaż tytoniu nie jest opłacalna, szczególnie dla drobnych farmerów, a zabudowania wymagają remontu. Większość sprzętu jest stara i zużyta. Charles narzeka, że wciąż coś się psuje. Nie ma już nawet połowy tej ilości krów i kur, którą kiedyś mieliśmy. Ogrody, fontanny i wszystkie żywopłoty są zaniedbane. Nawet dom wymaga
odnowienia. Znalezienie kupca na taką podupadłą plantację nie będzie łatwe — podkreśliłam. — Tak, zgadza się, wszystko to prawda — zauważył papa. — Nie jest to na pewno fortuna, ale to są znalezione pieniądze, prawda? Poza tym chyba zauważyłaś, gdy tu był ostatnio, iż jest to człowiek, który lubi igrać ludzkim życiem i majątkiem. Jemu nie chodzi o pieniądze — mówił papa. — To brzmi strasznie — powiedziałam. Papa otworzył
szeroko oczy. — Tak, i nie rozdrażnij go, gdy zatrzyma się u nas. Chciałbym się z nim jakoś dogadać, słyszysz? — Jeżeli o mnie chodzi, nie muszę go w ogóle oglądać — powiedziałam i rzeczywiście miałam zamiar unikać spotkania z Cutlerem. Byłoby to możliwe, gdyby papa nie przyprowadził go do pokoju Charlotty w tym czasie, gdy ja tam z nią byłam. Siedziałyśmy obie na podłodze. Charlotta bawiła się szczotką do włosów. Zawsze, gdy przebywałam z
dziewczynką, zapominałam o całym świecie. Ogarniała mnie przemożna chęć dotykania i całowania mego dziecka. 277 Nie usłyszałam więc kroków na korytarzu i nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ktoś na mnie patrzy. — Dobrze, a kto tu jest? — usłyszałam czyjś głos i spojrzałam w stronę drzwi. Stał w nich papa wraz z wysokim, opalonym mężczyzną. Jego ciemne oczy patrzyły na mnie wesoło. Miał szczupłą postać o szerokich barach. Zauważy łam piękne ręce, na których nie było widać śladów ciężkiej pracy.
Przypominały wypielęgnowane dłonie kobiety. Później odkryłam, że były na nich zgrubienia, ale powstały w wyniku żeglowania, co również tłumaczyło ciemny kolor jego skóry. — To są jeszcze moje dwie córki — wyjaśnił papa. — Dziecko ma na imię Charlotta, a to jest Lilian. — Papa wskazał oczyma, bym wstała i grzecznie przywitała gościa. Podniosłam się niechętnie, obciągnęłam spódnicę i podeszłam do nieznajomego. — Witam cię, Lilian. Jestem Bill Cutler
— powiedział, wyciągając do mnie swoją smukłą dłoń. Podałam rękę i przywitałam się, ale nie puścił natychmiast mojej dłoni. Zamiast tego szeroko się uśmiechnął i powoli zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, zatrzymując się na moment na piersiach i twarzy. — Witam — powiedziałam i cofnęłam rękę. — Widzę, że przejęłaś obowiązki niani, prawda? — spytał. Spojrzałam na papę. Stał sztywno, patrząc na mnie i skubiąc wąsy. — Robię to do spółki z naszą
gospodynią i moją siostrą Emily — odparłam szybko, ale zanim się odwróciłam, zagadnął znowu. — Założę się, że dziecko najbardziej lubi przebywać z tobą — powiedział. — Ja również lubię z nią być. — Tak. Dziecko to czuje. Widzę coś takiego w niektórych rodzinach przebywających w moim hotelu. Jest położony w bardzo pięknym miejscu nad oceanem — przechwalał się. — To miło — powiedziałam obojętnie. Ale to go nie zraziło. Wzięłam Charlottę na ręce. Z
zaciekawieniem patrzyła na przybysza, ale cała jego uwaga była skupiona na mnie. 278 — Założę się, że wasz ojciec nigdy was nie zabrał na wycieczkę na plażę, prawda? — My nie mamy czasu na wycieczki — odparł szybko papa. — Nie? Za wyjątkiem czasu, który tracisz, grając w karty — powiedział Bill Cutler. Twarz papy poczerwieniała, a nozdrza drgały. Zacisnął usta i powstrzymał wybuch gniewu. — Oczywiście, to wstyd dla ciebie i
twoich sióstr, Lilian — mówił dalej Bill Cutler, zwracając się znowu do mnie. — Młode kobiety powinny jeździć na plażę, szczególnie, gdy są takie ładne — dodał, a w jego oczach zamigotały figlarne iskierki. — Papa ma rację — powiedziałam. — Mamy dużo pracy w obejściu, odkąd plantacja podupadła — mówiłam. — Nie możemy sobie pozwolić na zwiększanie kosztów utrzymania domu i musimy się zadowolić tym, co mamy. Papa słuchał tego ze zdumieniem, ale ja uważałam, że lepiej będzie, gdy Meadows wydadzą się Cutlerowi bardziej ciężarem niż szczęściem.
— Codziennie coś się psuje i wyłaniają się nowe problemy. Prawda, papo? — Co? — chrząknął. — Tak, to prawda. — Okazuje się, że masz bardzo światłą, młodą panią w twojej rodzinie, Jed — powiedział ze śmiechem Cutler. — Trzymałeś ją w takim ukryciu... zupełnie w tajemnicy. Co byś powiedział na to, by mi ją wypożyczyć na jakiś czas? — Co takiego? — spytałam zdumiona. Zaśmiał się. — By pokazać mi obejście — wyjaśnił. — Założę się, że udzielisz mi więcej dokładnych informacji niż zrobił to Jed.
Co, Jed? — Ona musi pilnować dziecka — powiedział papa. — Och, nie wygłupiaj się, Jed. Możesz ją zastąpić na godzinę. Byłbym taki szczęśliwy — dodał, wpatrując się tym razem w papę. Papa wyglądał na niezadowolonego. Nie cierpiał, gdy go do czegoś zmuszano, naciskano i kontrolowano, ale nie pozostało mu nic innego, jak skinąć głową. — Dobrze, Lilian, oprowadź pana Cutlera i pokaż mu wszystko, co chce zobaczyć. Przyślę tu Verę, by popilnowała 279
Charlottę — powiedział ze złością i wyszedł, by sprowadzić służącą. — Mój ojciec wie więcej o plantacji niż ja — próbowałam się wykręcić. Posadziłam dziecko przy zabawkach. — Może. A może nie. Nie jestem głupcem. Każdy od razu zauważy, że nie dba o nią tak, jak powinien. — Podszedł do mnie bliżej, aż poczułam jego oddech na szyi. — Dużo tu pracujesz, mogę się o to założyć, prawda? — Wykonuję swoje obowiązki — powiedziałam, nachylając się, by podać dziecku zabawkę. Nie chciałam patrzeć na Billa Cutlera. Źle się czułam pod takim męskim spojrzeniem. Gdy patrzył
na mnie, pochłaniał mnie wzrokiem. Jego oczy wędrowały po moim ciele za każdym razem, gdy ze mną rozmawiał. Czułam się jak niewolnica wystawiona na sprzedaż. — Jakież to jeszcze obowiązki oprócz opieki nad siostrą? — Pomagam papie w prowadzeniu ksiąg rachunkowych — powiedziałam. Bill Cutler szeroko się uśmiechnął. — Tak myślałem, że potrafisz coś takiego robić. Wyglądasz na bardzo zdolną, młodą kobietę, Lilian. Założę się, że znasz jego aktywa i wysokość zadłużenia.
— Wiem tylko to, co papa chce, bym wiedziała — odpar łam szybko. Wzruszył ramionami. — To jeszcze można znaleźć taką kobietę, która pozwala mężczyźnie, by kontrolował to, co ona ma wiedzieć i robić? — docinał. Miał zwyczaj przewracania oczami i zaciskania ust, który sprawiał, że wszystko, co mówił, wydawało się mieć podwójne, rozwiązłe znaczenie. Byłam szczęśliwa, gdy Vera stanęła w drzwiach. — Kapitan mnie przysłał — powiedziała.
— Kapitan? — powtórzył Bill Cutler i zaśmiał się. — Kto to jest kapitan? — Pan Booth — odparła. — Kapitan czego? Tonącego statku? — zaśmiał się znowu. Następnie podał mi ramię. — Panno Booth? Spojrzałam na Verę, która wyglądała na zmieszaną i zaniepokojoną, niechętnie wzięłam pod ramię Billa Cutlera i pozwoliłam, by mnie wyprowadził. 280 — Czy najpierw obejrzymy plac wokół domu? — spytał
przy wyjściu. — Jak pan sobie życzy, panie Cutler — powiedziałam. — Och, proszę, nazywaj mnie Bill. Jestem William Cutler Drugi, ale wolę, by mnie nazywano Bill. To jest bardziej poufale, a ja lubię spoufalać się z ładnymi kobietami. — Wyobrażam sobie — mruknęłam, a on ryknął śmiechem. Gdy wyszliśmy na werandę, zatrzymał się i rozejrzał wkoło. Ogarnęło mnie uczucie wstydu. Z przykrością patrzy
łam na zaniedbane klomby z kwiatami, na rdzewiejące, żelazne ławki i fontanny, z których kapała brudna woda. — Musiała to być piekielnie ładna posiadłość w swoim czasie — powiedział Bill Cutler. — Tak było — powiedziałam ze smutkiem. — To problem starego Południa. Nie chce ono stać się nowym Południem. Te dinozaury nie chcą się przyznać, że przegrały wojnę domową. Biznesmen musi patrzeć po nowemu, bardziej nowocześnie, a jeśli jakiś dobry pomysł przychodzi z Północy, to dlaczego go nie wykorzystać również?
Na przykład ja — mówił — przejąłem po moim ojcu pensjonat, rozbudowałem go i pozyskałem bogatą klientelę, która się tam zatrzymuje. To jest dobra posiadłość nad oceanem. Z czasem... dlaczego nie, z czasem, Lilian, zostanę bardzo bogatym człowiekiem. — Zamilkł na chwilę. — Nie tak jak teraz. — Chyba nie powodzi ci się za dobrze, jeśli cały czas spędzasz przy kartach, wygrywając domy i posiadłości od tych, którzy mają mniej szczęścia — odgryzłam się. — Znowu ryknął śmiechem.
— Podoba mi się twoja dusza, Lilian. Ile masz lat? — Prawie siedemnaście — powiedziałam. — Piękny wiek... nie zepsuta jeszcze. Miałaś wielu chłopaków? — To nie pańska sprawa. Chciał pan dowiedzieć się czegoś o plantacji, a nie o mojej przeszłości — odparłam. Zarżał znowu. Wyglądało na to, że nic, co powiem, nie jest w stanie go zdenerwować. Im bardziej byłam zawzięta 281 i nieuprzejma, tym bardziej mu się
podobałam. Zawiedziona sprowadziłam go po schodach i poszliśmy obejrzeć obory, wędzarnię, widokowy taras i szopy pełne starych, zardzewiałych narzędzi i maszyn. Przedstawiłam mu Charlesa, który zaczął narzekać, iż cały sprzęt należałoby wymienić. Słuchał, ale widać było po nim, że nie interesuje go to, co mu pokazuję ani kogo mu przedstawiam. Cały czas nie spuszczał ze mnie oczu. Wzbudziło to w moim sercu niepokój. Nie patrzył na mnie tak ciepło i łagodnie, jak robił to Niles. Jego wzrok był natarczywy i bezczelny, pełen
pożądania. Gdy mówiłam do niego i opisywałam plantację, słuchał, ale nie docierało do niego ani słowo. Stał i dziwnie się uśmiechał, a w jego oczach była namiętność. Wreszcie oświadczyłam, że to już koniec naszego obchodu. — Tak szybko? — narzekał. — Dopiero zaczęło mnie to naprawdę interesować. — To już wszystko — powiedziałam. Nie miałam zamiaru oddalać się z nim zbyt daleko od domu, nie czułam się bezpieczna sam na sam z Billem Cutlerem. — Jak pan widzi, ta wygrana to tylko kłopot — dodałam. — Te całe Meadows przyczynią się tylko do tego,
że będzie pan musiał trzymać się wciąż za kieszeń. Zaśmiał się. — Czy to twój ojciec kazał ci mówić w ten sposób? — Panie Cutler... — Bill. — Bill, przecież zobaczyłeś już prawie wszystko. Twierdzisz, że jesteś nowym typem południowca, jednym z tych mądrych, nowoczesnych biznesmenów. Chcesz powiedzieć, że przesadzam?
Pomyślał przez chwilę, następnie odwrócił się i rozejrzał wkoło. Wyglądało na to, że dopiero teraz dostrzegł stan, w jakim są Meadows. Pokiwał głową. — Masz rację — powiedział, uśmiechając się — ale ja mogę po prostu to wszystko sprzedać na aukcji, jeśli zechcę. — Zrobisz to? — spytałam z bijącym sercem 282 Spojrzał na mnie z ukosa. — Może. Może nie. To zależy.
— Zależy od czego? — spytałam. — To jeszcze nic pewnego — powiedział i teraz zrozumiałam, dlaczego papa mówił, iż ten mężczyzna lubi bawić się ludzkim życiem i majątkiem. Ruszyłam z powrotem do domu, a on szybko mnie dogonił. — Może zjadłabyś ze mną kolację w moim hotelu dziś wieczorem? — spytał. — To nie jest bardzo ciekawe miejsce, ale... — Nie, dziękuję — powiedziałam szybko — nie mogę. — Dlaczego nie możesz? Jesteś taka zajęta wyprowadzaniem pustych ksiąg
twego ojca? — odciął się, nie będąc oczywiście przyzwyczajonym, by mu odmawiano. Odwróciłam się w jego stronę. — Dlaczego mówimy tylko o moich zajęciach? — spytałam. — Jesteś taka harda? — mruczał. — W porządku. Lubię odważne kobiety. Są dużo bardziej interesujące w łóżku — dodał. Zaczerwieniłam się. — To prostactwo jest nie na miejscu, panie Cutler —
odparłam. — Południowi gentlemani mogą być dla pana dinozaurami, ale oni przynajmniej potrafią przyzwoicie rozmawiać z młodą kobietą. — Po raz kolejny ryknął śmiechem. Odwróciłam się i poszłam, zostawiając go samego. Ale ku memu rozgoryczeniu pół godziny później pojawił się znowu w drzwiach dziecinnego pokoju i oświadczył, iż został zaproszony na kolację. — Wpadłem ci tylko powiedzieć o tym. Nie chciałaś przyjąć mego zaproszenia, to ja przyjąłem zaproszenie twego ojca
— powiedział rozradowany. — Papa pana zaprosił? — spytałam z niedowierzaniem. — Więc dobrze — odparł, mrugając. — Powiedzmy, wymusiłem to na nim. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć cię później — dodał. Uchylił kapelusza i wyszedł. Byłam przerażona na samą myśl, że taki arogancki, nie-283 okrzesany człowiek może się u nas zadomowić. I to wszystko przez papę. Tym razem przyznawałam Emily rację — hazard jest złem; to jest jak choroba, prawie tak samo groźna jak papy
pijaństwo. Bez względu na to, jak bardzo cierpiał, robił to znowu i znowu. Tylko, że teraz cierpieliśmy wszyscy. Przytuliłam Charlottę i pokrywałam jej policzki pocałunkami. Chichotała i nawijała na swoje cienkie paluszki pasemka moich włosów. — W jakim świecie ty będziesz żyła, Charlotto? Mam nadzieję, że w lepszym od mego. Będę się o to modliła — mówiłam. Patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Zainteresował ją ton mego głosu i łzy, które popłynęły mi z oczu.
Pomimo naszych skromnych finansów papa zarządził, by Vera przygotowała wystawną kolację, jakiej już dawno nie było. Duma południowca nie pozwalała mu na to, by czegoś zabrakło. Chociaż nie lubił Billa Cutlera i gardził nim z tego powodu, że wygrał Meadows w karty, nie mógł go przyjąć prostymi potrawami na zwykłych półmiskach. Vera wyjęła naszą świąteczną porcelanę i kryształy. Srebrne świeczniki z wysokimi białymi świecami zostały ustawione na stole przykrytym śnieżnobiałym obrusem. Papie zostało już tylko kilka butelek drogiego wina, ale dwie z nich znalazły się na stole jako odpowiedni trunek do
kaczki. Bill Cutler uparł się, by usiąść obok mnie. Był bardzo elegancko i odpowiednio ubrany, i miał nienaganne maniery. Musiałam w duchu przyznać, że jest przystojny. Ale jego swobodny sposób bycia, sardoniczny uśmiech i ciągłe flirtowanie nadal mnie denerwowały i działały na mnie odpychająco. Widziałam, jak bardzo była nim zgorszona Emily, ale z im większą złością spoglądała na niego, tym bardziej wydawał się zadowolony. O mało co nie wybuchnął śmiechem, gdy Emily zaczęła czytać Biblię. — Robicie to każdego wieczoru? — spytał ironicznie.
— Oczywiście — odparł papa — jesteśmy bogobojnymi ludźmi. 284 — Ty, Jed? Bogobojny? — ryczał ze śmiechu, z twarzą zaczerwienioną po trzech szklankach wina, które już wypił. Papa rzucił szybkie spojrzenie na mnie, na Emily i spurpu-rowiał również, ale z powodu hamowanej wściekłości. Bill Cutler szybko zmienił temat. Zaczął zachwycać się potrawami i wychwalać Verę, obsypując ją tyloma komplementami, że aż się zawstydziła. W trakcie całej kolacji Emily patrzyła na niego z wyrazem takiego wstrętu i odrazy na twarzy, że musiałam zakrywać
mój uśmiech serwetką. Bill Cutler unikał jej wzroku i koncentrował się na mnie i na papie. Opisywał swój hotel, życie, jakie prowadzi się na plaży, opowiadał o swoich podróżach i o planach na przyszłość. Następnie zaczęli poważnie dyskutować o ekonomii, o tym, co rząd powinien i czego nie powinien robić. Po kolacji obydwaj udali się do gabinetu papy, żeby palić cygara i popijać brandy. Pomogłam Verze posprzątać ze stołu, a Emily zajęła się Charlottą. Pomimo iż wiedziała o tym, co się wydarzyło, Emily traktowała Charlottę
jak siostrę. Czułam, że objęła kuratelę nad moim dzieckiem. Gdy pewnego dnia napomknęłam jej o tym, odparła jak zwykle z religijną żarliwością i przekonaniem. — To dziecko jest bardzo podatne na wpływ Szatana, ponieważ zostało poczęte z czystej żądzy. Otoczę go kręgiem świętego ognia, tak by Szatan nie miał do niego dostępu. Pierwszym zdaniem, które wypowie, będzie modlitwa — obiecywała. — Nie spraw, aby była taka nieszczęśliwa jak ty — błagałam. —
Pozwól jej wyrosnąć na normalną dziewczynkę. — Normalną?! — wykrzyknęła. — Taką jak ty? — Nie, lepszą ode mnie. — Właśnie o to mi chodzi — powiedziała. Łączyła obie jakaś tajemnicza, delikatna więź, a może nawet miłość. Starałam się w to nie wtrącać. Charlotta traktowała Emily tak, jak się traktuje rodziców. Jedno jej słowo powstrzymywało Charlottę przed niewłaściwym zachowaniem. W obecności Emily była grzeczna i posłuszna.
Pozwalała się ubierać i nie protestowała, gdy ta kładła ją spać. 285 Emily wprost ją hipnotyzowała, czytając Biblię. Gdy skończyłam pomagać Verze, weszłam do pokoju Charlotty i zobaczyłam ją zasłuchaną w słowa Emily, która odtwarza ła pierwsze strony Genesis. Charlotta z zafascynowaniem wpatrywała się w twarz Emily, gdy ta grubym głosem naśladowała słowa Boga. Kiedy weszłam, dziecko popatrzyło na mnie z zaciekawieniem. Zaśmiało się, klaszcząc radośnie i oczekując
jaśniejszych i szczęśliwszych chwil spędzanych ze mną. Ale Emily uważała, że to byłoby niewłaściwe po religijnym czytaniu. — Czas spać — oświadczyła. Pozwoliła mi asystować przy kładzeniu dziecka do łóżeczka i pocałować je na dobranoc. Ale zanim wyszłam, Emily chciała, bym zobaczyła, coś co świadczyło o jej sukcesie w wychowaniu Charlotty. — Chodź, pomodlimy się — powiedziała i złożyła razem dłonie. Dziecko spojrzało na mnie, a następnie na Emily, która powtórzyła słowa i gesty. Następnie Charlotta złożyła razem swoje małe rączki i trzymała je tak
długo, aż Emily skończyła pacierz. — Ona naśladuje jak małpka — oświadczyła Emily — ale w odpowiednim czasie zrozumie i to ochroni jej duszę. Kto uratuje moją duszę? — zastanawiałam się, idąc na górę do mego pokoju. Gdy wchodziłam po schodach, usłysza łam śmiech Billa Cutlera wychodzącego z gabinetu papy. Przyspieszyłam kroku, zadowolona, że oddalam się i oddzielam drzwiami od tego aroganckiego mężczyzny.
Ale łatwiej było tak pomyśleć niż zrobić. Codziennie, przez pozostałe dni tygodnia Bill Cutler odwiedzał Meadows. Miałam wrażenie, że kiedykolwiek się odwrócę, on stoi za mną albo obserwuje mnie przez okno, gdy jestem na dworze z Charlottą. Czasem grał z papą w karty, czasem jadł z nami kolację, a czasami zjawiał się, mówiąc, iż musi jeszcze raz obejrzeć nową posiadłość, by zdecydować, co z nią zrobić. Jego uciążliwa obecność przypominała nam o tym, co nas jeszcze czeka, gdy wpadnie mu do głowy jakiś pomysł. Konsekwentnie wdzierał się do naszego domu, w nasze życie, a szczególnie w moje.
Pewnego popołudnia wyszłam z pokoju Charlotty i uda-286 łam się na górę, by przygotować się do kolacji. Wydawało mi się, że słyszę kroki za drzwiami mego pokoju. Wyszłam z łazienki i zobaczyłam Billa Cutlera stojącego w drzwiach. Zdjęłam do prania sukienkę i byłam tylko w halce założonej na stanik i majtki. — Och — powiedział, gdy mnie zobaczył — to jest twój pokój? Jakby nie wiedział, pomyślałam. — Tak i uważam, że to nieładnie z
twojej strony wchodzić tu bez pukania. — Pukałem — kłamał — ale puszczałaś wodę i nie słyszałaś. — Rozglądał się wkoło. — Jest tu przyjemnie... jasno i skromnie — powiedział, oczywiście trochę zaskoczony gołymi ścianami i oknami. — Przygotowuję się teraz do kolacji — powiedziałam. — Nie przeszkadza ci to? — Och, nie. Nie przeszkadza. Nic nie szkodzi. Nie krępuj się — dowcipkował. Nigdy nie spotkałam tak irytującej osoby. Stał tam, z tym swoim
bezczelnym uśmiechem na twarzy, patrząc pożądliwie na mnie. Zakryłam piersi rękami. — Mogę wyszczotkować ci włosy, jeśli chcesz. — Nie chcę. Proszę, wyjdź — nalegałam, ale on tylko zaśmiał się i podszedł bliżej. — Jeśli pan, panie Cutler nie opuści mego pokoju, będę... — Krzyczała? To nie byłoby ładnie — powiedział, rozglądając się ponownie wokół. — A jeżeli chodzi o twój pokój... dobrze — uśmiechnął się. — Ty wiesz, że tak naprawdę to jest wszystko moje.
— Dopiero jak wejdziesz w posiadanie tego miejsca. — Posiadanie jest bardzo ważnym prawem, szczególnie na Południu. Wiesz o tym, że jesteś bardzo ładną i bardzo interesującą, młodą kobietą. Podoba mi się ogień w twoich oczach. Większość kobiet, które spotkałem, miało w oczach tylko jedną rzecz — powiedział, szeroko się uśmiechając. — Tak, jedyną prawdą, o której jestem przekonana, jest to, że spotkałeś w życiu dużo kobiet — odgryzłam się. Zaśmiał się.
287 — Chodź, Lilian. Czy to jest możliwe, byś mnie aż tak bardzo nie lubiła? Musisz przyznać, że jestem chociaż trochę atrakcyjny. Nigdy nie spotkałem kobiety, która by się z tym nie zgodziła. — Właśnie znalazłeś pierwszą z nich — powiedziałam. Był teraz tak blisko mnie, iż musiałam się cofnąć o krok. — To dlatego, że mnie jeszcze dobrze nie poznałaś. Z czasem... — położył ręce na moich
ramionach. Zaczęłam go odpychać, ale trzymał mnie tak mocno, że nie mogłam się ruszyć z miejsca. — Puść mnie! — zażądałam. — Jaki ogień w tych oczach — mówił. — Muszę go ugasić, bo inaczej spłoniesz. — I pocałował mnie w usta tak szybko, że nie zdążyłam nawet cofnąć głowy. Szarpałam się, ale objął mnie ramionami i całował coraz mocniej. Gdy mnie wreszcie puścił, wierzchem dłoni szybko starłam jego pocałunki z moich ust. — Wiedziałem, że ci się spodoba. Jesteś jak nieokiełznany, dziki koń, ale jak cię ujeżdżą, założę się, że będziesz
galopować jak inne — mówił, a jego spojrzenie szybko przesunęło się z mojej zarumienionej twarzy w dół na moje piersi. — Wynoś się z mego pokoju! Wynoś się! — krzyknęłam, wskazując drzwi. Podniósł ręce do góry. — Dobrze już, dobrze. Nie denerwuj się. To był tylko przyjacielski pocałunek. Podobało ci się, prawda? — Nienawidzę cię! — krzyknęłam. Zaśmiał się. — Jestem pewien, że będziesz o mnie śniła dziś w nocy.
— Jako koszmar! — odparłam. Ryknął śmiechem. — Lilian, ja naprawdę cię lubię. To jest jedyny powód, dla którego wciąż jeszcze bawię się w te południowe ceregiele. To i ogrywanie twego ojca w karty — dodał. Następnie wyszedł, zostawiając mnie dyszącą z oburzenia i furii. Tego wieczoru przy kolacji nie chciałam w ogóle na niego patrzeć, a na jego pytania odpowiadałam tylko krótkim „tak" lub „nie". Papa nie zwracał na to uwagi i nie okazywał zainteresowania moim stosunkiem do Billa Cutlera, 288
a Emily przypuszczała, że mam o nim takie samo zdanie jak ona. W pewnej chwili dotknął pod stołem mojej stopy koniuszkiem swego buta, ale zignorowałam to i udałam, że nic się nie stało. Widziałam, jak bardzo go rozbawiło moje zmieszanie. Byłam szczęśliwa, gdy posiłek dobiegł końca, a ja mogłam wreszcie pójść na górę do swego pokoju i uciec od jego dokuczliwego nagabywania. Godzinę później usłyszałam kroki papy na korytarzu. Siedziałam w łóżku, czytając; podniosłam wzrok, gdy otworzył drzwi mojej sypialni. Stał w nich przez chwilę, tylko patrząc na mnie. Nie był tu od
czasu narodzin Charlotty. Widziałam, jakie to było dla niego kłopotliwe. Faktycznie, prawie nigdy więcej nie przebywał ze mną sam na sam w jednym pokoju. — Znowu czytasz — powiedział. — Dałbym głowę, że spędzasz na lekturze więcej czasu niż Georgia. Oczywiście czytasz coś lepszego — dodał. Ton jego głosu, umykające spojrzenie i ostrożność wzbudziły we mnie zaciekawienie. Odłożyłam książkę i czekałam. Wahał się przez chwilę. — Musimy znowu urządzić ten pokój — powiedział. —
Pewnie trzeba by go wymalować, założyć z powrotem zasłony... ale... może to głupota tracić czas i pieniądze. — Zamilkł i patrzył na mnie. — Nie jesteś już małą dziewczynką, Lilian. Jesteś młodą damą, tak czy inaczej — powiedział, chrząkając — musisz coś zmienić w swoim życiu. — Co zmienić, papo? — Gdy dziewczyna jest w twoim wieku, tego się od niej oczekuje. Z wyjątkiem takiej dziewczyny jak Emily oczywi ście. Emily czeka inny los, ona ma inny cel w życiu. Emilia nie jest taka jak inne
dziewczęta w jej wieku; nigdy nie była. Zawsze o tym wiedziałem i akceptowałem to, ale ty, ty jesteś... — Normalna — podpowiedziałam. — Tak, to jest to. Jesteś prawdziwą, młodą damą z Po łudnia. Tak więc — mówił, prostując się i chodząc tam i z powrotem z rękami założonymi do tyłu — gdy przyjąłem cię siedemnaście lat temu pod mój dach i do naszej rodziny, wziąłem również na siebie obowiązki ojca i jako ojciec muszę 289 myśleć o twojej przyszłości —
oświadczył. — Gdy młoda kobieta osiąga twój wiek, to nadchodzi czas, by pomyślała o małżeństwie. — O małżeństwie? — Tak jest, o małżeństwie — powiedział z naciskiem. — Nie możesz czekać, aż zostaniesz starą panną, czytając, haftując i spędzając czas w tym pokoju, prawda? — Ale ja jeszcze nie spotkałam nikogo, kogo chciałabym poślubić! — wykrzyknęłam. Chciałam dodać „od czasu śmierci Nilesa porzuciłam myśli o miłości i romansach", ale dałam sobie spokój.
— To jest właśnie to, Lilian. Nie spotkałaś i nie spotkasz. Tak się teraz rzeczy mają. W końcu nie znajdziesz nikogo odpowiedniego, nikogo, kto by cię zabezpieczył i utrzymywał. Twoja matka... to jest... Georgia na pewno chciałaby, abym ci znalazł odpowiedniego, młodego mężczyznę, który ma jakąś pozycję i osiągnięcia. Ona byłaby dumna z tego. — Znaleźć mi mężczyznę? — Tak powinno być — oświadczył, a jego twarz poczerwieniała z emocji. — Te bzdury o miłości rujnują Południe, rujnują życie rodzinie Południa. Młoda dziewczyna nie wie, co jest dla niej dobre, a co złe. Musi słuchać starszych,
mądrzejszych. To zdawało egzamin w przeszłości i zdaje egzamin teraz. — Co ty mówisz, papo? Ty chcesz znaleźć męża dla mnie? — pytałam zdumiona. Nigdy go to nie interesowało i nigdy wcześniej o tym nie wspominał. Nagle zdrętwiałam, gdy zaczęłam domyślać się, o co mu chodzi. — Oczywiście — odparł — i znalazłem. Za dwa tygodnie wyjdziesz za mąż za Billa Cutlera. Nie musimy wyprawiać dużego wesela. To tylko strata pieniędzy — dodał. — Bill Cutler, ten okropny człowiek! — krzyknęłam.
— Jest miłym gentlemanem z dobrej i zamożnej rodziny. Jego posiadłość na plaży będzie wkrótce przynosiła całkiem niezły dochód i... — Wolałabym raczej umrzeć — oświadczyłam. — Więc umrzesz! — ryknął papa, potrząsając nade mną pięścią. — Sam się o to postaram, do diabła! 290 — Papo, ten człowiek jest obrzydliwy. Przecież ty widzisz, jaki on jest arogancki i nie ma dla nikogo szacunku, gdy przychodzi tu codziennie tylko po to,
by cię dręczyć, dręczyć nas wszystkich. On jest nieprzyzwoity. Wcale nie jest gentlemanem. — Dosyć tego, Lilian — powiedział papa. — Nie, nie dosyć. Dlaczego chcesz mnie wydać za człowieka, który odebrał ci twoją rodzinną posiadłość i nabija się teraz z ciebie? — pytałam ze łzami w oczach. Poznałam odpowiedź po wyrazie jego twarzy. — Zawarłeś z nim umowę — powiedziałam z przerażeniem. — Wymieniłeś mnie za Meadows! Papa cofnął się na moment, a następnie podszedł skruszony.
— A jeśli tak, to co? Nie mam prawa? Gdy zostałaś sama bez ojca i matki, czy nie wziąłem cię chętnie do siebie? Czy nie dbałem o ciebie, ubierając cię i żywiąc całymi latami jak własną córkę? Jesteś mi to winna. Masz dług do spłacenia, Lilian — zakończył, kiwając głową. — A co z twoim długiem wobec mnie, papo? — odpar łam. — A co z tym, co ze mną zrobiłeś? Czy będziesz mógł kiedyś to naprawić? — Nie waż się mówić takich rzeczy — rozkazał. Stanął
przede mną z wypiętą piersią i z podniesionymi rękami. — Nie rozpowiadaj żadnych historii, Lilian. Nie życzę sobie tego. — O to się nie martw — powiedziałam łagodnie.— Jest mi bardziej wstyd niż tobie. Ale papo — apelowałam do resztek sumienia, jakie w nim jeszcze pozostały — bardzo cię proszę, nie zmuszaj mnie do poślubienia tego mężczyzny. Nigdy go nie pokocham. — Nie musisz go kochać. Ty myślisz, że wszystkie mał
żeństwa się kochają? — powiedział, ironicznie się uśmiechaj ą c — Tak jest tylko w tych głupich książkach twojej matki. Małżeństwo jest ubitym biznesem od początku do końca. Żona zapewnia coś mężowi, mąż żonie, a przede wszystkim zabezpiecza się dobrobyt dwóch rodzin. Jeśli to jest dobrze dobrane małżeństwo. Tak to jest. 291 — Nic złego cię nie czeka — kontynuował. — Będziesz panią w ładnym domu i przypuszczam, że już wkrótce będziesz miała więcej
pieniędzy niż ja kiedykolwiek. Wyrządzam ci przysługę, Lilian. Dlatego oczekuję większego zrozumienia. — Ratujesz swoją plantację, papo. Nie robisz mi żadnej przysługi — oskarżałam go ze złością. To go powstrzymało na chwilę. — Niemniej — powiedział, prostując się — poślubisz Billa Cutlera za dwa tygodnie. I nie chcę słyszeć ani jednego słowa sprzeciwu, zrozumiałaś? — powiedział oschle w obawie, by mu nie zmiękło serce. Patrzył na mnie przez chwilę. Nic nie powiedziałam; po prostu na niego nie patrzyłam, więc odwrócił się i
zostawił mnie samą. Usiadłam z powrotem na łóżku. Zaczęło padać i w pokoju zrobiło się nagle wilgotno i chłodno. Krople deszczu stukały w okno i bębniły po dachu. Czułam, że świat nie może być już bardziej ponury i nieprzyjazny. Straszna myśl przyszła mi do głowy, gdy porywy wiatru smagały deszczem ściany domu: samobójstwo. Po raz pierwszy w życiu rozważałam tę możliwość. Mogłabym wyjść na dach i spotkać śmierć, spadając w dół, tak jak to się stało z Nilesem. Mogłabym zginąć dokładnie w ten sam sposób. Nawet śmierć wydawała się lepsza niż poślubienie takiego człowieka jak Bill
Cutler. Myślenie o tym wszystkim spowodowało rozstrój żołądka. Tak naprawdę, to gra jeszcze się nie skończyła. Papa rzucił mnie na stół jako wyższą stawkę w grze. To nie było w porządku. Po raz kolejny los spłatał mi figla, bawiąc się mną, igrając moim życiem. Czy nadal wisiała nade mną jakaś klątwa? Może lepiej byłoby z tym skończyć? Pomyślałam o Charlotcie. Zdałam sobie nagle sprawę z tego, iż nie będę mogła jej zabrać ze sobą. Będę musiała zostawić swoje dziecko. To sprawiło, iż propozycja małżeństwa wydała mi się jeszcze bardziej okropna. Serce ścisnęło mi się z bólu na myśl, że z czasem
stałabym się obca dla własnego dziecka. Tak samo jak ja Charlotta utraciłaby prawdziwą matkę, a Emily przejęłaby wszystkie moje obo-292 wiązki. Emily miałaby największy wpływ na jej życie. Jakie to smutne. Ta słodka, anielska twarzyczka utraciłaby swoją radość życia pod przygnębiającym wpływem Emily. Oczywiście mogę uciec z tego okropnego domu, poślubiając Billa Cutlera, myślałam. Gdybym tylko mogła znaleźć jakiś sposób, by zabrać ze sobą również Charlottę, to może byłabym w stanie znieść życie z tym mężczyzną. Może mogłabym przekonać papę. Może jakoś... obie z Charlottą uwolniłybyśmy
się od Emily i papy, i od nędznego życia na tej upadającej plantacji, od domu pełnego tragicznych wspomnień i mrocznych cieni. Poślubienie Billa Cutlera byłoby wówczas tego warte, rozumowałam. Co innego mogłabym zrobić? Wstałam i zeszłam na dół. Bill Cutler już wyszedł i papa właśnie porządkował rzeczy na biurku. Spojrzał na mnie ostro, gdy weszłam, oczekując dalszego sprzeciwu. — Lilian, skończyłem już dyskusję. Tak jak powiedzia łem ci na górze.
— Nie przyszłam się z tobą kłócić, papo. Chcę tylko o coś prosić. Jeśli się zgodzisz chętnie poślubię Billa Cutlera i uratuję Meadows dla ciebie — powiedziałam. Usiadł z wrażenia. — No, dalej. Mów, czego chcesz? — Chcę Charlottę. Chcę zabrać ją ze sobą, gdy będę odchodziła — powiedziałam. — Charlottę? Zabrać dziecko? — myślał przez chwilę, patrząc w mokre od deszczu okna. Przez chwilę rzeczywiście to rozważał. Wstąpiła we mnie nadzieja. Papa tak naprawdę nie kochał Charlotty i jeśli mógłby pozbyć się jej również...
ale potrząsnął głową i odwrócił się do mnie. — Nie mogę tego zrobić, Lilian. Ona jest moim dzieckiem. Nie mogę oddać mego dziecka. Co ludzie pomyślą? — Otworzył szeroko oczy. — Mogą się domyśleć, że to ty jesteś jej matką. Nie, moja droga, nie mogę oddać Charlotty. — Ale — powiedział, zanim zdążyłam otworzyć usta — może z czasem Charlotta będzie mogła spędzać większość czasu z tobą. Może — powtórzył, ale ja w to nie wierzyłam. Wiedziałam jednak, że jest to wszystko, czego mogę oczekiwać.
293 — Gdzie odbędzie się ślub? — spytałam przygnębiona. — Tutaj, w Meadows. Będzie tylko małe przyjęcie... kilku moich bliskich przyjaciół, jacyś kuzyni... — Czy mogę zaprosić pannę Walker? — Jeśli musisz — zgodził się niechętnie. — I mogę założyć ślubną suknię mamy? Vera może ją trochę dopasować do mnie — poprosiłam.
— Tak — zgodził się papa. — To dobry pomysł, duża oszczędność. Teraz myślisz mądrze, Lilian. — To nie jest oszczędność z mojej strony. Pomyślałam o tym z miłości do mamy — powiedziałam oschle. Papa wpatrywał się we mnie przez chwilę i usiadł z powrotem. — Dobrze, że tak się stało, Lilian. Tak będzie lepiej dla nas obojga, jeśli ty stąd odejdziesz — oświadczył głosem pełnym goryczy. — Po raz pierwszy zgadzam się z tobą, papo — powiedziałam i odwróciłam się, zostawiając go w jego ponurym
gabinecie. 75 Pożegnanie Niosąc naftowe lampy, poszłyśmy z Verą na strych, żeby znaleźć ślubną suknię mamy, schowaną w jednym ze starych, ciemnych kufrów ustawionych w kącie. Starłyśmy kurz i pajęczyny. Szukałyśmy tak długo, aż znalazłyśmy. Posypana kulkami przeciwko molom suknia, welon i buty były ułożone wraz z innymi pamiątkami: zasuszonym i wyblakłym bukiecikiem wciśniętym między strony oprawionej w końską skórę Biblii, której używał pastor, kopią
ślubnego zaproszenia z długą listą gości, zmatowiałym, srebrnym 294 nożem używanym do krojenia weselnego tortu i wygrawerowanymi dla młodej pary srebrnymi pucharami do wina. Gdy to wszystko wyjęłam, pomyślałam, jak czuła się mama tuż przed ślubem. Czy była szczęśliwa? Czy wierzyła, poślubiając papę, iż życie w Meadows będzie cudowne? Czy kochała go chociaż trochę, czy tylko stwarzała pozory? Widziałam oczywiście kilka ich ślubnych zdjęć; mama była na nich młoda i piękna, promieniała radością i szczę
ściem. Wydawała się dumna ze swego stroju i zadowolona z tego, że jest w centrum zainteresowania. Jak bardzo nasze dwa wesela będą się różniły. Jej było galowym przyjęciem, emocjonującym całą okolicę. Moje będzie tak skromne i krótkie, jak jedno mgnienie. Z nienawiścią będę wymawia ła słowa przysięgi i patrzyła na pana młodego. Na pewno odwrócę wzrok, gdy będę mówiła „tak". Uśmiech na mojej twarzy będzie fałszywy i zmuszona będę znosić obłudę papy. Nic nie będzie szczere. By przetrwać ceremonię, postanowi łam wyobrażać sobie, że biorę ślub z
Nilesem. Ta iluzja podtrzymywała mnie na duchu przez następne dwa tygodnie. Dzięki temu byłam w stanie robić to, co do mnie nale żało. Razem z Verą zniosłyśmy ślubny strój na dół do jej pokoju. Przymierzyłam suknię, a potem ona ją skróciła i dopasowała tak, że leżała, jakby była uszyta dla mnie. Podczas gdy Vera pracowała, mała Charlotta plątała się nam pod nogami, obserwując wszystko z wielkim zainteresowaniem. Podświadomie czuła, że ta uroczystość wkrótce nas rozdzieli i podobnie jak ja utraci swoją prawdziwą
matkę. Starałam się o tym nie myśleć. — Jaki był twój ślub, Vero? — spytałam. Spojrzała w górę znad brzegu sukni, którą obrębiała. — Mój ślub? — uśmiechnęła się i schyliła głowę. — Był krótki i skromny. Wzięliśmy go w domu pastora, we frontowym saloniku, w obecności jego żony oraz moich i Charlesa rodziców. Nie przybył żaden z braci Charlesa. Wszyscy musieli pracować. Moja siostra również pracowała jako gospodyni domowa i nie mogła przyjechać. 295
— Ty przynajmniej kochałaś mężczyznę, za którego wyszłaś za mąż — powiedziałam ze smutkiem. Vera usiadła, lekko się uśmiechając. — Kochałam? — powiedziała. — Być może. Wtedy nie było to najważniejsze. Ważne było, że się pobieramy i będziemy żyli razem. Małżeństwo było sposobem na zjednoczenie naszych wysiłków, aby podźwignąć się z biedy. Przynajmniej — powiedziała z westchnieniem — w taki sposób to odbieraliśmy. Byliśmy młodzi i wszystko wydawa ło się nam łatwe i proste.
— Czy Charles był twoim jedynym chłopakiem? — Tak, jedynym, chociaż marzyłam o tym, by mnie odnalazł i porwał prawdziwy książę — zwierzyła się z uśmiechem. Następnie westchnęła i wzruszyła ramionami. — Ale z czasem musiałam zejść z obłoków na ziemię i przyjąć oświadczyny Charlesa. Może on nie jest najprzystojniejszym mężczyzną, ale jest dobrym i miłym człowiekiem, który ciężko pracuje. Czasami jednak — powiedziała Vera, rzuciwszy mi szybkie spojrzenie — wydaje mi się, iż miłość jest czymś najpiękniejszym, co może spotkać młodą dziewczynę. Miłość, o której teraz obydwoje myślicie... to
luksus, na który mogą sobie pozwolić tylko bogaci. — Nienawidzę człowieka, którego mam zamiar poślubić, pomimo że jest zamożny — oświadczyłam. Nie musia łam jej tego nawet mówić. Pokiwała głową ze zrozumieniem. — Może — powiedziała, biorąc igłę i nawlekając znowu nitkę — będziesz mogła go zmienić, sprawić, że przynajmniej stanie się do zniesienia. — Zamilkła na chwilę, a potem dodała: — Dużo przeżyłaś w ciągu ostatnich kilku lat, Lilian. Jestem przekonana, że jesteś bardzo wytrzymała i najlepsza z wszystkich Boothów. Ta wytrwałość,
którą masz w sobie, jest czymś, co będzie ci bardzo potrzebne. Tylko mu nie ustępuj. Zauważyłam, że pan Cutler jest zbyt zajęty swoimi przyjemnościami, by chciało mu się długo obstawać przy swoim, gdy dojdzie do konfliktu. Zgodziłam się z nią z wdzięcznością i padłyśmy sobie w ramiona. Zobaczyłam łzy w jej oczach. Mała Charlotta, 296 zazdrosna o moje uczucia, zaczęła płakać, by ją wziąć na ręce. Objęłam ją ramionami i całowałam w policzki. — Proszę, pilnuj Charlotty najlepiej jak potrafisz, Vero.
Serce mi pęka z żalu, że muszę ją tutaj zostawić. — Nie musisz mnie o to prosić, Lilian. Będę o nią dbała tak samo jak o własnego syna. Ona i Luther będą się wychowywać razem, jedno przy drugim, i jestem pewna, że się nawzajem polubią — powiedziała Vera. — Teraz przymierz tę suknię. Może to nie będzie najbardziej okazały ślub, ale ty będziesz najpiękniejszą panną młodą, jaką kiedykolwiek widziano w tej części Wirginii. Pani Georgia na pewno byłaby zadowolona. Zaśmiałam się. Gdyby mama żyła i czuła się dobrze, biegałaby po całym domu, sprawdzając, czy wszystko jest czyste i
lśniące. Wszędzie byłyby kwiaty, tak jak podczas jej słynnych przyjęć. Mama rozkwitałaby z każdym dniem przybliżającym nas do tego ważnego wydarzenia. Gdy była młoda, zawsze rozkwitała pod wpływem zajęć, które ją pasjonowały, tak jak kwiaty rozkwitają pod wpływem słońca. Emily nie odziedziczyła po niej tej radości życia. Nie interesowały jej żadne przygotowania, z wyjątkiem tego, co dotyczyło religijnej części ceremonii z udziałem pastora. Papa przejmował się tylko wydatkami i usiłował je zmniejszyć, jak tylko to było możliwe. Gdy Bill Cutler dowiedział
się o tym, jak papa na wszystkim oszczędza, powiedział mu, by nie przejmował się wydatkami. Obiecał, że poniesie koszty uroczystości. Chciał, aby to było eleganckie przyjęcie, chociaż miało być skromne. — Przyjdzie kilku moich bliskich przyjaciół. Dopilnuj, żeby była muzyka — zarządził — i dużo dobrej whisky, nie jakieś południowe świństwo. — Papa był zakłopotany wymaganiami swego przyszłego zięcia, zgodził się jednak spełnić jego żądania. Zamówił orkiestrę i wynajął kilku ludzi do pomocy Verze przy przygotowywaniu i podawaniu potraw. W miarę zbliżania się daty ślubu
stawałam się coraz bardziej poddenerwowana. Czasami zatrzymywałam się w trakcie jakiejś czynności i czułam, że drżą mi ręce, trzęsą 297 się nogi, a żołądek skręcają mdłości. Jak gdyby w obawie, iż jego widok mógłby spowodować zmianę mojej decyzji, Bill Cutler trzymał się z dala od Meadows aż do dnia ślubu. Powiedział papie, że musi wrócić do Cutler's Cove, by dopilnowć hotelu. Jego ojciec już umarł, a matka była zbyt stara i niedołężna, by podróżować. Jest jedynakiem i wróci z kilkoma przyjaciółmi bez żadnych krewnych.
Mieli również przybyć jacyś kuzyni papy i mamy. Panna Walker odpowiedziała na moje zaproszenie i obiecała, że przyjdzie. Papa rozesłał zaproszenia do niektórych sąsiednich rodzin. Nie było wśród nich zaproszenia do rodziny Thompsonów. Ostatecznie nazbierało się prawie trzy tuziny gości, co nie dorównywało tłumom ludzi zjeżdżających na przyjęcia do Meadows w okresie ich świetności. Dzień przed ślubem nie mogłam przełknąć ani kęsa. Skręcało mnie w żołądku. Czułam się jak ktoś skazany na dożywocie. Papa spojrzał na mnie i wpadł we wściekłość.
— Nie próbuj jutro robić takiej tragicznej miny, Lilian. Nie chcę, by ludzie myśleli, że posyłam cię na śmierć. Wydałem tyle, na ile mnie było stać, by to przyjęcie dobrze wypadło — powiedział, udając, że nic nie przyjął od Billa Cutlera. — Przepraszam, papo — płakałam — staram się, ale nie mogę nic poradzić na to, jak się czuję. — Powinnaś być szczęśliwa — wtrąciła się Emily. — Przystąpisz do jednego z najświętszych sakramentów, sakramentu małżeństwa, i tylko tak powinnaś o tym myśleć —
wygłosiła pompatycznie. \ — Nie potrafię myśleć o moim małżeństwie jak o sakramencie. Bardziej mi przypomina przekleństwo — odpar łam. — Jestem traktowana jak niewolnica przed wojną domową sprzedana jak koń albo krowa. — Do diabła! — krzyknął papa, waląc pięścią w stół, aż podskoczyły naczynia. — Jeśli sprawisz mi jutro kłopot... — Nie bój się, papo — powiedziałam z westchnieniem — pójdę do ołtarza z Billem Cutlerem. Wypowiem te słowa, ale to będzie tylko
recytacja. Nie będę miała na myśli żadnej przysięgi. 298 — Położysz rękę na Biblii i skłamiesz — zaczęła straszyć Emily. — Przestań, Emily. Czy ty myślisz, że Bóg jest głuchy i ślepy. Czy uważasz, że nie potrafi czytać w naszych sercach i myślach? Co warte są słowa małżeńskiej przysięgi, których nie ma w sercu? — pytałam. — Może pewnego dnia zrozumiesz, Emily, iż Bóg ma coś wspólnego z miłością i prawdą, a nie tylko z karą i zemstą, i zdasz sobie wtedy sprawę z tego, jak wiele w życiu straciłaś — powiedziałam jej.
Wstałam, zanim zdążyła coś odpowiedzieć, zostawiając ich w jadalni, by mogli przeżuwać swoje brudne myśli. Prawie wcale nie spałam tej nocy. Zamiast tego siedzia łam przy oknie i obserwowałam niebo, które stawało się coraz bardziej rozgwieżdżone. Nad ranem nadciągnęły chmury i zaczęły przykrywać drobne, migocące diamenty. Zamknęłam oczy i usnęłam na chwilę. Gdy się znowu obudziłam, zobaczyłam, że wstaje szary, smutny dzień i w każdej chwili może zacząć padać. Jeszcze bardziej mnie to przygnębiło. Nie zeszłam na śniadanie. Vera to przewidziała i przyszła na górę,
przynosząc gorącą herbatę i owsiankę. — Lepiej coś przełknij — radziła — bo nie dojdziesz do ołtarza. — Lepiej, abym w ogóle nie poszła, Vero — powiedzia łam, ale posłuchałam jej i zjadłam tyle, ile mogłam. Słysza łam dochodzące z dołu głosy ludzi przybyłych do pomocy. Zaczęła się krzątanina przy dekorowaniu i urządzaniu sali balowej. Zaraz potem zaczęli przyjeżdżać jacyś krewni mamy i papy. Niektórzy z nich przebyli ponad sto kilometrów.
Pojawili się muzykanci i gdy tylko wyjęli instrumenty, zaraz zaczęli grać. Wkrótce całą posiadłość ogarnął świąteczny nastrój. Aromat świątecznych potraw rozchodził się po korytarzach, a ciemne, stare pokoje wypełniły się światłem i gwarem podnieconych głosów. Pomimo złego samopoczucia, musiałam w duchu przyznać, iż te wszystkie zmiany sprawiały mi przyjemność. Charlotta i Luther byli bardzo podekscytowani przybyciem tylu gości i służby. Nasi dalecy krewni nigdy jeszcze nie widzieli Charlotty i wpadali w zachwyt na jej widok. 299
Następnie Vera przyniosła ją na górę do mego pokoju, by zobaczyła się ze mną. Charlotta była ubrana w śliczną sukieneczkę i wyglądała cudownie. Wyrywała się z powrotem na dół, by dołączyć do Luthera i niczego nie przeoczyć. — Nareszcie dzieci są szczęśliwe — bąknęłam pod nosem. Spojrzałam na zegar. Z każdym ruchem wskazówki zbliżały się coraz bardziej do godziny, w której będę musiała opuścić mój pokój i zejść po schodach, słysząc słowa „Oto idzie panna młoda". A ja będę się czuła jakbym schodziła na egzekucję.
Vera uścisnęła mi rękę i uśmiechnęła się. — Wyglądasz bardzo pięknie, kochanie — powiedzia ła. — Twoją matkę rozpierałaby duma. — Dziękuję ci, Vero. Szkoda, że nie ma tu już Tottie i Henry'ego. Skinęła głową, wzięła Charlottę za rączkę i zostawiła mnie samą, bym czekała, aż zegar wybije godzinę. Jeszcze kilka lat temu, gdy mama żyła i czuła się dobrze, wyobraża łam sobie, jak spędzimy dzień mego ślubu. Siedziałybyśmy wiele godzin przy
jej toaletce, układając każde pasmo moich włosów. Następnie dobrałybyśmy róż i szminkę. Miałabym własną ślubną suknię i odpowiednio dobrane buty i welon. Mama pochylałaby się nad pudełkiem z biżuterią, zastanawiając się, którą bransoletę czy naszyjnik powinnam założyć. Gdy wszystko byłoby już przygotowane, usiadłybyśmy i rozmawiały. Słuchałabym wspomnień z jej własnego ślubu i mama udzielałaby mi rad, jak mam się zachować w czasie mojej pierwszej nocy po ślubie. Następnie, schodząc schodami w dół, widziałabym, jak patrzy na mnie z dumą i miłością w
oczach. Wymieniłybyśmy uśmiechy i spojrzenia jak dwie konspiratorki, które ukartowały każdą cudowną chwilę. Mogłaby pogłaskać moją rękę, zanim poszłabym do ołtarza, a gdy byłoby już po wszystkim, mogłaby być pierwszą, która by mnie uściskała i ucałowała, życząc szczęścia w nowym życiu. Płakałabym i byłabym przerażona, gdy wreszcie musiałabym udać się na mój miodowy miesiąc, ale uśmiech mamy dodałby mi sił, aby zacząć moje własne, cudowne, małżeńskie pożycie. 300 Zamiast tego siedziałam sama w moim okropnym pokoju, pozostawiona z
własnymi ponurymi myślami i słucha łam przeraźliwego tykania zegara. Otarłam łzy i nabrałam powietrza, gdy usłyszałam głośniejszą muzykę i kroki papy na korytarzu. Przyszedł, aby mnie poprowadzić do szczytu schodów. Przyszedł, by mnie oddać, sprzedać i naprawić moim kosztem popełnione przez siebie błędy. Gdy otworzył drzwi, wstałam i przywitałam go z kamienną twarzą. — Gotowa? — spytał. — Mniej więcej — powiedziałam. Uśmiechnął się kwaśno i podał mi ramię. Wzięłam go pod rękę i
ruszyliśmy. Zatrzymałam się w drzwiach, by spojrzeć na mój pokój, który był moim więzieniem. Ale w myślach zobaczyłam uśmiechniętą twarz Nilesa zaglądającego przez okno. Uśmiechnęłam się, zamknęłam oczy i wyobrażając sobie, że to on czeka na mnie na dole, poszłam z papą. Schodziłam na dół powoli, w obawie, iż nogi odmówią mi posłuszeństwa i pokoziołkuję spiralnymi schodami prosto pod stopy rozbawionych gości, którzy teraz czekają na mnie. Zatrzymałam wzrok na pannie Walker,
która uśmiechnęła się do mnie. Zebrałam resztki sił. Zobaczyłam przyglądające mi się badawczo twarze przyjaciół mego przyszłego męża, którzy chcieli zobaczyć, kto zawładnął sercem Billa Cutlera. Niektórzy uśmiechali się tym samym szerokim uśmiechem, inni przypatrywali mi się z ciekawością. Zatrzymaliśmy się przy schodach. Usłyszałam oklaski. Przed nami zjawił się pastor z Billem Cutlerem. Mój narzeczony patrzył na mnie z tym swoim aroganckim uśmiechem, jak gdyby przyprowadzono mu jagnię na rzeź. Wyglądał
przystojnie w smokingu. Falujące, ciemne włosy miał schludnie uczesane na boki. Zobaczyłam Emily z siedzącą grzecznie obok niej Charlotta, która na mój widok otworzyła szeroko oczy. Papa wypchnął mnie do przodu, a sam stanął z tyłu. Muzyka przestała grać. Ktoś zakaszlał. Usłyszałam wesoły śmiech przyjaciół Billa, następnie pastor wzniósł oczy do sufitu i zaczął ceremonię. 301 Odmówił dwa pacierze, jeden dłuższy
od drugiego. Następnie skinął na Emily i ta zaintonowała pieśń pochwalną. Goście zaczęli się niecierpliwić, ale ani pastor, ani Emily nie zwracali na to uwagi. Kiedy wreszcie skończyli, pastor, wpatrując się we mnie swoimi smutnymi oczami, które zawsze przypominały mi oczy przedsiębiorcy pogrzebowego, zaczął recytować słowa małżeńskiej przysięgi. Gdy spytał: „Kto wydaje tę kobietę za mąż?", papa wysunął się do przodu i powiedział chełpliwie: „Ja wydaję". Bill Cutler uśmiechnął się, a ja spuściłam wzrok. Pastor kontynuował, opisując, jak świętym i
nierozerwalnym związkiem jest małżeństwo. Następnie spytał mnie, czy chcę, by ten oto mężczyzna został moim prawowitym małżonkiem. Powoli podniosłam wzrok na mego przyszłego męża i stał się cud, o który się modliłam. Nie widziałam Billa Cutlera; zobaczyłam Nilesa. Czuły i przystojny, uśmiechał się do mnie z miłością, tak samo jak wtedy, gdy spotkaliśmy się nad zaczarowanym stawem. — Tak — powiedziałam. Nie słyszałam słów przysięgi Billa Cutlera, ale gdy pastor ogłosił nas mężem i żoną,
poczułam, jak podniósł mój welon i żarliwie przycisnął usta do moich ust, całując mnie tak mocno i długo, aż wzbudziło to zachwyt u obecnych. Otworzyłam nagle oczy i spojrzałam w twarz Billa Cutlera nabrzmiałą z przyjemności. Przebrzmiały oklaski i goście ruszyli składać nam gratulacje. Każdy z przyjaciół mego nowo zaślubionego męża całował mnie i życzył szczęścia, mrugając przy tym do mnie. Jeden młody mężczyzna powiedział: „Będzie ci ono bardzo potrzebne przy tym łajdaku". W końcu nadarzyła się okazja, by porozmawiać na osobności z panną Walker.
— Życzę ci tyle szczęścia i zdrowia, ile to jest możliwe w życiu — powiedziała, ściskając mnie. — A ja chciałabym być nadal pani uczennicą, panno Walker. Chciałabym znowu być małą dziewczynką, chętną do nauki i zachwyconą każdą nową rzeczą, której się dowiedziałam. Rozpromieniła się. — Będzie mi ciebie brakowało — powiedziała. — Byłaś 302 najlepszą i najmilszą uczennicą, jaką kiedykolwiek miałam.
Myślałam, że zostaniesz nauczycielką, ale teraz widzę, iż czeka cię bardziej odpowiedzialne zadanie, będziesz właścicielką dużego hotelu na Wybrzeżu. — Wolałabym zostać nauczycielką — powtórzyłam. Uśmiechnęła się z niedowierzaniem. — Napisz do mnie od czasu do czasu — powiedziała. Obiecałam, że to zrobię. Gdy tylko ceremonia zaślubin dobiegła końca, zaczęła się zabawa. Wcale nie miałam apetytu, mimo tylu wspaniałych potraw na stole. Spędziłam trochę czasu
z krewnymi mamy i papy, sprawdziłam, czy Charlotta coś zjadła i wypiła, i gdy tylko nadarzyła się okazja, opuściłam przyjęcie. Zaczął padać drobny deszcz, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Podniosłam spódnicę i pospieszyłam do tylnego wyjścia. Szybko przebiegłam przez dziedziniec. Znalazłam ścieżkę prowadzącą na rodzinny cmentarz i praktycznie biegłam przez całą drogę, by pożegnać się z mamą i Eugenią, które leżały obok siebie. Krople deszczu mieszały się z moimi łzami. Przez dłuższą chwilę nie mogłam nic powiedzieć. Wszystko, co mogłam zrobić, to stać tam i szlochać z sercem ciężkim jak kamień.
Przypomniałam sobie piękny, słoneczny dzień dawno, dawno temu, gdy Eugenia nie była jeszcze taka chora i mogła chodzić. Ona, mama i ja stałyśmy na tarasie widokowym. Popijałyśmy orzeźwiającą lemoniadę, mama opowiadała nam historie ze swej młodości. Trzymałam moją siostrzyczkę za rękę i stałyśmy zasłuchane w relacje mamy o najpiękniejszym dniu z jej dzieciństwa. Mówiła z takim uczuciem i tak to przeżywała, iż wydawało nam się, że obie tam byłyśmy. — Och, Południe było wówczas cudownym miejscem, dzieci. Odbywały się przyjęcia i zabawy. W powietrzu czuło się świąteczną atmosferę;
mężczyźni zawsze tacy grzeczni i uważni, a młode kobiety przychylne raz jednemu, raz drugiemu. Byłyśmy zakochane codziennie w kimś innym, nasze uczucia rozwiewał wiatr. Była to księga świata, w której każdy poranek zaczynał się słowami: „Pewnego razu..." — Modlę się o was, moje dziewczynki, by wasze życie 303 było tak samo udane. Chodźcie, niech was uściskam — powiedziała, wyciągając do nas ręce. Przytuliłyśmy się do jej piersi i czułyśmy radosne bicie serca. Wówczas wydawało mi się, że nic złego i okrutnego nie może nas spotkać.
— Żegnaj, mamo — powiedziałam wreszcie. — Żegnaj, Eugenio. Nigdy nie przestanę za wami tęsknić i was kochać. Wiatr rozwiał moje włosy, a deszcz zaczął padać mocniej. Musiałam wracać do domu. Zabawa była w pełni. Wszyscy przyjaciele mego męża zachowywali się głośno i awanturniczo, dziko tańcząc z kobietami. — Gdzie ty byłaś? — spytał Bill, natknąwszy się na mnie w drzwiach. — Poszłam się pożegnać z mamą i Eugenią. — Kto to jest Eugenia?
— Moja mała siostra, która umarła. — Jeszcze jedna siostra? No, dobrze, ale jeśli umarła, to jak mogłaś się z nią pożegnać? — pytał. Wypił już dużą ilość alkoholu i zataczał się, gdy mówił. — Byłam na cmentarzu — powiedziałam oschle. — Cmentarz to nie miejsce dla młodej żony — mamrotał. — Chodź, pokażemy tym ludziom, jak się tańczy. Zanim zdążyłam odmówić, chwycił mnie za ramię i pchnął na środek sali. Ci, którzy tańczyli, zatrzymali się, by zrobić dla nas więcej miejsca. Bill niezdarnie okręcił mnie wokół.
Starałam się robić to z wdziękiem, ale on potknął się o własne nogi i upadł, ciągnąc mnie za sobą. Wszyscy jego koledzy uważali, że to zabawne, ale ja byłam bardzo zakłopotana. Gdy tylko się podniosłam, uciekłam na górę do mego pokoju. Przebrałam się do podróży. Wszystkie rzeczy miałam już spakowane w kufrze obok drzwi. Po upływie godziny zapukał Charles. — Pan Cutler kazał mi zabrać rzeczy do jego samochodu, panno Lilian — powiedział przepraszającym tonem. —
Kazał mi powiedzieć, by panienka zeszła na dół. — Skinęłam głową, westchnęłam i wyszłam. Większość gości jeszcze była, czekając, aby się pożegnać i życzyć szczęścia. Bill leżał rozwalony na sofie, bez krawata, z rozpiętym kołnierzy-304 kiem. Był czerwony na twarzy. Zerwał się na nogi, gdy mnie zobaczył. — Oto ona! — ogłosił. — Moja nowa narzeczona. Dobrze, wyjeżdżamy na miodowy miesiąc. Wiem, co byś chciała teraz robić — dodał, a jego koledzy ryknęli śmiechem — ale nie ma tu pokoju z podwójnym łóżkiem.
— Patrz i czekaj! — krzyknął ktoś. Było jeszcze więcej śmiechu. Wszyscy kumple zgromadzili się wokół Billa, by poklepać go po plecach i potrząsnąć po raz ostatni jego ręką. Papa wypił zbyt dużo alkoholu i siedział w fotelu ze zwieszoną głową. — Gotowa? — spytał Bill. — Nie, ale pójdę — powiedziałam. W odpowiedzi za śmiał się i chciał mnie wziąć za rękę, gdy nagle sobie coś przypomniał. — Poczekaj — powiedział i wyjął tytuł własności Meadows, który wygrał od
papy w karty. Podszedł z tym do niego i potrząsnął go za ramię. — Co... co takiego? — spytał papa z półprzymkniętymi powiekami. — Proszę, tatuśku — powiedział Bill i wcisnął mu dokument. Papa patrzył przez chwilę nieprzytomnym wzrokiem na papier, a następnie spojrzał na mnie. Umknęłam wzrokiem w bok, przenosząc go na Emily, która stała na uboczu z jakimiś krewnymi i popijała herbatę. Jej wzrok spotkał się z moim i przez chwilę wydawało mi się, że widzę na jej twarzy wyraz współczucia. — Idziemy, pani Cutler — powiedział Bill. Tłum gości ruszył za nami do
drzwi, gdzie już czekała na nas Vera z Charlottą na ręku i Lutherem u swego boku. Zatrzymałam się, by po raz ostatni uściskać i ucałować Charlottę. Patrzyła na mnie dziwnie, przeczuwając rozstanie. Jej oczka stały się smutne i zmartwione, a drobne usteczka zadrżały. — Lil — powiedziała, gdy zwracałam ją Verze — Lil... — Żegnaj, Vero! — Niech Bóg błogosławi — powiedziała Vera, szybko ocierając łzy. Pogłaskałam po głowie Luthera i pocałowałam go w czoło, a potem wyszłam za moim mężem, opuszczając 305
dom w Meadows. Charles zapakował wszystkie bagaże do samochodu. Rozhukani przyjaciele Billa żegnali nas, stojąc w drzwiach. — Żegnaj, panno Lilian. Powodzenia — powiedział Charles. — Powodzenie nie będzie jej więcej potrzebne — powiedział Bill. — Ma mnie. — Wszyscy potrzebujemy szczęścia — upierał się Charles. Pomógł mi wsiąść do samochodu i zamknął drzwi, podczas gdy Bill usiadł za kierownicą. Gdy tylko samochód zapalił, ruszyliśmy wyboistą
drogą. Obejrzałam się. Vera stała w drzwiach, wciąż trzymając Charlottę, a przy niej nadal kręcił się Luther, trzymając się jej spódnicy. Machała ręką. Żegnajcie, szeptałam. Żegnałam się z innym domem niż ten, który pieściłam w mojej pamięci, drogim Meadows, pełnym i życia, i światła. Zawsze będę pamiętała ptasie śpiewy, łopot jaskółek, przekomarzanie się sójek fruwających z gałęzi na gałąź. W mojej pamięci Meadows pozostanie jasnym, czystym domem z lśniącymi oknami i wysokimi kolumnami stojącymi
dumnie w południowym słońcu, domem z dziedzictwem i historią, którego ściany nadal rozbrzmiewają głosami tuzinów służących. W mojej pamięci pozostaną biało ukwiecone drzewa magnolii, wistarie oplatające werandy, wymyte do białości kostki bruku na dziedzińcu i różowa kępa krzaków mirtu, zielone trawniki, tryskające fontanny, w których kąpa ły się ptaki, mocząc swoje pióra, i podjazd wysadzany dębami. W mojej pamięci pozostanie Henry śpiewający przy pracy, Louella rozwieszająca pachnące świeżością pranie, Eugenia machająca do mnie z okna, mama spoglądająca znad powie
ści, z wypiekami na twarzy z powodu czegoś, co właśnie przeczytała. W mojej pamięci pozostanie mała dziewczynka biegnąca podjazdem z wesołym pokrzykiwaniem, ściskająca w ręce szkolne świadectwo pokryte złotymi gwiazdkami. — Dlaczego płaczesz? — spytał Bill. — Tak sobie — odparłam szybko. — To powinien być najszczęśliwszy dzień w twoim życiu, 306 Lilian. Poślubiłaś przystojnego, młodego gentlemana z Południa. Jestem twoim wybawcą — przechwalał się.
Wytarłam policzki i odwróciłam głowę. Wciąż jeszcze podskakiwaliśmy na drodze podjazdu. — Dlaczego ożeniłeś się ze mną? — spytałam. — Dlaczego? Lilian — powiedział — jesteś pierwszą kobietą, która mnie nie chciała. Od razu wiedziałem, że jesteś niezwykła, a Billa Cutlera nie może ominąć coś niezwykłego. Poza tym wszyscy mi powtarzali, że już czas, bym się ożenił. Cutler's Cove zaspokaja potrzeby rodzinnej klienteli i ja również chcę mieć rodzinę. — Ty wiesz, że cię nie kocham — powiedziałam. —
Wiesz, dlaczego wyszłam za ciebie. Wzruszył ramionami. — Świetnie. Pokochasz mnie, jak tylko zaczniemy uprawiać miłość — obiecał. — Zdasz sobie wówczas sprawę ze szczęścia, jakie cię spotkało. Zdecydowałem, że powinniśmy skorzystać z okazji i zatrzymać się gdzieś po drodze. Zamiast spędzić noc poślubną w Cutler's Cove, możemy zatrzymać się na nocleg i śniadanie w zajeździe, który znajduje się zaledwie półtorej godziny drogi stąd. Jak ci się to podoba? — Okropnie — mruknęłam. Ryknął śmiechem.
— Zupełnie jak ujeżdżanie dzikiego rumaka— zauwa żył. — Nawet mi się to podoba. Jechaliśmy dalej. Tylko raz jeszcze obejrzałam się, gdy mijaliśmy ścieżkę, którą zwykle chodziliśmy z Nilesem nad zaczarowany staw. Jak bardzo chciałabym się zatrzymać, zanurzyć ręce w cudownej wodzie i wypowiedzieć zaklęcie, które mogłoby wszystko odmienić. Ale zaklęcie działa tylko wtedy, gdy się jest z człowiekiem, którego się kocha, myślałam. Dużo czasu upłynie, zanim kogoś takiego spotkam i znowu pokocham. Myśląc o tym, czułam się
jeszcze bardziej zagubiona i samotna. Gdybym poślubiła mężczyznę, którego kocham, Dew Drop Inn — urokliwy hotelik, wynaleziony przez Billa na naszą noc poślubną — wydałby mi się zachwycający i romantyczny. Był to piętrowy domek o mlecznobiałych ścia307 nach, z błękitnymi zasłonami w oknach, do którego prowadziła droga wysadzana dębami i hikorą. Dom miał okna wykończone łukami i werandę wspartą na wrzecionowatych arkadach. Z naszego pokoju na piętrze widać było szeroką panoramę okolicy. Na dole znajdował się obszerny salon z dobrze utrzymanym, kolonialnym
umeblowaniem. Nad kamiennym kominkiem wisiały olejne malowidła przedstawiające rodzajowe scenki. Obrazy wisiały również w hallu i na ścianach dużej jadalni. Państwo Dobbsowie, właściciele hotelu, byli starszym małżeństwem, które Bill poznał, w drodze do Meadows, planując naszą podróż. Wiedzieli, że będzie wracał ze swoją nowo poślubioną żoną. Pan Dobbs był wysokim, szczupłym mężczyzną z dwoma płatami siwych, podobnych do stalowej wełny włosów po obu stronach lśniącej łysiny pokrytej ciemnymi starczymi plamami. Miał małe, jasnobrązowe oczka i długi, wąski nos,
który zwisał nad cienkimi ustami. Z powodu wysokiego wzrostu i chudości, jak również rysów twarzy, przypominał stracha na wróble. Podczas rozmowy wciąż nerwowo zacierał swoje duże dłonie z długimi palcami. Jego żona, również wysoka, ale bardziej korpulentna, z szerokimi barami i dużym biustem, stała obok, przytakując wszystkiemu, co powiedział Dobbs. — Mamy nadzieję, że będzie wam tu przytulnie i ciepło, i że będziecie bardzo zadowoleni z pobytu u nas — powiedział właściciel — a Marion przygotuje wam pyszne śniadanie, prawda Marion? — Zawsze robię smaczne śniadania —
powiedziała ostro, a potem uśmiechnęła się — ale jutro będzie coś specjalnego, biorąc pod uwagę taką okazję. — A ja przypuszczam, że będziecie obydwoje bardzo głodni — dodał pan Dobbs, mrugając z uśmiechem do Billa, który również się uśmiechnął. — Przypuszczam, że tak — odparł Bill. — Wszystko jest przygotowane tak, jak pan sobie życzył — powiedział pan Dobbs. — Czy chcecie, bym wam wszystko pokazał?
308 — Nie trzeba — powiedział Bill. — Najpierw zaprowadzę moją żonę do pokoju, a potem wrócę, by załatwić nasze sprawy. — Czy chce pan, bym panu w tym pomógł? — spytał pan Dobbs. — Nie ma potrzeby — powtórzył Bill. — Jestem dzisiaj pełen energii — dodał. Wziął mnie za rękę i poprowadził do schodów. — Spijcie ciasno, by was pluskwy nie gryzły — zawołał
za nami pan Dobbs. — U nas nie ma żadnych pluskiew, Horace Dobbs — krzyknęła jego żona — i nigdy nie było. — Tylko żartowałem, matko. Tylko żartowałem — wymamrotał i szybko odszedł. — Wszystkiego najlepszego — powiedziała pani Dobbs, zanim poszła za mężem. Bill skinął głową i poprowadził mnie po schodach na górę. Pokój był przyjemny. Było tu mosiężne
łóżko z ozdobnymi deseniami na szczytach, szerokim materacem przykrytym kołdrą w kwiaciaste wzory i dwiema olbrzymimi poduchami. Na oknach wisiały jasnoniebieskie, bawełniane zasłonki. Drewniana podłoga wyglądała jak wypolerowana, zachowując przy tym swój naturalny wygląd. Obok łóżka leżał miękki, wełniany bieżnik kremowego koloru. Na dwóch nocnych stolikach stały mosiężne lampy. — Kusząca sceneria — oświadczył wesoło Bill. — Jak ci się tu podoba? — Jest bardzo miło — musiałam przyznać.
— Wszystkiego dopilnowałem — przechwalał się. — Właściciel hotelu musiał się cholernie napracować. Przejeżdżałem tędy, myśląc o naszej pierwszej nocy, i gdy tylko zobaczyłem to miejsce, nacisnąłem na hamulec i wszystko zaaranżowałem. Nigdy tak się nie wysilałem, by dogodzić jakiejś kobiecie, ty wiesz o tym. — Zgodnie z tym, co powiedział pastor, nie jestem już dla ciebie jakąś tam kobietą — powiedziałam oschle. Bill zaśmiał się i pokazał mi, gdzie jest łazienka. 309
— Zejdę na dół i przyniosę nasze bagaże, zanim się odświeżysz i przygotujesz — powiedział, wskazując na łóżko. Oblizał się i pospiesznie zszedł na dół. Usiadłam na łóżku. Serce zaczęło mi łomotać w oczekiwaniu. Za chwilę będę musiała oddać się mężczyźnie, którego prawie nie znam. Pozna najbardziej intymne części mego ciała. Cały czas wmawiałam sobie, że będę w stanie to znieść, zamykając oczy i wyobrażając sobie, że Bill Cutler jest Nilesem. Ale teraz, siedząc tutaj, w ostatniej chwili zdałam sobie sprawę z tego, iż nie będzie możliwe uciec od rzeczywistości i zastąpić jej wyobraźnią. Bill Cutler nie
był mężczyzną, którego można oszukać. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że drżą mi nogi i kolana; poczułam łzy napływające do oczu. Odezwała się we mnie mała dziewczynka, która chciała błagać o litość i wołać mamę. Co mam robić? Czy błagać mego męża, by był tak miły i delikatny i dał mi więcej czasu? Czy powinnam wyznać wszystkie okropieństwa, które przeszłam w życiu, i szukać jego współczucia? Moja podświadomość krzyknęła NIE, głośno i wyraźnie. Bill Cutler tego nie zrozumie i nie
będzie się tym przejmował; nie jest typem południowego gentlemana w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przypomniałam sobie mądre słowa starego Henry'ego: „Gałąź, która się nie zgina wraz z wiatrem, pęka". Wciągnęłam powietrze i przełknęłam łzy. Bill Cutler nie ujrzy strachu na mojej twarzy ani łez w moich oczach. Tak, wiatr miota mną na wszystkie strony, ale nie ma na to rady i to nie znaczy, że muszę lamentować i szlochać. Mogę poruszać się szybciej niż wiatr. Mogę zginać się mocniej. Mogę pokonać ten cholerny wiatr i wziąć mój los we własne ręce.
Gdy Bill wrócił do sypialni z naszymi bagażami, leżałam już rozebrana pod kocem. Zaskoczony stanął w drzwiach. Wiedziałam, że oczekiwał oporu z mojej strony, miał nawet nadzieję, że w ten sposób zapanuje nade mną. — Dobrze więc — powiedział, stawiając bagaże. — Dobrze. — Wpatrywał się we mnie jak kot skradający się do swojej ofiary, gotowy do skoku. — Nie patrzysz zachęcająco. 310 Chciałam powiedzieć, że chcę już to mieć za sobą, ale zacisnęłam usta i tylko wodziłam za nim wzrokiem. Ściągnął
krawat i dosłownie zdzierał z siebie ubranie, rwąc guziki i zamki. Musiałam przyznać, że wyglądał przyjemnie, smukły i muskularny. Sposób, w jaki go obserwowałam, zaskoczył go. Zawahał się przez chwilę, zanim zdjął szorty. — Nie zachowujesz się jak dziewica — powiedział. — Patrzysz nazbyt spokojnie i rozważnie. — Nigdy nie mówiłam, że jestem dziewicą— odparłam. Otworzył szeroko usta i oczy ze zdziwienia. — Co?
— Ty również nigdy nie mówiłeś, że byłeś cnotliwy, prawda? — Posłuchaj no teraz. Twój ojciec powiedział mi... — Co ci powiedział? — spytałam bardzo zaciekawiona. — Powiedział mi... powiedział mi... — wyjąkał — że nigdy nie miałaś adoratora, że jesteś nietknięta. Ubiliśmy interes. My... — Papa nie interesował się za bardzo tym, co się działo w Meadows. Przeważnie go nie było w domu. Grał w karty i hulał — wyjaśniałam. — Czy chcesz mnie teraz zwrócić?
— Ha? — przez chwilę odebrało mu mowę. — Wszystkie te przeżycia trochę mnie zmęczyły — dodałam. — Chciałabym się teraz zdrzemnąć. — Odwróciłam się do niego plecami. — Co? — powiedział. Zaśmiałam się w duchu i czeka łam. — To jest nasza noc poślubna i nie zamierzam jej spędzić na spaniu. Nie odpowiadałam. Czekałam. Zamruczał coś pod nosem i za chwilę był już w łóżku obok mnie. Przez chwilę leżeliśmy tylko jedno obok drugiego. Bill gapiący się w sufit, a ja zwinięta w
kłębek w odległości kilku centymetrów od niego. Wreszcie poczułam jego rękę na moim udzie. — Teraz posłuchaj — powiedział. — Bez względu na to, jaka by nie była prawda o tobie, jesteśmy mężem i żoną. Jesteś żoną Williama Cutlera Drugiego i domagam się moich małżeńskich praw. Przycisnął mnie mocniej w taki sposób, że musiałam się 311 do niego odwrócić. Z chwilą, gdy to zrobiłam, jego ręce zaczęły mnie obmacywać, jego usta przylgnęły do
moich ust i jego język dotknął mego języka. Pocałunek trwał tak długo, aż zabrakło mi tchu. Wówczas zaśmiał się i odchylił głowę do tyłu, przyglądając mi się z rozbawieniem. — Nie jesteś jeszcze taka doświadczona, prawda? — Na pewno nie tak, jak te kobiety, które znasz — powiedziałam. Zaśmiał się znowu. — Jesteś jedną z tych dumnych, młodych kobiet, Lilian. Już widzę, że będziesz się bardzo nadawała na panią w Cutler's Cove. Trafiłem całkiem nieźle — powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
Znowu pochylił twarz i dotykał ustami moich oczu, policzków, brody i szyi, następnie przesunął się niżej, całując piersi, pieszcząc z jękiem brodawki i wciągając w nozdrza zapach mego ciała. Pomimo niechęci zaczęła mnie ogarniać ciekawość nowych doznań, które przenikały całe moje ciało i sprawiały mi przyjemność, jakiej się nie spodziewałam. Krzyknęłam z rozkoszy, gdy kontynuując podróż po moim ciele, odnalazł ustami najbardziej czułe miejsce. — Bez względu na to, co powiedziałaś — mamrotał — dla mnie jesteś dziewicą.
Jakże inny był seks, gdy się go oczekiwało. To, co papa robił ze mną, nadal tkwiło w ciemnych zakamarkach mojej świadomości, zamknięte tam jako najstraszniejszy koszmar dzieciństwa. Ale teraz było zupełnie inaczej. Moje ciało było rozbudzone i chętne. Bez względu na to, co mówił rozum, podniecenie narastało, aż Bill wszedł wreszcie we mnie i skonsumował nasze zaaranżowane małżeństwo ze zwierzęcą wprost pasją. Podnosiłam się i opadałam w rytm jego ruchów, przechodząc od chwil przerażenia do momentu rozkoszy. Gdy to się skończyło, gdy już eksplodował we mnie gorącymi spazmami, myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi i umrę w łóżku w trakcie
poślubnej nocy. Oblała mnie fala gorąca i sprawiła, że policzki paliły mnie żywym ogniem. — Dobrze, wszystko w porządku — stwierdził. — Wszystko w porządku. — Odwrócił się na plecy. Musiał również złapać oddech. — Nie wiem, kto był twoim kochankiem — 312 powiedział — ale na pewno był to również prawiczek — zaśmiał się. Chciałam powiedzieć mu prawdę. Chciałam zetrzeć ten wyraz
samozadowolenia, ten zarozumiały uśmiech z jego twarzy, ale nie mogłam przemóc wstydu. — Tak czy inaczej — ciągnął dalej — teraz dowiedziałaś się, dlaczego jesteś szczęściarą. — Zaśmiał się ponownie. — Teraz jesteś prawdziwą panią Cutler. — Zamknął oczy. — Uważam, że jesteś w porządku. Zarządzam małą drzemkę. To był piekielnie wyczerpujący dzień. Chwilę później już chrapał. Leżałam przy nim, nie zmru
żywszy oka. Godziny wlokły się w nieskończoność. Zachmurzone nocne niebo zaczęło się przejaśniać. W oknie widać było gwiazdkę przebłyskującą przez cienką warstwę chmur. Przeszłam przez tę próbę, myślałam. Czułam się nawet pewniejsza z tego powodu. Może Vera miała rację. Może będę w stanie decydować o swoim życiu. Może uda mi się tak zmienić Billa Cutlera, by moja nowa egzystencja była do zniesienia. Teraz jestem panią Cutler w drodze do mego nowego domu, który według wszelkich relacji jest na dodatek imponującą posiadłością. Jaką logiką, czym kierował się los, pozbawiając mnie prawdziwej i pięknej
miłości między mną a Nilesem i lokując mnie u boku tego obcego człowieka, który leży teraz obok mnie jako mój mąż. Czym jest małżeństwo bez miłości, zastanawiałam się, nawet jeśli pastor poświęci tę ceremonię? Dlaczego duchowny nigdy nie pyta, czy się kochamy, tylko wymaga dotrzymania przysięgi? Dlaczego dwa ptaki odnajdujące się przez swój śpiew, mają większą swobodę wyboru, myślałam. Tam, w Meadows Vera prawdopodobnie ułożyła Charlottę do snu. Charles skończył prace, które mu jeszcze pozosta
ły do zrobienia. Mały Luther jest prawdopodobnie wraz z nim. Emily klęczy w swoim pokoju, odmawiając pacierze, a papa usnął w pijackim zamroczeniu, ściskając w swej dużej dłoni tytuł własności ziemi. A ja oczekuję na ranek i na podróż, która jest przede mną, i na tajemnicze jutro pełne niespodzianek. 313 16 Cutler's Cove Wspomnienie naszej podróży przeminęło bardzo szybko.
Po wspaniałym śniadaniu w Dew Drop Inn szybko spakowaliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy dalej. Horace i Marion Dobbsowie tyle razy życzyli nam szczęścia, że zaczęłam podejrzewać, iż musieli zauważyć w mojej twarzy coś takiego, co ich do tego zmuszało. Przestało padać i nastał piękny, jasny dzień, dobry do jazdy. Czy to z powodu zmęczenia weselem i nocą poślubną, czy Bill sam spoważniał, w każdym razie przez całą resztę drogi zachowywał się o wiele spokojniej i był dla mnie bardziej miły. Opisywał Cutler's Cove i trochę mi opowiadał o swojej rodzinie. — Mój ojciec wpadł na głupi pomysł, by założyć farmę nad oceanem.
Przebyliśmy długą drogę, zanim stanęliśmy nad jego brzegiem. Zbudował ładny dom i stodołę, sprowadził inwentarz, ale nic z tego nie wyszło z powodu słabej gleby i niepewnego klimatu. — Ale matka była pomysłową kobietą i zaczęła przyjmować stołowników, by zarobić dodatkowe pieniądze. — Pewnego dnia, po dłuższej rozmowie rodzice postanowili, że założą prawdziwy hotel. Gdy już podjęli taką decyzję, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Tata zbudował dok, więc ci, którzy chcieli łowić ryby, mogli sobie trochę powio-słować. Następnie założył wokół ogrody i śliczne trawniki, ścieżki
do spacerów, staw i ławki, altankę z pięknym widokiem na okolicę, fontanny. Nie mógł zostać farmerem, ale był świetnym ogrodnikiem. — A moja matka była wspaniałą kucharką. To połączenie przyniosło sukces i już wkrótce mieliśmy dobudowane piętro. Hotel Cutler's Cove prawie zawsze był zapełniony. Ludzie z Północy dowiedzieli się o nas i mieliśmy gości z Nowego Jorku, Massachusetts, a nawet z Kanady. Wszyscy przepadali za naszymi posiłkami. — A kto gotuje teraz? — spytałam.
314 — Miałem kilku kucharzy od czasu, gdy mama stała się zbyt niedołężna, by cokolwiek robić. Właśnie wynająłem Węgra, którego polecił mi mój znajomy. Nazywa się Nussbaum i jest świetnym szefem kuchni, chociaż personel narzeka na jego porywczość. — Zobaczysz, jak to wygląda — powiedział z uśmiechem. — Najwięcej czasu tracę na zażegnywanie kłótni pomiędzy pracownikami. Pokiwałam głową i zaczęłam podziwiać krajobraz, który mijaliśmy. Nie chciałam pokazać po sobie, że nigdy jeszcze nie widziałam oceanu, ale gdy nagle ukazał
się na horyzoncie, zaparło mi dech ze strachu. Czytałam o nim i oglądałam oczywiście ocean na obrazkach, ale jego widok przeszedł wszelkie moje oczekiwania. Patrzyłam zafascynowana jak mała dziewczynka, zachwycona żaglówkami i rybackimi łodziami. Gdy pojawił się duży statek, nie mogłam powstrzymać okrzyku. — Hej — powiedział, śmiejąc się, Bill — mówiłaś, że ojciec nie zabierał was nad ocean, ale już byłaś tu wcześniej, prawda? — Nie — wyjawiłam. — Nie? Dobrze... — pokręcił głową. —
Wziąłem sobie coś w rodzaju cnotliwej narzeczonej, prawda? — śmiał się. Spojrzałam na niego. Czasami doprowadzał mnie do wściekłości swoją arogancją. Postanowiłam nie być tak szczerą następnym razem. Wkrótce potem wzięliśmy szeroki zakręt i zobaczyłam znak informujący nas o bliskości Cutler's Cove. — Nazwano tak tę część plaży wraz z małą uliczką ze sklepikami, mając na względzie sukces osiągnięty przez naszą rodzinę — oświadczył z dumą. Mówił dalej, chełpiąc się tym, co ma zamiar jeszcze zrobić, ale ja nie
słuchałam. Zamiast tego oglądałam okolicę. Linia brzegowa była w tym miejscu zakrzywiona i zobaczy łam piękną, białą plażę, lśniącą w słońcu. Piasek pokrywały drobne zmarszczki, jak gdyby przeczesała go cała armia pracowników uzbrojonych w grabie o drobnych jak w grzebieniu ząbkach. Fale napływały na piasek, delikatnie i czule, nawilżając go i cofając po chwili. 315 — Spójrz na to — pokazał Bill.
Był to znak z napisem ZAREZERWOWANE TYLKO DLA GOŚCI HOTELU CUTLER'S COVE. — Mamy tu naszą prywatną plażę. To sprawia, że goście czują się komfortowo — dodał, mrugając. Następnie pokazał głową w lewo i podniosłam się, by zobaczyć Cutler's Cove, mój nowy dom. Była to duża, dwupiętrowa rezydencja ze ścianami pomalowanymi na błękitny kolor, z mlecznobiałymi zasłonami w oknach i obszerną werandą. Schody prowadzące na nią były wykonane z bielonego drewna, a fundamenty ze szlifowanego kamienia. Wjechaliśmy
podjazdem, mijając dwa kamienne słupy zakończone okrągłymi latarniami. Tu i ówdzie widać było gości spacerujących po terenach, na których znajdowały się altanki, drewniane i kamienne ławki, stoliki, fontanny, niektóre w kształcie dużej ryby, inne po prostu w formie spodka z otworem w środku, no i piękny, skalny ogród, który otaczał budynek od frontu. — Trochę ładniej niż w Meadows, musisz przyznać — stwierdził z arogancją Bill. — Nie w okresie świetności — powiedziałam. — Wówczas Meadows były klejnotem Południa.
— Ale my przynajmniej nie budowaliśmy tego domu przy pomocy niewolników. Tylko słucham, jak tacy południowi arystokraci podobni do twego ojca chełpią się swoimi rodzinnymi posiadłościami, sami hipokryci i krzykacze; za to celują w kartach — dodał, puszczając do mnie oko. Zignorowałam jego złośliwe uwagi, ponieważ okrążyli śmy dom, podjeżdżając do bocznego wejścia. — Tędy szybciej przejdziemy do naszych pomieszczeń —
wyjaśnił, parkując samochód. — Więc witaj w domu — dodał. — Czy mam cię przenieść przez próg? — Nie — powiedziałam szybko. — Nie mówiłem poważnie — wyjaśnił i zaśmiał się. — Zostaw wszystko w samochodzie. Wyślę za chwilę kogoś po nasze rzeczy. Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do domu. Krótki 316 korytarz zaprowadził nas do części zamieszkiwanej przez rodzinę. Najpierw
przeszliśmy przez salon, w którym znajdował się kamienny kominek i zabytkowe meble — miękkie, wyściełane krzesła z ręcznie giętymi, drewnianymi obramo-waniami, ciemny, sosnowy fotel bujany, z siedzeniem przykrytym białą, bawełnianą derką, grubo wyściełana kanapa i sosnowe stoliki. Na podłodze z twardego drewna leżał jasnobeżowy, owalny dywan. — To są portrety mego ojca i mojej matki — pokazał obrazy wiszące obok siebie na ścianie. — Wszyscy mówią, że jestem bardziej podobny do taty.
Skinęłam głową; rzeczywiście tak było. — Wszystkie rodzinne sypialnie są na piętrze — wyjaśnił. — Mała sypialnia obok kuchni jest przeznaczona dla pani Oaks. Ona opiekuje się moją matką, która większość czasu spędza w swoim pokoju. Pani Oaks od czasu do czasu trochę ją przewietrza — żartował. Nie wyobrażałam sobie, jak można tak bezceremonialnie wyrażać się o swojej chorej, starej matce. — Przedstawię jej ciebie, ale ona już nie pamięta, kim, u diabła, jestem, a jeszcze mniej rozumie, co do niej mówię. Jeśli przyprowadzę ciebie, to prawdopodobnie pomyśli, że jesteś nową pracownicą. Chodź — ponaglał
mnie, wskazując schody. Nasza sypialnia była bardzo duża, tak samo duża jak w Meadows, i miała wielkie okna z widokiem na ocean. Stało tu obszerne, dębowe łóżko na solidnych, ciemnych nogach, z rzeźbionym zagłówkiem, na którym były wygrawerowane dwa delfiny. Odpowiednio dobrany kredens, nocne stoliki i szafa oraz toaletka z ozdobnym lustrem stanowiły wyposażenie pokoju. — Przypuszczam, że zechcesz tu coś zmienić, gdy się sprowadzisz — powiedział Bill. — Możesz robić, co ci się podoba. Nie będę się wtrącał, nie mam głowy do takich rzeczy. Czuj się,
jak u siebie w domu, a ja kogoś złapię, by przyniósł nasze rzeczy. Skinęłam głową i podeszłam do okien. Widok zapierał dech. Zobaczyłam zaledwie małą część hotelu, a już poczu-317 łam się tu jak u siebie w domu. Może po tym wszystkim, co przeszłam, los wreszcie się do mnie uśmiechnął, pomyśla łam i wyszłam, by zwiedzić pozostałą część piętra. Gdy tylko opuściłam sypialnię, otworzyły się drzwi po drugiej stronie
hallu i stanęła w nich kobieta o ciemnych włosach i oczach. Była ubrana w biały uniform bardziej przypominający strój kelnera niż pielęgniarki. Stała przez chwilę, uśmiechając się do mnie ciepło, co sprawiło, że jej policzki stały się bardziej pulchne. — Och, witam. Jestem Oaks. — A ja jestem Lilian — powiedziałam, wyciągając rękę na powitanie. — Żona pana Cutlera. To szczęście, że mogę cię wreszcie poznać. Jesteś naprawdę taka śliczna, jak o tobie sły— Opiekuję się panią Cutler —
powiedziała. — Wiem. Czy mogę się z nią zobaczyć? — Oczywiście, chociaż muszę cię ostrzec, że jest już całkiem zgrzybiała. — Cofnęła się i zajrzałam do sypialni. Matka Billa siedziała w fotelu. Kolana miała przykryte małą kołderką. Była malutką staruszką wychudzoną wiekiem. Jej duże, brązowe oczy patrzyły na mnie badawczo. — Pani Cutler — powiedziała pani Oaks — to jest pani synowa, żona Billa. Ma na imię Lilian. Przyszła się przywitać.
Starsza pani przyglądała mi się przez chwilę. Myślałam, że moje pojawienie się rozbudzi w niej jakieś uczucia, ale ona nagle spochmurniała. — Gdzie jest moja herbata? Kiedy przyniesiesz mi moją herbatę — domagała się. — Ona myśli, że jesteś kimś z kuchennej obsługi — szepnęła pani Oaks. — Och, zaraz będzie, pani Cutler, tylko trzeba ją podgrzać. — Nie chcę, by była zbyt gorąca. — Nie — powiedziałam — ostygnie, zanim ją tu przyniosą.
318 — Ona tylko czasami ma jeszcze jakieś przebłyski świadomości — wyjaśniła pani Oaks. — To już jest wiek. — Rozumiem. — W każdym razie witamy w nowym domu, pani Cutler — powiedziała pani Oaks. — Dziękuję. Znowu przyjdę cię odwiedzić, mamo Cutler — zwróciłam się do wysuszonej staruszki, która była już prawie swoim własnym cieniem. Potrząsnęła głową. — Przyślij kogoś, by tu odkurzył —
rozkazała. — Już, w tej chwili — zapewniłam i wyszłam. Obejrza łam resztę korytarza i wróciłam do naszego pokoju w chwili, gdy dwaj pracownicy wnieśli nasze bagaże. — Zanim się rozpakujesz, oprowadzę cię po hotelu i wszystkim przedstawię — powiedział Bill. Wziął mnie za rękę i sprowadził po schodach. Przeszliśmy przez długi korytarz i znaleźliśmy się obok kuchni. Od razu poczułam aromat potraw przygotowywanych przez Nussbauma. Gdy weszliśmy, podniósł na nas wzrok.
— To jest nowa pani Cutler, Nussbaumie — powiedział Bill. — Pochodzi z bogatej, południowej plantacji i jest znawczynią kuchni, więc miej się na baczności. Nussbaum, mężczyzna o śniadej cerze i błękitnych oczach, spojrzał na mnie podejrzliwie. Był tylko trochę wyższy ode mnie, ale wyglądał okazale i pewnie siebie. — Nie jestem żadną kucharką, panie Nussbaum, a wszystko, co pan przygotowuje, pachnie wyśmienicie — powiedzia łam szybko. Uśmiechnął się do mnie.
— Proszę spróbować mojej ziemniaczanej zupy — zachęcał i podsunął mi pełną łyżkę. — Cudowna — powiedziałam, a Nussbaum się rozpromienił. Bill uśmiechnął się. Gdy tylko wyszliśmy, zaraz szturchnęłam go w bok. — Jeśli chcesz mnie zapoznać ze wszystkimi, to przestań sobie ze mnie stroić żarty — ofuknęłam go. — Dobrze już, dobrze — powiedział podnosząc ręce. Próbował to zignorować, ale zaczął traktować mnie z większym respektem przy następnych pracownikach. Spotka-
lam również kilku gości i porozmawiałam ze starszym kelnerem w jadalni. W ciągu następnych tygodni i miesięcy szukałam mego miejsca, przymierzałam się do nowych obowiązków, nadal trzymając się zasady, iż należy uginać się pod wpływem wiatru, zamiast pozwolić się złamać. Powiedziałam sobie, że jeśli już muszę tu mieszkać i być żoną właściciela hotelu, to będę najlepszą żoną właściciela hotelu na całym wybrze żu Wirginii. Pochłonęło mnie to całkowicie. Odkryłam, że gościom bardzo się
podobało, gdy Bill i ja jedliśmy wraz z nimi i gdy witaliśmy ich osobiście. Nieraz Billa przez jakiś czas nie było w domu; wyjeżdżał w interesach do Wirginia Beach lub Richmond. Wówczas sama witałam gości przy obiedzie. Zaczęłam to robić również podczas śniadania. Większość z nich była przyjemnie zaskoczona, widząc, jak czekam na nich w drzwiach i pamiętam ich nazwiska. Pamiętałam również o ich urodzinach, rocznicach i innych specjalnych okazjach. Zaznaczałam je w moim kalendarzu i wysyłałam im kartki z życzeniami. Również wysyłałam naszym gościom podziękowania za ich pobyt u nas.
Z czasem zauważyłam wiele drobnych rzeczy, które wymagały usprawnienia, które należało zrobić, by obsługa była szybsza i bardziej sprawna. Nie podobał mi się też sposób sprzątania hotelu i szybko wprowadziłam pewne zmiany, przede wszystkim wyznaczając osobę odpowiedzialną za porządek w budynku. Moje życie w Cutler's Cove okazało się bardziej przyjemne, bardziej ekscytujące i ciekawe niż to mogłam sobie kiedykolwiek wyobrazić. Wyglądało na to, że znalazłam swoje prawdziwe miejsce i cel w życiu. Słowa Very okazały się prorocze. Udawało mi się tak wpływać na Billa, iż nasze małżeństwo stało się całkiem znośne.
Nie ubliżał mi i nie wyśmiewał się ze mnie. Był zadowolony z tego, co robiłam, by hotel coraz lepiej prosperował. Wiedziałam, że czasami spotyka się z innymi kobietami, ale nie przejmowałam się tym. Potrafiłam iść na kompromis, szczególnie od czasu, gdy sama się zakochałam, ale nie w Billu, tylko w Cutler's Cove. Bill nie sprzeciwiał się żadnym moim pomysłom, nawet 320 wówczas, gdy niektóre z nich pociągały za sobą większe wydatki. Mijały miesiące, a ja przejmowałam na siebie coraz więcej obowiązków i coraz większą odpowiedzialność. Bill wydawał się z tego zadowolony. Nie
trzeba było być geniuszem, by zdać sobie sprawę z tego, że hotel nie obchodzi go znowu tak bardzo, jakby się to mogło wydawać. Pod byle pretekstem wyjeżdżał w tzw. „interesach" i znikał czasami na wiele dni. Stopniowo obsługa hotelu stawała się coraz bardziej zależna ode mnie, coraz częściej musiałam sama podejmować decyzje i rozwiązywać problemy. Zanim minął rok od mego przyjazdu do Cutler's Cove, personel hotelu, mając jakiś problem, mówił „spytaj panią Cutler". Po roku mego pobytu miałam już własne biuro. Bill był
tym wszystkim zarówno rozbawiony, jak i zaskoczony. Gdy sześć miesięcy później podsunęłam mu myśl, iż powinniśmy zająć się rozbudową hotelu i pomyśleć o dobudowaniu dodatkowego skrzydła, stanowczo się temu przeciwstawił. — Sprawdź lepiej, czy pościel jest czysta i czy naczynia są prawidłowo zmywane, Lilian. Mógłbym nawet zrozumieć, gdyby należało uczynić kogoś odpowiedzialnym za to wszystko i dać mu wyższą tygodniówkę, ale dobudować następnych dwadzieścia pięć pokoi, powiększyć jadalnię i zbudować basen? To jest niemożliwe. Nie wiem, jakie ty masz o mnie wyobrażenie, ale ja nie
mam takich pieniędzy, nawet przy moim szczęściu w grze w karty. — Nie musimy mieć dużo pieniędzy, Bill. Dowiadywa łam się w tutejszych bankach. Znalazłam bank, który chętnie udzieli nam kredytu hipotecznego. — Hipoteka? — zaczął się śmiać. — A co ty wiesz o hipotece? — Zawsze byłam dobra z matematyki. Widziałeś, że poradziłam sobie z naszą księgowością. Podobną pracę wykonywałam dla papy. Wydaje mi się, że przychodzi mi to z łatwością — powiedziałam. — Ale już wkrótce
będziemy potrzebowali dyrektora. — Dyrektora? — pokręcił głową. — Najpierw jednak musimy wziąć kredyt — powtórzy łam. — Sam nie wiem. Zastawić hotel, by go rozbudować... nie wiem. — Spójrz na te listy od byłych i zapowiadających się gości. Wszyscy proszą w nich o rezerwację — powiedziałam, wskazując około tuzina listów leżących na moim biurku. —
Nie możemy zakwaterować nawet połowy z nich. Czy nie widzisz, jak pieniądze przechodzą nam koło nosa? — spytałam. Przejrzał niektóre listy. — Hmm — powiedział. — Nie wiem. — Myślałam, że szczycisz się tym, iż jesteś dobrym graczem. Czy to nie jest tak ryzykowne jak gra w karty? Zaśmiał się. — Zadziwiasz mnie, Liban. Przywiozłem tu małą dziewczynkę, przynajmniej tak mi się zdawało, ale ty szybko sobie ze wszystkim poradziłaś. Wiem, że personel już bardziej respektuje ciebie niż mnie — uskarżał
się. — Sam sobie jesteś winien. Nigdy ciebie tu nie ma, gdy cię potrzebują, a ja jestem — powiedziałam ostro. Pokiwał głową. Nie zajmował się tak hotelem jak ja, ale wiedział, że nie można przepuścić nadarzającej się okazji. — Zgoda. Ustal spotkanie z bankierami i zobaczymy, co z tego wyjdzie — postanowił. — Klnę się — powiedział, wstając i spoglądając na mnie — że nie wiem, czy mam być z ciebie dumny, czy się ciebie obawiać. Niektórzy moi przyjaciele już mi docinają, mówiąc, że to ty jesteś mężczyzną w tej rodzinie.
Nie jestem pewien, czy to dobrze — dodał zaniepokojony. — Wiesz, że ty tutaj rządzisz, Bill — powiedziałam z lekką kokieterią. Uśmiechnął się. Szybko nauczyłam się, że schlebiając mu, mogę łatwo dopiąć swego. — Tak, tylko na tyle, na ile mi pozwalasz — zauwa żył. Rzuciłam mu wystarczająco uległe spojrzenie, by poczuł
się mniej zagrożony i wyszedł. Natychmiast skontaktowa łam się z młodym adwokatem o nazwisku Updike, którego mi polecił jeden z biznesmenów przebywający w Cutler's Cove. Wywarł na mnie dobre wrażenie i wynajęłam go, by nas reprezentował przy zawieraniu umów. Pomógł nam 322 szybko otrzymać kredyt i zaczęliśmy rozbudowę, która zajmie nam następne dziesięć lat. Praca i obowiązki w hotelu nie pozwalały mi odwiedzać Meadows więcej niż dwa razy w roku. Bill towarzyszył mi tylko w czasie pierwszej
wizyty. Za każdym razem, gdy przyjeżdżałam, widziałam, jak stara plantacja popada w coraz większą ruinę. Papa jak zwykle narzekał na podatki i duże koszty utrzymania plantacji, ale Vera powiedziała mi, że prawie całą posiadłość przegrał już w karty. — Chyba nie zostało mu już dużo do stracenia — powiedziałam i Vera zgodziła się ze mną. Papa prawie nie zwracał na mnie uwagi ani ja na niego. Wiedziałam, że jest ciekaw, jak mi się żyje. Dostrzegałam wrażenie, jakie na nim robią moje stroje i nowy samochód.
Myślałam nawet, że poprosi mnie o pieniądze. Ale duma i honor południowca nie pozwalały mu na to. A ja bym mu ich nie dała. Tylko by przeszły w inne ręce przy karcianym stole lub zostały wydane na bourbon. Natomiast zawsze starałam się przywieźć coś Charlotcie i Lutherowi. Z każdym rokiem Charlotta stawała się coraz bardziej podobna do papy. Była wysoka i mocno zbudowana, i miała zbyt duże ręce jak na dziewczynkę. Długi okres separacji między nami spowodował niepowetowane straty w jej psychice. Nim skończyła pięć lat, wydawało się, że mnie prawie nie pamięta. Bawiąc się z nią i
rozmawiając, zauważyłam, że zrozumienie pewnych rzeczy zajmuje jej więcej czasu niż innym dzieciom w jej wieku. Potrafiła zachwycać się jakąś błyskotką i spędzać całe godziny, przekładając ją z ręki do ręki, ale nie miała cierpliwości do liczenia i uczenia się liter. Gdy Charlotta stała się wystarczająco duża, Luther gdy tylko mógł, zabierał ją ze sobą do szkoły, ale w nauce nie nadążała za innymi dziećmi. — Powinnaś zobaczyć, jak Luther ją pilnuje — opowiadała mi Vera podczas moich rzadkich pobytów w Meadows. — Nie pozwala jej wyjść bez palta, gdy jest zimno, i natychmiast
przyprowadzają do domu, kiedy tylko spadną pierwsze krople deszczu. 323 — Jest bardzo poważnym i odpowiedzialnym chłopcem jak na swój wiek — powiedziałam. I to była prawda. Nigdy nie widziałam, by mały chłopiec tak się przejmował tym, co robi, i tak rzadko się uśmiechał. Zachowywał się jak mały gentleman i wraz z Charlesem był już bardzo pomocny na plantacji. — Klnę się, że ten chłopiec wie już prawie tyle, co ja o silnikach i maszynach — mówił do mnie Charles.
Zawsze gdy odwiedzałam plantację, dużo czasu spędza łam na dziedzińcu. Tak jak wszystko tutaj, wymagał on, by ktoś o niego zadbał. Podlewałam i przesadzałam kwiaty, wysprzątałam go, jak tylko mogłam najlepiej, ale natura szybko nadrabiała zaległości; wydawało się, że chce pochłonąć Meadows za pomocą zarośli i młodych drzewek. Czasami gdy wyjeżdżałam, spoglądałam za siebie i myślałam o tym, że ten dom w końcu się rozpadnie, a wiatr rozwieje jego resztki po okolicy. Lepiej by zniknął od razu, myśla łam, niż miałby tak dogorywać jak matka Billa, zaniedbana, chyląca się ku
upadkowi ruina. Jeżeli chodzi o Emily, było jej to bez różnicy. Nigdy nie odczuwała wielkiej radości z powodu piękna i świetności domu w Meadows. Kwiaty, strzyżone żywopłoty, jasne magnolie i świeże wistarie mogły dla niej nie istnieć. Ich widok nigdy nie sprawiał jej radości, ponieważ patrzyła na świat swoimi szarymi oczami, nie dostrzegając jego kolorów. Ży ła w swoim czarno-białym świecie, w którym jedynego światła dostarczała jej religia, a diabeł nieustannie usiłował je zgasić.
Mimo iż Emily stawała się coraz chudsza, nigdy nie wydawała mi się mocniejsza i bardziej zawzięta. Podobnie jak w dzieciństwie, nadal trwała w mocnej wierze i bojaźni bożej. Pewnego razu, po jednej z moich wizyt, odprowadziła mnie do auta, wciąż ściskając starą Biblię w swoich podobnych do szponów palcach. — Wszystkie twoje modlitwy i dobre uczynki zostały nagrodzone — powiedziała do mnie, gdy odwróciłam się, by ją pożegnać. — Diabeł już tu więcej nie mieszka. — Prawdopodobnie jest tu dla niego za zimno i nazbyt 324
ciemno — zażartowałam. Podparła się pod boki, a jej usta wykrzywiły się w znanym mi grymasie dezaprobaty. — Uważaj, by nie poszedł za tobą do Cutler's Cove i nie zadomowił się w twoim, pożal się Boże, siedlisku rozpusty i rozkoszy. Powinnaś tam wprowadzić zwyczaj regularnych modłów, budując kaplicę i w każdym pokoju położyć Biblię... — Emily — powiedziałam — jeśli kiedykolwiek będę potrzebowała egzorcyzmów, by wypędzić diabła, zawołam ciebie. — Zrobisz to — powiedziała stanowczo. — Teraz żartujesz sobie z
tego, ale któregoś dnia to zrobisz. Jej pewność siebie sprawiła, że nie mogłam się doczekać, kiedy znowu będę w Cutler's Cove i rzeczywiście nie jeździłam do Meadows prawie przez rok, aż nadeszła wiadomość, że zmarł papa. Bardzo mało ludzi przybyło na jego pogrzeb. Nawet Bill mi nie towarzyszył, wymawiając się ważnym wyjazdem w interesach. Papie zostało tylko kilku przyjaciół. Wszyscy jego kumple od kart albo już poumierali, albo gdzieś wyjechali. Żaden z krewnych nie kwapił się do dalekiej podróży. Większość sąsiednich plantatorów
rozparcelowała swe posiadłości i z czasem sprzedała ziemie. Papa umarł w osamotnieniu, wciąż pijąc przed zaśnięciem. Pewnego ranka po prostu się nie obudził. Emily nie uroniła łzy, przynajmniej w mojej obecności. Uważała, że Bóg go zabrał do siebie, bo przyszedł jego czas. Był to bardzo skromny pogrzeb, po którym Emily poczęstowała wszystkich herbatą i ciastkami. Nawet pastor nie został dłużej niż powinien. Myślałam o zabraniu Charlotty ze sobą, ale Vera i Charles odradzili mi to. — Ona bardzo dobrze się tutaj czuje razem z Lutherem — powiedziała Vera.
— Obydwoje bardzo by przeżyli rozłąkę. Wiedziałam, że Vera w rzeczywistości obawia się, iż to mogłoby zranić również jej serce, ponieważ stała się jakby matką dla Charlotty i z tego, co zauważyłam, dziewczynka również odwzajemniała to uczucie. Emily, oczywiście, od 325 razu przeciwstawiła się temu, bym zabrała Charlottę do tej „grzesznej Sodomy i Gomory na plaży". W końcu postanowi łam, że najlepiej będzie, jak ją tu zostawię, nawet z Emily.
Nie zauważyłam, by religijny fanatyzm Emily wywierał na moją córkę duży wpływ. Oczywiście nie wyznałam Billowi prawdy o Charlotcie i nie miałam zamiaru kiedykolwiek mu o tym powiedzieć. Nadal pozostawała dla niego moją siostrą, a nie córką. — Może kiedyś ty i Charles zabierzecie Luthera i Charlottę do Cutler's Cove i pobędziecie trochę ze mną — powiedziałam do Very. Skinęła głową, ale ten pomysł był dla niej tak nierealny, jak wyprawa na księżyc. — Czy myślisz, że dacie sobie tutaj radę teraz? — spytałam przed samym
wyjazdem. — Och, tak — powiedziała. — Śmierć pana Bootha niczego nie zmienia. Kapitan już od dawna niczym się nie interesował. Charles zastępował go we wszystkim. Charles i Luther, który stał się całkiem dobrym pomocnikiem. Charles to może potwierdzić. — A moja siostra... Emily? — Myśmy się do niej już przyzwyczaili. Właściwie to nie wiem, co byśmy zrobili bez jej pieśni i modłów. Często można ją zobaczyć krążącą po domu ze świecą w ręku, jak wykonuje jakieś gesty w ciemnościach. Kto wie, może rzeczywiście odpędza diabła?
Zaśmiałam się. — Wszystko ci się dobrze układa, Lilian, prawda? — spytała Vera, mrużąc powieki. Posiwiała, a kurze łapki w kącikach jej oczu stały się bardziej wyraźne. — Znalazłam swoje miejsce na ziemi i cel w życiu, Vero, jeśli to masz na myśli — powiedziałam. Pokiwała głową. — Tak też myślałam. Dobrze, pójdę już przygotować kolację. Żegnaj, Lilian. Uściskałyśmy się i następnie poszłam
pożegnać się z Charlottą. Siedziała na podłodze w pokoju, który kiedyś był mamy czytelnią i przeglądała stary album z rodzinnymi fotografia-326 mi. Luther siedział na sofie, spoglądając w dół na zdjęcia. Gdy pojawiłam się w drzwiach, obydwoje podnieśli na mnie wzrok. — Już wyjeżdżam, dzieciaki — powiedziałam. — Oglądacie rodzinne zdjęcia? — Tak, proszę pani — powiedział Luther, skinąwszy głową. — Tu jesteś ty, ja i Emily —
powiedziała Charlotta, wskazując na zdjęcie. Spojrzałam na nie i przypomniałam sobie, kiedy papa je zrobił. — Tak — potwierdziłam. — Prawie wszystkich tu znamy — powiedział Luther — tylko nie wiemy, kto to jest ta pani. Przewertował kilka stron do tyłu i wskazał małą fotografię. Wzięłam album do ręki i przyjrzałam się bliżej. Było to zdjęcie mojej rodzonej matki. Przez chwilę nie mogłam wypowiedzieć ani słowa. — To jest... Violet, młodsza siostra
mamy — wykrztusiłam. — Jest bardzo ładna — powiedziała Charlotta. — Prawda Luther? — Tak — zgodził się. — Była taka naprawdę, Lil? — pytała Charlotta. Uśmiechnęłam się do niej. — Bardzo ładna. — Czy pani ją znała? — spytał Luther. — Nie. Umarła przed... zaraz po tym, jak się urodziłam. — Pani jest do niej bardzo podobna — powiedział i zaczerwienił się.
— Dziękuję, Luther — przyklękłam, by go pocałować. Następnie uściskałam i ucałowałam Charlottę. — Do widzenia, dzieci. Bądźcie grzeczne — powiedzia łam. — Bo Emily oszaleje — wyrecytowała Charlotta. To sprawiło, że uśmiechnęłam się przez łzy. Wyszłam szybko, nie odwracając się. Coś się stało z Billem w czasie podróży, w którą się udał, zamiast towarzyszyć mi
na pogrzebie papy. Gdy wrócił po 327 kilku dniach, był wyraźnie odmieniony. Przycichł, był powściągliwy, spędzał dużo czasu na werandzie i popijając herbatę lub kawę, gapił się na ocean. Nie kręcił się po hotelu, żartując z młodymi pokojówkami ani nie grał w karty z kelnerami i hotelowymi chłopcami, bezwstydnie odbierając im ciężko zarobione napiwki. Myślałam, że się rozchorował, mimo że nie był blady ani osłabiony. Pytałam go parę razy, czy dobrze się czuje. Mówił, że tak, za każdym razem wpatrując się we mnie przez dłuższą chwilę. Wreszcie prawie po tygodniu wszedł do
naszej sypialni, gdy byłam już w łóżku. Ostatnio współżyliśmy ze sobą coraz rzadziej, aż zaczęły następować długie przerwy, podczas których wymienialiśmy tylko pocałunki. Wiedział, że całując i kochając się z nim, spełniam tylko swój małżeński obowiązek. Nie kochałam go, pomimo iż był całkiem przystojny. Nigdy rezultatem naszej miłości nie była ciąża. Domy ślałam, się że to z powodu moich okropnych przeżyć przy rodzeniu Charlotty. Orientowałam się, że nie posiadam żadnych defektów fizycznych, które uniemożliwiałyby mi zajście w ciążę. Mimo to nie dochodziło do tego.
Bill usiadł przy mnie na łóżku, oparł ręce na kolanach i zwiesił głowę. — Co ci jest? — spytałam. Jego dziwne zachowanie zaczęło mnie niepokoić. Powoli podniósł głowę i zaczął wpatrywać się we mnie wzrokiem pełnym smutku i bólu. — Muszę ci coś powiedzieć. Tak naprawdę, to ja nie załatwiałem żadnych interesów w czasie moich wyjazdów, szczególnie podczas pobytu w Richmond. Grałem w karty i... hulałem. Odetchnęłam z ulgą. — To nie jest dla mnie żadną
niespodzianką, Bill — powiedziałam, siadając. — Nigdy nie wymagałam, byś się tłumaczył ze swoich wyjazdów. — Wiem o tym i doceniam to. Faktycznie chcę ci powiedzieć, jak bardzo cię cenię — mówił łagodnym głosem.
328 — Skąd taka nagła zmiana? — spytałam. — Miałem ciężkie przejścia w czasie mego ostatniego wyjazdu. Graliśmy w karty w pociągu. Była to jedna z tych partii, które ciągną się przez kilka dni. Przenieśliśmy się z pociągu do hotelu w Richmond. Wygrywałem. Wygrałem tak dużo, że jeden z graczy, którzy przegrali, oskarżył mnie o oszustwo. — I co się stało? — serce mi mocno zabiło. — Przyłożył mi do głowy rewolwer. Powiedział, że w komorze jest tylko
jedna kula i jeśli oszukiwałem, to broń wypali. Następnie pociągnął za spust. O mało nie narobiłem w spodnie ze strachu, ale nic się nie stało. Jego kumple myśleli, że to żart, a on oświadczył, iż była to tylko próba i musi to powtórzyć. Pociągnął za spust jeszcze kilka razy, ale komora rewolweru była pusta. Wreszcie usiadł i powiedział, że mogę odejść z moją wygraną. By udowodnić, że nie żartował, wycelował w ścianę, jeszcze raz pociągnął za spust i tym razem rewolwer wypalił. Pospiesznie stamtąd wyszedłem i jak najszybciej wróciłem do domu. Cały czas myślałem o tym, że moje życie wisiało na włosku.
Mogłem nędznie zginąć w jakimś hotelu w Richmond — użalał się przede mną. Potem, trochę nazbyt dramatycznie, spojrzał w sufit i westchnął. — Moja siostra, Emily chętnie wysłucha takiej spowiedzi — powiedziałam oschle. — Może się wybierzesz do Meadows? — Spojrzał na mnie znowu i zaczął mówić wylewnym tonem. — Wiem, że mnie nie kochasz i jesteś dotknięta sposobem, w jaki cię poślubiłem, ale masz w sobie jakąś wewnętrzną siłę. Pochodzisz z dobrej rodziny i zdecydowałem... jeśli jesteś taka w porządku, to jest... to powinniśmy mieć dzieci. Chciałbym
mieć syna, by mu przekazać dziedzictwo Cutlerów. Myślę, że ty również chciałabyś tego. — Co? — spytałam zdumiona. — Chcę zmienić moje postępowanie, być dobrym mężem i ojcem. Nie będę się mieszał do tego, co chcesz zrobić w hotelu. Co ty na to? — prosił. 329 — Nie wiem, co mam powiedzieć. Przypuszczam, że powinnam być szczęśliwa, skoro nie prosisz, bym zagrała z tobą o to w karty — dodałam. Spuścił głowę.
— Wiem, że na to zasługuję — mówił, podnosząc wzrok — ale teraz jestem z tobą szczery, naprawdę. Przypatrywałam mu się z niedowierzaniem. Może rzeczywiście się zmienił? — Nie wiem, czy jestem w stanie zajść w ciążę— powiedziałam. — Możemy przynajmniej spróbować. — Nie mogę ci tego zabronić — odparłam. — Czy ty nie chcesz mieć dziecka? —
spytał zaskoczony moją chłodną reakcją. Miałam już na końcu języka odpowiedź, że jedno już mam, ale w porę się powstrzymałam i tylko skinęłam głową. — Tak, przypuszczam, że chcę — przyznałam. Uśmiechnął się i przyklasnął. — Więc postanowione. Wstał i zaczął się rozbierać, by od razu przystąpić do dzieła. W tym miesiącu nie zaszłam w ciążę. Współżyliśmy ze sobą tak często, jak tylko to było możliwe, przez cały następny miesiąc, szczególnie w tych dniach, gdy
przypuszczalnie byłam płodna, ale zajęło nam to ponad trzy miesiące. Pewnego ranka obudziłam się i poczułam znane mi mdłości po utracie okresu. Wiedziałam już, że Bill dopiął swego. Tym razem o wiele lżej przechodziłam ciążę i rodziłam w szpitalu. Poród odbył się szybko, bez powikłań. Podejrzewałam, że doktor poznał się na tym, iż raz już rodziłam, ale nic nie powiedział i o nic nie pytał. Urodziłam chłopczyka, którego nazwaliśmy Randolph Boise Cutler na cześć dziadka Billa. Z chwilą, gdy zobaczyłam moje dziecko,
obojętność zniknęła. Postanowiłam karmić je piersią i poczułam, że nie oddałabym go nikomu. Ono również nie zniosłoby rozstania ze mną. Nikt nie potrafił go tak łatwo uśpić i uspokoić, jak ja. Zatrudnialiśmy jedną nianię po drugiej, aż w końcu zdecydowałam, że sama będę się nim opiekowała. Randolph 330 będzie jedynym dzieckiem w moim życiu, które nigdy nie straci swojej rodzonej matki i nie rozstanie się z nią ani na jeden dzień. Bill narzekał, że rozpieszczam chłopca, że zostanie maminsynkiem, ale nie zwracałam na to uwagi. Gdy już potrafił raczkować, to raczkował przy mnie w
moim biurze, gdy nauczył się chodzić, to chodził wraz ze mną po hotelu, witając gości. Z czasem stał się nieodłączną częścią mnie samej. Gdy tylko urodził się syn, Bill szybko zapomniał o swoich obietnicach. Nie minęło dużo czasu i znowu wrócił do swoich nałogów, ale nie przejmowałam się tym. Miałam swego syna i hotel, który wciąż się powiększał. Powstały korty tenisowe i sportowe boisko. Goście mieli do dyspozycji motorowe łodzie, wydawaliśmy bardziej wystawne kolacje. Rozbudowa hotelu stała się moim głównym celem w życiu i postanowiłam, że nic nie może mi w tym przeszkodzić. Gdy miałam dwadzieścia
osiem lat, personel mówił o mnie „starsza pani". Z początku mnie to denerwowało, ale w końcu zdałam sobie sprawę z tego, że to jest tak, jakby nazywali mnie szefem. Pewnego szczególnie pięknego dnia, gdy na niebie nie było prawie ani jednej chmurki, a chłodna, odświeżająca bryza wiała znad oceanu, wróciłam do mego biura po skontrolowaniu prac przy basenie i rozmowie z dozorcą na temat założenia nowego ogrodu na tyłach hotelu. Na biurku czekał na mnie jak zwykle stos listów. Przejrzałam większość z nich, odkładając na bok rachunki i prośby o rezerwację.
Jeden list przykuł moją uwagę. Był napisany prawie nieczytelnym pismem i odsyłany z miejsca na miejsce. Trafił najpierw do Meadows, skąd został skierowany do Cutler's Cove. Nie odczytałam nazwiska. Usiadłam i rozerwałam kopertę, wyjmując cienką kartkę zapisaną wyblakłym atramentem. „Droga Panno Lilian" brzmiał początek. „Pani mnie nie zna, ale ja czuję się tak, jakbym Panią znała. Mój wuj Henry opowiadał o pani od chwili swego przybycia aż do dnia swojej śmierci, która nastąpiła wczoraj. Większość czasu spędzał na
opowiadaniu o swoim życiu 331 w Meadows. Szczególnie lubiliśmy słuchać, jak mówił o wielkich przyjęciach i podawanych potrawach, muzyce i zabawach. Zawsze mówił o Pani jak o małej dziewczynce. Jestem pewna, że nigdy nie wyobrażał sobie Pani jako dorosłej kobiety. Wciąż o Pani myślał i opowiadał, jaką śliczną i słodką dziewczynką Pani była, aż postanowiłam, że napiszę, by powiedzieć, że ostatnie jego słowa były o Pani. Gdy umierał i siedziałam przy nim,
myślał, że to Pani. Wziął mnie za rękę i powiedział, bym się nie martwiła. Mówił, że wraca do Meadows i jeśli Pani dobrze się przyjrzy, to wkrótce zobaczy go idącego podjazdem. Powiedział, że będzie gwizdał i Pani rozpozna melodię. Była taka wiara w jego oczach, gdy to mówił, iż pomyślałam, że to jest możliwe. Więc chciałam, by Pani o tym wiedziała. Mam nadzieję, że Pani czuje się dobrze i nie będzie się śmiała z mego listu. Emma Lou, siostrzenica Henry'ego".
Odłożyłam list i oparłam się o krzesło. Łzy popłynęły mi po twarzy. Nie wiem, jak długo tak siedziałam i rozpamiętywałam, ale trwało to do czasu, gdy słońce opadło nisko i okna zaczęły rzucać długie cienie. Wydawało mi się, że siedzę w domu w Meadows i znowu jestem małą dziewczynką, a gdy odwróciłam głowę i spojrzałam przez okno, nie widziałam hotelu. Widziałam długi podjazd prowadzący do domu na plantacji i przez chwilę cofnęłam się w czasie. W domu było wielkie zamieszanie. Służba biegała, mama wydawała rozkazy. Trwały przygotowania do jednego naszych dużych przyjęć. Louella spieszyła się, by
wyszczotkować włosy Eugenii i pomóc jej się ubrać. Widziałam wszystko tak wyraźnie, jakbym tam była, ale nikt nie mógł mnie zobaczyć. Wszyscy mnie mijali, a gdy zawołałam mamę, ona nadal robiła swoje, jak gdyby mnie w ogóle nie słyszała. To mnie zirytowało. — Dlaczego nikt mnie nie słyszy? — krzyknęłam. Przerażona wybiegłam z domu na werandę, która zaczęła się rozsypywać pod moimi stopami, chwiała się i trzeszczała, 332 a schody prowadzące do domu były spróchniałe i połamane. „Co się dzieje"? — krzyknęłam. Stado jaskółek wzbiło się w powietrze i
opadło na trawnik, zanim znowu pofrunęło nad drzewami. Odwróciłam się i spojrzałam na posiadłość. Wyglądała zaniedbana, jakby to się działo teraz. Serce mi zabiło. Co się stało? Co ja zrobiłam? I wtedy usłyszałam gwizdanie Henry'ego. Szybko przeskoczyłam schody werandy i pobiegłam podjazdem; Henry właśnie dochodził do zakrętu. Niósł w ręce swoją starą walizkę, a na plecach worek z ubraniami. — Panno Lilian! — krzyknął. — Dlaczego tak się spieszysz? — Wszystko się zmieniło Henry i nikt
nie zwraca na mnie uwagi — skarżyłam się. — Jest tak, jakbym w ogóle już nie istniała. — Och, nie powinnaś się tym przejmować. Wszyscy są teraz zajęci, ale nikt o tobie nie zapomniał — zapewniał mnie Henry. — Nic się nie zmieniło. — Ale czy ty zaraz nie znikniesz, Henry, i nie staniesz się niewidzialny? Co ja wtedy zrobię? Henry postawił swoją walizkę oraz worek i podniósł mnie swoimi silnymi rękami.
— Pójdziesz do miejsca, które najbardziej lubisz, panno Lilian, do miejsca, które jest twoim domem. To jest coś, czego nigdy nie stracisz. — A ty jesteś tam również, Henry? — Przypuszczam, że jestem, panno Lilian, przypuszczam, że jestem. Uściskałam go, a on postawił mnie na nogi, podniósł walizkę, worek i poszedł dalej podjazdem prowadzącym do Meadows. I w jakiś cudowny sposób stara i zaniedbana posiadłość zaczęła znowu błyszczeć, stała się tym, czym była
dawniej — miejscem pełnym życia, śmiechu i miłości. Henry miał rację. Byłam w domu.