Ku Twojej chwale, Panie
Rozdział 1
No e ll e tęs k n ił a za o cal en iem, k tó r e n ad c h o d ził...
3 downloads
8 Views
2MB Size
Ku Twojej chwale, Panie
Rozdział 1
No e ll e tęs k n ił a za o cal en iem, k tó r e n ad c h o d ził o wraz ze ś wież y m ś n ieg iem. Za s p o ‐ s o b em, w jak i z s u b t eln y m wd zięk iem o k ry wał o n p ó łn o cn e las y M in n es o t y , p rzy ‐ p ró s zał s zro n em ig las te g ał ęz ie s o s en , p rzem ien iał b ru d n e, zak u rzo n e u lic e i au t o ‐ s trad y we ws tęg i n ies k az it eln ej, n ies k aż o n ej b iel i. Kied y mro źn y k ęs ro zś wiet lo n eg o p o zam iec i p o r an k a miał mo c tch n ięc ia n o weg o d u c h a w ży cie p an i Hu e s to n – matk i i żo n y b y łeg o s zer y fa Deep Hav en , k tó r a s tan ęł a n a tar as ie d rewn ian eg o d o mk u . Kie‐ d y p ara z k u b k a z k awą wir o wał a w ch ło d n y m p o wiet rzu . W tak ich ch wil ach No e ll e p rawie wier zy ła, że ws zy s tk o mo żn a zb u d o wać n a n o wo . Ale ten ś n ieg n ie p rzy n o s ił o cal en ia. Ten ś n ieg , a właś ciwie mies zan k a d es zc zu ze ś n ieg iem, to rp ed o wał p rzed n ią s zy b ę au ta No e ll e. Sk o r u p y lo d u zal eg ał y w s zcze‐ lin ach , zmien iaj ąc wy c ier aczk i s am o c h o d o we w b rzy twy . Teg o ro d zaj u ś n ieg p rze‐ k s ztałc ał au t o s trad ę w ś mierc io n o ś n ą ś liz g awk ę z g o ł o l ed zi, k tó r ą No e ll e wlo k ła s ię d o s wo j ej mal eń k iej wio s k i n a p ó łn o c y . Eli z p ewn o ś cią o d k ry łb y , że łam ie ter az p rzep is y . Włąc zy ła wy c ier aczk i n a wy żs ze o b r o t y , żeb y s zy b c iej zet rzeć p o z o s tał o ś ci ś n ie‐ g u , i mak s y m aln ie ro zk ręc ił a ro zm raż an ie. Po win n a b y ła d o k ład n iej o s k ro b ać s zy b ę, zan im o p u ś cił a b iu r o Erik a. Sp o jr zaws zy n a zeg ar ek , o s zac o wał a jed n ak d łu g o ś ć tra‐ s y d o d o mu i zac zęł a lic zy ć n a to , że au to ro zg rzej e s ię p rzed n ad ejś ciem ś n ież y cy . I zn ó w zd ec y d o wał a s ię n a try b p rzet rwan ia. Ale p rzec ież o to ch o d ził o w tej p o d ró ż y , p rawd a? O p rzet rwan ie? A mo że o p o wró t d o ży cia.
Dro g a z teg o miejs ca w M in n es o c ie d o p ó łn o cn ej g ran ic y s tan u o k az ał a s ię p rze‐ raż aj ąc o o p u s to s zał a, a ś n ież y ca n ad ał a p ó źn em u p o p o ł u d n iu b arwę met al iczn ej s za‐ ro ś ci. No e ll e włąc zy ła d o d atk o wo ś wiat ła mij an ia, g d y ż w b las k u zwy k ły ch ś wiat eł mio t an e w jej k ier u n k u p łatk i ś n ieg u wy d awał y s ię tró jwy miar o we. J el eń s ch o wał s ię w cien iu s o s en , to p o l i i b rzó z, k tó r e p o o b u s tro n ach d ro g i two r zy ły mu r, g o t o we, ab y rzu cić s ię n a u lic ę. Przy tak iej p o g o d zie s amo d o t k n ięc ie h am u lc ó w mo g ło b y wp ak o wać ją p ro s to d o ro wu . M o że p o win n a b y ła s p ęd zić n o c w Du l u th , ale wted y z p ewn o ś cią mu s iał ab y wy ‐ my ś lić jak ieś u s p rawied liwien ie. Z u ch wy tu n a k u b ek w wiek o wy m Yu k o n ie d o b ieg ł ją d zwo n ek tel ef o n u . No e ll e zac zęł a d łu b ać p rzy s łu ch awc e, p o czy m s p o jr zał a n a d ro g ę i p o n o wn ie n a tel ef o n . Lee. Wres zc ie wep ch n ęł a s łu ch awk ę d o u ch a, n ac is n ęł a g u zik . – Lee? J es teś tam? Do t arł d o n iej g ło s zn iek s ztałc o n y p rzez k iep s k i zas ięg , p rzer y wan y s zu mem wy c ier ac zek p o s k ram iaj ąc y ch ś n ieg . – No e ll e, g d zie jes teś ? Op u ś cił aś p o r an n ą g imn as ty k ę. A Sh ar o n mó wi, że zas tę‐ p u je cię n a o b c h o d zie w cen t ru m o p iek i. J es zc ze n ie ter az. J es zc ze n ie mo g ła p o wied zieć Lee. Wy b u c h łb y wielk i s k an d al, g d y b y wieś ci u jr zał y ś wiat ło d zien n e. No e ll e miał a n ad ziej ę u k ry wać je p rzed ś wiat em p rzez co n ajm n iej p ięć k o l ejn y ch mies ięc y . Aż Kirb y s k o ń c zy s zk o ł ę. Po t em b ęd zie mo g ła o d et ch n ąć. Ws zy s cy p ewn ie o d et ch n ą. Zwłas zc za Eli. Nie miał a złu d zeń – p o p o d j ęc iu tej d ec y zji p o c zu je tak ą s amą u lg ę jak o n a. – M u s iał am jec h ać d o Du l u th . – By ło to wy s tarc zaj ąc o zg o d n e z p rawd ą. – Dzis iaj? J es t o s trzeż en ie p rzed ś n ież y cą. Nie s łu ch ał aś ran o p ro g n o z y p o g o ‐ dy? Wy o b raz ił a s o b ie Lee – zaws ze p ięk n ą z jej d łu g im i k as zt an o wy mi wło s am i i s mu k ły m ciał em, k tó r e n ie p o t rzeb o wał o g imn as ty k i. Zap ewn e s ied ział a ter az w s wo ‐ im n ies k az it eln y m d o mu i wp at ry wał a s ię p rzez o k n o w jez io r o , k tó r eg o fale o b ij ał y s ię o s k ał y . J ej s am o tn y d o m ek . No e ll e p o d ziwiał a Lee za s iłę. J ed n ak o d tamt eg o s tras zn e‐ g o d n ia Lee wy p ełn iał a ży cie ty l o m a zaj ęc iam i, że g d y b y n ie tel ef o n i o b ecn o ś ć jej s y n a, Der ek a, k o l eg i z k las y Kirb y ’eg o , p rzy s y p an ie ś n ieg iem mo g ło b y wp ęd zić ją w ro zp acz. J eż el i ju tro b ęd zie p ad ać, Kirb y wy p ro wad zi p łu g i s p ęd zi d zień n a o d ś n ież an iu s zlak ó w w k ier u n k u las u . Tak zwy k li ro zk o s zo wać s ię rzad k im i o p ad am i n a p ó łn o c y . J ed n eg o ro k u – Kirb y miał wted y jak ieś d zies ięć lat – o n , Ky le i Kels ey s p ęd zil i cały d zień n a b u d o wan iu ś n ieżn ej jas k in i… Nar as taj ąc e ws p o m n ien ia b y ły jak n o że, k tó r e wb ij ał y s ię w n ią i wy d rap y wał y p o wiet rze z p łu c. Skup się na przyszłości. – Sły s zał am, że mo że s p aś ć ś n ieg , a ja miał am wiz y tę u lek ar za. – To też b y ła p rawd a. No e ll e zd jęł a n o g ę z g azu i wes zła w zak ręt.
– O n ie, ch y b a n ie… – zac zęł a Lee z n iep o k o j em w g ło s ie. M iło , że p am ięt ał a. Os tatn ie lata o ch ło d ził y ich rel ac je, ale Lee cały czas s ię s ta‐ rał a. No e ll e p o win n a mieć to n a u wad ze. – Z b io p s ji wy s zło , że ws zy s tk o w p o r ząd k u , wy n ik i d o s tał am p o czt ą k ilk a ty ‐ g o d n i temu . – No e ll e p o win n a b y ła ws p o m n ieć o ty m Lee, ale tak ją p o c h ło n ęł y p rzy g o t o wan ia n a d ziś . Do b re wy n ik i w p ewn y m s en s ie s tan o wił y d la n iej jed y n ie p o t wierd zen ie, że p rzy s zed ł czas . – Ale mu s iał am jes zc ze co ś zał at wić. – Na p rzy k ład d o jś ć d o teg o , jak s ię tu zn al az ła: czterd zies to s ześ cio l etn ia k o b iet a, k tó r a p rag n ie zac ząć ży cie n a n o wo . – Będ zie d o b rze? Tak . M u s iał a w to wier zy ć. Tak . – Ws zy s tk o jes t w p o r ząd k u . M ó wił aś co ś o ś n ież y cy ? – Tak , ch o c iaż jes tem p ewn a, że d ru ży n a k o s zy k ó wk i i tak b ęd zie tren o wać w n a‐ d ziei, że n a ju trzejs zy m mec zu ich n ie zas y p ie. No e ll e s ię s k rzy wił a. Świetn ie. Go rl iwe u czes tn ict wo czło n k ó w jej ro d zin y w lo ‐ k aln y ch ro zg ry wk ach czas am i s p rawiał o , że miał a o ch o t ę wal ić g ło wą o ś cian ę. Z ty m że g d y b y n ie Kirb y i jeg o tren in g i, mo g łab y zu p ełn ie s ię p o g u b ić. – Nie mo g ę zn ieś ć my ś li, że Kirb y jed zie ty m ro zk lek o t an y m n eo n em w tak ą p o ‐ g o d ę. Kaz ał am Eliem u zmien ić o p o n y n a zim o we, ale… – Gd y b y b y ła w d o mu , u ru ch o m ił ab y SUV-a z n ap ęd em n a czter y k o ła i p o j ec h ał ab y p o s y n a d o s zk o ł y . Nien awid ził a s ię p ro s ić, ale mamy zawo d n ik ó w z tej s am ej d ru ży n y s o b ie p o m a‐ g aj ą. – J eż el i Kirb y wy l ąd u j e w ro wie, p o j ed zies z p o n ieg o ? – A g d zie jes t Eli? Oczy wis te p y tan ie, rzecz jas n a. Kied y ś o d p o wied ź b y łab y p ro s ts za. W mieś cie. Na k o m is ar iac ie. Alb o w rad io wo z ie. Ale o d k ąd k ilk a mies ięc y temu p o s zed ł n a emer y tu rę, k tó ż miałb y to wied zieć? – M ó wił, że id zie n ad jez io r o ło wić ry b y . M y ś lał am, że p rzy j ad ę, zan im wró c i, ale… – J as n e, No e ll e. Nic zy m s ię n ie martw. Up ewn ię s ię, że Kirb y n ie zo s tał s am. – Dzięk i, Lee. Co u Emmy ? – zd o ł ał a zap y tać, u n ik aj ąc czk awk i, ch o ć g ard ło i tak jej zad rżał o . M o że k ied y ś zad a to p y tan ie b ez b ó lu . – W p o r ząd k u . Nad al g ra w Twin Cit ies . Wy d aj e mi s ię, że w wee k en d d aje k o n ‐ cert. Wy d aj e jej s ię? Czas am i No e ll e n ien awid ził a Lee za to , że to ws zy s tk o tak łat wo jej p rzy c h o d ził o . No e ll e u s ły s zał a d źwięk o p ró żn ian ia zmy wark i, s zczęk an ie tal er zy . Lee p rawd o ‐ p o d o b n ie mu s iał a n ap ełn iać ją ter az ty lk o raz w ty g o d n iu . M o że No e ll e p o win n a b y ła zap ro p o n o wać Lee, żeb y z n ią p o j ec h ał a. Ale n ie, mu ‐ s iał a zał at wić to s ama. Zał at wił ab y to s ama. W k o ń c u k to in n y zro z u m iałb y , jak to jes t p at rzeć w lu s tro i n ie p o z n awać włas n eg o o d b ic ia? Lee p rzet rwał a, a n awet s tał a s ię s iln iejs za p o tam‐ ty m fat aln y m d n iu . Nie p o t raf ił ab y p o j ąć, jak to jes t ch cieć zo s tawić ws zy s tk o za
s o b ą. Ch cieć zap o m n ieć. Nie żeb y No e ll e p rag n ęł a wy m az ać o s tatn ie d wad zieś cia lat s wo j eg o ży cia. Ty l‐ k o p ewn e jeg o frag m en t y . Bo l es n e, o k ro p n e, p o z b awiaj ąc e tch u frag m en t y . Ale n awet Bó g n ie b y ł w s tan ie u zd ro wić ran i z p o wro t em złąc zy ć an i ich ro d zi‐ n y , an i jej małż eń s twa. – Nied łu g o b ęd ę w d o mu . – No e ll e d o s trzeg ła p rzed s o b ą ś wiat ła k o l ejn eg o mia‐ s teczk a, wy ł an iaj ąc e s ię z s zar o ś ci. – Zat rzy mam s ię n a k awę. J eś li Eli s ię p o k aż e i b ę‐ d zie mn ie s zu k ał… p o p ro s tu p o wied z, że jes tem w d ro d ze. Cis za. – Nie wie, że p o j ec h ał aś d o Du l u th ? Na wid o k zn ak u o g ran ic zen ia p ręd k o ś ci No e ll e d el ik atn ie wcis n ęł a p ed ał h am o ‐ wan ia. – Ch ciał am mu p o wied zieć, ale… Nie, właś ciwie to n ie ch ciał a. W g ło wie n iem al u s ły s zał a g ło s p as to r a. Przemilczenie to wciąż kłamstwo. Ale czy to rzec zy wiś cie b y ło k łams two , s k o r o n ig d y o n ic zy m n ie ro zm awial i? Sk o r o o n a i Eli s p ad li d o ran g i d wó ch led wie zn o s ząc y ch s ię ws p ó łl o k at o r ó w? Od p o n ad ro k u mąż ś p i w o s o b n y m p o k o j u . J ak o ś p rzes tał o mieć zn ac zen ie to , czy in ‐ fo rm o wał a g o o ty m, co ro b i. In a c zej n ie b ęd zie. – Szer o k iej d ro g i – p o wied ział a Lee. J ej g ło s b rzmiał ch ło d n o , n awet d ziwn ie. Ale mo że to p rzez ś n ież y cę alb o p is k o p o n . No e ll e zwo ln ił a, żeb y zat rzy mać s ię w k awiarn i M o c h a M o o s e p rzy au t o s trad zie. M o g łab y ws p o m ó c s ię czy mś , co p o ‐ ws trzy ma ją o d zaś n ięc ia w trak c ie jes zc ze d wu g o d zin n ej jazd y . – Dzięk i, Lee – o d p o wied ział a, ale ro zm ó wc zy n i ju ż s ię ro zł ąc zy ła. Pewn ie p o p ro s tu s trac ił a zas ięg , to zd ar zał o s ię tu taj częs to . No e ll e zap ark o wał a, ch wy cił a to ‐ reb k ę i p rzes zła p rzez p lac. Nie p o win n a b y ła zak ład ać k o z ak ó w n a s ied m io c en t y me‐ tro wy ch o b c as ach . Ale k ied y ran o s ię u b ier ał a, n ie my ś lał a o ś n ież y cy . Us ił o wał a zn al eźć p arę eleg an ck ich s p o d n i, k tó r e n ie u wier ał y w tal ii i n ie wy ‐ g ląd ał y jak z lat o s iemd zies iąt y ch – właś n ie wted y p o raz o s tatn i s tar ał a s ię o co ś , co miał o b y jak iek o lwiek zn ac zen ie. Pró b o wał a p rzy p o m n ieć s o b ie, jak u ło ż y ć b lo n d wło s y d o ram io n w in n ą fry zu rę n iż u liz an y k o ń s k i o g o n i p o wtar zał a o d p o wied zi n a p y tan ia. Dlaczego zasługuję na przyjęcie do Duluth Art Institute? Po d ał a k ilk a k iep s k ich arg u men t ó w, a żad en z n ich n ie wy d awał s ię zb y t p rzek o ‐ n u jąc y . J ed n ak Erik Han s en wy g ląd ał n a u s at y s f ak c jo n o wan eg o . Po wied ział, że s ię z n ią s k o n t ak t u je. Ciężk im k ro k iem wes zła d o k awiarn i. Ok u lar y p rzec iws ło n eczn e zap ar o wał y o d ciep ła. Przes u n ęł a je n a czu b ek g ło wy i s k ier o wał a s ię d o lad y . Og ień s trzel ał rad o ‐ ś n ie w k o m in k u , p rzy k tó r y m s tał y s k ó r zan e fo t el e. M o żn a b y ło u s iąś ć i p o c zy tać. Na tab lic y z ty łu wid n iał y p ro m o c je d n ia.
– W s amą p o rę. Właś n ie miel iś my zam y k ać – o d ez wał a s ię d ziewc zy n a za lad ą. No e ll e p rzy jr zał a s ię tab lic y . Ech , czem u n ie? – Po p ro s zę b iał ą mo k k ę z p o d wó jn ą b itą ś miet an ą. – Po g rzeb ał a w to r eb c e. – I czy mo g łab y m p ro s ić jes zc ze te małe cias teczk a z czek o l ad ą? Żwawa k as jerk a, b lo n d y n k a, p ewn ie ś wież o p o lic eu m, wy s zczer zy ła zęb y w u ś miec h u . – Święt u jem y ? By ć mo że. No wy p o c ząt ek ży cia, d ro g ę d o czeg o ś , z czy m mo g ła ży ć. No e ll e k iw‐ n ęł a, zap łac ił a, p o czy m p o d es zła d o d ru g iej lad y , żeb y zac zek ać n a zam ó wien ie. Kied y d o s tał a s wo j ą mo k k ę, n ał o ż y ła p o k ry wk ę, u p ił a ły k i o ś miel ił a s ię wy jś ć n a ś n ież y cę. Ciep ło czek o l ad y p rzen ik n ęł o zak am ark i jej ciał a i wzmo cn ił o ją, n awet jeś li tę mo c miał a czu ć ty lk o p rzez ch wil ę. M o g ła to zro b ić. Z Elim lu b – co b y ło b ard ziej p rawd o p o d o b n e – b ez Elieg o . Zaa k c ep t o wał a ten s tan rzec zy , p rzy n ajmn iej w więk s zej częś ci. Gd y b y ty lk o mo g ła co fn ąć s ię w czas ie, zro z u m ieć, k ied y zac zęł o s ię p s u ć. M o że ich małż eń s two n ad al b y ło b y wart e u rat o wan ia. J es zc ze ty lk o to a l et a i ru s zy p ro s to d o d o mu . Po s p ies zy ła d o łaz ien k i i właś n ie wted y u s ły s zał a h ał as . Krzy k i, p o d n ies io n e g ło s y . Gwałt o wn ie o two r zy ła d rzwi i za‐ marł a. Przy lad zie s tał o d wó ch mężc zy zn w k o m in iark ach – jed n eg o z n ich n az wał ab y rac zej ch ło p c em, g d y ż s wo j ą p o s tu rą n ie p rzy p o m in ał d o b rze zb u d o wan eg o , s zer o ‐ k ieg o w b ar ach to war zy s za. Więk s zy z n ich cel o wał w k as jerk ę z p is to l et u . No e ll e ro zp o z n ał a g lo ck a, d ziewięć mil im et ró w. Ch u d ziel ec wy c iąg n ął p ap ier o wą to rb ę. – Nap ełn ij ją, p o t em n a ziem ię. Ser io ? Nap ad w k awiarn i? J ak wid ać, w las ach Pó łn o c y czai li s ię też d ro b n i p rzes tęp c y . Wy s tarc zy ło s ię‐ g n ąć p am ięc ią d o wy d ar zeń w Deep Hav en . Có ż, d zis iaj n ik t n ie u mrze. Serc e No e ll e wal ił o , k ied y s zp er ał a w to r eb c e w p o s zu k iwan iu k o m ó rk i. Szlag , zo s tawił a ją w s am o c h o d zie, w u ch wy cie n a k u b ek . Ale d wa k ro k i s tąd b y ły d rzwi… Wzięł a o d d ech , z imp et em wy s zła z łaz ien k i i ru s zy ła d o wy jś cia. – Hej! Kied y wy s k o c zy ła n a ch o d n ik i rzu cił a s ię w k ier u n k u s am o c h o d u , jed en z n a‐ p as tn ik ó w s ię o d wró c ił, mo żl iwe, że u s ły s zał a s trzał. Czy jaś d ło ń złap ał a ją za ram ię i s zarp n ęł a d o ty łu . – Do k ąd to s ię wy b ier am y ? – Wb ij ał a s ię p az n o k c iam i w jeg o k o m in iark ę n awet w ch wil i, k ied y wciąg ał ją z p o wro t em d o k awiarn i. W ś ro d k u u d er zy ł ją tak mo cn o , że zad rżał a jej s zczęk a. Brąz o we o czy , tat u aż n a d ło n i, u zg ięc ia k ciu k a. Kas jerk a leż ał a n a p o d ł o d ze za lad ą i p łak ał a. Na jej p o l iczk u wid n iał a p ręg a, o twart a i k rwawiąc a ran a. Ch ło p ak s tał n ad n ią, a s p o d k o m in iark i wy s tawał y mu za‐ n ied b an e b lo n d wło s y . Sp o jr zał n a No e ll e. Na wid o k b lad y ch n ieb ies k o s zar y ch o czu
p rzes zy ł ją d res zcz. Więk s zy mężc zy zn a ch wy cił ją ter az za s zy ję i p rzy c is n ął twar zą d o p o d ł o g i. – Otwó rz s ejf alb o ją zab ij em y – wark n ął d o p rac o wn ic y . Dziewc zy n a czo łg ał a s ię d o b iu r a n a zap lec zu , łk aj ąc. Boże, proszę, nie chcę umierać na podłodze kawiarni. Alb o s k lep u wiel o b ran ż o weg o . Ta my ś l n iem al p o z b awił a ją tch u . J ej ro d zin a n ie p o t raf ił ab y zn ó w p rzez to p rzejś ć. – M amy to – o ś wiad c zy ł ch ło p ak . – Do b rze. A ter az ją zas trzel. – Ten d ru g i p o d ał mu s wo j eg o g lo ck a. Ch ło p ak wg ap ił s ię w to war zy s za. Po k ręc ił g ło wą. – Nie mo g ę. Więk s zy mężc zy zn a s tłu mił p rzek leń s two , p o czy m zn ik n ął n a zap lec zu . O nie, proszę, nie… Dźwięk s trzał u ws trząs n ął No e ll e. Ch ło p ak n ap o t k ał jej wzro k . Sam miał wy t rzes zc zo n e o czy . I wted y p o c zu ła co ś w ś ro d k u . M o że to b y ł in s ty n k t. Gło s . Uciekaj. Uciekaj! Zer wał a s ię i rzu cił a d o d rzwi. Ścig ał y ją k rzy k i, ale b ieg ła d al ej ch o d n ik iem w k ier u n k u d ro g i. Tam – ś wiat ła! Cięż ar ó wk a p rzed zier ał a s ię p rzez zam ieć. – Po m o c y ! Po m o c y ! – Wtarg n ęł a n a d ro g ę, mac h aj ąc ręk o m a n ad g ło wą. – Stó j! I wted y k o z ak i ją zawio d ły . Po ś liz g n ęł a s ię n a g o ł o l ed zi, jed n ą s to p ę wy r zu caj ąc p rzed s ieb ie. Ws trząs p o d er wał d ru g ą n o g ę. Ciał o zn al az ło s ię w p o wiet rzu . J ej k rzy k zmies zał s ię z p is k iem o p o n cięż ar ó wk i. Up ad ek n a ch o d n ik wy wo ł ał w No e ll e ek s p lo z ję b ó lu . Po t em zap ad ła ciemn o ś ć.
Rozdział 2
Eli Hu e s to n ch ciałb y n a zaws ze zam ies zk ać s am o tn ie w s wo i m d o mk u n a lo d zie. M ó g łb y , p rawd a? Przy n ajmn iej p rzez czter y mies iąc e w ro k u . Przy c zep a, wtas zc zo n a n a ś ro d ek jez io r a M cFarl an d tu ż p rzed Święt em Dzięk c zy n ien ia, d o k tó r ej mo żn a b y ło d o t rzeć ty lk o s k u ter em ś n ieżn y m, p o s iad ał a ws zy s tk ie p rzy wil ej e d o m o weg o zac is za. Po m ij aj ąc lo d o wat y , n iep rzen ik n io n y ch łó d . Do m ek , mn iej więc ej wielk o ś ci jeg o s y p ialn i, wy p o s aż o n y b y ł w d ęb o we s zafk i, k u ch en k ę, mik ro f al ó wk ę, lo d ó wk ę o raz n o wy p łas k i ek ran HD, n ie ws p o m in aj ąc o wo d o o d p o rn ej k am er ze, k tó r a mo n it o r o wał a d n o jez io r a, p rzy n ęt ę i ry b y . Gd y b y zec h ciał, mó g łb y s p ęd zić n o c n a jed n y m z łó ż ek p ięt ro wy ch . Do m ek tak p rzy j emn ie s ię n ag rzewał, że czas am i trzeb a b y ło k o r zy s tać z jed n eg o z k an ał ó w wen ‐ ty lac y jn y ch p o d s u f it em. Oczy wiś cie b y ła też to a l et a. A, i s ześ ć o two r ó w, d zięk i k tó r y m Eli mó g ł ło wić ry b y . Co czas am i ro b ił. Na p rzy k ład d ziś . Czter y o k o n ie – jed n eg o wo ln o mu b y ło zat rzy mać[0 1 ] – o raz s zczu p ak , k tó r y n ie p o t raf ił s ię o p rzeć n ęc ąc em u u ro k o wi u k ‐ lejk i, p o d s k ak u jąc ej tu ż p rzed jeg o s zer o k ą wy g ło d n iał ą p as zc zą. Na lu n ch Eli o czy ś cił s zczu p ak a i u s maż y ł g o w p an ierc e. Po c h ło n ął p o s ił ek , p o ‐ p ij aj ąc co lą. Nie n al eż ał ju ż d o ty ch , k tó r zy wlek li ze s o b ą d o las u s ześ cio p ak p iwa. Przer ab iał zres zt ą tem at alk o h o l u . Zd ał s o b ie s p rawę, że to b ez s en s u , k ied y k ażd eg o ran k a b u d ził s ię w g o rs zy m s tan ie. Po za ty m wid ział zb y t wiel u węd k ar zy , k tó r zy ze‐ s zli n a s k u tek h ip o t erm ii, żeb y k u s ić lo s zn o s zen iem alk o h o l u n a to o d l u d zie. Gład k a b iel jez io r a, zmąc o n a jed y n ie p rzez k o l ei n y p o Po l ar is ie, p rzy p o m in ał a
s wo i s tą k o n s tel ac ję g wiazd . Kry s tal iczn a, b ły s zc ząc a p o d b łęk itn y m n ieb em p o ‐ wierzch n ia s k ro p io n a b y ła ter az p ó łm ro k iem, k tó r y ry s o wał s ię n a h o r y zo n c ie. Ciem‐ n y ró ż ro zl ewał s ię p o lo d zie n ic zy m s y r o p . M ó g łb y tu zo s tać n a całą zimę. A lat em ś ciąg n ąłb y zro b io n ą n a zam ó wien ie p rzy c zep ę z jez io r a, zap ark o wałb y ją n a mał ej, n iez ag o s p o d ar o wan ej d ziałc e Hu e s to ‐ n ó w i ło wiłb y n a b rzeg u . Biwak , ś wież e s an d ac ze, s zczu p ak i i o k o n ie n ad s trzel aj ą‐ cy m o g n is k iem. Gd y b y ty lk o ży cie b y ło tak p ro s te jak ło wien ie ry b . Czło wiek n ad ziewa o d p o wied n ią p rzy n ęt ę (larwę alb o u k l ejk ę) n a h ac zy k , za‐ n u rza ży łk ę w wo d zie i czek a, aż ry b a u g ry zie. Nie mu s i p y tać ry b y , jak ie to u czu cie, alb o zg ad y wać, co zro b ił źle, że zo s tał p o t rak t o wan y tak o zięb le. Nie mu s i s ię mar‐ twić, że ry b a p łac ze w ś ro d k u n o cy . Nie cierp iał s tać za d rzwiam i i s łu ch ać s zlo c h u No e ll e. Przen ió s ł s ię d o in n eg o p o k o j u , żeb y u ciec o d teg o , co n o c w n o c d rąż y ło jeg o d u s zę. Nie miał p o j ęc ia, jak p o c ies zy ć żo n ę, k tó r a s trac ił a tak wiel e z s ieb ie, ze s wo j ej p rzy s zło ś ci. Gd y b y p o t raf ił, co fn ąłb y te mro czn e wy d ar zen ia alb o zas tąp ił je in n ą s trat ą. Tak , Eli wo l ałb y n a zaws ze zam ies zk ać n a ty m zap o m n ian y m jez io r ze, zas zy ć s ię w g ę‐ s ty m zaś n ież o n y m les ie, p ięćd zies iąt k il o m et ró w o d cy wil iz ac ji i p o z wo l ić g ło s o m w g ło wie z czas em u cis zy ć s ię d o s zep t u . Po z wo l ić s o b ie my ś leć. Czu ć. Zap o m n ieć s ię. M o że d ałb y rad ę n awet wy m y ś lić s p o s ó b n a to , jak n ap rawić ich ży cie. Alb o zd e‐ cy d o wać, czy w o g ó l e ch ce to ro b ić. Nier az p rzy c h o d ził o mu d o g ło wy , że p o win n i p o p ro s tu p rzy z n ać s ię d o p o r ażk i. Lee wy r az ił a to n awet g ło ś n o – że mo g lib y zac ząć o d n o wa, k ied y ch ło p c y s k o ń ‐ czą s zk o ł ę. Eli rąb ał d la n iej d rewn o n a o p ał. By ła to p rac a, z k tó r ą Der ek s p o k o jn ie b y s o b ie p o r ad ził, ale p rzez liczn e zaj ęc ia s p o rt o we miał n iewiel e czas u n a o b o wiązk i d o m o we. Po za ty m mężc zy zn a czu je s ię w o b o wiązk u p o m ag ać wd o wie p o jed n y m ze s wo ‐ ich zas tęp c ó w. M iał a n a s o b ie czerwo n o -czarn ą o ciep lan ą flan el o wą k o s zu lę, a s p o d s zar ej weł‐ n ian ej czap k i wy s tawał y k as zt an o we wło s y . Uk ład ał a k awałk i d rewn a, k tó r e k o l ejn o wy p ad ał y s p o d s iek ier y . – J ak ch ces z s p ęd zić emer y tu rę, Eli? Sam? Czy z k imś , k to s ię o cieb ie tro s zc zy ? – Od g arn ęł a wło s y z twar zy i u ś miech n ęł a d o n ieg o . W jej min ie k ry ło s ię ch y b a ja‐ k ieś zap ro s zen ie. Nie o d p o wied ział, ale p y tan ie p o z o s tał o . Nie d awał o mu s p o k o j u w d ro d ze n ad jez io r o M cFarl an d . Prześ lad o wał o g o , k ied y o b s erwo wał s p ławik i ry b y p rzem y k aj ą‐ ce p o ek ran ie. Sam? Nie b y ł s am, p rawd a? Eli s k o ń c zy ł my ć żel iwn ą p at eln ię, o s u s zy ł ją i wło ż y ł d o s zafk i. Do m ek wciąż p ach n iał tłu s zc zem z b ek o n u , n a k tó r y m s maż y ła s ię ry b a. Zab ezp iec zy ws zy s p rzęt,
Eli o two r zy ł d rzwi, żeb y p rzewiet rzy ć. Przy c zep a p o t raf ił a p rzem ien ić s ię w twierd zę n ie d o zd o b y cia. By ła tak ciężk a, że d o p rzewiez ien ia jej n a ló d p o t rzeb n y b y ł p o d ‐ n o ś n ik . Wło ż y ł res zt ę ry b y d o p rzen o ś n ej lo d ó wk i, k tó r ą u mieś cił n a s ied zen iu s k u ter a, wy t arł d o s u c h a zlew i to a l et ę, p o czy m wy ł ąc zy ł o g rzewan ie i zam k n ął d o m ek . Nieb o n a zac h o d zie wy d awał o s ię ter az ciemn iejs ze, jak b y n ad c h o d ził a ś n ież y ca. Siln y p o ‐ wiew wiat ru zd mu ch n ął ś n ieg ze s k u teg o lo d em jez io r a, k ilk a g ru d ek s p ad ło n a k u rt‐ k ę Elieg o . Kied y u ru ch o m ił s k u ter, n ag ła zmian a temp er at u ry s p o wo d o wał a, że p rze‐ s zy ł g o d res zcz. Ob y Kirb y s zczęś liwie wró c ił d o d o mu ty m s tar y m g ru c h o t em. W p o b liż e jez io r a ś n ież y ca mo g ła d o t rzeć s zy b c iej, wted y p u s zy s ty ś n ież ek zmien i s ię w g o ł o l ed ź. Eli s p o jr zał n a tel ef o n , wciąż n ie b y ło zas ięg u . Na s zczęś cie No e ll e o d b ier ze ch ło p c a, g d y b y p o t rzeb o wał p o m o c y . Właś ciwie n ie o d s tęp o wał a ich n ajm ło d s zeg o s y n a n a k ro k . Nic d ziwn eg o . Eli wcis n ął g az d o d ec h y , u p aj aj ąc s ię p o t ęg ą p ręd k o ś ci. Przy b rzeg u d o jr zał s wo j eg o tru ck a – d u że czarn e au to . Zat rzy mał s ię p rzy n im, ws p iął p o p o d j eźd zie, wciąg n ął s k u ter n a p ak ę i p rzy m o c o wał. Po c zek ał ch wil ę, aż s am o c h ó d s ię ro zg rzej e, a w ty m czas ie p o s tawił lo d ó wk ę n a s ied zen iu p as aż er a i zb liż y ł d ło n ie d o źró d ła ciep ła. Sam? Czy z kimś, kto się o ciebie troszczy? Gło s Lee d u d n ił mu w g ło wie. Gło s i jej ś miech . Sp o s ó b , w jak i n a n ieg o p a‐ trzy ła, s p rawiał, że Eli czu ł s ię o d wad zieś cia lat mło d s zy ; jej s p o jr zen ie n ie p rzy p o ‐ min ał o mu o trag ed ii. Przeż y wał a o czy wiś cie włas n y d ram at, ale w jej o czach wid ział s ieb ie jak o wy b awic iel a. A n ie d ręc zy ciel a. Ty lk o że Lee b y ła żo n ą Clay a. Nie. Serc e zac zęł o mu wal ić. Nie. Ech , i d o teg o o n s am b y ł żo n at y . Nie zn o s ił s ieb ie za to , że o ty m p o m y ś lał. Ale czy m w o g ó l e jes t małż eń s two ? Na p ewn o n ie ty m, co b y ło międ zy n im a No e ll e. Ws p ó łi s tn ien ie? To l er an c ja? Czas am i n awet i teg o b rak o wał o . Pewn ie mó g łb y ter az u p aś ć n a ló d i n awet b y za n im n ie tęs k n ił a. Niech ló d za‐ marz n ie i wy m aż e g o z jej ży cia b ez zb ęd n y ch cer eg iel i. Wjec h ał n a ś cieżk ę. Im d al ej p rzem ies zc zał s ię n a p o ł u d n ie, ty m p o g o d a s zy b ‐ ciej s ię p s u ła. Gru b e p łatk i ś n ieg u w zet k n ięc iu z au t em n at y ch m ias t to p n iał y i s p ły wał y p o p rzed n iej s zy b ie. Eli włąc zy ł wy c ier aczk i. W p o b liż u jez io r a Su p er io r p o wierzch n ia au t o s trad y b ez wątp ien ia p o k ry ta b y ła lo d em, a w ro wach p an o wał tło k . By ł d la n iej zb y t s u r o wy , zd awał s o b ie z teg o s p rawę. Od p o wied zialn o ś ć za p o d ‐ trzy my wan ie małż eń s twa s p o c zy wał a n a b ark ach mężc zy zn y – ws łu ch ał s ię w s ło wa teg o k az an ia wy s tarc zaj ąc o u ważn ie, b y u wier zy ć w jeg o treś ć. Ale co , jeś li żo n a n ie rea g o wał a? Co , jeś li jeg o s tar an ia w rzec zy wis to ś ci s p rawiał y jej b ó l?
Boże, nie wiem już, jak kochać moją żonę. Jak to naprawić. Jak być mężem, którego potrzebuje. Chyba straciliśmy już nadzieję… Ko m ó rk a zawib ro wał a w k ies zen i k u rtk i. Sięg n ął d o n iej, p o s zp er ał zimn ą d ło n ią i wy j ął tel ef o n . Niez n an y n u mer. Zwo ln ił, s k ręc ił n a o p u s to s zał e p o b o c ze i o d eb rał. – Eli Hu e s to n . – Ech , n ad al mó wił to n em s zer y fa. Ale d wad zieś cia p ięć lat s p ę‐ d zo n y ch n a o d b ier an iu p rzy k ry ch wiad o m o ś ci n ie p o z wal ał o p o z b y ć s ię teg o n a‐ wy k u z d n ia n a d zień . A n awet p o trzech mies iąc ach o d p rzejś cia n a emer y tu rę. Kied y p rzy k ład ał s łu ch awk ę d o u ch a, czu ł, jak z p rzy z wy czaj en ia s k ręc a mu s ię żo ł ąd ek . – Szer y fie, tu An n e Stan d in g Bear. Nie s ły s zał g ło s u s an it ar iu s zk i o d p rawie p ięc iu lat, o d k ąd o n a i jej mąż No ah p rzep ro wad zil i s ię d o Du l u th . Stu d io wał a tam med y cy n ę, żeb y d o s to p n ia p iel ę‐ g n iars k ieg o mó c d o d ać ty t u ł d o k t o r a. Zaws ze ją lu b ił, wied ział a, jak rad zić s o b ie p rzy wy p ad k ach . Ale p o t rzeb o wał a więc ej, n iż Deep Hav en mo g ło jej zao fer o wać, więc p o n ar o d zin ach s y n a Clan c y ’eg o raz em z No ah wy p ro wad zil i s ię, żeb y zrea liz o ‐ wać jej mar zen ia. Kied y ś p o d o b n ie zro b ił a d la n ieg o No e ll e. – Dzień d o b ry – o d p o wied ział. – Nie wiem, czy wies z, ale ju ż n ie jes tem s ze‐ ry fem. Nie s k o m en t o wał a teg o , a co ś , co u jawn iał o s ię w to n ie jej g ło s u , n ap ięt y m i ch ło d n y m, k tó r eg o p ewn ie n au czy li ją w St. Lu k e’s , s p rawił o , że ws trzy mał o d d ech . – Przy k ro mi, ale zd ar zy ł s ię wy p ad ek . O nie, tylko nie Kyle. Czy n ie p o wtar zał temu d ziec iak o wi, że eg z ek wo wan ie p rawa to n ie ro b o t a d la n ieg o ? Że n ie ży czy łb y tak ieg o ży cia żad n em u ze s wo i ch d ziec i, n awet n ajs tars zem u ? Ale p o d o b n ie jak Kels ey , Ky le n ie ch ciał g o s łu ch ać. Wy d awał o s ię, że ch ło p ak mu s i s o b ie co ś u d o wo d n ić. Alb o wy ł ad o wać g d zieś s wó j żal. Eli zeb rał s ię w s o b ie. – Co z n im? Co s ię s tał o ? – Ch o d zi… – u rwał a. – … o p ań s k ą żo n ę. Przewró c ił a s ię p rzed M o c h a M o o s e. M o c h a M o o s e… – W Harb o r City ? – Co Noelle tam robiła? – M y ś lał em, że jes t w d o mu . Zro b ił a co ś s o b ie? – Gd y ty lk o wy p o wied ział te s ło wa, u ś wiad o m ił s o b ie, jak g łu p io zab rzmiał y . Oczy wiś cie, że co ś s o b ie zro b ił a, w p rzec iwn y m raz ie An n e n ie d zwo n ił ab y d o n ieg o . Tak czy in a c zej, jak An n e ją zn al az ła? – Ob awiam s ię, że tak . – Gło s An n e złag o d n iał. – Ud er zy ła s ię w g ło wę, mo cn o . M u s is z p rzy j ec h ać d o St. Lu k e’s w Du l u th … Szer y fie, o n a ma o s iem s zwó w w czas z‐ ce. – O n ie. – Wró c ił n a d ro g ę, p rzed o czam i maj ąc o b r az No e ll e leż ąc ej w k ał u ży k rwi n a o ś n ież o n y m b ru d n y m p ark in g u p rzed k awiarn ią. Zaws ze mu s iał a s ię tam za‐ trzy mać, b ez wzg lęd u n a p o rę d n ia. Wy b ił s o b ie z g ło wy tę wiz ję. – Dzwo n is z ze s zp i‐ tal a? M o g ę z n ią p o r o zm awiać? – Dzwo n ię z o d d ział u in t en s y wn ej ter ap ii, s zer y fie. Ale… n ie ch cę o ty m mó wić
p rzez tel ef o n . – Po p ro s tu p o wied z. – On a… ma p o ważn y u raz g ło wy . Przy k ro mi, s zer y fie, p ań s k a żo n a jes t w ś p iączc e.
*** Emma Nels o n n ie tak ie ży cie s o b ie zap lan o wał a. O n ie – we ś n ie, k tó r y wy ś n ił y z Kels ey Hu e s to n , g raj ąc w p ewn y m g ar aż u n a p ó łn o cn y m wy b rzeż u i two r ząc włas n y zes p ó ł o n az wie Blu e M o n k ey s , z p ewn o ś cią n ie b y ło miejs ca n a n eo n o we rek lam y p iwa, o wło s io n y ch mo t o c y k lis tó w w czarn y ch s k ó r ach czy k o b iet ę wy c h y laj ąc ą k iel is zek z g łęb o k o wy d ek o lt o wan ej czerwo n ej b lu zk i trzy s to l ik i o d s cen y . Emma o d wró c ił a wzro k . Stał a za g łó wn y m g it ar zy s tą Ret ro s p ect, z g it ar ą b as o wą p rzewies zo n ą p rzez ram ię, wy k o n u jąc s k o mp lik o wan e b lu e s o we riff y . Gral i co v er y Led Zep p el in , Flee two o d M ac, Th e Sto n es , a n awet Stev ie’eg o Ray a Vau g h n a. Ws tręt‐ n y o d ó r p ap ier o s ó w wn ik ał w czarn y T-s h irt z lo g o Hard Ro ck Café, k tó r y o d zied zi‐ czy ła p o s wo j ej p rzy j ac ió łc e, a s tru g a p o tu s p ły wał a jej p o k ręg o s łu p ie p o m im o mro z u p an u jąc eg o n a zewn ątrz. Gd y b y jes zc ze raz mu s iał a zag rać Stairway to Heaven, p o p ro s tu s p ak o wał ab y p rze‐ tart eg o czter o s tru n o weg o Fen d er a i rzu cił a s ię d o u cieczk i. By ć mo że d o d o mu , d o Deep Hav en . Nie, n ie, zwy czajn ie b y ła zmęc zo n a. I ś mierd ząc a. I s p łu k an a. Gd y b y n ie to , n ie mu s iał ab y wy p ełn iać lu k w ro zm ai ty ch zes p o ł ach ro ck o wy ch i b lu e s o wy ch w mieś cie, k tó r e p o t rzeb o wał y g it ar zy s ty b as o weg o (a wła‐ ś ciwie g it ar zy s tk i) i k tó r e, w p o r o z u m ien iu z Ritc h ie Hu ff M an ag em en t, b y ły w s ta‐ n ie zap ewn ić jej wy s tarc zaj ąc ą liczb ę wy s tęp ó w, żeb y mo g ła o p łac ić czy n s z za ten mies iąc. Ch ciał a zag rać włas n y k o n c ert. Sama, w ś wiet le ref lek t o r ó w, g rać włas n ą mu z y k ę n a s wo j ej p ierws zej mił o ś ci – g it ar ze elek t ry czn ej. Nies tet y , zap o t rzeb o wan ie n a b lu ‐ es o wo -fo lk o wą p io s en k ark ę z p ó łn o cn ej M in n es o t y , z d u ż y m tal en t em d o imp ro wi‐ zac ji, b y ło za małe, b y mo g ła wy s tęp o wać s o lo . A właś ciwie n ie is tn iał o . Ob s erwo wał a g łó wn eg o g it ar zy s tę, żeb y w d o b ry m miejs cu zmien ić tak t. Zak o ń ‐ czy ł p io s en k ę s k in ien iem g ło wy . – Dzies ięć min u t p rzer wy – p o wied ział d o n iej p rzez ram ię. Bo b b y ? Bill y ? Nie p am ięt ał a, jak ma n a imię, ale k iwn ęł a g ło wą, zad o wo l o n a, że mo że o d wies ić g it ar ę, zejś ć ze s cen y zat ło c zo n eg o 4 0 0 Bar i u d ać s ię p rzez zap lec ze n a u lic ę, g d zie rześ k ie zim o we p o wiet rze o czy ś cił o b y jej my ś li.
Właś ciwie d lac zeg o n ie p o s zła za rad ą s wo j eg o wy c h o wawc y i n ie p o ś więc ił a s ię n au czan iu ? Alb o n ie zo s tał a w s zk o l e, żeb y p o t em p ó jś ć n a ak ad em ię mu z y czn ą? By ć mo że k ier o wał a s ię p am ięc ią o o jcu , k tó r y s tawał p rzed d rzwiam i s tu d ia, g o ‐ to wy ws k o c zy ć za b ęb n y i zaf u n d o wać jej cał o n o cn e jam s es s io n . Alb o czas am i p o p ro s tu o p ad ał n a ro zwal aj ąc ą s ię ziel o n ą k an ap ę, p o d p ier ał b ro d ę d ło ń m i i s łu ch ał. M iał a n ad ziej ę, że wciąż s łu ch a, n awet ty ch wątp liwy ch p o p is ó w Ret ro s p ect. Tata u waż ał, że g rał a s erc em, n awet k ied y ch o d ził o o co v er y s tar y ch n u mer ó w. Bęb n iarz wy s zed ł za n ią, b lo k u jąc d rzwi p u s zk ą. – J ak n a tak ą mło d ą, jes teś n ap rawd ę n iez ła – p o wied ział. To mm y ? Ted ? – Tim – p rzed s tawił s ię w o d p o wied zi n a jej n iep ewn ą min ę. – W p rzy s zły czwart ek mamy k o ‐ lejn y wy s tęp . J es tem p ewien , że Brian ch ciałb y , żeb y ś d o n as d o ł ąc zy ła. Ah a, tamt en miał n a imię Brian . Op arł a s ię o met al o wą p o r ęcz p rzy d rzwiach i u n io s ła g ło wę. Ch mu r y d y mu n ad n ią p rzes łan iał y n ieb o , p rzeb ij ał o s ię p rzez eń rap ‐ tem k ilk a g wiazd . Nawet w b las k u ś wiat eł u liczn y ch led wo b y ła w s tan ie je d o jr zeć. Dawn o temu w Deep Hav en wy d awał o jej s ię, że wid zi cały ws zech ś wiat. Przes zy ł ją d res zcz. – Ritc h ie ws p o m in ał, że p o t rzeb u j ec ie b as is ty . Będ ę mu s iał a s p rawd zić g raf ik . – J u ż ter az wied ział a, co zap lan o wał a n a p rzy s zły czwartk o wy wiec zó r: wielk ie, tłu s te n ic. Ale g d y b y co ś jej wy s k o c zy ło : s zan s a n a wy s tęp w jed n y m z lo k aln y ch h o t el i alb o n awet w Fin e Lin e M u s ic Cafe, p rzed p rawd ziwy mi s łu ch ac zam i, a n ie tak im i, k tó r zy p o p ro s tu żło p al i wh is k ey z co lą d o k ażd eg o tak t u ? – Zał o ż ę s ię, że jes teś b ard zo zaj ęt a, zn as z n ies am o wit e riff y . – Dzięk i. Tata mn ie n au czy ł. – Blu e s o wiec. Zał o ż ę s ię, że jes t d u mn y . – Tim b y ł d o s tat eczn ie s tar y , żeb y b y ć jej wu jk iem, jeś li n ie o jc em, a u ś miech , k tó r y jej p o s łał, n ie b y ł wcal e o d r aż aj ąc y . Lu b ił a g o , tę jeg o zac zes k ę i mas y wn y b rzu ch . Zap al ił p ap ier o s a i wy p u ś cił d y m z d ala o d n iej. – By łb y . – Uś miech n ęł a s ię. – Od s zed ł trzy lata temu . Tim s p o jr zał n a n ią tak , jak więk s zo ś ć lu d zi, k tó r y m to o zn ajm iał a. J emu p rzy ‐ n ajmn iej o s zczęd ził a mak ab ry czn ej p rawd y . Zam o rd o wan y . Nien awid ził a teg o s ło wa. – Przy k ro mi – p o wied ział. – Dzięk i. Ch ciał, żeb y m rea liz o wał a s ię w mu z y ce, n awet d ał mi tro c h ę k as y n a ży cie, k ied y ju ż s ię zd ec y d u j ę. Ty le ty lk o , że n iewiel e z teg o zo s tał o . A p rzy n ajmn iej jej częś ci. M atk a wciąż miał a s wo j ą, a Der ek o d ło ż y ł n a co ll eg e, ch o c iaż mó g łb y p o p ro s tu p o s tar ać s ię o s ty p en d iu m s p o rt o we, jeś li d al ej b ęd zie n ab ij ał p u n k t y d la d ru ży n y Hu s k ies . – Sk ąd jes teś ? Po c ier ał a d ło ń m i o ram io n a, a p o t zam ar zał jej ter az wzd łu ż k ręg o s łu p a. – Deep Hav en . Przy g ląd ał s ię jej, miał miłe b rąz o we o czy . – Ser io ? Uwielb iam to miejs ce. Lat em o d b y wa s ię tam fes tiwal b lu e s o wy . – Wiem. Grał am n a n im k ilk a lat temu . – Pewn ie cię wid ział em. J eżd żę tam co ro k u , zat rzy mu j em y s ię n a camp in g u
miejs k im: ja, żo n k a i n as ze d wa d ziec iaczk i. – Zaws ze g rał am w n am io t ach i n a s cen ie g łó wn ej n a lo k aln y m p o k az ie tal en t ó w. Wy s tęp o wał am z p rzy j ac ió łk ą. Naz y wał y ś my s ię Blu e M o n k ey s . Du rn e, wiem. Zac iąg n ął s ię p ap ier o s em. – Ch y b a cię p am ięt am. M iał aś wo k al is tk ę… – Kels ey . Tak . Po t raf ił a ro zk ręc ić imp rez ę. – M o g ła ju ż o ty m mó wić b ez tak ieg o b ó lu . Po m o g ła jej w ty m p rzep ro wad zk a d o miejs ca o d d al o n eg o o p ięć g o d zin n a p o ‐ łu d n ie. – Wciąż g rac ie raz em? – Rzu cił p ap ier o s a n a ziem ię i zg as ił b u t em. – Nie. – Na ty m s k o ń c zy ła. Od p o wied ź mo g łab y wy wo ł ać mel an c h o l ię, g d y b y Emma s o b ie n a to p o z wo l ił a. – Szk o d a. – Otwo r zy ł jej d rzwi i wp ro wad ził d o ś ro d k a. Ciep ło b aru , ły k alk o h o ‐ lu i s ó l p o tu n iem al p o z b awił y ją tch u . Pewn eg o d n ia o d n ies ie s u k c es i czas y wy s tęp ó w w zes p o ł ach b lu e s o wy ch d o ‐ b ieg n ą k o ń c a. Przewies ił a g it ar ę p rzez ram ię. Uś miech n ęł a s ię d o wid o wn i. Nik t n ie o d wzaj emn ił u ś miec h u . – Pinball Wizard – p o wied ział Brian i Tim p o d c h wy cił ry tm. Blu e M o n k ey s wy p ro d u k o wał o k ilk a co v er ó w Th e Wh o , ale Emma n ig d y n ie czu ła s ię ro ck o wą d u s zą. Wo l ał a s tars ze k awałk i – Glad y s Kn ig h t, M av is Stap les alb o Aret h y Fran k lin . Nie g ard ził a też J an is J o p lin , J o an Baz czy J o n i M itc h ell. I mo g ła n a zaws ze zat rac ić s ię w s wo i ch aran ż ach p rzeb o j ó w z lat s ied emd zies ią‐ ty ch : au t o rs twa J o e g o Co ck er a, B.J . Th o m as a, a n awet Sim o n a i Garf u n k el a. Pewn ie n ie d ało s ię ich u lep s zy ć, ale lu b ił a p ró b o wać. Po d o b ał o jej s ię b rzmien ie, k tó r e s o b ie wy p rac o wał a. Po d o b n eg o zd an ia b y ł jej men ad żer, Ritc h ie. Tak jej s ię p rzy n ajmn iej wy d awał o , k ied y p o z n al i s ię n a wiec zo ‐ rze amat o r ó w w M ad Fo x . W tak im raz ie jak im cu d em ro k p ó źn iej wciąż zas tęp o wał a n ieo b ecn y ch b as is tó w? Pewn ie d lat eg o , że n ad al n ie p o t raf ił a wy c zar o wać włas n y ch tek s tó w. J as n e, że u miał a złap ać riff, s k ak ać p o p ro g ach z g ó ry n a d ó ł w ry tm b lu e s a fo rt ep ian o weg o , ale zn al ez ien ie s łó w, k tó r e mo żn a b y wy ś p iewać? To b y ła d ziałk a Kels ey . Kilk u fan ó w zac zęł o p o r u s zać s ię d o tak t u n a p ark iec ie p o d s cen ą, jed en z n ich u d awał, że g ra n a g it ar ze, d ru g i s k o n c en t ro wał s ię n a Emm ie. Tań c zy ł tu ż p rzed n ią; miał n a s o b ie T-s h irt z Gu n s N’ Ro s es , a n a jeg o twar zy mal o wał s ię p ij ack i u ś miech w s ty lu „n o ch o d ź tu taj”. M ru g n ął d o n iej. Sk ry cie p rzewró c ił a o czam i. Świetn ie, g ro u p ie. Rzu cił a mu s p o jr zen ie, b ez u ś miec h u . Odsuń się, koleś. Nie ma tu nic do oglądania. Kto ś ws tał o d s to l ik a p rzy ty ln y ch d rzwiach i p rzez to o mal n ie zg u b ił a ry tm u . Wy s o k i, o ram io n ach fu tb o l is ty , zmierzwio n y ch b rąz o wy ch wło s ach i p iwn y ch o czach , k tó r e n ic zy m p o c is k term o l o k ac y jn y zat rzy mał y s ię n a n iej, że aż s erc e jej zał o m o t ał o . Przy b y s z miał n a s o b ie mark o we lev is y i o ciep lan ą d żin s o wą k u rtk ę, a w ty ch b u t ach trek k in g o wy ch wy g ląd ał jak wieś n iak z g ó rs k iej wio s k i. Nie, to n ie mó g ł b y ć Ky le Hu e s to n .
Ale ten mężc zy zn a miał s zczu p łe b io d ra Ky le’a i k ro k , k tó r y s p rawiał, że tłu m s ię p rzed n im ro zs tęp o wał. I ro zt ac zał wo k ó ł s ieb ie tak ą au rę s iły , że Emma zap o ‐ mn iał a, jak s ię n az y wa. To n ie b y ł ju ż ch ło p iec, k tó r eg o p o d ziwiał a w s to ł ó wc e alb o n a try b u n ach , g d zie g rał a n a flec ie, p o d c zas g d y o n wy r ab iał s o b ie rep u tac ję n a b o ‐ is k u d o k o s zy k ó wk i. Ten Ky le wy r ó s ł, miał męs k ie d ło n ie, męs k ą d u mę. Co ten n ies am o wit y s tars zy b rat Kels ey ro b ił w b ar ze d la mo to c y k lis tó w w Twin Cit ies ? Do b rze, że n ie s tał a p rzy mik ro f o n ie. Emma p rzeł k n ęł a ś lin ę, ale miał a ś ciś n ięt e g ard ło . Po p at rzy ła w jeg o k ier u n k u . Uś miech n ęł a s ię. Czy zau waż y ł jej s p o jr zen ie? I wted y g ro u p ie o b r ó c ił s ię, żeb y p o d j ąć ry wal iz ac ję o jej wzg lęd y . Zat o c zy ł s ię, ch lu s n ął d rin k iem n a k o s zu lę Ky le’a i p o wied ział co ś , czeg o Emma n ie u s ły s zał a. Ky le n awet n ie mru g n ął, jed y n ie u ś miec h ał s ię ch ło d n o . Ch wy cił mężc zy zn ę, za‐ n im ten u p ad ł, i p o s ad ził g o n a s to łk u . Ale ad o r at o r Emmy n ie b y ł z teg o zad o wo l o n y . Cis n ął res ztk ą p ły n u w p lec y Ky le’a, ale n ie traf ił. Drin k ch lap n ął n a mężc zy zn ę u b ran eg o o d s tó p d o g łó w w czar‐ n e s k ó r zan e ciu c h y , s ied ząc eg o p rzy p o b lis k im s to l ik u . Nie b y ła p ewn a, jak d o k ład n ie d o s zło d o b ó jk i – k rzes ło p o f ru n ęł o p rzez s tó ł, mężc zy źn i s ię włąc zy li, k o b iet y zac zęł y k rzy czeć, a Brian wy ś p iewał o s tatn ie s ło wa p io s en k i. Przes tał a g rać, k ied y s zk lan k a p rzel ec iał a jej n ad g ło wą i ro zt rzas k ał a s ię o b o ‐ azer ię. Ky le ro zp ły n ął s ię w tłu mie. A mo że w o g ó l e g o n ie wid ział a. M o że p o p ro s tu ws p o m n ien ie o Kels ey tam, n a zewn ątrz, p o wo ł ał o d o ży cia jej war iack ie lic ea ln e ma‐ rzen ia. Ky le p rzec is k aj ąc y s ię p rzez tłu m, żeb y złap ać ją w ram io n a. Alb o s ied ząc y w p ierws zy m rzęd zie n a jed n y m z jej wy s tęp ó w, wb ij aj ąc y w n ią s wo j e p ięk n e s p o jr ze‐ n ie. Przec ież d ziewc zy n ie n ie jes t tak łat wo zap o m n ieć o s wo j ej p ierws zej mił o ś ci. – Łap s wó j s p rzęt! – wrzas n ął Tim p rzez ch ao s , p o czy m wy n u rzy ws zy s ię zza p erk u s ji, s ięg n ął p o s k ó r zan ą to rb ę i p ał eczk i. Emma zd jęł a g it ar ę i o d łąc zy ła ją o d p rąd u , p o czy m zac zęł a d łu b ać p rzy p o ‐ k ro wc u , p ró b u j ąc wep ch n ąć in s tru men t d o ś ro d k a. Ko l ejn a s zk lan k a ro zt rzas k ał a s ię tu ż za n ią, ale Emma n awet n ie s p o jr zał a w ty m k ier u n k u . Dwó ch mężc zy zn wp ad ło n a s cen ę, p rzy g n iat aj ąc Brian a d o b ęb n ó w. Klawis zo ‐ wiec wrzes zc zał. Ty lk o n ie Fen d er, ty lk o n ie Fen d er – Emma p rzy c is n ęł a g it ar ę d o p iers i i p o p ę‐ d ził a k u k rawęd zi s cen y . Ud er zy ła o p o d ł o g ę, ter az u s mar o wan ą wh is k y i p ian ą z p iwa, ale wp ad ło n a n ią k ilk u awan t u rn ik ó w i ru n ęł a n a k o l an a. Ob ro n ił a s ię jed n ą ręk ą, p rzy t u lił a mo cn o g i‐ tar ę, a w mó z g u p u ls o wał o jej jed n o s ło wo . Uciekaj. Serc e wy r y ło jej ten ro zk az w g ło wie. Zer wał a s ię n a ró wn e n o g i, ty lk o p o to , żeb y k to ś zn ó w p o wal ił ją n a ziem ię. Zmo c zy ła s o b ie s p o d n ie w o k o l ic ach k o l an .
Ud ał o jej s ię zlo k al iz o wać p o ł o ż en ie jed n ej ze s tó p . Kto ś n a n ią wp ad ł. Po l ec iał a p rzed s ieb ie, n ie zd o ł aws zy złap ać s ię k rawęd zi s ce‐ n y . Up ad ła g ło wą d o p rzo d u . Świat zawir o wał, a ją p rzes zy ł b ó l i p rzed o czam i p o j awił y s ię mro czk i. Od r u c h o ‐ wo p o węd ro wał a d ło n ią d o czo ł a, p o czy m ręk a s ię ześ liz g n ęł a. Emma u p u ś cił a g it ar ę. Och . Bó l p o wal ił ją z p o wro t em n a ziem ię, a p u ls o wan ie w g ło wie zag łu s zy ło zam ie‐ s zan ie wo k ó ł. Po m o c y … Czy jeś ręce o p lo t ły Emmę, wcis k aj ąc jej g it ar ę w d ło n ie, i p o ch wil i p o d c iąg n ęł y d o g ó ry . M ac ał a d o o k o ł a w p o s zu k iwan iu in s tru men t u , d ru g ą ręk ą d o t y k aj ąc ro zp al o n e‐ g o czo ł a. J ej wy b awc a p rzec is n ął s ię wraz z n ią p rzez tłu m w k ier u n k u ty ln eg o wy j‐ ś cia. Zimn e p o wiet rze wy r wał o ją z ch ao s u , a b ó l zan ik ł n a b ło g ą ch wil ę, k ied y p o d ‐ n io s ła wzro k . Lamp y u liczn e o ś wiet lał y jej twarz. Och , wcal e g o s o b ie n ie wy m y ś lił a. I w tej zwar io wan ej ch wil i, czu jąc jeg o zap ach , wid ząc to zap ier aj ąc e d ech w p ier‐ s iach , zat ro s k an e s p o jr zen ie jeg o cu d o wn y ch o czu … Po c ał o wał a g o . Po p ro s tu n ac h y lił a s ię i p rzy c is n ęł a s wo j e u s ta d o jeg o u s t. Ch wil a, o k tó r ej mar zy ła o d lat, wy d ał a s ię o d p o wied n ia, k ied y trzy mał ją w ram io ‐ n ach . Ky le. Zau waż y ł ją. M o że zaws ze ją d o s trzeg ał. Zak o ń c zy ła p o c ał u n ek u ś miec h em i s p o jr zał a mu w o czy . – Hej, Ky le. Zmru ży ł o czy i zmars zc zy ł czo ł o . Po m ó g ł jej u s iąś ć, p o czy m s ięg n ął d o k ies ze‐ n i, wy j ął ch u s t eczk ę i p rzy ł o ż y ł jej d o czo ł a. – Zn am y s ię? – zap y tał cic h o .
[0 1 ] Liczb ę, g at u n k i lu b ro zm iar y ry b , k tó r e mo żn a zat rzy mać n a włas n y u ży tek , p o d aj e s ię w reg u lam in ach p o s zczeg ó ln y ch ło wis k . Po z o s tał e o k az y n al eż y wp u ś cić z p o wro t em d o wo d y (p rzy p . tłu m.).
Rozdział 3
Bo l ał o ją ws zy s tk o – ręce, n o g i – całe ciał o , aż d o k o ś ci. I g ło wa. J ak b y ś cis n ęł o ją imad ło . Zal ewał ją b ó l i wy d awał a z s ieb ie jęk i p o c h o d ząc e z n ajg łęb s zy ch czel u ś ci ciał a. – J es tem tu taj, No e ll e. Gło s wy r wał ją z czarn ej s iec i, z miejs ca, g d zie b y ła więźn iem b ó lu . Otwo r zy ła o czy , ty lk o n a ch wil ę. Gd zie… ? No e ll e n a p o wró t wp ad ła w o b j ęc ia ciemn o ś ci, p ró b u j ąc zro z u m ieć. Za‐ s tan awiał a s ię, co mó wią te zap ac h y – g ry ząc y p o s mak ś ro d k a o d k aż aj ąc eg o , p u s zy s ta czy s to ś ć ś wież o wy p ran ej p o ś ciel i. Szp it al? Po c zu ła k waś n y s mak p an ik i i p o n o wn ie ro zc h y lił a p o wiek i. Przy łó żk u wis iał a b łęk itn a zas ło n a, a u rząd zen ie o b o k in f o rm o wał o p ik an iem o fu n k c jach ży cio wy ch . Za n a wp ó ł o s ło n ięt ą s zk lan ą ś cian ą zn ajd o wał s ię s łab o o ś wiet lo n y k o r y tarz. Do c h o d ząc e s tamt ąd p rzy t łu mio n e d źwięk i zd rad zał y jak iś ru ch . – No e ll e, ciii, u p ad łaś . Gło s s p rawiał, że walc zy ła z res ztk am i n iep rzy to mn o ś ci i jęk n ęł a z wy s iłk u , s ta‐ raj ąc s ię u s tal ić jeg o źró d ło . M ężc zy zn a. Wy s o k i, o s zer o k ich ram io n ach , w s zar ej wełn ian ej czap c e p o ‐ ły s k u jąc ej o d wilg o c i. M iał a p rzec zu cie, że g o zn a, d o s trzeg ał a cień czeg o ś , czeg o n ie p o t raf ił a o k reś lić. Lek arz? Nie, to n iem o żl iwe, b o miał n a s o b ie b rąz o we o g ro d ‐ n iczk i i trzy mał co ś , co p rzy p o m in ał o wy s łu żo n e ręk awic e ro b o c ze. J ed n ak wy g ląd ał zn aj o m o i jak iś g ło s jej p o d p o wiad ał, że n ie mu s i s ię g o o b awiać. Do p ó k i mężc zy zn a n ie ś cis n ął jej d ło n i. Sp o jr zał a n a ten mo cn y , ciep ły u ch wy t i
p rzeł k n ęł a ś lin ę. Wy r wał a s ię. W d ru g iej ręce p o c zu ła s zczy p an ie k ro p ló wk i. M iał a tak s p iec zo n e u s ta, że n awet k ied y je o twier ał a, n ie wy d o b y ł s ię z n ich ża‐ d en d źwięk . M ężc zy zn a mu s iał to zau waż y ć, b o wziął z tack i k u b ek i p o d ał jej d o u s t s ło mk ę. Sąc zy ła wo d ę, k tó r a s p ły wał a p o zas ch n ięt y m g ard le. – Co … ? – p o wied ział a ch rap liwie, p rawie b ezg ło ś n ie. – Przewró c ił aś s ię. Przed k awiarn ią w Harb o r City . I b ard zo mo cn o u d er zy łaś s ię w g ło wę. – Od c h y lił s ię i zs u n ął czap k ę. Przeb ieg ł d ło n ią p o zan ied b an y ch b rąz o ‐ wy ch wło s ach p rzy p ró s zo n y ch s iwiz n ą. M iał trzy d n io wy zar o s t i wy g ląd ał n a jak ieś p ięćd zies iąt lat, ch o c iaż n ig d y n ie b y ła d o b ra w s zac o wan iu wiek u . – Wy s tras zy łaś mn ie. Do p ier o p rzy j ec h ał em i p o wied ziel i mi… – Wy p u ś cił p o wiet rze. Sp o jr zał jej w o czy , p o t rząs aj ąc g ło wą. – Swo j ą d ro g ą, co ro b ił aś w tej ś n ież y cy ? Nawet mi n ie mó ‐ wił aś , że wy j eżd żas z. M iał ład n e o czy – ciemn o b rąz o we – k tó r y mi ter az o b s erwo wał ją ze zmart wie‐ n iem. Tak , czu ła, że ch y b a g o zn a, ale czy to z p o wo d u p al ąc eg o b ó lu g ło wy , czy mo że jas n y ch ś wiat eł, k tó r e s p rawiał y , że p o k ó j wir o wał, n ie p o t raf ił a s o b ie p rzy p o ‐ mn ieć jeg o imien ia. Gap ił a s ię n a n ieg o , czek aj ąc n a o lś n ien ie, ale… – Nie wiem, o czy m p an mó wi. I k im p an jes t? Zn o wu zmars zc zy ł b rwi, p rzy b liż y ł s ię i s p o jr zał jej w o czy . Un io s ła d ło ń , żeb y g o p o ws trzy mać. – Pro s zę p o s łu ch ać, p an ie… – Hu e s to n – d o k o ń c zy ł. Od c h y lił s ię i p rzy c is n ął p alc e d o czo ł a. – To ja… Eli. Nie p o z n aj es z mn ie? – Nie… – Oj, mó wien ie b o l ał o . Każd e s ło wo d źwięc zał o jej w g ło wie. Sk rzy wił a s ię i zam k n ęł a o czy . Kied y je o two r zy ła, ju ż g o n ie b y ło . M o że p o m y lił p o k ó j. Do t k n ęł a miejs ca, w k tó r y m b o l ał a ją g ło wa, i p o c zu ła b an d aż. Co ten mężc zy zn a mó wił o jej u p ad k u ? I o k awie? Nawet n ie lu b ił a k awy . J es t ws trętn a, czarn a i g ry ząc a w s mak u . Naj‐ wy raźn iej jej n ie zn ał, b o k ażd y , k to ją zn ał, wied ział, że b y ła o d d an ą wielb ic ielk ą d iet et y czn ej co li. No e ll e wró c ił a p am ięc ią d o o s tatn ieg o wy r aźn eg o ws p o m n ien ia, b y je zan al iz o ‐ wać. Szła p rzez k amp u s – ty lk o ty le p am ięt ał a. Nie, zar az, b y ła n a mo ś cie p rzy Wa‐ s h in g t o n Av en u e. Ku lił a s ię n a wiet rze. Śn ieg ch ło s tał ją p o twar zy . Dlac zeg o zg o ‐ d ził a s ię mies zk ać p o za k amp u s em? Zat rzy mał a s ię n a ś wiat łach , trzęs ąc s ię z zimn a. Czy k to ś ją p o t rąc ił? Is to tn ie, czu ła, że jes t cała p o o b ij an a, b o l ał a ją też s zczęk a. Pró b o wał a p o r u s zy ć ręk o m a, n o g am i, ale o k az ał y s ię b ezwład n e. M o że b y ł o ch ro n iar zem n a u n iwers y t ec ie. Dlat eg o g o zn ał a. No e ll e p rzet rawił a tę my ś l, ws zy s tk o s k ład ał o s ię w cał o ś ć. Po win n a p o p ro s ić, żeb y zad zwo n il i d o jej ro d zic ó w. Ale n ie miał a s iły , żeb y p o ‐ s zu k ać p rzy c is k u wzy waj ąc eg o p iel ęg n iark ę. – Pan i No e ll e? Stał a n ad n ią ś liczn a lek ark a o k ró tk ich k as zt an o wy ch wło s ach i p iwn y ch
o czach . M iał a k it el, s tet o s k o p n a s zy i i ś wiec ił a jej lat ark ą p o o czach . No e ll e s k rzy wił a s ię, n ie p o t raf iąc p o ws trzy mać k o l ejn eg o jęk u . Lek ark a wy p ro s to wał a s ię. – J ak s ię p an i czu je? Zal ic zy ła p an i d o t k liwy u p ad ek . – Un io s ła ram ię No e ll e i zmier zy ła p u ls . – Bo li mn ie g ło wa – zd o ł ał a wy k rztu s ić. Sp o jr zał a n a lek ark ę i s erc e lek k o jej p o d s k o c zy ło . M ężc zy zn a s tał za n ią z zał o ż o n y mi ręk o m a, p o d ru g iej s tro n ie p o k o j u , a wy r az jeg o twar zy b y ł n iem al b ezwzg lęd n y . M o że ten Eli p o p ro s tu ch ciał wied zieć, czy ws zy s tk o z n ią w p o r ząd k u . – Dzięk u ję – p o wied ział a d o n ieg o cic h o . – Nie jes tem p ewn a, jak tu traf ił am, ale p rzy p u s zc zam, że ma p an z ty m co ś ws p ó ln eg o . Otwo r zy ł u s ta, co wy g ląd ał o , jak b y o g arn ęł a g o p an ik a. – Och , n ie, s ąd zę, że k to ś in n y cię zn al azł. Zad zwo n il i d o mn ie. By łem n a jez io ‐ rze. – Po d s zed ł b liż ej i złap ał ją p rzez k o c za k o s tk ę. – Pam ięt as z? M ó wił em ci ran o , że wró c ę d o d o mu p ó źn o . Lek ark a zał o ż y ła No e ll e man k iet d o p o m iar u ciś n ien ia i zac zęł a n ap ełn iać g o p o wiet rzem. No e ll e wy s u n ęł a s to p ę ze zb y t p o u fał eg o u ś cis k u . Eli n ac h mu r zy ł s ię. J ez io r o . M o że p rac o wał d la jej o jca? Czy n ie ro b ił p rzy p ad k iem d o b u d ó wk i d o d o mk u w Brai n erd ? Ty lk o d lac zeg o … – Ciś n ien ie jes t tro c h ę p o d wy żs zo n e, ale n al eż ał o s ię teg o s p o d ziewać. Lek ark a zd jęł a man k iet. – Gd zie s ą mo i ro d zic e? M o że… Trzeb a d o n ich zad zwo n ić? M ężc zy zn a g ap ił s ię n a n ią b ez ru ch u , ty lk o s zczęk a lek k o mu zad rżał a. Lek ark a wy c iąg ał a term o m etr, wy s u waj ąc g o z p las tik o wej o s ło n k i. Do t k n ęł a n im u s t No e ll e. – Pan i No e ll e, wie p an i, g d zie p an i jes t? – s p y tał a. – Oczy wiś cie. J es tem w s zp it al u . – Otwo r zy ła u s ta i p rzy c is n ęł a term o m etr ję‐ zy k iem. Wró c ił a wzro k iem d o mężc zy zn y . Tak , mu s i p rac o wać d la jej o jca. M iał s iln e d ło n ie jak s to l arz i b y ł k rzep k i, wy g ląd ał n a tak ieg o , co to wie, jak s o b ie p o r ad zić. Term o m etr zac zął p ik ać, lek ark a wy j ęł a g o z u s t No e ll e. – M ieś ci s ię w n o rm ie. – Wy r zu cił a p las tik o we o p ak o wan ie. – Wie p an i, jak p an i tu traf ił a? – J a… wrac ał am d o d o mu z zaj ęć. Pad ał ś n ieg . Czy p o t rąc ił mn ie s am o c h ó d ? – O mó j… – M ężc zy zn a s to j ąc y d o t ąd w n o g ach łó żk a zac zął s ię co f ać, p o k a‐ zu jąc n a n ią p alc em, jak b y ją o co ś o s k arż ał. – Nie, n ie… Lek ark a zwró c ił a s ię d o n ieg o . – Szer y fie, p ro s zę zac h o wać s p o k ó j. To czas am i s ię zd ar za. Pro s zę d ać n am ch wi‐ lę. Szer y fie? Czy żb y b y ła o co ś o s k arż o n a? Ta my ś l zas iał a w n iej s trach . – Ch cę, żeb y wy s zed ł – o ś wiad c zy ła lek arc e. – Pro s zę. Niech s tąd wy jd zie. – Pro s zę p o s łu ch ać. Przewró c ił a s ię p an i p rzed k awiarn ią, w d ro d ze d o d o mu .
J es t p an i w Du l u th . Czy n ap rawd ę n ie ro zp o z n aj e p an i mężc zy zn y , k tó r y s to i za mn ą? No e ll e s p o jr zał a n a n ieg o n iec h ętn ie. Wy d awał s ię ws łu ch iwać w k ażd e s ło wo le‐ k ark i. – On … wy g ląd a tro c h ę zn aj o m o . Ale n ie, p rzy k ro mi. A p o win n am? Lek ark a p rzes u n ęł a d ło n ią p o ręce No e ll e. – Ten mężc zy zn a to p an i mąż. Ws zy s tk o w n iej zam arł o . Sp o jr zał a n a n ieg o . Sp o s ó b , w jak i n a n ią p at rzy ł, tę‐ s k n o t a, k tó r a n ag le p o j awił a s ię n a jeg o twar zy , jak b y czek ał, aż o n a ws zy s tk o p o ‐ twierd zi. Co to za czło wiek ? J ak i n u mer p ró b o wał jej wy k ręc ić? – Przep ras zam, ale o n k łam ie, p an i d o k t o r. Nie jes tem p ewn a d lac zeg o , ale to n ie‐ d o r zeczn e. Nie jes tem męż atk ą i n ie mam p o j ęc ia, k im jes t ten mężc zy zn a. – Pan i Hu e s to n … – Pro s zę mn ie tak n ie n az y wać! – Bó l p rzes zy ł jej g ło wę. Sk rzy wił a s ię i jęk n ęł a. Lek ark a s p o jr zał a g d zieś p o n ad jej g ło wą, a p o t em wró c ił a wzro k iem d o No e ll e. – Ok ej, p ro s zę s ię u s p o k o i ć. Ws zy s tk o b ęd zie d o b rze. No e ll e zak ry ła o czy d ło n ią. – Pro s zę p o s łu ch ać, mo że to o n jes t p o s zk o d o wan y . Po m y lił mn ie z k imś in ‐ n y m. Po p ro s tu … p ro s zę zad zwo n ić p o mo i ch ro d zic ó w. Przy j ad ą i zab io r ą mn ie. M ężc zy zn a i lek ark a s tal i b ez ru ch u . Ty k an ie zeg ar a, k tó r y wis iał n ap rzec iwk o łó żk a, s p rawił o , że No e ll e o d s ło n ił a o czy . Lek ark a p rzy g ląd ał a s ię jej z min ą, k tó r a lek k o ją p rzer aż ał a. M ężc zy zn a p rzem ó wił. – No e ll e, two i ro d zic e, o n i… – Eli, p o r o zm awiajm y . – Lek ark a p o k lep ał a No e ll e p o ram ien iu . – Zar az wrac a‐ my . Pro s zę s p ró b o wać o d p o c ząć. No e ll e p at rzy ła, jak o d c h o d zą, p o czy m zam k n ęł a o czy . Och , p o t rzeb o wał a as p i‐ ry n y . Im s zy b c iej zad zwo n ią p o ro d zic ó w i zn ajd zie s ię w s wo i m łó żk u , ty m lep iej. Ran o miał a zaj ęc ia.
*** – Ky le, to ja, Emma. Emma Nels o n . Emma Nels o n . Ky le g ap ił s ię n a n ią. Po c ał u n ek , k tó r y właś n ie zło ż y ła n a jeg o u s tach , zad zwo ‐ n ił mu w g ło wie i u ru ch o m ił co ś zn aj o m eg o , co n ie d awał o mu s p o k o j u , k ied y o b s er‐ wo wał ją n a s cen ie. Nic d ziwn eg o , że wy g ląd ał a mał o m ias teczk o wo – n ie miał a p ier‐ cin g u , a ciemn e wło s y zac zes ał a d o ty łu w n ied b ał y k o ń s k i o g o n . Oczy wiś cie, że za
g it ar ą b as o wą, k tó r a p rawie ją zas łan iał a, s tał a Emma. Po win ien d o s trzec łat wo ś ć, z jak ą rad ził a s o b ie ze s k o mp lik o wan y mi riff am i. Kied y s p o jr zał a n a n ieg o wielk im i n ieb ies k im i o czam i, n ie p o t rzeb o wał d al‐ s zy ch wy j aś n ień . – Emma Nels o n , p rzy j ac ió łk a Kels ey . Śp iewał y ś my raz em w Blu e M o n k ey s . Ter az ją s o b ie p rzy p o m n iał: ch u d ą d ziewc zy n ę z b rąz o wy mi wark o c zy k am i i w farb o wan ej k o s zu lc e w h ip is o ws k im s ty lu . Emma s ied ział a w p o k o j u jeg o s io s try i ćwic zy ła p rzejś cia międ zy ak o rd am i. Có rk a Nels o n ó w. Ku jeg o zas k o c zen iu , u ś wia‐ d o m ien ie s o b ie teg o fak t u b o l ał o b ard ziej, n iż mó g ł s ię s p o d ziewać. Pan n a Emma Nels o n d o r o b ił a s ię k ilk u k rąg ło ś ci, a wn o s ząc p o p o c ał u n k u , ja‐ k im g o o b d ar zy ła, miał a w s o b ie więc ej n iż tro c h ę wielk o m iejs k ieg o d u c h a. Oj, ch ło p c ze. – J as n e. Hej, Emma. Wy s zczer zy ła zęb y w u ś miec h u , a o n p rzen ió s ł s ię w czas y lic eu m, k ied y p rze‐ ch o d ził p rzez s to ł ó wk ę d o s to l ik a mięś n iak ó w, a ze s to l ik a Kels ey , p rzy k tó r y m s ie‐ d ział y p ierws zo k las is tk i, eman o wał o d ziwn e milc zen ie. Nie zas łu g iwał n a ich p o d ziw. Ter az to ws p o m n ien ie wzb u d ził o w n im d ziwn e, n ieo k reś lo n e u czu cie. Zal ec ał y s ię d o n ieg o , a jemu s ię to p o d o b ał o . – Co ty tu taj ro b is z? – Trzęs ła s ię jes zc ze p o d wraż en iem u cieczk i. – M ó j k u mp el lu b i ten zes p ó ł. – Nie ws p o m n iał o ty m, że 4 0 0 Bar rac zej n ie n al e‐ żał d o miejs c, w k tó r y ch o n s am miałb y o ch o t ę s p ęd zać czwartk o wy wiec zó r. Wo l ał‐ b y zag rać w b il ard w Lu ck y O’To o les , ale to k u mp le wy b ral i lo k al n a jeg o p rzy j ęc ie p o ż eg n aln e, n o i n ie o n miał b y ć teg o wiec zo r u k ier o wc ą. Ch o ć rac zej ju ż n im zo s tał, zważ y ws zy n a to , że p ił co lę, a o n i h ei n ek en y . Ky le zn ó w p rzy c is n ął ch u s t eczk ę d o jej zak rwawio n eg o czo ł a. Sk rzy wił a s ię. – Przy k ro mi z p o wo d u b ó jk i. Ten k o l eś mu s iał b y ć p ij an y . – Zd ec y d o wan ie wy g ląd ał n a tak ieg o , co p ak u je s ię w tar ap at y , ale ja ch ciał em ty lk o s k o r zy s tać z to a l et y n a zap lec zu . Nie cierp ię b ó j ek w b ar ach . – Nawet w zat ło ‐ czo n y m lo k al u jeg o in s ty n k t eg z ek wo wan ia p rawa u ak t y wn iał s ię w o b l ic zu k ło p o ‐ tó w. Najb ard ziej ze ws zy s tk ieg o Ky le n ie p o t raf ił zn ieś ć tamt eg o wid o k u Emmy k u caj ąc ej n a p o d ł o d ze, p rzy c is k aj ąc ej g it ar ę d o p iers i. Po wo d em teg o , że zd ec y d o wał s ię ją p o d n ieś ć i zap ro wad zić w b ezp ieczn e miejs ce, b y ło jej zak rwawio n e czo ł o . Zd jął ch u s t eczk ę z ran y . – M y ś lę, że trzeb a b ęd zie zał o ż y ć k ilk a s zwó w. – Nien awid zę s zp it al i. Po s łał jej s mu tn y u ś miech . – A k to lu b i? Zawio z ę cię. Go d zin ę p ó źn iej leż ał a n a s to l e o d d ział u rat u n k o weg o Hen n ep in Co u n t y M ed i‐ cal Cen t er. An i tro c h ę s ię n ie s k rzy wił a, k ied y lek arz zak ład ał jej czwart y s zew, tu ż p o d lin ią wło s ó w. – Wies z, mo ż es z ś cis n ąć mn ie za ręk ę, jeś li b o li – p o wied ział Ky le, n ie b ęd ąc p ewn y m, d lac zeg o to zap ro p o n o wał. Ale an i razu s ię n ie p o s k arż y ła; n ajwy raźn iej
b y ła s iln iejs za, n iż s ię wy d awał o . – Nap rawd ę n ic n ie czu ję – o d p o wied ział a, wp at ru jąc s ię w n ieg o ś liczn y mi o czam i, in t en s y wn ie n ieb ies k im i, o zło t o b rąz o wy ch p lamk ach . Dziwn e, że n ie zau wa‐ ży ł teg o k ied y ś , lata wcześ n iej. Ale p rzec ież zat rac ił s ię w b y ciu u czn iem o s tatn iej k las y , mart wił s ię s ty p en d iu m s p o rt o wy m, n o i ty m, czy Amy Wilk es p ó jd zie z n im n a b al mat u raln y . Taa, ży cio we p rio r y tet y . – M y ś li p an , że zo s tan ie o k ro p n a b liz n a? – Emma s p o jr zał a n a lek ar za. – Nie, jeś li p rzes tan ie p an i mó wić. To p o wo d u j e ru ch mięś n i cał ej twar zy – o d ‐ p arł. – Prawie k o n iec. Pro s zę tak zo s tać. Wes t ch n ęł a, a Ky le i tak ś cis n ął jej d ło ń – z jak ieg o ś p o wo d u p o c zu ł tak ą p o ‐ trzeb ę. Świat ła w o d d ziel o n ej zas ło n am i p rzes trzen i n ad awał y jej s k ó r ze b lad y o d ‐ cień , wciąż jed n ak miał a p ięk n e ciemn o b rąz o we wło s y , k tó r e wy s u n ęł y s ię ter az z k o ń s k ieg o o g o n a i ter az p ełn ił y fu n k c ję p o d u s zk i n a s to l e o p er ac y jn y m. W zg ię‐ ciach d ło n i zg ro m ad ził a jej s ię k rew, mimo że Ky le p ró b o wał ją zmy ć, a n a jeg o k u rt‐ ce wid n iał p o c iemn iał y o d c is k ręk i. Gd y to zo b ac zy ł, p o c zu ł s ię n ag le jak s tars zy b rat i miał o ch o t ę ją u d u s ić. – Po co w o g ó l e g ras z w 4 0 0 Bar? – M u s zę ch o d zić tam, g d zie s ą k o n c ert y . – Pro s zę p rzes tać mó wić – n ak az ał lek arz, zawiąz u jąc p iąt y s zew. – Ale g d zieś mu s zą b y ć lep s ze wy s tęp y . Co z p rzy j ęc iam i i wes el am i? To miejs ce aż p ro s ił o s ię o b u rd ę. – Tak , d zięk i to b ie. – Ob win ias z mn ie o b ó jk ę? Zn as z ch o c iaż teg o k o l es ia, k tó r y s ię n a cieb ie g a‐ p ił? – Teg o g ro u p ie? Led wo co , ale to n ie n o wo ś ć… Au ! – Pro s zę s ię n ie ru s zać – wtrąc ił zn ó w lek arz, k tó r y b y ł n ajwy raźn iej n a s k raj u cierp liwo ś ci. – M ó wię ty lk o , że mo g łab y ś zac ząć o s tro żn iej d o b ier ać s o b ie miejs có wk i. – Ch cę n ag rać włas n ą p ły tę. Czas w s tu d iu k o s zt u je – p o wied ział a k ąt em u s t. – I d ziewc zy n y też mu s zą jeś ć. – Zak ład am, że d o teg o wciąż p o t rzeb n e s ą s iek ac ze. – Ha, h a, h a – o d p arł a, p o k az u jąc p erł o we zęb y . Nie mó g ł s ię p o ws trzy mać i o d wzaj emn ił u ś miech . Tak , z p ewn o ś cią b y ła u ro c za. I ch u d a – n as zy jn ik z k rzy ży k iem zwis ał n ad jej s terc ząc y m o b o jc zy k iem. Wid ział n awet żeb ra o d z n ac zaj ąc e s ię p o d cias n ą czarn ą k o s zu lk ą. Ko s zu lk ą Kels ey . Ter az ją ro zp o z n ał. Przes tał s ię u ś miec h ać i o d wró c ił wzro k . Nien awid ził o d d ział ó w rat u n k o wy ch . Nie zn o s ił jał o wy ch zap ac h ó w ś ro d k ó w o d k aż aj ąc y ch , s zu mu g ło s ó w w in t erk o m ach , atm o s f er y zag ład y – i fru s trac ji, k tó r a u n o s ił a s ię w p o wiet rzu . – Go t o we – o ś wiad c zy ł lek arz. Od ło ż y ł s zczy p c e n a tack ę z p rzy b o r am i d o s zy cia i s ięg n ął p o b an d aż. Od p ak o wał g o , n ał o ż y ł n a ran ę, p o czy m zwró c ił s ię d o Ky le’a. – M o że mieć zawro t y g ło wy , p ro s zę wy p at ry wać o zn ak ws trząś n ien ia mó z g u .
J eż el i b ęd zie miał a p ro b lem y z o d d y ch an iem, zab u r zen ia wid zen ia lu b mo wy , jeś li p o j awią s ię wy m io t y , alb o jeś li b ęd zie s zczeg ó ln ie n iez d arn a… – Lep iej o d razu zat rzy majc ie ją w s zp it al u . – Bard zo zab awn e, Hu e s to n . – Emma u s iad ła, ch wy cił a s ię k rawęd zi s to ł u o p er a‐ cy jn eg o i o two r zy ła s zer o k o o czy . – Wid zi p an ? A n ie mó wił em, d o k t o r ze? Uś miech n ął s ię d o n ich n iec o łag o d n iej. – Pro s zę p o p ro s tu zab rać ją d o d o mu i trzy mać z d al ek a o d b ar o wy ch b ó j ek . – Ofic jaln ie g rał am w zes p o l e. Lek arz s ięg n ął p o teczk ę. – Ws zy s cy tak mó wią. – Pu ś cił d o Ky le’a o k o . – J ed ziem y d o d o mu , Bo n o . Po d s zed ł, żeb y o b j ąć ją w tal ii, ale p rzy c is n ęł a d ło ń d o jeg o p iers i i wy p ro s to ‐ wał a s ię s ama. – Wiem, że tam w 4 0 0 Bar wy g ląd ał am n iewin n ie, ale rad zę s o b ie s ama ju ż o d k il‐ k u lat. Po t raf ię s am o d zieln ie wró c ić d o d o mu . – Z p ewn o ś cią, jed n ak n ie b y łb y m zb y t d o b ry m g lin iar zem, g d y b y m p o p ro s tu p o z wo l ił ci wy jś ć s tąd z p o d ejr zen iem ws trząś n ien ia mó z g u . – J es teś g lin ą? W jej g ło s ie b y ło co ś u s zczy p liweg o . – Tak – o d p arł p o wo l i. Sk ąd to wes t ch n ien ie, b ó l ro zc zar o wan ia? – Zal et ą g lin ia‐ rzy jes t to , że wiem y , g d zie zn al eźć n ajl ep s ze n al eś n ik i w mieś cie. Zn am cu d o wn y ca‐ ło d o b o wy lo k al. M o że wrzu cim y co ś n a ru s zt? – Pro s zę! Nie p o t raf ił o k reś lić d lac ze‐ g o , ale p rzeb y wan ie z n ią p rzy wo d ził o mu n a my ś l d awn ą atm o s f er ę d o mu ro d zin n e‐ g o . A mo że n ad ziej ę. Wzięł a g łęb o k i o d d ech . – W p o r ząd k u . J es tem tro c h ę g ło d n a. Uś miech n ął s ię i n ajwy raźn iej k ry ł s ię w ty m u ś miec h u cień zwy cięs twa, b o p o ‐ k ręc ił a g ło wą. – Kels ey zaws ze mó wił a, że jes teś n ad o p iek u ń c zy . Szlag . – Nie mó wm y o Kels ey , d o b rze? – Zg o d a. Po d s u n ął jej ram ię. – Złap s ię, p ro s zę. Nie ch cę, żeb y ś p rzewró c ił a s ię n a p ark in g u . Ulży ło mu , k ied y ch wy cił a g o p o d ręk ę i wy s zli n a zewn ątrz. By ła n o c. Z n ieb a zac zęł y s p ad ać mal eń k ie p łatk i ś n ieg u ; o s iad ał y n a rzęs ach i n o s ach . Emma o d c h y li‐ ła g ło wę i wy c iąg n ęł a jęz y k , żeb y k tó r y ś złap ać. – Nie s mak u je jak ś n ieg w Deep Hav en – s twierd ził Ky le, złap aws zy p łat ek . Nie o d p o wied ział a. Otwo r zy ł d rzwi s am o c h o d u . Kied y ws ied li, włąc zy ł o g rzewa‐ n ie. – J ak d łu g o mies zk as z w Cit ies ? Sch o wał a d ło n ie w ręk awach k u rtk i, trzęs ąc s ię z zimn a.
– Dwa lata. Zac zęł am n a s tu d iach , ale rzu cił am je p o d ru g im s em es trze. M u z y k a zajm o wał a mi zb y t d u żo czas u , żeb y m mo g ła ch o d zić n a zaj ęc ia. Po za ty m n ie czu łam teg o . – A co czu jes z? Py tan ie wy wo ł ał o w n iej ch y b a jak ąś p u s tk ę, więc p o p ro s tu p at rzy ła n a n ieg o . – Wciąż s ię n ad ty m zas tan awiam. – Ro z u m iem. M u s iał y min ąć d wa lata co ll eg e’u , zan im zo r ien t o wał em s ię, że ch cę zo s tać g lin iar zem. Właś n ie jes tem p o p ierws zy m ro k u w St. Pau l Po l ic e Dep art‐ men t. – M ó j tata b y ł g lin iar zem – p o wied ział a mięk k o . Nie s p o jr zał n a n ią. – Wiem. Zat rzy mal i s ię. Świat ła w res tau r ac ji żar zy ły s ię n ęc ąc o . Wy s iad ł i o k rąż y ł s am o c h ó d , żeb y p o d s u n ąć jej ram ię, k ied y wy s iad ał a. Ko l ejn y u p ad ek to o s tatn ie, n a co miał a o ch o t ę. Emma trzy mał a s ię g o , s tawiaj ąc s to p y n a d y wan ie. Lo k al p ach n iał s y r o p em, d o ‐ p ier o co u p iec zo n y m ch leb em i n o cn y mi ro zm o wam i. Zn al eźl i s to l ik n a ty ł ach , a k o ‐ b iet a w wiek u matk i Ky le’a p o d ał a im men u . Emma n ajwy raźn iej n ie miał a n ic w u s tach o d p o c zątk u teg o ro k u . Zam ó wił a p rzy s mak d rwal a: p o c h ło n ęł a n al eś n ik i co d o jed n eg o , zat ap iaj ąc je w s y r o p ie, p o czy m ro zs mar o wał a k ec zu p p o p lack ach ziemn iac zan y ch i zab rał a s ię d o jed zen ia z n o wy m zap ał em. Ob s erwo wał ją, d el ek t u jąc s ię k awą i to s tam i fran c u s k im i. Pał ał a en t u zjaz mem, eman o wał o z n iej ży cie. Przy p o m in ał mu s ię wciąż tamt en p o c ał u n ek , jeg o p ewn o ś ć, s p o s ó b , w jak i p ad ła mu w ram io n a. – Ch cę zn ó w s ię z to b ą zo b ac zy ć – p o wied ział, zan im p o m y ś lał. Ale d lac zeg ó żb y n ie? W p rzeb y wan iu z n ią b y ło co ś łat weg o , s łu s zn eg o . Zn aj o m eg o . Sk o ń c zy ła jeś ć b ek o n , k tó r y trzy mał a w d wó ch p alc ach , i o d c h y lił a s ię n a s ie‐ d zen iu . – Tro c h ę czas u min ęł o , zan im mn ie zau waż y łeś , Ky le’u Hu e s to n ie. Zaj ęł o ci to ty lk o s ześ ć lat. M u s iał b y ć ś lep y . – Przep ras zam. Nie zwrac ał em więk s zej u wag i n a k o l eż an k i mo j ej s io s try . – O, d o m y ś lam s ię, że tru d n o b y ło d o s trzec co ś p o za tłu mem ch ee rl ea d er ek . Na p rzy k ład d ziewc zy n ę z zes p o ł u , k tó r a g rał a n a flec ie g d zieś d al ek o n a try b u n ach . – Uwielb iam flet. – Pewn ie, że tak . – Wy t arł a u s ta i wes t ch n ęł a. – Nap ch ał am s ię. Dzięk u ję. – Uś miech n ęł a s ię lek k o , a o czy jej zab ły s ły . – Ob iec aj, że zn ó w mn ie n ak arm is z, a zg o d zę s ię n a ran d k ę. Przy p łac en iu rac h u n k u s erc e s tan ęł o mu w g ard le. Wy s zli n a zewn ątrz. – M y ś lę, że n ie mam ws trząś n ien ia mó z g u . M o ż es z p o d r zu cić mn ie d o mo j eg o s am o c h o d u .
– Halo , jes tem s tró ż em p rawa. Nie mo g ę n ie p rzes trzeg ać zal ec eń lek ar za. Zab io r ę cię d o d o mu , a s am o c h ó d weźm iem y ran o . M in a tro c h ę jej zrzed ła. – M am n ad ziej ę, że n ie my ś lis z, że… – No c u j ę u k u mp la, Emmo . – J as n e. Do b rze. – Wy j ęł a ręk awiczk i, żeb y n ał ap ać więc ej p łatk ó w ś n ieg u . Nie mó g ł s ię p o ws trzy mać. – Wies z, k ied y mn ie p o c ał o wał aś , b y łem n iep rzy g o t o wan y . J a… M o g ę cię p o c a‐ ło wać, Emmo ? W tej ch wil i? Od wró c ił a s ię, a p łat ek ś n ieg u wy l ąd o wał jej n a n o s ie. – Pierws zy raz b y ł tro c h ę… jed n o s tro n n y . – Właś n ie. Ro b ię to lep iej. – Ujął ją za s zy ję i zn iż y ł s wo j e u s ta d o jej warg , wciąż s ło d k ich o d s y r o p u . Ucał o wał ten ś wież y u ś miech , s mak u jąc jej p o g o d n eg o d u c h a, k tó r y m s p rawił a, że n ag le p o c zu ł s ię s iln y i p eł en n ad ziei n a p rzy s zło ś ć. Wp lo t ła d ło n ie w ręk awiczk ach w k lap y jeg o k u rtk i i p rzy c iąg n ęł a g o d o s ieb ie. Oto c zy ł ram io n am i jej d ro b n e ciałk o i p o g łęb ił p o c ał u n ek . O tak , ter az b y ło lep iej. A jeś li Emma b y ła d ziewc zy n ą, n a k tó r ą czek ał? Pewn ie, p rzez o s tatn ie p ięć lat s p o t y k ał s ię z k o b iet am i, ale n ajwy raźn iej to k o b iet y p o c h o d ząc e z jeg o u k o c h an eg o mias teczk a p o d b ij ał y jeg o s erc e. To miał o s en s . W Deep Hav en b y ło ws zy s tk o , czeg o p rag n ął – ro d zin a, d o m. To , co miel i jeg o ro d zic e. Alb o rac zej to , co miel i k ied y ś . Łag o d n ie zak o ń c zy ł p o c ał u n ek i o d s u n ął s ię, b y p o s łać Emm ie u ś miech , d el i‐ k atn ie d o t k n ąć czo ł em jej czo ł a. – Więc k ied y zn ó w mo g ę cię zo b ac zy ć? – J u tro o d ziewiąt ej – o d p o wied ział a, d rżąc lek k o , z u ś miec h em w o czach . – Ty m raz em ja p o p ro wad zę. – Świetn ie. – Od s u n ął ją o d s ieb ie i s ch o wał jej d ło n ie w s wo i ch . J ak n a tak p ro ‐ fes jo n aln eg o mu z y k a miał a mal eń k ie ręce. – Co ty n a to , żeb y ś p rzy j ec h ał a d o mn ie w o d wied zin y ? M in a jej zrzed ła. – Do k ąd ? – Do Deep Hav en , rzecz jas n a. – M ies zk as z w Deep Hav en ? – Un io s ła d ło n ie. – M y ś lał am, że tu taj. – M ies zk ał em, ale n ie… Zaws ze ch ciał em wró c ić i p arę ty g o d n i temu p o d ł ap a‐ łem tam p rac ę, k u p ił em n awet d o m. Przy j ec h ał em, żeb y zab rać o s tatn ie rzec zy z mies zk an ia k u mp la. Uwo ln ił a s ię z jeg o u ś cis k u i k ied y ter az n a n ieg o p at rzy ła, co ś s k ręc ał o s ię w n im o s trzeg awc zo – b y ło to u czu cie, k tó r eg o d o ś wiad c zał, g d y p o d ejr zan y zam ier zał u ciec alb o , co g o rs za, wy m ier zy ć cio s . – Przy k ro mi, Ky le. Ale n ien awid zę Deep Hav en i ws zy s tk ieg o , co z n im związ a‐ n e. J es t jak p o n u re więz ien ie i p ó k i ży ję, n ig d y , p rzen ig d y n ie wró c ę d o teg o o k ro p ‐ n eg o miejs ca, jak im jes t Deep Hav en .
*** J ak to mo żl iwe, że n ie p am ięt ał a mężc zy zn y , k tó r y o d d wu d zies tu p ięc iu lat b y ł jej męż em? Eli o k rąż y ł An n e, k ied y wy c h o d zil i z o d d ział u in t en s y wn ej ter ap ii, n iem al p rzy ‐ p ier aj ąc ją d o ś cian y . Po d n io s ła ręce. – Us p o k ó j s ię. Amn ez ja p rawd o p o d o b n ie jes t p rzejś cio wa. – Przep ras zam. Przep ras zam. – Wciąż ś cis k ał czap k ę, a o czy miał jes zc ze p rze‐ k rwio n e o d jazd y d o Du l u th w o ś lep iaj ąc ej ś n ież y cy , k tó r a wy d łu ży ła p o d ró ż z d wó ch d o p rawie czter ech g o d zin . Bo l ał y g o ręce i p ęk ał a mu g ło wa. Co g o rs za, w h o lu n a k o ń c u k o r y tar za s ied ział ich s ied emn as to l etn i s y n , k tó r y czek ał n a in f o rm ac ję, czy mama b ęd zie zd ro wa. Eli wziął o d d ech . – Co to miał o b y ć? An n e n ie d awał a s ię łat wo wy p ro wad zić z ró wn o wag i. – M a amn ez ję ws teczn ą. Rzad k o s ię to zd ar za… i rzec zy wiś cie rzad k o zajm u j e tak d u żo czas u . – Na mił o ś ć b o s k ą, o n a my ś li, że jes t w co ll eg e’u . Nie ma p o j ęc ia, k im jes tem. Kaz ał a mi wy jś ć z p o k o ju ! An n e zap ro wad ził a g o n a k an ap ę i s ama ró wn ież u s iad ła. – Ter az cię n ie p o z n aj e. Ale s ły s zał eś , jak mó wił a, że wy g ląd as z zn aj o m o . Wid zi w to b ie twó j cień i trzeb a wier zy ć, że cię o d n ajd zie. Że o d n ajd zie s wo j e ży cie. Naj‐ p rawd o p o d o b n iej to p o p ro s tu s zo k p o u p ad k u , mo że jak aś ty mc zas o wa u trat a k rwi w p łac ie s k ro n io wy m alb o czo ł o wy m. Wy ś lę ją n a to m o g raf, żeb y s p rawd zić, co s ię d ziej e. Ale rea g u je, fu n k c je ży cio we s ą w p o r ząd k u , źren ic e w n o rm ie. Sk u tk i u raz u g ło wy wy d aj ą s ię zan ik ać. – W tak im raz ie d lac zeg o mn ie n ie p o z n aj e? – Szer y fie, wies z tak s amo d o b rze jak ja, że lu d zie częs to zap o m in aj ą wy d ar ze‐ n ia, k tó r e d o p ro wad ził y d o u raz u . A n awet k ilk a d n i p o n im. – Ta k o b iet a s trac ił a p ó ł ży cia. – Och , n ie ch ciał wcal e mó wić tak im to n em. – I całe ży cie, k tó r e ze s o b ą d ziel il iś my . – A mo że zap o m n iał a ty lk o jeg o ? – M o że p o ‐ win n iś my p rzy p ro wad zić Kirb y ’eg o , p o z wo l ić mu o d ś wież y ć jej p am ięć. Na p ewn o n ie zap o m n iał a s wo j eg o s y n a. An n e ś cięł a wło s y i s ch u d ła o d czas u , k ied y o s tatn io ją wid ział, ale wciąż ema‐ n o wał a ty m s am y m s p o k o j em, k tó r y s p rawiał, że jej o b ecn o ś ć p rzy wy p ad k ach b y ła tak cen n a. Kied y p o ł o ż y ła Eliem u ręk ę n a ram ien iu , zap rag n ął tak iej s am ej p ewn o ś ci,
jak ą miał a o n a. – Zd ezo r ien t o wan a matk a, k tó r a n ie p o z n aj e włas n eg o s y n a, to o s tatn ia rzecz, ja‐ k iej Kirb y ter az p o t rzeb u j e. Po c zek ajm y d o ran a, wted y o cen im y . – A jeś li n ie o d z y s k a p am ięc i? J eś li zap o m n iał a… ws zy s tk o ? Kirb y ’eg o , Ky le’a i… – Zak ry ł u s ta d ło ń m i i wciąg n ął p o wiet rze. J eg o s trat a o d b ij ał a s ię w o czach An n e. – M ó zg jes t n ies am o wit y m n ar ząd em. Po t raf i s am s ię lec zy ć. Nie mu s zę mó wić, żeb y p an s ię mo d lił, ale wid ział am ju ż cu d a. Nie jes tem jed n ak p ewn a, czy p o t rzeb u ‐ jem y tu cu d u . J es t za wcześ n ie, żeb y s twierd zić, ile ws p o m n ień n ap rawd ę s trac ił a, je‐ ś li jak iek o lwiek , i czy to trwał e. Najl ep s ze, co mo ż ec ie zro b ić, to zac h o wać s p o k ó j, o d p o c ząć i zau fać, że No e ll e jes t w Bo ż y ch ręk ach . Eli p o d s zed ł d o o s zk lo n y ch d rzwi i p rzy jr zał s ię żo n ie. Leż ał a w łó żk u , b y ła k o mp letn ie ro zb it a, b lo n d wło s y p rzy k lei ły jej s ię d o g ło wy , n a twar zy p o j awił y s ię d ro b n e zmars zczk i b ó lu . Gd y s p o jr zał a n a An n e i k az ał a mu wy jś ć… miał o ch o t ę s ię ro zp łak ać. J ak mo g ła g o n ie p o z n awać? A mo że p o p ro s tu n ie ch ciał a. M o że p o trzech lat ach p ró b wy p arc ia g o ze s wo j e‐ g o ży cia, zap o m n ien ia o n im – o n ich ws zy s tk ich – wres zc ie jej s ię u d ał o . Op arł czo ł o o s zy b ę. Nie, Bó g n ie mó g ł zab rać mu żo n y . A p rzy n ajmn iej n ie w ten s p o s ó b . – Eli. – J ak i czło wiek n ap ad a n a k awiarn ię? – W tak i d zień jak d ziś zło d ziej mó g ł p o m y ś leć, że u ciek n ie i s ch o wa s ię w ś n ie‐ ży cy . – An n e rzu cił a s p o jr zen ie w k ier u n k u No e ll e. – Sp rzed awc zy n i, lic ea lis tk a, zg i‐ n ęł a n a miejs cu . Nie wiem, s k ąd No e ll e wzięł a o d wag ę, żeb y u ciec, ale w k o ń c u jes t z Hu e s to n ó w. – Zwró c ił a s ię d o n ieg o . Eli p ró b o wał zn al eźć p o k ó j w jej u p rzejm y m u ś miec h u . – Po z wó lm y p o l ic ji z Du l u th s ię ty m zaj ąć. Pro s zę s ię s k u p ić n a żo n ie. Za‐ łat wię d arm o wy n o cl eg w h o t el u p o d ru g iej s tro n ie u lic y . M u s i p an b y ć wy k o ń c zo ‐ ny. – Nie zo s tawię No e ll e. An n e o b r zu c ił a g o s p o jr zen iem, k tó r e to o n p rzez lata s to s o wał wo b ec in n y ch . – Zo s tawi p an . J eś li d o b rze s p ęd zi n o c, ran o p rzen ies iem y ją z o d d ział u in t en ‐ s y wn ej ter ap ii. M in ęł y ju ż g o d zin y o d wied zin i ch o ć zro b ił am wy j ąt ek , d y s p en s a s ię s k o ń c zy ła. Wy j azd z mo j eg o o d d ział u , s zer y fie. Pro s zę o d p o c ząć. Do zo b ac zen ia ran o . Przes u n ęł a s ię i s tan ęł a p rzed o s zk lo n y mi d rzwiam i wejś cio wy mi p ro wad ząc y mi n a OIOM . Zał o ż y ła ręce. – By łab y ś d o b ry m g lin iar zem. – To s amo mó wi No ah . Do b ran o c, s zer y fie. Eli n ac iąg n ął czap k ę i p o wló k ł s ię k o r y tar zem w k ier u n k u p o c zek aln i. J ak o n n ie cierp iał s zp it al i – zaws ze o b ecn ej au ry ro zp ac zy , g as n ąc ej n ad ziei wy m al o wan ej n a twar zach zn u żo n y ch lu d zi, k tó r zy w o czek iwan iu zal eg al i n a fo t el ach . On i No e ll e p ewn ie wy g ląd al i p o d o b n ie, k ied y lek ar ze walczy li o ży cie Kels ey . Kirb y zas n ął, jed n a n o g a zwis ał a mu z k rawęd zi b rąz o wej k an ap y . Gło wa o p ad ła
d o ty łu n a zg ięc ie p o d ł o k ietn ik a. Na s to l e o b o k leż ał o czas o p is mo „Fam il y Circl e”, z wid o czn y m ś lad em p o p u s zc e d iet et y czn ej co li. M ag az y n „Sp o rts Ill u s trat ed ” zs u n ął mu s ię z k o l an i leż ał zmięt y n a p o d ł o d ze. Ch ło p ak miał zar y s o wan e mięś n ie, p o t arg an e b rąz o we wło s y , a w n ieb ies k o -b iał y m u n if o rm ie d ru ży n y Deep Hav en Hu ‐ s k ies p rzy p o m in ał Eliem u jeg o s am eg o w ty m wiek u – cał y m s o b ą, s wo i m zam ił o wa‐ n iem d o s p o rt u , s wo j ą p rzy s zło ś cią. Nie mó g ł s trac ić matk i. Nie p o ty m, co ju ż u trac il i. Eli p o c h y lił s ię i trąc ił s y n a k o l an em. – Kirb s . Ws tawaj. Sied emn as to l at ek d rg n ął, o b l iz ał u s ta i zam ru g ał. Sp o jr zał n a tatę. – O, s o rr y . – Nic s ię n ie s tał o . Kirb y ws tał, p o c ier aj ąc twarz d ło ń m i. – Co z n ią? – Ws tał i p rzec iąg n ął s ię. – Ob u d ził a s ię. – Eli n ie wied ział, co jes zc ze p o wied zieć. Kirb y s ch y lił s ię, p o d n ió s ł g az et ę i o d ło ż y ł ją n a s tó ł. – Czy li ju ż n ie jes t w ś p iączc e? – Najwy raźn iej. Prawd o p o d o b n ie p rzen io s ą ją ju tro z o d d ział u in t en s y wn ej ter a‐ p ii. Kirb y wziął n ap ó j i wy p iws zy g o d u s zk iem, s k rzy wił s ię. – M o g ę ją zo b ac zy ć? Eli p o k ręc ił g ło wą. – Sk o ń c zy ła s ię p o ra o d wied zin . Pó jd ziem y d o n iej z s am eg o ran a. M am v o u ch er n a n o c w h o t el u p o d ru g iej s tro n ie u lic y . – Wy s tras zy ła mn ie. Eli p o k lep ał g o p o p lec ach . – M n ie też. Kirb y n ie o d z y wał s ię, k ied y s zli k o r y tar zam i i mij al i s ale, w k tó r y ch s p al i p a‐ cjen c i. Eli też to czu ł – ws p o m n ien ia, k tó r e czai ły s ię w ciemn y ch zak am ark ach – z k ażd y m d źwięk iem wy d awan y m p rzez med y czn e s p rzęt y , zap ac h em d y wan ó w, ze s mro d em ch o r o b y , z zag u b io n y mi wy r az am i twar zy p o g rąż o n y ch w s mu tk u b lis k ich w p o c zek aln iach , p rzy g o t o wu jąc y ch s ię n a k o s zm ar. Gd y b y mó g ł wy r zu cić z p am ięc i jed n ą rzecz… Ale czy ch ciałb y s trac ić ws zy s tk o ? Zjec h al i win d ą n a p art er. Śwież y ś n ieg lś n ił p o d b ezc h mu rn y m n ieb em. Temp e‐ rat u ra wzro s ła – p o b u r zy zn ad jez io r a n ap ły wa ciep lejs ze p o wiet rze. Po d o s ło n ą n o cy d ało s ię s ły s zeć d u d n ien ie p łu g ó w i o d ś n ież ar ek , o czy s zc zaj ąc y ch u lic e p rzed p o r an n y mi k o rk am i. J u tro ws zy s tk ie d o wo d y d zis iejs zej ś n ież y cy p ewn ie s ię ro z‐ p ły n ą. Kied y Kirb y o twier ał d rzwi s am o c h o d u i s zu k ał s k ro b aczk i d o o k ien , Eli s tał n a p ark in g u z ręk am i w k ies zen iach , wy p at ru jąc n ad ziei w b las k u g wiazd ro zp ras zaj ą‐ cy ch ciemn o ś ć.
Rozdział 4
– To n ie b y ła jeg o win a, Ritc h ie. M ó wię ci, tam b y ł ten g ro u p ie, to o n zac zął b ó jk ę! Emma u s iad ła p rzy s to l e w k u ch n i. Ch wil ę wcześ n iej p o d ł ąc zy ła k o m ó rk ę d o ła‐ d o wark i i ter az k rzy wił a s ię, k ied y Ritc h ie Hu ff wy l ic zał k o s zt a, jak im i właś cic iel b aru ch ciał o b c iąż y ć zes p ó ł – czy li ją – za b u rd ę. – Brian mó wi, że zac zął k o l eś , k tó r eg o zn as z, ten , k tó r y cię s tamt ąd wy n ió s ł. – Brian s ię my li. – Có ż, w k ażd y m raz ie jes teś s k reś lo n a z ich lis ty b as is tó w i ro zg łas zaj ą to p o cał y m mieś cie. M am ty lk o n ad ziej ę, że u d a mi s ię wy c iąg n ąć cię z tar ap at ó w. Ale jeś li ch ces z d łu ż ej tu wy s tęp o wać, trzy maj s wo j eg o ch ło p ak a z d al ek a. – To n ie jes t mó j ch ło p ak ! – Ale Ritc h ie ju ż s ię ro zł ąc zy ł. Świetn ie. Co z teg o , że o s tatn iej n o cy , p rzez jak ieś czter y g o d zin y , ch ciał a, żeb y n im b y ł. J ej ch ło p ak iem. Przy c is n ęł a tel ef o n d o czo ł a i zam k n ęł a o czy . Ach , d lac zeg o , d lac ze‐ g o Ky le mu s iał zn ó w wk ro c zy ć – n ie, właś ciwie wtarg n ąć – d o jej ży cia? Wciąż czu ła jeg o o b j ęc ia. A p o c ał u n ek b y ł w k ażd y m calu tak id ea ln y , jak g o s o b ie wy o b raż ał a. Nigdy nie chcesz wrócić do Deep Haven? Nie mo g ła zn ieś ć cierp ien ia w jeg o g ło s ie, n ie‐ d o wier zan ia. Ale mo g ła ró wn ie łat wo o d wró c ić ro le, o s k arż aj ąc g o o wręcz p rzec iwn ą p o s tawę. A ja nie wierzę, że ty tak! Pró b a zmian y jeg o n as tawien ia n ie p rzy n io s łab y n ic d o b reg o . Żal s k łan ia lu d zi d o wy b o r ó w, k tó r e n ie zaws ze d a s ię wy j aś n ić. J ed n ak tą n iep rzy jemn ą u wag ą zran ił a g o . A d lac zeg o n ie? Wiel u lu d zi k o c h ał o Deep Hav en , u lu b io n e miejs ce wak ac y jn y ch wy p ad ó w w M in n es o c ie. Ale s p ró b u j
tam mies zk ać. Ze ws p o m n ien iam i. Więc wy c o f ał a s ię, p o z wo l ił a mu o d wieźć s ię d o d o mu i s zlac h etn ie o d p ro wa‐ d zić s ię p o d d rzwi. Nie wy s zed ł z in ic jat y wą k o l ejn eg o p o c ał u n k u . Nie p ro p o n o wał a teg o . Wy b rał a n u mer d o k o rp o r ac ji tak s ó wek , p o d ał a ad r es , ws u n ęł a ś n ieg o wc e, wło ‐ ży ła ciep łą k u rtk ę i zes zła n a d ó ł. Nieb o wis iał o n is k o n ad h o r y zo n t em. Szar ą b lad o ‐ ś cią, z k tó r ej wciąż s y p ał ś n ieg , mio t ał y p o d mu c h y wiat ru . Płu g o czy ś cił ju ż u lic ę. M o że Emma p o win n a b y ła p o r zu cić ro zc zar o wan ie i p o z wo l ić Ky le’o wi zawieźć s ię d o 4 0 0 Bar. Dzwo n ił d o n iej d wa razy , zan im wy r u s zy ł d o Deep Hav en – u p ewn ia‐ jąc s ię, czy n ie ży czy s o b ie, żeb y raz em p o d j ec h al i p o jej s am o c h ó d . I co wted y ? M ó g łb y zn ó w ją p o c ał o wać, s p rawić, że zat ęs k n i za ży ciem, d o k tó r e‐ g o n ig d y n ie ch ciał a wrac ać. A co czujesz? J eg o s ło wa n ie d awał y jej s p o k o j u . J ej o d p o wied ź tak ż e: Wciąż się nad tym zastana‐ wiam. Tak , wy d awał o s ię, że to p ierws za s zczer a rzecz, k tó r ą p o wied ział a k o m u k o lwiek – w ty m s o b ie s am ej – o d k ied y o p u ś cił a Deep Hav en . Przy c is n ęł a d ło ń d o o k n a w p rzed p o k o j u i o d s u n ęł a ją, p rzy g ląd aj ąc s ię ś lad o wi p o z o s tawio n em u n a s zk le. Jeszcze raz, Emmo, prawie to mamy. Kels ey tak łat wo zap rząt ał a jej my ś li, s zczeg ó ln ie p o k o n c erc ie. Pio s en k i, k tó r e Emma g rał a, b ez wzg lęd u n a g at u n ek , zaws ze p rzen o s ił y ją d o czas ó w, k ied y p o raz o s tatn i miał a o ch o t ę ś p iewać. Ko mp o n o wać. Siad ał a n a wy s łu żo n ej ziel o n ej k an ap ie, k tó r ą o jc iec zan ió s ł n a s try ch , z g it ar ą ak u s ty czn ą n a k o l an ie i p ró b o wał a ró żn y ch lick ó w[0 2 ]. W ty m s am y m czas ie Kels ey ek s p er y men t o wał a z u s tawien iam i k ey b o a rd u . Kels ey zaws ze b y ła tą, k tó r a u b ier ał a s ię b ard ziej k rzy k liwie – w ty m ws p o m n ien iu miał a n a s o b ie k o r o n k o wy to p , n a n im czarn ą k am iz elk ę, a d o teg o d żin s o we b io d ró wk i. M iał a k rąg ło ś ci, k tó r y ch Emma jej zaz d ro ś cił a, n ie ws p o m in aj ąc o zło t y ch b lo n d wło s ach . Os tatn io ś cięł a je n a b o b a i zak ład ał a za u s zy . Kied y n ac is k ał a p ed ał p rzy in s tru men c ie, s p o d p o s trzęp io n y ch k rawęd zi n o g awek wy c h y lał y s ię p alc e s tó p i p az n o k c ie, p o m al o wan e n a mal in o wy ró ż. – Ch cę s p ró b o wać in n y ch d źwięk ó w w łączn ik u . Ich p io s en k a wciąż d o jr zewał a w p o s tac i b az g ro ł ó w o łó wk iem, g d zie k rzy ży k i s y mb o l iz o wał y zwro tk i, a p rzejś cia międ zy ak o rd am i zap is an e n ad s ło wam i, b y ły wy m az y wan e i k reś lo n e n a n o wo . Kels ey zwy k le p rzy c h o d ził a d o n iej ze s ło wam i, a Emma d o d awał a mel o d ię. Alb o n a o d wró t. Emma g rał a, a Kels ey d o k ład n ie wied ział a, co n ap is ać. To b y ło jak u k ład an ie p u zz li. Nic d ziwn eg o , że Emma o d trzech lat n ie s k o ń c zy ła żad n ej p io s en k i. – Ch ciał ab y m, żeb y Ky le tu b y ł. J es t n ajl ep s zy m p erk u s is tą w tej częś ci ś wiat a. On zn al az łb y o d p o wied n i ry tm – s twierd ził a wted y Kels ey . Wiatr zn ad jez io r a wp ad ł p rzez o k n a n a s try ch u , u n o s ząc b rzeg i p o r o zr zu can y ch p ap ier ó w. M imo że mies zk al i n a p ó łn o c y , ciep ło wś liz n ęł o s ię n a g ó rę, n io s ąc ze
s o b ą wo ń s mar u z g ar aż u . M o że p ó źn iej p rzej ad ą s ię d o Deep Hav en i k u p ią mro ż o n ą k awę w k s ięg arn i Fo o ts tep o f Hea v en . Alb o p ączk a z d ziu rk ą w Wo rld ’s Bes t. M o że u s iąd ą n a k am ien is tej p laż y i b ęd ą g rał y s wo j e p io s en k i d o ry tm u fal. – J as n e, zg ad zam s ię. Nat y ch m ias t d zwo ń p o b rat a – o d p arł a Emma. Kels ey zaś miał a s ię. – Szk o d a, że ju ż jes t w co ll eg e’u , b o my ś lę, że s p o d o b ał o b y mu s ię imp ro wiz o ‐ wan ie z to b ą. Emma p o c zu ła u d er zen ie g o r ąc a n a twar zy . – Wies z, ja ty lk o żart u ję. Ko c h am s ię w two i m b rac ie o d d ru g iej k las y , a n ie je‐ s tem p ewn a, czy wie, jak s ię n az y wam. Kels ey p o d es zła i u s iad ła p rzy n iej n a k an ap ie, p o czy m wzięł a z tack i cias tecz‐ k o z k awałk am i czek o l ad y . – Pewn eg o d n ia cię zau waż y , Ems . Ob iec u j ę. Emma p o d ał a jej p u s zk ę d iet et y czn ej co li. – Ch y b a ty lk o w mo i ch n ajś miels zy ch s n ach . – Ser io . – Kels ey u g ry zła k awał ek cias tk a. – Ale mu s is z mi o b iec ać jed n o . – Co ? Kels ey s p o jr zał a n a Emmę. J ej o czy ro zś wiet lo n e b y ły mal eń k im i d ro b in k am i zło t a. – Że b ez wzg lęd u n a to , co wy d ar zy ło b y s ię międ zy to b ą a Ky le’em, o n n ig d y n as n ie ro zd ziel i. Zaws ze b ęd ziem y Blu e M o n k ey s . – Ob iec u j ę. – Emma u n io s ła mały p al ec u d ło n i. Kels ey o p lo t ła g o s wo i m i za‐ ś miał a s ię. To właś n ie ech o ś miec h u Kels ey Emma s ły s zał a n ajc zęś ciej. M iał ś p iewn ą mel o ‐ d ię, k tó r a ch wy tał a ją za s erc e n ic zy m o b j ęc ia. Och, Kelsey. Zauważył mnie. Od c is k jej d ło n i n a s zy b ie zn ik n ął. – Hej, tu jes teś ! – Ws p ó łl o k at o rk a Emmy , Carr ie, s tał a u s zczy tu s ch o d ó w z tel e‐ fo n em k o m ó rk o wy m w d ło n i. Emma o trząs n ęł a s ię ze ws p o m n ień . – Zo s tawił aś tel ef o n p o d ł ąc zo n y d o ład o wark i. M ama ch y b a d o cieb ie d zwo n ił a. Carr ie, u b ran a w farb o wan ą h ip is o ws k ą k o s zu lk ę i włas n o r ęczn ie zmo d y fik o wa‐ n e d zwo n y , z p o f arb o wan y mi n a fio l et o wo wło s am i zap lec io n y mi w wark o c zy k i, zb ieg ła p o s ch o d ach . – Do k ąd id zies z? – M u s zę o d eb rać s wó j s am o c h ó d s p o d k lu b u . – Dlac zeg o ? – Wczo r aj wiec zo r em b y ła b ó jk a. M u s iał am zat rzy mać s ię n a p o g o t o wiu , zał o ‐ ży li mi k ilk a s zwó w. Zn aj o m y zawió zł mn ie d o d o mu . Carr ie u n io s ła ro n d o filc o weg o k ap el u s za Emmy i zo b ac zy ła n a jej czo l e fio l et o ‐ wą b liz n ę. – Au ! J ak to s ię s tał o ? – Up ad łam.
Carr ie zmars zc zy ła b rwi. – Swo j ą d ro g ą, wid ział am teg o two j eg o zn aj o m eg o . M o że p o wies z co ś więc ej? – To n ik t tak i. – Ale, au , to wy z n an ie zab o l ał o . Ko m ó rk a zawib ro wał a. Emma s p o jr zał a n a wy ś wiet lacz i o two r zy ła k lap k ę. – Cześ ć, mamo . – Zo s tawił am ci wiad o m o ś ć n a p o c zcie, ale p o m y ś lał am, że jes zc ze s p ró b u j ę. Co u cieb ie? Emma wied ział a, że p o win n a częś ciej d o n iej d zwo n ić – o d k ied y zmarł o jc iec, jej matk a s p ęd zał a mn ó s two czas u n a u trzy my wan iu ich d o mu n ad jez io r em, p rzeb u ‐ d o wan eg o z n iewielk iej ch atk i. Nie wied ział a, s k ąd b ier ze p o c ięt e d rewn o n a o p ał. Pewn ie je p o ż y czał a, ale wiz ja matk i o to c zo n ej ś n ieg iem, zmarz n ięt ej i b ez d rewn a i tak Emmę p rześ lad o wał a. – W p o r ząd k u . Wczo r aj wiec zo r em miał am k o n c ert. – J ak p o s zło ? – Do b rze – o d p arł a. Nien awid ził a k łam ać. Ale matk a ty lk o b y s ię mart wił a, a czo ‐ ło s ię zag o i, zan im s ię zo b ac zą. – Teg o jes tem p ewn a. Swo j ą d ro g ą, d zwo n ił a two j a k o l eż an k a Nic o l e, zn o wu cię s zu k ał a. M y ś lis z, że b ęd zies z mo g ła p rzy j ec h ać i zag rać n a ś lu b ie jej i J as o n a? Nic o l e Sams o n . Grał a n a d ru g im flec ie w zes p o l e i wy c h o d ził a za k o l es ia, k tó r y s k o ń c zy ł s zk o ł ę k ilk a lat p rzed n imi. Kied y Emma mies iąc temu d o s tał a zap ro s zen ie, rzu cił a je n a b o k . – Yy y … n ie p ro s il i mn ie o to . – Nic o l e mó wił a, że wy s łał a ci e-mail. Dzwo n ił a w zes zły m ty g o d n iu i p ro s ił a o twó j n u mer. Najwy raźn iej ich zes p ó ł s ię wy c o f ał. – M o ja k o m ó rk a k ilk a d n i temu s ię ro zł ad o wał a. Do p ier o n ied awn o ją p o d ł ą‐ czy łam. – Właś ciwie, z jed n ą k res k ą, k tó r a p o z o s tał a, n ie s tarc zy jej b at er ii n a tę ro z‐ mo wę. – I o s tatn io n ie s p rawd zał am p o czt y . Emma zau waż y ła n ad j eżd żaj ąc ą tak s ó wk ę. Wy s zła n a zewn ątrz, p o m ac h ał a. – Po win n aś s p rawd zać p o czt ę, Emmo . Nic d ziwn eg o , że n ig d y s ię d o mn ie n ie o d z y was z. – Pis zę d o cieb ie SM S-y , mamo . Ty p o p ro s tu n ig d y n ie o d p is u jes z. Nap rawd ę p o win n aś s ię n au czy ć, jak to s ię ro b i. – Otwo r zy ła d rzwi s am o c h o d u , zak ry ła s łu ch awk ę d ło n ią i p o d ał a k ier o wc y ad r es 4 0 0 Bar. Sk in ął g ło wą, Emma ws iad ła. M atk a zaś miał a s ię. – Nie ro z u m iem, jak mo żn a n au czy ć s ię u ło ż en ia ty ch lit er ek . Po za ty m, d o k o g o in n eg o miał ab y m p is ać? Der ek mies zk a p ięt ro wy ż ej. Po p ro s tu o d b ier aj czas em tel e‐ fo n . – Emma wy o b raż ał a s o b ie, jak mama s ied zi p rzy k o m in k u , s k u lo n a n a fo t el u taty , w wełn ian y ch s k arp etk ach i p u ch o wej k am iz elc e. Za o k n em ro zt ac zał s ię wid o k n a jez io r o , k tó r eg o fale p ien ił y s ię n a k am ien is ty m wy b rzeż u . A mo że mama właś n ie wrac ał a d o d o mu z jed n ej z wiel u s wo i ch p rac, z k ilk o m a wo rk am i p ro d u k t ó w s p o ż y wc zy ch w ręk ach . Sk lep ch ar y tat y wn y , d o m o p iek i, b i‐ b lio t ek a, s zk o ł a – matk a s p ęd zał a więc ej g o d zin n a wo l o n t ar iac ie, n iż g d y b y p rac o ‐ wał a n a p eł en etat.
– M am n ad ziej ę, że zał at wis z tę s p rawę z Nic o l e. Der ek i ja b ard zo ch ciel ib y ś my cię zo b ac zy ć. M o że zał ap ies z s ię n a jak iś jeg o mecz. I spotkam się z Kirbym i klanem Huestonów, nie wspominając na marginesie o całym miasteczku Deep Haven? Nie ma mowy. Ach , jej żal s ięg ał n iel u d zk ich ro zm iar ó w. – Dam ci zn ać, mamo . M atk a u milk ła. – Emmo … p o t rzeb u j es z czeg o ś ? – s p y tał a łag o d n ie p o ch wil i. Tak . O, tak . Nie b y ła ty lk o p ewn a czeg o . Emma o p arł a g ło wę o zimn ą s zy b ę tak ‐ s ó wk i. – Nie, ws zy s tk o g ra. – Ok ej. Swo j ą d ro g ą, No e ll e miał a wczo r aj wy p ad ek w Du l u th . J es t w s zp it al u . – To s tras zn e. Złam ał a s o b ie co ś ? – Dziwn e, że Ky le o ty m n ie ws p o m n iał. Wzię‐ ła o d d ech i k lep n ęł a tak s ó wk ar za p o ram ien iu . Zat rzy mał s ię. M atk a b rzmiał a d ziwn ie. – Zd aj e s ię, że b ard zo mo cn o u d er zy ła s ię w g ło wę. Po za ty m miel iś my tu o k ro p ‐ n ą ś n ież y cę. Sp ad ło jak ieś trzy d zieś ci cen t y met ró w ś n ieg u . Eli i Kirb y p o j ec h al i wczo r aj wiec zo r em d o s zp it al a. – M am n ad ziej ę, że ws zy s tk o z n ią w p o r ząd k u . – Ws zy s cy mamy tak ą n ad ziej ę, k o c h an ie. – Zad zwo n ię p ó źn iej, mamo . – Trzy maj s ię ciep ło , Emmo . – M atk a s ię ro zł ąc zy ła. Emma wy ł o wił a k ilk a b an k n o t ó w, żeb y p o k ry ć rac h u n ek , i wy s iad ła tu ż p rzed 4 0 0 Bar. Tak s ó wk arz o d j ec h ał. Gd zieś p o d o g ro mn ą zas p ą b y ło jej małe czerwo n e s u b a r u .
*** Żal p o t raf ił atak o wać, o g arn iać Ky le’a, g d y ten n ie p at rzy ł. I zaz wy czaj d ział o s ię to wó wc zas , g d y ży cie wy d awał o s ię g rać fair, k ied y d o b rzy zwy cięż al i, k ied y Ky le za‐ czy n ał wier zy ć, że ws zy s tk o p o p ro s tu mo że s ię u d ać. Emma Nels o n mo g łab y b y ć d ziewc zy n ą id ea ln ą. By ła n ią p rzez k ilk a k ró tk ich g o d zin . By ła s ło d k a d zięk i ś miec h o wi, k tó r y p o t raf ił wy p al ić ws zech o b ecn y we‐ wn ętrzn y ch łó d . By ła k imś , k to zn ał Ky le’a, k ied y ży cie wy d awał o s ię ws p an iał e. Wciąż czu ł ją w s wo i ch o b j ęc iach . Czu ł s mak jej u s t. Przer aż ał o g o , jak s zy b k o n ap is ał im w my ś lach s cen ar iu s z ze s zczęś liwy m zak o ń c zen iem. Nigdy, przenigdy nie wrócę do tego okropnego miejsca, jakim jest Deep Haven. Nie b y ł żad n y m o fic jaln y m czło n k iem Izb y Han d lo wej Deep Hav en alb o czeg o ś
w ty m s ty lu , ale jej s ło wa g o zab o l ał y . Ścis n ął k ier o wn ic ę, s ły s ząc p o raz k o l ejn y teg o ran k a jej g ło s w tel ef o n ie. Dzię‐ kuję, Kyle, ale myślę, że będzie najlepiej, jeśli nie będziemy się spotykać. Wo w, zmien ił s ię w jak ie‐ g o ś s mu tn eg o s zczen iaczk a, k tó r y zn o wu d o n iej d zwo n i, ale n ajwy raźn iej p o t rzeb o ‐ wał o s tat eczn eg o p o t wierd zen ia. Sło wa te k o ł at ał y mu w g ło wie, k ied y p rzej eżd żał o b o k k as y n a Black Bear n a p o ł u d n iu Du l u th . W p iątk o wy p o r an ek p ark in g b y ł w p o ł o wie zaj ęt y . Do wiec zo r a b ęd zie zap ch an y . Emma miał a rac ję. Sp ęd zan ie z n ią czas u mo g ło b y b y ć zab ó jc ze d la jeg o d ec y zji o p rzep ro wad zc e d o Deep Hav en . A zam ier zał wró c ić d o d o mu o d trzech lat. Nat o ‐ mias t Emmę zn ał jed en wiec zó r. Ok ej, zn ał ją d łu ż ej, fo rm aln ie rzecz b io r ąc, ale… J ak to s ię s tał o , że wcześ n iej n ie zau waż y ł Emmy Nels o n ? Zerk n ął n a k o m ó rk ę ws u n ięt ą w u ch wy t d o n ap o j ó w. Czu ł p o t rzeb ę zat el ef o n o ‐ wan ia d o mamy i p o i n f o rm o wan ia jej, że wid ział s ię z Emmą. M atk a zd awał a s ię ro z u m ieć jeg o ch ęć p rzes ter o wan ia s wo j eg o ży cia i p o wro t u d o Deep Hav en lep iej n iż k to k o lwiek in n y . On a też s ły s zał a ech o g ło s u Kels ey w p u s ty ch k o r y tar zach d o mu . Wied ział a, d lac zeg o mu s iał u ło ż y ć s o b ie ży cie w Deep Hav en , p o m ó c ro d zin ie zn al eźć d ro g ę z p o wro t em. Wres zc ie, b y ć tam d la Kirb y ’eg o , mamy , n awet d la o jca. Ky le n ac is n ął h am u lc e, wjeżd żaj ąc n a wzg ó r za p ro wad ząc e d o Du l u th . W d o le ro zc iąg ał s ię wielk i p o rt p rzy jez io r ze Su p er io r. Ch o ć zn ad wo d y k u s trzel is tem u mo ‐ s to wi u n o s ił a s ię p ara, s to czn ia wy d awał a s ię tk wić w zim o wy m imp as ie. Statk i cu ‐ mo wał y w p o rc ie wewn ętrzn y m, p o ś ró d p o f ałd o wan ej p o wierzch n i o b l o d zo n eg o je‐ zio r a, g d zie zd er zał y s ię ze s o b ą zmierzwio n e fale, b ezwład n ie d ry fo wał y b o je i ma‐ s y wn e g ó ry lo d o we. Z d zio b ó w zar d zewiał y ch o k ręt ó w zwis ał y o g ro mn e s o p le lo d u . Gó ry ś n ieg u , g ru z y p o wczo r ajs zej b u r zy , zas y p ał y p ark in g p rzy h ali wid o wis k o wej. Zd awał o s ię, że całe mias to ws trzy mu j e o d d ech . Po wiet rze b y ło co r az rzad s ze, w miar ę jak Ky le p o r u s zał s ię n a p ó łn o c w k ier u n ‐ k u Deep Hav en . Po rt w mias teczk u z p ewn o ś cią b y ł s o l id n ie zam arz n ięt y , p ewn ie n a‐ wet g o o d ś n ież o n o i s two r zo n o w n im lo d o wis k o d la mies zk ań c ó w. Emer y ci, k tó r zy u wielb ial i ten k u ro rt w lec ie, p o l ec iel i d o Ariz o n y alb o n a Flo r y d ę, zo s tawiaj ąc za s o b ą b ard ziej o d p o rn y ch n a mro z y . M ies zk ań c y p o j awial i s ię, g d y s łu p ek rtęc i o p a‐ d ał, a ś n ieg p o k ry wał s zlak i d o b ieg ó w n arc iars k ich i zmien iał leś n e ś cieżk i w au t o ‐ s trad y d la p łu g ó w. Wczes n y m ran k iem Ky le s ły s zał ze s wo j ej ch atk i s zczek an ie p s ó w zap rzęg o wy ch . Do b ieg ał o z las u , g d zie zwier zęt a p rzec ier ał y s zlak i. J as n e, Deep Hav en mo g ło u tk n ąć w p u łap c e zimy n a czter y mies iąc e w ro k u , ale s zczer ze mó wiąc, Ky le cen ił s o b ie tę izo l ac ję. To trzy mał o awan t u rn ik ó w z d al ek a. A o b ejm u j ąc s ter jak o p o l ic jan t, miał zam iar u p ewn ić s ię, że Deep Hav en jes t b ezp ieczn e. Nik t n ie u mrze n a jeg o s łu żb ie – n ie, jeś li o n b ęd zie w s tan ie temu zap o ‐ b iec. Tel ef o n zad zwo n ił i Ky le o d eb rał p o ł ąc zen ie[0 3 ].
– Cześ ć, tato . – Gd zie jes teś ? Przy h am o wał, włąc zaj ąc s ię d o ru ch u u liczn eg o . – W Du l u th . J ad ę d o d o mu . – Pewn ie b ęd zies z ch ciał zat rzy mać s ię w s zp it al u St. Lu k e’s . Sp o s ó b , w jak i wy p o wied ział te s ło wa – mięk k i i mro czn y – p rzy wo ł ał ws p o ‐ mn ien ia, k tó r y ch Ky le wo l ałb y zn ó w n ie d o ś wiad c zać. – Dlac zeg o ? – s p y tał wo ln o . – Two j a matk a p rzewró c ił a s ię wczo r aj. Bard zo mo cn o u d er zy ła s ię w g ło wę. – Co z n ią? – Przen ieś li ją ran o z o d d ział u in t en s y wn ej ter ap ii. Ale… Po p ro s tu s ię za‐ trzy maj, Ky le. J es teś my n a d ru g im p ięt rze, p o k ó j 2 1 1 2 . Ro zł ąc zy ws zy s ię, Ky le p ró b o wał zah am o wać n ap ły w ws p o m n ień , p o ws trzy mać n iewid zialn e p az u ry , k tó r e wb ij ał y mu s ię w p ierś . Dlac zeg o właś n ie ter az, g d y miel i s zan s ę o d n al eźć d ro g ę z p o wro t em. Przem k n ął Su p er io r Stree t, wjec h ał n a Dziewiąt ą Alej ę i zn al azł miejs ce n a p ię‐ tro wy m p ark in g u . Kied y wy c h o d ził z ciep łeg o tru ck a, b ic ie jeg o s erc a n iem al o d b ij a‐ ło s ię ech em p o mas y wn y m b u d y n k u . Ru s zy ł w k ier u n k u win d y . Os tatn im raz em, k ied y tu b y ł… Zar zu cił d żin s o wą k u rtk ę n a ram ię i n ac is n ął g u zik . Od c is k d ło n i Emmy wciąż wid n iał n a mat er ial e, ale d o p ier o ter az Ky le zau waż y ł k ro p elk i k rwi wzd łu ż ręk awa. Na n as tęp n y m p ięt rze d o win d y wes zła p ara s tar u s zk ó w, mężc zy zn a trzy mał k o ‐ b iet ę za ręk ę. Ky le s p u ś cił wzro k n a jeg o b u ty . Win d a o two r zy ła s ię n a p o z io m ie łączn ik a międ zy b u d y n k am i. Ky le p o s zed ł d o rec ep c ji, a p o t em w d ó ł n a d ru g ie p ięt ro . Na b rąz o wej k an ap ie w p o c zek aln i, p o ś ro d ‐ k u k tó r ej s tał s zk lan y s tó ł zawal o n y g az et am i, zo b ac zy ł Kirb y ’eg o . Dziec iak miał n a s o b ie mar y n ark ę o d mu n d u rk a i n ieb ies k ą czap k ę z d as zk iem d ru ży n y Hu s k ies . W jed n ej ręce trzy mał p u s zk ę co li, a d ru g ą k artk o wał czas o p is mo . Ojc iec s tał o d wró c o n y p lec am i, u b ran y w b rąz o wy k o mb in ez o n , jak b y właś n ie wró c ił z ry b . Czap k a led wo trzy mał a mu s ię n a g ło wie. M iał p o p ląt an e wło s y . Przy ‐ g ląd ał s ię o b l o d zo n ej p o wierzch n i jez io r a Su p er io r. – Tato ? – Ky le rzu cił też s p o jr zen ie Kirb y ’emu , k tó r y p o d n ió s ł wzro k . – Hej, Ky le – o d p o wied ział Kirb y zmęc zo n y m g ło s em. Eli o d wró c ił s ię. Po s tar zał s ię o d ek ad ę w ciąg u ty ch trzech ty g o d n i, o d k ied y Ky le ws tąp ił d o n ieg o , b y p o d ziel ić s ię wieś ciam i o s wo j ej n o wej p rac y . Ich k łó tn ia wciąż d źwięc zał a mu w u s zach . Mówiłem, że nie życzę sobie, żebyś był gliną w tym mieście. Wystawiasz się na śmierć. Dzięk i, tato , za wo t u m zau fan ia. Nieważn e, że jeg o o jc iec p rzep ro wad ził s ię d o Deep Hav en jak o n o wic ju s z i u ło ż y ł tu s o b ie ży cie. I co , czy jeg o s y n n ie mó g ł p o ‐ s tąp ić tak s amo ? Ale w wy r az ie twar zy Elieg o , k ied y złap ał ter az s y n a za ręk ę, n ie b y ło ś lad u tam‐ tej k łó tn i. M iał zac zerwien io n e o czy i b u jn ą b ro d ę. Ky le’a p rzes zy ł s trach .
– Co s ię s tał o ? Co z mamą? – By ła s trzel an in a. – Eli s p o jr zał n a Kirb y ’eg o i z p o wro t em n a Ky le’a. – Nie ch ciał em ci mó wić p rzez tel ef o n . Właś n ie zo s tal iś my p o wiad o m ien i p rzez p o l ic ję z Du l u th . – Co ? Po s trzel o n o ją? Eli p o k ręc ił g ło wą. – Nap ad li n a k awiarn ię w Harb o r City . Najwy raźn iej tam b y ła. Nie zn am y ws zy s t‐ k ich s zczeg ó ł ó w, ale s p rzed awc zy n ię zam o rd o wan o . Two j a matk a zd o ł ał a s ię wy d o ‐ s tać… – Och , d zięk i Bo g u . – Wb ieg ła n a au t o s trad ę, ale zal ic zy ła g ro źn y u p ad ek , ro zb ił a s o b ie g ło wę o ch o d n ik . Ky le wy c zu ł s wo j ą rea k c ję, p at rząc o jcu w twarz. Rozbiła głowę… – J ak b ard zo jes t źle? Eli wy p u ś cił p o wiet rze. – By ła n iep rzy to mn a p rzez k ilk a g o d zin , ale o d z y s k ał a ś wiad o m o ś ć wcześ n ie ran o , o k o ł o d ru g iej. Tro c h ę ją b o li. I ma s zczątk o we… u s zk o d zen ia. Ale s ąd zim y , że s ame s ię zreg en er u ją. Ky le zam arł. – Co mas z n a my ś li? Eli s p o jr zał mu w o czy . – Częś cio wo s trac ił a p am ięć. Kirb y ws tał, p o r u s zo n y . – Nie mó wił eś mi o ty m wczo r aj w n o cy . – An n e Stan d in g -Bear ją lec zy . Zd aj e s ię, że u waż a, iż jej mó zg s am s ię zreg en e‐ ru je, że to n ie jes t trwał e. – Eli zło ż y ł g ło wę n a ram ien iu mło d s zeg o s y n a. – J es tem p ewien , że d o jd zie d o s ieb ie. Ale p o m y ś lał em, że was z wid o k teg o ran k a ją p o c ies zy . – Od wró c ił s ię d o Ky le’a. – An n e p o wied ział a, że mo ż em y s ię z n ią zo b ac zy ć, jak ty l‐ k o p rzy j ed zies z. Ky le n ie mó g ł s ię ru s zy ć. – Zab ó js two ? Złap al i s p rawc ę? – J es zc ze n ie. – M ają p o d ejr zan eg o ? – Nie. Nies tet y , k imk o lwiek jes t, u lo tn ił s ię, zan im p o l ic ja d o t arł a n a miejs ce. Ale mają n ad ziej ę, że was za matk a mo że rzu cić n iec o ś wiat ła n a tę s p rawę, d ać im ja‐ k ieś ws k az ó wk i. – Ch cę z n imi p o r o zm awiać. Eli n ac h mu r zy ł s ię. – Co mas z zam iar zro b ić, Ky le? Zo s taw to miejs co wem u o d d ział o wi p o l ic ji. To n ie leży w two i ch k o mp et en c jach . – To , że p rzes tał eś b y ć g lin ą, n ie zn ac zy , że i ja to zro b ię. Eli zac is n ął s zczęk ę. – Po p ro s tu zajm ijm y s ię was zą mamą.
– Ty zajm ij s ię mamą. Ry ch ło w czas , s wo j ą d ro g ą. Prak t y czn ie o lewał eś ją p o ś mierc i Kels ey . Dlac zeg o p o z wo l ił eś jej s am ej jec h ać d o Du l u th ? Wies z, jak n ie cier‐ p i jeźd zić w b u r zy ś n ieżn ej. – Nie p ro s ił a mn ie o to , jas n e? Nawet n ie wied ział em, że tam b y ła. Ky le g ap ił s ię n a n ieg o s k o n s tern o wan y . – Nawet n ie wied ział eś , g d zie jes t? – Ło wił em ry b y . Nawet Eli wid o czn ie zd ał s o b ie w ty m mo m en c ie s p rawę, jak to b rzmiał o , p o n ie‐ waż s ię s k rzy wił. Świetn ie. Ky le p o k ręc ił g ło wą. – Oczy wiś cie, że tak . Zaws ze ło wis z ry b y . Có ż, p o s p o t k an iu z mamą mam zam iar d o wied zieć s ię, k to jej to zro b ił. J ed en z n as mu s i zac ząć zac h o wy wać s ię jak g li‐ n iarz.
*** No e ll e p o l u b ił a tę lek ark ę – An n e, p rawd a? Twarz w k s ztałc ie s erc a, miłe p iwn e o czy , k tó r e wy r aż ał y ws p ó łc zu cie, g d y No e ll e d ziś ran o zn ó w s k arż y ła s ię n a b ó l g ło wy . To o n a zg o d ził a s ię n a p rzen ies ien ie jej z o d d ział u in t en s y wn ej ter ap ii i p rzy t ak n ęł a, g d y No e ll e raz jes zc ze p o p ro s ił a o tel ef o n d o ro d zic ó w. M o że p o win n a b y ła iś ć n a med y cy n ę. Ale wid o k cierp iąc y ch , p o u raz ach … s ama my ś l p o wo d o wał a, że s k ręc ał o ją w ś ro d k u . Nie, No e ll e wcal e n ie lu b ił a s zp it al i. Z ja‐ k iejś p rzy c zy n y p rzy p rawiał y ją o md ło ś ci, ch o ć, s zczer ze mó wiąc, w żad n y m n ie s p ęd ził a zb y t wiel e czas u . Ty lk o wted y , g d y jej s io s tra miał a rea k c ję alerg iczn ą n a u żąd len ie p s zc zo ł y , ale to b y ła rac zej p rzy c h o d n ia n a u b o c zu . I g d y b rat złam ał n o g ę n a n art ach w Vail. Ale wted y też n ie b y ł lec zo n y w tak d u ż y m s zp it al u jak ten . Pewn ie jes t w Hen n ep in Co u n t y M ed ic al Cen t er za k amp u s em. Kied y lek ark a wy s zła, zjawił a s ię p iel ęg n iark a. Uwo ln ił a No e ll e o d k ro p ló wk i i n ak lei ła p las ter w miejs cu wk łu cia. Bo l ał o , ale n ie tak jak g ło wa, k tó r a wciąż d łu g o i p o wo l i p u ls o wał a, jak b y mó zg ch ciał wy d o s tać s ię p rzez o czo d o ł y . Im s zy b c iej ro d zic e p rzy j ad ą ją zab rać, ty m lep iej. Szczer ze mó wiąc, n ie mo g ła u wier zy ć, że n ie s ied ziel i p rzy łó żk u , k ied y o b u d ził a s ię ran o . Zam ias t teg o p iel ę‐ g n iark a w ró ż o wy m k it lu s p rawd ził a jej p u ls , ciś n ien ie i zap y tał a o imię o raz ad r es zam ies zk an ia. No e ll e Stev en s , Un iv ers it y o f M in n es o t a. M ies zk ał a w ty ch wy s o k ich b u d y n ‐ k ach p rzy Ced ar Sq u ar e, n ieo p o d al k amp u s u . Tak , p iel ęg n iark a je k o j ar zy ła, u ś miech n ęł a s ię d o No e ll e i ś cis n ęł a jej d ło ń . Przen ieś li ją w g łąb k o r y tar za i n a wy żs ze p ięt ro , d o p o k o j u z d u ż y m o k n em, wy ‐
ch o d ząc y m n a o ś n ież o n y p ark in g . Po r an ek o g ło s ił s wo j e n ad ejś cie, ro zt ac zaj ąc ś wia‐ tło p o p u s ty ch łó żk ach , p o p o d ł o d ze z lin o l eu m. Wciąż n ie p o z wo l il i jej ws tać, ale b ard zo za ty m tęs k n ił a, ch ciał a wziąć p ry s zn ic, zał o ż y ć n o rm aln e ciu c h y . W tej cie‐ n iu tk iej b awełn ian ej k o s zu li mo żn a zmarz n ąć n a k o ś ć. Po d c iąg n ęł a p rzy k ry cie p o d b ro d ę. No e ll e p ró b o wał a s o b ie p rzy p o m n ieć, k tó r y to d zień ty g o d n ia – wto r ek ? M iał a n ad ziej ę, że n ie, b o mo g łab y p rzeg ap ić zaj ęc ia z mal ars twa wy m iar o weg o . J ak o n a zmag ał a s ię ze ś wiat ło c ien iem i d o b ier an iem właś ciwy ch k o l o r ó w d o s wo j eg o d zieł a! I n ad al miał a d o s k o ń c zen ia p o rt ret n a wiec zo rn e zaj ęc ia z zaa wan s o wan y ch tech n ik ak war el ą. Zab u rc zał o jej w b rzu ch u . Po s złab y d o Big Ten n a b u łk ę raz o wą… – No e ll e? – An n e wet k n ęł a g ło wę d o p o k o j u . – M a p an i g o ś ci. – Ro d zic e? – Nie… p am ięt a p an i, wczo r aj wiec zo r em mó wil iś my , że jes t p an i p o ś lu b ie i ma p an i męża? – Zn al azł s wo j ą żo n ę? – By ło jej tro c h ę żal teg o mężc zy zn y , k tó r eg o o b s erwo wa‐ ła n a k o r y tar zu . Do wiad y wał s ię, że o n a n ie jes t tą o s o b ą, za jak ą ją miał. Ścis n ął b ru d n ą czap k ę, p o k ręc ił g ło wą i rzu cił jej k o l ejn e s p o jr zen ie. Zam k n ęł a o czy i u d a‐ wał a, że ś p i. An n e p o k ręc ił a g ło wą. – J es zc ze… n ie. Ch ciałb y z p an ią p o r o zm awiać. Świetn ie. Wes t ch n ęł a, zeb rał a s iły . – Czeg o ch ce? An n e wes zła i p rzy t rzy mał a d rzwi. – Po z wo l ę, żeb y s am to p o wied ział. Ro zp o z n ał a g o – jes zc ze raz, jak o n miał n a imię? Nie p rzeb rał s ię – wciąż miał n a s o b ie ten p as k u d n y b rąz o wy k o mb in ez o n , b ru d n ą czap k ę, a jeg o b ro d ę p o k ry wał a b u jn a s iwiz n a. Za n im wes zło d wó ch mło d s zy ch mężc zy zn . Niżs zy z n ich wy g ląd ał n a jak ieś s zes n aś cie lat, b y ł u ro c zy , z ty mi k ręc o n y mi b rąz o wy mi wło s am i, wy s taj ą‐ cy mi s p o d n ieb ies k iej czap k i z d as zk iem. M iał n a s o b ie p o p lam io n ą mar y n ark ę z emb lem at em s zk o ln y m, ręce ch o wał w k ies zen iach . Pat rzy ł n a n ią z tak ą tęs k n o t ą, że mu s iał a s ię o d wró c ić. Dru g i b y ł wy żs zy o d s tars zeg o mężc zy zn y , d o b rze zb u d o wan y , miał k ró tk ie b rąz o we wło s y i p iwn e o czy . Wy g ląd ał jak mło d s za k o p ia s tars zeg o mężc zy zn y , ale n ie p at rzy ł s p o d e łb a jak o n . Po d s zed ł to n iej. – Hej, mamo . Hej… co ? – J ak mn ie n az wał eś ? Zam arł i s p o jr zał n a s tars zeg o mężc zy zn ę. I zn ó w n a n ią. Sięg n ął p o jej d ło ń . – M amo … No e ll e wy s zarp n ęł a ręk ę, zan im zd ąż y ł ją d o t k n ąć. – Co to za żart y ? – Gd y s p o jr zał a n a An n e, d o s trzeg ła b ó l mal u j ąc y s ię n a jej twar zy . – To n ie jes t ś mies zn e. M ó wił am p an i wczo r aj wiec zo r em, że ten p an s ię p o ‐
my lił. Co p an i p o wied ział? – Pan i No e ll e, p ro s zę n as wy s łu ch ać. On n ie k łam ie. M y n ie k łam iem y . Up ad ła p an i i s trac ił a p an i p am ięć. To p an i mąż, Eli, i p an i s y n o wie. Kirb y … – Ws k az ał a n a mło d s zeg o , k tó r y wy g ląd ał tak , jak b y miał s ię ro zp łak ać. Zac is k ał zęb y tak mo cn o , że b ez tru d u ro zg ry złb y n awet n ajg ru b s ze s zk ło . – … i Ky le. – Sk in ęł a n a s tars zeg o . Niem al p rzes zy wał ją wzro k iem. An n e wy j ęł a z k ies zen i k it la p las tik o wą to r eb k ę. – Tu s ą p an i rzec zy o s o b is te, o b r ączk a, n as zy jn ik . Pan i u b ran ia s ą w to rb ie w ła‐ zien c e. No e ll e wzięł a o d n iej to r eb k ę i s p o jr zał a n a zło t ą o b r ączk ę z g łęb o k o o s ad zo ‐ n y m w n iej n iewielk im b ry lan t em. Wy g ląd ał a n a zu ży tą, n awet b ru d n ą. Nas zy jn ik , s p ląt an y u d o łu , miał o k rąg łą zło t ą zawies zk ę zwień c zo n ą d wiem a „g łó wk am i”. Po ‐ wo l i zac zy n ał a ju ż mat o wieć. – Nie p o z n aj ę teg o . An i… ich . – Szy b k o p rzem k n ęł a wzro k iem p o trzech męż‐ czy zn ach i o d d ał a An n e to r eb k ę. – Nie wiem, d lac zeg o s ąd zi p an i, że mo g łab y m b y ć matk ą d wó ch d o r as taj ąc y ch ch ło p c ó w, ale… to zn ac zy , tak n ap rawd ę, n a ile lat wy ‐ g ląd am? An n e zac is n ęł a u s ta w cien k ą lin ię. – M am d wad zieś cia jed en lat. Nig d y n ie miał am d ziec i. – No e ll e ś cis zy ła g ło s i n ac h y lił a s ię d o lek ark i. – Nawet z n ik im s ię n ie s p o t y k am. – Un io s ła d ło n ie. – To o k ro p n a p o m y łk a. By ło b y miło , g d y b y ś cie zo s tawil i mn ie s amą. Eli s ch o wał ręce d o k ies zen i, wy g ląd ał, jak b y s ię k rzy wił. Ky le rzu cił s p o jr zen ie An n e, p o t em o jcu . Ale mło d s zy ch ło p iec (ch y b a Kirb y ?) g ap ił s ię n a n ią, p o t rząs aj ąc g ło wą. – M amo , p rzes tań . Po p ro s tu p rzes tań . Nie mo ż es z b y ć tak a! – Bó l w jeg o g ło s ie s p rawiał, że No e ll e p rawie ch ciał a im wier zy ć. Wy g ląd ał tak żał o ś n ie, s to j ąc tu ze łza‐ mi w o czach . – Nie p am ięt as z mn ie? Alb o Ky le’a? A co z… ? – Wy s tarc zy , Kirb y . – M ężc zy zn a ch wy cił g o za ram ię mo cn o , wład c zo . – Po p ro ‐ s tu s ię u s p o k ó j. Two j a matk a p rzeż y ła p o ważn y u p ad ek . J es t ran n a, p o t rzeb u j e czas u . – Nie p o t rzeb u j ę czas u . Ws zy s tk o ze mn ą w p o r ząd k u . Ch cę ty lk o , żeb y ś cie wy ‐ s zli. – Po s łał a Kirb y ’emu s mu tn y u ś miech . – Wy g ląd as z n a mił eg o d ziec iak a. M am n ad ziej ę, że zn ajd zies z s wo j ą matk ę. – Pan i No e ll e, czas ws tawać. Ch cę p an i co ś p o k az ać. – M ó wiąc to , An n e o d s u n ęł a k o c. – Hej, h ej. Nie p rzy n ich ! Niech wy jd ą. Ky le p o s mu tn iał. – Nie martw s ię – p o wied ział łag o d n ie. – Ws zy s tk o b ęd zie d o b rze. Sp o jr zał a n a n ieg o n iec h ętn ie. Oczy wiś cie, że tak . – Ok ej, p an o wie, ws zy s cy wy c h o d zim y . Ty lk o n a ch wil ę – zao rd y n o wał a An n e. – J es tem jej męż em! – Eli… p ro s zę cię. Kirb y ju ż s ię o d wró c ił, jak b y ch ciał u ciec. – Ch o d ź, tato . Zac zek am y n a k o r y tar zu . – Ky le też s ię o d wró c ił, wy c iąg aj ąc ręk ę
d o o jca. Eli wy s zarp n ął d ło ń z u ś cis k u . No e ll e s p io r u n o wał a g o wzro k iem. Ten Eli wy d awał s ię zwy czajn ie n iem ił y , n ie‐ p rzy jemn y , n awet ag res y wn y . Nie ch ciał a zn ajd o wać s ię w jeg o p o b liż u . M o że żo n a o d n ieg o u ciek ła – a mo że ją s k rzy wd ził i wy l ąd o wał a w s zp it al u . Zaż ąd a, żeb y n ie mó g ł wch o d zić d o jej p o k o j u . No e ll e zac zek ał a, aż wy jd ą, zan im An n e p o m o g ła jej ws tać z łó żk a. – Nie lu b ię g o . J es t tak i… g b u r o wat y . – Tak n ap rawd ę jes t b ard zo emp at y czn y m mężc zy zn ą – p o wied ział a An n e, p o m a‐ g aj ąc No e ll e ws tać. No e ll e złap ał a s ię p o r ęc zy łó żk a, a p o k ó j zac zął wir o wać. – Przez o s tatn ie d zies ięć lat b y ł s zer y fem w Deep Hav en . – Nic d ziwn eg o , że jes t tak i tward y i p o n u ry . An n e n ie o d p o wied ział a, p o p ro wad ził a ty lk o No e ll e d o łaz ien k i. – Wie p an i, jes t s p rawa. Po win n a p an i wied zieć, że p ac jen t o m z tak im i u raz am i jak p an i częs to zd ar za s ię s trac ić częś ć p am ięc i. Ch o ć fu n k c je ży cio we wy d aj ą s ię b y ć n iem al w n o rm ie, p an i mó zg wciąż reg en er u je s ię p o u p ad k u . M o że to zaj ąć k ilk a d n i, a n awet mies iąc alb o więc ej. – Nie s trac ił am p am ięc i… An n e włąc zy ła ś wiat ło w łaz ien c e. No e ll e g ap ił a s ię n a wiz er u n ek k o b iet y w lu s trze. Zo b ac zy ła te s ame n ieb ies k o ‐ ziel o n e o czy , ty lk o s k ó r a wo k ó ł n ich o b wis ła, a w k ąc ik ach wy r y ły s ię mal eń k ie zmars zczk i. Blo n d wło s y p rzy l g n ęł y jej d o g ło wy p rzy b an d aż u , p o jed n ej s tro n ie wid n iał y wy g o l o n e p lack i. Po d es zła k ro k b liż ej, czu jąc u cis k w p iers i. Cien k ie lin ie zn ac zy ły jej u s ta, warg i, a s k ó r a wy d awał a s ię ziem is ta, n awet zap ad n ięt a. Po l iczk i o b wis ły . No e ll e p rzeb ieg ła d ło n ią p o b ro d zie, ws trzy mał a o d d ech . Otwo r zy ła u s ta, ale zd o ł ał a ty lk o zak wil ić. O, n ie. – Ro d ząc Kirb y ’eg o , miał a p an i ces ars k ie cięc ie. M o że… p an i s p rawd zić, jeś li p o t rzeb u j e p an i k o l ejn eg o p o t wierd zen ia. – An n e o d wró c ił a ją, wzięł a za ręce. No e ll e zac zęł a o d d y ch ać g o r ączk o wo . Nie, nie… – To , co p an i u s ły s zał a, to p rawd a. Eli Hu e s to n jes t p an i męż em. J es t p an i d wa‐ d zieś cia p ięć lat p o ś lu b ie. A Kirb y i Ky le s ą p an i s y n am i. M ies zk a p an i w Deep Ha‐ v en . Deep Hav en ? By ła tam k ilk a razy z ro d zin ą n a wak ac jach lat em. Ale n ig d y n ie ch ciał ab y zam ies zk ać w tak ciemn y m i o d l u d n y m miejs cu , tak d al ek o o d cy wil iz ac ji. – To n ie mo że b y ć p rawd a. J a… n ie… ja ch cę d o ro d zic ó w. An n e wes t ch n ęł a. – On i o d es zli. Pan i o jc iec zmarł jak ieś d zies ięć lat temu , matk a p ó źn iej. No e ll e o d s u n ęł a s ię o d n iej, p rzy wier aj ąc d o zimn y ch k af elk ó w n a ś cian ie. – Nie… to n iep rawd a. – Zac zęł a s ię trząś ć, czu ła, że ro zp ad a s ię w ś ro d k u . – To n ie jes t ś mies zn e. To n iep rawd a. J a… n ie p am ięt am żad n ej z ty ch rzec zy . – J ej g ło s s tawał s ię co r az b ard ziej p is k liwy , o d d y ch ał a n ier ó wn o , p rzy m y k aj ąc o czy i s tar aj ąc s ię złap ać czeg o ś , co miał o b y jak ik o lwiek s en s .
Do p ier o co ro zm awiał a wczo r aj z tatą. Py tał a, czy p ó jd zie z n ią s zu k ać s am o c h o ‐ du. M atk a o b iec ał a zro b ić las ag n e, jeś li p rzy j ed zie d o d o mu n a wee k en d . No e ll e o p lo t ła s ię ram io n am i i ześ liz n ęł a n a p o d ł o g ę. Otwo r zy ła o czy i s p o jr zał a n a An n e, k tó r a k u cał a p rzy n iej ze łzam i w o czach . – Pro s zę, p ro s zę n ie mó wić mi, że s trac ił am d wad zieś cia p ięć lat ży cia.
[0 2 ] Lick – k ró tk a i s ch em at y czn a u s tal o n a zag ry wk a s o lo n a g it ar ze (p rzy p . tłu m.). [0 3 ] W M in n es o c ie ro zm o wy tel ef o n iczn e w trak c ie jazd y s am o c h o d em s ą d o ‐ zwo l o n e. Zak az o b ejm u j e jed y n ie n o wic ju s zy i zawo d o wy ch k ier o wc ó w (p rzy p . tłu m.).
Rozdział 5
Eli n ig d y n ie b y ł s zczeg ó ln ie emo c jo n aln y . J as n e, k ied y Ky le zn al azł s ię w ręk ach lek ar za, wy p ełn ił a g o fala ciep ła, p o d o b n ie jak p rzy n ar o d zin ach Kels ey i Kirb y ’eg o . I o czy wiś cie, że ś mierć Kels ey wy n is zc zy ła g o w n iewy o b raż aln y s p o s ó b i s p ra‐ wił a, że ws zy s tk o s tał o s ię s zar e i s mu tn e. In n i mężc zy źn i – mężc zy źn i, k tó r zy n ie wy k o n y wal i zawo d u o p art eg o n a zły ch wy b o r ach in n y ch – mo g lib y zac ząć ch o wać b u t elk ę J ack a Dan iels a w s ch o wk u w s am o c h o d zie alb o w s zu flad zie b iu rk a. Eli miał p rac ę, k tó r a p o m ag ał a mu zap o m n ieć, a p o za ty m g lin iarz wie, jak k o n t ro l o wać emo ‐ cje. Ale n ig d y n ie ch ciał u d er zy ć, waln ąć, s k rzy wd zić k o g o ś tak b ard zo , tak jak w ch wil i, g d y u s ły s zał k rzy k No e ll e. Nie wy s o k i d źwięk p rzer aż en ia, ale tak i, k tó r y wy ‐ ry wał s ię z g łęb i, z miejs c, k tó r e ty lk o o n ter az zn ał, miejs c, o k tó r y ch zap o m n iał a. A p o t em s zlo ch . Głęb o k i i łam iąc y s erc e, k tó r y p rzed o s tał s ię n a k o r y tarz. Eli p a‐ trzy ł n a s wo i ch d wó ch zag u b io n y ch s y n ó w. Czek al i, n iep ewn i, co ro b ić. Po p ełn ił b łąd , wch o d ząc d o p o k o j u z Kirb y m. Po m y ś lał, że mo że wid o k s y n a wy r wie No e ll e z amn ez ji. Zam ias t teg o ch ło p ak s łu ch ał p łac zu matk i. J eg o wzro k b y ł ter az p u s ty . – Kirb y … Ch ło p ak p o d n ió s ł d ło ń , s p o jr zał n a o jca i p o k ręc ił g ło wą. – M y ś lał em, że p rzy p o m n i s o b ie o n as , k ied y cię zo b ac zy . – Po win ien eś b y ł p o wied zieć jej o Kels ey . Pam ięt ał ab y s wo j ą có rk ę – p o wie‐ d ział Kirb y .
– O, ś wietn y p o m y s ł – o d p arł Eli, ś cis zaj ąc g ło s . Właś n ie mij ał ich wy s o k i, wy ‐ ch u d zo n y s tars zy p an . Nió s ł b u k iet k wiat ó w, a za n im tru ch t ał mały ch ło p iec. – Op o ‐ wiem jej o ty m, że miał a có rk ę, i co d al ej? J ak zo s tał a zam o rd o wan a? Nie s ąd zis z, że to wy r ząd ził o b y więc ej s zk ó d ? Nie p o win ien b y ł mó wić tak im to n em d o s ied emn as to l etn ieg o s y n a – zd awał s o ‐ b ie z teg o s p rawę n awet, k ied y ch ło p ak s ię wzd ry g n ął. Ale d ziec iak mu s iał d o r o s n ąć, zmier zy ć s ię z p rawd ą. Ws p ó łc zu cie ty lk o czy n ił o lu d zi s łab y mi. Zer wał o lin ię o b ro n y i s p rawił o , że s tal i s ię zb y t u fn i. Wrażl iwi. Czas am i n awet n is zc zy ło ży cie. – Nie, n ie p o wiem y was zej matc e o Kels ey . Nie, d o p ó k i s ama s o b ie n ie p rzy p o ‐ mn i. – A k ied y to b ęd zie, tato ? – Ky le o d ez wał s ię z g łęb i k o r y tar za. – Nig d y ? Co ? M amy p o p ro s tu wy m az ać Kels ey z jej ży cia? – Nie wiem, jas n e? – zag rzmiał Eli, p o czy m zref lek t o wał s ię i o d ez wał s ię ju ż n o rm aln ie: – M y ś lę, że za s zy b k o wy c iąg as z wn io s k i, Ky le. Lek ark a n ie wie, jak d łu ‐ g o to mo że… – M o ja włas n a matk a mn ie n ie p o z n ał a. M y ś lał a, że ch o d zi d o co ll eg e’u . Co ll e‐ g e’u . W s wo i m u my ś le jes t w mo im wiek u . – Un ió s ł ręce, jak b y p ró b o wał o d ep ch n ąć o d s ieb ie tę my ś l. – To n ie mo że s ię d ziać. Eli my ś lał, że s ię o d wró c i, ale… – Wies z, n ie win ię jej mó z g u za to , że zap ro t es to wał. Że o n as zap o m n iał. Kto ch ciałb y p am ięt ać o s tatn ie trzy lata? Alb o więc ej? Gd y b y m mó g ł, też b y m je wy m a‐ zał. – Gło s Ky le’a o d b ił s ię ech em. – Nap rawd ę, Ky le? Zap o m n iałb y ś ws zy s tk o ? – s p y tał Kirb y d rżąc y m g ło s em. – Ch ciałb y ś o b u d zić s ię, my ś ląc, że Kels ey wciąż tu jes t? Ty lk o p o to , żeb y d o wied zieć s ię, że n ie ży je? Eli złap ał Kirb y ’eg o za s zy ję i o d c iąg n ął g o z więk s zą s iłą, n iż b y ło to p o t rzeb ‐ n e. – A mo że tak p o ws trzy mal ib y ś my s ię o d wrzas k ó w? Bo n ie jes tem p ewien , czy mama ju ż ws zy s tk o wie. Ky le p o d s zed ł d o n ich . – On a wciąż p łac ze, tato . Nie s ąd zę, żeb y s łu ch ał a trzech n iez n aj o m y ch , k tó r zy k łó c ą s ię o n ią. – Ky le… Wy g ląd ał, jak b y s zy k o wał s ię d o walk i. J eg o twarz wy r aż ał a więc ej n iż fru s tra‐ cję, n awet k ied y s ch o wał ręce d o k ies zen i i o d wró c ił s ię. – Po p ro s tu my ś lę, że mó wien ie o Kels ey s p ro wo k u je p y tan ia. Was za matk a n ie mo że u s ły s zeć o d p o wied zi, d o p ó k i n ie b ęd zie b ard ziej s tab iln a emo c jo n aln ie. Po ‐ wiem y jej. Ale ty lk o wted y , g d y b ęd zie n a to g o t o wa. Po za ty m to b y ło b y p rzy t łac zaj ąc e, g d y b y rzec zy wiś cie p rzy p o m n iał a s o b ie Kel‐ s ey jak o p ierws zą. Dla No e ll e b y li o b c y mi lu d źm i – zan ied b an y mi, ro zg n iewan y mi, n ieo k rzes an y mi, o b c y mi lu d źm i.
Nawet n ie wp u ś cił ab y g o d o p o k o j u , żeb y zo b ac zy ł ją w s zp it aln ej k o s zu li. Có ż, s p o d o b a jej s ię d als zy ciąg … k ied y ją wy p is zą i b ęd zie zmu s zo n a wró c ić z n im d o d o mu . Eli p o t arł twarz d ło ń m i. Otwo r zy ł o czy i zo b ac zy ł p rzed s o b ą Ky le’a. Sy n miał p rzek rwio n e b iałk a. – Co ? – s p y tał Eli. Po b ezs en n ej n o cy miał zmęc zo n y g ło s . – Po p ro s tu u waż am, że mo g łeś to zat rzy mać. Po win ien eś b y ł jec h ać z n ią d o Du ‐ lu th . Po win ien eś tam b y ć zam ias t n iej w czas ie n ap ad u . Ch ro n ić ją, tak jak p o win ien ro b ić to mąż. – Nis k i g ło s Ky le’a p rzes zy ł g o jak n ó ż. Eli zac zerp n ął p o wiet rza. – W p o r ząd k u . Tak , p o win ien em b y ł z n ią p o j ec h ać. Ale n awet n ie wied ział em, że s ię tam wy b ier a! – I s am ten fak t p o win ien ci co ś u ś wiad o m ić. – Swo j ą d ro g ą, co tam ro b ił a? – b ard zo cic h o s p y tał Kirb y . – Nie wiem. – Eli s p o jr zał n a n ieg o . M iał ro zd art e s erc e. – Pewn ie b y ła n a za‐ k u p ach . Czy to ma zn ac zen ie? Nie mo ż em y co fn ąć czas u . – M ama to zro b ił a. Wró c ił a d o mo m en t u s wo j eg o ży cia, w k tó r y m n ie zn ał a żad ‐ n eg o z n as . – Kirb y p o t arł o czy i p rzek lął. Eli n ig d y n ie s ły s zał tak ieg o s ło wa z jeg o u s t. Nie u p o m n iał s y n a. – Wró c i d o n as . M u s im y w to wier zy ć. – Dlac zeg o ? – Ter az Ky le g o zaa tak o wał. – Dlac zeg o miel ib y ś my cię s łu ch ać? Ty n ie wró c ił eś p o ty m, jak u marł a Kels ey . – O czy m ty mó wis z, Ky le? Nig d y n ie zo s tawił em was zej matk i. – Nie wy p ro wad ził eś s ię. Przen io s łeś s ię ty lk o d o in n eg o p o k o j u . – Ky le p at rzy ł n a n ieg o . – Nic d ziwn eg o , że mama ch ce o to b ie zap o m n ieć. J a ch ciał em o to b ie zap o ‐ mn ieć. Eli n ie wy t rzy mał. Co ś w n im p o p ro s tu p ęk ło , jak aś wś ciek ło ś ć, fru s trac ja i… Ud er zy ł Ky le’a w twarz. Ky le zer wał s ię, n a ch wil ę s trac ił o d d ech . Kirb y o d s u n ął s ię ze zd u m ien iem – a mo że s trac h em – w o czach . Twarz Ky le’a p rzy b rał a wy r az, k tó r eg o Eli n ie p o t raf ił n az wać. Led wo zeb rał s iły , g d y Ky le g o zab lo k o wał. Ob j ął w p as ie, jak u czy li g o n a tre‐ n in g ach , i p o wal ił o jca n a ziem ię. Eli g ru ch n ął o p o d ł o g ę n iez d arn ie jak s tar u s zek , zd er zen ie o d b ił o mu s ię ws trząs em w k o ś ciach , w g ło wie. Ale zar ea g o wał jak g lin iarz, wcis k aj ąc ło k ieć w s zczęk ę Ky le’a. Zro b ił o mu s ię n ied o b rze, g d y d ziec iak s ię z n ie‐ g o zs u wał. Nig d y n ie b ił s wo i ch d ziec i. Eli p ad ł z p o wro t em n a ziem ię, p o d n ió s ł ręce. – Ky le! Przes tań . Z k ąc ik a u s t Ky le’a k ap ał a k rew. Ch ło p ak p rzes zy ł wzro k iem Elieg o , g ło s miał p rzep ełn io n y g o r y czą. – Nied o b rze mi n a twó j wid o k . Najp ierw Kels ey , ter az mama. M o że i o n as zap o ‐ mn iał a, ale to ty zap o m n iał eś p ierws zy . Ty s trac ił eś tę ro d zin ę, tato . Ty ją zn is z‐
czy łeś . Wies z, Emma miał a rac ję, n ie ma p o co wrac ać d o Deep Hav en . Same ran y . Sam b ó l. Dzięk i ci za to . Po ty ch s ło wach Ky le ws tał i min ął Elieg o . Kirb y s ch o wał twarz w d ło n iach , ram io n a mu d rżał y . Eli p o s zed ł w jeg o ś lad y , ró wn ież ch cąc zn al eźć o d wag ę, b y zap łak ać. Szczeg ó ln ie z o b awy p rzed ty m, że k ażd e s ło wo Ky le’a mo g ło b y ć b o l eś n ie, b ez‐ lit o ś n ie trafn e. Wres zc ie Kirb y u s iad ł p rzy n im. Eli p o c zu ł n a ram ien iu d ło ń s y n a. Ges t ten s p ra‐ wił, że zac zął s ię trząś ć. – Co ter az zro b im y , tato ? – wy s zep t ał Kirb y . Eli wes t ch n ął. – M y ś lę, że zab ier zem y tę k o b iet ę d o d o mu i s p ró b u j em y p o m ó c jej o d z y s k ać ży cie.
*** M atk a Ky le’a p rawie zg in ęł a tu ż p o d mig aj ąc ą s y g n al iz ac ją ś wietln ą, p rzed s al o n em s am o c h o d ó w u ży wan y ch , p raln ią ch em iczn ą i k awiarn ią, k tó r e d ziel ił y k awał ek p rze‐ s trzen i h an d lo wej ze s k lep em z u p o m in k am i, s p ec jal iz u jąc y m s ię w s p rzed aż y k ap c i i ś wiec zek . J ej SUV s tał, wciąż zap ark o wan y , p rzed M o c h a M o o s e, zak o p an y p o d g ru b ą war‐ s twą ś n ieg u . Ky le p rzy g ląd ał s ię zak lej o n y m żó łt ą taś mą d rzwio m p ro wad ząc y m d o miejs ca zb ro d n i i zb ier ał o mu s ię n a wy m io t y . Zerk n ął p rzez zam k n ięt e d rzwi d o ś ro d k a. Ch a‐ o s p an u jąc y wewn ątrz wciąż zd rad zał włam an ie – k as a z o twart ą s zu flad ą, s ło d y cze ro zr zu co n e n a lad zie, n iek tó r e wal aj ąc e s ię p o p o d ł o d ze. Ky le zad zwo n ił n a k o m is a‐ riat p o l ic ji w Du l u th i jed en z as y s ten t ó w zg o d ził s ię z n im tu taj s p o t k ać. W ram ach p rzy s łu g i d la o jca, o k tó r y m Ky le mu s iał ws p o m n ieć, żeb y p o r o zm a‐ wiać twar zą w twarz ze ś led c zy mi. Bo l ał a g o s zczęk a. Krwawien ie u s tał o g d zieś w d ro d ze z Du l u th tu taj, ale in ‐ cy d en t z o jc em o d t war zał s ię w jeg o g ło wie jak o cio s z zas k o c zen ia, n ag ły n ap ły w wś ciek ło ś ci, o b u r zen ie, ws ty d , ws zy s tk o to wy l ewaj ąc e s ię z n ieg o . Po wal ił o jca n a ziem ię. Ch ciał g o u d er zy ć, traf ić p ięś cią w twarz w wy b u c h u fu rii, d es p er ac ji. Zro b ić co k o lwiek , b y p o z b y ć s ię teg o wewn ętrzn eg o wiru cierp ie‐ n ia. Do p ad ła g o my ś l, o d k tó r ej aż zad rżał. Prawie ch ciał p o d zięk o wać s wo j em u s tar em u za cio s ło k c iem w s zczęk ę. Prawd o ‐ p o d o b n ie to ich u ch ro n ił o o d jawn ej b u rd y n a s am y m ś ro d k u s zp it aln eg o k o r y tar za. Tak , jak b y matk a p o t rzeb o wał a teg o wid o k u . Nie, żeb y to p rzy wró c ił o jej p am ięć
– jas n e, Ky le z o jc em n as k ak iwal i n a s ieb ie, k ied y d o r as tał, ale o jc iec n ig d y , an i razu g o n ie u d er zy ł. A o n n ig d y , p rzy ws zy s tk ich tamt y ch n as to l etn ich p ro b lem ach eg z y s ten c jal‐ n y ch , n ie miał zam iar u zwró c ić s ię p rzec iwk o tac ie. Nawet k ied y o jc iec zo s tawił ich n ad g ro b em Kels ey , a d es zcz zmien iał s ię w b ło ‐ to n a jej tru mn ie. Nawet k ied y Eli zac zął s y p iać w s wo i m g ab in ec ie, n a mał y m s k ład an y m łó żk u , k tó r e n a d zień u p y ch ał p rzy s zafk ach z d o k u men t am i. Nawet k ied y k u p ił s o b ie Tad ż M ah al wś ró d d o mk ó w d la węd k ar zy , żeb y s ię w n im s ch o wać. Nawet tamt eg o d n ia, g d y Kirb y zad zwo n ił i trzęs ąc y m s ię g ło s em p o wied ział, że tata p rzy s zed ł d o d o mu , o p ró żn ił p o k ó j Kels ey i p o z b y ł s ię ws zy s tk ieg o , p o d c zas g d y matk a p at rzy ła n a to , s ied ząc n a p o d ł o d ze w s al o n ie z p o d c iąg n ięt y mi k o l an am i i ś led ząc ich wzro k iem. Nied łu g o p ó źn iej Ky le p rzen ió s ł s ię d o Alex an d rii, g d zie ro zp o c zął s zk o ł ę p o l i‐ cy jn ą. To p o p ro s tu miał o s en s . Kto ś mu s iał ch ro n ić ro d zin ę. Ale wid o k taty i tak tro c h ę g o ro zb ił. M atk a s p o jr zał a n a s wo j eg o męża, n ie ro z‐ p o z n aj ąc g o . Alb o n ie ch cąc g o ro zp o z n ać. – Ty jes teś Ky le? Gło s g o zas k o c zy ł. Nie s ły s zał, k ied y ten p o l ic jan t p o d j ec h ał. Ky le o d wró c ił s ię i p o d ał mu ręk ę. – Tak , d zięk u ję za mo żl iwo ś ć s p o t k an ia. Ky le Hu e s to n . Prac u j ę w b iu r ze s zer y fa Deep Hav en . M iał em n ad ziej ę, że o p ro wad zis z mn ie p o miejs cu zb ro d n i. – M arc Wren s h all. – M iał b rąz o we s p o d n ie, k ró tk o p rzy s trzy żo n e ciemn e wło s y o raz s zar e o czy , z k tó r y ch eman o wał jeś li n ie ch łó d , to p rzy n ajmn iej d o ś wiad c zen ie. Po d o ciep lan ą czarn ą k u rtk ą ch o wał b ro ń . Kiwn ął g ło wą. – Przy k ro mi z p o wo d u two ‐ jej matk i. Twó j o jc iec i ja miel iś my k ilk a s p raw, n ad k tó r y mi p rac o wal iś my p arę lat temu . J ak s ię czu je mama? Ky le p o d s zed ł za n im d o d rzwi. – Wciąż… d o c h o d zi d o s ieb ie. – Będ zie d o b rze, a jeś li u zy s k am y o d n iej zez n an ia, d o wiem y s ię, co s ię s tał o . – Otwo r zy ł d rzwi. Pró cz ch ło d u o raz ws iąk n ięt y ch w ś cian y zap ac h ó w k awy i p al o n eg o d rewn a, w p o m ies zc zen iu wy c zu waln y b y ł met al iczn y , zjełc zał y o d ó r k rwi. – Co wies z? – Niewiel e. Po ty m, jak two j a matk a zat rzy mał a k ier o wc ę, o n zad zwo n ił n a n u mer alarm o wy . Nie wied ziel iś my o włam an iu , d o p ó k i n as i p o l ic jan c i n ie zac zęl i p rzec ze‐ s y wać ter en u , b y d o jś ć d o teg o , co s ię s tał o . – Przes u n ął s ię za lad ę. – J u ż s p rawd zil i‐ ś my p o m ies zc zen ie p o d k ąt em o d c is k ó w p alc ó w, ale jes t ich p o p ro s tu za d u żo . W tak ch ło d n y d zień jak wczo r ajs zy … zan im p rzy s zła ś n ież y ca, w ty m miejs cu b y ł tło k . – Ru s zy ł d o o twart eg o p o k o j u n a ty ł ach . Po m ies zc zen ie zo s tał o ju ż o czy s zc zo n e, a o d zap ac h u ch em ik al ió w łzawił y o czy . Ky le zat k ał n o s .
– An al it y cy s ąd o wi p o b ral i p ró b k i. Po d p az n o k c iam i o fiar y zn al eźl i o b cy n a‐ s k ó r ek , twarz d ziewc zy n y p rzec in ał a p ręg a, jak b y k to ś u d er zy ł ją jak imś n ar zęd ziem, a n ie s amą p ięś cią. Najp rawd o p o d o b n iej d o s zło d o s zam o t an in y , a z ro zp ry s k u k rwi i wy g ląd u ran wy n ik a, że zo s tał a zas trzel o n a z b lis k iej o d l eg ło ś ci. – M arc ws k az ał miejs ce, g d zie k rew try s n ęł a n a ś cian ę, n a d o k u men t y n a b iu rk u , n a o k n o . – Kim b y ła o fiar a? – Cas s ie M itc h ell. Uczen n ic a o s tatn iej k las y lic eu m Harb o r City Hig h . Ky le zan iem ó wił. Dzis iaj jej ro d zin a ro zp ac zał a n ad u trac o n ą p rzy s zło ś cią. – Zn al eźl iś my co ś d ziwn eg o . – M arc co fn ął s ię w k ier u n k u wy jś cia, ws k az u jąc n a zam al o wan ą p rzes trzeń n a p o d ł o d ze. – Nó ż d o ry b . M ó g ł n al eż eć d o s p rawc y , zn a‐ leźl iś my g o n a p o d ł o d ze o b o k k as y . M o że g o u p u ś cił, k ied y two j a mama u ciek ał a. – J es teś cie p ewn i, że tu b y ła? – Zo s tawił a to r eb k ę i k awę w łaz ien c e. – Wid ział a to . – M o żl iwe. Z p ewn o ś cią ch ciel ib y ś my z n ią p o r o zm awiać. Ky le s tał za lad ą, o d t war zaj ąc s cen ar iu s z w g ło wie. J eg o matk a zo s tawił a k awę w łaz ien c e. Więc ju ż zło ż y ła zam ó wien ie, czek ał a n a n ap ó j. Czy mężc zy zn a ws zed ł d o k awiarn i p o n iej? Czy mo że b y ł tu p rzed n ią? Czy to b y ł s p o n t an iczn y czy p lan o wa‐ n y n ap ad ? – Czy k o r o n er s p o r ząd ził ju ż rap o rt o u ży tej b ro n i? M arc p o k ręc ił g ło wą. – Ch o d zim y d zis iaj o d d rzwi d o d rzwi, wy p y tu jem y . Zad zwo n im y , jeś li co ś s ię p o j awi. – A co z rej es trem p o ł ąc zeń ? Czy k to ś d zwo n ił z czy mś … p o d ejr zan y m? Dziw‐ n y m? – Dziś ran o p rzes łu ch ał em ro zm o wy . Kilk a s am o c h o d ó w w ro wie p o d c zas ś n ie‐ ży cy , b ezp ań s k i p ies , ale n ic, co mo g ło b y rzu cić ś wiat ło n a te wy d ar zen ia. Ky le u d ał s ię d o łaz ien k i. Drzwi b y ły u ch y lo n e. Włąc zy ł ś wiat ło . Od wró c ił s ię, p ró b u j ąc s p o jr zeć n a miejs ce zb ro d n i o czam i s wo j ej matk i. Stał a tu taj, p at rzy ła, jak k to ś n ap ad a n a k as jerk ę. Uczen n ic ę lic eu m, n ie s tars zą n iż Kels ey . Nic d ziwn eg o , że p ró b o wał a ją u rat o wać. Po d s zed ł, o p arł s ię o fram u g ę. Przes zy ły g o d res zc ze. – Co , jeś li o two r zy ła d rzwi, zo b ac zy ła ich … M o że p o b ieg ła p o p o m o c? M arc k iwn ął g ło wą. – Ale d lac zeg o s p rawc a n ie wy s zed ł za n ią alb o n ie s trzel ił? – J es teś my p rzy au t o s trad zie. M o że n ie miał czas u ? – Tamt eg o d n ia wid o czn o ś ć b y ła n a p o z io m ie jak ich ś trzech met ró w. Nik t b y g o n ie zo b ac zy ł an i n awet n ie u s ły s zał s trzał u w tej wic h u r ze. Ky le wy s zed ł z łaz ien k i i s tan ął p rzy lad zie, b y p rzy jr zeć s ię miejs cu zb ro d n i. – Dlac zeg o n ie p o s zła p o au to ? Na d ro d ze p rawie n ie b y ło ru ch u . – Zn al eźl iś my k lu c zy k i p rzy jej s am o c h o d zie. M o żl iwe, że p ró b o wał a, ale s p raw‐ ca wciąg n ął ją z p o wro t em d o ś ro d k a.
Ky le wy jr zał p rzez o k n o . M y ś l o ręk ach jak ieg o ś mężc zy zn y n a jeg o matc e, k tó ‐ ry wtarg ał ją d o k awiarn i i p rawie zab ił… Zac zerp n ął więc ej p o wiet rza – wd ech , wy ‐ d ech . Przy p ad k o wo ś ć. Nie cierp iał ws zy s tk ich jej as p ek t ó w, teg o , że w ciąg u s ek u n d y mo żn a zn is zc zy ć lu d zk ie ży cie. Że p lan y , n ad ziej e i mar zen ia u mier aj ą n a k af elk ach k awiarn i i s k lep ó w. Że zad aj e ran y , n ie ty lk o o fier ze czy jej ro d zin ie, ale cał ej s p o ‐ łeczn o ś ci. To p o p ro s tu n ie fair, że czterd zies to s ześ cio l etn ia k o b iet a p rzy j eżd ża d o k awiar‐ n i, b y n ap ić s ię k awy , i trac i ży cie. Alb o p rzy n ajmn iej jeg o więk s zo ś ć. Ky le miał s erd eczn ie d o ś ć p rzy p ad k o wo ś ci. Teg o , że n ies p rawied liwo ś ć ro zd a‐ wan a jes t lo s o wo wy b ran y m lu d zio m. M arc s tał p rzy d ru g ich d rzwiach . – Zn ajd ziem y g o . Ky le k iwn ął g ło wą. Nie, to ja go znajdę.
*** Og ró d ek p rzed d o m em Lee Nels o n p rzy p o m in ał jed n o z jej cy try n o wy ch cias t z b ezą. Śn ieg wir o wał n a wiet rze n ad p o d j azd em, u n o s ząc s ię w k ier u n k u jez io r a. Drap ieżn e fale b u r zo we p o c h ło n ęł y b ry ły lo d u zal eg aj ąc e p rzy b rzeg u , p o z o s tawiaj ąc jed y n ie ich p o s trzęp io n e o k ru ch y , k tó r e ter az zd er zał y s ię ze s o b ą, n ies io n e n u rt em. Po b rzę‐ k iwał y n ic zy m łap ac ze wiat ru , k tó r e Lee zawies ił a lat em n a tar as ie, a wiatr co ru s z mą‐ cił taf lę wo d y . Lee s tał a p rzy o k n ie wy c h o d ząc y m n a tar as i zap in ał a k am iz elk ę, k ied y p rze‐ s zed ł ją d res zcz. Nie tak d awn o temu Clay u s zczeln iłb y to o k n o k it em, żeb y o s ło n ić p o m ies zc zen ie p rzed wiat rem. M o g łab y p o p ro s ić Der ek a, żeb y p o m ó g ł jej i p rzy ‐ trzy mał jed en k o n iec, zab ezp iec zy ł taś mą i o s u s zy ł, aż zas ty g n ie. Ale d ziec iak zwy k le p rzy c h o d ził d o d o mu p o zmro k u , wy k o ń c zo n y p o tren in g u k o s zy k ó wk i, zja‐ d ał o b iad , wy p o wiad aj ąc p ięć s łó w n a k rzy ż i zas y p iał n a p o d r ęczn ik u d o alg eb ry . Po za s o b o tn im i ro zg ry wk am i p rac o wał d o r y wc zo jak o p ak o wacz w s k lep ie s p o ‐ ży wc zy m, a w n ied ziel ę ch o d ził d o k o ś cio ł a. Nie miał czas u n a o b o wiązk i d o m o we. Nie, żeb y Lee miał a n ad m iar wo ln eg o . J eś li p rzy p rac ach ch ar y tat y wn y ch w mie‐ ś cie i n o wy ch o b o wiązk ach s k arb n ik a w k o ś ciel e zd o ł ał a u g o t o wać co ś o d zera, p o ‐ czy ty wał a to s o b ie za s u k c es . Nic d ziwn eg o , że wciąż zal eg ał o im s ześ ć s ąg ó w n iep o r ąb an eg o d rewn a w s zo p ie i cała s tert a teg o , k tó r e trzeb a b y ło wło ż y ć d o p iec a. Dlac zeg o , u lic h a, Clay n ie mó g ł zam o n t o wać o g rzewan ia g az o weg o ? Ale n ie, o n ch ciał b y ć s am o wy s tarc zaln y , a z g ru n t em, k tó r y o d zied zic zy ł p o ro d zin ie, mo g lib y
zam k n ąć s ię n a s wo i m s k rawk u ziem i p o ś ró d d rzew d o k o ń c a ży cia. Nie p rzewid ział ty lk o , że zo s tawi ją s amą z ro b o t ą. Czas am i wciąż g o wid ział a, jeg o ciał o , s zczu p łe i s iln e d zięk i g o d zin o m s p ęd zo n y m n ad p il ark ą, o p ró s zo n eg o wió r am i, p ach n ąc eg o to p o l ą, ced rem i s o s n ą, jak u ś miec h a s ię d o n iej, k ied y zb ier ał a d rewn o . Ich p o r an n e s o b o tn ie ran d k i. Op at u lo n a p o s zy ję p rzy n o s ił a mu k awę i ro z‐ mawial i o d ziec iak ach , o ty m, jak im cu d em u d a im s ię p o s łać Emmę i Der ek a d o co l‐ leg e’u z p o l ic y jn ej p en s ji. Wiatr ws trząs n ął d o m em, s ło ń c e zac zęł o zac h o d zić. Pro m ien ie s ąc zy ły s ię p rzez cien ie p ó źn eg o p o p o ł u d n ia, fal u j ąc e n a p o wierzch n i wo d y . M u s iał a o d ś n ież y ć, jeś li lic zy ła n a to , że wy d o s tan ie s am o c h ó d z g ar aż u p rzed d zis iejs zy m mec zem Der ek a. Zam ier zał a zro b ić s y n o wi n ies p o d zian k ę. Wy d awał o s ię, że miel i czas n a ro zm o wę ty lk o wted y , g d y więz ił a g o w au c ie. Zan im wy s zła d o p rzed p o k o j u , s p rawd ził a k o m in ek , b y u p ewn ić s ię, że jes t za‐ b ezp iec zo n y , p o czy m zał o ż y ła ś n ieg o wc e, ciep łą k u rtk ę, s tar ą fu trzan ą czap k ę Clay a i ręk awiczk i ro b o c ze z wełn ian ą p o d s zewk ą. Do teg o o win ęł a s ię s zal em, tak , żeb y b y ło wid ać ty lk o jej o czy i wziąws zy g łęb o k i wd ech , o two r zy ła d rzwi. Ch łó d b y ł tak s iln y , że rzęs y n iem al p rzy m arz ł y jej d o twar zy . Szy b k o zam k n ęł a za s o b ą d rzwi; zimn o g ład ząc e ją p o n o s ie i n ap ełn iaj ąc e o czy łzam i b y ło n ie d o zn ies ien ia. Nab rał a s zu flą k o c ieg o żwirk u z k o s za p rzy d rzwiach i ro zs y p ał a g o p o ś wież y m ś n ieg u , wy z n ac zaj ąc w ten s p o s ó b n o wy s zlak d o g ar aż u . M ies zk al i w n im p rzez ro k , zan im u k o ń c zy li d o m ek d la p o więk s zo n ej ro d zin y . Trzy lata p rzed ś mierc ią Clay d o ‐ b u d o wał s try ch , miejs ce d o ćwic zeń d la Emmy i Kels ey . Emma… potrzebujesz czegoś? Lee s tar ał a s ię teg o ran k a n ie zd rad zać w g ło s ie s wo i ch zmart wień – w ciąg u o s tatn ich trzech lat Emma s tał a s ię tak o d l eg ła, że za k ażd y m ra‐ zem, g d y Lee o fer o wał a jej p o m o c, có rk a p o p ro s tu ją o d p y ch ał a. Nie, wszystko gra. Nie, wcal e n ie, ale Lee n ie miał a p o j ęc ia, jak ją wes p rzeć. Alb o k tó r ąk o lwiek z n ich . Po p ro s tu k ażd eg o d n ia p ró b o wał a tro c h ę lep iej p rzet rwać. Lee wcis n ęł a g u zik i d rzwi g ar aż u o two r zy ły s ię. Prawie met ro wa wars twa ś n ieg u ru n ęł a n a as f alt. Ach , g d y b y miał a d mu c h awę d o ś n ieg u … ale zep s u ła s ię ro k temu . A Lee n ie miał a s erc a p ro s ić Elieg o , żeb y ją n ap rawił. I tak zro b ił d la n iej za d u żo . Eli. Nie mo g ła zn ieś ć s tras zn eg o cierp ien ia w jeg o g ło s ie, k ied y zad zwo n ił d o n iej wczo r aj w n o cy . O trzec iej. Pewn ie p o win n a b y ła s p ać, ale miał a n ad ziej ę, że Eli zat e‐ lef o n u je alb o n awet ws tąp i d o n iej. Tro c h ę n ien awid ził a s ię za to – za s zczęś cie, jak ie o d n al az ła w jeg o p rzy j aźn i. By ł tak im mił y m czło wiek iem, p rzy c h o d ził p o r ąb ać d rewn o , o d ś n ież y ć, p rzet k ać ru rę, s k o s ić trawn ik , n ap rawić zep s u ty k ran , p o m ó c ro zs zy fro wać d ru k i z firm y u b ez‐ p iec zen io wej. Clay d o b rze zro b ił, ws p ier aj ąc k an d y d at u rę Elieg o n a s zer y fa. Lep s zeg o czło wie‐ k a – p o za Clay e m – Lee n ie zn ał a. Do b rze, że Kirb y i Der ek g ral i raz em w p iłk ę o d p o d s tawó wk i. To b y ł o czy wis ty p o wó d , d la k tó r eg o Nels o n o wie i Hu e s to n o wie s ia‐
d al i raz em p rzy ró żn y ch o k az jach , zac ieś n ial i p rzy j aźń , d ziel il i n ad ziej e i mar zen ia, jes zc ze w czas ach , g d y je miel i. No e ll e n ie zd awał a s o b ie n awet s p rawy , co d awał jej tak i mężc zy zn a jak Eli. Lee s tar ał a s ię n ie mieć d o n iej p ret en s ji… Ok ej, p ewn ie tro c h ę ich miał a. Ale b y ła w s ta‐ n ie jej wy b ac zy ć – w k o ń c u Lee s trac ił a s wo j ą p rzes zło ś ć i ter aźn iejs zo ś ć. A No e ll e s trac ił a jed y n ą có rk ę. Swo j ą p rzy s zło ś ć. Hej, Lee. Gło s Elieg o w ciemn o ś ci s p rawił, że jej s erc e wy k o n ał o zak az an y tan iec. Ten g ło s – g łęb o k i, d o n o ś n y – zawier ał w s o b ie d o jr zał y s p o k ó j, d el ik atn ą p o u fa‐ ło ś ć, k tó r ej p o t rzeb o wał a, k ied y s am o tn y n a n o cn y m n ieb ie k s ięż y c ro zś wiet lał je‐ zio r o . – J es tem w Du l u th . No e ll e miał a wy p ad ek . – Co s ię s tał o ? – s p y tał a p o cic h u . M iał a n ad ziej ę, że d źwięk d zwo n k a n ie o b u ‐ d ził Der ek a. – Up ad ła i u d er zy ła s ię w g ło wę p rzed M o c h a M o o s e. – Złam ał a s o b ie co ś ? – M iał a k rwo t o k w mó z g u … – Och , to o k ro p n e. Tak mi p rzy k ro . – Tak . – M iał zmęc zo n y g ło s . Wy d awał o s ię, że ro zm awia z n ią w zam k n ięt y m, ro zb rzmiewaj ąc y m ech em p o m ies zc zen iu . – Gd zie jes teś ? – W h o t el u p rzy s zp it al u St. Lu k e’s . J es tem w łaz ien c e. Kirb y ś p i. By liś my n a o d d zial e in t en s y wn ej ter ap ii. Na s zczęś cie jej s tan jes t s tab iln y . Ale… – Wes t ch n ął. Wy o b raż ał a s o b ie to wes t ch n ien ie. Wid ział a, jak s ied zi n a k rawęd zi wan n y alb o o p ier a s ię o s zafk ę, p rzec zes u jąc ciemn e k ręc o n e wło s y . Ch ciał a d o t k n ąć d ło n ią jeg o p o l iczk a, u g łas k ać n ap ięc ie. Lee o d p ęd ził a tę my ś l. To ty lk o ws p ó łc zu cie. Wied ział a, z czy m wiąz ał o s ię n o c‐ n e czu wan ie. Kied y ś n awet je d ziel il i – o n a, Eli i No e ll e. – Nie p am ięt a mn ie. – Lee n ie p o t raf ił a zn al eźć o d p o wied zi n a te s ło wa. No e ll e g o n ie p am ięt ał a? – Pat rzy ła p ro s to n a mn ie i n ie wied ział a, k im jes tem. – Och , Eli. Przy k ro mi. Wes t ch n ął g ło ś n o . – Dzięk i. Ch ciał em ci ty lk o p o wied zieć, że Kirb y n ie p rzy j ed zie n a ju trzejs zy mecz. M o ż es z p o p ro s ić Der ek a, żeb y p rzek az ał tren er o wi? Ty lk o d lac zeg o mó wi jej o ty m o trzec iej w n o cy ? Nie wied ział a, co to ma zn a‐ czy ć. – Oczy wiś cie, Eli. Będ ę s ię mo d lić. – Dzięk i, Lee. – Ro zł ąc zy ł s ię, k ied y o n a ch ciał a jes zc ze co ś p o wied zieć, zap ro ‐ p o n o wać, ale o s tat eczn ie milc zał a. To ch y b a lep iej, że s k o ń c zy ł ro zm o wę, że n ie b y ło im d an e p o wied zieć n ic wię‐ cej w ś ro d k u ciemn ej n o cy . M iał a n ad ziej ę, że Eli n ie zac h o wa w p am ięc i tak n iez ręczn ie wy p o wied zian y ch s łó w o zac zy n an iu o d n o wa. O n im, k tó r y ju ż jes t s am. Po ż ał o wał a ich o d mo m en t u , k ied y wy b rzmiał y w jej u s tach . Nie miał a n a my ś li teg o , że p o win ien zac ząć o d n o wa
u jej b o k u . Po p ro s tu … że s p rawy mo g ą u ło ż y ć s ię in a c zej d la n ieg o i d la No e ll e. Ale n ie ch ciał a teg o u jąć w ten s p o s ó b . Śn ieg s tward n iał i Lee b y ła w s tan ie u p o r ać s ię ty lk o z wierzch n ią wars twą, s ła‐ b y m ru ch em o d r zu caj ąc g o n a b o k , zan im zac zęł a k o p ać d al ej. W ty m temp ie b ęd zie tu s tał a d o wio s en n ej o d wilż y . A mo że p o p ro s tu ws iąd zie d o SUV-a i wy c o f a n im jak mo n s ter tru ck iem całe k ilk a met ró w d o u lic y . Po c h y lił a s ię, żeb y jes zc ze raz n ab rać ś n ieg n a ło p at ę, n ap ełn ił a ją, p o d n io s ła. I wted y to p o c zu ła, s zarp n ięc ie w s zy i, jak b y co ś s ię o b s u n ęł o . Ro zp al ił s ię w n iej o s try , ży wy b ó l. I p rzes zed ł. Ale rwał o ją ram ię i ter az b ó l p rzem k n ął p o cał ej d łu g o ś ci ręk i. Od r zu cił a ś n ieg , a s k u rcz u d er zy ł w p alc e, jak b y k to ś wziął zap ałk ę i zap al ił ją tu ż p o d jej d ło n ią. – Och ! – J ej g ło s wy d awał s ię s łab y w n ad c h o d ząc y m wiec zo r ze. Zmierzwio n e, p o k ry te ś n ieg iem d rzewa tłu mił y d źwięk i u lic y i ch ro n ił y d o m p rzed wzro k iem s ą‐ s iad ó w. Gd y b y Lee u p ad ła w ś n ieg u , n ik t n ie zn al az łb y jej d o ju tra. Gd y b y Der ek n ie wró c ił d o d o mu p o s o b o tn im mec zu , p ewn ie mu s iał ab y czek ać n awet d łu ż ej. Od ło ż y ła ło p at ę. Bó l n ar as tał, s k rad aj ąc s ię wzd łu ż s zy i, ś cis k aj ąc mięś n ie. Och , zro b ił a s o b ie co ś n ied o b reg o . Ló d . Po t rzeb o wał a lo d u , i to s zy b k o . Od wró c iws zy s ię p lec am i d o g ar aż u , p rze‐ s zła mal eń k im ro wem, k tó r y u d ał o jej s ię wy k o p ać, o d wies ił a ło p at ę n a h ak i p o wlo ‐ k ła s ię d o d o mu . Kied y d o t arł a d o d rzwi, led wo b y ła w s tan ie p o d n ieś ć ręk ę, żeb y złap ać za k lamk ę. Strząs n ęł a z s ieb ie p łas zcz, czap k ę i ręk awiczk i i p o ł o ż y ła je n a ła‐ wie. Gd y s ch y lił a s ię, żeb y zd jąć b u ty , miał a o ch o t ę k rzy czeć. Wres zc ie ś ciąg n ęł a je k o p n ięc iem i u d ał a s ię w k ier u n k u zam raż ark i. Wy c iąg n ęł a to r eb k ę z lo d em i p rzy ł o ż y ła ją d o s zy i. Po t em p o k u ś t y k ał a d o ro z‐ k ład an eg o fo t el a Clay a i ws p ięł a s ię n a n ieg o . Hej, kochanie, wszystko w porządku? Wy o b raż ał a s o b ie, że Clay p o d c h o d zi, s iad a p rzy k o m in k u , jeg o s iln e d ło n ie u j‐ mu j ą p led ro b io n y n a d ru tach , p rez en t ś lu b n y o d jeg o matk i. Otu la ją, wy c iąg a jej wło s y s p o d o k ry cia i s k ład a p o c ał u n ek n a czo l e, tu ż n ad b rwią. Czas am i wciąż czu ła jeg o zap ach alb o p ies zc zo t ę jej s k ó r y o p u s zk am i p alc ó w. Sło ń c e zas zło , a o s tatn i b ły s k ś wiat ła p rawie zn ik ł. Sp o jr zał a w n ieb o w p o ‐ s zu k iwan iu p ierws zy ch g wiazd , ale n ic n ie d o s trzeg ła. Og ień w k o m in k u zac zął d o g as ać, s p al o n e d rwa trzas k ał y . Nie. Nie, Clay, nie jest w porządku. Bó l p u ls o wał w d o le s zy i, p rzen ik aj ąc jej k o ś ci n ic zy m p o wiew ws trząs aj ąc y d o ‐ mem. Po ś ró d wy c ia wiat ru Lee u s ły s zał a cic h y s zlo ch . Swó j.
Rozdział 6
No e ll e ró wn ie d o b rze mo g łab y s ied zieć ter az w więz ien iu . Po win n o is tn ieć jak ieś p rawo , k tó r e zab ran iał o b y wy d awan ia p ac jen t a w ręce zu p ełn ie o b c y ch o s ó b . Ale, jak b ru taln ie zau waż y ł Eli, g d zie in d ziej mo g ła p ó jś ć? Szczeg ó ln ie że b ó le g ło wy o s ła‐ b ły i p o za ty m czu ła s ię d o b rze. No e ll e jec h ał a n a p rzed n im s ied zen iu czarn eg o tru ck a, o b o k mężc zy zn y , k tó r y twierd ził, że jes t jej męż em – mu s iał a ro zb ić s o b ie g ło wę zn aczn ie wcześ n iej, żeb y p o ś lu b ić k o g o ś , k to wy g ląd ał, jak b y d o p ier o co wy n u rzy ł s ię z g łęb i las u u b o k u Grizz ly ’eg o Ad ams a[0 4 ], tu ż p o walc e z n ied źwied ziem. On n awet p ach n iał jak zwier zy n a. J ed y n y m p o wo d em, d la k tó r eg o w o g ó l e ws iad ła d o tru ck a i n ie zam eld o wał a s ię p o p ro s tu w jak imś p rzy k o ś cieln y m s ch ro n is k u , b y ła ży wa wiar a d o k t o r An n e Stan ‐ d in g Bear w to , że (p ró cz teg o , iż to n ap rawd ę jej ży cie) Eli b y ł g o d n y m zau fan ia, d o ‐ b ry m czło wiek iem. W p o r ząd k u . A Kirb y p o t raf ił s p rawić, że czło wiek zac zy n ał zas tan awiać s ię n ad s wo i m u p o ‐ rem. Lu b ił a teg o ch ło p c a. J eg o ziel o n e o czy – łag o d n e i ws p ó łc zu jąc e – p rzek o n y wa‐ ły ją, że n awet jeś li g o n ie zn ał a, to mo g łab y b y ć d u mn a z tak ieg o s y n a. Wczo r aj s ie‐ d ział p rzy jej łó żk u i o p o wiad ał h is to r ie ze s wo j eg o ży cia. Grał w k o s zy k ó wk ę – n aj‐ wy raźn iej jak o ro zg ry waj ąc y – i w fu tb o l w d ru ży n ie Deep Hav en Hu s k ies . M iał n a‐ d ziej ę, że w p rzy s zły m ro k u d o s tan ie s ty p en d iu m Un iv ers it y o f M in n es o t a w M o rr is alb o w Du l u th . Alb o n awet k amp u s u Twin Cit ies .
M iał też miły u ś miech , a raz, g d y d o p ad ła ją mig ren a i zro b ił o jej s ię n ied o b rze, p rzy p ro wad ził p iel ęg n iark ę. Przez cały ten czas Eli – jej mąż – wch o d ził i wy c h o d ził z p o m ies zc zen ia jak ja‐ k iś ty p s p o d ciemn ej g wiazd y . M ężc zy zn a s p rawiał, że p rzec h o d ził y ją ciark i. M iał tak ą mro czn ą ap ar y cję i n ie‐ u fn e, a n awet g n iewn e s p o jr zen ie. J eś li lic zy ł n a to , że p rzy p o m n i s o b ie co ś z ich ws p ó ln eg o ży cia, n ie p o win ien ch o d zić w tę i we w tę, d em o n s tru jąc s wó j wy b u c h o ‐ wy ch ar ak t er. J ak n a raz ie, n ie p o z n awał a n awet włas n eg o ciał a. By ła… có ż, b y ła g ru b a. Wczo ‐ raj wiec zo r em u s iad ła w łaz ien c e, b y p rzy jr zeć s ię n ieu mięś n io n ej, s flac zał ej fałd zie wo k ó ł b rzu ch a i wy b lak łej b iał ej b liźn ie p o ces ars k im cięc iu . Ter az d o t k n ęł a p alc em ś lad ó w p o d p ęp k iem. Ro d ził a – d wu k ro tn ie. Co o zn ac zał o … Sp o jr zał a n a mężc zy zn ę, k tó r y s ied ział o b o k , p o czy m o d wró c i‐ ła wzro k . O, mó j… – Nie p o wied ział em n ik o m u zb y t wiel e o … wies z. O k wes tii two j ej p am ięc i – p o wied ział Eli. Kwes tii jej p am ięc i? Wo w, ten czło wiek miał zn ak o m it e u miej ętn o ś ci o rat o rs k ie. Nic d ziwn eg o , że p rawie s ię n ie o d z y wał w ciąg u cał y ch d wó ch g o d zin jazd y n a d ru g ą s tro n ę k u li ziems k iej, g d zie d rzewa wy d awał y s ię s p lat ać wy s o k o n ad d ro g ą. J ak zwo j e d ru tó w k o lc zas ty ch . – No rm aln ie p o s zlib y ś my ju tro d o k o ś cio ł a. Ale my ś lę, że ch y b a p o win n iś my zo s tać w d o mu – d o d ał. To zn ac zy ło , że p rzy n ajmn iej n ad al wier zy ła. By ła to p rawd o p o d o b n ie jed y n a rzecz, k tó r a p o ws trzy mał a ją o d u cieczk i w ś ro d k u n o cy . Ch o c iaż… to d ziwn e. Nie czu ła, żeb y zwy k ła ro zm awiać z Bo g iem. – M u s zę s ię n ap ić – o zn ajm ił a. – W Litt le Bea v er jes t s k lep wiel o b ran ż o wy , mo ż es z zam ó wić k awę… – Nie cierp ię k awy . Ale ch ętn ie n ap ij ę s ię d iet et y czn ej co li. – Nag le p rzy s zło jej co ś d o g ło wy . – M am jak ieś p ien iąd ze? Prac ę? Ko n t o ? – Ws zy s tk o mamy ws p ó ln e. I n ie, n ie p rac u j es z p o za d o m em. Nie? Więc co ro b ił a cał y mi d n iam i? J ej p y tan ie mu s iał o o d b ić s ię ech em w ci‐ ch y m o d g ło s ie zak ło p o t an ia, b o Kirb y wy c h y lił s ię z ty ln eg o s ied zen ia. – Du żo czas u s p ęd zas z n a wo l o n t ar iac ie w s zk o l e. W b ark u z p rzek ąs k am i i p rzy b il et ach n a mec ze. Po m ag as z jes zc ze mal u c h o m w n au ce czy tan ia. – J es tem n au czy cielk ą? – Nig d y n ie ch ciał a n ią b y ć. Tak n ap rawd ę, n awet n ie lu ‐ b ił a d ziec i. Ciek ło im z n o s a, miał y b ru d n e ręce. By ły g ło ś n e i ro b ił y b ał ag an . – Nie. Po p ro s tu lu b is z b y ć mamą – p o wied ział Eli. Ah a. – Co jes zc ze lu b ię? – J as n e, że jej u p o d o b an ia mu s iał y zn aczn ie zmien ić s ię o d czas ó w, k ied y n a zaj ęc ia ch o d ził a w leg g in s ach i lu źn y m s wet rze. W fo l io wej to rb ie wis ząc ej n a d rzwiach s zp it aln ej łaz ien k i zn al az ła p arę b rzy d k ich czarn y ch g al o wy ch s p o d n i, cien iu tk ą b lu z eczk ę i mar y n ark ę. Ale k o z ak i jej s ię p o d o b ał y . Najwy raźn iej
n ie s trac ił a g u s tu w k wes tii b u t ó w. – Lu b is z p rac o wać w o g ro d zie, g o t o wać i co d zien n ie ro związ u jes z k rzy żó wk i – p o wied ział Kirb y . – Krzy żó wk i. – Czy żb y miał a o s iemd zies iąt lat? – Ky le d ał ci k s iąż eczk ę z k rzy żó wk am i d la zaa wan s o wan y ch n a Bo że Nar o d ze‐ n ie. Ro związ u jes z co ran o p o jed n ej. Zaws ze mó wis z, że p o m ag aj ą ci ćwic zy ć… – Eli s ię s k rzy wił. – Pam ięć. Taa, zad ział ał o . – Ale g rał aś też d u żo w s crab b le z d ziec iak am i. – Eli s p rawiał wraż en ie, jak b y wo l ał p ił o wać s o b ie p az n o k c ie n iż ro zm awiać. Dziec iak i. No d o b ra. – Gd zie… Eee, jak o n ma n a imię? – Ky le? Twó j n ajs tars zy s y n ? – Pro s zę, żeb y ś n ie mó wił d o mn ie tak im to n em, jak b y m cię d en erwo wał a. Wi‐ d ział am g o p rzez p ięć min u t. – Zn as z g o o d d wu d zies tu trzech lat. – Zac h o wu jes z s ię tak , jak b y m zro b ił a to s p ec jaln ie. J ak b y m n ap rawd ę n ie ch ciał a s o b ie p rzy p o m n ieć. – Przep ras zam. Po p ro s tu mi p rzy k ro i ty le. – Po raz p ierws zy n a twar zy Elieg o p o j awił a s ię jak aś in n a emo c ja n iż g n iew. Smu t ek ? Żal? – To d ziwn e, że mu s zę wy j a‐ ś n iać ci two j e ży cie. Po d ar o wał a s o b ie o d p o wied ź, wy c zu waj ąc zmęc zen ie w jeg o g ło s ie. By ł w s zp i‐ tal u p rawie d wa d n i. Zb liż al i s ię d o mias teczk a, więc Eli mu s iał zwo ln ić. Ku ro rt wit ał p o d ró żn y ch p arą o g ro mn y ch d rewn ian y ch k rzes eł, u s tawio n y ch p rzy tras ie. M in ęl i res tau r ac ję mies zc ząc ą s ię w b u d y n k u w k s ztałc ie lit er y A i k ilk a mał y ch d o mk ó w n ad jez io r em – z ich k o m in ó w wy d o b y wał s ię s zar y d y m. Przy g łó wn ej u lic y rek lam o wał y s ię re‐ s tau r ac ja, p iek arn ia i s k lep z u p o m in k am i. Po b lis k i p lac zab aw p rzy d zien n y m d o mu o p iek i, p o ł ąc zo n y m z p art er o wy m k o ś cio ł em, p o k ry wał a wars twa ś n ieg u . Eli s k ręc ił n a s tac ję b en z y n o wą. – Pó jd ę p o d iet et y czn ą co lę d la cieb ie, mamo – p o wied ział Kirb y , k ied y Eli wy ‐ s iad ł, żeb y zat an k o wać. M amo . M amo ? Ech , k ied y s ię d o teg o p rzy z wy czai? I jak to s ię s tał o , że s k o ń c zy ła tak d al ek o o d cy wil iz ac ji? Co z jej s ztu k ą? Eli wró c ił d o s am o c h o d u . W milc zen iu p rzy g ląd ał s ię s wo i m d ło n io m n a k ie‐ ro wn ic y . – Czy ja n ad al mal u j ę? Gło s tro c h ę jej s ię trząs ł. Nie mo g ła zn ieś ć fak t u , że tak wiel e zal eż ał o o d jeg o o d p o wied zi. Że mo g ła s trac ić n awet to . – Nie o d czas ó w co ll eg e’u . No e ll e zam k n ęł a o czy . Kirb y ws p iął s ię d o tru ck a. Po d ał jej n ap ó j. Wzięł a, ale ręk a jej d rżał a. J ec h al i d o d o mu , a cis za wcis k ał a s ię międ zy n ią a Elieg o . Kirb y p ró b o wał ją
p rzer wać s zczeg ó ł o wą rel ac ją z o s tatn ieg o mec zu . No e ll e miał a o ch o t ę zap łak ać n ad ch ło p c em, k tó r y p rag n ął, żeb y g o p am ięt ał a, żeb y cies zy ła s ię raz em z n im. Przej ec h al i p rzez Deep Hav en – led wie p am ięt ał a to mias teczk o , cień d ziec iń s twa – i zn al eźl i s ię n a au t o s trad zie. – J ak d al ek o o d mias teczk a mies zk am y ? – J ak ieś d wad zieś cia min u t – o d p o wied ział Eli. Kied y zat ac zal i łu k n a wij ąc ej s ię au t o s trad zie, wy g ląd ał a p rzez o k n o . J ez io r o wy b ij ał o ry tm, fale s k ład o wał y ló d n a b rzeg u . Drzewa b ły s zc ząc e o d s zro n u o tu lał y b rzeg . Do my z p o d j azd am i o to c zo n e b y ły zas p am i ś wież eg o b iał eg o ś n ieg u , a ws zy s tk o to two r zy ło n as tró j ro d em z p o wieś ci. By ć mo że to miejs ce p rzy c iąg n ęł o ją mis ty czn y m, u k ry ty m czar em. M o że b y łab y w s tan ie o d k ry ć ten czar n a n o wo . J ec h al i ś cieżk ą, k tó r a p ro wad ził a d o las u . Kied y jes zc ze raz s k ręc il i, ty m raz em n a wy s łu żo n y p o d j azd , o to c zy ły ich d rzewa. Przy k o ń c u zn ajd o wał s ię mały d o m ek w s ty lu k o l o n ialn y m, p o k ry ty d rewn em ced ro wy m, z jas n o c zerwo n y mi d rzwiam i. Pat rzy ły n a n ią d wa s mu tn e o k n a, wy s taj ąc e p io n o wo ze s p ad zis teg o d ac h u . Sześ ć met ró w o d d o mu zn ajd o wał s ię g ar aż. Zap ark o ‐ wan y o b o k s am o c h ó d zas y p ał ś n ieg . Na s p o t k an ie wy b ieg ł im czarn y , s zczek aj ąc y p ies . – To jes t Rig g in s – o ś wiad c zy ł Kirb y . – Będ zie s zczęś liwa, że jes teś z p o wro t em. – Cały ten czas s tał a n a zimn ie? – No e ll e o two r zy ła d rzwi, p rzy t rzy mał a s ię k lamk i i o s u n ęł a s ię n a ś n ieg . Pies p o d s zed ł i o b wąc h ał ją. No e ll e p o k lep ał a ją p o g ło wie. – Sło d k a z cieb ie p s in a, p rawd a? – M a o g rzewan ą b u d ę i mas ę jed zen ia – p o wied ział Eli. – Zac zek aj, ju ż id ę ci p o ‐ mó c. – Po r ad zę s o b ie. Nie p o t rzeb u j ę p o m o c y . – Ale zam k n ęł a d rzwi i p rawie zn o wu s ię p rzewró c ił a. Więc mo że jed n ak p o win n a tro c h ę wy l u z o wać. Os tatn ią rzec zą, jak iej p o t rzeb o wał a, b y ło k o l ejn e u d er zen ie s ię w g ło wę. Ch o c iaż, g d y b y to miał o p rzy wró c ić jej p am ięć… Ale zar az… czy n ap rawd ę teg o ch ciał a? Sp o jr zał a n a Elieg o , k tó r y wziął ło p at ę i zac zął o d ś n ież ać d ró żk ę d o d rzwi. Śwież y ś n ieg u n o s ił s ię w p o wiet rzu . Kied y tak p a‐ trzy ła n a d o m, czu ła s ię jak w o p o wieś ci o J as iu i M ałg o s i. – Nie ch cę, żeb y ś s ię p rzewró c ił a. – Kirb y o b ieg ł s am o c h ó d i p o d s u n ął jej ram ię. Có ż za d żen t elm en . Nie mo g ła zro b ić n ic in n eg o , jak ty lk o p rzy s tać n a jeg o g es t. Gd y b y b y ła w jeg o wiek u , zak o c h ał ab y s ię. Czu ła s ię b ard ziej w wiek u s wo j eg o s y n a n iż męża. Dziwn e. Tak , o czy wiś cie, mu s iał a o d z y s k ać p am ięć. Do c en iał a jeg o p o m o c, k ied y s zli o ś n ież o n ą d ro g ą d o d rzwi. Wzięł a g łęb o k i o d d ech . J ej ży cie. To b y ło jej ży cie. Wes zła d o d o mu , tu p iąc n o g am i. Przed p o k ó j – małe p o m ies zc zen ie w b o k o d k u ch n i zag rac ał y ciep łe b u ty , zim o we k u rtk i, czap k i u p ch n ięt e w s k rzy n i, ręk awiczk i p o r o zr zu can e n a ławie o raz k o l ek c ja k as k ó w w d u ż y m k o s zu p rzy d rzwiach .
Czy n ik t tu n ie s p rząt ał? Po p at rzy ła n a b ru d n ą p o d ł o g ę, n a k u rz zg ro m ad zo n y w k ąt ach . M ężc zy źn i. M ies zk al i tu mężc zy źn i. Po wies ił a p łas zcz i wes zła d o k u ch n i. Przy n ajmn iej tu b y ło czy s to . M ała, ale fu n k c jo n aln a, z ch leb ak iem, mik s er em, wid o k iem n a o g ró d ek . Na ś ro d k u p o d ł o g i k o ło zlewu leż ał o k rąg ły czerwo n y d y wan . Czerwo n y . Zaws ze lu b ił a ró ż, mo że czerwień b y ła b lis k o . Na d łu g im s to l e o k ry ty m n ieb ies k im o b r u s em w k ratk ę s p o c zy wał a mis k a ze zb rąz o wiał y mi b an an am i. A więc s tąd ten zap ach . Przes zła d al ej k o r y tar zem, zo b ac zy ła trzy p ary d rzwi. Kirb y ją wy p rzed ził. – To mó j p o k ó j. – Otwo r zy ł wro t a d o ś wiąt y n i k o s zy k ó wk i. Ścian y zd o b ił y g a‐ d żet y M in n es o t a Timb erwo l v es , Go ld en Go p h ers i Bu ll d o g s ; n ad łó żk iem wis iał k o s z. Pach n iał o tu jak w ch ło p ięc ej s zatn i. Star ał a s ię n ie s k rzy wić. – Po m o g łaś mi g o u rząd zić. Wo w. Czy li s wo j e u miej ętn o ś ci d ek o r at o rs k ie też s trac ił a. Zd o b y ła s ię n a u ś miech , s k in ęł a g ło wą. – A czy je to p o k o j e? – Zwró c ił a s ię w k ier u n k u jed n eg o z n ich , ale Kirb y p o k rę‐ cił g ło wą. – Ky le’a. Ten d ru g i jes t p u s ty . – Po k ó j g o ś cin n y ? Na ch wil ę min a mu zrzed ła i ch ło p iec s p o jr zał g d zieś za n ią. – Tak , właś n ie. – Po t rzeb u j es z czeg o ś ? M o że ch ces z s ię p o ł o ż y ć? – s p y tał Eli. Wciąż miał n a s o ‐ b ie k o mb in ez o n , ale zd jął ju ż tę o b rzy d liwą czap k ę. M iał p o p ląt an e, k ręc o n e, p rze‐ tłu s zc zo n e wło s y . Tęp y b ó l mig ren o wy k łęb ił s ię z ty łu p o d czas zk ą. – Tak , p ro s zę. Po k iwał g ło wą. – Nas z p o k ó j jes t n a g ó r ze. Nas z… – Yy y . Nie… s ąd zę… Eli s p o jr zał n a Kirb y ’eg o , p o t em n a n ią. – Nie martw s ię. Właś ciwie… ja tam n ie ś p ię. – A g d zie ś p is z? Wes t ch n ął. – Tu , n a d o le. W g ab in ec ie. – Co ś w jeg o g ło s ie zd rad zał o ws ty d . Ale có ż, to d o b rze. Na raz ie mo g ła p o p ro s tu ws k o c zy ć z p o wro t em d o s wo j eg o ży cia. Nie wied ział a ty lk o , jak n ap rawić to , co wy d ar zy ło s ię międ zy n imi i s p rawił o , że Eli p rzen ió s ł s ię d o g ab in et u . I czy w o g ó l e ch ciał a to n ap rawiać. Zap ro wad ził ją n a g ó rę, d o jed n eg o z p o k o i n a p o d d as zu . Ory g in aln eg o , ze s p a‐ d zis ty m s u f it em. Nie p at rzy ła n a wielk ie ło że an i n a zd jęc ia n a k o m o d zie. Du że o k n o n a b o czn ej ś cian ie wy c h o d ził o n a ich ziem ie. Sp o jr zał a p rzez g ład k ą ró wn in ę b iel i i międ zy d rzewam i s p o s trzeg ła jez io r o .
Za s o b ą u s ły s zał a, jak Eli o twier a i zam y k a s zu flad y . Od wró c ił a s ię. – Co ro b is z? W ręk ach trzy mał jak ieś u b ran ie. – Zab ier am rzec zy p o d p ry s zn ic. M u s zę s ię u my ć. Sp o jr zał a w k ier u n k u łaz ien k i. – Ch y b a n ie zam ier zas z… Po d ąż y ł za jej wzro k iem, p rzez twarz p rzem k n ęł y emo c je. Bó l? Fru s trac ja? – Nie. Sk o r zy s tam z łaz ien k i n a d o le. – Wy c o f ał s ię n a k o r y tarz. – M u s zę zał a‐ twić k ilk a s p raw. Po r ad zis z s o b ie? Kirb y tu b ęd zie, więc mo ż es z g o zawo ł ać, jeś li b ę‐ d zies z czeg o ś p o t rzeb o wał a. – Po r ad zę s o b ie. Dzięk u ję ci. – Pró b o wał a s ię u ś miech n ąć, ale w ch wil i, g d y wy ‐ s zed ł, zam k n ęł a d rzwi. Na k lu cz. A więc to b y ło jej ży cie. J ej d o m. Prawd ę mó wiąc, k ied y jec h ał a tru ck iem, s p o ‐ d ziewał a s ię ch atk i w les ie, b ez b ież ąc ej wo d y , b ez s tał eg o źró d ła p rąd u . Ale ten p o ‐ k ó j wy g ląd ał p o k o b iec em u i – tak – p o d o b ał y jej s ię ziel o n e ś cian y , ró ż o we p o ‐ d u s zk i, jas n o n ieb ies k a n ar zu ta n a łó żk o . Przy g ląd ał a s ię zd jęc io m ch ło p c ó w w cza‐ s ach n iem o wl ęc y ch , s to j ąc y m w ramk ach n a k o m o d zie. By li u ro c zy , mu s iał a to p rzy ‐ zn ać. Na więk s zej fo t o g raf ii zo b ac zy ła k o b iet ę, k tó r a wy g ląd ał a jak o n a. M iał a n a s o ‐ b ie tiu l o wą s u k n ię ś lu b n ą i trzy mał a s ię za ręce z o wiel e mło d s zą wers ją teg o p o ‐ n u rak a z d o łu . Na ty m zd jęc iu Eli b ard zo p rzy p o m in ał jej s y n a Ky le’a. I p at rzc ie n o – p o t raf ił s ię u ś miec h ać. Przy łó żk u s tał reg ał z k s iążk am i. A n a n im, w ramc e, k tó r a s tał a n a s zczy cie, zn ajd o wał a s ię fo t o g raf ia, k tó r ą No e ll e p o z n awał a. Zaws ze d o m y ś lał a s ię, że ma tu taj jak ieś d wa lata. Sied ział a n a k o l an ach u s wo j e‐ g o b ard zo mło d eg o o jca, k tó r y miał n a s o b ie b iał y T-s h irt, d u mn ie p rez en t o wał k ró t‐ k o o s trzy żo n e wło s y i u ś miec h ał s ię d o n iej. M atk a s ied ział a n a p o r ęc zy k rzes ła, o p ier aj ąc s ię o jeg o ram ię, u ś miec h aj ąc s ię d o o b iek t y wu . No e ll e p rzy t arg ał a to zd jęc ie, w tej s am ej ramc e, ze s o b ą d o co ll eg e’u . Po d n io s ła je. Po ł o ż y ła n a n im d ło ń . Och . Och . Po wiet rze zac zęł o z n iej łag o d n ie u ch o d zić. Przy t u lił a zd jęc ie d o p iers i i u s iad ła p rzy o k n ie wid o k o wy m. To ży cie n ap rawd ę n al eż ał o d o n iej. By ła k o b iet ą n a fo t o g raf ii ś lu b n ej. Ci d waj d o r o ś li ch ło p c y – to b y li jej s y n o wie. A ten mężc zy zn a – ten o k ro p n y mężc zy zn a – b y ł jej męż em. Zam k n ęł a o czy . Prawd a n ią ws trząs n ęł a. To b y ło jej ży cie. Ale wcal e teg o n ie ch ciał a.
*** Emma zrez y g n o wał a z p is an ia p io s en k i, n ie mo g ąc zn al eźć właś ciwy ch s łó w. Kartk a z ak o rd am i leż ał a p rzed n ią n a p o d ł o d ze, p o r zu co n a. Emma o p arł a s ię o ziel o n ą k an ap ę, k tó r a p o z o s tał a jej p o p o k o j u d o ćwic zeń n a s try ch u , i zat rac ił a w s wo j ej mu z y ce. Grał a wio d ąc ą mel o d ię w s k al i E-d u r, p o t em d o d ał a ak o rd y mo l o we, p rzes u wał a d ło n ią w g ó rę i w d ó ł g ry fu . Nas tęp n ie p rzes k o c zy ła n a s tru n ę A, zag rał a p en t at o n ik ę i o b m y ś lił a n o wy lick , p rzy c is k aj ąc H n a d zies iąt y m p ro g u . Przes zła n a s tru n ę E i p rzy c is n ęł a ją aż d o wy s o ‐ k ieg o G. Przy t rzy mał a p rzez ch wil ę, p o czy m p rzeb ieg ła p o d źwięk ach w d ó ł s k al i, d o n is k ieg o E, d o d aj ąc wib rat o . Tak , p o d o b ał jej s ię ten lick . Po wtó r zy ła g o , a d al ej ju ż d la zab awy zag rał a b lu e s a d o s win g o weg o b ic ia. Tru d n o s ię n ie u ś miech n ąć d o teg o s k o czn eg o ry tm u . Ale p u s tk a p io s en k i b ez s łó w o d b ij ał a s ię w jej wn ęt rzu ech em n awet p rzy mu ‐ zy ce. Kels ey p o d c h wy cił ab y ry tm, d o d ał a k lawis ze i wp ad ła n a p o m y s ł tek s tu , k tó r y wy d arłb y z ich s erc ws zy s tk ie o s tatn ie d ram at y czn e p rzeż y cia. Dźwięk ro zl eg ał s ię jes zc ze p rzez ch wil ę, d o p ó k i n ie ro zp ły n ął s ię w u liczn y m zg iełk u . Sam o c h o d y ro zc h lap y wał y o ś liz g ły ś n ieg i b ło t o , a p o d ru g iej s tro n ie u lic y k to ś ro zk ręc ał imp rez ę p rzy h ał aś liwej mu z y ce. Dwa lata temu Emma zn al az ła tu n aj‐ tań s ze mo żl iwe mies zk an ie, z k tó r eg o d ało s ię d o jś ć p ies zo d o k amp u s u Un iv ers it y o f M in n es o t a. Us ły s zał a ru ch w s y p ialn i Carr ie. J ej ws p ó łl o k at o rk a wy n u rzy ła s ię z p o k o j u w o b c is łej czarn ej s u k ien c e, wo js k o wy ch b u t ach , d żin s o wej k u rtc e, wzo r zy s ty m s zal u i d łu g ich s reb rn y ch k o lc zy k ach . – J es teś p ewn a, że n ie ch ces z ze mn ą d zis iaj wy jś ć? Nie mo g ę zn ieś ć my ś li, że s ied zis z tu s ama w s o b o tn i wiec zó r. O tej p o r ze p o win n a s zy k o wać s ię n a wy s tęp . Wed łu g Ritc h ieg o b y ła wy k lu c zo ‐ n a z mal eń k iej b lu e s o wej s p o ł eczn o ś ci i, n o có ż, właś cic iel b aru o b c iąż y ł ją częś cią k o s zt ó w rem o n t u . Dzięk i, Ky le. Emma ws tał a i zan io s ła mis k ę z zimn ą p ap k ą mak ar o n u ram en d o zlewu , p o czy m o p łu k ał a. – Nie. Ch y b a p o t rzeb u j ę wo ln eg o wiec zo r u . – Po co , żeb y ro zp am ięt y wać u trac o n ą mił o ś ć? Emma s p o jr zał a n a n ią z u k o s a. – O czy m ty mó wis z? – Nie jes tem tak a ś lep a, żeb y n ie zau waż y ć p rzy s to jn iak a, k tó r y wted y o d p ro wa‐ d ził cię p o d d rzwi. Swo j ą d ro g ą, ws zy s cy mó wią o ty m, że zac zął b ó jk ę, k ied y zo b a‐ czy ł, jak jed en z two i ch fan ó w cię p o d r y wa. – To n ie b y ło tak . Carr ie wzięł a to r eb k ę i p o ł o ż y ła ją n a b lac ie, s zu k aj ąc czeg o ś w ś ro d k u .
– Tak czy o wak , jes t u ro c zy . I n ie wiem, d lac zeg o g o o d p rawił aś . Emma s k o ń c zy ła zmy wać i zo s tawił a mis k ę n a s to j ak u d o wy s ch n ięc ia. – Tro c h ę u g an iał am s ię za n im w lic eu m i… o ws zem, s p ęd zil iś my miły wiec zó r. Ale o n mies zk a w Deep Hav en , k tó r e, jeś li wies z co k o lwiek o M in n es o c ie, jes t jak ieś p ięć g o d zin d ro g i n a p ó łn o c s tąd . – I to two j e ro d zin n e mias to . Więc czu jes z co ś d o n ieg o ? Czu ła? Kied y ś tak . By ł czas , że p o t raf ił ab y d o k ład n ie ws k az ać czas , k ied y w cią‐ g u d n ia p o j awiał s ię n a h o r y zo n c ie. I z tru d em p rzy c h o d ził o jej zap o m n ieć, jak ie to u czu cie – wres zc ie – mó c g o p o c ał o wać, czu ć jeg o zap ach . Ky le n a k ilk a g o d zin s p ra‐ wił, że o d n al az ła s ieb ie. – Ch y b a tak . – Więc co cię p o ws trzy mu j e? M a war u n k i, k o c h an a. Wy s o k i, b lo n d y n … – I jes t b rat em mo j ej p rzy j ac ió łk i, k tó r a n ie ży je. – Emma wy c is n ęł a ś cierk ę i p rzewies ił a ją p rzez p o d wó jn y zlew d o wy s ch n ięc ia. – I p ewn ie ju ż ws p o m n iał am, że o n ch ce zam ies zk ać w Deep Hav en ? – Zb ro d n ia fed er aln a. – Carr ie wy c iąg n ęł a z to r eb k i p arę s tar y ch b il et ó w i wrzu cił a je d o k o s za. – M o że to d la cieb ie n o wo ś ć, ale g d y o s tatn io s ię o rien t o wa‐ łam, w Deep Hav en mo g łaś g rać. Przy n ajmn iej n ie s ąd zę, żeb y zmien il i p rawa p lan o ‐ wan ia p rzes trzen n eg o . Czy n ie mó wił aś mi p rzy p ad k iem, że mają tam fes tiwal b lu e ‐ s o wy i wielk ą s cen ę? Pró b u j ę s o b ie p rzy p o m n ieć, co mi mó wił aś , ale mam lu k i w p a‐ mięc i… Ach tak , że k ied y ś to właś n ie tam n ajl ep iej s ły s zał aś mu z y k ę? Czu łaś , że o ży wa w to b ie? I fak t, że n ie s k o mp o n o wał aś an i jed n ej p io s en k i, o d k ąd tu mies z‐ k as z, to n ie s ą wy ł ączn ie mo je wy m y s ły . – Pis ał am wiel e p io s en ek … – O, p rzep ras zam. Nie s k o ń c zy łaś an i jed n ej p io s en k i. Po t rzeb u j es z też czeg o ś , co zwie s ię tek s tem. Emma s p o jr zał a n a p ap ier y p o r o zr zu can e p o wy ś wiech t an y m d y wan ie w s al o n ie. – Po p ro s tu … n ie wiem, co p o wied zieć. Carr ie wo ln o p o k iwał a g ło wą. – Zn ajd ź tek s t i zał o ż ę s ię, że d o jd zies z d o teg o , jak wró c ić d o d o mu . – Z trza‐ s k iem zam k n ęł a to r eb k ę. – M as z o s tatn ią s zan s ę n a to , żeb y zd jąć te s p o d n ie o d d re‐ s u i tro c h ę s ię zab awić. – Nie. I n ie wd awaj s ię w żad n e b ó jk i. – O n ie, k o c h an a. To ty jes teś tu taj awan t u rn iczk ą. – Pu ś cił a d o n iej o k o . – Nie czek aj n a mn ie. Emma zas iad ła z p o wro t em d o s wo j ej mu z y k i. Znajdź tekst. Tak , g d y b y to zro b ił a, mo g łab y p ó jś ć d o s tu d ia i n ag rać d emo . M u s iał a co ś zro b ić, żeb y zrea liz o wać s wo j e mar zen ia. Wzięł a d o ręk i g it ar ę, zag rał a k ilk a s k al. Na s to l e d zwo n ił tel ef o n . Od ło ż y ła in s tru men t i o d eb rał a. Nie ro zp o z n ał a ro z‐ mó wc y . – Halo ? – Hej, Emma, tu Nic o l e.
O, Nic o l e. Emma wres zc ie p rzec zy tał a e-mail i wciąż p ró b o wał a wy m y ś lić, jak mo g łab y o d m ó wić. – Do s tał aś mo ją wiad o m o ś ć? Czas am i tak łat wo b y ło s k łam ać. Ale w ty m wy p ad k u k łams two n ie p o m o ż e. – Tak , d o s tał am. Ale… n ie s ąd zę, żeb y to wy p al ił o , Nic o l e. – Błag am, p o m ó ż mi, Emmo . Cały n as z zes p ó ł s ię wy c o f ał. Nie ch cą jec h ać d o Deep Hav en p o o s tatn iej b u r zy . Po t rzeb u j ę k o g o ś , k to o b s tawi n am i ś lu b , i o b iad wes eln y . Pro s zę! Zro b is z to d la mn ie? I ś lu b , i o b iad wes eln y . To mo g ło o zn ac zać wy s tarc zaj ąc ą ilo ś ć p ien ięd zy , żeb y p o k ry ć k o s zt y b ó jk i w b ar ze, a n awet czy n s z za k o l ejn y mies iąc. Do teg o czas u mo że u d a jej s ię zn al eźć o d p o wied n i tek s t. – Kied y ? – W p rzy s zły wee k en d . W Car ib o u Rid g es Res o rt. Fo rm aln ie rzecz b io r ąc, n ie w Deep Hav en . – Do b rze. Ok ej. Ży czy s z s o b ie, żeb y m zag rał a co ś s zczeg ó ln eg o ? – I Don’t Want to Miss a Thing Aer o s mith ? – Tak , o czy wiś cie. Ch o c iaż s ąd zę, że d o teg o p o t rzeb n e b ęd zie co ś więc ej n iż mo ja g it ar a. M o że Ritc h ie b y d o ł ąc zy ł – o d czas u d o czas u d awał k o n c ert y n a k lawis zach . I mó g łb y p o p ro s ić Tima, żeb y zag rał n a p erk u s ji. On ch y b a zn ał p rawd ę o b ó jc e. – Och , Emmo , jes teś n ajl ep s za. Wielk ie d zięk i! Zo b ac zę, czy d am rad ę s p ro wa‐ d zić b ęb n iar za i k lawis zo wc a. Wid ział am Ky le’a Hu e s to n a w mieś cie. Grał k ied y ś w zes p o l e z J as o n em. M o że… Szlag . O co ch o d ził o z ty m k o l es iem? Przez całe ży cie p o s u ch a i n ag le p o t o k i Ky le’a Hu e s to n a zews ząd . – Zn ajd ę włas n eg o p erk u s is tę… – Nie p rzejm u j s ię, s ama g o zap y tam. Wid ział am g o wczo r aj w s k lep ie z p ączk a‐ mi, ter az to ch y b a s k lep z b ab eczk am i. Sied ział n a k an ap ie z k o l eg am i z p rac y . W mu n d u r ze wy g ląd a n iez iems k o p rzy s to jn ie. – Dzięk i, Nic o l e. Ale n ap rawd ę… – Zap y tam, żad en p ro b lem. Dzięk i raz jes zc ze, Emmo . Rząd zis z. Nic o l e s ię ro zł ąc zy ła, a Emma o p arł a g ło wę o k an ap ę. Świetn ie. Czy Ky le Hu e s to n k ied y k o lwiek n ie wy g ląd ał p rzy s to jn ie? W s zk o l e n ie o p u ‐ ś cił a żad n eg o mec zu k o s zy k ó wk i, w k tó r y m g rał. Zwy k ła czek ać, aż min ie ją n a k o ‐ ry tar zu w d ro d ze n a zaj ęc ia p an i Do rr in z wied zy o s p o ł ec zeń s twie. Ky le wciąż p o t raf ił s p rawić, że zap o m in ał a, g d zie jes t… alb o d o k ąd zmier za. Ale o n p lan o wał o s iąś ć w Deep Hav en . A o n a n ie miał a zam iar u zam ies zk ać n ig ‐ d zie w p o b liż u teg o miejs ca. Ws tał a, o d ło ż y ła g it ar ę, wzięł a k u rtk ę i o two r zy ła d rzwi n a mal eń k i b alk o n . Świat ła u liczn e mien ił y s ię czerwien ią i b iel ą jak g wiazd o z b io r y w g al ak t y ce mias ta. Z jej u s t u n io s ła s ię p ara. Emma zac zerp n ęł a rześ k ieg o p o wiet rza. Us iad ła n a met al o ‐ wy m k rześ le, o p arł a s to p y o b al u s trad ę i o d c h y lił a g ło wę, żeb y o b s erwo wać g wiazd y . W Deep Hav en wy d awał y s ię tak b lis k ie, że mo g łab y n imi o d d y ch ać, p o c zu ć, jak
mig o c zą w jej wn ęt rzu . M o g ła ś led zić Dro g ę M leczn ą, a czas em n awet zao b s erwo wać k o j ąc e ws tęg i ró żu , lawen d y i tu rk u s u b ij ąc e o d zo r zy p o l arn ej. Ale n ie tu , w mieś cie. J as n y k raj o b raz mias ta p o ż er ał ciemn o ś ć, s p rawiał, że g wiazd y g as ły i p o z o s tawał y w u k ry ciu . M o że b y ło p o p ro s tu za wcześ n ie, żeb y je zo b ac zy ć, n o c wciąż b y ła mło d a, ale n a n ieb ie n ie tlił a s ię żad n a n ad ziej a. Znajdź tekst i założę się, że dojdziesz do tego, jak wrócić do domu. Gd y b y to b y ło tak ie p ro s te.
*** Eli miał o ch o t ę zn al eźć Der ek a Nels o n a i s k ręc ić mu k ark . M in ęł y d wa d n i i p o d j azd Lee n ad al n ie b y ł o d ś n ież o n y ? W miejs cu p rzy d ro d ze, g d zie Der ek zap ark o wał s u b a ‐ ru o jca, wid n iał y k o l ei n y , a o d c is k i s tó p p ro wad ził y d o d o mu i z p o wro t em. Ale żad n y ch ś lad ó w o p o n n a p o d j eźd zie. Co o zn ac zał o , że Lee b y ła zas y p an a o d czas u ś n ież y cy . Tak , s p ier ze Der ek a n a k waś n e jab łk o , k ied y d ziec iak wró c i d o d o mu , d o k ąd k o l‐ wiek g o wy wiał o . Pewn ie g rał w k o s za w cen t ru m k u lt u ry . Kirb y też lu b ił s p ęd zać tam czas – mó g ł tam ter az b y ć, o ile n ie zam art wiał s ię o matk ę. Eli wy wló k ł d mu c h awę d o ś n ieg u z b ag ażn ik a p ick u p a i s zarp n ął za k ab el, żeb y ją włąc zy ć. Siln ik o b u d ził s ię d o ży cia. Eli zac zął o d ś ro d k a, o d r zu caj ąc ś n ieg n a b o k . Dro b in k i lo d u p ad ał y mu n a twarz i n a o czy . Ok ej, k to ś p ró b o wał o d ś n ież y ć. Gd y Eli zb liż y ł s ię d o g ar aż u , zau waż y ł s łab o o d s ło n ięt y p as p rzy b rzeg ach , jak ieś d zies ięć met ró w ziem i. Od ś n ież en ie teg o p o d ‐ jazd u ło p at ą zaj ęł o b y ty d zień . Zas k o c zy ło g o , że Lee n ie wy n aj ęł a d o p rac y k o g o ś z mias ta. M o że n ie ch ciał a zawrac ać n ik o m u g ło wy . Nie ro z u m iał ty ch k o b iet z Deep Ha‐ v en , ws zy s tk ie tak u p o r czy wie p ró b o wał y rad zić s o b ie s ame. No e ll e n ad al s ama k o s i‐ ła h ek t ar y ich ziem i. Nier az Eli wrac ał d o d o mu i zas tawał ją o b l ep io n ą ś n ieg iem, jak o czy s zc zał a p o d j azd d mu c h awą. Przy n ajmn iej tamt a d awn a No e ll e. No wa No e ll e g ap ił a s ię n a d o m ze s k rajn y m p rzer aż en iem w o czach . Zaws ze u waż ał, że jes t p rzy t u ln y , o k n a n a p o d d as zu wy g ląd a‐ ły jak zn u żo n e o czy wp at ru jąc e s ię w las . Uży wal i g azu , więc b rak o wał o atm o s f er y p ło n ąc eg o k o m in k a czy s en n eg o rel ak s u p rzy trzas k aj ąc y m o g n iu , ale za to o d d wu d zies tu p ięc iu lat b y ło tu ciep ło i s u c h o . Zaws ze ch ciał wy b u d o wać k o m in ek d la No e ll e. Po p ro s tu n ig d y s ię d o teg o n ie zab rał. Eli o d wró c ił s ię i o d ś n ież y ł k o l ejn ą ś cieżk ę, o d ś ro d k a aż d o u lic y . Zim o wa
k u rtk a i wełn ian a czap k a s p rawił y , że zac zął s ię p o c ić. Po p o wro c ie d o d o mu b ęd zie mu s iał wziąć d ru g i p ry s zn ic. Ale, wo w, n ig d y n ie zap o m n i s p o jr zen ia, k tó r e No e ll e mu p o s łał a, k ied y o zn aj‐ mił, że id zie s ię u my ć. Właś n ie to s p rawił o , że p o c zu ł s ię b ru d n y . No e ll e g o n ien awid ził a. Nie mo g ła zn ieś ć jeg o wid o k u , ch o ć jej mo wa ciał a b y ła p o p rawn a. Po n o wn ie s ię o d wró c ił i p o s zer zy ł ś cieżk ę. Ter az Lee mo g ła p rzy n ajmn iej wy j e‐ ch ać jee p em z p o d j azd u , ale żeb y wp ro wad zić s wó j s am o c h ó d , mu s iał o d ś n ież y ć jes zc ze trzy razy . Kied y s k o ń c zy ł, n a k o łn ier zu czu ł o s iad ły ló d , a z rzęs zwis ał y mu s o p le. Dziwn e, że Lee n awet n ie wy s zła d o d rzwi, żeb y mu p o m ac h ać. Eli zał ad o wał d mu c h awę z p o wro t em d o b ag ażn ik a, zas tan o wił s ię p rzez ch wil ę, p o czy m wjec h ał n a p o d j azd . W jak iś s p o s ó b zaws ze wo l ał d o m Clay a n iż s wó j. Clay p o c h o d ził z ro d zin y d rwal i, więc miał fach w ręk u . Rzeźb ił w d rewn ie i wy k o p y wał k am ien ie, z k tó r y ch s am p o t em u ło ż y ł wy s o k i k o m in ek . Pięt ro wy d rewn ian y d o m ze s try ch em wy d awał s ię id ea ln ie wtap iać w o b j ęc ia o tac zaj ąc y ch g o b iał y ch s o s en i b rzó z. Eli zau waż y ł, że n ad al wis zą n a n im lamp k i ch o i n k o we – d o t ąd n ie miał czas u ich zd jąć – a ter az, k ie‐ d y ro b ił o s ię co r az ciemn iej, mig o t ał y , p rzy d aj ąc las o wi d o m o weg o ś wiat ła. J as n e, zac zęl i o d g ar aż u , ale g d y ty lk o p o j awiał y s ię p ien iąd ze, d o d awal i k o l ej‐ n e p o m ies zc zen ia, co o zn ac zał o , że Clay zo s tawił Lee wo ln ą o d zo b o wiąz ań fin an s o ‐ wy ch , b ez żad n ej h ip o t ek i. Ale też b ez mężc zy zn y , k tó r y p o m ó g łb y jej w p ro wad zen iu leś n ej ch atk i. Zap u k ał d o d rzwi, zau waż y ws zy , że k to ś ro zs y p ał k o ci żwir ek n a d ro d ze międ zy d o m em a g ar aż em. Więc mo że jed n ak o d waż y ła s ię wy jś ć. – Lee? – Wejd ź, Eli. Gło s d o b ieg ł g o zza d rzwi. Eli o two r zy ł je i wet k n ął g ło wę d o ś ro d k a. Zwy k le d o m Nels o n ó w p ach n iał ś wież y mi wy p iek am i – cias teczk am i, ch leb em, zap iek an k ą. Dzis iaj Eli n ie p o c zu ł n ic p ró cz o d ro b in y p o p io ł u , jak b y o g ień ju ż d awn o s ię wy p a‐ lił. I b y ło ch ło d n o . Wręcz zimn o . – Lee! – Tu taj jes tem, Eli – wy d u s ił a. Zd jął b u ty , p o czy m wres zc ie o d waż y ł s ię wejś ć d o d o mu i n iem al o d p ro g u s tra‐ cił o d d ech . Lee z u n ies io n ą ręk ą s ied ział a w ro zk ład an y m fo t el u Clay a, p o c h y laj ąc n is k o g ło wę i trzęs ąc s ię p o d b iał y m p led em. Ko m in ek b y ł n ier o zp al o n y , zimn y . – Co s ię d ziej e? Tu jes t lo d o wat o . Wy g ląd ał a n iel u d zk o – alb o rac zej wy g ląd ał ab y , g d y b y n ie b y ła tak a ś liczn a, n awet mimo wid o czn eg o b ó lu . Wło s y o k al ał y jej twarz w p ląt an in ie lo k ó w, a s mu g i mak ij aż u s zp ec ił y o czy , jak b y wcześ n iej p łak ał a. M iał a n a s o b ie d res o we s p o d n ie i wełn ian e s k arp etk i. Kied y p o d s zed ł, p ró b o wał a s ię p o r u s zy ć, ale o d razu s k rzy wił a s ię z k rzy k iem.
– Lee, n a mił o ś ć b o s k ą! – Przy k lęk n ął p rzy n iej i p rzem ó wił łag o d n iejs zy m g ło ‐ s em: – Co s ię s tał o ? – Od ś n ież ał am p o d j azd i ch y b a co ś mi s trzel ił o w k ark u . To ty lk o … n ie mo g ę s ię ru s zać. Ws zy s tk o mn ie b o li, n awet p alc e u s tó p . Sp o jr zał a n a n ieg o tak p o n u ro – o ch , miał o ch o t ę d o t k n ąć jej twar zy , o d g arn ąć wło s y z ty ch s mu tn y ch o czu . Zam ias t teg o ws tał, p o d s zed ł d o d rewn ian ej s k rzy n i i p rzet rząs n ął ją w p o s zu k iwan iu p o d p ałk i. – J ak d łu g o tak leż y s z? – Zro b ił am to s o b ie wczo r aj, p rzed mec zem Der ek a. Ch ciał am p o j ec h ać d o Ely , żeb y zo b ac zy ć, jak g ra, ale n ie mo g łam s ię ru s zy ć. Eli zb u d o wał tip i z p o d p ałk i i wy p ch ał je k ęp am i lawen d y , k tó r ą Lee h o d o wał a jak o p o d k ład p o d o g ień . – Gd zie Der ek ? Sp o jr zał a n a n ieg o , mars zc ząc czo ł o . – M iel i d wa mec ze z rzęd u , n ie p am ięt as z? Dzis iejs zy też jes t wy j azd o wy , więc Der ek p rzen o c o wał w mieś cie. Do m y ś lam s ię, że Kirb y n ie p o j ec h ał? – Nie. Właś n ie wró c il iś my d o d o mu ze s zp it al a. – Ah a. – Umo ś cił a s ię w fo t el u i wy d ał a z s ieb ie jęk , k tó r y ś cis n ął g o za s erc e. – Co z No e ll e? Ro zp al ił o g ień . W zimn y m p o k o j u o d razu zro b ił o s ię o d ro b in ę ciep lej. Do ‐ rzu cił res zt ę d rewn a d o p iec a i zam k n ął s zk lan e d rzwiczk i. – Przy n io s ę ci więc ej d rewn a. – Eli. J ej g ło s g o zat rzy mał. Zan im s ię o d wró c ił, zac zerp n ął p o wiet rza. M iał a tak i ła‐ g o d n y u ś miech – n ic d ziwn eg o , że Clay o ś wiad c zy ł jej s ię d zień p o s k o ń c zen iu li‐ ceu m. Eli zaws ze b y ł tro c h ę zaz d ro s n y o to , jak łat wo im s zło – s p o t y k al i s ię o d p ięt‐ n as teg o ro k u ży cia, a o d d n ia, w k tó r y m s ię p o z n al i, wied ziel i, że s ą s o b ie p rzez n a‐ czen i. Lee o czy wiś cie b y ła w żał o b ie p o ś mierc i Clay a, ale to jej n ie zn is zc zy ło . – Co z No e ll e? – Po s łał a mu u ś miech , k tó r y zaws ze p o t raf ił o d n al eźć ten we‐ wn ętrzn y ch łó d Elieg o i d o k ład n ie wied ział, jak g o o g rzać. Tak łat wo s ię z n ią ro zm a‐ wiał o . Po k ręc ił g ło wą. – Wciąż mn ie n ie p o z n aj e. Właś ciwie to my ś lę, że p o wró t ze mn ą d o d o mu b y ł o s tatn ią rzec zą, n a jak ą miał a o ch o t ę. – Dlac zeg o tak mó wis z? To jej d o m. Po m o ż e p rzy wró c ić jej p am ięć. – Nie jes tem p ewien , czy o n a teg o ch ce. – To s tras zn e, co mó wis z. Nie wier zę, że n ie ch ce p rzy p o m n ieć s o b ie d ziec i, Kel‐ s ey . J es tem p ewn a, że ch ce o d z y s k ać p am ięć. Eli wes t ch n ął, s ch o wał ręce w k ies zen iach . – Nie mó wim y jej o Kels ey . – J ak to ? Nie, Eli, to n ie fair. A w o g ó l e zam ierz ac ie to zro b ić? – M iał a ter az tak ą s amą min ę jak Ky le. Eli p rzy p o m n iał s o b ie n a ch wil ę tamt ą o k ro p n ą p rzep y ch an k ę
n a p o d ł o d ze. Ud er zy ł s y n a. Na s amą my ś l o ty m b y ło mu n ied o b rze. – Wies z, że ju ż d awn o temu wy n io s łem rzec zy Kels ey . Ale w czas ie, g d y No e ll e b ęd zie s p ać, k az ał em Kirb y ’emu p rzejś ć s ię p o d o mu i u s u n ąć in n e zd jęc ia, alb u m y , co k o lwiek , co mo g ło b y o n iej p rzy p o m in ać. – Zas łu g u je n a to , żeb y wied zieć… – Nie. W tej k wes tii mam rac ję, Lee. Po m y ś l. Wies z, jak a b y ła p o ś mierc i Kels ey . Przez p ó ł ro k u p rawie n ie wy c h o d ził a z p o k o j u . A k ied y ju ż to ro b ił a, b y ła tak a o d l e‐ g ła. J ak g d y b y zag u b ił a s ię w jak imś ciemn y m miejs cu . Szczer ze, wy d aj e mi s ię, że zap o m n iał a o mn ie… o n as , jes zc ze p rzed u p ad k iem. – Eli. – Gło s Lee złag o d n iał. Dzięk i n iem u b y ła w s tan ie u k o i ć jeg o wś ciek ło ś ć i wy c zerp an ie. – Nie zap o m n iał a o to b ie. M u s i p o p ro s tu d o jś ć d o teg o , jak s o b ie p o ‐ rad zić, jak my ws zy s cy . – Ale ty n ie zam k n ęł aś s ię w d o mu . – M am d als zą ro d zin ę. Ro d zic ó w. I n ie s trac ił am jed y n ej có rk i. Eli wes t ch n ął. – Kied y o s tatn io jad łaś ? Zwlek ał a z o d p o wied zią. – Bo li tak b ard zo , że n ie mo g ę g o t o wać… – Dwa d n i temu ? Dlac zeg o n ie zad zwo n ił aś ? – Ciek awe, co wó wc zas miałb y zro ‐ b ić? Zo s tawić żo n ę, żeb y p rzy jś ć p o m ó c Lee? Zo b ac zy ł to w jej twar zy , n a s zczęś cie n ie wy p o wied ział a teg o n a g ło s . Zmars zc zy ła n o s . – Uzn ał am to za p o s t… I tak p o t rzeb o wał am czas u n a mo d lit wę. Niez b y t częs to wid zę ws ch o d y s ło ń c a. Świt n ad jez io r em jes t tak i p ięk n y , jak ró ż o wa mel as a. – Ug o t u ję ci o b iad . – Najp ierw b ęd zies z mu s iał k u p ić co ś d o jed zen ia. – Po s łał a mu zmies zan y u ś miech . – Alb o ro zm ro z ić tro c h ę d zic zy zn y . Ch ciał am zro b ić Der ek o wi g u las z, ale… – Przes u n ęł a s ię n a fo t el u , a Eli aż s ię wzd ry g n ął, k ied y zn ó w k rzy k n ęł a. – M u s is z iś ć z ty m d o lek ar za. To mo że b y ć co ś p o ważn eg o . I zn ó w to zo b ac zy ł w jej wy r az ie twar zy – że p o m im o p o z o r ó w o d wag i, cał ej tej g ad an in y o mo d lit wie i g u las zu , s ied ział a tu taj i my ś lał a o ty m o d wczo r aj. Po d c zas g d y o n b y ł z k o b iet ą, k tó r a n ie ch ciał a g o p am ięt ać. – Zab ier am cię d o s zp it al a. – Nie mo g ę s ię ru s zać… Ale to n ie miał o zn ac zen ia, g d y ż Eli p o d s zed ł i p o d n ió s ł ją, z k o c em, ze ws zy s t‐ k im. Zał k ał a z b ó lu i u mo ś cił a s ię w jeg o ram io n ach . Eli n ie p o z wo l ił s ło wo m p o p ły n ąć, wzb ran iał s ię p rzed wewn ętrzn y m g ło s em, k tó r y p o d p o wiad ał mu , że właś n ie tu taj Lee p o win n a zo s tać.
[0 4 ] J o h n „Grizz ly ” Ad ams – s ły n n y k al if o rn ijs k i czło wiek g ó r ży jąc y w lat ach
1 8 1 2 -1 8 6 0 , tres er n ied źwied zi g rizz ly (s tąd jeg o p rzy d o m ek ) o raz in n y ch d zik ich zwier ząt. J eg o ży ciu p o ś więc o n o k ilk a film ó w (p rzy p . tłu m.).
Rozdział 7
Ob u d ził g o trzas k . Os try i p rzen ik liwy jak s trzał z b ro n i. Przes zy ł Ky le’a i wy r wał g o ze s n u d o p o z y cji s ied ząc ej. Serc e s tan ęł o ch ło p ak o wi w g ard le. No c n ik ła n ad jez io r em, k tó r e ro zc iąg ał o s ię za o k n em d wu p o k o j o wej ch atk i n a wzg ó r zu wzn o s ząc y m s ię n ad Deep Hav en . Sło ń c e właś n ie wy c h y lał o s ię p rzy ws ch o d n iej lin ii h o r y zo n t u , ro zś wiet laj ąc p łó tn o n ieb a o g n iem. Po m ięd zy s zy b k im i u d er zen iam i s erc a n as łu ch iwał o d g ło s u k ro k ó w w ś n ieg u i s k rzy p ien ia d es ek , k tó r e mo g ły b y zd rad zić in t ru za. Po wo l i s ięg n ął ręk ą d o s to l ik a n o cn eg o . Otwo r zy ł s zu flad ę s ztu rch n ięc iem, p rzec iąg n ął d ło n ią p o g lo ck u – wciąż zab ezp iec zo n y m i s ch o wan y m w k ab u r ze – i p o ł o ż y ł g o s o b ie n a k o l an ach . Od p iął k ab u r ę, wy j ął b ro ń , ale p ó k i co jej n ie o d b ezp iec zy ł. Cis za. Od r zu cił k o łd rę, ws tał z łó żk a i p o d s zed ł d o o k n a. Kied y wp ro wad zał s ię tu mie‐ s iąc temu , n ie zawrac ał s o b ie g ło wy zas ło n am i czy meb lam i z p rawd ziweg o zd ar ze‐ n ia. Po co k o mu fir an k i? Nik t n ie b y ł w s tan ie g o zo b ac zy ć, jak s to i p rzy o k n ie s y ‐ p ialn i w s p o d n iach o d p iż am y , b o s o , b ez k o s zu lk i, z g lo ck iem w ręk u . Ale d la s n ajp er a czaj ąc eg o s ię w les ie s tan o wiłb y ś wietn y cel. Ky le o d s u n ął s ię o d o k n a, p rzez ch wil ę łap iąc o d d ech . Ech , s ło wa o jca p o p ro s tu wry ły mu s ię w p o d ś wiad o m o ś ć. Bycie gliniarzem w małym miasteczku to jedno z najbardziej niebezpiecznych zajęć. Tracisz czujność, bo chcesz ufać swoim sąsia‐ dom. Właśnie wtedy wyciągają broń i strzelają do ciebie. Alb o d o k o g o ś , k o g o k o c h as z. Ojc iec n ie mu s iał s zu k ać d al ek o , żeb y zn al eźć p rzy k ład .
Ky le s p o d ziewał s ię, że p o ś mierc i Kels ey tata s tan ie s ię jes zc ze b ard ziej n ieu fn y i wy c o f an y . Ale o n n ag le z miejs k ieg o s tró ż a p rawa p rzer o d ził s ię w p o l ic jan t a ś cig a‐ jąc eg o wag ar o wic zó w. Trak t o wał ws zy s tk ich tak , jak b y b y li k ry min al is tam i. By ć mo że w jeg o o czach n imi b y li. M imo zau fan ia, jak im d ar zy ła g o s p o ł eczn o ś ć Deep Hav en , p rzeg rał wy b o r y , a jeg o d zies ięc io l etn ia s łu żb a n a s tan o wis k u s zer y fa d o b ieg ła k o ń c a. Zam ias t p o z o ‐ s tać w jed n o s tc e i p rac o wać d la n o weg o p rzeł o ż o n eg o , Eli p rzes zed ł n a wcześ n iejs zą emer y tu rę. Ale mo że miał rac ję. Ky le zd jął k o c ze s tert y p rześ cier ad eł, k tó r e zar ek wir o wał z d o mu , ro zp o s tarł jed n o z n ich , p o czy m wy d o b y ł mło t ek z s zafk i w k u ch n i o raz k ilk a p in ez ek z s zu fla‐ d y z n ar zęd ziam i i zawies ił p o ś ciel n a o k n ie w s y p ialn i. To s amo zro b ił z o k n em w s al o n ie. Im d łu ż ej n as łu ch iwał, ty m s zy b c iej jeg o s erc e zac zęł o wrac ać d o n at u raln eg o ry tm u . By ł ter az p o p ro s tu b ard ziej czu jn y . Od mies iąc a ch o d ził p o mieś cie w mu n ‐ d u r ze i s tał s ię s weg o ro d zaj u cel em. A n ap as tn ik jeg o matk i wciąż b y ł n a wo ln o ‐ ś ci… Sp o jr zał n a zeg ar. Pewn ie p o win ien ws tać i zac ząć ćwic zy ć. Za d u żo czas u s p ę‐ d zał w k awiarn i Lu cy M ag u ir e. Ale tak b ard zo lu b ił te czerwo n e b ab eczk i red velvet[0 5 ]. Przeb rał s ię w d żin s y i T-s h irt, u my ł twarz, n ap ełn ił b u t elk ę wo d ą, zab rał mu n ‐ d u r i s p rzęt, p o czy m u d ał s ię d o s wo j eg o tru ck a. Śn ieg s k rzy p iał p rzy k ażd y m k ro k u , a p o wiet rze mro z ił o w u s zy . Ky le d o m y ś lał s ię, że b y ło jak ieś d zies ięć s to p n i p o n iż ej zera – d o b ry d zień n a s n o wb o a rd alb o jaz‐ d ę n a n art ach . Kied y wrzu cił to rb ę d o ś ro d k a, p o wiet rze p rzes zy ł k o l ejn y trzas k . Zam arł. I s k rzy wił s ię, zd aj ąc s o b ie s p rawę z włas n ej g łu p o t y . Cięż ar ś n ieg u zal e‐ g aj ąc eg o n a g ał ęz iach d rzew p o wo d o wał, że k o n ar y s ię łam ał y , a h ał as ro zl eg ał s ię p o les ie jak s trzał z b ro n i. Wid zic ie, jak łat wo o p o c h o p n e wn io s k i? Ws iad ł d o tru ck a, zjec h ał z p o d j azd u n a u lic ę i s k ręc ił n a au t o s trad ę d o Deep Ha‐ v en . O tej wczes n ej p o r ze s p o m ięd zy d rzew wy g ląd ał jel eń , g o t o wy , b y rzu cić s ię p rzez jezd n ię w k ier u n k u jez io r a. Niem al jak w n ieb ezp ieczn ej, rea lis ty czn ej wers ji g ry k o mp u ter o wej. Czas am i Ky le’o wi u d awał o s ię n at k n ąć n a ło s ia alb o ru d eg o lis a. Orzeł p o d n ió s ł s ię ze zd ez el o wan eg o g n iazd a u wit eg o wy s o k o n a d rzewie, p o czy m p o s zy b o wał n ad ro wem w p o s zu k iwan iu p o ż y wien ia. J ak matk a mo g ła zap o m n ieć o ich is tn ien iu ? Kirb y d zwo n ił d o n ieg o z p rzy g n ę‐ b iaj ąc y mi wieś ciam i, p rzy t ac zał h is to r ie, k tó r e jej o p o wiad ał, mó wił o zd jęc iach – s tar an n ie d o b ran y ch – k tó r e mo g ły b y p rzy wró c ić jej p am ięć. Nig d y n ie ws p o m in ał o Kels ey . J ak matk a miał a p rzy p o m n ieć s o b ie s wo j e ży cie, n ie d o wiad u j ąc s ię o is tn ien iu włas n ej có rk i? Ky le s k ręc ił o g rzewan ie w au c ie i zwo ln ił, wjeżd żaj ąc n a ter en y zab u d o wan e.
Ws p o m n ien ie b ó jk i w s zp it al u wciąż wzb u d zał o w n im fu rię. Sam ju ż n ie wied ział, n a k o g o b y ł wś ciek ły . W cen t ru m fitn es s p al ił o s ię ś wiat ło , s p o rt o wc y o d wczes n eg o ran a ćwic zy li n a b ieżn iach , s tep p er ach i o rb it rek ach . No wy tren er d ru ży n y fu tb o l o wej p o d c iąg ał s ię n a d rążk u . Po d o b n o Cal eb Kn ig h t s trac ił n o g ę n a wo jn ie. Przed e ws zy s tk im jed n ak Ky le wied ział, że w ty m ro k u Kn ig h t p o p ro wad ził d ru ży n ę d o p lay -o ff ó w i is tn iał a n ap rawd ę d u ża s zan s a, że w p rzy s zły m ro k u zd o b ęd ą mis trzo s two s tan u . Dru g i b y ły żo łn ierz, Samm y J o h n s o n , miał k ręc o n e b lo n d wło s y związ an e z ty łu czerwo n ą ch u s t ą; ćwic zy ł właś n ie p o d n o s zen ie cięż ar ó w. Kied y Ky le b y ł w d ru g iej k las ie lic eu m, Samm y g rał w o b ro n ie, a p o t em s k o ń c zy ł s zk o ł ę i ws tąp ił d o arm ii. Ky le’o wi wy d awał o s ię, że ro k temu czy tał o n im w lo k aln ej g az ec ie – mo że d o s tał jak ieś o d z n ac zen ie wo js k o we? Ter az p rac o wał p rzy wy c in c e las u . J as o n Back lu n d zau waż y ł Samm ieg o , k ied y ten p o d n o s ił s ztan g ę. J as o n i Ky le w d ru g iej k las ie lic eu m zał o ż y li mały zes p ó ł mu z y czn y – b ard ziej d la zab awy n iż d la s ztu k i. Dzięk i temu Ky le mó g ł g rać n a p erk u s ji, k tó r ą ek s p lo a to wał, ćwic ząc s o l ó wk i w p iwn ic y . Ter az J as o n d o s tał lu k rat y wn y k o n t rak t n a zimę i wy s tęp o wał n a p łu g u ś n ieżn y m, k tó r y m jeźd ził p o cał y m s tan ie. J as o n miał fart a – ży ł n ad ziej am i Ky le’a, u k ład ał s o b ie ży cie z wy m ar zo n ą d ziewc zy n ą w Deep Hav en . Szlag , ale Ky le n ie p o t raf ił wy b ić s o b ie Emmy z g ło wy . W ciąg u o s tatn ich trzech d n i p rzy p o m n iał s o b ie o n iej więc ej s zczeg ó ł ó w. Prac o wał a z Kels ey n a s tac ji b en ‐ zy n o wej w mieś cie, wid y wał ją w zes p o l e p o d c zas mec zó w k o s zy k ó wk i. Gd y b y n ie to , że b y ł w trzec iej k las ie, k ied y jeg o s io s tra b y ła w p ierws zej, mó g łb y p o z n ać jej p rzy j ac ió łk i – n a p rzy k ład Emmę – b liż ej. Ale o n s k u p iał s ię n a s ty p en d iu m s p o rt o ‐ wy m i więk s zo ś ć czas u s p ęd zał n a s ił o wn i. Wrzu cił rzec zy d o s zafk i, a ech a d awn y ch lic ea ln y ch ro zm ó w co r az wy r aźn iej p o ‐ b rzmiewał y mu w g ło wie. Wró c ił d o s ali z cięż ar am i. Tu łó w. Ro zg rzał s ię p o mp k am i, ch wy cił wo ln e h an t le, żeb y p o p rac o wać n ad b i‐ cep s em, i wy k o n ał k ilk a u g ięć. Kied y b y ł w lic eu m, wy r o b ił w s o b ie n awy k reg u larn y ch ćwic zeń , a w co ll eg e’u wy s ił ek p o z wal ał mu s ię s k u p ić. Ten n awy k p rzy p o m in ał mu , że n ie s trac ił k o n t ro l i n ad włas n y m ży ciem. Nawet jeś li wy d awał o s ię, że wy m y k a mu s ię o n o z rąk . J ak d ziś . Przes zed ł d o wy c is k an ia s ztan g i n a leż ąc o , p rac u j ąc n ad tric ep s em. Och, Boże, proszę, pomóż mamie odzyskać pamięć. By ła to b ard ziej my ś l n iż mo d lit wa, b o p o ty m, co s ię s tał o z Kels ey , Ky le zas tan awiał s ię, czy Bó g w o g ó l e jes t p o jeg o s tro ‐ n ie. Kied y Kels ey leż ał a we k rwi za lad ą z p iec zy wem, p o wal o n a p rzez s trzał w tu łó w, rzec zy wiś cie wy d awał o s ię, że Bó g o p u ś cił ro d zin ę Hu e s to n ó w. Tak , On zawal ił tę s p rawę – s zczeg ó ln ie w s to s u n k u d o ro d zin y , k tó r ej ży cie to ‐ czy ło s ię w k o ś cieln y ch ławk ach i k tó r a p o m ag ał a p rzy n ab o ż eń s twach , s tar aj ąc s ię zac h o wy wać b o j aźń . Gd y b y Bó g zac zął g rać fair, z p ewn o ś cią b y ło b y łat wiej M u zau fać.
Ky le p rzes zed ł d o p o d n o s zen ia cięż ar ó w n a s ied ząc o , p rac u j ąc ram io n am i aż d o mo m en t u , g d y mięś n ie n iem al o d m ó wił y mu p o s łu s zeń s twa. – Hej, Ky le. – J as o n p o d s zed ł d o s u wn ic y n a n o g i. – Co z mamą? Tru d n o u ciec o d mał o m ias teczk o wy ch p lo t ek . – Cały czas d o c h o d zi d o s ieb ie. – Przeł o ż y ł s ztan g ę za g ło wę, żeb y p o ć wic zy ć b ark i. – Nie mo g ę u wier zy ć, że to zn o wu s ię s tał o . – J as o n p o k ręc ił g ło wą, s iad aj ąc n a p rzy r ząd zie. – Wiad o m o , k to to zro b ił? – Nie. – Ky le o d ło ż y ł cięż ar y , ch wy cił d ziewięc io k il o g ram o we h an t le i p rzy ‐ trzy mu j ąc je p rzy ciel e, zac zął ro b ić b rzu s zk i. – Nie mają zb y t wiel u p o s zlak . Żad ‐ n y ch ś wiad k ó w, ws zy s tk ie ś lad y p rzy k ry ł ś n ieg . – Niez ła b u r za. Całą n o c o d ś n ież ał em. J eżd żę n a o d c in k u międ zy Sil v er Ben d a Deep Hav en . Fat aln a n o c. Na s zczęś cie, w med iach o s trzeg al i p rzed ś n ież y cą, więc n ie u cierp iał o zb y t wiel u k ier o wc ó w. Zad zwo n ił em p o p o m o c d la d wó ch o s ó b , k tó r y ch s am o c h o d y zau waż y łem w ro wie. Na p rzy k ład s tar eg o g ru c h o t a Ry an a Nick el a. – Zn am Ry an a – wtrąc ił Samm y , min ąws zy ich w d ro d ze p o ręczn ik , k tó r y n a‐ s tęp n ie zawies ił s o b ie n a s zy i. – J es t o ro k s tars zy o d cieb ie, p rawd a? Czy o n b y ł ro zg ry waj ąc y m w Hu s k ies ? – s p y tał Ky le. – Taa. I ty ln y m o b ro ń c ą w d ru ży n ie fu tb o l o wej. Po d t rzy mu j e n as z rek o rd w n aj‐ więk s zej liczb ie p rzec h wy ceń p iłk i. Kied y p rzes zliś my d o p lay -o ff ó w, p o m al o wał s a‐ mo c h ó d n a n ieb ies k o -b iał o , n a mas ce u mieś cił s wó j n u mer, a n a ty ln y m o k n ie k as k . J as o n zmien ił ćwic zo n ą n o g ę. – Ten s tar y Do d g e Dart b y ł n ap rawd ę u ro c zy . – Nie mam p o j ęc ia, jak to mo żl iwe, że ciąg le d ział a, ale p am ięt am, że Ry an jeź‐ d ził n im p o p o lu p rzed d o m em – p o wied ział Samm y . – Sam o c h ó d p rawie zar d zewiał i wy d aj e mi s ię, że ma p o d ł o g ę ze s k lejk i. Nie jes tem n awet p ewien , czy p rawo n ie za‐ b ran ia jeźd zić czy mś tak im. Ky le s k o ń c zy ł b rzu s zk i. Po ł o ż y ł s ię, o p ier aj ąc g ło wę n a ręk ach . – Nad al g o ma? J as o n o d d y ch ał ciężk o . Przer wał ćwic zen ia. – Nie wiem. To n ie Ry an wy c iąg ał g o z ro wu , ty lk o jak ich ś d wó ch k o l es i. Ch u d y s ied ział w s am o c h o d zie, a d ru g i g o p o p y ch ał. Wy g ląd ał o to tak , jak b y właś n ie wp a‐ d li w p o ś lizg i u d er zy li ty ł em w d rzewo . Zg ło s ił em to , ale k ied y wró c ił em, żeb y o d ‐ ś n ież y ć d ru g ą s tro n ę u lic y , ju ż ich n ie b y ło . Nie wiem, czy p o m o c w o g ó l e d o t arł a. Ky le ws tał. – Gd zie to s ię s tał o ? – M o że jak ieś k ilk a k il o m et ró w o d mias teczk a. Nied al ek o p u n k t u o b s erwac y j‐ n eg o p rzy rzec e Cres cen t. Ky le o tarł twarz ręczn ik iem, p o czy m o win ął g o s o b ie wo k ó ł g ło wy . – Pam ięt as z, o k tó r ej g o d zin ie? – Ko ło ó s mej czy co ś . Nie p am ięt am. Ós ma. J ak ieś p ó łt o r ej g o d zin y p o n ap ad zie. Ky le d zwo n ił d o p o l ic jan t ó w z Lak e
Co u n t y w s ąs ied n im o k ręg u i p o p ro s ił, żeb y p rzes łu ch al i ro zm o wy n ag ran e tamt eg o wiec zo r u , k ied y zd ar zy ł s ię wy p ad ek . Żad n y ch taj emn ic zy ch p o j azd ó w. Po d ejr zan y p o p ro s tu ro zp ły n ął s ię w p o wiet rzu . O ile n ie jec h ał n a p ó łn o c. Do Deep Hav en . A mo że o b ecn y właś cic iel s am o c h o d u Ry an a Nick el a wid ział co ś p o d ejr zan eg o w d ro d ze n a wy b rzeż e. Samm y cis n ął w n ieg o ręczn ik iem. – Cies zę s ię, że wró c ił eś , Hu e s to n . Po win ien eś wp aś ć d o n as n a k o s za w n ied zie‐ lę p o p o ł u d n iu . Ky le k iwn ął g ło wą. – Wid zim y s ię wiec zo r em n a mec zu . Kirb y jes t p rawd ziwą g wiazd ą, zal ic zy ł ś wietn y rzu t za trzy p u n k t y . – Samm y u ś miech n ął s ię d o n ieg o . – Wy , Hu e s to n o wie, zaws ze u miec ie s o b ie p o r ad zić. Ale mó g łb y ś mu p rzy p o m n ieć, żeb y czas am i p o d awał p iłk ę. No có ż, p o d awan ie p iłk i wy m ag ał o zau fan ia, że k to ś ją złap ie. Czas am i lep iej li‐ czy ć ty lk o n a s ieb ie. J as o n też ru s zy ł d o p rzeb ier aln i. – Hej, czy Nic o l e p ro s ił a cię ju ż, żeb y ś zag rał d la n as n a ś lu b ie w ten wee k en d ? Wy n aj ęł a jak ąś g it ar zy s tk ę s p o z a M in n ea p o l is , ale ws p o m in ał a, że p o t rzeb u j e też p erk u s is ty . M o g ę zap łac ić ci ty lk o to rt em wes eln y m, ale n ap rawd ę b ęd ziem y wd zięczn i. Ky le p o s zed ł za n im d o p rzeb ier aln i. – Kto g ra n a g it ar ze? – Po c h o d zi z Deep Hav en , k ilk a lat mło d s za o d n as . Dziewc zy n a Nels o n ó w, ch y b a ma n a imię Emma. Pam ięt as z ją? Ky le u ś miech n ął s ię. M o że Bó g wres zc ie zac zął g rać fair. – Tak , tak , my ś lę, że mó g łb y m.
*** Gd zie s ię p o d ział o o s tatn ie ćwierć wiek u ży cia No e ll e? Nawet n ie s k o ń c zy ła co ll eg e’u , o ile zd ąż y ła s ię zo r ien t o wać. I p o r zu cił a mal ar‐ s two , fo t o g raf ię. J ed y n y mi d ek o r ac jam i n a ś cian ie s y p ialn i b y ły tan d etn e o b r azk i o lejn e, k tó r e mo żn a k u p ić n a wy p rzed aż y w s k lep ie p las ty czn y m. Wy n ik wid o czn y n a wad ze s p rawił, że p o m as zer o wał a d o k u ch n i, wy c iąg n ęł a n a‐ ch o s y , lo d y , cias teczk a, b at o n ik i o rzec h o we i wy r zu cił a je d o ś miec i. Zau waż y ła, że Kirb y ws zed ł za n ią, zan u rk o wał p o lo d y i s ch o wał je z p o wro t em w d o ln ej s zu flad zie zam raż ark i.
W p o r ząd k u . Dla n iej marc h ew i s ał atk a. Ter az s tał a p rzy p iek arn ik u i o d d ziel ał a żó łtk a o d b iał ek . Na jed n y m p aln ik u ro zg rzewał a s ię p at eln ia, a n a d ru g im czajn ik z wo d ą. Na tal er zu leż ał o k ilk a k awał‐ k ó w cien k o p o s mar o wan eg o mas łem p s zen n eg o ch leb a. Zn al az ła b o c h en ek zak o p an y n a ty ł ach zam raż ark i, jak b y jej d awn e „ja” n at y ch m ias t zmart wy ch ws tał o i p o d j ęł o s łab ą p ró b ę zd ro weg o o d ż y wian ia. Nie ch ciał o jej s ię n awet zajm o wać o b s łu g ą ek s p res u – k ied y Kirb y wy s zed ł wczo r aj ran o z p o k o j u , p ro s ząc o k u b ek k awy n a d ro g ę d o s zk o ł y . Czy żb y b y ła też k u ch ark ą w b ar ze s zy b k iej o b s łu g i? Co u lic h a s tał o s ię z jej s ty lem? Elas ty czn e, s p o rt o we s p o d n ie, T-s h irt y , lu źn e s wet ry z h af tem? By ła… zan ied b an a. Nie, n ie, n ie, to n ie mo g ło b y ć jej ży cie, ale im d łu ż ej tu mies zk ał a, ty m mo cn iej d o c ier ał a d o n iej p rawd a. W p u d le w p iwn ic y No e ll e zn al az ła k o l ek c ję k s iąż ek o s ztu ce. I s u k n ię ś lu b n ą, k tó r a wy g ląd ał a jak ta n a zd jęc iu . I wres zc ie s wo j ą s tar ą lic e‐ aln ą mar y n ark ę, k tó r a wis iał a w s zaf ie n a k o r y tar zu . Ech , ś miec i. Ro zl ał a b iałk a n a p at eln i i zac zęł a mies zać. Zap ach d rażn ił jej żo ł ąd ek . Ran o ch o wał a s ię w łó żk u , d o p ó k i n ie u s ły s zał a, jak Eli u ru ch am ia s am o c h ó d i z d u d n ie‐ n iem wy p ro wad za g o z p o d j azd u . Ob awiał a s ię wczo r ajs zeg o d n ia – p ierws zeg o razu , g d y zo s tał a z n im s am n a s am p o p rzed łu ż aj ąc ej s ię n ied zieln ej cis zy , k ied y Kirb y s tar ał s ię s p rawić, b y p o c zu ła s ię jak w d o mu . Na s zczęś cie Eli o d j ec h ał zar az p o s y n u i n ie b y ło g o p rzez więk s zo ś ć d n ia. Ch o d ził a p o d o mu w p o s zu k iwan iu ws k az ó wek p ro wad ząc y ch d o jej ży cia. Otwo r zy ła d wie p o z o s tał e s y p ialn ie – jed n a z n ich wy r aźn ie n al eż ał a d o Ky le’a. Zn a‐ laz ła tam zd jęc ie ich d wo jg a, zro b io n e n a b o i s k u d o k o s zy k ó wk i, p o k az y wal i u n ie‐ s io n e k ciu k i. Wy g ląd ał a mło d ziej, ale n ie d u żo . Dru g i p o k ó j b y ł n ij ak i – żad n ej p o ś ciel i n a p o d wó jn y m łó żk u , rześ k i ch łó d wy ‐ n ik aj ąc y z b rak u czy jejk o lwiek o b ecn o ś ci. Wątp ił a, czy w ciąg u o s tatn iej d ek ad y miel i tu jak ich ś g o ś ci. Czy w o g ó l e miał a jak ich ś p rzy j ac ió ł? Bo n ik t n ie d zwo n ił. An i jed n a o s o b a o n ią n ie p y tał a. Czy żb y b y ła b ezn ad ziejn ie s am o tn a, p o z b awio n a ży cia? Nie p o t raf ił a teg o zn ieś ć i s p ęd ził a czas n a czy s zc zen iu s zaf ek , czek aj ąc n a p o ‐ wró t Elieg o . Przy j ec h ał p o zmro k u , p o k ry ty tro c in am i i z zac zerwien io n ą twar zą, jak ‐ b y cały d zień b y ł n a d wo r ze. Zrzu cił k o mb in ez o n w p rzed p o k o j u i u d ał s ię p o d p ry s zn ic d o p iwn ic y . – Zro b ił aś k o l ac ję? – Sp y tał ją o to , g d y o g ląd ał a wiad o m o ś ci. Co s ię s tał o z p rez y d en t em Rea g an em? Sp o jr zał a n a n ieg o s p o d e łb a i d o s trzeg ła ro zg ry waj ąc ą s ię w n im b it wę. Co ś g o g ry zło , ale zd o ł ał zd o b y ć s ię n a wy r o z u miał y u ś miech . Ko l ac ja. Serio ? J ej ro la s p ro wad zał a s ię tu taj w o czy wis ty s p o s ó b d o n iewo ln ic zej p rac y . Is to t‐ n ie, d o m n ie zd rad zał zb y t wiel u o zn ak k o b iec ej o b ecn o ś ci – n awet p o k ó j z tel ewiz o ‐ rem n a p art er ze mien ił s ię o d p ro p o rc zy k ó w d ru ży n s p o rt o wy ch i g raf ik M in n es o t a
Vik in g , n u mer d wad zieś cia o s iem. Nawet imię d la zwier zak a p o z o s tawiał o wiel e d o ży czen ia. Kto n ad aj e s u czc e imię Rig g in s ? Bied aczk a zn al az ła No e ll e s ied ząc ą w s al o n ie, jak ta o b s erwo wał a p rzez o k n o p o ł ac ie ś n ieg u , i mięk k o u ło ż y ła o b wis ły p y s zc zek n a jej k o l an ie. M ru g ał a s mu tn y mi o czam i, jak b y zd ezo r ien t o wan a. Tak, ja też, Rigs. No e ll e n ał o ż y ła jajk a n a k awał ek ch leb a i wy ł ąc zy ła p aln ik . Do d ał a s o li, p iep rzu i p o ł o ż y ła tal erz n a b lac ie k o ło wy s o k ieg o k rzes ła. Po s zła p o s zu k ać h erb at y , k tó r ą wid ział a g d zieś wcześ n iej, i wted y zag wizd ał czajn ik . Otwier ał a s zafk i, k ied y Kirb y wy ł o n ił s ię z p o k o j u z n ieb ies k ą to rb ą s p o rt o wą n a ram ien iu . M iał n a s o b ie k o s zu lę, k rawat i s p o d n ie o d g arn it u ru . Tak , lu b ił a teg o mło d eg o mężc zy zn ę. Wró c ił d o d o mu wiec zo r em, też p o zmro ‐ k u , p ach n iał s ił o wn ią. Po p ry s zn ic u zro b ił s o b ie k an ap k ę ze s maż o n y m s er em i d o ł ą‐ czy ł d o n iej w s al o n ie, zd aj ąc jej s zczeg ó ł o wą rel ac ję z tren in g u . Najwy raźn iej ćwi‐ czy ł rzu t za trzy p u n k t y . – Ky le p o b ił rek o rd w n ajwięk s zej liczb ie traf ień z o d l eg ło ś ci p o d c zas jed n eg o mec zu . J eg o zn ak iem ro zp o z n awc zy m jes t s zy b k i rzu t z p o la trzech s ek u n d . Traf iał za k ażd y m raz em. Ach , jej rzu t. M o że w Ky le’u rzec zy wiś cie p ły n ęł a jej k rew. – W lic eu m b y łam ro zg ry waj ąc ą. Też miał am o s iąg n ięc ia. Po win n iś my tro c h ę ra‐ zem p o r zu cać, k ied y ś n ieg s to p n iej e. Kirb y wy s zczer zy ł zęb y w u ś miec h u , ale te s ło wa s p rawił y , że s k ręc ił o ją w ś ro d ‐ ku. J ak d łu g o miał a zam iar tu zo s tać? Wierc ił a s ię w p o ś ciel i p rzez całą n o c, d o p ó k i wres zc ie n ie ws tał a i n ie zac zęł a wp at ry wać s ię w ś wiat ło k s ięż y ca, tak jas n e p o ś ró d ś n ieg u . A jeś li n ig d y n ie o d z y s k a p am ięc i? Zo s tan ie tu , w ty m miejs cu , z lu d źm i, k tó ‐ ry ch n ie zn a? I k ied y tak p at rzy ła n a Elieg o , n a te g ru z y ży cia (n ie d o wiar y , że s ama je s two ‐ rzy ła), to n ie wied ział a, czy n ap rawd ę ch ce p am ięt ać. – Dzień d o b ry , mamo – p o wied ział Kirb y , rzu caj ąc to rb ę. – Świetn ie, ś n iad an ie. Pam ięt ał aś ! – Us iad ł i p rzy s u n ął s o b ie tal erz z k an ap k am i, b y zab rać s ię d o jed zen ia. Sp o jr zał a n a n ieg o , n a jeg o s zer o k i u ś miech , jas n e ziel o n e o czy . Och , n ie mo g ła zn ieś ć… M u s iał zau waż y ć jej wy r az twar zy , b o zrzed ła mu min a. – Ojej. Zaws ze ro b ił aś mi ś n iad an ie w d zień mec zu . – Od ło ż y ł k an ap k ę. – Prze‐ p ras zam, czy to two j e? – Nie, to d la cieb ie… Sy n u . J ed z. – Od wró c ił a s ię i wezb rał w n iej o d r u ch s y mp a‐ tii. Synu. Ok ej, mu s iał a p rzy z n ać, że czu ła jak ieś p rzy wiąz an ie. Wy j ęł a h erb at ę, ro zd arł a p ap ier o we o p ak o wan ie i wrzu cił a to r eb k ę d o k u b k a, p o czy m zal ał a g o r ąc ą wo d ą i zo s tawił a d o zap ar zen ia. – O k tó r ej mas z mecz? – O czwart ej. Będ zies z, p rawd a?
Yy y … – Nik o g o tu n ie zn am, Kirb y . – Zn as z mn ie. – Od wró c ił wzro k . Nie mo g ła zn ieś ć b ó lu mal u j ąc eg o s ię n a jeg o twar zy . – Sp ró b u j ę. Po s łał jej łag o d n y u ś miech . – Swo j ą d ro g ą, wies z, d o k ąd p o s zed ł o jc iec? Zn ó w wy j ec h ał wcześ n ie ran o . Kirb y p o c h łan iał k an ap k ę. – Nie wiem. M o że n a ry b y . Częs to to ro b i. Czas am i jed zie d o mias ta i je ś n iad a‐ n ie z p o l ic jan t am i u Lu cy M ag u ir e. Ser io ? Fac et zo s tawia ją s amą, żeb y zjeś ć z k o l eg am i? Ale w tak im raz ie, czy w o g ó l e ch ciał a, żeb y tu b y ł? – Kirb y , czy mo g ę s p y tać, co s tał o s ię międ zy tatą a mn ą? Dlac zeg o jes t tak i… wy c o f an y ? I wś ciek ły ? Kirb y p o wo l i p rzeł k n ął o s tatn i k ęs k an ap k i. Nie s p o jr zał n a n ią, g d y o cier ał u s ta. – To b y ły tru d n e lata. Ty i tata b y liś cie… Có ż, to n ie two j a win a, mamo . Wy d awał o s ię, że to wy z n an ie s p rawił o mu b ó l. Nie p o t raf ił a o p rzeć s ię d ziwn ej p o k u s ie złap an ia g o za ręk ę w g eś cie p o c ies zen ia. – Czy s tał o s ię co ś złeg o ? Kirb y p o n o wn ie o tarł u s ta. Zac zerp n ął g łęb o k o p o wiet rza. W p rzed p o k o j u trzas n ęł y d rzwi. Eli s tan ął w p ro g u k u ch n i. – Zmien ił em o p o n y , Kirb y . Po win n o ci s ię d o b rze jec h ać. Kirb y lek k o zb lad ł i ześ liz n ął s ię z tab o r et u . Wziął to rb ę. – Dzięk i, tato . Eli p o k iwał g ło wą i zn ik n ął. Pewn ie p o s zed ł zaj ąć s ię ty m o h y d n y m k o mb in ez o ‐ n em. Ob y . Kirb y zat rzy mał s ię jes zc ze n a ch wil ę i s p o jr zał n a No e ll e, jak b y n a co ś czek ał. – Do b reg o d n ia? – zap ro p o n o wał a. J eg o u ś miech ją zawió d ł. – Czeg o n ie ro b ię, Kirb y ? – Zaws ze mo d lis z s ię ze mn ą, zan im wy jd ę d o s zk o ł y , s zczeg ó ln ie w d zień me‐ czu . Po m y ś lał em p o p ro s tu … to n ic tak ieg o . J ed n ak b y ła wier ząc a. Nawet jeś li teg o n ie czu ła. – Ok ej, y y y , jak to ro b im y ? – Zwy k le k ład zies z mi ręk ę n a ram ien iu . To b y ła w s tan ie zro b ić. Ch wy cił a g o za ram ię, s tar aj ąc s ię wy m y ś lić jak ieś b ło ‐ g o s ławień s two , co k o lwiek . I n ag le u s ły s zał a. – Pan ie, p ro s im y cię, b y ś p o b ło g o s ławił Kirb y ’emu , k tó r y g ra d zis iaj w k o ‐ s zy k ó wk ę. Ch ro ń g o p o d c zas mec zu i p o m ó ż mu g rać d la Cieb ie, n ajl ep iej jak p o t ra‐ fi. Amen . – Eli zab rał d ło ń z d ru g ieg o ram ien ia Kirb y ’eg o . – Do b reg o d n ia, s y n u . No e ll e g ap ił a s ię n a n ieg o zak ło p o t an a. Kirb y p rzy t u lił o jca, u ś miech n ął s ię d o
n iej i u d ał s ię w k ier u n k u wy jś cia. Gło s Elieg o – p rzy j az n y i p eł en mił o ś ci d o s y n a – o b u d ził w n iej u czu cie ciep ła. M o że b y ła d la n ieg o zb y t s u r o wa. Dawn o temu k o c h ał a g o wy s tarc zaj ąc o mo cn o , żeb y g o p o ś lu b ić. By ć z n im p rzez d wad zieś cia p ięć lat. Co o zn ac zał o , że g łęb o k o w ś ro d k u b y ło w ty m mężc zy ź‐ n ie co ś wart eg o zai n t er es o wan ia. – Pó jd ę p o s p rząt ać – o ś wiad c zy ł Eli. No e ll e k iwn ęł a g ło wą i zab rał a p u s ty tal erz Kirb y ’eg o . Wzięł a jes zc ze d wa k a‐ wałk i ch leb a, o p iek ła je w to s ter ze i p rzy g o t o wał a d wa jajk a. Us ły s zał a p ry s zn ic n a d o le. Właś n ie n ał o ż y ła n o we ś n iad an ie n a tal erz i u s iad ła z k u b k iem h erb at y , k ied y zn ó w s ię p o j awił. Pach n iał czy s to ś cią, ś wież y m my d łem, o g o l ił s ię, u czes ał. M iał lo k i, p o d o b n ie jak Kirb y , k tó r e k ręc ił y s ię wo k ó ł u s zu . W d żin s ach i b iał o -czarn ej flan el o wej k o s zu li mó g łb y u ch o d zić za p rzy s to jn eg o , jak n a mężc zy zn ę w ty m wie‐ k u . Po d win ął ręk awy za ło k c ie, o d s łan iaj ąc s iln e p rzed r am io n a. Nie b y ła p ewn a, d lac zeg o s ię o d ez wał a. – Ch ciałb y ś , żeb y m p rzy g o t o wał a ci jajk a? Kied y s ię o d wró c ił, s p o jr zał a mu w o czy . Zac zerwien io n e, jak b y n ie s p ał n ajl e‐ p iej, ale ład n e, b rąz o we. Pat rzy ł n a n ią p rzez ch wil ę. Po k ręc ił g ło wą. – Zro b ię s o b ie ty lk o k awę. Ale… d zięk u ję ci. Od wró c ił s ię o d n iej i wy j ął n ac zy n ie z ek s p res u . – Eli, jak s ię p o z n al iś my ? Od wró c ił s ię z d zb an k iem d o k awy w d ło n i. – Urat o wał em cię. Po s tawił a k u b ek n a b lac ie. – Urat o wał eś mn ie? Przed czy m? Przed ro zp ęd zo n y m ło s iem? – Nie. – Nap ełn ił d zb an ek wo d ą i wlał ją d o ek s p res u . – Po d wło s am i mas z b li‐ zn ę. Un io s ła p alc e d o g ło wy . Po d s zed ł, u jął jej d ło ń i p rzes u n ął n a g u za. – Tu taj. Ud er zy łaś s ię w p rzed n ią s zy b ę s am o c h o d u . M iał czu ły d o t y k , ale b y ła wd zięczn a, że s ię o d s u n ął i wró c ił d o p ar zen ia k awy . – Co s ię s tał o ? – Od wied zał aś ro d zic ó w w Deep Hav en . Wy n aj ęl i tu d o m ek n a lato , a ty jec h ał aś d o n ich p ó źn y m wiec zo r em. – Do s y p ał k awy . – Zd er zy łaś s ię z jel en iem, s to c zy łaś z d ro g i i waln ęł aś w d rzewo . By łem wted y n a s łu żb ie. – Więc p rzy j ec h ał eś n a miejs ce, wy d o s tał eś mn ie z s am o c h o d u i zap ro s ił eś n a ran d k ę? Włąc zy ł ek s p res , a k awa zac zęł a b u lg o t ać. Od wró c ił s ię i o p arł o b lat. Ter az, k ie‐ d y zd jął k o mb in ez o n , n ie wy d awał s ię tak i k rąg ły . Tak n ap rawd ę miał s zczu p łe b io ‐ d ra, s iln e n o g i, s zer o k ą, mo cn ą k latk ę p iers io wą. – Co ś w ty m s ty lu . Wied ział em, że zo s taj es z u ro d zic ó w, więc ws tąp ił em, żeb y zo b ac zy ć, co u cieb ie. – Uś miech n ął s ię i wy o b raz ił a s o b ie, że d wad zieś cia lat temu
mó g ł b y ć tak s ło d k i i czar u jąc y jak Kirb y . Alb o Ky le. M o g ła wted y zg o d zić s ię n a ran d k ę. No e ll e p o t arł a k ciu k iem b rzeg k u b k a, zas tan awiaj ąc s ię p rzez ch wil ę. – Ch ciał ab y m o d z y s k ać p am ięć, Eli. Ch ciał ab y m p rzy p o m n ieć s o b ie n as ze ws p ó ln e ży cie. Eli zam ru g ał i o d wró c ił wzro k . Przez twarz p rzem k n ęł y mu emo c je, k tó r y ch n ie p o t raf ił a zid en t y fik o wać. Też teg o p rag n ął, p rawd a? – Ch ces z, żeb y m s o b ie p rzy p o ‐ mn iał a, Eli? Sp o jr zał n a n ią – p o n u rak p o wró c ił. – Oczy wiś cie, że ch cę. – Ch y b a d o s trzeg ł rea k c ję w jej wy r az ie twar zy i wes ‐ tch n ął, p rzy b ier aj ąc łag o d n iejs zy to n . – Tak , o czy wiś cie, że ch cę. Ah a. M o że to b y ły b ó l alb o żal. Tak n ap rawd ę n ie p o m y ś lał a o ty m, czy m d la n ieg o , d la n iej, mo g ła b y ć u trat a ws p ó ln eg o ży cia. Wted y p o d s zed ł b liż ej, z p o ważn y m s p o jr zen iem ciemn y ch o czu . – Po p ro s tu n ie jes tem p ewien , czy s p o d o b a ci s ię to , czeg o s ię d o wies z, No e ll e. I n ie wiem, czy k tó r ek o lwiek z n as jes t n a to g o t o we.
*** M ec ze miejs co we p o t raf ił y ją ro zb ić, p rzek reś lić k ażd y d zień zwy cięs twa, k tó r e Lee o d n io s ła w ciąg u o s tatn ich trzech lat, i s p ro wad zić ją d o tamt ej zimn ej, wy n is zc zo n ej k o b iet y , k tó r a s tał a n ad g ro b em Clay a. Z s ali g imn as ty czn ej d o c h o d ził y o d g ło s y g ry – p is k b u t ó w n a d es k ach b o i s k a, u d er zen ia k o z ło wan ej p iłk i, o s tre g wizd y s ęd zió w, o k rzy k i d ru ży n y g o s p o d ar zy . Dźwięk i zwab ił y ją d o d rzwi. Zac zerp n ęł a p o wiet rza, u s ił u jąc wy d o b y ć o d wag ę z ciemn y ch zak am ark ó w, w k tó r y ch s ię s ch o wał a. Po t raf ił a to zro b ić. Zo b ac zy tam zn aj o m e twar ze, u ś miec h y p o z b awio n e ju ż s y m‐ p at ii. To czas wy m az ał z n ich p am ięć o żał o b ie d ru g iej o s o b y . Czas am i zas tan awiał a s ię, czy b y ła jed y n y m czło wiek iem w Deep Hav en , k tó r y p am ięt ał Clay a Nels o n a, miejs k ieg o b o h at er a. – J ed en b il et – p o wied ział a p o cic h u i wy j ęł a b an k n o t p ięc io d o l ar o wy . Amy , k ier o wn iczk a s ek c ji s p o rt o wej, wzięł a p ien iąd ze, p o d ał a jej b il et i Lee wes zła n a s alę. Za jej czas ó w ro zg ry wk i o d b y wał y s ię w mn iejs zy m p o m ies zc zen iu z b et o n o ‐ wy mi try b u n am i. Za k ażd y m raz em, g d y mij ał a zam k n ięt e d rzwi, n iem al s ły s zał a o d ‐ g ło s y k ib ic o wan ia. Ter az w tamt y m miejs cu mec ze i in n e zaj ęc ia o rg an iz o wał a s zk o ł a p o d s tawo wa. No wa s ala mo g łab y p o m ieś cić całe mias to . M o r ze u b ran y ch n a n ieb ies k o k ib i‐ có w zal ał o try b u n y g o s p o d ar zy ; p o wiewał y p ro p o rc e, mig ał y p o m al o wan e twar ze.
Hu s k ies n ie b y li n iep o k o n an i, ale zb liż ał s ię k o n iec s ez o n u i wy g ral i wy s tarc zaj ąc o d u żo mec zy , żeb y wejś ć d o p lay -o ff ó w. Lee rzu cił a s p o jr zen ie n a tab lic ę z p u n k t am i. Hu s k ies miel i d wu p u n k t o wą p rze‐ wag ę. M ecz zac zął s ię n ied awn o temu , ale b y ła zła n a s ieb ie, że n ie zar ez erwo wał a d o ‐ d atk o weg o czas u , żeb y wy d o s tać s ię z s am o c h o d u i p o k u ś t y k ać n a s alę n a czas . Wy p ad ł jej d y s k . Na p o g o t o wiu zro b il i p rześ wiet len ie, lek arz p o d ał ś ro d ek p rze‐ ciwb ó l o wy . Ale to k ręg arz d ał jej więk s ze n ad ziej e n a wy l ec zen ie. I Eli. Co b y zro b ił a b ez jeg o p o m o c y ? Nie ty lk o o d ś n ież y ł p o d j azd , ale o czy ś cił też ło p at ą p rzejś cie i p rzy g o t o wał g arn ek g u las zu z d zic zy zn y , k tó r y mó g łb y k o n k u ro ‐ wać z p o t rawam i Go rd o n a Rams ey a. Cały p o n ied ział ek rąb ał d rewn o , żeb y u zu p ełn ić zap as y , a w p rzer wie p rzy n ió s ł jej ló d i zawió zł d o mias ta n a wiz y tę u lek ar za. Zap ro ‐ p o n o wał n awet, że zn ó w ją p o n ies ie, ale b y ła w s tan ie p o r ad zić s o b ie s ama. Nap rawd ę. Dziś p rzy j ec h ał jes zc ze p rzed ś wit em i n ap ełn ił s k rzy n ię n a d rewn o , p o czy m ws zed ł d o d o mu i ro zp al ił p rzy j emn y o g ień . Nie o d z y wał s ię p rzez res zt ę d n ia, ale k ied y p rzeb ieg ła wzro k iem p o tłu mie, za‐ u waż y ła g o w miejs cu , w k tó r y m zwy k le s iad al i Hu e s to n o wie, w p iąt y m rzęd zie o d g ó ry . M iał n a s o b ie czarn ą k o s zu lk ę z d łu g im i ręk awam i i lo g o Hu s k ies . Ob s erwo wał g rę, p o c h y laj ąc s ię d o p rzo d u , z ręk o m a n a k o l an ach . Przec h o d ząc za k o s zem w k ier u n k u try b u n , n ar aż ał a s ię n a k ry ty k ę. Oczy cał eg o mias teczk a zwró c o n e b y ły n a n ią, co mo g ło p o z b awić o d wag i. Czas am i wy o b raż ał a s o b ie Clay a u s wo j eg o b o k u , trzy maj ąc eg o ją za ręk ę. Ile razy wch o d zil i n a s alę, k ie‐ d y Der ek g rał w ju n io r ach , mar ząc, że p ewn eg o d n ia d o s tan ie s ię d o rep rez en t ac ji? M iel i jed n eg o s y n a i ży czy li mu ws zy s tk ieg o , co n ajl ep s ze, n ie ws p o m in aj ąc o n ad ziej ach , jak ie ży wil i w związk u z Emmą. Przeł k n ęł a ś lin ę i z p rzy k lej o n y m u ś miec h em p o m ac h ał a Lo u , p rac o wn ik o wi UPS, o raz J en n y , fry zjerc e. J o e, lo k aln y p is arz, u s iad ł k o ło M o n y , właś cic ielk i k s ię‐ g arn i – d o p in g o wal i s y n a d o zwy cięs twa. Kied y zb liż y ła s ię d o try b u n , p o n o wn ie s p o jr zał a n a Elieg o , s zu k aj ąc wo ln eg o miejs ca. Hu e s to n o wie i Nels o n o wie mo g lib y właś ciwie wy r y ć s wo j e n az wis k a w ty m rzęd zie. Kied y Hu s k ies zd o b y li k o s za, Eli wzn ió s ł o k rzy k . Od wró c ił a s ię, żeb y s p o jr zeć n a Der ek a, k tó r y wy s zczer zał zęb y w u ś miec h u , b ieg n ąc p rzez b o i s k o . Szlag , p rzeg ap ił a to . Ko ło Elieg o , w czarn ej czap c e i wło s ach zac zes an y ch d o ty łu , s ied ział a No e ll e. Dło n ie ś cis n ęł a międ zy k o l an am i, u ważn ie ś led ząc p rzeb ieg mec zu . M o że d lat eg o Eli n ie zad zwo n ił. M o że No e ll e o b u d ził a s ię d ziś ran o i o d z y s k ał a ws p o m n ien ia. J ak to jes t – p rzeż y wać żał o b ę o d n o wa? Ach , Lee n ie ży czy ła teg o n ik o m u . Zwłas zc za ter az, g d y ju ż s ię u o d p o rn ił a. Ter az, k ied y zd o ł ał a p rzejś ć p rzez try b u n y i o d n al eźć ich rząd , o d k ry ła, że ju ż s trac ił a o d d ech , k tó r y d o p ier o co o d z y s k ał a za d rzwiam i. M o że i p rzy s zła tu s ama, ale b y ła matk ą Der ek a. M atk ą Emmy . I miał a s wo j e miejs ce n a try b u n ach .
Gd y d o t arł a d o rzęd u , Eli n ajp ierw rzu cił jej d ziwn e s p o jr zen ie, p o czy m n a jeg o twar zy p o j awił s ię u ś miech . – Hej, Lee! Przem k n ęł a o b o k No e ll e, s p o jr zał a n a p rzy j ac ió łk ę i k lep n ęł a ją w k o l an o . – Hej, No e ll e! No e ll e s p o jr zał a n a n ią, p o t em n a Elieg o i zn ó w n a n ią. Uś miech n ęł a s ię. Eli p rzy c iąg n ął wzro k Lee i lec iu tk o p o k ręc ił g ło wą. Ah a. Gd y Hu s k ies p rzec h wy cil i p iłk ę, tłu m wo k ó ł n iej zac zął k rzy czeć. Nac h y lił a s ię d o No e ll e i o d ez wał a s ię cic h o : – J es tem Lee. Przy j aźn im y s ię. Na twar zy No e ll e p o j awił o s ię co ś n a k s ztałt u lg i. – A ju ż zac zy n ał am s ię zas tan awiać, czy mam jak ich ś p rzy j ac ió ł. – Wy c iąg n ęł a d ło ń . Lee ro z ejr zał a s ię, ch wy cił a ją i p o t rząs n ęł a s zy b k o . J ak d łu g o Eli miał zam iar u trzy my wać p rzy p ad ło ś ć No e ll e w taj emn ic y ? – Przy j aźn im y s ię o d d łu żs zeg o czas u , o d k ied y ch ło p c y zac zęl i g rać raz em w p o d s tawó wc e. I o czy wiś cie zn ał y ś my s ię o d czas ó w, g d y Clay p rac o wał jak o jed en z p o d wład n y ch Elieg o . – Po d wład n y ch ? J ak Eli mó g ł n ie ws p o m n ieć… ? – Eli p rzez wiel e lat b y ł tu taj s zer y fem. J es tem p ewn a, że zn ó w n im zo s tan ie. Eli zac is n ął s zczęk ę. – Tak , rac ja. Ws p o m in ał o ty m. Gd zie twó j mąż? Przy jd zie tu ? Przez ch wil ę p o c zu ła, jak b y ran a n ad al b y ła ś wież a i o twart a. Od tak d awn a n ie mu s iał a n ik o m u o ty m mó wić. Ale o d p o wied ź mo g łab y s p ro wo k o wać zb y t wiel e p y tań . – Nie – o d p arł a cic h o . – Któ r y to twó j s y n ? – s p y tał a No e ll e. – Nu mer jed en aś cie. Gra ter az p rzy lin ii k o ń c o wej. – Nad aj e s ię n a s k rzy d ło weg o . I b ard zo d o b rze b lo k u je. Właś n ie rzu cił z wy s k o ‐ ku. – Twó j Kirb y też jes t n iez ły . J es t ro zg ry waj ąc y m o d d ru g iej k las y lic eu m. W ty m s ez o n ie n ap rawd ę wy m iat a w rzu tach za trzy p u n k t y . Ale k o s zy k ó wk a jes t u was ro ‐ d zin n a. Ky le b y ł jed n y m z n ajl ep s zy ch zawo d n ik ó w, a jeg o d ru ży n a zd o b y ła mi‐ s trzo s two s tan u . Wy d aj e mi s ię, że w g ab lo c ie jes t p u ch ar. Po k aż ę ci w p rzer wie. – Dzięk u ję, Lee. Eli też o b d ar zy ł ją ciep ły m s p o jr zen iem. Lee p rzy j ęł a je, mo że n awet zb y t o ch o c zo , i wró c ił a d o o g ląd an ia mec zu . No e ll e n ie miał a p o j ęc ia, że p o s iad ał a tak i s k arb . Przed k o ń c em p ierws zej p o ł o wy Kirb y ’emu u d ał o s ię wy k o n ać p ięć rzu tó w za trzy p u n k t y , a Der ek zd o b y ł s zes n aś cie p u n k t ó w. Hu s k ies s zli d o s zatn i z czter o ‐ p u n k t o wą p rzewag ą n ad Blu e Strea k s . Lee s ztu rch n ęł a No e ll e.
– Ch o d ź. Po k aż ę ci p u ch ar y . – Po s złab y m p o p o p co rn . Pach n ie b aj eczn ie. Przec ież No e ll e n ie cierp iał a p o p co rn u . Przy n ajmn iej o d czas u , g d y u k ru s zy ła s o b ie ząb n a ziar en k u k ilk a lat temu p o d c zas mec zu s iatk ó wk i, w k tó r y m g rał a Kel‐ s ey . Lee p ro wad ził a ją try b u n am i, a za n imi wy r ó s ł Eli. Zes zły n a d ó ł, g d y zes p ó ł mu ‐ zy czn y zac zął g rać. – Hej, No e ll e, zac zek aj! Lee o d wró c ił a s ię, żeb y zai n g er o wać, g d y d o g o n ił a je J ill M ark s o n . J ej s y n b y ł o b ro ń c ą w Hu s k ies , ale więk s zo ś ć ro zg ry wek p rzes iad y wał n a ławc e rez erwo wy ch . – Zas tan awiał am s ię, czy zas tąp is z mn ie p rzy o b s łu d ze b ark u w p rzy s zły m ty ‐ g o d n iu – p o wied ział a J ill. – Bran d o n g ra w ju n io r ach , a mecz p rzy p ad a wted y , k ied y miał am p o m ag ać. No e ll e o two r zy ła s zer o k o o czy i zac zerp n ęł a p o wiet rza. – J a to zro b ię – p o wied ział a s zy b k o Lee. – Nie ma s p rawy . – Dzięk i, Lee – o d p arł a J ill. J u ż miał a s ię o d wró c ić, g d y s p o jr zał a n a No e ll e. – Sły s zał am, że p rzewró c ił aś s ię n a lo d zie, czy co ś . Ws zy s tk o w p o r ząd k u ? Brak o wał o mi cieb ie n a s p in n in g u ran o . No e ll e p o k iwał a g ło wą, ale Lee zau waż y ła, że w o czach p rzy j ac ió łk i n ie ro z‐ b ły s ła rad o ś ć. – W p o r ząd k u . Dzięk i. J ill o d es zła, a Lee wzięł a No e ll e p o d ram ię. – J ill M ark s o n . Pro wad zi cen t ru m fitn es s . I jes t in s tru k t o rk ą s p in n in g u . – In s tru k t o rk ą s p in n in g u ? – Ro werk i s tac jo n arn e. M ó wim y n a to s p in n in g . – Więc to b y ła ta wiz y ta w cen t ru m fitn es s n a ó s mą ran o . Cały d zień ś lęc zel iś my z Elim n ad mo im g raf ik iem. Wy c h o d zi n a to , że jes tem ak t y wn ą wo l o n t ar iu s zk ą: s zk o ln y p ro g ram czy teln ic zy , k o m it et b ib lio t eczn y , s k lep ch ar y tat y wn y i d o teg o d o m o p iek i? – Czy tas z tam k s iążk i. I p o m ag as z b ard ziej s p rawn y m s en io r o m w p ro j ek t ach ar‐ ty s ty czn y ch . – Sztu k a? Czy li… n ie p o r zu cił am całk o wic ie mal ars twa? – W g ło s ie No e ll e u jawn iał a s ię d es p er ac ja, k tó r a p rzy k u ła u wag ę Lee. – Yy y … No e ll e, zn am cię b liż ej ty lk o o d jak ich ś czter ech lat, ale tak n ap rawd ę p rzed e ws zy s tk im jes teś mamą. Nie wiem n ic o ty m, czy mal u j es z. No e ll e p rzeł k n ęł a ś lin ę, p o b lad ła. Eli s tan ął za n ią z cierp ien iem wy p is an y m n a twar zy . To wy g ląd ał o p rawie jak p o c zu cie win y . No e ll e wzięł a g łęb o k i o d d ech . – Po k aż mi p u ch ar y . Lee s p o jr zał a n a Elieg o i zap ro wad ził a No e ll e n a k o r y tarz. By ł p eł en lu d zi, p ach ‐ n iał p o p co rn em, p izz ą i p ar ó wk am i d o h o t d o g ó w o b r ac aj ąc y mi s ię n a p o d g rzewac zu . Zab u rc zał o jej w b rzu ch u . Ale n a k u ch en c e wciąż s tał g u las z z d zic zy zn y – zje g o z
Der ek iem p o mec zu . Nie ch ciał a, żeb y jad ł s am. Po k az ał a No e ll e g ab lo t ę. Każd a d y s c y p lin a s p o rt u miał a s wo j ą p ó łk ę. Po za d ru ży n ą fu tb o l o wą – ich n ag ro d y ju ż n ie mieś cił y s ię n a wy s tawc e. Po ś ro d k u zn aj‐ d o wał a s ię ek s p o z y cja p o ś więc o n a mis trzo ws k iej d ru ży n ie k o s zy k ó wk i Ky le’a. Ich zd jęc ie wid n iał o n a tab liczc e p am iątk o wej, a p o n iż ej wy p is an e b y ły n az wis k a czło n ‐ k ó w zes p o ł u . Ich p u ch ar s tał w g ab lo c ie o b o k fo t o g raf ii. No e ll e wy d awał a s ię p o ż er ać g o o czam i. Zac zęł a p rzy g ląd ać s ię in n y m n ag ro ‐ d o m, p rzem k n ęł a wzro k iem p o wy s tawk ach s ek c ji fu tb o l o wej i d ru ży n y s iatk ó wk i. Tej s am ej d ru ży n y , k tó r a zaj ęł a d ru g ie miejs ce w s tan ie, k ied y Kels ey b y ła w p ierws zej k las ie. Och … Lee rzu cił a s p o jr zen ie Eliem u , k tó r y zb lad ł. – Hej, n a tej tab liczc e jes t n as ze n az wis k o . Hu e s to n . Kels ey Hu e s to n . – No e ll e zwró c ił a s ię d o Elieg o . – M amy tu k rewn y ch ? Lee miał a o ch o t ę n ad n im zap łak ać. Bo o ile n ie zg ad zał a s ię z o d r aż aj ąc y m p o ‐ my s łem u trzy man ia Kels ey w taj emn ic y p rzed No e ll e, o ty le d la Elieg o wy m az an ie ich có rk i z p am ięc i mu s iał o b y ć jes zc ze b ard ziej trag iczn e. – J u ż n ie – o d p arł cic h o . Lee zam k n ęł a o czy . Po z wo l ił a, b y zg iełk tłu mu , g ło s y d ziec iak ó w, ws zelk ie d źwięk i wy p ełn ił y ją. Ży cie p ły n ęł o d al ej w tak b ezwzg lęd n y s p o s ó b , p o z o s tawiał o in n y ch p o g rąż o n y ch w p o p io ł ach . Już nie. – Id ę p o p o p co rn – o ś wiad c zy ła No e ll e. Gd y ta u d ał a s ię d o b ark u , Lee p o p at rzy ła n a Elieg o . Wy d awał s ię tak i o p u s zc zo ‐ ny. M o że n ie ty lk o o n a czu ła s ię s am o tn a n a ty m mec zu .
[0 5 ] Amer y k ań s k ie b ab eczk i p rzy g o t o wy wan e z u ży ciem czerwo n eg o b arwn ik a s p o ż y wc zeg o . An g . red velvet – czerwo n y jed wab (p rzy p . tłu m.).
Rozdział 8
Eli o d n o s ił wraż en ie, że p rzy p ro wad ził d o d o mu o b cą o s o b ę. Nie, g o r zej, czu ł s ię tak , jak b y p rzy j ął więźn iark ę i ter az p rzy wrac ał ją d o ży cia, k tó r eg o n ie ro zp o z n awał a. Ży cia, k tó r eg o n ie ch ciał a. Zwłas zc za g d y No e ll e s p y tał a o mal ars two . J as n e, k ied y ją p o z n ał, s tu d io wał a s ztu k ę, ale o n u waż ał to za ty mc zas o we zaj ęc ie, d o p ó k i n ie zd ec y d u j e s ię n a co ś p o ‐ ważn iejs zeg o . I, o ile mu b y ło wiad o m o , p rzez całe ich małż eń s two n ie mal o wał a n ic p o za p o k o j am i d ziec i. Kim b y ła k o b iet a, k tó r ą p rzy wió zł d o d o mu ze s zp it al a? Sied ział w au c ie, k tó r e zo s tawil n a ch o d zie, a z ciemn eg o n ieb a p ad ał y p łatk i ś n ieg u i o s iad ał y n a mas ce. Lee k ręc ił a s ię p o d o mu . Ch ciał s ię ty lk o u p ewn ić, czy d o t arł a tam zar az p o mec zu . Dzis iejs za p rzep rawa p rzez g raf ik No e ll e k az ał a mu zas tan o wić s ię n ad ty m, czy w o g ó l e ją zn ał. Nawet p rzed wy p ad k iem. Wied ział o s p in n in g u , s k lep ie ch ar y tat y w‐ n y m i s zk o l e. Ale jej p lan y p o p ro s tu n ie trzy mał y s ię k u p y . Na p rzy k ład p rzed ział czas u międ zy cztern as tą a s zes n as tą we wto rk i i czwartk i. Ozn ac zy ła g o jak o fitness, ale k ied y p o j ec h al i d o cen t ru m w n ad ziei, że mo że u ru ch o m i to jej ws p o m n ien ia, s p raw‐ d ził h arm o n o g ram k lu b u . W ty m czas ie n ie b y ło s p in n in g u . I te p iątk o we p o r an k i. Zajęcia. Ale k ied y s tał a n a s zk o ln y m k o r y tar zu , p rzy g ląd a‐ jąc s ię au t o p o rt ret o m, k tó r e n am al o wal i czwart o k las iś ci, zap y tał s ek ret ark ę. Ta p o ‐ twierd ził a, że n ie, No e ll e n ie p o m ag ał a w p iątk i w s zk o l e. Eli n ie p o t rzeb o wał s wo i ch u miej ętn o ś ci ś led c zy ch , żeb y zd ać s o b ie s p rawę, iż
k al en d arz żo n y zawier ał n iewy j aś n io n e lu k i. Ob s erwo wał, jak Lee zb ier a s ię d o s n u . Wo w, d ziś n a mec zu p rawie ją u ś cis k ał, g d y ws k o c zy ła w ro lę p rzy j ac ió łk i No e ll e… i k ied y zo s tał a p rzy n im zar az p o p o t en ‐ cjaln y m wy b u c h u , jak i u No e ll e mo g ła wy wo ł ać wiad o m o ś ć o Kels ey . Mamy tu krewnych? Sch o wał twarz w d ło n iach , zad rżał p rzy k o l ejn y m o d d ec h u . An i p rzeb ły s k u ws p o m n ień o ich p ięk n ej có rc e. Stu k an ie w s zy b ę o d s tro n y p as aż er a p rzes tras zy ło g o . Lee s tał a w ś n ieg u , o win ięt a k o c em. Otwo r zy ła d rzwi, a d o ro zg rzan eg o au ta wś liz n ął s ię ch łó d . – Co ty tu ro b is z? Wzru s zy ł ram io n am i. – Nie wiem. Po s łał a mu czu łe s p o jr zen ie, k tó r e s p rawił o ty lk o , że b ań k a w jeg o p iers i u ro s ła d o jes zc ze więk s zy ch ro zm iar ó w. Lee ws iad ła i zam k n ęł a za s o b ą d rzwi. Po d p rzy ‐ k ry ciem miał a p iż am ę i ciep łe b u ty . Śn ieg lś n ił w jej k as zt an o wy ch wło s ach , o p ad a‐ jąc y ch n a ram io n a. Od wró c ił wzro k . – Nawet n ie p am ięt ał a imien ia Kels ey . Lee n ie o d p o wied ział a. – A n ajg o rs ze jes t to , że k ied y s ied ział em n a mec zu i s łu ch ał em, jak d o p in g u je Kirb y ’eg o , n ag le p o c zu łem s ię tak , jak b y d o mn ie wró c ił a. – Po t arł o czy k ciu k iem. – Od trzech lat n ie k ib ic o wał a. Ch o d ził a n a mec ze i s ied ział a, n ie o d z y wał a s ię. – Pam ięt am, jak mal o wał a s o b ie n a twar zy n u mer Ky le’a. – Ży ła mec zam i d ziec iak ó w, n ie p rzeg ap ił a an i jed n eg o , n awet jeś li b y ł p ięć g o ‐ d zin jazd y s tąd . – By ła s p o rt o wą mamą, jas n e, że tak . – Ale zn ik n ęł a p o ś mierc i Kels ey . A d ziś wiec zo r em… d ziś wró c ił a. M y ś lał em, że wy b ieg n ie n a b o i s k o i zac zn ie awan t u ro wać s ię z s ęd ziam i, k ied y o d g wizd al i Kir‐ b y ’emu k ro k i. – M o g łab y m p rzy s iąc, że zao fer o wał a tren er o wi p o m o c i k ilk a ws k az ó wek . – Lee u ś miech n ęł a s ię d o n ieg o . – Tak , b y ła… lep s za. Co b rzmi d ziwn ie, b o n awet n ie p a‐ mięt a Kirb y ’eg o . Wied ział, że n ie ch ciał a zran ić jeg o u czu ć, ale p o c zu ł, jak jej s ło wa p rzes zy waj ą g o tu ż p o d mo s tk iem. – Alb o mn ie. Co , s zczer ze mó wiąc… b y ło n awet miłe. – Och , Eli, p rzes tań . – M ó wię p o ważn ie. Raz p rzy b ił a mi p iątk ę. Kied y tam s ied ziel iś my , czu łem s ię, jak b y ś my zn ó w b y li p arą. Nawet jeś li u waż a mn ie za k o l es ia, k tó r y ją p o r wał. – Nie mó w tak . – Kied y to p rawd a. Py ta mn ie, czy k ied y k o lwiek co ś n am al o wał a. Ser io ? Przez ws zy s tk ie lata, k tó r e raz em s p ęd zil iś my , n ig d y n ie ws p o m in ał a o mal o wan iu . – Nig d y ? An i razu ?
Nie p o t raf ił zn ieś ć o s try ch s łó w Lee, p rzez k tó r e czu ł s ię d ziś d o t k n ięt y . – Nie wiem. M o że. Lee ciaś n iej o win ęł a s ię k o c em. – Kied y ś g rał am n a fo rt ep ian ie mu z y k ę k las y czn ą. Wied ział eś o ty m? – Nie miał em p o j ęc ia. Uś miech n ęł a s ię. – Clay b y ł n a k ilk u mo i ch rec it al ach , ale n ie mo g liś my s o b ie p o z wo l ić n a fo rt e‐ p ian , więc p o p ro s tu … zrez y g n o wał am. Od trzy d zies tu lat n ie d o t y k ał am k lawis zy . – Przy k ro mi. – W p o r ząd k u . Emma o d zied zic zy ła mo je zd o ln o ś ci. Ch y b a b ard ziej cies zy mn ie s łu ch an ie jej mu z y k i n iż włas n ej. Ale s zk o p u ł w ty m, że lu d zie p o z b y waj ą s ię p ew‐ n y ch rzec zy , żeb y p o ś więc ić s ię in n y m. No e ll e b y ła mamą. Nie zo s tał o jej zb y t wiel e czas u n a mal o wan ie. – A mo że zo s tał o . – Po d ał jej k al en d arz No e ll e. – Wto rk o we i czwartk o we p o p o ‐ łu d n ia, p iątk i ran o . Nie ch o d ził a n a zaj ęc ia fitn es s an i d o s zk o ł y . Sp o jr zał a n a term in arz i o d d ał a mu g o . – Nie wies z, d o k ąd ch o d ził a? Zam k n ął k s iąż eczk ę i wy jr zał p rzez o k n o . – W s zp it al u wd al iś my s ię z Ky le’em w o k ro p n ą k łó tn ię. Po wied ział… – Eli za‐ cis n ął s zczęk ę. Sło wa wciąż b y ły tak o s tre, że g d y b y p o wied ział je n a g lo s , zn ó w mo ‐ g ły b y zran ić. – Zar zu cił mi, że zap o m n iał em o ro d zin ie, n a d łu g o zan im zro b ił a to No e ll e. Że to mo ja win a, iż zap o m n iał a ws zy s tk ich . – To ab s u rd . Tro s zc zy łeś s ię o n ich , Eli. – Lee łag o d n ie wy s u n ęł a ręk ę s p o d k o ca i p o ł o ż y ła mu ją n a ram ien iu . – Nig d y n ik o g o n ie o p u ś cił eś . Kied y tak p at rzy ł n a jej d ło ń , miał o ch o t ę ją p o g łas k ać. M iał a ś liczn e ręce. Nag le wy o b raz ił s o b ie, jak g ra n a fo rt ep ian ie. Ch ętn ie b y jej p o s łu ch ał. – Czy to b ard zo złe, że mam n ad ziej ę, iż n ie o d z y s k a p am ięc i? – Po wied ział to tak mięk k o , że wy d awał o s ię, jak b y jed y n ie to p o m y ś lał. Ale Lee wzięł a o d d ech i o d s u n ęł a ręk ę. – Dlac zeg o ? Bawił s ię k lu c zam i n a łań c u s zk u – zab rał je No e ll e. Nie ch ciał o mu s ię s zu k ać włas n y ch p o k ies zen iach p łas zc za. A o n a zaws ze zo s tawiał a k lu c ze n a wies zak u . – Po d o b ał a mi s ię d zis iaj. Po d o b ał o mi s ię to , że mi wy b ac zy ła. – To n ie b y ła two j a win a, Eli. Zac is n ął u s ta. Tak n ap rawd ę, to b y ła jeg o win a. – Nie mo g łeś wied zieć, że tamt en d ziec iak jec h ał d o Deep Hav en , żeb y n ar o zr a‐ b iać. Zn ał eś g o . – Ufał em mu . Nie p o win ien em b y ł trac ić czu jn o ś ci. – Tak właś n ie ro b ią g lin iar ze w mał y ch mias teczk ach . M u s zą zn al eźć s p o s ó b , żeb y u trzy mać p o r ząd ek i jed n o c ześ n ie ży ć d o b rze ze s wo i mi s ąs iad am i. M u s is z p rzes tać s ię o b win iać. Po k o l ei o b r ac ał k ażd y k lu cz międ zy p alc am i. – Przes tał em d ziś wiec zo r em, k ied y s ied ział em p rzy No e ll e, wied ząc, że s trac ił a
p am ięć. Czu łem s ię wo ln y . J ak b y m n ig d y n ie mu s iał ju ż wrac ać d o tamt ej n o cy . – Ale No e ll e też teg o n ie ch ce. Od wró c ił s ię d o n iej, wd zięczn y , że ma p rzy j ac ió łk ę, k tó r a s ied zi z n im w zim‐ n y m s am o c h o d zie i wy s łu ch u j e g o . – I właś n ie o to ch o d zi. M o że to jes t n as za s zan s a n a n o wy p o c ząt ek . Po k iwał a g ło wą i zac is n ęł a u s ta w wąs k ą lin ię, ale jej o czy wy r aż ał y ży czl iwo ś ć. Nie p o t raf ił s ię p o ws trzy mać. Wy c iąg n ął ręk ę, u jął jej d ło ń i u ś cis n ął. – Dzięk i za wy s łu ch an ie mn ie, Lee. Nie wiem, co b y m b ez cieb ie zro b ił.
*** No e ll e mo g łab y s ię u to p ić w ty m o g ro mn y m małż eń s k im ło żu . Alb o zam arz n ąć n a ś mierć. Leż ał a p o ś ro d k u , zwin ięt a w cias n ą k u lk ę. Czy n ig d y n ie p rzes tan ie p ad ać? Pat rzy ła p rzez ciemn e o k n o n a ś n ież y cę. Wiatr co jak iś czas ws trząs ał d o m em. Sły s zał a, jak Eli wy j eżd żał g o d zin ę temu , k ró tk o p o p o wro c ie z mec zu . Przed t em ś więt o wal i jed n ak zwy cięs two Kirb y ’eg o . Najwy raźn iej Hu e s to n o wie miel i zwy czaj jed zen ia d es er ó w lo d o wy ch z o k az ji wy g ran ej. I właś n ie to b y ła częś ć jej s am ej, k tó r ą No e ll e b y łab y w s tan ie ro zp o z n ać. Nał o ‐ ży ła s o b ie małą k u lk ę, n ic, co mo g ło b y ją zd ep rawo wać – w k o ń c u k to ś mu s iał zaj ąć s ię ty m ciał em, k tó r e s tar a No e ll e zo s tawił a jej w s p ad k u . J ak o ś tak to wid ział a. Star a No e ll e – wo b ec k tó r ej ży wił a u czu cie zło ś ci – i o n a. Ko b iet a k ro c ząc a p o wy d ep t an y ch ś lad ach , k tó r e p o win n y b y ć jej włas n y mi, wciąż jed n ak wy d awał y s ię n ied o p as o wan e. Ch ciał ab y czu ć co k o lwiek – jak iś p rzeb ły s k , cień ws p o m n ień – ale ws zy s tk o ro zp ły wał o s ię w p o wiet rzu . Ch ciał a p am ięt ać. Nap rawd ę. Dzis iaj, ś ciś n ięt a międ zy Elim i Lee p o c zu ła, że o ws zem, b y ła częś cią czeg o ś więk s zeg o n iż o n a s ama. Zat rac ił a s ię w mec zu , k ib ic o ‐ wał a Kirb y ’emu i Hu s k ies , wzras tał o w n iej u czu cie ciep ła, k tó r e p rag n ęł a p rzy p is ać p am ięc i, ch o ć p rawd o p o d o b n ie b y ła to p o p ro s tu n ieo b ecn o ś ć s trac h u . Przy n al eż ał a d o teg o miejs ca, ter az p o t raf ił a s ię d o teg o p rzy z n ać. No e ll e zrzu cił a k o łd rę k o p n ięc iem i p o d es zła d o k o m o d y , g d zie zn al az ła p arę wełn ian y ch s k arp et ek . Do b rał a n ieb ies k ą b lu z ę Hu s k ies z n u mer em trzy d zieś ci p ięć n a p lec ach . Pewn ie n al eż ał a d o Ky le’a – zau waż y ła tę liczb ę, k ied y p rzy g ląd ał a s ię n ag ro d o m. Kels ey Hu e s to n . Naz wis k o u tk wił o jej w p am ięc i z p o wo d u p o b lad łej twar zy Elieg o , k tó r y p rzez ch wil ę wy g ląd ał tak , jak b y g o s p o l iczk o wał a. Wy d awał o jej s ię, że zad ał a n iewin n e p y tan ie: Mamy tu krewnych?
Już nie. M o że Kels ey b y ła ich k u zy n k ą. Zes zła n a d ó ł, d o b iu rk a w k u ch n i, zn al az ła n o t atn ik z tel ef o n am i i o two r zy ła g o n a n az wis k u Hu e s to n . E. Hueston. Nic więc ej. By ć mo że, jak zas u g er o wał Eli, tamc i Hu e s to n o wie p rzep ro wad zil i s ię. Od ło ż y ła n o t es i p o k lep ał a Rig g in s , k tó r a trąc ał a jej k o l an o . No e ll e p rzy k u cn ęł a i u jęł a p s i p y s k w d ło n ie. – Fu terk o , teg o mi trzeb a. M o że d ał o b y s ię zn al eźć jes zc ze jed en k o c. Nad al b y ło jej n iez ręczn ie g rzeb ać p o p ó łk ach . Nic n ie wy d awał o s ię n al eż eć d o n iej. Zat rzy mał a s ię w łaz ien c e i o two ‐ rzy ła s zafk ę. Zo b ac zy ła ręczn ik i, ale żad n y ch d o d atk o wy ch p rzy k ry ć. Wy s zła z łaz ien k i i p rzy s tan ęł a n a ch wil ę w u ch y lo n y ch d rzwiach d o p o k o j u Kirb y ’eg o . Śn ieg rzu cał ś wiat ło n a jeg o d łu g ie, ch u d e ciał o s p o c zy waj ąc e w łó żk u . Kied y n a n ieg o p at rzy ła, wró c ił o też ciep ło . Zat rzy mał a s ię p rzy k o l ejn y ch d rzwiach , ty m raz em d o p o k o j u Ky le’a. Przy j e‐ ch ał p o d k o n iec mec zu – wid ział a g o , jak mas zer u je w mu n d u r ze p o l ic jan t a. Co za p rzy s to jn iak , z ty mi b rąz o wy mi wło s am i i wy d atn y mi k o ś ćm i p o l iczk o wy mi. Po p a‐ trzy ł n a n ią, p o s łał jej u ś miech , ale n ie u s iad ł z n imi. Zas tan awiał a s ię, czy to , co p o c zu ła, mo żn a b y n az wać ro zc zar o wan iem. Wes zła d o jeg o p o k o j u , włąc zy ła ś wiat ło i p rzy jr zał a s ię ro zm ai ty m n ag ro d o m. Zau waż y ła zd jęc ie, n a k tó r y m s tał z d ziewc zy n ą – mo żl iwe, że z p artn erk ą d o tań c a n a cer em o n ii „p o wro t u d o d o mu ”[0 6 ]. By ła ś liczn a – miał a d łu g ie b lo n d wło s y , n ieb ie‐ s k o z iel o n e o czy . Ob o j e p o k az y wal i jęz y k i d o o b iek t y wu . Na ś cian ach wis iał y p ro p o rc e d ru ży n s p o rt o wy ch o raz o p rawio n y w ramk ę ar‐ ty k u ł o mis trzo s twie s tan u w k o s zy k ó wc e. M u s n ęł a p alc am i fo t o g raf ię Ky le’a wy k o ‐ n an ą z o k az ji u k o ń c zen ia s zk o ł y . Ch ło p ak s ied ział z p iłk ą d o k o s za, miał b ły s k w o k u . Ch ciał ab y ws p o m in ać ten rad o s n y czas raz em z n im. Wy ł ąc zy ła ś wiat ło i p rzes zła p rzez k o r y tarz d o p o k o j u d la g o ś ci. Niep o ś ciel o n y mat er ac p o ś ro d k u wy d awał s ię tak i o p u s zc zo n y . Otwo r zy ła s zaf ę. Uwag a, k o ce. Wy c iąg n ęł a je, zn al az ła p rześ cier ad ła o raz p o k ro ‐ wiec n a mat er ac i wy g ład ził a je n a łó żk u . Patc h wo rk o wa n ar zu ta miał a b arwy Hu ‐ s k ies . M o że n al eż ał a d o Ky le’a – i mo że to o n a ją u s zy ła? J ak o p rez en t z o k az ji u k o ń c zen ia s zk o ł y ? Zro b ił ab y co ś tak ieg o ? Wró c ił a d o s zp er an ia w s zaf ie i zn al az ła p o d u s zk ę, k tó r a n ad al b y ła p o wlec zo n a. No e ll e p rzy t rzy mał a ją p rzez ch wil ę, p o czy m z n iewiad o m eg o p o wo d u zan u rzy ła w n iej n o s . Po wąc h ał a. Pró cz zap ac h u zmięk c zac za d o tk an in , p o c zu ła co ś s ło d k ieg o , p u d ro weg o , n iem al k wiat o weg o . Po wąc h ał a raz jes zc ze, wo ń o s iad ła n ieo p o d al cie‐ p łeg o miejs ca w s erc u . Tak p o win ien p ach n ieć d o m. Po ł o ż y ła p o d u s zk ę n a łó żk u , a u d o łu s zaf y zn al az ła d zierg an y p led . Owin ęł a s ię n im jak p el er y n ą. On też p ach n iał s ło d k o , k wiat o wo . Lil ią? Po ś ciel o n e łó żk o p rzek s ztałc ił o p o k ó j w n ap rawd ę p rzy j az n e miejs ce. A n awet s erd eczn e. No e ll e p o p rawił a p o d u s zk ę i p o d es zła d o o k n a. Nie p o t raf ił a teg o wy ‐ tłu mac zy ć, ale ś n ieg wy d awał s ię b ły s zc zeć, ro zś wiet lać ciemn o ś ć. Rig g in s wk ro ‐
czy ła d o ś ro d k a, b y p aś ć u jej s tó p z wes t ch n ien iem. Po d o b ał jej s ię ten p o k ó j. Pewn ie d lat eg o , że b y ł tak i jak o n a – zap o m n ian y . Ale p o t rzeb o wał ty lk o tro c h ę zmian , cierp liwo ś ci, mił o ś ci. No e ll e zro z u m iał a, że to war zy s two Elieg o p o d c zas mec zu i wiec zo r em wzb u d za‐ ło w n iej p o c zu cie b ezp iec zeń s twa. A mo że d o c en iał a, że zawió zł ją wcześ n iej d o mia‐ s ta i p o m ag ał ro zs zy fro wać g raf ik . By ła zaj ęt ą o s o b ą – ran o s p in n in g i p rac a w s k le‐ p ie ch ar y tat y wn y m. To miłe, że Eli zał at wił z Sh arr o n , żeb y w p rzy s zły m ty g o d n iu p rzy s zła n a jej zmian ę. Zab rał ją d o s zk o ł y , g d zie p rzy g ląd ał a s ię au t o p o rt ret o m czwart o k las is tó w. Ter az p ewn ie n ie p o t raf ił ab y n am al o wać n awet czeg o ś tak ieg o . Zat rzy mal i s ię w d o mu o p iek i. Nie miał o zn ac zen ia, że n ie zn ał a imio n mies z‐ k ań c ó w. Sp o s ó b , w jak i ją wit al i, n iek tó r zy ru ch em o czu , in n i d o t y k aj ąc jej rąk … tak , g łęb o k o w ś ro d k u czu ła, że ich zn a. Zwłas zc za ty ch , k tó r zy s ied ziel i n a wó zk ach in wal id zk ich i wy g ląd al i p rzez o k n a, jak b y zas tan awiaj ąc s ię, g d zie p o d ział o s ię ich ży cie. Pewn a p ara s zczeg ó ln ie ją wzru s zał a. Ko b iet a, k tó r ej b iał e wło s y p rzy p o m in ał y watę cu k ro wą, s ied ział a n a wó zk u , z n ieo b ecn y m s p o jr zen iem. J ej mąż s ied ział o b o k i czy tał Bib lię n a g ło s . No e ll e zat rzy mał a s ię, ch ło n ąc s ło wa. Jak długo jeszcze, Jahwe, wcale na mnie nie wspomnisz? Dokąd zakrywać będziesz przede mną swe oblicze? Jakże długo mam znosić utrapienia mej duszy i codzienną udrękę serca? (…) Ja wszakże ufam Twojej łaskawości, niech serce moje raduje się z Twej pomocy. Będę śpiewał na cześć Jahwe, który mnie dobrem obdarzył[0 7 ]. Po d k o n iec mężc zy zn a d o t k n ął d ło n i żo n y i g ło s mu zad rżał. – Arl en e i Hitch J o h n s o n o wie – p o wied ział jej d o u ch a Eli. – Ch o d zil i d o n as ze‐ g o k o ś cio ł a. On a o d jak ich ś s ześ ciu lat ch o r u je n a Alz h ei mer a. On o s iem mies ięc y temu złam ał b io d ro i wres zc ie p rzep ro wad ził s ię o b o k żo n y . Są małż eń s twem o d p ięćd zies ięc iu s ześ ciu lat. Pięćd zies iąt s ześ ć lat. Czy Arl en e n ad al p am ięt ał a s weg o męża lu b ch o ćb y cień ich ży cia? Ścis n ęł o ją w g ard le. Jak długo jeszcze, Jahwe, wcale na mnie nie wspomnisz? Te s ło wa ją p o r u s zy ły . Trzy mał a s ię ich k u rc zo wo , o wij aj ąc s ię k o c em co r az ciaś n iej. Sk o r o b y ła wier ząc a, d lac zeg o czu ła, że Bó g o n iej zap o m n iał? Po ł o ż y ła d ło ń n a zimn y m o k n ie. – J es teś tam, Bo że? Po z n aj es z mn ie? Pam ięt as z o mn ie?
Czek ał a, n as łu ch u j ąc w s erc u , ale n ie u zy s k ał a o d p o wied zi. Świat ła p rzec is n ęł y s ię międ zy d rzewam i i wd arł y d o d o mu . Eli p rzem k n ął s am o ‐ ch o d em p o p o d j eźd zie i wp ro wad ził g o d o g ar aż u . Gd zie o n b y ł tak p ó źn o wiec zo r em? Sch o wał a d ło ń p o d k o c em i o b s erwo wał a, jak Eli wch o d zi d o d o mu w ś wiet le lamp o g ro d o wy ch . Ku lił s ię z zimn a, n a jeg o twar zy mal o wał a s ię zac iek ło ś ć. Tak , wy g ląd ał n a s zer y fa. Us ły s zał a, jak o twier a d rzwi, tu p ie n o g am i i zrzu ca b u ty k o p n ięc iem. Nied łu g o p ó źn iej zam k n ęł y s ię d rzwi d o p iwn ic y . Po wló k ł s ię n a d ó ł d o g ab in e‐ tu . Ja wszakże ufam Twojej łaskawości, niech serce moje raduje się z Twej pomocy. Od wró c ił a s ię, wes zła d o łó żk a i o p arł a g ło wę n a p o d u s zc e, ro zk o s zu jąc s ię jej zap ac h em. Ch łó d ją o p u ś cił, p o d k o c em b y ło wy s tarc zaj ąc o ciep ło . Nac iąg n ęł a p rzy ‐ k ry cie n a n o s , czu jąc, jak wres zc ie o g arn ia ją s en . M o że ju tro s ię o b u d zi i b ęd zie ws zy s tk o p am ięt ać. M o że ju tro jej ży cie d o n iej p o wró c i. Znajdź mnie, Boże. Proszę, nie zapominaj o mnie.
*** Czas am i Emmę p o n o s ił a wy o b raźn ia, zwłas zc za w s n ach . Czas am i wy d awał o jej s ię, że zn al az ła s ię w s k ó r ze Kels ey . Wied ział a, że to n ie mo g ło tak wy g ląd ać. Ale ws zelk ie s p rawo zd an ia, zez n an ia in n y ch o s ó b o raz zn aj o m o ś ć z Kels ey i jej o jc em łąc zy ły s ię w o p o wieś ć, k tó r a n ie d awał a jej s p o k o j u o d wczes n y ch g o d zin ran n y ch . Zaws ze s tawał a za lad ą, a ś wiat ła s tac ji b en z y n o wej tląc e s ię p o ś ró d wczes n eg o zmierzc h u , k tó r y o k ry wał mias teczk o , wp ro wad zał y atm o s f er ę o azy . Sp rzed awał a p rzy n ęt ę p an u J o h n s o n o wi i czu wał a n ad d y s p o z y to r am i, a w s ty ro p ian o wy m p o j em‐ n ik u o b o k p ły wał y p ło tk i. Niei s to tn e, jak u ważn ie b y n ie p at rzy ła – n ig d y g o n ie wid ział a. Wed łu g rel ac ji, p o d j ec h ał p o m ar ań c zo wy m Ch ev y Cam ar o . Tru d n o p o wied zieć, czy Emma wy d o b y ła to z p am ięc i, czy właś n ie wy m y ś lił a. Po p ro s tu p o j awiał s ię n a zewn ątrz. Siln ik d u d n ił. I wted y zwrac ał a s ię d o k o l ejn ej o s o b y p rzy k as ie. Po p ro s tu s ię mat er ial iz o wał, jak ten s am o c h ó d . Park er Swen s o n . Ci, k tó r zy g o zn al i, o p o wied ziel i w red ak c ji „Deep Hav en Her ald ” o czas ach , k ie‐ d y n al eż ał d o d ru ży n y fu tb o l o wej Hu s k ies . Ws zy s cy wied ziel i, że częś ciej s ied ział n a ławc e rez erwo wy ch , n iż g rał. M ó wił o s ię, że miał p rzes zło ś ć – w ciąg u ro k u , jak i
s p ęd ził w M in n ea p o l is , d o r o b ił s ię zap is u w p o l ic y jn y ch ak t ach . Ale p o n ieważ b y ł ch ło p ak iem z s ąs ied zt wa, n ik t z mies zk ań c ó w n ie czu ł p o t rzeb y , żeb y s ię n im zaj ąć. Szer y f Hu e s to n wid ział g o tamt eg o d n ia, ale n ie zwró c ił u wag i n a jeg o d ziwn e zac h o wan ie. J ed n ak k ied y Emma p at rzy ła n a n ieg o o czam i Kels ey , wid ział a ty lk o tłu s te wło ‐ s y związ an e w k o ń s k i o g o n i k ilk u d n io wy zar o s t. Bił o d n ieg o s mró d n ik o t y n y i ja‐ k ieg o ś tłu s zc zu , k tó r y s p rawiał, że s k ręc ał o ją w żo ł ąd k u . M iał n a s o b ie b ru d n ą b rą‐ zo wą k u rtk ę i ch o wał ręce w k ies zen iach . – Paczk ę Pall M all i. – J eg o g ło s b y ł o s try jak ży letk a. Sp o jr zał a k u g ó r ze n a p ó łk ę z p ap ier o s am i. Wy j ęł a p aczk ę i rzu cił a ją n a lad ę. – Do wó d p o p ro s zę. Lek ar ze p rzy p u s zc zal i, że mó g ł b y ć p o p ro s tu n iep o c zy taln y , ale s ek c ja zwło k wy k az ał a w o rg an iz mie ś lad y mar ih u a n y . Nie miał żad n eg o p o wo d u , żeb y wy j ąć b ro ń , p rzy s tawić ją Kels ey d o czo ł a, d o t k n ąć jej s k ó r y zimn ą lu fą. Po d n io s ła ręce, s p o jr zał a w jeg o ciemn e o czy . – Po p ro s zę d o wó d . Emma zaws ze wy m awiał a s łab e „p ro s zę” z s erc em w g ard le. Ale n ie miał a wątp li‐ wo ś ci, że Kels ey – z ro d u Hu e s to n ó w – p o wied ział a wó wc zas co ś więc ej. Co k o lwiek to b y ło , s p rawił o , że Park er s ię zawah ał, b o zn al ez io n o ją międ zy s to j ak iem n a p ie‐ czy wo a zam raż ark ą, jak b y u ciek ał a. Strzel ił d o n iej d wu k ro tn ie, raz w p lec y . I wted y Emma zap rag n ęł a s ię o b u d zić. Pró b o wał a, ale s en o p ló tł ją s wo i mi mac‐ k am i, ś cis n ął mo cn o , zmu s zaj ąc d o o b s erwo wan ia, jak mężc zy zn a wch o d zi d o ś ro d ‐ k a. M iał n a s o b ie b rąz o wy mu n d u r – ciemn e s p o d n ie, b lad ą k o s zu lę, p as p o l ic y jn y wo k ó ł tal ii. Wted y s en zwo ln ił, o d d al ił s ię i zac zął ciąg n ąć jak mel as a. Park er zro b ił zwro t, rzu cił p o l ic jan t o wi jed n o s p o jr zen ie i s trzel ił. Za k ażd y m raz em d o z n awał a ws trząs u . Za k ażd y m raz em n ien awid ził a s ieb ie za to , że n ie k rzy k n ęł a, n ie o s trzeg ła mężc zy zn y . Za k ażd y m raz em s p o g ląd ał a mu w o czy , g d y u p ad ał, a jeg o p ierś ro zd zier ał a ran a zad an a z b lis k iej o d l eg ło ś ci. Za k ażd y m raz em s ły s zał a s wó j k rzy k . Tatusiu! – Tat u s iu ! – Emmo , o b u d ź s ię! – zab rzmiał g ło s Carr ie. Ws p ó łl o k at o rk a s tał a w d rzwiach . Świat ło ro zl ał o s ię p o Emm ie wy r wan ej ze s n u . Serc e wal ił o jej w p iers i, p o ciel e s p ły wał y k ro p le p o tu . Leż ał a w s k o t ło wan ej p o ś ciel i, łap iąc o d d ech i wy d aj ąc z s ie‐ b ie o d g ło s , k tó r y ją s amą p rzer aż ał. Tatusiu. Carr ie u s iad ła n a łó żk u i złap ał a ją za ręk ę. – M u s is z p rzes tać to ro b ić. Ob u d zis z s ąs iad ó w i p o m y ś lą, że czaj ę s ię n a cieb ie z n o ż em. Emma wy t arł a d ło n ią czo ł o . – Za k ażd y m raz em, g d y d zwo n i mo ja mama, k ilk a d n i p ó źn iej mam k o s zm ar y . – M o że n ie p o win n aś g rać w ten wee k en d . M o że jes t za wcześ n ie.
Emma u s iad ła, o d g arn ęł a wło s y z twar zy . – Po t rzeb u j ę p ien ięd zy . I wes el e n ie jes t w Deep Hav en , ty lk o w k u ro rc ie, d zie‐ s ięć min u t d ro g i s tamt ąd . Po j ad ę, zag ram, wy j ad ę. Pro s te. – Ch ces z, żeb y m p o j ec h ał a z to b ą? Emma p o k ręc ił a g ło wą. – Dam rad ę. – Nie b y łab y m teg o tak a p ewn a. Wiem, mó wił am, że mu s is z d ać s o b ie z ty m s p o ‐ k ó j, ale to ju ż trzy lata, Emmo . Kied y ś b ęd zies z mu s iał a s o b ie wy b ac zy ć. Emma mo c o wał a s ię z p o ś ciel ą. Ch ło d n e p o wiet rze wy b ił o jej z g ło wy res ztk i s n u . Wy jr zał a n a u lic ę, ś wiat ło wczes n eg o p o r an k a s ąc zy ło s ię n ad mias tem, u p o d ab ‐ n iaj ąc b u d y n k i d o cy n o wy ch n ac zy ń w b ru d n y m b rąz o wy m k o l o r ze. – J ak mo żn a wy b ac zy ć s o b ie to , że s ię p rzeż y ło ? – Nawet cię tam n ie b y ło . – Ale miał am b y ć. – Od wró c ił a s ię i p o s łał a Carr ie s mu tn y u ś miech . – M iał am b y ć w p rac y , ale b y ł wy s tęp w s zk o l e. Głu p i flet. Nien awid ził am teg o zes p o ł u . Carr ie ws tał a, p o d es zła d o o k n a, żeb y s tan ąć p rzy Emm ie i wzięł a ją p o d ram ię. – Nie n ien awid ził aś zes p o ł u . Nie mo ż es z zn ieś ć fak t u , że czu jes z s ię win n a za to , że ży jes z. Emma wzd ry g n ęł a s ię. – Po ś mierc i Kels ey p o m y ś lał am, że p o j ad ę d o Cit ies , zd o b ęd ę s cen ę mu z y czn ą i zac zn ę g rać jej p io s en k i. Żeb y o n iej n ie zap o m n ian o , ro z u m ies z? Ale… wy s tęp u ję jak o zas tęp c zy b as is ta, o d d wó ch lat n ie g rał am włas n eg o k o n c ert u i s ię n a to n ie za‐ n o s i, Carr ie. Po win n am p o p ro s tu wró c ić. Ale n ie p o t raf ię. Ws zy s tk o , co związ an e z d o m em, p rzy p o m in a mi o ty m, że zawio d łam. – W ty m p rzy s to jn iak , k tó r eg o s p o t k ał aś tamt ej n o cy . Ky le. Przy s to jn iak . Ech , g d y b y ty lk o p o t raf ił a wy m az ać g o z p am ięc i. Ale o n ją p rześ lad o wał. Ten u ś miech , n ag le s k ier o wan y d o n iej, p o ty lu lat ach . I s p o s ó b , w jak i ją p o c ał o wał, tak n iem o żl iwie łag o d n y , tak zac h wy caj ąc o id ea ln y . Ky le s p rawiał, że miał a o ch o t ę wró c ić d o d o mu . – Ten p rzy s to jn iak b y ł b rat em Kels ey . – M ó wił aś – o d p arł a Carr ie. – Pró b u j es z tu ży ć mar zen iam i Kels ey , p rawd a? – To b y ły n as ze mar zen ia. Kels ey i mo je. Nas ze ws p ó ln e. Carr ie o d wró c ił a s ię o d o k n a. – Niech ci b ęd zie. – Carr ie, ch cę b y ć mu z y k iem. – Prawd a jes t tak a, że mo ż es z b y ć mu z y k iem w Deep Hav en . – In a c zej, ch cę o d n ieś ć s u k c es . – J ak wielk i s u k c es , Emmo ? J ak ma wy g ląd ać two j e ży cie? Ch ces z co wee k en d g rać p o s p el u n ach ? Bo n ie wid zę, żeb y ś n ag ry wał a w s tu d iu , n ie wid zę, żeb y ś p is ał a s ło wa d o ty ch s to s ó w n u t i s zczer ze mó wiąc, n ie wid zę w to b ie mił o ś ci d o miejs k ie‐ g o ży cia. – Ko c h am mias to . – M y ś lę, że b ard ziej k o c h as z Deep Hav en . Właś ciwie to s ąd zę, że p o wó d , d la k tó ‐
reg o n ie ch ces z wrac ać d o d o mu , jes t n ie ty le związ an y z trag ed ią, ile z p o r ażk ą. Wra‐ caj tam. M o że p rzes tan ą ci s ię ś n ić k o s zm ar y . – Ścis n ęł a Emmę za ram ię i wy s zła z p o k o j u , zam y k aj ąc za s o b ą d rzwi. Emma wró c ił a d o łó żk a. Nac iąg n ęł a k o łd rę n a g ło wę. Wracaj tam. Jasne. Nie b y ło cien ia s zan s y , że jej k o s zm ar y k ied y ś s ię s k o ń c zą.
[0 6 ] An g . homecoming – co r o czn a trad y cja p o d t rzy my wan a w wiel u s zk o ł ach w USA, zwy k le w o k res ie jes ien n y m. Po d c zas cer em o n ii ab s o lwen c i lu b b y li mies zk ań ‐ cy wit an i s ą z p o wro t em w ro d zin n y m mieś cie (p rzy p . tłu m.). [0 7 ] Ps 1 3 ,2 – 3 .6 . Przek ład Bib lii p o z n ań s k iej (p rzy p . tłu m.).
Rozdział 9
Kels ey leż ał a w łó żk u , s k u lo n a p o d ró ż o wy m p led em, k tó r y b ab c ia zro b ił a d la n iej n a d ru tach . Nie, n ie, to n ie Kels ey . To mama. Ky le s tał n a k o r y tar zu p o m ięd zy s wo i m p o k o j em a p o k o j em s io s try . Nie b y ł w s tan ie s ię ru s zy ć. M ama s p ał a w łó żk u Kels ey , o win ięt a w k o c Kels ey . Czy żb y wró c ił a jej p am ięć? Przez ch wil ę, k ied y s k rad ał s ię n a p alc ach i zo b ac zy ł o twart e d rzwi, o d ż y ło w n im s tar e, war iack ie ws p o m n ien ie. Kels ey p rzy wlek ła s ię z p rac y p ó źn o i p ad ła n a łó żk o . Sło ń c e o p lat ał o jej ciał o len iwy mi ram io n am i wczes n eg o p o r an k a, jej zło t e wło s y ro zs y p ał y s ię n a p o d u s zc e. M ó g łb y ws trzy mać o d d ech , s p o d ziewaj ąc s ię – n ie, rac zej d es p er ack o p rag n ąc – b y Kels ey o d wró c ił a s ię n a b o k i zmars zc zy ła n o s z p o i ry to wan iem. By ły to złu d n e n ad ziej e, b o o czy wiś cie tak n ie mo g ło s ię s tać. Wy p u ś cił p o wie‐ trze i p o c zu ł o k ro p n e ro zc zar o wan ie. Zd ał s o b ie s p rawę, że to matk a o win ęł a s ię w p led i zas n ęł a n a p o d u s zc e Kels ey . – M iał a p ro b lem y z zaś n ięc iem. – Eli s k rad ał s ię za n im. M iał n a s o b ie s p o d n ie o d d res u , p rzewiąz ał s ię w p as ie ręczn ik iem, a mo k re wło s y p rzy k lei ły mu s ię d o g ło ‐ wy . M in ął Ky le’a i zam k n ął d rzwi. – Nie b u d ź jej. – Co o n a tu taj ro b i? – Ky le p rzem ó wił ś cis zo n y m g ło s em. – Nie wch o d ził a d o p o k o j u Kels ey , o d k ąd … Eli wzru s zy ł ram io n am i.
– Nie wiem. Tata wy d awał s ię d ziś b ard ziej zrel ak s o wan y . Po p rzed n ieg o wiec zo r u , k ied y s ie‐ d ział o b o k matk i n a mec zu , n iem al p rzy p o m in ał o jca, k tó r eg o Ky le zn ał, mężc zy zn ę, k tó r y u czes tn ic zy ł w lo k aln y ch ro zg ry wk ach , mężc zy zn ę, k tó r y n au czy ł g o rzu tu za trzy p u n k t y . Nie p o t raf ił zn ieś ć ws p o m n ień , k tó r e g o p rześ lad o wał y . Ky le s am ch ciałb y k ied y ś s ied zieć n a try b u n ach i k ib ic o wać s wo i m włas n y m s y ‐ n o m. Prag n ął b y ć p rzy k ład em, za k tó r y m mo g lib y p o d ąż ać. – Co tu ro b is z tak wcześ n ie? – s p y tał Eli. Ky le ws zed ł d o s wo j eg o p o k o j u . – Przy j ec h ał em p o b ęb n y . W wee k en d g ram n a wes el u . Swo j ą d ro g ą, an al it y cy s ąd o wi s k o ń c zy li ju ż b ad ać s am o c h ó d mamy . M ó j k u mp el p rzy wiez ie g o d zis iaj z Harb o r City . – Dzięk i, Ky le. – Eli s tał w d rzwiach , o b s erwu jąc, jak s y n zac zy n a d em o n t o wać s tat y w z tal er zam i p erk u s y jn y mi. Ky le w o g ó l e n a n ieg o n ie p at rzy ł. – Pam ięt as z Emmę Nels o n ? – Emmę? – Gło s u wiązł o jcu w g ard le. – No , p ewn ie. Có rk a Lee. – Wid ział em ją w zes zły wee k en d w Cit ies . Grał a w k lu b ie b lu e s o wy m. Wy wiąz a‐ ła s ię b ó jk a… – Emma wd ał a s ię w b ó jk ę? – Nie… n a p ark iec ie wy b u c h ła b ó jk a. Emma zo s tał a ran n a… – Ran n a? Czy to co ś p o ważn eg o ? Rzu cił o jcu zmart wio n e s p o jr zen ie. – Czu je s ię d o b rze, tato . M a k ilk a s zwó w. Ale n ie o to ch o d zi. J a p o p ro s tu … Có ż, d o b rze s ię raz em b awil iś my . To z n ią g ram w ten wee k en d . – To d lat eg o p o s tan o wił eś o d k u rzy ć p erk u s ję. – Nie jes t aż tak a zak u rzo n a. Tak n ap rawd ę b y łem w ty m całk iem n iez ły . – Pam ięt am mn ó s two h ał as u . – Tata u ś miech n ął s ię d o n ieg o z zac zep n y m s p o j‐ rzen iem. Ky le tęs k n ił za ty m. – Yy y , co d o s zp it al a… p rzep ras zam, tato . Eli s p o jr zał n a ziem ię, jak b y s zu k ał tam jak ieg o ś ży weg o d o wo d u . – J a też. Ky le p o ł o ż y ł s tat y w n a łó żk u i s ch y lił s ię p o tal er ze. – Po p ro s tu … p am ięt aj, że o n a p ró b u j e ży ć s wo i m ży ciem. Nie ch ces z s ię w to mies zać. Nie ch ce? Sp o jr zał n a o jca, k tó r y w ch wil o wy m zam y ś len iu p rzy g ląd ał s ię cze‐ mu ś za o k n em. M o że my ś lał o Kels ey , o ty m, jak b y to b y ło , g d y b y zak o c h ał a s ię w ch ło p ak u z mias teczk a. To ch y b a n ie zb ro d n ia. W k o ń c u o jc iec też b y ł ch ło p ak iem z mias teczk a, a matk a wy c h o d ząc za n ieg o n ie zap ro t es to wał a p rzec iwk o ży ciu z d ala o d d u ż eg o mias ta.
Ky le u p o r ał s ię z tal er zam i i wło ż y ł je wraz ze s tat y wem d o p o k ro wc a. Zd jął wer‐ b el ze s to j ak a i ws u n ął g o d o p u d ełk a. Uciążl iwa cis za, k tó r a zap ad ła za jeg o p lec am i, k az ał a mu p o d n ieś ć wzro k . Ojc iec zaws ze zac h o wy wał g o d n o ś ć – s p o s ó b , w jak i wch o d ził d o p o k o j u i zak ład ał ręce, s p rawiał, że s y n o wie n iem al s tawal i n a b aczn o ś ć. M iał s p o jr zen ie g lin iar za, a jeg o min a mó wił a: „Op o wied z mi s wo j ą wers ję zd ar zeń i zo b ac zy my , czy ci u wier zę”. – Bad as z s p rawę n ap ad u , p rawd a? – s p y tał Eli. – Dlac zeg o tak s ąd zis z? – Wczo r aj w mieś cie s p o t k ał em No rm a. Ws p o m in ał, że d o s tał eś rap o rt z s ek c ji zwło k o fiar y . – To tak a u p rzejm o ś ć ze s tro n y ch ło p ak ó w z Du l u th . Strzel o n o d o n iej z g lo ck a 9 mm. Po u d er zen iu w twarz zo s tał a ran a. – Zn al eźl i co ś p o d ejr zan eg o w rej es trze? Wy c iąg n ęl i co ś ze ś wiad k ó w? Wid zic ie? Ojc iec też n ie p o t raf ił s tać n a u b o c zu . – Nic, co s tan o wił o b y jak iek o lwiek p o s zlak i. J as o n Back lu n d wid ział ty lk o s a‐ mo c h ó d Ry an a Nick el a w ro wie, k ied y o d ś n ież ał s zo s ę. Ry an d o s tał k ilk a man d at ó w, więc n am ier zy łem n u mer rej es trac y jn y , n ajwy raźn iej n ad al jes t właś cic iel em. Ch y b a b y ł n a d ro d ze w czas ie, k ied y zd ar zy ł s ię wy p ad ek , mo że co ś wid ział. Wy b ier am s ię d o n ieg o d zis iaj. – M u s im y d o r wać teg o k o l es ia, Ky le. – Słab o ś ć i n iep o k ó j k ry jąc e s ię w o jc o w‐ s k im g ło s ie wy t rąc ił y Ky le’a z ró wn o wag i. W tej ch wil i tata n ie wy g ląd ał jak s zer y f Deep Hav en , ale jak o fiar a. Twarz p rzec in ał y mu zmars zczk i, s p o jr zen ie wy r aż ał o tro ‐ s k ę. – J eś li ten fac et s p o t k ał s ię z mamą twar zą w twarz, mo żn a s ąd zić, że b ęd zie p o ‐ traf ił a g o zid en t y fik o wać. Im d łu ż ej k o l eś jes t n a wo ln o ś ci, n a ty m więk s ze n ieb ez‐ p iec zeń s two o n a jes t n ar aż o n a. Strac im y czu jn o ś ć i p ewn eg o d n ia… – Nie p o z wo l ę, żeb y to s ię s tał o , tato . Nie p o z wo l ę, żeb y zn al azł mamę. Eli s p o jr zał mu w o czy – g lin iarz ru s zy ł n a p o s zu k iwan ia. Ky le o d wzaj emn ił s p o jr zen ie. – Po m ó ż jej o d z y s k ać p am ięć. J a zn ajd ę teg o k o l es ia. Eli p o k iwał g ło wą i g ło ś n o o d et ch n ął. – Sp ęd zil iś my cały d zień n a p rzeg ląd an iu jej p lan u zaj ęć. Nic n ie p o m o g ło , n a‐ wet mecz. On a… – Po p at rzy ł n a zam k n ięt e d rzwi. – Wid ział a zd jęc ie Kels ey w s zk o l‐ n ej g ab lo c ie i n ie miał a ch o ćb y p rzeb ły s k u ws p o m n ień . – W tak im raz ie d lac zeg o ś p i ter az w jej p o k o j u ? Eli o tarł twarz d ło n ią. – M y ś lał em… mo że b ęd zie lep iej, jeś li n ig d y s o b ie n ie p rzy p o m n i… – Nie mó w tak . – Za Elim s tał Kirb y , s zczu p ły , b ez k o s zu lk i, z p o p ląt an y mi wło ‐ s am i. Po t rzeb o wał fry zjer a, ale p rzy n ajmn iej p rzy b rał n a wad ze, o d k ied y ro k temu zac zął p o d n o s ić cięż ar y . Na jeg o twar zy mal o wał o s ię co ś w ro d zaj u d es p er ack iej fu rii. – J u ż s o b ie p rzy p o m in a. Wczo r aj zro b ił a mi ś n iad an ie i wid ział em ją n a try b u ‐ n ach . By ła s o b ą. – So b ą s p rzed ś mierc i Kels ey – o d p arł Eli, p o czy m p o ł o ż y ł p al ec n a u s tach . – Cis zej. Śp i tu taj. – Sk in ął g ło wą w k ier u n k u p o k o j u Kels ey .
– Wid zis z? Pam ięta. M o że ty lk o jes zc ze o ty m n ie wie. – Ws zy s cy mamy tak ą n ad ziej ę, Kirb y , ale to , co wid zis z, to n ie p am ięć. To jej o s o b o wo ś ć. Kied y zac zął em s ię z n ią s p o t y k ać, zab rał em ją n a k ilk a mec zy . Uwielb ia k ib ic o wać. I my ś lę, że u k rad łeś jej ś n iad an ie. Us ta Kirb y ’eg o zac is n ęł y s ię w wąs k ą lin ię. – Pam ięt a. Cierp liwo ś ci. – Ale czy n ap rawd ę teg o d la n iej ch ces z? Żeb y p rzy p o m n iał a s o b ie o s trac ie je‐ d y n ej có rk i? – Wciąż ma n as , tato – wark n ął Kirb y . – Tak , ma n as … n awet jeś li n ig d y n ie o d z y s k a p am ięc i. Ale wcześ n iej b y ła tak a zro zp ac zo n a, tak a wy c zerp an a. M o że tak jes t lep iej. – Po p rawiał o jej s ię. Zd ec y d o wan ie. Po p ro s tu teg o n ie d o s trzeg ał eś , b o n ig d y cię n ie b y ło . Ky le ro zp o z n ał to n s wo j eg o b rat a – s ły s zał g o u s ieb ie. – By łem, Kirb y . Po p ro s tu n ie p o t raf ił em zn ieś ć teg o , że two j ą mamę też s trac i‐ łem. – To d lat eg o zab rał eś rzec zy Kels ey ? – Po ty ch s ło wach Kirb y zwró c ił s ię d o Ky le’a, z jad em w o czach : – Wied ział eś , że p ewn eg o d n ia wró c ił d o d o mu i ws zy s tk o s p ak o wał? Ws zy s tk ie jej u b ran ia, g az et y , zd jęc ia. Zab rał fo t o g raf ie ro d zin n e, alb u ‐ my . Ws zy s tk o . Zd jął n awet p o ś ciel z łó żk a. Wró c ił em d o d o mu z tren in g u , a o n a zn ik n ęł a z n as zeg o ży cia. M ama wp ad ła w h is ter ię, ale zg ad n ij co ? Taty n ie b y ło . – Tak , mó wił eś mi – o d p o wied ział Ky le łag o d n ie. Zwró c ił s ię d o o jca: – Nie mo ‐ żes z wy m az ać Kels ey z n as zeg o ży cia. – Nie wy m az y wał em jej. Pró b o wał em n as p rzez to p rzep ro wad zić b ez co d zien n e‐ g o p rzy p o m in an ia s o b ie, k o g o s trac il iś my . Pó źn iej jej s ię p o l ep s zy ło , p rawd a? – Nie wiem, czy k ied y k o lwiek ci wy b ac zy ła. Eli g ło ś n o p rzeł k n ął ś lin ę. – Ter az wid zic ie, d lac zeg o d o b rze s ię s tał o , że n ic n ie p am ięt a? – Bo ci wy b ac zy ? – W Ky le’u o d ż y wał y k o l ejn o u czu cia, k tó r e lek c eważ y ł o d czas u in c y d en t u w s zp it al u . – Nie mo g ę u wier zy ć, że jes teś tak im eg o i s tą. – Wies z co ? – zaa tak o wał g o Eli. – M o że i tak . M o że i ch cę k o b iet y , w k tó r ej s ię zak o c h ał em. Ch cę, żeb y b y ła tak a jak k ied y ś … – Pró b o wał a! – Kirb y p o d n ió s ł g ło s , a Ky le rzu cił s p o jr zen ie w k ier u n k u d rzwi d o p o k o j u Kels ey . – Nawet zac zęł a mal o wać! Eli złap ał Kirb y ’eg o za ręk ę i zac iąg n ął g o d o k u ch n i. Ky le b y ł tu ż za n imi. Eli p rzem ó wił cis zej. – O czy m ty mó wis z? Kirb y wy s zarp n ął s ię z jeg o u ch wy tu . – W s to war zy s zen iu art y s tó w. Wy n ajm u j ą lo k al. We wto rk i, w czwartk i i czas am i w p iątk i miał a d o d y s p o z y cji mały p o k ó j. – Sk ąd wies z? – Nie u k ry wał a teg o , tato . Po k az ał a mi k ilk a s wo i ch p rac. Są n ap rawd ę d o b re. Ale n ajwy raźn iej b y ła to taj emn ic a, p rzy n ajmn iej d la o jca. Ky le o b s erwo wał, jak
ta p rawd a ro zl ewa s ię p o jeg o twar zy . Od wró c ił wzro k i p o raz p ierws zy p o c zu ł s y m‐ p at ię d o s wo j eg o s tar u s zk a. J ed n ak ran y zad an e p o d c zas k łó tn i w s zp it al u wciąż p o z o s tawał y ś wież e. Wziął g łęb o k i o d d ech . – Tato , my ś lę, że jeś li mas z p o m ó c mam ie o d z y s k ać p am ięć, mó g łb y ś zec h cieć d o wied zieć s ię, k im b y ła k o b iet a, k tó r ą s trac ił eś .
*** Lee leż ał a w łó żk u i g ap ił a s ię n a o d s ło n ięt e b elk i p o d s u f it em. Po r an n e s ło ń c e o ś wiet lił o ju ż p o k ó j, a Der ek wy s zed ł d o s zk o ł y g o d zin ę temu . Zaj ęł a s ię ty m, co n a‐ leż ał o zro b ić w mro źn y d zień – wło ż y ła d rewn o d o p iec a i ro zp al ił a o g ień . Wró c ił a d o ciep łej p o ś ciel i. Na p o c zątk u , tu ż p o o d ejś ciu Clay a, n ie cierp iał a p rzes iad y wać w ich p o d wó j‐ n y m łó żk u – p rzez k ilk a ty g o d n i s p ał a n awet n a k an ap ie n a d o le. Ale p o d o b ał jej s ię wid o k z p o k o j u n a p o d d as zu : n a tle taf li jez io r a ry s o wał y s ię p n ie b rzó z i zmierzwio ‐ n y ch wiat rem s o s en . Po za ty m, czu ła s ię tu mn iej s am o tn a, ch o ć ju ż d awn o temu za‐ p ach Clay a wy wiet rzał, a o n a zac zęł a s p ać n a ś ro d k u łó żk a. Zam k n ęł a o czy , p rzy p o m in aj ąc s o b ie d o t y k d ło n i Elieg o . Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. W tamt y m mo m en c ie wy c zu ła co ś n ieb ezp ieczn eg o . Emo c je, k tó r y ch n ie p o win ‐ n a zat rzy my wać, p rag n ien ie, k tó r e ją p rzer aż ał o . Uś miech n ęł a s ię wted y , ży czy ła mu d o b rej n o cy i u ciek ła z s am o c h o d u . Ale u czu cie p o z o s tał o , o s iad ło w jej p iers i. Ja też nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, Eli. Stał s ię częś cią ich ży cia. Przez o s tatn ie trzy lata jeg o o b ecn o ś ć b y ła tak n at u ral‐ n a jak o d d y ch an ie. Słu ch ał, tro s zc zy ł s ię o n ią, p rzy p o m in ał jej, że n ie jes t s ama. M iał a o ch o t ę g o d o s ieb ie zap ro s ić. Po d er wał o ją wal en ie w d rzwi, a p o ram ien iu ro z es zły s ię p o z o s tał o ś ci b ó lu . J ęk ‐ n ęł a, ws tał a z łó żk a i ws u n ęł a s to p y w k ap c ie. Wcześ n iej p rzeb rał a s ię ju ż w s p o d n ie o d d res u i T-s h irt, ch o ć ró wn ie d o b rze n ad awał y s ię n a s tró j d o s p an ia. – Lee! – Zn o wu ro zl eg ło s ię p u k an ie. Kied y zes zła ze s ch o d ó w, k to ś ju ż o twier ał d rzwi. Eli wtarg n ął d o ś ro d k a i zat rzy mał s ię n a wy c ier aczc e. Z b u t ó w s p ły wał mu ś n ieg . Wy d awał s ię ro zp al o n y , miał p o c iemn iał e o czy . – Dlac zeg o mi n ie p o wied ział aś ? Zał o ż y ła ręce n a p iers iach . – O czy m ty mó wis z?
– M ó wię o atel ier No e ll e w s to war zy s zen iu art y s tó w. Od d wó ch lat wy n ajm u j e tam lo k al. Wied ział aś o ty m? Bo ja, o czy wiś cie, n ie. Sp o s ó b , w jak i n a n ią p at rzy ł – n a p ó ł b łag aln ie, n a p ó ł wś ciek le, lecz p rzed e ws zy s tk im z cierp ien iem – s p o wo d o wał, że całe jej o b u r zen ie s p o wo d o wan e jeg o o s k arż en iem u lec iał o . Op an o wał a g ło s . – Nie, Eli. Nie wied ział am. Od wró c ił s ię i p rzej ec h ał d ło n ią p o wło s ach . Od et ch n ął. – Po j ed zies z ze mn ą? J eg o d rżąc y g ło s u miał s p rawić, że zg ad zał a s ię n a ws zy s tk o . – Oczy wiś cie. Ty lk o zał o ż ę b u ty . Kied y o n p ięt ro n iż ej wy r zu cał z s ieb ie o p ar y fru s trac ji, o n a u my ła s ię, związ ał a wło s y w k o ń s k i o g o n i n ał o ż y ła d o k ład n ie ty le tu s zu d o rzęs , żeb y s ię p o z n awać. Na‐ rzu cił a k u rtk ę, wzu ła ś n ieg o wc e i p o d rep t ał a za Elim n a zewn ątrz. Otwo r zy ł jej d rzwi i p o m ó g ł ws iąś ć d o tru ck a. Pewn ie d lat eg o , że jęk n ęł a, k ied y s ię u b ier ał a. Nawet w s wo j ej zg ry zo c ie Eli Hu e s to n tro s zc zy ł s ię o in n y ch . Lu b ił a to w n im. Us iad ł za k ó łk iem i o d p al ił s iln ik . – Dziś ran o s p ał a w łó żk u Kels ey . Lee rzu cił a mu s p o jr zen ie. – M y ś lis z, że co ś p am ięt a? – Nie wiem. Zo s tawił em ją tam, n ap is ał em liś cik . – Wy c o f ał s am o c h ó d z p o d j az‐ d u i s k ręc ił n a au t o s trad ę d o mias teczk a. – Co s ię s tał o , Eli? Zac is n ął d ło n ie n a k ier o wn ic y , aż zb iel ał y mu k n y k c ie. – Kirb y ch y b a wie co ś o atel ier, k tó r e wy n aj ęł a jeg o matk a. Wid o czn ie… – Po p a‐ trzy ł n a n ią i u n ió s ł b rwi. – J ed n ak mal o wała. Ah a. – Nic d ziwn eg o , że o to p y tał a. – M y ś lis z, że g d zieś w ś ro d k u miał a jak ieś p rzeb ły s k i p am ięc i? Lee p o k ręc ił a g ło wą. – Nie wiem. – Ujęł a g o za ram ię. – Nap rawd ę, n ie mam p o j ęc ia. Sp o jr zał n a n ią, zd jął jed n ą ręk ę z k ier o wn ic y , ich p alc e s ię s p lo t ły . Wes t ch n ął. – Wier zę ci. Przed laty s to war zy s zen ie o d k u p ił o o d b ap t y s tó w s tar y b u d y n ek , w k tó r y m o d ‐ b y wał y s ię n ab o ż eń s twa, i o d tamt eg o czas u d o b u d o wał o d o n ieg o d wa s k rzy d ła. Lee s ama jak iś czas temu ch o d ził a tam n a zaj ęc ia z cer am ik i p ro wad zo n e p rzez Lizę Bea u ‐ mo n t, lo k aln ą g arn c ark ę. Eli zap ark o wał, a k ied y wch o d zil i, p o d t rzy mał Lee za ło k ieć. – W p o r ząd k u , Eli… – Nie ch cę, żeb y ś s ię p rzewró c ił a. – W jeg o g ło s ie u s ły s zał a n u tę ciep ła. Zn al eźl i d y r ek t o rk ę, s zczu p łą, wy s o k ą b ru n etk ę w fart u ch u i ch o d ak ach . Kied y Eli s p y tał, czy mo że zo b ac zy ć atel ier No e ll e, s p o jr zał a n a n ieg o z zas k o c zen iem. – Star am y s ię ch ro n ić p ry watn o ś ć, Eli. On a mo że n ie b y ć g o t o wa n a…
– Wp u ś ć mn ie d o p o k o j u , J an e. W tej ch wil i. Przeł k n ęł a ś lin ę i p rzy g ry zła warg ę. – W p o r ząd k u . Ale zam ier zam ją p o wiad o m ić… – Ob iec u j ę ci, że s ię ty m n ie p rzejm ie. Lee wes zła za n im p o s ch o d ach . Ws p ó łc zu ła Eliem u . Kied y p o ś mierc i Clay a za‐ częł a p o r ząd k o wać s p rawy męża, o d k ry ła k ilk a k o n t n a p o rt al ach h az ard o wy ch – n ie miał o to związk u z p rawd ziwy mi p ien ięd zm i, jed n ak Clay s p ęd zał tam tak d u żo cza‐ s u , że Lee zac zęł a mieć wątp liwo ś ci, czy n ie n ar aż ał ich n a n ieb ezp iec zeń s two . Tamt o o d k ry cie wy wró c ił o jej ży cie d o g ó ry n o g am i; mu s iał a wy r zu cić ó w fak t z p am ięc i i s k u p ił a s ię n a mężc zy źn ie, k tó r eg o zn ał a. Na s zczęś cie Clay n ig d y n ie u k ry wał p rzed n ią p ry watn eg o s tu d ia. Kied y ter az s tal i z Elim p rzed mal eń k im i d rzwiam i d o atel ier No e ll e, Lee czu ła s ię tak , jak b y co n ajm n iej wś cib iał a n o s d o jej p am iętn ik a. – Nie mam k lu c za – o ś wiad c zy ła J an e. Eli p o d ał jej b rel o k . – Tu s ą jej k lu c ze. J an e p rzejr zał a je, wy b rał a s reb rn y i wło ż y ła g o d o zamk a. – Co s ię d ziej e, Eli? – Nie jes tem p ewien – o d p arł i min ął ją, g d y o two r zy ła d rzwi. – J es t o k ej – zap ewn ił a Lee. Eli s tał p o ś ro d k u p o k o j u , k o mp letn ie zes zty wn iał y . Lee wes zła za n im i zam k n ę‐ ła za s o b ą d rzwi. Atel ier miał o o k o ł o trzech met ró w k wad rat o wy ch i p o d wó jn ie o s zk lo n e o k n o wy c h o d ząc e n a mias teczk o Deep Hav en , p o rt z lat arn ią o raz lo d o wis k o n a zam arz n ię‐ ty m s tawie. Po d o k n em s tał n ieb ies k i fo t el o b it y mat er iał em w d ro b n e k wiatk i b rzo ‐ s k win i, n a p o d n ó żk u p rzed n im leż ał s zk ic o wn ik . Śro d k o wą częś ć s tu d ia zajm o wał a wielk a s ztal u g a z n ieu k o ń c zo n a ak war el ą. W k s ztałt ach n am al o wan y ch w tle Lee ro z‐ p o z n ał a Art is t’s Po i n t – s k al is ty fal o c h ro n , k tó r y o s łan iał zawietrzn ą s tro n ę p o rt u . Na n iewy p ełn io n ej b iał ej p rzes trzen i No e ll e n as zk ic o wał a o łó wk iem d wie d ziew‐ czy n y n a p laż y . J ed n a z n ich g rał a n a g it ar ze. Lee p o c zu ła, jak s erc e p o d c h o d zi jej d o g ard ła. Eli p o d s zed ł d o s to s u o b r az ó w, o p rawio n y ch w więk s ze lu b mn iejs ze ramy . Więk s zo ś ć z n ich s tan o wił y p ejz aż e – zb liż en ia n a s k ał y czy p ło t y . J ed n a z ak war el i p rzed s tawiał a b o g at ą w s zczeg ó ł y p arę czerwo n y ch ten is ó wek Co n v ers e. Lee o d n io ‐ s ła wraż en ie, że ju ż k ied y ś wid ział a ten o b r az. – To s ą ak war el e n am al o wan e ze zd jęć Kels ey . – Un ió s ł fo t o g raf ię p rzed s tawiaj ą‐ cą s o s n ę z p ers p ek t y wy żab iej, jak g d y b y Kels ey p rzy t u lał a d rzewo , s p o g ląd aj ąc k u g ó r ze. Na k o l ejn y m zd jęc iu wid n iał k u b ek k awy u s tawio n y n a k rwis to c zerwo n y m li‐ ś ciu k lo n u , k tó r y s p ad ł n a s zo rs tk i d rewn ian y b lat ziel o n eg o s to ł u p ik n ik o weg o . Fo t o g raf ie p rzy c zep io n e b y ły k lam erk am i d o k awałk a p rzęd zy , k tó r y No e ll e ro z‐ wies ił a wzd łu ż jed n ej ze ś cian . – Kirb y mó wił, że czu ła s ię lep iej. Że p ró b o wał a s ię u lec zy ć. – Eli zwró c ił s ię d o Lee, p at rząc n a n ią zd u m io n y mi o czam i. – Pró b o wał a p rzy wo ł ać Kels ey .
– M y ś lał am, że o p ró żn ił eś d o m z jej rzec zy . – I tak zro b ił em. Ale mo że ju ż wcześ n iej je zab rał a. – Po d s zed ł, żeb y p rzy jr zeć s ię zd jęc io m z b lis k a. – Nap rawd ę miał a tal en t. – Kels ey ? Eli wziął o d d ech . – No e ll e. – Po k iwał g ło wą. – O co tu taj ch o d zi? Dlac zeg o n ie p o wied ział a mi, że mal u j e? M y ś lał a, że s ię ty m n ie p rzejm ę, że n ie b ęd ę s łu ch ał? Och, Eli. Lee o d ło ż y ła o b r az p rzed s tawiaj ąc y zar d zewiał y s am o c h ó d Kirb y ’eg o . – M o że p o p ro s tu n ie p o t raf ił a cię tu wp u ś cić. – Przy g ry zła warg ę. Nie p o d o b ał o jej s ię, k ied y s ię wzd ry g n ął. Us iad ł n a fo t el u i s ch o wał twarz w d ło n iach . Nie p o t raf ił a s ię p o ws trzy mać. Po d es zła, u s iad ła n a p o d n ó żk u n ap rzec iwk o Elie‐ g o . Zd jęł a mu ręce z twar zy . – Każd y p rzeż y wa żał o b ę n a s wó j s p o s ó b . To n ie zn ac zy , że cię zd rad zał a. – Nie – p o wied ział. M iał zac zerwien io n e o czy . – To zn ac zy , że ja zd rad ził em ją. Ky le miał rac ję, n awet jej n ie zn ał em. – To n iep rawd a. Ty le p rzes zed łeś , Eli. Ws zy s cy p rzes zliś my . Sp o jr zał jej w o czy b ad awc zo . Przeł k n ął ś lin ę. I wted y , tak p o p ro s tu , p o c ał o wał ją. Nie s p o d ziewał a s ię teg o , n awet n ig d y n ie b rał a teg o p o d u wag ę – n ie n a p o waż‐ n ie. J eg o p o c ał u n ek b y ł g wałt o wn y i ro zp aczl iwy , i wied ział a, że b y ł też n iewłaś ci‐ wy . Ale o d tak d awn a n ik t jej n ie cał o wał, a u czu cia mężc zy zn y , k tó r y jej p o ż ąd ał i p o t rzeb o wał, b y ły n ic zy m p o wó d ź Do t k n ęł a jeg o twar zy , p o k ry tej jed n o d n io wy m zar o s tem, i o d wzaj emn ił a p o c a‐ łu n ek . Po c ał o wał a g o , p o n ieważ, ach , miał w s o b ie s iłę, za k tó r ą tęs k n ił a. I wted y , ró wn ie g wałt o wn ie jak s ię n ac h y lił, o d s k o c zy ł d o ty łu i o s tro zac zerp ‐ n ął p o wiet rza. – Och … Lee, p rzep ras zam. – Po d n ió s ł ręce, jak b y ch ciał ją o d s ieb ie o d ep ch n ą, ch o c iaż o n a n awet s ię n ie p o r u s zy ła, p o czy m ws tał i zac zął ch o d zić p o p o k o j u . – Nic s ię n ie s tał o , Eli… – Stał o s ię! Co ja s o b ie my ś lał em? – Po z wo l ił s o b ie n a s ło wo , k tó r eg o n ig d y n ie s ły s zał a z jeg o u s t. – Nie jes tem tak i, n ie zd rad zam s wo j ej żo n y . – Eli, o n a cię n ie p o z n aj e. Led wo mo żn a to n az wać zd rad ą, s k o r o No e ll e n ie p a‐ mięt a n awet was zeg o ś lu b u . Lee miał a o ch o t ę zat k ać u s ta d ło n ią, co fn ąć to , co p o wied ział a, ale cis za, k tó r a zap ad ła p o jej s ło wach , u ś wiad o m ił a jej p rawd ę. Lee n ie ch ciał a, żeb y No e ll e o d z y s k ał a p am ięć. Nig d y . Bo wted y Eli n ie miałb y o b o wiązk u z n ią b y ć, p rawd a? Ta my ś l mu s iał a w jak iś s p o s ó b u wid o czn ić s ię n a jej twar zy , p o n ieważ Eli zac i‐ s n ął zęb y i p o k ręc ił g ło wą, zan im s ię o d ez wał. – Nie zo s tawię No e ll e d la cieb ie. Ty m wy z n an iem wy m ier zy ł jej p o l ic zek , zd o ł ał a jed n ak d o jś ć d o s ieb ie. – Yy y … to ty p o c ał o wał eś mn ie, Eli. J a n ie zac zęł am. I n ig d y n ie p ro s ił am, że‐
b y ś zo s tawił No e ll e. – W g łęb i jed n ak b u d ził o s ię w n iej p o c zu cie win y . – M u s is z u ważn ie p rzy jr zeć s ię s wo j em u ży ciu . Two j a żo n a, n awet zan im s trac ił a p am ięć, wy ‐ my k ał a s ię, u k ry wał a p rzed to b ą ró żn e rzec zy . O czy m jes zc ze n ie wies z, Eli? Wy b ał u s zy ł o czy i mo g ła s o b ie ty lk o wy o b raż ać, jak ie wątp liwo ś ci k o t łu ją mu s ię w g ło wie. – I s zczer ze mó wiąc, zd rad ził eś ją n a d łu g o p rzed ty m, zan im mn ie p o c ał o wał eś . – J a n ig d y … – Przes tać s ię o s zu k iwać, Eli. Prawie co d zien n ie b y łeś u mn ie w d o mu , p o m ag a‐ łeś mi. Wy s łu ch iwał eś mn ie, b y łeś mo im p rzy j ac iel em. A k ied y n ie s ied ział eś u mn ie, to ło wił eś ry b y , p o l o wał eś alb o jeźd ził eś n a s k u ter ze. Nie ch ciał eś trwać w ty m małż eń s twie, b o g d y b y ś to zro b ił, p o k az ałb y ś s ię. – Wzd ry g n ął s ię, ale Lee to n ie o b es zło . Od wró c ił a s ię, p rawie zrzu caj ąc o b r az ze s ztal u g i. Po p rawił a g o i o b r ó c ił a s ię d o Elieg o . – Lep iej zd ec y d u j s ię, czeg o ch ces z, b o wies z co … ja p am ięt am. Pam ię‐ tam ws zy s tk o . I tak n ie jes tem p rzek o n an a, czy ch ciał ab y m z to b ą b y ć. Nie zam ier zał a s p rawd zać, czy jej s ło wa d o n ieg o d o t arł y . Po p ro s tu zb ieg ła p o s ch o d ach , n ie zwró c iws zy u wag i n a J an e, k tó r a n a o d g ło s k ro k ó w p o d n io s ła wzro k zn ad b iu rk a. Kied y zn al az ła s ię n a zewn ątrz, łzy n iem al n at y ch m ias t p rzy m arz ł y jej d o twar zy . Och , b y ła tak ą id io tk ą. Tak ą id io tk ą. Dlac zeg o n ie p rzy j ec h ał a au t em? Czem u n ie wzięł a k lu c zy o d s am o c h o d u Der e‐ k a? M o g łab y wó wc zas p o d ejś ć d o s zk o ł y i wró c ić d o d o mu au t em s y n a. Nien awid ził a b y cia o fiar ą lo s u . Nie p o t raf ił a zn ieś ć fak t u , że wy b o r y in n y ch miał y mo c n is zc zen ia jej włas n y ch wy b o r ó w. Emma p o s tąp ił a s łu s zn ie, wy j eżd żaj ąc z teg o mias teczk a – o d r zu cił a ś n ieg i zn a‐ laz ła n o we ży cie. – Lee? Nie o d wró c ił a s ię. – Zab ierz mn ie d o d o mu . Eli n ie o d p o wied ział, ale wy s u n ął ram ię, b y mo g ła s ię p rzy t rzy mać. Zlek c eważ y ła to . Do s k o n al e rad ził a s o b ie s ama, n ie p o t rzeb u j e jeg o p o m o c y .
*** Eli zac is n ął p alc e n a k ier o wn ic y . J ec h ał ś lis k ą d ro g ą d o ch atk i n a jez io r ze. M u s iał zn al eźć miejs ce, g d zie mó g łb y o czy ś cić u my s ł, zro z u m ieć, jak p o z b y ć s ię u czu cia, k tó r eg o d o z n ał, trzy maj ąc Lee w ram io n ach , co fn ąć s ię my ś lam i d o mo ‐ men t u , w k tó r y m s trac ił p an o wan ie n ad s o b ą. Lee s ied ział a tam z wy r az em ws p ó łc zu cia n a twar zy , tak wielk im, że n iem al n ie d o zn ies ien ia. A o n p o p ro s tu zar ea g o wał.
Po t rzeb o wał k o g o ś , k to p o t rzeb o wał jeg o . Ale n awet k ied y ją cał o wał, n awet k ied y s zu k ał s p o s o b u n a u cieczk ę o d s wo j eg o ro zs y p an eg o małż eń s twa, wied ział, że Lee n ie jes t w s tan ie u g as ić jeg o p rag n ien ia. A k ied y s ię o d s u n ął i zo b ac zy ł zas k o c zen ie – n ad ziej ę – w jej o czach , u ś wiad o m ił s o ‐ b ie, że zap ęd ził s ię tam, g d zie n ie zam ier zał s ię zn al eźć. Nie ch ciał zd rad zać. Nawet jeś li jeg o włas n a żo n a g o n ie p am ięt ał a. Eli zwo ln ił i s am o c h ó d o b ił s ię o tward ą jezd n ię. Dals ze s ło wa Lee b o l ał y jed n ak b ard ziej, b y ły jak p ap ier ś ciern y d la jeg o eg o . Nie chciałeś trwać w tym małżeństwie, bo gdybyś to zrobił, pokazałbyś się. Czeg o Lee o d n ieg o o czek iwał a? J eg o có rk a n ie ży je. Zo s tał a zam o rd o wan a. I s zczer ze mó wiąc, n ie b y ł p rzek o n an y , czy to ws zy s tk o n ie b y ła jeg o win a. Oczy wis te, że w tej s y t u ac ji s ię wy c o f ał. Po za ty m No e ll e też p rawie s ię n ie p o k az y wał a. Ob r az y żo n y s p rawił y , że n ie mó g ł s ię p o z b ier ać. Sąd ził, że p o z b y waj ąc s ię rze‐ czy Kels ey , zro b i cał ej ro d zin ie p rzy s łu g ę. Oczy wiś cie, że p ewn eg o d n ia zam ier zał je zwró c ić. Kied y b ęd ą ju ż u zd ro wien i. Ale mo że No e ll e zn al az ła włas n y s p o s ó b n a u zd ro wien ie. Zat rzy mał s am o c h ó d n a p o m o ś cie. J eg o s reb rn y d o m ek lś n ił p o ś ro d k u jez io r a n ic zy m p u ch ar w ś wiet le s ło ń c a. Eli wy c o f ał tru ck a w k ier u n k u zas p y , o two r zy ł b a‐ g ażn ik i wy p ro wad ził s k u ter. Po win ien b y ł ws tąp ić d o d o mu , o d ło ż y ć s p rzęt, ale… có ż, n ie p o t raf ił s p o jr zeć n a No e ll e. Nawet jeś li g o n ie p o z n awał a, jeś li jej n ie o b c h o d ził, n ie u miałb y zn ieś ć wid o k u jej p ięk n y ch o czu . Zac zy n ał a u fać mężc zy źn ie, k tó r y zawió d ł ją w tak o d r aż a‐ jąc y s p o s ó b . Do d ał g azu , n ie zwrac aj ąc u wag i n a p łatk i ś n ieg u p ad aj ąc e mu n a twarz. Nie p o ‐ win ien jec h ać b ez k as k u , ale p rzec ież n ie p o win ien ro b ić wiel u rzec zy . Na p rzy k ład cał o wać Lee Nels o n . Przy s p ies zy ł i p o d s k o c zy ł n a zas p ie, d el ek t u jąc s ię p ręd k o ś cią, s zu mem ma‐ s zy n y p o ś ró d p o n u rej mro źn ej cis zy d n ia. Do t arł d o ch atk i. Z d ac h u zwis ał y s o p le – włó czn ie, k tó r e b y ły b y w s tan ie p rze‐ b ić czło wiek a n a wy l o t. W ś ro d k u mó g ł ro zp al ić o g ień , s two r zy ć p rzy t u ln ą atm o s f e‐ rę. Po s ied zieć k ilk a d n i. Cały ty d zień . M o że n awet d o k o ń c a mies iąc a, d o p ó k i p o d k o n iec lu t eg o n ie k ażą mu zjec h ać z lo d u . Zac is n ął p o wiek i, zes zty wn iał e o d d o b in ek ś n ieg u n a rzęs ach . Lepiej zdecyduj się, czego chcesz, bo wiesz co… ja pamiętam. Pamiętam wszystko. I tak nie jestem przekonana, czy chciałabym z tobą być. Zawió d ł No e ll e – i Lee, k tó r a zas łu g iwał a n a więc ej n iż wit an ie g o d rzwiach o k ażd ej p o r ze d n ia i n o cy . Prawd ę mó wiąc, p o win ien s ię d ziwić, że d o p ier o ter az d o s zło d o p o c ał u n k u .
Ży wił u czu cia d o Lee o d d łu żs zeg o czas u . Ty lk o że d o t ąd p o p ro s tu n ie ch ciał s ię d o teg o p rzy z n ać. Ud er zy ł d ło n ią w k ier o wn ic ę s k u ter a. Lee n ie o d ez wał a s ię p rzez całą d ro g ę d o d o mu , a p o t em wy s iad ła z au ta i trzas n ęł a d rzwiam i. Kied y b ó l p rzes zy ł jej ciał o , wy k rzy wił a twarz. Nie u mk n ęł o to jeg o u wad ze. Pewn ie p o win ien wp aś ć p ó źn iej, żeb y s p rawd zić, czy n ie p o t rzeb u j e p o d wó zk i d o le‐ k ar za. Nie. Ch wil a. Nie p o win ien . Do d ał g azu , raz jes zc ze p o m k n ął n a ś ro d ek jez io r a i p rzy s p ies zy ł, p o c h y laj ąc s ię p rzy k ażd y m zak ręc ie. Ciąg n ęł a s ię za n im s mu g a ś n ieg u . Otwo r zy ł u s ta, ab y wy d o ‐ b y ć z s ieb ie o k rzy k , k tó r y s iln ik z łat wo ś cią zag łu s zy ł. J eźd ził w k ó łk o – aż wy ż ło b ił ś cieżk ę – i p o m k n ął p rzez ś ro d ek k o ło d o mk u . Zar az p o ś lu b ie zab ier ał No e ll e n a d łu g ie p rzej ażd żk i s k u ter em. Ob ejm o wał a g o mo cn o i p rzec in al i leś n e s zlak i, k tó r y mi p rzec h ad zał y s ię jel en ie. Wied ział a, jak s ię g o trzy mać i jak s ię p o r u s zać. Na p ierws ze ws p ó ln e ś więt a Bo ż eg o Nar o d zen ia p o d a‐ ro wał jej k as k . Nie miał p o j ęc ia, g d zie ter az leży . Pewn ie w p iwn ic y , raz em z in n y mi n iewy k o ‐ rzy s tan y mi s p rzęt am i – n am io t am i, ś n ieg o wc am i, n art am i, ro wer am i, jej s k rzy n k ą n a p rzy n ęt y i węd k ą. Zan im p o j awił y s ię d ziec i, No e ll e b y ła żo n ą, k tó r a włąc zał a s ię w jeg o wy p rawy . Ile razy s iad ał a n a d zio b ie łó d k i, a d es zcz k ap ał jej n a k ap el u s z, za‐ n u rzał a węd k ę g łęb o k o w jez io r ze i czek ał a, aż ry b a zac zn ie s k u b ać p rzy n ęt ę? Nawet p o n ar o d zin ach Ky le’a wy c h o d ził a wcześ n ie ran o d o las u , zo s tawiaj ąc s y n a z n ian ią, i s iad ał a n a amb o n ie my ś liws k iej. M y ś lał, że b ęd zie o s trzeg ać Bamb ieg o p rzed ś mierc ią, ale zaws ze zac h o wy wał a s p o k ó j, k ied y Eli s trzel ał. No e ll e n au czy ła s ię p o l o wać, ło wić, b iwak o wać. Włąc zy ła s ię w jeg o ży cie. A o n n au czy ł s ię… ? Zwo ln ił, wy ł ąc zy ł s iln ik , p o s tawił s to p y n a ś n ieg u . Zas k rzy p iał y w mro źn ej b ie‐ li. Od c h y lił s ię n a s ied zen iu – p o d wó jn y m – i s p o jr zał w n ieb o . Niewy r aźn e cirr u s y wy g ląd ał y jak n am al o wan e ak war el ą n a n ieb ies k im p łó tn ie. Po ś mierc i Kels ey wy p ełn ił s o b ie czas czy n n o ś ciam i, k tó r e p o z wal ał y mu p o ‐ czu ć s ię b ezp ieczn ie. Ale ws zy s tk o ro b ił s am. Nie, n ie zap ro s ił No e ll e d o s wo j eg o ży cia, więc s two r zy ła s o b ie włas n e. Od t wo r zy ła o s o b ę, k tó r ą k o c h ał a. Kied y zam k n ął o czy , u s ły s zał łag o d n y g ło s Ky le’a, k tó r y p rzem awiał z zab ó jc zą p rec y zją. Tato, myślę, że jeśli masz pomóc mamie odzyskać pamięć, mógłbyś zechcieć dowiedzieć się, kim była kobieta, którą straciłeś. Nieważn e, że n ie p am ięt ał a ich ś lu b u , ich ży cia. Przec ież o n p am ięt ał. I czy n ie b y ł n a ty m s am y m jez io r ze ty d zień temu i n ie p ro s ił Bo g a o p o m o c w b y ciu męż em, k tó r eg o p o t rzeb o wał a? Czy n ie p y tał, jak ją k o c h ać? Przet arł o czy n ad g ars tk am i. By ły mo k re. M iał o ch o t ę s ię p o d d ać. Właś ciwie – u s iad ł, k ied y zd ał s o b ie z teg o s p rawę – miał o ch o t ę p o wier zy ć s wo j e s erc e Lee. Po k ręc ił g ło wą, n ien awid ząc czło wiek a, k tó r y m n iem al s ię s tał. Przem ó wił n a g ło s , a z jeg o u s t u lec iał o b ł o k p ary , jak b y p ad aj ąc e s ło wa d o d a‐
wał y mo cy jeg o warg o m. – Bo że, ch cę p o s tąp ić s łu s zn ie. Po m ó ż mi p rag n ąć teg o , co s łu s zn e. Nawet jeś li mn ie n ie p o z n aj e, p o m ó ż mi b y ć jej męż em. Nawet jeś li… n awet jeś li n ig d y s o b ie mn ie n ie p rzy p o m n i. Przy s zed ł czas , b y Eli Hu e s to n s ię p o k az ał.
Rozdział 10
Emma zaws ze wied ział a, że Deep Hav en z zab ó jc zą s k u teczn o ś cią p rzy c iąg ał o p o ‐ d ró żn ik ó w zmier zaj ąc y ch n a p ó łn o c. Baś n io wy las p o r o ś n ięt y o s zro n io n y mi d rzewa‐ mi, u ro k jez io r a, p o m ru k taj emn ic y z jeg o g łęb i, tro p y lis ó w i jel en i n a ś n ieg u , o rły o b n iż aj ąc e lo t n ad au t o s trad ą – to b y ło n iez wy k łe. M ias teczk o p o t raf ił o o czar o wać s wo j ą p ieś n ią, s p rawić, że zap o m in ał a, d lac zeg o s tąd u ciek ła, i złap ać ją w s wo j e s i‐ d ła n a zaws ze. Powód, dla którego nie chcesz wracać do domu, jest nie tyle związany z tragedią, ile z porażką. Ech , Carr ie p o t raf ił a traf iać w s ed n o , p o d o b n ie jak Kels ey . Ob ie zaws ze u miał y d o k ład n ie n az wać my ś li Emmy , b o jej s am ej b rak o wał o o d wag i – alb o tal en t u p o ‐ ety ck ieg o – żeb y je wy r az ić. M o że Carr ie rzec zy wiś cie zajr zał a w jej d u s zę i d o s trzeg ła p rawd ę, b o jazd a wzd łu ż wy b rzeż a, co r az b liż ej d o Deep Hav en , n ie wzb u d ził a w Emm ie lęk u , k tó r eg o d ziewc zy n a s ię s p o d ziewał a. M ias teczk o wy g ląd ał o mag iczn ie w o b j ęc iach zimy . J ez io r o lś n ił o w ś wiet le s ło ń c a, ły żwiar ze p rzem y k al i p o czy s ty m lo d zie w p o rc ie, a z k awiarn i u n o s ił y s ię k łęb y d y mu . Kied y mij ał a s k lep wiel o b ran ż o wy , n as tawił a s ię n a u k łu cie b ó lu , ale p rzy p o m n iał o jej s ię ty lk o , jak Kels ey p rzewrac ał a o czam i w o d p o wied zi n a d o wc ip y Geo r g e’a Wh it eh all a. W k ażd ą n ied ziel ę ran o p rzy c h o d ził n a k awę i b an an o wą mu f‐ fin k ę. Dlaczego blondynka nie potrafi zadzwonić na 911? Bo nie może znaleźć jedenastki! Ech , Kels ey b y ła ró wn ą b ab k ą. Kied y Emma mij ał a Art is t’s Po i n t, d o b ieg ł ją s zu m fal, k tó r e zwy k le k o t ło wał y
s ię w jej ws p o m n ien iach . M u s iał y p rzy c h o d zić tu z Kels ey s etk i razy , żeb y u ło ż y ć n o wą p io s en k ę alb o wy p ró b o wać tek s t, ch o wał y s ię we wg łęb ien iu w s k ał ach n a wy ‐ b rzeż u . Sp o s trzeg ła k lien t a wy c h o d ząc eg o z k awiarn i Lu cy M ag u ir e i u s ły s zał a, jak o j‐ ciec zam awia d wa p ączk i z g laz u rą. J ad al i je raz em p rzy s to l e p ik n ik o wy m, o b s er‐ wu jąc jez io r o , n awet zimą. Prawie s ły s zał a jeg o ś miech , n io s ąc y s ię w mro źn y m p o ‐ wiet rzu , k ied y n a g ło s o d c zy ty wał a s en s ac y jn e rap o rt y p o l ic y jn e w g az ec ie. J ak o ś jed n ak p rzej ec h ał a p rzez Deep Hav en , b ez ro zd rap y wan ia s tar y ch ran . Gd y b y ty lk o u d ał o jej s ię u n ik n ąć Ky le’a Hu e s to n a, mo g łab y u ciec z n iet k n ię‐ ty m u my s łem – i s erc em. Nie miał p rawa s ied zieć jej w g ło wie o d ty g o d n ia. Ech , mia‐ ła n ad ziej ę, że Nic o l e zrez y g n o wał a z jeg o u miej ętn o ś ci g ry n a p erk u s ji. Nie ch ciał a g o wid zieć, n ie ch ciał a g o wid zieć. M o że jeś li b ęd zie s o b ie to p o wta‐ rzać, zac zn ie w to wier zy ć. Ko g o p ró b o wał a o s zu k ać? Tęs k n ił a za jeg o wid o k iem. Więc ej n iż wid o k iem. Wciąż my ś lał a o p o c ał u n k u , o u ś miec h u , k tó r y s p rawiał, że mięk ła. Rzec zy wiś cie, g d y b y czu ła s ię tak jak ter az, Ky le mó g łb y zmien ić jej n as tawien ie. Ok ej, ter az n ie wied ział a, czeg o ch ce. Zat rzy mał a s ię n a p o d j eźd zie, zad o wo l o n a, że Der ek n ad ąż ał z o d ś n ież an iem. Ale jeg o s am o c h o d u tu n ie b y ło . Wy s iad ła i n iem al n at y ch m ias t p o c zu ła zap ach d o mu . Pal o n e d rewn o , aro m at s o s n y w p o wiet rzu . Dlac zeg o wcześ n iej tak s ię b ała p o wro t u ? Po d es zła d o d o mu , p ch n ęł a d rzwi. – M amo ? J es tem. – Emma? Otrzep ał a b u ty , zs u n ęł a p łas zcz i zawies ił a g o n a h ac zy k u . M atk a ju ż wy n u rzy ła s ię z fo t el a, ale Emma z tru d n o ś cią ro zp o z n ał a i ją, i o to c zen ie. Pran ie leż ał o w n ieł a‐ d zie n a p o d ł o d ze s al o n u , n ac zy n ia p ięt rzy ły s ię n a b lac ie w k u ch n i. Lee, b ez mak ij a‐ żu , z wło s am i związ an y mi n iec h lu jn ie w k o ń s k i o g o n p o d es zła d o có rk i, żeb y s ię p rzy wit ać. M iał a n a s o b ie s p o d n ie o d d res u , k tó r y ch n o g awk i wlo k ły s ię p o ziem i, i s tar y s wet er z mo t y wem Deep Hav en . – M amo , d o b rze s ię czu jes z? M atk a o b j ęł a Emmę za s zy ję i p rzy c iąg n ęł a d o s ieb ie. – Tak , d o b rze. – Ale k ied y s ię o d s u n ęł a, n ie wy g ląd ał a d o b rze. M iał a p o d k rąż o ‐ n e o czy , ch y b a zac zerwien io n e. Po d n io s ła ręk ę d o p iers i. – Ty d zień temu wy p ad ł mi d y s k w s zy i. Zn o wu b o li. Emma rzu cił a to rb ę n a p o d ł o g ę. – Och , mamo , d lac zeg o mi n ie p o wied ział aś ? M o g łab y m p rzy j ec h ać. – J es teś tak a zaj ęt a, Emmo . – M ama d o t k n ęł a jej p o l iczk a i u ś miech n ęł a s ię. – Sch u d łaś . – Ty lk o tro c h ę. – Szk o d a, że ju ż zjed liś my res ztk ę g u las zu z d zic zy zn y , ale wy d aj e mi s ię, że w zam raż arc e jes t las ag n e. – Właś ciwie to jes tem w d ro d ze n a p rzes łu ch an ie w Car ib o u Rid g es . Dziś mamy
p ró b n ą k o l ac ję, ś lu b jes t ju tro . M atk a wró c ił a n a fo t el. Słab y jęk n ie u mk n ął u wad ze Emmy . – Co ty n a to , żeb y m zro b ił a ci k an ap k ę, zan im p o j ad ę? M atk a u n io s ła zd ro wą ręk ę. – W p o r ząd k u , k o c h an ie. Więc g ras z n a ś lu b ie Nic o l e? – Tak . Wro b ił a mn ie. Gd zie Der ek ? – M a tren in g k o s zy k ó wk i. Wró c i p ó źn iej. Emma p o z b ier ał a p ran ie i wrzu cił a je d o k o s za. – Po win ien to p o s k ład ać. – Po t rzeb o wał am czy s tej p ary s p o d n i, a n ie ch ciał am wlec s ię n a g ó rę, żeb y zro ‐ b ić z ty m p o r ząd ek . – Od jak d awn a tak s ię czu jes z? – Ty lk o o d ty g o d n ia. Nap rawd ę, ws zy s tk o w p o r ząd k u . – M imo teg o zap ewn ie‐ n ia wes t ch n ęł a, a w jej s p o jr zen iu n ie b y ło wid ać u ś miec h u . Emma ch wy cił a p o g rzeb acz, o d s ło n ił a k o m in ek , ro zp al ił a o g ień i d o r zu cił a d rewn a, p o czy m zab ezp iec zy ła p ło m ień . – Dlac zeg o n ic mi n ie mó wis z, mamo ? M atk a p o k ręc ił a g ło wą. – Nic s ię n ie s tał o . Tak s ię cies zę, że rea liz u jes z s ię w ży ciu , Emmo . M am wielk ą n ad ziej ę, że p o j ad ę d o Cit ies , żeb y cię p o s łu ch ać. I n ie mo g ę s ię d o c zek ać, aż Der ek d o s tan ie s ty p en d iu m i też s ię tam p rzep ro wad zi. – A co z to b ą? I zn ó w ten p u s ty u ś miech . – J a też s ię p rzep ro wad zę. J es tem zmęc zo n a ży ciem w Deep Hav en . Te s ło wa zmro z ił y Emmę, p rzes zy ły ją. – Nie ro z u m iem. Ko c h as z to miejs ce. To twó j d o m. Nas z d o m. Tata wy b u d o wał g o d la cieb ie. Tu s ą two i p rzy j ac iel e, two j e ży cie. Nie mo ż es z wy j ec h ać. M atk a u n io s ła b rew, zac h ic h o t ał a. – Przy s zła p o ra, żeb y m p rzes tał a ży ć ży ciem, k tó r e s ię s k o ń c zy ło . M u s zę zac ząć o d n o wa. Z d ala o d Deep Hav en . Tak jak ty . Emma p at rzy ła n a matk ę s k u lo n ą w fo t el u . Tak . J ak o n a. – Wró c ę zar az p o p rzes łu ch an iu , mamo . M o g ę b y ć p ó źn o . – Nie p rzejm u j s ię mn ą, k o c h an ie. Baw s ię d o b rze i u waż aj n a s ieb ie. – M ru g n ęł a d o có rk i, ale p rzy p o m in ał o to b ard ziej g ry mas n iż jej zwy k łe p o g o d n e „d o wid ze‐ n ia”.
***
Gd y b y mó g ł, Ky le co fn ąłb y czas o ty d zień , d o mo m en t u , k ied y zo b ac zy ł matk ę w łó żk u Kels ey , i ws k rzes iłb y tę ch wil ę b ez u p io rn eg o p o c zu cia, k tó r e p rześ lad o wał o g o aż d o d ziś . Wres zc ie zas tał k o g o ś n a wy s łu żo n y m zło m o wis k u , jak im o k az ał o s ię mies zk an ie Nick el a. Samo p rzeb y wan ie w ch atc e s p rawiał o , że o d d o b y waj ąc eg o s ię s k ąd ś o h y d n eg o o d o r u zg n il iz n y s k ręc ał o g o w żo ł ąd k u . Wy l in iał y p ies ły p ał n a n ieg o z b ru d n eg o lin o l eu m w k u ch n i, g d zie żu ł jel en ią n o g ę. Ky le miał wraż en ie, że w zd ez el o wan ej k an ap ie, p o d k tó r ą leż ał d y wan o d łu g im wło s iu , mo g ły zal ęg n ąć s ię my s zy . Ws tąp ił d o d o mu i u my ł s ię, zan im zał o ż y ł ciu c h y n a p o p o ł u d n io we p rzes łu ch a‐ n ie. Kied y jec h ał d o Car ib o u Riv ers , ro zm o wa z Bill y m Nick el em wciąż zap rząt ał a jeg o my ś li. Ry an a n ie b y ło w d o mu , ale n a k an ap ie s ied ział wy s o k i ch u d erl ak o tłu s ty ch b lo n d wło s ach , zwis aj ąc y ch w k o łt u n ach s p o d p o m ar ań c zo weg o k ap el u s za my ś liw‐ s k ieg o . M iał n a s o b ie d żin s y u s mar o wan e tłu s zc zem i flan el o wą k o s zu lę. Gład ził p o k o l an ie d ziewc zy n ę, k tó r a p rawie wark n ęł a n a Ky le’a, k ied y ten zap u k ał d o d rzwi. A mo że ty lk o wy g ląd ał a n a s k o r ą d o ag res ji. Z d o ln ej warg i wy s tawał y jej d wa mal eń ‐ k ie s zp ik u lc e, a jas k rawo c zerwo n e wło s y związ ał a n is k o w d wa k u cy k i, co n ad awał o jej twar zy wraż en ie o p ry s k liwo ś ci. Ws tał a, p ch n ęł a d rzwi n o g ą i zał o ż y ła ręce n a p iers i. Ky le p o k az ał jej o d z n ak ę. – Ch cę p o r o zm awiać z Ry an em. – On tu n ie mies zk a. To jeg o b rat, Bill y . – Sk in ęł a w s tro n ę k an ap y . Bill y s p rawiał wraż en ie n ać p an eg o , n awet k ied y wy c h y lił s ię w s tro n ę Ky le’a. – Hej. Ky le rzu cił s p o jr zen ie n a Do d g e’a Dart a zap ark o wan eg o w ś n ieg u i zau waż y ł, że ty ln e ś wiat ło jes t zb it e. M o że p o u p ad k u d o ro wu . Nieb ies k i n ap is Mistrzostwo Stanu, k tó r y ter az s ię o s y p y wał, o raz o g ro mn y k as k wy m al o wan y n a s zy b ie ś wiad c zy ły o ty m, że Ky le n am ier zy ł właś ciwy p o j azd . – Twó j s am o c h ó d ? – M o j eg o b rat a. – J eźd zis z n im? Bill y wzru s zy ł ram io n am i. – J ak d ział a. – J ec h ał eś n im wted y , wiec zo r em, k ied y b y ła b u r za? – Star ał s ię zac h o wać p rzy ‐ jaz n y to n g ło s u , b rzmieć s wo b o d n ie. Kied y d ziewc zy n a zac is n ęł a u s ta i u s u n ęł a s ię n a b o k , s p o jr zał n a n ią, p ro s ząc wzro k iem o p o z wo l en ie. Stan ęl i w mal eń k iej k u ch n i, g d zie n a k rześ le p rzy o k rąg ły m s to l ik u wis iał b ru d n y ziel o n y s wet er. Śmierd ział ry b ą i p al o n y m d rewn em. Bill y u s iad ł. Sięg n ął p o p ap ier o s a. Ky le d ałb y mu n ajwy żej d ziewiętn aś cie lat. – Dlac zeg o ? – Ty d zień temu w M o c h a M o o s e w Harb o r City b y ła s trzel an in a. Kto ś zg in ął. Czek ał n a rea k c ję d ziec iak a i d o c zek ał s ię: zwęż o n e o czy , o d wró c o n y wzro k .
– Tamt eg o wiec zo r u n a au t o s trad zie n ie b y ło zb y t wiel u s am o c h o d ó w, a J as o n Back lu n d mó wił, że ty wy c iąg ał eś s wó j z ro wu . Bill y wy p u ś cił s mu g ę d y mu . – Yh y . Niez ła ś liz g awic a. – Kto b y ł z to b ą? Sk ier o wał wzro k n a d ziewc zy n ę i z p o wro t em n a Bill y ’eg o . – Nik t. – Ser io ? Bo J as o n mó wił, że b y ło was d wó ch : jed en z k ó łk iem, a d ru g i p ch ał. – Ky le p o p at rzy ł n a d ziewc zy n ę. – To b y łaś ty ? Na ch wil ę n a jej twar zy p o j awił s ię ch y b a s trach . Po k ręc ił a g ło wą. – Sp o k o jn ie, Yv o n n e. – Bill y zg n ió tł p ap ier o s a. Ws tał. – To b y ł mó j zn aj o m y , jas n e? Co to n ib y ma b y ć, jak ieś ś led zt wo fed er aln e? Ky le p o d n ió s ł ręce w u s p o k aj aj ąc y m g eś cie. – Nic tak ieg o . Po p ro s tu ch ciał em wied zieć, czy mo g liś cie co ś zau waż y ć, k ied y p rzej eżd żal iś cie p rzez Harb o r City . M o że jak iś s am o c h ó d jec h ał au t o s trad ą za s zy b ‐ ko… – Nic n ie wid ział em, jas n e? – Bill y s tan ął za Yv o n n e i p rzes u n ął b ru d n y mi d ło ń ‐ mi p o jej ram io n ach . M iał n a p alc u s y g n et z ru b in em, s y mb o l iz u jąc y u k o ń c zen ie s zk o ł y . Pierś cień wy d awał s ię mas y wn y w p o r ó wn an iu z ch u d y m p alc em ch ło p ak a, mo żn a b y n im zro b ić k o m u ś k rzy wd ę, zad ras n ąć alb o i g o r zej. W Ky le’u g o t o wał a s ię fu ria i mu s iał zac zerp n ąć p o wiet rza, k ied y Bill y d o p o wied ział: – Cały d zień s p ęd zi‐ łem z mo ją d ziewc zy n ą. Nie b y łem n awet w Harb o r City . Prawd a, mal eń k a? M al eń k a s p o jr zał a n a n ieg o , p o t em n a Ky le’a i p o k iwał a g ło wą. Bill y o d c iąg n ął Yv o n n e o d d rzwi. – M y ś lę, że p o win ien eś wy jś ć. Ky le zac h o wał ch ło d n y u ś miech . – Dzięk i za ro zm o wę. Swo j ą d ro g ą, lep iej n ap raw ty ln e ś wiat ło . J eś li b ęd zies z jeźd ził z ty m p o mieś cie, mo ż es z d o s tać man d at. Bill y zam k n ął za Ky le’em d rzwi z s iłą więk s zą n iż b y ło to k o n ieczn e. Ws iad ał d o rad io wo z u , k ied y p o d d o m p o d j ec h ał v an . Za k ó łk iem s ied ział d u ży mężc zy zn a, ch y b a w o k o l ic ach trzy d zies tk i. M iał b ro d ę i b u jn ą czu p ry n ę s ięg aj ąc ą d o s zy i. Wy s iad ł z s am o c h o d u , b iał eg o i p o o b ij an eg o , k tó r y wy g ląd ał, jak b y b y ł u ży wan y w ter en ie, i p rzy g ląd ał s ię Ky le’o wi, s k ręc aj ąc w k ier u n k u d o mk u . Ky le o d j ec h ał, o b s erwu jąc g o w lu s terk u . Go ś ć miał n ap rawd ę g ęs te wło s y , tak ż e n a k ark u Nie mó g ł zap o m n ieć o ty ch d wó ch fac et ach . M iał p rzec zu cie, że co ś wied zą. Res zt ę d n ia s p ęd ził n ad d o k u men t ac ją, n ie lic ząc jed n eg o tel ef o n u w s p rawie za‐ k łó c an ia p o r ząd k u p u b liczn eg o . To Du a n e Ho g lu n d włam ał s ię d o włas n eg o d o mu p o ty m, jak żo n a zam k n ęł a d rzwi. – Po win ien eś n o s ić p rzy s o b ie k lu cz – p o wied ział mu Ky le. – W Deep Hav en n ik t n ie n o s i k lu c zy . Co , rzecz jas n a, mo g ło s ię s p rawd zać ty lk o w in n y ch ro d zin ach . Ws tąp ił d o Lu cy M ag u ir e, p rzy wit ał s ię z J o em i J err y m, k tó r zy wy m ien ial i s p o ‐
s trzeż en ia z n o wy m tren er em fu tb o l u , Cal eb em Kn ig h t em. Zau waż y ł Seb a, jed n eg o z b y ły ch n ajl ep s zy ch g rac zy Hu s k ies i o b ecn eg o tren er a k o s zy k ó wk i. Seb n ió s ł b a‐ b eczk i red velvet i o mało s ię n ie p rzewró c ił, g d y Lu cy p o k az ał a mu p ierś cio n ek . Pat rzc ie ty lk o – Lu cy M ag u ir e wy c h o d zi za mąż. To mias teczk o b y ło id ea ln ą miejs có wk ą n a s zczęś liwe zak o ń c zen ia. M iał n ad ziej ę, że w wee k en d właś n ie to p rzek o n a p an n ę Emmę „Nien awid zę Deep Hav en ” Nels o n . Z d ru g iej s tro n y , mo że p o win ien b y ł lep iej s ię zas tan o wić, zan im zg o d ził s ię g rać n a in s tru men c ie, k tó r eg o n ie d o t y k ał o d s ześ ciu lat. Zo s tawił p erk u s ję w s ali b an k iet o wej Car ib o u Rid g es – z wid o k iem n a jez io r o i z trzas k aj ąc y m o g n iem w k o ‐ min k u . J as o n i Nic o l e n ajwy raźn iej zap lan o wal i k am er aln e wes el e. Stał o tam b o wiem s ześ ć o k rąg ły ch s to l ik ó w i jed en s tó ł g łó wn y n a p rzed zie, p rzy o zd o b io n y g ał ązk a‐ mi, czerwo n y mi ró ż am i i d u żą ś wiec ą. Na d ek o r ac jach z s o s n y u mies zc zo n y ch wo k ó ł o k ien wis iał y lamp k i. Świat ełk a mien ił y s ię n ad k o m in k iem p o ś ró d ziel en i i k wia‐ tó w. J ak ro m an t y czn ie. Na ro zg rzewk ę k ilk a flam ó w, p ar ad id li i ćwic zen ia z p ał eczk am i, k tó r y ch n a‐ u czy ł s ię w czas ach , g d y g rał n a p o ważn ie. Nas tęp n ie zag rał trem o l o n ap rzem ien n e. Ro zg rzał mięś n ie d ło n i, rąk i s tó p , n ajp ierw z p ięt am i n a p o d ł o d ze, p o t em wy k o ‐ n u jąc o b r o t y i wres zc ie ws p in aj ąc s ię en erg iczn ie n a p alc e. Po d c zas g ry n a p erk u s ji n iet ru d n o s ię zmęc zy ć. Dawn o temu n au czy ł s ię, jak czy tać n u ty i n an o s ić włas n e p art ie b ęb n o we n a g łó wn ą lin ię mel o d y czn ą. Gd y b y Emma miał a lis tę p io s en ek , ś ciąg n ie je d ziś wie‐ czo r em i ro zp is ze. Zn ał też k ilk a s tan d ard o wy ch zag ry wek i wy k o n ał p arę w ram ach ro zg rzewk i, z iPo d em w u s zach . Nie u s ły s zał, k ied y wes zła, p o c h ło n ięt y p rzez Hurts So Good J o g n a Co u g ar a M el‐ len c amp a – n ag ran ie p o z b awio n e lin ii p erk u s y jn ej. Emma p o ł o ż y ła s p rzęt n a k rześ le, o p arł a g it ar ę o s tó ł i s tał a z d ło ń m i p rzy u s tach , n ie u ś miec h aj ąc s ię. Wy j ął s łu ch awk i. – Oo o , n o co ty . M u s is z ch o c iaż tro c h ę s ię cies zy ć, że mn ie wid zis z. – Któ r ej częś ci zd an ia „my ś lę, że b ęd zie lep iej, jeś li n ie b ęd ziem y s ię s p o t y k ać” n ie zro z u m iał eś ? Wy k o n ał trem o l o . – Wiem, k ied y d ziewc zy n a b lef u je. J es tem g lin iar zem, zn am s ię n a ty m. Un io s ła n iec o k ąc ik i u s t, jak b y p ró b o wał a p o ws trzy mać u ś miech , i ten ru ch o ży wił w n im s zer eg s zal eń c zy ch rea k c ji wewn ętrzn y ch . Ład n ie wy g ląd ał a. M iał a n a s o b ie d żin s y ru rk i, k o s zu lę i wzo r zy s ty ró ż o wo -n ie‐ b ies k i s zal ik . Ciemn e wło s y s p ły wał y jej n a ram io n a s p o d d zierg an eg o k ap el u s za z ró ż o wy m k wiat em d o s zy ty m z b o k u . J ej o czy b y ły tak n ieb ies k ie, że k ied y w n ie p a‐ trzy ł, zap o m in ał, jak s ię n az y wa. Ob r ó c ił p ał eczk ę międ zy p alc am i. – Przy z n aj s ię, cies zy s z s ię, że mn ie wid zis z. Nie mo ż es z p rzes tać o mn ie my ś leć.
Serc e zab ił o ci mo cn iej, k ied y mn ie zo b ac zy łaś . – Na te s ło wa p rzewró c ił a o czam i, ale n a jej twar zy p o j awił s ię cień u ś miec h u . – Właś ciwie mo g łab y ś n awet p rzy z n ać, że cies zy s z s ię z p o wro t u d o Deep Hav en . – W p o b liż e Deep Hav en . I n ie o b n o ś my s ię tak ze s wo j ą zn aj o m o ś cią. – Daj s p o k ó j, jes teś my n a wes el u , w o b rzy d liwie ro m an t y czn y ch o k o l iczn o ‐ ś ciach . M u s is z p rzy z n ać, że to p rzez n ac zen ie. – Przez n ac zen ie? Przez n ac zen ie b y ło b y wted y , g d y b y ś zau waż y ł mn ie lata temu , k ied y p rzez trzy d n i z rzęd u n o s ił am k o s zu lk ę z n ap is em „Gło s u j n a Ky le’a”, żeb y wy b ral i cię n a k ró l a b alu . Ter az to n ie p rzez n ac zen ie. To zas ad zk a. – Nap rawd ę miał aś tak ą k o s zu lk ę? – Kels ey zro b ił a ją d la mn ie. I n ie p o win n am b y ła ci teg o mó wić. – Ale p o wied ział aś . Co o zn ac za, że jes tem ci d łu żn y . – Oczy wiś cie. Co n ajm n iej k an ap k ę. – Ro zp ięł a fu ter ał. – M as z p o j ęc ie o g rze n a p erk u s ji czy jes teś tu taj ty lk o p o to , żeb y ro zt ac zać s wó j u ro k ? – Sąd zis z, że jes tem u ro c zy ? – Pro s zę p o s łu ch ać, Was za Wy s o k o ś ć, p o t rzeb u j ę p rawd ziweg o p erk u s is ty . – Umiem g rać. Daj mi n u ty i ro zp is zę s o b ie s wo j e p art ie. Ob iec u j ę. Un io s ła b rew. Zar az jed n ak u ś miech zn ik ł z jej twar zy . Po d es zła b liż ej. To b y b y ło n a ty le, jeś li ch o d zi o p rzek o m ar zan ie s ię. – Ky le’u Hu e s to n ie, ten wy s tęp o zn ac za d la mn ie p o ważn e p ien iąd ze. A mo że i ref er en c je, więc jeś li to zawal is z… Po d n ió s ł d ło n ie w o b ro n n y m g eś cie. – Emma. Po ważn ie. Słu żę i ch ro n ię, jas n e? I zn ó w ten u ś miech . – Ok ej, p an ie wład zo , p o k aż, n a co cię s tać.
*** Perkusiści są tacy seksowni. Emma s ły s zał a w g ło wie g ło s Kels ey , n awet k ied y Ky le zak ła‐ d ał ręk awic e k u ch en n e i o twier ał p iek arn ik , żeb y wy j ąć p izz ę, k tó r ą p rzy r ząd ził s am. M iał n a s o b ie lev is y i k o s zu lk ę, ale zd jął b u ty i s k arp etk i. Krąż y ł ter az b o s o p o s wo ‐ jej leś n ej ch atc e. Fak t, że k o s zu lk a term iczn a z d łu g im i ręk awam i d o s k o n al e p o d k re‐ ś lał a jeg o wy k s ztałc o n e p rzy k o s zy k ó wc e mięś n ie, ró wn ież n ie o k az ał s ię p o m o cn y . Prawd ę mó wiąc, Ky le wy g ląd ał lep iej n iż w lic eu m. M iał s zers ze ram io n a i p ewn o ś ć zam ias t d u my w s p o s o b ie p o r u s zan ia s ię. No i b y ł ś wietn y m p erk u s is tą. Led wie u d ał o jej s ię p o ws trzy mać p rzy p ły w rad o ‐ ś ci, k ied y n iem al b ez tru d u ro zp is ał ry tm d o p io s en ek , k tó r e wy b rał a n a wes el e. On a zag ra n a s am ej cer em o n ii w mal eń k iej k ap lic y p o rt o wej, ale jeg o b ęb n y d o s tarc zą g o ‐
ś cio m n a p rzy j ęc iu p o z y ty wn y ch wib rac ji. Sk o ń c zy ło s ię n a jam s es s io n ; aż zac h ciał o jej s ię ś p iewać, g d y b y ty lk o zn ał a s ło wa. Kels ey wy m y ś lił ab y co ś n a p o c zek an iu , wzięł ab y mik ro f o n i międ zy ich riff y wp ló t łb y s ię jej b lu e s o wy g ło s . Emma tak d o b rze s ię b awił a, że zap o m n iał a o zło ś ci. I n awet zg o d ził a s ię n a p ó ź‐ n ą p izz ę u n ieg o . Ty lk o ten jed en raz. Po d o b ał jej s ię ten d o m. M ały , z jed n ą s y p ialn ią i o min im al is ty czn y m wy s tro ‐ ju . M iał d wa o k n a z łu k am i – jed n o w s y p ialn i, d ru g ie w s al o n ie – wy c h o d ząc e n a mias teczk o Deep Hav en . Wy d awał o s ię, że s o s n o wa p o d ł o g a b y ła n ied awn o o d n awia‐ n a. Z lś n iąc ej p o wierzch n i u n o s ił s ię zap ach o lej u lip o weg o . Ku ch n ia też wy g ląd ał a n a ś wież o u rząd zo n ą – p iek arn ik i lo d ó wk a ze s tal i n ier d zewn ej, s zafk i z czarn eg o g ran it u . M o g łab y tu zam ies zk ać. J as n e, p rzy d ał o b y s ię tu d o t k n ięc ie k o b iec ej ręk i, ale Emm ie wy s tarc zał o o k n o wid o k o we, za k tó r y m ro zt ac zał a s ię n o c, ś wiat ło g wiazd o d ‐ b ij ał o s ię w taf li jez io r a, a g ał ęz ie s o s en u g in ał y s ię p o d cięż ar em ś n ieg u . – Uwielb iam twó j d o m ek . Po ł o ż y ł b lac h ę n a s zafc e, wziął n ó ż o b r o t o wy i zac zął k ro i ć p izz ę n a k wad rat y . Aro m at czo s n k u i k u rc zak a o raz s ło d k a wo ń ś wież ej b az y lii u n o s ił y s ię w p o wiet rzu , s p rawiaj ąc, że k is zk i g rał y Emm ie mars za. – Dzięk i. Ku p ił em g o o d No ah i An n e Stan d in g -Bea ró w. Zat rzy mal i g o w n a‐ d ziei, że wró c ą tu p o s taż u s p ec jal iz ac y jn y m An n e, ale n ajwy raźn iej p o t rzeb o wal i k as y n a k tó r ąś z miejs k ich in ic jat y w No ah . Zak ład a cen t ru m mło d zież o we w Du l u th . Wiem, że ch atk a jes t mała, ale s p o d o b ał a mi s ię ju ż wted y , k ied y No ah ją b u d o wał. M iał em jak ieś d wan aś cie lat, k ied y s ię tu p rzep ro wad ził i zac zął p ro wad zić letn i k emp in g . Po m ag ał em mu z d ac h em i s k ry cie zaws ze ch ciał em tu zam ies zk ać. Os u n ęł a s ię n a ru s ty k aln y s to ł ek b ar o wy wy k o n an y z o cio s an eg o d rewn a b rzo z y i p o s tawił a s to p ę n a n ajn iżs zy m s zczeb elk u . – Nie mo g ę u wier zy ć, że zro b ił eś d la mn ie p izz ę. Zs u n ął d la n iej k awał ek n a tal erz. – To lep s ze n iż k an ap k a, k tó r ą b y łem ci d łu żn y ? – M o że. – Un io s ła s wo j ą p o rc ję. Cias to b y ło ch ru p k ie, czo s n ek i b az y lia two ‐ rzy ły z b iał y m s o s em id ea ln e p o ł ąc zen ie. Zaws ze tak d o b rze ją k arm ił. – A co z Pierr e’s ? – Nie d o wo ż ą. I n ie ro b ią p o r ząd n eg o cien k ieg o cias ta. Złap ał a n itk ę mo zz ar ell i, k tó r a p rzy k lei ła jej s ię d o b ro d y . – Co ś ro d ę w p o r ze lu n c h u ch o d ził am d o Pierr e’s n a lu n ch . Cała n as za p aczk a ła‐ d o wał a s ię d o s am o c h o d u Kels ey … – M o j eg o s am o c h o d u . Przek az ał em jej g o w s p ad k u . – A więc s tąd ten zap ach . Przep o c o n y ch s k arp et ek . – Wy s zczer zy ła zęb y w u ś miec h u . – J ec h al iś my tam, wy c h y laj ąc s ię p rzez o k n a, p o c h łan ial iś my jed zen ie i ru s zal iś my z p o wro t em p rzez wzg ó r ze, zan im zad zwo n ił d zwo n ek n a p iąt ą lek c ję. – M y z J as o n em ch o d zil iś my n a lu n ch tam, g d zie s p rzed aj ą taco . Ro b il i p u s zy s te cias to . Na s amą my ś l ś lin k a mi ciek n ie.
– Ter az d ają tam tajs k ie jed zen ie n a wy n o s . – Azjat y ck a k u ch n ia ry ch ło w czas p o j awił a s ię w men u Deep Hav en . Emma wzięł a k o l ejn y k awał ek . – J as o n i Nic o l e s ą u ro c zą p arą. – No . Farc iarz. – Ky le n ał o ż y ł s o b ie p izz ę n a tal erz i ch ciał u s iąś ć n a d ru g im s to łk u . Ale o n a ws tał a. – Zjed zm y n a d wo r ze. Sk rzy wił s ię, ale zlek c eważ y ła g o , p o r wał a n ar zu tę z k an ap y i wes zła n a tar as wy ‐ ch o d ząc y n a jez io r o . Rześ k ie p o wiet rze wś liz n ęł o s ię p o d p rzy k ry cie, ale o p at u lił a s ię d o k ład n iej i u s iad ła wy g o d n ie n a b rzeg u , p o d d as zk iem. – Tam jes t zimn o . – Wy ł aź, Pan ie Ciep ło l u b n y . Ob iec u j ę, że n ie zam arz n ies z n a ś mierć. Ws u n ął b u ty , zał o ż y ł k u rtk ę i zg arn ął k u rz, zan im u s iad ł. – M o ja p izz a jes t zimn a. – Ale s p ó jrz w g wiazd y . – Lś n ił y w ciemn o ś ci n o cy . Wy c iąg n ęł a d ło ń , jak b y ch ciał a p o c h wy cić jed n ą z n ich . – W Cit ies n ie ma tak ich wid o k ó w. – Ch y b a n ig d y n ie zwrac ał em n a to u wag i. – Nie zwrac ał eś u wag i n a g wiazd y ? – Po k ręc ił a g ło wą i u g ry zła k awał ek p izz y . Ach , mimo zimn a jeg o p izz a z czo s n k iem i k u rc zak iem s p rawiał a, że Emma n iem al p rzewrac ał a o czam i z zad o wo l en ia. – Kied y ś , w ciep łe lip c o we wiec zo r y , k ład ły ś my s ię z Kels ey w was zy m o g ro d zie i wy p at ry wał y ś my s p ad aj ąc y ch g wiazd , żeb y mó c p o m y ś leć ży czen ie. – Czeg o s o b ie ży czy łaś ? Po p at rzy ła n a n ieg o . – Nie p o wiem. Zmru ży ł o czy , p o jeg o twar zy p rzem k n ął u ś miech . M iał fajn y zar o s t – jas n y , ale z ru d awy mi ref lek s am i. – Ko n c ert ó w w Cit ies ? Rac zej ran d k i z miejs co wy m k o s zy k ar zem, ale… – Nie, rac zej n ie. Kels ey mar zy ła o zro b ien iu czeg o ś z n as zą mu z y k ą, miał a o p ra‐ co wan y cały p lan n a p rzy s zło ś ć. J a… ja lu b ił am Deep Hav en . M y ś lał am, że b ęd ę tu mies zk ać d o k o ń c a ży cia. Zas tan o wił s ię p rzez ch wil ę, p o czy m d o k o ń c zy ł s wó j k awał ek . Od ło ż y ł tal erz. – J a n ig d y n ie ch ciał em tu mies zk ać. Ty m raz em to o n a s ię n ac h mu r zy ła. – M y ś lał am, że k o c h as z Deep Hav en . Ws u n ął s iln e d ło n ie międ zy k o l an a. Ok ej, więc mo że to b y ło tro c h ę g łu p ie – aczk o lwiek ro m an t y czn e – że wy c iąg n ęł a g o n a d wó r w ten mró z. – Ko c h ał em, ale u waż ał em, że jes t d la mn ie za małe. Ch ciał em g rać w Timb erwo ‐ lv es alb o lep iej, w Lak ers ach lu b w Bu ll s ach . Wid ział em ty lk o s wo j ą p rzy s zło ś ć. – To b y ła ś wiet lan a p rzy s zło ś ć. Sp o rt o we s am o c h o d y , wielk ie d o my . Ch ee rl e‐
ad erk i. Ale n ie u ś miech n ął s ię n a tę u s zczy p liwą u wag ę. – Wy r zu cil i mn ie z d ru ży n y Bu ll d o g s n a M in n es o t a Du l u th p o p ierws zy m ro k u . – Wy r zu cil i? J ak to ? Od wró c ił wzro k . – Od b ił o mi. Zac zął em imp rez o wać n a camp u s ie, n ie p o j awił em s ię n a k ilk u tre‐ n in g ach . Zd jęl i mn ie z b o i s k a i s trac ił em s ty p en d iu m. – Sp o jr zał n a s wo j e d ło n ie. – By łem wted y b ard zo s am o l u b n y . Och , Ky le. M iał a p o c zu cie, że właś n ie p o wier zy ł jej taj emn ic ę, k tó r ej n ie zd ra‐ d zał k ażd ej n ap o t k an ej o s o b ie. – Przy k ro mi. – No , có ż. Śmierć Kels ey ch y b a u ś wiad o m ił a mi, że marn u ję s o b ie ży cie. Prze‐ n io s łem s ię n a wy d ział p o l ic y jn y d o Alex an d ria Tech n ic al Co ll eg e i p o s tan o wił em wró c ić d o Deep Hav en , d b ać o b ezp iec zeń s two . Po n ieważ n ie b y ł w s tan ie o ch ro n ić s wo j ej s io s try . Nag le jeg o o d d an ie d la teg o mias teczk a n ab rał o s en s u . – I co ? – Co „co ”? – Db as z o b ezp iec zeń s two ? J ak ci id zie? – Nie wiem. Star am s ię. Wczo r aj p o ws trzy mał em s zo p a p rzed zjed zen iem ś miec i p an i Sch u ltz. – M u s iał eś u ży ć b ro n i? To p y tan ie wy wo ł ał o u n ieg o lek k i u ś miech . – Pró b u j ę też wp aś ć n a tro p zab ó jc y z Harb o r City . – J ak ieg o zab ó jc y ? – Nie s ły s zał aś o ty m? Po k ręc ił a p rzec ząc o g ło wą. – To ten s am in c y d en t, w k tó r y m u cierp iał a mo ja mama. Włam an ie d o M o c h a M o o s e. Zg in ęł a ek s p ed ien tk a, mo j ej matc e u d ał o s ię u ciec. – Och , to s tras zn e. – M amy b ard zo n iewiel e p o s zlak i jes zc ze żad n y ch p o d ejr zan y ch . – A czy two j a matk a wid ział a ich twar ze? M o że p o t raf ił ab y ich ro zp o z n ać? Przes zed ł g o d res zcz, a o n a właś n ie miał a zap ro p o n o wać, żeb y wró c il i d o ś ro d k a. – M o ja matk a u d er zy ła s ię w g ło wę i n ic n ie p am ięt a. – Nic? – M ama ws p o m in ał a co ś o u p ad k u No e ll e. Zac zerp n ął p o wiet rza i wy p u ś cił je z p łu c p o wo l i, jak b y to b y ł p ap ier o s o wy d y m. – Właś ciwie to n ie p am ięt a o s tatn ich d wu d zies tu p ięc iu lat ży cia. Emma zam arł a, zab rak ło jej s łó w. – Nie p am ięt a ś lu b u z mo im o jc em an i żad n eg o ze s wo i ch d ziec i. – Kels ey . Po k ręc ił g ło wą. – Nie p am ięt a jej ży cia an i ś mierc i.
Emma p rzy c is n ęł a d ło ń d o u s t. Zap at rzy ła s ię w ciemn o ś ć. – Przy k ro mi, Ky le. Two j a ro d zin a mu s i b y ć zro zp ac zo n a. – Oczy wiś cie, wy p ad k u też n ie p am ięt a, co n ar aż a ją n a n ieb ezp iec zeń s two . Nie zn am y s p rawc y . J eś li p o z n a jej to żs am o ś ć, mo że p o n ią p rzy jś ć, n ie zd aj ąc s o b ie s p rawy , że o n a g o n ie p am ięt a. Zn ó w zad rżał. W o d p o wied zi n a to i n a s ło wa, k tó r e p ad ły , Emma u ch y lił a n a‐ rzu tę, żeb y też s ię p rzy k ry ł. – Zn ajd zies z g o , Ky le. J es tem teg o p ewn a. Przez ch wil ę p at rzy ł jej w o czy . Lic ea ln y b o h at er ro zp ły n ął s ię w p o wiet rzu . Ob o k n iej s ied ział k to ś , k o g o lu b ił a b ard ziej. Prawd ziwy b o h at er. Przy s u n ął s ię d o n iej s zy b k im ru ch em. Czu ła b ij ąc e o d n ieg o ciep ło . – W d zień wid ać s tąd całe mias teczk o . Po rt, lat arn ię p rzy fal o c h ro n ie, p o s te‐ ru n ek s traż y p rzy b rzeżn ej. Smaż aln ię ry b … – Kied y ś my ś lał am, że ws zy s tk ie mias teczk a p ach n ą p al o n y m d rewn em. Zaś miał s ię. – Kemp in g miejs k i z p rzy c zep am i, a n awet Art is t’s Po i n t. – Sp ęd zał y ś my tam z Kels ey d u żo czas u , k o mp o n o wał y ś my . M ó wił a, że n ad wo d ą lep iej jej s ię my ś li. – J es teś n ies am o wit ą g it ar zy s tk ą – p o wied ział. – Ch ciałb y m zn ać cię w lic eu m. – Sp o jr zał n a n ią. By ł tak b lis k o , że wid ział a ś wiat ło k s ięż y ca o d b ij aj ąc e s ię w jeg o o czach . – To zn ac zy , n ap rawd ę cię zn ać. Bawil ib y ś my s ię ś wietn ie n a jam s es s io n : ty , ja i Kels ey . – Zaws ze ch ciał a, żeb y ś p rzy s zed ł, ale n ie p o z wo l ił ab y m jej. – Dlac zeg o ? Po s łał a mu s p o jr zen ie. I wted y ją p o c ał o wał. Czu le, d o k ład n ie tak jak n a p ark in g u , p alc am i mu s k aj ąc jej b ro d ę, p rzy c iąg aj ąc ją d o s ieb ie. Smak o wał lek k o czo s n k iem, s ło d k ą b az y lią i p ach n iał jak mężc zy zn a w d żin s ach i wełn ian y m s wet rze, s iln y i zd o ln y d o s łu żb y i o b ro n y , n a k tó r y m mo żn a p o l eg ać. Wp lo t ła p alc e w jeg o wło s y i o d wzaj emn ił a p o c a‐ łu n ek , z ró wn ą czu ło ś cią. Ky le o d s u n ął s ię, u ś miech ro zl ał mu s ię p o twar zy . Zet k n ęl i s ię czo ł am i. – Bo b y łeś zb y t k u s ząc y – s zep n ęł a. – Przes tał ab y m g rać i p o p ro s tu g ap ił ab y m s ię n a cieb ie, jak u d er zas z w b ęb n y . – Perk u s iś ci s ą s ek s o wn i, wies z? Otwo r zy ła u s ta, o d c h y lił a s ię. – Co ? – Kels ey s tawał a p rzy d rzwiach d o mo j eg o p o k o j u , s łu ch ał a, jak ćwic zę, i tak mó wił a. J ak b y to b y ł b o d ziec d o n au k i czy co ś . – M ó wił a też, że g it ar zy s tk i s ą s ek s o wn e. – Bo s ą – p o wied ział łag o d n ie i zn ó w ją p o c ał o wał, ty m raz em d łu ż ej. J u ż n ie b y ło jej zimn o , ale n ie miał a n ic p rzec iwk o , g d y o b j ął ją i p rzy c iąg n ął d o s ieb ie. – M o że Kels ey p ró b o wał a n as zes wat ać ju ż ty le lat temu .
– M o że – o d p arł a cic h o . – Wres zc ie s ię u d ał o .
Rozdział 11
Ky le n ie ch ciał o k az y wać zaz d ro ś ci, ale ta b es tia n ie d awał a mu s p o k o j u , p o d ‐ s zczy p y wał a g o , k ied y o b s erwo wał, jak J as o n tań c zy z p an n ą mło d ą. No c ch y lił a s ię k u k o ń c o wi, p o s to ł ach ro zl ewał o s ię b u rs zt y n o we ś wiat ło , a w k o m in k u w p rzy t u ln ej s ali trzas k ał o g ień . Świec e i zap ach g ał ęz i s o s n y p rzen o s ił y Ky le’a w wy o b raźn i n a zewn ątrz, p rzed p al ąc e s ię o g n is k o . By ło b y jes zc ze lep iej, g d y b y Emma wtu lał a s ię w n ieg o , o p ier ał a g ło wę n a jeg o ram ien iu , k o ł y s ząc s ię w tak t mel o d ii fal p rzy b ij aj ąc y ch d o b rzeg u . M n iej więc ej w tak i s am s p o s ó b , jak ter az Nic o l e, k tó r a p o ł o ż y ła g ło wę n a p iers i J as o n a i z zam k n ięt y mi o czam i s łu ch ał a Emmy ś p iewaj ąc ej I Don’t Want to Miss a Thing Aer o s mith . M u s iał s ię p o ws trzy my wać, żeb y n ie ch wy cić Emmy i n ie zac iąg n ąć jej n a p ar‐ k iet. Ty lk o k to b y im wted y g rał? Ky le mu s iał co ś wy m y ś lić. „Nie ch cę zam y k ać o czu , n ie ch cę k łaś ć s ię d o s n u , Bo p rzeo czę cię, a n ie ch cę p rzeo czy ć n ic… ” Właś ciwie k ażd e s ło wo mó g łb y o d n ieś ć d o Emmy . Nig d y n ie zap o m n i jej u ro ‐ czeg o zmarz n ięt eg o n o s k a wy s taj ąc eg o s p o d n ar zu ty , k tó r ą matk a u s zy ła mu z o k az ji u k o ń c zen ia s zk o ł y . Alb o teg o , jak p o z wo l ił a s ię p o c ał o wać, p o czy m p rzy l g n ęł a d o n ieg o . Może Kelsey próbowała nas zeswatać. Po win ien wted y jej p o s łu ch ać. Ale k ilk a lat temu n ie b y ł g o t ó w n a tak ą d ziew‐
czy n ę jak Emma. Prag n ął d ziewc zy n y z wielk ieg o mias ta, tak iej, k tó r a p as o wał ab y d o ży cia p o ś ró d s p o rt o wy ch s am o c h o d ó w, jak ie s o b ie wy m ar zy ł. Ale Emma… ro zb ro i ła g o w s p o s ó b , k tó r y o k az ał s ię o d u r zaj ąc y . Na p rzy k ład , k ied y s ied ziel i o s tatn iej n o cy n a mro z ie w jas n y m ś wiet le u ś miech n ięt eg o k s ięż y ca. Sp rawi, że Emma p o k o c h a Deep Hav en , że zat ęs k n i za p o wro t em – właś ciwie mo żl iwe, że częś cio wo ju ż u d ał o mu s ię to o s iąg n ąć. A wted y p o p ro wad zi ją d o o łt a‐ rza w tu tejs zej k ap liczc e. Zac zn ie ży cie, k tó r e u s n u ł w g ło wie teg o s tras zn eg o d n ia, k ied y zg in ęł a Kels ey . Kied y n a ś lu b ie s ied ział w jed n ej z o s tatn ich ławek , wy d awał o mu s ię, że to mó g łb y b y ć jeg o d zień . W mal eń k im k o ś ciel e mieś cił o s ię mn iej więc ej trzy d zies tu p ięc iu g o ś ci. By ła to k am er aln a g ru p k a jak n a mał o m ias teczk o wą u ro c zy s to ś ć, ale b y ć mo że p ara mło d a miał a k u temu s wo j e p o wo d y . Pró cz p ląs ó w, k tó r e wy k o n y wal i ter az n a p ark iec ie, J as o n i Nic o l e jes zc ze n awet n ie zat ań c zy li. J as o n , ten farc iarz, zap lan o wał s o b ie całe ży cie. Żad n y ch n ies p o d zia‐ n ek . Żad n y ch p o t k n ięć. Gd y Emma s k o ń c zy ła, J as o n wy p u ś cił Nic o l e z o b j ęć i u ś miech n ął s ię. – Co p o wies z n a o d ro b in ę Rig h t eo u s Bro t h ers ? – s zep n ęł a Emma d o Ky le’a, k ie‐ d y p ara mło d a p o c ał o wał a s ię n a ży czen ie g o ś ci. Kied y p o d es zła d o mik ro f o n u , zn al azł s wo j e n u ty . „Ach , ma mił o ś ci, k o c h an ie, Łak n ął em two j eg o d o t y k u … ” Trzy mał ry tm. M iał o ch o t ę k iwać g ło wą d o tak t u . Co b y ło w Emm ie Nels o n , co g o tak p o c iąg ał o ? Co ś więc ej n iż u ś miech alb o jej mu z y k a… Kels ey b y s ię zg o d ził a. Przeł k n ął ś lin ę. Zar az. Emma n ie p o d o b ał a mu s ię ty lk o d lat eg o , że b y ła p rzy j a‐ ció łk ą Kels ey , p rawd a? Sp o jr zał a n a n ieg o z u ś miec h em, wy t rzy mu j ąc d łu żs ze s p o jr zen ie. Po c zu ł, że za‐ cis k a mu s ię g ard ło . By ł g o t ó w, p rawd a? Go t ó w, b y p rzy c iąg n ąć Emmę d o Deep Hav en , d o s ieb ie? Kied y p o c ał o wał a g o n a u lic y p rzed 4 0 0 Bar, jeg o ży cie wró c ił o n a właś ciwe to ry . M ilk ły o s tatn ie tak t y p io s en k i. Go ś cie zac zęl i s ię zb ier ać, a p ara mło d a ru s zy ła w k ier u n k u d rzwi. Kied y wy s zli z b u d y n k u , Ky le u s ły s zał k rzy k i i wiwat y . Emma zac zęł a p ak o wać g it ar ę. – Dzięk i za ws p ó ln ą g rę, Ky le. By łeś fan t as ty czn y . Po d ziel ę s ię z to b ą p ien ięd z‐ mi… – Nie zro b ił em teg o d la p ien ięd zy , Emmo . – Uk u cn ął p rzy n iej. – A ty jes zc ze n ie wy c h o d zis z, p rawd a? – Po win n am wp aś ć d o matk i, zan im wy j ad ę z mias teczk a. Wczo r aj wiec zo r em b y ła ro zt rzęs io n a, a ja wró c ił am za p ó źn o , żeb y z n ią p o r o zm awiać. Tru d n o jej b ez
taty , n a miejs cu ma ty lk o Der ek a. A jeg o p rzez k o s zy k ó wk ę częs to n ie ma. – Nie id ź jes zc ze. Pro s zę. Sp o jr zał a n a n ieg o . Na jej u s ta p o wo l i wk rad ał s ię u ś miech . – Dlac zeg o ? – Nie zat ań c zy liś my raz em. – Yy y , ale to my g ral iś my , Ky le. – M am iPo d a. – J es teś tak i ro m an t y czn y . – Ws tał a, a o n wy c iąg n ął u rząd zen ie, d es p er ack o s zu k aj ąc czeg o ś , czy m mó g łb y ją d o s ieb ie zb liż y ć. O, ś wietn ie, s tar y alb u m Lo n e‐ s tar. Włąc zy ł Amazed. Wy j ął s łu ch awk i, o tarł jed n ą i p o d ał Emm ie. Un io s ła b rew, ale wło ż y ła ją d o u ch a, a Ky le n ac is n ął „p lay ”. – Sły s zy s z? – Co u n t ry ? – J es teś n a ws i, k o c h an ie. – Ob j ął ją i wziął za ręk ę. – Kied y ś lu b ił em tań c zy ć z mamą w k u ch n i. Op arł a s ię n a n im lek k o i p o z wo l ił a mu s ię p ro wad zić w d el ik atn y m tań c u . – „Zaws ze g d y n as ze o czy s ię s p o t y k aj ą, b u d zi s ię we mn ie u czu cie, k tó r eg o n ie p o t raf ię zn ieś ć” – zaś p iewał łag o d n ie. By ł o d n iej o g ło wę wy żs zy . Sp o jr zał a n a n ie‐ g o wzro k iem, w k tó r y m wid ać b y ło k ażd y z p o wo d ó w, d la k tó r y ch n ie mó g łb y p o ‐ zwo l ić jej o d ejś ć. Zac h ic h o t ał a, a Ky le s ły s ząc to , p o c zu ł rad o ś ć. – Tata też czas am i ze mn ą tań c zy ł. – Przy k ro mi, że ju ż g o tu n ie ma – o d p arł cic h o . – Cies zy łb y s ię n as zy m s zczęś ciem, Ky le’u . Szp ieg o wał k ażd eg o ch ło p ak a, k tó ‐ ry p ró b o wał s ię ze mn ą u mó wić, ale my ś lę, że ty s p o t k ałb y ś s ię z ap ro b at ą. – Star ałb y m s ię. I ch y b a jes tem o k ro p n ie zaz d ro s n y o k ażd eg o fac et a, z k tó r y m s ię u mawiał aś . – Przy s ięg am, że lis ta n ie jes t d łu g a. By łam p o c h ło n ięt a mu z y k ą. – J a też. M o im modus operandi b y ło zap ro s zen ie d ziewc zy n y n a b al mat u raln y n a czter y d n i p rzed fak t em. – J a n ie p o s złam n a b al. Od c h y lił s ię. – Co ? Po k ręc ił a g ło wą. – Po p ro s tu czu łam s ię… k ied y Kels ey o d es zła, ja… Nie, n ie p o t raf ił am tak . Nie p o s zła n a b al. – Och , Emmo , tak mi p rzy k ro . – W p o r ząd k u . Deep Hav en k ry je w s o b ie ty le ws p o m n ień , k tó r y ch ch ciał ab y m s ię p o z b y ć. – Nawet ty ch z o s tatn ieg o wee k en d u ? J ej u ś miech s p rawił, że zro b ił o mu s ię ciep lej. – A jak my ś lis z?
Su p er. Op arł b ro d ę o czu b ek jej g ło wy . – Więc p rzy z n aj s ię, że ch o c iaż tro c h ę zak o c h u j es z s ię w Deep Hav en . Lek k o zes zty wn iał a n a te s ło wa. – Nie wiem, Ky le. To międ zy n ami… wy d aj e s ię tak ie id ea ln e, ale jes t n ier ea ln e. – Dla mn ie jes t rea ln e. – Nie wies z o mn ie ws zy s tk ieg o . – Wiem, że mi s ię p o d o b as z. Że jes tem two i m fan em. Sp o jr zał a mu w o czy , p o czy m wy s wo b o d ził a s ię z jeg o o b j ęć, jak b y co ś ją zab o ‐ lał o . Od d ał a mu s łu ch awk ę. Po d es zła d o o k n a, żeb y p o p at rzeć n a ciemn e jez io r o . – Zaws ze k ied y ty lk o p o m y ś lę o Deep Hav en , ws zy s tk im, co wid zę, jes t Kels ey , k tó r a leży w tru mn ie tak , jak b y s p ał a. Każd e miejs ce w mias teczk u mi o n iej p rzy p o ‐ min a. Kawiarn ia, w k tó r ej s p ęd zał y ś my czas n a trzec iej lek c ji, k ied y o mij ał y ś my za‐ jęc ia. I Art is t’s Po n t, g d zie s iad ał y ś my i k o mp o n o wał y ś my , a fale u d er zał y o b rzeg . M y ś lę o b alu , k tó r y was za mama zo rg an iz o wał a d la n as w res tau r ac ji p o p ierws zy m ro k u , jak o g ląd ał y ś my faj erwerk i n ad p o rt em, s k u lo n e p o d k o c em n awet w lip c u . Gło s tro c h ę jej s ię trząs ł, a p o n im ro zl ał o s ię n iep rzy jemn e u czu cie p an ik i. – Od ś mierc i Kels ey n ie n ap is ał am an i jed n ej p io s en k i. Ch y b a n ie p o t raf ię zn a‐ leźć s łó w. – Czu ł s ię n iep ewn ie, jak b y s tał n a k rawęd zi ciemn eg o k am ien is teg o k lif u , a czy jaś d ło ń p o p y ch ał a g o p o wo l i d o p rzo d u . Uczu cie wzmag ał o s ię, k ied y Emma p at rzy ła n a n ieg o tak żał o ś n ie. – I d o teg o mó j tata. Nie ma g o tu , a ja n ie p o t raf ię s o ‐ b ie wy o b raz ić, że mo g łab y m tu mies zk ać b ez n ieg o . M iał o ch o t ę s ię ro zp łak ać. Po n ieważ tak , ro z u m iał, jak to jes t wrac ać d o d o mu , k ied y n ik t n a cieb ie n ie czek a. – Przy k ro mi – p o wied ział łag o d n ie. – Pam ięt am d zień , k ied y wró c ił em d o d o mu jak ieś trzy mies iąc e p o … p o jej ś mierc i. M ama n ad al b y ła p o g rąż o n a w żał o b ie, a Kirb y i tata p rawie ze s o b ą n ie ro zm awial i. Leż ał em w s wo i m p o k o j u , n as łu ch u j ąc jej g ło s u w k o r y tar zu . – M ó wił a, że zaws ze ro zm awial iś cie p rzed s n em. – Op o wiad al iś my s o b ie n ajl ep s ze i n ajg o rs ze mo m en t y d n ia, p o t em p o c ies zal i‐ ś my s ię n awzaj em, p rzy p o m in al iś my s o b ie, że ju tro b ęd zie lep iej. Czas am i ś p iewał a mi tę g łu p ią p io s en k ę o k u rze i k o g u cie. – Pam ięt am ją. – Zac zęł a ś p iewać mięk k o . – „Gd y n o c zap ad ła ju ż g łu ch a i ciem‐ n o b y ło w k u rn ik u ”. Zaś miał s ię. – „Słu ch aj – s zep n ęł a k u ra, b u d ząc k o g u ta p o cic h u ”. Emma o d wró c ił a s ię, a jej n erwo wy u ś miech ś cis n ął g o za g ard ło . – „Gło s zam ier ał jej w g rd y ce i ws zy s tk o s tał o s ię b ajk ą”. – „Sło d k ą ja mam taj emn ic ę. Słu ch aj, b ęd ziem y mieć jajk o ”. – Ter az też miał o ch o t ę p łak ać, b o n ag le w o czach Emmy zo b ac zy ł Kels ey . Pro m ien n ą, ro z eś mian ą, p ięk n ą. Od wró c ił s ię, n ie mo g ąc zn ieś ć g wałt o wn eg o p o r y wu emo c ji, k tó r y wy wo ł ał a ta g łu p ia p io s en k a. I teg o , jak n iem o żl iwe łag o d n y b y ł g ło s Emmy . Po d es zła d o n ieg o o s tro żn ie i
p o ł o ż y ła d ło ń n a jeg o ram ien iu . – Wiem, jak tru d n o b y ło ci wrac ać d o d o mu p o jej o d ejś ciu . Zam k n ął o czy . By ły mo k re. Wo w, n ie tak wy o b raż ał s o b ie ro m an t y czn y czas z u k o c h an ą. Wciąż s ły s zał p io s en k ę Lo n es tar, k tó r a g rał a cic h o w tle. Ky le wy ł ąc zy ł ją i zag ap ił s ię n a iPo d a. – Ok ro p n ie. Ale g o rs ze b y ło to , że mn ie tam wted y n ie b y ło . Czu łem s ię tak i b ez‐ s iln y . Wp at ry wał a s ię w n ieg o p rzez d łu żs zą ch wil ę. Wy j ęł a mu iPo d a z ręk i. Przejr zał a p lay l is tę. – Nie wier zę, że jes teś fan em Gart h a Bro o k s a. – Wy b rał a p io s en k ę, wzięł a jeg o s łu ch awk ę i wło ż y ła ją s o b ie d o u ch a. – „Ws p o m in am czas , g d y tań c zy liś my w ś wiet le g wiazd ” – zaś p iewał a, p at rząc n a n ieg o p ięk n y mi o czam i. Wziął ją w ram io n a i co ś w n im p ęk ło . – Deep Hav en to n ie ty lk o s mu tn e ws p o m n ien ia, Emmo . M u s zę w to u wier zy ć. I ty też. Nie trzeb a p am ięt ać ty lk o n ajg o rs zeg o . M o że… mo że jes teś my w s tan ie p o ‐ mó c s o b ie n awzaj em w p rzy wo ł an iu d o b ry ch ws p o m n ień . Przy g ląd ał a s ię mu , zas tan awiaj ąc s ię n ad zn ac zen iem ty ch s łó w. – Nie mas z d o b ry ch ws p o m n ień ? – s p y tał. Wzięł a o d d ech . – Pewn ie, że mam. Po p ro s tu … – Po z wó l mi s o b ie p o m ó c, p ro s zę. Nie żeg n aj s ię jes zc ze, Emmo . Do p ó k i n ie s k o ń c zy my tań c zy ć.
*** Dopóki nie skończymy tańczyć. Emma jec h ał a d o d o mu w ś wiet le g wiazd , my ś ląc o zap ac h u Ky le’a, o jeg o n ies a‐ mo wit y ch o b j ęc iach . W ciąg u d wó ch d n i u d ał o mu s ię zag łu s zy ć p rześ lad u j ąc e ją ws p o m n ien ia Deep Hav en . Sp rawiał, że zac zy n ał a d o s trzeg ać co ś więc ej. Więc mo że zo s tan ie w Deep Hav en jes zc ze tro s zk ę d łu ż ej. Zat rzy mał a s ię n a p o d j eźd zie p rzy d o mu . Świat ła b y ły p o g as zo n e. Po wes el u Ky le zab rał ją d o s ieb ie, d ał n a p rzeb ran ie lu źn y s tró j d o jazd y n a s k u ter ze i zwab ił n a ty ln e s ied zen ie p o j azd u . Trzy mał a s ię jeg o k u rtk i, a o n p o wió zł ich p rzez las i mias teczk o aż n a Ho n ey m o o n Blu ff, g d zie o b s erwo wal i, jak k s ięż y c zo s tawia s reb rn e ś lad y n a fal ach jez io r a.
Wy ł ąc zy ł s iln ik , ab y wraz z Emmą ch ło n ęl i p ieś ń n o cy . W ciemn o ś ci jeg o g ło s b rzmiał czy s to i cic h o . – Lat em p rzed mo im wy j azd em d o co ll eg e’u wy b ral iś my s ię n ad jez io r o M cFar‐ lan d n a s p ły w can o e. Kels ey i ja p ły n ęl iś my jed n ą ło d zią, a tata, mama i Kirb y d ru g ą. Ro zb il iś my n am io t, a tata p rzy r ząd ził n ad o g n is k iem s wo j e u lu b io n e b u ł eczk i. O ile p am ięt am, ws zy s tk ie zjad ł p ies . Ale n ajl ep iej ws p o m in am ch wil ę, g d y Kels ey o b u ‐ d ził a n as s k o r o ś wit, zan im ws tał o s ło ń c e, i k az ał a wy p at ry wać „g wiazd y zar an n ej”. Nig d y teg o n ie zap o m n ę: s ied ziel iś my w can o e, z wio s łam i n a k o l an ach , zmarz n ięc i, czek aj ąc, aż n a h o r y zo n c ie p o j awi s ię Wen u s . Po wied ział a, że to jej u lu b io n a p o ra d n ia, że Bó g p rzy p o m in a o s wo j ej wiern o ś ci tu ż p rzed ś wit em. Emma zes zła ze s k u ter a i u s iad ła n a ławc e p rzy s to l e p ik n ik o wy m. J ej s tró j d o jazd y s zel eś cił w s zty wn y m u ś cis k u mro z u . – Kels ey miał a wielk ą wiar ę. Zaws ze tro c h ę s ię zło ś cił am, że p o t raf ił a p at rzeć n a ży cie tak p o z y ty wn ie. J ak b y n ic jej n ie ru s zał o . Po d s zed ł d o n iej i u s iad ł o b o k , tak że s ty k al i s ię ram io n am i. – Wiel e s p raw ją ru s zał o . Na p rzy k ład k ied y J azz, ten d ziec iak z mo j ej k las y , zg i‐ n ął w wy p ad k u n a s n o wb o a rd zie. Op łak iwał a g o , ch o c iaż led wo g o zn ał a. – Pam ięt am g o . To ten , k tó r y lu b ił p ić Dr Pep p er? – M y ś lę, że p o r u s zy ła ją p rzy p ad k o wo ś ć teg o zd ar zen ia. – Wies z, n ap is ał a o n im p io s en k ę. O lu d ziach , k tó r zy p rzec h o d zą p rzez ży cie, o d c is k aj ąc p iętn o w id ea ln y m ś wież y m ś n ieg u . – By ła ws p an iał ą p o e tk ą. – Gd y mó wił, z jeg o u s t wy d o b y wał a s ię p ara. – Kels ey p o wied ział a mi k ied y ś , że w wier ze n ie ch o d zi o to , żeb y u fać Bo g u , k ied y jes t łat wo . Wiar a p o j awia s ię wted y , g d y Bó g wy d aj e s ię d al ek i. – J ak p rzed ś wit em, g d y g wiazd y b led n ą? – I ws ch o d zi g wiazd a zar an n a. J eg o g ło s b y ł jak mel o d ia, ro zb rzmiewał w n iej s ło d k o . Ale mo że to o n a p o p ro s tu u tk n ęł a w mro k u n o cy . Sied ziel i n a ławc e i zd ec y d o wan ie za d łu g o ro zm awial i o s wo i ch ws p o m n ien iach z Deep Hav en . Ky le rel ac jo n o wał jej mecz k o s zy k ó wk i o mis trzo s two s tan u , ale zar az p rzes zed ł d o tren in g ó w w Alex an d rii. On a o p o wied ział a mu o Tim ie, Brian ie i in n y ch k o l es iach , z k tó r y mi wy s tęp o wał a. Ucich ł, k ied y wy m ien ił a k ilk a miejs c, g d zie o d ‐ b y wał y s ię k o n c ert y . Wres zc ie, k ied y zac zęł a d rżeć z zimn a, p o s ad ził ją n a s k u ter ze i o d wió zł d o d o mu . M iał a o ch o t ę zo s tać w tej b ajc e, o g rzewać s ię p rzy o g n iu , k tó r y Ky le ro zp al ił w k o m in k u . Ale żad n em u z n ich n ie p rzy n io s ło b y to n ic d o b reg o , g d y b y o b u d ził a s ię w jeg o ram io n ach . Nawet g d y b y b y ł tak im d żen t elm en em, za jak ieg o p o d awał s ię n a p ark in g u p rzed n al eś n ik arn ią. M iel i za to p ó jś ć n a n al eś n ik i k o l ejn eg o ran k a. Któ r a d ziewc zy n a o d m ó wił ab y temu u ś miec h o wi? Od wió zł ją d o s am o c h o d u , k tó r y s tał s am o tn ie n a p ark in g u p rzy Car ib o u Rid g es i tam s ię ro zs tal i. Gru b o p o p ó łn o c y wjec h ał a z ch rzęs tem n a p o d j azd . Stał a jes zc ze
p rzez ch wil ę w ś wiet le lamp y g ar aż o wej, n as łu ch u j ąc s zu mu wiat ru i fal – n ajł ag o d ‐ n iejs zej k o ł y s an k i d la s erc a. Zam ias t jed n ak wejś ć d o d o mu , ws p ięł a s ię n a s try ch g ar aż u . Ks ięż y c o ś wiet lał s tar e b rąz o we k rzes ło , n a k tó r y m s ied ział a Kels ey . Kels ey b rzd ąk ał a o czy wiś cie n a czarn y m g ib s o n ie. Op an o wał a g rę wy s tarc zaj ą‐ co , żeb y wied zieć, jak złap ać ak o rd . U jej s tó p leż ał y n u ty . Co tak długo? Czekam tu godzinami. Posłuchaj nowej piosenki. Jeszcze jej nie skończyłam, ale mamy początek. Emma p o d es zła, u s iad ła o b o k . Kels ey o d r zu cił a b lo n d wło s y i zag rał a. Emma ju ż wied ział a, g d zie mo g łab y d o d ać lick , zmien ić ch wy t, ale zar az u rzek ł ją tek s t. „Są w ży ciu tak ie mar zen ia, Któ r e s ię n ie s p ełn iaj ą. M y ś lis z, że wiatr je ro zwiewa, Że Nieb o ju ż zap o m n iał o . Lecz On n ad to b ą czu wa”. Emma zam k n ęł a o czy i p o g rąż y ła s ię w b ezr u ch u , p o z wal aj ąc p io s en c e wy ‐ b rzmieć. Wy p ełn ił o ją mo cn e wib rat o Kels ey . Wres zc ie włąc zy ła ś wiat ło . Na p o d ł o d ze ze s k lejk i leż ał o waln y wełn ian y d y wan , a n a s to l e s p o c zy wał y k artk i – n iek tó r e zap is an e p rzez Kels ey , in n e p rzez Emmę. Nie s k o ń c zy ły tamt ej p io s en k i. Po d n io s ła p ap ier y i p rzy jr zał a s ię im, ro zważ aj ąc, czy złap ać za g it ar ę. Zaś p iewał a a cap p ell a; miał a s łab y g ło s . „Sp ad aj ąc a g wiazd a is k rzy s ię n a n ieb ie. Wres zc ie s p ełn ia s ię ży czen ie… d la cieb ie”. Od ło ż y ła k artk i, żał u jąc, że Kels ey n ie u k o ń c zy ła p io s en k i. Emma wid ział a o cza‐ mi wy o b raźn i, jak p rzy j ac ió łk a p at rzy n a n ią, u ś miec h a s ię s zer o k o i zac zy n a n u cić. – Co s ię s tał o z zak o ń c zen iem? – Do p ier o co wp ad łam n a p o m y s ł p io s en k i. J es zc ze n ie wiem, jak s ię k o ń c zy . Ja też nie, Kelsey. Wted y u s ły s zał a, jak Ky le n u ci w ciemn o ś ci, tań c ząc z n ią d o p io s en k i Gart h a Bro o k s a o zd an iu s ię n a s zczęś liwy traf i zd ec y d o wan iu s ię n a b ó l, b y leb y ty lk o za‐ tań c zy ć ch o ć raz. Ale o n a n ig d y n ie k ier o wał a s ię wiar ą w lo s , w p rzez n ac zen ie. Co k az ał o jej s ą‐ d zić, że to Bó g zab rał Kels ey . Zam ias t n iej. Emma zat rzy mał a tę my ś l – zimn ą, b ru taln ą. Wy ł ąc zy ła ś wiat ło i wes zła d o d o mu . Ran o o b u d ził ją aro m at b ek o n u i s k rzy p ien ie p o d ł o g i. Przez ch wil ę p o c zu ła s ię tak , jak b y zn ó w miał a s ied emn aś cie lat.
Hej, Ems, chcesz śniadanie? Sły s ząc s k rzy p ien ie p an el i n ad s wo j ą s y p ialn ią w p iwn ic y , zaws ze wied ział a, k ied y o jc iec wrac ał z n o ck i alb o wy c h o d ził n a p o r an n ą zmian ę. M u s iał a s ię p iln o ‐ wać, żeb y ter az n ie n as łu ch iwać d o m o wy ch o d g ło s ó w i n ie czu ć aro m at u jaj ek , k tó r e tata co d zien n ie p rzy r ząd zał. Leż ał a wy c iąg n ięt a, z ręk ą zar zu co n ą za g ło wę. Zu p ełn ie n ie ro z u m iał a teg o n a‐ g łeg o p rzy p ły wu ws p o m n ień . Ale mo że n ie b y ło to tak ie złe. Ojc iec s tał w k u ch n i, miał n a s o b ie mu n d u r i n al ewał k awę d o k u b k a. M atk a, w cias n o zawiąz an y m ró ż o ‐ wy m s zlaf ro k u , o b c ał o wy wał a ich p rzed wy jś ciem d o s zk o ł y i p rac y . Co mó wił Ky le o p o m o c y w o d n al ez ien iu d o b ry ch ws p o m n ień ? Os tatn iej n o cy Kels ey i jej p io s en k a. Dziś o jc iec. Czy li mo że p o t raf ił ab y zn ó w zak o c h ać s ię w Deep Hav en , zn al eźć tu s p o s ó b n a ży cie. Zwłas zc za z Ky le’em u b o k u . M o g łab y p o m ag ać mam ie, wp ro wad zić s ię n a s try ch , zac ząć g rać n a wes el ach i k o n c ert ach w mias teczk u . Zn ał a mn ó s two mu z y k ó w, k tó r zy ży li z wy s tęp ó w w o k o l i‐ cy . Emma zrzu cił a z s ieb ie k o łd rę i p o c zu ła ch łó d . Zad rżał a, o tu lił a s ię więc s zlaf ro ‐ k iem i ws u n ęł a s to p y w s k ó r zan e k ap c ie. Kied y s zła p o s ch o d ach , d es k i s k rzy p iał y . Na wid o k matk i, k tó r a s tał a p rzy k u ch en c e i s maż y ła jajk a, mu s iał a u k ry ć n ied o r zeczn y cień ro zc zar o wan ia. – Cześ ć, mamo . M atk a s ię o d wró c ił a. Dziś wy g ląd ał a p ro m ien n iej, eman o wał a en erg ią, k tó r a wy ‐ d awał a s ię n iem al s u rr ea lis ty czn a. – Emma! Us maż ę ci jajk a. – Nie, d zięk i. Umó wił am s ię n a ś n iad an ie. – Ah a. – Ale mimo o d m o wy có rk i u ś miech n ie zn ik ał jej z twar zy . – J a właś ciwie też. M u s zę s ię zb ier ać. Po p ro s tu p o m y ś lał am, że p rzy g o t u ję co ś d la Der ek a. – Nał o ‐ ży ła jajk a n a tal erz. – Po d g rzej e s o b ie. – Wło ż y ła tal erz d o lo d ó wk i i p o s zła d o p rzed s io n k a. Us iad ła n a ławie i s ięg n ęł a p o b u ty . – Nie id zies z d o k o ś cio ł a? – Nie ty m raz em. Emma n ac h mu r zy ła s ię. – J eś li ch ces z, żeb y m z to b ą p o s zła, to p ó jd ę. M atk a s p o jr zał a n a n ią z zas k o c zen iem. Po k ręc ił a p rzec ząc o g ło wą i zn ó w n a‐ ch y lił a s ię p o b u ty . Tro c h ę s ię s k rzy wił a. – Nad al b o li cię k ark ? – J u ż jes t o n ieb o lep iej. – Ws tał a, ch wy cił a p łas zcz. – Pewn ie mu s is z iś ć. Za‐ d zwo ń , k ied y wró c is z d o d o mu . – Właś ciwie to mo g łab y m zo s tać n a k ilk a d n i. – Nie mas z żad n y ch k o n c ert ó w? – M am… mam k ilk a d n i wo ln eg o . M atk a u n io s ła b rwi, ale o d wró c ił a s ię i s ięg n ęł a p o to r eb k ę.
– Świetn ie. M o ż es z mi p o m ó c s p ak o wać rzec zy z two j eg o p o k o j u . I tak my ś la‐ łam, żeb y to zro b ić. – Sp ak o wać mo je rzec zy ? – Emma czu ła s ię tak , jak b y o b s erwo wał a s am o c h ó d , k tó r y wp ad a w p o ś lizg n a lo d zie, a o n a n ie wie, co zro b ić. – Dlac zeg o ? Lee u ś miech n ęł a s ię aż n ad t o p ro m ien n ie, aż za b ard zo s k wap liwie. Wid ząc to , Emma p o c zu ła u cis k w p iers i, ch o ć n ie p o t raf ił a ws k az ać, jak i b y ł teg o p o wó d . – Bo zam ier zam s p o t k ać s ię z ag en t em n ier u ch o m o ś ci, Emmo . Tak jak mó wił am, czas o p u ś cić Deep Hav en .
*** Ky le miał czas ty lk o d o ro zp o c zęc ia s łu żb y . Przes ied ział w Blu e M o o s e Café p o n ad g o d zin ę, ale Emma n ie p rzy s zła. Przeb rał s ię w mu n d u r, o d eb rał wy t y czn e n a ten d zień , s p rawd ził rej es tr zg ło s zeń i p o j ec h ał d o k o ś cio ł a. Nab o ż eń s two właś n ie s ię k o ń c zy ło – a Ky le czu ł s ię jak s tal‐ k er, s ied ząc p o p rzec iwn ej s tro n ie u lic y i lu s tru jąc o s o b y o p u s zc zaj ąc e b u d y n ek . Zau waż y ł s am o c h ó d o jca – ten wid o k wp rawił g o w zad u m ę. O ile mu b y ło wia‐ d o m o , o jc iec n ie ch o d ził d o k o ś cio ł a o d p o g rzeb u Kels ey . Śmierć Kels ey w jak iś s p o s ó b zac h wiał a wiar ą cał ej ro d zin y . Ky le p rzy p o m n iał s o b ie włas n e s ło wa, wy p o wied zian e wczo r aj p o d ro zg wieżd żo n y m s k lep ien iem, k ie‐ d y o d d ech p ięk n ej Emmy s tawał s ię wid o czn y w mro źn y m p o wiet rzu . Kelsey powiedziała mi kiedyś, że w wierze nie chodzi o to, żeby ufać Bogu, kiedy jest łatwo. Wiara pojawia się wtedy, gdy Bóg wydaje się daleki. Po ś mierc i Kels ey Bó g n ie wy d awał s ię p o p ro s tu d al ek i. Wy d awał o s ię, że zn ik ł. Na zau fan ie trzeb a zas łu ży ć, co n ie? Tak n ap rawd ę tęs k n ił za Bo g iem, za p ro s zen iem Go o p o m o c n a mec zach . Tęs k ‐ n ił za p o c zu ciem, że Bó g jes t p o jeg o s tro n ie. Tęs k n ił za u fn o ś cią wo b ec Nieg o . Wes t ch n ął i zjec h ał ze wzg ó r za n a au t o s trad ę. Zat el ef o n o wał k to ś zn ad jez io r a Sp o o n , żeb y zg ło s ić p rzy p ad ek p rzem o c y d o m o wej. Ky le’o wi n ie d awał o to s p o k o j u . Zwłas zc za że p o d an y ad r es zn ajd o wał s ię tu ż o b o k mies zk an ia Nick el ó w. Ty lk o tam zajr zał, u p ewn ił s ię, że ws zy s tk o w p o r ząd k u . Nie p o d o b ał a mu s ię jed n ak wład c zo ś ć, z jak ą Bill y Nick el wo d ził d ło n ią p o ram ien iu s wo j ej d ziewc zy n y . Nas tęp n ie p o d j ec h ał d o Nels o n ó w. Emma p ewn ie zas p ał a. W k o ń c u wró c ił a d o ś ć p ó źn o . On p rawie n ie zmru ży ł o k a, ro zważ aj ąc tak wiel e mo żl iwo ś ci. M o że d ałb y rad ę zał at wić jej k o n c ert w Lu ck y Pen n y – o k o l iczn ej res tau r ac ji. Z p ewn o ś cią mo g łab y d o ł ąc zy ć d o lis ty mu z y k ó w wes eln y ch w Car ib o u Rid g es . A mo że p rac a w s to wa‐
rzy s zen iu mu z y czn y m? Czy p rzy p ad k iem n ie wid ział o g ło s zen ia w s k lep ie s p o ż y w‐ czy m? Ch ciał a zo s tać. Do jr zał to w jej o czach , b ły s zc ząc y ch , k ied y ją cał o wał, p rzy ‐ trzy mu j ąc za k ap t u r. Właś n ie h am o wał p rzed zn ak iem s to p u , k ied y min ęł o g o czerwo n e s u b a r u . Sp rawd ził, że k ier o wc a p rzek ro c zy ł d o z wo l o n ą p ręd k o ś ć o 3 3 k il o m et ry n a g o d zin ę. By ł zmu s zo n y u ru ch o m ić s y r en ę p o l ic y jn ą. Zjec h ał n a lewy p as , ale s am o c h ó d n ie zwo ln ił. Sy r en a zawy ła raz jes zc ze. Kier o wc a zah am o wał i zjec h ał n a p o b o c ze. Ky le wy s iad ł i p o d s zed ł d o au ta o d s tro n y p as aż er a. Zas tu k ał w o k n o . Kier o wc a n ac h y lił s ię, o p u ś cił s zy b ę i p o d n ió s ł wzro k . Emma. M iał a n a s o b ie h af to wan ą czap k ę, ró ż o wy s zal i p u ch o wą k u rtk ę. Z ty łu leż ał y wal izk a i g it ar a, a n a s ied zen iu p as aż er a p iec y k o d Fen d er a. Sp o jr zał a n a n ieg o . – Yy y , cześ ć, Emmo . J a… Do k ąd jed zies z? – Do d o mu , o k ej? Przek ro c zy łam p ręd k o ś ć? – Ty lk o tro c h ę. J ec h ał aś 8 3 . Tu jes t o g ran ic zen ie d o 5 0 . – Sp o k o , n ieważn e. Daj mi man d at. – Us iad ła g łęb iej i zac is n ęł a d ło n ie w ręk a‐ wiczk ach n a k ier o wn ic y . Dać jej man d at? – Nie ch cę d ać ci man d at u . Co s ię d ziej e? Un io s ła ręk ę, jak b y ch ciał a g o o d ep ch n ąć, ale zau waż y ł, że d rży jej b ro d a. Na‐ ch y lił s ię d o o twart eg o o k n a. – Emma, co jes t? – Pro s zę p o p ro s tu d ać mi man d at i mn ie zo s tawić, p an ie wład zo . Pan ie wład zo ? – Nie ro z u m iem. M y ś lał em, że u mó wil iś my s ię n a ś n iad an ie. Wy s tawił aś mn ie i d o teg o b awis z s ię w Szybkich i wściekłych p rzy wy j eźd zie z Deep Hav en . M y ś lał em, że zo ‐ s taj es z… – Nie zo s taj ę, jas n e? To k o n iec, Ky le. Przejr zał am n a o czy , o d p u ś cił am s o b ie g ierk i. To zab o l ał o . – Nie b awił em s ię to b ą, Emmo . Po d o b as z mi s ię. M iał a p rzes zy waj ąc y wzro k . – Dlac zeg o ? Dlac zeg o ci s ię p o d o b am? Zat k ał o g o . Bo … b o … – Tak właś n ie my ś lał am. Nie wies z. Có ż, ale za to ja wiem. Rzu cił eś n a mn ie o k iem i p o wied ział eś s o b ie: „O, u ro c za k o b ietk a, k tó r ą mo żn a zman ip u lo wać”. Wy , Hu e s to n o wie, ws zy s cy jes teś cie tacy s ami. Że co … ? – Nie mam p o j ęc ia, o czy m mó wis z. – Ch ciał eś mieć k o g o ś , k to wielb iłb y wielk ieg o Ky le’a Hu e s to n a. Ale ja n ie je‐ s tem z ty ch . J as n e, b y łam tak a, ale ju ż n ig d y więc ej. Nie p o t rzeb u j ę, żeb y ś wcis k ał mi
jak ąś b ajk ę. M o je ży cie n ie to c zy s ię w Deep Hav en . Niech zo s tan ie tak , jak jes t. – Nie, n ie mam zam iar u teg o tak zo s tawić! Ko c h as z to miejs ce i wies z o ty m. Ale s ię d o teg o n ie p rzy z n aj es z. A ja n ie mam p o j ęc ia d lac zeg o ! – Nie ch ces z wied zieć d lac zeg o . – Od wró c ił a g ło wę, wb ij aj ąc wzro k w n ad j eżd ża‐ jąc e s am o c h o d y . – Sp ró b u j b y ć ze mn ą. – Nie! Po s łu ch aj, mo że ty p o t raf is z u d awać, że n ic s ię n ie s tał o , że żad en p o ‐ my len iec n ie zawit ał d o mias teczk a i n ie zas trzel ił d wó ch o s ó b , k tó r e k o c h al iś my . Ty ch ces z o d s tawić jak ąś p ro wiz o rk ę i wp ier ać, że ws zy s tk o jes t n ap rawio n e… – To n iep rawd a. – A co ? Dlac zeg o mu s is z tu mies zk ać? – Bo to mó j d o m! I mo że p o t raf ię s p rawić, żeb y b y ł b ezp ieczn y ! – Nie ch ciał p o d n o s ić g ło s u , o p an o wał więc to n . – Nie mas z p o j ęc ia, jak ie to u czu cie, k ied y je‐ s teś p rawie d wieś cie k il o m et ró w s tąd , o d b ier as z tel ef o n o d o jca i d o wiad u j es z s ię, że k to ś zab ił two j ą s io s trę. – A ty n ie mas z p o j ęc ia, jak ie to u czu cie, k ied y jes teś o s o b ą, k tó r a miał a u mrzeć zam ias t n iej. Co … ? – Tamt eg o wiec zo r u p o win n am b y ła iś ć d o p rac y , ale miał am wy s tęp w s zk o l e. Kels ey mn ie zas tęp o wał a. A n ajg o rs ze jes t to , że też miał a p lan y : jec h ać z two j ą mat‐ k ą n a mecz. – Od wró c ił a wzro k . – Wid zis z więc, n awet n ie wiem, d lac zeg o miałb y ś ch cieć ze mn ą b y ć, Ky le. Gd y b y n ie ja, o n a b y ży ła. Och , Emmo . J eg o wś ciek ło ś ć ro zp ły n ęł a s ię w żalu wy p is an y m n a jej twar zy . – To n ie two j a win a – o d p arł cic h o . – Nie wied ział aś , że Park er s trac i p an o wan ie n ad s o b ą i zas trzel i mo ją s io s trę. Alb o two j eg o o jca. Nap rawd ę my ś lis z, że mó g łb y m mieć żal o to , że ty p rzeż y łaś ? To ch o r e. – Ter az ro z u m ies z, d lac zeg o n ie mo g ę tu mies zk ać. – To n iep rawd a i ty o ty m wies z. Po p ro s tu ch ces z w to wier zy ć, b o to łat wiejs ze n iż s tawien ie czo ł a p rawd ziwem u p ro b lem o wi. – A co to n ib y za p rawd ziwy p ro b lem, Pan ie Ws zy s tk o wied ząc y ? – Łat wiej lek c eważ y ć ws p o m n ien ia n iż u wier zy ć, że Bó g p o t raf i je u lec zy ć. Ła‐ twiej cierp ieć w s am o tn o ś ci n iż z k imś . Zas zk lił y jej s ię o czy . – No , mo że i tak . M o że my n ie p o t rzeb u j em y was , Hu e s to n ó w, żeb y ś cie n as p o ‐ cies zal i. Rad zim y s o b ie, d zięk i. Wzd ry g n ął s ię. – Nie p ró b u j ę cię p o c ies zać, Emmo . Pró b u j ę… – M n ie u wieś ć? Och . Wo w. To b o l ał o b ard ziej n iż p rzy p u s zc zał. – J eś li jes zc ze n ie zau waż y łaś , to jes tem d żen t elm en em, a p rzy n ajmn iej s tar ał em s ię n im b y ć. Nie wiem, s k ąd ci s ię to wzięł o , ale… Po t arł a o k o , a o n mimo że miał o ch o t ę ją u d u s ić, czu ł p o t rzeb ę, ab y ws iąś ć d o s am o c h o d u i p rzy c iąg n ąć ją d o p iers i. Ale b y ł w mu n d u r ze.
– Nie o d j eżd żaj – p o p ro s ił, zn iż aj ąc g ło s . – Po r o zm awiajm y . – Nie. Nie mam zam iar u b y ć d amą d o to war zy s twa, k tó r a p ad a w two j e ram io n a. Nie jes tem jed n ą z ty ch . – Nig d y n ie my ś lał em o to b ie jak o o d am ie d o to war zy s twa, Emmo . – Nie, p o p ro s tu my ś lał eś , że jes tem łat wa. Nie mu s iał eś s ię o mn ie s tar ać: p o j a‐ wił am s ię g o t o wa, żeb y s ię w to b ie zak o c h ać. Wies z co , Hu e s to n ? J u ż n ie jes tem two ‐ ją fan k ą. Alb o d aj es z mi man d at, alb o zo s tawias z mn ie w s p o k o j u . Przy jr zał s ię jej u ważn ie i d o s trzeg ł n a jej twar zy wś ciek ło ś ć. Od s u n ął s ię, zmie‐ s zan y . – Nie mam p o j ęc ia, o co ch o d zi, Emmo … Zjec h ał a z p o b o c za i ru s zy ła u lic ą. Dama d o to war zy s twa? Zac is n ął zęb y tak mo cn o , że s trzel ił a mu s zczęk a. Dama do towarzystwa? Ws iad ł d o rad io wo z u . Emma jec h ał a z p ręd k o ś cią 7 5 k il o m et ró w n a g o d zin ę. Zac zek ał, aż zn ajd zie s ię n a wzg ó r zu , g d zie zmien iał o s ię o g ran ic zen ie p ręd k o ‐ ś ci, zawró c ił i ru s zy ł p rzez las w k ier u n k u jez io r a Sp o o n . Gotowa? Nie musiał się starać? Ok ej, mo że i p rzy c iąg n ął g o fak t, że to o n a wy s zła z in ic jat y wą, ale… Dlaczego ci się podobam, Kyle? Czy mu s iał b y ć jak iś p o wó d ? M o że g d y b y zn ał o d p o wied ź, n ie jec h ałb y ter az Sp o o n Lak e Ro ad , ty lk o ś cig ał‐ b y zb ieg a n a s y g n al e. Sk ręc ił n a p ó łn o c d o mies zk an ia Nick el ó w i właś n ie mij ał n as y p , p o k ry ty lś n ią‐ cy m ś n ieg iem, k ied y co ś n ieb ies k ieg o mig n ęł o mu p rzed o czam i. Zwo ln ił i wy c o f ał rad io wó z. Tam, p o d s tert ą g ru z ó w i ś n ieg u , d o s trzeg ł b ag ażn ik s am o c h o d u . Do d g e’a Dart a. Ze zb it y m ś wiat łem. Ky le zjec h ał n a b o k i zap ark o wał k ilk a met ró w d al ej. Wid o k k as k u wy m al o wa‐ n eg o n a ty ln ej s zy b ie s p rawił, że g o s k ręc ił o . Wy s iad ł. W rześ k im p o wiet rzu wy c zu ł d o m ies zk ę p al o n eg o d rewn a b als am iczn eg o . Kied y s zed ł w k ier u n k u s am o c h o d u , ś n ieg s k rzy p iał mu p o d b u t am i. Wy d awał o s ię, że au to u tk n ęł o p o d zas p ą, ś n ieg s p ły wał k as k ad ą p o p rzed n im zd er zak u . Kto ś p o c zy n ił n ie‐ u d an ą p ró b ę k am u f laż u za p o m o c ą g ał ęz i s o s n y . Ky le zd jął je z mas k i, żeb y zajr zeć d o ś ro d k a. Ws zy s tk o wy d awał o s ię w p o r ząd k u – n a ty ln y m s ied zen iu leż ał wy ś wiech t an y k o c, a b ru d n y p ęk n ięt y k awał ek s k lejk i p o k ry wał p o d ł o g ę o d s tro n y k ier o wc y . Przy p rzed n iej s zy b ie wis iał a b iał a p lu s zo wa k o s tk a z lo g o lo k aln eg o k as y n a. Ob s zed ł s am o c h ó d . Na ś n ieg u , p rzy ty ln y m zd er zak u , wid n iał y czarn e ś lad y b u ‐ tó w. Ky le wró c ił d o rad io wo z u , zan u rk o wał p o ło m i p o s zed ł z p o wro t em d o d o d g e’a. Gd y p o d waż y ł k lap ę o d b ag ażn ik a, ro zl eg ł s ię d źwięk p ęk aj ąc eg o met al u . Nag le d rzwi s ię o two r zy ły . W ś ro d k u s p o c zy wał o ch u d e ciał o Bill y ’eg o Nick el a.
Rozdział 12
No e ll e n ie zn ał a s łó w p ieś n i, ale czu ła je. By ły w n iej n awet wó wc zas , k ied y wiern i p rzes tal i ju ż ś p iewać i zac zęl i wy c h o d zić z b u d y n k u . „Nie wiem, co mam Ci p o wied zieć, Aż d ziwn e, że tak d o b rze mi z ty m… ” Nie wied ział a, co p o wied zieć ty m ws zy s tk im mił y m lu d zio m wo k ó ł, k tó r zy s ię z n ią wit al i, p y tal i, jak s ię czu je. Brak o wał o jej s łó w n a met am o rf o z ę Elieg o w ciąg u o s tatn ich trzech d n i, n a jeg o cierp liwe zac h o wan ie. J ak ter az, k ied y b y ł o b o k i n ie d o t y k ał jej, ale s tał wy s tarc zaj ąc o b lis k o , b y o d p o wiad ać n a p o z d ro wien ia zn aj o ‐ my ch i p rzed s tawiać k ażd eg o z n ich , zan im zd ąż y li s ię z n ią p rzy wit ać. J ak b y p rzep ro wad zał in t erwen c ję. Ch ro n ił ją. Nie wied ział a też, jak n az wać p o c zu cie, z k tó r y m o b u d ził a s ię ran o w p o k o j u g o ‐ ś cin n y m; jak b y co ś s ię zmien ił o . Po c zu cie to p rzen ik n ęł o ją d o g łęb i i o d tamt ej ch wil i No e ll e miał a wraż en ie, że n ie jes t s ama. Ch o c iaż n ie miał a p o j ęc ia, k to właś n ie o b ejm u j e ją za s zy ję i p rzy c is k a d o mo ‐ h er o weg o s zal ik a. – Kied y u s ły s zał am o two i m u p ad k u i g d y n ie p rzy s złaś ty d zień temu , p o m y ś la‐ łam: O, nie. Oby tylko ta szlachetna rodzina znów nie musiała cierpieć. – Ko b iet a miał a p u s zy s te b iał e wło s y , ży czl iwe s p o jr zen ie. Ub ran a b y ła w k o s tiu m, a jej s zy ję o tu lał fio l et o wy s zal. – Dzięk i, Ed ith – o d p o wied ział Eli.
Najwy raźn iej k o s tiu m to o d p o wied n i s tró j n a n ab o ż eń s two . – Czy ja ch o d zę d o k o ś cio ł a w s p o d n iach o d d res u ? – k rzy k n ęł a ran o z s y p ialn i. Eli s ied ział n a d o le i czy tał. Ch y b a Pis mo Święt e, ale n ie p rzy jr zał a s ię d o k ład n ie. – Czas am i! – o d k rzy k n ął. – Ale g łó wn ie d żin s y . Dżin s y ? Do k o ś cio ł a? Zam ias t teg o n a ty ł ach s zaf y zn al az ła p arę s zar y ch wełn ia‐ n y ch s p o d n i i czarn y s wet er. Wło s y związ ał a w eleg an ck i k o k . Do teg o d o b rał a s reb r‐ n e k o lc zy k i, n as zy jn ik i b u ty n a o b c as ach . Kied y s ch o d ził a p o s ch o d ach , Eli p rzez cały czas s ię n a n ią g ap ił. – Co ? – Ład n ie wy g ląd as z. Nie b y ła p ewn a, d lac zeg o ten k o mp lem en t s p rawił, że zro b ił o jej s ię miło – n ad al n ic n ie czu ła d o teg o mężc zy zn y . Ale k o b iet a lu b i, k ied y s ię ją d o c en ia, p raw‐ d a? Uk ło n ił a s ię b iał o wło s ej p an i. – Zaz wy czaj wrac am y d o d o mu n a lu n ch , ale p o m y ś lał em, że mo że g d zieś p ó j‐ d ziem y – o d c iąg n ął jej u wag ę Eli. Przy t rzy mał jej p łas zcz. – Ser io ? Go t u ję w n ied ziel e? – Du s zo n e mięs o z war zy wam i. Tak , g o t u jes z co d zien n ie. Po k ręc ił a g ło wą. – J es tem fat aln ą k u ch ark ą. Otwo r zy ł p rzed n ią d rzwi, a k ied y zac zęl i ś liz g ać s ię n a zam arz n ięt ej p o wierzch ‐ n i p ark in g u , p o d ał jej d ło ń . – By łaś fat aln ą k u ch ark ą. Do s złaś d o wp rawy . Do d u ż ej wp rawy . – Przy k ry ł jej d ło ń s wo j ą. By ł to p ro s ty g es t, k tó r y s p rawił, że zro b ił o jej s ię ciep lej. – M iał em n a‐ d ziej ę, że p o p o ł u d n iu mn ie o s trzy żes z. Kied y d o t arl i d o tru ck a, d o g o n ił ich Kirb y . Eli o two r zy ł d rzwi, p o m ó g ł No e ll e wejś ć. Ch ło p ak ws k o c zy ł n a ty ln e s ied zen ie. No e ll e zac zek ał a, aż Eli zajm ie s wo j e miejs ce. – Strzy żen ie? Ro b ię też za fry zjerk ę? Uru ch o m ił s am o c h ó d i s k ręc ił o g rzewan ie, d o p ó k i s iln ik s ię n ie ro zg rzał. – Yh m. Strzy żes z mn ie o d d wu d zies tu p ięc iu lat. Co lato g o l is z Kirb y ’eg o n a ły s o . – Po z b awiam g o ty ch ro zk o s zn y ch k ręc o n y ch wło s ó w? Kirb y p o c h y lił s ię k u n im. – Ter az tak mó wis z. Dwa ty g o d n ie temu n az wał ab y ś to tłu s tą czu p ry n ą. – Pu ś cił d o n iej o k o , k ied y włąc zal i s ię d o u liczn eg o ru ch u . Zap ięł a p as . – No n ie wiem, Eli. Nie p am ięt am, jak s ię s trzy że. A co , jeś li w efek c ie b ęd zies z ły s y ? – Wło s y ro s n ą. Po za ty m zaws ze p o z o s taj e mi czap k a. – Zjec h ał ze wzg ó r za, za‐ h am o wał p rzed zn ak iem s to p u i ro z ejr zał s ię, żeb y s k ręc ić n a lewy p as . Po d ąż y ła za jeg o wzro k iem. – Hej, to Ky le – zau waż y ł Kirb y .
Rzec zy wiś cie. Stał p rzy d rzwiach czerwo n eg o s u b a r u , miał n a s o b ie mu n d u r. Wy g ląd ał o n a to , że s p rzec za s ię z k ier o wc ą. – Pewn ie miejs co wy p ró b u j e wy k ręc ić s ię o d man d at u – s twierd ził Eli. No e ll e b y ła ws trząś n ięt a ty m cy n iczn y m s twierd zen iem. – Lu d zie tak ro b ią? Zaś miał s ię i p rzy s p ies zy ł. J eg o to n zd rad zał ro zb awien ie. – Ws zy s cy co ś u k ry waj ą. Ale n a tak ie właś n ie p ro b lem y n ap o t y k a g lin iarz w ma‐ ły m mias teczk u : k ied y k o g o ś ro zp o z n aj es z, n ie u mies z trak t o wać g o jak p rzes tęp c ę. – Nawet k ied y łam ie p rawo . – To zal eż y , jak ie p rawo mas z n a my ś li. Ale rzec zy wiś cie, mu s is z mies zk ać o b o k ty ch lu d zi. M u s is z u waż ać, jak s ię z n imi o b c h o d zis z. Nies tet y , tak a men t aln o ś ć za‐ b ij a. Kied y mó wił, wy r az jeg o twar zy s ię zmien iał, s tawał s ię co r az b ard ziej s u r o wy . Eli s zy b k o p rzeo b raz ił s ię w mężc zy zn ę, k tó r eg o No e ll e p am ięt ał a z zes złeg o ty g o d ‐ n ia. Wś ciek łeg o . Zran io n eg o . Po d c zas s łu żb y co ś mu s iał o s ię wy d ar zy ć. By ła ty m fak t em ws trząś n ięt a i p o raz p ierws zy żał o wał a, że n ie zn ał a n ie ty lk o włas n eg o ży cia, ale i ży cia s wo j eg o męża. J ak o n s ię czu je z ty m, że s trac ił żo n ę, że wró c ił a d o n ieg o n iez n aj o m a? – Przy k ro mi, że n ie o d z y s k ał am p am ięc i. Sp o jr zał n a n ią i zmars zc zy ł b rwi. – Lek arz p o wied ział, że mu s i min ąć tro c h ę czas u . Od z y s k as z ją. – Nap rawd ę ch cę s o b ie p rzy p o m n ieć. – Wiem. Ale s p o s ó b , w jak i p o d k reś lił to s ło wo , k az ał jej s ię zas tan o wić. Po d r zu cil i Kirb y ’eg o d o d o mu k o l eg i z d ru ży n y – n ajwy raźn iej p o k o ś ciel e za‐ mier zał p o ć wic zy ć i zjeś ć lu n ch z ro d zin ą k u mp la. Led wo wy s iad ł i p o m ac h ał im n a p o ż eg n an ie, a ju ż za n im tęs k n ił a. Tłu s ta czu p ry n a – jak mo g ła tak my ś leć? No e ll e i Eli zjed li w mał ej lo k aln ej k n ajp c e, n a k tó r ej ś cian ach wis iał y s tar e zd jęc ia fu tb o l is tó w i k o s zy k ar zy . Us ied li p rzy s to l e k o ło wielk iej map y jez io r a Su ‐ p er io r. Ob o k wid n iał y mn iejs ze fo t o g raf ie mias teczk a z d awn y ch lat – 1 9 1 0 , 1 9 3 0 . Eli zam ó wił s p ec jał trap er a: o mlet z d zic zy zn ą i d zik im ry żem. On a zd ec y d o wał a s ię n a d es er jo g u rt o wy i s zk lan k ę s o k u p o m ar ań c zo weg o . – Ws p o m in ał eś , że k ied y ś miel iś my tu ro d zin ę – zag ad n ęł a, s ąc ząc s o k i o b s er‐ wu jąc g o zn ad k rawęd zi s zk lan k i. – Dlac zeg o s ię wy p ro wad zil i? Bawił s ię zło t ą o b r ączk ą. – Właś ciwie to mo i ro d zic e zmarl i, a b rat z żo n ą mies zk aj ą w Ely . On p rac u j e w s traż y g ran iczn ej. – Ah a. Tam p ewn ie częs to p rzen o s zą lu d zi. J ak w wo js k u . Po k iwał g ło wą, n awet n ie p at rząc n a żo n ę. M iał a wraż en ie, że n iem al mu u lży ło , k ied y d o s tał p o s ił ek . Rzec zy wiś cie, p o t rzeb o wał s trzy żen ia – jeg o d łu g ie i ciemn e k ręc o n e wło s y o p a‐ d ał y n a k o łn ierz. Ale p o ty m, jak No e ll e wy s tąp ił a w s wo i m s tro j u d o k o ś cio ł a, u my ł
s ię, wło ż y ł b rąz o we s p o d n ie o d g arn it u ru , b iał ą k o s zu lę i n ieb ies k o -b rąz o wy k rawat we wzo r y . – Smak u je ci d es er? Kiwn ęł a g ło wą. – Nie wiem, g d zie p o d ział y s ię mo je d ziewc zęc e k s ztałt y . – Tro j e d ziec i – o d p arł, p o czy m zes zty wn iał. Gap ił a s ię n a n ieg o ; te s ło wa p rzes zy ły ją n a ws k ro ś . Tro j e d ziec i? Nic d ziwn eg o , że miel i p o k ó j g o ś cin n y . Zap ewn e miał b y ć p rzez n ac zo n y d la k o l ejn eg o d zieck a. Nie p at rzy ł n a n ią. – Strac il iś my jed n o . Sięg n ęł a p o jeg o d ło ń . – Przy k ro mi. Ch ciał ab y m to p am ięt ać. Wied ziel iś my , czy to ch ło p iec czy d ziew‐ czy n k a? Po wiet rze z n ieg o u s zło , g ło s mu zad rżał i Eli o d s u n ął s ię. – Dziewc zy n k a. Có rk a. M iał a có rk ę. Po r o n ił a czy u ro d ził a mart we d zieck o ? Ch ciał a zap y tać, ale n ag le p o c zu ła s ię jak in t ru z. Eli wró c ił d o jed zen ia, jak b y b ard zo ch ciał zak o ń c zy ć tem at. Ok ej. Có ż, u s zan u je jeg o p ry watn o ś ć. Przy n ajmn iej d o p ó k i n ie p rzy p o m n i s o b ie czeg o ś więc ej. Ale o d zak o ń c zen ia p o s iłk u p an o wał a międ zy n imi cis za. Pu s tk ę wy p ełn iał g war res tau r ac ji. Gd y Eli p łac ił, zau waż y ła, że co ś g o trap i. Zn ó w n ic n ie mó wił, d o p ó k i n ie d o t arl i d o s am o c h o d u . Stan ął p rzy d rzwiach i p rzy g ląd ał s ię jej. Zad rżał a. Wełn ian y żak iet o k az ał s ię zb y t lek k i n a p ó łn o cn y wiatr. – M u s zę ci co ś p o k az ać – o ś wiad c zy ł cic h o . Otwo r zy ł d rzwi i p o m ó g ł jej ws iąś ć, p o czy m u s iad ł n a miejs cu k ier o wc y i wło ż y ł k lu c zy k d o s tac y jk i. – W ciąg u o s tat‐ n ich k ilk u d n i zas tan awiał em s ię, jak to zro b ić. Wid zis z… n ie wied ział em o ty m i mu s zę p rzy z n ać, że b y łem w lek k im s zo k u . Ale my ś lę, że to mo że p o m ó c. – O czy m ty , d o lic h a, mó wis z? Eli wy c o f ał n a M ain Stree t, wjec h al i p o d g ó rę, s k ręc il i w lewo i wres zc ie za‐ trzy mal i s ię p rzed u ro k liwy m mał y m b iał y m b u d y n k iem. – Co to za miejs ce? Wes t ch n ął, o two r zy ł d rzwi, p o czy m wy s iad ł, b y p o m ó c żo n ie. – Sto war zy s zen ie art y s tó w. No e ll e s p o jr zał a mu w o czy , ws p arłs zy s ię n a jeg o ram ien iu . – Sto war zy s zen ie art y s tó w? – No . Lo k aln i art y ś ci wy n ajm u j ą tu taj p o m ies zc zen ia n a s wo j e atel ier. Ob o j e ro z u m iel i, co to o zn ac za. – I właś n ie s ię o ty m d o wied ział eś ? Un ió s ł b rwi, a o n a u s ły s zał a w my ś lach jeg o g ło s . Wszyscy coś ukrywają. Dlac zeg o miał ab y u k ry wać s wo j e atel ier? Co tam ro b ił a? Po d ał jej ram ię, k ied y p rzec h o d zil i p rzez u lic ę, ale zro b ił to s zty wn o , n ież y czl i‐
wie. Drzwi b y ły o twart e, więc p ch n ął je, wp ro wad zaj ąc No e ll e d o ś ro d k a. – Sch o d am i w g ó rę, p o lewej. Po d o b ał o jej s ię tu taj. Drewn ian a p o d ł o g a w s ali n a d o le, p lak at y p rzed s tawiaj ą‐ ce o fert ę s to war zy s zen ia, o d g arn c ars twa p rzez k rawiect wo p o p o l ig raf ię – b y ły n awet zaj ęc ia tan eczn e. Ścian y k o r y tar za zd o b ił y o b r az y w ramk ach . Wes zli n a p o d d as ze. – Two j e miejs ce jes t p o p rawej. – Un ió s ł k lu cz, k tó r y d y n d ał n a b rel o k u . Twoje miejsce. Te s ło wa ją wy p ełn ił y . Wło ż y ła k lu cz, p rzek ręc ił a g ałk ę. Drzwi s tan ęł y o two r em. Gd y b y miał a zap ro j ek t o wać p rzes trzeń d o p rac y , wy g ląd ał ab y o n a d o k ład n ie tak , jak ten p o k ó j. J as n e o k n a z wid o k iem n a mias teczk o i jez io r o , fo t el z p o d n ó ż‐ k iem, s tert a s zk ic o wn ik ó w n a p o d ł o d ze. Do p rzęd zy ro zwies zo n ej p o m ięd zy ś cian a‐ mi p rzy c zep io n e b y ły fo t o g raf ie. Po d jed n ą ze ś cian s tał y u k o ń c zo n e p rac e wy k o n a‐ n e ak war el ą. – J ed n ak mal u j ę. – Tak – o d p arł Eli. J eg o g ło s b rzmiał d ziwn ie. – Najwy raźn iej. No e ll e p o d es zła d o n ied o k o ń c zo n eg o o b r az u p rzed s tawiaj ąc eg o s k al is ty p rzy l ą‐ d ek . Szk ic d wó ch p o s tac i p o ś ro d k u ś wiad c zy ł o ty m, że miał a n am al o wać co ś jes z‐ cze. – Kto miałb y to b y ć? Wzru s zy ł ram io n am i i s ch o wał ręce d o k ies zen i. Kied y tak s tał w d rzwiach , jak ‐ b y b ał s ię wejś ć, p rzez ch wil ę mu ws p ó łc zu ła. Wy d awał s ię tak i s tar y . Op u s zc zo n y . – Nie wied ział eś o ty m miejs cu ? – Do wied ział em s ię k ilk a d n i temu . Kirb y wied ział, ale n ie p rzy s zło mu d o g ło ‐ wy , żeb y mn ie o ty m p o i n f o rm o wać. – Dlac zeg o miał ab y m trzy mać to p rzed to b ą w taj emn ic y ? Py tan ie zn al az ło o d b ic ie w wy r az ie jeg o twar zy , w o czach p o j awił y s ię emo c je. – Na p ewn o miał aś s wo j e p o wo d y . Wró c ił a d o o b r az u , wo d ząc p alc em p o n ieu k o ń c zo n y m k o n t u rze. – To ch y b a miał y b y ć d wie d ziewc zy n y . – To twó j o b r az. To b y ł jej o b r az. Po d o b n ie jak p o z o s tał e. Po d n io s ła jed en . – Dlac zeg o miał ab y m mal o wać czerwo n e tramp k i Co n v ers e’a? Eli p o n o wn ie wzru s zy ł ram io n am i i g d y b y n ie s tał tak s zty wn o , zac zęł ab y p o ‐ d ejr zewać że g o t ó w jes t o d n iej u ciec. Wo w, u k ry wan ie teg o p o k o j u n ap rawd ę g o zran ił o . Po d n io s ła k o l ejn y o b r az. Ten z d rzewem. – Bard zo p o d o b a mi s ię p ers p ek t y wa. J ak b y m s tał a n a d o le i p at rzy ła w n ieb o . Czy to ja zro b ił am to zd jęc ie? Od wró c ił s ię, n ie o d p o wied ział. Od ło ż y ła p łó tn o , p o d es zła d o Elieg o . Po ł o ż y ła d ło ń n a jeg o ram ien iu . – Nie wiem, d lac zeg o ten p o k ó j tak ci p rzes zk ad za, Eli, ale czy ty n ie ro z u m ies z, że to d o b re wieś ci? Przez te ws zy s tk ie lata n ie u trac ił am s wo j ej to żs am o ś ci. Wid zę w ty ch o b r az ach s wó j s ty l. M o że jeś li s p ró b u j ę co ś n am al o wać, wró c i mi p am ięć.
Wted y s p o jr zał n a n ią, jeg o o czy b y ły wilg o tn e. Przec iąg le wy p u ś cił p o wiet rze. – By łb y m p rzes zczęś liwy , g d y b y ś mi co ś n am al o wał a, No e ll e.
*** – Ile ten d o m ma lat? J en n y Carlt o n wes zła d o d o mu p rzed Lee i p rzy s tan ęł a, żeb y p o z ac h wy cać s ię k o m in k iem i b elk am i p o d s u f it em. Lee miał a o ch o t ę d o r zu cić międ zy wiers zam i co ś w s ty lu „J es t jak ieś d zies ięć lat s tars zy o d cieb ie”, ale to n ie b y ło b y właś ciwe. J en n y mu s iał a mieć co n ajm n iej d wad zieś cia jed en lat, p rawd a? J ej ro zp u s zc zo n e b lo n d wło s y wy s tawał y s p o d lim o n k o wej ręczn ie d zierg an ej czap k i. M iał a n a s o b ie s p o rt o ‐ wą k u rtk ę w ty m s am y m k o l o r ze o raz ś n ieg o wc e, w k tó r y ch k ażd a in n a k o b iet a s tał a‐ b y s ię o fiar ą mo d y . Ale n ajwy raźn iej k ied y jes teś mło d a i s zczu p ła, mo ż es z ch o d zić w czy mk o lwiek . Nie to co s tar a wd o wa, k tó r a z k ażd y m d n iem s p ęd zo n y m p rzy zn o ‐ s zen iu d rewn a d o p iec a wy b u d o wan eg o p rzez u p art eg o męża trac i s wo j ą mło d o ś ć. A ś cieżk a z k ażd y m k o l ejn y m ś n ieg iem s tawał a s ię co r az d łu żs za… – Pan i Nels o n ? Lee wrzu cił a d rewn o d o k o s za i zam k n ęł a s to p ą d rzwi. – Ok o ł o d wu d zies tu o ś miu . Bu d o wal iś my g o z męż em, k awał ek p o k awałk u . – Oczy wiś cie jes t p ięk n y . – J en n y zro b ił a k am ien n em u k o m in o wi k ilk a zd jęć, p o czy m p rzes zła d o k u ch n i. – Będ zie p an i mu s iał a jed n ak o d ś wież y ć to i o wo , jeś li ch ce p an i zro b ić d o b ry in t er es . Więk s zo ś ć lu d zi wo li g ran it o we b lat y . – Przec iąg n ęł a p alc em p o s zafc e, s p rawd ził a ciś n ien ie wo d y w k ran ie. – M amy włas n ą s tu d n ię. I p y s zn ą wo d ę. – Zn ak o m ic ie – p o wied ział a J en n y , ale Lee miał a wraż en ie, że jej n ie s ły s zał a. – Czy li b ęd zie s ię p an i p o z b y wać teg o d y wan u ? – Nie my ś lał am o ty m. Dlac zeg o ? – Dy wan w k u ch n i? – s k rzy wił a s ię ag en tk a. Ok ej, k ied y Lee p o s zła p o r o zm awiać z Ro b b y m d o Sea g u ll Rea lt y , o n zap ewn ił ją, że p rzy ś le s wo j eg o n ajl ep s zeg o ag en t a, ale s p o d ziewał a s ię k o g o ś s tars zeg o o d g imn az jal is tk i. – Zimą ciąg n ie o d p o d ł o g i. – M o że p o win n a p an i zam o n t o wać o g rzewan ie p o d ł o g o we? Lu d zie u wielb iaj ą d rewn o . Bamb u s n ap rawd ę jes t d o b ry , n ad aj e s ię d o rec y cl in g u i w o g ó l e. Bamb u s . Czy b amb u s a p rzy p ad k iem s ię n ie je? Przes zła za J en n y d o łaz ien k i, g d zie, zg o d n ie z jej p rzy p u s zc zen iam i, ag en tk a s k rzy wił a s ię n a wid o k ró ż o wej wan n y . – Lu b ię ją – o ś wiad c zy ła, zan im zd ąż y ła s ię p o ws trzy mać. A mo że wcal e n ie
ch ciał a. – J es t d u ża. I o ry g in aln a. – I ró ż o wa. – J en n y miał a p rzy k lej o n y u ś miech . – Cał ej łaz ien c e p rzy d ałb y s ię rem o n t. – M ąż k u p ił mi tę wan n ę. J en n y u n io s ła b rwi, ale ws p an iał o m y ś ln ie p o d ar o wał a s o b ie k o m en t arz. Lee zac zerp n ęł a p o wiet rza. – Pan i jes t ag en tk ą n ier u ch o m o ś ci. Wie p an i, co s ię s p rzed aj e. – Ows zem, p an i Nels o n . Sp rzed ał am w tej o k o l ic y więc ej d o m ó w n iż k to k o lwiek in n y w cał y m o k ręg u , n awet w czas ie rec es ji. Lee wo l ał a n ie ws p o m in ać, że ten s u k c es mó g ł mieć co ś ws p ó ln eg o z jej fig u rą. Nie! Nie, n ie p o win n a tak my ś leć. Gd y b y Clay wy l ec iał z tak im k o m en t ar zem, p ewn ie b y g o s k arc ił a. – Do s k o n al e. Dzięk u ję, że p an i p rzy s zła. – To u ro c zy d o m ek . Trzeb a g o ty lk o tro c h ę u p o r ząd k o wać, wy m ien ić p o d ł o g i, wy r em o n t o wać łaz ien k ę… – Zn ik n ęł a n a d o le, a Lee zeb rał a s iły . – I p o ł o ż y ć tu wy ‐ k ład zin ę. – M y ś lał am, że b et o n o wa p o d ł o g a s ię n ad aj e. – Lee zes zła p o k ręt y ch s ch o d ach . J en n y s tał a p o ś ro d k u p o k o j u i zerk ał a n a g rzejn ik . – Co to jes t? – Kied y s ię wp ro wad zil iś my , mies zk al iś my w p iwn ic y . To b y ło n as ze o g rzewa‐ n ie. – I wciąż p al ic ie d rewn em? – Tak . M amy też p iec g az o wy , n a wy p ad ek , g d y b y zab rak ło o p ał u . Ag en tk a zam k n ęł a n o t es , jes zc ze raz ro z ejr zał a s ię d o o k o ł a. – To b ęd zie mo cn y p u n k t o fert y . – A to , że mamy p rzy d o mu p rawie 6 0 met ró w wy b rzeż a? – M o że p o win n a zap ro ‐ wad zić tę d ziewc zy n ę d o o k n a, jes zc ze raz p o k az ać jej wid o k n a jez io r o ? – Och , jak n ajb ard ziej, p an i Nels o n . Ch o ć p rawd a jes t tak a, że k lien c i, k tó r zy mo g ą s o b ie p o z wo l ić n a d o m ek n ad jez io r em, zaz wy czaj s p o d ziewaj ą s ię p ewn y ch … u d o g o d n ień . – Po s tar al iś my s ię z męż em o u d o g o d n ien ia, k ied y s ię tu wp ro wad zil iś my . – Wid zę. – Có ż, a wid zi p an i ten k u n s zt rzem ieś ln ic zy n a b elk ach p o d s u f it em? Że k ażd a z n ich jes t ręczn ie rzeźb io n a? To ro b o t a mo j eg o męża, cio s ał jed n ą p o d ru g iej, w k ażd ą s o b o t ę p rzez mies iąc p rzed n as zy m ś lu b em… jes zc ze n ie miel iś my wted y d o mu , w k tó r y m mo g lib y ś my je zam o n t o wać. – Są cu d n e. Ale tu jes t za ciemn o . M o g lib y ś cie ro zważ y ć p rzem al o wan ie ich n a b iał o . Na b iał o . – Wy n o ś … s ię. – Lee n ie zd awał a s o b ie s p rawy , że wy m s k n ęł o jej s ię k ilk a s łó w, d o p ó k i n ie d o s trzeg ła min y J en n y . – Co , p ro s zę? – Nie wiem, czy jes tem n a to g o t o wa. – To ju ż b rzmiał o u p rzejm iej. Uś miech n ęł a
s ię. – Przy k ro mi. J en n y o p u ś cił a ap ar at. J ej u ś miech złag o d n iał. – Pro s zę p o s łu ch ać, ja ws zy s tk o ro z u m iem. M o i ro d zic e w zes zły m ro k u wy s ta‐ wil i d o m n a s p rzed aż i p rzep ro wad zil i s ię n a Flo r y d ę. Prawie u marł am, k ied y zo b a‐ czy łam, jak d o m s ię zmien ia, jak p o k ry wal i farb ą k res k i p rzy fu try n ie, g d zie mier zy li n am wzro s t, k ład li wy k ład zin y i mal o wal i ś cian y , n a k tó r e p rzel ewał am s wo j e lic ea l‐ n e ro zt erk i. Ale ru s zy li w d als zą d ro g ę i n a Flo r y d zie ży je im s ię ws p an ial e. – Po ł o ‐ ży ła d ło ń n a ram ien iu Lee. – Pan i też s ię u d a. – Nie p rzep ro wad zam s ię n a Flo r y d ę – o d p arł a łag o d n ie Lee. J en n y wzięł a ap ar at i p rzes zła d o p o k o j u Emmy , żeb y zro b ić zd jęc ie. Ach , Lee n ig d y n ie zap o m n i wy r az u twar zy có rk i. Wczo r aj p o wied ział a jej, co s tał o s ię międ zy n ią a Elim. Nie ch ciał a – tak p o p ro s tu wy s zło . Wy p ro wad zas z s ię? Co to ma zn ac zy ć? Emma zac zęł a mó wić p is k liwy m g ło s em i Lee u n io s ła d ło ń , żeb y ją u cis zy ć. – J es zc ze n ie mó wił am Der ek o wi. – M amo , k ied y p lan u jes z s ię wy p ro wad zić? I k ied y miał aś zam iar p o i n f o rm o wać s wo j e d ziec i? Có rk a tak b ard zo d o jr zał a w ciąg u o s tatn ich d wó ch lat – to p ewn ie p rzez ży cie w wielk im mieś cie. Wy p ro wad zk a z teg o mias teczk a b y ła n ajl ep s zą d ec y zją, jak ą Emma k ied y k o lwiek p o d j ęł a. – Wy p ro wad zę s ię, k ied y Der ek s k o ń c zy s zk o ł ę. – A co z two i m ży ciem, z n as zy m ży ciem tu taj? – Emmo , ty ju ż n ie mas z tu ży cia. – Och , to n ie miał o tak zab rzmieć. Emma aż s ię wzd ry g n ęł a. Lee p rzem ó wił a łag o d n iejs zy m to n em. – To zn ac zy , Deep Hav en zaws ze b ęd zie two i m d o m em, ale ty ru s zy łaś d o p rzo d u , u k ład as z s o b ie ży cie w Cit ies . Wk ró tc e s p o t k as z k o g o ś fajn eg o i wy jd zies z za mąż. Có rk a zn ó w d rg n ęł a. Wted y p o wo l i zac zęł o d o n iej d o c h o d zić, że b y ć mo że Emma ju ż k o g o ś p o z n ał a. M o że właś n ie d lat eg o o s tatn im i czas y wrac ał a tak p ó źn o . – Ko c h an ie, co s ię d ziej e? Emma p o k ręc ił a g ło wą, o d wró c ił a s ię, o two r zy ła lo d ó wk ę. Gap ił a s ię n a jej za‐ wart o ś ć, jak b y s zu k ał a tam o d p o wied zi. – Nic. Po p ro s tu u waż am, że p o win n aś b y ła n am p o wied zieć o s wo i ch p lan ach . – Po z n ał aś k o g o ś ? Zam k n ęł a d rzwi lo d ó wk i. – Nie wiem. – J es t z Deep Hav en ? Wzru s zen ie ram io n am i ś wiad c zy ło o ty m, że mo g ło tak b y ć. – Ko c h an ie, to n ie jes t d o b ry p o m y s ł. To mias teczk o jes t za małe d la cieb ie. M u ‐ s is z u ło ż y ć s o b ie ży cie p o za Deep Hav en … – Dlac zeg o , mamo ? – Od wró c ił a s ię, a jej ś liczn e n ieb ies k ie o czy ro zb ły s ły . – Wy d awał o mi s ię, że d o b rze s o b ie rad zis z. – Ser io ? Cały czas jes tem tu s ama, Emmo . Sama. – Po ż ał o wał a s wo j eg o to n u , ale
jej có rk a wres zc ie mu s iał a p rzejr zeć n a o czy . – Nik t n ie p u k a d o d rzwi, n ie zap ras za mn ie n a ran d k i. Ale k ied y ty lk o wy p o wied ział a te s ło wa, p rzed o czam i s tan ął jej Eli, jeg o p o c a‐ łu n ek , jeg o d ło n ie n a jej twar zy . Od wró c ił a s ię, z n ad ziej ą, że n ie s trac i p an o wan ia n ad s o b ą. Nie lic zy s ię, że żo n a g o n ie p o z n aj e, p rawd a? J eg o s ło wa p rzes zy ły ją n a ws k ro ś . Nie zostawię Noelle dla ciebie. O ran y , p rzec ież o to n ie p ro s ił a. To o n p rzez o s tatn ie trzy lata p o j awiał s ię u jej d rzwi. To o n p at rzy ł n a n ią z p o ż ąd an iem. – M amo ? – Przes tras zy ła s ię d o t y k u có rk i. – Co s ię d ziej e? Lee p o k ręc ił a g ło wą, ale miał a mo k re o czy i n ie b y ła w s tan ie u k ry ć teg o p rzed Emmą. Có rk a o tarł a łzę z jej p o l iczk a. – Czy k to ś cię s k rzy wd ził? Zn ó w p o k ręc ił a g ło wą. – M u s zę iś ć. Ale Emma n ie d awał a za wy g ran ą. – M amo , p o wied z, co s ię s tał o . – Pat rzy ła n a n ią ter az ty m wzro k iem, ty m, k tó r y mó wił, że ma rac ję; że d o p n ie s weg o . – Eli Hu e s to n . – Pewn ie n ie p o win n a b y ła jej mó wić, ale Emma ju ż tu n ie mies z‐ k ał a. Po c zu ła u lg ę, mo g ąc wy d u s ić z s ieb ie to n az wis k o . – Eli Hu e s to n mn ie p o c ał o ‐ wał. – Po c ał o wał cię? W s en s ie d o wal ał s ię d o cieb ie? Lee miał a o ch o t ę s ię s k rzy wić, to zab rzmiał o wu lg arn ie. Kiwn ęł a g ło wą. – Wied ział am. Za częs to tu p rzy c h o d ził p o ś mierc i taty . J ak jak iś n at ręt. – Star ał s ię n am p o m ó c, k o c h an ie. – Star ał s ię p o m ó c s o b ie. Pewn ie k o c h ał s ię w to b ie o d lat, a ter az zau waż y ł, że czu jes z s ię s am o tn a. – Nie, my ś lę, że b y łam p o p ro s tu d amą d o to war zy s twa. Na te s ło wa Emma o two r zy ła s zer o k o o czy . – Damą d o to war zy s twa? Czy li co , p o t rzeb o wał k o g o ś , k to b y s ię n im zao p iek o ‐ wał, a ty b y łaś p o d ręk ą? Wzru s zy ła ram io n am i. Tak to wy g ląd ał o . – M y ś lę, że b y ł tak s amo zas k o c zo n y jak ja… – Nie ch ciał s ię p o c ał o wać? Lee o d wró c ił a s ię o d n iej i p o d es zła d o o k n a. – Nie s ąd zę. J es t ter az zd ezo r ien t o wan y . J eg o żo n a s trac ił a p am ięć. – To n ie zn ac zy , że mas z ws k o c zy ć n a jej miejs ce. – Emmo ! – Przep ras zam. Nie o s k arż am cię. To wy d aj e s ię p o p ro s tu tak ie… wy r ac h o wan e. J ak b y zn ał two j e s łab o ś ci i p ró b o wał je wy k o r zy s tać n a włas n y u ży tek . Dama d o to ‐ war zy s twa to id ea ln e o k reś len ie. – Nie p at rzy ła n a matk ę. – Emmo ? Có rk a s p o jr zał a n a n ią, ty m raz em z u ś miec h em.
– M u s zę wrac ać d o Cit ies . – W p o r ząd k u . Ob iec u j es z, że zad zwo n is z? Emma p o d es zła d o n iej i o b j ęł a ją. – Trzy maj s ię z d al ek a o d Elieg o Hu e s to n a, mamo . To łajd ak . Lee zan u rzy ła s ię w s ło d k im zap ac h u u ś cis k u có rk i, zat rzy mu j ąc g o w s o b ie. – Gd zie s ię p an i p rzep ro wad zi, jeś li n ie n a Flo r y d ę? – J en n y wy ł o n ił a s ię z p o ‐ k o j u Emmy i ru s zy ła w k ier u n k u s ch o d ó w. Lee p o s zła za n ią. – J es zc ze n ie wiem. Wiem ty lk o , że d al ek o o d Deep Hav en . Pro s zę zro b ić mi lis tę rzec zy , k tó r e mam zmien ić. J u ż ja zad b am o to , żeb y tak s ię s tał o .
Rozdział 13
Eli miał n ieo d p art e wraż en ie, że No e ll e d o n ieg o wrac a. Bo k ied y ran o o b u d ził s ię w g ab in ec ie i ws zed ł n a g ó rę, p rzy ł ap ał ją n a ro b ien iu o ws ian k i. Dla p s a. Czarn y lab rad o r s ied ział n a d y wan ie, merd ał o g o n em i czek ał, aż No e ll e d o l ej e mlek a, wy m ies za z p łatk am i i p o s tawi mis k ę n a p o d ł o d ze. Eli p o k ręc ił g ło wą. – Co ? – Wy g ląd ał a d ziś ś liczn ie, ro zp u ś cił a wło s y , wło ż y ła d żin s y z p rzet arc ia‐ mi i ró ż o wą k o s zu lk ę. Do teg o d o b rał a jas k rawy tu rk u s o wo -n ieb ies k i s zal, k tó r y p o d k reś lał jej b łęk itn e o czy . – Sk ąd wied ział aś , że Rig g in s lu b i o ws ian k ę? – Któ r eg o ś d n ia s ied ział am p rzy s to l e z mis k ą i p rawie ws k o c zy ła mi n a k o l an a, a k ied y s k o ń c zy łam jeś ć, wy l iz ał a res ztk i. – Wy t arł a d ło n ie w ręczn ik . – Ows ian k a, tak ? – Od lat ją ro zp ies zc zał aś . Uk u cn ęł a p rzy s u czc e, p o d rap ał a ją za u s zam i. – J a cię ro zp ies zc zam? Ależ s k ąd . To s trat eg ia p rzet rwan ia. M y , k o b iet y , mu s im y trzy mać s ię raz em w ty m d o mu p ełn y m tes to s ter o n u , p rawd a, k o c h an a? Rig g in s p o d n io s ła g ło wę i p o l iz ał a ją p o b ro d zie. No e ll e zaś miał a s ię. Eli g ap ił s ię n a n ią, n ie wied ząc, co p o wied zieć. Po z wo l ił a p s u s ię p o l iz ać? No e ll e ws tał a. – Co ch ces z n a ś n iad an ie? Zn al az łam p rzep is n a n al eś n ik i, k tó r y wy g ląd a n a s p rawd zo n y .
W ty m ty g o d n iu p ró b o wał a n ajr ó żn iejs zy ch p rzep is ó w – w ty m n a cias teczk a z k awałk am i czek o l ad y , k tó r e wy d awał y s ię tak s maczn e, jak jej ś miech . Wczo r aj wie‐ czo r em p o k o n ał a Kirb y ’eg o w s crab b le, p o czy m wy s zła n a d wó r o win ięt a w k o c i o b ‐ s erwo wał a, jak Eli wy m ien ia ś wiec e zap ło n o we w s k u ter ze ś n ieżn y m. – Fajn ie s ię n a ty m jeźd zi? – s p y tał a. – Wez mę cię n a p rzej ażd żk ę, jeś li ch ces z. – Sp o jr zał n a n ią. Stał a w ś wiet le lamp g ar aż o wy ch , p at rzy ła w n ieb o i co ś w jej łag o d n y m u ś miec h u s p rawił o , że zn ó w p o ‐ czu ł s ię mło d y . J ak b y n ie miał s o b ie n ic d o zar zu cen ia. J ak b y d o p ier o co s ię p o z n al i, a ich rel a‐ cja n ie b y ła n az n ac zo n a ry s am i i zad rap an iam i, ran am i i b liz n am i. M iał o ch o t ę wś liz n ąć s ię w tę ś wież o ś ć, wo ln ą o d ciern i p rzes zło ś ci, ale z ty łu g ło wy tlił s ię s trach , że p ewn eg o d n ia No e ll e s ię o ck n ie. Przy p o m n i s o b ie. M o że n awet k aże mu o d ejś ć. Ale o n ju ż n ie b y ł ty m fac et em, k tó r y o d wark n ąłb y wś ciek łe „J ak s o b ie ch ces z”, ws k o c zy łb y d o s am o c h o d u i s ch o wał s ię w les ie. Alb o p rzy n ajmn iej s tar ał s ię tak n ie ro b ić. W ty m ty g o d n iu an i razu n ie p o j ec h ał d o Lee. M imo że jej b rak p o z o s tawił w jeg o ży ciu lu k ę. Brak o wał o mu jej ży czl iwo ś ci, jej p rzy j aźn i. W jej s p o jr zen iu n ie b y ło o s k arż eń . Ale ter az No e ll e też g o n ie o b win iał a, p rawd a? – Id zies z d zis iaj d o atel ier? – s p y tał, k ier u jąc u wag ę z p o wro t em n a żo n ę, k tó r a k rząt ał a s ię p o k u ch n i. – M o g ę cię p o d wieźć. Wy jm o wał a mąk ę, p ro s zek d o p iec zen ia, cu k ier, jajk a. Lu b ił jej k ręc o n e wło s y , k tó r e o p ad ał y n a k o s zu lk ę. M iał o ch o t ę ich d o t k n ąć. – Ch ciał ab y m, Eli, ale, s zczer ze mó wiąc, zac zy n am s ię p o d d awać. M in ęł y trzy d n i i mimo cał ej tej mo j ej g ad an in y n ie p am ięt am ju ż, jak mal o wać. – Od wró c ił a s ię, p o k ręc ił a g ło wą. – Gap ię s ię n a k artk ę, ale n ic n ie wid zę. To tak ie d ziwn e u czu cie; k ied y ś , zan im co k o lwiek n am al o wał am, wid ział am o b r az w my ś lach . A ter az p u s tk a. – Ob j ęł a g ło wę ręk o m a. – J ak to mo żl iwe, że tam jes t tak p u s to ? Nie p o t raf ił s ię p o ws trzy mać. Po d s zed ł d o n iej, zd jął jej d ło n ie z twar zy . – Przes tań tak b ard zo s ię s tar ać. Ws zy s tk o w s wo i m czas ie. Sp o jr zał a n a n ieg o s zer o k o o twart y mi, p ięk n y mi o czam i, b ez cien ia cy n iz mu . – Wier zy s z w to ? Ach , miał o ch o t ę ją p o c ał o wać. Prag n ien ie ro s ło , wzb ier ał o , ws trząs ał o n im. M iał o ch o t ę wziąć ją w ram io n a, p o c zu ć to p o c ies zen ie, k tó r e k ied y ś s o b ie p rzy n o s il i, tę b lis k o ś ć wy n ik aj ąc ą ze ws p ó ln eg o ży cia. Ale ta k o b iet a g o n ie zn ał a. Nie zn ał a ich h is to r ii, zwy cięs tw, zran ień . Stan o wił a p o p ro s tu p ro m ien n ą, p ięk n ą rep lik ę k o b iet y , z k tó r ą Eli d ziel ił ży cie. I z p ewn o ś cią g o n ie k o c h ał a. Przeł k n ąws zy ś lin ę, wy c o f ał s ię. – M o że p o win n aś … n ie wiem, p rzez ch wil ę zaj ąć s ię czy mś in n y m. Wies z, że p ra‐ co wn ia n a cieb ie czek a, mo ż es z tam p ó jś ć, k ied y ty lk o zec h ces z. Co in n eg o ch ciał a‐
b y ś ro b ić? Sch o wał s ię za s zafk ą, o p ad ł n a tab o r et, czu jąc u cis k w p iers i. On a zerk n ęł a n a p rzep is , ch wy cił a miark ę i zan u rzy ła ją w p o j emn ik u z mąk ą. – M y ś lę, że ch ciał ab y m zo rg an iz o wać d la Kirb y ’eg o p rzy j ęc ie z o k az ji u k o ń c ze‐ n ia s zk o ł y . – Ws y p ał a o d m ier zo n ą ilo ś ć mąk i d o mis k i, d o d ał a cu k ru . – Wiem, że zo ‐ s tał o jes zc ze k ilk a mies ięc y , ale to , że n ie p am ięt am, jak d o r as tał, n ie zn ac zy , że in n i n ie p am ięt aj ą. M o że k ied y wy c iąg n ę s tar e zd jęc ia i zac zn ę p lan o wać p rzy j ęc ie, u d a mi s ię o d z y s k ać p am ięć. No e ll e s to p ił a mas ło w mik ro f al ó wc e i d o d ał a je d o res zt y s k ład n ik ó w. Sp o jr za‐ ła n a Elieg o , w d ło n i trzy maj ąc jajk o . – Po m o ż es z mi? Ro zb ił a je jed n ą ręk ą i wrzu cił a s k o r u p k ę d o zlewu . Pewn ie n awet teg o n ie za‐ u waż y ła, b o s ięg n ęł a p o n as tęp n e. – Oczy wiś cie. Co mam ro b ić? Wy r zu cił a k o l ejn ą s k o r u p k ę, ch wy cił a ły żeczk ę i n ab rał a p ro s zk u d o p iec zen ia. – Ch cę p rzejr zeć s tar e fo t o g raf ie ro d zin n e, wy b rać zd jęc ia Kirb y ’eg o i u p o r ząd ‐ k o wać je wed łu g d at. Ch cę s two r zy ć o ś czas u . M o t y wem p rzewo d n im b ęd zie k o ‐ s zy k ó wk a… – J ak u n ieg o w s y p ialn i? Zmars zc zy ła n o s . – Lep iej. M o że u p iek ę to rt z wielk ą p iłk ą d o k o s za, a n a p o d j eźd zie u rząd zim y k o n k u rs y rzu tó w. – Włąc zy ła mik s er. – Ch cę, żeb y b y ło wy j ątk o wo . J ej ru ch y , s ło wa, s p rawił y ty lk o , że jeg o s erc e p o węd ro wał o w o k o l ic e g ard ła. Oczy wiś cie n ie p am ięt ał a, że p o d o b n ą ro zm o wę p ro wad zil i ju ż w k wes tii p rzy j ęc ia d la Kels ey . Wy m u s ił u ś miech , o d wró c ił wzro k . – Nie ma s p rawy . No e ll e s k o ń c zy ła mies zać. Po wąc h ał a cias to . – Czeg o ś tu b rak u je. – Otwo r zy ła s zafk ę, p rzek ręc ił a o b r o t o wą p ó łk ę i zan u rk o ‐ wał a p o p rzy p rawy . – Cy n am o n u ? – Do d aj ę g o d o n al eś n ik ó w? – Szu k ał a d al ej. – Nie wiem. Po p ro s tu s ą s maczn e. – O, a mo że to . Gałk a mu s zk at o ł o wa. – Otwo r zy ła to r eb k ę, p o wąc h ał a. Ws y p ał a tro c h ę d o cias ta. – Ter az p ach n ie d o b rze. Ob s erwo wał ją, jak s tawia p at eln ię n a p aln ik u i czek a, aż ta s ię ro zg rzej e. Bo że, czy żb y ś o d d awał mi żo n ę? Co d zien n ie s ię mo d lił, ran o czy tał Bib lię, s tar aj ąc s ię b y ć fac et em, k tó r y s ię p o ‐ k az u je, k tó r y s tał s ię męż em, jak ieg o No e ll e p o t rzeb o wał a. Wers o d c zy tan y p rzez Hitc h a J o h n s o n a w d o mu o p iek i u tk wił mu w p am ięc i. Dokąd w mej duszy będę przeżywał wahania, a w moim sercu codzienną zgryzotę? (…) Ja zaś zaufałem Twemu miłosierdziu; niech się cieszy me serce z Twojej pomocy, chcę śpiewać Panu, który obdarzył mnie dobrem. A d zis iaj jeg o żo n a d o d ał a g ałk ę mu s zk at o ł o wą d o cias ta. Po s tawił a p rzed n im tal erz z n al eś n ik iem i b u t elk ę s y r o p u k u k u ry d zian eg o . Uś miech n ął s ię, b io r ąc p ierws zy k ęs .
– Tak , jes t d o b rze. Py s zn e, No e ll e. Zjed li raz em ś n iad an ie. Eli wk ład ał n ac zy n ia d o zmy wark i, a No e ll e czy ś cił a p a‐ teln ię. Wy t arł a ręce. – A co z p rzej ażd żk ą s k u ter em? – Ser io ? – M y ś lę, że n ajł at wiej mi b ęd zie zn al eźć n at ch n ien ie n a d wo r ze. To mo je źró d ło in s p ir ac ji. – Zn am id ea ln e miejs ce. Zn al azł d la n iej k o mb in ez o n , ciep łe ręk awiczk i, s zal, a n awet k as k , k tó r y p o d a‐ ro wał jej lata temu . – Sp rawd zę, czy ro zm iar jes t o d p o wied n i. – Un ió s ł s zy b k ę. – Pas u je ci? – Czu ję s ię jak Lu k e Sk y walk er w my ś liwc u X-win g . – Niech mo c b ęd zie z to b ą. Swo j ą d ro g ą, n ak ręc il i jes zc ze trzy częś ci. – Żart u jes z. – M o c jes t z cał y m mło d y m p o k o l en iem. Kirb y i Ky le lat am i b ieg al i p o d o mu z miec zam i ś wietln y mi. Zaś miał a s ię. Po c zu ł, jak b y ś wiat zat rząs ł s ię w p o s ad ach . Zd jął jej k as k , zap ak o wał s p rzęt d o tru ck a i ru s zy li w k ier u n k u jez io r a M cFar‐ lan d . Sk ąp an e w s ło ń c u leś n e ś cieżk i p o k ry wał ś n ieg . Nieb o b y ło b ezc h mu rn e. – Do k ąd jed ziem y ? – s p y tał a. – Do miejs ca, k tó r e p o win ien em b y ł p o k az ać ci ju ż d awn o temu . – Wjec h ał n a p o m o s t i wy c o f ał w k ier u n k u zas p y . – Zo s tań tu . Wy p ro wad ził s k u ter i zo s tawił g o z u ru ch o m io n y m s iln ik iem. Zap ark o wał s a‐ mo c h ó d . No e ll e wy s iad ła, zał o ż y ła k as k . – Ob iec u j ę, że n ie b ęd ę jec h ał za s zy b k o . Un io s ła s zy b k ę. – Nie zwaln iaj ze wzg lęd u n a mn ie. Ch cę d ać s ię p o n ieś ć! – Tak to jes t z k o b iet ą, k tó r a u tk n ęł a w lat ach o s iemd zies iąt y ch . Zmars zc zy ła n o s i u s iad ła. Po d o b ał o mu s ię, że czu je jej cięż ar n a ty ln y m s ied ze‐ n iu , że o b ejm u j e g o ręk o m a. Wy j ec h ał n a lś n iąc ą, b iał ą p o wierzch n ię jez io r a. Wiatr zas y p ał ś n ieg iem wcześ n iejs ze k o l ei n y . Eli k u rs o wał p o jez io r ze, a No e ll e wy c h y lał a s ię wraz z n im p rzy k ażd y m zak ręc ie, jak b y s tan o wil i jed n o ś ć. Za n imi k łęb ił s ię ś n ieg . Raz o d c h y lił a s ię i u n io s ła ręce, ale n a wy b o j u mu s iał a ch wy cić g o z p o wro t em. Uś miech n ął s ię p o d k as k iem. Ok rąż y li jez io r o d wu k ro tn ie i zat rzy mal i s ię p rzed lś n iąc ą ch atk ą. – Co to za miejs ce? – s p y tał a, u n o s ząc s zy b k ę. – To mo ja ch atk a n a lo d zie – o d p arł, wy s iad aj ąc ze s k u ter a. – W ś ro d k u jes t cał‐ k iem ład n ie, ch ces z zo b ac zy ć? Kiwn ęł a twierd ząc o g ło wą i zd jęł a k as k . J ej wło s y b y ły s k ręc o n e o d wilg o c i. Eli o two r zy ł d rzwi, o d g arn ął b u t em ś n ieg ze ś cieżk i. Owio n ął ich rześ k i zap ach – d rewn a s o s n o weg o i o lej u , k tó r y m p rzes iąk ły ś cian y d o mk u .
Eli co fn ął s ię i p rzep u ś cił No e ll e. – J ak ie to wielk ie. I mas z tu tel ewiz o r! Ws zed ł za n ią. – Czter y miejs ca d o s p an ia, lo d ó wk ę i g rzejn ik . M ó g łb y m tu s ied zieć p rzez mie‐ s iąc. Raz n ap rawd ę to ro zważ ał. Otwo r zy ła łaz ien k ę, s k rzy wił a s ię i u s iad ła p rzy s to l e. – Po co s ą te d ziu r y w p o d ł o d ze? – Tęd y p rzewierc am s ię p rzez ló d , żeb y zan u rzy ć węd k ę. – Ser io ? Sied zis z tu cał y mi d n iam i i ło wis z ry b y ? Us iad ł z n ią p rzy s to l e. – J es t fajn ie. M am miern ik g łęb o k o ś ci, więc mo g ę o b s erwo wać, jak ry b y s k u b ią p rzy n ęt ę. I mam s at el it ę, a d zięk i g en er at o r o wi p rąd u mo g ę o g ląd ać tel ewiz ję. – Czy li p rzy j eżd żam y tu taj, s ied zim y w tej mał ej, p rzy t u ln ej ch atc e, o g ląd am y tel ewiz ję i ło wim y ry b y . Od c h rząk n ął. Po c zu ł, jak łat wo b y ło b y k łam ać. Ale n ien awid ził k łams tw, a n aj‐ więk s zy m z n ich b y ła k wes tia Kels ey . To k łams two ciąg le wis iał o w p o wiet rzu i n ar a‐ s tał o z k ażd y m d n iem. M o g ło wy jś ć n a jaw w k ażd ej ch wil i, o b u d zić w n ich g n iew i p o c zu cie zd rad y . A wted y , n awet g d y b y n ie p rzy p o m n iał a s o b ie, jak ą b y ł ś win ią, zac ząłb y o d n o wa z k o l ejn ą p o rc ją zły ch ws p o m n ień . Dlac zeg o p rzy s zło mu d o g ło wy , że zat aj en ie p rzed n ią ich có rk i to d o b ry p o ‐ my s ł? Nie, miał d o ś ć k łams tw i ch o ć n ie wied ział, jak p o wied zieć jej o Kels ey , p rzy ‐ n ajmn iej b ęd zie s zczer y n a tem at ich związk u . – J a tu taj p rzy j eżd żał em, s iad ał em w tej p rzy t u ln ej ch atc e, o g ląd ał em tel ewiz ję i ło wił em ry b y . Sam. Po jej twar zy p rzem k n ął b ó l. J ak b y s ię ty m p rzej ęł a. – Ah a. Có ż, mo że n ie in t er es o wał am s ię węd k ars twem. Nie interesowałaś się mną. Od wró c ił wzro k . Zap ad ła cis za. – Ch o d zi o co ś jes zc ze, p rawd a, Eli? Przy j eżd żał eś tu taj, żeb y o d e mn ie u ciec. M o że i n ie p am ięt ał a ich h is to r ii, ale p o s iad ał a n ies am o wit ą zd o ln o ś ć jej o d ‐ czy ty wan ia. Zac is n ął zęb y , p o k iwał g ło wą. Nie p o t raf ił n a n ią s p o jr zeć. – Ch ces z mi p o wied zieć, d lac zeg o s p ał eś w g ab in ec ie p rzed mo im u p ad k iem? – J ej to n b y ł tak i łag o d n y , n ieo cen iaj ąc y . Od ro b in ę g o to ro zl u źn ił o . Gap ił s ię n a p o k ry te ś n ieg iem ręk awiczk i, k tó r e ś cis k ał w d ło n iach . – Nie d o g ad y wal iś my s ię. – Dlac zeg o ? Na jęz y k u p o c zu ł g o rzk i s mak p rawd y . Straciliśmy córkę. Nie, n ie ty lk o o to ch o d zi. Popełniłem błąd. I przez to nasza córka została zamordowana. Ale n ie p o t raf ił teg o p o wied zieć.
– Kied y ś s ię d o wiem, Eli. Kied y ś tak . Ale n ie d ziś , p rzy b ezc h mu rn y m n ieb ie, w jej mo cn y ch o b j ęc iach . Od c h y lił a s ię. – A mo że to ju ż n ie ma zn ac zen ia. By ło , min ęł o . Ale mimo ws zy s tk o n ie mó g ł teg o zo s tawić. Po k ręc ił g ło wą. – Po p ro s tu o d d al il iś my s ię o d s ieb ie, No e ll e. J ak więk s zo ś ć małż eń s tw. M iel i‐ ś my s wo j e p ro b lem y , zran ien ia i n ie p o t raf il iś my d o s ieb ie wró c ić. Po d n ió s ł wzro k , a o n a wy c iąg n ęł a d ło ń n ad s to ł em i ch wy cił a g o za ręk ę. – Ter az d o s ieb ie wrac am y , p rawd a? Och , miał tak ą n ad ziej ę. Sk in ął g ło wą; p rzez ten mo m en t b y ł p o k o rn y m fac et em, k tó r y ro zk o s zo wał s ię jej n iewin n y m, s ło d k im u ś miec h em. Wrac am y d o s ieb ie. Sło wa zawis ły w p o wiet rzu . Eli raz jes zc ze p rzewió zł ich d o o k o ł a jez io r a, a p o ‐ tem leś n y mi ś cieżk am i wy d ep t an y mi p rzez jel en ie. Wres zc ie, d awn o p o p o r ze lu n ‐ ch u , wró c il i d o tru ck a. No e ll e p o ł o ż y ła k as k i k u rtk ę n a s ied zen iu . Kied y jec h al i o ś n ież o n ą d ro g ą, o d c h y lił a s ię, zam k n ęł a o czy . – Nad al b o li cię g ło wa? Kiwn ęł a. – Czas am i. Ale lep iej ś p ię, więc jes t d o b rze. Kied y s ię w n ieg o wtu lił a i zas n ęł a mu n a ram ien iu , miał o ch o t ę s ię ro zp łak ać. M o że wrac al i d o s ieb ie. M o że u miel ib y zac ząć o d n o wa, żad n y ch s ek retn y ch p o ‐ mies zc zeń , żad n y ch taj emn ic. Nie o b u d ził jej, k ied y d o t arl i d o d o mu , p o p ro s tu wziął ją w ram io n a i zan ió s ł d o d o mu . Zas tan o wił s ię p rzez ch wil ę, p o czy m ru s zy ł z n ią d o p o k o j u Kels ey , tam p o ł o ż y ł żo n ę n a łó żk u i p rzy k ry ł k o c em. Us ły s zał d zwo n ek tel ef o n u , ale właś n ie ś ciąg ał No e ll e b u ty , n iech ten , k to d zwo ‐ n i, s ię n ag ra n a au t o m at y czn ą s ek ret ark ę. Kied y ws zed ł d o k u ch n i, wiad o m o ś ć ak u rat zac zęł a s ię o d t war zać. – No e ll e? To ja, Erik . Od ez wij s ię. Zac zy n am s ię mart wić. Eli p rzes łu ch ał n ag ran ie jes zc ze trzy razy . Serc e wal ił o mu w p iers i, a d ło ń zawi‐ s ła n ad g u zik iem. Nac is n ął i s k as o wał wiad o m o ś ć.
*** – Dzięk i za fak s , M arc. M y ś lę, że te o fiar y co ś łąc zy . – Ky le s ied ział w s wo i m b o k s ie, lamp a b iu rk o wa o ś wiet lał a rap o rt y z s ek c ji zwło k i ek s p ert y zy s ąd o wej o raz s p ra‐
wo zd an ie z miejs ca zb ro d n i w k awiarn i w Harb o r City . – Wy g ląd a n a to , że n ab ó j zn a‐ lez io n y w ciel e Bill y ’eg o Nick el a zg ad za s ię z n ab o j em wy s trzel o n y m p rzy zab ó j‐ s twie Cas s ie M itc h ell. – Zaws ze wo l ał n az y wać o fiar y p o imien iu . Dzięk i temu n ie trak t o wał ich p rzed m io t o wo , an g aż o wał s ię. – Czy an al it y cy zn al eźl i co ś n a two i m miejs cu zb ro d n i? – s p y tał M arc. Od k ied y Ky le zad zwo n ił, żeb y p o i n f o rm o wać g o o mo rd ers twie Bill y ’eg o i n o wy m d o wo d zie w s p rawie, M arc b y ł b ard zo p o m o cn y . – Wy s łał em s am o c h ó d d o Du l u th , d o lab o r at o r iu m k ry min al is ty czn eg o . Wy n ik i b ęd ą w ciąg u k ilk u d n i. Ale zau waż y łem, że Bill y n ie miał s wo j eg o p ierś cien ia. By ł o g ro mn y – z ru b in em, z wy g rawer o wan y m ro k iem u k o ń c zen ia s zk o ł y . – To mó g ł b y ć n ap ad . Te p ierś cien ie s ą s p o r o wart e – o d p arł. – M am zam iar p o wiad o m ić właś cic iel i lo mb ard ó w w Du l u th , zo b ac zy my , czy p ierś cień p rzejd zie p rzez ich ręce. Do wied ział eś s ię, s k ąd wziął s ię ten n ó ż d o ry b zn al ez io n y w k awiarn i? – Ky le wert o wał d o k u men t y i wy j ął zd jęc ie n o ża. – Żad n y ch p rzy d atn y ch o d c is k ó w p alc ó w. W mias teczk u s ą d wie s maż aln ie ry b , w o b u p o t wierd zil i, że u ży waj ą teg o ty p u n o ży . Z ty m, że n a ich n o ż ach jes t zn ak fa‐ b ry k i, z k tó r ej p o c h o d zą. Ten jes t g ład k i. – Sp rawd zę s maż aln ię w Deep Hav en , zo b ac zę, co u d a mi s ię u s tal ić. Więk s zo ś ć d ziec iak ó w z mias teczk a b ier ze jed n ą alb o d wie zmian y w czas ie p o ł o wó w, a Bill y miał n a s o b ie p łas zcz, k tó r y cu ch n ął ry b ą. Ale, o ile wiem, s ez o n k o ń c zy s ię p rzed ś więt am i Bo ż eg o Nar o d zen ia. – Daj zn ać, czy czeg o ś s ię d o wied ział eś . J a ty mc zas em s p rawd zę lo mb ard y , wy ‐ ś lij mi ty lk o zd jęc ie p ierś cien ia. – Będ ę wd zięczn y . – Hej, a co z two j ą mamą? Ky le s p o jr zał n a zd jęc ie z miejs ca zb ro d n i – ciał o mło d ej ek s p ed ien tk i leż ał o w k ał u ży k rwi. Gło s mu zad rżał. – Ży je. Ale n ad al n ic n ie p am ięt a, więc… – Więc mu s im y zn al eźć teg o k o l es ia, zan im o n zn ajd zie two j ą matk ę. – Dzięk i, M arc. Ky le s ię ro zł ąc zy ł, wziął k awę, p o s zed ł d o p o k o j u s o c jaln eg o i ws tawił k u b ek d o mik ro f al ó wk i. Nie mo żn a o d g rzewać k awy b ez k o ń c a, b o wres zc ie zam ien i s ię w o d p ad n u k lea rn y . Ale p rzy n ajmn iej n ie ch ciał o mu s ię s p ać. Dzięk i k awie i ws p o m n ien iu wś ciek łeg o , zran io n eg o s p o jr zen ia Emmy . Dama do towarzystwa? Nad al zas tan awiał s ię n ad jej s ło wam i. M iał o ch o t ę d o n iej zad zwo n ić. Ale co d o k ład n ie miałb y jej p o wied zieć? Zro b ił co w jeg o mo cy , s tar ał s ię p rzek o n ać Emmę, że Deep Hav en to jej d o m. M ik ro f al ó wk a zap ik ał a i Eli wy j ął k awę. Par zy ła w u s ta, s mak o wał a jak s mo ł a. Wy l ał ją d o zlewu . Nien awid ził p rzeg ry wać, to ws zy s tk o . Wró c ił d o b iu rk a, ch wy cił p łas zcz i zd jęc ie n o ża. Smaż aln ia Harb o rs id e Fis h Ho u s e b y ła jed n ą z n iel iczn y ch , k tó r a ran o wy s y ł ał a ry b ak ó w n a łó w. Do p o ł u d n ia wrac al i ze ś led ziam i, p s trąg am i i s iej am i. Za d ziec iak a
o b s erwo wał, jak wy r u s zaj ą z p o rt u , z s iec iam i zwis aj ąc y mi z k u tra, i zas tan awiał s ię, jak ież to taj emn ic e k ry ją s ię we mg le. Lat em w s maż aln i mo żn a b y ło d o s tać ś wież e k ro k iet y ry b n e, ry b ę z fry tk am i alb o węd zo n ą ry b ę – k u u cies ze tu ry s tó w. J es ien ią, k ied y p rzy wo ż o n o p s trąg i p ełn e ik ry , z węd zarn i wy d o b y wał y s ię zap a‐ ch y , k tó r e s łu ży ły za d arm o wą rek lam ę. Zat ru d n ial i ty lu n iewy k wal if ik o wan y ch p ra‐ co wn ik ó w, ilu u d ał o im s ię zo rg an iz o wać; zb ro i li p iętn as to l atk ó w w n o że d o fil et o ‐ wan ia i u czy li ich , jak o czy s zc zać ry b ę, zb ier ać ik rę. Go t o wy p ro d u k t b y ł p ak o wan y i d o s tawał firm o wą n ak lejk ę z cen ą. Ojc iec Ky le’a n au czy ł g o , jak s zu k ać ik ry , a w d o mu p rzy r ząd zal i włas n y k awio r. U p o c zątk ó w is tn ien ia Deep Hav en , k ied y ry b ac y zac zęl i wy p ły wać n a jez io r o , ro d zin a Steg ó w zał o ż y ła s maż aln ię. Ich có rk i wy s zły za mar y n ar zy , a s y n o wie p rzej ę‐ li flo t ę ry b ack ą. Ale n ic zy m p o s zto rm ie w p o rc ie, o s tal i s ię ty lk o Bo n n ie z męż em Ch u ck iem – o d p o rn i n a p o g o d ę, wy t rzy mal i No rweg o wie. Ky le zn al azł Bo n n ie, k tó r a miał a n a s o b ie o ciep lan e k al o s ze i k u rtk ę mo ro . Po ‐ ch y lał a s ię n ad arc h ai czn y m p ec et em n a zap lec zu res tau r ac ji. Zimą o twier al i lo k al ty lk o w p o r ze lu n c h u . Gd y s łu p ek rtęc i s p ad ał d wad zieś cia s to p n i p o n iż ej zera, n ie‐ wiel u lu d zi ref lek t o wał o n a ś led zia n a zimn o . Res tau r ac ja wy c h o d ził a n a o ś n ież o n y s p o k o jn y p o rt, a o twart e wo d y o b iec y wał y taj emn ic ę, k ry jąc ą s ię za fal o c h ro n em. Za s zk lan y mi g ab lo t am i, wś ró d k o s tek lo d u , leż ał y ry b y z o twart y mi p y s k am i. Po c zu ł n ag łą o ch o t ę n a k an ap k ę ze ś led ziem. – Hej, Bo n n ie, mas z ch wil ę? – Ky le. Wiek i cię n ie wid ział am. Świetn ie wy g ląd as z w ty m mu n d u r ze. – M iał wraż en ie, że led wo o p ier ał a s ię p o k u s ie wy s zczy p an ia g o za p o l ic zek . – Przy s zed łem w s p rawach s łu żb o wy ch , ch o ć n ie o d m ó wię k an ap k i ze ś led ziem. Alb o tej d o m o wej zu p y z p s trąg a. – Przy g o t u ję i jed n o , i d ru g ie. – Zrzu cił a k u rtk ę i s tan ęł a za lad ą. – Czy m mo g ę s łu ży ć? – Zn as z Bill y ’eg o Nick el a? Ch wy cił a s ty ro p ian o wy p o j emn ik n a zu p ę. – Pewn ie. I jeg o b rat a, Ry an a. Prac o wal i d la mn ie. To d o b rzy p rac o wn ic y , zwłas z‐ cza Bill y , p o t raf ił o czy ś cić ry b ę w rek o rd o wy m czas ie. – Czy li p rac o wał tu taj w zes zły m s ez o n ie? – Właś ciwie to d łu ż ej. – Nal ał a ch o c h lę zu p y , a Ky le o mal n ie p ad ł o d u r zo n y za‐ p ac h em. – Zat rzy mał am g łó wn ą ek ip ę d o p rzet wó rs twa ry b i ik ry , k tó r e p rzy wo z il i‐ ś my , d o p ó k i temp er at u ra wo d y w jez io r ze n ie b y ła zb y t n is k a. Bill y b y ł jed n y m z mo i ch n ajl ep s zy ch p rac o wn ik ó w. – Przy k ry ła p o j emn ik z zu p ą i p o s tawił a g o n a la‐ d zie. – Dał am im p rem ię i zwo ln ił am trzy ty g o d n ie temu . – Prem ię? Go t ó wk ę czy czek ? – Go t ó wk ę, ale o czy wiś cie leg aln ie. Bill y ch ciał k u p ić d ziewc zy n ie p ierś cio n ek . M a n a imię Yv o n n e. – Sięg n ęł a d o g ab lo t y i wy j ęł a g o t o wą k an ap k ę ze ś led ziem za‐ win ięt ą w cel o f an . – Po z n ał em ją. Z p ewn o ś cią s ą z Bill y m p arą, ale p ierś cio n k a n ie wid ział em. Bo n n ie zap ak o wał a lu n ch d o to r eb k i.
– Có ż, mo że jes zc ze s ię n ie o ś wiad c zy ł. M ó wił, że p o j ed zie d o Du l u th , żeb y s ię ro z ejr zeć. Wies z, wal en t y n k i i w o g ó l e. – Przy k ro mi, Bo n n ie. – Wy j ął d zies ięć d o l có w z p o rtf el a. – Bill y zo s tał zn al e‐ zio n y mart wy w s wo i m s am o c h o d zie p rzy n as y p ie n ad jez io r em Sp o o n . Gap ił a s ię n a n ieg o , b io r ąc p ien iąd ze. – To n iem o żl iwe. Wczo r aj ro zm awiał am z Hu g h i p o wied ział, że wró c ą z Bill y m d o p rac y n a wio s n ę. – Kim jes t Hu g h ? Po k ręc ił a g ło wą. – Bill y b y ł tak im o b iec u j ąc y m d ziec iak iem. J as n e, miał s wo j e p ro b lem y , ale p rzy c h o d ził n a czas , wy p ełn iał o b o wiązk i. Ob iec u j ąc y ? Ch y b a wid ział n ie teg o ch ło p ak a. – Bill y Nick el? Ch u d y b lo n d y n ? Kiwn ęł a, ze łzam i w o czach . – Czy mo ż es z mi o p is ać jeg o k u mp la, teg o Hu g h ? – Nie wiem. Du ży . Ciemn e wło s y , g d zieś d o wy s o k o ś ci b ro d y . Kaz ał am mu n o s ić s iatk ę n a g ło wie. Ch y b a g rał w fu tb o l, ale n ie s ąd zę, żeb y b y ł s tąd . M y ś lał am, że mo że jes t k rewn y m Bill y ’eg o – p o l ec ił g o . Op is p as o wał d o mężc zy zn y , k tó r eg o Ky le wid ział p rzed d o m em Bill y ’eg o . – Ró wn ie miły , o b iec u j ąc y ch ło p ak ? – Nie. On b y ł… o b c es o wy . Nig d y n ie czu łam s ię s wo b o d n ie, k ied y Hu g h Fad d en b y ł w p o b liż u . Ale p o t raf ił czy ś cić ry b y , raz g o u czy łam. – J emu też d ał aś p rem ię? – Przy s zed ł tu z Bill y m. M y ś lał am, że mo że o b aj jad ą d o Du l u th . Po k az ał jej zd jęc ie n o ża. – Czy to wy g ląd a zn aj o m o ? Wzięł a fo t o g raf ię, ro zd ziawił a u s ta. – To n ó ż mo j eg o taty . M y ś lał am, że g o zg u b ił am, k ied y p rzy u czał am n o wy ch p rac o wn ik ó w. – Zwró c ił a mu zd jęc ie. – Gd zie g o zn al az łeś ? Ch ciał ab y m g o o d ‐ zy s k ać. – Zo s tał zn al ez io n y n a miejs cu mo rd ers twa w Harb o r City . Na jej twar zy mal o wał s ię ws trząs . – O, mó j… – M as z jak iś p o m y s ł, k to mó g ł g o wziąć? Po k ręc ił a g ło wą. – Czas am i g o o d k ład ał am i zap o m in ał am. – J es teś p ewn a, że n al eż ał d o two j eg o o jca? – Tak . Po z o s tał e n o że mają n as ze lo g o n a rączc e. A… – Sięg n ęł a p o zd jęc ie raz jes zc ze. – Ta rączk a, te wy ż ło b ien ia? To ro b o t a mo j eg o taty . By ł ręczn ie wy k o n an y , d o s tał am g o w s p ad k u . Ok ej, w tak im raz ie to mó j n ó ż. Ky le wziął to r eb k ę z lu n c h em. – Daj mi zn ać, jeś li Hu g h s ię p o j awi, d o b rze? – J as n e. M ó wił, że p rac u j e w res tau r ac ji w mias teczk u . Nie wiem, g d zie d o k ład ‐
n ie. – Od d ał a mu b an k n o t. – Zaws ze b y łam wielb ic ielk ą two j eg o s tar u s zk a, n awet p o ś mierc i two j ej s io s try . To n ie b y ła jeg o win a. Czas am i ży cie o b r ac a s ię p rzec iwk o n am, i ty le. Lu n ch n a k o s zt firm y . Piln u j n as tu taj.
Rozdział 14
– J es teś n a mn ie zły ? No e ll e s ied ział a o b o k Elieg o w s am o c h o d zie. Czu ł n a s o b ie jej s p o jr zen ie. By ło p rzes zy waj ąc e, wn ik ał o p rzez wars twy , k tó r e n ar o s ły n a n im p o o d s łu ch an iu n ag ra‐ n ia z wczo r aj. Zaczynam się martwić. Nie p o win ien b y ł k as o wać tej wiad o m o ś ci. Imp u ls y wn y , d es p er ack i ak t zło ś ci, d o k o n an y w p an ic e. Kim jes t Erik ? – Nie – o d p arł, ale zab rzmiał o to b ard ziej n erwo wo , n iż zam ier zał. – W p o r ząd k u – p o wied ział a. – Wiem, że n ie p am ięt am zb y t wiel e z n as zeg o mał‐ żeń s twa, ale p am ięt am mężc zy zn ę, k tó r y p rzy wió zł mn ie d o d o mu ze s zp it al a. M o ‐ żes z s ię n a mn ie g n iewać, Eli, ale zn am cię ju ż wy s tarc zaj ąc o d o b rze, żeb y zau waż y ć, k ied y co ś s ię g ry zie. Zn ał a g o ju ż wy s tarc zaj ąc o d o b rze. A o n miał wraż en ie, jak b y n ie zn ał jej wcal e. Ale ch ciał. Po raz p ierws zy o d n iep am iętn y ch czas ó w ch ciał p o z n ać – raz jes zc ze – tę k o b iet ę, z k tó r ą s p ęd ził więk s zo ś ć ży cia. – M y ś lę, że trzeb a zad zwo n ić d o lek ar za z Du l u th i zo b ac zy ć, czy d a s ię zał at wić k o l ejn ą to m o g raf ię. M u s i b y ć jak iś p o wó d , d la k tó r eg o n ie o d z y s k u ję p am ięc i. Nic n ie o d p o wied ział, n ie ch ciał s ię k łó c ić. A co , jeś li p o wró t ws p o m n ień o zn a‐ czałb y p o wró t Erik a? – O k tó r ej mam cię o d eb rać? – Po d j eżd żal i właś n ie p o d b u d y n ek s to war zy s ze‐ n ia.
M iał a n a s o b ie n ieb ies k ą s p o rt o wą k u rtk ę, ró ż o we ręk awiczk i i u ro c zą d zierg an ą czap eczk ę, k tó r a k ied y ś n al eż ał a d o Kels ey . Kied y n ak ry cie g ło wy wy ł o n ił o s ię z k o ‐ s za n a u b ran ia, p rzez ch wil ę u jr zał s wo j ą có rk ę. Pro m ien n ą, u ś miech n ięt ą, o ty ch p ięk n y ch , p ełn y ch ży cia n ieb ies k o z iel o n y ch o czach . No e ll e częs to żart o wał a, że Kels ey jes t jej k lo n em. Tak b y ło w is to c ie. – Za jak ieś d wie g o d zin y . J eś li d o teg o czas u n ie zac zn ę mal o wać… – Wzru s zy ła ram io n am i. – Zac zn ę my ś leć, że to b ez s en s u . Wy c iąg n ął k u n iej ręk ę – n iep ewn y d lac zeg o , p o p ro s tu d es p er ack o p rag n ął p o ‐ zo s tać jej b o h at er em – i ś cis n ął jej d ło ń . Uś miech n ął s ię. Od wzaj emn ił a u ś miech . Po m ac h ał jej, k ied y wch o d ził a d o b u d y n k u , i p o j ec h ał d o k awiarn i. Po p ro s tu mu s iał zn ó w p o c zu ć s ię n o rm aln ie. Po wies ił k u rtk ę n a wies zak u p rzy d rzwiach i min ął s to l ik s tał y ch b y walc ó w – maj o r a J err y ’eg o , An t h o n y ’eg o – właś cic iel a h o t el u , p as to r a Dan a i J o e’eg o M ic h ae l‐ s a. Cal eb Kn ig h t p rzy s tawił s o b ie k rzes ło . Od s u n ęl i tal er ze z p lam am i żó łtk a alb o s y r o p u n a ś ro d ek s to ł u . – Eli. Co u cieb ie? – J err y u n ió s ł k u b ek w g eś cie p o z d ro wien ia. – Sły s zał em o u p ad k u two j ej żo n y . J ak s ię czu je? – Lep iej, d zięk i – o d p arł, n ie zat rzy mu j ąc s ię. Nie o d p o wied ział n a s p o jr zen ie p as to r a Dan a. Na s zczęś cie jeg o miejs ce n a ty ł ach b y ło wo ln e, a w s to j ak n a men u wciś n ięt a b y ła g az et a. Us iad ł, o two r zy ł ją i zac zął czy tać k ro n ik ę p o l ic y jn ą. Kilk a p rzy p ad k ó w n ar u s zen ia p o r ząd k u p u b liczn eg o , jed n o p rzek ro c zen ie p ręd k o ś ci, k il‐ k u p ij an y ch i awan t u rn ik ó w. J eg o u wag ę p rzy k u ła wzmian k a o zwło k ach zn al ez io ‐ n y ch p rzy n as y p ie n ad jez io r em Sp o o n . Bill y Nick el. Eli k ilk a razy wy s tawił jeg o b rat u Ry an o wi man d at za p rzek ro c ze‐ n ie p ręd k o ś ci. Ky le p rawd o p o d o b n ie weźm ie tę s p rawę. – Hej, Eli. – M el an ie p o ł o ż y ła n a s to l e men u . – Przy n io s łam n a ws zelk i wy p a‐ d ek , ale p ewn ie zam awias z to , co zwy k le? – Po p ro s zę. – Od s u n ął k art ę. – Dwa jajk a s ad zo n e, jed n eg o to s ta fran c u s k ieg o . I k awę, czarn ą. Wzięł a men u . – Do b rze cię wid zieć. W zes zły m ty g o d n iu b rak o wał o mi mo j eg o u lu b io n eg o s zer y fa. M el an ie g ło s o wał a n a n ieg o n awet wted y , g d y res zt a mias teczk a g o o d r zu cił a. Ale miał a s y n a, k tó r y n ie d o s tałb y s ię d o wo js k a, g d y b y Eli mu n ie o d p u ś cił. Przy ł a‐ p ał g o k ied y ś n a k u p o wan iu alk o h o l u z fałs zy wy m d o wo d em o s o b is ty m. Nawias em mó wiąc, g d y b y Eli p o wo ł ał s ię n a s wo j e zas łu g i z min io n y ch lat, mó g łb y jad ać za d arm o ws zęd zie. Wró c ił n a p ierws zą s tro n ę g az et y i zac zął czy tać p ro g n o z ę p o g o d y . – Hej, Eli. – Dan zaj ął k rzes ło n ap rzec iwk o . Eli zwy k le lu b ił to war zy s two Dan a, tu tejs zeg o p as to r a i czło n k a o ch o tn ic zej s traż y p o ż arn ej. Pas to r b y ł b ard zo p rak t y czn y m czło wiek iem i zaws ze ch ętn ie p o m a‐ g ał, g ło s ząc ty m s am y m ewan g el ię. Brąz o we wło s y , ciep ły u ś miech , s p o jr zen ie czło ‐
wiek a, k tó r y z n iej ed n eg o p iec a ch leb jad ł, u d ziel aj ąc rad y zag u b io n y m. Ale Eli wi‐ d ział też, jak Dan wy p ro wad za lu d zi z p ło n ąc y ch b u d y n k ó w i o d wo d zi jak ieg o ś męż‐ czy zn ę o d s am o b ó js twa. By ł też p rzy j ac iel em, a p rzy n ajmn iej s tar ał s ię n im b y ć, w ty ch mro czn y ch ch wi‐ lach p o ś mierc i Kels ey . Ale to ju ż min ęł o . Eli d al ej czy tał g az et ę. – Szczęś ć Bo że. – M iło b y ło cię wid zieć w k o ś ciel e w n ied ziel ę. Tro c h ę czas u min ęł o . Eli o d c h rząk n ął. – Ws zy s cy b ard zo s ię cies zy my , że No e ll e d o b rze s ię czu je, zwłas zc za p o tej s trzel an in ie. To b y ło s tras zn e. Co u n iej? Eli zac is n ął zęb y . To ws zy s tk o g o wy k ań c zał o . Od p o wiad an ie n a p y tan ia in n y ch i włas n e. Raz jes zc ze p rzec zy tał zd an ie o rap o rc ie ze s p o t k an ia zar ząd u s zp it al a. Dan p o p ro s tu tam s ied ział, wk u rzał g o , n ic n ie mó wił. – Co ? – Ch o d zi o to … có ż, p o m y ś lał em, że to mo że b y ć d la was o b o jg a tru d n y czas , Eli. – No e ll e czu je s ię d o b rze. – Nie wied ział, d lac zeg o zro b ił o mu s ię g o r ąc o . Ro z ej‐ rzał s ię wo k ó ł, s p rawd zaj ąc, czy n ik t g o n ie s ły s zy . Przy lad zie u s iad ło d wó ch k ier o wc ó w s k u ter ó w ś n ieżn y ch . J o e i p o z o s tal i wy ‐ s zli. Sp o jr zał p rzez o k n o n a mart we n ieb o . – Ro z u m iem – o d p arł Dan , ale n ajwy raźn iej n ie zro z u m iał alu z ji, b o n ad al tu s ie‐ d ział. – Czeg o p as to r ch ce? – Ch cę wied zieć, co ci s ię s tał o . Dlac zeg o p rzes zed łeś o b o k n as zeg o s to l ik a, jak ‐ b y ś n as n ie zn ał. Dlac zeg o wy g ląd as z, jak b y ś s trac ił p rzy j ac iel a. – Nie mam p rzy j ac ió ł. Nie, o d k ied y mias teczk o s ię o d e mn ie o d wró c ił o . – Nik t s ię o d cieb ie n ie o d wró c ił, Eli. Ws zy s cy s ię b ali. A ty cierp iał eś . M u s iał eś b y ć w d o mu z żo n ą. – Eli zac is n ął u s ta. – Ale g ry zie cię co ś in n eg o , p rawd a? M el an ie p o s tawił a p rzed n im k u b ek i n al ał a k awy . – Za ch wil eczk ę p o d am jajk a. Przy n ieś ć p as to r o wi k awy ? Błagam, tylko nie to. – Ch ętn ie. Dzięk i, M el. Wzięł a k u b ek z lad y , n al ał a k awy . Dan d o d ał ś miet an k i, aż n ap ó j p rzy b rał ciem‐ n o b rąz o wy k o l o r. – Pas to r ze… – Eli, ja jes tem two i m p rzy j ac iel em. Nawet jeś li n ie zd aj es z s o b ie z teg o s p rawy . I ch ciałb y m p o m ó c. – Ok ej, w tak im raz ie mi o d p o wied z. M o że wy j aś n is z mi, jak wy b ac zy ć żo n ie co ś , czeg o o n a n ie p am ięt a. Do b rze, że Dan an i d rg n ął. – Przeb ac zen ie to n ie k wes tia wy b o r u , Eli. Bó g o czek u je g o o d n as b ez wzg lęd u
n a p rzewin ien ia, p o n ieważ On wy b ac zy ł n am p ierws zy . – Wied ział em, że tak p o wies z. – Ch ces z mi zd rad zić, co tak ieg o zro b ił a two j a żo n a, a czeg o n ie p am ięt a? Eli p o k ręc ił g ło wą. – To ch y b a n ie ma zn ac zen ia. M o że n awet n ic n ie zro b ił a, ale teg o s ię n ie d o wie‐ my , b o , wid zis z, p as to r ze, mo ja żo n a n ie p am ięt a mn ie. Och , jak a to u lg a wy z n ać p rawd ę. Dan zmars zc zy ł czo ł o , o d c h y lił s ię n a k rześ le. Zał o ż y ł ręce. – No . W wy n ik u u p ad k u s trac ił a d wad zieś cia p ięć lat n as zeg o małż eń s twa. Nie p am ięt a Ky le’a an i Kirb y ’eg o … – An i Kels ey . – Właś n ie. A zwłas zc za mn ie. Zau fan ie mi zaj ęł o jej d wa ty g o d n ie, ale co n aj‐ d ziwn iejs ze… o d lat n ie d o g ad y wal iś my s ię tak d o b rze. Tak jak b y m o d z y s k ał s wo j ą d awn ą żo n ę, tę, k tó r ą p o ś lu b ił em, zan im u ro d ził a mi d ziec i. J es t zab awn a i u ro c za, ro b i o ws ian k ę d la p s a. I ch o c iaż wiem, że n ic n ie p am ięt a, wy d aj e s ię, jak b y g d zieś w g łęb i zn ał a p rzes zło ś ć. To jak cień k o b iet y , k tó r ą b y ła… a mo że b y łab y , g d y b y … – Zn ó w wy jr zał p rzez o k n o . – Gd y b y m jej teg o n ie o d eb rał. – O czy m ty mó wis z? – Nie wiem. – Wo d ził p alc em p o k rawęd zi k u b k a. – Kied y ją p o z n ał em, b y ła n a p ierws zy m ro k u w co ll eg e’u . Stu d io wał a s ztu k ę, ale my ś lał em, że to ty lk o jed en z ty ch k ier u n k ó w, k tó r y wy b ier a s ię z b rak u lak u . M iel iś my b ły s k awiczn y wak ac y jn y ro m an s , więc p rzy z n am, że n ie p o z n ał em jej wted y zb y t d o b rze. Kied y jej s ię o ś wiad ‐ czy łem, rzu cił a s zk o ł ę i p rzep ro wad ził a s ię tu taj. Nie miał em p o j ęc ia, że lu b i mal o ‐ wać. – J es t art y s tk ą? – Najwy raźn iej tak . Wy n aj ęł a atel ier w s to war zy s zen iu art y s tó w, n am al o wał a ja‐ k ieś d zies ięć o b r az ó w, ws zy s tk ie s ą wzo r o wan e n a zd jęc iach zro b io n y ch p rzez Kel‐ s ey . – Nie miał em o ty m p o j ęc ia. – Wy o b raź s o b ie, jak s ię czu łem, k ied y to o d k ry łem. To b y ło tak , jak b y m d o wia‐ d y wał s ię o n iej ró żn y ch rzec zy … rzec zy , o k tó r y ch zap o m n iał em alb o o k tó r y ch n ie wied ział em i… Czu ję s ię wred n ie, b o s p o r a częś ć mn ie n ie ch ce p o wro t u k o b iet y , k tó r ą b y ła. Trac ił em ją… zd aj ę s o b ie z teg o s p rawę, ale n ie wied ział em, jak temu za‐ p o b iec. A ter az… ter az d zwo n i d o n iej k o l eś imien iem Erik . Dan n ac h y lił s ię. Sp o jr zał mu w o czy . – Ta, n ie wiem, k to to . Właś ciwie… s k as o wał em wiad o m o ś ć, k tó r ą zo s tawił n a s ek ret arc e. – Dan u n ió s ł b rwi. – Nie p atrz tak n a mn ie: ju ż wiem. Po win ien em b y ł p o ‐ zwo l ić No e ll e ją o d s łu ch ać; p o win ien em b y ł zap is ać n u mer. Ale co , jeś li… jeś li o n jes t… . – Zac is n ął s zczęk ę i o d wró c ił wzro k . Szczy p ał y g o o czy . – J eś li mo ja żo n a za‐ mier zał a zo s tawić mn ie d la in n eg o ? – Eli. To n ie p as u je d o No e ll e. Zaws ze b y ła b o g o b o jn a. Eli u tk wił w p as to r ze wzro k , k tó r y wy r aż ał całe jeg o cierp ien ie. – No , ale ja n ie b y łem b o g o b o jn y . Po ś mierc i Kels ey co ś s ię z n ią s tał o i zac zą‐
łem u ciek ać. J a n ie… Nie miał em ro m an s u , ale n ie ws trzy my wałb y m s ię, g d y b y p o j a‐ wił a s ię s zan s a. – Zmars zc zy ł s ię n a ws p o m n ien ie s p o jr zen ia Lee, jej d ło n i wp lec io ‐ n y ch w jeg o wło s y . – Zam ias t teg o ło wił em ry b y , p o l o wał em i ro b ił em ws zy s tk o , żeb y ty lk o wy r wać s ię z d o mu , o d żo n y . – Od b lis k o ś ci. – M o że. – Na p ewn o , Eli. Gd y trac im y k o g o ś , k o g o k o c h am y , u b o l ewam y , o czy wiś cie, n ad s trat ą tej częś ci n as s am y ch , k tó r a zo s tał a n am wy d art a, częś ci, k tó r ą ten k to ś za‐ b rał ze s o b ą. Po z o s taj e p u s tk a, k tó r ą d es p er ack o p rag n iem y wy p ełn ić. Two j em u mał‐ żeń s twu b rak u je b lis k o ś ci, k tó r ą Bó g p rzez n ac zy ł d la u zd ro wien ia rel ac ji. – Nawet n ie wiem, czy m jes t b lis k o ś ć, p as to r ze. – To p rzy n al eżn o ś ć, wiar a i wzaj emn a mił o ś ć. To wrażl iwo ś ć n a tę jed n ą o s o b ę, k tó r ej u fas z n ajb ard ziej. To mó wien ie: „Oto mo je b ru d n e, s p o n iewier an e, zran io n e s erc e. Po z wo l ę ci je zo b ac zy ć i zau fam ci”. Czy k ied y k o lwiek p o z wo l ił eś jej zo b a‐ czy ć s wó j żal? Eli o d c h y lił s ię, g d y M el an ie p o s tawił a p rzed n im tal erz z jajk am i. Ty le, że wła‐ ś ciwie ju ż n ie b y ł g ło d n y . – Nie ch o d zi o to , że n ie ch ciał em. To p o p ro s tu … n ie b y ło łat we. – A k to p o wied ział, że małż eń s two i b lis k o ś ć, tak ie, jak ich p rag n ie d la n as Bó g , k tó r e s tan o wią o d z wierc ied len ie J eg o mił o ś ci d o czło wiek a, b ęd ą łat we? M ałż eń s two n ie p o l eg a n a s tawian iu war u n k ó w. To mił o ś ć n a d o b re i n a złe. To rel ac ja, k tó r ą p o ‐ win n iś my mieć z Bo g iem. Po win n iś my u fać M u w n as zej s łab o ś ci. – Taa, a jeś li Bó g n ig d y s ię n ie p o k az u je? J eś li Go to n ie o b c h o d zi? – Zaws ze Go o b c h o d zi, Eli. Tu ch o d zi o mił o ś ć: On cię k o c h a. Płak ał z to b ą p o ś mierc i có rk i, p rag n ął b lis k o ś ci z to b ą, tro s k i o cieb ie, two j ej wiar y w Nieg o . I wiem, że b ał eś s ię b rak u rea k c ji, że On cię zawied zie. Przec ież n ie o ch ro n ił Kels ey . – To b y ła mo ja win a. – Och , Eli, g d zieś w ś ro d k u n a p ewn o wier zy s z, że n ie ty lk o o to ch o d zi. – M o że i tak . M o że to b y ł więk s zy p ro b lem. – Właś n ie tu taj zac zy n a s ię p rawd ziwa wiar a. Uf‐ n o ś ć Bo g u , wrażl iwo ś ć n a J eg o o b ecn o ś ć n awet wted y , g d y n ie d o s taj es z tak iej o d ‐ p o wied zi, jak iej b y ś o czek iwał. Ro b is z wo b ec No e ll e to s amo , co wo b ec Bo g a: b o i s z s ię, że n ie p o k o c h a cię w tak i s p o s ó b , w jak i ch ces z b y ć k o c h an y . A mo że o n a teg o n ie p o t raf i, jes zc ze n ie ter az. Ale to n ie zn ac zy , że ty mas z jej n ie k o c h ać, n ie b y ć z n ią b lis k o . Przy n ajmn iej emo c jo n aln ie. Eli o d s u n ął tal erz z n ien ar u s zo n y m p o s iłk iem. – Nie wiem. Tak , o b awiam s ię, że o d z y s k a p am ięć, p rzy p o m n i s o b ie o ty m Erik u i mn ie zo s tawi. – Po k ręc ił g ło wą. – Ale b o ję s ię też, że n ig d y jej n ie o d z y s k a, n ig d y n ie p rzy p o m n i s o b ie o có rc e. I czu ję s ię jak o s tatn ia ś win ia, że jej n ie p o wied zia‐ łem… – Nie wie o Kels ey ? – Nie. M y ś lał em, że tak b ęd zie lep iej, ale to b y ł g łu p i p o m y s ł. A ter az n ie wiem, jak jej to p o wied zieć, żeb y n ie p o c zu ła s ię o s zu k an a… – I żeb y n ie zn is zc zy ć n o wej rel ac ji, k tó r ą z n ią s two r zy łeś .
Kiwn ął g ło wą. – I jes zc ze to , że p rzed wy p ad k iem n ie b y łem wzo r em męża i n ie ch cę, żeb y s o b ie o ty m p rzy p o m n iał a. Ch cę, żeb y p am ięt ał a mn ie jak o fac et a, k tó r y m jes tem ter az… alb o k tó r y m s tar am s ię b y ć. – Po t arł twarz d ło n ią. – Zro b ił s ię n iez ły b ał ag an i n ie wiem, jak temu zar ad zić. – To n ie two j e zad an ie. Wiem, że jes teś p o l ic jan t em i d o two i ch o b o wiązk ó w n a‐ leż y ro związ y wan ie p ro b lem ó w, ale two i m zad an iem jes t k o c h ać two j ą żo n ę, jak k o l‐ wiek Bó g cię n ią o b d ar o wu je. Z p am ięc ią czy b ez. M el an ie p rzes zła o b o k , zerk aj ąc n a n ier u s zo n e jajk a, ale n ie zat rzy mał a s ię. – Zn am cię d łu g o , Eli. Z czas ó w, k ied y wrac ał eś d o d o mu n a lu n ch z No e ll e, k ie‐ d y s ied ziel iś cie raz em n a mec zach k o s zy k ó wk i, ch o d zil iś cie n a ws zy s tk ie wy s tęp y Kels ey . By łeś wted y d o b ry m czło wiek iem, ale mo że Bó g d aje ci s zan s ę s tan ia s ię lep ‐ s zy m. – Nawet jeś li o n a n as n ie p am ięt a? – W Pieś n i n ad Pieś n iam i jes t n ap is an e: Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu (…) bo jak śmierć potężna jest miłość. Kied y p rzy r zek liś cie s o b ie s ieb ie w s ak ram en c ie małż eń s twa, On was p rzy p iec zęt o wał, a to s iln iejs ze n iż ś mierć o s tatn ich d wu d zies tu p ięc iu lat. Na ty m p o l eg a wiar a. A wiar a p o d o b a s ię Pan u , n awet g d y wy d aj e s ię p rzy t łac zaj ąc a. Przy t łac zaj ąc a jak p rzy z n an ie s ię, że Eli p o p ełn ił b łąd , k tó r y d o p ro wad ził d o ś mierc i ich có rk i. Przy t łac zaj ąc a jak ch ęć co fn ięc ia czas u , u ch ro n ien ia żo n y p rzed cierp ien iem. Przy t łac zaj ąc a n ic zy m p rzes iad y wan ie n ad jez io r em i zas tan awian ie s ię, jak k o c h ać s wo j ą żo n ę. M o że Bó g jes t więc ej n iż p rzy t łac zaj ący . Dan s p o jr zał mu w o czy . – Wp u ś ć żo n ę d o s wo j eg o ży cia, Eli. Po wied z jej o có rc e. Dla d o b ra was o b o jg a. – Wiem. M u s zę ty lk o wy k o mb in o wać jak . Do m y ś lam s ię, że p o win ien em p o s ta‐ wić ci tę k awę? Dan u ś miech n ął s ię d el ik atn ie. – Pewn ie tak . Kied y M el an ie p rzec h o d ził a, Eli p o d ał jej tal erz z jajk am i i s ięg n ął p o p o rtf el. – M u s zę ws tąp ić n a p o s ter u n ek , d o Ky le’a. – J es t d o b ry w ty m, co ro b i. Daj mu p rzes trzeń , żeb y n ab rał p ewn o ś ci s ieb ie. Swo j ą d ro g ą, wid ział em g o w zes zły wee k en d n a wes el u Nic o l e i J as o n a. Grał n a p er‐ k u s ji. Nie wied ział em, że jes t tak i mu z y k aln y . – Dan ws tał, a Eli p o d ąż y ł za n im, p o ‐ d aj ąc M el an ie d zies ięć d o l có w za ś n iad an ie, k tó r eg o n ie ru s zy ł. Przy d rzwiach wło ż y ł p łas zcz. – Dla mn ie to h ał as , p as to r ze. Zwłas zc za w n o cy . – Ale u ś miech n ął s ię s zer o k o . Tak , to b y ły miłe ws p o m n ien ia, k ied y Ky le i Kels ey g ral i raz em w p iwn ic y . M iał o ch o t ę p o d ziel ić s ię ty m z No e ll e. Ws p o m n ien iam i i zes zy tam i Kels ey z tek s tam i p io s en ek . Ch ciał p o k az ać jej te zwar io wan e tramp k i, k tó r e wło ż y ła n a b al mat u raln y d o czerwo n ej s u k ien k i. I zd jęc ia z wak ac ji, k ied y p o f arb o wał a wło s y n a n ieb ies k o . Ch ciał p u ś cić jej p ły tę, k tó r ą Kels ey zmo n t o wał a s p ec jaln ie d la n ich n a Bo że Nar o d zen ie; p o k az ać jej alb u m z wy c in k am i z g az et o ws zy s tk ich p rzed s tawie‐
n iach tea traln y ch , w k tó r y ch b rał a u d ział. Ch ciał p rzed s tawić żo n ie n ies am o wit ą, p ięk n ą, o s zał am iaj ąc ą có rk ę, k tó r ą Bó g zes łał im n a s ied emn aś cie ws p an iał y ch lat. No e ll e n a to zas łu g iwał a. Eli p o m ac h ał Dan o wi i ws iad ł d o wy c h ło d zo n eg o tru ck a. M iał o ch o t ę o p rzeć czo ł o o k ier o wn ic ę, ale mies zk ań c y mias teczk a mo g lib y wez wać p o g o t o wie, s ąd ząc, że ich b y ły s zer y f k o p n ął w k al en d arz. Włąc zy ł s ię więc d o ru ch u , zjec h ał n a p ark in g p rzy p o rc ie i zap at rzy ł s ię w p o ‐ n u re n ieb o . – Ach , Bo że, wy b acz mi mó j s trach , mo ją n ieu fn o ś ć wo b ec Cieb ie. M o je o s zu s twa. Pro s zę, n awet jeś li n ie p rzy wró c is z mi No e ll e, o b d arz n as n o wą p rzy s zło ‐ ś cią. – Od et ch n ął g ło ś n o . – I p o m ó ż mi wy m y ś lić, jak p o wied zieć jej o Kels ey . Zam k n ął o czy , zac zerp n ął zimn eg o p o wiet rza. Po raz p ierws zy n ie traf ił o w we‐ wn ętrzn ą p u s tk ę. Po d j ec h ał p o d b u d y n ek s to war zy s zen ia. Nie min ęł y jes zc ze d wie g o d zin y , ale mo że No e ll e p o z wo l i mu u s iąś ć w ty m fo t el u p rzy o k n ie, p o z wo l i mu n a n ią p at rzeć, p rzy jr zeć s ię jej p ięk n ej twar zy . M o że p o z wo l i mu o d k ry ć włas n ą żo n ę n a n o wo . Ws zed ł p o s ch o d ach i właś n ie miał zap u k ać d o d rzwi, k ied y u s ły s zał łk an ie. – No e ll e? Otwo r zy ł d rzwi w p rzy p ły wie p an ik i. Sied ział a n a n ieb ies k im fo t el u p rzy o k n ie, z p o d c iąg n ięt y mi n o g am i, z g ło wą o p art ą o k o l an a. J ej ram io n a d rżał y . – No e ll e? Po d n io s ła wzro k . M iał a zac zerwien io n ą, mo k rą twarz, b y ła zro zp ac zo n a. – Cześ ć. Cześć? – Do b rze s ię czu jes z? Co s ię s tał o ? Ro z ejr zał s ię p o p o k o j u . Na p o d ł o g ę p ad ał y cien ie, ale ws zy s tk o wy d awał o s ię b y ć n a s wo i m miejs cu . – Nic. W p o r ząd k u . Po p ro s tu … mi s mu tn o . Nie mo g ę p rzes tać p łak ać. J ak b y co ś we mn ie p ęk ło , ale n ie wiem co i jak to zat rzy mać. – Przy c is n ęł a d ło n ie d o o czu , o tar‐ ła je. – Po win n am b y ć zad o wo l o n a, b o co ś n am al o wał am. Właś ciwie, to u s iad łam i p o p ro s tu zac zęł am mal o wać. Nie jes t n awet tak źle. – Ws tał a i p o d es zła d o s ztal u g i u s tawio n ej k ąt em d o n ieg o , tak , żeb y w trak c ie p rac y mo g ła s p o g ląd ać p rzez o k n o . Zd jęł a p łó tn o ze s ztal u g i, o d wró c ił a je. – Nad al s ch n ie, ale jes t całk iem d o b ry , p rawd a? Eli g ap ił s ię n a o b r az, s trac ił o d d ech , s k ręc ił o g o w ś ro d k u . Otwo r zy ł u s ta, ale n ie p o t raf ił wy d o b y ć z s ieb ie g ło s u . – Sied ział am tu d wad zieś cia min u t, s tar aj ąc s ię zro z u m ieć, k to to . M iał am ją w g ło wie p o p rzeb u d zen iu ran o . Wy g ląd a jak ja. M o że to ws p o m n ien ie mn ie s am ej s p rzed lat. Co ma s en s , b o n ad al wy d aj e mi s ię, że p o win n am tak wy g ląd ać… – To n ie ty , No e ll e. – Po d s zed ł d o n iej, ch wy cił p łó tn o i s p o jr zał w te p ięk n e n ieb ies k o z iel o n e o czy . Zb ier ał o mu s ię n a p łacz.
– Id ea ln ie ją u ch wy cił aś . Te n ies am o wit e o czy , tak p ełn e ży cia, i te wło s y , za‐ ws ze miał y zło t e ref lek s y , jak b y o d s ło ń c a. I ten u ś miech . J ak b y s ię z to b ą d ro c zy ła, ale k o c h ał a cię b ezwar u n k o wo , b ez wzg lęd u n a to , co s ię d ział o . – Zam k n ął o czy , p o ‐ tarł je k ciu k iem i p alc em ws k az u jąc y m, miał n ier ó wn y o d d ech . – Eli, o czy m ty mó wis z? – Gło s No e ll e b y ł łag o d n y , n iem al zmart wio n y . – Ko g o n am al o wał am? Wted y s p o jr zał n a n ią, s erc e p rzek o z io łk o wał o mu w p iers i. Do t k n ął d ło n ią jej p o l iczk a, p rzeb ieg ł p o n im k ciu k iem. – Ach , No e ll e. Nam al o wał aś n as zą có rk ę, Kels ey .
Rozdział 15
Nie zn ał a Elieg o d łu g o , ale p o d wó ch ty g o d n iach my ś lał a, że g o ro z u m ie. Siln y , o p a‐ n o wan y , o d ważn y , n awet tro c h ę g ru b o s k ó rn y . Nie p o z n awał a n at o m ias t zał am an eg o mężc zy zn y , k tó r y p rzed n ią ter az s tał. M ężc zy zn y , k tó r y ch o wał twarz, b y u k ry ć s wó j żal. Ram io n a mu d rżał y , a o d d ech wy ‐ ry wał s ię z p iers i. – Co to zn ac zy : naszą córkę, Kelsey? J eg o s ło wa n ie miał y s en s u , ch o ć w g łęb i czu ła, że co ś u k ład ał o s ię w cał o ś ć. J a‐ k aś p rawd a, k tó r a u n o s ił a s ię w n iep rzen ik n io n ej ciemn o ś ci, co ś , co No e ll e wiel o ‐ k ro tn ie p ró b o wał a p o c h wy cić p alc am i, ale o k az y wał o s ię zb y t ś lis k ie. Nie in a c zej czu ła s ię, k ied y mal o wał a jej twarz, te o czy , k tó r e s ię w n ią wp at ry wa‐ ły . Zn ał a je, n ie wied ział a jed y n ie s k ąd . Po rt ret o wan ie tej… tej Kels ey b y ło jak wy ‐ p u s zc zan ie p o wiet rza, p rawie jak b y p rzez d wa min io n e ty g o d n ie ws trzy my wał a o d ‐ d ech . Ale d o teg o d o c h o d ził a ta fala n ieo k reś lo n eg o s mu tk u . Nig d y n ie d o m y ś lił ab y s ię, że to z p o wo d u ich có rk i. – On a n ie zmarł a p rzy p o r o d zie? – Eli s p o jr zał n a n ią tak żał o ś n ie, że miał a o ch o t ę o to c zy ć g o ram io n am i. M imo że n ie k o c h ał a teg o mężc zy zn y , to b y ł jej mę‐ żem, a rac zej n ad al n im jes t, i n a tę my ś l jej s erc e to p n iał o . – Och , Eli, p ro s zę, p o ‐ wied z mi, co s ię s tał o . Po k ręc ił g ło wą, miał mo k re o czy . – Tak mi p rzy k ro , No e ll e. Po win ien em b y ł p o wied zieć ci n a s am y m p o c zątk u , ale b ał em s ię, że w two i m s tan ie tak a in f o rm ac ja jed y n ie ci zas zk o d zi. Wid zis z, p o ś mier‐
ci Kels ey n ie b y łaś s o b ą. Op u ś cił aś n as i… – Gło s mu zad rżał. – A mo że to ja cię o p u ś cił em. Nie wiem. Ale w n as zej ro d zin ie co ś p ęk ło . Bał em s ię, że to zn o wu s ię s ta‐ n ie. Ch wy cił a g o za ram ię, s p o jr zał a w o czy . – Tak mi p rzy k ro , n ic n ie p am ięt am. A… ch cę. To jak cień z ty łu g ło wy , k tó r em u n ie mo g ę s ię p rzy jr zeć. Po k iwał g ło wą, ch y b a s ię s k rzy wił. – M o że wcal e n ie ch ces z wied zieć. M o że… – Ch cę wied zieć. Przeł k n ął ś lin ę, wziął ją za ręk ę, p o s ad ził ją n a fo t el u . Us iad ł p rzed n ią n a p o d ‐ n ó żk u i zwies ił g ło wę. – Kels ey n ie zmarł a p rzy p o r o d zie. A tak ci zas u g er o wał em, p rzep ras zam. – Un ió s ł ręk ę i u ś miech n ął s ię n erwo wo . – By ła n ies am o wit a. M iał a s ied emn aś cie lat i wied ział a, czeg o ch ce. Ko c h ał a mu z y k ę, ch ciał a zo s tać p io s en k ark ą, k o mp o z y to rk ą. Przy j ęl i ją d o co ll eg e’u w St. Pau l, miał a całe ży cie p rzed s o b ą. Pam ięt am, że s iad ał y ‐ ś cie wiec zo r em w jej p o k o j u i g rał a ci p io s en k i, k tó r e wy m y ś lał a n a p o c zek an iu . Cza‐ s am i wam zaz d ro ś cił em, że jes teś cie tak b lis k o , ale to b y ło wy j ątk o we. Łąc zy ła was więź, k tó r a wy d awał a s ię n ier o z er waln a p rzez n as to l etn ie n iep o k o j e an i matc zy n e o b awy . Zaws ze mó wił aś , że Kels ey jes t two i m k lo n em. Nie p o win ien em b y ł cię o b wi‐ n iać za zał am an ie p o jej ś mierc i. – Zał am ał am s ię? A co z mo ją wiar ą? – Na p ewn o d u żo s ię mo d lił aś . Ale… – Wes t ch n ął. – J u ż wted y miel iś my p ro b le‐ my , ty i ja. J es tem p rzek o n an y , że czu łaś s ię k o mp letn ie o s am o tn io n a. – Tak jak i ty , Eli. – Wzięł a g o za ręce, ch cąc o k az ać mu ws p ó łc zu cie. Czu ła s ię jak o b s erwat o r tej trag ed ii, k tó r a ich łąc zy ła. – J ak u marł a? Zam k n ął o czy , o tarł k ciu k iem jed n o , p o t em d ru g ie. – To b y ł g łu p i b łąd g lin y z mał eg o mias teczk a. Dziec iak p rzek ro c zy ł p ręd k o ś ć, p rzy ł ap ał em g o i ro zp o z n ał em. Park er Swen s o n . Ch o d ził d o s zk o ł y z Ky le’em, g rał z n im w fu tb o l. Sąd ził em, że jes t d o b ry m ch ło p c em, lu d zie czas am i d o c is k aj ą p ed ał g azu p rzy wjeźd zie d o Deep Hav en . Nie s p is ał em jeg o n u mer u rej es trac y jn eg o , d ał em mu ty lk o u p o m n ien ie. – Zn ó w p o k ręc ił g ło wą. – Po win ien em b y ł b y ć b ard ziej czu j‐ n y m, lep s zy m g lin iar zem. Po p ro s tu … có ż, u fał em mu . Ale o n n ap ad ł n a s tac ję b en ‐ zy n o wą w M in n ea p o l is , zab ił p o l ic jan t a i wy s łan o za n im lis t g o ń c zy . Gd y b y m ty lk o g o wted y wy l eg it y mo wał… Wrac ał d o tamt y ch ch wil, o czy mu p o c iemn iał y . A o n a p o c zu ła co ś o b c eg o , n ar a‐ s taj ąc y p rzy p ły w p an ik i. – To n ie b y ła two j a win a, Eli. Nie wied ział eś . Ufał eś mu … Utk wił w n iej p o s ęp n y wzro k . – Nas tęp n y p o s tó j zro b ił s o b ie n a s tac ji b en z y n o wej, n a k tó r ej p rac o wał a n as za có rk a. Po p ro s ił a g o o d o wó d , k ied y k u p o wał p aczk ę p ap ier o s ó w, wy j ął g lo ck a, k tó ‐ reg o zab rał zam o rd o wan em u g lin iar zo wi, i zas trzel ił ją. – No e ll e zam arł a, s trac ił a o d ‐ d ech . Strac ił a mo wę. – Właś ciwie, to Kels ey b y ła jeg o d ru g ą o fiar ą. M ąż Lee, jed en z n as zy ch p o l ic jan t ó w, ws zed ł d o s k lep u zar az p o ty m, jak Park er wy c iąg n ął b ro ń .
Ch ło p ak o d wró c ił s ię i s trzel ił mu p ro s to w s erc e. Kels ey wy k az ał a s ię b y s tro ś cią u my s łu i u ru ch o m ił a alarm za lad ą, p o czy m rzu cił a s ię d o u cieczk i. Park er d o r wał ją p rzy s to i s k u z p iec zy wem. Traf ił d wa razy : n ajp ierw w n o g ę, p o t em w p lec y . Po ws zy s tk im d o t arł em n a miejs ce z in n y mi p o l ic jan t am i z o k o l ic y . Park er ty lk o n a n as s p o jr zał… i s trzel ił s o b ie w g ło wę. – Eli wy g ląd ał ter az g ro źn ie, miał ś ciś n ięt e g ar‐ d ło . – Kels ey ży ła. Przet ran s p o rt o wal iś my ją h el ik o p t er em d o Du l u th , ale miał a zb y t ro zl eg łe o b r aż en ia. On a i Clay Nels o n zmarl i k ilk a g o d zin p ó źn iej. – To o k ro p n e. Kiwn ął g ło wą, o b l iz ał warg i. Wes t ch n ął. Ws tał, p o d s zed ł d o jed n eg o z o b r az ó w – teg o z czerwo n y mi tramp k am i – i p o d n ió s ł g o . Śn ieg za o k n em zac zął s y p ać, len i‐ wie, s wo b o d n ie. – By łaś w Du l u th u Ky le’a. J ec h ał aś właś n ie d o d o mu , s p o t k al iś my s ię w s zp it a‐ lu . Po win ien em b y ł cię o s trzec, u p rzed zić, ale w ch wil i, g d y d o t arł aś n a miejs ce, le‐ k arz wy s zed ł z s ali o p er ac y jn ej z p rzer aż aj ąc ą wiad o m o ś cią. By łaś w s zo k u . Wiem, że p o win ien em b y ł p o wied zieć ci wcześ n iej… ale n ie wied ział em jak . – I n ad al n ie p o t raf is z s o b ie wy b ac zy ć. – Oczy p iek ły ją ju ż o d d łu żs zeg o czas u . Po z wo l ił a łzo m p ły n ąć p o p o l iczk ach , n ie o cier ał a ich . – Ch o d ź d o mn ie, Eli. Zwró c ił s ię d o n iej z ro zp ac zą wy m al o wan ą n a twar zy . – Kied y s trac ił aś p am ięć, p o m y ś lał em, że to s weg o ro d zaj u d ar d la n as o b o jg a. Sąd ził em, że mo że Bó g p o z wal a n am zac ząć o d n o wa. Ale jak mam zac ząć o d n o wa, s k o r o za k ażd y m raz em, k ied y n a cieb ie p at rzę, wid zę, jak mo je b łęd y zn is zc zy ły n am ży cie? – Ws k az ał p alc em n a p o rt ret Kels ey . – Wid zis z? M imo że jej n ie p am ięt as z, to i tak wies z. Wies z, k o g o s trac il iś my , co s trac il iś my . – Eli. – No e ll e ws tał a i p o d es zła d o n ieg o , p o ł o ż y ła mu d ło ń n a p o l iczk u . – Stra‐ cil iś my có rk ę, ale n ie u trac il iś my s ieb ie n awzaj em. Bó g n am to wy n ag ro d ził, n awet jeś li n ie p o jm u j em y J eg o wo li. M o że rzec zy wiś cie mamy zac ząć o d n o wa. Wy c iąg n ął d ło ń , żeb y o trzeć łzę z jej p o l iczk a. – Dlac zeg o p łac zes z, No e ll e? Przy p o m in as z ją s o b ie? Po ł o ż y ła s o b ie jeg o g ło wę n a ram ien iu , o b j ęł a, p rzy t u lił a. – Nie, Eli. Płac zę z two j eg o p o wo d u . Płac zę z p o wo d u teg o ws zy s tk ieg o , p rzez co p rzes zed łeś , s am, z p o wo d u b ó lu , k tó r y o d c zu wał eś , n ie p o t raf iąc mi p o m ó c. Płac zę z p o wo d u two j eg o żalu i p o c zu cia win y . Płac zę z p o wo d u two j ej ro d zin y … n as zej ro ‐ d zin y . Oraz trag ed ii i n ies p rawied liwo ś ci teg o ś wiat a. – Przy b liż y ła jeg o twarz d o s wo j ej twar zy . – I p łac zę z rad o ś ci, że d wad zieś cia p ięć lat temu Bó g u zn ał za s to s o w‐ n e o b d ar zy ć mn ie tak im ws p an iał y m męż em. M ęż em, k tó r eg o wiem, że mu s zę k o c h ać z cał eg o s erc a. Sp o jr zał n a n ią, p rzy t u lił d o s ieb ie i ro zp łak ał s ię.
***
Emma n ie o czek iwał a, że Ky le zad zwo n i, n ie p o ty m, jak w zes zły wee k en d wy j ec h ał a w p o ś p iec h u z Deep Hav en , o b s erwu jąc w lu s terk u ś wiat ła rad io wo z u . M imo to wy m k n ęł a s ię d o k u ch n i w M u ll ig an ’s , tam o p arł a s ię o p o d wó jn ą lo ‐ d ó wk ę i s ięg n ęł a d o k ies zen i p o k o m ó rk ę. Żad n y ch n ieo d eb ran y ch p o ł ąc zeń , SM Só w, an i o d Ky le’a, an i n awet o d Ritc h ieg o . Co o zn ac zał o , że p rac a k eln erk i w M u ll i‐ g an ’s – d zięk i, Carr ie – p rzy n ajmn iej n ie k o l id o wał a z jej k o n c ert o wy m g raf ik iem. Ku ch n ia cu ch n ęł a ceb u l ą, tłu s zc zem i p o t em p rac o wn ik ó w o b s maż aj ąc y ch mięs o n a b u rg er y . – Raz p an in i z p ek lo wan ą wo ł o win ą i k ap u s tą, raz ry b a z fry tk am i, raz k iełb as k i z ziemn iak am i, s to l ik n u mer trzy . – Ku ch arz wy j ął tal er ze z p o d g rzewac za. Emma s ch o wał a tel ef o n , p o ł o ż y ła d an ia n a tacy . Op arł a ją s o b ie o ram ię i u ś miech n ęł a s ię z wd zięczn o ś cią d o właś cic iel a, M ic h ae la, k tó r y p rzy t rzy mał jej d rzwi. – Ko l eś p rzy s to l ik u n u mer p ięć p y ta, k ied y zac zn ie s ię k o n c ert – p o wied ział a, mij aj ąc g o . M ic h ae l, wy s o k i i ch u d y , o ciemn y ch wło s ach i ty p o wo irl an d zk ich ziel o n y ch o czach , rzu cił o k iem n a zeg ar ek . – Za ch wil ę, mam n ad ziej ę. Dzwo n ił em d o n as zeg o mu z y k a, ale n ac iął em s ię n a p o czt ę g ło s o wą. Wes zła n a s alę mal eń k ieg o p u b u , k tó r y w ten ch ło d n y czwartk o wy wiec zó r tętn ił ży ciem. Przec h o d ził a o b o k ty s iąc e razy w d ro d ze d o s k lep u s p o ż y wc zeg o i wres zc ie p o s tan o wił a ws tąp ić n a p rzeg ląd wy s tęp ó w amat o rs k ich . Po t em zac zęł a p rzy n o s ić ze s o b ą g it ar ę, s iad ał a n a s to łk u w ś wiet le ref lek t o r ó w i g rał a d wie p io s en k i – zaws ze jed n ą z rep ert u ar u Blu e M o n k ey s . Po d j ęc ie tu taj p rac y k eln erk i o zn ac zał o , że b y ć mo że o d czas u d o czas u u d a jej s ię wcis n ąć n a s cen ę, k ied y M ic h ae l b ęd zie p o t rzeb o ‐ wał zas tęp s twa. Tak ą miał a n ad ziej ę. Emma p o ł o ż y ła tacę n a wó zk u , p o s tawił a tal er ze p rzed k lien t am i, p o s zła p o n a‐ p o j e d la n ich i zat rzy mał a s ię p rzy s to l ik u n u mer p ięć, g d zie s ied ziel i mężc zy zn a i k o b iet a – p ewn ie b y li n a ran d c e. Ru d a k o b iet a wo d ził a p alc em p o n ó żc e o d k iel is z‐ k a. – Nas z mu z y k jes t w d ro d ze – o ś wiad c zy ła Emma. M ężc zy zn a p rzy s to l ik u s am wy g ląd ał n a art y s tę. M iał n a s o b ie mel o n ik , s p o rt o ‐ wą k u rtk ę, d żin s y i k rawat ty p u ś led zik . Sp o jr zał n a p u s tą s cen ę. – W tak im raz ie ch y b a p o t rzeb u j ę k o l ejn eg o Gu in es s a. Zab rał a p u s tą s zk lan k ę ze s to ł u . – Pań s k a zap iek an k a p as ters k a b ęd zie g o t o wa za ch wilk ę. – Wie p an i mo że, co d ziś b ęd ą g rać? M u z y k ę celt y ck ą? – Nie wiem, p rzy k ro mi. M u z y k a w M u ll ig an ’s jes t rac zej ek lek t y czn a, mimo że mamy irl an d zk ie men u . Zar az s p rawd zę. Wró c ił a d o k u ch n i, zat rzy mał a s ię p rzy b ar ze, żeb y zam ó wić n ap o j e. M ic h ae l s tał za g rill em. J ak o właś cic iel s am d o g ląd ał ws zy s tk ieg o , a ter az właś n ie o b s maż ał b ef‐ s zty k i.
– Wies z, jak i g at u n ek mu z y czn y … ? – M u z y k n ie p rzy j ed zie. – M ic h ae l p rzer wał jej, wy r aźn ie zes tres o wan y . – Wła‐ ś n ie d zwo n ił, że miał s tłu czk ę. Ch y b a ro zwal ił s am o c h ó d . Pró b u j ę ś ciąg n ąć k o g o ś in n eg o . Sp o jr zał a n a zeg ar i z p o wro t em n a M ic h ae la. – J a mo g ę zag rać, d o p ó k i n ik o g o n ie zn ajd zies z. Alb o … p o p ro s tu g o zas tąp ić? Zd jął b efs zty k i z g rill a, p o ł o ż y ł je n a tal erz ach i p o d ał k u ch ar zo wi. – Po t rzeb u j em y cię p rzy s to l ik ach . – Nie jes t aż tak tło czn o , s p y tam Carr ie, czy mn ie zas tąp i. A jeś li p rzy jd zie wię‐ cej k lien t ó w to p o p ro s tu zes k o c zę ze s to łk a i zab io r ę s ię d o p rac y . Po r ad zę s o b ie, o b iec u j ę. Po s łał jej p rzec iąg łe s p o jr zen ie. – W p o r ząd k u – o d p arł w k o ń c u . – M ies zk am tu ż o b o k . Pó jd ę p o g it ar ę i wró c ę, zan im zap iek an k a b ęd zie g o t o wa. Dzięk i, M ic h ae l. – Ty lk o id ź p ies zo , n ie jed ź! J u ż ro związ y wał a fart u ch , zak ład ał a k u rtk ę. Wiec zo rn y wiatr s zczy p ał ją w u s zy , k ied y b ieg ła u lic ą, u cies zo n a, że k to ś o d ‐ ś n ież y ł ch o d n ik i. Zag ra k ilk a co v er ó w Flee two o d M ac i Stev ieg o Ray a Vau g h n a. M o że co ś z rep ert u ar u Otis a Ru s h a, a p o t em p rzejd zie d o J an is J o p lin i Aret h y Fran ‐ k lin . To z p ewn o ś cią ek lek t y czn a mies zan k a, ale d o p as u je ją d o s wo j ej to n ac ji, d o s wo j ej b arwy g ło s u . I jeś li zn ajd zie w s o b ie wy s tarc zaj ąc o d u żo o d wag i, zag ra k ilk a mel o d ii Blu e M o n k ey s . Przy wo ł a d ziś Kels ey . Otwo r zy ła d rzwi d o mies zk an ia, zad rżał a z ek s c y tac ji. Nig d y n ie b y ła w cen t ru m u wag i, s ama… Nig d y . Zat rzy mał a s ię n a tę my ś l, p rzy s tan ęł a w cic h y m mies zk an iu . Zaws ze g ra‐ ła z Kels ey . Pewn ie, zd ar zy ło jej s ię k ilk a wy s tęp ó w s o lo , g rał a p rzed Ritc h iem n a p rzes łu ch an iu , ale p o za p rzeg ląd am i amat o r ó w n ig d y n ie d ała włas n eg o k o n c ert u . Wzięł a g it ar ę, p rzy t u lił a ją d o s ieb ie i n ag le p rzy p o m n iał a s o b ie u ś cis k ram io n Ky le’a, k ied y wy n o s ił ją z b aru . Ech , k o g o p ró b o wał a o s zu k ać? Po win n a b y ć ter az z p o wro t em w Deep Hav en , a n ie tu , w St. Pau l, s tar aj ąc s ię n ap ęd zać s wo j ą mu z y czn ą k ar ier ę. Dlac zeg o wy j ec h ał a – n ie, u ciek ła – z Deep Hav en ? Z p ewn o ś cią n ie d lat eg o , że co k o lwiek , o co o s k arż y ła Ky le’a b y ło p rawd ą. Dama do towarzystwa. Nie wied ział a, d lac zeg o wy m s k n ęł o jej s ię to o k reś len ie. Ch y b a ch ciał a p o p ro s tu u wo ln ić s ię o d mag iczn eg o zak lęc ia, k tó r e rzu cił n a n ią Ky le. Przez d wa‐ d zieś cia czter y g o d zin y wy o b raż ał a s o b ie, jak wrac a d o Deep Hav en , wy s tęp u je w o k o l iczn y ch res tau r ac jach … alb o lep iej, u k ład a s o b ie ży cie z Ky le’em. Uczy mu z y k i mło d zież z mias teczk a, mo że n awet p rac u j e d la s to war zy s zen ia, o rg an iz u je imp rez y . Nie u ciek ła o d Ky le’a. An i o d Deep Hav en . Uciek ła o d fak t u , że to wy d awał o s ię zb y t p ięk n e, zb y t p o k rzep iaj ąc e. Zb y t id ea ln e. Nad al n ie mieś cił a jej s ię w g ło wie o d p o wied ź Ky le’a n a s u g es tię, że p o win n a
b y ła zg in ąć zam ias t Kels ey . Naprawdę myślisz, że mógłbym mieć żal o to, że ty przeżyłaś? A d lac zeg o n ie? On a miał a d o s ieb ie żal. A mo że miał a żal d o Bo g a. Przewies ił a g it ar ę p rzez ram ię i p o b ieg ła u lic ą. Ws p o m n ien ie b ó jk i w b ar ze b y ło tak s iln e, że miał a wraż en ie, iż zar az p o j awi s ię Ky le. Łatwiej lekceważyć wspomnienia niż uwierzyć, że Bóg potrafi je uleczyć. Łatwiej cierpieć w samotno‐ ści niż z kimś. M o że. Bo p o wró t d o Deep Hav en o zn ac załb y , że p o z wo l i Bo g u s ię u lec zy ć. A, s zczer ze mó wiąc, miał a zb y t wielk i żal o ws zy s tk o , co On jej o d eb rał. Łat wiej b y ło iś ć w s am o tn o ś ci. Go r ąc o b ij ąc e z k u ch n i ro zp ęd ził o ch łó d u lic y . Zrzu cił a k u rtk ę, zawies ił a ją n a h ak u o b o k s wo j ej czap k i i wy s zła n a s cen ę. – Zan io s łam zap iek an k ę d o s to l ik a n u mer p ięć – p o wied ział a Carr ie, k u caj ąc k o ło Emmy , p o m ag aj ąc jej ro zs tawić s p rzęt i wy r eg u lo wać s tat y w. Emma p rzeł o ż y ła p as ek o d g it ar y i zac zęł a s tro i ć in s tru men t. – Swo j ą d ro g ą, p rzy s zli jac y ś lu d zie i p o wied ziel i, że cię zn aj ą. Z Deep Hav en ? Sied zą w mo j ej częś ci. Ch o c iaż ter az cały p u b to mo ja częś ć, p rawd a? – Carr ie p u ś cił a d o n iej o k o . Emma s p o jr zał a n a lo żę p rzy o k n ie. Nic o l e, o p al o n a i s zczęś liwa, p o m ac h ał a jej. Emma o d wzaj emn ił a p o z d ro wien ie, p o s y ł aj ąc jej wy m u s zo n y u ś miech . Co to miał o b y ć, jak aś k o s miczn a rem in is cen c ja teg o , o d czeg o u ciek ła? Po d ł ąc zy ła g it ar ę, u s tawił a s u wak i, u s iad ła n a s to łk u i s k o ń c zy ła s tro i ć. Wres z‐ cie, g o t o wa, n ac h y lił a s ię d o mik ro f o n u . – Wit am ws zy s tk ich . Naz y wam s ię Emma Nels o n . Wiem, że d o p ier o co was o b ‐ s łu g iwał am, ale Carr ie ws k o c zy n a mo je miejs ce, k ied y b ęd ę zas tęp o wać n as zeg o g i‐ tar zy s tę. M am n ad ziej ę, że d am rad ę. Dzięk i za u wag ę. Us iad ła z p o wro t em n a s to łk u , wzięł a o d d ech i zac zęł a g rać Blue Bayou. Sło wa zb ier ał y s ię w n iej, s p rawiał y jej b ó l, k ied y p at rzy ła, jak Nic o l e i J as o n trzy maj ą s ię za ręce p rzy s to l ik u . „Któ r eg o ś d n ia tam wró c ę, Niech s ię d ziej e, co ch ce”. Nawet k ied y ś p iewał a, to , o ws zem, p rag n ęł a zd o b y ć s ię n a o d wag ę d o p o wro t u . Tak n ap rawd ę n ie wier zy ła, że jej matk a s ię p rzep ro wad zi – o n a p o p ro s tu czu ła s ię s k rzy wd zo n a p rzez Elieg o Hu e s to n a. „Gd zie z lu d źm i jes tem za p an b rat, I g d zie mó j jes t cały ś wiat”. M o że w ty m tk wił p ro b lem. Teg o wiec zo r u , g d y Kels ey i jej o jc iec zg in ęl i, Deep Hav en s tał o s ię o d l eg łe. Ky le s p rawił, że zn ó w p o s trzeg ał a je jak o s wo j e miejs ce n a
ziem i. Ach , tęs k n ił a za Ky le’em. Sk o ń c zy ła p io s en k ę, d o s tał a g ro mk ie b rawa i zag rał a You’ve Got a Friend w wers ji J am es a Tay l o r a. Więc mo że jed n ak zrez y g n u je ze s wo j ej zwy k łej b lu e s o wej p lay l i‐ s ty . Ta wy d awał a s ię b ard ziej u zd rawiaj ąc a, ch y b a. „Gd y jes teś p rzy b it y i zat ro s k a‐ n y … zam k n ij o czy i p o m y ś l o mn ie, a ja s tan ę p rzy to b ie… ”. Przed o czam i s tan ął jej Ky le, jeg o zac zerwien io n y n o s , zimn y p rzy p o c ał u n k u . By ło jej ciep ło , tam, w u ś cis k u jeg o ram io n . Ten o b r az ek s p rawił, że wczu ła s ię w p io s en k ę. Kied y s k o ń c zy ła g rać, tłu m o s za‐ lał. Gd y b y miał a p erk u s is tę, mo g łab y s p ró b o wać n iec o rep ert u ar u Stee ly Dan . Za‐ mias t teg o , zan u rzy ła s ię w You Are So Beautiful J o e g o Co ck er a. Ch ętn ie zag rał ab y s wo j ą wers ję Up Where We Belong, ale p o t rzeb o wał ab y Ky le’a d o d u e t u . Wo w, jej mały k o n c ert p rzy wo ł ał ws zelk ie mo żl iwe fan t az je d ziewc zy n y , k tó r a zo s tawił a b ezr ad n eg o fac et a n a b ru d n y m ś n ieg u . Emma n ajwy raźn iej n ie p rzes tał a mar zy ć o ży ciu u b o k u Ky le’a Hu e s to n a. Czar teg o wiec zo r u i wy t ęż o n a u wag a s łu ch ac zy s k ło n ił y ją d o zak o ń c zen ia wy ‐ s tęp u k awałk iem Hooked on a Feeling w s tar ej wers ji B.J . Th o m as a. Zaś p iewał a g o tak , jak b y Ky le s ied ział n a wid o wn i. A p o n ieważ g o tam n ie b y ło , właś ciwie n ie n ar aż ał a s wo i ch u czu ć. Ale i tak je o k az ał a. Zau waż y ła, że J as o n p rzez całą p io s en k ę trzy mał s wó j tel ef o n jak zap aln iczk ę. Sło d k ie. – Zro b ię s o b ie p rzer wę i s p rawd zę, czy Carr ie n ie p o t rzeb u j e p o m o c y . Wró c ę za jak ieś d wad zieś cia min u t. Emma o d ło ż y ła g it ar ę n a s tat y w, p o d es zła d o Carr ie i o p arł a s ię o b ar. – Co mam ro b ić? Carr ie wy s zczer zy ła zęb y w u ś miec h u . – Nab ij as z n ap iwk i jak s zal o n a, d ziewc zy n o . Graj d al ej te s tar e k awałk i. Swo j ą d ro g ą, p ara p rzy s to l ik u n u mer p ięć p ro s ił a, żeb y ś d o n ich p o d es zła. – Pewn ie s ą wk u rzen i, że d o s tal i zimn ą zap iek an k ę. Carr ie p rzewró c ił a o czam i. – Uzn aj to za k o mp lem en t, jas n e? Czek aj ą n a k awę p o irl an d zk u . – Po s tawił a d wa o ciek aj ąc e p ian ą k u fle p iwa Kill ian ’s n a tacy i u d ał a s ię d o s to l ik a. Barm an wy s tawił s zk lan k i z k awą, a Emma ch wy cił a je za u s zk a, zan io s ła d o s to ‐ lik a i p o d ał a p ar ze. – Carr ie mó wił a, że ch cą p ań s two ze mn ą ro zm awiać? – Naz y wam s ię Bren t o n O’Hare, a to mo ja ws p ó ln iczk a, Ter es e Lawt o n . J es teś my p ro d u c en t am i mu z y czn y mi z Pea ce Rec o rd s w Nas h v ill e. By liś my w mieś cie o b ejr zeć k ilk a wy s tęp ó w. – Po d ał jej wiz y tó wk ę. – M as z d o b ry g ło s i wid zę, że p o t raf is z o b ‐ ch o d zić s ię z g it ar ą. M as z co ś s wo j eg o , co mo g łab y ś n am p o k az ać? Wzięł a o d d ech , p rzeł k n ęł a ś lin ę. – Tak . Oczy wiś cie. – Świetn ie. Właś ciwie wy j eżd żam y ju ż z mias ta, ale za d wa ty g o d n ie b ęd ziem y z p o wro t em. M o że zad zwo n is z d o mn ie ju tro i u mó wim y s ię n a p rzes łu ch an ie?
Emma k iwn ęł a g ło wą, u ś miech n ęł a s ię i zn ó w k iwn ęł a. Star ał a s ię zlek c eważ y ć czerwo n ą lamp k ę, k tó r a zap al ił a jej s ię z ty łu g ło wy . Włas n e p io s en k i. M o że zn ajd zie co ś , co n ap is ał y z Kels ey . Bren t o n wziął k awę. Wy c o f ał a s ię i n iem al p o f ru n ęł a d o s to l ik a Nic o l e. – Co wy tu taj ro b ic ie? M y ś lał am, że mac ie mies iąc mio d o wy . – Pró b o wał a n ie wrac ać wzro k iem d o s to l ik a n u mer p ięć. – J es teś my w d ro d ze d o d o mu . Nie wid zis z o p al en iz n y ? Can c ú n , k o c h an a. – Ni‐ co l e p o d c iąg n ęł a ręk aw. – By łaś g en ialn a. Emma g ap ił a s ię n a wiz y tó wk ę Bren t o n a. – Czeg o ch ciel i? Po d n io s ła wzro k . J as o n u ś miech n ął s ię s zer o k o . – Ci p rzy s to l ik u za n ami. Wid ziel iś my , że z n imi ro zm awiał aś . Po d ał a mu wiz y tó wk ę. – Są p ro d u c en t am i mu z y czn y mi. Bren t o n ch ce mn ie p rzes łu ch ać. J as o n p rzec zy tał, s p o jr zał n a Nic o l e, p o t em n a Emmę. – To fan t as ty czn ie. By łaś n ies am o wit a. Tak w o g ó l e, to ws zy s tk o mam tu taj. Właś n ie wrzu cił em twó j wy s tęp n a Yo u Tu b e’a. Zam arł a. – Że co zro b ił eś ? – Po t rzeb u j es z fan ó w, Emmo . Po z wó l, że b ęd ziem y p ierws zy mi czło n k am i o fi‐ cjaln eg o fan k lu b u Emmy Nels o n . – Od d ał jej wiz y tó wk ę i s p o jr zał n a tel ef o n . – Hej, mam jed n o wy ś wiet len ie. – Przewin ął ek ran , p rzec zy tał co ś . Uś miech n ął s ię. – Wy ‐ g ląd a n a to , że fan em n u mer trzy jes t Ky le Hu e s to n .
*** – No , d al ej, o d b ierz, o d b ierz. – Ky le d zwo n ił, d o p ó k i n ie włąc zy ła s ię p o czt a g ło s o ‐ wa, ale n ie zo s tawił wiad o m o ś ci. Ch y b a zam ien ił s ię w jak ieg o ś ch o r eg o z mił o ś ci n ai wn iak a, s k o r o wier zy ł, że p io s en k a, k tó r ą Emma zaś p iewał a n a Yo u Tu b e, mo że b y ć s k ier o wan a d o n ieg o . Ob r az b y ł ziarn is ty i ciemn y , a d źwięk trzes zc zał. M imo to o g ląd ał wy s tęp i p a‐ trzy ł n a jej twarz, p o z wal ał, ab y ten s ło d k i g ło s p rzy wo ł ał ws p o m n ien ia, k tó r e w mi‐ n io n y m ty g o d n iu s tar ał s ię p o g rzeb ać. To b y ł ty d zień ? A wy d awał o s ię, że cała wieczn o ś ć. Dlaczego ci się podobam, Kyle? Przy s tawał, żeb y s ię zas tan o wić – p o d c zas ty ch ws zy s tk ich , wy i mag in o wan y ch rzecz jas n a, ro zm ó w – i o d p o wiad ał: Po prostu mi się podobasz, okej? Czy wszystko musi mieć
znaczenie? Ale jed n o c ześ n ie p o t raf ił ws k az ać p ro b lem – zro z u m iał, co p rzez cały ty d zień p o ws trzy my wał o g o p rzed wy b ran iem n u mer u d o Emmy . Ws zy s tk o w jeg o ży ciu miał o zn ac zen ie – a p rzy n ajmn iej te rzec zy , n ad k tó r y mi s p rawo wał k o n t ro l ę. Wy b ó r zawo d u , p o wró t d o Deep Hav en . Nawet d o m ek n a wzg ó r zu . Ws zy s tk o wp as o wy wał o s ię w p lan n a ży cie, k tó r y Ky le u ło ż y ł p o ś mierc i Kels ey , k ied y p at rzy ł, jak matk a s ię zał am u j e, a o jc iec zam ien ia w ży weg o tru p a. Nig d y n ie p o z wo l iłb y , żeb y ży cie tak g o wy n is zc zy ło . Nie ch ciał ży ć n a k rawęd zi. Nig d y n ie ch ciał p o g rąż y ć s ię w b ezr ad n o ś ci. Bez p lan u . A Emma id ea ln ie d o teg o p lan u p as o wał a. Dziewc zy n a z mias teczk a. I n awet k o ‐ ch ał a mu z y k ę. „Uczepiłam się myśli… że jesteś we mnie zakochany”. Ky le właś ciwie n ie p o t raf ił o k reś lić, co to zn ac zy k o c h ać – czy to zn ac zy ch cieć u s ły s zeć jej g ło s , my ś leć o jej u ś miec h u , czu ć jej p o c ał u n ek , jak b y b y ła tu ż o b o k ? Tak b ard zo p rag n ął zn al eźć s ię n a wid o wn i w St. Pau l, że wy s zed ł z tel ef o n em p o za res tau r ac ję, w k tó r ej s łu ch ał k o n c ert u miejs co weg o zes p o ł u J ay J Bu mp , i o two r zy ł n ag ran ie n a Yo u Tu b e. Film ik p o j awił s ię też n a Fac eb o o k u ; J as o n g o o p u b lik o wał. Ok ej, mo że to n ieg rzeczn e s u rf o wać p o In t ern ec ie w to war zy s twie k o l eg ó w p o l i‐ cjan t ó w, ale n ie mó g ł ju ż d łu ż ej s łu ch ać ty ch ro zm ó w o p rac y . Nie, d o p ó k i p rzy p o ‐ min ał y mu , że n ad al n ie zn al azł n ap as tn ik a matk i. I mo rd erc y – n ie ty lk o z Harb o r City , ale tak ż e s tąd , z Deep Hav en . Ky le s p ęd ził d zień n a p rzes łu ch iwan iu p rac o wn ik ó w s maż aln i ry b , k tó r y ch n a‐ zwis k a p o d ał a mu Bo n n ie. Każd y z s ied m iu zat ru d n io n y ch , z wy j ątk iem Bill y ’eg o i ty mc zas o wo n ieo b ecn eg o Hu g h , miał alib i. Zat rzy mał s ię w p aru res tau r ac jach , za‐ p y tał, czy p rac u j e u n ich k to ś p o d o b n y d o Hu g h , ale żad en z ro zm ó wc ó w n ie wy d a‐ wał s ię ro zp o z n awać czło wiek a z o p is u Ky le’a. Ch ciał g o p rzy n ajmn iej p rzep y tać. Gd y b y ty lk o d ziewc zy n a Bill y ’eg o n ie zn ik n ęł a. Przejm o wał s ię ty m b ard ziej, n iż b y ł s k ło n n y p rzy z n ać. Zwłas zc za o d k ąd M arc zad zwo n ił z Harb o r City z wiad o m o ś cią, że w lo mb ard zie w Du l u th b y ł p ierś cień , k tó r y mó g ł n al eż eć d o Bill y ’eg o , i że s p rzed an o g o d wa d n i wcześ n iej. Wy s łal i mu mat er iał film o wy z mo n it o r in g u . Kto k o lwiek zam o rd o wał Bill y ’eg o Nick el a i Cas s ie M itc h ell, a tak ż e s k rzy wd ził jeg o matk ę, mó g ł ter az s ied zieć w tej s am ej tawern ie, a Ky le n awet n ie zd awałb y s o ‐ b ie z teg o s p rawy . Fac eb o o k wy d awał s ię jed y n ą mo żl iwo ś cią u cieczk i. Ky le tk wił ter az n a zimn ej ławc e p rzed res tau r ac ją, w p ark u wy c h o d ząc y m n a p o rt. Płatk i ś n ieg u n ad al s y p ał y z n ieb a, a o n jes zc ze raz o d t wo r zy ł n ag ran ie n a Yo ‐ u Tu b e. By ło tak ie p ięk n e. Tak ie… Tel ef o n zawib ro wał mu w d ło n i. Zan im o d eb rał, u ś miech n ął s ię, co p ewn ie o d b ił o s ię w to n ie jeg o g ło s u . – Emma? – s p y tał s k wap liwie. – Przep ras zam, n ie mo g łam o d eb rać wcześ n iej. Ko ń c zy łam d ru g ą częś ć k o n c ert u .
– To ja p rzep ras zam, n ie p o win ien em d zwo n ić tak p ó źn o . – Nie jes t p ó źn o . Och , to zn ac zy , właś n ie zam k n ęl iś my . – Gd zie jes teś ? – Wy c h o d zę z M u ll ig an ’s . Zeb rał am d wa razy więc ej n ap iwk ó w, n iż k ied y o b ‐ s łu g iwał am s to l ik i. – Nie d ziwię s ię. By łaś … jes teś n ies am o wit a. – Ch ciałb y ją zo b ac zy ć, ch o c iaż ju ż wied ział, że wło ż y ła ś liczn ą n ieb ies k ą k o s zu lk ę z cek in am i i d żin s y . Wło s y miał a u p ięt e, ale k o s my k i o p ad ał y jej wo k ó ł twar zy . M iał o ch o t ę zer wać tę o p as k ę, żeb y wło s y s p ły n ęł y jej p o ram io n ach , żeb y mó g ł wp leś ć w n ie p alc e. Zac zerp n ął p o wie‐ trza. M u s iał zac h o wać s p o k ó j. Przy p o m n ieć s o b ie, że za o s tatn im raz em p rzek ro c zy ła p ręd k o ś ć, u ciek aj ąc p rzed n im. To p o win n o ws trzy mać k ro p le p o tu , k tó r e zac zęł y g ro m ad zić mu s ię n a k ark u . To , a tak ż e s p o s ó b , w jak i wy p o wiad an e s ło wa ro z‐ b rzmiewał y p o ś ró d g wiaźd zis tej n o cy . Res tau r ac ja p u ls o wał a ry tm am i J ay J Bu mp . Wo k ó ł lś n ił ś wież y ś n ieg , n ieb o b y ło zac h mu r zo n e. – Dzięk i, Carr ie. Do b ran o c. – Co … ? – O, s o rr y . M o ja ws p ó łl o k at o rk a. Szłam z n ią d o d o mu . – Us ły s zał o d g ło s za‐ my k an y ch d rzwi, a Emma ś cis zy ła g ło s , p rzy b rał a b ard ziej p o u fał y to n . – M u s zę cię p rzep ro s ić, Ky le’u . By łam… Có ż, to b y ł d o b ry wee k en d , p rawd a? – M el o d y jn a in t o ‐ n ac ja teg o p y tan ia, tak a, k tó r a ws k az y wał a n a n ad ziej ę, s p rawił a, że zro b ił o mu s ię ciep lej. – Bard zo d o b ry wee k en d . Emma wes t ch n ęł a. – Przez cały ty d zień my ś lał am o to b ie, o s wo i m zac h o wan iu i my ś lę… że n ie b y łam g o t o wa n a to , co za two j ą s p rawą p o c zu łam wo b ec… Deep Hav en . To b y ł d o p ier o p o c ząt ek . – Wies z, że n ie u waż am, że jes teś d amą d o to war zy s twa, p rawd a? J eś li ju ż, to b ra‐ k u je mi two j eg o to war zy s twa, k ied y mies zk as z p ięć g o d zin d ro g i s tąd . Zaś miał a s ię. W ty m ś miec h u b y ło co ś s zlac h etn eg o i u zd rawiaj ąc eg o . – Po wied zieć ci co ś w taj emn ic y ? – Pewn ie. – By ł tu d ziś p ro d u c en t mu z y czn y z Nas h v ill e. Dał mi s wo j ą wiz y tó wk ę i ch ce, żeb y m p rzy s zła n a p rzes łu ch an ie. Zawies ił g ło s ty lk o n a u łam ek s ek u n d y . – Emmo , to ś wietn ie. – Yh m. – O co ch o d zi? – Ch ce, żeb y m zag rał a mu co ś włas n eg o . – No i? – No i n ie n ap is ał am n ic n o weg o , to zn ac zy n ie u k o ń c zy łam an i jed n ej p io s en k i, o d k ied y … Wid zis z, Kels ey b y ła au t o rk ą tek s tó w. Zaws ze p o t raf ił a zn al eźć właś ciwe s ło wa. J a two r zy łam mel o d ię.
– Stan o wił y ś cie ś wietn y d u et. – Tak i b y ł p lan . M iał y ś my jec h ać w tras ę raz em. Raz em p o d ąż ać za mar zen iam i. – A ter az p o d ąż as z za n imi s ama. – Rac ja. Bez Kels ey . Bez jej tek s tó w. Po ł o wa s u k c es u . – Sk arb ie, d la mn ie jes teś cał y m s u k c es em. Wzięł a o d d ech i p rzez ch wil ę miał wraż en ie, że s ię wzd ry g n ęł a. – J es teś s ło d s zy n iż my ś lał am, Ky le’u . O wiel e s ło d s zy . – A co , my ś lał aś , że jes tem o s tatn im p al an t em? Urwał a. – M y ś lę, że n ie p o win n am b y ła wy c iąg ać p o c h o p n y ch wn io s k ó w. Nie p o win n am b y ła wk ład ać cię d o s zu flad k i z in n y mi… – Z k im? Wzięł a k o l ejn y o d d ech . – Aaa, n o , wies z. Z fac et am i. Z jak ieg o ś p o wo d u n ie s ąd ził, żeb y miał a to n a my ś li. Wy p o wiad ał a te s ło wa z tak ą łat wo ś cią, b ez emo c ji. Ws tał, żeb y s ię ro zg rzać, ch o d ząc p o p ark u . – Ch ciałb y m p o m ó c ci p is ać p io s en k i, Emmo . – Wiem, że b y ś ch ciał. Nie p o t raf is z s ied zieć b ezc zy n n ie. Prawie ją wid ział, ten b ły s k w jej n ieb ies k ich o czach , p rawie czu ł d o t y k jej d ło n i n a twar zy . Zn iż y ł g ło s i zap iął k u rtk ę p o d s amą b ro d ę. M u s iał o b y ć p o n iż ej zera. – Wier zę w cieb ie. M as z w s o b ie te s ło wa. M u s is z p o p ro s tu je o d n al eźć. – Zo s tał y mi d wa ty g o d n ie. J u ż zac zął p rzeg ląd ać w my ś lach s wó j g raf ik . – Gd zie ter az jes teś ? – s p y tał a. – Pró b u j ę s ię ro zg rzać, s p ac er u ję wzd łu ż p o rt u . Wcześ n iej b y łem n a mec zu k o ‐ s zy k ó wk i. Wy g ral iś my , a p o t em b y ł wiec zó r p o d zięk o wań d la ro d zic ó w. Dziwn ie b y ło p at rzeć n a matk ę, k ied y d o s tał a ró żę o d Kirb y ’eg o , wied ząc, że n ie p am ięt a, jak ch o d ził a n a k ażd y jeg o mecz o d czwart ej k las y p o d s tawó wk i. – Nied łu g o mis trzo s twa, p rawd a? – Play -o ffy zac zy n aj ą s ię w ten wee k en d . J es teś my d o b rą d ru ży n ą. Kirb y jes t ro zc h wy ty wan y p rzez k ilk a s zk ó ł. – Żał o wał eś k ied y k o lwiek , że s trac ił eś s ty p en d iu m? – Żał u ję, że n ie p o s zed łem p o ro z u m d o g ło wy , że s trac ił em k o n t ro l ę. Ale wiem, że p o win ien em b y ć p o l ic jan t em. – J es teś d o b ry m czło wiek iem, Ky le. Uś miech n ął s ię d o tel ef o n u . – Czy w ten s p o s ó b d aj es z mi d o zro z u m ien ia, że ci s ię p o d o b am? – Nie d o s zu k u j s ię, d o b ra? – Oś wieć mn ie, Emmo . – Wy g rał eś . Po d o b as z mi s ię, Ky le. Ach , ch ciałb y ją d o t k n ąć, p o c ał o wać. – Co ter az ro b is z?
– Gap ię s ię p rzez o k n o , p at rzę n a p ij an eg o k o l es ia, k tó r y wy t ac za s ię z s am o c h o ‐ d u , a jeg o k u mp el u s ił u je wy r wać mu k lu c zy k i. Ałć! To mu s iał o b o l eć. – Wrac aj d o Deep Hav en . Będ ę cię ch ro n ił p rzed awan t u rn ik am i. Nic n ie o d p o wied ział a. Ech , d lac zeg o mu s iał to p o wied zieć? Ale, o ws zem, ch cia‐ ła. Nie mo g ła zn ieś ć fak t u , że b y ła tu taj. – Wier zę, że b y ś to ro b ił, g d y b y ś mó g ł – o d p arł a w k o ń c u . – Ale o b awiam s ię, że n ie jes teś w s tan ie n ad ty m zap an o wać. I w ty m tk wi p ro b lem, p rawd a? Ch cem y , żeb y tak b y ło , a k ied y n ie jes t, wś ciek am y s ię. Ale n ajd ziwn iejs ze, że k ied y mamy p o ‐ czu cie k o n t ro l i i n ic z teg o n ie wy c h o d zi, to i tak s ię wś ciek am y . Tak czy o wak , ch ce‐ my g war an c ji, że ws zy s tk o wy jd zie d o b rze. Zac zerp n ął p o wiet rza, a w u s zach d źwięc zał y mu s ło wa Bo n n ie. Czasami życie obraca się przeciwko nam, i tyle. Nig d y więc ej. Nie p rzec iwk o n iem u . – Będ zies z miał a s wó j tek s t, Emmo . Ob iec u j ę.
Rozdział 16
Cały d zień s tu d io wał a ży cie tej p ięk n ej mło d ej k o b iet y i zag łęb iał a s ię w h is to r ię ro ‐ d zin y Hu e s to n ó w, d o s trzeg aj ąc n a n iek tó r y ch zd jęc iach włas n ą twarz. No e ll e zro b ił a‐ b y ws zy s tk o , żeb y o d z y s k ać ws p o m n ien ia, k tó r e czai ły s ię tu ż p o za jej zas ięg iem. Przeg ląd ał a fo t o g raf ie ro d zin y zg ro m ad zo n ej wo k ó ł to rt ó w u ro d zin o wy ch , d o mk ó w z p ias k u , b ałwan ó w, ch o i n ek i p rzy k ażd y m in n y m ważn y m wy d ar zen iu o s tatn ich d wu d zies tu p ięc iu lat. Ws zy s tk o ś wiad c zy ło o ty m, że b y li s zczęś liwą ro d zin ą. Ro ‐ d zin ą, k tó r a ś miał a s ię raz em. Ro d zin ą, d o k tó r ej No e ll e ch ciał a n al eż eć. A g ło wą tej ro d zin y b y ł mężc zy zn a, k tó r y p o ch wil i b lis k o ś ci związ an ej z wczo ‐ rajs zy m o d k ry ciem n ag le zac zął s ię wy c o f y wać. A d o k ład n ie o d d zis iejs zeg o ran k a, o d mo m en t u , g d y zab rał s ię za wy ł ad o wy wan ie tru ck a p ełn eg o k art o n ó w z ro d zin ‐ n y mi p am iątk am i i rzec zam i Kels ey . Kład ł je w s al o n ie, a o n a g ap ił a s ię n a n ieg o , s zczer ze ws trząś n ięt a. – Sp ak o wał eś i wy wio z łeś to ws zy s tk o ? Eli miał n a s o b ie o ciep lan ą d żin s o wą k u rtk ę, czap k ę z d as zk iem i b u ty , z k tó ‐ ry ch ś ciek ał ś n ieg n a ś wież o wy m y tą p o d ł o g ę. Pat rzy ł n a No e ll e z tak ą s k ru ch ą w o czach , że n ie miał a s erc a p o wied zieć n ic więc ej. Kied y p rzy n ió s ł ju ż ws zy s tk o , u my ła p o d ł o g ę raz jes zc ze. A o n p ewn ie wró c ił d o g ar aż u , żeb y p o m ajs tro wać p rzy czy mś , co p o t rzeb o wał o p iln ej n ap rawy . Alb o p o p ro s tu d awał jej o d ro b in ę p ry watn o ś ci, ab y mo g ła w s p o k o j u p rzy jr zeć s ię ży ciu s wo j ej có rk i. Otwier ał a k art o n y p o wo l i, zd zier aj ąc k o l ejn e wars twy s k ład a‐ jąc e s ię n a h is to r ię Kels ey . Ko l ek c ja s zk lan y ch jed n o r o żc ó w i ś liczn y ch zd o b io n y ch p u d eł ek , w k tó r y ch trzy mał a k o lc zy k i n ie d o p ary . M as k o tk i – No e ll e n al ic zy ła ja‐
k ieś s ied em mis ió w. Pląt an in a n as zy jn ik ó w, jed en wy k o n an y z p o l ak ier o wan y ch k o ‐ lo r o wy ch ch ru p ek , in n y z ży łk i węd k ars k iej, n a k tó r ą n awlec zo n a b y ła flu o r es cen ‐ cy jn a g wiazd k a. W k o l ejn y m p u d le k ry ły s ię p erf u my i s k arp etk i. Plak at y , zwin ięt e i zło ż o n e w jed n y m k art o n ie, s p o c zy wał y n a ramk ach ze zd jęc iam i. No e ll e wy j ęł a fo t o ‐ g raf ie i ro zs tawił a p o p o k o j u w p o r ząd k u ch ro n o l o g iczn y m. Kels ey mu s iał a n o s ić ap ar at o rt o d o n t y czn y , zważ y ws zy n a ró żn ic ę p o m ięd zy zd jęc iem, n a k tó r y m wtu lał a s ię w M y s zk ę M ik i, a ty m, n a k tó r y m o b ejm o wał a ch u d eg o , p ry s zc zat eg o ch ło p c a – p rawd o p o d o b n ie n awet n a n ią n ie zas łu g iwał. Ro zł o ż y ła p lak at y – g łó wn ie zes p o ł ó w mu z y czn y ch , k ilk a z rep ro d u k c jam i zn an y ch fo t o g raf ii. Ro zp o z n ał a u jęc ie z czas ó w d ru g iej wo jn y ś wiat o wej, n a k tó r y m mar y n arz cał u je p iel ęg n iark ę p rzy Tim es Sq u ar e. Więc jej có rk a b y ła ro m an t y czk ą. Zn al az ła ro zr zu co n e w n ieł ad zie b u ty , jak b y Eli p o p ro s tu p o d n ió s ł je z p o d ł o g i i cis n ął d o k art o n u . Ta ag res ja wy t rąc ił a ją z ró wn o wag i. Ach , jak i żal mu s iał o d ‐ czu wać, ch cąc wy d rzeć co ś tak ży weg o z ich ws p o m n ień . Po śmierci Kelsey nie byłaś sobą. Nad al s ły s zał a to w my ś lach . J ak ą s o b ą? Nieważn e, jak o k ro p n y żal ją wy n is zc zy ł, ale ter az, k ied y o d p ak o wy wał a u b ran ia i p rzy g ląd ał a s ię k o s zu lk o m, n ie czu ła g o . Kels ey miał a k ilk a s tro j ó w tea traln y ch – z lo k aln y ch ad a p t ac ji Annie, Hamleta, Makbeta. No e ll e zaws ze ch ciał a b y ć ak t o rk ą. Eli s p ak o wał też k s iążk i Kels ey . Więk s zo ś ci p o z y cji n ie zn ał a, ale zn al az ła wy ‐ s łu żo n y eg z emp larz Jane Eyre i ws zy s tk ie p o wieś ci J an e Au s ten . Po m ięd zy k s iążk i wciś n ięt e b y ły zag ry zmo l o n e zes zy ty z p o z ag in an y mi ro g a‐ mi, p ełn e wiers zy . Przec zy tał a k ażd y z n ich , g o d zin am i ś lęc ząc n ad n o t es em za‐ ty tu ło wan y m „Sło wa Ży cia” i d aj ąc s ię p o r wać rad o ś ci p ły n ąc ej z p o e zji Kels ey . J es teś my s erc em ś wiat a, M y , mło d zi i rześ c y , W b ieg u p o n ajd als zą g wiazd ę. Ży jem y s ek u n d ą, Ży jem y ch wil ą, Sami s zu k am y d n ia. Gd zie p o d ział a s ię two j a n ad ziej a? Nie p łacz n ad ro zl an y m mlek iem! Twó j czas min ie, zap o m n ą o to b ie. Więc ws tań , Ży j ch wil ą, k tó r ą mas z. Bo my jes teś my ży ciem ś wiat a, Pło m ien iem p o c zątk u . Więc ru s zaj, b ąd ź mło d y , Bo czas n al eż y d o cieb ie,
Do s erc a teg o ś wiat a. No e ll e p o ł o ż y ła d ło ń n a zes zy cie, p rzeb ieg ła p alc am i p o ręk o p is ie, p o zad rap a‐ n iach , p o lit er ach . Twój czas minie, zapomną o tobie. J ak mo g łab y zap o m n ieć o tej ws p a‐ n iał ej d ziewc zy n ie? Us iad ła p o ś ro d k u s al o n u . Nieb o b y ło d ziś b ezc h mu rn e, a b iał e maj es tat y czn e b rzo z y wzn o s ił y s ię n ad mo r zem ś n ieg u . Żyj chwilą, którą masz. Czy ży ła ży ciem Kels ey ? J ej ws p o m n ien iam i? Czy jej có rk a wied ział a, że jes t k o c h an a? – Sk ąd to s ię wzięł o ? Na d źwięk teg o g ło s u p o d n io s ła wzro k . Ku s wo j em u zas k o c zen iu miał a mo k re p o l iczk i. Otarł a twarz d ło n ią i u ś miech n ęł a s ię d o Ky le’a. Wło ż y ł b rąz o wą flan el o wą k o s zu lę, d żin s y i czap k ę, p o d o b n ie jak o jc iec. Ale miał b ard ziej ży czl iwe s p o jr zen ie, p rzy n ajmn iej d ziś . – Wid ział am cię n a mec zu . Dlac zeg o n ie u s iad łeś z n ami? Ws zed ł d o p o k o j u i o p ad ł n a k an ap ę. Po d n ió s ł marm u r o wą fig u rk ę jed n o r o żc a. – Dał em g o Kels ey n a Bo że Nar o d zen ie, k ied y miał a d wan aś cie lat. Lu b ił a jed n o ‐ ro żc e. – J es t ich cztern aś cie. Waż y ł g o w d ło n i. – Co s ię d ziej e? Zam k n ęł a zes zy t, wś liz n ęł a s ię n a k an ap ę. – Twó j o jc iec p rzy n ió s ł te ws zy s tk ie p u d ła d o d o mu … – Przep ras zam, że ci n ie p o wied ziel iś my . Nie p o s trzeg ał a teg o zan ied b an ia jak o o s zu s twa, d o p ó k i n ie zo b ac zy ła tik u n a jeg o twar zy , u ciek aj ąc eg o s p o jr zen ia. – Nam al o wał am ją wczo r aj. W atel ier. Przy ś n ił a mi s ię i n am al o wał am jej twarz. Twó j o jc iec zo b ac zy ł o b r az i zd ał s o b ie s p rawę, że mu s i mi p o wied zieć. – No e ll e o d ło ż y ła „Sło wa Ży cia”. Ky le s p o jr zał n a zes zy t, a w jeg o o czach p o j awił o s ię co ś w ro d zaj u b ó lu . – Cały d zień p rzeg ląd am jej rzec zy , p ró b u j ąc s ię z n ią p o ł ąc zy ć. W n a‐ d ziei, że u czu cie, k tó r e tk wi w g łęb i, wy p ły n ie n a p o wierzch n ię, n ab ier ze k s ztałt ó w. Wy d aj e s ię, że jes tem b lis k o i jeś li b ęd ę wy s tarc zaj ąc o s zy b k a, p o c h wy cę to u czu cie, zan im ro zp ły n ie s ię w p o wiet rzu . – M o że p o win n aś p rzes tać tak b ard zo s ię s tar ać. M o że to p o p ro s tu p rzy jd zie. – Ky le s ięg n ął p o n o t es i o two r zy ł g o . – J es t tu też k ilk a mo i ch wiers zy . – Nap rawd ę? – No . Ko mp let o wał a zb ió r n as zej p o e zji, żeb y p o d ar o wać ci g o n a Dzień M atk i. – Sp o jr zał n a n ią, u ś miech n ął s ię. – To b y ło zad an ie d o m o we, ale zaws ze ci s ię p o d o b a‐ ło : „Nam al u j mn ie tak im, jak im jes tem. Nam al u j mn ie s p o k o jn y m i s k u p io n y m. Na‐ mal u j mn ie z p iłk ą d o k o s za, z k ro p lą p o tu n a k ark u . Nam al u j mn ie zam y ś lo n y m, s zy b k im i d o k ład n y m”. – Po p at rzy ł n a n ią, a o n a s ię u ś miech n ęł a. – Czy taj d al ej.
Wzru s zy ł ram io n am i. – To g łu p ie. – Pro s zę, czy taj. – „Nam al u j mn ie n a b o i s k u , wś ró d s zal ej ąc y ch tłu mó w, w jas n y m ś wiet le lamp . Nam al u j mn ie b ez lęk u , b ez wątp liwo ś ci, b ez o g ran ic zeń i b ez s łab o ś ci”. – „Ale p rzed e ws zy s tk im n am al u j mn ie n iep o ws trzy man eg o ”. – Zar u mien ił s ię, co s p rawił o , że p o c zu ła ciep ło w p iers i. – Bard zo mi s ię p o d o b a. – M ó wis z tak , b o jes teś mo ją mamą. – Teo r et y czn ie tak , ale zn ajd u j ę s ię w wy j ątk o wy m p o ł o ż en iu i n ie jes tem zwią‐ zan a o g ran ic zen iam i mac ier zy ń s twa. Nap rawd ę mi s ię p o d o b a. Ko c h ał eś k o s zy k ó w‐ k ę. Zam k n ął zes zy t i wzru s zy ł ram io n am i, ale u ś miech n ął s ię, d zięk i czem u n ag le wy g ląd ał jak trzy n as to l at ek . – To p rawd a. Ale p o s ad a p o l ic jan t a w mał y m mias teczk u d o zd ec y d o wan ie lep ‐ s zy k ier u n ek w mo im ży ciu . To jes t to , co p o win ien em ro b ić. – Z p o wo d u Kels ey ? Zn ó w wzru s zy ł ram io n am i. – Ch ciałb y m mieć p ewn o ś ć, że n ik t n ie b ęd zie p rzec h o d ził p rzez to s amo , co my . – Śmierć Kels ey zd o m in o wał a tę ro d zin ę – s twierd ził a cic h o . Nie o d p o wied ział n ic, g ład ząc d ło n ią o k ład k ę zes zy tu . – M ó g łb y m to p o ż y czy ć? – Nal eż y b ard ziej d o cieb ie n iż d o mn ie. – Wes t ch n ęł a, wp at ru jąc s ię w ży cie Kels ey , k tó r e ter az ich o tac zał o . – Nie wiem, jak p rzes tać s ię s tar ać. Wid zę wiel e z p rzes zło ś ci w o czach was zeg o o jca, ale n ieważn e, jak b ard zo s ię s tar am, n ie p o t raf ię w n ią wejś ć, n ie p o t raf ię jej raz em z n im d źwig ać. Ch cę zan u rzy ć s ię w n as zy ch ws p o ‐ mn ien iach , ale n ie u miem. – Co czu jes z? – Od ło ż y ł zes zy t n a b o k . – Kied y p at rzę n a jej zd jęc ia, czy tam jej p o e zję i lic zę te jed n o r o żc e… Czu ję ra‐ d o ś ć. Nie p o t raf ię teg o wy j aś n ić, ale o d ty ch rzec zy b ije jak aś b ezws ty d n a en erg ia, jak b y Kels ey ży ła k ażd ą ch wil ą d o k o ń c a. – Tak a b y ła Kels ey . Lu b ił a ży ć p ełn ią ży cia. Kied y n o c o wał y u n iej k o l eż an k i, ran o ws zy s tk ie leż ał y p o d k o c am i n a trawn ik u , wp at ru jąc s ię w g wiazd y . I o czy wiś cie trzęs ły s ię z zimn a. – Kłó c ił y ś my s ię? Kied y k o lwiek ? – Żart u jes z? Raz wy s tawił aś jej d rzwi z zawias ó w, b o zb y t częs to n imi trzas k ał a. – Ah a. – No . Kied y d arł y ś cie ze s o b ą k o ty , my , mężc zy źn i, u ciek al iś my , g d zie p iep rz ro ś n ie. Ale b y ły ś cie też s o b ie s zal eń c zo b lis k ie. Nie o p u ś cił aś żad n eg o jej wy s tęp u , a raz n awet p ró b o wał aś g rać, żeb y ty lk o z n ią b y ć. – Do s tał am ro lę? – By łaś … có ż, b y łaś lwią łap ą w Lwie, czarownicy i starej szafie. – By łam łap ą. Uś miech n ął s ię s zer o k o .
– Właś ciwie, to o p er o wał aś o g ro mn ą łap ą, jed n ą z d wó ch , jak b y k u k iełk o wą czę‐ ś cią ciał a As lan a. Ale trzeb a p rzy z n ać, że b y łaś n ajl ep s zą łap ą, jak ą k ied y k o lwiek wi‐ d ział em. – M ó wis z tak ty lk o d lat eg o , że jes tem two j ą matk ą. – Pewn ie. – Pu ś cił d o n iej o k o . – Hej, a g d zie tata? – M ó wił, że jed zie n ad jez io r o , p o s wó j d o m ek n a lo d zie. Ky le s ięg n ął p o Bib lię Kels ey , leż ąc ą n a p o d n ó żk u . No e ll e też ją p rzejr zał a, p rze‐ czy tał a d o p is k i, p o d k reś lo n e wers et y . – Ch y b a mn ie n ie d ziwi, że czu jes z rad o ś ć. J ej u lu b io n y m wers et em b y ł frag ‐ men t Lis tu d o Rzy mian 1 5 ,1 3 . „A Bó g , źró d ło n ad ziei, n iech was n ap ełn i ws zelk ą ra‐ d o ś cią i p o k o j em d zięk i wy z n awan iu wiar y , ab y ro s ła was za n ad ziej a d zięk i mo cy Du c h a Święt eg o ”. – Po d n ió s ł wzro k . – Zaws ze mó wił a, że n as zy m zad an iem jes t u fać. Zad an iem Bo g a jes t p rzep ełn iać n as rad o ś cią. – M o że to właś n ie czu ję. Rad o ś ć, k tó r a p ły n ie o d jej u faj ąc eg o Bo g a. – Po d n io ‐ s ła co ś s reb rn eg o , co p rzy p o m in ał o k art ę k red y to wą, ty le że miał o p o d ł ąc zo n e s łu ch awk i i b y ło o win ięt e k ab lem. – Do m y ś lam s ię, że to s łu ży d o s łu ch an ia mu ‐ zy k i? – To iPo d Kels ey . – Ky le wziął g o o d n iej i n ac is n ął p rzy c is k k ciu k iem. – M a tu taj k ilk a s wo i ch k awałk ó w. Ch ces z p o s łu ch ać? – Oczy wiś cie. Ws tał, p o d s zed ł d o s eg m en t u , n a k tó r y m s tał a wież a, p o d p iął iPo d a i włąc zy ł o d t war zan ie. Z g ło ś n ik ó w p o p ły n ęł y d źwięk i, k tó r e wy p ełn ił y p o k ó j. M el o d ia b y ła b lu e s o ‐ wa, jej b rzmien ie s p rawił o , że No e ll e p o c zu ła s ię p ewn ie. Kiwał a g ło wą d o ry tm u . – To Blu e M o n k ey s , zes p ó ł Kels ey . Zał o ż y ły g o raz em z in n ą d ziewc zy n ą, imie‐ n iem Emma. Nag rał y włas n ą p ły tę, tak d la zab awy . Na p o c zątk u wo k al b y ł łag o d n y , zac h ry p n ięt y , d rżał p o d jej s k ó r ą, p o t em u d e‐ rzy ł w wy żs ze to n y , k tó r e No e ll e p o c zu ła ju ż w p iers i. „Gd y ś n ił am n a jawie, co ś wp ad ło mi d o g ło wy , I to b y łeś ty … ”. Dźwięk i b y ły zmy s ło we i s o c zy s te, p ewn e. – I to właś n ie jes t Kels ey . Głęb o k i, rad o s n y g ło s wy b rzmiewał w cał y m ciel e No e ll e. – Zat ań cz ze mn ą, Ky le. – No e ll e wy c iąg n ęł a ręk ę i wy g ram o l ił a s ię z g n iazd k a, k tó r e u wił a wś ró d rzec zy s wo j ej có rk i. Ky le s p o jr zał n a jej d ło ń , zn ó w n a n ią i u ś miech n ął s ię. – Ok ej. Po jej ru ch ach b y ło wid ać, że n ie ma wp rawy , ale p rzec ież min ęł o d wad zieś cia p ięć lat, o d k ied y o s tatn io tań c zy ła. Uś miec h ał a s ię d o Ky le’a, mu z y k a wy p ełn iał a ją. On n a zmian ę k iwał g ło wą i p o d ry g iwał ram io n am i, s zczer ząc zęb y w u ś miec h u . Rad o ś ć. Sk o r o n ie p o t raf ił a u d źwig n ąć żalu Hu e s to n ó w, mo że s p ró b u j e n az b ie‐ rać tak ich ch wil rad o ś ci. Od z y s k ać je d la n ich . Pio s en k a d o b ieg ła k o ń c a i zac zął s ię n as tęp n y k awał ek .
– Ok ej, mamo . Po z wó l, że cię czeg o ś n au czę. Kied y ś ch o d zil iś cie z tatą n a zaj ęc ia tan eczn e, a p o t em k az ał aś mi, Kirb y ’emu i Kels ey ćwic zy ć w k u ch n i. – Ch o d zil iś my n a zaj ęc ia? – J ak b y liś my mali. Do b rze ci s zło . – Wy c iąg n ął ręce. – Do b lu e s a mo żn a tań ‐ czy ć s win g . Po wtar zaj za mn ą. Lic zy s z d o s ześ ciu i ro b is z k ro k w ty ł. Zac zn ij o d p ra‐ wej n o g i. On zac zął lewą. Ob s erwo wał jej s to p y , ale k ro k i rzec zy wiś cie wy d awał y s ię zn a‐ jo m e i p o ch wil i złap ał a ry tm. Ob r ó c ił n ią i z p o wro t em ch wy cił w ram io n a. – Zaws ze ś wietn ie s ię ru s zał aś , mamo . – Ky le miał ter az u ro c zy b ły s k w o k u , co ś jak b y rad o ś ć. – Co s ię tu taj d ziej e? – Dźwięk teg o g ło s u s p rawił, że aż p o d s k o c zy ła. Od wró c ił a s ię i zo b ac zy ła Elieg o . J es zc ze s ię d zis iaj n ie o g o l ił, p o l iczk i miał zac zerwien io n e o d mro źn eg o p o wiet rza. – Tań c zy cie? Sp o jr zał a n a Ky le’a, u ś miech n ęł a s ię. – No . Ok az u je s ię, że ty i ja ś wietn ie s ię k ied y ś ru s zal iś my . Ky le właś n ie mn ie u czy ł… – Nie ró b teg o . Nie tań cz. – Eli s p o jr zał n a s y n a, k tó r y wy p u ś cił ją z o b j ęć, p o ‐ tem zn ó w p o p at rzy ł n a n ią. Po k ręc ił g ło wą, z czy mś w ro d zaj u u raz y w o czach i wy ‐ s zed ł. Bu d y n ek aż zad rżał o d trzaś n ięc ia d rzwiam i. Stał a tam z Ky le’em, mu z y k a wy b rzmiewał a za ich p lec am i, a s iln ik tru ck a Elie‐ g o zar y czał n a p o d j eźd zie.
*** Eli d o j ec h ał d o k o ń c a u lic y , p al ił o g o w p iers i. Nie b y ł zły . By ł zaz d ro s n y . Zam k n ął o czy , o p arł czo ł o o k ier o wn ic ę, czarn a d es k a ro zd zielc za b y ła ro zg rzan a o d s ło ń c a. W g ło wie n ad al s ły s zał mu z y k ę Kels ey . No e ll e tań c zy ła. Z Ky le’em. Ob o j e s ię ś mial i. W p o k o j u , s k ąp an y m w zło t y m ś wiet le p ó źn eg o p o p o ł u d n ia, p o r o zs tawian e b y ły p o z o s tał o ś ci p o ży ciu Kels ey – jej zd jęc ia, k s iążk i, mu z y k a. A No e ll e i Ky le p o p ro s tu tań c zy li? Eli zac is n ął zęb y i p o d n ió s ł g ło wę. Sk ręc ił n a au t o s trad ę. Czy to jak iś żart z jej s tro n y ? Nie zac h o wy wał s ię fair, ale n ie p o t raf ił zlek c eważ y ć teg o h ał as u , k tó r y d źwię‐ czał mu w u s zach . Teg o b ó lu w p iers i, jak b y No e ll e waln ęł a g o p ięś cią. Tak n ap rawd ę, to b y ł n a n ią zły , alb o co ś w ty m s ty lu , o d ch wil i, g d y p o wied zia‐
ła: Płaczę z twojego powodu. Sło d y cz jej g ło s u ro zd arł a g o n a p ó ł, p o z o s tawił a wy s zczerb io n ą, o twart ą ran ę. To o n miał ją ch ro n ić, p o c ies zać. A n ie n a o d wró t. Sp rawę p o g ars zał a k o l ejn a wiad o m o ś ć o d taj emn ic zeg o Erik a. Eli zap is ał n u mer i walc zy ł z p o k u s ą, żeb y n ie zan ieś ć g o n a p o s ter u n ek . Ch ło p ak i zid en t y fik o wal ib y właś cic iel a. Przy n ajmn iej n ie s k as o wał n ag ran ia. To ju ż s ię lic zy , p rawd a? Ale s am fak t, że w jej ży ciu is tn iel i lu d zie, k tó r y ch n ie zn ał – alb o p o z n ał k ied y ś – wy t rąc ał g o z ró wn o wag i. Po j ec h ał w k ier u n k u mias teczk a, p o t rzeb o wał czeg o ś . M o że zat rzy ma s ię w cen ‐ tru m fitn es s , ch o ć o d d o b ry ch p aru mies ięc y n ie tren o wał. Alb o w Blu e M o o s e Café, s p rawd zi, czy jeg o b y li ws p ó łp rac o wn ic y n ie wy b ral i s ię n a p o g awęd k ę. Pełn e s ło ń c e wis iał o n is k o n ad lin ią h o r y zo n t u , a g o r ąc e p o wiet rze ro zl ewał o s ię p o jez io r ze n ic zy m lawa. Sp u ś cił d as zek p rzec iws ło n eczn y , o ś lep iaj ąc e ś wiat ło b y ło n iem al h ip n o t y zu jąc e. Z p rzy z wy czaj en ia zwo ln ił p rzy d o mu Lee. Co ? Ch wil a, mo m en t. Sk ręc ił n a p o d j azd , ro zp ęd ził s ię b ard ziej n iż p o win ien , zat rzy mał s ię n ieb ezp ieczn ie b lis k o g ar aż u i z trzas k iem wy s iad ł z s am o c h o d u . Nawet n ie p rzy s tan ął, żeb y zap u k ać, p o p ro s tu o two r zy ł s o b ie d rzwi d o d o mu . – Lee! O co ch o d zi? Cis za. Sp o d ziewał s ię, że zas tan ie ją w k u ch n i alb o p rzy lek t u rze k s iążk i w ś wie‐ tle s ło ń c a ro zl ewaj ąc eg o s ię p o p o d ł o d ze. A mo że n ie b y ło jej w d o mu – p o j ec h ał a d o mias teczk a zaj ąć s ię jak ąś p rac ą ch ar y tat y wn ą. – Eli? – Wy ł o n ił a s ię z p iwn ic y . – Co ty tu taj ro b is z? Walc zy ł z s o b ą, żeb y n ie p o d n ieś ć g ło s u , n ie zaa tak o wać jej. – Przed two i m d o m em s to i zn ak z n ap is em „Na s p rzed aż”. Wes zła n a g ó rę. By ła u b ran a w czarn e s p o d n ie o d d res u , b arwio n ą n a żó łt o k o ‐ s zu lk ę, a wło s y związ ał a czerwo n ą ch u s t ą. No s miał a u maz an y jas n o b rąz o wą farb ą. – M am n ad ziej ę. J ak in a c zej miał ab y m d o s tać jak ieś o fert y ? – To n ie jes t ś mies zn e, Lee. O czy m ty mó wis z? Wy t arł a d ło n ie w s zmatk ę i wrzu cił a ją d o zlewu . – Sp rzed aj ę d o m. Wy p ro wad zam s ię. – Wzru s zy ła ram io n am i. – Nic wielk ieg o . – Nic wielk ieg o ?! – Zd awał s o b ie s p rawę, że k rzy czy . – Nic wielk ieg o ? Nie. Nie ma mo wy . Nie mo ż es z g o s p rzed ać, jas n e? Nie mo ż es z wy j ec h ać z Deep Hav en . Po t raf ił a g o p rzejr zeć. M iał a wzro k , k tó r y p rzes zy wał g o n a ws k ro ś i wy k o ‐ rzy s tał a to , żeb y g o u cis zy ć. – J u ż p o ra. M u s zę wy j ec h ać. – Nie… – Un ió s ł p al ec, ws k az ał n a n ią, p o t em n a s u f it. – Nie, n ie p o win n aś . Ty … to twó j d o m. – To b y ł d o m mó j i Clay a. Po t rzeb u j ę n o weg o . Bez Clay a. Bez… – Zac zerp n ęł a p o wiet rza. – Nie mo g ę mies zk ać w miejs cu , k tó r e wy m ag a ty le zac h o d u i czy jejś p o ‐ mo c y . – M as z n a my ś li mo ją p o m o c.
Zn iż y ła g ło s . – Tak , two j ą p o m o c. M ó wił eś , że n ie zo s tawis z No e ll e. A ja n ie ch cę, żeb y ś to ro ‐ b ił. – A ja n ie ch cę, żeb y ś wy j eżd żał a, o k ej? Po s łu ch aj… – Zaa tak o wał ją, n ie wie‐ d ząc, d lac zeg o jes t tak i wś ciek ły . Ob awiał s ię, że jeg o zło ś ć b ard ziej d o t y czy ła No e l‐ le n iż Lee, ale tak b y ło p ro ś ciej. – J es teś mo ją p rzy j ac ió łk ą, Lee. – Wo w, n ap rawd ę to p o wied ział? Zam ru g ał. – Alb o b y łaś . Nie wiem. J es tem zd ezo r ien t o wan y . – Nie – o d p arł a łag o d n ie. – J es teś p o p ro s tu s am o tn y , tak jak ja wted y . I ter az. Tak , ch ciał am, żeb y ś mn ie k o c h ał. Ch ciał am s ch o wać s ię w b ezp ieczn y m miejs cu , w two i ch o b j ęc iach . – Po ł o ż y ła d ło ń n a jeg o ram ien iu . – Ale tak n ie mo żn a, Eli. I ty o ty m wies z. Przeł k n ął ś lin ę. – Z to b ą p o p ro s tu tak łat wo s ię p rzeb y wa. – Bo n ie jes teś mi n ic win ien . Nie p rzy r zek ał eś mi ży cia. Nie o b iec y wał eś , że b ę‐ d zies z mn ie k o c h ał i tro s zc zy ł s ię o mn ie. M o ż es z mn ie s k rzy wd zić, o d ejś ć i s p ły n ie to p o to b ie jak p o k aczc e… – Nig d y b y m tak n ie zro b ił. – J u ż to zro b ił eś , Eli. Po c ał o wał eś mn ie i właś ciwie o b arc zy łeś mn ie za to win ą. J a n ie p o j awiał am s ię co d zien n ie w two i ch d rzwiach . To ty łak n ął eś łat wej rzec zy wi‐ s to ś ci p rzy j aźn i ze mn ą i g d y b y ś n ie b y ł czło wiek iem, k tó r y s tar a s ię wy p ełn iać wo lę Bo żą, p ewn ie n ac is k ałb y ś n a co ś więc ej. A ja, g łu p ia, p ewn ie b y m ci n a to p o z wo l ił a. Wy r zek łab y m s ię s ieb ie d la ch wil o weg o b ezp iec zeń s twa w two i ch ram io n ach . Ale co wted y ? Ob u d ził ab y m s ię z ręk ą w n o cn ik u , g ard ził ab y m s o b ą. – Po k ręc ił a g ło wą. – M u s zę zo s tawić Deep Hav en . M u s zę zo s tawić cieb ie. Zam k n ął o czy . – M as z żo n ę. M as z n iep o wtar zaln ą s zan s ę, żeb y zac ząć z n ią ws zy s tk o o d n o wa. Zb u r zy ć mu ry p rzes zło ś ci i zac ząć raz jes zc ze. Nie u ciek aj o d teg o . – Nie u ciek am. – Ale jes teś tu taj, p rawd a? Wziął s zy b k i o d d ech . – J es t w d o mu i tań c zy z Ky le’em. Tań czy . Do mu z y k i Kels ey . W jej o czach mal o wał o s ię zas k o c zen ie. – No , właś n ie. Po wied ział em jej o Kels ey . Przy wio z łem jej rzec zy d o d o mu , a No ‐ ell e cały d zień czy tał a ws zy s tk o , co d o t y czy ło jej i Kels ey . I co ter az ro b i? Tań c zy . Lee g ap ił a s ię n a n ieg o , d o p ó k i p o jej twar zy wres zc ie n ie p rzem k n ął lek k i u ś miech . Po k iwał a g ło wą. – Tań c zy . Czy li ch y b a ws zy s tk o w p o r ząd k u . Po k ręc ił p rzec ząc o g ło wą, o d wró c ił s ię, zn ó w s p o jr zał n a n ią. – Ser io ? – Ech , Eli. J eś li k to k o lwiek miałb y tań c zy ć d o mu z y k i Kels ey , to ty lk o jej ro ‐ d zic e. Wrac aj d o d o mu . Zat ań cz z żo n ą. – Po d es zła b liż ej, d o t k n ęł a jeg o twar zy . – Ob iec u j ę, że b ęd zie d o b rze. Ws p ięł a s ię n a p alc e i p o c ał o wał a g o d el ik atn ie w p o l ic zek .
Co ś w jej g es tach i s ło wach u wo ln ił o g o o d p o c zu cia win y . Zatańcz z żoną. Ch wy cił ją za ręk ę. – Dzięk u ję ci, Lee. – Ej, co jes t? – Der ek zam k n ął za s o b ą d rzwi i cis n ął to rb ę s p o rt o wą n a ziem ię. Ob r zu c ił Elieg o d ziwn y m s p o jr zen iem. – Właś n ie wy c h o d ził em. Świetn y mecz. Der ek ś mierd ział p o t em, s k arp etk am i, p rzeb ier aln ią. W d ro d ze d o s am o c h o d u Eli czu ł n a p lec ach jeg o wzro k . Lee s tał a w o k n ie z zał o ż o n y mi ręk am i, k iwał a g ło wą. M o że rzec zy wiś cie b y ło mu łat wiej p rzeb y wać z Lee, b o n ie b y ł jej n ic win ien . M o że i zac zął p rzy c h o d zić d o n iej z p o c zu cia win y , ale p ó źn iej… có ż, s tawał a w d rzwiach w ty m s wo i m wełn ian y m żak iec ie, z wd zięczn o ś cią w o czach , a to s p o jr ze‐ n ie ch wy tał o g o za u męc zo n e s erc e. Żo n a n awet g o d o s ieb ie n ie d o p u s zc zał a, a Lee p rzy jm o wał a k ażd ą n ajm n iejs zą rzecz, k tó r ą d la n iej ro b ił. Masz niepowtarzalną szansę, żeby zacząć z nią wszystko od nowa. Zburzyć mury przeszłości i za‐ cząć raz jeszcze. Nie uciekaj od tego. Cała ta emo c jo n aln a o twart o ś ć No e ll e wy d awał a s ię p o p ro s tu tak a… Có ż, fac et n ie o b n o s i s ię ze s wo i mi u czu ciam i. To ch y b a n ie jes t męs k ie. An i p o m o cn e. Kto ś mu s i b y ć tward y . Siln y . Kto ś mu s i wziąć s ię w g arś ć. Ale jeś li miał b y ć s zczer y , to n ig d y n ie czu ł s ię tak s łab y – an i k o c h an y – jak wted y , g d y No e ll e n ad n im p łak ał a. Wy c o f ał, wjec h ał n a au t o s trad ę i zat rzy mał s ię n a d łu żs zą ch wil ę. Po t em s k ręc ił d o d o mu . Sam o c h ó d Ky le’a zn ik n ął ju ż z o ś n ież o n eg o p o d j azd u . Eli ws zed ł d o d o mu i wy t rzep ał b u ty o d y wan ik . Ściąg n ął je, p o wies ił k u rtk ę i wrzu cił czap k ę d o k o s zy k a. Przec zes ał d ło n ią wło s y . Ta, wy g ląd ał p o p ro s tu ś wietn ie. Ws zed ł d o s al o n u i zau waż y ł, że No e ll e p o z b y ła s ię rzec zy Kels ey . Z wy j ątk iem mal eń k ich jed n o r o żc ó w, k tó r e u s tawił a w rząd k u n a p ian in ie. Baś n io we s two r y o d b i‐ jał y ś wiat ło s ło ń c a, zmien iaj ąc s u f it w k al ejd o s k o p b arw. Po d n ió s ł jed n ą z fig u rek i p rzeb ieg ł p o n iej k ciu k iem. Z jed n eg o z p o k o i d o b ieg ł g o ło m o t. Z p o k o j u Kels ey . Przes zed ł k o r y tar zem i s tan ął w d rzwiach . No e ll e wies zał a n a ś cian ie zd jęc ie Kel‐ s ey , k tó r e wy c iąg n ęł a z p u d ła – n ad łó żk iem p o ws tał a ju ż cała g al er ia. Po s tawił a też k s iążk i z p o wro t em n a reg al e, a b u ty u ło ż y ła n a p ó łc e p rzy d rzwiach . Ko ło łó żk a s p o c zy wał y zes zy ty z wiers zam i. – Zas tan awiał am s ię, d lac zeg o w ty m p o k o j u d wie ś cian y s ą n ieb ies k ie, a d wie fio l et o we – p o wied ział a No e ll e łag o d n ie. Nie s p o jr zał a n a n ieg o . – Bo n ie mo g ły ś cie zd ec y d o wać s ię n a k o l o r – o d p arł. – Więc wy b rał y ś cie o b a. Wzięł a o d d ech . By ł n ier ó wn y , jak b y p łak ał a. Szlag . Nie o to mu ch o d ził o . A mo że i ch o d ził o . M o że w ty m tk wił p ro b lem – Eli n ie ch ciał, żeb y tań c zy ła, ch ciał, żeb y czu ła s ię tak n ies zczęś liwa jak o n . Ale mo że czas n ies zczęś cia p rzem in ął. Ach , miał o ch o t ę zat ań c zy ć. Alb o p rzy n ajmn iej p o z wo l ić s o b ie p o s łu ch ać mu ‐
zy k i. Ob s erwo wał, jak No e ll e wy c iąg a p lak at z p arą cał u jąc ą s ię p rzy Tim es Sq u ar e. Zwin ął s ię, k ied y p ró b o wał a p o wies ić g o n a ś cian ie. Eli p o d s zed ł, p rzy t rzy mał g o . On a wś liz n ęł a s ię p o m ięd zy jeg o ram io n a, żeb y p rzy k lei ć p lak at taś mą. – Uwielb iam to zd jęc ie. Przed s tawia tak ą emo c jo n aln ą ch wil ę, mężc zy zn ę, k tó r y p o r zu ca s wo j e zah am o wan ia. Ciek awe, co s tał o s ię p ó źn iej. – M o że d o s tał w twarz – o d p arł. – A mo że o d wzaj emn ił a p o c ał u n ek . – Ob r ó c ił a s ię d o n ieg o i ter az ju ż b y ł p e‐ wien , że o ws zem, p łak ał a. Wziął ręce z p lak at u i p rzeb ieg ł k ciu k iem p o jej p o l iczk u . Dlac zeg o w o g ó l e p o m y ś lał, że Lee mo g łab y zaj ąć miejs ce No e ll e? To b y ła k o ‐ b iet a, k tó r ą o b d ar zy ł g o Bó g , k o b iet a, z k tó r ą miał d ziec i, k o b iet a, k tó r a w g łęb i zn a‐ ła jeg o zran ien ia, mar zen ia. A p rzed e ws zy s tk im k o b iet a, k tó r a wied ział a, jak u czcić ży cie ich có rk i. Eli n ie p o t raf ił s ię p o ws trzy mać. Nie mó g ł s ię o p rzeć ty m n ieb ies k o z iel o n y m o czo m, u wo d zic iels k iem u u ś miec h o wi, zap ac h o wi, tak d o b rze zn an em u , ale ś wież e‐ mu . Po c ał o wał ją. Czu le. Nie b y ł p ewien , czy g o u d er zy , czy o d wzaj emn i p o c ał u n ek . Ale o n a wy d a‐ ła z s ieb ie cic h y p o m ru k , wtu lił a s ię w n ieg o , o win ęł a ręce wo k ó ł jeg o ram io n . Za‐ ws ze tak id ea ln ie u k ład ał a s ię w jeg o o b j ęc iach – to też wy d ał o s ię zn aj o m e. Przy wo ‐ łał o u czu cia, k tó r y ch wy z b y ł s ię d awn o temu . Po z wo l ił im s ię p o r wać, ale n ie za b ard zo , i p o c ał o wał ją mo cn iej. Prag n ął s ię za‐ trac ić, ale o b awiał s ię teg o , co d ziej e s ię p o d ru g iej s tro n ie. A o n a o d wzaj emn ił a p o c ał u n ek . Z p o c zątk u n ieś miał o , p o t em z n u tk ą p ewn o ś ci. Tak , jak b y i o n a d ała s ię p o r wać. Ob y . Wres zc ie s ię o d s u n ął i u jął jej twarz w d ło n i. Bad ał jej s p o jr zen ie. On a p o s łał a mu lek k i, n ied wu zn aczn y u ś miech . Ah a. Ah a. Zas ch ło mu w u s tach . – J a… teg o … No e ll e o d wró c ił a wzro k . – Przep ras zam. Po p ro s tu … tak b ard zo ch cę s o b ie p rzy p o m n ieć, Eli. A w two i ch o czach , two i ch o b j ęc iach , two i m p o c ał u n k u jes t co ś , co wy d aj e s ię s łu s zn e. – Po d ‐ n io s ła wzro k . – Ch cę zn ó w b y ć two j ą żo n ą. Ścis n ęł o g o za g ard ło , zac zęł o p al ić w p iers i. J eg o żo n ą. Zn ó w. Zap o m n iał jęz y k a w g ęb ie. – Tak b ard zo za to b ą tęs k n ił em. I też teg o ch cę. Ale… ty n ie p am ięt as z n as ra‐ zem, No e ll e. Czy … czy jes teś p ewn a, że teg o właś n ie ch ces z? – J es teś my małż eń s twem, p rawd a? Po k iwał twierd ząc o g ło wą. – W tak im raz ie, ch cę cieb ie, Eli Hu e s to n ie. Nie ś p ij ju ż w g ab in ec ie. Tej n o cy
b ąd ź mo im męż em. Po jeg o twar zy p rzem k n ął s zczer y u ś miech . – A mu s zę czek ać d o n o cy ? Uś miech n ęł a s ię s zer o k o . – Ile mamy czas u p rzed p o wro t em Kirb y ’eg o ?
Rozdział 17
Emma s ied ział a n a s to łk u b ar o wy m w M u ll ig an ’s , a czerwo n o -żó łt e ś wiat ła n eo n ó w ro zp ras zał y ciemn o ś ć p u b u , k tó r y tętn ił g war em. Nac h y lił a s ię d o mik ro f o n u , s tar a‐ jąc s ię n ie zważ ać n a to , że n ik t n ie zwrac a więk s zej u wag i n a d ziewc zy n ę s ied ząc ą n a tab o r ec ie z czarn y m o b ic iem. J ed n ą s to p ę o p ier ał a n a d o ln y m s zczeb elk u i w ten s o ‐ b o tn i wiec zó r łag o d n y m g ło s em n u cił a s am o tn ic zą mel o d ię. Pio s en k a s ię s k o ń c zy ła i ro zl eg ły s ię p o j ed y n c ze o k las k i. Na zewn ątrz k ier o wc y ch lap al i p o ch o d n ik ach to p n iej ąc y m ś n ieg iem. Nien awi‐ d ził a marc a, k ied y ten tward y , b ru d n y ś n ieg zal eg ał n a wilg o tn y ch u lic ach . M arc o wa o d wilż s p rawiał a, że ś wiat s tawał s ię s zar y i p o n u ry , a o s try , p rzen ik liwy wiatr n ad al s mag ał, jak b y k ąs ał ją p o twar zy . Co g o rs za, w p o n ied ział ek b y ł mecz p ó łf in ał o wy , w k tó r y m g rał jej b rat. Do k ład ‐ n ie wted y , k ied y b y ła u mó wio n a n a p rzes łu ch an ie. Bard zo ch ciał a b y ć w d o mu , zaj ąć miejs ce n a try b u n ach o b o k p o z o s tał y ch mies zk ań c ó w Deep Hav en i k ib ic o wać ch ło ‐ p ak o m w mis trzo s twach . Wciąż miał a w p am ięc i Ky le’a w s tro j u d o k o s zy k ó wk i, ten p rzy p ły w p o d n iec e‐ n ia, g d y wy k o n ał zwy cięs k i rzu t za trzy p u n k t y . Zag rał a k o l ejn y co v er J o e g o Co ck er a. „Nie ma s ło ń c a, o d k ąd o d s zed ł… ”. Przez o s tatn ie d wa ty g o d n ie Emma p rzet rząs ał a s wo j e zb io r y w p o s zu k iwan iu n o wy ch p io s en ek . Pewn ie zb y t wiel e z n ich p o c h o d ził o z o k res u b u n t u , wy d awał y s ię jed n ak o d z wierc ied lać jej n iep o k ó j, k tó r y n ar as tał, im b liż ej b y ło d o d n ia p rze‐ s łu ch an ia. Po n ied ział ek . M iał a ty lk o d wa d n i n a d o p as o wan ie s łó w d o s k o mp o n o wan ej
p rzez s ieb ie mu z y k i. Przy k ażd ej p io s en c e o d ż y wał a w n iej n am ac aln a n ad ziej a, że tek s t p o p ro s tu p rzy jd zie jej d o g ło wy . Ku p ił a n awet n o t es i g o d zin am i czek ał a, aż wp ad n ie n a co ś p o e ty ck ieg o . Za‐ mias t teg o b az g rał a imię Ky le’a, zap is y wał a s ło wa, k tó r e p o wied ział jej wiec zo r em p rzez tel ef o n , u czu cia, k tó r e n ar as tał y o d ch wil i, g d y s k o ń c zy li ro zm o wę. Nie n az wał ab y teg o mił o ś cią, jes zc ze n ie. Ale k ied y wró c ił a z p rac y o p ó łn o c y , n al ał a s o b ie d o k u b k a g o r ąc ej czek o l ad y i zwin ęł a s ię n a fo t el u , s łu ch aj ąc o p o wieś ci o ty m, co wy d ar zy ło s ię teg o d n ia w Deep Hav en , co ś w jeg o n is k im, s p o k o jn y m g ło ‐ s ie zas iał o w n iej u czu cie wy c h o d ząc e p o za ramy lic ea ln eg o zau ro c zen ia. Op o wiad ał o s wo i m ży ciu i s łu ch ał jej mu z y k i – k ied y g rał a mu d o tel ef o n u , co jak iś czas d o d awał o d s ieb ie jak iś d ziwn y s ło wn y b eat. Sk o ń c zy ła p io s en k ę, zac zek ał a aż mu z y k a u cich n ie i p o s łał a u ś miech jak imś s tu d en t o m, k tó r zy p rzed ch wil ą zas ied li p rzy s to l ik u i n ag ro d zil i ją g ro mk im i b ra‐ wam i. M iel i k ilk a włas n y ch p ro p o z y cji, g łó wn ie n o we k awałk i – Rih an n a, Gag a, Bey o n c é. Zmars zc zy ła n o s . – To wam s ię s p o d o b a – p o wied ział a i zag rał a Smokin’ in the Boys Room w b u n t o wn i‐ czej aran ż ac ji M ö tley Crü e. Po t em p ły n n ie p rzes zła d o s to n o wan ej wers ji Stand by Me Len n o n a. Ojc iec d o c en iłb y d zis iejs zy d o b ó r p io s en ek . Ch ło p c y wzn ieś li to a s t n a jej cześ ć, g d y Carr ie zb ier ał a o d n ich zam ó wien ia. Ws p ó łl o k at o rk a miał a n a s o b ie farb o wan ą n a ziel o n o k o s zu lk ę i n iem o żl iwie wąs k ie ru rk i, a wło s y związ ał a w d wa k ró tk ie k u cy k i. Ko l ejn i s tal i k lien c i ws tal i, u ś miech n ęl i s ię d o n iej, wrzu caj ąc n iec o k as y d o s ło i k a n a n ap iwk i, i u d al i s ię d o wy jś cia. Przy n ajmn iej w p rzy s zły m mies iąc u b ęd zie ją s tać n a czy n s z. Ale, p ręd zej czy p ó źn iej, b ęd zie mu s iał a s p o jr zeć p rawd zie w o czy . Zawio d ła Kels ey . Zap rzep aś cił a ich mar zen ia. Kto ś p rzy d als zy m s to l ik u zac zął ś p iewać, a ch rap liwy n o s o wy g ło s p rzy wo ł ał ws p o m n ien ie. Zam k n ęł a o czy i zat rac ił a s ię w p io s en c e. Przy p o m n iał jej s ię o jc iec. Zd jął ju ż mu n d u r, p rzeb rał s ię w s p o d n ie o d d res u , k o s zu lk ę z n ad ru k iem jak ieg o ś p rzed p o t o p o weg o zes p o ł u i wło ż y ł wełn ian e k ap c ie. Kied y n a n ieg o s p o jr zał a, u n ió s ł ręk ę. – Graj d al ej. Pięk n ie. Us ad o wił s ię n ap rzec iwk o n iej, n a ty m ro zwal aj ąc y m s ię b rąz o wy m fo t el u z twe‐ ed o wy m o b ic iem, k tó r y miał jes zc ze o d czas ó w co ll eg e’u , i k iwał g ło wą. Kied y za‐ częł a g rać ref ren p o raz d ru g i, p o p ro s tu wp at ry wał s ię w n ią z s zer o k im u ś miec h em. J ak b y b y ła n ajp ięk n iejs zą is to t ą, jak ą k ied y k o lwiek wid ział. Tęs k n ię za to b ą, tat u s iu . To n ies p rawied liwe, jak ży cie s ię zmien ił o – d o p ad ło ją w jed n ej ch wil i. Rzu cił a s p o jr zen ie w k ier u n k u d rzwi wejś cio wy ch , w k tó r y ch zjawił s ię k o l ejn y k lien t. Przy s zed ł s am, miał n a s o b ie ciemn ą k u rtk ę, a ś wiat ło p ad ał o n a jeg o b rąz o we wło s y i s zer o k ie ram io n a. Po p ro s tu s tał w d rzwiach , jak b y czek ał, aż wzro k p rzy s to ‐ s u je s ię d o p an u jąc ej tu ciemn o ś ci, i ro zg ląd ał s ię p o p o m ies zc zen iu .
Emma o mal n ie d o s tał a czk awk i, a s erc e zam arł o jej w p iers i. Ky le. Co o n ro b ił w St. Pau l? W M u ll ig an ’s ? Zau waż y ł ją, zan im s k o ń c zy ła p io s en k ę, p o s łał jej u ś miech i ro zg o ś cił s ię p rzy s to l ik u w p ierws zy m rzęd zie. Carr ie p o ł o ż y ła p rzed n im k art ę, raz jes zc ze rzu cił a n a n ieg o o k iem i p o s łał a Em‐ mie wy m o wn e s p o jr zen ie. – Ko c h an i, wrac am za d wad zieś cia min u t. J eś li mac ie jak ieś ży czen ia mu z y czn e, p o d ajc ie je s wo j em u k eln er o wi, a ja zo b ac zę, czy b ęd ę w s tan ie je s p ełn ić. – Emma o d p ięł a p as ek o d g it ar y , o d ło ż y ła in s tru men t n a s tat y w i zes zła ze s cen y , u ś miec h a‐ jąc s ię s zer o k o d o Ky le’a. Ws tał. – M am n ad ziej ę, że n ie p rzes tał aś ze wzg lęd u n a mn ie, b o wo l ałb y m, żeb y ś g rał a d al ej. Stal i tam p rzez ch wil ę i, ach , miał a o ch o t ę p aś ć mu w ram io n a, zar zu cić mu ręce n a s zy ję. Po c zu ć zap ach Deep Hav en , aro m at d rewn a n a jeg o s k ó r ze. Ale p o ws trzy mał a s ię, wzięł a o d d ech , czek ał a… Wy c iąg n ął k u n iej ręce i p rzy c is n ął d o s ieb ie. – Tęs k n ił em za to b ą. – Po c ał o wał ją w p o l ic zek . M iał a o ch o t ę p o c ał o wać g o w u s ta, ale zam ias t teg o wy s u n ęł a s ię z jeg o o b j ęć i o p ad ła n a s ied zen ie o b o k . – Co ty tu taj ro b is z? Un ió s ł b rew. – Błag am. Wies z, o co mi ch o d zi. Ro zm awial iś my wczo r aj wiec zo r em, n ie mó wi‐ łeś , że zam ier zas z p rzy j ec h ać. – Ch ciał em zro b ić ci n ies p o d zian k ę. I p rzy wieźć ci to . – Z wewn ętrzn ej k ies zen i k u rtk i wy j ął zwin ięt y w ru lo n zes zy t i p o d ał jej g o p rzez s tó ł. Na wid o k zn aj o m ej o k ład k i ws trzy mał a o d d ech . – To „Sło wa Ży cia”, n o t es z tek s tam i p io s en ek Kels ey . Po k iwał g ło wą. – Tata p rzy wió zł jej rzec zy z mag az y n u , żeb y mama mo g ła je p rzejr zeć. – To zn ac zy , że o d z y s k ał a p am ięć? – Nie, ale p ró b u j e. Oczam i wy o b raźn i Emma zo b ac zy ła jed n ak , jak Eli cał u je jej matk ę. Od r zu cił a tę my ś l. Ky le n ie b y ł tak i jak jeg o o jc iec – b y ł miły , zab awn y , k rea ty wn y , s p o n t an icz‐ n y i… A o n a n ie b y ła ty lk o d amą d o to war zy s twa. Ky le jec h ał p ięć g o d zin , żeb y u s iąś ć n ap rzec iwk o n iej i o b d ar zy ć ją ty m n ar wan y m u ś miec h em. Otwo r zy ła zes zy t. J ej u wag ę o d razu p rzy c iąg n ęł o lu źn e, wy m y ś ln e p is mo Kel‐ s ey . Na zwro tk i, n iek tó r e zaz n ac zo n e k ó łk iem, in n e p rzek reś lo n e, wy r ó żn io n e n a marg in es ach s ło wa, a ws zy s tk o o to c zo n e ry s u n k am i, k tó r e zd rad zał y jej s p o s ó b my ś len ia. Przy p ad k o wy . Po e ty ck i. Cała Kels ey . Emma p rzek artk o wał a n o t atn ik i zn al az ła k ilk a u k o ń c zo n y ch p io s en ek , k tó r e
ro zp o z n awał a. Kilk u u two r ó w n ig d y n ie d o p rac o wał y . Na o s tatn iej s tro n ie b y ła p io s en k a, k tó r ą Kels ey zac zęł a p is ać n a s try ch u . „Są w ży ciu tak ie mar zen ia, Któ r e s ię n ie s p ełn iaj ą”. Kied y p rzec zy tał a ty t u ł, ś cis n ęł o ją za g ard ło . „Pio s en k a Emmy ”? „M y ś lis z, że wiatr je ro zwiewa, Że Nieb o ju ż zap o m n iał o . Lecz On n ad to b ą czu wa”. Ws trzy mał a o d d ech i s p o jr zał a n a Ky le’a. – Nap is ał a tę p io s en k ę d la mn ie? – Prawie całą. Ch y b a k o ń c zy s ię zar az p o łączn ik u . – Po c h y lił s ię i ws k az ał n a o s tatn ią zwro tk ę. „M y ś lis z, że rad y n ie d aj es z. Bo g u to ws zy s tk o zawierz, On tak cię k o c h a… ”. – Po m y ś lał em, że mo g lib y ś my ją s k o ń c zy ć. Wies z, n a two j e p rzes łu ch an ie – za‐ p ro p o n o wał cic h o , b ard ziej z n ad ziej ą n iż z p ewn o ś cią w g ło s ie. – I mo g lib y ś my wy ‐ k o r zy s tać jej in n e tek s ty , d o p as o wać je d o mu z y k i… mo że d o k tó r eg o ś z two i ch n o ‐ wy ch k awałk ó w? Wzięł a o d d ech , p rzek artk o wał a zes zy t o d k o ń c a. „Kro k i” i „Ocal mn ie”. Tak , zn a‐ ła te s ło wa – Kels ey czy tał a je g ło ś n o , s p rawd zał a, jak b rzmią. Emma ju ż wted y s ły s zał a o d p o wied n ią d la n ich mu z y k ę. – J es teś p ewien , Ky le? Nie ma jej tu , n ie zaś p iewa. – Ale ty jes teś . – Sp o jr zał jej w o czy , n ie zam ier zał jej o d p u ś cić. – Zo s tawił a je d la cieb ie, Emmo . A ty mo ż es z tch n ąć w n ie ży cie, s p ełn ić mar zen ia Kels ey . Wiem, że ch ciał ab y , żeb y ś d o s tał a te tek s ty . Zam ru g ał a, wzb ran iaj ąc s ię p rzez łzam i, k tó r e zac zęł y n ap ły wać jej d o o czu . Sło ‐ wa. Ży cia. Nie, s ło wa, k tó r e b y ły źró d łem mar zeń . Zam k n ęł a zes zy t, u ś miech n ęł a s ię d o n ieg o . Sk in ęł a g ło wą. – Zo s tał o mi jes zc ze k ilk a p io s en ek , a p o t em ro b o t a n a n as czek a. – Ws tał a. – M as z jak ieś ży czen ia? Przez ch wil ę ch y b a ro zważ ał jej p ro p o z y cję, p o czy m ch wy cił ją za d ło ń i p o s a‐ d ził Emmę n a s wo i ch k o l an ach . – Ty lk o jed n o – o d p arł cic h o i p o c ał o wał ją.
*** No e ll e mo g łab y zak o c h ać s ię w ży ciu , k tó r e u ło ż y ła s o b ie w p o p rzed n im wciel en iu . M o że n ie p o l u b ił ab y ty lk o k u rzy ch łap ek wo k ó ł o czu i d o d atk o weg o tłu s zc zy k u w tal ii. Ale k ied y zn ó w s tał a s ię żo n ą Elieg o , frag m en t y u k ład an k i, k tó r e jes zc ze mie‐ s iąc temu leż ał y p o r o zr zu can e, n ag le zac zęł y k o mp o n o wać s ię w cał o ś ć. J ak ter az, g d y s ied ziel i raz em n a mec zu p ó łf in ał o wy m Hu s k ies k o n t ra Eag les i s p lat al i d ło n ie n ic zy m n o wo ż eń c y , g o t o wi zer wać s ię d o rad o s n eg o o k rzy k u . Kirb y wy k o n ał k o l ejn y celn y rzu t za trzy p u n k t y . No e ll e zwró c ił a s ię d o Elieg o i p rzy b ił a mu p iątk ę. M iał tak ie p ięk n e o czy . Ciemn o b rąz o we, ze zło t y mi p lamk am i, k tó r e b y ły wi‐ d o czn e w ś wiet le s ło ń c a. Kied y s p ał, u wielb iał a p o d p ier ać s ię n a jed n y m ram ien iu , g ład zić g o p o zar y s o wan ej s zczęc e, p o rd zawy m zar o ś cie, p o s p o k o jn ej twar zy . Uwielb iał a z n im p rzeb y wać, u wielb iał a, jak k o ł y s ał ją w s wo i ch s iln y ch ram io ‐ n ach . Tak , o tak im małż eń s twie mar zy ła. O czu ło ś ci. Bezp iec zeń s twie. Blis k o ś ci. Kied y Eli n ie s p ał, zaws ze b y ł n ies p o k o jn y , wy p ełn iał s wo j e ży cie tro s k ą o ro ‐ d zin ę. W ciąg u min io n y ch d wó ch ty g o d n i p rzy h o l o wał s wo j ą ch atk ę zn ad jez io r a i p o s tawił ją w les ie p rzy d o mu . Po t em wy p ro wad ził k o p ark ę i wy g ład ził wg łęb ien ie w zab ło c o n y m p o d j eźd zie, k tó r e n iem al w cał o ś ci p o c h ło n ęł o SUV-a No e ll e. Od d ał ś miec i d o rec y cl in g u – o g ro mn e k u b ły z p las tik iem, s zk łem, p u s zk am i, alu m in iu m i p ap ier em p rawie n ie mieś cił y s ię w g ar aż u – p o czy m u my ł jej s am o c h ó d z k u rzu , k tó r y o s iad ł n a k ar o s er ii. Nib y d ro b n e, męs k ie zaj ęc ia, ale jak ie ws p an iał o m y ś ln e. W o d p o wied zi No e ll e zab rał a s ię za o p as łe k s iążk i k u ch ars k ie i zn al az ła wy s łu żo n y p rzep is n a p o t rawę, k tó r a p o win n a mu s mak o wać. Nawet Kirb y s ię u ś miech n ął, g d y n a s to l e wy l ąd o wał a węd zo n a s zy n k a z włas n o r ęczn ie p rzy r ząd zo n y mi ziemn iak am i au gratin. Is to tn ie, d o m o we ży cie wy d awał o s ię wrac ać d o n o rm y , alb o czeg o ś , co b y ło b y n o rm ą, g d y b y ty lk o co k o lwiek p am ięt ał a. Pewn eg o ran k a w zes zły m ty g o d n iu p rawie s o b ie p rzy p o m n iał a. Ob u d ził a s ię z wy r aźn y m p o c zu ciem, że jes t s p ó źn io n a, zb ieg ła p o s ch o d ach , a k ied y n as tawiał a ek s p res , u s ły s zał a d ziewc zęc y g ło s d o b ieg aj ąc y z łaz ien k i. Co ś o k awie. Wy s o k i, s ło d k i g ło s . Ob r ó c ił a s ię, żeb y g o u ch wy cić, ale zan ik ł w p o g rąż o n ej w cis zy ciemn o ‐ ś ci n a k o ń c u k o r y tar za. M o że p o p ro s tu zac zęł a zd ro wieć, jej mó zg p rzy z wy czaj ał s ię d o u s tal o n eg o p o ‐ rząd k u . Pewn ie d lat eg o , że p rzes tał a tak b ard zo s ię s tar ać, jak zas u g er o wał Ky le, i za‐ częł a cies zy ć s ię ty m, co jej p o z o s tał o , ży ciem, k tó r e wio d ła ter az. Zb y t częs to wrac ał y d o n iej wers et y zas ły s zan e p rawie mies iąc temu . Ja wszakże ufam Twojej łaskawości, niech serce moje raduje się z Twej pomocy. Będę śpiewał na cześć Jahwe, który mnie dobrem obdarzył. Bó g b y ł d la n iej d o b ry – tak d o b ry , że o b d ar zy ł ją męż em, k tó r y jej n ie zo s tawił, mimo że czu ł s ię o p u s zc zo n y . Tak d o b ry , że o b d ar zy ł ją Ky le’em, k tó r y p o m ó g ł jej
u s ły s zeć mu z y k ę Kels ey . Tak d o b ry , że o b d ar zy ł ją ws p ó ln o t ą p ełn ą p rzy j az n y ch twar zy , k tó r e k ied y ś zy s k aj ą imio n a. I tak d o b ry , że o b d ar zy ł ją Kirb y m, g wiazd o r em k o s zy k ó wk i, k tó r y traf iał z wy ‐ s k o k u z p o la trzech s ek u n d . Nawet u b rał a s ię o d p o wied n io – w n ieb ies k ą k u rtk ę Hu s k ies z o d z n ak ą, k tó r a ś wiad c zy ła o ty m, że jej s y n g ra w d ru ży n ie. By ła mamą Kirb y ’eg o . Tak , mo że k lu c zem d o u ło ż en ia s o b ie ży cia b y ła zwy k ła wd zięczn o ś ć za n ie. Der ek , k tó r y g rał ter az p rzy lin ii k o ń c o wej, p rzej ął p iłk ę i p o d ał ją d o Kirb y ’eg o . Ta o d b ił a s ię ry k o s zet em o k rawęd ź k o s za. Der ek złap ał ją i rzu cił raz jes zc ze ze ś wi‐ s tem. Tab lic a p o k az y wał a czter y min u ty d o k o ń c a i czter y p u n k t y p rzewag i n ad Eag les . Od et ch n ęł a, g d y tłu m wo k ó ł wy b u ch ł rad o ś cią. Po c zu ła d ziwn e u k łu cie, zau wa‐ ży ws zy , że Lee s ied zi k ilk a rzęd ó w n iż ej – n ie k o ło n iej alb o Elieg o . Czy Lee n ie mó ‐ wił a p rzy p ad k iem, że s ą p rzy j ac ió łk am i? Dzis iaj o b o k No e ll e s ied ział a in n a k o b iet a, żu ła p o p co rn . – Hej, M ar y b eth – zag ad ał Eli. Zn ó w p rzep ro wad zał in t erwen c ję. M ar y b eth n ac h y lił a s ię z p o p co rn em w d ło n i. – Wid ział am two j e zd jęc ie z Kirb y m w g az ec ie. Świetn a fo t o g raf ia ro d zin n a. Nie mo g ę u wier zy ć, że was z n ajm ło d s zy s y n ju ż k o ń c zy s zk o ł ę. – J a też n ie – o d p arł a No e ll e, zg o d n ie z p rawd ą. Kirb y zeb rał p iłk ę s p o d k o s za p o n iec eln y m rzu cie Eag les , wy b ieg ł z n ią n a ś ro d ek b o i s k a i p o d ał d o Der ek a. Wy ‐ ś liz n ęł a mu s ię z rąk , p o za lin ię au tu . – Trzy maj s ię p iłk i! – zag rzmiał Eli. M ar y b eth p rzem k n ęł a wzro k iem p o No e ll e i Elim. – Co za tat u ś ! Nie wrzes zc zy ty lk o n a s wo j eg o s y n a, ale n a res zt ę d ru ży n y też. Có ż, mo że i tak b y ło . Der ek n ie miał o jca, k tó r y b y mu k ib ic o wał. Fak t, że o jc iec Der ek a n ie mó g ł raz em z n imi p at rzeć, jak jeg o s y n zmien ia s ię w g wiazd ę k o s zy k ó w‐ k i, wy wo ł ał w No e ll e u czu cie żalu . M u s i d o r wać Lee p o mec zu i p o wied zieć jej, że De‐ rek ś wietn ie s ię s p is ał. M o że n awet zap ro s i ją i Der ek a d o n ich . No e ll e o b s erwo wał a, jak zeg ar o d m ier za czas , a Hu s k ies ro zg ry wal i k o l ejn ą p ił‐ k ę, wres zc ie p o d aj ąc ją d o Kirb y ’eg o . Wy s k o c zy ł d o rzu tu . Piłk a o b ił a s ię o k rawęd ź k o s za i traf ił a w ręce p rzec iwn ik ó w. Niec ał e d wie min u ty d o k o ń c a. Tłu m zac zął d o p in g o wać d ru ży n ę d o o b ro n y i No e ll e włąc zy ła s ię, k las zc ząc w d ło n ie u b o k u Elieg o . Dalej, Kirbs. Eag les traf il i rzu tem za trzy p u n k t y , zap ewn iaj ąc s o b ie jed en p u n k t p rzewag i. Hu s k ies p rzej ęl i p iłk ę i Kirb y p o b ieg ł n a p o le trzech s ek u n d . M u s iel i ty lk o u trzy mać p iłk ę d o k o ń c a mec zu . – J ak ma n a imię o b ro ń c a? – s p y tał a No e ll e. – Co ry . Do b rze trzy ma p iłk ę. Ud a im s ię. Co ry p o d ał d o Kirb y ’eg o , ten p rzek az ał p iłk ę in n em u o b ro ń c y . Der ek min ął za‐ s ło n ę zawo d n ik ó w p rzec iwn ej d ru ży n y , o b ro ń c a zn al azł s ię w ty m czas ie p o d k o ‐ s zem, o d wró c ił s ię i o d r zu cił p iłk ę d o Der ek a.
Der ek n ie s p o d ziewał s ię teg o p o d an ia i p iłk a wy ś liz n ęł a mu s ię z rąk . Po wid o wn i p rzet o c zy ł s ię p o m ru k zawo d u . Eli zac is n ął u s ta. Hu s k ies s to s o wal i k ry cie in d y wid u a ln e i ju ż p rawie p rzec h wy cil i p iłk ę o d Eag les , k tó r zy rad zil i s o b ie ś wietn ie. Na czter y s ek u n d y p rzed k o ń c em ak c ji Hu s k ies u s tawil i zas ło n ę, ale o b ro ń c a d ru ży n y p rzec iwn ej zro b ił zwó d i traf ił d o k o s za, zd o ‐ b y waj ąc d wa p u n k t y . To jes zc ze n ie k o n iec, Eag les . Tłu m k ib ic ó w Hu s k ies o s zal ał z wś ciek ło ś ci, d o p o m in aj ąc s ię wy g ran ej. Co ry ch wy cił p iłk ę, p o d ał ją d o Kirb y ’eg o , k tó r y wy k o n ał d łu g i rzu t d o k o s za. Ro zl eg ł s ię d źwięk d zwo n k a k o ń c ząc eg o mecz, a No e ll e ws trzy mał a o d d ech , o b s er‐ wu jąc p iłk ę w lo c ie. Ta u d er zy ła o tab lic ę i o d b ił a s ię w k ier u n k u k ib ic ó w. Eag les wzn ieś li o k rzy k zwy cięs twa. No e ll e ws tał a zas mu c o n a, p o d o b n ie jak in n i ro d zic e. Sp o jr zał a n a Kirb y ’eg o . Za‐ cis n ął zęb y , ale o n a i tak zau waż y ła ten g ry mas , jak b y jej s y n p o ws trzy my wał s ię p rzed wy b u c h em p łac zu . Ru s zy ła w jeg o s tro n ę, ale Eli ch wy cił ją za ram ię. – Zo s taw g o . Zau faj mi. Po c zek am y p rzed p rzeb ier aln ią. Kied y s ch o d zil i z try b u n , zwo ln ił u ś cis k i złap ał ją za d ło ń . Kilk a met ró w p rzed n imi s zła Lee. – Hej, Lee! Wid o czn ie p rzy j ac ió łk a n ie u s ły s zał a jej w ty m h ał as ie. Po d s zed ł d o n ich J err y , maj o r, k tó r eg o p am ięt ał a z p o p rzed n ieg o mec zu , i zag ai ł Elieg o o s p rawy zawo d o we. Słu ch ał a jed n y m u ch em, o b s erwu jąc tłu m. A więc to b y ło jej mias teczk o , jej lu d zie. Wiel u z n ich zał o ż y ło s p o rt o we k u rtk i, ciep łe czap k i i ś n ieg o wc e. Niek tó r zy mac h al i d o n iej – a o n a o d wzaj emn iał a p o wit an ie. – Przy k ro mi z p o wo d u wy n ik u – o d ez wał a s ię d o n iej k o b iet a o d łu g ich czar‐ n y ch wło s ach . – Brak u je mi cieb ie w s tu d iu , wp ad n ij n a k awę. Gd zie? M o że zn ał y s ię ze s to war zy s zen ia art y s tó w. M in ęł a ich jak aś p ara. Pro wad zil i wraz z s o b ą b lo n d wło s e b liźn iak i. – Ta, s ły s zał em o Bill y m – mó wił Eli. – Ky le ws p o m in ał, że u tk n ęl i w ś led zt wie. Nie b y li w s tan ie d o t rzeć d o właś ciweg o n ag ran ia z k am er y w lo mb ard zie, czy co ś ta‐ k ieg o . J err y p o k iwał g ło wą, a No e ll e u s ły s zał a, jak mąż wita s ię ju ż z k o l ejn y m zn aj o ‐ my m, mło d y m mężc zy zn ą u b ran y m w k u rtk ę d ru ży n y fu tb o l o wej Hu s k ies i n ieb ie‐ s k ą czap k ę. M iał a o ch o t ę wy r wać s ię z u ś cis k u Elieg o , ale o n zn ał Kirb y ’eg o lep iej n iż o n a. M o że jej s y n n ie ży czy ł s o b ie, żeb y ro d zic e n ad n im wis iel i. Do tró jk i ro zm ó wc ó w d o ł ąc zy ł p as to r; No e ll e u ś miech n ęł a s ię d o n ieg o , p ró b u ‐ jąc s o b ie p rzy p o m n ieć, jak ma n a imię. Dav id ? Do u g ? – J a też wid ział em zd jęc ie – mó wił. – „Her ald ” n iep o t rzeb n ie je o p u b lik o wał – s twierd ził Eli. – Ta cała s p rawa mn ie
n u rt u je. J ak ie zd jęc ie? Od wró c ił a s ię d o n ich , zac zęł a s łu ch ać. – Kied y Kirb y p rzy n ió s ł je d o d o mu , wy c iął i p rzy k lei ł n a lo d ó wc e, miał em o ch o t ę u d u s ić Glo r ię. Ah a, ch o d ził o o zd jęc ie z g az et y – to , n a k tó r y m Kirb y d aje jej ró żę. Na s amą my ś l o tej ch wil i p ro m ien iał a. – Po d ejr zan y mo że p rzeb y wać tu , w Deep Hav en . – J ak i p o d ejr zan y ? Oczy ws zy s tk ich zwró c ił y s ię n a n ią. Po t em n a Elieg o . Eli p rzy b rał s p o jr zen ie, k tó r eg o n ie wid ział a u n ieg o o d d n ia, k ied y n am al o wał a p o rt ret Kels ey . – J ak i p o d ejr zan y ? – p o wtó r zy ła p o wo l i. – Do zo b ac zen ia p ó źn iej, ch ło p ak i – p o wied ział Eli. – Przek aż Kirb y ’emu , że zag rał ś wietn ie – o d p arł p as to r. – Dzięk i, Dan . Dan . Przy p o m n iał a s o b ie. Ale ter az wb ił a wzro k w Elieg o . – J ak i p o d ejr zan y ? Po k ręc ił g ło wą. – Twó j wy p ad ek n ie b y ł zwy k ły m wy p ad k iem. Nie p o wied ziel iś my ci o d razu , b o ch ciel iś my s p rawd zić, co p am ięt as z, a k ied y zd al iś my s o b ie s p rawę z two j ej s y ‐ tu ac ji, n ie mo g liś my d o p u ś cić, żeb y ś p rzeż y wał a k o l ejn ą trau m ę. M ó wił a d al ej, lek c eważ ąc u k łu cie p o c zu cia n iewied zy . – Co mas z n a my ś li p rzez k o l ejn ą trau m ę? Wy p u ś cił p o wiet rze. – W d ro d ze p o wro tn ej z Du l u th b y łaś ś wiad k iem n ap ad u . Zam o rd o wan o ek s p e‐ d ien tk ę. – A ja u ciek łam. – J ak o ś ci s ię u d ał o . Wy b ieg łaś n a u lic ę i zac zęł aś mac h ać d o k ier o wc y cięż a‐ ró wk i. Ale p o ś liz g n ęł aś s ię i zal ic zy łaś g ro źn y u p ad ek . – I p rzez to mam amn ez ję. Po k iwał twierd ząc o g ło wą. – Pro b lem w ty m, że n ie wiad o m o , k to to zro b ił. Sp rawc a jes t n a wo ln o ś ci. – Ale s k o r o g o n ie p am ięt am, n ie s tan o wię d la n ieg o zag ro ż en ia, p rawd a? – On n ie wie o two i m zan ik u p am ięc i. Ah a. Stąd jeg o n iep ewn o ś ć. Właś ciwie n ie mo g ła b y ć n a n ieg o zła, że ch ciał ją ch ro n ić. Ale fak t, że zat ai ł p rzed n ią o k o l iczn o ś ci wy p ad k u , i tak ją wzb u r zy ł. Wy ‐ rwał a d ło ń z jeg o u ś cis k u . Zam ies zan ie d o b ieg aj ąc e z k o r y tar za ro zn io s ło s ię p o p rawie p u s tej s ali. – Biją s ię! Us ły s zał a k o l ejn e k rzy k i, wrzas k i, d źwięk tłu czo n eg o s zk ła. Eli ru s zy ł w s tro n ę k o r y tar za, No e ll e p o s zła za n im. Wo k ó ł d wó ch ch ło p c ó w zg ro m ad ził s ię tłu m, n iek tó r zy d o r o ś li k rzy czel i, żeb y p rzes tal i s ię b ić, in n i – w więk s zo ś ci d ziec iak i – wy c o f y wal i s ię. Po d ł o g ę p o k ry wał o s zk ło z p o t łu czo n ej g ab lo t y .
No e ll e p rzec is n ęł a s ię p rzez tłu m za Elim i zam arł a. Kirb y p rzy d u s ił Der ek a d o ś cian y . Der ek g o o d ep ch n ął i u d er zy ł p ięś cią w twarz. Kirb y w o d wec ie rzu cił s ię n a n ieg o – Przes tań ! – Eli wk ro c zy ł d o ak c ji, ch wy cił Kirb y ’eg o za p as ek i o d c iąg n ął o d Der ek a. – Kirb y ! Kirb y p at rzy ł n a Der ek a, z u s t k ap ał a mu k rew. Der ek p o c h y lił s ię n a k o l an ach , o d d y ch aj ąc ciężk o . – Zam k n ij s ię – o d ez wał s ię Kirb y , zd ec y d o wan y m to n em. – Po p ro s tu s ię za‐ mk n ij. – Tak , Kirb y ? Dlac zeg o s am g o n ie s p y tas z? Kirb y zes zty wn iał, zac is n ął s zczęk ę. – Bo wies z, jak b y ło n ap rawd ę, n o n ie? Wies z, że twó j o jc iec k ręc ił s ię p o n a‐ s zy m d o mu , żeb y b y ć z mo ją mamą. – Der ek zwró c ił s ię d o Elieg o . – Prawd a? Eli zb lad ł, zes zty wn iał, a Kirb y wy r wał s ię z jeg o u ś cis k u . – Od k ilk u d o b ry ch lat. Niep rawd aż, p an ie Hu e s to n ? – Der ek ! Lee wy ł o n ił a s ię z tłu mu , p o d es zła d o Der ek a, a o n s p o jr zał n a n ią, mru żąc o czy . – Nied o b rze mi n a twó j wid o k . Zau waż y łaś w o g ó l e, że tata o d s zed ł, czy mo że Eli tak s k u teczn ie zaj ął jeg o miejs ce, że s ię ty m n ie p rzej ęł aś ? Sp o l iczk o wał a g o . No e ll e zam ru g ał a. Dźwięk u d er zen ia ro zd arł jej s erc e. – To k łams two i ty o ty m wies z. – Czy n ie d lat eg o wy j eżd żas z z Deep Hav en , mamo ? Bo Eli wró c ił d o żo n y ? Do żo n y , k tó r a g o n ie p am ięt a? M o że my ś li, że o n a s o b ie n ie p rzy p o m n i, jak cię o b ł a‐ p iał. Że ch ciał ją zo s tawić d la cieb ie. – Do ś ć teg o , Der ek – o d p arł Eli tak ag res y wn y m to n em, że No e ll e zad rżał a. Ale k ied y to p o wied ział, d o t arł o d o n iej, że n ie zap rzec zy ł. Rzec zy wiś cie, o n i Lee p at rzy li n a s ieb ie z czy mś w ro d zaj u p o c zu cia win y – a mo że ws ty d u ? – w o czach . M o że o s zal ał a. Przez cały ten czas o n i Lee… a p o t em No e ll e i Eli… O, n ie. No e l‐ le o d wró c ił a s ię, p rzec is n ęł a s ię p rzez tłu m. Sły s zał a, jak Eli ją wo ła, ale n ie rea g o wa‐ ła. Nie o d p o wied ział a też n a wo ł an ie Kirb y ’eg o , b o wcal e n ie b y ła jeg o matk ą. J eg o matk a zn ik ła, zo s tawiaj ąc No e ll e w ro zs y p c e, k aż ąc jej u k ład ać ich ży cie n a n o wo . Ży cie, k tó r eg o p rawd o p o d o b n ie n ie d ało s ię ju ż n ap rawić.
*** – J ak mi p o s zło ? Ky le d o s trzeg ł eu f o r ię mal u j ąc ą s ię n a twar zy Emmy , k tó r a wy c h o d ził a ze s tu d ia
B w Win g at e Stu d io s – d źwięk o s zc zeln eg o p o m ies zc zen ia z ciep łą d ęb o wą p o d ł o g ą, d y wan em p o ś ro d k u i mik ro f o n em zwis aj ąc y m z s u f it u . Sied ział a p o d n im p rzez o s tatn ie czter y g o d zin y , g raj ąc cał y m s erc em. Pad ła mu ram io n a, p rawie g o p rzewrac aj ąc. – By łaś n ies am o wit a. Nag rał a p ięć u two r ó w d emo , mało teg o , lo k aln i mu z y cy , k tó r zy ćwic zy li o b o k zap ro s il i ją n a jam s es s io n . Ky le u s iad ł n awet za p erk u s ją, zmęc zo n y czek an iem w p o m ies zc zen iu z k o n s o l ą d o mik s o wan ia. Przy g ląd ał s ię temu cał em u Ritc h iem u , k tó r y n ib y b y ł jej ag en t em, i p ro d u c en t o wi o imien iu Bren t o n – jeg o też ch y b a p o win ien wziąć p o d lu p ę. Tak n a ws zelk i wy p ad ek . Ale p rzez więk s zo ś ć czas u p o p ro s tu o b s erwo wał Emmę p rzez s zy b ę, ro zp ier an y d u mą. Ach , k o c h ał ją. Ta my ś l wy p ełn ił a g o , g d y p rzy c is n ął ją d o s ieb ie, p o d n ió s ł i o b r ac ał s ię z n ią w p rzy p ły wie rad o ś ci. Ko c h ał ją. M ó g łb y n awet wy m ien ić p o wo d y tej mił o ś ci. Ko c h ał ją za u ś miech , łag o d n y i s ło d k i jak mel as a ro zl ewaj ąc a s ię p o jej twar zy , k tó r y n ad awał jej s p o jr zen iu ciep ła. Na ten wid o k aż p al ił o g o w p iers i. Ko c h ał ją za k rea ty wn o ś ć i zd o ln o ś ć tch n ięc ia w tek s ty Kels ey s erc a i d u s zy , we‐ rwy i ży cia. Omal n ie ro zp łak ał s ię n ad p ięk n em s łó w Kels ey d o mu z y k i Emmy . A jej s p o n t an iczn o ś ć? J ak o s tatn iej n o cy – p o ciężk im d n iu g ran ia, k az ał a mu zawieźć s ię d o cen t ru m. Op ro wad zał a g o p o p ark u s ztu k i, w zło t y m ś wiet le k s ięż y ca, o mij aj ąc k ał u że ro zt o p io n eg o ś n ieg u , i wy m y ś lał a n a p o c zek an iu h is to r y jk i o eg z o ‐ ty czn y ch rzeźb ach . A mo że k o c h ał ją za to , że p o t raf ił a g o d zin am i s ied zieć i g rać, s p ęd zaj ąc z n im s ło d k ie ch wil e p rzy ak o mp an iam en c ie b lu e s o wy ch riff ó w i lick ó w, zab ier aj ąc g o ze s o b ą w p o d ró ż d o k rai n y mag ii. Wy z wal ał a g o z s am eg o s ieb ie, zab ier ał a w miejs ce, k tó r e lu b ił. A p rzed e ws zy s tk im k o c h ał ją za to , jak mu u fał a. J ak p o z wal ał a s o b ie p o m ag ać. J ak zap ro s ił a g o d o s wo j eg o ży cia. – By ł to b ą zac h wy co n y – p o wied ział, s tawiaj ąc ją n a ziem i. Ujął jej twarz w d ło ‐ n ie i p o c ał o wał ją. Uś miech n ęł a s ię s zer o k o , o d s u n ęł a s ię i zac zęł a zb ier ać s p rzęt. – Nie wiem. To n ad al n ie s ą mo je tek s ty . – Pro s zę cię. By ło ś wietn ie. M o że i wy k o r zy s tał aś s ło wa Kels ey , ale d o p as o wa‐ łaś je d o s wo i ch p io s en ek . Kels ey wy c h o d ził ab y z s ieb ie z rad o ś ci. Sp o jr zał a n a n ieg o s p o d zas ło n y ciemn y ch wło s ó w. – Ser io ? Uk u cn ął p rzed n ią i o d g arn ął jej wło s y d o ty łu . – Ser io . Bren t o n p o j awił s ię w d rzwiach n a k o ń c u k o r y tar za.
– Ok ej, mała, b y ło całk iem n ieź le. Wez mę to d emo d o s wo j eg o s tu d ia, p o r ząd n ie p rzes łu ch am, p o g ad am z mo i mi lu d źm i i d am ci zn ać. – Wy c iąg n ął d o n iej d ło ń . Emma ws tał a, u ś cis n ęł a ją, a o n p u ś cił d o n iej o k o . Tak , Ky le zd ec y d o wan ie b ęd zie tu taj zag ląd ał. – M as z, to k ilk a k o p ii p ły ty , k tó r ą n ag ral iś my – o zn ajm ił Bren t o n , p o d aj ąc jej k o mp ak t y . Wzięł a je i p o p at rzy ła n a n ieg o z d ziwn y m, eu f o r y czn y m u ś miec h em. – Ziem ia d o Emmy . – Ky le p o d n ió s ł fu ter ał n a g it ar ę. – Go t o wa n a co ś d o jed ze‐ n ia? – Umier am z g ło d u , zar az p ad n ę. – Nie u n io s ę cię raz em z g it ar ą. – Zał o ż ę s ię, że d ałb y ś rad ę. O, tak . Ky le wy s zczer zy ł zęb y w u ś miec h u . Wy p ro wad ził ją n a ciemn y p ark in g , k tó r y o ś wiet lał a ty lk o lamp a u liczn a. Sam o c h o d y ch lap ał y b ło t em. Na ch iń s k iej re‐ s tau r ac ji p o d ru g iej s tro n ie u lic y ś wiec ił s ię n ap is „Otwart e”. – Co ch ces z n a k o l ac ję? – Pizz ę? – Do b ra d ziewc zy n k a. – Two j ą? – J es zc ze lep iej. Ch wy cił a g o za ręk ę. – Wies z, że n ie mu s iał eś ze mn ą zo s tawać. – No , właś ciwie, to mu s iał em. M o g ę s o b ie p o z wo l ić n a k ilk a d n i wo ln eg o . – Otwo r zy ł d rzwi d o s am o c h o d u , p o ł o ż y ł g it ar ę n a ty ln y m s ied zen iu . – A s wo j ą d ro g ą, p rzy s łu g u je mi miejs ce n a k an ap ie u k u mp la. M o g ę tam zo s tać tak d łu g o , jak b ęd ę ch ciał. Nie żał o wał, że o p u ś cił mecz Kirb y ’eg o , ale s p o d ziewał s ię tel ef o n ó w o d o jca z rap o rt am i o wy n ik ach . Nie miał wątp liwo ś ci, że Kirb y p o j ed zie w p rzy s zły wee k en d n a mis trzo s twa s tan u . Ws iad ł d o tru ck a. Emma o twier ał a ju ż k ies zeń CD. – Ch ces z p o s łu ch ać? – Pewn ie. – Wy c o f ał i ru s zy ł w k ier u n k u u lic y . Nien awid ził marc a, k ied y b ru d n y ś n ieg zal eg ał wzd łu ż k rawężn ik ó w. Nawet Deep Hav en , k tó r e wy r y wał o s ię ter az z mro źn eg o u ś cis k u zimy , wy d awał o s ię s u r o we i n ieg o ś cin n e. Nic d ziwn eg o , że p o d k o n iec marc a ws zy s cy właś cic iel e o ś ro d k ó w wy p o c zy n k o wy ch zam y k al i ich p o d wo ‐ je i ro b il i p o r ząd k i. – Więc jak my ś lis z, k ied y d a n am zn ać? – s p y tał a Emma. Po c h y lił a s ię d o p rzo ‐ d u , s tar aj ąc s ię zn al eźć o d p o wied n ie p rzy c is k i n a o d t war zac zu . Nac is n ęł a g u zik z n a‐ p is em „CD” i z g ło ś n ik ó w p o p ły n ęł a p ierws za p io s en k a. „Nieb o p łak ał o , s zlo c h ał am i ja, Czek ał am n ad ziei, k tó r ą zab rał mi czas ”.
– Nie wiem. – Sp o jr zał n a n ią, n a jej ś liczn y p ro f il, te n ies am o wit e n ieb ies k ie o czy , jej u s ta… Te u s ta g o h ip n o t y zo wał y . – Emmo , a co jeś li… n ie mó wię, że tak my ś lę, ale co jeś li Nas h v ill e n ie wy p al i? – Och , n ie p o win ien b y ł teg o mó wić. Od razu s ię s k u lił a, p o k iwał a g ło wą. – M as z rac ję, p ewn ie n ic z teg o n ie b ęd zie. – Hej, n ie to miał em n a my ś li. Po p ro s tu … . Zas tan awias z s ię mo że n ad … By ło za wcześ n ie. Nie p o t raf ił wy d u s ić z s ieb ie teg o , co miał w s erc u – tak b ar‐ d zo p rag n ął, żeb y wró c ił a d o Deep Hav en . Ale czy n ie teg o właś n ie ch ciał? Po ś lu b ić d ziewc zy n ę z mał eg o mias teczk a? Zac ząć tam n o we ży cie? Sp o jr zał n a Emmę, k tó r a o d c h y lał a s ię n a s ied zen iu o b o k i n ajwy raźn iej o d t wa‐ rzał a w g ło wie s wó j wy s tęp . Nie. Uś wiad o m ił to s o b ie. Ch ciał Emmy . Z alb o b ez Deep Hav en . Strac ił o d d ech n a tę my ś l i g ap ił s ię p rzed s ieb ie, ws trząś n ięt y . A co z jeg o p la‐ n em? – Nad czy m s ię zas tan awiam? Zd o b y ł s ię n a d el ik atn y u ś miech . – J a… ja ty lk o … n ie wiem. – Nad al ch ces z, żeb y m p rzep ro wad ził a s ię d o Deep Hav en , p rawd a? Sk rzy wił s ię. – Nie. – Ściemn ias z. Ko c h as z Deep Hav en . Two j e ży cie to c zy s ię w Deep Hav en . Nig d y n ie s p o t k ał am n ik o g o b ard ziej mał o m ias teczk o weg o n iż ty . No , mo że mo ja mama. Ch o c iaż n awet o n a s ię wy p ro wad za, więc d o m y ś lam s ię, że mo żn a zmien ić zd an ie. – Two j a mama s ię wy p ro wad za? – Przep ro wad za. – Bawił a s ię ręk awiczk ą. – Zar az p o ty m, jak Der ek s k o ń c zy s zk o ł ę. – Dlac zeg o ? J ej milc zen ie k az ał o mu n a n ią s p o jr zeć, ale o n a s ię n ie o d wró c ił a – wy g ląd ał a p rzez o k n o . – Ch y b a p o p ro s tu u waż a, że p rzy s zed ł czas . Ah a, wy c zu ł k łams two . Ale n ic n ie o d p o wied ział. Nels o n o wie wy p ro wad zaj ą s ię z Deep Hav en ? – Nig d y n ie ro z u m iał am mo j ej mamy . J ak b y n ie p rzejm o wał a s ię ży ciem. Wie‐ d ział eś , że zan im wy b u d o wal i z tatą d o m, mies zk al i w g ar aż u ? A p o t em w p iwn ic y ? Prac o wal i n a to ws zy s tk o , z czas em d o r o b il i s ię d o mu . Nie miał a k an al iz ac ji, p rąd u an i ciep łej wo d y … – J es t p rawd ziwą k o b iet ą Pó łn o c y . Emma wzru s zy ła ram io n am i. – Nawet p o ś mierc i o jca b y ła zaws ze tak a tward a, o p an o wan a. Po ś więc ił a s ię p ra‐ cy ch ar y tat y wn ej, an g aż o wał a s ię w rad ę ro d zic ó w, p o m ag ał a w k o ś ciel e. I p ro wad ził a d o m. Wies z, jak tru d n o jes t o g rzewać d o m d rewn em?
– J es tem p ewien , że Der ek jej p o m ag ał. Wzięł a o d d ech . – Ta, k to ś jej p o m ag ał… M y ś lę, że n ie ch ciał am wrac ać d o d o mu , b o wted y wi‐ d ział am, jak a jes t p o u k ład an a. A ja mies iąc am i miał am k o s zm ar y – czas am i n ad al je miewam. Nie p o t raf ił am u d awać, że n ic s ię n ie s tał o . – J es tem p ewien , że two j a mama n ie u d awał a, że n ic s ię n ie s tał o . – Ale tak to wy g ląd ał o . I k ied y wrac am d o d o mu , p rzy p o m in am s o b ie, że mo je ży cie to jed en wielk i b ał ag an . – Sp o jr zał a n a n ieg o z lek k o d rwiąc y m u ś miec h em. – M o że ta s p rawa z Nas h v ill e co ś zmien i. – M y ś lis z, że k o n t rak t p ły to wy s p rawi, że p o c zu jes z s ię lep iej ze ś mierc ią s wo j e‐ g o taty ? Nie ch ciał, żeb y to zab rzmiał o tak s u r o wo . – Nie. J as n e, że n ie. Ale wted y p rzy n ajmn iej b ęd ę ży ła mar zen iam i. – Two i mi czy Kels ey ? – To n ie fair. M ó wił eś , że p o d o b a ci s ię, jak d o b rał am mu z y k ę d o jej tek s tó w. – Pewn ie, że mi s ię p o d o b a. Oczy wiś cie. J es teś n ies am o wic ie u zd o ln io n a. Ale n ad al n ie u k o ń c zy łaś „Pio s en k i Emmy ”. An i n ie n ap is ał aś włas n ej. Ko n t rak t n ie za‐ łat wi teg o , co cię p o ws trzy mu j e. – Zn o wu s ię zac zy n a, Pan ie Ws zech wied ząc y . – Przep ras zam. J a ty lk o … – Nie u miem s ię p o ws trzy mać p rzed zał at wian iem ró żn y ch rzec zy . Có ż, mo że Bó g n ie ch ce, żeb y m p is ał a. M o że to mo ja k ara za to , że n ie… – Ch y b a żart u jes z! – Od wró c ił s ię d o n iej, rzu cił o k iem n a d ro g ę, zjec h ał n a b o k i zat rzy mał s ię p rzy k rawężn ik u . – Nap rawd ę my ś lis z, że Bó g o b win ia cię za to , że to ty p rzeż y łaś ? – Nie. Ale d lac zeg o miałb y zab rać Kels ey zam ias t mn ie? – Ży jes z z p rzek o n an iem, że Bó g jes t to b ą zawied zio n y . Że p ro wad zi jak ąś p u n k ‐ tac ję. J ak b y d ał ci tę jed y n ą s zan s ę i jeś li ją zmarn u jes z, wted y two j e ży cie n ie b ęd zie wart e o cal en ia. Wies z co ? Będ zies z marn o wać s wo j e ży cie, ciąg le, b ez k o ń c a, a On i tak b ęd zie cię k o c h ał. – J ak On mo że mn ie k o c h ać, s k o r o zab rał mi o jca! – I o cal ił cieb ie! Zam ru g ał a, n iem al z p rzer aż en iem. – Nie p ro s ił am o rat u n ek . – W ty m tk wi p ro b lem, p rawd a? Po wró t d o Deep Hav en to n ie ws p o m n ien ia o ty ch , k tó r zy o d es zli. Ch o d zi o to , że ty p rzeż y łaś . I z teg o p o wo d u mu s iał aś co ś zmien ić, zro b ić co ś s zlac h etn eg o , wielk ieg o : ży ć mar zen iam i Kels ey , b o g d y b y ś teg o n ie zro b ił a, g d y b y ś zaj ęł a s ię s o b ą, b y łab y ś eg o i s tk ą, n iewart ą Bo ż eg o rat u n k u , mam rac ję? – I k to to mó wi? Ch ciał eś g rać w k o s za. A ter az jes teś p o l ic jan t em w mał y m mia‐ s teczk u . – J a też n ie ch cę marn o wać ży cia. Ch cę ch ro n ić lu d zi. Ale n ie z p o wo d u jak ieg o ś p o c zu cia win y . Ch cę b y ć tak im fac et em, k tó r y m wiem, że mo g ę b y ć. J es tem teg o
ś wiad o m w k ażd ej ch wil i, b o właś n ie d o teg o zo s tał em p o wo ł an y . Zał o ż y ła ręce n a p iers i. Wy jr zał a p rzez o k n o . – J a ch ciał am mies zk ać w Deep Hav en , u czy ć d ziec iak i mu z y k i, mo że g ry wać k o n c ert y . Ch ciał am wieś ć s zczęś liwe ży cie s wo j ej matk i. Zes tar zeć s ię w n as zy m mia‐ s teczk u u b o k u u k o c h an eg o mężc zy zn y . Ale wted y u marł a Kels ey i n ik t in n y n ie b y łb y w s tan ie zrea liz o wać jej mar zeń . – A n ie d o t arł o d o cieb ie, że Bó g n ie ch ce, żeb y ś ży ła jej mar zen iam i? Że On w cał o ś ci ak c ep t u je two j e p lan y ? – Przy b rał łag o d n iejs zy to n i wy c iąg n ął d ło ń , żeb y ją d o t k n ąć. Nie p o r u s zy ła s ię. – Gd y b y Bó g ch ciał, żeb y Kels ey s p ełn iał a s wo j e mar ze‐ n ia, to b y p rzeż y ła. Zac is n ęł a zęb y . – Nie mo g ę s ię p o g o d zić z ty m, że Bó g jej n ie u rat o wał. – J a też n ie. Ży cie mo że wy d awać s ię p as k u d n e, p rzy z n aj ę. I mo że s ię wy d awać, że Bó g n as n ie k o c h a. Ale wciąż my ś lę o ty m, co p o wied ział a Kels ey , o ty m, że w wie‐ rze ch o d zi o to , żeb y u fać Bo g u , k ied y wy d aj e s ię o d l eg ły . Zas tan awiam s ię, czy w ta‐ k ich ch wil ach n ie p o win n iś my p rzy p o m in ać s o b ie teg o ws zy s tk ieg o , co wiem y o Bo g u , o ty m, co d la n as zro b ił. Prawie s ieb ie n ie p o z n awał. Sło wa wy d o b y wał y s ię z n ieg o , jak b y n ap ęd zan e ja‐ k ąś s iłą. A mo że cały czas d u s ił je w s o b ie. Bó g g o n ie o p u ś cił. Ky le p o p ro s tu n ie ch ciał s ię d o teg o p rzy z n ać. Nie ch ciał p rzy z n ać, że Bó g mó g ł b y ć z jeg o s io s trą, k ied y u mier ał a i p o c ies zać ich ro d zin ę w żał o b ie. Nie ch ciał p rzy z n ać, że o ws zem, u fał Bo g u w k ażd ej ch wil i. Ale i tak wy d awał o mu s ię s łu s zn e trzy mać Emmę za ręk ę i wy p o wiad ać s ło wa, k tó r e s ię w n im k o t ło wa‐ ły . Ro b ił to tak s amo d la s ieb ie, jak d la Emmy . – Zo s tawm y n a ch wil ę, jeś li to w o g ó l e mo żl iwe, fak t, że p o n ieważ Bó g n as k o ‐ ch a, k tó r eg o ś d n ia zn ó w zo b ac zy my Kels ey . Zo s tań m y tu taj, n a ziem i, i d o s trzeg aj‐ my s k arb y , jak im i On n as o b d ar za, żeb y p rzep ro wad zić n as p rzez ciemn o ś ci. Nie mas z żad n y ch d o b ry ch ws p o m n ień ? Otarł a p o l ic zek ręk awiczk ą. – Oczy wiś cie, że mam. – Na p rzy k ład ? – Hmm… n a p rzy k ład k ied y ło wił am ry b y i s p ad łam z p o m o s tu d o wo d y , a tata mu s iał zan u rk o wać, żeb y mn ie s tamt ąd wy c iąg n ąć. Uś miech n ął s ię, wy o b raż aj ąc s o b ie Emmę, p rzem o c zo n ą i u ro c zą. Ach , n ie s p o s ó b s ię n a n ią zło ś cić. – I k ied y zro b ił am mam ie to rt czek o l ad o wy u cieb ie w d o mu , a p o t em wró c ił am p o p ró b ie z Kels ey ty lk o p o to , żeb y zo r ien t o wać s ię, że ws zy s tk o zjad ł p ies . – Cała Rig g in s . M ały żarł o k . Py s k jej s p u ch ł i my ś lel iś my , że zd ech n ie. Na s zczęś cie zwró c ił a to rt n a d y wan w s al o n ie. Taa, to d o p ier o ws p o m n ien ie. Uś miech n ęł a s ię. – I jes zc ze b al w p ierws zej k las ie. Tata mn ie p o d wió zł i n awet s tan ął w d rzwiach , żeb y p o p at rzeć, jak tań c zę.
– I żeb y n as tras zy ć two j eg o ch ło p ak a o b ecn o ś cią p o l ic ji. Zaś miał a s ię, p o c iąg n ęł a n o s em. – Tak , mam d o b re ws p o m n ien ia. Przeł k n ął ś lin ę, p rzeb ieg ł k ciu k iem p o jej d ło n i. – Po ś mierc i Kels ey zac zął em ch o d zić d o mał eg o k o ś cio ł a. Sp o t y k ał em tam k il‐ k u k u mp li z p rac y , a p as to r zaws ze zac zy n ał n ab o ż eń s two o d p s alm u . Sp o d o b ał o mi s ię to , b o au t o r p s alm ó w miewał s k rajn e emo c je. Czas am i zło ś cił s ię n a Bo g a alb o la‐ men t o wał, że Bó g g o o p u ś cił. Czas am i n ar zek ał n a n ies p rawied liwo ś ć ze s tro n y in ‐ n y ch lu d zi. In n y m raz em mó wił o wielk ich rzec zach , k tó r e zro b ił d la Bo g a. Bez wzg lęd u n a ws zy s tk o , zaws ze k o ń c zy ł wy z n an iem wiar y . Czy mś o u fn o ś ci Bo g u , n a‐ wet, k ied y jes t s ię p o g rąż o n y m w ciemn o ś ci. Sp o jr zał a n a jeg o d ło ń . – Zan im wzejd zie g wiazd a zar an n a. – Yh m. Emma wzięł a o d d ech . – M o że właś n ie o ty m mó wił a Kels ey . O u fn o ś ci wted y , k ied y jes t n ajc iemn iej. – Na p ewn o o to ch o d ził o . On a wier zy ła w J ez u s a, k tó r y jes t o b ecn y . Tel ef o n zawib ro wał mu w k ies zen i k u rtk i. Wy j ął g o , s p o jr zał n a wy ś wiet lacz. Kirb y . – I co , jed ziec ie n a mis trzo s twa? Ale Kirb y miał zmęc zo n y , zac h ry p n ięt y g ło s , jak b y p łak ał. – Nie, n ie jed ziem y . Ale mam to g d zieś . Wied ział eś … wied ział eś , że tata miał ro ‐ man s z Lee Nels o n ? J eg o s ło wa ro zl eg ły s ię p o s am o c h o d zie. Ale Ky le n ad al n ie p o t raf ił ich ro zs zy fro wać. – Co p o wied ział eś ? – J eg o g ło s zab rzmiał p łas k o , ch ło d n o . Po p at rzy ł n a Emmę. Od wzaj emn ił a s p o jr zen ie, z czy mś w ro d zaj u ws ty d u wy m al o wan y m n a twar zy , p o c zy m o d wró c ił a wzro k . Przeł k n ęł a ś lin ę. Ah a… – Tata i p an i Nels o n miel i ro m an s . Przez k ilk a lat. – Kirb y … – Wd ał em s ię z Der ek iem w s tras zn ą b ó jk ę n a o czach cał eg o mias teczk a. Os k ar‐ ży ł tatę p rzed ws zy s tk im i, a tata p o p ro s tu tam s tał. – A Lee? – Zd ziel ił a Der ek a p o twar zy . Ale ws zy s cy wied zą, Ky le. Ws zy s cy wied zą. Ws zy s cy . – A mama? – Uciek ła. Po p ro s tu … wy s zła. M u s is z wrac ać d o d o mu , Ky le. – J u ż jad ę. – Ro zł ąc zy ł s ię, s erc e wal ił o mu w p iers i, o b ij ał o s ię o żeb ra. M ięd zy n im a Emmą zap ad ła cis za. – Wied ział aś – s twierd ził cic h o . Wzięł a o d d ech , d rżał a. – Emmo , wied ział aś o mo im tac ie i two j ej mam ie?
– Nie s ąd zę, żeb y to b y ła tak a wielk a s p rawa, jak ty to p rzed s tawias z… – o d e‐ zwał a s ię cic h o . – M iel i ro m an s ! To jes t wielk a s p rawa… – Nie, Ky le, to n ie tak . Twó j tata ty lk o ją p o c ał o wał… – Po c ał o wał ją i ty o ty m wied ział aś ? Dlac zeg o n ic mi n ie mó wił aś ? – A co miał am ci p o wied zieć? – Płak ał a, miał a czerwo n e o czy . – Co , że twó j tata p rzy s tawiał s ię d o mo j ej mamy , a o n a o s zal ał a i d lat eg o wy j ec h ał am z mias teczk a? – Zab ier am cię d o d o mu . M u s zę wrac ać d o Deep Hav en . – Po co , żeb y ro związ ać k o l ejn y p ro b lem? Włąc zy ł b ieg i wy j ec h ał n a jezd n ię. – No , b y ć mo że. M o ja ro d zin a s ię ro zp ad a, o k ej? Kto ś mu s i wy m y ś lić, co ro b ić. – M o że p o win ien eś zo s tawić to w s p o k o j u . Niech two i ro d zic e s ami s o b ie z ty m p o r ad zą. – M ó j tata jes t d u p k iem, a mama s trac ił a p am ięć. M y ś lę, że mo g ą mn ie p o t rzeb o ‐ wać. – Waln ął d ło n ią w k ier o wn ic ę. – Wied ział em, że n ie p o win ien em b y ł wy j eżd żać. Zał o ż y ła ręce. – Nie. Nig d y n ie p o win ien eś b y ł wy j eżd żać z Deep Hav en . Bo n ajwy raźn iej b ez cieb ie o n o s ię ro zl ec i.
Rozdział 18
M imo że Eli p rzez więk s zo ś ć ży cia u czy ł s ię, jak b y ć o s zczęd n y m w s ło wach , trzy mać n erwy n a wo d zy i zac h o wy wać zimn ą k rew w k ażd ej s y t u ac ji, ty m raz em p rawie n ie wy t rzy mał. Tren er Seb n ad al s ied ział z Kirb y m i Der ek iem w g ab in ec ie, a p o n u ry wy r az jeg o twar zy zd rad zał targ aj ąc e n im emo c je. Eli o b s erwo wał p rzez s zy b ę, jak b es zt a ch ło p ‐ có w, k tó r zy an i razu n a s ieb ie n ie s p o jr zel i. Op arł s ię o ś cian ę i o d t war zał w my ś lach k łó tn ię z No e ll e. Sto j ąc tam, w h o lu , p o d j ął k ilk a s zy b k ich d ec y zji. Za s p rawą o s k arż eń Der ek a jeg o ży cie, jeg o b łęd y u j‐ rzał y ś wiat ło d zien n e. Go r zej, s p o jr zał n a Lee, a p rawd ziwo ś ć s łó w Der ek a wy wo ł ał a u k łu cie w jeg o p iers i. Może myśli, że ona sobie nie przypomni, jak cię obłapiał. Że chciał ją zostawić dla ciebie. Przec ież n ie zam ier zał zo s tawić No e ll e – ch o c iaż o ws zem, p o z wo l ił s o b ie tro s z‐ czy ć s ię o Lee. Za b ard zo . Ale n ie mó g ł wy b rać jej zam ias t żo n y . Więc zo s tawił Lee s amą i p o p ęd ził za No ‐ ell e. Po b ieg ł za n ią n a p ark in g , z n o cn eg o n ieb a p ad ał a mżawk a, k tó r a zmien iał a czar‐ n y as f alt w lo d o wis k o , s k rząc e s ię w ś wiet le lamp u liczn y ch . – Os zu k ał eś mn ie, Eli. – Wiem, p rzep ras zam. Nie k o c h am Lee… – To n ie ma zn ac zen ia, czy ją k o c h as z, czy n ie. Przez cieb ie u wier zy łam, że wie‐ d liś my id ea ln e ży cie, że b y liś my w s o b ie zak o c h an i, że miel iś my n ies am o wit ą ro d zi‐ n ę, p o m im o n as zy ch zran ień . Po k az ał eś mi ś wiat, w k tó r y m zn ó w ch ciał am ży ć. – Nig d y n ie mó wił em, że b y liś my id ea ln i. Pam ięt am, jak cię o s trzeg ał em, że to ,
czeg o s ię d o wies z, mo że ci s ię n ie s p o d o b ać. Sp o jr zał a n a n ieg o p rzen ik liwie. – A więc to p rawd a, co d o Lee. M iel iś cie ro m an s . – Nie, to n ie tak . – Po k ręc ił g ło wą, n ie d o k o ń c a p ewien , co w ty m ws zy s tk im jes t p rawd ą. – Tro s zc zy łem s ię, tro s zc zę s ię o n ią, o ws zem. Po t rzeb o wał a mo j ej p o ‐ mo c y , a ja czu łem… Że mo g ę co ś d la n iej zro b ić. A ty n ie p o z wo l ił ab y ś s o b ie p o m ó c. – A p ró b o wał eś , Eli? Otac zał eś mn ie ram io n am i, tu lił eś mn ie, p łak ał eś ze mn ą? Od wró c ił wzro k , jej s ło wa b y ły jak p az n o k c ie, k tó r e wb ij ał y mu s ię w s erc e. – Nie. – Tak my ś lał am. – Po k ręc ił a g ło wą. – Prawd a jes t tak a, że g d y b y ś to ro b ił, n ic ze‐ g o b y m n ie s trac ił a, p am ięc i też. Wciąż zad aj ę s o b ie p y tan ie: co ro b ił am w Du l u th ? Przec ież mies zk am tu taj. By łam n a zak u p ach ? U lek ar za? Kied y p o c zu ł, jak No e ll e wy r y wa mu s ię z rąk , miał o ch o t ę s k łam ać. Tak, byłaś na zakupach. – Wied ział am o ro m an s ie, Eli? Wied ział am i jec h ał am d o p rawn ik a zawieźć p a‐ p ier y ro zwo d o we? Te s ło wa g o zab o l ał y . Strac ił p an o wan ie n ad s wo i mi my ś lam i, k tó r e g wałt o wn ie n ar as tał y , d o p ó k i jeg o n ajm ro czn iejs ze o b awy , jeg o zło ś ć n ie wzięł y n ad n im g ó ry . – Nie wiem, g d zie b y łaś , No e ll e, b o mi n ie p o wied ział aś . Tak , jak n ie p o wied zia‐ łaś mi o atel ier. An i o Erik u . Nawet n ie d rg n ęł a, n ie p o r u s zy ła s ię. Wres zc ie, k ied y b y ł ju ż cały mo k ry o d d es zc zu i zmien iał s ię w s o p el lo d u , o d ez wał a s ię. – Kim jes t Erik ? – Nie wiem. Ty mi p o wied z. – Ah a, p ewn ie. Po c zek aj, ty lk o p rzes zu k am s wo j ą s k arb n ic ę ws p o m n ień . Kim jes t Erik , Eli? Od wró c ił wzro k , zac is n ął zęb y . – Nie wiem, jas n e? Wy d zwan ia n a tel ef o n d o m o wy i zo s tawia d wu zn aczn e wia‐ d o m o ś ci. M o że to twó j k o c h an ek . Sło wa, k tó r e właś n ie wy p o wied ział p rzes zy ły g o n a ws k ro ś , aż s trac ił o d d ech . Gap ił a s ię n a n ieg o , jak b y b y ł k imś o b c y m. M o że w tej ch wil i n im b y ł, n awet p rzed s am y m s o b ą. – J es teś p al an t em, wies z o ty m? – o d p arł a d rżąc y m g ło s em. – Wted y , w s zp it al u , p o win n am b y ła zd ać s ię n a in s ty n k t, k ied y k az ał am ci trzy mać s ię o d e mn ie z d al ek a. – No , có ż, a mo że ja p o win ien em b y ł p o p ro s tu cię tam zo s tawić i wró c ić d o k o ‐ b iet y , k tó r a p rzy n ajmn iej mn ie p am ięta. Och , co mu s ię s tał o ? Po c zu ł, jak jeg o ży cie, o s tatn i mies iąc, a s zczeg ó ln ie s ło ‐ d y cz min io n y ch d wó ch ty g o d n i, ro zt rzas k u ją s ię n a k awałk i. Nie. Przy b rał łag o d n iejs zy to n . – No e ll e… Ale b y ło za p ó źn o . – Leć d o n iej, k o c h an ie – o d p arł a No e ll e ch ło d n o , p o czy m o d wró c ił a s ię i ru s zy ła w s tro n ę jeg o tru ck a.
– Do k ąd id zies z? – Nie wiem. Z d al ek a o d cieb ie. J ak n ajd al ej, g d zie b ęd ę mo g ła zap o m n ieć o to ‐ b ie i Deep Hav en i zac ząć ws zy s tk o o d n o wa. Stał tam jak k ret y n i p at rzy ł, jak ws iad a d o s am o c h o d u . Ale p rzec ież n ie miał a k lu c zy k ó w, więc… Siln ik ru s zy ł. Eli p rzes zu k ał k ies zen ie i n ic n ie zn al azł. Wted y s o b ie p rzy p o ‐ mn iał. Od d wu d zies tu p ięc iu lat d awał No e ll e k lu c zy k i, żeb y s ch o wał a je w to r eb c e n a czas mec zu . Stał tam, n a p ark in g u , d es zcz ś ciek ał mu p o p lec ach . Pat rzy ł, jak No e ll e wy j eż‐ d ża n a u lic ę. Ty ln e ś wiat ła g ap ił y s ię n a n ieg o jak małe czerwo n e o czk a, aż n ie zn ik ‐ n ęł y w ciemn o ś ci n o cy . Kied y Eli wró c ił d o s zk o ł y , Lee też ro zp ły n ęł a s ię w p o wiet rzu . Seb s k o ń c zy ł s wó j wy k ład , a Kirb y o p u s zc zał jeg o g ab in et, n ie zas zczy caj ąc o jca s p o jr zen iem. Eli p o s zed ł za s y n em d o n eo n a, wd zięczn y za cis zę, k tó r a międ zy n imi zap ad ła. – Gd zie mama? – s p y tał Kirb y , k ied y Eli wś liz n ął s ię n a s ied zen ie p as aż er a. – W d o mu . – Tak ą miał n ad ziej ę. Do k ąd miał ab y p o j ec h ać? Ale jej s ło wa g rzmia‐ ły mu w g ło wie. Jak najdalej, gdzie będę mogła zapomnieć o tobie i Deep Haven i zacząć wszystko od nowa. Kirb y p ro wad ził w cis zy . – J es t ś lis k o . Uważ aj. Sy n n ic n ie o d p o wied ział. – To mo ja win a – p o wied ział wres zc ie. Dło n ie zb iel ał y mu n a k ier o wn ic y . Wziął d łu g i o d d ech . – Nie, s y n u … – Tato , to ja zac zął em b ó jk ę. – J eg o g ło s b rzmiał cic h o p o ś ró d b ęb n ien ia lo d o ‐ wat eg o d es zc zu . Och, proszę, niech Noelle będzie w domu. Nie mó g ł zn ieś ć my ś li, że p ro wad zi w tej p o ‐ g o d zie. – Co mas z n a my ś li? – By łem wś ciek ły n a Der ek a, że n ie złap ał p iłk i p o d k o n iec mec zu , że d o s tał a s ię w ręce p rzec iwn ik ó w. Więc zac zął em g o p rzez y wać i wy m s k n ęł o mi s ię co ś o d ziu r a‐ wy ch łap ach . Eli p at rzy ł n a s y n a z ro zwag ą. – Co ci p o wied ział tren er? – Po wied ział, że zd rad ził em d ru ży n ę. – Kirb y s p o jr zał n a n ieg o , ale Eli k az ał mu p at rzeć n a d ro g ę. – Po wied ział, że ch o d zi o jed n o ś ć w k ażd ej s y t u ac ji, że mu s im y s ię ws p ier ać, że raz em jes teś my s iln iejs i n iż o s o b n o i że mu s im y czu ć s ię d o teg o zo b o ‐ wiąz an i, p o m im o n as zy ch b łęd ó w. Po wied ział, że mu s im y wier zy ć w s ieb ie n awza‐ jem, wier zy ć w n ajl ep s ze, mier zy ć wy s o k o . Zaws ze mó wi n am, że mo ż em y b y ć n ajl ep ‐ s i, jeś li ty lk o p o to s ięg n iem y , i, b ez wzg lęd u n a o k o l iczn o ś ci, p o win n iś my wier zy ć w d o b re in t en c je k o l eg ó w z d ru ży n y , w to , że d ają z s ieb ie ws zy s tk o . – Kirb y p o k rę‐ cił g ło wą. – Po win n iś my d ar zy ć s ię mił o ś cią. Wy b ac zać. I b y ć cierp liwi. I wy r zek ać
s ię s ieb ie, n a p rzy k ład włas n ej p y ch y . Nie wy b ac zy łem mu , tato . By łem zły , że zal i‐ czy ł wp ad k ę i s trac il iś my p iłk ę. By łem zły n a s ieb ie, n ie ro z u m iał em, że o n mo że b y ć n a s ieb ie b ard ziej wś ciek ły n iż ja n a n ieg o . Zd rad ził em Der ek a, zd rad ził em n as zą d ru ży n ę. – Zn ó w s p o jr zał n a Elieg o . – To ja p o wied ział em Der ek o wi, że mama s trac ił a p am ięć. Nie wiem, co wy d ar zy ło s ię międ zy to b ą a p an ią Nels o n , ale p rawie o d z y s k a‐ liś my mamę, tato . – Nie p o wied ział n ic więc ej, ale jeg o s ło wa b y ły wy s tarc zaj ąc o ja‐ s n e i zro z u m iał e. Eli też zd rad ził s wo j ą d ru ży n ę. Nie p o c zu wał s ię w o b o wiązk u wo b ec No e ll e, n ie wier zy ł w n ią, n ie d o d awał jej o tu ch y . A p rzed e ws zy s tk im, n ie k o c h ał jej. Nie b y ł cierp liwy , n ie wy b ac zał. Nie wy ‐ rzek ł s ię s ieb ie d o k o ń c a. Po p ro s tu ch ciał b y ć s am, p rzeż y ć s wó j żal n a włas n y ch wa‐ ru n k ach . Ale n ie o to ch o d zi w małż eń s twie. Wy d awał o mu s ię, że g d zieś ju ż s ły s zał s ło wa Kirb y ’eg o . To wrażliwość na tę jedną osobę, której ufasz najbardziej. To mówienie: „Oto moje brudne, sponie‐ wierane, zranione serce. Pozwolę ci je zobaczyć i zaufam ci”. Sło wa p as to r a Dan a wy ł o n ił y s ię z zak am ark ó w jeg o u my s łu . To relacja, którą powinniśmy mieć z Bogiem – powinniśmy ufać Mu w naszej słabości. Ale Eli n ie d o p u s zc zał Bo g a tam, g d zie czu ł s ię ro zb it y . To b y łab y o zn ak a s ła‐ b o ś ci – p o z wo l ić Bo g u wejś ć d o ś ro d k a, p o z wo l ić M u zo b ac zy ć jeg o b łęd y , jeg o ws ty d . J eg o k rn ąb rn e s erc e. Ch ciał s am ws zy s tk o n ap rawić. – Nad al ją k o c h as z, tato ? – Kirb y zah am o wał i s k ręc ił w ich u lic ę. – Oczy wiś cie, że tak , s y n u . – Ale ta o d p o wied ź p rzy s zła mu zb y t łat wo , b ez emo ‐ cji. Ko c h ał ją? Ob s erwo wał, jak ś wiat ła s am o c h o d u ro zd zier aj ą ciemn o ś ć las u , p rzec i‐ n aj ą ś cieżk ę. Tak wy g ląd ał p rzy j azd z No e ll e d o d o mu , wp ro wad zen ie jej z p o wro t em d o jeg o ży cia. J ak ś wiat ło p rzed zier aj ąc e s ię p rzez mro k . Od k ry ł k o b iet ę, k tó r ą zap o m n iał, jej u ś miech , s p o s ó b , w jak i s p rawiał a, że czu ł s ię mło d y , rześ k i i p ełn y . To o n ch ciał tań c zy ć z n ią w s al o n ie. I wres zc ie, p rzez o s tatn i mies iąc, b y ł tak im męż em, jak im ch ciał d la n iej b y ć. Op iek u ń c zy m, tro s k liwy m. Tak , k o c h ał ją. Zn ó w zap ro s ił ją d o s wo j eg o s erc a, o p at rzy ł ws zy s tk ie jej ran y , p rzy p o m n iał s o b ie, jacy ch ciel i raz em b y ć. Siln i, p rzy wiąz an i d o s ieb ie, p ełn i rad o ‐ ś ci. Po raz p ierws zy o d lat czu ł s ię mężc zy zn ą, jak im Bó g p rag n ął, żeb y b y ł. Nie czu ł s ię tak n awet wted y , g d y p rac o wał w p o l ic ji, n a d łu g o p rzed ś mierc ią Kels ey . By ł mężc zy zn ą s two r zo n y m d o teg o , b y u ś więc ać s wo j ą żo n ę. Ko c h ać ją g o rl iwie i b y ć k o c h an y m d o k ład n ie w tak i s am s p o s ó b . Bó g u s ły s zał b łag an ie złam an eg o n a d u c h u , jak p is ze p s alm is ta, i o d p o wied ział. Od d ał Eliem u żo n ę, ch o ć ten n a to n ie zas łu g iwał. Bó g b y ł wiern y n awet wted y , k ie‐ d y Eli Go zd rad ził. Przepraszam, Panie. Przepraszam za mój upór, moją pychę. Pomóż mi być męż‐ czyzną – mężem – który pragnie uświęcać swoją żonę, nie tylko siebie.
– Nie ma jej. – Kirb y wjec h ał n a p o d j azd . W g ar aż u n ie b y ło tru ck a, w d o mu n ie p al ił o s ię ś wiat ło . Eli wy s iad ł z s am o c h o d u , zau waż y ł ś wież e k o l ei n y , ś lad y b u t ó w. By ła tu taj. Otwo r zy ł d rzwi, ch y b a z więk s zą s iłą, n iż b y ło to k o n ieczn e, i u s ły s zał p an ik ę w s wo i m g ło s ie. – No e ll e! – Ale p o wit ał g o ty lk o p ies . Nie zawrac ał s o b ie g ło wy o trzep y wan iem b u t ó w i p o p ęd ził p ro s to n a g ó rę, d o s y p ialn i. Szu flad y k o m o d y b y ły o twart e, jak b y wy r zu cał a z n ich u b ran ia. Op ró żn ił a też s zu flad y w łaz ien c e, p rzy b o r y d o mak ij aż u i s zczo t eczk a d o zęb ó w zn ik n ęł y . Stał p o ś ró d teg o ch ao s u . Na łó żk u b ły s zc zał a zło t a o b r ączk a. Po d n ió s ł ją, s ch o wał w d ło n i. Kied y s ch o d ził n a d ó ł, d o g ło wy p rzy c h o d ził y mu ró żn e miejs ca, d o k tó r y ch mo g ła s ię u d ać. M o że d o atel ier? Alb o … n ie, n ie p o j ec h ał ab y d o Lee. Ko g o jes zc ze zn ał a? Alb o rac zej, k o g o jes zc ze p am ięt ał a? M o że zad zwo n ił a d o Ky le’a. Kirb y s tał w d rzwiach z ręk am i w k ies zen iach . Eli n ie p o t raf ił s p o jr zeć n a s y n a. M in ął Kirb y ’eg o i p o d s zed ł d o tel ef o n u . Ws zy s tk ie wiad o m o ś ci z au t o m at y czn ej s ek ret ark i b y ły wy k as o wan e. – Gd zie jes t mama? – s p y tał Kirb y s łab y m g ło s em. Przy s zła p o ra, żeb y Eli zro b ił co ś więc ej, n iż ty lk o s ię p o k az ał. – Nie wiem. Ale zam ier zam ją zn al eźć.
*** O, iro n io , że też ak u rat ter az mu s iał a złap ać g u mę. Lee miał a o ch o t ę k rzy czeć. Ok rą‐ ży ła s am o c h ó d i o two r zy ła b ag ażn ik , d es zcz p ad ał n a jej s p o rt o wą k u rtk ę, k tó r a p rzy k lej ał a s ię d o ciał a, a wełn ian a czap k a p rzem o k ła całk o wic ie. Lee b y ła p rzem arz ‐ n ięt a d o s zp ik u k o ś ci. Op o n a s zwan k o wał a o d k ilk u d n i – d lac zeg o jej n ie zmien ił a? Czas am i, g d zieś z ty łu g ło wy , n ad al wy d awał o jej s ię, że jes t męż atk ą. Clay wy s k o c zy łb y z s am o c h o d u , zmien ił k o ło , wy c iąg n ął ją z ro wu i wy p ro wa‐ d ził n a jezd n ię. Ale Clay a ju ż tu n ie b y ło , p rawd a? Ty lk o Lee, au t o s trad a p o g rąż o n a w mro k u i jeep u n ier u ch o m io n y w ro wie. Pó łt o r a k il o m et ra o d d o mu . M o g łab y p ó jś ć p ies zo . Alb o zd jąć o p o n ę, p o d n ieś ć teg o ru p iec ia lewark iem i s p ró b o wać zmien ić k o ło . Ale s am lewar ek wy d awał s ię wa‐ ży ć to n ę. Wrzu cił a g o z p o wro t em d o b ag ażn ik a, zat rzas n ęł a mas k ę. Nien awid ził a s wo j eg o ży cia. Oczy wiś cie, że b y ła zmu s zo n a zas u wać d o d o mu tą o p u s to s zał ą d ro g ą p o g rą‐
żo n ą w ciemn o ś ci. M o że zo s tać p o t rąc o n a p rzez s am o c h ó d . Alb o s trat u je ją ło ś . Ch wy cił a to r eb k ę, zam k n ęł a d rzwi i p o s tawił a k o łn ierz. Wo d a k ap ał a jej d o o czu , wy t arł a je wierzc h em d ło n i. W g ło wie d źwięc zał y jej o h y d n e o s k arż en ia Der ek a. Niedobrze mi na twój widok. Zauważyłaś w ogóle, że tata odszedł, czy może Eli tak skutecznie zajął jego miejsce, że się tym nie przejęłaś? Stał a tam, o b n aż o n a p rzed ty mi ws zy s tk im i lu d źm i, k tó r y ch zn ał a całe ży cie, p a‐ trząc, jak jej s y n o d k ry wa całą p rawd ę, zd aj ąc s o b ie s p rawę, że p rzejr zał ws zy s tk o n a wy l o t. Co g o rs za, Eli n ie zap rzec zy ł. Wted y No e ll e o d wró c ił a s ię, p rzec is n ęł a s ię p rzez tłu m, a Lee miał a o ch o t ę z miejs ca o s zal eć. Ale co u d er zy ło ją n ajb ard ziej, n ic zy m o s trze p rzes zy waj ąc e p ierś , to wid o k Elie‐ g o w p o g o n i za No e ll e. Ech , Lee o s zu k iwał a s amą s ieb ie. Gd zieś w s wo i m zab liźn io n y m s erc u wier zy ła, że Eli s ię o n ią tro s zc zy ł, że zac h o wał a s ię s zlac h etn ie, k aż ąc mu wró c ić d o żo n y , s ie‐ d ząc n a try b u n ach z d ala o d n ich , u ś miec h aj ąc s ię w tłu mie, o b s erwu jąc jak No e ll e i Eli trzy maj ą s ię za ręce. Wmawiał a s o b ie, że to ty lk o n a p o k az. Lee wy s tart o wał a w n ier ó wn y m, p o wo ln y m b ieg u . On k o c h ał No e ll e. Nie ją. Kied y tam s tał a, p at rząc, jak Eli b ieg n ie za s wo j ą p rzer aż o n ą żo n ą, jak tren er ła‐ p ie Der ek a i Kirb y ’eg o i zac iąg a ich d o g ab in et u , jak tłu m wo k ó ł n iej s ię ro zp ras za… Nik t s ię d o n iej n ie o d ez wał. Zo s tał a o p u s zc zo n a p rzez Deep Hav en . Lee zwo ln ił a, p o wiet rze k łu ło ją w p łu cach . M iał a o ch o t ę k rzy czeć, u d er zy ć w co ś z cał y ch s ił. Nie tak miał o b y ć. On a i Clay miel i s ię raz em zes tar zeć w d o mu , k tó r y d la n iej wy b u d o wał. M iel i k ib ic o wać Der ek o wi n a mec zach k o s zy k ó wk i w co ll eg e’u i p o p ro wad zić Emmę d o o ł‐ tar za. M iel i cies zy ć s ię wn u k am i, jeźd zić n a wak ac je, o d n awiać wzaj emn e u czu cie p o wiel u lat ach wy c h o wy wan ia d ziec i. J ej mąż n ie miał p ch ać s ię p o d lu fę jak iem u ś g ó wn iar zo wi. Od wró c ił a s ię i cis n ęł a to r eb k ą w k ier u n k u jez io r a, k tó r eg eo fale p ien ił y s ię n a b rzeg u . Pat rzy ła, jak to r eb k a p o d s k ak u je i u p ad a n a p laż ę, p o za zas ięg iem fal. – Dlac zeg o mi to zro b ił eś ? – Sp o jr zał a w b ezg wiezd n e n ieb o , d es zcz k ro p ił jej n a twarz. – Dlac zeg o mi to zro b ił eś ? Dlac zeg o n ie mo g łeś g o o cal ić? – M iał a o ch o t ę p rzek ląć, ale s iła jej włas n ej zło ś ci p rzer az ił a ją. Zas ło n ił a d ło n ią u s ta. Nie o czek iwa‐ ła o d p o wied zi – p rzes tał a s łu ch ać lata temu . Niech to s zlag , p ewn ie zn is zc zy ła s o b ie to r eb k ę. Prawie u p ad ła, k ro c ząc p o za‐ marz n ięt y m ś n ieg u zal eg aj ąc y m wzd łu ż au t o s trad y . Ló d d rap ał ją w k o s tk i, ale d o t ar‐ ła d o p laż y . Lś n iąc e k am ien ie s k rzy p iał y p o d s to p am i. To r eb k a leż ał a tam jak mart wa g ęś ; Lee p o d n io s ła ją i p o g ład ził a d rżąc ą d ło n ią. To n ies p rawied liwe. Ws zy s tk o . No e ll e miał a p rzy s o b ie ws p an iał eg o mężc zy zn ę, k tó r eg o n awet n ie p am ięt ał a. A Lee n ie miał a n ik o g o . Nawet s wo j eg o mias teczk a. Zam k n ęł a o czy , o s u n ęł a s ię n a ziem ię i p o d c iąg n ęł a k o l an a, n ie zważ aj ąc n a k a‐
mien ie, k tó r e zam ien iał y ją w s o p el lo d u . Przez trzy lata s tar ał a s ię n ie zał am ać i… J ej włas n y p łacz mó g łb y s p rawić, że p o c zu łab y s ię b ezwart o ś cio wa. Sied ział a tam, d rżąc. Nie p rzejm o wał a s ię ty m, że mo że s ię ro zc h o r o wać. Dlac ze‐ g o miał ab y s ię p rzejm o wać? Nik o g o to n ie o b c h o d ził o . Ws u n ęł a d ło n ie w ręk awy . Nie czu ła p alc ó w. Sk ręc ał a s ię z wy c zerp an ia. Och , b y ła zmęc zo n a. Tak b ard zo zmęc zo n a walk ą o p rzet rwan ie. Zam k n ęł a o czy , o p arł a czo ł o n a p rzem o c zo n ej k u rtc e. Słu ch ał a s zu mu fal, k tó r e p ien ił y s ię n a b rzeg u , wo d a k ap ał a jej n a k u rtk ę. Słu ch ał a miar o weg o b ic ia włas n eg o s erc a. Tak b ard zo , b ard zo zmęc zo n a. Wstań. Po d n io s ła g ło wę, n as łu ch u j ąc. Nie g ło s u , b ard ziej p o c zu cia. Wstań. Gap ił a s ię n a jez io r o . W o d d al i p o j awił s ię rząd ś wiat eł. Flo t a s tatk ó w – p ewn ie p ły n ęł y d o Du l u th . Świat ła p rzes zy wał y ciemn o ś ć jak o czy . Idź do domu. Co jeś li Der ek tam b y ł i n a n ią czek ał? Stan ęł a n a n o g i, p o wlo k ła s ię z p o wro t em n a d ro g ę. By ła ter az cała mo k ra i tak p rzem arz n ięt a, że zac zęł a s ię trząś ć. Idź do domu. Pat rzy ła n a ch o d n ik , zmu s zaj ąc s ię d o s tawian ia jed n ej n o g i za d ru g ą. Ro zl ał o s ię p o n iej ś wiat ło , k tó r em u to war zy s zy ł o d g ło s s iln ik a s am o c h o d u n ad j eżd żaj ąc eg o z ty łu . Nie o d wró c ił a s ię, n ie ch cąc n at k n ąć s ię n a n ik o g o , k o g o mo ‐ g łab y zn ać. Ko g o ś , k to p o t wierd ziłb y ty lk o to o k ro p n e p o c zu cie o p u s zc zen ia, o ch la‐ p u jąc ją b ło t em. Sam o c h ó d min ął Lee, s k ręc ił n a p o b o c ze, zat rzy mał s ię. Drzwi o d s tro n y k ier o w‐ cy s tan ęł y o two r em, k to ś wy s iad ł. – To ty , Lee? Lee g ap ił a s ię n a k o b iet ę. – Liza? – Pro wad ził a s k lep z wy r o b am i g arn c ars k im i o b o k k s ięg arn i w mias tecz‐ k u . Lee miał a w d o mu całą k o l ek c ję cer am ik i, tej o zd o b io n ej wers et am i b ib lijn y mi. I raz b y ła u n iej n a zaj ęc iach . – Co ty tu taj ro b is z? – Do g ląd am d o mu Ed ith Drap er, jes zc ze d łu g a d ro g a p rzed e mn ą. – Liza p o d e‐ s zła b liż ej, k rzy wiąc s ię, k ied y p ad ał n a n ią d es zcz. – J es teś p rzem o c zo n a i… – Wy ‐ ciąg n ęł a d ło ń , złap ał a Lee za ręce. – Trzęs ies z s ię. Ws iad aj d o s am o c h o d u , ale ju ż. Lee zac zęł a s zczęk ać zęb am i, n ie s p rzec iwił a s ię, g d y Liza zap ro wad ził a ją d o s a‐ mo c h o d u o d s tro n y p as aż er a i p rak t y czn ie wep ch n ęł a ją d o ś ro d k a. Nie mo g ła zn ieś ć my ś li, że zmien ił a wn ęt rze au ta Lizy w b as en p ły wack i. By ł to s tars zy mo d el, mo że Bo n n ev ill e, z g ład k im i p lu s zo wy mi o b ic iam i. Ro zm raż an ie b y ło n as tawio n e n a n aj‐ wy żs zy p o z io m. Liza wzięł a Lee za d ło n ie i trzy mał a je w u ś cis k u . Ten miły g es t d o ‐ s tarc zy ł jej więc ej ciep ła n iż o g rzewan ie, k tó r e Liza ro zk ręc ił a, ws iad aj ąc d o s am o ‐ ch o d u . – Zam arz ł ab y ś n a ś mierć – s twierd ził a Liza. – Co ro b ił aś n a zewn ątrz w tej b u ‐
rzy ? Lee n ad al s zczęk ał a zęb am i. – J a… b y łłł am… n n n a… mec zu . – To twó j jeep ? Lee p o k iwał a g ło wą. – Uf, to d o b rze, że tęd y p rzej eżd żał am. Wy g ląd as z fat aln ie. – Dź-d ź-d ź-d zięk i. Liza u ś miech n ęł a s ię s zer o k o . – Nie miał am n ic złeg o n a my ś li, rzecz jas n a. Zawiez iem y cię d o d o mu . – Wy j e‐ ch ał a n a au t o s trad ę. – Swo j ą d ro g ą, też b y łam n a mec zu . Świetn a g ra. Tak mi p rzy k ro z p o wo d u ch ło p c ó w. Der ek zag rał fan t as ty czn ie. Liza b y ła n a mec zu ? A… p o n im? Lee s p o jr zał a n a n ią, s zu k aj ąc p o t ęp ien ia w jej wy r az ie twar zy . – Sły s zał aś … awan t u rę? Liza p rzez d łu żs zą ch wil ę n ie o d p o wiad ał a. – M y ś lę, że to , co lu d zie p o wied zą, n ie ma n ajm n iejs zeg o zn ac zen ia – o d ez wał a s ię wres zc ie. – Lic zy s ię to , że b y łaś teg o wiec zo r u s ama n a d ro d ze, w lo d o wat y m d es zc zu i n ie zad zwo n ił aś p o p o m o c. Ah a, czy li tam b y ła. A tak n a s er io , d o k o g o n ib y Lee miał a zad zwo n ić? Po za ty m zmęc zy ła s ię b y ciem tą p o t rzeb u j ąc ą. J ej p o t rzeb y u p o k o r zy ły ją p rzed cał y m mia‐ s teczk iem. Wy c iąg n ęł a d ło n ie k u ciep łem u p o wiet rzu b u c h aj ąc em u z wen t y lac ji. M ilc zał a. – Pam ięt am, jak M o n a wy s zła za J o e g o . Sk ry cie cierp iał am. By ły ś my n ajl ep ‐ s zy mi p rzy j ac ió łk am i, ws zy s tk o ro b ił y ś my raz em. Co g o rs za, mu s iał am zn al eźć s o ‐ b ie n o we mies zk an ie i s ama je u rząd zić. By łam n a n ią wś ciek ła… i wś ciek ła n a s ieb ie za włas n ą wś ciek ło ś ć. J ak mo g łam mieć d o n iej żal o to , że b y ła s zczęś liwa? To n ie jej win a. Ale b y łam zła, że Bó g n ie o b d ar zy ł mn ie mężc zy zn ą, tak jak o b d ar zy ł ją. – Liza p o k ręc ił a g ło wą. – Do ś ć tru d n o zn al eźć s o b ie fac et a tu taj, w Deep Hav en . Ale k ied y czek ał am, Bó g o b d ar zy ł mn ie czy mś p ięk n y m. Do ś wiad c zy łam b lis k o ś ci z Nim, b o tak b ard zo Go p o t rzeb o wał am. M o g łab y m n ie o s iąg n ąć tak iej b lis k o ś ci, g d y b y m b y ła męż atk ą. Tak , o czy wiś cie, że ch ciał ab y m wy jś ć za mąż. Ten ś wiat jes t s two r zo n y d o łąc zen ia s ię w p ary . Ale Bó g wy p ełn ił to p u s te miejs ce, a n awet je p rze‐ p ełn ił. To s tał o s ię wted y , g d y wy p u ś cił am s wo j ą k o l ek c ję b iał ej cer am ik i, waz, d zb an k ó w i k u b k ó w zd o b io n y ch wers et am i z Ps alm u 1 6 . Ps alm is ta mó wi d o Pan a: „Ty ś mo im s zczęś ciem”, a Bó g wy p ełn ia g o rad o ś cią s wo j ej o b ecn o ś ci. To p rzy p o m i‐ n a mi, że n ie jes tem s ama. – Zah am o wał a, k ied y d o t arł y d o p o d j azd u . – To two j a u li‐ ca, p rawd a? Pam ięt am, jak Clay zam ó wił d la cieb ie zas tawę n a Bo że Nar o d zen ie. Przy ‐ wio z łam ją tu taj. Lee p o k iwał a g ło wą. – Bó g n ig d y n ie ch ciał, żeb y ś my s zli p rzez ży cie s ami. Czas am i tak s ię wy d aj e, ale za k ażd y m raz em, g d y czu ję p o k u s ę u żal an ia s ię n ad s o b ą alb o p o g rąż en ia s ię w d es p er ac ji, s tar am s ię p o s trzeg ać to jak o zap ro s zen ie d o g łęb s zej rel ac ji z Bo g iem. Sen s em ży cia w małż eń s twie, s am o tn o ś ci, n awet we wd o wień s twie, jes t to , że k ażd y z
ty ch s tan ó w p o win ien p ro wad zić n as d o tej b lis k iej rel ac ji z Bo g iem. A ta rel ac ja p o ‐ win n a n as wy p ełn ić: aż p o n ajs k ry ts ze, ws ty d liwe zak am ark i n as zej d u s zy , tak , ab y ś my czu li s ię p rzep ełn ien i mił o ś cią d o Nieg o . Wted y p rzes taj em y s zu k ać. I s taj e‐ my s ię p ełn i rad o ś ci. Rad o ś ć. Lee n ie czu ła jej o d tak d awn a, że zap o m n iał a, jak to jes t. Rad o ś ć z jej n o wo n ar o d zo n y ch d ziec i, rad o ś ć z wid o k u Clay a p o d łu g im d n iu w p rac y , rad o ś ć ze s tan ia n ad b rzeg iem jez io r a w letn ią n o c, g d y fale o b m y wał y jej s to p y , a Clay p iek ł p ian k i n ad o g n is k iem. Rad o ś ć b y ła czy mś , czeg o Lee d o ś wiad c zał a k ied y ś . Ale rad o ś ć mo g ła b y ć ró w‐ n ież jej p rzy s zło ś cią. Przet rwał a – p o s tąp ił a s zlac h etn ie, ale n ie czu ła s ię d o b rze. M o że p rzy s zła p o ra, żeb y zb liż y ć s ię d o Bo g a, p o z wo l ić M u b y ć ży wic iel em, męż em d la wd o wy . Przepraszam, Boże, że nie pozwoliłam Ci się uleczyć. Że zamieniłam Twoją gorliwą miłość na wszyst‐ ko inne. M o d lit wa p u ls o wał a w n iej. To ty lk o p o c ząt ek teg o , co miał a d o p o wied zen ia. Liza p o d j ec h ał a p o d d o m Lee. Der ek s tał p rzy o k n ie. Kied y Lee s ięg n ęł a d o d rzwi, Liza ch wy cił a ją za ręk ę. – Nie ch cę ju ż n ig d y więc ej wid zieć cię n a mro z ie, Lee. Sły s zy s z? Lee u ś miech n ęł a s ię, ale Liza n ie. Sięg n ęł a d o k ies zen i, wciąż ś cis k aj ąc ręk ę Lee, i ws u n ęł a jej wiz y tó wk ę w d ło ń . – A jeś li k ied y k o lwiek zac zn ies z my ś leć, że jes teś s ama, b ęd zie mi b ard zo miło p rzy p o m n ieć ci, że tak n ie jes t. Lee zd o b y ła s ię n a s k in ien ie g ło wą. Wy s iad ła, a Liza wy c o f ał a s am o c h ó d z p o d ‐ jazd u . Der ek o two r zy ł d rzwi. Stał tam o to c zo n y ś wiat łem, z żal em wy m al o wan y m n a twar zy . Wy b ieg ł, b o s o , n a p o d j azd . – M amo ! Sp o t k al i s ię p rzy k o ń c u ś cieżk i, p o z wo l ił a mu zar zu cić s o b ie ręce n a s zy ję, wy ‐ s zep t ać d o u ch a p rzep ro s in y . – Oczy wiś cie, że ci wy b ac zam, Der ek u . Uś cis n ął ją, a n o cn e n ieb o p łak ał o n ad n imi. Lee zd ał a s o b ie s p rawę, że ju ż n ie jes t jej zimn o .
*** Nigdy nie powinieneś był wyjeżdżać z Deep Haven. Bo, najwyraźniej, bez ciebie ono się rozleci. Sło wa Emmy d źwięc zał y mu z ty łu g ło wy , zmien iaj ąc jazd ę d o d o mu z St. Pau l w jed n ą wielk ą p y s k ó wk ę. By ł s am. Ale Emma i tak wio d ła p ry m w tej k łó tn i.
Twój ojciec jest w domu, prawda? To chyba jego problem? M u s iał p o z b y ć s ię jej g ło s u z g ło wy . Po prostu się boisz, że on zawiedzie. Że jej nie znajdzie. Że stanie się z nią coś gorszego. M o że i tak . Ale jeg o o jc iec ju ż k ied y ś zawió d ł. I to n a cał ej lin ii. Chyba nie obwiniasz go o tę strzelaninę na serio. – Przes tań d o mn ie mó wić, Emmo – mru k n ął Ky le. Włąc zy ł rad io i zac zął p rzeł ą‐ czać s tac je, ale n ie zn al azł n ic n a ty m o d l u d ziu , d al ek o n a p ó łn o c o d Cit ies . Nac is n ął p rzy c is k „CD” i włąc zy ła s ię p ierws za p io s en k a Emmy . „Nieb o p łak ał o , s zlo c h ał am i ja, Czek ał am n ad ziei, k tó r ą zab rał mi czas … ”. Deszczowa piosenka. J ed en z p ierws zy ch u two r ó w Kels ey . Emma zro b ił a z n iej me‐ lan c h o l ijn ą b all ad ę, k tó r a p rzy c iąg ał a g o zac h ry p n ięt y m g ło s em i o d u r zaj ąc ą s ło ‐ d y czą. „Wiar a wy p ad ła mi z rąk . A mo że to ty lk o my ś l. Kied y p ad ał am… ś p iewał am tak … ”. Ocen ił war u n k i p an u jąc e n a d ro d ze. W tak ie wiec zo r y jak ten wid y wał s am o c h o ‐ d y wp ad aj ąc e w p o ś lizg i ląd u j ąc e w ro wach . By ło ju ż p o p ó łn o c y , zac zęł a b o l eć g o s zy ja. „Śp iewał am o ty m, co k ied y ś s p rawił o , Że p o g u b ił am g d zieś całą o d wag ę. W s wo j ej p io s en c e n a g ło s p o p ro s ił am, Ob d arz mn ie ter az n ad ziej ą i s iłą”. Prawie wid ział Kels ey p rzy mik ro f o n ie, u ś miec h aj ąc ą s ię d o n ieg o alb o s ied ząc ą n a łó żk u , z g it ar ą n a k o l an ach . „A g d y zab rzmiał ref ren … Po c zu łam Go ws zęd zie. Pan b y ł wo k ó ł mn ie”. Ale Emma miał a g ło s , k tó r y g o zac h wy cał. Ky le n ie miał wątp liwo ś ci, że d o s ta‐ n ie k o n t rak t i p rzep ro wad zi s ię d o Nas h v ill e. Po d k ręc ił g ło ś n o ś ć i p o z wo l ił, ab y ś p iew wy p ełn ił au to . Zau waż y ws zy p rzed s o b ą czerwo n o -n ieb ies k ie ś wiat ła, zwo ln ił. M in ął ró w, w k tó r y m s tał a zg ięt a w p ó ł cięż ar ó wk a. „Kro p le n a s erc u i n ieb a p łacz,
To n ie n ad e mn ą cały ten żal, Lecz n ad ty m, co zn al az łam… w d es zc zu ”. A co o n zn al azł? M o że s wo j e o b awy . Wid ział, jak p o wiel a b łęd y s wo j eg o o jca, i ws trząs ał o to n im d o g łęb i. Nic d ziwn eg o , że czło wiek zam y k a s ię w s o b ie. Nien awid ził d es zc zu , ciemn o ś ci, n iep rzewid y waln o ś ci, k tó r a p o t raf ił a zas k o c zy ć i wp ak o wać s am o c h ó d d o ro wu . Nie mó g ł o d g o n ić my ś li o p rzes tęp s twach p o p ełn ia‐ n y ch w czas ie b u r zy , teg o , jak p o g o d a p o t raf ił a zat rzeć ś lad y zb ro d n i, d ać s ch ro n ie‐ n ie p o d ejr zan y m. Ky le wy ł ąc zy ł rad io , p o z wo l ił o s tatn im d źwięk o m p io s en k i o s iąś ć w jeg o d u ‐ s zy . Nie mó g ł s p rawo wać k o n t ro l i n ad d es zc zem. Tak jak o jc iec, n ie b y ł w s tan ie k o n t ro l o wać k ażd ej o s o b y w mias teczk u , n ie czy tał im w my ś lach . Nie p o t raf ił p rze‐ wid zieć ich p rzewin ień . Nigdy nie powinieneś był wyjeżdżać z Deep Haven. Bo, najwyraźniej, bez ciebie ono się rozleci. Nie, ch y b a rac zej o n ro zl ec i s ię b ez n ieg o . M o że b y cie g lin iar zem w Deep Hav en o zn ac zał o , że jes t s ię w s tan ie u trzy mać w ry zach ś wiat, k tó r y s ię zn a o d d zieck a, w k tó r y m d ziec i jeźd ził y n a ro wer ach b ez o b aw o p o r wan ie, g d zie mło d zież s p ał a n a k a‐ mien is tej p laż y , g d zie więk s zo ś ć lu d zi n ie zam y k ał a d rzwi d o d o mu . Boże, proszę, zabierz ten deszcz. Ale On teg o n ie zro b i. Zaws ze b ęd zie is tn iał d es zcz, zaws ze b ęd zie is tn iał a ciem‐ n o ś ć. Ch ao s . Zb ro d n ia. Bó l. Ale mo że w d es zc zu k ry ło s ię co ś jes zc ze, Ky le mu s i ty lk o p rzy jr zeć s ię u waż‐ n iej. Zd jął n o g ę z g azu , zau waż y ws zy , że s am o c h ó d p rzed n im zah am o wał. Au to s k rę‐ cił o g wałt o wn ie, a Ky le ws trzy mał o d d ech , d o p ó k i k ier o wc a n ie wy s zed ł n a p ro s tą. Wy c ier aczk i p rzy k ażd y m ru ch u zg arn iał y b ry ły zam arz n ięt eg o d es zc zu , k tó r e s k ro b ał y s zy b ę jak p az n o k c ie. Po win ien zat rzy mać s ię w Du l u th , wziąć s o b ie p o k ó j w h o t el u . Ko m ó rk a zawib ro wał a n a s ied zen iu o b o k . Ch wy cił s łu ch awk ę, zawies ił ją n a u ch u i o d eb rał p o ł ąc zen ie. – Cześ ć, Ky le. – Tato . – Po c iąg n ął n o s em, miał zac h ry p n ięt y g ło s . – Gd zie jes teś ? – W d ro d ze d o Du l u th . M y ś lę, że mama tam p o j ec h ał a. – W tej b u r zy ? Tato , co s ię d ziej e? Kirb y d zwo n ił i ws zy s tk o mi p o wied ział. Emma też wied ział a. Ty i Lee? – Co to zn ac zy , że Emma też wied ział a? Emma Nels o n ? By łeś tam z n ią? – No . Tak jak b y … s p o t y k al iś my s ię. – Sp o t y k al iś cie?
– Nic z teg o n ie b ęd zie. – Te s ło wa zab o l ał y , p rzes zy ły g o n a ws k ro ś . – Co s ię s tał o ? – O ran y , n ie wiem, ty mi p o wied z. Ty s ię s tał eś . Ty i Lee, a Emma o ty m wied zia‐ ła i n ie p rzy z n ał a mi s ię. – Nie ma s ię d o czeg o p rzy z n awać, Ky le. Lee i ja n ie miel iś my ro m an s u . M y ty l‐ ko… – Pro s zę cię. Po p ro s tu n ie mo g ę s ię d o c zek ać, aż mi p o wies z. Każd e zd an ie, k tó ‐ re zac zy n a s ię o d „my ty lk o ”, zap o wiad a s ię s zal en ie wiar y g o d n ie. – Zn iż y ł g ło s . – Daj mi o d et ch n ąć, tato . Czek ał n a jak ieś o s tre s ło wa, aż o jc iec zac zn ie s ię b ro n ić. Prag n ął teg o , wzb ier ał a w n im ad r en al in a. – Ok ej, mas z rac ję. Rzec zy wiś cie s p ęd zał em z Lee o wiel e za d u żo czas u . I o ws zem, czu łem co ś d o n iej, ale to b y ło n ies łu s zn e i z teg o też zd aj ę s o b ie s p rawę. Nie b y łem d o b ry m męż em. Wted y , w s zp it al u , miał eś rac ję, Ky le. Nawal ił em. Ale k o ‐ ch am two j ą mamę, ch cę ją o d n al eźć i ws zy s tk o n ap rawić. Ch cę, żeb y n as za ro d zin a zn o wu b y ła raz em. Ky le n ie wied ział, d lac zeg o s ło wa o jca s p rawił y , że zab o l ał o g o w p iers i, d lac ze‐ g o p iek ły g o o czy . – Do b rze – zd o ł ał wy k s ztu s ić. – M iło mi to s ły s zeć. Bo … – Gło s mu s ię zat rząs ł, więc o p an o wał g o . – Ws zy s cy b ard zo za to b ą tęs k n il iś my . – Cis za. Des zcz b ęb n ił o s zy b ę. – Po m o g ę ci ją zn al eźć, tato . Wes t ch n ien ie. – Dzięk u ję ci. J u ż miał s ię ro zł ąc zy ć. – Ky le? M o że zad zwo n is z d o Emmy i p o wies z jej, że ci p rzy k ro , że twó j tata b y ł p al an t em, i p o p ro s is z, żeb y ci wy b ac zy ła, że zac h o wał eś s ię tro c h ę jak o n . – No . M o że. Ale mo że n ie ma n ic złeg o w ty m, że jes tem tro c h ę jak mó j s ta‐ ru s zek . Do zo b ac zen ia w Du l u th .
Rozdział 19
No e ll e n ig d y n ie b ała s ię b u r zy . Kied y w d ziec iń s twie leż ał a w łó żk u , n ak ry ta k o łd rą p o s zy ję, a za o k n em u d er zał p io r u n i p rzez d o m p rzet ac zał s ię g rzmo t, zal ewał a ją fala zac h wy tu . Nie s trach , a p o p ro s tu p o d ziw d la s iły . Wied ział a, że w d o mu jes t b ezp ieczn a. Nie p rzer aż ał a jej n awet ta b u r za ś n ieżn a. Najg o rs ze b y ło b o wiem to , że mu s iał a jec h ać tru ck iem Elieg o d o Du l u th p rawie d wa razy wo ln iej n iż n o rm aln ie. Pat rzy ła, jak n a p rzed n iej s zy b ie fo rm u j ą s ię b ry ły lo d u , o b s erwo wał a u s p o k aj aj ąc e ru ch y wy ‐ cier ac zek , k tó r e n iem al k o ł y s ał y ją d o s n u . Nie, n ie b ała s ię b u r zy . Bała s ię teg o , co n as tąp i p o t em. Sp rząt an ia. Gru z ó w w o g ró d k u , p o z o s tał o ś ci p o p o ł am an y ch d rzewach i p ło t ach . Przed d o m em raz p rzewró c ił a s ię to p o l a, jej g ał ęz ie wy g ląd ał y jak amp u to wan e k o ń c zy n y . Nie p o t raf ił a n a to p at rzeć i p rzez mies iąc u n ik ał a wy c h o d zen ia n a o g ró ‐ d ek , d o p ó k i o jc iec n ie zab rał s ię za p o r ząd k i. No e ll e n ie ch ciał a wrac ać d o ży cia, w k tó r y m mu s iał ab y zmier zy ć s ię ze zd rad ą Elieg o i p rzeb ac zen iem mu . Nap rawd ę ch ciał a zap o m n ieć. Do t arł a d o h o t el u g ru b o p o p ó łn o c y , zap łac ił a za p o k ó j k art ą k red y to wą i p ró ‐ b o wał a zas n ąć w wielk im o p u s zc zo n y m łó żk u , k tó r e za n ic n ie ch ciał o s ię o g rzać. Za‐ mias t s p ać, o d t war zał a w my ś lach k łó tn ię z Elim. W k o ń c u ws tał a p rzed ś wit em i o b ‐ s erwo wał a, jak Wen u s p rzy wrac a ży cie ciemn em u n ieb u . Us p o k o i ło ją to tro c h ę, jak ‐ b y k to ś p o ł o ż y ł jej d ło ń n a s erc u .
Zn al az ła n u mer d o Erik a w k o m ó rc e, w rej es trze o s tatn io wy b ier an y ch p o ł ąc zeń . Przed d zies iąt ą u b rał a s ię i d o t arł a d o jeg o g ab in et u w Du l u th Art In s tit u te, k tó r y mieś cił s ię w cen t ru m, w b u d y n k u p o s tac ji k o l ej o wej. Kied y zap ark o wał a i zb liż y ła s ię d o b rąz o weg o k am ien n eg o g mac h u z o g ro mn y mi d rzwiam i z łu k iem, zwień c zo n e‐ g o g o t y ck im i wież y czk am i, co ś ją tk n ęł o . Tak , ju ż tu k ied y ś b y ła. Może to twój kochanek. Gło s Elieg o d źwięc zał n iep rzy jemn ie w u s zach . Och , miał a n ad ziej ę, że to n iep rawd a. Wes zła p o s ch o d ach n a czwart e p ięt ro , g d zie mieś cił y s ię b iu r a. Sek ret ark a Erik a Han s en a ro zp o z n ał a ją, p rzy wit ał a s ię i zap ro p o n o wał a No e ll e, żeb y p o c zek ał a n a ele‐ g an ck iej czarn ej k an ap ie z met al o wy mi elem en t am i. Na ś cian ie wis iał y ab s t rak c je w s ty lu Pic as s a. Sek ret ark a s ied ział a p rzy o k n ie, za k tó r y m ro zc iąg ał s ię wid o k n a p o rt. Ter az, k ied y ló d to p n iał, s to czn ia tętn ił a ży ciem. – No e ll e. Tak s ię cies zę, że zad zwo n ił aś . Wy s o k i, p rzy s to jn y , o b rąz o wy ch k ręc o n y ch wło s ach , z o k u lar am i n a n o s ie. Erik miał n a s o b ie twee d o wą mar y n ark ę, d żin s y i b u ty z p ro s to k ątn y mi czu b k am i. Uś mie‐ ch ał s ię tak , jak b y b y li p rzy j ac ió łm i. Przeł k n ęł a ś lin ę. Zap ro s ił ją d o s ieb ie. J eg o g ab in et z o b u s tro n wy c h o d ził n a jez io r o Su p er io r, w k ąc ie s tał o n ar o żn i‐ k o we eleg an ck ie czarn e b iu rk o , a n a ś cian ie o b o k wis iał rząd o b r az ó w, jak w g al er ii s ztu k i. Czarn a s k ład an a k an ap a wy k o n an a ze s k ó r y p as o wał a d o tej w p rzed s io n k u . Nap rzec iwk o s tał y d wa p o m ar ań c zo we p las tik o we k rzes ła. Po m ies zc zen ie p ach n iał o n o wo ś cią, ch o ć o b r az y p o c h o d ził y z ró żn y ch ep o k – ab s t rak c ja, mo d ern izm, imp res jo n izm, a n awet k las y c y zm o raz ren es an s . No e ll e mo ‐ g łab y s tu d io wać je g o d zin am i, an al iz u jąc tech n ik i wy k o n an ia. – Co u cieb ie? M art wił em s ię, k ied y n ie d awał aś zn ak u ży cia. Nie u s iad ł p rzy b iu rk u , ale ro zg o ś cił s ię n a czarn ej k an ap ie, o d p iął mar y n ark ę i zał o ż y ł n o g ę n a n o g ę – jak b y u mó wil i s ię n a p rzy j ac iels k ą p o g awęd k ę. No e ll e o p ad ła n a p o m ar ań c zo we k rzes ło . – M iał am wy p ad ek . Wy p ro s to wał n o g i, p o c h y lił s ię d o p rzo d u . – Ws zy s tk o w p o r ząd k u ? – J es t lep iej, to d lat eg o s ię n ie o d z y wał am. By ł atrak c y jn y m mężc zy zn ą, mo że w o k o l ic ach p ięćd zies iątk i, miał zad b an e, czy s te d ło n ie. Sp ló tł p alc e. Star ał a s ię zid en t y fik o wać jak ieś u czu cie, co k o lwiek , co mo g ło b y ś wiad c zy ć o ich … rel ac ji? Ale, o czy wiś cie, n ic tak ieg o s ię n ie p o j awił o . – Có ż, p o d j ęł aś d ec y zję? Dec y zję. J ak ą? Żeb y zo s tawić męża d la n ieg o ? – M o g ę p o d t rzy mać two j ą k an d y d at u rę jes zc ze p rzez jak ieś d wa ty g o d n ie, jeś li ch o d zi o s p rawy fin an s o we. Po t rzeb u j em y ty lk o two j eg o p o t wierd zen ia, w jed n ą alb o w d ru g ą s tro n ę. Ten k ier u n ek jes t o b l eg an y i mamy d łu g ą lis tę rez erwo wą. Oczy wiś cie, jeś li n ad al p o t rzeb u j es z mies zk an ia, to też mo ż em y je zo rg an iz o wać. Ach ! Wy p u ś cił a p o wiet rze i wres zc ie zd o b y ła s ię n a u ś miech , czu jąc jak k am ień
s p ad a jej z s erc a. – J es tem s tu d en tk ą. Un ió s ł b rew. – J es zc ze n ie, ale mamy tak ą n ad ziej ę. Zac zn ies z w p rzy s zły m ro k u . Czy to o zn a‐ cza, że s ię zg ad zas z? – J a… n ie wiem. – Do t k n ęł a s k ro n i, n ag le zac zęł a ją b o l eć g ło wa. Nie miał a mi‐ g ren y o d ty g o d n i. Pro s zę, ty lk o n ie d ziś . Ale p rawd a zac zęł a d o n iej d o c ier ać. Zam ie‐ rzał a zo s tawić Elieg o i wró c ić n a s tu d ia. Czy ro zwó d b y ł częś cią jej p lan u ? Najwy raź‐ n iej s tar a No e ll e zrez y g n o wał a ze s tar ań o ich małż eń s two , p o d o b n ie jak Eli. I n ie zd rad ził a g o , ale z całą p ewn o ś cią miał a p rzed n im in n e taj emn ic e. – M iał aś o k az ję zap o z n ać s ię z n as zy m p ak iet em s o c jaln y m? – J a… p ien iąd ze to n ie p ro b lem. – A co n a to Eli? Hmm. Nie ws p o m n iał a Eliem u o Erik u . Ale n ajwy raźn iej Erik wied ział o Elim. – Czy mo g ę zad ać d ziwn e p y tan ie? – Po c h y lił a s ię d o p rzo d u , zło ż y ła d ło n ie. – J as n e. – Wies z, d lac zeg o ch ciał am s ię tu d o s tać? Erik zmars zc zy ł czo ł o . Po s łał a mu u ś miech – s p o d ziewał a s ię tak iej rea k c ji. – A d lac zeg o k to k o lwiek ch ce s ię tu taj d o s tać? Przy p u s zc zam, że k o c h as z s ztu k ę i ch ces z s ię w ty m rea liz o wać. Zo b acz, mó wił aś mi, że p o d o b ał o ci s ię w co ll eg e’u , ale n ie mas z d y p lo m u , a ter az, k ied y twó j s y n k o ń c zy lic eu m, p rzy s zed ł czas , żeb y ś wró ‐ cił a n a s tu d ia. Do b rze zro z u m iał em? Sp rawd zas z mn ie, No e ll e? Ob s erwo wał a p o r u s zen ie w p o rc ie. Og ro mn y tan k o wiec p rzeb ij ał s ię p rzez p o z o ‐ s tał o ś ci lo d u i wy p ły wał n a jez io r o . – Nie s p rawd zam. – Sp o jr zał a n a n ieg o , n a jeg o u p rzejm y u ś miech . – Nie wiem, k im jes tem, Erik u . W wy p ad k u , o k tó r y m ws p o m in ał am, s trac ił am p am ięć. Do tej p o ry n ie wied ział am, d lac zeg o zło ż y łam tu p o d an ie. Nie wied ział am n awet, k im je‐ s teś . Strac ił am s ieb ie, ro d zin ę, ży cie. – Po k ręc ił a g ło wą, jej włas n e s ło wa b y ły d la n iej d ziwn ie o czy s zc zaj ąc e. – M ies iąc temu p o p ro s tu s ię o b u d ził am i wy d awał o mi s ię, że mam d wad zieś cia jed en lat. Nie p am ięt ał am s wo j eg o męża. Zab rał mn ie d o d o mu , zat ro s zc zy ł s ię o mn ie. – Wted y rzec zy wiś cie s ię o n ią tro s zc zy ł. By ł d el ik at‐ n y . Przy c iąg n ął ją d o s ieb ie. – I… có ż, ja też zac zęł am zn ó w tro s zc zy ć s ię o n ieg o . I o n as zy ch d wó ch ws p an iał y ch s y n ó w. Kło p o t w ty m, że d o wied ział am s ię k ilk u rzec zy o n as zy m ży ciu , k tó r e… Nie jes tem p ewn a, czy ch cę d o n ich wrac ać. Nie wiem, czy to jes t ży cie, k tó r e ch cę p am ięt ać. Czu ję s ię, jak b y m zmarn o wał a o s tatn ie d wad zieś cia p ięć lat. J ak b y m n awet n ie wied ział a, k im jes tem. M o że lep iej ws zy s tk o zap o m n ieć i p o p ro s tu … zo s tawić to za s o b ą. Przy g ląd ał s ię s wo i m d ło n io m, wziął d łu g i o d d ech . – Na p rzy k ład ws p o m n ien ia o two j ej có rc e? Och . – Wies z o n iej? Wies z, co s ię s tał o ? Po s łał jej łag o d n y u ś miech . – Oczy wiś cie, że wiem. Nap is ał aś d łu g i es ej o s wo i m mal ars twie i o ty m, jak p o ‐
mo g ło ci d o jś ć d o s ieb ie p o ś mierc i có rk i. Czło n k o wie k o m is ji rek ru tac y jn ej b y li n iez miern ie p rzej ęc i. A jes zc ze b ard ziej p o r u s zy ły ich two j e o b r az y . – Przez d łu żs zą ch wil ę p rzy g ląd ał s ię jej z zac iś n ięt y mi u s tam i. – No e ll e, czy ch ciał ab y ś zo b ac zy ć p o rtf o l io , k tó r e n am p rzy s łał aś ? – Tak . Erik ws tał, p o d s zed ł d o wielk ieg o reg ał u s to j ąc eg o za n ią, u k u cn ął i o two r zy ł d o ln ą s zu flad ę. Po ch wil i wró c ił z cien k im czarn y m p o rtf o l io . – W o b r az ach częs to s k ry wam y k awał ek s ieb ie. Po wies z mi, co tu taj wid zis z. Otwo r zy ła n a p ierws zej s tro n ie. Ak war el a p rzed s tawiał a k am ień , n a k tó r y m wy ‐ ry te b y ły b iał o -b rąz o we elem en t y – p ac y fa, o g ro mn a lit er a K, k rzy ż. Kam ień s p o ‐ czy wał w d ło n i n al eż ąc ej d o mło d eg o czło wiek a, w tle ś wiec ił o zło t e s ło ń c e. – Nie wiem. Wy g ląd a, jak b y zro b ił o to d zieck o . – Nad ał aś mu ty t u ł „Wiar a”. Ko l ejn y o b r az p rzed s tawiał ciemn o ś ć, n ie g łęb o k ą czerń , ale b y ł p o p ro s tu n a ty le ciemn y , b y wy a k c en t o wać b lad ą g wiazd ę tląc ą s ię n ad h o r y zo n t em, k tó r a p o j a‐ wiał a s ię wraz z n as tan iem ś wit u . – Po z n aj ę. To g wiazd a zar an n a. – No s i ty t u ł „Nad ziej a”. Os tatn i o b r az p rzed s tawiał p ięć d ło n i, u ło ż o n y ch jed n a n a d ru g iej. Na s p o d zie wid n iał a męs k a d ło ń , zwró c o n a wn ęt rzem d o g ó ry , p o z o s tał e d ło n ie u ło ż o n e b y ły wn ęt rzem w d ó ł. Ro zp o z n ał a d ło ń Elieg o , s wo j ą, Ky le’a, Kirb y ’eg o , a ta n a s am ej g ó ‐ rze mu s iał a n al eż eć d o Kels ey . W tle czerwien iał o zac h o d ząc e s ło ń c e, a n a d ło n ie p a‐ d ał cień k rzy ża. – A to … to jes t „M ił o ś ć”. M iał a o ch o t ę d o t k n ąć o b r az u , p o c zu ć d o t y k d ło n i Elieg o i Ky le’a. Ch ciał a n al e‐ żeć d o tej ro d zin y , k o c h ać ich . Przy p o m n ieć ich s o b ie. Zam k n ęł a p o rtf o l io . Po ł o ż y ła n a n im d ło ń . Erik u s iad ł n a s wo i m miejs cu . – Po wied z mi, No e ll e. Czy to b y ło wart e d wu d zies tu p ięc iu lat two j eg o ży cia? Sp o jr zał a mu w o czy , o b r az zam az y wał jej s ię o d łez. Kiwn ęł a g ło wą. Od c zek ał ch wil ę. – M o że p o t rzeb u j es z więc ej czas u n a p o d j ęc ie d ec y zji o p rzy s zło ś ci? Otarł a p o l ic zek . – Tak . – M o żl iwe, że p o t rzeb o wał a czas u , żeb y ws zy s tk o jes zc ze raz p rzem y ś leć. Ws tał a i wy c iąg n ęł a ręk ę. – Ch ciał ab y m cię p am ięt ać. M am p rzec zu cie, że b y łeś d la mn ie b ard zo d o b ry . Zaś miał s ię. – M iło mi zn ó w cię wid zieć, No e ll e. Zat rzy mam to miejs ce d la cieb ie tak d łu g o , jak b ęd ę mó g ł. Nie s p ies zy ła s ię. Przy s tan ęł a p rzy o b r az ach w k o r y tar zu , zag ląd ał a d o o twart y ch s al, g d zie p rac o wal i lu d zie. Zat ęs k n ił a za twó rc zą atm o s f er ą atel ier. M o że wró c i d o mal o wan ia w s to war zy s zen iu .
W d ro d ze d o wy jś cia zat rzy mał a s ię p rzy met al o wej rzeźb ie. Owal, k tó r y u s zczy tu p rzy b ier ał k s ztałt g ło wy , b y ł u fo rm o wan y tak , że p o n iż ej two r zy ła s ię d ru g a, mn iejs za g ło wa. J ak b y to matk a trzy mał a d zieck o , ch cąc zło ż y ć mu p o c ał u n ek n a czo l e. J ej d ło ń p o węd ro wał a d o wis io rk a. Przec is n ęł a p al ec p rzez k ó łk o , wy c zu ła d wa wy ż ło b ien ia. Och . Przeb ieg ła k ciu k iem p o o b n aż o n y m p alc u , n a k tó r y m o d c iś n ięt y b y ł k s ztałt o b ‐ rączk i. Pal ec wy d awał s ię b lad y , p u s ty . Ch ciał a o d z y s k ać o b r ączk ę. Pch n ęł a d rzwi i o d k ry ła, że n a n ieb ie p o j awił o s ię s ło ń c e. J eg o p ro m ien ie ro z‐ p ro s zy ły ch mu r y , wy p al ił y o k ru cień s two min io n ej n o cy . Przem ier zał a wilg o tn ą p o ‐ wierzch n ię p ark in g u , g rzeb iąc w to r eb c e w p o s zu k iwan iu k lu c zy k ó w. Kąt em o k a d o s trzeg ła jak iś ru ch , ale b ard ziej g o wy c zu ła. Biał a s mu g a. Od wró c i‐ ła s ię. Zam arł a. Ro zp ęd zo n y v an jec h ał p o ś lis k im lo d zie p ro s to n a n ią. Od s k o c zy ła, a p o wiet rze ro zd arł s trzał. – No e ll e! Od razu wied ział a, k to o b j ął ją ram io n am i i p rzy c is n ął d o wilg o tn ej ziem i. Eli. Wy l ąd o wal i p o m ięd zy s am o c h o d am i, leż ał a n a n im, v an s k ręc ił g wałt o wn ie n a bok. – Co … ? – Cii… M am cię, k o c h an ie. Nic ci n ie jes t? Po d n io s ła s ię i s p o jr zał a n a Elieg o . Wy g ląd ał n a zmęc zo n eg o , b y ł n ieo g o l o n y , jeg o ciemn e o czy wy r aż ał y zat ro s k an ie. – Nie, w p o r ząd k u , ale… – Us ły s zał a, jak v an z p is k iem o p o n wy j eżd ża z p ark in ‐ gu. Przy c iąg n ął ją mo cn o d o s ieb ie. – Och , p rzep ras zam, No e ll e. Tak b ard zo mi p rzy k ro . – J u ż d o b rze, Eli. Co s ię s tał o ? – Sp y taj Ky le’a. On s ąd zi, że to b y ł… – Eli, ty k rwawis z. – Od c h y lił a s ię i zau waż y ła k rew ś ciek aj ąc ą mu n a k u rtk ę. Op u ś cił wzro k i d o s trzeg ł ran ę. – J a… o ch … – Kied y ich s p o jr zen ia s ię s p o t k ał y , zb lad ł. Przy ł o ż y ła mu d ło ń d o g ło wy , zd jęł a s zal ik i o win ęł a g o wo k ó ł ran y . – Ty lk o s p o k o jn ie, k o c h an ie. Ty lk o … Po m o c y ! Po m o cy ! – Od wró c ił a s ię z p o ‐ wro t em d o Elieg o , o d z y s k u jąc g ło s , k tó r y n ag le wy d ał jej s ię zn aj o m y . – Nie waż s ię mi tu u mier ać, Eli Hu e s to n ie. J es zc ze z to b ą n ie s k o ń c zy łam.
*** – J u ż g d zieś wid ział em teg o v an a. To d ziwn e, jak p ięć s łó w p o t raf i zmien ić ws zy s tk o . W jed n ej ch wil i Ky le z tatą i Kirb y m s ied ziel i w zap ark o wan y m tru ck u , p rzy g ląd aj ąc s ię d awn ej s tac ji k o l ej o wej, s ied zib ie in s ty tu tu s ztu k i, czek aj ąc n a matk ę. W n as tęp n ej o jc iec wy p ad ł z s am o c h o ‐ d u i p o b ieg ł d o s wo j ej żo n y . M in ęł o d zies ięć min u t o d mo m en t u , g d y Ky le zau waż y ł b iał eg o v an a, d o ch wil i, k ied y p o j awił a s ię No e ll e. Dzies ięć wy p ełn io n y ch p o c zu ciem fru s trac ji min u t, k tó r e wy d awał y s ię wieczn o ś cią. W ty m czas ie zad zwo n ił d o s wo j eg o b iu r a w Deep Hav en , żeb y s p rawd zil i n u mer rej es trac y jn y au ta. Po t wierd zil i, że właś cic iel em jes t Hu g h Fad d en . I wted y mężc zy zn a zac zął s trzel ać z s am o c h o d u . M iał s zer o k ą twarz, b rąz o we wło s y d o ram io n , czerwo n ą czap k ę z d as zk iem. Ten s am k o l eś , k tó r eg o Ky le wid ział p rzed d o m em Bill y ’eg o Nick el a. I jes zc ze k o b iet a n a s ied zen iu o b o k – jej jas k rawo czerwo n e, p o t arg an e wło s y . A więc tu taj jes teś , Yv o n n e. Przez cały czas n ie s p u s zc zal i o k a z d rzwi d o in s ty tu tu . Pewn ie o b s erwo wal i No ‐ ell e o d mo m en t u , g d y wes zła d o ś ro d k a. Kied y s ię p o j awił a, Eli wy s k o c zy ł z tru ck a. Wted y ro zl eg ł s ię s trzał, a k o l ejn e k ilk a s ek u n d b y ło mg lis ty m ws p o m n ien iem. Ky le p ad ł n a ziem ię, ro zg rzan ą o d k ó ł p ęd ząc eg o v an a, k tó r y o mało n ie p rzej ec h ał jeg o mamy . Pam ięt ał też g ło s s wo j eg o o jca. Co ona robi w instytucie sztuki? Do wie s ię p ó źn iej. Na raz ie p o wiad o m ił p o l ic ję w Du l u th , żeb y ares zt o wal i teg o fac et a, jeś li n ie za u s ił o wan ie zab ó js twa, to p rzy n ajmn iej za n iep rzep is o wą jazd ę p o mieś cie i p rzek ro c zen ie p ręd k o ś ci. J ec h ał o wiel e za s zy b k o , n awet g d y b y p an o wał o lato i u lic n ie p o k ry wał a g o ł o ‐ led ź, a z d rzew n ie s p ad ał ló d . Na s zczęś cie wy s zło s ło ń c e i zro b ił o s ię b ezp ieczn iej. Ale Ky le i tak wp ad ł w p o ś lizg n a ro g u Firs t Stree t. Prawie u d er zy ł w s am o c h ó d . Kirb y złap ał za u ch wy t n ad s ied zen iem. – Nie p o z ab ij aj n as . – Us p o k ó j s ię. M u s zę mieć ich n a wid o k u , d o p ó k i miejs co wi ich n ie d o p ad n ą. – Ko l ed zy z Deep Hav en p o ł ąc zy li g o ju ż z d y s p o z y to r em p o l ic y jn y m w Du l u th . Ky le in f o rm o wał s łu żb y o k o l ejn y ch mij an y ch s k rzy żo wan iach . – Sk ręc am n a p ó łn o cn y zac h ó d w Fo u rth Av en u e. Stro m e u lic e Du l u th , zap ro j ek t o wan e w s ty lu San Fran s is co , o p ad aj ąc e d o jez io ‐ ra, mo g ły o k az ać s ię ś miert eln ie n ieb ezp ieczn e. Co g o rs za, ś n ieg zas łan iał wy b o j e i g o ł o l ed ź. – Przej eżd ża p rzez wzg ó r ze p rzy M es ab a Plac e – rap o rt o wał d al ej Ky le. Sk ręc ał o g o w żo ł ąd k u . Zam ias t jec h ać au t o s trad ą, Hu g h wy b rał d ro g ę u cieczk i p rzez zak o rk o ‐
wan ą d zieln ic ę h an d lo wą. Alb o i n ie. – Po j ec h ał n a Sk y lin e Park way . – Ty lk o teg o im b rak o wał o : p o ś cig u za Hu g h p o mal eń k ich o s ied lach . Przy s zk o ł ach i n a p rzejś ciach d la p ies zy ch . Ach , miał o ch o t ę d o s tać teg o k o l es ia w s wo j e ręce. M iał o ch o t ę d ać mu z p ięś ci w twarz, p o z b y ć s ię ws p o m n ien ia o s trac h u , wy m al o wan y m n a twar zy matk i. – Gd zie te p o s iłk i? – s p y tał Kirb y z zac iś n ięt y m g ard łem. Tru ck s k ręc ił zam as zy ś cie i Ky le o mal n ie wjec h ał w in n y s am o c h ó d . Wy p ro wa‐ d ził p o j azd n a p ro s tą, n ie zważ aj ąc n a k o m en t ar ze Kirb y ’eg o rzu can e z ty ln eg o s ie‐ d zen ia. Hu g h s k ręc ał ter az n a p o ł u d n io wy ws ch ó d w Elev en th Av en u e, zmier zał p ro ‐ s to w k ier u n k u cias n o p o ł o ż o n y ch o s ied li. – J ad ę o d p o ł u d n io wej s tro n y Ch es ter Park , w k ier u n k u Po rt l an d Sq u ar e. – Po l ic ja jes t w d ro d ze, p an ie Hu e s to n . – Us ły s zał w s łu ch awc e g ło s d y s p o z y to r‐ k i. Do p ier o . Na s k rzy żo wan iu , n a k tó r y m ws zy s tk ich k ier o wc ó w o b o wiąz y wał n a‐ k az zat rzy man ia p o j azd u , v an o mal n ie wjec h ał w n ad j eżd żaj ąc e z n ap rzec iwk a s am o ‐ ch o d y . Ky le wcis n ął h am u lc e, wś liz n ął s ię n a s k rzy żo wan ie i d o d ał g azu , mij aj ąc ma‐ łeg o s ed an a. – M am u ś k a właś n ie p o k az ał a ci ś ro d k o wy p al ec. – Kirb y , mo rd a w k u b eł. – M ó wię ty lk o , żeb y ś n as n ie p o z ab ij ał. An i n ik o g o in n eg o . – Ch ces z d o r wać teg o k o l es ia? – Ch cę wró c ić i zo b ac zy ć, czy z tatą ws zy s tk o o k ej! Wy d aj e mi s ię, że ten g o ś ć g o p o s trzel ił! Ky le p o p at rzy ł n a Kirb y ’eg o w lu s terk u . Dziec iak n ie żart o wał. – J es teś p ewien ? – Nie, ale tak to wy g ląd ał o . Ky le u g ry zł s ię w jęz y k . Pat rzy ł, jak v an s k ręc a w Fo u rth Stree t. Z o d d al i d o b ieg ł g o d źwięk s y r en p o l ic y jn y ch . By li jes zc ze za d al ek o , żeb y zro ‐ b ić z teg o jak iś u ży tek . Ky le wcis n ął h am u lc e. Boże, proszę, dodaj mi mądrości. Pomóż mi, że‐ bym nie popełnił żadnego głupstwa. Hu g h s k ręc ił n a p o ł u d n io wy ws ch ó d w Nin et ee n th Av en u e p rzy jez io r ze. Ky le p o j ec h ał d al ej n a ziel o n y m ś wiet le. – Co ro b is z? – M y ś lał em, że ch ces z, żeb y m s ię co fn ął. – Ale n ie, żeb y ś p o z wo l ił mu u ciec! – Nie p o z wal am mu u ciec – o ś wiad c zy ł. – Pró b u j ę g o wy p rzed zić. J eś li b ęd zie czu ł, że k to ś g o g o n i, mo że k o g o ś zab ić. Po za ty m n a Nin et ee n th Av en u e s ą ro b o t y d ro g o we – tłu mac zy ł, s k ręc aj ąc n a p o ł u d n io wy ws ch ó d w Twen t y -Firs t Stree t. Wje‐ ch ał n a Th ird Stree t, w jed n o k ier u n k o wą. – Błag am, b łag am. Po d ał s wo j e p o ł o ż en ie d y s p o z y to r o wi. Ulic a n ie b y ła o d ś n ież o n a. Do wó d n a to , że zwlek an o z ro b o t am i. Po k ry te lo d em s am o c h o d y , s to j ąc e p rzed k u n s zt o wn y mi d o mk am i, n ad al tk wił y w ś n ieg u .
Zwo ln ił n a ty le, b y p rzep u ś cić p ies zy ch . – Wid zę g o ! – k rzy k n ął Kirb y . Rzec zy wiś cie – v an s tar an o wał p o m ar ań c zo we o zn ac zen ia ro b ó t d ro g o wy ch i wp ad ł d o d ziu r y . Hu g h d o d awał g azu , ale k o ła ty lk o o b r ac ał y s ię w b ło c ie. Ky le p rzej ec h ał p rzez s k rzy żo wan ie i zat rzy mał s am o c h ó d . – Zac zek aj tu taj – p o wied ział d o Kirb y ’eg o i wy s k o c zy ł z tru ck a. Hu g h mu s iał g o zau waż y ć, b o o two r zy ł d rzwi i zac zął u ciek ać. Ky le s k o c zy ł n a n ieg o , wcis k aj ąc g o w b ło t o . – O n ie, n ie u ciek n ies z mi! Hu g h zam ier zy ł s ię n a n ieg o z ło k c ia, ale Ky le zro b ił u n ik i złap ał g o za ręk ę. Przy c is n ął twarz Hu g h d o ziem i, wy k ręc aj ąc mu ram ię i wzmacn iaj ąc ch wy t k o l an em, k tó r e wb ił mu w k ręg o s łu p . – Złaź ze mn ie! – Przy k ro mi, k o l eś , ale jes teś ares zt o wan y . Hu g h wy r y wał s ię z u ś cis k u . – J ak im p rawem… n ie jes teś g lin ą. – No , ch y b a jed n ak jes t. – Kirb y wid o czn ie g o n ie p o s łu ch ał i s am zap rag n ął k o ‐ g o ś ares zt o wać. Trzy mał Yv o n n e. Płak ał a, miał a zac zerwien io n ą twarz i cała s ię trzęs ła. – To ws zy s tk o jeg o p o m y s ł! To o n p rzy j ec h ał za tą p an ią aż tu taj! To o n zab ił Bill y ’eg o i tę ek s p ed ien tk ę w k awiarn i. To o n ! Nie ja! A więc ter az zac h ciał o jej s ię mó wić. – Do b ra ro b o t a, Kirb y . Sp o d ziewał s ię u ś miec h u , ale Kirb y miał zac iś n ięt e u s ta. Na miejs cu p o j awił y s ię rad io wo z y , wy s k o c zy ło z n ich k ilk u u mu n d u r o wan y ch . Kied y ares zt o wal i Hu g h , Ky le wy l eg it y mo wał s ię. Yv o n n e p ro t es to wał a, g d y ją też zak u li w k ajd an k i. Najwy raźn iej p o d awał a s ię za n iewin n eg o ś wiad k a. Ky le p o i n s tru o wał p o l ic jan t ó w i zo r ien t o wał s ię, że Kirb y s ied zi w tak s ó wc e z tel ef o n em k o m ó rk o wy m p rzy u ch u . Wś liz n ął s ię n a s ied zen ie o b o k . – I co ? Kirb y p o k ręc ił g ło wą. – Tata jes t w St. Lu k e’s . M a o p er ac ję.
*** Nawet d wie mis k i p łatk ó w ś n iad an io wy ch , p ó ł to rb y p o p co rn u i d ziewięć czek o l ad o ‐ wy ch ro żk ó w, k tó r e zo s tał y z p rez en t u wal en t y n k o weg o o d matk i, n ie p o t raf ił y za‐
g łu s zy ć my ś li o Ky le’u . A nie dotarło do ciebie, że Bóg nie chce, żebyś żyła jej marzeniami? Że On w całości akceptuje twoje plany? Us iad ła p o tu reck u n a łó żk u i o two r zy ła zes zy t z tek s tam i p io s en ek Kels ey n a o s tatn iej s tro n ie. Więk s zo ś ć n o cy i k awał ek p o r an k a s p ęd ził a n a czy tan iu . Przy p o m in an iu s o b ie. Słu ch an iu ś miec h u Kels ey , jej g ło s u . Ale tak ż e s ieb ie, ws łu ch iwan iu s ię we wła‐ s n e mar zen ia. Ky le traf ił w s ed n o . Pam ięć n io s ła ze s o b ą cierp ien ie. Ale Ky le p rzy wró c ił jej też s ło d k ie ws p o m n ien ia związ an e z Deep Hav en . Sło d k o -g o rzk ie, b io r ąc p o d u wag ę k o n t ek s t. Szczeg ó ln ie mar zen ia, jak ż e p ro s te, o zał o ż en iu ro d zin y w jej mał y m mia‐ s teczk u . Gdyby Bóg chciał, żeby Kelsey spełniała swoje marzenia, to by przeżyła. Te o k ru tn e s ło wa leż ał y jej n a s erc u . Ale jes zc ze o k ru tn iejs ze b y ło p o c zu cie zd rad y , k tó r e wy m al o wał o s ię n a jeg o twar zy , k ied y zd ał s o b ie s p rawę, że n ie p o wie‐ d ział a mu o jeg o o jcu i jej matc e. Dlac zeg o teg o n ie zro b ił a? Ch y b a ze s trac h u . A mo że, jak zwy k le, wy d awał o jej s ię, że to , o d czeg o u ciek a, n ie is tn iej e. Gd y b y zaj ęł a s ię rea liz o wan iem mar zeń Kel‐ s ey , n ie mu s iał ab y s ię zat rzy my wać. Og ląd ać s ię za s ieb ie. Po z b y wać s ię g ru z ó w. Po z wo l ił ab y Bo g u s ię u zd ro wić. Brzd ąk ał a n a g it ar ze i ś led ził a wzro k iem p io s en k ę Kels ey – a właś ciwie Piosenkę Emmy. Zaś p iewał a łag o d n ie. „Sp ad aj ąc a g wiazd a is k rzy s ię n a n ieb ie. Wres zc ie s p ełn ia s ię ży czen ie… Dla cieb ie. Ran o zaws ze ws taj e s ło ń c e. Przeg an ia b u r zy g n iew. Niech n o c cię n ie zaś lep ia. Po r zu ć to ws zy s tk o g d zieś … ”. Zd an ia o d b ił y s ię u p io rn y m ech em. J ak b y Kels ey wied ział a. A mo że to b y ł ty lk o wy r az n as to l etn ieg o b u n t u . Ale n ag le s ło wa zac zęł y n ab ier ać zn ac zen ia, d o c ier ać d o Emmy . Rzec zy wiś cie d ała s ię o p an o wać n o cy . Dała s ię zaś lep ić. Przes tał a wy p at ry wać g wiazd y zar an n ej. Cały czas miał a w p am ięc i k łó tn ię, k tó r ą o d b y ła z Ky le’em, k ied y u ciek ał a z Deep Hav en . Kied y o s k arż y ł ją o to , że wo li zlek c eważ y ć ws p o m n ien ia n iż u wier zy ć, że Bó g p o t raf i je u lec zy ć. M o że rzec zy wiś cie łat wiej p rzeż y wać cierp ien ie w s am o tn o ś ci, n iż d ziel ić je z k imś . A mo że… Przy p o m n iał jej s ię wczo r ajs zy wiec zó r, wy r az twar zy Ky le’a, k ied y p o
p rzes łu ch an iu p ad ła mu w ram io n a. Ro zp ier ał a g o d u ma. Rad o ś ć. Dziel ił z n ią s u k ‐ ces . M o że p o d ziel en ie s ię cierp ien iem s p rawił o b y jej u lg ę. Zwłas zc za jeś li p o d ziel i s ię n im z Bo g iem. Ale co d o s łó w… n ic n ie p rzy c h o d ził o jej d o g ło wy . Sk ło n ił a g ło wę, p o z wal aj ąc p alc o m p o r u s zy ć czu łą s tru n ę w jej s erc u . a-mo ll, zmian a o k tawy , zejś cie d o E-d u r. Po d o b ał jej s ię ten lick . Czu ła s ię, jak b y p rzeż y wał a k at h ars is . Zac zęł a raz jes zc ze o d a-mo ll i d al ej g rał a s tan d ard o wą b lu e s o wą mel o d ię. W jej p iers i fo rm o wał y s ię s ło wa, ro d ząc e s ię z mu z y k i. Boże, nie chcę przez całe życie uciekać. Ani lekceważyć dobrych rzeczy, którymi mnie obdarzyłeś. Do d ał a ch wy t G7 , p o d c iąg n ęł a s tru n ę E, zag rał a p en t at o n ik ę i p rzeb ieg ła p o p ro ‐ g ach w d ó ł. Obdarzyłeś mnie na przykład rodziną. Kelsey. Tatą. Ścis n ęł o ją w g ard le. Grał a w s k al i a-mo ll i p rzy t rzy mał a s tru n ę G. Ro zl eg ł s ię p rzec iąg ły jęk jej s erc a. Kyle’em. Tro c h ę s win g u , k ilk a jazz o wy ch d źwięk ó w. Po r u s zał a s ię d o ry tm u . Przed o cza‐ mi s tan ął jej Ky le, k tó r y k iwa g ło wą i z fin ez ją u d er za w b ęb n y . Zas k o c zy ł ją wted y . Zn ó w złap ał a ch wy t G7 , d al ej E9 , p o t em Fis 9 i wró c ił a d o g łó wn ej mel o d ii. Ach , jak o n a g o k o c h ał a. M y ś l d o p ad ła ją i u n ier u ch o m ił a jej d ło ń n a Cis 7 – wy s o k im, s u b t eln y m ak o r‐ d zie. Ko c h ał a g o ? Dźwięk wn ik n ął w ś cian y p o k o j u . Tak , k o c h ał a g o . To n ie ty lk o lic ea ln e zau ro ‐ czen ie, ale ten ro d zaj mił o ś ci, k tó r y p o t raf i s p rawić, że ch ce s ię s tawić czo ł a włas n y m s łab o ś cio m, lęk o m. Ko c h ał a g o , p o n ieważ o n wied ział – wied ział, że u ciek ał a, i p o ‐ wo l i s k łan iał ją d o p o wro t u d o ś wiat a, za k tó r y m tęs k n ił a. Ko c h ał a g o , b o o n b y z n iej n ie zrez y g n o wał. A p rzy n ajmn iej tak b y ło d o tej p o ry , d o p ó k i g o n ie o s zu k ał a. Ale mo że… Co o n tak ieg o mó wił o p o p ełn ian iu b łęd ó w, wciąż n a n o wo , i p o ‐ zwal an iu Bo g u k o c h ać s ię, mimo ws zy s tk o ? Zak o ń c zy ła p io s en k ę k o l ejn ą b lu e s o wą p en t at o n ik ą. Grał a s zy b k o , złap ał a ch wy t E9 , p o t em zes zła d o Fd im, p rzy s p ies zy ła o d ro b in ę i ws k o c zy ła n a o s tatn i lick , s ch o d ząc d o E. Do d ał a ak o rd A5 . Przeb ieg ła p alc am i p o s tru n ach , s p o g ląd aj ąc p rzez o k n o n a n ieb o . Sło ń c e wres z‐ cie zac zęł o wy c h o d zić p o n o cn y ch o p ad ach d es zc zu . Panie, chcę obejrzeć się za siebie, zoba‐ czyć swoje wspomnienia. Pozwolić Ci się uzdrowić. Nie chcę żyć marzeniami Kelsey. Ani nawet swoimi. Chcę żyć marzeniami, które Ty dla mnie przygotowałeś. Bo ż y mi mar zen iam i o n iej. Tak , wy d awał o s ię, że zn al az ła o d p o wied ź, k tó r a ją u s p o k o i, o tu li. Zn al az ła mu ‐ zy k ę, a n awet o d p o wied n ie s ło wa.
Rzu cił a o k iem n a n ieu k o ń c zo n y tek s t p io s en k i, p o g ło wie k o ł at ał y jej s ię zd a‐ n ia. Niech noc cię nie zaślepia… – Emma! Twó j tel ef o n d zwo n i. – W d rzwiach p o k az ał a s ię Carr ie. By ła o win ięt a ręczn ik iem, miał a mo k re wło s y . – Zo s tawił aś k o m ó rk ę w to r eb c e. – Przep ras zam. – To ch y b a ten g o ś ć z Nas h v ill e. Emma wzięł a tel ef o n . – Halo ? – Emma. Cies zę s ię, że u d ał o mi s ię d o cieb ie d o d zwo n ić. M ó wi Bren t o n O’Hare. Słu ch aj, s ied zę w s tu d iu z mo i mi lu d źm i, s łu ch am y two j eg o d emo i ro b i s ię co r az ciek awiej. M as z p rawd ziwy tal en t, mu s is z d o n as p rzy j ec h ać. J ak s zy b k o jes teś w s ta‐ n ie ws iąś ć w s am o l o t? Prawdziwy talent? – J a… n ie wiem. Nie mam p ien ięd zy n a b il et. – Zał at wię ci g o . Co p o wies z n a d ziś p o p o ł u d n iu ? Ko ło p iąt ej jes t lo t z M in n e‐ ap o l is . – J a… Yy y … Carr ie zn ó w s tan ęł a w d rzwiach , ter az miał a n a s o b ie s zlaf ro k , wy c ier ał a wło s y w ręczn ik . – Nie wiem, o co ch o d zi, ale p o wied z tak ! – Ch y b a tak . – Świetn ie. M as z g ło s , n a k tó r y czek al iś my , Emmo . Nie mo g ę s ię d o c zek ać. Wy ‐ ś lę ci in f o rm ac je o b il ec ie mai lem, zar az jak d o k o n am rez erwac ji. Od ło ż y ła s łu ch awk ę, g ap iąc s ię n a Carr ie. – Lecę d o Nas h v ill e. Carr ie cis n ęł a ręczn ik w p o wiet rze i rzu cił a s ię n a Emmę. – Wied ział am, że ci s ię u d a! Emma u ś miech n ęł a s ię s zer o k o . – No , có ż… Nie d ał ab y m rad y b ez Ky le’a. – Otwo r zy ła s zaf ę, wy j ęł a małą wal izk ę i rzu cił a ją n a łó żk o . Ob o k leż ał tel ef o n , zn ó w wib ro wał. Carr ie wzięł a g o d o ręk i. – No , n o , wy g ląd a n a to , że Ky le też tak s ąd zi. – Un io s ła k o m ó rk ę, żeb y p o k az ać jej wy ś wiet lacz. – Deep Hav en d zwo n i.
***
J u ż tu k ied y ś b y ł. Eli zo r ien t o wał s ię o d razu i n ie s p o d o b ał o mu s ię to . Ch ciał wy ‐ rwać s ię z teg o ws p o m n ien ia, ale co ś p ch ał o g o d o p rzo d u , jak b y k to ś p o ł o ż y ł mu ręce n a p lec ach . Zn ó w zn al azł s ię p rzed s k lep em wiel o b ran ż o wy m Lu ck y 7 , s ły s zał s y r en y , zo b a‐ czy ł mart we, zak rwawio n e ciał o Park er a Swen s o n a n a b et o n ie. Wid ział teg o d ziec iak a ju ż wcześ n iej – zat rzy mał g o , u p o m n iał i p o z wo l ił wje‐ ch ać d o Deep Hav en . Clay Nels o n leż ał p rzy d rzwiach . Eli mu s iał g o p rzes u n ąć, żeb y wejś ć d o ś ro d k a. Uk u cn ął p rzy k o l ed ze i o d wró c ił g o n a b o k . Zo s tał p o s trzel o n y , ran a w k latc e p ier‐ s io wej wy g ląd ał a o k ro p n ie, p rawd o p o d o b n ie s trzał b y ł ś miert eln y . Clay z tru d em ła‐ p ał p o wiet rze. Eli p rzek lął, p rzy c is n ął d ło ń d o ran y , n ie zważ aj ąc n a to , że g o r ąc a k rew lała mu s ię p rzez p alc e. – Zac zek aj, p rzy j ac iel u . Po m o c jes t w d ro d ze. – Po d ał p rzez rad io , że n a miejs cu zb ro d n i u cierp iał p o l ic jan t. Clay ch wy cił g o za n ad g ars tek . – Kels ey . Na d źwięk jej imien ia ś wiat Elieg o s ię zat rzy mał. Sp o jr zał Clay o wi w o czy i wy ‐ czy tał z n ich aż za d u żo . Nie, n ie. Kels ey n ie miał a d zis iaj p rac o wać – p o j ec h ał a z No ‐ ell e d o Du l u th . Nie! – Tat u s iu ? – Gło s d o b ieg ł g o z n iewiad o m eg o źró d ła. – Tat u s iu , jes teś tu taj? Ws tał, ro z ejr zał s ię s zy b k o p o s k lep ie. Proszę, niech nic jej nie będzie, oby schowała się za ladą albo w chłodni. – Ko c h an ie, jes tem tu taj… I wted y d o s trzeg ł k ał u żę k rwi p o d s to i s k iem z p iec zy wem, zau waż y ł p o wy k ręc a‐ n e n o g i có rk i, tam, g d zie u p ad ła. Och, Panie, proszę. Po d b ieg ł, p o d ro d ze o d p y ch aj ąc s to j ak z ch leb em, k tó r y ru n ął n a p o d ł o g ę. Uk u cn ął p rzy n iej. By ła p o s trzel o n a w p lec y , n ab ó j p rzes zed ł n a wy l o t – ran a ro zd arł a k latk ę p iers io wą. Dru g i s trzał traf ił w n o g ę. Eli zd jął p as ek i ś cis n ął n im k o ń c zy n ę. Od wró c ił có rk ę n a p lec y . Krzy k n ęł a. – Będ zie d o b rze, s k arb ie. – Ale n ie p o t raf ił b y ć p rzek o n u jąc y , miał n ier ó wn y o d ‐ d ech . J eg o u k o c h an a có rk a p at rzy ła n a n ieg o , w jej n ieb ies k o z iel o n y ch o czach wid ział s trach . Boże, proszę, dodaj mi sił. Dla Kelsey. – Och , Kels … – Zam k n ął u s ta, b y n ie zd rad zić s ię z włas n y m lęk iem. Przeł k n ął ś lin ę. – Po m o c jes t w d ro d ze. Przy j ed zie tu . – Zd jął k u rtk ę, wło ż y ł ją Kels ey p o d g ło ‐ wę, p rzy c is n ął d ło ń d o ran y w jej p iers i. Po r u s zy ła n a wp ó ł b ezwład n ą ręk ą i d o t k n ęł a jeg o d ło n i. – Pró b o wał am u ciek ać, tat u s iu , ale… – Z u s t ś ciek ał a jej k rew, o tarł je k ciu k iem. Drżał, miał p ły tk i o d d ech . Boże, gdzie jesteś? Proszę, ześlij pomoc – proszę! – Sk arb ie, b y łaś tak a d zieln a. Zad zwo n ił aś n a p o l ic ję. – Tata Emmy … o n … o n p o s trzel ił tatę Emmy .
– Cii… – Klęc zał ter az n a o b u k o l an ach , g łas k ał ją p o wn ęt rzu d ło n i. M o że p o ‐ win ien p rzy c is n ąć ją d o s ieb ie, zat rzy mać k rwawien ie n a p lec ach . J ęk n ęł a, k ied y d o ‐ tk n ął ran y . – Przep ras zam, Kels ey , p rzep ras zam. Ch ciał em ty lk o zat am o wać k rwawien ie. – Ws zęd zie b y ło p ełn o k rwi, p rzec iek ał a mu p rzez mu n d u r, s p ły wał a p o ręk ach . Kels ey p at rzy ła n a n ieg o ty m p ięk n y m wzro k iem, k tó r y p o t raf ił s p rawić, że Eli g o d ził s ię n iem al n a ws zy s tk o . Piek ły g o o czy , zac is n ął s zczęk ę. – Zac zek aj, Kels ey . Łap ał a p o wiet rze, o d d y ch ał a z tru d em. I n ag le w jej s p o jr zen iu p o j awił o s ię za‐ s k o c zen ie. – Och … o ch , tat u s iu . J a… ju ż n ie b o li. Po k ręc ił g ło wą. – Kels ey , n ie zo s tawiaj mn ie. M amy , b rac i. Po t rzeb u j em y cię. – M iał zmęc zo n y g ło s , s tar ał s ię k o n t ro l o wać o d d ech . Uś cis k jej d ło n i zac zął s ię p o l u źn iać. Przy c iąg n ął ją z p o wro t em, a z p iers i Kel‐ s ey try s n ęł a k rew. – Patrz n a mn ie ter az, Kels ey . Sp ó jrz n a tat u s ia. O tak , d o b rze. Zn ó w wid ział jej o czy , ale wy d awał o s ię, że n a n ieg o n ie p at rzy , n ie n ap rawd ę. Uś miec h ał a s ię. – Sły s zę co ś . Och , tat u s iu , co to ? Sły s zy s z to ? – Co s ły s zy s z, k o c h an ie? – On s ły s zał wy c ie s y r en , k o ł at an ie włas n eg o s erc a, p łacz, k tó r y w n im wzb ier ał. – M u z y k ę. Ach , jes t p ięk n a… jes t tak a… – Na ch wil ę d o n ieg o wró c ił a. – Ta‐ tu s iu , to rad o ś ć. Sły s zę rad o ś ć. – Po wiek i zac zęł y jej o p ad ać. – Nie, Kels ey , n ie, Kels ! Pro s zę… – Czu ł, że s ię łam ie; zd awał s o b ie z teg o s p ra‐ wę. J eg o có rk a n ik ła w o czach , ch o ć n a jej twar zy n ad al tlił s ię u ś miech . – Nie! Bo że, ty lk o n ie Kels ! Kels ey ! – Ter az k rzy czał. – Nie zo s tawiaj n as . Nie zo s tawiaj mn ie! – Eli, o d s u ń s ię. – Ell ie M at h ews p rzy k u cn ęł a o b o k . J as n o b rąz o we wło s y zwią‐ zał a z ty łu , k u cy k wy s tawał s p o d n ieb ies k iej czap k i z s y mb o l em p o g o t o wia rat u n k o ‐ weg o . Po s tawił a ap t eczk ę. – Wp u ś ć mn ie. Co fn ął s ię g wałt o wn ie, a Ell ie p rzy s u n ęł a s ię b liż ej. Kels ey zb lad ła, o d d y ch ał a tak p ły tk o , że p rawie n ie łap ał a p o wiet rza. Un ió s ł ręce. Drżał y , k ap ał a z n ich k rew. Kilk a met ró w d al ej J o e M ic h ae ls rea n im o wał Clay a, a Dan ws trzy k iwał mu co ś w ży łę. Eli s p o jr zał n a s wo j e d ło n ie. Na Kels ey . Na k ró tk ą ch wil ę ws zy s tk o s ię zat rzy mał o . Zap ad ła cis za. Ell ie zał o ż y ła Kels ey mas k ę tlen o wą, a d ru g i rat o wn ik zac is n ął o p at ru n k i n a jej ran ach . Ale Eli ich n ie s ły s zał, n ie czu ł n ic. Nic. Bo w tej ch wil i też s ły s zał mu z y k ę. Śp iew, a mo że ty lk o in s tru men t y . Tak , in s tru men t y , ale ś p iew też. M u z y k a g o zal ewał a, wy p ełn iał a, zawład n ęł a n im. Sp rawiał a, że wziął s ię w g arś ć. Tak, Kelsey, słyszę radość.
– Trac im y g o . – Hał as p o wró c ił, ty le, że Eli n ie k lęc zał ju ż p rzy Kels ey , n ie p a‐ trzy ł ju ż jak k rew ś ciek a mu p o d ło n iach . Nie b y ł ju ż w Lu ck y 7 . Leż ał n a s to l e, lek ar ze p o c h y lal i s ię n ad n im. – M a częs to s k u rcz. Przepraszam, Noelle. Tak bardzo mi przykro.
Rozdział 20
Ky le wró c ił właś n ie z p o s zu k iwań au t o m at u z jed zen iem i n ap o j am i. W p o c zek aln i n a o d d zial e ch ir u rg iczn y m St. Lu k e’s s ied ział o d wó ch g lin iar zy i p as to r. To n ie wró ż y ło d o b rze. Zaws ze s ię b ał, że p ewn eg o d n ia p o p o wro c ie ze s zk o ł y czek a g o wid o k d wó ch p o l ic jan t ó w z Deep Hav en w to war zy s twie p as to r a Dan a, s ied ząc y ch w s al o n ie. Wła‐ ś ciwie to zaws ze k ied y p rzej eżd żał o b o k rad io wo z u , czu ł, jak ro ś n ie w n im n ap ięc ie. Us p o k aj ał s ię d o p ier o , g d y wch o d ził d o k u ch n i i d o s trzeg ał tatę s ied ząc eg o p rzy s to l e, jed ząc eg o jab łk o alb o czy taj ąc eg o g az et ę. Ży weg o . Ale o jc iec n ie s ied ział w p o c zek aln i. Op er o wal i g o o d d o b ry ch trzech g o d zin . M atk a zn ik n ęł a, ale Ky le p rzy p u s zc zał, że p o s zła p o s zu k ać k ap lic y . On też s ię mo d lił. Bo k ied y s ied ział w p o c zek aln i, a w g ło wie d źwięc zał a mu p io s en k a Kels ey , zd ał s o b ie s p rawę… Że w d es zc zu zn al azł Bo g a. W miejs cu p o g rąż o n y m w b ezn ad ziei. W p łac zu s er‐ ca. W ch ao s ie p rzy p ad k o wo ś ci ży cia. Ufał Bo g u i J eg o n iewy c zerp an ej mił o ś ci, k tó r a p o c ies zał a, u zd rawiał a i p rzy ‐ wrac ał a p o k ó j, n awet g d y wy d awał o s ię, że ws zy s tk o o g arn ęł a ciemn o ś ć. Wcześ n iej, k ied y s ied ziel i w p o c zek aln i, a matk a trzy mał a Ky le’a i Kirb y ’eg o za ręce, czu ł, jak b y zn ó w b y li ro d zin ą, tak ą, jak ą n ie b y li o d lat. To n ic, że mama n ie o d ‐ zy s k ał a p am ięc i. – Przejd ziem y p rzez to – p o wied ział a matk a. – Raz em.
Raz em. M o że to d o t y czy ło też cał ej ro d zin y Deep Hav en . Kied y Dan ws tał, żeb y u ś ci‐ s n ąć mu d ło ń , Ky le zau waż y ł, że o b o k s ied ział a Ell ie, żo n a Dan a. Nap rzec iwk o b y li jeg o p rzy j ac iel e – J as o n i Samm y , k tó r y wy g ląd ał, jak b y k to ś d o p ier o co wy c iąg n ął g o z łó żk a. I J o e M ic h ae ls – p rzy j aźn ił s ię z tatą o d ch wil i, g d y ten p rzy j ec h ał d o Deep Hav en i zo s tał o s k arż o n y o s ab o t o wan ie k s ięg arn i Fo o ts tep o f Hea v en . Tren er k o s zy k ó wk i Seb Brews ter s ied ział ze s wo j ą n ar zec zo n ą, Lu cy . Przy wio z ła b ab eczk i, n a s to l e s tał o o twart e p u d ełk o . Seb o to c zy ł Kirb y ’eg o ram ien iem. – By ł ju ż lek arz? – s p y tał Ky le. – Przy s zła p iel ęg n iark a, p o wied ział a, że n ad al jes t o p er o wan y . By ły k o mp lik a‐ cje. Ky le ch ło n ął s ło wa. Do b rze, że n ie o two r zy ł jes zc ze p aczk i Ch ee to s ó w. – M ama wró c ił a? Dan p o k ręc ił p rzec ząc o g ło wą. Ky le p rzy s iad ł n a k al o r y fer ze. Na s zczęś cie s p o d n ie ju ż wy s ch ły . Po b ru d ził je w trak c ie s zarp an in y z Hu g h . Po l ic ja p o z wo l ił a mu p o j ec h ać d o s zp it al a i d o wied zieć s ię o s tan ie o jca, zan im zło ż y zez n an ia. – Po d o b n y v an b y ł wid zian y w wee k en d p o d c zas d wó ch n ap ad ó w n a s k lep y mo ‐ n o p o l o we – p o wied ział mu jed en z p o l ic jan t ó w, k ied y Ky le in f o rm o wał g o o s wo i m ś led zt wie w s p rawie M o c h a M o o s e. Po m o g ły też s zczeg ó ł o we zez n an ia Yv o n n e, k tó r a wid ział a, jak Bill y i Hu g h wró c il i z k as y n a z p u s ty mi k ies zen iam i i s k o r zy s tal i z o k az ji w M o c h a M o o s e. Op o ‐ wiad ał a, jak Hu g h p o d ejr zewał Bill y ’eg o , że zd rad ził s ię p rzed Ky le’em, i zab ił g o , żeb y ten n ie p is n ął ju ż an i s ło wa. J ak czek ał a w s am o c h o d zie, p rzer aż o n a, p o r wan a – tak to p rzed s tawił a – a Hu g h o d d awał p ierś cień Bill y ’eg o d o lo mb ard u . M ó wił a też o ty m, jak p o mec zu czek al i n a No e ll e p rzed s zk o ł ą, jak p o j ec h al i za n ią d o Du l u th , s zu k aj ąc o k az ji, żeb y zmu s ić ją d o zjec h an ia n a b o k . Ty lk o war u n k i n a d ro d ze o raz ich s trach o włas n e b ezp iec zeń s two s p rawił y , że No e ll e d o ż y ła k o l ej‐ n eg o p o r an k a. I in t u ic ja o jca. A rac zej in t u ic ja o jca i s y n a. Do b rze s ię z ty m czu ł. Dział ał raz em z o jc em. Proszę, Boże, pozwól tacie przeżyć, żebym nadal mógł się uczyć od swojego staruszka. Ky le co ch wil ę s p o g ląd ał n a tel ef o n . Emma p o wied ział a, że o d ez wie s ię z lo tn i‐ s k a. Zad zwo n il i z Nas h v ill e. Ta my ś l i s p o s ó b , w jak i s ię z n im p rzy wit ał a, b y ły jak mió d n a jeg o s erc e. Ro zm awiał a z n im, jak b y wcal e n ie b y ł o s tatn im p al an t em. J ak b y p rzes zła d o p o r ząd k u d zien n eg o n ad fak t em, że wy s ad ził ją z s am o c h o d u p rzed d o m em i ru s zy ł w tras ę. J ak b y zam ias t teg o n o s ił a w p am ięc i ch wil e, w k tó r y ch b y ł tak im mężc zy zn ą, jak im ch ciał b y ć. – Oczy wiś cie, że ci wy b ac zam – o d p o wied ział n a jej p rzep ro s in y . – Wczo r aj w
n o cy , k ied y s p o t k al iś my s ię w Du l u th , miel iś my z tatą d łu g ą ro zm o wę. Po wied ział, że to ws zy s tk o jeg o win a, że p rzy c h o d ził d o two j ej mamy , że b y ł jej p rzy j ac iel em. Po wied ział też, że n ig d y n ie ch ciał, ab y ich rel ac ja wy m k n ęł a s ię s p o d k o n t ro l i. Czu ł s ię n ap rawd ę źle. – J a też ro zm awiał am z mamą. Po wied ział a to s amo : że to jej win a, że za b ard zo d o n ieg o lg n ęł a. Bała s ię s am o tn o ś ci i u waż ał a, że ws zy s cy ją o p u ś cil i. Nie wiem, co o zn ac zał y jej o s tatn ie s ło wa, ale p o wied ział a, że n a jak iś czas ws trzy ma s ię z p rzep ro ‐ wad zk ą. Zwłas zc za że s p o d o b ał y jej s ię p rzer ó b k i w d o mu . Zn al azł miejs ce, w k tó r y m n ik t g o n ie p o d s łu ch iwał. – Emmo , wiem, że to d la cieb ie ś wietn a o k az ja i ch cę ty lk o p o wied zieć, że… je‐ s tem całk o wic ie za ty m, żeb y ś p o l ec iał a d o Nas h v ill e. Po d ru g iej s tro n ie s łu ch awk i zap ad ła cis za, k tó r ej n ie p o t raf ił ro zs zy fro wać. – Czy li ch ces z, żeb y m p o l ec iał a d o Nas h v ill e? Co ś w jej g ło s ie… – Oczy wiś cie, że tak . To n ies am o wit e, ws p an iał e. J es tem z cieb ie tak i d u mn y . – Ah a. I zn ó w, ten to n g ło s u – jak b y ro zc zar o wan ie? M o że źle to o d c zy tał. – M y ś lał em, że g d y b y to wy p al ił o , to , y y y … – Wy p u ś cił p o wiet rze, p o d rap ał s ię p o g ło wie z zak ło p o t an iem i u ś miech n ął s ię d o mij aj ąc ej g o p iel ęg n iark i. – M ó g ł‐ b y m p rzy j ec h ać. Od wied zić cię. Alb o … có ż, w Nas h v ill e ch y b a też p o t rzeb u j ą p o l i‐ cji. Ws trzy mał a o d d ech . – Ser io ? Ter az lep iej. – No , s er io . Zn ac zy … ech , Ems , ja p o p ro s tu s zal ej ę za to b ą. Tak mi p rzy k ro , że p ró b o wał em cię n am ó wić d o p rzep ro wad zk i d o Deep Hav en . Po win ien em b y ł p o wie‐ d zieć, że p o j ad ę za to b ą tam, d o k ąd zec h ces z. Bo tak a jes t p rawd a. Nas h v ill e, Kal if o r‐ n ia, M ars . Ws zy s tk o mi jed n o . – Nie jes tem p ewn a, czy n a M ars ie jes t p o t rzeb n y wy m iar s p rawied liwo ś ci. – W ty m wzg lęd zie mo ż es z mi zau fać. Czy li zd ec y d o wan ie M ars . – Przy b rał ła‐ g o d n iejs zy to n . – Urząd zim y s wo j e małe Deep Hav en , g d ziek o lwiek zam ies zk am y , k o c h an ie. Zac h ic h o t ał a, a b ó l w jeg o p iers i u s tąp ił. – Zad zwo n ię z lo tn is k a. Zn ó w s p o jr zał n a tel ef o n . Żad n y ch p o ł ąc zeń , żad n y ch wiad o m o ś ci. Po c zu ł n a s o b ie wzro k Kirb y ’eg o . Po s łał mu u ś miech . Kirb y p rzewró c ił o czam i. Ale… all el u j a! k o m ó rk a zawib ro wał a mu w d ło n i. – Emma! J ej g ło s p o t raf iłb y ro zj aś n ić n ajc iemn iejs zy d zień . – Hej! Przep ras zam, że tak d łu g o to trwał o . – Ws zy s tk o zał at wio n e? M as z b il et? Przes złaś p rzez k o n t ro l ę? – J a tu mam ws zy s tk o p o d k o n t ro l ą, p an ie wład zo . Zar az b ęd ę n a miejs cu .
– M y ś lał em, że lo t jes t d o p ier o za d wie g o d zin y . – Nie lecę d o Nas h v ill e. Po d n ieś g ło wę. Zam arł. Sp o jr zał p rzed s ieb ie. Emma. M iał a n a s o b ie ziel o n y tren c zo wy p łas zcz, jas n o n ieb ies k i b er et, a n a ra‐ mien iu p rzewies ił a fu ter ał z g it ar ą. Un io s ła tel ef o n i p o m ac h ał a mu . Ky le miał g d zieś to , że całe mias teczk o p at rzy , jak ich g lin iarz p u s zc za s ię p ę‐ d em p rzez k o r y tarz. Ujął g o s p o s ó b , w jak i zar zu cił a mu ręce n a s zy ję i jak o to c zy ł ją ram io n am i. Ach , p ach n iał a p ięk n ie – jab łk am i, cy n am o n em, czek o l ad ą i czy mś za‐ g ad k o wy m. – Co ty tu taj ro b is z? – Wy s wo b o d ził ją z o b j ęć. Uś miec h ał s ię s zer o k o . – M am n ad ziej ę, że p y tas z z rad o ś ci? – Żart u jes z? J a… b rak mi s łó w. – Więc p o k aż, jak b ard zo s ię cies zy s z. – Uś miech n ęł a s ię, p u ś cił a d o n ieg o o k o . Po c ał o wał ją, d el ik atn ie, b o lu d zie p at rzy li. Ale wy s tarc zaj ąc o , żeb y s p rawa b y ła jas n a. – Przek o n ał eś mn ie – p o wied ział a cic h o , o czy jej b ły s zc zał y . – Ale… co z Nas h v ill e? – Po k ręc ił g ło wą. – M ała, p o win n aś b y ć n a p o k ład zie s a‐ mo l o t u d o Ten n es s ee. – Zad zwo n ił am d o Bren t o n a i p o wied ział am, że g d y b y m b y ła tak ą g wiazd ą, ja‐ k iej ch cą, to mu s iel ib y n a mn ie p o c zek ać. – Ale… – Nas h v ill e mo że zac zek ać. Twó j tata n ie. J es tem tu , p o n ieważ tu n al eż ę. – M in ę‐ ła g o wzro k iem i s p o jr zał a n a g ro n o mies zk ań c ó w Deep Hav en . – Raz em z n imi. – Ujęł a jeg o p o l ic zek w d ło ń . – Z to b ą. – Nie mó g łb y m b ard ziej s ię z to b ą zg o d zić – o d p o wied ział, g łas zc ząc ją p o d ło ‐ n i. – Przy wio z łaś g it ar ę. Sp let li p alc e. – Ch ciał am zaś p iewać ci p io s en k ę, k tó r ą n ap is ał am. A właś ciwie d o k o ń c zy łam. Nar es zc ie.
*** Po wiz y cie w k ap lic y i mo d lit wie No e ll e p o s zła n a o d d ział p o ł o żn ic zy , b y p rzy jr zeć s ię n o wo r o d k o m. M ał y m zawin iątk o m p ełn y m rad o ś ci. Pat rzy ła, jak mru g aj ą o czk am i, ro zc h y laj ą u s teczk a, żeb y ziewn ąć i u ło ż y ć s ię z p o wro t em d o s n u . Zap rag n ęł a mieć tak ie jed n o – alb o więc ej. Wy o b raż ał a s o b ie, jak trzy ma d zi‐ d ziu s ia, wd y ch a zap ach n iewin n o ś ci b ij ąc y z jeg o s k ó r y , p rzy s tawia je d o p iers i.
Wy o b raż ał a s o b ie, jak p o c iec h a ro ś n ie, jak p ad a s wo i m ciałk iem w jej w ram io ‐ n a, jak zar zu ca jej p u lch n e ręce n a s zy ję. Przy c is n ęł a d ło ń d o s zy b y . Boże, tego właśnie pragnęłam. Po d wó ch g o d zin ach s p ęd zo n y ch n a k o l an ach , n a mo d lit wie za Elieg o , za jej s y ‐ n ó w, za ich ży cie i p rzes zło ś ć, wy d awał o s ię n at u raln e, że Ws zech m o g ąc y mo że s ię o b j awić, tch n ąć w n ią p rawd ę. Dostałaś to. Ows zem. Do s tał a. Ale teg o n ie p am ięt ał a. Alb o … Zam k n ęł a o czy i d o s trzeg ła, jak co ś p rzem y k a, jak b y d zieck o b awił o s ię w ch o ‐ wan eg o i s k ry wał o s ię za zas ło n ą. Wid ział a to , ale zar az p o t em zn ik ło . Uś miech . Rączk ę, k tó r a s p o c zy wał a w jej d ło n i. Zap ach . Pu d ru i ś wież o wy k ąp an eg o ciałk a. Us ły s zał a ch ic h o t. Pis k liwy . Rad o s n y . Otwo r zy ła o czy . Gwar o d d ział u p o ł o żn ic zeg o ś wiad c zy ł o ty m, że n ic s ię n ie zmien ił o , ale czu ła s ię in a c zej. M n iej o s am o tn io n a. Kied y o p u s zc zał a o d d ział, p rzy d rzwiach d o s trzeg ła tab lic ę. Fo t o g raf ia p rzed s ta‐ wiał a małą rączk ę p rzed wcześ n ie u ro d zo n eg o d zieck a, o win ięt ą wo k ó ł p alc a jak ieg o ś d o r o s łeg o . Po n iż ej wid n iał y s ło wa, k tó r e ją p o r u s zy ły . Czyż zapomni niewiasta o swym niemowlęciu, czyż matka nie lituje się nad rodzonym dzieckiem? A choćby i one zapomniały, ja jednak nie zapomnę o tobie! Oto na obu dłoniach zapisałem ciebie. Wp at ry wał a s ię w zd jęc ie, p o wtar zał a s ło wa, p rag n ąc też ch wy cić za p al ec. Kels ey b y ła zap is an a w jej s erc u ; No e ll e wied ział a o ty m. Bó g też o ty m wie‐ d ział. No e ll e mu s i ty lk o M u zau fać, żeb y ją o d z y s k ać. Wy s zła z o d d ział u i u d ał a s ię w s tro n ę p o c zek aln i. Piel ęg n iark i d ały jej p ag er, p o za ty m miał a p rzy s o b ie tel ef o n , ale Ky le n ie zad zwo n ił. Przeb rał a s ię, zn al az łs zy k o s zu lk ę Elieg o w p ląt an in ie u b rań , k tó r e wrzu cił a d o wal izk i, zan im u ciek ła z d o mu . By ło ty le k rwi. Dlac zeg o p o p ro s tu w n ieg o n ie u wier zy ła, n ie zac zek ał a? Zam ias t teg o u ciek ła d o Du l u th , żeb y o d n al eźć tę częś ć s ieb ie, k tó r a ju ż d o n iej n ie p as o wał a. A mo że i p as o wał a, ale n ie tak s amo jak p rzed wy p ad k iem. Po ty m ca‐ ły m s p o t k an iu z Erik iem p o c zu ła, że wted y b y ła to fo rm a u cieczk i. A p o win n a b y ła iś ć p rzed s ieb ie. Nie p o win n a u k ry wać s wo j ej ch ęc i p o wro t u n a s tu d ia. Nie p o win n a b y ła p o z wo ‐ lić Eliem u ch o wać s ię w ch atc e n a jez io r ze an i w g ar aż u . A p rzy n ajmn iej p o win n a b y ła iś ć tam z n im. Zam ias t zam y k ać s ię w s o b ie. W s am o tn o ś ci. J ak miel i zam iar p rzeż y ć żał o b ę n a włas n ą ręk ę, s k o r o p o win n i d źwig ać ją ws p ó ln ie? Nic d ziwn eg o , że b y li s łab i, a ich małż eń s two k ru ch e. Po ł o wa win y s p o c zy wał a n a n iej. To o n a p ierws za n ad wer ęż y ła ich związ ek . J u ż n ig d y więc ej. M iał a zam iar p o więk s zy ć o b r az z d ło ń m i, k tó r y n am al o wał a, i p o wies ić g o w s al o n ie. Pięc iu Hu e s to n ó w, jed en ju ż w d o mu . Op at u lił a s ię k o s zu lk ą Elieg o , k tó r a p ach n iał a p iżm em, i ru s zy ła k o r y tar zem w
s tro n ę p o c zek aln i. Do b ieg ła ją mu z y k a, p o d n ió s ł s ię s ło d k i g ło s . „Są w ży ciu tak ie mar zen ia, Któ r e s ię n ie s p ełn iaj ą… ”. Gło s b rzmiał zn aj o m o . To n ie Kels ey , a mo że… Przez g ło wę p rzem k n ęł o jej in n e ws p o m n ien ie. By ło wy r aźn iejs ze, b ard ziej ś wież e, jak b y s p rzed ch wil i. Ko r y tarz zam ig o t ał i o czam i wy o b raźn i zo b ac zy ła mło d ą k o b iet ę, s ied ząc ą n a p laż y z g it ar ą n a k o l an ie. „Sp ad aj ąc a g wiazd a is k rzy s ię n a n ieb ie. Wres zc ie s p ełn ia s ię ży czen ie… Dla cieb ie”. Fale jez io r a p ieś cił y b rzeg , taf la lś n ił a. W ś wiet le s ło ń c a wo d a wy d awał a s ię in ‐ ten s y wn ie n ieb ies k a, a wło s y d ziewc zy n y mien ił y s ię zło t em. „Niech n o c cię n ie zaś lep ia. Po r zu ć to ws zy s tk o g d zieś … On jes t tu taj d la cieb ie”. Po d n io s ła wzro k , a wid o k jej n ieb ies k o z iel o n y ch o czu s p rawił, że No e ll e s trac i‐ ła o d d ech . „Ran o wzejd zie g wiazd a, Uwierz, że tak b ęd zie… ”, M iał a o ch o t ę wy c iąg n ąć d ło ń , d o t k n ąć jej, p o r wać ją w ram io n a, p rzy t u lić. Dziewc zy n a s p o jr zał a n a n ią i u ś miech n ęł a s ię. „Bo ja b ęd ę tu czek ać… Na cieb ie”. Po z wo l ił a o s tatn im n u to m wy b rzmieć. Wp at ry wał a s ię w No e ll e, k iwaj ąc g ło wą, d o p ó k i mel o d ia n ie u cic h ła. Kelsey, nie odchodź… No e ll e s tał a w k o r y tar zu , łzy s p ły wał y jej p o p o l iczk ach . – M amo ? Przy s zed ł Ky le. Dro g i Ky le. Kied y p o j awił s ię w s zp it al u , triu mf o wał, ch o ć wy ‐ g ląd ał n a zmęc zo n eg o .
– Przy p o m n iał aś s o b ie co ś ? Stał a tam i wd y ch ał a zap ach ro zt ac zaj ąc y s ię wo k ó ł. Bawełn a z n u tk ą lil ii. Zu p eł‐ n ie jak k o c Kels ey . A mo że… – Tak . M y ś lę, że tak . – Wied ział em, że ci s ię u d a. – Po d s zed ł d o n iej. – M amo , ch cę, żeb y ś p o z n ał a mo ją p rzy j ac ió łk ę, Emmę. Ky le trzy mał za ręk ę ś liczn ą, fil ig ran o wą d ziewc zy n ę o b ły s zc ząc y ch o czach i b rąz o wy ch wło s ach o p ad aj ąc y ch n a ram io n a s p o d n ieb ies k ieg o b er et u – No e ll e jej n ie zn ał a. Ale ch ciał a ją p o z n ać. Kied y ty lk o Emma wy c iąg n ęł a d ło ń i u ś miech n ęł a s ię, No e ll e p o c zu ła ciep ło – p o k ó j, zaż y ło ś ć, rad o ś ć. – Emma Nels o n . J a… p rzy j aźn ił am s ię z Kels ey . No e ll e s p o jr zał a n a s p lec io n e d ło n ie Ky le’a i Emmy . – A ter az z mo im s y n em. Ky le u ś miech n ął s ię d o n iej s zer o k o . Po t em d o Emmy . W jeg o u ś miec h u , w s p o j‐ rzen iu , k tó r y m o b d ar zał tę d ziewc zy n ę, b y ło co ś , co wy d awał o s ię tak ie… s łu s zn e. – Właś n ie p rzy s zła p iel ęg n iark a, p o wied ział a, że tata jes t ju ż p o o p er ac ji. Lek arz zar az b ęd zie. Och, dzięki Ci, Panie. Ky le s k ier o wał wzro k p o n ad n ią, więc o d wró c ił a s ię. – Ro b ert M itc h ell, lek arz p ro wad ząc y – p rzed s tawił s ię s iwo wło s y mężc zy zn a. M iał n a s o b ie n ieb ies k i k it el i czep ek . – Eli jes t u p art y i ch o c iaż jeg o s erc e p ró b o wa‐ ło s ię p o d d ać, o n walc zy ł. Wy p u ś cil iś my g o ju ż wcześ n iej, ale mu s iel iś my zab rać g o z p o wro t em. Przez jak iś czas p ro wad zil iś my o b s erwac ję, a ter az s ię o b u d ził. Py ta o s wo j ą żo n ę. – To ja – o d p arł a No e ll e, p at rząc n a Ky le’a. Un ió s ł wo ln ą ręk ę i złap ał Kirb y ’eg o . – Wró c ę n ajs zy b c iej, jak s ię d a. – Sp o jr zał a im w o czy i ś cis n ęł a ich d ło n ie. – Raz em, ch ło p c y . Przejd ziem y p rzez to raz em. Ud ał a s ię k o r y tar zem za d o k t o r em M itc h ell em. Wes zli d o s ali p ełn ej łó ż ek o d ‐ d ziel o n y ch ró ż o wo -n ieb ies k im i zas ło n am i. Eli leż ał w łó żk u z lek k o u n ies io n y m o p arc iem. Z jeg o k latk i p iers io wej i rąk wy s tawał y p rzewo d y , n a u s tach miał mas k ę tlen o wą. Zau waż y ł No e ll e i u ś miech n ął s ię. Ten u ś miech ją ro zb ro i ł. Pat rzy ł n a n ią tak , jak Ky le właś n ie s p o jr zał n a Emmę. J ak b y to o n a d awał a mu p o wó d d o ży cia. I to też wy d ał o jej s ię zn aj o m e. Po d es zła d o n ieg o , wzięł a g o za ręk ę. – M u s im y p rzes tać s p o t y k ać s ię w s zp it al ach . Zd jął mas k ę tlen o wą. M iał zmęc zo n e, ale fig larn e s p o jr zen ie. – Kim jes teś ? – J es teś p rzeu ro c zy . M in a mu zrzed ła. – Ws zy s tk o w p o r ząd k u ? – Żart u jes z s o b ie? Dał eś s ię d la mn ie p o s trzel ić, Eli. Urat o wał eś mn ie.
– Oczy wiś cie, że tak . J es tem two i m męż em. O, tak , b y ł jej męż em. Nie p o t rzeb o wał a jes zc ze wy z n an ia mił o ś ci, ale… – Ko c h am cię, No e ll e. Zaws ze cię k o c h ał em, ale… Wiem, że n awal ił em. J eś li mi n a to p o z wo l is z, p o s tar am s ię p o m ó c ci p rzy p o m n ieć s o b ie n as ze ży cie. Od n al eźć p o ‐ wo d y , d la k tó r y ch b y ło u d an e, i n ap rawić b łęd y . Wy jd ź za mn ie d ru g i raz i p o z wó l mi b y ć męż em, n a k tó r eg o zas łu g u jes z. – Nie wiem. – Ah a. – J eg o to n wy r aż ał zas k o c zen ie, mo że n awet ro zc zar o wan ie. No e ll e p o c h y lił a s ię n ad n im. – J es tem ju ż żo n ą fac et a, za k tó r y m s zal ej ę. J es t d la mn ie tro c h ę za s tar y , ale my ś lę, że to d o k ład n ie tak i mężc zy zn a, jak ieg o zaws ze ch ciał am p o ś lu b ić. Więc s am ro z u m ies z, jes tem zaj ęt a. Do t k n ął jej twar zy . Przy c is n ął o twart ą d ło ń d o jej p o l iczk a. – Przep ras zam, że n ie p o wied ział am ci o in s ty tu cie s ztu k i. – Przep ras zam, że mu s iał aś to p rzed e mn ą u k ry wać. – M y ś lę, że u k ry wal iś my p rzed s o b ą wiel e taj emn ic. Wziął o d d ech . – Na p rzy k ład s ieb ie s am y ch – p o wied ział a, p at rząc mu w o czy . – Wy b ac zam ci za Lee. – Dzięk u ję. – J eś li wy b ac zy s z mi za… Erik a. Un ió s ł b rew. – To n ic z ty ch rzec zy . Po p ro s tu … có ż, my ś lę, że żad en in n y mężc zy zn a n ie p o ‐ win ien wied zieć więc ej o mo im ży ciu i mar zen iach n iż włas n y mąż. Po k iwał g ło wą. – Twó j mąż zac zn ie s ię w n ie ws łu ch iwać. No e ll e, jeś li ch ces z iś ć d o co ll eg e’u , to wied z, że cię ws p ier am. M o ż em y s p rzed ać d o m, p rzen ieś ć s ię d o Du l u th . Zn ajd ę s o b ie jak ieś zaj ęc ie. – M y ś lał am, że mó g łb y ś n au czy ć mn ie ło wić ry b y . – Nie lu b is z węd k ars twa. – Ser io ? Nie p rzy p o m in am s o b ie. – Pu ś cił a d o n ieg o o k o . – Nie p am ięt am też, jak s ię s trzy że wło s y , ale p rzec ież n ie wy s złam za h ip is a. J ak ty lk o wró c im y d o d o mu , to u p o r am y s ię z two i mi lo czk am i. – Tro c h ę mn ie p rzer aż as z – p o wied ział i p rzy c is n ął jej d ło ń d o s wo j ej p iers i. J eg o u ś miech zb lad ł. – M y ś lis z, że k ied y ś n ap rawd ę s o b ie mn ie p rzy p o m n is z? Nas zą ro d zin ę? Kels ey ? – Wiem, że tak . Ch y b a ju ż s o b ie p rzy p o m n iał am. Ale wies z co , Eli? Nig d y cię n ie zap o m n iał am. – Po c h y lił a s ię tu ż n ad n im, jej u s ta p rawie d o t y k ał y jeg o twar zy . Po ‐ cał o wał a g o w jeg o u lu b io n e miejs ce, w zmars zczk ę p o d p rawy m o k iem. – W g łęb i d u s zy zaws ze p am ięt ał am… i zaws ze k o c h ał am… cień two j eg o u ś miec h u .
Podziękowania
Pis ząc tę k s iążk ę, k o l ejn y raz d o ś wiad c zy łam n iez awo d n ej Bo ż ej mił o ś ci. J es tem b ard zo wd zięczn a ws zy s tk im o s o b o m, k tó r e to war zy s zy ły mi w tej p o d ró ż y . Oto o n e: Sar ah M ay Warr en , mo ja p ięk n a có rk a, k tó r a u ży czy ła s wo j ej n ies am o wit ej p o ‐ ezji i tek s tó w p io s en ek jak o p o d s tawy d o twó rc zo ś ci Kels ey . Twó j tal en t s p rawia, że p łac zę ze s zczęś cia. Nie mo g ę s ię d o c zek ać, żeb y zo b ac zy ć, co Bó g u czy n i Two j em u p o s łu s zn em u s erc u . An d rew Warr en , mó j u k o c h an y mąż, k tó r y jes t Elim i k imś więc ej. Dzięk u ję za p o m o c w o d n al ez ien iu „męs k ieg o p u n k t u wid zen ia” w tej h is to r ii. Pet er i No ah Warr en o wie, mo je g wiazd y k o s zy k ó wk i, k tó r zy p o m o g li mi ro zwi‐ n ąć w s o b ie s zac u n ek d o tej g ry (Pet er, w k o s zy k ó wc e n ie wo ln o atak o wać p rzec iwn i‐ k a!). Dav id Warr en , k tó r y p o z wal a mi g lęd zić o fab u l e i zaws ze zad aj e właś ciwe p y ta‐ n ia. Kied y ś zo s tan ies z fan t as ty czn y m ed y to r em. Rac h el Hau ck , mo ja to war zy s zk a w p is an iu . Przes tań s ię ze mn ą k łó c ić! (Alb o ra‐ czej: d zięk i za p o p y ch an ie mn ie d o p rzo d u i s p rawian ie, że s taj ę s ię lep s zą p is ark ą!). Dick Do rr, k tó r y wy s łu ch iwał tej zwar io wan ej fab u ł y ze s p o jr zen iem g lin y w s ty lu „Nie jes tem p ewien , czy b y m to k u p ił” i p o m ó g ł mi p o s k ład ać ją w cał o ś ć. Zn ać cieb ie – to d ar. Dzięk u ję ci za cierp liwo ś ć, o p o wieś ci i fac h o we ws p arc ie. Kat h y J o h n s o n (z ro d zin ą), k tó r a zap ro s ił a mn ie d o s wo j eg o ży cia i n au czy ła n iec o o p o l o wan iu n a jel en ie, węd k ars twie p o d l o d o wy m, jeżd żen iu p łu g iem ś n ież‐ n y m o raz ży ciu n a wy b rzeż u p ó łn o cn y m. J es teś p rawd ziwą k o b iet ą p ó łn o c y , cies zę s ię, że mo g ę n az y wać cię s wo j ą p rzy j ac ió łk ą.
M ar y b eth Farl ey , k u mp el a o d k o s zy k ó wk i. Ach , czy n ie miał y ś my p rzy p ad k iem o b ejr zeć mec zu ? Dzięk i za p o m o c w mo i ch „b ad an iach ”! J im M ill er, Ly n n Sh u lt e i M arg ar q u et Fo rt u n at o , p rzy j ac iel e z SA. Dzięk i za ws p arc ie i was ze p rzy j az n e twar ze, d o k tó r y ch co d zien n ie wrac am. (J im – twó j d o w‐ cip p rzed o s tał s ię d o k s iążk i!) Stev e Lau b e – „Od d y ch aj, p o p ro s tu o d d y ch aj, Su s ie” (jak zwy k ł o d b ier ać tel e‐ fo n y o d e mn ie). Dzięk i za twó j s p o k ó j. Kar en Wats o n , za two j e n iez ac h wian e ws p arc ie. J es tem za b ard zo jak s zczen iak , k tó r y czek a n a p o k lep an ie g o p o łeb k u . Dzięk u ję, że p o k o c h ał aś tę h is to r ię. Sar ah M as o n , za to , że p o raz k o l ejn y p rzem ien ił aś mo je s ło wa i fab u ł ę w co ś , co d a s ię czy tać. Twó j tal en t jes t mo im b ło g o s ławień s twem! M o i d ro d zy czy teln ic y , za was ze miłe lis ty , za ś wiad ect wa teg o , jak Bó g p rzem ó ‐ wił d o was p o p rzez mo je k s iążk i, o raz za ws p arc ie w d ąż en iu d o p rawd y . Dzięk u ję za to , że czy tac ie.
Nota od autorki
Czy k ied y k o lwiek ws p o m in ał aś min io n e ch wil e s wo j eg o ży cia i zas tan awiał aś s ię, co s ię właś ciwie s tało ? Gd zie jes t ta k o b iet a, k tó r a ch ciał a p rac o wać w d u ż ej ag en c ji rek lam o wej? Gd zie ta b ieg aczk a, en t u zjas tk a zaj ęć n a ś wież y m p o wiet rzu , d ziew‐ czy n a, k tó r a ch ciał a p ro wad zić g o s p o d ars two (n ajwy raźn iej miał am s p rzeczn e p la‐ n y !)? Ah a, zar az. Wy s zła za teg o u ro c zeg o fac et a, k tó r y p o d er wał ją n a mo t o r i zab rał n a mis ję d o Ro s ji. Po t em u ro d ził a czwó rk ę d ziec i. A p o t em zac zęł a p is ać k s iążk i (i s p ęd zał a więc ej czas u w g ab in ec ie n iż n a d wo r ze!). Nie n ar zek am – k o c h am s wo j e ży cie. Ale, k ied y tak ws p o m in am, jes zc ze d wad zieś cia d wa lata temu n ie wy o b raż a‐ łam s o b ie s ieb ie w ty m miejs cu , w k tó r y m jes tem d ziś . A co , jeś li d ał o b y s ię zres et o wać ży cie? Ro b ił ab y ś to s amo , co ro b ił aś d o t ąd ? Któ r e mo m en t y b y ś zat rzy mał a… a k tó r y ch s ię p o z b y ła? Te właś n ie p y tan ia p rześ la‐ d o wał y mn ie, k ied y zac zęł am p is ać Cień twojego uśmiechu. Przec zy tał am art y k u ł o męż‐ czy źn ie, k tó r y u p ad ł i s trac ił p am ięć o d wu d zies tu p ięc iu lat ach s wo j eg o ży cia. Hi‐ s to r ia ta s k ło n ił a mn ie d o zas tan o wien ia n ad ty m, co b y b y ło , g d y b y d ało s ię zac ząć o d p o c zątk u . M o ja có rk a b y ła wted y w o s tatn iej k las ie lic eu m. Ob s erwo wan ie jej p rzy g o t o wań d o s am o d zieln eg o ży cia, jak k o lwiek ek s c y tu jąc e, p o wo d o wał o , że czu łam w s erc u żal. Będ ę za n ią tęs k n ić. Po z wo l ił am, ab y wy o b raźn ia p o n io s ła mn ie k u czarn y m s cen ar iu s zo m. Zas tan awiał am s ię, jak s o b ie p o r ad zę, jeś li co ś jej s ię s ta‐ n ie. Zn am k o b iet y , k tó r e s trac ił y s wo j e d ziec i – ich zran ien ia s ą g łęb o k ie i trwał e. J a s ama p o r o n ił am czter y razy . Ten mro k p o wo d o wan y s mu tk iem k az ał mi s ię zas tan o ‐ wić – czy b y ło b y lep iej zac ząć o d n o wa, czy mo że rad o ś ć ws p o m n ień b y łab y wart a cierp ien ia?
M o że n as z s mu t ek n ie p ły n ie ze s trat y d zieck a, ale z in n ej s trat y – z żalu , z b łę‐ d u … z teg o ws zy s tk ieg o , co p o r an ił o n as tak mo cn o , że p rag n iem y o ty m zap o m n ieć. Ale n ie p o t raf im y . I co wted y ? To p y tan ie p o p ro wad ził o mn ie d o Ps alm u 1 3 : „J ak ż e d łu g o mam zn o s ić u trap ie‐ n ia mej d u s zy i co d zien n ą u d ręk ę s erc a? (… ) J a ws zak ż e u fam Two j ej łas k awo ś ci, n iech s erc e mo je rad u j e s ię z Twej p o m o c y . Będ ę ś p iewał n a cześ ć J ah we, k tó r y mn ie d o b rem o b d ar zy ł”. Co to zn ac zy , że Bó g o b d ar zy ł n as d o b rem – zwłas zc za g d y n as ze ran y s ą wciąż o twart e? M y ś lę, że o d p o wied ź tk wi w ty m s am y m frag m en c ie: mamy n ad ziej ę, p o n ie‐ waż Bó g jes t łas k awy i wy b awił n as o d ś mierc i. J ed n y m z mo i ch u lu b io n y ch wers et ó w jes t Lis t d o Rzy mian 1 5 ,1 3 : „A Bó g , źró ‐ d ło n ad ziei, n iech was n ap ełn i ws zelk ą rad o ś cią i p o k o j em d zięk i wy z n awan iu wiar y , ab y ro s ła was za n ad ziej a d zięk i mo cy Du c h a Święt eg o ”. Nas zy m zad an iem jes t u fać. Zad an iem Bo g a jes t p rzep ełn iać n as rad o ś cią. Tru d n o to s o b ie wy o b raz ić, k ied y jes teś my p o g rąż en i w ciemn o ś ci. Wiem – b o teg o d o ś wiad c zy łam. J eś li czy tał aś k tó r ąk o lwiek z mo i ch k s iąż ek , w n o t ach o d au ‐ to rk i zn ajd zies z frag m en t y mo j eg o ś wiad ect wa. Ale n awet w tej ciemn o ś ci jes t n a‐ d ziej a, k tó r a b ier ze s ię z teg o , co o d k ry ła No e ll e: „M o że k lu c zem d o u ło ż en ia s o b ie ży cia jes t zwy k ła wd zięczn o ś ć za n ie”. Wd zięczn o ś ć za ws zy s tk o , co mamy , wd zięcz‐ n o ś ć za ws zy s tk o , co mieć b ęd ziem y , wd zięczn o ś ć za n iewy c zerp an ą Bo żą mił o ś ć – o to fu n d am en t y n ad ziei. W Ps alm ie 1 6 jes t n ap is an e: „Pan ie, Ty ś mo im s zczęś ciem”. M am n ad ziej ę, że n ig d y o ty m n ie zap o m n ę. To p rzes łan ie zab io r ę ze s o b ą w p rzy s zło ś ć. M am Bo g a. A więc jes tem s zczęś liwa. M am n ad ziej ę, że d zięk i h is to r ii No e ll e i Elieg o p o c zu łaś s ię u mo cn io n a s iłą mi‐ ło ś ci. Nawet d la „wy s łu żo n y ch ” małż eń s tw is tn iej ą n o we p o c zątk i. Dzięk i n iewy c zer‐ p an ej Bo ż ej mił o ś ci zaws ze is tn iej e n ad ziej a. Ku J eg o ch wal e, Su s an M ay Warr en
Ko r ek t a: Alek s an d ra Po wals k a-M u g aj
Pro j ek t o k ład k i: Blan k a To m as zews k a Zd jęc ia: d rea ms tim e
Sk ład i łam an ie: Stan is ław Tu ch o łk a / p an b o o k .p l
Orig in all y p u b lis h ed in th e U.S.A. u n d er th e tit le: Deep Haven #5: Shadow of Your Smile au ‐ to rs twa Su s an M ay Warr en Co p y rig h t © b y Su s an M ay Warr en © fo r th e Po l is h ed it io n b y Święt y Wo jc iech Do m M ed ialn y s p . z o .o ., Po z n ań 2 0 1 5 with p erm is s io n o f Ty n d al e Ho u s e Pu b lis h ers , In c. All rig h ts res er v ed .
ISBN 9 7 8 -8 3 -7 5 1 6 -9 5 3 -9
Wy d awc a: Święt y Wo jc iech Do m M ed ialn y s p . z o .o . Wy d awn ict wo u l. Ch art o wo 5 , 6 1 -2 4 5 Po z n ań tel. 6 1 6 5 9 3 7 1 3 wy d awn ict wo @s wiet y wo jc iech .p l
Zam ó wien ia: Dział Sp rzed aż y i Lo g is ty k i u l. Ch art o wo 5 , 6 1 -2 4 5 Po z n ań tel. 6 1 6 5 9 3 7 5 7 (-5 8 , -5 9 ), fak s 6 1 6 5 9 3 7 5 1 s p rzed az@s wiet y wo jc iech .p l • s k lep @mo j ek s iazk i.p l www.s wiet y wo jc iech .p l • www.mo j ek s iazk i.p l
Ko n wers ja d o e-wy d an ia: Wy d awn ict wo Święt y Wo jc iech