Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym Spis treści Karta redakcyjna Motto Prolog Wtorek, 18 czerwca, wiele lat później Środa, 10 lipca, 20.3...
9 downloads
23 Views
2MB Size
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
Spis treści Karta redakcyjna
Motto Prolog Wtorek, 18 czerwca, wiele lat później Środa, 10 lipca, 20.30 Środa, 22.15 Czwartek, 12.35 Czwartek, 15.25 Czwartek, 16.58 Czwartek, 19.20 Czwartek, 20.05 Czwartek, 22.25 Czwartek, 21.50 Piątek, 7.25 Piątek 9.15 Piątek, 10.10 Piątek, 10.25 Piątek, 13.35 Piątek, 14.15 Piątek, 14.45 Piątek, 16.40 Piątek, 18.45 Piątek, 20.10 Piątek, 20.40 Piątek, 20.45 Piątek, 21.50 Piątek, 22.40 Piątek, 23.25 Sobota, 0.55 Sobota, 7.55 Sobota, 10.50
Sobota, 11.00 Sobota, 14.10 Sobota, 16.50 Sobota, 19.30 Sobota, 19.15 Sobota, 22.50 Niedziela, 2.45 Niedziela, 7.30 Niedziela, 12.45 Niedziela, 14.10 Niedziela, 15.15 Niedziela, 18.30 Niedziela, 19.45 Niedziela 22.45 Poniedziałek, 7.30 Poniedziałek, 9.00 Poniedziałek, 10.15 Poniedziałek, 12.05 Poniedziałek, 12.55 Poniedziałek, 13.45 Poniedziałek, 15.55 Poniedziałek, 15.45 Poniedziałek, 16.45 Poniedziałek, 18.35 Poniedziałek, 19.15 Poniedziałek, 20.50 Poniedziałek, 22.30 Poniedziałek, 22.20 Wtorek, 5.07 Wtorek, 8.50 Wtorek, 10.40 Wtorek, 10.15 Wtorek, 11.35 Wtorek, 12.10
Wtorek, 13.30 Wtorek, 13.50 Wtorek, 15.00 Wtorek, 17.20 Wtorek, 19.00 Wtorek, 18.45 Wtorek, 22.15 Wtorek, 21.00 Środa, 0.01 Środa, 0.11 Środa, 2.12 Środa, 8.30 Środa, 10.22 Środa, 12.35 Epilog
Tytuł oryginału: KALT ES BLUT
Wydawca: GRAŻYNA SMOSNA Redaktor prowadzący: T OMASZ JENDRYCZKO Redakcja: JACEK RING Korekta: EWA GRABOWSKA, DOROTA WOJCIECHOWSKA Skład: PIOT R T RZEBIECKI
Copyright © 2007 by Knaur Taschenbuch Copyright © for the Polish translation by Świat Książki Sp. z o.o., Warszawa 2014
ISBN 978-83-8031-025-4
Świat Książki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Księgarnia internetowa: Fabryka.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Nieodwzajemniona miłość często prowadzi do nienawiści – a co przychodzi potem?
Prolog Mijające dni przyniosły chłód i deszcze, a przez grubą warstwę ciemnych chmur nie przebijały się nawet pojedyncze promienie słońca. Meteorolodzy zapowiadali mróz i obfite opady śniegu. Jeśli mieli rację, nadchodziła biała zima. Spojrzał na zegarek, było dziesięć po trzeciej nad ranem. Wcześniej schował pakunek w bagażniku i przyjechał do parku nad Baggersee. Miał pewność, że nikt go nie obserwuje, bo nie dość, że było ciemno, zimno i wietrznie, to na dodatek ulice zrobiły się śliskie, a z nieba padały ciężkie płatki śniegu. W żadnym oknie nie paliło się światło; cała miejscowość pogrążyła się we śnie. W tych okolicach nawet latarnie gasły już o północy. Przede wszystkim zimą, kiedy noce ciągnęły się w nieskończoność, od ósmej wieczorem na ulicach i chodnikach zamierał wszelki ruch i tylko z rzadka można było spotkać kogoś z psem. Tutaj ludzie po prostu woleli schować się za grubymi murami szeregowców, willi i rezydencji. Bardzo mu to odpowiadało. Dookoła panowała cisza. Nie słyszał nawet startujących samolotów. Mroczny spokój rozlał się nad okolicą, poruszaną jedynie wschodnim, lodowatym wiatrem. Zgasił silnik, z siedzenia pasażera podniósł noktowizor i jeszcze raz sprawdził, czy jest sam. Był. Odetchnął ciężko. Ostatnie godziny kosztowały go wiele wysiłku, a nerwy miał napięte do granic wytrzymałości. Uniósł wizjer, bo każdy promień światła raził go, jakby patrzył wprost na słońce. Otworzył drzwi i rozejrzał się. Potem podszedł do bagażnika, wyjął pakunek starannie owinięty w prześcieradło i przerzucił go sobie przez ramię. Opuścił wizjer z powrotem na oczy, jeszcze raz rozejrzał się po okolicy i zatrzymał wzrok na niewielkim pontonie przy brzegu. Gumowa łódeczka sama się wypełniała powietrzem; kiedy skończy, zwinie ją i zabierze ze sobą. Na jeziorze obowiązywał zakaz pływania, lecz nikt nie przypuszczał, że przy tej pogodzie i o tej porze jakiś szaleniec postanowi odbić od brzegu, na dodatek w chybotliwym pontonie. Ostrożnie umieścił w nim swój pakunek, a potem jeszcze trzy razy wracał do samochodu, za każdym razem niosąc piętnastokilogramowe stalowe obciążniki. Ostatnim razem przytaszczył jeszcze pięciometrowy łańcuch. Mimo noktowizora musiał uważać, żeby się nie potknąć; na szczęście znał okolicę jak własną kieszeń. Łódka zakołysała się niebezpiecznie, kiedy obwiązywał pakunek. Na koniec do łańcucha przyczepił obciążniki, a przez ostatnie ogniwa przesunął dużą kłódkę. Choć miał rękawiczki, było mu zimno w dłonie, a mróz szczypał w twarz. Wiedział, że tutaj nikt szukać nie będzie – znał miejsce w jeziorze, gdzie głębokość sięgała trzydziestu metrów. Sam je znalazł. Nawet latem woda była
tak mętna, że widoczność w niej sięgała dwudziestu, może trzydziestu centymetrów. Kiedy skończył, sięgnął po zimne wiosła i wypłynął na środek. Tam się zatrzymał, ostatni raz spojrzał na pakunek na dnie, uklęknął, przechylił się na lewą stronę, chwytając jednocześnie za łańcuch i krzywiąc się z wysiłku, przesunął balast nad burtą. Kiedy pakunek wpadł do wody, odezwało się kilka kaczek, lecz po chwili znów zapanowała cisza. Ponton się niebezpiecznie zakołysał. Słyszał, jak na powierzchni pękają bąbelki powietrza, i miał wrażenie, że do jego uszu dotarło też głuche uderzenie, kiedy po kilku sekundach ciężarki opadły na dno. Nie, myślał. Tutaj nikt przecież nie będzie szukał; jezioro już jakiś czas wcześniej zamknięto dla pływaków. Wystarczyło co prawda kilka ciepłych dni, żeby na brzegach i wokół stanowisk z grillami pojawiali się plażowicze, lecz nieliczni lekceważyli znaki zakazujące kąpieli, a to głównie dlatego, że zapisano na nich ostrzeżenie o nieprzewidywalnym, bardzo silnym prądzie zstępującym w jeziorze. Wiadomo było, że w przeszłości porywał i topił nawet dobrych pływaków, gdyż pojawiał się w nieoczekiwanych miejscach. Odczekał jeszcze dwie minuty, po czym wrócił na brzeg. Wypuścił powietrze z łodzi, zwinął ją i zaniósł wraz z wiosłami do samochodu. Wciąż jeszcze był sam na sam z mrokiem. Wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu, obejrzał się po raz ostatni, zdjął noktowizor i usiadł za kierownicą. Odetchnął głęboko kilka razy, uruchomił silnik i ruszył. Udało mu się i nikt nigdy nie wpadnie na jego trop. To w końcu była tylko dziewczynka; ktoś zgłosi jej zaginięcie, potem rozpoczną się poszukiwania i równie szybko się skończą. Nie odczuwał współczucia ani dla niej, ani dla jej rodziców, dla których te święta będą najsmutniejsze ze wszystkich. Zresztą dlaczego miałyby obchodzić go święta innych? Dlaczego miałby się interesować uczuciami rodziców, których nigdy nie widział, a przy tym słyszał, że i bez tego wszystkiego mieli się lada dzień rozejść? Poza tym dziewczyna sama sobie zgotowała ten los. Nie wiedział dlaczego, ale czuł ulgę i szczęście. Jeśli potwierdziłyby się zapowiedzi meteorologów, mróz skułby lodem wody jeziora, po raz pierwszy od dekady. Nie, nie męczyło go współczucie i przysiągł sobie nigdy już nie roztrząsać i nie żałować tego, co zrobił. Spoczywaj w pokoju, myślał, wracając do domu. Spoczywaj w pokoju, mój aniołku. Skończył już przygotowania do świąt, kupił wszystkie prezenty, a choinkę chciał przystroić następnego dnia wieczorem, jak nakazywała tradycja z rodzinnego domu – tradycja, którą chciał przekazać dalej. Merry Christmas.
Wtorek, 18 czerwca, wiele lat później Był paskudnie upalny dzień, a słupki termometrów wskazywały mordercze trzydzieści siedem stopni Celsjusza. Krótko po dziewiętnastej do niemal pustego o tej porze lokalu weszła młoda kobieta w towarzystwie nastolatki. Przy jednym z bocznych stolików siedziała parka tak zajęta sobą, że nawet nie zwróciła uwagi na nowych gości. W środku panował chłód, stanowiąc przyjemny kontrast dla gorąca na zewnątrz. W powietrzu unosił się zapach włoskiej kuchni, południowych przypraw i wina, a z ukrytych głośników sączyła się cicha muzyka. Kobieta i dziewczyna wybrały stolik pod oknem i usiadły na rustykalnych krzesłach. Miały dobry widok na parking przed wejściem i część stadniny ze stajniami. Wszystko tonęło w oślepiająco jasnym słońcu, a o tej porze roku trzeba było poczekać jeszcze przynajmniej dwie i pół godziny, by pasmo gór Taunus skryło okolicę w cieniu. Pot stopniowo parował ze skóry dziewczyny, aż jedynie na czole pozostało kilka pojedynczych kropli. – Czego się napijesz? – zapytała kobieta przyjemnym, miękkim głosem. Ubrana była w wysokie nad kolana skórzane buty do jazdy konnej, bryczesy w kolorze khaki i białą bluzkę z krótkim rękawem. Miała wyrazistą twarz, lekko wystające kości policzkowe, mały, prosty nos i delikatnie pomalowane, pełne usta. Bardzo dbała o skórę i poruszała się z wrodzoną elegancją. Ciepłymi, brązowymi oczyma spojrzała na nastolatkę. – A może wolałabyś coś zjeść? Podają tutaj wspaniałą lazanię. Dziewczyna potrząsnęła głową. Miała krótkie, rudoblond włosy, zielone oczy i miękkie, pełne usta o lekko opadających kącikach. Mimo młodego wieku, jej figura była bardzo kobieca, a dżinsy i krótka niebieska bluzka tylko to podkreślały. Sprawiała przy tym wrażenie lekko wystraszonej. – Poproszę tylko sok pomarańczowy. Odchyliła się na oparcie, splotła dłonie na brzuchu i spuściła wzrok. Wydawało się, że jest skrępowana tą sytuacją. – Naprawdę nie masz ochoty na lazanię? Ja stawiam. – Kobieta powtórzyła zaproszenie i zaśmiała się ciepło, choć na tyle cicho, by tylko jej towarzyszka to słyszała. – Nie, dziękuję. Nie jestem głodna. Kobieta gestem przywołała kelnera i podyktowała mu zamówienie. Poprosiła o sok pomarańczowy dla dziewczyny, a dla siebie lampkę czerwonego wina. Chwilę później młody, wysoki mężczyzna w białej koszuli, ciemnych spodniach i kamizelce przyniósł napoje. – Za twoje zdrowie i twoją przyszłość – powiedziała, unosząc kieliszek.
Nastolatka uśmiechnęła się z zakłopotaniem, upiła łyk soku i znieruchomiała ze szklanką w ręku. – Miriam, jesteś strasznie spięta. Co się dzieje? – Nic, nic takiego. Odstawiła kieliszek, z kieszeni wyjęła paczkę papierosów. Zapaliła, zaciągnęła się głęboko i oparła łokciami na stole. – Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. Jeździsz u nas regularnie już od dwóch miesięcy i... no cóż, nie wiem, jak to powiedzieć, ale myślę, że nadszedł czas, żeby porozmawiać o twojej przyszłości. Zaciągnęła się papierosem, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. – Zauważyłam, że jazda konna sprawia ci wiele przyjemności. Czy chciałabyś zostać członkiem naszej grupy? Nastolatka potaknęła i jednocześnie skrzywiła usta. Każdy jej ruch, każde spojrzenie wyrażało niepewność. Kobieta zdusiła niedopalonego papierosa, nachyliła się jeszcze niżej nad stolikiem i powiedziała: – Wiesz, że masz wielki talent? Nie, nie możesz tego wiedzieć. Ale ja to w tobie wyczuwam. Sposób, w jaki obchodzisz się z końmi, to jak się z nimi komunikujesz... Powiem inaczej: masz wspaniałe podejście do zwierząt. I możesz mi wierzyć, one to czują. – Zamilkła na chwilę i upiła łyk wina, po czym szybko odstawiła kieliszek. – Kochasz konie, prawda? Oczywiście, idiotyczne pytanie z mojej strony. A konie kochają ciebie. Daj mi dłoń, coś ci pokażę. Dziewczyna zawahała się, ale w końcu wyciągnęła rękę. – Masz piękne palce... takie delikatne i smukłe... pewnie się zastanawiasz, po co ci to wszystko mówię, więc nie będę owijała w bawełnę. – Wciąż trzymała ciepłą dłoń dziewczyny i głaskała ją delikatnie. – Konie to bardzo silne zwierzęta. Czasem wystarczy jedno kopnięcie, żeby zabić nieostrożnego jeźdźca. Ale jednocześnie są bardzo wrażliwe i delikatne, tak jak twoje palce. I wyobraź sobie, że nawet tak delikatną dłonią możesz całkowicie zapanować nad wierzchowcem. Władza nad koniem nie oznacza sprawiania im bólu, o nie. W rzeczywistości reagują nawet na najdelikatniejszy dotyk. To najwrażliwsze stworzenia, jakie znam. Nieraz słyszałam opinie, że do jazdy potrzeba pejcza albo ostróg, bo tylko wtedy będą posłuszne. Tyle że ci, co tak twierdzą, nie rozumieją bólu, jaki zadają tym wrażliwym zwierzętom. Choć trudno w to uwierzyć, koń czuje nawet muchę, która po nim łazi. Mało kto o tym wie. Żeby koń był posłuszny, wystarczy pogłaskać go między uszami i popatrzeć mu czule w oczy. Spójrz na mnie. Nastolatka uniosła wzrok, ale jednocześnie zmarszczyła delikatnie brwi.
Przez chwilę patrzyła swej towarzyszce w oczy. – Właściwym spojrzeniem możesz wiele zdziałać. Jesteś wspaniałą dziewczyną, a do tego bardzo piękną. Na pewno masz już chłopaka... – Nie, nie mam – przerwała jej nastolatka, która naraz poczuła, że dotyk kobiety stał się nieprzyjemny. – Ale chyba miałaś wcześniej? – Nie, nie miałam – odparła, tym razem z zakłopotaniem, i odwróciła wzrok. – Poza tym mam dopiero czternaście lat. Mam jeszcze na to wszystko czas. – Znam dwunasto- i trzynastolatki, które mają już kogoś na stałe. – Kobieta pokręciła głową. – Ale też uważam, że lepiej nieco poczekać niż za wcześnie... Wiesz, co mam na myśli. Gdybym miała córkę w twoim wieku, nie byłabym zachwycona, gdyby... ale nic mi do tego. Nie puszczała dłoni nastolatki i wciąż ją głaskała. Po chwili zmieniła temat. – Co czujesz, kiedy siedzisz w siodle? Wtedy, kiedy decydujesz, w którą stronę macie jechać, jak prędko i gdzie się zatrzymać? Co to dla ciebie znaczy? – Chyba nie rozumiem, o co pani chodzi... – odpowiedziała nastolatka. Nie była już onieśmielona, a cała sytuacja coraz bardziej ją irytowała. – Mnie na przykład jazda na koniu daje poczucie władzy, władzy nad innym stworzeniem, w dodatku znacznie silniejszym niż ja. I ono mnie słucha. A wiesz, dlaczego tak jest? Bo ja potrzebowałam dużo czasu, żeby to sobie uświadomić. W końcu jednak znalazłam odpowiedź. Koń mnie słucha, bo czuje, że nie zrobię mu krzywdy. Między człowiekiem a zwierzęciem powstaje bardzo intymna wieź. Jazda w siodle to niepowtarzalne i ekscytujące przeżycie. Trudno mi nawet opisać, jakie to piękne. Też tak czujesz? Nieco mocniej ścisnęła dłoń dziewczyny, która tym razem przez dłuższą chwilę nie odwracała wzroku. W lokalu dalej nie było nikogo poza jedną parą i kelnerem, który co chwila spoglądał na kobietę i dziewczynę, ustawiając kieliszki dla późniejszych gości, gdyż jak co dzień, w restauracji goście pojawiali się tłumnie dopiero po szóstej. Większość z nich rekrutowała się z szeregów klubu jeździeckiego; w przeważającej części były to kobiety, crème de la crème życia towarzyskiego nie tylko Hattersheim. Z rzadka jedynie przyprowadzały ze sobą mężów, choć kilku mężczyzn regularnie pojawiało się w ich towarzystwie. – Nie rozumiem, o jakie uczucie pani chodzi. – Dziewczyna pokręciła głową. – Dobrze, zostawmy to. Mamy jeszcze inne sprawy do omówienia. Miriam, chciałabym cię oficjalnie powitać w szeregach naszego klubu.
– Ale... – Nie ma żadnego „ale”. Już dobrych kilka lat znam ciebie i twoją matkę. Kiedy parę tygodni temu pojawiłaś się u nas po raz pierwszy, sprawiłaś mi bardzo miłą niespodziankę. Żeby nie przedłużać: mamy specjalny fundusz dla młodzieży takiej jak ty. Przy miesięcznej opłacie w wysokości, dajmy na to, sześć euro, będziesz pełnoprawnym członkiem klubu. – Sześć euro? – Podekscytowana nastolatka spojrzała na nią z niedowierzaniem. – Mówiłam ci, że mamy specjalny fundusz. Wiem, że będziesz też potrzebowała odpowiedniej odzieży, bo bez niej trudno jeździć konno... – Ale na to też nie będę miała dość pieniędzy. – Dziewczyna westchnęła smutno. – A czy ja coś mówiłam, że ty czy twoja mama będziecie musiały cokolwiek za nią płacić? – Kobieta uśmiechnęła się słodko i pogłaskała ją czule po zewnętrznej stronie dłoni. –Strój do woltyżerki również zostanie sfinansowany z naszego funduszu. Kiedyś, kiedy zaczniesz zarabiać, będziesz mogła spłacić dług, jak inni przed tobą, którzy też otrzymali taką szansę. Co ty na to? – Przecież te ciuchy są drogie jak cholera! Przepraszam. – Zawstydzona spuściła głowę. – Nie masz za co przepraszać, też uważam, że są drogie jak cholera. – Kobieta roześmiała się wesoło. – Same buty kosztują majątek. – W ogóle nie przejmuj się pieniędzmi, dobrze? Ja się zajmę finansami. Jeśli chcesz, jeszcze w tym tygodniu możemy pojechać na zakupy. Musisz być przecież gotowa na wyjazd do Francji – dodała z wieloznacznym uśmiechem. Nastolatka uniosła brwi. – Do Francji? Dlaczego? – A nie wspominałaś przypadkiem, że nie masz żadnych planów na wakacje? Chyba tak, prawda? W takim razie posłuchaj. Z kilkoma członkiniami naszego klubu organizujemy wyjazd do południowej Francji, od dwudziestego siódmego czerwca do siódmego lipca. Selina i Nathalie też jadą. Nie wiem jeszcze, co z Katrin, ale wszystko wskazuje na to, że do nas dołączy. Udajemy się do Camargue, gdzie są najpiękniejsze konie na świecie. Żyją tam na wolności, dzikie i pełne radości. Trzeba je po prostu zobaczyć na własne oczy. Wszyscy na pewno się ucieszą, jeśli pojedziesz z nami. Oczywiście zanim powiem o tym pozostałym, chciałam porozmawiać z tobą. Masz ochotę na taką wycieczkę? Będziemy sporo jeździć w siodle po okolicy. Widoki tam są
przepiękne, dzika przyroda... to jak, chcesz jechać z nami? – Tak, ale... – Wciąż słyszę tylko „ale”. Nie zastanawiaj się zbyt długo i zaakceptuj, że czasem coś się dostaje od losu. Nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś pojawi się taka możliwość. – Muszę po prostu porozmawiać z mamą. – Nie będzie miała nic przeciwko, a gdyby jednak miała, to daj mi znać. Porozmawiam z nią. Mimo to jestem pewna, że sama ją przekonasz. To naprawdę okazja. – Ale dlaczego pani to robi? – zapytała dziewczyna. – A dlaczego w ogóle cokolwiek się robi? Lubię cię i uważam, że masz podejście do zwierząt. Zawsze z otwartymi ramionami witamy każdego, kto radzi sobie z końmi równie dobrze jak ty. Zobaczysz, nie pożałujesz. – Naprawdę chce mnie pani zabrać do Francji? – Nastolatka napiła się soku, który w czasie rozmowy zdążył się zagrzać. Lekko drżała, lecz czuła się, jakby się znalazła w cudownym śnie, w różowym baloniku, który zaraz może pęknąć. – Na wakacjach ostatni raz byłam pięć lat temu, kiedy jeszcze mieszkał z nami tata. Od tamtego czasu nigdzie się stąd nie ruszamy. Bardzo chętnie bym pojechała. – W takim razie ustalone. Zostałaś oficjalnie wpisana na listę uczestniczek. Ale najpierw musimy pójść na zakupy – dodała, śmiejąc się porozumiewawczo. – A teraz przestań się martwić i porozmawiaj z mamą. Daj mi znać, jeśli miałaby coś przeciwko, a załatwię to za ciebie. Możesz mi wierzyć, jestem mistrzynią, jeśli chodzi o przekonywanie upartych matek, a od czasu do czasu też ojców. To co, jesteśmy umówione? – Sama nie wiem. – Całe życie to dawanie i branie, kiedyś to zrozumiesz. Dawniej wiele dostawałam i wiele brałam, teraz moja kolej na dawanie, to wszystko. A teraz chodź, zapłacę i odwiozę cię do domu. Najlepiej jeszcze dzisiaj porozmawiaj z mamą. Zobaczysz, że to łatwiejsze, niż myślisz. Zaufaj mi. – Dziękuję. – Kiedy możemy pojechać na zakupy? Im szybciej, tym lepiej. Co powiesz na jutro o trzeciej? Nie masz już szkoły, prawda? – Nie, o trzeciej będzie super. – Nastolatce śmiały się oczy. Kobieta zapłaciła za napoje, wstały i na parkingu podeszły do niebieskiego mercedesa SLK cabrio. Pojawił się delikatny wiatr, ale upał nie zelżał, choć prognozy zapowiadały nieco znośniejsze temperatury. Pogoda była jednak
ostatnią rzeczą, jaka zaprzątałaby głowę Miriam. Została członkiem luksusowego klubu jeździeckiego, następnego dnia miała dostać ubranie do jazdy konnej, a na dodatek zabiorą ją na dziesięć dni do Francji. Najchętniej krzyczałaby ze szczęścia, lecz doświadczenia poprzednich lat nauczyły ją ostrożności w okazywaniu uczuć. W czasie jazdy zamykała co chwila oczy i cieszyła się wiatrem głaszczącym ją po twarzy. Kobieta zatrzymała mercedesa pod blokiem w Südring, pogłaskała czule nastolatkę po dłoni, a potem po twarzy. – To do jutra. Wpadnę po ciebie o trzeciej.
Środa, 10 lipca, 20.30 Selina Kautz skończyła zajęcia woltyżerki i stała z Miriam Tschierke, nową członkinią klubu jeździeckiego, Katrin Laube i jeszcze kilkoma dziewczynami, z którymi razem jeździły. Zabrakło jedynie Nathalie Weishaupt, bo akurat gorzej się czuła i została w domu. Pozostałe wspominały wyjazd do Francji, wspaniałe krajobrazy, luksusowe warunki w domu na przedmieściach Tulonu, w którym mieszkały. Hotelik należał do jakiejś starej hrabiny, która przed wieloma laty wyjechała do Francji i prowadziła tam nie tylko to miejsce, ale też trzy inne, równie luksusowe, nad samym brzegiem morza. Kobieta nie tylko należała do wyższych sfer, ale i odpowiednio się zachowywała; była elegancka, pełna godności, przyjazna i jednocześnie delikatnie zdystansowana. Choć dobiegała siedemdziesiątki, przepełniała ją energia. Do tego stopnia, że jednego dnia towarzyszyła dziewczętom w czasie konnej przejażdżki. Ich grupa liczyła łącznie dziesięć osób, sześć nastolatek i cztery dorosłe kobiety. Spędziły we Francji wspaniałe półtora tygodnia i przywiozły stamtąd równie wspaniałe, choć dla niektórych dziewcząt nieco niepokojące wspomnienia. Dziś jednak nie rozmawiały o przeżyciach i przygodach z wakacji, bo część była zbyt osobista, żeby je publicznie roztrząsać. Musiały to sobie przemyśleć na spokojnie, choć oczywiście nie przeżyły tam nic nieprzyjemnego; może z początku wszystko było dla nich obce i nowe, czasem zaskakujące, ale z czasem każda z nich się przyzwyczaiła, a niektóre uznały nowe doświadczenia za wyjątkowo przyjemne. Zrozumiały też, że jazda konna była czymś więcej niż tylko panowaniem nad wierzchowcem, o nie! Jazda konna była daleko bardziej cielesnym doznaniem. Lecz tego wieczoru dziewczęta nie rozmawiały o wspomnieniach. Stanęły pod ogrodzeniem, nieopodal grupki kobiet, wśród których była Emily Gerber, właścicielka stadniny, podniesionym głosem dyskutująca z Heleną Malkow, swoją zastępczynią i jednocześnie trenerką woltyżerki. Poza nimi w rozmowie uczestniczyła weterynarz i trenerka jazdy konnej, Sonja Kaufmann, z mężem Achimem. Po krótkiej chwili dołączył do nich Werner Malkow, małżonek Heleny. Pocałował żonę delikatnie w policzek, lecz nie doczekał się żadnej reakcji. Zamienił z nią kilka pozornie błahych słów i podszedł do dziewcząt. – Cześć – przywitał się z jowialnym uśmiechem. Był wysokim, szczupłym mężczyzną około czterdziestki, z bujną czupryną i opalenizną z solarium. Miał na sobie zieloną koszulkę polo i cienkie beżowe spodnie. Przesunął wzrokiem po dziewczętach i choć na każdą patrzył jedynie ułamek sekundy, odniosły wrażenie, że spogląda na nie bardzo przenikliwie. Widać było, że bardzo dba o smukłe dłonie, a na szczupłym nadgarstku połyskiwał skromny, ale wyraźnie drogi zegarek. Poza nim i złotą obrączką nie nosił biżuterii.
– Jak tam, wypoczęłyście we Francji? Żona opowiadała, że świetnie się bawiłyście, a pogoda była jak na zamówienie? – zagadnął dźwięcznym, głębokim głosem, który większość kobiet pozbawiał zmysłów. – Aha. – Miriam Tschierke uśmiechnęła się nieśmiało i natychmiast spuściła wzrok, bo Werner Malkow spojrzał prosto na nią. Natomiast Katrin Laube wydęła lekko usta. Nieszczególnie lubiła męża Heleny; za każdym razem miała wrażenie, że kiedy na nie spogląda, wzrokiem rozbiera ją i pozostałe dziewczęta. Jakby miał moc, by przenikliwie błękitnymi oczyma zdzierać z ich ciał ubrania. Poza tym słyszała plotki, że miał romans z nastolatką w ich wieku. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć, o kogo chodziło. I choć była to tylko plotka, widząc jego wzrok, Katrin dochodziła do wniosku, że musiało tkwić w niej sporo prawdy. Jednak z drugiej strony uważała, że dopóki nie będzie się do niej dobierał, inni mogli sobie o nim mówić, co tylko chcieli. – Nie brzmi to zbyt przekonująco, a może się mylę? No dobrze, tak czy inaczej myślę, że była to dla was przygoda. W końcu kiedy człowiek miałby okazję pooglądać tak cudowne krajobrazy i przede wszystkim tamtejsze przepiękne konie? Też byłem tam kilka razy i... co ja wam będę opowiadał, same już wszystko wiecie. Najważniejsze, że wam się podobało. Miłego wieczoru i uważajcie na siebie. Miriam, Selina i Katrin popatrzyły po sobie i w milczeniu poczekały, aż Werner Malkow znajdzie się dość daleko, żeby ich nie słyszeć. – Żałosny – pierwsza przerwała ciszę Selina, krzywiąc się z odrazą. – Żebyś wiedziała. Dobrze, że nie mamy z nim żadnych zajęć – powiedziała spokojnie Katrin. Miriam milczała i dziwnym wzrokiem spoglądała za oddalającym się mężczyzną. – Jak sobie wyobrażę, że miałby mnie dotykać... – Selina otrząsnęła się. – Nie, nie jest w moim typie. Poza tym wkurza mnie. – A kto jest w twoim typie? – zapytała Katrin, uśmiechając się znacząco. – Może Thomas? – dodała i oparła się o płot. – Żartujesz? Ten frajer zamieni z nami kilka słów i zaraz leci zwalić sobie konia. To jakiś wariat, mówię ci. Ale z drugiej strony żal mi go. Ma chłopak zupełnie narąbane we łbie. – A może to pedzio – zasugerowała Miriam oschle, po czym obie się roześmiały. – Jego ojciec jest za to niczego sobie. Jest inny. – Każdy ma prawo do własnego zdania. – Katrin wzruszyła ramionami.
– Chyba się w nim nie zakochałaś? – Zwariowałaś czy co? – odparła Miriam, czerwieniąc się jak burak. – To czemu spiekłaś takiego raka? Rany, ty się w nim kochasz! Tylko uważaj, bo jak was gdzieś przyłapię... – Nie dokończyła, ale z szerokim uśmiechem pogroziła jej palcem. – Możesz mnie cmoknąć. – Starczy już – przerwała im Selina zdecydowanym tonem. – Może i macie rację, ale... – A co z Achimem? Może on jest w twoim typie? – Katrin nie dawała za wygraną. – Ujdzie. Dzisiaj w każdym razie wygląda zabójczo – odpowiedziała Selina tęsknym głosem i spojrzała w jego kierunku. Mężczyzna jakby poczuł jej spojrzenie, bo odwrócił głowę i z uśmiechem skinął im głową. – Jest po prostu słodki – potwierdziła Miriam, udając zachwyt. – Właściwie dlaczego tacy faceci nie są dla nas? Same rozumiecie, wygląda nieziemsko, ma kasy jak lodu i... – Tak, tak, weź się z nim umów na tête-à-tête i opowiedz mu o swoich sprośnych marzeniach, a potem przetestujcie je wszystkie. – Katrin wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Uwaga, nadchodzi. Tak swoją drogą, też bym nie odmówiła, gdyby zapytał... – O co? – Selina nie słuchała uważnie. – Później ci wytłumaczę. Cześć, Achim – przywitała się z szerokim uśmiechem, oparta plecami o parkan, żeby wyraźniej było widać jej kobiece kształty, i podała mu dłoń. – Znów w stadninie? Wszystko w porządku? – O to samo chciałem was zapytać. U mnie świetnie. Słyszałem, że wycieczka do Francji była bardzo udana? – dodał, spoglądając na nie po kolei. W przeciwieństwie do Wernera Malkowa żadna nie miała wrażenia, by Achim miał ochotę na coś więcej. Był miły, nienachalny i prawdopodobnie dlatego w wyobraźni dziewcząt stał się obiektem pożądania – nieważne, że nieosiągalnym, bo od dwunastu lat szczęśliwe żonatym z Sonją Kaufmann, z którą miał sześcioletniego syna. Ze wszystkich dorosłych działających w stadninie Kaufmannowie byli najbardziej lubiani, a zaraz po nich Emily Gerber z mężem. Natomiast Helena Malkow nie cieszyła się sympatią żadnej z dziewcząt. Co prawda była świetną trenerką woltyżerki, jednak śmiałość, z jaką się do wszystkich odnosiła, i dominujący styl bycia nie przysparzał jej zwolenników. Dość powszechne były plotki, że Sonja Kaufmann jest kimś
więcej niż tylko weterynarzem – że to prawdziwa zaklinaczka koni. Opowieści o jej umiejętnościach i sukcesach, jakie odnosiła nawet w pozornie beznadziejnych przypadkach, docierały daleko za granicę. Wielu hodowców i właścicieli wiozło swoje zwierzęta nawet po kilkaset kilometrów i dobrowolnie wykładało kilka tysięcy euro, byleby tylko zajęła się końmi. Koniec końców, na ogół ich trud się opłacał. Sonja miała wrodzony talent, jakby znała język zwierząt i potrafiła z nimi rozmawiać. Każdy, kto miał okazję obserwować ją przy pracy, co należało do rzadkości, bo bardzo tego nie lubiła, szybko zauważał, że odnalazła płaszczyznę porozumienia, której znajomość dana została bardzo nielicznym. Achim Kaufmann pracował jako badacz klimatu. Ponoć napisał nawet dwie książki naukowe o pogodzie. Przynajmniej dwa razy w tygodniu przychodził do stadniny, przy czym rzadziej niż Werner Malkow i Andreas Gerber, którzy codziennie wpadali choćby na kilka minut. Kaufmann miał trzydzieści sześć lat, a wciąż wyglądał jak student. Niezależnie od sytuacji ubierał się elegancko, ale bardzo swobodnie. Dziś nie było inaczej. Miał na sobie ciemnoniebieską koszulę z rozpiętymi górnymi guzikami, letnie spodnie w kolorze khaki i brązowe mokasyny. Na szyi zapiął delikatny złoty łańcuszek, a na nadgarstku nosił kwadratowy designerski zegarek. – Dlaczego nie pojechałeś z nami? – zapytała Katrin, spoglądając na niego naiwnie uwodzicielsko. Mimo młodego wieku doskonale opanowała posługiwanie się bronią z arsenału kobiecych sztuczek. Robiła to jednak jedynie w sytuacjach, kiedy w pobliżu nie widziała ojca. Mężczyzna kilka razy okazał się hojnym dobrodziejem stadniny, lecz w domu rządził żelazną ręką. – Nie mogłem wziąć wolnego. – Achim uśmiechnął się młodzieńczo. – Poza tym, co bym tam robił jako jedyny facet? – O to się nie martw, coś by nam na pewno przyszło do głowy, prawda, dziewczyny? – Katrin spojrzała bezczelnie na Selinę i Miriam. Obie zaczerwieniły się ze wstydu i spuściły wzrok. – Oj, Katrin, Katrin! – Mężczyzna pokręcił głową. W jego głosie słychać było naganę, lecz w oczach pojawił się szelmowski błysk. – Lepiej, żeby moja żona tego nie słyszała. Jeszcze by pomyślała coś głupiego. – Katrin tylko sobie żartuje – do rozmowy włączyła się Selina. – Prawda, Katrin? – Przecież wiem – odparł Achim z niewinną miną. – Ale i tak lepiej już pójdę. Może się jeszcze zobaczymy w restauracji. Do zobaczenia. – Jeśli mogłabym sobie wybrać faceta, to chciałabym, żeby był i wyglądał jak on – mruknęła Katrin, kiedy obiekt jej westchnień znalazł się poza zasięgiem
głosu. – Szkoda, że nie można sobie takiego kupić. – Klonowanie, dziewczyno. Tylko klonowanie ci zostaje. Wtedy każda z nas mogłaby dostać po egzemplarzu. – Miriam, jesteś niepoprawną marzycielką! Na klonowanie będziemy musiały poczekać jeszcze z pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat! Do tego czasu pomarszczymy się, posiwiejemy i nie będziemy już potrzebować faceta. – Selina pokręciła głową, a potem zwróciła się do Katrin: – A ty lepiej się już nie odzywaj w towarzystwie, bo mało się nie spaliłam ze wstydu. – To co, nie można się już powygłupiać? Rany... – jęknęła dziewczyna, ale zaraz się rozpromieniła. – Wiecie co, nie przejmujcie się. Na pewno nam też się trafi coś fajnego, zobaczycie. – Uśmiechnęła się. – A ty znów masz chłopaka? – zapytała po chwili milczenia. – Wiesz, tego...? – Specjalnie nie dokończyła pytania, tylko popatrzyła wyczekująco na Selinę. Koleżanka zawahała się, spuściła wzrok i potrząsnęła w końcu głową. – Nie, z tego już nic nie będzie. Poza tym na co mi chłopak, co? I tak nie miałam dla niego czasu. Oni wszyscy chcą tylko jednego. I to dokładnie tego, na co ja nie mam ochoty. Przynajmniej na razie. A ty? – Ja miałam jednego – wyznała Katrin, która fizycznie była najlepiej rozwinięta z całej trójki. – Ale to było przed rokiem i trwało raptem miesiąc. Temu idiocie zależało tylko na tym, żeby zaciągnąć mnie do łóżka. Gdyby ojciec się o tym dowiedział, zabiłby mnie. – Czyli co, zrobiliście to? – zainteresowała się Miriam. – Chciałabyś wiedzieć, co? Kto wie, może tak, może nie. – Katrin uśmiechnęła się dwuznacznie. – Wam to do niczego niepotrzebne. No dobrze, to co, idziemy? – zapytała, wskazując głową na restaurację. – Achim już tam jest. – Ja bym się chętnie czegoś napiła – zgodziła się Miriam, a Selina tylko potaknęła. Była dziewiąta wieczorem, a w sali, jak zwykle o tej porze, zebrał się komplet gości. Mimo to dziewczęta znalazły wolny stolik i zamówiły po coli. Achim i Werner, których łączyła bliska przyjaźń, usiedli przy barze i zagłębili się w rozmowie. Po chwili dołączył do nich Andreas Gerber. Podszedł niezauważenie, klepnął obu w ramię i usiadł na krześle obok. Pili piwo, a Achim zapalił cygaretkę. W restauracji panował zbyt duży gwar, żeby dziewczyny mogły usłyszeć choć pojedyncze słowa z ich konwersacji. Po półgodzinie Achim wstał i wyszedł, a wkrótce to samo zrobili Andreas i Werner. W uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Thomasa Malkowa, syna Wernera. Młodzieniec rozejrzał się, zobaczył matkę i ruszył w jej kierunku. Szepnął jej
coś na ucho, ona pokręciła głową i spojrzała na niego surowo. Thomas się zaczerwienił i wymknął na dwór. Nastolatki obserwowały tę scenę. Nie dziwiły się już, dlaczego mężczyźni zawsze siadali oddzielnie, z dala od żon, tak samo jak nie zastanawiały się, dlaczego Thomas był tak bardzo zamknięty w sobie. Mimo dziewiętnastu lat wciąż zachowywał się jak dziecko. Nie interesowało ich też, dlaczego tak często pożądliwie spogląda na dziewczyny i młode kobiety – chociaż jedynie wtedy, gdy był przekonany, że nikt go nie obserwuje. Większość w klubie wiedziała, że jest podglądaczem, mimo że bardzo się krył. Był przy tym zbyt nieśmiały, by którąkolwiek z klubowiczek zagadnąć, nie mówiąc już o spojrzeniu jej w oczy. Nastolatki współczuły mu, ale też, na ile miały możliwość, schodziły mu z drogi. Przez pół godziny siedziały przy stoliku i rozmawiały, aż w końcu Selina spojrzała na zegarek i pokręciła głową. – O rany, ale późno. Muszę już lecieć. Pewnie się spóźnię, a obiecałam rodzicom, że wrócę przed dziesiątą. Do jutra. – Poczekaj, możemy pójść razem – zaproponowała Miriam. – Posiedźcie sobie spokojnie, bo ja naprawdę muszę pędzić. Muszę być punktualna. – W porządku, jak chcesz. W takim razie do jutra. I uważaj na siebie, jak mawia stary Malkow – dodała Katrin z uśmiechem. – Pomyśl, gdybyście zostali sami, rzuciłby się na ciebie, a jego głodne ręce... Selina z nagłą irytacją kiwnęła głową i wyszła z restauracji, nie zapominając podejść po drodze do Heleny Malkow, Emily Gerber i Sonji Kaufmann, które właśnie jadły kolację, i życzyć im dobrej nocy. Potem zajrzała jeszcze na chwilę do stajni, pogłaskała po pysku Chopina, swojego konia rasy hanowerskiej, którego dostała trzy lata wcześniej na urodziny. Szepnęła kilka słów, a zwierzę zastrzygło uszami, jakby doskonale ją rozumiało. – To nasz prawdziwy skarb. – Sonja Kaufmann spoglądała za Seliną i uśmiechała się. – Prawdziwa perła, nie uważacie? – Tak, jest bardzo miła, jak wszystkie nasze dziewczyny. Warto było dla nich zorganizować ten wyjazd – odparła Emily Gerber nadzwyczaj poważnym głosem, nie odrywając wzroku od kieliszka. – Co się z tobą dzieje? Masz jakiś problem? – Nie, wszystko jest super. – Jeszcze będziemy miały z niej mnóstwo radości, zobaczycie – dodała
Sonja. – Martwię się tylko o Nathalie. Jej udział może się nam odbić czkawką. Muszę koniecznie z nią porozmawiać i wyjaśnić kilka spraw. – Nie przejmuj się. – Helena Malkow pokręciła głową i położyła dłoń na jej dłoni. – Ja już się z nią rozmówiłam. Wszystko jest w porządku. Była po prostu trochę rozbita, to wszystko. Wiecie przecież, dlaczego dzisiaj się nie pojawiła. Gdyby było inaczej, nie dzwoniłaby przecież, żeby się usprawiedliwić, prawda? Poza tym przez telefon miała głos zupełnie normalny. Zostawcie ją mnie, a wszystko załatwię, okej? A teraz proponuję po jeszcze jednym kieliszku wina na lepszy sen. – Ja dziękuję. Muszę lecieć. – Emily Gerber wstała. – Pa, do jutra. – Pa. – Helena spojrzała na nią, a potem przeniosła wzrok na Sonję i wzruszyła ramionami. Zamówiła całą butelkę wina. Sonja zapaliła papierosa i zza obłoku błękitnego dymu obserwowała Helenę Malkow.
Środa, 22.15 Selina Kautz wracała rowerem do domu w miasteczku Okriftel pod Frankfurtem. Zbliżała się właśnie do dużego placu zabaw, skąd tylko kilkaset metrów dzieliło ją od bramy ogrodu. Zaczęło już zmierzchać, a ona była tak zamyślona, że nie zauważyła drugiego roweru, który nagle znalazł się obok, i tak gwałtownie zahamował, że przestraszona omal nie upadła. Uniosła szybko głowę i z ulgą dostrzegła w resztkach światła zachodzącego słońca znajomą twarz. – Cześć, Selina. Możemy porozmawiać? – Spadaj, idioto! Prawie mnie przewróciłeś! – naskoczyła na niego dziewczyna. – Mów szybko, o co chodzi, bo nie mam czasu. Rodzice już czekają. – Nie zajmę ci dużo czasu, ale to ważne. Usiądziemy tam na ławce? – Masz pięć minut i ani chwili dłużej. Odstawili rowery i usiedli, przy czym dziewczyna pilnowała, żeby dzieliło ich przynajmniej pół metra odstępu. – Selina, ja tego dłużej nie wytrzymam. Nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, przez co przeszedłem w ostatnich tygodniach. Dlaczego nie chcesz już mnie znać? Podaj choćby jeden rozsądny powód, tylko jeden! Proszę! – Rany, już ci przecież kilka razy mówiłam. Ale dobrze, tylko słuchaj uważnie. To nie ma nic wspólnego z tobą, możesz mi wierzyć. Czuję się jeszcze zbyt młoda, żeby wiązać się z kimś na stałe. Jesteś świetnym gościem, lubię cię, ale nie kocham. – Świetny gość... – parsknął szyderczo. – Jak to wspaniale brzmi! Każdy dupek może być świetnym gościem. Znamy się przeszło dwa lata i zaczynałem już wierzyć, że między nami pojawiło się coś naprawdę poważnego. Kocham cię najbardziej na świecie i nie mówię tego tylko po to, żeby cię odzyskać. Myślałem, że... – No właśnie. – Selina przerwała mu szybkim ruchem dłoni. – Myślałeś. Zawsze tylko myślałeś to, co chciałeś myśleć. To, co ja myślałam, nie miało dla ciebie żadnego znaczenia. I to był największy problem. Masz co prawda siedemnaście lat, ale jesteś niedojrzały, bo w twojej głowie siedzi małe dziecko. Wybacz, że muszę ci to powiedzieć, ale nie masz pojęcia, czego potrzebują dziewczyny albo kobiety. – Nigdy mi tego nie powiedziałaś! – Mylisz się. Mówiłam. Mówiłam, że nie powinieneś robić mi takich drogich prezentów, chociaż wiem, że cię na to stać. I zawsze sam o wszystkim
decydowałeś. Jak mieliśmy gdzieś iść, to ty wybierałeś dokąd. Nigdy nie zapytałeś mnie o zdanie. I nie umiałeś zaakceptować, że czasem potrzebuję spokoju i czasu tylko dla siebie. Że chcę w samotności posłuchać muzyki, pograć na pianinie albo poczytać. Rany, przecież nawet jazda konna ci nie odpowiadała! Poza tym to ciągłe wydzwanianie albo niezapowiedziane wizyty. Moi rodzice... – Twoi rodzice jeszcze niedawno mówili, jak bardzo się cieszą, że jesteś w takim wspaniałym związku. Twój ojciec nawet powiedział, że może sobie wyobrazić, że pewnego dnia... – W ostatniej chwili ugryzł się w język, żeby nie posunąć się za daleko. Selina patrzyła na niego ze zmarszczonym czołem, jakby wiedziała, co za chwilę usłyszy. – Mój ojciec nie jest mną, i już. Nienawidzę takich sytuacji. Dobrze, pięć minut właśnie minęło. To koniec, pogódź się z tym. Między nami nigdy nie było nic poważniejszego, bo jesteśmy na to za młodzi. I za bardzo się różnimy. Nie chcę się angażować w żaden trwały związek. I mówię to na serio. – Ale... – Nie, nie ma już „ale”. Daj mi spokój, to wszystko, czego od ciebie chcę. A jeśli naprawdę mnie kiedyś kochałeś, to po prostu odejdź. I nie rób sobie fałszywych nadziei. – Możemy chociaż zostać przyjaciółmi? – Przecież to bez sensu, nie rozumiesz? Skończyłoby się tak, że wyznałbyś mi miłość. – W takim razie jeszcze tylko jedno pytanie. Masz kogoś innego? – Nawet jeśli, to nie twój interes? – Selina, proszę! Odpowiedz mi na to jedno pytanie, żebym wiedział, co się naprawdę stało. Zwariuję, jeśli nie będę miał pewności! Jeśli mi powiesz, że jest ktoś inny, dam ci spokój i przestanę za tobą chodzić. Przysięgam. – Nie, nikogo nie mam. – Potrząsnęła głową. – Zadowolony? Na tę chwilę jakichkolwiek związków mam po dziurki w nosie. Poza tym chcę się skupić na nauce. Potrzebuję wakacji, żeby odpocząć. Wystarczy? – Naprawdę nie masz nikogo? – upewnił się. – A nawet gdybym kogoś miała, to co? Między nami wszystko skończone! Ty masz swoją drużynę piłkarską, a ja mojego konia. Mnie piłka nożna interesuje tyle, co zeszłoroczny śnieg, ty nie wiesz nawet, z której strony wsiada się na konia. Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to tak, mam przyjaciela: mojego konia. On przynajmniej nie stawia warunków i mogę na niego liczyć,
ilekroć go potrzebuję. A teraz daj mi spokój. I nie widząc, żeby się zbierał, dodała: – Jedź już, ja chcę jeszcze przez chwilę pobyć sama. Proszę! Proszę, jedź! – Okej, zrozumiałem – odparł głucho. Selina nie widziała łez w jego oczach. – W takim razie pa, do zobaczenia. Albo adieu. Chociaż wolałbym być gdzieś bardzo, bardzo daleko, żebym nie musiał cię więcej widywać. Zawsze będę cię kochał. – Zapomnij o mnie – powiedziała dziwnym tonem. Wstał, wsiadł na rower i po raz ostatni spojrzał na Selinę. Dziewczyna uniosła wzrok i ledwie zauważalnie potrząsnęła głową. Dróżką obok przeszło starsze małżeństwo z jamnikiem. Kobieta spojrzała na nią i uśmiechnęła się, kiedy ją rozpoznała. Potem skinęła głową i poszła dalej. Sąsiedzi. Selina jeszcze kilka minut nie wstawała z ławki. Dookoła nie było żywej duszy, choć wieczór był ciepły. Od czasu do czasu przetaczał się jedynie huk startujących samolotów i z bardzo daleka dobiegały czyjeś głosy. Po niebie przesunęły się dwie małe chmurki, a gwiazdy połyskiwały jasno na tle nocnego granatu. Starsza para zatrzymała się na zakręcie, zawróciła i ruszyła z powrotem. Tym razem jej nie mijali, bo wybrali skrót w kierunku domów. Za dziesięć jedenasta Selina wsiadła na rower i zaczęła pedałować. Nie zauważyła mężczyzny w ciemnoniebieskim samochodzie, który obserwując ją w lusterku wstecznym, uruchomił silnik, a potem zawrócił i jechał kawałek za nią. Selina, myślał, słuchając Chopina. Jesteś aniołkiem i jednocześnie diabełkiem. Ale zaraz zostaniesz moim małym aniołkiem. Z wielkimi, wielkimi skrzydłami. Zaśmiał się cicho.
Czwartek, 12.35 Helga Kautz od godziny chodziła zdenerwowana tam i z powrotem. Zadzwoniła do stadniny, ale na miejscu był tylko stajenny, a potem do Miriam i Katrin. Koleżanki córki powiedziały, że Selina wyszła wczoraj z restauracji krótko po dwudziestej drugiej i miała jechać prosto do domu. Niczego więcej nie dowiedziała się od Heleny Malkow, Emily Gerber i Sonji Kaufmann. Na samym końcu Helga wykręciła numer Maren, szkolnej koleżanki, u której Selina dawniej często nocowała; ich znajomość bardzo się rozluźniła, od kiedy Maren zmieniła towarzystwo, a jej zainteresowania przestały Selinie odpowiadać. Poza tym córka wspomniała, że Maren lubiła zioło, dziennie wypalała paczkę papierosów i regularnie piła. Mimo to Helga wbrew zdrowemu rozsądkowi chciała wierzyć, że ten telefon coś wyjaśni. Słuchawkę podniosła matka Maren. Nie miała pojęcia, czy dziewczyny spędziły noc razem, bo Maren nocowała u jakiegoś chłopaka i jeszcze nie wróciła do domu. Matka Seliny podziękowała i rozłączyła się. Właśnie straciła ostatnią nadzieję. Jeszcze zanim zadzwoniła, wiedziała, że to na nic, bo dziewczyny od kilku miesięcy oddalały się od siebie i to jedynie z winy nieobliczalnego zachowania Maren. Dziewczyna czasem, całkiem bez przyczyny, wybuchała złością, by po chwili wpaść w melancholię, a nawet w depresję. Płakała całymi godzinami, ściskając Selinę i mówiąc, że jest jej jedyną przyjaciółką. Nie przeszkadzało jej to następnego dnia opowiadać obrzydliwych kłamstw na jej temat. Pół roku wcześniej trafiła do szpitala z rozpoznaniem zatrucia alkoholowego, po którym przeżyła ciężkie załamanie nerwowe. Przez trzy miesiące leczyła się psychiatrycznie, wpadała raz za razem w depresję i kłopoty. Wszyscy, którzy ją znali, upatrywali przyczyny jej stanu w alkoholizmie i uzależnieniu od narkotyków. Choć rodzice Maren należeli do szanowanych mieszkańców miasteczka, Selina twierdziła, że od czasu do czasu sami zapalają jointa i wcale z tym się nie kryją. Helga nie była więc zdziwiona, że córka poszła w ich ślady, a że nie potrafiła jeszcze sama wyznaczać sobie granic, przepadła z kretesem. Tyle że o tym matka Seliny nie chciała teraz myśleć. Musiała się skupić na poszukiwaniu córki. Poprzedniego dnia, jeszcze przed wyjazdem do stadniny, Selina oznajmiła, że będzie nocowała u koleżanki, ale nie powiedziała u której. Przysięgła, że w domu pojawi się najpóźniej o dziewiątej rano, bo godzinę później miała umówioną wizytę u dentysty. Tymczasem żadna z koleżanek i znajomych nie miała pojęcia, gdzie podziewała się jej córka. Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. A na dodatek dziewczęta, z którymi jeździła konno, twierdziły, że ze stadniny chciała wracać prosto do domu. I to wprawiało ją w największą konsternację i przyprawiało o dreszcz. Czy Selina skłamała?
A jeśli tak, to kogo okłamała? Ją czy koleżanki? Dotychczas była gotowa dać sobie uciąć rękę za prawdomówność córki. Co teraz? Gdzie była? Czy mogło jej się coś stać? Przez głowę kobiety zaczęły przelatywać najgorsze myśli; obrazy, których nie chciała do siebie dopuścić, stawały się coraz wyraźniejsze i przejmowały nad nią kontrolę. Torturowały ją. Helga Kautz wybrała kilka razy numer męża, lecz zgłaszała się jedynie poczta głosowa. Mężczyzna nigdy nie brał komórki, kiedy szedł na plac budowy. Po pięciu czy sześciu próbach zostawiła mu krótką wiadomość, w której prosiła, żeby jak najszybciej oddzwonił. W końcu, o wpół do pierwszej, zadzwonił. Kiedy Helga, szlochając, wyjaśniła mu, co się dzieje, natychmiast wsiadł w samochód i popędził do domu. Kwadrans po pierwszej znalazł się na miejscu. Czekała na niego roztrzęsiona żona, która nie mogła przestać szlochać. – Żeby tylko nic jej się nie stało! – powtarzała jak w transie. – Żeby tylko nic jej się nie stało! Peter Kautz spróbował ją uspokoić, lecz nawet w jego ramionach nie przestawała drżeć. Jeszcze raz zadzwonił do wszystkich, którzy w ostatnim czasie mogli mieć styczność z córką, ale nie dowiedział się niczego ponad to, co powiedziała mu Helga. Wiedział, że musi zachować spokój i trzeźwo myśleć. Po bezowocnych poszukiwaniach przez telefon wsiadł w samochód i objechał część ulic w Okriftel i sąsiedniej miejscowości, Eddersheim, lecz nie znalazł żadnych śladów córki. O wpół do trzeciej poszedł sprawdzić plac zabaw, na którym Selina często się bawiła, gdy była jeszcze dzieckiem, a później przesiadywała ze swoim chłopakiem. Znów nic. Pięć po trzeciej, gdy wszystkie próby zawiodły, trzęsącymi się palcami (strach ściskał mu żołądek lodowatą pięścią) wybrał numer policji w Hattersheim. – Dzień dobry, nazywam się Peter Kautz. Co muszę zrobić, by zgłosić zaginięcie córki? – zapytał, siląc się na spokój, choć chciało mu się wyć. Na czole wystąpił mu zimny pot. – Proszę przyjechać do komisariatu. Kiedy widział pan córkę po raz ostatni? – Wczoraj wieczorem powiedziała, że spędzi tę noc u koleżanki, a do domu wróci przed dziewiątą rano, bo później miała wizytę u dentysty. Ale żadna z jej przyjaciółek, tych, które znamy, nie była z nią umówiona. Selina to bardzo rozsądna dziewczyna. – Ile ma lat? – Piętnaście. – Kto i kiedy widział ją ostatni? – Wczoraj wieczorem, krótko po dziesiątej wieczorem wyjechała rowerem
ze stadniny w Eddersheim. Powiedziała, że wraca do domu. Mojej żonie i mnie to właśnie nie daje spokoju. Prawdę mówiąc, przeraźliwie się boimy, żeby nic się jej nie stało. – Dobrze, w takim razie proszę jak najszybciej przyjechać do komisariatu. Niech pan weźmie ze sobą aktualne zdjęcie córki. – Będziemy za dziesięć minut. – Peter Kautz dał znak żonie, która słuchała jego rozmowy. Poprosił dziewięcioletnią Annę, by zajęła się półtorarocznym Eliasem, i obiecał, że szybko wrócą, najpóźniej za godzinę. – Myślisz, że coś się jej stało? – zapytała dziewczynka przestraszona. – Nie mam pojęcia – odparł Peter i zmusił się do uśmiechu. – Nie – poprawił się szybko i pogłaskał małą po złotych włosach. – Na pewno nic jej nie jest. Pewnie po prostu się gdzieś zasiedziała. Znasz ją i wiesz, jaka jest, więc się nie przejmuj. Znajdziemy ją, a jeśliby wróciła, kiedy nas nie będzie, natychmiast zadzwoń na moją komórkę. I uważaj na Eliasa. Miał coraz gorsze przeczucia, a lodowata pięść coraz mocniej ściskała mu trzewia. Niepewność pozbawiała go zmysłów.
Czwartek, 15.25 Komisariat policji w Hattersheim. W pokoju na pierwszym piętrze nowoczesnego budynku siedziała dwójka umundurowanych policjantów. Jeden z nich, na oko pięćdziesięcioletni, podniósł się i podał rękę Heldze, a potem Peterowi, po czym wskazał wolne krzesła. – Proszę, usiądźcie państwo. Przyjmę zgłoszenie o zaginięciu. Czy mogę poprosić o zdjęcie córki? Peter podał fotografię. Mężczyzna wziął ją, usiadł przed komputerem i zabrał się do wypełniania formularza zgłoszenia. W tym samym czasie drugi funkcjonariusz wstał i wyszedł z pokoju. Potem pytano o dane Seliny. Odpowiadał jedynie Peter. Kiedy wszystkie rubryki zostały wypełnione, mężczyzna odwrócił się i popatrzył na nich z troską. – A teraz, jeśli byliby państwo tak uprzejmi, proszę opowiedzieć mi coś bliższego na temat państwa córki. Czy w przeszłości już się zdarzyło albo nawet zdarzało, że nie pojawiała się na noc w domu? – Nie, za każdym razem, kiedy nocowała u koleżanek, wiedzieliśmy o tym, bo pytała nas o zgodę – odparł nerwowo Peter Kautz, zanim policjant zdążył dokończyć. Następnie wstał i zaczął niespokojnie krążyć po pokoju, ze wzrokiem wbitym w podłogę. – Dotychczas zawsze wiedzieliśmy, gdzie jest nasza córka. – Nagle się zatrzymał, spojrzał na funkcjonariusza i potrząsnął głową. – Wie pan, Selina jest świetną uczennicą. W tym roku była najlepsza w swojej klasie. Nauczyciele zastanawiali się nawet, czy nie przenieść jej rok wyżej. Policjant odchylił się na oparcie krzesła, założył nogę na nogę i spojrzał na zmartwionych rodziców. – Co z alkoholem i narkotykami? Przykro mi, ale o to też muszę zapytać. – Nie, Selina jeszcze nigdy w życiu nie piła ani nie próbowała narkotyków. Uważała, że takie używki to najgorsze świństwo. – Wczoraj powiedziała, że będzie nocować u koleżanki. Tymczasem żadna z nich nic o tym nie wie. To dość dziwne, nie uważają państwo? Czy istnieje możliwość, żeby... hmm, nie chcę się wtrącać w nie swoje sprawy, ale czy istnieje możliwość, że po prostu uciekła z domu? Peter oparł się obiema rękoma o blat i spojrzał wściekły na policjanta. Uderzył w stół i wzburzony odpowiedział: – Nie! Moja córka nie uciekła z domu. Mamy jeszcze dwójkę dzieci, a Selina kocha rodzeństwo. Kocha je ponad wszystko. I jeszcze coś. Nasze małżeństwo
jest bardzo udane i mamy szczęśliwą rodzinę, jeśli to pana interesuje. Pewnie pan teraz myśli, że wszyscy tak mówią. Ale tym razem to prawda! Jesteśmy razem od siedemnastu lat, mamy bardzo dobrą sytuację finansową, a Selina nigdy nie miała żadnego powodu, żeby od nas uciekać. Łączy nas, a przede wszystkim córkę i moją żonę, bardzo mocna więź. Nie było dotychczas problemu, którego by wspólnie nie omawiały. – Czy zginęło coś z jej pokoju? Pieniądze? – Nie – po raz pierwszy odezwała się Helga Kautz. Kobieta dotychczas przysłuchiwała się tylko słowom męża. – Selina wyszła z domu wczoraj po południu, jak zwykle w środy, i pojechała do stadniny. Nic ze sobą nie wzięła. Jeśli chodzi o pieniądze, dostaje kieszonkowe odpowiednie do jej wieku. Poza tym co miesiąc wpłacamy na jej konto pewną sumę, jednak dostęp do tego rachunku zyska dopiero po skończeniu osiemnastu lat. – Czy ma chłopaka? – Miała, ale przed trzema miesiącami zerwali. Uważała, że jest za młoda na poważny związek. – Rozmawiali z nim państwo? Dzisiaj, mam na myśli. – Nie, a dlaczego mielibyśmy? – Peter Kautz zmarszczył brwi. – Jak się nazywa? – Dennis Kolb. – Jak długo byli razem? – Rok, może półtora. Nie wiem dokładnie. Ale znają się od dziecka. – Ile ma lat? – Siedemnaście. – Jak zniósł zerwanie? – Mój Boże, a skąd ja mam wiedzieć?! Przecież to Selina z nim zerwała, nie ja! Nie mieszaliśmy się w to, bo to była jej sprawa. Córka jest bardzo dojrzała, psychicznie i emocjonalnie. Dobrze wie, czego chce i dąży do tego. To wyjątkowa dziewczyna. Wyjątkowa pod każdym względem. We wszystkim, co robi, jest perfekcjonistką. Przed czterema laty zapisała się do klubu jeździeckiego i już w wieku trzynastu lat została wicemistrzynią Hesji w woltyżerce. Poza tym świetnie gra na pianinie. Do niczego jej nie zmuszaliśmy, sama robiła wszystko z własnej woli. Jest niewiarygodnie ambitna. Dlatego ani ja, ani moja żona nie widzimy powodu, dla którego miałby uciekać z domu. Czy to panu wystarczy? No i jeszcze jedna sprawa: nigdy w życiu nie porzuciłaby swojego konia. Dostała go trzy lata temu na urodziny. – Czy mogę poprosić o numer telefonu jej byłego chłopaka? – powiedział
policjant, jakby nie słyszał jego ostatnich słów. – Nie znam go. Ale na pewno jest w książce telefonicznej. Jego ojciec ma na imię Robert, mieszkają w Höhlchen. Funkcjonariusz wziął książkę telefoniczną, otworzył i odszukał numer Dennisa Kolba. – Rzeczywiście, już mam. Chciałbym teraz poprosić, żeby któreś z państwa zadzwoniło do niego. Peter Kautz bez wahania wybrał numer i od razu ktoś podniósł słuchawkę. Przywitała go matka chłopaka. Dennis był w domu i po chwili podszedł do telefonu. – Witaj Dennis, Kautz z tej strony. Mam do ciebie pytanie. Czy widziałeś się wczoraj z Seliną? – Dlaczego pan pyta? – Dennis, proszę, odpowiedz, tak czy nie? – Tak, wczoraj wieczorem. Czy coś się stało? – Gdzie się spotkaliście? – Na placu zabaw. Rozmawialiśmy tam przez kilka minut, potem wróciłem do siebie. – O której godzinie? – Chwilę przed wpół do jedenastej. Selina nie miała zbyt wiele czasu, spieszyła się do domu. – Powiedziała, że spieszy się do domu? Naprawdę? – przerwał mu Peter, bardzo podenerwowany. – Tak, dokładnie to, że się spieszy do domu. Ale co się właściwie dzieje? – Selina zniknęła. Podobno miała nocować u przyjaciółki. Wspomniała ci coś o tym? – Nie, ani słowa. Kiedy pojechałem, ona została jeszcze chwilę na ławce. Czy coś jej się stało? – zapytał z troską. – Nic jeszcze nie wiemy. Jesteśmy właśnie na policji, żeby zgłosić jej zaginięcie. Słuchaj, może się do ciebie odezwać... – Ale zanim dokończył, policjant wyjął mu słuchawkę z dłoni. – Panie Kolb, zaraz do pana podjedziemy, żeby zadać kilka pytań. Proszę nie ruszać się z domu i czekać na nas. Powinniśmy być za piętnaście minut. – Oczywiście. Funkcjonariusz rozłączył się i spojrzał na rodziców Seliny.
– No cóż, myślę, że na podstawie zebranych informacji powinniśmy przyjąć zgłoszenie i zacząć szukać państwa córki. Zaraz skontaktuję się z kolegami z policji kryminalnej z Hofheim, a oni będą wiedzieli, co robić. Przede wszystkim powiadomią lokalne stacje radiowe i telewizje, żeby jeszcze dzisiaj nadały komunikat o poszukiwaniach. Niestety, w tej chwili nic więcej nie mogę zrobić. Gdyby córka dała znak życia, proszę natychmiast nas powiadomić. – Oczywiście. Dziękujemy. – To nasza praca. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze – dodał, lecz Peter zauważył, że powiedział to z troską. Ojciec Seliny westchnął ciężko, a oczy jego żony wypełniły się łzami. Wyszli z komisariatu i wrócili do domu. Krótko przed wpół do piątej zatrzymali się przed domem, który Peter sam zaprojektował – był to jeden z pierwszych projektów biura architektonicznego, które założył przed ośmioma laty. Biały, elegancko zdobiony, niemal dwumetrowy żelazny płot, podwójny garaż dostatecznie obszerny, by zmieścić jaguara i mercedesa 500 coupe, spory trawnik i basen. Lecz to wszystko nie miało teraz znaczenia. Jedyne, czego chcieli, to zobaczyć swoją córkę i wziąć ją w ramiona. Jednak z każdą minutą coraz bardziej tracili na to nadzieję.
Czwartek, 16.58 Julia wyszła z pracy nieco wcześniej, bo umówiła się do fryzjera, a potem chciała spędzić miły wieczór w samotności. Za dziesięć piąta siedziała już swojej corsie. Mijający dzień był bardzo męczący, ale nie ze względu na jakąś szczególnie trudną sprawę – ostatnie dwa tygodnie były wyjątkowo spokojne, pomijając jedno morderstwo na dobrze im znanym dilerze, przy tej sprawie współpracowali z wydziałem do zwalczania narkotyków – lecz dlatego, że na jej biurku piętrzył się stos akt, formularzy i raportów, a papierkowa robota wykańczała ją znacznie bardziej niż jakakolwiek inna. Nienawidziła wypełniania kolejnych rubryczek i pisania sprawozdań. Ilekroć musiała w końcu zabrać się do tego niewdzięcznego zadania, marzyła o krasnoludkach, które w nocy zrobiłyby wszystko za nią, tak że rano zastałaby puste i wysprzątane biurko. Pocieszające było to, że nie ją jedną czekała taka robota. Hellmer i Kullmer równie mocno nienawidzili biurokracji, a mieli przed sobą podobne stosy papierów. Do fryzjerki umówiła się na wpół do szóstej, potem planowała długą kąpiel i dokończenie książki o zjawiskach paranormalnych, a później posłucha muzyki i w końcu położy się spać. Wcześniej zadzwonił Dominik Kuhn, z którym była już ponad rok, żeby powiedzieć, że ma jakieś ważne spotkanie w firmie. W domu zjawi się najwcześniej o dwudziestej trzeciej, choć bardziej prawdopodobne, że dopiero około północy. Wiedziała, że takie spotkania kończyły się najczęściej w jakiejś knajpie przy piwie, gdzie nikt nie patrzy na zegarek. Przyjęła to obojętnie. Jakiś czas temu przestała się przejmować. Mimo że wciąż razem mieszkali, bardzo się od siebie oddalili. Ze smutkiem dostrzegła, że różne zainteresowania i zupełnie różne zawody nie tylko nie sprzyjają budowaniu więzi, ale wręcz zabijają ich związek. Poza tym nie mogła znieść, że wciąż wypytuje ją o pracę, mimo że nie pracował już w „Bildzie”. Odkąd został rzecznikiem prasowym FFH, heskiej rozgłośni radiowej, miał jeszcze więcej kontaktów z dziennikarzami mediów drukowanych i elektronicznych. Widziała, że praca go pochłania, i podziwiała go za wytrwałość i przebojowość, z jaką robił karierę, lecz tęskniła za tym, by od czasu do czasu skupił się też na niej. Do domu wracał najczęściej zmęczony i spięty i już nie pamiętała, kiedy coś robili razem. Ostatnio coraz częściej przyłapywała się na myśli, że byłoby lepiej, gdyby się wyprowadził i wrócił do siebie. Miał w końcu własne mieszkanie, które początkowo chciał sprzedać, ale na szczęście jedynie je wynajął. Julia smuciła się na myśl, że jednak nie umie zbudować normalnego związku. Wszyscy mężczyźni, z którymi od czasu rozwodu łączyło ją coś bliższego, byli albo żonaci, albo zakłamani do szpiku kości. Albo i jedno, i drugie. Kuhn co
prawda nie należał do żadnej z tych grup (choć trzeba przyznać, że raz po raz miewała podejrzenia, czy aby na pewno jego nadzwyczajna aktywność zawodowa nie zawiera elementu czysto osobistego), lecz nie potrafiła już sobie wyobrazić, że razem z nim chciałaby spędzić resztę życia. Potrząsnęła głową, pozbyła się przygnębiających myśli i włączyła radio. FFH. Wiadomości. Sezon ogórkowy, nic ciekawego. Informacje drogowe. A potem, zamiast prognozy pogody, informacja o zaginionej dziewczynce. – Informacja policji. Zaginęła piętnastoletnia Selina Kautz. Ostatni raz widziano ją wczoraj około wpół do jedenastej wieczorem. Zaginiona ma metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, jest szczupłej budowy ciała, ma proste, jasnobrązowe włosy do ramion. Ubrana była w jasnoniebieskie dżinsy i białą koszulkę z krótkimi rękawami, a do tego białe tenisówki. Po raz ostatni widziano ją jadącą rowerem w kolorze niebieski metalic marki Herkules, z Eddersheim w kierunku Okriftel. Osoby, które widziały Selinę wczoraj lub dziś albo wiedzą coś na temat jej obecnego miejsca pobytu, proszone są o kontakt z policją w Hattersheim albo najbliższym komisariatem. Dopiero wtedy z głośników popłynęła prognoza pogody, jednak Julia jej nie słuchała. Zapaliła papierosa i zastanowiła się, czy powinna zadzwonić do Hellmera, czy dać sobie spokój. Hattersheim należało do okręgu Taunus-Men, a ten od 2001 roku znajdował się poza jurysdykcją frankfurckiej policji kryminalnej. Ktoś podjął idiotyczną decyzję i po reformie terytorialnej Hattersheim i okolice znalazły się w gestii kryminalnych z Wiesbaden. Zanim podjęła decyzję, rozdzwoniła się jej komórka. Frank Hellmer. – Cześć, Julia. Słuchaj, właśnie rozmawiałem z Bergdorfem... – Kto to? – weszła mu w słowo. – Gość z kryminalnych z Hofheim. Znasz go, przynajmniej z widzenia. Chodzi o to, że w Okriftel zaginęła jedna dziewczyna... – Tak, słyszałam w radiu. – Bergdorf zadzwonił, bo pomyślał, że skoro od kilku lat mieszkam w Okriftel, to my powinniśmy dostać tę sprawę, a nie policja z Wiesbaden. Wcześniej oczywiście rozmawiał z nimi i wie, że nie mają nic przeciwko temu. Co prawda, tę rodzinę znam tylko z widzenia, ale chciałem zapytać, czy... Julia nie umiała powstrzymać szerokiego uśmiechu, ale w duchu się cieszyła, że Frank nie może jej teraz widzieć. – Czy to oznacza, że nie będziemy musieli siedzieć nad papierami? – To zależy, jak szybko ją znajdziemy. No i nie zapominaj, że jest na razie tylko zaginiona. Tak czy inaczej, trzeba będzie przepytać kilka osób. Piszesz się na to?
– Czy ja się na to piszę? No oczywiście, że tak! Zdążę jeszcze do fryzjera czy już nie? – Tylko jeśli naprawdę musisz. – Hellmer też się uśmiechnął. – Mam nadzieję, że po tej wizycie będziesz wyglądała bardziej ludzko. – Ha, ha, ha! To co, o siódmej u ciebie? Po fryzjerze muszę na chwilę pojechać do domu, umyć się i coś zjeść. A właśnie, masz już papiery? – Jeść dostaniesz u nas, a protokół przyjdzie z Hofheim lada chwila. – Dobrze, w takim razie do siódmej – pożegnała się i rozłączyła. Czyli nici z leniwego wieczoru, ale w tej chwili to było akurat bez znaczenia, a właściwie wręcz przeciwnie, nawet jeśli zniknięcie dziewczyny to smutne wydarzenie. Ostatnio przypadki zaginięcia zdarzały się coraz częściej i tylko nieliczne udawało się wyjaśnić. Miała nadzieję, że nie spełnią się jej złe przeczucia. Najlepiej, żeby się okazało, że dziewczyna po prostu uciekła z domu, nieważne z jakiego powodu. Tylko w takich sytuacjach była nadzieja, że kiedyś gdzieś w końcu pojawi się z powrotem cała i zdrowa. Niektóre nastolatki uciekały z nudów i kończyły na ulicy jako prostytutki. Inne dlatego, że w domu spotykało je jedynie poniżanie i bicie, a jeszcze inne były molestowane. Część naiwnie uwierzyła w obietnice wielkiej miłości i podążała za niewłaściwymi mężczyznami, którzy mówili to, co każda nastolatka chciałaby usłyszeć. Znała to wszystko jeszcze z czasów, kiedy pracowała w obyczajówce. Wtedy jednak większość chłopców i dziewcząt uciekała z nudów, bo miała taki kaprys. Ale też nieraz zdarzało się, że dziecko przepadało bez śladu albo znajdowali jedynie zwłoki, czasem bardzo okaleczone. Za długo pracowała w policji, żeby się łudzić nadzieją. Poza tym intuicja podpowiadała jej, że zmierzy się z zupełnie jednoznaczną sprawą, taką, jakimi zajmuje się na co dzień. Niemniej więcej dowie się dopiero podczas śledztwa. Na razie dziewczyna była tylko zaginiona.
Czwartek, 19.20 Julia zaparkowała przed domem Hellmerów. Frank już czekał. Zaprosił ją do środka; jego żona, Nadine, była z córką w ogrodzie. – Sorry, ale po fryzjerze musiałam wziąć szybki prysznic. Nie mogłam wytrzymać, gdy obcięte włosy wpadły mi za kołnierz. – Cześć, Julia! – przywitała ją Nadine, wchodząc do salonu. – Miło cię widzieć. Świetnie wyglądasz. Frank wspomniał, że będziesz miała nową fryzurę. Mam nadzieję, że nic nie jadłaś? Siadaj, proszę, zaraz coś podam. – Nie, nie miałam czasu. Gdybym jeszcze robiła sobie kolację, nie dojechałabym na czas. – Wspaniale, bo nakrycie na ciebie czekało. Czego się napijesz? – Wody poproszę. – Spojrzała na Franka. – Masz już papiery? – Tak, skoczę po nie – powiedział i poszedł do gabinetu. Po kilku sekundach wrócił, niosąc cienką aktówkę. – Proszę. Niewiele tam znajdziesz, ale przynajmniej mamy zdjęcie. Szybko przejrzała wypełniony formularz zgłoszenia zaginięcia. Przeczytała odpowiedzi rodziców Seliny Kautz, zmarszczyła czoło i odłożyła teczkę na stół. – Straszne gówno – mruknęła. – Rozpłynęła się w powietrzu. No dobra, nie pozostaje nam nic innego, jak mieć nadzieję. Ładna dziewczyna. – Znam jej matkę – powiedziała Nadine. – Ma półtorarocznego synka, chodzi na zajęcia dla maluchów z naszą Stephanie. Pani Kautz jest bardzo miła, ale trzyma się na uboczu. Co pewien czas zamienimy kilka słów, ale tylko o jakichś głupstwach. Nie chce mi się wierzyć, żeby dziewczyna uciekła z domu z powodu jakichś problemów rodzinnych. Jej matka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. – Wrażenie! Rany, co to jest wrażenie!? Jak pomyślę o ludziach, którzy robili dobre wrażenie... – Julia westchnęła głęboko. – Wrażenie to tylko fasada, za którą nie da się tak łatwo zajrzeć, przecież doskonale o tym wiesz. Tak czy inaczej, zaraz sobie z nimi porozmawiamy i dowiem się więcej. Poinformowałeś ich, że przyjdziemy? – zapytała Franka. – Nie, wolałem, żeby byli nieprzygotowani. Nieraz już przez to przechodziliśmy; gdy ktoś się spodziewa wizyty policji, przygotowuje sobie zawczasu wszelkie możliwe odpowiedzi. Samochody zostawimy tutaj, bo państwo Kautz mieszkają tylko kilka domów dalej. Tymczasem zjedz coś, bo jeszcze schudniesz, nie daj Boże – dodał z szerokim uśmiechem. – Ha, ha, ha. Sięgnęła po chleb, posmarowała kromkę cienką warstwą margaryny
i nałożyła dwa plasterki mortadeli. Do tego położyła na talerzu ogórek kiszony i kilka plasterków pomidora. – Jakie masz przeczucia? – zapytała Nadine, rozsmarowując pasztet na kanapce. – Żadnych. Pojawią się, kiedy dowiem się więcej. – Ale to dość dziwne, żeby piętnastoletnia dziewczynka tak po prostu zniknęła, nie uważasz? – Każdego dnia znika kilkaset nastolatków. Większość sama wraca w ciągu paru dni od ucieczki. Na razie wolę zakładać, że mamy do czynienia właśnie z czymś takim. Dziewczyna w okresie dojrzewania, być może mająca skomplikowaną sytuację w domu. Kto wie... – Sięgnęła po szklankę i upiła łyk. – Julia, coś jest nie tak. Zachowujesz się inaczej niż zwykle. – Nadine spojrzała na nią znacząco, unosząc brwi. – Słucham? Czyli jak? – Nie mam pojęcia. Ale czuję, że mózg ci pracuje na wysokich obrotach. Myślisz o ostatnich zniknięciach dzieci? – Dzieci, które zniknęły w ostatnim czasie, mam na myśli same głośne sprawy, były znacznie młodsze. Weźmy taką Peggy, bo ją pamiętam. Nie znaleźliśmy najmniejszego śladu, choć śledztwo było bardzo szeroko zakrojone. Jeśli wylądowała w jakimś wschodnioeuropejskim burdelu, to niestety, nie ma szans, żebyśmy ją odnaleźli żywą. Regułą jest, że takich małych dzieci nie trzyma się w jednym miejscu dłużej niż kilka dni. Często po jakimś czasie wracają na zachód, do nas. A kiedy przestają być potrzebne... Tyle że to coś innego. Piętnastolatki nie da się tak po prostu władować do samochodu, trudno też podrzucić gdzieś jej zwłoki. Za zniknięciami takich dziewcząt stoją zupełnie inni ludzie. I my ich znajdziemy. Taką przynajmniej mam nadzieję. – Mimo to coś się chyba zmieniło... – Czyżbyś ostatnio zajęła się wróżbiarstwem? – Julia nie dała jej skończyć, a w jej głosie pobrzmiewała kpina. – Nie, ale znam cię już od jakiegoś czasu. Jesteś bardziej spięta niż zazwyczaj. – No dobra. Na początku cieszyłam się, że mogę się wyrwać z biura i zostawić w cholerę te wszystkie papiery. Ale kiedy siedziałam u fryzjerki i potem, w domu, zaczęło ogarniać mnie takie dziwne uczucie... chodzi o to, że tę małą spotkało coś naprawdę złego. W naszych czasach nie da się tego wykluczyć. Nie mam najmniejszej ochoty wpaść w jakieś gówno, bo wiem, że prędzej czy później to się zacznie na mnie mścić. Tutaj, w waszej cichej
i dostatniej okolicy, ta sprawa stanie się wyjątkowo głośna. – Już jest. Każdy w naszej dzielnicy wie o jej zaginięciu. Informacje i plotki rozprzestrzeniają się lotem błyskawicy. Ludzie stoją na ulicach, oczywiście niebezpośrednio przed ich domem, ale czuć napięcie, jakby czekali na megasensację. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że to jakaś zapadła wioska tysiące kilometrów od cywilizacji. Tymczasem wystarczy dwadzieścia minut jazdy, żeby znaleźć się w centrum Frankfurtu. Mimo to Okriftel to inny świat. Tutaj i w Eddersheim mieszkają ludzie tak bogaci i zapracowani, że niemal nie wychodzą ze swoich firm. Lecz kiedy już wyjdą z biur i wrócą do domu, zamykają się w swoich willach i rezydencjach jak szczury w norach. Ja i Frank zresztą tak samo – dodała z uśmiechem zawstydzenia. – Czujemy, że to nasze gniazdko. Jedyne, co przeszkadza od czasu do czasu, to hałasujące samoloty. – Macie tutaj jakichś znajomych albo przyjaciół? – Nie – odparła Nadine. – Większość mieszkańców kupiła tutaj dom i ziemię przeszło dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. My się sprowadziliśmy ledwie przed trzema laty. Tutejsi mieszkańcy nie są nieprzyjemni, ale zachowują się z rezerwą. Pozdrawiamy się na ulicy czy w sklepie, jednak nic więcej. Znam kilka osób, ale nie na tyle blisko, żeby się odwiedzać. Może to moja wina? – Szkoda – mruknęła Julia. – Bardzo by nam pomogło, gdyby... – Wiem, co chcesz powiedzieć. Ale popatrz, nawet z panią Kautz nie znalazłam wspólnego języka. Może sobie myślą, że jesteśmy jakimiś nuworyszami, którzy pieniądze wygrali w lotto, a nie zarobili? Nie wiem i nie chcę w to wnikać. Oczywiście nikomu też nie zdradzę, dzięki czemu mogliśmy sobie pozwolić na dom w tej okolicy. To po prostu nie ich sprawa. Frank Hellmer otarł usta chusteczką, dopił piwo i wstał. Na pożegnanie pocałował córkę w policzek, a żonę w usta. – No, na nas już czas – powiedział, spoglądając na zegarek. – Nie sądzę, żeby zajęło nam to więcej niż półtorej godziny. Będę przed dziesiątą... – Frank, litości! Powiedziałam ci, że nie chcę już słyszeć, o której się pojawisz. Nie będę się niepotrzebnie przygotowywała na twoje powitanie. A teraz uciekajcie już, bo muszę zająć się Stephanie. Położę ją spać i pewnie pooglądam telewizję albo posiedzę w ogrodzie. Powodzenia. – Pa. – Julia wstała, wzięła torebkę i wyszła.
Czwartek, 20.05 Peter i Helga Kautz mieszkali niecałe sto metrów dalej. Na ulicy było wielu ludzi; znacznie więcej niż zazwyczaj. Dorośli, dzieci, młodzież... wszyscy rozmawiali, szeptali i co chwila spoglądali, niby ukradkiem, w kierunku posiadłości rodziców Seliny. Ciekawość wygnała ich z domów i czekali podnieceni na jakąś sensację. – Znasz ich bliżej? – zapytała Julia, nie zwracając uwagi na tłoczących się gapiów. Ulicą przejechał powolutku radiowóz. Wciąż jeszcze było ciepło, a w następnych dniach spodziewano się fali upałów, wilgotnym gorącym powietrzem niemal nie dało się oddychać. W tych okolicach każdego roku było tak samo. Niespełna godzinę wcześniej wzięła prysznic, a już czuła, że jest mokra od potu. Zanim położy się do łóżka, będzie musiała się wykąpać. – Mówiłem ci już, tylko z widzenia. Nieźle. Normalnie ulice w tej okolicy są niemal puste. Latem wszyscy siedzą w ogrodach, a życie towarzyskie ogranicza się do grillów u najbliższych znajomych. Lub zamykają się w swoich szczurzych norach, jak ładnie powiedziała Nadine. Do nich, tak naprawdę, nie można się zbliżyć, bo nie ma jak. Poza tym, gdyby wiedzieli, że jestem zwykłym gliniarzem, zastanawialiby się, skąd mam kasę na dom tutaj. Ich problem. Mam gdzieś, co myślą. Dzisiaj w każdym razie dowiedzą się, że jestem gliną. – Czyżbyś wstydził się naszego szlachetnego zawodu? –zapytała Julia z kpiną w głosie. – A może czujesz się nieswojo, że teraz już będą wiedzieli? – Daj spokój! – W takim razie po co sobie zaprzątasz tym głowę? Lepszy glina niż kryminalista, prawda? Naprawdę nie znacie bliżej nawet sąsiadów zza płotu? – Nie. Tutaj każdy żyje swoim życiem. Chyba że są spokrewnieni, a część jest. – Oj, dalej, nie ukrywaj już, że boisz się coming-outu. – Chyba coś ci się poprzestawiało – rzucił poirytowany Frank. – Przemyśl to – ucięła dyskusję i nacisnęła guzik po lewej stronie bramy. W drzwiach domu pojawił niewysoki mężczyzna z niewielkim brzuszkiem i ciemnymi włosami. Spojrzał na nich z nadzieją, jakby spodziewał się cudu, jakby myślał, że Selina zgubiła klucze i czeka przed bramą. Niestety, cud się nie stał, a na chodniku zobaczył nieznajomą kobietę i znajomego mężczyznę. – Tak? – powiedział z miną, która nie maskowała jego prawdziwych uczuć. Nieco uważniej przyjrzał się najpierw Julii, a potem Frankowi i zmrużył oczy, jakby się zastanawiał, gdzie go już widział. Nadkomisarz odniosła
wrażenie, że nie mógł sobie przypomnieć. – Pan Kautz? – zapytała. – Tak? – odpowiedział głuchym głosem. Julia wyjęła legitymację. – Durant, policja kryminalna, Frankfurt. To mój partner, Frank Hellmer. Mieszka tuż obok, w domu na rogu. Pewnie znacie się panowie z widzenia. Chcielibyśmy zamienić kilka słów z panem i pana żoną. – Oczywiście, proszę wejść – odparł, spoglądając na Hellmera, przy czym w jego oczach pojawił się krótki błysk. – Tak się właśnie zastanawiałem, skąd pana znam. Musi mi pan wybaczyć, nie jestem w stanie logicznie myśleć. – Otworzył bramę. – Macie jakieś informacje o Selinie? – Nie, niestety nic. Korytarzem z marmurową posadzką i szaro-białymi ścianami przeszli do dużego, jasnego pokoju, z którego roztaczał się wspaniały widok na ogród z basenem. Przed niechcianymi spojrzeniami z zewnątrz gości i domowników chronił ponaddwumetrowy, idealnie równo przycięty żywopłot. Przy tarasie znajdował się ogródek skalny obsadzony kwiatami. W salonie o równych ścianach stał kominek z naturalnego kamienia, który zimą na pewno dawał przyjemne ciepło, a podłoga wyłożona była marmurem, jak w korytarzu. Leżały na niej dwa luksusowe chodniki i jeden wielki dywan. Z boku stała zrobiona na wymiar biblioteka, obejmująca dwie ściany, na specjalnej szafce ustawiono wysokiej klasy sprzęt hi-fi, ale nigdzie nie było widać telewizora. Przy oknie zieleniło się kilka roślin doniczkowych, jakiś gatunek dużej palmy i potężny figowiec benjamina. Halogeny wpuszczone w sufit, lampa stojąca. Ciemnogranatowa, luksusowo wykończona skórzana kanapa i dwa fotele, jasny marmurowy stolik... Wyglądało na to, że kamień ten był jednym z ulubionych materiałów domowników. Przy kominku wysoki fotel klubowy. W drugiej części salonu, podniesionej o dwa stopnie, tak umiejscowionej, że Julia zauważyła ją dopiero po chwili, znajdował się kącik z czterema skórzanymi fotelami, dywan i sporo obrazów Edwarda Hoppera i Jamesa Rizziego. Policjantka nie wiedziała, czy są prawdziwe, czy może to tylko wyjątkowo dobre kopie. Wszędzie panowała czystość, lecz nie sterylna, którą wiele razy widziała w podobnych domach. Tutaj toczyło się prawdziwe życie. Od chwili, kiedy przekroczyła próg, dobrze tu się czuła, jeśli w tych okolicznościach w ogóle można było mówić o dobrym samopoczuciu. Julia i Frank po krótkiej chwili, której potrzebowali, żeby się dyskretnie rozejrzeć, spojrzeli na oczekującą ich panią domu. Szczupła kobieta siedziała na skórzanej kanapie, dłonie trzymała złożone na kolanach i miała puste, przerażone spojrzenie, zupełnie jak jej mąż. Durant oceniła, że nie ma więcej niż trzydzieści pięć, trzydzieści sześć lat. Zero zmarszczek, zadbane jasne włosy,
niebieskie oczy i ładnie zaokrąglone, lecz blade usta. Lekko wystające kości policzkowe nadawały jej wyraz niedostępności i wyniosłości; całość sprawiała, że należała do kobiet przyciągających spojrzenia mężczyzn. – Helgo, państwo są z policji. Chcą z nami porozmawiać. To pani Durant, a pana Hellmera na pewno kojarzysz. Pani Kautz kiwnęła głową i spróbowała się uśmiechnąć, lecz bez powodzenia. Julia mogła wczuć się w jej położenie – przez lata pracy w policji nie raz miała do czynienia z podobnymi sytuacjami, kiedy ten z pozoru doskonały świat w mgnieniu oka przeistaczał się w koszmar. Tej rodzinie jeszcze kilka godzin temu rzeczywistość wydawała się dobra i bezpieczna. Julia od razu poczuła do obojga sympatię i choć w tej chwili w domu zaginionej dziewczyny panowała atmosfera strachu i niepewności, z każdego kąta emanował spokój i serdeczność. Nie wiedziała, jak zareagują, jeśli Selinie rzeczywiście coś się stało. Co wtedy zrobią? Pewnie to samo co rodzice innych zaginionych dzieci, którzy wraz z nimi stracili wielką część życia. Płacz, załamanie, pustka. Znała to z doświadczenia, bo kilka razy była mimowolnym świadkiem tych tragedii. Każdy taki przypadek pozostawiał w niej trwały ślad. Znajoma była nawet postawa Helgi Kautz – przygarbiona, ze złożonymi dłońmi, jakby nieprzerwanie słała modlitwy do nieba. Jakby miała nadzieję, że zdarzy się coś nieprawdopodobnego, chociaż wiedziała, że to niemożliwe. Kobieca intuicja mówiła, że w końcu przyjdzie nieunikniona wiadomość – wiadomość, wraz z którą zgaśnie ostatnia nadzieja. – Proszę. – Peter Kautz wskazał na dwa fotele, siadając obok żony. W następnej chwili się zreflektował i zaproponował gościom coś do picia. – Nie, dziękuję. Proszę sobie nie robić kłopotu. Mamy tylko kilka pytań na temat państwa córki – powiedział Hellmer. – Tak, oczywiście. Jesteśmy z żoną do państwa dyspozycji. – Dziękuję. – Julia usiadła. Odłożyła torebkę na podłogę obok fotela, nachyliła się, oparła łokcie na udach i złożyła dłonie. – Czytaliśmy oczywiście zgłoszenie zaginięcia, ale mielibyśmy jeszcze kilka pytań dotyczących państwa córki. Ostatnio widzieli państwo córkę wczoraj wieczorem, około siedemnastej, czy tak? Helga potaknęła, spojrzała uważniej na Durant i powiedziała: – Tak, około piątej po południu. Zawsze kiedy jechała do stadniny, wychodziła z domu mniej więcej o tej porze. Dziesięć minut jazdy rowerem i była na miejscu. Pamiętam jeszcze, jak wychodząc, pożegnała się i powiedziała, że wróci na pewno przed dziewiątą rano, bo o dziesiątej ma
umówioną wizytę u dentysty. Potem nie miałam już z nią kontaktu. – Przy ostatnich słowach zadrżał jej głos, a do oczu napłynęły łzy. – Co mogło się stać? Gdzie może być? Pewnie co chwila macie do czynienia z takimi sprawami, prawda? – zapytała, kiedy się nieco uspokoiła. – Proszę pani, w tej chwili trudno coś powiedzieć, bo jest zbyt wiele możliwości. – Możliwości? Jakich możliwości? Mogłaby je pani wymienić? – dodała z naciskiem. – No cóż, zdarza się, że nastolatki uciekają z domów, bo mają taką fantazję. Czasem zrobią coś głupiego i boją się wrócić. Istnieje też możliwość, że miała wypadek na rowerze i leży nieprzytomna lub ranna w trudno dostępnym miejscu... – Dlaczego nie mówi pani dalej? – spytała Helga Kautz, kiedy zauważyła, że komisarz przerwała. – To przecież nie wszystkie możliwości, prawda? Julia westchnęła i potrząsnęła głową. – Nie, nie wszystkie. Skoro pani nalega... Państwa córka mogła natknąć się na kryminalistę, choć na razie staramy się to wykluczyć. Istnieje jednak ewentualność, którą musimy rozważyć... – A mianowicie? – Że została uprowadzona. Czy były dzisiaj jakieś dziwne telefony? Ktoś dzwonił i natychmiast się rozłączał? – Nie, nie było żadnych telefonów, listów ani niczego innego. Selina nie została porwana. Gdyby tak było, jej porywacze, lub porywacz, już dawno by się z nami skontaktowali. – Niekoniecznie, bo czasem mija wiele dni, zanim prześlą pierwszą wiadomość. Musimy wziąć pod uwagę taki scenariusz, choćby z tego względu, że najwyraźniej są państwo zamożni. Wykluczyłabym sytuację, w której Selina, inteligentna nastolatka, z własnej woli wsiada do obcego auta. Być może została porwana prosto z ulicy. – A co z rowerem? Gdzie jest rower? W takiej sytuacji zostałby na miejscu porwania. Czy może zakłada pani, że porywacze też by go zabrali? Jeśli tak, musieliby jeździć mikrobusem! Nie, porwanie nie wchodzi w rachubę. Selinie musiało się coś stać. – Proszę pani – Julia chciała ją uspokoić. – Proszę nie zakładać od razu najgorszego. – Sama myślała jednak podobnie. – Niech nam pani opowie, jaka jest pani córka. Czy jest introwertyczką, czy raczej... – Selina to wyjątkowa dziewczyna – przerwał jej Peter Kautz, głaszcząc
czule żonę po głowie, żeby ją uspokoić. – Jest bardzo inteligentna i świetnie się uczy. Czasem nawet czuliśmy się nieswojo, bo, hm, jak by to powiedzieć, ona potrafi robić kilka rzeczy naraz. Od szóstego roku życia gra na pianinie, od czterech lat jeździ konno i dba o rodzeństwo. To nie jest typ dziewczyny, którą interesują tylko chłopcy i dyskoteki, o nie. Selina doskonale wie, czego chce. Właśnie dlatego tak bardzo się o nią boimy. Nigdy świadomie nie naraziłaby nas na taki stres. Nie zachowałaby się tak nieodpowiedzialnie. To nie w jej stylu. Wracając do pani pytania, Selina nie jest ani zamknięta, ani otwarta. Bywa, że potrzebuje samotności, jak każda młoda dziewczyna, a potem nagle staje się duszą towarzystwa. – Według zapisków w protokole wczoraj oznajmiła, że będzie nocowała u koleżanki, ale nie powiedziała państwu u której. Czy zdarzyło się już wcześniej, może nawet kilka razy, że nie informowała państwa, gdzie będzie nocować? – Może, ale jakoś sobie nie przypominam. Nie. – Helga zdecydowanie pokręciła głową. – Selina jest w tych sprawach wyjątkowo odpowiedzialna. Właściwie zawsze wiemy, gdzie jest. – Właściwie? – Tak, zawsze wiemy, gdzie jest – poprawiła się. – Tylko nie teraz. – Julia zmarszczyła czoło. – Nie chcę się wtrącać w państwa sprawy, ale czy nie wydaje się państwu dziwne, że akurat wczoraj nie wspomniała, gdzie będzie nocować? – Jak teraz o tym pomyślę, to tak, ale co mi da roztrząsanie tego dzisiaj, kiedy jest już za późno? Moja córka zniknęła! Chociaż akurat w tym wypadku to, że nie powiedziała, gdzie spędzi noc, daje iskierkę nadziei. I to właśnie świadczy przeciwko wersji uprowadzenia – kontynuowała Helga. – Możliwe, że miała przed nami tajemnice – nieoczekiwanie zmieniła czas, w którym mówiła o Selinie, na przeszły, a Julia nie wiedziała, czy zrobiła to celowo, czy bezwiednie. – Ale niezależnie, jaka byłaby to tajemnica, na pewno nie byłaby tak poważna, by bez słowa pożegnania zniknąć z domu. – Jak rozumiem, rozmawiali państwo z koleżankami i przyjaciółkami Seliny? – Tak, ale z żadną z nich nie była umówiona. – Co z chłopakami? Wspomnieli państwo, że jeszcze niedawno miała chłopaka, niejakiego Dennisa Kolba. Co mogą państwo o nim powiedzieć? Peter wzruszył ramionami i spojrzał na policjantkę. – Dennis to bardzo porządny młody człowiek. Z tego, co wiem, już z nim rozmawialiście. Nigdy bym jednak nie posądził go o... Mój Boże, o czym ja w ogóle mówię? Zupełnie jakbym zakładał, że jednak coś jej zrobił! – Pokręcił
głową i uśmiechnął się smutno. – Nie, nie... Dennis i Selina byli razem, ale zerwali dwa albo trzy miesiące temu. Wie pani, jak to jest między młodymi. W tym wieku nie podejmuje się decyzji na całe życie. – Dennis został przesłuchany przez policję z Hattersheim – wyjaśnił Hellmer Julii. – Niczego się od niego nie dowiedzieli. Ma dość dobre alibi, bo oboje rodzice twierdzą, że między wpół do jedenastej a jedenastą był już w domu. – Następnie zwrócił się do rodziców Seliny: – Mimo to my też się z nim skontaktujemy, choć głównie dlatego, że był ostatnią osobą, która widziała wczoraj Selinę... – Odruchowo chciał dodać, że widział ją żywą, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. – Poprosilibyśmy jeszcze o zapisanie adresów koleżanek i przyjaciółek Seliny. Będziemy chcieli z nimi porozmawiać. Czy córka miała komórkę? Możemy spróbować ją zlokalizować. – Helgo, przyniesiesz adresy? Nie, nie ma komórki. Nie chciała. To kolejna rzecz, która odróżnia ją od rówieśników. Matka zaginionej wstała, obeszła stolik i przeszła do pierwszej części salonu. Kiedy znalazła się na korytarzu, jej mąż odezwał się szeptem: – Teraz proszę o maksymalną szczerość. Jak państwo myślicie, czy Selinie mogło się coś stać? Potrafię przyjąć prawdę. – Panie Kautz – odparła Julia, również szeptem. – Jak już wspomniałam, na razie nie ma żadnych poszlak, kierujących nasze wysiłki w stronę tylko jednej z hipotez. Nie wiemy, co mogło się jej stać, gdzie może być, czy miała wypadek, czy... – Czy co? Czy wpadła w łapska jakiegoś psychopaty, który... – Złapał się za głowę i zamknął oczy. – Boże, sama myśl jest torturą! – Proszę nie zakładać od razu najgorszego. Zrobimy, co w naszej mocy, żeby ją odnaleźć. – A co jest najgorsze? – zapytał niemal cynicznym tonem. – Że nie żyje? Że ktoś ją strasznie skrzywdził? Boże! Jak tylko o tym pomyślę! Moja mała Selina... – Proszę, niech pan nie traci nadziei. – Julia nie odpowiedziała na jego pytanie, choć pomyślała, że przy tym, co wiedziała już na temat Seliny, nie było nadziei. Kilka minut później wróciła Helga, niosąc notatnik z telefonami i kartkę, na której wypisała adresy i numery do znajomych córki. – Powtórzmy od początku. Wczoraj po południu, chwilę przed piątą, córka wzięła rower i ruszyła do stadniny. Na miejscu przebywała do dziesiątej z minutami, a następnie ruszyła z powrotem do domu. Tak przynajmniej
powiedziała przyjaciółkom. Natomiast państwu mówiła, że będzie nocować u koleżanki. I to jest pierwsza niejasność, którą musimy wyjaśnić. Możemy przyjąć, że był ktoś, z kim planowała się spotkać – ktoś, o kim państwo nie mieli się dowiedzieć. Julia przerwała i odchyliła się na oparcie. Ręce wciąż trzymała złożone. – Czy w ostatnich dniach lub tygodniach państwa córka zachowywała się inaczej niż zwykle? Może była bardziej milcząca albo nerwowa? A może częściej wychodziła z domu? Czasem pojawiają się drobne zmiany, których nawet kochający i czuli rodzice nie zauważają. Tymczasem dla nas mają ogromne znaczenie. Czy po zastanowieniu potrafiliby państwo wskazać takie oznaki? Helga spojrzała na męża i zamyśliła się. – Nie. – Potrząsnęła głową i splotła dłonie. – Selina była taka jak zawsze. Dotychczas nigdy nie przeoczyłam sytuacji, kiedy zaczynało się coś dziać. A najważniejsze, że nie miałyśmy przed sobą tajemnic. O wszystkim rozmawiałyśmy. Nawet wtedy, kiedy zerwała z Dennisem, chciała to ze mną obgadać. Kiedy jej niegdyś najlepsza przyjaciółka, Maren, zaczęła rujnować ich znajomość, też wyjaśniła nam, co było tego powodem. Maren wpadła w złe towarzystwo, gdzie dużo się pali, pije i nie stroni też od narkotyków. To nie był świat naszej córki i nic jej tam nie ciągnęło. Nie ratowała przyjaźni z Maren, pozwoliła jej odejść. Po tym, co później dotarło do nas na jej temat... W krótkim czasie stoczyła się tak nisko, że musiała poddać się leczeniu psychiatrycznemu. Ale to nie nasza sprawa. – Przerwała na chwilę, a kiedy znów zaczęła mówić, uśmiechała się tajemniczo i używała czasu teraźniejszego. – Selina od wielu lat ma bardzo jasną wizję swojej przyszłości. Postanowiła, że zostanie lekarzem, bo chce pomagać ludziom. A przed kilkoma dniami... tak, dwa albo trzy dni temu, przyszła do mnie do kuchni i powiedziała, że będzie mieć dwoje albo troje dzieci i wychowa je tak samo jak... – Rozpromieniła się. – Tak, właśnie tak powiedziała, że chce wychować swoje dzieci jak my ich. Myślę, że rodzic nie może usłyszeć od córki większego komplementu. Bardzo się ucieszyłam. Byłam tak wzruszona, że od razu ją przytuliłam. To była niesamowita chwila, bo Selina aż się popłakała. Zapytałam, czy to jest aż takie smutne, a ona potrząsnęła głową i powiedziała, że po prostu bardzo się cieszy z takich rodziców. A przecież nie jesteśmy wyjątkowi, tylko staramy się wspierać nasze dzieci. – Znów przerwała i się zamyśliła. – Wygląda na to, że jednak coś zrobiliśmy źle – dodała ze smutkiem. – Macie państwo jeszcze dwójkę dzieci. W jakim są wieku? – Elias ma półtora roku, Anna dziewięć lat. – Jaki był stosunek Seliny do młodszego rodzeństwa?
– Była wymarzoną starszą siostrą. Oczywiście, że od czasu do czasu pojawiały się jakieś tarcia i scysje, ale naprawdę wyjątkowo rzadko. Selina jest bardzo spokojna i może to zabrzmi nieco patetycznie, ale czasem mam wrażenie, że kocha wszystkich ludzi. No i oczywiście zwierzęta. – Wróćmy na chwilę do Dennisa, jej byłego chłopka. Czy po zerwaniu pani córka umawiała się z kimś? – Nie, przez jakiś czas nie chciała się z nikim wiązać. Przyjaźń tak, ale żadnych związków. – Kobieta potrząsnęła zdecydowanie głową. – Powinni państwo wiedzieć, że Selina i Dennis nigdy nie przekroczyli pewnej granicy. To znaczy nigdy ze sobą nie spali. Powiedziała mi to nie tak dawno temu, kiedy delikatnie zaczęłam rozmowę na ten temat. Selina jest dziewicą. Nie czuje się jeszcze gotowa, jeśli pani rozumie. Poza tym ma bardzo silne zasady moralne. Wie pani, w domu mamy tylko jeden telewizor. Czasem po powrocie ze szkoły włącza sobie jeden z tych odrażających talk-show, w których ludzie prostytuują się przed kamerami. Krzyczą i przeklinają, a potem chełpią się tym, ile mieli w życiu kochanek i kochanków. Wyśmiewają tych, którzy chcą czekać do ślubu z... rozmawiałam o tym z Seliną i ona też nie rozumie, co tacy ludzie mają w głowach. Wydaje się, że w ogóle moralność to jakieś zapomniane pojęcie. Ale to nie ma nic do rzeczy... – Chciała jeszcze coś dodać, ale akurat w tym momencie rozległ się dzwonek. Peter Kautz zerwał się na równe nogi i rzucił biegiem do drzwi. Przed bramą stała starsza para, która mieszkała po sąsiedzku w niewielkiej willi z płaskim dachem. – Tak? – Nawet w salonie słychać było jego oschły ton. – Panie Kautz, usłyszeliśmy w radiu, że Selina zniknęła. Chcieliśmy tylko zapytać, czy może wróciła do domu? – zapytała nieśmiało niewysoka, siwowłosa kobieta. Ojciec zaginionej dziewczynki znał starszych sąsiadów. Państwo Schreiner byli bardzo uprzejmi, ale zamknięci w sobie. Chyba nie mieli dzieci. – Nie. Muszę panią przeprosić, rozmawiamy właśnie z policją – odparł krótko. – Przyszliśmy powiedzieć, że widzieliśmy Selinę wczoraj wieczorem, tuż po wpół do jedenastej. Peter Kautz spojrzał na ulicę, na której kłębili się gapie. Czuł złość, bo wiedział, że liczyli na sensację. Najchętniej wykrzyczałby im prosto w twarz, żeby zajęli się sobą i wrócili tam, skąd przyszli. – To oczywiście zmienia postać rzeczy – odezwał się przyjaźniej, otworzył bramę i wpuścił sąsiadów. – Państwo są z policji kryminalnej. – Wskazał na Julię i Franka. – Pana Hellmera zapewne państwo znają, mieszka na naszej
ulicy. – Potem wskazał na gości i spojrzał na funkcjonariuszy. – Państwo Schreiner. Twierdzą, że widzieli Selinę wczoraj wieczorem. – Naprawdę? – Helga zerwała się z fotela. – Gdzie?! – Wyszliśmy na spacer z psem... – Sekunda, proszę siadać. – My tylko chcieliśmy powiedzieć, że... – Proszę usiąść na chwilę i opowiedzieć, co państwo widzieli – poprosiła Julia przyjaznym, ale zdecydowanym tonem. Starsza pani spojrzała na nią niepewnie i usiadła, pociągając za sobą męża. – Wczoraj wieczorem, po wpół do jedenastej, widzieli państwo Selinę, czy tak? Proszę spróbować sobie przypomnieć, o której dokładnie to było? – Krótko po wpół. Obejrzeliśmy z mężem film w telewizji, który skończył się dokładnie kwadrans po dwudziestej drugiej. Następnie się ubraliśmy, wzięliśmy psa i wyszliśmy z domu. Na pewno było po wpół. Ruszyliśmy trasą, którą zawsze chodzimy, i wtedy spotkaliśmy Selinę. Siedziała sama na ławce – wyjaśniła starsza kobieta. W odróżnieniu od męża pani Schreiner była otwartą osobą, przy tym dystyngowaną i sympatyczną. Julia oceniła ją na sześćdziesiąt lat, choć miała taką cerę, że wydawała się młodsza. Jej wiek zdradzały zmarszczki na szyi i plamy na dłoniach, co świadczyło o tym, że albo korzysta z usług doskonałej kosmetyczki, albo taki wygląd ma w genach. Dotychczas odzywała się tylko ona, a mąż siedział obok i sprawiał wrażenie, jakby od początku czuł się zmuszony do tej wizyty. – Widzieli państwo z nią kogoś? – Nie, była zupełnie sama. Przywitała się grzecznie, a my poszliśmy dalej. – Wracaliście państwo tą samą drogą? – Tylko częściowo. Po pierwszym zakręcie zawróciliśmy i poszliśmy skrótem, bo na otwartej przestrzeni było chłodniej niż między domami. A wczorajszy wieczór był i tak dość zimny. – A Selina? Siedziała jeszcze na ławce? – Nie umiem powiedzieć, ale tak mi się wydaje. Chyba ją widzieliśmy. – Jest pani pewna, że to była Selina? – upewniła się Julia. – Oczywiście, że tak. Znamy ją od wielu lat. – Czy w czasie spaceru zauważyliście państwo kogoś jeszcze? – Nie. – Pani Schreiner zamilkła na chwilę, zwilżyła usta językiem i zamyśliła się. – Ale Selina wyglądała na przybitą. Chociaż sama nie wiem...
– Przybita? Czyli jaka? – Miała taki wyraz twarzy... Nie wiem, jak go opisać. Smutny. Chociaż mogę się mylić; mogła być po prostu zmęczona albo światło tak na nią padało... – Proszę spróbować sobie przypomnieć, czy nie widzieli państwo kogoś jeszcze? Kogoś, z kim Selina się spotkała albo miała spotkać? Pani Schreiner znów się zamyśliła, popatrzyła na męża, który siedział obok jak słup soli i w końcu potrząsnęła głową. – Wczoraj było bardzo spokojnie. Tutaj, między domami, spotkaliśmy oczywiście kilkoro sąsiadów, ale kiedy znaleźliśmy się na ścieżce prowadzącej do placu zabaw, zostaliśmy zupełnie sami. Chociaż latem tam się zazwyczaj coś dzieje. Hmm, wczoraj było wyjątkowo spokojnie. A coś o tym wiem, bo mieszkam tutaj przeszło ćwierć wieku. – Widzieli państwo może nastolatka na rowerze? – Przypominasz sobie jakiegoś chłopca na rowerze? – Pani Schreiner spojrzała na męża. Ten ledwie zauważalnie pokręcił głową i nie podnosząc wzroku, mruknął cicho, że nie. – Bardzo nam przykro, ale więcej chyba nie potrafimy państwu pomóc. Widzieliśmy jedynie Selinę. Mamy nadzieję, że nic jej nie jest – powiedziała z troską i wstała, pociągając za sobą małżonka. – Mamy nadzieję, że wróci cała i zdrowa. Będziemy się za nią modlić. – Dziękuję, bardzo dziękuję – odparła Helga Kautz i podała im dłoń. Miała łzy w oczach. – To bardzo uprzejme z państwa strony, że przyszliście powiedzieć o wczorajszym spacerze. – To nasz obowiązek. Chciałabym móc więcej zrobić. – Teraz wszystkim zajmie się już policja. – Będziemy pamiętali o państwu w naszych modlitwach. – Pani Schreiner uśmiechnęła się przyjaźnie. – Dobranoc. – Dobranoc. I jeszcze raz dziękuję. Helga odprowadziła ich do drzwi i wróciła do salonu, ale nie usiadła. Stanęła przy oknie i spojrzała na ogród, który pysznił się zielenią i świeżymi kwiatami. Otarła łzy cieknące po policzku. – Selina już nie wróci – odezwała się niespodziewanie. W pokoju zapanowała absolutna cisza. – Wiem, że została nam zabrana. – Helga, proszę, bo wykraczesz! – Peter zerwał się z fotela, podbiegł do żony, złapał ją za ramię i odwrócił twarzą do siebie. Spojrzał jej prosto w oczy, a ona nie unikała jego wzroku. – Nic nie wiemy! Słyszysz? Nic jeszcze nie
wiemy...! – Ja już wiem – powiedziała z pełnym przekonaniem. – Skąd możesz to wiedzieć? No skąd, na litość boską?! – wrzasnął, tracąc panowanie nad sobą, i potrząsnął nią gwałtownie. – Skąd to wiesz? – Wiem, i tyle. Matka po prostu wie takie rzeczy – wyjaśniła ze spokojem i uwolniła się z jego uchwytu. – Ty tego nie zrozumiesz, bo nie jesteś matką. Selina nigdy, przenigdy z własnej woli nie sprawiłaby nam takiego cierpienia. Peter, to nie jest przeczucie. Już w południe to wiedziałam, ale próbowałam odepchnąć od siebie myśl, że straciliśmy córkę. Próbowałam sobie wmówić, że będzie dobrze. Przeczucie mówiło mi rzeczy, których nie chciałam słuchać. Walczyłam, ale dłużej już nie mogę. Selina już do nas nie wróci, musimy oswoić się z tą myślą. Ktoś zrobił jej coś bardzo złego. Julia i Frank obserwowali ich i milczeli. Twarz kobiety nagle zrobiła się tak spokojna, że mężczyzna pobladł i spojrzał na nią, jakby zobaczył ducha. Durant pomyślała, że ojciec zaginionej więcej presji już nie zniesie. – Helgo, proszę, nie mów takich rzeczy. Policja zrobi wszystko, co w jej mocy... – Policja już nie pomoże naszej córce. Mogą jej tylko szukać i niewykluczone, że w końcu ją znajdą. Wierz mi, niczego bardziej nie pragnę, niż zobaczyć ją znów żywą, lecz wiem, że nigdy już się to życzenie nie spełni. – Proszę pani. – Julia uznała, że pora włączyć się w ich wymianę zdań. Wstała i podeszła do kobiety. – Co sprawia, że straciła pani nadzieję? – Miałam sen, którego z początku nie brałam na poważnie. Ale nie zapomniałam o nim, bo wciąż do mnie wracał. Starałam się go od siebie odepchnąć, tak jak odpycha się wiele nieprzyjemnych rzeczy. Tymczasem sen był ostrzeżeniem. Przyśnił mi się którejś nocy, kiedy jeszcze Selina była we Francji. Obudziłam się i nie mogłam już usnąć. Gdybym tylko wówczas potraktowała go poważnie... co ja mówię, i tak nie mogłabym zapobiec temu, co się miało stać. – Zechce pani opowiedzieć mi ten sen? – zapytała Julia, bo sama nieraz miewała sny, które według niej skrywały jakieś przesłanie. Nic, co mogłaby zrzucić na stres, przepracowanie czy codzienną rutynę. Znała ten rodzaj snów i nauczyła się odróżniać ważne od błahych. Właśnie dlatego wierzyła w przeczucie Helgi. – Nie, może innym razem. Nie teraz. Muszę iść na górę i sprawdzić, czy Elias już zasnął. Potem sama spróbuję się zdrzemnąć, choć nie sądzę, żebym dała radę. Proszę mi wybaczyć.
– Co Selina robiła we Francji? – Jeździła konno. Dziesięć dni. W tym roku nie mogliśmy wyjechać nigdzie na urlop, bo mąż pracuje nad bardzo ważnym projektem, więc jak pojawiła się ta wycieczka, byliśmy bardzo zadowoleni. – Czy po powrocie zachowywała się jakoś inaczej? Dziwnie? – Nie, tak samo jak zawsze. Ale nie chcę teraz na ten temat rozmawiać, przepraszam. Idę na górę zająć się dziećmi. – Jeszcze tylko jedna sprawa. Zanim pójdziemy, chcielibyśmy rozejrzeć się w pokoju Seliny. – A po co? – Czy ktoś tam dzisiaj wchodził? – włączył się Hellmer, nie odpowiadając na pytanie Helgi. – Tak, dzisiaj rano i w południe. Ale jeśli państwo szukacie czegoś konkretnego – pokręciła głową – niczego nie znajdziecie. – Czy coś było tam przestawiane? – Nie, jedynie otworzyłam drzwi i zajrzałam do środka. Nic więcej. – Mimo to chcielibyśmy tam pójść. – Proszę bardzo – powiedział mu Peter Kautz. – To na piętrze. Zaprowadzę. Ruszyli po schodach. Dziewięcioletnia Anna wyglądała ze swojego pokoju, jednocześnie smutna i zainteresowana. Ładna, bardzo delikatna dziewczynka, pomyślała Durant. Najchętniej wzięłaby małą w ramiona i przytuliła. – To nasza córka Anna – odezwał się Peter, a potem spojrzał na dziewczynkę. – A pan i pani są z policji, kochanie. Będą szukać Seliny. Mała nie odpowiedziała. Obróciła się na pięcie i zatrzasnęła za sobą drzwi. – Jest bardzo rozbita. Selina była dla niej wzorem, pod każdym względem. Nigdy się nie pozbiera, jeśli... Zatrzymał się przed pokojem Seliny i zawahał się. Julia odniosła wrażenie, że obawia się nacisnąć klamkę. W końcu przemógł się i otworzył. – Proszę wejść. Ja nie chcę. Pójdę zająć się żoną. Co prawda, sprawia wrażenie bardzo silnej, ale możecie mi wierzyć, że jest na skraju załamania. Sam się obawiam, że wszystko może nam się posypać, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. – I tak nie potrzebujemy tutaj pomocy, damy sobie radę sami. – Julia uśmiechnęła się delikatnie. – Zaraz skończymy. – Poza tym to wy wiecie, czego szukacie... Będę w salonie na dole, gdybyście jednak mnie potrzebowali.
Julia i Frank weszli do środka. Na ścianach wisiały duże zdjęcia Seliny na koniu, kalendarz z motywami z obrazów Moneta, duży plakat przedstawiający aleję otoczoną szpalerem drzew z podpisem „Droga jest celem”; oprócz tego były sosnowe meble, szafa, niewielki sekretarzyk z wieloma szufladami, posprzątane biurko, łóżko, fotel, trzy kaktusy na parapecie, uchylone wychodzące na zachód okno. Niewielka wieża, kilka płyt CD, wąski regał z książkami, komputer. Halogeny i duża lampa sufitowa. Na pościelonym łóżku złożone dżinsy, bluzka przewieszona przez oparcie krzesła. Duży, jasny i czysty pokój nastolatki. – Czego szukamy? – zapytał Frank, podchodząc do okna, żeby wyjrzeć na ulicę. – Nie mam pojęcia. Chciałam po prostu zobaczyć jej pokój. To, jak ludzie urządzają i jak utrzymują swoje pokoje, świadczy o ich osobowości. – W takim razie jaką twoim zdaniem naturę ma Selina? – Jest bardzo porządna, poukładana i punktualna. I wyjątkowo dojrzała. Rodzice właściwie ją opisali. Córka – marzenie wszystkich mam i ojców. – Z czego wywnioskowałaś, że jest punktualna? – Kalendarz ścienny. Wczorajsza kartka wyrwana. Dziesiąty lipca. Inne dziewczynki w jej wieku nie mają takich kalendarzy, bo wyrywanie jednej karteczki dziennie jest zbyt wyczerpujące. I tylko nieliczne utrzymują jakikolwiek porządek w swoich pokojach. Książki równym rzędem, poukładane płyty, wszystko odkurzone, łóżko posłane... – To może być zasługa matki albo sprzątaczki – przerwał jej Frank. – Zapytamy, nie bój się – odparła lakonicznie i otworzyła szufladę biurka. Długopisy, korektor, kilka pustych kartek z notatnika. W środkowej szufladzie stos zeszytów w różnokolorowych okładkach, opisanych nazwami przedmiotu i podpisanych. W dolnej szufladzie znowu zeszyty. – Sprawdź sekretarzyk. Jestem bardzo ciekawa, czy Selina prowadzi pamiętnik. W pół godziny sprawdzili cały pokój, lecz nie znaleźli niczego, co mogłoby okazać się pomocne w poszukiwaniach dziewczyny. Zeszli na dół. Peter Kautz siedział sam w ogrodzie. – Miałabym jeszcze jedno pytanie – odezwała się Julia. – Kto sprząta pokój Seliny? Sama się tym zajmuje czy robi to pańska żona? – Nie, Selina sama się tym zajmuje. Mówiłem wcześniej, że jest wyjątkowo porządną dziewczyną. Nienawidzi bałaganu. Wszystko musi być na swoim miejscu. – Czy prowadzi pamiętnik?
Peter spojrzał na nią zaskoczony. – Nie mam pojęcia. Musiałbym zapytać żony, ona na pewno coś będzie widziała. Chwileczkę, zaraz ją zawołam. Tymczasem proszę usiąść i poczekać. – Wskazał na krzesła ogrodowe. Oboje milczeli, czekając na powrót rodziców zaginionej. Wiatr, który przez większą część dnia poruszał drzewami, wieczorem znacznie osłabł. Julia myślała. Analizowała wszystkie możliwości i sytuacje, w jakich mogła się znaleźć nastolatka. I im intensywniej myślała, tym bardziej nabierała przekonania, że ta sprawa da im się we znaki. – Chcieli państwo jeszcze ze mną rozmawiać. – Helga Kautz pojawiła się niespodziewanie obok. – Tak – potwierdziła Durant. – Interesuje nas, czy Selina prowadzi pamiętnik. – Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć. Na pewno nie widziałam u niej pamiętnika ani dziennika, więc jeśli nic nie znaleźliście w jej pokoju, ja też niewiele pomogę. – Pani mąż twierdzi, że Selina sama sprząta swój pokój. Czy to prawda? – Tak. W dodatku nie zmuszam jej do tego, robi to z własnej woli. Nie znosi nieporządku. Wszystko ma swoje miejsce i tam powinno leżeć – powiedziała niemal to samo, co przed chwilą jej mąż. Doskonale zgrana para, pomyślała Julia. – Czy cokolwiek było przestawiane w jej pokoju? – Już wcześniej pani o to pytała. Nie, wszystko jest dokładnie tak, jak wczoraj, kiedy wychodziła. – Helga Kautz miała pozbawiony wyrazu wzrok i smutny głos. – Wybaczcie państwo, ale wzięłam tabletkę na sen i właśnie zaczyna działać. Muszę się położyć. – Właściwie skończyliśmy, będziemy się zbierać. Jeśli pojawiłyby się jakieś nowe informacje, proszę o kontakt. Tutaj ma pani moją wizytówkę, a pan Hellmer mieszka kilka domów dalej. Do zobaczenia. – Selina już nie wróci – powtórzyła Helga Kautz i spojrzała na nich z bezgranicznym smutkiem w oczach. – Poczekajmy, nic bym jeszcze nie przesądzała. Czasem skomplikowane z pozoru sprawy mają bardzo proste wyjaśnienia – odparła Julia, uśmiechając się, by dodać jej otuchy, choć nie miała na to najmniejszej ochoty. Czuła się paskudnie, kiedy musiała kłamać – miała bowiem podobne odczucia jak Helga. Potem wyszli na dwór, a Peter Kautz odprowadził ich do bramy. – Dajcie nam znać, jeśli czegokolwiek się dowiecie – poprosił.
– Oczywiście. Tego samego oczekujemy od państwa. No tak, jeszcze jedna sprawa. Potrzebowalibyśmy adresu stadniny, gdzie jeździła państwa córka. Peter Kautz podyktował Hellmerowi dane. – Dziękuję i do zobaczenia. Nie chciała mu życzyć dobrej nocy, bo wiedziała, że taka go nie czeka. Tylko kilka godzin ciemności spędzi bez snu, nękany przerażającymi pomysłami, podsuwanymi przez chory ze strachu umysł. Będzie chodził po domu jak zwierzę w klatce, może sięgnie nawet po alkohol, żeby odsunąć złe myśli... Jednak alkohol w tym wypadku nie zadziała, bo w takich sytuacjach nic nie pomaga. Nawet najsilniejsze środki uspokajające spełniają swoje zadanie tylko częściowo, bo umysł torturowany nadzieją i zwątpieniem nie pozwala ciału zasnąć. W takich momentach widać, ile siły tkwi w duszy człowieka. Dopóki nie będzie wiadomo, co się dzieje z Seliną, jej rodzina nie zazna spokoju. A jeśli rzeczywiście nie żyje i w końcu ktoś znajdzie jej ciało, miną dni i tygodnie, a może całe miesiące, zanim życie w domu państwa Kautz jako tako wróci do swojego zwykłego biegu, choć i on już nie będzie taki jak przed zaginięciem najstarszej córki. Natomiast żadne z nich nigdy nie zapomni, co się wydarzyło. Co najwyżej zepchnie w najgłębsze zakamarki pamięci. To był jeden z tych dni, kiedy Julia nie żałowała, że nie ma dzieci, a jej biologiczny zegar nieprzerwanie gna do przodu. Już jakiś czas wcześniej pogodziła się z myślą, że nigdy nie będzie miała potomstwa, choć bardzo kochała dzieci i chętnie przebywała w ich towarzystwie, niezależnie od tego, czy chodziło o Stephanie Hellmerów, kiedy ich odwiedzała, czy dzieci Susanne Tomlin, gdy spędzała wakacje w jej domku w południowej Francji. Kilka lat w policji bardzo na nią wpłynęło. Stała się twardsza. Przez długi czas nie chciała się z nikim wiązać na stałe, lecz powodu takiego stanu rzeczy upatrywała raczej w tym, że okłamał ją mąż. Tymczasem od niedawna dojrzewało w niej przekonanie, że powodu powinna była szukać w sobie. Jakaś jej część buntowała się przeciwko więzom i zależności. Ta sama część sprawiła, że kiełkowała w niej decyzja, iż związek z Dominikiem nie rokował na przyszłość. Nie, moment, w którym ich drogi się rozejdą, był ustalony znacznie wcześniej, niejako wpisany w czas, który spędzili razem. Z początku jeszcze całkiem dobrze się rozumieli, lecz te początki były niemal dwa lata temu. Dziś coraz częściej łapała się na tym, że szukała w Dominiku wad, choć miała pewność, że problemy wynikają z jej winy. Dopiero ostatnio znalazła czas, aby nad tym się zastanowić, bo zdarzyło się kilka spokojniejszych tygodni. Długo rozmawiała z ojcem przez telefon, a całkiem niedawno pojechała do niego na kilka dni, by porozmawiać i nabrać dystansu do swoich problemów i odczuć. Ojciec znał ją lepiej niż ona sama, bo miał wyjątkowy dar spoglądania w ludzkie
wnętrze. Całe życie, poświęcone miłości do Boga i ludzi, kierował się intuicją, która nieraz pomogła jej w wybitnie skomplikowanych sprawach i którą, jak wierzyła, odziedziczyła po nim. Czuła i widziała rzeczy, które ktoś inny by przeoczył, umiała trafnie ocenić innego człowieka już w pierwszych chwilach znajomości i potrafiła rozmawiać z nieznajomymi – to wszystko miała po nim. Ojciec wyjaśnił kiedyś, że to dar, z którego tylko nieliczni potrafią korzystać. Bo dziś ludzie woleli wszystko analizować w myślach. I poprosił, by nigdy nie rezygnowała ze słuchania swoich przeczuć, swego wewnętrznego głosu. Kiedy opowiedziała mu o trudnej sytuacji z Dominikiem i że doszła do wniosku, iż to jej wina, poradził, żeby sama odkryła, czego i z jakiego powodu się obawia, bo nie ma ludzi, którzy nie potrafiliby stworzyć związku, są tylko tacy, którzy się tego boją. Zanim ruszyła do Frankfurtu, wymógł na niej obietnicę, że to przemyśli. I rzeczywiście chciała, lecz starczyło jej samozaparcia raptem na kilka żałosnych prób. Podjęła za to decyzję, postanowiła ostatecznie rozejść się z Kuhnem. Może kiedyś jeszcze spotka mężczyznę, w którym się zakocha i który będzie rozumiał, że czasem jest przepracowana i zmęczona, i marzy tylko o tym, żeby zasnąć w jego ramionach. Nie wymagała, by był wybitnie przystojny, ani nawet bogaty. Nauczyła się, że trzeba spuścić z tonu i zmniejszyć wymagania. Nie mogła jednak zrezygnować z tego, by rozumieli się bez słów. Potrzebowała mężczyzny, który by ją wspierał, kompana na dobre i złe, mężczyzny, który zaakceptuje, że sama wybrała sobie ten zawód i że nigdy z niego nie zrezygnuje. Zatrzymali się na chwilę na chodniku przed domem. Hellmer zapalił papierosa. Większość gapiów, którzy jeszcze pół godziny temu tłumnie oblegali dom Kautzów, odeszła i pochowała się w swoich domach. Słońce oblewało pozostałych czerwonawym blaskiem, dając znać, że za kilka minut ostatecznie zniknie za horyzontem, a ciemność pogrąży niewielką miejscowość. – Co teraz? – zapytał Hellmer. – Pokażesz mi ten plac zabaw czy musisz pędzić do domu? – Oczywiście, że pokażę. To przecież dwie minuty drogi stąd. Przez chwilę szli obok siebie w milczeniu. – Co sądzisz o jej rodzicach? – przerwał ciszę Frank. – A co miałabym sądzić? – Julia wzruszyła ramionami. – Są raczej normalni. Nie zachowują się, jakby byli nie wiadomo kim. Lekko zdystansowani, liberalni, otwarci. Co chciałbyś usłyszeć? – Twoje wrażenia z tej wizyty. Nie wydawało ci się, że coś przed nami ukrywają? – Nie. A nawet jeśli, to nieświadomie. W takich sytuacjach ludzie czasem
zapominają o niektórych sprawach. Ale mówili do rzeczy i wyczerpująco odpowiadali na pytania o córkę. Pokój Seliny potwierdza wszystko, co o niej powiedzieli. – Jak myślisz, co się z nią stało? – A czy ja jestem wróżką? Rany, skąd mam wiedzieć! Wszystko mogło się stać! – Przestań się wykręcać, przecież wiesz, że wszystko nie wchodzi w rachubę. Mów, co podejrzewasz. – Frank, nic nie podejrzewam. A ty? – Została zamordowana – odparł krótko. – Okej. Coś mi mówi, że masz rację. Zadowolony? Ale kiedy została zamordowana, dlaczego i gdzie jest ciało? Dopóki nie odpowiemy na te pytania, dziewczyna pozostaje zaginiona. Nie ma ciała, nie ma zbrodni, zrozumiano? Hellmer strzepnął popiół z papierosa. Dotarli do rzędu garaży, między którymi ledwie widoczna ścieżka prowadziła wprost na plac zabaw, gdzie Selinę Kautz widziano po raz ostatni. – A więc to tu – powiedziała Julia i przesunęła wzrokiem po okolicy. Niewielkie boisko, długa tyrolka, na której dzieci mogły zjeżdżać ze sztucznego wzniesienia, huśtawki i coś w rodzaju gumowej trampoliny, która spełniała swoje zadanie jedynie wtedy, gdy było dwóch bawiących się; jedna osoba siedziała albo leżała na czymś w rodzaju worka, a druga skakała na jego przeciwległym końcu, wyrzucając partnera w powietrze. Do tego kawałek łąki i pola, które lada chwila będą gotowe do żniw, jabłonie i gęste krzaki, a czterysta czy pięćset metrów dalej niewielki las – o tej porze ciemny i nieprzyjemny. Nad ich głowami przewody linii energetycznej, na których siedziały ptaki. – Chodźmy jeszcze kawałek – poprosiła Durant. – Jak sobie życzysz. Na ławce siedziała dziewczyna z chłopakiem, drogą zbliżali się dwaj rowerzyści. Gdzieś pod lasem widać było samotną sylwetkę biegacza. – Często tu przychodzimy na spacery – wyjaśnił Hellmer. – Nie czuje się bliskości Frankfurtu. – Aha. Dotarli do zakrętu, o którym wspomniała pani Schreiner. Julia stanęła. – Usiądziemy na chwilę? Hellmer sprawdził, czy ławka jest czysta, po czym skinął głową.
– Ptaki co chwila na nią srają – wyjaśnił. Julia nie zwróciła uwagi na jego słowa. – Jeszcze raz powtórzmy wszystko od początku. Eddersheim to część Hattersheim. Jak daleko stąd jest Eddersheim? – Chodzi ci o stadninę? Będzie pewnie ze dwa i pół kilometra, najwyżej trzy. – Dobrze, przyjmijmy, że z domu Kautzów było trzy. – Tak. – Dobrym rowerem to jakieś dziesięć minut. Załóżmy, że jesteś piętnastolatką i wracasz wieczorem z Eddersheim rowerem do Okriftel. Którą drogę wybierzesz? Którędy będzie najszybciej i najbezpieczniej? Czy może nie ma wyboru? Hellmer zastanowił się, wyciągnął nogi i wsunął dłonie w kieszenie spodni. – Nie, jest kilka dróg. Najszybsza i jednocześnie najbezpieczniejsza będzie główna trasa, czyli normalna droga łącząca Okriftel i Eddersheim. Potem wjeżdża się na łąkę, przez którą prowadzi ścieżka rowerowa i chodnik, a stamtąd już rzut beretem do osiedla. – Gdyby pojechała tamtędy, minęłaby plac zabaw? Hellmer spojrzał na nią z boku i zmarszczył czoło. – Nie. – Potrząsnął głową. – Jedzie się dookoła Baggersee, a potem drogą Sterntalerweg. Jest jeszcze jedna droga, wzdłuż torów kolejowych, ale sporo dłuższa i nieprzyjemna. Piętnastolatka by jej nie wybrała, szczególnie po zmroku. Przyjmijmy, że Selina jest ostrożna. Oczywiście istnieje wiele innych możliwości... Nie, nie, sam przecież widziałem kilka razy, jak jedzie rowerem od strony jeziora. – Tylko że akurat wczoraj wieczorem mogła natknąć się na rodziców albo przynajmniej na jedno z nich, gdyby pojechała Sterntalerweg, prawda? – W takim razie nadłożyła trochę drogi, żeby na pewno się z nimi nie spotkać. Miała kilka możliwości do wyboru. – Czego szukałaby na placu zabaw, skoro miała nocować u koleżanki? Poza tym żadna z jej znajomych nie potwierdza, by były umówione, ba, nawet mówią, że chciała wracać do domu. Hellmer zastanowił się i nie znalazł wyjaśnienia. – Masz rację, to bez sensu. W okolicy nie ma domów. Poczekaj, mamy przecież adresy wszystkich koleżanek, które wchodziłyby w rachubę. Z kieszeni na piersi wyjął karteczkę i przejrzał listę. – Pierwsza mieszka na Rapunzelweg, druga na Hauptmannweg i trzecia na
Südring. Dwa pierwsze adresy są miejscowe, trzeci to kawałek za Hattersheim, w kierunku Sindlingen. Pozostałe mieszkają w Eddersheim. Rodzice Seliny już z nimi rozmawiali. No dobrze, ale co ona tutaj robiła? Po co przyjechała na ten plac zabaw? – To właśnie musimy teraz ustalić – zgodziła się Julia i zapaliła papierosa, piątego od rana. Miała nadzieję, że w końcu uda jej się uwolnić od tego nałogu. Pamiętała, jak odeszła jej matka, i nie chciała tak samo skończyć. Ona też paliła, potem pojawił się kaszel, a kiedy poszła do lekarza, w jej krwi znaleźli komórki rakowe. To był wyrok. Nie, Julia już raz to przeżyła i nie miała chęci pójść w ślady matki. Ona sama pewnego dnia położy się i po prostu zaśnie. Dlatego musi teraz skończyć z tym przeklętym nałogiem. – Po co tu przyjechała? – Spotkać się ze swoim byłym – zauważył Hellmer, choć nie był przekonany, czy ma rację. – Nie, to akurat był przypadek. Musiała mieć jakiś powód. Ze stadniny wyszła krótko po dziesiątej. Przed wpół do jedenastej była już tutaj. Pewnie zostało jej trochę czasu. Jej chłopak, przepraszam, ekschłopak, przejeżdżał akurat w pobliżu, więc usiedli i porozmawiali kilka minut. Potem on ruszył dalej, a ona jeszcze tu została. Krótko po wpół do jedenastej widziała ją starsza para z sąsiedztwa i wtedy była już sama. W tym miejscu trop się urywa. Dokąd pojechała? Jaką tajemnicę ukrywała? Tajemnicę tak wielką, że nawet matka o niej nie miała pojęcia. Może właśnie przez ten sekret coś jej się stało? Co o tym myślisz? – Niezależnie od tego, co to było, i tak musimy pogadać z Dennisem. Sprawdzimy, czy jego alibi jest tak niepodważalne, jak zapisali w protokole. Mógł się z nią pożegnać, a potem zaczaić się gdzieś w krzakach i czekać, aż... – Aż Selina ruszy w drogę do tej tajemniczej koleżanki, której nazwiska wciąż nie znamy? – Julia potrząsnęła głową. – Czy to takie niedorzeczne? Przecież mogła mieć koleżankę, o której rodzice albo nie wiedzieli, albo nie mieli wiedzieć. Może się jeszcze okazać, że wcale nie chodziło o koleżankę, ale o kolegę. – Jeszcze wszystko może się okazać. Ale fakty przemawiają przeciwko takiej wersji. – Jakie fakty? – Słowa jej rodziców, które, w każdym razie dla mnie, brzmiały bardzo przekonująco. Jej pokój, dotychczasowe życie...
– Julia, zastanów się. Mogła się zmienić. Młodzi ludzie często podejmują nagłe, nieprzemyślane decyzje. Dla mnie to za mało. – A dla mnie nie. Przynajmniej na razie. Chętnie jednak dam ci się przekonać, że było inaczej. – Dobrze. W takim razie jaką, twoim zdaniem, skrywała tajemnicę? – Nie wiem, ale spróbuję wczuć się w jej sposób myślenia. Nie możemy na razie wykluczyć, że koleżanka, u której miała nocować, jest tak naprawdę mężczyzną. Sam zresztą wysunąłeś taką hipotezę. Piętnaście lat to wiek dojrzewania, niechby pojawił się jakiś chłopak z superfurą czy uwodzicielskim spojrzeniem i... to przecież możliwe. Na dodatek całkiem niedawno zerwała z dotychczasowym chłopakiem. Mogła go zostawić dla kogoś innego. Historia zna takie przypadki. – Myślisz, że mogła uciec z miłości? – Na razie nic nie myślę, tylko buduję kolejne hipotezy. Niemniej wszystkie ewentualności należy w tej chwili brać pod uwagę. Zastanawia też to, że nie wzięła niczego z domu. Nawet pieniędzy. Nie zarabiała, dostawała niewielkie kieszonkowe, a do konta od rodziców nie miała dostępu przed osiemnastymi urodzinami. Zostawiła wszystkie ciuchy, książki, wszystko... Na dodatek punktualność i staranność, z jaką robiła wszystko ostatniego dnia, przemawiają przeciwko nagłej decyzji o ucieczce, a już tym bardziej paleniu za sobą mostów. W końcu wszystko wskazuje na to, że jednak mamy do czynienia z przestępstwem. Brakuje jedynie ciała. – I roweru. Julia wstała i spojrzała na zegarek. – Chodź, już czas na nas. Jutro na komendzie ustalimy jakiś plan postępowania. Na dzisiaj starczy. Jeśli nie wróci do rana, każę przeszukać okolice. Wtedy zobaczymy, co dalej. Wrócili do domu Hellmera. – Wpadniesz na piwo? – zaproponował. – Chętnie, ale pod warunkiem że Nadine jeszcze nie śpi. – Super, to zapraszam. Zbliżała się jedenasta, niebo było bezchmurne i bezksiężycowe. Powietrze zrobiło się nieco chłodniejsze, lecz jeśli wierzyć meteorologom, taka pogoda nie miała utrzymać się długo. Miały nadejść gorące dni i ciepłe, bezwietrzne noce. Julia miała dość pogody, przy której nie mogła usnąć. Nadine Hellmer umościła się wygodnie na kanapie. Telewizor grał, lecz ona nie spoglądała w stronę ekranu, tylko czytała. Kiedy jej mąż z Julią weszli do
salonu, szybko odłożyła książkę. – I co? – zapytała. Frank wzruszył ramionami. – Niewiele nowego. Mamy jeszcze kilka osób do przepytania, choć prawdę mówiąc, nie sądzę, żebyśmy wyciągnęli z nich jakieś interesujące informacje. Dziewczyna zapadła się pod ziemię. Przynieść ci piwo? – Poproszę. Po chwili wrócił z kuchni i postawił na stole trzy butelki piwa oraz szklanki. Julia siedziała z nimi przez pół godziny, unikając tematu zaginionej Seliny, po czym pożegnała się i pojechała do domu. Była zmęczona, a wieczór okazał się bardzo nieprzyjemny. Chciała jak najszybciej wskoczyć do łóżka i miała nadzieję, że nie zastanie tam Dominika. Nie miała ochoty na rozmowę z nim. Jak minął dzień? Co robiłaś? Wybacz, że tak późno wracam, ale zebranie się przeciągnęło... Bełkot bez znaczenia, który coraz częściej słyszała i w który przestała wierzyć. Nie miała pewności, ale jedynie przeczucia. Być może znalazł sobie inną, jakąś młodą, ładną redaktorkę, może rzeczniczkę prasową spośród tych, które otaczały go od rana do wieczora. Domyślała się, ale nie miała dowodów. Najdziwniejsze, że wcale nie czułaby złości, gdyby znalazł inną. Wręcz przeciwnie, ułatwiłoby jej to podjęcie decyzji, która dojrzewała w niej już od jakiegoś czasu: chciała, żeby się wyprowadził. O wpół do dwunastej zamknęła za sobą drzwi. Mieszkanie było jeszcze puste. Włączyła światło, rzuciła torebkę na fotel i spojrzała na stół. Z początku chciała na nim posprzątać, ale potem pomyślała, dlaczego znów ja, on też mógłby przecież coś zrobić. Nie była zmęczona, tylko wyczerpana wyjątkowo długim dniem. A nadchodzące dni, ba, może nawet tygodnie, będą wymagały od niej pełnego zaangażowania. Rozebrała się, weszła do łazienki, umyła dłonie i twarz, a potem wyszorowała zęby. Ostatnie spojrzenie w lustro, krótki uśmiech, zmarszczenie brwi. Potem zgasiła światło i położyła się do łóżka. Okno w sypialni było uchylone, a do środka docierały ciche głosy z zewnątrz. Przewróciła się na bok, zwinęła w kłębek i zamknęła oczy. Waliło jej serce. Czuła niepokój. Wkrótce usłyszała szczęk zamka i trzaśnięcie drzwiami. Kuhn. Udawała, że śpi.
Czwartek, 22.25 Od dwóch godzin jeździł bez celu po okolicy. Dotarł do Eppstein, skierował się do Kalkheim, potem do Königstein, minął Kronberg i Bad Soden i wrócił autostradą A66 do Hattersheim. Raz przejechał w pobliżu tego miejsca. Niemal każdy go tu znał i wiedział, że często zatrzymuje się na nabrzeżu Menu i siada na parę minut na ławeczce, by karmić kaczki i gołębie. Przez cały dzień dręczył go dziwny niepokój. Starał się z nim walczyć, lecz bez względu na to, jakiej muzyki by słuchał i o czym by myślał, wciąż go czuł. Przez krótką chwilę patrzył w to konkretne miejsce i był pewien, że szybko ją odszukają; jednak najpierw musiała się tam w ogóle znaleźć. Mój mały aniołek, mój słodki, mały aniołek. Dokąd odlecisz? Będziesz mnie widziała, aniołku? I nie martw się, na pewno nie będziesz sama. Zapewnię ci towarzystwo, zobaczysz. I wyobraź sobie, wiem, kto do ciebie wkrótce dołączy. Spojrzał na zegarek. Zaraz u ciebie będę, aniołku, pomyślał. Nikomu nie wolno ci zdradzić, skąd masz skrzydła. Nikt nigdy się nie dowie, że to ja cię stworzyłem. Teraz, po zapadnięciu zmierzchu, zniknął niepokój, jak zawsze w czasie nowiu – uwielbiał tę ciemną energię mrocznej nocy – czuł wzrastającą siłę; siłę, która kazała mu wierzyć, że jest powołany do rzeczy wielkich. Czyż to nie jemu właśnie powiedziano niedawno, że jest wyjątkowym człowiekiem o szczególnych umiejętnościach i wiedzy? Tak, oczywiście, że jemu. Był wyjątkowy. Był wielkim człowiekiem. Chopin jest wspaniały, pomyślał, uśmiechając się do siebie, i na chwilę zamknął oczy. Stał przed własnym garażem. W końcu nacisnął pilota i otworzył bramę. Wjechał do środka i zamknął za sobą. Z odtwarzacza wyjął płytę, wsunął w kopertę, przyjrzał się butom i prosto z garażu przeszedł do domu. W salonie paliło się światło i grał telewizor. – Witaj, kochanie – powiedział i pocałował ją przelotnie w policzek. – Wybacz, że tak późno, ale po drodze wpadłem jeszcze na piwo. – Nie musisz się usprawiedliwiać – odparła. – Miałeś wyłączony telefon? Kilka razy próbowałam się dodzwonić. Ojciec chciał z tobą rozmawiać. – Czego znowu chce? – Nie wiem, nie mówił. Ale to chyba ważne. Zadzwoń do niego. – To może poczekać do jutra. Co oglądasz? – Serial kryminalny. Ale zaraz się kładę. Pewnie też jesteś zmęczony, co? – Nie, właściwie nie. Wiesz przecież, że latem nie potrzebuję tyle snu. – Cóż, ja bez ośmiu godzin w łóżku jestem potem nie do życia. Słyszałeś o Selinie?
– Jakiej Selinie? – zapytał z udawaną obojętnością, po czym zmrużył oczy, jakby się zastanawiał, czy w ogóle zna to imię. – Jakiej Selinie? Selinie Kautz, jakiej innej! Zniknęła. Nie ma jej od wczoraj wieczora. Kilka razy mówili o tym w radiu. – Selina?! – Tym razem był wyraźnie poruszony. – To niemożliwe! Taka miła dziewczyna. Mam ostatnio tyle roboty, że nawet nie słucham radia. Wiadomo coś bliższego? – Nie, skąd. W każdym razie nic o tym nie mówili, a ja nie chcę dzwonić do Helgi. Może odwiedzę ją jutro rano. – Nie robiłbym tego tak od razu. Daj jej kilka dni, żeby zdążyła się otrząsnąć. Potrzebuje teraz spokoju. – Skoro tak uważasz... – Wierz mi, tak będzie lepiej. Dobra, idę pod prysznic, a potem trochę poczytam, może posłucham muzyki. Dobranoc, kochanie. – Dobranoc. Tylko nie zapomnij zadzwonić jutro do ojca. – Pamiętam, pamiętam. – Nachylił się i musnął ją ustami w policzek. Uśmiechnęła się i skupiła uwagę na telewizji. Wszedł na górę, do łazienki, zamknął za sobą drzwi i stanął pod prysznicem. Potem owinął się w biodrach ręcznikiem i przyjrzał lustrzanemu odbiciu swego wytrenowanego ciała. Tak, jestem silny i będę jeszcze silniejszy, pomyślał. Błysnął mlecznobiałymi zębami i przeczesał dłonią mokre włosy. Nieraz słyszał, że zupełnie nie wygląda na swój wiek, a wielu nie chciało wierzyć, kiedy mówił, ile naprawdę ma lat. Wydaje się, pomyślał, że rzeczywiście się nie starzeję. Wytarł się, jak każdego wieczoru ogolił się i umył zęby. W swoim pokoju włożył czarne dżinsy, czarną koszulę i czarne buty sportowe. Jedynie w korytarzu paliło się światło. Ona była w swoim pokoju. Przycisnął ucho do drzwi i zaczął nasłuchiwać. Rozbierała się, jak zwykle starannie składając ubranie. W końcu położyła się do łóżka. Wyłączyła lampkę na stoliku nocnym i zapadła cisza, przerywana szelestem pościeli. Najdalej za pięć minut będzie spała, pomyślał. Nic jej wtedy nie obudzi, nawet huk pioruna. Od niemal sześciu lat spała w tym pokoju. Sześć lat temu odmówiła mu siebie. A mimo to wciąż ją kochał, bo potrafił ją zrozumieć. Tak, rozumiał wszystko, chociaż inni w pewnych sytuacjach tylko potrząsali głowami. Ona miłość pojmowała na swój sposób, on na swój. Właśnie ta różnica stała się przyczyną, przez którą spali dziś w innych pokojach. Nie, właściwie to nie tak, to ona zadecydowała, a on jedynie się zgodził. Dom mieli przecież
wystarczająco duży: osiem pokoi, trzy łazienki, zabudowane poddasze i użytkowa piwnica, w której urządził swoje małe królestwo. Nikt nie miał tam dostępu, a drzwi, do których miał jedyny klucz, były cały czas zamknięte. Jego ostoja, warsztat pracy. Zszedł na parter, do salonu, włączył lampę obok skórzanego fotela i zbliżył się do regału z książkami. Przesunął dłonią po grzbietach, czytając po kolei tytuły, lecz żaden nie przyciągnął jego uwagi. W końcu się odwrócił. Przeszła mu ochota na czytanie, za to chętnie posłuchałby muzyki. Przyjrzał się kolekcji płyt CD i wybrał Chopina w interpretacji Horowitza. Włożył ją do odtwarzacza, usiadł i znieruchomiał. Wolał nieco poczekać, bo czasem ona schodziła jeszcze na dół, by wypić szklankę mleka. Po kwadransie wstał i wyjął płytę z odtwarzacza. W domu panował spokój. Zszedł do piwnicy. Zmierzył, że zamknięte drzwi od ostatniego stopnia dzieliło dokładnie sześć metrów czterdzieści dwa centymetry. Z lewej kieszeni spodni wyjął klucz, wsunął go w zamek antywłamaniowy i dwukrotnie przekręcił. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Po omacku poszukał kontaktu, a po chwili zamigotały dwie świetlówki pod sufitem, zalewając pomieszczenie nienaturalnie błękitną poświatą. Pod lewą ścianą stała biblioteczka, przeszklona gablota z przyszpilonymi egzotycznymi motylami i mapa świata, gdzie zaznaczał wszystkie miejsca, które odwiedził. Szerokie piwniczne okno pozostawało zasłonięte, tak że nawet za dnia do wnętrza nie przedostawały się choćby pojedyncze promienie słońca. I nie chodziło wcale o to, że nie lubił dnia, o nie. Słońce nie miało po prostu czego tu szukać. Pod oknem stała szeroka kanapa obita czarną skórą, po prawej stronie stolik, a na nim leżała Biblia. Złoty tłoczony napis na okładce stał się niemal nieczytelny; nie pamiętał, ile razy ją czytał. Po lewej stronie kanapy stała nieprzyzwoicie droga wieża. Pod ścianą naprzeciwko, w kącie, szerokie na dwa metry akwarium z rybkami z Oceanu Indyjskiego i Polinezji. Ćwierć metra dalej wielka, masywna szafa, której zawartość znał tylko on – małe i większe buteleczki, pojemniki, narzędzia chirurgiczne i kolekcja leków z różnych stron świata. Bezpośrednio obok drzwi znajdował się duży zlew i zamrażarka utrzymująca temperaturę poniżej minus 18 stopni Celsjusza. Sufit pokrywały styropianowe kasetony na przemian ze świerkowymi panelami. Klejnot, który był mu najdroższy, stał pośrodku tego niemal czterdziestometrowego pomieszczenia: metalowy, długi na dwa metry i szeroki na metr stół przymocowany do podłogi śrubami. Spojrzał na niego, po czym skierował się do wieży i wsunął płytę do odtwarzacza. Z wielkich głośników popłynęła delikatna muzyka. Obrócił się, stanął i jeszcze raz popatrzył na stół. Leżała na nim. Dłonie w nadgarstkach i nogi w kostkach oplatały grube
skórzane pasy, kolejny unieruchamiał jej głowę, a oczy zasłaniała chusta. Usta zaklejała szara taśma. Oddychać mogła jedynie przez nos. Spróbowała poruszyć głową, lecz bez powodzenia. Drżały jej palce dłoni, a stopy podrygiwały nieregularnie. Klatka piersiowa unosiła się i opadała, napędzana strachem, a on miał wrażenie, że pod nagim biustem widzi jej bijące serce. Podszedł bliżej, nachylił się i szepnął: – Chciałbym cię przeprosić, że tak długo kazałem ci czekać w samotności. Miałem kilka spraw do załatwienia, sama wiesz, jak to jest. Chyba rozumiesz... – Przerwał, gdy dostrzegł mokrą plamę powiększającą się między jej nogami. Po chwili ojcowskim głosem ciągnął dalej: – No tak, mogłem o tym pomyśleć. Niczym się nie przejmuj, zaraz posprzątam. Odwinął dziesięć płatków papierowego ręcznika i wytarł mocz. Potem usiadł na wysokim stołku i czule złapał ją za rękę. – Słyszysz jaka cudowna muzyka? Niebiańska, ba, niemal boska! Najwięksi twórcy, kobiety i mężczyźni, natchnienie czerpali z nieskończoności wszechświata. W ich żyłach płynie krew naszego Stwórcy, tak samo jak w twoich. Podoba ci się? Wystarczy, że zaciśniesz pięść, wtedy będę widział, że tak. Jeśli nie, to szkoda, bo okaże się jeszcze, że wybrałem niewłaściwą muzykę. Zacisnęła jedną pięść, a jej twarz zadrżała z bólu. – Wspaniale – odezwał się miękkim głosem. – A więc i tobie się podoba. Właściwie trzeba być naprawdę ograniczonym ignorantem, żeby nie lubić tych utworów. Niestety, na świecie wciąż jest wielu głupców i ignorantów! Wiem, że ty do nich nie należysz. Ale dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego w tak niewłaściwy sposób odrzuciłaś ducha, który w tobie zamieszkał? Podeptałaś go! Dlaczego? Słuchałaś tylko pragnień ciała? No tak, tylko o to chodziło. Ale tego, co wielkie i piękne, nie wolno nam deptać. Nigdy! Dlatego musisz ponieść karę. To konsekwencje twoich czynów. Tak, tylko dlatego. Wiesz chyba, o czym mówię, prawda? Zacisnęła pięści. Uśmiechnął się pobłażliwie, lecz nie mogła tego widzieć. – Doskonale, że też to dostrzegasz. Jednak, niestety, nieco za późno przyszło opamiętanie, prawda? – Zbliżył się do lodówki, wyjął z niej strzykawkę z nałożoną igłą. Plastikowy cylinderek wypełniała przejrzysta ciecz. – Dam ci coś, co uwolni cię od poczucia winy. Nie musisz się bać, nie będzie bolało. Żadnemu człowiekowi nie sprawiłbym świadomie bólu, zwierzęciu też nie. Nie potrafię. – Po krótkiej chwili milczenia dodał: – Mam wielką ochotę zdjąć ci opaskę i spojrzeć w oczy. Mogę? Zaciśnięte pięści.
– Dobrze, w takim razie zgodnie z twoim życzeniem. – Zsunął chustę z jej głowy i spojrzał prosto w oczy, pełne strachu i rozpaczliwego błagania. Wyzierało z nich nieskończone przerażenie, a twarz momentalnie spłynęła potem; drżały jej płatki nosa, cała się trzęsła. Dostała gęsiej skórki. Zakrztusiła się i mimo taśmy klejącej spróbowała krzyknąć. Z jej gardła wydobyło się tylko rzężenie, którego nie słyszał nikt poza nim. Szarpnęła za skórzane opaski, lecz na próżno. Uśmiechnął się ze współczuciem i pogłaskał ją po dłoni. – Masz cudowne oczy, wiesz? No oczywiście, że wiesz, każdego możesz nimi zbałamucić. Każdego. I jeszcze to ciało... niemal boskie! Pocisz się – dodał, na powrót przybierając ojcowski ton. – A przecież tutaj wcale nie jest aż tak ciepło. W takim razie pomogę ci się odprężyć, zaraz wszystko będzie dobrze. Niczego więcej nie poczujesz. Na lewym przedramieniu poczuła ukłucie. Z przerażenia wytrzeszczyła oczy. Ciecz powoli wpływała w żyłę, a ona zaczęła tracić świadomość. Nie chciała spać. Chciała być przytomna, lecz wszystko w niej zaczęło się buntować. Nie dała rady. Jej oddech się uspokoił i wyrównał, powieki opadły. Schował strzykawkę i z szafy wyjął nóż o bardzo wąskiej i wyjątkowo ostrej klindze. Położył go obok dziewczyny i spojrzał na nią ze współczuciem. Potem sprawdził puls. Serce biło jej znacznie wolniej. Przesunął dłonią po twarzy, piersiach, brzuchu i między rozpostartymi nogami, gdzie zatrzymał się na chwilę i po prostu ją głaskał. Napawał się widokiem i władzą, jaką miał nad nią. W końcu, dokładnie po dziesięciu minutach, przestał ją pieścić, sięgnął po nóż i zabrał się do pracy. Po kolejnych dwudziestu minutach ukończył swoje dzieło. Poszedł po szmatkę i wiadro i napuścił do niego wody. Kiedy rozpiął pasy, jej ramiona opadły ciężko i bez życia na boki. Zanurzył szmatkę, wyżął i zaczął ją obmywać. Pięć razy musiał zmieniać wodę, zanim zaczęła wyglądać tak, jak sobie wyobrażał, choć wciąż tu i ówdzie z części ran sączyła się krew. Na koniec wyczyścił jej ciało środkiem odkażającym. Muzyka już dawno ucichła, lecz w jego głowie wciąż rozbrzmiewały kolejne takty. Starannie ułożył jej włosy i złożył ręce na piersiach. Ostatni raz spojrzał ze współczuciem na swoje dzieło, przyniósł plandekę i rozpostarł na podłodze. Uniósł dziewczynę ostrożnie, jak cenną porcelanową figurkę, i ułożył na plandece. Ramiona opadły jej na boki. – Jesteś taka piękna... – powiedział cicho i ponownie skrzyżował jej ręce na piersiach. Zawinął materiał dookoła ciała i zawiązał. Potem sięgnął po beżowe prześcieradło, owinął nim pakunek i znów obwiązał sznurkiem. Była pierwsza dwadzieścia w nocy. Postanowił poczekać jeszcze pół godziny – o drugiej ulice będą całkiem puste, najwyżej trafi się jakiś pijaczek. Nikt go nie zobaczy.
Posprzątał, oczyścił stół i położył na nim pokrowiec, który ze wszystkich stron zwisał do samej podłogi. Następnie ostrożnie przełożył sobie przez ramię starannie zawinięty pakunek i poszedł do garażu, gdzie złożył go delikatnie w bagażniku auta. Usiadł za kierownicą, uruchomił silnik i wyjechał tyłem na podjazd. Na dworze panowała ciemność. W żadnym oknie nie paliło się światło. Potrzebował kilku minut, by dotrzeć na miejsce. Założył gogle noktowizyjne, żeby upewnić się, że jest sam, i przyciskiem pod deską rozdzielczą samochodu otworzył klapę bagażnika. Po kolejnych pięciu minutach był gotów. – Dokonało się. Teraz możesz odlecieć. Krótko po wpół do trzeciej nad ranem wrócił do domu, jeszcze raz poszedł do piwnicy, wyjął z wieży płytę i zaniósł ją do salonu. Nie był zmęczony, rzadko potrzebował więcej niż czterech godzin snu. Usiadł w fotelu, przyjrzał się płycie i wydął pogardliwie usta. – Przed chwilą, aniele – powiedział cicho – po raz ostatni słuchałem Chopina. On nie żyje i to już od dawna. Ach, przecież zeszłej nocy już ci opowiadałem, że byłem na Majorce, gdzie mieszkał ze swoją kochanką, George Sand. Widziałem ich dom, jest piękny. Niesamowite, jakie wspomnienia budzi takie miejsce. I jakie skrywa tajemnice. Tamte ściany widziały i słyszały wiele interesujących rzeczy, a już z całą pewnością starego dobrego Chopina i jego przyjaciółkę i kochankę. – Zaśmiał się zadowolony, by w następnej chwili spoważnieć. – No tak – mruknął, patrząc ponuro. – Był wielkim twórcą, ale też zepsutym, jak oni wszyscy. Chociaż może nie zepsutym, raczej chorym. Ludzie mówią, że miał gruźlicę. Może i tak, trudno mi to oceniać. Z całą pewnością miał przyjaciół, ale wszyscy go opuścili, nawet jego kochanka, George Sand. Nie, porzuciła go, bo nie chciała dłużej męczyć się z kaleką. No cóż, taki los mężczyzn, którzy stają się ciężarem dla kobiet – zostają sami. Ale ciebie, mój aniele, ciebie uratowałem, by nie spotkał cię ten los. Może spotkasz tam swego ulubionego Chopina, wtedy spędzalibyście razem czas na graniu. Może nawet zostalibyście dobrymi przyjaciółmi. Ale musisz wiedzieć, że razem z tobą umarł dla mnie też Chopin. I to mimo że był martwy już wcześniej, na długo przed tobą. Zresztą, o czym ja mówię, sama przecież się domyśliłaś. A o nim wiesz więcej ode mnie. Powodzenia i nie patrz za siebie, aniołeczku. Cały czas do przodu. Powodzenia. Odłożył płytę na swoje miejsce, a do odtwarzacza wsunął CD Shanii Twain. Potem opadł na fotel, założył słuchawki, zamknął oczy i wsłuchał się w muzykę; tak inną, a jednak przyjemną. Nagle zerwał się na równe nogi, nacisnął „stop” i zmrużył oczy. Zgrzytnął zębami i zacisnął pięści, a jego twarz zmieniła się w przerażającą maskę. Nienawidził tej piosenki, tego jednego, konkretnego utworu. That don’t impress me much.
– Ty cholerna wywłoko, kto ci dał prawo śpiewać tak o mężczyznach? Uważasz się za coś lepszego? O nie, ty gnido. Jesteś diabłem przebranym za kobietę! Choć muszę przyznać, że wyjątkowo powabnym diabłem, takim, który pewnie puszcza się zawsze i z każdym. Jesteś kurwą! Przeklętą dziwką! I wiesz co? To ty jesteś winna, kiedy odsyłam tam kolejną duszyczkę. Na razie to aniołki obleczone w ciała, lecz jeszcze trochę posłuchają tej okropnej muzyki, a staną się diabłami, takimi jak ty! Nie pozwolę na to, bo wiem, co jest dla nich dobre. Wiem lepiej niż ich rodzice, którzy nigdy nie mają czasu, by się nimi zająć. Ona jest taka młoda, zbyt młoda, by rozpoznać szatana. Ja już dawno go zdemaskowałem. Przede mną już się nie ukryje. Dlatego ochronię ją przed tobą. – Przeciągnął się, stanął przy szerokim oknie i wyjrzał na spory ogród, w którym z mroku wyłaniał się oświetlony staw ze złotymi rybkami. Odpłynął myślami gdzieś bardzo daleko. Wrócił też niepokój. Zbliżało się wpół do czwartej, kiedy wreszcie wrócił do swojego pokoju i położył się do łóżka. Spał na plecach, z dłońmi splecionymi na brzuchu. Słyszał, że to królewska pozycja. Zawsze tak spał, a kiedy się budził rankiem, przekonywał się, że przez całą noc niemal się nie ruszał. Kolejny dowód na to, że był wyjątkowy.
Czwartek, 21.50 Emily Gerber wróciła ze stadniny i zastała męża śpiącego w fotelu przed włączonym telewizorem. Od późnego popołudnia siedziała z Heleną Malkow i rozmawiały. Głównym tematem było oczywiście zaginięcie Seliny Kautz. Sonja Kaufman około szesnastej dostała wezwanie do innej stadniny, gdzieś w okolicach Königstein, żeby zajęła się leczeniem bardzo cennego ogiera rozpłodowego, który ni stąd, ni zowąd zaczął kuleć. Emily z Heleną siedziały w restauracji klubowej i w czasie rozmowy opróżniły butelkę czerwonego wina, przy czym Helena wypaliła niemal dwie paczki papierosów. W trakcie przysiadło się do nich kilkoro znajomych. Wiadomość o zniknięciu Seliny spadła na nich jak grom z jasnego nieba i wszyscy spodziewali się najgorszego. Z początku chciała jeszcze trochę pojeździć konno, lecz gdy dowiedziała się o zaginięciu, przeszła jej ochota. Spojrzała na męża. Dłonie trzymał złożone na brzuchu, głowę przechyloną na bok, a z lekko rozchylonych ust rozlegało się chrapanie. Zsunęła buty i szturchnęła męża w ramię. Podskoczył przerażony. – Dlaczego nie położysz się do łóżka, jeśli jesteś zmęczony? – zapytała chłodnym tonem, po czym podeszła do barku i nalała sobie likieru wiśniowego. – Bo wcześniej usnąłem tutaj, kochanie. Wczoraj miałem nocny dyżur, jeśli zapomniałaś, a potem cały dzień byłem na nogach, kiedy ty bawiłaś się w stadninie. Ale nic się nie martw, zaraz idę do łóżka, żeby nie obciążać cię swoją obecnością – odparł z ironią. – Wcale się nie bawiłam. Poza tym gdybyś oglądał wiadomości, na pewno byś nie spał. Policja szuka zaginionej nastolatki, jednej z naszych uczennic. Kilka razy mówili o tym w radiu – dodała i jednym haustem opróżniła kieliszek. – Nie miałem czasu nawet na wiadomości. O wpół do ósmej zamknąłem drzwi za ostatnim pacjentem, a potem jeszcze musiałem uporać się z papierami. O kogo chodzi, jeśli mogę zapytać? Czy to tajemnica? – O Selinę – odparła i nalała sobie drugą kolejkę. – Słucham?! – Zerwał się z fotela i spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Selina zaginęła? Kiedy? – Wczoraj wieczorem. Ostatni raz widziano ją około wpół do jedenastej. Bardzo cię to zainteresowało. – Emily, proszę! Dlaczego nie mogę z tobą normalnie porozmawiać? Mówiłem przecież, że nic nie wiem, bo nie słuchałem radia, a jeśli coś się dzieje niemal za progiem, to nic dziwnego, że mnie interesuje. Wybacz, jeśli aż tak cię zdenerwowałem, ale najwyraźniej jestem ostatnim mieszkańcem tej zasranej dziury, który nic o tym nie wie!
– W gabinecie nikt o tym nie mówił? Pacjentki nie częstowały cię plotkami? – zapytała z kpiną i z kieliszkiem w ręku stanęła naprzeciwko niego. Poczuł otaczający ją zapach alkoholu. – Co chcesz przez to powiedzieć? Ja mam swoją pracę, ty swoją. Nasze drogi się rozeszły, i tyle. Dlaczego wciąż pastwisz się nad naszym związkiem? Nie zareagowała na jego wyrzut. – Selina, mój ukochany skarbie, też była twoją pacjentką... i nie tylko... – Co to ma znaczyć? – Podniósł głos. – Mówisz o niej, jakby już nie żyła. Czy coś jej się stało? Znaleziono jej ciało? Poza tym mam mniej więcej czterystu pacjentów i pacjentek. No i co miałaś na myśli, mówiąc, że była nie tylko moją pacjentką? – Jesteś jej chrzestnym, a z Helgą i Peterem wiąże cię przyjaźń – wyjaśniła z dwuznacznym uśmiechem. – Właśnie dlatego tak mnie to poruszyło. A teraz lepiej pójdę już do łóżka. Dobranoc. – Dobranoc. Słodkich snów – dodała i spojrzała na niego z dziwną tęsknotą. Kiedy był już w swoim pokoju, usłyszał, jak go woła. – Właściwie kiedy ostatnio widziałeś Selinę? – O co ci chodzi? – Każdy, kto ostatnio miał z nią jakikolwiek kontakt, zostanie w najbliższych dniach przesłuchany. Jestem tego pewna. Ty na sto procent też jako jej lekarz i przyjaciel rodziny. – No i? Jeśli chcesz coś mi powiedzieć, to przestań owijać w bawełnę i wyrzuć to z siebie. – Puścił klamkę. – Jednak skoro tak ci zależy, to odpowiem. Selinę widziałem wczoraj wieczorem w stadninie. Zadowolona? – Wybacz, nie chciałam cię zdenerwować. Jestem całkowicie rozbita, jak każdy, kto ma lub miał do czynienia z Seliną. Siedziałyśmy teraz i zastanawiałyśmy się, kto może być odpowiedzialny za jej zniknięcie. Nie bądź zły, mam mętlik w głowie. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Cały czas mam taką nadzieję. Jeśli sama nie wróci, policja zacznie stawiać pytania. Andreas Gerber podszedł do żony i zatrzymał się metr od niej. – Niech pytają, ale dziś nie mam ochoty na dyskusje. Jestem po prostu śmiertelnie zmęczony. Potrafisz mnie zrozumieć? – Pewnie. Śpij dobrze – pożegnała go. Niespodziewanie zwróciła się do niego łagodnym tonem, którego od dawna nie słyszał w jej ustach; tonem, który dla niego zawsze będzie rozbrzmiewał cudną muzyką.
– Co ci znowu chodzi po głowie? – zapytał nieufnie. – A co miałoby chodzić? – odparła naiwnym pytaniem. – Ta cała serdeczność. Od tak dawna już nie... – Wszystko to kwestia transformacji. Ludzie się zmieniają i kto jak kto, ale ty coś o tym wiesz. Spójrz na moje dłonie, czy linie inaczej wyglądają? – Wyciągnęła ramię i opierając dłoń grzbietem o stolik, podsunęła ją mężowi. – I co widzisz? Wystarczyło mu jedno krótkie spojrzenie na wnętrze dłoni i na pojedyncze linie na skórze. – Delikatność, czułość, zmiana – powiedział. – Co to oznacza? – Sama musisz się dowiedzieć. Ja mogę jedynie powiedzieć, że twój pancerz nie jest aż tak twardy, jakbyś chciała, żebym myślał. W głębi ciebie wciąż mieszka mała dziewczynka, w której szesnaście lat temu zakochałem się na zabój. Cynizm, którym tak chętnie mnie raczysz każdego dnia, nie jest dla ciebie naturalny. Z twojej dłoni wynika, że się zmieniasz. A linie na dłoni naprawdę wyglądają inaczej. A teraz wybacz, idę do łóżka. Budzik mam nastawiony na szóstą. – Mogę iść z tobą? – zapytała ledwie słyszalnie i wbiła wzrok w ziemię, jakby się wstydziła. Stała pośrodku pokoju jak małe, niewinne dziecko. Widział, że dygoce. Przełamała się i spytała, lecz kosztowało ją to wiele. – Tak nagle? – Jest mi cholernie źle. Chciałabym spać z tobą w tym samym łóżku... jak dawniej. – Nigdy nie mówiłem, że chcę sypiać w nim sam. Ale teraz na mnie już czas, jest po jedenastej. – Dziękuję – szepnęła. Nie usłyszał. Przeszła do kuchni i wylała do zlewu niemal pełny kieliszek. Potem nabrała głęboko powietrza, a kilka łez stoczyło się po jej policzkach. Bywały dni, kiedy nienawidziła siebie i swojego życia. Dziś czuła to szczególnie mocno. Słyszała wodę w łazience. Spojrzała na pokoje Pauline i Celeste. Obie spały. Postanowiła poświęcać im w przyszłości więcej czasu. Zazwyczaj trzy razy w tygodniu zajmowała się nimi babcia, robiła im kolację i kładła je do łóżek, bo ona w tym czasie przebywała w stadninie. Niewiele zmieniło to, że coraz częściej zabierała ze sobą pięcioletnią Paulinę i dwa lata starszą Celeste, żeby
uczyć je jazdy w siodle. Nie zasłużyły, by tak je zaniedbywać. Przymknęła za sobą drzwi i weszła do drugiej łazienki. Rozebrała się i stanęła pod prysznicem. Umyła się, wysuszyła włosy i owinęła ręcznikiem ciało, wciąż równie pociągające jak przed laty, ba, miała wrażenie, słusznie zresztą, że po dwóch ciążach stało się jeszcze atrakcyjniejsze. Mąż leżał już w łóżku, z ramionami skrzyżowanymi za głową, i wpatrywał się w sufit. W pokoju paliła się jedna lampka nocna. Pozwoliła ręcznikowi zsunąć się na ziemię, a potem naga przytuliła się do męża. – Nie rozumiem, co się ze mną wtedy stało – szepnęła i przywarła do niego jak kocię szukające bezpieczeństwa i ciepła. – Co zrobiliśmy źle? Nie odpowiedział. Jego myśli błądziły gdzieś daleko. Od niemal roku nie spali w tym samym łóżku. Od dwunastu miesięcy panował między nimi lodowaty chłód. Schodzili sobie z drogi, jakby byli obcymi ludźmi, którzy przez przypadek zamieszkali w tym samym domu. Unikali się, a kiedy się widywali, to niemal wyłącznie przypadkiem. On wciąż zadręczał się pytaniem, czy dzieci cokolwiek z tego widzą i ile rozumieją. Jednak nie tracił nadziei, że pewnego dnia znów będzie dobrze, że znów do siebie wrócą i obudzą czułą i pełną poświęcenia miłość, taką, jaka wcześniej ich połączyła. – Dlaczego milczysz? – zapytała, kładąc dłoń na jego piersi. Poczuła równe bicie serca męża. – Myślę – odparł. – O czym myślisz? – O wszystkim, o czym się da. – Chcesz, żebym wróciła do swojej sypialni? – Nie, nie o to mi chodzi. Połóżmy się po prostu spać. Chcesz, żebym cię przytulił? – Nawet nie wiesz, jak bardzo się za tym stęskniłam. Nie umiałabym tego wyrazić słowami. Chciał jej odpowiedzieć, lecz ona położyła mu palec na ustach. Jej skóra była cudownie ciepła i miękka, taka, jaką pamiętał. Brązowe włosy pachniały słodko i znajomo. Przypomniał sobie, jak wcześniej zanurzał w nich nos i wdychał ukochaną woń. Przez te wszystkie lata niewiele się zmieniła, jeśli chodzi o wygląd. Wciąż była niewypowiedzianie piękną kobietą o pięknej, proporcjonalnej twarzy, błękitnych oczach i delikatnych, szlachetnie uformowanych ustach. Miała trzydzieści dwa lata, ale wciąż wyglądała na dwadzieścia pięć. Chciał zapytać ją o kilka spraw, lecz uznał, że to może jeszcze poczekać. Poza tym nie mógł przestać myśleć o Selinie Kautz, którą znał przecież od urodzenia. Helgę i Petera, rodziców Seliny, wiązała z nim
i Emily bliska przyjaźń. Często się spotykali, wiele razem robili i nawet dwa razy zorganizowali wspólne wakacje. Był zmęczony, lecz mimo to nie mógł usnąć. Żona leżała wtulona w jego ramię i miarowo oddychała. Nie potrafił przestać myśleć o Selinie. W końcu jednak zapadł w niespokojną drzemkę, z której przebudził się o wpół do trzeciej. Wyciągnął ostrożnie ramię spod głowy Emily, wstał, zszedł po cichu do kuchni, nalał sobie szklankę mleka i usiadł przy stole. Oparł łokcie o blat, zamknął oczy i spojrzał w pustkę, jaka pojawiła się w nim rok wcześniej, gdy żona oznajmiła, że już go nie kocha. Serce biło mu szybciej, a ciszę zakłócało jedynie miarowe tykanie zegara na ścianie. Nie słyszał, jak zeszła. Zorientował się, że stoi za nim, kiedy dotknęła jego ramienia. Schyliła się, a on poczuł na twarzy jej ciepły oddech. Objęła go i przytuliła się. – Co się dzieje? – zapytała miękko. – Nic. Nie mogę spać. – Dlaczego? – Ostatnio coraz częściej mi się to zdarza. Już się do tego przyzwyczaiłem. Nie możesz o tym wiedzieć... – skłamał, ale nie potrafił jej powiedzieć, co się z nim naprawdę działo i co było prawdziwym powodem dzisiejszej bezsenności. Nigdy by tego nie zrozumiała. – Słuchaj. – Usiadła obok i położyła głowę na jego ramieniu. – Wiem, że popełniłam wiele błędów i chciałabym za nie przeprosić. Nic więcej nie mogę w tej chwili zrobić. Zdaję sobie sprawę, że wiele czasu minie, zanim uda nam się wszystko wyprostować, jeśli oczywiście mi wybaczysz. Ale uwierz mi, nigdy nie przestałam cię kochać, mimo że kiedyś tak powiedziałam. Naprawdę. I szczerze się wstydzę swojego zachowania. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię po tym wszystkim, co zrobiłam. – Już dobrze. – Ujął jej dłoń. – Różnica wieku też mogła odegrać jakąś rolę. Nigdy nie miałaś okazji... Spojrzał na nią ze smutkiem i współczuciem, a kiedy zamilkł, zapytała: – Do czego nie miałam nigdy okazji? – Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, miałaś szesnaście lat, a ja dwadzieścia dziewięć. Dzieliła nas cała wieczność. Nie miałaś okazji, jak by to powiedzieć, hm, żeby się wyszaleć. Ja miałem za sobą nieudane małżeństwo i czułem rozgoryczenie... – No i? W czym widzisz problem? – przerwała mu. – Może właśnie to tak mnie w tobie pociągało? Byłeś wówczas tak samotny, a ja do dziś nie mogę zapomnieć, jak na mnie wtedy patrzyłeś. Zakochałam się bez pamięci w tamtym mężczyźnie o smutnych oczach. Przez to zaginięcie Seliny zaczęłam
się zastanawiać. Zadałam sobie w końcu pytanie, co się liczy w życiu. I doszłam do wniosku, że muszę coś zmienić. Tak naprawdę pragnę jedynie wrócić do tego, co kiedyś między nami było. – Emily, tak się nie da, nigdy już nie będzie tak samo. Nie cofniesz czasu, choćbyś bardzo chciała. Możemy za to spróbować od nowa być razem. Jesteś kobietą, którą kocham i zawsze kochałem. Ale ostatni rok był dla mnie piekłem, każdy dzień był torturą. Miałem wrażenie, że nie jestem sobą. Zadręczałem się pytaniem, co takiego zrobiłem źle, że to wszystko mnie spotyka. Nie uwierzysz, ile myśli wtedy przychodzi do głowy. Mimo to nie zniósłbym takiego stanu dużo dłużej. Nie chcę sprawić ci bólu, ale też nie chcę, by ktoś mnie skrzywdził. Chciałbym móc w końcu żyć spokojnie i szczęśliwie. Mam na myśli też Pauline i Celeste. Zasługują, by mieć ojca i matkę. Na dodatek poczułem się właśnie strasznie stary. – Stary! – Zaśmiała się. Kochał ten ciepły, miękki śmiech. Zawsze, kiedy się śmiała, tworzyły się jej cudowne dołeczki w kącikach ust. – Nie jesteś przecież stary, a nikt by nie powiedział, że jest między nami trzynaście lat różnicy. Westchnął zamyślony. – Powoli siwieję, słabnie mi wzrok... Nadgryzł mnie ząb czasu, moja droga. Nie będę już młodszy. – Nikt nie jest na to odporny, kochanie. Ja też w końcu będę miała czterdzieści pięć lat i co wtedy? Pozwól, że jeszcze raz powtórzę, co powiedziałam przed chwilą. Z całego serca żałuję tego, co narozrabiałam. Postarajmy się wymazać ostatnie miesiące z pamięci. Proszę. Udawajmy, że zeszłego roku nie było. Chcę znów mieć ciebie i dzieci. Daj mi szansę. – Oboje popełniliśmy błędy – powiedział z delikatnym uśmiechem. – I zawsze będziemy jakieś popełniali. Ale możemy wyciągać z nich wnioski. – Spojrzał na zegar; dochodziła czwarta. – Chodź, może uda mi się jeszcze przespać te dwie godziny. Wstali, Emily objęła go za szyję i pocałowała z czułością, jakiej dawno z jej strony nie zaznał. Może, pomyślał, była w swojej zmianie szczera? Może. Ale zbyt wiele pytań wymagało jeszcze odpowiedzi, zanim będą mogli wspólnie zamknąć ten rozdział.
Piątek, 7.25 O wpół do siódmej rano denerwujący dzwonek budzika wyrwał Julię z głębokiego snu. Dominik wymamrotał coś niezrozumiale, przewrócił się na drugi bok i spał dalej. Usiadła na łóżku, sięgnęła po butelkę wody mineralnej, którą poprzedniego wieczoru położyła obok, odkręciła i napiła się. Potem po cichu poszła do łazienki, umyła się, wyszorowała zęby, umalowała się i ubrała. Na śniadanie zjadła miskę płatków zbożowych z mlekiem i cukrem, które popiła kawą. Rzuciła okiem na komórkę, brak nowych wiadomości. O wpół do ósmej wyszła z domu. Na zewnątrz poczuła chłodny, przyjemny wiatr. Kupiła gazetę, przeszła na drugą stronę ulicy i wsiadła do corsy. Miała dobry nastrój, choć domyślała się, że czeka ją męczący i prawdopodobnie bardzo długi dzień. Ruch w kierunku śródmieścia był wciąż płynny i po niecałym kwadransie zaparkowała pod komisariatem. W biurze czekał już Berger, jak zwykle pierwszy na miejscu. Pozostałe biurka były wciąż puste. Christine Güttler tydzień wcześniej urodziła chłopca i poszła na urlop macierzyński, potem będzie wychowawczy, więc co najmniej przez dwa lata, a prawdopodobnie jeszcze dłużej, nie pojawi się w pracy. Wilhelm miał jeszcze trzy tygodnie urlopu, a Hellmer i Kullmer w biurze pojawiali się tuż przed ósmą, tak samo jak Doris Seidel, nowa twarz w wydziale zabójstw. Po trzech miesiącach, pierwszego lipca, została przydzielona do wydziału Julii. Była to bardzo inteligentna młoda kobieta, o umyśle analitycznym, niewysoka, najwyżej metr sześćdziesiąt, a mimo to wysportowana i o wielkiej sile przebicia. Blond włosy nosiła krótko ścięte, miała delikatne rysy twarzy, kruche, szczupłe dłonie i nikt, kto jej bliżej nie znał, nie przypuszczałby, że jest posiadaczką czarnego pasa w karate. W maju obchodziła dwudzieste ósme urodziny. Skończyła szkołę policyjną z najlepszymi wynikami na roku, po czym przez cztery lata pracowała w obyczajówce w Kolonii, potem przeniosła się do wydziału do walki z narkotykami, by w końcu trafić do wydziału zabójstw. Do Frankfurtu przeniosła się praktycznie z tego samego powodu, co kilka lat wcześniej Julia Durant. Życiowy partner Doris zdradzał ją notorycznie z innymi kobietami; kiedy się o tym dowiedziała, spontanicznie i w tajemnicy przed wszystkimi złożyła papiery do konkursu na stanowisko we Frankfurcie. Julia rozumiała się z nią bez słów, chociaż Doris była osobą wyjątkowo racjonalną, a nie wierzącą w intuicję. Dodatkowo między nią a Kullmerem od samego początku pojawiła się jakaś chemia, która sprawiała, że idealnie do siebie pasowali. Od razu poprosił, by mogli razem pracować. Julia z rozbawieniem obserwowała przemianę, jaka w nim zaszła. Stał się mniej impulsywny, a nawet wyjątkowo pracowity i wszyscy zauważyli, że jego zainteresowanie nową koleżanką wykraczało poza sprawy zawodowe.
Na szczęście ona również go wyjątkowo polubiła. Berger podniósł głowę, kiedy otworzyły się drzwi i weszła Julia. Przez ostatnich dwanaście miesięcy zrzucił przynajmniej piętnaście kilogramów; jego dawniej potężny brzuch wyraźnie się zmniejszył i zniknął trzeci podbródek. Nawet twarz, przez lata ziemista i nabrzmiała, powoli odzyskała zdrowe barwy. Z dotychczasowych stu dwudziestu czy stu trzydziestu kilogramów pozostało jedynie dziewięćdziesiąt i próżno by szukać w dolnej szufladzie jego biurka butelki koniaku, która przez dłuższy czas tam spoczywała. Julia najbardziej podziwiała go za to, że potrafił rzucić palenie. W jego świecie w końcu zapanował pokój, a złość i żal, które zamieszkały w nim po tym, jak pijany kierowca zabił jego żonę i synka, odeszły. Tu i ówdzie słychać było plotki, że ponoć znalazł nową miłość. Wprawdzie nikt nie przyłapał Bergera w towarzystwie kobiety, ale z drugiej strony, co innego mogło sprawić, że przeszedł taką przemianę? – Dzień dobry – przywitał się i spojrzał na zegarek. – Co tak wcześnie? – Carpe diem, nie słyszał pan? – odparła, wieszając torebkę na oparciu fotela. – Mamy dzisiaj masę roboty, a wie pan, jak to jest: im wcześniej się zacznie, tym więcej się zrobi. – Usiadła, skrzyżowała nogi i wyjęła papierosa. – Ma pan coś przeciwko temu? – Ależ skąd. – Berger pokręcił głową. – Czy mi się wydaje, czy wspominała coś pani o rzucaniu palenia? – Uśmiechnął się z lekką kpiną. – Wszystkie postanowienia diabli wzięli? – Nieprawda. Powoli, ale do przodu. Wczoraj na przykład wypaliłam tylko sześć. W porównaniu z wcześniejszymi trzydziestoma czy czterdziestoma to duże osiągnięcie. – A jak się znów zacznie stresująca robota? – Będę się starała. – Dobrze, nie chcę pani męczyć. Póki jesteśmy sami, może mi pani szybko zrelacjonować, co nowego się pojawiło. Jak wczorajszy wieczór? – Wczorajszy wieczór. – Wzruszyła ramionami. – Nastolatka zniknęła jak kamień w wodę. – Co podpowiada pani intuicja? – Nic, jeśli mam być szczera. – Ależ proszę! Takie bajki może pani opowiadać każdemu, ale nie mnie. Za dobrze panią znam. No więc? – Jeśli koniecznie chce pan wiedzieć, to nie wierzę, żeby ta historia skończyła się happy endem. Najpierw wiarygodna relacja rodziców dotycząca
odpowiedzialności dziewczyny, do tego idealnie wysprzątany pokój... nie, ona nie uciekła. To jakaś grubsza sprawa. – Zbrodnia? – Całkiem możliwe. Zbyt wiele drobiazgów układa się w nieprzyjemną całość. Przede wszystkim na pewno miała tajemnice i to zarówno przed rodzicami, jak i przyjaciółkami. A przynajmniej jedną. I właśnie przez nią mogło jej się coś stać. Dlatego chciałabym poprosić o wysłanie tam oddziału poszukiwawczego z psami, żeby przeczesali tereny w pobliżu placu zabaw. Dałby pan radę zorganizować wszystko na dzisiaj przed południem? Berger wydął usta, nachylił się i bez słowa sięgnął po telefon. – Berger, witam. Najpóźniej na jedenastą potrzebuję około stu ludzi i przewodników z psami tropiącymi Chodzi o nastolatkę zaginioną w okolicach Hattersheim-Okriftel. Dacie radę? Sekunda, zapytam. – Zakrył dłonią mikrofon i spojrzał na Julię. – Jak duży obszar trzeba przeszukać? – Tak duży, że potrzebujemy stu ludzi z psami – odparła lakonicznie. – Duży. O której możecie być na miejscu? Wpół do jedenastej będzie w porządku. Nadkomisarze Durant i Hellmer będą tam na was czekali. Rozłączył się, wstał i podszedł do okna. – Zatem przypuszcza pani, że mała nie żyje i leży gdzieś w okolicach miejsca zamieszkania... Durant uniosła dłoń. – Sekunda, niczego jeszcze nie przypuszczam. To oczywiście możliwe, jednak na razie to tylko hipoteza. Mam nadzieję, że się mylę... Berger chciał jej odpowiedzieć, ale w tej chwili do biura weszli Doris Seidel, Hellmer i Kullmer. – Dzień dobry szefie, cześć Julia – przywitał się Frank. Ze swojego kantorka wyciągnął krzesło, postawił je tyłem do przodu i usiadł, opierając się łokciami o krawędź oparcia. – Od dawna na posterunku? – Pół godziny. Powinniśmy zaraz ruszać do Okriftel, bo o wpół do jedenastej spotykamy się na miejscu z oddziałem poszukiwawczym z psami. – Dobrze, nie, to świetnie. Sam chciałem coś takiego zaproponować... – Daj mi kartkę z adresami przyjaciółek i znajomych Seliny – przerwała mu. – Trzymaj. – Z kieszeni na piersi wyjął złożony papier i podał go przełożonej. – Dla was też mam zadanie. – Julia spojrzała na Kullmera i Seidel. – Pojedziecie do Eddersheim, odszukacie te adresy i przepytacie koleżanki
zaginionej. Jak się z tym uporacie, rozejrzyjcie się dyskretnie po stadninie i klubie jeździeckim. No tak, przy okazji zajmijcie się jeszcze byłym chłopakiem Seliny. Nazywa się Dennis Kolb. Dajcie znać, kiedy będziecie gotowi, bo nie wykluczam, że przydacie się w Okriftel. – Na czystą kartkę przepisała trzy adresy z listy i podała ją Kullmerowi. – Ustalcie, jak dobrze znały Selinę, czy były przyjaciółkami i tak dalej. I proszę, pilnujcie się, żeby używać czasu teraźniejszego. Nie dajcie im powodu, żeby uznały, że mała nie żyje. Oficjalnie wciąż jest tylko zaginiona. Chcę wiedzieć, jak często się spotykały, co ostatnio razem robiły... sami wiecie, o co pytać. Jeśli zachowanie którejś wyda się wam podejrzane, nie dajcie tego po sobie poznać. Bądźcie nadzwyczaj ostrożni i delikatni. Jeśli będą sobie nawzajem zaprzeczały, nic nie mówcie, tylko notujcie. To samo odnosi się oczywiście do klubu jeździeckiego i do Dennisa. Ja z Frankiem zostaniemy w Okriftel, aż skończy się przeszukiwanie okolic i w tym czasie przepytamy jej koleżanki z sąsiedztwa. Później porównamy, co mówiły. Wszystko jasne? – Pewnie. Kiedy mamy zaczynać? – Hmm, za jakieś pół godziny. Wpadnę na chwilę do rodziców zaginionej... – Uniosła brwi i spojrzała na Bergera. – Czy ktokolwiek odpowiedział na wczorajszy apel w radiu? – Nie. Miałem tylko kilka telefonów od hien z prasy. Chcieli informacji, ale nic im nie dałem. – Dziwne. Normalnie zawsze dzwoni kilku pomyleńców, którzy twierdzą, że kogoś widzieli. Naprawdę nikt nie dzwonił? – No przecież mówiłem. – Berger pokręcił głową. – To niedobrze. Jest już coś w dzisiejszych gazetach? – Nic, co by mogło nas zaskoczyć. Tylko w jednym dodatku lokalnym znalazłem wyczerpujący materiał, ale to akurat nic nadzwyczajnego. Julia wstała i sięgnęła po torebkę. – Dobra. Lecimy na miejsce, bo tutaj wszystko załatwiliśmy. – Życzę szczęścia – rzucił na pożegnanie Berger. – Co pan ma na myśli? – Julia zatrzymała się i spojrzała na niego. – Szczęście to będzie znaleźć zwłoki tej małej czy raczej niczego nie znaleźć? A może – pstryknęła palcami – żeby sama wróciła? – W tym wypadku szczęście będzie oznaczało wieści o małej. Niepewność niszczy ludzi i całe rodziny. Poza tym szczęście może oznaczać sytuację, kiedy jak ktoś coś rozumie, to mi nie utrudnia życia głupimi pytaniami. – Hm, wydawało mi się, że szczęście ma inne znaczenie. Ale może jak będę
tak stara, jak pan... – Pani komisarz, każdego dnia od nowa uczę się podziwiać pani wyjątkowy wdzięk. Niemniej nie znam żadnej innej kobiety, która by w ten sposób łączyła go z sarkazmem. – Dziękuję za komplement. – Uśmiechnęła się szeroko. – A tak na marginesie, to z wiekiem nie miało zabrzmieć tak mocno. Mądrość przychodzi z wiekiem, a pan w tej dziedzinie wyprzedza mnie o lata świetlne. Nic to! Szybko się uczę. I mam nadzieję, że nam się dzisiaj poszczęści. Miłego dnia! Kullmer zamknął drzwi, a Doris Seidel spojrzała na Julię. – O rany, ależ wy macie tutaj świetny układ! – Kto? Ja i Berger? – Gdybym odezwała się w ten sposób do mojego szefa w Kolonii, dostałabym dyscyplinarkę. Ależ to był zgred. – Wiesz, od sześciu lat razem pracujemy i czujemy jedno do drugiego ogromny szacunek. Jeszcze nie widziałaś, jak się kłócimy. Aż pierze leci. – Chętnie bym to zobaczyła. A jak się godzicie? – zapytała z łobuzerskim uśmiechem. – Pozwól, że ja ci powiem, jak to z nimi jest – włączył się Kullmer. – Jak najlepsi z najlepszych! Mój Boże, czołówka światowa! – Dobra, starczy. Ruszajcie do Eddersheim i po drodze żadnych przystanków na leśnych parkingach. – Kochana – odparł Kullmer. – Nawet gdyby, to i tak bym ci nic nie powiedział. – Fora ze dwora, już. A jak skończycie, chcę dokładny raport. O wszystkim! – Rozkaz. Hellmer z wyraźnym rozbawieniem przysłuchiwał się ich przekomarzaniom. – Jesteś dzisiaj w świetnym humorze – powiedział. – Ciekawe, jak długo wytrzymasz. – Zobaczymy. A teraz w drogę.
Piątek 9.15 – Jak nazywa się dziewczyna, do której teraz idziemy? – zapytała Julia, kiedy Frank zaparkował służbową lancię na ulicy Linsenberger. – Nathalie Weishaupt. Mieszka na Hauptmannweg, to kilka kroków... – Kiedyś już tu byliśmy, pamiętasz? Jak się nazywał ten prokurator... – Nie, to było na Tucholskyweg, straszna historia... – No dobrze, to chodźmy. Wysiedli z auta, rozległ się szczęk centralnego zamka. Zatrzymali się przed połówką bliźniaka. Z przodu ujrzeli mikroskopijny ogródek obsadzony begoniami i od drogi oddzielony niskim drewnianym płotkiem, a przy podjeździe pojemniki na śmieci stojące w równym rzędzie. Przed garażem nowy model antracytowego bmw 5, a na dachu domu talerz anteny satelitarnej, który stał się obowiązkowym elementem wystroju w tych okolicach. W ogrodzie po drugiej stronie wysoki mężczyzna chodził po trawniku w specjalnych butach z kolcami, by napowietrzyć ziemię, a na pierwszym piętrze jego żona czyściła okna. Sąsiad uniósł na chwilę wzrok, lecz natychmiast wrócił do swojej odpowiedzialnej pracy. Julia i Frank stanęli na podeście pod drzwiami i zadzwonili. – Tak? – z głośnika domofonu popłynął kobiecy głos. – Policja. Chcielibyśmy rozmawiać z Nathalie Weishaupt. – Momencik. Otworzyła im wyjątkowo szczupła, niemal chorobliwie chuda kobieta o wystających kościach policzkowych i zapadniętych oczach. Mimo że przypuszczalnie nie przekroczyła jeszcze trzydziestego piątego roku życia, miała nienaturalnie białą skórę, spod której wyzierały nieprzyjemnie błękitne żyły. Uwagę zwracały też jej paznokcie, krótkie i mocno połamane. Ubrana była w jasnobłękitną koszulkę i wąskie dżinsy, które na jej chudych nogach i tak były luźne, a na bosych stopach miała sandały. – Pani Weishaupt? – zapytała Julia. – Nie, pani Weishaupt nie ma w domu. Ja tu tylko sprzątam. Z kim chciała pani rozmawiać? – odparła głębokim głosem, mocno kontrastującym z jej kruchym ciałem. – Z Nathalie. – Panienka jeszcze śpi. – To niech ją pani obudzi. To ważne. – No tak, oczywiście. Ma pokój na piętrze, zaraz do niej pójdę. Proszę wejść
i poczekać w salonie. To może chwilę potrwać. – Nie szkodzi. Salon w domu Weishauptów nie był nawet w połowie tak przestronny jak salon Franka, lecz mimo to właściciele urządzili go ze smakiem. Przez otwarte drzwi na taras napływało świeże powietrze i wypełniało całe pomieszczenie. – Ciekawe co z nią jest, co? Bałem się kichnąć, bo mógłbym ją przewrócić – szepnął Frank. – Może jest chora? – Nie mam pojęcia. Zapytaj, jeśli starczy ci odwagi. Może rzeczywiście to choroba, a może po prostu ma jakieś problemy. Rozejrzeli się po pokoju i usiedli na kanapie obitej czerwonym materiałem. Po pięciu minutach na schodach rozległy się kroki. Nathalie miała na sobie dżinsy i bluzę od dresu. Była szczupłą dziewczyną, ale o bardzo kobiecej figurze, jak większość jej rówieśniczek. Uwagę przyciągały jej długie, ciemne włosy i duże, ciemne oczy. Na gości z policji spoglądała z wyraźnym zdenerwowaniem. – Witaj, Nathalie – pierwsza odezwała się Julia. Wstała i podała dziewczynie dłoń. – Jesteśmy z policji i chcielibyśmy chwilę z tobą porozmawiać. Najlepiej będzie, jak usiądziemy w spokoju i zamkniemy drzwi. Mogę zwracać się do ciebie po imieniu? Nathalie kiwnęła nieśmiało głową i usiadła na sofie dokładnie naprzeciwko Franka. Sprawiała wrażenie, że się boi. Podciągnęła bose stopy i patrzyła na nich spięta. – Domyślasz się, dlaczego chcemy z tobą rozmawiać? – zapytała Julia ostrożnie. – Chyba tak. Chodzi o zniknięcie Seliny? – Tak, niestety. Z tego, co wiemy, przyjaźniłyście się, prawda? – Tak. – Kiedy widziałaś ją po raz ostatni? – We wtorek. – We wtorek... a w środę nie? Nathalie pokręciła głową. – Czy był jakiś powód, że nie widziałyście się w środę? – To nie jest tak, że spotykałyśmy się codziennie. A w środę źle się czułam. – Rozmawiałyście w środę przez telefon? – Zadzwoniła po południu i zapytała, czy jadę na konie, ale naprawdę nie mogłam.
– Rozumiem. – Julia domyślała się, dlaczego nie mogła, i pokiwała głową. – O czym rozmawiałyście przez telefon? – O wszystkim i o niczym. Ale przede wszystkim o wycieczce do Francji. – Obie należałyście do klubu jeździeckiego przy stadninie w Eddersheim. I obie wzięłyście udział w wyjeździe klubowym do Francji. Podobało się wam? – No pewnie. Dużo widziałyśmy i raz pojechałyśmy nawet do Camargue... – Byłam tam i oglądałam konie. Niesamowite widoki... Zresztą sama wiesz. Czy w czasie wyjazdu wydarzyło się coś niecodziennego? Nathalie drgnęła, spuściła wzrok i dopiero po chwili odpowiedziała. – Nie, wycieczka była super. Jak pani myśli, co się stało z Seliną. – Jeszcze nie wiemy i dlatego przyjechaliśmy porozmawiać z tobą. Będziemy zadawali pytania wszystkim dziewczynom, które ją znały. Jak często się widywałyście? – Codziennie w szkole. Poza tym przynajmniej trzy razy w tygodniu na zajęciach z woltyżerki w stadninie. – Bywa, że nocujecie u siebie? Ty u niej, a ona u ciebie? – Tak. – Kiedy ostatnio? – Dwa dni przed wyjazdem do Francji. Wtedy ja spałam u niej. – Widziałaś się z nią we wtorek. Co miałyście w planach? – Nic. Przyszła do mnie i siedziałyśmy sobie na tarasie, gadałyśmy i słuchałyśmy muzyki. – Czy to była taka normalna rozmowa, jak kobiety z kobietą? Raczej plotki i rzeczy bez znaczenia? – Zwykła rozmowa. O niczym konkretnym. – Czy Selina wydała ci się jakaś inna? Zmieniona? Może była smutna albo nieswoja? Nathalie zamyśliła się, ale szybko potrząsnęła głową. – Nie, zachowywała się normalnie. Ona zawsze miała dobry humor. – A nie umawiałyście się, że będzie u ciebie nocować ze środy na czwartek? – Nie, ale jej rodzice o to też pytali. Powiedziałam im, że nie byłyśmy umówione. – Ma chłopaka? – Miała, Dennisa, ale jakiś czas temu z nim zerwała. – A potem? Spotykała się z kimś?
– Nie, przez jakiś czas chciała być sama. Kiedyś mi powiedziała, że Dennis ją za bardzo ograniczał. Potrzebowała więcej swobody i czasu dla siebie. Miała w końcu nie tylko swojego konia, ale jeszcze lekcje pianina i kilka innych spraw, którymi się zajmowała. – Nathalie mówiła o Selinie w czasie przeszłym. – Czy Selina miała ostatnio jakieś problemy w domu? Czy wiesz o czymś, co mogło ją skłonić do ucieczki z domu? – Co pani ma na myśli? – Tylko to, że czasem dziewczyny w waszym wieku miewają problemy w domu. Kłótnie z rodzicami, wojna z rodzeństwem... nastolatki nagle znikają z domów z tysiąca powodów. – Selina nie uciekła. Za dobrze ją znam, żeby tak pomyśleć. Poza tym dom był ostatnim miejscem, gdzie mogłaby mieć problemy. Ma świetnych rodziców. Każdy by chciał takich mieć. Julia zauważyła, że Nathalie powiedziała to z gorzkim wyrzutem. – Często opowiadała o swoim domu i rodzicach? – Tak, i zawsze dobrze. Kiedy u niej bywałam – wzruszyła kilka razy ramionami – po prostu dobrze się tam czułam. Boję się, że przytrafiło się jej coś złego. Selina nigdy by nie uciekła z domu. Mowy nie ma. Poza tym nie miała żadnego powodu. – Czyli nic nie wskazywało na to, że Selina mogła szykować się do ucieczki? – Nie, absolutnie nic. – Czym jeździsz do stadniny? Tak jak Selina, rowerem? – Jak jest dobra pogoda, to zawsze. Często jeździmy razem, Selina, Miriam, Katrin i ja. – Którą drogę wybieracie? – Za osiedlem, dookoła Baggersee i prosto do Eddersheim. – A z powrotem? Zawsze tak samo? – Tak. – Czy zdarzało się wam nadkładać nieco drogi i jechać przez plac zabaw? – Ten najbliżej domu Seliny? – Tak, zdaje się, że mówimy o tym samym. – Nie. Poza tym dlaczego Selina po jeździe konnej miałaby nadkładać drogi i jechać przez plac zabaw? To mimo wszystko sporo dalej. I dlaczego pani o to pyta? – Bo tam właśnie widziano ją po raz ostatni i to samą.
– Słucham? – Nathalie była zaskoczona. Wyprostowała się, spojrzała na dłonie i poruszyła głową. – Nic nie rozumiem. Nigdy tego nie robiła. Nie, naprawdę nic z tego nie rozumiem. – My też nie. Jeszcze nie. Czyli nigdy nie jeździłyście tą drogą? – Nie. – O ile dobrze zrozumiałam, zazwyczaj wracałyście z koni razem, ty, Selina, Miriam i Katrin, tak? – Dokładnie tak. No dobrze, nie zawsze, bo też nie zawsze miałyśmy jazdy o tej samej godzinie. Ale kiedy jechałyśmy razem... – Dobrze, w takim razie powtórzę, co ustaliłyśmy: Selina nie ma chłopaka, w domu nie ma problemów, z jazdy konnej wracała zawsze prosto do domu, ale nigdy sama. Dobrze zapamiętałam? – Tak... – Zawahała się, zmrużyła oczy i potrząsnęła głową. – Zaraz, nie! Dwa czy trzy razy pojechała sama i to zaraz po zajęciach, bo podobno musiała być szybko w domu. Mówiła, że chce się pouczyć matematyki albo miała coś innego do zrobienia. Za pierwszym razem to z matmą było nawet zrozumiałe, bo następnego dnia miałyśmy ostatni sprawdzian przed wakacjami. Chciałyśmy pojechać z nią, ale wolała sama. Nie zwróciłam wtedy na to uwagi. – I naprawdę nie zauważyłaś żadnych zmian? Jakichś oznak problemów? – Nie, przysięgam, że nie. A znam ją przecież od początku podstawówki. Nie miałyśmy przed sobą tajemnic. – A co z narkotykami, alkoholem i tak dalej? – Selina?! – Powiedziała to takim tonem, jakby ktoś ją zapytał, czy Selina się prostytuowała. – Nigdy w życiu! Kiedyś miałyśmy koleżankę, która zaczęła brać te świństwa i nie potrafiła przestać. Selina jakiś czas była z nią, to znaczy nie brała, ale patrzyła, jak to wygląda i starała się ostrzec Maren przed konsekwencjami, ale ona nie chciała słuchać. No to zerwała z nią kontakt, i tyle. – A ty? – Ja niczego nie biorę – odparła poważnie. – Naprawdę nie? – dociekała Julia. – Przysięgam. Owszem, spróbowałam, ale Selina mnie przekonała, żeby trzymać się od tego z dala. Powiedziała, że przestaniemy się przyjaźnić. Wybrałam ją. – A czy jest ktoś, kto jej nie lubił? Ma wrogów? – Nie mam pojęcia. Nikt mi nie przychodzi do głowy. Co prawda, na pewno znalazłabym kogoś, kto za nią nie przepada, ale... nie, znam ich wszystkich,
czasem zachowują się jak idioci, ale to wporzo chłopaki. Oni wszyscy są teraz tacy. Julia nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Mogłabyś podać nam kilka nazwisk chłopców i może dorosłych mężczyzn, którzy mieli jakiś kontakt z Seliną? – Z dorosłymi to będzie ciężko, bo nie miała żadnych dorosłych znajomych. Ale podam pani nazwiska chłopaków ze szkoły. Zapiszę ich telefony i adresy. Tylko niech się pani nie spodziewa, że powiedzą coś nowego. – Mimo to musimy z nimi porozmawiać. Nathalie sięgnęła do szafki koło kanapy i wyjęła notatnik i długopis, a potem z pamięci zapisała nazwiska, telefony i adresy. – Masz całą książkę adresową w głowie? – Julia spojrzała na nią z uznaniem. – Ja ledwie co daję radę zapamiętać numer własnej komórki – skłamała, bo wszyscy koledzy zazdrościli jej fenomenalnej pamięci. Dziewczyna zaśmiała się mile połechtana. – To nie takie trudne. Proszę, to dane czterech chłopaków. Dwóch z naszej klasy i dwóch rok starszych. Julia odebrała kartkę, spojrzała na nazwiska i podała listę Frankowi. – Jeden z nich mieszka w Hattersheim, dwóch w Okriftel. Dam znać Doris, żeby się tym zajęli. – Kiwnął głową. – Nathalie, czy mogłybyśmy zamienić kilka słów na osobności? Może na tarasie? Sąsiedzi nie będą nas słyszeć? – Nie. Tego najbliżej nie ma, a ci naprzeciwko nigdy nie wychodzą na dwór. Durant dała Hellmerowi znak, że ma poczekać, a sama wyszła z dziewczyną do ogrodu. Słońce było już wysoko, a niebo zasnuły chmury, choć tu i ówdzie przebijał skrawek błękitu. Wyglądało na to, że potwierdzą się prognozy, według których upał miał wrócić ze zdwojoną siłą – mimo zachmurzenia zrobiło się bardzo ciepło. – Jest powód, dla którego chciałam rozmawiać z tobą bez świadków – wyjaśniła Julia. – Ta rozmowa zostanie między nami. Powiedz mi proszę, czy Selina miała jakąś tajemnicę, o której wiesz. A może wspomniała o czymś, o czym nie mogłaś powiedzieć absolutnie nikomu innemu? Kobiety różnią się od mężczyzn i to bardzo. Kobiece przyjaźnie są znacznie intensywniejsze, kobiety prowadzą pamiętniki, a chłopcy wolą siedzieć przed telewizorem albo komputerem, a jak są starsi, chodzą do knajp. Powiedz mi, proszę, czy była tajemnica, której nie miałaś zdradzić nikomu za żadne skarby? Nathalie z ociąganiem potrząsnęła głową.
– Przykro mi, ale jeśli liczyła pani na jakąś sensację, to muszę panią zawieść. Oczywiście, że Selina ma tajemnice, jak każdy. Ale wszystkie dotyczą głupot. – Zupełnie szczerze? – Zupełnie. – A piszecie pamiętniki? Bo mogę się założyć, że Selina pisze. – Rozmawiałyśmy o tym nie raz, ale nie, nie wiem, czy naprawdę prowadzi dziennik. – A ty? – Od czasu do czasu zapiszę, jak zdarzy się coś szczególnego. Ale żeby regularnie... to nie. – Masz w takim razie prawdziwy pamiętnik? – Nie, nie mam. Używam po prostu zeszytów ze szkoły. Nikt do nich nie zagląda. – Selina wie o tym? – Tak, rozmawiałyśmy kilka razy na ten temat. Wiem, że też tak robiła. A w każdym razie na pewno dawniej. – Dziękuję. Może się okazać, że bardzo nam pomogłaś. Mam jeszcze tylko jedno pytanie. Czy nazwałabyś się jej najlepszą przyjaciółką? – Tak, raczej tak. Ale są jeszcze Katrin i Miriam, no i Linda i Sabine z Eddersheim. Najlepsza przyjaciółka. – Wzruszyła ramionami i zrobiła niepewną minę. – Dobrze się rozumiemy, gadamy na każdy temat, ale... Niech pani zresztą popyta innych. Wszystkie jesteśmy przyjaciółkami. Może z wyjątkiem Katrin. Jej ojciec to dupek, nie pozwala jej się z nikim spotykać. Dziwne, że pozwolił jej jeździć konno. Poza tym mamy podobne zainteresowania i dobrze nam się ze sobą rozmawia. – Co to znaczy, że jest dupkiem? – Ma nierówno pod sufitem. Cały czas na nią wrzeszczy, bije Katrin i jej matkę i... Aż mi się płakać chce, jak o tym mówię. Gdyby ktoś miał uciekać, to właśnie ona. Doskonale bym ją rozumiała, tylko nie miałaby gdzie się podziać. Poza rodzicami nie ma nikogo. Julia postanowiła, że na pewno porozmawia z Katrin i pozna jej ojca, żeby wyrobić sobie o nich opinię. Potem obie z Nathalie wróciły do domu. Hellmer wstał. – Dziękujemy za pomoc. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Do zobaczenia. – Co dalej? – zapytała Nathalie.
– Będziemy jej szukać. Nie mamy wielu możliwości. Jeśli coś by ci jeszcze przyszło do głowy, proszę, oto moja wizytówka. Możesz dzwonić o każdej porze. A mój partner, Frank Hellmer, mieszka na Sterntalerweg, tuż obok. To ten duży dom ze szklaną kopułą. Do zobaczenia. – Hm. Dziewczyna odprowadziła Julię do drzwi. Potem po policzku spłynęło jej kilka łez. Wbiegła na piętro, zatrzasnęła za sobą drzwi, rzuciła się na łóżko i zaczęła wyć z rozpaczy.
Piątek, 10.10 – Musimy koniecznie wrócić do pokoju Seliny – zadecydowała Julia, kiedy szli do samochodu. – Nathalie wspomniała, że co prawda, nie pisały pamiętnika, ale od czasu do czasu opisywały jakieś znaczące wydarzenia – teraz uważaj – w normalnych zeszytach szkolnych, w których robiły notatki! Sama nigdy bym na to nie wpadła. Z drugiej strony, którzy rodzice przeglądają zeszyty swoich dzieci? Całkiem logiczne, jak się nad tym zastanowić. – Ciekawe, może coś znajdziemy. Ale teraz powinniśmy spotkać się z oddziałem poszukiwawczym. Kiedy rozmawiałaś z tą dziewczyną, zadzwoniłem do Bergera i wyjaśniłem dokładnie, jak mają tu dojechać. Są w drodze i zaraz powinni się zjawić. Niecałe pięć minut później wozy z policjantami zaparkowały na końcu ulicy. We wszystkich domach w otwartych oknach czatowali głodni sensacji mieszkańcy. – Idę o zakład, że większość z nich czeka tylko na to, żebyśmy znaleźli Selinę, ale martwą. W tej dziurze aż się gotuje. Nawet jak nic nie znajdziemy, będą mieli temat do rozmów na najbliższe cztery tygodnie. – Uśmiechnęła się cynicznie. – Widziałaś to już przecież nie raz. Chcą zobaczyć coś odrażającego, bo to będzie przyjemna odmiana po nudnej codzienności. – Pieprzyć to. Co mnie oni wszyscy obchodzą? Wyjaśnij naszym, gdzie mają szukać, a ja pójdę od razu do rodziców Seliny i przygotuję ich na to, co tu będzie się działo. Jeśli oczywiście jeszcze nic nie wiedzą. – Wiedzą, muszą wiedzieć. Ale poszukiwania mogą potrwać. W okolicy jest masa zarośli, krzaków i zakamarków. – Za to nam płacą, prawda? – Julia odparła enigmatycznie i nie czekając na jego reakcję, ruszyła przed siebie. – Cześć. – Hellmer podał dłoń Köhlerowi. – Pokażę wam, gdzie zaczniecie szukać i jakim terenem się zajmiecie. Zebrali się na obrzeżach placu zabaw. Frank wskazał dłonią na wschód, gdzie widać było główną lokalną trasę, a potem na północ, na niewielki zagajnik i w końcu na zachód, gdzie rozciągały się pola uprawne i łąki. – A na południowym zachodzie znajduje się Baggersee, wysokie trawy, pagórki, sporo krzaków i parę rzadko używanych dróżek. Całość jest twoja. Jasne? – Jasne. W takim razie najlepiej będzie zacząć od ulicy i powoli posuwać się dół. Mamy dwadzieścia psów tropiących, ale sam wiesz, jak zazwyczaj
wyglądają takie akcje poszukiwawcze. Nasze zwierzaki nie były tresowane do odnajdywania zwłok. Dopiero mamy takie dostać. Normalnie rzygać się chce, że tak wielkie miasto jak Frankfurt nie ma ani jednego psa do poszukiwania zwłok... – Popatrzył znacząco na Franka. – No tak, stary, wiem. Peggy, Adelinę i całą resztę znaleźli przypadkowi ludzie albo w ogóle nie znaleziono ciał. Ale wierzę, że dacie z siebie wszystko. – Zawsze i nieodmiennie, tylko że czasem to nie starcza. Niestety. Do zobaczenia, będę w kontakcie. Hellmer wsiadł do lancii i zaparkował przed swoim garażem. Do domu Kautzów poszedł piechotą.
Piątek, 10.25 Peter Kautz wyglądał tak, jak Julia się spodziewała; niewyspany, z podkrążonymi oczami, nieogolony, miał nieskoordynowane, nerwowe ruchy. – Proszę bardzo – powiedział roztrzęsionym głosem i przesunął się, by wpuścić ją do domu. – Słyszałem, że przysłaliście tu waszych ludzi. Ponoć całą armię, żeby szukać Seliny. W takim razie przestaliście wierzyć, że moja córka jeszcze żyje. Przecież wczoraj powtarzała pani, że mam nie tracić nadziei! Boże! A dwanaście godzin później wraca pani szukać jej... – Chciałam pana przeprosić – weszła mu w słowo i czuła się przy tym paskudnie. – Ale miałam nadzieję, że uda mi się pana powiadomić, zanim... – Zanim co? Zanim usłyszę wiadomość od innych? A jaka to różnica? Sama pani widzi, że żadna. W rzeczywistości to bez znaczenia, czy usłyszę to od was, czy od jakiegoś dupka, który wyczuje sensację. A teraz proszę wejść. Mnie tam do niczego nie potrzebujecie. – Ktoś jest u państwa? – Trójka znajomych mojej żony. Szanowne panie z klubu jeździeckiego. Proszę się do nich przyłączyć, bo ja zostawiam panie same. Nie mogę znieść ich głupkowatego pieprzenia o niczym. – Mogę panu jakoś pomóc? Znieruchomiał i spojrzał na Julię błyszczącymi oczyma. – Oczywiście. Proszę znaleźć moją córkę żywą i zdrową. Tylko tak może mi pani pomóc. Całą resztę pomocy mam gdzieś. – Po tych słowach odwrócił się na pięcie, wszedł po schodach, złapał córkę Annę za rączkę i oboje zniknęli w pokoju dziecięcym. Złamany, pokonany mężczyzna, który na wieść o poszukiwaniach stracił ostatnią odrobinę nadziei. – Dzień dobry – przywitała się Julia, z całych sił starając się zachowywać neutralnie. – Domyślam się, że do pani też już dotarła wiadomość... – Mój mąż źle się czuje, proszę nie brać mu tego za złe. Nie jest tak twardy, jak się wydaje. Przez całą noc nie zmrużył oka. Ja natomiast już wczoraj wiedziałam, że Selina nie żyje. A tej nocy miałam niesamowity sen. – Helgo, proszę... – Emily, nie chcę słyszeć już twojego upominania. Poza tym nie próbujcie mnie już pocieszać. Dam sobie radę, muszę, możecie mi wierzyć. Ale Selina już nie wróci. Nie zadzwoni domofonem, tłumacząc, że zapomniała klucza, nie zatelefonuje, żebym odebrała ją ze szkoły, i nie zamknie się w pokoju, żeby słuchać głośno muzyki. Seliny już nie ma. – Przerwała, spojrzała na Julię i uśmiechnęła się promiennie. – Pewnie myśli sobie pani, że wzięłam jakieś
tabletki albo jestem pijana. – Potrząsnęła energicznie głową. – Otóż nie, ani jedno, ani drugie. Miałam po prostu cudowny sen i wiem, że teraz Selinie jest już bardzo dobrze. Wierzę w to. Istnieje życie po śmierci i jeśli mam rację, jeszcze się z nią spotkam, gdzieś, kiedyś... Będzie na mnie czekała... – Proszę pani... – Dobrze, zostawmy to na razie. – Machnęła dłonią. – Jeśli mogę, to jest Emily Gerber, właścicielka i szefowa stadniny i klubu jeździeckiego. Obok niej siedzi Sonja Kaufman, weterynarz, a po prawej Helena Malkow, wiceszefowa i trenerka woltyżerki w klubie. No tak, to może mieć dla was jakieś znaczenie. Heleno, można chyba powiedzieć, że należy do ciebie większość Okriftel, czyli domy i grunty? Chyba nie zdradziłam żadnej tajemnicy? To dobrze. Emily i Helena nauczyły moją Selinę, jak obchodzić się z końmi, prawda? Kochane, to jest pani nadkomisarz Durant z frankfurckiej policji kryminalnej. Niniejszym uważam spotkanie naszego kółka gospodyń wiejskich za otwarte. Julia starała się nie zwracać uwagi na cynizm w głosie Helgi Kautz, który widocznie pomagał przetrwać najstraszniejsze w życiu godziny niepewności. – Czy mogłybyśmy porozmawiać w cztery oczy? – poprosiła. – Ależ oczywiście, przejdźmy do biblioteki, za salonem. Tam nam nikt nie będzie przeszkadzać. – Poczekaj – wtrąciła się szybko Emily Gerber. – I tak powinnyśmy już iść. Będziesz miała coś przeciwko, jeśli jeszcze raz przyślę Andreasa, żeby sprawdził, jak się czujesz? Wystarczy, że zatelefonuję, natychmiast się zjawi. – Nie potrzebuję lekarza – odparła kobieta. – Sonja, Helena, nie gniewajcie się, ale byłabym wdzięczna, gdybyście zostawiły mnie, Emily i panią nadkomisarz same. – Oczywiście – odparła pani Kaufmann i dała znak Helenie Malkow. Emily Gerber odprowadziła je do drzwi i na pożegnanie powiedziała szeptem: – Nie gniewajcie się, widzicie, że jest rozbita. Zobaczymy się później. – Jakże mogłybyśmy się gniewać – odparła Helena z wyrozumiałością i współczuciem. – Jeśli Selina rzeczywiście... wiesz, co mam na myśli... to pierwsza chciałabym dostać tego skurwysyna w swoje ręce. Osobiście wyrwałabym mu jaja i wepchnęła w gardło, przysięgam – powiedziała z zaciętą miną. Emily widziała u niej już wcześniej ten płonący wzrok i falujące płatki nosa, zupełnie jak chrapy u zdenerwowanego konia. – Oczywiście, do zobaczenia. Chociaż nie będę miała zbyt wiele czasu, będę musiała trochę przystopować.
– Przystopować? – zainteresowała się Sonja. – Coś się stało? – Nie, to czysto prywatna sprawa – odparła Emily zdecydowanym tonem, ucinając wszelką dyskusję. – Dobrze, już uciekamy. Pa, pa. Emily chciała zamknąć drzwi, lecz w tym momencie podbiegł Hellmer i zawołał: – Halo, proszę poczekać! Proszę mnie wpuścić. – Jeśli jest pan z prasy, to lepiej niech pan zniknie szybciej, niż się pan pojawił – odparła nieprzyjemnym tonem. – Nie jestem z prasy... – W takim razie z kim mam przyjemność, jeśli wolno zapytać? – Oczywiście, że wolno. Hellmer, policja. Moja partnerka jest w środku i rozmawia z panią Kautz – dodał, podsuwając jej pod nos legitymację. – Swoją drogą, mieszkam tuż obok. – Ciekawe – odparła, spoglądając na niego figlarnie. – Czy mieliśmy okazję się spotkać? – Nie mam pojęcia, ale jeśli już, to w Aldi albo innym sklepie. A kim pani jest? – Gerber, Emily Gerber. – Gerber? Czy jest pani może krewną doktora Gerbera? – Krewną niekoniecznie, ale żoną. – Bardzo mi miło. – Frank podał jej dłoń. – Pani mąż jest naszym lekarzem rodzinnym. Cieszę się, że mogę poznać jego lepszą połowę. – Pana partnerka jest w środku, z panią Kautz. Wprowadziła go do domu. Frank usłyszał ciche głosy Helgi i Julii, lecz nie mógł niczego zrozumieć. – Napije się pan czegoś? – zapytała Emily. – Przepraszam za pytanie, ale czuje się pani jak u siebie? – Nie, niezupełnie. Helga to po prostu moja najlepsza przyjaciółka. – Jeśli tak, to chętnie napiłbym się wody. Kobieta przyniosła z kuchni butelkę wody mineralnej i dwie szklanki, postawiła jedną na stole przed Frankiem, nalała do pełna, a potem usiadła naprzeciwko i oparła się wygodnie. Hellmer przyjrzał się jej. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej ją widział, bo z pewnością zwróciłby na nią uwagę. Emily Gerber była bardzo atrakcyjną kobietą, wręcz pociągającą, a przy
każdym ruchu, niezależnie od tego, czy sięgała po coś, szła, czy mówiła, emanowała swoistą lubieżnością. Wyglądała znacznie młodziej niż jej mąż. Hellmer dawał jej najwyżej trzydzieści lat, a doktor Gerber był sporo po czterdziestce. Ta różnica wieku jednak go nie dziwiła, coraz więcej widywał takich par. Emily Gerber miała jasnoniebieską bluzkę z krótkimi rękawami, jasnoniebieskie, sprane dżinsy i lniane tenisówki. Z biżuterii nosiła cienki złoty łańcuszek, eleganckie kolczyki, bransoletkę, łańcuszek wokół kostki, obrączkę i piękny pierścionek z brylantem na prawej dłoni. Makijażu w zasadzie nie potrzebowała, toteż pomalowała tylko usta, a jej skóra mieniła się lekką opalenizną. Roztaczała dookoła siebie zapach letnich perfum, równie uwodzicielski jak ona sama. – Na jakim etapie jest dochodzenie? – zapytała z ciekawością, odczekawszy jedynie, aż Hellmer odstawi szklankę. Wyraźnie bawiła ją mina i spojrzenie policjanta. – Nie ma na razie żadnego dochodzenia, dopiero zaczęliśmy poszukiwania. Przy okazji, skoro jest pani żoną doktora Gerbera, to jedna ze stadnin i klub jeździecki w Eddersheim są pani własnością, o ile zostałem właściwie poinformowany, czy tak? – Tak. Mój ojciec zrobił mi taki prezent z okazji urodzenia drugiego dziecka. Selina jest członkiem klubu. Wprawdzie w tym domu nikt już nie ma nadziei, że znajdziecie ją żywą, ale nie chcę używać czasu przeszłego i nie będę, dopóki nie odkryjecie ciała. Staram się myśleć pozytywnie i zawsze powtarzam, że szklanka jest w połowie pełna, choć w niektórych sytuacjach brzmi to niedorzecznie – dokończyła z uśmiechem, a Hellmer natychmiast zauważył dołeczki w kącikach jej ust. – Niekoniecznie. Choć na razie fakty rzeczywiście nie nastrajają pozytywnie. – Zatem pan też uważa, że Selina nie żyje. – Błyskawicznie spoważniała. – Tylko czy wynika to z pesymizmu przypisanego pana profesji, czy raczej z wymowy znanych wam faktów? – Hm, niestety, na to pytanie nie umiem pani odpowiedzieć. W tej chwili oddział poszukiwawczy, łącznie stu ludzi, przeczesuje całą okolicę. – Słyszałam. Tutaj taka wiadomość rozchodzi się z prędkością światła. Mogę się założyć, że część wiedziała o akcji, zanim na miejsce dotarli pierwsi policjanci. Teraz już o niczym innym się tu nie mówi. Wszystko kręci się wokół zaginięcia Seliny. Naprawdę, nie chcę wiedzieć, co się dzieje w ich głowach... – Ja, niestety, wiem. Mamy jeszcze chwilę, zanim komisarz Durant skończy rozmawiać z matką Seliny. Mogę w tym czasie zadać pani kilka pytań?
Znów spojrzała na niego z kpiącym uśmieszkiem i przechyliła głową. – Niech pan zaczyna. – Zakładam, że była pani jedną z ostatnich osób, które widziały Selinę w środę wieczorem. Proszę mi coś o niej opowiedzieć. – A co ja mogę panu opowiedzieć, czego by jeszcze pan nie wiedział? Proszę o jakieś konkretniejsze pytania. – Od kiedy zna pani zaginioną? – Od dnia jej narodzin. Mój mąż jest jej chrzestnym. – Proszę mi wybaczyć, jeśli to zbyt osobiste pytanie, ale od jak dawna jesteście państwo małżeństwem? W jej oczach błysnęły kpiące iskierki, czyniąc ją nieprzystępną i zarazem bardzo pociągającą. – Od czternastu lat. Wyszłam za mąż, jak miałam osiemnaście lat. I wciąż jesteśmy razem. Ewenement w naszych czasach, nie uważa pan? – Tak, racja. I nigdy pani nie żałowała tej decyzji? – Jakie to ma znaczenie dla dochodzenia? – Żadnego, oczywiście, przepraszam. Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. Dobrze, wróćmy do Seliny. Mamy zeznania jej rodziców, ale bardziej interesowałoby mnie pani zdanie. Jaką jest osobą? – Bardzo inteligentną, wyjątkowo wrażliwą i to na każdym polu, bardzo muzykalną, empatyczną, o zdecydowanych zasadach moralnych, przy tym raczej zamkniętą, co w jej przypadku oznacza, że trochę trwałoby, zanim komuś pozwoliłaby się do siebie zbliżyć. W klubie jest wiele dziewcząt, z którymi Selina nigdy nie nawiązała bliższej znajomości. – Zastanowiła się, zmarszczyła brwi i kontynuowała: – Ogólnie rzecz biorąc, Selina jest postrzegana jako młoda kobieta, która doskonale wie, czego chce. Bardzo się przy tym różni od dziewcząt w jej wieku. Jeśli rzeczywiście miałoby się jej coś stać, dla wielu byłaby to niepowetowana i bolesna strata, a dla wszystkich ogromny szok. Dlatego mam niegasnącą nadzieję, że żyje. – Przerwała i wbiła wzrok w podłogę. Hellmer nie spuszczał z niej oczu. – Mój mąż i Peter, jej ojciec, byli w jednej drużynie, tyle że mój mąż udzielał się jako trener, a Peter był zawodnikiem. Tenis stołowy, jeśli to ma jakieś znaczenie. Potem był świadkiem na ślubie rodziców Seliny. A Peter na naszym. – Jak to się stało, że Selina zaczęła jeździć konno? – Jak czy raczej kiedy? – Jak. – Kilka razy wzięłam ją ze sobą do stadniny. Na początku bała się tego, że
konie są duże, ale bardzo szybko pokonała swoje obawy. Z końmi znacznie łatwiej się obchodzić, niż powszechnie się uważa. W rzeczywistości są wyjątkowo kochane, choć oczywiście pod warunkiem, że odpowiednio się je traktuje. Wystarczyło, że się z nimi oswoiła, a potem poszło już z górki. Nie chciała zsiadać z siodła. A przed trzema laty dostała własnego wierzchowca, hanowera. Niewiarygodnie piękne zwierzę, choć pewnie równie drogie. Jednak sam pan chyba widzi. – Powiodła wzrokiem dokoła. – Pieniądze nie grają tutaj żadnej roli. Dała mu na imię Chopin, bo sama bardzo lubi grać na pianinie jego utwory. Zwierzęciem zajmuje się zawsze z wielkim poświęceniem, co nie jest regułą u naszych klubowiczów. Przejęła wykonywanie wszystkich obowiązków stajennych i z kilkoma drobnymi wyjątkami sumiennie je spełniała. Musi pan wiedzieć, że zazwyczaj obciąża się nimi stajennego. Niewielu widzi w koniu prawdziwego przyjaciela. Dla większości to przedmiot, który wyciągają ze stajni, kiedy mają ochotę pojeździć. Choć też nie zawsze, ludzie są po prostu bardzo różni. Wiele można się o kimś dowiedzieć, patrząc na jego stosunek do zwierząt. Czasem mam ochotę zakazać niektórym kontaktów ze swoimi końmi, kiedy widzę, co im robią. Niestety, zazwyczaj to ci, którzy płacą nam najwięcej. Utrzymanie stadniny i klubu wymaga ogromnych nakładów. Nie mówię, że mamy problemy finansowe, bo tak nie jest, ale nie potrafię znieść, kiedy jakiś palant znęca się nad zwierzęciem. Przepraszam za dosadne słownictwo, ale tak właśnie myślę. – Wszyscy członkowie rekrutują się stąd? – Jeśli mówiąc „stąd”, ma pan na myśli Frankfurt, Königstein, Glashütten, Hofheim i oczywiście Flörsheim i Hattersheim, to tak. Ludzie przyjeżdżają do nas z dość daleka. Zresztą co ja będę panu opowiadać, zapraszam do stadniny, sam pan się przekona. Może nabierze pan ochoty, żeby pojeździć. – Zobaczymy. Moja żona będzie pewnie zainteresowana. W tym momencie z biblioteki wyszły Julia i Helga Kautz. – W takim razie pójdę na górę, do pokoju Seliny – powiedziała policjantka. – Pomóc ci? – zapytał Frank. – Nie, dzięki. Dam sobie radę sama. – Ma pan bardzo atrakcyjną partnerkę – stwierdziła Emily z uszczypliwym uśmiechem. – Czy żona nie jest przypadkiem zazdrosna? – To najlepsze przyjaciółki. – Hellmer wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Znam kilka przypadków, gdzie mąż zdradzał żonę z jej najlepszą przyjaciółką... – Albo żona męża z jego najlepszym przyjacielem – Hellmer odbił piłeczkę.
– To prawda. Na czym przerwaliśmy rozmowę? – Na tym, że być może wpadnę do stadniny, żeby się rozejrzeć. Wróćmy do Seliny. Czy w ostatnim czasie zauważyła pani u niej jakąś zmianę? – Nie, była taka jak zawsze. – A przedwczoraj? Też nie zauważyła pani niczego dziwnego w stadninie? – Nie, absolutnie niczego! Dziewczęta i my, to znaczy Sonja Kaufmann i Helena Malkow, wspominałyśmy wycieczkę do Francji, która dla wszystkich była niesamowitym przeżyciem, i to niezależnie od tego, że byłam tam już z dziesięć razy. Nigdy nie mam dość. Tamtejsze widoki są jedyne w swoim rodzaju. – Dziękuję pani, to byłoby wszystko. W najbliższych dniach proszę się spodziewać wizyty nadkomisarz Durant albo mojej. Służbowo, oczywiście. – Serdecznie zapraszam. Julia siedziała na podłodze przed biurkiem. Zdążyła przejrzeć połowę szuflady z zeszytami, lecz w żadnym nie znalazła nawet linijki, która dotyczyłaby czegoś poza lekcjami. Do pokoju wszedł Hellmer i spojrzał na nią. – Nic, jak rozumiem? – Sam zobacz – odparła krótko. – Poza tym jednak mógłbyś mi pomóc. W życiu bym nie przypuszczała, że dzisiejsze dzieci potrzebują tyle zeszytów. Trzymaj. – Podała mu kilka. – Może będziesz miał więcej szczęścia. Dowiedziałeś się czegoś ciekawego od tej młodej kobiety? – dodała po krótkiej przerwie. – Nic, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli. – Niezła sztuka – stwierdziła, nie podnosząc wzroku znad zeszytu, który wprawnie kartkowała. – Zgadza się. Takiej bym z łóżka nie wygonił. – Powiem Nadine... – Oj, daj spokój, mężczyźni to łowcy i zbieracze. I nie musisz się denerwować, to żona naszego lekarza domowego. A z nim nie chcę psuć sobie stosunków. Gość jest niesamowity, zna się na rzeczy jak mało kto, a do tego stosuje dość niekonwencjonalne metody. Może cię to zainteresuje, ale Gerber uważa, że jesteś wyjątkowo atrakcyjna. – A gdyby nie była żoną twojego lekarza? – Nie mam pojęcia – odparł i uśmiechnął się dwuznacznie, a potem usiadł na podłodze obok Julii. – Wiesz co, jesteś dupkiem. Dlaczego mężczyźni zawsze muszą oglądać się
za innymi? Możesz mi to wyjaśnić? – zapytała i sięgnęła po kolejny zeszyt. – Mówiłem już, że to instynkt łowcy. – Wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu. – Polowanie, zwierzęce żądze, wrrrr..... – Tak, ty i zwierzę. Dobra, bierz się do roboty, to szybciej skończymy. – Hej, chyba się nie obraziłaś? – Nie, do cholery, ale chcę mieć w końcu coś, od czego będziemy mogli zacząć. Nie interesuje mnie, co się dzieje w twojej chorej mózgownicy. – Dobrze już, dobrze. Będę milczał jak grób. Otworzył zeszyt do fizyki z drugiego semestru, przekartkował kilka stron, zmrużył oczy, a potem zaczął czytać. Po kilku chwilach podsunął zeszyt Julii i z charakterystyczną dla siebie oschłą rzeczowością powiedział: – Trzymaj, chyba tego szukałaś. Julia przekrzywiła głowę i zaczęła czytać na głos: – Skończyłam. Na zawsze. Koniec. Nie mam już ochoty na niedorosłych chłopców, którzy nie mają pojęcia o miłości. Sorry, Dennis, but that’s life and love. Farewell albo jak mawiają Francuzi adieu i nie au revoir. – Tak, to to – stwierdziła, po czym wyrwała mu zeszyt z dłoni. – Znalazłeś, gratulacje... O rany, tutaj jest wszystko, tylko nie fizyka. Pierwszy wpis jest z siódmego maja. Spójrzmy, co się działo w głowie naszej panny. Bla, bla, bla... bla, bla, bla... ale tutaj coś jest: piętnasty maja. He knows what love is, better than anyone else in the world. Nigdy nie sądziłam, że kiedyś poczuję się tak cudownie. Ale niestety, nikt nie może się o tym dowiedzieć. If my parents knew, they would ... The bad thing however is that he’s married, ale wiem też, that a man like him won’t leave such a beautiful woman, zbyt wiele filmów widziałam, żeby mieć złudzenia. Nawet jeśliby mi to obiecał, I would not believe him. Tak czy inaczej, to wspaniałe uczucie. Love is a beautiful thing. Oh yes, it is. It’s wonderful, it’s great, it’s marvellous. The greatest thing on earth and in the whole universe. I love you, my dear, I love you. God bless you! J’aime l’amour. Je t’aime, mon cher! Pospiesznie przerzuciła kilka stron, lecz kolejne wpisy były prawie identyczne. Wciąż tylko wielka miłość i uczucia. Ostatnią notatkę Selina zrobiła we wtorek, a wszystkie wcześniejsze były trójjęzyczne. – Jasna cholera – wyrwało się Julii. Skonsternowana spojrzała na Hellmera. – Miała albo wciąż ma romans z żonatym mężczyzną. – Przesunęła dłonią po czole i zamknęła na moment oczy. – Pod żadnym pozorem ta informacja nie może się wydostać na zewnątrz. Możliwe, że ona z nim... – Przerwała i potrząsnęła głową. – Nie da się tego wykluczyć. Frank, wyobraź
sobie, że poszli na całość. My staramy się poruszyć niebo i ziemię, żeby ją odnaleźć, a tymczasem ona z jakimś żonatym gościem... – Ścisnęła palcami nasadę nosa i zamyśliła się. – Julia, musimy powiedzieć jej rodzicom. Myślą, że Selina nie żyje, a mamy prawie pewność, że zwiała z domu. Nie możemy trzymać tego w tajemnicy, po prostu nie mamy prawa. – Może ty nie masz prawa. Ja po prostu wyobrażam sobie sytuację, kiedy mówimy rodzicom o jej romansie, a potem nagle przychodzi ktoś ze złą wiadomością... – Nikt nie przyniesie złej wiadomości, wierz mi – spróbował ją uspokoić. – Ten pamiętnik to dowód. Wszystko notowała... – Wszystko z wyjątkiem nazwiska. Logiczne – wyrzuciła z siebie z ironią. – Bała się, że ktoś może przez przypadek trafić na jej zapiski i sprawa się wyda. Kim jest ten nieznajomy z piękną żoną, której, czego Selina jest pewna, nigdy nie zostawi? I dokąd uciekli? – Prędzej czy później wszystkiego się dowiemy. – A jeśli postanowili popełnić samobójstwo? Jeśli zdecydowali się umrzeć, trzymając się za ręce? – zapytała Julia w zamyśleniu. – Już nieraz słyszałam o takich historiach. – Zawsze zakładasz najgorsze. Myśl pozytywnie... – Chrzanię te pierdoły o pozytywnym myśleniu! Staram się znaleźć prawdopodobne rozwiązanie tej sprawy, i już! Możliwość pierwsza: zdecydowali się razem uciec, więc w końcu gdzieś się pojawią. I to by było dla mnie najlepsze rozwiązanie. Możliwość druga: zdecydowali się razem uciec, ale już na zawsze i nikt nigdy nie otrzyma od nich znaku życia. To też do zaakceptowania. Możliwość trzecia: uciekli, żeby razem odebrać sobie życie, bo jak Romeo i Julia nie widzieli innego wyjścia. Na koniec zostaje nam możliwość numer cztery: Selina wpadła w ręce jakiegoś mordercy. Kogoś, kto opowiadał jej o wielkiej miłości, kto zdobył jej ślepe zaufanie, ale też z czasem się zorientował, że taki romans jest strasznie kłopotliwy, i postanowił ostatecznie rozwiązać jej problem – czyli pozbyć się dziewczyny. Może Selina zaczęła stawiać zbyt wielkie wymagania, może, wbrew temu, co pisała w pamiętniku, zaczęła go naciskać, a on nie chciał albo nie mógł się zgodzić na jej warunki. W którymś momencie musiała przesadzić, a on uznał, że sprawy zaszły za daleko. Selina to młoda dziewczyna, nawet jeśli sprawia wrazenie emocjonalnie dojrzalszej od rówieśniczek, i okazała się dla niego ciężarem. Albo inaczej mówiąc, przylgnęła do niego. Pierwszy mężczyzna w jej życiu, pierwszy, który stał się dla niej bogiem, który jej pokazał, jak piękny może być
seks. Była albo ciągle jeszcze jest zbyt zakochana i była albo jeszcze jest oddana mu bez reszty. On mówi, ona skacze. Przy czym on jej potrzebuje tylko do dmuchania. Stary zgred, który chętnie posuwa młode, ładne i świeżutkie dziewczynki. A kiedy przestają być mu potrzebne, no cóż, wtedy won. – A jeśli ją jednak kocha? Pytam jako mężczyzna, bo potrafię sobie wyobrazić sytuację, że tkwię w jakimś nieszczęśliwym związku... – Tyle że on żyje w szczęśliwym. W pamiętniku nie ma ani słowa o problemach w jego małżeństwie. – Poczekaj, daj mi skończyć. Żyje w związku, który nie daje mu szczęścia ani spełnienia. Ma piękną żonę, która z jakiegoś powodu nie zaspokaja jego pragnień albo zboczeń. I nagle na jego drodze pojawia się młoda dziewczyna, ładna i do tego świeżutka, żeby użyć twoich słów. I nagle klik, iskrzy między nimi. Lądują razem w łóżku, a on stwierdza, jak wspaniale kochać się z kimś, kto bez wahania spełnia wszystkie jego fantazje. Pokazuje jej jak, a ona natychmiast wykonuje. Potem pojawia się między nimi miłość. Wiem, to może trącić perwersją, ale jako mężczyzna nie wykluczam takiej sytuacji. Julia potrząsnęła głową. – Frank, powiedz mi szczerze – na jej twarzy pojawił się wyraz niedowierzania – czy wami, mężczyznami, naprawdę steruje tylko wacek? Co się z wami wszystkimi dzieje?! – Julio, proszę! Przecież nie mówiłem o sobie. Ja, Frank Hellmer, nigdy bym nie mógł pójść do łóżka z piętnastolatką. I nigdy tego nie zrobię. Nawet gdybym miał żyć w samotności, taka dziewczyna jest za młoda. Jako mężczyzna potrzebuję kogoś doświadczonego, kto zna choć trochę życie i mógłby je ze mną dzielić, a nie tylko laskę do łóżka... No cholera jasna, dlaczego tłumaczę się przed tobą? – Wybacz, nie chodziło mi konkretnie o ciebie. – Próbowałem wczuć się w jego położenie, bo jestem facetem. Nie mówiłem przecież o sobie. Możesz przynajmniej spróbować mnie zrozumieć? – Staram się, ale to naprawdę trudne. Cholernie trudne. Dorosły, żonaty mężczyzna i dziecko... – Ona nie jest już dzieckiem, nawet rodzice to mówią, tak samo Emily Gerber. I chyba właśnie to tak na niego podziałało i pewnie wciąż działa. Że mimo młodego wieku jest tak strasznie do przodu. Że nie należy do zgrai rówieśniczek, które nie mają żadnego celu w życiu i tylko marnują czas, szlajają się po imprezach, co kilka tygodni zmieniają chłopaka i chcą jeść chleb z każdego pieca, zanim się przekonają, co im tak naprawdę smakuje. Dlatego wykluczam, żeby nasz tajemniczy kochanek miał skłonności pedofilskie. Spójrz
zresztą na jej zdjęcie, dziewczyna ma wszystko, co powinna mieć kobieta. Poza tym, jeśli jest tak inteligentna, jak wszyscy opowiadają, to mógł znaleźć w niej jeszcze wyśmienitą partnerkę do rozmów. Pomyśl, że jego żona może być wyjątkowo piękna, ale tragicznie głupia. I w ten sposób mielibyśmy już dwa powody, dla których w ogóle zwrócił na Selinę uwagę. Julia zastanowiła się. Zwilżyła językiem usta i spojrzała na partnera. – W porządku, doktorze Freud, wszystko to piękne i spójne. Ale jeden drobiazg nie daje mi spokoju. Rodzice zgłosili zaginięcie Seliny, tak? – No i? – No i to, że jeśli Selina rzeczywiście uciekła z żonatym mężczyzną, to dlaczego nie otrzymaliśmy drugiego zgłoszenia? Z notatek dziewczyny wynika, że w jego małżeństwie nie było tarć, może poza kilkoma drobiazgami, które mu nie pasowały. Dlaczego w takim razie jego żona jeszcze nie zgłosiła się na policję? Gdyby razem ruszyli w świat, jego też by nie było w domu od środy wieczorem. – Może jego żona akurat gdzieś wyjechała, a on wykorzystał okazję, żeby po cichu zwiać z nastolatką? – Przekombinowane. Poza tym musiałby dysponować naprawdę dużymi pieniędzmi, żeby planować gdzieś z dala nowe życie. – W tych okolicach łatwiej będzie ci policzyć takich, którzy nie mają pieniędzy – wyjaśnił Frank spokojnie. Julia popatrzyła na niego z powagą, sięgnęła do torebki i już chciała wyjąć papierosa, kiedy uświadomiła sobie, że są w domu, w którym nikt nie pali. Zdenerwowała się, bo choć teoria Hellmera była spójna i prawdopodobna, coś jej podpowiadało, że i tak się pomylił. – Jak dla mnie za dużo tu zbiegów okoliczności. Rzeczywiście, Selina miała tajemnicę. Tylko że nic w tym dziwnego. Owszem, rozmawiała z matką na każdy temat, ale bez przesady. Jeśli jednak zdecydowali się na bycie razem, raczej postanowiliby uciec za granicę. Selina potrzebowałaby jakiegoś dokumentu, pewnie nawet paszportu, na którym byłaby data urodzenia poświadczająca, że ma ukończone szesnaście lat. Czyli potrzebowałaby fałszywych papierów, ponieważ jako piętnastolatka mogła mieć jedynie legitymację szkolną, bo na pewno nie paszport. To by znów oznaczało, że ucieczkę planowali od tygodni, ba, nawet od miesięcy! Czym podróżują? Samochodem? Pociągiem? Samolotem? Co będą robili za granicą? Albo lepiej zapytać, co on będzie robił? Pracował? Co może robić za granicą, żeby zarabiać pieniądze? Jaki kraj oferuje dość bezpieczeństwa, żeby nie drżeć, że zaraz ktoś ich odkryje? Wydaje mi się, że bogaty mężczyzna ma dość rozsądku,
żeby przemyśleć to wszystko, zanim ruszy w świat. Taki ktoś zdawałby sobie sprawę, że prędzej czy później ktoś rozpoznałby Selinę... Frank, niewykluczone, że się mylę i możesz mnie zwymyślać, ale jestem przekonana, że dziewczyna już nie żyje. Nie pytaj mnie, dlaczego tak sądzę, bo to na razie tylko przeczucie. Niezależnie od tego, jak bardzo była albo jest zakochana, nie uciekłaby z domu. To oznaczałoby złamanie wszystkich jej zasad, a przede wszystkim działanie wbrew rozsądkowi, szczególnie w świetle tego, jak bardzo jest przywiązana do swoich rodziców i rodzeństwa. Hipotetycznie możliwe jest wspólne samobójstwo, lecz z tym poczekałabym na zgłoszenie zaginięcia dorosłego, żonatego mężczyzny. No i dlaczego ani razu nie wspomina w pamiętniku, że chce się stąd wyrwać ze swoim tajemniczym ukochanym? Frank, to się nie trzyma kupy. Dobrze, poinformujemy teraz rodziców, ale nawet nie chcę sobie wyobrażać, jaki przeżyją szok, jeśli Selina nie żyje. Najpierw robimy im nadzieję, a potem... Potworność! Hellmer przeczesał włosy dłonią. Widać było, że się waha. – Okej, masz rację. Wygrałaś. Miejmy to za sobą. Policyjna robota nie należy do najprzyjemniejszych. Poza tym namąciłaś mi w głowie i sam już nie wiem, co myśleć. Moje przypuszczenia układają się w logiczną całość, ale twoje też. – Mam nadzieję, że to ty masz rację – dodała Julia i położyła mu dłoń na ramieniu. – Naprawdę. Tym razem wolałabym nie mieć racji. – Chodźmy na dół. Zabiorę wszystkie zeszyty na komendę. Niewykluczone, że znajdziemy w nich coś jeszcze, może nawet nazwisko... Zbliżało się wpół do pierwszej, kiedy weszli do salonu na parterze. Helga Kautz i Emily Berger siedziały tyłem na tarasie, lecz słysząc ich kroki, momentalnie się odwróciły. – Bardzo dużo czasu spędziliście państwo w pokoju córki – stwierdziła Helga. Kobieta wciąż trzymała się nadzwyczaj dobrze, zważywszy na okoliczności. – Znaleźliście, czego szukaliście? – Możemy wejść do domu? Sąsiedzi nie muszą słyszeć, o czym rozmawiamy. – Oczywiście. – Chcielibyśmy porozmawiać z państwem na osobności, chyba że życzy pani sobie, by pani Gerber również została. Jednak proszę zawołać męża, jego obecność jest wskazana. – Jeśli o mnie chodzi, pani Gerber może zostać. – Helga Kautz pokiwała głową. – Nie, nie, i tak miałam już iść – zaprotestowała Emily. – Gdybyś mnie potrzebowała, wystarczy, że zadzwonisz.
Spojrzała jeszcze na stosik zeszytów i brulionów, które Hellmer trzymał pod pachą. W jej oczach widać było ciekawość, lecz w żaden sposób tego nie skomentowała. – Zadzwonię na pewno. I dziękuję. Za wszystko. Dałabyś znać Peterowi, żeby zszedł do nas? – Oczywiście. I głowa do góry, wszystko będzie dobrze. – Po co wam zeszyty Seliny? – zapytała Helga, marszcząc czoło. – Właśnie o tym chcieliśmy porozmawiać. Poczekamy tylko na pani męża i zaczynamy. Do salonu wszedł Peter Kautz i bez słowa usiadł obok żony. – Żeby niepotrzebnie nie przedłużać, przejdę od razu do rzeczy. Wśród zeszytów państwa córki znaleźliśmy te, których używała jako pamiętnika. – Julia zawahała się. Musiała dobrać właściwe słowa, zanim zaczęła mówić dalej. – Czy w ostatnich dwóch lub trzech miesiącach nie odnieśli państwo wrażenia, że w życiu córki pojawił się mężczyzna, który odgrywał, a może i dalej odgrywa, specjalną rolę? Helga Kautz potrząsnęła bezradnie głową. – Słucham? Skąd w ogóle taki pomysł? Znaleźliście coś takiego w jej zeszytach? – Tak – Julia potaknęła. – Musimy w tym wypadku wziąć pod uwagę, że Selina uciekła z tym mężczyzną... – Selina z mężczyzną? Czy znaleźliście jakieś nazwisko? Kto to jest? – Helga Kautz natychmiast zarzuciła ich pytaniami. – Nie, akurat nazwiska żadnego nie podaje. Wiemy jedynie, że chodzi o żonatego mężczyznę. Matka dziewczyny w ułamku sekundy zrobiła się blada jak śmierć, natomiast jej mąż uniósł wzrok i spojrzał na Franka, lecz po jego oczach widać było, że nic nie rozumie. – Zaraz, zaraz! Proszę to powtórzyć! Selina związała się z żonatym mężczyzną? To przecież niemożliwe, zauważyłabym! – Helga Kauz zerwała się z fotela, odeszła kilka kroków i stanęła plecami do funkcjonariuszy i męża. Złożyła ręce na piersiach. Drżała. – Czy mogę zobaczyć jej notatki? – zapytał Peter Kautz głucho. – Oczywiście. – Julia podała zeszyt. Zaczął czytać. Z każdą kolejną stroną jego twarz zdawała się coraz bardziej tężeć. W końcu przełknął głośno ślinę i oddał zeszyt komisarz.
– Mój Boże, dlaczego nigdy o tym nie wspomniała? Z nami mogła przecież porozmawiać o wszystkim, bez wyjątku. Nigdy nie biliśmy dzieci, nigdy na nie nie krzyczeliśmy ani nie zmuszaliśmy do niczego. Miała wszystko. Nie rozumiem, po prostu tego nie rozumiem! Helga Kautz spojrzała w ich kierunku. Miała łzy w oczach. Sięgnęła po chusteczkę, wytarła nos i powiedziała: – W takim razie moja córka żyje. Tylko gdzie jest? – Pani Kautz, w jej notatkach znaleźliśmy jedynie informację, że miała romans z żonatym mężczyzną. Nie ma w nich jednak ani słowa o zamiarze ucieczki. To, niestety, zmusza nas do dużej ostrożności przy czynieniu założeń. – Co ma pani na myśli? – Przepraszam, lecz wolałabym nie bawić się teraz w domysły. W tej chwili wszystkie ewentualności są tak samo prawdopodobne. – Kim jest ta śmierdząca świnia?! – krzyknął Peter Kautz, nie mogąc się dłużej powstrzymać, i zerwał się z kanapy. – Co za gnój uwiódł moją córkę? Zabiję skurwysyna, zabiję! – Rozumiem pana wściekłość, ale proszę zostawić tę sprawę nam. My się nim zajmiemy. – Jeśli wpadnie mi w ręce, zanim wy go dopadniecie, to nie ręczę za siebie! I jeśli miałbym przewrócić cały pokój do góry nogami, to się nie zawaham! Znajdę jakąś wskazówkę... – Niestety, musimy prosić, by nie wchodzili państwo do pokoju Seliny. Zaraz opieczętujemy drzwi, a potem przyślemy techników, żeby dokładnie wszystko zbadali. Jeśli zignoruje pan nasz zakaz, narazi się pan na odpowiedzialność karną. Dochodzenie prowadzi policja – podkreśliła Julia tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Chcecie mi zabronić wchodzenia do pokoju własnej córki?! – ryknął. – Za kogo wy się macie?! To jest jeszcze mój dom, a nie wasz! – Wiem, co pan teraz czuje, może mi pan wierzyć – odparła Julia spokojnie. – Ale będzie zdecydowanie lepiej, jeśli pozostawi pan dochodzenie nam. – Pani wie, co ja teraz czuję? – zapytał niebezpiecznie cicho, opierając dłonie na stole. – Doprawdy? Ma pani córkę? Czy w ogóle ma pani dzieci? – Od dziesięciu lat pracuję w policji kryminalnej i nie po raz pierwszy mam do czynienia z czymś takim. Zrobimy wszystko, żeby odnaleźć państwa córkę, ale będziemy mieli znacznie większe szanse, jeśli będą państwo z nami współpracować. Jeżeli będzie pan usiłował wykorzystać tę wiadomość do
wendety i co gorsza, zacznie pan wysuwać oskarżenia pod adresem ludzi, którzy nie mają nic wspólnego ze zniknięciem Seliny, narobi pan więcej szkód, niż sobie w tej chwili wyobraża. Poza tym tylko utrudni i spowolni pan nasze dochodzenie. W tej chwili nie mamy podejrzanego. Jeśli państwo byliby skłonni wskazać jakąś osobę, która może mieć związek ze zniknięciem Seliny, proszę nam od razu powiedzieć. Mają państwo jakieś podejrzenia? Peter podrapał się po nieogolonym policzku i patrzył przed siebie pustym wzrokiem. W końcu potrząsnął głową i usiadł. Żona podeszła i pogłaskała go po głowie. – Już dobrze – powiedziała miękko. – Ta niepewność jest okropna, wiem. Ale pozostaje nam tylko czekać. – Jeszcze gorsze – wyjąkał przez łzy – jest to, że nic nie możemy zrobić. Kto ją w to wplątał? Kto? – Nie mamy pojęcia. – Wróci, prawda? – Spojrzał na żonę, a potem, błagalnie, na Julię. – Niech pani po prostu powie, że ona wróci! Błagam, niech pani powie! – Peter, nikt tego nie może powiedzieć. Zostało nam tylko czekanie. To ty zawsze powtarzałeś, jakie to ważne, by w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji zachować spokój. – Proszę, powiedzcie, że waszym zdaniem Selina wróci. Nic więcej, żadnych obietnic, tylko to. Proszę, proszę, proszę! – Uderzył kilka razy pięścią w stół, zerwał się i zaczął chodzić nerwowo tam i z powrotem, jak zwierzę zamknięte w klatce. Szarpał się za włosy i co chwila spoglądał w górę, jakby oczekiwał stamtąd jakiejś pomocy. – Dłużej tego nie wytrzymam! – odezwał się nagle. – Nie zniosę tej niepewności! Selina była... Julia nie mogła wyjść z podziwu dla Helgi za spokój, z jakim znosiła tę sytuację. Kobieta przez chwilę obserwowała męża, który biegał teraz po ogrodzie, zatrzymywał się przy kolejnych krzakach i zrywając po kilka listków z każdego, mamrotał coś niezrozumiale. Wstała bez słowa, podeszła do telefonu i wybrała numer. Przez chwilę rozmawiała cicho, a kiedy wróciła do Julii i Franka, powiedziała: – Wezwałam doktora Gerbera. Znam męża i boję się, że może zrobić coś nieprzemyślanego. Czasem bywa strasznie impulsywny. – Jak mam to rozumieć? – zapytała Julia. – Nie, nie myślałam, że może zrobić sobie albo komuś krzywdę. Jego impulsywność przejawia się raczej na gruncie zawodowym, kiedy coś nie wychodzi dokładnie według planu. Czasem zżyma się, że nie wszystko idzie tak szybko, jakby chciał. W domu jest wcieleniem łagodności i cierpliwości. Tyle
że tym razem musi zmierzyć się z czymś, czego nie może kontrolować. Nie potrafi się na razie odnaleźć. Dlatego zadzwoniłam po doktora Gerbera. – Jak to możliwe, że pani zachowuje taki spokój? Helga Kautz zaśmiała się cicho. – Tak się tylko wydaje. Tutaj, w środku – położyła dłoń na piersi – tutaj panuje czysty chaos. Ale ktoś musi przynajmniej sprawiać wrażenie opanowanego. Poza tym bardzo pomaga mi wiara. – Jest pani religijna? – Jeśli tak to pani nazywa, to tak, my wszyscy. Staramy się regularnie uczęszczać do kościoła. – Mój ojciec jest, a właściwie był pastorem w parafii pod Monachium. – Czyli wierzy pani w Boga? – Wierzę w to, że między niebem a ziemią jest związek znacznie większy niż my, ludzie, jesteśmy w stanie pojąć. Czy Selina chodziła z panią do kościoła? – Tak, do niedawna tak. Jakiś czas temu oznajmiła mi, że musi to wszystko sobie przemyśleć, i zaczęła zostawać w domu. – Od jakiegoś czasu? Przypomina sobie pani, od kiedy dokładnie? – Hm, jakoś tak od maja. – Do którego kościoła chodzi pani na nabożeństwa i po jakim czasie pani wraca? – Cztery lata temu przeszliśmy na mormonizm i w każdą niedzielę spędzamy z naszą wspólnotą po trzy godziny. Wliczając dojazd, w domu nie ma nas cztery godziny. Dlaczego pani pyta? – Co robiła Selina, kiedy pani z mężem wychodziliście do kościoła? – Była z przyjaciółkami albo jeździła konno – odparła pani Kautz powoli, jakby dopiero zaczynało do niej docierać, dlaczego Selina tak nagle zmieniła nastawienie do kościoła. – Tak przynajmniej mówiła. – Jej pamiętnik zaczyna się wpisem z siódmego maja. To był czwartek. – Uważa pani, że nie poszła wtedy do kościoła, bo akurat poznała tego mężczyznę? – Jest to możliwe. Co robią pani pozostałe dzieci? – Wieczorem przyjdzie moja matka i się nimi zajmie. Może weźmie je do Königstein. Anna jest tym wszystkim strasznie wstrząśnięta, a Elias ma dopiero półtora roku i nic nie rozumie. Za chwilę muszę przygotować mu jedzenie. Jeśli poczekacie państwo jeszcze chwilę, poznacie doktora Gerbera, powinien zjawić się za parę minut.
Ledwie to powiedziała, zadzwoniła komórka Julii. Sięgnęła do kieszeni i zgłosiła się. – Preibel z tej strony, Hattersheim. Nadkomisarz Durant? – Słucham. – Przed chwilą rozmawiałem z pani przełożonym i od niego dostałem numer do pani. Gdzie pani jest? – zapytał. – Proszę chwilę poczekać. – Wstała i przeszła na drugi koniec salonu, gdzie mogła swobodnie rozmawiać. – O co chodzi? – Dostaliśmy informację, że dzieci coś znalazły nad Menem. Wysłałem już tam czwórkę naszych ludzi, ale pani też powinna to zobaczyć. – Co to jest? – zapytała i poczuła, że nagle zaschło jej w gardle, a serce zaczęło bić jak oszalałe. – Duży, obwiązany pakunek. Kazałem zabezpieczyć teren i do pani przyjazdu mają niczego nie dotykać. Proszę przyjechać do dawnej fabryki celulozy. – Zaraz będziemy. – Rozłączyła się. Wychodząc z powrotem na taras, powtarzała sobie, że musi zachować spokój, choć najchętniej wyłaby i krzyczała, bo wiedziała, że najbardziej pesymistyczne domysły właśnie znalazły potwierdzenie. – Frank, musimy już lecieć, dzwonił szef. Obowiązki wzywają. – Stało się coś nieprzyjemnego? – zapytała pani Kautz i spojrzała jej prosto w oczy. Julia miała wrażenie, że matka Seliny czyta w jej myślach. – Wie pani, nasz zawód na ogół nie należy do przyjemnych. Zajrzymy do państwa później. Jeszcze jedna sprawa. Nie będę zakładała pieczęci na pokoju Seliny, ale proszę mi przyrzec, że nikt tam nie wejdzie. – Zamknę go i schowam klucz. Doktor Gerber da mężowi coś na uspokojenie. Jeśli nic nie pomoże, poproszę go o zastrzyk. Helga Kautz odprowadziła ich do wyjścia i nie zamykając drzwi, patrzyła, jak odchodzą. Na ulicy przed domem zatrzymało się niebieskie bmw. Z auta wysiadł wysoki, szpakowaty mężczyzna z lekarską torbą w dłoni. – Witaj, Andreas! – przywitała go Helga. – Państwo są z policji. – Pan Hellmer! – Gerber zdziwił się i uśmiechnął w charakterystyczny dla siebie sposób. Frank znał go właśnie takiego, nieodmiennie przyjaznego i spokojnego. W duchu podziwiał go za to. – Pan zajmuje się tą sprawą? – Z moją partnerką, nadkomisarz Durant. Gerber przywitał się skinieniem głowy. – Bardzo mi miło. Muszę lecieć, ale pewnie jeszcze się spotkamy.
– To nasz lekarz rodzinny. Jeśli coś ci będzie, powinnaś do niego pójść. Jest naprawdę wyjątkowy. – Frank, posłuchaj – powiedziała Julia, kiedy znaleźli się dostatecznie daleko. – Właśnie dostałam telefon z policji w Hattersheim. Wiesz, gdzie jest stara fabryka celulozy? – Oczywiście. Co się dzieje? – Dzieciaki coś tam znalazły. Gdzie jest samochód? – U mnie w garażu.
Piątek, 13.35 Przed dalszym z dwóch wjazdów na teren starej fabryki celulozy stały radiowozy. Budynki za nimi nawet teraz, w pełnym świetle dnia, miały w sobie coś niepokojącego i mrocznego. Cegła ścian wyglądała bardzo staro, w wielu miejscach była wyszczerbiona i pokruszona, większość okien została dawno temu wybita, mimo że tuż obok stał nowy dom, a na podjeździe parkował zielony samochód. Zanim weszli na teren zakładu, Julia rozejrzała się uważnie. Przesunęła wzrokiem po fasadzie, a potem wzdłuż muru, aż do Menu. Wyobraziła sobie, jak tu jest nocą. Pomyślała, że mogłaby podjechać tu jeszcze raz, już po zapadnięciu zmroku, żeby sprawdzić, co poczuje. – Dobra, chodź już. Jeszcze zdążysz tu się rozejrzeć. Wielka brama była uchylona, a pilnujący wejścia mundurowy wskazał im drogę. – Proszę iść tam dalej, w dół, przez mniejszą bramę. Koledzy już na was czekają. Na pewno traficie. – Ona czy nie? – zapytał Hellmer, spiesząc za Julią zapadniętym chodnikiem. – Ona. – Nie mogłabyś powiedzieć czegoś pozytywnego? – Może kiedy indziej. Dookoła obwiązanego pakunku stało trzech policjantów. Byli spięci, jakby pilnowali świętego Graala. Najstarszy z nich spoważniał jeszcze bardziej na widok policjantów i podał dłoń, najpierw Julii, potem Hellmerowi, a na koniec wskazał na mniej więcej półtorametrowe znalezisko. – Czy ktoś tego dotykał? – zapytała Julia odruchowo i podeszła bliżej. – Nie. – A dzieci? – Jeden z chłopców zawiadomił natychmiast matkę, a ona zadzwoniła do nas. Nic więcej nie wiem. – Czy dzieci i matka są gdzieś w pobliżu? – Czekają na zewnątrz. Przyprowadzić ich? – Nie, ale zapiszcie ich adres. Potem będę chciała z nimi porozmawiać. – O to się już zatroszczyliśmy. Dzieci bawiły się niedaleko stąd, przy przyczepach kempingowych. W trakcie zabawy przyszły tutaj i... Pakunek leżał pośród krzaków rosnących tuż obok ciemnego, starego muru. Po przejściu przez bramę człowiek wchodził na całkowicie zarośnięty dziki teren, poprzecinany zniszczonymi chodnikami. Tu i ówdzie walały się puste
butelki po piwie i wódce, zużyte prezerwatywy i chusteczki higieniczne. Sama brama była za to względnie nowa, zupełnie zwyczajna, pełno jest takich na osiedlach szeregowców. – Techników czeka ciężkie zadanie, bo wiele śladów zostało zadeptanych i zniszczonych, głównie przez dzieciaki. – Hellmer pokręcił głową. Julia przykucnęła i przyjrzała się starannie obwiązanemu znalezisku. W nozdrza uderzył ją dziwny zapach, zapach, który już wcześniej poznała, lecz chwilowo nie potrafiła powiedzieć co to. – Brązowe płótno, najzwyczajniejszy sznurek, do kupienia w każdym sklepie. I ten dziwny zapach. Frank, powąchaj, co to może być. Hellmer podszedł bliżej, nabrał głęboko powietrza przez nos i pokręcił głową. – Nie mam pojęcia, ale czy to nie tak właśnie pachnie w kostnicy? – Całkiem możliwe... tylko dlaczego tak mocno to czuć? – Ostrożnie nacisnęła palcem materiał. Pod spodem rozległ się szelest. – Pod płótnem jest plastik, może worki na śmieci. Nacisnęła jeszcze raz, nieco mocniej, i poczuła, że ma kluchę w gardle. Pod spodem bowiem wyraźnie znajdowało się coś miękkiego. Przesunęła dłoń nieco dalej, na prawo. Tym razem trafiła na coś twardego. Wstała i wyprostowała się. Jej wzrok mówił więcej niż tysiąc słów. – Frank, wezwij techników, ekipę od zabezpieczania śladów, fotografa i całą resztę. Niczego nie dotykamy, dopóki się nie zjawią. Ona jest w środku. W jej głowie wirowały miliony myśli, których większość dotyczyła rodziców Seliny. – Jesteś pewna? – Prawie na sto procent. Obwiązana jak paczka. Brakuje jedynie naklejki z nadawcą, adresem i opłatą – dodała z gorzkim cynizmem. Z kieszeni wyjęła papierosa, Hellmer odruchowo podsunął jej zapalniczkę. Kiedy paliła, Frank zadzwonił do Bergera. – Najprawdopodobniej ją znaleźliśmy – poinformował go. – Niech pan wyśle do nas całą ferajnę. Kirchgrabenstrasse w Okriftel. – Będą najpóźniej za pół godziny. – W porządku. Dzięki. Hellmer też zapalił i usiadł na starych stopniach podupadłej fabryki. – Czy możemy jeszcze jakoś pomóc? – zapytał jeden z mundurowych. – Nie. Ale poczekajcie, dopóki nie przyjadą nasi ludzie. Aha, obowiązuje absolutna tajemnica. Żadnych wiadomości i komentarzy. Jeśli to rzeczywiście
ta mała, my przejmujemy sprawę. I jeszcze jedno pytanie. Czy tutaj nadal coś się produkuje? – Tak, ale tylko mała część tych pomieszczeń jest wykorzystywana. Dalej, z przodu, jest warsztat samochodowy i kilka firemek, po drugiej stronie znajduje się centrum wspólnoty alewitów, ale celulozy czy papieru nikt już tu od dawna nie robi. – Nocą też bez problemu można wejść na teren zakładu? – Oczywiście... – A jak? – Na przykład przez tę dużą bramę. – A po kryjomu? – Julia pokręciła głową. – Żeby nikt nie zauważył? – Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś to zobaczy – odparł policjant lakonicznie. – Ale nocą tu jest spokojnie jak na cmentarzu. Nikogo w pobliżu, tylko kilka kotów, myszy i mnóstwo szczurów. – Czy w takim razie brama jest otwarta, czy zamknięta? – Hm, zazwyczaj jest zamknięta... – Podrapał się po głowie i pomyślał. – Dziwne, jak przyszliśmy, rzeczywiście była otwarta, ale sam już nie wiem... Mogę sprawdzić, czy ktoś jej siłą nie wyważył. Odwrócił się i poszedł szukać śladów włamania; nic nie znalazł. Nacisnął klamkę. Brama dawała się łatwo otwierać i zamykać. – Jest otwarta. Dziwne, że nie zwróciłem na to uwagi, bo często tutaj bywamy na patrolu i zawsze jest zamknięta. – Wygląda więc na to, że ktoś, kto ma klucz, wszedł do środka całkowicie niezauważony – powiedziała Julia. – Jak tu jest nocą? Tak o drugiej, trzeciej, kiedy wszyscy śpią? – Pusto i ciemno. Bardzo ciemno. – Tak ciemno, że ktoś mógłby niezauważenie i bez przeszkód podrzucić ciało? – Jeśli ktoś przypadkowo nie jechałby akurat drogą albo nie stał gdzieś na tarasie lub w oknie, ale nawet wtedy pewnie nikt by nie zwrócił na to uwagi. – Mimo to proszę przepytać mieszkańców wszystkich domów w okolicy i ludzi, którzy pracują na terenach fabryki. Może ktoś coś zauważył. – Oczywiście. – Dziękuję. Julia zeszła nad Men i pstryknęła niedopałek do wody. Hellmer zatrzymał się obok niej.
– Ojciec może pęknąć, jak się dowie. – A matka? – Rzadko spotyka się osoby tak silne. Powiedziała mi, że to tylko na zewnątrz tak wygląda, ale i tak jestem pełna podziwu. Ona jest po prostu niewiarygodnie twarda. – Później przyjdzie szok i załamanie. Na razie stara się ignorować rzeczywistość. – Nie sądzę. Chociaż to nie powinno mieć dla nas znaczenia. Liczę, że nasi się pospieszą, bo chcę mieć w końcu pewność. Zapaliła kolejnego papierosa i spojrzała na ulicę. Za płotem zbierało się coraz więcej dzieciaków i dorosłych. Wszyscy usiłowali dojrzeć tajemniczy pakunek. – Powiedzcie im, że nie mają tu czego szukać – Frank poprosił najstarszego z mundurowych. – Właściwie to najlepiej będzie, jeśli weźmie pan kolegów i staniecie tam na zewnątrz. Odsuńcie gapiów i zadbajcie, żeby nasi mogli w spokoju pracować. Kilka sekund później Durant i Hellmer zostali sami. Milczeli. Po trzydziestu pięciu minutach na miejsce przybyła ekipa techników, fotograf i profesor Bock z medycyny sądowej. Wszyscy rozumieli się bez słów. Najpierw zostały zrobione zdjęcia i nagranie wideo miejsca znalezienia tajemniczego pakunku, które czworo policyjnych techników w białych kombinezonach z tyveku opatrzyło plastikowymi tabliczkami z numerkami. Następnie zbliżył się Bock i zaczął ostrożnie rozcinać sznurek. – Musimy to... albo ją obrócić – powiedział. Młody policjant podszedł i pomógł profesorowi uporać się z ciężarem. W następnej chwili rozsunął się materiał, ukazując zwyczajną przezroczystą folię, jaką można kupić w każdym markecie budowlanym, również obwiązaną. Bock ostrożnie rozciął sznurek i pokręcił głową. – Jak w horrorze – powiedział cicho. Następnie rozłożył folię i po chwili odsłonił zawinięte w nią ciało. W powietrzu rozszedł się mocny, duszący zapach środków dezynfekcyjnych. Julia widziała już niejedną ofiarę mordercy, lecz widoku, który miała teraz przed oczyma, nie dało się z niczym porównać. Dziewczyna była naga, a całą klatkę piersiową pokrywały pchnięcia i cięcia, część otoczona czarnymi skrzepami krwi. Na twarzy ofiary nie było śladów krwi, jakby sprawca umył nie tylko ciało, ale i całą głowę przed zawinięciem w folię. Ramiona i nogi również czyste, dłonie złożone na brzuchu. Była bardzo szczupła, miała drobne piersi, wąską talię, mocne łydki i długie, proste nogi. Piękne palce, idealne do gry na pianinie, krótko obcięte paznokcie. Opuszczone powieki, jakby tylko spała, lecz
tak woskową skórę Julia widziała dotychczas jedynie u zwłok na stole sekcyjnym. Chociaż nie, tak zmienioną skórę widziała już przy innych morderstwach i za każdym razem robiło to na niej przerażające wrażenie. Brązowe, długie do ramion włosy ofiary wyglądały, jakby morderca starannie je rozczesał, zanim zawinął ją w folię. – Od kiedy nie żyje? – zapytała, nie mogąc oderwać wzroku od ciała. – Pani komisarz, zapomniałem swojej szklanej kuli. Proszę o trochę cierpliwości, dobrze? – mruknął Bock i wrócił do oględzin ciała. Dopiero po pewnej chwili odpowiedział na jej pytanie. – Dwanaście do czternastu godzin, ale na pewno nie dłużej. – Słucham?! – Julia spojrzała na niego zaskoczona. – Dwanaście do czternastu godzin? To by oznaczało, że ostatniej nocy jeszcze... – Kiedy zgłoszono zaginięcie? – zapytał lekarz. – W środę wieczorem. – Niech pani sama spojrzy. – Bock wskazał na ciało i kilka razy mocno nacisnął je dwoma palcami. – Plamy opadowe nie bledną pod naciskiem, natomiast stężenie pośmiertne objęło całe zwłoki. Nawet jeśli chcę siłą je pokonać, natychmiast wraca. Gdyby była martwa od trzydziestu sześciu godzin, na ogół mógłbym je pokonać, a najprawdopodobniej samo by już zaczęło ustępować. – Potrząsnął głową. – Nie, w żadnym wypadku nie dłużej niż dwanaście do czternastu godzin. W ekstremalnym przypadku szesnaście. Poza tym przy tej pogodzie po trzydziestu sześciu godzinach już byśmy coś widzieli. – Uniósł głowę i spojrzał znacząco na Julię i Franka. Wyraźnie nie rozumieli, o co mu chodzi. – Widzicie, wczoraj nie było i dzisiaj nie jest szczególnie gorąco, a ostatnie dwie noce były przyjemnie chłodne, więc w takich warunkach proces rozkładu rozpocząłby się po sześciu – dziesięciu godzinach od śmierci. Przy trzydziestu stopniach i ciepłych nocach, takich w okolicach dwudziestu stopni, po trzydziestu sześciu godzinach odór unosiłby się stąd na drugą stronę Menu, a ze wszystkich otworów jej ciała wyłaziłyby larwy much i robaki. Oczywiście gdyby, powtarzam, gdyby była martwa od półtorej doby. Ale nie jest. No dobrze, może trochę przesadziłem z opisem. Dziewczyna straciła ogromną ilość krwi, a na jej ciele widać dziesiątki ciosów nożem. Dokładnie policzę je dopiero w czasie sekcji. Tak czy inaczej, niemal całkowicie się wykrwawiła. – Przerwał. Julia miała wrażenie, że bardzo dokładnie przygląda się zwłokom. – Cholernie młoda i cholernie ładna. Chłopcy pewnie tracili dla niej głowy. Teraz was chyba nieco rozczaruję, ale bez sekcji nic więcej powiedzieć nie mogę. A prawdopodobnie chcielibyście znać dokładny czas śmierci i tak dalej. – Z tego wynika, że gdzie indziej zginęła.
– Logiczne – skomentował Frank oschle. – A co, myślałaś, że ten gnojek najpierw ją porywa, potem powoli morduje, owija, zawiązuje i ucieka stąd, w ogóle nie martwiąc się o to, że mogą go złapać? Od początku wiadomo, że tu tylko podrzucił zwłoki. I to specjalnie tak, żeby jak najszybciej ją znaleziono. – To znaczy też, że więził ją gdzieś przez dwadzieścia cztery godziny. Co z nią w tym czasie robił? Torturował ją? Wykorzystywał? O co mu chodzi? Hellmer wzruszył ramionami. – No dobra, na razie wystarczy. Jedziemy do jej rodziców – zadecydowała Julia i skinęła na Franka. – Wie pani co! – zawołał Bock, podnosząc się z kucek, i spojrzał na nią ze współczuciem, co wyjątkowo rzadko mu się zdarzało. – W takich chwilach za żadne skarby nie chciałbym się z wami zamienić. Nie zazdroszczę wam. Ja mam prostą pracę. Przyjeżdżają do mnie zwłoki, biorę je na stół, kroję, ważę narządy, ustalam przyczynę śmierci i zszywam. Nie muszę z nimi gadać. Załatwcie to możliwe szybko i bezboleśnie, a potem złapcie tego chorego skurwysyna, żeby nigdy już nie widział świata inaczej jak zza krat. – Łatwo mówić. Doskonale zna pan nasze sądy i system prawny. – Julia zrezygnowana machnęła dłonią. – Kiedy możemy liczyć na wyniki? Bock wyszczerzył zęby w uśmiechu – łobuzerskim i okraszonym czarnym humorem. Tylko on był w stanie przy sekcji zwłok w stanie daleko posuniętego rozkładu myśleć o drugim śniadaniu, a tuż po obdukcji umyć ręce i usiąść przy kanapkach z kiełbasą, gdy każda inna osoba klęczałaby przez pół dnia nad muszlą klozetową, walcząc z wymiotami. Tyle że profesor Bock był lekarzem sądowym, a oni – w każdym razie ci, których Julia zdążyła poznać – byli w ten czy inny sposób skrzywieni, a przynajmniej mieli jakieś swoje dziwaczne przyzwyczajenia. Po chwili refleksji Bock znów wyglądał świeżo i radośnie, jakby chciał zaprosić Julię i Franka do kina, a potem na dobry obiad. – Nie chcę was zbyt długo trzymać w niepewności... powiedzmy, że postaram się na siódmą. Wystarczy? Oczywiście mówimy tylko o wstępnym raporcie, bo pełne opracowanie wyników wszystkich testów będę mógł przygotować najwcześniej na jutro wieczór. – Oczywiście, wspaniale. Proszę koniecznie sprawdzić ciało pod kątem śladów spermy i śliny, może znajdzie pan obce DNA. Jeśli tak, przeprowadzimy tutaj szeroko zakrojone badania. – Postaram się, oczywiście, ale... niech pani sama spojrzy. Dokładnie ją umył, całą, razem z głową, a potem jeszcze oczyścił jakimś środkiem dezynfekcyjnym. Poza tym nie sądzę, żeby ją zgwałcił, a nawet jeśli, starannie ją tam umył. Ale to tylko moje przypuszczenia. Na pewno wszystko
szczegółowo sprawdzę. Do zobaczenia. Hellmer i Durant wrócili do samochodu. Minęli niewielki plac zabaw, park i wąską uliczką wyjechali na główną drogę. Julia zadzwoniła do Bergera i poinformowała go o znalezieniu zwłok. Poprosiła też, by skontaktował się z dowódcą oddziału przeszukującego tereny wokół placu zabaw i ściągnął ich z powrotem do Frankfurtu. Szef chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz ona po prostu się rozłączyła. – Kto im powie? – zapytał Frank. – Wiesz co, tym razem chciałabym zostawić to tobie. Jesteście sąsiadami. – Dobra, kiedyś w końcu musiała przyjść moja kolej. Gdzie się podziewają Peter i Doris? Mieli zadzwonić po skończonych rozmowach. – Pewnie na jakimś pustym parkingu – odparła krótko. – Daj im znać, że mają potem jechać do biura, widzimy się tam wszyscy o piątej. Boże, żeby tylko nikt nie powiedział jeszcze rodzicom. – Miejmy nadzieję. Julia wybrała numer Kullmera. Rozmowa nie trwała nawet minuty.
Piątek, 14.15 Jechał drogą wzdłuż Menu, kiedy zobaczył radiowozy i ludzi zebranych na poboczu i na trawniku przed starą fabryką. Zatrzymał się, usiadł na ławce i popatrzył na wodę. W stronę Renu płynęła załadowana barka. Z kieszeni na piersi wyjął komórkę i wybrał numer ojca. – Miałem do ciebie zadzwonić. – Trochę ci to zajęło – padła szorstka odpowiedź. – Słuchaj, chłopcze, znalazłem ci pracę... – Przecież mam pracę i to całkiem dobrą. Nie potrzebuję już twojej pomocy, jestem dorosły, jeśli zapomniałeś. – Nie, nie zapomniałem i to mimo że raz po raz zachowujesz się jak małe dziecko. Powinieneś wysłuchać, co mam ci do powiedzenia. Hans pilnie szuka kierownika do swojej firmy. Gorąco mu ciebie poleciłem. Z początku trochę się wahał, ale wiem przecież, że ci dość ciężko. Gdybyś nie miał tak pięknej i mądrej żony, nic by z ciebie nie było. – Daj spokój, tato! Przecież wcale tak źle nie zarabiam. Poza tym... – Chłopcze, zejdź wreszcie na ziemię i spójrz prawdzie w oczy. Tam gdzie teraz pracujesz, nigdy niczego nie osiągniesz, rozumiesz? Nigdy! Jeśli rozpoczniesz pracę u Hansa, wszystkie drzwi staną dla ciebie otworem. Zastanów się, bo ostatni raz staram ci się pomóc. – Nieraz już ci mówiłem, że nie potrzebuję żadnej pomocy! – Proszę, proszę! To chyba coś nowego. Kto cię wspierał i utrzymywał, kiedy studiowałeś? I przez rok po studiach, kiedy nie szło ci w pracy? Jesteś niewdzięczny i krnąbrny, jak zawsze... – Tato, przepraszam, naprawdę nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. Ale proszę, postaraj się mnie zrozumieć... – Płaci dziesięć tysięcy miesięcznie, rocznie czternaście pensji, co łącznie daje sto czterdzieści tysięcy. Może nie są to krocie, ale i tak znacznie więcej, niż teraz dostajesz. Obiecałem mu, że przynajmniej przemyślisz jego ofertę. Masz dwa tygodnie, dłużej nie będzie czekał. Zatrudni cię bez zadawania pytań i rozmów kwalifikacyjnych. Moje słowo mu wystarczyło. – Przemyślę to... – Ach, jeszcze coś. Jeśli się nie zdecydujesz, nigdy więcej nie pytaj mnie, czy ci pomogę. To był ostatni raz. Rozumiemy się? – Tak, bardzo dobrze się rozumiemy. – Doskonale. Jak mówiłem, masz dwa tygodnie. Jeśli będziesz miał pytania,
dzwoń do mnie. Hans dokładnie mi wyjaśnił, na czym miałyby polegać twoje obowiązki. Masz zdolności w tym kierunku, jesteś przecież moim synem. Nie zrób mi wstydu, bo jeśli odmówisz, Hans nie będzie zachwycony i ręczę, że to bardzo delikatnie powiedziane. Chodzi też o moją reputację. – Już ci powiedziałem, że to przemyślę. – Hans czeka na twoją decyzję, ja też. Rozumiemy się? – Tak, tato. – W takim razie powodzenia. – Rozłączył się, nie słuchając, co syn ma do powiedzenia. Schował telefon z powrotem do kieszeni koszuli. Zacisnął szczęki i zadrżał. Ty pieprzony głupcze! Dlaczego nie dasz mi wreszcie spokoju! Jestem niby twoim synem, ale traktujesz mnie jak niewolnika! Niczym nie mogę cię zadowolić, nic ci się nie podoba! Ale jeszcze się dowiesz, co ja o tym sądzę! Wsadź sobie tę gównianą robotę! Jestem inny, niż myślisz. Inny! I udowodnię ci to! Cały świat będzie o mnie pisał, w telewizji będą o mnie mówili... chociaż, niestety, nigdy się nie dowiesz, że to o mnie... że to wszystko moje dzieło, dzieło twojego znienawidzonego syna! Podszedł jakiś spacerowicz i zapytał, czy wie, co się dzieje przy starej fabryce. Głos nieznajomego wyrwał go z zamyślenia. Drgnął i odpowiedział, że nie ma pojęcia, ale możliwe, że chodzi o tę zaginioną dziewczynę, o której mówili w radiu. Nieznajomy podziękował i ruszył dalej. On wstał, uśmiechnął się i choć ciągnęło go, by przyłączyć się do tłumu gapiów, udał, że nic go to nie interesuje. W rzeczywistości tak właśnie było, bo doskonale przecież wiedział, co tam znajdą: powłokę, kokon, bo tylko on mógł zobaczyć anioła, który w nim mieszkał. Wsiadł do samochodu i ruszył dalej. Dokąd – czas pokaże. Może z powrotem do Königstein, może gdzieś indziej. Wiedział jednak, że wkrótce stworzy kolejnego anioła. Skrzydła były przecież już gotowe, musiał tylko nauczyć go latać. Szybko się do tego zabierze.
Piątek, 14.45 Helga Kautz stała w oknie i zamyślona wyglądała na ulicę. Wciąż żywiła nadzieję, że zza zakrętu wyjedzie nagle Selina, jakby nic się nie stało, odstawi rower do garażu, rzuci krótkie „cześć”, jak zawsze, kiedy wracała do domu, zapyta, co do jedzenia, i pójdzie do pokoju włożyć świeże ubranie. Ale zza zakrętu nie wyjechała Selina, w garażu nie było roweru i nikt się z nią nie przywitał. Nie słuchać było gry na pianinie, nikt nie szukał telefonu, żeby szybko zadzwonić do Nathalie czy innej przyjaciółki, co często jej się zdarzało, choć przed chwilą się z nimi widziała. Przed domem zaparkował za to samochód policji. Podeszła do drzwi, żeby ich wpuścić. – Liczyłam się z tym, że szybko was zobaczę – powiedziała i zaprosiła ich do środka. – Pani Kautz – odezwał się Hellmer. – Usiądźmy. Czy pani mąż może do nas dołączyć? – Oczywiście. Co prawda, cały dzień siedzi w gabinecie, rozmyśla i ogląda zdjęcia Seliny, ale... nie pozwolił doktorowi Gerberowi podać sobie żadnych środków. Proszę chwilę poczekać, zaraz go przyprowadzę. Nie pytała, dlaczego tak szybko do niej wrócili, lecz Julia miała wrażenie, że kobieta domyśliła się, jaką wiadomość jej przywieźli. Mimo to zachowywała się zadziwiająco spokojnie. – Frank – szepnęła Julia. – To będzie bardzo trudne. Które z nich lepiej da sobie radę? – Robisz ze mnie idiotę? Powinniśmy byli wcześniej zadzwonić do Gerbera, żeby przyjechał... Zamilkł, bo na schodach rozległy się kroki państwa Kautz. – Proszę, niech państwo siadają – powiedziała Helga i wskazała fotele, sama siadając z mężem na kanapie naprzeciwko. – Kolejne pytania? – Jej oczy zdradzały, co naprawdę myśli. Wiedziała, co za chwilę usłyszy. – Nie, nie przyjechaliśmy z pytaniami. Jesteśmy, żeby poinformować państwa, że znaleziono państwa córkę. Niestety, nie żyje. Frank przekazał wiadomość krótko i zwięźle, jakby chciał mieć to jak najprędzej za sobą. Przez kilka sekund panowała przerażająca cisza. Pani Kautz siedziała skamieniała, a jej mąż złożył dłonie i zacisnął je tak mocno, że pobielały. Podejrzanie drżały mu kąciki ust, a oczy zrobiły się szkliste. – Gdzie? – Przy starej fabryce celulozy – odparł Hellmer. – Lekarz powiedział... – Mam w dupie, co powiedział pieprzony lekarz! – wrzasnął Peter, zerwał
się z kanapy, podbiegł do ściany i zaczął ją z całej siły okładać pięściami. – Mam to w dupie! – Wyjęczał i osunął się na kolana. Trząsł się na całym ciele, płakał jak małe dziecko, któremu ukradziono ukochaną zabawkę, choć ból, jaki teraz poczuł, był znacznie silniejszy. Stracił bowiem coś, czego nie da się zastąpić. – Nie wytrzymam tego! Nie dam rady! Helga podeszła i objęła go. – Wypłacz się – powiedziała łagodnie. – Wypłacz się w spokoju. – Selina, moja mała Selina! Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego ona?! – Nie wiemy, nikt tego nie wie poza człowiekiem, który to zrobił. Ale policja go złapie i wtedy dostanie to, na co zasłużył. – Pogłaskała męża po głowie. Wydawało się, że nie słyszy jej słów, bo wciąż wykrzykiwał raz po raz imię córki. Dziewięcioletnia Anna zbiegła na dół, ale zatrzymała się w połowie drogi, zacisnęła powieki, po czym zawróciła na pięcie, wbiegła z powrotem na górę i zatrzasnęła za sobą drzwi. – Jeśli pani chce, mogę pójść i zajrzeć do małej. – Nie, to moje zadanie, zaraz tam pójdę. Anna jest w szoku. – Czy możemy coś dla państwa zrobić? – zapytał Hellmer. – Myślę, że byłoby dobrze, gdyby doktor Gerber jeszcze raz wpadł z wizytą. Mam do niego zadzwonić? – Tak, proszę, tak chyba rzeczywiście będzie lepiej – powiedziała i odwróciła głowę. Po jej policzkach ściekały strumienie łez. Hellmer podszedł do telefonu i wybrał numer gabinetu doktora Gerbera, który odebrał osobiście, bo godzinę wcześniej zakończył dyżur i nie miał już pacjentów. Obiecał natychmiast przyjechać. Julia siedziała na fotelu i obserwowała rodziców Seliny, którzy klęczeli nieopodal, wtuleni w siebie jak tonący. Pragnęła im jakoś pomóc, lecz wiedziała, że w takich chwilach nie ma na świecie nikogo, kto mógłby im ulżyć. Czuła się bezradna, czuła, jak przytłaczająca atmosfera zaczyna ją pochłaniać i ogarnia ją ich smutek. Po chwili chciała już tylko uciec stamtąd do samochodu i odjechać jak najdalej. – Doktor Gerber powinien być w ciągu kilku minut – odezwał się Hellmer, na co Helga tylko kiwnęła głową. Nie była w stanie inaczej zareagować. – Poczekamy z państwem. Usiadł obok Julii i spojrzał na nią uważnie. Peter Kautz wstał, oparł się plecami o ścianę i zacisnął powieki. Kilka sekund później, zataczając się, wyszedł na taras i opadł ciężko na krzesło. Helga nie podnosiła się z ziemi; wpatrywała się w dal pustym, pozbawionym wyrazu wzrokiem.
– Dlaczego Selina? Co takiego zrobiła? – wyjąkała. Julia wiedziała, że szok i załamanie były już tylko kwestią minut. – Przedwczoraj o tej porze była jeszcze z nami. A teraz? Co teraz? – Wiele byśmy dali, żeby nie przekazywać państwu tej wiadomości – odezwała się Julia, lecz Helga jej nie słyszała. – Jak wyglądała? – spytała jak w transie. – Widzieliście ją, prawda? Jak wyglądała? – Zginęła od pchnięcia nożem. – Nożem? Ktoś pchnął nożem moją małą Selinę. Chciałabym ją zobaczyć. Czy mogę? Julia podeszła i usiadła na podłodze obok niej, po czym wzięła matkę Seliny w ramiona. – Nie. To nie jest dobry pomysł. – Chcę ją zobaczyć. Jeszcze jeden, ostatni raz. Chcę ją zobaczyć. Proszę! – błagała. – Ciało Seliny trafi teraz do Instytutu Medycyny Sądowej. Osoby z zewnątrz nie mają tam wstępu – skłamała. – Co tam z nią zrobią? Będą ją kroić? – Niestety, sekcja w takich sytuacjach jest konieczna. – A więc potną ją jak świnię w rzeźni. – Zaśmiała się gorzko i makabrycznie. – Nie, nie jak w rzeźni, tylko z szacunkiem, jak człowieka, któremu wyrządzono wielką krzywdę. Musimy wiedzieć, co jej się stało przed śmiercią. Obiecuję za to, że przed pogrzebem będzie pani mogła ją jeszcze zobaczyć. Rozległ się dzwonek do drzwi. Hellmer otworzył i wpuścił doktora Gerbera. Lekarz wszedł bez słowa, lecz wyraz jego twarzy świadczył o tym, co teraz przeżywał. Spojrzał na siedzące na ziemi kobiety i zwrócił się do Franka tonem, jakiego ten wcześniej nie słyszał. – Proszę mi powiedzieć, że to nieprawda. Cały czas miałem nadzieję, modliłem się, żeby... – Niestety, nie mogę. To prawda. Bez słowa odstawił torbę i przykucnął. – Helgo, wstań i połóż się na kanapie. Dam ci coś na uspokojenie. – Niczego nie chcę! – Tak będzie lepiej dla ciebie... – Sama wiem, co będzie dla mnie lepsze! Nie chcę żadnych środków!
– Proszę, zaufaj mi. Anna i Elias bardzo cię teraz potrzebują. Chcę ci pomóc uniknąć załamania, bo w takim wypadku trafisz do szpitala. Pozwól sobie pomóc, proszę, jesteśmy przecież przyjaciółmi! – Zajmij się w takim razie Peterem, on bardziej potrzebuje twojej pomocy. – Nie, ty pierwsza. Pani komisarz, proszę, niej jej pani powie, że chcę jej pomóc. – Możesz tutaj dać mi zastrzyk? – W głosie Helgi słychać było gorzką ironię. – Proszę. – Podwinęła rękaw. – Moje ramię. Daj to, co uważasz za słuszne. A najlepiej przedawkuj morfinę. Lekarz w milczeniu otworzył kuferek, wyjął strzykawkę i szklaną fiolkę, odłamał czubek i nabrał przejrzystej cieczy. Żyła była dobrze widoczna, więc delikatnie wbił w nią igłę. Mniej więcej po minucie powiedział: – To musi na razie wystarczyć. Powinnaś się teraz położyć, bo zaraz poczujesz się bardzo zmęczona. Hellmer i Durant złapali ją pod ramiona, pomogli wstać i zaprowadzili na kanapę. Ledwie Julia podłożyła jej poduszkę pod głowę, kobieta zamknęła oczy. – Co pan jej podał? – Dziesięć miligramów valium. To sporo, ale w tym wypadku pewnie nie będzie długo działać, najwyżej do północy. Poproszę żonę, żeby zaraz tu przyjechała i została na noc, bo nie wiem, czy matka Helgi będzie mogła się nią zająć. Peter Kautz nie odezwał się ani słowem, kiedy stanął przed nim Gerber i poprosił, żeby odsłonił ramię. Bez sprzeciwu dał zrobić sobie zastrzyk i skinął głową. – Dzięki, prawdziwy z ciebie przyjaciel – rzekł, po czym złapał go za nadgarstek i spojrzał mu w oczy. – Andreas, co ja takiego źle zrobiłem? Jesteś ekspertem, powiedz mi, co źle zrobiłem! – Nic nie zrobiliście źle, jesteście najlepszymi rodzicami, jakich Selina mogła sobie wymarzyć. A teraz połóż się, proszę. – Nie, zostanę tu, na dworze. – Chodź do środka, proszę cię jako przyjaciel. I pospiesz się, bo środek zaraz zacznie działać. Peter wstał i ruszył chwiejnym krokiem. Zastrzyk szybko zadziałał. Usiadł na fotelu i opuścił głowę. – Dlaczego, dlaczego, dlaczego? – mruknął kilka razy, zanim powieki mu opadły i zasnął. – Wiele rzeczy widziałem przez czterdzieści pięć lat życia, ale czegoś takiego
nigdy. Widziałem ludzi umierających na raka i inne choroby, ale... – Gerber pokręcił ze smutkiem głową. – Że też musiało się to przydarzyć akurat moim najlepszym przyjaciołom. Dzisiaj człowiek nie jest już nigdzie bezpieczny, nawet w tej dziurze pełnej bigotów. Są już jakieś tropy? – Nie, na razie niczego nie mamy. – Gdybyście mieli jakieś pytania, jestem do dyspozycji. – Gerber spakował swoje rzeczy i zadzwonił po żonę, prosząc ją, by przyjechała jak najszybciej. Rozłączył się i chciał odejść, ale nagle się odwrócił i spojrzał na funkcjonariuszy. – Przeszukaliście pokój Seliny? To chyba standardowa procedura, kiedy ktoś ginie albo zostaje zamordowany? – Tak, rozejrzeliśmy się tam. Dlaczego to pana interesuje? – zapytała Durant. – Tak tylko. Kryminały nie zawsze mają wiele wspólnego z rzeczywistością. A nawet bardzo rzadko. Do widzenia. – Do widzenia – pożegnała się Julia, odprowadzając wzrokiem Gerbera i Franka, który otworzył mu drzwi. – Ciekawe, o co mu chodziło? – odezwała się. – Co masz na myśli? – To z pokojem Seliny. – Cały Gerber, po prostu go nie znasz. Dla wielu jest niemal bogiem, inni uważają, że to wariat. Ale nikt nie zaprzecza, że jest fantastycznym lekarzem. – Kto uważa go za wariata? I dlaczego? – Wiesz co, umów się z nim na konsultacje, sama zobaczysz, o co chodzi. Tylko przygotuj się na dwie, trzy godziny czekania, zanim wejdziesz do gabinetu. Jest nieco niezorganizowany, delikatnie mówiąc. Ale to, co robi, ma ręce i nogi. – Jedziemy? – Poczekamy na jego żonę, powinna tu być lada chwila. – Hellmer pokręcił głową. – Całe szczęście, że Kautzowie śpią. Najchętniej sam bym się położył. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jestem wykończony. – Tylko dlatego, że ich wszystkich znasz. Ta sprawa jeszcze długo będzie spędzała nam sen z powiek. Dziesięć minut później w drzwiach stanęła Emily Gerber. Miała łzy w oczach. Z wymuszonym uśmiechem odezwała się do Hellmera: – Cóż, tym razem szklanka okazała się w połowie pusta... czy raczej powinnam powiedzieć całkowicie pusta? Co za parszywa sytuacja. Zajmę się
dziećmi. Możecie państwo już iść, dam sobie radę. Poza tym niedługo powinna zjawić się matka Helgi. – Nawet gdybyśmy chcieli zostać, musimy wracać na komendę. Powodzenia. I jeszcze jedna sprawa, proszę pod żadnym pozorem nie wchodzić do pokoju Seliny. To samo dotyczy matki pani Kautz, proszę przekazać jej naszą prośbę. Emily szybko się opanowała. Kiedy odpowiadała, mówiła pewniejszym głosem. – Przyrzekam, że nikt tam nawet nie zajrzy.
Piątek, 16.40 – Rozstanę się z Dominikiem – oznajmiła Julia po dłuższej chwili milczenia, kiedy minęli centrum handlowe Main-Taunus przy A66. – Słucham? Chyba żartujesz... – Niestety, nie. – Co on na to? Wie już? Przecież musiałaś przyprawić go o zawał serca taką wiadomością! – Nie, jeszcze mu nie mówiłam. Ale decyzję już podjęłam. – Poważnie? – Raczej tak. Dokładnie to sobie przemyślałam. Po prostu tak dalej się nie da. Praktycznie się nie widujemy i mam szczęście, jeśli w weekend znajdzie dla mnie chwilę. Wieki temu byliśmy w restauracji i równie dawno w kinie... proza życia, a tej mam dość w naszej robocie. – Chodzi o jego nową pracę? – Na pewno, ale nie tylko. Uparł się, żeby robić wielką karierę, a ja nie mam pojęcia, do czego jestem mu potrzebna. A ponieważ całkiem dobrze żyje mi się samej, nie boję się tego kroku. – Kochasz go jeszcze? – Nie mam pojęcia. Jest miły, ale to nie wystarczy, żeby kogoś kochać. Dawniej co chwila dzwonił do mnie na komórkę, tak tylko, sam wiesz, żeby mnie usłyszeć. Od pół roku już tego nie robi. A ja piorę jego bieliznę, zmywam i od czasu do czasu udaję jego kochankę. To mi już nie wystarcza. – Musisz wiedzieć, co robić. Musisz być pewna. Mam nadzieję, że nie oczekujesz rad ode mnie? – Nie, po prostu chciałam ci powiedzieć, to wszystko. Pierwszy się o tym dowiadujesz. – Mogę powiedzieć Nadine? Chciałbym z nią porozmawiać. – Nie mam pojęcia, czy możesz, ale powinieneś – odparła z szerokim uśmiechem. – Będzie nieco zaszokowana. – Tak zaszokowana jak rodzice Seliny, kiedy dowiedzieli się o śmierci dziecka? – zapytała z sarkazmem w głosie. – Jasna cholera, ty to czasem masz porównania. – Pokręcił zrezygnowany głową. – Właściwie to dlaczego akurat teraz chciałaś mi o tym powiedzieć? – Ojejku, bo akurat teraz naszła mnie ochota. Dzień mieliśmy przesrany od
początku do końca, to pomyślałam sobie, że obdzielę cię kawałkiem mojego przesranego życia. – Jakaś ty szlachetna! Kiedy zamierzasz mu powiedzieć? – Dzisiaj, o ile w ogóle się zobaczymy, bo to nic pewnego. Dotarli na miejsce, wjechali na dziedziniec i znaleźli chyba ostatnie wolne miejsce. Hellmer wziął ze sobą wszystkie zeszyty i notatniki znalezione w pokoju Seliny, a potem zamknął samochód. Kullmer i Seidel w biurze zjawili się niewiele przed nimi. Rozmawiali z Bergerem, kiedy Julia otworzyła drzwi. – Hej, tutaj jesteście. Chwilowa zmiana planów – powiedziała i odwiesiła torebkę na oparcie krzesła, a potem zapaliła papierosa. – Cześć – odparł Kullmer i spojrzał na nią uważnie. – Zły humor? – Nie, to przez księżyc. Ma na mnie jakiś dziwny wpływ. Berger na razie milczał, Hellmer stał oparty o drzwi i palił papierosa, również w milczeniu, a Doris Seidel wolała wszelkie komentarze zachować dla siebie. Kiedy cisza zrobiła się nieprzyjemna, szef ją przerwał. – Czy mogę liczyć na choćby maleńki raporcik? Hellmer uśmiechnął się, tak samo jak Kullmer i Seidel, i tylko Julia pozostała poważna, choć z trudem przychodziło jej zachować powagę. Miała jednak zły dzień i chciała, żeby każdy o tym wiedział. Użalała się nad sobą w ten sposób już od czasów, kiedy była nastolatką. – Pewnie. – Hellmer pokiwał głową. – Selina Kautz została znaleziona martwa, czas zgonu to mniej więcej północ do wczesnych godzin rannych, a więcej dowiemy się o siódmej wieczorem. Wiele pchnięć w obrębie klatki piersiowej, wykrwawiona. Poza tym ten, kto to zrobił – albo ci, którzy to zrobili – zadał sobie wiele trudu, żeby ją starannie owinąć, nie zapominając przy tym umyć jej dokładnie i zdezynfekować. Dostał pan już pewnie zdjęcia, więc wie pan, o czym mówię. To nie jest ładny widok, tym bardziej na żywo. Zebraliśmy w jej pokoju wszystkie zeszyty, jakie znaleźliśmy, i przywieźliśmy ze sobą, bo przynajmniej jednego z nich używała jako pamiętnika. Od blisko trzech miesięcy Selina miała romans z dorosłym, żonatym mężczyzną. Niestety, w żadnym miejscu nie pojawia się nazwisko kochanka. Dziwne jest jednak to, że ani rodzice, ani jej najlepsza przyjaciółka, Nathalie Weishaupt, nie zauważyli najmniejszych zmian w jej zachowaniu. Nikt się nawet nie domyślał, że Selina miała kochanka. Nie zdążyliśmy jeszcze porozmawiać z dwiema przyjaciółkami zamordowanej, zamieszkałymi w tej samej miejscowości, lecz nie liczyłbym na to, że dowiemy się od nich czegoś nowego. Teraz najpilniejszą sprawą będzie sprawdzenie wszystkich zeszytów, bo może gdzieś zapisała nazwisko tego żonatego mężczyzny. Przy czym należy pamiętać, że kochanek wcale nie musi
być mordercą. Mimo to najpierw należałoby sprawdzić właśnie ten ślad. To by było tyle. Zapomniałem o czymś? – Spojrzał na Julię, która stała zamyślona. Może zastanawia się nad związkiem z Kuhnem, pomyślał Frank. – Ile jest tych zeszytów? – zainteresował się Berger. – Około trzydziestu, do tego dochodzi kilka skoroszytów, notatników i brulionów... w sumie od cholery. Dwa już sprawdziliśmy, ale nie strona po stronie, bo to by za długo trwało. Dlatego teraz usiądziemy sobie razem, w kółeczku i przekartkujemy je starannie. Szefie, pan siada z nami, prawda? Berger wstał, nalał sobie kawy i odstawił filiżankę na biurko. – W takim razie zaczynajmy. Szukamy bardzo konkretnych notatek, niedotyczących szkoły i najlepiej, żeby zawierały nazwiska, czy tak? – Właśnie tak. – Jak wiadomość przyjęli rodzice? – Tak jak zawsze przyjmują w takich sytuacjach. – Hellmer pokręcił głową. – Pan przecież najlepiej wie, jak reaguje rodzic na wieść o śmierci dziecka. Matka chciała ją koniecznie zobaczyć, ale na szczęście jej to wyperswadowaliśmy. Dobrze, że o tym mówię, bo przypomniałem sobie, że muszę zadzwonić do Bocka i poprosić go, żeby przygotował małą na okazanie rodzicom przed pogrzebem. Na szczęście jej twarz pozostała nietknięta, więc wystarczy, że starannie ją pozszywa, staranniej niż zazwyczaj. – Czyli zamiast pięciu czy sześciu szwów dziewięć albo dziesięć? – zapytał Berger, który miał dość specyficzne poczucie humoru. – Niech pan mu powie, że ma ją zszyć, jakby cerował spodnie. Będzie wiedział, o co chodzi. Hellmer zadzwonił do lekarza sądowego. Bock wykazał się zrozumieniem i na dodatek poinformował go, że wstępne wyniki będzie mógł przekazać już za godzinę. Powiedział coś jeszcze, Frank powtórzył to samo w formie pytania, na co Bock krótko potwierdził i rozłączył się. – Dziwne. – Hellmer przez dłuższą chwilę nie odkładał słuchawki. – Bock kazał nam się przygotować na duże zaskoczenie, ale nie chciał zdradzić, o co chodzi. – To w jego stylu – rzucił Berger. – Nasz kochany, stary Bock. A teraz sio, do roboty.
Piątek, 18.45 Jak zwykle zamówili pizzę i jedli, przeglądając zeszyty. Zadzwonił telefon, Berger spojrzał na Hellmera i wymownym gestem kazał mu odebrać. Hellmer wstał, podniósł słuchawkę i włączył tryb głośnomówiący. – Hellmer. – Bock, witam. Na tę chwilę mamy wykonane najważniejsze testy, ale kilka dodatkowych jest w trakcie. Selina Kautz, zamieszkała w Hattersheim, lat piętnaście... – To wszystko wiemy – Frank nieco niegrzecznie wszedł mu w słowo. – Profesorze, proszę przejść do tego, co nas interesuje. – Trochę cierpliwości, młody człowieku. Wracając do wyników: czas zgonu między północą a pierwszą w nocy. W chwili zejścia była zdrowa jak ryba, brak jakichkolwiek oznak wskazujących na uzależnienie od narkotyków czy leków, również brak śladów nadużywania alkoholu. Zdrowe, właściwie rozwinięte ciało. Przed śmiercią została znieczulona, na lewym przedramieniu ustaliłem wyraźne miejsce wkłucia. Poza tym na nadgarstkach i kostkach znajdują się ślady ucisku, a co ciekawe, również na głowie, na czole i skroniach, jakby ten człowiek ją unieruchomił. Otarcia powstały przy próbie uwolnienia się. Ponieważ ślady są stosunkowo szerokie, zakładam, że wykorzystane zostały pasy, najpewniej ze skóry albo jakiegoś materiału. Na torsie naliczyłem łącznie siedemdziesiąt siedem pchnięć, z czego siedem bezpośrednio w serce. Wszystkie znajdują się w obrębie klatki piersiowej i w górnych partiach brzucha. – Zamilkł na chwilę, a Hellmer zaczął się niecierpliwić. – No i? To przecież nie wszystko, prawda? – No cóż, nie. Z dużym prawdopodobieństwem mogę powiedzieć, że miała zawiązane oczy. Znalazłem pojedyncze włókna, choć sprawca bardzo się starał, żeby ją dokładnie umyć. Usta miała zaklejone taśmą. Ofierze podano dużą dawkę środków uspokajających, które co prawda, w normalnych warunkach rzeczywiście tylko uspokajają, lecz przedawkowane prowadzą do utraty przytomności. Przypuszczalnie przez większość czasu nie wiedziała, co się z nią dzieje, o ile w ogóle była przytomna. – Czy została wykorzystana seksualnie? – Nie ma na to jednoznacznych dowodów, jednak dzień przed śmiercią odbyła stosunek. Nie znalazłem śladów świadczących o wykorzystaniu seksualnym ani w obszarze waginalnym, ani analnym. To jeszcze nie oznacza, że sprawca w jakiś sposób nie osiągnął satysfakcji seksualnej. W ciele dziewczyny odkryłem spermę tylko jednego mężczyzny, nie było żadnych
otarć, ran, rozerwanych naczyń krwionośnych czy innych śladów na błonie śluzowej. – Jeszcze coś? – Hm, właściwie jeszcze jedna drobnostka... – Przerwał znacząco, po czym dokończył: – Była w ciąży. – Słucham?! – wyrwało się Hellmerowi. – W ciąży? W którym miesiącu? – Szósty albo siódmy tydzień. – Czyli to był dopiero początek... Ma pan dla nas jeszcze jakieś niespodzianki? – A to wam nie wystarczy? – Starczy, starczy. Wielkie dzięki. – Pełen raport z sekcji dostaniecie w poniedziałek. Miłego wieczoru. Hellmer odłożył słuchawkę i popatrzył na pozostałych. – Słyszeliście... – powiedział i przysiadł na brzegu stołu. – Kochana, niewinna Selina, grzeczna i dobrze wychowana dziewczyna z sąsiedztwa, która ponoć jeszcze nigdy nie poszła z nikim do łóżka, była w ciąży! I na pewno nie było to niepokalane poczęcie. Jasna cholera, ale syf! – To mógłby być motyw – doszła do wniosku Julia. Oparła się wygodnie, trzymając kubek z kawą. – Selina orientuje się, że jest w ciąży, informuje o tym kochanka, a ten, z uwagi na szczęście swojego małżeństwa, pozbywa się problemu. – I z tego powodu torturuje ją przez dwadzieścia cztery godziny? – Hellmer nie był przekonany do jej wersji. – Zaraz – odezwała się Doris Seidel, unosząc dłoń. – To znaczy możecie dalej wysnuwać hipotezy, ale coś znalazłam w zeszycie do francuskiego. Cytat z wiersza albo może jakieś przysłowie „Nie odnajdziesz nowych lądów, jeśli zabraknie ci odwagi, by stracić z oczu znajome brzegi”. André Gide. – Piękne, ale co z tego? – Julia nie rozumiała, o co chodzi. – Kto to ten André? – Nie wiem. Po prostu to zauważyłam, kiedy sobie gadaliście. Cytat nie pasuje do notatek w zeszycie, bo są w nim jedynie przykłady francuskich zdań, a to jedno zdanie jest dla mnie zrozumiałe. A na dodatek zakreśliła imię André na czerwono. – Pokaż – poprosił Hellmer i zajrzał jej przez ramię. – „Nie odnajdziesz nowych lądów, jeśli zabraknie ci odwagi, by stracić z oczu znajome brzegi”. Co to może znaczyć?
– Chciała zakończyć dotychczasowe życie i rozpocząć nowe – mruknął Kullmer. – Takie rzeczy się zdarzają, nawet u wychuchanych piętnastolatek, szczególnie jak zbałamuci je jakiś stary satyr i naobiecuje gruszek na wierzbie. Dziewczyna to łyknie i zrobi dla niego wszystko. A kiedy jeszcze zaszła w ciążę... – To się nie trzyma kupy – wtrącił Berger. – To... – Zaraz, zaraz – przerwała mu Julia. Wstała, podeszła do okna i oparła się o parapet. Podrapała się po lewym policzku. – Możliwe, że rzeczywiście chciała zerwać ze starym życiem. Bo po co pisałaby takie cytaty w zeszycie do francuskiego? Stracić z oczu znajome brzegi oznaczałoby, że planowała wyprowadzić się z domu rodziców... tyle że to się kłóci ze wszystkim, co o niej dotychczas się dowiedzieliśmy i co znaleźliśmy w zeszycie, którego używała jako pamiętnika. Miała doskonałe relacje z rodzicami i rodzeństwem, miała przyjaciółki i konia, którego ponoć bardzo kochała. Czy zrezygnowalibyście z tego dla jakiegoś faceta? – Zacisnęła usta i potrząsnęła głową. – Nie, nie ona. Selina nie podjęłaby akurat takiej decyzji. Frank, pamiętasz, jak wyglądał jej pokój, gdy go wczoraj oglądaliśmy, prawda? Był idealnie wysprzątany, niczego nie brakowało, a przed wyjazdem na konie nawet wyrwała kartkę z kalendarza. Planowała wrócić do domu... – Rodzicom za to powiedziała, że będzie nocowała u koleżanki, a koleżankom z klubu jeździeckiego wyjaśniła, że musi wracać, bo spieszy się do domu. To mi akurat wygląda na sprzeczność... – Oj tam, jedna sprzeczność mniej czy więcej to bez znaczenia. – Julia dalej budowała swoją hipotezę. – Niezależnie od tego, co ukrywała przed swoimi koleżankami i rodzicami, jestem przekonana, że nie planowała uciekać z domu. Na pierwszy rzut oka cytat mógłby o tym świadczyć, ale chyba rozumiała go w przenośni. Doris, daj mi na to spojrzeć – poprosiła koleżankę. Seidel podsunęła jej zeszyt, a ona przeczytała i oznajmiła: – Dobra, na dzisiaj chyba starczy. Widzimy się jutro rano, wypoczęci i gotowi do pracy. Organizujemy grupę specjalną. A zeszyt zostaje u mnie. – Mogłabym wziąć jeszcze kilka zeszytów i skoroszytów do siebie – zaproponowała Doris. – Mam dzisiaj wolny wieczór, więc... – Doskonale, jeśli o mnie chodzi, możesz wziąć wszystkie – szybko zgodziła się Julia, żeby nie dać jej czasu na zmianę decyzji. – Nie będę ci zabraniała. W porządku, koniec na dzisiaj, jesteście wolni. Sięgnęła po swoją torebkę, popatrzyła w stronę Bergera, pożegnała się z pozostałymi i zanim wyszła z Hellmerem, szef skinął głową. – Życzę miłego wieczoru. Gdyby miała pani jakiekolwiek podejrzenia albo
jeszcze lepiej przeczucia, proszę koniecznie dać mi znać – dodał ze znaczącym uśmiechem. – Oczywiście, jak zawsze zresztą. Niech pan nie siedzi za długo, bo czeka nas kilka naprawdę ciężkich dni. – Nie, na pewno nie będę tu tkwił do późna. Jeszcze jedna sprawa, bo wiem, że krążą o mnie jakieś plotki. Otóż w przyszłym miesiącu ponownie się żenię. Z odpowiednim wyprzedzeniem dostaniecie wszyscy zaproszenia. Julia i Frank zatrzymali się i niemal jednocześnie odwrócili. Hellmer podał szefowi dłoń i klepnął go w ramię. – Gratuluję! Prawdę mówiąc, chcieliśmy już robić zakłady, czy ma pan kogoś, czy nie. Wiedziałem, od początku właściwie obstawiałem. Ale tak na poważnie, bardzo się cieszę. – Ja też – dodała Julia i pomyślała z żalem, dlaczego zawsze inni mają więcej szczęścia niż ona. – Dobrze już, dobrze. A teraz wynocha mi stąd, bo moja przyszła czeka z kolacją. – Ach tak, teraz to się nazywa kolacja. – Doris Seidel uśmiechnęła się bezczelnie. – Pięknie się zaczyna, nie ma co. – A jednak. Czeka w przyjemnej restauracyjce na mieście, więc ruchy, moi państwo. No już! Durant i Hellmer zeszli na parking. Po drodze rozmawiali o Bergerze i jego cudownej przemianie. W końcu Julia zmieniła temat. – Frank, nie chciałam o tym mówić przy wszystkich, ale czy dokładnie pamiętasz pokój Seliny? – Pewnie nie tak dobrze jak ty. Nie mam twojego umysłu geniusza. Nie reagując na zaczepkę, Julia kontynuowała: – Na ścianie miała taką tablicę korkową do przypinania pinezkami różnych rzeczy. Wisiały na niej karteczki, w tym dwie z kalendarza z jakimiś cytatami. Koniecznie muszę je jeszcze raz obejrzeć. – Ale chyba nie dziś wieczorem? – Dobry Humor Hellmera ulotnił się jak kamfora; wiedział doskonale, że Julia nie lubiła niczego odkładać na później. – Właściwie dlaczego nie? Muszę mieć jasność co do niektórych faktów, bo inaczej przez całą noc będę sobie łamała głowę. A nie wierzę, żebyś mi tego życzył – dodała, spoglądając na niego z niewinną ufnością. – Przecież nie możemy znów do nich wparować! Znienawidzą nas albo wpędzimy ich w jakąś chorobę!
– Frank, naszym zadaniem jest rozwiązanie sprawy morderstwa. Zrozumieją. Muszą zrozumieć. Oni też chcą wiedzieć, kto zamordował ich córkę. – Nie robisz tego z nudów, prawda? Masz jakieś konkretne podejrzenia? – Najpierw sprawdzę te karteczki, a potem ci powiem, okej? – Jesteś uparta jak osioł.
Piątek, 20.10 Wieczór był pogodny, ale chłodny. Przed domem stał samochód Emily Gerber, a na ulicy, w przeciwieństwie do poprzedniego dnia, nie było prawie nikogo – wielka sensacja przebrzmiała nieco, więc wszyscy wrócili do swojej nudnej codzienności. Zadzwonili. Drzwi otworzyła im Helga Kautz, wciąż lekko zamroczona środkami podanymi przez lekarza. Przez cały czas Emily stała za nią i nie odstępowała przyjaciółki na krok. Gospodyni wymamrotała kilka niezrozumiałych słów, po czym odwróciła się, poszła do salonu i padła jak długa na kanapę. Emily zaprosiła ich do środka. – Dobry wieczór – powiedziała. – Bardzo dobrze, że przyjechaliście. Peter, to znaczy pan Kautz, położył się do łóżka. Nie jest z nim dobrze. A Helga... sami państwo widzieli. Jest na skraju załamania nerwowego. Jej matka zabrała dzieci do siebie na kilka dni i tak chyba będzie lepiej. Ja jestem tego samego zdania. – Musimy jeszcze coś sprawdzić w pokoju Seliny – wyjaśnił Hellmer. – Nie zajmie nam to wiele czasu. – Proszę się nie spieszyć. Ja i tak zostanę tu na noc. Nigdy nic nie wiadomo, a przyda im się pomoc. – Przerwała i potrząsnęła głową. – Kto mógł zrobić coś tak strasznego? Jak sobie pomyślę, że to może ktoś, kogo znam... nie mogę w to uwierzyć. To ktoś z tej przeklętej dziury? Najwyraźniej nawet tutaj człowiek nie jest bezpieczny. Lepiej znajdźcie go szybko, znajdźcie tego gnoja, żeby nikomu więcej nie zrobił krzywdy. – Zapewniam, że robimy co w naszej mocy. Ale nie zakładamy, że uderzy ponownie. To się raczej nie zdarzy. Nie opowiadaj takich głupot, pomyślała Julia, bo intuicja jej podpowiadała coś wręcz przeciwnego. – Oby. Pokój Seliny. Julia rozejrzała się uważnie. Od rana nic się w nim nie zmieniło. Podeszła prosto do tablicy korkowej, która wisiała nad biurkiem, i spojrzała na dwie pojedyncze kartki z kalendarza. Na jednej słowa Alberta Einsteina „fantazja jest ważniejsza od wiedzy”, a na drugiej ponownie André Gide. – Patrz – powiedziała cicho, choć z wyraźnym tryumfem w głosie. – Miałam rację! Znów zakreślone na czerwono imię. Tak samo jak w zeszycie. – Oblizała usta i spojrzała na Hellmera. Miał wrażenie, że Julia w tej chwili patrzy przez niego. – André. Czyżby André był tym, kogo poszukujemy? Ale kto tu ma tak na imię? Jesteśmy przecież w Niemczech, a nie we Francji.
– Hattersheim bardzo długo było pod francuską okupacją, a jedno z miast partnerskich to Sarcelles... – Okupacja? Kiedy? Tuż po wojnie? – Nie. Nadine interesuje się historią i kiedy się przeprowadziliśmy, chciała dowiedzieć się wszystkiego o miejscu, w którym mieliśmy mieszkać. Wygrzebała w archiwach sporo informacji na temat Hattersheim i Okriftel, a ja, chcąc nie chcąc, musiałem słuchać o tym, co w nich wyczytała. Okupacja francuska miała miejsce w dziewiętnastym wieku. – W takim razie to bez znaczenia. Dzisiaj mężczyźni mają imiona takie jak Alexander, Thomas, Julian, Richard... – A może Andreas? – Frank wszedł jej w słowo. – André to francuski odpowiednik naszego Andreasa, prawda? – Ilu znasz Andreasów? Pytam tylko o Okriftel. Hellmer przełknął głośno ślinę i spojrzał z niedowierzaniem na partnerkę. – Właściwie to tylko jednego, ale... – Potrząsnął gwałtownie głową. – Nie, to niemożliwe. Odpada! Każdy, tylko nie on! – Czekaj, kogo masz na myśli? No dalej, wyrzuć to z siebie, ja przecież nikogo tu nie znam! Hellmer rozejrzał się nerwowo po pokoju. – Gerber – powiedział w końcu niemal szeptem. – On ma na imię Andreas. – Ups! Zaraz, co Selina napisała o swoim kochanku... że ma przepiękną żonę i że jest pewna, że nigdy jej nie opuści. Ale to jej nie przeszkadzało, była w nim po prostu zakochana. Gerber, bogaty i uznany lekarz, przystojny, z żoną jak z obrazka. Pasuje do opisu, jaki sporządziła Selina. Brzmi całkiem logicznie, co? – Durant spojrzała twardo na Franka. – Nie wiem. Logicznie czy nie, Gerber to nie ten typ człowieka... – Nie ten typ człowieka? A jak wygląda ten typ człowieka? Zresztą zapytajmy go wprost. André albo lepiej Andreas Gerber. Ojciec chrzestny słodkiej, małej Selinki. Jeśli się mylę, przeproszę go z całego serca, a ciebie i Nadine zaproszę do kina. Jednak jeśli mam rację, jesteś mi winny obiad w restauracji, którą sama wybiorę. – Gerber nie jest zdolny do zabicia człowieka. A już na pewno nie w tak bestialski sposób. Słuchaj, Julio, ja go znam. To jeden z najserdeczniejszych ludzi w okolicy. I to nie tylko moje zdanie, ale wszystkich tutaj. Ma świetną opinię, którą możemy mu zszargać... – I w tym sedno sprawy – przerwała mu i stuknęła go palcem w pierś. – Ma świetną opinię, więc kiedy mógł ją stracić, najpierw stracił rozum. Ile razy już
to przerabialiśmy, co? Oj, Frank, no ile? Dziesięć? Dwadzieścia? Sto? Mam gdzieś opinię, jaką się cieszy. Jedziemy prosto do niego, postawimy mu kilka szybkich, niewygodnych pytań. Jeśli na któreś z nich odpowie nie tak, jak powinien, będzie kręcił albo mi się nie spodoba jego nastawienie, natychmiast biorę go na komendę. Szybkie badanie DNA i będziemy mieli stuprocentową pewność, czy to on jest ojcem dziecka Seliny, czy nie. A jeśli tak, to niech Bóg ma go w swojej opiece. – Julia, przesadzasz. Ale dobrze, ty jesteś szefem. – Co jest, strach cię obleciał? – Jeśli się mylisz, to dzięki tobie nie będę mógł się już więcej u niego leczyć. – Już dobrze, nawet tutaj znajdziesz na pęczki dobrych lekarzy. Wierzę w ciebie. Wiesz, gdzie mieszka? – Nie, ale możemy zapytać jego żonę, jest przecież na dole. – Ty ją zapytaj. Miło się wam rano rozmawiało, no nie? – Wal się. Pożegnali się z Helgą Kautz, do której niewiele docierało, bo środki uspokajające wciąż działały, a potem z Emily Gerber. Przy drzwiach Frank udał, że o czymś sobie przypomniał. – Jeszcze jedno krótkie pytanko. Gdzie pani mieszka? Emily spojrzała na niego zaskoczona, uśmiechnęła się ironicznie i odpowiedziała: – A po co to panu? Chciał pan wpaść z żoną na obiad? – Nie, ale zadawanie pytań to u nas rutyna. – Skoro tak... mieszkamy na Grimmweg. Wie pan, gdzie to jest. – Oczywiście. Do zobaczenia. – Dobranoc.
Piątek, 20.40 Siedział sam w knajpie, przy barze, kiedy zadzwonił jego telefon. Sięgnął do kieszeni na piersi i odebrał. – Musimy pilnie porozmawiać – odezwał się czyjś głos. – O co chodzi? – To nie jest sprawa na telefon. Musimy się spotkać. – Skąd dzwonisz? – Z budki, tak jak pan kazał. – Gdzie jesteś? – Niedaleko mieszkania. – Możesz tam chwilę poczekać? Zapłacę szybko i wyjdę na zewnątrz, bo słabo cię słyszę. Rzucił pieniądze na ladę, dopił piwo i wyszedł na ulicę, do samochodu. – Dobra, to mów, gdzie jesteś? – A może pan teraz się ze mną spotkać? – Tak, nie ma sprawy. Za dziesięć minut? – Czekam na dole, przy drzwiach. Możemy przejechać się po okolicy albo wyskoczyć gdzieś na piwo i pogadać. – Tak, tak... do zobaczenia. Od środka otworzył bagażnik, wyjął coś z niego i włożył do wewnętrznej kieszeni letniej marynarki. Potem usiadł na miękkim, skórzanym fotelu kierowcy, uruchomił silnik i ruszył. Już z daleka zauważył dyskretne skrzynki na trójnogach po obu stronach ulicy, jedna przed wjazdem na tereny koncernu farmaceutycznego Aventis, a druga naprzeciwko. Zwolnił do dozwolonej pięćdziesiątki i uśmiechnął się z zadowoleniem. Policjanci w czerwonej omedze mieli znudzone miny. Kiedy ich minął, dodał gazu i mrugnięciem długich świateł ostrzegł kilku kierowców jadących z naprzeciwka. Idioci, pomyślał. Za każdym razem w tym samym miejscu! Sami jesteście sobie winni, że nikomu nie wlepiacie mandatu. Po dwunastu minutach zatrzymał się przed pięciopiętrowym blokiem. W następnej chwili otworzyły się drzwi, ze środka wyszedł jakiś mężczyzna, zbliżył się do samochodu i wsiadł. – Co takiego ważnego się stało, że chciałeś się zobaczyć? – Cholera, pan chyba wie lepiej, prawda? I... – I co?
– Może pójdziemy coś zjeść? Znam tutaj świetną włoską restaurację... – Gdzie dokładnie? – Następne skrzyżowanie w prawo, potem znów w prawo i jesteśmy na miejscu. Lokal, jak większość o tej porze, pękał w szwach. Obsługa przemykała wąskimi przejściami między stolikami, z głośników sączyła się muzyka, pachniało jedzeniem, dymem papierosowym, przyprawami i tłumem. W końcu w sali na piętrze znaleźli wolny stolik. – Co zamawiasz? – Jeszcze nie wiem. – Drugi mężczyzna zaczął kartkować menu. – A pan? – Nie mam pojęcia. Co byś polecił? Dają tu dobre spaghetti? Jeśli tak, to spaghetti. – W takim razie dla mnie to samo. I duże piwo do tego. – Piwo? Może zamówię butelkę czerwonego wina, co ty na to? – Też dobrze. Będzie panu przeszkadzać, jeśli zapalę? – Nie, dlaczego? Pal, proszę bardzo. Co u ciebie słychać? – Jakoś leci. Słyszałem o tej małej z Hattersheim. Czy to ma coś wspólnego z nocą dwa dni temu? – Skąd ten pomysł? Poza tym nie rozmawiajmy tutaj o takich rzeczach. Najpierw zjedzmy dobry posiłek, podelektujmy się winem, a o innych sprawach porozmawiamy w samochodzie, jasne? – Pewnie, że jasne – odparł drugi z szerokim uśmiechem. Złożyli zamówienie, on upił łyczek wina, a jego towarzysz wychylił cały kieliszek za jednym zamachem. Nalał mu znowu, odwrócił głowę i obserwował go kątem oka. Spaghetti znalazło się na stole niecałe dziesięć minut później, zaczęli jeść. W czasie kiedy delektując się aromatem, wychylił niecały kieliszek, drugi mężczyzna cztery razy dolewał sobie alkoholu. Szybko zamówił kolejną butelkę. Po półgodzinie wzrok jego towarzysza zrobił się szklisty, mowa coraz mniej zrozumiała, a słowa z wielkim trudem wydobywały się z jego ust. Dokładnie o dziesiątej wieczorem zapłacił rachunek i wyszli z restauracji. Słońce niemal zniknęło za horyzontem, a władanie nad miastem powoli przejmował mrok. Wsiedli do samochodu, przejechali kilka przecznic i zatrzymali się pod domem drugiego mężczyzny. – Mógłbym skorzystać u ciebie z toalety? Zresztą moglibyśmy w spokoju porozmawiać. – Oczywiście, zapraszam. Ale to tak naprawdę nie jest superważne.
Chciałem tylko wiedzieć... – Wyjeżdżam na kilka dni, więc jeśli chcesz ze mną rozmawiać, to najlepiej jeszcze dzisiaj. Kto wie, kiedy znów uda mi się wygospodarować nieco czasu. – Dobra, w takim razie chodźmy na górę. Mężczyzna mieszkał na czwartym piętrze starego, niepozornego bloku, w którym sąsiedzi najprawdopodobniej nie mieli pojęcia, kto mieszka za ścianą. Na tabliczkach na drzwiach albo brakowało nazwisk, albo miały egzotyczne brzmienie. Anonimowość. To on znalazł mu mieszkanie i płacił za nie. Kosztowało jedynie trzysta euro z opłatami miesięcznie. Jeden duży pokój, łazienka, spora kuchnia z jadalnią. Umeblowane prostymi, ale całkowicie nowymi sprzętami. Rozkładana kanapa, dwa fotele, okrągły szklany stolik, nowy telewizor i odtwarzacz DVD, do tego niewielka wieża. Ściany, jeśli nie liczyć jednego plakatu jakiejś heavymetalowej grupy, całkiem puste i brudne jak nieszczęście, pod sufitem pojedyncza czterdziestowatowa żarówka. Zamknięte okna, zaciągnięte zasłony. W powietrzu unosił się zapach papierosowego dymu, potu i alkoholu, z popielniczek wysypywały się niedopałki, a dywan, który pojawił się na podłodze tuż przed wynajęciem mieszkania, od tamtego czasu leżał nietknięty odkurzaczem, zaplamiony i miejscami poprzypalany. Stanął tuż przy drzwiach, a lokator padł na nieposłane łóżko. – Słyszałeś kiedyś o czynności, która nazywa się sprzątaniem? – zapytał z wyrzutem i pokręcił głową. – Kiedy załatwiłem ci mieszkanie, było czyste i jak nowe. A teraz wygląda jak najgorsza melina! Jeśli kiedyś spotkasz kobietę, która zgodzi się przyjść do ciebie, ucieknie z krzykiem, gdy zobaczy, co tu się dzieje. – Co się pan czepia? Mogę robić, na co mam ochotę. Poza tym to ja tu mieszkam, a nie pan. – Co prawda, to prawda. W końcu to twój problem. Dobrze, mów, proszę, co ci leży na sercu? Tylko się streszczaj, bo nie mam za dużo czasu. Mężczyzna na łóżku usiadł prosto, przesunął dłonią po przetłuszczonych włosach i widać było, że intensywnie myśli. W końcu wypalił prosto z mostu: – Ta mała, Selina, czy to ma coś wspólnego z naszą akcją tamtej nocy? – Skąd przyszło ci coś takiego do głowy? – Usiadł na jednym z foteli. Odchylił się na oparcie, założył nogę na nogę i spojrzał przenikliwie na swego towarzysza. – Hm, jak ja wpadłem na coś takiego? – Mężczyzna wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu. – Pieprzone psy szybko pomyślą, że miałem coś z tym wspólnego. Wystarczy przejrzeć moje akta, a potem pójdzie z górki. Nie zdążę pierdnąć, a będę siedział w kajdankach. Znałem tę małą, nie? Już wtedy
była słodziutka. – I czego ode mnie chcesz? – Człowieku, nie mam ochoty ściemniać. Chcę po prostu wiedzieć, czy to pan załatwił tę małą? Tym razem nie wezmę winy na siebie. Ja nie mam z tym nic wspólnego. Raz już siedziałem, więcej nie mam zamiaru. – Nikogo nie zabiłem. Gadasz straszne bzdury. Chyba po prostu znów za dużo wypiłeś, co? – Czyżby? To po co była ta cała sprawa z telefonem? Aż tak głupi to nie jestem! – Mężczyzna zdawał się trzeźwieć z sekundy na sekundę. – Tak naprawdę to mam w dupie, czy to pan ją sprzątnął, czy ktoś inny. Wiem jedynie, że muszę stąd zniknąć i to naprawdę szybko. I mam nadzieję, że jak gliny się tu zjawią, to mnie już nie będzie. Tylko kasa jest problemem. Nie mam szmalu, rozumie pan? – Co ja poradzę na to, że wszystkie pieniądze przepijasz albo wydajesz na dziwki? Rozejrzyj się, mieszkasz w chlewie. Jak lump. – Hej, licz się pan ze słowami! – wysyczał mężczyzna na łóżku i wycelował oskarżycielsko palec. – Jeśli gliny mnie dopadną, opowiem im o wszystkim, co się wtedy stało, jasne? Każdy szczegół. Tego pan chce? Niech się pan zastanowi, bo tym razem nie żartuję. – Dobra, uspokój się i porozmawiajmy rzeczowo. Jak przyjaciel z przyjacielem. Ile będziesz potrzebował? Postaram się załatwić całą sumę. Jesteśmy jeszcze przyjaciółmi, prawda? – próbował go udobruchać. – Przypomnij sobie, czy nie robiłem dla ciebie wszystkiego, co powinien robić przyjaciel dla przyjaciela? No dalej, rozejrzyj się, przecież nie zostawiłem cię bez środków, prawda? Dlaczego więc teraz miałbym się zachować nie fair? Ty pomogłeś mnie, ja pomogę tobie. Ręka rękę myje. A prawdziwi przyjaciele pomagają sobie w biedzie. – No dobrze już, dobrze... ale... nie jestem niewdzięczny, ale niech pan zrozumie, muszę wiać! Jak psy zaczną mnie męczyć, to co mam wtedy zrobić? A do pierdla już nie chcę, za żadne skarby tam nie wrócę. Dwa lata siedziałem, to mi starczy. Zabił pan tę małą czy nie? – Nie, oczywiście, że nie, na litość boską! To musi być jakiś idiotyczny zbieg okoliczności. Mimo to chcę być wobec ciebie uczciwy i spełnię twoją prośbę. Ile chcesz? Mężczyzna podrapał się po trzydniowym zaroście i pokiwał głową. – Dwadzieścia pięć tysięcy jutro z samego rana i drugie tyle, jak wieczorem będę wylatywał. Wtedy ostatecznie zniknę z pana życia. Może napiszę kiedyś z Brazylii – dodał z nieprzyjemnym uśmiechem. – Bo tam chcę się
zamelinować. – Pięćdziesiąt tysięcy? – zapytał, zamykając oczy. – Jak sobie to wyobrażasz? Do rana nie dam rady zorganizować takich pieniędzy! Dziesięć tysięcy jutro rano i drugie dziesięć na lotnisku, to musi ci wystarczyć. Zwróciłbym na siebie uwagę, tyle podejmując w banku. Resztę prześlę na wskazane konto. Masz mnie w garści i wiesz coś, czego nikt poza nami dwoma nie wie. – Cholera, człowieku, nie będę się targować! Ale dobra, niech będzie dwadzieścia tysięcy i dwadzieścia tysięcy, czyli razem czterdzieści. Chcę w końcu mieć coś z tego zasranego życia! – Jutro rano? O której? – O dziesiątej. I żadnych numerów, bo potrafię być naprawdę nieprzyjemny. W pierdlu nauczyłem się kilku przydatnych sztuczek. – Czy ja cię kiedykolwiek zostawiłem na pastwę losu? Zawsze ci pomagam, prawda? W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Jeśli komukolwiek mógłbyś zaufać, to właśnie mnie. I żeby ci pokazać, że wszystko będzie zgodnie z ustaleniami, pójdę do bankomatu i wyciągnę tysiąc euro, a resztę dam ci jutro rano. Ale też stawiam warunek: chcę dostać z powrotem wszystkie papiery, na których pojawia się moje nazwisko. W przeciwnym razie zero kasy. – Co, wyrzuty sumienia? – Drugi mężczyzna uśmiechnął się nieprzyjemnie. – Może być pan spokojny, nigdy niczego nie zapisywałem, wszystko mam tutaj. – Poklepał się po głowie. – Każdą sekundę i każde słowo. – Wstał i ziewnął szeroko. – Muszę się odlać, zaraz wracam. Pan też chciał do kibla, nie? – Odechciało mi się – odparł. Poczekał, aż usłyszy plusk moczu w sedesie. Wtedy wyjął z kieszeni marynarki garotę z dwoma drewnianymi uchwytami i na palcach podszedł do toalety. Drzwi nie były zamknięte. Drugi mężczyzna zapiął spodnie i sięgnął do spłuczki. Nie zdążył zauważyć ruchu, dopóki nie poczuł cienkiego drutu zaciśniętego brutalnie na gardle. Sięgnął za siebie i bił rozpaczliwie rękoma, lecz po minucie zaczął tracić siły, a po kolejnej stracił przytomność i przegrał nierówną walkę. Zadrżał ostatni raz, wyprężył się, a przez jego ciało przebiegło agonalne drżenie. Śmierć przyszła błyskawicznie. Zabójca poczuł, jak po czole i pod pachami ścieka mu pot. Spojrzał z pogardą na nieruchome ciało u swoich stóp. Trup patrzył na niego szeroko otwartymi, martwymi oczyma, w których wciąż było widać zwierzęce przerażenie. – Naprawdę pomyślałeś, że będziemy przyjaciółmi? Kogoś takiego jak ty
nigdy nie uznałbym za przyjaciela, na to jesteś po prostu za głupi, ty żałosna kupo gówna! Popatrz na siebie, jak ty w ogóle wyglądasz, szmaciarzu! Co? No tak, przecież już nie możesz na siebie patrzeć! Może z nieba, ale raczej tam cię nie wpuszczą. To ja ci powiem, wyglądasz jak gówno! Całe twoje życie to kupa śmierdzącego gówna! – wymamrotał i zaśmiał się pogardliwie. Po chwili był już spokojny. Wszedł do kuchni, rozejrzał się i dostrzegł obok zlewu suszarkę na rzeczy z nylonowym sznurkiem. Odciął go i zawiązał starannie, tworząc pętlę. Wrócił do łazienki i spojrzał w górę. Jak w wielu starych blokach, pod sufitem biegła rura od ogrzewania. Wszedł na krzesło i zawiązał na niej sznur. Potem uniósł zwłoki, ustawił na krześle i oparł o ścianę. Założył pętlę na szyję i silnym pchnięciem zrzucił z podparcia. Wiedział, że nikt go nie słyszał, a nawet jeśli do kogoś dotarły hałasy, na pewno nie zwróci na nie uwagi. Ostatnie spojrzenie na zwłoki. Stopy trupa kołysały się jakieś czterdzieści centymetrów nad posadzką, martwe oczy głupkowato wpatrywały w brzydkie płytki. – Spoczywaj w pokoju, dupku – wysyczał. – Naprawdę pomyślałeś, że możesz mnie bezkarnie szantażować? Może są tacy, którym by się to udało, ale ty jesteś dla mnie za krótki, zrozumiałeś, żałosny śmieciu? Zobaczymy, kiedy cię znajdą. Może za tydzień, a może dopiero za rok, kiedy zostaną z ciebie tylko kości. W mieszkaniu spędził jeszcze godzinę, przerzucając zawartość szafek. Przejrzał wszystkie papiery, jakie znalazł. Rzeczywiście, nigdzie nie pojawiło się jego nazwisko ani nic, co by na niego wskazywało. W końcu zgasił światło, upewnił się, czy nikogo nie ma na korytarzu, jak najciszej zszedł do samochodu i wrócił do siebie do domu.
Piątek, 20.45 Linsenbergerstrasse, tuż przed zjazdem na Grimmweg. – Przemyśl to jeszcze raz, bardzo proszę. Rzucając fałszywe podejrzenie na Gerbera, możesz wyrządzić mu straszną krzywdę. W samym Okriftel na pewno byśmy znaleźli kilkunastu Andreasów w wieku między dwadzieścia pięć a pięćdziesiąt lat, mających ładne i miłe małżonki. Poza tym, na Boga, kto powiedział, że nasz Andreas musi pochodzić stąd? – Przysięgam, że twojego kochanego pana doktora będę traktowała z należytym szacunkiem i delikatnością, okej? A teraz idziemy. Będę udawała, że nie czuję się najlepiej, żeby wciągnąć go w jakąś niezobowiązującą rozmowę, i stopniowo dojdziemy do sedna. To jak, uspokoiłam cię? – Nie, bo z tobą nigdy nic nie wiadomo – mruknął nadąsany. – A teraz chodź, bo robi się coraz później, a ja chcę w końcu wracać do domu. Przeszli niecałe czterdzieści metrów chodnikiem i zatrzymali się przed domem Gerberów. Krótkie naciśnięcie dzwonka, kroki zbliżające się do drzwi. – Dobry wieczór. – Lekarz był wyraźnie zaskoczony. – Czemu zawdzięczam przyjemność? – Moja koleżanka... – Nie czuję się dobrze – przerwała mu Julia. – Pomyślałam sobie, że skoro i tak jesteśmy w okolicy... Pana małżonka była tak miła i podała adres. – Co prawda, nie mam dzisiaj dyżuru, ale proszę, zapraszam do środka. Co pani dokładnie dolega? – Czuję się zmęczona, wyczerpana, mam bóle głowy – wyliczała Julia zadowolona, że nie musi uciekać się do kłamstwa. Od południa czuła raz mocniejsze, raz słabsze kłucie z lewej strony głowy. W zasadzie znała tego przyczynę: stres, przemęczenie, zniknięcie Seliny, jej śmierć i ciągłe roztrząsanie problemów z Dominikiem. – Chodźmy może do salonu. Czy pan Hellmer wspominał coś o moich metodach? – Nie. – Jeśli nie ma pan nic przeciwko, poczekam na tarasie – zaproponował Hellmer. – Możesz zostać, nie mam przed tobą żadnych tajemnic. – Mimo wszystko wolałbym wyjść. Julia spojrzała uważnie i uśmiechnęła się, lecz na tyle dyskretnie, że doktor Gerber tego nie zauważył. Naraz poczuła się w jego domu wyjątkowo dobrze
i spokojnie, jakby chłonęła jego przyjazną, otwartą atmosferę. Słyszała głosy córeczek lekarza, ale też rozmowy z sąsiednich ogrodów, cichą muzykę i nawet odległy huk startujących i lądujących samolotów, a mimo to ciepło panujące w salonie wpływało na nią relaksująco. Gerber podszedł do stołu i odstawił dwa krzesła na pół metra od blatu. – Proszę, niech pani siada. – Wskazał Julii miejsce. Sam usiadł naprzeciwko, spojrzał jej prosto w oczy, poinstruował, by trzymała zaciśnięte kolana, i poprosił o pokazanie dłoni. – Mam panu pokazać ręce? – Mimo zaskoczenia wyciągnęła je przed siebie. Doktor Gerber uśmiechnął się delikatnie, schwycił ją za końcówki palców, przez chwilę wpatrywał się w skórę, po czym obrócił dłonie grzbietami do dołu. – Przemiana i wewnętrzne rozdarcie. Nie widzi pani innego wyjścia i chwila wybuchu jest coraz bliższa. Wulkan na razie jeszcze śpi, lecz pod powierzchnią pozornego spokoju skrywa się kipiąca namiętność. Desperacko chce pani coś zmienić. Z tego, co widzę, ma to związek z pani mężczyzną; mężczyzną, z którym chce się pani rozstać, choć na razie nie zapadła ostateczna decyzja. Częste bóle głowy, ale też dolnych partii brzucha. Poza tym jest pani całkowicie zdrowa. Problemy, z jakimi pani przyszła, są natury psychosomatycznej. Musi pani podjąć właściwe decyzje, żeby się od wszystkiego uwolnić. I niech pani już nie myśli, że brak pani uczuć albo że nie nadaje się pani do stworzenia trwałego związku. To nieprawda. Zbyt łatwo pozwala się pani wykorzystywać, ale z tego zdaje sobie pani sprawę. Z jednej strony zahartowało to panią, ale z drugiej warto by z tym powalczyć. Proszę uważać też na płuca i żołądek. Pali pani? Julia wpatrywała się w Gerbera, jakby widziała przed sobą ducha. Nie potrafiła zrozumieć, jak jedno spojrzenie na dłonie mogło dać komuś tak ogromną wiedzę o niej. – Jak pan to zrobił? – zapytała głucho. – Pani też by to potrafiła – odpowiedział z przyjaznym uśmiechem. – Ma pani wspaniałą intuicję. Tyle że u pani intuicja nie współgra właściwie z oceną faktów. Zdaje się pani tylko na jedno albo na drugie. Ale i na to możemy zaradzić. Wystarczy zostawić przeszłość za sobą, a przede wszystkim pora nauczyć się odpuszczać. Zbyt wiele pani myśli o sprawach, które minęły i w żaden sposób już nie wrócą. Pani też ich nie cofnie. Zapiszę teraz pani coś na bóle głowy i coś, co pomoże pani osiągnąć równowagę wewnętrzną. – Mówiąc to, wyjął karteczkę i długopis. – Silicea na bóle głowy, przy silnych objawach co dwadzieścia minut dwie kuleczki. Na wyczerpanie i skołatane
nerwy acidum phosphoricum i nux vomica. Codziennie co pół godziny po dwie kuleczki. – Kuleczki? – Tak, te leki mają postać małych kuleczek. Poza tym zalecam więcej spokoju i dużo snu. No i lepiej zorganizować życie prywatne. W tej chwili niczego więcej pani nie doradzę. Leki proszę kupić w aptece. Może się zdarzyć, że nie będą mieli ich na stanie, wtedy wystarczy je zamówić. – A co z moim bólem głowy? Gerber wzruszył ramionami. – Dzisiaj już nic pani nie pomogę, proszę wziąć najzwyczajniejszą tabletkę przeciwbólową. Najlepiej paracetamol, bo aspiryna nie jest dobra na żołądek... – Na pewno jest pan lekarzem? Takim z dyplomem? – przerwała mu. – Owszem, jestem, ale praktykuję też medycynę naturalną i homeopatię. Z reguły staram się nie używać chemicznych środków wykorzystywanych jako lekarstwa i tylko w wyjątkowych sytuacjach po nie sięgam. – Czy dzisiaj wieczorem, u państwa Kautzów, to też była wyjątkowa sytuacja? – Oczywiście. Musiałem szybko działać, a środek miał natychmiast pomóc. A valium, choć przez wielu odsądzane od czci i wiary, jest wciąż jednym z najlepszych środków uspokajających. Niemal nie wykazuje żadnych efektów ubocznych, a jedyną wadą jest to, że przy dłuższym regularnym stosowaniu uzależnia. W homeopatii to się nie zdarza. – Dziękuję, jutro pójdę do apteki. – Nie ma za co. Czy mogę jeszcze jakoś pomóc? – Tak, myślę, że tak. Skoro już tutaj jesteśmy, może powiedziałby mi pan, jako ojciec chrzestny, jaka była Selina? – Czy mogę powiedzieć jeszcze coś, czego byście nie wiedzieli? – odparł, wzruszając ramionami. – Inteligentna, otwarta na nowości, ciekawa świata, ambitna i dużo dojrzalsza niż jej rówieśnicy. – Hm, ciekawe. Czy zna pan cytat, że nie da się odkryć nowych lądów, jeśli nie ma się odwagi, by stracić z oczu znajome brzegi? O ile dotychczas doktor Gerber był odprężony, to teraz, na dźwięk jej słów, drgnął ledwie zauważalnie, ale równie szybko wziął się w garść. – Możliwe, że kiedyś je już słyszałem. Dlaczego pani pyta? – To cytat z André Gide’a. Mówi panu coś to nazwisko? – Oczywiście. André Gide to francuski pisarz i humanista. Pod koniec lat
czterdziestych dostał literacką Nagrodę Nobla. Mam nawet dwie jego książki. Do czego pani zmierza? Hellmer wrócił do domu. Stał w drzwiach tarasowych i rozglądał się po wielkim, luksusowym i eleganckim salonie. – Zaraz panu wszystko wyjaśnię. Ale zanim cokolwiek powiem, zadam panu jeszcze jedno pytanie: jaki był pana osobisty stosunek do Seliny? Gerber wstał. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu. – O jakim osobistym stosunku pani mówi? – Pozwoli pan, że wyjaśnię: w biurku Seliny znaleźliśmy zeszyt, w którym prowadziła pamiętnik. Właściwie nie był to cały pamiętnik, ale dotyczył pewnego ważnego okresu w jej życiu. Tam właśnie znaleźliśmy cytat z André Gide’a. Imię André było zakreślone na czerwono. Podobnie na tablicy korkowej, tam znaleźliśmy ten sam cytat i tak samo zakreślone imię. Bardzo nas zastanowiło, dlaczego zakreśliła akurat to. Potem się zorientowaliśmy, że André to francuski odpowiednik Andreasa. – Przerwała na chwilę, lecz tylko po to, by zadać kolejne pytanie, już nieco ostrzejszym tonem: – Czy był pan dla Seliny kimś więcej niż tylko jej ojcem chrzestnym? Gerber trzymał dłonie w kieszeniach spodni. Próbował zachować spokój, choć wyraz twarzy zdradzał stan, w jakim się znajdował. Po chwili znów udało mu się opanować nerwy. Uśmiechnął się równie przyjaźnie jak na początku wizyty. – Nie, nie byłem dla niej nikim więcej niż tylko jej ojcem chrzestnym. Czy to przesłuchanie? – zapytał ostrożnie. – Możliwe, że zmieni się w przesłuchanie. Dziś po południu przeprowadzono wstępną autopsję Seliny. Nasz lekarz ustalił, że dziewczyna była w ciąży. Twierdzi, że to dopiero szósty, może siódmy tydzień. Wiedział pan o tym? Gerber przełknął głośno ślinę, a na czoło wystąpiło mu jeszcze więcej potu. Odwrócił się i przygryzł dolną wargę. Na dłuższą chwilę zapanowała cisza. – Nie, nic o tym nie wiem – odezwał się w końcu. – Od dłuższego czasu nie była na żadnych badaniach. Poza tym pacjentki z problemami ginekologicznymi odsyłam do znajomego ginekologa w Hofheim. – Dobrze. W takim razie w najbliższych dniach pobierzemy próbki śliny od wszystkich mężczyzn z Okriftel, którzy mają między dwadzieścia pięć i pięćdziesiąt lat. W ten sposób szybko ustalimy ojca dziecka. Pan oczywiście również zalicza się do naszej grupy. Gerber spojrzał na nią. Nie krył już zdenerwowania. Drżącą ręką przesunął po ustach.
– Pani komisarz, o ciąży Seliny nie miałem zielonego pojęcia. Nic mi o tym nie wspomniała. A testy DNA możecie sobie oszczędzić. – A to dlaczego? – Mój Boże, jak to wyjaśnić, żebyście mnie nie zrozumieli opacznie? Selina i ja... to znaczy... cholera! Nie miałem pojęcia, przysięgam! – O czym nie miał pan pojęcia? – drążyła Julia, marszcząc czoło. – O ciąży! Nic nie wiedziałem! – Zrobił się jeszcze bardziej nerwowy. Zaczął odwracać wzrok, bo nie mógł znieść dłużej badawczego spojrzenia policjantki. – Przyznaje się pan zatem do romansu z Seliną? Powiedział pan przecież, że możemy sobie oszczędzić testów DNA? Gerber nabrał głęboko powietrza i głośno je wypuścił, jakby usiłował zrzucić z barków jakiś ciężar. Podszedł do okna i wyjrzał na dwór. – To długa historia, której nie da się streścić w paru prostych zdaniach. Mamy z żoną bardzo ciężki rok za sobą. Spodziewałem się nawet, że skończy się to wszystko rozwodem. – Spojrzał przelotnie na Durant i szybko wrócił do oglądania ogrodu. – Wie pani może jak to jest, kiedy ma się żonę, kocha się ją z całego serca, a ona gardzi tym uczuciem? Najgorsze, że nie miałem pojęcia, dlaczego tak jest. Ona chyba też nie. Ale pani tego nie wie. Nie może pani wiedzieć, bo jest pani kobietą. Może jednak pan spróbuje mnie zrozumieć. Mamy duży dom, dwie cudowne córki, a jednak Emily zrezygnowała z naszego związku. Odepchnęła mnie. Bezustannie zadawałem sobie pytanie, czy ma romans, ale za każdym razem odrzucałem tę myśl, bo przecież każdą noc spędzała w domu. Spała tutaj, choć w osobnej sypialni. Ja miałem swoją. Między nami istniała tylko komunikacja werbalna, nie wolno było mi jej tknąć. – Zaciął się, odwrócił i przysiadł na parapecie. W jego wzroku pojawiła się melancholia, a kąciki ust drżały podejrzanie. – Dotyk był zakazany, aż do wczorajszej nocy, kiedy Emily usłyszała o zaginięciu Seliny. Ta wiadomość coś w niej odmieniła, podziałała jak włącznik, bo nagle zapłonęło w niej światło. Tam gdzie dotychczas panowała ciemność, naraz zrobiło się widno. Postanowiliśmy zacząć od nowa. Dać sobie szansę. Wiem, że mnie kocha, a ja nigdy nie przestałem jej kochać. Wyraźnie potrzebowała czasu, żeby to zrozumieć. Jest jeszcze młoda, więc potrafię przyjąć, że to był kryzys. Jestem ostatnią osobą, która odmówiłaby jej zrozumienia. Taka jest prawda. – Już dobrze. Jeszcze nam pan nie powiedział, co zaszło między panem a Seliną. – W maju przyszła do mnie do gabinetu na umówione spotkanie. Była ostatnią pacjentką. Zostaliśmy sami, nikogo więcej nie było ani w poczekalni,
ani w gabinecie. Siedzieliśmy tak naprzeciwko siebie i zauważyłem, że mnie dziwnie obserwuje. W oczach miała smutek, ale i coś jeszcze, coś, co mnie przyciągało i nie pozwalało odwrócić wzroku. Właśnie zerwała ze swoim chłopakiem. Opowiedziała mi całą historię. Siedzieliśmy tam przez dwie godziny... proszę mnie nie pytać, jak to się stało, ale od tego dnia zaczęła przychodzić codziennie, a w każdym razie prawie codziennie. Była tak nieprawdopodobnie dojrzała, ba, była po prostu dorosłą kobietą. Psychicznie i fizycznie. A ja od miesięcy nie spałem z żoną... – Próbuje pan teraz zrzucić całą odpowiedzialność na Selinę... – Zaraz – przerwał partnerce Hellmer. – Czy mogę cię prosić na chwilę? Wyszli na taras. – Tak się nie da – wyszeptał zdecydowanie. – Daj mi porozmawiać z nim na osobności. Proszę! – Jak chcesz – zgodziła się niechętnie i usiadła na krześle ogrodowym. Zapaliła papierosa, w jej głowie coraz szybciej wirowały setki myśli. Dzisiaj po prostu nie była w formie. Nie znalazła nigdzie popielniczki, więc strzepnęła popiół na trawnik, żeby w spokoju wypalić do końca. Po chwili obok niej zjawił się Gerber i bez słowa postawił na stole popielniczkę. – Dziękuję – powiedziała Julia. Gerber i Hellmer wrócili do salonu. – Panie doktorze, musimy spokojnie porozmawiać. Moja partnerka jest często zbyt bezpośrednia, niech pan nie bierze jej tego za złe. A teraz proszę usiąść i opowiedzieć wszystko dokładnie. Lekarz wyraźnie wolał rozmawiać z kimś znajomym, mimo że tylko pacjentem. – Napiją się państwo czegoś? – Wodę mineralną, dla mnie i dla pani komisarz. Po chwili gospodarz wrócił z butelką i szklankami. Nalał, podał funkcjonariuszom, po czym usiadł, upił kilka łyków i zamarł ze szklanką w dłoni. Hellmer podniósł się, zaniósł wodę Julii, która wciąż paliła, i uśmiechnął się szeroko, lecz tak, by doktor Gerber nie mógł go zobaczyć. Durant spojrzała na niego lodowato. Kiedy wrócił do stołu, lekarz zaczął mówić. – Mój wewnętrzny głos od początku mnie ostrzegał, żebym nie pakował się w tak ryzykancką przygodę. Ale Selina... Pan jej pewnie nie znał, a jeśli już, to tylko z widzenia. Ona nie chciała odpuścić. Potrafiła być niewiarygodnie kokieteryjna, miała swój styl i swoje sposoby, jak, dosłownie, pozbawić mnie
zmysłów. Do tego proszę nie zapominać o jej inteligencji. Kilka razy wcześniej prowadziliśmy bardzo poważne rozmowy na tematy, których z tak młodą osobą normalnie się nie porusza, bo nikt z jej rówieśników niczego by i tak nie zrozumiał. Koniec końców siedziała wówczas naprzeciwko mnie, w dopasowanych bryczesach, pod którymi widać było grę mięśni jej nóg... Proszę mi wybaczyć, to oczywiście teraz bez znaczenia. – Przerwał opowieść i machnął ręką. – Tamtego wieczoru po raz pierwszy poszliśmy do łóżka. Tak się po prostu stało i już. Wzięła pigułkę, byłem tego pewny, więc nie bałem się, że zajdzie w ciążę. Do dzisiaj nie miałem pojęcia o dziecku, przysięgam! Już na samym początku postawiłem sprawę jasno. Selina wiedziała, że nigdy nie zdecyduję się na rozwód. Nigdy też jej niczego nie obiecywałem ani nie sugerowałem. Nie mówiłem jej nic o nieporozumieniach z Emily i oddaleniu, jakie wówczas między nami panowało. Kiedyś Selina zapytała mnie, czy gdybym nie był żonaty, to potrafiłbym sobie wyobrazić ślub z nią. Nie odpowiedziałem, bo nie chciałem robić jej żadnych nadziei. – Dlaczego w ogóle zdecydował się pan na ten romans? – Hellmer pytał delikatnie dalej. – To się po prostu stało. I Selina, i ja tego chcieliśmy... Tak, spaliśmy ze sobą, a ja byłem pierwszym mężczyzną w jej życiu. Dziś z całego serca żałuję, że pozwoliłem sobie na to, że nie walczyłem. Proszę, niech mi pan uwierzy. Szczególnie teraz, kiedy stało się to, co się stało. Ale wtedy po prostu nie umiałem przestać. Najgorsze, że teraz niczego nie mogę już naprawić. – Był szczerze poruszony, Hellmer nie miał wątpliwości, że mówi prawdę. To nie jest gra, pomyślał. – Gdzie był pan w środę wieczorem między dwudziestą drugą a czwartą nad ranem? Muszę o to zapytać. – Miałem dyżur w gabinecie. – Czy tamtej nocy zgłosili się jacyś pacjenci? – Tak, o wpół do jedenastej przyszła kobieta z głęboką raną ciętą, którą zszyłem i opatrzyłem. Poza tym noc przebiegła całkowicie spokojnie, może z jednym małym wyjątkiem. – Kiedy po raz ostatni widział pan Selinę? – Przyszła do mnie krótko po dwudziestej trzeciej. Weszła jak zawsze od tyłu, bo bała się, że ktoś mógłby ją zobaczyć. To było dla mnie całkowicie zrozumiałe. – Selina była u pana w noc zaginięcia? – Tak, spotkaliśmy się. Była w mieszkaniu nad gabinetem, a nie w samym gabinecie. Co dwanaście, czternaście dni mam dyżury nocne i od chwili, kiedy
się zbliżyliśmy, zawsze każdą z tych okazji wykorzystywaliśmy. Mówiła rodzicom, że będzie nocować u którejś z przyjaciółek, a w rzeczywistości przychodziła do mnie. Nie musiałem się obawiać, że żona nagle postanowi mnie odwiedzić. To byłaby chyba ostatnia rzecz, jaka przyszłaby jej do głowy. W każdym razie do wczoraj. – Ma pan coś wspólnego ze śmiercią Seliny? – Nie, nie, nie! Proszę tak nawet nie myśleć! Dla pana może zabrzmią niewiarygodnie moje słowa, bo to jest po prostu dziwne, ale tamtej nocy dostałem wezwanie od jakiegoś człowieka, który poprosił o pilny przyjazd na Goethestrasse. Twierdził, że ma atak kolki wątrobowej. Zapytałem, dlaczego nie przyjechał sam do gabinetu, na co odpowiedział, że nie ma samochodu, a ból jest tak silny, że boi się wychodzić z mieszkania. Nie miałem innego wyjścia, musiałem tam pojechać. Okazało się, że pod tym adresem jest blok. Przez pół godziny sprawdzałem wszystkie plakietki przy domofonach, ale na żadnej nie znalazłem tego nazwiska. – Często zdarzają się takie sytuacje? No wie pan, że... – Nie, to był pierwszy raz. Nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło. Zmarnowałem tylko czas. Wróciłem do gabinetu, ale jej już nie było. Roweru też nie. Pomyślałem, że może pojechała do domu i nie przejmowałem się tym do wczoraj, kiedy żona poinformowała mnie, że Selina zaginęła. Nie ma pan pojęcia, jak się poczułem i jak się cały czas czuję. – Jakie nazwisko podał pacjent, który wywołał pana z gabinetu? – Koslowski, Werner Koslowski, Goethestrasse dziesięć. Na początku pomyślałem, że pomyliłem numer domu, dlatego sprawdziłem wszystkie domy dookoła. Wszystko na marne. – Ile czasu panu to zajęło? – Około czterdziestu minut. Wezwanie przyszło dokładnie o wpół do drugiej. Pięć minut później siedziałem już w samochodzie. Selina powiedziała na pożegnanie, że mam się pospieszyć. Wróciłem kwadrans po drugiej... – I zobaczył pan, że Seliny już nie ma w mieszkaniu? – Tak. – Czy w samym mieszkaniu cokolwiek się zmieniło? Albo w gabinecie? Nie brakuje jakichś dokumentów, lekarstw albo Bóg wie czego jeszcze? Ślady włamania? – Nic się nie zmieniło, wszystko było dokładnie jak wtedy, kiedy wychodziłem. Szafka z lekarstwami została otwarta, ale w niej również niczego nie brakowało.
– I nic nie wzbudziło pana podejrzeń? Niech pan spojrzy na to tak, najpierw Selina prosi, żeby pan się pospieszył, a kiedy pan wraca, jej już nie ma. – Podejrzenia! – Zaśmiał chrapliwie. – Wszystko wyglądało tak, jakby po prostu zdecydowała się pójść. Światło było zgaszone, drzwi zamknięte, wzięła rower. Pan by od razu pomyślał o przestępstwie? – Tak czy inaczej, zdaje pan sobie sprawę, że jest pan podejrzany o dokonanie morderstwa? – Nie zabiłem jej! – zapewnił podniesionym głosem. – Mój Boże, Selina była aniołem! Panie komisarzu, znamy się przecież niemal od trzech lat! – Panie doktorze, jestem tylko pana pacjentem, więc nie mogę powiedzieć, że pana znam. Nic o panu nie wiem. – Przepraszam, oczywiście ma pan rację. Ale proszę, niech mi pan zaufa. Jak mógłbym zrobić coś równie przerażającego? Wierzy mi pan? – Nie mogę panu odpowiedzieć. Wiem jedynie, że wszystko przemawia przeciwko panu. – Jest przecież jeszcze to dziwne wezwanie, na pewno możecie sprawdzić, że było i je prześledzić! – odparł Gerber żałośnie. – Proszę, niech pan mnie wysłucha. Zrobiłem coś bardzo złego i nie mogę przestać sobie wyrzucać, że nie posłuchałem wewnętrznego głosu, który kazał mi się wycofać, zanim będzie za późno. Siły woli jednak nie starczyło i nie zapanowałem nad ciałem. Dopiero kiedy Selina zniknęła, zrozumiałem, jaki okazałem się słaby! – Sprawdzimy połączenia z tej nocy. Jeśli rozmowa odbyła się z budki telefonicznej, nie uda nam się ustalić, kto dzwonił. Gerber zamknął oczy. Łzy. Sięgnął po chusteczkę, wytarł nos i spojrzał na Hellmera. W jego wzroku wyraźnie było widać poczucie winy. – Ktoś wywabił mnie z domu – powtórzył z naciskiem. – Wczoraj wieczorem, kiedy żona powiedziała, że Selina zaginęła, przeczuwałem już, że stało się coś bardzo niedobrego. Z początku nie miałem pojęcia, co o tym myśleć, ba, co w ogóle myśleć. Czułem przerażającą pustkę w głowie. Wtedy przypomniałem sobie ten telefon. Ktoś, kto mnie wywołał wtedy z gabinetu, musiał wiedzieć o Selinie i o mnie. Wtedy... nie, zaraz... Selina musiała znać mordercę! Pewnie zadzwonił, a ona bez obaw otworzyła mu drzwi. Wydała na siebie wyrok... musiało tak być, nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ktoś z zazdrości wolał widzieć ją martwą niż ze mną. – Czy kiedykolwiek rozmawiał pan z kimś o swoim związku z Seliną? – Na Boga, oczywiście, że nie! Selina też z nikim nie rozmawiała. Przysięgła i wiele razy zapewniała mnie, że tego nie zrobi. A na jej słowie można było
polegać. Była wcieleniem uczciwości. – Jednak rodziców okłamywała bez skrupułów. – To co innego! Wyobraża pan sobie, że mogłaby pójść i oznajmić im, że ma romans ze swoim ojcem chrzestnym? Z żonatym mężczyzną, który mógłby być jej ojcem, który tkwi w pozornie idealnym związku małżeńskim, ma przepiękną żonę i najwyraźniej ciągle mu mało? Miała im to wszystko powiedzieć? Mowy nie ma! – wychrypiał. – Nigdy by tego nie zrobiła. Pozwoli pan, że jeszcze coś dodam. We wtorek oznajmiła, że kiedyś chciałaby mieć dzieci, najlepiej troje. Zaśmiałem się wtedy i powiedziałem, że mam nadzieję, że nie moje, na co ona też się zaśmiała i odparła, że oczywiście, że nie moje, tylko kogoś młodszego. Powiedziała mi to prosto w twarz, ale nie obraźliwie. Była naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Cudowna. Znam tylko jedną kobietę, która jest równie wspaniała – moją żonę. – Może to dość osobiste pytanie, ale i tak je zadam. Czy od zawsze czuł pan pociąg do młodszych partnerek? Młodszych w sensie zbyt młodych? Gerber zaśmiał się krótko i potrząsnął głową. – Nie, to był zbieg okoliczności. Moje pierwsze małżeństwo okazało się kompletną katastrofą. Byliśmy rówieśnikami, ale żyliśmy w różnych światach. Potem poznałem Emily, ona miała szesnaście lat, ja dwadzieścia dziewięć. Pobraliśmy się, kiedy skończyła osiemnaście. W chwili, kiedy ją ujrzałem, pojawiła się głęboka fascynacja. Była nieprawdopodobnie pogodna i optymistyczna, a na dodatek nadzwyczaj dojrzała, podobnie jak Selina. Selina urodziła się rok po tym, jak poznałem Emily, ale nie byliśmy jeszcze małżeństwem. Od dzieciństwa przyjaźniłem się z Peterem, więc nie byłem zaskoczony, że poprosił mnie o trzymanie małej do chrztu. Widziałem, jak rośnie, bo przecież mieszkamy po sąsiedzku, więc chcąc nie chcąc, co chwila się spotykaliśmy. Ale że kiedyś dojdzie do tego, że ja z jego córką... nie, jeszcze kilka miesięcy temu w najśmielszych snach bym się nie spodziewał. Więcej, to nie miało prawa się zdarzyć. Teraz wszystko się zmieni... wszystko zepsułem... kiedy ludzie się dowiedzą... – Spokojnie, na razie nikt nic nie wie – odezwał się Hellmer, ale Gerber nie dał mu dokończyć. – Emily się dowie, potem Peter i Helga i wszystko skończone. Już mogę się pakować i szukać gdzieś nowego miejsca, bo tutaj nie mogę zostać. Nie wiem, jak dobrze zna pan ludzi, którzy tu mieszkają, bo dość niedawno przeprowadził się pan do Okriftel, ale ja mam tu dom od ponad dwudziestu lat. To jest prowincja, głęboka, zacofana prowincja. Wiem, co mówię. – Wstał i zaczął nerwowo chodzić po tarasie. Ukrył twarz w dłoniach i głęboko oddychał. – Boże, co ja narobiłem? Co ja narobiłem!
– No cóż, narobił pan, to fakt. I nic się już nie da odkręcić – do rozmowy włączyła się Julia, która dopiero teraz do nich podeszła. – Pojedzie pan z nami na komendę. Jest pan podejrzany o zamordowanie Seliny Kautz. – Jak to? Dlaczego? – krzyknął zrozpaczony. – Tylko dlatego, że miałem z nią romans? Dlaczego miałbym ją mordować? – Panie doktorze, proszę się natychmiast uspokoić – przerwała mu Julia ostrym tonem. – Motyw jest widoczny gołym okiem. Selina zaszła w ciążę. Mogła pana szantażować. Nieraz mieliśmy już do czynienia z takimi sytuacjami. A teraz gra pan ucieleśnienie niewinności. Przykro mi, ale to na nic. Jedzie pan z nami. – Nie, do cholery jasnej, to nieprawda! Selina mnie nie szantażowała! Ile razy mam powtarzać, że nie miałem pojęcia o dziecku! Pewnie ona sama nie zdawała sobie sprawy, że jest w ciąży! Jeśli nie cierpiała na dolegliwości powszechnie kojarzone z początkiem ciąży, mogła się nie zorientować! Widocznie nie miała mdłości, gwałtownych zmian nastroju i dziwacznych zachcianek kulinarnych. Gdyby cokolwiek takiego się pojawiło, na pewno by to zauważyła albo ja bym się zorientował. Z tego, co wiem, miała zawsze mocno nieregularną miesiączkę. Poza tym rok wcześniej poprosiła swoją ginekolog o tabletki hormonalne, bo w czasie okresu dostawała strasznych skurczów. Bywało, że przez kilka dni zostawała w domu, tak ją bolało. Tabletki bardzo pomogły jej na ból, ale pozostały problemy z nieregularnością. Koniec końców lekarka nie potrafiła stwierdzić, skąd to się brało. We wtorek Selina poskarżyła się, że przeszło dziesięć dni temu spodziewała się okresu, a jeszcze go nie dostała. Poradziłem, żeby jak najszybciej skontaktowała się ze specjalistą. Ale w najgorszych snach bym się nie spodziewał, że jest w ciąży! Nie widziałem po niej najmniejszych oznak odmiennego stanu. Mogła zapomnieć o pigułce albo mimo to doszło do zapłodnienia, co też jest możliwe. Błagam, uwierzcie albo... – Albo co? – Albo weźcie mnie na komendę, to już chyba bez znaczenia – dokończył całkowicie zrezygnowany. – Zadzwonię tylko do żony, żeby wróciła do domu. Nie mogę zostawić dzieci samych. – Nie tak prędko – włączył się Frank. – Panie doktorze, zaproponuję panu układ. Zadzwoni pan po żonę i poprosi, żeby przyszła. Porozmawia pan z nią przy nas i wyjaśni sytuację... – Nie – Julia zaprotestowała gwałtownie. – Tak nie będziemy się bawić. Załatwimy to inaczej. Ja porozmawiam z pana żoną. Nie wiem dlaczego, ale na razie jeszcze pana nie aresztuję. Właściwie zawdzięcza pan to tylko komisarzowi Hellmerowi. Jeśli w pana zeznaniach dotyczących wtorkowej nocy znajdę jakieś niezgodności albo pańska żona powie coś innego, nie będę
się wahała, by wyprowadzić pana w kajdankach i zawieźć na komendę jako podejrzanego w sprawie morderstwa. Jeśli rzeczywiście ktoś do pana dzwonił, zdejmie to z pana większość podejrzeń. To, jak pan da sobie radę z żoną i rodzicami Seliny, to całkowicie pana sprawa. Teraz proszę zadzwonić do żony, żeby jak najszybciej przyjechała. I powtarzam, sama będę z nią rozmawiała. – Zrozumiano – zgodził się Gerber i już sięgał po słuchawkę, kiedy Julia nagle zmieniła zdanie i go powstrzymała. – Niech pan poczeka. Załóżmy, że rzeczywiście ktoś pana wywabił z gabinetu. Ma pan jakichś wrogów? Gerber zastanowił się, ale potrząsnął głową. – Bezpośrednich, jawnych wrogów raczej nie mam, a przynajmniej nie umiem nikogo wskazać. Niektórzy mnie nie lubią, ale to co innego, niż być wrogiem. – Niech się pan dobrze zastanowi. Czasem drobiazgi sprawiają, że ktoś nas nienawidzi. Czy Selina wspominała, że ktoś ją obserwuje? Śledzi? Może ktoś ją nagabywał? Natrętnie zaczepiał? – Nie, nic o tym nie wiem. – Jeszcze coś: twierdzi pan, że tamtej nocy ktoś zadzwonił, żeby pana wywabić z gabinetu. Z drugiej strony twierdzi pan, że nikt nie wiedział o romansie z Seliną. Zatem jednak ktoś o tym wiedział. Jednego tylko nie rozumiem – dlaczego Selina otworzyła drzwi? Czy to normalne, że pacjenci przychodzą nocą prosto do gabinetu, a nie najpierw dzwonią? – Ma pani rację, to rzeczywiście dość dziwne. Chyba że chodzi o nagły przypadek, a pacjent wie, że mam nocny dyżur w gabinecie. To akurat łatwo sprawdzić. Wystarczy zadzwonić do swojego lekarza rodzinnego. Kiedy gabinet jest nieczynny, włącza się automatyczna sekretarka z wiadomością, gdzie należy się zgłosić po pomoc. Tyle że Selina rzeczywiście nie powinna była nikomu otwierać. – A jednak to zrobiła. Zakładając, że to nie pan jest mordercą, możemy przyjąć, zgodnie z pana słowami, że dziewczyna dobrze znała mordercę. Czy domyśla się pan, kto to mógł być? – Selina dobrze znała całą masę ludzi. Może otworzyła i powiedziała pacjentowi, że sama przyszła z jakimś problemem i czeka na mnie, bo w trakcie badania zostałem wezwany do nagłego przypadku? Nie wiem, co się wydarzyło, ale sprawca musiał bez problemów dostać się do środka. – Zatem był to ktoś, komu ufała – mruknął Frank zamyślonym głosem. – Czy Selina należała do osób raczej łatwowiernych?
– Nie, właściwie nie. W klubie jeździeckim były osoby, z którymi nie potrafiła dojść do porozumienia. Trzymała się od nich z daleka. To wciąż tylko spekulacje, bo jak mamy się dowiedzieć, co się naprawdę wydarzyło? – Niestety, na razie tylko zgadujemy – przyznała Julia. – Jest jeszcze jedna ewentualność, której nie wzięliśmy pod uwagę. Mógł mieć klucz. Kto, poza panem, ma klucze do gabinetu? – Jeden klucz mam w kieszeni płaszcza, zapasowy trzymam w biurku w gabinecie, a trzeci ma moja pielęgniarka. To wszystko. – Mogę zobaczyć? – Proszę do gabinetu. Lekarz ruszył przodem, a oni za nim. Podszedł do biurka, wysunął szufladę, przerzucił kilka kartek i znalazł mały kluczyk. Włożył go w zamek górnej szuflady, przekręcił i zajrzał do środka. Poza kilkoma długopisami znajdowały się tam jedynie trzy klucze w pęczku. – Proszę – powiedział. – Ten jest do drzwi gabinetu, ten do szafki z lekami, a ten do szafki z dokumentacją. Pozostałe trzy mam przy kluczach do domu. – Czy istnieje możliwość, że ktoś, przy jakiejś okazji, dorobił je sobie? Gerber potrząsnął głową. – Wykluczone. – A pielęgniarka? – Pani Baum? Na Boga, dałbym sobie za nią rękę uciąć. Pracuje dla mnie od dziesięciu lat i jeszcze nigdy nie zrobiła niczego źle. Poza tym dlaczego miałaby komuś pozwalać w tajemnicy dorabiać klucze do mojego gabinetu? Nie trzymam tam pieniędzy. Nie, ona na pewno nie zrobiłaby czegoś takiego. Mamy świetne stosunki. – Mimo to poprosimy o jej adres. Zobaczymy, co nam powie. Ile ma lat? – Około pięćdziesięciu. – Mężatka? – Mężatka, troje dzieci. Jej mąż ma mały warsztat samochodowy w Hofheim. Jej adres... Frank zapisał. – Panie doktorze – powiedziała Julia, kiedy skończył dyktować. – Mam jeszcze kilka pytań. Gdzie był pan wczoraj przez cały dzień i wieczorem między dwudziestą a drugą w nocy? – Nie rozumiem, o co... – Proszę odpowiedzieć na pytanie. Gdzie pan był od dwudziestej do drugiej?
– Wczoraj o ósmej pojechałem do gabinetu, ostatniego pacjenta pożegnałem o wpół do drugiej. Potem omówiliśmy z panią Baum kilka bieżących spraw, zjadłem coś i przez telefon rozmawiałem z dwoma kolegami. Rozmowy dotyczyły pacjentów, których chciałem im przekazać. O piętnastej ponownie otworzyłem gabinet, ale przyjmowałem tylko prywatnie. Mam kilku pacjentów, którzy przychodzą na psychoterapię. O ósmej wieczorem, może kwadrans po, zamknąłem gabinet i wróciłem do domu. Zmieniłem teściową, która zajmowała się dziećmi. Chciałem pooglądać telewizję, ale zasnąłem w fotelu. Kiedy żona wróciła do domu, obudziła mnie i powiedziała o zaginięciu Seliny. Nie wiem, która była dokładnie godzina. Potem, po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna poszliśmy razem do łóżka. – Czy pana żona może to potwierdzić? – Oczywiście. Ale dlaczego pytacie mnie o alibi na wczoraj? – Selina została zamordowana dopiero wczorajszej nocy. Dlatego. – Co?! – wyrwało mu się. W rozszerzonych źrenicach czaiło się przerażenie. – Selina została zamordowana dopiero wczoraj? To znaczy, że ktokolwiek to zrobił, przez cały dzień trzymał ją uwięzioną... i ją męczył? – Zakładamy, że tak. Wiemy na pewno, że czas zgonu przypada mniej więcej na północ wczorajszej nocy. – To niepojęte... Kto i dlaczego mógłby to zrobić? – Panie doktorze. – Julia wskazała na telefon. – Proszę dzwonić do żony.
Piątek, 21.50 – O co chodzi? – zapytała Emily Gerber, odkładając torebkę na krzesło. – Dlaczego musiałam przyjechać? Nie powinnam zostawiać Helgi i Petera samych. – Jestem pewna, że dadzą sobie radę. Chciałam porozmawiać z panią w cztery oczy – wyjaśniła Julia. – Gdzie mogłybyśmy usiąść, żeby nikt nam nie przeszkadzał? Postaram się nie zajmować pani więcej czasu niż to konieczne. – Ze mną w cztery oczy? Jest pani bardzo tajemnicza, ale proszę, chodźmy na górę, do mojego małego królestwa. Zaprowadziła Julię do sporego, gustownie urządzonego pokoju z wygodną kanapą w pastelowych barwach. Obok stał jeszcze fotel od kompletu, niewielki stolik ze szkła, a pod ścianą regał z książkami. Na parapecie zieleniły się rośliny doniczkowe, między kanapą a fotelem stała zabytkowa lampa. Emily podeszła do okna, założyła ręce na piersiach, a w jej oczach pojawił się dziwny żar. – Jesteśmy same. Słucham – powiedziała lodowato. – Dobrze. Nie zamierzam niczego owijać w bawełnę. Pani mąż wyznał, że w ostatnich miesiącach przeżywaliście kryzys, czy to prawda? – Skoro on tak mówi, znaczy, że to prawda. Wie też pani zapewne, że każde, nawet najlepsze małżeństwa miewają problemy. Nam udało się ten kryzys zażegnać. Czy ta odpowiedź panią satysfakcjonuje? Poza tym co to wszystko panią obchodzi? – Sporo, naprawdę sporo. Co robiła pani w nocy ze środy na czwartek? Emily Gerber spojrzała na nią z kpiną i przechyliła głowę. – Zaraz, czy ja przypadkiem nie jestem w ukrytej kamerze? Podejrzewa mnie pani o... – Proszę odpowiedzieć na pytanie. – Mój Boże, co to za bezczelność! Wprost nie do pomyślenia! Ale dobrze, czy chce pani wszystko ze szczegółami? W środę do dwudziestej trzydzieści byłam w klubie jeździeckim w stadninie, a dokładniej w naszej restauracji. Potem wróciłam do domu, zmieniłam matkę. Mieszka tylko kilka ulic dalej i trzy razy w tygodniu zajmuje się dziećmi. Później wzięłam prysznic i poszłam do łóżka. Przez pół godziny czytałam, a kwadrans przed pierwszą w nocy zgasiłam światło. Wstałam jak zawsze o wpół do ósmej, poszłam do łazienki, a potem zajmowałam się dziećmi. Czy to pani wystarcza? Mam to wszystko pani napisać na karteczce? – zapytała, wydymając z pogardą usta. – Zatem nie opuszczała pani domu? – Nie, dlaczego bym miała?
– A gdzie był pani mąż? – Miał akurat dyżur. W takie dni nie wraca do domu, tylko sypia w mieszkaniu nad gabinetem. – Tamtej nocy nie była pani w jego gabinecie? – O co chodzi z tymi pytaniami? Na początku miałam wrażenie, że rzeczywiście szukacie mordercy Seliny, a teraz nagle chce pani wiedzieć, co robiłam w środę o północy. Nie, nie byłam w jego gabinecie. – Dzwoniła pani do niego? – Nie, nie dzwoniłam, bo nie było żadnego powodu. Zdradzi mi pani wreszcie, o co chodzi? Co chce pani w ten sposób osiągnąć? – Czy pani mąż ma lub miał wrogów? – ciągnęła Julia, nie zwracając uwagi na jej komentarze. – Nic o tym nie wiem. Niech go pani sama zapyta – dodała bezczelnie. – Już pytaliśmy. Teraz rozmawiam z panią i od pani chcę słyszeć odpowiedzi. – Nie, nie ma wrogów. – Czy wiedziała pani, że pani mąż miał romans z Seliną? Emily Gerber z niedowierzaniem spojrzała na Julię, odepchnęła się od parapetu, o który się opierała, i podeszła bardzo blisko niej. Przez kilka sekund milczała. – Czy dobrze zrozumiałam? – Doktor Gerber miał romans z Seliną. Jak rozumiem, nie miała pani o tym pojęcia? – Nie, pierwsze słyszę. Sam się do tego przyznał? Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jej głos stał się miękki i delikatny. Odwróciła się, opadła na fotel, odchyliła głowę i wbiła wzrok w sufit. – Tak. – Andreas i Selina. To dopiero coś. We wszystko bym uwierzyła, tylko nie w to. Przepraszam, muszę to jakoś przetrawić. Czyli Selina nie była tak niewinna, jak ją wszyscy postrzegaliśmy. Od jak dawna to trwało? – Od maja. – Podejrzewacie męża o to morderstwo? – Musimy taką możliwość wziąć pod uwagę. Na dodatek w tej chwili większość ustaleń świadczy przeciwko niemu. – Niechże pani da spokój! Jeśli rzeczywiście doszło do czegoś między nim
a Seliną, to nie tylko z jego winy. Częściowo ja jestem za to odpowiedzialna. Przy okazji przepraszam, że z początku byłam nieprzyjemna, ale jestem na skraju załamania. – Pani jest współodpowiedzialna? Co to niby znaczy? – Właśnie chciałam wyjaśnić. Jakiś czas temu odepchnęłam go od siebie i mocno zraniłam jego uczucia. Zraniłam tak bardzo, że żaden normalny mężczyzna by tego nie wytrzymał. – Przełknęła głośno ślinę i z trudem powstrzymywała łzy (Julii nieczęsto zdarzały się dni, kiedy spotykała tyle osób zalewających się łzami). Odetchnęła głęboko i nerwowo rozejrzała się po pokoju. – Prawdę mówiąc, od dawna czułam, że zaczyna się poddawać, ale on umie tak doskonale trzymać fason, że nikt nie potrafi go przejrzeć. Nie mam pojęcia, jak doszło do romansu między nim a Seliną i prawdę mówiąc, nie mam w tej chwili ochoty się tego dowiedzieć. Musieli się spotkać w chwili, kiedy stracił nadzieję, że uda mu się naprawić wszystko miedzy nami, a mężczyzna taki jak on nie umie żyć bez czułości i ciepła. Ja odmawiałam mu bliskości, więc poszukał jej gdzie indziej. Ale Andreas muchy by nie skrzywdził, znam go lepiej niż pani. To najdelikatniejszy, najbardziej czuły i ciepły człowiek, jakiego spotkałam. Będę trwać u jego boku niezależnie od tego, co się teraz wydarzy... Cóż ja mu uczyniłam... – Przerwała i dodała po chwili: – Teraz już rozumiem, skąd te wczorajsze problemy ze snem. Bał się, że może jej się coś stać... – Nie mógł spać? Czy był podenerwowany? – Wczoraj wieczorem, kiedy wróciłam do domu, zapytałam go, czy słyszał o zniknięciu Seliny. Wtedy jeszcze nic nie wiedział. Cała ta sprawa tak mną poruszyła, że zapytałam, czy mogę spać z nim. W nocy wstał, zszedł do kuchni i siedział zamyślony przy stole. Na moje pytanie, co się dzieje, wyjaśnił, że od jakiegoś czasu cierpi na zaburzenia snu... Teraz wiem, że to przez Selinę. Jej zaginięcie... nie wytrzymał natłoku emocji. Najpierw Selina, potem ja i... – Jest jeszcze jedna sprawa, a właściwie informacja, której nie chcę przed panią ukrywać. Chodzi mianowicie o to, że Selina była w ciąży. Znów milczenie i wytrzeszczone oczy Emily. Nagle roześmiała się histerycznie. – Wspaniale. Który miesiąc? – Początek drugiego. – Czyli dziecko Andreasa. Zresztą to bez znaczenia. Nasza słodka, mała Selinka, nasz mały aniołek, jak wszyscy myśleliśmy... wiedziałam, że jest bardzo dojrzała, ale żeby aż tak... – Dalej pani uważa, że Andreas nie mógł jej zamordować? – Ile razy mam jeszcze powtarzać, że nie?! Znam go od ponad szesnastu lat
i wierzę, nie, co ja mówię, wiem, że istnieje tylko jeden powód, dla którego byłby gotów zabić. Mianowicie gdyby ktoś zagrażał mojemu życiu albo życiu naszych dzieci! Czy w ogóle zdawał sobie sprawę, że Selina jest w ciąży? – Twierdzi, że nie. Zastanowiła się. – To całkiem możliwe. We Francji w przeddzień wyjazdu Selina powiedziała, że znów spóźnia się jej okres. Ale twierdziła, że to u niej niemal normalne. – Kiedy wczoraj widziała się pani z mężem? – Słucham? – Zdawała się nie rozumieć pytania. – Zapytałam, kiedy widziała się pani wczoraj z mężem. – Pytanie zrozumiałam, ale nie pojmuję, o co pani chodzi. Wczoraj widziałam go przez chwilę przed wyjściem do pracy, a potem znów wieczorem, kiedy wróciłam ze stadniny. – Która to była godzina? – Dochodziła dziesiąta, z całą pewnością nie później. Pani Kaufmann tylko zajrzała wczoraj do stadniny, bo musiała jechać do jakiegoś chorego konia. Przez chwilę stałam z Heleną Malkow i rozmawiałyśmy o zaginięciu Seliny, a potem dołączyło do nas jeszcze kilka koleżanek. To z tego powodu zostałam z nimi nieco dłużej niż zazwyczaj, bo normalnie w czwartki wracam do domu około ósmej. – Co robiła pani potem? – Jak już mówiłam, wróciłam do domu, mąż spał w fotelu. Opowiedziałam mu o Selinie i... muszę mówić o szczegółach? Poszliśmy do łóżka, jeśli to ma znaczenie. Razem. Do jednego łóżka. – Dziękuję, bardzo mi pani pomogła. – Czy dowiem się, dlaczego wypytywała mnie pani o wczoraj? – Oczywiście. Selina zginęła dopiero wczorajszej nocy. – Nie rozumiem. Jak to? Czyli co się z nią działo wcześniej? – Nie mam pojęcia. Na razie znamy czas zgonu, przyczynę śmierci i w zasadzie to wszystko. Jeszcze raz dziękuję. – Za co? – Po prostu – odparła Julia, uśmiechając się delikatnie. – To nic osobistego. Musiałyśmy porozmawiać w cztery oczy, mimo że wiedziałam, jakie to będzie trudne. Jak się pani czuje? – Jeśli powiem, że cholernie do dupy, to będę wyjątkowo delikatna. Chcę zobaczyć męża, potrzebuje mnie. Czy powie pani o tym rodzicom...
– Jeszcze nie wiem. Zobaczymy, co wyjdzie podczas śledztwa. Na pewno dowiedzą się, że Selina była w ciąży, ale niekoniecznie muszą poznać dane ojca. Chyba że pani mąż ma coś wspólnego z jej śmiercią, to wtedy inna sprawa. – Nie, nie ma z nią nic wspólnego, daję za to głowę. – Wstała, minęła Julię i zeszła na dół, do męża. Objęła go za szyję i pocałowała krótko, nie mówiąc ani słowa. Hellmer skinął na Julię. – Będziemy w kontakcie. Proszę nie wyjeżdżać i być zawsze pod telefonem. – Oczywiście. – Gerber kiwnął głową. – Jeszcze jedno pytanie: jak zginęła? – A jak pan myśli? – odpowiedziała pytaniem Julia. – Uduszona? – Nie. – Czy została przed śmiercią zgwałcona? – Nic więcej nie mogę powiedzieć. Frank, chodźmy już. Zrobiło się strasznie późno. Kiedy byli już przy drzwiach, zawołał ich Gerber. – Dziękuję. – Jeszcze nie ma pan za co dziękować. Dobranoc.
Piątek, 22.40 – I co, zadowolona? – zapytał Frank w drodze do samochodu. – Nie, ale faktycznie ulżyło mi. Miałeś rację, on tego nie zrobił. – Mówiłem przecież. Dlaczego chciałaś rozmawiać z nią w cztery oczy? Wsiedli, Hellmer zawrócił i ruszyli do jego domu, gdzie czekała corsa Julii. – Zweryfikowałam jego alibi. Jej słowa dosyć dokładnie pokrywają się ze słowami Gerbera. Chodziło mi też o sposób, w jaki będzie odpowiadała na moje pytania. Wierzę jej, mówił prawdę. Wciąż nie mogę za to pojąć, jak facet w jego wieku może kręcić z piętnastolatką. Chyba nigdy tego nie pojmę. Nieważne, jak źle się działo w jego małżeństwie, mężczyzna taki jak on nie powinien nigdy... – Starasz się zrozumieć coś, co w gruncie rzeczy nic a nic nie powinno cię interesować. Mieli romans, oboje się na niego zgadzali, koniec, kropka. Wiesz za to, co mnie nie daje spokoju? Tych siedemdziesiąt siedem pchnięć, które naliczył Bock. Siedem prosto w serce. Wciąż się zastanawiam, czy to jakiś symbol, czy tylko przypadek. Gdybym miał kogoś zamordować, to waliłbym nożem jak opętany, a w transie nie liczy się poszczególnych uderzeń. Dlatego jestem coraz bardziej przekonany, że zrobił to specjalnie. Musiał liczyć. Rano podjedziemy zobaczyć zwłoki? – Nie poznasz jej, Bock ją całą pociął. Poza tym jutro jest sobota i raczej go nie zastaniesz. – No i? Niech ruszy dupsko i nas oprowadzi. Poza tym na pewno są zdjęcia sprzed sekcji. Bock robi je do swojego prywatnego archiwum. – Szukasz czegoś konkretnego? – Tak. Chcę sprawdzić, czy pchnięcia układają się w jakiś konkretny wzór. Może chciał coś przekazać. – Nieźle, naprawdę nieźle. Nie pomyślałam o tym, ale masz rację, jutro pojedziemy ją zobaczyć. Tymczasem uciekam do domu. Do zobaczenia. – Zaraz, zaraz! A co z naszym zakładem? Kto wygrał? – Hellmer uśmiechnął się szeroko i dokończył, zanim Julia zdążyła otworzyć usta. – Chyba ja! – Ja bym raczej uznała, że jest remis albo zakład nierozstrzygnięty. Koniec końców powiązaliśmy go z Seliną, ba, był ojcem jej dziecka. A czy ją zabił, czy nie, to się dopiero okaże. – Nie zabił jej. Chcesz się wymigać. – Oj przyznaj, że oboje mieliśmy rację. Ja z moim podejrzeniem, że Selina była dla Gerbera kimś więcej niż tylko córką chrzestną, a ty z przekonaniem, że
nie jest mordercą. Bo najprawdopodobniej nie jest. – No dobra, niech będzie kompromis. Zapraszasz nas do kina, a my cię potem na obiad. Oczywiście dopiero wtedy, kiedy zamkniemy sprawę. – Umowa stoi. Pa.
Piątek, 23.25 – O której to się wraca do domu, co? – zapytał Dominik, uśmiechając się z wyrzutem. Właściwie to tylko udając wyrzut. Sam sposób, w jaki leżał na kanapie w salonie, z papierosem w ręku i piwem na stoliku obok, obudził w niej wściekłość. – Myślałem, że... – Co sobie myślałeś? – naskoczyła na niego. – Pracuję w policji, jeśli zapomniałeś. Poza tym nie muszę się przed tobą usprawiedliwiać. – Zły humorek, co? – Uniósł pilota i wyłączył dźwięk w telewizorze. – Dominik, nie mam ochoty na kłótnię, tym bardziej w środku nocy. Chcę wziąć prysznic i położyć się spać. Mam za sobą cholernie ciężki dzień, a jutro zapowiada się nie lepiej. – Ściągnęła buty i odłożyła torebkę. W kuchni panował bałagan, ze zlewu wysypywały się brudne naczynia z ostatnich dwóch dni. Kosz na śmieci był przepełniony, brudne ubrania usypane w stosik w sypialni. Poczuła, jak wzbiera w niej złość, choć nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy na siebie samą, czy na Dominika. – Co w ciebie wstąpiło? Chodź, wyżal się. Julia odwróciła się na pięcie, wydęła usta i wycedziła: – Jak chcesz. Będę się streszczać. Chcę, żebyś zabrał swoje rzeczy i się wyprowadził... Kuhn usiadł gwałtownie i popatrzył na nią zaskoczony. – Słucham? Możesz powtórzyć? Żartujesz, prawda? Co ci takiego zrobiłem? – Nie – odparła lodowatym tonem, odwróciła krzesło, usiadła przodem do oparcia i spojrzała na niego, a potem mówiła dalej: – To nie twoja wina, z wyjątkiem tego, że się praktycznie nie widujemy, że mieszkanie wygląda jak chlew i że właściwie nie mamy już sobie nic do powiedzenia. To chyba powinno wystarczyć, prawda? Czy mam dalej wyliczać, co mi nie odpowiada? – Słuchaj, Julio – odpowiedział, podszedł i spróbował ją objąć, lecz mu nie pozwoliła. Wstała szybko i oparła się o ścianę, krzyżując ręce na piersi. – Nie waż się mnie dotykać – syknęła. – Dobrze to sobie przemyślałam. Na początku, kiedy się spotkaliśmy, a potem kiedy się do mnie wprowadziłeś, naprawdę myślałam, że nam się uda. Niestety, pomyliłam się. Przyznaję, że to nie tylko twoja wina. Masz pracę, która cię pochłania, ja mam swoją. Sorry, ale ktoś kiedyś mi powiedział, że glina i dziennikarz nie mogą być razem. I niestety, miał rację. – Masz kogoś?
– Jesteś żałosny! Nie, nie mam nikogo, a jeśli nawet bym miała, to gówno cię to obchodzi! Nie jesteśmy małżeństwem. Podjęłam decyzję i nie wycofam się. – Ale przecież ja cię kocham... – Piękna mi miłość! – fuknęła, odepchnęła się od ściany i zapaliła papierosa. Zaciągnęła się i mówiła dalej: – Kiedy po raz ostatni cokolwiek zrobiłeś w mieszkaniu? Kiedy ostatnio razem gdzieś wyszliśmy? Od dwóch lat jesteśmy razem i jeszcze pół roku temu myślałam, że wszystko się ułoży. Ale od kiedy przeszedłeś do nowej pracy... Nie, nie chcę tego ciągnąć. Poza tym kto mi zagwarantuje, że nie masz nikogo na boku? Coraz rzadziej wracasz do domu przed północą, czasem ponoć nocujesz w swoim mieszkaniu, ale kiedy próbuję się do ciebie dodzwonić, zawsze zgłasza się automatyczna sekretarka. Albo poczta głosowa w komórce. Czy to nie dziwne? I nie opowiadaj, że musisz robić tyle nadgodzin. Nie chcę słyszeć żadnych usprawiedliwień, nie chcę tłumaczeń i błagania. Nie jestem w humorze... – Czyli podejrzewasz mnie, że mam kogoś... – Niczego nie podejrzewam. Nie mam twardych dowodów, więc niczego ci nie wmawiam. Praca mnie tego nauczyła. A teraz, wracając do meritum, chciałabym, żebyś się wyprowadził. Jakieś pytania? – Nie, moja droga, dosyć się nasłuchałem. To by było na tyle. Spakuję walizki i pojadę do siebie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, żebym część rzeczy zostawił tu jeszcze przez parę dni? – zapytał kpiąco. – Spakuję je, żebyś nie musiał potem niczego szukać. – Julia – spróbował po raz ostatni. Stanął tak blisko, że poczuła jego oddech, który naraz wydał jej się nieprzyjemny. – Nie zmienisz zdania? – Rzadko kiedy jestem tak zdecydowana. Nie mam nic przeciwko tobie, Dominiku, ale już cię nie kocham. Jeśli jesteś szczery, przyznaj, że twoje uczucia też już nie są takie jak dawniej. Nie da się nikogo zmusić do miłości, a już na pewno nie mnie. – Okej – rzucił i zniknął w sypialni. Usiadła w fotelu, zdenerwowana zapaliła kolejnego papierosa i słuchała, jak Dominik się pakuje. Nawet na nią nie spojrzał, idąc do łazienki po pastę do zębów, szczoteczkę i przybory do golenia. Po niecałych dziesięciu minutach był gotów. Stanął przed nią z torbą podróżną w dłoni i powiedział: – Daj mi znać, gdybyś zmieniła zdanie. Będę czekał. Nie odpowiedziała. Jeszcze przez chwilę nie ruszał się z miejsca, jakby soę spodziewał, że nagle weźmie go w ramiona, a kiedy nic się nie stało, odwrócił
się, wyszedł i cicho zamknął za sobą drzwi. Julia kilka razy odetchnęła głęboko, wyjęła puszkę piwa z lodówki i opróżniła ją, nie odrywając od ust. Nie czuła ani żalu, ani złości, ani nawet radości czy ulgi. Nic. Kompletnie nic. Wypalenie i pustka. Musiała jakoś naładować akumulatory, stać się na powrót sobą i rozpocząć nowe życie. Nawet gdyby miało to oznaczać samotność do samego końca. Gerber mówił o zmianach; wykonała pierwszy krok. Postanowiła, że na tym nie poprzestanie. Napuściła wody i została w wannie dłużej niż zazwyczaj. Czuła, że powoli wraca jej dobre samopoczucie. Plany; tak, musi mieć jakieś plany. Plany na przyszłość. Wciąż brzmiały jej w uszach słowa ojca: „Julio, jesteś najważniejszym człowiekiem w swoim życiu”. Tak, pomyślała, jestem dla siebie najważniejsza. Zdjęła poszewki z pościeli, schowała je do szafy i założyła nowe. Położyła się spać, ale nie zgasiła lampy – już dawno tego nie robiła. Nie żeby się bała, po prostu zapalona lampka przy łóżku przypominała jej dzieciństwo. Gerber powiedział też, że zbyt mocno żyje przeszłością. A co tam, pomyślała. Trochę przeszłości dzisiaj nie zaszkodzi. Wspaniale. Ledwie zamknęła oczy, zadzwonił telefon. Sięgnęła po słuchawkę – Kuhn. – Julia, chciałem tylko powiedzieć, że jeśli sprawiłem ci ból, to ci to wynagrodzę. Daj mi proszę jeszcze jedną szansę, proszę! Jestem... – Nie – przerwała mu i rozłączyła się. Żadnych kompromisów. Nigdy więcej, pomyślała, przewróciła się na bok i zasnęła.
Sobota, 0.55 Zaparkował w garażu i przeszedł prosto do domu. W środku panowała cisza. Jeszcze nie było jej w pokoju, ba, jeszcze w ogóle nie wróciła. Wpadł na pół godzinki do klubu jeździeckiego i obserwował ją ukradkiem. Przed północą poszła do restauracji. Dziś panował tam zadziwiający spokój; nie grała głośna muzyka, a goście rozmawiali przyciszonymi głosami. Wszyscy byli pogrążeni w żałobie... ale czy naprawdę jej żałowali, pomyślał. Razem wymknęły się dyskretnie z restauracji i zakradły do stajni. A potem do siodlarni, gdzie panował ten niesamowity zapach... Miejsce, z którego je obserwował, okazało się doskonałą kryjówką. Widział je dokładnie, a one jego nie. Lecz to, co zobaczył, odrzuciło go i jednocześnie podnieciło; sprzeczność, owszem, ale w końcu ten świat składał się tylko ze sprzeczności i kontrastów. Boże, ależ to wszystko jest pogmatwane. Nawet wiadomość o śmierci nie jest w stanie powstrzymać ich żądz! Wiedział o wszystkim, rzeczywiście. Były pozbawione skrupułów i zepsute. Złe do szpiku kości. I wciągały małe do swojego procederu. Nastały czasy ostateczne, to musiał być koniec świata. Zdegenerowane towarzystwo nastawione jedynie na zaspokojenie cielesne. Właśnie dlatego wszystkie były skazane na zagładę. Wydął pogardliwie usta, jednocześnie czując, jak robi się coraz bardziej podniecony. Tylko się wam przyglądam, nie biorę w tym udziału i dlatego jestem inny, dlatego jest między nami różnica. Dlaczego nie możecie uszanować żałoby, pomyślał ze złością. Najchętniej podbiegłby do nich i wykrzyczał w twarz, że Selina nie żyje i przynajmniej tego dnia grzeszne zachowania są zupełnie nie na miejscu. Ale nie zrobił tego. Jeśli na razie do nich nie dotarł, może następnym razem zaczną rozumieć. Kiedyś w końcu pojmą i zobaczą, jak złe było ich zachowanie. Przestał myśleć o tym, co zdarzyło się godzinę wcześniej, teraz skupiał się na chwili obecnej. Przeszłość była passe, liczyła się tylko teraźniejszość. Nie rozumiał, dlaczego robiły to akurat tutaj, dlaczego akurat w tym miejscu, pośród woni siana, mierzwy i koni. Ledwie słyszalne jęki i tylko jeden krzyk. Szepty. W tle ciche parskanie koni, które chyba rozumiały, co się działo w małej izdebce. Oczywiście, że wiedziały, konie przecież tak łatwo się podniecają. A jeśli znały ludzi, jeszcze silniej odczuły ekscytację. Kiedy skończyły, wyszły z siodlarni, jakby nic się nie stało. Pogłaskały konie po pyskach, szepnęły kilka uspokajających słów i wyszły na dwór. Dwadzieścia minut. Czasem więcej, czasem mniej. Rzadko dłużej niż pół godziny. Nienawidził jej, nienawidził ich wszystkich. Odczekał, aż wsiądą do samochodu i uruchomią silnik. Wyszedł z ukrycia, kiedy odjechały. Wiedział, dokąd zmierzają. Wymknął się ze stadniny równie niepostrzeżenie, jak się tu wcześniej dostał.
Wracając do domu, wstąpił jeszcze do małej knajpki w centrum Okriftel. Wypił dwa piwa i dwie wódki. Nie miał już daleko do domu, dziesięć minut drogi. Hattersheim to małe miasteczko, z każdego miejsca miał dziesięć minut drogi do domu. Wszedł pod prysznic, umył się i wyszorował zęby. Jutro wstanie późno i spędzi miły dzień. Przypomniał sobie rozmowę z ojcem. Poczuł do niego zwierzęcą nienawiść. Daj mi wreszcie spokój, ty stary dziwkarzu! Tak, jesteś dziwkarzem, jesteś jednym z tych żałosnych łgarzy, którzy udają, że są porządni, choć w ich wnętrzu jest tylko zepsucie i zgnilizna. Ale, jak mawiała mamusia, zanim wpędziłeś ją do grobu, nie bądź dla niego niedobry i nie odnoś się do niego z nienawiścią, to w końcu ojciec. Tak, jesteś moim ojcem, ale tylko biologicznie, dzielą nas lata świetlne! I nie myśl sobie, że przyjmę tę cholerną robotę! Włożył piżamę, położył się na plecach z rękoma złożonymi na brzuchu. Wspaniała oferta, też mi coś. Jestem inny, jestem specjalny. Zrozum to wreszcie. Wszystkim wam to udowodnię. Słyszał, jak wchodzi po schodach i zamyka za sobą drzwi swojego pokoju. Ledwie zwrócił na to uwagę. I tato, jeszcze coś. Przepraszam, nie miałem nic złego na myśli. Wiem, że nic na to nie poradzisz. Nikt nie jest winien temu, że jest, jaki jest. Wszyscy popełniamy błędy.
Sobota, 7.55 Julia obudziła się, kiedy słońce zajrzało do pokoju i oślepiło ją, bo znów zapomniała zasłonić okna. Obróciła się na drugi bok. Nie chciało jej się wstawać. Miała jakiś sen, ale nie potrafiła go sobie przypomnieć, a w każdym razie nie cały, tylko jakieś fragmenty. Nijak nie układały się w całość. Była wypoczęta. Spojrzała na budzik; przespała mniej niż sześć godzin. Hellmer na pewno jeszcze nie dotarł do biura, Berger już raczej czekał. Usiadła i wypiła łyk wody z butelki przy łóżku. Rzut oka w bok; jeszcze wczoraj spał tam Dominik. Pomyślała, że zje w spokoju śniadanie, posprząta kuchnię, pojedzie do biura, stamtąd zadzwoni do Bocka i poprosi, żeby przyjechał do Instytutu Medycy Sądowej. Wstawała, żeby pójść do łazienki, kiedy zadzwonił telefon. Berger. – Co jest? – Ziewnęła szeroko. – Obudziłem panią? Mam nadzieję, że przynajmniej się pani wyspała. – Tak, dziękuję. Już jakiś czas nie śpię. – Chciałem tylko zapytać, o której planuje się pani zjawić? Wszyscy koledzy są już na miejscu. Wolałbym, żeby była pani na odprawie. – Niech da mi pan godzinę. I jeszcze coś, niech Hellmer zadzwoni do Bocka i zapyta, kiedy... – Wszystko już załatwione. Profesor Bock będzie czekał o jedenastej. Dlatego proszę się pospieszyć, bo mamy jeszcze kilka spraw do omówienia. – W takim razie już pędzę. Cholera jasna, co Frank robi o tej porze w biurze? Umyła twarz, zjadła miskę płatków kukurydzianych i wypiła filiżankę kawy. Zrezygnowała z porannego papierosa. Była z siebie dumna, bo jeśli od kilku godzin udaje jej się nie sięgać po fajki, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tak już zostało. Miała świetny humor. Wsiadła do samochodu, włączyła radio i już po piętnastu minutach parkowała przed komendą. – Hellmer opowiedział mi ze szczegółami o wydarzeniach z wczoraj wieczór. Jest zatem pani przekonana, że ten cały Gerber nie przyłożył ręki do śmierci dziewczyny? – zapytał Berger po krótkim powitaniu, kiedy już wszyscy siedzieli. – Przekonana będę dopiero wtedy, kiedy uda nam się rozwiać ostatnie wątpliwości – odparła spokojnie. – Co nie zmienia faktu, że jego wyjaśnienia brzmią bardzo przekonująco. Dodatkowo po rozmowie z jego żoną... – Pokręciła głową. – Oczywiście możemy się mylić, ale żaden z niego morderca. Czy ktoś zajął się sprawdzeniem tego wezwania, które ponoć dostał w noc
zaginięcia dziewczyny? – Pracujemy nad tym. – Berger pokiwał głową. – Świetnie. Dużo bardziej zajmuje mnie teraz sprawa tych siedemdziesięciu siedmiu pchnięć nożem. Co to może oznaczać? – Kolega Hellmer już o tym wspominał. Dobry pomysł, żeby dokładnie się temu przyjrzeć. Profesor Bock może wam co nieco podpowiedzieć, ma duże doświadczenie. I jeszcze coś: czy chcecie powiedzieć jej rodzicom, że była w ciąży? Julia potrząsnęła głową. – Nie, nie sądzę, żeby trzeba to było wywlekać. Ani nie wróciłoby to im córki, ani nie przyniosło spokoju. Gorzej, pewnie byliby jeszcze bardziej załamani i zagubieni. Niech zachowają małą we wspomnieniach taką, jaka dla nich była. Co prawda, widząc w niej aniołka, mijali się nieco z prawdą, ale przecież nie była złą dziewczyną. Jeśliby się jakoś dowiedzieli, z kim miała romans, kto wie, co mogłoby się stać. Skłaniam się ku temu, by nie ciągnąć dalej tego wątku. Poza tym nie ma chyba przepisów, które by mnie zmuszały do... – Dobrze już, dobrze – przerwał jej Berger. – Rozumiem, co chce pani powiedzieć, i jestem tego samego zdania. Powiem więcej, chciałem zaproponować takie rozwiązanie, ale mnie pani ubiegła. Wracając do tematu: macie jakiś pomysł, co się mogło dziać z zaginioną przed śmiercią? Co na to pani intuicja? – Hm, gdybym tylko wiedziała! W tej chwili widzę trzy możliwości. Pierwsza to taka, że morderca wdarł się siłą do gabinetu, uśpił Selinę i ją porwał. Druga, że miał klucz do gabinetu. Gerber twierdzi, co prawda, że to niemożliwe, bo są tylko trzy komplety i wszystkie są pod kontrolą, on sam ma dwa, a trzeci należy do pielęgniarki, ale i tak chciałabym, żeby ktoś z nią porozmawiał. No i trzecia hipoteza, morderca zadzwonił do drzwi, Selina go znała i wbrew wszystkim ustaleniom otworzyła. Nie mam pojęcia, dokąd mógł ją zabrać i co z nią robił. To jest największa tajemnica. Zadzwonił telefon. Hellmer siedział najbliżej, więc odebrał. Emily Gerber. – Dzień dobry, próbowałam złapać pana w domu, ale żona dała mi telefon do biura. Przez pół nocy siedzieliśmy z mężem i staraliśmy się zrozumieć, co się działo z Seliną i kto mógłby być za to odpowiedzialny. Kiedy zamilkła, Frank zapytał: – Proszę mówić, jeśli ma pani jakieś podejrzenia. Gwarantujemy dyskrecję.
– Dobrze. Mieliśmy kiedyś stajennego, który w listopadzie tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego zgwałcił i pobił jedną z naszych klubowiczek. Został za to skazany na cztery lata więzienia. Właściwie powinien jeszcze być za kratkami, ale może został zwolniony, dużo słychać o takich przypadkach. Wiem, że kiedy u nas pracował, często widywałam go w pobliżu Seliny. To oczywiście jedynie podejrzenia, ale.. – Jak się nazywa? – Gerhard Mischner. – Mischner? M-i-s-c-h-n-e-r? – Tak, przez s-c-h. – Bardzo pani dziękuję, sprawdzimy ten trop. Potrzebowalibyśmy jeszcze kilku informacji na jego temat. Czy możemy wpaść wczesnym popołudniem? – W tej chwili jestem w stadninie, ale najpóźniej o pierwszej będę w domu. Hellmer rozłączył się i popatrzył na pozostałych. – Słyszeliście wszystko. Peter, ty sprawdź, proszę, czy ten Mischner nie został przypadkiem wypuszczony na warunkowe, a jeśli tak, ustal jego adres. Jadę teraz z Julią do Bocka, gdybyś coś wiedział, zanim wrócimy, dzwoń na komórkę. – Spokojnie, kilka minut cię nie zbawi – mruknął Kullmer, usiadł do komputera i szybko sprawdził podane nazwisko. Uruchomił drukarkę, wydrukował trzy strony i podał je Frankowi. – Całkiem interesujący życiorys, co? – Proszę, proszę, ale sobie chłopak nagrabił. Pierwszy wyrok przed sądem dla nieletnich w wieku piętnastu lat za zgwałcenie siedemnastolatki. W zawieszeniu, bo nie dało się jednoznacznie udowodnić, że przemocą doprowadził do stosunku, a zeznania dziewczyny były sprzeczne. Rok później oskarżenie o posiadanie i handel miękkimi narkotykami i ecstasy, znów w zawieszeniu, bo psycholog wystawiła mu dobrą opinię. Potem gdzieś się zamelinował, nie mamy danych, co wtedy robił. W aktach pojawia się znowu, kiedy podejmuje pracę w stadninie w Eddersheim. Zostaje chłopcem stajennym. W listopadzie tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego dopuszcza się gwałtu na Silvii Maurer. Oskarżenie ponownie opiera się jedynie na poszlakach, bo dziewczyna go nie rozpoznała. Napadł ją od tyłu, powalił i dusił. Dowody w postaci próbek spermy z jej ubrania wskazały jednoznacznie na niego. Tym razem cztery lata bezwzględnego więzienia. W styczniu tego roku zwolniony przedterminowo za dobre sprawowanie i dzięki nowej opinii biegłego o pozytywnych zmianach w jego osobowości. W pierdlu poddał się terapii
i resocjalizacji. Od zwolnienia mieszka w Hofheim, jest bezrobotny... – Ile ma lat? – zapytała Julia. – Dwadzieścia siedem, ale wygląda znacznie młodziej, jak nastolatek. Między szesnastym a dwudziestym czwartym rokiem życia niekarany i nienotowany. Potem powrót do korzeni, jeśli można tak powiedzieć. Emily Gerber może nam o nim podać więcej informacji, bo znała go osobiście. To tutaj to za mało. Dobra, teraz jedziemy do profesora Bocka, a potem do Hattersheim. Gdyby cokolwiek się wydarzyło. – Hellmer znacząco wskazał na komórkę.
Sobota, 10.50 Emily Gerber, Sonja Kaufmann i Helena Malkow wraz z małżonkami stały przy stajniach i rozmawiały. Jedynym tematem była śmierć Seliny Kautz. Wcześniej odwołały trening woltyżerki, gdyż Emily uznała, że powrót do zwykłych zajęć już dzień po odnalezieniu ciała uczennicy i członkini klubu byłby brakiem szacunku. Uznała, że można pojechać na trochę w teren, a i to nie było obowiązkowe. Nieco później do grupy dołączył jeszcze Thomas Malkow, lecz nie po to, by brać udział w dyskusji. Stał ze wszystkimi i słuchał uważnie. – Czy ktoś z was wie, jak zginęła? – zapytała Helena, rozglądając się po znajomych. – Wczoraj wieczorem była u nas policja i pytała o nią – odezwał się Andreas Gerber. – Nie chcieli nic zdradzić na temat jej śmierci. – Pewnie w tak bestialski sposób, że wolą zachować opisy dla siebie. – Achim Kaufmann zapalił cygaretkę i włożył rękę do kieszeni. – Gdybym tylko dorwał tego typa... Aż się wszystko we mnie gotuje. – Potrząsnął głową i zreflektował się. – Nie, to nie jest tylko złość. Raczej czysta nienawiść. Dziewczyna miała całe życie przed sobą, a ten skurwysyn... – Nie musisz nam tego tłumaczyć, czujemy to samo. – Werner Malkow spojrzał przy tym na żonę, która przez ułamek sekundy odwzajemniła jego spojrzenie. – Żyjemy w świecie goniącym tylko za przyjemnościami, bez żadnych uniwersalnych wartości. Pora zacząć się przyzwyczajać. Chyba że myśleliście, że to całe gówno, które wylewa się z telewizorów, w jakiś cudowny sposób ominie naszą prowincję? Mowy nie ma! Ale tak z innej beczki, kto waszym zdaniem mógłby się tego dopuścić? – Myśleliśmy o tym i tylko jedno nazwisko przyszło mi do głowy – odparła Emily Gerber. – Mischner. Zadzwoniłam już na policję i przypomniałam, co się wtedy stało. – Tylko że on przecież siedzi za kratkami, prawda? Czy już wyszedł? – Policja ma to ustalić. Dzisiaj, jak ktoś dostanie cztery lata, to na pewno tyle nie przesiedzi. Większość wychodzi znacznie wcześniej. – Mimo to – Achim potrząsnął głową bez przekonania – mimo to nie potrafię sobie wyobrazić, żeby zabił Selinę. Przede wszystkim musiałby być już na wolności, a po drugie, musiałby mieć jakiś motyw, prawda? Tymczasem ona nigdy nie zrobiła nic, czym mogłaby go zranić. – Mylisz się – do rozmowy włączyła się Helena Malkow. – Może ona sama nic mu nie zrobiła, ale przecież każdy w stadninie chyba wie, że zawsze mu się podobała. Kto tego nie zauważył, musi być ślepy. Poza tym, czy dzisiaj jeszcze
trzeba komuś coś zrobić, żeby zginąć? Ciągle się przecież czyta, że ktoś gdzieś zginął ot tak, bez powodu albo dla kilku euro. Myślę, że Mischner mógł to zrobić. Przypomnijcie sobie tylko, jak skrzywdził biedną Silvię. – Heleno, zastanów się, przecież ostatni raz widział Selinę dwa i pół roku albo trzy lata temu. To cała wieczność. Ile mogła mieć wtedy lat, dwanaście? Trzynaście? – wtrącił się Werner Malkow pojednawczym tonem i popatrzył na żonę. – Christian idzie. Zobaczymy, co on ma na ten temat do powiedzenia. – Cześć. Pomyślałem, że tu was znajdę. I miałem rację. – Christian Malkow był wysokim, szczupłym mężczyzną z lekko wystającymi łopatkami, delikatnymi, szpakowatymi włosami i przyjaznymi oczyma w jasnobłękitnym kolorze. Miał na sobie dżinsy, krótką koszulkę i tenisówki. Ktoś z zewnątrz nie rozpoznałby w nim pastora. Był dziewięć lat starszy od swojego brata, Wernera Malkowa, i pracowicie walczył o to, by niegdyś pusty w niedzielę kościół na nowo wypełnić wiernymi, w czym pomagało mu niekonwencjonalne podejście do interpretacji prawd zawartych w Ewangeliach. Powoli ciężka praca przynosiła owoce. Parafianie przychodzący często z przyzwyczajenia mieli z początku spore trudności, by zaakceptować jego luźny i otwarty sposób bycia, który stał się magnesem przyciągającym młodszych. W kazaniach mówił o problemach współczesnego świata i nie zawsze trzymał się ściśle słów Pisma Świętego, lecz odwoływał do prawd zawartych między wierszami. Od czasu do czasu bywał cyniczny. Od samego początku angażował się w pracę na rzecz ludzi z marginesu i odrzuconych przez społeczeństwo, nie zostawiał bez pomocy nawet tych, o których było powszechnie wiadomo, że nie przestaną pić, dawał im wsparcie, a kiedy widział, że potrzebują, karmił ich i poił. Christian był żonaty i miał trójkę dzieci, z których dwoje najstarszych założyło już własne rodziny. W domu została im tylko szesnastoletnia córka. Chodziła jeszcze do szkoły i w nadchodzącym roku szkolnym miała skończyć gimnazjum. Stanął obok Andreasa Gerbera, z którym łączyła go przyjaźń, i nie wyjmując dłoni z kieszeni, rozejrzał się po twarzach zebranych. Na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na swoim bratanku, Thomasie, pogrążonym w myślach młodym człowieku, który nie potrafił odnaleźć się w świecie. Christian coraz częściej miał wrażenie, że wyczuwa w nim narastającą złość, skierowaną przeciw wszystkim razem i każdemu z osobna, ale też przeciwko sobie. Chłopak minął ich z opuszczoną głową, nie zwracając na nich uwagi, a w zasadzie celowo ich ignorując. Często – zbyt często – pogrążał się w myślach, zajmował się rozważaniami i pomysłami, o których nigdy nic nie mówił. Christian bał się o niego, przy czym nie potrafił zdefiniować, jaki to był rodzaj strachu. Nigdy jeszcze nie spotkał nikogo równie inteligentnego i jednocześnie pełnego buntu. Thomas miał dziewiętnaście lat, ale jeszcze nie
związał się z żadną dziewczyną. Podobała mu się rola outsidera, jak przypuszczał, choć równie dobrze mógł się wewnętrznie przeciwko niej buntować. Nikt nie miał wstępu do jego mózgu i nikomu nie chciał zdradzić, co naprawdę myśli. Niezależnie od złości, buntu i wyobcowania Thomas co niedziela przychodził z rodzicami, a czasem tylko z ojcem, do kościoła. Doskonale znał Biblię i kiedy miał dobry okres, okazywał się rozmówcą rozsądnym i błyskotliwym. Niestety, zdarzało się to tak rzadko. Christian Malkow niewiele wiedział o Thomasie, no, może poza tym, że chłopak miał problemy w domu. – Pozwólcie mi zgadnąć, o czym właśnie rozmawiacie – o Selinie Kautz. – Brawo, pastorze – odparł Achim Kaufmann, udając grzeczną uniżoność. – Ale to było łatwe. Co o tym wszystkim myślisz? – A muszę cokolwiek myśleć? Bóg dał, Bóg wziął – odparł krótko, unosząc brwi. – Jesteś strasznym cynikiem. – Helena z niedowierzaniem pokręciła głową. – Lepiej nie powtarzaj tego w pobliżu rodziców tej dziewczyny. – Oj, dajcie spokój, co to ma wspólnego z moim cynizmem? Nic, zupełnie nic. Niestety, nie jestem święty, ale za to jestem realistą. Żyjemy w zepsutym, wodzącym na pokuszenie świecie. Oczywiście, że jeśli ktoś zginie albo zostanie zmordowany, to nagle robi się z tego wielka afera. Tymczasem w Afryce, Ameryce Południowej czy Azji codziennie tysiące dzieci umierają z głodu lub w wyniku działań wojennych. Nie wiecie przecież, co to prawdziwa niedola. W czasie podróży do Azji czy Ameryki Południowej nieraz widziałem biedę i ubóstwo. Ci, którzy się na nie zgadzają, są w moich oczach na równi mordercami, jak człowiek, który uprowadził Selinę. Świat stoi nad przepaścią i wydaje się, że nikt tego nie zauważa. Nieliczni, którzy się zorientowali, są wyśmiewani albo lekceważeni. – Nie możesz przecież porównywać jednego z drugim! – odparł zdenerwowany Achim. – Nie jesteśmy w Afryce czy innym Bangladeszu, otacza nas cywilizacja, jesteśmy w jej centrum! – Doprawdy? W takim razie co charakteryzuje cywilizację? To, że staliśmy się narodem zdolnym do rozwijania zaawansowanej technologii? To, że stać nas na wszystkie zabiegi, na jakie mamy ochotę? To, że mamy po trzy lub więcej samochodów? To nazywacie cywilizacją? Ja uważam, że ktoś jest cywilizowany, jeśli ma serce na właściwym miejscu. Nie jesteśmy niżej, ale też nie jesteśmy wyżej rozwinięci niż najbiedniejszy żebrak znaleziony na ulicach Kalkuty czy Rio. Różnimy się tylko tym, że oni codziennie toczą walkę o przetrwanie, a my nie musimy się niczym przejmować, bo mamy przecież wszystko. Każde z nas, jak tu stoimy, może posłać dzieci do drogich
prywatnych szkół. Dziennie zarabiamy więcej niż setki milionów biedaków w ciągu całego miesiąca, a czasem nawet roku. U nas woda płynie z rur i bez problemów możemy pić ją bez przegotowania, gdy tymczasem w wielu miejscach na ziemi ludzie muszą codziennie wędrować całymi kilometrami, bo ich studnie są zatrute. Wiecie, co jest w tym wszystkim najbardziej bolesne i poruszające? Mianowicie to, że tamci ludzie mają prawdziwe serca w miejscu, gdzie u nas pojawił się już kamień. Widziałem ludzi umierających w najgorszym upodleniu i biedzie i błagałem Boga, żebym mógł im chociaż trochę pomóc. Patrzymy oczyma zamiast sercem. Co więcej, ignorujemy tę świadomość. – Bzdura – zaatakował go Achim. – Nikt z nas tego nie ignoruje. Codziennie widzę takie obrazki w telewizorze. Tylko co ja mogę? No śmiało, panie mądraliński, chciałbym wiedzieć. Poza tym, jaki to ma związek ze zniknięciem Seliny? Każdy z nas znał ją i lubił. A ja lubię dodatkowo jej rodziców. Chętnie pogadam z tobą o problemach Trzeciego Świata, ale niekoniecznie dzisiaj. – Wybacz, mam nie najlepszy dzień. Zresztą i tak chciałem tylko się przywitać. Na razie, trzymajcie się. – Przestań się boczyć, przecież nikt ci nic złego nie powiedział – odezwała się Helena Malkow spokojnym głosem. – Wiem, że masz inne zdanie, ale pamiętaj, że Selina była członkinią naszego klubu, była jedną z nas. – Jedną z was? – odparł z dwuznacznym spojrzeniem. – Była jedną z waszych uczennic, i tylko to. Może kiedyś stałaby się jedną z was, ale na pewno jeszcze nie teraz... – Co to ma znaczyć? Co chciałeś powiedzieć? Oczywiście, że była jedną z nas, choćby dlatego, że jej rodzice są naszymi przyjaciółmi. – Dobrze, nie miałem niczego złego na myśli. Też nie mogę się pogodzić, że zmarła tak niepotrzebnie i z pozoru bez powodu. Oby sprawca jej cierpienia i śmierci trafił w końcu przed sąd i poniósł właściwą karę. Mam nadzieję, że nie będziemy długo czekali, bo bardzo ją lubiłem. Chciałem tylko powiedzieć, że organizujemy się i podnosimy krzyk tylko wtedy, kiedy takie rzeczy zdarzają się w naszej bezpośredniej bliskości. Dlaczego nie unosimy się oburzeniem i żalem, kiedy w czasie krótszym, niż zmarła Selina, kilkadziesiąt dzieci umiera z głodu? – Uniósł prawą dłoń jak do przysięgi i ciągnął: – Wiecie co, może przyjdźcie jutro do kościoła, nawet jeśli uważacie, że niedziela to doskonała okazja do wyspania się. Mam już gotowe kazanie. – Zainteresowałeś mnie – odezwał się Werner Malkow i wyszczerzył zęby. – Kiedy mój brat mówi takim tonem, to znaczy, że coś się dzieje. Przyjdziemy. – E tam, ty i tak przychodzisz każdej niedzieli. Ale za to was już od dawna nie widziałem. – Spojrzał przenikliwie na Achima i Sonję Kaufmannów. – Czy
śmierć jednej z waszych dziewcząt nie jest wystarczającym powodem, żeby przyjść się pomodlić? W każdym razie jesteście zaproszeni. Achim Kaufmann przewrócił oczyma. – No dobrze, dobrze. Przyjdziemy. O której mamy być? O dziesiątej? – Proszę, zapamiętałeś. Najlepiej nieco wcześniej, bo podejrzewam, że rankiem będziemy mieli pełną świątynię. Zawsze tak jest, kiedy w małej miejscowości zdarza się coś złego. Jak trwoga, to do Boga, mówią ludzie. Dlaczego więc nie wcześniej? Wciąż się nad tym zastanawiam. Dobrze, zmieńmy temat. Macie już podejrzanego? Czy jeszcze nie zaszliście tak daleko? – Mischner – powiedziała cicho Emily Gerber. – Mischner? – Potrząsnął głową. – Nie sądzę, to nie takiego kalibru człowiek. Owszem, mógł ją zgwałcić, ale zabić?... Nie, to nie on. Mischner nie jest mordercą. Poza tym siedzi w więzieniu, jeśli nie pamiętacie. – Możliwe, że już wyszedł. – Możliwe, ale co z tego? Co byście zrobili, gdybyście spotkali go na ulicy? Zlinczowalibyście go tylko dlatego, że waszym zdaniem jest podejrzany o śmierć Seliny? – Co się z tobą dzieje?! – Achim Kaufmann rzucił na ziemię cygaretkę. – Co w ciebie wstąpiło? Przyszedłeś nas pouczać i oskarżać, jakbyśmy to my byli mordercami! Nikt z nas nigdy nie próbował wymierzać sprawiedliwości. To nie nasz styl i nie nasza sprawa, powinieneś to wiedzieć. Poza tym nie mamy pojęcia, czy on w ogóle jest na wolności, a jeśli jest, to czy miał coś wspólnego... – Masz rację. Chyba rzeczywiście mam dzisiaj nie najlepszy dzień. No dobrze, tak czy inaczej, obowiązki wzywają. Jeśli chcecie, moje drzwi zawsze dla was stoją otworem. W milczeniu odprowadzili go wzrokiem do samochodu. – Braciszek trochę przesadził – stwierdził Werner, nie zwracając uwagi na jadowite spojrzenia żony. – Muszę zająć się Pallasem, a potem jadę do domu – Emily zmieniła temat. – Policja zapowiedziała się na pierwszą. – Z jakiego powodu? Przez Mischnera? – Sonja spojrzała na nią z błyskiem w oczach. – Nie mam pojęcia – odparła. – Przecież wspomniałaś, że to ty podsunęłaś im Mischnera? – No to pewnie będą o niego pytali. Mój Boże, zdajecie sobie sprawę, że my ostatni widzieliśmy Selinę żywą? My wszyscy, jak tu stoimy. To wystarczy,
żeby spotkać się z policją. Was też niedługo odwiedzą. – I dobrze, niech pracują. Teraz z innej beczki. Komisarz Hellmer mieszka na rogu przy ulicy Sterntalerweg. Skąd zwykły glina ma tyle kasy, żeby pozwolić sobie na taką chatę? Przecież musiała kosztować prawie milion euro! – Sama go zapytaj, jeśli się odważysz – odparła kpiąco Emily Gerber. – Pan Hellmer jest bardzo miły i profesjonalny, podobnie jak jego partnerka, komisarz Durant. Prawda, kochanie? – Spojrzała na męża, który szybko potaknął. – Robią, co mogą, żeby dopaść sprawcę. Wczoraj długo z nimi rozmawialiśmy. – No proszę. – Achim Kaufmann pokiwał głową. – A o czym, jeśli mogę zapytać? – Możesz, to nie jest tajemnica. Sam zresztą się dowiesz, bo na pewno ciebie też odwiedzą. Nastroje w grupie były bardzo podłe. Emily zdecydowała się w końcu odłączyć od znajomych i ruszyła do stajni, zająć się przepięknym wałachem, który na jej widok zarżał radośnie i zaczął grzebać kopytem w ziemi. Pogłaskała go po łbie i przytuliła się do jego szyi. Była zmęczona i do tego wciąż spięta po rozmowie z pozostałymi. A Christian Malkow miał sporo racji, kiedy mówił o tym, co by było, gdyby ktoś spotkał Mischnera na ulicy. – Wiesz, co zrobił Selinie? – zapytała szeptem Pallasa, który na dźwięk jej głosu zastrzygł uszami. Miała wrażenie, że kiwnął łbem. Pogłaskała go czule po grzbiecie. – Wiesz, prawda? Na pewno wiesz więcej od nas. Gdybyś tylko potrafił mówić... Ale niestety... – Wzruszyła ramionami, na otwartej dłoni podała mu kostkę cukru, spojrzała w oczy i zobaczyła w nich smutek. – Jeszcze do ciebie przyjdę, dzisiaj wieczorem. Do zobaczenia, staruszku. – Co się stało, czyżby moja siostra była dzisiaj mocno podenerwowana? – zapytał Achim. – Daj spokój, nie widzisz, że wszyscy są podenerwowani? – Andreas Gerber objął go ramieniem. – Ty też, tylko musiałbyś się do tego przyznać. A Emily szczególnie przeżywa tę sprawę. – Racja, wybacz, nic złego nie miałem na myśli. Widzimy się jutro czy wpadniesz do kościoła? – Chyba zrobię to dla Christiana. – Też tak planowałem. Sonja, wracasz ze mną do domu? – Nie, pojedź sam. Muszę coś omówić z Heleną. – Poczekaj! – zawołał Malkow i pobiegł za nim. – Poczekaj, może skoczymy na piwo?
– Chętnie. – Kaufmann był wyraźnie podenerwowany. – Ta cała gadanina działa mi już na nerwy. – Myślisz, że mnie nie? – Werner uśmiechnął się i razem ruszyli do niemal pustego o tej porze baru niedaleko stadniny. Andreas Gerber poczekał, aż żona wyjdzie ze stajni. Właśnie minęła dwunasta. Córki pokrzykiwały radośnie, bawiąc się przy kucykach. Na szczęście nic nie rozumiały z tego, co się działo. Jednak nie miał wątpliwości, że kiedyś się dowiedzą, co wydarzyło się w ich rodzinnym mieście. W drodze do domu w samochodzie panowało milczenie. Po siedmiu minutach dotarli na miejsce. Emily włożyła świeże ubranie i przygotowała dzieciom coś do jedzenia. Andreas Gerber udał się do gabinetu, a kiedy wychodził, zadzwonił telefon. Helga Kautz. Miała bardziej zdecydowany głos. Poprosiła, żeby pilnie przyjechał, bo Peter bardzo źle się czuje. Gerber pocałował żonę na pożegnanie. W jej oczach znów dostrzegł smutek i zagubienie. Bez słowa wziął ją w ramiona i przez chwilę stali przytuleni. Głaskał jej głowę, plecy i całował ją w szyję. Czuł ciepło i przywiązanie, po raz pierwszy od miesięcy. Nawet Selina nie mogła mu tego dać. Jest przecież różnica, kiedy w ramionach trzyma się piętnastolatkę i dojrzałą kobietę, którą zna się tyle lat. – Kocham cię – szepnął jej na ucho. – Kocham cię najbardziej na świecie. Nie odpowiedziała. Miała łzy w oczach. Wiedział, co oznaczają. Tak łatwo nie zapomni Seliny.
Sobota, 11.00 Instytut Medycyny Sądowej, uniwersytet we Frankfurcie. Zwłoki leżały pod przykryciem, w powietrzu unosił się charakterystyczny dla prosektorium zapach silnych środków odkażających, ługu i przede wszystkim tysięcy ciał, które przewinęły się przez metalowe stoły, gdzie je krojono i zszywano. Całość uzupełniało zimne, białe światło, w którym każda krawędź wyglądała nienaturalnie ostro. – Wolicie najpierw zobaczyć ciało czy zaczniemy od zdjęć? – zapytał Bock mrukliwie, któremu wyraźnie się nie podobało, że ktoś ośmielił się naruszyć jego święte prawo do wolnych weekendów. – Zdecydowanie najpierw ciało – odparła Julia. Profesor uniósł zieloną chustę, a ich oczom ukazały się zwłoki. Po obdukcji zostały starannie umyte i zszyte, tak jak Hellmer prosił. – Policzył pan dokładnie, ile jest pchnięć? Siedemdziesiąt siedem? Na pewno? – Proszę, może pan sprawdzić – warknął Bock. – Nie ma potrzeby, ufam panu – odparł Frank oschłym tonem. – Czy trafił w płód? – Nie. Płód wyjąłem, jest tam, w słoju, jeśli chcecie zobaczyć. Ale to trudno jeszcze nazywać płodem, to tylko embrion. O płodzie można mówić dopiero od trzeciego miesiąca ciąży. Jeszcze raz dokładnie mu się przyjrzałem i mam już pewność. Embrion ma sześć tygodni. Durant i Hellmer spojrzeli w kierunku szklanego naczynia z kawałkiem tkanki wielkości paznokcia, który kiedyś miał się stać człowiekiem. Zalany jak ogórki w słoiku, dopiero trochę kształtem przypominał człowieka. – Ślady spermy jednej osoby czy kilku? – Tylko jednej. Hellmer nachylił się nad ciałem i uważnie obejrzał rany. – Sprawca korzystał z narzędzia o stosunkowo wąskim ostrzu. Ustalił pan, co to mogło być? Bock wzruszył ramionami. – Albo sztylet, albo nóż z wąskim, obosiecznym ostrzem, długim na dwanaście do piętnastu centymetrów. Ciekawe, że większość pchnięć nie była śmiertelna. Śmiertelne były za to wszystkie w serce, przy czym widać, że to celowe działanie, bo są znacznie głębsze, znacznie, to znaczy o dwanaście centymetrów. Otwór po ostrzu jest nieco szerszy na górze, przy wejściu.
Proszę, popatrzcie tutaj, sześć pchnięć na obrzeżach serca, jedno dokładnie w środek, bardzo precyzyjnie zadane. – Czy to oznacza, że sprawca zna się na anatomii? – Trudno powiedzieć, bo dzisiaj niemal każdy może zdobyć takie informacje. Wystarczy przecież zajrzeć do odpowiedniej książki medycznej. Albo pójść na wystawę, gdzie prezentowane są wypreparowane ciała. Tam dokładnie widać, gdzie znajduje się który narząd. Jak sama pani widzi, przyswojenie takich informacji zajmie niewiele czasu. – To znaczy, że niekoniecznie jest lekarzem? – Ile razy mam jeszcze powtórzyć, że nie! – Bock zrobił się nieprzyjemny. – Czy sprawca dokonywał kolejnych pchnięć według jakiegoś wzoru? Mógł albo uderzać na oślep, trafiając ją w przypadkowe miejsca, ale mógł też... Boże, ależ to upiornie brzmi... Czy sprawca chciał w ten sposób coś namalować? – Namalować? Jak obraz? Hellmer westchnął głęboko i wyjaśnił. – Siedemdziesiąt siedem pchnięć, z czego siedem prosto w serce. Mieliśmy wcześniej do czynienia ze sprawcami, którzy działali w szale zabijania i uderzali ofiary na oślep. Tymczasem tutaj morderca wyraźnie liczył każde kolejne cięcie. A kiedy wspomniał pan, że większość z nich jest powierzchowna i niezagrażająca życiu... – Jeśli uważacie, że rany ułożą się w jakiś wzór, to proszę bardzo, możecie szukać. Mnie w każdym razie nic specjalnego nie rzuciło się w oczy. Mogę jedynie powiedzieć, że naliczyłem po trzydzieści pięć ran po każdej stronie plus siedem dokładnie w serce. – Może pokazać pan zdjęcia sprzed obdukcji? Bock podał Frankowi teczkę z fotografiami. Policjant wyjął plik odbitek. Część wykonano przed oczyszczeniem ciała i sekcją, część już po. – Tutaj, widzisz? – Durant narysowała palcem linię łączącą kolejne cięcia. – Miałeś rację, to jest jakiś obraz. Popatrz tu – dodała. – Linia zakręca w górę, potem nad piersią kolejny zakręt, skośnie w dół i kończy się prawdopodobnie pierwszym cięciem. To samo po drugiej stronie i na koniec siedem pchnięć w serce. Jak myślisz, co to może być? Hellmer pokręcił głową. – Nie mam pojęcia. – Panie profesorze, niech pan się temu przyjrzy... albo nie, czy może mi pan zrobić odbitkę? – Odpada, bo to polaroid, ale te same ujęcia mamy na negatywie, więc może
je pani zatrzymać. – Potrzebowałabym jeszcze pisaka, najlepiej cienki, czarny marker – dodała Julia. Nagle poczuła zdenerwowanie. Niecierpliwie czekała, aż będzie mogła sprawdzić, czy to, czego się domyśla, znajdzie potwierdzenie w faktach. – Proszę. – Bock sięgnął do szuflady swojego biurka i wyjął pisak. – Dziękuję. Wybaczcie panowie na chwilkę – mruknęła i zajęła się fotografią, by po dłuższej chwili wykrzyknąć: – Voilà! I jak to teraz wygląda? – zapytała. Przepełniała ją duma, jakby czekała na słowa uznania. – Skrzydła! Ten skurwysyn namalował skrzydła! Selina dostała od swojego mordercy skrzydła. Tylko dlaczego skrzydła? – Red Bull doda ci skrzyyydeł – zanucił Bock. Hellmer popatrzył na niego poirytowany, ale mimo to nie mógł powstrzymać uśmiechu. – Gratuluję, nigdy bym na to nie wpadł – powiedział szybko, a następnie zwrócił się do Julii: – Czyli nasz morderca jest psychopatą najczystszej wody. Mischner? – W pierdlu człowiek może się sporo nauczyć. – Julia pokiwała głową. – Jak ktoś jest pojętny, nauczy się zmylić psychologów. A od innych uczy się nowych rzeczy, bo więźniowie chełpią się swoimi dokonaniami. Jednak przede wszystkim więzienie daje czas, żeby wiele rzeczy przemyśleć. Dobra, porozmawiamy z nim. – Myślisz, że to mogła być zemsta? – Możliwe, jeśli jednak to prawda, że już wtedy zainteresował się Seliną... Profesorze, wczoraj wspomniał pan, że została znieczulona, a może nawet uśpiona. Myśli pan, że wiedziała, że umiera? Czy w ogóle nic do niej wtedy nie docierało? – Trudno powiedzieć – odparł Bock i wzruszył ramionami. – Ale jeszcze szesnaście godzin po śmierci znalazłem w jej mózgu, wątrobie i krwi bardzo wysokie stężenie silnego środka uspokajającego z grupy benzodiazepin. Poza tym w nosie i w okolicach ust znalazłem ślady innego środka odurzającego, najprawdopodobniej chloroformu. Raczej w ponad dziewięćdziesięciu procentach można wykluczyć prawdopodobieństwo, że była przytomna. Czy jednak rozumiała coś z tego, co się z nią działo... na to pytanie pani nie odpowiem. – Zatem celowo działał tak, żeby nie sprawiać jej bólu, albo nie chciał widzieć jej cierpienia... – To wielka różnica. – Hellmer pokręcił głową. – Jeśli celowo nie chciał jej
sprawiać bólu... – Nie zamierzam przeszkadzać w tych filozoficznych rozważaniach, ale mielibyście coś przeciwko, żeby kontynuować je gdzieś indziej? – zapytał Bock z szerokim uśmiechem. – Bo chciałbym już wracać do domu. Ja swoje zrobiłem, teraz wasza kolej. – Oczywiście, niech pan leci – zreflektował się Hellmer. – My też już uciekamy. I dzięki serdeczne. Możemy zatrzymać to zdjęcie? – Proszę bardzo, ale skończcie już gadać o tym, że idziecie, i pójdźcie sobie wreszcie. Nie chcę was widzieć przed poniedziałkiem. W weekend dyżur ma Morbs. Ja jestem tu wyjątkowo, tylko dlatego, że prowadziłem jej sekcję zwłok. – Miłego weekendu. W drodze do samochodu Hellmer spojrzał na Julię. – Czyli jeśli nie chciał, żeby Selina czuła ból... to co to oznacza? – Nie mam zielonego pojęcia. Możliwe, że to on nie chciał patrzeć, jak dziewczyna cierpi, bo nie potrafi znieść takiego widoku. Stąd ta opaska na oczach. Usta zakleił jej taśmą, żeby nie krzyczała. – Ta opaska na oczach... Czy to też ma jakieś znaczenie? – Mógł się obawiać, żeby go nie zobaczyła, kiedy będzie ją okaleczał. Bał się przerażenia w jej oczach. Nie potrafiłby go znieść. – Dlaczego? – Nie wiem. Może jest nieśmiały? – Dobra, a inne możliwości? Kompleksy? – Równie prawdopodobne. – Do tego dochodzi fakt, że w żaden sposób jej nie wykorzystał seksualnie. Gerber przyznał się, że tamtej nocy poszedł z Seliną do łóżka, a Bock znalazł spermę tylko jednego mężczyzny. Sprawca umył całe ciało, wcześniej trzymał ją żywą przez całą dobę. Gdzie? Gdzie można przetrzymywać kogoś tak długo, nie zwracając niczyjej uwagi? Sprawca musi mieć przygotowane pomieszczenie, gdzie nikt mu nie przeszkadza... – Nie do końca, bo gdyby tak było, nie musiałby zaklejać jej ust. – W takim razie z kim twoim zdaniem mamy do czynienia? Zaburzona osobowość? – Frank, zastanów się, mamy tak mało danych, że godzinami moglibyśmy snuć domysły. Poza tym żadne z nas nie jest psychologiem. Bez profesjonalnego profilu sprawcy się nie obejdzie. Jak myślisz, do kogo
zadzwonię? – Do Richtera? – Brawo, dziesięć punktów i kredki. Skrzydła wycięte na piersi ofiary mogą wskazywać na jakąś formę fanatyzmu religijnego albo na kogoś, kto ma po prostu nasrane we łbie i uważa, że musi światu objawić jakąś prawdę. Dalej nie będę dywagować. W porządku, jedziemy. Ciekawe, co Emily ma nam do powiedzenia na temat Mischnera. Poza tym musimy ściągnąć jego pełną dokumentację lekarską, bo w niej będą opinie psychologów. Potrzebuję ich na dzisiaj. Zadzwonię do biura, ciekawe, czy sami na to wpadli i zaczęli jej załatwianie. Jechali z otwartymi oknami. Słońce stało w zenicie, a prognozy pogody na najbliższe dni zapowiadały temperatury przekraczające trzydzieści stopni Celsjusza. Nie rozmawiali, każde rozmyślało. W końcu ciszę przerwał Hellmer. – Wczoraj mówiłaś serio o Dominiku? Jak z nim będzie? – Wyprowadził się – powiedziała to bez emocji, jakby obwieszczała jakąś oczywistość. – Co? Tak szybko? Jak to się stało? – Lepiej szybko niż powoli, bo wtedy może boleć. Wywaliłam go wczoraj, ot co. Wrócił do swojego mieszkania. – Mam nadzieję że wiesz, co robisz. Wydawało mi się, że jesteście zgraną parą. Pasowaliście do siebie. – Tak doskonale jak Gerberowie? – zapytała zjadliwie. – Na zewnątrz piękna i zgodna para, a za tą fasadą... Nie, ja tak nie potrafię. Dominik jest miły, często nawet bywa szarmancki, ale tylko wtedy, kiedy się stara. Tymczasem przez kilka ostatnich miesięcy praktycznie się nie widywaliśmy. Nawet kiedy specjalnie kończyłam wcześniej i umawialiśmy się w domu na ósmą wieczorem, on zazwyczaj przychodził dopiero o dziesiątej, jedenastej albo w ogóle nie wracał na noc. W pewnym momencie człowiek ma po prostu dość i odpuszcza. Ten moment przyszedł dość szybko, i tyle. – Jak się teraz czujesz? – Zapytaj mnie za tydzień. Na razie nie chcę rozmawiać na ten temat. Poza tym mamy chyba ważniejsze sprawy niż roztrząsanie mojego przesranego życia prywatnego, prawda? – Znowu uciekasz w pracoholizm. Co będzie, jak rozwiążemy tę sprawę? – A co ma być? Dam sobie radę, spokojna głowa. Na razie czuję się wolna. Bóg jeden wie, co będzie za tydzień czy dwa. Dobra, idziemy do Gerberów, chyba że chcesz jeszcze posiedzieć w aucie.
– Zostańmy, proszę, w salonie. Celeste i Pauline bawią się w ogrodzie, a nie muszą wszystkiego słyszeć – przywitała się Emily Gerber, ubrana w dżinsy, zieloną bluzkę i białe tenisówki. – Mąż pojechał do Kautzów, bo Peter źle się czuje. – W takim razie przejdźmy od razu do rzeczy. Od kiedy do kiedy Mischner pracował w stadninie? – Odszukałam wszystkie papiery, żeby nie zgadywać, bo nie wszystko pamiętałam. Zatrudniłam go pierwszego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego. Bardzo dobrze dawał sobie radę z końmi, był rzetelny, pracowity, pomocny... idealny stajenny. Zachowywał się bardzo spokojnie, nie mówił za dużo, nie zaczepiał nikogo. Nie chodził pijany, ale nie wylewał za kołnierz, kilka razy złapałam go na rauszu. No i z całą pewnością nie należał do geniuszy. Z czasem zauważyliśmy, że bacznie przygląda się niektórym dziewczętom... – Czy uświadomiła pani to sobie już po gwałcie czy jeszcze przed nim? – przerwała jej Julia. – Przed nim. Zimą dziewięćdziesiątego siódmego, nie pamiętam dokładnej daty, a nigdzie tego nie zapisałam, zgłosiła się do nas jedna z naszych klubowiczek i poskarżyła się na Mischnera. Twierdziła, że był dla niej nieprzyjemny, ale on zdecydowanie zaprzeczył. Nie wiedziałam, komu mam wierzyć, bo dziewczyna mogła przesadzać albo, co gorsza, coś sobie ubzdurała. Zdecydowałam wówczas, że dam mu szansę. Przerwała i wyjrzała na dwór, gdzie jej córki biegały z dwiema przyjaciółkami. – Przepraszam, zamyśliłam się. Potem zapanował spokój i nic się nie działo aż do dwudziestego listopada tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego. Silvia Maurer miała piętnaście lat, tak samo z resztą jak Selina. Od roku należała do klubu. Nie widziałam w niej wybitnego talentu, nawet nie miała właściwego podejścia do koni, jeśli rozumie pani, co mam na myśli. Innymi słowy, dziewczyna miała dwie lewe ręce, ale jej rodzice koniecznie chcieli, żeby nauczyła się jeździć konno, bo sami uwielbiali ten sport. – Westchnęła i uśmiechnęła się smutno. – Byli przy tym wyjątkowo dobrze sytuowani i doskonale ustosunkowani. Przez to drugie nie mogłam im odmówić, więc Silvia zaczęła u nas jeździć. Całe zdarzenie, zgodnie z jej słowami, wyglądało tak, że po zapadnięciu ciemności, kiedy w stajniach był już tylko Mischner, postanowiła pójść odwiedzić jeszcze raz swojego konia. I nic więcej nie pamięta, bo została uderzona w tył głowy. Oczywiście nie widziała napastnika, jednak policja znalazła na jej szyi ślady duszenia. Została zgwałcona i porzucona w rzadko używanym pomieszczeniu w stajni. Kiedy odzyskała przytomność,
przywlokła się do restauracji. Nie było mnie przy tym, więc o resztę powinniście pytać panią Malkow. Natychmiast wezwano policję, a oni od razu przesłuchali Mischnera. Wtedy wyszło, że był wcześniej karany, o czym żadne z nas nie miało pojęcia. Przed zatrudnieniem nie wymagam zaświadczenia o niekaralności, bo to tylko praca z końmi, więc warunkiem jest to, jak ktoś obchodzi się ze zwierzętami. Mischner doskonale dawał sobie radę i miał właściwe podejście, od razu to zauważyłam. W całej stadninie nie było konia, z którym miałby kłopoty. Okazało się, że w czasie gwałtu w stajniach i okolicy nie było nikogo poza nim, więc policja od razu uznała go za sprawcę. Badania laboratoryjne potwierdziły później, że ślady spermy na ubraniu ofiary pochodziły od niego. Stanął przed sądem, przyznał się i dostał cztery lata. Nic więcej nie mogę powiedzieć, bo po prostu nie wiem. Nawet nie mam pojęcia, czy wyszedł już z więzienia, a jeśli tak, to gdzie mieszka. – Został zwolniony warunkowo – wyjaśnił Hellmer. – Znamy jego obecny adres. Powiedziała pani, że Slivia Maurer wróciła do stajni już po zapadnięciu zmroku. Która to była godzina? – Dziewczyna straciła pamięć, więc nie wiedziała. Mówiłam przecież. – Zrozumiałem, że nie pamiętała, co się stało po napaści, a nie przed? – Prawdę mówiąc, sama nie wiem, co pamiętała, a czego nie. Zakładam, że było koło dwudziestej, może nieco później. Kiedy dowlokła się do restauracji, było dobrze po dwudziestej trzeciej. – Dobrze, to wystarczy. Czy uważa pani, że Mischner mógł zamordować Selinę? Emily Gerber zawahała się, odchyliła na oparcie i założyła nogę na nogę. – Długo rozmawiałam o tym z mężem. Andreas uważa, że Mischner nie byłby zdolny do takiego czynu. Ja wolę się nie wypowiadać, ale fakty są takie, że kiedy u nas pracował, zawsze starał się trzymać gdzieś w pobliżu Seliny. Jednak wówczas w żaden sposób jej nie molestował ani nie zaczepiał. – Hm, mimo wszystko nie wyklucza go pani z kręgu podejrzanych? – Wolę się na ten temat nie wypowiadać. Chciałam pomóc, przypominając tamtą sprawę. Jeśli został zwolniony z więzienia, to może... – Gdzie możemy znaleźć Silvię Maurer? Zna pani jej adres? – Niestety, krótko po procesie jej rodzice postanowili zmienić otoczenie i wyprowadzili się. Z tego, co wiem, gdzieś za granicę. Proszę mnie jednak nie pytać, dokąd dokładnie. Od tamtych zdarzeń kontakt z nimi całkowicie się urwał. – Sami postaramy się sprawdzić i przy okazji przejrzymy zachowane akta.
Dziękuję za informacje. – Co zrobicie teraz z Mischnerem? – Zapytamy, czy ma dobre alibi na czas, w którym Selina zaginęła i została zamordowana. – Czy mój mąż wciąż znajduje się na waszej liście podejrzanych? – Proszę się tym nie martwić. Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze w bardziej sprzyjających okolicznościach – powiedział Hellmer z uśmiechem, chcąc podnieść ją na duchu. – Na pewno. Dziękuję, że nie zrobiliście z tego afery na całe miasteczko. Wszystkie gazety piszą o śmierci Seliny. Nie daliby nam spokoju. – Nie miałem jeszcze czasu na prasówkę. Piszą coś ciekawego? – Nie, nic konkretnego. W zasadzie to czyste spekulacje, które jeszcze bardziej podgrzeją atmosferę. Sami zresztą wiecie, jak to wygląda. Kiedy kończyła ostatnie zdanie, do salonu wszedł jej mąż. – Dzień dobry – przywitał się i odstawił torbę lekarską. Pod pachami miał mokre plamy i pot ściekał mu z czoła. – Właśnie wychodziliśmy – odparła Julia i wstała. – Mam nadzieję, że nie dlatego, że ja wróciłem? Potrząsnęła głową. – To dobrze. Od wczoraj zaszła w pani zmiana. Zakładam więc, że zeszłej nocy podjęła pani decyzję. Bardzo ważną decyzję. Nie pożałuje pani. Nie skomentowała jego słów. Skinęła na Hellmera i ruszyła w stronę wyjścia. Gerber odprowadził ich do drzwi. Julia spojrzała na niego i pożegnała się: – Tak, podjęłam decyzję. Do widzenia.
Sobota, 14.10 – Myślisz, że Mischner może mieć z tym coś wspólnego? – Hellmer pokręcił sceptycznie głową, kiedy ruszyli już w stronę Hofheim. – Na razie wiemy tyle, że to typowy samotnik, a z takimi mieliśmy już sporo do czynienia. Z drugiej strony, jeśli rzeczywiście resocjalizacja w zakładzie karnym przebiegła zgodnie z założeniami i zakończyła się sukcesem, bo tak przecież poświadczył biegły psycholog... – Wiesz co? Mam gdzieś tych wszystkich biegłych psychologów – warknął Frank. – Większość z nich udaje cholernych ważniaków, a pozostali są skorumpowani. – Poczekajmy, zobaczymy, co sam zainteresowany nam powie. – Jeśli w ogóle go zastaniemy. Możemy mieć nieaktualne dane, a gość mógł zwiać z Hofheim. – Wtedy złamałby zasady zwolnienia warunkowego. – Myślisz, że to go interesuje? Jeśli będzie chciał zniknąć, to zniknie, i tyle. Jeśli w pierdlu poznał gości, co robią w prochach, to marne szanse, żebyśmy go dopadli. Ci zawsze potrzebują kurierów. Mając znajomości w tym środowisku, może stać się niemal niewidzialny... – No i co z tego, że to możliwe? Wiesz przynajmniej, jak do niego dojechać? – Nie, ale i tak dojadę. Mischner mieszkał w jednym ze starych domów stojących wzdłuż wąskiej uliczki na przedmieściach Hofheim. Idealne miejsce dla kogoś, komu zależało na anonimowości i spokoju. Przy okazji idealne miejsce na dyskretne załatwianie różnych interesów. Hellmer zaparkował przy krawężniku naprzeciwko wejścia. Ulicą niebezpiecznie szybko przemknęły dwa pojazdy, które dawno temu przestały być samochodami. Na jednym Frank dostrzegł czerwoną nalepkę wydziału komunikacji z ostrzeżeniem dla właściciela, że w ciągu czterech tygodni powinien zezłomować swoje auto. Jeszcze raz sprawdził, czy to właściwy adres, dał znak Julii, że są na miejscu, i wysiedli. – Kiedyś też mieszkałem w takiej ruderze. – Frank pokiwał głową. – Mało nie zwariowałem. – Wiem. Potem spotkałeś dobrą wróżkę imieniem Nadine, która cię uratowała. Masz szczęście, że cię znalazła. – To nie był przypadek. Byliśmy sobie przeznaczeni. – Popatrz, jest. G. Mischner. – Julia nacisnęła dzwonek. Czekali przez chwilę, ale nikt im nie otworzył. Durant zadzwoniła ponownie,
z takim samym skutkiem. – Co teraz? – zapytała bezradnie. – Wchodzimy do środka, to chyba oczywiste. Nawet w takiej ruderze ktoś powinien być w domu. Zadzwonili do większości mieszkań, aż w końcu ktoś się nad nimi zlitował. Weszli do środka. Czekał na nich na oko czterdziestoletni Turek w brudnym podkoszulku z siateczki i sportowych krótkich spodenkach. Mężczyzna patrzył na nich podejrzliwie. Zza jego pleców słychać było początkowo głosy dzieci, lecz szybko uciszyła je jakaś kobieta. Hellmer wyjął legitymację i zapytał o Mischnera. Nazwisko najwyraźniej nic mu nie powiedziało, więc Frank sięgnął po zdjęcie. – Zna go pan? Mieszka tutaj? Nagle jego nieufność zniknęła. Przyjrzał się uważnie fotografii, a po chwili uśmiechnął się promiennie. – Dzisiaj nie widział. Nie wiem, czy jest. Mieszka piętro cztery. Ja dużo praca – dodał z przepraszającą miną, jakby uważał, że powinien się usprawiedliwić, dlaczego nie widuje Mischnera albo że jest cudzoziemcem. – Dziękuję. Czy w domu jest dozorca? – Dozorca na dole. Obok wejście. Często nie jest tu. – Jeszcze raz dziękuję bardzo i do zobaczenia. Weszli piechotą na czwarte piętro. Drewniane schody ponadosiemdziesięcioletniego domu skrzypiały przy każdym kroku. Pod sufitem falowały pajęczyny, w narożnikach na dobre zagościł brud, szyby albo zastąpiono dyktą, albo od lat ich nie myto, a poręcze były częściowo połamane. Mieszkanie Mischnera znajdowało się po lewej stronie. Na drzwiach po prawej nie wisiała tabliczka z nazwiskiem. Hellmer zapukał i zaczął nasłuchiwać. Z wewnątrz nie dochodziły żadne odgłosy. – Co teraz? – zapytał. – Zadzwonię do biura i dowiem się, jakie miał warunki zwolnienia. Może na tej podstawie dostaniemy pozwolenie na wejście. Znajdziemy wtedy gospodarza domu, żeby nam otworzył. Wyjęła telefon z torebki i wybrała numer. Berger. Był w biurze, choć nie miał służby i czekała na niego kobieta. – Szefie, stoimy pod mieszkaniem Mischnera. Prawdopodobnie nie ma go w domu. Co robimy? Wchodzimy? – Czy istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa?
– Odpowiem pytaniem: Mischner jest na warunkowym. Czy dochowuje wszystkich warunków zwolnienia? – Sekunda, muszę spojrzeć do akt. Kullmer zorganizował wszystko, razem z przebiegiem odsiadki... Dobrze, już mam. Mischner musi meldować się kuratorowi dwa razy w tygodniu i na razie ani razu nie nawalił. Do stycznia dwa tysiące trzeciego nie może podróżować... A nie ma go w domu? – Nie wiem, ale nie otwiera. – W takim razie proszę podjąć decyzję, którą pani uzna za słuszną. Ja wyrażam zgodę na każde rozwiązanie. – Dziękuję. – Rozłączyła się i schowała telefon do torebki. – Zejdź na dół – poprosiła Kullmera – i poszukaj dozorcy. – Już mnie nie ma. Julia dotknęła tapet, okazało się jednak, że nie są pokryte brudem, tylko zżółkły. Oparła się więc i czekała. Po pięciu minutach Frank wrócił ze starszym mężczyzną, który jej zdaniem zupełnie nie pasował do tego domu. Na oko pięćdziesięcioletni dozorca był szczupły, bardzo zadbany, patrzył na nią poważnie i sprawiał doskonałe wrażenie. Zdziwiła się, że nie otworzył im, kiedy dzwonili do wszystkich mieszkań po kolei. – Dzień dobry – przywitał się w końcu i skinął głową. – Chcecie państwo wejść do mieszkania pana Mischnera... Coś się stało? Przeskrobał coś? – Nie mamy jeszcze pewności – odparła dyplomatycznie. – Kiedy widział go pan po raz ostatni? – Zbyt wiele pani ode mnie oczekuje. Już samo to, że mnie zastaliście, jest przypadkiem, bo nie mieszkam tutaj. Na parterze mam jedynie biuro, a mieszkanie kilka ulic dalej. – Co porabia pan tu dzisiaj? Dzwoniliśmy przecież również do pana. – Papiery. Poza tym nie otwieram każdemu, kto do mnie zadzwoni – wyjaśnił, spuszczając wzrok. Wyjął pęk kluczy i zaczął szukać właściwego. Znalazł go po kilku sekundach, wsunął w zamek i chciał przekręcić, lecz okazało się, że nie były zamknięte, ale jedynie przymknięte. – Jak długo pan tu będzie? – zapytała Julia. – Jeszcze godzinę, może dwie. Dlaczego pani pyta? – Bo możemy mieć jeszcze jakąś sprawę. Tymczasem może pan iść. Weszli do mieszkania i zamknęli za sobą drzwi. – Fuj, ależ tu cuchnie! – Julia skrzywiła się z obrzydzeniem. – I jeszcze ten upał! Czy on kiedykolwiek otwiera okna? Zasłony, gnój na podłodze... kto
wytrzyma w takim chlewie? – Oj, ty chyba jeszcze niewiele w życiu widziałaś – mruknął Hellmer. – Pamiętasz może taką damulkę, co przyszła do biura wystrojona jak szczur na otwarcie kanału? Potem zobaczyliśmy jej mieszkanie... tutaj jest idealnie czysto w porównaniu z tamtym. – Tak czy inaczej, ja bym nie potrafiła tak żyć. Na ziemi i stole sterty tanich gazetek z pornografią, od miesięcy niezmieniana pościel na łóżku, aneks kuchenny brudny i cuchnący, naczynia niezmyte. Było bardzo gorąco; mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze, pod samym dachem, i najwyraźniej nie było dobrze izolowane. – Typek nie należy do pedantów, ale wszystkie meble wyglądają na całkiem nowe. Durant chciała podejść do okna i przez przypadek jej spojrzenie padło na łazienkę. – Julia, popatrz na... – zawołał Hellmer, ale nie udało mu się dokończyć, bo policjantka mu przerwała. – Frank, lepiej ty popatrz tutaj. – O jasna cholera... I co myślisz? To jak przyznanie się do winy? – Możliwe. Powiesił się na rurze od centralnego. Jakiś powód musiał mieć – stwierdziła cicho. – Hm, na pewno wisi dłużej niż od rana. Czyli mielibyśmy sprawę zamkniętą... – Zaraz, zaraz! Nie spiesz się tak, bo coś mi tu śmierdzi. Wszystko jest zbyt proste. Odwiedzamy go w mieszkaniu, żeby zadać kilka pytań, a on czeka na nas martwy. Skąd mógł wiedzieć, że przyjdziemy? Poza tym nawet jeśli był idiotą, to raczej na pewno nie aż takim, żeby najpierw wykończyć dziewczynę, a potem wziąć i się powiesić. Chyba że miał skłonności samobójcze. Albo jakieś niezałatwione sprawy. Ale dlaczego miałby zabijać Selinę? – Spojrzała na Hellmera. – Nie, to zbyt proste – powtórzyła z naciskiem. – Stanowczo zbyt proste. Uwierzę, kiedy przeczytam opinię psychologa i osobiście porozmawiam z jego kuratorem. Tymczasem ściągamy naszą ekipę. Wszystkich, ślady, fotografa i tak dalej. I niech się przyłożą, bo coś mi tu cuchnie bardziej niż Mischner. – Co masz na myśli? – Najpierw zabił dziewczynę, a potem siebie? Jeśli Selina padła ofiarą jakiegoś rytualnego mordu, to... – To co? Myślisz, że ktoś mógł mu pomóc?
– Nie mam pojęcia, ale dzisiaj dyżur ma Morbs i on nam pomoże to ustalić. I to szybciutko. – No dobrze, w takim razie dzwonię do Bergera. Julia nałożyła lateksowe rękawiczki i podeszła do wiszących na rurze zwłok. Starała się przy tym nie zatrzeć żadnych śladów. Hellmer rozmawiał w tym czasie z Bergerem. – Czysta robota – stwierdziła, spoglądając na pętlę. – Ale nie planował śmierci. – Skąd ta pewność? – zdziwił się Hellmer. – Przyjrzyj się lince. Doliczyłam się przynajmniej pięciu węzłów. – Hellmer wrócił do salonu i szybko znalazł stojak do suszenia prania. Brakowało w nim czterech linek. – Odcięte i połączone sznurki z suszarki. – Pokiwał głową. – Genialne w swojej prostocie. Gość zamordował Selinę, a krótko potem dopadły go straszne wyrzuty sumienia. Postanowił, że odbierze sobie życie. Siedzi w domu, kopci jak smok, możliwe, że jeszcze poprawia kilkoma głębszymi i w końcu wpada na wspaniały pomysł, żeby uciąć linki z suszarki. Ot tak. Przenikliwe i genialne, nie mam nic do dodania – zakpiła. – Julia, dajże spokój. To był on i basta. – Znalazłeś list pożegnalny? A może podpisane przyznanie się do winy? – Nie. Może działał w afekcie, pod wpływem stresu. Nie widział wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazł. Doskonale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później wpadnie nam w ręce. – Bzdury! Ktoś mu pomógł. Pytanie tylko kto i dlaczego. Chodź, poczekamy na zewnątrz, bo cuchnie tu tak paskudnie, że zaraz się porzygam. Wyszli na klatkę schodową, zapalili papierosy i milczeli. W którymś z mieszkań poniżej kłóciła się jakaś para, w innym dudniła muzyka. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi. – Całkiem przyjemne miejsce do mieszkania, co? – przerwała ciszę Julia. – Spokojnie i miło. Hellmer nie skomentował. Dwadzieścia minut po telefonie na miejscu pojawił się lekarz. Musiał jednak uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż fotograf skończy robić zdjęcia. Usiadł na schodach i milczał, a cała sytuacja wyraźnie go stresowała. Julia uznała, że nie skończył jeszcze trzydziestki. Sprawiał wrażenie zagubionego. Minęło jeszcze czterdzieści pięć minut, zanim na schodach zjawiła się reszta ekipy i fotograf rozpoczął swoją pracę.
– No, już po wszystkim – oznajmił dziesięć minut później, pakując obiektywy i aparaty do torby. – Odbitki będą gotowe za dwie godziny. Mischner został odcięty i ułożony na podłodze. Lekarz zbliżył się do zwłok i rozpoczął oględziny. – Zdecydowanie samobójstwo. Wystawię kartę zgonu. Jak się nazywał? Hellmer podyktował mu potrzebne dane, mężczyzna je zapisał i podał kartę policjantowi. – Jest pan zatem przekonany, że mamy do czynienia z samobójstwem? – zapytała Julia. – Nie jestem specjalistą od takich spraw, jednak moim zdaniem wszystko na to wskazuje. – Od kiedy nie żyje? – Nie umiem powiedzieć. Wyraźnie widać, że stężenie pośmiertne objęło całe ciało. Tyle że nie jestem lekarzem sądowym, ale internistą. – Co z plamami opadowymi? Bledną pod naciskiem? – Proszę mi wierzyć, nie znam się na tym i nie chcę wprowadzać zamętu. – Dobrze, to niech pan spojrzy. Pokażę, jak to robić. – Uklęknęła obok Mischnera i dwoma palcami ucisnęła skórę w miejscu, gdzie plamy opadowe zabarwiły ją na siny kolor. – O, widzi pan? Nie bledną. Czyli nie żyje przynajmniej od dwunastu godzin. Może się to jeszcze kiedyś panu przydać. To by było na tyle, dziękuję i do zobaczenia. Lekarz zrobił się purpurowy, włącznie z uszami, które niemal płonęły. – Do zobaczenia – wymamrotał pod nosem i pędem wybiegł z pomieszczenia. Julia zabrała się do oglądania zwłok. Szczególnie dużo uwagi poświęciła szyi. – Frank! – zawołała. – Chodź coś zobaczyć! – Muszę? – Co tu widzisz? – To, co widziałem u każdego wisielca. – A jednak bruzda wygląda dość nietypowo. Te wylewy podskórne... – Julia, daj spokój, naprawdę! Poczekaj na lekarzy sądowych, niech oni go pokroją i zobaczysz, powiedzą, że to samobójstwo. A my zamkniemy sprawę i odeślemy akta do archiwum. Finito. – Jakie akta? – zapytała i wstała.
– Jakie akta, jakie akta... dla mnie sprawa jest jednoznaczna. – A dla mnie nie, rozumiesz? Najpierw musimy wykluczyć działanie osób trzecich, dopiero wtedy pomyślimy o twojej wersji. – Jak sobie chcesz. W mieszkaniu pojawili się ludzie z zakładu pogrzebowego. Durant spokojnie wyjaśniła, że zwłoki muszą trafić do Instytutu Medycyny Sądowej we Frankfurcie. Denat został zapakowany w czarny foliowy worek zamykany na suwak. – O co się zakładamy, że to nie było samobójstwo? – Znowu? – Hellmer wyszczerzył zęby. – Tym razem przegrasz. Nie masz szans. – No pewnie, chciałbyś. Mischner został zamordowany. Jeśli się mylę, zapraszam ciebie i Nadine na wystawny obiad. W przeciwnym razie ty przejmiesz połowę papierkowej roboty, jaka na mnie czeka. – Nie, nie! O swoje akta martw się sama. Ja mam dość roboty ze swoimi. Ale poświęcę się i umyję ci okna. – Skąd wiesz, że akurat ich nie myłam? – zapytała z uśmiechem. – Zgadywałem, ale się zdradziłaś. Czyli mamy ustalone, co będzie, jak przegram. – Trzymam cię za słowo. Kiedy zeszli na parter, w drzwiach czekał na nich dozorca. – Co się stało? – zapytał z ciekawością w oczach. – Mischner nie żyje. – O Boże! Mam nadzieję, że to nie było morderstwo? – Udał przerażenie. – Nie, sam sobie odebrał życie. A teraz niech się pan pospieszy. Będzie pan pierwszy, a brukowce zawsze płacą kilka euro – dodała oschle. – No już, co pan tu jeszcze stoi? To dobra historia, oni takie lubią.
Sobota, 16.50 Komenda policji. Berger przygotowywał się do wyjścia, kiedy w biurze zjawiła się Julia z Frankiem. – Morbs już wie – oznajmił szef, sprzątając biurko. Nienawidził, kiedy przychodził rano do pracy, a tam czekał na niego bałagan. Co prawda, jeszcze całkiem niedawno, gdy butelka czegoś mocniejszego była stałą rezydentką dolnych szuflad biurka, Berger nic sobie ze śmietnika nie robił. Teraz jednak nic nie było takie jak wcześniej. – I tak do niego zadzwońcie. My widzimy się w poniedziałek, chyba że wypadnie wam coś wyjątkowo ważnego. I jak mówię „wyjątkowo”, to mam na myśli coś naprawdę specjalnego. Mam nadzieję, że się rozumiemy. Opinie psychologów na temat Mischnera czekają na pani biurku. Potwierdziła się sprawa z telefonem do Gerbera. W czwartek, o pierwszej trzydzieści trzy w nocy ktoś rzeczywiście do niego zadzwonił z budki telefonicznej w Hofheim. Rozmowa trwała dwie minuty. Nasz doktorek ma więc całkiem dobre alibi. – Życzę przyjemnej niedzieli, panu i pana wybrance – odpowiedziała Julia. – Mam nadzieję. Zaczniemy od przyjemnego wieczoru, a na jutro mamy już plany. Pogoda ponoć ma dopisać. No to na razie. Berger zamknął za sobą drzwi. Frank usiadł za biurkiem i zaczął przeglądać opinie dotyczące stanu psychicznego Mischnera. – Kto dzwoni do Morbsa? – Ja. Julia wybrała numer i przełączyła rozmowę na głośnik. – Durant z tej strony, dzień dobry. Ma pan już coś dla mnie? – Pani podopieczny wylądował na moim stole ledwie pół godziny temu. To dość krótko, ale już teraz mogę powiedzieć, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie była to naturalna śmierć. – Hm, samobójstwo to też nie całkiem naturalna śmierć. Co dokładnie chciał pan powiedzieć? – Został zamordowany. Julia uśmiechnęła się szeroko, spojrzała na Franka i wskazała dłonią w stronę okna, wykonując ruchy, jakby je myła. – W jaki sposób? – Uduszony. Wygląda na to, że ktoś użył garoty. Dopiero potem został powieszony, żeby upozorować samobójstwo. – Jak pan to ustalił?
– Nie miałem z tym problemów, bo na szyi denata znalazłem dwie wybroczyny różnej głębokości. Gołym okiem dość trudno je zauważyć, szczególnie laikowi, ale tylko dlatego, że zwłoki jakiś czas wisiały w normalnej temperaturze. Przyznam się, że też musiałem użyć szkła powiększającego. Na razie to tyle. – Od jak dawna nie żyje? – Trudno powiedzieć, bo testy potrwają jeszcze jakiś czas. Ale nie dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. Raczej nieco mniej. Wyniki powinienem mieć około siódmej albo ósmej. Natychmiast je wam prześlę. – Świetnie, w takim razie do usłyszenia. – Durant jeszcze przez chwilę siedziała zamyślona. – Idę o zakład, że mamy do czynienia z tym samym mordercą. – O nie, litości! – Hellmer przewrócił oczami. – Z tobą już się nie zakładam. Ile właściwie masz okien? Musiała policzyć je w myślach. – Niestety, tylko cztery. – Uśmiechnęła się szeroko. – To jeszcze przejdzie. Bogu dzięki, że nie mieszkasz w willi. – Kiedy zaczynasz? – Jak skończymy z tą sprawą. Teraz przejrzę jeszcze opinie. Julia oparła się wygodnie, zapaliła papierosa i zamyśliła. Znowu miała rację, intuicja jej nie zawiodła. Berger twierdził, że trzeba wierzyć jej przeczuciom. Uśmiechnęła się w myślach. Hellmer po chwili przestał szeleścić kartkami i podniósł głowę. – Nic ciekawego. Mischner poddał się terapii resocjalizacyjnej, przeszedł też terapię ustawień rodzinnych metodą Hellingera, cokolwiek to jest. Miał silny kompleks niższości, ojciec alkoholik, lał bez przerwy matkę, ciągłe zdrady. Mischner mimo to bezustannie szukał z nim bliskości, lecz on go odpychał i poniżał. W końcu zmienił kierunek i chciał zbliżyć się do matki, ale ona też nie mogła dać mu oparcia i przykładu. W końcu zamknął się w sobie i sam się wychowywał. Zwiał z domu, kiedy skończył czternaście lat, przez kilka miesięcy mieszkał na dworcu, pracował jako męska prostytutka... Z prochami już wiesz, jak było... Silne zaburzenia seksualne, przez specyficzne wyobrażenie o seksie nigdy nie miał nikogo na stałe. To by tłumaczyło zbiór pornografii w mieszkaniu. Tytanem intelektu też nie był, IQ na poziomie osiemdziesięciu pięciu, więc minimalnie poniżej normy. Bardzo uzdolniony manualnie, kochał zwierzęta, miewał okresy gwałtownej religijności, na przemian zamknięty w sobie i otwarty na ludzi, przy czym najczęściej jednak był introwertykiem. Najciekawsze, że wszyscy są zgodni co do jednego – nie
wykazywał skłonności do agresji. Jeśli już ją okazywał, była kierowana do wewnątrz, a więc przeciwko sobie. Brak skłonności samobójczych, niekiedy przerost ambicji nad możliwościami, lubił się przechwalać rzeczami, których nie dokonał. Terapia integracji społecznej trwała półtora roku i zakończyła się sukcesem... Nic więcej tu nie ma. Julia uważnie słuchała. W zamyśleniu sięgnęła po kolejnego papierosa i zapaliła. Hellmer obserwował ją w milczeniu. Wiedział, że ma prawo być zdenerwowana, więc nie zwrócił uwagi na to, że znów złamała postanowienie o rzuceniu palenia. – Opinia psychologa nie ma już dla nas znaczenia. Mischner odsiedział połowę kary, wyszedł na warunkowe i zamieszkał w Hofheim. Kto zapłacił mu za mieszkanie i za meble? Przecież nie miał pieniędzy, więc skąd nowo urządzone lokum? Nowy telewizor i kuchnia? Ktoś za to musiał zapłacić, tylko kto? Kto go utrzymywał przez rok od zwolnienia? Jak rozgryziemy tę zagadkę, będziemy mieli mordercę. Najprawdopodobniej. – Możliwe też, że to on dzwonił do Gerbera. – Hellmer pokiwał głową, jakby miał pewność. – Berger powiedział przecież, że telefonowano z budki w Hofheim. To nie przypadek. Załóżmy, że Mischner miał sponsora. Może kogoś, kto zaciągnął u niego dług... – Sorry, ale jak on mógł być czyimś wierzycielem, co? – przerwała mu Julia. – Trudno powiedzieć... może Mischner oddał mu wielką przysługę... – Jaką przysługę? Co musiałby zrobić, żeby ktoś się nim tak długo zajmował? Poza tym co Mischner mógł dla kogoś zrobić? – Nie mam pojęcia, ale jeśli przyjmiemy tę hipotezę, to przysługa musiała być ogromna. – Jacyś krewni? Miał rodzinę? – Zaraz sprawdzę. Hm, ojciec zmarł trzy lata temu, matka ponownie wyszła za mąż i przeniosła się gdzieś na północ. Nie miał rodzeństwa. O nikim więcej nie wiemy, ale będziemy to sprawdzać. – Czekaj, wróćmy do sponsora, okej? Ciekawe, skąd go zna? Z Okriftel? A może z klubu jeździeckiego? A może jeszcze skądś indziej? – Stawiasz zbyt wiele pytań. Pewne jest tylko to, że ktoś załatwił mu mieszkanie, płacił za nie, wspierał go finansowo i prawdopodobnie co pewien czas korzystał z jego pomocy. Jestem przekonany, że to on zlecił Mischnerowi telefon do Gerbera, żeby wywabić go z gabinetu. Logiczne? – Na razie tak. Co dalej?
– Hm, Mischner nie miał pojęcia, po co ma to zrobić i że przyczyni się w ten sposób do śmierci dziewczyny, którą znał z przeszłości. Okazało się jeszcze, że nie był aż takim idiotą, jak wszyscy myśleli, bo kiedy usłyszał o morderstwie, prawidłowo dodał dwa do dwóch i postanowił zaszantażować swojego dobroczyńcę. Jestem niemal pewien, że tym razem postanowił się zdrowo obłowić i zwiać z kasą. Ten drugi nie mógł się na to zgodzić, więc usunął Mischnera, który zbyt wiele o nim wiedział. Sprytnie postąpił, bo niemal mu się udało wprowadzić nas w błąd. Nie wziął tylko pod uwagę, że my mamy wybitnie wysokie IQ... Julia nie zwróciła uwagi na ostatnie zdanie, więc po chwili mówił dalej: – Ciekawe, co wiedział Mischner i jak mógł się komuś przysłużyć? Ciągle zadaję sobie pytanie, co się za tym wszystkim kryje. Przede wszystkim warto by wiedzieć, od kiedy się znali. Spotkali się jeszcze przed gwałtem czy później? Może w więzieniu? – Nie, to bym akurat wykluczyła, bo musiałby siedzieć z kimś z Hattersheim. Musieli znać się znacznie dłużej. Może to przyjaciele z dzieciństwa? – Odpada. Mischner nie miał przyjaciół, to jeden z wniosków w opiniach psychologów. Miał tylko jednego, ale też nie naprawdę, bo facet go tylko zwodził. Mischner tego nie widział, bo zawsze chciał mieć kogoś takiego i wydawało mu się, że w końcu znalazł i że może na nim polegać. Ktoś taki jak on, kto przez całe życie szuka wsparcia, w imię przyjaźni jest gotów zrobić wszystko... – Frank! To jest to! – Julia zerwała się z miejsca i podekscytowana oparła o blat. – Nasz morderca jest cholernie inteligentnym człowiekiem, który zna się na ludziach i szybko identyfikuje ich słabe i mocne strony, a potem zaczyna nimi grać. To ktoś, kto z racji swojej pozycji społecznej znajduje się poza podejrzeniami. Przyjacielski, towarzyski, wykształcony i obyty. Mischner prawdopodobnie dopiero po śmierci Seliny w końcu zrozumiał, że jego przyjaciel w rzeczywistości wcale nim nie jest. Wtedy popełnił błąd, który ostatecznie kosztował go życie... wymyślił szantaż... co o tym myślisz? Realne? Gdzie siedział Mischner? – Weiterstadt. – Na pewno jest jeszcze kilku osadzonych, którzy go pamiętają. Może któremuś z nich opowiedział coś, czego nie powinien był mówić? Psycholog napisał, że ma skłonności do konfabulacji i przechwałek. Jak posiedzisz dłużej w celi, masz wrażenie, że już nigdy stamtąd nie wyjdziesz. Więźniowie organizują sobie własny system wartości. Możliwe, że Mischner chciał zaimponować współwięźniom, żeby znaleźć się wyżej w hierarchii.
– Nie wiem, czy czegoś się tam dowiemy, ale krótka wizyta na pewno nie zaszkodzi – zgodził się Hellmer. Julia przygryzła dolną wargę, odwróciła się w stronę okna i zamarła ze wzrokiem wbitym w sąsiedni dom. – Mischner. Z kim się kontaktował przed więzieniem, w czasie odsiadki i przede wszystkim po zwolnieniu? To jest ktoś, kto wiedział, że Mischner jest podatny na wpływ, i umiał wykorzystać, że był wierny jak pies... – Przy czym na końcu okazało się, że ten pies nie był aż tak wierny i nie chciał mieć nic wspólnego z morderstwem. To znowu potwierdza wnioski z opinii biegłych, jakoby Mischner wykazywał bardzo niski stopień agresji. Jego przyjaźń nie przetrwała testu morderstwa, o czym, w ten czy inny sposób, poinformował swego sponsora. – Tyle że ten był przygotowany i w porę usunął przeszkodę. I na tym polegała różnica między panem a jego psem. – Moim zdaniem różnica polegała na tym, że jeden miał IQ na poziomie stu dwudziestu punktów, a drugi tylko osiemdziesięciu pięciu. Jeszcze raz: jak, gdzie i kiedy się spotkali, a przede wszystkim co ich połączyło, to znaczy, jaką przysługę oddał Mischner, żeby ten drugi tak długo spłacał swój dług – oczywiście tylko do chwili, kiedy ich przyjaźń zakończyła się próbą szantażu. Julia nie odpowiedziała. Siedziała w milczeniu i myślała. Po chwili wstała, zapytała, czy chce colę, wyszła do automatu na korytarzu i przyniosła dwie puszki. Podała jedną koledze, a z drugą stanęła przy oknie i wyjrzała na zewnątrz, na spokojny ruch na Meinzer Landstrasse i na placu Republiki, z którego jakiś czas wcześniej wynieśli się robotnicy. – Wiesz, Frank, wydaje mi się, że Mischner i jego morderca spotkali się w Hattersheim. Gdzie mieszkał Mischner, zanim przeniósł się do Eddersheim? – We Frankfurcie. – Dobra. Potem przeprowadza się do Eddersheim i zaczyna pracę w klubie jeździeckim. Przez rok jest spokojny i sumiennie odwala swoją robotę ku wielkiemu zadowoleniu Emily Gerber, aż przychodzi któryś tam listopada tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku i w stajni zostaje zgwałcona dziewczyna. Mniej więcej wówczas poznaje tego przyjaciela. Nie potrafię tego inaczej ułożyć. – W takim razie powinniśmy jeszcze raz przepytać Gerber i całą resztę personelu stadniny, klubu i restauracji. Może ktoś będzie wiedział, co robił w wolnym czasie, z kim się zadawał i tak dalej. Istnieje szansa, że zapamiętano, czy z kimś się w tamtym czasie przyjaźnił, często rozmawiał czy umawiał na piwo.
– Zakładasz, że to mężczyzna? – zapytała Julia. – Zdecydowanie tak – potaknął energicznie Hellmer. – I tym razem mogę się nawet założyć. Mischner miał około metra osiemdziesięciu i ważył przynajmniej osiemdziesiąt kilo. Myślisz, że jakaś kobieta dałaby radę go tak załatwić, a potem powiesić? Przecież nawet jak masz garotę i uda ci się z zaskoczenia zarzucić ją komuś na szyję, to i tak trzeba bardzo dużo siły, żeby dokończyć dzieła. Nie, kobiety odpadają. To był mężczyzna. No, chyba że mamy do czynienia z kobietą, która przeszła specjalne szkolenie, lecz w tym wypadku wykluczyłbym taką możliwość. – W takim razie mamy do czynienia z wysokim i silnym mężczyzną. – Niekoniecznie wysokim i silnym. Wystarczy jedna z tych cech. Na pewno musi być dość silny, żeby długo trzymać zaciśniętą garotę, a przede wszystkim, żeby wejść na stołek, podnieść zwłoki i powiesić je na rurze pod sufitem. Kobiety, które znam, nie dałyby sobie rady. Ty chyba też nie. – Okej, przekonałeś mnie. To mężczyzna. Myślisz, że mieliśmy już okazję go poznać? – Jeśli znowu pijesz do Gerbera, to nie, on nie zrobiłby czegoś takiego. Nigdy. – Akurat nie o nim myślałam. Ale stadninę odwiedzają przecież też inni mężczyźni, prawda? – No pewnie. – Hellmer pokiwał głową, przeciągnął się i ziewnął. – Wybacz, ale jestem zmęczony i chcę już do domu – wyjaśnił, ziewając, a potem spojrzał na zegarek. – Morbs i tak skontaktuje się z tobą, więc jak będziesz coś wiedziała, daj znać. A ja tymczasem spadam. – Leć. Dzisiaj i tak nie dojdziemy już do niczego ciekawego. Jutro moglibyśmy podjechać do Weiterstadt i... – Nie, nie! Miej litość, kobieto, i wybij sobie takie pomysły z tej pięknej główki! – przerwał jej Frank i uniósł ręce w obronnym geście. – Każdego dnia, tylko nie jutro! Jeśli chcesz, żebym pracował w niedzielę, to jedynie w Okriftel i nigdzie indziej. A i to niechętnie. Jakby co, to jestem do twojej dyspozycji od poniedziałku rano. – Dobrze już, dobrze! Masz rację, idziemy stąd. Pozdrów Nadine. – Sięgnęła po torebkę i razem wyszli z biura. Hellmer zamknął drzwi, zeszli na parter do samochodów i ruszyli do domów. Właśnie minęła siódma wieczorem.
Sobota, 19.30 Julia nie zrobiła zakupów na weekend, więc jej lodówka i spiżarnia świeciły pustkami. Zatrzymała się na stacji benzynowej, kupiła sześć puszek piwa, paczkę papierosów, nieco wędliny i masło. Przy kasie dorzuciła trochę słodyczy i zapłaciła kartą. Wciąż jeszcze było bardzo ciepło; jechała z otwartymi oknami, ciesząc się gwizdem wiatru w uszach. Chciała jak najszybciej wrócić do domu, pobyć w nim sama i porobić rzeczy, których już od dawna nie robiła. Wczoraj wieczorem nagle poczuła się znów wolna. W końcu odpuściła, bo gdyby tego nie zrobiła, musiałaby eksplodować. Bezpośrednio pod domem znalazła miejsce, choć z reguły wszystkie były zajęte, zaparkowała, wysiadła, wzięła siatki z fotela pasażera i ruszyła w stronę drzwi. W skrzynce na listy czekał list od Susanne Tomlin, z którą od ponad dwóch miesięcy nie rozmawiała, kolorowy magazyn i rachunki. Piętą zamknęła za sobą drzwi. W mieszkaniu panował zaduch. Odstawiła torby, otworzyła okna i padła na kanapę. Na stole stała niedopita puszka piwa, którą odstawił Dominik, obok napoczęta paczka papierosów i zapalniczka – urodzinowy prezent od niej. Z siatki wyjęła świeżą puszkę, otworzyła i zaczęła pić długimi łykami. Alkohol szybko zaczął działać, bo od rana nic nie jadła. Kiedy wstała, by napuścić wody do wanny, zadzwonił telefon. Morbs. – Witam, będę się streszczał. Czas zgonu między dwudziestą drugą a północą. Zejście przy udziale osób trzecich. Mischner przed śmiercią raczył się obficie alkoholem, przede wszystkim czerwonym winem. Testy wykazały około półtora promila. Poza tym niedługo przed uduszeniem zjadł dużą porcję spaghetti z sosem bolońskim. Większość porcji znajdowała się jeszcze w żołądku. Poza tym nie stwierdziłem niczego nadzwyczajnego. Dobranoc. – Dobranoc. Julia odłożyła słuchawkę, przez chwilę stała bez ruchu, po czym weszła do łazienki, odkręciła kurek, wyregulowała temperaturę, dodała płynu do kąpieli i przejrzała się w lustrze. – Wyglądasz okropnie – powiedziała na głos. – Zrób w końcu coś dla siebie. Kiedy zaczynamy? Dzisiaj? Dobra, niech będzie dzisiaj. Dlaczego nie czujesz się paskudnie? Dlaczego nie wyjesz w poduszkę? Skąd ta cholerna satysfakcja? Uśmiechnęła się szeroko i poszła do kuchni, gdzie piętrzyły się brudne naczynia. Postanowiła umyć je jeszcze przed kąpielą. Chciała też zacząć pakować rzeczy Dominika i sprzątać mieszkanie. Tylko mycie okien pozostawi Frankowi. No tak, pomyślała, miałam przecież jeszcze zadzwonić do Susanne. Rzut oka na zegarek, dochodziło wpół do ósmej. Zatelefonuję z kąpieli i opowiem jej o zerwaniu, zdecydowała. Zobaczymy, co na to powie.
Z torebki z chlebem wyjęła dwie kromki, położyła na talerzu, posmarowała cienko margaryną i na każdą położyła trzy plasterki salami. Do tego pokroiła pomidora, ogórka kiszonego i otworzyła kolejne piwo. Włączyła telewizor, przejrzała programy i zatrzymała się na filmie dokumentalnym o llanos i bagnach w Ameryce Południowej. Zanim zabrała się do drugiej kanapki, zakręciła wodę w łazience. Po jedzeniu pozmywała naczynia, odstawiła je na suszarkę, namoczyła szmatkę i przetarła zlew i kuchenkę. No dobrze, pomyślała zadowolona. Wreszcie wygląda tu bardziej po ludzku. Rozebrała się i położyła w wannie, postawiwszy puszkę piwa w zasięgu ręki. Siedząc w wodzie, wybrała numer do Susanne Tomlin. Rozmawiały przeszło godzinę. Przyjaciółka nie zadawała bezsensownych pytań i powstrzymała się od niepotrzebnego komentowania i pocieszania. Była wspaniała i potrafiła słuchać. Być może, pomyślała Julia, nadejdzie dzień, kiedy przeprowadzę się do Francji, bo Susanne nie raz już to proponowała. Lepsza pogoda, morze tuż za oknem i powietrze świeższe niż we Frankfurcie. Kiedy skończyły, Julia wytarła się, wysuszyła włosy, włożyła szorty i krótką koszulkę, a potem się zamyśliła. Czy to był dobry dzień, by nadgonić zaległości w prasowaniu? Nie, raczej nie. Jutro będzie lepszy. Przejechać podłogę odkurzaczem, opróżnić popielniczki i wylać do zlewu pół puszki zwietrzałego piwa. I o niczym nie myśleć. Ale choć bardzo się starała, morderstwa Seliny Kautz i Gerharda Mischnera nie przestawały krążyć jej po głowie. Po godzinie tępego wpatrywania się w telewizor wciąż nie mogła się uspokoić. Wstała więc, przeszła do sypialni, przygotowała dwie walizki, z których jedna należała do niej, i torbę podróżną i we wszystkie zapakowała rzeczy należące do byłego chłopaka. Zadzwoniła do niego i poprosiła, by jak najszybciej przyjechał je odebrać. Obiecał wpaść po nie w ciągu kilku godzin. Spojrzała na zegarek, zbliżała się dziesiąta wieczorem. Poprosiła, by przyjechał do północy, a jeśli nie zdąży, to dopiero w poniedziałek, bo następnego dnia chce się odprężyć i nie ma ochoty na żadne spotkania.
Sobota, 19.15 Hellmer postanowił wpaść po drodze do Gerbera, by poinformować go, że jego alibi zostało zweryfikowane i tym samym został wyłączony z kręgu podejrzanych. Gołym okiem było widać ulgę na jego twarzy. – Skoro powiedział pan, że nie jestem już w kręgu podejrzanych, to czy możemy rozumieć, że macie już jakiś trop? – Nie, źle się wyraziłem. Na razie nie mamy jeszcze nic konkretnego. Za to mamy kolejnego denata – zdradził, czekając, jak Gerber zareaguje na taką wiadomość. – Drugi denat? Kto tym razem? – Gerhard Mischner. Po państwa informacjach pojechaliśmy złożyć mu krótką wizytę, lecz niestety, spóźniliśmy się o jeden dzień. – Chce pan powiedzieć, że też został... zamordowany? – Cóż, wszystko wskazuje na samobójstwo. Powiesił się – tym razem Frank skłamał. – To przecież bez sensu. – Gerber pokręcił głową. – Co prawda, ledwie go znałem, ale jak dla mnie za dużo tutaj przypadków. Poza tym powiedział pan, że wszystko wskazuje na samobójstwo, a to oznacza, że możliwe są też inne scenariusze, prawda? – Panie doktorze, toczy się dochodzenie... – Proszę mi wybaczyć, że przerywam, ale nie wierzę w jego samobójstwo. Po prostu nie wierzę. I z tego, co widzę, pan też nie do końca. Mam rację? – No dobrze, niech będzie. Lekarz sądowy uznał, że praktycznie można wykluczyć samobójstwo. Ktoś mu pomógł. Mischner został zamordowany, a my przyjęliśmy założenie, że dokonała tego ta sama osoba, która ma na sumieniu Selinę. Gerber podrapał się po brodzie. Po chwili do Andreasa podeszła żona. – Dobrze słyszałam, o czym rozmawiacie? – zapytała z nieukrywanym przerażeniem. – Policja naprawdę uważa, że on mógł.... Co się tu dzieje? – Sami chętnie byśmy się dowiedzieli. Mam jednak wielką prośbę: nikt nie może dowiedzieć się o sprawach, o których państwu powiedziałem. W gazetach pojawi się tylko wersja o samobójstwie, bo chcemy, żeby sprawca myślał, że daliśmy się zmylić. – Jak umarł? To znaczy, jak go zamordowano? – Na ten temat nie będę się wypowiadał, bo to wiedza operacyjna. Dobranoc.
– Dobranoc. I miłego wieczoru, jeśli to możliwe. – Gerber odprowadził Hellmera do drzwi. – Gdybyśmy mogli w jakikolwiek sposób pomóc, proszę dać nam znać. W każdej sytuacji jesteśmy do państwa dyspozycji. – Gdyby zaszła taka potrzeba, na pewno skorzystam z oferty. Andreas zamknął drzwi za policjantem i wrócił do żony. – Emily, jak myślisz, dlaczego Mischner został zamordowany? Najpierw zginęła Selina, potem on. Nie umiem znaleźć żadnego wytłumaczenia, niczego, co by ich łączyło. – Nie mam pojęcia, co się tu dzieje. – Hm, a może jest jakiś związek. Jeśli już, to można połączyć ich jedynie przez stadninę. – Skąd taki pomysł? To by znaczyło, że ktoś spośród członków... nie! To przecież jakiś absurd. Podejrzewasz kogoś? Jesteś gotów wskazać palcem konkretne osoby? – zapytała ostro. – Emily, uspokój się i pomyśl. Selina od kilku lat była członkiem klubu jeździeckiego. Mischner pracował w stadninie i zajmował się końmi. I tutaj musiało zdarzyć się coś, co związało ich losy. Tylko co? – Andreas, błagam! To przecież czysty przypadek. Nikt, kogo znam, nie byłby zdolny do popełnienia morderstwa. Inaczej trzeba by mieć się non stop na baczności, bo wśród znajomych grasuje seryjny... Nie! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! To szaleństwo! Nie będę brała w tym udziału. Nie pozwolę, żeby przez takie bezpodstawne oskarżenia siać strach i panikę. Jestem przekonana, że ten związek między nimi to czysty przypadek. – Kochanie, wiesz przecież, że nie wierzę w przypadki. Nic w życiu nie zdarza się samo z siebie. Zawsze jest przyczyna. Poza tym możesz być spokojna, bo nie mam zamiaru szerzyć paniki ani strachu. Przyrzekłem przecież panu Hellmerowi, że będę milczał, prawda? Zadowolona? – Dobrze, przepraszam. To wszystko mnie przerasta. Jak sobie pomyślę, że w stadninie mamy seryjnego mordercę... – Nie bój się, to nie może być seryjny morderca. Poza tym policja szybko go dopadnie. Chodź, nie przejmuj się niczym, bo to źle wpływa na urodę. Chcę cię przytulić, zaraz będzie ci lepiej.
Sobota, 22.50 Julia zasnęła na kanapie. Obudził ją brzęczyk domofonu; zerwała się przestraszona, przetarła oczy, podeszła do drzwi i je uchyliła. Słuchając jego kroków na schodach, zapaliła papierosa. – Cześć – powiedział i podszedł do niej. – Czyli naprawdę nie żartowałaś... – Dominik, proszę, oszczędź sobie tego spojrzenia i... – I co? Pomyśl, od ponad dwóch lat jesteśmy razem... – Byliśmy razem. – No dobra, byliśmy razem ponad dwa lata. Też inaczej to sobie wyobrażałem. Nie spodziewałem się, że będę pracował w radiu, to było zaskoczenie. Nie miałem pojęcia, że to zabierze mi aż tyle czasu. – Przecież nie robię ci wyrzutów, prawda? Nasze zawody wykluczają trwały związek i tyle. Dziennikarz i glina, powinniśmy wcześniej o tym pomyśleć. Nie ma co debatować, bierz walizki i znikaj... Nie, poczekaj, pomogę ci, bo będziesz musiał dwa razy biegać tam i z powrotem. – Nie szkodzi, przebiegnę się – zapewnił pospiesznie. Julia zauważyła, że zrobił się czerwony. – Ty weź walizki, a ja wezmę torbę. Pamiętaj, że ta niebieska jest moja, chcę dostać ją z powrotem. – Julia, nie musisz mi w niczym pomagać, dam sobie radę sam. – Nie martw się, i tak chciałam się przejść – oznajmiła, łapiąc torbę. – Gdzie zaparkowałeś? – Wystarczy, że zniesiesz mi ją na dół i postawisz przy drzwiach – odpowiedział, unikając jej uważnego spojrzenia. – Okej. – Do tylnej kieszeni wsunęła klucz, poczekała, aż Dominik wyjdzie na schody, i zamknęła za sobą. Kuhn nerwowo zbiegał na dół. W pośpiechu zaczepił walizką o poręcz i omal nie stracił równowagi. – Dzięki, postaw ją tutaj, zaraz po nią wrócę – wyrzucił z siebie, kiedy stanęła obok niego. Na jego czole perlił się pot. Chciał uściskać ją na pożegnanie, lecz się odsunęła. – Chodź, chciałabym jeszcze raz rzucić okiem na twoje auto... – Julio, zaparkowałem kawałek stąd, nie było miejsc w pobliżu... – Robił się coraz bardziej nerwowy.
– Mówiłam przecież, że i tak chciałam się przejść, więc co za różnica. – Julio... – No dalej, ruszaj wreszcie – powiedziała ze śmiechem i mocniej ujęła torbę. Przeczucie, które dopadło ją jeszcze w mieszkaniu, teraz zmieniło się już w pewność. Dominik zdał sobie w końcu sprawę, że jej nie przekona. Zacisnął więc zęby i wyszedł na ulicę, prowadząc ją do swojego dopiero dwutygodniowego bmw 3. Zaparkował dobrych sto metrów dalej, w bocznej uliczce. Przy aucie, oparta o maskę, czekała młoda kobieta z papierosem w dłoni. Widząc Dominika i Julię razem, rzuciła niedopałek na ziemię i natychmiast wsiadła do środka. – Położę torbę na tylnym siedzeniu – powiedziała z kpiną. – Bagażnik masz za mały, wszystko się nie zmieści. – Julio, to nie jest tak, jak pewnie... – Dominik, jesteś załganym skurwysynem! – wycedziła przez zęby, wciąż się uśmiechając. – Kim jest ta mała? Zresztą co mi szkodzi, sama ją zapytam, jak będziesz pakował bagaże – powiedziała i rzuciła torbę na ziemię. Coś szklanego strzeliło i pękło, najpewniej ręcznie dmuchany szklany kufel z Murano, który trzy lata wcześniej dostał na urodziny od kolegów. Nic jej to nie obchodziło. Bez pytania otworzyła drzwi pasażera i spojrzała na młodą blondynkę. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat. – Cześć, jestem Julia. A ty? Wiesz, możemy przejść od razu na ty, mamy w końcu wspólnego chłopaka. Właściwie to miałyśmy, bo ja już nie mam. To jak ci na imię? – rzuciła z bezczelnym uśmiechem. – Annette. – Bardzo mi miło, Annette. – Julia podała jej dłoń, a ona ujęła ją niepewnie. – Wysiadaj, chętnie sobie z tobą pogadam. Tylko kilka chwil, jak kobieta z kobietą. I nie bój się, nie gryzę przecież, mimo że jestem gliną. – Sama nie wiem... – odparła z wahaniem i zaczerwieniła się. W końcu się przemogła i wysiadła. Była nieco wyższa od Julii, miała długie, gładkie włosy i figurę modelki, której Julia natychmiast jej pozazdrościła. Nic dziwnego, pomyślała, jest przynajmniej dziesięć lat młodsza. – Pracujecie razem? – Tak. – W takim razie wiem już przynajmniej, gdzie harował te wszystkie nadgodziny. Mnie opowiadał, że praca tak go pochłania, że nie czuje, ile w niej siedzi. Z początku kupowałam te kłamstwa, ale w końcu zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak... Sama rozumiesz, zboczenie zawodowe.
Jestem przecież z policji... – Julia, wystarczy tego! Annette, jedziemy. Trzymaj się, pa! To nie jest tak, jak myślisz – oznajmił, wziął dziewczynę za rękę i chciał zaprowadzić ją do auta. – Dominik, skarbie, ja się dopiero rozkręcam. Sio, sio do auta i poczekaj, aż skończymy. Mamy z Annette kilka drobiazgów do omówienia. No już, jak nie będziesz grzeczny, to dostaniesz karę! – dodała groźnie i tak na niego spojrzała, że nie miał dość odwagi, by się przeciwstawić. Ociągając się, zapalił papierosa, usiadł za kierownicą i włączył radio na cały regulator – w promieniu stu metrów każdy musiał słyszeć muzykę. – Jak długo kręcicie ze sobą? Tylko mów prawdę, do ciebie nie mam przecież żadnych pretensji. Pół roku? Dłużej? – Od Bożego Narodzenia – wyjaśniła dziewczyna szeptem. – Ale naprawdę nie wiedziałam... – Nic ci o mnie nie powiedział? – Wspominał o tobie, ale twierdził, że jesteście tylko starymi przyjaciółmi. Powiedział, że zostawił u ciebie trochę swoich rzeczy... – Tylko starymi przyjaciółmi? Hm, Annette, posłuchaj uważnie. – Objęła ją ramieniem i pociągnęła kawałek za sobą. – Dominik nie jest moją pierwszą pomyłką. Niestety. Wiesz, co powiedział mi wczoraj wieczorem? Że powinnam jeszcze raz wszystko przemyśleć, bo on mnie kocha i nigdy nie przestanie mnie kochać. Dlaczego to powiedział? Masz swoje cztery kąty? – Nie, cały czas mieszkam u rodziców. Ale planowaliśmy zamieszkać u niego. – Na twoim miejscu byłabym ostrożna. Dobrze się zastanów. A zawodowo? Obiecywał ci jakiś awans? Lepsze warunki? Wielką karierę? Czy może tylko wielką miłość? Annette wzruszyła ramionami. – Czyli wszystko naraz. Jakie to oklepane! A ty mu uwierzyłaś, bo jest starszy i do tego całkiem niezły z niego samiec, choć bardziej zawodowo niż prywatnie, jeśli mogę zdradzić ten sekret. – Zatrzymały się. Julia spojrzała na dziewczynę i poczuła, że jest jej żal. Wyraźnie sytuacja ją przerosła. – Hm, nie jest z niego taki ogier, jak mogłoby się wydawać. Pewnie robi już z tobą to samo co ze mną, a jeśli nie, lada chwila zacznie. Zastanów się tylko, czy warto? Przemyśl to, bo faceci tacy jak on nigdy się nie zmieniają. Obiecują cuda wianki, a jak się znudzą, to idą szukać przyjemności gdzie indziej. Szczerze mówiąc, cieszę się nawet, że wziął cię ze sobą, bo bardzo ułatwił mi
decyzję. Serio. I jeszcze coś. Naprawdę, nie jestem na ciebie zła. Pewnie popatrzył na ciebie tymi oczkami smutnego basseta. Ja też dałam się na to złapać. Do wczoraj miał nas obie, ciebie i mnie. Jak ze mną było gorzej, leciał zaraz do ciebie, a jak ty nie mogłaś, lądował u mnie. Chyba pokrzyżowałam mu plany. Zostałaś sama na placu boju. Dlatego bardzo na siebie uważaj. – Przerwała, uśmiechnęła się ciepło i zapytała: – Ile masz lat, jeśli to nie jest zbyt prywatne pytanie? – Dwadzieścia jeden. – Hm, im jest starszy, tym młodsze kobiety sobie wybiera. Cholera, skądś to znam. Do dzisiaj nie wiedziałam, że kogoś ma. Chociaż przeczuwałam, że tak to się skończy. Teraz przynajmniej mam już pewność. Dobrze, to by było na tyle. Bez urazy i powodzenia. Julia odprowadziła Annette do bmw Dominika i powiedziała: – Poczekaj chwilę, chciałabym dać mu coś na pożegnanie. – Otworzyła drzwi pasażera i wyłączyła radio. – Ciao, kochany. Dzięki za te wszystkie gorące noce. Z drugiej strony nie były aż tak gorące, żebym je rozpamiętywała. Cóż, mój drogi, to by było na tyle. Przy okazji – naprawdę miałeś zadatki na prawdziwego faceta, gdybyś tylko nie był takim dupkiem. Opiekuj się Annette, traktuj ją z szacunkiem, bo jest jeszcze bardzo młoda i pewnie mocno w tobie zakochana. Nie zasłużyła na takiego kłamliwego padalca jak ty. I proszę, nie dzwoń już do mnie i trzymaj się z dala. Kuhn wpatrywał się w nią wytrzeszczonymi oczyma. Nie potrafił wydukać odpowiedzi. – Trzymaj się, Annette! – Uśmiechnęła się jeszcze do dziewczyny, która wszystko słyszała, i wysiadła bez słowa. Durant stanęła na chodniku z rękoma w kieszeniach szortów i przyglądała się, jak Kuhn próbuje odjechać. Wrzucił wsteczny bieg i ruszył gwałtownie do tyłu. Przez nerwową atmosferę i kobietę na siedzeniu obok, która nie czekała z pierwszymi pytaniami, aż odjadą, niewłaściwie ocenił odległość do land rovera z tyłu. Rozległ się trzask i posypało się szkło tylnej lampy. Kuhn zaklął siarczyście, wysiadł, sprawdził, czy drugie auto też zostało uszkodzone, szybko ocenił własne szkody, potrząsnął głową i spojrzał z pogardą na Julię, która stała i obserwowała go z szerokim uśmiechem. Po dwóch minutach jeżdżenia w przód i w tył i nerwowego kręcenia kierownicą udało mu się wydostać z ciasnego miejsca przy krawężniku. Kiedy znalazł się na ulicy, dodał gwałtownie gazu i odjechał. Julia odprowadziła go wzrokiem do zakrętu, a potem zdecydowanym krokiem ruszyła do domu, rzuciła klucz na stolik przy drzwiach, wyjęła z lodówki puszkę piwa i stanęła w otwartym oknie. Myślami była gdzieś daleko. Wypiła połowę alkoholu, poszła do łazienki i umyła ręce. Nie
wiedziała, dlaczego to zrobiła – pewnie dlatego, że dotykała torby należącej do Dominika. Spojrzenie w lustro – po spotkaniu z Annette wydała się sobie przeraźliwie stara. Jestem jednak beznadziejnie durna, pomyślała, potrząsając głową, ten dupek przyjeżdża z kolejną, a ja daję jej dobre rady! Julio, urodziłaś się durna i durna umrzesz. Zapaliła jeszcze jednego papierosa i zdusiła, zanim wypaliła połowę. W końcu zrozumiała, jak perfidnie ją okłamywał.
Niedziela, 2.45 Do drugiej w nocy snuła się po mieszkaniu i szlochała jak małe dziecko, a przed oczyma niczym niekończący się film przewijały się jej ostatnie dwa lata. Okazała się tragicznie naiwna, próbując dostrzec w Dominiku mężczyznę, którego szukała i przy którym chciała się zestarzeć. I znów dostała po głowie. Trzy razy szła do toalety, paliła papierosa za papierosem i wyglądała przez okno; noc była chłodna, lecz nie czuła tego. Dlaczego moje życie składa się z samych porażek? – pytała się w myślach. Dlaczego nie mogę być w końcu szczęśliwa? Czy to moja wina? Oczywiście, że tak. Kto inny mógłby być tu winny? Ale dlaczego ciągle trafia na mnie? Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na te pytania i domyślała się, że najprawdopodobniej nigdy ich już nie znajdzie. Była dobrą policjantką i spotykała się z uznaniem, ba, dostawała nagrody i wyróżnienia, lecz co to miało za znaczenie, jeśli w życiu prywatnym nie umiała zbudować niczego trwałego? Chciało jej się wyć z wściekłości i rozczarowania, wykrzyczeć całą frustrację, ale nie potrafiła – to nie w jej stylu. Poza tym była noc i sąsiedzi nie byliby zachwyceni, gdyby ich pobudziła. W końcu jednak nie wytrzymała, wzięła telefon i wybrała numer do swego ojca. Po dziesiątym czy piętnastym sygnale chciała się rozłączyć, ale właśnie wtedy odebrał. – Tak, słucham? – zapytał zaspanym głosem. – Tato, to ja. Przepraszam, że wyciągnęłam cię z łóżka, ale mam trudne chwile. – Jesteś chora? – Nie, nie jestem. Albo może tak, jestem chora. Sama nie wiem. Dominik się wyprowdził. – Tak nagle? Co się stało? – Wywaliłam go z domu, bo ostatnio nie było już między nami tak jak dawniej i potrzebowałam nieco spokoju i dystansu. Przerwała i zamilkła. Jej ojciec czekał jeszcze przez chwilę, by w końcu zadać pytanie: – Ale to nie wszystko, prawda? – Nie. Już od Bożego Narodzenia miał inną na boku. Przed chwilą nawet ją poznałam. Ten idiota przyjechał z nią tutaj! – Po co ją przywiózł? – Spakowałam jego rzeczy i zadzwoniłam, żeby przyjechał je odebrać. Nie chciałam, żeby się u mnie walały. Zależało mi, żeby wziął je jak najszybciej. Było tego dwie walizki i torba. Zaproponowałam, że mu pomogę, ale nagle
zaczął się wić jak piskorz. Zaczęłam coś podejrzewać. Siedziała w jego aucie. Młoda praktykantka z rozgłośni radiowej. – Co wtedy zrobiłaś? Mam nadzieję, że nic nieprzemyślanego? – Nie, tylko z nią chwilę porozmawiałam. Dziewczyna jeszcze chyba nie do końca rozumie, w co się ładuje. Rzuciłam kilka cynicznych uwag, ale nie na jej temat, bo przecież nie jest winna, że trafiła na takiego łgarza bez honoru. Byłam dla niej jak dobra przyjaciółka i... – Julia, zanim będziesz mówiła dalej, posłuchaj, bo mam ci coś ważnego do przekazania: podjęłaś właściwą decyzję. Cokolwiek cię do tego skłoniło, miało pozytywne efekty. – Pozytywne! Wow, genialnie! Tylko dlaczego nie dogaduję się z mężczyznami? Ty i mama tak długo byliście razem szczęśliwi! Dlaczego ja nie mogę? – Twoja matka i ja też mieliśmy problemy. Raz było lepiej, raz gorzej... – Ale w ostatecznym rozrachunku byliście szczęśliwi! – Tak, masz rację. Tylko pamiętaj, że nie możesz porównywać swojego życia i naszego. Jestem pewny, że znajdziesz kogoś, kto będzie wart twoich uczuć. – Już kilka razy mi to powtarzałeś. I co? I znów jestem sama! Nic z tego nie wynika! Za każdym razem trafiam na nieodpowiedzialnych dupków! Myślisz, że to moja wina? – Nie, a przynajmniej niecała. Wsłuchaj się w siebie i zapytaj, jakie błędy popełniasz za każdym razem. Jestem pewien, że znajdziesz właściwą odpowiedź. – Możesz mi powiedzieć, co ty o tym myślisz? – poprosiła. – Zniosę każdą krytykę. – No dobrze. Jak dla mnie za każdym razem podchodzisz do sprawy ze zbytnią zawziętością. Ale pamiętaj, że ja znam cię tylko z tej strony. Od zawsze miałaś nastawienie wszystko albo nic i żadnych półśrodków. Przemyśl to sobie. – Co to znaczy, że chcę wszystko albo nic? – Tego wymaga twoja praca, ale ty te same zasady stosujesz w życiu. Są ludzie, którzy kochają tak mocno, że mogą zadusić... – To nieprawda, nigdy nikogo nie zmuszałam do miłości. Wręcz przeciwnie, zawsze dbałam, żeby mieli tyle wolności, ile potrzebują. A jednak nigdy się nie udało. Przyczyna musi leżeć gdzie indziej. – Julio, jesteś bardzo smutna i zraniona, co zrozumiałe. Ale nie wolno ci zapominać, że jesteś absolutnie wyjątkowa i drugiej takiej nie ma na całym
świecie. Dla mnie i dla Boga znaczysz ogromnie dużo, mimo że nie chcesz mieć z Nim zbyt wiele do czynienia. Ja w każdym razie nie mógłbym życzyć sobie lepszej córki. – Tato, ja powoli dobijam do czterdziestki! – Oj, nie przesadzaj, kochanie. W listopadzie skończysz dopiero trzydzieści osiem lat, masz przed sobą przynajmniej drugie tyle! A przecież to, czego dokonałaś dotychczas, przynosi ci tylko chlubę. – Tato, trzydzieści osiem to prawie czterdzieści, a... – Julio, widzieliśmy się trzy tygodnie temu i długo rozmawialiśmy na ten temat. Masz w tej chwili dużo pracy? – Tak, bardzo. – Więc skup się teraz na tym, żeby nie myśleć o problemach. Zobaczysz, ktoś na ciebie czeka, jestem tego pewien. Musisz w to po prostu uwierzyć i przede wszystkim tego chcieć. Nie ponosisz żadnej odpowiedzialności za rozpad pierwszego małżeństwa. To nie była twoja wina. Bardzo cię kocham, ale niestety niewiele mogę ci pomóc. Nie mogę cię też wyswatać. Jednak potrafię słuchać. – Rany, to wszystko to wielkie gówno, mam już go dość! Chciałam skończyć z paleniem, a od wieczora poszła mi już cała paczka! – Pomyśl o matce – skarcił ją delikatnie ojciec. Miała wrażenie, że widzi, jak unosi palec i nim kiwa, choć dzieliło ich przecież kilkaset kilometrów. – Bardzo źle się czuję, kiedy pomyślę, że mógłby spotkać cię ten sam los co ją. Słuchaj, skończ już z tym, proszę cię. Ten nałóg wpędzi cię do grobu. Jak będziesz chciała zapalić, idź na spacer albo pobiegać, albo zrób jeszcze coś innego, byle tylko nie myśleć o papierosach. Palenie tytoniu nie jest zdrowe. – Wiem. Dzisiaj to wyjątek, bo byłam już bliska całkowitego rzucenia. Tylko w najgorszych koszmarach bym nie przypuszczała, że Dominik okaże się dwulicową, zakłamaną świnią. – Nie myśl już o nim, nie jest tego wart. Głowa do góry, choć może to nie brzmi przekonująco w takiej chwili. Wiesz poza tym, że zawsze możesz do mnie przyjechać. A teraz spróbuj położyć się spać. Zrób jakieś postanowienie na jutro. Co ja gadam, już jest jutro. Okej, to postanów coś na dzisiaj. Zrozumiano? – Oczywiście. I dzięki, tato. – Za co? Za to, że wyciągasz mnie z łóżka w środku nocy? Kochana, zawsze możesz do mnie dzwonić. W tej materii nic się nie zmieni. A teraz połóż się i zaśnij.
Rozłączyła się. Po twarzy ściekały jej łzy jak groch, które wycierała obiema dłońmi. Nagle zebrało jej się na śmiech. Położyła się na kanapie, z ramieniem pod głową, zamknęła oczy i zmusiła się, by o niczym nie myśleć. Spała cztery godziny.
Niedziela, 7.30 Rankiem czuła się, jakby ją łamano kołem. Miała zdrętwiałe lewe ramię, które przez pół nocy trzymała w nienaturalnej pozycji. Dopiero po kilku minutach krew znów dotarła do dłoni i mogła zgiąć palce. Proces odzyskiwania w niej władzy był bardzo bolesny, miała wrażenie, jakby w skórę wbijały się tysiące igiełek. Usiadła, potrząsnęła kilka razy ramionami i wyjrzała przez okno. Niebo było bezchmurne, słońce oślepiało już wszystkich z niewiarygodną siłą i zapowiadał się piękny, gorący dzień. Umyła się, uczesała i zmusiła do zjedzenia miski płatków z mlekiem, popijając je filiżanką kawy. Odruchowo sięgnęła po papierosy, ale przypomniała sobie słowa ojca sprzed kilku godzin. Odłożyła paczkę. Nieważnie, co się wydarzy, w końcu będzie dobrze, pomyślała. Postanowiła pojechać do Hattersheim i zadać paru osobom kilka pytań. Na liście znajomych Seliny pozostały jeszcze dwa nazwiska, a po rozmowie z nimi planowała wpaść na chwilę do Gerberów i pogadać o Mischnerze. Ubrała się, włożyła bluzkę, dżinsy i tenisówki, trochę się umalowała, przede wszystkim po to, żeby zamaskować cienie pod oczyma. Inaczej od razu było widać, że miała za sobą bardzo ciężką noc. Nie chciała pukać do niczyich drzwi zbyt wcześnie, więc zajęła się nieco domem. Sprzątnęła suche naczynia i poukładała je w szafce, sztućce schowała do szuflady, włączyła radio i zmieniła program radiowy. Nie miała ochoty słuchać stacji, dla której pracował Dominik. Z głośników popłynęły aktualne przeboje, a między kolejnymi piosenkami puszczano krótkie wiadomości i informacje na tematy, które jej nic a nic nie interesowały. Zresztą, tak czy inaczej, myślami błądziła gdzieś daleko. Kiedy rozpoczął się program informacyjny o dziesiątej rano, uchyliła okno i je zasłoniła, odłączyła komórkę od ładowarki, wsunęła do torebki, jeszcze raz rozejrzała się po mieszkaniu i zeszła na dół do samochodu. Kiedy usiadła za kierownicą, również włączyła radio i przełączyła na program trzeci. Rozgłośnia Dominika przestała dla niej istnieć, tak samo jak on. Zanim uruchomiła silnik, jeszcze raz przyjrzała się kartce z adresami. Miriam Tschierke, Südring i Katrin Laube, Erlesring. Ale zanim pojedzie do nich, wpadnie z krótką wizytą do Gerberów. Otworzyła okna i szyberdach i rozkoszowała się powiewami świeżego powietrza na twarzy. W czasie jazdy zastanawiała się, czy nie powinna dać znać Hellmerowi, jednak postanowiła nie telefonować do partnera, żeby nie psuć mu niedzieli, którą chciał spędzić z rodziną. Wystarczyło, że ona miała zły humor. Zatrzymała się przy kiosku z gazetami, kupiła „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”, batonik czekoladowy, puszkę coli i paczkę papierosów, lecz te ostatnie z nadzieją, że jej nawet nie otworzy. Pragnęła mieć dość siły, by
skutecznie przeciwstawić się chęci palenia. O wpół do jedenastej zaparkowała corsę na Linsenbergerstrasse i wysiadła. Chodniki były puste, nie widziała żadnych przechodniów, spacerowiczów, nawet dzieci. Miała wrażenie, że znalazła się w wymarłym mieście. I to mimo wspaniałej pogody, pomyślała, kręcąc głową. Przeszła kilka kroków i zatrzymała się pod domem Gerberów. Andreas nie wydawał się zaskoczony jej wizytą. – Witam, pani nadkomisarz. Proszę, proszę wejść. Żony nie ma, poszła do kościoła. Ktoś musiał zostać i zająć się dziećmi, i padło na mnie. Właściwie to sam się zgłosiłem. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? – Nie, skądże. Właśnie pracowałem nad swoją nową książką. – Jakie książki pan pisze? – Zapraszam, niech pani wejdzie. Może usiądziemy na tarasie, córki i Tobias, syn Kaufmannów, bawią się na dworze, miałbym na nich oko. Czego się pani napije? – Niczego, dziękuję – odmówiła i usiadła. Na stoliku leżał stos zadrukowanych kartek. – Jak się pan czuje? – A jak mogę się czuć po wydarzeniach ostatnich dni? Na razie staram się znaleźć jakieś pozytywne strony tego wszystkiego, chociaż prawdę mówiąc, to dość karkołomne zadanie. Patrząc z zewnątrz, ktoś mógłby pomyśleć, że obojętnie znoszę tę tragedię, jednak to nieprawda. Dlatego zdecydowałem się dokończyć książkę, która już od dawna czeka na ostatnie szlify i odesłanie do wydawnictwa. Dzięki temu przynajmniej nie muszę myśleć o innych sprawach. Nauczyłem się też, że niezależnie od tego, jak człowiek jest wykształcony, oczytany i inteligentny, zawsze będzie popełniał błędy. Do końca życia. Ja popełniłem gigantyczny błąd, którego szczerze żałuję. Z własnej głupoty omal nie straciłem wszystkiego, co jest mi drogie i co kocham. Julia nie chciała się odnosić do jego słów, więc delikatnie zmieniła temat. – Nie odpowiedział pan na pytanie o książkę. O czym pan pisze? To naprawdę interesujące. – Piszę książki pomagające akceptować świat i korzystać z życia, ale nie w stylu tych idiotycznych poradników typu „Jak osiągnąć szczęście w weekend”, nie; staram się pomagać ludziom odnaleźć drogę do ich wnętrza, by mogli sami obudzić swoje szczęście i spokój. Opieram się na naukach buddyjskich, ale też czerpię z islamu i chrześcijaństwa. Każdy z tych systemów zawiera wiele pozytywnych zasad, ale osobno żaden nikomu nie pomoże. Skomplikowane, nie wydaje się pani? – zapytał, widząc z pozoru krytyczne
spojrzenie Durant. – Nie, wcale tak nie uważam. Powiem więcej, w tej chwili przydałby mi się nawet taki poradnik. – Nic prostszego, naprawdę. Proszę chwilę poczekać. – Uśmiechnął się, wstał i wyszedł do gabinetu. Po krótkiej chwili wrócił z trzema książkami i położył je na stoliku. – Proszę, to dla pani. Na pani miejscu, w obecnej sytuacji zacząłbym od tej na samej górze. Powinna pomóc przezwyciężyć ból po rozstaniu i zranienie – dodał ze znaczącą miną. – Skąd pan wie... – Przecież już mówiłem, widzę zmianę. Przyszłość jest wyłącznie w pani rękach. Jest pani przecież bardzo zdecydowaną kobietą o wyjątkowo silnej osobowości. Dlatego proponuję pani tę książkę. Proszę ją przeczytać. Napisałem ją z kolegą z Indii. – Dziękuję – odpowiedziała, walcząc z łzami, które same cisnęły się jej do oczu. Czuła się słaba i bezradna, bo Gerber przejrzał ją na wylot. Była pełna uznania dla jego zdolności. – Pani nadkomisarz, co mógłbym dla pani zrobić? Zakładam, że ta wizyta ma jakiś powód? – Oparł się wygodnie, założył nogę na nogę i splótł dłonie. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że zawsze ubierał się w jasne rzeczy. Dzisiaj włożył białą koszulę i jasnobłękitne dżinsy. – Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej na temat Mischnera. – Tak właśnie myślałem. Wczoraj wieczorem wpadł do nas pan Hellmer i opowiedział, co się wydarzyło. To naprawdę straszne. – Jak dobrze go pan znał? – No cóż, został zatrudniony w stadninie żony i pracował tam przez półtora roku, a że ja bywam tam średnio co drugi dzień, dość często go widywałem. Ale co konkretnie chciałaby pani wiedzieć? – Jakim był człowiekiem? – Cichym, raczej wycofanym i zamkniętym w sobie, nienachalnym. Nigdy wcześniej ani później nie widziałem nikogo, kto tak doskonale radziłby sobie z końmi. Chociaż nie tylko z nimi, ogólnie ze wszystkimi zwierzętami. Jak wydarzyła się ta sprawa z gwałtem, miałem wrażenie, że dostałem obuchem w głowę, bo nigdy bym się tego po nim nie spodziewał. – Panie doktorze, przejrzał mnie pan, jak gdybym wszystkie problemy miała wypisane na czole. Jestem przekonana, że po tamtych wydarzeniach sporo pan myślał o Mischnerze i zastanawiał się, co go do tego skłoniło.
– Oczywiście, to naturalne, że się zastanawiałem. Ale gdybym potrafił przejrzeć każdego, kogo spotykam, pewnie dawno już wylądowałbym w zakładzie zamkniętym. Nikt by tego nie wytrzymał. Dlatego jestem ostrożny i staram się analizować innych tylko wtedy, kiedy to potrzebne. Poza tym przynajmniej raz muszę przyjrzeć się dłoniom osoby, którą się zajmuję. Inaczej nic nie będę mógł powiedzieć o jej stanie. – Mimo to ponawiam pytanie: czy zastanawiał się pan nad Mischnerem już po fakcie? Poznaliście się może wcześniej? Wcześniej, czyli przed gwałtem? – Prawdę mówiąc, nie, nie znaliśmy się bliżej. To wszystko mnie zaskoczyło, nawet bardzo, choć wielu nie miało żadnych wątpliwości, że jest winny. Wszyscy wiedzieli, że to on, ale jakoś nikt wcześniej nie przewidział, że może do tego dojść. Na pewno nieraz spotkała się pani z taką sytuacją, że wszyscy są najmądrzejsi... całkowite zakłamanie. Ja mam swoje zasady i nigdy nie zachowuję się w podobny sposób. Nie chciało mi się wierzyć, że coś takiego zrobił i ani wcześniej, ani teraz bym go o to nie podejrzewał. – A to dlaczego? – Widzi pani, co prawda, nie rozmawiałem z nim zbyt często, ale te kilka razy, kiedy udało nam się uciąć pogawędkę, odniosłem wrażenie, że Mischner był wyjątkowo przyjaznym i pomocnym człowiekiem. Kiedy usłyszy pani, że już wtedy ciągle oglądał się za Seliną, to to są bzdury, teraz wymyślone kłamstwa. – Pana żona przecież też o tym mówiła. – Moja żona jest jeszcze młoda i łatwo przejmuje opinie innych. Powtórzyła tylko to, o czym inni zaczęli gadać w stadninie. Emily po prostu uznała, że tak rzeczywiście mogło być. – Czy miał przyjaciół? – Nie mam pojęcia. Z tym pytaniem musi pani poczekać na żonę, ona na pewno będzie wiedziała więcej. – Przypuszczamy, że sprawca może wywodzić się z kręgów związanych z klubem jeździeckim i stadniną. Czy zauważył pan kogoś, z kim Mischner utrzymywał bliższe kontakty? Przez cały okres, od rozpoczęcia pracy aż do dziś? Gerber zamyślił się, upił łyk wody i przez chwilę bawił się szklanką. – Nie, w tej chwili nikt mi nie przychodzi do głowy. Ale też nie wykluczam, że ktoś taki rzeczywiście istniał. Wspomniałem, że Mischner był introwertykiem, więc nie obnosił się z przyjaźniami. – Mógłby pan opowiedzieć trochę o stadninie i klubie? O ludziach, którzy się
tam udzielają, i... – Co chciałaby pani wiedzieć? Jaki charakter mają osoby, które świadomie decydują się spędzić większość życia wśród koni? – Na jego ustach pojawił się lekko ironiczny grymas. – To akurat nieszczególnie. Ale na pewno ma pan tam znajomych, bliższych i dalszych... – Oczywiście. Mam podać pani nazwiska? – Nie, a właściwie tak, ale tylko tych, o których, pana zdaniem, powinnam coś wiedzieć. – Rozumiem... to na początek Werner i Helena Malkowie. Helena jest trenerką woltyżerki i zdecydowaną większość życia spędza wśród koni. On jest chemikiem w Aventis, ale od razu ostrzegam, że nie mam pojęcia, czym się tam zajmuje. Od szesnastu lat przyjaźnimy się z nimi, w zasadzie to od chwili, kiedy związałem się z Emily. Mają syna, Thomasa, który boryka się z poważnymi problemami. Jest wybitnie inteligentny, jednak przepełnia go skrywana agresja... – Skrywana agresja? Czyli? – Julia naraz zrobiła się czujna i wyprostowała się. Gerber potrząsnął tylko głową. – Nie, w złym kierunku pani kombinuje, to nie taka agresja. Thomas jest ekscentrykiem. Ubóstwia matkę, a do ojca żywi głębokie obrzydzenie, jeśli nie czystą nienawiść. Wiem to z opowieści Wernera, któremu ta sytuacja sprawia ogromny ból. Tym bardziej że nigdy nie zrezygnował z walki o uczucia syna. Ale Thomas całkowicie się od niego odciął. Prawdziwy problem natomiast polega na tym, że Helena lekceważy miłość Thomasa i nie odpowiada uczuciem na jego starania. To stawia chłopaka w bardzo trudnym położeniu i niszczy go emocjonalnie. Werner chciałby dać mu wszystko i stara się mu to okazywać, ale Thomas nic od niego nie chce, a jego oczy są zwrócona tylko na matkę. Niezależnie od tego, jak to okrutnie brzmi, dla Heleny każdy koń jest ważniejszy niż własny syn. Wyjątkowo nieszczęśliwy układ, który jednak szkodzi tylko jednej osobie, mianowicie Thomasowi. Nie mieszka już z rodzicami i choć ma własne mieszkanie, często u nich bywa. W zasadzie można przyjąć, że tylko tam nie sypia. – Ile lat ma Thomas? – Dziewiętnaście. Właśnie zrobił maturę. – Chętnie z nim porozmawiam... – Pani nadkomisarz, jeśli mogę być szczery, Thomas jest, co prawda, rozdarty emocjonalnie, jednak mordercą to on nie jest.
– Aż tak dobrze pan go zna? Gerber westchnął. – Jak dobrze można znać osobę, która chorobliwie unika kontaktu z innymi? Zupełnie jakby się spodziewał, co ja mówię, jakby wiedział, że już dawno go przejrzałem i wiem, co go męczy. Thomas omija mnie szerokim łukiem. Zresztą proszę z nim porozmawiać, jestem bardzo ciekaw, co też pani powie. – Kogo jeszcze dodałby pan do listy, o którą prosiłam? – Achim i Sonja Kaufmannowie. Achim jest naukowcem, zajmuje się zmianami klimatycznymi, a Sonja jest weterynarzem. W kręgach koniarzy cieszy się niekłamanym uznaniem. Przyjeżdżają do niej nawet hodowcy z zagranicy, kiedy mają chore zwierzęta. Nieraz słyszałem, jak nazywano ją zaklinaczką koni, wie pani, jak w tej książce. Achim jest dość impulsywny, ale generalnie bardzo pomocny i serdeczny. Wystarczy go bliżej poznać. Sonję określiłbym raczej jako nieśmiałą i spokojną. Jeśli jeszcze się pani nie zorientowała, Achim i Emily są rodzeństwem. – Nie, nie miałam o tym pojęcia. Jednak stadnina i klub należą do pańskiej żony, tak? – Achim i tak nic by z tym nie potrafił zrobić. No tak, w tym miejscu powinienem dodać jeszcze Christiana Malkowa, pastora. Żonaty, trójka dzieci, z których dwoje studiuje, a jedno jeszcze mieszka z rodzicami. Christian jest nonkonformistą w najczystszej postaci, ale wszyscy go bardzo lubią i szanują. A może właśnie dlatego, kto wie. Christian jest starszym bratem Wernera. – W jakim są wieku? – Achim w grudniu skończy trzydzieści siedem lat, Werner ma czterdzieści dwa albo trzy lata, a Christian około pięćdziesiątki. Nie pamiętam dokładnie, musiałbym sprawdzić w kartotece. – Czy wszyscy są pana pacjentami? – Tak. – Często bywają w okolicach stadniny? – Werner prowadzi księgowość całości, dodatkowo pełni jakieś funkcje honorowe. Thomas zajmuje się administracją. Achim wpada do klubu ze dwa razy w tygodniu, jeśli oczywiście ma czas, bo nie tylko pracuje naukowo, ale jest również astronomem hobbystą. A Christian pojawia się na miejscu raz, czasem dwa razy w miesiącu. Przy okazji, osoby, które właśnie wymieniłem, należą do ścisłego kręgu moich przyjaciół i najbliższych znajomych, przy czym z Achimem i Sonją łączą nas więzy rodzinne. Mimo to najbliższe kontakty utrzymujemy z Peterem i Helgą, choć z ich rodziny jedynie Selina jeździła
konno. Julia nie skomentowała ostatniego zdania, choć miała już na końcu języka drwiącą uwagę. – Czy kogoś z tego kręgu podejrzewałby pan o zdolność do popełnienia zbrodni? Do morderstwa? Gerber zastanowił się, spojrzał na Julię, oparł głowę na dłoni w taki sposób, że małym palcem dotykał ust. – Wczoraj wieczorem rozmawiałem o tym z żoną. Mam nadzieję, że nie zaszkodzę sobie takim gadaniem, ale w trakcie rozmowy powiedziałem, że mordercą może być ktoś z grona ludzi związanych ze stadniną i z klubem. I że tam powinniście szukać sprawcy. Ona natychmiast odrzuciła takie domysły, co jest zrozumiałe, bo godziłoby w fundamenty czegoś, co zbudował jej ojciec, a wcześniej dziadek. Mimo to jestem tego samego zdania co pani... – Ma pan jakieś konkretne podejrzenia? Może chociaż domysły? – Nie, nie chcę nikogo podejrzewać, bo większość tych ludzi zbyt dobrze znam. W gruncie rzeczy to mógł być przecież każdy z nich. Długo łamałem sobie nad tym głowę i doszedłem do wniosku, że to na nic. Poza tym nie jestem policjantem i zupełnie nie leży mi to logiczno-analityczne wnioskowanie. Oczywiście, że niektórych w większym stopniu uważałbym za zdolnych do gwałtownych zachowań, innych w mniejszym, lecz w tej chwili daleki jestem od wskazywania konkretnych nazwisk. Sama pani wie, jak psychologowie mówią: każdy z nas nosi w sobie mordercę. – Czy pańscy przyjaciele i znajomi mieszkają tu w pobliżu? – Poza Malkowami wszyscy mają domy w Okriftel albo tuż obok. Powinna pani poznać historię naszej miejscowości. Tak naprawdę tę nazwę noszą dwa miejsca. Jedno po jednej stronie Buchenstrasse, drugie jest tutaj, gdzie mieszkamy my, i obejmuje najbliższą okolicę, czyli też dom pani partnera. Stare Okriftel niewiele się zmieniło. Odnowiono zabytkowe centrum, tu i tam wyrosły pojedyncze nowe domy. Nasze osiedla zaczęły się pojawiać na początku lat siedemdziesiątych i potem z czasem się rozrastały. Każdy obcy, kto się tu sprowadzał, miał duże problemy. Dawni mieszkańcy tworzyli hermetyczną wspólnotę. Ci, którzy kupili tu ziemię w ciągu, powiedzmy, pierwszych dziesięciu lat ekspansji, mieli jeszcze szansę się zadomowić, znają swoich sąsiadów i tak dalej. Świeżsi mieszkańcy byli od początku na przegranej pozycji i nie mieli szans, by nawiązać z kimkolwiek kontakty. No, z dwoma wyjątkami – nie dotyczyło to osób znanych i tych, które przystąpiły do jakiegoś działającego w Okriftel klubu. Lokalni mieszkańcy byli i są bardzo nieufni albo otwarcie wrodzy wszystkim nowym. To po prostu zamknięta, nieco dziwaczna
społeczność, w większej części bardzo dobrze sytuowana, wręcz bogata. Mamy tu architektów, jak Peter Kautz, mamy inżynierów, przedsiębiorców, sędziów, prokuratorów i adwokatów, lekarzy... wszystkich od bogatej klasy średniej do elity. Po reformie administracyjnej z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego roku przybyło bardzo wielu nowych mieszkańców. Ziemia wówczas nie była jeszcze tak droga, bo dziś każda działka w okolicy kosztuje fortunę. Nie znajdzie pani niczego poniżej siedmiuset pięćdziesięciu euro za metr. Wczoraj wieczorem rozmawialiśmy na ten temat w klubie i oczywiście padło wówczas pytanie, w jaki sposób pani kolega, pan Hellmer, mógł sobie pozwolić na zamieszkanie tutaj. – Jego żona odziedziczyła fortunę... – Hm, wcześniej o tym nie wiedziałem. – Gerber pokiwał głową. – Ale i tak zachowam to w tajemnicy, niech inni się dalej głowią. Kiedy powiedziałem, że ludzie tutaj są nieco dziwaczni, to miałem na myśli zachowania, które nie są jednostkowe. Spotka tu pani na przykład takich, którzy codziennie, i to nie jest żart, dosłownie każdego dnia myją okna, odkurzają trawniki po koszeniu, a plan dnia mają przygotowany ze stoperem w dłoni. Kiedy kilka lat temu chciała tu zamieszkać rodzina z niepełnosprawnym dzieckiem, rozpoczęto akcję zbierania podpisów, by uniemożliwić im osiedlenie się w tak szacownej okolicy. Musiałem wyjaśniać, że niepełnosprawne dziecko nie roznosi zarazy. Naprzeciwko mojego domu rośnie wspaniała akacja, mogę ją pani potem pokazać. Jest piękna, ale wszyscy w okolicy chcieliby ją wyciąć, bo kiedy przychodzi jesień, zrzuca liście, a to oznacza nieporządek. Co roku narzekają na bałagan i wysuwają pomysły, żeby się jej pozbyć. Przy czym w okolicy niewiele jest piękniejszych rzeczy niż ta dorodna akacja. Ludzie niby chcą być otwarci na świat, obyci i inteligentni, ale wydaje im się, że te wszystkie przymioty oznaczają po prostu pełne konto w banku. Niestety, prawdziwej tolerancji i otwarcia pani tu nie uświadczy. Wszyscy barykadują się za dwumetrowymi stalowymi albo kamiennymi płotami, stawiają masywne bramy... co mogę powiedzieć. Nie zdziwi pani pewnie to, że odsetek uzależnionych od alkoholu w Okriftel jest wyższy niż średnia krajowa, lecz nikt o tym głośno nie powie. To przecież niemożliwe, tak nie przystoi! Wielu rusza już o wpół do szóstej albo szóstej rano, kiedy otwierają pierwsze knajpy, by setką czystej wódki zaspokoić poranne pragnienie. Niech pani sobie wyobrazi, że są tu też tacy, włącznie z moimi pacjentami, którzy mimo alkoholowego ciągu jeżdżą samochodami. Większość żon zdaje sobie sprawę z problemów mężów, ale milczą, godząc się ze świadomością, że ci w końcu mogą spowodować wypadek i zabić jakieś dziecko. Nie mam pojęcia, czy jakaś niewidzialna dłoń chroni Okriftel, czy jest inny powód, jednak dotychczas nie wydarzył się tu żaden śmiertelny wypadek. Tyle że o takich sprawach tu po
prostu się milczy. A przynajmniej oficjalnie nie rozmawia. Za zamkniętymi drzwiami to co innego, krążą najgorsze możliwe plotki, w końcu jesteśmy na prowincji. No dobrze, dość już ponarzekałem, nie chcę wszystkiego krytykować, bo to byłoby nie fair. Mam wielu pacjentów, którzy są bardzo mili i życzliwi – tyle że dla mnie i dla swoich znajomych. Obcych i niezasymilowanych mieszkańców będą dalej obchodzić szerokim łukiem. Przechodząc do meritum, Okriftel jest od zewnątrz bardzo zadbane i czyste, ale w czterech ścianach domów rozgrywają się nierzadko prawdziwe dramaty. Wiem o nadużyciach, wykorzystywaniu i pobiciach, których bogaci mężczyźni dopuszczają się na żonach, wiem o kilku przypadkach molestowania dzieci... Problem tylko w tym, że nie mam dowodów, a o wszystkim słyszałem z drugiej ręki. Przychodzi do mnie na przykład kobieta, która odnosi wrażenie, że jej siostrzenica jest wykorzystywana. Tylko jak ja miałbym jej pomóc? Co mógłbym zrobić? Przecież nie mogę pójść do niej do domu i zapytać, czy wykorzystują córkę, bo dotarły do mnie takie plotki, prawda? I tylko tych dzieci jest mi nieskończenie żal. Inny przykład: jednym z mieszkańców jest młody mężczyzna, który mieszka z matką i siostrą w jednym domu i regularnie, trzy razy w tygodniu jeździ do Frankfurtu do burdelu, bo apodyktyczna matka nie akceptuje żadnych jego dziewczyn. Ten mężczyzna został kilka lat temu skazany za napastowanie nieletnich i dostał wyrok w zawieszeniu. – Jak się nazywa ten mężczyzna? – Rainer Gebauer. Jest jednym z moich pacjentów. – Podejrzewałby go pan o... Gerber przerwał jej machnięciem dłoni. – Wciąż zadaje mi pani to samo pytanie. Nie. Nikomu tutaj, niezależnie od tego, jak dziwacznie się zachowuje i jak pokręconą ma osobowość, nie przypisałbym takiego czynu. A ta sprawa molestowania seksualnego, za którą dostał wyrok... został w nią wrobiony. Gebauer od początku zaprzeczał oskarżeniom. Przed sądem przyznał się do regularnego chodzenia do burdelu, ale przeciwko niemu zeznawały trzy jedenasto- i dwunastolatki, do tego ich rodzice, którzy wywierali presję na dzieci i sąd, i nie było wyjścia, został spisany na straty. Moim zdaniem tylko dlatego, że był outsiderem i prostym robotnikiem, zresztą tak jak i jego ojciec. Gdyby miał choćby mały prywatny warsztat, nic by mu się nie stało, bo mieszkańcy by go zaakceptowali, a dochodzenia by w ogóle nie prowadzono. – Wciąż tu mieszka? – Tak. Jest jeszcze bardziej zamknięty w sobie. I mogę się założyć, że wielu łączy go z morderstwem Seliny. Pewnie nawet go ukradkiem obserwują.
– Jak daje pan sobie radę z pozostałymi mieszkańcami? – Z kim konkretnie? Z Gebauerem czy z całą resztą? – Ze wszystkimi. – Wie pani, jestem lekarzem, ludzie przychodzą do mnie, bo czegoś chcą. Potrzebują pomocy i wiedzą, że w niektórych przypadkach tylko ja mogę im jej udzielić, dzięki czemu z kolegami z branży mamy w każdej społeczności uprzywilejowaną pozycję. Jako lekarzom niejako z urzędu należy nam się szacunek i nikt tego nie neguje. A reputacja mojej żony z racji posiadania klubu nie podlega jakiejkolwiek krytyce, i to mimo że stadnina znajduje się poza Okriftel, w Eddersheim. – Uśmiechnął się w zamyśleniu. Durant zainteresowała jego ostatnia uwaga. – Jak rozumiem, to nie jest bez znaczenia? Przecież obie miejscowości należą do Hattersheim? – Oczywiście, że do Hattersheim, ale tylko na papierze. Jeszcze przed trzydziestu laty Okriftel i Eddersheim były samodzielnymi gminami. Wcześniej w Hattersheim i Eddersheim dominowali katolicy, a rozdzielał je protestancki Okriftel. Może sobie pani wyobrazić, jakie to rodziło konflikty, choćby i przez to, że Hattersheim nie miało dostępu do Menu. Jeszcze nie tak dawno obowiązywała zasada, że mieszkaniec Hattersheim czy Eddersheim nie może wziąć sobie za żonę kobiety z Okriftel i na odwrót, choćby i ze względów religijnych. Pewne współzawodnictwo i delikatna wrogość cały czas panuje wśród starszych. Historia odcisnęła swoje piętno na współczesnym życiu. W dwa tysiące trzecim Okriftel świętuje dziewięćsetlecie powstania, co czyni je najstarszym z tej trójki. Na wszystko należy tutaj patrzeć przez pryzmat historycznych zaszłości, bo tylko wtedy można choć trochę zrozumieć, co sprawia, że ludzie są tak zamknięci. Może i są bogaci, ale małomiasteczkowi do szpiku kości. Julia nie potrafiła ukryć uśmiechu. – To naprawdę interesujące, co pan mówi. Zmieniłam zdanie, teraz chętnie bym się czegoś napiła. – Już idę, przyniosę pani szklankę. Nalał jej wody. Upiła kilka łyczków. Miała spierzchnięte usta i wyschnięte gardło, mimo że to Gerber cały czas przemawiał. – W stadninie na pewno został zatrudniony nowy stajenny, prawda? Jak daje sobie radę? – Pani nadkomisarz, proszę wybaczyć, ale serdecznie nie lubię słowa „stajenny”, zdecydowanie wolę „opiekuna koni”. Nowy opiekun jest
Rosjaninem i dostał tę posadę zaraz po aresztowaniu Mischnera. To bardzo solidny młody człowiek, a w każdym razie tak twierdzi moja żona. – Jest w związku czy samotny? Gerber zaśmiał się. – Dziwne, ale właśnie uświadomiłem sobie, że jeszcze nigdy nie spotkałem opiekuna koni, który byłby żonaty. Nie, ten też mieszka sam, zupełnie jak Mischner i trójka innych, którzy pracowali wcześniej. Dostał mieszkanie w stadninie, w pokojach nad stajniami. Nie musi nic płacić, dostaje uczciwe wynagrodzenie, a jedyne, co daje w zamian, to całodobową obecność. – Ile ma lat? – Przed trzydziestką, może nieco więcej. Musiałaby pani zapytać Emily. – A o której wróci żona? Mężczyzna spojrzał na Julię i wskazał znacząco na swój nadgarstek. Nie nosił zegarka. – Która jest godzina? – Zbliża się wpół do dwunastej. – W takim razie powinna być w każdej chwili. Mam jednak wielką prośbę, niech pani nie wspomina Emily o naszej rozmowie, a już przede wszystkim o moim podejrzeniu, że sprawca musi pochodzić z kręgów jeździeckich. Wczoraj mocno się na mnie zdenerwowała, kiedy jej o tym powiedziałem. – Nie puszczę pary z ust. – Julia się roześmiała. – Córki zawsze są takie grzeczne? – Nie, nie zawsze, ale zazwyczaj. To chyba po prostu normalne w naszej rodzinie. A może dlatego, że dokładnie oczyściliśmy nasz kawałek ziemi. Musi pani wiedzieć, że grunt, na którym zbudowaliśmy dom, był wcześniej bagnem, a pod większością domów w okolicy krzyżują się żyły wodne, promieniujące bardzo negatywną energią. Znajomy opracował dla mnie urządzenie, które ją neutralizuje. Od kiedy je mamy, doskonale nam się powodzi. – Da się coś takiego kupić? – Oczywiście. Chętnie dam pani ulotkę, w której znajdzie pani wszystkie potrzebne informacje, od instrukcji stosowania do ceny. – Hm, ciekawe. Ile lat mają pańskie pociechy? – Pięć i siedem. Pani nie ma dzieci, prawda? Julia potrząsnęła głową. – Nie chcę poruszać zbyt prywatnych kwestii, ale nie chciała pani czy... – Powiedzmy, że nie spotkałam jeszcze ich ojca. Przedwczoraj wyrzuciłam
z domu chłopaka, a wczoraj dowiedziałam się, że od pół roku miał romans. To chyba przez moją pracę. – Nie – zaprotestował Gerber zdecydowanym tonem i spojrzał na nią poważnie. – To nie ma nic wspólnego z pani zawodem, pani nadkomisarz. To kwestia wewnętrznego nastawienia. Jest pani bardzo atrakcyjną kobietą, jeśli wolno mi wyrazić swoją opinię, i mężczyźni powinni leżeć pani u stóp. Nie, wróć, mężczyźni leżą pani u stóp. Ale pani albo na to nie pozwala, albo nie chce tego widzieć ze strachu przed kolejnym rozczarowaniem. Każdy związek, który chciała pani zbudować albo budowała, opierał się na niepewnych podstawach. Dopóki nie zmieni pani swojego nastawienia, nie znajdzie pani partnera na resztę życia. – Skąd pan wie o tych ostatnich dziesięciu latach? – zapytała szczerze zaskoczona. – Widziałem przecież pani dłonie. Ręce są jak trzewia życia, wszystko jest w nich zapisane: co było i co jest, wystarczy przeczytać. Nie da się tylko znaleźć informacji, jak ma wyglądać przyszłość, bo ją każdy musi napisać sam dla siebie. – Skąd mam wiedzieć, co zmienić? – zapytała z westchnieniem. – Ojciec zawsze powtarza, że muszę zmienić nastawienie, pan też to mówi, ale znikąd porady, jak tego dokonać. O kurczę, czyżbym teraz była już pana pacjentką? Nie planowałam... – Poderwała się z krzesła i sięgnęła po torebkę, lecz Gerber uniósł dłoń, żeby ją uspokoić. – Proszę, niech pani jeszcze usiądzie. Mam propozycję, niewykluczone, że pani pomoże. Proszę przygotować listę. Po lewej stronie wymieni pani swoje pozytywne cechy, po prawej negatywne. Na koniec po kolei przejrzy pani wszystkie, które znalazły się po stronie negatywnych, i zastanowi się, jak je przekształcić, by przynosiły pozytywne efekty. Warto też przeczytać książki, które pani dałem, najlepiej codziennie przed snem jeden rozdział. Każdy ma maksymalnie pięć stron, więc nawet po trudnym dniu starczy sił, żeby się tym zająć. Jeśli to pani nie pomoże, proszę przyjść, z przyjemnością pani pomogę. Bezpłatnie, rozumie się. Ledwie skończył, w drzwiach stanęła Emily Gerber. Miała na sobie niebieskawą letnią sukienkę podkreślającą figurę i brązowe czółenka. – Pani nadkomisarz – przywitała się, podając jej dłoń. – Co panią do nas sprowadza? Długo pani czekała? – Nie, chwilę porozmawiałam z pani mężem. Czekałam na panią, bo chciałam się czegoś dowiedzieć. Domyślam się, że o tej porze będzie pani chciała zabrać się do obiadu, więc nie będę przeszkadzała...
– Proszę się niczym nie przejmować. – Emily uśmiechnęła się przyjaźnie. – Nie mamy ustalonej pory obiadowej. Chce pani rozmawiać ze mną na osobności czy mąż może być przy tym obecny? – Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko. – Nie będę przeszkadzał – odezwał się Andreas, wstając. – I tak chciałem pójść do gabinetu trochę popracować. Na dworze jest już za gorąco. Jak było na nabożeństwie? – Całkiem znośnie – odparła z uśmiechem. – Choć muszę przyznać, że niektórzy nie byli chyba na to przygotowani. Christian zawsze potrafi zaskoczyć. – Później mi o tym opowiesz. Zostawiam panie same. – Zanim pójdziesz, Sonja pytała, czy Tobias może zostać u nas na obiedzie. Masz coś przeciwko temu? – Dlaczego miałbym mieć? Emily Gerber poczekała, aż mąż zbierze wydruk książki ze stołu i zniknie we wnętrzu domu, dopiero wtedy podsunęła sobie krzesło i usiadła, potrząsnęła włosami i przełożyła je za ramiona. – Proszę, jestem do pani dyspozycji. – Wczoraj dowiedziała się pani, co przydarzyło się Mischnerowi. Kiedy rozmawiałyśmy, wspomniała pani, że to on może być mordercą Seliny. Teraz sam nie żyje. Żałuje pani? – Tak, przyznaję, że niesłusznie go podejrzewałam. Ale czy jest mi przykro, że ktoś go zamordował... trudno powiedzieć, naprawdę. – Znała go pani od chwili, gdy został zatrudniony, do zdarzenia, które zaprowadziło go do więzienia. Czy w czasie, kiedy pracował w stadninie, miał jakichś przyjaciół? – Obawiam się, że nie rozumiem... – Czy od chwili, gdy zatrudniła pani Mischnera, do jego aresztowania zauważyła pani, żeby się z kimś przyjaźnił albo częściej spotykał? – Nie. Mischner był samotnikiem. Od czasu do czasu szedł wieczorem do jakiejś knajpy, czasem gdzieś jechał, ale nie mam pojęcia dokąd. W stadninie nie miał żadnych przyjaciół. Może to dziwnie zabrzmi, ale to akurat nie jest zaskakujące, bo stajenny jest, jeśli mogę tak powiedzieć, najniżej w hierarchii, chociaż ma bardzo odpowiedzialną pracę. Tutaj akurat nic się nie zmieniło przez ostatnie sto czy dwieście lat. – Zakładamy, że musiał mieć jednego albo dwóch przyjaciół – oznajmiła Julia, która oczywiście zauważyła, że Emily mówiła o stajennym, a nie, jak
mąż, o opiekunie koni. – Musiał mieć przyjaciela, dla którego był gotów zrobić absolutnie wszystko. Nie potrafił się jedynie przemóc, gdy sprawa dotyczyła morderstwa. – Nagle przyszła jej do głowy myśl tak absurdalna, że nie mogła być prawdziwa. Postanowiła, że jeszcze dzisiaj porozmawia o tym z Hellmerem, i to najlepiej zaraz, natychmiast, nawet jeśli zepsuje mu wolne niedzielne popołudnie. – Co chce pani przez to powiedzieć? – A jak pani myśli, co mogę chcieć przez to powiedzieć? – Przypuszcza pani, że Mischner utrzymywał bliższe kontakty z kimś z klubu? – Emily roześmiała się. – Proszę mi wybaczyć, ale mimo najszczerszych chęci nie potrafię sobie tego wyobrazić. Nie, nie Mischner. Nasz aktualny stajenny też nie ma przyjaciół wśród klubowiczów. Czasem ktoś zada mu jakieś pytanie, ale ogólnie oczekuje się, że będzie posłusznie wykonywał swoje zadania i niewiele mówił. – To chyba dość archaiczne podejście, nie sądzi pani? – Może i archaiczne, ale to niepisana zasada. Dobrze mu za to płacę – odparła krótko. – Dobrze, wróćmy więc do Mischnera. To niekoniecznie musiał być ktoś z klubu, ale na pewno z Hattersheim lub okolic, ktoś, kto miał regularny dostęp do stadniny, ba, prawdopodobnie wciąż ma. Czy jest ktoś, kto pani zdaniem mógłby mieć inny kontakt z Mischnerem niż tylko przypadkowe spotkania w stajni? – Nie. – Ilu mężczyzn jest u pani w stadninie? Chodzi mi o członków, małżonków jeżdżących u pani kobiet, ogólnie takich, którzy często pokazują się w klubie. Nie oczekuję dokładnej liczby, tylko tak na oko. Emily zamyśliła się, a po chwili powiedziała: – Dwudziestu, może dwudziestu pięciu. W żadnym razie nie więcej. – Zapisałaby mi pani ich nazwiska? – Co ma pani zamiar z nimi zrobić? – Kobieta uniosła brwi. – Zadać wszystkim pytanie, czy przyjaźnili się z Mischnerem? – Właściwie to dlaczego nie? Mamy spory zespół i prowadzimy dochodzenie, a ono najlepiej się rozwija, gdy jest szeroko zakrojone. Fakty są takie, że ktokolwiek zamordował Selinę, ma też na sumieniu Mischnera. Między tymi dwoma zgonami musi istnieć jakiś związek. – Pani komisarz, proszę wybaczyć, ale za każdego z członków naszego klubu dałabym sobie uciąć rękę.
– Niechże pani da sobie spokój z takimi pomysłami, bo już dawno zabrakłoby pani kończyn do obcinania. Emily spojrzała na nią wyraźnie poirytowana. – W takim razie proszę bardzo, bo i tak nie zdołam przeszkodzić. Tylko proszę o dyskrecję. Nie chcę, żeby wytykano mnie później palcami. – Proszę pomyśleć, jak szczęśliwi będą członkowie klubu, kiedy złapiemy mordercę. To naprawdę nie chodzi o pani interesy. Oczywiście, że zachowamy dyskrecję, zawsze tak postępujemy. Ale proszę też pamiętać, że na razie wszystkie ślady prowadzą do pani klubu. – Co pani planuje zrobić z tą listą? – Będziemy zadawać pytania, to wszystko. Proszę o trochę zaufania, znamy się na naszej pracy. A pani ma przecież więcej niż dość powodów, żeby mieć to zaufanie – dodała i wstała. – Jeszcze jedno, proszę z nikim nie rozmawiać o mojej wizycie. Nawet z najlepszą przyjaciółką. Bardzo zależy mi na tym, żeby te osoby nie były przygotowane na naszą wizytę. – Ma pani moje słowo honoru. Też mi zależy, żeby ta świnia trafiła do więzienia. – Jeśli jeszcze coś przyjdzie pani do głowy, proszę natychmiast zadzwonić. Do zobaczenia i dziękuję za pomoc. Będziemy działać w białych rękawiczkach. – Julia wzięła książki, które dostała od Gerbera, i ruszyła do drzwi. – Nie musi mnie pani odprowadzać. Jeszcze raz dziękuję za listę.
Niedziela, 12.45 Dom Hellmerów. Julia zaparkowała swojego opla zaraz za bmw Franka, wysiadała i zadzwoniła do drzwi. Nadine otworzyła i uśmiechnęła się zaskoczona. – Hej, witaj! Co za niespodzianka! Wejdź proszę. – Nie przeszkadzam w obiedzie? – zapytała Julia ostrożnie. – O jedenastej zjedliśmy brunch, więc do obiadu jeszcze trochę zostało. Wystarczyło dać znać, poczekalibyśmy na ciebie z jedzeniem. – Nie, dzięki, i tak nie jestem głodna. Ale mimo wszystko dziękuję. – Rozumiem... Frank mi trochę opowiedział – dodała z ciekawością, prowadząc Julię do salonu. – Naprawdę zerwałaś z Dominikiem? – Tak, i to na poważnie. Nie będzie powrotów. I zanim zaczniesz zadawać pytania, tak, dobrze zrobiłam. Jestem zadowolona. Ten skurczybyk od gwiazdki miał inną. Wczoraj, jak przyjechał po rzeczy, przywiózł ją ze sobą. Uwierzysz? Zresztą później ci opowiem na spokojnie. – Co za bezczelny typek! Ech, ci mężczyźni, co za świnie!... Właśnie kładłam Stephanie do łóżeczka, a Frank jest na leżaku na tarasie. – Śpi? – Nie, no co ty! Odpoczywa. Frank, masz gościa! Hellmer uniósł lekko powieki i spojrzał w kierunku kobiet. – Jeśli przyjechałaś służbowo, nie ma mnie w domu. Jutro pogadamy, partnerko, jutro! – Oj, nie wygłupiaj się, tylko siadaj – żachnęła się Nadine. – Mój skarb jest znów marudny. Poczekaj, przyniosę ci coś do picia. – Po chwili wróciła ze szklanką i zapytała: – Sok pomarańczowy, cola czy woda? – Cola. Hellmer zamknął oczy. – Też wpadłam do Gerberów i dość długo rozmawiałam o Mischnerze – poinformowała Julia. – Gerber opowiedział mi co nieco o Okriftel i ludziach, którzy tu mieszkają. Niestety, niewiele mógł mi powiedzieć o naszym denacie, bo go praktycznie nie znał. Ale w zasadzie nie jest do niego źle nastawiony. Natomiast kiedy zapytałam jego żonę o byłego stajennego, ona zareagowała zupełnie inaczej. Nie wie nawet, czy żałuje, że Mischner nie żyje. Nie dlatego tu jestem. W czasie rozmowy przyszedł mi do głowy absurdalny pomysł. Słuchasz mnie w ogóle? – Niechętnie – odburknął.
– No dobra, to teraz się skup. Wczoraj długo rozmawialiśmy o Mischnerze i jego nieznanym sponsorze-przyjacielu, prawda? Zastanawialiśmy się, co takiego Mischner miał mu do zaoferowania, że dostał w zamian mieszkanie z wyposażeniem. No i mam pewien pomysł, ale jest tak zwariowany, że trudno... – Rany, to nie tylko ten pomysł jest pokręcony. Ty też masz nierówno pod sufitem, żeby przychodzić z takimi głupotami i psuć mi niedzielę. – Frank, proszę – włączyła się Nadine. – Uspokój się, przestań dogadywać i okaż trochę dobrego wychowania. – Dobrze, już dobrze – wycedził. – No to dalej, co takiego przełomowego zrodziła twoja mózgownica? – Mischner został skazany za gwałt i uszkodzenie ciała. Ale proces był praktycznie poszlakowy, bo ofiara nie widziała napastnika. Jedyne, co go obciążało, to ślady jego spermy na ubraniu dziewczyny... – To nie jest poszlaka, tylko wystarczający dowód. No, a poza tym przyznał się do winy. – I o to chodzi, Frank. Wiemy, że Mischner nie był zbyt bystry i praktycznie nie miał prywatnego życia. Co, jeśli on wcale jej nie pobił i tym bardziej nie zgwałcił? Hellmer zmarszczył czoło, obrócił się powoli i spojrzał poirytowany na koleżankę. – Do czego zmierzasz? – Przyjmijmy, czysto hipotetycznie, że ktoś dopadł tę dziewczynę w stajni. Było już ciemno, ktoś ją przewrócił i zaczął dusić. Mischner przez przypadek zobaczył, co się dzieje, a co więcej, rozpoznał sprawcę. Ten z kolei, całkowicie zaskoczony pojawieniem się stajennego, zostawił małą i udawał wielką przyjaźń. Nie mam pojęcia, co wydarzyło się potem, bo jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, ale czy są jakieś dowody, że dziewczyna została zgwałcona? Czy badania obejmowały wymaz z pochwy i czy znaleźli w niej nasienie? – Skąd ja mam to wiedzieć? Nie czytałem przecież akt. – Ale część dokumentów znamy, bo były w teczce Mischnera. Do tego wypowiedzi Gerbera i już wiemy nieco więcej. Otóż z papierów i ze słów lekarza wynika, że spermę znaleziono na jej ubraniu. Nikt nie wspomniał o pełnych badaniach. A skoro tak, to możliwe, że takie badania w ogóle nie zostały przeprowadzone! Na pewno trzeba to sprawdzić. – Wciąż jeszcze nie rozumiem, co chcesz osiągnąć? – Przyjmijmy więc, że ten człowiek, którego Mischner nakrył w czasie,
kiedy gwałcił albo usiłował zgwałcić nastolatkę, owinął sobie stajennego wokół palca. Powiedział mu... nie, nie będę dalej dywagować. To tyle. – Masz urojenia. – Hej! – przerwała mu gwałtownie Nadine, która uważnie słuchała Julii. – Ja chyba jestem w stanie sobie wyobrazić, co się tam stało. Nieznajomy powiedział Mischnerowi, że teraz jego kolej i może zrobić z dziewczyną cokolwiek mu się podoba. Możliwe, że Mischner był już tak podniecony, że sam się zadowolił i w ten sposób jego nasienie znalazło się na ubraniu ofiary. Nieznajomy ją pobił, a stajenny nie potrafił opanować swojej żądzy, choć nie zrobił tego, że tak powiem, inwazyjnie. Tamten oznajmił mu, że wszystkie dowody będą świadczyły przeciwko niemu. Zastanawiam się tylko, dlaczego jej nie zgwałcił... Nie mam pojęcia. Ale dotąd mogę mieć rację. – W takim razie ja będę strzelała, co działo się dalej – włączyła się Julia. – W tej chwili bez znaczenia jest, czy w nią wszedł i ją zgwałcił, czy nie, bo to i tak sprawdzimy w aktach. Zresztą nawet jeśli nie, to bez znaczenia. Najważniejsze, że jesteśmy na właściwym tropie. Nowy przyjaciel nie owijał w bawełnę i wyjaśnił Mischnerowi, że tak czy inaczej, wszystko będzie wskazywało na niego, bo sperma na ubraniu wystarczy, żeby posłać go za kratki. Jednak bał się, że chłopak za dużo powie w czasie przesłuchań, więc zaproponował mu układ. Powiedział mu, żeby się przyznał i wziął wszystko na siebie. Dostanie dwa albo trzy lata więzienia, a on mu zapłaci. Prawdopodobnie w czasie odsiadki też nie zostawił chłopaka samemu sobie, trzeba sprawdzić, czy ktoś wysyłał mu regularnie paczki. Mischner był ograniczony i łatwowierny. Zachwycony, że w końcu, po raz pierwszy w życiu, ma przyjaciela, zgodził się na taki układ. Wykombinował sobie, że przez dwa czy trzy lata będzie siedział w więzieniu, a potem życie znów zacznie mu się układać. Wszystko szło zgodnie z planem, bo wyszedł na warunkowe, dostał ładne mieszkanie z wyposażeniem, za które nie musiał nic płacić, a problem pojawił się dopiero wtedy, kiedy przyjaciel poprosił go, żeby zadzwonił do Gerbera. Mischner okazał się bardzo lojalny i zrobił dokładnie to, o co został poproszony. W nocy poszedł do budki i o wpół do drugiej wezwał lekarza, żeby wywabić go z gabinetu. Nie miał jednak pojęcia, że w ten sposób podpisał wyrok na Selinę Kautz. Kiedy usłyszał o jej śmierci, natychmiast zadzwonił do przyjaciela, bo nawet on nie był tak głupi, żeby nie połączyć tych dwóch spraw. Wymyślił sobie, że będzie go szantażował, a dalej już sobie ułożyliśmy wszystko wcześniej, więc nie będę się powtarzała. I co, brzmi prawdopodobnie? Hellmer zamyślił się. Popatrzył na żonę, lecz ona tylko wzruszyła ramionami. – Sam nie wiem... – odpowiedział. – Możliwe, że tak właśnie było. Trzeba
będzie dokładnie przestudiować akta procesu i protokoły przesłuchań, przy czym chyba najbardziej interesująca będzie lektura opinii lekarskiej. Jeśli ta mała rzeczywiście nie została zgwałcona, twoje będzie na wierzchu. Chociaż możliwe, że kiedy dopadli Mischnera i ten się przyznał, nie robili jej wymazu z pochwy. – Tyle że to właściwie bez znaczenia – tryumfowała Julia. – Jak się zastanowić, nie ma innego wyjaśnienia. Ktoś udał wielką przyjaźń, a Mischner dał się złapać i lojalnie poszedł do więzienia. Gdyby wówczas nie uwierzył temu przyjacielowi, dziś by najprawdopodobniej jeszcze żył. Gość przewyższał go inteligencją i potrafił to wykorzystać. – Trzeba by przepytać jego kolegów z celi. Może kiedyś rzucił nieostrożnie jakimś nazwiskiem albo po prostu powiedział, że siedzi w pierdlu za kogoś. Niestety, mogę się też założyć, że nasi koledzy nie przykładali się do przesłuchań, bo przecież materiał dowodowy był tak mocny, że nie było sensu marnować czasu. Tym bardziej że Mischnera już przecież kiedyś skazano za podobny czyn, więc sprawa była oczywista. Wystarczyło, by przyznał się za przyjaciela, że to on pobił i zgwałcił dziewczynę, i to wszystkim wystarczyło. Właściwie potwierdza to nawet opinia psychologa, który mówi, że lubi przypisywać sobie czyjeś zasługi i konfabulować. Poszedł do więzienia za kogoś, więc czuł się jak prawdziwy bohater, jakby się poświęcał. Znalazł się w centrum uwagi, a przecież wcześniej nikt się nim nie interesował. Przesrane dzieciństwo, jeszcze bardziej przesrana młodość... Nic lepszego nie mogło go spotkać, bo w końcu ktoś go szanował. Wcześniejsze kary były w zasadzie nieważne, dopiero to tutaj miało znaczenie. Nie tylko z lojalności przyznał się do czegoś, czego nie zrobił, i nie chodziło tylko o zainteresowanie. O nie, tym razem gra szła o większą stawkę, bo po raz pierwszy w życiu miał prawdziwego przyjaciela. To dla niego był gotów na wszystko. Przesrane dzieciństwo, przesrana młodość i już jesteś gotów do poświęceń w zamian za odrobinę akceptacji. – A na koniec jeszcze przesrana śmierć. Chłopak nie zrobił nic złego poza wzięciem czyjejś winy na siebie. Jeśli mamy rację, to czeka nas cholernie trudne zadanie, bo przecież Mischner nie miał żadnych przyjaciół i znajomych. Tak przynajmniej twierdzi Gerber i jego żona. Poza tym uważają, że ludzie tutaj są bardzo zamknięci. Trudno będzie do nich dotrzeć. Chyba trzeba będzie wpuścić kogoś od nas do stadniny. Tylko kogo? – Doris? – zaproponował Hellmer. – Ona już tam raz była z Peterem, dla mnie to zbyt ryzykowna kandydatka. Może tę nową z obyczajówki... Zaraz, jak ona się nazywała... – Maite... Maite...
– Maite Sörensen. Przy takim imieniu i nazwisku nikt nie będzie podejrzewał, że jest z policji. Poza tym dziewczyna jest zbyt młoda, świetnie wygląda i ma w sobie to coś. Przyciąga uwagę, szczególnie mężczyzn. – Będzie potrzebowała odpowiedniej legendy. Kto miałby to sfinansować? Przydałby się odpowiedni samochód i życiorys. Niech robi wrażenie. Byłoby wspaniale, gdyby jeździła konno. – Nawet jeśli nie umie, to zapisze się jako nowicjusz i weźmie przyspieszony kurs. Przedstawię pomysł Bergerowi w odpowiedni sposób i na pewno to przeforsuje. A jak wszystko się uda... No dobrze, to by było na tyle, czas na mnie. – Julio, zostań z nami – poprosiła Nadine. – Ostatnio praktycznie cię nie widuję. Dokąd się tak spieszysz? Przecież jest niedziela! – Chciałam jeszcze pogadać z dwiema koleżankami Seliny. – Z którymi? – zainteresował się Hellmer. – Czekaj, sprawdzę. – Wyjęła z torebki kartkę. – Miriam Tschierke i Katrin Laube. – Równie dobrze możesz załatwić to nieco później. Albo leć od razu, a potem wróć do nas i razem spędzimy wieczór. Frank i tak chciał obejrzeć jakiś film, a ja nie mam ochoty na telewizję. On niech sobie posiedzi przed tym pudłem, a my zrobimy sobie babski wieczór. Co ty na to? Durant uśmiechnęła się. – No dobrze, chętnie. Przyjadę, gdy tylko skończę. Tyle że to może być dopiero szósta. – Nikt cię nie popędza, ja i tak teraz idę spać. – Hellmer uśmiechnął się szeroko. – Do zobaczenia. Julia była zadowolona. Nie wiedziała, z czego się cieszyła. Może z nagłego natchnienia, a może z zaproszenia na wspólny wieczór. Niewykluczone, że z obu rzeczy naraz.
Niedziela, 14.10 Hattersheim-Okriftel, ulica Erlesring. Katrin Laube mieszkała niecałe dwie minuty drogi od Hellmerów. Elegancki domek stał w otoczeniu innych, równie ładnych i bardzo podobnych domów, których na pierwszy rzut oka nie dało się od siebie odróżnić. Jednorodność. Takie same ogródki oddzielały je od ulicy, miały takie same kształty, a na podjazdach królowały identyczne samochody. Słońce świeciło z bezchmurnego nieba, temperatura wzrosła do ponad trzydziestu stopni. W pobliżu nie było ani kawałka cienia, żeby zaparkować. Julia wysiadła i nacisnęła metalowy przycisk dzwonka. Drzwi otworzył wysoki, masywny mężczyzna i nieufnym wzrokiem zlustrował intruza. Miał lodowato błękitne oczy. – Tak? – odezwał się niemiłym tonem. Już pierwsze wrażenie pokrywało się w stu procentach z opisem Nathalie Weishaupt. Pan Laube był dupkiem. Pokazała mu legitymację. – Nadkomisarz Durant, policja kryminalna – oznajmiła lodowato. – Chciałabym rozmawiać z Katrin Laube. Czy zastałam ją? – Czego pani chce od mojej córki? – Była przyjaciółką Seliny Kautz. To jedyny powód, dla którego chcę z nią rozmawiać. Ale niekoniecznie na dworze – odpowiedziała i popatrzyła hardo na ojca Katrin. Już od pierwszej chwili wydał się jej wyjątkowo nieprzyjemnym typkiem i to nie tylko z powodu bezczelnego spojrzenia oraz chamskiego tonu, i z każdą kolejną sekundą zyskiwała pewność, że jest ordynarnym głupkiem. – Może pani wejść. Katrin! Do ciebie! – ryknął, nie ruszając się z miejsca. – Policja! Katrin wyszła z pokoju i przez chwilę stała niezdecydowanie na górze schodów. – Porozmawiamy w twoim pokoju – oznajmiła Julia i ruszyła w górę, mijając po drodze gospodarza. – Hej, zaraz! – krzyknął za nią. – Dlaczego chce pani rozmawiać z nią na osobności? – Bo policja zawsze rozmawia na osobności. Poza tym proszę się niczym nie przejmować, to tylko rutynowa rozmowa. Jeśli ma pan jakieś wątpliwości, może pan wezwać adwokata, żeby nam towarzyszył – odpowiedziała, nie patrząc w jego stronę. – A róbcie, co chcecie! – Witaj, Katrin! – Julia wyciągnęła rękę.
Katrin miała zimną dłoń. Dopiero teraz dostrzegła zastraszony wyraz twarzy i niepewny wzrok. Dziewczyna była szczupła, wysportowana i miała pokaźny biust, do tego brązowe włosy i niebieskie oczy, podobne do ojca. Pełne usta i wąska twarz, delikatne dłonie musiała odziedziczyć po matce. – Możemy wejść do twojego pokoju? – Tak, proszę – powiedziała słabo, jakby była chora. Kiedy znalazły się w środku, zamknęła drzwi. Julia rozejrzała się po sporym pomieszczeniu. Panował tu niewielki bałagan. Na ścianach wisiały plakaty i zdjęcia Matta Damona, na biurku stała butelka coli, szklanka i leżało kilka zapisanych kartek i otwarta książka. Łóżko było nieposłane, uchylone okno wychodziło na północ. Miała własny telewizor, odtwarzacz wideo, wieżę i komputer. Katrin stała oparta plecami o drzwi. – Mogę zwracać się do ciebie po imieniu? – zapytała Julia. Dziewczyna kiwnęła głową. – Dobrze. Chciałabym dowiedzieć się czegoś o Selinie. Byłyście dobrymi przyjaciółkami? – Raczej tak. – Co to znaczy „raczej tak”? Była twoją najlepszą przyjaciółką? Często się widywałyście poza klubem jeździeckim? – Nie, Selina nie była moją najlepszą przyjaciółką. Lubiłyśmy się, to prawda, ale ona miała swoje życie i wolała trzymać się nieco na uboczu. – Miała swoje życie? – powtórzyła Julia i przysiadła na brzegu biurka. – No tak, nieszczególnie przepadała za spotkaniami w paczce. Wolała być sama. Szczególnie ostatnio trzymała się na dystans. – Z kieszeni wyjęła chusteczkę i wytarła nos. Niespodziewanie zaczęła płakać, usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. – Co ci jest? – zapytała Julia i przysiadła obok. – To z powodu Seliny? Katrin wzruszyła ramionami, czym bardzo zdziwiła policjantkę. – Nie wiesz? Czy może nie chcesz mi powiedzieć? – To wszystko jest takie posrane! – odpowiedziała szeptem Katrin. Durant przyjrzała się jej uważnie i szybko zauważyła błękitne plamy na prawym ramieniu. Ciekawe, pomyślała. Skąd dziewczyna ma siniaki? – Co konkretnie jest takie posrane? – Wszystko! To z Seliną i... – I co? – Nic.
– Skąd masz siniaki na ramionach? Przewróciłaś się? Katrin popatrzyła na policjantkę, ale tym razem z prawdziwym przerażeniem. Potem zerwała się z łóżka i naciągnęła na siebie lekki sweterek, choć w pokoju było bardzo ciepło. – Co, nie chcesz mi odpowiedzieć? – To nie pani sprawa! Poza tym co to ma wspólnego z Seliną? Bo to o niej chciała pani rozmawiać, prawda? Julia słyszała w jej głosie rozpaczliwe błaganie o pomoc, ale w tym momencie nie potrafiła na nie zareagować. Nathalie Weishaupt miała rację, bez dwóch zdań. Na dodatek rację miał ponownie Gerber, który twierdził, że za fasadą dobrobytu, w czterech ścianach, rozgrywają się prawdziwe dramaty. To był jeden z nich, miała tylko nadzieję, że nie przeistoczy się w tragedię. – Zgadza się, właśnie po to przyszłam. Zatem nie byłyście wcale najlepszymi przyjaciółkami, tak? – Nie, nie byłyśmy. Ale mimo to dobrze się rozumiałyśmy. – W takim razie z kim się przyjaźniła? – Nathalie, tak mi się wydaje. – Z Nathalie Weishaupt? – Mhm. – Jesteś jedną z ostatnich osób, które w środę wieczorem widziały Selinę żywą. Czy zwróciłaś uwagę na coś nietypowego w jej zachowaniu? – Nie, wszystko wyglądało zupełnie normalnie. Chciała szybko znaleźć się w domu. Tylko to było trochę dziwne, bo przecież mamy wakacje. – Czy poza Nathalie miała jeszcze jakieś przyjaciółki? – Nie, nic o tym nie wiem. – Chodź, usiądź obok – poprosiła Julia. Katrin zawahała się, ale podeszła. – Powiedz mi, dlaczego płaczesz? I skąd masz te siniaki? Możesz mi ufać, nikomu o tym nie powiem. Słowo honoru. – To przecież bez znaczenia, nikogo to dotychczas nie interesowało. – Jak widać kogoś jednak to interesuje, mnie. Ktoś cię uderzył? Potrząsnęła głową. – Ojciec? Dziewczyna przełknęła głośno ślinę. – Dlaczego ci to zrobił? Często to się zdarza?
Potaknięcie. – Dlaczego? Wzruszenie ramionami. – Musi być przecież jakiś powód! Przez chłopaków? Wzruszenie ramionami. – Masz chłopaka, którego on nie lubi? – On nie lubi niczego, co ja lubię – odparła szeptem, jakby się bała, że ojciec podsłuchuje pod drzwiami. Przepełniała ją gorycz i rozczarowanie. – A co lubisz? – Co może lubić ktoś taki jak ja? Jedyne, na co mi pozwala, to jazda konna. Ale zawsze muszę meldować się w domu o wyznaczonej godzinie. W wakacje to wpół do jedenastej, a przedtem mam zadzwonić, że już ruszam. W roku szkolnym o ósmej. Pięć minut spóźnienia i wpada w szał. Cieszymy się za każdym razem, kiedy wyjeżdża. – Kiedy uderzył cię po raz ostatni? – W środę. Myślałam, że nie będzie go w domu. Zapowiadał, że jedzie z transportem do Belgii albo Francji i że wróci dopiero w piątek. W domu pojawiłam się o wpół do dwunastej, a on czekał. Wtedy dostałam lanie. I do końca wakacji szlaban. Wolno mi tylko jeździć w klubie. – Masz rodzeństwo? – Brata. – Starszy czy młodszy? – Dwa lata starszy. – Jak się z nim dogadujesz? – Całkiem dobrze. Ale on z ojcem też nie ma lekko. Tak samo jak matka. Ma nas wszystkich pod kontrolą, pieprzony głupek! Bez poczucia władzy czułby się frajerem. – Czy Selina nocowała u ciebie czasami? – Nie, tutaj nikomu nie wolno zostawać na noc. – Żadnym przyjaciółkom? – Julia była zaskoczona. – Żadnym, to zabronione. Nie tylko ja tak mam. Miriam też nie wolno nikogo przyprowadzać do domu. Jej matka sobie tego nie życzy. – Miriam Tschierke? Dobrze się znacie? – Hm, raczej tak.
– Masz jakieś prawdziwe przyjaciółki albo przyjaciela? Milczenie, nawet bez wzruszenia ramionami. – Żadnych przyjaciółek? – Nie. – Po krótkiej chwili dodała: – Kiedyś ucieknę z domu. Tak po prostu, jak Kerstin. Ona też już nie wytrzymywała. – Kerstin? – Wiem o niej tylko z opowiadań innych, bo jej nie znałam. – Niespodziewanie na twarzy dziewczynki pojawił się uśmiech. – Kilka lat temu, krótko przed Bożym Narodzeniem zwiała z domu. U niej w rodzinie też ciągle były problemy. – Wiadomo, dokąd uciekła? – Nie, nie wiadomo. A w każdym razie ja o tym nie słyszałam. Miała ponoć przyjaciela, ale nic o nim nie wiem. – Twój ojciec nie ma nic przeciwko temu, żebyś jeździła w klubie? – Nie, ale to proste do wyjaśnienia. Dzięki temu zyskuje w oczach innych. Nawet zafundował stadninie dwa konie! Dupek. Lubi, jak na niego patrzą z szacunkiem. – Jest członkiem klubu i jeździ? – Oczywiście. Przecież musi wszystkim udowadniać, ile ma kasy! – Katrin, proszę, to moja wizytówka. Schowaj ją. Gdyby coś się stało albo gdybyś coś sobie przypomniała... zadzwoń do mnie. Zapomniałabym... ile razy w tygodniu jeździsz konno? – Dwa albo trzy. – Czy jest w stadninie albo klubie ktoś, kogo mogłabyś podejrzewać o to, że ma coś wspólnego ze śmiercią Seliny? Potrząsnęła przecząco głową. – Dobrze, dziękuję w takim razie. Będę uciekać. Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie zadzwonić, okej? I głowa do góry. Najchętniej wzięłaby ją w ramiona, lecz nie zrobiła tego. Katrin chciała być teraz sama. Julia cicho wstała, zamknęła za sobą drzwi i zeszła na dół. Poszukała ojca dziewczyny. Był w ogrodzie i podlewał kwiaty. Obrazek jak z podręcznika: rośliny w szeregu, trawnik przycięty co do milimetra, tak samo żywopłot. Czysty dom, czysty ogród. A co się dzieje w środku domu, nikogo nie powinno obchodzić. Nie zauważyła nigdzie ani matki Katrin, ani jej brata. Może gdzieś wyszli, a może się schowali? – Panie Laube. – Julia podeszła do niego.
Spojrzał na nią nieprzychylnie. Nie przerwał podlewania. – O co chodzi? – Słyszałam, że jest pan szanowanym członkiem klubu jeździeckiego. – Córka to pani powiedziała? – Nie, ludzie, z którymi rozmawiałam wcześniej – skłamała. – Z całą pewnością znał pan więc Selinę? – Oczywiście. – Tym razem wyłączył wodę i odwiesił wąż. – Jej śmierć bardzo nas wszystkich poruszyła. Mogę jedynie mieć nadzieję, że przyłożycie się do swojej roboty, bo jak nie, to tu rozpęta się piekło. – Co ma pan na myśli? – Niech pani tylko poczeka. – Uśmiechnął się odpychająco. – Jak wy go nie dopadniecie, my się tym zajmiemy. A wtedy niech Bóg ma go w swojej opiece. – Co zamierza pan zrobić, jeśli złapie go pan przed nami? Zabić go? – Na pewno nie będę go bronił przed innymi. Jeszcze jakieś pytania? – Nie, na razie wystarczy. Dziękuję. Tak na marginesie, za wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę można dostać wysoką karę. Morderstwo to morderstwo, niezależnie od tego, przez kogo i na kim jest popełniane. – Na tym polega problem z naszym prawem – powiedział drwiąco. – Kiedy ginie ktoś niewinny, morderca ma większe prawa od niego. Nadchodzi czas, żeby to zmienić, nie sądzi pani? Powinniśmy wprowadzić amerykańskie rozwiązania, to nic takiego by się już u nas nie zdarzało... – Dość dobrze znam amerykański system prawny i jestem przekonana, że zupełnie by się panu nie podobał. Tam mają paragraf praktycznie na wszystko. Powinien się pan nieco poduczyć. – Nie muszę – odparł lekceważąco. – A teraz proszę mi wybaczyć, ale mam robotę. – Jak rozumiem, nie ma pan nic przeciwko przemocy? – Nie mogła się powstrzymać, by nie zadać tego pytania. – A co to ma znaczyć? Skoro chce pani wiedzieć, to przemoc jest częścią życia. Tylko silni przetrwają. Jasne? Spojrzała na niego uważnie, ale nie skomentowała bezczelnych słów. – Do zobaczenia. – Do zobaczenia. Wyszła, miała złe przeczucia. Potrafiła sobie wyobrazić, że groźby Laubego były czymś więcej niż tylko czczą gadaniną. Bała się, co teraz zrobi z Katrin. Czy będzie ją zamęczał pytaniami, na które mała nie mogła znać właściwych
odpowiedzi? Co wtedy? Nie, lepiej o tym nie myśleć. Co za piękny i wspaniały świat! Ruszyła w stronę domu Miriam Tschierke.
Niedziela, 15.15 Miriam Tschierke mieszkała w jednym z wieżowców na Südring, które wyrosły na końcu ulicy niczym obce ciało, odcinając się od niskiej, jednorodzinnej zabudowy okolicy. Durant minęła kiosk, podeszła do wejścia i poszukała wzrokiem dzwonka. Nacisnęła guzik. Na parkingu bawiły się dzieci, na balkonach potężnego bloku stały parasole, słychać było głosy, śmiechy. Poczekała chwilę, a kiedy nikt się nie zgłaszał, zadzwoniła raz jeszcze. Tym razem rozległ się suchy elektroniczny trzask i kobiecy głos zapytał, kto tam. – Julia Durant, policja kryminalna. Chciałabym porozmawiać z Miriam Tschierke. – Miriam nie ma w domu. – Pani jest jej matką? – Tak. – Gdzie mogłabym ją znaleźć? – Nie mam pojęcia. Ale proszę wejść, jeśli ma pani czas. Jedenaste piętro, na prawo od windy, ostatnie drzwi po lewej. – Chętnie, dziękuję. O co jej chodzi, zastanawiała się Julia, a że rozległo się brzęczenie zamka, pchnęła drzwi i weszła na klatkę schodową. Pod sufitem w widocznym miejscu zainstalowano kamerę przemysłową. Jedna z wind czekała na dole. Wsiadła i pojechała na jedenaste piętro. Kabina skrzypiała i wydawała dziwaczne odgłosy. Julia przypomniała sobie czasy, kiedy niczego nie bała się bardziej niż właśnie wind. Już sama myśl, że miałaby wsiąść do jednej z nich, wywoływała atak paniki. W końcu strach zniknął, a windy okazały się mniej niebezpieczne, niż sądziła. Nigdy w żadnej nie utknęła. Jedenaste piętro. Ciemny korytarz, zamknięte drzwi. Skręciła w prawo, doszła do końca i zadzwoniła. Otworzyła jej kobieta w trudnym do określenia wieku. – Proszę, niech pani wejdzie – powiedziała pani Tschierke i wpuściła ją do środka. – Pewnie chodzi o Selinę, co? – Tak jest. Pani Tschierke była nieco od niej niższa, miała brązowe, krótko ścięte włosy i nie miała makijażu. W oczy rzucały się natomiast głębokie bruzdy wokół nosa i w kącikach ust. Julia spojrzała na jej szczupłe, smukłe dłonie. Kobieta nie miała obrączki. Odpowiednio umalowana, odświeżona i w eleganckich ubraniach przyciągałaby spojrzenia mężczyzn. W salonie dudnił telewizor, na stoliku stała niemal opróżniona butelka czerwonego wina. Pokój posprzątany,
niemal sterylnie czysty, otwarte drzwi na balkon. Antyczne meble, na ścianie dziwaczne maski, nadające wnętrzu dość mroczną atmosferę. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa, cebuli i chyba frytek. Matka Miriam miała na sobie szarą bluzę od dresu i ciemnogranatowe leginsy. Była boso, nie lakierowała paznokci u stóp. Wspaniałe nogi i świetna figura, pomyślała Julia. – Napije się pani wina? – Nie, dziękuję. Chciałam jedynie porozmawiać z córką o Selinie. Wie pani może, kiedy Miriam złapię w domu? – Proszę siadać, pani... przepraszam, przez domofon nie dosłyszałam nazwiska. – Durant, Julia Durant. – Nie chciała być nieuprzejma i szykowała się do wyjścia, jednak najwyraźniej miała do czynienia ze specyficzną osobą. Usiadła na kanapie. Gospodyni ściszyła telewizor. – Tak, ta sprawa z Seliną bardzo nas poruszyła. W Hattersheim takie rzeczy się nie zdarzają. Wiem, co mówię, bo mieszkam tu przeszło dwadzieścia lat. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek popełniono tu morderstwo. – Ja też nie mam pojęcia, bo pracuję we Frankfurcie, ale że mój partner mieszka w Okriftel... – Cholera, pomyślała Julia, paplam jak stara baba i w dodatku o sprawach, które jej nie powinny obchodzić. – Znała pani Selinę? – Troszkę. Miriam najczęściej przebywa poza domem i nikogo tu nie przyprowadza. Tak to już jest, jak się żyje samemu – dodała pani Tschierke dziwnym tonem. Dopiła wino z kieliszka, nalała sobie resztę z butelki, sięgnęła po papierosa, zapaliła, zaciągnęła się głęboko i natychmiast zaniosła kaszlem. – A dzieci wolą chodzić własnymi drogami, ledwie wyrosną im skrzydła, już chcą wylatywać z gniazda. Julia tego nie skomentowała. Pamiętała doskonale, co powiedziała Katrin Laube – że Miriam nie wolno nikogo przyprowadzać do domu, ani chłopaka, ani przyjaciółek. Tymczasem jej matka przedstawiła inną wersję; wersję biednej, samotnej kobiety, którą przy życiu trzymają jedynie papierosy i czerwone wino. Mimo to miała wrażenie, że nie rozmawia z typową alkoholiczką, bo na osobę uzależnioną kobieta była zbyt zadbana. Nieraz już miała do czynienia z kobietami sięgającymi często do butelki i wiedziała, że wtedy i mieszkanie, i wygląd bardzo się zmieniają. Nie myły włosów i nie czesały, często nosiły tłuste, skołtunione szopy na głowach. I śmierdziały. Nic przyjemnego. Nie, pomyślała. Ta kobieta jest jedynie zgorzkniała. Ale możliwe, że niewiele jej brakuje, by runąć w przepaść nałogu. – Ile lat ma Miriam? – zapytała. – Czternaście. Za dwa tygodnie skończy piętnaście. Mój Boże... jak teraz
sobie przypomnę, kiedy ja miałam piętnaście lat! To było w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym siódmym. Tamtych czasów nie da się porównać z dzisiejszymi. Miriam wciąż gdzieś kursuje, nigdy nie ma jej w domu. Mam szczęście, jak w ogóle ją zobaczę, zanim wyjdzie do szkoły. W wakacje przed jedenastą wieczorem nie ma co jej szukać w domu. A mnie już się znudziło strzępić język po próżnicy, bo i tak nie przyjmuje do wiadomości, że jest za młoda, żeby tak długo gdzieś się włóczyć. Niedawno jeszcze zaczęło się to wariactwo z końmi. Do dzisiaj nie mam pojęcia, co jej strzeliło do głowy... – Coś jej strzeliło do głowy? Co? – No, to co mówię, te konie całe. Nigdy się nimi nie interesowała, ale ktoś ją zabrał do klubu i połknęła bakcyla. – Mieszka pani sama z córką? Pani Tschierke zaśmiała się oschle i gorzko. – Niestety. Mniej więcej od pięciu lat mieszkamy tutaj same. – Uniosła ręce i zacisnęła usta. – Zostawił mnie! Po prostu mnie zostawił. Znalazł sobie młodszą i tyle go widziałam. I to w chwili, kiedy drugi raz byłam w ciąży. Na szczęście poroniłam. – Przecież jest pani jeszcze młoda – zauważyła Julia, nie nawiązując do jej ostatniej uwagi. Nie miała dość odwagi ani chęci, by wysłuchać teraz całej historii rozpadu małżeństwa i zdrad. Nie dość, że nie starczyłoby jej na to czasu, to miała dość problemów z własnym życiem. – Dla facetów to bez znaczenia! Im są starsi, tym młodszych siks szukają! To chyba już norma. Jak się ma tę samą starą żonę, nikt cię nie szanuje. Niech się pani rozejrzy, w reklamach, w filmach i w gazetach same młode, chudziutkie... tylko to jest w modzie. A czas nie stoi... zresztą co mi tam, mam to gdzieś. Miriam lada chwila będzie dorosła. Julia najchętniej przyznałaby jej rację, bo sama właśnie przez to przeszła, jednak nie miała ochoty na smutną konwersację o mężczyznach. No i nie podobało jej się towarzystwo matki Miriam. Zaczynała rozumieć dziewczynę i powody, dla których jak najmniej przebywała w domu. Zgorzkniała matka, bezradność, rozpacz, chłód i użalanie się – nikt normalny by tego nie wytrzymał. – Proszę pani, bardzo mi przykro, ale muszę pędzić dalej. Kiedy mam wpaść, żeby zastać córkę? Zależy mi na czasie. – Jutro przed południem. W wakacje śpi zawsze bez końca, właściwie to przed pierwszą trudno ją wyciągnąć z łóżka. Ja, co prawda, też mam urlop, ale może mnie nie być, więc niech pani dzwoni do upadłego. Trochę cierpliwości
i na pewno pani otworzy. – Zobaczymy, czy uda mi się osobiście wpaść, czy raczej przyślę kogoś z wydziału. To naprawdę tylko kilka pytań, nic wielkiego. Do zobaczenia. – Do zobaczenia. Jutro przed południem. Będzie na pewno! Julia cieszyła się, że znów jest w windzie. Klaustrofobiczna kabina była niczym w porównaniu z pełnym smutku mieszkaniem pani Tschierke. Na dworze zapaliła papierosa i stanęła w cieniu. Zadzwoniła komórka. Sięgnęła do kieszeni i odebrała, nie patrząc na wyświetlacz. Dominik. Chciał przeprosić i wybłagać rozmowę. Domyślała się, co się wydarzyło, ale ten rozdział już zamknęła i nie miała ochoty na jakiekolwiek z nim kontakty. Niech sobie jęczy i płacze. – Słuchaj, Dominik. Z nami skończone i tyle. Weź swoją słodziutką Annette, spędź z nią kilka miłych dni poza Frankfurtem, odpocznijcie i nie dzwoń do mnie więcej. Rozłączyła się i schowała telefon do torebki. Dopiero zbliżała się czwarta. Zdecydowała się wrócić na trochę do domu, wziąć prysznic, posprzątać jeszcze i dopiero o szóstej, wpół do siódmej zjawić się u Hellmerów. Przez ostatnie półtorej godziny rozmawiała z dwiema osobami i obie wizyty były bardzo deprymujące. Po dwudziestu minutach zaparkowała pod domem. Potem wzięła prysznic, przebrała się i posprzątała salon. Wypiła szklankę wody, zjadła banana, żeby uciszyć burczenie w brzuchu, po czym odruchowo sięgnęła po papierosy. Popatrzyła na paczkę i schowała ją z powrotem do torebki. Nie, powiedziała do siebie. Nie chcę. Może później. Następnie spojrzała na stertę brudnych ubrań, zastanowiła się, których będzie potrzebowała najpierw, i zdecydowała, że białe upierze w pierwszej kolejności. Wpół do szóstej. Z torebki wygrzebała notes z adresami i odszukała nazwiska na R. Wybrała numer do profesora Richtera. Zgłosił się krótkim „halo”. – Durant z tej strony. Czy rozmawiam z profesorem Richterem? – Miło panią słyszeć, pani komisarz. Co tam słychać? – Jakoś ujdzie – odpowiedziała i przeszła do rzeczy. – Panie profesorze, dzwonię w sprawach zawodowych. Czy jutro mogłabym do pana wpaść? Przydałaby się nam pana pomoc. – A o co chodzi, jeśli mogę zapytać? – O przygotowanie profilu sprawcy. Będę miała wszystkie akta. To bardzo pilne. – O której chce pani wpaść? – A o której panu pasuje?
– Dziewiąta rano? O dziesiątej mam pacjentkę, a potem przerwę do popołudnia. Wystarczy godzina? – Oczywiście. W takim razie do zobaczenia o dziewiątej u pana. I dziękuję. – Nie ma za co. Do zobaczenia. Odłożyła słuchawkę i włączyła sekretarkę. Kwadrans przed szóstą ruszyła z powrotem do Okriftel.
Niedziela, 18.30 Kiedy Julia zadzwoniła do drzwi, Nadine właśnie zaczęła nakrywać do stołu. Frank w tym czasie bawił się ze Stephanie w suterenie, gdzie znajdował się basen. Słyszała jego głos i śmiech córki. – Już myślałam, że się rozmyśliłaś – powiedziała Nadine. – Cały czas byłaś w pracy? – Nie, pojechałam jeszcze na chwilę do domu, żeby wstawić pranie, trochę sprzątnąć i takie tam... Zastałam tylko jedną z dziewczyn, z którymi chciałam rozmawiać. U drugiej spotkałam jej matkę. I po obu rozmowach złapałam strasznego doła. – Aż tak źle? – Ech, wiesz, chodzi o te małe dramaty i ciemne strony ludzkiego charakteru, z którymi ciągle się spotykamy w pracy. Mogę ci w czymś pomóc? Muszę zająć się czymś normalnym. – Świetnie. Jak chcesz, to zajmij się krojeniem pomidorów, ogórków i cebuli. Jak ci poszło, jakieś nowe fakty? Julia sięgnęła po nóż i deskę. Zaczęła od pomidorów. – Nie. Poza jednym typkiem, który najchętniej zorganizowałby bojówki straży sąsiedzkiej, żeby wyręczyć policję. Rzadko kiedy spotykam aż takich przyjemniaczków. – Kogo masz na myśli? – Laubego... – Tego ze spedycji? – Tego samego. Mieszka w Erlsring. Trzyma rodzinę żelazną ręką... Pomidory, ogórki i cebula, wszystko na osobnych talerzach? – Tak – odpowiedziała Nadine i postawiła na stole trzy talerze. – Co dalej? – Nic nowego. Tak jak rozmawialiśmy wcześniej, będzie trzeba wkręcić kogoś od nas do klubu, przepytać kolegów spod celi Mischnera i porozmawiać z ludźmi ze stadniny, przy czym przede wszystkim zainteresować się mężczyznami. Jestem przekonana, że właśnie tam trafimy na mordercę, a przynajmniej na jakiś ślad, który do niego zaprowadzi. – Niczego się od nich nie dowiesz. Gwarantuję, że będą milczeli jak grób – stwierdziła Nadine, nakładając na osobny półmisek różne gatunki wędlin. – Już ci kiedyś mówiłam, jacy ludzie tu mieszkają. Nikt swojemu krzywdy nie zrobi, zobaczysz. – No nie wiem, w końcu już dwójce ktoś jednak krzywdę zrobił. Jakoś do
nich dotrę, już moja w tym głowa. Hałasy w piwnicy ucichły, a po chwili do kuchni wszedł Frank ze Stephanie. – O, już jesteś? – zdziwił się, wycierając włosy. – Masz ochotę się trochę pochlapać? Wspaniale odświeża. Julia nie zastanawiała się długo. – Nadine, pożyczyłabyś mi jakiś kostium kąpielowy? – Nie musisz nawet pytać. Wiesz, gdzie je trzymam. Sięgnij sobie, ja dam sobie radę ze wszystkim. – Idę przebrać Steffi – powiedział Hellmer. Julia zeszła na dół, do piwnicy, z drewnianej szafy wyjęła kostium i przebrała się. Wskoczyła do basenu. Woda miała właściwą temperaturę. Pływała energicznie, jakby chciała wyrzucić z siebie frustrację ostatnich dni. Kiedy skończyła, była zmęczona, ale szczęśliwa. Dopiero gdy wyszła na brzeg, uświadomiła sobie, jak bardzo brakuje jej kondycji. Bolał ją każdy miesień i każde ścięgno, ale ten ból był przyjemny. Napięcie w barkach, nogach i ramionach działało na nią mobilizująco. Postanowiła, że w przyszłości musi więcej robić dla swojego ciała. Rozebrała się, odłożyła kostium na plastikowe krzesło, wytarła się i włożyła swoje rzeczy. Wysuszyła włosy, uczesała się i przejrzała w lustrze. Kiedy wróciła do kuchni, Nadine skończyła już przygotowywać stół do kolacji, a Hellmer i Stephanie siedzieli i się wygłupiali. W czasie jedzenia rozmawiali o błahostkach, a po skończonym posiłku Julia pomogła Frankowi posprzątać. W tym czasie Nadine położyła córkę do łóżka. – Co udało ci się załatwić? – zapytał, kiedy zostali sami. – Niewiele. Jedną pożyteczną rzeczą było przekonanie Richtera, żeby... – Gadałaś z Richterem? – Nie chciałam tego odsuwać na święty nigdy. Chce nam pomóc. Jutro rano mamy się u niego stawić i przywieźć wszystkie akta. – Super. Co jeszcze? – Potem pojedziemy pogadać z Miriam Tschierke. Dzisiaj dopadłam jedynie jej matkę. Ale nie sądzę, żebyśmy czegokolwiek się od niej dowiedzieli ponad to, co już wiemy. Petera i Doris wyślę do Weiterstadt. No i jeszcze zostaje Maite Sörensen. Resztę znasz. Pytania, pytania, niekończąca się litania pytań. – Zapowiada się ciężka praca – podsumował Frank, ustawiając naczynia w zmywarce. – Nie inaczej. Ale lepiej nie tracić czasu, bo mam cholernie złe przeczucia.
– Złe przeczucia? Czyli co? – Frank zamarł w pół ruchu i spojrzał na koleżankę, bo doskonale znał ten ponury ton. – Jak by ci to powiedzieć... Nie sądzę, żeby Selina i Mischner byli jedynymi ofiarami tego mordercy. – Wygłupiasz się? Skąd taki pomysł? – Jego sposób działania. Przede wszystkim w przypadku Seliny. Ktoś, kto zabija z taką starannością, robi to, bo ma ochotę zabić. A skoro zaczął, raczej nie przestanie. Jestem przekonana, że upatrzył już sobie kolejną ofiarę. I nie żartuję, naprawdę tak myślę. – Wiem, że nie żartujesz. – Posłuchaj, ta sprawa przypomina mi kilka przypadków z przeszłości. Zastanów się dobrze, już dwa razy mieliśmy do czynienia z mordercami, którzy zabijali, bo to im sprawiało frajdę. A jeśli Selina była pierwsza, o czym jestem przekonana, to znaczy, że ma już listę kolejnych ofiar. To jest cholernie niebezpieczna sytuacja i trudna sprawa. Morderca nie działa w afekcie, tylko planuje wszystko z zimną krwią i w najdrobniejszych szczegółach. Gdyby czuł nienawiść do Seliny albo do Gerbera, gdyby chciał się na nich zemścić z zazdrości albo jakiegoś innego powodu, zabiłby dziewczynę już w środę wieczorem. Porwałby ją z gabinetu, zgwałcił, pobił i zostawił gdziekolwiek. Tak wyglądałaby ta sprawa, gdybyśmy mieli do czynienia ze zwykłym mordercą, takim, jakich już łapaliśmy. I tego też byśmy szybko dopadli. – Przerwała, zapaliła papierosa, trzeciego tego dnia, i kontynuowała: – Wykluczam, żeby motywem była zazdrość, bo wtedy zbrodnia byłaby popełniona w afekcie, a tymczasem nasz zabójca sprawia wrażenie doskonale poinformowanego o każdym kroku Seliny. Musiał wiedzieć, gdzie będzie tamtego dnia i co będzie robiła. Wygląda na to, że przez dłuższy czas ją obserwował. Wiedział o romansie z Gerberem, ale nie powie o tym jej rodzicom, bo wie, że byśmy go w ten sposób dopadli. Hellmer nabrał głęboko powietrza, przesunął dłonią po brodzie i popatrzył na Julię. Zastanawiał się. – Okej, przyjmijmy, że masz rację. Kto powinien się teraz bać o życie? Kto miałby być następny? Czy wszystkie dziewczęta w wieku Seliny są w niebezpieczeństwie? A może tylko te, które należą do klubu jeździeckiego? – Frank, nie mam zielonego pojęcia. Wiem jedynie, że mamy do czynienia z cholernie inteligentnym i wyrachowanym mordercą. Cokolwiek skłania go do takiego działania, na razie pozostaje dla nas tajemnicą. Fakty jednak są takie, że ma już dwoje ludzi na sumieniu, w tym dorosłego mężczyznę. Kogo wybierze na następną ofiarę... – Wzruszyła ramionami i spojrzała bezradnie na partnera.
– Chodź, wyjdziemy na dwór, muszę napić się piwa. Wyjął trzy butelki i tyle samo szklanek i wszystko zaniósł na stół stojący na tarasie. Kiedy usiedli, nalał sobie i duszkiem wypił całość, natomiast Julia trzymała swoją szklankę w dłoni i myślała. – Julia, zaczynam się ciebie bać. Serio, napędziłaś mi strachu. Jak sobie pomyślę, że w okolicy grasuje potwór... – O czym mówisz? – Nadine zmarszczyła czoło. – Jaki potwór? – Nic takiego. – Frank pokręcił głową i oparł się wygodniej. – Julia? – Gospodyni spojrzała na policjantkę. – Cóż, omawialiśmy kilka hipotez dotyczących śledztwa... – Teraz to nazywasz hipotezami? – Frank nie wytrzymał i podenerwowany podniósł głos. – Przed chwilą mówiłaś o tym jak o faktach! Cholera, masz specjalne zdolności do wzbudzania optymizmu w ludziach! – No, przepraszam bardzo, ale co, mam się z tym kryć i nic nie mówić? Doszłam do takich wniosków i tyle. Jeśli uważasz, że nie mam racji, proszę, wykaż, w którym miejscu, to się natychmiast uciszę. Hellmer milczał i myślał. Nadine przysłuchiwała się im z ciekawością, zastanawiając się, czy w końcu powiedzą jej, o co chodzi. Durant wypiła swoje piwo i spojrzała na partnera. – No dalej, czekam. – Moim zdaniem mamy do czynienia z mordem rytualnym – powiedział powoli. – Racja, ale tylko na Selinie. Mischnera nie spotkałoby nic złego, gdyby nie wpadł na idiotyczny pomysł szantażu. Tak w każdym razie myślę. Z drugiej strony może i tak by się go pozbył, bo facet za dużo wiedział. Bez znaczenia, bo Mischner w gruncie rzeczy się nie liczy. Podstawowe pytanie brzmi: dlaczego Selina i dlaczego w ten sposób? Dlaczego trzymał ją gdzieś uwięzioną przez cały dzień i dopiero wtedy ją zamordował? Dlaczego jej nie wykorzystał? Skąd taki dziwaczny układ cięć? Dlaczego umył ją starannie i dlaczego zdezynfekował ciało? Pytania, od cholery pytań i żadnej odpowiedzi. Właśnie dlatego potrzebujemy profilu przygotowanego przez Richtera. – A jak możemy zapobiec kolejnemu morderstwu, jeśli rzeczywiście ma je w planach? – Frank popatrzył na nią uważnie. – Nie możemy, chyba że jakimś cudem dorwiemy go, zanim on dopadnie kolejną ofiarę. Ale na to bym nie liczyła, bo nie zostawił żadnych śladów, nikt go nie widział i w ogóle jest jak zjawa, pojawia się, kiedy chce i tak samo znika. Po dzisiejszej rozmowie z Gerberem ostatecznie wykluczyłam go z kręgu
podejrzanych. Wydaje mi się, że sprawca nie czuje nienawiści do Gerbera, tak jak nie czuł jej do Seliny. Dla niego dziewczyna była jedynie środkiem do osiągnięcia celu. Tylko co to był za cel? – Może chce nam coś powiedzieć? Ale znowu nie mam pojęcia co. Możemy też mieć do czynienia z fanatykiem religijnym, psychopatą. Skrzydła wskazywałyby właśnie na ten kierunek. – Możliwe, ale niekoniecznie prawdziwe. Natomiast nie ulega wątpliwości, że facet jest wybitnie inteligentny. I musi być dość zamożny, by na przykład móc przez dłuższy czas kogoś utrzymywać, w tym wypadku akurat Mischnera. Poza tym w pełni wyposażył mu mieszkanie i płacił czynsz. Znów wszystko pasuje do tych okolic: piękny, bogaty i inteligentny. Bardzo mnie interesuje, czy Mischner kiedykolwiek musiał odpowiedzieć kuratorowi na pytanie, skąd ma pieniądze na życie i mieszkanie, skoro od wyjścia z więzienia był bezrobotny! – Morderca musi też znać Gerbera, i to całkiem dobrze. – Niekoniecznie. Wystarczyło, żeby przez dłuższy czas obserwował Selinę. To ona była przecież jego jedynym celem. – To nie zmienia faktu, że go znał. Skoro sama zakładasz, że pochodzi z Okriftel albo okolic i coś łączy go z klubem i stadniną, to nie ma możliwości, żeby się nie znali. I jak, wykluczasz nienawiść? – Wykluczam czy nie wykluczam, Boże drogi, niczego przecież nie mogę wykluczyć! Dlatego chcę koniecznie porozmawiać z Richterem, żeby jak najszybciej przygotował nam jego profil. Wtedy przynajmniej będziemy wiedzieć, z kim przyszło nam się zmierzyć. Hellmer przycisnął dwa palce do nasady nosa, zamknął oczy i zapytał: – Jak ma wyglądać nasz jutrzejszy dzień? – O wpół do ósmej odprawa w biurze. Powinniśmy chyba już teraz poinformować Bergera, Petera i Doris o naszych planach i zadzwonić do tej Maite. Powinna być rano na naszej odprawie. O dziewiątej rano widzimy się z Richterem i zakładam, że spotkanie z nim potrwa około godziny, bo potem ma pacjentkę. Zaraz potem podjedziemy pogadać z Miriam Tschierke i postaramy się dowiedzieć czegoś o członkach klubu. – Jasna cholera, przesadzasz – wyrwało się Hellmerowi. Poszedł po kolejne piwa. – Naprawdę jesteś przekonana, że Selina była pierwszą ofiarą i teraz będzie mordował dalej? – zapytała Nadine, wyraźnie wstrząśnięta. – Nawet nie chcę sobie wyobrażać, że po okolicy grasuje seryjny morderca. Człowiek myśli, że
wyjedzie z miasta, to będzie bezpieczny, a tymczasem... – Nadine, przecież tobie nic się nie stanie... – Wiem, wiem, ale i tak zrobiło mi się nieprzyjemnie. Może nawet znam tego człowieka? Może wpadliśmy na siebie w sklepie? – To akurat niewykluczone. Hellmer wrócił z otwartymi butelkami i postawił je na stole. Nadine nie skorzystała ze szklanki. – Wybaczycie mi, jeśli teraz szybko załatwię wszystkie telefony? – zapytała Julia. – Śmiało, wiesz, gdzie stoi telefon. – Hellmer nie był zachwycony nadmiarem pracy, która czekała go następnego dnia. Wiedział, że w kolejnych tygodniach, a może nawet miesiącach, będzie jej tylko więcej i więcej, a tracić będzie na tym cała rodzina. Po dziesięciu minutach Julia wróciła na taras. – Berger wyraził zgodę na akcję, a Maite stawi się w biurze przed odprawą, o wpół do ósmej. Jeszcze jej nie powiedziałam, na czym ma polegać jej zadanie – oznajmiła i przerwała, a kiedy nikt się nie odzywał, zapytała: – Co teraz? Frank, ponoć chciałeś coś obejrzeć w telewizji? Jest już kwadrans po ósmej. – Rozumiem, chcecie się mnie pozbyć. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Nagle jakby odzyskał dobry humor. – Nie trzeba mnie dwa razy prosić. Wstał, zabrał swoją butelkę i wszedł do salonu, gdzie rzucił się na kanapę i włączył telewizor. Julia i Nadine rozmawiały na wszelkie możliwe tematy, z wyjątkiem wydarzeń ostatnich dni. Najwięcej czasu poświęciły na zerwanie z Dominikiem Kuhnem. Film skończył się o wpół do jedenastej. Julia pożegnała się i wróciła do domu. Umyła zęby i położyła się do łóżka. Była tak zmęczona, że natychmiast zasnęła.
Niedziela, 19.45 Obserwował niemal od godziny, jak żywiołowo rozmawia z kilkoma przyjaciółkami i kilkoma chłopakami. On był zwykłym przechodniem, spacerowiczem oddalonym prawie o pięćset metrów; spacerowiczem z lornetką. O wpół do ósmej wrócił do samochodu i odjechał. Jej matkę znał przeszło sześć lat, ale ją poznał dopiero kilka miesięcy wcześniej, kiedy zaczęła brać lekcje jazdy konnej w klubie. Zaparkował w jednej z bocznych uliczek i resztę drogi przeszedł na piechotę. Wszystko przemyślał. Widział, że Miriam nigdy nie przyprowadza przyjaciół do domu, bo matka sobie tego nie życzy. Założył ciemne okulary, lewą dłonią nacisnął dzwonek. – Tak? – Po chwili rozległ się trzeszczący głos z domofomu. – Policja, w sprawie Seliny Kautz. Chciałbym zadać pani kilka pytań. – Znowu? Przecież przed chwilą ktoś już tu był? – To tylko kilka pytań, proszę otworzyć. Zajmę pani najwyżej parę minut. – No dobrze, już otwieram. – Rozległo się brzęczenie zamka. Pchnął drzwi, wszedł. Jego wzrok padł na kamerę monitoringu. Uśmiechnął się nieprzyjemnie, wsiadł do windy i wjechał na jedenaste piętro. Rozejrzał się, upewnił, że jest sam i nikt go nie może zobaczyć. Widział, jak iść, był tu już kilka razy. Bez problemu odnalazł właściwe drzwi i zapukał. Otworzyła, zmarszczyła czoło i uśmiechnęła się zaskoczona. – No proszę, od kiedy to pracujesz w policji? Uśmiechnął się młodzieńczo i odpowiedział: – Tylko nie bądź zła, bo naprawdę chodzi o Selinę, a właściwie to o jej pogrzeb. Chcielibyśmy, żeby każdy, kto ją znał, dołożył się na kwiaty. Wpuścisz mnie? – Oczywiście, zapraszam. – Otworzyła drzwi. – Znasz drogę. Pachniała alkoholem, jak zawsze, kiedy była sama. Pod stolikiem stała pusta butelka po czerwonym winie, obok druga, już w połowie opróżniona, i kieliszek z resztką alkoholu. Miała lekko zachrypnięty głos, wyglądała nieco nieświeżo, choć przy tym bardzo pociągająco. Skończyła czterdziestkę, wokół nosa pojawiły się dwie głębokie zmarszczki. Była bardzo szczupła, miała atrakcyjną figurę, lecz nikomu jej już nie pokazywała i jedynie sama mogła ją oglądać, kiedy wieczorem kąpała się albo przebierała. W każdym razie chciała, żeby każdy tak myślał, lecz on o wszystkim wiedział. Twarz bez makijażu, blade usta, niegdyś błyszczące, zielone oczy dawno straciły swój młodzieńczy blask. Mimo to nikt nie mógł powiedzieć, że jest brzydka, o nie, wciąż była bardzo zadbaną kobietą. Teraz, kiedy na niego patrzyła, wydawało się, że znów ma
w oczach figlarne iskierki. Pracowała w trzech miejscach, tak w każdym razie opowiadała każdemu, kto chciał jej słuchać: przedpołudniami prowadziła sekretariat w prywatnym gabinecie lekarskim w Sindlingen, jednej z dzielnic Frankfurtu, popołudniami w gabinecie ginekolog w Hofheim i do tego dwa razy w tygodniu po dwie godziny w wydziale zdrowia w gminie Höchst. Spokojna praca, niewymagająca: dwa czy trzy telefony na godzinę i trochę pisania na komputerze. Praca była chyba jedyną rzeczą, jaka sprawiała jej jeszcze przyjemność, lecz nie wystarczającą, by zrekompensować klęski w życiu osobistym. W popielniczce dopalał się papieros, obok leżała pospiesznie odłożona książka. Na ścianie dziwaczne maski; za każdym razem przyglądał się im zafascynowany. Widział je już w miejscu, z którego pochodziły, kiedy w czasie jednej z podróży odwiedził Haiti. Maski wudu. Pokój był czysty i niewielki, ale urządzony ze smakiem. Antyczne drewniane meble nieco przytłaczały, lecz i tak sprawiał przytulne wrażenie. Drzwi na balkon były zamknięte, ale wystarczyło podejść do okna, żeby nacieszyć oczy wspaniałą panoramą Frankfurtu. – Usiądź, proszę – powiedziała i wskazała na masywny fotel z rzeźbionego dębu, obity zielonym aksamitem. Zajął miejsce plecami do okna. – Napijesz się czegoś? Wody? Wina? A może piwa? – Piwo poproszę. Poszła do kuchni i wróciła z butelką i szklanką. Nalała, podała gościowi i usiadła naprzeciwko. Odchyliła się na oparcie i założyła nogę na nogę. – Co planujecie na pogrzeb Seliny? – Zamierzaliśmy kupić jej jakąś wyjątkową wiązankę. Nie gotową, ale robioną na zamówienie. Chciałem zapytać, co o tym sądzisz i czy się dorzucisz. – No pewnie, że tak, przecież aż tak jeszcze nie zbiedniałam – odparła lodowato. – O jakiej kwocie mówimy? – Myślałem o dziesięciu euro od osoby. – Wybacz, ale co to dzisiaj jest dziesięć euro! Poza tym przecież znałam Selinę, więc to oczywiste, że chcę się dołożyć. – Wspaniale. Co poczułaś, jak się dowiedziałaś? Wyjrzała przez okno. Sprawiała wrażenie, jakby błądziła myślami gdzieś daleko od ciasnego mieszkania. – A co miałam poczuć?! Zadawałam sobie pytanie, dlaczego tak młoda dziewczyna musiała bezsensownie umierać. Ostatnio ciągle czyta się i słyszy o młodych ludziach, niemal dzieciach, którzy giną zamordowani przez jakichś
wariatów. Co to się dzieje? Co w tych ludzi wstępuje, że robą takie rzeczy? – Nie mam pojęcia. Wspomniałaś, że odwiedziła cię policja? Czego od ciebie chcieli? – Przyszła jakaś kobieta, komisarz jakaś tam i chciała rozmawiać z Miriam. Powiedziałam, żeby wróciła jutro, to ją zastanie. – Jeszcze nie miałem okazji rozmawiać z twoją córką, ale pewnie wiesz, jak przyjęła to, co się wydarzyło? – Miriam! – Kobieta westchnęła i przewróciła oczyma. – Miriam praktycznie ze mną nie rozmawia. Żyje we własnym świecie i... – Marianne, proszę – przerwał jej. – Nie bądź na nią zła, to przecież całkowicie naturalne. Nie dość, że weszła w okres dojrzewania, to jeszcze... – To jeszcze co? – Wybacz, ale muszę to powiedzieć: żyjesz we własnym świecie. – No i co z tego? Co ja mam z tego przeklętego życia? Od pięciu lat zaharowuję się, żeby Miriam miała wszystko, czego potrzebuje, a mimo to jest cholernie ciężko! Zabierają ją do Francji i płacą za wszystko, bo na to już nie mam pieniędzy! Ja... Tak, zaharowujesz się, pomyślał. I nic z tego nie masz, no pewnie. Skąd w takim razie drogie wyposażenie? Meble i elektronika? Ktoś ci je podarował? Milczała, więc sam zaczął mówić: – Mogę sobie wyobrazić, jak się teraz czujesz. Poniżona, obrażona i upokorzona. Pewnie też wściekła. Ale to wszystko na nic. Nie powinnaś się tak zamykać, powinnaś więcej wychodzić... Dlaczego nie znajdziesz sobie kogoś... – Żeby znowu dostać lekcję? Żeby znowu mnie zostawił jak Richard? Nie, dziękuję, już wolę być sama. Miriam ma przyjaciółki, jeździ w klubie na koniu... Czego mogłaby chcieć więcej? – Wiesz, nie chciałbym zbyt mocno wchodzić w twoje prywatne sprawy, ale przecież nie każdy mężczyzna jest zły, prawda? Co chwila ktoś o ciebie pyta, a z twoim wyglądem nie miałabyś problemu, żeby sobie kogoś przygruchać. Zaśmiała się krótko i upiła łyk wina. – Co racja, to racja, gdybym miała policzyć, ilu mężczyzn składało mi propozycje w ostatnich latach, to miałabym z tym problemy. Tylko że albo byli żonaci, albo mieli ochotę jedynie na małą przygodę. Nie, po prostu nie mam już na to ochoty... Chcesz może koniaku? Bo ja muszę sobie nalać. I jeszcze jedno, zakończmy już ten temat. Nie chcę tego dłużej wałkować.
Wstała, wyjęła dwa kieliszki i butelkę taniego winiaku, po czym nalała do połowy. A miała przecież prawdziwy koniak, tyle że piła go z innymi, szczególnymi gośćmi. Jednym ruchem wychyliła cały brązowawy płyn i nie czekając, nalała sobie ponownie. On nie dotykał swojego kieliszka. Obserwował ją, patrzył na wykrzywione usta, dłonie o długich, szczupłych palcach i niepolakierowane paznokcie. – Wybacz, ale muszę iść przypudrować sobie nosek. Patrzył, jak odchodzi, słyszał szczęk zamka. Wtedy wstał i ostrożnie wyjął wtyczkę telefonu z gniazdka. Nie chciał, żeby w następnych minutach ktokolwiek im przeszkadzał. Nie napoczęła jeszcze kolejnej porcji alkoholu. Z kieszeni spodni wyjął malutką buteleczkę, odkręcił ją i wlał kilka kropel do winiaku. Usłyszał spuszczanie wody. Spędziła w toalecie więcej czasu, niż się spodziewał. Kiedy wróciła, była uczesana, miała umalowane usta i puder na policzkach, a cień na powiekach sprawił, że jej oczy wydawały się głębsze i większe. I żywsze. Była całkowicie odmieniona. Jedyne, co mu przeszkadzało, to jej spojrzenie, którym go świdrowała. – Zajmowałeś się kiedyś wudu? – popatrzyła krótko na maski na ścianie. – Biała i czarna magia? Wiesz, że można komuś narzucić swoją wolę, nawet jeśli ten ktoś znajduje się setki czy tysiące kilometrów dalej? – zapytała tonem, który zmusił go do posłuszeństwa. Spoglądała na niego innymi oczyma, nie pustymi i matowymi, ale pełnymi życia i ognia. Miał wrażenie, że go hipnotyzuje. – Co się dzieje, dlaczego nie odpowiadasz? – O wudu tylko słyszałem, a magią nigdy się nie zajmowałem. Mam rozumieć, że ty tak? – Ach, od czasu do czasu – odpowiedziała z dwuznacznym uśmiechem. – Ale nic się nie przejmuj, nie zrobię ci nic złego. Chciałam w ten sposób powiedzieć, że są rzeczy, o których się nawet filozofom nie śniło, a większość pozostaje przed nami ukryta, bo nie chcemy ich widzieć. Mam ci je pokazać? – Jeśli mam być szczery, to wolałbym nie. Nie mam nic przeciwko tobie i twojej wiedzy, ale ja... – Boisz się, widzę przecież. Ale dobrze, nie będę naciskała. Mimo to mogłabym pomóc ci się rozluźnić. – A dlaczego miałbym się rozluźniać? – zapytał, unosząc brwi. – Chyba żartujesz, co? I to akurat ty się pytasz... – No właśnie, akurat ja! Co, znowu jestem tą złą, która się do niczego nie nadaje, prawda? Poczekaj, dam ci to dziesięć euro i zostaw mnie w spokoju, chcę pobyć sama. Na wszelki wypadek, jakby ci to miało spędzać sen z powiek, to nie znam się ani na wudu, ani na magii. Ale czasem żałuję.
– Marianne, nie miałem nic złego na myśli. Dlaczego tak bardzo się zmieniłaś, od kiedy Richard cię zostawił? – Co jest, będziesz się teraz wymądrzał? Wspaniale! Ale dobrze, odpowiem. Richard zostawił mnie dla taniej dziwki z wielkimi cyckami. Wielkie cycki i pusta głowa, sam zresztą wiesz. To przecież ideał, za którym dzisiaj gonią wszyscy mężczyźni! Nie chcecie kobiet, które mają własne zdanie, o nie! Chcecie jedynie, żebyśmy siedziały w domach, rozkładały przed wami nogi, a kiedy skończycie, mamy się zamknąć. Mam rację? No powiedz, że mam! – Zaśmiała się, wypiła resztę czerwonego wina i nalała kolejną porcję. – Nie wydaje ci się, że troszkę przesadzasz? Nie oceniam dobrze tego, co zrobił Richard, a już w ogóle potępiam czas, kiedy podjął taką decyzję... – A inny czas zmieniłby cokolwiek? He? Może lepiej by było, żeby odszedł, jak się już dzieciak narodzi? Genialny pomysł, miałabym teraz dwójkę bachorów na głowie! Na szczęście nie musiałam go nawet usuwać, bo poroniłam, kiedy ten sukinsyn znalazł sobie nową panienkę! Sięgnęła po kieliszek z winiakiem i przez chwilę wpatrywała się w alkohol. Jej pewność siebie zniknęła w ułamku sekundy. Nagle zaczął dostrzegać na jej twarzy każdą, nawet najdrobniejszą zmianę. Nie wiedział, kiedy wypije zawartość i jak szybko zacznie działać środek, którego dodał. Nagle zaczęła szlochać i odstawiła kieliszek. Wyciągnął dłoń i odsunął go na środek stołu, a potem wstał, uklęknął i objął ją ramieniem. – Wszystko jest dobrze, wszystko jest i będzie dobrze. Łzy zawsze pomagają. Płacz, jeśli potrzebujesz. Jeśli mógłbym ci jakoś pomóc... – Dlaczego życie jest tak niesprawiedliwe? Dlaczego? I dlaczego musiałeś przyjść akurat dzisiaj? – Nie rozumiem? Starła łzy z policzków, spojrzała na niego i objęła ramionami. – Czuję się paskudnie i akurat wtedy ty się pojawiasz... Cholera jasna! – Zacisnęła usta, odsunęła się od niego i pobiegła do łazienki. Usłyszał trzaśnięcie drzwi i szczęk zamka. Ciekawiło go, co się z nią dzieje i co myśli, ale nawet gdyby się dowiedział, i tak nie powstrzymałoby go to przed realizacją planu. Zbyt starannie wszystko poukładał, żeby się teraz wycofać. Spojrzał na zegarek, zbliżało się wpół do dziewiątej. Miriam mogła w każdej chwili wrócić do domu. Mimo to musi trzymać się harmonogramu. Po dziesięciu minutach czekania zapukał cicho do łazienki. Usłyszał szelest.
– Marianne, proszę, chodź do mnie. Inaczej zadzwonię na policję i powiem, że boję się, żebyś sobie czegoś nie zrobiła. Chyba nie chciałabyś tego, co? Brak odpowiedzi. – No dobrze, twoja decyzja. Idę po telefon. Odczekał jeszcze kilka sekund. W końcu usłyszał, jak wyciera nos, a potem odkręca kran. Kiedy wyszła, miała na sobie krótką czarną spódniczkę, czarne pończochy, wysokie obcasy i wyzywający makijaż. – No to jestem z powrotem – powiedziała z uśmiechem. – Przepraszam za tę całą gadaninę. Nie miałam niczego złego na myśli. Nie jesteś zły? – Nie masz za co przepraszać. Chodź, napijemy się jeszcze. Wygladasz po prostu fantastycznie. Dlaczego się przebrałaś? – Tak tylko – odparła z niewinną miną i tym samym, specyficznym uśmiechem. – Wiesz, nie mam przyjaciółek i przyjaciół... a w każdym razie żadnych prawdziwych przyjaciół. Czasem sobie marzę, że mam kogoś, z kim mogłabym porozmawiać dosłownie o wszystkim. Ale nie ma nikogo takiego. Nawet Miriam nie chce mnie słuchać. Ciebie też zanudzam swoimi problemami i pewnie masz mnie już dość. – To nieprawda, zawsze interesuję się losami innych i z ciekawością słucham, co mówią o swoich uczuciach. Niepotrzebnie mnie skreśliłaś. – W takim razie powiedz, proszę, co się ze mną dzieje? – Zakochałaś się we mnie – odparł spokojnie. W jednej chwili zniknął szklany blask z jej oczu. Zapaliła papierosa i odezwała się ostro: – Doprawdy? Tak wyglądam? – Potrząsnęła głową. – Otóż nie, masz tylko bujną wyobraźnię. Nie zakochałam się w tobie, bo jesteś żonaty. Ale w jednym masz rację, przydałby mi się w końcu jakiś mężczyzna. Co prawda, przyzwyczaiłam się już do życia w samotności... – Co masz na myśli, że przydałby ci się jakiś mężczyzna? – Chyba nie jesteś tak tępy, żeby tego nie rozumieć, co? – odparła, patrząc na niego wyzywająco. – Sypialnia jest tuż obok. Miriam nie wraca do domu przed jedenastą. A do tego czasu już cię tu nie będzie. Tylko ten jeden, jedyny raz. I przysięgam, że to pozostanie naszą słodką tajemnicą. – A ja myślałem, że nie chcesz zadawać się z żonatymi mężczyznami? – Jak widać, są wyjątki. Ty byłbyś jednym z nich. Albo inaczej, dzisiaj mam ochotę złamać którąś z moich zasad. Powiedz, że się zgadzasz. Jeśli ci się wydaje, że jestem pijana, to się mylisz. Od rana wypiłam jedynie trzy kieliszki. Te puste butelki zostały z wczoraj.
– No dobrze, ale tylko dlatego, że jesteś wyjątkowa. Zawsze chciałem się z tobą przespać. Ale tylko ten jeden, jedyny raz. – Od początku o tym wiedziałam – powiedziała z kpiąco-uwodzicielskim uśmiechem. – Chodźmy, nie marnujmy czasu. Zaprowadziła go do sypialni i zaciągnęła grube zasłony, które nie przepuszczały nawet odrobiny światła, a potem zapaliła lampkę. Miała duże, dwuosobowe łóżko, w którym od pięciu lat sama spała. Ponoć. – Poczekaj – powiedział i przyniósł z salonu kieliszki. – Wypijmy jeszcze po jednym przed. – To może poczekać – szepnęła i zdjęła sukienkę. Patrzył, jak się rozbiera. W końcu stanęła przed nim jedynie w przejrzystym biustonoszu, który ledwie podtrzymywał jej pełne piersi, stringach, pończochach i szpilkach. Czarna jak noc i uwodzicielska jak ucieleśnienie grzechu. Nigdy by nie przypuszczał, że ma tak idealną figurę, a pięć lat seksualnej abstynencji było kłamstwem. Nie, pomyślał. Jesteś aktorką, ale za to świetną aktorką. I prawdą jest wszystko, co o tobie słyszałem. – Co się z tobą dzieje? W ubraniu nie będziemy się kochać czy może coś ci nie odpowiada? Większość jest zachwycona. Nie żartuję. – Co to znaczy większość? – Nic. Tak tylko powiedziałam. – Rzadko widuje się tak piękne kobiety. Wykrzywiła usta w uśmiechu, uniosła brwi i zmysłowo przesunęła językiem po wargach. Kiedy na nią patrzył, zaczął się obawiać, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli. Wtedy cały jego plan ległby w gruzach. – To był śliczny komplement – powiedziała zadowolona i podeszła bliżej. Położyła dłoń na jego kroczu. – Ale nie musisz się niczego bać. Ja jestem spokojna. Poza tym jeśli chciałbyś wiedzieć, nie jestem taka cnotliwa czy wstrzemięźliwa, za jaką wielu mnie uważa. Zaskoczony, co? Ale nic się nie przejmuj, jestem na wszystko przygotowana. Widzę, że i tak się obawiasz, żeby czegoś u mnie nie złapać. Spokojna głowa, dla mnie liczy się przede wszystkim bezpieczeństwo. Dlatego zawsze używam prezerwatyw. Nie daj HIV żadnych szans, jak piszą na plakatach, co? I wiesz co, zdradzę ci jeszcze jedną tajemnicę. – Dotknęła ustami jego ucha. – Od czasu do czasu dorabiam sobie do skromnej pensji. Nie wiedziałeś o tym, co? Wciąż są jeszcze mężczyźni, którzy płacą, żebym dla nich rozkładała nogi. I to całkiem nieźle płacą. Ale dla ciebie zrobię wyjątek, bo zawsze cię pragnęłam. Dlatego nie będziesz nic płacił, wszystko dostaniesz za darmo. I nieprawda, nie jestem żadną kurwą, nawet jeśli tak ci się wydaje. Tak pomyślałeś, prawda? Widzę, co się dzieje w twojej
głowie, widzę znacznie lepiej, niż myślisz. Nie. Nie, nie jestem dziwką. Po prostu tego potrzebuję. Każda kobieta potrzebuje od czasu do czasu, żeby ktoś ją przeleciał. Tylko nikomu o tym nie mów, to będzie nasza słodka tajemnica. – Muszę się napić – powiedział. – Na zdrowie. Uniósł kieliszek. Kobieta zawahała się, uśmiechnęła pobłażliwie, sięgnęła po swój, stuknęli się szkłem i wychylił alkohol. Patrzyła mu w oczy, kiedy pił. – Jeszcze jedna sprawa. Miriam nic o tym nie wie i nie powinna się dowiedzieć. Gdyby tak się stało, toby znaczyło, że ty jej powiedziałeś. Zabiłabym cię wtedy, rozumiesz? Wyraźnie słyszał groźbę w jej głosie. Usiadła na brzegu łóżka, założyła nogę na nogę, odstawiła kieliszek i zapaliła papierosa. Zaciągnęła się głęboko i wypuściła dym nosem. Robił się coraz bardziej nerwowy, ale starał się to ukryć. To miała być zbrodnia doskonała. Taka, której nikt nigdy nie wyjaśni. Tymczasem za chwilę wszystko diabli wezmą. Wypijże to wreszcie, ty przeklęta kurwo! –pomyślał. – Pij! Pij! Pij! Zdusiła papierosa i natychmiast zapaliła kolejnego. – To zajęcie najbardziej mnie wykańcza, w końcu muszę z nim zerwać. Nie chcę cię dłużej męczyć, widzę, że jesteś gotowy... Chodź, pokaż swojego pomocnika, no dalej, chcę go zobaczyć... Widząc, że się nie rusza, sama rozpięła mu rozporek, odłożyła papierosa i wsunęła dłoń w spodnie, by pomasować jego jądra. Patrzyła mu przy tym w oczy. – Podoba ci się? Ależ on jest duży, naprawdę ogromny. Na jaką pozycję masz ochotę? No dalej, mów, co ci chodzi po głowie. – Lubię każdą – wyjęczał i zacisnął zęby, żeby odzyskać kontrolę nad sobą. Nie mogła przecież wygrać. Na razie czuł się całkowicie bezbronny i jej powolny, kiedy jedną dłonią go masowała, a drugą wyjęła jego członek i podziwiała z uśmiechem. – Możesz być z niego dumny. Dokładnie taki, jak zawsze sobie wyobrażałam. Zbliżyła do niego usta, ale złapał ją za głowę. – Poczekaj – powiedział. – Muszę się jeszcze trochę napić, jeśli mam się odprężyć. Nie chcesz chyba, żebym za szybko skończył? – Jak o mnie chodzi, możesz zrobić to dwa albo i trzy razy z rzędu. Przyniósł z salonu butelkę, nalał sobie do kieliszka i uniósł go. Marianne z zadowoleniem obserwowała, jak jego członek robi się jeszcze bardziej napięty
i aż drży. – Dobrze, to napijmy się razem – powiedziała, sięgnęła po swój kieliszek i wychyliła jednym ruchem. Odstawiła go, po czym wyciągnęła rękę po papierosa, lecz w połowie drogi zamarła, a potem złapała się za gardło. Miała nienaturalnie rozszerzone oczy i nie mogła nabrać powietrza. Padła na plecy i zwinęła się w kłębek. Przez chwilę patrzyła na niego błagalnie, jakby domyślała się, co się dzieje. Chciała coś powiedzieć, lecz nie mogła poruszyć ustami. Chciała krzyczeć, ale z gardła nie wydobył się żaden dźwięk. W kącikach ust zaczęła zbierać się piana, a w powietrzu rozszedł się zapach gorzkich migdałów. Wykrzywione skurczem palce drapały pościel, kilka razy wyprostowała się nienaturalnie, aż w końcu zwinęła do pozycji embrionalnej, wstrząsana serią krótkich drgawek. Po dwóch minutach przestała oddychać. Włożył lateksowe rękawiczki i przez chwilę stał nieruchomo i się jej przyglądał. Jesteś naprawdę śliczną kobietą, piękną, spokojną kobietą, tak głęboką i tajemniczą, jak ocean. Tak, chętnie bym się z tobą przespał, ale niestety, w życiu są ważniejsze rzeczy – pomyślał. Sprawdził jej tętno. Brak. – Cóż, teraz też masz skrzydła – wyszeptał. – Sama je sobie dałaś. Ten świat nie miał tobie nic do zaoferowania. Był dla ciebie niesprawiedliwy. Bardzo, bardzo nie fair. W końcu z własnej woli nie zajmowałabyś się nierządem, prawda? Nie sprzedawałabyś tego prześlicznego ciała, gdyby życie cię nie zmusiło. C’est la vie. I sama przyznaj, tak jest lepiej dla ciebie, prawda? Pozbyłaś się wszelkich trosk, wszystkich naraz. Czego chcieć więcej? Selina na pewno już na ciebie czeka. A Miriam... Pięknie wyglądasz, naprawdę pięknie. Jestem w tym coraz lepszy. Usunął odciski palców z buteleczki i wcisnął ją w jej dłoń. Potem wytarł starannie kieliszek, z którego piła, dotknął czystego szkła jej dłońmi i odstawił na szafkę nocną. Następnie usunął wszystkie ślady, jakie mogły wskazywać na jego obecność, umył jej dłonie, bo dotykała nimi jego spodni i penisa, zmył swój kieliszek, wytarł go i odstawił do szafki. Starannie strzepnął fotel i starł stół, jeszcze raz sprawdził sypialnię, czy o niczym nie zapomniał, ostatni raz rzucił okiem na Marianne, wyłączył lampkę i wyszedł. Przez dwadzieścia minut przeszukiwał pokój Miriam, aż w końcu znalazł jej pamiętnik, w którym znajdowało się też jego nazwisko. Na szczęście nic więcej nie wiązało go z Tschierke. Minęło pięć po wpół do dziesiątej. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi. Rozejrzał się po korytarzu; był sam. W ostatnim momencie przypomniał sobie, że zostawił odłączony telefon. Odetchnął głęboko, bo nie powinien był popełnić takiego błędu. Tylko z jednego mieszkania dobiegał dźwięk telewizora. Albo jego mieszkańcy kiepsko słyszeli, albo nie zwracali uwagi na sąsiadów. Chociaż
raczej po prostu brakowało im wychowania, bo taki właśnie był ten świat. Ludzie nie zważali na innych. Po cichu zamknął za sobą drzwi i wyszedł na klatkę schodową. Na dwóch piętrach brakowało żarówek. Po minucie znalazł się na parterze. Wyszedł z bloku. Wiedział, z której strony będzie wracała Miriam. Zawsze wracała tą samą drogą. Miał jeszcze czas.
Niedziela 22.45 Już z daleka widział, że jest sama. Pospiesznie nasączył chusteczkę chloroformem, włożył ją do drewnianego pudełka, zakręcił buteleczkę, wysiadł z auta i udawał, że wychodzi z budynku. Rozpoznała go i rozpromieniła się. – Cześć – powiedziała, uśmiechnięta od ucha do ucha, ale nie dopuścił jej do głosu. – Wracam od twojej matki, rozmawialiśmy o pogrzebie – powiedział poważnym tonem. – Marianne twierdziła, że zjawisz się lada moment. Masz chwilkę? – Jasne – rzuciła i odstawiła rower przy schodkach prowadzących do wejścia. – Usiądźmy na chwilę w samochodzie, stoję tam z przodu. Mam tylko kilka minut, muszę coś jeszcze załatwić. Zresztą ty też miałaś wrócić przed jedenastą. – E tam, matka i tak zaraz wychodzi – odparła Miriam, idąc z nim do auta. Kiedy wsiedli, dziewczyna zmarszczyła nos. – Co tak dziwnie pachnie? – zapytała. – Wczoraj oddałem samochód do czyszczenia i jakiemuś idiocie coś się wylało. Też się zastanawiam, jak długo wytrzymam ten smród. – Uśmiechnął się szeroko, odwracając głowę, żeby tego nie widziała. Dziewczyna spojrzała na niego. Najchętniej od razu rzuciłaby mu się na szyję i zasypała go pocałunkami. Właściwie była gotowa pójść na całość, gdyż od pierwszego spotkania zakochała się w nim bez pamięci, a nocami, kiedy leżała samotnie w łóżku, rozmyślała często, co by mogli robić, gdyby byli tam razem. Miała już trochę doświadczenia w tych sprawach, lecz nie tak wyobrażała sobie prawdziwą miłość i cielesne zbliżenie dwojga kochających się ludzi. Z nim na pewno znalazłaby się w raju; on w niej, płynęliby unoszeni falami szczęścia. W oczach miał coś magicznego. Dotyk jego dłoni byłby czymś najwspanialszym. Stopić się z nim, choćby ten jeden jedyny raz, bo wiedziała, że wspólna przyszłość jest wykluczona – miał przecież żonę, której nigdy by nie opuścił. Lecz chciała przeżyć z nim kilka szczęśliwych chwil, choćby w jego samochodzie, by później móc o nich śnić samotnie w łóżku. Spojrzał jej w oczy, położył dłoń na jej dłoni, a drugą oparł o kierownicę. Odpowiedziała takim samym spojrzeniem, po czym przysunęła się i zapytała: – Możemy się przejechać? Nie mam ochoty jeszcze wracać do domu. W końcu są wakacje. Przechylił głowę, zaśmiał się znacząco i powiedział:
– No dobrze, właściwie nie mam zbyt wiele czasu, ale co tam... skoro masz ochotę. Dokąd mam jechać? – Dokądkolwiek. Sam zdecyduj. Nieprawda, wcale nie chciała jechać dokądkolwiek. Jej jedynym marzeniem było zaparkować gdzieś w ustronnym miejscu, gdzie nikt by im nie przeszkadzał, a on mógłby zrobić to, na co miała od dawna ochotę. Była przekonana, że tym razem on chciał tego samego. Gdyby pragnął czego innego, czy przystałby na jej propozycję? I dlaczego dotknął jej dłoni? I patrzył głęboko w oczy? Tak, chciał tego, nie miała już wątpliwości. Jeszcze raz się rozejrzał. Płyta Shanii Twain czekała w odtwarzaczu. Uruchomił silnik i ruszył. Dojechał do świateł, skręcił w lewo i wjechał na drogę do Okriftel. Włączył muzykę. Z ukrytych głośników popłynął głos amerykańskiej wokalistki. – Shania Twain! O rany, to mój ulubiony album! Słyszałam go już chyba z tysiąc razy! – Czysty przypadek, nie może być inaczej – odpowiedział z uśmiechem. – Zawsze słucham jej w czasie jazdy. Ona ma w sobie to coś. Którą piosenkę lubisz najbardziej? Miriam zastanowiła się. – Właściwie to lubię wszystkie, ale You’re still the one, When i oczywiście That don’t impress me much są świetne. Szczególnie kiedy nabija się z Brada Pitta. Pozostałe też są świetne. – Rozumiesz, o czym śpiewa? – Nie wszystko. To, czego nie usłyszę, sprawdzam sobie w książeczce z CD. Minęli tablicę z nazwą miejscowości, potem stację benzynową, zamkniętą już o tej porze. Na drodze było bardzo niewiele samochodów i jeszcze mniej spacerowiczów korzystających ze świeżego powietrza przed pójściem do łóżka. Niebo było bezchmurne, gwiazdy układały się w błyszczące wzory, a niedaleko migały światła startującego samolotu. Zatrzymał samochód przed garażem, brama uniosła się automatycznie i wjechał do środka. – Dlaczego przyjechaliśmy do ciebie? – zapytała zaskoczona i popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. – Czy twoja żona jest w domu? – Nie, wróci dopiero jutro, z samego rana. Nocuje u matki, bo od paru dni źle się czuje – skłamał, czekając, aż zamknie się za nimi brama. W rzeczywistości była gdzie indziej i miała wrócić około trzeciej, może czwartej nad ranem. Nie był tego pewien, ale wiedział, że na pewno nie
wcześniej. Tak samo jak każdej niedzieli. Tyle że Miriam nie musiała tego wszystkiego wiedzieć. – Chodź, pokażę ci dom. – Uśmiechnął się zachęcająco. Spodziewał się trudniejszej przeprawy, ale Miriam zachowywała się, jakby chciała mu wszystko ułatwić. Nie miał wątpliwości, że wejdzie, w końcu byli sami. Wszystko w niej drżało, kiedy myślała o następnych minutach, a może nawet wspólnych godzinach. Nie pamiętała już o matce, która i tak pewnie spała, bo znów wypiła za dużo wina. Nie, dom nie był tematem, który by ją teraz zajmował, bo wiedziała doskonale, że już za chwilę spełnią się jej największe marzenia. Nie miała żadnych wyrzutów sumienia, bo nie uważała, by robiła coś złego. Owszem, lubiła jego żonę, ale przecież czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal... Poza tym jeśli on tego chciał... Weszli do długiego korytarza wyłożonego pięknym, czerwonym dywanem, a stamtąd prosto do ogromnego salonu z kominkiem z naturalnego kamienia, jedną ścianą całą ze szkła i wyposażonego w eleganckie drewniane meble. Patrzyła na to wszystko oczarowana. Pomyślała, że chciałaby kiedyś żyć na takim poziomie. – Usiądź, proszę – powiedział i włączył muzykę. – Napijesz się czegoś? – Nie, dziękuję. – Może jednak? Colę? Sok pomarańczowy? Jeśli masz ochotę, mogę podać wino albo doskonały koniak – zaproponował z zachęcającym uśmiechem. – O rany! – Złapał się za głowę. – Na śmierć zapomniałem, że nie powinnaś jeszcze pić alkoholu! Ale idę o zakład, że już próbowałaś, co? Miriam zrobiła się trochę nerwowa, poczuła delikatne ukłucie niepokoju. – A czego ty się napijesz? – zapytała niepewnie. – Koniaku. – W takim razie ja też – oświadczyła w przypływie nagłej pewności siebie. Oparła ramiona na wygodnych, miękkich poręczach fotela i złączyła kolana. Po chwili podał jej szeroki kieliszek z bursztynowym alkoholem i uniósł swój. – Na zdrowie! Jednym ruchem wychylił zawartość swojego kieliszka, a Miriam pomyślała, że powinna zrobić to samo. Tylko raz wcześniej piła koniak i teraz, tak samo jak wtedy, łzy same popłynęły jej z oczu i zaniosła się kaszlem. Paliło ją w gardle i w żołądku, jakby wlała w siebie roztopione żelazo. Na szczęście już po kilku chwilach gorąco zmieniło się w przyjemne ciepło, pojawiło się kołysanie i nieopisana lekkość. Odstawił swój kieliszek na stół i podał jej dłoń. – Chodź, chciałbym ci coś pokazać.
– Co takiego? – zapytała, choć domyślała się, co za chwilę zobaczy. A przynajmniej miała nadzieję, że pokaże jej to, co chciała zobaczyć. – Mam prywatny pokój, który widziało tylko kilkoro ludzi. Zawsze, kiedy chcę być sam, zamykam się tam i odpoczywam. Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Zeszli do piwnicy, wyjął z kieszeni klucz, wsunął go do zamka, przekręcił, włączył światło i zamknął, kiedy znaleźli się wewnątrz. Miriam rozejrzała się i poczuła nieprzyjemne ukłucie strachu. Nad stołem pośrodku oślepiające świetlówki, obrus opadający na ziemię, stara szafa i zasłonięte okno. Poza tym coś się tu nie zgadzało. Duży zlew – po co akurat tutaj, przecież w domu miał więcej łazienek, niż potrzebował. Nie, powiedziała do siebie, zaczynasz wariować. To przecież bardzo ładne i przytulne miejsce. Po lewej stronie zauważyła przeszkloną szafkę z kolorowymi motylami. Podeszła bliżej i zaczęła je oglądać. Niektóre miały potężne skrzydła; nigdy jeszcze nie widziała tak wielkich i barwnych motyli. Część była w jednym kolorze, inne mieniły się wszystkimi odcieniami tęczy, od niebieskiego przez czerwony, żółty, zielony aż do brązowego. Wpatrywała się w nie zafascynowana. Dostrzegł jej zachwyt, choć stał dwa metry za jej plecami. – Skąd masz je wszystkie? – Byłem kilka razy w Ameryce Południowej. Tam, w dżungli, spotykasz je częściej niż u nas bielinki kapustniki. To zupełnie inny świat, znacznie piękniejszy. Każdy powinien tam pojechać przynajmniej raz w życiu, bo to raj na ziemi. Ale ludzie go niszczą. Przypatrz się uważnie, te cudowne stworzenia mają skrzydła jak anioły, nie uważasz? Miriam obejrzała się. Nie zauważyła, kiedy podszedł tak blisko. Poczuła jego oddech na swojej twarzy, to musi stać się już zaraz. Jej pierś falowała, serce waliło jak oszalałe. Uniósł dłoń i pogłaskał ją po policzku, z taką czułością, o jakiej tylko śniła. Przesunął palcami po rudoblond włosach i ramionach. Jego rozkochane spojrzenie wydawało się przenikać w głąb jej zielonych oczu i sięgać najgłębszych warstw duszy. – Jesteś prześliczną dziewczyną, Miriam. Dlaczego chciałaś być ze mną sam na sam? Zaskoczył ją i zbił z tropu. Owszem, chciała być z nim sam na sam i miała w tym cel, ale czyżby on nie chciał? Dlaczego w takim razie przywiózł ją do domu? Tylko po to, żeby pokazać swoją kolekcję motyli? Nie, na pewno nie. Wtedy nie głaskałby jej tak czule. – Tak tylko – wychrypiała przez zaschnięte gardło. Nie potrafiła oderwać od niego wzroku.
– Tak tylko? Czego ode mnie chcesz, mój słodki aniołku? Śmiało, nie bój się. Może chcemy tego samego. – Nic takiego. – Nic takiego? Oj, Miriam, wiem przecież, że ci się podobam. Myślisz, że nie czuję, jak na mnie patrzysz, kiedy ci się wydaje, że cię nie widzę? Czuję to wszystko, czuję te lubieżne spojrzenia małej dziewczynki. I lubię je. Nawet bardzo. W jego głosie pojawił się dziwny ton, którego nie potrafiła zidentyfikować, a jednocześnie przyprawiał ją o dreszcze. – A ty nie jesteś lubieżny? – Siląc się na kokieterię, chciała ukryć strach. – Na pewno, ale nie w ten sposób. – Pogłaskał ją znów po twarzy, a potem przesunął dłonią niżej i dotknął jej jędrnych piersi. – Są piękne – powiedział. – Rozbierz się, chcę zobaczyć twoją urodę nieskrępowaną ubraniem. Mamy przed sobą niezapomnianą noc. Mechanicznie wypełniała rozkazy wypowiadane miękkim głosem. Rozpięła białą bluzkę, którą dopiero co kupiła w H&M, i zsunęła z ramion. Pod spodem miała przejrzysty stanik. Czuła, jak przesuwa dłońmi po jej plecach; w końcu znalazł zapięcie i rozpiął je. – Jesteś znacznie piękniejsza, niż myślałem. Ubranie wszystko niepotrzebnie maskuje. – Przyglądał jej się z uznaniem. Pocałował ją w usta, w szyję, zaczął masować jej piersi. Sutki jej sterczały. Chciała go objąć, ale się odsunął. – Poczekaj, chcę na ciebie popatrzeć. Chcę widzieć całą piękną Miriam. – Usiadł w fotelu i ani na chwilę nie odrywał od niej wzroku. Zdjęła dżinsy. Pod spodem miała białe stringi, a na stopach białe skarpetki. Na moment zamarła, jakby się obawiała obnażyć do końca. W końcu zsunęła też majtki i skarpetki, a potem ruszyła w jego kierunku. Była nieco wyższa od Seliny, lecz nie tak szczupła, co jednak w żadnym razie nie oznaczało, że jest gruba, o nie. Miała bardzo kobiece ciało, pięknie zbudowane, zaokrąglone, z dużymi piersiami i wąską talią. Na prawej piersi małe znamię, koło prawej pachwiny niewielka blizna. Długie, kształtne nogi, zakończone drobnymi, szczupłymi stopami. – Zbliż się – poprosił. Dziewczyna podeszła i usiadła mu na kolanach. Był podniecony, nawet bardzo. Znacznie bardziej niż na widok Seliny. Selina była krucha; krucha i delikatna, i zawsze by już taka była. Miriam z kolei była kobietą, obdarzoną przez naturę wszystkimi przymiotami, które odbierały mężczyznom rozum. A przecież jeszcze nie miała skończonych piętnastu lat. Dokładnie dwa tygodnie dzieliły ją od kolejnych urodzin. Wyniki badań mówiły prawdę, dziewczęta dojrzewały coraz szybciej, miały coraz większe piersi i coraz wcześniej zaczynały zaspokajać swoje potrzeby seksualne, aż dwa, trzy
lata wcześniej niż jeszcze przed trzydziestoma laty. Świat jest zły, pomyślał, ssąc piersi Miriam, jak dziecko pierś matki. Jęknęła kilka razy, kiedy wsunął dłoń między jej uda i palcem zaczął masować łechtaczkę. Chciała go całować, ale odsunął głowę. – Połóż się na kanapie, twarzą do dołu. I zamknij oczy, mój mały aniołku. Chcę pokazać ci coś naprawdę specjalnego. – Co takiego? – zapytała, ale posłusznie wykonała polecenie. – Zaraz się dowiesz – powiedział i z kieszeni marynarki wyjął drewniane pudełko. Otworzył wieko, wyjął chusteczkę i nachylił się nad dziewczyną. Miała zamknięte oczy. Złapał ją za włosy i błyskawicznym ruchem przycisnął nasączony chloroformem materiał do jej ust. Próbowała się bronić, lecz był znacznie silniejszy. Nierówna walka trwała ledwie kilka chwil. Dziewczyna znieruchomiała. Włożył chusteczkę do woreczka na mrożonki, zamknął go i schował do szafy. Następnie zerwał nakrycie ze stołu pośrodku pomieszczenia i rzucił je na podłogę. Miriam pogrążyła się w głębokim, nienaturalnym śnie. Nic nie czuła, kiedy ją podniósł i położył na blacie. Jeszcze raz się jej przyjrzał, następnie sięgnął po polaroid i zrobił siedem zdjęć dziewczyny, każde pod innym kątem. Siedem zdjęć Miriam, siedem zdjęć Seliny... był zły na siebie, że nie sfotografował Marianne Tschierke. Dziewczyna miała płytki oddech i spokojny puls. Przypiął jej nadgarstki i kostki pasami, zakleił usta taśmą izolacyjną, zasłonił oczy i zacisnął opaskę unieruchamiającą na jej głowie. Od teraz nie miała już szans, by zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Usiadł w fotelu, dotknął palcem ust i zamyślił się. Tym razem nie miał tyle czasu, ile z Seliną. Zapewne lada chwila rozpoczną się poszukiwania Miriam. Chociaż może nie? Tak czy inaczej, musiał zrobić to dziś w nocy. Myśl ta napawała go smutkiem, bo najchętniej poczekałby jeszcze jeden dzień. Niestety, już teraz wszędzie roiło się od policji. Potrafił ich wyczuć, nawet kiedy byli w cywilu. Miał jednak nad nimi przewagę – okolicę znał jak własną kieszeń i miał noktowizor, a tego nikt się nie spodziewał. Pół godziny później, za dwadzieścia pierwsza, Miriam zaczęła się ruszać i szarpać pasami. Wstał z fotela i wsunął do odtwarzacza płytę Twain. – Słyszysz mnie, kochany aniołku? Szarpnęła ramionami, wycharczała coś, lecz nikt jej nie słyszał. Z czoła ściekał jej pot, a sutki sterczały, lecz nie z podniecenia, ale ze strachu. – Nie napinaj się tak, bo nic nie wskórasz. Będziesz wolna dopiero wtedy, kiedy ja tak zadecyduję. Jeśli mnie słyszysz, zaciśnij pięść.
Miriam zrobiła, co kazał. Kiwnął zadowolony głową. – Świetnie – Znów pogłaskał ją po twarzy i przesunął dłonią po nagim ciele. – Miriam, moja mała Miriam! – Powiedział miłym głosem, przyglądając się jej z melancholią w oczach. – Jesteś taka piękna! Wiesz o tym, prawda? No oczywiście, że wiesz. Jesteś śliczna, a już narobiłaś tak strasznych rzeczy. Tak samo jak twoja matka. Wiedziałaś, że jest dziwką? Że sprzedaje swoje ciało? Nie, tego nie wiedziałaś. Ale ja wiem, bo sama mi powiedziała. Chciała się ze mną przespać, ale tak nie można. To zbyt niebezpieczne, bo policja robi testy DNA. Nie mogłem ryzykować. Ale zanim odejdziesz, zdradzę ci, że spotkasz się z nimi – z Seliną, z matką... tak, dobrze słyszałaś. Twoja mama też już tam jest. Pomyśl, czy to nie byłoby straszne, gdybyś wróciła do domu i znalazła ją tam martwą? Właśnie to mnie przekonało, że dobrze robię, wysyłając cię do niej. Tak będzie lepiej, naprawdę. Jedno muszę ci przyznać, chętnie bym cię przeleciał. Tak się przecież mówi, prawda? Też używasz tego słowa. Ale ja mam zasady, w przeciwieństwie do was. I jedna z nich mówi, że nie wolno zdradzać żony, nawet jeśli jest zwykłą dziwką. No bo jest dziwką, taka jest prawda. Ale kocham ją, kocham bardziej niż cokolwiek na świecie. Ona też mnie kocha. Dziwne. Bo niby za co? Tylko dlatego, że jestem tak dobry? Tylko dlatego, że wszystkim pomagam? Zresztą nieważne. Najważniejsze, że wciąż mnie kocha. I nie przestanie. – Przerwał, zastanowił się i podrapał po brodzie. – Wiesz co, chętnie zdjąłbym ci opaskę z oczu. Mam to zrobić? Miriam zacisnęła pięści. – To była jednoznaczna odpowiedź, jesteś bardzo dzielna. No dobrze, nie chcę być dla ciebie niedobry, a poza tym powinnaś widzieć, co się zaraz stanie. Tak, uważnie się przyglądaj. Ale najpierw chciałbym ci o czymś powiedzieć. To, co robię, nie sprawia mi przyjemności. Naprawdę czynię to bardzo niechętnie. Jednak jeśli zawiodę i nie uchronię cię przed zakusami Złego, to kto cię uratuje? Pomyśl tylko, jaki świat na ciebie czeka. Zepsuty do szpiku kości. A ludzie nie chcą tego widzieć. Kłamią i zdradzają, taplają się w niegodziwości, choć przecież na świat przyszli czyści i dobrzy. Twoja matka powiedziała, że pod żadnym pozorem nie możesz się dowiedzieć, że jest kurwą. Że jak ci powiem, to mnie zabije. Ale to chyba już nie ma znaczenia, prawda? Bo jak miałaby mnie zabić, skoro sama nie żyje?! – Zaśmiał się głośno, jakby powiedział świetny dowcip, podszedł do lodówki, wyjął z niej strzykawkę, którą wcześniej napełnił przejrzystą cieczą, jeszcze raz spojrzał w rozszerzone z przerażenia zielone oczy Miriam i wkłuł się w żyłę na jej przedramieniu. Dziewczyna po raz drugi zasnęła. Sięgnął po nóż i wbił go jej prosto w serce. Ledwie drgnęła, umierając. Dwie minuty przed wpół do trzeciej nad ranem zakończył swoje dzieło. Zapakował ją
do bagażnika samochodu i zaparkował niedaleko placu zabaw. W jednym z domów paliło się światło, lecz zbyt daleko, żeby ktoś mógł go stamtąd dostrzec. Założył noktowizor. Po łące skakały dwa zające, przy pojemniku na stłuczkę kręcił się szczur, ale po chwili odwrócił się i zniknął w trawie. Zaniósł swój pakunek w krzaki i położył na ziemi. Znajdą ją, może już dzisiaj, może dopiero jutro, a może poczeka tu jeszcze kilka dni. Wiedział, co się będzie działo we łbach tych ograniczonych policjantów, kiedy na nią trafią. W drodze powrotnej do domu nie mógł powstrzymać śmiechu.
Poniedziałek, 7.30 Komenda policji, odprawa. Julia dotarła na miejsce już kwadrans po siódmej. Omówiła krótko kilka spraw z Bergerem i przygotowała notatki na zbliżającą się odprawę. O wpół do ósmej wszyscy zebrali się w głównym pokoju, włącznie z Maite Sörensen, dwudziestoośmiolatką, która na początku roku dołączyła do wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną – brygada do spraw handlu ludźmi i prostytucji. Ukończyła szkołę policyjną w Hamburgu, dwa lata pracowała w Kilonii, a kiedy jej brat, finansista jednego z wielkich banków, przeniósł się do Frankfurtu, przeprowadziła się razem z nim. Miała około metra siedemdziesięciu, była szczupła, brązowe włosy sięgały jej do ramion, a ciemne oczy i bystre spojrzenie nadawały jej wygląd pewnej siebie. Po prostu idealna kandydatka do misji w klubie jeździeckim, pomyślała Julia, ale nie powiedziała tego głośno. Przywitała nową koleżankę, przedstawiła resztę zespołu i oznajmiła, że planowana tajna operacja zostanie omówiona na samym końcu. Kiedy wszyscy zajęli miejsca – nawet Hellmer, który zazwyczaj najchętniej stał oparty o parapet – Durant wyjaśniła w kilku słowach, kto jakie ma zadania do wykonania. Kullmerowi i Seidel powierzyła wizytę w zakładzie karnym Weiterstadt, w którym siedział Mischner. Mieli pojechać tam, przesłuchać współwięźniów denata, a po południu spotkać się z kuratorem. Ona i Hellmer umówili się na dziewiątą z Richterem, a po spotkaniu z nim zamierzali udać się do Okriftel, żeby porozmawiać z Miriam Tschierke. Po wizycie u nastolatki planowała jeszcze porozmawiać z niektórymi członkami klubu jeździeckiego, w tym przede wszystkim z małżeństwami Kaufmann i Malkow i jeśli starczy czasu, to również z Christianem Malkowem, pastorem gminy ewangelickiej w Okriftel. Berger wziął na siebie koordynację pracy specjalnej grupy roboczej o kryptonimie Selina, a także zobowiązał się zorganizować wszystkie dostępne jeszcze akta z procesu Gerharda Mischnera. Na koniec zwróciła się do Maite Sörensen: – No dobrze, Maite, teraz możemy zająć się tobą. Na początek najważniejsze pytanie: czy siedziałaś kiedyś na koniu? Kullmer uśmiechnął się szeroko, a Hellmer, widząc to, też nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, choć znacznie dyskretniejszego. Durant obserwowała ich kątem oka. – Macie panowie coś zabawnego do powiedzenia? – zapytała, starając się zachować powagę, bo dopiero w tej chwili zrozumiała dwuznaczność swojego pytania. – Nie, nie, zupełnie nic – odparł Kullmer i jeszcze szerzej uśmiechnięty wbił
wzrok w podłogę. – No dobrze, to zapytam inaczej. Maite, jeździłaś kiedyś konno? Maite Sörensen kiwnęła głową i uroczo trzepocząc rzęsami, spojrzała znacząco w kierunku Hellmera i Kullmera, na co Julia pomyślała, że jest jeszcze sympatyczniejsza, niż się spodziewała. – Owszem, i to nawet dość często – wyjaśniła, a po chwili dodała: – A tak na poważnie, to wychowałam się na wsi. Mój dziadek miał gospodę i hodował kilka koni. – W takim razie doskonale się nadajesz do zadania, jakie dla ciebie mamy. Wczoraj wieczorem powiedziałam ci krótko o morderstwach popełnionych niedaleko Frankfurtu. Uważamy, że rozwiązania zagadki należy szukać w lokalnym klubie jeździeckim i stadninie. Chcielibyśmy, żebyś zapisała się do klubu, rozejrzała się, posłuchała, o czym tam się mówi, i zdała nam ze wszystkiego relację. Musisz przy tym zachować maksymalną dyskrecję... ale o tym chyba nie muszę wspominać. Jak myślisz, jesteś gotowa na takie zadanie? – No pewnie, z chęcią się tym zajmę. Dobrze, co dokładnie mam robić? – Zaraz wszystko wyjaśnię. Przede wszystkim będziesz potrzebowała odpowiedniej przykrywki. Nikt nie może się zorientować, że jesteś z policji. To, że przeprowadziłaś się z północy i dopiero od sześciu miesięcy mieszkasz w okolicy, działa na twoją korzyść. Jaki zawód byś sobie wybrała? Maite Sörensen nie zastanawiała się długo. – Artystka. I to nie wymysł, bo naprawdę studiowałam kilka semestrów na Akademii Sztuk Pięknych. Dopiero potem przeszłam do policji. Dość dobrze maluję, mam sporo obrazów. Mam bogatego ojca – to, co prawda, już wymysł, ale trudno będzie to komukolwiek zweryfikować. – Gdzie mieszkasz? – Chwilowo w Bornheim. – Nie, Bornheim odpada. Najlepszy byłby adres gdzieś w okolicach MenTaunus. Peter, skontaktuj się z policją w Hofheim i sprawdź, czy nie mieliby odpowiedniego dla nas mieszkania, najlepiej jakiejś garsoniery, eleganckiego poddasza czy czegoś, w czym dobrze by się czuła artystka. Możesz zająć się tym od razu? Super, dzięki. Dobra, mieszkanie ci załatwimy. Zostaje jeszcze cała reszta... Zacznijmy od ciuchów. To też ważne. Niekoniecznie C&A i H&M, powinnaś nosić coś bardziej wyszukanego i niecodziennego. Masz coś, co pasowałoby do młodej kobiety z wyższych sfer? – Co masz na myśli?
– Sama nie wiem, jakieś ubrania z butików, niekoniecznie robione w tysiącach egzemplarzy. Maite zmarszczyła czoło i potrząsnęła głową. – Wybacz, ale chyba sama wiesz, ile zarabiamy. Na takie cuda nie starczy mi kasy. Durant popatrzyła na Bergera. – I co pan myśli? Musimy załatwić chociaż kilka kompletów. – Jaka kwota panią interesuje? – zapytał bez wahania Berger. – Na początek tysiąc euro. Powinno starczyć na ubrania na kilka wizyt. Jakieś dżinsy, sweterki, bluza, spódnica i przede wszystkim buty. Byle nie z sieciówek. Największą uwagę zwróć na buty, bo to one najwięcej mówią o człowieku. Ale nie przesadź. Berger westchnął. – Zobaczę, co da się załatwić, muszę pogadać z przełożonymi. Sama pani wie, że z kasą zawsze są korowody. Ale na razie proszę kontynuować. – Samochód też jest ważny, lecz z tym nie będzie kłopotu, bo możemy wziąć coś z parkingu policyjnego. Alfa 147 będzie super. To nowy model i doskonale pasuje do młodej kobiety o sportowym zacięciu. – Załatwione. – Berger natychmiast kiwnął głową. – Na czas operacji ma pani samochód dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Strój do jazdy konnej? – Mam swój. – Doskonale. W takim razie brakuje nam tylko konia – dodała i znów spojrzała na Bergera. – Szefie, jak pan myśli, policja konna odpali nam jakiegoś rumaka? – Zadzwonię, ale nie sądzę, żeby to stanowiło jakiś problem. Zawsze są chętni do pomocy, więc teraz też pewnie nie będzie źle. Nic nie wiem, żeby szykowały się im jakieś akcje w najbliższym czasie. Coś jeszcze? – Nie, na razie chyba wszystko. Macie coś do dodania? Hellmer i Seidel pokręcili głowami, a Kullmer wychylił głowę z bocznego pokoiku i podał Julii kartkę. – Proszę, Hofheim, doskonała okolica, najdroższa dzielnica. Mieszkanie chwilowo jest puste, można się natychmiast wprowadzić, bo jest umeblowane. Brakuje jedynie nazwiska na domofonie. – Peter, jesteś świetny. – Uśmiechnęła się i zwróciła do szefa. – Zajmie się pan resztą?
– Ależ oczywiście. – A teraz, wracając do twojego pytania, co będziesz miała robić. Pokazuj się w klubie i stadninie tak często, jak tylko możesz. Masz dobre uzasadnienie – jesteś tu nowa, twój koń również i musisz go przyzwyczaić do okolicy. Przy stadninie funkcjonuje restauracja, gdzie jeźdźcy spotykają się przy piwie czy na obiadach. Miej oczy otwarte, słuchaj, o czym ludzie mówią, kto z kim rozmawia i z kim wraca do domu. Zwracaj uwagę przede wszystkim na mężczyzn, czy któryś nie zachowuje się podejrzanie. Zadawaj nieszkodliwe pytania, udawaj nieco zagubioną. – Durant przerwała, przygryzła wargę i uniosła wzrok. – Robiłaś wcześniej coś takiego? – Tak, i to nieraz. W Kilonii pracowałam w wydziale do walki z narkotykami i często pracowałam w terenie. Raz mnie prawie złapali, kiedy trafiliśmy na duży przemyt na statku. – Na szczęście nie mamy tutaj do czynienia z przestępczością zorganizowaną. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie gładko. – Julia spojrzała na zegarek. – Dobra, najważniejsze sprawy zostały omówione. Ja z Frankiem musimy już lecieć, zaraz mamy spotkanie z profesorem Richterem. To nasz psycholog i profiler. Gdyby się dało, postaraj się jeszcze dzisiaj zapisać do klubu. – Spojrzała na Bergera. – Myśli pan, że obejdzie się bez problemów? Berger siedział odchylony na oparcie, ręce złożył za głową i ziewnął. – Powinno. Za dwie godziny będzie kasa i myślę, że koń też. Ale lepiej, jeśli za pierwszym razem pojawi się tam pani bez zwierzęcia. A pani, droga koleżanko, zapomniała o jednej sprawie, a mianowicie o wydatkach. Będziemy potrzebowali kwitów, żeby to rozliczyć. – Ja już o tym pomyślałam. – Maite Sörensen uśmiechnęła się. – Dobrze. – Julia pokiwała głową i zanim wyszła z biura, jeszcze raz zwróciła się do Maite: – Jak wpadniemy na siebie w stadninie, nie daj po sobie poznać, że nas kiedyś widziałaś. Jeśli nabiorą najmniejszych podejrzeń, przerwiemy akcję. Sama zresztą poznasz, kiedy zaczną ci się przyglądać, czy nie jesteś z policji. To dziwni ludzie, zobaczysz. – Jakoś dam sobie radę. – Dziewczyna była pewna siebie. – My, z północy, też potrafimy dziwnie się zachowywać. Przejrzę akta, a potem poczekam na całą resztę i ruszam do pracy. – W takim razie wszystko ustaliliśmy. Na nas już czas. Jeśli nic nowego nie wyskoczy, widzimy się na popołudniowej odprawie w biurze, o piątej. Wszyscy z wyjątkiem Maite. Skontaktuję się z tobą telefonicznie... Właściwie to ty do mnie zadzwoń, gdzieś około dziesiątej wieczorem. Jak nie będzie mnie w domu, dzwoń na komórkę.
Wyszli i szybkim krokiem przemierzali parking. – Jestem cholernie ciekaw, jak nam się uda z tą akcją – powiedział Hellmer. – Bardzo profesjonalnie się zachowywałaś, jakbyś koordynowała takie rzeczy przynajmniej raz w tygodniu. Mam nadzieję, że Gerber nic nie wyniucha. – Gerberowie to nasz najmniejszy problem. Jestem prawie pewna, że Emily jest po naszej stronie i nawet jeśli domyśli się, że Maite nie znalazła się tam przypadkiem, nie puści pary z ust. Andreasa trudno przejrzeć, ale co do niego też mam dobre przeczucia. Wsiedli do lancii, wyjechali na zatłoczoną ulicę i ruszyli w kierunku śródmieścia. Za pięć dziewiąta zaparkowali za mercedesem Richtera. Zapowiadał się gorący dzień, prognozy mówiły o trzydziestu dwóch stopniach. Słońce paliło niemiłosiernie, bezchmurne niebo nie zatrzymywało światła i zdawało się, że będzie jeszcze gorzej.
Poniedziałek, 9.00 Durant była po raz ostatni w domu Richtera ponad rok temu. Ostatnie miesiące okazały się stosunkowo spokojne – w każdym razie na tyle, żeby nie trzeba było prosić policyjnego psychologa o przygotowanie profilu osobowościowego sprawców. Sporo czasu minęło od ostatniej dużej sprawy, przy której razem pracowali, lecz Julia pamiętała, jak wielki był jego wkład w sukces dochodzenia. Weszli do jego biura, z którego rozciągał się wspaniały widok na słoneczny ogród z basenem. Trawnik wyglądał, jakby przed chwilą ktoś go skosił, na rabatach kwitły kwiaty, tak samo jak krzaki na obrzeżach. Od sąsiadów oddzielał go żywopłot wysoki niemal na trzy metry, przycięty niemal z aptekarską dokładnością. Richter siedział za wielkim, starym biurkiem, na którym stał jedynie telefon i leżały: skoroszyt, długopis i pióro wieczne. Uprzejmie wskazał na krzesła naprzeciwko, po czym oparł się wygodnie i spojrzał na nadkomisarz Durant. Miał gęste, szpakowate włosy, jak zawsze starannie ułożone, i wyglądał, jakby się nic a nic nie zmienił od ich ostatniego spotkania. No, może z wyjątkiem tego, że był pełen entuzjazmu, choć akurat to mogło mieć związek z niedawnym rozwodem z Susanne, czwartą żoną. Kolejne małżeństwo, jak wszystkie poprzednie, legło w pewnym momencie w gruzach. Profesor upatrzył sobie jednak nowy obiekt westchnień – swoją byłą pacjentkę, co prawda mężatkę, która nie zamierzała niszczyć swojego małżeństwa, lecz Richter utrzymywał, że to ta jedna jedyna, którą naprawdę kochał, i żywił nadzieję, że pewnego dnia podejmie decyzję, by na stałe zająć miejsce u jego boku, zamieszkać w jego domu i kłaść się spać w jego łóżku. Uważał, że w końcu znalazł odpowiednią kobietę i może rozmawiać z nią o rzeczach, o których jego poprzednie kobiety albo nie miały pojęcia, albo nie lubiły mówić, gdyż jako miałkie intelektualnie nie potrafiły dostrzec ich głębi. Richter był profesorem psychologii, cieszył się międzynarodową sławą, pisał i publikował w czasopismach naukowych liczne artykuły, wygłaszał wykłady i prowadził seminaria, a w ostatnich latach opracował sposoby terapii, które, choć spotkały się z krytyką ze strony środowisk specjalistów, były coraz częściej stosowane przez rzesze młodych terapeutów. Dla wielu był wyrocznią, a każdy, kto poznał go bliżej, szybko zauważał, że naprawdę dysponował ponadprzeciętną wiedzą o naturze ludzkiej. Jednak to, co czyniło go wyjątkowym, to jego dar intuicji, dzięki któremu dostrzegał i przeczuwał rzeczy dla innych niewidoczne. – Bardzo mnie pani zainteresowała wczoraj wieczorem – przywitał się z Julią. – Jak mogę pomóc? Hellmer położył przed profesorem teczki z aktami sprawy.
– Tutaj znajdzie pan wszystko, co w tej chwili wiemy. Chodzi o morderstwo piętnastolatki. Uważamy, że mamy do czynienia z jakimś rodzajem mordu rytualnego, a sprawca jeszcze nie skończył i znów uderzy. Dlatego potrzebny jest nam jego profil, i to jak najszybciej. – Jak najszybciej? Co pani przez to rozumie? – A na kiedy najwcześniej mógłby pan go przygotować? Richter bez słowa sięgnął po akta, przejrzał je pobieżnie. Spoglądał na zdjęcia, jakby był na miejscu zbrodni. Kilka razy poruszył ustami. W końcu, po dłuższej chwili milczenia, kiedy niczym w transie przekładał kartki i fotografie, powiedział: – Tak, rzeczywiście to mord rytualny. I prawdopodobnie ma pani rację, że sprawca uderzy ponownie. Doświadczenie pokazuje, że sprawcy takich zbrodni działają według opracowanego wcześniej planu, który chcą za wszelką cenę zrealizować. – Zamrugał i mówił dalej: – Czy dopuszcza pani możliwość, że już kiedyś dał o sobie znać? – Co ma pan na myśli? – Czy wcześniej popełniono przestępstwo, przy którym wprawdzie sprawca nie zachował się aż tak wyszukanie, lecz można by jednak znaleźć jakieś cechy wspólne z tym? Durant i Hellmer popatrzyli na siebie i wzruszyli ramionami. – Nie, my w każdym razie o niczym takim nie wiemy. – Hm, powiem szczerze, że to dziwne, bo mamy do czynienia z prawdziwym perfekcjonistą. A ktoś, kto popełnia morderstwo po raz pierwszy, nie zdoła osiągnąć takiego poziomu doskonałości z dnia na dzień, a przynajmniej ja nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek taki przypadek opisano. On od dawna już wiedział, czego chce, i zaplanował to morderstwo w najdrobniejszych szczegółach. Moim zdaniem nie ma możliwości, żeby zabił po raz pierwszy. Wykluczone! Jestem pewien, że przynajmniej raz kogoś zamordował. – Jaki jest jego cel? – Hm, chce coś pokazać światu, udowodnić swoje racje. Jest w nim ogromne rozczarowanie i złość, której może dać upust jedynie w ten sposób. Stara się od niej uwolnić. Ale i wy, i ja wiemy, że tłumiona złość i agresja pozostają, a kolejne morderstwa nie będą ich eliminowały, lecz wręcz przeciwnie, spotęgują je. Jeśli ktoś taki raz przekroczy próg, w tym wypadku próg, za którym poczuł się panem życia i śmierci, i pozbawi kogoś życia bez żadnych wyrzutów sumienia, to taki ktoś staje się wyjątkowo niebezpieczny. Przy tak spaczonych osobowościach łatwo może dojść do powstania spirali
przemocy... No dobrze, na razie wystarczy. Przeczytam to wszystko w spokoju i dam znać, gdy tylko będę miał przygotowane wnioski. – Tak na marginesie, ile może to panu zająć? Richter zaśmiał się przyjaźnie i bawiąc się długopisem, odparł: – Jeszcze dzisiaj rozpocznę ocenę osobowości sprawcy i dopiero wtedy będę mógł cokolwiek powiedzieć. – Niemniej domyślam się, że ma pan już jakieś podejrzenia? – Wie pani, nie lubię nawet zgadywać, co będzie wieczorem na kolację, więc tutaj tym bardziej nie będę spekulował. Proszę uzbroić się w cierpliwość. Postaram się jak najszybciej dać znać. Obawiam się jednak, że rzeczywiście uderzy ponownie. – Fanatyk religijny? – Julia nie dawała za wygraną. – Nie można zakładać religjnego fanatyzmu tylko na podstawie tego, że dziewczynie wyciął nożem skrzydła na piersiach. Proszę dać mi trochę czasu i pozwolić popracować w spokoju. Tylko tyle. – Jak pan sobie życzy – poddała się Julia. Wstali z Hellmerem i ruszyli w stronę wyjścia. – Proszę dzwonić, kiedy tylko będzie miał pan dla nas jakieś informacje. I jeszcze raz dziękuję za pomoc. A jak tam pana książka? O ile pamiętam, miał pan napisać jakiś kryminał o seryjnym mordercy? – Pracuję nad tym. Jeszcze będzie o niej głośno. – Uśmiechnął się i pożegnał policjantów. – A teraz proszę mi wybaczyć, mam spotkanie z pacjentką. Do zobaczenia. W drzwiach Julia jeszcze raz się obejrzała. – Niedawno popełnił jeszcze jedno morderstwo. Tyle że tym razem po prostu usunął pewnego młodego człowieka, który za dużo o nim wiedział. Wszystko znajdzie pan w aktach. – Jest pani niemożliwa. Zadzwonię, jak coś ustalę.
Poniedziałek, 10.15 – Naprawdę uważasz, że może nam pomóc? – zapytał Frank, kiedy jechali w stronę Hattersheim. Z jego tonu przebijało powątpiewanie. – Dostał od nas niewiele materiałów. – Jeśli jest ktoś, kto potrafi to zrobić, to tylko on. – Widziałaś jego reakcję, kiedy zapytałaś, czy możliwe, że to fanatyk religijny? Dla mnie zachował się dziwacznie. – Bzdura. To specjalista. Nie lubi, kiedy mu się sugeruje, co ma myśleć. Znasz go zresztą co nieco, jest bardzo samodzielny i woli samemu wyrobić sobie zdanie. Idę o zakład, że... – Hej, z tobą już się nie zakładam! – Frank! Ja wcale nie chciałam się z tobą zakładać, tylko tak powiedziałam! Jestem przekonana, że najpóźniej jutro rano będzie gotowy wstępny profil charakterologiczno-osobowościowy naszego sprawcy. Powiedział, że poza jedną pacjentką ma wolne. Wykłady i seminaria dopiero od października, ma sporo czasu. Poza tym jest bardzo ambitny. – Pożyjemy, zobaczymy. Bez problemu znaleźli miejsce parkingowe przed wieżowcem, w którym mieszkała Miriam Tschierke. Weszli kilka stopni, stanęli pod drzwiami, Julia odnalazła właściwy dzwonek i nacisnęła przycisk. Cisza. Dzwoniła kilka razy z rzędu, lecz za każdym razem bezowocnie. – Matka Miriam ostrzegała mnie, że powinnam dzwonić do skutku, jeśli nikt nam nie otworzy. Możliwe, że dziewczyna jeszcze śpi. – A matka? – Pewnie poszła po zakupy. Wiesz, wino i takie tam. – Wino? Skąd akurat taki pomysł? – Wydaje mi się, że kobieta ma poważny problem z alkoholem. Kiedy wczoraj ją odwiedziłam, przez cały czas popijała wino. Nie skończyła jeszcze czterdziestki, ale już jest kompletnie wypalona. Nie miałam sił, żeby dłużej z nią posiedzieć i porozmawiać. – Nieciekawie. Jesteś pewna, że Miriam miała być w domu? – Jasne. Poczekaj, spróbuję jeszcze raz. – Tym razem przez kilka sekund trzymała przyciśnięty guzik. Efekt taki sam jak wcześniej – a raczej jego brak. – Może domofon nawalił? – rzucił Hellmer, wzruszając ramionami. – Poczekaj, ktoś wysiada z windy. Wejdziemy do środka i zapukamy do drzwi.
Po chwili znaleźli się w niewielkim, ciemnym i chłodnym holu. Pod sufitem Frank dostrzegł kamerę. – Big Brother is watching you – powiedział i wsiadł do kabiny. Jedenaste piętro. – Cholera, tu wygląda jak po katastrofie atomowej – stwierdził, idąc za Julią w kierunku ostatnich drzwi po lewej stronie. Duża, krzykliwa tabliczka z nazwiskiem. M. & M. Tschierke. – Patrz, Julia, nie wiedziałem, że M&M’sy mają nazwisko – zażartował szeptem. Durant uśmiechnęła się i nacisnęła przycisk. Rozległ się wyraźny dzwonek. – Czyli działa. – Spojrzała bezradnie na partnera. – Dziwne. Tschierke wyraźnie powiedziała, że jej córka w czasie wakacji zawsze długo śpi. – To co cię dziwi? Wrócimy później. Zresztą może Miriam miała jakieś inne plany i nie ma jej w domu, a nie wspomniała o tym matce. Nie ma sensu marnować tu czasu – podsumował Hellmer. – Nie ma ich w domu i tyle. A swoją drogą ta mała nie jest dla nas wcale taka ważna. Nie powie nam przecież nic, czego byśmy nie wiedzieli. – No dobra, chodźmy. – Julia po raz ostatni rzuciła okiem na tabliczkę z nazwiskiem. Odwróciła się, ale w drodze do windy opanowało ją dziwne uczucie. Weź się w garść, pomyślała. Nic się przecież nie dzieje. Poza tym wpadniesz do niej w czasie dnia. – Kogo masz następnego na liście? – zapytał Frank. – Kaufmann, na Ronneburgstrasse. Mam nadzieję, że wiesz, gdzie to jest? Hellmer spojrzał na nią z politowaniem. Milczeli, jadąc na parter. W samochodzie otworzyli okna i jechali pogrążeni w myślach. Hellmer bez problemu odnalazł właściwy dom i zaparkował w cieniu. – Całkiem nieźle. – Julia pokiwała z uznaniem głową, spoglądając na elegancką willę. – Nie pomyślałabym, że tu stoją takie cuda. Mam tylko nadzieję, że kogoś zastaniemy. Dwupiętrowy, jednorodzinny dom bardziej przypominał niewielki pałacyk. Na teren posiadłości wchodziło się przez wysoką, kutą bramę, podjazd kończył się podwójnym garażem, a całość stylem przywodziła Julii na myśl rezydencje, które widywała w południowej Francji. Wielkie okna, szeroki balkon, obejmujący cały front, i chodnik wyłożony granitowymi płytkami. Zamiast żaluzji eleganckie okiennice, na dachu czerwone dachówki – brakowało tylko morza, które szumiałoby gdzieś w tle i tej niemożliwej do pomylenia świeżości
w lekko słonawym powietrzu. Na słupku obok bramy złoty, wypolerowany na wysoki połysk szyld z inicjałami A.K. Z drogi widać było dwa otwarte okna na poddaszu. Hellmer zadzwonił i po chwili z domofonu odezwał się czysty kobiecy głos: – Tak, słucham? – Nadkomisarze Hellmer i Durant. Czy zastaliśmy pana lub panią Kaufmann? – Proszę poczekać, już do państwa wychodzę. Otworzyły się drzwi i na ścieżce pojawiła się młodo wyglądająca, szczupła kobieta o kasztanowych włosach i ciemnych oczach. Szła lekko i zgrabnie, jakby płynęła tuż nad ziemią. Ubrana była jedynie w niebieską krótką koszulkę narzuconą na nagie ciało i krótkie dżinsy. Brąz opalenizny współgrał z ciemną karnacją, miała szczupłe, długie nogi i była boso. Hellmer ocenił, że nie mogła mieć więcej niż trzydzieści pięć lat. Nie pamiętał też, żeby kiedykolwiek wcześniej ją spotkał. Wyjął legitymację i uniósł na wysokość twarzy, na co ona przywitała go miękkim, miłym głosem. – Moja szwagierka zapowiedziała już państwa wizytę. Co prawda, nie miała pojęcia, kiedy mogę się państwa spodziewać... Panią komisarz poznałam już w piątek. Proszę, proszę wejść, bo inaczej cała ulica zaraz będzie wiedziała, o czym rozmawiamy. Podała rękę najpierw Julii, a potem Frankowi. Sonja Kaufmann była prawie tak wysoka jak on. – Jak rozumiem, mamy przyjemność z panią Kaufmann? – zapytała Julia, choć było to raczej stwierdzenie faktu. – Przepraszam, tak, to ja. Niestety, ja będę musiała wystarczyć wam też za męża, bo wziął syna i pojechał do zoo. Wrócą zapewne dopiero późnym popołudniem. Bardzo pewna siebie, mówi pięknym językiem i z całą pewnością ma doskonałe wykształcenie, pomyślała Julia, podążając za Sonją. Dom od wewnątrz robił jeszcze większe wrażenie niż z zewnątrz. Ogromny hol wejściowy, z którego prowadziły paradne, półokrągłe schody, ściany wyłożone jasnym kamieniem, marmurowe posadzki, duże, piękne rośliny w donicach – wszystko to razem sprawiało bardzo przyjemne, niemal przyjazne wrażenie. Znaleźli się w salonie. Pomieszczenie było równie gustownie i elegancko urządzone. Pod ścianami stały antyczne meble, na środku skórzany komplet wypoczynkowy – już na pierwszy rzut oka widać było, że nikt tu na niczym nie oszczędzał. Sonja wskazała policjantom miejsce na kanapie, bez pytania wyjęła z barku trzy szklanki, postawiła na stole, nalała wody mineralnej i usiadła
naprzeciwko na jednym z foteli. Przez krótką chwilę bardzo intensywnie przyglądała się Julii, lecz ona tego nie zauważyła. – W czym mogę pomóc? – zapytała w końcu, założyła nogę na nogę, odchyliła się na oparcie i położyła dłonie na udach. – Rozmawiamy z każdym, kto miał jakikolwiek kontakt z Seliną Kautz. To czysta formalność. Nie chcemy zajmować pani zbyt wiele czasu, więc, jeśli można, proszę powiedzieć, co wie pani o Selinie. – Mój Boże, cóż za pytanie! Co ja wiem o Selinie... była jedną z naszych uczennic, bardzo zdolna, pilna i pracowita. Właściwie to wszystko, co mogę powiedzieć. – Jest pani weterynarzem i specjalizuje się w leczeniu koni, o ile mnie pamięć nie myli? – Nie myli pani, wszystko się zgadza. W weekend zamknęłam gabinet i chwilowo zawiesiłam jego funkcjonowanie. Potrzebuję przerwy, chcę skupić się trochę na rodzinie. Chociaż dopiero co wróciłam z wycieczki do Francji, gdzie byłyśmy z grupą naszych uczennic. – Selina została nam opisana jako spokojna, raczej zamknięta nastolatka. Czy pani odniosła podobne wrażenie? Zgadza się pani z taką charakterystyką? – Generalnie tak, to wszystko prawda. Chociaż nie do końca, bo to zależało od dnia i tego, jak się czuła. U nastolatek to nic nadzwyczajnego. Czasem chce im się krzyczeć z radości i rzucać wszystkim na szyję, a czasem tylko płakać i rozpaczać. – A zatem była, pani zdaniem, rozchwiana emocjonalnie? – Julia nie odpuszczała, bo to wywracało dotychczasową wersję do góry nogami. – Nie, tak bym tego nie nazwała – poprawiła się Sonja. – Selina była w wieku dojrzewania, a wtedy zawsze człowiek przeżywa straszne wahania nastrojów. Ale w prównaniu z pozostałymi dziewczętami w jej wieku i koleżankami z klubu ona i tak była zrównoważona. No i najbardziej rozwinięta, zarówno psychicznie, jak i emocjonalnie, oczywiście na tyle, na ile potrafię to ocenić. – Dużo miała pani z nią do czynienia? – Dość często wpadałyśmy na siebie, czasem rozmawiałyśmy, ale w klubie ja uczę jeździć konno w terenie, a ona ćwiczyła woltyżerkę z panią Malkow. Całkiem dobrze znam jej rodziców. To, co się stało, strasznie nami wszystkimi wstrząsnęło. Nie wyobrażam sobie, co oni muszą przeżywać, i nawet nie chcę myśleć, co ja bym czuła, gdyby w ten sposób zabrano mi syna. Przerażające to wszystko... – Przerwała, napiła się wody i nie odstawiając szklanki, patrzyła przed siebie, jakby myślami błądziła gdzieś bardzo daleko.
Durant zauważyła, że Sonja Kaufmann mówiła o współczuciu z wielkim chłodem i obojętnością, a empatię, którą starała się okazywać, bardzo dobrze udawała. – Jak często bywa pani w klubie? – Praktycznie każdego dnia, może z małymi wyjątkami, kiedy muszę jechać do chorego konia w jakiejś innej stadninie i zostaję tam na noc. Poza tym, jak mówiłam, każdego dnia odwiedzam klub, również w czasie, kiedy biorę urlop. Sama mam tam dwa konie i muszę się o nie troszczyć. – Zna pani wszystkich członków? – Czy ich znam... i tak, i nie. Z niektórymi jestem blisko zaprzyjaźniona, niektórych znam całkiem dobrze, innych kojarzę z widzenia, ale nie istnieje między nami żadna towarzyska więź. Mam nadzieję, że pani to rozumie? – Całkiem dobrze. – Julia pokiwała głową. – Jako że musimy sprawdzić wszystkie możliwości i zadać każdemu to pytanie, przejdę od razu do rzeczy: czy w klubie albo stadninie jest ktoś, kogo uznałaby pani za zdolnego do popełnienia takiej zbrodni? Jedyną reakcją gospodyni był zawstydzony uśmiech, który tylko dodał jej uroku. – Tak, jest ktoś taki... tyle że też nie żyje. Czy zabił się, bo to on Selinę...? – Mischner się nie zabił, został zamordowany. I nie, to nie on zamordował Selinę. Sonja nachyliła się gwałtownie i odstawiła szklankę na stół. – O czym pani mówi? Mischner też został... zamordowany? Przecież to by oznaczało, że morderca Seliny wciąż grasuje na wolności! – I tak właśnie jest. Stąd moje kolejne pytanie: kto, oprócz Mischnera, mógłby popełnić obie zbrodnie? – Pani komisarz – Sonja Kaufmann popatrzyła policjantce prosto w oczy – o ile dobrze rozumiem pani pytania, szukacie teraz sprawcy wśród członków naszego klubu. Naprawdę uważa pani, że w naszych szeregach kryje się ktoś, kto jest zdolny do tak przerażających czynów? – Ujmę to tak: niczego nie wykluczam. A w tej chwili wszystkie tropy prowadzą do klubu i stadniny. Istnieje przy tym możliwość, że sprawcą jest ktoś, kto nie ma nic wspólnego z końmi. – Proszę mi wybaczyć, ale nie potrafię pani pomóc. – Jej głos zmienił się w ułamku sekundy i stał się bezosobowy, a spojrzenie jednoznaczne. Z przyjaznej i chętnej do pomocy kobiety przeistoczyła się w chłodną i zdystansowaną. – Cały czas żyłam w przekonaniu, że mordercą Seliny jest
Mischner, a teraz przychodzi pani do mojego domu i twierdzi, że on sam jest ofiarą. Nikt z moich znajomych, nawet w najgorszych koszmarach, nie byłby zdolny do tak przerażającej zbrodni. Będzie pani musiała zacząć szukać gdzie indziej, bo u nas nie znajdzie pani sprawcy. Czy może ma już pani podejrzanego i tylko sprawdza, jak na to zareaguję? – Tym razem w jej oczach pojawił się kpiący, niemal nieprzyjemny błysk. – Nie, w tej chwili nie mamy jeszcze żadnych podejrzanych. Jednak sprawca pozostawił ślady – skłamała, uśmiechając się do Sonji Kaufmann. – Wykorzystamy je, żeby go dopaść. Wie pani, nie da się popełnić zbrodni doskonałej. To wymysł pisarzy, nic więcej. Durant i Hellmer wstali. – Dziękuję za poświęcony czas – powiedziała Julia. – Chcielibyśmy jeszcze porozmawiać z pani mężem. – Z moim mężem? A po co? On z klubem i stadniną nie ma nic do czynienia. – Rutynowo rozmawiamy ze wszystkimi, którzy regularnie tam się pojawiają. Kiedy możemy go zastać? – Wyszedł z domu około dziewiątej rano, a Tobias nie wytrzyma pewnie dłużej niż cztery godziny spaceru. Proszę spróbować około trzeciej, powinien już być. Dam mu znać, że się pojawicie, żeby sobie niczego nie zaplanował. Kiedy wychodzili, Hellmer odwrócił się i zapytał: – Jak dobrze znała pani Mischnera? Zawahała się z odpowiedzią, jakby musiała dobrać właściwe słowa. – Stosunkowo dobrze. Kilka razy asystował mi przy leczeniu koni. Jak na mężczyznę doskonale radził sobie z tymi zwierzętami. Niektóre konie robią się strasznie nerwowe, kiedy zauważają, że zbliża się lekarz. To taka sama reakcja jak u ludzi. A on umiał uspokoić nawet najbardziej wypłoszone zwierzęta. Rozmawiał z nimi i w ten sposób łagodził ich strach. – Pani również cieszy się niebywałą sławą wśród hodowców, z kilku źródeł słyszeliśmy, że nazywają panią nawet zaklinaczką koni. Po co więc potrzebowała pani Mischnera? Sonja Kaufmann roześmiała się, a chłodna rezerwa sprzed chwili zniknęła. – Pani komisarz, nie jestem zaklinaczką koni, gwarantuję. To tylko takie gadanie. Jedyne, co potrafię, to wczuć się w położenie konia. Jeśli to dla niektórych oznacza, że jestem zaklinaczką, to dobrze, niech będzie. Ale sama nigdy w życiu nie odważyłabym się tak określić. Podczas leczenia niektórych zabiegów nie da się wykonywać samemu, nawet jeśli wcześniej długo uspokajałabym chore zwierzę. A opiekuna z darem Mischnera nigdy wcześniej
ani później nie spotkałam. A mogą mi państwo wierzyć, że znam ich na pęczki. Durant zwróciła uwagę, że Sonja określiła Mischnera tak samo jak Gerber, który wzdragał się przed używaniem słowa „stajenny”. – Pamięta pani tę sytuację z gwałtem? Od razu uznała pani, że to zrobił? – Nie, nigdy w to nie uwierzyłam. – Dlaczego nie? Przecież wielu ludzi nam mówiło, że Mischner zawsze starał się być w pobliżu Seliny? – To też jakaś bzdura. Nie starał się być w pobliżu Seliny bardziej niż w pobliżu pozostałych dziewcząt, kobiet czy mężczyzn w stadninie. Nie wiem, kto wymyśla te bzdety. Co miał robić, kiedy w klubie było pełno ludzi? Miał się gdzieś chować, żeby nikt go nie oskarżył o prześladowanie? Nigdy nie widziałam, żeby zachowywał się niewłaściwie. I bez znaczenia są słowa innych. Poza tym co chwila ktoś go prosił o pomoc. Przytrzymaj, podaj, podsadź... Teraz, kiedy wiem już, że to nie on zabił Selinę, jest mi strasznie głupio, że go w ogóle podejrzewano. – Słyszałam też plotkę, że w sposób niewłaściwy zbliżył się do którejś z dziewcząt i to już jakiś czas przed gwałtem? Zaśmiała się krótko. – Jak chcecie, mogę wam powiedzieć, jaka to była dziewczyna. Proszę bardzo. Czternastolatka, zmuszana przez matkę do nauki jazdy konnej, chociaż panicznie bała się koni! Wymyśliła sobie tę historię i tyle. Dzięki niej matka zabrała ją ze stadniny. – Skąd pani to wie? – Julia uniosła brwi. – Skąd? Pani komisarz, to nie jest tak, że znam się tylko na koniach, mam też całkiem dobry zmysł obserwacji i intuicję. Tamta dziewczyna kłamała. – Niemniej do gwałtu doszło, prawda? – Nie rozumiem, do czego pani zmierza? – Przechyliła głowę i uważnie przyjrzała się policjantce, w której pytaniu doszukała się dziwnego podtekstu. – Przecież przyznał się i został skazany, prawda? Czy teraz pojawiły się jakieś wątpliwości? – Nie, nie, przepraszam, to było głupie pytanie, nie powinnam była go zadawać. – Nie wydaje mi się, żeby było głupie, skoro pani sama ma wątpliwości – powiedziała ze znaczącym uśmiechem, a Julia poczuła złość, że tak łatwo dała się przejrzeć. Pani Kaufmann miała nie tylko doskonałe kwalifikacje w opiece nad końmi, ale najwyraźniej też miała właściwe podejście do ludzi. – Nie raz i nie dwa zadawałam sobie pytanie, czy Mischner naprawdę dokonał tego
gwałtu. Pani pytanie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie. Już na samym początku pomyślałam, że nie mógł tego zrobić. Tylko niech mnie pani nie pyta, skąd wiedziałam. Potem Mischner sam się przyznał, a ja powiedziałam sobie, w porządku, Sonja, pomyliłaś się. Lecz teraz znowu zaczęłam wątpić. I nieważne, co zrobił i czy w ogóle coś zrobił, nie zmienię zdania, że był najlepszym opiekunem koni, jakiego kiedykolwiek znałam. Ten, którego teraz mamy w stadninie, to zwykły stajenny. Owszem, czyści boksy, wie, jak używać zgrzebła, nie zaniedbuje karmienia... ale to wszystko. Nie ma chemii między nim a zwierzętami. Ale Emily, to znaczy pani Gerber, uważa, że powinien zostać. To ona jest właścicielką i decyduje, kogo zatrudniać. Ja na jej miejscu już dawno bym się go pozbyła. No dobrze, ale to nie mój problem, więc nie ma o czym mówić. Wracając do Mischnera: on był kimś więcej niż tylko stajennym. Dbał o konie, troszczył się o ich samopoczucie. Traktował je jak stworzenia obdarzone niemal ludzkimi uczuciami. – Dziękuję, bardzo nam pani pomogła. Później jeszcze wpadniemy, żeby porozmawiać z pani mężem. – Co prawda, nie wiem, w jaki sposób miałabym wam pomóc – może kiedyś mi to zdradzicie, po zakończeniu śledztwa na przykład. Tymczasem do zobaczenia. – Chcielibyśmy teraz wpaść do pani Malkow. Czy może być o tej porze w domu? Sonja spojrzała na zegarek. – Powinna być. Zazwyczaj dopiero po południu jedzie do stadniny. – Dziękuję. W drodze do samochodu Julia zapytała Hellmera: – Co o niej sądzisz? – Trudno ją rozgryźć. Natomiast zastanawiające są różnice w tym, co ona i Emily Gerber mówiły o Mischnerze. Ciekawe, jakim człowiekiem był naprawdę? Ona uważa go za kogoś wyjątkowego, a właścicielka stadniny twierdzi, że to był najzwyklejszy stajenny. – Zapytajmy Malkow, trzecią z paczki. Zaraz. – Zanim wsiadła do samochodu, spojrzała na karteczkę. – Siegfriedring. To w Eddersheim. Jedziemy.
Poniedziałek, 12.05 Zaparkowali za nowym modelem ciemnogranatowego jaguara. Dom państwa Malkowów pasował idealnie do pozostałych budynków, stojących szeregiem wzdłuż ulicy, lecz w pewnym sensie było z nim tak samo, jak z drogimi ubraniami, które wyróżniają się jedynie swoją prostotą, a jednak trzeba wydać na nie majątek. Nad drzwiami dyskretna kamera. Julia uświadomiła sobie, że nie zauważyła takiego sprzętu u Kaufmannów. Nie miała jednak wątpliwości, że też mieli monitoring. Okna na parterze zabezpieczone przed włamaniem eleganckimi, kutymi kratami. Obok domu, jak u Kaufmannów, podwójny garaż. Hellmer zadzwonił. W drzwiach pojawił się mężczyzna i przyjrzał się im nieufnie. Miał na sobie niebieską koszulę z krótkim rękawem, lniane spodnie i mokasyny, jakby właśnie wychodził. Durant wiedziała od Gerbera, ile lat miał Malkow, jednak na pierwszy rzut oka nie dałaby mu tyle. – Tak, słucham? – zapytał tonem, który nie był nieprzyjemny, choć biła z niego rezerwa. Hellmer przedstawił najpierw Julię, a potem siebie. Z twarzy Malkowa zniknął wyraz nieufności, ustępując miejsca szerokiemu uśmiechowi. – Proszę, proszę wejść – powiedział i wskazał drogę do domu. – Domyślam się, że chcecie państwo rozmawiać z moją żoną? – Nie tylko, z panem również. – Żona jest w ogrodzie, zaraz ją zawołam. Proszę, niech państwo siadają. Zaraz wracam. Po chwili oboje zjawili się w salonie. Pani Malkow była niewysoką kobietą o bardzo proporcjonalnej figurze, zbliżała się do czterdziestki, miała wąskie, blade usta, wyraziste i zdecydowane rysy twarzy, wystające kości policzkowe i niewielkie, ale za to przenikliwe oczy. Jednak najbardziej rzucały się w oczy jej potężne piersi, powabne biodra i mocno opalone uda. Miała bardzo krótko przystrzyżone blond włosy. Zdaniem Julii, taka fryzura tylko podkreślała jej surową aparycję. W domu panowała chłodna, bezosobowa i przez to nieprzyjemna atmosfera. Durant najchętniej rozmawiałaby z każdym z nich osobno, lecz oboje usiedli razem na kanapie, a Werner natychmiast objął żonę ramieniem. – Jak państwo wiedzą, prowadzimy w tej chwili dochodzenie w sprawie morderstwa Seliny Kautz. Chcielibyśmy w związku z tym zadać kilka pytań. Z panią zostałyśmy już sobie przedstawione w piątek, prawda? O ile pamiętam, jest pani instruktorką woltyżerki w klubie jeździeckim należącym do Emily
Gerber. Selina również była jego członkinią. Co może nam pani o niej powiedzieć? Jaką była osobą? Helena Malkow zmarszczyła brwi, jakby nie zrozumiała pytania. – Czy ja w ogóle mogę powiedzieć wam coś, czego jeszcze byście nie wiedzieli? Przecież przepytała pani dotychczas chyba wszystkich, którzy mieli z nią cokolwiek wspólnego? – Interesuje nas zdanie wszystkich. Czasem tylko na podstawie różnych opinii znajdujemy szczegóły, na które w przeciwnym razie nie zwrócilibyśmy uwagi. Niekiedy tak rozwiązujemy całe śledztwa. – W takim razie pomogę, na ile będę potrafiła. Selina była jednym z naszym największych talentów. W czasie, kiedy u nas jeździła, wygrała niejedne zawody, a woltyżerka sprawiała jej ogromną przyjemność. To chyba wszystko. – Znała ją pani też osobiście, prawda? – Co to znaczy osobiście? Była jedną z moich uczennic, nie przyjaźniłyśmy się, jeśli o to pani pyta. – Nic takiego nie sugerowałam. Czasem widywałyście się nie tylko w czasie zajęć, ale również po nich, w restauracji obok stadniny, a także przed zawodami i po nich. Jakie robiła na pani wrażenie? Czy była nieśmiała, zamknięta w sobie, czy... – Raczej nieśmiała. Była dziewczynką jak wiele w jej wieku. One wszystkie są mniej więcej takie same, trudno zauważyć różnicę. Są na etapie poszukiwania sensu życia, nie wiedzą jeszcze, co dalej, nie mają pomysłu na siebie i... – Rozumiem. Zatem pani zdaniem nie wyróżniała się niczym z tłumu? – Niezupełnie – do rozmowy włączył się Werner Malkow. – Selina była inna niż jej koleżanki. Nie bądź zła, kochanie, ale była z nich najbardziej rozwinięta... – Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że była najinteligentniejsza, to owszem, zgadzam się. Ale miała tak samo kiełbie we łbie jak pozostałe piętnastolatki. W czasie wyjazdu do Francji raz ucięłyśmy sobie dłuższą rozmowę. Zapytałam ją wtedy, co chciałaby robić w przyszłości, czy ma już jakiś pomysł. Powiedziała, że tak i podała trzy możliwości: chciała być weterynarzem, pianistką albo architektem. Sami państwo widzicie, że to przecież nie są żadne konkretne plany na przyszłość. Natomiast to, że ktoś tak młody musiał umrzeć, to wyjątkowa tragedia. – To prawda. – Werner kiwnął głową. – Kto dziś chroni młodzież przed takimi przestępstwami? Kto ich ochroni? Proszę mi wybaczyć to, co teraz powiem, ale jeśli policja tego nie potrafi, choć wiem przecież, że się staracie, to
kto? Mogę jedynie powtórzyć to, co już nieraz mówiłem, a mianowicie, że dramatycznie wzrasta zepsucie w społeczeństwie i równie szybko spada wartość życia. – Słyszeli państwo o śmierci pana Mischnera? – zapytał Hellmer, nie odnosząc się do ostatnich słów Wernera. Helena Malkow wydęła pogardliwie usta. – Oczywiście, że słyszeliśmy. Ktoś, kto innym odbiera życie, nie zasłużył na lepszy los. Choć oczywiście wolałabym normalny proces i wyrok. Ale tak między nami, zupełnie prywatnie, takiego zakończenia mogłam sobie tylko życzyć. – A co pan o tym sądzi? – Hellmer spojrzał na jej męża. – Nie mam nic do dodania. To przestępca, który wyrządził innym wielką krzywdę. W końcu własnymi rękoma wymierzył sobie sprawiedliwość. Cieszę się, że już po wszystkim. Hellmer chciał mówić dalej, ale Julia trąciła go delikatnie. Chciała, żeby zamilkł. Przez kilka sekund panowała cisza, w czasie której przyglądała się uważnie twarzom małżonków. W końcu zadała kolejne pytanie: – Kto państwu powiedział, że to Mischner zamordował Selinę? Przeczytali to państwo w prasie? Helena Malkow zaśmiała się z wyższością. – Nikt mi nie musiał tego mówić. To przecież oczywiste, swoim czynem to potwierdził. Nie mógł dłużej żyć z poczuciem winy, więc popełnił samobójstwo. I wiecie państwo, wcale mi go nie żal. Poza tym tak jest lepiej dla niego i dla podatników, którzy i tak muszą zbyt wiele płacić na takie szumowiny! Durant odezwała się lodowatym tonem: – W takim razie muszę panią rozczarować, ale pan Mischner, albo ta szumowina, jak raczyła go pani nazwać, nie jest odpowiedzialny za śmierć Seliny. Co pani na to? Helena Malkow przełknęła głośno ślinę, przygryzła zmieszana wargę, ale już po chwili odzyskała pewność siebie. – Nie zabił Seliny? W takim razie kto to zrobił? – Właśnie staramy się dowiedzieć. – Ale to samobójstwo... – To nie było samobójstwo. Mischner również padł ofiarą mordercy. Jak sama pani widzi, mamy do czynienia z dwoma niewyjaśnionymi przypadkami, ale sprawcą jest bez wątpienia ta sama osoba. Kogo, poza Mischnerem
oczywiście, uważalibyście państwo za zdolnego do takiego czynu? Werner wstał, wyszedł do kuchni, by po chwili wrócić ze szklanką coli. – Nikogo – odparła Helena po kilku sekundach namysłu. – Poza Mischnerem nikt mi nie przychodzi do głowy. – Ponownie nie pozostaje mi nic innego, jak podpisać się pod słowami żony. – Werner wzruszył ramionami. – Jak dobrze znała pani Mischnera? – Wcale go nie znałam – odparła Helena arogancko. – Nie należał do osób, z którymi chciałabym utrzymywać jakiekolwiek kontakty. Był zwykłym stajennym, odpowiadał za czyszczenie boksów, karmienie i opiekę nad końmi. I ciągle oglądał się za dziewczynkami. – Doprawdy? Skąd pani to wie? – Każdy to wie, nie tylko ja. To, co zrobił tej biednej dziewczynie, mam na myśli gwałt, tylko potwierdza moje zdanie. Od samego początku go nie lubiłam. Mówiłam o tym pani Gerber, ale nie chciała mnie słuchać. W końcu moje podejrzenia się potwierdziły, jednak było już za późno. – Zaskakująco dużo pani o nim wie jak na osobę, która przed chwilą zarzekała się, że wcale go nie znała. Może wie pani też, z kim Mischner utrzymywał kontakty? – Durant zaczynała tracić cierpliwość. Hellmer trzymał się na wszelki wypadek na dystans i czekał, kiedy Julia eksploduje. – Nie mówiłam, że go wcale nie znałam. Oczywiście, że go znałam, ale nie wiem, co robił i z kim się zadawał. Z tego, co wiem, był odludkiem, typowym outsiderem. Najwyraźniej jednak szukał kontaktu z ludźmi – z kobietami, i to bardzo młodymi. – Czy poza Silvią Maurer były inne, które molestował? – Nie wiem, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale jestem przekonana, że wiele dziewcząt bało się o tym wspominać. Tak czy inaczej, byłam zadowolona, kiedy zniknął ze stadniny. Stajenny, który tam teraz pracuje, jest dyskretny i solidny, a to wszystko, czego się oczekuje od kogoś takiego – wyjaśniła z chłodnym dystansem. – Zatem uważa pani, że Mischner źle wywiązywał się ze swoich obowiązków? – Przecież on był tylko stajennym! To nie jest trudna praca, każdy idiota dałby sobie radę! – Czy potrzeba wykształcenia, żeby zostać stajennym? – Powiedziałam już, każdy idiota dałby sobie z tym radę – odparła,
wykrzywiając nieprzyjemnie usta. – Panie Malkow, pan również znał Mischnera, prawda? – Tak, co pewien czas go widywałem w stadninie, ale nic nas nie łączyło. Nie wydawał mi się sympatyczny, nie muszę chyba tego ukrywać. Poza tym nic więcej nie wiem. Ty też nie jesteś sympatyczny, pieprzony dupku, pomyślała Julia. – Proszę pana, czy możemy porozmawiać w cztery oczy? – odezwał się Hellmer, widząc, że Julia jest już na granicy i więcej arogancji nie zniesie, a następnie wstał z fotela. – A to dlaczego? Nie mam przed żoną tajemnic. – Nie chodzi o żadne tajemnice. Gdzie moglibyśmy zamienić kilka słów? – Skoro nie ma innego wyjścia... – Malkow wstał i z kwaśną miną ruszył do wyjścia. – Proszę za mną, do kuchni. Kiedy znaleźli się w środku, zamknął za sobą drzwi, wsunął ręce w kieszenie i stanął oparty o zlew. – Słucham zatem, o czym chciał pan ze mną rozmawiać? – Gdzie był pan w nocy ze środy na czwartek w zeszłym tygodniu? Konkretnie między dwudziestą drugą a trzecią nad ranem? – Słucham? Co to ma znaczyć? – Do tej pory Werner Malkow zachowywał się ze spokojem, lecz teraz jego spokój się ulotnił. – Podejrzewacie, że mam coś wspólnego ze śmiercią Seliny?! – Mogę powtórzyć pytanie i je jeszcze rozszerzyć. Gdzie pan był między czwartkiem w południe a piątkiem rano oraz około drugiej w nocy z piątku na sobotę? – To bezczelność! Nie macie prawa! – zaczął krzyczeć. – Podejrzewacie, że... – Odpowie pan na moje pytania? Może pan oczywiście odmówić, ale to wzbudzi moje podejrzenia. Mógłbym wtedy zaprosić pana na komisariat i tam przesłuchać, a tego pan zapewne wolałby uniknąć? – Byłem w domu, po prostu w domu! Tutaj, w tym domu! Wystarczy? – Może tak... zobaczymy, czy pana żona to potwierdzi. – Wszystkiego bym się spodziewał, tylko nie tego, że będę musiał przedstawiać swoje alibi! Oczywiście, że żona to potwierdzi. Proszę bardzo, niech pan ją zapyta! – Zatem twierdzi pan, że od środy wieczór był pan w domu i już potem nie wychodził? Cały czwartek również spędził pan tutaj, na miejscu?
– Nie, oczywiście, że nie! Przecież muszę chodzić do pracy. Rano pojechałem do pracy, wróciłem późnym popołudniem. A wieczór spędziłem w domu. Od dzisiaj mam urlop, a za dwa tygodnie jadę służbowo do Stanów na trzy tygodnie. – Dziękuję panu, myślę, że to wystarczy – oznajmił Hellmer ze stoickim spokojem. – Teraz te same pytania zadam pańskiej żonie. – Dlaczego mnie podejrzewacie? – A czy choć raz powiedziałem, że pana podejrzewamy? Sprawdzamy wszystkich mężczyzn, którzy znali Selinę, a pan zalicza się do tego grona. – Wspaniale, w takim razie życzę powodzenia – rzucił z kpiną. – Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale będziecie musieli przepytać wszystkich, którzy w okolicach jeżdżą konno! Wrócili do salonu, gdzie w lodowatej atmosferze Julia zadała Helenie jeszcze kilka pytań. Nadkomisarz spojrzała najpierw na partnera, a potem na gospodarza, którego twarz przypominała gigantyczny pomidor na chwilę przed eksplozją. – Proszę pani, właśnie pytałem pani męża, gdzie był w nocy ze środy na czwartek i od czwartku po południu do około drugiej nad ranem w piątek... – Chyba za wiele pan sobie pozwala! – wybuchnęła Helena. – Szukajcie mordercy Seliny, ale wara od mojego domu! – Gdzie był pani mąż? – Hellmer ze stoickim spokojem powtórzył pytanie. – W domu, a gdzie miał być! Spał! Dlaczego pan nas o to pyta? – Nie pytam konkretnie państwa, tylko wszystkich w okolicy, a zadawanie pytań należy do moich obowiązków. Jesteśmy ciekawi. Gdzie pani była w tym czasie? – dodał na zakończenie z dobrze skrywaną satysfakcją. – Tym razem posunął się pan za daleko! – ryknęła. – Byłam w swoim łóżku albo w stadninie, co wielu może potwierdzić! – Skoro tak... w takim razie życzę miłego popołudnia. Zgłosimy się do państwa, gdybyśmy mieli jeszcze jakieś pytania. Proszę, oto moja wizytówka, może pani sobie coś przypomni – dodał, podając jej kartonik. – Do widzenia. Nie muszą nas państwo odprowadzać, znamy już drogę. – Powodzenia w szukaniu mordercy! Macie nasze pełne wsparcie! – rzucił za nimi Werner. – Dziękujemy. Ach, jeszcze jedna sprawa. Byłbym zapomniał. Mają państwo syna, prawda? Thomas, o ile dobrze pamiętam. Gdzie go znajdziemy? – Dzisiaj wieczorem ma nas odwiedzić. Jeśli go podejrzewacie, to znów trafiliście kulą w płot, bo w czasie, o który pytacie, był u nas!
– Zatem możliwe, że jeszcze dzisiaj się zobaczymy. Ale nie gwarantuję. – Co za burdel! – wyrwało się Hellmerowi, kiedy siedzieli już w samochodzie. – Za żadne skarby nie chciałbym mieszkać z nimi pod jednym dachem. A przede wszystkim jej bym unikał. Nawet kijem bym jej nie tknął. – Co myślisz o nim? – Nie mam pojęcia. Trudno go rozgryźć. Oprócz tego, że to wyjątkowy dupek. – Ja bym nie powiedziała, że trudno go rozgryźć. – Julia pokręciła głową. – Owinęła go sobie wokół palca. Powinieneś zwracać większą uwagę na mowę ciała. Idę o zakład, że w tym domu ona nosi spodnie. Mogę się podpisać pod słowami żony! Dupek dwa razy to powiedział, a myślał pewnie cały czas. Ona myśli, a on wykonuje. Jasna cholera, nie chcę nawet sobie wyobrażać, jaki dryl panuje na jej zajęciach! Behemot! Popatrz tylko, ile osób pytamy o Mischnera, tyle mamy różnych odpowiedzi. Gerberowie neutralnie, Kaufmann wychwala go pod niebiosa, a Malkow... – Pokręciła tylko głową. – Skąd przyszło ci do głowy, żeby zapytać go o alibi? – Intuicja. – Hellmer wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Od ciebie się tego nauczyłem. Poza tym już mnie przekonałaś, też uważam, że mordercę złapiemy w klubie. – Okej, to teraz jedziemy jeszcze na chwilę do Tschierke. – Znowu do Hattersheim? – Hellmer nie był zachwycony. – Na liście mamy jeszcze drugiego Malkowa, pastora. Duchowny widzi i słyszy więcej niż pozostali. A w takiej dziurze to już w ogóle. – Znasz go? – Nie, nie chodzę do kościoła. To całe towarzystwo opowiada bajki. – Mój ojciec jest pastorem. – Sorry. Nie miałem nic złego na myśli.
Poniedziałek, 12.55 Żona Christiana Malkowa powiedziała policji, że znajdą męża w biurze parafialnym, tuż za rogiem. Zdecydowali, że podejdą tam. Budynki parafii znajdowały się w sercu starego Okriftel, naprzeciwko kościoła działało drugie najmniejsze kino w kraju, pośrodku stała fontanna, a całości sielankowego obrazu dopełniały pięknie odrestaurowane stare domy. Pastor Malkow siedział sam w nowocześnie, lecz skromnie umeblowanym gabinecie. Na jego biurku panował całkowity chaos. – Proszę, rozgośćcie się państwo – przywitał się z uśmiechem, wskazując na dwa krzesła naprzeciwko. – Przepraszam za bałagan, ale ostatnio nie mogę zabrać się do porządków. W czym mógłbym pomóc? Julia przyjrzała się duchownemu, który w odróżnieniu od brata, już na pierwszy rzut oka robił sympatyczne wrażenie. – Szczerze mówiąc, chcielibyśmy zaspokoić nieco ciekawość. Chodzi o Selinę Kautz i Gerharda Mischnera. Jakie nastroje panują wśród wiernych? Co się o tym mówi? Z tego, co do nas dotarło, w kościele wczoraj były tłumy? Malkow uśmiechnął się przyjaźnie i złożyły dłonie. Z jego oczu biło ciepło i życzliwość. – Tak, to prawda. Po raz pierwszy chyba było ich aż tylu. Ja w każdym razie nie przypominam sobie, by kiedykolwiek przyszło ich tak wielu. Ale z drugiej strony to całkiem zrozumiałe. Wszyscy są zaszokowani, a przynajmniej tak się zachowują. Wspomniała pani Gerharda Mischnera... Czy popełnił samobójstwo, dlatego że...? – Został zamordowany. Malkow w ułamku sekundy spochmurniał. – Został zamordowany? – Przez chwilę rozglądał się zdezorientowany po gabinecie. – To dość dziwne... Dlaczego ktoś miałby go zabijać? – Odpowiedź na to pytanie jest również celem naszego dochodzenia. – Hm, dotychczas myślałem, że popełnił samobójstwo w wyniku wyrzutów sumienia... – Pozwoli pan, że przerwę i odpowiem na kolejne pytanie, jakie pewnie by tu padło. Otóż Mischner nie miał nic wspólnego ze śmiercią Seliny. Jak dobrze go pan znał? – Naprawdę chce pani wiedzieć takie rzeczy? – Inaczej nie zadawałabym tego pytania, prawda? – Stosunkowo dobrze. Może was to zaskoczy, ale co niedziela pojawiał się
w kościele. Nie był złym chłopcem, jakiego wielu chciałoby w nim widzieć. Był po prostu nieco inny i samotny, bardzo samotny. Większość to widziała i pewnie stąd takie opinie. Z tego, co wiem, zmagał się z wieloma problemami. Przyznał się, że kiedyś brał narkotyki, a później wpadł w alkoholizm. Mimo to szukał Boga, nie wiem, czy w końcu go znalazł. – Utrzymywał z panem kontakty towarzyskie? – Wpadał od czasu do czasu, żeby zamienić parę słów. Cóż, nie miał tu nikogo, a moje drzwi dla wszystkich stoją otworem. Potem zdarzyła się ta tragedia z gwałtem, po której nasz kontakt się urwał. – Czy po aresztowaniu rozmawiał pan z nim jeszcze? – Nieraz. Ale wówczas był już bardzo odmieniony. Nie chciałem wierzyć, by mógł popełnić coś tak odrażającego, lecz wszystkie dowody wskazywały jednoznacznie na niego. W trakcie procesu się przyznał, a ja nie miałem podstaw, żeby wątpić w jego winę. Mimo to nie jestem do końca przekonany. Tylko proszę, niech pani nie pyta, dlaczego tak myślę. To po prostu przeczucie. – Wspomniał pan wcześniej, że nie miał tu nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Nigdy w rozmowie nie padło nazwisko osoby, z którą mogłoby go coś łączyć? Może już po aresztowaniu? Proszę dobrze się zastanowić, bo to wyjątkowo ważna dla nas informacja. – Co prawda, nie mam pojęcia, do czego pani zmierza, ale nigdy o nikim nie wspomniał. Zawsze miałem wrażenie, że to ja jestem jedynym człowiekiem, który chce z nim rozmawiać, chyba że źle zrozumiałem pani pytanie. – Czy potrafi pan dochować tajemnicy? – Cokolwiek zostanie powiedziane w tym pokoju, nigdy nie opuści jego progów. – Uśmiechnął się. – W takim razie proszę posłuchać. Uważamy za całkiem prawdopodobne, że Mischner miał przyjaciela, z którym łączyła go pewna tajemnica. Sam pan zauważył, że był dość prostolinijnym człowiekiem. My uważamy tak samo. Co więcej, podejrzewamy, że wcale nie popełnił tamtego gwałtu, tylko poszedł za kogoś do więzienia. Nie wiemy jedynie, co nim kierowało, że się na to zdecydował. Na razie nie wiemy. Tylko na razie. – Zaskoczyła mnie pani. I to bardzo. – Zamknął oczy, potarł dłonią czoło i zmarszczył brwi. – Niestety, mimo szczerych chęci, nie potrafię państwu pomóc. Za to przypomniałem sobie coś innego... sekunda, muszę chwilę pomyśleć. Znów zamknął oczy. Julia niemal czuła, co się dzieje w jego głowie. Nagle wstał, podszedł do szafki z aktami i zaczął czegoś szukać. Po kilkudziesięciu sekundach machnął ręką i popatrzył na komisarz.
– Nie, niestety, teraz tego nie znajdę. Spróbuję z pamięci. Zimą z dziewięćdziesiątego szóstego na dziewięćdziesiąty siódmy zniknęła w okolicy jakaś dziewczynka. Przykro mi, ale niewiele więcej pamiętam, chociaż wówczas bardzo uważnie śledziłem tę sprawę. Pamiętam jedynie, że wydarzyło się to tuż przed Bożym Narodzeniem. To akurat zapamiętałem, bo tamta zima z dwóch powodów była wyjątkowa. Przede wszystkim nikt nie pamiętał aż tak niskich temperatur, a po drugie, w Wigilię w kościele w Sindlingen jakaś kobieta wysadziła się w powietrze. Na pewno państwo też słyszeli o tamtej tragedii. Cierpiała na jakąś chorobę psychiczną. Owinęła się pasem z ładunkami wybuchowymi czy też wzięła ze sobą kilka granatów i zdetonowała to w świątyni. Niestety, kilku wiernych zginęło od obrażeń. – Przycisnął palce do czoła i przez chwilę patrzył przed siebie, lecz na nic konkretnego. Nagle drgnął. – Już mam. Kerstin Grumack. Tak się nazywała ta zaginiona dziewczynka. Zniknęła dokładnie dwudziestego trzeciego grudnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku, wtedy widziano ją po raz ostatni. Zrobił się szum w mediach, w gazetach ukazało się kilka artykułów, mówili o niej w radiu i w telewizji, ale ona jakby zapadła się pod ziemię. – Ile miała lat w chwili zaginięcia? – Durant siedziała spięta. Czuła, jak wszystko się w niej kotłuje i drży, a coś zimnego pełznie jej wzdłuż kręgosłupa. – Czternaście albo piętnaście... raczej piętnaście, ale to łatwo sprawdzicie. Matka Kerstin zmarła niedługo po jej zniknięciu, natomiast ojciec wciąż tu mieszka. Porozmawiajcie z nim, na pewno będzie mógł wam więcej powiedzieć. Julia przypomniała sobie, co powiedziała Katrin Laube, że najchętniej zniknęłaby jak Kerstin kilka lat wcześniej! Dlaczego na to nie wpadłam, wyrzucała sobie. Przecież to był dowód, że Richter postawił prawidłową hipotezę: Selina nie była pierwszą ofiarą tego mordercy. Kerstin Grumack, piętnastolatka, która zniknęła bez śladu. Nie żyje. Julia nie miała żadnych wątpliwości. – Czternaście albo piętnaście... – powtórzyła szeptem, a potem głośniej zapytała – czy przeszukano okolicę? – Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, nie pamiętam. Ale byli u mnie pani koledzy, rodzice dziewczyny też musieli odpowiadać na różne pytania... Rodzina borykała się z problemami, więc uznano, że dziewczyna po prostu nie wytrzymała i uciekła, choć rodzice upierali się, że to nieprawda i że nigdy się nie kłócili. Co więcej, pan Grumack udowodnił, że był kochającym i gotowym do poświęceń mężem, ofiarnie opiekował się chorą na raka żoną, do samej śmierci. Kerstin wprawdzie strasznie przeżywała chorobę matki, ale nigdy by nie uciekła, za bardzo ją kochała. Chociaż może sytuacja ją przerosła i nie
potrafiła znieść jej cierpienia... Tak w każdym razie jej zniknięcie tłumaczył psycholog. Bardzo uważnie śledziłem tę sprawę, bo to byli nasi sąsiedzi. Teraz, kiedy o tym myślę, mam coraz więcej wątpliwości, czy uciekła. – Czy po jej zniknięciu zastosowano podobne środki, jak po zniknięciu Seliny? Pamięta pan poszukiwania z psami, tyralierę policyjną, śmigłowce? – Nie, nie pamiętam. Sporo policji tu się kręciło, ale chyba nie przeszukiwali okolicy. W święta spadło bardzo dużo śniegu, a od początku grudnia panowały siarczyste mrozy. Może dlatego. Pani koledzy z policji na pewno będą więcej wiedzieli. – Zna pan tego Grumacka osobiście? – Tak, często wówczas rozmawialiśmy, choć nie chodził do kościoła. Natomiast nie znałem Kerstin. – Wspomniał pan, że ojciec zaginionej wciąż tu mieszka? – Tak, prowadzi warsztat stolarski na Rheinstrasse. – Bardzo panu dziękuję, informacje te są wyjątkowo cenne. Proszę, oto moja wizytówka. Gdyby przypomniał pan sobie coś jeszcze, proszę o telefon. – Pomagam w miarę możliwości. – Uśmiechnął się i odprowadził funkcjonariuszy do drzwi. Poczekał potem, aż dotrą do parkingu, odwrócił się i wrócił do gabinetu. Usiadł przy biurku, oparł nogi na blacie i zamyślił się.
Poniedziałek, 13.45 Julia zadzwoniła z samochodu do Bergera, by poinformować go o historii Kerstin Grumack i poprosić o załatwienie akt tej sprawy. Kiedy się rozłączyła, spojrzała na Franka. – Zakładając, że Kerstin również została zamordowana i że mamy do czynienia z tym samym sprawcą, dlaczego czekał aż pięć lat, zanim uderzył po raz kolejny? – Ostrożnie, bo na razie nie mamy pojęcia, co się wtedy naprawdę wydarzyło – odparł Hellmer spokojnie. – Może naprawdę dziewczyna uciekła? Postaw się w jej sytuacji, bo nie miała łatwo... – Tak twierdził psycholog, który pracował nad jej zaginięciem. Jak myślisz, co mogło sprawić, że nastolatka ucieka zimą, dzień przed Wigilią? Co mogło ją do tego skłonić? Poza tym musiała zdawać sobie sprawę, że to najprawdopodobniej ostatnie święta, które spędzi z matką. I pomyśl, co mówił Richter... – A o co konkretnie ci chodzi? – Żartujesz? Nie słuchałeś go?! Profesor Richter stwierdził, że z dużym prawdopodobieństwem morderstwo Seliny nie było pierwszą zbrodnią obciążającą naszego sprawcę. Musimy koniecznie porozmawiać z ojcem tej dziewczyny. – Ja bym wolał najpierw przejrzeć jej akta, sprawdzić, co mówili w śledztwie jej znajomi i rodzina, dopiero wtedy wyrobię sobie jakieś zdanie. Nie chcę spekulować, rozumiesz? Poza tym już prawie jesteśmy u Tschierke. – Wyluzuj! Coś ty taki spięty? – Nie jestem spięty, ale działasz mi już na nerwy tymi ciągłymi hipotezami. – Taką mamy pracę, szanowny kolego, jasne? Stawiamy różne hipotezy i szukamy ich potwierdzenia. Może powinienś przejrzeć notatki z akademii policyjnej? – dodała z przekąsem. – Nie wkurzaj mnie. Dopiero się zdziwisz, jak się okaże, że mam rację, pomyślała Julia i ramię w ramię ruszyli w stronę wieżowca. I tym razem nikt nie zareagował na kilkakrotne dzwonienie. Popatrzyli na siebie w milczeniu, nacisnęli dzwonek i dłuższą chwilę nie puszczali, ale znów nikt się nie zgłosił. Ze sklepu niedaleko wyszedł starszy mężczyzna i spokojnym krokiem zbliżył się do wejścia. Obrzucił policjantów znudzonym spojrzeniem, otworzył drzwi i wpuścił ich na klatkę schodową. Razem wsiedli do windy. Kabina zatrzymała się na trzecim piętrze, mężczyzna wysiadł, oni pojechali dalej, na jedenaste. Wszystko
wyglądało tak jak rano. Pusto, brudno i ponuro. Z żadnego mieszkania nie dobiegała muzyka, wrzaski ani śmiechy. Hellmer załomotał do drzwi, znów żadnej reakcji. – Musimy wejść – oznajmiła Julia ze zdecydowaną miną. – Coś mi tu nie gra. – No dobra, tym razem się z tobą zgodzę. Mam szukać dozorcy czy samemu zająć się zamkiem? – Niby jak chciałbyś dać sobie z nim radę? – Nic prostszego – odparł cicho, z kieszeni wyjął brelok, do którego przypiął nie tylko klucze, i kilka razy uniósł brwi. – Kolego Hellmer, to jest nielegalne! Skąd to w ogóle masz? – Nigdy nie wiadomo, kiedy będą potrzebne... Po kilku sekundach drzwi stanęły otworem. – Ma się fach w ręku, co? Proszę, panie przodem – powiedział i wpuścił Julię do mieszkania. Kiedy znaleźli się w środku, zamknął drzwi. W salonie pod stołem dwie butelki po winie, jedna pusta, w drugiej było trochę alkoholu, pusty kieliszek stał na blacie. Drzwi na balkon zamknięte, cisza. Ciepło, powietrze pachniało starym dymem papierosowym. W popielniczce dostrzegli kilkanaście niedopałków, na podłodze trochę rozsypanego popiołu. – Nikogo nie ma w domu – stwierdził Hellmer cicho, a Julia odruchowo, nie zastanawiając się, co robi, włożyła lateksowe rękawiczki. – To się zaraz okaże – odpowiedziała krótko. Pchnęła ostrożnie drzwi do łazienki, zajrzała do środka i potrząsnęła głową. W czystej kuchni dwa umyte talerze, trzy kieliszki, dwa garnki i sztućce na suszarce. Idąc za przykładem koleżanki, Hellmer też włożył rękawiczki, nacisnął klamkę i zajrzał do drugiego pokoju. W środku panowała ciemność. Po omacku znalazł włącznik światła. Leżała na łóżku. – Julia, pozwól tutaj. Jednak ktoś jest w domu – oznajmił oschle. – Jasna cholera! – Zmarszczyła nos, podeszła do zwłok i obejrzała kieliszek i buteleczkę na stoliku przy łóżku. – Cyjanek. Wygląda na samobójstwo. – Mhm, tak właśnie wygląda. – Frank, to nie jest kobieta, z którą wczoraj rozmawiałam. – No proszę. Więc kto to jest? – Kobieta, która wczoraj mnie tu przyjęła, miała na sobie legginsy i bluzę od dresu. I nie miała makijażu. A ta tutaj nosi fikuśną bieliznę, szpilki i ma make-up
jak... – Dziwka. Co teraz? – Dobra, serio uważasz, że popełniła samobójstwo? W życiu! I gdzie jest Miriam? – Durant pobiegła do pokoju na końcu wąskiego korytarza. Drzwi były lekko uchylone. Pościelone łóżko, wszystko posprzątane, jakieś ubrania na oparciu krzesła. Wróciła do Hellmera. – Nie ma jej. Więc gdzie jest? – Przygryzła nerwowo wargę. – Trzeba natychmiast zgłosić zaginięcie i rozpocząć poszukiwania. Miriam na sto procent nie spała dzisiaj w swoim łóżku. – Naprawdę uważasz, że takie zgłoszenie jeszcze coś pomoże? – Hellmer miał duże wątpliwości. – Bo mnie się wydaje, że niewiele osiągniemy oprócz wywołania paniki. Poza tym trudno będzie znów wciągnąć do tego radio i telewizję, bo to wygląda na samobójstwo. Miriam i tak znajdziemy. W końcu. – Zobaczymy. Pomóż mi. – Złapali Marianne Tschierke za ramiona i uda i przewrócili na bok. – Nie żyje przynajmniej od dwunastu godzin. Stężenie pośmiertne, plamy opadowe nie znikają. Jest czternasta, więc zginęła najpóźniej o drugiej w nocy, ale pewnie sporo wcześniej. Wygląda na to, że spotkała mordercę między moją wizytą a drugą w nocy. – No dobrze, a dlaczego myślisz, że została zamordowana? – Dlaczego? – Julia powtórzyła pytanie i spojrzała na Franka. – Bo umiem dodać dwa do dwóch. Właśnie dlatego. Gdyby Miriam znalazła ciało matki, zawiadomiłaby nas albo sąsiadów. A Miriam jest, a w zasadzie pewnie była, przyjaciółką Seliny. Nie wierzę, żeby jeszcze żyła. Jeśli nawet, to już niedługo. Przy Selinie odczekał cały dzień. – Ale teraz nie może sobie na to pozwolić. Za duże ryzyko. Z drugiej strony Miriam mogła wpaść w szok po znalezieniu zwłok matki i niewykluczone, że włóczy się teraz gdzieś bez celu. Mieliśmy już takie przypadki. – Możliwe. – Julia kiwnęła w zamyśleniu głową i oparła się o futrynę. – Dlaczego w takim razie nie ma listu pożegnalnego? Miała przecież córkę. Nawet jeśli darły koty, w co nie wierzę, to i tak nie zdecydowałaby się na samobójstwo bez pożegnania. Frank, to oczywiste. Dzwoń na komendę. – Zaraz. Powiedziałaś, że wczoraj wyglądała zupełnie inaczej. Jakie odniosłaś wrażenie co do jej nastawienia? – Była niezadowolona, zgorzkniała, skrzywdzona i zrezygnowana. – Czyli wszystko wskazywałoby jednak na samobójstwo, prawda? – Może! Jasna cholera, zastanów się! Oczywiście, że to mogło być samobójstwo, ale to się nie trzyma kupy! Załóżmy, że wczoraj spotkałam
kobietę, która akurat miała depresję, zdarza się, ale popatrz tylko na tę bieliznę! Kto tak się ubiera, żeby popełnić samobójstwo? – Czasem ludzie są w takim stanie, że chcą przed śmiercią mieć jeszcze trochę przyjemności, nawet jeśli miałyby to być fikuśne gacie. A kilka kropli cyjanku zapewnia szybką i bezbolesną śmierć, każde dziecko to wie. – Frank, ja przez odrobinę przyjemności rozumiem coś zupełnie innego. Ta kobieta twierdziła wczoraj, że od pięciu lat mieszka samotnie z córką, bo mąż zostawił ją dla młodszej. Oczywiście, że była zgorzkniała, ale to przecież jeszcze nie powód, żeby odbierać sobie życie, jak się ma córkę pod opieką! Nie, jeśli chciałaby przeżyć coś miłego, załatwiłaby sobie jakiegoś faceta, spędziła gorącą noc, a dopiero potem... – Może chciała w ten sposób powiedzieć: przypatrzcie się dobrze, taka właśnie byłam. – Nie, to nie pasuje. I nie pytaj mnie dlaczego. A teraz zadzwońże wreszcie do Bergera, niech przyśle ludzi, skoro nie zgłaszamy zaginięcia. Wyszła na balkon i zapaliła papierosa. Panorama Frankfurtu była jakby na wyciągnięcie ręki, ze wschodu wiał ciepły wiatr. Hellmer skończył telefonować, stanął obok niej i też zapalił. Przez chwilę oboje milczeli. – Tym razem ja mogę się założyć – Frank przerwał ciszę – że nasi technicy nie znajdą śladów ingerencji osób trzecich. Zwykłe samobójstwo, zobaczysz. – Możliwe. Ale na to pytanie będziemy mogli odpowiedzieć dopiero wtedy, gdy znajdziemy Miriam. A dopóki nie będziemy mieli jej żywej, dopóty dla mnie sprawa jest wątpliwa. Trzeba koniecznie ustalić, co Miriam robiła wczoraj, z kim się spotkała i czy ktoś widział ją wieczorem. Wiesz, co to oznacza? – Cholera... ile pięter ma blok? – Dwanaście, a do tego dolicz sobie bloki po sąsiedzku. Ale nic się nie bój, zostawimy tę robotę innym. My mamy coś ważniejszego do załatwienia. – Nagle się rozpromieniła. – Czekaj, przecież zaraz przy wejściu widziałam kamerę. Ciekawe, kto zajmuje się tym sprzętem. – Nie mam pojęcia, ale są dwie możliwości. Albo ktoś zainstalował kamerę, która nagrywa wszystkich wchodzących, albo linia jest podłączona do centrum monitoringu policji. Zaraz to sprawdzę. Poczekaj chwilę. Hellmer wyszedł z mieszkania, a Julia przeszła z powrotem do sypialni, w której leżała Marianne Tschierke i wytrzeszczonymi, martwymi oczyma wpatrywała się w sufit. Stanęła naprzeciwko niej i spojrzała, jakby oczekiwała, że nieżywa kobieta coś jej powie. Znałaś swojego oprawcę, co? Nie wiedziałaś, że coś ci zrobi i otworzyłaś mu drzwi. Nigdy w życiu byś go nie podejrzewała, że może kogoś zabić. Ufałaś mu, bo to ktoś, kto wzbudza zaufanie. Tylko
dlaczego cię zabił? Mischnera mogę zrozumieć, za dużo wiedział, ale ty? Dlaczego akurat ty? A może się mylę? Może rzeczywiście popełniłaś samobójstwo? W takim razie gdzie jest Miriam? Gdybyś tylko mogła mi odpowiedzieć! Skąd miałaś cyjanek? I dlaczego tak się ubrałaś? Chciałaś się z nim przespać? Sypiałaś z nim częściej? Tym razem też się kochaliście? Nie, do niczego nie doszło. Nie tym razem. Chciałaś, ale on miał inne plany. Oczywiście, on polował na Miriam. Tyle że przecież mógł ją dopaść bez zabijania ciebie. Cholera, kręcę się w kółko! Pomóż mi, proszę! Brak śladów włamania, najwyraźniej nie doszło też do walki. Co się wczoraj wydarzyło? Byłaś pijana? Możliwe, ale nie do tego stopnia, żeby nie wiedzieć, po co się tak ubierasz. Pijana kobieta nie stroi się w ten sposób, bo jest jej obojętne, jak wygląda. Ty ubrałaś się tak dla kogoś. Tylko dla kogo? Zapowiedział wizytę? Wiedziałaś, że przyjdzie? Sprawdzimy twoje billingi. Kiedy cię zabił, czekał tu na Miriam? No dalej, odpowiedz! Przyszedł do ciebie, prawda? Oczywiście. Przyszedł, kiedy byłaś jeszcze sama. Mówiłaś, że Miriam w wakacje wraca późno do domu, co cię wyprowadzało z równowagi. Twoje życie było ciągłym gniewem. Ale wiedziałaś, że to nic nie zmieni. Dobrze, przyszedł do ciebie, rozmawialiście, piliście alkohol... Nie, poczekaj, jeśli rzeczywiście oboje piliście, to gdzie jest drugi kieliszek? Ten gnojek go wypłukał i odstawił do szafki! Zgadza się, prawda? Miał przy tym rękawiczki. Zbrodnia doskonała. Tak, zaplanował na tobie zbrodnię doskonałą. Tak mu się w każdym razie wydawało, bo nie liczył się ze spotkaniem ze mną. Nieważne. W końcu powiedział, że chce się z tobą przespać – czy to ty mu zaproponowałaś? Racja, to ty musiałaś zacząć, w końcu przecież się przebrałaś... Oczywiście, tak to było. Jeśli byliście umówieni, to znaczy, że inicjatywa była obustronna. Byliście umówieni? Możliwe. Cieszyłaś się na ten wieczór... Cholera, to ślepa uliczka. Jedyne, co wiem na pewno, to to, że nie popełniłaś samobójstwa. Zostałaś zamordowana. Przez przyjaciela albo kogoś, kto się za przyjaciela podawał. Kto to? Mam nadzieję, że kamera na dole działała i Frank będzie miał nagranie. Mam też nadzieję, że znajdziemy Miriam. Wiesz, gdzie jest, ale nie możesz mi powiedzieć. Jesteście już razem, tam wysoko? Czy Miriam jeszcze żyje? Matka i córka. Czy to miało coś wspólnego z klubem jeździeckim? Tyle że ty przecież nigdy tam nie bywałaś. Sama powiedziałaś, że nie masz pojęcia, co córce strzeliło do łba, prawda? Tak czy nie? Tak, ale mimo to nie pasujesz mi do schematu. I tak się dowiem, dlaczego musiało cię to spotkać. Przysięgam, Wróciła na balkon. Miała nadzieję, że technicy od zabezpieczania śladów, fotograf i lekarz nie każą na siebie długo czekać. Zapaliła kolejnego papierosa i zamyśliła się. Z zadumy wyrwał ją dzwonek. Hellmer. Tym razem nie używał wytrycha. – Cholera! – krzyknął wściekły. – Kamera nie działa, a cieć idiota nie potrafi
powiedzieć dlaczego. Twierdzi, że cały czas wszystko było w porządku. Tylko kto w to uwierzy! Kiedy zapytałem, czy potrafi powiedzieć, kiedy sprzęt mógł nawalić, choćby orientacyjnie, tylko wzruszył ramionami. Głupiec jest chyba zbyt leniwy, żeby zlecić naprawę. A kamera nie ma połączenia z policją, tylko jest sprzężona z rejestratorem. Czyli nic nie mamy. Brak nagrań z wczoraj. Koniec, kropka. – Uspokój się. Ktokolwiek to był, wiedział, że kamera nie będzie działać. Albo miał klucz i wszedł innym wejściem, przy którym nie ma żadnego sprzętu. Tymczasem musimy zająć się poszukiwaniem Miriam. I to natychmiast. – Nasi zjawią się tu lada chwila. Wtedy ruszymy. Zobaczymy, co się okaże. – Frank, jak ciebie nie było, przemyślałam kilka spraw. Na przykład to, dlaczego zabił matkę, skoro chodziło mu o córkę? Dlaczego nie zabił ich obu naraz? – Cholera, nie jestem jasnowidzem. Skąd mam wiedzieć? Poza tym na razie nie ma niczego, co by wskazywało, że Miriam też nie żyje. Nie ma jej po prostu w domu i tyle. Poczekali, aż pojawi się fotograf. Zaraz po nim w drzwiach stanął lekarz, a na końcu przybyli technicy od zabezpieczania śladów i natychmiast zabrali się do roboty. Na miejsce osobiście pofatygował się profesor Bock i obejrzał ciało denatki. Po niecałych pięciu minutach podniósł wzrok i oznajmił: – Niemal na pewno samobójstwo. Prawdopodobnie wywołane ciężką depresją. Brak śladów duszenia, brak zadrapań, wszystkie paznokcie całe... nic nie wskazuje na udział osób trzecich. Połknęła truciznę, doszło do uduszenia. Wyniki testów będą gotowe jeszcze dzisiaj. – Skąd pan wie o depresji? – Nic nie wskazuje, żeby odbyła stosunek seksualny. A skoro nie poszła z nikim do łóżka, to po co się tak ubierała? Nieraz miałem już do czynienia z takimi sytuacjami. Samotne kobiety często ładnie się ubierają przed popełnieniem samobójstwa. Ale to na razie tylko przypuszczenia. – Jak będą jakieś bliższe informacje, proszę dać mi znać na komórkę. Tymczasem do usłyszenia, musimy jechać dalej. Pożegnali się i wyszli. Następną osobą na liście był Achim Kaufmann, od którego spodziewali się usłyszeć kolejną wersję dotyczącą Mischnera i Seliny.
Poniedziałek, 15.55 Dom Kaufmannów. Sonja Kaufmann pojechała z synem do klubu, na jazdę konną, a w domu czekał tylko jej mąż Achim. – Żona zapowiedziała państwa wizytę – przywitał się uprzejmie i zaprosił funkcjonariuszy do środka. – Straszna tragedia, to z Seliną... No i o Mischnerze też nie można zapominać. Wszyscy myśleliśmy, że to on jest najbardziej podejrzany, a tu proszę... Dobrze, nie chcę państwa zanudzać swoim gadaniem. W czym mógłbym pomóc? – To się dopiero okaże. Mógłby nam pan powiedzieć, jaki był pana stosunek do Seliny Kautz? – Julia sama nie miała pojęcia, dlaczego akurat tak sformułowała to pytanie i przestraszyła się, że przeholowała. – Jaki miałem do niej stosunek? – Achim uśmiechnął się delikatnie. – Znałem ją, to wszystko. Od czasu do czasu zamieniliśmy kilka słów, ale nic więcej nas nie łączyło. – Złapał się za głowę i poprawił. – Co ja mówię, oczywiście, że się znaliśmy. Selina była wyjątkowa, inna niż dziewczęta w jej wieku. Bardzo dojrzała i inteligentna. Mój Boże, taka młoda i taka tragedia... Co musi mieć w głowie człowiek, który dokonuje podobnej zbrodni? Pani pewnie zna odpowiedź, bo policja ma z tego rodzaju ludźmi częściej do czynienia, ale ja nie potrafię sobie tego wyobrazić. Co sprawiło, że ten człowiek zamordował Selinę? Dlaczego to zrobił? Proszę, niech mi pani powie! – Podszedł do ściany, poprawił obraz, który jego zdaniem krzywo wisiał, cofnął się kilka kroków i uśmiechnął się usatysfakcjonowany. Potem znów spojrzał na policjantów. – Nie starczyłoby nam czasu, żeby wymienić wszystkie powody, dla których ludzie zabijają innych – odparła Julia. – Motywów jest bez liku: nienawiść, zazdrość, brak pewności siebie, samotność, skrzywiony stosunek do ojca, chora miłość do matki, a czasem ktoś ma po prostu nierówno pod sufitem. Mówiąc nierówno pod sufitem, mam na myśli chorobę psychiczną. Taki ktoś nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi. – To było pytanie retoryczne. – Kaufmann zrobił minę, jakby chciał ją przeprosić. – Oczywiście, że zdaję sobie sprawę z mnogości przyczyn. Mimo to wciąż się zastanawiam, co Selina myślała, zanim umarła. Czy wiedziała, co ją czeka? Co dzieje się w głowie kogoś tak młodego tuż przed odejściem? Co w ogóle człowiek, niezależnie od wieku, myśli przed śmiercią? To nie jest temat, który by się pojawiał na co dzień, dopiero tragedia sprawia, że w ogóle zaczynamy się nad takimi rzeczami zastanawiać. Dziwne, prawda? Musi zdarzyć się nieszczęście, żeby ludzie się przebudzili. – Zna pan jej rodziców? – Oczywiście, że tak. Gramy z Peterem w tym samym klubie tenisowym.
Nie umiem sobie nawet wyobrazić, co teraz czują, a jak pomyślę, że na wolności jest ktoś, kto pozbawia życia przypadkowe osoby, to... – Musimy zadać panu pytanie, które zadajemy rutynowo wszystkim. Co robił pan w nocy ze środy na czwartek, między dwudziestą drugą a trzecią nad ranem i w czwartek między wieczorem a drugą w nocy w piątek oraz w nocy z piątku na sobotę? – Pani tak na poważnie? – odpowiedział pytaniem i uśmiechnął się. – To znaczy, że potrzebuję alibi? No dobrze, w takim razie po kolei: w środę do dziesiątej wieczorem siedziałem w restauracji w klubie jeździeckim, razem z Andreasem i Wernerem, potem wyszedłem i wróciłem do domu. Moja żona może to potwierdzić, bo kiedy przyszła, ja już spałem. Następnego dnia musiałem wcześnie wstać. A w piątek byłem w pracy w instytucie, potem pojechałem na piwo i po zakupy. Wieczór spędziłem w domu. – Co to za instytut, o którym pan wspomniał? – Zainteresował się Hellmer. – To Institute for Global Climate Research albo po naszemu Instytut Badań nad Klimatem. Jestem naukowcem, zajmuję się zmianami klimatycznymi. – Ciekawe – zauważyła Julia, choć słyszała to już od Gerbera. – Jak więc ma się nasz klimat? – Delikatnie mówiąc, nie najlepiej. Zmierzamy ku pewnej katastrofie, która jednak wydarzy się dopiero za życia naszych dzieci i wnuków. Lata staną się coraz gorętsze, a zimy łagodniejsze. Właściwie uważny obserwator mógłby zauważyć, że już od kilku lat zachodzą takie zmiany. Tyle że szanownych polityków nic to nie obchodzi. No i nie bez znaczenia jest to, że dla nich liczy się tylko zysk. Gospodarka dyktuje politykom, co mają robić i jak myśleć. Tak już jest i nic nie zapowiada zmian. – Kaufmann zaczął gestykulować. – W zeszłym roku byłem na sympozjum, na którym spotkali się wszyscy najważniejsi klimatolodzy. Porównywaliśmy i omawialiśmy wyniki naszych badań i na koniec doszliśmy do wspólnego wniosku, że jeśli ludzie nie zmienią swojego postępowania, wydarzy się straszliwa katastrofa. Tak naprawdę ona jest już przesądzona, a jedyne, na co mamy jeszcze wpływ, to czas, kiedy nadejdzie. Ostatnia dekada była najcieplejsza od czasu, kiedy prowadzone są pomiary, czyli mniej więcej od dwustu lat. O ile jeszcze pięć lat temu mówiliśmy o wzroście temperatury w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat na poziomie od 1,2 do maksymalnie 3 stopni, to nowe wyliczenia wskazują jednoznacznie, że do roku dwa tysiące setnego temperatura wzrośnie co najmniej o 5,6 stopnia! Spróbujcie sobie państwo wyobrazić, co to oznacza. W tej chwili średnia temperatura na świecie wynosi 15,5 stopnia, a od końca dziewiętnastego wieku podniosła się zaledwie o 0,6 stopnia. Dziś możemy już otwarcie mówić o topieniu się powłoki lodowej na obu biegunach, aktywność
huraganów co roku bije wcześniejsze rekordy, a z Kilimandżaro śnieg zniknie całkowicie w ciągu najbliższych dwudziestu lat. Może wtedy ludzie się opamiętają, bo na razie politycy i bankierzy wszystkich trzymają bardzo krótko. I to oni nas wykończą. No cóż, to jest, niestety, bolączka współczesnego świata, w którym tylko potężni i bogaci dobrze żyją, twierdząc, że po nich choćby potop. Nie spodziewają się, że ten potop może nadejść szybciej, niż myślą! – Potrząsnął głową i odchylił się na oparcie. – Hm, przepraszam, przecież nie przyszliście wysłuchiwać moich wykładów. – Ależ nie, to było bardzo interesujące. Nie słyszałam wcześniej takiego ostrzeżenia z ust eksperta. Czytałam, co prawda w gazetach o globalnym ociepleniu, ale to coś zupełnie innego. – Julia pokiwała z uznaniem głową. – W tym problem. Przeczytamy coś i zaraz zapominamy. Na razie jeszcze mamy cztery pory roku, nawet jeśli nie są już tak wyraźnie od siebie oddzielone jak kiedyś. Niedługo zostaną nam tylko dwie – gorąca i nieco chłodniejsza. Cieszymy się, że są wakacje, ale jęczymy, że temperatura znowu przekroczyła trzydzieści stopni. Mało kto zwraca uwagę, że w ostatnich latach coraz częściej zdarzają się takie upały. Znacznie częściej. Niewiarygodnie szybko o tym wszystkim zapominamy. Niestety, tak samo będzie ze śmiercią Seliny. Przejdziemy nad nią do porządku dziennego i dalej będziemy robili to samo. Za kilka tygodni mało kto będzie mówił o Selinie. Myślimy tylko o tym, żeby dobrze się bawić, mieć pieniądze i spokojnie żyć, a wszystko, co nie pasuje nam do tego obrazu, jest odrzucane. A może uważacie, że jest inaczej? Że poza kilkorgiem znajomych i najbliższą rodziną są jeszcze ludzie, którzy będą o niej pamiętać? Nie, niestety! Żałoba dzisiaj to czysta gra. Każdy z nas jest aktorem. – A pan? Żałuje pan tego, co się stało z tą dziewczyną? Kaufmann potrząsnął delikatnie głową. – Nie wiem, naprawdę, nie mam pojęcia. Nieraz zadawałem już sobie pytanie, czy aż tak zobojętniałem na otoczenie, że nie czuję bólu po jej odejściu. Znałem ją w końcu z widzenia, kilka razy z nią rozmawiałem. To chyba normalne, że człowieka dręczy pytanie, dlaczego nie płacze, kiedy młoda i niewinna dziewczyna ginie zamordowana, z pozoru całkowicie przypadkowo. Nie potrafię pani odpowiedzieć na pytanie o żałobę. Czuję wściekłość i bezradność, to tak. Ale żal? Nie wiem. – No dobrze. Zmieńmy nieco temat. Co może nam pan powiedzieć o Mischnerze? Znał go pan osobiście? Kaufmann wzruszył ramionami. – Nic nie mogłem i nic nie mogę o nim powiedzieć, bo praktycznie go nie znałem. Żyliśmy w całkowicie różnych światach. Ja nie jeżdżę konno,
a w stadninie bywam jedynie towarzysko, od czasu do czasu. Spotykam się tam z przyjaciółmi i z żoną, która spędza wśród koni większość czasu. Oczywiście, że myślałem o tym, czy mógł zamordować Selinę. Wszyscy byśmy w to uwierzyli, ale powinien jeszcze siedzieć w więzieniu. Jak się okazało, nie siedział. Ale to, że sam padł ofiarą morderstwa... – Czy poza Mischnerem jest ktoś, kogo podejrzewałby pan o popełnienie tych zbrodni? – Nie. Gdyby tak było, już dawno bym się z wami skontaktował. O ile dobrze kojarzę fakty, szukacie kogoś powiązanego ze stadniną i klubem. Kogoś spośród nas. Dziwne, nigdy bym nie uwierzył, że stanę oko w oko z takim złem. – O jakim złu pan mówi? – Widzi pani, od urodzenia mieszkam w Okriftel. Dorastałem tutaj, tutaj też poznałem żonę. Okriftel to nic innego jak moja mała ojczyzna. Ale nigdy w życiu nie spotkałem się tutaj z przestępstwem. A teraz nagle to. I to od razu dwa morderstwa naraz! Czy to nie jest zło? – Spojrzał uważnie na policjantkę. – Znajdźcie go, proszę. Znajdźcie, zanim narobi jeszcze więcej zła. Gdybym tylko mógł, chętnie bym pomógł. – Jeśli zajdzie taka potrzeba, na pewno się do pana zgłosimy. Tymczasem to wszystko. Może kiedyś uda nam się porozmawiać o pańskich badaniach. Bardzo mnie pan zaintrygował. – Julia podała mu dłoń. – Do zobaczenia. Zostawiłam wizytówkę pańskiej żonie, w razie czego proszę dzwonić o każdej porze. – Gość wygląda po prostu bosko – powiedziała, kiedy znaleźli się sami na ulicy. – Gdyby tylko nie był żonaty... – Julia, on jest piękny, bogaty i ma udane małżeństwo, więc zapomnij. Może i jest całkiem miły, ale pełno takich na świecie i na pewno trafisz w końcu na takiego, który jest sam. – Oby. Tylko dlaczego dotychczas jeszcze takiego nie spotkałam? A ten jest jeszcze na dodatek inteligentny. – Westchnęła i wsiadła do samochodu. – Inteligentny i gadatliwy jak mało kto. Nie dopuścił nas do głosu. Gadał jak nakręcony. – Zazdrość cię zżera? – Możesz mnie cmoknąć. Nie mam ochoty się z tobą przekomarzać tuż po tym, jak znaleźliśmy kolejne zwłoki. Bóg jeden wie, że mamy co innego do roboty! – Racja, święta racja.
– Rany, ty naprawdę się ze mną zgodziłaś. To chyba pierwszy raz. – Hellmer uruchomił silnik i wyjechał na ulicę, kiedy rozdzwoniła się komórka Julii. – Tak? – Rozmawiam z panią Durant? – odezwał się czyjś kobiecy głos, z którego przebijał strach. Na wyświetlaczu pojawiła się informacja, że jej numer jest zastrzeżony. Kobieta mówiła szeptem, jakby nie chciała, żeby ktoś ją usłyszał. – Tak, przy telefonie. – Drugą ręką zatkała ucho, żeby cokolwiek słyszeć. – Ja... hm... chciałabym z panią porozmawiać. Ale w całkowitej dyskrecji. – Kim pani jest i skąd ma pani mój numer? – W tej chwili nie mogę powiedzieć. Mam za to kilka informacji, które mogą się pani przydać. Może, tajemnica... ileż razy Julia słyszała już takie słowa, by w końcu okazywało się, że tylko marnowała czas. – Jak rozumiem, nie chce pani rozmawiać przez telefon, tak? – Właśnie. Poza tym nikt nie może się dowiedzieć, że się kontaktujemy. To dla mnie bardzo trudne, ja... nikt nie może się zorientować, że wyszłam z domu. Durant była pewna, że już gdzieś słyszała ten głos, lecz chwilowo nie umiała powiązać go z żadną osobą. – Proszę zaproponować czas i miejsce. – Jedynym możliwym terminem byłoby spotkanie dzisiaj wieczorem, o wpół do jedenastej nad Menem. To chyba nie będzie za późno? O tej porze zawsze wyprowadzam psa, więc... – O wpół do jedenastej nad Menem. Gdzie dokładnie? – Przy promie. Tam są ławki, można usiąść i porozmawiać. Ale proszę mi przysiąc, że nikomu pani o mnie nie powie. Przysięga pani? – Proszę się nie obawiać. Wszystkie informacje traktuję z najwyższą dyskrecją i tak będzie tym razem. Zatem wpół do jedenastej przy promie. Jak panią poznam? – Będę miała na smyczy setera irlandzkiego. Na pewno będzie pani sama? – Oczywiście. – Gdybym się spóźniła, proszę poczekać. Przyjdę na pewno. Rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź policjantki. – Słyszałeś? Wygląda na to, że zmowa milczenia dobiegła końca. Jestem
cholernie ciekawa, co tak ważnego ma nam do powiedzenia. Jedno jest pewne, panicznie się czegoś boi. Pamiętasz, komu zostawiałam wizytówki? – Hm, Gerberom, Malkowom, Kaufmannom, Nathalie też... – No dobra, będzie niespodzianka. Głos znam, tyle że nie mam pojęcia skąd. Dokąd jedziemy? Powinniśmy wracać na komendę. – Do klubu jeździeckiego. Może tam ktoś widział Miriam. Daj znać Bergerowi, że się trochę spóźnimy. – Pewnie, że ją tam widzieli. Wczoraj. Dzisiaj już nie. Może Maite już jest na miejscu, co? Bogata panienka z dobrego domu. Nieźle. W czasie jazdy Julia łamała sobie głowę, do kogo należał głos ze słuchawki. Bez rezultatu.
Poniedziałek, 15.45 – Zatem pochodzi pani z Wittensee koło Eckernförde – powiedziała Emily Gerber, siadając z Maite Sörensen w biurze, by załatwić wszystkie formalności. – Znam tamte okolice, bo kiedyś z rodzicami spędzałam tam wakacje. Nie dokładnie w Eckernförde, ale tuż obok, na polu kempingowym w Ludwigsburgu, jeśli to pani coś mówi. – Oczywiście, że mówi. To niedaleko Waabs. Nawet znam właściciela tego pola... Jakie dane będą pani potrzebne? – Imię, nazwisko, adres i kilka informacji o pani wierzchowcu. – Maite Sörensen... Emily wypełniła wszystkie rubryczki w formularzu zgłoszeniowym i zapytała: – Interesował panią boks dla konia. Przygotowaliśmy zróżnicowaną ofertę, a tym samym i ceny są różne. Jest na przykład wolne stanowisko tuż przy oknach, więc koń miałby dużo dziennego światła. Miesięczny koszt w tym wypadku wyniósłby pięćset pięćdziesiąt euro, razem z wyżywieniem i czyszczeniem stanowiska. Jeśli chciałaby pani, żeby stajenny przejął wszystkie obowiązki związane z oporządzaniem zwierzęcia, musiałaby pani doliczyć do tego jeszcze dwieście euro. Mamy też stajnię z boksami hotelowymi na tyłach stadniny, tyle że tam jest nieco ciemnej. Obawiam się jednak, że dla pani konia to nie byłoby właściwe miejsce. Cena boksu w tamtym miejscu to czterysta euro miesięcznie. Decyzja należy do pani. – Tu nie ma o czym decydować, oczywiście, że biorę ten jaśniejszy boks, ale o konia sama będę dbała. Chiron to mój najlepszy przyjaciel i byłby strasznie zawiedziony, gdyby nagle opiekę nad nim przejął ktoś obcy. Jest bardzo kochany i łagodny, ale przy tym ma swoje zdanie. Na szczęście wykonuję wolny zawód, więc mogę być tu codziennie. – Doskonale panią rozumiem, mój koń jest chyba podobny. Straszny pieszczoch. – No dobrze – powiedziała Maite i spojrzała na formularz. – To gdzie mam podpisać? – Tutaj, na dole. Umowa obowiązuje na początku przez pół roku, a potem może zostać w każdej chwili wypowiedziana. Stadnina działa całą dobę, więc może pani odwiedzać Chirona, kiedy tylko zechce. Proszę jeszcze podpisać stałe zlecenie na przelewy za boks. – Oczywiście – zgodziła się Maite i wypełniła kolejny formularz. – W ten sposób wszystko mamy załatwione.
– Fantastycznie. Emily odłożyła podpisane dokumenty do odpowiedniej teczki, a kopie oddała nowej klubowiczce. – Zna już pani okolice? – Jeśli mam być szczera, to jeszcze nie. Ale mam nadzieję, że szybko się tu zadomowię. – W takim razie zróbmy tak: jak tylko przywiezie pani Chirona, przejedziemy się kilka razy po okolicznych terenach i pokażę pani najlepsze drogi. Dookoła mamy naprawdę świetne miejsca, żeby konie mogły się wybiegać. – Z przyjemnością. – Maite uśmiechnęła się szeroko. – Czy przy stadninie albo w okolicy jest jakaś restauracja? Cały czas siedzę sama w domu ewentualnie jeżdżę konno i gotowanie w końcu robi się nudne. – O wszystkim pomyśleliśmy. Zaraz naprzeciwko mamy świetną włoską restauracyjkę. Bardzo szybko pozna pani naszych pozostałych jeźdźców i amazonki. Wszyscy klubowicze są bardzo mili, tym bardziej że łączy nas przecież wspólna pasja. A tak z ciekawości, czym się pani zajmuje zawodowo, jeśli mogę zapytać? – Jestem artystką. Maluję, daję korepetycje i uczę rysunku, ale też przygotowuję ekspertyzy na zlecenie. – To chyba bardzo interesujące? Mamy w domu obraz Constable’a, ale nie jestem pewna, czy to oryginał. Może kiedyś rzuci pani przy okazji na niego okiem. Mąż kupił go kilka lat temu i nawet dostał certyfikat autentyczności, ale znajomy, który zna się na technikach Constable’a, ma duże wątpliwości. – Ależ to żaden problem, jednak takie badanie nieco trwa. No chyba że od pozostałych obrazów Constable’a odróżnia go sposób prowadzenia kreski czy zupełnie odmienne mieszanki farb. – Z tym akurat nie ma pośpiechu. – Jeszcze jedno pytanie. Kiedy mogłabym przywieźć Chirona? Na razie trzymam go w stajni przyjaciela mojego ojca, ale nieszczególnie mu się tam podoba. – Kiedy tylko pani zechce. Nasz stajenny mieszka nad stajniami. Zapomniałam zapytać, jak długo ma pani zamiar zostać w okolicy. – Maite wychwyciła w głosie Emily Gerber nutkę, która ostrzegła ją o niebezpieczeństwie. Czyżby się domyślała? – Nieco dłużej, mam nadzieję. Emily podniosła się i wskazała na drzwi.
– W takim razie pokażę pani miejsce, które pani wybrała, i oprowadzę panią po stadninie. Kiedy wyszły, natknęły się na Helenę Malkow. Kobieta nieufnie zlustrowała nieznajomą i dopiero wtedy spojrzała na właścicielkę klubu. – Emily, chciałabym porozmawiać z tobą w cztery oczy. – Nie teraz, nie widzisz, że jestem zajęta? Pozwól, że przedstawię ci naszą nową członkinię, panią Maite Sörensen. Maite, to Helena Malkow, nasza instruktorka woltyżerki. – Bardzo mi miło. – Spodoba się pani u nas – powiedziała krótko Helena Malkow, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku sześciu dziewcząt między dziewiątym a dwunastym rokiem życia, które czekały na lekcję. Zamieniła z nimi kilka słów, a następnie całą grupą podeszły do koni. Emily zaprowadziła Maite do nowoczesnej stajni z luksusowymi boksami. Wewnątrz było czysto i jasno, dokładnie tak, jak właścicielka opisywała. – I co, tak to sobie pani wyobrażała? – Powiem szczerze, że przyjemnie mnie pani zaskoczyła. Chiron poczuje się tu jak w domu. – Napijemy się czegoś, zanim pani pojedzie? Ja zapraszam. – Chętnie. I tak mam jeszcze trochę czasu.
Poniedziałek, 16.45 Emily Gerber zmierzała z Maite Sörensen do restauracji, kiedy na plac przed stajniami wjechał Frank z Julią. – Dzień dobry – przywitała się Julia, nie patrząc nawet w kierunku koleżanki. – Czy moglibyśmy porozmawiać? – Co prawda, jestem nieco zajęta, ale... Maite, gdyby była pani tak uprzejma i poczekała na mnie. Proszę się rozejrzeć po stajniach i maneżu, a ja za chwilę będę wolna. – Potem zwróciła się do komisarz: – Zapraszam do mojego biura. Tam nikt nam nie będzie przeszkadzał. Biuro Emily Gerber było niewielkie i skromne. Na ścianach wisiały obrazki i zdjęcia koni, a w centralnym miejscu wielki plakat przestawiający stadninę z lotu ptaka. Biurko, na nim komputer, kanapa narożna, przeszklony regał, a na półkach rzędy błyszczących pucharów. – Chciałaby się pani rozejrzeć po klubie? – zapytała właścicielka, opierając się o dębowy blat. – Nie, później. Tym razem chodzi o Miriam Tschierke. Próbowaliśmy się z nią skontaktować, ale jej nie znaleźliśmy. Czy pani wie, gdzie możemy ją spotkać? – Powinna pani zadzwonić do jej matki. – Hm, ona nie mogła nam nic powiedzieć – odparła Julia, co nie było wcale kłamstwem. Frank przyglądał się w tym czasie zdjęciom koni i nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Lubił czarny humor. – Miriam nie bywa tutaj codziennie. Z tego, co wiem, następny raz miała się u nas pojawić dopiero w środę, bo planowała jeszcze coś na ostatnie dni wakacji. Natomiast w czwartek chyba miała jechać z matką do Bottrop do parku rozrywki Warner Brothers Movieworld. – Kiedy pani o tym powiedziała? – Wczoraj wieczorem, zanim pojechała do domu. Dla mnie to zrozumiałe, bo przecież wcześniej była z nami dziesięć dni we Francji, ale poza tym nie miała zbyt wiele wakacji. Jej koledzy i koleżanki ze szkoły i klubu gdzieś wyjechali, a ona siedziała cały czas na miejscu i miała właściwie tylko stadninę. Niestety, to wszystko, co wiem... Proszę mi wybaczyć, ale pani pytania są dość, hm, specyficzne. Czy coś się stało? Julia zwilżyła usta językiem i spojrzała na Hellmera. Nie była pewna, czy powinna wyjawić prawdziwy powód wizyty, w każdym razie nie przed zadaniem jeszcze kilku pytań.
– Czy zna pani matkę Miriam? Emily Gerber uśmiechnęła się. – Oczywiście, że ją znam. Musiałam ją długo przekonywać, żeby puściła z nami Miriam do Francji. Pani Tschierke ma dość ciężką sytuację i musi liczyć się z każdym groszem, więc żadne dodatkowe wydatki nie wchodzą w rachubę. Kiedy przyszłam z propozycją, że chcemy przejąć wszystkie obciążenia związane z wyjazdem Miriam do Francji, potraktowała to prawie jak obrazę. Po długich rozmowach w końcu się zgodziła. Wyjazd się udał i dziewczyna była zachwycona. Dobrze jej zrobiło takie wyrwanie się z szarej codzienności. Musi pani wiedzieć, że ani pani Tschierke, ani jej córka nie mają lekko w życiu. Marianne zaharowuje się na śmierć, od kiedy odszedł jej mąż, a Miriam musi wciąż wysłuchiwać żalów matki i zmagać się z jej depresjami. Bardzo u nas odżyła... może uda się nam przekonać jej matkę, żeby też do nas wpadała co jakiś czas. – Wspomniała pani wcześniej o przyjaciołach Miriam. Może pani powiedzieć nam o nich coś więcej? – Od kiedy zaczęła u nas jeździć, trzyma się z Katrin i Natalie; Katrin Laube i Nathalie Weishaupt. No i oczywiście z Seliną, ale... – No dobrze, to chyba wystarczy. – Julia nachyliła się lekko i splotła dłonie, a potem zamyśliła się na chwilę. Nagle podniosła głowę i spojrzała na Emily Gerber. – Przed wizytą u pani byliśmy w mieszkaniu pani Tschierke. Chcieliśmy porozmawiać z Miriam, ale nie było jej w domu. Zastaliśmy natomiast jej matkę. Niestety, nie żyje. A Miriam nigdzie nie możemy znaleźć. Kobieta w ułamku sekundy zbladła jak ściana. – Pani... pani Tschierke nie żyje? Tylko błagam, niech pani nie mówi, że też została zamordowana! – Na razie wszystko wskazuje na samobójstwo, jednak pewność będziemy mieli dopiero po przeprowadzeniu sekcji zwłok i zabezpieczeniu ewentualnych śladów w mieszkaniu. Ale najbardziej martwi nas zniknięcie Miriam. Jej łóżko było posłane, jakby nie nocowała w domu. – Czy pani Tschierke zostawiła może list pożegnalny? – Nawet jeśli, to go nie znaleźliśmy. – Ona by nigdy czegoś takiego nie zrobiła córce. Co prawda, nie miałam z nią zbyt bliskiego kontaktu, ale wiem tyle, że pani Tschierke była dobrą matką i bardzo dbała o Miriam. Nigdy jej nie zaniedbywała, naprawdę. Owszem, jako samotna kobieta miewała problemy z samą sobą, ale to akurat nie dziwi, jak się spojrzy na to, że porzucił ją mąż, i weźmie pod uwagę warunki, w jakich żyła. Miriam była dla niej wszystkim. Była jej oczkiem w głowie. Poza tym na nikim
innym nie mogła polegać tak, jak na córce. Wypłakiwała się jej i czasem doprowadzała do łez, ale Miriam nie miała jej tego za złe. Z jednej strony kochała matkę nad życie, a z drugiej nie potrafiła sobie poradzić z tą sytuacją, jednak z nikim nie chciała rozmawiać. Dlatego tak dobrze zrobiło jej uczestnictwo w naszym klubie. Jesteśmy jedną wielką rodziną i wspieramy się we wszystkich problemach. – Proszę zachować w tajemnicy wszystko, o czym rozmawiałyśmy. To bardzo ważne dla śledztwa. Poza tym teraz absolutne pierwszeństwo ma odnalezienie Miriam. Poza panią i nami nikt nie wie, co się wydarzyło. – Ma pani moje słowo. Czy mogę powiedzieć o tym mężowi, czy z nim też mam nie rozmawiać? – Nie, z nim akurat pani może, lecz proszę zobowiązać go do milczenia. Ufam pani, proszę mnie nie zawieść. Emily Gerber nabrała głęboko powietrza, z szuflady biurka wyjęła paczkę papierosów i zapałki, na blacie postawiła niewielką mosiężną popielniczkę i zapaliła. Trzęsącymi się dłońmi unosiła papierosa do ust i głęboko się zaciągała. – Proszę mi wybaczyć. Normalnie nie palę, mąż bardzo tego nie lubi. Sama pani chyba już wie, jest fanatykiem zdrowia. Ale ta wiadomość... to dla mnie wielki szok. Czy to możliwe, że nad Okriftel wisi jakieś przekleństwo? Nie, moim zdaniem pani Tschierke nie popełniła samobójstwa. To niemożliwe. Mój Boże, to straszne! Co będzie, jak Miriam się dowie? Przecież ta biedulka się załamie! – Ma pani jakiś pomysł, gdzie moglibyśmy ją znaleźć? – Niestety, nie. Zapytajcie Katrin i Nathalie... może one będą więcej wiedziały. Chociaż Katrin ma ostatnio szlaban. Dzwoniła do mnie we czwartek, więc raczej ona nie będzie nic wiedziała. Czyli zostaje Nathalie. Ma pani adres? – Tak, odwiedziłam ją już w piątek. Gdzie pracowała pani Tschierke? – Z tego, co wiem, to w jakimś gabinecie lekarskim w Sindlingen, u ginekologa w Hofheim i w urzędzie do spraw ochrony zdrowia. Możliwe, że mój mąż będzie wiedział nieco więcej, bo kiedyś szukała u niego pracy, a on polecił ją do któregoś z tych miejsc. – Pracowała na trzech etatach? – wtrącił Hellmer z niedowierzaniem. – Tak, ale w niepełnym wymiarze godzin. Dobrze to sobie zorganizowała. – Emily zgasiła papierosa, wysypała zawartość popielniczki do kosza na śmieci i schowała papierosy i zapałki do biurka. – Przeszła mi ochota na cokolwiek, ale muszę wracać do klientki. Nowa członkini. Gdyby tylko wiedziała, co tu się dzieje!
– Też się czegoś takiego nie spodziewaliśmy – odparła Julia, wstając z krzesła. – Trudno szukać kogoś, kto nie zostawia żadnych śladów i działa pozornie bez motywu. – Zatem pani też uważa, że to morderstwo – powiedziała Emily. – Przynajmniej tego nie wykluczam. Będę potrzebowała listy członków pani klubu. Wspomniałam już, że zechcemy rozmawiać z każdym z osobna, prawda? Proszę się nie denerwować, będziemy działać bardzo dyskretnie i delikatnie. Czy przygotuje ją pani na jutro? – Dotychczas całkowicie odrzucałam myśl, że morderca może być członkiem naszego klubu, ale teraz sama już nie wiem, co myśleć. Lista będzie czekała na panią jutro z samego rana. Jeśli zajdzie taka potrzeba, może pani do mnie dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Zależy mi jedynie na tym, żeby ten potwór został w końcu złapany i żeby wrócił spokój. – W takim razie do zobaczenia jutro rano. Niech pani wraca do swoich obowiązków i proszę udawać, że nic się nie stało... na tyle, na ile to możliwe. Jeszcze jedno, czy ma pani gdzieś pod ręką telefon do Nathalie? – Tak, już zapisuję. – Przerzuciła kilka kartek, przepisała ciąg cyfr i podała Julii. – Udawanie, że nic się nie stało, nie będzie łatwe – dodała z bolesnym uśmiechem. – Mimo to się postaram. – Do zobaczenia. Z samochodu Julia zadzwoniła do Nathalie. Odebrała jej matka i poradziła, by komisarz zadzwoniła na komórkę. Nathalie również nie miała pojęcia, gdzie szukać Miriam. W drodze do Frankfurtu Hellmer powiedział: – Ta cała Emily była nieźle podenerwowana. – Dziwi cię to?! Też uważa, że Miriam wpadła w łapy tego świra. Boże, gdybyśmy tylko mieli jakiś drobiazg, jakiś punkt zaczepienia! Ale nie mamy nic! Absolutnie nic! Przecież kiedyś musi popełnić błąd! Musi, każdy go popełnia! – Spokojna głowa, on też w końcu coś przeoczy. – No pewnie, tylko kiedy? – Może szybciej, niż myślisz. Ten śmieć czuje się już zbyt pewnie, a to zawsze początek końca. Tyle że jeszcze tego nie wie. Nie zdziwiłbym się, gdyby na koniec wyszło, że już się z nim spotkaliśmy. – Wygłupiasz się? Który? Kaufmann? Malkow? Gerber? A może pastor? Nie, Frank, to żaden z nich. Wiesz co, zatrzymaj się przy jakiejś budce z jedzeniem, bo od śniadania nic nie miałam w ustach. Z pełnym żołądkiem będzie mi łatwiej myśleć. Mam tylko nadzieję, że z tej wieczornej rozmowy coś wyniknie.
– Na pewno. – Cholera, co ty nagle zrobiłeś się taki pewny siebie, co? – Nie mam pojęcia. Ale to niewątpliwie twój wpływ – odparł z bezczelnym uśmiechem. Zatrzymali się na lunch. Zamówili kiełbaski z grilla i po piwie. Julia po jedzeniu czuła się znacznie lepiej. Była gotowa na nadchodzące godziny pracy.
Poniedziałek, 18.35 Komenda policji. Grupa operacyjna Selina pracowała na najwyższych obrotach, wspierana przez trzydziestu funkcjonariuszy przydzielonych z innych wydziałów, w tym przez sześcioosobowy zespół techników od zabezpieczania śladów. W tej chwili prowadzili testy wszystkich znalezionych niedopałków, włókien, butelek, puszek, prezerwatyw i różnych odpadków. Prócz nich do grupy należał również fotograf, profesor Bock, lekarz z Instytutu Medycyny Sądowej, ośmioro policjantów, których głównym zadaniem była obsługa całej machiny biurokratycznej, włącznie z odnajdywaniem potrzebnych akt, oraz pięcioro techników kryminalistyki, powtórnie badających miejsca znalezienia wcześniejszych ofiar. Praca tych ostatnich z pewnością potrwa jeszcze kilka dni, tym bardziej po dołączeniu do listy miejsc mieszkania pani Tschierke. Syzyfowa praca, której Julia nikomu nie życzyła, lecz ktoś musiał ją wykonać: czasem jeden szczegół przeoczony przy pierwszym badaniu mógł zadecydować o losach śledztwa. Zdarzało się, że dopiero przy powtórnym przeszukaniu miejsca zbrodni i ponownym badaniu dowodów natrafiano na widoczne jedynie pod mikroskopem drobinki śliny na niedopałku, puszce po piwie albo coli, albo bezmyślnie porzuconą nieopodal prezerwatywę. Raz po raz znajdowano takie niezauważone wcześniej ślady, a praktyka pokazała, że żmudna detektywistyczna robota prowadziła do sukcesów. Szefem grupy operacyjnej został Berger, a za śledztwo odpowiadała Julia Durant. Do jej zespołu dołączył dziś profesor Richter – toteż wszyscy członkowie wydziału czekali z niecierpliwością na profil psychologiczny sprawcy. Julia zdawała sobie sprawę, że przygotowanie go może potrwać jeszcze kilka dni, lecz nie traciła nadziei. Z powodu braku miejsca w biurze dla tylu osób odprawa odbywała się w sali konferencyjnej. Na początek Berger krótko omówił dotychczasowy stan dochodzenia, a kiedy skończył, udzielił głosu Julii. – Jak zapewne wszyscy już wiedzą, dziś po południu znaleźliśmy zwłoki Marianne Tschierke. Nie wierzę w przypadek, ba, jestem przekonana, że to starannie zaplanowana i popełniona z zimną krwią kolejna zbrodnia, choć nie znaleziono żadnych śladów przemocy. Nie wierzę jednak w przypadek, bo aż takich zbiegów okoliczności nie ma – najpierw Selina Kautz, potem Gerhard Mischner, a dwa dni później Marianne Tschierke. Czy są już jakieś wiadomości od Bocka? – Spojrzała na Bergera. – Tak. – Szef pokiwał głową. – Zbadał zwłoki i nie znalazł ani spermy, ani żadnych innych śladów, które mogłyby wskazywać na zaistnienie kontaktu seksualnego przed zejściem. Profesor twierdzi, że z jego punktu widzenia to stuprocentowe samobójstwo, natomiast nasi wspaniali laboranci ustalili coś
zaskakującego. Na buteleczce z cyjankiem, który zażyła Marianne Tschierke, znaleziono wyłącznie jej odciski palców. To dość dziwne, zważywszy na fakt, że skądś musiała ją zdobyć. Mimo to szkło jest czyste. Skoro chciała popełnić samobójstwo, nie musiała się martwić o czyszczenie buteleczki, bo przecież powinno jej być absolutnie obojętne, kto wcześniej trzymał ją w dłoniach. To pozwala nam przypuszczać, że do jej śmierci ktoś przyłożył rękę. – To, że nie odbyła wcześniej stosunku, o niczym jeszcze nie świadczy – mruknęła Julia. – Przyjmując, że chodzi o morderstwo, można również założyć, że ubrała się tak dla kogoś konkretnego, a to z kolei oznaczałoby, że morderca po podaniu jej trucizny wyczyścił buteleczkę i wcisnął denatce w dłoń, żeby zostały tylko jej odciski palców. Wydaje mi się, że to całkiem możliwe... Jak długo jeszcze technicy będą przeszukiwali jej mieszkanie? – Na pewno jeszcze trochę, wszystko przewracają do góry nogami, więc myślę, że do jutra po południu, może nawet do wieczora... To samo dotyczy zresztą mieszkania Mischnera. Wszyscy mieszkańcy bloku zostali już przepytani, ale nikt niczego nie zauważył. To akurat nas nie zaskoczyło. Przepytywanie sąsiadów pani Tschierke jeszcze trochę potrwa. Nasi ludzie są na miejscu i pracują bez wytchnienia. Czy są jakieś informacje o jej córce? Julia potrząsnęła głową. – Nie, niestety. Zniknęła. Prawdę mówiąc, nie mam zbyt wielkich złudzeń, że kiedykolwiek zobaczymy ją żywą. Peter, Doris, co u was? Kullmer odchylił się na oparcie krzesła i ziewnął. – Małe zaskoczenie. Mischner miał dwóch kumpli, którym kilka razy wspomniał, że nikogo nie zgwałcił, tylko poszedł do więzienia za kogoś... – Mówiłam! – wyrwało się Julii. – To moja hipoteza! Wow, no dobra, ale mówcie dalej. – Niestety, ani razu nie wymienił nazwiska. Wspomniał jedynie, że to jego najlepszy przyjaciel i że w nagrodę dostanie kupę kasy. Niemniej żadnych danych pozwalających na identyfikację. W czasie odsiadki Mischner dostawał drogie prezenty, w tym telewizor, radio, regularnie paczki z papierosami i nawet pieniądze. Nie dało się jednak ustalić, kto i skąd to wszystko przysyłał. Na paczkach w polu nadawca widniało jedynie Hans Schmidt. – To się nie wysilił – mruknął ktoś. – A co na to strażnicy? Nie budziło to ich podejrzeń? – zapytała Julia. – Nie, ale to głównie ze względu na fakt, że Mischner nie był niebezpiecznym przestępcą ani nawet recydywistą. Wyrok dostał za gwałt, a nie za morderstwo, nie obowiązywały zaostrzone procedury nadzoru. Tymczasem tak... Przepytaliśmy też kilku strażników, którzy pracowali za
czasów jego odsiadki. Mischner był bardzo spokojnym i posłusznym osadzonym. Co dziwne, czytał Biblię i regularnie chodził na nabożeństwa... – Mnie to akurat nie dziwi – przerwała mu Durant. – Wcześniej rozmawialiśmy z pastorem gminy ewangelickiej w Okriftel, który znał Mischnera. Twierdził, że Gerhard był zagubiony i szukał Boga. – No to go znalazł – dokończył Kullmer sarkastycznie. – No dobrze, może i masz rację. Kiedy wychodził, zostawił kumplom z celi telewizor i kilka innych drobiazgów, bo, jak powiedział, po wyjściu miała czekać na niego wspaniała chata w Hoffheim. Oczywiście przepytaliśmy też innych więźniów, którzy siedzieli w tym samym czasie co on, ale Mischner utrzymywał kontakty właściwie tylko z tymi dwoma. To wszystko, co udało nam się ustalić w Weiterstadt. Teraz krótko o dzisiejszym popołudniu. Umówiliśmy się na spotkanie z kuratorem Mischnera. Ustaliliśmy oboje, że ten gość to skończony dupek. Sorry, ale żadne inne słowo do niego nie pasuje. Nie mam pojęcia, czym się dzisiaj zajmują kuratorzy zwalnianych warunkowo przestępców, ale ten pacan nie potrafił nam nic powiedzieć! Nie miał pojęcia, skąd Mischner miał mieszkanie, z czego je opłacał i za co żył. Zapytaliśmy, czy pracował albo czy miał jakieś lewe dochody, ale na to też nie potrafił odpowiedzieć. Wkurzyłem się trochę i potraktowałem go nieco ostrzej, to nie dość, że się poczuł urażony, to jeszcze zaczął wymyślać coś o pomocy społecznej, bla, bla, bla. Każdy głupek wie, że z pomocy społecznej nie da się wynająć, opłacić i elegancko umeblować mieszkania. Mischner meldował się u niego dwa razy w tygodniu. Tak wynika z akt, ale jeśli ktoś by mnie pytał, to za kilka euro papier przyjmie każdą bzdurę. – Uważasz, że gość bierze w łapę? – Nie ma takich, których bym o to nie podejrzewał... no dobrze, z wyjątkami – dodał szybko, rozglądając się po kolegach i koleżankach z wydziału, jakby chciał ich przeprosić za swoje słowa. – To by było tyle. Przez moment panowała cisza. W końcu Durant odchrząknęła. – Mamy przynajmniej dwa niewyjaśnione morderstwa: Seliny Kautz i Gerharda Mischnera – powiedziała. – Do tego z dużym prawdopodobieństwem dojdzie jeszcze trzecie, czyli Marianne Tschierke. Niestety, wszystko też wskazuje na to, że w najbliższych godzinach, dniach, tygodniach albo miesiącach znajdziemy kolejne zwłoki, tym razem Miriam Tschierke. – Tygodnie i miesiące bym wykluczył – odezwał się Hellmer. – Obstawiałbym godziny i dni. Jeśli rzeczywiście została porwana, mordercy będzie bardzo zależało, żeby ją szybko znaleźli. Gdyby miało być inaczej, nie zostawiałby Seliny w stosunkowo widocznym i dostępnym miejscu. Musiał
zdawać sobie sprawę, że w wakacje co chwila będą tamtędy łaziły jakieś dzieciaki. Zapomniałaś o jednej ważnej sprawie. Powiedz, czego dowiedzieliśmy się od pastora. – Akta mam już na biurku – ubiegł Julię Berger. – Zdążyłem je tylko pobieżnie przejrzeć, ale ta dziewczynka, Kerstin jakaś tam, była widziana po raz ostatni dwudziestego trzeciego grudnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku. Przesłuchania rodziców, znajomych i sąsiadów nic nie dały, co wskazywało na to, że padła ofiarą przestępstwa, jednak zgodnie z ustaleniami naszych kolegów sprawa została zakwalifikowana jako ucieczka z domu. Po pół roku dochodzenie warunkowo zamknięto, tym bardziej że pojawiła się opinia psychologa, według której Kerstin mogła już nie wytrzymywać sytuacji w domu i po prostu postanowiła uciec. Niczego więcej tam nie ma. – Mogę też je przejrzeć? – Proszę bardzo, czekają na panią. – Dzisiaj rano rozmawialiśmy z Richterem. Nie wierzy, by Selina była pierwszą ofiarą naszego zabójcy. Mieliśmy kiedyś sprawę gościa, który po pierwszym morderstwie przyczaił się na kilka lat, więc jestem gotowa w to uwierzyć. – Czyżby chodziło pani o sprawę Markowskiego? – zainteresował się Berger. – O Markowskiego. Całkiem prawdopodobne, że tym razem mamy do czynienia z podobną sytuacją. Pierwszą ofiarą była Kerstin Grumack i tak dobrze ukrył zwłoki, że ich nigdy nie znaleziono, a teraz, z jakichś nieznanych nam jeszcze powodów postanowił dokończyć dzieła. Jak w przypadku Markowskiego, gdzie nigdy nie udało nam się ustalić jego motywów. Rozumiem, że psychologowie byli innego zdania, jeśli chodzi o Kerstin, ale wtedy jej matka była już w zaawansowanym stadium choroby nowotworowej. Lekarze nie dawali jej wiele czasu. Pomyślcie, czy nastolatka zostawiłaby matkę w takim stanie na dzień przed Wigilią? Przecież musiała liczyć się z tym, że to ostatnie wspólne święta. Mimo najszczerszych chęci nie umiem sobie wyobrazić takiej sytuacji. Rozumiem, że stres, że cierpienie matki, ale przy tym, co dzisiaj wiemy, jestem niemal pewna, że dziewczyna padła ofiarą morderstwa. Dodatkowo wiekowo odpowiada schematowi. Miała piętnaście lat, tyle, ile Selina Kautz. Jednak wtedy sprawca był jeszcze nieco chaotyczny, jeśli mogę tak to ująć. Nie miał konkretnego planu, jak w przypadku Seliny. W dziewięćdziesiątym szóstym dokonał swego dzieła w tajemnicy, dziś ma wszystko tak opracowane, że działa niemal na naszych oczach, jakby chciał wszystkim pokazać, do czego jest zdolny. Patrzcie, myśli sobie. Wodzę was za nos, a wy nie macie pojęcia, kim jestem. Jutro podjadę z Hellmerem do jej ojca
porozmawiać, bardzo jestem ciekawa, co on nam powie. Może się okaże, że też jeździła konno w klubie... to by bardzo uprawdopodobniło naszą hipotezę, że sprawca wywodzi się właśnie stamtąd. – Pani pozostawiam decyzje dotyczące śledztwa. Czego dowiedziała się pani w Okriftel? – zapytał Berger. – Niestety, niczego ciekawego. Emily Gerber i Helena Malkow nie przepadały za Mischnerem. Malkow naprawdę go nie lubiła. Jej mąż to wariat, gada bez przerwy, gęba mu się nie zamyka. Natomiast Sonja Kaufmann wychwalała Mischnera pod niebiosa. Uważała, że nie można go nazywać stajennym, tylko opiekunem koni, a po tym, co od niej słyszałam, nie miałam wątpliwości, że mówi prawdę. Jej mąż nie przepadał za Mischnerem, ale też nie był jakoś supernegatywnie nastawiony. Pytaliśmy też o alibi na czas popełnienia zbrodni i wydaje się, że wszystko gra. Czyli sprawcy trzeba szukać gdzie indziej. Julia przerwała, zapaliła papierosa i oparła się wygodniej. Potem rozejrzała się po zebranych. Berger znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co oznacza takie zachowanie: chciała powiedzieć coś naprawdę ważnego. – Coś jeszcze? – zapytał ze znacząco uniesionymi brwiami. – Jeden drobiazg. Zadzwoniła do mnie na komórkę jakaś kobieta. Nie mam pojęcia, skąd ma mój numer, ale koniecznie chciała się ze mną spotkać i przekazać mi kilka informacji, które mogą pomóc złapać sprawcę. – A domyśla się pani, kto to jest? – Berger wyraźnie jej nie dowierzał. – Nie. Wydaje mi się, że znam ten głos, ale wie pan, jak to jest z tymi komórkami. Słaby sygnał, coś dzwoni, trzeszczy i trudno być pewnym czegokolwiek. Wieczorem i tak się dowiem. – Jedzie pani sama? – Tak, obiecałam jej to. I nie życzę sobie, żeby ktoś się tam kręcił. – Tam, czyli gdzie? – Okriftel, a gdzie, to nie chcę na razie zdradzać. – Mimo wszystko uważam, że pani za bardzo ryzykuje. Mam tylko nadzieję, że to nie jest pułapka. Jest nam pani jeszcze potrzebna, proszę pamiętać. – Umiem ocenić ryzyko, szefie. Poza tym wiem, jak o siebie zadbać. Ale jestem przekonana, że nie będę musiała się bronić. Teraz informacja dla tych, którzy nic jeszcze nie wiedzą. Otóż mamy wtyczkę w klubie. Wysłaliśmy tam Maite Sörensen. Dzisiaj oficjalnie została członkinią. Gdyby ktoś, kto ją zna, wpadł na nią, niech udaje, że jej nie zna. Nawet pani Gerber nie ma pojęcia o tej części akcji. Pamiętajcie o tym i uważajcie. Dobrze, nie będę państwa dłużej
zatrzymywała. Muszę wpaść na chwilę do domu, a potem pędzę do Hattersheim. Jeszcze jakieś pytania? – Jaki przewiduje pani dalszy tok postępowania? – zainteresował się Berger. – Jutro pani Gerber przekaże mi listę wszystkich członków klubu. Każdy z nich musi zostać przepytany i jeśli gdzieś pojawiłyby się niejasności dotyczące alibi, trzeba zacząć drążyć i weryfikować. Poza tym intensyfikacja poszukiwań Miriam Tschierke, jeśli sama wcześniej się nie pojawi. Nie chcę krakać i bardzo proszę nie brać mi tego za złe, ale nie wierzę, żebyśmy ją jeszcze kiedykolwiek zobaczyli żywą. Morderca działa według swojego planu, a my nie mamy pojęcia ani jak wygląda, ani jaki ma cel. O jego motywach możemy jedynie spekulować, ale sami wiecie, że spekulacje do niczego nie prowadzą. Jedno natomiast nie ulega wątpliwości: nasz przeciwnik jest wyjątkowo inteligentny... – Ale nie tak inteligentny jak my – przerwał jej Kullmer. – Na razie zamordował trójkę osób, a jak doliczyć obie Tschierke, to już będzie pięć. A my nie posunęliśmy się w śledztwie nawet o milimetr. Ma nad nami przewagę, musimy go dogonić. Poza tym mamy poważny problem – nie zostawia śladów. Żadnych. To, że kamera w domu Marianne Tschierke była zepsuta, a dozorca nie potrafił tego wyjaśnić, prawdopodobnie znaczy, że nasz zabójca maczał w tym palce. To pasuje do jego metod. Możemy założyć, że albo zniszczył to urządzenie, albo doskonale wiedział, że nie działa. Sami widzicie, że nie jest przed nami krok, tylko sto kroków. – Niechże pani daruje sobie ten pesymizm – odezwał się Berger. – Nie wierzy pani w sukces? – Sukces? A co będzie sukcesem? Już teraz przegraliśmy, bo mamy trzy ofiary morderstwa, a najpewniej pięć! Dla nas to ofiary całkowicie bezsensowne, a on ma jakiś konkretny i ważny cel. Tylko jaki? Gdyby mordował jedynie nastolatki, psycholog szybko by się uwinął z przygotowaniem odpowiedniego profilu. Ale na razie mamy dwie dziewczynki, jedną dorosłą kobietę i jednego mężczyznę. Jeśli wyłączymy z tego grona mężczyznę, co możemy zrobić, bo wiemy, że był blisko związany ze sprawcą i najprawdopodobniej chciał go szantażować, to zostają nam dwie dziewczynki i jedna dorosła kobieta, ale akurat ona nie pasuje znów do schematu. Dlatego nie mogę przestać łamać sobie głowy. – A dlaczego nie wierzy pani, żeby Marianne Tschierke popełniła samobójstwo? – zapytał jakiś młody policjant, którego znała jedynie z widzenia. – Jest wiele przesłanek, które podważają taki wniosek. Po pierwsze, jeszcze wczoraj mówiła mi, że jej córka będzie dzisiaj rano w domu i że będzie długo
spała. Ale córka nie wróciła do mieszkania i na pewno nie spała w swoim łóżku. Po drugie, Emily Gerber, która ją znała, uważa, że Marianne nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego Miriam, bo ją zbyt mocno kochała. Po trzecie, nie zostawiła listu pożegnalnego. Matka, która ponad wszystko kocha swoje dziecko, nie odeszłaby w ten sposób bez choćby kilku słów wyjaśnienia. Do tego pani Tschierke pracowała na trzech etatach – w dwóch gabinetach lekarskich i w jakimś urzędzie. Od doktora Gerbera wyciągnę, gdzie dokładnie. Jutro z samego rana trzeba przepytać jej pracodawców. Muszę wiedzieć, jaka była... Chcę wiedzieć o niej wszystko. Peter, Doris, wy się tym zajmiecie. Jak starczy wam czasu, pojedźcie do zarządcy bloku, w którym mieszkała. – Oczywiście. – W takim razie, skoro nie ma dalszych pytań... Ja za dwie i pół godziny muszę wracać do Okriftel. Jutro rano nie ma odprawy, bo prosto z domu jadę do Hattersheim. Mimo to wpadnę tu na chwilę przed południem. Wzięła torebkę i wyszła. Była sama na ciemnym korytarzu starego budynku, z którego mieli się niedługo wyprowadzić. Nie będzie już rozbrzmiewającego echa na schodach, nie będzie latem upalnego biura... czekała nowoczesność i sterylność. Jeszcze tylko kilka miesięcy i przeprowadzka. Nowa komenda. Nowa komenda, której wielu już teraz serdecznie nie lubiło. Całkowicie źle zaprojektowana, bezosobowa... Miała okazję już tam zajrzeć. Wiedziała o braku miejsc parkingowych dla pracowników. Jeszcze się nie wyprowadziła, a już tęskniła za obecnym miejscem. Na szczęście nie była sama, bo inni czuli to samo, a w każdym razie na pewno poczują, kiedy przyjdzie im opróżnić biurka i zapakować wszystko w kartony. Kiedy pomyślała o spędzonych tu latach, ogarnęła ją nostalgia. Będzie tęskniła nie tylko za biurem, ale też za wszystkimi śladami na ścianach, które zdążyła polubić: na przykład kilkudziesięcioletnie plamy krwi, których nikt nie usunął. Każdy stopień znał mnóstwo historii, każdy centymetr poręczy mógł opowiadać o nich bez końca... ściany, drzwi, korytarze... Zeszła powoli na dół i zatrzymała wzrok na brązowawym pasku na ścianie. Przypomniała sobie, skąd się wziął, i musiała się uśmiechnąć. To była jedna z jej pierwszych spraw we Frankfurcie. Wtedy pracowała jeszcze w obyczajówce. Aresztowała alfonsa, który przewieziony na komisariat wszczął bójkę z trzema funkcjonariuszami naraz, zanim udało mu się założyć kajdanki. Musieli siłą wciągać go po schodach na piętro, a że wciąż się wyrywał, przyciśnięty przesuwał zakrwawioną twarzą po ścianie. Wspomnienia.
Poniedziałek, 19.15 Emily Gerber ponad godzinę spędziła z Maite Sörensen, pijąc wino i w spokoju jedząc sałatkę. Rozmowa się kleiła, choć do Emily Gerber niewiele docierało z tego, co mówiła Maite. Myślami była gdzieś bardzo daleko. Czuła żal i smutek, ale też złość, niemoc i wściekłość. No i współczucie dla ofiar. Miała wielką ochotę porozmawiać o tym, wszystko jedno z kim, lecz pamiętała, co przyrzekła policjantce, a do domu planowała wyruszyć najwcześniej za godzinę. Dopiero tam będzie mogła wyjawić mężowi tajemnicę śmierci Marianne Tschierke i wypłakać się mu w ramię. Do tego dochodziła jeszcze niepewność, co się dzieje z Miriam. Gdzie była? I czy jeszcze żyła? – Było mi bardzo miło – powiedziała w końcu Maite, spoglądając na zegarek. – Ale niestety, muszę już lecieć. Zaraz mam kolejne spotkanie. Serdecznie dziękuję za zaproszenie. Zobaczymy się jutro, kiedy przywiozę Chirona. – Ja też muszę się już zbierać do domu. Okolicę pokażę pani jutro. Jeśli przyjedzie pani, zanim się pojawię, proszę zgłosić się do stajennego, on będzie o wszystkim wiedział i odpowiednio się panią zajmie. Miłego wieczoru i do zobaczenia. – Nawzajem. Razem wyszły z restauracji i wróciły na teren stadniny. Niedaleko stajni stały Helena Malkow i Sonja Kaufmann i gorączkowo o czymś rozprawiały. Na widok Emily momentalnie ucichły. – Co jest, dziewczyny, pożarłyście się? – zapytała Gerber. – Nie – warknęła Sonja. – Chodzi o konia Seliny. Chciałam wejść i zobaczyć, jak się czuje. Helena Malkow spojrzała na Emily Gerber i uśmiechnęła się znacząco. – Mamy zatem kolejną amazonkę. Pięknie. Kto to jest? – Miła, sympatyczna osoba. Dlaczego pytasz? – Dajże spokój, Emily, czy to nie dziwne, że przez kilka miesięcy nikt nawet nie pytał o telefon do nas, a teraz nagle ktoś się pojawia i od razu wypełnia aplikację? – Zaśmiała się kpiąco i przesunęła dłonią po spoconym czole. – Nie, a powinno? – Jasna cholera, odbiło ci? Masz jakieś zaćmienie czy tylko udajesz? Od miesięcy nikt nowy się do nas nie zgłaszał, raptem kilka dzieciaków i to wszystko, a teraz nagle, akurat gdy morderca grasuje po okolicy, zgłasza się młoda panienka i chce zostać członkinią. Zastanów się nad tym! – Tu nie ma nic do zastanawiania się. Masz manię prześladowczą, skoro
myślisz, że ona... – Ona jest z psiarni i mogę się założyć, o co chcesz! Jest gliną i ma nas szpiegować, a ty tego nie zauważasz albo nie chcesz zauważyć! I tylko nie przyłaź potem z płaczem, że nikt cię nie ostrzegł! Będę miała na nią oko, możesz być pewna, moja droga. – Heleno, nie tym tonem! Pani Sörensen niedawno sprowadziła się do Hofheim, a pochodzi ze Szlezwika-Holsztynu. Jutro przywiezie swojego konia, Chirona, jeśli cię to interesuje. Wzięła najdroższy boks. – Jesteś bardziej naiwna, niż myślałam! Myślałaś, że gliny przyślą tu kogoś, kto się przedstawi jako glina? Czym się zajmuje? – Jest artystką. Malarką, ściśle rzecz biorąc, uczy rysynku i robi ekspertyzy dzieł sztuki. Obiecała, że przyjrzy się naszemu Constable’owi. Pochodzi z bogatej rodziny i jest bardzo miła. Mylisz się co do jej zamiarów. Czy może obleciał cię strach? – Strach? A niby czego miałabym się bać, co? To ty powinnaś uważać, kochana, to w końcu twoja stadnina, prawda? – Grozisz mi? Heleno, zrób mi proszę przysługę i zejdź mi z oczu. – Czemu jesteś taka podminowana, co? – Zejdź mi z oczu. – Nie tak szybko, Emily. Pamiętaj, że jedziemy na tym samym wózku! – O nie, moja droga! Jechałyśmy na tym samym wózku i szczerze żałuję, że się dałam wmanewrować w takie bagno! Niewiele brakowało, a zniszczyłabym swoje małżeństwo i straciła rodzinę – syknęła Emily ostro, powstrzymując się, by nie spoliczkować Heleny. – Twoje małżeństwo nic mnie nie obchodzi, to twój problem. Moje działa i ma się dobrze. Trzeba umieć się dostosować. – Mam to gdzieś! Ja się wypisuję! I wam też radzę wszystko skończyć. Słyszysz? Masz skończyć. Jak musisz szukać w ten sposób zaspokojenia, to proszę bardzo, ale ostrzegam cię, nie tutaj! – Emily, moja droga Emily! Wiesz, czego ty sobie możesz zabraniać? Siedzimy w tym gównie razem. Poza tym zastanów się, jak byś innym wyjaśniła, że to już koniec? To już zaszło za daleko! Emily Gerber spojrzała na Helenę z wyraźnym współczuciem i choć wewnątrz kipiała z wściekłości, odezwała się bardzo spokojnie: – Wiesz, od dawna już wiedziałam, że jesteś dwulicową żmiją! Na początku nie przyjmowałam tego do wiadomości, bo się łudziłam, że jest inaczej, że się pomyliłam. Ale teraz nie mam już wątpliwości, bo pokazałaś swoją prawdziwą
twarz... i jest paskudna! Ale wiesz co? Strasznie mi ciebie żal. Dlaczego ja się na to wszystko zgodziłam!? Wciąż nie mogę tego zrozumieć. I jeszcze jedna sprawa. Jeśli policja skądś się o tym dowie, przyjdą albo do ciebie, albo do mnie. Nie będą musieli nikogo tu wysyłać na przeszpiegi. Ta komisarz i jej partner byli wcześniej u mnie w biurze. Nie wiedziałaś? Dziwne, przecież zawsze o wszystkim jesteś najlepiej poinformowana. Jeszcze się zastanowię, czy kiedyś im samej nie opowiedzieć o tym i o owym. To się nazywa ucieczka do przodu. Zapamiętaj sobie. – Dobrze się zastanów i nie popełnij błędu, bo możesz tego gorzko pożałować. – W tym momencie Helena zorientowała się, że za daleko się posunęła, więc gwałtownie zmieniła front i niby to przyjacielskim tonem ciągnęła: – Posłuchaj, nikogo nie obchodzi, co robimy. I nie powinno. To nasza tajemnica i niech nią zostanie. Musimy trzymać się razem i zobaczysz, będzie dobrze. Znamy się przecież od zawsze, prawda? I jeszcze coś, to, co powiedziałam ci przed chwilą... nie miałam niczego złego na myśli. Jeśli jesteś pewna, że nie jest z policji, to w porządku, ufam ci. Masz świetne wyczucie, zawsze miałaś. Najlepiej zapomnijmy o tej rozmowie. Mam zły dzień, przepraszam. To jak będzie? Uśmiechniesz się? Darujesz mi? Nie lubię, jak się smucisz. Straciłyśmy Selinę, nic tego nie zmieni. W końcu złapią jej mordercę... – Dobrze, już dobrze. Muszę jeszcze porozmawiać z Sonją, a potem jadę do domu. Też nie czuję się najlepiej. – Coś się dzieje? – Nie, po prostu mam okres, boli mnie głowa, a ostatnio nie mogłam spać – skłamała. – O upale nawet nie wspomnę... – Jesteśmy przyjaciółkami, prawda? – No pewnie – odparła Emily i pomyślała: możesz sobie tę przyjaźń wetknąć wiesz gdzie, pieprzona oszustko! – Właściwie to chciałam ci jeszcze o czymś powiedzieć. Ten cały Hellmer i jego partnerka złożyli nam wizytę. Wypytywali Wernera o jego alibi na niektóre noce. Czy policja nie ma już nic lepszego do roboty, niż uprzyjemniać nam życie? Ktokolwiek to zrobił, musiał mieć nierówno pod sufitem. I to się zgadza, pomyślała Emily. Ani ty, ani tym bardziej twój syn i twój mąż nie macie po kolei w głowie. – Pewnie – powiedziała jednak. – Ale taką mają pracę. U mnie też byli i wypytywali o nasze alibi. Helena chciała coś odpowiedzieć, ale w tym momencie jak spod ziemi wyrósł jej syn Thomas i stanął obok z rękoma głęboko w kieszeniach.
– Cześć – mruknął, rozglądając się nieśmiało, by zaraz wbić wzrok w ziemię. – Chciałem tylko zapytać, czy jest dla mnie coś do roboty? – Nie zauważyłeś może, że właśnie rozmawiamy?! Poczekaj, aż skończymy, i nie przeszkadzaj, z łaski swojej! – Heleno, przecież już skończyłyśmy. Thomas, wydrukuj pełną listę członków klubu i zrób trzy kopie, a potem wsadź wszystkie do koperty i połóż mi na biurku. Znajdziesz tam też aplikację, którą trzeba dołączyć do akt. Jeśli mógłbyś jeszcze dokończyć podliczenie wyjazdu do Francji, byłabym ci bardzo wdzięczna. Ale nie rób niczego na siłę, jak nie dasz rady, to nic się nie stanie. – Nie ma problemu – oznajmił z uśmiechem, który wyjątkowo rzadko gościł na jego ponurej twarzy. – I tak nie mam dzisiaj nic do roboty. Kiedy oddalił się na tyle daleko, że nie mógł ich już słyszeć, Emily spojrzała na jego matkę i zapytała z wyrzutem: – Dlaczego jesteś dla niego zawsze taka odpychająca? Co ci takiego zrobił? Helena zrobiła niewinną minę. – Ja? Ja jestem dla niego odpychająca? Chyba ci się przywidziało. Doskonale się dogadujemy. – Wiesz, odniosłam inne wrażenie. Za każdym razem, kiedy widzę was razem, zachowujesz się, jakbyś chciała mu powiedzieć, że go nie znosisz. A to przecież twój syn! – Kocham Thomasa najbardziej na świecie, zapamiętaj to sobie! A teraz wybacz, mam coś do załatwienia. Jeśli przejdą ci... bóle głowy... i znów będziesz mogła spokojnie rozmawiać, wpadnij do nas, bo mamy co nieco do obgadania. Obróciła się na pięcie i zniknęła w stajni. Emily Gerber odprowadziła ją wzrokiem. Zgrzytnęła zębami. W takich chwilach nienawidziła siebie i życia. Popełniła błąd, bardzo poważny błąd, ale nie dopuści, żeby to zaważyło na jej całym życiu. Postanowiła walczyć, bo miała, jak ojciec, naturę wojownika. Kiedy przed laty wydawało się, że jego życie również legło w gruzach i nikt nie postawiłby na niego już złamanego grosza, odrodził się jak Feniks z popiołów i ukarał wszystkich, którzy przeciwko niemu knuli. Weźmie przykład z niego i wyciągnie wnioski z błędów przeszłości, tak jak on. Pierwszym krokiem była rozmowa z własnym mężem. Już dzisiaj chciała zacząć. Spowiedź. Pod warunkiem że czas będzie właściwy. Podeszła do Sonji Kaufmann, która zajmowała się Chopinem, koniem Seliny. Szeptała mu coś na ucho, czego nikt poza nim nie mógł usłyszeć, głaszcząc go czule po szyi. Zdawał się ją rozumieć i spoglądał na kobietę z tak bezgranicznym smutkiem, jakby pojmował, że nigdy już nie zobaczy swojej
pani. – Cześć – przywitała się cicho i stanęła obok Sonji. – Jak się czuje? – Tęskni strasznie. Powiedział mi. Ale wyjdzie z tego. Przez następnych kilka dni będę go pocieszała – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od oczu Chopina. – Sonju, musimy porozmawiać. – Wal – kobieta podrapała konia między uszami. – Policja będzie przepytywała wszystkich członków klubu i... – Wiem, powinni to zrobić. Ale to nie wszystko, prawda? – Nie. Miałam przed chwilą dość ostrą scysję z Heleną. – Ty też? Dzisiaj musi mieć naprawdę zły dzień. To chyba wpływ księżyca. Albo ma okres. O co się pożarłyście? – Nie chce przestać, choć już we Francji jej powiedziałam, że nie życzę sobie, żeby to kontynuować. – Nie rozumiem? Skoro ty sobie tego nie życzysz i ja nie chcę, to jak może się upierać? Przejrzałam na oczy i zrozumiałam, że nie możemy tego ciągnąć. Mamy zbyt wiele do stracenia. Ale Heleny nie da się przekonać. Rozmawiałyśmy na ten sam temat, dlatego była taka wściekła. Co teraz zrobisz? – Jeszcze nie mam pojęcia. Ale dzięki, że jesteś po mojej stronie. Musimy jej wyperswadować... – Wybij to sobie z głowy, ona i tak cię nie posłucha. Musisz wymyślić inny sposób. Postaraj się. Może ją wywal? – I co potem? Za dużo wie, załatwi nas. Wiesz, jakiś anonim... boję się tego. – Nie może sobie na to pozwolić, razem z nami poszłaby na dno. – Zastanów się, Helena jest nieobliczalna. Poza tym to masochistka. Jej jest obojętne, co się z nią stanie. Ale mnie nie. Tę stadninę podarował mi ojciec... i co z nią zrobiłam? – Klub i stadnina funkcjonują lepiej niż kiedykolwiek wcześniej i to przede wszystkim twoja zasługa. Dałyśmy się wciągnąć w coś, czego nie potrafimy już kontrolować. Chciałyśmy spróbować czegoś nowego. A najgorsze jest to, że rozsądek i otrzeźwienie wróciły dopiero na wieść o śmierci Seliny. Co właściwie sądzisz o teorii policji, że sprawcy należy szukać u nas, wśród klubowiczów? – Doszłam do wniosku, że nie można tego wykluczyć, tylko cały czas zadaję sobie pytanie, co tym kimś kieruje. I nie mam pomysłu.
Sonja popatrzyła na nią czule. – Ja też nie potrafię tego zrozumieć, ale staram się nie martwić. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. A ty jesteś i zawsze będziesz moją najlepszą przyjaciółką, niezależnie od tego, co się jeszcze wydarzy. – Dzięki. Mam nadzieję, że Helena oprzytomnieje. – Mówiłam, wszystko będzie dobrze. A teraz zostaw mnie jeszcze na chwilę sam na sam z Chopinem. – Dobrze. Wracam do domu, muszę trochę odpocząć. Do jutra. – Pa, i nie przejmuj się tym wszystkim, bo się zamęczysz. W końcu pojawią się przez to problemy z przepływem energii, a już teraz wyglądasz na wykończoną. Nie obwiniaj się o śmierć Seliny, bo ani jej nie zabiłaś, ani nie sprowokowałaś mordercy. Pomyśl, to nie twoja wina. Po okolicy grasuje psychopata, a wiesz przecież, że psychopaci są nieobliczalni. A teraz pędź do domu i odpocznij trochę. Ochłoń. Pozbądź się poczucia winy. – Wcale nie mam poczucia winy – zaprzeczyła Emily. – A jednak coś od ciebie czuję. Powinnaś spojrzeć na siebie tak, jak ja cię widzę. Pomedytuj, może przeczytaj jakąś dobrą książkę. To zawsze pomaga. – Jak to się dzieje, że zawsze potrafisz mnie przejrzeć? – Ty też byś potrafiła, tylko musiałabyś się odblokować. Tu chodzi o twoje wewnętrzne oko. Dlaczego nie zapytasz Andreasa? Może on pomógłby ci usunąć blokadę? On widzi co najmniej tyle co ja. A teraz uciekaj już. Emily wróciła do samochodu, uruchomiła silnik i ruszyła. Zatrzymała się po drodze na odludnym parkingu, wyłączyła silnik, oparła głowę o kierownicę i zalała się łzami. Po dwudziestu minutach wzięła się w garść, wytarła twarz, sprawdziła w lusterku wstecznym, czy makijaż się nie rozmazał, i ruszyła dalej, do domu. Nie chciała rozmawiać z mężem, nie dzisiaj. To był zły dzień. Położy dzieci do łóżka i będzie udawała, że to dzień jak co dzień. Bo w sumie czy się czymkolwiek różnił?
Poniedziałek, 20.50 Julię lekko bolała głowa, kiedy wróciła do mieszkania. Po drodze zatankowała i jak zwykle przepłacając, zrobiła niewielkie zakupy na stacji benzynowej. Po długim i męczącym dniu, który okazał się najgorętszym w roku, jej ubranie było przepocone i nieświeże, a mieszkanie przegrzane i duszne. Rozpakowała siatki, przełożyła zakupy do lodówki, rozebrała się, weszła pod prysznic i stała przez chwilę, pozwalając strumieniom letniej wody ściekać po ciele. Umyła włosy, wyszła i energicznie wytarła się ręcznikiem. Włożyła świeżą bieliznę, wyjęła z lodówki puszkę piwa i wypiła ją wielkimi haustami. Otworzyła okno, lecz niewiele to dało, bo niemal nie było wiatru. Pomyślała, że mimo to zostawi je otwarte, bo może będzie chłodniej, kiedy wróci z nocnego spotkania z tajemniczą kobietą. Przez chwilę myślała o Dominiku. To dziwne mieć świadomość, że ponownie jest się zupełnie samą. Samotne godziny w łóżku, samotne przebudzenia, samotne posiłki... Znów było tak jak dawniej... właściwie jak od czasu, kiedy wyprowadziła się z domu. Poczuła się jak samotny, porzucony pies, który szuka ciepła i bezpieczeństwa, ale kiedy tylko wydaje mu się, że znalazł właściwego pana, ten okazuje się kłamcą i niegodziwcem. Ojciec twierdził, że w końcu trafi na tego jedynego. Oby. Rzut oka na zegarek, miała jeszcze nieco czasu. Usiadła na kanapie, wyjęła z torebki akta Kerstin Grumack i przejrzała najważniejsze fragmenty. Na pierwszej stronie fotografia ładnej dziewczyny: ciemnobrązowe włosy do ramion, piękne niebieskie oczy i pełne usta. Śmiała się na zdjęciu, lecz jej wzrok mówił co innego. Przez chwilę Julia wpatrywała się w zdjęcie Kerstin zamyślona, starając się poczuć, o czym mogła myśleć i czy rzeczywiście stres i kłopoty skłoniły ją do ucieczki, i zastanawiając się, gdzie mogła być teraz. Najbardziej interesowały ją wypowiedzi ludzi, którzy ją znali. Nie znalazła ani jednej wzmianki, że jej zniknięcie mogło wiązać się z działaniem osób postronnych. Że mogła zostać porwana. Opisywano ją jako spokojną i zrównoważoną dziewczynę, lecz psychologowie twierdzili, że za maską spokoju kryła się zupełnie inna osobowość, która nie radziła sobie z wielkim obciążeniem spowodowanym śmiertelną chorobą matki. Stąd miał się narodzić pomysł ucieczki, by nie musieć przeżywać odejścia ukochanej osoby. Co ciekawe, do sprawy włączono również opinię grafologa, który przeanalizował jej charakter pisma i doszedł do takich samych wniosków jak psycholog, przypisując Kerstin nadwrażliwość, zbyt wielkie obciążenie i chęć wyrwania się ze swojego dotychczasowego życia. Denerwowała ją łatwość i lekkomyślność naukowców, którzy z taką łatwością i niefrasobliwością głosili dziwaczne opinie o dziewczynie, której nie widzieli na oczy. I skąd wytrzasnęli te swoje
wnioski? Wysnuli z charakteru pisma! Owszem, może i była delikatna, może była zbyt obciążona i może chciała mieć inne życie, ale to przecież nie były jeszcze dowody, że rzeczywiście uciekła! Ile razy ja chciałam uciekać, ile razy płakałam, że coś się nie udało, a mimo to wciąż jestem sobą! Nie, muszę porozmawiać z jej ojcem. Julia zamknęła teczkę, wyjęła z szafy niebieską bluzkę i dżinsy i włożyła je. Na bose stopy wsunęła tenisówki, które kupiła w zeszłym tygodniu. Do wydania stu czterdziestu euro przekonała ją wygoda obuwia. Krótko po dziesiątej zapaliła papierosa i zeszła do samochodu. O tej porze wystarczyło dwadzieścia minut, żeby w spokoju dojechać do Hattersheim. Zaczynało już zmierzchać. Opuściła boczne szyby i włączyła radio na cały regulator. Na ulicy nikomu to nie przeszkadzało. Do Okriftel dotarła siedem minut przed umówionym spotkaniem. Zaparkowała niedaleko przeprawy, wyłączyła radio i sprawdziła broń – zwykłe zasady bezpieczeństwa. Czekała. Dookoła panowała niemal nieprzyjemna cisza. Nie dziwiło jej już, jak morderca mógł przywieźć i niezauważenie porzucić ciało Seliny ledwie kilkaset metrów stąd. Tutaj rzeczywiście po zapadnięciu zmroku nikt nie wychodził na dwór. Była zdenerwowana, ale nie bała się. Pięć po wpół do jedenastej, wciąż żadnej kobiety z seterem irlandzkim. Za dwadzieścia. Zapaliła papierosa. Kwadrans przed jedenastą zaczęła się wściekać, że zmarnowała tyle czasu. Wtedy z daleka zauważyła postać z psem. Rzuciła niedopałek na ziemię, zadeptała go i czekała. Kobieta się zbliżyła. Nie patrzyła wprost na Julię i nie zatrzymała się, tylko mijając ją, powiedziała: – Za dwie minuty proszę ruszyć za mną. Po drugiej stronie ulicy są ławki. Tam porozmawiamy. Durant dostrzegła tylko zarys jej twarzy. Po dwóch minutach wstała, przeszła przez jezdnię i stanęła na szerokim chodniku z wydzieloną ścieżką rowerową. Siedziała na drugiej ławce. Julia usiadła obok. Pies z zainteresowaniem zaczął ją obwąchiwać. – Pani Malkow? – Tak, ale proszę, niech pani nie mówi tak głośno. Tutaj wszyscy wszystko słyszą. Julia widziała ją dziś tylko przez chwilę, kiedy wyjaśniała, gdzie znajdą jej męża, pastora Christiana Malkowa. Mimo że powiedziała tylko kilka słów, jej głos przez telefon i tak wydał jej się znajomy. Miała niecałe pięćdziesiąt lat, lecz trudno było ocenić dokładnie, gdyż miała pooraną zmarszczkami, zmęczoną życiem twarz, a poza tym była we wszystkim całkowicie przeciętna: przeciętna uroda, przeciętna figura i oczy pozbawione wyrazu. – Dlaczego chciała pani ze mną rozmawiać?
– Pani komisarz, przede wszystkim dziękuję, że zgodziła się pani przyjść. Nie mogłam już dłużej tego ukrywać. Nie wiem, co prawda, jak to powiedzieć, ale znałam Selinę naprawdę dobrze i bardzo dotknęła mnie jej śmierć... – Skąd ją pani znała? Przecież ani ona, ani jej rodzice nie należeli do ewangelików? – Jeszcze do niedawna byłam członkinią klubu jeździeckiego... – Zamilkła, więc Julia postanowiła jej pomóc. – No i? – Bardzo trudno mi o tym mówić, bo nie mam konkretnych dowodów, ale tam dzieje się coś dziwnego... złego. Powinna się pani tym zająć. – Ale czym konkretnie? O jakich dziwnych rzeczach pani mówi? – Julia nagle zrobiła się niecierpliwa. Nienawidziła takiego gadania bez żadnych konkretów, zamiast walnąć prosto z mostu, tym bardziej że było już późno, miała za sobą ciężki dzień, a kolejny czekał już za kilka godzin. – Wydaje mi się, że niektóre kobiety zaspokajają tam swoje chore, perwersyjne seksualne zachcianki... ale... – Jakie zachcianki? – Lesbijskie. – No i? Lesbijki są przecież wszędzie. Czy to wszystko, co miała mi pani do powiedzenia? Kobieta zawahała się, milczała przez chwilę, ale w końcu się odezwała. – One to robią z młodymi dziewczętami. – Jak młodymi? – Czternaście, piętnaście lat. Rzadko ze starszymi. – Skąd pani o tym wie? Przed chwilą wspomniała pani, że nie ma żadnych dowodów? Zatem ma je pani czy nie? – spytała nieco ostrzej. – Opowiedziała o tym przyjaciółka córki. – Komu opowiedziała? Córce czy pani? – Mojej córce. – No dobrze. Co w takim razie dokładnie powiedziała i kiedy to się działo? – Mogę powtórzyć jedynie to, co usłyszałam. Córka wiosną zaczęła napomykać, że w klubie są ponoć kobiety, które wybrały sobie kilka jej koleżanek, żeby się z nimi zabawiać. – Czy ta koleżanka pani córki była wśród nich? Czy tylko o tym słyszała?
– Tylko słyszała. – Wspaniale! To jest coś! Przyjaciółka córki, która coś kiedyś słyszała od innej przyjaciółki. Głuchy telefon, to się zawsze sprawdza. Pani Malkow, na ile wiarygodna jest tamta dziewczyna? – Moim zdaniem bardzo wiarygodna. – Czy pani córka jeździ konno? Może jeździła wcześniej? – Tak, jeździ, od kiedy skończyła dziesięć lat. Dość często bywa w klubie. Ale nigdy niczego nie zauważyła. Od kiedy dowiedziałyśmy się o tym procederze, przestała się tam pojawiać. Ja tak samo. – A to dlaczego? Skoro pani córki nikt nie próbował wciągnąć w ten dziwaczny układ... no, ale okej, niech będzie. To nie moja sprawa. Zna pani nazwiska tych kobiet? – Nie, nie powiedziała, o które chodzi. – Jak nazywa się ta dziewczyna? – Wolałabym tego nie zdradzać. Musiałam przysiąc córce, że nikomu o niczym nie powiem i że zachowam wszystko dla siebie. Inaczej w ogóle by ze mną nie rozmawiała. – Może przynajmniej zdradzi mi pani, ile ma lat? – Piętnaście albo szesnaście. – Pani Malkow! Proszę mi nie wciskać kitu! Przecież na pewno pani wie, ile lat ma przyjaciółka pani córki, prawda? Poza tym ja jestem z policji, potrzebuję dowodów, a nie spekulacji. Jeśli pojadę do klubu i zapytam, co tam się wyprawia, myśli pani, że cokolwiek mi powiedzą? Oczywiście, że nie! Bez nazwisk nic nie jestem w stanie zrobić. – Ale przecież musi być jakiś sposób, żeby pani sobie z tym sama poradziła. Nie wierzę, że policja ma związane ręce, kiedy ktoś im mówi, że stare baby zabawiają się z nieletnimi dziewczętami! Ona nie wyssała tego z palca, zbyt dobrze ją znam, jest uczciwa! – Tak dobrze ją pani zna, ale nie potrafi powiedzieć, ile ma lat? Co sądzi o tym pani mąż? Milczenie. – Halo? Pani Malkow? Co pastor o tym sądzi? – Nic nie wie – wyszeptała bardzo cicho. – Dlaczego nie? Jest pastorem, ojcem państwa córki i... – Jest pastorem, ale co z tego wynika?! Czy to czyni go kimś wyjątkowym? Czy może wydaje się pani, że przez to mamy jakieś wybitnie udane
małżeństwo? – To, jakim są państwo małżeństwem, nic mnie nie obchodzi. To pani sprawa. Przepraszam, nie chciałam być nieprzyjemna. – Nic się nie stało. Ale mój mąż nie może się dowiedzieć. On żyje we własnym świecie, a jego parafia znaczy dla niego więcej niż my. Troszczy się o każdego, kogo spotka, wciąż odwiedza kogoś, z kimś rozmawia i komuś poświęca czas, tylko dla nas mu go brakuje. Dlaczego miałabym mu o tym wszystkim opowiadać? To smutne, ale taka jest prawda. Czego jednak można oczekiwać po dwudziestu sześciu latach małżeństwa... Na pewno nie fajerwerków. Kobieta wstała, spojrzała na Julię i dodała: – Muszę już wracać. Jestem przekonana, że śmierć Seliny jakoś się z tym wszystkim wiąże. To była moja pierwsza myśl, kiedy dowiedziałam się o zaginięciu, a potem morderstwie. Możliwe, że się mylę... że ta cała historia to tylko wymysł nastolatki. Mimo to doszłam do wniosku, że powinna pani o wszystkim wiedzieć. Nigdy nikomu bym o tym nie powiedziała. Tylko pani. A teraz dobranoc. – Proszę poczekać, tylko chwilę! Pani szwagierka jest przecież nauczycielką woltyżerki w klubie i bardzo dużo czasu spędza z dziećmi i młodzieżą. Czy ona też jest w to zamieszana? A Pani Gerber i Kaufmann? Proszę, wystarczy, że kiwnie pani głową. – Nie mam pojęcia. Teraz widzę, że to nie był dobry pomysł. Niepotrzebnie panią tu ściągałam, tylko zmarnowałam pani czas. Sama zaczynam myśleć, że ona to sobie wymyśliła. Urojenia dorastającej dziewczynki, jakieś problemy osobowościowe albo po prostu chciała znaleźć się w centrum uwagi. Przepraszam, niech mi pani nie ma tego za złe. Nie powinnam była się tak wygłupić. – Zaraz, niech pani poczeka, ja... – zawołała Julia, ale kobieta odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła przed siebie, by po chwili zniknąć w ciemności. Komisarz wypaliła jeszcze papierosa i dopiero wtedy wstała i wróciła powoli do samochodu. Zbliżało się wpół do dwunastej w nocy. Ruszyła do domu. Jeśli potwierdziłoby się to, co przed chwilą usłyszała, wówczas na śmierć Seliny należałoby spojrzeć w innym świetle. Jutro opowiem o tym na odprawie i poproszę Maite, żeby się jeszcze uważniej porozglądała po stadninie. Powinna zwrócić szczególną uwagę na kobiety. Cholera, pomyślała. Pewnie już kilka razy próbowała się ze mną skontaktować, a ja zostawiłam komórkę w domu! Z drugiej strony cóż takiego ma do przekazania po pierwszym dniu akcji. Nic. Ja za to potrzebuję snu. Emily Gerber lesbijką? Bzdura. Sonja Kaufmann? Bez
sensu. Helena Malkow? No okej, ona akurat jest nieco androgyniczna, ale czy każda władcza kobieta musi zaraz być lesbijką? Połowa kobiet na ziemi musiałaby mieć skłonności przynajmniej biseksualne! Nie, to zbyt wymyślone, żebym w to uwierzyła. Dopóki Malkow nie poda mi nazwiska swojej informatorki, nic nie mogę zrobić. Musiałabym z dziewczyną porozmawiać w cztery oczy. Może chociaż spróbować porozmawiać z córką pastora? Tylko czy to może mieć jakiś związek z morderstwami? Mischnerem? Zaginięciem Miriam? Marianne Tschierke nie należała do klubu i nie jeździła konno. Bez szans, jej śmierć nie mogła mieć z tym związku. Jeśli dziewczęta dobrowolnie uczestniczyły w zabawach i mają ponad czternaście lat, to i tak nic nie mogę zrobić. Ech, Julio, znowu usiłujesz przebić głową mur, choć nawet nie stoi na twojej drodze. Nawet jeśli Malkow mówiła prawdę, to bez znaczenia dla śledztwa. Zmarnowany czas. I pomyśleć, że od dwóch godzin mogłam leżeć w łóżku! Cholerna robota...
Poniedziałek, 22.30 Jeździł bez celu po okolicy. Myślał. Żona wróciła do domu wcześniej, niż się spodziewał, zrobiła kanapki, usiadła przed telewizorem i o wpół do dziesiątej poszła do siebie do pokoju, gdzie codziennie przed snem czytała i medytowała. Znów ogarnął go niepokój. Niepokój, którego nie potrafił opisać, ale który w sobie czuł... niewidoczny z zewnątrz, bo nie drżał przecież i nie ociekał potem – o nie. Za to wewnątrz cały dygotał, choć to nie było nieprzyjemne. W jakiś sposób go koiło. Sprzeciw przeciwko sobie samemu, uspokajający niepokój. Rozpoczął akcję – nie, ona od dawna już trwała – i czuł coraz większą potrzebę działania. Chciał więcej i więcej. To było coś dobrego, coś wspaniałego, niemal gigantycznego. Władza. Miał władzę. Moc niedostępną innym ludziom, władzę porównywalną jedynie z tą, którą sprawowali Husajn, Kadafi czy inni politycy. Lecz jego misja znacznie się różniła od misji tych zadufanych, aroganckich i samolubnych osobistości, które nie mając o tym pojęcia, były jedynie zabawkami w szponach szatana i myślały wyłącznie o pieniądzach i bogactwie. Tysiące albo dziesiątki tysięcy ludzi umierało codziennie z głodu i chorób tylko dlatego, że nie miało dostępu do lekarza albo w ich kraju lekarzy po prostu nie było. Natomiast nie uważał, by sam był despotyczny czy arogancki. Coś, co go napędzało, pracowało po prostu coraz szybciej i szybciej, żeby dokończył dzieło, które wziął na swoje barki. Jeszcze wczoraj myślał, że Miriam będzie ukoronowaniem jego drogi, lecz dziś zobaczył wszystko w nowym, innym świetle. Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że jeszcze nie skończył swego zadania. Tylko co to był za głos? Słyszał wiele głosów, wszystkie do niego przemawiały i namawiały, by jeszcze nie kończył! Przejechał trasą, którą zawsze krążył po okolicy. W Okriftel skręcił w Linsenberger Strasse, a na jej końcu, gdzie zaczynały się już pola, zaparkował i wysiadł. W powietrzu unosił się zapach grillowanego mięsa. Słyszał ludzi schowanych za parkanami w swoich ogrodach. Głosy. Śmiechy i krzyki. Radość, szczęśliwe rodziny. Ruszył spacerkiem przed siebie, z rękami w kieszeniach, w kierunku pojemnika na butelki. Rzucił okiem na miejsce, gdzie leżała. Jeszcze jej nie znaleźli, ale to było już tylko kwestią czasu. Tak naprawdę nie wiedział, czy ktoś w ogóle odnalazł jej matkę. Pewnie nie, pomyślał. A jeśli nawet... Marianne była tylko dodatkiem, małą premią, smakołykiem. Na ulicy było pusto, tylko nieliczni spacerowicze cieszyli się wspaniałą pogodą. Tymczasem w większości mieszkań i na poddaszach panował taki upał, że ledwie dało się tam wytrzymać. A jutro miało być jeszcze gorzej.
Znajdą ją, pomyślał. Znajdą ją szybko, bo inaczej zgnije, a wtedy nikt nie będzie podziwiał mojego arcydzieła. Jeśli nie, jakoś spróbuję im pomóc. Jeszcze nie wiem jak, ale coś mi przyjdzie do głowy. Zawsze coś mi przychodzi do głowy. Wrócił do samochodu. W domu posłucha chwilę muzyki i położy się spać, choć nie był jeszcze zmęczony. Właściwie to nigdy nie był naprawdę zmęczony. Czasem znużony, ale nawet wtedy wyjątkowo szybko się regenerował. Zadzwonił telefon. Spojrzał na wyświetlacz. Ojciec. Nie odebrał, tylko odrzucił połączenie. Nie będzie z nim rozmawiał, a przynajmniej nie dzisiaj. Poza tym wiedział, czego stary od niego chciał. Nie, nie przyjmie oferowanej mu pracy, nawet gdyby miał dostawać milion euro rocznie. Miał swoje zasady, których nigdy nie złamie. Nagle wpadł na pomysł, co zrobić, żeby ktoś w końcu znalazł ciało Miriam. Prosty i jednocześnie genialny. W domu panowała ciemność. Spała już; wiedział, że potrzebuje przynajmniej ośmiu godzin snu dziennie, bo inaczej staje się nie do zniesienia. Wszedł na piętro, podszedł do jej drzwi i przysunął ucho. Regularny oddech i szelest pościeli. Kocham cię, tak bardzo cię kocham, ale ty tego nie zauważasz, bo kochasz tylko siebie. Dla ciebie liczy się tylko seks, ja szukam czegoś znacznie głębszego i większego. W końcu to zrozumiesz. W końcu. Tymczasem słodkich snów, moja kochana. Ja posłucham teraz muzyki. Nie wiem, dlaczego, ale mam ochotę na Metallicę. I to głośno, choć oczywiście przez słuchawki. Enter Sandman. Do zobaczenia jutro rano, kochana. Z półki zdjął czarne pudełko i spojrzał na okładkę. Było w niej coś mrocznego, satanistycznego. Wsunął płytę do odtwarzacza, założył słuchawki i pilotem ustawił głośniej, a potem włączył powtarzanie. Zamknął oczy i uśmiechnął się cynicznie. Enter Sandman. Siedział tak do pierwszej w nocy, słuchał jeszcze Joshuy Kadisona i Beethovena. Potem zszedł do piwnicy, do swojego pokoju, do swego azylu, z szafy wyjął kilka drobiazgów, a z zamrażarki niewielki pojemniczek. Otworzył go, ostrzem noża nabrał odrobinę zawartości i nałożył ją na figi, by potem zapakować je w plastikową torebkę. Wyszedł z domu, a po dwudziestu minutach był już z powrotem. W końcu nadszedł czas, żeby położyć się spać. Zasłużył na odpoczynek.
Poniedziałek, 22.20 Emily Gerber dotarła do domu o wpół do dziewiątej. Andreas wrócił znacznie wcześniej, gdyż w poniedziałki przyjmował w gabinecie tylko trzy godziny przed południem, a potem między trzynastą a piętnastą chodził z wizytami domowymi. Zamienili kilka słów na jakiś błahy temat, po czym Emily poszła pod prysznic. Kiedy wyszła z łazienki, zjadła banana i usiadła na tarasie z córkami, a Andreas zamknął się w gabinecie, by popracować trochę nad książką. O wpół do dziesiątej położyła dziewczynki spać, długo je ściskając na dobranoc. Potem tylko matczyny całus w usta i czułe spojrzenie. Powiedziała obu, że je kocha. Celeste była podobna do niej jak dwie krople wody, natomiast Pauline nie tylko z wyglądu, ale i z zachowania przypominała swojego ojca. Chciała wrócić do salonu, choć nie bardzo wiedziała, po co miałaby tam iść. Coś w niej pękło i zdecydowała się jednak porozmawiać z mężem. Zapukała do gabinetu i weszła do środka. – Kochanie, muszę z tobą porozmawiać – oznajmiła z wahaniem i usiadła na skórzanym fotelu pod oknem. Złożyła dłonie i zamilkła na chwilę, wpatrzona w Andreasa. Widząc jej smutne i pełne zgryzoty spojrzenie, zapytał: – O co chodzi? Chciał wstać, podejść i ją przytulić, lecz Emily szybko uniosła dłoń, by go powstrzymać. – Nie, proszę, poczekaj. Zostań tam. Masz prawo zrobić ze mną, co tylko chcesz, masz pełne prawo przegonić mnie na cztery wiatry, przekląć mnie... jeśli o mnie chodzi, to mógłbyś mnie nawet zabić. Ale najpierw musisz mnie wysłuchać. – Na pewno nie wybiorę żadnej pozycji z twojej listy – odparł cicho. – Emily, kocham cię, niezależnie od tego, co masz mi do powiedzenia. Nic nie może sprawić, żebym przestał cię kochać. Jesteś moim życiem, moją inspiracją. Właściwie jesteś wszystkim. – Teraz tak mówisz, ale możliwe, że zaraz zmienisz zdanie. Właściwie chciałam przesunąć tę rozmowę na kiedy indziej, ale wiesz, jak mawiał mój tata: wszystko, co przekładasz na jutro, możesz równie dobrze przełożyć na pojutrze. Masz tu coś do picia? – Tak. – Odwrócił się na fotelu, wziął z półki szklankę i nalał wody mineralnej. – Proszę. Upiła jeden łyk i odstawiła na parapet między doniczki z orchideami, które od
lat nie przestawały kwitnąć. Czuła się wyjątkowo spokojna dzięki bliskości męża, w którego oczach widziała jedynie ciepło i bezpieczeństwo. W myślach zaczęła układać pierwsze słowa, a kiedy zaczęła mówić, z początku bardzo powoli, cała reszta popłynęła sama. Andreas siedział cierpliwie i słuchał, i nawet w najgorszych momentach nie tracił opanowania. Po godzinie dobrnęła do końca. – I co? Gardzisz mną? Nienawidzisz mnie? Chcesz mnie uderzyć? Nie będę miała ci tego za złe, bo nie mam pojęcia, jak ja bym na coś takiego zareagowała. Postąpiłam przeciwko swojej naturze. Możesz mi wierzyć, nie jestem biseksualna. Może tylko nie jestem do końca normalna... Położył palec na ustach, nachylił się lekko i spojrzał jej w oczy, wciąż z takim samym ciepłem i akceptacją. – Nie, nie gardzę tobą i nie nienawidzę cię. Nigdy czegoś takiego do ciebie nie poczułem. Wręcz przeciwnie, teraz, kiedy już wszystko wiem, kocham cię jeszcze bardziej. Bo zrobiłaś coś, na co tylko nieliczni byliby gotowi, a mianowicie pokonałaś siebie, przemogłaś strach i wstyd. Zrozumiałem też, dlaczego w ostatnich miesiącach tak bardzo odsunęłaś się ode mnie. Pamiętaj, że to niczego nie zmienia, nie zmienia uczuć, jakie do ciebie żywię. Poza tym wiesz przecież, że też nie zachowałem się odpowiedzialnie... – Tylko że to by się nie stało, gdybym nie zostawiła cię samego. – Było, minęło. Czy teraz mogę cię już objąć? Uśmiechnęła się słabo, wstała i przez kilka minut trwali w uścisku. Andreas wdychał zapach jej włosów i skóry. Niechętnie wypuścił ją z ramion. Usiadł naprzeciwko niej po turecku i znów milczał przez kilka chwil. – Potrafię sobie wyobrazić, co teraz czujesz – powiedział w końcu. – Nie, nie potrafisz. – A jednak potrafię. A teraz pozwól mi mówić. Czy Achim i Werner wiedzą o tym wszystkim? – Nie, w każdym razie nie sądzę. Chociaż jeśli chodzi o Wernera, nie mogę mieć stu procent pewności, ale Achim? Nie, nie ma pojęcia. – Kiedy to się zaczęło? – Nie pamiętam, kiedy dokładnie, ale musiało pewnie trwać już od lat, a ja, ślepa, nie zauważyłam, co się dzieje. Helena trzymała wszystko w tajemnicy, potem przekonała i wciągnęła w to Sonję, a w końcu udało jej się omamić i mnie. Nie masz pojęcia, jak bardzo się wstydzę. – Byłyście jedynymi kobietami? – Nie, jest jeszcze kilka innych, które biorą w tym udział, ale pojawiają się
tylko sporadycznie. – To zresztą bez znaczenia. Jak przekonywałyście dziewczęta? Wiesz, są przecież granice wstydu, które trudno przekroczyć, i wiele osób wzdraga się, by wdawać się w jakiekolwiek związki z osobami tej samej płci. – Niemal zawsze zaczynało się we Francji. Dziewczęta były w dobrych humorach, zadowolone z wakacji, cudowne jedzenie, morze tuż pod oknem... – Bądź, proszę, ze mną absolutnie szczera. Czy cokolwiek dodawałyście im do jedzenia albo picia, żeby się rozluźniły? – Hm, nie mam żadnych dowodów, ale Helena zawsze miała ze sobą jakieś tabletki, które im dawała. Raz ją zapytałam, co to takiego, i wyjaśniła, że to witaminy i suplementy, ale to mogło być wszystko. Dziewczyny nigdy nie były spięte czy niechętne. Chodziłyśmy z nimi pod prysznice i... – Przerwała, ale jej wzrok wystarczył, by Andreas mógł domyślić się reszty. – Jak wam się udawało wejść z nimi pod prysznic? – Drzwi nie miały zamków. Tak było ustalone z właścicielką pensjonatu, która sama jest lesbijką. Bardzo lubiła Helenę i często się ze sobą zabawiały. Nie miałyśmy więc problemów, żeby z nimi... Co ja narobiłam?! Jestem wściekła na siebie! To mnie wykańcza... – wyszeptała, a po jej policzkach potoczyły się łzy. Gerber wyjął z kieszeni chusteczkę i podał jej. Milczał, czekając, aż się uspokoi. – Czy Selina brała w tym udział? Emily potaknęła. – Nigdy o tym nie wspominała, kiedy rozmawialiśmy. Możliwe, że one po prostu nie pamiętały, co się z nimi działo? – Nie wiem. Ja też o to nie pytałam. Gerber zastanowił się. Zamknął oczy na kilka sekund, a potem mówił dalej: – Są środki farmakologiczne, które pozbawiają człowieka siły woli i hamulców natury etycznej. Działanie jest podobne do alkoholu. Po ich zażyciu czujesz się trochę tak, jakbyś za dużo wypiła, urwał ci się film i obudziła się dopiero dzień później. Zdajesz sobie sprawę, że coś się przez ten czas działo, ale nic więcej nie wiesz. Po tych środkach nie ma się kaca. Dodatkowo często mają działanie euforyczne. Nie bałyście się, że mimo wszystkich środków bezpieczeństwa któraś jednak coś sobie przypomni i sprawa się wyda? – Nie, nie myślałam o tym. Działałam jak w transie. – Czy też coś łykałaś? – Możliwe. Nie mam pojęcia, czy Helena nie podała mi czegoś w tajemnicy.
Ja w każdym razie potrafię sobie wszystko przypomnieć. Tylko nie myśl, że my kiedykolwiek robiłyśmy coś przemocą albo zmuszałyśmy je do czegoś. Zawsze było tak, że dobrowolnie brały udział. Jeśli któraś nie chciała, dawałyśmy jej spokój. – Naprawdę dopiero od roku byłaś w to zamieszana? – Przysięgam. Po raz pierwszy dałam się przekonać w zeszłym roku we Francji. Rok i dwa lata wcześniej też organizowałam ten wyjazd, ale niczego nie zauważyłam, musiały dobrze się kryć. Dopiero w zeszłym roku wciągnęły mnie do spisku. Sonja była pod prysznicem, ja o tym nie wiedziałam i weszłam do środka. Teraz wiem, że to było ukartowane. Nie wystraszyła się i nie chciała, żebym wyszła. Zapytała, czy skoro już jestem, nie mogłabym wymasować jej pleców. Potem pojawiły się wyrzuty sumienia i poczucie winy. Nie potrafiłam spojrzeć ci w oczy, żeby momentalnie nie poczuć się podle. Dlatego zaczęłam cię odpychać. To jedyny powód – wyjaśniła łamiącym się głosem. – Nie wiedziałam, jak się z tego wyrwać... – Czy sypiałyście też ze sobą? Czy tylko z dziewczętami? – Ja tylko z Sonją, Heleną się brzydziłam. Ona jest po prostu obrzydliwa... Nienawidzę, kiedy mnie dotyka. Najchętniej zerwałabym z nią wszelkie kontakty. – Emily, to, co robiłaś, to już przeszłość. Ale to się musi skończyć. – Przecież przestałam! Zerwałam z tym! – krzyknęła zrozpaczona. – Powiedziałam ci, że Sonja też przestała. Tylko Helena nie chce. Znasz ją i wiesz, że jest nieobliczalna. Ona jest zdolna do tego, żeby mnie zniszczyć, a jeśli posunie się tak daleko, ty też będziesz skompromitowany. Coś trzeba zrobić, żeby temu zapobiec. Słyszysz? Nie chcę, żebyś cierpiał za moje błędy. – O mnie się nie martw, znajdziemy jakieś rozwiązanie. Nie wolno nam działać pochopnie. – Powinieneś był widzieć Helenę, kiedy dzisiaj z nią rozmawiałam. Groziła mi. Nie wprost, ale wystarczył sposób, w jaki się do mnie odzywała... Gerber jakby nie usłyszał jej ostatnich słów. – Ile dziewcząt w to wciągnęłyście? – We Francji była z nami szóstka, wszystkie w wieku Seliny. – To wiem, ale ile wcześniej? – Zawsze około siedmiu, ośmiu. – A kto był prowodyrką? Zawsze Helena? – Tak. Helena jest prawdziwą lesbijką, ale z mężczyznami też sypia, czasem nawet z dwoma albo trzema naraz. Chwaliła się tym przede mną. Andreas, ona
jest naprawdę chora. To nimfomanka. Nie wiem tylko, od jak dawna Sonja w tym siedziała. Nigdy jej nie zapytałam. Możliwe, że ona też wciągnęła w to kilka dziewcząt. – W sumie we Francji byłyście tylko dziesięć dni. Gdzie jeszcze to robiłyście? – W jednym z domów Heleny. – W którym? – W Kelkheim. Zapraszałyśmy tam dziewczęta i... Kochanie, ja już dłużej nie mogę. Proszę, pozwól mi skończyć. Jak będziesz chciał, powiem ci resztę kiedy indziej. – Spojrzała na niego błagalnie. Andreas wstał i wyjrzał przez okno. – No dobrze, na dzisiaj starczy. Ale jest jeszcze jedna sprawa, o której musimy porozmawiać. Selina. Coraz bardziej jestem przekonany, że jej śmierć w jakiś sposób wiąże się z tym, co działo się w stadninie. Ktoś musiał się dowiedzieć, co tam wyprawiacie. Nie rozumiem tylko, dlaczego zamordował akurat Selinę. Wybacz mi to, co powiem, ale jeśli zabiłby ciebie, Helenę albo Sonję, to byłoby to dla mnie w jakiś sposób zrozumiałe. Przyjąłbym, że to ojciec którejś z dziewcząt postanowił się zemścić za to, co zrobiłyście jego córce. Ale Selina? To bez sensu. – Zapomniałam ci o czymś powiedzieć. Dzisiaj w klubie odwiedzili mnie komisarze Durant i Hellmer. Pani Tschierke nie żyje. Obiecałam, że nikomu poza tobą o tym nie powiem. Ty też musisz obiecać, że na razie zachowasz tę wiadomość dla siebie. Gerber odwrócił się i popatrzył na nią z niedowierzaniem. – Pani Tschierke? Matka Miriam? – Tak. Wszystko wskazuje na samobójstwo, ale pani Durant miała wątpliwości. – A co z Miriam? – Szukają jej. Pytali, czy wiem, gdzie mogłaby być. – Miriam zniknęła? Boże, to przecież nie może być prawda! Tutaj grasuje szaleniec! Psychopata! Miriam to jego kolejna ofiara, jestem o tym przekonany. I Miriam była z wami we Francji. Kto jeszcze z wami pojechał? Nathalie, Katrin i kto jeszcze? – Anja i Carmen. – Trzeba powiadomić policję i to natychmiast. Zadzwonię do Hellmera, te dziewczęta muszą dostać ochronę. – Nie wydaje mi się, żeby polował tylko na nie. Zastanów się, zamordował
też Mischnera i Marianne Tschierke. Mischner od lat już nie miał nic wspólnego ze stadniną, matka Miriam nigdy chyba nawet nie była w klubie, a ona sama została członkiem ledwie kilka tygodni temu. Skoro poluje tylko na nastolatki, to skąd wśród ofiar osoby dorosłe? – Nie mam pojęcia, ale to zadanie dla policji, niech oni się tym zajmą. I tak uważam, że komisarz Hellmer powinien wiedzieć o naszych podejrzeniach, bo inaczej nie będę mógł się uspokoić. – Rób, co uznasz za stosowne. Tylko zanim złapiesz za telefon, spójrz na zegarek. – To bez znaczenia – odpowiedział i wybrał numer. Długo słyszał sygnał, a kiedy już chciał odłożyć słuchawkę, z drugiej strony ktoś odebrał. – Tak? – Panie komisarzu, Gerber z tej strony. Przepraszam, że tak późno dzwonię, ale dopiero co dowiedziałem się od żony, że pani Tschierke nie żyje. Czy znaleźliście już Miriam? – Nie, na razie jeszcze nie. – Możliwe, że się mylę, ale nie sądzę, żebyście znaleźli ją żywą. Miriam Tschierke i Selina Kautz obie były we Francji... – Zaraz, powoli. O czym pan mówi? – Uważam, że to, co się dzieje, ma związek z ich wyjazdem do Francji. – A skąd taki wniosek? Coś musiało sprawić, że pan tak myśli. – Selina została zamordowana kilka dni po powrocie z wycieczki. A teraz zniknęła Miriam. Ale powtarzam, że to tylko moje przypuszczenia. – Dobrze, jutro omówię to z resztą zespołu. Dobranoc. – Niech pan się nie rozłącza. Powinien pan wiedzieć, kto jeszcze tam był. – W takim razie proszę podyktować listę nazwisk, jutro się tym zajmę. Gerber rozłączył się i podszedł do żony, która wciąż stała przy oknie i wpatrywała się w ciemność. Objął ją ramieniem. W głowie miał chaos. Czuł się wypalony; ten wieczór kosztował go nadludzki wysiłek, choć ze wszystkich sił starał się nie dać tego po sobie poznać. Dowiedział się w końcu, że kiedy on zadręczał się pytaniem, dlaczego odpycha go od siebie, ona realizowała swoje fantazje seksualne z nastoletnimi dziewczętami. Tak, teraz już wiedział. Wszystkiego się spodziewał, tylko nie takiego wyznania. To, co mu powiedziała, przerosło jego najczarniejsze obawy. Na szczęście nie zagłębiała się w szczegóły, bo tego mógłby już nie znieść. Obrazy podsuwane przez wyobraźnię były dostatecznie przerażające. Zrozumiał też, dlaczego tak często
była podminowana i cyniczna, dlaczego nie potrafiła znieść jego dotyku i coraz bardziej się oddalała. To wszystko nie było skierowane przeciw niemu... tak manifestowała swoje poczucie winy. Wyrzuty sumienia przytłaczały ją bardziej, niż mogłaby sobie poradzić. Ale kochał ją mimo wszystko – jak nikogo innego. Przebaczy jej i pomoże, bo tego właśnie potrzebuje. Bała się Heleny Malkow. I słusznie. Ona nie miała nic do stracenia. Jedno słowo i mogła zniszczyć Emily, jak zdeptuje się karalucha. We wszystkich gazetach pojawiłyby się informacje o stadninie i o tym, co tam się działo, o wykorzystywaniu seksualnym, choć to nie było do końca tak. Rodzice natychmiast zabraliby stamtąd dzieci, członkowie zerwaliby umowy i przenieśli konie gdzie indziej. Klub by upadł. Musiał coś wymyślić. Ale nie dzisiaj; na dzisiaj starczy. Zaprowadził żonę do sypialni. I choć oboje byli zmęczeni i wyczerpani, nie mogli zasnąć. Dopiero nad ranem, gdy już świtało, Andreas w końcu przysnął.
Wtorek, 5.07 Telefon nie przestawał dzwonić. Julia obróciła się na bok, wymamrotała kilka niezrozumiałych słów i w końcu dotarło do niej, że to nie sen, tylko rzeczywistość wzywa ją z powrotem. Podniosła słuchawkę. – Tak? – mruknęła zaspanym głosem. – Leitner, policja kryminalna. Pani nadkomisarz, przed chwilą dostaliśmy meldunek, że w Okriftel znaleziono coś na placu zabaw, niedaleko Rossertstrasse. Policja jest już na miejscu, zamknęli okolicę i pilnują, żeby nikt się tam nie zbliżał. Dostaliśmy rozkaz, żeby natychmiast panią powiadomić. Julia w ułamku sekundy otrzeźwiała. Usiadła wyprostowana, dłonią przeczesała włosy i zapytała: – Czy powiadomiliście też nadkomisarza Hellmera? – Nie. – To zróbcie to, i to od razu. Opiszcie dokładnie miejsce i powiedzcie mu, żeby do mnie zadzwonił. – Oczywiście. Wyskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki. Przy pospiesznej toalecie zauważyła pudełko na tacce pod lustrem. Od niedzieli nie brała pigułek. A do czego mi niby potrzebne? – pomyślała i nałożyła pastę na szczoteczkę. Przecież i tak nie ma na horyzoncie żadnego mężczyzny. Kiedy wkładała figi, zadzwonił telefon. Hellmer. Oznajmił, że pędzi właśnie na plac zabaw i jak tylko coś będzie wiedział, czyli za kilka minut, da jej znać. Bo możliwe, że chodzi o podobną paczkę, w jakiej została znaleziona Selina. – Nie ma sensu, żebyś przyjeżdżała na marne – dodał na koniec. Szybko zaparzyła kawę, nasypała trochę płatków do miski, posypała je cukrem i zalała mlekiem. Po chwili Hellmer znów zadzwonił. Nie zdążyła zjeść nawet dwóch łyżek. – Julia! – wykrzyknął podnieconym głosem. – Musisz przyjechać. Szybko. Nic więcej nie powiedział. Nie musiał. – Już jadę. Upiła łyk jeszcze gorącej kawy, odstawiła filiżankę, złapała telefon komórkowy, wsunęła go do torebki, zbiegła schodami, pędem pokonała pięćdziesiąt metrów do samochodu, wsiadła i ruszyła z miejsca. Na szczęście było jeszcze stosunkowo wcześnie, poranny szczyt miał dopiero nadejść. Do tego załapała się na zieloną falę, co jeszcze bardziej skróciło czas dojazdu. Zaparkowała za radiowozem. Dochodziła szósta. Od pierwszego telefonu
minęło pięćdziesiąt minut. Dwa radiowozy blokowały dojazd. Chodniki zostały odgrodzone taśmą, za którą stało już kilku joggerów i zwykłych gapiów. Julia nie zwracała na nich uwagi, bo była zbyt zmęczona. – Cześć – przywitał się Hellmer. Miał na sobie dżinsy i koszulkę z krótkimi rękawami. – Tam, w krzakach. – Kiedy ją znaleziono? – Telefon był za siedem piąta rano, do Hattersheim. Pięć minut po tym, jak została zauważona. – Kto ją znalazł? – Tamta kobieta. Jej pies coś wyczuł i poszedł po śladzie. Julia odwróciła się i dostrzegła pięćdziesięciolatkę z golden retriverem. Pewnie go wyprowadzała. – Poszedł po śladzie? Przecież tutaj codziennie biegają dziesiątki, jak nie setki psów... – Spójrz na ziemię – przerwał jej Hellmer. – Jemu bardzo zależało, żebyśmy ją znaleźli. – To niemożliwe... – wyrwało się Julii. Dopiero teraz dostrzegła zegarek, biały biustonosz, figi, dżinsy i kilka innych części garderoby, które należały do konkretnej osoby. Przełknęła głośno ślinę. – Mój Boże! – wyszeptała z trudem. – Ten człowiek nie jest normalny. On z nami pogrywa. Wczoraj niczego tu nie było. Przecież dopiero co musiał to podrzucić! – Logiczne. Musiał zjawić się tu dzisiaj w nocy. Bock jest już w drodze, cała reszta też została powiadomiona. Za kilka minut cała ekipa powinna być na miejscu. – Rozmawiałeś już z tą kobietą? – zapytała, zatrzymując się około pięciu metrów od pakunku. Wyglądał niemal identycznie jak ten, który oglądała w piątek. Nie chciała podchodzić bliżej. Liczyła, że może morderca zostawił ślady, które mogłaby niechcący zatrzeć. – Codziennie rano wyprowadza tu psa. Twierdzi, że zawsze chodzi tą samą drogą. Wczoraj w nocy, krótko przed północą, też tu była, ale pies niczego nie wyczuł. To znaczy, że rzeczy znalazły się tu jeszcze później. Ułożył je równiutko, jak należy. W pewien sposób nie można mu odmówić poczucia humoru. – Sorry, ale jego dowcipy mnie nie śmieszą – odparła oschle. – Ty uważasz je za zabawne?
– Nie, w sumie nie... ale co, mam się popłakać? Zobacz, już wcześniej podejrzewaliśmy, że tak to się skończy i nie znajdziemy jej żywej. No tak, jeszcze jedna sprawa, o której zapomniałem. Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie Gerber i wyciągnął mnie z łóżka. Twierdzi, że morderstwa muszą mieć coś wspólnego z wyjazdem do Francji. Selina i Miriam pojechały tam jako członkinie klubu. Podał mi nazwiska i adresy pozostałych dziewcząt. Obawia się, że zabójca może chcieć je dopaść. – Też tak uważasz? – Nie mam pojęcia. Mischner i matka Miriam nie pasują do takiego schemtu działania. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby ich wycieczka do Francji miała z tym cokolwiek wspólnego. Ja bym obstawiał raczej przypadek. Dlaczego zabił matkę Miriam, skoro zależało mu na małej? Ale okej, powinniśmy porozmawiać z resztą grupy i je ostrzec. Swoją drogą, wczoraj miałaś się z kimś spotkać. I co? Durant popatrzyła na niego poirytowana. – Jadaczka ci się dzisiaj nie zamyka. Poczekaj, na wszystko przyjdzie czas. Teraz chciałabym się trochę rozejrzeć. Poza tym dobrze by było, gdyby udało ci się ściągnąć Richtera. Powinien zobaczyć miejsce porzucenia zwłok. – Richter? Cholera, nie sądzę, żeby był zachwycony tym pomysłem. Wiesz, która jest godzina? Nie czekała, aż Hellmer przestanie gadać, tylko wyjęła telefon i wybrała numer psychologa. Natychmiast odebrał. Zapytała, czy zechciałby obejrzeć miejsce znalezienia zwłok kolejnej ofiary, zanim na miejscu zaroi się od techników. Obiecała wysłać radiowóz, który potem odwiezie go do domu. Richter natychmiast się zgodził, wydawał się wręcz zadowolony z tego, że będzie mógł pierwszy obejrzeć miejsce zbrodni. Durant popatrzyła na Hellmera i nawet nie robiła min. – Richter zaraz tu będzie, ty skontaktuj się tylko z dyżurnym w centrum operacyjnym, niech wyślą po niego szybko jakiś samochód i przywiozą go tu jak najprędzej. Najlepiej na sygnale. Dopóki się tu nie zjawi, nikomu nie wolno niczego dotykać. Czy ktoś tam podchodził albo coś przekładał? – Nie, wszystko jest tak, jak było. Kobieta, która ją znalazła, twierdzi, że pies tylko wąchał te rzeczy, a policjanci, którzy przyjechali chwilę później, zachowali się właściwie i od razu zabezpieczyli teren. – Mimo to idę o zakład, że jeśli były jakieś ślady, to zostały zatarte. Jeśli pies biegał po krzakach... – Julia, zastanów się, tak czy inaczej, nie znaleźlibyśmy tutaj jego wizytówki.
– Już znaleźliśmy – odparła ponuro. – Tam leży, zawinięta w folię. Ledwie skończyła mówić, podjechał wóz techników. Na miejscu też zjawił się fotograf, a niedługo potem profesor Bock. Hellmer wyjaśnił wszystkim, dlaczego muszą poczekać z rozpoczęciem pracy, i tylko fotografowi zezwolił na wykonanie części zdjęć, lecz z odpowiedniej odległości. Durant zapaliła papierosa i usiadła na ławce niecałe czterdzieści metrów od ciała. Wyobraziła sobie, jak sprawca mimo całkowitej ciemności porzuca ciało, a kolejnej nocy zjawia się ponownie z drobiazgami należącymi do ofiary, bo chce mieć pewność, że zwłoki zostaną szybko znalezione. Skąd przyszedłeś? – zastanawiała się. – I kiedy? Z lasu? Czy miałeś jaja, żeby podjechać samochodem, w spokoju wypakować zwłoki i odjechać? Obstawiałabym to drugie. Nie boisz się, że ktoś cię zobaczy? Może jesteś kimś, kogo nikt by nie podejrzewał o coś takiego? Ktoś, o kim się mówi, że muchy by nie skrzywdził? Może stoisz teraz wśród gapiów, patrzysz, jak błąkamy się po omacku i śmiejesz się w duchu? Dlaczego tak bardzo ci zależało, żebyśmy znaleźli te zwłoki? I skąd się bierze twoja nienawiść? Okej, chcesz z nami grać, to zagrajmy. Pierwsza runda dla ciebie, ale teraz my jesteśmy przy piłce. Tym razem przegrasz, masz moje słowo. Siedziała tam przez dwadzieścia minut i wypaliła dwa papierosy. Nagle z zadumy wyrwało ją lekkie dotknięcie w ramię. Gerber. Miał na sobie sportowe spodenki, niebieską koszulkę i jaskrawe buty biegowe Nike. – Dzień dobry – przywitał się ze strapioną miną. – Komisarz Hellmer pozwolił mi podejść do pani. Nie muszę zgadywać, co znaleźliście, prawda? – Nie. Z tego, co słyszałam, pan też zastanawia się cały czas, o co może tu chodzić. Skąd przypuszczenie, że morderstwa mogą mieć ścisły związek z wycieczką do Francji? Jak pan na to wpadł? – Mówiłem, że to tylko przypuszczenia. Dziewczęta wracają z Francji i nagle rozpoczyna się seria morderstw... – Panie doktorze, proszę... dostatecznie długo jestem w policji, żeby rozpoznać, kiedy coś przede mną się ukrywa. Co sprawiło, że uznał pan akurat wycieczkę do Francji za początek tej masakry? – Mówiłem, że to tylko przypuszczenia. Dzisiaj znowu o tym myślałem i starałem się wszystko przeanalizować, i prawdę mówiąc, doszedłem do wniosku, że to zbyt absurdalne, żebym mógł mieć rację. Pani Tschierke nie miała nic wspólnego z klubem jeździeckim, a z tego, co wiem, mogła tam być raz czy dwa razy w życiu. Niech pani zapomni, co wygaduję, przepraszam, że zawracam pani głowę. Julia popatrzyła na niego zaskoczona, ale też nie wierzyła w ani jedno jego
słowo, bo to, co usłyszała, brzmiało niemal jak wczorajsze wyznanie pani Malkow. Przeprasza, że zawracał jej głowę, jakby było za co przepraszać. Co za palant! – Nie ma za co przepraszać. Jesteśmy wdzięczni za każdą informację, która może prowadzić do ujęcia sprawcy. Tę od pana również sprawdzimy. – Nie ma sensu, tylko zmarnuje pani czas. – Dotychczas zaskoczył mnie pan wyjątkową intuicją i znajomością ludzkiej psychiki. Wczoraj w nocy zadzwonił pan do komisarza Hellmera właśnie dlatego, że intuicja nie dawała panu zasnąć. Myślę, że warto to sprawdzić. I pan, i ja wiemy, że trzeba wierzyć intuicji – dodała kpiąco. – Mam jeszcze jedno pytanie dotyczące pani Tschierke. Wie pan może, gdzie pracowała? Pańska żona twierdzi, że gdzieś w gabinecie lekarskim w Sindlingen. – Tam nic z tego nie wyszło, za to poleciłem ją doktorowi FischerowiKleinowi. Znalazła tam posadę, chodziła do pracy przed południem. Mogę podać do niego telefon, ale dopiero gdy sprawdzę w gabinecie. Za pół godziny muszę otworzyć, więc proszę mi wybaczyć. Doktor Gerber odszedł. Julia usłyszała syreny radiowozów, które pędziły główną drogą. Podniosła się i wyszła Richterowi na spotkanie. – Dzień dobry, panie profesorze. Wszystko czekało na pana, niczego nie ruszaliśmy. Mam nadzieję, że przed naszym przyjściem też nikt tu nie myszkował. – Dzień dobry. – Przejdźmy może od razu do rzeczy. Ktoś ułożył ślad, a pakunek został schowany w krzakach, tam z przodu. Richter zaczął przyglądać się miejscu znalezienia zwłok. Z kieszeni wyjął notatnik i długopis. Zapisywał wszystko, co zobaczył i pomyślał. Po chwili zrobił kilka kroków w bok i przyjrzał się miejscu zbrodni pod innym kątem. Znów zaczął coś pisać. Ukucnął i zaskakująco długo oglądał rzeczy znalezione na ziemi. – To on ułożył ślad – powtórzył słowa Julii, drapiąc się po brodzie. – Jemu zależy na uwadze. Prawdopodobnie nie chciał, żeby zwłoki były zbyt mocno rozłożone, a zdaje sobie sprawę, że przy wysokich temperaturach to nie potrwa długo. Uznał, że to ważne, byśmy zobaczyli zwłoki w stosunkowo nienaruszonym stanie. – Richter przerwał i przymknął oczy. Wyobraził sobie, że jest sprawcą, żeby zrozumieć jego pobudki i zacząć podobnie myśleć. – Proszę zlecić wyjątkowo dokładne badanie tych rzeczy. Jestem przekonany, że wasi technicy coś na nich znajdą. Najprawdopodobniej na bieliźnie. – Co takiego?
– Nie wiem, naprawdę. To tylko domysł. Przeczucie. Coś, co nie pochodzi od ofiary. Mógł przecież wykorzystać cokolwiek innego, żeby skierować naszą uwagę na miejsce ukrycia zwłok, lecz zdecydował się akurat na jej rzeczy. To gracz. Proszę sobie wyobrazić, że to śledztwo jest niczym gra w szachy. Sprawca nie dość, że ma przewagę, to jeszcze umie precyzyjnie przewidywać dziesięć kolejnych ruchów do przodu. Jeśli nie będzie pani uważać, odejdzie od szachownicy, a potem wróci w najmniej spodziewanym momencie. To coś w rodzaju pojedynku. Sprawca zna panią, ale też wie, że pani nie ma zielonego pojęcia, kim jest. – Uważa pan, że znajdziemy tu ślad, który nas do niego zaprowadzi? – zapytał Hellmer. – O nie, co to, to nie. Jest na to za sprytny. Ale znajdziecie coś, czym ośmieszy wasze działania i metody dochodzeniowe policji. Jak już wspominałem, to wyjątkowo inteligentny i przebiegły gracz. Pokusiłbym się o twierdzenie, że, w pewnym sensie, jest geniuszem. – Geniuszem? Co pan przez to rozumie? – To osoba dobrze wykształcona, lecz to nie wszystko. Posiada wybitny zmysł analityczny i wspaniałą intuicję. Na dodatek zna teren jak własny ogród, co skłania mnie do postawienia wniosku, że mieszka niedaleko i to już od dawna, może nawet od urodzenia, bo wie, gdzie i kiedy nikt mu nie będzie przeszkadzał. Z drugiej strony możliwe, że kiedyś tu mieszkał i wciąż utrzymuje doskonałe kontakty z rodziną i znajomymi, którzy mają tu domy. Dziś w nocy przyszedł i rozłożył rzeczy zaginionej. Proszę, przyjrzyjcie się im uważnie. Czy coś rzuca się w oczy? Julia i Frank pokręcili głowami. – Chodzi o kolejność. Proszę, najpierw but, potem skarpetka, figi, biustonosz, zegarek, dżinsy i bluzka. Dlaczego jeden but i jedna skarpetka? – Popatrzył na policjantów, jakby liczył, że zdołają udzielić mu odpowiedzi, a widząc, że się nie doczeka, sam dokończył: – W takim razie policzcie je szybko. – Siedem! – wykrzyknęła Julia. – Znowu ta liczba! Znowu siedem! – Doskonale, widzę, że jednak pani zauważyła. – Richter znów ukucnął i przyjrzał się zegarkowi. Na jego ustach pojawił się ledwie zauważalny uśmiech, kiedy gestem poprosił Julię, by się do niego przyłączyła. – Tutaj, proszę, taki drobiazg. Dziewczyna zginęła dokładnie o pierwszej trzydzieści cztery, ale nie zeszłej nocy. Proszę spojrzeć na datę. To zegarek kwarcowy, one przez przypadek się nie zatrzymują. Prawdopodobnie wyjął baterię. Zapewne przywiązuje bardzo wielkie znaczenie do swojego
harmonogramu. To człowiek kochający porządek, niemalże pedant. – A jakie znaczenie mogą mieć dla niego liczby? – Liczba siedem jest wyjątkowa i ma wiele znaczeń. Dlatego w tej chwili nie potrafię odpowiedzieć na pani pytanie. Najpierw muszę wszystko przeanalizować i może wtedy uda mi się wyciągnąć jakieś wnioski. Na razie mógłbym tylko spekulować. – A czy to może znaczyć, że chce zabić siedem osób? Richter potrząsnął przecząco głową. – Nie sądzę. Dla kogoś równie inteligentnego jak on taki symbol byłby zdecydowanie zbyt prosty. Dla niego siedem ma jakieś specjalne znaczenie. Hellmer słuchał bardzo uważnie. – Jest taki film, Siedem, nie wiem, czy pan o nim słyszał. – Nie, niestety. Od stu lat nie byłem w kinie. O czym to jest? – O bardzo nietypowej serii morderstw, do których inspiracją, jeśli mogę tak powiedzieć, jest siedem grzechów głównych. Może nasz morderca... – Nie – przerwał mu Richter, energicznie potrząsając głową. – Tutaj działa prawdziwy indywidualista. Tworzy coś całkowicie nowego, kopiowanie byłoby dla niego poniżające. Oczywiście, że za pomocą siódemki chce nam coś przekazać, jednak daleki byłbym od zakładania, że naśladuje w tym jakieś filmy. Dla niego liczą się nowe pomysły i to, jak je wprowadza w życie, bo chce udowodnić światu, że jest wyjątkowy i potrafi stworzyć coś niepowtarzalnego. Skoro ja już mam wszystko, czego potrzebowałem, możecie wpuścić techników. Hellmer podszedł do fotografa i wyjaśnił, że ma nie tylko zrobić zdjęcia miejsca znalezienia zwłok, ale też sfilmować je, a także stojących przy policyjnych taśmach gapiów, tyle że tych dyskretnie. Potem zaczął rozmawiać z młodą kobietą z ekipy techników zabezpieczających ślady; drobną dziewczyną, ubraną w biały kombinezon. Jej koledzy w tym czasie wynieśli z krzaków pakunek, by Bock miał lepsze warunki do pracy. Lekarz sądowy natychmiast zabrał się do przecinania sznurków, a Richter spakował notes i spojrzał na Julię. – Mamy zatem troje martwych. – Nie, czworo, a nawet pięcioro. Wczoraj znaleźliśmy matkę tej dziewczyny. Leżała martwa w swoim mieszkaniu. Na razie wszystko wskazuje na samobójstwo, lecz moim zdaniem to raczej wykluczone. Jest zbyt wiele niejasności. – A co konkretnie?
– Brak listu pożegnalnego, na buteleczce z cyjankiem tylko jej odciski palców... to nie wszystko, ale chyba najważniejsze. – Podesłałaby mi pani akta jej sprawy? – Już o tym pomyślałam, powinny dotrzeć do pana przed południem. Stali razem tuż za Bockiem, który odwinął najpierw brązowe płótno, a następnie przejrzystą folię. Żeby osłonić ofiarę przed ciekawskimi spojrzeniami gapiów, dookoła nich stanęło ośmioro funkcjonariuszy z szeroką, ciemną płachtą. – Ależ to obrzydliwie cuchnie – rzuciła Julia, kiedy Bock odsłonił zawartość. Skrzywiła się i zatkała nos. W żołądku poczuła coś bardzo nieprzyjemnego i choć widziała w życiu niejedne zwłoki, tym razem z wielkim trudem nie odwróciła wzroku. Hellmer reagował podobnie. Wykrzywił usta, zmarszczył czoło, ale mężnie wytrwał na posterunku. Trzymał dłonie w kieszeniach i udawał, że jest twardy i nieczuły, podczas gdy chciało mu się wyć z żalu. Na szczęście nie zdążyłem zjeść śniadania, pomyślał, podczas gdy kilku mundurowym nie udało się powstrzymać mdłości. Nie pierwszy raz widzieli taką reakcję. Miriam była naga. Jak Selina, miała ramiona skrzyżowane na brzuchu i zamknięte oczy, jakby tylko drzemała. – Proces rozkładu jest już dość zaawansowany – stwierdził Bock spokojnie. Na posklejanych skrzepach krwi usiadło kilka wielkich much, a kolejne zlatywały się z okolicy, wabione zapachem jedzenia. Lekarz zdawał się tego nie zauważać. – Ciało zaczyna puchnąć, co należy przypisać upałowi. Wczoraj przez cały dzień słońce grzało zwłoki zawinięte w folię jak ryba na grill. Dlatego wstępnie uważam, że zginęła półtora, maksymalnie dwa dni temu. Durant szybko wzięła się w garść i z zainteresowaniem słuchała wstępnych wniosków profesora Bocka. Teraz, kiedy podał przybliżony czas zgonu, spojrzała na zegarek i pokiwała z uznaniem głową. – Całkiem nieźle. Nie żyje od niemal trzydziestu godzin, a ściśle rzecz biorąc, od pierwszej trzydzieści cztery rano w poniedziałek. Bock spojrzał na nią całkowicie zbity z tropu. – Skąd pani to wie? Ewentualnie na jakiej podstawie wyciąga pani takie wnioski? – To tajemnica... Nie, racja, nie pora na żarty. Jej zegarek zatrzymał się dokładnie na tej godzinie. Wychodzimy z założenia, że sprawca celowo tak to zaaranżował. Może chciał oszczędzić panu pracy. – Kpi sobie pani ze mnie?
– Nigdy bym się nie ośmieliła. – Julia uśmiechnęła się bezczelnie. – Pani komisarz, z całym szacunkiem, ale pani poczucie humoru tak wcześnie rano jest nie na miejscu. Może sprawca podpowiedział pani, ile razy ją dźgnął? Bo wygląda to bardzo podobnie, jak przy pierwszej ofierze. – Zatem siedemdziesiąt siedem ciosów? – Prawdopodobnie. Ale jednak widzę różnicę. W tym wypadku działał jeszcze staranniej. Odczekał, aż wysączyła się z niej niemal cała krew. Dopiero wtedy ją umył, jeszcze raz oczyścił rany, uczesał... – Dobrze, to wystarczy. Proszę wziąć stąd ciało, a gapie sami się rozejdą. – Jak pani sobie życzy. – Bock wstał, spojrzał na policjantkę i powiedział: – Następnym razem, kiedy znajdzie pani jakieś zwłoki, niech mnie pani poinformuje przez telefon, jaki był czas zgonu, to sobie oszczędzę nieco pracy. – Oj, niech już się pan tak nie boczy. – Julia uśmiechnęła się pojednawczo. – Przecież nic na to nie poradzę. Niech pan ma pretensje do sprawcy. – W porządku. – Bock dał znak, że mogą wziąć ciało Miriam. Po chwili zwłoki razem z folią i materiałem znalazły się w ocynkowanej trumnie, która trafiła do karawanu. – Po południu dostanie pani wstępne wyniki sekcji zwłok. Nie mam nic innego do roboty, więc pójdzie w miarę sprawnie. – Widzi pan, to jest właśnie różnica między pana zajęciem a naszym. My przez cały dzień biegamy z wywalonymi ozorami, a pan siedzi sobie spokojnie w klimatyzowanym pomieszczeniu, jest panu przyjemnie chłodno i z niczym się pan nie spieszy. Więc trochę wyrozumiałości poproszę. – Nawet pani sobie nie wyobraża, jakże ja wam współczuję tej roboty na świeżym powietrzu. Naprawdę, jest mi was strasznie żal, bo już nie mogę się doczekać, żeby pokroić kogoś, kto tak cudownie pachnie rozkładem. No to do zobaczenia. Julia poczekała, aż Bock odjedzie, dała znak technikom, a kiedy podeszli, poinstruowała, czego mają szukać. Zależało jej, by jak najdokładniej i jak najostrożniej przebadali wszystkie elementy ubrania i podrzucony zegarek. – Na co w szczególności zwracać uwagę? – zapytał szef grupy. – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Nasz psycholog uważa, że na ubraniach znajduje się coś, co nie pochodzi od dziewczyny, cokolwiek to znaczy. Najlepiej będzie, jeśli zabezpieczycie dowody i natychmiast dostarczycie je do laboratorium. Gdyby się dało, dzisiaj chciałabym widzieć wyniki. – Dobrze, zaraz ktoś z tym pojedzie.
Richter rozmawiał w tym czasie z Hellmerem, a widząc, że Julia skończyła instruować techników, podszedł i zapytał: – Wcześniej wspomniała pani nawet o pięciu ofiarach. Kim jest więc ta piąta? – Prawdopodobnie dziewczynka, która w grudniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku zaginęła bez śladu. Wczoraj powiedział pan, że Selina Kautz nie jest jego pierwszą ofiarą, więc... – Powiedziałem, że tak przypuszczam. – No właśnie. W każdym razie, kiedy dowiedzieliśmy się o tej małej, przejrzeliśmy akta. I muszę powiedzieć, że prawdopodobnie miał pan rację. Tak uważam. – Jeszcze zobaczymy. No dobrze, skoro mnie już pani nie potrzebuje, wrócę do domu. – Dziękuję, że zgodził się pan przyjechać. Zaraz wyślę kogoś, żeby pana odwiózł. A tak przy okazji, jak pan myśli, czy dałoby się... – Pani komisarz, proszę, niechże da mi pani trochę czasu. Nie mogę pracować pod presją. I proszę nie patrzeć na mnie wzrokiem zbitego psa, bo to mnie tylko denerwuje... No dobrze, powiedzmy, że jutro po południu, o piątej u pani w biurze. Wstępną analizę przygotowałem już wczoraj, ale muszę dodać do niej sporo informacji. Wytrzyma pani do jutra? – Postaram się. I jeszcze raz dziękuję. Poczekała, aż pójdzie do radiowozu, i spojrzała na Hellmera. – Frank, poczęstujesz mnie śniadaniem? Padam z głodu. – Głupie pytanie. Mnie żołądek przysechł do kręgosłupa. Dobrze, możemy już iść. Nic tu po nas. Przy jedzeniu omówimy plan na dzisiaj. – Już teraz mogę ci zdradzić. Grumack... – Wczoraj cię pytałem, ale mi nie odpowiedziałaś. Czego właściwie od niego oczekujesz? Dajmy mu może spokój, co? Chcesz rozdrapywać stare rany. – Przejrzałam akta i to, co tam znalazłam, to za mało, żeby mnie przekonać. Nawet jeśli będzie musiał sięgnąć do bolesnych wspomnień, chcę z jego ust usłyszeć, jaką dziewczynką była Kerstin i co naprawdę działo się w rodzinie. Poza tym świadomość, co się wydarzyło, może mu tylko pomóc. – Jak uważasz. – Nie mam też innego wyjścia, jak jeszcze raz pogadać z panią Gerber, tym bardziej że ma dla mnie listę członków klubu. Ale rozmowę chcę odbyć w cztery oczy. Nie wiem jeszcze, co będzie potem. Zobaczymy.
– Dlaczego chcesz z nią rozmawiać sama? – spytał zdezorientowany. Dotarli właśnie do jego domu. – To ma coś wspólnego z moim wczorajszym spotkaniem. Zaraz wszystkiego się dowiesz.
Wtorek, 8.50 Przy śniadaniu Julia opowiedziała o nocnym spotkaniu z żoną pastora. Miała wrażenie, że wiadomość nie wywarła na Hellmerze najmniejszego wrażenia. Zjadł trzy bułeczki i wypił dwie filiżanki kawy, w żaden sposób nie komentując tych rewelacji. Natomiast Nadine przysłuchiwała się jej relacji z wypiekami na twarzy i z podekscytowania zapomniała nawet o jedzeniu. – Jeśli to wszystko prawda – powiedziała przejętym głosem – to lada chwila rozpęta się tu piekło. Niech się tylko odpowiednie osoby o tym dowiedzą. W kilka chwil cała stadnina i klub zostaną zrównane z ziemią. To będzie masakra. Lesby! – Zaraz, spokojnie. – Julia uśmiechnęła się. – Malkow nie miała żadnych dowodów, więc póki co nikogo nawet nie chcę podejrzewać, że brał w tym udział. Jeśli natomiast okaże się, że ta plotka ma w sobie ziarno prawdy, wtedy bez wahania wkroczymy do działania. Dzisiaj zamierzam porozmawiać z Emily Gerber, w cztery oczy, rzecz jasna, i zapytam ją prosto z mostu o tę sprawę. Zobaczę, jak zareaguje, i wyciągnę wnioski. – No co ty, przecież to oczywiste, że wszystkiemu zaprzeczy! Myślisz, że ktoś by się przyznał do kontaktów seksualnych z nieletnimi? – Mimo to chcę spróbować, zobaczymy. Poza tym w stadninie mamy swojego człowieka, Maite, która udaje klientkę. Jeśli coś się tam dzieje, na pewno zauważy. Po jedzeniu Julia wstała, podeszła do telefonu i wybrała numer do ojca zaginionej przed laty Kerstin. Zgłosiła się jakaś kobieta. – Grumack, słucham. – Nadkomisarz Durant z tej strony, czy mogę rozmawiać z panem Grumackiem? – Jest w warsztacie, czy mogę coś przekazać? – Nie, muszę z nim porozmawiać osobiście. – Zna pani adres warsztatu? – Rheinstrasse? – Nie, przenieśli się na Langgasse. Na pewno łatwo pani trafi. – Dziękuję. Odłożyła słuchawkę i spojrzała na Franka. – Słyszałeś, ruszamy. Założę się, że wiesz, gdzie to jest? – Pewnie. – Pocałował żonę na pożegnanie i z żalem w oczach powiedział jej, że znów zanosi się na długi dzień w pracy.
Hellmer zaparkował swoje bmw na ulicy przed warsztatem i razem z Julią wszedł przez niewielką bramę do środka. Na skromnych drzwiach z boku wisiała tabliczka WEJŚCIE. Durant zapukała, a ponieważ nikt nie otwierał, nacisnęła klamkę i zajrzała do środka. W hali stały częściowo dokończone stoły, krzesła i biurka, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach świeżego drewna. Niewielkie radio grało na cały regulator. Grumack stał zwrócony plecami do wejścia i pracował nad kawałkiem drewna. Durant trąciła go w ramię, na co przestraszony drgnął, odwrócił się błyskawicznie i popatrzył na intruzów. – Pukaliśmy – usprawiedliwiła się Julia. – Pan Grumack? – Tak. Podsunęła mu pod nos legitymację. – Policja kryminalna. Nadkomisarze Durant i Hellmer. Czy możemy chwilę porozmawiać? – A o co chodzi? – zapytał obojętnie. Był średniego wzrostu i miał lekką nadwagę. Niepewnie przyglądał się funkcjonariuszom. – Chciałam zapytać o pana córkę, Kerstin. W ułamku sekundy zrobił się pochmurny i zdystansowany. – Minęło już pięć lat. Czego ode mnie chcecie po takim czasie? Dlaczego zmuszacie mnie, żebym do tego wracał? – Przejrzałam akta tej sprawy i mam po prostu kilka pytań. Jest tu może jakieś pomieszczenie biurowe, w którym moglibyśmy usiąść i porozmawiać? – Tak, proszę za mną. Ale ostrzegam, że nie mam zbyt wiele czasu. Wyłączył radio i zaprowadził ich do niewielkiego, ale czystego pokoju, w którym stało jedynie biurko, dwa krzesła i szafa, a na ścianie wisiało zdjęcie kobiety z najwyżej trzyletnim dzieckiem. Grumack stanął przy stole, oparł się o blat i popatrzył uważnie na Julię. – Możemy usiąść? – zapytała komisarz. – Proszę, przyniosę trzecie krzesło. Kiedy wrócił, zajął miejsce za biurkiem i poczekał, aż oni też usiądą. – Na wstępie chciałabym pana przeprosić za tak nagłe najście. Na pewno słyszał pan o tym, co się tu ostatnio dzieje. W trakcie dochodzenia natrafiliśmy na informacje o zaginięciu pańskiej córki pod koniec tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku... – Pani... – Julia Durant.
– Dziękuję. Pani nadkomisarz, to już stare dzieje. Powiedziałem wtedy policji wszystko, co wiedziałem. – W takim razie pozwoli pan, że powtórzę, czego się dowiedziałam. Kerstin była widziana po raz ostatni dwudziestego trzeciego grudnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku. Czy wcześniej zauważył pan jakiekolwiek oznaki, że córka może uciec z domu? – Boże, nawet się pani nie domyśla, ile razy już odpowiadałem na to pytanie. – Potrząsnął głową. – Po południu wyszła jeszcze do miasta kupić ostatnie prezenty, a o piątej czy wpół do szóstej była już w domu. Potem chciała wyskoczyć jeszcze do koleżanki, lecz nie dotarła do niej. Wszystko znajdzie pani w aktach. – Przykro mi, że znów musi pan to sobie przypominać, ale nie wszystko jest w aktach. – Może i ma pani rację... – mruknął gorzko. – Z drugiej strony nikt się nie przykładał zbyt mocno, żeby ją znaleźć. Wie pani może, ile razy byli u nas pani koledzy? Trzy razy. Trzy! Potem przepytali jeszcze znajomych i sąsiadów i zamknęli sprawę. Wszyscy skupili się na tej wariatce, co to w kościele się zdetonowała. To było ważniejsze od naszej Kerstin! Ale to już minęło... Kerstin odeszła i... – Odwrócił głowę. Durant poczuła, że on jeszcze długo nie pogodzi się z tamtymi wydarzeniami, a wspomnienia wciąż będą wracać. – Proszę mi coś o niej opowiedzieć. Jaka była? – Kerstin... – zaczął, jakby sięgał bardzo daleko pamięcią. – Moja córeczka... poza żoną tylko ona się dla mnie liczyła... oczywiście, że czasem bywało ciężko... ale była kochana... mój mały aniołek... tak ją nazywałem... była moim małym aniołkiem... dlatego przeżyliśmy z żoną taki szok, kiedy się okazało, że jej nie ma... nie potrafiła tego zrozumieć... dzień przed świętami, ostatnimi jej matki. Kerstin wiedziała, że tak będzie, żona specjalnie wróciła do domu ze szpitala... córka bardzo przeżywała jej cierpienie, choć nie dawała tego po sobie poznać... obie były bardzo dzielne... – Nie chcę rozgrzebywać ran, ale kiedy pana żona zachorowała i kiedy zmarła? – Na początku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego zauważyła guzki w piersi, to była jakaś rutynowa wizyta u lekarza. Natychmiast trafiła do szpitala na operację, ale komórki nowotworowe były już w całym ciele. Miała naświetlania, przeszła chemioterapię... Próbowaliśmy wszystkiego, ale nic nie pomagało. Kerstin udawała, że jest twarda i że daje radę, ale wiem, że często płakała. Tylko pilnowała, żeby nikt jej nie widział, w każdym razie tak jej się
wydawało. W sumie nic dziwnego, jak się ma świadomość, że lada dzień straci się matkę. Mimo to nie opuszczała jej nadzieja. Ja też nie. A potem nagle zniknęła. Żona odeszła drugiego stycznia. Może pożyłaby jeszcze dwa czy trzy miesiące, ale nie zniosła szoku. O córce pisano wtedy w gazetach i mówiono w telewizji, ale, jak sama pani widzi, wszystko na nic. – To znaczy, że Kerstin niemal przez cały rok żyła, wiedząc o chorobie matki i obserwując, jak jej stan się pogarsza. Czy robiła coś, żeby przestać o tym myśleć? Może zaczęła uprawiać jakiś sport, na przykład jeździć konno... Tu w okolicy jest przecież stadnina? – Kerstin uprawiała gimnastykę i taniec, ale to przed chorobą żony. Końmi się nie interesowała. Miała psa, który dzień przed sylwestrem nagle zniknął. Znaleziono go martwego nad Baggersee. Zamarzł tam. Był smutny, ale nigdy nie myślałem, że zwierzę może tak cierpieć... – Przerwał, bo nie dał rady dłużej powstrzymywać łez. Z kieszeni wyjął paczkę chusteczek, wytarł oczy, a potem nos. Julia czekała, aż będzie w stanie dalej mówić. Spojrzała tylko krótko na Hellmera; siedział jak skamieniały. – Kundelek – mówił dalej Grumack. – Ciągle coś zakopywał albo odkopywał. Znalazła go, kiedy był jeszcze malutki. Przygarnęła go i byli nierozłączni. Jeszcze dzisiaj przechodzą mnie zimne dreszcze, jak sobie przypomnę, że dwudziestego trzeciego grudnia późnym wieczorem zaczął wyć i przez dwie godziny nie mógł się uspokoić. Zupełnie jak wilk albo jeszcze smutniej. Wył i wył, choć próbowałem go uciszyć. Nie przestawał, nawet próbował mnie ugryźć, co nigdy wcześniej się nie zdarzało... potem przestał jeść, tylko leżał apatyczny na posłaniu. – Czy wspomniał pan o tym w czasie rozmów z policją? – Nie, nie uważałem, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Wtedy myślałem tylko o Kerstin i o tym, żeby do nas wróciła. Teraz nagle mi to przyszło do głowy. To dziwne, wiem... musiał poczuć, że już nie wróci. Zawsze wiedział, kiedy będzie w domu. Czekał, kiedy kończyła zajęcia w szkole, i punktualnie siedział pod drzwiami, akurat gdy wchodziła. Nawet jak jej jakieś lekcje wypadały i wcześniej wracała, on i tak to wiedział. Czasem miałem wrażenie, że potrafi czytać w myślach. Jak Kerstin zniknęła, on też odszedł. – Wspomniał pan, że to był trzydziesty grudnia, prawda? Kiedy go znaleziono? – W połowie stycznia, kiedy zaczął topnieć śnieg. Siedział nad samą wodą, w dość niedostępnym miejscu, ale tamtej zimy jezioro po raz pierwszy od dawna zamarzło. Okresowo temperatura nocami spadała do minus dwudziestu stopni i było dużo śniegu.
– Domyśla się pan może, dlaczego wybrał akurat tamto miejsce, żeby umrzeć? Czy Kerstin chodziła tam z nim na spacery? I czy policja wiedziała o tym? Czy ktoś ich poinformował? – Mówiłem, że ich to nie interesowało. – Gurmack wzruszył ramionami i popatrzył na nią bezradnie. – A co do jeziora... tak, Kerstin często chodziła z nim nad jezioro na spacery, szczególnie latem. Ale też chodzili dużo po polach i nad Menem. Właściwie taką stałą trasą spacerów była dróżka wzdłuż Menu aż do kortów tenisowych i z powrotem. Czasem ja z nią chodziłem, czasem moja żona. Durant miała ponure przeczucie, którego jednak nie chciała na razie wyjawiać ojcu Kerstin. Odwróciła głowę i spojrzała na zdjęcie na ścianie. – Ponownie się pan ożenił? Po raz pierwszy, od kiedy pojawili się w jego warsztacie, Grumack niemal się uśmiechnął. – Tak, sam bym nie dał rady. Najpierw Kerstin, potem żona... dom nagle zrobił się przeraźliwie pusty, nie potrafi sobie pani wyobrazić, jak strasznie byłem samotny. Poza tym żonie zależało, żebym ponownie się ożenił. Od listopada wiedziała, że śmierć jest tylko kwestią czasu. Kiedy odwiedziłem ją w szpitalu, chciała o tym porozmawiać. Długo nam to zajęło. Powiedziałem, że nigdy się nie ożenię, a ona złapała mnie za rękę, uśmiechnęła się i powiedziała, że nie chce, żebym był sam. Że zależy jej, abym sobie kogoś znalazł i znów był szczęśliwy. Pół roku później poznałem moją obecną żonę. Ale proszę mi wierzyć, że wspomnienia zostają na zawsze. Jeśli w tak krótkim czasie traci się dwie osoby, które kochało się najbardziej na świecie, to jakby ktoś przycisnął rozgrzane żelazo do skóry. Ślad pozostaje na całe życie. Ale przeszłości nie da się zmienić... Wracając do waszej wizyty, myśli pani, że Kerstin została zamordowana, tak samo jak młoda Kautz. Tyle że nigdy nie odnaleziono ciała mojej córki. Czyli wciąż jest możliwe, że żyje, prawda? – Popatrzył uważnie na Julię, jakby szukał u niej pomocy i oczekiwał, że podtrzyma jego nadzieję. Lecz ona nie mogła tego zrobić. Nie chciała niepotrzebnie dawać mu złudzeń. – Rzeczywiście, przyszliśmy ze względu na pewne podobieństwa między zniknięciem pańskiej córki i Seliny Kautz. Najwyraźniej jednak się pomyliliśmy. Jedyne, co je łączy, to wiek. Kerstin miała piętnaście lat, tyle co Selina. Bardzo dziękuję za poświęcony nam czas. I powodzenia. Durant i Hellmer wstali i na pożegnanie podali mu ręce. – Gdyby jeszcze pani czegoś potrzebowała, proszę dać znać. Była pani znacznie milsza niż policjanci, którzy szukali mojej córki. Uwierzy pani, że pytali nawet, czy ja ją...
– Już dobrze, to przeszłość. Ale mam jeszcze jedno pytanie. W którym dokładnie miejscu został znaleziony pies pańskiej córki? – Zna pani okolicę? – Ja nie, ale komisarz Hellmer mieszka przy Sterntalerweg. – To bardzo blisko. Wystarczy pojechać do końca Eichenstrasse, tam jest taki niewielki parking, a z niego już tylko kilka kroków nad wodę, trzeba minąć miejsce ze stanowiskami na grilla. Tam, na samym brzegu, przy drzewie po prawej stronie, położył się i zdechł. Nie chciał żyć bez Kerstin. – Dziękuję. Kiedy odprowadzał ich przez warsztat do wyjścia, Julia rozejrzała się po hali. – Robi pan wszystkie rodzaje mebli? – Głównie krzesła i stoły, ale od czasu do czasu również komody i szafy. Czasem klienci mają wymyślne życzenia, a ja zawsze staram się je realizować. – Sam pan pracuje? – Nie, mam dwóch pomocników, ale dzisiaj akurat są w terenie. – Pewnie będę potrzebowała stołu i krzeseł do jadalni. Nic wymyślnego, ale też nie chcę nic robionego taśmowo. Pi razy oko, ile bym musiała na to wydać? – A jak duży ten zestaw? – Cztery krzesła i stół. Najlepiej sosnowy. – Hm, musi pani przygotować między tysiąc a dwa tysiące euro. Ale jeśli wyjdzie z mojego warsztatu, to jeszcze pani prawnuki będą z nich korzystały. Przy ostatnim zdaniu musiała się uśmiechnąć. Wnuki i prawnuki! Gdyby tylko wiedział, nie gadałby takich rzeczy, pomyślała. – Później zgłoszę się do pana i sprecyzujemy moje zamówienie. A tymczasem życzę miłego dnia. Do widzenia. – Do widzenia. – Odprowadził ich do samych drzwi. Kiedy znaleźli się w samochodzie, Hellmer spojrzał na nią z boku i zapytał: – Naprawdę chcesz zamawiać stół i krzesła? – Pewnie, nie słyszałeś? Inne kobiety po rozstaniu zmieniają fryzurę, a ja na nowo umebluję mieszkanie. I tak już mi się opatrzyło. – Ale za dwa tysiące euro? – Nie za dwa, tylko między tysiąc a dwa tysiące, tak powiedział. Poza tym już od dawna niczego sobie nie zafundowałam. Zobaczymy, czy rzeczywiście jest tak dobry. Jeśli tak, to może nie skończy się na samym stole i krzesłach. Wiesz co? Polubiłam go. A teraz jedziemy nad jezioro, chcę zobaczyć miejsce,
gdzie znaleziono psa. – Co ci chodzi po głowie? – Tobie akurat mogę to powiedzieć; nasi szanowni koledzy potraktowali tę sprawę po macoszemu. Ale nic dziwnego, przecież Grumack jest tylko zwykłym stolarzem, który przecież mógł nawet wykorzystywać swoją córkę! Wystarczyło spojrzeć mu w oczy, żeby wiedzieć, że nigdy nie byłby zdolny do czegoś takiego. Kerstin nie uciekła z domu. Nie przeszukano okolicy, a przynajmniej nic nie ma na ten temat w aktach. Czyli nie przeszukano. To błąd numer jeden. Błąd numer dwa: nikt nie wpadł na pomysł, że pies nieprzypadkowo wybrał sobie tamto miejsce. Dlaczego usiadł na brzegu jeziora zamiast nad Menem, gdzie chodzili na spacery? Skoro byli tacy nierozłączni, coraz mniej wierzę w teorię o ucieczce. Wiesz co, nasi policyjni psychologowie są do niczego. Hellmer milczał, podczas gdy Julia wyrzucała z siebie całą frustrację. Zatrzymał się na parkingu i zeszli na miejsce opisane przez Grumacka. – Tutaj musiał się położyć. Zimą, w cholernym mrozie – mruknęła Julia, spoglądając na powierzchnię jeziora. – Bywasz tu czasami? – Czasami. – Wiesz może, jak tu jest głęboko? – Nie mam zielonego pojęcia. Powinnaś zapytać kogoś, kto lepiej zna okolice. – Zapytam, spokojna głowa. Chciałabym też dowiedzieć się więcej o tamtej zimie. Czy ktoś mógłby być lepiej poinformowany niż Achim Kaufmann?
Wtorek, 10.40 Brama garażu była uniesiona, wewnątrz stało tylko jedno auto. Hellmer zadzwonił, zza domu szybkim krokiem wyszedł Achim Kaufmann. Miał na sobie szorty i koszulkę z krótkimi rękawami. Był boso. – Dzień dobry – przywitał się przyjaźnie. – Cóż państwa sprowadza ponownie w moje skromne progi? – To samo co zwykle. – Julia wzruszyła ramionami. – Mamy kilka pytań. – Bawię się z Tobiasem z tyłu, w ogrodzie. Żony nie ma w domu. – I tak chcieliśmy porozmawiać z panem. Przydałaby się nam pana pomoc jako klimatologa i na dodatek osoby doskonale obeznanej z okolicą. – To zapraszam, ale usiądziemy w ogrodzie, żebym miał na małego oko. Podać może coś do picia? – Z przyjemnością – odpowiedziała. – Poproszę wodę mineralną. – A pan? – Spojrzał na Hellmera. – Dla mnie to samo. Po chwili wrócił ze szklankami. Julia upiła łyk. – Wczoraj bardzo interesująco mówił pan o klimacie – zaczęła Julia. – Czy ma pan dostęp do statystyk dla przełomu lat tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt sześć i tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem? Kaufmann kiwnął głową. – Statystyki to podstawa naszej pracy. Przełom roku dziewięćdziesiątego szóstego i siódmego, a co dokładnie panią interesuje? Jakieś konkretne daty? – Grudzień i styczeń. – Dobrze, zaraz przyniosę odpowiedni skoroszyt, mam wszystkie w gabinecie. Wbiegł schodami na piętro i nie minęły nawet dwie minuty, kiedy wrócił z grubym skoroszytem, który położył na stole i otworzył. – Dziewięćdziesiąt sześć na dziewięćdziesiąt siedem – wymamrotał. – O, już mam. Proszę bardzo. O jakie informacje konkretnie pani chodzi? – Jaka temperatura panowała między dwudziestym trzecim grudnia i dwudziestym stycznia, a także ile śniegu leżało w okolicy. Kaufmann kiwnął głową i przesunął palcem po papierze. – Najwyższa temperatura dwudziestego trzeciego grudnia to minus dwa stopnie, najniższa minus cztery. Brak śniegu. Ale od Wigilii zrobiło się biało. Do końca roku ciągle padało. Temperatura też robiłya się coraz niższa, w nocy
spadała nawet do minus osiemnastu stopni. Jeszcze gorzej z odczuwalną temperaturą, bo ta wynosiła minus trzydzieści. Niemal do końca stycznia zalegał śnieg, choć już w połowie miesiąca jego ilość zaczęła się zmniejszać. To była wyjątkowo mroźna zima w porównaniu z pozostałymi z tamtej dekady. – To nam wystarczy, dziękuję. Wczoraj wspomniał pan, że wychował się w Okriftel. W takim razie rozumiem, że zna pan też tutejsze jezioro? Wie pan może, jak jest głębokie? Achim Kaufmann oparł się wygodnie, złożył dłonie na brzuchu i spojrzał na komisarz z lekkim uśmiechem. – Do początku lat sześćdziesiątych z Baggersee wydobywano żwir. Jezioro jest zasilane wodami gruntowymi, a żwir wydobywano z dna. Ale potem zaprzestano tej działalności i nad jezioro wróciło życie. Na brzegach zagnieździły się różne gatunki ptaków, część naprawdę rzadkich, w zaroślach zamieszkały niewielkie zwierzęta. Z tego, co wiem, największa głębia wynosi około trzydziestu metrów, jednak nie da się tam zejść tak nisko. No, chyba że ktoś dysponowałby specjalnym wyposażeniem, bo nawet w najlepszych warunkach widoczność nie przekracza tam trzydziestu, czterdziestu centymetrów. Poza tym dno porosły rośliny i zabroniono wchodzenia do wody. Na brzegu postawiono tablice ostrzegające o niebezpieczeństwie... – Jakim niebezpieczeństwie? – W jeziorze występuje dość nieprzewidywalny prąd zstępujący. Niemniej wciąż zdarzają się tacy, którzy ignorują zakazy i wskakują do jeziora. Wielu przypłaciło to życiem, bo zimny prąd wciąż zmienia miejsce występowania. Żeby daleko nie szukać, w zeszłym roku ktoś się utopił. – Czy wydobyto ciało? – Oczywiście. Ze specjalnym sprzętem można zejść na sam dół. Dotychczas wyciągnęli każdego topielca. – Czy tamtej zimy jezioro było skute lodem? – Z całą pewnością. Kiedy temperatura oscyluje między minus pięć i minus piętnaście dłużej niż tydzień, taki stosunkowo niewielki zbiornik wodny zawsze zamarznie. Jak przez mgłę pamiętam, że chyba widziałem nawet łyżwiarzy... tak, zdecydowanie. Jezioro musiało być zamarznięte, bo przypomniałem sobie, że na brzegu stanęła tablica zakazująca wstępu na lód. Ale jak już mówiłem, niektórych nawet to nie powstrzymało. – W takim razie serdecznie dziękuję, bardzo nam pan pomógł! – Tym razem to ja miałbym do pani pytanie. Słyszałem o dużej akcji policji przy placu zabaw. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie wydarzyło?
– Niestety. Prawie bym zapomniała. Znaleziono ciało Miriam Tschierke. – Miriam? – Zmrużył oczy. – Proszę, niech pani nie mówi, że też została zamordowana?! – Na razie wszystko na to wskazuje. Na pewno ją pan znał, prawda? – Tak, ale od niedawna, od kiedy zapisała się do klubu. Jak zareagowała jej matka? – Nie zareagowała, bo sama nie żyje. – Proszę nie robić sobie żartów, to zbyt poważna sprawa! – My, policjanci, może i mamy nieco skrzywione poczucie humoru, ale w takich sytuacjach zawsze jesteśmy poważni. Pani Tschierke została wczoraj znaleziona martwa w swoim mieszkaniu, a Miriam dziś rano w pobliżu placu zabaw. Kaufmann pokręcił z niedowierzaniem głową i przymknął oczy. – To się robi przerażające, czy ktokolwiek jest jeszcze bezpieczny? – Depczemy sprawcy po piętach. On o tym jeszcze nie wie, ale niedługo go dopadniemy. – To dobrze. W końcu będzie można spać spokojnie. Gdyby potrzebowała pani jeszcze jakichś informacji, jestem do dyspozycji. I życzę powodzenia. – Do zobaczenia. – Do zobaczenia. Kaufmann patrzył, jak się oddalają i znikają za zakrętem, a następnie wrócił do syna. Julia i Frank wsiedli w milczeniu do auta. – Musimy zlecić przeszukanie jeziora – rzuciła, zapalając papierosa. – Pies tak sam z siebie się tam nie położył. Wiedział, że jego pani nie żyje. Grumack powiedział, że zwierzak po jej zniknięciu przez dwie godziny wył i nie dało się go uspokoić. A tydzień później uciekł nad jezioro. To nie jest przypadek, mówię ci. On doskonale wiedział, gdzie zostały porzucone zwłoki ukochanej właścicielki. Gdzieś tam, na dole, znajdziemy jej ciało. Nie zaznam spokoju, dopóki nie będę miała pewności. – Być może psina jakoś potrafił wyczuć, że jej pani umiera i stąd to wycie. – Dobra, to pójdźmy dalej tym tropem. Morderca wrzucił nocą ciało do jeziora. Tylko w którym miejscu? Żeby dostać się na środek, potrzebowałby łódki. Czy tam są łodzie? – Nie, ja w każdym razie nie widziałem. – Ja też nie. A wrzucenie jej do wody z brzegu niewiele by mu dało. Wtedy jeszcze nie chciał, żeby znajdowano jego ofiary. To oczywiście spekulacje, ale
tylko do momentu, kiedy znajdziemy ciało. Tamtej zimy jezioro też zamarzło, krótko po jej zniknięciu. Ponoć. Podziwiam Richtera, naprawdę. Ledwie przejrzał akta, powiedział, że Selina prawdopodobnie nie jest jego pierwszą ofiarą... – Kirsten nie jeździła konno – przerwał jej Hellmer sceptycznie. – Racja. Mimo to jestem przekonana, że znajdziemy jakiś związek. Na razie wiemy na pewno, że Selina, Miriam i Mischner byli silnie związani ze stadniną. Tylko matka Miriam nie. Teraz się okazuje, że Kerstin też nie. Jaki jest wspólny mianownik? A może w ogóle go nie ma? Morduje na oślep, przypadkowe osoby... z wyjątkiem Mischnera, co bardzo utrudnia nam znalezienie jakiegoś śladu. Chociaż może jednak jest w tym jakaś logika? – Naprawdę nie mam pojęcia. – Hellmer pokręcił głową. – Dlaczego właściwie powiedziałaś Kaufmannowi, że depczemy mordercy po piętach? – Tak tylko. Od teraz każdemu będę to powtarzała. Nie wiemy, kto to, więc chcę mordercę zaniepokoić. Inaczej nigdy go nie złapiemy. Każdy powinien myśleć, że sprawca coś przeoczył i jesteśmy krok za nim. Niech wszyscy patrzą na siebie podejrzliwie. To jest nasza jedyna szansa. – A jeśli nie osiągniemy w ten sposób sukcesu? Ludzie rzucą się nam do gardeł. – To jest ryzyko, ale nie mamy innego wyjścia. Nasza strategia polega teraz na tym, żeby go nieco przepłoszyć i wywabić z ukrycia. Zmusić, żeby popełnił błąd. I zobaczysz, popełni. Zrobi się nerwowy, gwarantuję ci. – Ale jeśli zaczniemy go ścigać jak dzikie zwierzę, ryzykujemy, że się przyczai i zniknie. – Helmmer znów pokręcił głową. – Jeżeli mamy do czynienia z klasycznym psychopatą, jak twierdzi Richter, i przy okazji bardzo inteligentnym człowiekiem, możemy się przeliczyć z takimi groźbami. On doskonale wie, co robi i jak daleko może się posunąć. Będzie dalej mordował, nie zostawiając śladów. Albo uzna, że czas się przyczaić, wycofa się i poczeka spokojnie, aż burza nieco przycichnie. My damy za wygraną, a on zaatakuje znowu. – Nie, nie przestanie. On jest teraz jakby na haju, nie może się powstrzymać. To jest jak narkotyk. Po pierwszym razie nie poczuł niczego szczególnego. Pierwsza była Kerstin. Zaczął wtedy przygotowywać plan i zażył swoją dawkę po raz drugi, czyli zamordował Selinę. Potem poszło już z górki. Niemal codziennie wysyłał kogoś na tamten świat. Uzależnił się, nie może przestać zabijać. I jestem przekonana, że mimo wszystko ma o sobie zbyt wysokie mniemanie. O sobie i swoich umiejętnościach. Z całym szacunkiem dla jego inteligencji, ale w dziurze takiej jak Okriftel, nawet jakbyśmy doliczyli do tego
Hattersheim i Eddersheim, nie da się bez końca mordować bez zwrócenia na siebie uwagi. To nie Frankfurt, gdzie można po prostu zniknąć. Będzie dalej grał swoją rolę, choć doskonale wie, że nie może wygrać. Okej, skończmy z hipotezami, skupmy się na faktach. Pogadam z Emily Gerber, zobaczymy, czy ma dla mnie jakieś sprawdzone wiadomości. I pamiętaj, że chcę porozmawiać z nią sam na sam. – Co mam robić w tym czasie? – Załatw z Bergerem przeszukanie jeziora. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Chcę mieć pewność. – Dobrze, już się robi.
Wtorek, 10.15 Teren klubu. Wczesnym rankiem w stadninie pojawiło się kilku jeźdźców, by oporządzić i nakarmić swoje konie. Potem siodłali je, zakładali ogłowie i ruszali na poranne przejażdżki. Teraz na podwórzu panował całkowity spokój, a jedynym człowiekiem w zasięgu wzroku był stajenny. Helena Malkow przyjechała do stadniny tuż po ósmej, Sonja Kaufmann krótko przed dziesiątą. Specjalnie umówiły się o tej porze. Przywitały się serdecznie jak zawsze. Kłótnia z poprzedniego dnia poszła w niepamięć. – Chodź, pójdziemy na spacer. Nie chcę, żeby ktoś nas usłyszał – powiedziała Helena. Jak co dzień miała na sobie strój do jazdy konnej. Właściwie nigdy nie ubierała się inaczej, niezależnie od tego, czy było gorąco, czy zimno. Biała bluzka, na to kamizelka oraz bryczesy i skórzane buty do kolan. W lewej dłoni nieodłączony palcat, jakby chciała w ten sposób pokazywać, że ma władzę. Sonja Kaufmann ubrała się w letnie lekkie rzeczy: bluzka bez rękawów, krótkie, dopasowane dżinsy i tenisówki. – Kiedy przyjedzie Emily? – W dni powszednie nie pojawia się przed drugą. Zdążyłam nauczyć się jej planu. Przeszły spokojnym krokiem przez teren stadniny, aż dotarły do miejsca niedaleko autostrady, gdzie mogły w spokoju porozmawiać. – Emily wczoraj zatrzymała cię na chwilę. Czego chciała? – zapytała Helena. – A czego mogła chcieć. – Sonja wzruszyła ramionami. – Tego samego, czego od ciebie. Tyle że z mojej strony ma pełne poparcie. – Powinnam się domyślić! Obie jesteście takie same! Zakochana para, cholera! – Helena, przecież wiesz, że to nie to! Po prostu mam bardzo złe przeczucia. Na razie powinnyśmy przerwać i powiedzieć pozostałym, jak mają się zachowywać. – Chyba żartujesz! Zwariowałaś? Tego nie da się tak łatwo zatrzymać! Wczoraj powiedziałam Emily jasno i wyraźnie, że wszystkie jedziemy na tym samym wózku. Ty też. Może mi powiesz, jak chciałabyś wyjaśnić to pozostałym, co? Kochane, robimy sobie przerwę? Zapomnij, to nie przejdzie! – Helena, obawiam się, że nie zdajesz sobie sprawy, jak daleko to zaszło... – Mylisz się, zdaję sobie sprawę i to bardziej, niż myślisz. I wiem doskonale, że ta nowa klientka została przysłana przez gliny. Może nawet Emily maczała w tym palce, a teraz gra niewiniątko. Ale my wyprowadzimy policję w pole.
Sonja spojrzała ze złością na przyjaciółkę. – Helena, tobie naprawdę odbija! Opamiętaj się, bo to niebezpieczne! – krzyknęła. – Jeśli ta nowa jest policjantką, to może właśnie po to, żeby nas wyprowadzić w pole, a zupełnie kto inny nas śledzi! Pomyślałaś o tym? To przecież możliwe! Policja wcale nie jest taka głupia. – Co proponujesz? – Przede wszystkim zachować spokój i postępować tak jakby nigdy nic. Emily nie może sobie pozwolić, żeby zgłosić sprawę na policję, bo sama ma zbyt wiele do stracenia. Słowo z naszej strony i może się pożegnać z całą stadniną i klubem. Tyle że my też możemy się wtedy pakować. Na razie koniec z zabawami tutaj, musisz przenieść wszystko do jednego z twoich domów. I nie wyciągaj łap po świeże mięsko, to zbyt niebezpieczne! Jasne? – Sonja spojrzała na nią groźnie. – Nie mam ochoty iść do więzienia. Jeśli ty z jakichś masochistycznych pobudek chcesz skorzystać z okazji, nie ciągnij za sobą na dno ani mnie, ani Emily. Rób dalej, na co tylko masz ochotę, po prostu my nie mamy z tym już nic wspólnego. Jeśli dojdzie co do czego, będziemy zeznawać przeciwko tobie. Pomyśl o tym. – Grozisz mi? Ty? Dlaczego akurat ty? Oż ty przebrzydła szmato! Kto sprawił, że zyskałaś sławę? Kto zaczął opowiadać na prawo i lewo, że jesteś wyjątkowym weterynarzem? Beze mnie nic byś nie miała! Dalej iskałabyś kundle! – Heleno, nie groziłam ci. Poza tym nie przypisuj sobie jakichś wymyślonych zasług, bo wcale nie jestem takim znowu autorytetem. Owszem, naraiłaś mi kilku klientów, ale proszę, daj sobie spokój z tą megalomanią. Nie przyjechałam tu, żeby się z tobą kłócić. Jeszcze tego nie pojęłaś? Heleno, tu chodzi o nas wszystkie! – powiedziała z naciskiem. – Nie tylko o ciebie i twoje potrzeby. Kocham cię i wiesz o tym. Chcę cię ochronić. Tylko tyle. Co nam przyjdzie z pójścia do więzienia? Myślisz, że tam będzie nam lepiej? Na razie to jest jeszcze tajemnicą i cały czas mamy szansę utrzymać wszystko w sekrecie. Pod warunkiem że będziesz grała z nami w jednej drużynie. Musisz robić to, co ci powiem. Zabawiasz się tylko w swoich lokalach i tylko z wybranymi osobami. I żadnych nieletnich, okej? Helena Malkow przekrzywiła głowę i kilka razy uderzyła palcatem w prawą dłoń, tak silnie, że Sonja od samego patrzenia czuła pieczenie. Lecz Helena miała w sobie dużo z sadystki, co ostatnio mocno podkreślała. Przyjaciółka właśnie przez to była coraz mniej chętna, by kontynuować obecny układ. W czasie ostatniej schadzki przed wyjazdem do Francji Helena bardzo mocno przesadziła. Sonja jeszcze przez wiele dni odczuwała silne bóle podbrzusza. Od tamtego czasu unikała kontaktu cielesnego z przyjaciółką, przez co ta stała się
trudna do wytrzymania. Sonja pamiętała ją taką z początków znajomości: impulsywną, rozpuszczoną młodą dziewczynę z bogatego domu, której nic nie było w stanie zadowolić. Nie mogła teraz na to pozwolić. Helena stawała się coraz bardziej uparta i agresywna, również w stosunku do siebie. To wszystko sprawiało, że Sonja nie cieszyła się już z jej bliskości. Malkow miała lodowate, nieprzyjemne spojrzenie. – Wiesz co, kochana, idź teraz do Emily i wypłacz się jej na ramieniu. Od teraz możecie robić, co chcecie. Nie potrzebuję was, właściwie nigdy was nie potrzebowałam. Ale dobrze, zostawię stadninę w spokoju, nic już tu nie będę robiła. Tylko zapamiętaj sobie jedno, nie chcę mieć już z żadną z was nic wspólnego, chyba że chodzi o konie. Nigdy nie szłam na kompromisy i nie mam zamiaru tego zmieniać. Jeśli coś robię, to na całego albo wcale. Oszczędź sobie głupiego gadania, i tak nie będę cię słuchać. Możesz spać spokojnie, kochana, nikt się nigdy nie dowie, jaką jesteś żałosną kreaturą. Powodzenia, skarbie – syknęła z pogardą, bez ostrzeżenia złapała ją za krocze i zaczęła masować. Sonja nie była w stanie nawet drgnąć. Jak skamieniała wpatrywała się w przyjaciółkę. – Chciałam cię jeszcze raz poczuć – wycedziła, uśmiechając się nieprzyjemnie. – Gdybyś zmieniła zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać. – Weź rękę – wyszeptała w końcu Sonja, a w jej głosie słychać było delikatną groźbę. – Natychmiast! – Dziwne, dotychczas zawsze ci się to podobało. Nieważne... gdybyś zmieniła zdanie... – Helena zaśmiała się nieprzyjemnie, uniosła brwi, cofnęła dłoń i szybkim krokiem odeszła. – Heleno, poczekaj! Machnęła ręką, nie obracając się, i szła dalej. Sonja stała oparta o płot i nie mogła się ruszyć. Helena znów ją poniżyła. Nie wiedziała, jak powinna się zachować następnym razem. Nie ufała jej. Malkow była przebiegła, pozbawiona skrupułów i bezlitosna. Prywatnie i w interesach szła do przodu po trupach. Była właścicielką przynajmniej trzydziestu domów, w tym dwóch bloków we Frankfurcie i jednego w Hattersheim. Jeśli lokatorzy jej nie odpowiadali albo nie płacili w terminie, błyskawicznie lądowali na ulicy, chyba że spłacali długi w inny sposób. Sonja nie wierzyła w ani jedno słowo, które przed chwilą usłyszała. Wiedziała, że musi teraz uważać. Niepotrzebnie wychodziła przed szereg. Koniecznie musiała szybko porozmawiać z Emily, razem znajdą jakiś sposób, by przemówić Helenie do rozsądku. Widziała z daleka, jak Malkow znika w stajni. Chciała jeszcze raz spróbować ją przekonać. Pobiegła za nią.
– Heleno, poczekaj, wysłuchaj mnie! Na placu zabaw znaleziono dzisiaj kolejne zwłoki! Nie miałam pojęcia, o kogo chodzi, ale... – Ale co? Co mnie to w ogóle interesuje? Zrozumże, mam to gdzieś – odparła lodowatym tonem, wyprowadzając ulubionego konia z boksu. – Nie pomyślałaś, że to jednak może mieć z nami coś wspólnego? Helena zaśmiała się krótko i potrząsnęła głową. – Niby co? Co miałoby to mieć wspólnego z nami? Mój Boże, obie macie nierówno pod sufitem! Nic nas z tymi morderstwami nie łączy, rozumiesz? A teraz daj mi spokój, potrzebuję świeżego powietrza. Sonja wróciła do biura, wzięła puszkę coli i patrzyła, jak na podwórze wjeżdża land rover z przyczepą do przewozu koni. Ze strony pasażera wyskoczyła Maite, a zza kierownicy wysiadł starszy mężczyzna w ciemnoniebieskich dzwonach i krótkiej koszulce, który obszedł przyczepę i otworzył drzwi. Sonja napiła się coli. Patrząc na rozładunek zwierzęcia, postanowiła, że porozmawia z nową członkinią i ją wybada.
Wtorek, 11.35 Hellmer zatelefonował do Bergera i poprosił go, by załatwił nurków z jednostki specjalnej i wysłał ich nad Baggersee, a potem sam pojechał na miejsce znalezienia ciała. Technicy wciąż zabezpieczali ślady, a teren był otoczony taśmami. W pewnym oddaleniu stali gapie, niektórzy z lornetkami, i usiłowali zobaczyć, co się tam dzieje. Julia w samochodzie zapaliła papierosa, ale skończyła palić, zanim zadzwoniła do drzwi Emily Gerber. – Witam, pani komisarz. Tak właśnie myślałam, że dzisiaj panią zobaczę – przywitała się. Miała ciemne worki pod oczyma i była blada. – Słyszałam już o Miriam. Nie wiem, to chyba do mnie na razie jeszcze nie dociera. Nic nie rozumiem. To druga nastolatka, którą przecież znałam... – Między innymi z tego powodu panią odwiedzam – wyjaśniła Julia. – Ma pani tę listę dla mnie? – Tak, oczywiście. Jeszcze wczoraj kazałam ją wydrukować. Proszę. – Podała jej kartkę. – Jakieś sześćdziesiąt procent członków to dzieci i młodzież, trzydzieści procent to kobiety, kilku mężczyzn i kilkoro niepełnosprawnych, dla których od niedawna oferujemy zajęcia specjalne. Bardzo niewiele kobiet przyprowadza ze sobą mężów, jeśli w ogóle są mężatkami. Przynajmniej połowa naszych amazonek jest stanu wolnego. – W takim razie proszę zaznaczyć na wydruku, czyj mąż lub partner często bywa w stadninie. Emily przejrzała szybko listę. – Pani Schumann często przyjeżdża z przyjacielem – powiedziała. – To pan Rieber, sam jest zapalonym koniarzem i przy okazji członkiem klubu. Potem mamy jeszcze męża pani Herner, też często nas odwiedza, podobnie jak mąż pani Marx i partner pani Wehner. Pozostałe członkinie zjawiają się tylko okazjonalnie w czyimś towarzystwie. Zaraz je pani pozaznaczam. – Wzięła do ręki pisak i przy każdym nazwisku zrobiła krzyżyk. – Pani mąż i panowie Malkow i Kaufmann też często bywają w stadninie. – Tak, to oczywiste. Często się spotykają, żeby pogadać, czasem nawet dwa czy trzy razy w tygodniu. Do tego trzeba doliczyć jeszcze syna Wernera, Thomasa. Przychodzi, żeby sobie dorobić w biurze. – A ma problemy finansowe? Przecież jego rodzice są dobrze sytuowani. Emily uśmiechnęła się. – Dobrze sytuowani to mało powiedziane. Należą do najbogatszych ludzi, jakich znam. Helena jest właścicielką kilkudziesięciu domów i działek, które
odziedziczyła po ojcu. Połowa Eddersheim do niej należy, spora część Okriftel i Hattersheim, ma nawet domy we Frankfurcie i w Hochtaunus. Już jej dziadkowie byli krezusami, a potem ich majątek tylko rósł i rósł. Thomas nie chciał z tego korzystać, woli sam na siebie zarabiać, choć nie do końca mu się to udaje. Jeszcze nie. Poza tym ma bardzo napięte stosunki z matką. Julia słyszała już o tym od Andreasa Gerbera. – Jest jeszcze jedna sprawa, przez którą tu przyszłam. Specjalnie nie wzięłam ze sobą komisarza Hellmera. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale muszę sprawdzać wszystkie informacje, jakie do mnie trafiają. Wczoraj rozmawiałam przez telefon z kobietą, która twierdzi, że w stadninie uczycie nie tylko woltyżerki... – Nie rozumiem – odpowiedziała Emily, a widząc, że Julia milczy, unikała jej badawczego wzroku. – Będę z panią całkowicie szczera. Powiedziała, że w stadninie dochodzi do kontaktów seksualnych między dorosłymi i małoletnimi, takimi jak Selina i Miriam. Nie ma sensu owijać w bawełnę, z tego, co słyszałam, klub stał się miejscem lesbijskich schadzek. Emily Gerber zachowała się nadzwyczaj spokojnie. – Co ma pani na myśli i kim jest ta kobieta? – Nie mogę wyjawić jej nazwiska. Niemniej byłabym wdzięczna, gdyby odniosła się pani do tych zarzutów. – To zwykłe pomówienie. Kto mógłby wpaść na tak idiotyczny pomysł?! To jest przyzwoity klub jeździecki, a nie jakaś agencja towarzyska dla lesbijek – odparła oburzona. – Zatem mam uważać, że ta kobieta skłamała? – A co innego? Proszę, niech pani zapyta o to pozostałe. Ktoś chciał po prostu zwrócić na siebie uwagę. – Mówiłam, że muszę sprawdzać każdą informację. Gdyby to była prawda, całkiem możliwe, że morderstwa miałyby z tym związek. Ale skoro twierdzi pani, że to brednie... Oczywiście i tak będę musiała rutynowo przepytać wszystkie dziewczęta. Wczoraj pani mąż zadzwonił do Franka Hellmera bardzo późno w nocy i podał mu listę nastolatek, które z Seliną i Miriam brały udział w wycieczce do Francji. Co tam robiłyście? – Wakacje w siodle. Niemal od dwudziestu lat grupa jeźdźców ze stadniny jeździ na dziesięciodniowy aktywny wypoczynek do południowej Francji, przede wszystkim, żeby pokazać naszym dziewczynom dzikie konie w Camargue. Przejęłam ten zwyczaj od ojca.
– Dla czystej formalności przypominam, że czyny lubieżne wobec osób niepełnoletnich mogą być karane. Czy zna pani kogoś o skłonnościach homoseksualnych? – Nie – odparła szybko. Zbyt szybko. – No dobrze, to by było tyle. Dziękuję za listę. I do zobaczenia. – Do zobaczenia – pożegnała ją Emily i z ulgą zamknęła drzwi. Potem oparła się o nie plecami i zamknęła oczy. Serce waliło jej jak oszalałe. Podeszła do barku i nalała sobie koniaku. Alkohol ją uspokoił. Sięgnęła po telefon, żeby zadzwonić do męża. Linia była zajęta. Przyzwyczaiła się. Muszę porozmawiać z Sonją i Heleną, pomyślała. – Celeste, Pauline, ubierajcie się, jedziemy do stadniny. Mam coś do załatwienia.
Wtorek, 12.10 – Jak było? – spytał Hellmer, wyrzucając niedopałek przez okno. – Sama nie wiem. Była bardzo podenerwowana, kiedy w ogóle poruszyłam ten temat. – Jak podenerwowana? – Za bardzo. Coś tu nie gra. Albo coś wie i nie chce zdradzić, albo sama brała w tym udział. – Emily Gerber? – Frank nie mógł w to uwierzyć. – Przecież jest w szczęśliwym związku! – No i? Nie słyszłeś nigdy o kobietach biseksualnych? Zadziwiająco dobrze się trzymała, ale i tak coś mi nie pasowało. Czułam, że wewnętrznie cała drży. Bała się, nie potrafię tego inaczej wyjaśnić. Pytanie tylko czego. Choć oczywiście mogę się mylić. A jej małżeństwo niby takie szczęśliwe, lecz chyba nie do końca, skoro Gerber miał romans z Seliną, co? Oboje przyznali, że w zeszłym roku bardzo się od siebie oddalili. Mieli kryzys. Poczekaj. Julia zamknęła oczy. Myśli jej się kłębiły. – A jeśli właśnie to wywołało ich problemy? – Julia – wyjęczał Hellmer – znowu zaczynasz wymyślać jakieś niestworzone historie. W każdym małżeństwie są lepsze i gorsze chwile, ale to jeszcze nie znaczy, że... – Mylisz się – przerwała mu zdecydowanie. – Nie pamiętasz już, co mówili w piątek, jak ich przesłuchiwaliśmy? Przyznał się, że miał romans z Seliną, bo nie mógł żyć samotnie. Poza tym narzekał, że przez ostatni rok w ogóle nie było między nimi bliskości. Kobieta taka jak Emily, młoda, piękna i atrakcyjna, i zero seksu przez rok? – Spojrzała z boku na Hellmera, który zmarszczył czoło. – Daj spokój, kto w to uwierzy. Przyjmijmy, że zdecydowała się spróbować czegoś nowego, spodobało jej się i dlatego odsunęła się od męża. Potem coś złego stało się Selinie, poczuła wyrzuty sumienia i znów zaczęła myśleć rozsądnie. Może jakiś wewnętrzny głos jej podpowiedział, że śmierć dziewczyny ma związek z tym, co wyprawia? – Może i tak, ale na razie to tylko spekulacje i dopóki nie będziemy mieli dowodów, nie ma sensu tego drążyć. Pomyśl, jeśli rok temu odsunęła się od męża, to znaczy, że ktoś ją w to wciągnął, więc na pewno nie była prowodyrką. W to po prostu nie uwierzę. – Racja. Czyli sama może być w niebezpieczeństwie. Muszę jeszcze raz z nią porozmawiać. Chcę zyskać pewność. Zajmie mi to chwilę. Wysiadła z samochodu i podeszła do domu Gerberów. Kiedy chciała
nacisnąć dzwonek, brama garażu powędrowała w górę i na podjazd wytoczyło się nowe bmw. Emily zatrzymała się, opuściła okno i spojrzała na policjantkę. – Zapomniała pani czegoś? – Jeszcze coś przyszło mi do głowy à propos naszej rozmowy. Chętnie bym to od razu wyjaśniła. To w naszym wspólnym interesie. – Skoro to konieczne... Proszę, wejdziemy do środka przez garaż – oznajmiła Emily, a potem odwróciła się do dzieci. – Poczekajcie grzecznie, zaraz wrócę. Najlepiej idźcie do ogrodu, zawołam was. W milczeniu poprowadziła komisarz do środka. Julia zauważyła, że w powietrzu unosi się zapach alkoholu. Kobieta wpuściła ją do salonu, po czym bez słowa usiadła w fotelu pod oknem. Julia zajęła miejsce naprzeciwko, na kanapie. – W pani słowach znalazłam kilka nieścisłości, dlatego chciałabym jak najszybciej je wyjaśnić. Przypomina pani sobie naszą piątkową rozmowę? – Takiego czegoś szybko się nie zapomina. – Państwa małżeństwo przez ostatni rok było pogrążone w kryzysie. Co go wywołało? – A co ma moje małżeństwo wspólnego z morderstwami? – Ton Emily był chłodny i pełen dystansu. – Właśnie tego chcę się dowiedzieć. Pani mąż powiedział, że przez długi czas nie było między państwem bliskości, aż do dnia, kiedy zgłoszono zaginięcie Seliny. Czy to nie za duży zbieg okoliczności? – Nie wierzę w zbiegi okoliczności – oznajmiła kobieta, zachowując pokerową minę. – Ja też nie. Dlaczego więc odsunęła się pani od męża? Jest pani piękna, młoda i atrakcyjna. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby świadomie uciekła pani we wstrzemięźliwość seksualną? Czy powie mi pani prawdę? – Prawda nie istnieje, są tylko kłamstwa. Całe zasrane życie to same kłamstwa! – krzyknęła, zerwała się z fotela i stanęła przy oknie, z rękoma wbitymi w kieszenie białych szortów. Mimo ciepła trzęsła się na całym ciele. Patrzyła na ogród skąpany w złotym blasku słońca. Celeste i Pauline siedziały na brzegu basenu i chlapały stopami zanurzonymi w wodzie. – Co ma pani na myśli? – Tylko to, co powiedziałam. – Niech pani weźmie pod uwagę, że zostały popełnione cztery morderstwa. Chcę zapobiec kolejnym. Myślę, że jest pani w niebezpieczeństwie. Mogłabym pani pomóc, ale musiałabym usłyszeć prawdę. Człowiek, którego ścigamy, nie
ma żadnych skrupułów. Morderca doskonale panią zna, tak jak znał każdy krok Seliny, Miriam i jej matki. Proszę, niech mi pani pomoże, a przysięgam, że wszystko, co pani mi powie, pozostanie tylko między nami. Proszę. Emily zamknęła oczy. Czuła, że wszystko w niej drży, serce waliło jej jak opętane, a kiedy uniosła powieki, zobaczyła wirujące mroczki. Przełknęła głośno ślinę i w końcu zaczęła mówić. – Przysięga pani? Nie będzie pani mnie nagrywała? – Słowo honoru. A ja zawsze dotrzymuję słowa. Odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową. – Pani komisarz, przyrzekam, że do zeszłego lata nie miałam o niczym pojęcia. Nie wiedziałam, co się wyprawia w mojej stadninie. Czasem dziwnie się czułam, kiedy widziałam, jak niektóre kobiety spoglądały na siebie albo jak jedna drugą dotykała z czułością. Niczego się nie domyślałam... pewnie byłam zbyt naiwna. Potem była wycieczka do Francji. Powiedziała Julii o wszystkim, co poprzedniego wieczoru opowiedziała mężowi. Nie wspomniała jedynie o Sonji Kaufmann i Helenie Malkow i uznała, że lepiej milczeć o sprawie z tabletkami. – Wciąż mówi pani o innych – zapytała w końcu Julia. – Kim są te pozostałe kobiety? – Nie chcę podawać żadnych nazwisk. Nie robią niczego niezgodnego z prawem. Nikomu nie dzieje się krzywda. – Jak wyglądają takie zabawy? – Są bardzo delikatne, czułe. Nie uprawiałyśmy seksu, raczej chodziło o głaskanie i pocałunki. Żadna z dziewcząt nigdy nie została wykorzystana seksualnie. Żadnej przemocy, bez użycia siły... niewinne zabawy. – Czy takie niewinne, to się dopiero okaże. Co mówiły dziewczęta? Na pewno część z nich była jeszcze dziewicami? – Jeśli wcześniej lub w trakcie układu z nami nie przeżyły zbliżenia z mężczyzną, pozostawały dziewicami. Mówiłam przecież, że nikt nie uprawiał z nimi seksu. Ale z czasem i tak pojawiły się wyrzuty sumienia. Tak naprawdę to już przed ostatnią wycieczką do Francji. Wiedziałam, że nie mogę, że nie powinnam tego kontynuować. Mam kochającego męża, dwie córki, które są dla mnie wszystkim... Kiedy wyobraziłam sobie, że ktoś kiedyś zrobi im to, co my robiłyśmy Selinie i Miriam, poczułam straszliwą złość na siebie. Byłam wściekła, zła i załamana, nie potrafiłam spojrzeć na siebie w lustrze. Pani komisarz, nie jestem lesbijką, choć może na pierwszy rzut oka tak to wygląda. Spróbowałam czegoś nowego i to był największy błąd w moim życiu. Żałuję,
że nie można cofnąć się o rok, by to wszystko odkręcić, ale nie da się i muszę jakoś z tym żyć. Jedyne, co mogę, to wyciągnąć wnioski. – Czy to tylko u pani, czy w każdym klubie jeździeckim dochodzi do takich ekscesów? Emily potrząsnęła głową. – Nie! Jesteśmy niechlubnym wyjątkiem. Jeśli na podstawie tego, co pani usłyszała, wyciągnie wniosek, że wszystkie amazonki są lesbijkami, to jest pani w błędzie. Skrzywdziłaby pani setki tysięcy kobiet i dziewcząt. Wśród nas jest tyle samo homoseksualistek, ile wśród kobiet z każdego innego środowiska. To zupełnie tak, jakby stwierdzić, że każdy baletmistrz czy fryzjer jest gejem. Bzdura. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko gejom i lesbijkom? – Nie, nie interesuję się, jak kto się zadowala. Czy pani mąż już wie? Po raz pierwszy od początku rozmowy na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Tak, wczoraj cały wieczór o tym rozmawialiśmy. Wszystko mu opowiedziałam, naprawdę wszystko. Właśnie dlatego zadzwonił natychmiast do pani kolegi. Był przekonany, że to łączy morderstwa. – Helena Malkow i Sonja Kaufmann również były we Francji. Nie podawała pani żadnych nazwisk, ale wystarczy, że dodam dwa do dwóch, żeby wiedzieć, że też brały w tym udział. Która z nich jest prowodyrką? – Co pani zrobi z tą informacją? – Nic, o ile nie zostało popełnione przestępstwo lub wykroczenie. Gdyby na przykład dziewczęta zostały zmuszone do czegoś wbrew swojej woli, musiałabym zadziałać. – Żadna z nich nie została nigdy do niczego zmuszona. Kiedy odnosiłyśmy wrażenie, że któraś czegoś nie chce albo nie jest jeszcze gotowa, nie naciskałyśmy i dawałyśmy jej spokój, przysięgam. – Zatem kto to wszystko napędzał? – Helena. Jest, co prawda, lesbijką, ale też chętnie umawia się z mężczyznami. Nie sądzę, żeby Werner miał o tym jakiekolwiek pojęcie. Sprawiają wrażenie szczęśliwego małżeństwa. – Tak wygląda pani zdaniem szczęśliwe małżeństwo? – spytała Julia z niedowierzaniem. – Bo ja chyba mam całkowicie odmienne wyobrażenie o małżeństwie i wszystkim, co się z tym wiąże. Ale może jestem staromodna. A Sonja Kaufmann? – Sonja jest po prostu kochana. Ona i mój brat doskonale się rozumieją. Ona, co prawda, sypia chętnie z kobietami, ale bez Achima by zginęła. Potrzebuje go jak powietrza, a on ją kocha.
– Hm, ile lat miała najmłodsza uczestniczka waszych spotkań? – Czternaście. Helena powiedziała, że nie możemy wciągać nikogo młodszego. – Czy między wami też dochodziło do zbliżeń? Pani i Helena Malkow albo Sonja Kaufmann? – Z Heleną nigdy do niczego nie doszło, bo jest dla mnie zbyt dominująca. Zbyt męska. Ale z Sonją tak. – Czy uprawiałyście seks również w stadninie? – Nie! Co to za pomysł! No dobrze, nie mogę ręczyć za pozostałe, bo przecież nie ma mnie tam przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale za bardzo bym się bała, że ktoś może mnie zobaczyć. Helena ma dom w Kelkheim przeznaczony tylko do tego celu. Tam się spotykałyśmy. – Przed chwilą twierdziła pani, że między panią a Heleną do niczego nie doszło? – Czasem bywało, że spotykałyśmy się w piątkę czy szóstkę – wyjaśniła. – Czy jest pani skłonna uwierzyć, żeby Helena również w klubie... – Jeśli chodzi o nią, wszystko jest możliwe, jej nic nie powstrzyma. Nie zna jej pani. Jeśli dochodziło do czegoś w stadninie, to tylko z dorosłymi kobietami. – Czy we Francji zabawiała się pani ze wszystkimi dziewczętami? – To nie było tak, jak pani sobie wyobraża. Stałyśmy razem pod prysznicem albo leżałyśmy w łóżkach, nic więcej poza pocałunkami i delikatnymi pieszczotami. Przysięgam, całkowicie nieszkodliwe zachowania, przynajmniej moje. Proszę, niech pani zapyta Katrin albo Nathalie, potwierdzą to. – Albo i nie, bo się będą wstydziły. Jeszcze się zastanowię, czy w ogóle będę z nimi rozmawiała. Zdecydowanie nalegam, by zakazała pani Helenie i Sonji zbliżeń z małoletnimi. Jeśli pani tego nie zrobi, będę musiała się tym zająć. A tego pewnie wolałybyście wszystkie uniknąć. Proszę spokojnie z nimi porozmawiać, wyjaśnić im sytuację i powiedzieć o naszej rozmowie. Gwarantuję, że to powinno przynieść pożądany skutek. – Postaram się. Właśnie jechałam do stadniny, kiedy pani wróciła. Chciałam jeszcze raz porozmawiać z Sonją i Heleną. – W takim razie nie będę pani dłużej zatrzymywała. Proszę na siebie uważać, morderca wciąż przebywa na wolności. Mogę jedynie panią ostrzec, by nie ufała pani nikomu, nawet najlepszym przyjaciołom. Niech pani ostrzeże też Sonję i Helenę. Nathalie, Katrin i pozostałe dwie dziewczyny zostaną przez nas poinstruowane. Julia wstała, przeciągnęła się dyskretnie i nagle poczuła zmęczenie.
Z niezadowoleniem pomyślała, że w następnych dniach albo nawet tygodniach może mieć jeszcze mniej czasu na sen. Nie poprawiały jej nastroju wizyty podobne do tej jak u Emily Gerber. Jeszcze raz musiała spojrzeć na ciemne strony człowieczeństwa i choć widziała już wiele, w tym mnóstwo gorszych rzeczy, za każdym razem konfrontacja z podłością przerażała ją na nowo. I za każdym razem czuła niemoc. A mimo to, patrząc na Emily, współczuła jej. Sposób, w jaki wyjawiła swoje winy, jej szczerość i żal – to było bardzo prawdziwe. Emily Gerber zawołała córki i razem z Julią wyszła na dwór. – Czy kiedykolwiek słyszała pani o Kerstin Grumack? – zapytała Julia jeszcze w garażu. Kobieta zastanowiła się i potrząsnęła głową. – Nie, pierwszy raz słyszę. Kto to jest? – To piętnastolatka, która pięć i pół roku temu zniknęła bez śladu. Jej ojciec jest lokalnym stolarzem. – Ach tak, oczywiście. To było w święta, prawda? Teraz sobie przypomniałam. Po prostu nie skojarzyłam nazwiska. Dlaczego pani pyta? – Tak tylko. Ma pani moje słowo, że zachowam dyskrecję. A jeśli dowie się pani czegoś nowego, proszę natychmiast mnie powiadomić. Może nam pani bardzo pomóc, jeśli będzie miała pani oczy szeroko otwarte. Mordercą jest ktoś, kto panią zna, proszę o tym nie zapominać. Do zobaczenia. – Pani komisarz, niech pani poczeka. Byłam z panią szczera, więc proszę o to samo. Zgłosiła się do nas nowa członkini, Maite Sörensen. Czy ona jest od was? Julia uśmiechnęła się znacząco. – Skoro zadała pani to pytanie, to znaczy, że nie ma pani wątpliwości. Ale proszę zachować tę informację dla siebie. Ja nikomu nic nie powiem, pani też niech zachowa dyskrecję. I jeszcze raz, niech pani na siebie uważa. Emily spojrzała zatroskana na policjantkę, wsiadła do samochodu i ruszyła. Zaczęła się bać.
Wtorek, 13.30 – Wiesz co, słowo „chwila” miało dotychczas dla mnie całkowicie inne znaczenie! – warknął Hellmer nieprzyjemnym głosem. – Myślałem o dziesięciu minutach, może piętnastu! Zamiast trzymać mnie na tym pieprzonym słońcu, mogłaś puścić mnie do domu, to bym przynajmniej zjadł obiad! – Wybacz, zresztą masz przecież telefon. Gdyby cię nie było, zadzwoniłabym. Uspokój się. Załatwiłeś coś? Wiesz, nurkowie, Baggersee i tak dalej? – Ekipa poszukiwawcza jest już w drodze. Chcą zacząć jeszcze dzisiaj. Na szczęście zbiornik nie należy do największych. No dobra, ale opowiadaj, jak było u Gerber? – To lesbijki. Przyznała się. – Julia zapaliła papierosa. – Serio? Ona? – Ona akurat nieszczególnie. Chciała tylko spróbować czegoś nowego i wciągnęło ją na jakiś czas. Zapewniała mnie, że z tym skończyła. Wierzę jej. – Co z dziewczętami? – Możemy je też przepytać, ale to tylko narobi niepotrzebnego zamieszania. Ponoć żadna nie była do niczego zmuszana, a jeśli jakaś nie miała ochoty się włączać do ich zabaw, dawały jej spokój. – Mimo to łamały prawo – podkreślił Hellmer. – Łamały prawo! Rany, w takim razie nagnijmy je nieco. Zastanów się nad tym, bo gdy widzę, jak skorumpowani, cyniczni politykierzy załatwiają sobie z sędziami wyroki uniewinniające... – Przecież nie możesz porównywać jednego z drugim! – A jednak mogę! I wyobraź sobie, że tym razem podjęłam decyzję, by przymknąć oko, bo dochodzenie sprawiedliwości za wszelką cenę przyniosłoby opłakane rezultaty i narobiło jeszcze większych szkód. Pomyśl tylko, co by było, gdyby rodzice dziewcząt dowiedzieli się, co się wyprawia w stadninie. Gerber może zamykać klub, pakować manatki i wyprowadzać się na drugi koniec kraju. Nie, była bardzo otwarta i szczera, wierz mi. – No dobrze, owszem, to nielegalne, ale będę milczał. – Frank uśmiechnął się. – Poza tym nikt niczego nie zgłaszał, prawda? – Widzę, że dobrze się rozumiemy. Mimo to musimy porozmawiać z tymi dziewczętami, żeby trzymały się z dala od mężczyzn. Najlepiej by było, gdyby zakazać im na jakiś czas wychodzenia z domów. Porozmawiam z każdą z osobna, ale nie poruszę wiadomego tematu. To jak, idziemy teraz do Nathalie?
– Ty tu jesteś szefem. – Hellmer uśmiechnął się, wyjął kluczyk ze stacyjki i wysiedli. Nathalie była w domu, jeszcze spała. Poczekali, aż się ubierze, a potem wyjaśnili jej sytuację. Przysięgła, że poza rodzicami i najlepszą przyjaciółką z nikim nie będzie rozmawiać, że będzie wracać do domu przed zapadnięciem zmroku, a po dworze poruszać się jedynie w towarzystwie kobiet lub ojca. Następnie Julia i Hellmer złożyli wizytę Katrin i Anji. Tylko Carmen nie było w domu, bo wyjechała z rodzicami do Francji i miała wrócić dopiero w niedzielę. Dochodziła czwarta po południu, kiedy w końcu zatrzymali się na krótki odpoczynek u Hellmera w domu. O wpół do piątej pojechali nad jezioro, gdzie ekipa nurków przeszukiwała dno. Krótka rozmowa z szefem, a potem powrót na komendę.
Wtorek, 13.50 Teren klubu jeździeckiego. Emily Gerber i Sonja Kaufmann stały w stajni i rozmawiały z Maite Sörensen. Pauline i Celeste poszły do kucyków, gdzie było już kilka innych dziewczynek w ich wieku. – Hej – przywitała się Emily i podeszła do Sonji i Maite. Starała się nie wyglądać na spiętą. – Widziałam, że Chiron jest już na miejscu. Podoba się pani u nas tak samo jak wczoraj? – Oczywiście. Pani Kaufmann właśnie zbadała Chirona. Jest zdrów jak ryba. – Wspaniale. Nie chciałam przeszkadzać, ale muszę na chwilę porwać Sonję, jeśli można. Przyrzekam, tylko na chwilę. – Proszę się nie spieszyć, pojeżdżę po okolicy, żeby przyzwyczaić Chirona. – Niech pani poczeka, pojadę z panią, jak obiecałam. Dziesięć minut i będę gotowa. Emily i Sonja weszły do biura. – Siadaj, proszę. – Wskazała Sonji krzesło. – Mamy do pogadania. – Co takiego się stało? – Przed chwilą była u mnie komisarz Durant. Wie o wszystkim. Naprawdę o wszystkim. – A skąd? Kto jej wygadał? Ty nas zdradziłaś? – Nie. Wczoraj wieczorem ktoś do niej zadzwonił, ale nie chciała powiedzieć kto. Zaczęła zadawać takie pytania, że musiałam się przyznać. Sonja Kaufmann zerwała się z krzesła, na którym dopiero co usiadła, i zaczęła nerwowo krążyć po biurze. – Chyba żartujsz! Kpisz! Przecież wykopałaś sobie grób! Sama, własnymi rękami! Nie domyślasz się, co teraz będzie? – Sonja, uspokój się. Przyrzekła mi, że nic z tym nie zrobi. Powiedziałam jej prawdę i poczułam się wolna. Możesz mi nie wierzyć, mam to gdzieś, ale mi ulżyło. Powiedziałam jej, że ani Selinie, ani żadnej z pozostałych nigdy nie zadawałyśmy bólu i nigdy ich do niczego nie zmuszałyśmy. Taka jest przecież prawda. Gdybym skłamała i zaprzeczyła, zaczęłaby węszyć i tak czy inaczej, dowiedziałaby się wszystkiego. Dopiero wtedy miałybyśmy problemy. Tak udało nam się uniknąć odpowiedzialności. Tylko że w zamian musimy całkowicie zaprzestać tego, co robiłyśmy. – Ufasz jej? – spytała Sonja bardzo poważnie. – Mam na myśli tę policjantkę. – Nie było cię przy naszej rozmowie. Tak, ufam jej. Powiedziała mi jeszcze,
że musimy być bardzo ostrożne, bo morderca Seliny i Miriam... – Miriam?! – Sonja wpatrywała się w nią wytrzeszczonymi oczyma. Była przerażona. – Miriam nie żyje? W takim razie ta akcja dzisiaj rano przy placu zabaw to była... ona? – Przepraszam, myślałam, że wiesz... – A niby skąd? Wiem tylko, że rano roiło się tam od policji, ale że to Miriam... Cholera, dlaczego akurat ona? – Nie tylko ona. Jej matka również nie żyje. Sonja Kaufmann padła na krzesło i zaczęła masować skronie. – To nie może być prawda. – Potrząsnęła głową. – Ta cała Durant twierdzi, że wszystkie jesteśmy w niebezpieczeństwie? – I to ponoć w poważnym. Morderca zna nas wszystkie. Tak przynajmniej uważa policja, a ja ci powiem, że jej wierzę. – Co z Nathalie, Carmen, Anją... – Już się nimi zajęli. Nic im nie będzie. Emily podeszła do przyjaciółki i objęła ją ramieniem. – Musiałam jej powiedzieć. Rozumiesz mnie? – Pewnie. Ale teraz to najmniejszy problem. Naprawdę lubiłam Miriam, a ona nie żyje... To ja przekonałam jej matkę, żeby puściła córkę do Francji. Przeklęty wyjazd! Dlaczego to zrobiłam? Cholera, dlaczego! – Zaczęła głośno szlochać i wtuliła głowę w pierś Emily. – To przecież nie twoja wina. Nikt nie mógł przypuszczać, że zdarzy się coś takiego. Żadna z nas. Myślisz, że mnie to nie rusza? Ale pamiętaj, to nie my ją zamordowałyśmy, my nikomu nie zrobiłyśmy krzywdy! Nie jesteśmy morderczyniami! Pamiętaj o tym! – Rozmawiałam wcześniej z Heleną, a przynajmniej próbowałam. Dlaczego ona jest tak cholernie uparta! – wychlipała Sonja. – Ona nie potrafi przestać, nie chce! Porozmawiaj z nią ty, może ciebie posłucha. – Spróbuję, ale wiesz, skoro ciebie nie posłuchała, to co ja mogę... – Proszę, przynajmniej spróbuj! Jeśli cię nie posłucha, osobiście ją zamorduję! Przysięgam, że ją zabiję! – Oj, Sonja, przestań już! Nie gadaj takich głupot. Opowiem Helenie o mojej rozmowie z komisarz Durant i wyjaśnię, że jeśli będzie kontynuowała schadzki z małoletnimi, narazi się na odpowiedzialność karną. Zobaczymy, co na to powie. A teraz wytrzyj twarz, wracaj do domu i uspokój się. – Tak czy inaczej, chciałam wracać do siebie...
– Sonja, ja... – Tak? – Nic, nieważne. Wracaj i się odśwież. Kobieta wstała, poszła do toalety, odkręciła kurek przy umywalce i stała wpatrzona w lustro. Emily wyglądała przez okno na podwórze, gdzie Maite zajmowała się swoim koniem. Chcąc nie chcąc, musiała się uśmiechnąć. Policjantka podająca się za artystkę. Postanowiła, że dla zabawy wystawi na próbę jej przykrywkę i przekaże jej Constable’a do analizy. Była tak zajęta swoimi myślami, że nie usłyszała, jak Sonja wyszła z łazienki. Nagle poczuła jej dłonie na swoich ramionach. – Dobrze zrobiłaś – powiedziała z niepewnym uśmiechem. – Ja bym pewnie nie znalazła dość siły i odwagi. Podziwiam cię za to. Mogę cię objąć? Przywarły do siebie, głaszcząc jedna drugą po twarzy. Na koniec Sonja pocałowała ją w usta. Emily nie wzbraniała się. Usta przyjaciółki były miękkie i delikatne, na moment ich języki się połączyły. – Kocham cię. Kocham cię najbardziej na świecie. – Sonja... – Co? – Nic, nieważne. Kiedy indziej o tym porozmawiamy. Achim na ciebie czeka. Do jutra. – Do jutra. Wychodząc, zatrzymała się w progu, odwróciła i spojrzała na Emily czule i ze smutkiem. – Nigdy nie przypuszczałam, że pokocham kobietę tak mocno jak ciebie. Dlaczego zaczęłyśmy dopiero rok temu? – I właśnie skończyłyśmy. Andreas jest dla mnie najważniejszym człowiekiem w życiu. On też o wszystkim już wie. Odbyliśmy długą rozmowę. Ale nie musisz się bać, znasz go, jest bardzo dyskretny. Wszystko mu opowiedziałam, bo kocham tylko jego. Przykro mi. – Nie szkodzi. I tak cię kocham. I nie zapomnij pogadać z Heleną. Emily patrzyła, jak Sonja idzie do samochodu, wsiada i odjeżdża. Była rozdrażniona. Sięgnęła po słuchawkę i wybrała numer Heleny. Odebrał jej mąż. Powiedział, że pojechała do miasta, ale nie wiedział, kiedy wróci, bo miała spotkać się z przyjaciółką. Z przyjaciółką! Emily przewróciła oczyma i rozłączyła się. Dopiero po kilku sekundach wyszła na dwór, by wyprowadzić konia i pojechać na przejażdżkę z Maite.
Wtorek, 15.00 Gabinet doktora Gerbera. – Witaj, wejdź proszę. Co ci dolega? – Ech, chyba wszystko. Ostatnio cały czas boli mnie głowa i mam bezustannie mdłości. – Wygląda mi to na migrenę – stwierdził Gerber, obszedł biurko i usiadł naprzeciwko pacjenta. – Masz do tego zawroty głowy, dreszcze, cierpisz na bezsenność, a światło tylko potęguje objawy? – Nie potrafiłbym tego tak dokładnie nazwać, ale tak, to właśnie to. – Kiedy byłeś u mnie po raz ostatni? Poczekaj, sprawdzę. – Odwrócił się i z szafki wyjął kartę pacjenta. – Minęło już pół roku. Powinniśmy przeprowadzić rutynowe badania. Tak tylko, dla pewności. Pokaż mi dłonie. – Spojrzał na skórę wewnątrz jego rąk i powiedział: – Linie bardzo się zmieniły. – Popatrzył na niego uważnie i zacisnął usta. Zdawało się, że nie wiedział, co z tym fantem począć. – Ale na plus czy na minus? – Na co albo na kogo jesteś tak strasznie wściekły? – zapytał Gerber, nie odpowiadając na pytanie. – Na nikogo. – Ale się boisz. Czego? – Nie boję się. Musiałeś się pomylić. – Jesteś wyjątkowy. Masz nietuzinkowe umiejętności i prawdziwy talent. Ale nie jesteś pogodzony sam ze sobą. Chyba nie lubisz swojej pracy. Chcesz się wyrwać z kieratu codzienności. To dlatego boli cię głowa. Musisz odnaleźć drogę w życiu. – Możesz mi na to wypisać receptę? – Niestety, każdy sam musi odnaleźć własną drogę. Kiedy tylko zrozumiesz, czego chcesz, migreny momentalnie znikną. – Przepiszesz mi coś? – No pewnie. – Gerber wypisał receptę i podał mu. – Nie jesteś zadowolony ze swojego życia. Jeśli chciałbyś porozmawiać, wiesz, gdzie mnie szukać. – Czyżbyś uważał, że potrzebuję terapii? – spytał pacjent z uśmiechem. – Niekoniecznie. Po prostu usiądziemy i porozmawiamy. – No dobrze, zastanowię się. I dzięki za receptę. Do zobaczenia. Wyszedł z gabinetu, nie pokazując po sobie złości. Wsiadł do samochodu
i dopiero wtedy porwał receptę na strzępy, które schował w kieszeni koszuli. Nie spodziewał się tego. Głupi Gerber odprawia te swoje czary mary. Ty durniu, pomyślał, kipiąc złością, i ruszył z piskiem opon. – Sam musisz znaleźć własną drogę, bo ja swoją już znalazłem! Idiota! Czegoś jednak nie zauważyłeś. Nikt tego nie widzi! Co się dzieje, czyżbym był przejrzysty? Wszyscy traktują mnie jak ostatniego śmiecia, ale niedługo się przekonają! A dziś dokończę swoje dzieło! Co ja mówię, arcydzieło! Migrena, psiakrew. Też się dałeś nabrać. Jesteś szarlatanem, Gerber! Jesteś szarlatanem, który wyciąga od ludzi pieniądze i nic nie umie! Idiota! Cholerny idiota! Nie myliłeś się tylko co do jednego. Jestem wyjątkowy.
Wtorek, 17.20 Komenda policji. Odprawa. Grupa operacyjna Selina działała na najwyższych obrotach. Durant i Hellmer weszli do biura. Ledwie zamienili kilka słów z Bergerem i Kullmerem, kiedy zjawił się technik z laboratorium i położył na stole cienką teczkę. – Proszę, to powinno was zainteresować – powiedział i zniknął równie szybko, jak się pojawił. Durant spojrzała na Bergera i sięgnęła po dokumenty. Otworzyła teczkę i sprawdziła, co było w środku. Wstępny raport z zabezpieczenia śladów zajmował ledwie dwie strony A4. – To jakieś szaleństwo – powiedziała i po raz drugi przeczytała przesłane informacje, po czym odruchowo wyjęła paczkę papierosów i zapaliła. – Skąd Richter wiedział? Prorok jakiś czy co? – A o co chodzi? – zapytali jednocześnie Berger i Hellmer. – Na figach Miriam zabezpieczono ślady spermy. Natychmiast wykonano badania porównawcze. I zgadnijcie, czyje to było nasienie... – Nie mam pojęcia. Mów! – Mischnera. Naszego starego znajomego, martwego Gerharda Mischnera. – Pokaż! – Hellmer niemal wyrwał jej teczkę z ręki. – Nie wierzę, to niemożliwe! Skąd jego sperma na majtkach dziewczyny? – Najwyraźniej ktoś ją gdzieś przechowuje, nie mam pojęcia po co i jak – stwierdziła lakonicznie Julia. – Richter to geniusz. Wiedział, po prostu wiedział. Powiedział wyraźnie, że trzeba dokładnie przebadać podrzucone rzeczy, bo ten typek z nami pogrywa. I miał rację... – Ale skąd sperma Mischnera? – Zapytamy, gdy tylko gnojka dopadniemy. Jedno jest w każdym razie pewne: jeszcze nie skończył. Tylko nie pytajcie, kogo sobie upatrzył na następną ofiarę! Kullmer podszedł bliżej i usiadł obok Julii. – Krótka informacja. Przepytano wszystkich mieszkańców bloku Tschierke, oczywiście tylko tych, którzy byli w domu. Nikt niczego nie zauważył. Uciąłem sobie też pogawędkę z dozorcą. Rzeczywiście, kamera i nagrywarka były uszkodzone od kilku dni, a on tego nie zauważył. Może mówić prawdę, bo tylko raz w tygodniu sprawdza, czy wszystko działa, a jeśli nic się przez ten czas nie wydarzyło, cofa taśmę na początek i nagrywa wszystko od nowa. Od kiedy zamontowano monitoring, w budynku zapanował błogi spokój. Nic mu
nie możemy zarzucić, bo to po prostu nie jego wina. No dobrze, to teraz co do Marianne Tschierke. Lekarze, dla których pracowała, określili ją jako przyjazną, pomocną i wyjątkowo rzetelną osobę. Natomiast dziwna sprawa, bo w urzędzie, gdzie miała pracować, nikt o niej nie słyszał. Od rozwodu nie była w żadnym związku, niemniej jedna z jej serdecznych koleżanek twierdzi, że w święta spiła się jak prosię i wyjawiła jej, że regularnie się z kimś spotyka. Ta druga nie dawała za wygraną i tak długo ją męczyła – a wiecie, jakie kobiety potrafią być upierdliwe – że w końcu wyszło szydło z worka. Marianne Tschierke często spotykała się z mężczyznami i kazała sobie płacić za takie spotkania. Z samej pensji nie opłaciłaby mieszkania, tymczasem meble w salonie miała z litego dębu, a sypialnię robioną na zamówienie. Łącznie zarabiała netto tysiąc trzysta euro, jej były płacił dwieście pięćdziesiąt euro alimentów i to teoretycznie wszystko. Więc nigdy w życiu nie stać by jej było na takie wyposażenie. W rezultacie nie była więc samotną, zagubioną i skrzywdzoną panią Tschierke. – Hm, nie wpadłam na to z wyposażeniem mieszkania. – Julia pokiwała głową. – Prostota nie zawsze rzuca się w oczy, ale wczoraj w czasie przeszukania mieszkania natrafiono na faktury. Dzisiaj rano je sobie przejrzałem. Wyposażenie salonu kupiła półtora roku temu za niemal dwadzieścia tysięcy marek, co daje około dziesięciu tysięcy euro. Sypialnię mniej więcej w tym samym czasie i wyłożyła za nią jeszcze więcej, bo trzydzieści tysięcy marek. Dodatkowo znaleziono wyciągi z konta. I teraz uwaga, ciekawostka. Przepytaliśmy drugą pomoc w gabinecie tego lekarza, u którego pracowała. Przycisnęliśmy ją trochę i zaraz się dowiedzieliśmy, że jej szef był też jej regularnym klientem. Czyli płacił jej dwa razy, raz za pracę w recepcji, drugi za usługi, jakie owa dama mu oferowała, jeśli mogę wyrazić się tak górnolotnie. Może się jeszcze okazać, że zabił ją któryś z klientów. – Nie, to wykluczone – przerwała mu Julia. – Matka i córka nie giną tego samego dnia z rąk dwóch różnych morderców. Poza tym, gdyby to był jej klient, na pewno przespałby się z nią. Przed albo po. Oba czyny obciążają konto tylko jednego człowieka. To mężczyzna, którego obie doskonale znały – tak dobrze, że Marianne wpuściła go bez obaw do domu. Właściwie to nawet więcej, bo to dla niego tak się wyszykowała. Patrzcie – powiedziała i podała akta Kullmerowi. Tymczasem do biura weszła Doris Seidel. Peter potrząsnął głową, nie mogąc z początku wykrztusić słowa. – Co to znaczy? – zapytał w końcu, odkładając akta. – To znaczy, że ten typ jest jeszcze bardziej porąbany, niż przypuszczaliśmy.
Co z wynikami od Bocka? – Leżą przed panią – powiedział Berger. – Siedemdziesiąt siedem pchnięć, tak jak przy Selinie. – Julia mówiła cicho, jakby do siebie. – Umyta, zdezynfekowana, uczesana. Niewielkie sińce na nadgarstkach, kostkach i na czole, prawdopodobnie powstałe od skórzanych pasów. Brak śladów spermy, przed śmiercią nie odbyła stosunku. Niskie stężenie alkoholu we krwi. Przed zgonem została znieczulona i pozbawiona przytomności, najpierw za pomocą chloroformu, a potem wstrzyknięto jej jakąś benzodiazepinę. – Siedziała z wynikami sekcji w dłoni i patrzyła na zebranych. – Wszystko tak samo jak u Seliny, wszystko z wyjątkiem alkoholu. Muszę zatelefonować do Richtera. – Sięgnęła po słuchawkę. – Powinien przyspieszyć prace nad profilem. Wybrała numer i poczekała, aż się zgłosi. – Durant z tej strony. Nie mam pojęcia, skąd pan wiedział o jej majtkach, ale rzeczywiście znaleziono na nich ślady spermy. Mischnera. Richter nie był szczególnie zaskoczony. – To pasuje do profilu... – Jest już pan może gotowy? – weszła mu w słowo. – Nie, jeszcze nie. Na razie mam tylko notatki... – Wystarczą, żeby pan podał choć zarys? – Właściwie potrzebowałbym jeszcze jednego dnia, może nawet dwóch... – Bardzo proszę. Niech pan przyjedzie na komendę i powie, co pan na razie ustalił. Wyniki obdukcji Miriam Tschierke są identyczne z wynikami obdukcji Seliny Kautz. Mogę na pana liczyć? – Dzisiaj? Właściwie miałem... – Proszę! Czas ucieka, a on morduje! – No dobrze, niech będzie. Da mi pani jeszcze godzinę? Ale proszę pamiętać, to będzie wstępny profil. – Fantastycznie, w takim razie widzimy się za godzinę. Julia rozłączyła się i spojrzała na Bergera. – Jestem cholernie ciekawa, czy na podstawie profilu Richtera uda nam się wytypować potencjalnych morderców. Jeśli nie, to sprawa jest przegrana. Niech ktoś przygotuje salę odpraw. Projektor i takie tam. – A jakie ustalenia pani poczyniła? – zapytał Berger. – Nic szczególnego – skłamała Julia. Nie chciała opowiadać szefowi o lesbijkach. Przyjdzie jeszcze na to czas. I tak wszyscy byli zdenerwowani,
nie chciała dolewać oliwy do ognia. – Właściwie tylko to, że Gurmack opowiedział nam wszystko o zaginięciu córki. Okazało się, niestety, że koledzy, którzy pracowali nad tamtą sprawą, tak naprawdę nie bardzo się starali znaleźć dziewczynkę. Nie zależało im, bo nawet nie sprawdzili, co naprawdę działo się w tej rodzinie. Czasem trzeba umieć słuchać, to połowa sukcesu. Pan Grumack okazał się miłym i przyjaznym człowiekiem. – Niech zgadnę, właśnie dlatego zleciła pani badanie dna Baggersee. – Zgadza się. Pies Kerstin, tej zaginionej, zmarł z zimna i głodu na samym brzegu. Położył się w śniegu tydzień po jej zniknięciu. To nie przypadek. Nikt się tym wówczas nie zainteresował. Uznano, że to bez znaczenia. To tyle na temat tamtego dochodzenia. – Wyrażam tylko nadzieję, że się pani nie myli, bo praca tego zespołu jest cholernie droga. – Mam to gdzieś. Szukamy seryjnego mordercy, a Kerstin Gurmack mogła być jego pierwszą ofiarą. Idę o zakład, że ją tam znajdziemy. No dobrze, teraz zostawię was na chwilę. Wszystko się na niej lepiło. Upał był nie do wytrzymania, a w biurze panowała wprost potworna duchota. W łazience umyła twarz i ręce. Z godziny na godzinę miała coraz bardziej podkrążone oczy. Machnęła na to ręką. Wróciła do biura; powietrze można było ciąć nożem. Kullmer, Seidel i Hellmer siedzieli przy swoich biurkach. Durant usiadła naprzeciwko Bergera, odchyliła głowę i zamknęła oczy. Była zmęczona, a cała ta gadanina ją wykańczała. Do tego jeszcze dochodził upał i brak snu. No i nieustanne głowienie się nad tym, kto mógł popełnić zbrodnie. Nikt nie przychodził jej do głowy. Każdy, z kim rozmawiała, wydawał się czysty jak łza. Gerber, Kaufmann, a nawet Malkow, chociaż arogant był z niego wyjątkowy. Zadzwonił telefon, akurat kiedy zasypiała. Berger odebrał. – Tak – powiedział krótko. – Zaraz jej przekażę. Julia otworzyła oczy i ziewnęła. – To pani Taubert... – Nie znam pani Taubert. – Nurkowie. Znaleźli coś. Momentalnie wyprostowała się i oparła dłonie na blacie. – Tak? Co znaleźli? – Coś, co zostało obciążone łańcuchem i ciężarkami, a potem zatopione w najgłębszym miejscu jeziora. Wieziemy znalezisko do Instytutu Medycyny Sądowej. Gratuluję sukcesu – powiedział poważnie. – I nie było w tym
cynizmu, koleżanko. Wiem, że to w gruncie rzeczy nie jest sukces. Durant nie odpowiedziała. Zapaliła papierosa, stanęła przy oknie i wyjrzała na zewnątrz, na ulicę poniżej. Pięć ofiar, pomyślała. Uderzył pięć razy. Richter znów miał rację. Wszystkie ofiary mieszkały w Okriftel albo miały z miasteczkiem coś wspólnego. Trzy nastolatki i dwie dorosłe osoby. Trzy dziewczynki stojące u progu dorosłości. Kerstin miałaby już pewnie męża, może nawet dziecko. Studiowałaby, a może pracowała w sklepie jako sprzedawczyni. Miały marzenia, życzenia i nadzieje na przyszłość, ale wszystko to zostało brutalnie przerwane. Marzenia zostały przekreślone przez jednego mężczyznę, którego czynami kierowała niezgłębiona nienawiść. Nienawiść będąca jego motorem napędowym. Może się pomyliła? Może to nie była nienawiść, tylko coś zupełnie innego? Choroba? To na pewno, przecież zdrowy człowiek by czegoś takiego nie zrobił. Ten ktoś musi być tak chory, że nie rozróżnia dobra i zła. A nienawiść była w oczach Julii też poważną chorobą. Myślała tak intensywnie, że nie zauważyła, jak w biurze zjawił się Richter. Zbliżała się osiemnasta trzydzieści siedem. Skinieniem głowy przywitał się z Bergerem, następnie z Julią, po czym przysunął sobie krzesło i usiadł. Na kolanach położył teczkę, otworzył ją i wyjął plik papierów. Położył je na stole, a teczkę zestawił na podłogę. – Tutaj będziemy rozmawiać? Julia odniosła wrażenie, że nie jest w najlepszym nastroju. Prawdopodobnie inaczej wyobrażał sobie dzisiejszy wieczór. – Nie, przygotowaliśmy salę odpraw. Chciałbym, żeby wysłuchało pana jak najwięcej funkcjonariuszy. Niech się uczą – odparł spokojnie Berger. Czuł nerwowość bijącą od psychologa. Hellmer zebrał pracowników wydziału i zaprowadził do sali odpraw. Dziesięć po siódmej wszyscy byli gotowi.
Wtorek, 19.00 – Możemy zaczynać? – zapytał Richter, kiedy zasiedli dookoła dużego stołu. – Proszę bardzo – powiedział Berger. – Czy pojawiły się jakieś informacje, o których nic nie wiem? – Tak – potwierdziła Julia. – Nurkowie ze specjalnej grupy poszukiwawczej znaleźli coś w jeziorze Baggersee w Okriftel. Wychodzę z założenia, że to zaginiona w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku Kerstin Grumack. Wczoraj wspomniałam panu o niej. Wszystko, co wyciągnęli z dna, zostało przekazane do Instytutu Medycyny Sądowej. – Hm, ciekawe. To by jedynie potwierdzało moją teorię, że Selina Kautz nie była pierwszą ofiarą. W takim razie przejdźmy może do rzeczy, bo inaczej będziemy siedzieli tu do rana. Większość państwa wie, że przygotowany przeze mnie profil psychologiczny sprawcy nie jest pełny, a to z tego względu, że po prostu miałem na to za mało czasu. Nie zdążyłem go nawet przepisać na komputerze, dlatego nie dostaniecie państwo żadnych materiałów. Proszę więc robić notatki, tak będzie najlepiej, bo z tego, co widzę, wszyscy są na to przygotowani. Zatem skupmy się na początek na zdjęciach, dopiero później będę komentował je i objaśniał znaczenie. Poprosił Hellmera, by uruchomił projektor. Zgaszono światło, a na białym ekranie pojawiło się zdjęcie miejsca znalezienia Seliny Kautz, a potem Miriam Tschierke, Gerharda Mischnera i Marianne Tschierke. Światło zostało ponownie włączone, Richter odchrząknął i zamierzał zacząć mówić, lecz przerwał mu telefon. Profesor Bock. Berger włączył tryb głośnomówiący, żeby wszyscy mogli słyszeć, co lekarz sądowy ma im do powiedzenia. – Mam na stole sekcyjnym ofiarę wyjątkowo podobną do ofiar pozostałych morderstw. Co prawda, zwłoki są rozłożone, ale na pewno zostały owinięte w folię, a następnie w materiał. Dokładniejszą analizę znaleziska przygotuję dopiero na jutro wieczór, a być może dopiero na czwartek. Na podstawie wstępnych oględzin potwierdzam, że może to być zaginiona Kerstin Grumack. – Dziękuję. – Berger się rozłączył. – Ofiara numer trzy. – Błąd, to ofiara numer jeden – poprawił go Richter. – To morderstwo zostało popełnione w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku. Pierwsza zbrodnia, po której zniknął na pięć lat, by pracować nad swoim planem, udoskonalać go i modyfikować. Kiedy uznał, że jest gotów, ruszył do akcji. Pierwsze morderstwo było testem. Chciał się przekonać, czy jest w stanie popełnić zbrodnię doskonałą. I niemal mu się to udało. Pytanie tylko, dlaczego w ogóle popełnił ten pierwszy mord. Powiem szczerze, że nie mam pojęcia. Motywy jego działania pozostają na razie dla nas tajemnicą. Jednakże
bez wątpienia mamy do czynienia z bardzo złożoną osobowością. Następujące punkty mają dla nas wielkie znaczenie. Po pierwsze, Kerstin Grumack, Selina Kautz i Miriam Tschierke były mniej więcej w tym samym wieku, czternaście, piętnaście lat. Znał wszystkie ofiary i cieszył się ich zaufaniem. Po drugie, dwie ofiary ozdobił siedemdziesięcioma siedmioma pchnięciami noża, z których siedem było śmiertelnych, gdyż dotarły prosto do serca. Jestem przekonany, że w Kerstin zginęła w ten sam sposób. Pozostałych siedemdziesiąt ran było raczej powierzchownych i nie zagrażały życiu, jednak ułożył je w określony wzór, a mianowicie w skrzydła. Po trzecie, myje i dezynfekuje swoje ofiary, myje im włosy, czesze i krzyżuje ramiona na brzuchu. Po czwarte, starannie pakuje ciała, kiedy skończy swoją pracę, co pozwala nam przypuszczać, że jest wyjątkowo dokładny i staranny, niemal pedantyczny. – To nie człowiek, to zwierzę – powiedział ktoś półgłosem, lecz dostatecznie głośno, żeby wszyscy mogli to usłyszeć. Durant odwróciła się i rzuciła mu gniewne spojrzenie. – To taki sam człowiek jak ja czy pan – ciągnął niewzruszenie Richter. – Pozwolę sobie powtórzyć, to wyjątkowo porządny i staranny człowiek, osobowość niemal pedantyczna, o silnej wrodzonej potrzebie porządku. Gdyby wysyłał komuś prezenty na Gwiazdkę, pakowałby je równie starannie jak ciała ofiar. Wracając do jego osoby: schludność, wyrażana przez starannie mycie zwłok i dezynfekcję, oznacza dla niego czystość. Pragnie swoim ofiarom podarować powrót do niewinności, niewinności, którą, jak uważa, straciły. Mówię tutaj wyłącznie o dziewczętach, sprawę dorosłej kobiety i mężczyzny omówię nieco później. Czystość jest zatem kojarzona z niewinnością. Skrzydła, które im daje, są symbolem stosunkowo prostym w interpretacji. Skrzydła są atrybutem aniołów, a anioły są czyste, niewinne, cnotliwe i wolne od grzechu. Innymi słowy, zmienia dziewczęta w anioły. – Czy to jakiś fanatyk religijny? – zapytał któryś z policjantów. – Nie mogę tego oczywiście wykluczyć, lecz jest to mało prawdopodobne. Przy czym chodziłoby wtedy raczej o zaburzenia psychiczne, a chyba nie muszę państwu tłumaczyć, co by to oznaczało. Sprawca nie trafiłby do więzienia, tylko do zamkniętej placówki leczenia chorób psychicznych i nerwowych. Przejdźmy dalej. Teraz chciałbym omówić w punktach jego strukturę osobowościową. Mamy do czynienia z mężczyzną w wieku od dwudziestu pięciu do czterdziestu pięciu lat, który cierpi na bardzo silny kompleks niższości, który nie umiał skończyć niczego, co zaczynał. Szkoła, wykształcenie, studia, wszystkie inne zajęcia... To niemal służalczy osobnik, znajdujący się pod silnym wpływem rodziców, a najpewniej ojca o prawdopodobnie bardzo dominującej osobowości. Syn natomiast jest bardzo
skromny i niepewny siebie, bo własne osiągnięcia ocenia przez pryzmat umiejętności ojca, niezależnie od tego, czy ocenia sam siebie, czy robi to ktoś z zewnątrz. Znów z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę przyjąć, że od dzieciństwa musiał znosić wiele poniżeń, które ciągnęły się latami, zapewne aż do teraz.... – Jak pan na to wpadł? – W tej chwili sprawca bawi się Boga. Jego ofiary muszą być mu posłuszne i podporządkowane. Ma władzę, która jest mu obca w normalnym życiu. – Twierdzi pan, że nie jest fanatykiem religijnym. – Hellmer pokiwał głową. – Ale odwróćmy nieco pytanie. Czy w ogóle jest religijny? Richter pokiwał głową. – Tak, to zdecydowanie możliwe. Ale nie jest fanatykiem. Czuje się za to powołany do większych spraw. Tak było już w dzieciństwie, gdy odnosił wrażenie, że nikt nie poświęca mu dostatecznej uwagi. Postanowił wówczas, że mimo to udowodni wszystkim, jaki jest wyjątkowy. Tylko że nikogo to nie interesowało. Kontynuował tę swoją krucjatę przez długi czas, a ponieważ dalej czuł się lekceważony, poddał się w końcu i uznał, że dobrze, w takim razie w inny sposób udowodni światu, że ma w sobie coś absolutnie wyjątkowego. Chce oczyścić świat, pokazać wszystkim: patrzcie! Oto jestem kimś wyjątkowym, a wy tego nie zauważyliście! Tak naprawdę to krzyk o pomoc, lecz on widzi to inaczej, bo już dawno nie potrafi właściwie ocenić rzeczywistości. Nigdy nie przyzna, że potrzebuje pomocy, i nigdy już nie będzie wołał, jak wcześniej, że pragnie, by zwrócono na niego uwagę. Dzisiaj posunął się już tak daleko, że uważa, że to inni potrzebują pomocy, a nie on. Chce podziwu, lecz zmaga się z przekonaniem, że nikt nie widzi jego wyjątkowości. A jest przecież ponadprzeciętnie inteligentny, bardzo szarmancki i jednocześnie nieśmiały, co czyni go atrakcyjnym przede wszystkim dla nastoletnich dziewcząt i młodych kobiet. Potrafi bardzo ładnie mówić, umie wpływać na ludzi, ma dużą siłę perswazji, a jednak wciąż jest jednym z wielu. Wystarczy, że znika z towarzystwa, natychmiast o nim zapominają, a przynajmniej tak mu się wydaje, co ponownie przypisywałbym kompleksowi niższości. Zbudował swoje życie na fundamencie piramidalnego kłamstwa, lecz sam tego nie zauważa. Nie potrafi już odróżnić prawdy od nieprawdy. Jeśli ktoś z państwa stanąłby z nim twarzą w twarz, zacząłby opowiadać – bardzo dużo i tak przekonywająco, że we wszystko byście uwierzyli, choć opowiadałby to, co mu się uroiło. Podłączony do wariografu dalej by konfabulował, a wykrywacz pokazywałby, że to wszystko prawda, gwarantuję to państwu, bo, jak już wspomniałem, przez te wszystkie lata powtarzania swoich kłamstw całkowicie zatracił zdolność odróżniania rzeczywistości od swoich urojeń.
I teraz dochodzimy do najważniejszego punktu: sam siebie stawia na równi z Bogiem. Grecki termin na tę przypadłość to hybris, czyli nieposkromiona pycha. Udaje Boga, zmieniając – w swoim mniemaniu – ludzi w anioły. Sam jednak uważa się za narzędzie w Jego rękach... – Czyli jednak jest świrem – przerwała mu Julia. – Nie, to nie takie proste, pani komisarz. Wszyscy od czasu do czasu czujemy się Bogiem albo Jemu równymi. Taki przykład: przekonanie o własnej racji. Każdy, kto upiera się, że ma rację, nawet wtedy, kiedy tej racji nie ma, w pewien sposób udaje Boga. Historia ludzkości jest usiana przykładami ludzi, którzy tak postępowali. Mógłbym wyliczać bez końca, ale nie mamy na to czasu. Chcę tylko podkreślić, że nasz sprawca niekoniecznie jest chory psychicznie, mógł jedynie stracić poczucie rzeczywistości. Wielu tak ma i nikt ich nie zamyka w szpitalach. Ilu żyje złudzeniami, żeby nie akceptować rzeczywistości? Ocenienie, czy ktoś jest chory, czy zdrowy i czy należy wdrożyć leczenie, jest bardzo trudne. Natomiast czy nasz sprawca jest chory w sensie klinicznym, czy nie, to się dopiero okaże, choć ja obstawiam, że wszystko z nim w porządku. Przerwał na chwilę, upił łyk wody i wrócił do omawiania tematu. – Sprawca jest pełen agresji i nienawiści, którą tłumi w sobie i kumuluje, jednak w codziennym życiu ukrywa te uczucia, bo na to jest zbyt wielkim tchórzem. Jak wspomniałem, to szarmancki, wygadany mężczyzna, który bez trudności może każdego owinąć sobie wokół palca. Jednak agresja i nienawiść, jakie w sobie nosi, mają korzenie sięgające daleko w głąb jego osobowości, tak głęboko, że nie odważy się ich ujawnić przyjaciołom czy znajomym, bo to zburzyłoby idealną fasadę, którą wszystkim z lubością prezentuje jako własne cudowne życie. Nigdy nie zrobiłby drugiej osobie krzywdy, będzie unikał nawet werbalnej konfrontacji. W gruncie rzeczy to bardzo dobroduszny i pomocny sąsiad. – Słysząc, że ostatnie zdanie wywołało ogólny sprzeciw i pomruki oburzenia, uniósł dłoń i nakazał ciszę. – Wiem, wiem, trudno uwierzyć, że nazywam dobrodusznym i gotowym do pomocy sąsiadem kogoś, kto popełnia takie zbrodnie. Otóż znam przypadek seryjnego mordercy, który pod koniec lat sześćdziesiątych zeszłego wieku mordował kobiety w okolicach Frankfurtu, a potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych i dopiero tam został pojmany. To był amerykański żołnierz, o którym większość państwa zapewne nie słyszała, nazywał się Mark Alan Smith. Wszyscy, którzy go znali, opisywali go jako wyjątkowo uprzejmego, szarmanckiego, pomocnego i kochanego człowieka. Swoje brutalne, złe oblicze pokazywał jedynie ofiarom. Dokładnie jak w powieści o doktorze Jekyllu i panu Hydzie. Można przyjąć, że większość seryjnych morderców taka jest.
– Czy jest żonaty? – Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent jest. Ma piękną żonę i z pozoru bardzo udane i szczęśliwe małżeństwo. Prawdopodobnie ma dzieci i stara się być dla nich dobrym ojcem. Sądząc po stopniu inteligencji, jaką przejawia, wykonuje poważny i szanowany zawód, zarabia też odpowiednio dużo pieniędzy. Jest otwarty na wszelkie przejawy duchowego piękna, uwielbia czytać, dużo podróżuje w ciekawe miejsca, chętnie słucha muzyki i tak dalej. Ta dbałość objawia się na przykład w wyjątkowo starannej oprawie, którą nadaje nie tylko samemu czynowi, ale też wszystkiemu, co następuje potem. – Dlaczego nie dochodzi do wykorzystania seksualnego ofiar? – Bo w ten sposób sam by się zbrukał. Nie jest ani impotentem, ani nie ma nic przeciwko seksualności. Jednak jego ofiary, a w szczególności dziewczęta, uznał za brudne i postanowił oczyścić je przez śmierć. Gdyby zdecydował się z nimi przespać, sam stałby się nieczysty. Oczywiście, że mógł bez problemów każdą z nich wykorzystać, lecz nigdy nawet nad tym się nie zastanawiał, bo przecież zamierzał oczyścić je z win i przywrócić im niewinność. Dlaczego jednak uznał je za skalane, tego nie potrafię państwu powiedzieć. A ja tak, pomyślała Julia i spojrzała na Hellmera, który najwyraźniej miał takie samo zdanie co ona. Potrząsnęła lekko głową, żeby nic nie mówił. – Panie profesorze, możemy zrobić małą przerwę? Muszę na chwilę wyjść – poprosiła. – Dobrze, w takim razie macie państwo pięć minut – zgodził się i przysiadł do Bergera, podczas gdy Julia szybko wstała, wyszła z sali i stanęła w drzwiach toalety z papierosem w dłoni. Chwilę potem dołączył do niej Hellmer. – Chodźmy do biura – powiedziała krótko. Zamknęła drzwi. Była wyjątkowo podenerwowana. – Wiem doskonale, o co ci chodzi – powiedział Hellmer. – Posłuchaj, mamy superważne informacje, które mogą pomóc Richterowi! – Nie, Frank. Nie mogę ich zdradzić! Berger rozerwie mnie na strzępy, jeśli dowie się, że coś przed nim ukryłam. Profil przygotowany na podstawie tego, co miał, jest wystarczająco szczegółowy, więc i tak dorwiemy tego gnojka. – Julia, to jest tylko twoja decyzja i sama musisz ją podjąć. Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego i od teraz nic o tym nie wiem. On zabija, bo jego żona jest lesbijką... – Tak, też zdałam sobie z tego sprawę. Dlatego proszę, bądź cicho. Teraz wracaj do sali, przyjdę za dwie minuty.
Berger i Richter rozmawiali, żywo gestykulując, i dopiero kiedy Durant zajęła miejsce przy stole, profesor wrócił do omawiania profilu. – Dobrze, przerwaliśmy na etapie niewinności. Ważne jest też, że sprawca nie chce zadawać ofiarom bólu, w tym sensie, że nie chce, żeby niepotrzebnie cierpiały. Nie potrafi zrozumieć, ile bólu psychicznego im zadaje. Tego po prostu nie pojmuje. Znieczula je, wiąże i znowu znieczula, i dopiero wtedy pozbawia życia. Co robi w czasie, kiedy są przytomne, czy rozmawia z nimi, trudno powiedzieć. Możliwe, że tylko na nie patrzy, ale też równie dobrze może z nimi rozmawiać, choć to nie jest raczej właściwe słowo, bo to jednostronna komunikacja. Ofiary mają przecież zaklejone usta. – Czy te morderstwa mogą go podniecać seksualnie? Czy zabijając, może przeżywać orgazm? – Mało prawdopodobne. Osoby takie zabijają w sposób celowy, chcąc coś osiągnąć dla siebie. Nasz morderca w chwili odbierania życia odpycha od siebie wszelkie myśli i podniety. Nie napędza go żądza. Owszem, zdarzają się psychopaci, którzy mordując, przeżywają nawet wielokrotne orgazmy, lecz oni wybierają swoje ofiary całkowicie przypadkowo. Kręcą się po mieście, zauważają kobietę, która się im podoba, i tracą kontrolę nad sobą, bo przejmuje ją pragnienie zaspokojenia. Często gwałcą swoje ofiary przed śmiercią i po niej. W naszym przypadku ani razu nie doszło do takiego zachowania. Jemu nie zależy na zadowoleniu seksualnym. – Gdzie morduje swoje ofiary? – To bardzo trudne pytanie. Jeśli jest żonaty, a taką przyjąłem hipotezę, to nie może tego robić we własnym domu. Pozostają więc dwie możliwości. Albo posiada jeszcze jeden dom, w którym nikt mu nie przeszkadza, albo zna jakieś miejsce, które jest całkowicie bezpieczne. Patrząc na całą procedurę, którą stosuje, a więc obezwładnianie, wiązanie, środki uspokajające, zastrzyki, pchnięcia nożem i w końcu mycie i pakowanie ciała, na co przecież potrzeba dużo czasu, widać, że obie są równie prawdopodobne. Nic więcej nie umiem powiedzieć. Richter przerzucił papiery, które ze sobą przyniósł, wyjął pojedynczą kartkę, odchrząknął i kontynuował: – Przejdźmy zatem do kolejnego, wyjątkowo interesującego punktu, a mianowicie do tych siedemdziesięciu siedmiu pchnięć. Długo się zastanawiałem, co może chcieć przekazać, i wydaje mi się, że znalazłem odpowiedź. W Piśmie Świętym jest fragment, w którym święty Piotr pyta Jezusa, ile razy powinien wybaczyć swojemu bratu, jeśli zrobi coś przeciwko niemu, na co ten odpowiada, że nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem razy. W znalezieniu tego fragmentu pomogła mi moja partnerka, bo ja znam się na
wszystkim z wyjątkiem Biblii – dodał z uśmiechem. – Zadawałem sobie ustawicznie pytanie, co to ma wspólnego z morderstwami. Czy ktoś zgrzeszył przeciwko mordercy i zrobił to więcej razy niż siedemdziesiąt siedem? Nie, to raczej wykluczone. Jeśli natomiast dokładnie przeczytamy raport z sekcji i obejrzymy zdjęcia, widać wyraźnie, że spośród wszystkich ran tylko siedem pchnięć dosięgnęło serca i tylko te były śmiertelne, a pozostałych siedemdziesiąt to zranienia powierzchowne, bo chciał, żebyśmy zobaczyli, że to prawdziwe arcydzieło. I w ten sposób doszliśmy do liczby siedem. Siedem pchnięć w serce. Siedemdziesiąt to dziesięć razy siedem. I choć nie interesuję się ezoteryką i numerologią, to mam na ten temat kilka książek. W jednej z nich znalazłem informację, że siedem jest symbolem Chronosa, boga czasu. To też symbol granic świata materialnego, przemijania i ziemskiego życia. Siedem obrazuje nasz świat i jednocześnie przejście do świata duchowego. Tęcza składa się z siedmiu kolorów, tydzień ma siedem dni, ciało ma siedem czakr, jest siedem cnót kardynalnych i siedem grzechów głównych, żeby wymienić tylko najważniejsze konotacje siódemki, a listę można by ciągnąć w nieskończoność. Widzicie więc państwo, że jemu chodziło o siódemkę. Przeprawił Selinę i Miriam z materialnego do duchowego świata. To by było tyle z mojej strony. Jakieś pytania? – Tak – zgłosił się Kullmer. – Wspomniał pan, że jest szarmancki, kulturalny, bardzo inteligentny, prawdopodobnie żonaty i cieszy się szacunkiem i zaufaniem. Gdzie go możemy znaleźć? – Nie wiem. Szukajcie. Połączcie fakty, które dotychczas zgromadziliście. Na pewno rozmawialiście z wieloma mężczyznami. Całkiem prawdopodobne, że poznaliście już mordercę. Może zamieniliście z nim kilka słów, może kilka zdań. On prowadzi z wami grę, ale tego nie zauważacie. A teraz śmieje się w kułak. Zapomniałbym o czymś wspomnieć. Jak mało kto zna okolice, w których działa. Z tego wynika, że albo tam się urodził, albo przeniósł przed wieloma laty. W każdym razie jego wiedza na temat nawet drobnych szczegółów miejscowości jest imponująca. Doskonale wie, kiedy może czuć się bezpieczny i kiedy na sto procent nikt go nie zobaczy. Dla mnie sprawca musi pochodzić z okolic, gdzie działa. – Czy będzie dalej zabijał? – zapytał Hellmer. – Na pewno. Jeśli jego plan początkowo zakładał co innego, to tak mu się spodobało mordowanie i gra z wami, że postanowił oczyścić cały świat i jednocześnie udowodnić, jak jest wielki. Większy i zdolniejszy niż cały aparat policyjny. Cieszy się z zainteresowania mediów i uwagi, jaką wzbudzają jego czyny. Ma to, czego całe życie pragnął. – Ale przecież nie podawaliśmy prasie żadnych szczegółów?
– Między innymi dlatego będzie działał dalej. W końcu przecież reporterzy wpadną na odpowiednie informacje i je upublicznią. Niemniej jestem przekonany, że całkiem niedługo go dopadniecie. Selina i Miriam należały do klubu jeździeckiego, pozostałe osoby też miały z nim związek. Tam powinniście go szukać. Na pewno dużo tam przebywa, a to bardzo ogranicza liczbę potencjalnych sprawców. A jeszcze to, że Mischner musiał go znać, na pewno tam właśnie go poznał. Jeśli zdarzyło się wam z nim już spotkać, zachowywał się wyjątkowo przyjaźnie, wręcz wylewnie i nadskakująco, albo, to druga możliwość, był bardzo zdystansowany i chłodny. Tylko te dwie postawy wchodzą w rachubę. W żadnym razie nie zachowywał się normalnie. Za każdym razem chce stać w centrum, a odruchowo wie, że uwagę poświęca się jedynie ekstrawertykom albo introwertykom. Wiele kobiet znajduje szczególne upodobanie w sytuacjach, kiedy same mogą przejąć kontrolę. Wybierają nieśmiałych, stojących w kącie sali i z lubością ich onieśmielają. To analitycznie myślący mężczyzna, prawdopodobnie doskonale zorganizowany. Wszystko, co się teraz dzieje, jest dla niego grą, którą jak dotąd on kontroluje. Ale jest też jednym z wielu, tak sobie w każdym razie wyobraża. Cały czas jednak szuka potwierdzenia, uznania, chce być znowu w centrum. Stąd druga osobowość, którą przyjął. – Wspomniał pan na początku, że powie pan kilka słów o Mischnerze i Marianne Tschierke. – O Mischnerze niewiele wiem. Na pewno musiał być w jakiś sposób związany ze sprawcą. On mu ufał, a sprawca potraktował go jak narzędzie... – Żyłby, gdyby nie próbował go szantażować. Tak przynajmniej uważamy – wyjaśniła Julia. – Natomiast co do Marianne Tschierke, to dotarliśmy do informacji, zgodnie z którą nieźle dorabiała do pensji, uprawiając prostytucję. Nikt z jej otoczenia nie miał o tym pojęcia. Natomiast morderca najwyraźniej tak. – W takim razie mamy już jakiś motyw. Najpierw matka, potem córka. Co robiła córka, że musiała zostać ukarana? – A nie mówił pan wcześniej, że to było oczyszczenie, a nie kara? – Brawo, słuszna uwaga. Ani Selina, ani Miriam nie zrobiły niczego, za co powinny były zostać ukarane. Uznał, że trzeba je oczyścić albo nawet ochronić przed złem tego świata i szerzącym się zepsuciem. Ponownie znajdujemy się w punkcie wyjścia, czyli wracamy do jego skłonności do porządku i czystości. W tej chwili to chyba wszystko. Proszę jeszcze raz przemyśleć wszystkie punkty z mojego wykładu i zastanowić się, którzy mężczyźni pasują do tego profilu, rzecz jasna z tych, z którymi rozmawialiście. Zalecam przy tym dużą ostrożność, bo sprawca jadł już chleb z niejednego pieca i nie popełnia błędów.
Jeszcze jakieś pytania? Milczenie. Berger wstał, podszedł do Richtera, podał mu rękę i podziękował w imieniu całego wydziału. – Nie ma sprawy. W zamian za to złapcie go, proszę – powiedział, pakując teczkę. – Jak go nie powstrzymacie, będzie mordował dalej. Potem przerwie, przyczai się i znów zacznie, kiedy nikt się nie będzie spodziewał. Do zobaczenia. Rachunek prześlę jutro – dodał z uśmiechem. – No dobrze, moi drodzy. Do roboty! Koleżanko Durant, chciałbym porozmawiać z panią, Frankiem, Peterem i Doris w moim biurze. – Rany, czego od nas chce? – zdziwił się Hellmer. – Zaraz się dowiesz. Weszli do środka, Berger usiadł za biurkiem, a ostatnia osoba zamknęła drzwi i wszyscy spojrzeli na szefa. – Spotkaliście już kogoś, kto pasowałby do opisu Richtera? – Musielibyśmy przeanalizować całość punkt po punkcie. Wtedy postaramy się przypisać odpowiednie nazwiska. W tej chwili nikt mi nie przychodzi do głowy. – W takim razie proszę się tym zająć. Dzisiaj. – Dzisiaj?! – Hellmer spojrzał na zegarek i jęknął. – Zaraz wpół do dziewiątej... – No i? Woli pan jutro znaleźć kolejne ciało? – zapytał Berger z podszytym ironią spokojem. – No właśnie, tak myślałem. Jak rozwiążecie sprawę, wszyscy mają dwa dni ekstra wolnego. Zgoda? – Cholera, muszę zadzwonić do Nadine! – Zrozumie – pocieszyła go Julia. – Tak mówisz, bo nie masz do kogo... Sorry, nie chciałem... – Nieważne. Julia usiadła za biurkiem i rozłożyła przed sobą notatki, po czym przepisała je do komputera i uporządkowała listę. To będzie długa noc, pomyślała. Telefonicznie zamówiła pizzę i zabrała się do pracy.
Wtorek, 18.45 Emily przygotowała kolację w czasie, kiedy jej córki siedziały przed telewizorem i oglądały kreskówki. Od kiedy wróciła do domu, nie mogła przestać myśleć o rozmowie z komisarz Durant i o tym, co wydarzyło się później w biurze. Zastanawiała się, czy Sonja mówiła poważnie, kiedy twierdziła, że ją kocha. Wcześniej już nieraz słyszała z jej ust te słowa, jednak nigdy nie traktowała ich poważnie. Tyle że tym razem było inaczej. Jej pocałunek, spojrzenie, dotyk... Nie były nieprzyjemne, lecz i tak nie potrafiła odpowiedzieć Sonji na jej wyznanie tym samym. Niezależnie od tego, jak piękne przeżywały chwile, tym razem podjęła decyzję i zamierzała się jej trzymać. Przeszłość to przeszłość, nie chciała do niej wracać. Usłyszała trzaśnięcie drzwi łączących dom z garażem. Andreas wrócił, odstawił torbę na stół, objął ją i pocałował. – Hej, kochanie, już jestem – powiedział. – Jak ci minął dzień? – Potem porozmawiamy, teraz chodź, dam ci coś do jedzenia. – Aż tak źle? W takim razie mów, ani ja, ani dzieci nie umrzemy zaraz z głodu – oznajmił i pociągnął ją za rękę na kanapę, sadzając obok siebie. – Durant złożyła mi dzisiaj wizytę. Wie o wszystkim. – Powiedziałaś jej. – Dostała od kogoś informację, ale nie chciała zdradzić od kogo. Nie mam zielonego pojęcia, kto mógł z tym do niej pójść. Oczywiście przyznałam się do wszystkiego... nie miałam innego wyjścia. – Co teraz? – Nic. Przyrzekła, że zachowa to dla siebie. Powiedziałam jej, że nigdy żadnej z dziewcząt do niczego nie zmuszałyśmy. Twierdzi, że mi ufa. – Mam nadzieję, że dotrzyma słowa. Co na to Sonja i Helena? – Sonja była przerażona, ale w końcu doszła do wniosku, że nie ma wyboru. Heleny nie było w stadninie, kiedy tam pojechałam. Gerber zamyślił się, przytulił żonę i pogłaskał ją po głowie. – Dobrze, że nie próbowałaś kłamać. Prawda, tak czy inaczej, zawsze wychodzi na jaw. Poza tym lepiej mówić prawdę. Postąpiłaś właściwie. A teraz rzeczywiście pora coś zjeść, bo umieram z głodu. – Wstał i spojrzał na żonę. – Wiesz, chyba znowu się w tobie zakochałem. Dokładnie w czwartek wieczorem. Nigdy nie chcę cię stracić. – Nie stracisz mnie. Za to strasznie się boję, żebyś ty... – Nigdy, kochanie. Nigdy. Jesteśmy jak jednojajowe bliźnięta, które urodziły
się po prostu w odstępie kilkunastu lat. A teraz chodź, zjemy coś, a kiedy dzieci pójdą spać, zorganizujemy sobie wspólny wieczór. – Nie mogę przestać myśleć o Selinie i Miriam – powiedziała Emily i stanęła obok męża. – Przez co musiały przejść przed śmiercią? – Pewnie nigdy się nie dowiemy. Poza tym chyba nie chcę wiedzieć. Emily poprosiła dziewczynki, żeby wyłączyły telewizor i przyszły na kolację. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Heleny, żeby ją ostrzec. Komisarz kazała im bardzo na siebie uważać. Może jeszcze dzisiaj zdobędzie się na odwagę, a może dopiero jutro, kiedy spotka ją w stadninie. Po posiłku posprzątała stół i załadowała zmywarkę. O wpół do dziewiątej położyła w końcu dzieci do łóżek, najpierw Pauline, potem Celeste. Z każdą spędziła kilka minut na rozmowie, potem całus na dobranoc i przytulenie. Wyszła, przymykając za sobą drzwi, tak jak co wieczór. Andreas siedział na tarasie. Podeszła do niego, chwilę rozmawiali, unikając niektórych tematów. Powrót do normalności. Piętnaście po dziesiątej wieczorem Emily wzięła telefon i wybrała numer Heleny. Automatyczna sekretarka. Spróbowała na komórkę, ale zgłosiła się poczta głosowa. Odłożyła słuchawkę i zamyśliła się. Helena mogła wyjść... we wtorki zawsze... zadzwonię do Sonji, pomyślała. Długo czekała, zanim usłyszała jej zaspany głos. – Sonja, to ja, Emily. Wyciągnęłam cię z łóżka? – Tak. – Przyjaciółka ziewnęła. – Co się dzieje? – Wiesz, gdzie jest Helena? – Nie mam pojęcia. Nie widziałam jej dzisiaj po południu. Może wyszła gdzieś z Wernerem. – We wtorek? – Zmarszczyła czoło. – We wtorki zazwyczaj zajmowała się czym innym... ale okej. – Nie, Emily, poczekaj! Słuchaj, u ciebie w biurze, nie chciałam cię zranić. Ale nic nie poradzę na własne uczucia, nie mogę z nimi walczyć. Mam nadzieję, że nie jesteś zła. – No co ty. Też cię kocham – wyszeptała. – Porozmawiamy o tym kiedy indziej. Teraz nie mogę. Idź spać, pa, pa. Wróciła do męża, który zasnął na leżaku. Pogłaskała go po twarzy i pocałowała w czoło. Drgnął. – Wybacz, właśnie zasnąłem. – Nic nie szkodzi. Próbowałam dodzwonić się do Heleny, ale nie odbiera. – No i? – Nigdy nie wyłączała komórki.
– Martwisz się o nią? – Po tym, co usłyszałam od komisarz Durant, byłoby dziwne, gdybym się nie bała. – Spróbujesz później, nie musisz się martwić. Próbowałaś w którymś z jej pozostałych domów? – Nie, bo nie mam numerów. Werner też nie odbiera. – Może już śpią. – Nie, nigdy tak wcześnie nie idą do łóżka. Normalnie przed jedenastą zawsze są jeszcze na nogach, a w wakacje to już w ogóle. – Chodź, kochanie, i spróbuj się zrelaksować. O jedenastej zadzwonisz jeszcze raz, a jeśli to nic nie da i nie będziesz spokojniejsza, pojedziesz sprawdzić do nich do domu. Jeśli nikogo nie zastaniesz, sprawdzisz pozostałe domy. – Mógłbyś pojechać ze mną. To znaczy, sam wiesz... Potrząsnął głową. – Emily, przecież oficjalnie nic nie wiem! Wolałbym, żebyście wyjaśniły to między sobą. Nie mam nic złego na myśli, ale nie chcę mieszać się w wasze sprawy. Poza tym Helena i tak nieszczególnie mnie lubi. Zadzwoń po Sonję i pojedźcie razem. A teraz wybacz, idę pod prysznic i do łóżka. Ostatnie dni były dla mnie naprawdę wyczerpujące. Gdyby coś się działo, natychmiast mnie obudź. Jeśli nic się nie będzie działo, to lepiej daj mi pospać. – Dobrze – mruknęła i nalała sobie szklankę soku pomarańczowego. Poczekała do dwudziestej trzeciej i jeszcze raz wybrała numer Heleny; nikt się nie zgłaszał. Zadzwoniła do Sonji, lecz ona nie podchodziła do telefonu. Po piętnastu minutach ponownie zadzwoniła do Heleny, lecz tak samo jak wcześniej, nikt nie podniósł słuchawki. Z półki przy drzwiach wzięła kluczyki do auta. Chciała pojechać do niej do domu, a jeśli tam jej nie zastanie, do Kelkheim, gdzie Malkow urządziła sobie gniazdo schadzek. Tylko raz tam była, przez pięć minut. Gniazdko, w którym nie można poczuć domowego ciepła, bo budynek i wnętrza były bardzo bezosobowe.
Wtorek, 22.15 Zaparkował samochód przy bocznej uliczce, ale w takim miejscu, żeby dobrze widzieć jej dom. Czekał już od dziesięciu minut. Wiedział, że za chwilę otworzą się drzwi i ze środka wyjdzie jedna albo dwie kobiety i jeden albo dwóch mężczyzn. Spędzała tu każdy wtorek; tu spotykała się ze swoimi kochankami. Patrzył, jak w garażu zapala się światło. Przez drzwi łączące pomieszczenie na trzy auta z domem wyszła kobieta, której wcześniej nie widział, wsiadła do czarnego porsche i uruchomiła silnik, po czym odjechała. Wysiadł i przeszedł na drugą stronę wąskiej ulicy. Nie bał się, że ktoś może go zobaczyć, bo tutaj, na dworze, po zmroku też zamierało jakiekolwiek życie. Światło w garażu zgasło. Brama garażowa była uniesiona, a przejście do domu otwarte, jak zawsze, kiedy odjeżdżali jej kochankowie i kochanki. Nie miała się czego bać, w końcu to była bezpieczna okolica. Czuła się tu pewnie, poza tym sama też zbierała się do wyjścia. Miała stały plan, którego się trzymała, i przestrzegała zasady, by do domu wracać nie później niż o dwudziestej trzeciej. Wśliznął się przez ciemny garaż, gdzie czekał jej srebrny mercedes. Nałożył rękawiczki, nasączył szmatkę chloroformem i odstawił butelkę na posadzkę. Później weźmie ją ze sobą. Ostrożnie nacisnął klamkę, wszedł do środka. Równie cicho, jak otworzył drzwi, zamknął je za sobą. Grube dywany tłumiły każdy szmer. Słyszał, jak się krząta. Pobrzękiwania kieliszków, które chciała zmyć przed wyjściem. Kochała porządek, musiał jej to przyznać. Wszystko w jej życiu było idealnie zorganizowane. Znał tylko jedną osobę, która potrafiła wszystko lepiej poukładać. Siebie samego. Szmatkę z chloroformem trzymał w dłoni. Stała plecami do niego; nie słyszała, że się zbliża. Nuciła melodię, którą znał, tylko nie mógł sobie przypomnieć, jaki nosiła tytuł. Chyba była w dobrym nastroju. Nic dziwnego, po takim wieczorze... Miała na sobie jedynie czarny biustonosz i czarne figi. Żaluzje w oknach były opuszczone. Odstawiała właśnie kieliszek do szafki, kiedy zdecydowanym ruchem przycisnął jej szmatkę do nosa i ust. Z początku próbowała się jeszcze bronić, lecz był silniejszy. Brutalnie przycisnął ją do zlewu. Upuściła kieliszek, który spadł i potłukł się na drobne kawałki. Wdepnęła bosą stopą w rozbite szło. Po chwili jej ciało zwiotczało. Złapał ją pod ramiona, zawlókł do sypialni i rzucił na łóżko. Zdjął czarny biustonosz i majtki, z szafki nocnej wziął kajdanki i przypiął jej nogi i ręce do stalowego stelaża łóżka. Na koniec oderwał kawałek szerokiej taśmy i zakleił jej usta. Kiedy skończył, usiadł na skórzanym fotelu koło łóżka i czekał. Wiedział, że minie kilka minut, zanim obudzi się ze snu. Był ciekaw wyrazu jej twarzy, kiedy go zobaczy. Spojrzał na zegarek, za dwie wpół do jedenastej. Jeszcze najwyżej pięć minut, a wtedy
otworzy oczy i zrozumie, co się z nią stało. Wówczas jej ciałem zawładnie adrenalina. To ją szybciej otrzeźwi po działaniu chloroformu. Strach ściśnie jej gardło, oddech zrobi się nerwowy. Panika ją sparaliżuje. Przez głowę będą jej się przewijać najgorsze wizje. Pewnie pomyśli, że będzie ją torturował albo żywcem obedrze ze skóry. Nie potrafił ukryć uśmiechu. Usłyszał dzwonek jej komórki. Zostawiła ją na komodzie. Zastrzeżony numer. Wyłączył aparat. Na dużym stole leżały poukładane wszystkie przedmioty, których potrzebowała do swoich zabaw. Sztuczne penisy różnych wielkości, w tym kilka niemal sześćdziesięciocentymetrowych, grubych jak salami. Skórzane ubrania, maski, rękawiczki i łańcuchy. Otworzyła oczy wcześniej, niż się spodziewał. Po chwili zrozumiała swoje położenie. Obróciła głowę w jego kierunku. Chciała krzyczeć, lecz zorientowała się, że ma zaklejone usta. – Witaj, kochana. Cieszę się, że cię widzę. To jest chyba pozycja, którą najbardziej lubisz, prawda? – Uśmiechnął się. – Wiesz, powinnaś być ostrożniejsza, przecież jak się zostawia otwarte drzwi, to każdy może wejść do środka. Każdy... ale mnie się nie spodziewałaś, co? Jak się czujesz? Boisz się? Doskonale cię rozumiem, sam bym się bał, gdybym leżał przypięty i bezbronny na łóżku. Patrz, a mogłaś tego uniknąć. Szarpnęła ramionami i nogami, napinając kajdanki. Wstał, podszedł do łóżka i bez ostrzeżenia uderzył ją pięścią w twarz. – Przestań! Nie mogę znieść tego ohydnego dźwięku! – wysyczał. – Jeszcze raz to zrobisz, to dostaniesz prosto w nos. Byłoby cholernie szkoda, gdybyś nie mogła nabrać powietrza. Więc spokój! Przeszedł się po pokoju, jedna dłoń na piersi, druga dotyka podbródka, wzrok wbity w miękką wykładzinę. Zastanawiał się, jak powinien postąpić, choć przecież każdy krok miał zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach. Jednak każdy plan w szczególnych okolicznościach można przecież modyfikować. Był bowiem elastyczny, potrafił się dopasować i wprowadzać nowe elementy. – Wiesz może, co mi zrobiłaś? – powiedział po krótkiej chwili. Nie patrzył na nią. Stał przy stole i spoglądał na to, co tam leżało. – Wiesz? Sześć lat! Sześć cholernych, przeklętych, bardzo długich lat! Kim jestem, żeby robić mi takie coś? Czy jestem jakimś potworem? Może jestem trędowaty? Albo mam chorobę zakaźną? Ty mi to zrobiłaś, ty i te twoje perwersyjne zabawy! – Nagle uśmiechnął się do niej. – Ale przyzwyczaiłem się. Tak, naprawdę się przyzwyczaiłem, zawsze potrafiłem się w końcu przyzwyczaić. Ojciec powiedział kiedyś, że nic ze mnie nie wyrośnie. Zamykał mnie w piwnicy, ilekroć przynosiłem ze szkoły trójki albo dwójki. A jak kiedyś przyniosłem
jedynkę z plastyki, pobił mnie prawie do nieprzytomności. Dla niego liczył się tylko wynik! Tylko to! Chłopcze, ależ z ciebie nieudacznik! Do dzisiaj uważa mnie za nieudacznika... A ty co sądzisz, jestem nim? Potrząsnęła głową. – To miłe, ale wiem, że mówisz tak, bo się boisz. W rzeczywistości jestem dla ciebie takim samym nieudacznikiem jak dla niego. Wiesz, że znów znalazł mi jakąś pracę? A ja przecież mam pracę! Na tym jego pieprzonym stanowisku miałbym zarabiać sto czterdzieści tysięcy euro rocznie. Wiesz, co mi jeszcze powiedział? Nie, nie wiesz, bo niby skąd. Powiedział, że to nic wyjątkowego, ale i tak lepiej, niż mam. Wielu ludzi haruje całe życie i zarabia rocznie mniej niż ja w jeden dzień, a dla niego sto czterdzieści tysięcy to nic specjalnego! Taki właśnie jest ten mój tata. Owszem, nie dorobiłem się milionów, ale mam dość, żeby nie głodować. Ale przecież nie o to chodzi, prawda? Ty masz za to miliony i wydaje ci się, że możesz za nie kupić wszystko. Nawet innych ludzi. Ale miłości nie da się kupić, co najwyżej seks... Jednak sześć lat w osobnych łóżkach to trochę za wiele, nie uważasz? Sześć lat, i to w moim wieku! Za co zostałem ukarany? Czy mam tak złą aurę, że ludzie się ode mnie odwracają, nawet ci, których kocham ponad wszystko? Co wam takiego zrobiłem? Cokolwiek robię, nie mogę nikogo zadowolić. Ale nauczyłem się dawać sobie radę w abstynencji. Wszystkiego można się nauczyć, można nawet uciszyć w sobie popęd i pożądanie. Jeśli teraz myślisz, że będę się na tobie wyżywał – uśmiechnął się i poprawił: – jeśli myślisz, że będę się w tobie wyżywał, to się mylisz. Nie tknę cię. Kiedy ja uczyłem się żyć w abstynencji, ty brałaś od życia, co tylko chciałaś, z kobietami i z mężczyznami. – Przerwał na chwilę i zamyślił się. – Zastanawiam się, czy mogę zdjąć ci taśmę z ust. Mogę? Potaknęła szybko. – Dobrze, ale tylko pod warunkiem, że nie będziesz krzyczeć. Jedno głośniejsze słowo i znów cię knebluję, zrozumiano? Jednym ruchem zerwał taśmę. Zagryzł zęby. – Co ja ci zrobiłam? – wyjęczała obolała. – Co? – Przecież ci powiedziałem. Nie żałujesz niczego, co narobiłaś? – Tak, tak, tak! Żałuję wszystkiego! Ale proszę, pozwól mi żyć! – błagała. – Nie chcę jeszcze umierać, jestem za młoda! – Jesteś znacznie starsza od Seliny czy Miriam, a jednak ograbiłaś je z niewinności. Żyjesz już za długo. Wszystko zaczęło się sześć lat temu, ponoć to była depresja poporodowa. Miałaś wyśmienity pomysł. Z początku byłem bezradny, nie wiedziałem, co mam robić, ale w końcu zrozumiałem, co się naprawdę działo. Wiesz, jak to jest żyć bez ciepła i bliskości osoby, którą się
kocha? Nie, nie wiesz, bo nie możesz wiedzieć. A ja musiałem zmagać się z tym przez sześć długich lat. Depresja poporodowa... genialny pomysł! – Proszę, zrobię dla ciebie wszystko, zaprzestanę tego gówna, zobaczysz, i tak chciałam się wycofać... – Ty i twoje obietnice! – warknął. – Uważaj, bo ci uwierzę! To byłaby chyba ostatnia rzecz, na jaką byś się zdecydowała! Założę się, że przysięgłabyś mi na Biblię, gdyby to miało uratować ci życie. Ty przeklęta kłamczucho! – Nie chcę umierać, błagam, nie! Błagam! Błagam! Nie teraz, proszę! Boję się... – Każdy w końcu zaczyna się bać. To całkowicie naturalne. – Wiesz, że cię dopadną, prawda? Mam nadzieję, że zgnijesz we więzieniu. – Oj, nie bój się. Nie zostawiłem nawet najmniejszych śladów. Błyskawicznym ruchem zakleił jej usta. Nie miał ochoty z nią rozmawiać. Podszedł do stołu i sięgnął po najdłuższe dildo, jakie znalazł, a potem uderzył nim kilka razy w otwartą dłoń. – Jak to jest, gdy wpychasz w siebie takie monstrum? Przyjemne uczucie? Zobaczymy, jak zareagujesz. Najciekawsze, jak głęboko uda mi się to zapakować. Brutalnie wepchnął jej sztucznego penisa w pochwę. Skrzywiła się z bólu, lecz nie przestawał naciskać, wbijając go coraz głębiej i głębiej. Wygięła się w łuk, kiedy kilka razy pchnął go jeszcze mocniej. Z każdej części jej ciała wyzierał strach. – No i co, super? Podnieca cię to? Taki gruby i długi! Pięknie, co? Przecież widzę, jak ci się podoba. Ale nie chcę, żebyś mi tu padła z rozkoszy! – Zaśmiał się pogardliwie. Wyrwał go z jej ciała i powiedział: – Rany, to było jakieś czterdzieści centymetrów! Szacunek, naprawdę głęboko. Wiesz co, nie znam nikogo, kto by miał tak długiego kutasa. A ty? Idę o zakład, że znasz takich przynajmniej kilku, co? Ale wiesz co, nie jestem tutaj, żeby cię męczyć. Mam dla ciebie przesłanie. Nie mogę już dłużej znieść, by taki ludzki śmieć jak ty decydował o życiu innych i traktował ich gorzej niż źle. Co zrobiłaś z Seliną, Miriam i pozostałymi dziewczętami? Co im zrobiłaś? Dlaczego sześć lat temu musiałem zrezygnować z tego, co ty każdego dnia brałaś od innych przemocą? Jesteś wyrachowana i zepsuta, i deprawowałaś niewinne dzieci. Musiałem dać pozostałym przykład, dlatego zabiłem Miriam i Selinę. Żeby inne nie stały się takie jak ty. Wówczas, z Silvią, znasz ją przecież, tak, no po prostu miała wtedy szczęście. Gdyby mi się Mischner nie nawinął, też
patrzyłaby już na ciebie z góry. Ale Selina i Miriam, one stały się takie jak ty. Niestety. Nigdy nie przeżywały czystej seksualności, tej zdrowej, zbudowanej na fundamencie prawdziwej miłości. Zabrałaś im niewinność. Ty i tylko ty. Wiesz, co Selina przez to zrobiła? Nie wiesz! Potrząsnęła słabo głową. – Wdała się w romans z Andreasem. Nie gap się na mnie jak idiotka! Selina i Andreas sypiali ze sobą, przy czym Andreasa mogę jeszcze zrozumieć, bo przecież Emily odsunęła się od niego, kiedy ty dostałaś ją w swoje łapska. Teraz, kiedy Seliny już nie ma, mogę sobie wyobrazić, że znów robią wszystko jak dawniej. Wielu potrzebuje terapii szokowej, żeby się opamiętać i docenić wartość życia i miłości. Tylko w twoim przypadku nie ma już na nic nadziei. Nigdy nie potrafiłaś kochać, bo kochasz tylko siebie. Jesteś egoistyczną, egocentryczną świnią. Nie, taki ktoś jak ty nie jest zdolny do zmiany. Wolałabyś umrzeć, niż przyznać się do błędu. I wiesz co, zaraz spełnię twoje życzenie. Tylko nie myśl, że pozwolę ci tak łatwo odejść jak Selinie czy Miriam. Masz cierpieć, jak ja cierpiałem i wciąż cierpię. Ukrzyżowałaś mnie, odebrałaś to, co było dla mnie najważniejsze. A ponieważ już wiem, że nigdy tego nie odzyskam, musisz mi zapłacić. Mogłaś prowadzić tak piękne życie, ale jednak zwróciłaś się w stronę perwersji. I odpowiednio do tego mi zapłacisz. Jeśli nawet masz ostatnie życzenie, nie mogę go spełnić, bo miałaś w życiu wszystko, czego chciałaś. Nie masz prawa mieć żadnych życzeń więcej! Lepiej zakończę wszystko teraz, bo robi się późno, a ja jestem zmęczony. Jestem zmęczony, bo ludzie tacy jak ty wysysają ze mnie siły. Pozdrów resztę, jeśli je spotkasz. Selinę, Miriam, Marianne... chociaż nie sądzę, żebyście się zobaczyły, bo ty trafisz prosto do piekła. Ach, byłbym zapomniał. Chciałem ci zdradzić, jak w ogóle wpadłem na to, że jesteś rozwiązłą i zepsutą kurwą. Pojechałem kiedyś za wami i obserwowałem, co robicie. Widziałem, jak pieprzysz się z facetami i kobietami. Nawet w stajni nie mogłaś się powstrzymać, jeśli myślałaś, że nikogo nie ma w pobliżu! Tylko twój mąż o niczym nie wiedział... Nie mam nic przeciwko tobie, pamiętaj. Nienawidzę po prostu twojego stylu życia. Dlatego zabiję cię teraz. Ostrzegałem, że trochę to pewnie potrwa, zanim znajdziesz się po drugiej stronie. Mówiąc to wyjął z kieszeni nóż, przyjrzał się klindze, uśmiechnął z zadowoleniem i z szerokim rozmachem wbił go w jej udo. Szarpnęła kajdankami i zawyła, choć spod taśmy słychać było jedynie gardłowy skowyt. Cała drżała. Ponacinał jej skórę na brzuchu, przebił w kilku miejscach piersi i wyprostował się, spoglądając na jej ciało. Zatrzymał wzrok na kroczu i zapytał: – Robiłaś to kiedyś nożem? Wpychałaś tam sobie nóż...? Wiesz, co
będziemy czekać, spróbujmy! Może to dla ciebie coś nowego. – Krew popłynęła szeroką strugą, kiedy kilka razy wsunął w nią ostrze, spoglądając w jej wykrzywioną bólem twarz. – A teraz wielki finał! – Jego oczy płonęły nienawiścią, kiedy patrzył wyprostowany na swoją ofiarę, jakby szukając na jej twarzy zrozumienia. Zamiast tego dostrzegł jedynie paniczny strach. W jego oczach pojawiła się delikatność. – Nie, co mi z tego przyjdzie, jeśli zachowam się nieczule jak ty? Okażę ci łaskę i pozwolę ci szybko odejść. – Powiedziawszy to, pchnął ją błyskawicznie prosto w serce, a potem jeszcze sześć razy. Zadrżała, wyprężyła się, a z głębokich ran popłynęła krew, w kilka chwil pokrywając ciemną czerwienią niebieską narzutę. Złapał wielki czarny penis z silikonu i kilka razy wepchnął go jej brutalnie między nogi, aż w końcu tylko maleńki fragment wystawał z pochwy. Na koniec zerwał taśmę z jej ust i wcisnął między martwe wargi koronkowe figi. Oddychał ciężko, przyglądając się nieruchomemu ciału. Potem poszedł do kuchni, umył nóż i rękawiczki. Sprawdził, czy ma na sobie ślady krwi, lecz żadnych nie dostrzegł. Bez zaglądania do sypialni wyszedł z domu i tą samą drogą, którą wszedł, wrócił do samochodu, po drodze zabierając z garażu buteleczkę z chloroformem. Czuł ulgę. Wracając do siebie, słuchał muzyki medytacyjnej. Nigdy mnie nie złapiecie, pomyślał. Jestem doskonały! Jestem wyjątkowy. Zatrzymał się pod barem, zamówił dwa piwa i dwie wódki. Poza nim było tylko trzech gości. Zamówił kolejkę dla wszystkich i ze wszystkimi przepił. Dopiero potem pojechał dalej. Zbliżała się północ.
Wtorek, 21.00 Julia, Frank, Peter i Doris siedzieli już od godziny w biurze i analizowali informacje z profilu psychologicznego przedstawionego przez Richtera, by dopasować któregoś z mężczyzn znanych ze śledztwa. Wszystkie uwagi psychologa podzielili między siebie i każde analizowało dane pod innym kątem. Zamówili pizzę, wypili colę i kawę i otworzyli okna, żeby choć trochę odświeżyć powietrze w biurze. – Kto przechodzi do następnego etapu? – Julia popatrzyła dookoła. Wzruszenie ramionami. – Dobra, to z innej strony. Z iloma mężczyznami rozmawialiśmy ostatnio? Gerbera możemy wykluczyć, bo ma alibi... – Nieco dziurawe alibi – przerwał jej Hellmer. – Nie możemy go całkowicie wykluczyć. – Możemy. Mischner został zamordowany między dwudziestą drugą a północą. Oboje byliśmy wtedy u Gerberów, do za piętnaście jedenasta. Nie sądzę, żeby wybiegł tuż za nami i popędził do Hattersheim, żeby wykończyć Mischnera. – Zapaliła papierosa i oparła się wygodnie. – Kogo my tam mamy, Wernera i Christiana Malkowów, Achima Kaufmanna, Grumacka, ojca Katrin Laube – tego byłabym skłonna podejrzewać o wiele, ale nie o serię morderstw. No i Peter Kautz. Zapomniałam o kimś? – Kautz i Grumack odpadają – stwierdził Hellmer. – Chyba że Grumack zabił swoją córkę, a potem wrzucił ją do jeziora. Później odczekał pięć lat i mordował dalej. Poza tym nie miał żadnego związku z klubem jeździeckim. Wykluczone. Kautza też możemy wykluczyć, bo w piątek wieczorem nie dość, że nie dało się z nim zamienić słowa, to sam nie był w stanie zwlec się z kanapy po tym, co zaaplikował mu Gerber. Niestety, nie rozmawialiśmy jeszcze ze wszystkimi mężczyznami, którzy mniej lub bardziej regularnie bywali lub bywają w stadninie. – Zgadza się, więc tak czy inaczej, musimy się skupić na tych trzech, których znamy. Zacznijmy od pastora. Uprzejmy, wykształcony... – Nie, słuchajcie, zróbmy to inaczej – zaproponował Kullmer. – Bierzmy po kolei punkty z profilu i sprawdzajmy, kto do nich pasuje. Tak będzie zdecydowanie szybciej. Dla porządku, braci Malkow podzielmy na Malkowa i pastora, żeby się nie mylili. – Dobra, świetny pomysł. Zacznijmy od „godny zaufania”. Wszyscy się kwalifikują, co? Hellmer pokiwał głową.
– W przypadku Malkowa nie jestem przekonany na sto procent, ale raczej tak. – Kocha porządek. U pastora na biurku było gorzej niż w stajni Augiasza. On nie kocha porządku, nic a nic. Za to Kaufmann i Malkow by pasowali. Dwadzieścia pięć do czterdziestu pięciu lat? – Pastor ma pięćdziesiątkę na karku. Kaufmann trzydzieści kilka, Malkow zbliża się do czterdziestki. Obaj pasują. – Hellmer pokiwał głową. – Bogata wyobraźnia? Trudno ocenić, który z nich ma bujną wyobraźnię, za mało ich znamy. Dalej – tłamszona nienawiść i agresja? Obaj byli dla nas bardzo mili i przyjaźni... chociaż jak zapytałeś Malkowa o jego alibi, mało nie wyskoczył ze skóry. Wkurzył się i zaczął wrzeszczeć. Dobroduszny i pomocny? Wszyscy, ale przede wszystkim Kaufmann. Zaznaczał, że jest do naszej dyspozycji. Malkow też tak twierdził, ale to była czysta ironia. Szanowany zawód? Wszyscy. Kaufmann klimatolog, Malkow chemik, a pastor to pastor. Który z nich wyskakiwał przed szereg z pomocą ewentualnie zachowywał dziwny dystans? – Kaufmannowi usta się nie zamykały, paplał i paplał, nawet wygłosił krótki wykład na temat zmian klimatu – stwierdził Hellmer i przesunął dłonią po brodzie. – Malkow był raczej zdystansowany i ostrożny. Powtarzał wszystko, co mówiła jego żona. Mięczak. – Analityczne myślenie? Kaufmann i Malkow muszą myśleć analitycznie z racji wykonywanych zawodów. Uniżoność? Malkow jest podporządkowany żonie, a w każdym razie oboje odnieśliśmy takie wrażenie. Kaufmannowie chyba mają dość normalny związek. Poszukiwanie poklasku i podziwu? Kaufmann jest otwarty, gadatliwy i szarmancki. Pasuje. Malkow raczej obojętnie reaguje na większość rzeczy dookoła, poza tym trzymanie ludzi na dystans kłóci się z poszukiwaniem poklasku. Dobry organizator? Trudno powiedzieć, bo żadnego nie znamy dostatecznie dobrze. Żonaty? Tak, cała trójka. Prawdopodobnie szczęśliwe małżeństwo? Kaufmann i Malkow z pozoru tak, natomiast pastor ma chyba jakieś problemy. – Zaraz – przerwał jej Hellmer i znów podrapał się po brodzie. – Gerberowie przez rok spali w osobnych łóżkach, choć na zewnątrz udawali kochającą się parę. Na szczęście wiemy, co im dolegało. – Powiesz, co to było? – zainteresował się Kullmer. Durant popatrzyła na Hellmera, pochyliła się trochę i powiedziała z wahaniem: – Okej, ale to, co powiem, zostaje tylko między nami. Na razie nawet Berger nie powinien się o tym dowiedzieć. Powinnam była mu wcześniej powiedzieć,
ale... Kullmer i Seidel, jak stare dobre małżeństwo, powiedzieli w tym samym momencie: – Słowa nie pisnę! Durant roześmiała się, a Doris, nieco zawstydzona, zrobiła się czerwona. – Ona przez rok utrzymywała stosunki homoseksualne z innymi kobietami. – Co?! – wyrwało się Peterowi. – Zaraz, bo czegoś tu nie rozumiem... tTo znaczy, że Gerber jest lesbijką? – Nie, ale spróbowała tego. Z tego, co wiem, a dowiedziałam się dopiero dzisiaj po południu, tylko Sonja Kaufmann i Helena Malkow są lesbijkami. – Jak szef się dowie, będzie niezła chryja, zdajesz sobie z tego sprawę? – Frank już mnie ostrzegał. Wiem, że strasznie narozrabiałam, ale niczego nie mogę cofnąć. A co, miałam wstać na odprawie i powiedzieć: hola, mam jeszcze coś ciekawego? Richter przygotował dla nas całkiem dokładny profil. Nasza czwórka wie teraz nieco więcej, co może nam pomóc. Proszę, nie pogrążcie mnie. – Kobieto, żadne z nas cię nie pogrąży! – zapewnił ją Kullmer, opadł na oparcie i pokręcił z niedowierzaniem głową. – Ale to może przewrócić śledztwo do góry nogami; kiedy dorwiemy tego gościa, w przesłuchaniu przyzna się, że wiedział o wszystkim, i ktoś zapyta, czy ty też wiedziałaś. – Wszystko biorę na siebie, przysięgam. Wróćmy do pracy. Zatrzymaliśmy się przy Gerberach. Jeśli oni ukrywali przed światem swój kryzys, kto może nas zapewnić, że Malkow i Kaufmann nie przechodzą przez to samo? Albo inaczej, kto mi da gwarancję, że ich szczęśliwe małżeństwa nie są tylko fasadami? Może jak są we dwoje, to się kłócą albo w ogóle się unikają? Zakładam, że taka sytuacja może dotyczyć obu małżeństw, niezależnie od tego, jak przyjazne i udane wydają się z zewnątrz. A jeśli Helena Malkow jest osobowością dominującą i szefuje lesbijkom, jak twierdzi Emily... Ale Malkow słucha jej grzecznie i zgadza się na taki układ. Dlatego właśnie wykluczam pastora, bo po rozmowie z jego żoną wiem, że jest nieszczęśliwa w małżeństwie. Zatem zostaje nam tylko ta dwójka. Problem w tym, że Gerber powiedziała, że małżeństwo jej brata jest absolutnie doskonałe. Nie mogą ponoć żyć bez siebie. To prawie wiernie jej słowa. Jeśli ktoś zna Kaufmannów, to chyba właśnie Gerber, w końcu to siostra Achima. – Zatrzymajmy się na chwilę przy Malkowie. A jeśli tylko udaje, że słucha żony i się ze wszystkim zgadza, gdy w rzeczywistości przez całe lata narastała w nim agresja, gniew i nienawiść, tak że w końcu tama pękła? – podsunęła Doris Seidel. – Udaje kochającego małżonka, zachowuje się, jakby nic nie
wiedział, a potem wymyka się z domu i popełnia te morderstwa, żeby rozładować nagromadzoną złość. To by przynajmniej miało w sobie jakąś logikę. I w ogóle bym się mu nie dziwiła. – Możliwe – zgodziła się Durant, a Hellmer i Kullmer też potaknęli. – Przyjmijmy, że to raczej prostoduszny małżonek, co prawda, też uprzejmy, ale jednocześnie tłamszony przez żonę. Nie tylko przez nią, ale jeszcze przez syna. Gerber twierdzi, że bez powodzenia walczy o miłość własnego syna, lecz ten wybrał matkę i ubóstwia ją, choć ta wciąż go odpycha. To oznacza, że Malkow od dłuższego czasu ma problemy z osobami, które obdarza miłością. W przypadku seryjnych morderców to dość częsty scenariusz. Jeśli jeszcze do tego doszedłby dominujący ojciec, który przewyższałby go autorytetem, majątkiem czy czymkolwiek innym, a on walczyłby o jego akceptację tak, jak o miłość syna... gotowy przepis. Beznadziejna walka o miłość, której od nikogo nie otrzymuje, zrobiła z niego mordercę... czyżbyśmy go mieli? – Kiedy zapytałem go o alibi na czas, gdy zostali zamordowani Selina i Mischner, on i jego żona wyjaśnili, że był w domu i spał ewentualnie pracował. Trzeba koniecznie sprawdzić, czy jego alibi się zgadza, i to wyjątkowo skrupulatnie. Jeśli sypiają w oddzielnych pokojach, to skąd ona mogła wiedzieć, że mąż się gdzieś nie wymyka? – Ale to samo dotyczy Kaufmanna. – Kullmer pokiwał głową. – Tak dla pewności. – W porządku, przejdźmy do kolejnego punktu. Fanatyk religijny? Trudno nam się do tego odnieść. Czy potrafi doprowadzić zamiar do końca? Richter jako przykład podał szkołę, wykształcenie i tak dalej, ale to znów nam nic nie daje, bo za mało wiemy o tych osobach. Tylko tyle, że Malkow jest chemikiem, a Kaufmann klimatologiem. Czy morduje w domu? A jeśli nie, to gdzie? Kto posiada więcej niż jeden dom? Wiem od Gerbera, że Malkow ponoć jest jedną z najbogatszych kobiet w okolicy i posiada dużo domów, działek i mieszkań we Frankfurcie i w okolicznych miejscowościach. W ten sposób znów Malkow wysuwa nam się na pierwszy plan. Ona jest lesbijką, a on mimo to ją kocha i nie rezygnuje z niej, tak samo jak kocha syna. Do tego dochodzą pieniądze jego żony. Ona bajecznie bogata, on jest tylko chemikiem. Wydaje mi się, że pętla coraz bardziej zaciska się na jego szyi. – Nie zapominajmy o wyjątkowo dobrej znajomości terenu. Malkow zna każdy fragment Okriftel i okolic. Durant potrząsnęła głową. – Kaufmann też. Kiedy zapytaliśmy go o Baggersee, wygłosił wykład na temat niebezpieczeństw i historii jeziora. Tak samo było, gdy zapytaliśmy o jego pracę. On się pcha w światła reflektorów. W domu trzyma dane statystyczne
na temat pogody. Dlaczego w domu? Przecież wystarczy, jeśli ma się takie rzeczy w biurze, prawda? Poza tym urodził się i wychował w Okriftel, a to oznacza, że zna teren jeszcze lepiej niż Malkow. Jeśli się zastanowić, to o obu wiemy tyle co nic, choć kilka punktów dotyczy obu w takim samym stopniu. Tak czy inaczej, idę o zakład, że jeden z nich jest tym, kogo ścigamy. Obaj regularnie bywają w stadninie, obaj znają większość członków klubu i obaj mają żony, które przejawiają skłonności homoseksualne. Ale sprawcą może być tylko jeden z nich. Który? – Malkow – stwierdził krótko Hellmer i zapalił papierosa, po czym odchylił się na oparcie i położył nogi na stole. – W tej chwili więcej wskazuje na niego niż na Kaufmanna. Achim może i jest gadułą i kocha porządek, ale jeśli porównać ich sytuację rodzinną oraz stres psychiczny i emocjonalny, to Malkow wypada znacznie gorzej. Dlatego jest moim faworytem. Jeśli uważacie inaczej, nie będę się upierał. – Mówisz tak, bo uważasz, że jest obleśny? – zapytała Julia. – Kochana, w ten sposób chciałabyś mi wmówić, że kieruję się względami osobistymi. Nic z tych rzeczy. Dla mnie liczą się tylko fakty, a te są jednoznaczne. Co wiemy o jego pracy? Tyle że jest chemikiem w Aventis. Co tam robi? Chemik może być przecież zwykłym laborantem, który codziennie wykonuje te same, rutynowe zadania i czuje się przy tym niedoceniany. A jego żona ma kasy jak lodu. On jest przy niej nikim, a ona każdego dnia daje mu to odczuć. Tak samo jak syn. – Ale zobacz, w ten sam sposób możemy potraktować Kaufmanna. Nie mamy pojęcia, czy jego małżeństwo rzeczywiście jest takie doskonałe, nie wiemy, co robi jako klimatolog, czy jest szczęśliwy, czy nie jest zestresowany i tak dalej, prawda? Nic o nich nie wiemy, ale musimy się dowiedzieć. Jutro rano chcę mieć życiorysy obu na biurku, zweryfikowane. I bez żadnych luk! Koniecznie trzeba sprawdzić alibi, które podali. Kaufmann czy Malkow, to jest pytanie. Nieciekawie będzie jedynie wtedy, gdy skoncentrujemy się na tej dwójce, a okaże się, że to ktoś zupełnie inny, kto na razie nie był w ogóle brany pod uwagę. – Jeden z nich – powtórzył Hellmer z przekonaniem. – Pomyśl o Mischnerze. Poznał swojego przyjaciela w stadninie i poszedł dla niego do więzienia. A ten przyjaciel ma na imię Werner albo Achim. – Dobra, dajmy się zaskoczyć, choć powiem szczerze, że w tej chwili niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć. Wstała, zostawiła papiery na biurku, wzięła torebkę i ruszyła w stronę wyjścia.
– Idziemy. Jestem zmęczona i nie mogę już normalnie myśleć. Do jutra.
Środa, 0.01 Emily Gerber zaparkowała przed domem w Kelkheim, znajdującym się na imponującej posesji. Rolety były spuszczone, latarnie rzucały słabe światło, barama garażowa była uniesiona, a w garażu dostrzegła mercedesa Heleny. Naciskając dzwonek, czuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Po chwili powtórnie nacisnęła dzwonek, rozważając, czy po prostu nie wejść do środka przez garaż. Dalej, idź, rozkazała sobie, zmuszając się do zachowania zimnej krwi. Weszła do garażu, zerknęła do wnętrza auta i przez otwarte drzwi weszła do domu. W kuchni paliła się lampa, a przez uchylone drzwi sypialni sączyło się słabe światło. – Helena?! – zawołała. Zawładnął nią strach. Przypomniała sobie słowa komisarz, że każda z nich znajduje się w niebezpieczeństwie. Bała się; czuła zaciskającą się wokół jej serca żelazną obręcz, a jego bicie odczuwała w skroniach. Po chwili doszedł ją dziwny zapach. – Heleno, jesteś tu? Brak odpowiedzi. Złowroga cisza. Bała się tak bardzo, że miała ochotę zawrócić na pięcie i pojechać do domu. Auto Heleny w garażu, włączone światła. Przełknęła ślinę, nakazała sobie spokój, zerknęła do kuchni i na podłodze zauważyła potłuczone szkło i kilka kropli krwi. Zamarła, zaraz jednak odwróciła się i włączyła światło w korytarzu. Mechanicznie ruszyła w kierunku sypialni, zatrzymała się na kilka sekund przed drzwiami, raz i drugi głęboko nabrała powietrza, po czym pchnęła drzwi koniuszkami palców. Helena leżała na łóżku za nadgarstki i kostki przykuta do czterech filarów, z szeroko otwartymi oczyma i klatką piersiową zalaną krwią. Nie krzycz, Emily, mówiła sobie, tylko nie krzycz. Stała na progu, ogarniając wzrokiem potworny obraz, zalaną krwią kobietę, kajdanki, szeroko rozłożone nogi, czarne dildo w pochwie, czarny materiał w ustach. Jak w transie wyciągnęła z kieszeni komórkę i wybrała domowy numer. Odczekała przynajmniej piętnaście sygnałów, zanim odebrał zaspany Andreas. – To ja, jestem u Heleny. Proszę, przyjedź jak najszybciej, ona nie żyje. – Co?! – zapytał, natychmiast trzeźwiejąc. – Helena nie żyje? Dzwoń na policję albo najlepiej od razu do komisarz Durant. – Nie mam przy sobie jej numeru, jest na tablicy korkowej. Ty do niej zadzwoń. Kojarzysz dom w Kelkheim, prawda? – Nie, niby skąd. Jaka to ulica?
Podała mu adres i powiedziała, jak dojechać. – Dam znać komisarz. Jak się trzymasz? – Nigdy czegoś takiego nie widziałam, muszę stąd wyjść. Powiedz jej, żeby się pospieszyła, zaczekam w samochodzie. Tak bardzo się boję. – Emily, uciekaj stamtąd do auta. – Kocham cię i... – Ja ciebie też. Komisarz Durant albo ktoś od niej zaraz się pojawi. Jeszcze zadzwonię. Rozłączyła się i schowała telefon do torebki. Ostatni raz spojrzała na zwłoki, po czym wybiegła z domu, wsiadła do bmw i zamknęła się od środka. Kręciło jej się w głowie. Oparła czoło o kierownicę, którą kurczowo ściskała. W końcu się uspokoiła, usiadła wygodniej i odchyliła głowę na zagłówek. Minęła ją grupka młodych ludzi; żartowali i śmiali się, nie mając pojęcia, co zaszło w domu, obok którego właśnie przechodzili. Nawet nie mogę płakać, myślała Emily. Dlaczego nie mogę płakać?
Środa, 0.11 Po wejściu do mieszkania Julia wypiła puszkę piwa, wzięła szybki prysznic i umyła zęby. Delikatny ucisk w lewej skroni świadczył o przepracowaniu, ale była pewna, że niedługo zakończy śledztwo. Choć z drugiej strony wizja papierkowej roboty za biurkiem zamiast pracy w terenie też jej nie zachwycała. Szczególnie latem, kiedy biuro zmieniało się w izbę tortur. O tym jednak nie chciała teraz myśleć, była wykończona, a od pobudki dzieliło ją mniej niż siedem godzin snu. Ubrana w figi i cienką koszulkę na ramiączkach właśnie zmierzała do łóżka, kiedy rozdzwonił się telefon. Błagam, tylko nie to, zatrzymała się na środku pokoju. Odczekała jeszcze dwa sygnały i podniosła słuchawkę. – Gerber z tej strony. Moja żona właśnie dzwoniła z Kelkheim, znalazła Helenę Malkow. Martwą. Zmęczenie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. – Gdzie w Kelkheim? Podał jej adres i w kilku słowach opisał, jak tam dojechać. – Zaraz tam będę z komisarzem Hellmerem. Czy pańskiej żonie nic się nie stało? – Jest bardzo poruszona, ale nie. Będzie tam czekała na panią. Zakończyła rozmowę i natychmiast poinformowała Hellmera. Poprosiła, żeby zawiadomił centralę i zorganizował techników i lekarza, a sama, przeklinając pod nosem, z powrotem się ubrała. Dobre pół godziny później dojechała na miejsce. Przed domem czekał na nią Frank, a teren zabezpieczała lokalna policja. Hellmer rozmawiał właśnie z Emily Gerber. Na pierwszy rzut oka kobieta sprawiała wrażenie wyjątkowo spokojnej, jednak jej oczy i nieskoordynowane ruchy zdradzały, w jakim naprawdę jest stanie. – Witam – przywitała się Julia, podchodząc do nich. – Kiedy ją pani znalazła? – Tuż przed północą. Cały wieczór męczyły mnie złe przeczucia. Kilka razy próbowałam się do niej dodzwonić, ale się nie zgłaszała, a potem wyłączyła komórkę. Pojechałam zobaczyć, co się z nią dzieje. – Co z jej mężem? Wie już? – Nie, nie dzwoniłam do niego. Nie pomyślałam. – Ale kiedy usiłowała pani dodzwonić się do Heleny, on nie odbierał domowego telefonu, tak? – Nie, nikt nie odbierał. Najpierw pojechałam do Heleny do Eddersheim, ale
w domu nie paliły się światła i nikt nie otwierał, więc przyjechałam tutaj. – Zna pani numer na pamięć? – Mam go w komórce. Julia wzięła od niej telefon. Już po drugim sygnale ktoś podniósł słuchawkę. – Tak? Rozłączyła się i spojrzała znacząco na Hellmera. – Jest w domu. Myślisz o tym samym co ja? – Całkiem możliwe. Ale najpierw chodźmy do środka i trochę się rozejrzyjmy. – Ktoś już tam pracuje? – Fotograf i technicy. Lekarz powinien być lada chwila. Ja chciałem poczekać na ciebie. – Wróci pani sama do domu czy mam kogoś wysłać, żeby panią odwiózł? – Nie, nie trzeba. Wszystko w porządku, naprawdę. – Dobrze, to do zobaczenia jutro. Albo właściwie dzisiaj. – Przerwała na chwilę, po czym dodała: – Wie pani co, jeśli to nie będzie wielki problem, niech pani jeszcze chwilę poczeka. Za dwadzieścia minut najpóźniej będziemy z powrotem. – Dobrze, zaczekam. Hellmer i Durant weszli razem do środka. Fotograf nie skończył jeszcze robienia zdjęć miejsca zbrodni. Pracował cały czas w sypialni, fotografując najdrobniejsze szczegóły. Weszli do kuchni. Na podłodze leżały kawałki szkła, od których ciągnął się krwawy ślad do sypialni. – Napadł ją od tyłu, kiedy myła kieliszki – stwierdziła Julia. – Prawdopodobnie uśpił ją jak pozostałe i zaciągnął do łóżka. Zanim straciła przytomność, wdepnęła w rozbite szkło i pokaleczyła się. Wlókł ją nieprzytomną. Gość w dom... Kiedy fotograf skończył, podeszli do łóżka. Julia położyła dłoń na prawym, niepokaleczonym udzie Heleny Malkow. – Jeszcze ciepła. Najwyżej dwie, może dwie i pół godziny temu zginęła. Kto to mógł być? – Jej mąż. – Hellmer pokiwał głową. – Jestem cholernie ciekaw, jakie będzie miał alibi. Przez cały wieczór nie było go w domu... Co to? – zapytał, wskazując na czarny przedmiot sterczący jej spomiędzy nóg. – Wygląda na dildo. A w usta ma wciśniętą bieliznę. Chyba. Nie będę niczego dotykała przed przyjazdem lekarza. Tutaj widać, że wpadł w szał, nie
panował nad sobą. Torturował ją. Patrz, krew z pochwy, pocięte nogi, poharatane piersi... Chciał patrzeć, jak cierpi, żeby czuła to, co on czuł. Richter wspominał o poniżeniu, którego sprawca musiał doświadczać. Postanowił w końcu się za to zemścić. Mimo to wciąż mnie zastanawia, co Selina i Miriam miały z tym wspólnego? Przecież równie dobrze mógł tylko ją... Jakoś ciągle nie widzę w tym sensu. Przyjmijmy, że sprawcą jest jej mąż. Zaczął od Kerstin, potem kilka lat ciszy i rusza lawina. Seria morderstw. Pierwsza ginie Selina. Morderca działa wyjątkowo starannie, nie zostawiając najmniejszych śladów. Dlaczego Malkow zadziałałby teraz tak niedbale? Przecież powinien był poczekać z żoną, aż nikt nie będzie go podejrzewał... – Może się myliliśmy? Może Malkow chciał, żebyśmy go złapali zaraz po morderstwie żony? – Nie, to ślepy zaułek. Nie po to prowadzi się grę, żeby o krok od sukcesu wystawić przeciwnikowi króla, poddając całą partię szachów. – Nie wiedziałem, że grywasz? – Jako dziecko grałam nieraz z ojcem. No i mówię ci, to za prosto wygląda. Gdyby rzeczywiście chciał, żebyśmy go złapali, poczekałby na nas albo zostawił wizytówkę. I jeszcze coś – czy Malkow musiałby napadać ją od tyłu i usypiać? Zna przecież dom jak własną kieszeń. Mógł przyjść, porozmawiać, napić się czegoś... Uśpiłby ją tak przy okazji, a nie napadał. To znów nielogiczne. – A skąd wiesz, co tu się naprawdę wydarzyło, co? Nie sądzisz, że rozbitym szkłem i śladami krwi mógłby chcieć skierować nas na fałszywy trop? Poza tym czy o seryjnym mordercy można powiedzieć, że kieruje się logiką? W przypadku dziewcząt postępował spokojnie i systematycznie. Nie wiemy, dlaczego chciał je zamordować. Natomiast tutaj, z żoną, kierowała nim wściekłość i nienawiść. Tym razem stracił kontrolę i to go pogrążyło. – Może tak, może nie. Nie jestem pewna. Porozmawiajmy z nim. Morbs przyjechał, ponieważ miał dyżur. Jak zawsze przywitał nadkomisarzy ponurą miną. Nie lubił, kiedy nocą musiał jechać na miejsce zbrodni. Na szczęście nie zdarzało się to zbyt często. Odstawił torbę i obejrzał zwłoki. – Mogę to wyjąć? – zapytał oschle. – Proszę – odparła Julia. Hellmer nie potrafił powstrzymać uśmiechu na widok długości sztucznego penisa. – Jeszcze kilka centymetrów i moglibyśmy wyciągać to cudo górą – stwierdził Morbs.
– Nie dałoby rady – zauważył Hellmer, wciąż rozbawiony. – Górę też zatkał. – Racja. Swoją drogą ciekawy korek – zauważył lekarz sądowy z charakterystycznym czarnym poczuciem humoru. Wyjął majtki z ust ofiary i obejrzał je, kiwając z uznaniem głową. – Ma gust... miała. – Naprawdę was to śmieszy? – spytała Julia z odrazą. – Pewnie. A co, może mamy się rozpłakać? Zresztą sama się rozejrzyj, miała tutaj zmagazynowany cały sex shop! Była nimfomanką i lubiła perwersyjne zabawy. Może nawet jej się to... – Przestań! Natychmiast! – zażądała Julia. – Już i tak jest mi niedobrze. Od kiedy nie żyje? – Ostatnie pytanie skierowała do Morbsa. Profesor wyjął z kieszeni termometr i w odbycie zmierzył temperaturę. – Około dwóch godzin, plus minus dwadzieścia minut – orzekł po dwóch minutach. – Ale przy tej temperaturze wychodzi mi niemal równe dwie godziny. Nie ma jeszcze oznak stężenia pośmiertnego, żuchwa jest wciąż ruchoma, a plamy opadowe jeszcze się w pełni nie wykształciły. Czas zgonu to mniej więcej dwudziesta trzecia. Całą resztę informacji przekażę pani jutro. A teraz może ją pani odesłać do mnie. Morbs pożegnał się i wyszedł. Julia i Hellmer popatrzyli jeszcze raz na zwłoki i udostępnili pomieszczenie technikom zabezpieczającym ślady. Emily Gerber czekała na dworze i paliła papierosa. – Miałam przy sobie paczkę – powiedziała z przepraszającym uśmiechem. – Wciąż jestem strasznie roztrzęsiona... Tylko proszę nie mówić o tym Andreasowi. – Proszę się o to nie martwić. Wczoraj wieczorem usiłowała się pani kilka razy dodzwonić do pani Malkow, lecz za każdym razem bezskutecznie, prawda? Często nie było jej w domu? – Hm, we wtorki wieczorem zawsze przyjeżdżała tutaj. Miała wielu znajomych, z którymi się spotykała. – I to tylko we wtorki? – Możliwe, że w inne dni tygodnia też, ale we wtorki zawsze. Byłam tu kiedyś przez parę minut. Właściwie to uciekłam, kiedy zobaczyłam wszystko, co tu się wyprawia. Helena śmiała się potem ze mnie i powiedziała, że powinnam spróbować. Ale jakoś nie mogłam się przekonać. Z tego, co mi wyjawiła, to od lat wykorzystywała ten dom jako swój prywatny plac zabaw, jeśli mogę tak to określić. To było jej życie. Cieszę się, że moje wygląda inaczej. – Ale dzisiaj po południu wspomniała pani, że czasem bywała w domu w Kelkheim...
– Miała po prostu jeszcze jeden, ale tam było całkowicie normalnie. Tutaj nigdy nie przywoziła dziewczyn. – Czy mąż wiedział o jej podwójnym życiu? – Już mnie pani o to pytała. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby Werner miał o tym pojęcie, chociaż nie mogę tego wykluczyć. Znam go dość dobrze i nie słyszałam, żeby narzekali na swoje małżeństwo... – Wzruszyła ramionami. – No dobrze, w takim razie ruszamy do pana Malkowa, by przekazać mu smutną nowinę. Na pewno da pani sobie radę? – Tak, wrócę do domu i będę całą noc zamęczała męża gadaniem. Na początku znajomości czasem nam się zdarzało tak zarwać noc. Dam radę. Dobranoc. – Wsiadła do samochodu i uruchomiła silnik. – Komu w drogę, temu czas. – Hellmer pokiwał głową. – Malkow spodziewa się naszej wizyty.
Środa, 2.12 Dom Wernera Malkowa. Mężczyzna zrobił zaskoczoną i jednocześnie nieprzyjemną minę, spojrzał na zegarek, a potem na funkcjonariuszy. – Czego ode mnie chcecie w środku nocy? – zaatakował opryskliwie Julię. – Nie macie zegarka? – Panie Malkow – odezwał się Hellmer spokojnie. – Mamy zegarek i wiemy, która jest godzina. Możemy wejść i porozmawiać? – A potem, nie czekając na zaproszenie, minął Malkowa i wszedł do środka. Durant bez słowa ruszyła za nim. – Zaraz, zaraz! Tak nie można! To po prostu chamstwo! Jak pan może się w ten sposób zachowywać! Napiszę na państwa skargę do przełożonego. To są metody żywcem z państwa policyjnego! – Święta racja, przecież jesteśmy z policji – odparł Hellmer. – Proszę usiąść, mamy panu coś do przekazania. – A dlaczego nie mogę stać? – zapytał kpiąco. – Jak pan chce. Z przykrością muszę pana poinformować, że pańska żona nie żyje. Czerwona ze zdenerwowania twarz Wernera w ułamku sekundy zrobiła się blada jak ściana, przy której stał. Popatrzył na policjantów, jakby zamiast nich widział jakieś złe duchy, a on znajdował się pośrodku koszmaru. Opadł ciężko na fotel i wbił wzrok w ścianę. – Helena? Nie żyje? Jak? Dlaczego? Przecież nikomu nic nie zrobiła! Gdzie jest? – zapytał szeptem, zaciskają dłonie. – Jej zwłoki zostały znalezione w domu w Kelkheim. W tej chwili jest przewożona do Instytutu Medycyny Sądowej. – W Kelkheim? A co ona, na Boga, robiła w Kelkheim? Żartujecie sobie ze mnie? – Nie, o tej porze nie trzymają się nas żarty. O drugiej w nocy zazwyczaj śpimy. Durant nie była pewna, czy przerażenie i wstrząs na twarzy Malkowa były szczere, czy tylko doskonale zagrane. Nieraz miała do czynienia z mordercami, którzy potrafili zrobić takie show, że nawet psycholog mógł się dać nabrać. Płakali, tarzali się po ziemi i wyrywali sobie włosy. Po tym, co powiedział Richter, wolała zachować ostrożność. – Helena... wieczorem powiedziała, że jedzie do miasta spotkać się
z koleżanką i że będzie w domu przed jedenastą. Boże, co ja mam zrobić? Helena była moją drugą połową! – Odwrócił głowę i wstrząsnął nim niemy szloch. – Pozwól, że ja zacznę – powiedziała Julia szeptem, kładąc Hellmerowi dłoń na ramieniu. – Musimy zadać panu kilka pytań... – Czy to nie może poczekać? – wykrztusił przez łzy. – Chcę ją zobaczyć, jeszcze ten jeden raz! – Nie może pan, nie teraz. Gdzie był pan dzisiaj i wczoraj wieczorem? Spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Dlaczego pani o to pyta? Czy potrzebuję alibi? Znowu? – Tak. – Proszę się wynosić! Precz! Natychmiast wynoście się z mojego domu! Won! Nie chcę was więcej tu widzieć, wynocha! Najpierw z pełną obojętnością informujecie mnie, że moja żona nie żyje, a potem pozwalacie sobie na sugestie, że to ja ją zamordowałem! Wynoście się! – Niestety, pójdziemy sobie dopiero wtedy, kiedy powie nam pan, co robił wczoraj po południu i wieczorem. W przeciwnym razie zabierzemy pana na komendę i tam przesłuchamy. Takie są procedury. – Mam w dupie wasze chore procedury! Boże... dobrze, powiem pani, co robiłem. Około szóstej po południu wyszedłem z domu i pojechałem do znajomej. Wróciłem dokładnie za kwadrans pierwsza. – Jak nazywa się ta znajoma? – Nie mogę pani powiedzieć. – W takim razie proszę z nami. Pojedziemy na komendę. – Ona jest mężatką. Byłby z tego wielki skandal... – Nazwisko! – Ingrid Sauer. – Adres i telefon. – Frankfurt, Eckenheimer Landstrasse 45. Telefon: 069–54548009. – Frank, zadzwoń i sprawdź. Hellmer wybrał numer, poczekał kilka sygnałów, spojrzał na przełożoną i wzruszył ramionami. Dopiero po dłuższej chwili zgłosił się zaspany kobiecy głos. – Czy mam przyjemność z panią Sauer?
– Tak, ale kto mówi? – Nadkomisarz Frank Hellmer, policja kryminalna, wydział zabójstw. Podyktuję pani swój numer telefonu komórkowego, proszę natychmiast oddzwonić. – O co chodzi, co się dzieje? – Proszę oddzwonić, wtedy wszystko pani wyjaśnię. Poczekał, aż zadzwoni jego komórka, i nacisnął zielony guzik. – Dobry wieczór. Gdzie była pani wczoraj między osiemnastą a północą? – Byłam w domu, dlaczego pan pyta? – Czy była pani sama? – Po co to panu? Naprawdę jest pan z policji czy to głupi dowcip? – Proszę zadzwonić na policję we Frankfurcie i sprawdzić. Jeszcze raz powtórzę pytanie: czy była pani sama w domu? – Nie – odparła z wahaniem. – Proszę nie kazać mi wyciągać z pani wszystkiego po kawałku, bo nie ma na to czasu! Kto był tam z panią? – Niech pan posłucha, ja jestem mężatką i jeśli mam mieć jakieś problemy... – Już ma pani problemy i to poważne. Kto był tam z panią? Jeśli będzie pani z nami współpracowała, nie będzie potrzeby informowania o tym pani męża. – Byłam z moim znajomym, Wernerem Malkowem. – Cały wieczór spędzili państwo razem? – Tak. – O której wyszedł od pani? – Krótko po północy. Mój mąż wyjechał w interesach. Z Wernerem pracujemy w tej samej firmie... – Dziękuję, to, co usłyszałem, całkowicie mi wystarczy. Mimo wszystko proszę jutro wieczorem stawić się w komendzie, będę potrzebował pani danych i zeznania do protokołu. Tak jak powiedziałem, wszystkie informacje są poufne i nikt się o nich nie dowie. – Czy mógłby mi pan chociaż powiedzieć, o co chodzi? – Pani Malkow została zamordowana. – O Boże! To straszne! I pan pomyślał, że Werner... Nie, on nie mógłby tego zrobić. Znamy się już od trzech lat i... – Jutro proszę to wszystko powtórzyć na komendzie, tymczasem życzę dobrej nocy.
Rozłączył się i wsunął telefon do kieszeni, a potem usiadł na kanapie. – Zadowolony? – zapytał ostro Werner Malkow, który odzyskał już panowanie nad sobą. – I co, mam kochankę, czy to takie straszne? Może to przestępstwo? – Proszę nam wybaczyć, jeśli wydawało się panu, że zachowaliśmy się niewłaściwie, ale prawda jest taka, że jest pan jednym z głównych podejrzanych, a zeznanie pani Sauer to na razie za mało, żeby pana całkowicie oczyścić z podejrzeń. – Tak, pewnie, ktoś musi w końcu za to beknąć, co? A skoro łatwiej oskarżyć męża, to po co szukać sprawcy. – Nie, to wcale tak nie wygląda... – Co moja żona robiła w Kelkheim? – Była w państwa domu. – Już to słyszałem. Czy spotkała się tam z przyjaciółkami? – Kim są jej przyjaciółki? – Nie wiem. Co wtorek się z nimi spotykała na babskie wieczory. Nic nie rozumiem. – Jak nazywają się jej przyjaciółki? – powtórzyła pytanie Julia. – Mówiłem już, że nie wiem. Znam tylko dwa imiona, Ingeborg i Anna. – Czy pana żona wiedziała o romansie? – Tak. – Wiedział pan o skłonnościach żony? – Jeśli pani pyta, czy wiedziałem, że jest lesbijką, to tak, oczywiście, że widziałem. Była lesbijką, ale przecież to nie jej wina, tego się nie wybiera. Mimo to doskonale się rozumieliśmy. Miewała też bliższe znajomości z mężczyznami, ale i tak się kochaliśmy. Wiem, to brzmi jak jakieś wariactwo, ale kochaliśmy się, szczerze się kochaliśmy. Była wspaniałą żoną i kobietą. Miała swoje wymagania, a ja przy najlepszych chęciach nie byłem w stanie dać jej tego, czego potrzebowała. Czasem miała ochotę na odmianę, tutaj kilku mężczyzn, tam kilka kobiet... Też miewałem kogoś na boku, to z Ingrid trwa już od trzech lat. Ale Helena była wyjątkowa. Dziwne, ale miałem przeczucie, że pewnego dnia tak to się skończy. Wciąż szukała kolejnej dawki adrenaliny, szukała wrażeń, tych najmocniejszych. Niestety, najbardziej ucierpi na tym nasz syn. Przeżyje wielki szok. – Czy potrzebuje pan pomocy? Mamy wezwać do pana lekarza? Albo zadzwonić po syna?
– Nie, nie, dam sobie radę. Thomas nie przyjdzie, jestem ostatnią osobą, którą będzie chciał zobaczyć – dodał gorzko. – Niestety. – Będzie pan musiał jutro przyjść na komendę i złożyć zeznania. Takie procedury, nic na to nie poradzę. – Hm. – Dobrze, w takim razie zostawimy teraz pana samego. Jeszcze raz przepraszam za początek naszej wizyty, ale nie mieliśmy wyjścia. – Już dobrze, nie ma o czym mówić. – Westchnął. Wstał, z barku wyjął butelkę whisky i szklankę, nalał do pełna i wychylił całość za jednym zamachem. Natychmiast nalał drugą porcję. Julia i Frank wrócili w milczeniu do aut. – Malkow zaleje się w trupa... cholera... człowiek jedzie, pewny, że ma rozwiązanie w ręku, a tu proszę. Nieważne, że wszystko przemawia przeciwko niemu... – Mam to gdzieś. – Hellmer oparł się o auto. – Jest jeszcze jeden podejrzany. On? Czy znowu nie? – Najpierw przejrzyjmy w spokoju jego papiery, potem się zobaczy. Muszę do domu, bo inaczej jutro nie dożyję wieczora. Zaraz będzie jasno. Pa, do zobaczenia. Jak łatwo się pomylić, pomyślała. Położyła się do łóżka, kiedy niebo na wschodzie zabarwiło się poranną czerwienią. Mimo chaosu w głowie usnęła niemal natychmiast. Zmęczenie wzięło górę.
Środa, 8.30 Zapomniała nastawić budzik. Obudziła się i z przerażeniem spojrzała na palące słońce za oknem. Planowała wstać godzinę wcześniej. Zbyt szybko zerwała się z łóżka i poczuła zawroty głowy. Miała wrażenie, że świat zawirował wokół niej. – Cholera – mruknęła i spokojnie przeszła do łazienki. Po porannej toalecie zadzwoniła do biura, żeby dać znać, że będzie za czterdzieści pięć minut. Na śniadanie zjadła dwa banany i popiła je szklanką wody. Ubrała się szybko, zamknęła za sobą drzwi i popędziła na dół. W biegu złapała gazetę sterczącą ze skrzynki na listy, wsiadła do samochodu i dwadzieścia po dziewiątej zameldowała się w biurze. Hellmer, Kullmer, Seidel i Berger już na nią czekali. – Dzień dobry – przywitała się i przysunęła sobie krzesło. – Właśnie opowiadałem o wczorajszej akcji – wyjaśnił Hellmer. – Peter ma coś dla ciebie. – Co? – Mały granacik na przebudzenie – oznajmił Frank i pokazał z daleka kilka kartek. – Zgadnij, co to? – Nie mam pojęcia i jestem zbyt zmęczona, żeby bawić się w zagadki. – Spróbuj, masz trzy podejścia. – Dostaję podwyżkę o sto procent. – Pięknie by było, nie? Jeszcze raz. – Wy dostajecie podwyżkę, a mnie zabierają pół pensji. Przeczytaj dokładnie, co Peter ustalił dzisiaj z rana. – Psujesz zabawę. Spójrz na to, mamy trochę informacji o Kaufmannie. Powinny cię zainteresować. – Kullmer podał jej kartkę. Julia linijka po linijce przeczytała wszystko, nad czym Peter pracował od wczesnego ranka, a potem odłożyła dokument na blat. – Nieźle. – Pokiwała z uznaniem głową. – Jak tego dokonałeś? – Siedzieliśmy nad tym z Doris już od wpół do siódmej. Fajnie wyszło, nie? – Żebyś wiedział. To jedziemy do niego z wizytą. Zobaczymy, jak będzie się tłumaczył. – Tylko bądź ostrożna, gość potrafi o siebie zadbać – ostrzegł ją Kullmer. – Jak pewne są te informacje? – Absolutnie pewne. – No to, Frank, ruszamy na decydującą bitwę. Zapytamy go o różne
sprawy, tak samo jak jego żonę. Jedno kłamstwo i niech Bóg ma go w swojej opiece. Postarajcie się znaleźć o nim jeszcze więcej informacji. Każdy, nawet najmniejszy szczegół może mieć decydujące znaczenie. Jeśli to on, to potrzebujemy stuprocentowych dowodów. – Przerwała, zastanowiła się i podrapała w czoło. – I potrzebowalibyśmy też nakazu rewizji. – Nie potrzebujecie. W przypadku periculum in mora... Zresztą, co ja pani będę tłumaczył, kto może wiedzieć lepiej... – Berger zmarszczył czoło. – Nic nie szkodzi, jestem strasznie niewyspana. – Mam przydzielić pani kogoś do pomocy? – Jeśli będziemy kogoś potrzebowali, dam znać. Tylko wtedy musicie się pospieszyć. – Jak będzie już po wszystkim, ma pani dwa dodatkowe dni wolne. Odpocznie pani. A teraz lećcie już, bo nie mogę się doczekać wyniku wizyty. – Zabawimy się z nim trochę? – zaproponował Hellmer na schodach. – Co masz na myśli? – Na początek będziemy udawać, że przyszliśmy pogadać. A potem siup, zaskoczymy go jak pułapka mysz. Już się cieszę na taką zabawę – oznajmił. – Miejmy tylko nadzieję, że jest w domu. – Jest, jest. Sama zobaczysz. Razem z ukochaną żoną. – Tylko nie bądź dla niej taki zjadliwy, ona nic przecież nie zrobiła. – Dobrze, dobrze, skoncentrujmy się na nim. Ale tym razem jedziemy ostro.
Środa, 10.22 Przed domem Kaufmannów. Okna na parterze były otwarte, a głośna muzyka ze środka rozbrzmiewała na całą ulicę. – Co tak ryczy? Nie wiedzą, co się stało? – Co ty, oczywiście, że wiedzą! – syknął Hellmer. Obok przeszedł listonosz, wrzucił coś do skrzynki i nacisnął dzwonek, po czym poszedł dalej. Z domu wyszła Sonja Kaufmann i zauważyła Julię. Miała czerwone oczy i wyglądała na wykończoną. – Witam, powiem szczerze, że spodziewałam się tej wizyty – powiedziała po cichu. – Czy pani mąż jest w domu? – Tak, w salonie. Włączył muzykę na cały regulator. Zawsze tak robi, jak go coś szczególnie mocno dotknie. Tak samo przeżywał śmierć Seliny i Miriam, a teraz Heleny. Proszę, wejdźcie. Nastroje są minorowe, ale proszę. Do tego jeszcze ta muzyka... Prosiłam go, żeby ściszył, bo mnie jeszcze bardziej dobija... Achim Kaufmann miał w ręku szmatkę do polerowania politury i czyścił meble. Nie usłyszał, że ktoś wchodzi, więc gdy żona złapała go za ramię, podskoczył przerażony. – Ścisz to, proszę, albo najlepiej w ogóle wyłącz. Mamy gości. Komisarze Durant i Hellmer. Przywitał się kiwnięciem głowy, sięgnął po pilota i wyłączył wieżę. – Dzień dobry. – Julia uśmiechnęła się i jeszcze raz rozejrzała po pokoju. Podobał jej się ich dom, umeblowany udaną kompozycją starych i nowoczesnych sprzętów. To połączenie nadawało pomieszczeniu wyjątkowy charakter. Na podłodze leżał parkiet, wzdłuż ścian ciągnęły się regały z książkami, a wielkie okna zapewniały dużo światła. Ukazywały wspaniały widok na ogród z basenem, sadzawkę ze złotymi rybkami, eleganckie kompozycje z krzewów i kwiatów, których nazw Julia i tak by nie zapamiętała, żywopłot otaczający działkę z trzech stron, krótko przycięty trawnik, róże i skalniak. Patrząc na to wszystko, nie mogła uwierzyć, że znajduje się w domu seryjnego mordercy. Zastanowiła się, czy gdzieś nie popełniła błędu. Być może istniało jakieś zupełnie proste wyjaśnienie dla tego, co Kullmer i Seidel ustalili rano. Może, bo tutaj nie czuła się tak pewna jak w nocy, kiedy jechała do Wernera. Tu wszystko emanowało spokojem, pięknem i harmonią. W powietrzu unosił się piękny, subtelny zapach... Jesteś szalona, pomyślała
i spojrzała na Kaufmanna. Miał smutny wzrok, pełen cierpienia po stracie. Jesteś szalona, to nie może być morderca! – Witam, witam w ten tragiczny poranek – powiedział, usiłując się uśmiechnąć, ale nie potrafił przezwyciężyć powagi. – Proszę, siadajcie państwo. Na pewno chcielibyście czegoś się napić. Co podać? – Nie, dziękujemy. Sonja usiadła pierwsza, a Achim odstawił szmatkę i buteleczkę z płynem do czyszczenia mebli i dopiero wtedy dołączył do żony. – To było straszne, kiedy dowiedzieliśmy się o wszystkim dzisiaj rano. Zadzwoniła do mnie Emily, moja siostra – wyjaśnił. – I że to właśnie Helena. A przede wszystkim, że to ona musiała ją znaleźć. Sonja zawiozła małego do dziadków. Uznaliśmy, że nie powinien widzieć, jak bardzo teraz cierpimy. – Doskonale to rozumiem. – Julia pokiwała głową. – Mimo to musimy zadać kilka rutynowych pytań. Czy mogę? – Proszę pytać. – Jak dobrze znali państwo panią Malkow? – Co to za pytanie! Mój Boże! – Achim potrząsnął głową, jakby uznał, że to idiotycznie naiwne. – Przecież Helena, Werner i my byliśmy najbliższymi przyjaciółmi. Z Wernerem spotykałem się niemal codziennie, choćby tylko na piwie. Teraz, kiedy Helena... kiedy to się stało... też jestem przekonany, że to musiał być ktoś z klubu. Nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć. – A co pani o tym wszystkim myśli? – Jestem tego samego zdania, chociaż nie mam pojęcia, kto to mógłby być. – Szukamy wszędzie. Sprawca nie zostawia żadnych śladów, a prasa już zaczęła nas naciskać, bo chcą jakichkolwiek informacji. Kiedy ostatni raz widzieliście się z panią Malkow? – Wczoraj w południe, w stadninie. Wieczorem zadzwoniła Emily, była bardzo zdenerwowana. Szukała Heleny, ale nie pomyślałam, że mogłoby jej się coś stać. Byłam bardzo zmęczona. – Wcześnie poszła pani spać? – zapytał Hellmer. – Nigdy nie siedzę do późna, po prostu nie potrafię. Za to bardzo wcześnie wstaję. Mój mąż... – Tak, doskonale wiem, jak to jest. Sam potrzebuję przynajmniej ośmiu godzin snu – skłamał Hellmer bez mrugnięcia okiem. – Jak się nie wyśpię, robię się nie do wytrzymania. Tak przynajmniej twierdzi moja żona, a komisarz Durant może zaświadczyć, że to święta prawda. Z panem jest podobnie? – Czasem pewnie tak. A innym razem nie śpię za długo. Bywa natomiast, że
przesypiam całe dnie i nie mogę wstać. Niestety, moja praca nie pozwala mi na takie marnowanie czasu. Doktor Gerber twierdzi, że mój biorytm jest... Hellmer nie słuchał jego paplaniny. Wstał, podszedł do regału i przyjrzał się książkom. Wiele powieści, trochę literatury fachowej, w tym też na temat badań nad klimatem i zmian klimatycznych. Wszystkie w równiuteńkich rzędach, alfabetycznie, co do milimetra w tej samej odległości od brzegu półki. Pewnie ma je gdzieś spisane, pomyślał Frank. – Wszystkie pan przeczytał? Jest tego z kilkaset sztuk, co? – Dokładnie dwa tysiące sto szesnaście – odparł Achim z dumą. – I większość rzeczywiście przeczytałem. Zawsze powtarzam, że mamy tylko jedno życie, żeby się kształcić. A książki to najcenniejsza skarbnica wiedzy. – U mnie regał z książkami wygląda żałośnie jak schronisko dla psów. Żona zawsze się na mnie denerwuje, bo nie dość, że rozłamuję grzbiety, to jeszcze rozrzucam książki, gdzie popadnie. – Hellmerowi spodobało się zmyślanie dziwnych historii, bo w rzeczywistości książkę miał po raz ostatni w ręku jakieś dwa albo trzy lata temu, a i wtedy tylko po to, żeby ją gdzieś przełożyć. Wolał włączyć telewizor, zamiast przedzierać się przez mnóstwo stron. – Pani też tyle czyta? – zapytał Sonję. – Nie tyle, co mąż, ale też lubię... – A co najbardziej? Kryminały? – Różnie. Co mi wpadnie w ręce. – A te wszystkie książki naukowe! To dla mnie po prostu za trudne. Czym właściwie zajmują się badacze klimatu? Niewiele wiem o takich badaniach. – Zajmuję się wszystkim, co ma jakikolwiek związek z klimatem. Do tego zaliczamy też paleontologię, historię Ziemi wraz z dryfem kontynentów i zmianami pogody, zlodowacenia, ocieplenia i tak dalej. Oczywiście zawsze w centrum moich badań znajdują się długotrwałe zmiany zachodzące w pogodzie, czyli właśnie zmiany klimatyczne. Dość łatwo można określić takie trendy, analizując dostępne statystyki i zarchiwizowane informacje. – Obronił już pan doktorat? – spytał Hellmer. Kaufmann uśmiechnął się. – Jeszcze nie – odpowiedział – Ale pracuję nad tym. W zeszłym roku nie miałem czasu, żeby dokończyć pisanie pracy, ale do końca przyszłego roku będę miał to już za sobą. – A czy to nie jest nieco nudne te ciągłe grzebanie się w tych wszystkich statystykach, zestawieniach i tabelkach? Rany, jak sobie wyobrażę, że musiałbym dzień w dzień siedzieć za biurkiem, przeglądać to wszystko tam
i z powrotem, wpisywać dane w komputer, porównywać... – Ma pan całkowicie błędne wyobrażenie o mojej pracy – przerwał mu Kaufmann. – Ona jest wręcz pasjonująca. Bardzo wiele podróżuję, biorę udział w sympozjach, seminariach, kongresach, szczytach klimatycznych i konferencjach. Czasem oczywiście zakrada się tu i tam nieco rutyny, ale tylko czasem. Poza tym mamy świetny zespół, a moi współpracownicy to naukowcy pierwszego sortu. – No proszę, więc jest pan kimś w rodzaju szefa. Nasz jest w sumie całkiem w porządku, chociaż ma swoje dziwactwa. – Nie, nie jestem szefem – przerwał mu Achim. – Jesteśmy międzynarodową instytucją badawczą z siedzibą w Kanadzie. Na całym świecie mamy ponad dwieście oddziałów, z czego Frankfurt jest drugą co do wielkości placówką, zaraz za Vancouver. – Mimo to uważam, że ta praca byłaby dla mnie zbyt monotonna. Wolę pracować z ludźmi, choć część spotkań jest strasznie smutnych. Ale wie pan, przestępcy mają w sobie coś specjalnego. Wiedział pan na przykład, że nie było jeszcze dwóch przestępców, którzy kierowaliby się dokładnie tymi samymi motywami? Zawiłość ciemnej strony natury ludzkiej, w którą ciągle musimy w naszej pracy zaglądać, jest tak niewiarygodnie różnorodna i skomplikowana, że moglibyśmy z moją partnerką pisać o tym książki. Mieliśmy już do czynienia z przestępcami, którzy długo wodzili nas za nos, tak długo, że byliśmy gotowi już się poddać. Tak jak teraz. Morderca pogrywa sobie z nami, ale tylko on zna reguły, bo to on je ustala. On działa, a my nie mamy pojęcia, dlaczego to robi. Poprosiliśmy specjalistę o przygotowanie profilu psychologicznego sprawcy i dostaliśmy od niego kilka bardzo ciekawych wskazówek. Teraz już niemal depczemy mu po piętach – powiedział Hellmer, zbliżając palec wskazujący do kciuka, żeby pokazać, jak już jest blisko mordercy. – Nie może ukrywać się przed nami w nieskończoność, bo okazuje się, że to żałosny tchórz, który po prostu nie daje sobie rady z własnym życiem. Ale co ja pana będę zanudzał. – Uśmiechnął się i tak, żeby Kaufmannowie nie widzieli, puścił oko do Julii. Durant uważnie obserwowała Achima, lecz nie dostrzegła na jego twarzy żadnej reakcji na słowa Franka. Żadnego drgnięcia ust, żadnych nerwowych ruchów rękoma, brak sprzeciwu w oczach. Aż do teraz. – Kto panu powiedział, że ten szaleniec jest tchórzem? Może jest po prostu niezrównoważony? – Nie, większość chciałaby się wyłgać z tego, co zrobili. Idzie potem taki do psychiatryka, a po kilku latach wychodzi, kiedy przekona lekarzy, że jest już zdrowy. I zaczyna od nowa. Ja tam nie wierzę w takie bajki. Co prawda, każde morderstwo jest inne, niektóre popełnia się w afekcie, inne z zimną krwią
i wyrachowaniem. Nie mam innych określeń na nie, jak tylko nieludzkie i poniżające. Znowu pana zanudzam. Czy pani też interesuje się zmianami klimatu? – Spojrzał na Sonję. – Nieszczególnie. Znacznie chętniej czytam powieści. Poza tym nie mam wpływu na zmiany klimatu. – Kochanie, przecież już ci nieraz powtarzałem, że gdyby każdy tak myślał, Ziemia dość szybko całkowicie by się wyludniła. Każdy musi o nią dbać i dokładać swoją cegiełkę do jej ochrony. Ty też. – Obiecuję poprawę – zapewniła i pogłaskała go po dłoni. – Przepraszam, że zmieniam temat, ale po co nas państwo odwiedzają? Tylko po to, żeby powiadomić o śmierci Heleny? – Między innymi. Dzisiaj w nocy rozmawialiśmy z mężem Heleny i mielibyśmy kilka pytań dotyczących jego osoby. Wiem, że są państwo zaprzyjaźnieni, ale prosiłbym o możliwie szczerą odpowiedź. Czy podejrzewaliby go państwo o zamordowanie żony? Achim potrząsnął głową, lecz nie był chyba przekonany, co powinien odpowiedzieć. – Nie, właściwie to nie... ale z drugiej strony, kto potrafi dostrzec, co ktoś inny kryje w duszy? – Racja. Przede wszystkim, kiedy człowiek sobie uświadomi, że jego żona wiodła podwójne życie, i to przez wiele lat. – Chce pan przez to powiedzieć, że Werner... – Achim spojrzał na żonę, a potem na komisarz Durant. Nie zareagował jednak na słowa o jej podwójnym życiu, jakby ich nie usłyszał. – Chociaż jeśli mam byś szczery, to ostatnio dziwnie się zachowywał. Pamiętasz, kochanie, jak się pożarli z Heleną na imprezie u nas? – Nie, nie przypominam sobie nic takiego. – Strasznie się pokłócili, poszli wrzeszczeć na siebie do mojego biura, bo nie chcieli, żeby ktoś ich słyszał. A potem Werner pojechał do domu... – Może, ale... – To zresztą nieważne. Przecież nawet najlepsze pary od czasu do czasu się kłócą. Nawet my. My na szczęście nigdy długo nie jesteśmy źli na siebie. – A zatem uwierzyłby pan, że Werner Malkow jest zdolny do zabicia swojej żony? Dobrze rozumiem? – Wierzyć, podejrzewać! Co to za słowa! Dzisiaj człowiek nie ma pojęcia, komu może ufać, a wy pytacie o takie rzeczy. Ludzie zrobili się źli. Nie ma już takich rodzin, jak jeszcze pięćdziesiąt czy sto lat temu, bo dziś każdy goni za
pieniędzmi. Sami jesteśmy sobie winni. W naszym świecie nie ma żadnych wartości, a wy, znaczy policja, wiecie o tym chyba najlepiej. Z ludźmi jest tak samo jak z klimatem, degenerują się i tyle. To wszystko jest połączone. Dlatego nie dałbym sobie obciąć ręki za Wernera. Przykro mi, kochanie. – A co pani o tym sądzi? – Sama już nie wiem, co mam myśleć. Kiedy rano dowiedziałam się o śmierci Heleny, omal się nie zapłakałam na śmierć. Jak tylko pomyślę, ileśmy się znały, znów łzy zaczynają lecieć mi z oczu... nie była złą osobą... Hellmer spojrzał na zegarek. – No dobrze, nie mamy zbyt wiele czasu. Musimy jeszcze rutynowo zapytać, gdzie państwo byli wczoraj między dwudziestą drugą a północą. – Tu, w domu – odparła Sonja. – Mówiłam już, że wcześnie poszłam spać. Mąż położył się jeszcze wcześniej, bo nie czuł się dobrze. – Zatem położyła się pani koło męża i zasnęła? – Nie, śpimy w osobnych sypialniach. – W takim razie, o której położył się pan do łóżka? – Co to ma znaczyć? – Uśmiechnął się szeroko. – Czyżby podejrzewał pan... – Proszę odpowiedzieć na pytanie. – Przed dziewiątą wieczorem. Bardzo bolała mnie głowa i ledwie widziałem na oczy. Właśnie z tego powodu odwiedziłem po południu doktora Gerbera. – A pani, o której poszła spać? – Dziewiąta, może kwadrans później. – Czy wstawała pani z łóżka? – Przesłuchuje nas pan? – Kaufmann wyraźnie zaczął tracić dotychczasowy spokój. – Nie, skądże znowu. Po prostu zadajemy pytania. Proszę pani, powtórzę więc, czy po tym, jak położyła się pani do łóżka, wstała pani jeszcze? – Tak, mówiłam, że wstawałam, jak zadzwoniła Emily – odparła kobieta nieprzyjemnym tonem. – Czy pani mąż był wówczas w domu? – Oczywiście, że był! Nie rozumiem, do czego pan zmierza! – Weszła pani do jego pokoju? – Nie, ale przecież kładł się do łóżka, bo miał takie bóle głowy, że nie mógł normalnie funkcjonować. – Zatem nie może pani potwierdzić, że na pewno był w łóżku?
– Nie, ale.. – Jest pan badaczem klimatu, tak w każdym razie pan twierdzi. Wmówił nam pan, że zajmuje eksponowane stanowisko w tym instytucie, w którym pan pracuje. Poszukaliśmy trochę i zweryfikowaliśmy pana wersję. Wystarczył jeden telefon, by się dowiedzieć, że pana zadania są wyjątkowo odtwórcze, że tak powiem. Wprowadza pan po prostu do komputera dane, które ktoś zebrał i podał panu już opracowane. Nigdy nie był pan na żadnym sympozjum naukowym ani tym bardziej nie brał pan udziału w szczycie klimatycznym, a to głównie za sprawą braków w wykształceniu. A od doktoratu dzieli pana tyle, ile od stanowiska kanclerza. Jak pan to skomentuje? Sonja spojrzała z niedowierzaniem na męża. – Czy to prawda? Tylko żadnych kłamstw! Nie dzisiaj, proszę... Czy to prawda? – Nawet jeśli, nie czyni mnie to mordercą! Ale dobrze, nie jestem badaczem klimatu w ścisłym znaczeniu. Ale i tak wiem więcej od nich wszystkich. Oni nie mają pojęcia, co się naprawdę dzieje. Wszystkie statystyki są fałszowane, bo bogacze i politycy... – Czy wczoraj wychodził pan z domu po tym, jak pana żona poszła do łóżka? – Nie. – Skoro śpicie w osobnych pokojach, skąd może pani wiedzieć, że mąż spędził noc w domu? Że był w domu na przykład w nocy ze środy na czwartek i w piątkowy wieczór? Albo w niedzielę? Sonja zmrużyła oczy i spojrzała ostro na męża. – Achim, błagam, powiedz, że to nieprawda! – To całkowite bzdury, kochanie. Bzdury wyssane z palca. Wiadomo, policja musi się pochwalić jakimiś osiągnięciami – wyjaśnił. Znów był całkowicie spokojny. – Co chcecie mi zarzucić? – Na razie nic. Chcemy jedynie usłyszeć prawdę – odparł ostro Hellmer. – Od kiedy śpicie państwo w osobnych pomieszczeniach? – Od około sześciu lat – powiedziała nieśmiało Sonja. – Sześć lat... Dlaczego młode małżeństwo, tak młode jak państwo przed sześcioma laty, zdecydowało się sypiać osobno? Czy to dlatego, że przestali panią pociągać mężczyźni, w tym momencie mam na myśli pani męża, bo jest pani orientacji homoseksualnej? – Nic was to nie powinno obchodzić! Wynoście się z mojego domu! – Kaufmann podskoczył rozeźlony. – Idźcie już i zostawcie nas w spokoju!
– To my decydujemy, kiedy idziemy, a kiedy zostajemy. Dobrze. Czyli zdecydowaliście się sypiać osobno, bo pani wolała towarzystwo kobiet. Mimo to mieszkaliście jak małżeństwo. Czy to ze względu na syna? – Tak. – Czy w ostatnich sześciu latach doszło między państwem do zbliżeń intymnych? Zawstydzone potrząśnięcie głową. – Czy to jedyny dom, który państwo posiadacie? – Tak – odparła Sonja ze stężałą twarzą. – W takim razie chcielibyśmy się rozejrzeć po wszystkich pomieszczeniach. Julia, wezwij ekipę. – Co daje państwu prawo, by z taką bezczelnością i tupetem nas nachodzić? – Achim wstał i ruszył w stronę drzwi na taras. – Proszę natychmiast usiąść. To w pańskim najlepiej pojętym interesie. – Ma pan nakaz rewizji? Nie macie prawa tak po prostu włazić z buciorami w czyjeś życie! – Myli się pan. W przypadku podejrzenia zaistnienia przestępstwa i niebezpieczeństwa zacierania śladów mamy prawo wejść i przeszukać każdy dom. Niech pan mnie dobrze teraz posłucha, bo to powinno pana zainteresować. Opowiem panu teraz, jak to wszystko się rozegrało. Pan i pańska żona sześć lat temu zdecydowaliście się iść przez życie osobno. Z zewnątrz wszystko pięknie, zdrowe, zgodne małżeństwo, a co pod spodem, tego nikt nie widzi. Nawet pańska siostra tego nie dostrzegła. Emily twierdziła nawet, że nie możecie żyć bez siebie. Zimą tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego popełnił pan pierwsze morderstwo. Pozbawił pan życia Kerstin Grumack, a potem wrzucił jej zwłoki do jeziora. Wczoraj wieczorem je wydobyliśmy. Drugie morderstwo się nie udało. Ofiarą miała być Silvia Maurer, jednak przeszkodził panu Mischner. Kupił pan jego milczenie, udając wielką przyjaźń. Był pan do tego stopnia wiarygodny, że Mischner zgodził się pójść za pana do więzienia, choć nic złego nie zrobił. Potem namówił go pan, żeby udał chorobę i zadzwonił do Gerbera. A że był pan jego przyjacielem, nie podejrzewał, co pan knuje. Kiedy dowiedział się o morderstwie, to choć nie był zbyt inteligentny, domyślił się, o co panu chodziło. Zdecydował się na szantaż, bo z morderstwem nie chciał mieć nic wspólnego. Dlatego musiał zginąć. – Czy naprawdę muszę wysłuchiwać tych bzdur? Pan ma nie po kolei w głowie! – krzyknął Achim.
– Musi pan, bo jeszcze nie skończyłem. Nie potrafił pan zrozumieć i przyjąć do wiadomości, że pańska żona jest lesbijką. Przez całe życie zmagał się pan z odrzuceniem, najpierw przez ojca, potem przez matkę, kto wie, może siostra też pana, w pana odczuciu oczywiście, lekceważyła... – Hej, tylko nie mieszajcie do tego mojej siostry! Emily nie ma z tym nic wspólnego! – Ale to ona dostała stadninę i klub, a nie pan, choć pan jest przecież starszy! Nigdy też nie dorównał pan w sukcesach zawodowych pozostałym członkom rodziny, bo na to był pan zbyt niestały. Mamy informacje, z których wynika, że krótko po przerwaniu studiów meteorologicznych zaczął pan pracować w instytucie meteorologii, potem jako konsultant w biurze doradczym, próbował pan swoich sił jako pisarz, ale spotkał się pan z ostrą krytyką swoich dzieł, aż w końcu wylądował pan tam, gdzie jest teraz. Tyle że nie robi pan tam nic ważnego, bo na to ma pan stanowczo za niskie kwalifikacje. Wszystko to powiedziała nam pewna osoba z instytutu... – Mam lepsze kwalifikacje niż te przemądrzałe głupki! Ale nikt tego nie widzi! – Kiedy się okazało, że nawet żony nie może pan zadowolić, przynajmniej cieleśnie, wymyślił pan sobie powód i zupełnie panu odbiło. Zamiast odpowiadać miłością na pana uczucia, ona wolała się puszczać z kobietami. I nie wytrzymał pan. Czy tak było? Sonja Kaufmann miała twarz nieruchomą, jakby odlaną z szarego wosku. – Nie wiem, nic nie rozumiem. Nie mogłam przypuszczać, że... – Nie, oczywiście, że nie, ale przecież od dwunastu lat jesteście państwo małżeństwem i musiała pani zauważyć, jakim jest wrażliwym człowiekiem. Ale to akurat teraz jest bez znaczenia. Przygotował pan wtedy plan, który był niemal perfekcyjny. Problem polegał tylko na tym, że mieszkacie w małej mieścinie i musiał pan sobie zdawać sprawę, że w końcu pana dopadniemy. Tylko dlaczego Selina i Miriam? Tego nie rozumiem. – W ogóle nie będę z panem rozmawiał. Sonja ukryła twarz w dłoniach, a potem przez łzy poprosiła: – Achim, proszę, powiedz prawdę! Zrobiłeś to? Milczenie. – No dobrze, to będę mówił dalej, jak to wyglądało. Wczoraj udawał pan, że ma pan migrenę i musi się położyć. Jako potwierdzenie może pan przedstawić zeznanie doktora Gerbera. Poczekał pan, aż żona położy się spać i wymknął się z domu. Potem pojechał pan do Kelkheim, bo wiedział pan, że tam Helena
Malkow spotyka się we wtorki na schadzkach. Napadł pan ją, kiedy została sama, potem torturował, a w końcu zamordował. Pani Malkow była dla pana brudną kurwą, prawda? – Była największą i najgorszą kurwą, jaką spotkałem – wysyczał i jakby zapadł się w siebie, kiedy runęła misterna budowla z jego kłamstw. Miał pozbawione wyrazu spojrzenie i mówił cicho: – Niszczyła wszystko i wszystkich. Moje małżeństwo, dziewczyny z klubu, swojego męża... wszystko. Była zła do szpiku kości i nikt tego nie widział albo nie chciał widzieć, bo Helena była szanowną członkinią tutejszej socjety, a takie osoby się respektuje i nie zadaje się pytań. Ludzie padali przed nią na kolana. Ale i tak była brudną dziwką, małą, tanią kurewką. Do dziś nie mogę pojąć, jak zdobyła moją żonę, bo do urodzin Tobiasa wszystko między nami układało się dobrze. Mieliśmy plany na przyszłość, urodził się Tobias, i nagle... – Panie Kaufmann, gdzie zamordował pan Miriam i Selinę? – zapytała Julia. Sonja siedziała jak zahipnotyzowana i tylko kręciła głową. Milczenie. – Gdzie? Milczenie. Sonja podniosła wzrok. Była śmiertelnie blada, a pod oczyma miała ciemne plamy. – Zrobił to w naszej piwnicy. Ma tam swój pokój, zawsze jest zamknięty. – Pokaże nam go pan? Kaufmann wstał bez słowa. – Zechce pani pójść z nami. – Nie, nie będę na to patrzyła. – Myślę, że powinna pani to zobaczyć. Nie może pani zamykać oczu na rzeczywistość. Proszę z nami. Zeszli za Achimem do piwnicy. Tam z kieszeni spodni wyjął klucz i podał go na otwartej dłoni Frankowi. Policjant otworzył nim drzwi, włączył światło i ich oczom ukazał się masywny stalowy stół pośrodku sporego pomieszczenia. Blat był przykryty materiałem zwisającym niemal do podłogi. Wszedł do środka i odsłonił go. Do blatu przymocowane były skórzane pasy, którymi Achim unieruchomił Selinę i Miriam. Hellmer podszedł do szafy, otworzył drzwi i zajrzał do środka. Sonji zaczęło brakować oddechu, jakby zaraz miała zemdleć. Milczała. – Dobrze, myślę, że to wystarczy – powiedział Frank. – Jest pan aresztowany pod zarzutem zamordowania sześciorga ludzi. Ma pan prawo
milczeć. Ma pan prawo do adwokata. Wszystko, co od tej chwili pan powie, może zostać użyte przeciwko panu. Z etui przy pasku wyjął kajdanki. Kaufmann wyciągnął ręce przed siebie. – Proszę się odwrócić. Skuję panu ręce na plecach. Trzasnął zamek, Hellmer złapał aresztanta za ramię i chciał wyprowadzić na górę, kiedy zatrzymała go Sonja. – Niech pan poczeka. Chciałabym powiedzieć coś mężowi. Jeśli mogę, to w cztery oczy. Durant kiwnęła głową i dała znak Hellmerowi, żeby wyszedł z nią na korytarz. – Achim, dlaczego? Przecież zawsze mogliśmy o wszystkim porozmawiać. – Nie, o tym nie mogliśmy. Ty kochasz tylko kobiety. Zaakceptowałem to. Kocham cię i zawsze będę cię kochał. Mój ojciec miał rację, jestem do niczego. Nieudacznik. Kiedy świat jest przeciwko tobie, nie masz żadnych szans. Takie przeznaczenie. Przypominasz sobie naszą piosenkę? – Którą? – Tę, którą zawsze puszczaliśmy, kiedy chodziliśmy ze sobą. Little River Band, Have you heard about the lonesome loser... Ja jestem tym loserem. Dbaj o Tobiasa, żeby miał lepsze życie. Może kiedyś przyjdziesz mnie odwiedzić? – Przysięgam ci. Słowo Indianina. Pamiętasz, że tak dawniej mówiliśmy? Słowo Indianina. – Miała wilgotne oczy. – To było dawno temu – powiedział spokojnie. – Muszę już iść. Powodzenia. Rzuciła mu się na szyję i pocałowała go. Nie odpowiedział na pocałunek. – Za późno na to. Muszę już iść. Pa, moja piękna. Podszedł do Julii i razem udali się do samochodu. Kullmer i Seidel czekali przy drzwiach. – Zawieźcie go na komendę. I przyślijcie techników. Mają od cholery roboty. – A ty co zamierzasz? – zapytał Hellmer. – Mam coś do załatwienia. Ale zaraz wracam. Daj mi kluczyki. Potem podeszła do Sonji, która stała nieruchomo i obserwowała, jak jej męża pakują do policyjnej lancii. Kiedy zniknął za zakrętem, obie wróciły do domu. Sonja nalała sobie kieliszek koniaku i wypiła go jednym haustem. – To wszystko moja wina. Boże, co ja narobiłam! – Zgadza się, to nie musiało się tak skończyć. Nie zauważyła pani, jak się
zmieniał? Ponoć potrafi pani rozmawiać ze zwierzętami, ale z własnym mężem najwyraźniej nie. Sześć osób. Pani mąż ma sześć osób na sumieniu. Warto było? Sonja spojrzała na Julię, jakby nie rozumiała, co do niej mówi. Dopiero po dłuższej chwili, nie odwracając wzroku, odpowiedziała: – Nie, to nie było tak. To ja zniszczyłam nasze życie. On jest niewinny. – To nie pani zabiła Selinę i Miriam... – A jednak ponoszę taką samą winę. Beze mnie by tego nie zrobił. Myślałam tylko o sobie, a nie o tym, co on czuje. W gruncie rzeczy Achim jest bardzo kochanym człowiekiem. Ale go zniszczyłam. – Niech pani dba o syna. Pewnego dnia zapyta, gdzie jest jego ojciec. A potem, dlaczego to uczynił. Co pani ma teraz zamiar zrobić? Sonja wzruszyła ramionami. Nagle wstrząsnął nią szloch. Rzuciła się pędem przez pokój i zaczęła krzyczeć, aż w końcu padła wyczerpana na podłogę. – Co ja narobiłam, co ja narobiłam?! – szeptała wsparta o kanapę. Julia zadzwoniła do Gerbera i poprosiła, żeby natychmiast przyjechał. Po pięciu minutach doktor zaparkował przed domem. – Co się stało? – zapytał, widząc swoją szwagierkę zwiniętą na dywanie. – Aresztowaliśmy jej męża. Gerber zmrużył oczy. – Proszę powtórzyć... Achim? On to wszystko zrobił? Durant potaknęła. – Przyznał się? – Tak. – Niemożliwe... Achim był ostatnią osobą, którą bym podejrzewał. Najbardziej pomocna dusza w okolicy. Nie rozumiem, to niemożliwe. Kiedy Emily się dowie, załamie się. Są ze sobą bardzo związani. – Nigdy niczego nie zauważyliście? – Nie. Jeszcze wczoraj był u mnie w gabinecie. Miał migrenę... Dlaczego akurat on... – wyszeptał wyraźnie wstrząśnięty. – Niech jej pan coś poda. Czy ktoś może się nią zająć? Nie chcę, żeby zrobiła sobie krzywdę. – Zadzwonię do jej rodziców. Mieszkają w Hofheim. – Czy Emily jest w domu? – Tak. Jest roztrzęsiona przez to, co się stało z Heleną.
– Proszę poczekać z panią Kaufmann na jej rodziców. Ja muszę zamienić kilka słów z pana żoną. – Proszę, niech pani jedzie. Wszystkim się zajmę. Emily nie miała makijażu i wyglądała na bardzo zmęczoną. Julia widziała takie samo spojrzenie przed chwilą u Sonji Kaufmann. – Musimy porozmawiać. – Proszę, niech pani wejdzie. Ale nie posprzątałam. Usiadły w salonie. Julia nie owijała w bawełnę. – Złapaliśmy sprawcę. Muszę panią, niestety, poinformować, że to ktoś, kogo pani dobrze zna. Pani brat. – Słucham? Achim? Nie! – Jej twarz wykrzywiła się w okropnym grymasie. – To niemożliwe. Musiała się pani pomylić. On nie byłby zdolny do czegoś takiego. – Przyznał się. Natomiast mnie interesuje to, co was łączy, panią i brata. Emily nie była w stanie nic powiedzieć. Łzy spływały jej ciurkiem po policzkach. Po chwili skryła twarz w dłoniach. Julia poczekała, aż się trochę uspokoi, po czym usiadła obok i objęła ją ramieniem. – To mój brat. Dlaczego to zrobił? Czy powiedział? – Chciał sobie i światu udowodnić, że nie jest nieudacznikiem. Dlaczego wydawało mu się, że jest? – To przez naszego ojca. Ja byłam jego oczkiem w głowie, córunia tatunia. Na Achima nigdy nie zwracał uwagi. Cokolwiek robił, ojciec zawsze miał mu coś do zarzucenia. Raz go zapytałam, dlaczego tak robi. Wyjaśnił, że Achim potrzebuje twardej ręki, bo inaczej nie znajdzie swojej drogi w życiu. Przed kilkoma laty spłacił mu nawet zachowek i kazał poświadczyć to notarialnie, żeby Achim nic nie odziedziczył. A przecież Achim nigdy nie prosił go o żadne pieniądze. Ojciec dał mu pięćset tysięcy marek i w ten sposób uwolnił się od niego. Mnie ciągle dawał jakieś prezenty, przecież dostałam nawet całą stadninę z klubem! Te pół miliona marek to maleńka część spadku, jaki mu powinien kiedyś przypaść. – Myślę, że przyjdzie czas, kiedy powinna pani porozmawiać ze swoją szwagierką i opowiedzieć jej o tym wszystkim. Macie sobie chyba trochę do wyjaśnienia. – Gdzie brat jest teraz? – Na komendzie, jest przesłuchiwany. Musi wyjaśnić wiele spraw. – Dlaczego to zrobił? Dlaczego nigdy ze mną nie rozmawiał o swoich problemach? Zawsze udawał, że jest silny!
– Wie pani, że od sześciu lat nie sypiał z żoną w tym samym łóżku? – Nie... – Była zaskoczona. – Nigdy bym nie przypuszczała... Sonja i Achim... Boże, dlaczego? – Niech ją pani zapyta. – Muszę zadzwonić do męża. – Jest u niej w domu. Wracając na komendę, Julia myślała o Hellmerze i o tym, jak doskonale przeprowadził rozmowę z Achimem. Pogratuluje mu, kiedy tylko go zobaczy. Znów zaprowadziła nieco porządku na tym dziwnym świecie, a jednak czuła się paskudnie, bo przyczyny, które dopiero poznawała, sprawiały, że wzrastała w niej złość. I czuła wielki niesmak.
Środa, 12.35 Achim Kaufmann został umieszczony w pokoju przesłuchań. Hellmer i Kullmer siedzieli naprzeciwko niego, lecz on uparcie milczał. Po jakimś czasie Hellmer zdenerwował się do tego stopnia, że wstał i wyszedł do pokoju obok, gdzie siedział Berger i śledził przesłuchanie. Wtedy zjawiła się Julia. – Dobrze, że jesteś – powiedział z ulgą. – Facet milczy jak grób. Chce mówić tylko z tobą. – W sumie nie ma się co dziwić po tym, jak go potraktowałeś – powiedziała z uśmiechem. – Ale muszę przyznać, że to było pierwsza klasa. Załatwiłeś go jednym palcem. Na jego miejscu też już bym z tobą nie chciała gadać. Najpierw muszę napić się kawy i zapalić. – Zaraz przyniosę kawę. – Frank uśmiechnął się, a Julia usiadła naprzeciwko szefa. – Co pani zamierza? – Żebym to ja wiedziała... Może po prostu zacznie mówić? Zobaczymy. – Zaciągnęła się papierosem. Po chwili wrócił jej partner. – Morbs przysłał gotowy raport z autopsji Heleny Malkow. – Berger podał jej dwie kartki. Rzuciła na nie okiem, wstała i przeszła do pokoju, w którym Kullmer usiłował – wciąż bez powodzenia – wydobyć cokolwiek z Achima. Julia dała mu znak, żeby zostawił ją samą z aresztowanym. Usiadła naprzeciwko Kaufmanna. Kamera i magnetofon pracowały. – Chciał pan ze mną rozmawiać – powiedziała i położyła przed sobą raport z sekcji. – Tak. – Dlaczego? – Bo jest pani kobietą. – Wciąż był w kajdankach. – Może mnie pani rozkuć? Czy boi się pani, że zrobię coś głupiego? Wyjęła kluczyk, rozpięła kajdanki i schowała je do kieszeni. – Dobrze. Zaczynajmy. Dlaczego zamordował pan Selinę Kautz i Miriam Tschierke? – Opowiem pani historię... moją historię. I żeby było jasne, nie oczekuję żadnego współczucia. – Chętnie wysłucham pana opowieści, ale najpierw proszę odpowiedzieć mi na kilka pytań. Zgoda?
Achim zastanowił się, ale w końcu potaknął. – Proszę, niech pani zaczyna. – Mam przed sobą raport z sekcji Heleny Malkow. W jej przypadku postępował pan bardzo brutalnie. Mam przytoczyć, co tu jest napisane? – Proszę – mruknął, udając znudzenie. – Siedem pchnięć w serce, rany cięte na lewym udzie, rany cięte na obu piersiach, rozerwana macica i uszkodzone jelita. Zmasakrował ją pan. Dlaczego? Kaufmann wzruszył ramionami. – Bo zasłużyła sobie na to. Była kurwą, jak już mówiłem. Była wielką, pieprzoną kurwą. Zniszczyła wszystko, co było mi drogie. Naprawdę, wszystko. Odebrała mi żonę, tylko po to, by zaspokajać swoje perwersje. Zniszczyła dziewczęta z klubu jeździeckiego, bo chciała świeżych i niewinnych ciał. Parła do przodu po trupach. Była przy tym niewiarygodnie arogancka i władcza. Ilekroć ją widziałem, miałem ochotę dać jej po twarzy. – Ale pańska żona przyłączyła się do niej z własnej woli, prawda? – Z własnej woli? – Zaśmiał się. – Helenę cechował niezwykły dar przekonywania. Przecież udało jej się nawet wciągnąć w to moją siostrę, a to coś znaczy. Bo Emily nie daje się łatwo przekonać. Widać Helena była znacznie silniejsza. Miała bardzo negatywną aurę. Helena była zła do szpiku kości. Ani Sonja, ani Emily nie miały dość sił, by uwolnić się spod jej wpływu. Nie chcę wiedzieć, ile rodzin zniszczyła i życie ilu ludzi się przez nią zmarnowało. Naprawdę nie chcę tego wiedzieć. Właśnie dlatego nie zasłużyła na nic innego jak na bolesną śmierć. – Bawił się pan w Boga. – Bzdura! Nie jestem Bogiem i nigdy go nie udawałem. Nie, nigdy bym się nie odważył. – Skąd w takim razie skrzydła wycięte na ciele Miriam i Seliny? – Zmieniłem je w aniołki. – Kaufmann uśmiechnął się delikatnie. – Ale tylko symbolicznie. Zwróciłem im ich niewinność. Miałem nadzieję, że pani na to wpadnie. – Ale dlaczego pan je w ogóle zabił? – W sumie nie wiem. Wiem jedynie, że Selina miała romans z moim szwagrem. Wtedy coś we mnie pękło. Helena była nauczycielką, a Selina pojętną uczennicą. Zarzuciła sidła na żonatego mężczyznę, omal nie rozbijając jego rodziny. Nie mogłem na to pozwolić, choćby ze względu na moją siostrę. Chciałem, żeby byli tak szczęśliwi jak niegdyś. Przynajmniej oni, skoro ja już
nie miałem szans. – Skąd pan wiedział o romansie Seliny i Andreasa? – A co to ma za znaczenie? Sonja i ja zdecydowaliśmy się zamieszkać w osobnych pokojach, choć na zewnątrz wciąż odgrywaliśmy harmonijne małżeństwo. Jak widać, robiliśmy to całkiem udanie. Miałem więc dużo czasu, nie musiałem się nigdzie spieszyć. Kilka razy śledziłem Selinę i przynajmniej od początku czerwca wiedziałem, gdzie spędza popołudnia, a czasem nawet całe wieczory i noce. – Ale przecież pana szwagier jest dorosłym człowiekiem, ona go do niczego nie zmuszała. – Mówi się, że duch jest ochoczy, ale ciało słabe. A Selina miała w sobie to coś, mówię pani. Helena, ta biseksualna kurwa, nauczyła ją, jak wykorzystywać słabości mężczyzn. Andreas był jej pierwszą ofiarą. I może być pani pewna, że miałaby na koncie jeszcze wielu innych, nawet ze mną chciała się przespać. Miriam też. Ona była jeszcze ponętniejsza, od kiedy wróciła z Francji. – Czy wykorzystał pan te dziewczęta? – Nie. Nigdy w życiu nie przespałbym się z małoletnią. – A Marianne Tschierke i Helen Malkow? Czy... – Niechże pani posłucha. Heleny nie tknąłbym nawet kijem; jak ją widziałem, chciało mi się rzygać. A Marianne... Ona była wspaniałą, seksowną kobietą, ale nie mogłem zostawić przecież żadnych śladów. Tak, z nią chętnie bym się przespał, przyznaję. – Przetrzymywał pan Selinę przez cały dzień. Co się z nią działo? – Nic. Większość tego czasu przespała. Podałem jej środek uspokajający. Rozmawiałem z nią. To wszystko. – Nie interesowało pana to, że musiały być przecież przerażone? – Nie. – Gdzie jest rower Seliny? – Wrzuciłem go do Menu. Po prostu. – Jak udało się panu tak to wszystko zorganizować, że mordował je pan w domu, a żona nic o tym nie wiedziała? Jak udało się panu przygotować i wyposażyć ten pokój? – Mówiłem przecież, że każde z nas żyło swoim życiem – żachnął się. – Sonja przed sześcioma laty przestała się mną interesować. Wydawało jej się, że mam tam po prostu swój pokój, do którego uciekam, kiedy chcę być sam. Poza tym trzymam tam sporą kolekcję motyli.
– A stół przymocowany do podłogi? Przecież musiał pan tam wiercić? – No i? Przez większość czasu byłem sam w domu. – Współczuł pan ofiarom? – Dopóki nie pomyślałem, jakie będą, gdy dorosną. Wtedy mi przechodziło. – A ich rodziny? – Dadzą sobie radę. W końcu wrócą do normalnego życia, jakby nic się nie stało. Kautzowie też. Zaniosą kwiaty na grób i po wszystkim. – Teraz jest pan cyniczny. – Możliwe. Ale obserwowała pani kiedyś, jak wygląda żałoba? Widziała to pani kiedyś z bliska? Bo ja nie dostrzegam w tym prawdziwych uczuć. Ludzie robią różne rzeczy, ale mają wszystko gdzieś. Plotkują, a jednocześnie udają, że im przykro. W rzeczywistości mają serca z kamienia. – Skąd pan to wie? – Bo znam ludzi. Bo ich od dawna obserwuję. Nawet żałoba Andreasa nie była prawdziwa, jak pani pewnie zauważyła. Miał romans z dziewczyną, która mogła być jego córką, a gdy okazało się, że nie żyje, niewiele się zmienił. Zero bólu, żalu, smutku. Zresztą co mnie to obchodzi, to nie mój problem. Wie pani, Sonję poznałem piętnaście lat temu. Była młodą dziewczyną, a ja zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Pobraliśmy się, kiedy miałem dwadzieścia pięć lat. Studiowałem, ale nie obroniłem pracy magisterskiej. Ona została weterynarzem. Oboje pochodzimy z tak zwanych dobrych domów, przy czym jej jest sporo lepszy od mojego, przynajmniej w tym sensie, że panują w nim zdrowsze relacje. Ale o tym później. Pierwsze lata razem były cudowne. Nawet jeśli nie robiłem kariery zawodowej, zawsze zarabiałem bardzo przyzwoicie. Jednak mojemu szanownemu ojcu nigdy to nie wystarczało. Uważał, że powinienem być taki jak on. Ale nie chciałem. To zresztą też bez znaczenia. Sześć lat temu urodził się nasz syn Tobias. Zaplanowane dziecko. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Może mi pani wierzyć lub nie, ale wtedy postanowiłem dokończyć studia i zrobić karierę. Wówczas właśnie żona oznajmiła, że nie chce już ze mną sypiać, przynajmniej na razie, bo cierpi na depresję poporodową. Owszem, dziwiłem się, że nie przychodzi do mnie choćby się przytulić, bo nawet nie chciała, żebym ją brał w ramiona. Pomyślałem, że to szybko minie. Myliłem się. Zamartwiałem się, co zrobiłem źle albo czy w jej życiu nie pojawił się inny mężczyzna, ale wciąż nic nie wiedziałem. W końcu zacząłem się zastanawiać, dlaczego nagle tyle czasu spędza w stadninie. Każdego dnia była tam po pięć, sześć godzin. Zapytałem ją o to. Wyjaśniła, że musi przecież dbać o konie, a poza tym to łagodzi jej depresję. Przy czym niech pani weźmie pod uwagę, że nigdy nie zachowywała
się jak ktoś chory na depresję. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że nerwice i depresje były jednym wielkim łgarstwem. To było w październiku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego, bardzo deszczowy miesiąc. Teściowa miała zająć się małym, ale nagle odmówiła, a ja nie mogłem dodzwonić się do Sonji, więc pojechałem po nią do stadniny. Nie słyszała, jak się zbliżam, bo deszcz walił w dach stajni. Wtedy właśnie je zobaczyłem. Sonję i Helenę. Schowały się w niewielkim pokoiku, do którego nie wszyscy mieli wstęp. Usłyszałem ich głosy. Słyszałem, o czym mówią, i widziałem, co robią, a one mnie nie wdziały. Helena i Sonja wspaniale się zabawiały... – Dlaczego im pan nie przerwał? Powinien był pan rozmówić się wtedy z żoną. – Nie mam pojęcia. Miałem wrażenie, że ktoś wbił mi nóż w plecy. Nie mogłem się ruszyć i nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Wróciłem do samochodu i pojechałem do domu. Potem udawałem, że wszystko jest w porządku, choć czułem wewnętrzny chaos. Zastanawiałem się, czym sobie zasłużyłem na takie coś, ale nie znajdowałem odpowiedzi. Kilka dni później oznajmiła mi, że nie będziemy dłużej sypiać w jednym łóżku. Oczywiście, pomyślałem. Jak można sypiać w łóżku z kimś, kogo się nie kocha? Poczęstuje mnie pani papierosem? Julia położyła paczkę na stole. Wziął jednego, podała mu ogień i sama też zapaliła. – Dziękuję. Ja wciąż ją kochałem. Niejeden raz chciałem się z nią rozmówić, ale coś mnie powstrzymywało. – Inni mężczyźni w takiej sytuacji spuściliby żonie lanie albo się rozwiedli. Dlaczego nie wyładował pan swojej złości w ten sposób? – Nigdy bym jej nie uderzył. Nigdy nie podniosłem na nią ręki. Nie chciałem być jak mój ojciec. A werbalnie i tak bym poległ. Kiedy ja coś mówiłem, ona potrafiła tak to odwrócić, że miałem się z pyszna. Byłem w beznadziejnej sytuacji. – Wtedy zaczął pan zabijać nastolatki. Kerstin, potem Selina i Miriam. Wciąż nie rozumiem dlaczego. Kaufmann przez dłuższą chwilę wpatrywał się jej w oczy. Miał bardzo spokojny wyraz twarzy. – Dlaczego? – Wzruszył ramionami. – Nie mam pojęcia. Mówię uczciwie. Może chciałem porozbijać te niby cudowne i zgodne rodziny, tak jak ktoś rozbił moją? Wie pani, kiedy miałem dwanaście lat, mój ojciec wydał przyjęcie. Przyjechał burmistrz, kilku kolegów od interesów, reszty nie znałem. Musiałem włożyć garnitur, a wcześniej zapowiedziano mi z całą surowością, że mam się
zachowywać jak najlepiej. – Zaśmiał się, zgasił papierosa i odruchowo sięgnął po następnego. – Z początku wszystko było super, siedzieliśmy przy długim stole, podano jedzenie, a poza mną i Emily wszyscy pili wino. Zachciało mi się do toalety. Kiedy wstawałem, potrąciłem czyjś kieliszek i wylałem czerwone wino. Przeprosiłem kobietę, której pobrudziłem sukienkę. Wydawało się, że nie zwróciła na to większej uwagi. Natomiast mój ojciec wręcz przeciwnie. Podszedł do mnie, zawlókł do pokoju, zlał tak, że ledwie mogłem ustać na nogach, a potem nawrzeszczał, że jestem pieprzonym bękartem. Poza tym dostałem cztery tygodnie aresztu domowego i nie wolno mi było jadać posiłków z pozostałymi. Żaden z gości oczywiście nie miał pojęcia, co zrobił ojciec, bo przecież nasza rodzina uchodziła za wzór. W rzeczywistości nigdy nie byliśmy rodziną. Matka zawsze robiła to, co jej kazał. I robi tak do dzisiaj. Jest jego niewolnicą. A Emily była jego oczkiem w głowie. – Czy żywi pan negatywne uczucia względem siostry? – Nie, zdecydowanie nie. Emily jest wspaniałą kobietą. Niezależnie od tego, jak źle ze mną było, a czasem było naprawdę niedobrze, zawsze stała po mojej stronie i mnie pocieszała. Ojciec często mnie lał, tak często, że dziś już nawet nie potrafię tego zliczyć. Bił mnie za każdą drobnostkę. Wystarczyło, że wpadł w złość, to zawsze znalazł pretekst. Emily była jedyną osobą w tej popieprzonej rodzince, która się za mną wstawiała i u której mogłem się wypłakać. Mimo że przecież jest młodsza. – Ale nie wiedziała o pana małżeńskich problemach. Dlaczego nigdy pan z nią nie porozmawiał? – Wie pani, w pewnym momencie sprawy zachodzą tak daleko, że po prostu się nie da. Siostra miała swoją rodzinę, a ja nie chciałem się przyznać, że między mną a Sonją nie jest już dobrze. Zacząłem oszukiwać jak inni. Widziałem, jak to robić, miałem przykład w swoim rodzinnym domu. Wtedy zrozumiałem, że jestem sam na tym cholernym świecie. Sam ze sobą i swoimi problemami. Gdyby ktokolwiek się o nich dowiedział, byłbym wytykany palcami jako nieudacznik, który ponosi za to winę. Nie, pani komisarz. Nikt nigdy nie będzie mi tego robił. – To wciąż nie wyjaśnia, dlaczego zaczął pan mordować. – Racja. Ale po prostu nie ma żadnego wyjaśnienia. I nie ma usprawiedliwienia. Byłem u mojego szwagra i dałem mu dłoń, żeby zinterpretował jej linie. Powiedział, że jestem powołany do czegoś wyjątkowego. – Mordowanie innych jest czymś wyjątkowym? – Tak.
– Codziennie tysiące ludzi jest mordowanych. Nie ma w tym niczego wyjątkowego. – Ale musi pani przyznać, że moja metoda była inna, niecodzienna, prawda? – Uśmiechnął się. – Gdzie poznał pan Kerstin – pytała dalej, nie zwracając uwagi na jego słowa. – I dlaczego musiała zginąć? Nie wiedział pan, że jej matka jest śmiertelnie chora i cieszyła się na ostatnie wspólne święta? – Znałem ją z klubu sportowego. Rozmawialiśmy kilka razy. Wspomniała, że chce się zapisać do klubu jeździeckiego. Wtedy zdecydowałem, że ją zabiję i to w jakiś szczególny sposób. Wiedziałem o jej matce, ale przecież, tak czy inaczej, by zmarła. To było już tylko kwestią czasu, prawda? Julia z trudem panowała nad sobą. Chłód i cynizm Achima Kaufmanna przyprawiały ją o dreszcze. Mówił ze stoickim spokojem i bez emocji, jakby powtarzał wyuczoną na pamięć formułkę. – Potem odczekał pan kilka lat, aż w końcu.. – Nie, właściwie to tylko dwa, ale Mischner pokrzyżował mi plany. Resztę już znacie. – Marianne Tschierke? – Po śmierci Miriam i tak popełniłaby samobójstwo, a poza tym była kurwą. – Tak jak Helena? – Nie, nikt nie był tak zepsuty jak ona. Helena była kurwą i szatanem w jednym. Niszczyła ludzi jednego po drugim, nie wahała się nawet przy dzieciach! Tylko brała, brała i brała! Była nienasycona i chciwa. Jak mój ojciec. Bardzo byli do siebie podobni. Ale Helena mogła robić, co jej się tylko podobało; wystarczyło, żeby nie mieszała się do mojej rodziny. Mimo to zepsuła wszystko. Rozbiła moją rodzinę tylko dlatego, że chciała więcej, niż miała. – Wciąż jeszcze nie rozumiem, dlaczego je pan zabijał. – Przecież już mówiłem, że nie chciałem, żeby któregoś dnia były takie jak Helena. A tak by się właśnie stało, bez względu na to, czy tego by chciały, czy nie. Ja je tylko ochroniłem. Julia wstała i podeszła do okna. Wyjrzała na dwór, na ulicę poniżej. Po chwili odwróciła się do aresztowanego. – Co oznacza liczba siedem? – No proszę, widzę, że dobrze pani kombinuje! Gratualcje! Siedem jest świętą liczbą, a jak dodać litery mojego imienia, też otrzymamy siedem. Do tego Andreas powiedział, że jestem stworzony do czegoś wyjątkowego! Andreas to osobny temat. Z jednej strony ma dobre serce, ale z drugiej to
niebezpieczny szarlatan. Udaje, że umie coś, czego nie umie. Ale jedno potrafi doskonale: przejrzeć człowieka na wylot w ciągu kilku sekund. Udaje i robi na tym straszne pieniądze. To zresztą nieważne. Nie chcę dłużej pani zanudzać. Zabiłem szścioro ludzi. Przyznaję się. Nic więcej nie muszę mówić. – Wciąż nie rozumiem motywów, którymi się pan kierował. – Pani komisarz, życia nie da się zrozumieć. – Naprawdę pan myślał, że pana nie dopadniemy? Kaufmann zaśmiał się. – Wewnętrzny głos podpowiadał mi, żebym przerwał na trochę, ale wie pani, jak to jest, takie głosy często się lekceważy. Nie mogłem pozostawić Heleny przy życiu, bo cały plan poszedłby na marne. Nie zniszczyłbym zła. – Nienawidzi pan ojca? – Pewnie tak. – Byłby pan w stanie go zamordować? – Raczej tak. – Czy nienawidzi pan ludzi, którzy są szczęśliwi? – A co to za idiotyczne pytanie? Oczywiście, że nie, bo przecież mógłbym wtedy zabić też Andreasa i Emily. Każdy ma prawo do szczęścia, jeśli sobie na nie zasłużył. – A jednak uważa się pan za Boga – stwierdziła z sarkazmem i oparła dłonie o blat. – Udaje pan Boga, bo w rzeczywistości jest pan żałosnym nieudacznikiem! – Pani komisarz, nie udaję Boga. A że jestem nieudacznikiem, to wiem od najwcześniejszego dzieciństwa. Nie musi mi pani tego powtarzać, zbyt często słyszałem te słowa. Więc jeszcze raz: nie, nie udaję Boga. – A jednak! Kiedy mówi pan, że każdy ma prawo do szczęścia, o ile sobie na nie zasłużył, uważa pan, że może oceniać innych. A to jest zabawa w Boga. – Skoro tak pani sądzi... Zna pani pojęcie hybris? – Tak, nasz psycholog, który przygotował pana profil, wyjaśnił z grubsza, co to jest. Ale nie do końca pamiętam. Przypomni mi pan? – Ten termin pochodzi z greki i oznacza nieposkromioną pychę. Tak określa się ludzi, którzy chcą wyręczać Boga w jego działaniach. Ja natomiast robiłem tylko to, co sam uważałem za właściwe. I to chyba wszystko. Teraz chciałbym zostać na trochę sam, jeśli to pani nie przeszkadza. – Jeszcze nie skończyliśmy. – I tak nic więcej już pani nie powiem. – Oparł się wygodnie i założył ręce
na piersiach. – No dobrze. W takim razie każę odprowadzić pana do celi. Później będziemy kontynuować. Czy jest pan głodny? – Nie, nie jestem. Jestem tylko zmęczony. Zabijanie może być cholernie wyczerpujące, wiedziała pani? – Uśmiechnął się zadowolony z dowcipu. – Nie, na szczęście nie wiedziałam. Ale jeszcze jedno pytanie na koniec: czy zabiłby pan mnie, gdyby znał szczegóły z mojego życia prywatnego? Zabiłby pan mnie, gdyby wiedział, że w moim przypadku też wszystko, ale to absolutnie wszystko idzie nie tak? Kaufmann przechylił głowę i uśmiechnął się. – Może. A co się nie udaje? Co jest nie tak? Chyba nie jest pani cholerną lesbą? – Może jestem – odparła, spoglądając na niego znacząco. Poprosiła strażnika, by odprowadził Kaufmanna do celi. Postanowiła, że wieczorem dokończy przesłuchanie. Julia wróciła do reszty zespołu i trzęsącymi się rękoma zapaliła papierosa. – Co o nim sądzicie? – zapytała. – Wyrachowany. – Hellmer pokiwał głową. – Pozbawiony uczuć. – I tu się mylisz. Tyle że już nie potrafi ich okazywać – powiedziała zamyślona. – Ma na sumieniu sześcioro ludzi. Więc nie wyskakuj tutaj ze współczuciem. Tylko on jest odpowiedzialny za to, co zrobił. On i nikt inny. I za to resztę życia spędzi za kratkami. – Wiem. Mimo to mam prawo do własnych wniosków. Ktoś taki jak on nie staje się z dnia na dzień mordercą. Chcę usłyszeć całą jego historię, z każdym cholernym szczególikiem. – Czy ty przypadkiem nie uważasz go za miłego gościa? – zapytał Hellmer z ironicznym uśmieszkiem. – Żebyś wiedział – odparła lodowato. – I właśnie dlatego chcę wiedzieć, co go zmieniło w potwora. Poza tym warto poprosić o opinię Richtera. – Nie chciałbym być w skórze jego żony. – Kullmer ziewnął głośno. – Ta... – Dobrze jej tak – wyrwało się Julii. – Kto igra z uczuciami innych, sam kopie pod sobą dołek. Dobra, jestem głodna. Idziemy razem? – Ja idę – mruknął Frank. – Dokąd? Do tej jugosłowiańskiej knajpki? Zapraszam. – Super. Do zobaczenia.
W restauracji spędzili niemal dwie godziny. Rozmawiali o Kaufmannie, Gerberach i Malkow. Julia wyszła o siedemnastej, dzwoniąc uprzednio, by Achim czekał na nią w pokoju przesłuchań. Nie był już tak spokojny i opanowany jak w południe. Powoli zaczęło do niego docierać, że to koniec jego życia, a pozostały mu czas spędzi w zatłoczonej, ciasnej celi z innymi osadzonymi. Kolejne przesłuchanie okazało się łatwiejsze, niż się spodziewała. Achim okazał się wyjątkowo chętny do współpracy. Odpowiadał na każde pytanie, a jego głos zapisywał się na taśmie magnetofonowej. Opowiedział Julii historię całego życia. Nie martwił się przy tym o siebie, natomiast pytał, co z żoną i dzieckiem. Oznajmił, że dokonał rzeczy, których nie zrozumie nikt poza nim samym, ale też, że dobrze, że jest już po wszystkim. Podkreślił raz jeszcze, że ani razu nie przeszło mu przez głowę odgrywanie Boga. W końcu Durant zapytała, skąd miał nasienie Mischnera, które nałożył na bieliznę Miriam. – Miałem je od czasu wpadki z tą małą zdzirą Silvią. Mischner mnie zaskoczył, ale byłem sprytniejszy od niego. Powiedziałem, że może zrobić z nią, co zechce, tylko nie może jej wetknąć wacka. Gość był tak napalony, że w ogóle się nie zmartwił. Trzepał sobie jak opętany i spuścił się na nią. Był tak zajęty sobą, że nie zauważył, że potem scyzorykiem zebrałem trochę jego spermy do papierośnicy. Wtedy jeszcze paliłem. Papieros w czasie przesłuchania był pierwszy od bardzo dawna. W domu natychmiast przełożyłem nasienie do małego plastikowego pojemnika i włożyłem do zamrażarki. Miałem przeczucie, że jeszcze się przyda. I nie pomyliłem się. – Roześmiał się. – Niemal podziwiam pana cynizm – odparła spokojnie Julia. – Musi pani przyznać, że to, co zrobiłem, było sprytne. Gdybym tylko chciał, mogłem wpakować Mischnera w jeszcze większe gówno. Ale uznałem, że nie będę dla niego tak okrutny. Im było bliżej końca przesłuchania, tym stawał się bardziej nerwowy. Zaczął się jąkać, aż nagle przeszył go straszny ból. Padł na podłogę i trząsł się jak w ataku padaczki. Wezwano lekarza, który przepisał mu środki uspokajające, a potem Kaufmann trafił z powrotem do celi. Julia wróciła do domu o dwudziestej drugiej. Było jej niedobrze, bolała ją głowa i czuła się paskudnie – wypalona i zła na to, że niektórych tak łatwo zniszczyć. Przesłuchanie pokazało, jak delikatny i wrażliwy jest Achim Kaufmann, mimo że starał się to maskować cynizmem i brakiem uczuć. Nikt nie zauważył, jaki był naprawdę, ani jego żona, ani nawet ten wspaniały lekarz i guru, doktor Gerber.
Epilog Przesłuchania Joachima Kaufmanna trwały łącznie trzy dni. Dwudziestego pierwszego listopada został skazany na dożywocie z możliwością ubiegania się o wcześniejsze zwolnienie pod warunkiem przeniesienia do zamkniętego zakładu dla psychicznie i nerwowo chorych, mimo dwóch opinii biegłych psychologów, którzy na podstawie poważnych problemów natury psychicznej i emocjonalnej mających początek jeszcze w dzieciństwie uznali, że działał w warunkach ograniczonej poczytalności. Przewodniczący składu sędziowskiego przychylił się do zdania oskarżyciela i oskarżycieli posiłkowych, uznając za udowodnione, że w czasie dokonywania morderstw Kaufmann był świadom swoich czynów, a zbrodnie zaplanował i zrealizował z premedytacją. Sonja Kaufmann w czasie procesu ani razu nie pojawiła się w sądzie, natomiast Emily Gerber nie opuściła żadnej rozprawy. Żona Achima już na samym początku procesu, w październiku, sprzedała dom i wyprowadziła się z synem z Okriftel. Nikomu nie podała nowego adresu. Do dziś ani razu nie odwiedziła męża w więzieniu i nie napisała żadnego listu. Joachim Kaufmann odbywa karę w zakładzie karnym w Weiterstadt na oddziale dla szczególnie niebezpiecznych przestępców. Wykonuje proste prace, takie jak obrabianie dziurek do guzików, za co dostaje pięć euro dziennie. W celi ma do dyspozycji mały telewizor, miniwieżę i całą masę książek – wszystko to prezenty od siostry. Ojciec ostatecznie zerwał z nim kontakty, bo nie chciał mieć nic wspólnego z kryminalistą. Co nie do końca było prawdą, bo wcześniej też ich nie szukał. Czternastego lutego Achim próbował popełnić samobójstwo. Wykradł z warsztatu metalowe części o ostrych krawędziach i podciął sobie żyły. Życie ocaliła mu uwaga strażnika, który zareagował odpowiednio szybko. Dwa tygodnie spędził na oddziale intensywnej opieki medycznej więziennego oddziału szpitalnego. Został objęty terapią psychologiczną. Z kolejnej opinii wynikało, że nie tylko ma ograniczoną poczytalność, ale też przejawia skłonności samobójcze. Emily Gerber regularnie odwiedza brata, pociesza go i spełnia wszystkie jego życzenia. Stara się też wzbudzić w nim nadzieję, tłumacząc, że prawnicy widzą szanse na rozpatrzenie wniosku o ponowny proces. Dzięki temu Achim mógłby wyjść na wolność po piętnastu albo dwudziestu latach. Pod warunkiem że tyle wytrzyma. Po zakończonym procesie Emily raz jeszcze spotkała się z Julią. Niemal cały czas płakała. Opowiedziała szczegółowo o ich wspólnym dzieciństwie i pokazała jej ich wspólne zdjęcia. Była jedyną osobą zaangażowaną w tę sprawę, której Julia współczuła.
Trzy tygodnie po aresztowaniu Joachima Kaufmanna Julia udała się na sześć tygodni do swojej przyjaciółki, Susanne Tomlin, by odpocząć od molocha, jakim był Frankfurt. Odpoczywała, rozmawiała z przyjaciółką, która była dla niej niczym siostra bliźniaczka i przed którą niczego nie ukrywała. Postanowiła, że kiedyś przeniesie się na stałe na południe Francji. Lecz Bóg jeden wie kiedy. _\|/_ (o o) +-------------oOO-{_}-OOo-------------+ Zapraszam na TnT. Najlepsza darmowa strona !!! Zarejestruj się poprzez ten link : http://tnttorrent.info/register.php?refferal=2500332