PIOTR ŻAROŃ DEPORTACJE NA KRESACH \ f / Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Projekt graficzny serii MICHA!. MARYNIAK Ilustracja na okładce MICHA...
3 downloads
12 Views
3MB Size
PIOTR ŻAROŃ
DEPORTACJE NA KRESACH
\
/
f
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Projekt graficzny serii MICHA!. MARYNIAK Ilustracja na okładce MICHAŁ BERNACIAK Redaktor WANDA WLOSZCZAK Redaktor techniczny RENATA WOJCIECHOWSKA
© Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej. Warszawa 1990
ISBN 83-11-07800-9
Druga wojna światowa rozrzuciła Polaków po wszystkich kontynentach, najwięcej jednak znalazło się ich w głębi Związku Radzieckiego. Niewielka zaledwie część trafiła tam z własnej woli, w po szukiwaniu obiecywanej pracy bądź w wyniku prze prowadzonych ewakuacji. Przytłaczająca większość to ludzie wywiezieni pod przymusem z nakazu władz administracyjnych, konsekwentnie realizujących sta linowską politykę „normowania" stosunków wewnę trznych na włączonych do ZSRR wschodnich kre sach II Rzeczypospolitej. Masowe deportacje w latach 1939-1941 godziły we wszystkie warstwy ludności polskiej, były jaskrawym wyrazem deptania praw człowieka i głębokim wypa czaniem ustroju socjalistycznego, wywołując dotkli wie odczuwany uraz wśród niewinnie prześladowa nych. Ciężki los czekał bowiem tych, którzy w' trybie nagłym musieli porzucać dorobek własnego życia, rodzinne strony, krewnych i znajomych, aby pod strażą konwojentów udawać się w nieznane, w kieru nku Korni ASRR, Archąngielska, Nowosybirska. Irkucka czy republik śródkowoazjatyckich ZSRR. Nikt ze skazanych na zsyłkę nie znał zresztą celu tych uciążliwych podróży, nikt z obsługi pociągów towa rowych nie rozmawiał z nimi na długiej trasie. Zda3
rżało się często, że końcowa stacja wyładowcza wcale nie oznaczała kresu udręki, wędrowali dalej pieszo przez spalone słońcem stepy lub pokryte śniegiem połacie dzikiej tajgi. Szli przybici doznanym nieszczę ściem, z trwogą spoglądając na obcy i bezludny krajobraz, z gasnącą nadzieją, że kiedykolwiek stąd wrócą do swoich. A za nimi, na szerokich traktach, ścieżkach i bezdrożach, wyrastały świeże mogiły tych, którzy z głodu i wycieńczenia nie znieśli trudów morderczego marszu. Przystanią dla wielu stawały się kołchozy, gdzie mieli odtąd żyć i pracować, traktowani na ogół ze współczuciem i życzliwie przez miejscową ludność, dzielącą z nimi kęs chleba i miskę nędznej strawy, bo warunki egzystencji w tych pospiesznie tworzonych gospodarstwach kolektywnych były wtedy jeszcze nad wyraz ciężkie, zwłaszcza w azjatyckich repub likach. Do kołchozów i sowchozów kierowano zwyk le kobiety z dziećmi, rzadziej całe rodziny. Droga mężczyzn na wschód wiodła najczęściej przez więzie nia, skąd po wyrokach - lub bez nich, jedynie na mocy decyzji administracyjnej - byli wywożeni do najdalej położonych obozów pracy karnej i przymu sowej, nazywanych potocznie łagrami. Pozostawali tam pod ścisłym nadzorem strażników NKWD, bez prawa kontaktu z rodzinami czy nawet z miejscową ludnością, po prostu odcięci od świata zewnętrznego i skazani na katorżniczą pracę ponad ludzkie siły. Z masy takich zesłańców składały się - przykładowo biorąc - załogi licznych kopalni węgla w rejonie mroźnej Workuty, tacy harowali bez odpowiednich narzędzi w kamieniołomach, przy budowie dróg bi tych i linii kolejowych na dalekiej północy, z takich 4
s
więźniów wreszcie tworzono brygady do prac w gos podarce leśnej. Żadna statystyka nie przyniesie już pełnego obrazu życia, ciężkiej pracy i śmierci tysięcy deportowanych. Tajemnicę ich gehenny, potu i łez zabrała ziemia jakże często usiana bezimiennymi grobami. Pobyt w łagrach, więzieniach i innych miejscach odosob nienia wyrył trwałe piętno na psychice tych, którzy przeżyli lata okrutnych represji i wrócili do kraju. Niechętnie wspominają tamten okres, nie chcą wra cać nawet myślą do dni, miesięcy i lat poniewierki, głodu, poniżenia i nieludzkiej pracy. Spróbujmy jed nak, skoro i ta „biała plama” doczekała się od słonięcia, odtworzyć choć niewielką cząstkę losów' tych ludzi, sięgnąć do ich relacji. Niech dadzą świa dectwo prawdzie, niech ukażą jeszcze jedną z wielu powikłanych polskich dróg.
SIEDEMNASTY WRZEŚNIA 1939 W siedemnastym dniu agresji hitlerowskich Nie miec na Polskę wojska Wehrmachtu zajęły ponad 50% obszaru Rzeczypospolitej i doszły do linii Białystok-Brześć-Lwów. Broniła się jeszcze Warszawa, Modlin, Hel, Lwów, walczyły wojska polskie na południu. I oto tego dnia, 17 września, o godzinie trzeciej rano został wezwany do Ludowego Komisa riatu Spraw Zagranicznych ZSRR ambasador Polski w Moskwie Wacław' Grzybowski, aby wysłuchać noty rządu radzieckiego. Stwierdzono w niej: „Woj na niemiecko-polska ujawniła wewnętrzne bankruct wa państwa polskiego. W ciągu dziesięciu dni ope5
racji wojskowych Polska straciła wszystkie okręgi przemysłowe i ośrodki kulturalne.» Warszawa jako stolica Polski już nie istnieje. Rząd polski załamał się i nie okazuje oznak życia. Oznacza to, że państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć. Dlate go też straciły ważność traktaty zawarte między ZSRR a Polską (traktat ryski z 1921 r., układ pol sko-radziecki z 1932 r. oraz umowy gospodarcze -przyp. P. Ż). Pozostawiona własnemu losowi i po zbawiona kierownictwa Polska stała się dogodnym polem dla wszelkiego rodzaju przypadków i niespo dzianek, mogących stać się groźbą dla ZSRR. Dlate go też rząd ZSRR. który dotychczas zachowywał neutralność, nic może w obliczu tych faktów zajmować nadal neutralnego stanowiska". Poza tym w nocie podkreślono, że rząd radziecki nie może być obojętny wobec faktu, że zamiesz kująca terytorium Polski ludność pochodzenia ukraiń skiego i białoruskiego jest bezbronna, pozostawiona swojemu losowi. W zakończeniu zaś zakomunikowa no, że rząd radziecki polecił Naczelnemu Dowódz twa Armii Czerwonej, aby wojska radzieckie prze kroczyły granicę Polski i wzięły pod opiekę życie i majątek ludności mieszkającej na wschodnich tere nach Polski. Zapowiedziano też, że rząd ZSRR po dejmie wszelkie środki „w celu uwolnienia narodu polskiego od niszczącej wojny i umożliwi mu życie w pokoju” . Tak więc nota anulowała wszystkie układy i umo wy polsko-radzieckie, a uzasadnieniem tego posunię cia było stwierdzenie, że nastąpił rozpad państwa polskiego. Ambasadar Grzybowski odmówił przyjęcia noty 6
i oświadczył: „Żaden z argumentów użytych w nocie dla usprawiedliwienia uczynienia z układów pols ko-radzieckich świstków papieru nic wytrzymuje krytyki. Według moich wiadomości głowa państwa, prezydent i rząd przebywają na terytorium Polski (...). Suwerenność państwa istnieje, dopóki żołnierze armii regularnej walczą. To, co nota mówi o mniej szościach narodowych, jest nonsensem. Wielokrotnie w' naszych rozmowach mówił pan o solidarności słowiańskiej, gdzie się podziała wasza solidarność słowiańska? Napoleon wszedł do Moskwy, ale póki istniała armia Ku tuzowi, uważano, że Rosja istnieje. Warszawa się broni, państwo polskie istnieje". W przeddzień tej rozmowy, 16 września, dowództwa Trontu Ukraińskiego i Frontu Białoruskiego wydały rozkazy, w' których jednostkom wchodzącym w ich skład postawiono zadania zajęcia wschodnich terenów Polski. Czytamy w nich: „Od 20 lat bracia ukraińscy i białoruscy znajdują się pod uciskiem polskich obszarników i kapitalistów. Armia Czer wona zetrze z oblicza ziemi każdego, kto jej prze szkodzi wykonać w-ielkie historyczne dzieło wyzwole nia naszych braci". Siedemnastego wTześnia o godzinie 5.40 wojska radzieckie przekroczyły wschodnią granicę Polski na szerokim froncie i rozpoczęły marsz w kierunku zachodnim. Ogółem około miliona żołnierzy Armii Czerwonej znalazło się na wschodnich krańcach Rze czypospolitej. Tego samego dnia, 17 września, w godzinach po południowych Naczelny Wódz marszałek Rydz-Śmigły wydał rozkaz dla dowódców, w którym czytamy: „Sow-iety wkroczyły. Zarządzam ogólne wycofywa7
nie się do Rumunii i Węgier najkrótszymi droga mi. Z Sowietami nie walczyć, tylkp w razie napa du z ich strony lub próby rozbrajania naszych oddziałów'’. Rozkaz ten, niezbyt precyzyjny, róż nie był rozumiany przez dowódców różnych szczebli. Niektórzy nie wiedzieli, jak się zachować - stawiać opór i walczyć z Armią Czerwoną czy nie, inni prowadzili swoich żołnierzy do boju (walki toczyły się w rejonie Wilna, Grodna, na Polesiu i Wołyniu), ale większość wycofywała się bez oddania strzału. Na przykład generał Włady sław Langner, dowódca obrony Lwowa, poddał miasto oddziałom radzieckim, nie stawiając opo ru. W nocy z 17 na 18 września prezydent, członkowie rządu i Naczelny Wódz, zagrożeni ze strony wojsk niemieckich i radzieckich, przekroczyli granicę ru muńską i zostali internowani. Począwszy od 17 wrze śnia oddziały wojskowe oraz część ludności cywilnej zaczęły przekraczać granicę rumuńską, węgierską, litewską i łotewską; tam były internowane i osadzane w obozach. Osiemnastego września 1939 roku został ogłoszo ny niemiecko-radziecki komunikat o współdziałaniu wojskowym na terenach Polski. Oba rządy podkreś lały, iż działania wojskowe na obszarze Polski nie są sprzeczne z ich interesami. Rząd Związku Radziec kiego i rząd Trzeciej Rzeszy stwierdziły, że „działania wojskowe obu tych państw nie zmierzają do jakiego kolwiek celu, który pozostałby w sprzeczności z in teresami Niemiec i Związku Radzieckiego i który przeczyłby duchowi i literze paktu o nieagresji zawar tego 23 sierpnia 1939 roku” . Komunikat ten był 8
.kilkakrotnie nadawany przez rozgłośnie radiowe obu państw. Wojska radzieckie szybko posuwały się w głąb Polski, gdyż na tych obszarach znajdowały sie jedy nie nieliczne jednostki Wojska Polskiego. Oddziały mobilizowane na tych ziemiach zostały skierowane na front zachodni, północny i południowy, tu zaś pozostał liczący zaledwie 26 niepełnych batalionów Korpus Ochrony Pogranicza (KOP) oraz różne ośrodki zapasowe. Przez pewien czas trwały jednak walki. Zgrupowa nie KOP dowodzone przez generała Wilhelma Orlika-Ruckcmana, stopniowo wycofując się na pół noc, przez kilka dni toczyło boje z nacierającymi oddziałami radzieckimi. Walczyły też zgrupowania generała Władysława Andersa i generała Franciszka Kleeberga. Do starć i potyczek dochodziło w rejonie Wilna, Grodna, pod Kodziowcami, Sarnami, Szackiem, Milanowem i w innych miejscowościach. Zda rzały się i takie sytuacje, kiedy przeciwko oddziałom polskim występowały wspólnie wojska niemieckie i radzieckie. Tak było pod Brześciem i pod Domani cami (województwo siedleckie). Do 27 września wojska radzieckie doszły do Sanu, Krasnegostawu, Zamościa, Chełma. Drohiczyna nad Bugiem, Suwałk, Białegostoku i Brześcia. 28 wrześ nia 1939 roku został podpisany radziecko-niemiecki traktat o granicy i przyjaźni, w którym oba państwa ustaliły wspólną granicę na ziemiach polskich, a tym samym wykreśliły Polskę z mapy Europy. We wstę pie tego traktatu stwierdzono: „Po upadku byłego państwa polskiego rząd ZSRR i rząd Rzeszy Niemie ckiej uważają za swój wyłączny obowiązek odbudo9
wanie pokoju i ładu na tych terytoriach oraz zapew nienie zamieszkującym je narodom pokojowego ży cia zgodnie z ich charakterem narodowym". Jak rozumiane było pojecie „zapewnienia zamieszkują cym je narodom pokojowego życia", wstęp nie wyja śnia. Wkrótce jednak okazało się, że ¿»pokojowe życie" nie dotyczyło narodu polskiego, nie dotyczyło też - o czym przekonano sic później - narodów Związku Radzieckiego. Stalinowska polityka zbliże nia z hitlerowskimi Niemcami była tragiczna w skut kach nie tylko dla naszego kraju, lecz również przy niosła niepowetowane straty i cierpienia ludziom Kraju Rad. Tymczasem jednak rządy uznały pakt za mocną podstawę rozwoju stosunków’ między swymi państ wami (pakt ten jest obecnie przez polityków i his toryków' Związku Radzieckiego potępiany jako szko dliwy dla ZSRR i Polski). Po dwunastu dniach marszu i krótkich walkach z ugrupowaniami polskimi Armia Czerwona stanęła na linii wytyczonej w pakcie z 28 września 1939 roku. Jak podają historycy zachodni, w' czasie wkraczania Armii Czerwonej na wschodnie tereny Polski zginęło około 20 tysięcy osób (chodzi tu o polską ludność cywilną i polskich żołnierzy). Wiaczesław Mołotow\ ówczesny minister spraw' zagranicznych ZSRR, na Sesji Rady Najwyższej 31 X 1939 roku podał liczbę 2559 zabitych i rannych żołnierzy radzieckich (wed ług innych źródeł łączne straty Armii Czerwonej wyniosły około 8-10 tysięcy żołnierzy). Do niewoli dostało się około 191 tysięcy żołnierzy polskicłv(Mołotow na wspomnianej sesji wymienił liczbę wyższą: 230 tysięcy żołnierzy WP). Granicę państwową 10
ZSRR przesunięto na zachód od 250 do 350 kilomet rów. Wkroczenie wojsk radzieckich na wschodnie zie mie II Rzeczypospolitej, w tak katastrofalnym dla kraju położeniu, społeczeństwo polskie odczuło bar dzo boleśnie, był to bowiem akt budzący głęboki i spontaniczny sprzeciw. Wśród całej tamtejszej lud ności wystąpiły zresztą oznaki dezorientacji politycz nej. Aparat propagandowy Armii Czerwonej głosił hasła oswobodzenia proletariatu spod jarzma „pol skich panów", zapowiadał równość praw dla wszyst kich miejscowych narodowości. Polskim żołnierzom we wrześniu 1939 roku mówiono: „padliście ofiarą imperialistycznej wojny, walczyliście nie w swoim interesie, lecz kapitalistów i obszarników, waszych ciemiężyeieli". Ukraińcom i Białorusinom mówiono o bezpowrotnym końcu ucisku wielkopańsko-polskiego, a Żydom, że już nie będą dyskryminowani. W skład Związku Radzieckiego, zgodnie z paktem niemiecko-radzieckim z 28 września 1939 roku, wesz ło osiem województw: wileńskie, nowogródzkie, bia łostockie, poleskie, wołyńskie, 3/4 lwowskiego, stani sławowskie, tarnopolskie oraz niecałe trzy powiaty warszawskiego, co stanowiło 201,7 tys. km2, na któ rych mieszkało 12 325 tysięcy • ludności. A zatem około 51.6% obszaru Polski. Na tych terenach znala zło się też około 500-600 tysięcy ludności z central nych i zachodnich rejonów Polski, która uciekała przed wojskami niemieckimi na wschód. Zgodnie z układem radziecko-litcwskim z 10 paź dziernika 1939 roku ZSRR przekazał Litwie Wilno wraz z rejonem o obszarze 741 km2, na którym mieszkało około 560 tysięcy osób, z czego zaledwie 11
6% stanowili Litwini. Tak wiec do ZSRR włączono około 50% obszaru Polski z 1939 noku. Wkrótce po wejściu Armii Czerwonej na wscho dnie tereny II Rzeczypospolitej zostały rozwiąza ne polskie władze wojewódzkie, powiatowe i gminne oraz urzędy administracyjne i oświato we. W ich miejsce powołano tymczasowe władze radzieckie, na których czele stanęli miejscowi działacze narodowości ukraińskiej, białoruskiej i żydowskiej oraz przybysze z obwodów republiki rosyjskiej. Władze te niebawem podjęły kroki mające na celu przygotowanie i przeprowadzenie wyborów, które odbyły się pod hasłami konfiskaty ziemi obszarniczej, nacjonalizacji przemysłu i banków, a także włączenia tych terenów w skład Ukraińskiej SRR i Białoruskiej SRR. Dwudziestego drugiego października, w godzinach od 9.00 do 24.00, odbyły się wybory. Na kartce wyborczej było tylko jedno nazwisko, które należało skreślić lub zostawić. Po przeprowadzonym głosowaniu 28 października 1939 roku w Białymstoku, w gmachu Teatru Miej skiego. rozpoczęło się posiedzenie Ludowego Zgro madzenia Zachodniej Białorusi. Następnego dnia przyjęło ono deklarację, w której stwierdzono, że cała władza na terytorium Zachodniej Białorusi nale ży do mas pracujących miast i wsi. oraz uchwałę 0 włączeniu tych ziem do Białoruskiej SRR. konfis kacie ziem obszarniczych, nacjonalizacji banków, przemysłu, kopalń, kolei, nieruchomości miejskich 1 uspółdzielczeniu rzemiosła. „Jarzmo panów pol skich - czytamy w deklaracji - już nie powróci. 12
Nadszedł czas połączenia dwu rozczłonkowanych części Białorusi” . Ludowe Zgromadzenie Zachodniej Ukrainy od było się 27 października i zakończyło przyjęciem podobnej jak na Zachodniej Białorusi deklaracji. Oba zgromadzenia podjęły decyzję o wysłaniu swo ich delegacji na V Nadzwyczajną Sesję Rady Naj wyższej ZSRR, aby przedłożyły one prośbę o włącze nie tych terenów do Białoruskiej i Ukraińskiej SRR. Pierwszego i drugiego listopada 1939 roku odbyło się posiedzenie Rady Najwyższej ZSRR, na którym podjęto uchwały o włączeniu wschodnich terenów Polski do Związku Radzieckiego i połączeniu ich z Ukraińską Socjalistyczną Republiką oraz Białorus ką Socjalistyczną Republiką. W czasie tego posiedzenia panowała radosna at mosfera - cieszono się z odniesionego nad Polską zwycięstwa. Mołotow wygłosił dłuższe przemówienie. Nazwał w nim marsz „wyzwoleńczy” Armii Czer wonej „uderzeniem” , które doprowadziło do roz padu państwa polskiego, „pokracznego bękarta trak tatu wersalskiego” (ta wielce obraźliwa ocena narodu i państwa polskiego obecnie potępiana jest przez historyków radzieckich). Dalej mówił o wkładzie Armii Czerwonej w rozbicie Polski, o udzieleniu pomocy braciom jednej krwi, o wyzwoleniu ich spod ucisku polskich obszarników i kapitalistów. Następ nie wyjaśnił, że rząd radziecki dąży do szybkiego rozwoju wymiany handlowej i gospodarczej z Niem cami, do ułożenia z nimi dobrych stosunków, że ma zamiar poprzeć niemieckie usiłowania zawarcia po koju z Anglią i Francją. Twierdził, że „nie ma potrzeby kontynuowania w^ojny pod fałszywą Hagą 13
walki o demokrację". Prowadzenie dalszej wojny przez państwa zachodnie nazwał „bezsensem i zbrod nią". Mówił, że „mocne Niemcy są nieodzownym warunkiem trwałego pokoju w Europie". Nie było to stanowisko samego Mołotowa, ale rządu radziec kiego przedłożone Radzie Najwyższej ZSRR, która przyjęła je oklaskami. Dwudziestego dziewiątego listopada 1939 roku Prezydium Rady Najwyższej ZSRR wydało dekret 0 nadaniu obywatelstwa radzieckiego całej ludności mieszkającej na, terenach włączonych do republik. Ludność ta utraciła obywatelstwo polskie i stała się obywatelami ZSRR. W artykule 1 dekretu czytamy: „Zgodnie z ustawą o obywatelstwie ZSRR z 19 sierpnia 1938 r. postanawia się, że obywatelami ZSRR są: a) byli obywatele polscy, którzy znaj dowali się na terenach zachodnich ziem Ukrainy 1 Białorusi w chwili ich wejścia w skład ZSRR" (1-2 listopada 1939). Obywatelstwo radzieckie nadano też tym osobom, które zostały go pozbawione na podstawie dekretu Wszech rosyjskiego Centralnego Komitetu Wykona wczego i Rady Komisarzy Ludowych RFSRR z 15 grudnia 1921 roku. Ludność ta, mieszkająca na terenach, które weszły w skład państwa polskiego po 1921 roku, otrzymała obywatelstwo polskie, a tym samym, zgodnie z układem, została pozbawiona oby wa telstwa radzieckiego. Teraz ci ludzie ponownie stali się obywatelami Kraju Rad.
14
POLACY A M N IE JS Z O Ś C I NARODOW E Skład narodowościowy ludności mieszkającej na terenach włączonych do Związku Radzieckiego był złożony. Dotychczas w różnych opracowaniach pisa no, że znajdowało się tam około 15% Polaków, w innych podawano wskaźnik 20%. Mołotow na V Sesji Rady Najwyższej (1 listopada 1939 r.) mówił 0 8 milionach Ukraińców, 3 milionach Białorusinów, milionie Polaków i milionie Żydów. A jak wyglądała rzeczywistość? W ośmiu województwach, które weszły w skład ZSRR, obywatele narodowości polskiej stanowili 43% (42,98%) ogółu ludności (w województwie tarnopolskim 49,4%. w nowogródzkim 52,4%, lwowskim 57,7%, wileń skim 57,9%, a w białostockim 66.9%; w pozostałych trzech województwach Polacy należeli do mniejszości: w poleskim 14,5%, wołyńskim 16.6% i stanisławowskim około 22,4%). Trzeba przy tym wspomnieć, że na wymie nionych terenach mieszkało około 11% Żydów, Nie mców, Czechów, Litwinów i Rumunów. Grupy te nie wykazywały jednak tendencji połączenia się z republikami 1 nic można ich zaliczyć do narodowości ukraińskiej. A zatem narodowości polska, żydowska, niemiecka i lite wska tworzyły większość i stanowiły łącznie około 54% obywateli mieszkających w tych województwach. Lud ność posługująca się językiem ukraińskim, białoruskim, ruskim, rosyjskim i tak zwani Poleszucy należała do mniejszości (45,8%). Tak więc dotychczasowa teza, że ludność ukraińska i białoruska stanowiła większość % w tych ośmiu wschodnich województwach II Rzeczypos politej, nic była zgodna ze stanem faktycznym. 15
Według rocznika statystycznego z 1939 roku w II Rzeczypospolitej językiem polskim posługiwało się około 68,9% ludności, ukraińskim 10,1%, białorus kim 3,1%, rosyjskim 3,4%, hebrajskim 8,6%, nie mieckim 2,9% ojaz innymi (litewskim, rumuńskim, czeskim) 2,8%. I nie ma w tym nic dziwnego, bo ani dawniej, ani dziś nic spotyka się państw' jednonarodowych. Na przykład w Czechosłowacji w- 1938 roku było 52% Czechów, a dziś w' ZSRR narodowość rosyjska stanowa też tylko około 52% i ma tendencję spadkową. Po wyborach na terenach włączonych do Ukraiń skiej SRR i Białoruskiej SRR zaczęły dokonywać się przemiany społeczne, gospodarcze, polity czne, kulturalne oraz narodowościowe, które odbiły się w; sposób fatalny na ludności polskiej. Na stępowało scalanie tych terenów- z republikami i w czasie tego procesu, przy organizowaniu władz terenow-ych, na stanowiska niższych szczebli wysu wano osoby miejscowe narodowości ukraińskiej, białoruskiej i żydowskiej. To samo dotyczyło szkół, różnych komitetów/milicji. Natomiast wyższe stano wiska obejmowali ludzie z centralnych urzędów Białoruskiej SRR i Ukraińskiej SRR lub z Rosyjskiej FSRR. Nowy aparat władzy, szczególnie przybysze z zewnątrz, był uprzedzony do ludności polskiej, która w ich rozumieniu odgrywała rolę koloni zatorów w stosunku do Ukraińców i Białorusinów'. Wynikiem tych błędnych przekonań były represje stosowane wobec całych grup ludności zarówno narodowości polskiej, jak i mniejszości narodo wych przez beriowski aparat bezpieczeństwa. A to budziło w'śród ludności i członków' byłych partii 16
politycznych (KPP, K.PZU, KPZB, Bund) poczucie krzywdy, która spotyka ich ze strony władzy radziec kiej. • <
O D N IE U FN O ŚC I DO R E P R E S JI Zdecydowanie negatywna ocena ustroju i systemu władzy w Rzeczypospolitej Polskiej przez rząd ZSRR osadzona była na gruncie uprzedzeń klasowych i po lityczno-ideowych, sięgających aż do wydarzeń z lat 1919-1920. Zrodzona na tym tle nieufność i po dejrzliwość przeniesiona została bez mała mechanicz nie na ludność polską mieszkającą na omawianych terenach. Jaskrawym tego dowodem stały się zainic jowane już w październiku 1939 roku pierwsze aresz towania. Ich ofiarą padli urzędnicy administracji państwowej, działacze różnych organizacji i związ ków, nauczyciele, adwokaci, słowem ludzie znani wśród miejscowego społeczeństwa, cieszący się nie rzadko zasłużonym autorytetem. Takie postępowa nie nowych władz wywołało zrozumiały wstrząs, któ ry pogłębił się, gdy obok przedstawicieli inteligencji do więziennych cel trafiać zaczęli także robotnicy, kolejarze, pocztowcy i chłopi z bogatszych gospo darstw, nazywani „kułakami”. Nie orientowano się, kto, kiedy i za co może być aresztowany, nikt nic wiedział, jakim „kluczem” kierują się organy NKWD. Potęgowała się natomiast z dnia na dzień atmosfera niepewności i strachu, ludzie gubili się w domysłach, nie uzyskując żadnych w'ieści od uwię zionych. Na początku stycznia 1940 roku miejscowe władze 2 - Deportacje
’
17
wydały zarządzenie o rejestracji ludności na ziemiach przyłączonych do republik radzieckich i obowiązku posiadania nowych dowodów osobistych (paszpor tów). Dowód mogła otrzymać osoba zamieszkała na tych obszarach przed 1 października 1939 roku po dodatkowym przedłożeniu zaświadczenia o aktual nym zatrudnieniu w określonym zakładzie pracy bądź gospodarstwie rolnym. Utworzono sieć biur paszportowych, obleganych przez tysiące ludzi, spra wa każdego petenta była bowiem „skrupulatnie" rozpatrywana. Najtrudniejszym problemem stawało się potwierdzenie zatrudnienia: kto nie pracował, ten musiał być przygotowany na opuszczenie zajmowa nego mieszkania i na „dobrowolny" wyjazd do wska zanych rejonów ZSRR. Niezależnie od tego tysiącom ludzi wpisywano do dowodu paragraf 11, oznaczają cy administracyjny zakaz przebywania w większych miastach i w pasie granicznym szerokości około 100 kilometrów. Cóż mógł począć człowiek z ta kim paragrafem? Praktyka dowodziła, że najczęściej w pierwszej kolejności trafiał na listę depor towanych. Od nieufności i schematycznego traktowania ca łych grup i warstw ludności do jawnych represji droga nie była daleka. O biegu wydarzeń decydował świadomie obrany i sterowany przez władze central ne kurs polityki wewnętrznej. Szło najwyraźniej o głębokie przetasowanie składu ludności na zie miach przyłączonych do ZSRR, o usunięcie tych elementów, które w nomenklaturze NKWD nosiły miano politycznego i klasowego wroga, miały być ostoją sił wstecznictwa i nośnikiem nacjonalistycz nych poglądów. Takimi argumentami operował ofi18
cjalny aparat propagandy, takie głosy padały na licz nie organizowanych wiecach i spotkaniach z przed stawicielami nowej władzy. Za słowami szybko na stępowały czyny: dość przypomnieć, że w okresie od listopada 1939 do lipca 1941 roku w głębi ZSRR - w rejonach północnych, wschodnich, na Syberii i w republikach azjatyckich - znalazło się około 1 875 tysięcy ludności legitymującej się do czasu wojny obywatelstwem polskim. W obrębie tej wysokiej liczby mieścili się Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Białorusini, Lit wini i inne narodowości; w sumie ci, którzy od lat mieszkali na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. Przemieszczoną ludność można podzielić na pięć zasa dniczych grup. Należeli do nich kolejno: 1) szeregowcy, podoficerowie i oficerowie regular nych jednostek WP, Korpusu Ochrony Pogranicza, żandarmerii wojskowej, Straży Granicznej, policji, służby celnej i innych formacji paramilitarnych, wzię ci do niewoli przez oddziały Armii Czerwonej i skie rowani do kilku wielkich obozów, między innymi Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa; 2) osoby aresztowane, z wyrokami bądź jeszcze bez w'yroków\ wywiezione do różnych łagrów i in nych miejsc odosobnienia z nakazem przymusowej pracy; 3) osoby masowo deportowane w' trybie adminis tracyjnym; 4) osoby, które wyraziły zgodę na wyjazd do pra cy w głębi ZSRR; 5) dzieci i młodzież szkolna z kolonii i obozów' letnich, ewakuowane po niemieckiej agresji (czerwiec 1941), oraz'mieszkańcy wsi i miast, którzy wł tym samym czasie uciekali przed wojskami niemieckimi. 19
Ż O Ł N IE R Z E PO LSCY Poważną grupę ludności polskiej w Związku Ra dzieckim stanowili żołnierze, którzy we wrześniu 1939 roku znaleźli się na wschodnich terenach Polski i po wkroczeniu Armii Czerwonej zostali wzięci do niewoli. „Krasnaja Zwiezda" z 17 września 1940 roku opub likowała dane dotyczące polskich żołnierzy wziętych do niewoli - określano ich liczbę na 181 tysięcy i nazywdr no jeńcami wojennymi. W artykule tym mówiło się m.in. o 12 generałach. 55 pułkownikach, 72 podpuł kownikach, 9227 oficerach niższych stopni. General Władysław Sikorski w lipcu 1941 roku, podczas roz mowy z ambasadorem ZSRR w Londynie Iwanem Majskim. wymienił liczbę 200 tysięcy polskich żołnierzy znajdujących się wf ZSRR. Majski mówił o 20 tysią cach. Generał Aleksiej Panfiłow w rozmowie z genera łem Władysławem Andersem (odbyła się 15 sierpnia 1941 roku) podał liczbę 21 tysięcy jeńców polskich, w tym tysiąc oficerów'. Mołotow na posiedzeniu Rady Najwyższej ZSRR mówił o 230 tysiącach żołnierzy polskich wziętych do niewoli. Andriej Wyszyński, zastępca Ludowego Komisa rza Spraw Zagranicznych, w rozmowie z ambasado rem RP w Moskwie Stanisławem Kotem (14 paź dziernika 1941) podał, żc w ZSRR było 25 314 polskich jeńców' wojennych, ale dodał przy tym, że większość z nich została zwolniona do swych rodzin. Generał Gicorgij S. Żuków 19 sierpnia 1941 roku doręczył generałowi Andersowi listę oficerów' pol skich, na której było 1658 nazwisk (przy każdym podano nazwę obozu, w których przebywali). 20
Te duże rozbieżności co do liczby polskich jeńców (oficerów i szeregowców) w ZSRR wynikały z tego, iż przedstawiciele rządu polskiego opierali się na danych z września i października 1939 roku, a przed stawiciele rządu radzieckiego brali pod uwagę stan z sierpnia 1941 roku. A do tego czasu zaszły duże zmiany. Pokaźna liczba, bo około 45-50 tysięcy jeńców polskich, została zwolniona z obozów jenieckich we wrześniu i październiku 1939 roku. Dotyczyło to głównie żołnierzy mieszkających na terenach zajętych przez Armię Czerwoną i włączonych do Białoruskiej SRR i Ukraińskiej SRR (przede wszystkim żołnierze narodowości ukraińskiej, białoruskiej i żydowskiej). Po zwolnieniu powrócili oni do rodzin i do pracy w- rolnictwie, przemyśle lub handlu. W okresie wrzesień - listopad 1939 roku około 25-30 tysięcy żołnierzy wziętych do niewoli uciekło w czasie przemarszów' i w' pierwszych dniach pobytu w obozach. Jak piszą w swoich relacjach sami ucieki nierzy. konwojenci „przymykali oczy”, kiedy odcho dzili od kolumny marszowej lub wychodzili poza obręb prowizorycznych obozów. Uciekali przeważ nie żołnierze, którzy mieli rodziny na wschodnich terenach Polski. Na podstawie protokołu dołączonego do ukła du niemiecko-radzieckiego z 28 września 1939 roku wiadze radzieckie dokonywały z Niemca mi wymiany polskich jeńców - pod uw'agę brani byli ci, którzy wyrazili chęć powTotu do rodzin mieszkających pod okupacją niemiecką. W zamian niemieckie władze wrojskow-e przekazywały woj skowym władzom radzieckim polskich jeńców. 21
którzy mieli rodziny na terenach zajętych przez Ar mię Czerwoną i którzy wyrazili chęć powrotu. Jak podają historycy polscy na Zachodzie, wymianą ob jęto około 10-15 tysięcy żołnierzy. Byli to tylko szeregowcy, oficerów nic wymieniano. A oto kilka relacji żołnierzy, którzy zostali przeka zani stronom radzieckiej i niemieckiej. Szeregowiec Władysław Czajka, mieszkający obec nie w Celestynowie (woj. warszawskie), tak opisuje wydarzenia, których był świadkiem i bohaterem (wszystkie zamieszczone w tomiku relacje są orygi nalnym zapisem sporządzonym przez uczestników wydarzeń; znajdują się w zbiorach autora). „Trzeciego września zostałem zmobilizowany w re jonie Zambrowa. Po umundurowaniu i otrzymaniu broni wyruszyliśmy w kierunku Prus Wschodnich, ale po dwóch dniach skierowano nas na południe. W połowie września dotarliśmy w rejon Równego. 17 września między szesnastą a siedemnastą, po krótkiej strzelaninie z broni ręcznej, zostaliśmy wzię ci do niewoli przez żołnierzy radzieckich. Trzymano nas w prowizorycznych obozach na polu, a następnie w zabudowaniach majątku rolnego. Po kilkunastu dniach popędzono nas pieszo w kie runku wschodnim. Ten marsz trwał kilka dni. Na stępnie na stacji, której nazwy nie pamiętam, załado wano nas do wagonów towarowych, którymi doje chaliśmy do stacji Tiotkino, a stąd koleją wąsko torową do obozu w Kozielsku. Były tu zabudowania jakiegoś klasztoru. Po paru dniach odłączono od nas oficerów. Władze obozowe spisały nasze personalia, między innymi zawód, wykonywaną pracę i miejsce zamieszkania. Pytano też o przynależność do partii 22
politycznej, służbę wojskową i czy ktoś z rodziny służył w wojsku w 1920 roku. Następnie pytano nas, czy chcemy wrócić do swoich domów, do rodzin. Ja wyraziłem zgodę na powrót do domu. Takich jak ja byłos ze trzy tysiące, a w obozie tym znajdowało się około sześciu tysięcy jeńców. Nas, żołnierzy, którzy wyrazili chęć powrotu do domów, a mieszkali na zachód od Bugu, zebrali oddzielnie i tak przebywaliśmy kilka dni. W końcu października 1939 roku władze obozowe wyprowadziły nas na plac i zapowiedziały, że jedziemy do domów, do rodzin. Po załadowaniu do wago nów towarowych, a było nas około 1300, dojechaliś my do Kijowa (1 listopada), a następnie do Kowla, skąd pieszo szliśmy do Bugu. Na moście pontono wym na Bugu, między Kowlem a Chełmem, przeka zano nas Niemcom (ja otrzymałem od Niemców nr 12 648), natomiast żołnierze niemieccy przekazali w' zamian osoby cywilne. Niemcy wywieźli mnie do , obozu jenieckiego do Austrii, gdzie pracowałem u gospodarza (bauera). Zostałem wyzwolony przez wojska amerykańskie” . Relacja jeńca polskiego Tadeusza Fabianowicza: „Trzydziestego pierwszego sierpnia 1939 roku zo stałem zmobilizowany i skierowany do Kierownictwa Zaopatrzenia Uzbrojenia (KZU). 6 września wraz z całym sztabem KZU zostałem ewakuowany na południe. Jechaliśmy przez Lublin i Krasnystaw do Stanisławowa. Pociąg nasz był trzy razy bombardowany przez lotnictwo niemieckie. Siedemnastego września dojechaliśmy do Śniatynia, leżącego nad granicą węgierską, i tu dowiedzieliś my się, że Armia Czerwona przekroczyła naszą gra23
nicę wschodnią. Mieliśmy więc poprzez Węgry jechać do Francji i tam tworzyć armię. Część wojska znaj dującego się przy granicy przeszła na Węgry, a około 3 tysięcy żołnierzy (i ja wśród nich) ruszyło pocią giem do Kołomyi. Tu spotkała nas nowa tragedia. Pociąg został zatrzymany przez oddziały wojsk ra dzieckich, rozbrojono nas i pozwolono iść do domu. Spora grupa żołnierzy postanowiła iść do Stanis ławowa. Zabrałem się z nimi. Po drodze zatrzymy wani byliśmy przez uzbrojonych Ukraińców, którzy przystawiali nam do głowy pistolety, żądali papiero sów i odebrali nam pasy. Ale puścili nas wolno. W czasie dalszej drogi byliśmy kilkakrotnie ostrze liwani przez uzbrojone grupy ukraińskie, ale udało się nam dojść do Stanisławowa, a następnie pocią giem udaliśmy się w kierunku Lwowa. Pociąg ten został skierowany przez żołnierzy radzieckich na wschód i dojechaliśmy do m. Pawłoczyska. Tu pod strażą opuściliśmy wagony i pod eskortą żołnierzy radzieckich doprowadzeni zostaliśmy do kołchozu. Było nas tu kilka tysięcy. Po paru dniach, a były to dni bardzo głodne, załadowano nas do wagonów towarowych i ruszyliś my na północny wschód. Jechaliśmy przez Kijów, Briańsk i Moskwę. Dojechaliśmy do m. Gorki. Stąd pieszo szliśmy kilkanaście kilometrów do zabudowań klasztornych. To była droga tragiczna. Leżał duży śnieg, było zimno i głodno. O świcie dotarliśmy do klasztoru. W cerkwi były przygotowane prycze, oko ło 40-50 pięter. Ja zająłęm miejsce pod samą kopułą, bo tam było cieplej. W Gorkim było nas kilka tysięcy. Od początku trwały przesłuchania. Pytano nas, gdzie mieszkaliśmy, co robiliśmy i czy chcemy 24
wracać do rodziny. W połowie listopada 1939 roku zebrano nas na placu. Mróz był duży, temperatura dochodziła do -25°. Tych. którzy mieszkali na za chód od Bugu i wyrazili chęć powrotu do domu. ustawiono oddzielnie i oświadczono im, że przezna czeni są na wymianę. Ja znajdowałem się w tej grupie. Na drugi dzień załadowano nas do wagonów towarowych, którymi przyjechaliśmy do Brześcia. Po opuszczeniu wagonów w kolumnie marszowej zo staliśmy doprowadzeni do mostu na Bugu. Po prze ciwnej stronie rzeki stała również kolumna polskich jeńców wojennych. Na obu końcach, po stronie nie mieckiej i radzieckiej, wyczytywano nazwiska. Wy czytani szli naprzeciw siebie, mijali się na środku mostu i przechodzili jeden na stronę niemiecką, drugi na stronę radziecką. Po przejściu mostu przez wszyst kich żołnierzy Niemcy ustawili nas w czwórki. Po szliśmy do stacji. Tu załadowano nas do wagonów i zawieziono do m. Miilberg, gdzie zostaliśmy osa dzeni w obozie. Ja znalazłem się w stalagu IV B \ Wspomina jeniec z obozu niemieckiego, Antoni Strzałkowski, mieszkający w Białymstoku. „W działaniach wojennych we wrześniu 1939 roku brałem udział jako żołnierz służby czynnej 22 pułku piecłioty. Pułk wchodził w skład 9 dywizji piechoty armii „Pomorze’*, zajmującej pozycję obronną na linii Więcbork-Sępolno-Tuchola* Już w pierwszym dniu wojny po uderzeniu niemieckiego korpusu pan cernego generała Guderiana dywizja uległa rozbiciu, a w następstwie tego zostały odcięte i okrążone jej 34 i 35 pułki piechoty. Natomiast 22 pułk piechoty uniknął okrążenia i kontynuował walkę obronną, cofając się w kierunku Bydgoszczy, następnie Włoc25
ławka, aż nad Bzurę. Ja, będąc w tym pułku, brałem udział w walkach pod Sochaczewem. 17 września nasz pułk poniósł duże straty osobowe w wyniku silnego nalotu nieprzyjaciela. Ja zostałem kontuzjowany. Po odzyskaniu przytomności dołączyłem do innych od działów wycofujących się w kierunku Warszawy. Rankiem 18 września doszło do gwałtownych walk z Niemcami, zostaliśmy okrążeni, a następnie do wództwo wydało rozkaz przerwania walki i złożenia broni. Dostałem się do niewoli. Szliśmy w kolumnie przez jeszcze palący się Sochaczew i tak dotarliśmy do Żyrardowa. Spędziliśmy tam noc, a następnego dnia w kolumnie marszowej doprowadzono nas do Rawy Mazowieckiej i zgrupowano w parku miejskim oto czonym drutami kolczastymi. W tym parku, pod gołym niebem, przebywaliśmy dwa tygodnie. Następ nie przetransportowano nas do Piotrkowa Trybunal skiego i umieszczono w szopach magazynowych. Było nas kilka tysięcy. Spaliśmy na betonie, wielu z nas chorowało. Ponieważ o utrzymaniu higieny nic było nawet mowy, szybko zostaliśmy zawszeni. W oddzielnym bud>nku umieszczeni byli nasi ofi cerowie. Niektórzy jeńcy narodowości ukraińskiej zaczęli uznawać Niemców za swoich wyzwolicieli, napas towali Polaków, dochodziło do bójek i awantur. Po pewnym czasie tych awanturników Niemcy odłączyli od nas, a. następnie wywieźli z obozu. Tymczasem do naszego obozu przybywali nowi jeńcy, byli to żoł nierze rozbrajani przez oddziały Armii Czerwonej i zwalniani po złożeniu broni. Po przejściu na tereny zajęte przez wojska niemieckie byli oni ponownie brani do niewoli, teraz niemieckiej, i przywożeni do 26
obozu. W październiku 1939 roku doszło do maso wej ucieczki jeńców z obozu. Władze obozowe zor ganizowały poszukiwania zbiegłych i w wyniku tej akcji większość z nich została złapana. Po krótkim śledztwie Niemcy organizatorów ucieczki rozstrzelali na oczach pozostałych jeńców. Na początku listopada, nad ranem, poderwano nas i wypędzono na plac, na którym zaczęto spisy wać nasze personalia. Po pewnym czasie otrzymaliś my polecenie, aby ci, którzy pochodzą z terenów leżących na wschód od Bugu, wystąpili z szeregu i ustawili się oddzielnie. Ja długo wahałem się, ale w końcu zdecydowałem się na w'ystąpienie. Moja rodzina mieszkała w Hajnówce. Była nas spora gru pa, ale większość stanowili jeńcy z terenów Polski zajętych przez wojska niemieckie. Tych zaprowadzo no do pomieszczeń, a nas dalej trzymano na placu i spisywano dokładnie adresy oraz personalia nasze i rodzin. W następnych dniach wywieziono z obozu jeńców pochodzących z terenów zajętych przez Niemców', a my pozostaliśmy w obozie. Minęło kilka dni i ponowmie zebrano nas na placu, sprawdzono obecność, następnie ustawiono w kolumnę marszową i zaprowadzono na dworzec kolejowy w' Piotrkowie Trybunalskim. Załadowano nas do wagonów, w których było bardzo ciasno, i ruszyliśmy w' drogę bez żywności i wody. Transport konwojowany był przez żołnierzy niemieckich. Dojechaliśmy do Częstochowy, gdzie staliśmy kilka godzin. Z wagonów słychać było pieś ni religijne - śpiewali je moi koledzy jeńcy. Potem powieziono nas dalej w kierunku wschodnim. Nad ranem transport przybył do Warszawy. Po kilku 27
godzinach postoju ponownie jazda w kierunku wschodnim. Minęliśmy Chełm i po pewnym czasie pociąg zatrzymał się. Niemcy z konwoju przechodzili od wagonu do wagonu, odryglowywali drzwi i kazali nam wycho dzić. My obserwowaliśmy eskortę i zastanawialiśmy się nad swoim losem. Nic wiedzieliśmy przecież, co z nami będzie i po co tu nas przywieźli. Niemcy zachowywali się spokojnie. Ujrzeliśmy, że tor kolejowy się skończył, zobaczy liśmy szerokie koryto rzeki, a w niej zwalone przęsło zburzonego mostu kolejowego. Obok zwalonego mo stu stał most pontonowy. Przy wejściu na ten most dostrzegliśmy grupę oficerów' niemieckich, a po dru giej stronic rzeki oficerów radzieckich. Teraz domyś liłem się ja, a i moi koledzy także, że za chwilę nastąpi akt rozstrzygający o naszym losie, faktycz nie. Niemcy ustawili nas trójkami i przepuszczali na most, którym szliśmy na drugi brzeg. Podobne grupy ' żołnierzy szły z przeciwnej strony. W ten sposób dokonano wymiany jeńców. Nie wiedziałem, jaki los mnie czeka, a mimo to po przejściu rzeki poczułem sie raźniej i lepiej. Po zakończeniu wymiany ochrona radziecka pole ciła nam, abyśmy ładow ali się do stojącego transpor tu kolejowego, którym dojechaliśmy do najbliższej stacji. Tam był dłuższy postój i gorący obiad. Tam też wydano nam przepustki na przejazd do swych rodzin. Następnie dowieziono nas do Kowla i tu zakomunikowano, że dalej mamy już podróżować na wiasną rękę. Wiadomość tę przyjęliśmy z radością. Jeszcze tej samej nocy wyjechałem z Kowla i przez Brześć oraz Czeremchę dotarłem do Białegostoku. 28
Przyjechałem do domu 7 listopada 1939 roku. Tak wróciłem do swojej rodziny". Granicę państw bałtyckich, Litwy i Łotwy, prze kroczyło we wrześniu 1939 roku około 15 tysięcy żołnierzy polskich, którzy zostali tam internowani. Władze litewskie zorganizowały dla nich obozy w miejscowościach Połąga, Wiłkowyszki, Birsztany, Olita, Kalwaria, Kołotowo. Obóz w Kołotowie był największy, mieściło się w nim około 3 tysięcy inter nowanych (80% stanowili oficerowie). W pierwszym okresie pewnej liczbie zatrzymanych udało się zbiec na tereny polskie, niektórzy zaś zostali przerzuceni na Zachód. Do chwili istnienia Poselstwa Polskiego w Kownie, gdzie attache wojskowym był pułkownik Leon Żółtek-Mitkiewicz, organizowany był przerzut polskich oficerów do Sztokholmu, a następnie do Wielkiej Brytanii. Duża grupa żołnierzy polskich, głównie ci, którzy mieli rodziny na terenach zajętych przez Armię Czer woną, została zwolniona z obozów, a w lutym 1940 roku, po rozmowach przeprowadzonych z żołnierza mi przez członków komisji niemieckiej, około 80 podpisało volkslistę i opuściło obóz. Podobnie wy glądała sytuacja po wizycie w obozach komisji ra dzieckiej - pewna grupa żołnierzy poczuła się obywa telami radzieckimi, głównie narodowości białoruskiej i ukraińskiej, i została zwolniona. Zwalniano też z obozu z powodów' zdrowotnych (np. brak uzębie nia czy inne choroby). Ogółem zwolniono około 50% internowanych. Po utworzeniu w tych państwach władzy radziec kiej i wejściu ich w' skład ZSRR około 8 tysięcy polskich żołnierzy przewieziono do obozów położo29
nych w głębi kraju: do Kozielska, Ostaszkowa, Suzdalu. W Kozielsku umieszczonó około 3 tysięcy osób, z czego 800 to funkcjonariusze policji, a reszta to oficerowie i szeregowcy Wojska Polskiego. Dla szeregowców zorganizowano obóz w m. Juchnowo, leżącej na południowy zachód od Wołogdy przy linii kolejowej Moskwa-Wołogda. Wyżywienie w tych obozach, jak piszą sami inter nowani, było względne. Ponadto co 10 dni każdy otrzymywał swój „pajok", to znaczy 25 gramów ma chorki, paczkę bibułki, pudełko zapałek, kawałek mydła, porcję herbaty i porcję cukru. W obozach zorganizowano warsztaty szewsko-krawieckie, w których naprawiano obuwie i cerowano mundury, prowadzono też naukę języków obcych, wyrabiano noże, piłki, ozdobne kasetki, skrzyneczki, szachy, a nawet instrumenty muzyczne - skrzypce i flety. Jeden komplet szachów, wykonany z marmuru, w bardzo pięknie zdobionym pudełku, generał Wła dysław Anders wręczył później Józefowi Stalinowi. Od jesieni 1940 roku wolno było każdemu wysłać do rodziny jeden list miesięcznie. Niektórzy nawet otrzy mywali paczki. Po agresji Niemiec na Związek Radziecki nieliczna już grupa żołnierzy polskich przebywających w Ko zielsku została przewieziona do Griazowca. policjan tów skierowano natomiast na Półwysep Kolski. Z chwilą podpisania polsko-radzieckiego układu (30 VII 1941 r.) i umowy wojskowej (14 VIII 1941 r.), a właściwie po przystąpieniu do formowania Armii Polskiej w ZSRR, polscy jeńcy wojenni zaczęli wyjeż dżać z Griazowca, a także z Ostaszkowa i Starobiels ka do miejsc, w których tworzono jednostki. 30
A oto inne obozy na terenach ZSRR, w których znajdowali się żołnierze polscy w latach 1939-1940. W Szepietówce było około 12 tysięcy żołnierzy i osób cywilnych, w Tiotkinie około 6 tysięcy podoficerów, policjantów i żołnierzy KOP, w Donbasie około 8 tysię cy, w Tobolsku 16 tysięcy, w Dubnie 4 tysiące, w Staro bielsku około 7 tysięcy, w Kozielski] około 8 tysięcy. Około 6500 funkcjonariuszy poiicji i żandarmerii, głów nie pochodzących ze wschodnich terenów Polski, umie szczono w Ostaszkowie, w obozie, który znajdował się na wyspie jeziora Scliger. Ponadto obozy znajdowały się w miejscowościach Suzdal i Jusk (około 10 tysięcy jeńców) oraz w Korni ASRR (Uchta, Czybin, Kniaź, Wichta, Swietłoje, Peczora, Stykino, Krutoja). Polscy żołnierze internowani byli także w obwodzie archangielskim (Sosnogorsk, Kruglica, Nianda, Urdoma). Obozy przejściowe dla żołnierzy polskich i osób cywilnych były organizowane też w Równem, Zimnej Wodzie, Tuligłowach, Hoszczy, Żytyniu, Soscnkach, Antopołu, Dubnie, Markowiczach i Radziłowie. Część polskich żołnierzy, którzy znaleźli się w ZSRR, została zorganizowana w bataliony pracy. Zatrud niano ich przy budowie dróg asfaltowych Lwów-Brody i Równe-Korzec, szosy Złoczów-Łyczaków-Lwów oraz magistrali drogowych Mińsk-Białystok i Kijów-Lwów. Jeńcy, szeregowcy i ofice rowie, którzy nie byli wcieleni do batalionów pracy, zostali przekazani pod nadzór służby bezpieczeństwa - NKWD, i jednocześnie wyłączeni spod podporząd kowania władzom wojskowym. Obozy, w których przebywali, nie były odtąd traktowane jako obozy jenieckie, a stały się obozami pracy. Obok nich istniały jednak nadal obozy jenieckie podlegle bezpo31
średnio władzom wojskowym (np. w Suzdalu i Griazowcu). ♦ Polscy żołnierze otrzymywali też pomieszczenia w doraźnie stawianych barakach lub zabudowaniach gospodarczych sowchozów. Prasa miejscowa tak pi sała o warunkach zakwaterowania: „Pomieszczenia utrzymane w czystości, higiena osobista jeńców bez zastrzeżeń, wygląd zewnętrzny schludny". A rzeczy wistość była inna. Na początku 1940 roku polscy żołnierze w większości zostali przewiezieni do obo zów w centralnych i północnych rejonach ZSRR. Duże grupy znalazły się również w rejonie Peczory, w obwodzie archanielskim, kirowskim i innych.
A RESZTO W A N IA Sprawa losów drugiej grupy ludności, czyli aresz towanych, wymaga szerszego omówienia. Zaraz po wejściu Armii Czerwonej na wschodnie tereny Polski i z chwilą powołania władz radzieckich rozpoczęło się stopniowe usuwanie Polaków z urzędów i szkół, jednocześnie zaś język ukraiński i białoruski stał się językiem urzędowym. Jeszcze przed wyborami, a także później, po wyborach, władze miejscowe pro wadziły szeroko zakrojoną akcję aresztowań. Zamyka no w' więzieniach urzędników' państwowych, sędziów, prokuratorów, pracowników administracji polskiej, funkcjonariuszy policji, oficerów rezerwy, naukowców, kupców. Często wystarczył złośliwy donos sąsiada łub anonim i aresztowane były nawet całe rodziny. W grudniu 1939 roku we Lwowie aresztowano głównie wojskowych, prokuratorów, pracowników 32
naukowych uniwersytetu, kupców, literatów. Podob nie było w Stanisławowie, Białymstoku, Brześciu, a wcześniej w Wilnie. Władze NKWD umieszczały zatrzymanych w więzieniach, prowadzono przeciwko nim śledztwo, liczni stawali niebawem przed sądem. Zarzucano im działalność kontrrewolucyjną, wysłu giwanie się ustrojowi kapitalistycznemu i zdradę in teresów proletariackich w latach 1921-1939. Kolejnym posunięciem nowej władzy było aresz towanie działaczy politycznych, i to nie tylko Pola ków, lecz także Ukraińców i Żydów. Zamykano w więzieniach aktywistów i członków partii oraz ugrupowań zarówno pro rządowych, jak i opozycyj nych czy lewicowych, a na tej liście znajdowały się między innymi: OZON, PPS, KPP, KPZU, Bund i organizacje środowiskowe (legioniści, osadnicy woj skowi, przedstawiciele szlachty zagrodowej). Liczbę aresztowanych określa się na ponad 300 tysięcy ludzi. Część z nich w wyniku postępowania sądowego była deportowana na Syberię z wyrokami 10-15 lat pracy przymusowej. W większości przypad ków rozpatrywano te sprawy w trybie uproszczonym bądź decyzje skazujące zapadały na. szczeblu lokal nych władz administracyjnych. Wyroki takie odczy tywał oficer NKWD. Stwierdzano w nich, że „na podstawie decyzji centralnych organów NKWD w Moskwie" oskarżeni zostali uznani za element społecznie niebezpieczny (SOE - socyalno opasnyj element) i skazuje się ich na trzy, pięć lub osiem lat pobytu w karnym, poprawczym obozie pracy. Ludzie ci zsyłani byli do łagrów znajdujących się w północ nych, centralnych i wschodnich rejonach ZSRR. Aresztowanych kwalifikowano na ogół jako zdrąj3 - Deportacje
33
ców, wrogów ludu, pasożytów, szpiegów i spekulan tów. Oskarżano ich zwykle z artykułu 58 radziec kiego kodeksu karnego, który zawierał 14 paragra fów. Z tych czternastu najczęściej wymieniano drugi - zdrada i walka zbrojna przeciw ZSRR, szósty - szpiegostwo (dotyczył tych, którzy usiłowali prze dostać się do Rumunii i na Węgry), dziesiąty - dy wersja i propaganda skierowana przeciw ZSRR, trzynasty - historyczna kontrrewolucja (oznaczało to sądzenie aresztowanych za służbę w Wojsku Polskim do 1920 roku) oraz czternasty - uchylanie się od płacenia podatków, oddawania kontyngentów itp. Oskarżeni odpowiadali za służbę w Wojsk« Polskim i pracę w urzędach polskich. Niektóre paragrafy przewidywały deportację rodziny i domowników are sztowanego. Obozy odosobnienia lub pracy przymusowej były budowane doraźnie (na około 1000-1500 osób), z dala od dróg publicznych, w głębi tajgi czy tundry. Mimo iż odizolowane od świata, były pilnie strzeżo ne przez wartowników. Skazani pracowali głównie przy budowie kanałów i regulacji rzek (m.in. przy budowie kanałów Moskwa-Wołga, Białomorsko-Bałtyckiego r Fergańskiego) oraz na liniach ko lejowych (budowa linii kolejowej prowadzącej przez tundrę do Oceanu Lodowatego u ujścia PeczoO')-
Represje dotknęły także wielu ludzi, którym moż na było zarzucić jedynie to, że są Polakami. Nie ominęły też ludzi ze środowisk lewicy, znanych z wy stąpień przeciwko władzy państwowej i panującym w Polsce stosunkom polityczno-społecznym. Następ stwem takich działań było stałe pogarszanie się na34
strojów wśród polskiej ludności i jej negatywny sto sunek do władz radzieckich, które tłumaczyły aresz towania interesem państwa, koniecznością wzmoc nienia stanu bezpieczeństwa w strefie przygranicznej oraz deficytem siły roboczej w centralnych rejonach ZSRR. Prasa pisała o „oczyszczeniu terytorium po granicza od wrogów ludu". W „Czerwonym Sztan darze" ukazał się artykuł o polskich oficerach, wro gach ludu i innych „trockistach", którym „została wymierzona sprawiedliwość” . Władze miejscowe, a głównie organa NKWD, po dejrzliwie traktowały nie tylko Polaków, ale i włas nych obywateli. Ta nieufność przyniosła wielkie szkody moralne, polityczne i fizyczne. Przyniosła ludziom wiele cierpień. Aresztowane osoby wywożone były do obozów pracy (lagrów) po otrzymaniu wyroków lub bez nich. a wolne miejsca w więzieniach zapełniano natych miast następnymi. W chwili agresji niemieckiej na ZSRR w więzie niach Lwowa, Wilna, Łucka, Stanisławowa i innych miast przebywali aresztowani, w stosunku do któ rych prowadzono śledztwo. Więźniów'tych w więk szości ewakuowano na wschód. Wywożono ich po ciągami lub prowadzono pieszo (np. więźniowie z Wilna zostali wywiezieni transportem kolejowym, a z Wilejki około 800 więźniów musiało pomaszero wać do stacji Mołodeczno, odległej o 20 km, a na stępnie dalej, do Borysowa; podczas tej ewakuacji około 300 ludzi zastrzelono). Były też wypadki, że funkcjonariusze NKWD, nie mogąc zorganizować ewakuacji z powodu komplikującej się sytuacji na drogach odwrotu, dopuszczali się masowych zbrodni 35
- więźniów mordowano. Doszło do tego między innymi we Lwowie (w więzienia Brygidki przy ulicy Kazimierzowskiej i przy ulicy Łąckiego), w Łucku (w Zamku Lubarta obok katedry), w Złoczowie, Rów nem i Stanisławowie. Relacja plutonowego Aleksandra Nazarewicza aresztowanego we Lwowie 5 sierpnia 1940 roku. „Zostałem aresztowany wraz z żoną i dzieckiem we Lwowie 5 sierpnia 1940 r. Po aresztowaniu zała dowano nas wraz z innymi do wagonu towarowego i zostaliśmy wysłani do obozu znajdującego się w ob wodzie archangielskim. rejon Niaudomsk. stacja ko lejowa Tarza. Obóz ten (nr 13) położony był wśród lasów, bagien i moczarów z dala od osad i wsi. Składał się z kilku drewnianych baraków, w których mieszkali zesłańcy. W jednej izbie o powierzchni 14-16 metrów kwadratowych umieszczano po 10-12 osób. Warunki bytowe i higieniczne były trudne. Raz w miesiącu przyjeżdżał lekarz, ale dla.chorych Pola ków nie było lekarstw. W obozie przebywało 450 zesłańców, w tym 390 obywateli polskich narodowości żydowskiej i 60 Po laków. Ci ostatni to na ogół oficerowie i podoficero wie, natomiast wśród ludności żydowskiej przeważali kupcy, adwokaci, rzemieślnicy. Współżycie między zesłańcami układało się dobrze. Sam pobyt w posiołtu i praca działały na nas przygnębiająco. Dzień roboczy rozpoczynał się o 7 rano i trwał 10 godzin. Do pracy wychodziliśmy bez względu na pogodę, a zimową porą nawet wtedy, gdy mróz dochodził do -50°C. Jeżeli któryś z nas nie 36
wyszedł do pracy, był karany aresztem i pozbawiano go przydziału chleba (dzienna norma 400 gramów, i to tylko dla pracującego). Głód dokuczał nam okropnie. Wynagrodzenia za pracę nie otrzymywaliś my od razu. Dawano nam jedynie zaliczki, a resztę po 10-14 dniach. Jeśli chodzi o pracę, to dzienna norma wynosiła 4 m3 drzewa. Z naszych zarobków potrącano podatek dochodowy, pożyczkę na trzecią pięciolatkę i pożyczkę na uzbrojenie Armii Czer wonej, co łącznie wynosiło 1/3 naszych zarobków, a one nie przekraczały 150 rubli miesięcznie. Władzb NKWD odnosiły się do nas z pogardą, byliśmy obrzucani obelżywymi słowami i ciągle sły szeliśmy, że Polska jako państwo już nigdy nie po wstanie. Gonili nas do pracy, a my chodziliśmy zawsze głodni i traciliśmy resztki sil. Gdy zabrakło zdrowia, pomoc przychodziła za późno - kończyło to się zgonem. Listy i paczki przysyłane przez rodziny z kraju dochodziły sporadycznie, bo były rozkradane przez władze obozowe. Czternastego września 1941 roku po ogłoszonej amnestii razem z rodziną zostałem zwolniony z obo zu i wyjechałem do Kazachstanu. Zatrzymałem się w miejscowości Ura-Tiube, obwód semipałatyński, i pracowałem w kołchozie. Kiedy zwróciłem się do wojskowego komisarza sowieckiego z prośbą o ode słanie’ mnie do Armii Polskiej, otrzymałem odpo wiedź, że muszę tu pracować, a Armia Polska obę dzie się beze mnie. Po dalszych staraniach zostałem wcielony do wojska”.
37
D E PO R T A C JA LUTOW As Trzecią i najliczniejszą grupę ludności polskiej w ZSRR stanowili deportowani, których nazywano również przesiedleńcami. Bezkresne stepy Kazachstanu, wybrzeża Oceanu Lodowatego, ogromne przestrzenie kraju Jakutów, Czukczów i Nicńców zaludniano przesiedleńcami na rodowości polskiej, ukraińskiej, białoruskiej, litew skiej i «żydowskiej. Akcja deportacji ludności mieszkającej na terenach włączonych w skład Białoruskiej SRR i Ukraińskiej SRR poprzedzona została rejestracją przez NKWD osób uznanych za niebezpieczne «społecznie. Zalicza no do nich: urzędników państwowych, funkcjonariu szy policji i więziennictwa, personel służby leśnej, część nauczycieli i lekarzy, część chłopów, właścicieli większych gospodarstw wiejskich i niektóre kategorie robotników. Za niebezpieczne społecznie uznano także całe ich rodziny razem z dziećmi, dalszych krewnych i nawet znajomych. Na tej liście znaleźli się również wszyscy, bez wyjątku, uchodźcy z central nych i zachodnich obszarów Polski, którzy przybyli na ziemie włączone do ZSRR. Spisem objęto ponad 3 miliony osób. Po zakończeniu rejestracji wydane zostało tajne zarządzenie dla organów NKWD republik Białorus kiej i Ukraińskiej o sposobie przeprowadzania de portacji. Dokument podpisał Iwan Sierow\ zastępca ludowego komisarza spraw wewnętrznych i zarazem szef NKWD Ukraińskiej SRR. Czytamy w nim m.in.: „Deportacja antyradzieckich elementów jest problemem wielkiej doniosłości politycznej. Plan de 38
portacji musi być opracowany w najdrobniejszych szczegółach i zrealizowany przez trójki wykonawcze w każdym obwodzie i rejonie. Zadanie to należy wykonywać przy zachowaniu zupełnego spokoju, tak by nie wywoływać demonstracji lub paniki wśród miejscowej ludności. Zgodnie z zaleceniami władze obwodowe przystą piły do deportacji byłych obywateli polskich. Prze prowadzono je w czterech terminach: 8-10 lutego 1940 roku, 13-15 kwietnia 1940 roku, 20-30 czerwca 1940 roku i w czerwcu 1941 roku (w czasie tej ostatniej deportowano Polaków głównie z terenów Wileńszczyzny i Nowogródka). Deportacje te trwały do chwili agresji niemieckiej na Związek Radziecki. Deportacji nie opierano na żadnym określonym oskarżeniu, nie wydawał wyroków nawet specjalny sąd NKWD, ale po prostu organy terytorialnej ad ministracji NKWD (tzw. trójki wykonawcze) wyda wały decyzje o przesiedleniu tysięcy ludzi. Depor towani w tym trybie nie otrzymywali wyroku, a za tem nie wiedzieli nawet, na jaki okres są przesiedlani. Tylko nielicznym rodzinom już na miejscu komuni kowano, że pozostaną tu 20 lat. Było to więc przesie dlenie faktycznie dożywotnie, bez żadnej nadziei na powrót do poprzednich miejsc zamieszkania. Pierwszą deportacją objęto osadników wojsko wych, średnich i niższych urzędników państwowych oraz samorządowych, powiatową służbę leśną, pew ną liczbę kolejarzy, pracowników resortu rolnictwa i kupców. Przesiedlano całe rodziny, wraz z dziećmi, starcami i chorymi. Ogółem wywieziono około 250 tysięcy osób. w tym część rodzin ukraińskich, żydow skich i białoruskich. Ze sprawozdań ambasady pol39
skiej w ZSRR z grudnia 1941 roku wynika, że 70% deportowanych stanowili Polacy. Deportacje przeprowadzały wydzielone oddziały NKWD. Nocą budzono rodziny wyznaczone do przesiedlenia i komunikowano im o konieczności przygotowania się do wyjazdu. Czas na te czynności był ograniczony (od 1 do 3 godzin). Następnie prze siedlane rodziny umieszczano na furmankach lub samochodach i dowożono do stacji kolejowych, gdzie przygotowane były specjalne transporty. Sytua cja deportowanej ludności była tragiczna. Panowały wówczas duże mrozy, temperatura dochodziła do -25°C, a nie we wszystkich wagonach były piecyki do ogrzewania. Między innymi zimno było przyczyną licznych przypadków śmierci, głównie dzieci i star ców. Ze wschodniej Małopolski wywieziono gajowych i leśniczych wraz z rodzinami oraz rodziny woj skowych i urzędników. Z województw tarnopolskie-, go i stanisławowskiego osadników, urzędników i wszystkich rolników, którzy posiadali powyżej 20 mórg (12 ha) ziemi. Wysiedlano ludność z pasa granicznego z Rumunią. Ziemię wysiedlonych rol ników dawano gospodarzom małorolnym. Z powiatu kosowskiego wywieziono służbę leśną i całą ludność ze wsi Świętego Józefa, Świętego Stanisława i Cieniowej. Z powiatu borszczowskiego ludność ze wsi Janówka, Słoneczna, Chodykowicka, Turlecka, Duninowa. Z powiatu Samborskiego wy siedlono całą ludność ze wsi Strzałkowice, Biskupce, Wojsztyce i Nadymy oraz z okolic Horodenki i Grzymałowa. Ze Stryja i okolic odjechało na wschód sześć 40
transportów kolejowych z deportowaną ludnością (po 15 do 40 wagonów), a ze stacji w Iwaniu Pustym i Germakówce 75 wagonów (w jednym wagonie umieszczano około 30-35 osób, w transporcie znaj dowało się od 1200 do 1500 osób). Pociągi z ludnością przesiedlaną spod Stanisławo wa, Brzeżan, Podhajce, Przemyśla przechodziły przez Lwów i kierowane były dalej na północ i wschód. Ludność deportowana w lutym rozlokowana zo stała głównie w północnych rejonach ZSRR - w do rzeczu północnej Dwiny, w obwodzie archangielskim, w Autonomicznej Republice Korni, w obwo dach kirowskim. swierdłowskim, omskim, nowosybi rskim, irkuckim, w Jakuckiej ASRR oraz w Kraju Krasnojarskim. Deportacja ta przygotowywana była przez NKWD w ścisłej tajemnicy. Mimo iż zgromadzono setki furmanek mających przewieźć tysiące rodzin do stacji, wydzielono setki wagonów kolejowych (w Ha liczu zgromadzono 400 wagonów, w Stanisławowie 900), przygotowano całe transporty, które wywozić miały tę ludność do północnych i wschodnich rejo nów ZSRR. zaskoczenie było całkowite. Oto relacja Henryka Koniarza, obecnie mieszkań ca Jeleniej Góry, deportowanego 10 lutego 1940 roku. „Mieszkaliśmy na Wołyniu, 30 km od Łucka, gdzie ojciec otrzymał ziemię za czynny udział w wal kach o niepodległość Polski w legionach Piłsudskiego w czasie I wojny światowej. 10 lutego 1940 roku o godzinie 3.00 usłyszeliśmy łomot do drzwi i krzyki: »otwieraj dwiery«. Mama była wylękniona, a my okropnie wystraszeni tymi hałasami. Nie wiedzicliś41
my, co się dzieje. Kiedy otworzyliśmy drzwi, weszli radzieccy żołnierze w spiczastych czapkach i roz kazali, abyśmy zabierali się z rzeczami. Mama nie wiedziała, czego oni chcą, co ma robić, gdzie i dlacze go ma się zabierać. Usiadła i zaczęła płakać razem z nami. Harmider, jaki powstał, krzyki, płacz, lament to atmosfera nie do opisania, to trudno sobie nawet wyobrazić. Dopiero co życzliwsi Ukraińcy wytłumaczyli ma mie, że ma ubierać dzieci jak najcieplej, zabierać pierzyny, chleb, mąkę i tłuszcz, ładować to wszystko do sań, bo zmuszeni jesteśmy opuścić nasz dom. Tylko nikt nie wiedział, dokąd nas wywożą i za co. Cośmy takiego zrobili. Oczywiście mama nie była zdolna do żadnego działania, toteż sąsiedzi wynosili nas do sań i okrywali, bo mróz był wtedy siarczysty. Oni też pomyśleli o żywności i ubraniach. Na pyta nia, dokąd nas wiozą, odpowiadali, żc niedługo wró cimy i dowieźli nas do najbliższej stacji kolejowej Perespy. Tam załadowano nas do towarowych wago nów, w których zabite były wszystkie okna, i pod konwojem ruszyliśmy w nieznane. Jechaliśmy około miesiąca. Wożono nas to w jed ną, to w drugą stronę, jakby nie wiedzieli, co z nami zrobić. Jechaliśmy pod Ural, Ufę i z powrotem, a wszy to chciały nas żywcem zjeść. Aż skończyły się tory i wyładowano nas w posiołku Kopytów w archangielskim obwodzie. Tam w drewnianych bara kach, w bardzo trudnych warunkach, przebywaliśmy pół roku. Głód dawał się nam wre znaki, mama sprzedawała różne rzeczy z odzieży i pościeli, aby kupić chleb i kartofle, żebyśmy z głodu nie pomarli. Mama i najstarszy brat pracowali przy wyrębie 42
lasu i spławianiu drzewa, a wolne mieli co 10 dni. Tak minęło pół roku. Potem przewieziono nas do posiołka Niżnaja Łupią nad rzeką Wyczegdą, dopły wem Dwiny, też w obwodzie archangielskim. Żyliśmy tu w okropnych warunkach. Głód panował okrutny, a w nocy pluskwy spać nie dawały. Baraki zbudowane z drewnianych bali, uszczelnione mchem, słabo chroni ły przed mrozem, który tu dochodził do -40°C. Spaliś my na podłodze, cierpieliśmy z zimna i głodu, bo tu wyznawana była maksyma: »kto nie rabotajet, tot nie kuszajet«. A my. drobne dzieci - było nas sześcioro, czterech braci i dwie siostry, tylko z mamą, bo ojciec musiał uciekać przed nacjonalistami ukraińskimi - do pracy się nie nadawaliśmy. Pracowała tylko mama i najstarszy brat Janek, który miał wtedy 16 lat. On przy wyrębie lasu, a mama przy spławianiu drzewa (łączyła bale w tratwy), co było katorżniczą pracą. A musieli wyrobić normę, bo inaczej nic dostaliby kartek na chleb. Dla nas jedynym posiłkiem był chleb i solona woda. Był to okres dla nas najcięższy na tym tułaczym szlaku, a życie ratowały nam grzyby i jagody, których tu w tajdze nie brakowało. Żadnej pomocy z ambasady nic mieliśmy, nikt się nami nic interesował - nawet pies z kulawą nogą. Kiedy ogłoszono amnestię, mama zdecydowała się ruszyć w dalszą drogę, uważając, że gorzej być nie może. W październiku 1941 roku poszliśmy do przy stani, skąd ostatnim statkiem rzecznym, bo już kra gęsto pokryła Dwinę, przybyliśmy do punktu zbor nego w Kotłasie. Stąd skierowano nas już pociągami na południe Związku Radzieckiego, do Uzbekistanu, i umieszczono w kołchozach. My trafiliśmy do koł chozu o nazwie »Bolszewik«, do którego od stacji 43
kolejowej jechaliśmy dwa dni wołami. Kołchoz ten znajdował się 25 km od Taszkentu, a tam już była placówka polska, która udzieliła nam informacji 0 możliwości dalszej podróży i pomocy w postaci żywności, odzieży oraz obuwia. Było więc trochę lepiej. Wojsko Polskie tworzyło się w Buzułuku i Jangi-Julu, a przy wojsku powstawały organizacje grupujące dzieci. Jak się o tym dowiedziałem, to razem z bratem zgłosiłem się do jednostki wojskowej z prośbą o przyjęcie, aby tym samym ulżyć matce. Po dłuższych staraniach zostałem przyjęty do batalionu „Orląt’' - było w nim chłopców w wieku od 8 do 12 lat sześć plutonów - choć miałem z tym duże pro blemy. Po prostu byliśmy za mali. Na zbiórce stawa liśmy na palcach i jakoś się udało, bo najniższych kierowano do ochronek cywilnych, a my podlegaliś my pod wojsko. Była i starsza młodzież od 12 do 15 lat - to junacy i junaczki. Zamieszkali w namiotach we Wrewskiej. Na takich jak my żołnierzy nie było mundurów, wobec czego dali nam granatowe swetry i krótkie spodnie, a buty to każdy miał kilka numerów za duże.- Ale to się nie liczyło. Mieliśmy co jeść, a to było dla nas najważniejsze. Mundury i wyposażenie było angielskie. W sierpniu 1942 roku zostaliśmy ewakuowani do Iranu. Wypłynęliśmy z portu Krasnowodzk przez Morze Kaspijskie do Pahlewi w Iranie” . Wspomina Tadeusz Ciupak przesiedlony do ob wodu irkuckiego. „Dziesiątego lutego o godzinie drugiej w nocy rozległo się pukanie w okno. Ojciec zapytał, kto tam, 1 otworzył drzwi wejściowe. Wszedł oficer radziecki, 44
a z nim dwie osoby - znani nam Ukrainiec i Ukrain ka. Oficer oświadczył: ubierajcie się, zostaniecie przesiedleni do innego obwodu, macie dwie godziny na spakowanie. Moja rodzina liczyła 10 osób. Mie liśmy gospodarstwo rolne o powierzchni 6 ha. Oj ciec zapytał, dokąd zostaniemy przesiedleni, czy do Irkucka. To rozgniewało oficera. Zaczął krzyczeć, że Irkuck to nie katorga carska, a kołchozy, sowchozy i zakłady produkcyjne (...) Jechaliśmy w wa gonie towarowym, częściowo przygotowanym do podróży. Były prycze i piecyk do ogrzewania. W wagonie umieszczono cztery rodziny. Po miesią cu dojechaliśmy do rejonu Zima w obwodzie irkuc kim. Na stacji podchodzili do nas miejscowi i pytali, kiedy przyjadą pany polskie, bo oni mają ich uczyć pracy. Gdy mówiliśmy, że to my jesteśmy tymi panami, to śmiali się. Jakie wy pany, wy ludzie pracy, mówili. Zostaliśmy przewiezieni do posiołka Mieżdogranok położonego wśród lasów i umiesz czeni w dużym baraku - w jednej izbie 16 osób. Pozostałe dwie rodziny po'wybudowaniu mieszka nia wyprowadziły się i zostaliśmy sami. Bardzo dokuczały nam choroby, głównie kurza ślepota. Pracowałem z całą rodziną przy żywicowaniu lasu i produkcji glinianych kubków na żywicę, a następ nie z grupą chłopców polowałem na dziką zwierzynę leśną. Mięso i skóry były odstawiane do punktów skupu. Skóry z wilków i lisów szły na buty dla lotników, a mięso dla armii. Tam pracowałem do maja 1943 roku, do chwili wstąpienia do 1 Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki, z którą przeszedłem szlak bojoww. Rodzice powrócili do Polski w 1946 roku” . 45
Relacja Mieczysława Korczaka, deportowanego do Korni. * „Moja rodzina mieszkała w miejscowości Fcdcrowiczówka, pow. Zbaraż, woj. tarnopolskie. Ojciec miał sześciohektarowe gospodarstwo i był sołtysem. Rodzina liczyła 7 osób. W końcu września 1939 roku ojciec został aresztowany przez władze radzieckie i ślad po nim zaginął. Do lutego 1940 roku miesz kaliśmy w Federowiczówce. 8 lutego nad ranem całą rodzinę zbudziło mocne dobijanie się do drzwi. Kie dy matka otworzyła, do mieszkania wszedł żołnierz radziecki i dwie osoby cywilne i oznajmiono nam, że zostaniemy wysiedleni z tego domu. Dali nam dwie godziny na spakowanie naszych rzeczy. Matka i my zaczęliśmy płakać. Nie wiedzieliśmy, co robić. Wre szcie matka spakowała trochę ubrań, żywności i po ścieli. Załadowali nas na sanie, a mróz był duży -20°C, i odwieźli do stacji, gdzie podstawione były wagony towarowe. Weszliśmy do wagonu, a były w nim cztery rodziny, i po dwóch dniach postoju ruszyliśmy w drogę. Podróż trwała ponad trzy tygod nie. Przywieziono nas do północnych obwodów ZSRR. do Korni, rejon Obiaczewo, posiołek nr 8. Miałem wówczas 14 lat i pracowałem przy wyrębie lasur Praca była bardzo ciężka, ponad moje siły, a norma też duża - trzeba było w ciągu dnia ściąć ręcznie 6 m3 drzewa. Do roboty chodziliśmy o świcie, a wracaliśmy około godziny dwudziestej. Następnie pracowałem przy wywożeniu drzewa z lasu jako woźnica. Ścięte pnie przewoziłem nad rzekę Przyłudzie, którą były spławiane. Miałem starego konia, który po załadowaniu drzewa najpierw rozkołysał sanie na boki, dopiero potem ruszał do przodu, 46
a tym samym nic rwał mi uprzęży. Młode konie raptownie ruszały do przodu, szarpały przymarznięte do śniegu sanie i rwały uprząż (postronki, duły, dyszclki). Musiałem sam ładować bale, zimą na sa nie, a latem na wóz, i sam składałem je nad brzegiem rzeki. Dzienna norma wywożenia drewna wynosiła 8 m3. Za wypracowaną normę oprócz przydziału mogłem dodatkowo kupić 1 kg chleba dla rodziny. Do pracy po drzewo wyjeżdżałem przed świtem, a i tak z trudem wyrabiałem normę. Do minus 40°C praca była obowiązkowa, a kiedy temperatura była niższa pracę przerywano. Baraki, w których miesz kaliśmy, wybudowaliśmy sami, posługując się piłą, siekierą i dłutem. Innych narzędzi nic było. W tym posiołku mieszkało około 30 rodzin pol skich. Przebywaliśmy tam do listopada 1941 roku. Po amnestii, która została ogłoszona po podpisaniu układu polsko-radzieckiego 30 lipca 1941 roku, mog liśmy opuścić Korni. Siódmego listopada 1941 roku na sanie własnej roboty, załadowaliśmy cały nasz dobytek i poszliśmy przez las do stacji kolejowej Muraszi. Mieliśmy do przebycia około 100 kilometrów drogi. Z nami za brały się inne rodziny polskie. Ze stacji tej pojechaliś my pociągiem na południe i po miesiącu dotarliśmy do Uzbekistanu. Zostaliśmy osiedleni w rejonie Kasańaj, obwód Namangan. Warunki materialne były ciężkie, chorowałem na malarię i dyzenterię. Tu pracowałem przy zbiorze bawełny, a następnie przy budowie Kanału Fergańskiego. Dodatkowo dorabia łem w warsztacie szewskim. Reperowałem obuwie, by zarobić na chleb. Bardzo ciężko chorowałem na dyzenterię. Po tej chorobie ważyłem tylko 42 kg. 47
lekarz mówił do matki, że nie przeżyję. Jednak jakoś przetrzymałem. •, W czerwcu 1943 roku zgłosiłem się do wojska, lecz nie zostałem przyjęty z powodu złego stanu zdrowia i niedowagi. Po powrocie do domu i lepszym od żywianiu się przytyłem trochę i w październiku 1943 roku zostałem uznany za zdolnego do służby. Droga do Sielc nie była* łatwa. Szedłem do stacji 60 km pieszo, następnie prawie miesiąc jechałem pociągiem. Do Sielc przybyłem 1 grudnia 1943 roku".
D E P O R T A C JA KW IETN IO W A Druga akcja przesiedleńcza miała znacznie szerszy zasięg niż akcja lutowa. Deportowaną ludność nazy wano „wrogami ustroju". Były to głównie rodziny wojskowych, urzędników i policjantów, osób przeby wających poza granicami ZSRR, rodziny aresztowa nych przez władze radzieckie (bez względu na to, czy został aresztowany mąż, żona, syn, brat lub zięć), działacze społeczni, nauczyciele, działacze gospodar czy, kupcy i przemysłowcy. Ogółem deportowano około 300 tvsięcy osób (kobiety i dzieci stanowiły około 80%). Z województwa lwowskiego wywieziono około 60 tysięcy osób, w tym z samego Lwowa ponad 12 tysięcy. Z Drohobycza wysiedlono 5 tysięcy, z Bory sławia 3 tysiące, ze Stanisławowa 4 tysiące (wśród deportowanych byli również uchodźcy z centralnej Polski). W powiecie wołkowyskim deportowano nie mal całą ludność polską z wiosek Nowosiałki, Koladycze, Lyskowa, Sznipowa, w powiecie przemyskim 48
ze wsi Krowniki, Choszczowica, Bojowiec, Bratycze, Chałupki, * Hermanowice, Mościska, Szechnicje, w powiecie czor.tkowskim z osady Bartoszówka wy wieziono 84 rodziny z 87 tam mieszkających. W zna cznie szerszym niż poprzednio zakresie przesiedlenie objęło ludność Łomży, Grodna, Białegostoku. Po nadto wywieziono ludność z Pińska i Polesia. Z po wiatu Lida odjechało 300 wagonów z przesiedleń cami, z Łomży i Grajewa wysiano 40 wagonów. W czasie tej deportacji ludność była traktowana znacznie łagodniej niż w lutym tego samego roku. Pozwalano zabrać więcej rzeczy osobistych, ubrań 1pościeli (łącznie do 80 kg na osobę), a często można było oddać pozostawiony dobytek pod opiekę sąsia dom. Najczęściej jednak sporządzano spis pozosta wionego majątku, po czym władze NKWD sprzeda wały rzeczy przesiedlonych, a uzyskane pieniądze po paru miesiącach przekazywano byłym właścicielom. Na przykład rodzina z Baska, która pozostawiła dom składający się z trzech pokoi i kuchni, 2 krowy, 2 świnie, gęsi, kury oraz zabudowania gospodarskie, otrzymała w miejscu nowego osiedlenia zaledwie 1200 rubli, co stanowiło równowartość około 200 przedwojennych złotych. Za tę symboliczną kwotę nabył gospodarstwo prokurator okręgowy. W czasie transportu przesiedlana ludność mogła kupować na stacjach żywność, a dla dzieci dostar czano pożywienie i mleko. W miejscu nowego zamie szkania przesiedleńców rozwożono do poszczegól nych osiedli i oddawano pod opiekę rad gminnych. Większość osób skierowano do północno-zachodnie go i północno-wschodniego Kazachstanu, przeważ nie do obwodów: aktiubińskiego, kustanajskiego, pa4 - Deportacje
49
włodarskiego, karagandzkicgo, semipałatyńskiego oraz w rejon Pietropawłowska. Pracowali oni w koł chozach i sowchozach oraz przy budowie kolei Akmolińsk-Karłaty. Część ludności trafiła na środkową i wschodnią Syberię oraz na Ural. Najczęściej mężczyzn kierowano do cięższych prac w kopalniach, a kobiety do kołchozów lub obozów pracy. Dzieci pozostające bez opieki odsyłano do żłobków i domów dziecka. Akcja ta prowadziła do faktycznego podziału rodzin. Po tej deportacji 15 czerwca 1940 roku „Krasnaja Zwiezda” pisała: „Wszyscy najbardziej niebezpieczni kontrrewolucjoniści z Zachodniej Ukrainy zostali uwięzieni i zgromadzono przeciw nim olbrzymi mate riał dowodowy” . Słowa te miały uzasadniać depor tacje. Wspomina Witold Kuchalski z Tarnowa. „Trzynastego kwietnia zostaliśmy deportowani w głąb ZSRR. Rodzice, ja i młodszy brat mieszkaliś my we wsi Bałaje, powiat Postawy, województwo wileńskie. Była to wieś zabita deskami, pozbawiona światła, dróg publicznych i sklepów. Zamiast lampy naftowej palono w domu łuczywo. Przy takim świetle odrabiałem lekcje. Rodzice mieli 7 hektarów ziemi, dość urodzajnej i w jednym kawałku. Siedemnastego września 1939 roku wkroczyły na te tereny Polski wojska radzieckie. W październiku i listopadzie władze NKWD rozpoczęły aresztowa nia. Zamknęli ojca i kilku innych sąsiadów, mówiąc, że tymczasowa, do wyjaśnienia. Okazało się, że zo stali zabrani do więzienia, a następnie wywiezieni do ASRR Korni, gdzieś na daleką północ. Listów' nie otrzymywaliśmy. 50
Pamiętnego wiosennego poranka, tuż przed wschodem słońca, pod nasz dom zajechały dwie furmanki z trzema osobami w mundurach wojsko wych. Przedstawili matce pismo NKWD, mówiące 0 wysiedleniu nas na Syberię w celu połączenia się rodziny, czyli z ojcem. Wyznaczono 3 godziny na spakowanie się. Można było zabrać jedzenie na dwa tygodnie, ubranie, bieliznę, pościel, rzeczy osobiste. Przy pakowaniu asystował nam przedstawiciel Sielsowieta o nazwisku Gińko (mieszkał w sąsiedniej wiosce oddalonej o 3 km). Pojechaliśmy do stacji kolejowej Woropajewo i tu załadowano nas do zwykłych wagonów towarowych. W wagonie były 4 rodziny, same kobiety, dzieci 1starcy. Pod eskortą wojskową ruszyliśmy w drogę, która trwała do połowy maja 1940 roku. Nasze wagony miały prycze, w rogu otwór na WC, na środku żelazny piecyk. Było też trochę drzewa i węg la i dwa wiadra wody. Okna zakratowane drutem kolczastym. Oświadczono nam, że w wypadku próby ucieczki zostanie użyta broń palna. Transport liczył około 50 wagonów. Na wschodniej granicy ZSRR i Polski musieliśmy przejść do innych wagonów - o szerszym rozstawie kół. Dzieci i kobiety płakały, pytały żołnierzy ochrania jących transport, gdzie nas wiozą. Odpowiedzi nie bvło, gdyż oni też nie wiedzieli, wykonywali tylko rozkaz NKWD. Transport ruszył w kierunku Smoleńska i dalej na wschód. Jechaliśmy dzień i noc. Nie wiadomo, za co zabrali nas na tę Syberię. Kiedy transport przekroczył Wołgę, otworzono drzwi i okna. Dostaliśmy gotowanej wody i zupy 51
omaszczonej dużą ilością oleju oraz po 0.5 kg chleba na osobę. Oficer w randze kapitana powiedział, że teraz możemy już uciekać, jeśli ktoś tego pragnie. Oni nie będą strzelać. W Czelabińsku zmarło pierwsze dziec ko, miało zaledwie kilka miesięcy. Zgłosił się żołnierz z bronią, zabrał niemowlę i coś powiedział do rodzi ców. Pamiętam, że rodzice tego dziecka byli bardzo młodzi, pamiętam nawet nazwisko ojca - Józef Kuchalski, późniejszy kierowca w armii Andersa we Włoszech. W 1947 roku wrócił do Wałcza i był tam dyrektorem PGR. Drugiego maja 1940 roku dojechaliśmy do stacji Pawłodar nad Irtyszem. Tu kończy ły się tory kolejo we i zobaczyliśmy rozległy step. Załadowano nas na barki i popłynęliśmy rzeką. Po trzech dobach dobiliś my do przystani, przy której czekały potężne sanie przymocowane do traktorów typu gąsienicowego, zwanych stalińcami. Tak jechaliśmy cały dzień i noc. Wreszcie dotarliśmy do naszego miejsca pobytu. Był to sowchoz »Zaimka« w miejscowości Begień. pawłodarska obłasf (Kazaśka SRR). Ten sowchoz był położony na północny wschód od Irtysza, prawie na granicy Syberii. Przydzielono nam na trzy rodziny jedną małą ziemiankę (4x5m), część jej znajdowała się w ziemi, a część na powierzchni. Małe okienko, oblepione gliną, a na podłodze mech i kilka koców. Panował tu zaduch i zgnilizna. Tutejsi mieszkańcy wiedzieli, że przyjadą ludzie do pracy. Byli to rdzenni Kazacho wie ze skośnymi oczami, analfabeci, ubrani bardzo skromnie, a dzieci do 12 lat chodziły na golasa. Kobiety wychowywały po 5-12 dzieci, a nawet wię52
:
I1
cej. Mężczyźni pracowali dzień i noc. aby utrzymać rodzinę. Uprawiano pszenicę, proso oraz dynie i ar buzy, bardzo soczyste i smaczne. Tutejsza ludność żyła w okropnych warunkach, jakby w ustroju niewolniczym lub feudalnym. Nic było żadnego zaplecza socjalnego, sklepów, przed szkoli. Dzieci nie chodziły do szkoły, nic było żadnej prasy, nie było dróg. Piasek i step oraz duże kom pleksy leśne. Las iglasty, a drzewa dochodziły do 25 m wysokości i więcej. Ludność była bardzo goś cinna. Częstowano nas mocną herbatą i kumysem (kobyle mleko kwaszone przez parę dni). W odległoś ci kilku kilometrów, we wsi Siemionówka, był barak z desek, do którego raz w miesiącu przywożono towary tekstylne i żywność (sacharyna, cukier, kawa zbożowa, herbata, wódka itp). Kolejka przed bara kiem ustawiała się dwa lub trzy dni wcześniej, a kiedy dostarczono towar, specjalna komisja zajmowała się jego podziałem. Polacy korzystali z równych praw. Stawały w kolejkę całe rodziny z odpowiednim za świadczeniem. Siłą pociągową'były woły i konie. Traktory wyko rzystywano jedynie do przewożenia masy towarowej zimą, podczas zasp śnieżnych, które dochodziły do 2-3 metrów. Zimą byliśmy, odcięci od świata, nie było żadnych dostaw. Jesienią gromadzono zapasy i były one pilnowane przez wartowników z psami. Dyrektorem sowchozu był Adrachmanow, który znał trochę język rosyjski. Ten potężny mężczyzna miał do pomocy dwóch pracowników, nazywali się Ajteń i Sejseń. Dyrektor miał do dyspozycji bryczkę na dwóch kołach zaprzężoną w trzy konie. Przez kilka tygodni byłem jego woźnicą. 53
W tym rejonie było dużo.wilków, które chodziły stadami podczas swoich godów (grudzień i styczeń). Zdarzało się. że zimą napadały na ludzi i bydło. A jeśli ktoś zabłądził podczas zamieci; to ginął pożar ty przez wilki. Wiosną znajdowaliśmy tylko porwane ubrania, buty i czaszki ludzkie. Powtarzało się to każdej zimy. Polacy wprowadzili tu pewne urozmaicenie upraw; pomidory, ogórki, ziemniaki. Nasiona, a nawet całe kartofle, były przysyłane przez krewnych. Paczki docierały do nas do wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej. Tutejsi mieszkańcy dziwili się, oglądając pomidory i ogórki. Ziemniaków nie chcieli jeść - twierdzili, że są niedobre i zaczarowane. Panował tu islam, było wielu fanatyków, przeważ nie starsze kobiety. Podczas wyładowań atmosferycz nych wszyscy modlili się i prosili o trochę deszczu. Deszcz latem był rzadkością. Warunki klimatyczne były ciężkie, latem panował upał do 45°, a zimą mróz dochodził nawet do -50°C. Warunki życia były tu prymitywne. Nic było mo wy o utrzymaniu higieny, toteż wszy dokuczały nam niemal cały rok. Kąpaliśmy się tylko latem, kiedy wodę grzaliśmy na słońcu. Mydło mieliśmy sporady cznie. Wiadomość o wybuchu wojny z Niemcami dotarła do naszego sow'chozu 26 czerwca. Spędzono wszyst kich na wiec i poinformowano, że Hitler napadł na Kraj Rad. Wielu mieszkańców pierwszy raz usłyszało o Hitlerze. Na wiec przyjechał przcdstaw-iciel z ob wodu, który mówił dwoma językami, kazaskim i ro syjskim. Po zawarciu układu polsko-radzieckiego nastąpiła 54
amnestia i mieliśmy prawo poruszania się po całym terytorium ZSRR, poza, jak mówili, strefą frontową. Wówczas wielu mężczyzn poszło do armii Andersa. Przeważnie ci, co służyli w Wojsku Polskim do 1939 roku. Po wyprowadzaniu wojska do Iranu nasza sytua cja znacznie się pogorszyła. Odebrano nam zaświad czenia i ograniczono naszą wolność. Odczuliśmy to bardzo. Otrzymywaliśmy tylko 300 gramów chlcba, choć rdzenna ludność dostawała 0,5 kg. Tu nie było Związku Patriotów Polskich. Nie otrzymywaliśmy żadnej pomocy. Byliśmy zdani tylko na siebie. Praco waliśmy 12 godzin na dobę. W 1942 roku wszystkie zbiory zbóż oraz owce, konie i krowy zostały przekazane do Semipałatyńska, skąd szły na front. W sowchozie zapanowała bieda. Nie mieliśmy już fufajek, nosiliśmy łatane ubrania. I nie tylko Polacy byli tak obdarci, ale wszyscy. Żadne dostawy nie docierały do naszego sklepu. Wielu Polaków, szczególnie starców i dzieci, zmarło. Nie było żadnej pomocy lekarskiej, był tylko znachor. Ludzie umierali na gruźlicę,, przeważnie kobiety, dzieci i noworodki. Wszystkich mężczyzn-tubylców zabrano do woj ska, co było prawdziwą tragedią. Pracowały wyłącz nie kobiety. Jedyną siłę pociągową stanowiły woły, bo samochody i traktory przekazano dla frontu. Nie było zresztą paliwa. Zbiory spadły o połowę. Pano wał głód. Polacy zbierali po polach kłosy pszenicy. Na przełomie 1942/1943 roku wszystkich męż czyzn Polaków, jacy znajdowali się jeszcze w sow chozie, zabrano do kopalni węgla kamiennego w Ka ragandzie. Z tej kopalni nikt do kraju nie powrócił. 55
Początkowo pisali listy do rodzin, że pracują bardzo ciężko pod ziemią, a potem listy przestały przycho dzić i ślad po nich zaginął. Latem 1943 roku dotarła do nas wiadomość o Wojsku Polskim Wandy Wasilewskiej. Wszyscy, któ rzy ukończyli 15 lat, ruszyli do tego wojska. Nie było nas dużo, kilkunastu. Pojechaliśmy do Semipałatyńska. Tu dostaliśmy ubranie, wyżywienie na drogę, czekoladę, herbatę. Załadowano nas do wagonów osobowych, po kilku w przedziale, i tak przyjechaliś my do Moskwy, gdzie odbyło się spotkanie w Domu Armii Czerwonej, podczas którego przemawiała Wanda Wasilewska i jakiś oficer. Nazwiska nie pa miętam. był kapitanem. Z Moskwy pojechaliśmy do Sielc nad Oką i dostaliśmy przydział do jednostek. W Kazachstanie pozostawiłem matkę i czternas toletniego brata, którego już więcej nie zobaczyłem. Został zatrzymany w Moskwie na leczenie .(tyfus), a było to w 1946 roku, kiedy Polacy wracali do kraju. Ja przeszedłem cały szlak bojowy z 6 pp 2 DP, od Oki do Łaby” . Fragmenty relacji Zofii Metelickiej mieszkającej w Augustowie. „Świt 13 kwietnia 1940 roku wstał szary i mglisty, z nisko wiszących chmur sypał śnieg z deszczem. Było jeszcze prawie ciemno, kiedy znów, podobnie jak przed miesiącem, gdy przyszli po mojego ojca, głośno i natarczywie zastukano do drzwi. Podbieg łam do okna. W szarej poświacie budzącego się dnia zobaczyłam furmankę zaprzężoną w dwa rosłe konie i pochyloną sylwetkę siedzącego na furce gospoda rza. Jednocześnie usłyszałam, jak jeden z dwóch 56
wchodzących żołnierzy rosyjskich powiedział: - Sobirajtieś, pojediem na wokzał. Odwróciłam sie, twarze ich wyrażały zaskoczenie, że jesteśmy spakowani, że nie trzeba było »sobiratsia«. Wciąż jeszcze stałam nieruchomo, patrząc, jak roztrzęsiona mama budziła śpiącego brata. Jeden z żołnierzy, dobrze zbudowany, nie budzący zaufa nia, stał z karabinem w drzwiach, jakby obawiał sie, że ktoś z nas będzie próbował ucieczki. Natomiast drugi chodził po pokoju i zbierał porzucone ubrania. Przechodząc obok mnie wepchnął mi do rąk małą wyszywaną poduszeczkę i powiedział: - Wozmi, dziewoczka, tam wsio prigoditsia.. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się przyjaźnie, jakby z zażenowaniem. Ten sam żołnierz pomógł wsiąść na furmankę mamie i mnie, podał też niezupełnie jeszcze rozbudzonego brata. Woźnicą okazał się znajomy gospodarz, pan Orzechowski. Twarz jego wyrażała gniew i ból. Śnieg wciąż padał i topniejąc spływał strużkami po naszych twarzach. Główna ulica, którą jechaliśmy, była pokryta brudną śniegową breją. Przy nielicz nych sklepach tuliły się sylwetki przemoczonych lu dzi, którzy o świcie zajmowali kolejki, aby coś »do stać«. Kiedy wjechaliśmy na ulicę prowadzącą do dworca, nie byliśmy już osamotnieni. Przed nami ciągnął się długi sznur wozów, na których siedzieli rosyjscy żołnierze i tacy sami skazańcy jak my. Spoj rzałam przed siebie. Na jednej z bocznic stał bardzo długi pociąg składający się z brązowych, obskurnych wagonów towarowych. W tym właśnie kierunku zdą żały furmanki. Niektóre z nich, pozostawiwszy swo ich pasażerów, puste wracały do miasta. Kiedy byliś my już w wagonie, pan Orzechowski wydobył z boczi
57
nej kieszeni kurtki spore zawiniątko. - Proszę, niech pani to weźmie - wtykał jc mamie. - Ja wracam do domu i zjem śniadanie, a wy nic wiadomo kiedy będziecie jedli. I nim mama zdążyła podziękować, wskoczył na wóz, zaciął konia i szybko odjechał. Wagon, do którego nas wprowadzano, był już pełen. Po obu stronach znajdowały się piętrowe nary z desek. Siedzieli na nich ludzie. Szybko z bratem wdrapaliśmy się na górną pryczę i rozlokowaliśmy się przy małym zakratowanym oknie. Przytuliłam rozpaloną twarz do chłodnej szyby, obserwując, jak wciąż podwożono i ładowano nowych ludzi, którzy w milczeniu, posłusznie, wciągali swoje skromne ba gaże do wagonów. I nagle panującą ciszę przerwał rozdzierający krzyk kobiecy. Wszyscy rzucili się do otwartych drzwi. Początkowo nic nie widzieliśmy, tyko ten krzyk przybliżał się coraz bardziej. Wreszcie zobaczyłam dwóch żołnierzy prowadzących, a właś ciwie niosących, rozpaczliwie broniącą się kobietę. Duża biała chusta zsunęła się z jej potarganych włosów, a na pełnej, czerwonej z wysiłku, twarzy malowało się przerażenie. Obok biegł atletycznej budowy starszy mężczyzna, starający się ją uspokoić, za nimi zaś wolno, z rezygnacją, postępowało dwóch młodych chłopców. Cały pochód zatrzymał się przed naszym wagonem, ludzie milcząc odsunęli się od drzwi i żołnierze zaczęli wciągać wciąż krzyczącą kobietę do środka. W ślad za mężczyzną i chłopcami wrzucono bagaż. . Energiczne zatrzaśnięcie drzwi i odgłos zakładanej sztaby, na którą zamykano wagony, zwiastowały zakończenie akcji. Kobieta przestała krzyczeć. Sie działa spokojnie z rozwianymi włosami i rozpiętym 58
płaszczem tam, gdzie posadzili ja żołnierze. Mężczyz na, jak się okazało jej maż, bezradnie rozglądał się po wagonie szukając miejsca. - Nic dziwcie się, państwo - powiedział wreszcie. - Ona tak się przejęła wywo zami, żc dostała obłędu. W wagonie zawrzało jak w ulu. Dopiero teraz ludzie jakby się przebudzili, zaczęli złorzeczyć, wy rzucać z siebie to wszystko, co nagromadziło się w ich wnętrzu. Zaraz zrobiono miejsce i ułożono chorą, cichą już i apatyczną. Wieczorem odmówiono wspólnie litanię i różaniec. Pełna wrażeń i męczącego niepokoju, przykryta ojcowskim płaszczem, z poduszeczką pod głową, którą mi wcisnął rosyjski żoł nierz, usnęłam. Przez trzy dni zwożono / okolicznych wsi ludzi i przez len czas nie otwierano wagonu. Skromne zapasy jedzenia kurczyły się, a fizjologiczne potrzeby załatwiano w dziecięce nocniczki i wylewano przez zakratowane okno. Aż wreszcie ludzie zaczęli walić pięściami w drzwi i krzyczeć. Dopiero po takiej interwencji zaczęto nas wyprowadzać, oczywiście pod eskortą uzbrojonego żołnierza. Nikt się teraz nie krępował, siadali obok siebie dzieci, kobiety i nielicz ni mężczyźni. Po trzech męczących dniach pociąg ruszył. Po raz ostatni przed naszymi oczyma przesu nął się znajomy budynek dworca i prawie pusty peron. Nie pamiętam, do jakiego punktu granicznego nas dowieziono, pamiętam tylko, że była późna noc, kiedy zaczęto przeładowywać nas do innych wago nów. Rzecz w tym, że tory na terenie Rosji są szersze i nasz pociąg nie był do nich przystosowany. Noc ta utrwaliła mi się w pamięci jak żadna inna. Błyski 59
latarni, nawoływania żołnierzy i wysoki nasyp kole jowy. z którego raz po raz staczały się.w dół przecią gane przez samotne kobiety toboły. I płacz dzieci, i krzyki. W całym tym zamieszaniu nietrudno było 0 ucieczkę, lecz decydować się na nią mógł tylko człowięk samotny - któż bowiem zostawiłby rodzinę 1 wybrał wolność. Na to właśnie liczyli Rosjanie. W południe, już na rosyjskiej ziemi, polecono, aby w każdym wagonie wybrano dyżurnych, którzy mieli codziennie pod eskortą wartownika udawać się po obiad. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się jeść z takim apetytem przyniesioną zupę i kaszę. Żadna matka nie musiała już zachęcać dzieci do jedzenia. To był nasz pierwszy gorący posiłek od kilku dni. Na większych stacjach do naszych wagonów pod chodzili Rosjanie. Oglądali nas z ciekawością, cza sem za polskie pieniądze, które przyjmowali chętnie, kupowaliśmy jakieś drobiazgi. Ale przeważnie pytali o odzież. Byli to ludzie ubodzy, źle ubrani i słabo odżywieni, lecz na ich twarzach nie widać było ani apatii, ani rezygnacji. Dziwne to, bo przecież żyli w ciągłej bojaźni i niedostatku. Jeszcze nie zdążyły przebrzmieć echa niedawnej rewolucji oraz reformy rolnej, która pochłonęła tysiące ofiar, a już zbliżała się nowa nawałnica. Zwiastunem nadciągającej burzy byliśmy właśnie my, ludzie innej narodowości i kul tury, odmiennej wiary, obyczajów i mentalności, mó wiący innym, chociaż podobnym, bo słowiańskim, językiem. Mijaliśmy miasta, wsie i małe miasteczka. Teren stawał się coraz bardziej górzysty. Zbliżaliśmy się do granicy Europy z Azją - Uralu. Z okien roztaczał się urzekający krajobraz. Zielone zbocza gór. pokryte 60
gęstym lasem, i spowite błękitną mgłą doliny z błysz czącymi tu i ówdzie zwierciadłami wody. Potem pociąg nasz jechał nad głębokimi przepaściami. Serce zamierało mi z przerażenia, kiedy patrzyłam na stro me stoki górskie i wąski nasyp kolejowy, po ¡którym piął się w górę długi wąż wagonów. Przez .wąskie zakratowane okienka zaglądało wiosenne, słońce, a wiatr przynosił zapach gór, rozkwitających drzew i rozgrzanej ziemi. Ale wiosna była tam, za oknami, nie w naszych sercach. Teraz, kiedy minął pierwszy szok, ludzie jakby się obudzili z letargu. Złorzeczyli, płakali. Nikt nie wie dział, jak długo jeszcze będziemy zamknięci niczym groźni przestępcy. Winą naszą było to, że byliśmy Polakami. Historia powtórzyła się z tą tylko różnicą, że za cara jechały kibitki z więźniami politycznymi, obecnie zaś wieziono całe rodziny, składające się wyłącznie z kobiet, dzieci i starców. Mężczyźni zapeł niali więzienia. Po dwóch tygodniach uciążliwej jazdy pociąg nasz zatrzymał się na niewielkiej stacji Marniutka. Za częto z łoskotem otwierać drzwi wagonów. Oczom naszym ukazała się rozległa równina pokryta jeszcze gdzieniegdzie resztkami topniejącego śniegu. Rozbite namioty miały służyć nam za tymczasowe schronie nie. Byliśmy w Kazachstanie. Po kilku dniach postoju ciężarówki rozwiozły nas w głąb stepu, do kołchozów odległych od kolei o 500 do 600 km. Ta odległość wykluczała możliwość ucie czki, nikogo więc nie pilnowano. Było zimno, od niezupełnie jeszcze odmarznietej ziemi bił chłód. Na szczęście w pobliskim lesic nie 61
brakowało chrustu, wiec wkrótce przed każdym na miotem płonęło ognisko, przy którym pełniono dy żury przez całą noc. Do snu układaliśmy się na naszych skromnych bagażach, zawsze to .lepsze niż wilgotna ziemia. Kiedyś zbudziłam się o świcie. Byłam lak zzięb nięta, że z trudem rozprostowałam nogi. Drżąc z zi mna wyszłam przed namiot. Zaróżowione na wscho dzie niebo zapowiadało pogodny dzień. W blasku palących się ognisk na tle namiotów mgliście rysowa ły się sylwetki ludzi i pokryta białym szronem ziemia. Coś niezwykle znajomego uderzyło mnie w tym wi doku. Początkowo nie mogłam sobie skojarzyć, gdzie ja to już widziałam. 1 nagle olśnienie - tak, pamiętam taki obrazek. Szary brzask poranka, namioty, ognis ka, pochylone sylwetki zesłańców. 1 podpis: »Na Sybir«. Ileż jeszcze w naszej historii będzie takich scen? Ile łez i kości przyjmą rozległe syberyjskie stepy? Kiedy z powrotem weszłam do namiotu, zobaczy łam, jak mama podniosła mojego młodszego brata, który zsunął się z tobołka i całą noc przeleżał na gołej oszronionej ziemi. Obawialiśmy się, że zachoru je, ale on nie nabawił się nawet katani. Chyba sam Bóg czuwał nad nami. Zbliżało się południe. Wszyscy teraz siedzieli przed namiotami i wygrzewali się w promieniach wiosen nego słońca. Wilgotna ziemia parowała, wydając mocny odurzający zapach. Zamknięci przez ponad dwa tygodnie w dusznych ciemnych wagonach od dychaliśmy czystym powietrzem. Dodawał nam otu chy błękit nieba i słońce, które przecież świeci jed nakowo dla wszystkich ludzi na świecie. Przyroda nie 62
robi wyjątków, stwarzają je tylko ludzie, bo przecież ludzie zgotowali nam taki los. Po prawej stronie, jak okiem sięgnąć, rozciągał się step, z lewej leżało mias teczko. Właśnie od strony zabudowań zdążała ku nam gromadka ludzi. Na przedzie szedł młody chłopak i zawadiacko przytupując wygrywał na harmonii tak modne w Rosji »czastuszki«. Obok, starając się do trzymać mu kroku, toczyła się gruba, nie pierwszej młodości kobieta. Zbliżywszy się do nas całe towa rzystwo zaczęło klaskać w dłonie, a kobieta podkasała spódnicę i ruszyła w taniec. W jednej chwili wszyscy, nie wyłączając staruszków', pobiegli, aby z bliska popatrzeć na niecodzienne widowisko. Ko bieta, widząc tak wielkie zainteresowanie, wpadła w' trans i nie zw'racając uwagi na błoto, które roz pryskiwało się na wszystkie strony, tańczyła zapa miętale i wykrzykiwała słowa wygrywanej na har monii piosenki. Dopiero po pewnym czasie zorien towaliśmy się, z jakiej okazji złożono nam tę nie zwykłą wizytę. Otóż w tym całym zamęcie zapomnieliśmy, że był to 1 Maja - w Związku Radzieckim wielkie święto. Święta religijne były tu zniesione od lat i nikt ich nic obchodził, chyba że gdzieś po cichutku, w tajemnicy przed sąsiadami, bo nigdy nie wiadomo, lepiej nie ryzykować. Za każdy nieprzemyślany krok można zapłacić więzieniem lub zesłaniem, któż więc chciał się narażać. Dlatego ludzie żyli tu nie mając do siebie zaufania, chyba że ich poglądy były zgodne. W zasa dzie nie prowadziło się tutaj rozmów na tematy polityczne. Ale my przyzwyczajeni do innej rzeczywi stości nie od razu przestawiliśmy się na now?e tory. 63
Zresztą nie należymy do narodu, który łatwo daje się podporządkować, szczególnie zaś, w sprawach doty czących wiary. Toteż kiedy słońce skłaniało się ku zachodowi, daleko poza nasze obozowisko popłynęła pieśń »Serdeczna Matko« i słowa litanii. Przecież to był maj, miesiąc Matki Boskiej Królowej Polski. Nie przypuszczaliśmy, żc odgłosy odprawianego nabo żeństwa majowego zwabią okoliczną ludność. Oka zało się jednak, że po kilkunastu minutach tłumy mieszkańców oblegały nasz obóz. Stali i patrzyli ciekawie na klęczących i modlących się ludzi. I raptem stała się rzecz dla nas niepojęta. Jakby spod ziemi wyrosła milicja i zaczęła rozganiać ze branych. Spokojnie stojący tłum w mgnieniu oka rozproszył się bez słowa protestu. Z nami nie poszło tak gładko. Ludzie przeganiani z jednego końca obozowiska zbierali się w drugim i kontynuowali modlitwę. Następnego dnia jednak, aby uniknąć po dobnej sytuacji, odprawiano majowe nabożeństwo w poszczególnych namiotach. Jeszcze cały tydzień spędziliśmy w tym zaimprowi zowanym obozie. Dni były pogodne, niemal ciepłe. Wieczorami, kiedy liliowe cienie kładły się na szary jeszcze step, przesuwano paciorki różańca i cicho, aby nic robić zbiegowiska, śpiewano nabożne pieśni. Siódmego maja przyjechały po nas ciężarówki. Były to potężne, z wielkimi platformami wozy, przy stosowane do dalekich tras i polnych dróg. Wyruszy liśmy o świcie. Nasza ciężarówka pomieściła 5 ro dzin. Znalazła się na niej mama, ja i brat, czyli Metclicka Wanda, Zofia i Stanisław, pani Kirklowa z pięcioletnią córeczką Tereską i siostrą w moim wieku Celinką, pani Romanowska z dwoma kilkuna64
stoletnimi synami, pani Złotkowska z czworgiem dzieci - najstarsza Wanda, Stasio, Jaś i roczna Kasia - oraz pani Dobrowolska i jej pięcioro dzieci, naj starsza Regina, Jadzia, Edek, Rysiek i kilkuletni Henio. Ogółem dwadzieścia osób. Jechaliśmy równiną z rzadka poprzecinaną las kami, w sinawej mgle widzieliśmy porozrzucane wio ski. Żadna z nich nic była jednak naszą przystanią. Wozy wciąż zdążały naprzód. Step stawał się coraz bardziej pustynny, na próżno wypatrywaliśmy ludz kich siedzib. Dal stykała się z horyzontem, nad którym nisko wisiało słonce. Zrozumieliśmy, że wio zą nas tam, gdzie nawet diabeł nie mówi dobranoc. Byliśmy bardzo zmęczeni, kiedy wreszcie dostrzegliś my majaczącą w oddali wioskę. Westchnienie ulgi - nareszcie kierowca zmierza w jej stronę. Z bliska domy okazują się lepiankami z gliny, z płaskimi, pokrytymi przeważnie darnią dachami. Nieludzko zmęczeni; brudni, czarni od kurzu, wysiadamy. Nasz przyjazd budzi sensację. Wkrótce jesteśmy otoczeni przez mieszkańców wioski. Kobiety w długich, szero kich spódnicach, spod których widać sięgające kos tek szarawary. Na głowach białe nakrycia, przypomi nające welony naszych sióstr zakonnych. Mężczyźni w luźnych koszulach i takich samych szarawarach. Dzieci półnagie. Twarze o wschodnich rysach. To Kirgizi, wyjaśnia ktoś i zaraz dodaje: - Dopiero po rewolucji zaczęli pracować i prowadzić osiadłe życie. Po rewolucji też zaczęto nazywać ich Kazachami. Trudno wyrazić słowami to, co czuliśmy w tej chwili'. Mieliśmy tylko jedno pragnienie, położyć się i zasnąć, choćby na gołej, brudnej jak my sami, ziemi. Ale nie spaliśmy pod gołym niebem. Stary, 5 - Deportacje
65
o pomarszczonej twarzy, Kazach w łamanym rosyj skim języku wyjaśnił, że przydzielono nam lepiankę, w której mamy zamieszkać. A to przysyła wam kołchoz, dodał. I postawił przed nami.pół wiaderka mleka oraz kilka kilogramów mąki. Było już zupełnie ciemno, kiedy odprowadzeni przez gromadkę cieka wskich znaleźliśmy się w przestronnej sieni prowa dzącej do mieszkania. W słabym świetle lampy naf towej ujrzeliśmy brudną, niską izbę o powierzchni 16-18 m2. W głębi, jakieś pięćdziesiąt centymetrów nad glinianą podłogą, znajdowała się drewniana pry cza, coś w rodzaju półki. Właśnie tam ulokowaliśmy się razem ze swymi bagażami. Na tej drewnianej półce musiało zmieścić się dwadzieścia osób. I zmieś ciło się, choć ciasno było i niewygodnie. Najważniej sze jednak, że od wielu, wielu dni mieliśmy dach nad głową. Po wypiciu sprawiedliwie rozdzielonego mle ka i wspólnie odmówionym różańcu ułożyliśmy się spać” . •• 0 tej deportacji kadet III klasy Stanisław Kalino wski napisał wiersz zatytułowany „13 kwietnia 1940". Oto jego fragmenty: W powietrzu cisza, noc kwietniowa Spowiła miasto w gęste cienie, A w tej ciszy coś się chowa... Smutne przeczucie czy złudzenie? Ruch wielki wszczął się na ulicy. Jezdnia zapchana maszynami. 1 szli żołnierze - bolszewicy. Rwąc cisze kroków odgłosami. Budzili ludność niespodzianie. Potem brutalnie ją zmuszano
66
Porzucić dom, iść na zesłanie W mroźny Sybir, w noc nieznaną... Wreszcie trzeciego dnia przed nocą Zadrgnął wagonów wąż stalowy, Parowóz szarpnął całą mocą I ruszył w kraj nieznany, nowy. Stacja się z wolna oddalała. Żegnaliśmy rodzinną stronę... Wśród szlochań w niebo uleciała Potężna pieśń „Pod Twoją obronę” . I każdy wierzył, że powróci. Nadzieją biło każde serce. Że nie na długo Kraj porzuci, Kres bowiem przyjdzie poniewierce.
D E PO R T A C JA CZER W C O W A Na przełomie czerwca i lipca 1940 roku rozpoczęto trzecią akcję przesiedlania ludności polskiej. Dotknę ła ona głównie uchodźców z centralnej Polski, którzy we wrześniu 1939 roku przybyli na te tereny, by ujść przed okupacją niemiecką, oraz część rolników i ro dzin urzędniczych. Liczbę deportowanych w tym okresie ocenia się na około 400 tysięcy osób. Ludność polska z centralnych rejonów kraju, zwa na uciekinierami, ukrywała się po wsiach i lasach, po strychach i piwnicach domów w miastach. Stamtąd ich zabierano i wywożono w nieznane. Niejednokrot nie rodziny były rozdzielane, a pewna liczba dzieci pozostała pod opieką ludzi przygodnie spotkanych. 67
Ludność ta została wywieziona na obszary leśne środkowego biegu Wołgi do autonomicznych repub lik: Maryjskiej, Mordwińskiej, Czuwaskiej, Baszkirskiej, do północnoeuropejskiej części ZSRR (Korni), na środkowy i północny Ural, w rejon Archangielska, Swierdłowska, Nowosybirska i Kraju Krasno jarskiego. Należy dodać, że mężczyzn z reguły od dzielano od rodzin i wywożono w inne rejony, co jeszcze pogarszało sytuacje tych biednych, nie dys ponujących pieniędzmi i innymi zasobami material nymi, ludzi. Oto kilka listów wysłanych przez osoby depor towane do rodzin, w których przesiedleńcy opisują warunki materialne i bytowe w nowym miejscu za mieszkania i charakteryzują stosunek władz do nich. Doktor medycyny Wanda Piotrowska z Warsza wy. która we wrześniu 1939 roku znalazła się we Lwowie, a 29 maja 1940 roku została deportowana do obwodu gorkowskiego i musiała przebywać w posiołku Pawino, pisze: „Pracuję w jadłodajni jako pomoc w kuchni. Siły nie mam zupełnie. Otrzymuję 100 rubli miesięcznic i raz dziennie kaszę. Gdyby nie dzieci, popełniłabym samobójstwo. Mieszkamy w małej izbie bez pieca..." List ten wysłała w lipcu 1940 roku. Listy docent SkWarczyńskiej, pracującej na U ni- • wersylecic Lwowskim, a wywiezionej do obwodu semipałatyńskiego (Kazaska SRR). List pierwszy pisany z transportu stojącego we Lwowie: „Wyjeżdżamy masowo na wschód, babcia, troje dzieci i ja. 30 osób w wagonie, chora babcia, chora Janusia. Pamiętajcie, że śmierć nie dzieli, lecz zbliża tych, którym ziemia niełaskawa... J.ak długo 68
żyję, żadne dziecko nie umrze z głodu. Ufajcie wbrew wszystkiemu. Gdyby ufność była kalkulacja, nie by łaby cnotą heroiczną. Dwa dni zamknięci w wago nach na stacji, podróż ma trwać około trzech tygod ni". Drugi list z 6 maja 1940 roku: „Po trzech tygod niach dantejskiej podróży pociągiem i wołami jesteś my na fermie Michałowskiej - 130 km od stacji - we wschodniej Azji (obwód semipałatyński, rejon żarmiński, sowchoz Krasnyjskolwod). Mieszkamy w le piance po baranaćh. Óby była praca. Nie liczę, byśmy tu przeżyli. Brak jedzenia. Proszę, napiszcie do Tadzia''. List z 15 maja 1940 roku: „Dzieci'chorowały, kopią gnój na opał. Brak zaopatrzenia. Proszę o pa czkę żywnościową i o ciepłe rzeczy. Odnalazłam Marysię, która zgubiła się w czasie rozwożenia po kołchozach. Oddadzą mi ją za parę dni. 150 km szukałam jej po stepie i odnalazłam. Wierzę, że przetrzymamy. Kopanie gnoju trwa. Bóg łaskaw, znalazłam dziki czosnek, który chroni nas przed chorobami". Kartka z 23 maja: „Blisko Ałtaju, czwarty raz stąd piszę. Bóg tak czuwa, każe przeżyć piekło - płacz głodnych dzieci. Pracuję przy gnoju. Przepraszam za pismo. Ręce wyżartc ranami. Strach zimy. jest tu 50° mrozu. Odzyskałam Marysię, Krzyś zdrowy. Pamię tajcie, że nigdy dola nam dana* nie jest poniżej nas, do każdej trzeba dorastać. Rzecz w tym, by w najniż szym upadku zachować wielkość ducha, z apostol stwa nie rezygnować. Napiszcie Tadziowi, że jestem dzielna’'. Kazimiera Haciska z powiatu baranowskiego wy69
wieziona z trojgiem dzieci (lat 9, 12 i 14) oraz matką (lat 69) do obwodu gorkowskiego,' rejon Szczerińsk, posiołek Łuptin, barak nr 12, pisała: „Mieszkamy w barakach - 60 rodzin, śpimy na pryczach bez słomy. Dookoła posiołku są lasy liściaste, jest wilgot no, jest cuchnące błoto. Szerzą się choroby, zwłasz cza tyfus, pełny szpitalik i barak chorych. Codziennie kogoś chowają pod brzózkami, przeważnie umierają dzieci. Zarobki w lasach wystarczają na chleb - i chleb jest. Inne produkty kupujemy w kołchop c h , są drogie, np. mięso wieprzowe 1 kg - 30 rubli, jajko 2 ruble. Sprzedajemy swoje rzeczy i tym się ratujemy. Brak cukru” . Podobnych listów można przytaczać setki. Dają one obraz warunków, w jakich żyła deportowana ludność polska. Nieco później, bo 18 października 1942 roku, Władysław Broniewski, który też przebywał w łagrze, napisał wiersz o tej tułaczce. Tam na Uchcie, na Soświe rośnie sosna przy sośnic, drzewa piękne, masztowe wyrosły. Myśmy ostrym toporem rozprawiali się z borem nie dla Polski: dla Rosji.... dla Rosji... Dobywaliśmy węgiel pod Polarnym aż kręgiem lub spławialiśmy las na Pcczorze i rzucała nas dola na bezdroża, na pola. w tundrę, tajgę, za góry, za morza... 70
Bieda była, oj bieda! Trzeba było się nie dać, trzeba było być twardym, upartym, poprzez łagry i tiurmy jak na froncie do szturmu iść z żołnierskim honorem i hartem...
ROK P Ó Ź N IE J... Czwarta deportacja, przeprowadzona w czerwcu 1941 roku, objęła przede wszystkim środowisko in teligencji, kolejarzy, uchodźców' z zachodnich woje wództw Polski, którzy znaleźli się na Wileńszczyźnie, oraz członków różnych komitetów, rekrutujących się z działaczy lewicowych i komunistycznych. Ogółem przesiedlono około 280 tysięcy osób, głównie do rejonów' centralnej i wschodniej Syberii, Kraju Ałtaj skiego oraz rejonów północnych. O tej deportacji pisze Stanisław Spasiuk miesz kający w' Toruniu. „Dwudziestego czerwca 1941 roku, tuż przed agre sją niemiecką na Związek Radziecki, moja rodzina została deportowana w głąb ZSRR na podstawie donosu trzech ludzi z naszej wioski. Mieszkaliśmy w okolicy Lidy. Rano zbudzono nas i oznajmiono, że zostaniemy przesiedleni jako element niebezpieczny dla władzy radzieckiej. Spakowaliśmy trochę rzeczy, to znaczy ubrań, pościeli i żywności, i tego samego dnia, 20 czerwca, zawieziono nas furmanką na dwo rzec kolejowy, a następnie zostaliśmy załadowani do wagonów towarowych i odjechaliśmy na wschód. Wśród nas, deportowanych, byli też Litwini i Łoty sze. Pociąg, którym jechaliśmy na wschód, był bom71
bardowany przez lotnictwo niemieckie, a więc było to już po agresji niemieckiej na ZSRR. Na szczęście nasz transport ocalał, bomby padały na pola, a my jechaliśmy dalej. Po trzech tygodniach dotarliśmy do Aczyńska, położonego na wschód od Bajkału. Po opuszczeniu wagonów ustawiliśmy się na placu i ofi cer NKWD oznajmił nam, że zostaliśmy zesłani na 20 lat »dobrowolnej« pracy i nic wolno się nam stąd oddalać. Ze stacji Aczyósk rozwiezieni zostaliśmy do kołchozów. Podróż wołami trwała dwa dni. Moja rodzina znalazła się w kołchozie leżącym na północ od Aczyńska. Było tu bardzo ciężko. Pracowaliśmy wszyscy, aby przeżyć. Po amnestii w sierpniu 1941 roku wolno nam było poruszać się po okolicy. Ja chciałem zgłosić Się do Armii Polskiej w ZSRR, ale nie zdążyłem, bo armia ta wyszła qa Bliski Wschód. Po ogłoszeniu naboru do 1 Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki zgłosiłem się i zostałem przyjęły. Prze szedłem z nią cały szlak bojowy".
O C H O T N IC Y Mówiąc o ludności polskiej, która znalazła, się w’ głębi Związku Radzieckiego, nic można pominąć ochotników wyjeżdżających do centralnych i wscho dnich rejonów Kraju Rad do pracy. Uwierzyli oni w to, co głosiły rozwieszane w miastach plakaty, czyli wysokie zarobki i dobre warunki pracy, i opuszczali swoje domy, by szukać lepszego bytu w wielkich ośrodkach przemysłowych. Trudno dziś ustalić dokładną liczbę tych ludzi, 72
wiemy jednak, że w listopadzie i grudniu 1939 roku z Białegostoku wyjechało około 2000 młodzieży, głó wnie narodowości żydowskiej (po pewnym czasie część z nich wróciła do dawnych miejsc zamieszkania z powodu ciężkich warunków pracy i życia), wiemy też, że do Zagłębia Donieckiego udało się około 30-40 tysięcy młodych ludzi. Można przyjąć, że w głębi Związku Radzieckiego znalazło się 40-50 tysięcy 'ochotników. Jan Trusz w pracy „Z dośw iadczeń pokolenia" tak pisze na ten temat: „Pod koniec roku 1939 wyjechaliśmy pociągiem towarowym w kierunku północno-wschodnim do obwodu gorkowskiego. Jechaliśmy trasą: Kosteń-Briańsk-Jarosławl-Buj (...) Na początku stycznia dojechaliśmy do naszego miejsca przezna czenia - miasta Manturowa w' północnej części ob wodu gorkowskiego. później kostromskiego (...) Podstawową naszą praca było przygotowywanie drzewa przeznaczonego do spławu tratwami Unżą do Wołgi, a następnie Wołgą do Astrachania". Jan Trusz wspomina również, że do tego rejonu przyjechali wraz z rodzinami byli więźniowie polity czni, którzy skazani zostali jeszcze przez sanacyjny rząd polski (Piotr Drążkiewicz z żoną, Matejuk z żo ną, Maria Korncluk z powiatu włocławskiego, Jab łoński z Łodzi, Hanka Turkieltanb z Lublina i inni).
K ILK U LETN IE „W A K A C JE” Agresja niemiecka na Zwłązek Radziecki spowo dowała dalsze przemieszczenia byłych obywateli pol 73
skich z terenów włączonych do republik w głąb ZSRR. Wśród przesiedlonych w tynh okresie znalazły się dzieci polskie przebywające na koloniach letnich, pracownicy niektórych urzędów, osobyc znajdujące się w więzieniach oraz pewna liczba ludności cywilnej uciekająca przed wojskami niemieckimi. W momencie kiedy wojska niemieckie przekracza ły granice Związku Radzieckiego, całe rzesze pol skich dzieci przebywały na koloniach letnich. Kiero wnicy tych placówek dołożyli wszelkich starań, aby jak najwięcej swoich podopiecznych wysłać do ro dzin lub w głąb ZSRR i uchronić je w ten sposób przed okupacją niemiecką. Wynikiem tych działań była ewakuacja około 40 tysięcy dzieci polskich. W czerwcu 1941 roku na koloniach w Druskiennikach przebywały dzieci z Białegostoku (193 chłop ców i dziewcząt). Po wybuchu wojny dyrektor kolo nii, Pewzner, chciał przewieźć je do rodzinnego mias ta. ale transporty kolejowe nie szły już w tę stronę. Pociąg został skierowany na wschód i dotarł do Udmurckicj ASRR. Dzieci umieszczono w domu dziecka w miejscowości Karakulino i tam przebywa ły do zakończenia wojny. W czerwcu 1945 roku powróciło do swych rodzin, do Białegostoku, 42 wychowanków dyrektora Pewznera. Historia tej gromadki zaczyna się 22 czerwca 1941 roku. Uczeń klasy Vil B szkoły dla dzieci polskich w Karakulino, Albert Dybowski, tak odtwarza ten dzień: ,,Dwudziestego drugiego czerwca 1941 roku byłem dyżurnym kolonii u bramy. Pogoda była ładna, sło neczna. Ale z samego rana latało bardzo dużo samo lotów i dały się słyszeć dalekie wybuchy. Ktoś mówił, 74
że zaczęły się manewry. Dzisiaj nikogo nie wypusz czano z kolonii do miasta... Po obiedzie przyszedł dyrektor i powiedział, żeby się wszyscy przygotowali, zebrali rzeczy, że po podwieczorku wyruszamy". Dyrektor Pewzner, po zaopatrzeniu dziatwy w odzież i żywność, ruszył z nią na stację, pragnąc pod osłoną nocy wrócić do Białegostoku. Skutki bombar dowań nie pozwoliły im jednak dotrzeć do celu. Na czwartym kilometrze za stacją Porzecze pociąg za trzymał się, gdyż celna niemiecka bomba zerwała tu tor. W oddali, wśród porannych mgieł, sterczały żebra łuków zniszczonego mostu. Dalsza jazda w kie runku Grodna była niemożliwą. Dyrektor Pewzner nawiązał łączność z władzami, prosił o środki loko mocji, które umożliwiłyby mu odwiezienie dzieci do domów. Informacje z frontu nie były pocieszające. Niemcy w szybkim tempie zbliżali się do Białego stoku. Władze wojskowe polecają Pewznerowj, aby skie rował transport przez Druskienniki na Wilno. Ru szają tym samym pociągiem. Na niebie ukazują się formacje niemieckich samolotów, sypią się bomby, ziemia drży od wybuchów. Młodzież wyskakuje z za trzymanego na rozkaz Pewznera pociągu i kryje się w pobliskich zagajnikach. Po nalocie dyrektor prze mawia krótko do swoich podopiecznych, których liczba łącznie z dziećmi litewskimi wynosiła około pół tysiąca. Wyjaśnia im sytuację, podaje instrukcje dotyczące zachowania się w czasie nalotu, wydaje ostatnie polecenia maszyniście i pociąg rusza w kie runku Wilna. Nie było innego wyjścia, zdrowy roz sądek nakazywał, aby jak najprędzej wywieźć dzieci w bezpieczne miejsce. 75
Nocą pociąg mija Druskienniki, jeszcze kilkanaś cie godzin temu pełne gwaru i radosnego dziecięcego śmiechu, i mknie na północ. Na jednej ze stacji kierownik transportu, Pewzner, zwrócił się\io komen danta stacji z prośbą o przydzielenie karabinu ma szynowego z obsługą. Prośba została uwzględniona. Z pięciu przydzielonych żołnierzy trzech stanowiło obsługę umieszczonego na platformie kaemu, czwar ty zajął miejsce przy maszyniście, ostatni usadowił się na tendrze. Nauczyciele i starsi uczniowie rozmiesz czeni zostali w różnych punktach platformy. Do ich obowiązków należało Czujne obserwowanie nieba i sygnalizowanie o pojawieniu się samolotów. Pociąg kilkakrotnie bombardowano i ostrzeliwano z powie trza, ale dobrze zorganizowana służba obserwacyjna spełniła swoje zadanie. W porę ostrzeżone o zbliżają cym się niebezpieczeństwie dzieci opuszczały wagony i sypiące się z nieba pociski trafiały w pustkę. Im szczęście dopisywało, ale na drodze, którą przemie rzali, widzieli trupy, palące się miasta, rozbite domy. Odżyły wspomnienia z wrześniowych dni 1939 roku. W Mińsku, dokąd dotarł transport, dzieci zostały pozbawione swego opiekuna. Załatwiając w mieście rozmaite związane z transportem formalności, dostał się pod bezpośredni ostrzał samolotów niemieckich i rannego w nogę odwieziono do szpitala. Tym czasem po krótkim postoju w Mińsku pociąg ruszył w kierunku Smoleńska, a następnie Penzy. W Ruzajewce za Smoleńskiem spotkała dzieci ogromna ra dość - wrócił do nich dyrektor Pewzner. Dwunastego dnia podróży transport dotarł do miasta Sarapuł w Udmurckicj ASRR. A zatem byli w bezpiecznym miejscu i nie ponieśli żadnych strat. 76
Nie mieli nawet rannych. To mogło budzić zdumie nie. W miasteczku młodzież została umieszczona w do mu wypoczynkowym dla nauczycieli, a kiedy w sier pniu tegoż roku dom ten zamieniono na szpital, dzieci przeniesiono do wsi Karakulino. Od tego momentu zaczyna się nowe, ściśle unor mowane życie. Powstaje dom dziecka i organizuje się dziesięcioklasowa szkoła średnia. Pewzner zostaje mianowany dyrektorem internatu. Tworzy ten inter nat. kompletuje personel wychowawczy, zajmuje się sprawami gospodarczymi. Wkrótce młodzież, zaopa trzona w odzież i żywność, rozpoczyna naukę i pracę na polach gospodarstwa pomocniczego. Lekcje pro wadzą nauczyciele radzieccy. W końcu lutego 1942 roku jeden z chłopców, podpisujący się Janusz z Karakulino, wysłał do am basady polskiej w Moskwie list o następującej treści: „Gdy my dowiedzieliśmy się o Polskiej Armii, która formuje się na obczyźnie, nasze myśli i uczucia są z Wami. nasze modlitwy są za Was, o jak pragniemy zobaczyć swroje Polskie Wojsko. Kochani żołnierze, my z wielką prośbą zwracamy się do Was, a miano wicie: przyjmijcie nas do naszej Kochanej Armii. My z wielką chęcią spełnialibyśmy wszelką powierzoną robotę. Odpiszcie nam jak najprędzej, gdyż będziemy czekać listu jak głodny pokarmu. Do widzenia. Ży czymy Wam prędzej wygnać niemieckie wojska i zo baczyć się ze swymi bliskimi, żeby, nad naszą stolicą Warszawą powiewała polska flaga wetknięta Waszą ręką..." W kwietniu 1942 roku do ambasady polskiej do tarł drugi list z Karakulino. „Nie mogę uwierzyć, 77
abyście mogli zarzucić w kat marzenia Polaka, który tu na obczyźnie, oderwany od rodziny, rzuca się jak zraniony ptak w klatce. Mój adres: Udmurcka ASRR, Sielo Karakulino, ul. Lenina/ S. B. Niech Was nic dziwi mój adres, gdyż ja podaję adres mojego kolegi, który prywatnie mieszka. Do niego prędzej dojdzie odpowiedź” . Ostatni list od dzieci z Karakulino dotarł do ambasady w sierpniu 1942 roku. Informowały o tym, że telegram, w którym wyjaśniono im, że muszą zostać na miejscu, otrzymały. Mimo to ponawiają swą prośbę. „Kochani rodacy, prosimy Was, poro zumcie się z Narkomprcsem Udmurcji o naszym wyjeździć lub z Narkomem Innostrannych Dieł, gdyż w Waszych rekach leży nasza przyszłość. Kochani rodacy, prosimy, nie zapomnijcie o młodzieńcach, którzy chcą żyć tylko w Polsce. Prosimy jak naj prędzej odpisać.” Młodzież z tego domu dziecka nic została ewakuo wana razem z Armią Polską na Środkowy Wschód. Dyrektor Pcwzner dbał o wychowanie swoich pod opiecznych. Starszych wiekiem kierował na specjalne kursy zawodowe, a zdolniejszych na wyższe stiidia. Do 1945 roku 28 uczniów wysłał na wyższe uczelnie do Moskwy, Iżewska, Charkowa. Po wyzwoleniu zieni polskich i zakończeniu wojny zarysowała się możliwość powrotu młodzieży do kra ju. Ale opuścić dom dziecka w Karakulino mogli tylko ci, którzy odnaleźli rodzinę. Popłynęła więc fala listów do Białegostoku, Lap, Sokółki. Wycho wankowie dyrektora Pcwznera szukali rodziców, sióstr i braci. Pierwszego marca 1945 roku w domu dziecka 78
w Karakulino było 116 polskich wychowanków (28 studiowało- na wyższych uczelniach, kilku wstąpiło do Wojska Polskiego, kilkanaścioro zostało odnale zionych przez rodziców znajdujących się w głębi ZSRR), lecz tylko 42 z nich odnalazło swoich rodzi ców i krewnych w Polsce i tylko ci w czerwcu 1945 roku powrócili do Białegostoku. W Karakulino po zostało 74 dzieci polskich. Już w Białymstoku Alinka Sznajdówna powiedzia ła w ten sposób: „Jesteśmy szczęśliwi, że już za kilka dni ujrzymy rodziców, ale rozstawać się z kolegami i koleżankami było bardzo smutno i ciężko. Płacz był ogólny, bo żyliśmy jak jedna duża rodzina". Młodzież narodowości litewskiej i białoruskiej, która również przebywała w tym domu dziecka, nie została zwolniona. Wspomnieliśmy już o ludności z kresów uciekają cej przed Niemcami i ewakuowanej w głąb Związku Radzieckiego. W tej pierwszej lali znaleźli się prze ważnie mieszkańcy podpalanych i niszczonych og niem artyleryjskim wsi z pasa granicznego. Był to więc ruch żywiołowy, organizowany samorzutnie, pogłębiający w istocie chaos na zapchanych drogach odwrotu oddziałów Armii Czerwonej. Nikt już dzi siaj nie określi dokładnie liczby tych uciekinierów, nie wszyscy zresztą zdołali wyjść z terenów ogar niętych wojenną pożogą. Niemcy nacierali z impe tem, ich zmotoryzowane czołówki szybko przenikały na tyły stawiających opór bądź wycofujących się wojsk radzieckich. Nogi piechura i konia przegrywa ły w wyścigu z silnikiem, a ciągnęli na wschód chłopi z Całymi rodzinami, objuczeni podręcznym bagażem, prowadząc ze sobą bydło. W takich warunkach ruch 79
co kilka kilometrów utykał, ludzie padali ze zmęcze nia w upale wczesnego lata, wielu pozostawało na miejscu, wielu też zginęło wskutek ciągłych nalotów. Na niczyją pomoc nie mogli liczyć: lokalnych władz już nie było, dla Niemców stawali się tylko prze szkodą na drogach. Niemiecka agresja zapoczątkowała również plano waną ewakuację zarówno ludności napływowej ze wschodu, jak i częściowo miejscowej. Władze ad ministracyjne zatroszczyły się przede wszystkim 0 uratowanie tych, którzy z różnych republik kiero wani byli na ziemie przyłączone do ZSRR w celu wypełnienia luki po deportowanych i objęcia okreś lonych stanowisk w urzędach, milicji, szkolnictwie 1 większych zakładach pracy. W tej grupie znajdowa ły się również rodziny wojskowych, bardzo liczne z uwagi na wysoki kontyngent sił Armii Czerwonej stacjonujących na tych terenach. Ze zrozumiałych względów' im przysługiwało prawo pierwszeństwa w' pospiesznie organizowanych wyjazdach, ale na kazem ewakuacji objęto także część rdzennych mie szkańców tych ziem. Wpisywano na tę listę całe załogi wielu fabryk, warsztatów, przedsiębiorstw, spółdzielni oraz personel straży pożarnej, pogotowia drogowego i mostowego, elektrowni, gazowni; sieci wodociągowej, komunikacji autobusowej i kolei. Część tych zakładów i służb została zresztą zmilitary zowana w momencie wybuchu wojny, podlegając od tego czasu władzom wojskowym. Szło więc o ludzi czynnych zawodowo, w większości kwalifikowanych robotników i środowisko inteligencji technicznej, nie wątpliwie potrzebnych na zapleczu frontu, gdyby fak tycznie byli wykorzystani zgodnie ze swym zawodem. 80
Nie powiódł się jednak zamiar tej ewakuacji. W zderzeniu z surową rzeczywistością plany okazały ' się nierealne. Kolei nie starczyło taboru na wywiezie nie dużych zapasów materiałowych i .tysięcy ludzi, brakowało również samochodów ciężarowych, przej mowanych głównie przez wojsko w' ramach mobiliza cji. Pociągi i konwoje drogowe odjeżdżały nieregular nie, najczęściej nocą, zmuszane do wielu postojów. Ruch na wschód przebiegał pod znakiem improwiza cji. sprzecznych rozkazów i ponoszonych strat. W przybliżeniu przyjmuje się, że do celu dojechało około 250 tysięcy ludzi z kresów, nie licząc - dodaj my - wcześniejszych transportów z ludnością na pływową. Pora na próbę krótkiego bilansu. W głębi ZSRR znalazło się. jak już podawaliśmy. 1 850 tysięcy byłych obywateli polskich, w tym 300 tysięcy dzieci i młodzieży do lat 17 (ókoło 40 tysięcy ewakuowano z kolonii i obozów letnich tuż po wybuchu wojny w czerwcu 1941 roku). W ogólnej liczbie wywiezionej ludności mieszczą się internowa ni, aresztowani, deportowani, ewakuowani z nakazu i ochotnicy do pracy (około 50 tysięcy osób, wyłącz nie mężczyzn). Około 1 200 tysięcy stanowili Polacy, pozostali to Ukraińcy, Żydzi, Białorusini i Litwini z małym odsetkiem innych mniejszości narodowoś ciowych. W raportach i sprawozdaniach przesyła nych do ambasady RP w Moskwie i Kujbyszewic w latach 1941-1942 zawarte są i takie wskaźniki: wśród ogółu wywiezionych Polacy stanowili około 52%, Żydzi blisko 30%. Ukraińcy i Białorusini od 18 do 20%. Z innego dokumentu, opracowanego w 1942 roku. wynika, że te procenty kształtowały się f> - Deportacjo
81
inaczej: Polacy stanowili 58%, Żyd;i 20%. Ukraińcy 15%, Białorusini 4%, Poleszucy 2%. Rosjanie i Lit wini 1%. Podział na obszary zamieszkania,przyniósł z kolei taki obraz: rejon Białegostoku, Lfdy, Grodna i Wilna - 330 tysięcy ludzi, Polesie i Nowogródek - 200 tysięcy ludzi. Małopolska Wschodnia - 430 tysięcy ludzi oraz około 320 tysięcy ludzi z central nych i zachodnich województw Polski. Dokładna liczbę byłych obywateli polskich, którzy z różnych przyczyn znaleźli się w głębi Związku Radzieckiego, trudno jest ustalić. Przytoczone wyżej dane należy traktować szacunkowo, ambasada RP nie zdołała bowiem dotrzeć do wszystkich skupisk ludności z kresów i innych rejonów Polski, nie mogła objąć rejeśtrem wszystkich więźniów, internowanych i skazanych na pracę w łagrach, nie znała nawet rozmieszczenia wielu obozów. W sprawozdaniu komórek opieki społecznej za okres od 1 września do 15 grudnia 1941 roku ambasador Stanisław Kot pisze między innymi: ..... cala ta ogromna rzesza obywateli polskich szacowana jest przez nas na z górą milion głów i włączona została do wielkiej grupy obywateli sowieckich". Z tego właśnie tytułu, administracyj nie wprowadzonej zmiany obywatelstwa, dostęp ambasady RP do tych ludzi był utrudniony bądź w' ogóle niemożliwy. W zbiorowej pracy „Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej" tom III. wydanej w Londynie, podana jest liczba 1 200 tysięcy ludzi wywiezionych w głąb ZSRR w' roku 1940 i w pierwszej połowie 1941 roku. Liczba ta, jak można stwierdzić, nic obejmuje aresztowanych, ewakuowanych po wybu82
chu wojny, wyjazdów ochotniczych i dzieci ora/ młodzieży z kolonii i obozów letnich. Ambasador USA w Moskwie, William Standey, w swych wspomnieniach przytacza liczbę około 180 tysięcy jeńców polskich i ponad milion obywateli polskich przebywających tylko w obozach na Syberii. W sprawozdaniu ambasady dla rządu RP w Lon dynie wymieniona jest liczba 1,5 miliona osób wywie zionych, wojskowych i cywilnych łącznie. Taką samą liczbę ludzi podał generał Władysław Sikorski w piśmie do Winstona Churchilla z 17 września 1941 roku, oceniając możliwości utworzenia 'i rozwoju Armii Polskiej w ZSRR. Przewidywał, że z tej masy będzie można powołać do wojska co najmniej 150 tysięcy mężczyzn. Nie będziemy już. powoływać się na opinie innych polityków', którzy podejmowali ten problem. W większości są bowiem zgodne, oscylując od 1 200 tysięcy do 1 600 tysięcy, nic uwzględniając kilku wymienianych już grup lud ności, w tym zwłaszcza ewakuowanych w czerwcu 1941 roku. Wydaje się zatem, że liczba około 1,9 miliona obywateli polskich z różnych powodów' i w różnym trybie przemieszczonych w głąb Związku Radzieckiego jest najbliższa prawdy. Gwoli ścisłości historycznej należy jeszcze wspomnieć o memoriale Alfreda Lampego i Wandy Wasilewskiej z 4 stycznia 1943 roku skierowanym do rządu ZSRR. W doku mencie podaje się, żc liczba Polaków sięga około pół miliona osób, z czym - w- świetle innych ustaleń - nie można się zgodzić. Jest to liczba zaniżona.
83
IC H D O M E M TU ND RA
,
Mówiąc o warunkach bytowania ludności polskiej w ZSRR, nic można właściwie pokusić się o ogólne ich scharakteryzowanie, gdyż były one różne w każ dym niemal osiedlu czy miejscu odosobnienia. Były przecież różne warunki klimatyczne i różny był cha rakter wykonywanej pracy. Jednak pewne wspólne cechy, na przykład teren, rodzaj pracy, warunki materialne, występowały Wśród wielu grup. Spróbuj my szerzej omówić sytuację osób, które znalazły sic na następujących obszarach: północnoeuropejskim, syberyjskim, kazaskim i nadwołżańskim. Na północnoeuropejskim obszarze Związku Ra dzieckiego znalazła się ludność polska z tzw. przesie dlenia lutowego i częściowo z czerwcowego 1940 roku. Większość tej ludności stanowili chłopi-osad*nicy, rodziny wojskowych i urzędnicy. Teren osiedlenia to obszar położony między 65 a 60 stopniem szerokości geograficznej północnej i między 40 a 60 stopniem długości geograficznej wschodniej. Pod względem administracyjnym należał do obwodów: archangielskiego, kirowskiego, swierdłowskiego. Korni ASRR i Nicnieckiego Okręgu Na rodowościowego. Na zachodzie jest to kraj nizinny i bagnisty, na wschodzie oparty o północny Ural. W swej południowej części gęsto zalesiony i falisty, przechodząc ku północy stopniowo zmienia się w ni zin no-bagnisty z coraz rzadszymi lasami, aż staje się bezkresną tundrą. W rejonie miejscowości Swierdłowsk-Mołotow-Kirow-Wołogda rosną piękne sosnowo-brzozowe lasy, ale im dalej ku północy, tym sosna jest coraz rzadsza, aż wreszcie*znika zupełnie. 84
Występuje tu jeszcze brzoza, jednak i ta na 64 stopniu szerokości geograficznej północnej ginie, ustępując ostrej bagiennej trawie, którą z kolei wypierają suche mchy, zwane reniferowym chrobotkiem. Te mchy. rosnące w surowym, podbiegunowym klimacie, ciągną się po wybrzeże Oceanu Lodowatego. Polacy rozlokowani zostali wzdłuż północnego biegu Dwiny i jej dopływów: Suchony. Wagi, Wyszegdy, Susoły, oraz w dorzeczu górnego biegu Peczory i Kamy. Klimat jest tu bardzo surowy - długa, mroźna zima, podczas której mrozy dochodzą do -40°C. i krótkie, wilgotne lato. Ludność miejscowa trudni ^ię głównie rybołów stwem i hodowlą. Sadzono też ziemniaki, siano żyto i owies, alc\ plony były niskie i nie zaspokajały potrzeb żyjących tam ludzi. Część południowa oma wianego obszaru zamieszkiwana jest przez Komiaków, a północna przez Nieńców. 1jedni, i drudzy są z-natury życzliwi i tak też traktowali ludność polską. Życie rozwijało się wyłącznie wzdłuż biegu rzek, stanowiących jedyne trasy komunikacyjne. Nawigac ja trwała od końca maja do września. W południowej części lego rejonu był silnie rozwinięty przemysł drzewny, toteż ludność polska pracowała przeważnie w lesie przy karczowaniu, wycinaniu drzew, przy ich spławianiu oraz w tartakach. Zajmowała się ponadto zbieraniem runa leśnego. Osiedla były rzadko roz rzucone, a ogromną ich część stanowiły baraki, dora źnie stawiane dla robotników,i osiedleńców. Polacy też mieszkali w takich barakach, ale grupowano ich na ogół w „spec posiołkach", to znaczy w specjal nych miejscach przymusowego pobytu, z dala odosiedli miejscowej ludności. Nie mieli prawa opusz85
czania wyznaczonych dla nich terenów, chyba że otrzymali przepustkę od komendanta NKWD, który znajdował się w każdym osiedlu. Wyjście na jagody lub ryby bez przepustki groziło kilkudniowym aresz tem, a karę za takie „przewinienie” odbywały nawet dzieci, które ukończyły 10 lat. Wszyscy od 14 roku życia musieli pracować przy wyrębie lasu, zwózce drewna, formowaniu tratw lub ich spławianiu. Spła wianie drewna było zajęciem bardzo niebezpiecznym, szczególnie dla osób, które nie miały o tym najmniej szego pojęcia, a przecież do takich należeli depor towani Polacy, i pochłaniało liczne ofiary (na przy kład w Susule utonęło ponad 100 osób, gdyż roz sypała się tratwa, na której znajdowali się robotnicy - zesłańcy). Praca wykonywana była na dwie zmiany po 10 godzin. Pierwsza zmiana trwała od 4 do 14, a druga od 14 do 24. Zarobki wynosiły od 4 do 8 rubli dziennie, a wiad ro ziemniaków jesionią 1940 roku kosztowało w Re publice Korni 30 rubli, litr mleka 8 rubli, szklanka jagód 3 ruble, jeden ogórek średniej wielkości 2 rub le. Jedynie chlcb osoby pracujące w- obozach mogły kupić po urzędowych cenach (66 kopiejek za kilo gram) i otrzymywały po kilogramie na rodzinę. Jak pisali w listach sami osiedleńcy, już we wrześ niu 1940 roku, a więc w 6 miesięcy od chwili przy by cia, w wielu rodzinach pracowała tylko jedna osoba, gdyż inni nie byli zdolni do żadnego wysiłku z powo- du wycieńczenia, chorób malarycznych i reumatycz nych. Ludność masowo chorowała na szkorbut, dzie ci miały twarze ziemiste i obrzękłe. Plagą były koma ry, które pracujących ludzi doprowadzały do wyczer pania nerwowego. We wszystkich rodzinach panował 86
głód. W początkowym okresie Polacy sprzedawali swoje ubrania i za uzyskane w ten sposób pieniądze kupowali żywność. Ale to źródło „dodatkowych do chodów" dość szybko się wyczerpało. Po prostu w miarę upływu czasu nie mieli już nic do sprzedania. Władze obozowe nie zezwalały ludności polskiej na udział w obrzędach religijnych. Każda wspólna modlitwa wywoływała szał dochodzeń, badań i szy kan ze strony funkcjonariuszy NKWD.
SYBERIA Syberia jest znana szerokiemu ogółowi społeczeń stwa polskiego, dlatego omówimy ją pobieżnie. Klimat tu bez porównania zdrowszy niż w północnoeuropejskiej części ZSRR, a ziemie bardziej uro dzajne. toteż warunki życia przesiedlonej ludności polskiej były stosunkowo lepsze. Należy jednak pa miętać, że Syberia to Czelabińsk i Ałtaj. Tomsk i Chinds, Kużnieck i Badajbo, które pod względem klimatycznym różnią się ogromnie. I tc różnice nie były bez znaczenia dla ludzi z Polski, którym przy szło tam mieszkać. Inaczej bowiem toczyło się życie w tajdze, przy wyrębie lasów i spławianiu drewna, inaczej zaś w okręgach przemysłowych Kraju Ałtaj skiego. Ale i jedni, i drudzy mieli ograniczoną swo bodę poruszania się i mieszkali w barakach lub w budynkach niewielkich posiołków. Większość Polaków z deportacji lutowej rozloko wana została na przestrzeni od Uralu do Bajkału. Najliczniejsze zgrupowanie znalazło się w widłach Tobołu, Irtysza i Obu oraz nad środkowym biegiem 87
Jeniseju i Angary, czyli w obwodach: Czelabińsk im, omskim, nowosybirskim, irkuckim, swicrdłowskim oraz. w Kraju Krasnojarskim i Kraju Ałtajskim. Panowały tu lepsze warunki klimatyczne i komuni kacyjne, więcej było produktów żywnościowych i większa możliwość ich kupna, niż w rejonach pół nocnych. Ogólne warunki bytowania były również lepsze, a tym samym liczba zachorowań i zgonów znacznie mniejsza. Na Uralu, a zatem w obwodach swicrdłowskim i czelabińskim, znalazło się blisko 35 tysięcy ludności polskiej. Klimat jest tutaj wybitnie kontynentalny, bardzo ostra zima (mrozy dochodzą dp -40’) i gorące lato, a przesiedleńcy mieszkać musieli w barakach po części dla nich zbudowanych. Pracowali w lasach, w kopalniach i fabrykach, w przemyśle zbrojenio wym i hutnictwie. Lasy były zasobne w jagody i grzy by. Stosunek miejscowej ludności do Polaków był życzliwy. Warunki bytu i pracy osiedleńców w euro pejskiej części i w dorzeczu Wołgi, w obwodzie gorkowskim i iwanowskim, były podobne do warun ków panujących na Uralu. W Syberii Centralnej (obwody omski i nowosybir ski oraz Kraj Ałtajski i Kraj Krasnojarski) ludność polska rozmieszczona została wzdłuż kolei syberyj skiej, wzdłuż Irtyszu, górnego biegu Obu i Jeniseju oraz rzek Czułym, Bija i Katuń. Polacy byli zatrud nieni w rolnictwie, w lasach przy wycinaniu drzew i ich spławianiu, w tartakach, w fabrykach i kopal niach. Klimat w Centralnej Syberii jest bardzo suro wy - w zimie dochodzi do -5(PC. lato jest upalne, ale krótkie - a przesiedleńcy, podobnie jak na Uralu, mieszkali przeważnie w barakach wybudowanych dla 88
'
\
\
nich w głębi lasu oraz po wsiach w domach miej scowej ludności. W obwodzie nowosybirskim znalazło się ponad 17 tysięcy obywateli polskich, w tym 5 tysięcy osób z Wilcńszczyzny, które w październiku 1939 roku zostały przez rząd radziecki przekazane Litwie. Lu dzie ci mieszkali głównie w rejonach narymskim. assińskicm i maryjskim oraz. nad Obem. Pracowali w lasach, kołchozach i sowchozach. Warunki były ciężkie, ale, jak sami stwierdzali, wyżyć było można. Pomieszczenia, w których mieszkali, były ciasne, brakowało ubrań, butów. Byli zawsze pod strażą, nic mogli opuszczać miejsca osiedlenia. W Kraju Narymskim. około 1000 km od Nowosy birska, przebywało blisko 10 tysięcy Polaków. Praco wali oni w tajdze, w dorzeczu Obu i jego dopływów (Ket, Tym. Agan), a nawet nad Pu rem w górnym jego biegu. Głównym szlakiem komunikacyjnym był tutaj Ob, żeglowny tylko przez 4 miesiące w roku, więć ludzie ci byli właściwie odcięci od świata. W Kraju Narymskim jest dużo rzek i jezior, a bagnis ta tajga latem wydziela odurzający zapach. Warunki życia i pracy osiedlonej tu ludności były ciężkie. W Kraju Ałtajskim przebywało około 35 tysięcy ludności polskiej. Polacy pracowali na ogół w lasach i na roli. Żyło się im tutaj nieco lepiej niż w innych obwodach, gdyż ziemia tu urodzajna i rolnictwo było dobrze rozwinięte. Ci. których zatrudniono w rolnic twie, mogli chować drób. niektórzy mieli nawet kro wy. Ale były leż rejony, w których ludność polska żyła wf niezwykle trudnych warunkach. Na przykład w' rejonie kałmanskim w kołchozie Zmary i sowchozie nr 1 Polacv mieszkali w ziemiankach, w któ89
rych zimą nie było światła dziennego. Znaczna ich część chorowała na malarię. •» W Kraju Krasnojarskim osiedlono około 25 tysię cy Polaków, głównie wzdłuż Jeniseju c\ jego' dopływ wów. Pracowali oni przy wyrębie lasu. w kopalniach i przemyśle obronnym. Rozmieszczeni byli w tak odległych od większych skupisk ludzkich kołchozach i sowchozach, że nie wiedzieli o podpisanym układzie polsko-radzieckim z 30 lipca 1941 roku i organizują cej się Armii Polskiej w ZSRR. Na całym terenie Kraju Krasnojarskiego ściągano od ludności podatki - kawalerski i wojenny - dochodzące do 40% zarob ków, co pogarszało znacznie jej warunki materialne. W większości rejonów Kraju Krasnojarskiego utrzy mywany był system obozowy; ludność polska miesz kała tam w barakach i była pilnowana przez obozo wą straż (mimo to zdarzały się wypadki włóczęgost wa, za które karano sądownie), część zaś znajdowała schronienie w izbach miejscowej ludności lub sama budowała dla siebie mieszkania. Wiele osób choro wało. Pewna liczba ludności polskiej wyjechała z Kraju Krasnojarskiego w początkach 1942 roku do południowych republik Związku Radzieckiego. Ludności osiedlonej w środkowej części Syberii (południowa część Kraju Krasnojarskiego), głównie pracującej w tajdze, bardzo dawała się we znaki syberyjska muszka. Ten mały jak łepek szpilki owad miliardowymi chmarami zalega nisko położone tere ny, wdziera się do ust, uszu i nosa, uniemożliwia jedzenie i oddychanie. Na obszarach opanowanych przez syberyjską muszkę pracować można było tylko w gęstych muślinowych maskach chroniących przed nią. a tych często brakowało. 90
Do obwodu omskiego przywieziono ponad 15 ty sięcy Polaków i rozlokowano ich głównie wzdłuż Obu i Irtyszu. Pracowali oni w lesic, w kopalniach miedzi, kołchozach i sowchozach. Warunki życia tych, których zatrudniono w rolnictwie, były lepsze niż w innych obwodach, natomiast skierowani do poszukiwania złota borykali się z ogromnymi trud nościami.'W okręgu tobolskim stosowany był system obozowy. Kołchozy zabiegały o pozyskanie ludności polskiej do pracy. Z obwodu Omsk w początkach 1942 roku wyjechało na południe ZSRR około 3 ty sięcy osób. Warunki ich życia znacznie się tam po gorszyły. Wschodnia Syberia to obwód irkucki i Jakucka ASRR. Klimat jest tu bardzo ostry, mrozy duże. pogoda bezwietrzna i słoneczna. Liczba dni mroź nych w roku przekracza nawet 200. Polacy osiedlani byli głównie wzdłuż transsyberyjskiej linii kolejowej, nad Angara, Oką. górnym biegiem Leny i jej do pływów Witim i Ałdan. Pracowali w kopalniach złota i węgla, przy wyrębie lasów i w tartakach. W obwodzie irkuckim znalazło się około 20 tysięcy obywateli polskich. Zatrudniono ich w lasach przy wycinaniu drzew, w tartakach, przy zbieraniu żywi cy, w fabrykach i w kołchozach. Na przykład w rejo nie Tułun osiedlono około 3 tysięcy osób pochodzą cych z powiatów jaworowskiego i Rawy Ruskiej. Warunki- życia i pracy były tu ciężkie. Po amnestii ludność polska domagała się od miejscowych władz opieki zdrowotnej nad chorymi dziećmi i matkami, żądała takich norm żywnościowych, jakie przysługi wały matkom karmiącym i wychowującym dzieci do lat 12. Władze miejscowe osobom pracującym w koł91
chozach wydały w drodze wyjątku pew'ne ilości zbo ża, kartofli i kapusty, co sprawiło,>że ludzie ci prze stali głodować. W niezwykle ciężkich warunkach żyli Polacy w rejo nie Niżne Udińskic. Byli to głównie rolnicy i człon kowie rodzin inteligenckich. Ci ostatni, nie przywykli do pracy fizycznej, z trudem radzili sobie przy wyrębie lasów, a tam przede wszystkim ich kierowano. Miesz kali w barakach, pilnowani przez straż. Podobnie wy glądała sytuacja w rejonach: Szytkino, Tajszet, posiołck Kwitok, Toporek. Lidacz.no, Złotogórka. Przesiedleńcy pracowali tu w lasach, a mieszkali w barakach. Wiele osób chorowało. W rejonie Badaj bo, położonym na północnym wschodzie, w- odległości około 2 tysięcy kilometrów od Irkucka, rozlokowano głównie ludność narodowości żydowskiej, pochodzącą w większości z Warszawy, Lublina i Białegostoku. Pracowali oni w lasach i kopalniach odkrywkowych złota. W nieco lepszych warunkach, w porównaniu z omawianymi wcześniej rejonami, żyła ludność, któ rą wywieziono do rejonu Zima. Ludzie ci na ogół pracowali w kołchozach i w sowchozach przy zbiera niu żywicy. Mieszkali w barakach, domach miej scowej ludności i chatach przez siebie zbudowanych. Wolno im było przenosić się z miejsca na miejsce i szukać lepszej pracy. W tym rejonie ziemia jest urodzajna i nic brakowało żywności. W obwodzie jakuckim osiedlono około 10 tysięcy ludności polskiej, głównie w dorzeczu Ałdanu, Amgi, Czary i dolnego biegu Wilim. Przesiedleńcy praco wali przy wyrębie lasu, tylko część skierowano do pracy w rolnictwie i przemyśle. Warunki klimatyczne były ciężkie. 92
G O R Ą C E STEPY PO ŁU D N IA W wyniku przeprowadzonych przez władze ra dzieckie deportacji całe rzesze Polaków znalazły się na ogromnych obszarach południowych republik ZSRR. w Kazachstanie. Uzbekistanie i Tadżykistanie. Sam Kazachstan to kraina rozległa, o bardzo różnorodnej strukturze, obejmująca obszar 2 717 tysięcy kilometrów kwadratowych. Ciągnie się od Uralu na zachodzie po góry Ałtaju i granice Chin na wschodzie, od transsyberyjskiej linii kolejowej na północy do wybrzeża Morza Kaspijskiego i Jeziora Aralskiego oraz Syr-darii na południu. Na całym obszarze panuje klimat kontynentalny, suchy i suro wy, wyjątkowo ciężki. Lato uiebywale upalne, tem peratura w ciągu doby waha się od plus ŚCP w dzień aż do przymrozków w nocy. Zimą 3/4 powierzchni Kazachstanu pokrywa gruba powłoka śniegu i utrzy-muje się mróz od -30 do -4CPC. Króluje tu step przechodzący na południu w tereny pustynne. Na północnych obszarach Kazachstanu i w wąskich nadrzecznych pasach wzdłuż biegu nielicznych rzek. głównie Tobołu, Irtyszu, Iszyinu. gleba jest urodzaj na. Im dalej na południe, tym step staje się coraz suchszy, trawa przybiera szarą barwę, wreszcie zani ka. Dalej rozciąga się już pustynia Kara-Kum. W środkowej i południowej części stepu znajdują się tysiące wyschniętych słonych jezior, które wy glądają jak białe baseny z solą, oraz duża liczba strumyków i małych rzeczek, z piasku biorących początek i w piasku znikających. Jedynie na północ nym skrawku Kazachstanu rosną drzewa, dalej step jest bezdrzewny. Panem stepu jest wicher unoszący 93
latem tumany piasku, a zimą wywołujący burze śnie żne, zwane burianami. Do Kazachstanu zostały skierowane rodziny in teligencji polskiej, ludzie bezradni w obliczu dzikiej przyrody i nic przyzwyczajeni do pracy fizycznej. Osiemdziesiąt procent przesiedlonej ludności stano wiły kobiety i dzieci. Podstawowym problemem dla przesiedleńców, a i dla władz miejscowych, stało się zakwaterowanie. Nie było tu osiedli barakowych, dlatego lokowano deportowanych w domach miej scowej ludności. Ludność polska kierowana była do .Kazachstanu wschodniego (obwody: semipałatyński i karagandzki oraz rejon Usf-Kamienogorska), północnego (ob wody: kokczetawski, pawłodarski, kustanajski i akmoliński oraz rejon Pietropawłowska), południowe go (obwody: ałma-acki, dżambulski, tałdykurgański oraz rejon Czimkcntu) i zachodniego (obwody: aktiubiński i guriewski). Najtrudniejsze warunki pra cy i życia były w regionie północnym. Sprawa mieszkań w Kazachstanie wymaga szer szego omówienia. Zaznaczyliśmy już, że step jest bczdrzewny. brak na nim także gliny. Jedynym mate riałem opałowym i budowlanym jest nawóz krowi, owczy i wielbłądzi, zwany kiziakiem. Nawóz ten zbierany jest na stepie, mieszany z wodą i słomą, udeptywany,, krojony w cegiełki jak torf i suszony wf słońcu. Na nim sic gotuje i on służy do ogrzewania lepianek. Ze względu na ogromne przestrzenie stepu, a małą liczbę owiec i krów, dużo czasu i znoju wymaga zbieranie i gromadzenie tego opału na zimę. a cóż dopiero mówić o ilościach potrzebnych do wybudowania lepianki. Z tych właśnie względów 94
domy miejscowej ludności są małe (średnio około 7 m długości. 4 m szerokości i 2 m wysokości), na ogół dwuizbowe (kuchnia i pokój z małym okien kiem). panuje w nich ciasnota i zaduch (miejscowi sypiają pokotem na ziemi). I właśnie do takich do mów dokwaterowywano rodziny polskie. Do czerwca 1941 roku ludność skierowana do Ka zachstanu otrzymywała od rodzin znajdujących się pod okupacją niemiecką oraz od rodzin i znajomych z terenów zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi paczki żywnościowe. Była to wprost nieoceniona po moc dla tych głodujących często ludzi. Wysyłaniem paczek dla przesiedleńców zajmowały się specjalnie wyznaczone urzędy pocztowe w poszczególnych mias tach zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi. Poważnym problemem była'również kwestia zatrud nienia. Na przykład w obwodach aktiubińskim. kustanajskim, karagandzkim i w rejonie Pietropawłowska właściwie nie było dla przesiedleńców pracy. Nieco lepiej wyglądała sytuacja ludności polskiej w obwodach semipałatyńskim i w rejonie Usfi-Kamienogorska. gdzie rolnictwo i przemysł były bardziej rozwinięte. Tu i warunki mieszkaniowe były lepsze, i o pracę łatwiej (w dużych gospodarstwach hodowlanych, w przetwór niach mięsa i w przemyśle ceramicznym). Na terenie Kazachstanu ludność polska nie od czuwała takich rygorów, jak w pozostałych repub likach i okręgach ZSRR. Przesiedleńcy otrzymali dowody osobiste, uprawniające ich do poruszania się w obrębie swego rejonu i obwodu, mogli nawet wybierać rodzaj pracy stosownie do posiadanych kwalifikacji. Ludność polska była tutaj bardziej zorganizowana i udzielała sobie nawzajem pomocy. 95
W Uzbekistanie deportowana ludność polska zo stała skierowana do obwodów: Taszkent, Bucharu, Samarkanda. Fergana i w rejon Nukusu., Ludzie ci pracowali w rolnictwie, przy zbieraniu bawełny i ko paniu rowów nawadniających, a około 15 tysięcy zatrudniono przy budowie Kanału Fergańskiego. Wiele osób zapadało na choroby tropikalne, głównie na malarię. Po amnestii do Uzbekistanu zaczęli przy jeżdżać przesiedleńcy z rejonów północnych, licząc, że tu życie będzie choć trochę łatwiejsze. Na te obszary także ambasada polska kierowała liczne gru py ludności, zamierzając w ten sposób poprawić ich położenie. Żadna zmiana, niestety, nie nastąpiła: brakowało bowiem dla tych' przybyszów zarówno lżejszej pracy, jak i mieszkań.
W OŁGA, W OŁGA... Po obu stronach Wołgi, w rejonie, gdzie zatacza ona ogromny łuk zmieniając swój bieg ze wschod niego na południowy, leżą autonomiczne republiki: Mordwińska, Maryjska, Czuwaska i Tatarska. Ob szar ten to potężny kompleks wysokopiennych la sów, przeważnie sosnowych, ośrodek przemysłu drzewnego oraz rezerwat najprzedniejszego, ekspor towego drewna. I tu właśnie, między Maryjczyków, Mordwinów, Czuwaszy i Tatarów, rzucono 400 tysięcy obywateli polskich z centralnych rejonów Polski (głównie in teligencji), którzy uciekli przed wojskami niemiec kimi i znaleźli się na wschodnich terenach kraju. Przesiedleńcy pracowali przede wszystkim przy wyrę96
bie lasów, w tartakach i w kołchozach, mieszkali w barakach i pozbawieni byli możliwości swobod nego poruszania się poza obrębem obozu. Ogromny procent tej ludności to dzieci i starcy, którzy nie byli w stanie podołać tej ciężkiej pracy. Toteż nastroje panujące w tej grupie były znacznie gorsze niż w sku piskach poprzednio opisywanych. Ludność polska rozmieszczona w północnych rejo nach ZSRR i w republikach południowych ciężko znosiła tamtejszy klimat i nic była przygotowana do wyczerpującej pracy. Inne obyczaje oraz inna kultura miały też wpływ na jej samopoczucie. Rzecz jasna, przedstawiona powyżej charakterystyka klimatu, wa runków życia i pracy nie wyczerpuje wszystkich pro blemów, a jedynie je sygnalizuje. Z dostępnych w chwili obecnej dokumentów wyni ka, że ludność deportowana w głąb Związku Radzie ckiego przebywała w republikach: Rosyjskiej, Uzbec kiej, Turkmcńskiej, Kirgiskiej, Tadżyckiej, Armeńs kiej, Kazaskiej, Gruzińskiej - w 126 obwodach, w 1748 rejonach i 3095 miejscowościach. W Związku Radzieckim obowiązywała zasada przymusu pracy i dotyczyło to również ludności polskiej. „Kto nie pracuje, ten nie je”, nie było tylko sloganem. Każdy musiał wypracować obowiązującą normę, by otrzymać określoną rację żywnościową (40 dkg chleba i dwa razy dziennie zupa). Ci, którzy nic wykonywali normy, otrzymywali 50% tej racji. A przecież nic zawsze przesiedleńcy byli przygotowa ni do takiej pracy, jaką przyszło im wykonywać.
7 - Deportacje
97
NOW Y UKŁAD Po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych między rządem polskim a ZSRR generał Władysław Sikorski podjął .problem ludności polskiej, znajdującej się w ZSRR. ale sprawa ta gnębiła go od dawna, skoro już w przemówieniu wygłoszonym przez radio 23 czerwca 1941 roku mówił: „Za miłość do narodu, wolności i honoru tysiące Polaków i Polek cierpi dotąd w więzie niach rosyjskich. Setki tysięcy są narażone na śmierć powolną z nędzy i głodu. Ćwierć miliona jeńców wo jennych marnieje bezczynnie w obozach. Czyż nie było by rzeczą uczciwą i celową, przywrócić tym ludziom swobodę". Wymienił też okręgi centralne, w których, według jego rozeznania, miała znajdować się ludność polska. Padły takie nazwy, jak: Scmipałatyńsk, Pawłodar (nad Irtyszem), Mariańsk, Nowosybirsk, Aktiubińsk (południowy Ural), Irkuck. Korni, Wołogda, Archangiclsk. Jednocześnie generał Sikorski przewidy wał ewakuację ludności polskiej z ZSRR i wyznaczył nawet trasy ewakuacyjne: z Kaukazu, a konkretnie z Baku, przez Iran do Palestyny, z Turkmenii przez Iran do Palestyny i z Władywostoku do Kanady. Po długich i trudnych rozmowach 30 lipca 1941 roku został podpisany układ polsko-radziecki, w któ rym rząd ZSRR uznał, iż układy radziccko-niemicckie z 23 sierpnia i 28 września 1939 roku dotyczące spraw Polski utraciły swą moc. Oba rządy postano wiły nawiązać stosunki dyplomatyczne zerwane 17 września 1939 roku oraz udzielać sobie wszelkiej pomocy i poparcia w czasie wojny. Ponadto rząd ZSRR zobowiązał się, że ogłosi amnestię obejmującą wszystkich obywateli polskich, którzy zostali pozba98
wieni swobody na terytorium ZSRR jako jeńcy wo jenni lub na innych podstawach, oraz zwolni z obo zów pracy ludność polską. Dwunastego sierpnia 1941 roku Prezydium Rady Najwyższej ZSRR wydało dekret, w którym amnestionowano wszystkich obywateli polskich przebywa jących w obozach pracy i obozach jenieckich. Dekret stwarzał podstawę prawną do przywracania wolności ludności polskiej i dawał możliwość ponownego przyznania jej obywatelstwa polskiego. W związku z tym Polacy byli zwalniani z miejsc odosobnienia i z rejonów północnych zaczęli przenosić się do południowych republik ZSRR oraz na tereny, na których formowano polskie dywizje. Dla generała Sikorskiego losy ludności polskiej w ZSRR były najważniejszą sprawą. Dążył on do przywrócenia jej praw obywatelskich, zwalniania z obozów pracy, a następnie formowania polskich dywizji. W przemówieniu radiowym wygłoszonym 18 września 1941 roku wzywał wszystkich Polaków znajdujących się na terenach ZSRR do wstępowania w szeregi Armii Polskiej, do zapomnienia o prze szłości, o trudach i doznanych przykrościach. Apelo wał, by czynili to ze względu na przyszłość Polski.
NADCHODZI POM OC Już 22 sierpnia charge d'affaires ambasady Rze czypospolitej w- Moskwie Józef Retinger przesłał no tę do Mołotowa w sprawie organizowania pol sko-radzieckich komisji do spraw pomocy dla lud ności polskiej znajdującej się w ZSRR. 99
Nota ta zawierała wiele postulatów i dlatego wymaga szerszego omówienia. Otóż Retinger pro ponował, aby wydano władzom lokalnym zarządze nia dotyczące współpracy z przedstawicielami ludności polskiej, którzy z kolei winni utrzymywać kontakt z ambasadą polską. Ponadto wnioskował, aby o zamierzeniach tych informowała i prasa, i ra dio. gdyż tylko to mogło przyspieszyć rejestrację obywateli.polskich i objęcie ich pomocą materialną. W dalszej części znajdowała się prośba o niezwło czne zwolnienie z więzień i miejsc pracy przymusowej wszystkich obywateli polskich oraz skierowanie ich do tymczasowych stacji zbornych, gdzie byliby po dzieleni według płci, wieku, kwalifikacji zawodowych i stanu fizycznego. Stąd młodzież zostałaby wysłana do obozów wojskowych, a niezdolni do służby woj skowej mężczyźni i kobiety do pracy w przemyśle i na roli. Ci, którzy nic mogliby podjąć pracy, zwłasz cza obarczone dziećmi kobiety, nieletni, starcy i in walidzi, mieli być skierowani do miejscowości o od powiednich warunkach klimatycznych i zdrowot nych, najlepiej w pobliże polskich jednostek woj skowych. Władze radzieckie miały tym ludziom za pewnić pomieszczenia i wyżywienie. Organy rządu polskiego oraz polskie instytucje opiekuńcze miały dołożyć starań, aby jak najszybciej udzielić pomocy potrzebującym: dostarczyć odzież, bieliznę, obuwie i środki lecznicze. Już na początku sierpnia przedstawiciele rządu polskiego prowadzili rozmowy w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Bryta nii ną temat dostaw towarów z tych państw. Sprawę załatwiono pozytywnie, ale pierwsze partie towarów mogły dotrzeć do ZSRR dopiero po dwóch miesią100
I
cach. A że czas naglił, gdyż sytuacja ludności polskiej była bardzo ciężka, Retinger prosił rząd Związku Radzieckiego o przyznanie zwolnionym jednorazo wego zasiłku pieniężnego na zaspokojenie najpilniej szych potrzeb. W stosunku do osób zatrudnionych w rolnictwie, leśnictwie, robotach publicznych, przemyśle i górnic twie proponował wydać zarządzenia, które by doty czyły: a) przydzielenia obywatelom polskim, nie nadają cym się do ciężkiej pracy ze wzlędów fizycznych i zawodowych, prac lżejszych, odpowiednich dla nich. i zwolnienia z obowiązku pracy tych, którzy są do niej niezdolni; b) zatrudnienia według norm obowiązujących oby wateli radzieckich i stosowania wobec nich prze pisów' o ochronie pracy, z których obywatele radzieccy korzystają; c) umożliwienia obywatelom polskim, przede wszys tkim kobietom z dziećmi, zmiany miejsca pobytu, skierowania ich do miejscowości o odpowiednich warunkach klimatycznych i zdrowotnych oraz przyznania im najwyższej normy żywnościowej. Ponadto proponował wydanie zarządzenia o po wołaniu wspólnych polsko-radzieckich komisji, które po przeprowadzonej lustracji okręgów' zamieszkiwa nych przez obyw-ateli polskich - na pierwszym miejs cu wymienił rejony Moskwy, Kazachstanu, Nowosy birska i Archangielska - miały przedstawić swym władzom raporty o stanie poszczególnych skupisk i ich potrzebach. Wnioskował, by komisje wyjechały wł teren już 28 sierpnia 1941 roku, prosił o zapew'nienie im środków' transportu, z lotniczym włącznie. 101 #
Ludowy Komisariat Spraw Zagranicznych ZSRR w odpowiedzi na notę poinformował, że w sprawach dotyczących ludności polskiej przebywającej w Zwią zku Radzieckim zastosowano następującą procedurę: 1) Rozpoczęto zwalnianie obywateli polskich z wię zień - wydaje im się bezpłatne bilety na przejazd koleją lub statkiem do wybranego przez nich miejsca zamieszkania; 2) Wszyscy zwolnieni obywatele polscy mogą wy brać sobie miejsce zamieszkania (wyłączone są tylko niektóre miejscowości); 3) Zwolnieni obywatele polscy mogą, jeśli tego prag ną, pozostać chwilowo w obecnie zajmowanych pomieszczeniach, przy czym organy miejscowych władz radzieckich okazują im pomoc w znalezie niu pracy. Jednocześnie rząd radziecki poinformował przed stawiciela polskiego, że nie widzi przeszkód w roz wiązaniu takiej kwestii, jak wyznaczanie osób do współpracy z ambasadą polską w rejonach, w' któ rych zamieszkuje większa liczba obywateli polskich. Wyraził też zgodę na powołanie mieszanych komisji, przeprowadzenie rejestracji obywateli polskich i skie rowanie ich do odpowiedniej pracy. Po ogłoszeniu amnestii ludność polska była zwal niana z obozów i miejsc odosobnienia, otrzymywała też prawa równe z obywatelami radzieckimi. Od tego momentu rozpoczęła się wędrówka obywateli pol skich z okręgów północnych do Azji Środkowej. Ambasada polska w ZSRR wydawała obywatelom polskim zaświadczenia, które honorowane były przez władze radzieckie. Czwartego września 1941 roku przybył do Mosk102
wy ambasador Stanisław Kot. Już w pierwszej roz mowie, przeprowadzonej 10 września, z zastępcą ludowego komisarza spraw zagranicznych Andriejcm Wyszyńskim domagał się od ZSRR pomocy mate rialnej i przedstawił główne założenia opieki nad ludnością cywilną. „W tej chwili chodzi mi przede wszystkim - mówił - o ułożenie podstaw i poprawie nie bytu masy Polaków cywilnych. Wszędzie oni muszą poczuć, że dziś obowiązuje nowa polityka. Każdy obywatel polski w najdalszym kącie Azji musi się przekonać, że dosięga go opiekuńcze ramię rządu polskiego. W tej dziedzinie proszę o skuteczną po moc". Ponadto ambasador polski omówił kwestię powo łania Polskiego Komitetu Opieki, z przewodniczą cym Janem Szczyrkiem na czele, oraz określi! jego zadania i formy organizacyjne. Proponował też po wołanie komitetów rejonowych i okręgowych oraz wyznaczenie mężów zaufania w miejscowościach, w których przebywa około 50 rodzin polskich. Ko mitety te miały otaczać opieką polską ludność cywil ną, określać jej potrzeby materialne, rozdzielać wszelkie zasiłki, czuwać, by była zatrudniana zgodnie z kwalifikacjami, troszczyć się o dzieci i starców oraz rodziny polskich żołnierzy (chodziło o to, by były traktowane tak samo jak rodziny radzieckie). Wresz cie wysunął wniosek, by wspólnie z rządem ZSRR wyznaczyć okręgi, w których byłaby skupiona polska ludność cywilna (w okręgach tych musiały być od powiednie warunki klimatyczne, praca i możliwość zaspokojenia potrzeb socjalno-bytowych oraz szkolno-oświatowych). Do utrzymywania kontaktów am basady i komitetów z ludnością cywilną Kot doma103
gał się samolotów, a dla mężów zaufania bezpłatnych biletów kolejowych (żądanie samolotów jako środ ków komunikacyjnych było nierealne, ambasador polski nie uwzględniał sytuacji, wrjakiej znajdował się Związek Radziecki). W odpowiedzi na postulaty Stanisława Kota wła dze radzieckie proponowały, aby ambasada w' ciągu trzech miesięcy zaopatrzyła ludność polską w doku menty (tzw. paszporty ambasadzkie), stwierdzające przywrócenie obywatelstwa polskiego. W związku z tym strona polska proponowała zorganizowanie tymczasowych placówek paszportowo-konsularnych, które wyszukiwałyby obywateli polskich, zaopatry wały ich w tymczasowa paszporty i kontrolowały działalność Komitetów Opieki. Zaproponow-any przez rząd radziecki termin trzech miesięcy był niere alny ze względu na ogromne przestrzenie, na których rozrzucona była ludność polska. Strona polska wyszła też z propozycją zorganizo wania na terenach Związku Radzieckiego Polskiego Czerwonego Krzyża, który współdziałałby z Amery kańskim oraz Angielskim Czerwonym Krzyżem i zajmował się pomocą dla ludności polskiej w ZSRR. Wymagało to jednak zezwolenia na działalność tych organizacji na terytorium radzieckim i Kot takiego zezwolenia żądał. „Ponieważ rząd sowiecki dotąd nie wypuszczał Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, przeto stawiam tę sprawę wyraźnie. Proszę o zapew nienie, że rząd sowiecki autoryzuje pomoc Amery kańskiego Czerwonego Krzyża, zwolni jego dary, jak i dary Polaków amerykańskich, od cła i zapew-ni im bezpłatny transport” . Ponadto Kot domagał się zezwolenia na wydawa104
nie własnej gazety, wyznaczenia czasu w radiu ra dzieckim na audycje polskie oraz przemówienia dzia łaczy polskich i wydzielenia w Moskwie odrębnego hotelu dla Polaków. Rozmówca polskiego ambasadora. Wyszyński, podkreślił konieczność współpracy opartej na łą czących obie strony interesach, przyjaźni i na no wych podstawach. W sprawie opieki nad ludnością polską i przedłożonych propozycji zajął następują ce stanowisko: ,,Jeśli chodzi o problem zorganizo wania życia polskim obywatelom na terenie ZSRR, proszę liczyć na dobrą wolę rządu radzieckiego. Jednakże musimy zdać sobie sprawę z ogromnych trudności, jakie się wyłonią w związku z wielkimi obszarami ZSRR, jak i kłopotami komunikacyj nymi wywołanymi przez toczącą się wojnę. Pro blemy te będą wymagały wielkiego nakładu pra cy". W imieniu Ludowego Komisariatu Spraw Za granicznych ZSRR zapewnił on jednak, że pro blemy te będą rozstrzygane jak najszybciej i z cał kowitym strony radzieckiej współdziałaniem. Ustosunkował się jednocześnie do powołania Pol skiego Komitetu Opieki. Nie wyraził kategorycz nego sprzeciwu, ale miał obiekcje, że może dojść do dwutorowości w załatwianiu spraw - z jednej stro ny ambasada, a z drugiej komitet, a to jego zda niem nie byłoby dla Polaków korzystne. Był za tym. aby wszystkie sprawy załatwiała ambasada. Mimo tych zastrzeżeń zobowiązał się, że sprawę powołania Polskiego Komitetu Opieki przedstawi rządowi radzieckiemu do rozpatrzenia. Zgodził się w pełni na powołanie mężów zaufania, a nawet przedstawił listę Polaków' z różnych ośrodków', aby 105
ambasador mógł wybrać ludzi najodpowiedniej szych. Co do wydawnictw polskich, audycji radiowych oraz hotelu w Moskwie Wyszyński zajął przychylne stano wisko, powołując się na słowa Stalina, który zalecił mu, aby spełnił życzenia ambasady polskiej. W sprawie zorganizowania Polskiego Czerwonego Krzyża na tere nach Związku Radzieckiego, współpracy z Amerykań skim Czerwonym Krzyżem oraz rozdziału darów dla ludności polskiej Wyszyński wyjaśnił, że „rząd radziec ki pertraktuje z Amerykańskim Czerwonym Krzyżem o dostarczenie dla polskiej armii wszelkich środków opatrunkowych i wkrótce spodziewane są transporty. W ramach tego zmieści się pomoc Amerykańskiego Czerwonego Krzyża dla Polaków, a jeżeli Polacy ame rykańscy cokolwiek dodadzą, nie mamy nic przeciwko' temu". Wszelkie przesyłki Czerwonego Krzyża na tere nach ZSRR będą wrolne od cła, zapewnił Wyszyński. Sprawa transportu i kosztów związanych z nadsyła niem darów dla ludności polskiej miała być załatwiona razem z decyzją o działalności Polskiego Czerwonego Krzyża na terenach Związku Radzieckiego. Ambasa dor domagał się. aby dary i świadczenia Amerykań skiego Czerwonego Krzyża, które miały iść razem z transportami przeznaczonymi dla ZSRR, docierały' do komitetów' polskich bezpośrednio, aby nie były dzielone przez Radziecki Czerwony Krzyż. Wyszyński wyraził na to zgodę.
N A R E SZ C IE W O L N O ŚĆ Zwalniani z miejsc odosobnienia i obozów, a zdol ni do służby wojskowej, Polacy kierowali się w rejo106
ny powstających jednostek. Część ludności cywilnej przeniosła sic do południowych republik Związku Radzieckiego. Początkowo w czasie podróży ludność objęta była opieką, którą sprawowały specjalnie po wołane do tego komitety. Dokonywały one podziału zasiłków, żywności, odzieży oraz przygotowywały posiłki na stacjach kolejowych. Na przykład w sprawozdaniu z obozu nr 31 - Promyśl Uchta, gdzie przebywało około 2 tysięcy Pola ków, czytamy: „Na początku sierpnia 1941 roku na zwołanym zebraniu władze obozu poinformowały nas, że obywatele polscy będą amnestionowani i zwalniani z obozów w miarę zapotrzebowania do armii. 22 sierpnia zwolniono 1750 osób, a około 200 pozostało, ponieważ kwestionowano ich obywatel stwo polskie. 28 sierpnia specjalnym pociągiem, zao patrzeni w pieniądze i żywność, wyjechaliśmy na południe do obranych miejsc pobytu". Wiadomość o powstającej Armii Polskiej w ZSRR różnymi drogami docierała do większych skupisk ludności polskiej, wyprzedzając oficjalny komunikat o zawarciu dwustronnej umowy wojskowej, który opublikowany został w dzienniku „Izwiestia” dopie ro 20 września 1941 roku. Do ambasady polskiej i dowództwa armii napły wało wiele listów od Polaków, którzy prosili o inter wencję lub przyjęcie do jednostek polskich. Oto wy jątki z listu dwudziestoletniego mężczyzny, ochot nika do służby w lotnictwie: „Czytając ciągle o for mującej się armii polskiej, o naszym drogim Wodzu, o fakcie jasnym jak słońce, że Wojsko Polskie znaj duje się na terytorium ZSRR, nie mogę nie zgłosić swojej gorącej prośby o jak najszybsze wcielenie mnie 107
w szeregi lotnictwa. 26 lutego 1940 coku zostałem aresztowany w Brasławiu pod zarzutem kontrrewo lucyjnej działalności... Przeżycia tych 19 miesięcy zobowiązują mnie jako Polaka do oddania swego zapału, trudu i młodego życia w ofierze Ojczyźnie. Rozdziela mnie od armii spora przestrzeń, którą przebyłbym dawno, ale brak odzieży, obuwia i pie niędzy powstrzymują mnie przed podróżą w nie znane zimą. Wystarczy rozkaz, wezwanie mnie do wojska, a wszystko, co mam i co uważam za najcen niejsze, poświęcę dla walki o niepodległość Tej, co nie zginęła i nie zginie. Mówię szczerze, że chcę przyczynić się do Jej wielkości i mocy. Jestem młody, silny, zahartowany i chcę całą moją energię wyłado wać na głowach wrogów za gruzy miast naszej, najdroższej Polski. Sądzę i czuję, że najlepiej spła cę swój dhig wobec Ojczyzny będąc lotnikiem. Pro szę tedy jak najgoręcej o- jak najszybsze wciele nie mnie do szkoły lotniczej. Za przychylną odpo wiedź na moją gorącą prośbę z góry serdecznie dziękuję”. A oto list porucznika rezerwy Marynarki Wojen nej Michała Zakrzewskiego z Czelabińska: „Razem z bratem Adamem przebywałem w obozie karnym okręgu archangielskiego skazany na 5 lat za usiłowa nie przejścia granicy rumuńskiej. Zostałem zwolnio ny 19 listopada 1941 r. Udaję się do Czkałowa z prośbą o wcielenie mnie do służby wojskowej. W tym obozie i sąsiednich pozostali jeszcze Polacy, którzy pracują przy wyrębie lasów. Dużo ludzi choru je. wśród nich są profesorQwie i oficerowie rezerwy”. Kondycja fizyczna osób cywilnych przybywają cych do jednostek była w wielu przypadkach zła, 108
nieco lepiej prezentowali się internowani żołnierze. Cywile byli nędznie ubrani, nie mieli butów. Często ciała ich były obsypane wrzodami. Umowa pols ko-radziecka była wybawieniem dla tych ludzi. Wiadomości o amnestii i możliwości opuszczenia miejsc przymusowego osiedlenia wywołały wśród ludności polskiej ogromną radość. Z prasy i radia radzieckiego poznali tu wszyscy nazwisko generała Sikorskiego. I z nim kojarzyli odzyskaną wolność i szczęśliwą odmianę losu. Jak donosili przedstawi ciele komitetów opieki rozlokowanych na stacjach węzłowych, ci, którzy jechali na południe, czcili gene rała jak świętego. Wznosili do niego modły dzięk czynne za to. że są wolnymi ludźmfc Tego rodzaju sformułowania można spotkać w wielu relacjach i wspomnieniach.
NA PO Ł U D N IE , DO SW O IC H ... W początkowym okresie zwalniani z obozów i miejsc odosobnienia Polacy otrzymywali od lokal nych władz radzieckich diety, jednorazowe zasiłki pieniężne, podróżne racje żywnościowe i bezpłatne bilety kolejowe. Diety w wysokości 15 rubli na dobę przysługiwały tylko osobom cywilnym, zasiłki wy płacano wojskowym. Generałowie otrzymywali 5000 rubli, oficerowie starsi - 3000 rubli, oficerowie młod si - 2000 rubli. Takie przynajmniej były zarządzenia, nie w każdym przypadku ściśle przestrzegane. Brako wało zwłaszcza żywności, żadnymi jej nadwyżkami kołchozy nie dysponowały, za nielegalny handel gro ziły natomiast wysokie kary. 109
Lokalne władze miały również troszczyć się o wy znaczanie osobnych składów pociągów dla Polaków, opuszczających dotychczasowe miejsca pobytu. Część z nich wybierała się jednak w drogę bez ze zwolenia, porzucając między innymi podlegające su rowemu nadzorowi osiedla specjalne. Dla tych ludzi podróż stawała się zwykle gehenną, gdyż nie na wszystkich stacjach komitety opieki zdołały urządzić punkty żywienia zbiorowego, a jechali do celu od kilkunastu dni do kilku tygodni. Od 22 września 1941 roku na stacjach kolejowych Kuj byszew, Kinel, Penza, Gorki, Czelabińsk, Swierdłowsk, Czkałow i Nowosybirsk pełnili dyżury polscy oficerowie łącznikowi z zadaniem udzielania pomocy rodakom. Niewiele jednak mogli zrobić z powodu rosnącej liczby podróżnych. W miarę upły wu czasu sytuacja na trasach tych wędrówek stawała się coraz trudniejsza. Całe rzesze bezdomnych ludzi koczowały na stacjach, dworcach kolejowych, w przystaniach lub po prostu w polu. Jechali w nie znane, często nie wiedząc dokąd. Byle dalej od miejsc katorgi, byle na południe. Ambasada RP i dowódz two armii domagały się natomiast przyspieszenia zwolnień Polaków, a przede wszystkim tych z rejo nów północnych (chodziło o przeniesienie ich z pół nocy, głównie z rejonów Kołymy, Pcczory i północnojenisiejskiego obszaru, na południe Związku Ra dzieckiego). W początkowym okresie prośby te uwzględniano, ale w wyniku zwolnień i masowego przemieszczania się ludności polskiej na trasach kole jowych powstał nieopisany wprost chaos. Wyłoniła się konieczność opracowania planu zwolnień i prze siedleń ludności cywilnej do określonych rejonów. 110
Na to było już jednak za późno. Na wiadomość o amnestii, o powstawaniu ambasady polskiej w Mo skwie, o organizowaniu armii polskiej na Powołżu, dziesiątki tysięcy Polaków, nic czekając na zwol nienie, samorzutnie porzucało swoją pracę i miejsca zamieszkania i kierowało się na południe, aby tam szukać polskich jednostek. Te masowe przesiedlenia wywołały komplikacje nie tylko na kolei. Zdezorganizowały również pracę miejscowych urzędów. Administracja w republikach południowych nie była przygotowana do zapewnie nia takiej masie ludzi zakwaterowania, wyżywienia, pracy i opieki lekarskiej. Spowodowało to dalsze pogarszanie sytuacji materialnej i bytowej u części tych ludzi. Jak już wspomnieliśmy, wiele osób porzucało pra cę, a to dezorganizowało produkcję na zapleczu frontu. Niektórzy przedstawiciele ambasady, między innymi Andrzej Witos występujący jako delegat am basady w Korni ASRR, starali się powstrzymać te niezorganizowane wyjazdy, by nie.narażać ludzi na pogorszenie warunków materialnych. Natomiast wspólnie z władzami radzieckimi organizowali wyja zdy mężczyzn do armii polskiej. W początkowym okresie migracji najwięcej Pola ków-. głównie młodzieży męskiej, napłynęło do rejonu Kujbyszewa i miejsc, w których organizowano jedno stki polskie. Pęd do wojska oraz chęć ucieczki z pół nocy były przyczyną tego masow-ego przemieszczania się ludności (podróż trwała około trzech tygodni; każdy chciał wyjechać z okręgów północnych przed nadchodzącą zimą). W początkach października 1941 roku transporty 111
kierowano do Uzbekistanu, w okolice Taszkentu i Samarkandy. Stąd. z punktów rozdzielczych znaj dujących się na stacji kolejowej Wrewska (na połu dniowy zachód od Taszkentu) oraz na stacji kolejo wej Farab (w pobliżu granicy irańskiej), rozsyłano Polaków do sąsiednich republik. Ten żywiołowy ruch ludności był trudny do opanowania przez władze radzieckie i Polski Komitet Opieki. A trzeba brać pod uwagę i to, że w owym czasie Armia Czerwona cofała się przed wojskami niemieckimi, że trwała również masowa ewakuacja obywateli radzieckich z zachodu na wschód i południc, że transport kolejo wy był podporządkowany potrzebom frontu. To wszystko utrudniało planowanie przewozów zwol nionej ludności polskiej, mimo dobrych chęci władz radzieckich. Oto relacja podpułkownika Leopolda Niemkiewicza o transporcie, który został wysłany na południe ZSRR. Był to transport wojskowy, liczył 1205 szere gowców i 17 oficerów oraz 280 kobiet i dzieci. Został skierowany z 5 DP z Tatiszczewa do m. Wrewska pod Taszkentem. Dowodził nim kapitan Stefan Świe tlik. Pociąg wyruszył 30 października 1941 roku i po przeszło miesięcznej tułaczce 3 grudnia dotarł do stacji Tuk-Mak, znajdującej się na pograniczu Kir giskiej SRR i Kazaskiej SRR. Czwartego grudnia przybyli nim Polacy zostali rozmieszczeni w okoli cach kołchozów: Karakunus, Karakemir. Komin tern, Trudowi k. „Cały stan osobowy transportu został podzielony na trzy bataliony, kompanie i plutony. Wydzielona została kompania kobiet PSK, której dowódcą była ppor. Kepisz-Kulikowska. Kompania ta była zapro112
wiantowana bez obowiązku pracy w kołchozach. Wszyscy zostali załadowani do wagonów towaro wych. a było ich 36 (...) 30 października trans port wyruszył do Taszkentu. gdzie dotarł 10 listopada. W dniu tym dowódcą transportu został ppłk L. Nicmkicwicz. Na stacji w Taszkencie dele gatka ambasady polskiej pani Tyszkiewicz oświad czyła, że transport zostanie skierowany do doliny Fergany (...) Dwunastego listopada 1941 r. transport przybył do stacji Farab-Przydłaz w dorzeczu Amu-darii. Tu było już około 400 Polaków z rodzinami. Stąd wła dze radzieckie chciały skierować transport drogą wodną do Nukusu do kopania kanału. Wysłano już tam 2800 Polaków, a planowano jeszcze 5000 osób. Ponieważ na ten wyjazd nie było poleceń władz polskich, dowódca nie wyrażał zgody na skierowanie go do Nukusu. Tak staliśmy. Śmierć zaczęła dziesiąt kować kobiety i dzieci, a władze NKWD nadal domagały się wyjazdu Polaków, tłumacząc, że za amnestię powinniśmy kopać kanał. Następnie, 18 listopada 1941 r., przyszedł tele gram, aby mężczyzn zdolnych do wojska przesłać na południe. Władze radzieckie podstawiły 26 wagonów i 24 listopada ponownie znaleźliśmy się w Taszken cie. Stąd chciano nas skierować na północ, do Seni. Ponieważ byliśmy licho ubrani, władze radzieckie na prośbę komendanta skierowały transport do m. Frunze. Na stacji Tuk-Mak opuściliśmy wagony i za powiedziano nam, że będziemy rozlokowani po koł chozach. Przedstawiciele ambasady polecili nam, abyśmy podporządkowali się władzom radzieckim. Delegat Wiącek zapowiedział pomoc żywnościową. 8 - Deportacje
113
która nie zos Lała dostarczona. Żywieni byliśmy w kołchozach. * Dwudziestego pierwszego stycznia 1942 r. przyszła wiadomość, że będą organizowane oddziały w m. Ługowa. Na początku lutego 1942 r. przybyła pol sko-radziecka komisja wojskowa i po przeglądzie większość / nas (84%) została uznana za zdolnych do służby. Od 22 lutego do 4 marca byliśmy wysyłani do różnych jednostek. Około 60% skierowano do 10. dywizji, pozostałych do m. Czokpak, Kcrmine. Ka ra hałdy. Tułaczka ta trwała 4 micsiąee'\ W sprawozdaniu Jaroszewskiego, który znalazł się w innym transporcie, czytamy: ..Pierwszego paździe rnika 1941 r. przyłączyłem się w Kirowie do trans portu jadącego / północy ZSRR. W pociągu znaj dowało się około 1700 osób. w tym połowa przynaj mniej pochodziła z rodzin wywiezionych ze wschod nich części Polski. Transport szedł do Buzułuku linią zauralską na Swierćłowsk -Czelabińsk. W Czelabiń sku oświadczono nam, że jedziemy do Taszkentu. Na ostatniej stacji przed Taszkentem nowa wiadomość. Jedziemy do Samarkandy. Tu z kolei powiedziano nam. że naszym celem jest dorzecze Amu-darii. Po czątkowo wyżywienie było znośne. Nasz transport został zatrzymany na stacji Zjadin i staliśmy tam 5 dni. Następnie dojechaliśmy do Amu-darii. Tam zostaliśmy załadowani na barki i popłynęliśmy w dół rzeki. Po. 7 dniach dopłynęliśmy do m. Nukus. Część ludzi zatrzymano, a gros pojechało w kierunku Mo rza Aralskięgo. Tu zostaliśmy rozdzieleni po koł chozach. Warunki mieszkaniowe były prymitywne, izby bez mebli, bez naczyń. Następnie przyszło polecenie wyjazdu i ponownie
zostaliśmy załadowani na barki. Głód dawał się we znaki. Byliśmy w podróży, kiedy nadeszły przymroz ki i zaczął padać śnieg. Staliśmy trzy doby na od krytych barkach. Następnie wydano nam żywność i przykrycia na barki. Płynęliśmy 18 dni. Ludzie słabli z wyczerpania i głodu. Po drodze pochowaliś my 8 osób (...) Do Farabu dotarły równocześnie dwa transporty, następnie załadowano nas do pociągu, zaopatrzono w chleb i przyjechaliśmy do stacji Kyzył-Tepe, później rozwożono nas po kołchozach, gdzie pracowaliśmy*’. Jest wiele podobnych relacji, bardzo smutnych w swej treści. Z meldunku o transporcie wysłanym z miejscowości Kotłas. w którym jechało 1200 osób do Buzułuku, wynika, że niemal połowa osób choro wała na czerwonkę. 22 osoby zmarły. W innym transporcie, zdążającym do Uzbekistanu, zmarło po nad 300 osób. Na południe jechały też dzieci, pozbawione opieki zmarłych rodziców. Dołączały do ludzi starszych w nadziei, że razem z nimi odnajdą miejsca for mowania polskich jednostek, gdzie istniała większa szansa przeżycia wojennego koszmaru. Dzieci pol skie - sieroty przygarniało również dowództwo na szej armii w ZSRR, organizując dla nich oddziały junackie i szkoły. Na szlakach wędrówek zdarzały się historie zgoła nieprawdopodobne. Oto jedna z nich, odtworzona na podstawie relacji polskiego nauczyciela, który zapoznał się z losem ośmioletniego chłopca. Frania, i jego pięcioletniej siostry, Marysi: ..Tuż po śmierci rodziców Franio dowiedział się od kierownika kołchozu, że w Buzułuku powstaje jakieś 115
polskie wojsko. Nie namyślał się cjługo. Postanowił zabrać siostrzyczkę i iść do swoich. - Maryś, chcesz iść do wojska? - zapytał małą. - A chich tam dają? - Pewnie, że dają - zapewnił brat. - W polskim wojsku, żeby chleba nic dawali. - A jak pójdziemy? - zaniepokoiła się mała. - Priedsiedatiel da konia... Boja nie dojdę. - Iii... konia... - machnął ręką chłopiec. - Zaniosę cię na barana! Dziwili się na drogach chłopi, że te dzieci tak bez nikogo, z zaświadczeniem o zwolnieniu z obozu za pazuchą, maszerują sobie w świat. Franuś miał buty z opon samochodowych, Marysine łapki owinięte były ostatnią, jaka została po matce, chustką. Droga dłużyła się, kiepsko było z jedzeniem. Ma rysia coraz częściej popłakiwała, ale Franuś był bez litosny. I jakoś doszli. Nic od razu mógł Franuś znaleźć pomoc w Buzułuku. Chodził z Marysią po różnych punktach i biu rach. Wszędzie ludzie deptali im po nogach, nikt nie kwapił się z obiecanym Marysi chichem. Dziewczyn ka coraz częściej płakała. Była głodna. Kiedy niebieskie oczy dziecka stały się niemal szklane, chłopiec zorientował się, że siotra powoli umiera. To dodało mu energii. Zaczepił jakiegoś oficera: - Proszę pana, my do wojska... Gdzie trzeba się zapisać? Oficer był lekarzem. Marysię natychmiast zabrano do szpitala, a Franuś odesłany został na punkt zbor ny dla dziewcząt i chłopców mających jechać do Indii. 116
W buraku spotkał inne dzieci, których było tu mnóstwo. Szybko zawierano znajomości, dochodziło też do licznych konfliktów. Na młodszych Franus patrzył z prawdziwym lekceważeniem, a dziewczynki wszystkie bez wyjątku nazywał kozami. Pierwsze dni nowego życia upłynęły mu na ciągłym poszukiwaniu chleba. Jedzenia było tutaj sporo, ale Franuś robił zapasy. Nikomu nie dowierzał; nie miał pewności, czy ten chleb w' przyszłości będą dawali również w takich ilościach jak dotąd. Poza tym był przeko nany, że za kilka tygodni wróci ze szpitala Marysia, a wtedy on będzie jej mógł dać tyle chleba, że nie będzie prosiła o więcej. O rodzicach Franuś nie myślał, nowe życie zbyt go absorbowało, ale niepo kój o siostrę nie opuszczał go ani na chwilę. Pytał o nią opiekujące się dziećmi panie i ciągle słyszał jednakową odpowiedź.
- Wróci, wróci... - Ale kiedy? - nalegał Franuś. - Nie w'iem... Niedługo już chyba... - A czy mogę pójść do niej, do szpitala? - Nie, chłopcze, musisz odpocząć i przygotować się do podróży. Wtedy Franuś zapominał na chwilę o Marysi i za czynał rozpytywać o czekającą ich drogę. Ale opie kunki jakoś nigdy nie miały czasu, aby powiedzieć coś więcej na ten temat. - Najpierw' pojedzicmy do Teheranu, a potem do Indii. Tam pójdziecie do szkół. Będzie wam dobrze - powtarzały niezmiennie. Trzy-, czteroletnie bąki, poowijane wojskowymi kocami, nie interesowały się indyjskimi szkołami. Ale starsze dzieci zapalały się: 117
- To dobrze!.Ja pójdę do szkoły lotniczej... Franus nie ekscytował się, bo znowu myślał o Ma rysi i jej chorej nodze. W dniu wyjazdu z Rosji dzieci dostały pęowiant na drogę. Panic opiekunki powiedziały, żeby były grze czne, żeby pozostawiły w opuszczanym kraju dobre wrażenie. I tak pojechali do Persji. W porcie dzieciaki były przerażone. Franio i Manio z Białegostoku pytali: - Proszę pani. a tutaj aby nie zabiorą nas do kołchozu? - Nic - zapewniały panie. Ale maluchy podejrzliwie patrzyły na perskich policjantów i trzeba było kilku tygodni, aby ten strach przed kołchozami rozproszyć. Dzieci znalazły się w słonecznych, domach, dostały ubranka. Ile było radości z nowych, przyzwoitych majtasów czy sukieneczek. A i jedzenia miały w bród. Nikt też ich nie strofował, nic pokrzykiwał, nie kazał im pracować. Dużo było wycieczek i wizyt ważnych gości. Pewnego dnia przyszedł do obozu list. Na naz wisko i imię małego Czarusia. Było to wielkie wyda rzenie. O Czarusiowym liście opowiadano sobie długo. Czaruś był w obozie z maleńkim bratem, który nic umiał jeszcze czytać, który nie zdawał też sobie sprawy, że mama jego została w dalekim, syberyj skim posiołku pod zasypanym śniegiem krzyżem. Z Polski wywieziono ich razem z mamą. Teraz zo stali sami. I oto odnalazł się zaginiony przed laty tatuś. Czaruś umiał już czytać. Nie rozstawał się z listem, odczytywał go sćtki razy, a łzy kapały przy tym na niewielką kartkę papieru. Po kilku dniach 118
litery rozmazały się i już nie można ich było rozpoz nać. Ale Czaruś umiał list na pamięć. Więc jeśli poprosiło się go ładnie, odtwarza! jego treść. Tatuś, pisał, że jest w Anglii i lata nad Niemcy, aby... wrócić do domu. Tego fragmentu właściciel listu począt kowo nie rozumiał. Dopiero opiekunka wyjaśniła mu. po co tatuś tak często nad te Nieme> lata i jak z lego latania wyłoni sie droga do domu. Prosił tatuś Czarusia w liście, aby był dzielny i opiekował się małym bratem. Żeby nie rozpaczał po mamie, bo to i tak nic nie pomoże... Drugi, wielki dzień nastał w obozie, kiedy Jagódce odnalazła sie mamusia. Dziewczynka ostrzyżona jak chłopiec padła w matczyne ramiona, a setki oczu patrzyły na szczęście Jagódki /. nietajoną zazdrością. Byli i tacy. którzy nic chcieli się poddać nastrojowi ogólnego rozrzewnienia. - Moja mama też się znajdzie - mówili. Franio nieprzerwanie myślał o Marysi. A żc nic mógł się nigdzie o nią dopytać, poprosił opiekunkę, aby powiedziała, jak jest z Marysią naprawdę. Czy dziewczynka wyjechała / Rosji, czy wyleczyła się? Pani zakryła oczy długimi rzęsami: - Marysia z Rosji wyjechała, ale amputowano jej nóżkę... Było to konieczne, aby uratować Marysi życie. Nie płacz jednak, Franusiu .. Polska będzie się nią opiekowała... Po tej rozmowie Franus poszedł cichaczem nad morze i długo, długo płakał. Wreszcie ruszyli do Indii. Nie wszyscy jednak. Najstarsze dzieci odłączono i posłano do* szkół w Te heranie. Reszta popłynęła okrętem wielkim jak całe miasto.
W Indiach do portu przyszły panie, jak się okaza ło, Angielki. Przyniosły dzieciom masę dobrych rze czy do jedzenia. A w pierwszym indyjskim pociągu pojawili się angielscy żandarmi ubrani w czerwone czapki. Dzieciarnię ogarnęła czarna rozpacz. Panie opiekunki zorientowały się, o co chodzi, dopiero następnego dnia. Okazało się, że maluchy podejrze wały Anglików w czerwonych czapkach o przynależ ność do NKWD. Opiekunki gorąco zaprzeczyły i długo musiały wyjaśniać, że takie czapki nosi na służbie angielska żandarmeria i że ci żandarmi nigdy nie zrobią im żadnej krzywdy. W górskim obozie dzieci szybko zapomniały o nie dawnej przeszłości. Pozakładano dla nich szkoły, dobrze dawano jeść, nareszcie mogły się bawić. Smu tne chwile zdarzały się jednak i teraz. Pewnego dnia do obozu przyjechała Marysia, siostra Frania. Była bardzo wymizerowana i bez jednej nóżki. Przywitała brata uśmiechem: - Widzisz... nogi nie mam. Ale to nic, Franus. Pan doktor powiedział, że dadzą mi ładny wózek i będę sobie jeździła. Po kilku dniach Marysia odjechała do sanatorium. Ale wszystkie dzieci tę jej nóżkę długo jeszcze pamię tały. Raz do obozu przyjechała z Bombaju pani konsulowa z angielskimi gośćmi. Zrobiło się bardzo uroczyście. Zebrane w świetlicy dzieci patrzyły z po wagą na uśmiechnięte twarze dorosłych. I raptem pani konsulowa poprosiła jednego z chłopców, aby powiedział jakiś wierszyk. Chłopiec stał pośrodku sali milczący, z opuszczoną głową. Nic nie mówił. Opiekunka przynagliła: 120
- Powiedz, Stasiu, wierszyk. Państwo czekają, nie można tak. Chłopiec stał bez słowa. Gdy zwrócono mu uwagę raz jeszcze, odpowiedział jednym tchem i przez łzy: - Proszę pani... ja nie powiem nic... bo... ja... moja mama umarła i tatuś... i ja nie mam co mówić każdemu wierszyki..." Mimo ogromnych trudności komunikacyjnych, 0 których już wcześniej wspomnieliśmy, do połu dniowych republik Związku Radzieckiego wciąż nadciągały nowe transporty z ludnością polską. Po przybyciu na miejsce ludzie ci przeżyli głębokie rozczarowanie. Liczyli przecież na to, że otrzymają tu ja k ą ś, pomoc, że życie będzie łatwiejsze, tym czasem ich sytuacja była niekiedy gorsza niż w po przednich miejscach osiedlenia. Dotyczyło to szcze gólnie tych; którzy opuścili okolice Nowosybirska, południowe rejony Korni ASRR, rejony Wołogdy 1 Archangielska. Tam mieli dach nad głową, pracę i mimo mrozów mniej chorowali. Natomiast na południu masowo cierpieli na czerwonkę i szerzył się tyfus.' Jeden z uczestników tej wędrówki, Julian Badjan, pisał: „Monotonny turkot parowca, miarowy chlupot szaro mętnej wody uderzającej o boki barki, szepty i chrapanie. Rozlaną wstęgą Amu-darii płynie holo wany przez parowiec transport: na łańcuchach cztery otyłe, niskie barki. Jedenasty już dzień od wyjazdu z Urgcnczy suną barki z Polakami jadącymi do Farabu. do Armii Polskiej. Na każdej łodzi po kilkaset ludzi. Wymizerowanych, głodnych, wynędzniałych, w łachmanach. \
121
Koczują na dnie barek w trzech lukach, na stosach betów, gratów, skrzynek, marnych resztek uratowa nego dobytku. Śpią niemal jeden na drugim. Wzdłuż i wszerz ciała, głowy i ręce. strzępy kołder, -szmaty i łachy. W tym wszystkim baraszkują wynędzniałe dzieci. Inne. chore, przykryte stosem szmat, leża jęcząc z cicha, a oczy skrzą im się chorobliwym blaskiem. Starsi, półprzytomni z wyczerpania i rozpaczy, leżą, wałęsają się po pokładzie, czasem ześliz gują przez nieuwagę i giną w falach rzeki - nie pierwsi i nie ostatni w tej piekielnej drodze. Inni żebrzą o kęs chleba i łyżkę spleśniałej strawy lub otępiali siedzą bez słowa. Matki'klecą na pokładzie nikło ogienki i warzą resztki kaszy, jęczmienia lub dżugary. Dzień w dzień staczają się do rzeki nowe ofiary. Dzień w dzień znajduje się sztywne ciała o wygiętych żebrach, naciągniętej skórze, wyłupionych z głodu gałkach ocznych i dłoniach ściśniętych w konaniu. Dzień w dzień na kilkuminutowych przystankach ze szlochem i jękiem wynoszą z każdej barki coraz to nowe trupy, okryte bielą prześcieradeł i chust, lub rzadko, bardzo rzadko, trumienkę z pak skleconą. Dnie mijały, ludzie ginęli/ mogiły rosły, a lodzie jednak płynęły do celu... Farab, Czerdżuj. Kagan i Guzar - przebyte w czer wonych wagonach towarowych. Z Guzaru roze słano transporty po sąsiednich wioskach. Nasz wa gon umieścili przy drodze do miasteczka w »Karakuł sowchozie«... W warsztatowej szopie, obszer nej, lecz zimnej i brudnej, stu ludzi zaczęło znów żyć. 122
\
Zyć... Ginęły płoty, słupy i słupki. Potem zaczęły ginąć kury i kaczki, świnie i owce, a wreszcie... psy. Pamiętam parę obdartusów, świeżo zwolnionych z. łagrów, mających dosłowny monopol na tłuste kundle i szczeniaki. Chleba było z. każdym dniem coraz mniej, coraz bardziej był miękki, gliniasty i niedopieczony. Wybuchł wreszcie tyfus. Jedni giną. inni wracają na Kagan; ciągną na północ, do wojska lub przeno szą się do miasteczka i wiosek okolicznych. Szukają roboty, czekają na przyjazd zbawczej armii. Jest coraz zimniej, głodno i błotne. I nagle w mroźny ranek styczniowy zjawia się pierwszy transport woj ska, polscy żołnierze z prawdziwymi orzełkami. Wy ślizganą drogą ze stacji do miasteczka ciągną wozy wojskowe... Są już koszary, powstaje dowództwo, poczta polska. W zmurszałym budynku, w pokoiku o odra panych ścianach, zapisali nas do szkoły ju naków w miejscowości Wrewska. Błotnistą dro gą w' słotny, zapłakany dzień ruszyliśmy na dwo rzec... Każdego dnia z garnizonu Wrewska jadą na cmen tarz drabiniaste wozy wojskowe. Codziennie umiera ją dzieci i dorośli, rosną krzyże. Szpital przepełniony: leżą na łóżkach, na ziemi, po kątach. Wloką się niewstrzymaną falą, wypełniają przytulisko izolatki, sale dworca, biura. W obszernych barakach szkoły wzrasta stale liczba junaków. Są drobni, wychudli, chorzy, nienasyceni. Przyodziani w strzępy ubrań i resztki butów, czekają z utęsknieniem na mundur, na upragniony wyjazd do Persji czy Indii. Uczą się dorywczo, pobierają prowiant, natrętnie wystają po 123
repetę, odprowadzają kolegów na miejsce wiecznego spoczynku, i dziesiątkami chorują, i mrą. Po sowieckich wyniszczonych watowanych mun durach przyszły nareszcie wymarzone battledressy, przywielkie i zwisające, oraz potężne ku górze wygięte buciory. Ale w szpitalnych barakach nadal ginęły dzieci, zapełniał się pokoik kostnicy. Na ro gach, pod zabudowaniami, zamarzały na śmierć co raz to nowe ofiary - zniedołężniałc, wyczerpane i głodne. Co dzień wznosił się i opadał sztandar na maszcie, a ze skleconej wieżyczki rozbrzmiewał hejnał mariacki. Rzędy krzyży rosły, wzrastała' liczba mogił na szlaku do Polski. Ale większość przetrwała, przeszła, wytrwa i dojdzie” . Nie wszyscy deportowani zwalniani byli z obozów pracy, łagrów i miejsc odosobnienia. Lokalne władze na ogół chętnie pozbywały się ludzi starszych wie kiem i chorych, celowo zatrzymując młodych i zdol nych do pracy. Byli bowiem potrzebni do wykony wania nałożonych na obozy bieżących zadań i pla nów produkcyjnych. s Zorientowany w tej sytuacji ambasador Kot prze kazał władzom radzieckim wykazy obozów, z któ rych nie zwalniano Polaków. Mieściły się one między innymi w obwodach: saratowskim, gorkowskim, czelabińskim, tomskim, karagandzkim i w Kraju Primorskim. Zainteresowane władze tłumaczyły się brakiem ta boru kolejowego bądź niezrozumieniem wysyłanych do komendantów obozów zarządzeń. Niektórzy z nich utożsamiali zwolnienie z wycofaniem persone124
lu wartowniczego i zmianą regulaminu wewnętrz nego. Inaczej mówiąc, kończył się tylko nadzór, wszystko inne pozostawało po staremu. Czwartego października 1941 roku ambasador Kot, przemawiając przez radio do Polaków przeby wających w ZSRR, nawoływał do cierpliwości i zape wniał, że wszyscy zostaną zwolnieni i przeniesieni z rejonów północnych do południowych. Niestety, władze radzieckie już od listopada 1941 roku hamo wały proces zwalniania ludności polskiej z obozów. Dotyczyło to głównie rejonów północnych ZSRR oraz środkowej i wschodniej Syberii, gdyż tam Pola cy zatrudnieni byli w przemyśle zbrojeniowym, drze wnym i górnictwie. Dopiero w połowie 1944 roku pewną liczbę tych ludzi przeniesiono do innych rejo nów o lepszym klimacie, na tereny Powołża i obszary wschodniej Ukrainy. Trudna była dla tej ludności droga do Polski. Została usiana mogiłami, znaczona obozami pracy i łagrami. Ludność polska w tych ciężkich warun kach zachowała swą godność, zachowała polskość i to jest bardzo cenne. O miłości do Polski w styczniu 1942 roku pisała Halina Terlecka: Polsko! Ojczyzno moja! Przez sybirskie stepy widzę Cię dokładniej i jaśniej, i lepiej, bo w czasach, gdy powietrzem Twoim oddychałam choć kochałam Cię zawsze - jednak Cię nic znałam. 125
Cóż Ci dałam Ojczyzno? - Serce - puste słowo! Teraz przyszła Twojego letargu godzina... to jest i moja wina, moja wielka wina! Dziś. kiedy już za późno, choć / duszy najszczerszej cóż Ci dać mogę, Polsko? - Nic. tylko te wiersze, bo w Kazachstanie gra mi „jak harfa eolska" słodkie słowo „Ojczyzna", święte słowo „Polska"..
T
*
liii: • Pierwsza i druga wojna światowa |||Konf Iikty lokal • Operacje, kulisy, wydarzenia • „Białe plamy” najnowszej historii • Służby specjalne w akcji • Tajemnice pól bitewnych • Kulisy działań wywiadów • Sekrety archiwalnych sejfów ukazuje cykl wydawniczy „ŻÓŁTY TY G R Y S ”
lii 1 1III