CHARLAINE HARRIS
SOOKIE STACKHOUSE:
MARTWY W RODZINIE
2
PROLOG Marzec PIERWSZY TYDZIEŃ - Źle się czuję z tym, że o...
11 downloads
14 Views
1MB Size
CHARLAINE HARRIS
SOOKIE STACKHOUSE:
MARTWY W RODZINIE
2
PROLOG Marzec PIERWSZY TYDZIEŃ - Źle się czuję z tym, że od tak cię zostawiam - powiedziała Amelia. Jej oczy były opuchnięte i czerwone. Pozostawały takie od pogrzebu Tray’a Dawsona. - Musisz zrobić to, co konieczne - powiedziałam posławszy jej bardzo promienny uśmiech. Mogłam odczytać poczucie winy, wstyd i wszechobecną rozpacz krążące w myślach Amelii. - Ze mną jest już o wiele lepiej - zapewniłam. Słyszałam siebie bełkoczącą radośnie i nie umiałam przestać. - Nieźle już sobie radzę z chodzeniem i wszystkie ubytki w nogach wypełniły się. Prawda, że jest lepiej? - Ściągnęłam z talii pasek, żeby pokazać miejsca, które były wygryzione. Ślady po zębach ledwo można było dostrzec, mimo że skóra nie była całkiem gładka i odróżniała się swoim bladym kolorem od reszty otaczającego ciała. Gdyby nie spora dawka wampirzej krwi blizna z pewnością przypominałaby taką po ugryzieniu rekina. Amelia zerknęła w pośpiechu, jak gdyby nie mogła znieść widoku śladów ataku. - Chodzi o to, że Octavia ciągle pisze do mnie maile, w których powtarza, że muszę wrócić do domu, aby przyjąć wyrok z rąk trybunału wiedźm, albo z tego, co po nim zostało powiedziała pospiesznie. - Muszę też zobaczyć jak idą wszystkie naprawy w moim domu. Zresztą, odkąd powróciło tam kilkoro turystów, a wracają mieszkańcy i odbudowują domy, magiczny sklep został na nowo otworzony. Mogę zatrudnić się na pól etatu. Dodatkowo, mimo że kocham ciebie i mieszkanie tutaj, odkąd umarł Tray… - Uwierz mi, rozumiem. - Przechodziłyśmy przez to kilka razy. - Nie, żebym ciebie obwiniała - powiedziała Amelia próbując uchwycić moje spojrzenie. Naprawdę nie obwiniała mnie. Skoro umiałam czytać w jej myślach, wiedziałam ze mówi prawdę. Nawet JA, ku mojemu zdziwieniu, do końca się nie obwiniałam. Prawdą było to, że Tray Dawson, kochanek Amelii i wilkołak, został zabity, gdy odgrywał rolę mojego osobistego ochroniarza. Prawdą było także to, że zażądałam ochroniarza od stada wilkołaków zamieszkującego najbliżej mnie, ponieważ byli mi dłużni przysługę, a moje życie potrzebowało ochrony. Jednakże byłam obecna podczas śmierci Tray’a Dawsona z rąk władającego mieczem wróża i wiedziałam, kto był za to odpowiedzialny. Więc tak do końca nie czułam się winna. Czułam się bardzo przybita stratą Tray’a, a to był dopiero wierzchołek góry lodowej reszty moich horrorów. Moja kuzynka Claudine, czystej krwi wróżka, także zginęła w Wojnie Wróżek, a ponieważ była moją najprawdziwszą matką chrzestną było mi jej brak na wiele sposobów. I była w ciąży. Byłam pełna różnego rodzaju bólu i wątpliwości, zarówno tych fizycznych jak i mentalnych. W czasie gdy Amelia schodziła z ramionami pełnymi ubrań po schodach, ja stałam w jej sypialni, starając się pozbierać. W końcu zrobiłam to i podniosłam pudło z duperelami pochodzącymi z łazienki. Pokonywałam stopnie powoli i ostrożnie aż w końcu dotarłam do jej samochodu. Oderwała się od upychania ubrań do pudeł, które były już zapakowane do bagażnika. - Nie powinnaś tego robić - warknęła podenerwowana. - Nie jesteś w pełni zdrowa. 3
- Jest w porządku. - Ani trochę. Zawsze podskakujesz, gdy tylko ktoś niespodziewanie wchodzi do pokoju, zresztą widać też, że bolą cię nadgarstki - powiedziała. Złapała pudło i wrzuciła je na tylnie siedzenie. - Ciągle odciążasz tą lewą nogę, a podczas deszczu cała jesteś obolała. Pomimo tej całej wampirzej krwi. -Wydobrzeje w mgnieniu oka. Z biegiem czasu to wszystko przestanie być takie świeże i nie będzie już zaprzątać moich myśli - odpowiedziałam Amelii. (Jeśli telepatia czegokolwiek mnie nauczyła, to tego, że ludzie potrafią pogrzebać nawet najbardziej poważne i bolesne wspomnienia, jeśli da się im odpowiednią ilość czasu i odwróci się ich uwagę). - Ta krew to nie krew jakiegoś tam wampira. To krew Erica, mocna rzecz. A moje nadgarstki mają się już o wiele lepiej. - Nie wspomniałam, że moje nerwy były rozchwiane niczym wijący się z gorąca wąż, ponieważ były na uwięzi przez kilka ładnych godzin. Dr Ludwig, lekarz ogólny nadnaturalnych, powiedziała, że moje nerwy i nadgarstki (koniec końców) wrócą do nomy. - Wracając do tematu krwi… - Amelia wzięła głęboki wdech i przygotowywała się żeby powiedzieć coś, co z pewnością miało mi się nie spodobać. Ponieważ usłyszałam to zanim cokolwiek wydobyło się z jej ust zdążyłam się przygotować. - Czy myślałaś o… Sookie, wiem, że nie pytałaś, ale uważam, że nie powinnaś już przyjmować więcej krwi Erica. To znaczy, wiem że on jest twoim facetem, ale musisz pomyśleć o konsekwencjach. Niektórzy przemieniają się przez przypadek. Na to nie ma reguły. Mimo że doceniałam troskę Amelii to wkraczała na teren prywatny. - Nie wymieniamy się krwią - powiedziałam. Zbyt wiele razy. - On wziął tylko łyczka ode mnie… podczas no wiesz… miłych chwil. - Aktualnie Eric niestety miewał o wiele więcej miłych momentów niż ja. Łudziłam się, że magia sypialni powróci. Jeśli którykolwiek mężczyzna potrafił leczyć seksem, tym mężczyzną z pewnością był Eric. Amelia uśmiechnęła się, co było moim celem. - Przynajmniej… - odwróciła się nie kończąc zdania, ale pomyślała, Przynajmniej na seks masz ochotę. Nie tyle miałam ochotę na seks, co czułam, że powinnam próbować się nim cieszyć, ale definitywnie nie chciałam o tym rozmawiać. Moja zdolność do wyzbywania się ograniczeń, co jest kluczowe dla dobrego seksu, przestała istnieć podczas tortur. Byłam absolutnie beznadziejna. Mogłam jedynie liczyć, że i ta sfera wydobrzeje. Wiedziałam, że Eric wyczuwa mój brak spełnienia. Pytał się kilka razy, czy jestem pewna, że chcę uprawiać seks. Prawie zawsze odpowiadałam „tak”, bazując na teorii rowerowej. Tak, spadłam z niego, ale zawsze byłam chętna, żeby wsiąść jeszcze raz, aby spróbować kolejnej jazdy. - Więc jak tam wasze relacje? - spytała. - Pomijając bzykanko. - Wszyściutkie rzeczy znajdowały się już w aucie Amelii. Ociągała się chcąc opóźnić straszny moment, w którym wsiądzie do samochodu i odjedzie. Tylko duma powstrzymała mnie od tego żeby się nie rozryczeć. - Myślę, ze dogadujemy się całkiem nieźle - powiedziałam, wkładając dużo wysiłku w to, aby zabrzmieć radośnie. - Ciągle nie jestem pewna co tak naprawdę czuję, a co jest wynikiem tej naszej więzi. – To było całkiem przyjemne, móc rozmawiać o moim nadnaturalnym przywiązaniu do Erica, jak i o najzwyklejszym damsko-męskim przyciąganiu. Nawet przed moimi obrażeniami odniesionymi w Wojnie Wróżek, Eric i ja wykształciliśmy coś co wampiry nazywają więzią krwi (ponieważ wymienialiśmy się krwią kilka razy). Mogłam wyczuć gdzie znajduje się Eric i w jakim jest nastroju, 4
on mógł wyczuć to samo w stosunku do mnie. Zawsze był odrobinę obecny, gdzieś z tyłu mojego umysłu, jakbyś włączył wentylator, który wydaje cichy brzęczący dźwięk, taki który ułatwia ci zaśnięcie. (Dobre było to, że Eric przesypiał cały dzień, ponieważ mogłam mieć chwile samotności, przynajmniej przez jakiś czas. Może on czuł to samo, gdy ja szłam do łóżka nocą?) To nie tak, że słyszałam głosy w swojej głowie, czy coś w tym rodzaju. Przynajmniej nie dokładnie tak. Ale gdy czułam się szczęśliwa, musiałam sprawdzić czy to, aby na pewno ja jestem szczęśliwa, a nie Eric. To samo z gniewem; Ericowi bardzo zależało na gniewie, kontrolował go i pieczołowicie magazynował, szczególnie ostatnio. Może nauczył się tego ode mnie. Sama ostatnimi czasy byłam dość mocno przepełniona gniewem. Całkiem zapomniałam o Amelii. Wkroczyłam wprost w swoją własną dolinę rozpaczy. Wyrwała mnie z tego stanu. - To tylko wstrętne usprawiedliwienie - powiedziała gorzko. - Weź przestań Sookie. Kochasz go, albo nie. Nie odkładaj myślenia o tym zwalając wszystko na waszą więź. Chlip, chlip, chlip. Jeśli tak jej nienawidzisz, dlaczego nie szukałaś sposobu żeby się z niej wyswobodzić? - Zauważyła wyraz mojej twarzy i irytacja spowiła jej własną. - Czy chciałabyś, żebym zapytała Octavię? - spytała bardziej umiarkowanym głosem. - Jeśli ktokolwiek mógłby wiedzieć, to właśnie ona. - Tak, chciałabym się dowiedzieć - odpowiedziałam po chwili. Wzięłam głęboki wdech. - Masz rację. Tak mi się wydaje. Byłam tak załamana, ze odkładałam podjęcie jakiejkolwiek decyzji, czy wprowadzenie w czyn tych, które już podjęłam. Eric jest jedyny w swoim rodzaju. Ale uważam, że jest… odrobinę przytłaczający. - Był silną osobowością, i był przyzwyczajony to odgrywania roli grubej ryby w mieście. Wiedział też, że miał przed sobą nieskończoną ilość czasu. Ja nie miałam. Nie zdał sobie jeszcze z tego sprawy, ale prędzej czy później tak się stanie. - Przytłaczający czy nie, kocham go - ciągnęłam Nigdy przedtem nie powiedziałam tego na głos. - I myślę, że doszłyśmy do sedna sprawy. -Też mi się tak wydaje. - Amelia próbowała się do mnie uśmiechnąć, ale była to żałosna próba. - Słuchaj, trzymaj tak dalej, z tą samoświadomością. - Stała przez chwilę, a jej twarz zastygła w półuśmiechu. - Więc Sook, lepiej będę się już zbierać. Ojciec mnie oczekuje. Będzie zaangażowany w moje sprawy czekając aż wrócę do Nowego Orleanu. Ojciec Amelii był bogaty, wpływowy i nie miał za grosz wiary w moc Amelii. Bardzo się mylił nie doceniając jej magii. Amelia urodziła się z ogromnym potencjałem mocy, jak każda prawdziwa wiedźma. Jeśli Amelia podda się dobremu szkoleniu i otrzyma trochę dyscypliny stanie się naprawdę przerażająca, celowo przerażająca, a nie z powodu jej natury skłonnej do drastycznych pomyłek. Miałam nadzieję, ze jej mentorka, Octavia, ma gotowy plan co do rozwoju i treningu talentu Amelii. Po tym jak pomacham Amelii jadącej podjazdem, szeroki uśmiech spełzł z mojej twarzy. Usiadłam na schodach, na ganku i płakałam. Ostatnimi czasy nie trzeba było wiele, żeby doprowadzić mnie do łez, a odjazd mojej przyjaciółki był teraz zapalnikiem. Było tyle powodów do płaczu. 5
Moja szwagierka Crystal została zamordowana. Przyjaciel mojego brata Mel został stracony. Tray, Claudine i wampir Clancy zostali zabici na linii frontu. Skoro Crystal, tak samo jak Claudie, były w ciąży, dodawało to dwa dodatkowe utracone życia do listy. Prawdopodobnie to wszystko powinno sprawić, że będę żądna spokoju nader wszystko. Lecz zamiast stać się Gandhim z Bon Temps, w moim sercu skrywałam pragnienie śmierci wielu ludzi. Nie byłam bezpośrednio odpowiedzialna za większość zgonów rozsianych na mojej drodze, ale nawiedzało mnie uczucie, że żaden z nich nie miałaby miejsca, gdyby nie ja. W tych najczarniejszych momentach, a to był właśnie jeden z nich, zastanawiałam się, czy moje życie było warte ceny, którą przyszło za nie zapłacić.
6
KONIEC PIERWSZEGO TYGODNIA Mój kuzyn Claude siedział na frontowym ganku, gdy wstałam tego pochmurnego rześkiego poranka, kilka dni po wyjeździe Amelii. Claude nie był tak uzdolniony w ukrywaniu swojej obecności jak mój pradziadek Niall. Ponieważ Claude był wróżem, nie mogłam odczytać jego myśli, mogłam natomiast wyczuć jego umysł, jeśli nie jest to zbyt niejasne określenie. Wyniosłam moją kawę na zewnątrz, mimo że powietrze było chłodne, ponieważ picie pierwszej filiżanki na ganku było jedną z moich ulubionych czynności… przed Wojną Wróżek. Nie widziałam kuzyna od tygodni. Nie widziałam go podczas Wojny Wróżek i nie kontaktowałam się ze mną od śmierci Claudine. Przyniosłam dodatkowy kubek dla Claude’a i podałam mu go. Przyjął go w ciszy. Rozważałam możliwość, że mógłby rzucić mi go w twarz. Jego niespodziewana obecność zbiła mnie z tropu. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Powiew powietrza uniósł jego długie czarne włosy, które falowały wokół jak rozwiane hebanowe wstążki. Wory pod jego karmelowymi oczami były czerwone. - Jak zginęła? - zapytał. Usiadłam na najwyższym stopniu. - Nie widziałam tego - powiedziałam, pochylając się nad swoimi kolanami. - Byliśmy w tamtym starym budynku, którego Dr Ludwig używała jako szpital. Myślę, że Claudie próbowała powstrzymać inne wróżki przed przejściem wzdłuż korytarza, żeby dostać się do sali, gdzie ukrywałam się z Billem, Ericem i Tray’em. - Zerknęłam na Claude’a, żeby mieć pewność, że znał to miejsce, a on przytaknął. - Jestem prawie pewna, że to właśnie Brendan ją zabił, ponieważ jeden z jej drutów do dziergania był utkwiony w jego ramieniu gdy wparował do pokoju. Brendan, wróg mojego pradziadka, także był księciem wróżek. Brendan wierzył, że wróżki nie powinni zadawać się z ludźmi. Wiara w to przechodziła wręcz w fanatyzm. Chciał, żeby wróżki całkowicie zaniechały swoich wycieczek do świata ludzi, pomijając ogromne udziały finansowe wróżek w przyziemnym handlu i wyroby, które produkowali, wyroby, które pomogły im wtopić się we współczesny świat. Brendan szczególnie nienawidził przelotnych znajomości z ludźmi, słabostka wróżów, i nienawidził dzieci zrodzonych z takich układów. Pragnął odizolować wróżki, ogrodzić w ich własnym świecie, aby zadawali się tylko ze swoją rasą. Dość dziwne, to właśnie postanowił uczynić mój pradziadek po zwycięstwie nad wróżkami, które wyznawały tę segregacyjną politykę. Po całym rozlewie krwi, Niall wywnioskował, że spokój wśród wróżek i bezpieczeństwo ludzi może zostać osiągnięte tylko jeśli wróże zamkną się w ich własnym świecie. Breandan postawił na swoim poprzez swoją śmierć. W moich najgorszych chwilach myślałam, że ostateczna decyzja Nialla uczyniła całą wojnę zbędną. - Broniła cię - powiedział Claude, sprowadzając mnie na ziemie. Nie było nic w jego głosie. śadnej winy, żadnej złości, żadnych pytań. - No tak. - To była część jej pracy, bronić mnie z rozkazu Nialla. Wzięłam następny łyk kawy. Claude usiadł na poręczy huśtawki niewzruszony. Może Claude zastanawiał się czy powinien mnie zabić. Claudine była jego ostatnią siostrą. - Wiedziałaś o ciąży - powiedział w końcu. - Powiedziała mi tuż przed tym jak została zabita. - Odstawiłam kubek i owinęłam kolana ramionami. Czekałam na nadchodzący cios. Z początku wcale mnie to nie obeszło, co było nawet bardziej przerażające. 7
Claude powiedział: - Rozumiem, że Neave i Lochlan przetrzymywali cię. To dlatego utykasz? Zaskoczyła mnie ta zmiana tematu. - Tak - odpowiedziałam. - Mieli mnie przez kilka godzin. Niall i Bill Compton ich zabili. Tak dokładnie to Bill zabił Breandana żelaznym narzędziem ogrodniczym mojej babci. - Mimo że był ono w mojej rodzinie od pokoleń, przypisywałam go jako własność babci. Claude nadal siedział. Przez chwilę był piękny i nieodgadniony. Nie patrzył bezpośrednio na mnie, nie pił kawy. Gdy doszedł do jakichś wewnętrznych wniosków, powstał i odszedł wzdłuż podjazdu w stronę Hummingbird Road. Nie wiem gdzie stał jego samochód. Z tego co wiedziałam, przeszedł całą trasę z Monero, albo przyfrunął na czarodziejskim dywanie. Weszłam do domu, osunęłam się na kolana i rozpłakałam. Ręce mi drżały. Moje nadgarstki były obolałe. Przez cały ten czas, gdy rozmawialiśmy czekałam, aż wykona jakiś ruch. Zdałam sobie sprawę, że chciałam żyć.
8
DRUGI TYDZIEŃ JB powiedział: - Podnieś rękę całkowicie do góry Sookie. - Jego przystojna twarz zastygła w skupieniu. Trzymając pięciofuntowy ciężarek, powoli uniosłam lewe ramie. O jejku, to bolało. To samo z prawą ręką. - OK, teraz nogi – powiedział JB, gdy moje ramiona drżały z napięcia. JB nie posiadał licencji fizjoterapeuty, ale był osobistym trenerem, więc miał doświadczenie w pomaganiu ludziom w dojściu do siebie po różnorodnych kontuzjach. I nie musiałam wyjawiać JB szczegółów, a on nie zauważyłby, że moje urazy znacznie odbiegają od typowych dla wypadku samochodowego. Nie życzyłam sobie żadnych spekulacji na temat stanu fizycznego, krążących po Bon Temps, dlatego też okazyjnie składałam wizyty Dr Ludwig, która podejrzanie przypominała hobbita i przyjęłam pomoc JB du Rone’a, który był dobrym trenerem, ale głupim jak but. Żona JB, moja przyjaciółka Tara, siedziała na jednej z ławeczek treningowych. Czytała „Czego się spodziewać, kiedy oczekujesz dziecka”. Tara, będąc prawie w piątym miesiącu ciąży, była zdeterminowana, żeby być tak dobrą matką jak to możliwe. Ponieważ w JB było także wiele chęci, jednak nie grzeszył on rozumem, to na niej miała spoczywać rola Tego Bardziej Odpowiedzialnego Rodzica. W ogólniaku zarabiała swoje kieszonkowe opiekując się dziećmi, co dało jej pewne doświadczenie w obchodzeniu się z dziećmi. Marszczyła brwi przewracając strony, co przypominało mi o naszych szkolnych latach. - Wybrałaś już lekarza?- spytałam, kiedy skończyłam z nogami. Moje mięśnie czworogłowe wręcz krzyczały, szczególnie te w mojej lewej nodze. Byliśmy na siłowni, gdzie pracował JB, i byliśmy tu po godzinach otwarcia, ponieważ nie byłam jej członkiem . Szef JB zgodził się na to tymczasowe rozwiązanie, aby uszczęśliwić JB. Był on cennym nabytkiem dla siłowni; odkąd zaczął pracować wzrósł odsetek nowych klientów płci żeńskiej. - Tak mi się wydaje - odpowiedziała Tara. - Było czterech do wyboru w okolicy i przeprowadziliśmy z każdym wywiad. Pierwszą wizytę miałam u Dr Dinwiddie tutaj w Clarice. Wiem, że to mały szpital, ale ciąża nie jest zagrożona, a w dodatku to tak blisko. Clarice znajdowało się zaledwie kilka mil od Bon Temps gdzie mieszkaliśmy. Mogłeś dotrzeć z mojego domu na siłownie w niecałe dwadzieścia minut. - Słyszałam o nim dobre rzeczy - powiedziałam, a ból w moich mięśniach zapoczątkował to proces, w którym różne rzeczy zaczęły wślizgiwać się do wnętrza mojej głowy. Na moim czole pojawił się lepki pot. Zwykłam uważać się za wysportowaną kobietę i przez większość czasu byłam z tego zadowolona. Teraz bywały dni, gdy było mnie stać tylko na zawleczenie się z lóżka i pójście do pracy. - Sook - powiedział JB. – Spójrz na ten ciężarek. - Szczerzył się do mnie. Po raz pierwszy zauważyłam, że zrobiłam więcej powtórzeń z obciążeniem o dziesięć funtów większym niż do tej pory. Odpowiedziałam mu uśmiechem. Nie trwał on długo, ale wiedziałam, że zrobiłam coś dobrego. - Może któregoś razu przypilnujesz naszego dziecka - powiedziała Tara. – Nauczymy je, żeby wołało do ciebie ciociu Sookie. Byłabym przyszywaną ciocią. Opiekowałabym się dzieckiem. Ufali mi. Złapałam się na planowaniu przyszłości. 9
TEN SAM TYDZIEŃ Następną noc spędziłam z Ericem. Tak jak to robiłam przynajmniej trzy, cztery razy w tygodniu. Obudziłam się dysząc, przerażona i kompletnie zdezorientowana. Trzymałam się go tak jakby sztorm miał zmyć mnie z pokładu o ile on nie zostanie moją kotwicą. Kiedy się obudziłam byłam już zapłakana. Nie zdarzyło się to po raz pierwszy, lecz tym razem on szlochał ze mną, a krwawe łzy kolidowały z bielą jego twarzy w niezwykły sposób. - Przestań - błagałam. Gdy byłam z nim ze wszystkich sił próbowałam zachować się jak dawna ja. Oczywiście, on czuł inaczej. Dziś wyczuwałam jego postanowienie. Eric chciał mi coś powiedzieć, niezależnie czy mi się to spodoba czy nie. - Wyczuwałem twój strach i ból tamtej nocy - wydusił dławiącym się głosem. – Lecz nie mogłem do ciebie przyjść. Wreszcie mówił coś na co czekałam. - Dlaczego nie?- spytałam, starając się usilnie utrzymać spokojny ton głosu. Może to się wydać nieprawdopodobne, ale wcześniej byłam tak roztrzęsiona, że nie odważyłabym się spytać - Victor nie pozwolił mi odejść - odpowiedział. Victor Madden to szef Erica, mianowany przez Felipe de Castro, króla Nevady, nadzorujący podbite królestwo Luizjany. Moją początkową reakcją na wyjaśnienia Erica było gorzkie rozczarowanie. Już to kiedyś przerabiałam. „Wampir potężniejszy niż ja zmusił mnie do tego”: to była wymówka Billa, co do powrotu do jego stwórcy, Loreny. - Jasne - powiedziałam, odwróciłam się, żeby leżeć do niego plecami. Poczułam wstrętne uczucie zawodu. Zdecydowałam ubrać się i odjechać do Bon Temps jak tylko odzyskam energię. Napięcie, frustracja, gniew w Ericu wyniszczały mnie. - Ludzie Victora spętali mnie srebrnym łańcuchem – powiedział za mną Eric. - Paliło mnie wszędzie. - Na pewno - próbowałam nie brzmieć tak sceptycznie jak się czułam. - Tak, dosłownie. Wiedziałem, że coś się z tobą dzieje. Victor był tamtej nocy w Fangtasii, jakby wcześniej wiedział, że powinien tam być. Gdy Bill zadzwoniłby poinformować mnie, że zostałaś porwana, zdołałem zadzwonić do Nialla zanim trzech ludzi Victora przykuło mnie do ściany. Gdy zaprotestowałem Victor oznajmił, ze nie może pozwolić mi stanąć po którejkolwiek stronie w Wojnie Wróżek. Powiedział, że niezależnie, co stanie się z tobą, nie mogą się mieszać. - Jak się uwolniłeś z łańcuchów? - spytałam w ciemność. - Przypomniałem Victorowi, że Felipe osobiście przysięgał ci ochronę. Victor udawał, że mi nie wierzy. - Czułam ruch w łóżku, gdy Eric przycisnął się do poduszki. Niektóre wampiry były na tyle silne i honorowe żeby pamiętać, że były zaprzysiężone Felipe, a nie Victorowi. Mimo że nie sprzeciwiłyby się Victorowi wprost, po kryjomu pozwoliły Pam zadzwonić do króla. Gdy Felipe był przy telefonie wyjaśniła mu, że ty i ja wzięliśmy ślub. Następnie zażądała, aby Victor wziął telefon i porozmawiał z Felipe. Nie odważył się odmówić. Felipe rozkazał, żeby mnie wypuszczono. - Kilka miesięcy temu Felipe de Castro został Królem Nevady, Luizjany i Arkansas. Był potężny, stary i przebiegły. A na dodatek był mi dłużny sporą przysługę. - Czy Felipe ukarał Victora? - Nadzieja umiera ostatnia. - Tak oto przeszkoda.- powiedział Eric. W pewnym momencie swojego życia, mój ukochany Wiking musiał czytać Szekspira. - Victor twierdzi, że chwilowo zapomniał 10
o naszym ślubie. Nawet jeśli sama od czas do czasu próbowałam o tym zapomnieć, wyprowadziło mnie to z równowagi. Viktor siedział sobie w gabinecie Erica, gdy wręczyłam Ericowi ceremonialny nóż, w całkowitej niewiedzy, że mój czyn wiąże się z małżeństwem, w wampirzym stylu. Mogłam być ignorantem, ale z pewnością nie był nim Victor. - Victor powiedział naszemu królowi, że zamierzałem uratować moja ludzką kochanką z rąk wróżów. Uznał, że wampirze życie nie może zostać stracone w próbie ratowania człowieka. Powiedział Felipe, że nie uwierzył ani Pam, ani mi gdy mówiliśmy o obietnicy, którą złożył ci Felipe po tym jak ocaliłaś go przed Sigebertem. Przeturlałam się, aby być twarzą twarz z Ericem, a strzępki promieni księżyca wślizgujące się przez okno spowiły go w ciemnych i srebrzystych cieniach. Moje niewielkie doświadczenie z potężnym wampirem, który wkręcił się na pozycję tak wielkiej władzy, mówiło mi, że Felipe z pewnością nie był głupcem. - Niesamowite. Czemu Felipe nie zabił Victora? - spytałam - To nasuwa wiele myśli, oczywiście. Uważam, że Felipe musi udawać, że wierzy Victorowi. Myślę, że zdał sobie sprawę, że mianowanie Victora swoim zastępcom dowodzącym całym stanem Luizjana, napompowało jego ambicje do nieprzyzwoitego poziomu. Obiektywne spojrzenie Erica na tą sprawę mogło być prawdziwe. Sparzyłam się w przeszłości z powodu mojego zaufania, więc tym razem nie zamierzałam zanadto zbliżać się do ognia, bez dokładnych przemyśleń. Jednym było rozkoszowanie się wspólnym śmiechem i wyczekiwanie na czas, kiedy staniemy się jednością w ciemnościach. Czym innym jednak było zawierzenie mu. Na prawdę nie byłam nastawiona na ufność. - Byłeś zmartwiony, kiedy przyszedłeś do szpitala - powiedziałam pokrętnie. Gdy obudziłam się w starej fabryce, której Dr Ludwig używała, jako szpitala polowego, moje obrażenia były tak bolesne, że myślałam, że śmierć może okazać się łatwiejsza od życia. Bill, który mnie uratował, został otruty gdy Neave ugryzła go swoimi srebrnymi zębami. To czy przetrwa, nie było jeszcze wtedy przesądzone. Śmiertelnie ranny Tray Dawson, wilkołak i kochanek Amelii, wytrzymał wystarczająco długo, żeby zginąć ugodzony mieczem, gdy armia Breandana natarła na szpital. - Gdy przebywałaś z Neave i Lochnanem, cierpiałem wraz z tobą - powiedział patrząc mi prosto w oczy. - Odczuwałem ból razem z tobą. Krwawiłem z tobą, nie tylko z powodu naszej więzi, lecz z powodu miłości, którą do ciebie żywię. Sceptycznie uniosłam brew. Nic nie mogłam na to poradzić, mimo iż czułam, że wierzył w to, co mówił. Byłam skłonna uwierzyć, ze Eric przybyłby mi na ratunek dużo szybciej, gdyby mógł. Byłam skłonna wierzyć w to, że odczuł echo mojego horroru podczas tortur. Ale ból, krew i strach były moje własne. Mógł je czuć, ale z odseparowanego miejsca. - Wierzę, że byłbyś tak, gdybyś mógł - powiedziałam wiedząc, że mój głos był zbyt spokojny. - Naprawdę ci wierzę. Wiem, że byś ich zabił. - Eric przechylił się na jednym ramieniu i przecisnął moją twarz do swojej klatki piersiowej. Nie mogłam powiedzieć, ze nie czułam się lepiej odkąd zebrał się w sobie żeby mi to powiedzieć. Jednak nie czułam się tak dobrze jak marzyłam, ale teraz przynajmniej wiedziałam, dlaczego nie przyszedł, kiedy wołałam go. Mogłam nawet zrozumieć, dlaczego zajęło mu tak wiele czasu, aby mi powiedzieć. Poczucie bezradności nie było stanem, którego Eric często doświadczał. Eric był mitycznym stworzeniem, był 11
niewyobrażalnie silny i świetnie walczył. Lecz nie był superbohaterem i nie mógł poradzić sobie z kilkoma zdeterminowanymi członkami swojej rasy. Zdałam sobie też sprawę, że oddał mi sporo swojej krwi, gdy sam dochodził do siebie po srebrnych łańcuchach. Wreszcie coś we mnie rozluźniło się w skutek logiki całej tej historii. Wierzyłam mi nie tylko głową, ale i sercem. Czerwona łza stoczyła się po moim nagim ramieniu i spłynęła w dół. Zgarnęłam ją palcem, przyłożyłam swój palec do jego ust oferując mu jego smutek z powrotem. Miałam wystarczająco dużo własnego. -Myślę, ze musimy zabić Victora - powiedziałam, a jego oczy spotkały się z moimi. Nareszcie udało mi się zaskoczyć Erica.
12
Marzec TRZECI TYDZIEŃ -Więc – powiedział mój brat. - Jak sama wiesz, ja i Michele wciąż się spotykamy. - Stał odwrócony do mnie plecami, odwracając steki na grillu. Siedziałam na składanym krześle, spoglądając na wielki staw i jego nabrzeże. To był piękny wieczór, chłodny i rześki. Właściwie to byłam zadowolona siedząc tam i patrząc jak pracuje; rozkoszowałam się przebywaniem z Jasonem. Michele robiła w domu sałatkę. Słyszałam jak śpiewała Travisa Tritta. - Cieszę się – powiedziałam szczerze. Pierwszy raz od miesięcy siedziałam z bratem sam na sam. Jason przechodził przez własny gorszy okres. Jego żona i ich nienarodzone dziecko zmarli tragicznie. Odkrył, że jego najlepszy przyjaciel kochał go. Lecz gdy patrzyłam jak grilluje, słuchając jak jego dziewczyna śpiewa wewnątrz domu, zrozumiałam, że mój brat wyszedł z tego obronną ręką. Był tutaj, umawiał się znowu na randki, zachwycał się perspektywą zjedzenia steku, zapiekanki z tłuczonych ziemniaków, którą przyniosłam, i sałatki, którą właśnie przygotowywała Michele. Podziwiałam determinację Jasona do odnajdowania przyjemności z życia. Mój brat nie był zbyt dobrym wzorem do naśladowania w wielu aspektach, ale nie mogłam go wytykać palcami. - Michele to dobra kobieta - powiedziałam na głos. Oczywiście, że tak; choć może nie konieczne w takim tego słowa znaczeniu, w jakim używała go nasza babcia. Michele Schubert była całkowicie bezpośrednia kobietą. Nie można było jej za to winić, ponieważ nigdy nie zrobiłaby czegoś, do czego by się nie przyznała. Zgodnie z tą samą zasadą całkowitego ujawnienia, jeśli Michele miała do ciebie jakieś pretensje, wiedziałeś o tym. Pracowała w salonie serwisowym Forda jako recepcjonistka i zajmowała się papierami. To był wyraz uznania dla jej sprawności, bo wciąż pracowała dla swojego byłego teścia. (W rzeczywistości były takie dni, gdy mówił, że lubi ją odrobinę bardziej niż swojego syna.) Michele wyszła na taras. Miała na sobie jeansy i koszulkę z logo Forda, którą zakładała do pracy, a jej ciemne włosy były zwinięte w kok z tyłu głowy. Michele lubiła mocny makijaż oczu, duże torebki i szpilki. Tym razem była boso. - Hej Sookie, lubisz sałatkę farmerską? - spytała. - Mamy jeszcze musztardę miodową. - Może być - odpowiedziałam. - Może ci pomóc? - Dzięki, radzę sobie - rozdzwoniła się komórka Michele. - Psia kość, to znowu Pop Schubert. Ten koleś nie potrafi znaleźć własnego tyłka obiema rękami. Wróciła do domu z telefonem przyłożonym do ucha. - Martwię się, żeby nie narazić jej na niebezpieczeństwo - powiedział Jason głosem, którego używał, kiedy chciał się mnie poradzić w jakiejś nadnaturalnej sprawie. - Mam na myśli… tego wróża, Dermota, który wygląda tak jak ja. Nie wiesz przypadkiem czy nie kręci się gdzieś w pobliżu? Odwrócił się, aby spojrzeć mi w twarz. Wspierał się na poręczy ganku, który dostawił do domu zbudowanego przez moją mamę i tatę, w czasach gdy spodziewali się jego przyjścia na świat. Rodzice nie mieli okazji cieszyć się nim dłużej niż przez dekadę. Zmarli gdy ja miałam siedem lat, a gdy Jason (w swojej opinii) był na tyle dorosły, aby zamieszkać sam wyprowadził się od babci wprost do tego domu. Przez dwa czy trzy lata widywałam tu dzikie imprezy, ale nareszcie spoważniał. Dzisiejszej nocy stało się dla mnie jasne, że niedawne straty odcisnęły na nim swoje piętno. 13
Upiłam łyk z butelki. Nie przepadałam za alkoholem, zbyt wielu pijanych ludzi widywałam w pracy, ale niemożliwe było odmówić zimnego piwa w tak pogodny wieczór. - Też z chęcią bym się dowiedziała, gdzie jest Dermot. - Dermot był bratem bliźniakiem naszego dziadka Fintana ( pół wróża) – Niall zapieczętował się w świecie wróżek razem z innymi wróżkami, które chciały do niego dołączyć. I trzymam kciuki za to, że Dermot jest tam z nimi. Claude został tutaj. Widzieliśmy się parę tygodni temu. - Niall był naszym pradziadkiem. Claude by jego wnukiem z małżeństwa z czystej krwi wróżką. - Claude, ten striptizer. - Jest właścicielem klubu, a rozbiera się podczas babskich wieczorów - poprawiłam go. - Nasz kuzyn pozuje także do okładek romansów. -Taa, założę się, ze dziewczyny mdleją, gdy wychodzi na wybieg. Michele ma książkę z nim na okładce. Jest przebrany za jakiegoś dżina. Pewnie rozkoszował się każdą minutą w tym stroju. - Jason z pewnością brzmiał na zazdrosnego. - Na pewno. Wiesz, on jest jak wrzód na tyłku - odpowiedziałam i, ku swojemu zdziwieniu, zaśmiałam się. - Często się spotykacie? - Tylko raz od mojego wypadku. Ale jak wczoraj odbierałam pocztę zauważyłam, ze podesłał mi kilka kuponów na babski wieczorek w Hooligans. - Myślisz, że na to pójdziesz? - Na razie nie, ale może kiedy będę… w lepszym nastroju. - Jak myślisz, czy Eric miałby coś przeciwko, gdybyś oglądała innego faceta nago? Jason próbował udowodnić, jak bardzo się zmienił używając swobodnego tonu nawiązując do mojego związku z wampirem. Można było dać mu plus za to że „próbował”. - Nie jestem pewna – odpowiedziałam. - Ale na pewno nie oglądałabym innych facetów ściągających ubrania, gdybym nie powiadomiła o tym Erica odpowiednio wcześniej. Dałabym mu szansą dorzucić do tego jego trzy grosze. A ty powiedziałbyś Michele, że idziesz do klubu oglądać striptizerki? Jason się roześmiał. - Wspomniałbym o tym chociażby po to, żeby posłuchać co ma na ten temat do powiedzenia. - Nałożył steki na spory talerz i zrobił gest w kierunku szklanych przesuwnych drzwi. - Jesteśmy gotowi – dodał, a ja przytrzymałam dla niego otwarte drzwi. Stół przygotowałam już wcześniej, a teraz nalałam herbatę. Michele ustawiła sałatkę i zapiekankę z tłuczonych ziemniaków na stole i przyniosła pierwszorzędny sos ze spiżarni. Jason uwielbiał ten sos. Jason ułożył na każdym talerzu po steku, używając do tego wielkiego widelca przeznaczonego do grilla. Po kilku minutach wszyscy jedliśmy. Było nam we trójkę całkiem rodzinnie. - Calvin wpadł dziś do salonu – powiedziała Michele. - Myśli o opchnięciu swojego pickupa. Calvin Norris był dobrym człowiekiem z dobrą pracą. Był po czterdziestce, i dźwigał na swojej głowie wielką odpowiedzialność. Był przywódcą mojego brata, dominującym samcem w społeczności panterołaków mieszkających w wiosce Hotshot. - Ciągle spotyka się z Tanyą? – spytałam. Tanya Grissom pracowała w Norcross, tak samo jak Calvin, ale czasami także pomagała w Merlotte’s, gdy któraś z kelnerek nie mogła pracować.
14
- Tak, zamieszkała z nim - odpowiedział Jason. - Często się kłócą, ale myślę, że tam zostanie. Calvin Norris, przywódca panterołaków, starał się ze wszystkich sił nie mieszać w interesy wampirów. Miał wystarczająco dużo na głowie, odkąd zmiennokształtni się ujawnili. Zadeklarował, że jest dwoistej natury następnego dnia podczas przerwy w pracy. Teraz kiedy świat jakoś sobie dał z tym radę, Calvin uzyskał więcej szacunku. Mimo że większość mieszkańców Hotshot było uważanych za podejrzanych, z powodu ich izolacji i osobliwości, on miał dobrą reputację w okolicach Bon Temps. - Dlaczego nie ujawniłeś się wtedy co Calvinie? - spytałam. Była to myśl, której nie mogłam wyłapać z umysłu Jasona. Mój brat spojrzał na mnie zamyślony. Ten wyraz twarzy wyglądał u niego dosyć dziwnie. - Myślę, że nie jestem gotowy, żeby odpowiedzieć na miliony pytań – powiedział. - To bardzo osobiste... przemiana. Michele wie, i to wszystko co się dla mnie liczy. Michele uśmiechnęła się do niego. - Jestem naprawdę dumna z Jasona - powiedziała, i to wystarczyło. - Umiał sie zachować gdy zmieniał się w panterę. Nie, żeby nie umiał sobie z tym wszystkim poradzić. Robi wszystko co w jego mocy. śadnego mazgajenia się. Powie ludziom o wszystkim, kiedy będzie na to gotowy. Jason i Michele wciąż nie przestawali mnie zaskakiwać. - Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam - zapewniłam ich. - Nigdy bym nie pomyślał, że mogłabyś. Calvin wspominał, ze Eric jest jakby szefem wampirów - powiedział Jason przeskakując na inny temat. Nie poruszam spraw związanych z wampirzą polityką z nie wampirami. To po prostu kiepski pomysł. Jason i Michele otworzyli się przede mną, więc chciałam się trochę zrewanżować. - Eric ma pewną władzę. Ale ma nowego szefa i wszystko sprawy są raczej drażliwe. - Chcesz o tym pogadać? - Domyślałam się, ze Jason nie był niepewny co do tego co zechcę mu powiedzieć, ale starał się usilnie, żeby być dobrym bratem. - Lepiej nie - odpowiedział i zobaczyłam jego ulgę. Nawet Michele była zadowolona, że mogła wrócić do swojego steku. - Ale pomijając użeranie się z innymi wampirami, ja i Eric mamy się dobrze. Zawsze trzeba brać i dawać z związku, prawda? – Chociaż Jason zaliczył wiele związków przez ostatnich kilka lat, o braniu i dawaniu nauczył się całkiem niedawno. - Znów rozmawiam z Hoytem - powiedział Jason i zrozumiałam jego tok myślenia. Hoyt, nieodłączny towarzysz Jasona od lat, zniknął z radaru mojego brata na jakiś czas. Narzeczona Hoyta, Holly, która pracowała ze mną w Merlotte’s, nie była zbyt wielką fanką Jasona. Zdziwiłam się, ze odzyskał swojego najlepszego kumpla, a jeszcze bardziej się zdziwiłam, że Holly zezwoliła na to odnowienie ich znajomości. - Bardzo się zmieniłam, Sookie - powiedział mój brat, jakby to on przez chwilę mógł odczytać moje myśli. - Chcę być dobrym przyjacielem dla Hoyta. Chce być dobrym chłopakiem dla Michele. – Spojrzał na nią z powagą, kładąc dłoń na jej dłoni. – I chcę być lepszym bratem. Jesteście wszystkim co mi pozostało. Poza naszymi krewnymi wróżami, o których chcę jak najszybciej zapomnieć. - Spojrzał zawstydzony w swój talerz. - Trudno mi uwierzyć, ze babcia zdradziła dziadka. - Mam na to pewną teorię - powiedziałam. Borykałam się z tym samym niedowierzaniem. 15
- Babcia naprawdę chciała mieć dzieci, a było to niemożliwe z dziadkiem. Myślę, że może została oczarowana przez Fintana. Wróżki mogą zamieszać w twoim umyśle, tak jak wampiry. I wiesz jakie są piękne. - Claudine na pewno była. I myślę, dla kobiet Claude wygląda całkiem nieźle. - Claudine potrafiła się stonować gdy zmieniała się w człowieka – Claudine, jedna z trojaczków, była olśniewającą pięknością mierzącą 6 stóp.3 Jason odpowiedział: – Dziadek nie był piękny jak z obrazka. - Tak wiem - spojrzeliśmy na siebie, cicho przyznając się do mocy pociągu fizycznego. Nagle powiedzieliśmy jednocześnie: - Ale babcia? - I nie mogliśmy nic poradzić na nasz atak śmiechu. Michele próbowała zachować niewzruszony wyraz twarzy, ale w końcu i ona uśmiechnęła się do nas szeroko. Wystarczająco ciężkie było myślenie o rodzicach uprawiających seks, a co dopiero o dziadkach? Totalnie niewłaściwe. - Jak tak rozmyślam o babci, przypomniało mi się, że miałem się ciebie zapytać, czy mógłbym wziąć ten stolik, który wyniosła na strych? - spytał Jason. - Ten stolik, który kiedyś stał koło fotela w salonie? - Jasne, wpadnij i go weź jak będziesz miał czas – odpowiedziałam. – Stoi prawdopodobnie w tym samym miejscu, w którym go postawiłeś, gdy poprosiła cię, żebyś go wyniósł na strych. Wyszłam niedługo później, z moim prawie pustym naczyniem po zapiekance, resztkami steku i rozradowanym sercem. Nigdy bym nie pomyślała, że zjedzenie kolacji z moim bratem i jego dziewczyną to jakaś wielka sprawa, ale gdy wróciłam do domu tego wieczoru, po raz pierwszy od tygodni przespałam całą noc, aż do poranka.
16
Marzec CZWARTY TYDZIEŃ - Tutaj - powiedział Sam. Musiałam się wysilić, żeby go usłyszeć. Ktoś puścił „Bad Things” Jace’a Everetta i prawie każdy śpiewał razem z nim. - Dziś uśmiechnęłaś się już trzeci raz. - Liczysz ilość zmian emocjonalnych na mojej twarzy? - odstawiłam tacę i spojrzałam na niego. Sam, mój szef i przyjaciel, jest prawdziwym zmiennokształtnym; może zmienić się w dowolne ciepłokrwiste stworzenie, przynajmniej tak mi się wydaje. Nie pytałam się go ani o jaszczurki, ani o węże lub o owady. - Dobrze znów widzieć ten uśmiech – powiedział. Poprzestawiał kilka butelek na półce, żeby wyglądać na zajętego. - Tęskniłem za nim. - Dobrze mieć znów ochotę się uśmiechać – odparłam. – A tak przy okazji, fajna fryzura. Sam przeciągnął ręką wzdłuż głowy w bardzo pewny siebie sposób. Jego włosy były krótkie i otaczały jego czaszkę jak czerwonawo złota czapka. – Idzie lato. Pomyślałem, że tak może być wygodniej. - Pewnie tak będzie. - Zaczęłaś już się opalać? - Moja opalenizna była bajeczna. - No, tak. – W rzeczywistości tej wiosny zaczęłam bardzo wcześnie. Pierwszego dnia, w którym nałożyłam strój kąpielowy, rozpętało się piekło. Zabiłam wróża. Ale to była już przeszłość. Wczoraj też się rozłożyłam i nic a nic się nie stało. Ale przyznam się, że nie brałam radia na zewnątrz, ponieważ chciałam być pewna, że będę w stanie usłyszeć, gdyby coś się do mnie podkradało. Ale nic takiego się nie stało. Tak naprawdę spędziłam niesamowicie spokojną godzinę wygrzewając się na słońcu, obserwując jak motyle fruwają w tę i z powrotem. Jeden z krzewów różanych mojej praprababki kwitł, a zapach uleczył jakąś cząstkę wewnątrz mnie. – Słońce sprawia, że czuję się naprawdę dobrze. – odparłam. Nagle przypomniałam sobie, że wróż powiedział, iż pochodzę od powietrznych wróżek, a nie od wodnych. Nic o tym nie wiedziałam, ale zastanawiałam się, czy moja miłość do słońca nie była genetyczna. Antonie zawołał: - Odbierać! – i pospieszyłam, żeby przynieść talerze. Antonie zawitał do Merlotte’s i mieliśmy nadzieje że będzie się trzymał posady kucharza. Tego wieczoru poruszał się po małej kuchni, jakby miał osiem ramion. Menu w Merlotte’s składało się tylko z podstawowych dań – hamburgery, kawałki kurczaka i sałaka z pociętymi kawałkami kurczaka, frytki chili, podpiekane pikle - ale Antonie opanował je w niesamowitym tempie. Antonie wydostał się z Nowego Orleanu po tym, jak przebywał w Superdome podczas huraganu Katrina. Szanowałam go za jego pozytywne nastawienie i determinację, aby zacząć od nowa po utracie wszystkiego. Był też dobry dla D’Eriqa, który pomagał mu przygotowywać jedzenie i sprzątał stoliki. D’Eriq był słodki, ale powolny. Holly pracowała tej nocy i gdy nie zgarniała drinków i talerzy, stała obok Hoyta Fortenberry’ego, swojego narzeczonego, który usadowił się na krześle przy barze. Mama Hoyta udowodniła, że była bardzo zadowolona mogąc zajmować się synkiem Holly w te wieczory, które Hoyt chciał spędzić z Holly. Trudno było spojrzeć na Holly i rozpoznać w niej tą posępną Wikankę, którą była na pewnym etapie swojego życia. Jej włosy odzyskały swój naturalny ciemno brązowy kolor i odrosły już niemal do ramion, jej makijaż był lżejszy i ciągle się uśmiechała. Hoyt, najlepszy kumpel mojego 17
brata, od kiedy naprawili stosunki między sobą, wydawał się być silniejszym mężczyzną, w końcu miał Holly, która podtrzymywała go na duchu. Zerknęłam na Sama, który właśnie odbierał telefon. Sam spędzał dużo czasu rozmawiając przez telefon i wydawało mi się, że widuje się z kimś. Mogłabym się dowiedzieć, gdybym poszukała w jego głowie wystarczająco długo (pomimo tego, że stworzenia dwoistej natury są trudniejsze do odczytania, niż zwykli ludzie), ale starałam się ze wszystkich sił, żeby trzymać się z dala od jego myśli. To niegrzeczne grzebać w myślach ludzi, na których ci zależy. Sam uśmiechał się, gdy rozmawiał, i miło było widzieć go choć przez chwilę beztroskiego. - Często widujesz wampira Billa? - spytał Sam, gdy pomagałam mu godzinę później zamykać bar. - Nie, nie wiedziałam go już od dawna – odparłam. - Tak się zastanawiam, czy Bill mnie nie unika. Kilka razy zaszłam pod jego dom i zostawiłam mu sześciopak TrueBlood i karteczkę z podziękowaniami za wszystko, co zrobił, gdy przybył, by mnie ratować, ale nigdy nie oddzwonił ani nie wpadł do mnie. - Minęło kilka nocy od czasu waszego ostatniego spotkania. Myślę, że powinnaś złożyć mu wizytę. Nic więcej nie powiem.
18
Marzec KONIEC CZWARTEGO TYGODNIA Pewnej pięknej nocy, w tym samym tygodniu, szperałam w swojej szafie w poszukiwaniu latarki. Sugestia Sama, że muszę zobaczyć się z Billem, męczyła mnie, więc po tym, jak wróciłam do domu z pracy, postanowiłam przejść się przez cmentarz do jego domu. Cmentarz obok mojego domu był najstarszym cmentarzem w gminie Renard. Nie zostało tu zbyt wiele miejsca dla zmarłych, więc po południowej stronie miasta wybudowali jeden z tych „parków pogrzebowych”, z płaskimi nagrobkami. Nienawidzę go. Nawet jeśli ziemia jest nierówna, drzewa są zapuszczone, a ogrodzenie wokół się rozpada, nie wspominając już o najstarszych nagrobkach, ja po prostu kocham Sweet Home. Gdy tylko udało nam się uciec babci, Jason i ja bawiliśmy się tu jako dzieci. Trasa pomiędzy pomnikami i drzewami do domu Billa zarosła od czasu, kiedy był moim pierwszym chłopakiem. śaby i owady właśnie rozpoczynały swoje letnie trele. Pamiętam, jak D’Eriq pytał mnie, czy nie strasznie jest mieszkać obok cmentarza, a ja uśmiechałam się sama do siebie, bo wcale nie bałam się zmarłych, którzy leżeli w ziemi. Chodzący i rozmawiający umarli byli o wiele bardziej niebezpieczni. Ucięłam różę, żeby położyć ją na grobie babci. Byłam pewna, że wiedziała, że tam jestem i że o niej myślę. Widziałam przyćmione światło w starym domu Comptonów, który został zbudowany mniej więcej w tym samym czasie, co mój. Zadzwoniłam dzwonkiem. Jeżeli Bill nie był na przechadzce w lesie, to musiał być w domu, ponieważ jego samochód tu był. Musiałam odczekać trochę, zanim drzwi otworzyły się ze zgrzytem. Włączył światło na werandzie, a ja starałam się nie zachłysnąć powietrzem. Wyglądał strasznie. Bill został zakażony trucizną ze srebra podczas Wojny Wróżek przez srebrne zęby Neave. Od tamtej pory dostał ogromną ilość krwi od swoich towarzyszy wampirów, ale z pewnym niepokojem zauważyłam, że jego skóra ciągle miała kolor szarawy zamiast białego. Jego krok był trochę niepewny, a głowa opadała odrobinę do przodu, jak u starego człowieka. - Sookie, wejdź do środka - powiedział. Nawet jego głos nie wydawał się tak silny jak zwykle. Mimo, iż jego słowa były uprzejme, mogłam wyczuć, co tak na prawdę myślał o mojej wizycie. Nie potrafię czytać myśli wampirów, to był jeden z powodów, dla których początkowo byłam tak zauroczona Billem. Możecie sobie wyobrazić, jak oczyszczająca jest cisza po nieprzerwanym i niechcianym jazgocie. - Bill - powiedziałam próbując brzmieć na mniej zszokowaną, niż naprawdę byłam. Czy czujesz się lepiej? Trucizna w twoim organizmie... czy już jej nie ma? Mogłabym przysiąc, że westchnął. Wskazał gestem, abym weszła do salonu przed nim. Lampy były zgaszone. Bill pozapalał świece. Naliczyłam osiem. Zastanawiałam się, co robił siedząc samotnie wśród migocących świec. Słuchał muzyki? Kochał swoje płyty, szczególnie Bacha. Czując się wyraźnie zmartwiona, usiadłam na kanapie, podczas gdy Bill przystawił swoje ulubione krzesło obok niskiego stolika do kawy. Był tak przystojny, jak zawsze, ale jego twarzy brakowało życia. Z całą pewnością cierpiał. Teraz wiedziałam, czemu Sam chciał, żebym go odwiedziła. - Czy dobrze się czujesz? – zapytał. 19
- Tak, o wiele lepiej - odpowiedziałam ostrożnie. Widział najgorsze rzeczy, które mi zrobili. - A blizny, a... okaleczenia? - Blizny są, ale o wiele bledsze, niż się spodziewałam. Brakujące kawałki się wypełniły. Na udzie zostało coś w rodzaju dołeczka - powiedziałam poklepując się po lewym kolanie. - Ale mam sporo ciała na zapas - próbowałam się uśmiechnąć, ale, prawdę powiedziawszy, byłam zbyt przejęta, żeby mi się to udało. - Polepsza ci się? - zaczęłam nalegać. - Nie pogarsza - odparł i delikatnie wzruszył ramionami. - Co z tą apatią? - spytałam - Nie wydaje mi się, żebym już dłużej chciał czegokolwiek - odpowiedział Bill po dłuższej przerwie. - Nie jestem już zainteresowany moim komputerem. Nie jestem już skłonny do pracy nad aktualizacjami do mojej bazy danych. Eric przysłał Felicię żeby zapakowała wszystko i wysyłała zamówienia. Daje mi trochę krwi, kiedy już tu jest. Felicia była barmanką w Fangtasii. Nie była zbyt długo wampirem. Czy wampiry mogły cierpieć na depresję? Czy to wszystko była wina srebra? - Czy nie ma kogoś, kto mógłby ci pomóc? Mam na myśli pomoc w uleczeniu? Jego twarz wykrzywił pogardliwy uśmiech. - Mój stwórca - odparł. - Gdybym mógł napić się od Loreny, do tej pory byłbym kompletnie zdrowy. - To do chrzanu. – Nie mogłam pokazać mu, że mnie to niepokoiło. To ja zabiłam Lorenę. Otrząsnęłam się z tego uczucia. Ona musiała zostać zabita, koniec i kropka Czy stworzyła jeszcze jakieś inne wampiry? Bill wydawał się odrobinę mniej apatyczny. - Tak. Mam inne żyjące dziecko. - Wiec? Czy to by pomogło? Odrobina krwi od tego wampira? - Nie wiem. Mogłoby. Ale ja nie... nie mogę do niej dotrzeć. - Nie wiesz, czy to by pomogło? Potrzebujecie stworzyć sobie jakieś Kompendium Wiedzy czy coś w tym rodzaju. -Tak - odpowiedział, jakby nigdy wcześniej nie słyszał o takim pomyśle. – Tak, zaiste, musimy. Nie zamierzałam pytać Billa, dlaczego był niechętny skontaktować się z kimś, kto mógł mu pomóc. Był uparty i stały w swoich zamiarach, a ja nie zamierzałam namawiać go do zmiany zdania, kiedy już coś postanowił. Siedzieliśmy przez moment w ciszy. - Czy kochasz Erica? – spytał niespodziewanie Bill. Jego głębokie brązowe oczy taksowały mnie z pełną uwagą, która odegrała dużą rolę podczas mojego zauroczenia (w dniu naszego pierwszego spotkania).Czy wszyscy, których znałam, mieli kręćka na punkcie mojego związku z Szeryfem Obszaru Piątego? - Tak – odpowiedziałam. – Naprawdę go kocham. - Czy on powiedział, że cię kocha? - Tak. - Nie odwróciłam wzroku. - Chciałbym, żeby którejś nocy zginął - odparł Bill. Byliśmy naprawdę szczerzy tej nocy. - Dużo się ostatnio dzieje. Jest parę osób, za którymi też bym nie tęskniła - przyznałam. - Myślę o tym, kiedy ubolewam nad pewnymi osobami, na których mi zależało, a które odeszły. Takimi, jak Claudine, babcia czy Tray. - A to był tylko początek listy. - Więc 20
zgaduję, że wiem, co czujesz. Ale ja... proszę, nie życz Ericowi niczego złego. Straciłam zbyt wiele ważnych dla mnie osób i niemożliwe byłoby wytrzymanie straty choćby jednej więcej. - A kogo byś z chęcią widziała martwego Sookie? - Dostrzegłam błysk zaciekawienia w jego oczach. - Nie zamierzam ci powiedzieć – posłałam mu słaby uśmiech. – Mógłbyś spróbować to dla mnie urzeczywistnić. Tak, jak to zrobiłeś z wujkiem Bartlettem. – Gdy dowiedziałam się, że to Bill zabił brata mojej babci (tego, który mnie molestował), powinnam była się od niego odciąć i uciekać. Czy moje życie nie byłoby inne? Ale teraz było już za późno. - Zmieniłaś się - powiedział. - Na pewno. Przez kilka godzin myślałam, że umrę. Cierpiałam tak, jak nigdy przedtem. A Neave i Lochnan mieli z tego wiele radości. Wtedy coś we mnie pękło. Gdy ty i Niall ich zabiliście, było to jak ziszczenie moich największych modlitw. Powinnam być chrześcijanką, ale przez większość swoich dni nie czuję, abym jeszcze mogła mówić o sobie w ten sposób. Pozostawiłam w sobie za dużo wściekłości. Kiedy nie mogę spać, rozmyślam o ludziach, którzy nie przejmowali się, ile bólu i kłopotów na mnie sprowadzą. I rozmyślam o tym, jak wspaniale byłoby wiedzieć, że są martwi. To, że mogłam opowiedzieć Billowi o tej mrocznej, skrywanej części mnie, było odzwierciedleniem tego, jak był mi bliski. - Kocham cię - powiedział. – Nic, co powiesz, ani zrobisz, nie jest w stanie tego zmienić. Jeśli poprosiłabyś mnie, żebym zakopał dla ciebie ciało, albo żeby takie ciało stworzyć, zrobiłbym to bez skrupułów. - Wiele złego wydarzyło się pomiędzy nami, Bill, ale zawsze będziesz zajmował specjalne miejsce w moim sercu. - Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam tę wyświechtaną frazę wydobywającą się z moich ust. Jednak czasami takie utarte zwroty bywają prawdą. W tym przypadku to była prawda. - Czuję, że nie jestem godna tego, żeby komuś tak bardzo na mnie zależało przyznałam. Udało mu się uśmiechnąć. - Co do twojego bycia godną, wydaje mi się, że miłość nie ma nic wspólnego z wartością obiektu miłości. Polemizowałbym nad twoją wartością. Myślę, że jesteś zacną kobieta i uważam, że zawsze starasz się być tak dobrą osobą, jak to tylko możliwe. Nikt nie mógłby być... beztroski i pogodny... po tak bliskim spotkaniu ze śmiercią. Wstałam, żeby wyjść. Sam chciał, żebym spotkała się z Billem po to, abym zrozumiała jego sytuację, a ja to zrobiłam. Gdy Bill wstał, żeby odprowadzić mnie do drzwi, zauważyłam, że nie porusza się już tak błyskawicznie, jak kiedyś. - Będziesz żył, prawda? - zapytałam przerażona. -Tak mi się wydaje - odpowiedział w sposób, który wskazywał na to, że jest mu wszystko jedno. - Ale tak na wszelki wypadek pocałuj mnie. Jedną rękę okręciłam wokół jego karku i pozwoliłam, aby dotknął swoimi ustami moich. Czułam go, jego zapach przywoływał wiele wspomnień. Przez dłuższą chwilę staliśmy tak przyciśnięci do siebie, ale zamiast rosnącego podniecenia, rósł mój spokój. Byłam dziwnie świadoma swojego oddechu, spokojnego i równego, prawie jak u osoby śpiącej. Gdy odstąpiłam od niego dostrzegłam, że wyglądał już lepiej. Uniosłam brwi. 21
- Twoja krew wróżki mi pomaga. - Jestem tylko w jednej ósmej wróżką. A zresztą, nie dostałeś ani kropli. - Bliskość - wyjaśnił pokrótce. - Dotyk skóry o skórę. - Jego usta wykrzywił żartobliwy uśmiech. - Gdybyśmy zaczęli się kochać, byłbym o wiele bliższy uleczenia. Gówno prawda, pomyślałam. Ale nie mogę powiedzieć, że coś w jego chłodnym głosie nie spowodowało drżenia w pewnym miejscu na północ od mojego pępka (w chwilowym przypływie pożądania). - Bill, to się na pewno nie stanie. Ale powinieneś pomyśleć o wytropieniu tego drugiego wampira, który jest dzieckiem Loreny. - Może i tak. - Jego ciemne oczy były ciekawie świetliste; może był to efekt zatrucia, a może to przez te światła świec. Wiedziałam, że nie podejmie wysiłku szukania drugiego podopiecznego Loreny. Jeśli moja wizyta rozbudziła w nim jakąś iskrę, musiała ona już powoli wygasać. Czując się smutna, zaniepokojona i ociupinkę zadowolona (nie powiecie mi, że nie pochlebiłoby wam bycie tak bardzo kochaną, bo na pewno by pochlebiło) wróciłam do domu przez cmentarz. Z przyzwyczajenia pogłaskałam nagrobek Billa. Gdy szłam powoli po nierównym podłożu, myślałam o Billu (w naturalny sposób). Był żołnierzem konfederacji. Przetrwał wojnę tylko po to, by stać się podległy wampirowi, po tym, jak wracał do domu, do żony i dzieci. Tragiczny koniec ciężkiego życia. Znów się cieszyłam, że zabiłam Lorenę. To było coś, czego w sobie nie lubiłam. Zauważyłam, że nie czułam się źle, gdy zabijałam wampira. Coś we mnie upierało się, że one już były martwe, a to ta pierwsza śmierć liczyła się naprawdę. Gdy zabiłam człowieka, do którego czułam wstręt, moja reakcja była o wiele bardziej uczuciowa. W takim razie, pomyślałam, powinnam się cieszyć z tego, że nie odczułam bólu związanego z zabiciem Loreny. Nie cierpiałam ustalania, co jest bardziej moralne, ponieważ właśnie to nie pasowało do mojej instynktownej reakcji. Kwestią zasadniczą całego tego rachunku sumienia było to, że zabiłam Lorenę, która mogła wyleczyć Billa. Bill został zraniony, gdy przybył mi na ratunek. Oczywistym jest, że na mnie spoczywa odpowiedzialność. Próbowałam wymyślić, co w tej sytuacji zrobić. Zanim zorientowałam się, że byłam sama w ciemnościach i (według opinii D’Eriqa) powinnam być śmiertelnie przerażona, wchodziłam już na moje dobrze utrzymane podwórko. Może zamartwianie się o moje życie duchowe było pożądaną odskocznią od przypominania sobie o fizycznych mękach. A może czułam się lepiej, bo wyświadczyłam komuś przysługę; przytuliłam Billa, a to sprawiło, że poczuł się lepiej. Gdy tej nocy położyłam się do łóżka, byłam w stanie leżeć w mojej ulubionej pozycji (a nie przez całą noc wiercić się i przewracać) i spałam nie śniąc o niczym przynajmniej o niczym, o czym bym pamiętała rano. Przez następny tydzień napawałam się niezakłóconym snem, co sprawiło, że zaczęłam się czuć jak dawna ja. Było to stopniowe, ale dostrzegalne. Nie wymyśliłam sposobu, aby pomóc Billowi, ale wysłałam mu nową płytę (Beethovena) i położyłam w miejscu, w którym znajdzie ją, gdy wyjdzie ze swojej dziennej kryjówki. Następnego dnia wysłałam mu kartkę elektroniczną. Tak, żeby wiedział, że o nim myślę.
22
Za każdym razem, kiedy spotykałam się z Erikiem, czułam się bardziej radosna. I w końcu miałam swój własny prywatny orgazm; moment tak wybuchowy, że wydawał się, jakbym odkładała go sobie na specjalną okazję. - Ty... Czy wszystko w porządku? - zapytał Eric. Jego niebieskie oczy spojrzały na mnie z góry, a jego uśmiech zastygł w połowie drogi, jakby nie był pewien, czy ma bić brawo czy wzywać pogotowie. - Jestem bardzo, bardzo w porządku. – wyszeptałam. Pal licho gramatykę. - Jestem tak w porządku, że mogłabym ześlizgnąć się z łóżka i turlać po podłodze. Jego uśmiech stał się pewniejszy. - Więc to było dla ciebie dobre? Lepsze niż do tej pory? - Wiedziałeś, że...? Uniósł brew. - No pewnie, że wiedziałeś. Ja po prostu... miałam pewne problemy, które same musiały się rozwiązać. - Wiedziałem, że to nie mogło być spowodowane moją sztuką miłosną, żono ty moja powiedział Eric i mimo, że jego słowa były zarozumiałe, jego twarz wyrażała ulgę. - Nie nazywaj mnie swoją żoną. Wiesz, że nasze tak zwane małżeństwo to tylko strategia. Wracając do twojej poprzedniej wypowiedzi, pierwszorzędny kochanku. Bezorgazmowy problem tkwił w mojej głowie. Teraz sama się z nim uporałam. - Robisz mnie w konia, Sookie - zamruczał. - Ale pokażę ci pierwszorzędną sztukę kochania. Ponieważ uważam, że znowu możesz dojść. Okazało się, że mogłam.
23
ROZDZIAŁ 1 Kwiecień Kocham wiosnę z oczywistych powodów. Kocham kwitnące kwiaty (które tu, w Luizjanie, zaczynają kwitnąć wcześniej); kocham ćwierkające ptaki; kocham wiewiórki pędzące przez mój ogródek. Kocham dźwięk wilkołaków wyjących w oddali. Nie, tylko żartuję. Chociaż gdy ostatnio słuchałam narzekającego Tray’a Dawsona, wspomniał, że wiosna jest ulubioną porą wilkołaków. Jest więcej zdobyczy, więc poluje się szybciej i zostaje więcej czasu na jedzenie i zabawę. Kiedy słuchając go pomyślałam o wilkołakach, nie byłam zaskoczona. Tego słonecznego poranka, w środku kwietnia, siedziałam na tarasie z drugim kubkiem kawy i gazetą, nadal w spodenkach od piżamy i koszulką z napisem „Superwoman”. I właśnie wtedy lider stada z Shreveport zadzwonił na moją komórkę. - Aha - powiedziałam, kiedy rozpoznałam numer. Otworzyłam klapkę telefonu. Cześć - powiedziałam ostrożnie. - Sookie - powiedział Alcide Herveaux. Nie widziałam go od miesięcy. Alcide został przywódcą sfory rok temu, podczas pewnego wieczornego zamętu. - Jak się masz? - Jak deszcz padający na spaloną ziemię - powiedziałam, prawie dosłownie. - Czuję się jak ryba w wodzie. Jak zdrowa ryba. - Patrzyłam jak królik skacze przez trawę i koniczynę dwadzieścia stóp dalej. Wiosna. - Nadal spotykasz się z Erikiem? Czy on jest powodem twojego dobrego nastroju? Wszyscy chcieliby to wiedzieć. - Tak, nadal spotykam się z Erikiem. To na pewno pomaga mi w byciu szczęśliwą. Właściwie Eric ciągle mi powtarzał, że „spotykanie się” jest dość niedokładnym określeniem. Nigdy nie myślałam o sobie, jak o mężatce, do czasu, kiedy tak po prostu wręczyłam mu rytualny nóż (Eric użył mojej niewiedzy, to była jego mistrzowska taktyka, ale dla wampirów było to oczywiste). Małżeństwo wampira i człowieka nie jest czymś w stylu: "miłość, honor i lojalność", jak to bywa w związkach ludzi, ale Eric oczekiwał, że małżeństwo z nim da mi dodatkowe korzyści w świecie wampirów. Od tego czasu wszystko szło dość dobrze, wampirze doświadczenie. Oczywiście pomijając pewne utrudnienia ze strony Victora, który próbował przeszkodzić Ericowi, kiedy ten chciał mi pomóc, gdy umierałam. Victor – tak naprawdę, to on powinien umrzeć. Oddaliłam mroczne myśli; po latach praktyki potrafiłam sobie z tym poradzić. Zobaczmy… Tak lepiej. Teraz wyskakiwałam z łóżka każdego dnia z (prawie) moją dawną siłą. Nawet byłam w kościele zeszłej niedzieli. Pozytywnie! - Co się dzieje, Alcide? - spytałam. - Chcę cię prosić o przysługę - powiedział Alcide. Nie zaskoczyło mnie to. - Co mogę dla ciebie zrobić? - Czy możemy skorzystać z twojej ziemi, podczas naszej wędrówki przy pełni księżyca jutro wieczorem? Zrobiłam pauzę, aby przemyśleć jego prośbę i nie zgodzić się automatycznie. Nauczyłam się tego z doświadczenia. Miałam otwartą przestrzeń, jakiej potrzebowali, to nie był problem. Nadal posiadam dwadzieścia parę akrów wokół mojego domu, chociaż moja babcia sprzedała większość z oryginalnego gospodarstwa rolnego, kiedy 24
została przytłoczona sytuacją finansową związaną z wychowaniem mojego brata i mnie. Chociaż cmentarz „Słodki Dom” zajmował kawał ziemi pomiędzy posiadłością moją i Billa, wystarczyłoby spokojnie — w szczególności gdyby Bill również wyraził zgodę na korzystanie z jego ziemi. Pamiętam jedną bandę, która była już raz tu wcześniej. Wszystko dokładnie przemyślałam z każdej strony. Nie widziałam żadnej wyraźnej przeszkody. - Jesteście mile widziani - powiedziałam. - Myślę, że powinniście porozmawiać również z Billem. - Bill ignorował wszystkie moje sygnały. Wampiry i wilkołaki raczej się nie przyjaźnią, ale Alcide jest praktycznym człowiekiem. - Zatem zadzwonię do Billa dziś wieczorem – powiedział. - Masz jego numer telefonu? Podałam mu go. - Dlaczego nie możecie polować na swoim terytorium, Alcide? - spytałam z czystej ciekawości. Powiedział mi nieoficjalnie, że stado Long Tooth świętowało pełnię księżyca na farmie Herveaux‘a, w południowej części Shreveport. Większa część ziemi Herveaux’a nie została poddana wycince drzew ze względu na potrzeby polowań sfory. - Ham dzwonił dzisiaj, by mi powiedzieć, że naturalni organizują imprezę kampingową nad strumieniem. Naturalni, mający jedną naturę - tak wilkołaki, mające podwójną naturę, nazywały zwyczajnych ludzi. Znałam Bonda Hamiltona z widzenia. Jego gospodarstwo rolne było przyległe do farmy Herveaux i dodatkowo Ham gospodarował na kilku akrach dla Alcide’a. Rodzina Bondów należała do sfory Long Tooth tak długo, jak rodzina Herveaux’ów. - Czy dostali twoje pozwolenie? - spytałam. - Powiedzieli Hamowi, że mój tata zawsze dawał im pozwolenie na łowienie tam w wiosną, więc myśleli, że nie muszą mnie o to pytać. To może być prawda. Nie pamiętam ich, w każdym razie nie za dobrze. - Nawet jeśli mówią prawdę, jest to dość niegrzeczne z ich strony. Powinni najpierw zadzwonić do ciebie – powiedziałam. - Powinni byli spytać, czy ci to odpowiada. Chcesz żebym z nimi porozmawiała? Mogę dowiedzieć się czy kłamią. - Jackson Herveaux, tata Alcide’a, nie wydawał się być typem człowieka, który pozwala regularnie korzystać ze swojej ziemi ludziom. - Nie, dziękuję Sookie. Nie cierpię prosić cię o kolejne przysługi. Jesteś przyjacielem stada. To my powinniśmy się tobą opiekować, a nie ty nami. - Nie martw się o to. Wszyscy możecie tutaj przyjść. I jeżeli chcesz, abym uścisnęła sobie ręce z tymi domniemanymi kumplami twojego taty, to mogę to zrobić. - Byłam ciekawa czy pojawią się na farmie Herveaux’a tak blisko pełni księżyca. Ciekawa i podejrzliwa. Alcide powiedział, że zastanowi się nad sytuacją związaną z rzekomymi wędkarzami i powtórzył „dziękuję” jakieś sześć razy. - Nie ma sprawy – powiedziałam, mam nadzieję, szczerze. W końcu Alcide poczuł, że podziękował mi już wystarczająco i rozłączyliśmy się. Weszłam do środka z moim kubkiem kawy. Nie wiedziałam, że się uśmiechałam, dopóki nie spojrzałam w lustro w pokoju dziennym. Przyznałam się w duchu, że nie 25
mogę się już doczekać przybycia wilków. To byłoby miłe, czuć, że nie jestem samotna w środku lasu. śałosne, co? Chociaż mieliśmy za sobą wiele wspólnych, miłych wieczorów, Eric nadal większość czasu spędzał na prowadzeniu swojego wampirzego biznesu. Miałam tego trochę dosyć. No dobra, trochę to mało powiedziane. Jeżeli jesteś szefem, to powinieneś być w stanie wziąć sobie czasami wolne, racja? To jest jeden z przywilejów bycia szefem. Ale coś sprawiało, że wampiry były czujne. Byłam nieszczęśliwa z powodu tych znajomych oznak. Do teraz nowy reżim powinien być już umocniony i Eric powinien był już dawno umocnić swoją nową pozycję w tym układzie. Victor Madden powinien w pełni zająć Nowy Orlean, w końcu był reprezentantem Felipe w Luizjanie, a Eric powinien zostawić przebieg Obszaru Piątego według jego sprawnie działającego sposobu. Ale niebieskie oczy Erica robiły się lśniące i stalowe, kiedy pojawiało się imię Victora. Moje prawdopodobnie były takie same. W tej chwili Victor miał władzę nad Erikiem, a my nie byliśmy w stanie nic z tym zrobić. Spytałam go, czy myślał nad tym, co by było, gdyby Victor stwierdził, że jest niezadowolony z prowadzenia Piątego Obszaru przez Erica. Przerażająca wizja. - Trzymam wszystkie papiery, by w razie potrzeby móc udowodnić, że jest inaczej powiedział Eric. - I trzymam je w kilku miejscach. śycie wszystkich podwładnych Erica oraz być może i moje, zależało od wyrobienia sobie przez niego mocnej pozycji w nowym reżimie. Wiedziałam, jak wiele go kosztowało utrzymywanie jej, wiedziałam więc też, że nie powinnam narzekać. To nie takie proste, zmuszać się do odczuwania tego, co powinno się czuć. Ogólnie rzecz biorąc, troszkę wycia dookoła domu będzie miłą odmianą. Przynajmniej byłoby to coś nowego i odmiennego. Kiedy tego dnia poszłam do pracy, powiedziałam Samowi o rozmowie z Alcide’em. Prawdziwi zmiennokształtni są rzadkością. Ponieważ w okolicy nie ma żadnych innych zmiennokształtnych, Sam spędza czas z innymi, którzy mają dwie formy. - Hej, dlaczego ty też nie wyjdziesz dzisiaj z domu? - zasugerowałam. - Mógłbyś zamienić się w wilka, prawda? Jesteś zmiennokształtnym czystej krwi, wmieszałbyś się w tłum. Sam wychylił się do tyłu na swoim starym obrotowym krześle zadowolony, że w końcu znalazł się powód, by choć na chwilę przerwać wypełnianie formularzy. Sam, który ma trzydzieści lat, jest trzy lata starszy ode mnie. - Umawiałem się z kimś z paczki, więc może będzie trochę zabawy - powiedział rozważając pomysł. Ale po chwili potrząsnął głową. - To byłoby jak pójście na spotkanie NAACP w blakfejsie . Będąc imitacją z przodu autentyku. Właśnie dlatego nigdy nie spotykam się z panterołakami, chociaż Calvin powiedział mi, że byłbym mile widziany. - Och - powiedziałam, czując zakłopotanie. - Nie pomyślałam o tym. Przepraszam. Zastanawiało mnie, z kim mógł się spotykać, ale to znowu nie moja sprawa. - Ach, nie martw się tym. - Znam cię od lat i powinnam wiedzieć o tobie więcej - powiedziałam. - To twoja kultura. - Mój własna rodzina ciągle się uczy. Wiesz znacznie więcej niż oni.
26
Sam ujawnił się w tym samym momencie, co wilkołaki. Jego matka ujawniła się tej samej nocy. Jego rodzina przeżyła ciężki okres podczas tego wydarzenia. Ojczym Sama postrzelił jego matkę i teraz byli w trakcie rozwodu — nic dziwnego. - Czy ślub twojego brata jest nadal aktualny? - spytałam. - Craig i Deidra naradzają się. Jej rodzice byli dość niezadowoleni z tego, że wychodzi ona za kogoś, kto ma w rodzinie ludzi takich, jak ja i moja matka. Oni nie rozumieją, że żadne z dzieci Craiga i Deidry nie będą miały możliwości zmieniać się w zwierzęta. To jest możliwe w przypadku dziecka pierworodnego pary zmiennokształtnych czystej krwi. - Wzruszył ramionami. - Myślę, że jakoś to przełkną. Właśnie czekam na ustalenie drugiej daty. Czy nadal chcesz ze mną jechać? - Oczywiście - powiedziałam, chociaż dostałam lekkich dreszczy, kiedy wyobraziłam sobie siebie mówiącą Ericowi, że wyjeżdżam ze stanu z innym mężczyzną. Kiedy obiecywałam Samowi, że z nim pojadę, sytuacja między mną a Erikiem nie wyglądała najlepiej.-Zakładasz, że zabranie wiłkołaczycy, jako osoby towarzyszącej, byłoby obraźliwe dla rodziny Deidry? - Słowo się rzekło - powiedział Sam. - Wielkie Ujawnienie się osób o podwójnej naturze nie wszędzie poszło tak dobrze, jak w Bon Temps. Wiedziałam z miejscowych wiadomości, że Bon Temps miało szczęście. Jego obywatele z przymrużeniem oka przyjęli do wiadomości istnienie wilkołaków i osób o podwójnej naturze, dodając to do „opowieści o wampirach”. - Daj mi znać, jak coś się zmieni - powiedziałam. - I przyjdź jutro, jeśli zmienisz zdanie co do biegania ze sforą. - Przywódca stada mnie nie zaprosił - powiedział Sam, uśmiechając się. - Właściciel ziemi to zrobił. Nie rozmawialiśmy już o tym do końca mojej zmiany, więc domyśliłam się, że Sam miał inne plany na czas pełni. Comiesięczna zmiana trwa właściwie trzy noce – trzy noce, podczas których osoby o podwójnej naturze, jeśli mogą, wychodzą do lasu (lub na ulicę) w swojej zwierzęcej formie. Większość podwójnych, ci urodzeni z ową naturą, może zmieniać się w różnych okolicznościach, ale czas pełni… To jest coś specjalnego dla nich wszystkich, włączając w to osoby, które nabyły tą ekstra naturę przez ugryzienie. Jest lek, który możesz wziąć, aby wstrzymać przemianę; wilkołaki będące między innymi w wojsku, muszą je zażywać. Nie znoszą tego; jestem świadoma, że przebywanie wtedy w ich towarzystwie to żadna zabawa. Na szczęście dla mnie pojutrze było jednym z moich wolnych dni w tym tygodniu. Jeżeli musiałabym wracać z baru do domu późno w nocy, krótka odległość od samochodu do domu mogłaby być trochę wykańczająca nerwowo, ze względu na poruszające się swobodnie wilkołaki. Nie jestem pewna, jak wiele pozostaje z ich ludzkiej świadomości, gdy przemieniają się w wilkołaki i nie wszyscy ze sfory Alcide’a pamiętają, że są moimi przyjaciółmi. Jeśli będę w domu, perspektywa goszczenia wilkołaków będzie bardziej lub mniej beztroska. Kiedy grupa przychodzi na polowanie do twojego lasu, nie ma żadnego sposobu, aby się na to przygotować. Nie musisz gotować albo czyścić domu. Jednakże posiadanie podwórkowego towarzystwa było dobrą motywacją, aby nadrobić zaległe prace w ogrodzie. Jako że był to kolejny piękny dzień, włożyłam jeden z moich kompletów bikini, tenisówki, rękawice i zabrałam się do pracy. Patyki, liście i szyszki sosnowe, wszystko trafiło na spalenie do beczki, wraz z resztkami ze 27
strzyżenia żywopłotu. Upewniłam się, że wszystkie narzędzia podwórkowe odłożyłam do szopy, którą zamknęłam na klucz. Zwinęłam wąż do podlewania roślin doniczkowych, które sama starannie poukładałam dookoła schodków. Sprawdziłam, czy na pewno zamknęłam klapę od wielkiego blaszanego śmietnika. Kupiłam go specjalnie, by szopy pracze nie dostały się do śmieci, ale wilk mógłby też się nimi zainteresować. Miło spędziłam popołudnie, krzątając się dookoła w słońcu i śpiewałam fałszując, kiedy tylko mnie poniosło. Zaraz po zmierzchu zaczęły przybywać samochody. Podeszłam do okna. Zauważyłam, że wilki były wystarczająco uprzejme, aby nawzajem się podwozić; było tam po kilkoro osób w każdym samochodzie. Mimo to mój podjazd będzie zablokowany do rana. Na szczęście planowałam zostać w domu, pomyślałam. Znałam kilku członków sfory i paru rozpoznałam od razu. Hamilton Bond, który dorastał z Alcidem, zatrzymał się, lecz nie wyszedł z ciężarówki, rozmawiał przez telefon. Moją uwagę przykuła chuda, ożywiona młoda kobieta, która preferowała krzykliwy styl ubierania się, który określałam mianem mody MTV. Pierwszy raz widziałam ją w barze Hair of the Dog w Shreveport. To ona została wyznaczona do stracenia rannych wrogów po tym, gdy sfora Alcide’a wygrała wojnę wilków. Sądzę, że jej imię brzmiało Jannalynn. Rozpoznałam też dwie kobiety, które były członkami atakującej sfory; poddały się na końcu walki. Teraz przyłączyły się do byłego wroga. Poddał się również jeden młody wilkołak, ale on mógł być którymkolwiek z tuzina postaci poruszających się niespokojnie po moim podwórku. W końcu przyjechała znajoma ciężarówka Alcide’a. Było tam też dwóch innych ludzi. Alcide jest wysoki i krzepki, taki, jaki powinien być wilkołak. Jest on atrakcyjnym mężczyzną. Ma czarne włosy oraz zielone oczy, no i oczywiście, jest bardzo silny. Na co dzień Alcide jest uprzejmy i taktowny — ale posiada też twardą stronę, na pewno. Słyszałam od Sama i Jasona, że odkąd stał się przywódcą stada, ta właśnie strona przechodziła niezły trening. Zauważyłam, że Jannalynn zadała sobie specjalny wysiłek, by stać przy drzwiach ciężarówki, kiedy Alcide się pojawił. Kobieta o solidnych biodrach, przesuwająca się za nim, była grubo po dwudziestce. Miała brązowe włosy przylizane do tyłu i związane w kok o kształcie kulki, a jej bezrękawnik dawał mi do zrozumienia, że jest umięśniona i wysportowana. W tej samej chwili Moro rozglądała się dookoła frontowego podwórka, jakby była urzędnikiem podatkowym. Mężczyzna, który wysiadł z drugiej strony ciężarówki, był trochę starszy i o wiele silniejszy. Czasami, nawet jeśli nie jesteś telepatą, po jednym spojrzeniu na człowieka możesz powiedzieć, że miał on burzliwe życie. Ten mężczyzna miał. Sposób, w jaki się poruszał, mówił, że był w pogotowiu w razie kłopotów. Interesujące. Obserwowałam go, ponieważ wymagał tego. Miał długie, sięgające do ramion, ciemnobrązowe włosy, które jakby płonęły dookoła jego głowy w chmurze spirali. Znalazłam sobie obiekt zazdrości. Zawsze żałowałam, że nie mogłam zrobić sobie takich włosów. Gdy już przezwyciężyłem moją zazdrość o włosy, zauważyłam, że jego skóra była brązowa jak lody o smaku mokki. Chociaż nie był on tak wysoki jak Alcide, rekompensowało mu to agresywne ciało o grubych, umięśnionych ramionach. 28
Gdyby brukowana ścieżka przed moim domem miała zaszczepiony alarm na ludzi „zepsutych do szpiku kości”, to włączyłby się, gdyby tylko Spiralny ustawił na niej stopę. - Niebezpieczeństwo, Willu Robinson - powiedziałam głośno. Nigdy wcześniej nie widziałam Moro albo Spiralnego. Hamilton Bond wyszedł ze swojej ciężarówki i dołączył do małej grupy, ale nie podszedł do schodka ganku, by stanąć obok Alcide’a, Spiralnego i Moro. Ham zatrzymał się. Jannalynn dołączyła do niego. Sfora Long Tooth przypominała dwie klasy, a jej członkowie porozstawiali się według hierarchii ważności. Kiedy odpowiedziałam na pukanie do drzwi, mój uśmiech barmanki był już na swoim miejscu. Bikini mogłoby wysyłać zły sygnał (Mmmm, jestem wolna!), więc wrzuciłam na siebie jeansowe szorty i koszulkę Fangtasii. Otworzyłam siatkowe drzwi przeciw owadom. - Alcide! – powiedziałam naprawdę zadowolona, że go widzę. Wymieniliśmy krótki uścisk. Wydawał się być nieznośnie ciepły; ostatnio przytulałam się tylko z „chłodniejszym, niż temperatura pokojowa” Erikiem. Poczułam coś w rodzaju fali emocji i uświadomiłam sobie, że chociaż Moro uśmiechała się do mnie, nasze zawstydzenie nie byłoby dla niej mile widziane. - Hamilton! - powiedziałam. Kiwnęłam do niego głową, nie trzymał już tak dużego dystansu. - Sookie - powiedział Alcide. - Pewni nowi członkowie chcą się z tobą zapoznać. To jest Annabelle Bannister. Nigdy nie spotkałam nikogo, kto mniej przypominałby "Annabelle”, niż ta kobieta. Uścisnęłyśmy sobie ręce, oczywiście powiedziałam jej, że miło było ją poznać. - Znasz Hama i spotkałaś już Jannalynn, jak sądzę? - powiedział Alcide, pochylając głowę do tyłu. Kiwnęłam głową obojgu stojącym u stóp schodów. - A to jest Basim al Saud, mój zastępca, Beta stada - kontynuował Alcide. Zostało to wymówione w sposób "ba - SIM”, a Alcide przedstawiał mi jego imię naśladując sposób, w jaki mówią ludzie arabskiego pochodzenia. Nie ma sprawy. - Cześć, jak się masz Basim, - powiedziałam. Wyciągnęłam moją rękę. Znałam jedno ze znaczeń „Bety stada”, była to osoba, przed którą ze strachu posrałby się każdy i Basim wydawał się być dobrze zakwalifikowanym do tej pracy. Nieco niechętnie wyciągnął swoją rękę do mojej. Potrząsnęłam nią, zastanawiając się, co mogłabym od niego uzyskać. Wilkołaki są często bardzo trudne do odczytania z powodu ich dwoistej natury. Rzeczywiście, nie uzyskałam żadnych konkretnych myśli: tylko mieszankę nieufności, agresji i pożądania. Zabawne, to było mniej więcej to, co otrzymywałam od błędnie nazwanej Annabelle. - Jak długo jesteście w Shreveport? - spytałam grzecznie. Spojrzałam najpierw na Annabelle, a później na Basima tak, by skierować pytanie do obojga. - Sześć miesięcy - powiedziała Annabelle. - Przeniosłam się ze sfory Elk Killer z południowej Dakoty. Więc była w siłach powietrznych. Stacjonowała w Południowej Dakocie, ale zrezygnowała i przeszła do sił powietrznych Barksdale Air Force Base w Bardziej Apodyktycznym Mieście, przyległym do Shreveport. 29
- Jestem tu od dwóch miesięcy - powiedział Basim. - Zaczynam się przyzwyczajać. – Mimo, że wyglądał egzotycznie, posiadał niewielki ślad akcentu, a jego angielski był o wiele bardziej precyzyjny niż mój. Przyglądając się jego fryzurze można było stwierdzić, że na pewno nie należał on do sił zbrojnych. - Basim zostawił jego starą sforę w Houston - oznajmił Alcide. - I cieszymy się, że stał się jednym z nas. - "My” nie oznaczało jednak Hama Bonda. Może i nie potrafiłam czytać w myślach Hama tak łatwo, jak w zwykłych ludzkich umysłach, ale nie wydawał się być zwolennikiem Basima. Jannalynn też wydawała się patrzeć na niego z niechęcią, ale też i z pożądaniem. Było dużo żądzy unoszącej się w sforze dzisiejszego wieczora. Patrząc na Basima i Alcide, nietrudno było to zrozumieć. - śyczę wam miłego wieczoru, Basim, Annabelle – powiedziałam, zanim zwróciłam się do Alcide’a. - Alcide, moja własność rozciąga się może z akr za strumieniem na wschód, około pięciu akrów na południe do drogi gruntowej, która prowadzi do szybu naftowego i na północ od tyłów cmentarza. Przywódca stada kiwnął głową. - Zadzwoniłem do Billa ubiegłej nocy i nie ma nic przeciwko naszemu rozejściu się również na jego las. Nie będzie go w domu do świtu, więc nie będziemy mu przeszkadzać. A jak jest z tobą, Sookie? Wychodzisz dzisiaj wieczorem do Shreveport, czy zostajesz w domu? - Będę tutaj. Jeżeli będziecie czegoś potrzebować, po prostu przyjdźcie pod drzwi. Uśmiechnęłam się do wszystkich. Jaka niewypieprzona blondi, pomyślała Annabelle. - Być może ktoś będzie potrzebował telefonu - powiedziałam do niej, a ona podskoczyła. Albo pierwszej pomocy. Mimo wszystko, Annabelle, nigdy nie wiadomo, co cię spotka. - Chociaż miałam na twarzy uśmiech, gdy zaczęłam mówić, zniknął jeszcze zanim skończyłam swoją wypowiedź. Ludzie powinni przynajmniej usiłować być grzeczni. - Dzięki jeszcze raz za udostępnienie na swojej ziemi. Będziemy zmierzali do lasu powiedział szybko Alcide. Zmierzch ciągle zapadał, a ja widziałam, że inne wilkołaki wędrowały bez celu miedzy drzewami. Jedna z kobiet odrzuciła w tył głowę i zawyła. Oczy Basima były już okrągłe i bardziej złote. - Dobrej nocy - powiedziałam, ponieważ cofnęłam się i zatrzasnęłam siatkowe drzwi. Trzy wilkołaki zaczęły schodzić w dół schodków. Głos Alcide’a jednak zadryfował z powrotem. - Mówiłem ci, że jest telepatką - powiedział do Annabelle, gdy przechodzili przez podjazd do lasu, podążając za Hamem. Jannalynn nagle zaczęła biec do linii drzew, tak pragnęła przemiany. Ale to Basim zerknął na mnie z powrotem, kiedy zamykałam drewniane drzwi. To był rodzaj spojrzenia, które otrzymujesz od zwierząt w zoo. I to była pełna ciemność. Wilkołaki były trochę rozczarowujące. Nie narobili tyle hałasu, ile spodziewałam się, że zrobią. Zostałam, oczywiście, w domu, wszystko pozamykałam i zaciągnęłam moje zasłony, co nie było moim zwyczajem. Mimo wszystko żyłam w środku lasu. Oglądałam trochę telewizję i chwilę poczytałam. Nieco później, kiedy szczotkowałam zęby, usłyszałam wycie. Sądziłam, że przyszło to z bardzo daleka, prawdopodobnie z części bliskiej wschodniej krawędzi mojej własności. 30
Nazajutrz wczesnym rankiem, gdy świtało, obudziłam się, ponieważ usłyszałam silniki samochodów. Wilkołaki zbierały się do odjazdu. Już miałam przewrócić się na drugi bok, by znów zasnąć, ale zrozumiałam, że najpierw muszę odbyć podróż do łazienki. Gdy się o to zatroszczyłam, byłam bardziej przebudzona. Powędrowałam na dół do pokoju dziennego i zerknęłam przez szparę w przednich zasłonach. Zza linii drzew wyszedł jak pijany Ham Bond. Rozmawiał z Alcide’em. Ich ciężarówki były ostatnimi. Annabelle zniknęła chwilę wcześniej. Gdy popatrzyłam na wczesne, poranne światło przedzierające się przez zroszoną trawę, trzy wilkołaki powoli przeszły przez trawnik, ubrane tak, jak poprzedniego wieczoru, niosąc w dłoniach swoje buty. Wyglądali na wyczerpanych, ale szczęśliwych. Ich ubrania nie były zakrwawione, ale ich twarze i ręce były cętkowane. Mieli pomyślne polowanie. Miałam wyrzuty sumienia z powodu Bambi, ale jakoś to zniosłam. To było coś innego, niż pójście w ciemność z karabinem. Kilka sekund później z lasu wyłonił się Basim. W bladym świetle wyglądał jak leśne stworzenie, jego dzikie włosy pełne były kawałków liści i gałązek. Było to coś w stylu starożytnego Basim al Sauda. Zaczęłam się zastanawiać, jak stał się wilkołakiem w bezwilkołakowej Arabii. Kiedy tak patrzyłam, Basim odwrócił się od reszty i przyszedł do mojego przedniego ganku. Zapukał stanowczo i cicho. Policzyłam do dziesięciu i otworzyłam drzwi. Próbowałam nie gapić się na krew. Mogłabym powiedzieć, że umył twarz w strumieniu, ale ominął szyję. - Panno Stackhouse, dzień dobry - powiedział grzecznie Basim. - Alcide powiedział, że powinienem ci przekazać, że inne stworzenia przechodziły przez twoją własność. Mogłam poczuć zmarszczkę między moimi oczyma, gdy ściągnęłam brwi. - Jakiego rodzaju, Basimie? - Przynajmniej jedno było wróżką - powiedział. - Prawdopodobnie więcej, niż jedna wróżka, ale jedna na pewno. To było niewiarygodne z przynajmniej sześciu powodów. - Czy ten ślad… czy ślady… są świeże? Czy są sprzed kilku tygodni? - Bardzo świeże - powiedział. - I zapach wampira jest równie silny. To zła mieszanka. - To nieprzyjemna wiadomość, ale to coś, o czym musiałam wiedzieć. Dzięki, za przekazanie wiadomości. - I jest ciało. Gapiłam się na jego, zmuszając moją twarz do bezruchu. Mam dużą praktykę w ukrywaniu moich myśli; każdy telepata musi być w tym dobry. - Jak długo leży tam to ciało? - spytałam, gdy byłam już pewna, że kontroluję mój głos. - Około półtora roku, być może trochę mniej. - Basim nie robił dużej sprawy ze znalezienia ciała. On po prostu informował mnie, że znajduje się ono na mojej ziemi. Jest bardzo daleko z tyłu, zakopane dość głęboko. Nie powiedziałam nic. O mój Boże, to musi być Debbie Pelt. Od kiedy Eric odzyskał pamięć o tej nocy, jest to jedyna rzecz, o którą nigdy go nie spytałam - gdzie zakopał jej ciało po tym, jak ją zabiłam. Ciemne oczy Basima prześledziły mnie z wielką uwagą. - Alcide chce, abyś zadzwoniła, jeżeli będziesz potrzebowała pomocy, albo rady powiedział w końcu. - Powiedz Alcide’owi, że doceniam jego ofertę. I dziękuję jeszcze raz za powiadomienie mnie. 31
Kiwnął głową, że zrozumiał, kiedy był już w połowie drogi powrotnej do ciężarówki, gdzie siedziała Annabelle z głową na ramieniu Alcide’a. Pomachałam im, kiedy Alcide odpalał ciężarówkę i zamknęłam drzwi, kiedy odjechali. Miałam dużo do przemyślenia.
32
ROZDZIAŁ 2 Wróciłam do kuchni, nie mogąc doczekać się już mojej kawy i kawałka chleba z musem jabłkowym, który Halleigh Bellefleur zostawiła dzień wcześniej w barze. Była miłą kobietą, bardzo cieszyło mnie to, że ona i Andy spodziewają się dziecka. Słyszałam, że babcia Andy’ego, starsza pani Caroline Bellefleur, nie posiadała się z radości. Nie wątpiłam w to ani przez chwilę. Starałam się myśleć o przyjemnych rzeczach, takich jak dziecko Halleigh, ciąża Tary i o tym, że ostatnią noc spędziłam z Ericem, ale niepokojące wieści przekazane mi przez Basima dręczyły mnie przez cały poranek. Ze wszystkich pomysłów, jakie przychodziły mi do głowy, telefon do szeryfa gminy Renard był tym najgłupszym. Nie było mowy, abym zdradziła mu powód moich zmartwień. Wilkołaki ujawniły się i nie było nic nielegalnego w pozwoleniu im na polowanie na moim terenie, jednak nie potrafiłam wyobrazić sobie siebie mówiącej szeryfowi Dearbornowi, że wilkołaki powiedziały mi, iż wróżki przebywały na mojej posiadłości. Tu pojawiał się problem. Jak do tej pory wiedziałam tylko tyle, że wszystkie wróżki, z wyjątkiem mojego kuzyna Claude’a, zostały odcięte od świata ludzi. Przynajmniej te w Ameryce. Nigdy nie zastanawiałam się na tymi z innych krajów. Zamknęłam oczy i skrzywiłam się ubolewając nad swoją głupotą. Mój pradziadek Naill zamknął wszystkie portale między światem wróżek, a naszym. No, przynajmniej powiedział mi, że właśnie to zamierza zrobić. Założyłam więc, że wszystkie wróżki odeszły, prócz Claude’a, który żył wśród ludzi już wtedy, gdy go poznałam. Jakim więc cudem wilkołaki wyczuły obecność wróżek w należącym do mnie lesie? Kogo w tej sytuacji miałabym zapytać o poradę? Nie mogłam tak po prostu siedzieć z założonymi rękami. Mój pradziadek próbował wytropić odczuwającego wstręt do samego siebie półczłowieka i zdrajcę - Demrota, aż do chwili, gdy zamknął portal. Musiałam dopuścić możliwość, że Demrot, który był po prostu szalony, pozostał w ludzkim świecie. Jakkolwiek do tego podchodziłam, wiedziałam, że bliskość wróżki nie może być czymś dobrym. Musiałam z kimś o tym porozmawiać. Mogłam polegać na Ericu, odkąd był moim kochankiem, albo na Samie, ponieważ był moim przyjacielem lub też na Billu, gdyż jego posesja graniczyła z moją, co powodowało, że sprawa dotyczyła również jego. Mogłam także pogadać z Claude’em, może dałoby mi to jakiś pogląd na sytuację. Usiadłam przy stole z moją kawą i kromką chleba z musem jabłkowym, zbyt roztargniona, by czytać lub też włączyć radio, aby wysłuchać najnowszych wiadomości. Wypiłam filiżankę kawy, po czym sięgnęłam po kolejną. Wzięłam prysznic, tak jak zawsze pościeliłam łóżko i wykonałam wszystkie moje codzienne poranne czynności. W końcu, siadłam przy komputerze, który przywiozłam do domu z apartamentu mojej kuzynki, Hadley, z Nowego Orleanu i sprawdziłam pocztę. Nie mam tego w zwyczaju. Znam naprawdę tylko kilka osób, które mogłyby mi wysłać maila, dlatego nie sprawdzałam codziennie poczty internetowej. Miałam kilka wiadomości. Na pierwszy rzut oka nie rozpoznałam adresu zwrotnego. Ruszyłam myszką, aby na niego kliknąć. Stukanie do tylnych drzwi sprawiło, że podskoczyłam jak żaba.
33
Odsunęłam krzesło. Po chwili wahania, wyjęłam dubeltówkę z szafy. Potem podeszłam pod tylne drzwi i zerknęłam przez wizjer. - O wilku mowa - zamruczałam. Ten dzień był po prostu pełen niespodzianek, a nie było nawet jeszcze dziesiątej. Odłożyłam dubeltówkę i otworzyłam drzwi. - Claude - powiedziałam. - Wejdź. Chcesz coś do picia? Mam colę, kawę i sok pomarańczowy. Zauważyłam, że na ramieniu Claude’a zawieszona była wielka torba. Dziwnym trafem torba była po brzegi wypełniona ubraniami. Nie przypominam sobie, żebym zapraszała go na pidżama party. Wszedł do środka. Wyglądał niezwykle poważnie i jakoś nieszczęśliwie. Claude bywał u mnie w domu już wcześniej, ale nie za często, toteż uważnie rozglądał się po mojej nowej kuchni. Stara kuchnia została zastąpiona nowocześniejszą, ponieważ tamta spłonęła w pożarze. Dlatego miałam nowe lśniące urządzenia i wszystko było idealnie dopasowane. - Sookie, nie mogę dłużej sam przebywać w moim domu. Czy mogę zamieszkać z tobą przez jakiś czas, kuzynko? Szczęka mi opadła. Musiałam się szybko pozbierać, tak, żeby nie zauważył wielu rzeczy. Po pierwsze, jak zaszokowała mnie wiadomość, że Claude sam przyznał się, że potrzebuje pomocy. Po drugie, że przyznał się do tego właśnie mnie. A po trzecie fakt, że Claude, chciałby zamieszkać ze mną w tym samym domu, kiedy normalnie ma mnie za istotę niższego rzędu. Jestem człowiekiem i jestem kobietą, więc mamy tu dwa argumenty przeciwko mnie, jeżeli Claude w ogóle to rozważał. Dodatkowo, oczywiście, sprawa związana z Claudine, która zginęła broniąc mnie. - Claude - powiedziałam, próbując brzmieć życzliwie. - Usiądź. Co się dzieje? Zerknęłam na dubeltówkę dziwnie zadowolona, że była w moim zasięgu. Claude uraczył tę sytuacje jedynie spojrzeniem. Po chwili położył swoją torbę i tak po prostu stał tam, jak gdyby nie wiedział, co ma dalej ze sobą zrobić. Wydawało się to takie nierzeczywiste. Stałam w kuchni z moim kuzynem wróżem. Chociaż najwyraźniej dokonał wyboru życia zostając między ludźmi, to nie miało to nic wspólnego z byciem dla nich milszym. Według tego, co do tej pory zaobserwowałam, Claude, chociaż piękny fizycznie, był zwykłym dupkiem. Zrobił sobie operację plastyczną uszu, aby wyglądać jak człowiek. Uważał, że nie musi się więc wysilać i zachowywać jak człowiek. I o ile wiedziałam, stosunki seksualne Claude odbywał jedynie z mężczyznami. - Nadal mieszkasz w domu, który dzieliłeś ze swoimi siostrami? - To było prozaiczne ranczo z trzema sypialniami w Monroe. - Tak. W porządku. Czekałam na rozwinięcie tematu. - Nie masz dużo pracy związanej z prowadzeniem barów? - Nie tylko posiadał i trzymał pieczę nad dwoma klubami ze striptizem, Hooligans i nowego miejsca, które właśnie przejął, ale także występował w Hooligans przynajmniej raz w tygodniu. Byłam sobie w stanie wyobrazić, że Claude jest zarówno zapracowany, jak i zamożny. Ponieważ był przystojny do potęgi n-tej, zarobił dużo na napiwkach i tymczasowej pracy jako model, która znacznie podwyższyła jego dochód. Claude potrafił sprawić, że nawet najbardziej stateczna babcia zaczynała ślinić się na jego widok. Przebywanie 34
w tym samym pokoju z kimś tak cudownym dawało kobietom niesamowitą chwilę uniesienia... do momentu, aż otworzył usta. Dodatkowo nie musiał już dłużej dzielić klubowych zysków ze swoją siostrą. - Jestem zajęty pracą i nie narzekam na brak pieniędzy, ale bez towarzystwa mojego pokroju... czuję się jak na głodówce. - Mówisz to na poważnie? - powiedziałam nie zastanawiając się. Powinnam ugryźć się w język. Ale Claude potrzebował mnie (właściwie to kogokolwiek), co wydawało się nieprawdopodobne. Jego prośba o pozwolenie na zamieszkanie ze mną była całkowicie niespodziewana i nie na miejscu. Moja babcia skarciła mnie mentalnie. Patrzałam na członka mojej rodziny, jednego z nielicznych, którzy nadal żyli i/lub byli dla mnie uchwytni. Straciłam kontakt z moim pradziadkiem, Niallem, wraz z jego powrotem do Słonecznej Krainy i zamknięciem portalu. Chociaż ostatnio stosunki między mną, a Jasonem poprawiły się, to mój brat żył własnym życiem. Moja mama, mój tata i moja babcia nie żyli. Moja ciocia, Linda, i moja kuzynka, Hadley, również nie żyły, a do tego rzadko widywałam synka Hadley. Na chwilę opanowało mnie straszne przygnębienie. - Czy mam w sobie wystarczająco dużo z wróżki, żeby ci pomóc? - To było wszystko, co mogłam z siebie wydusić. - Tak - powiedział, tak po prostu. – Już jest mi lepiej. - Przypominało mi to moją ostatnią rozmowę z Billem. Claude uśmiechnął się lekko. Jeżeli Claude wyglądał dziwnie, kiedy był nieszczęśliwy, to kiedy się uśmiechał, wyglądał bosko. Przebywanie w towarzystwie wróżek wydobyło na zewnątrz to, co masz z natury wróżek. A propos, mam list dla ciebie. - Od kogo? - Od Nialla. - Jak to możliwe? Sądziłam, że świat wróżek został już odcięty od świata ludzi. - On ma swoje sposoby - powiedział Claude wymijająco. - Jest teraz jedynym księciem i to bardzo potężnym. On ma swoje sposoby. - Mmm - powiedziałam. - W porządku, zobaczmy, co jest w środku. Claude wyciągnął kopertę ze swojej torby. Była płowożółta i zapieczętowana niebieską kroplą wosku. W wosku został odbity ptak, a jego skrzydła były rozpostarte w locie. - Więc mamy magiczną skrzynkę pocztową - powiedziałam. - Możesz wysyłać i otrzymać listy? - Ten list. Wróżki były dobre w unikaniu odpowiedzi. Obraziłam się pokazując swoje rozdrażnienie. Wzięłam nóż i przesunęłam nim pod pieczęcią. Papier, który wyciągnęłam z koperty, miał bardzo ciekawą fakturę. „Najdroższa prawnuczko” – tak zaczynał się list. „Są rzeczy, których nie zdążyłem ci powiedzieć i wiele rzeczy, których nie zdążyłem dla ciebie zrobić przed tym, jak moje plany zostały zniweczone przez wojnę.” W porządku. „Ten list jest napisany na skórze jednej z wróżek wody, które zatopiły twoich rodziców.” 35
- Ohm! - zapłakałam i upuściłam list na kuchenny stół. Claude znalazł się koło mnie w mgnieniu oka. - Co się stało? - zapytał, rozglądając się po kuchni, jakby w oczekiwaniu, że zaraz wyskoczy skądś troll. - To jest skóra! Skóra! - Na czym innym mógłby napisać Naill? - wyglądał na naprawdę zaskoczonego. - Bleee! - Nawet dla samej siebie brzmiałam jak mała dziewczynka. Ale tak szczerze… skóra? - Jest czysta - powiedział Claude, wyraźnie spodziewając się, że to rozwiąże mój problem. - Została przetworzona. Zacisnęłam zęby i ponownie zaczęłam czytać list od mojego pradziadka. Wzięłam głęboki, przywracający równowagę oddech. Właściwie to… to, z czego wykonano list, nie śmierdziało. Dusząc pragnienie włożenia rękawic kuchennych skupiłam się na czytaniu. „Zanim opuściłem twój świat, upewniłem się, że jeden z moich ludzkich pośredników przeprowadził rozmowę z kilkoma ludźmi mogącymi pomóc ci w uniknięciu przesłuchań ze strony ludzkiego rządu. Kiedy sprzedałem przedsiębiorstwo farmaceutyczne, które posiadaliśmy, zużyłem większość pieniędzy, aby zapewnić ci wolność.” Mrugnęłam, ponieważ moje oczy zaczęły trochę łzawić. Może nie był typowym pradziadkiem, ale psia kość, zrobił dla mnie coś cudownego. - Przekupił jakichś rządowych urzędników, żeby odwołali FBI? Czy to właśnie zrobił? - Nie mam zielonego pojęcia - powiedział Claude wzruszając przy tym ramionami. Do mnie też napisał, aby poinformować mnie, że mam dodatkowe trzysta tysięcy dolarów na swoim koncie. Także Claudine przekazał ich część, ale ona nic jeszcze z nimi nie zrobiła, ponieważ nie… Nie spodziewała się, że umrze - dokończyłam w myślach. Spodziewała się dziecka z wróżem, którego nigdy nie spotkałam. Claude otrząsnął się i powiedział łamiącym głosem. - Niall sam stworzył jej ludzkie ciało, więc nie muszę czekać latami na udowodnienie jej śmierci. Zostawiła mi prawie wszystko. Powiedziała tak naszemu ojcu, Dillonowi, kiedy ukazała się mu zgodnie z naszym rytuałem. Wróżki mówiły swoim krewnym, że odeszły, tuż po tym jak opuściły ciało. Zastanawiałam się, dlaczego Claudine powiedziała o tym Dillonowi, a nie swojemu bratu. Spytałam więc o to Claude’a najtaktowniej jak tylko potrafiłam. - Wizji doświadcza krewny starszy od zmarłego - powiedział Claude sztywno. - Nasza siostra, Claudette ukazała się mi, ponieważ byłem starszy od niej o minutę. Claudine ukazała się naszemu ojcu, ponieważ była ode mnie starsza. - Więc powiedziała twojemu ojcu, że chce, abyś przejął jej udziały? - Wielkim szczęściem dla Claude’a było to, że Claudine przekazała komuś swoją ostatnią wolę. Zastanawiałam się, co się działo, jeżeli najstarsza wróżka w rodzinie była tą, która umarła. Postanowiłam jednak zachować to pytanie na później. - Tak. Jej część domu. Jej samochód, chociaż mam już jeden. - Z jakiegoś powodu Claude czuł się skrepowany i winny. Dlaczego, do cholery, miałby się obwiniać? - Jak go prowadzisz? - zapytałam zmieniając temat rozmowy. - No wiesz, żelazo… 36
- Noszę niewidzialne rękawiczki na odkrytych częściach dłoni - powiedział. Zakładam je po każdym prysznicu, dzięki czemu z każdym rokiem moje ciało coraz lepiej przystosowuje się do życia w ludzkim świecie. Powróciłam do czytania listu. „Możliwe, że będę mógł zrobić dla ciebie coś więcej. Dam ci jeszcze znać. Claudine zostawiła ci prezent.” - Och, Claudine mi też coś zostawiła? Co takiego? - Popatrzyłam na Claude’a, który nie był specjalnie zadowolony. Sądzę, że nie znał treści listu. Jeżeli Niall nie ujawnił zawartości testamentu Claudine, Claude także nie musiał. Wróżki nie kłamią, ale często nie mówią też całej prawdy. - Zostawiła ci pieniądze na swoim koncie - powiedział zrezygnowany. – Są to jej zarobki i udziały w dochodach z klubu. - Ooo… to bardzo miło z jej strony. - Zamrugałam kilka razy. Starałam się nie ruszać moich oszczędności z konta, ponieważ nie było ono w najlepszym stanie. Do tego nie dostawałam już zbyt wysokich napiwków, ponieważ stałam się przygnębiona. Wesołe kelnerki zarabiają więcej, niż smutne. Mogłabym wykorzystać kilkaset dolarów. Być może kupiłabym jakieś nowe ubrania i do tego naprawdę potrzebowałam nowej ubikacji w łazience w holu. - Jak dokonasz przelewu? - Dostaniesz czek od pana Cataliadesa. On zarządza majątkiem. Pan Cataliades, jeżeli posiadał imię, to nigdy go nie usłyszałam, był prawnikiem i też (głównie) demonem. Zajmował się sprawami nadnaturalnych zamieszkujących Luizjanę. Poczułam się odrobinę lepiej, gdy Claude wypowiedział jego nazwisko, ponieważ znałam pana Cataliadesa i byłam z nim w dobrych stosunkach. Cóż, musiałam podjąć decyzje odnośnie propozycji zamieszkania ze mną Claude'a. - Pozwól, że wykonam jeden telefon - powiedziałam i wskazałam na dzbanek z kawą. - Jeśli chcesz więcej, to mogę dorobić. Jesteś może głodny? Claude potrząsnął głową. - Tak więc zaraz po moim telefonie do Amelii, ty i ja musimy uciąć sobie małą pogawędkę. Poszłam po telefon znajdujący się w mojej sypialni. Amelia była rannym ptaszkiem w przeciwieństwie do mnie. No co, mój zawód wymagał pracy do późna. Odebrała już po drugim sygnale. - Sookie - powiedziała i nie brzmiała ponuro, tak jak się tego spodziewałam. - Co słychać? Nie wymyśliłam żadnego taktownego sposobu na przejście do mojego pytania. - Mój kuzyn chciałby zatrzymać się u mnie na jakiś czas - powiedziałam. - Mógłby skorzystać z tej sypialni naprzeciwko mojej, ale gdyby zamieszkał na piętrze to oboje mielibyśmy więcej prywatności. Jeżeli niedługo wracasz, to, oczywiście, zajmie sypialnię na parterze. Nie chciałabym, żebyś znalazła kogoś w swoim łóżku, kiedy wrócisz. Nastała cisza. Zaczynałam robić się spięta. - Sookie – powiedziała. - Kocham cię. Wiesz o tym. I uwielbiałam mieszkać z tobą. To było jak dar Boży, mieć gdzie się podziać po tej przygodzie z Bobem. Ale jak na razie, na jakiś czas utknęłam w Nowym Orleanie. Jestem w trakcie… załatwiania wielu spraw.
37
Spodziewałam się tego, ale mimo to było mi ciężko. Tak naprawdę to nie sądziłam, że wróci. Miałam nadzieję, że szybciej dojdzie do siebie w Nowym Orleanie i tak było, bo nie wspomniała o Tray’u ani razu. To brzmiało tak, jakby smutek powoli ją opuszczał. - Czy wszystko w porządku? - Tak - powiedziała. - Trenowałam trochę z Octavią. - Octavia, jej mentor, wróciła do Nowego Orleanu ze swoją dopiero co odnalezioną miłością życia. - W końcu otrzymałam także… wyrok. Mam zapłacić karę za… no wiesz, sprawę z Bobem. Sprawa z Bobem. Tak Amelia nazywała przypadkową przemianę jej kochanka w kota. Octavia przywróciła Bobowi jego ludzką postać, ale to chyba naturalne, że Boba nie bawiło zaklęcie Amelii, jak również i Octavii. Chociaż Amelia szkoliła się w swoim rzemiośle, to najwyraźniej transformacja nie była jej mocną stroną. - Nie będą smagali cię biczem lub coś w tym rodzaju, prawda? - spytałam próbując brzmieć jakbym żartowała. - W końcu to nie to samo, co spowodowanie jego ewentualnej śmierci. - Tylko stracił część ze swojego życia, do tego ominęła go całkowicie Katrina, no i mógł już powiadomić rodzinę o tym, że żyje. - Część z nich chętnie by mnie ubiczowała, gdyby tylko mogła, ale to nie w stylu czarownic. - Amelia zaśmiała się, ale nie było to przekonywujące. - W ramach kary mam odpracować to jako pomoc społeczną. - Coś w stylu zbierania śmieci albo uczenia dzieci? - Tak… mieszając napoje i pakując paczki ze składnikami tak, żeby były gotowe do użycia. Dodatkowe godziny pracy w magicznym sklepie. Co jakiś czas zabijanie kurczaków na potrzeby rytuałów. Dużo ciężkiej pracy bez zapłaty. - Kiepsko - powiedziałam, ponieważ pieniądze są dla mnie drażliwym tematem. Amelia wychowała się w bogatej rodzinie, ale ja nie. Jeżeli ktoś pozbawia mnie dochodu, to strasznie mnie to wkurza. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, jak wiele pieniędzy mogła mi zostawić Claudine i błogosławiłam ją za pamięć o mnie. - No tak, Katrina wystraszyła wiele wiedźm i czarowników z Nowego Orleanu. Straciliśmy kilku członków, którzy nigdy już nie wrócą i nie będą więcej wykładać, a ja nigdy nie użyję pieniędzy mojego ojca na potrzeby sabatu. - Więc ostatecznie jak to wygląda? - zapytałam. - Muszę tu zostać. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się wrócić do Bon Temps. I jest mi naprawdę przykro, ponieważ lubiłam z tobą mieszkać. - Ja z tobą też. - Wzięłam głęboki wdech, byłam zdeterminowana, aby nie zabrzmieć na osamotnioną. - A co z twoimi rzeczami? Nie to, że jest ich wiele, ale wciąż tu jakieś są. - Na razie je tam zostawię. Mam tu wszystko, co jest mi potrzebne, a resztę możesz wykorzystać zgodnie ze swoimi potrzebami, dopóki nie przygotuję się, żeby je zabrać. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, ale tylko o rzeczach najważniejszych. Zapomniałam ją zapytać, czy Octavia znalazła rozwiązanie, aby rozerwać moją więź krwi z Erikiem. Prawdopodobnie nie byłam za bardzo zainteresowana odpowiedzią. Odłożyłam słuchawkę czując się zarazem smutna jak i zadowolona: zadowolona z tego, że Amelia odpracowywała swój dług wobec sabatu i że była szczęśliwsza, niż podczas pobytu w Bon Temps po śmierci Tray’a. A smutna, ponieważ zrozumiałam, że nie zamierza wrócić. Uczciłam to minuta ciszy, potem poszłam do kuchni, aby przekazać Claude’owi, że piętro jest do jego dyspozycji.
38
Po otrzymaniu wyrazów jego zadowolenia, przeszłam do innej sprawy. Nie wiedziałam, jak zadać mu to pytanie, ale w końcu zapytałam go wprost. - Czy byłeś w moim lesie za domem? Jego twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu. - Dlaczego miałbym tam być? - zapytał. - Nie pytałam cię o motywy twojego postępowania. Spytałam, czy tam byłeś. - Potrafię rozpoznać wymijającą odpowiedź. - Nie - powiedział. - To zła wiadomość. - Dlaczego? - Ponieważ wilkołaki powiedziały mi, że wyczuły tam wróżki - zatrzymałam swoje oczy na jego. – I jeżeli to nie ty, to kto to mógł być? - Pozostało niewiele innych możliwości - powiedział Claude. Ponowne unikanie odpowiedzi. - Jeżeli są inne, które nie zdążyły przed zamknięciem portalu, mógłbyś trzymać się z nimi - powiedziałam. - Nie musiałbyś mieszkać ze mną. Nadal tu jesteś, a gdzieś w lesie są jeszcze inne wróżki - przyjrzałam się mu. - Nie widzę, żebyś był podekscytowany tym faktem. W czym problem? Dlaczego nie popędzisz tam, aby znaleźć wróżkę, związać się z nią i być szczęśliwym? Claude spuścił wzrok. - Przejście w twoim lesie zostało zamknięte na samym końcu - powiedział. Prawdopodobnie nie jest całkiem zamknięte. I wiem, że Dermot, twój dziadek stryjeczny, tu był. Jeżeli Dermot posiada umiejętność wyczuwania innych wróżek, to nie ucieszyłby się na mój widok. Myślałam, że będzie miał więcej do powiedzenia, ale poprzestał na tym. Przekazał mi wiele złych wiadomości i kolejną porcję problemów, których chciałam uniknąć. Nadal nie byłam pewna co do jego zamiarów, ale Claude był moją rodziną, a niewielu jej członków mi pozostało. - W porządku - powiedziałam otwierając szufladę, w której składowałam drobiazgi. Tutaj masz klucz. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Muszę iść do pracy na popołudniową zmianę. Ale musimy jeszcze pogadać. Wiesz, że mam chłopaka, tak? Teraz czułam się jakby zawstydzona. - Z kim się spotykasz? - spytał Claude z rodzaju zawodowego zainteresowania. - Tak, więc… z Erikiem Northmanem. Claude zagwizdał. Spojrzał zarówno z podziwem, jak i ostrożnością. - Czy Eric zostaje tu na noc? Muszę wiedzieć, czy się na mnie nie rzuci. - Claude wyglądał tak, jak gdyby nie było to całkowicie niepożądane. Ale istotną kwestią było to, że wróżki naprawdę są upajające dla wampirów, jak kocimiętka dla kotów. To byłyby trudne czasy dla Erica, jeżeli miałby się powstrzymywać od ugryzienia Claude’a, kiedy ten był blisko niego. - To prawdopodobnie skończyłoby się źle dla ciebie - powiedziałam. - Ale myślę, że zachowując pewne środki ostrożności możemy temu zapobiec. - Eric rzadko spędzał noce w moim domu, ponieważ lubił być w Shreveport przed świtem. Każdej nocy miał bardzo dużo pracy, dlatego założył, że będzie lepiej dla niego, jeżeli będzie budzić się w Shreveport. Mam schowek, w którym wampir może się spokojnie schronić, ale nie jest on zbyt luksusowy. No, nie tak, jak dom Erica. 39
Bardziej skupiłam się na możliwości sprowadzenia przez Claude’a jakiegoś obcego mężczyzny do mojego domu. Nie chciałam natknąć się na kogoś, kogo nie znam, w drodze do kuchni, kiedy miałabym na sobie tylko koszulę nocną. Amelia miała w nocy kilku gości, ale byli to ludzie, których znałam. Wzięłam głęboki oddech mając nadzieje, że to, co zaraz powiem nie zabrzmi antygejowsko. - Claude, to nie jest tak, że nie chce, abyś spędzał miło czas - powiedziałam marząc o tym, żeby mieć już za sobą tę rozmowę. Podziwiałam bezwstydną akceptację faktu, że miałam życie seksualne i tylko żałowałam, że nie mogłam dorównać mu nonszalancją. - Jeżeli będę chciał uprawiać seks z kimś, kogo nie znasz, wezmę go do mojego domu w Monroe - powiedział Claude ze sprośnym uśmieszkiem. Zauważyłam, że jak chciał, to potrafił być przenikliwy. - Albo dam ci znać wcześniej. Czy tak będzie w porządku? - Oczywiście - powiedziałam, zaskoczona łatwym dostosowaniem się Claude'a. Ale to on ustalił te zasady. Odprężyłam się, gdy pokazywałam Claude’owi, gdzie znajdują się najważniejsze rzeczy w kuchni, dałam mu kilka wskazówek, co do pralki i suszarki i powiedziałam, że łazienka w holu należy cała do niego. Potem zaprowadziłam go na górę. Amelia ciężko się napracowała przy upiększaniu jednej z małych sypialni i przekształceniu drugiej na pokój dzienny. Zabrała ze sobą laptopa, ale telewizor wciąż tu stał. Upewniłam się, że łóżko zostało posłane czystą pościelą, a szafa w większości pozbawiona ubrań Amelii. Wskazałam mu drzwi do wejścia na strych na wypadek, gdyby potrzebował cokolwiek przechować. Claude otworzył je i zajrzał do środka. Rozejrzał się po zacienionej i zatłoczonej przestrzeni. Pokolenia Stackhousów zgromadziły tam rzeczy, które miały się jeszcze przydać. Przyznaję, że z boku wyglądało to na bałaganiarstwo. - Musisz zrobić z tym porządek - powiedział. - Wiesz przynajmniej, co tu jest? - Rodzinne śmieci - powiedziałam trochę przerażona. Po prostu nie potrafiłam się zdobyć na zrobienie porządku z tym wszystkim od śmierci babci. - Pomogę ci - zadeklarował się Claude. - Będzie to zapłata za gościnę. Otworzyłam usta, aby uświadomić mu, że Amelia płaciła mi gotówką, ale zastanowiłam się nad tym ponownie, przecież on był moją rodziną. - Tak będzie wspaniale - powiedziałam. - Chociaż nie wiem, czy temu podołam. - Dziś rano bolały mnie nadgarstki, chociaż i tak było z nimi już dużo lepiej. - Jest jeszcze dużo innych prac do wykonania w domu, więc jeżeli byłbyś tak miły... Ukłonił się. - Byłbym zaszczycony - powiedział. Była to zupełnie inna strona Claude’a niż ta, którą do tej pory poznałam. Smutek i samotność wydawały się coś obudzić w pięknym wróżu. Pokazał, że jednak zdaje sobie sprawę z tego, iż musi okazać odrobinę uprzejmości innym ludziom, jeżeli chce otrzymywać ją w zamian. Claude wydawał się zrozumieć, że potrzebuje innych, zwłaszcza teraz, gdy odeszła jego siostra. Byłam troszkę bardziej swobodna dzięki naszym ustaleniom do czasu, aż nie zaczęłam zbierać się do wyjścia do pracy. Słyszałam jak Claude krząta się na piętrze, po czym zszedł na dół znosząc kosmetyki do pielęgnacji włosów, zamierzał ustawić je w łazience. Już wcześniej wywiesiłam tam dla niego czyste ręczniki. Wydawał się być zadowolony z łazienki, która była dość staromodna, ale przecież Claude żył już zanim zaczęto instalować łazienki w domach. Dlatego być może patrzył na nią z innej 40
perspektywy. Prawdę mówiąc słuchanie kogoś innego krzątającego się po moim domu, przyniosło mi ulgę. Odeszło jakieś napięcie, o którego obecności nawet nie wiedziałam. - Cześć Sam - powiedziałam. Stał za barem, kiedy wyszłam z zaplecza, w którym zostawiłam torebkę i założyłam fartuch. Merlotte’s nie było zatłoczone. Holly jak zawsze rozmawiała z Hoytem, który zaszył się w kącie ze swoją kolacją. Do koszulki Merlotte’s, zamiast zwyczajowej czerni, Holly założyła szorty w różowo-zieloną kratkę. - Wyglądasz świetnie, Holly – zawołałam, a ona odwzajemniła się promiennym uśmiechem. Kiedy Hoyt rozpromienił się, Holly wyciągnęła rękę, aby pochwalić się nowiusieńkim pierścionkiem. Krzyknęłam z radości i przytuliłam ją. - Jak wspaniale! - powiedziałam. - Holly, jest taki piękny! A więc wybraliście już datę ślubu? - Prawdopodobnie odbędzie się jesienią – powiedziała Holly. – Wiosną i latem Hoyt musi pracować do późna. To jest najbardziej napięty czas w jego pracy, więc zgodziliśmy się oboje na październik albo listopad. - Sookie - powiedział Hoyt, ton jego głosu obniżył się, a twarz spoważniała. - Teraz, kiedy stosunki między mną, a Jasonem poprawiły się, zamierzam poprosić go, żeby został moim drużbą. Spojrzałam pospiesznie na Holly, która nigdy nie była fanem Jasona. Nadal uśmiechała się, ale miała pewne zastrzeżenia, Hoyt nie mógłby ich mieć. - Będzie podekscytowany - powiedziałam Musiałam przepychać się do moich stolików, ale cały czas się uśmiechałam. Zastanawiałam się, czy ich ślub odbędzie się po zmroku. Wtedy Eric mógłby pójść ze mną. Byłoby wspaniale! Zmieniłoby to mój wizerunek "biednej Sookie, która nigdy, przenigdy nie była zaręczona” na „Sookie, która przyprowadziła olśniewającego faceta na ślub”. Wtedy pomyślałam o planie awaryjnym. Jeżeli ślub odbyłby się za dnia, mogłabym poprosić Claude, aby ze mną poszedł! Wyglądał dokładnie jak model z okładki romansu. Cóż, on był modelem z okładek romansów. (Czytaliście kiedykolwiek „Dama i chłopiec stajenny” albo „Pikantne małżeństwo Lorda Darlinghtona”? Tak!) Byłam unieszczęśliwiona świadomością, że myślałam o nadchodzącym ślubie zastanawiając się wyłącznie nad własnymi uczuciami… ale nie ma nic bardziej żałosnego niż bycie starą panną na ślubie. Zdaję sobie sprawę z tego, że głupotą jest czuć się odstawioną w wieku dwudziestu siedmiu lat, ale minęły już lata mojej świetności i w pełni zdawałam sobie z tego sprawę. Tak dużo z moich licealnych przyjaciół wzięło już ślub (niektórzy nawet więcej niż raz) i kilkoro z nich było w ciąży, jak na przykład Tara, która właśnie przechodziła przez drzwi mając na sobie za dużą koszulkę. Dałam jej znać, że do niej podejdę, jak tylko będę mogła i zaniosłam mrożoną herbatę dr Lindy Tonnesen i piwo Michelobowi Jesse Wayne Cummins. - Co się dzieje, Tara? – Pochyliłam się, aby się do niej przytulić. Usiadła niedbale przy stole. - Potrzebuję jakiejś bezkofeinowej, dietetycznej coli – powiedziała. - I potrzebuję jeszcze cheeseburgera. Z dużą ilością smażonych ogórków kiszonych – wyglądała jakby zwariowała. 41
- Oczywiście - powiedziałam. - Zaraz przyniosę ci colę i dodam do listy twoje zamówienie. Kiedy wróciłam, wypiła już całą szklankę coli. – Przeproszę cię na pięć minut, ponieważ muszę iść do toalety - powiedziała. – Jedyne, co robię, to sikam i jem. Tara miała mocno podkrążone oczy, a jej cera nie była w najlepszym stanie. Gdzie ten blask bijący od kobiety w ciąży, o którym tyle słyszałam? - Ile jeszcze zostało do rozwiązania? - Trzy miesiące, tydzień i trzy dni. - Dr Dinwiddie podał ci termin porodu? - JB nie może uwierzyć, jaka jestem już duża – powiedziała Tara przewracając oczami. - Powiedział ci to? Używając tych słów? - Tak jest. Taaa. Zrobił to. - O mój Boże. Ten chłopak potrzebuje lekcji, albo dwóch, na temat sposobu wysławiania się. - Zdecydowałam, że lepiej będzie dla niego, jeżeli będzie trzymał język za zębami. Tara poślubiła JB wiedząc, że inteligencja nie była jego mocną stroną i teraz miała tego rezultaty. A ja tak bardzo chciałam, żeby byli szczęśliwi. Nie można mieć wszystkiego - jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. - On cię kocha - powiedziałam próbując brzmieć kojąco - Jest tylko… - JB - powiedziała. Wzruszyła ramionami i przywołała uśmiech na twarzy. Wtedy Antoine zawołał, że moje zamówienie jest już gotowe, a pożądliwy wyraz twarzy Tary powiedział mi, że jest bardziej skupiona na jedzeniu, niż na nietakcie swojego męża. Wróciła do „Tara’s Togs” jako szczęśliwsza i najedzona kobieta. Jak tylko się ściemniło, zadzwoniłam do Erica z mojej komórki, siedząc w damskiej toalecie. Nienawidziłam wykradać się podczas zmiany, żeby zadzwonić do mojego chłopaka, ale potrzebowałam wsparcia. Teraz, gdy miałam numer jego komórki, nie musiałam dzwonić do Fangtasii, co miało zarówno swoje dobre, jak i złe strony. Nigdy nie wiedziałam, kto odbierze telefon, a ja nie jestem ulubienicą podwładnych Erica. Z drugiej strony tęskniłam za rozmowami z Pam, zastępczynią Erica. Właściwie to ja i Pam jesteśmy prawie przyjaciółkami. - Jestem, moja ukochana - powiedział Eric. Ciężko było nie zadrżeć słysząc jego głos, ale atmosfera w damskiej toalecie w Merlotte’s nie sprzyjała za bardzo pożądaniu. - A ja jestem z drugiej strony, oczywiście. Posłuchaj, naprawdę muszę z tobą porozmawiać - powiedziałam. - Martwisz się. - Tak i mam ku temu poważny powód. - Za trzydzieści minut spotykam się z Victorem - powiedział Eric. - Wiesz, że nie będzie to przyjemne. - Wiem, przepraszam, że niepokoję cię swoimi problemami, ale jesteś moim chłopakiem, a częścią bycia dobrym chłopakiem jest słuchanie. - Twoim chłopakiem - powiedział. - To brzmi... dziwnie. Na pewno nie jestem chłopcem. - Pfff, Eric! - Byłam zirytowana. - Nie mam zamiaru stać tutaj w łazience próbując dobrze sprecyzować terminologię! Jak będzie? Znajdziesz później wolną chwilę, czy nie? Zaśmiał się. 42
- Dla ciebie zawsze. Możesz do mnie przyjechać? Zaczekaj, wyślę po ciebie Pam. Będzie w twoim domu o pierwszej, może być? Możliwe, że będę musiała się pospieszyć, żeby zdążyć na czas, ale było to wykonalne. - W porządku. I ostrzeż Pam, że... może każ jej nie zwracać uwagi na nic, słyszałeś? - Och, z pewnością, będę zaszczycony mogąc jej przekazać tą przedziwną wiadomość – powiedział Eric. Odłożył słuchawkę. Nie zadał sobie fatygi, by się pożegnać tak jak większość wampirów. Zapowiadał się bardzo długi dzień.
43
ROZDZIAŁ 3 Na szczęście wszyscy klienci wyszli wcześniej, a ja mogłam zakończyć pracę w rekordowym czasie. Zawołałam przez ramię: „Dobrej nocy!” i pomknęłam przez tylne drzwi do mojego samochodu. Kiedy parkowałam na tyłach swojego domu, zauważyłam, że nie było tam jeszcze samochodu Claude’a. Więc prawdopodobnie był jeszcze w Monroe. Pobiegłam się przebrać i odświeżyć makijaż. Jak kończyłam nakładać szminkę, Pam zapukała do drzwi. Wyglądała dziś wyjątkowo „pamowsko”. Jej blond włosy były idealnie proste i lśniące, błękitny garnitur wyglądał jak klejnot vintage. Okręciła się wokoło, żeby pokazać mi wężowe szwy na plecach. - Łał - powiedziałam, co było jedyną możliwą odpowiedzią. - Wyglądasz świetnie. W czerwonej spódniczce i czerwono-białej bluzce wyglądałam przy niej zwyczajnie. - Tak - odpowiedziała ze sporą satysfakcją. - Tak. Ach… - stała zupełnie spokojnie. Czy ja wyczuwam tu wróżkę? - Tak, ale nie ma jej tu teraz, więc odpuść sobie. Mój kuzyn, Claude, wpadł do mnie dzisiaj. Trochę u mnie pomieszka. - Claude, ten smakowicie piękny dupek? Jego sława go wyprzedzała. - Tak, ten Claude. - Dlaczego? Dlaczego ma z tobą zamieszkać? - Jest samotny - odpowiedziałam. - Czy naprawdę w to wierzysz? - Blade, łukowate brwi Pam wygięły się z niedowierzaniem. - No cóż... Tak. - Z jakiego innego powodu Claude chciałby zamieszkać w moim domu, który nie znajdował się blisko jego pracy? Na pewno nie chciał pożyczać moich spodni i nie prosił też o pożyczenie pieniędzy. - To jest część intrygi wróżów - stwierdziła Pam. - Byłabyś głupia, gdybyś dała się nabrać. Nikt nie lubi być nazywany głupcem. Pam przekroczyła granice, ale w sumie nie miała na drugie imię „takt”. - Pam, wystarczy - powiedziałam. Musiałam zabrzmieć poważnie, bo gapiła się na mnie przez co najmniej piętnaście sekund. - Obraziłam się na ciebie - powiedziała. - Masz prawo. Claude tęskni za siostrą. Odkąd Niall zamknął portal, drzwi, czy cokolwiek, do cholery, to było, nie ma żadnych wróżek, z którymi mógłby planować tę intrygę. Jestem najbliższą krewną Claude’a, co jest dość żałosne, bo mam wątpliwości co do mojej wróżkowej natury. - Chodźmy - powiedziała Pam. - Eric będzie czekał. Zmiana tematu, gdy nie miała już nic do powiedzenia, to kolejna z cech Pam. Uśmiechnęłam się i potrząsnęłam głową. - Jak przebiegło spotkanie z Victorem? - spytałam. - Byłoby dobrze, gdyby Victora spotkał nieszczęśliwym wypadek. - Naprawdę tak myślisz? - Nie. Tak naprawdę to mam nadzieje, że ktoś go zabije. 44
- Ja też. - Nasze oczy się spotkały i skinęła energicznie. Byłyśmy zgodne w tej sprawie. - Podejrzewam go na każdym kroku - powiedziała. - Mam wątpliwości co do jego decyzji. Myślę, że chce zająć stanowisko Erica. Nie chce być dłużej posłannikiem króla. Chce mieć swoje własne terytorium. Wyobraziłam sobie Victora odzianego w futro i płynącego w kajaku rzeką Red z prawdziwym Indianinem spokojnie siedzącym za nim. Zaśmiałam się. Jak tylko wsiadłyśmy do samochodu Pam, spojrzała na mnie ponuro. - Nie rozumiem - powiedziała. - Naprawdę nie rozumiem. Wyjechałyśmy na ulicę Hummingbird i skierowałyśmy się na północ. - Dlaczego stanowisko szeryfa Luizjany jest o stopień wyżej niż stanowisko emisariusza Felipe, który posiada bogate królestwo? Zastanowiłam się bardzo poważnie nad odpowiedzią. - Lepiej panować w piekle niż służyć w niebie - powiedziała Pam. Wiedziałam, że kogoś cytuje, ale nie miałam pojęcia, kogo. - Luizjana to piekło? Las Vegas to niebo? - Mogłam sobie wyobrazić, że jakiś światowy wampir uważa Luizjanę za miejsce mniej atrakcyjne do stałego zamieszkania, ale Las Vegas bosko? Nie sądzę. - Tylko tak sobie powiedziałam - Pam wzruszyła ramionami. - Nadchodzi czas, kiedy Victor będzie chciał się wydostać spod władzy Felipe. Trzymają się razem już dość długo, a Victor jest ambitny. - To prawda. Jak myślisz, jaką strategię przyjmie Victor? W jaki sposób zechce usunąć Erica? - Spróbuje go skompromitować - powiedziała Pam bez zająknięcia. Naprawdę nad tym myślała. - Jeśli mu się to nie uda, to spróbuje zabić Erica, ale nie zrobi tego w bezpośredniej walce. - Boi się walki z Erikiem? - Tak - odparła Pam z uśmiechem. - Jestem przekonana, że tak jest. Byłyśmy na drodze międzypaństwowej i jechałyśmy drogą na zachód, do Shreveport. - Jeśli on wyzwie na pojedynek Erica, to Eric miałby prawo wysłać mnie jako pierwszą. Z chęcią powalczyłabym z Victorem - jej kły na krótko błysnęły w świetle. - Czy Victor też ma zastępcę? Nie wysłałby także swojego zastępcy? Pam przechyliła głowę na bok. Zdawało się, że zastanawia się nad odpowiedzią. - Jego zastępcą jest Bruno Brazell. Był razem z Victorem tej nocy, kiedy Eric zrzekał się Nevady - powiedziała. - Krótka broda, kolczyk? Jeśli Eric pozwoliłby mi walczyć za niego, możliwe, że Victor wysłałby Bruna. Przyznaję, że jest imponujący. Ale zabiłabym go w ciągu pięciu minut lub szybciej. Możemy się o to założyć. Pam, która była panienką pochodzącą z wiktoriańskiej klasy średniej, posiadająca dziki charakter, została wyzwolona odradzając się, jako wampir. Nigdy nie zapytałam Erica, dlaczego wybrał Pam, ale jestem przekonana, że Eric wyczuł jej wewnętrzną dzikość. Pod wpływem impulsu zapytałam: - Pam? Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, co by się z tobą stało, gdybyś nie spotkała Erica? Nastała długa cisza, a przynajmniej mi się tak wydawało. Zastanawiałam się, czy była zła, a może smutna z powodu straconej szansy na dzieci i męża. Zastanawiałam się, czy tęskni za relacją seksualną ze stwórcą Erikiem, która (jak u większości związków wampirzych) nie trwała długo, ale na pewno była bardzo intensywna. 45
Wreszcie, kiedy miałam zamiar przeprosić za to pytanie, Pam powiedziała: - Myślę, że się po to narodziłam - słabe światło z deski rozdzielczej oświeciło jej symetryczną twarz. - Byłabym ponurą żoną i okropną matką. Część mnie, ta, która podcinała gardła moich wrogów, na pewno wypłynęłaby na powierzchnię, gdybym pozostała człowiekiem. Pewnie bym nikogo nie zabiła, jak sądzę, bo to nie było moim celem. Ale unieszczęśliwiłabym moją rodzinę, możesz być tego pewna. - Jesteś wspaniałym wampirem - powiedziałam, ponieważ nie mogłam wymyślić niczego innego. Skinęła głową. - Tak. Jestem. Przez resztę drogi nie rozmawiałyśmy. Eric kupił mieszkanie na osiedlu z bramą na ściśle tajny kod. Lubił dzienną ochronę i strażników. Nie było zbyt wiele piwnic w Shreveport, ponieważ poziom wody był zbyt wysoki, ale dom Erica stał na górce. Pierwotnie schody na dół były z tyłu patio. Eric usunął te drzwi i wstawił solidną ścianę, więc miał idealne miejsce do spania. Nigdy nie byłam w domu Erica do czasu, zanim nie staliśmy się parą. Czasami chęć Erica do ujarzmienia mnie była ekscytująca, a czasem czułam się jak w pułapce. Choć może trudno w to uwierzyć, seks był teraz jeszcze lepszy. W tym momencie poczułam, że każdy fragment mojego ciała wibruje, ponieważ on był blisko. Pam otworzyła bramę garażową naciskając na odpowiedni guzik. Brama otworzyła się ukazując samochód Erica, błyszczącą Corvettę. Garaż był nieskazitelny, bez toreb z nasionami traw, bez pustych puszek po farbie, bez drabiny, czy kombinezonu i butów do pracy. Eric nie potrzebował tych rzeczy. W okolicy były trawniki, bardzo dobrze utrzymane trawniki, obsadzone kwiatami, ale do ich pielęgnacji były wynajęte firmy, które dbały o każde źdźbło trawy, przycinały każdy krzak i grabiły liście. Kiedy znalazłyśmy się w środku, Pam zamknęła bramę garażową. Drzwi do kuchni były zamknięte, więc otworzyła je kluczem, abyśmy mogły przejść z garażu do kuchni. Kuchnia jest w dużej mierze bezużyteczna dla wampirów, choć lodówka jest niezbędna do przechowywania syntetycznej krwi, a kuchenka mikrofalowa jest przydatna do podgrzania jej. Eric kupił dla mnie ekspres do kawy i trzymał jedzenie w zamrażarce dla ludzi przebywających w tym domu. Ostatnio tym człowiekiem byłam ja. - Eric! - zawołałam, kiedy weszłyśmy przez drzwi. Pam i ja zdjęłyśmy buty, co było jedną z zasad w jego domu. - Oh, idź się z nim przywitaj! - powiedziała Pam, kiedy na nią spojrzałam. - Mam kilka TrueBlood i Life Support, którymi mogę się zająć. Przeszłam przez sterylną kuchnię do salonu. Kolory w kuchni były nijakie, ale salon był odzwierciedleniem osobowość Erica. Choć nieczęsto odbijało się to w jego sposobie ubierania, ale Eric lubił głębokie kolory. Kiedy byłam w jego domu po raz pierwszy, salon bardzo mnie zaskoczył. Ściany były szafirowe, a listwy przypodłogowe nieskazitelnie lśniące i białe. Meble pochodziły z eklektycznej kolekcji i pasowały do niego. Tapicerki w odcieniach klejnotów, niektóre misternie wzory w kolorze głębokiej czerwieni, niebieskim, cytrynowej żółci, szmaragdu, topazowego złota. Ponieważ Eric był wpływowym
46
człowiekiem, wszystkie prezentowały się okazale: były ciężkie, solidne i zarzucone poduszkami. Eric wyszedł ze swojego biura. Kiedy go zobaczyłam, moje hormony oszalały. Jest bardzo wysoki, jego włosy są długie i złote, a oczy ma tak niebieskie, że idealnie kontrastują z bielą twarzy ambitnej i męskiej. Miał na sobie najczęściej jeansy i tshirty, ale widziałam go też w garniturze. GQ stracił na tym, że Eric postanowił rozwijać swój talent w biznesie budowlanym, a nie w modelingu. Dziś był prawie nago, ciemnozłote włosy spływały mu po plecach i kontrastowały z bladością jego ciała. - Nie krepuj się, skacz - powiedział Eric, trzymając wyciągnięte ręce i uśmiechając się. Zaśmiałam się. Wzięłam więc rozbieg i skoczyłam. Złapał mnie i objął w talii, podniósł do góry, a potem obniżył do pocałunku. Owinęłam nogami jego tors, ramiona splotłam na szyi. Zatraciliśmy się w sobie nawzajem przez dłuższą chwilę. - Wracamy na ziemię, małpko. Czas ucieka - powiedziała Pam. Zauważyłam, że obwinia mnie, a nie Erica. Oderwałam się i posłałam mu specjalny uśmiech. - Chodź, usiądź i powiedz mi, co się stało - powiedział. – Chcesz, żeby Pam też posłuchała? - Tak - odparłam. Domyśliłam się, że i tak by jej powiedział. Dwa wampiry siedziały na przeciwnych końcach ciemnoczerwonej kanapy, a ja siedziałam naprzeciwko na złotoczerwonym uroczym fotelu. Przed kanapą stał bardzo duży mozaikowy stolik z misternie rzeźbionymi nogami. Na stole były rzeczy, z których Eric ostatnio korzystał: rękopis książki o Wikingach, o którą został poproszony, popielniczka (choć nie palił), oraz piękny srebrny puchar z granatowym wnętrzem. Eric miał niesamowite zainteresowania. Mój własny dom był jakby… przytłaczający. W rzeczywistości, nie wybrałabym nic z mojego domu, oprócz kuchennej gabloty i urządzeń, ale mój dom był ważny dla mojej rodziny. Dom Erica natomiast był jego historią. Przejechałam palcami po drewnianej mozaice. - Przedwczoraj - zaczęłam. - Zadzwonił do mnie Alcide Herveaux. Nie mogłam sobie wyobrazić, że dwa wampiry tak zareagują na moją wiadomość. Przez minutę siedziały w ciszy (większość wampirów nie okazywało emocji), ale teraz dało się odczuć ich niepokój. Eric pochylił się do przodu, prosząc mnie, abym kontynuowała. Kontynuowałam więc, mówiąc im o nowych członkach Long Tooth, w tym Basimie i Annabelle. - Widziałam Basima - powiedziała Pam. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. - Jednej nocy przyszedł do Fangtasii z nowym wilkołakiem… Annabelle, brunetką. Nowa przyjaciółka Alcide’a… taka do przytulania. Przypuszczałam, że ta wiadomość ich zaskoczy, ale nie przypuszczałam, że aż tak. - Ona musi coś ukrywać - powiedziałam, zanim pomyślałam. Eric uniósł brew. - Co masz na myśli, kochanie? - Lubiłam Marię-Star - powiedziałam. Podobnie jak wielu innych, których poznałam w ciągu ostatnich dwóch lat. Ostatnią dziewczynę Alcide’a spotkał straszny koniec. Było mi jej żal.
47
- Wcześniej związał się z Debbie Pelt - powiedział Eric, a ja musiałam walczyć, aby kontrolować emocje. - Widać, że sprawia mu to przyjemność - kontynuował Eric. Miał dla ciebie specjalne względy, prawda? - lekki akcent wampira nadał egzotyczny wydźwięk jego pytaniu. - Od prawdziwej suki, przez utalentowaną osobę i słodką panią fotograf, do dziewczyny, która nie ma nic przeciwko wizycie w barze dla wampirów. Alcide lubi różne kobiety. To była prawda. Nigdy nie zestawiałam ich w rządku. - Wysłał Annabelle i Basima do klubu nie bez celu. Czy czytałaś ostatnio gazety? zapytała Pam. - Nie - odpowiedziałam. - Ostatnio nie przepadam za gazetami. - Kongres myśli o uchwaleniu ustawy wymagającej rejestracji wszystkich wilkołaków i zmiennokształtnych. Ustanowienie przepisów i cała rejestracja zapewnie spadnie na Biuro Wewnętrzne Wampirów, zajmujące się prawami i sprawami sądowymi pomiędzy ludźmi i nieumarłymi. Pam wyglądała bardzo ponuro. Nieomal powiedziałam: "Ale to nic takiego!" W porę zorientowałam się jakby to zabrzmiało, że to w porządku, że wymagają rejestracji wampirów, ale wilkołaków i zmiennokształtnych już nie. Dzięki Bogu, że nie otworzyłam ust. - Niezbyt to zaskakujące, że wilkołaki są wściekłe. W rzeczywistości Alcide powiedział mi, że jego zdaniem rząd wysłał ludzi do szpiegowania jego i jego stada. Mają oni zebrać jakieś tajne informacje dla Kongresu, który rozważy tę ustawę. Nie wierzy w to, że tylko jego sfora została tak wyróżniona. Alcide ma zdrowy rozsądek powiedział Eric - Ale on sądzi, że jest obserwowany. Teraz zrozumiałam, dlaczego Alcide był tak zaniepokojony osobami zamieszkującymi jego ziemię. Podejrzewał, że nie są osobami, za które się podały. - To byłoby straszne myśleć, że własny rząd nas śledzi - powiedziałam. - Szczególnie po tym, jak myślałeś o sobie przez całe swoje życie, jako o zwykłym obywatelu. Ogrom wpływu tej ustawy jeszcze nie został ujawniony. Zamiast być zamożnym obywatelem w Shreveport, Alcide (i inni członkowie jego stada) stali się… nielegalnymi cudzoziemcami. - Gdzie będą musieli się zarejestrować? Czy ich dzieci wciąż będą chodzić do szkoły z innymi dziećmi? Co z kobietami i mężczyznami z Bazy Barksdale Sił Powietrznych? Po tylu latach! Czy uważasz, że ustawa naprawdę ma szansę przejść? - Zdaniem wilkołaków, tak. Może to paranoja. Może usłyszeli coś od członków Kongresu, którzy mają podwójną naturę. Może wiedzą coś, czego my nie wiemy. Alcide wysłał Annabelle i Basima al Saud, aby powiedzieć mi, że jest możliwość, że wkrótce będziemy jechać na tym samym wózku. Chcieli wiedzieć, kto jest przedstawicielem na obszarze BVA , jaką jest ona kobietą, w jaki sposób można się z nią dogadać - powiedziała Pam. - Kto jest ich przedstawicielem? - zapytałam. Czułam się ignorowana i źle poinformowana. Oczywiście powinnam była to wiedzieć, w końcu jestem ciągle zamieszana w sprawy wampirów. - Katherine Boudreaux - powiedziała Pam. - Ona lubi kobiety nieco bardziej od mężczyzn, tak jak ja. - Pam uśmiechnęła się. 48
- Kocha psy. Ma stałą kochankę Sallie, która mieszka razem z nią. Katherine nie jest zainteresowana aferami i nie jest przekupna. - Próbowałeś? - Próbowałem zainteresować ją seksualnie. Bobby Burnham próbował ją przekupić. Bobby był człowiekiem Erica pracującym za dnia. Nie lubiliśmy się i to bardzo. Wzięłam głęboki oddech. - No cóż, naprawdę się cieszę, że się tego wszystkiego dowiedziałam, ale mój prawdziwy problem pojawił się po wizycie wilkołaków. Eric i Pam spojrzeli na mnie ostro i z wielką uwagą. - Pozwoliłaś korzystać wilkołakom ze swojej posesji jak z wybiegu? - No, tak. Hamilton Bond powiedział, że ludzie zatrzymali się na ziemi Herveaux’a, i że słyszeli, co powiedziałeś Alcide’owi, więc zastanawiałam się, dlaczego nie powiedział mi o tym wszystkim. Teraz widzę, dlaczego nie chciał działać na swoim własnym terenie. Myślę, że sądził, że obozowicze byli przedstawicielami rządu. Jak będzie się nazywać nowa agencja? - zapytałam. Przecież nie BVA, prawda? Skoro BVA była agencją "reprezentującą" tylko wampiry… jeszcze? Pam wzruszyła ramionami. - Ustawodawstwo przechodzi przez Kongres i oni proponują nazwę Biuro do Spraw Wampirów i Nadnaturalnych. - Wróćmy do twojego zmartwienia, kochanie - powiedział Eric. - W porządku. No więc kiedy wyjeżdżali, Basim podszedł do drzwi i powiedział mi, że wyczuł, że co najmniej jeden wróż i wampir przechodzili przez moją ziemię. Ale Claude powiedział, że to nie on. Nastała chwila ciszy. - Ciekawe - powiedział Eric. - Bardzo dziwne - powiedziała Pam. Eric przejechał palcami po rękopisie na stoliku, jak gdyby mógł mu powiedzieć, kto był na mojej posesji. - Nie wiem, czy należy wierzyć temu Basimowi, został wyrzucony ze stada w Houston i Alcide wziął go pod skrzydła. Nie dowiedziałem się jeszcze, dlaczego go usunęli. Może było to nieporozumienie. Sprawdzimy to, co powiedział ci Basim. Zwrócił się do Pam. - Ta nowa dziewczyna, Heidi, mówiła, że jest tropicielem. - Masz nową wampirzycę? - zapytałam. - Przysłał ją Victor. - Usta Erica ułożyły się w grymas. - Aż z Nowego Orleanu, rzekomo. Victor chce rządzić twardą ręką. Odesłał Sandy, która miała być łącznikiem z Nevadą. Podejrzewam, że Victor nie miał wystarczającej kontroli nad nią. - Jak on może sprawować władze nad Nowym Orleanem, jeżeli podróżuje po całym stanie, tak często jak Sandy? - Zakładam, że zostawia Bruno Brazella na straży - powiedziała Pam. - Sądzę, że Bruno udaje, że Victor jest w Nowym Orleanie, nawet wtedy, kiedy go nie ma. Reszta ludzi Victora nie wie, gdzie on jest. Kiedy pozabijał wszystkie wampiry z Nowego Orleanu, mieliśmy powołać się na informacje od naszego jedynego szpiega, który przeżył masakrę.
49
Oczywiście chciałam przedyskutować sprawę szpiega. Kto mógł być tak odważny i lekkomyślny, żeby szpiegować dla Erica w kręgu jego wrogów? Ale musiałam się trzymać głównego tematu, którym byli nowi podejrzani w Luizjanie. - Więc Victor woli pozostać w okopach - powiedziałam, a Eric i Pam spojrzeli na mnie bez wyrazu. Starsze wampiry nie zawsze rozumiały slang. - Lubi robić rzeczy dla siebie i z myślą o sobie, zamiast powoływać się na struktury dowodzenia - wyjaśniłam. - Tak - powiedziała Pam. - A łańcuch dowodzenia może być dość ciężki. - Pam i ja rozmawiałyśmy o Victorze. Zastanawiam się, dlaczego Felipe de Castro wybrał Victora na swego przedstawiciela w Luizjanie? - Victor wydawał się w porządku, widziałam do zaledwie dwa razy, ale nie można osądzać wampira na podstawie jego dobrych manier i uśmiechu. - Istnieją dwa przypuszczenia - powiedział Eric wyciągając swoje długie nogi przed siebie. Wyobraziłam sobie, jak wyglądają one szeroko rozpostarte, ale zmusiłam swój umysł do skupienia się na bieżącym temacie. Eric uśmiechnął się do mnie (wiedział, co czułam). - Po pierwsze, Felipe chce trzymać Victora tak daleko od siebie jak może. Uważam, że Felipe jest zdania, że jeśli da Victorowi duży kawałek mięsa, nie będzie próbował wyrwać całego steka. - Podczas gdy inni z nas - dodała Pam - myślą, że Felipe po prostu wyznaczył Victora, bo Victor jest bardzo wydajny. Victor prawdopodobnie jest bardzo szczery w stosunku do Felipe. - Jeśli pierwsza teoria jest poprawna - powiedział Eric - nie ma idealnej więzi zaufania między Felipe, a Victorem. - Jeżeli zaś druga teoria jest prawdziwa - powiedziała Pam - i będziemy działać przeciwko Victorowi, Felipe zabije nas wszystkich. - Zaczynam rozumieć, o co wam chodzi - powiedziałam, patrząc od pierwszej teorii (gównianych jeansów) przechodząc do drugiej teorii (eleganckiego garnituru). Nienawidzę brzmieć egoistyczne, ale pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy, to taka, że kiedy Victor nie pozwolił ci mi pomóc, kiedy cię potrzebowałam, a przy okazji wiem, że jestem ci dłużna Pam, Victor nie dotrzymał obietnicy, prawda? Felipe obiecał mi, że rozszerzy ochronę także na mnie, co powinien był zrobić, bo uratowałam mu życie, tak? Nastąpiła znaczna pauza, w czasie której Eric i Pam rozważali moje pytanie. - Myślę, że Victor nie będzie narażał się na obrażenia ciała do czasu, aż zdecyduje się zostać królem - powiedziała Pam - Jeśli Victor postanowi chwycić za królestwo, wszystkie obietnice złożone przez Felipe będą tylko słowami. Eric przytaknął głową. - Po prostu wspaniale. - Chyba zabrzmiałam egoistyczne, bo tak właśnie się czułam. - To wszystko to tylko przypuszczenia, nie możemy go zabić pierwsi - powiedziała cicho Pam. I wszyscy siedzieliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę. Było coś, co mnie przerażało. Nieważne, jak bardzo zgadzałam się z tym, że Victor powinien umrzeć, to była rozmowa naszej trójki. - I myślisz, że Heidi, która ma być takim świetnym tropicielem, jest tutaj w Shreveport, aby być oczami i uszami Victora? - zapytałam żywo próbując oddalić chłód, który mnie otoczył.
50
- Tak - odpowiedziała Pam. - Chyba, że jest ona oczami i uszami Felipe, aby Felipe mógł śledzić, co Viktor robi w Luizjanie. Przybrała to złowrogie spojrzenie, które wyrażało jej gotowość do gry. Nie chcielibyście, aby patrzyła w ten sposób, kiedy wasze imię pojawia się podczas rozmowy. Gdybym była Heidi, trzymałabym się od niej jak najdalej. Heidi, którą wyobrażałam sobie z warkoczami i w spódniczce, wydawała się bardzo pewnym siebie wampirem. - Więc co powinnam zrobić z ostrzeżeniem od stada Long Tooth? - zapytałam, aby z powrotem nawiązać do pierwotnego tematu. - Zamierzasz wysłać Heidi do mnie, aby spróbowała złapać trop wróża? Muszę ci powiedzieć coś jeszcze. Basim wyczuł ciało, na tyłach mojego domu. - Oh - powiedział Eric. - Ups. - Eric zwrócił się do Pam. - Daj nam chwilkę. Skinęła głową i wyszła przez kuchnię. Słyszałam jak zamyka drzwi. Eric powiedział: - Przykro mi, kochanie. O ile nie pochowałaś kogoś innego na swojej posesji i utrzymałaś to w tajemnicy przede mną, to ciało to na pewno Debbie Pelt. Tego właśnie się obawiałam. - Czy jej samochód też tam jest? - Nie, samochód został zatopiony w stawie około dziesięciu mil na południe od ciebie. Poczułam ulgę. - Cóż, przynajmniej znalazł ją wilkołak - powiedziałam. - Myślę, że nie musimy się o to martwić, chyba że Alcide rozpozna jej zapach. Nie będą wykopywać ciała. To nie ich sprawa. Debbie była dziewczyną Alcide’a, i, na nieszczęście, ją spotkałam. Nie chcę wywlekać tej historii, bo próbowała mnie zabić. Zajęło mi trochę czasu, by pozbyć się lęku z powodu jej śmierci. Eric był ze mną tej nocy, ale nie był wtedy przy zdrowych zmysłach. Jednak to już zupełnie inna historia. - Chodź tu - powiedział Eric. Jego twarz miała mój ulubiony wyraz i byłam podwójnie zadowolona, że go widzę, bo nie chciałam myśleć zbyt wiele o Debbie Pelt. - Hmmm… Co mi dasz, jeśli to zrobię? - powiedziałam. - Myślę, że dobrze wiesz, co ci dam. Myślę, że mnie kochasz za to, co chcę ci dać. - Więc... nie podoba ci się to w ogóle? Zanim zdążyłam zamrugać, był na kolanach przede mną, rozsuwając moje uda, opierając się na mnie, pragnąc pocałunków. - Myślę, że wiesz co czuję - powiedział szeptem. - Jesteśmy związani. Czy uważasz, że nie myślę o tobie podczas pracy? Kiedy mam oczy otwarte, myślę o tobie, o każdej części ciebie. Jego palce były zajęte, a ja zaczęłam dyszeć. To było bardzo bezpośrednie, nawet jak na Erica. - Kochasz mnie? - zapytał, a jego oczy uważnie mi się przyglądały. To było trochę trudne pytanie, szczególnie biorąc pod uwagę to, co robiły jego palce. - Uwielbiam być z tobą, czy się kochamy czy nie. O Boże, zrób to jeszcze raz! Kocham twoje ciało. Kocham to, co robimy razem. Sprawiasz, że się śmieję i kocham to. Lubię patrzeć, kiedy robisz cokolwiek. - Pocałowałam go długo i namiętnie. - Lubię patrzeć, kiedy się ubierasz. Lubię patrzeć na ciebie, kiedy się rozbierasz. Lubię patrzeć na twoje ręce, gdy robisz to. Oh! - Zadrżałam z przyjemności. 51
Kiedy na moment odzyskałam świadomość, zapytałam cicho: - Gdybym zadała ci to samo pytanie, co byś odpowiedział? - Powiedziałbym dokładnie to samo - odpowiedział Eric. - Myślę, że to oznacza, że cię kocham. Jeśli to nie jest prawdziwa miłość, czy nie widzisz, co mi zrobiłaś? - Nie musiał tego mówić. To było cholernie oczywiste. - To wygląda, jakby bolało. Chcesz, abym zabawiła się w twoją pielęgniarkę? zapytałam. W odpowiedzi po prostu warknął. W jednej chwili zamieniliśmy się miejscami. Uklękłam przed Erikiem, a jego ręce spoczęły na mojej głowie, głaszcząc mnie. Był sporym facetem i to była część naszego życia seksualnego, nad którą będę musiała popracować. Ale pomyślałam, że jestem w tym całkiem dobra, a on zdawał się ze mną zgadzać. Jego palce wplotły się w moje włosy, ciągnąc lekko, wydałam więc cichy okrzyk protestu. Puścił mnie i w zamian chwycił rękoma kanapę. Warknął głęboko i gardłowo. - Szybciej – powiedział. – Tak, teraz, teraz. Zamknął oczy i pozwolił swojej głowie opaść, jego palce zaciskały się i rozwierały spazmatycznie. Kochałam tę władzę, jaką miałam nad nim; to kolejna rzecz, którą w nim kochałam. Nagle powiedział coś w starożytnym języku, odchylił się, a ja podążyłam za nim chcąc połknąć wszystko, co mi oferował. Wszystko to dokonało się, kiedy byliśmy ubrani. - Czy wystarczy ci tyle miłości? - zapytał powoli rozmarzonym głosem. Wspięłam się na jego kolana i owinęłam ręce wokół szyi mojego mężczyzny. Ponieważ odzyskałam możliwość wyciągania przyjemności z seksu, poczułam się wiotka jak zmywak po sesji z Erikiem; ale to była moja ulubiona część, chociaż to sprawiło, że poczułam się jak kobieta z okładki jakiegoś grzesznego magazynu. Kiedy usiedliśmy trzymając się w ten sposób, Eric opowiedział mi o rozmowie, którą miał w barze z miłośnikiem kłów, śmialiśmy się z tego. Powiedziałam mu, jak podziurawiona była Hummingbird Road, kiedy gmina w końcu zdecydowała się ją połatać. Przypuszczam, że to są sprawy, o których rozmawiasz z kimś, kogo kochasz; zauważasz, że martwią ich banalne tematy, które od tej pory mają dla ciebie duże znaczenie. Niestety, wiedziałam, że Eric miał więcej spotkań tej nocy, więc powiedziałam mu, że będę wracać do Bon Temps z Pam. Czasami pozostawałam tam czytając, podczas gdy on pracował. Nie jest łatwo zorganizować samemu sobie czas z liderem i biznesmenem, który nie śpi tylko w godzinach nocnych. Posłał mi całusa, abym o nim pamiętała. - Wyślę do ciebie Heidi, pewnie następnej nocy - powiedział. - Zweryfikuje zapach, który Basim wyczuł w lesie. Daj mi znać, jeśli dostaniesz jakąś wiadomość od Alcide’a. Kiedy Pam i ja opuszczałyśmy dom Erica, zaczęło padać. Deszcz sprawił, że zrobiło się chłodno, więc włączyłam ogrzewanie w samochodzie Pam. To nie robiło jej różnicy. Przez chwilę jechałyśmy w ciszy, pogrążone we własnych myślach. Patrzyłam na wycieraczki. Pam powiedziała: - Nie powiedziałaś Ericowi, że wróż zamieszkał z tobą. - Oh! - Przyłożyłam dłoń do oczu. - Nie, nie zrobiłam tego. Było tyle do obgadania, po prostu zapomniałam. 52
- Zdajesz sobie sprawę, że Eric nie będzie tolerował innego faceta mieszkającego z jego kobietą? - Innego faceta, który jest moim kuzynem i gejem. - Ale pięknym i to striptizerem - Pam przyjrzała mi się. Uśmiechała się. W uśmiechu Pam było coś niewłaściwego. - Możesz zdejmować wszystko po kolei, ale jeśli nie chcesz, aby dana osoba przyglądała ci się, kiedy nie masz nic na sobie, to, to się nie wydarzy - powiedziałam cierpko. - Nawet zrozumiałam to zdanie - powiedziała po chwili. – Ciągle jednak mając takiego atrakcyjnego człowieka w domu... To nie jest w porządku, Sookie. - śartujesz, tak? Claude to gej. Nie tylko woli mężczyzn, ale lubi facetów z brodą, kilkudniowym zarostem, śladami benzyny na spodniach. - Co to ma znaczyć? - zapytała Pam. - To znaczy, że lubi facetów, którzy pracują rękami albo pięściami. - Oh. Interesujące. - Pam ciągle była zdegustowana. Zawahała się na moment, aby powiedzieć: - Eric nie miał nikogo takiego, jak ty, przez długi czas, Sookie. Myślę, że stara się trzymać kurs, ale musisz wiedzieć, za co jest odpowiedzialny. To jest niebezpieczny czas dla wielu z nas, z jego oryginalnej załogi, pozostałej do tej pory. Sophie-Anne śmierć spotkała jako ostatnią. My, wampiry z Shreveport, podwójnie należymy do Erica, od tej pory jest jedynym żyjącym szeryfem ze starego reżimu. Jeśli Eric odejdzie, wszyscy zginiemy. Jeśli Victor zdoła zdyskredytować Erica, albo jakoś weżreć się na jego posadę tu, w Shreveport, wszyscy umrzemy. Nie sądziłam, że sytuacja jest aż tak tragiczna. Eric nie okazał mi tego. - Aż tak źle? - powiedziałam popadając w otępienie. - To mężczyzna i chce być silny w twoich oczach, Sookie. To prawda, że Eric to wspaniały wampir, bardzo praktyczny. Ale to nie sprawdza się w stosunku do ciebie. - Sądzisz, że Eric i ja nie powinniśmy być razem? - zapytałam wprost. Choć zasadniczo byłam bardzo zadowolona, że umysły wampirów były zamknięte dla mnie, czasami to było frustrujące. Byłam przyzwyczajona do poznawania ludzi bardziej, niż tego chciałam, tego co myślą i czują, bardziej od zastanawiania się, czy to jest właściwe. - Nie do końca - Pam przyglądała mi się. – Nie chcę, aby był nieszczęśliwy. I ty też nie - dodała po chwili. – Ale kiedy będzie się o ciebie martwił, nie zareaguje tak, jak powinien… - Jeśli nie byłoby mnie na tym obrazku. Pam przez chwilę nic nie mówiła. Potem rzekła: - Sądzę, że jedynym powodem, dla którego Victor nie doprowadził do usunięcia ciebie, było twoje małżeństwo z Erikiem. Victor ciągle próbuje uchronić swój tyłek udając. Nie jest gotowy, aby otwarcie buntować się przeciwko Felipe. Wciąż próbuje ukazać uzasadnienie dla czegokolwiek, co zrobi. Kroczy po cienkim lodzie, ponieważ prawie pozwolił ci zginąć. - Może Felipe wykona pracę za nas - powiedziałam. Pam spojrzała na mnie. - To byłby idealne – powiedziała. - Ale będziemy musieli na to poczekać. Felipe nie będzie robić nic w pośpiechu, podczas gdy inni zamierzają zabić jego zastępców. Wzbudziłby w innych swoich protegowanych niepokój i niepewność. Potrząsnęłam głową.
53
- To bardzo niedobrze. Nie wydaje mi się, że to bardzo przeszkadzałoby Felipe w zabiciu Victora. - Niepokoisz się tym, Sookie? - Tak. To mi przeszkadza. - Choć nie tak bardzo, jak powinno. - Więc jeśli mogłabyś zrobić to w pośpiechu, z wściekłości, gdy Victor zaatakował cię, to byłoby lepsze niż planowanie sposobu, aby zabić go, kiedy nie mógłby stawiać oporu? Okej, moja postawa jakby nie miała sensu. Mogłam zauważyć, że jeżeli chciałam kogoś zabić, planowałam morderstwo, życzyłam komuś śmierci, spieranie się o szczegóły i okoliczności było śmieszne. - To nie powinno robić różnicy - powiedziałam cicho. - Ale robi. Victor musiałby choć wyjechać. - Zmieniłaś się - powiedziała Pam, po krótkiej ciszy. Nie brzmiała na zaskoczoną czy przerażoną i zdegustowaną. Ale nie brzmiała też na szczęśliwą. To było coś bardziej poważniejszego od tego, niż zauważenie mojej zmiany fryzury… - Tak powiedziałam. Patrzyłyśmy jak deszcz zacinał coraz mocniej. Nagle Pam powiedziała: - Spójrz! - To był elegancki biały samochód zaparkowany na zboczu autostrady międzystanowej. Nie rozumiałam, dlaczego Pam była aż tak wzburzona, do czasu, aż zauważyłam, że człowiek opierający się o samochód posiadał ramiona większe od jego klatki piersiowej. Stał w całkowitej nonszalancji, pomimo deszczu. Jak zajechałyśmy obok samochodu, Lexusa, machnął ręką. Zostałyśmy zatrzymywane. - Cholera - powiedziała Pam. - To Bruno Brazell. Musimy się zatrzymać. - Zjechała na bok i zatrzymała się przed samochodem. - I Corinna – powiedziała gorzko. Spojrzałam w boczne lusterko, aby zobaczyć kobietę w Lexusie. - Są tu, aby nas zabić – powiedziała Pam cicho. – Nie mogę załatwić ich obydwu. Musisz mi pomóc. - Zamierzają spróbować nas zabić? - To było naprawdę straszne. - To jedyny powód, dla którego Victor wysłałby dwoje ludzi na jedną osobę – powiedziała. Była spokojna. Pam zazwyczaj myślała szybciej ode mnie. - Czas na pokaz! Jeśli pokój może być utrzymany, musimy zachować go co najmniej teraz. Tutaj. – Wepchnęła mi coś do ręki. - Wyjmij z pochwy. To srebro. Przypomniałam sobie szarą skórę Billa i jego powolny sposób poruszania się po zatruciu srebrem. Zadrżałam, ale byłam zła na siebie za tkliwość. Wyjęłam sztylet ze skórzanej pochwy. - Mamy się poddać? - powiedziałam. Próbowałam się uśmiechać. - Okej, czas na show. - Sookie bądź dzielna i bezwzględna - powiedziała Pam, po czym otworzyła drzwi i zniknęła mi z oczu. Wysłałam ostatni wyraz miłości Ericowi na dowidzenia, podczas gdy wkładałam sztylet za pasek mojej spódnicy. Wysiadłam z samochodu w ciemność, pokazując, że moje ręce są puste. Byłam przemoczona w ciągu kilku sekund. Zatknęłam swoje włosy za uszy, aby nie przysłaniały mi widoku. Choć światła Lexusa były zapalone, to było bardzo ciemno. Inne światła pochodziły od zbliżających się reflektorów, zarówno ze strony autostrady międzystanowej, jak z zajazdu dla kierowców ciężarówek. Czyli byliśmy nigdzie, nijaki obszar podzielonej autostrady międzystanowej z drzewami po obu stronach. 54
Wampiry mogły zobaczyć więcej niż ja. Ale wiedziałam, gdzie każdy stał, ponieważ uruchomiłam mój zmysł i poszukałam ich umysłów. Wampiry są dla mnie jak dziury w przestrzeni, prawie jak czernie rzepakowe w atmosferze. Nikt nic nie mówił, jedynym hałasem wydawały się być samochody i padający deszcz. Nie słyszałam aby jakiś samochód nadjeżdżał. - Cześć, Bruno – zawołałam i brzmiałam dość dziwnie. - Kim jest twoja koleżanka? Podeszłam do niego. Jakiś samochód błyskawicznie minął nas od zachodu. Gdyby kierowca zauważył nas, to prawdopodobnie wyglądało to jakby dwóch Dobrych Samarytan zatrzymało się, aby pomóc jakimś ludziom przy samochodzie. Ludzie widzą to, co chcą zobaczyć… i co inni oczekują, że zobaczą. Ponieważ byłam bliżej Bruna, zauważyłam, że jego krótkie brązowe włosy były przyczepione do głowy. Widziałam Bruna wcześniej tylko raz, miał taki sam wyraz twarzy jak w noc, gdy stał przed moim domem gotowy spalić go ze mną w środku. Bruno był poważnym gościem w ten sam sposób, w jaki ja byłam radosnym rodzajem kobiety. To były przeciwieństwa. - Witaj, panno Stackhouse - powiedział Bruno. Nie był wyższy ode mnie, ale był krzepkim facetem. Wampirzyca, którą Pam nazwała Corinna, stała po prawej stronie Bruna. Corinna była Afroamerykanką i woda ociekała z jej włosów misternie splecionych w warkocz. Koraliki wplecione w warkocze uderzały o siebie, dźwięk, który mogłam usłyszeć mimo bębnienia deszczu. Była szczupła i wysoka, miała buty na obcasach. Chociaż miała na sobie sukienkę, która prawdopodobnie była bardzo droga, jej cały strój ucierpiał przez przemoczenie. Wyglądała jak bardzo elegancki utopiony szczur. Kiedy alarm w mojej głowie prawie został wyeliminowany, zaczęłam się śmiać. - Złapałeś gumę, czy coś takiego, Bruno? - zapytałam. – Nie wiem, co innego mógłbyś tutaj robić, stojąc pośrodku niczego w ulewnym deszczu. - Czekałem na ciebie, suko. Nie wiedziałam, gdzie jest Pam, nie mogłam tracić czasu na poszukiwanie jej. - Uważaj na słowa Bruno! Nie znasz mnie na tyle dobrze, aby tak mnie nazywać. Jak zgaduję, obserwowaliście dom Erica. - Tak. Kiedy zobaczyliśmy, jak się żegnacie, stwierdziliśmy, że nadszedł dobry czas, aby załatwić kilka spraw. Corinna nic jeszcze nie powiedziała, ale rozglądała się na boki, zdałam sobie więc sprawę, że nie wie, gdzie jest Pam. Rozpogodziłam się. - Nie wiem, dlaczego to robicie. Victor powinien się cieszyć mając kogoś takiego jak Eric. Dlaczego nie możesz tego po prostu zacząć tolerować? - I zostaw nas w spokoju. Bruno stanął bliżej mnie. Światło jak dla mnie było zbyt nikłe, aby określić kolor jego oczu, ale mogłam powiedzieć, że wciąż wygląda poważnie. Pomyślałam, że to jest dziwne, że Bruno poświęcił czas na odpowiadanie na moje pytania, ale coś, co kupiło dla nas więcej czasu, było dobre. - Eric to wspaniały wampir. Ale nigdy nie pokłoni się Victorowi, zbierając swoją własną moc w tempie, które czyni Victora zaniepokojonym. Ma cię tylko z jednego powodu. Twój pradziadek mógł zadekować się gdzieś daleko, ale kto powiedział, że nie wróci? I Eric może wykorzystywać twoją głupią umiejętność, ilekroć zechce. Victor nie chce, by Eric to miał.
55
Następnie Bruno położył swoje ręce na mojej szyi. Położył je tam tak szybko, że nie zdążyłam zareagować, wiedziałam, że to niejasne walenie w uszach wywołało zamieszanie po mojej lewej stronie. Sięgnęłam za siebie po nóż, ale przetoczyliśmy się nagle na plecy. Szamocąc się w mokrej trawie machnęłam swoją nogą, próbując dostać się na górę. Przesadziłam, ponieważ zaczęliśmy się toczyć do rowu. Jaka szkoda, że był wypełniony wodą. Bruno nie mógł utonąć, ale ja faktycznie mogłam. Wyciągając moje ramię z wysiłkiem, wyrwałam nóż zza paska spódnicy, gdy obróciłam się na górę. Ponieważ przetoczyliśmy się jeszcze raz, zobaczyłam czarne punkty przed oczami. Wiedziałam, że to była moja ostatnia szansa. Pchnęłam Bruna nożem pod żebra. I zabiłam go.
56
ROZDZIAŁ 4 Pam zdjęła ze mnie ciało Bruna i przeturlała je przez rów do wody. Pomogła mi wstać. - Gdzie byłaś? – wychrypiałam. - Unieszkodliwiałam Corinnę – powiedziała bezpośrednia Pam. Wskazała na ciało leżące przy białym aucie. Szczęśliwie ciało znajdowało się po niewidocznej, dla sporadycznie przejeżdżających, stronie samochodu. W słabym świetle trudno było powiedzieć na pewno, ale wydawało mi się, że Corinna już zaczęła się rozkładać. Nigdy dotąd nie widziałam martwego wampira w deszczu. - Sądziłam, że Bruno był świetnym wojownikiem. Dlaczego się nim nie zajęłaś? - Dałam ci nóż – powiedziała Pam nieźle udając zaskoczenie. – On nie miał noża. - Jasne – Zakasłałam, rany, ale mnie zabolało gardło. – Więc co teraz zrobimy? - Zabieramy się stąd - powiedziała Pam. – Miejmy nadzieję, że nikt nie zauważył mojego samochodu. - Chyba tylko trzy samochody nas minęły, od kiedy się tutaj zatrzymałyśmy. W deszczu, przy słabej widoczności i jeśli kierowcami byli ludzie, miałyśmy duże szanse, że nas nie zapamiętają. Do tego czasu wróciłyśmy do samochodu Pam. – Nie byłoby lepiej gdybyśmy zabrały stąd Lexusa? – Powiedziałam świszczącym głosem. - Cóż za świetny pomysł – powiedziała Pam poklepując mnie po głowie. – Czy możesz go poprowadzić? - Dokąd? Pam pomyślała przez chwilę, to dobrze, ponieważ potrzebowałam czasu na dojście do siebie. Byłam przemoczona i drżałam, poza tym czułam się okropnie. - Victor nie dowie się co się stało? – zapytałam. Nie mogłam przestać zadawać pytań. - Może. Nie był wystarczająco odważny, żeby zrobić to samemu, więc musi ponieść konsekwencje. Stracił dwóch najlepszych ludzi i nie ma żadnych dowodów – Pam czerpała z tej sytuacji cholerną satysfakcję. - Myślę, że powinnyśmy natychmiast stąd odjechać. Zanim reszta jego ludzi przyjedzie sprawdzić, co się stało. Z całą pewnością nie byłam gotowa na kolejną walkę. - To przez ciebie tu wciąż jesteśmy, nie przestajesz zadawać pytań. Myślę, że wkrótce będzie tu Eric, lepiej zadzwonię do niego, żeby został tam gdzie jest – powiedziała Pam. Wyglądała na lekko zmartwioną. - Dlaczego? – Prawdę mówiąc marzyłam o tym, żeby pojawił się tu Eric i przejął dowodzenie nad sytuacją. - Jeśli ktoś obserwuje jego dom, a on wskoczy do swojego auta i ruszy w tym kierunku, żeby cię ratować, to będzie dość wyraźny znak, że jesteśmy odpowiedzialne za to, co się przytrafiło Brunowi i Corinnie – powiedziała wyraźnie zirytowana Pam – użyj mózgu, Sookie! - Mój mózg jest cały przemoknięty – powiedziałam, jeśli zabrzmiałam przy tym jakbym była wkurzona to nie powinno to być zaskoczeniem. Ale Pam już wybierała numer Erica zapisany pod przyciskiem szybkiego wybierania w jej komórce. Mogłam usłyszeć wrzask Erica, kiedy odebrał telefon. - Zamknij się to ci wyjaśnię. Oczywiście, że ona żyje. – Powiedziała Pam i nastała po drugiej stronie cisza.
57
Pam zrelacjonowała sytuację w kilku treściwych zdaniach i podsumowała słowami – Jedź w jakieś miejsce, żeby uzasadnić swój pośpiech. Wróć do baru, żeby odpowiedzieć na kryzysową sytuację, do nocnej pralni, żeby odebrać garnitur, do sklepu, żeby kupić TrueBlood. Nie doprowadź ich tutaj! Po niewielkim proteście, Eric najwyraźniej zobaczył sens w słowach Pam. Niezbyt wyraźnie słyszałam jego głos, chociaż wciąż do niej mówił. - Jej gardło będzie poranione – powiedziała niecierpliwie Pam. – Tak, sama zabiła Bruna. W porządku, powiem jej – Pam odwróciła się w moją stronę. – Jest z ciebie dumny – powiedziała z niesmakiem. - Pam dała mi nóż – wychrypiałam. Wiedziałam, że może mnie usłyszeć. - Ale to Sookie wpadła na pomysł, żeby zabrać samochód – powiedziała Pam jakby od tego, czy będzie fair zależało jej życie. – Próbuję wymyślić, gdzie go zaprowadzić. Parkingi dla tirów mają kamery monitorujące. Myślę, że zostawimy go w zatoczce za zjazdem do Bon Temps. To właśnie zrobiłyśmy. Pam miała trochę ręczników w bagażniku, więc rozłożyłam je na fotelu w samochodzie Bruna. Pam przegrzebała jego prochy, żeby wyciągnąć klucz do Lexusa i po przyjrzeniu się desce rozdzielczej pomyślałam, że mogę go poprowadzić. Jechałam za Pam przez czterdzieści minut wypatrując znaku zjazdu do Bon Temps. Zatrzymałam się w zatoczce zaraz za Pam. Zgodnie z instrukcjami Pam, zostawiłam klucz w samochodzie, wytarłam kierownicę ręcznikiem, które były mokre po kontakcie ze mną, a potem podeszłam do samochodu Pam i usiadłam w środku. Tak przy okazji, to cały czas padało. Potem musiałyśmy wrócić do mojego domu. Do tego czasu rozbolał mnie każdy staw i było mi niedobrze w żołądku. Koniec końców zaparkowałyśmy przy moich tylnych drzwiach. Ku mojemu zaskoczeniu Pam pochyliła się, żeby mnie uściskać. – Bardzo dobrze się spisałaś – powiedziała. – Zrobiłaś to, co trzeba było zrobić Chociaż raz nie wyglądała jakby w duchu podśmiewała się ze mnie. - Mam nadzieję, że to wszystko jest tego warte – powiedziałam ponuro, byłam wyczerpana. - Wciąż żyjemy, więc było warto – powiedziała Pam. Nie mogłam z tym dyskutować, chociaż jakaś część mnie chciała. Wyczłapałam z jej samochodu i ociekając wodą przemaszerowałam przez podwórko. Deszcz w końcu ustał. Claude otworzył tylne drzwi jak tylko do nich dotarłam. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale kiedy ocenił moją kondycję, zamknął je z powrotem. Zamknął za mną drzwi i usłyszałam jak zamyka je na klucz. - Idę pod prysznic – powiedziałam – a potem spać. Dobranoc Claude. - Dobranoc Sookie – powiedział bardzo cicho, a potem się zamknął. Byłam mu za to wdzięczna bardziej niż byłam w stanie powiedzieć. Kiedy dotarłam do pracy następnego dnia o jedenastej, Sam odkurzał butelki za barem. - Dzień dobry – powiedział gapiąc się na mnie. – Wyglądasz koszmarnie. - Dzięki, Sam. Dobrze wiedzieć, a tak się starałam.
58
Sam się zarumienił. - Wybacz, Sookie. Ty zawsze wyglądasz dobrze. Tylko myślałem… - Myślałeś o tych wielkich worach pod moimi oczami? – Pociągnęłam w dół skórę na policzkach robiąc w jego kierunku ohydną minę. – Bardzo późno wczoraj wróciłam do domu. Musiałam kogoś zabić i przepakować jego samochód. – Musiałam jechać do Shreveport, żeby zobaczyć się z Ericem. - Interesy czy przyjemność? – I pochylił głowę najwyraźniej nie wierząc, że to powiedział. – Przepraszam, Sookie. Moja mama powiedziałaby, że wstałem dzisiaj nieodpowiednią nogą. Lekko go uścisnęłam. – Nie martw się. Dla mnie to codzienność i to ja muszę cię przeprosić. Wybacz, że byłam taką ignorantką w sprawie problemów prawnych, przed którymi teraz stoją zmiennokształtni i wilkołaki. – To zdecydowanie był czas, żebym spojrzała całościowo na sytuację. - Miałaś dobre powody, żeby skupić się na sobie przez ostatnie kilka tygodni. – powiedział Sam. – Ja chyba bym nie umiał zregenerować się tak jak ty. Jestem naprawdę z ciebie dumny. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Opuściłam wzrok na bar i złapałam szmatkę do polerowania. – Jeśli potrzebujesz mnie, żebym napisała petycję albo skontaktowała się z reprezentantem stanu, tylko powiedz – powiedziałam mu. – Nikt nie powinien cię zmuszać do zarejestrowania się gdziekolwiek. Jesteś Amerykaninem z krwi i kości. - Ja też tak na to patrzę. Przecież nie jestem inny niż zawsze byłem. Jedyną różnicą jest to, że teraz ludzie o nas wiedzą. Jak poszło spotkanie stada u ciebie? Prawie o tym zapomniałam. – Chyba dobrze, tak mi się wydaje – powiedziałam ostrożnie. - Poznałam Annabelle i tego nowego gościa, Basima. Czemu Alcide powiększa szeregi? Słyszałeś coś na temat tego, co sie dzieje w stadzie Long Tooth? - Cóż, mówiłem ci, że spotykam się z jedną z nich – powiedział patrząc na butelki za barem jakby wypatrywał wciąż zakurzonej. Jeśli kontynuowalibyśmy naszą rozmowę w tym samym duchu, bar lśniłby czystością. - Kim ona jest? – ponieważ to już drugi raz, kiedy o niej wspomniał, pomyślałam, że mogę zapytać. Jego fascynacja butelkami przeniosła się na kasę. – Ach, Jannalynn. Jannalynn Hopper. - Och – powiedziałam neutralnie. Próbowałam zyskać trochę czasu, żeby zrobić uprzejmą i pełną akceptacji minę. - Była tej nocy, kiedy walczyliśmy ze stadem, które próbowało przejąć terytorium. Ona, ach… zajęła się rannymi wrogami. To był ogromny eufemizm. Połamała im czaszki gołymi pięściami. Starając się udowodnić, że to nie jest Międzynarodowy Dzień Taktu w moim domu, powiedziałam – O, tak. To ta, ach, bardzo szczupła dziewczyna. Ta młoda. - Wygląda na młodszą niż jest w rzeczywistości – powiedział Sam pomijając oczywisty fakt, że jej wiek nie jest kwestią nadrzędną w jego relacji z Jannalynn. - Oki. Ile ona ma lat? - Dwadzieścia jeden. - No to kawał z niej dziewczyny – powiedziałam solennie. Zmusiłam się do uśmiechu. - Poważnie, Sam. Nie oceniam twojego wyboru – nie bardzo – Jannalynn jest naprawdę, naprawdę… dynamiczna. 59
- Dzięki – powiedział, rozchmurzając twarz – zadzwoniła do mnie po naszej walce z obcym stadem. Zmienia się w lwa. Sam zmienił się tamtej nocy w lwa, żeby móc lepiej walczyć. Był wspaniałym królem zwierząt. - Więc od jak dawna się spotykacie? - Najpierw przez jakiś czas tylko rozmawialiśmy, ale pierwszy raz wyszliśmy razem jakieś trzy tygodnie temu. - Cóż, to wspaniale – powiedziałam. Próbowałam się zrelaksować i uśmiechnąć bardziej naturalnie. – Jesteś pewien, że nie potrzebujesz pozwolenia od jej mamy? Sam rzucił we mnie szmatką do odkurzania. Złapałam ją i mu odrzuciłam. - Czy wy dwoje możecie przestać się bawić? Muszę porozmawiać z Samem – powiedziała Tanya. Podeszła tak, że jej nie usłyszałam. Nigdy nie zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami, ale jest dobrym pracownikiem i chce przychodzić dwa wieczory w tygodniu po pracy w Norcross. – Chcesz żebym wyszła? – zapytałam. - Nie, zostań. - Sorry, Tanya. Czego potrzebujesz? - Sam zapytał uśmiechając się. - Musisz zmienić moje nazwisko na liście płac – powiedziała Tanya. - Zmieniłaś nazwisko? – Chyba tego dnia bardzo wolno myślałam. Ale Sam musiałby o to spytać gdybym ja tego nie zrobiła, miał taką minę jak ja. - Tak, ja i Calvin poszliśmy do sądu przy drodze stanowej w Arkansas i wzięliśmy ślub – powiedziała. – Teraz nazywam się Tanya Norris. W niemym zaskoczeniu oboje z Samem gapiliśmy się przez chwilę na Tanyę. - Gratulacje! – powiedziałam z serca. – Wiem, że będziecie szczęśliwi. Nie byłam wcale pewna, co do szczęścia Calvina, ale przynajmniej zdołałam powiedzieć coś miłego. Sam mi wtórował mówiąc same odpowiednie rzeczy. Tanya pokazała nam swoją obrączkę, szeroką i złotą. Po czym jak poszła do kuchni, żeby pokazać ją Antoine i D’Eriq’owi, wyszła tak nagle jak się pojawiła, żeby wrócić do pracy w Norcross. Wspomniała, że zarejestrowali listę prezentów ślubnych w Target i Wal-Mart, więc Sam, wpadł do swojego biura i wybrał z listy zegar ścienny od wszystkich pracowników Merlotte’s. Postawił słoik na barze na naszą zrzutkę, więc wrzuciłam dychę. Do tego czasu ludzie zaczęli przychodzić do baru na lunch, a ja zaczęłam być zajęta. – Nigdy nie było okazji, żebym mogła cię zapytać o kilka rzeczy – powiedziałam do Sama. – Może zanim wyjdę z pracy? - Jasne, Sook, - powiedział i zaczął napełniać szklanki mrożoną herbatą. To był ciepły dzień. Po godzinie, kiedy podałam napoje i jedzenie, zaskoczył mnie widok Claude’a wchodzącego przez drzwi. Nawet w pogniecionych ubraniach przyciągał spojrzenia, wyglądał tak wspaniale, że zapierało dech. Związał włosy w niedbały kucyk… i to też nie popsuło efektu. Za to człowiek prawie mógł go znienawidzić, naprawdę. Claude podszedł do mnie jakby bywał w Merlotte’s codziennie… i jakby jego uprzejmy i taktowny gest z zeszłej nocy nigdy nie miał miejsca. – Podgrzewacz wody nie działa – powiedział. 60
- Cześć, Claude. Dobrze Cię widzieć – powiedziałam. – Dobrze spałeś? Tak się cieszę. Ja też spałam dobrze. Sądzę, że powinieneś zrobić coś z tym podgrzewaczem, tak? Jeśli chcesz wziąć prysznic i uprać rzeczy. Pamiętasz jak poprosiłam cię o pomoc przy rzeczach, których nie mogę sama zrobić? Możesz zadzwonić do Hanka Clearwatera. Przychodził już wcześniej do domu. - Ja mogę na to spojrzeć – powiedział głos. Odwróciłam się i zobaczyłam Terry’ego Bellefleura stojącego za mną. Terry jest weteranem wojny w Wietnamie i ma kilka okropnych blizn. Takich, które widać i tych, których nie widać. Był bardzo młody, kiedy poszedł na wojnę. Kiedy wrócił był bardzo stary. Jego kasztanowe włosy siwiały, ale były wciąż grube i na tyle długie, żeby je zapleść. Zawsze dobrze dogadywałam się z Terrym, który umiał naprawić prawie wszystko w domu i przy domu. - Z pewnością bym to doceniła – powiedziałam. – Ale nie chcę cię wykorzystywać, Terry. - Zawsze był dla mnie uprzejmy. Usunął szczątki mojej spalonej kuchni, żeby ekipa mogła zacząć budować nową i musiałam nalegać, żeby wziął za to uczciwą zapłatę. - Nie ma problemu – wymamrotał z oczami wbitymi w swoje stare robocze buty. Terry żył z czeków przysyłanych co miesiąc przez rząd i kilku dziwnych etatów. Na przykład, przychodził do Merlotte’s albo bardzo późno w nocy albo bardzo wcześnie rano, żeby posprzątać stoliki i łazienki i umyć podłogę. Mówił zawsze, że bycie zajętym trzyma go w dobrej formie i to była prawda - Terry był wciąż dobrze zbudowany. - Jestem Claude Crane, kuzyn Sookie. - Claude wyciągnął rękę do Terry’ego. Terry wymamrotał swoje nazwisko i uścisnął dłoń Claude’a. Spojrzał w oczy Claude’a. Oczy Terry’ego były nieoczekiwanie piękne w kolorze złotego brązu i oprawione długimi rzęsami. Nigdy wcześniej tego nie zauważyłam. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie myślałam o Terry’m jak o mężczyźnie. Po uściśnięciu dłoni, Terry wyglądał na oszołomionego. Kiedy Terry stykał się z czymś niecodziennym, zazwyczaj źle reagował, jedyne pytanie jakie się pojawiało dotyczyło skali jego reakcji. Ale w tym momencie, Terry wyglądał na bardziej zmieszanego niż przestraszonego lub złego. - Ach, czy chcesz, żebym teraz przyjechał i to obejrzał? – zapytał Terry. – Mam kilka godzin wolnych. - To by było wspaniale – powiedział Claude. – Chce wziąć prysznic i chcę, żeby był gorący – uśmiechnął się do Terry’ego. - Nie jestem gejem, koleś – powiedział Terry, a mina malująca się na twarzy Claude’a była bezcenna. Nigdy nie widziałam Claude’a zakłopotanego. - Dzięki, Terry, bardzo to doceniam - powiedziałam żwawo. – Claude ma klucz i cię wpuści. Jeśli będziesz musiał kupić jakieś części, weź rachunki. Wiesz, że jestem w tym dobra. – Może będę musiała przelać trochę pieniędzy z mojego konta oszczędnościowego, ale wciąż miałam to, co nazywałam „wampirzymi pieniędzmi” ulokowanymi bezpiecznie w banku. A pan Cataliades będzie mi przysyłał również pieniądze biednej Claudine. Coś się we mnie rozluźniało za każdym razem, kiedy myślałam o tych pieniądzach. Balansowałam na krawędzi ubóstwa tak wiele razy, że się do tego
61
przyzwyczaiłam i świadomość tych pieniędzy, które mogłam trzymać na koncie w banku była dla mnie dużą ulgą. Terry skinął i wyszedł tylnym wejściem do swojego pickupa. Spojrzałam na Claude’a gniewnie. – Ten człowiek jest bardzo kruchy – powiedziałam. – Ma za sobą paskudną wojnę. Pamiętaj o tym. Claude lekko się zarumienił. – Będę pamiętać – powiedział. – Sam byłem na wojnach. Cmoknął mnie szybko w policzek pokazując, że otrząsnął się po ciosie zadanym jego dumie. Czułam zazdrość bijącą we mnie od każdej kobiety w barze. – Sądzę, że będę w drodze do Monroe do czasu, aż wrócisz do domu. Dzięki, kuzynko. Sam podszedł do mnie, kiedy Claude wyszedł przez drzwi. - Elvis opuścił budynek – powiedział sucho. - Nie, nie widziałam go od jakiegoś czasu – powiedziałam zupełnie automatycznie. Potem się otrząsnęłam. - Sorry, Sam. Claude jest jedyny w swoim rodzaju, prawda? - Dawno nie widziałem Claudine. Ona jest zabawna – powiedział Sam. - Claude wydaje się być… bardziej typowym przedstawicielem swojego gatunku. – W jego głosie było pytanie. - Już nie zobaczymy Claudine – powiedziałam. – Z tego, co wiem nie zobaczymy już żadnej wróżki poza Claudem. Drzwi zostały zamknięte. Jakkolwiek to działa. Chociaż rozumiem, że jest jeszcze jedna lub dwie krążące wokół mojego domu. - Nie powiedziałaś mi o wielu rzeczach – powiedział. - Musimy to nadrobić – zgodziłam się. - Może dziś wieczorem? Jak wyjdziesz z pracy? Terry powinien tu wrócić, żeby dokonać kilku napraw, które się tu nagromadziły, a Kennedy zajmie się barem. – Sam wyglądał na trochę zmartwionego. – Mam nadzieję, że Claude nie będzie się już przystawiał do Terry’ego? Ego Claude’a jest wielkie jak stodoła, a Terrego takie… nigdy nie wiadomo jak coś przyjmie. - Terry jest dorosłym facetem – przypomniałam Samowi. Oczywiście próbowałam przekonać siebie – obaj są. - Claude wcale nie jest facetem – powiedział Sam. – Chociaż jest samcem. Godzinę później z ulgą zauważyłam, że Terry wrócił. Wyglądał zupełnie normalnie, nie był speszony, zły, ani nic w tym rodzaju. Zawsze starałam się trzymać z daleka od głowy Terry’ego, ponieważ to mogło być bardzo przerażające miejsce. Terry dobrze sobie radził, gdy był skupiony na pojedynczej rzeczy. Często myślał o swoich psach. Zatrzymał jednego szczeniaka od swojej suki w zeszłym roku i szkolił młodego (prawdę mówiąc, jeśli pies mógłby zostać nauczony czytania, Terry byłby tym, który by go tego nauczył). Po tym jak naprawił poluzowaną klamkę w biurze Sama, Terry usiadł przy jednym z moich stolików i zamówił sałatkę i słodką herbatę. Gdy przyjęłam jego zamówienie, Terry po cichu wręczył mi rachunek. Musiał kupić nowy element do podgrzewacza wody. – Wszystko jest już naprawione – powiedział. – Twój kuzyn mógł wziąć gorący prysznic. - Dzięki, Terry – powiedziałam. – Dam ci coś za twoją pracę i poświęcony czas. - Nie kłopocz się – powiedział Terry. – Twój kuzyn już o to zadbał. – Skierował uwagę na swój magazyn. Czytał Louisiana Hunting and Fishing podczas czekania na swoje jedzenie.
62
Wypisałam Terry’emu czek na ten element i wręczyłam mu, kiedy przyszłam z jedzeniem. Skinął i wsunął go do kieszeni. Ponieważ kalendarz Terry’ego był często wypełniony po brzegi, Sam zatrudnił innego barmana, żeby mógł mieć wolne wieczory. Nowa barmanka, która pracowała od kilku tygodni, była naprawdę ładna i duża. Kennedy Keyes miała, co najmniej 180 cm wzrostu, z pewnością była wyższa od Sama. Wyglądała równie dobrze jak królowe piękności: kasztanowe włosy do ramion z delikatnymi jaśniejszymi pasemkami, duże brązowe oczy, białe równe zęby, które są mokrym snem każdego ortodonty. Jej skóra była idealna, plecy proste. Ukończyła uniwersytet Southern Arkansas na wydziale psychologii. Była również po odsiadce. Sam zapytał ją czy potrzebuje pracy, kiedy przyszła do baru na lunch zaraz po tym jak wyszła z więzienia. Zgodziła się nie pytając nawet, co będzie musiała robić. Dał jej podstawowy poradnik barmana i uczyła się go, aż nie opanowała niesamowitej ilości przepisów na drinki. - Sookie! – powiedziała jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami z dzieciństwa. Taka właśnie była Kennedy. – Jak się masz? - Dobrze, dziękuję. A ty? - Spokojnie i szczęśliwie – pochyliła się żeby sprawdzić ile jest napojów w szklanej lodówce za barem. – Potrzebujemy trochę A&W – powiedziała. - Już się robi – wzięłam klucze od Sama i poszłam do magazynu, żeby poszukać skrzynki z piwem korzennym. Przyniosłam dwa sześciopaki. - Nie chodziło mi o to, żebyś to przynosiła. Mogłam sama je przynieść! – Kennedy uśmiechnęła się do mnie. Uśmiech nie schodził jej z ust – doceniam to. - Żaden problem. - Czy wyglądam na trochę mniejszą Sookie? – zapytała pełna nadziei. W połowie odwróciła się pokazując swoją pupę i spojrzała na mnie przez ramię. Problemem Kennedy nie był pobyt w więzieniu, ale to, że przybrała w nim na wadze. Jedzenie było kiepskie – powiedziała - i było bardzo kaloryczne. – A ja jem, gdy się denerwuję – powiedziała jakby to było coś strasznego. – A w więzieniu bardzo się denerwowałam. – Od kiedy wróciła do Bon Temps, niecierpliwie czekała, aż powróci do swojej wagi królowej piękności. Wciąż była piękna. Teraz po prostu było więcej do podziwiania. - Jesteś przepiękna jak zwykle – powiedziałam. Spojrzałam na Danny’ego Prideaux’a. Sam poprosił Danny’ego, żeby przychodził, kiedy Kennedy pracowała w nocy. Ta umowa miała obowiązywać miesiąc, dopóki Sam nie upewnił się, że ludzie nie będą wykorzystywać Kennedy. - Wiesz – powiedziała interpretując moje spojrzenie – potrafię sobie radzić. Wszyscy w Bon Temps wiedzieli, że Kennedy umie sobie dać radę, i w tym tkwił problem. Jej reputacja mogła być wyzwaniem dla niektórych mężczyzn (niektórych szczególnych dupków). – Wiem, że potrafisz – powiedziałam łagodnie. Danny Prideaux był zabezpieczeniem. Właśnie wchodził drzwiami. Był wyższy od Kennedy o kilka cali i był mieszanką ras, których nie byłam w stanie określić. Danny miał ciemnooliwkową skórę, krótkie brązowe włosy i szeroką twarz. Pożegnał się z wojskiem miesiąc temu i jeszcze nie ustatkował się zawodowo. Pracował na pół etatu w sklepie z artykułami
63
budowlanymi. Był skłonny pracować jako bramkarz przez kilka nocy w tygodniu, zwłaszcza, że musiał przez cały czas patrzeć na Kennedy. Sam wyślizgnął się ze swojego biura, żeby powiedzieć dobranoc i zwrócić Kennedy uwagę na klienta, który wystawił czek bez pokrycia, a potem wyszliśmy razem przez tylne drzwi. – Chodźmy do Crawdad Diner – zaproponował. Brzmiało to dla mnie obiecująco. To stara restauracja na skwerze w pobliżu sądu. Jak wszystkie interesy w pobliżu skweru, najstarszej części Bon Temps, restauracja miała historię. Pierwszymi właścicielami byli Perdita i Crawdad Jones, którzy otworzyli tę restaurację w latach czterdziestych. Kiedy Perdita przeszła na emeryturę, sprzedała biznes mężowi Charlsie Tooten, Ralphowi, który rzucił pracę w zakładzie przetwórstwa kurczaków, żeby go przejąć. Umówili się, że Perdita przekaże Ralphowi wszystkie swoje przepisy, jeśli on obieca, że zostawi nazwę Crawdad Diner. Kiedy artretyzm Ralpha zmusił go do przejścia na emeryturę sprzedał Crawdad Diner Pinkie Arnett na tych samych warunkach. Więc pokolenia mieszkańców Bon Temps jedzących tam obiady były pewne, że jedzą najlepszy pudding z chleba w całym stanie, a spadkobiercy Perdity i Crawdad Jonesa pękali z dumy. Opowiedziałam Samowi tę część lokalnej historii po tym, jak zamówiliśmy steki w panierce z zielonym groszkiem i ryżem. - Dzięki Bogu Pinkie miała przepis na pudding z chleba, a kiedy jest sezon na zielone pomidory mam ochotę przychodzić tu, co wieczór, żeby jeść je usmażone - powiedział Sam. - Jak ci się mieszka z kuzynem? – wcisnął sok z cytryny do swojej herbaty. - Jeszcze nie wiem. Dopiero co przeprowadził się biorąc trochę swoich rzeczy i nie mieliśmy okazji, żeby spędzić ze sobą więcej czasu. - Widziałaś jak się rozbiera? – zaśmiał się Sam. – Mam na myśli zawodowo? Ja z pewnością nie mógłbym robić tego na scenie, kiedy patrzą na mnie ludzie. Fizycznie, z pewnością nic by go nie powstrzymało. Widziałam Sama nagiego, kiedy zmieniał się ze zwierzęcia w człowieka. Mniam. - Nie, zawsze miałyśmy to w planach wraz z Amelią, ale od kiedy wróciła do Nowego Orleanu, nie jestem w nastroju na klub ze striptizem. Powinieneś spytać Claude o pracę, kiedy masz wolne noce – powiedziałam śmiejąc się. - No jasne – powiedział sarkastycznie, ale wyglądał na uradowanego. Przez chwilę rozmawialiśmy o wyjeździe Amelii, a potem zapytałam Sama o jego rodzinę w Teksasie. – Rozwód mojej mamy doszedł do skutku – powiedział. – Oczywiście mój ojczym przebywa w więzieniu od czasu postrzelenia mojej mamy, więc nie widziała się z nim od miesięcy. Z tego punktu widzenia, domyślam się, największa zmiana dotknie ją w finansach. Dostaje emeryturę wojskową mojego taty, ale nie wie, czy będzie na nią czekała jej posada w szkole, kiedy lato się skończy. Zatrudnili zastępstwo na resztę roku szkolnego jak ją postrzelono i kręcą na temat powrotu mamy. Zanim ją postrzelono, mama Sama była recepcjonistką/sekretarką w szkole podstawowej. Nie wszyscy byliby spokojni mając obok w biurze kobietę, która zmienia się w zwierzę, chociaż mama Sama była taką samą kobietą jak zawsze. Byłam zaskoczona taką postawą. Kelnerka przyniosła talerze i koszyk z bułkami. Westchnęłam mając na myśli przyjemności, których doświadczę. To było znacznie przyjemniejsze niż gotowanie
64
dla siebie. - Jakieś wiadomości w związku ze ślubem Craiga? – zapytałam, kiedy byłam w stanie oderwać się od mojego steku. - Byli w poradni przedmałżeńskiej – powiedział wzruszając ramionami. – Teraz jej rodzice nalegają na konsultację w poradni genetycznej, cokolwiek to jest. - To szalone. - Niektórzy ludzie uważają, że każda inność jest zła – powiedział Sam smarując masłem drugą bułeczkę. –A Craig się przecież nie zmienia. Jako pierworodny czystej pary zmiennokształtnych tylko Sam czuł zew księżyca. - Przykro mi – pokręciłam głową. – Wiem, że sytuacja jest trudna dla wszystkich z twojej rodziny. Przytaknął. – Moja siostra Mindy przechodzi to całkiem dobrze. Pozwoliła mi się bawić z dziećmi, kiedy ostatnio u niej byłem, i postaram się pojechać do Teksasu na święto Czwartego Lipca. Jej miasto urządza wielki pokaz fajerwerków i całą rodzina się wybiera. Myślę, że im się spodoba. Uśmiechnęłam się. Byli szczęściarzami mając Sama w rodzinie – pomyślałam. – Twoja siostra musi być bystra – powiedziałam. – Wzięłam duży gryz steku w panierce z mlecznym sosem. Cóż za błogostan. Zaśmiał się. – Słuchaj, skoro rozmawiamy o rodzinie – powiedział. – Jesteś gotowa, żeby mi powiedzieć, co się u ciebie naprawdę dzieje? Powiedziałaś mi o swoim pradziadku i co się stało. Jak twoje obrażenia? Nie chcę, żeby to zabrzmiało jakbym chciał, żebyś mi się zwierzała ze wszystkiego co się dzieje w twoim życiu, ale wiesz, że się przejmuję. Trochę zwlekałam z odpowiedzią. Poczułam jednak, że powinnam powiedzieć Samowi, więc spróbowałam opowiedzieć mu w skrócie ostatnie kilka tygodni. – A JB pomagał mi w fizykoterapii – dodałam. - Chodzisz jakby nic się nie stało, chyba, że jesteś zmęczona – zaobserwował. - Jest kilka paskudnych śladów wysoko na moim lewym udzie, gdzie ciało akurat… ok., poprzestanę na tym. Na minutę lub dwie spojrzałam w dół na moją serwetkę. – Odrosło prawie wszystko. Został dołek. Mam kilka blizn, ale nie są bardzo widoczne. Ericowi nie przeszkadza. Prawdę mówiąc on też ma bliznę lub dwie ze swojego ludzkiego życia, ale są prawie niewidoczne na jego białej skórze. - Czy ty, ach, dajesz sobie z tym radę? - Czasem miewam koszmary – przyznałam. – I chwile paniki. Ale nie rozmawiajmy już o tym - uśmiechnęłam się do niego moim najszerszym uśmiechem. – Popatrz na nas po tych wszystkich latach Sam. Mieszkam z wróżem, mam chłopaka, który jest wampirem, a ty spotykasz się z wilkołakiem, który miażdży czaszki. Czy kiedykolwiek byśmy pomyśleli, że tak będzie, kiedy pierwszy raz przyszłam do pracy w Merlotte’s? Sam pochylił się i na krótko położył swoją dłoń na mojej i wtedy sama Pinkie podeszła do naszego stolika, żeby spytać jak nam smakuje jedzenie. Wskazałam na mój prawie pusty talerz. – Myślę, że widać jak nam smakuje – powiedziałam uśmiechając się do niej. Też się uśmiechnęła. Pinkie była dużą kobietą, która najwyraźniej lubiła gotować. Weszli nowi klienci, więc podeszła do nich, żeby ich usadzić. Sam zabrał swoją rękę i zaczął pracować nią nad swoim jedzeniem. – Chciałbym… zaczął Sam, a potem zamknął usta. Przebiegł ręką po swoich rudozłotych włosach.
65
Ponieważ bardzo je skrócił wyglądał grzeczniej niż zwykle, aż ich nie potargał. Odłożył widelec i zauważyłam, że również zjadł prawie wszystko. - Co byś chciał? – zapytałam. Większość ludzi bałoby się odpowiedzi na to pytanie. Jednak Sam i ja przyjaźniliśmy się od lat. - Chciałbym, żebyś znalazła szczęście z kim innym – powiedział. – Wiem, wiem, to nie moja sprawa. Ericowi chyba naprawdę zależy na tobie, a ty na to zasługujesz. - Zależy mu – powiedziałam. – Taki jest i byłabym naprawdę niewdzięczna, gdyby mnie to nie uszczęśliwiało. Kochamy się – wzruszyłam ramionami w sposób potępiający siebie. Nie czułam się komfortowo rozmawiając na ten temat. Sam skinął, ale lekki grymas w kąciku jego ust zdradził, nawet bez wsłuchiwania się w jego myśli, że Sam nie uważał Erica za obiekt godny uwagi. Cieszyłam się, że nie mogę słyszeć wyraźnie jego myśli. Myślałam tak samo o Jannalynn, która była równie nieodpowiednia dla Sama. Nie potrzebował brutalnej kobiety, która zrobi dla przywódcy stada wszystko. Potrzebował kogoś, kto będzie uważał, że jest najwspanialszym mężczyzną w okolicy. Ale nic nie powiedziałam. Nie można o mnie powiedzieć, że nie jestem taktowna. Strasznie mnie kusiło żeby powiedzieć Samowi co stało się poprzedniej nocy. Ale po prostu nie mogłam. Nie chciałam mieszać Sama bardziej w sprawy wampirów, a był już trochę wmieszany. Nikt nie potrzebuje takiego obciążenia. Oczywiście martwiłam się cały dzień konsekwencjami tego wydarzenia. Moja komórka zadzwoniła, kiedy Sam płacił swoją połowę rachunku. Zerknęłam na nią. Dzwoniła Pam. Serce podeszło mi do gardła. Wyszłam na zewnątrz. - Co się dzieje? – zapytałam z niecierpliwością w głosie. - Ja również cię witam. - Pam, co się stało? – nie byłam w nastroju do gierek. - Bruno i Corinna nie pojawili się dzisiaj w pracy w Nowym Orleanie – powiedziała solennie Pam. - Victor nie zadzwonił, ponieważ oczywiście nie było żadnego powodu, żeby tu przyjeżdżali. - Czy znaleźli samochód? - Jeszcze nie. Myślę, że oficerowie z patrolu autostrady przykleili dziś na nim prośbę do właściciela o zabranie auta. Oni tak robią, jak zauważyłam. - Tak. Oni tak robią. - śadne ciało się nie odnalazło. Zwłaszcza, że wczoraj była ulewa i ślady zostały zatarte –Pam brzmiała na zadowoloną z siebie. – Nie mogą zrzucić na nas winy. Stałam tam z telefonem przy uchu na pustym chodniku w moim małym miasteczku, oświetlona światłem latarni stojącej kilka stop dalej. Rzadko czuję się bardziej samotna. – śałuję, że to nie był Victor – powiedziałam z głębi serca. - Chcesz jeszcze kogoś zabić? – Pam była średnio zaskoczona. - Nie, chcę, żeby to się skończyło. Chcę, żeby wszystko było w porządku. Nie chcę żadnego więcej zabijania. – Sam wyszedł z restauracji za mną i usłyszał mój niespokojny głos. Poczułam jego ręce na moich ramionach. – Muszę już kończyć, Pam. Informuj mnie na bieżąco. Zamknęłam komórkę i odwróciłam się do Sama. Wyglądał na zmartwionego, a światło płynące zza jego głowy pozostawiło na jego twarzy głębokie cienie. - Masz kłopoty – powiedział. 66
Mogłam tylko milczeć. - Wiem, że nie możesz o tym rozmawiać, ale kiedy poczujesz, że musisz, wiesz gdzie mnie szukać – powiedział. - Ty też – powiedziałam, ponieważ pomyślałam, że dziewczyna taka jak Jannalynn, może przysporzyć Samowi podobnych problemów, jakie ja miałam.
67
ROZDZIAŁ 5 Telefon zadzwonił, gdy brałam prysznic, a ponieważ mam automatyczną sekretarkę, zignorowałam go. Próbując z zamkniętymi oczami złapać ręcznik poczułam, że ktoś mi go podaje. Wrzasnęłam otwierając oczy i zobaczyłam Claude’a w pełnej okazałości. - To telefon do ciebie - powiedział wręczając mi bezprzewodowy telefon z kuchni i wyszedł. Automatycznie przyłożyłam słuchawkę do ucha - Halo? - Powiedziałam słabym głosem. Nie wiedziałam, o czym najpierw pomyśleć: o tym, że zobaczyłam nagiego Claude’a, czy o tym, że jesteśmy spokrewnieni, a znaleźliśmy się nago w tym samym pomieszczeniu. - Sookie? Brzmisz dziwnie - powiedział słabo znajomy, męski głos. - Och, właśnie miałam niespodziankę - powiedziałam. - Bardzo przepraszam… kto mówi? Zaśmiał się i to był ciepły, przyjacielski dźwięk. - Mówi Remy Savoy, tata Huntera – odpowiedział. Remy był mężem mojej kuzynki, Hadley, która już nie żyła. Ich syna, Huntera, i mnie coś łączyło, coś, co musieliśmy zbadać. Miałam zamiar zadzwonić do Remy’ego, żeby umówić się na spotkanie i pobawić się z nim i teraz beształam się w myślach, że tyle z tym zwlekałam. - Mam nadzieję, że dzwonisz, żeby mi powiedzieć, że w ten weekend mogę zobaczyć się z Hunterem? - powiedziałam. - Muszę iść do pracy w niedzielę po południu, ale mam wolną sobotę, czyli jutro. - To świetnie! Miałem zapytać, czy mogę ci go podrzucić dzisiaj po południu i czy mógłby zostać na noc. To sporo czasu jaki miałabym spędzić z dzieciakiem, którego nie znam, a co ważniejsze, który nie zna mnie. - Remy, masz jakieś specjalne plany lub coś w tym rodzaju? - Tak. Siostra mojego taty wczoraj zmarła i wyznaczyli datę pogrzebu na jutro o dziesiątej rano. Czuwanie jednak jest dziś w nocy. Bardzo nie chcę brać Huntera na czuwanie i pogrzeb… zwłaszcza biorąc pod uwagę jego, no wiesz, jego… problem. To może być dla niego dość trudne. Ty wiesz, jak to jest… Nigdy nie mogę być pewien, co powie. - Rozumiem – i rzeczywiście rozumiałam. Ciężko jest przebywać w pobliżu telepaty w wieku przedszkolnym. Moi rodzice doceniliby przezorność Remy’ego.- Ile teraz Hunter ma lat? - Pięć, właśnie miał urodziny. Martwiłem się o przyjęcie, ale było w porządku. Wzięłam głęboki wdech. Przecież powiedziałam, że pomogę mu z problemem Huntera. - Okay, może u mnie przenocować. - Dzięki. Naprawdę wielkie dzięki. Podrzucę go do ciebie, jak tylko wyjdę z pracy, w porządku? Będziemy u ciebie około piątej trzydzieści. - Wrócę z pracy między piątą a szóstą, w zależności od tego, o której przyjdzie moja zmienniczka i jak dużo będę miała pracy. - Dałam Remy’emu swój numer komórkowy. – Jeśli nie będzie mnie w domu, zadzwoń na komórkę. Wrócę, jak tylko będę mogła. Co on lubi jeść? 68
Przez kilka minut rozmawialiśmy o nawykach Huntera, a potem się rozłączyłam. Do tego czasu byłam już sucha, ale moje włosy wisiały jak wilgotne strąki. Po kilku minutach z suszarką do włosów założyłam strój do pracy i natychmiast ruszyłam na rozmowę z Claudem. - Claude! – wrzasnęłam z dołu schodów. - Tak? – odpowiedział totalnie niewzruszony. - Zejdź na dół! Pojawił się na szczycie schodów ze szczotką do włosów w dłoni. – Tak, kuzynko? - Claude, automatyczna sekretarka odebrałaby wiadomość. Nie wchodź, proszę, do mojego pokoju bez pukania, a szczególnie nie wchodź do mojej łazienki bez pukania! – Od teraz zdecydowanie będę zamykać się w pokoju na klucz, choć nie pamiętam, żebym kiedykolwiek wcześniej to robiła. - Jesteś pruderyjna? - wyglądał na szczerze zaciekawionego. - Nie! - Ale po sekundzie powiedziałam. - Ale może w porównaniu z tobą, tak! Cenię sobie prywatność. Sama decyduję, kto ogląda mnie nago. Rozumiesz mój punkt widzenia? - Tak. Obiektywnie rzecz ujmując, masz piękne punkty. Myślałam, że zaraz wybuchnę. - Nie spodziewałam się tego, kiedy zgadzałam się na twój pobyt w moim domu. Ty lubisz mężczyzn. - O, tak. Zdecydowanie wolę mężczyzn, ale umiem docenić piękno. Byłem też po drugiej stronie płotu. - Pewnie nie pozwoliłabym ci zatrzymać się tu, gdybym to wiedziała - powiedziałam. Claude wzruszył ramionami, jakby miał powiedzieć: „Więc czy to nie było sprytne z mojej strony, że ci o tym nie powiedziałem… ?” - Słuchaj - powiedziałam i przerwałam, ponieważ byłam w szoku. Bez względu na okoliczności zobaczenie Claude’a nagiego… cóż, waszą pierwszą reakcją również nie byłaby wściekłość. - Powiem ci o kilku rzeczach i chcę, żebyś potraktował to poważnie. Czekał ze szczotką w dłoni i wyglądał, jakby był zainteresowany tylko z grzeczności. - Punkt pierwszy. Mam chłopaka, on jest wampirem i nie jestem zainteresowana zdradą, do której zaliczam oglądanie innych facetów nago... w mojej łazience. – Dodałam to szybko z myślą o różnych osobnikach dwoistej natury. – Jeśli nie możesz tego uszanować, będziesz musiał odejść i będziesz płakał całą drogę powrotną. Punkt drugi. Dziś wieczorem będę miała towarzystwo, małe dziecko, którym będę się opiekować i lepiej zachowuj się przyzwoicie, kiedy będzie w pobliżu. Łapiesz, o co mi chodzi? - Zero nagości przy ludzkim dziecku. - Zgadza się. - Czy to twoje dziecko? - Gdyby było moje, to bym je wychowywała, możesz postawić na to pieniądze. On jest dzieckiem Hadley, która była moją kuzynką, córką cioci Lindy. Była, yyy, dziewczyną Sophie-Anne. No wiesz, poprzedniej królowej? Ale w końcu stała się wampirem. Ten mały chłopiec, Hunter, to syn, którego Hadley urodziła, zanim to jej się przytrafiło. Jego ojciec go przywiezie. – Czy Claude był spokrewniony z Hadley? Tak, oczywiście, i tym samym z Hunterem. Podkreśliłam to. 69
- Lubię dzieci – powiedział Claude. – Będę się zachowywał. I przykro mi, że cię zdenerwowałem. – Udawał skruszonego. - Zabawne. Ale w ogóle nie wyglądasz, jakby było ci przykro. - Płaczę wewnętrznie - powiedział i uśmiechnął się szelmowsko. - Och, na miłość boską - powiedziałam, odwracając się od niego, żeby skończyć swoje łazienkowe czynności sama i nieobserwowana. Ochłonęłam do czasu, aż dotarłam do pracy. W końcu pomyślałam, że Claude widział dotąd już pewnie z milion pięćset nagich osób. Większość nadnaturalnych nie robiła z nagości wielkiej sprawy. Fakt, że Claude i ja byliśmy daleką rodziną (mój pradziadek był jego dziadkiem), nie robił mu żadnej różnicy, nie zrobiłby różnicy większości nadnaturalnych. Więc, tłumaczyłam sobie stanowczo, to nic wielkiego. Podczas chwili wolnego w pracy zadzwoniłam do Erica na komórkę i zostawiłam wiadomość. Nagrałam mu, że będę opiekować się dzieckiem tej nocy. - Jeśli możesz przyjść to świetnie, ale chcę, żebyś wcześniej wiedział, że będzie jeszcze ktoś. - Powiedziałam poczcie głosowej. Hunter byłby całkiem skuteczną przyzwoitką. Potem pomyślałam o moim nowym współlokatorze. - Dodatkowo zapomniałam ci o czymś powiedzieć zeszłej nocy i prawdopodobnie to ci się nie bardzo spodoba. Poza tym, tęsknię za tobą. - I rozległ się dźwięk końca nagrania. Miejsce na moją wiadomość się skończyło. Cóż… dobrze. Nie wiadomo, co bym jeszcze mogła powiedzieć. Tropicielka, Heidi, miała dziś w nocy przybyć do Bon Temps. Miałam wrażenie, jakby minął już rok, odkąd Eric postanowił przysłać ją do mnie, żeby sprawdziła mój teren. Trochę się martwiłam na myśl o jej przybyciu. Czy Remy pomyślałby, że obecność Huntera na pogrzebie jest taka straszna, jeśli by wiedział, kto miał się pojawić w moim domu? Czy byłam nieodpowiedzialna? Czy narażałam dziecko na ryzyko? Nie, miałam po prostu paranoję. Heidi miała przyjść, żeby przeszukać mój las. Odrzuciłam swoje drobne zmartwienia do czasu, aż zaczęłam przygotowywać się do wyjścia z Merlotte’s. Kennedy wróciła, żeby znowu pracować dla Sama, ponieważ miał w planach zabranie swojej wilkołaczej dziewczyny, Jannalynn, do kasyna w Shreveport i na kolację. Miałam nadzieję, że była naprawdę dobra dla Sama, tak jak na to zasługiwał. Kennedy wyginała się przed lustrem wiszącym za barem, starając się zaprezentować utratę wagi. Spojrzałam w dół na swoje uda. Jannalynn była naprawdę bardzo szczupła. Tak naprawdę można było nazwać ją chudą. Bóg był dla mnie szczodry w obszarze biustu a Jannalynn była posiadaczką piersi w kształcie brzoskwini, które podkreślała nosząc gorsety i podkoszulki bez rękawów i nie zakładając pod spód stanika. Dodawała sobie postawności (i wysokości) nosząc fantastyczne buty. Ja miałam na sobie tenisówki. Westchnęłam. - Udanego wieczoru! - powiedziała radośnie Kennedy, więc wyprostowałam ramiona, uśmiechnęłam się i pomachałam jej na dowidzenia. Większość ludzi myślała, że uśmiech i dobre maniery Kennedy były wymuszone, ale ja wiedziałam, że jest szczera. Była wyszkolona przez swoją matkę, „królową widowisk”, żeby zawsze mieć uśmiech na twarzy i dobre słowo na ustach. Musiałam jej przyznać, że Danny Prideaux w ogóle nie peszył Kennedy, a wydaje mi się, że powodował, iż większość dziewczyn robiła się dość nerwowa. Danny, który był wychowany, że zawsze powinien spodziewać się ciosu od świata, więc lepiej, żeby to on pierwszy uderzył, podniósł palec na pożegnanie. Miał przed sobą colę, ponieważ Danny nie pił na służbie. Wyglądał na 70
zadowolonego grając w Mario Kart na swoim Nintendo DS, albo po prostu siedząc przy barze i obserwując Kennedy przy pracy. Z drugiej strony wielu mężczyzn byłoby zdenerwowanych pracując z Kennedy, ponieważ odpracowywała karę za spowodowanie śmierci. Niektóre kobiety zresztą również. Natomiast ja nie miałam z nią żadnych problemów. Cieszyło mnie, że Sam się za nią wstawił. To nie tak, że akceptuję morderstwo, ale niektórzy ludzie po prostu się proszą o śmierć, prawda? Po tym wszystkim, co przeszłam, byłam zmuszona przyznać się przed sobą, że po prostu tak czuję. Dotarłam do domu na pięć minut przed przybyciem Remy’ego i Huntera. Wystarczyło mi czasu na przebranie się z roboczych ciuchów, wrzucenie ich do pojemnika na brudy i włożenie pary szortów i podkoszulki zanim Remy zapukał do frontowych drzwi. Wyjrzałam przez wizjer, zanim otworzyłam drzwi, zgodnie z teorią, że przezorny zawsze ubezpieczony. - Hej, Remy! – powiedziałam. Był lekko po trzydziestce i wyglądał dobrze, a jego włosy były grube i jasnobrązowe. Miał na sobie ubranie odpowiednie na wieczorną wizytę w domu pogrzebowym: spodnie w kolorze khaki, białą koszulę w brązowe pasy z sukna, błyszczące mokasyny. Bardziej swobodnie wyglądał we flanelowej koszuli i jeansach, które miał na sobie, kiedy go poznałam. Spojrzał w dół na swojego syna. Hunter urósł, od kiedy go ostatnio widziałam. Miał ciemne włosy i oczy, jak jego matka, Hadley, ale było za wcześnie, żeby powiedzieć, do kogo będzie podobny kiedy dorośnie. Przykucnęłam i powiedziałam - Cześć Hunter. - Niczego nie wypowiedziałam na głos, tylko się uśmiechnęłam. Prawie zapomniał. Jego twarz rozjaśniła się. - Ciocia Sookie! - powiedział. Przyjemność przemknęła przez jego głowę, przyjemność i ekscytacja. – Mam nową ciężarówkę – powiedział na głos, a ja się zaśmiałam. - Pokażesz mi ją? Wejdźcie obydwaj, rozpakujemy cię. - Dzięki, Sookie - powiedział Remy. - Czy ja wyglądam jak moja mama, tato? - zapytał Hunter. - Czemu pytasz? - Remy był zaskoczony. - Ciocia Sookie tak mówi. Remy był już przyzwyczajony do małych szoków, takich jak ten i wiedział, że może tylko pogorszyć sytuację. - Tak, wyglądasz jak twoja mama, a ona dobrze wyglądała – odpowiedział mu Remy. – Jesteś szczęśliwym młodym człowiekiem, synu. - Nie chcę wyglądać jak dziewczyna – powiedział z powątpiewaniem Hunter. - Nie wyglądasz. Wcale a wcale – powiedziałam. - Hunter, twój pokój jest tam – wskazałam otwarte drzwi. –Spałam w nim, kiedy byłam dzieckiem – powiedziałam. Hunter rozejrzał się dookoła czujnie i ostrożnie. Jednak niskie podwójne łóżko z białą narzutą, stare meble i zużyty dywanik przy łóżku były przytulne i niezagrażające. - A gdzie ty będziesz? - zapytał. - Tutaj, po drugiej stronie korytarza - powiedziałam otwierając drzwi do mojego pokoju. - Jak zawołasz to zaraz przybiegnę. Albo możesz przyjść i wdrapać się do mojego łóżka, jeśli się boisz w nocy.
71
Remy stał patrząc jak jego syn przyswaja to wszystko. Nie wiedziałam, jak często mały chłopiec spędza noc z dala od taty. Z myśli, które wyłapałam z jego umysłu wynikało, że nie za często. - Łazienka jest za następnymi drzwiami od twojego pokoju, widzisz? – pokazałam je. Spojrzał z otwartą buzią na staroświeckie pomieszczenie. - Wiem, że wygląda inaczej niż łazienka w twoim domu – powiedziałam odpowiadając na jego myśli. – To jest stary dom, Hunter- Wanna osadzona na łapach z pazurami i czarno-białe płytki nie były czymś, co widywało się w domach i mieszkaniach pod wynajem, w których mieszkali Remy i Hunter od czasu Katriny. - Co jest na górze? – zapytał Hunter. - Cóż, mój kuzyn się u mnie zatrzymał. Nie ma go teraz w domu, a wraca tak późno, że możesz go nawet nie zobaczyć. Nazywa się Claude. - Mogę zobaczyć, co jest na górze? - Może jutro pójdziemy tam razem. Pokaże ci pokoje, do których możesz wchodzić i pokoje, które zajmuje Claude. Spojrzałam w górę, żeby zobaczyć jak Remy wodzi wzrokiem od Huntera do mnie i nie wie czy powinno mu ulżyć czy raczej powinien się martwić, że mogę rozmawiać z jego synem w sposób, w jaki on nie mógł. - Remy, jest w porządku – powiedziałam. – W miarę, jak dorastałam, było mi łatwiej. Wiem, że będzie ciężko, ale przynajmniej Hunter jest bystrym zdrowym chłopcem. Jego mały problem to tylko to, że… jest bardziej bezpośredni niż większość dzieci. - To dobry sposób, żeby tak na to patrzeć – jednak zmartwienia Remy’ego nie zniknęły. - Chcesz się napić? – powiedziałam nie wiedząc, co mam teraz robić z Remy’m. Hunter zapytał mnie cicho, czy może się rozpakować, a ja mu odpowiedziałam w ten sam sposób, że może. Już wysypywał z małego plecaka zabawki na podłogę w sypialni. - Nie, dziękuję. Muszę już lecieć. Nieprzyjemnie mi było, kiedy zdałam sobie sprawę, że straszyłam Remy’ego w ten sam sposób, w jaki jego syn straszył innych ludzi. Remy mógł potrzebować mojej pomocy i mogłam wyczytać z jego myśli, że uważał mnie za ładną kobietę, ale wiedziałam również, że przyprawiam go o ciarki. - Czy czuwanie jest w Red Ditch? - zapytałam. To było miasto, gdzie mieszkali Remy i Hunter. Było oddalone o godzinę i czterdzieści pięć minut drogi od Bon Temps. - Nie, w Homer. Więc to jest jakby po drodze. Jeśli będą jakieś problemy, zadzwoń na moją komórkę, a ja przyjadę i zabiorę go po drodze do domu. W przeciwnym razie zostanę na noc w Homer, pójdę na pogrzeb o dziesiątej, zostanę po pogrzebie na lunchu u mojej kuzynki i odbiorę Huntera późnym popołudniem, jeśli to ci pasuje. - Poradzimy sobie – powiedziałam, co było z mojej strony czystą brawurą. Nie zajmowałam się dziećmi, od kiedy siedziałam z dziećmi mojej przyjaciółki Arlene. Nie chciałam o tym myśleć, przyjaźń, która kończy się gorzko, jest zawsze smutna. Te dzieci prawdopodobnie nienawidzą mnie teraz. – Mam filmy, które możemy obejrzeć, puzzle a nawet trochę książeczek do kolorowania. - Gdzie? – zapytał Hunter, spoglądając dookoła jakby spodziewał się zobaczyć sklep z zabawkami Toys “R” Us. - Pożegnasz się ze swoim tatusiem i pójdziemy ich poszukać – powiedziałam. - Pa, tato – powiedział Hunter, machając do Remy’ego. Remy wyglądał niepewnie. 72
- Chcesz mnie uściskać, mistrzu? Hunter uniósł ramiona, a Remy podniósł go i zakręcił dookoła. Hunter zachichotał. Remy uśmiechnął się z nad ramienia dziecka. – Mój chłopak – powiedział. – Bądź grzeczny dla cioci Sookie. Nie zapominaj, jak cię wychowałem. Do zobaczenia jutro – postawił Huntera na podłodze. - Ok - Hunter odpowiedział dosyć rzeczowo. Remy spodziewał się wielkiego zamieszania, ponieważ nigdy nie zostawiał chłopca na tak długo. Spojrzał na mnie, po czym pokręcił głową z uśmiechem. Śmiał się do siebie, pomyślałam, że to dobra reakcja. Zastanawiałam się, ile potrwa spokojna akceptacja Huntera. Hunter spojrzał na mnie. - Będę grzeczny - powiedział, a ja zdałam sobie sprawę, że czyta w moich myślach i interpretuje je na swój sposób. Mam za sobą takie doświadczenia, ale wtedy nasze myśli były filtrowane przez wrażliwość dorosłych i mieliśmy radość z eksperymentowania z łączeniem naszych zdolności, żeby zobaczyć jak to działa. Hunter nie filtrował, ani nie interpretował moich myśli, jakby zrobił to ktoś starszy. Po uściskaniu swojego syna jeszcze raz, Remy niechętnie wyszedł. Hunter i ja znaleźliśmy kolorowanki. Okazało się, że Hunter lubi kolorowanie bardziej, niż cokolwiek na świecie. Posadziłam go na stole i skierowałam swoją uwagę na przygotowania do kolacji. Mogłam ugotować posiłek od podstaw, ale pomyślałam, że przygotowanie czegoś, co wymaga mniej uwagi będzie lepsze na pierwszy raz, kiedy u mnie zostaje. - Lubisz jedzenie z Hamburger Helpe? - zapytałam cicho. Spojrzał w górę, a ja pokazałam mu pudełko. - Lubię to - powiedział Hunter rozpoznając obrazek. Ponownie poświęcił całą swoją uwagę scenie z żółwiem i motylem, którą kolorował. Pomalował żółwia na zielono i brązowo - to akceptowalne żółwie kolory, ale poniosło Huntera z motylem. Był purpurowy, żółty, niebieski i szmaragdowy… a nawet go jeszcze nie skończył. Zauważyłam, że trzymanie się konturów nie było nadrzędnym celem Huntera, ale było w porządku. - Kristen kiedyś robiła Hamburger Helpera - powiedział. Kristen była dziewczyną Remy’ego. Remy powiedział, że on i Kristen zerwali, ponieważ nie była w stanie zaakceptować specjalnego daru Huntera. Jak można było się spodziewać, Hunter zaczął przerażać Kristen. O mnie również dorośli myśleli, że jestem dziwnym dzieciakiem. Teraz to rozumiem, ale wtedy to bolało. - Bała się mnie- powiedział Hunter i spojrzał na sekundę w górę. Rozumiałam to spojrzenie. - Ona po prostu nie rozumiała - powiedziałam. - Niewiele jest takich osób, jak my. - Czy ja jestem jedynym poza tobą? - Nie. Znam jeszcze jednego, faceta. Jest dorosły. Mieszka w Teksasie. - Czy on jest okay? Nie byłam pewna, co Hunter rozumie przez „bycie okay”, dopóki nie przyjrzałam się jego myślom trochę dłużej. Mały chłopiec myślał o swoim tacie i innych mężczyznach, których podziwiał. Mężczyznach, którzy mieli żony lub dziewczyny, którzy pracowali. O zwyczajnych facetach. - Tak - odpowiedziałam. - Znalazł sposób, żeby zarabiać tym na życie. Pracuje dla wampirów. Nie można usłyszeć wampirów. - Nigdy żadnego nie poznałem. Naprawdę? 73
Rozległ się dzwonek do drzwi. - Za moment wrócę - powiedziałam Hunterowi i podeszłam szybko do drzwi. Spojrzałam przez wizjer. Moim gościem była młoda wampirzyca, najprawdopodobniej tropicielka Heidi. Moja komórka zadzwoniła i wyciągnęłam ją z kieszeni. - Heidi powinna już być - powiedziała Pam. – Podeszła do drzwi? - Brązowy kucyk, niebieskie oczy, wysoka? - Tak. Możesz ją wpuścić. Wszystko to było bardzo punktualne. W sekundę otworzyłam drzwi. - Witaj, wejdź - powiedziałam. - Nazywam się Sookie Stackhouse – stanęłam z boku. Nie wyciągnęłam ręki do uściśnięcia, wampiry tego nie robią. Heidi skinęła w moim kierunku i weszła do domu. Rzucała szybkie spojrzenia dookoła, jakby bezpośrednie przypatrywanie się otoczeniu było niegrzeczne. Hunter wbiegł do salonu i poślizgnął się, gdy zobaczył Heidi. Była wysoka i koścista i prawdopodobnie cicha. Teraz Hunter mógł przekonać się sam, o czym mówiłam. - Heidi, to jest mój przyjaciel Hunter - powiedziałam i czekałam na reakcję Huntera. Był zafascynowany. Z całych sił próbował odczytać jej myśli. Był zachwycony rezultatem, jej ciszą. Heidi przykucnęła. - Hunter, jesteś ładnym chłopcem – powiedziała ku mojej uldze. Jej głos miał akcent, który skojarzyłam z Minnesotą. – Zatrzymałeś się u Sookie na długo? – Jej uśmiech obnażył zęby, które były dłuższe i ostrzejsze niż u większości ludzi i pomyślałam, że Hunter będzie się bał, ale on tylko spojrzał na nią z prawdziwą fascynacją. - Przyszłaś do nas na kolację? - zapytał Heidi. - Na głos, proszę, Hunter - powiedziałam. - Ona nie jest taka jak ludzie, ale nie jest też taka jak my. Pamiętasz? Spojrzał na mnie, jakby się bał, że jestem zła. Uśmiechnęłam się do niego i skinęłam. - Zjesz z nami kolację, panno Heidi? - Nie, dziękuję, Hunter. Jestem tu, żeby poszukać w lesie czegoś, co zginęło. Nie będę już wam przeszkadzać. Mój szef poprosił mnie, żebym się przedstawiła, a potem wykonała swoją pracę - wstała uśmiechając się do małego chłopca. Nagle dostrzegłam pułapkę tuż pod moim nosem. Byłam idiotką, ale jak mogę pomóc chłopcu nie edukując go? - Nie pozwól jej się zorientować, że słyszysz różne rzeczy, Hunter – powiedziałam chłopcu. Spojrzał w górę na mnie oczami zdumiewająco podobnymi do mojej kuzynki Hadley. Wyglądał na lekko przestraszonego. Heidi spoglądała raz na Huntera, raz na mnie, najwyraźniej czując, że coś się dzieje, coś, czego nie była w stanie rozszyfrować. - Heidi, mam nadzieję, że coś tam znajdziesz - powiedziałam dziarsko. - Daj mi znać, jak skończysz, proszę. - Nie tylko chciałam dowiedzieć się, czy coś znalazła, ale również chciałam wiedzieć, kiedy opuści mój teren. - To powinno mi zająć nie więcej niż dwie godziny - powiedziała. - Przepraszam, że nie powiedziałam ci tego, ale „witaj w Luizjanie” – powiedziałam. – Mam nadzieję, że przeprowadzka z Las Vegas nie była dla ciebie bardzo uciążliwa. 74
- Czy mogę wrócić do kolorowania? – zapytał Hunter. - Jasne, kochanie – powiedziałam. – Zaraz do ciebie przyjdę. - Muszę iść siusiu – zawołał Hunter i usłyszałam jak zamykają się za nim drzwi od łazienki. Heidi powiedziała: - Mój syn był w jego wieku, kiedy zostałam przemieniona. Jej oświadczenie było tak nagłe, jej głos tak płaski, że zajęło mi chwilę, by przyswoić, co do mnie powiedziała. - Tak mi przykro – powiedziałam i miałam to na myśli. Wzruszyła ramionami. - To było dwadzieścia lat temu. Już jest dorosły. Mieszka w Reno i jest uzależniony od narkotyków. – Jej głos wciąż brzmiał płasko i bez emocji, jakby mówiła o synu obcych ludzi. Bardzo ostrożnie odparłam: - Widujesz się z nim? - Tak – odpowiedziała. – Widuję go. Przynajmniej widywałam się zanim mój poprzedni pracodawca przysłał mnie tutaj. Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale ona wciąż tu stała, więc zadałam kolejne pytanie. - Czy pozwalasz mu siebie widzieć? - Tak, czasami. Raz zadzwoniłam po karetkę, kiedy zauważyłam, że przedawkował. Kiedy indziej ocaliłam go przed uzależnionym od krwi wampirów, który chciał go zabić. Stado myśli przeszło przez moją głowę i wszystkie były nieprzyjemne. Czy on wie, że wampir, który go obserwuje, jest jego matką? Co, jeśli przedawkuje w ciągu dnia, kiedy ona jest martwa dla świata? Jak ona by się czuła, kiedy okazałoby się, że nie było jej przy nim w nocy, kiedy skończyło się jego szczęście? Nie może być przy nim cały czas. Czy dlatego uzależnił się, że jego matka co jakiś czas się pokazywała, choć powinna być martwa? - W dawnych czasach – powiedziałam, bo musiałam coś powiedzieć – ten, kto stworzył wampira, opuszczał teren z nowo przemienionym wampirem, żeby trzymać go z daleka od jego krewnych, którzy mogliby go rozpoznać. – Usłyszałam to od Erica, Billa i Pam. - Opuściłam Las Vegas na ponad dziesięć lat, ale wróciłam – powiedziała Heidi. – Mój stwórca mnie potrzebował. Bycie częścią tego świata nie jest tak wspaniałe dla nas, jak dla naszych przywódców. Myślę, że Victor przysłał mnie do Erica do Luizjany, żeby odciągnąć mnie od syna. Nie byłam dla nich przydatna, powiedzieli, dopóki problemy Charliego mnie dekoncentrują. Ale z drugiej strony moja umiejętność tropienia ujawniła się, kiedy szukałam człowieka, który sprzedał Charliemu złe narkotyki. Lekko się uśmiechnęła i już wiedziałam, jak skończył ten człowiek. Heidi była upiorna do granic możliwości. - Teraz wrócę na twój teren zobaczyć, co uda mi się tu znaleźć. Dam ci znać, jak skończę. – Kiedy tylko przekroczyła próg domu, zniknęła w lesie tak szybko, że kiedy poszłam na tył domu, żeby na nią spojrzeć, już jej nie dostrzegłam pomiędzy drzewami. Miałam już wiele dziwnych konwersacji i trochę też takich ściskających za serce, ale moja rozmowa z Heidi była połączeniem jednego i drugiego. Na szczęście miałam
75
kilka minut, żeby dojść do siebie podczas nakładania kolacji na talerze i pilnowania, żeby Hunter dokładnie umył ręce. Z zadowoleniem odkryłam, że chłopiec oczekiwał, że zmówimy modlitwę przed jedzeniem i pochyliliśmy nasze głowy. Smakował mu Hamburger Helper z zieloną fasolką i truskawki. Kiedy jedliśmy, przy okazji rozmowy przy stole Hunter opowiedział mi wszystko o swoim ojcu. Z pewnością Remy byłby przerażony, gdyby słyszał, jak osobiste rzeczy Hunter o nim opowiada. Było mi trudno powstrzymywać się od śmiechu. Myślę, że nasza rozmowa wydawałaby się dziwna dla kogoś z zewnątrz ponieważ połowa odbyła się w myślach, a połowa na głos. Bez żadnego upominania z mojej strony, Hunter wziął swój talerz ze stołu, żeby wstawić go do zlewu. Wstrzymałam oddech, kiedy kładł go ostrożnie na blacie. - Masz psa? - zapytał rozglądając się dookoła, jakby jakiś miał się zaraz przed nim zmaterializować. – Zawsze dajemy resztki psu. Pamiętałam małego czarnego psa, który biegał po podwórku Remy’ego za jego małym domem w Red Ditch. - Nie, nie mam - powiedziałam mu. - Masz przyjaciela, który zamienia się w psa? - powiedział otwierając szeroko oczy ze zdumienia. - Tak, mam – odpowiedziałam. – To mój dobry przyjaciel. - Nie sądziłam, że Hunter to wyłapie. To było bardzo ryzykowne. - Mój tata mówi, że jestem bystry – powiedział Hunter powątpiewając. - Jasne, że jesteś – powiedziałam. – Wiem, jak ciężko jest być innym, bo ja też jestem inna, ale dorosłam i jest już dobrze. - Ale jesteś chyba zmartwiona – stwierdził. Zgodziłam się z Remy'm. Hunter był bystrym małym chłopcem. - Jestem. Było mi ciężko dorastać, ponieważ nikt nie rozumiał, czemu jestem inna. Ludzie ci nie uwierzą - Usiadłam na krześle przy stole i posadziłam Huntera na kolanach. Bałam się, że mój dotyk to będzie dla Huntera zbyt wiele, ale wyglądał na zadowolonego.- Ludzie nie chcą wiedzieć, że ktoś wie, co sobie myślą. Kiedy ludzie tacy jak my są w pobliżu, to nie mają żadnej prywatności. Hunter nie do końca rozumiał, co to znaczy „prywatność” wiec rozmawialiśmy o tym przez chwilę. Może to przekraczało możliwości rozumienia większości pięciolatków, ale Hunter nie był zwykłym dzieckiem. - Więc to coś w lesie daje ci prywatność? – zapytał Hunter. - Co? - zorientowałam się, że w mojej reakcji było zbyt wiele lęku i przerażenia, kiedy Hunter również się zdenerwował. - Nie martw się tym, kochanie – powiedziałam. - To nie jest problemem. Hunter wyglądał dla mnie na wystarczająco uspokojonego, więc przyszedł czas na zmianę tematu. Jego uwaga była rozproszona, więc pozwoliłam mu zejść na dół. Zaczął bawić się klockami Duplo, które przywiózł w plecaku, przewożąc je z sypialni do kuchni swoją wywrotką. Pomyślałam o kupieniu mu Lego w spóźnionym prezencie urodzinowym, ale najpierw muszę zapytać Remy’ego i zdobyć od niego pozwolenie. Podczas zmywania naczyń wsłuchiwałam się w Huntera. Odkryłam, że jest tak samo zainteresowany swoją anatomią, jak większość pięciolatków. Uważał, że to, że musi stać podczas sikania a ja muszę siedzieć jest
76
śmieszne i nie lubił Kristen, ponieważ ona tak naprawdę nie lubiła jego. Powiedział, że udawała, tak jakby wiedział, że go podsłuchuję. Stałam przy zlewie plecami do Huntera, ale to nie przeszkadzało nam rozmawiać, co było kolejnym dziwnym uczuciem. - Wiesz, kiedy słucham twoich myśli? - zapytałam zaskoczona. - Tak, to łaskocze - powiedział Hunter. Czy to dlatego, że był taki mały? Czy mnie też by to „łaskotało”, gdybym poznała innego telepatę, kiedy byłam w jego wieku? A może Hunter był wyjątkiem wśród telepatów? - Czy ta pani, która podeszła do drzwi, jest martwa? – powiedział Hunter. Podskoczył i pobiegł do mnie okrążając stół, kiedy wycierałam patelnię. - Tak – powiedziałam. – Ona jest wampirem. - Czy ona gryzie? - Nie ugryzie ani ciebie, ani mnie – powiedziałam. – Myślę, że czasem gryzie ludzi, jeśli jej na to pozwalają – kurcze, ta rozmowa mnie niepokoiła. To jak rozmowa o religii z dzieckiem bez wiedzy o preferencjach jego rodziców. - Chyba powiedziałeś, że nigdy wcześniej nie spotkałeś wampira? - Nie, proszę pani – powiedział. Zaczęłam mu tłumaczyć, że nie musi zwracać się do mnie „proszę pani”, ale przerwałam. Im lepsze maniery będzie miał, tym łatwiejsze będzie miał życie. – Nigdy też nie spotkałem człowieka takiego, jak ten w lesie. Tym razem miał moją całkowitą uwagę i starałam się mocno, żeby nie wyczuł mojego niepokoju. Chciałam mu zadać kilka pytań najostrożniej, jak tylko umiałam, ale usłyszałam kroki i otwierające się drzwi z siatki. Ciche pukanie do tylnich drzwi oznajmiło mi, że Heidi wróciła z poszukiwań w lesie, ale wyjrzałam przez małe okienko w drzwiach, żeby się upewnić. Tak, to był wampir. - Skończyłam – powiedziała. – Będę już lecieć. Zauważyłam, że Hunter nie pobiegł do drzwi jak ostatnim razem. Stał jednak za mną, czułam brzęczenie jego umysłu. Niezupełnie był przestraszony, bardziej ciekawy, jak większość dzieci w kontakcie z nieznanym. Zdecydowanie jednak był zadowolony, że jej nie słyszy. Ja też się cieszyłam, kiedy odkryłam, że nie słyszę mózgu wampira. - Heidi, czy czegoś się dowiedziałaś? – powiedziałam niepewnie. To mogło być nieodpowiednie dla uszu Huntera. - Ślady wróżki w twoim lesie są świeże i ciężkie. Są dwa tropy, które się wzajemnie przecinają. – Nabrała powietrza z wyraźnym zachwytem. – Uwielbiam zapach wróżki w nocy. To lepsze niż gardenie. Ponieważ założyłam, że wyczuła wróżkę, o której mówił Basim, to nie była żadna rewelacja. Ale Heidi wyczuła zdecydowanie dwie wróżki, a to była zła wiadomość. To potwierdzało również to, co mówił Hunter. - Co jeszcze znalazłaś? – cofnęłam się trochę, żeby mogła dostrzec za mną Huntera i stosownie do sytuacji sformułować swoje spostrzeżenia. - śaden z nich nie jest wróżką, którą czuję w twoim domu. – Niedobra wiadomość. – Oczywiście, wyczułam wiele wilkołaków i wampira, chyba Billa Comptona, choć spotkałam go tylko raz. Są tam stare z-w-ł-o-k-i i zupełnie świeże z-w-ł-o-k-i zakopane na wschód od twojego domu, na polanie koło potoku. Rosną tam dzikie śliwy. Nic z tego nie działało uspokajająco. Starych z-w-ł-o-k… cóż, spodziewałam się i wiem, czyje były. Przez chwilę żałowałam, że Eric zakopał je na mojej ziemi. A jeśli to 77
Bill był wampirem przechadzającym się po moim lesie, to w porządku… choć martwiło mnie, że krąży w pobliżu mnie rozmyślając, zamiast starać się budować swoje życie od nowa. Nowe zwłoki były prawdziwym problemem. Basim nic mi o nich nie powiedział. Czy ktoś zakopał kogoś na mojej ziemi w ciągu dwóch ostatnich nocy, a może Basim po prostu z jakiegoś powodu mi o nich nie powiedział? Gapiłam się na Heidi podczas rozmyślania i w końcu uniosłam brwi. – Okej, dzięki – powiedziałam. – Jestem ci wdzięczna za poświęcony czas. - Opiekuj się tym malcem – powiedziała, a potem przekroczyła tylni ganek i wyszła drzwiami. Nie słyszałam, jak obchodzi dom, żeby dostać się do samochodu, ale nie oczekiwałam tego. Wampiry umieją być bardzo ciche. Usłyszałam jak włącza silnik i odjeżdża. Skoro miałam świadomość, że moje myśli mogą zaniepokoić Huntera, zmusiłam się do myślenia o innych rzeczach, co było trudniejsze, niż z pozoru wygląda. Nie musiałam tego długo robić, ponieważ zauważyłam, że mój mały gość zrobił się zmęczony. Nastąpiło oczekiwane przeze zamieszanie w kwestii pójścia do łóżka, ale nie protestował tak mocno, kiedy mu powiedziałam, że może wziąć długą kąpiel w wannie z pazurami. Kiedy Hunter chlapał, bawił się i wydawał różne dźwięki, siedziałam w łazience i przeglądałam magazyny. Upewniłam się, że pomiędzy zatapianiem statków, a wyścigiem kaczek, rzeczywiście się umył. Postanowiłam nie myć mu włosów. Pomyślałam, że to byłaby ciężka próba, a Remy nie dał mi żadnych instrukcji na ten temat. Wyciągnęłam korek z wanny. Hunterowi naprawdę podobało się bulgotanie spływającej wody. Uratował kaczki przed zatonięciem, co zrobiło z niego bohatera. - Jestem królem kaczek, ciociu Sookie! - zapiał. - Potrzebują króla – powiedziałam. Wiem, jakie głupie są kaczki. Babcia miała kilka przez jakiś czas. Dopilnowałam, żeby Hunter użył ręcznika i pomogłam mu założyć pidżamę. Przypomniałam mu, żeby znów skorzystał z toalety, a potem umył zęby, choć zrobił to niezbyt dokładnie. Czterdzieści minut później, po jednej czy dwóch bajkach, Hunter był w łóżku. Na jego prośbę zostawiłam zapalone światło na korytarzu, a jego drzwi uchyliłam na cal lub dwa. Poczułam, że jestem wykończona i nie miałam nastroju na zastanawianie się nad rewelacjami Heidi. Nie byłam przyzwyczajona do opieki nad dzieckiem, chociaż Hunterem było łatwo się zająć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jest małym człowiekiem pozostawionym z kobietą, której dobrze nie zna. Miałam nadzieję, że podobało mu się rozmawianie pomiędzy umysłami. Miałam również nadzieję, że Heidi nie wystraszyła go za bardzo. Nie pozwoliłam sobie na koncentrowanie się na jej małej makabrycznej biografii, ale teraz, kiedy Hunter spał, złapałam się na rozmyślaniu o niej. To była straszna szkoda, że musiała wrócić do Nevady, podczas gdy jej syn jeszcze żył. W zasadzie ona prawdopodobnie teraz wygląda, jakby miała tyle samo lat, co jej syn, Charlie. Co stało się z ojcem chłopca? Czemu jej stwórca kazał jej wrócić? Kiedy została przemieniona, wampiry jeszcze się nie ujawniły Ameryce ani reszcie świata. Tajemnica była najważniejsza. Musiałam zgodzić się z Heidi. Wyjście z trumien nie rozwiązało wszystkich problemów wampirów i wykreowało kilka nowych. 78
Wolałabym raczej nie wiedzieć o smutku, który Heidi nosiła w sobie. Oczywiście, ponieważ zostałam ukształtowana przez babcię, takie życzenie wywoływało u mnie poczucie winy. Czy nie powinniśmy być zawsze gotowi wysłuchać smutnych historii innych? Jeśli chcą nam je opowiedzieć, czy nie jesteśmy zobowiązani ich wysłuchać? Teraz czułam, że mam jakąś relację z Heidi opartą na jej nieszczęściu. Czy to prawdziwa relacja? Czy było we mnie coś współczującego, co jej się spodobało, coś, dzięki czemu opowiedziała mi tę historię? A może ona rutynowo opowiada nowym znajomym o swoim synu, Charliem? Wiedziałam (chociaż nie chciałam się przed sobą do tego przyznać), że jeśli Heidi była rozkojarzona swoim synem, ćpunem, pewnego dnia może go odwiedzić ktoś bezwzględny. Potem byłaby w stanie skupić całą uwagę na oczekiwaniach swojego pracodawcy. Zadrżałam. Ponieważ nie spodziewałam się, że Victor wahałby się sekundę przed zrobieniem czegoś takiego, zastanawiałam się czy Eric mógłby i zrobiłby to? Jeśli w ogóle mogłam o to siebie pytać, wiedziałam, że odpowiedź brzmiałaby – tak. Z drugiej jednak strony, Charlie był świetnym zakładnikiem zapewniającym dobre zachowanie Heidi. Na przykład: „Jeśli nie będziesz szpiegować Erica, złożymy Charliemu wizytę.” Ale jeśli by to się kiedykolwiek zmieniło… Całe to rozmyślanie o Heidi było niczym więcej, jak unikaniem bardziej palącego tematu. Czyje były świeże zwłoki w moim lesie i kto je tu zakopał? Jakby nie było tu Huntera zadzwoniłabym do Erica. Poprosiłabym go, żeby wziął łopatę i przyjechał pomóc mi wykopać ciało. To jest to, po co ma się chłopaka, prawda? Ale nie mogłam zostawić Huntera samego w domu, a czułabym się fatalnie gdybym poprosiła Erica, żeby sam poszedł do lasu, nawet jeśli wiem, że by mu to nie przeszkadzało. Pewnie i tak wysłałby Pam. Westchnęłam. Wyglądało na to, że nie mogę pozbyć się jednego problemu bez wywoływania kolejnego.
79
ROZDZIAŁ 6 O szóstej rano Hunter wdrapał się na moje łóżko. – Ciociu Sookie! – powiedział, co prawdopodobnie w jego przekonaniu było szeptem. Ten jeden raz użycie niewerbalnej komunikacji byłoby lepsze, ale, oczywiście zdecydował się na mówienie na głos. - Uh-huh? – To musiał być zły sen. - Miałem w nocy zabawny sen – powiedział Hunter. - Uh? – Może sen na jawie. - Taki wysoki człowiek wszedł do mojego pokoju. - Wszedł? - Miał długie włosy jak jakaś pani. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na Huntera, który nie wyglądał jakby był przestraszony. – Tak? – powiedziałam trochę od rzeczy. – Jakiego koloru? - śółte – powiedział Hunter po chwili zastanowienia. Nagle do mnie dotarło, że większość pięciolatków nie radzi sobie jeszcze z identyfikacją kolorów. Uh-oh. – I co on zrobił? – zapytałam. Próbowałam usiąść prosto. Niebo się rozwidniało. - On tylko na mnie spojrzał i się uśmiechnął – powiedział Hunter. – A potem wszedł do szafy. - Wow – powiedziałam bez sensu. Nie mogłam mieć pewności (dopóki słońce nie zajdzie), ale wyglądało na to, że Eric był w kryjówce w mojej szafie martwy za dnia. - Muszę siusiu – powiedział Hunter i wyślizgnął się z łóżka, żeby poczłapać do mojej łazienki. Minutę później usłyszałam spuszczanie wody, a potem odgłos mycia rąk, albo przynajmniej odkręcił wodę na sekundę. Zakopałam się znowu w poduszki, myśląc smutno o godzinach snu, które właśnie utraciłam. Siłą woli wyszłam z łóżka w mojej niebieskiej koszuli nocnej i zarzuciłam szlafrok. Wsunęłam stopy w kapcie i kiedy tylko Hunter wyszedł z łazienki, poszłam do niej. Parę minut później byliśmy już w kuchni zapalając w niej światło. Od razu poszłam do ekspresu do kawy i znalazłam przyczepioną do niego karteczkę. Od razu rozpoznałam charakter pisma i endorfiny zaczęły krążyć w moim organizmie. Zamiast być nieprzytomna z powodu rozpoczęcia dnia o tak barbarzyńskiej godzinie, czułam się szczęśliwa, że dzielę ten czas z moim małym kuzynkiem. Na karteczce, napisanej w jednym z notesów, których używam do zapisywania listy zakupów, było napisane: „Moja ukochana, przybyłem zbyt blisko świtu, żeby Cię obudzić, chociaż mnie kusiło. Twój dom jest pełen obcych mężczyzn. Wróż na górze, a małe dziecko na dole, ale dopóki nie ma nikogo w izbie mojej damy, mogę to znieść. Musimy porozmawiać, kiedy wstanę”. A pod spodem nabazgrane było wielkimi literami „ERIC.” Odłożyłam karteczkę na bok starając się nie martwić pilną potrzebą Erica porozmawiania ze mną. Nastawiłam ekspres na parzenie kawy i wyciągnęłam elektryczną patelnię do naleśników, którą podłączyłam do gniazdka. – Mam nadzieję, że lubisz naleśniki – powiedziałam do Huntera, a jego twarz się rozpromieniła. Postawił kubek z sokiem pomarańczowym radośnie uderzając nim o stół i sok wychlapał się z kubka. Kiedy tylko spojrzałam na niego wymownie,
80
podskoczył i złapał papierowy ręcznik. Zajął się plamą z większą energią niż dokładnością, ale doceniłam ten gest. - Kocham naleśniki – odpowiedział. – Możesz je zrobić? One nie wychodzą po prostu z lodówki? Ukryłam uśmiech. – Nie, mogę je zrobić. – Wymieszanie składników zajęło mi jakieś pięć minut i do tego czasu patelnia była gorąca. Najpierw położyłam trochę bekonu, a reakcja Huntera była wprost ekstatyczna. – Nie lubię, jak jest miękki – powiedział, a ja obiecałam mu, że będzie chrupiący. Ja też taki lubiłam. - To pachnie wspaniale, kuzynko – powiedział Claude. Stał w drzwiach z szeroko otwartymi ramionami wyglądając tak dobrze, jak każdy by wyglądał tak wcześnie. Miał na sobie kasztanowy podkoszulek Uniwersytetu Luizjany w Monroe i czarne sportowe spodenki. - Kim jesteś? – zapytał Hunter. - Jestem Claude, kuzyn Sookie. - On też ma długie włosy, jak pani - powiedział Hunter. - Ale jest mężczyzną, tak jak tamten mężczyzna - Claude, to też jest mój kuzyn, Hunter – powiedziałam. – Pamiętasz, mówiłam ci o jego wizycie. - Jego matka była… – zaczął Claude, a ja pokręciłam na niego głową. Claude mógł na jej temat powiedzieć wszystko. Mógł powiedzieć „biseksualna” albo „tą, którą zabił albinos Waldo na cmentarzu w Nowym Orleanie”. Obydwie rzeczy były prawdą, ale Hunter nie musiał ich wysłuchiwać. - Wiec wszyscy jesteśmy kuzynami – powiedział. - Sugerujesz, że chciałbyś zjeść z nami śniadanie, Claude? - Tak – powiedział z wdziękiem nalewając sobie kawy z dzbanka bez pytania mnie. – Jeśli dla mnie też wystarczy. Ten młody człowiek wygląda, jakby mógł zjeść dużo naleśników. Hunter był zachwycony tym pomysłem i on oraz Claude zaczęli się licytować, ile każdy z nich zje naleśników. Byłam zaskoczona, że Claude tak dobrze radził sobie z Hunterem, chociaż fakt, że oczarował dziecko bez trudu, nie był dla mnie niespodzianką. Claude był profesjonalistą w oczarowywaniu. - Mieszkasz tu, w Bon Temps, Hunter? - zapytał Claude. - Nie – powiedział Hunter śmiejąc się z absurdalności tego pomysłu. – Mieszkam z moim tatusiem. Okay, wystarczy tego zwierzania się. Nie chciałam, żeby ktokolwiek nadnaturalny wiedział o tym, co czyni Huntera wyjątkowym. - Claude, podasz syrop i melasę? – zapytałam. – Są w kredensie. Claude zlokalizował kredens i wyjął Log Cabin i Brer Rabbit. Nawet otworzył obydwie butelki, żeby Hunter mógł powąchać zawartość i wybrać tę, która miała znaleźć się na jego naleśnikach. Naleśniki były na patelni, a ja zrobiłam więcej kawy. Wyciągnęłam z szafki talerze i pokazałam Hunterowi, gdzie są widelce i noże, żeby mógł nakryć do stołu. Byliśmy dziwnym małym zgromadzeniem rodzinnym - dwóch telepatów i wróż. Podczas naszej konwersacji przy śniadaniu musiałam pilnować dwóch facetów, żeby nie dowiedzieli się o tym, czym są nawzajem, a to było prawdziwe wyzwanie. Hunter 81
powiedział mi po cichu, że Claude musi być wampirem, bo nie jest w stanie usłyszeć jego myśli, a ja musiałam mu odpowiedzieć, że są jeszcze inne osoby, których nie da się usłyszeć. Podkreśliłam, że Claude nie może być wampirem, ponieważ jest dzień, a wampiry nie wychodzą podczas dnia. - W szafie jest wampir - Hunter powiedział do Claude’a. – Nie może wyjść za dnia. - A która to szafa? - Claude zapytał Huntera. - Ta w moim pokoju. Chcesz zobaczyć? - Hunter – powiedziałam. – Ostatnią rzeczą, jakiej chcą wampiry to jest to, jak im ktoś przeszkadza w dzień. Zostawmy go. - Twój Eric? - zapytał Claude. Był podekscytowany pomysłem, że w domu jest Eric. Cholera. - Tak – powiedziałam. – Więc sam najlepiej zdajesz sobie sprawę, że nie powinieneś tam wchodzić, prawda? Nie muszę ci tego ostrzej tłumaczyć, tak? Uśmiechnął się do mnie. – Ty ostra? – powiedział drwiąco. – Ha. Jestem istotą magiczną. Jestem silniejszy niż jakikolwiek człowiek. Zaczęłam mówić: – Więc jak to się stało, że przeżyłam wojnę wróżek, a tak wiele z nich nie? – Dzięki Bogu nie powiedziałam tego na głos. Minutę później już wiedziałam, że dobrze zrobiłam, ponieważ twarz Claude’a wyglądała, jakby przypomniał sobie, aż za dobrze, kto zginął. Ja też tęskniłam za Claudine i powiedziałam mu to. - Jesteś smutna – powiedział akurat Hunter. Wyłapywał wszystko, co nie było przeznaczone dla jego uszu. - Tak, wspominamy jego siostrę – powiedziałam. – Ona umarła i tęsknimy za nią. - Jak moja mama – powiedział. – Co to jest istota magiczna? - Tak, jak twoja mama. – Tak jakby. Tylko w sensie, że obydwie nie żyją. – A istota magiczna to ktoś specjalny, ale nie będziemy o tym teraz rozmawiać. Nie musiałabym być telepatką, żeby wychwycić zainteresowanie i ciekawość Claude’a i kiedy wymknął się do łazienki w korytarzu, poszłam za nim. Oczywiście Claude zwolnił kroku i zatrzymał się przy otwartych drzwiach do sypialni, z której korzystał Hunter. - Idź dalej – powiedziałam. - Nie mogę zerknąć? On się nigdy nie dowie. Słyszałem, że jest bardzo przystojny. Tylko zerknę? - Nie – powiedziałam wiedząc, że lepiej będzie, jak popilnuję drzwi do czasu, aż Claude wyjdzie z domu. - Tylko zerknę. - Pocałuj mnie w dupę. Gdzie ma cię pocałować, ciociu Sookie? - Ups! Przepraszam, Hunter. Powiedziałam brzydkie słowo. – Nie chciałam, żeby Claude wiedział, że to tylko pomyślałam. Słyszałam, jak się śmieje, kiedy zamykał drzwi od łazienki. Claude siedział w łazience tak długo, że musiałam wpuścić Huntera do mojej na mycie zębów. Po tym jak usłyszałam skrzypienie schodów i dźwięk włączanego telewizora mogłam się odprężyć. Pomogłam Hunterowi się ubrać, a potem sama się ubrałam i umalowałam obserwowana cały czas przez Huntera. Najwyraźniej Kristen nigdy nie pozwalała Hunterowi patrzyć na ten fascynujący proceder. 82
- Musisz z nami zamieszkać, ciociu Sookie – powiedział. - Dzięki, Hunter, ale wolę tutaj mieszkać. Mam pracę. - Możesz mieć inną. - To nie byłoby to samo. Tu jest mój dom i kocham go. Nie chcę go opuszczać. Ktoś zapukał do drzwi. Czy Remy wracał tak wcześnie, żeby odebrać Huntera? Ale to była inna niespodzianka, z gatunku nieprzyjemnych. Agent specjalny Tom Lattesta stał na ganku. Hunter oczywiście podbiegł do drzwi jak najszybciej tylko mógł. Czy tak nie robią wszystkie dzieci? Nie myślał, że to może być jego tata, ponieważ nie wiedział dokładnie, kiedy Remy miał się pojawić. Po prostu lubił sprawdzać, kto przyszedł. - Hunter – powiedziałam podnosząc go. – To jest agent FBI. Nazywa się Tom Lattesta. Zapamiętasz? Hunter wyglądał wątpiąco. Starał się kilka razy wypowiedzieć to obce nazwisko, aż w końcu mu się udało. - Świetnie, Hunter! - powiedział Lattesta. Starał się być przyjacielski, ale nie dogadywał się z dziećmi i brzmiał sztucznie. - Pani Stackhouse, czy mogę na chwilę wejść? – spojrzałam za niego. Nikogo więcej nie było. Myślałam, że oni zawsze podróżują w parach. - Chyba tak – powiedziałam bez entuzjazmu. Nie tłumaczyłam, kim jest Hunter, bo to nie była sprawa Lattesty chociaż wiedziałam, że jest ciekawy. Zauważył również, że koło domu stoi drugi samochód. - Claude – zawołałam z dołu schodów. – Jest tu FBI. – Dobrze jest poinformować o nieoczekiwanym towarzystwie kogoś, kto z tobą mieszka. Telewizor ucichł a Claude zszedł na dół lotem szybowca. Teraz miał na sobie jedwabną koszulę w kolorze złota i spodnie khaki. Wyglądał jak na plakacie ze snu. Nawet zaskoczony heteroseksualny Lattesta nie mógł powstrzymać się od podziwiania go. - Agencie Lattesta, to mój kuzyn Claude Crane – starałam się nie śmiać. Hunter, Claude i ja usiedliśmy na kanapie, podczas gdy Lattesta zajął fotel. Nie zaproponowałam mu nic do picia. - Jak się ma agentka Weiss? – zapytałam. Agentka z Nowego Orleanu przywiozła agenta Lattestę z Rhodes ostatnim razem do mnie i w wyniku wielu okropnych wydarzeń została postrzelona. - Wróciła do pracy – powiedział Lattesta. – Wciąż pracuje przy biurku. Panie Crane, nie wydaje mi się, żebym wcześniej pana spotkał? Nikt nie zapominał Claude’a. Oczywiście, mój kuzyn bardzo dobrze o tym wiedział. – Nie miał pan tej przyjemności – powiedział facetowi z FBI. Lattesta spędził chwilę na zastanawianiu się, co to miało znaczyć, zanim się uśmiechnął. – Tak – powiedział. – Pani Stackhouse, przyjechałem tu dzisiaj, żeby powiedzieć, że nie jest już pani przedmiotem dochodzenia. Byłam oszołomiona uczuciem ulgi, które przeze mnie przeszło. Wymieniłam spojrzenie z Claudem. Niech Bóg błogosławi mojego pradziadka. Zastanawiałam się, ile musiał wydać, ile sznurków pociągnąć, żeby to się stało. - Jak to? – zapytałam. – To nie tak, że będę za tym tęsknić, ale zastanawia mnie, co się zmieniło.
83
- Zdaje się, że pani zna wpływowych ludzi – powiedział Lattesta nieoczekiwanie gorzko. – Ktoś z naszego rządu nie chce upubliczniać pani nazwiska. - I przyleciał pan do Luizjany, żeby mi to powiedzieć? – powiedziałam ze sporym niedowierzaniem, żeby wiedział, że myślę, że opowiada bzdury. - Nie, przyleciałem tutaj na przesłuchanie w sprawie strzelaniny. Okay. To miało więcej sensu. – I nie miał pan numeru mojego telefonu, żeby zadzwonić? Musiał pan osobiście do mnie przyjść i powiedzieć, że nie będzie dochodzenia w mojej sprawie? - Z panią jest coś nie tak – powiedział i wszelkie pozory zniknęły. Co za ulga. Teraz jego wnętrze pasuje do tego, co pokazuje na zewnątrz. - Sara Weiss przeszła pewnego rodzaju… duchową przemianę, od kiedy panią poznała. Chodzi na seanse. Czyta książki o zjawiskach paranormalnych. Mąż się o nią martwi. Biuro się o nią martwi. Jej szef ma wątpliwości, czy ją przywrócić do dawnych obowiązków. - Przykro mi to słyszeć. Ale nie wydaje mi się, żeby było coś, co mogę z tym zrobić. – Myślałam przez chwilę, podczas gdy Tom Lattesta gapił się na mnie wściekłymi oczyma. Jego myśli też były wściekłe. – Nawet, jeśli bym do niej pojechała i powiedziała jej, że nie mogę robić rzeczy, o które mnie podejrzewa, to by nie pomogło. Jestem, kim jestem. - Więc się przyznajesz. Nawet, jeśli nie chciałam skupiać na sobie uwagi FBI, to mnie dziwnie zabolało. Zastanawiałam się, czy Lattesta nagrywa naszą rozmowę. - Do czego? – zapytałam. Byłam ciekawa, co powie. Od chwili, kiedy pierwszy raz przekroczył próg moich drzwi, uwierzył. Myślał, że jestem kluczem do jego szybkiej podwyżki w biurze. - Przyznaj, że nie jesteś nawet istotą ludzką. Acha. On naprawdę w to uwierzył. Oburzałam go i budziłam w nim obrzydzenie. Miałam próbkę tego, co musi czuć Sam. - Obserwowałem cię, pani Stackhouse. Zostałem odwołany, ale jeśli mogę panią powiązać z jakimkolwiek innym dochodzeniem, wrócę do tego. Coś jest w pani nie w porządku. Teraz pojadę, ale mam nadzieję… - nie miał szansy dokończyć. - Nie myśl złych rzeczy o mojej cioci Sookie – powiedział z wściekłością Hunter. – Jesteś złym człowiekiem. Nie mogłabym ująć tego lepiej, ale chciałam, żeby dla własnego dobra Hunter trzymał buzię na kłódkę. Lattesta zbladł jak kartka papieru. Claude się zaśmiał. – On się ciebie boi – powiedział Hunterowi. Claude uważał to za świetny żart i miałam przeczucie, że od początku wiedział, czym jest Hunter. Myślałam, że urażenie Lattesty może stanowić dla mnie duże zagrożenie. - Dziękuję za przybycie i przekazanie mi dobrych wieści, agencie specjalny Lattesta – powiedziałam tak łagodnym głosem, jaki tylko potrafiłam z siebie wydobyć. – Bezpiecznej drogi powrotnej do Baton Rouge, albo Nowego Orleanu, albo skądkolwiek pan odlatuje. Lattesta był na nogach i za drzwiami zanim powiedziałam cokolwiek więcej. Zostawiłam Huntera z Claudem i poszłam za nim. Lattesta zszedł po schodach, stanął przy samochodzie i zaczął grzebać w kieszeni, zanim się zorientował, że stoję za nim.
84
Wyłączył urządzenie do nagrywania. Odwrócił się i obrzucił mnie wściekłym spojrzeniem. - Wykorzystałaś dziecko – powiedział. – To podłe. Przez minutę patrzyłam na niego ostro. Potem powiedziałam: - Martwisz się, że twój synek, który jest w wieku Huntera, ma autyzm. Martwisz się, że przesłuchanie, na które przyjechałeś, źle pójdzie dla ciebie i agentki Weiss. Przestraszyłeś się swoją reakcją na Claude’a. Zastanawiasz się, czy poprosić o przeniesienie do BVA w Luizjanie. Jesteś zły, że znam ludzi, którzy mogą cię powstrzymać. Jeśli Lattesta mógłby przycisnąć się bardziej do karoserii samochodu, zrobiłby to. Byłam głupia, ponieważ byłam dumna. Powinnam była dać mu odjechać bez słowa. - Chciałabym móc powiedzieć, kto to był, kto mnie wyłączył z działań FBI – powiedziałam. – Spadłyby ci spodnie z wrażenia. – Oko za oko, ząb za ząb, tak? Odwróciłam się i weszłam z powrotem do domu. Chwilę później usłyszałam, jak jego samochód rozjeżdża mój podjazd, prawdopodobnie rozsypując żwir na boki. Hunter i Claude śmiali się w kuchni, znalazłam ich dmuchających przez słomki wsadzone w wodę z płynem do mycia naczyń, na której wciąż unosiły się bańki. Hunter stał na stołku, którego używam, kiedy chcę sięgnąć wysoko do szafek. To był szczęśliwy i niespodziewany obrazek. - Więc, kuzynko, poszedł sobie? – zapytał Claude. – Dobra robota Hunter. Myślę, że w tej wodzie jest potwór z jeziora! Hunter dmuchał jeszcze mocniej, a krople wody spadały na zasłonki. Śmiał się trochę zbyt dziko. - Okej, dzieciaki, wystarczy – powiedziałam. To się wymykało spod kontroli. Zostawić wróża samego z dzieckiem na chwilę i co się dzieje. Spojrzałam na zegar. Dzięki wczesnej pobudce Huntera była dopiero dziewiąta. Nie oczekiwałam, że Remy przyjedzie po Huntera przed wieczorem. - Chodźmy do parku, Hunter. Claude wyglądał na rozczarowanego, że przerwałam im zabawę, ale Hunter miał ochotę gdzieś iść. Wzięłam moją rękawicę i piłkę do softballu i zawiązałam tenisówki Hunterowi. - Czy ja też jestem zaproszony? - zapytał Claude trochę niepocieszony. Wziął mnie przez zaskoczenie. - Jasne, że możesz pójść – powiedziałam. – Byłoby świetnie. Może powinieneś wziąć swój samochód, bo nie wiemy, co będziemy robić później. – Mój skupiony na sobie kuzyn najwyraźniej czerpał przyjemność z przebywania z Hunterem. Nigdy bym nie przypuszczała, że tak zareaguje i prawdę mówiąc myślę, że on też nie przypuszczał. Claude pojechał za nami do parku swoją Impalą. Pojechaliśmy do Magnolia Creek Park, który rozciągał się po jednej stronie rzeczki. Był ładniejszy od parku w pobliżu podstawówki. Park, oczywiście, nie był wielki, ponieważ Bon Temps nie jest raczej bogatym miasteczkiem, ale miał standardowo wyposażony plac zabaw, ćwierćmilowy deptak oraz dużo otwartej przestrzeni, stoły piknikowe i drzewa. Hunter zaatakował małpi gaj, jakby nigdy takiego nie widział, może rzeczywiście nie widział. Red Ditch jest mniejsze i biedniejsze niż Bon Temps.
85
Odkryłam, że Hunter umie się wspinać jak małpa. Claude był gotowy towarzyszyć mu na każdym kroku. Hunter byłby zirytowany, gdybym ja to robiła. Nie byłam pewna, dlaczego tak jest, ale czułam, że tak powinno być. Kiedy zdejmowałam Huntera z małpiego gaju, żeby pograć w piłkę, samochód zaparkował obok. Tara wysiadła i podeszła zobaczyć, co robimy. - Kim jest twój przyjaciel, Sookie? - zawołała. Obcisły podkoszulek, który miała na sobie powodował, że wyglądała na jeszcze większą niż była, kiedy przyszła do baru na lunch. Miała na sobie zawiązane pod brzuchem szorty sprzed ciąży. Wiedziałam, że ostatnio nie było dużo dodatkowych pieniędzy w domu du Rone/Thorntonów, ale miałam nadzieję, że Tara znajdzie coś w budżecie domowym na prawdziwe ciuchy ciążowe, zanim będzie za późno. Niestety, jej sklep z ubraniami, Tara’s Togs, nie oferował ubrań ciążowych. - To jest mój kuzyn Hunter - powiedziałam. - Hunter, to jest moja przyjaciółka Tara. Claude, który huśtał się na huśtawce skorzystał z okazji, żeby zeskoczyć i do nas podejść. - Taro, to jest mój kuzyn Claude. Tara znała mnie całe swoje życie i znała wszystkich członków mojej rodziny. Zapunktowała u mnie sposobem, w jaki przyjęła tę wiadomość i przyjacielskim uśmiechem w kierunku Huntera, który rozszerzył się również na Claude’a. Musiała go rozpoznać, widziała go w akcji, ale nawet nie mrugnęła. - W którym miesiącu jesteś? – zapytał Claude. - Do porodu zostało trochę więcej, niż trzy miesiące – powiedziała Tara i westchnęła. Chyba już przywykła do odpowiadania na osobiste pytania prawie obcym ludziom. Wcześniej powiedziała mi, że kiedy jest się w ciąży, znikają wszystkie zahamowania dotyczące rozmowy. - Ludzie pytają cię o wszystko - powiedziała. - A kobiety opowiadają o mękach porodowych takie rzeczy, że jeżą się włosy na głowie. - Chcesz wiedzieć, co urodzisz? - zapytał Claude. To było przekroczenie wszelkich granic. - Claude - powiedziałam besztając go. – To zbyt osobiste. - Wróżki nie postrzegały tak samo istoty informacji osobistych, albo przestrzeni prywatnej, jak ludzie. - Przepraszam – powiedział bardzo nieszczerze mój kuzyn. – Pomyślałem, że będziesz chciała wiedzieć, zanim zaczniesz kupować im ubranka. Chyba dobieracie kolory ubranek do płci dziecka. - Jasne - powiedziała nagle Tara. - Jakiej płci jest dziecko? - Obydwu – odpowiedział z uśmiechem. - Będziesz miała bliźniaki, chłopca i dziewczynkę. - Mój doktor słyszał tylko jedno serduszko - powiedziała próbując delikatnie mu uzmysłowić, że jest w błędzie. - Wiec twój lekarz jest idiotą - powiedział radośnie Claude. - Masz dwoje dzieci, żywych i zdrowych. Tara najwyraźniej nie wiedziała, co z tym wszystkim zrobić. - Następnym razem każę mu poszukać lepiej - powiedziała. - Dam znać Sookie, żeby ci przekazała, co powiedział. Na szczęście Hunter prawie zupełnie zignorował tę rozmowę. Właśnie się nauczył, jak rzucać piłkę softballową w powietrze i ją łapać, no i był rozproszony próbą założenia mojej rękawicy na jego małą rękę. 86
- Grałaś w baseball, ciociu Sookie? – zapytał. - W softball – odpowiedziałam. – Jasne, że grałam. Grałam na prawym polu. To oznacza, że stałam na końcu pola i czekałam, aż dziewczyna uderzy w piłkę w moim kierunku. Potem ją łapałam i rzucałam do miotacza, albo zawodnika, który najbardziej jej akurat potrzebował. - Twoja ciocia Sookie była najlepszą zawodniczą prawego pola w historii Lady Falcons – powiedziała Tara kucając, żeby patrzeć w oczy Hunterowi. - Cóż, dobrze się bawiłam - powiedziałam. - Czy ty grałaś w softball? - zapytał Hunter Tary. - Nie, chodziłam kibicować Sookie - powiedziała Tara, co było absolutną prawdą, niech Bóg ją błogosławi. - Tu, Hunter - powiedział Claude i rzucił lekko piłką. - Złap ją i odrzuć do mnie. Ta dziwna dwójka błąkała się po parku, rzucając do siebie piłkę z bardzo małą celnością. Świetnie się bawili. - No, no, no - powiedziała Tara. - Masz zwyczaj wyszukiwania rodziny w dziwnych miejscach. Kuzyn? Skąd masz kuzyna? On nie jest z wpadki Jasona, prawda? - To syn Hadley. - Och... o mój Boże. – Tara otworzyła szeroko oczy. Spojrzała na Huntera starając się dostrzec podobieństwo do Hadley. – To nie jest jego ojciec? Niemożliwe. - Nie – powiedziałam. - To jest Claude Crane, też mój kuzyn. - Z pewnością nie jest synem Hadley - powiedziała Tara śmiejąc się. - A Hadley to jedyna kuzynka, o której kiedykolwiek słyszałam. - Ach... to historia z nieprawego łoża – powiedziałam. Nie można było tego wytłumaczyć bez kwestionowania uczciwości mojej babci. Tara widziała, jak niekomfortowo czułam się w kwestii Claude’a. - A jak tobie i wysokiemu blondynowi się układa? - Dobrze nam się układa - powiedziałam ostrożnie. - Nie rozglądam się na boki. - No chyba! śadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie szukałaby nikogo innego, gdyby mogła mieć Erica. Piękny i inteligentny. - Tara brzmiała, jakby była trochę smutna. Cóż, JB był przynajmniej piękny. - Eric może dać w kość, jeśli zechce. A co by dopiero było, gdybym była nielojalna! – Próbowałam sobie wyobrazić, co by było, gdybym chciała zdradzić Erica. – Gdybym starała się spotkać z kimś innym, on mógłby… - Zabić tego kogoś? - Z pewnością nie byłby zadowolony – powiedziałam bardzo eufemistycznie. - Więc powiedz mi, co jest nie tak? – Tara położyła swoją rękę na mojej. Ona nieczęsto dotyka innych, więc to wiele znaczyło. - Prawdę mówiąc, Tara, nie jestem pewna. – Miałam przytłaczające uczucie, że coś jest nie w porządku, coś ważnego, ale nie potrafiłam wskazać palcem co. - Nadnaturalni? – powiedziała. Wzruszyłam ramionami. - Cóż, muszę jechać do sklepu – powiedziała. - McKenna otworzyła za mnie dzisiaj, ale nie mogę jej prosić, żeby robiła to codziennie. – Pożegnałyśmy się bardziej zadowolone, niż byłyśmy od dawna. Uświadomiłam sobie, że muszę urządzić Tarze pępkowe i nie mogłam zrozumieć siebie, czemu wcześniej na to nie wpadłam. Muszę zacząć planować. Gdyby to była niespodzianka i sama zrobiłabym jedzenie… Och, 87
muszę wszystkich zawiadomić. Tara i JB spodziewają się bliźniąt. Ani przez chwilę nie wątpiłam w precyzję Claude’a. Pomyślałam, że pójdę do lasu sama, może jutro. Wtedy będę sama. Wiedziałam, że muszę się zdać w tej sprawie na nos i oczy Heidi i Basima, bo są bardziej czułe, niż moje, ale miałam przytłaczający impuls, żeby zobaczyć to, co mogę zobaczyć. Kolejny raz coś mi siedziało z tyłu głowy. Wspomnienie, które nie było wspomnieniem. Coś, co miało związek z lasem… z rannym człowiekiem w lesie. Potrząsnęłam głową, żeby się otrząsnąć i zorientowałam się, że nie słyszę żadnych głosów. - Claude - zawołałam. - Tutaj! Obeszłam krzaki i ujrzałam wróża i małego chłopca kręcących się na karuzeli. W każdym razie ja tak to zawsze nazywałam. To jest okrągłe, może na tym stać kilkoro dzieci, a inne kręcą tym dookoła. To się kręci w kółko z impetem, dopóki siła się nie wyczerpie. Claude pchał to zbyt szybko i chociaż Hunterowi się podobało, jego uśmiech był również trochę spięty. Czułam w jego myślach strach przebijający przez przyjemność. - Stop, Claude – powiedziałam starając się ściszyć głos. – Wystarczy dziecku tej szybkości. Claude przestał tym kręcić, choć z pewnym ociąganiem. Sam też świetnie się bawił. Chociaż Hunter zlekceważył moje ostrzeżenie to wiedziałam, że czuł ulgę. Uściskał Claude’a, kiedy Claude powiedział mu, że musi jechać do Monroe po to, żeby otworzyć swój klub. – Co to za klub? – zapytał Hunter, a ja musiałam wymownie spojrzeć na Claude’a i oczyścić swój umysł z myśli. - Do zobaczenia później, mistrzu –powiedział wróż do dziecka i odwzajemnił uścisk. To był czas na wczesny lunch, więc zabrałam Huntera do McDonalds’a, żeby zrobić mu przyjemność. Jego tata nie wspominał o zakazie fast foodu i pomyślałam, że raz mogę go zabrać. Hunterowi podobał się jego Happy Meal, jeździł zabawką-samochodzikiem z zestawu po stole, aż mnie tym całkiem zmęczył, a potem chciał iść do kącika zabaw. Siedziałam na ławce i patrzyłam na niego mając nadzieję, że podobają mu się tunele, a zjeżdżalnia zajmie go na dłużej, niż dodatkowe dziesięć minut. Wtedy przyszła jakaś kobieta z chłopcem w wieku Huntera. Chociaż praktycznie na bieżąco słyszałam od niej złowrogi basowy łoskot bębnów, wkleiłem uśmiech na twarz z nadzieją na lepsze. Po kilku sekundach uważnej obserwacji nawzajem, dwaj chłopcy zaczęli razem krzyczeć i biegać dookoła małego placu zabaw, więc się ostrożnie odprężyłam. Posłałam uśmiech mamie, ale była pogrążona w myślach i nie musiałam w nich czytać, żeby zobaczyć, że miała kiepski poranek. Okryłam, że popsuła jej się suszarka i nie było jej stać na kolejną, przez co najmniej dwa miesiące. - Czy to pani najmłodszy? – zapytałam starając się wyglądać na wesołą i zaciekawioną. - Tak, najmłodszy z czwórki – powiedziała, co naświetliło mi jej desperację z powodu suszarki. – Reszta jest teraz na treningu Małej Ligi baseballowej. – Niedługo będą wakacje i będą w domu przez trzy miesiące. Och. Skończyły mi się rzeczy, które mogłabym powiedzieć.
88
Mój niechciany kompan zatopił się w swoich ponurych myślach, a ja starałam się trzymać od nich z daleka. To było wyzwanie, ponieważ była jak czarna dziura nieszczęśliwych myśli, która wsysała mnie do środka. Hunter podszedł i stanął przed nią zafascynowany przyglądając się z otwartą buzią. - Witaj – powiedziała kobieta z dużym wysiłkiem. - Czy naprawdę chcesz uciec? – zapytał. To był zdecydowanie moment z gatunku „o cholera”. - Hunter, musimy już iść – powiedziałam szybko. – Chodź już. Jesteśmy spóźnieni, bardzo spóźnieni! – Podniosłam do góry Huntera i wyniosłam go stamtąd, chociaż wił się i wierzgał w proteście (był również dużo cięższy niż wyglądał). Kopnął mnie nawet w udo tak, że prawie go wypuściłam. Matka z placu zabaw patrzyła za nami z otwartymi ustami, a jej mały synek przyszedł i stanął przed nią zdziwiony, dlaczego jego towarzysz zabawy tak nagle go opuścił. - Dobrze się bawiłem! – krzyknął Hunter. – Czemu musimy już iść? Spojrzałam mu prosto w oczy. - Hunter, bądź cicho do czasu, aż znajdziemy się w samochodzie – powiedziałam i miałam na myśli każde słowo. Niesienie go przez całą restaurację, podczas gdy krzyczał i przykuwał uwagę wszystkich, nie było najprzyjemniejsze. Zauważyłam kilka znajomych osób, więc później będę musiała odpowiedzieć na parę pytań. To nie była wina Huntera, ale nie czułam się przez to wcale lepiej. Kiedy w samochodzie zapięłam mu pas bezpieczeństwa, zorientowałam się, że pozwoliłam mu się za bardzo zmęczyć i za bardzo podekscytować, więc zapisałam sobie w pamięci, żeby nigdy nie powtórzyć tego błędu. Czułam, jak jego umysł praktycznie skacze z dołu do góry. Hunter patrzył na mnie jakbym złamała mu serce. - Dobrze się bawiłem – powiedział znowu. - Ten chłopiec był moim przyjacielem. Odwróciłam się, żeby spojrzeć na jego twarz. - Hunter, powiedziałeś coś jego mamie, co dało jej do zrozumienia, że jesteś inny. Patrzył na tyle realistycznie, żeby przyznać, że mówiłam prawdę. - Była naprawdę zła - wymamrotał. - Mamy zostawiają swoje dzieci. Jego własna matka go zostawiła. Przez chwilę myślałam, co mogę powiedzieć. Postanowiłam zignorować ten mroczny temat. Hadley zostawiła Remy’ego i Huntera, a teraz nie żyła i już nie wróci. Takie były fakty. Nie było nic, co mogłam zrobić, żeby to zmienić. Remy chciał, żebym pomogła Hunterowi przeżyć resztę jego życia. - Hunter, to jest trudne, ja wiem. Ja też przez to przeszłam. Mogłeś usłyszeć, co myślała sobie ta mama, a potem powiedziałeś to na głos. - Ale ona to mówiła! W swojej głowie! - Ale nie na głos. - Ona to mówiła. - W swojej głowie. – Teraz już był uparty. - Hunter, jesteś bardzo młodym człowiekiem. Ale żeby ułatwić sobie życie musisz zacząć myśleć, zanim coś powiesz. Oczy Huntera były wielkie i pełne łez. - Musisz myśleć i trzymać buzię na kłódkę. Dwie wielkie łzy spłynęły mu po policzkach. O, matko święta.
89
- Nie możesz pytać ludzi o coś, co usłyszałeś w ich myślach. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o prywatności? Kiwnął głową niepewnie a potem znowu z większą energią. Pamiętał. - Ludzie dorośli i dzieci będą zdenerwowani z twojego powodu, jeśli dowiedzą się, że możesz czytać w ich myślach, ponieważ myśli ludzi są ich prywatną sprawą. Nie chciałbyś, żeby ktoś ci powiedział, że myślisz o tym, jak bardzo chce ci się siusiu. Hunter spojrzał na mnie. - Widzisz? To nie jest fajne, prawda? - Nie – powiedział niechętnie. - Chcę, żebyś dorastał najnormalniej, jak tylko się da – powiedziałam. – Dorastanie, mając takie warunki, jest trudne. Znasz jakieś dziecko z problemem, który wszyscy widzą? Po minucie skinął. - Jenny Vasco – powiedział. – Ona ma na twarzy duże znamię. - To taka sama rzecz, z tym, że ty możesz ukryć swoją inność, a Jenny nie – powiedziałam. Współczułam Jenny Vasco. Uczenie małego dziecka, że powinno być ciche i skryte wydawało się czymś niewłaściwym, ale świat nie był gotowy na czytającego w myślach pięciolatka i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Czułam się jak zła czarownica, kiedy patrzyłam na jego nieszczęśliwą, zapłakaną twarz. - Wrócimy do domu i poczytamy książeczkę – powiedziałam. - Jesteś na mnie zła, ciociu Sookie? – powiedział lekko łkając. - Nie – powiedziałam, chociaż nie byłam zadowolona z kopniaka. Ponieważ sam to wiedział, nie wspominałam mu o tym. – Nie podoba mi się, że mnie kopnąłeś, Hunter, ale już nie jestem zła. Jestem naprawdę zła na resztę świata, ponieważ jest ci na nim ciężko. Całą drogę do domu był cicho. Weszliśmy do środka i jak tylko odwiedził toaletę, usiedliśmy na kanapie. Wybrał kilka książek ze stosu, który miałam. Zanim skończyłam czytać The Poky Little Puppy, Hunter zasnął. Delikatnie położyłam go na kanapie, zdjęłam mu buty i wzięłam swoją książkę. Czytałam podczas jego drzemki. Od czasu do czasu odrywałam się, żeby wykonać jakieś drobne czynności. Hunter spał przez prawie dwie godziny. Był to dla mnie niesamowicie spokojny czas, chociaż jeśli bym nie spędziła z Hunterem całego dnia, mógłby być po prostu nudny. Po nastawieniu pralki i powrocie na paluszkach do salonu stanęłam nad śpiącym chłopcem i spojrzałam w dół. Gdybym miała dziecko, czy miałoby ten sam problem, co Hunter? Mam nadzieję, że nie. Oczywiście, jeśli Eric i ja będziemy kontynuować nasz związek, nigdy nie będę mieć dziecka. Chyba, że się poddam sztucznemu zapłodnieniu. Próbowałam sobie wyobrazić, jak pytam Erica, co myśli o tym, żebym została zapłodniona przez nieznanego mężczyznę i, wstyd powiedzieć, ale musiałam zdusić chichot. Eric w pewnych aspektach był bardzo nowoczesny. Lubił wygodę telefonu komórkowego, uwielbiał automatyczną bramę do garażu i lubił oglądać wiadomości w telewizji. Ale sztuczne zapłodnienie… nie sądzę. Słyszałam jego opinię na temat operacji plastycznych i mam silne przeczucie, że postrzegał to w tych samych kategoriach. - Co cię tak śmieszy, ciociu Sookie? – powiedział Hunter. 90
- Nic ważnego – powiedziałam. – Co powiesz na kilka plasterków jabłka i mleko? - Bez lodów? - Cóż, zjadłeś na lunch hamburgera, frytki i napiłeś się coli. Myślę, że lepiej będzie jak poprzestaniemy na jabłku. Włączyłam Króla Lwa, kiedy przygotowywałam przekąskę dla Huntera, a on podczas jedzenia usiadł przed telewizorem. Hunter znudził się filmem (który oczywiście widział już wcześniej) w jego połowie, więc potem nauczyłam go grać w Candy Land. Wygrał za pierwszym razem. Kiedy graliśmy drugi raz, ktoś zapukał do drzwi. - Tatuś! - wrzasnął Hunter i rzucił się do drzwi. Zanim zdołałam go zatrzymać, otworzył drzwi. Ucieszyłam się, kiedy okazało się, kim jest gość, ponieważ przeżyłam chwilę grozy. Remy stał tam w koszuli, spodniach od garnituru i wypolerowanych pantoflach. Wyglądał jak inny człowiek. Śmiał się do Huntera jakby nie widział go przez kilka dni. Po chwili chłopiec był u niego na rękach. To była urocza scena. Uściskali się mocno. Miałam w gardle małą gulę. W sekundę Hunter opowiadał Remy’emu o Candy Land i o McDonald’s oraz o Claudzie, a Remy słuchał uważnie. Uśmiechnął się do mnie, żeby dać znać, że zaraz się ze mną przywita, jak tylko przepływ informacji zwolni. - Synu, weź wszystkie swoje rzeczy. Niczego nie zostawiaj. - Remy pouczył swojego syna z szybkim uśmiechem w moją stronę. Hunter pognał na tył domu. - Było w porządku? – zapytał Remy, jak tylko Hunter się oddalił, żeby tego nie słyszał. W pewnym sensie Hunter wszędzie słyszał. - Tak sądzę. Był taki grzeczny – powiedziałam pilnując, żeby zostawić incydent z kopniakiem dla siebie. – Mieliśmy mały problem na placu zabaw w McDonald’s, ale to doprowadziło do pouczającej rozmowy. Remy wyglądał jakby coś ciężkiego spadło mu na ramiona. - Przepraszam za to – powiedział, a ja mogłam, cóż, ugryźć się w język. - To nie było nic nadzwyczajnego, to była jedna z rzeczy, dla których go tu przywiozłeś, żebym mogła mu pomóc – powiedziałam. – Nie martw się tym. Mój kuzyn, Claude, tu był i bawił się z Hunterem w parku, chociaż, oczywiście, ja też tam byłam cały czas. – Nie chciałam, żeby Remy pomyślał, że zostawił Huntera z jakąś starszą osobą. Próbowałam sobie przypomnieć, co jeszcze mogę powiedzieć zaniepokojonemu ojcu. – Ładnie zjadł i dobrze spał. Tylko niedostatecznie długo – powiedziałam, a Remy się zaśmiał. - Znam to - powiedział. Zaczęłam mówić Remy’emu, że Eric śpi w szafie i że Hunter widział go przez kilka minut, ale miałam niejasne przeczucie, że mogłoby być o jednego mężczyznę za wiele. Już przedstawiłam postać Clauda, ale Remy nie był zbyt zachwycony słysząc o nim. Typowa reakcja ojcowska, jak sądzę. - Czy na pogrzebie było ok? śadnych niespodzianek w ostatniej chwili? – Nigdy nie wiadomo, o co można zapytać w związku z pogrzebem. - Nikt nie rzucił się do grobu, ani nie zemdlał – powiedział Remy. – To wszystko, na co można liczyć. Kila potyczek przy obiedzie, po których dzieciaki chciały zapakować się do swoich furgonetek i od razu odjechać. Skinęłam. Przez te wszystkie lata słyszałam już wiele nieprzyjemnych myśli na temat spadków, a sama miałam problem z Jasonem po tym, jak umarła babcia. 91
- Ludzie nie zawsze prezentują swoją najmilszą twarz, kiedy przychodzi do podziału majątku - powiedziałam. Zaoferowałam drinka Remy’emu, ale z uśmiechem podziękował. Najwyraźniej był gotowy, żeby zostać sam ze swoim synem i zasypywał mnie pytaniami o maniery Huntera, które mogłam pochwalić i nawyki żywieniowe, które również podziwiałam. Hunter nie był wybrednym dzieckiem, co mi się w nim podobało. W ciągu kilku minut Hunter wrócił do salonu ze wszystkim swoimi rzeczami, chociaż po szybkim sprawdzeniu znalazłam jeszcze dwa klocki Duplo, które uszły jego uwadze. Ponieważ tak polubił The Poky Little Puppy, wsadziłam mu książeczkę do plecaka, żeby cieszył się nią w domu. Po jeszcze kilku podziękowaniach i niespodziewanym uścisku od Huntera, pojechali. Obserwowałam, jak stara ciężarówka Remy’ego opuszcza mój podjazd. Dom zdawał się być dziwnie pusty. Oczywiście Eric spał pod nim, ale był martwy jeszcze przez kilka godzin i wiedziałam, że mogę go obudzić tylko w wyjątkowych okolicznościach. Niektóre wampiry nie mogą budzić się w dzień, nawet gdyby wybuchł pożar. Odepchnęłam wspomnienia z dala od siebie, ponieważ przyprawiały mnie o dreszcze. Spojrzałam na zegarek. Miałam przed sobą jeszcze kawałek słonecznego popołudnia i to był mój wolny dzień. Leżałam na starym leżaku w moim czarno-białym bikini, zanim ktoś mógłby powiedzieć „kąpiele słoneczne nie są dla ciebie dobre”.
92
ROZDZIAŁ 7 Minutę po zachodzie słońca Eric wyszedł ze schowka w szafie. Podniósł mnie i pocałował. Już podgrzałam dla niego jakiegoś TrueBlooda. Skrzywił się, ale mimo to go wypił. - Kim jest to dziecko? - zapytał. - Syn Hadley - powiedziałam. Eric spotkał Hadley, kiedy była z Sophie-Anne Leclerq, teraz definitywnie martwej Królowej Luizjany. - Poślubiła śmiertelnika? - Tak, zanim spotkała Sophie-Anne - powiedziałam. - Bardzo miłego faceta, nazywa się Remy Savoy - powiedziałam. - To jego zapach masz na sobie? Poza zapachem jakiegoś wróża? Uh-oh. - Tak, Remy przyjechał po południu po Huntera. Chłopiec został u mnie, ponieważ Remy pojechał na pogrzeb. Uważał, że to niezbyt dobre miejsce dla dziecka. - Nie wspomniałam o małym problemie Huntera. Im mniej osób o nim wiedziało, tym lepiej, wliczając w to Erica. - I? - Chciałam ci o tym powiedzieć później - powiedziałam. - Chodzi o mojego kuzyna Claude’a? Eric pokiwał głową. - Chciał zostać tu przez jakiś czas, ponieważ czuje się samotny po śmierci siostry. - Pozwoliłaś mężczyźnie ze sobą zamieszkać. - Eric nie brzmiał jakby był rozdrażniony, bardziej jakby próbował kontrolować swój gniew, jeżeli wiecie co mam na myśli. Jak na razie w jego głosie dało się wyczuć jedynie zalążek złości. - Uwierz mi, nie interesuje się mną jako kobietą - powiedziałam, chociaż poczułam się winna na wspomnienie jego nachodzącego mnie w łazience. - Woli chłopców. - Zauważyłem, że wiesz, jak należy postąpić z wróżką, która sprawia kłopoty powiedział Eric po dłuższej pauzie. Już wcześniej zabiłam wróżkę. Nie chciałam, aby mi o tym przypominano. - Tak - powiedziałam. - I jeżeli to sprawi, że poczujesz się lepiej, to przy moim łóżku będę trzymała pistolet nabity sokiem cytrynowym. - Sok z cytryn i żelazo to słabości wróżek. - Tak, będę wtedy spokojniejszy - odpowiedział Eric. - Czy to Claude’a Heidi wyczuła na twoim terenie? Wiem, że się tym martwisz i jest to jedna z przyczyn, dla której przybyłem tutaj wczorajszej nocy. - Działanie więzi krwi. - Powiedziała, że żadna z wróżek, które śledziła, nie był Claude’em - odrzekłam. I to naprawdę mnie martwi, ale… - Mnie także to martwi. - Eric spojrzał na pustą butelkę TrueBlooda i dodał: - Sookie, są sprawy, o których musisz wiedzieć. - Ech - Miałam powiedzieć mu o świeżym trupie. Byłam pewna, że będzie zamierzał przeprowadzić dyskusję na temat ciała, jeśli Heidi o nim wspomniała. Było to dla mnie naprawdę ważne. I mogłam wyglądać na lekko rozgniewaną, ponieważ mi przerwał. Eric posłał mi ostre spojrzenie. W porządku, byłam w błędzie, przepraszam. Powinnam tęsknić za byciem całkowicie doinformowaną, co mogłoby mi pomóc poruszać się po polu minowym wampirzej 93
polityki. Były noce, kiedy byłabym zachwycona mogąc dowiedzieć się czegoś o życiu mojego chłopaka. Ale dziś, po całodziennym dniu napięcia związanego z opieką nad Hunterem, jedyną rzeczą, jaką chciałam było (ponownie przepraszam) przeprowadzenie rozmowy o ciele znalezionym w lesie, a następnie miałam nadzieję, że będziemy się pieprzyć. Zwykle Eric trzymał się tego programu. Ale najwidoczniej nie dziś. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole w kuchni. Próbowałam nie westchnąć głośno. - Pamiętasz szczyt w Rhodes i to, jakie stany zostały na niego zaproszone? - zaczął Eric. Przytaknęłam. Nie zabrzmiało to obiecująco. Mój trup był sprawą bardziej pilną. Nie wspominając o seksie. - Ryzykowaliśmy przemieszczanie się, odkrywanie Nowego Świata. Biali śmiertelnicy także migrowali, byliśmy pierwszymi odkrywcami, duża grupa naszych zwołała zebranie chcąc podzielić świat w celu efektywniejszego zarządzania naszą populacją. - Były tu jakieś rodzime Amerykańskie wampiry, kiedy przybyliście na te ziemie? Hej, braliście udział w ekspedycji Leifa Erikssona ? - Nie, nie moje pokolenie. To było dziwne, ale znaleźliśmy tam kilku rodzimych wampirów. Różnili się od nas na wiele sposobów. Teraz było to nawet interesujące, ale nadal chciałam powiedzieć Ericowi, aby się nie zatrzymywał i nie wyjaśniał szczegółów. - Na pierwszym spotkaniu, około trzysta lat temu, zaistniało wiele punktów spornych. - Eric mówił to bardzo, bardzo poważnie. - Nie, naprawdę? – Sprzeczki pomiędzy wampirami? Mogłam się zanudzić. Nie wyczuł mojego sarkazmu. Uniósł swoje blond brwi, jakby chciał powiedzieć: - Mogę mówić dalej i przejść do rzeczy, czy raczej zamierzasz mnie zasmucić? Wykonałam gest w stylu: - Nie zatrzymuj się. - Zamiast pozostać przy podziale, jaki mieli już ludzie, zawarliśmy jakąś część południa i północy kraju w każdej z wyznaczonych części. Sądziliśmy, że to pomoże zgromadzić razem w jednym miejscu różne grupy. Więc część wysunięta najdalej na wschód została przeznaczona rodzimym Amerykanom, są to głównie stany przybrzeżne, została nazwana Klanem Moshup, a jej symbolem stał się wieloryb. Okej, w tym momencie trochę mnie zadziwił. - Sprawdź w Internecie - powiedział Eric niecierpliwie. - Nasz klan, stany, które zebrały się w Rhodes, to Amun, nazwa pochodzi od boga egipskiego. A naszym symbolem jest pióro, ponieważ Amun nosił przybrane piórami nakrycie głowy. Pamiętasz, że mieliśmy małe zatyczki z piór? Ach. Nie. Potrząsnęłam głową. - No cóż, to był trudny szczyt - ustąpił Eric. Z bombą, eksplozją i tym wszystkim. - Wschód to Zeus, rzymski bóg i, oczywiście, symbolem klanu jest piorun. - Pewnie - pokiwałam głową z głębokim zrozumieniem. Eric mógł wyczuć, że nie do końca jestem w temacie, do teraz. Posłał mi surowe spojrzenie. - Sookie, to ważne. Jako moja żona musisz to wiedzieć. 94
Nie zamierzałam tego zrozumieć dziś w nocy. - Okej, mów dalej - powiedziałam. - Czwarty klan, Zachodnie Wybrzeże, nazwano Narayana, nazwa boga Hindusów. Symbolem klanu stało się oko, ponieważ Narayana utworzył słońce i księżyc ze swoich oczu. Myślałam o rzeczach, o które chciałam zapytać, na przykład “Kto, do cholery, wybrał te głupie imiona?”. Ale kiedy już pytania przeszły przez mój wewnętrzny cenzor, każde kolejne wyrażało większe rozdrażnienie. W końcu powiedziałam: - Ale na szczycie w Rhodes były inne wampiry, mam na myśli to, iż był to szczyt Klanu Amun, a były tam wampiry z Klanu Zeusa, prawda? - Tak, dobrze! Na szczytach mogą przebywać goście, jeśli są jakoś powiązani z tematem, który ma być poruszony. Albo kiedy są zaangażowani w sprawę przeciwko komuś z klanu. Lub jeśli mają zamiar poślubić kogoś w czasie szczytu. - Zmrużył oczy z aprobatą. Może jednak Narayana utworzył słońce z jego oczu, pomyślałam. Uśmiechnęłam się. - Rozumiem - powiedziałam. - Więc jak Felipe zdobył Luizjanę, która jest w Amun, a… eh, i Nevadę będącą w Narayanie lub Zeusie? - Narayanie. Zajął Luizjanę, ponieważ nie bał się Sophie-Anne, jak reszta. Zaplanował wszystko, a po uzyskaniu zgody władców… forum… Klanu Narayana, szybko i precyzyjnie wprowadził plan w życie. - Musiał przedstawić swój plan, zanim nas zaatakował? - W ten sposób to funkcjonuje. Królowie i królowe Narayany nie chcieli, aby ich terytorium osłabło, kiedy Felipe by przegrał, a wtedy Sophie-Anne mogłaby zająć Nevadę. Musiał więc dokładnie przeanalizować swój plan. - A nie sądzili, że my moglibyśmy chcieć się wypowiedzieć na temat tego planu? - To nie było ich zmartwienie. Jeśli byliśmy na tyle osłabieni, aby zostać przejęci, to staliśmy się soczystym kąskiem. Sophie-Anne była dobrym przywódcą, bardzo szanowanym. Z powodu jej niepełnosprawności Felipe stwierdził, że jesteśmy wystarczająco słabi, aby nas zaatakować. Zastępca Stana w Teksasie rządził nim przez ten czas, ponieważ Stan został zraniony w Rhodes. Ciężko było mu zajmować się Teksasem. - Skąd wiedzieli o stanie zdrowia Sophie-Anne? I o tym, w jakim stanie jest Stan? - Szpiedzy. Wszyscy szpiegujemy siebie wzajemnie. - Eric wzruszył ramionami. (Wielka sprawa. Szpiedzy.) - Co, jeśli któryś z rządzących z Narayany był winny Sophie-Anne przysługę i uprzedziłby ją co do zamachu? - Pewnie niektórzy z nich rozważali taką możliwość. Ale ponieważ Sophie-Anne była poważnie ranna, przypuszczam, że stwierdzili iż Felipe ma większe szanse. To było przerażające. - Jak ty możesz komuś zaufać? - Nie robię tego. Są tylko dwa wyjątki. Ty i Pam. - Oh - powiedziałam. Próbowałam sobie wyobrazić, jak się musi czuć. - To okropne, Eric. Myślałam, że zlekceważył mnie. Ale zamiast tego, przyjrzał mi się poważnie. - Zgadzam się, to nie jest dobre. - Wiesz, kto jest szpiegiem na Obszarze Piątym? 95
- Oczywiście, Felicia. Jest słaba, więc sekretem nie jest fakt, że została przez kogoś opłacona. Może przez Stana z Teksasu lub Freyda z Oklahomy. - Nie znam Freyda. - Spotkałam Stana. – Teksas jest w Zeusie, czy Amunie? Eric rozpromienił się. Byłam jego ulubioną uczennicą. - Zeusie - powiedział. - Ale Stan musiał być na szczycie, ponieważ proponował, aby wkroczyć wraz z Missisipi w rozwój resortu. - Z pewnością zapłacił za to - powiedziałam. - Jeśli oni mają szpiegów, to my także, nieprawdaż? - Oczywiście. - Kto? Czy zapomniałam o kimś? - Spotkałaś Rasula w Nowym Orleanie, czyż nie? Pokiwałam głową. Rasul pochodził z Bliskiego wschodu i miał poczucie humoru. - Przetrwał zamach stanu? - Tak, ponieważ zgodził się szpiegować dla Victora i, w konsekwencji, dla Felipe. Wysłali go do Michigan. - Michigan? - Jest tam duża enklawa Arabów, więc Rasul będzie doskonale pasował. Powiedzieli im, że uciekł przed zamachem stanu - Eric zamilkł. - Wiesz, że jeżeli komuś o tym powiesz, to on będzie martwy. - Oh, hmm. Nie powiem o tym nikomu. Po pierwsze, fakt, że nazywasz swój kawałek Ameryki imieniem boga jest… - potrząsnęłam głową. Naprawdę jakieś. Nie byłam pewna, jak to nazwać. Dumne? Głupie? Dziwaczne? - Z drugiej strony, polubiłam Rasula. - I pomyślałam, że to było cholernie inteligentne, aby wydostać się spod ręki Victora, nie ważne, co zgodził się zrobić. - Dlaczego mówisz mi to wszystko, tak nagle? - Stwierdziłem, że powinnaś wiedzieć, co się dzieje wokół ciebie, moja kochana. - Eric nigdy nie był bardziej poważny. - Ostatniej nocy, kiedy pracowałem, zauważyłem, że mogłaś sporo wycierpieć przez swoją nieświadomość. Pam zgodziła się z tym. Stwierdziła, że powinnaś dowiedzieć się, jak funkcjonuje nasza hierarchia. Ale ja uważałem, że ta wiedza będzie dla ciebie ciężarem, a miałaś już wystarczająco dużo problemów. Pam przypomniała mi, że ta niewiedza mogła cię zabić. Jesteś dla mnie zbyt ważna, aby to się powtórzyło. Pomyślałam, że naprawdę polubiłam tę niewiedzę i nic by się nie stało, gdyby tak pozostało. Potem skarciłam samą siebie. Eric rzeczywiście próbował wtajemniczyć mnie w swoje życie, wraz z jego zaletami i wadami. I próbował pomóc mi się zaaklimatyzować w jego świecie, ponieważ uważał, że jestem jego częścią. Próbowałam cieszyć się z tego. Ostatecznie powiedziałam: - Dzięki - spróbowałam sformułować jakieś inteligentne pytania, które mogłabym zadać. - Mm, okej. Więc królowie i królowe jednego klanu każdego stanu spotykają się razem, aby podejmować decyzje, wiązać się, czy co tam jeszcze, co dwa lata? Eric popatrzył na mnie ostrożnie. Mógł powiedzieć, że nie wszystko było w porządku. - Tak - powiedział. - Chyba, że zdarzy się coś niespodziewanego, wtedy mamy dodatkowe zebranie. Każdy stan nie stanowi oddzielnego królestwa. Na przykład, mamy władcę Nowego Jorku i innego władcę reszty stanu. Floryda też jest podzielona.
96
- Dlaczego? - wróciłam do wcześniejszej rozmowy. Rozważyłam to. - Dużo turystów. Łatwa zdobycz. Wiele wampirów. Eric przytaknął. - Kalifornię podzielono na trzy części: Kalifornia Sacramento, Kalifornia San Jose i Kalifornia Los Angeles. Lub mogło to pójść także w drugą stronę, Północna i Południowa Dakota stała się jednym królestwem, ponieważ populacja była zbyt mała. Próbowałam spojrzeć na to wszystko oczami wampira. Tam było więcej lwów wśród gazel tłoczących się wokół wodopoju. Mniej zdobyczy, mniej drapieżników. - Jak interesy… powiedzmy, Amunu… są załatwiane pomiędzy tymi dwurocznymi spotkaniami? - Musieli się jakoś porozumiewać. - Głównie powiadomienia pozostawiane są na forach, portalach. Jeżeli musimy porozmawiać z kimś osobiście, spotykają się szeryfowie lub ich bezpośredni podwładni, zależnie od sytuacji. Jeśli przykładowo pokłóciłbym się z wampirem będącym pod zwierzchnictwem innego szeryfa, po prostu musiałbym zadzwonić do tego szeryfa i jeśli on nie mógłby się ze mną spotkać osobiście, to wtedy mój zastępca spotyka się z jego. - A jeżeli to nie podziała? - Spór zostaje rozwiązany nieco wyżej, na szczycie. Pomiędzy uroczystymi spotkaniami organizowane są nieformalne zebrania, bez nadzwyczajnych przygotowań i zabaw. Miałam kilka pytań, ale były one z rodzaju “co, jeśli...?” i nie odczuwałam jakiejś natychmiastowej potrzeby, aby poznać na nie odpowiedzi. - Okej - powiedziałam. - Cóż, to było naprawdę interesujące. - Nie wyglądasz na zainteresowaną, tylko poirytowaną. - To nie jest to, czego się spodziewałam, kiedy odkryłam, że śpisz w tym domu. - Czego się spodziewałaś? - Sądziłam, że jesteś tutaj, ponieważ nie możesz czekać ani chwili dłużej, aby uprawiać ze mną ekscytujący seks. - I do diabła ze zwłoką, choćby na chwilę. - Mówię ci te rzeczy dla twojego dobra - powiedział Eric trzeźwo. - Jakkolwiek, już skończyłem. Jestem gotowy, aby uprawiać z tobą seks i z pewnością będzie on ekscytujący. - Zaczynamy więc pogoń, kochany. Poruszając się zbyt szybko, abym mogła mu dorównać, Eric zdjął koszulę, a kiedy podziwiałam ten widok, reszta rzeczy podzieliła jej los. - Mam cię gonić? - zapytał, jego kły były już widoczne. Byłam w połowie drogi do salonu, kiedy złapał mnie. Zaniósł mnie z powrotem do sypialni. Było świetnie. Jeśli męczył mnie niepokój, to z powodzeniem został stłumiony na czterdzieści pięć minut. Eric leżał podparty na łokciu, jego druga ręka gładziła mnie po brzuchu. Kiedy zaprotestowałam, tłumacząc mu, że mój brzuch nie jest dość płaski, roześmiał się serdecznie. - Chcesz, żeby była z ciebie sama skóra i kości? - zapytał absolutnie poważnie. - Nie chcę się zranić o wystające kości kobiety, z którą sypiam. To sprawiło, ze poczułam się lepiej. O wiele lepiej po tych słowach, niż wszystkich innych, które powiedział mi do tej pory. - Czy kobiety… kobiety miały bardziej okrągłe kształty, kiedy byłeś człowiekiem? zapytałam. 97
- Nie zawsze mogliśmy sami zadecydować o tym, jaka będzie nasza tusza - powiedział Eric oschle. - W złych czasach była z nas tylko skóra i kości. W tych dobrych czasach jedliśmy, kiedy mogliśmy. Zawstydziłam się. - Przepraszam. - To cudowny wiek do życia - powiedział Eric. - Możesz dostać jedzenie, kiedy będziesz chciał. - Jeżeli masz pieniądze, aby za nie zapłacić. - Oh, możesz je ukraść - powiedział. - Chodzi o to, że jest w zasięgu ręki. - Nie w Afryce. - Wiem, że ludzie wciąż głodują w różnych częściach świata. Ale prędzej czy później tak nie będzie. Zacznie się właśnie tu. Wyczułam to optymistyczne rozbawienie. - Naprawdę tak myślisz? - Tak - powiedział po prostu. - Spleciesz moje włosy w warkocz? Zrobisz to, Sookie? Trzymałam moją szczotkę do włosów i gumkę. Może to głupie, ale naprawdę lubiłam to robić. Eric siedział przed moją toaletką, narzuciłam rzecz, którą mi podarował, piękną brzoskwiniowo-białą jedwabną koszulę nocną. Zaczęłam czesać długie włosy Erica. Kiedy powiedział, że wszystko mu jedno, nabrałam na dłonie trochę żelu i przylizałam mu włosy do tyłu. Nie powinno być więcej niesfornych kosmyków. Cały czas plotłam najlepszy warkocz, jaki potrafiłam, a następnie spięłam włosy gumką tuż przy końcu. Bez włosów unoszących się wokoło jego twarzy, Eric wyglądał srożej, ale po prostu był bardziej przystojny.Westchnęłam. - Co oznaczał ten dźwięk? - zapytał obracając się i obserwując uważnie z każdej strony w lustrze. - Nie podoba ci się rezultat? - Wyglądasz świetnie - powiedziałam i chciałam cos dodać. Tyle, że fakt, iż może oskarżyć mnie o fałszywą skromność powstrzymał mnie przed mówieniem. - Co ze mną zrobisz? - Teraz rozczeszę ci włosy. Cos we mnie pękło. W noc, kiedy pierwszy raz uprawiałam seks, Bill czesał moje włosy aż do momentu, kiedy nasze odczucia zamieniły się w zupełnie coś innego. - Nie, dziękuję - powiedziałam szybko. Zdałam sobie sprawę, że czuję się bardzo dziwnie. Eric poruszył się i spojrzał na mnie. - Co cię niepokoi, Sookie? - Hej, co się wydarzyło na Alasce i Hawajach? - zapytałam. Ciągle trzymałam szczotkę w dłoni i nie zdając sobie z tego sprawy upuściłam ją. Upadła na drewnianą podłogę. - O co chodzi? - Eric spojrzał na szczotkę, a następnie na moją twarz z takim samym zmieszaniem. - W jakim znalazły sie obszarze? Obydwa są w Nakamura? - Narajana. Nie. Alaskę wrzucono do jednego worka z Kanadą. Mają swój własny system. Hawaje mają autonomię. - To po prostu nie w porządku. - Byłam szczerze oburzona. Wtedy przypomniałam sobie, że coś bardzo ważnego musiałam powiedzieć Ericowi. - Myślę, że Heidi złożyła ci raport po tym, jak była na mojej ziemi? Powiedziała ci o ciele? - Machnęłam mimowolnie ręką. Eric obserwował mnie, jego oczy były zwężone. 98
- Teraz mówimy o Debbie Pelt. Jeśli naprawdę chcesz to przeniosę ją. Wzdrygnęłam się. Chciałam mu powiedzieć, że ciało było świeże. Zaczęłam, ale jakoś miałam problemy ze sformułowaniem zdania. Czułam się dziwnie. Eric przechylił głowę, wzrok skupił na mojej twarzy. - Zachowujesz się bardzo dziwnie, Sookie. - Myślisz, że Alcide mógłby po zapachu rozpoznać, czy jest to ciało Debbie? zapytałam. Co jest ze mną nie tak? - Nie może tego zrobić po zapachu - powiedział. - Ciało jest ciałem. Nie zachowuje zapachu charakterystycznego dla danej osoby, szczególnie, kiedy już dość długo się rozkłada. Tak bardzo się martwisz o to, co myśli Alcide? - Nie bardziej, niż zazwyczaj - powiedziałam. - Hej, słyszałam dziś w radiu, że jeden z senatorów z Oklahoma okazał się wilkołakiem. Powiedział, że pewna agencja rządowa zarejestruje dzień, kiedy zaczną oni śledzić zimne, martwe ciała z kłami. - Uważam, że wampiry na tym skorzystają - powiedział Eric z pewnym rodzajem satysfakcji. - Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że rząd chce nas jakoś śledzić. Wygląda to tak, że kiedy wilkołaki wygrają swoją walkę o wolność, będziemy mogli zrobić to samo. - Lepiej się ubierz - powiedziałam. Coś złego wkrótce się wydarzy, a Eric potrzebował ubrania. Obrócił się i przejrzał ostatni raz w lustrze. - W porządku - powiedział trochę zaskoczony. Nadal był nagi i wspaniały. Ale w tej chwili nie czułam się z tego powodu zadowolona. Byłam podenerwowana, coś zaniepokoiło mnie. Doświadczyłam tego dziwnego uczucia, jakby pająki pełzały po całym moim ciele. Nie wiedziałam, co mi się stało. Próbowałam mówić, ale stwierdziłam, że nie mogę. Wykonałam "przyśpieszający" gest. Eric posłał mi szybkie, zaniepokojone spojrzenie i bez słowa zaczął szukać ubrania. Znalazł spodnie i wciągnął je na siebie. Upadłam na podłogę, trzymając się obiema rękami za głowę. Pomyślałam, że czaszka odrywa się od mojego kręgosłupa. Krzyknęłam. Eric upuścił swoją koszulkę. - Czy możesz powiedzieć mi, co jest nie tak? - spytał, kucając przy mnie. - Ktoś nadchodzi - powiedziałam. - Czuję się tak dziwnie. Ktoś nadchodzi. Jest już prawie tutaj. Ktoś posiadający twoją krew. Uświadomiłam sobie, że czułam się tak słabo już wcześniej, kiedy stanęłam oko w oko ze stwórcą Billa, Loreną. Nie posiadałam więzi krwi z Billem, no nie takiej, jaką miałam z Ericem. Eric podniósł się szybciej, niż zdążyłabym mrugnąć, usłyszałam jak głośno wciąga powietrze. Zacisnął dłonie w pięści. Skuliłam się na łóżku. Był pomiędzy mną, a otwartym oknem. Szybko pojęłam, że ktoś właśnie jest już na zewnątrz. - Appius Livius Ocella - powiedział Eric. - Minęło ze sto lat. Najświętszy Boże. Stwórca Erica.
99
ROZDZIAŁ 8 Pomiędzy nogami Erica mogłam dostrzec mężczyznę, przerażającego i umięśnionego, mającego ciemne oczy i włosy. Wiedziałam, że był niski, ponieważ mogłam dostrzec jedynie jego głowę i ramiona. Miał na sobie jeansy i koszulkę z nadrukiem Black Sabbath. Nie mogłam nic na to poradzić, zachichotałam. - Tęskniłeś za mną, Eric? - Rzymianin posiadał akcent, którego nie mogłam rozpoznać, miał zbyt wiele podkładów. - Ocella, to honor gościć cię tutaj - powiedział Eric. Zachichotałam donośniej. Eric kłamał. - Co się dzieje z moją żoną? - zapytał. - Jej zmysły są zdezorientowane - powiedział starszy wampir. - Masz moją krew. Ona ma twoją krew. I jest tu także moje drugie dziecko. Więź pomiędzy nami miesza jej uczucia i myśli. Bez jaj. - To jest mój nowy syn, Alexei - powiedział Appius Livius Ocella Ericowi. Spojrzałam pomiędzy nogami Erica. Nowy “syn” był chłopcem trzynastoczternastoletnim. Oczywiście, ciężko mi było dostrzec jego twarz. Zamarłam próbując nie reagować. - Brat - powiedział Eric w taki sposób, jakby witał się z nowym rodzeństwem. Te słowa były na poziomie i były chłodne. Zamierzałam wstać. Nie miałam zamiaru kucać ani chwili dłużej. Eric zepchnął mnie w bardzo małą przestrzeń pomiędzy łóżkiem, a stolikiem od łóżka i drzwiami od łazienki po mojej prawej stronie. Nie zmienił swojej postawy obronnej. - Przepraszam - powiedziałam z wysiłkiem, a Eric odstąpił pokazując mi przybyszów, został jednak pomiędzy mną a swoim stwórcą i chłopakiem. Wstałam z łóżka na nogi, próbując utrzymać pionową postawę ciała. Ciągle czułam się zmęczona. Spojrzałam na ojca Erica, w jego ciemne oczy. Przez ułamek sekundy wydawał się być zaskoczony. - Eric, musisz podejść do przednich drzwi i ich wpuścić - powiedziałam. - Twierdzę, że nie potrzebują zaproszenia. - Eric, ona jest niezwykle rzadkim okazem - powiedział Ocella swoim dziwnie akcentowanym angielskim. - Gdzie ją znalazłeś? - Zapraszam was do środka, ponieważ ty jesteś ojcem Erica - powiedziałam. Mogłabym po prostu zostawić was na zewnątrz. - Jeśli mój głos nie był dość silny, to przynajmniej nie brzmiałam na przerażoną. - Ale moje dziecko jest w domu, jeśli on jest zaproszony, to ja też. Nie jestem? - Ocella uniósł swoje ciemne, grube brwi. Jego nos… Cóż, dobrze mogłam wiedzieć, dlaczego wymyślono termin “rzymski nos”. - Czekaliśmy z czystej uprzejmości. Już mogliśmy dawno ukazać się w twojej sypialni. I po chwili byli już w środku. Nie poczekali na odpowiedź. Zerknęłam na chłopca, którego twarz była całkiem jasna. Nie był starożytnym Rzymianinem. Nie był też długowiecznym wampirem, wydawał się mieć domieszkę rasy germańskiej. Jego włosy były jasne i krótkie, równiutko przycięte. Miał niebieskie oczy. Kiedy wszedł do mojego domu, skłonił głowę. - Nazywasz się Alexei? - zapytałam.
100
- Tak - powiedział jego stwórca, kiedy chłopak się nie odezwał. - Nazywa się Alexei Romanow. Choć chłopiec nie zagarował, Eric także, to ja byłam przerażona. - Chyba nie… - powiedziałam do stwórcy Erica, który był mojego wzrostu. - Ty nie… - Próbowałem także uratować jedną z jego sióstr, ale już nie dało się jej wskrzesić powiedział Ocella ponuro. Jego zęby były białe i równe, ale brakowało jednego z lewej strony. Kiedy stracisz ząb będąc jeszcze człowiekiem, to po przemianie już nie odrośnie. - Sookie, o co chodzi? - Eric po raz pierwszy nie był w temacie. - Romanowowie - powiedziałam cicho chcąc, aby chłopak stojący kilka jardów od nas mnie nie usłyszał. - Ostatnia rosyjska rodzina królewska. Dla Erica egzekucja Romanowów wykonana była jakby wczoraj i może nie bardziej ważna od innych śmierci, których był świadkiem w ciągu tysiąca lat jego życia. Ale zrozumiał, że jego stwórca dokonał czegoś niezwykłego. Przez kilka sekund patrzyłam na Ocella bez gniewu, bez strachu i zobaczyłam człowieka, który uważał się za samotnego wygnańca i poszukiwał najbardziej odrzuconych “dzieci”, jakie mógłby znaleźć. - Eric był pierwszym wampirem, którego stworzyłeś? - zapytałam Ocella. Był speszony moim bezwstydnym nastawieniem. Eric miał bardziej zdecydowaną reakcję. Ponieważ wyczułam jego strach przed nim, zrozumiałam, że Eric musi zrobić cokolwiek, co Ocella mu nakaże. Przedtem było to abstrakcyjnym pojęciem. Teraz zdałam sobie sprawę, że jeśli Ocella rozkaże Ericowi mnie zabić, to Eric będzie musiał to zrobić. Rzymianin zadecydował się odpowiedzieć. - Tak, był pierwszym, którego udało mi się przemienić. Inni, których próbowałem przeprowadzić na tę stronę, umierali. - Możemy opuścić moją sypialnię i przejść do salonu? - zapytałam. - To nie jest najlepsze miejsce na przyjmowanie gości. - Widzicie? Próbowałam być grzeczna. - Przypuszczam, że tak - powiedział starszy wampir. - Alexei? Jak myślisz, gdzie jest salon? Alexei obrócił się i spojrzał we właściwym kierunku. - Więc tam pójdziemy, kochany - powiedział Ocella i Alexei skierował się tam. Miałam chwilę, aby spojrzeć na Erica i już wiedziałam, że moja twarz wyraża pytanie: “O co, do cholery, tutaj chodzi?” Ale on wyglądał na ogłuszonego i bezradnego. Eric. Bezradny. Chyba zwariowałam. Kiedy o tym pomyślałam, poczułam obrzydzenie, ponieważ Alexei był dzieckiem, a ja byłam całkiem pewna, że Ocella nawiązał seksualną relację z chłopakiem, tak samo jak początkowo z Ericem. Ale nie byłam na tyle głupia i wiedziałam, że nie mogłabym tego przerwać i że jakikolwiek protest z mojej strony nie mógłby niczego zmienić. Faktycznie, nie do końca wiedziałam, czy Alexei chciałby, abym interweniowała, przypomniałam sobie, co Eric powiedział mi o całkowitym przywiązaniu do stwórcy w pierwszych latach życia wampira. Alexei był z Ocellą już przez długi czas, no przynajmniej w ludzkim rozumowaniu. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy rodzina Romanowów została zamordowana, ale stwierdziłam, że było to około roku 1918. Widocznie Ocella był tym, który uratował
101
chłopaka przed definitywną śmiercią. Jakiekolwiek były ich stosunki, trwały więcej, niż osiemdziesiąt lat. Wszystkie te myśli przemknęły w mojej głowie jedna za drugą, kiedy podążaliśmy za dwoma gośćmi. Ocella powiedział, że może wejść bez ostrzeżenia. Byłoby miło, gdyby Eric powiedział mi o tym. Mógł mieć nadzieję, iż Ocella nigdy nas nie odwiedzi, więc byłam skłonna do dania Ericowi przepustki... Ale nie mogłam nie myśleć, że zamiast wykładu na temat, w jaki sposób wampiry podzieliły mój kraj wygodnie dla siebie, to praktyczniej byłoby pozwolić mi się dowiedzieć, że jego stwórca może pojawić się w mojej sypialni. - Proszę, usiądźcie - powiedziałam po tym, jak Ocella i Alexei usadowili się na kanapie. - Wiele w twoim głosie sarkazmu - powiedział Ocella. - Nie zaoferujesz nam gościny? - Zlustrował mnie i chociaż jego oczy były brązowe, zachowywał się chłodno. Miałam chwilę, aby uświadomić sobie, jak bardzo się cieszę faktem, że założyłam szatę. Wolałabym zjeść ALPO , niż stać naga przed nimi. - Nie cieszy mnie to, że dobijałeś się do okna mojej sypialni - powiedziałam. - Mogłeś podejść do drzwi i zapukać, jak to robią ludzie. - Nie powiedziałam mu niczego, czego by nie wiedział. Wampiry są dobre w odczytywaniu ludzkich zachowań, tak stary wampir był o wiele bardziej doświadczony co do znajomości prawdziwych uczuć ludzkich, jak są inne od tego, co mówią. - Tak, ale przecież nie inaczej nie zobaczyłbym tak uroczego obrazka. - Ocella ślizgał się wzrokiem po ciele Erica prawie namacalnie. Alexei po raz pierwszy okazał emocje. Wyglądał na wystraszonego. Czy obawiał się, że Ocella odrzuci go pozostawiając go na łaskę świata? Czy obawiał się raczej, że Ocella zatrzyma go? Współczułam Alexeiowi i bałam się go jeszcze bardziej. Był tak bezradny jak Eric. Ocella patrzył na Alexeia z uwagą, którą można było uznać za strach. - Już jest o wiele lepiej - wymamrotał Ocella. - Eric, twoja obecność sprawia, że czuje się lepiej. Sądziłam, że sprawy nie mogą już mieć się gorzej, ale pukanie do drzwi, poprzedzone okrzykiem “Sookie, jesteś tu?” powiedziało mi, że ta noc może stać się gorsza. Mój brat, Jason, wszedł nie czekając na odpowiedź. - Sookie, widziałem włączone światła, więc stwierdziłem, że nie śpisz – powiedział, i zatrzymał się nagle, kiedy uświadomił sobie, że mam towarzystwo. I czym ono jest. - Przepraszam, że przeszkadzam, Sook - powiedział powoli. - Eric, jak leci? Eric powiedział: - Jason, to jest mój… To jest Appius Livius Ocella, mój stwórca, ze swoim drugim dzieckiem Alexeiem. - Eric wymówił to jak “AP-pi-us Li-WI-us Oł-KEL-ia.” Jason kiwnął głową do obu nowicjuszów, ale unikał patrzenia wprost na starszego wampira. Niezłe wyczucie. - Dobry wieczór, O’Kelly. Hej, Alexei. Więc jesteś młodszym bratem Erica, hę? Jesteś wikingiem tak jak Eric? - Nie - powiedział słabo chłopiec. - Jestem Rosjaninem. - Akcent Alexeia był inny od rzymskiego. Patrzył na Jasona z zainteresowaniem. Miałam nadzieję, że nie myśli o ugryzieniu mojego brata. Tym, co miał Jason, co czyniło go atrakcyjnym dla ludzi (zwłaszcza kobiet), to praktycznie promieniowanie życiem. Właśnie wydawał się 102
dostać wyjątkową porcję wigoru i witalności i to powracało z hukiem teraz, po śmierci jego żony. To była oznaka krwi wróżek w jego żyłach. - Cóż, miło was poznać - powiedział Jason. W ten sposób przestał interesować się gośćmi. - Sookie, przyjechałem po ten stolik, który jest na strychu. Byłem już wcześniej, ale nie było cię tutaj, a ja nie miałem kluczy. – Posiadaliśmy klucze do swoich domów, co było przydatne w razie nagłych wypadków. Zapomniałam, że pytał mnie o stół, kiedy jedliśmy razem obiad. Teraz mógł poprosić mnie o mój sypialniany zbiór i zgodziłabym się tylko po to, aby był z dala od niebezpieczeństwa. - Pewnie, nie potrzebuję go. Możesz go zabrać. Nie sądzę, aby był głęboko zakopany na strychu. Jason przeprosił, a oczy wszystkich podążyły za nim, gdy wchodził na górę. Eric próbował znaleźć swoim oczom jakieś zajęcie, gdy prawdopodobnie myślał o czymś innym, ale Ocella patrzył na mojego brata oceniając go, a Alexei z pewnego rodzaju pragnieniem. - Lubisz TrueBlooda? - zapytałam wampira przez zaciśnięte zęby. - Jak przypuszczam, nie zaoferujesz siebie lub twojego brata – powiedział starożytny Rzymianin. - Nie mam takiego zamiaru. Obróciłam się chcąc udać się do kuchni. - Wyczuwam twoją złość - powiedział Ocella. - Gówno mnie to obchodzi - powiedziałam nie patrząc mu nawet w twarz. Usłyszałam jak Jason schodzi wolniej na dół, ponieważ niósł stolik. - Jason, chcesz iść ze mną? rzuciłam ponad ramieniem. Był zadowolony mogąc opuścić pokój. Chociaż był uprzejmy dla Erica, ponieważ wiedział, że go kocham, Jason nie cieszył się towarzystwem wampirów. Położył stolik w rogu kuchni. - Sook, o co chodzi? - Chodź na chwilę do mojego pokoju - powiedziałam po wyjęciu butelek z lodówki. Poczułabym się nieco lepiej, jeśli miałabym na sobie trochę więcej ciuchów. Jason podążył za mną. Zamknęłam drzwi, kiedy byliśmy w sypialni. - Obserwuj drzwi. Nie ufam temu starszemu - powiedziałam, a Jason uprzejmie obrócił się i obserwował drzwi, podczas gdy ja ściągnęłam szatę, wkładając moje ubranie tak szybko, jak nigdy w życiu. - Hola - powiedział Jason, a ja podskoczyłam. Obróciłam się i zobaczyłam Alexeia, który otwierał drzwi i pewnie udałoby mu się to, gdyby Jason ich nie trzymał. - Przepraszam - powiedział Alexei. Jego głos był duchem tego, czym kiedyś był. Przepraszam cię, Sookie i ciebie Jason. - Jason, możesz pozwolić mu wejść. Za co przepraszasz, Alexei? - zapytałam. - Daj spokój, chodźmy do kuchni, podgrzeję ci TrueBlooda. - Podążyliśmy do kuchni. Byliśmy trochę dalej od salonu, a tam Eric i Ocella mogli nas nie słyszeć. - Mój mistrz nie jest zawsze taki. Jego wiek, to on go zmienił. - Zamienił go w co? Totalnego idiotę? Sadystę? Istotę molestującą dzieci? Nieśmiały uśmiech rozjaśnił twarz chłopaka. - Czasem jest tym wszystkim - powiedział zwięźle. - Ale tak szczerze, to ze mną jest nienajlepiej. Dlatego tu jesteśmy. 103
Jason zaczynał się wkurzać. Zazwyczaj lubił dzieci. Nawet jeśli Alexei mógłby zabić Jasona w mgnieniu oka, uważał Alexeia za dziecko. Mój brat kierował się złością, aktualnie myślał o wejściu do salonu i stanięciu twarzą w twarz z Appiusem Liviusem Ocella. - Posłuchaj, Alexei, nie musisz zostać z tym facetem, jeśli nie chcesz - powiedział Jason. Możesz zostać ze mną lub Sookie, jeśli Eric na to pozwoli. Nikt nie może kazać ci zostać z kimś, z kim nie chcesz. - Pobłogosław serce Jasona, z pewnością nie wiedział o czym mówi. Alexei uśmiechnął się słabym uśmiechem, który po prostu rozmiękczał serce. - Tak naprawdę to nie jest taki zły. Wierzę, że jest dobry, nawet jeśli teraz nie możesz sobie tego wyobrazić. Myślę, że jesteś przyzwyczajona do wampirów, które chcą...zawsze stać na piedestale. Mistrz nie próbuje tego robić. Jest szczęśliwy mogąc pozostać w cieniu. I ja muszę zostać z nim. Proszę, nie martw się. Dziękuję za twoje zainteresowanie. Już teraz czuję się lepiej, bo jestem z moim bratem. Nie czuję się tak, jakbym nagle miał zamiar zrobić coś… godnego pożałowania. Jason i ja patrzeliśmy na siebie. To wystarczyło, abyśmy się nawzajem zaniepokoili. Alexei rozglądał się po kuchni, jak gdyby rzadko je widywał. Stwierdziłam, że to było możliwe. Wyjęłam ciepłe butelki z mikrofalówki i potrząsnęłam nimi. Położyłam jakieś serwetki na tacy z butelkami. Jason wziął sobie colę z lodówki. Nie wiedziałam, co myśleć o Alexeiu. Przeprosił za Ocella, jakby Rzymianin był jego zrzędliwym dziadkiem, ale to było oczywiste, że pozostawał pod jego wpływem. Oczywiście, że tak; to jego dziecko w każdym względzie. Mieć prawdziwą postać z kart historii siedzącą w moim salonie, było strasznie dziwną sytuacją… Myślałam o okropnościach, których doświadczył, zarówno przed, jak i po śmierci. Myślałam o jego dzieciństwie jako carewicza, na pewno mimo hemofilii przeżył jakieś szczęśliwe chwile. Nie wiedziałam, czy chłopiec tęsknił za miłością, oddaniem i luksusem, które otaczały go od narodzin do rebelii, albo (przypuszczając, że został stracony wraz z jego całą rodziną) czy sądził, że bycie wampirem jest lepszym rozwiązaniem, niż bycie zakopanym w lesie gdzieś na terenie Rosji. Chociaż z hemofilią jego życie w tamtych czasach byłoby dość krótkie. Jason dodał lód do jego napoju i zajął się słoikiem z herbatnikami. Nie miałam herbatników, ponieważ w przeciwnym razie zjadłabym je. Zamknął słoik ze smutkiem. Alexei przyglądał się wszystkiemu, co Jason robił, jak gdyby obserwował zwierzę, którego nigdy wcześniej nie widział. Zauważył, że na niego patrzę. - Dwoje ludzi zatroszczyło się o mnie, dwoje marynarzy - powiedział, jak gdyby mógł wyczytać pytania kłębiące się w moim umyśle. – Zajmowali się mną, kiedy ból był nie do wytrzymania. Gdy świat obrócił się do góry nogami, jeden z nich wykorzystał mnie, kiedy miał ku temu okazję. Ale inny umarł, tylko dlatego, że był dla mnie miły. Twój brat przypomina mi go. - Przykro mi z powodu twojej rodziny - powiedziałam niezgrabnie, ponieważ czułam się zmuszona, by coś powiedzieć. Wzruszył ramionami.
104
- Ucieszyłem się, kiedy odnaleziono ich i urządzono im pogrzeb - powiedział. Ale kiedy spojrzałam w jego oczy, już wiedziałam, że słowa były cienką warstwą lodu, wierzchołkiem bólu. - Kto był w twojej trumnie? - spytałam. Czy wzruszyłam się? Co, do licha, mogłam jeszcze powiedzieć? Jason patrzył to na Alexeia, to na mnie. Pamiętał o kłopotliwym bracie Jimmiego Cartera . - Kiedy duży grób został znaleziony, Mistrz wiedział, że wkrótce znajdą także moją siostrę i mnie. Być może przeceniliśmy badaczy. To zabrało im szesnaście lat. Ale tymczasem, poszliśmy na miejsce, gdzie zostałem zakopany. Czułam, jak moje oczy napełniają się łzami. Miejsce, gdzie zostałem zakopany… - Musieliśmy dostarczyć tam trochę moich kości, ponieważ do tego czasu dowiedzieliśmy się o DNA. Inaczej, oczywiście, moglibyśmy znaleźć chłopca we właściwym wieku i... – kontynuował. Naprawdę nie miałam nic normalnego do powiedzenia. - Więc wyjąłeś kilka własnych kości, aby włożyć je do grobu - powiedziałam, mój głos drżał. - Stopniowo, po jakimś czasie. Wszystko odrosło - powiedział uspokajająco. Musieliśmy je trochę podpalić. Oni spalili mnie i Marię, także oblali nas kwasem. Ostatecznie zapytałam: - Dlaczego to było konieczne? Aby podłożyć tam twoje kości? - Mistrz chciał, abym miał spokój - powiedział. - Nie chciał, aby istniały jakieś poszlaki. Uważał, że jeżeli moje kości zostałyby znalezione, nie będzie więcej kontrowersji. Oczywiście, teraz nikt nie oczekiwałby, abym jeszcze żył, w tamtych czasach było to przynajmniej możliwe. Być może nie myśleliśmy jasno. Kiedy żyłeś na granicy świata przez tak długi czas… I w pierwszych pięciu latach po rewolucji, zobaczyło i rozpoznało mnie kilku ludzi. Mistrz musiał zatroszczyć się o nich. Zrozumienie tego także zajęło mi chwilę. Jason wyglądał jakby miał mdłości. Moje odczucia nie różniły się zbytnio. Ale ta mała pogawędka trwała już dość długo, nie chciałam, by "Mistrz" pomyślał, że spiskujemy przeciwko niemu. - Alexei - zawołał ostro Appius Livius. - Wszystko w porządku? - Tak, panie - powiedział Alexei i szybko wrócił do Rzymianina. - Jezu Chryste, Pasterzu Judei - powiedziałam i ponownie zajęłam się wnoszeniem butelek do dużego pokoju. Jason był nieszczęśliwy, ale podążył za mną. Eric skoncentrował się na Liviusie Appiusie Ocella, jak urzędnik 7-Eleven obserwujący klienta, który może mieć pistolet. Ale teraz, kiedy miał czas, aby wyzbyć się szoku wywołanego pojawieniem się swojego stwórcy, wydawał się odrobinę odprężyć. Dzięki więzi krwi czułam ulgę Erica. Gdy pomyślałam o tym, uwierzyłam, że to rozumiem. Odczuł nadmierną ulgę dzięki temu, że starszy wampir przyprowadził ze sobą swojego „łóżkowego przyjaciela”. Eric, który sprawiał złudne wrażenie obojętności co do wielu lat spędzonych jako seksualny towarzysz Ocella, teraz, kiedy ponownie zobaczył swego stwórcę, odczuwał oszalałą niechęć. Próbował powrócić do stanu równowagi. Powracał do bycia tamtym Ericem, szeryfem, po jego nagłym powrocie do Erica, nowego wampira i niewolnika miłości. Doszłam do wniosku, że nigdy nie będzie ponownie taki sam. Wiedziałam teraz, czego się bał. To, co odbierałam od Erica, nie było jedynie fizycznym aspektem, ale
105
bardziej mentalnym; przede wszystkim, nie chciał być ponownie pod kontrolą swojego stwórcy. Usłużyłam każdemu wampirowi butelką krwi, ostrożnie umieszczając ją na serwetce. Przynajmniej nie musiałam niepokoić się o zaserwowanie żywej przekąski… chyba, że Ocella zdecydowałby, że oni wszyscy będą karmili się mną. W tym przypadku nie było dla mnie żadnej nadziei, że przeżyłabym i nie mogłabym nic zrobić. To powinno zmienić mnie we wzór dyskrecji. Powinnam była pozostać z nimi, krzyżując nogi i po prostu się zamknąć buzie na kłódkę. Ale to tylko mnie wkurzało. Eric podniósł rękę i wiedziałam, że wyczytał mój nastrój. Chciał rozkazać mi, abym jakoś stonowała, ostudziła emocje. Nie chciał być ponownie pod kontrolą Ocella, ale kochał tego wampira. Zaczęłam się wycofywać. Nie dałam Rzymianinowi szansy. Tak naprawdę nie poznałam go. Wiedziałam o nim tylko kilka rzeczy, których w nim nie lubiłam. Jednak muszą być jakieś inne aspekty, które polubiłbym, albo podziwiała. Jeżeli byłby prawdziwym ojcem Erica, to dałabym mu dużo szans, aby mógł udowodnić swoją wartość. Zastanowiłam się, jak wyraźnie Ocella mógł wyczuć moje emocje. Nadal był nastawiony na Erica i zawsze będzie, a Eric i ja byliśmy połączeni więzią. Ale wydawało się, że moje uczucia nie zostały mu ujawnione; Rzymianin nie starał się zobaczyć świata moimi oczami. Opuściłam oczy. Musiałam nauczyć się, jak robić to bardziej ukradkowo i w pośpiechu. Zwykle byłam dobra w ukrywaniu uczuć, ale bliskość wiekowego wampira i jego nowego protegowanego, ich krew, tak jak Erica, wytrącała mnie z równowagi. - Nie wiem, jak się do ciebie zwracać - powiedziałam patrząc Rzymianinowi w oczy. Starałam się przybrać najlepszy towarzyski ton mojej babci. - Możesz nazywać mnie Appius Livius - powiedział. - W końcu jesteś żoną Erica. Ericowi zabrało sto lat zanim zasłużył sobie na to, aby nazywać mnie Appiusem, a nie Mistrzem. Po kilku wiekach mógł już mówić do mnie Ocella. Więc tylko Eric mógł zwracać się do niego Ocella. Dobrze dla mnie. Zauważyłam, że Alexei jest ciągle na etapie “Mistrz”. Ciągle siedział w tym samym miejscu, jakby wziął olbrzymi środek uspokajający, jego syntetyczna krew była na stoliku przed nim, upił jedynie łyka. - Dzięki – powiedziałam zauważając, że nie zabrzmiało to jakbym była wdzięczna. Spojrzałam na mojego brata. Jason stwierdził, że ma całkiem dobry pomysł na to, jak najlepiej nazwać Rzymianina, zaśmiałam się z tej myśli, jednocześnie otrząsając się. - Eric, powiedz mi, jak sobie teraz radzisz - powiedział Appius Livius. Zabrzmiał na autentycznie zaciekawionego. Jego ręka dotknęła Alexeia, zobaczyłam, że głaszcze plecy chłopca, jakby Alexei był szczeniakiem. Ale nie mogłam zaprzeczyć, że nie było sympatii w tym geście. - Mam się nieźle. Obszar Piąty się rozwija. Jestem jedynym szeryfem z Luizjany, który przetrwał zamach stanu dokonany przez Felipe de Castro. - Ericowi udało się brzmieć rzeczowo. - Jak to się stało? Eric zdał starszemu wampirowi raport na temat politycznej sytuacji z Victorem Maddenem. Kiedy myślał, że Livius Appius kombinował, jak załatwić całą tę sprawę
106
Felipe de Castro/Victor Madden, Eric spytał go: - Jak to się stało, że byłeś pod ręką, kiedy ten młody mężczyzna potrzebował pomocy? - Eric uśmiechnął się do Alexeia. To była historia warta wysłuchania, teraz, kiedy usłyszałam przerażającą opowieść Alexeia o "spaleniu" jego grobu. Kiedy Alexei Romanow usiadł w ciszy, Appius powiedział Ericowi o tym, jak wyśledził rosyjską rodzinę królewską w 1918. - Chociaż oczekiwałem czegoś takiego, musiałem działać szybciej, niż sądziłem powiedział Appius. Skończył pić krew. - Decyzja, by stracić ich, została podjęta tak szybko, przeprowadzona w takiej szybkości. Nikt nie chciał, aby ludzie mieli czas, aby pomyśleć o tym dwa razy. Dla wielu żołnierzy to, co zrobili, było straszną rzeczą. - Dlaczego chciałeś uratować Romanowów? - spytał Eric, jak gdyby Alexeia tam nie było. Livius Appius zaśmiał się. To był wielki wybuch śmiechu. - Nienawidziłem popieprzonych bolszewików - powiedział. - I miałem więź z chłopcem. Rasputin podawał mu moją krew przez lata. Byłem już w Rosji. Pamiętasz masakrę w Petersburgu? Eric pokiwał głową. - Tak naprawdę nie widziałem ciebie od wielu lat, a wtedy ujrzałem cię w przelocie. Eric mówił o tej masakrze już wcześniej. Mściwa menada sprowadziła na wampira o imieniu Gregory szaleństwo. Do uciszenia go było potrzebne dwadzieścia wampirów, a następnie należało ukryć skutki. - Następnej nocy, kiedy tak wielu z nas połączyło siły, aby posprzątać bałagan, jaki powstał, gdy Gregory został pokonany, poczułem czułość dla rosyjskich wampirów… i rosyjskich ludzi także. - Przypiął do tego rosyjskich ludzi z łaskawym kiwnięciem głowy ku mnie i Jasonowi, jako reprezentantów rodzaju ludzkiego. - Pieprzeni bolszewicy zabili tak wielu z nas. Byłem zrozpaczony. Śmierci Fedora i Velislava były szczególnie trudne. Byli zarówno wielkimi, jak i bardzo starymi wampirami. Wysłałem im wiadomość, zanim zacząłem poszukiwać rodziny królewskiej. Mogłem śledzić Alexeia, ponieważ miał moją krew. Rasputin wiedział, czym jesteśmy. Kiedy cesarzowa wezwała go, aby wyleczył chłopca z hemofilii, Rasputin wyżebrał moją krew, po niej chłopiec wyzdrowiał. Usłyszałem pogłoskę, iż ludzie myśleli o zabiciu rodziny królewskiej i podążyłem za zapachem mojej krwi. Gdy postanowiłem ich ocalić, możesz wyobrażać sobie, jakim wojownikiem się poczułem! Oby dwoje się roześmiali, nagle zrozumiałam, że tych dwoje wampirów w rzeczywistości zobaczyło krzyżowców, oryginalnych chrześcijański rycerzy. Gdy spróbowałam pojąć, jak starzy byli, że doświadczyli więcej niż każdy inny chodzący po ziemi, rozbolała mnie głowa. - Sook, masz już ciekawsze towarzystwo - powiedział Jason. - Posłuchaj, wiem, że chcesz już iść, ale jeśli mógłbyś być tu jeszcze przez chwilę, to zrób to - powiedziałam. Nie byłam zadowolona z towarzystwa stwórcy Erica i biednego dzieciaka Alexeia, więc dopóki Alexei cieszył się obecnością Jasona, mogło to polepszyć panującą tu niekorzystna atmosferę. - Po prostu włożę stół do ciężarówki i zadzwonię do Michele - powiedział. - Alexei, chcesz iść ze mną? Appius Livius nie poruszył się, ale z pewnością stał się spięty. Chłopiec patrzył wyczekująco na Rzymianina. Po dłuższej chwili Appius Livius kiwnął głową do
107
chłopca. - Alexei, pamiętaj o dobrych manierach - powiedział Appius Livius miękko. Alexei kiwnął głową. Po otrzymaniu pozwolenia carewicz wyszedł na dwór z robotnikiem, aby schować stół w głębi z furgonetki. Gdy byłam sama z Ericem i jego stwórcą, poczułam przypływ niepokoju. Tak naprawdę to wypłynęło z więzi, którą miałam z Ericem. Nie byłam jedyną osoba zamartwiającą się zaistniałą sytuacją. Przerwali rozmowę. - Wybacz, Appiusie Liviusie - powiedziałam ostrożnie. - Ponieważ byłeś w imperium we właściwym czasie, zastanawiałam się, czy poznałeś Jezusa? To naprawdę było zdumiewające rozmawiać z żywą istotą, która widziała żywego Boga... nawet, jeśli nazywał go “mitem”. Znów zaczęłam bać się Rzymianina, jednak nie z powodu tego, co mógł mi zrobić, albo co zrobił Ericowi lub Alexeiowi, ale z powodu tego, co mógłby zrobić nam wszystkim, gdyby chciał. Zawsze próbowałam znaleźć dobro w ludziach, ale najlepsze, co mogłam powiedzieć o Appiusie, to jego dobry gust w wyborze przyszłych wampirów. Dumny Rzymianin wpatrywał się w przedpokój, nie mogąc się doczekać powrotu Alexeia. - Cieśla? Nie, nie widziałem go - powiedział Appius i mogłam powiedzieć, że stara się być uprzejmym. - Ten śyd umarł prawie równolegle do mojej przemiany. Jak wiesz, miałem wiele innych rzeczy do zdziałania. Faktycznie nie znałem całego mitu aż do czasu, kiedy świat zaczął się zmieniać w efekcie jego śmierci. Appius wyjaśniał Ericowi, jaką korzystną pracę miał w piwnicy w Jekaterinburgu. Alexei prawie wykrwawił się, więc podał chłopcu duże dawki krwi poruszając się z nadzwyczajną szybkością, dzięki czemu był niewidoczny dla strażników. Patrzył z cienia, jak ciała zostały rzucone do dołu. Następnego dnia rodzina królewska została zakopana jeszcze raz, ponieważ mordercy bali się oburzenia, które mogło podążyć za śmiecą Romanowów. - Pojechałem za nimi, jak tylko słońce zaszło następnego dnia - powiedział Appius. Zatrzymano się ponownie, aby ich pochować. Alexeia i jedną z jego sióstr… - Marię - powiedział Alexei miękko i podskoczyłam. Powrócił cicho do salonu, stając za krzesłem Appiusa. - To była Maria. Chwila ciszy. Appius odczuł ogromną ulgę. - Tak, oczywiście, drogi chłopcze - potwierdził Appius, wydawał się brzmieć, jakby troszczył się o to. - Twoja siostra Maria była martwa, ale w tobie była iskierka życia. Alexei położył swoją dłoń na ramieniu Appiuas Liviusa, a ten wyciągnął rękę, by go poklepać. - Został wiele razy postrzelony - wyjaśnił Ericowi. - Dwa razy w głowę. Wlałem moją krew dokładnie w dziury po kulach. - Obrócił głowę, aby spojrzeć na chłopaka, który stał dokładnie za nim. - Moja krew pasowała idealnie, w końcu straciłeś bardzo dużo swojej. - To wyglądało, jakby przypominał sobie szczęśliwe czasy. Hu, chłopcze. Rzymianin odwrócił się chcąc patrzeć na Erica i mnie, uśmiechnął się dumnie. Ale mogłam zobaczyć, jak Alexei wychodzi. Appius Livius autentycznie czuł, że był wybawcą Alexeia. Nie byłam taka pewna, że Alexei był zupełnie o tym przekonany. - Gdzie twój brat? - zapytał nagle Appius Livius, poszłam więc go poszukać. Dodałam dwa do dwóch i zrozumiałam, że stwórca Erica chciał się upewnić, że Alexei nie wysuszył Jasona i nie pozostawił go gdzieś z dala od działki.
108
Jason wszedł zaraz po tym do salonu wrzucając komórkę do kieszeni. Zmrużył oczy. Jason nie był drobiazgowy, ale potrafił okazać, kiedy był nieszczęśliwy. - Przepraszam - powiedział. - Rozmawiałem z Michele. - Hmmm - powiedziałam. Zapamiętałam, że Appius Livius martwi się o Alexeia pozostawionego samotnie z ludźmi, wiedziałam, że to powinno mnie przestraszyć. Noc stawała się coraz bardziej zaawansowana, a ja musiałam odkryć prawdę. Nienawidzę zmieniać tematu, ale jest kilka rzeczy, które muszę wiedzieć. - Co, Sookie? - zapytał Eric patrząc dokładnie na mnie po raz pierwszy od pojawienia się jego Starego Mistrza. Wlał ostrożność w więź między nami. - Po prostu mam kilka pytań - powiedziałam uśmiechając się tak słodko, jak tylko mogłam. – Byłeś tu już wcześniej? Ponownie napotkałam starożytne ciemne oczy. Trudno było jakoś jednolicie określić Appiusa, nie mogłam spojrzeć na niego jak na zwartą jednostkę. Cholernie mnie przerażał. - Nie - powiedział. - Nie byliśmy. My przybyliśmy tu z południowego-zachodu, z Oklahoma, dopiero dotarliśmy do Luizjany. - Więc nie wiesz nic na temat ciała zostawionego na mojej ziemi? - Nie, nic. Chcesz abyśmy je wykopali? Nieprzyjemne, ale wykonalne. Chciałabyś zobaczyć, kto to taki? To była niespodziewana oferta. Eric patrzył na mnie bardzo dziwnie. - Przepraszam, kochany – powiedziałam do niego. - Próbowałam ci powiedzieć, kiedy pojawili się nasi niespodziewani goście. - Nie Debbie - powiedział. - Nie, Heidi powiedziała, że to świeże zwłoki. Ale musimy się dowiedzieć, kto to jest i musimy także poznać osobę, która pogrzebała tam ciało. - Wilkołaki - powiedział Eric natychmiast. - To są podziękowania, które dostałaś za pozwolenie na korzystanie z twojej ziemi. Dzwonię do Alcide'a, z pewnością się spotkamy. - Eric wyglądał wręcz na zadowolonego mogąc zrobić coś w stylu szefa. Błyskawicznie wyciągnął swój telefon komórkowy i wykręcił numer Alcide'a zanim mogłam coś powiedzieć. - Eric - powiedział do słuchawki, jakby się identyfikował. - Alcide, musimy pogadać. - Mogłam usłyszeć brzęczenie na drugim końcu linii. Chwilę później Eric powiedział: - To niedobrze, Alcide i przykro mi słyszeć, że masz kłopoty. Ale mam inne zmartwienia. Co robiłeś na ziemi należącej do Sookie? Oh, Boże. - Powinieneś więc tu przyjść i zobaczyć. Sądzę, że niektórzy z twoich ludzi są źli. Bardzo dobrze, więc zobaczymy się za dziesięć minut. Jestem w jej domu. Odłożył słuchawkę wyglądając tryumfująco. - Alcide jest w Bon Temps? - zapytałam. - Nie, ale był na autostradzie międzystanowej - wyjaśnił Eric.- Wracał z jakiegoś spotkania, z Monroe. Stada z Luizjany chciały pokazać, że stanowią jednolity front w stosunku do rządów. Do tej pory nigdy nie organizowali się wcześniej - prychnął Eric, wyraźnie pogardliwie.
109
- Wilkołaki zawsze organizują się na ostatnią chwilę… co powiedziałaś któregoś dnia o FEMA , Sookie? ‘Wciąż za mało i za późno’, chyba tak można to określić? Co najmniej był blisko, a kiedy już tu będzie, zajmiemy się tą sprawą. Westchnęłam próbując uczynić to dyskretnie i cicho. Nie zdawałam sobie sprawy, że rzeczy potoczą się tak szybko, jak to się działo do tej pory. Zapytałam wampiry, czy chcą więcej TrueBlood, ale odmówili. Jason miał znudzoną minę. Rzuciłam okiem na zegar. - Obawiam się, ze posiadam jedną kryjówkę dla wampira. Gdzie wy wszyscy planujecie spać po nastaniu świtu? Muszę wiedzieć w przypadku, gdybym miała podzwonić i znaleźć wam jakieś miejsce na przechowanie. - Sookie - powiedział Eric delikatnie. - Zabiorę Ocella i jego syna do mojego domu. Mogą tam skorzystać z gościnnych trumien. Eric zazwyczaj sypiał we własnym łóżku, ponieważ jego sypialnia nie miała okien. Miał także kilka trumien w sypialni gościnnej, z lśniącego szkła, wyglądające jak kajaki. Trzymał je schowane pod łóżkami. Najgorszym pomysłem związanym z Alexeiem i Appiusem Liviusem było pozostawanie ich z Ericem, a ich zdaniem, jeśli oni przebywaliby tam, ja z pewnością powinnam zostać tu. - Sądzę, że twoja ukochana chciałaby w ciągu dnia zatopić kołek w naszych piersiach powiedział Appius Livius, jakby był to dobry kawał. - Jeżeli uważasz, że mogłabyś to zrobić, młoda damo, proszę tylko spróbować. - Nie do końca – powiedziałam całkowicie nieszczerze. - Nie marzyłam, że mogłabym zrobić coś takiego ojcu Erica. - Niezła myśl. Obok mnie Eric drgnął, był to zabawny ruch w stylu psa biegającego we śnie. - Bądź grzeczna - powiedział mi i nie było w tym nic zabawnego. Wydał rozkaz. Wzięłam głęboki wdech. Na końcu języka miałam unieważnienie zaproszenia Erica do mojego domu. Musiałby wyjść i prawdopodobnie Appius Livius i Alexei także. Jednak to “prawdopodobnie” mnie powstrzymało. Myśl na temat przebywania z Appiusem Liviusem sam na sam wypadała blado nawet na tle przyjemności, jaką dałoby mi wyproszenie trzech wampirów. Prawdopodobnie szczęściem dla nas wszystkich było to, że w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Wystrzeliłam w kierunku drzwi jak rakieta. Dobrze byłoby mieć więcej czasu na wytchnienie. Alcide miał na sobie garnitur. U jego boku stały: Annabelle, która założyła czarnozielony płaszcz i czółenka na obcasie, oraz Jannalynn, nowy obiekt zainteresowania Sama. Jannalynn miała wyczucie smaku, chociaż był to styl, który wprawiał mnie w osłupienie. Ubrana była w błyszczącą, srebrną sukienkę, która ledwie przykrywała jej wyposażenie i srebrne sandały na wysokim obcasie zawiązywane z przodu. Srebrny cień do powiek i mocno podkreślony kontur oczu uzupełnił jej wizerunek. W przerażający sposób wyglądała świetnie. Sam z pewnością umawiał się z kobietą, która była w jakiś sposób niezwykła, nie bał się silnych charakterów. Może to było normalne dla istot posiadających dwie natury? Alcide był taki sam. Uścisnęłam przywódcę stada, następnie pozdrowiłam Annabelle i Jannalynn, które pokiwały głowami. - Z jakiego powodu Eric mnie wezwał? - Alcide wypowiedział te słowa, kiedy pozwoliłam im wejść. Kiedy wilkołaki zauważyły, że znajdują się w jednym pokoju z 110
trzema wampirami zastygli. Spodziewali się jedynie Erica. Kiedy spojrzałam na wampiry, zauważyłam, że one także zastygły, nawet Alexei był w pogotowiu. Jason powiedział: - Alcide, miło cię widzieć. Panie, wyglądacie świetnie. Wspięłam się na wyżyny. - Cześć wszystkim! - powiedziałam wesoło. - Miło, że wszyscy się tu zjawiliście w tak krótkim czasie. Eric, znasz Alcide’a. Alcide, to dawny przyjaciel Erica, Appius Livius Ocella, który odwiedza miasto wraz ze swoim, ech, protegowanym, Alexeiem. Eric, nie jestem pewna czy poznałeś nowe przyjaciółki Alcide’a: Annabelle, nowego członka stada, i Jannalynn, należącej wcześniej do stada Long Tooth. Jannalynn, nigdy nie miałyśmy okazji, żeby pogadać, ale oczywiście Sam opowiadał mi o tobie. I jestem pewna, że wszyscy znacie mojego brata, Jasona. Łał. Poczułam się jakbym przebiegła maraton uprzejmości. Ponieważ wampiry nie wymieniają uścisków dłoni, to było jak ceremonia otwarcia. W takim razie musiałam poprosić, aby usiedli i zaproponować im napoje, których nikt nie przyjął. Eric rozpoczął. - Alcide, jeden z moich pracowników obejrzał ziemię Sookie po ostrzeżeniu Basima al Sauda na temat nieznanego zapachu w jej lesie. Stwierdził on, że pochowano tam świeże ciało. Alcide spojrzał na Erica, jakby ten zaczął mówić wieloma językami. - Tej nocy nie zabiliśmy nikogo – powiedział Alcide. - Basim powiedział, że przekazał Sookie, iż wyczuliśmy ciało i wróżkę, może dwie, i wampira. Ale nic nie wspomniał o świeżym ciele. - Teraz mamy także nowego trupa. - Z którym nie mamy nic wspólnego - dokończył Alcide. - Byliśmy tam trzy noce wcześniej, zanim twój tropiciel wyczuł zapach świeżego ciała. - Najwyraźniej jest to zbieg okoliczności, nie uważasz? Ciało na ziemi Sookie, dokładnie po tym, jak było tam twoje stado? - Eric patrzył na wszystko bardzo dociekliwie. - Może to więcej niż zbieg okoliczności, że mamy trupa na tym terenie. Oh, chłopcze, naprawdę nie chciałam iść w tym kierunku. Jannalynn gapiła się na Erica. To był interesujący widok. Annabelle stała wyciągając nieznacznie ręce czekając, chcąc sprawdzić, w którą stronę będzie musiała skoczyć. Alexei wpatrywał się w pustą przestrzeń, co wydawało się być jego jedyna alternatywą, a Appius Livius po prostu był znudzony. - Powiedziałem, że powinniśmy zobaczyć, kto to jest - powiedział Jason niespodziewanie. Spojrzałam na niego z aprobatą. Więc poszliśmy do lasu, aby wykopać ciało.
111
ROZDZIAŁ 9 Alcide zmienił buty na jakieś inne, które miał w ciężarówce oraz zrzucił z siebie krawat i płaszcz. Jannalynn rozsądnie zdjęła swoje sandały na wysokim obcasie, Annabelle zrobiła to samo ze swoimi, ze znacznie skromniejszym obcasem. Dałam im obu moje adidasy i zaoferowałam Jannalynn stary t-shirt, który zakryłby błyszczącą, srebrną suknię, tak aby nic się jej nie stało w lasach. Wciągnęła go przez głowę. Powiedziała nawet „dzięki”, chociaż nie zabrzmiało to tak, jakby była bardzo wdzięczna. Wyjęłam dwie łopaty z szopy na narzędzia. Alcide wziął jedną, Eric drugą. Jason przyniósł jeden z tych dużych lampionów zwanych latarniami, który wyłowił ze swojego schowka w ciężarówce. Światło działało na moją korzyść. Wampiry doskonale widziały w ciemności, podobnie jak łaki. Od kiedy Jason stał się panterołakiem, doskonale widział w nocy. Byłam jedyną ”ślepą” w tej grupie. - Czy wiemy, gdzie zmierzamy? - zapytała Annabelle. - Heidi powiedziała, że to było na wschód, na polanie w pobliżu strumienia powiedziałam i ruszyliśmy w tamtą stronę. Wprawdzie trzymałam się blisko nich w czasie biegu, ale po chwili Eric wręczył łopatę Jasonowi i przykucnął tak, abym mogła wleźć na jego plecy. Trzymałam głowę schowaną za jego, by gałęzie nie mogły uderzać mnie w twarz. Nasz pochód był dzięki temu płynniejszy. - Czuję to - powiedziała nagle Jannalynn. Biegła na samym przedzie, jakby praca w stadzie miała ją zaprowadzić prosto do lidera. W lesie była inną kobietą. Chociaż nie widziałam zbyt wiele, to zauważyłam. Była szybka, zdecydowana i twardo stąpała po ziemi. Pruła przed siebie i po chwili zawołała: - Jest tutaj! Gdy dotarliśmy na niewielką polanę, zobaczyliśmy, jak stała nad kopcem ziemi. Było widać, że coś zostało tu niedawno naruszone, choć dało się też dostrzec próby zakamuflowania tego zniszczenia. Eric postawił mnie na ziemi, a Jason poświecił swoją latarnią w tamtą stronę. - To nie… ? - szepnęłam, wiedząc, że każdy z nich mógł mnie usłyszeć. - Nie – zaprzeczył zdecydowanie Eric. - Zbyt świeże. Nie Debbie Pelt. Była gdzieś indziej, w starszym grobie. - Jest tylko jeden sposób, aby dowiedzieć się kto to jest - powiedział Alcide. On i Jason zaczęli kopać, a ponieważ obaj byli bardzo silni, poszło to nawet szybko. Alexei podszedł i stanął za mną. Nagle zrozumiałam, jak złym wspomnieniem musi być dla niego grób w lesie. Objęłam go ramieniem, tak jakby nadal był człowiekiem, choć zauważyłam, że Appius spojrzał na mnie sarkastycznie. Oczy Alexeia spoczęły na kopiących, zwłaszcza na Jasonie. Wiedziałam, że to dziecko mogłoby wykopać grób gołymi rękoma tak szybko jak oni robili to łopatami, ale Alexei wyglądał tak mizernie, że trudno było wyobrazić sobie, że jest tak silny jak inne wampiry. Zastanawiałam się jak wielu ludzi zrobiło ten błąd w ostatnich kilku dekadach i jak wielu z nich zmarło na małych rączkach Alexeia. Jason i Alcide mogli odwalić brudną robotę. Podczas ich pracy, Annabelle i Jannalynn biegały wokół małej polany, prawdopodobnie próbując wyłapać jakieś nieznane zapachy. Pomimo tego, że dwie noce temu padało, mogły znaleźć coś w miejscach, które ochroniły korony drzew. Heidi nie szukała mordercy, próbowała zrobić listę tych, którzy przekroczyli krainę. Pomyślałam, że jedynymi stworzeniami, które nie 112
wędrowały przez mój las, byli normalni, zwykli ludzie. Jeśli łaki kłamały, ktoś z nich mógł być zabójcą. Lub mógł być to jeden z wróżów, które, z tego co zaobserwowałam, były dość agresywną rasą. Kandydatem na zabójcę był też Bill, od kiedy Heidi zrozumiała, że wampir, któremu się przyglądała, był moim sąsiadem. Nie czułam zapachu ciała tak jak inni, kiedy było pod ziemią, ponieważ mój węch jest tylko ułamkiem ich zmysłu. Ale z czasem, gdy rosły stosy czarnej ziemi, a dziura robiła się głębsza, mogłam powiedzieć, że coś tam było. O Boże, mogłam. Przyłożyłam dłoń do nosa, lecz to w ogóle nie pomogło. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak inni to wytrzymywali, ponieważ to było znacznie gorsze dla ich wyostrzonych zmysłów. Może to po prostu lata praktyki lub przyzwyczajenie. Potem obaj kopiący zatrzymali się. - Jest owinięty - powiedział Jason. Alcide pochylił się i grzebał czymś w dole. - Myślę, że jest rozerwane - odpowiedział Alcide po chwili. - Podaj mi latarkę Sookie – odezwał się Jason, więc mu ją rzuciłam. Poświecił do dziury. - Nie znam tego faceta - stwierdził. - Ja znam – odezwał się Alcide dziwnym głosem. Annabelle i Jannalynn natychmiast stanęły na skraju grobu. Musiałam się przełamać, aby zrobić krok do przodu i lekko spojrzeć w dół. Poznałam go od razu. Troje wilkołaków odrzuciło w tył głowy i zawyło. - To goryl z The Long Tooth - wyjaśniłam wampirom. Na chwilę głos mi się zawiesił i musiałam poczekać minutkę, by mówić dalej. - To Basim al Saud. – Czas spędzony w ziemi zrobił swoje, ale poznałam go od razu. Te skręcone loki, których mu zazdrościłam i umięśnione ciało. - Cholera! - krzyknęła Jannalynn, kiedy wycie ustało. I to tyle na podsumowanie. Kiedy wilkołaki się uspokoiły, było wiele do przedyskutowania. - Spotkałam go tylko raz - powiedziałam. - Oczywiście, wszystko było z nim w porządku, kiedy wsiadał do ciężarówki z Alcidem i Annabelle. - Powiedział mi co wyczuł na terenie posiadłości i kazałem mu porozmawiać z Sookie – wyjaśnił Ericowi Alcide. - Ona ma prawo wiedzieć. Nie rozmawialiśmy o niczym szczególnym w czasie drogi powrotnej do Shreveport, prawda Annabelle? - Nie - powiedziała tylko. Mogłam wyczuć, że płacze. - Zostawiłem go w jego apartamencie. Kiedy zadzwoniłem następnego dnia, by poszedł ze mną na spotkanie z naszym przedstawicielem, powiedział, że nie da rady, ponieważ musi pracować. Był projektantem stron internetowych i miał spotkanie z ważnym klientem. Nie byłem zadowolony z jego nieobecności, ale oczywiście, facet musiał jakoś zarabiać na życie. - Alcide wzruszył ramionami. - Tego dnia nie miał pracy- powiedziała Annabelle. Nastąpiła chwila ciszy. - Byłam w jego mieszkaniu, kiedy zadzwoniłeś - powiedziała i mogłam wyczuć, ile wysiłku kosztuje ją utrzymanie spokojnego, opanowanego głosu. - Byłam tam przez kilka godzin. Wow. Niespodziewane objawienie. Jason zeskoczył z odkopanego grobu i wytrzeszczył oczy. To było jak z jednej ”historii” babci, oper mydlanych, które oglądała. Alcide warknął. Rytualne wycie za zmarłych obudziło w nim ukrytego wilka. 113
- Wiem - powiedziała Annabelle. - I porozmawiamy o tym później. Poniosę karę, na którą zasługuję. Ale śmierć Basima jest ważniejsza niż moje złe postępowanie. Moim obowiązkiem jest powiedzenie co się stało. Basim odebrał drugi telefon jeszcze przed twoim i nie chciał, abym tego słuchała. Ale usłyszałam na tyle, by zrozumieć, że rozmawia z kimś, kto mu płaci. Alcide warknął nisko. Jannalynn stała w pobliżu swojej wilczej siostry i uznałam, że wzięła Annabelle za cel. Wyglądało to tak, jakby się przyczaiła do skoku, jej dłonie wygięły się, była gotowa wysunąć szpony. Alexei stał w pobliżu Jasona i kiedy napięcie zaczęło rosnąć, ręka Jasona owinęła się wkoło ramion chłopca. Jason miał ten sam problem co ja, z rozróżnianiem rzeczywistości od iluzji. Annabelle wzdrygnęła się na dźwięk wydobywający się z gardła Alcida, ale nie przestawała mówić. - Basim miał pretekst, by pozbyć się mnie z mieszkania i sam też wyszedł. Starałam się go śledzić, ale zgubiłam trop. - Byłaś podejrzaną - powiedziała Jannalynn. - Ale nie zadzwoniłaś do lidera stada. Nie zadzwoniłaś do mnie. Nie zadzwoniłaś do nikogo. Zaopiekowaliśmy się tobą i przyjęliśmy cię do sfory, a ty nas zdradziłaś. Nagle uderzyła Annabelle w głowę pięścią, wyrzucając ją w powietrze porządnym uderzeniem. I tak po prostu Annabelle leżała na ziemi. Dyszałam i nie byłam w tym odosobniona. Ale byłam jedyną, która zauważyła, że Jason siłował się aby utrzymać Alexeia z tyłu. Coś związanego z przemocą w powietrzu wysłało chłopca na krawędź. Jeśli byłby choć odrobinę większy, Jason leżałby już na ziemi. Potrąciłam Erica w ramię, szarpiąc głową w kierunku ich zmagań. Eric skoczył na pomoc Jasonowi, aby powstrzymać chłopca, który walczył i warczał w ich ramionach. Przez moment w ciemności panowała cisza, ponieważ każdy oglądał walkę Alexeia ze swoim szaleństwem. Appius Livius wyglądał na głęboko zmartwionego. Zrobił to po swojemu zaplatając ręce i ramiona wokół chłopca. - Już, już… - powiedział. - Nadal jesteś moim synem. - Alexei stopniowo się wyciszał. Głos Alcida był bardzo bliski huku, kiedy się odezwał. - Jannalynn jesteś moją nową zastępczynią. Annabelle, wstań. Teraz to sprawa sfory i dokończymy ją na posiedzeniu. Odwrócił się do nas plecami i ruszył w przeciwną stronę. Wilkołaki zwyczajnie zamierzały wyjść z lasu i odjechać! - Przepraszam!- krzyknęłam ostro. - Jest mały problem dotyczący ciała pochowanego na mojej ziemi. Myślę, że jest to cholernie istotny temat. Zatrzymały się. - Tak – powiedział Eric. To jedno słowo miało dużą wagę. - Alcide, uważam, że Sookie i ja musimy uczestniczyć w twoim posiedzeniu stada. - Tylko członkowie stada - powiedziała Jannalynn. - śadnych obcych, żadnych martwych. Nadal była tak mała jak zawsze, ale przez awans sprzed chwili, stała bardziej harda i pewna siebie. Była bezwzględną małą osóbką, nie mam co do tego wątpliwości. Pomyślałam, że Sam był niezwykle dzielny lub niezwykle głupi. - Alcide? - powiedział cicho Eric. 114
- Sookie może przyprowadzić Jasona, ponieważ on ma podwójną naturę - warknął Alcide. - Jest obca, ale jest przyjacielem stada. śadnych wampirów. Eric spojrzał na mojego brata. - Jason, będziesz towarzyszyć swojej siostrze? - Jasne - powiedział Jason. Więc ustalone. Kątem oka zauważyłam Annabelle chwiejącą się na nogach i próbującą zorientować się w sytuacji. Jannalynn zaserwowała jej mocne uderzenie. - Co zamierzasz zrobić z ciałem? - zawołałam za Alcidem który zdecydowanie zamierzał się oddalić. - Zamierzasz go znowu pochować, czy jak? Annabelle zrobiła niepewny krok za Alcidem i Jannalynn. Zapowiadało się na szczęśliwy powrót do Shreveport. - Ktoś się dzisiaj wieczorem po niego zgłosi - zawołała Jannalynn przez ramię. - Więc na twoim terenie będzie trochę ruchu. Nie przejmuj się. - Kiedy Annabelle spojrzała do tyłu, zauważyłam, że krwawi z jednego kącika ust. Poczułam, że wampiry miały się na baczności. Alexei odstąpił od Jasona i mógłby za nią podążyć, gdyby nie Appius Livius, który ciągle trzymał go w uścisku. - Czy powinniśmy go znowu zakopać? - zapytał Jason. - Jeśli wyślą po niego sforę, to wydaje się to gigantyczną stratą czasu - powiedziałam. - Eric, tak się cieszę, że wysłałeś Heidi. Inaczej… - pomyślałam ciężko. - Słuchaj, jeśli został pochowany na mojej ziemi, to możliwe, że został tutaj znaleziony, prawda? Więc nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś otrzyma wskazówkę, gdzie należy go szukać. Jedynym, który starał się śledzić tok mojego rozumowania był Jason. - Dobra, musimy go stąd zabrać – powiedział. Machałam rękoma w powietrzu, taka byłam zaniepokojona. - Musimy go gdzieś umieścić - powiedziałam. - Możemy go po prostu zostawić na cmentarzu! - Nieee, zbyt blisko - powiedział Jason. - A staw za twoim domem? - spytałam. - Do cholery, nie! Ryby! Potem już nigdy nie mógłbym zjeść stamtąd żadnej ryby! - Ochhh! - jęknęłam. Serio?! - Czy twój czas z nią spędzany zawsze tak wygląda? - zapytał Appius Livius Erica, który był na tyle mądry, aby nie odpowiadać. - Sookie - powiedział. - To nie będzie przyjemne, ale myślę, że udałoby mi się go unieść podczas latania, jeśli tylko zasugerujesz dla niego odpowiednie miejsce. Przez moje myśli szybko przebiegły rozmaite możliwości. I wszystkie były jak ślepe zaułki. A wtedy mój mózg dał mi kuksańca, bym zastanowiła się jeszcze raz, patrząc na wszystko z innej strony. Udało się. - Okej, Eric. Połóż go w lesie, po drugiej strony ulicy od mojego podjazdu. Jest tam jeszcze kawałek drogi dojazdowej, ale nie ma żadnych domów. Wilkołaki mogą używać podjazdu jako punktu orientacyjnego, kiedy już przyjadą. Ktoś przyjdzie go szukać, zapewne niedługo. Bez dalszej dyskusji, Eric wskoczył do dziury i ponownie owinął Basima w prześcieradło czy cokolwiek to było. W świetle latarni zobaczyłam jego pełną obrzydzenia twarz, ale pomimo to Eric zarzucił na plecy rozkładające się ciało i wzleciał w powietrze. W sekundę zniknął z pola widzenia. - Cholerka - powiedział Jason. Naprawdę był pod wrażeniem. - Suuper! 115
- Zakopmy ten grób - rzuciłam. Zabraliśmy się do pracy, a Appius Livius się przyglądał. Oczywiście nie przyszło mu do głowy, że z jego pomocą skończylibyśmy o wiele szybciej. Nawet Alexei przesunął stos ziemi i wydawało się, że świetnie się przy tym bawi. To było bardzo bliskie normalnej aktywności trzynastolatka. Stopniowo dziura się zapełniała, nadal jednak wyglądała jak grób. Carewicz zaczął formować łuki swoimi małymi dłońmi. Prawie zaprotestowałam, ale potem zobaczyłam, co robi. Rekonstruował wygięty kształt grobu, dopóki nie zaczęło to wyglądać jak nierówna szczerba, być może utworzona przez deszcz, lub jakby to był zawalony tunel kreta. Kiedy skończył radośnie się do nas uśmiechnął, więc Jason poklepał go po plecach. Mojemu bratu przydzielono sprzątanie terenu, a potem rozrzuciliśmy wokół gałęzie i liście. Ta część również zdawała się sprawiać Alexeiowi radość. W końcu skończyliśmy. Ale nie mogłam przestać myśleć o jeszcze jednej rzeczy. Brudna i przestraszona chwyciłam jedną z łopat, by móc utorować sobie drogę przez las. Jason chwycił łopatę w prawą dłoń, a Alexei złapał ją lewą, jakby nadal był dzieckiem, na które wyglądał. Mój brat, co było widać na jego twarzy, był przytrzymywany przez wampira! Appius Livius w końcu stał się użyteczny, prowadząc nas przez drzewa i podszycie, jak swego rodzaju ochroniarz. Eric był już w domu, kiedy do niego dotarliśmy. Zdążył wyrzucić swoje ubrania do śmieci i poszedł pod prysznic. W innych okolicznościach z chęcią bym się do niego przyłączyła, ale w tym momencie nie można było po prostu myśleć o seksie. Byłam brudna i brzydka, ale wciąż byłam gospodynią, więc podgrzałam kilka butelek TrueBlood dla moich wampirzych gości i pokazałam im łazienkę na dole, gdyby chcieli się umyć. Jason wszedł do kuchni, aby mi powiedzieć, że ma zamiar spadać. - Daj mi znać, kiedy jest posiedzenie - powiedział cicho. - I muszę zdać z tego wszystkiego sprawozdanie Calvinowi, wiesz o tym. - Rozumiem – mruknęłam. Byłam już znudzona tą całą polityką. Zastanawiałam się, czy Ameryka wiedziała po co to było, kiedy chciała prowadzić rejestrację podwójnych. Dla Ameryki byłoby naprawdę lepiej, gdyby nie musiała przechodzić przez to gówno. Polityka ludzi była wystarczająco nudna. Jason wyszedł tylnimi drzwiami. Sekundę później usłyszałam jak odjeżdża jego ciężarówka. Prawie tak szybko jak Appius Livius i Alexei dostali swoje napoje, Eric wyszedł z sypialni w świeżym ubraniu (trzymał je na zmianę w moim domu) i pachniał bardzo podobnie do mojego morelowego płynu do kąpieli. Z wszystkim, co się z nim wiązało – gdyby tylko chciał – mógł całkowicie zdobyć moje serce. Nie pełnił teraz obowiązków mojego kochanka, ponieważ jego ojciec był w domu. Mogło być wiele powodów jego obecności. Nie podobał mi się żaden z nich. Wkrótce potem trzy wampiry wyjechały do Shreveport. Appius Livius podziękował mi za gościnność w tak beznamiętny sposób, że nie miałam pojęcia czy był sarkastyczny. Eric milczał jak kamień. Alexei, tak spokojny i uśmiechnięty, jak gdyby nigdy nie był obłąkany, przytulił się do mnie swoim zimnym ciałkiem. Miałam trudności z przyjęciem go z takim samym spokojem. Trzy sekundy po tym jak wyszli za drzwi, byłam przy telefonie. - Fangtasia, tam gdzie twoje wszystkie krwawe marzenia się spełnią -powiedział znudzony głos. 116
- Pam, słuchaj. -Telefon mam przyciśnięty do ucha. Mów. - Właśnie wpadł Appius Livius Ocella. - Pieprzony zombi. Nie byłam pewna czy usłyszałam dokładnie to. - Tak, był tu. Zgaduję, że to twój dziadek. W każdym razie ma ze sobą nowego protegowanego i zawracają Ericowi głowę przez cały dzień. - Czego on chce? - Jeszcze nie powiedział. - Co z Erikiem? - Jest bardzo spięty. Dodatkowo wydarzyło się sporo rzeczy o których on sam ci opowie. - Dzięki za ostrzeżenie. Pójdę już do domu. Jesteś moją ulubioną chwilą wytchnienia. - Och. Cóż … super. Rozłączyła się. Zastanawiałam się, jakie przygotowania może podjąć. Czy wampiry i ludzie pracujący w klubie nocnym w Shreveport włączą się w szał sprzątania Erica? Widziałam tam tylko Pam i Bobby’ego Burnhama, choć przypuszczam, że reszta załogi zjawia się tam od czasu do czasu. Czy Pam załatwia niektórych chętnych ludzi do zostania przekąskami przed snem? Byłam zbyt spięta, aby myśleć o pójściu do łóżka. Niezależnie od tego co robił tu stwórca Erica, nie podobała mi się ta sytuacja. Już widziałam, że obecność Appiusa Liviusa niekorzystnie wpływała na nasze stosunki. Kiedy byłam pod prysznicem – i jeszcze wcześniej, gdy podniosłam kilka mokrych ręczników, które Eric zostawił na podłodze – wszystko dokładnie przemyślałam. Intrygi wampirów mogą być dość skomplikowane, lecz próbowałam zrozumieć cel niespodziewanej wizyty Rzymianina. Na pewno nie pokazywał się w Ameryce, w stanie Luizjana, w Shreveport, tylko po to aby nadrobić zaległości w plotkowaniu. Może potrzebuje pożyczki. To nie byłoby takie złe. Eric zawsze mógł zarobić trochę więcej. Choć nie miałam pojęcia o stanie finansów Erica, miałam trochę ulokowanych oszczędności w banku nieruchomości, ponieważ wreszcie odliczono mi z majątku SophieAnne pieniądze, które była mi dłużna. I bez względu na to ile Claudine miała na swoim koncie, to też można dołożyć. Ale co jeśli to nie w pieniądzach był problem? Może Appius Livius pojawił się, ponieważ miał problemy gdzieś indziej. Być może niektóre bolszewickie wampiry były za Alexeiem! To byłoby interesujące. Zawsze mogłam mieć nadzieję, że złapią Appiusa Liviusa… Tak długo jak nie był w domu Erica. Może stwórca Erica został nasłany przez Felipe de Castro lub Victora Maddena, ponieważ chcieli od niego czegoś, czego jeszcze nie mieli i chcieli, aby jego stwórca sam pociągnął za sznurki w ich imieniu. Ale najbardziej prawdopodobny scenariusz brzmiał tak: Appius Livius Ocella zjawił się ze swoim nowym chłopcem-zabawką tylko po to, by namieszać w głowie Ericowi. Założyłabym się o to na pieniądze. Appius Livius był trudny do odczytania. Chwilami wydawał się być w porządku. Troszczył się o Erica i Alexeia. W kwestii relacji między stwórcą Erica a Alexeiem – chłopiec zmarłby, gdyby Appius Livius nie interweniował. Biorąc pod uwagę okoliczności – Alexei był świadkiem morderstwa
117
całej swojej rodziny, ich pracowników i przyjaciół – zostawienie carewicza na pewną śmierć mogłoby być błogosławieństwem. Byłam pewna, że Appius Livius uprawiał seks z Alexeiem, ale nie mogłam stwierdzić, czy bierna postawa chłopca wynikała z faktu, że nie chciał tego stosunku, czy z nieprzemijającej traumy po oglądaniu egzekucji na swojej rodzinie. Wzdrygnęłam się. Wysuszyłam się i wyszorowałam zęby mając nadzieję, że będę mogła zasnąć. Zdałam sobie sprawę, że był jeszcze jeden telefon, który powinnam wykonać. Z niechęcią zadzwoniłam do Bobby’ego Burnhama, dziennego pracownika Erica. Bobby i ja nigdy się nie lubiliśmy. Był o mnie niesamowicie zazdrosny, choć Eric w ogóle nie pociągał go seksualnie. W jego opinii odwracałam uwagę i energię Erica od należytych obowiązków, do których należał on sam i od spraw biznesowych prowadzonych w imieniu Erica, kiedy ten spał za dnia. Nie lubiłam Bobby’ego, bo zamiast po prostu mnie nie lubić, aktywnie starał się uczynić moje życie trudniejszym, co było zupełnie inną bajką. Ale nadal oboje należeliśmy do zespołu Erica. - Bobby, tu Sookie. - Mam identyfikator rozmówcy.- Pan Ponury. - Bobby, myślę, że powinieneś wiedzieć, że stwórca Erica jest w mieście. Kiedy pójdziesz po swoje dalsze instrukcje, bądź ostrożny. - Bobby był odprawiany co noc, zanim Eric się pojawiał, chyba że ten zostawał w moim domu. Bobby potrzebował czasu na swoją odpowiedź – prawdopodobnie próbując dowiedzieć się, czy nie testuję na nim jakiegoś nowego dowcipu. - Czy on może chcieć mnie ugryźć? - zapytał. - Ten stwórca? - Nie wiem, co będzie chciał zrobić, Bobby. Po prostu czułam, że powinnam cię powiadomić. - Eric nie pozwoli mu mnie skrzywdzić - powiedział, bardzo pewny siebie. - To tylko przykład: jeśli facet każe mu skakać, Eric musi się spytać jak wysoko. - W żadnym razie - zaprotestował Bobby. Dla niego Eric był najpotężniejszą postacią pod ”księżycem”. - Zaraz. Oni muszą słuchać swojego stwórcy. To nie jest kłamstwo. Bobby musiał usłyszeć te informacje wcześniej. Wiedziałam, że są jakieś strony internetowe lub tablice informacyjne dla asystentów wampirów. Jestem pewna, że wymieniali się wszelkiego rodzaju przydatnymi wskazówkami na temat radzenia sobie ze swoimi pracodawcami. Niezależnie od powodu, Bobby nie oskarżał mnie o próbę oszustwa, co było miłą odmianą. - Dobra - powiedział. - Jestem przygotowany na ich przybycie. Jakim… Jakim typem człowieka jest stwórca Erica? - Już ani trochę nie jest człowiekiem - odparłam. - I ma ze sobą trzynastoletniego chłopaka, który kiedyś należał do rosyjskiej rodziny królewskiej. - Dzięki. Dobrze jest być przygotowanym – powiedział Bobby po długim milczeniu. To była jedna z najmilszych rzeczy jakie kiedykolwiek od niego usłyszałam. - Proszę bardzo. Dobranoc, Bobby. - Odłożyłam telefon. Chcielibyśmy, aby wszystkie nasz rozmowy były takie grzeczne. Wampiry, łączycie ze sobą Amerykę! Przebrałam się w koszulę nocną i wsunęłam do łóżka. Musiałam spróbować się trochę przespać, ale nie mogłam znaleźć drogi do objęć Morfeusza. Ciągle widziałam przed oczami światło latarni, tańczące po całej polanie w lesie, kiedy ziemia została usypana wokół krawędzi grobu Basima. Widziałam też twarz martwego wilkołaka. Ale w końcu zarysy twarzy rozmyły się i zawładnęła mną ciemność. 118
Następnego dnia spałam mocno i długo. Z chwilą kiedy się obudziłam, wiedziałam, że ktoś w kuchni gotował. Użyłam mojego dodatkowego zmysłu, by to sprawdzić, i ustaliłam, że był to Claude smażący jajka na bekonie. Była tam też kawa w dzbanku i nie musiałam używać telepatii, aby to wiedzieć. Mogłam to poczuć. Zapach poranka. Po wycieczce do łazienki, wyszłam na korytarz i przeszłam do kuchni. Claude siedział przy stole kuchennym. W dzbanku było jeszcze wystarczająco dużo kawy, by starczyło i dla mnie. - Jedzenie jest tam - powiedział, wskazując na kuchenkę. Wzięłam talerz i kubek. To przesądziło o dobrym początku mojego dnia. Spojrzałam na zegar. Była niedziela i Merlotte’s nie będzie otwarty aż do południa. Sam znowu testował niedziele w limitowanym zakresie, choć całe pół personelu miało nadzieję, że to nie będzie zbyt opłacalne. Kiedy ja i Claude jedliśmy w towarzyskiej ciszy, zdałam sobie sprawę, że czułam się dziwnie spokojna, ponieważ to był czas snu Erica. Oznaczało to, że nie musiałam czuć go na każdym kroku. Jego problematyczny stwórca i nowy ”brat’’ również byli nieosiągalni. Odetchnęłam z ulgą. - Widziałem Dermota zeszłej nocy - powiedział Claude. Cholera! Cóż, spokojny poranek dobiegł końca. - Gdzie? - spytałam. - Był w klubie. Wpatrywał się we mnie z tęsknotą - powiedział. - Dermot jest gejem? - Nie, nie sądzę. Nie myślał o moim penisie. Chciał pobyć z inną wróżką. - Mam nadzieję, że zniknął. Niall powiedział mi i Jasonowi, że Dermot pomógł zabić naszych rodziców. Szkoda, że nie wrócił do krainy wróżek przed jej zamknięciem. - Zostałby zabity ”na dzień dobry” – Claude zrobił przerwę na łyk kawy, zanim dodał: - Nikt w świecie wróżek nie rozumie działań Dermota. Od początku powinien być po stronie Nialla, ponieważ jest jego krewnym i jest na wpół człowiekiem, a Niall chciał oszczędzić ludzi. Ale jego własne poczucie wstrętu do siebie – ostatecznie, to wszystko, co mogę sobie wyobrazić – doprowadziło go do tego, że stanął po stronie wróżek, które naprawdę go nienawidziły. I tak przegrali. - Claude wyglądał na zadowolonego. - Więc Dermot odciął swój własny nos, aby oszpecić twarz. Kocham tak się wypowiadać. Czasami ludzie wykonują dobrą robotę, konstruując takie sformułowania. - Czy uważasz, że on nadal zamierza skrzywdzić mojego brata lub mnie? Claude zamyślił się na chwilę. - Nie sądzę, że kiedykolwiek chciał cię skrzywdzić – powiedział. - Myślę, że Dermot jest szalony, choć jeszcze kilka lat temu był miłym facetem. Nie wiem, czy stał się nieobliczalny przez swoją ludzką naturę, czy jego nadnaturalna strona nasiąknęła zbyt wieloma substancjami z waszego świata. Nie mogę nawet wyjaśnić jego udziału w zamordowaniu twoich rodziców. Dermot, którego znałem, nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Uznałam, że tylko naprawdę szaleni ludzie mogą krzywdzić innych wokół siebie bez emocji, lub nawet nie zdawać sobie sprawy z tego co robią. Ale nie ja. Dermot był moim prawujkiem i wszyscy, którzy go spotkali zgodzą się, że był sobowtórem mojego brata. Przyznałam w duchu, że byłam go ciekawa. I zastanawiałam się nad tym co powiedział Niall o Dermocie - że był jednym z tych, którzy otworzyli drzwi ciężarówki, aby moi rodzice mogli zostać wyciągnięci i ogłuszeni przez Neave i 119
Lochana. Zachowanie Dermota nie świadczyło o skrusze, którą mógłby odczuwać po spowodowaniu wypadku. Czy Dermot myślał o mnie jako o krewnej? Czy ja i Jason mieliśmy w sobie na tyle z wróżek, aby przyciągnąć jego uwagę? Miałam wątpliwości co do teorii Billa, który twierdził, że mój pra-wuj poczuł się lepiej, kiedy się do niego zbliżyłam, ponieważ miałam w sobie krew wróżki. - Claude, czy można powiedzieć, że nie jestem w pełni człowiekiem? Gdzie się znajduję według drabiny wróżek? -Jeżeli jesteś w tłumie ludzi, mogę znaleźć cię z zawiązanymi oczyma i powiedzieć, że jesteś moją krewną - odparł bez wahania. - Ale jeśli jesteś pomiędzy wróżkami, mogę nazwać cię człowiekiem. To zawodny zapach. Większość wampirów pomyśli: ”ładnie pachnie’’ i będą zadowoleni w twoim towarzystwie. Tak to mniej więcej wygląda. Kiedy wiedzą, że masz krew wróżek, mogą to wykorzystać, by czerpać przyjemność. Tak więc Bill naprawdę mógł zostać ukojony przez moją małą cząstkę wróżki. Przynajmniej teraz wie jak to zidentyfikować. Wstałam, by opłukać talerz i nalać sobie drugi kubek kawy, więc w drodze zabrałam też pusty talerz Claude’a. Nawet nie podziękował. - Dziękuję za śniadanie - powiedziałam. - Nie rozmawialiśmy o tym, jak uporamy się z kosztami jedzenia i artykułów gospodarstwa domowego. Claude spojrzał zaskoczony. - Nie myślałem o tym – przyznał. Cóż, przynajmniej był szczery. - Powiem ci, jak to robiłam ja i Amelia. - W kilku zdaniach wyjaśniłam wszystko. Claude się zgodził, ale wyglądał na oszołomionego. Otworzyłam lodówkę. - Te dwie półki są dla ciebie – powiedziałam - A reszta jest moja. - Rozumiem. Jakoś w to wątpiłam. Głos jego brzmiał tak, jakby tylko chciał sprawić wrażenie, że rozumie i na wszystko się zgadza. Była duża szansa, że będziemy musieli przeprowadzić tę rozmowę jeszcze raz. Kiedy skręcił w lewo, na schody, ja zajęłam się naczyniami – w końcu to on gotował – a potem się ubrałam. Pomyślałam, że mogłabym przez chwilkę poczytać. Byłam jednak zbyt rozkojarzona, aby skoncentrować się na książce. Usłyszałam, jak samochody zjeżdżają na podjazd przed lasem. Wyjrzałam przez przednie okno. Dwa policyjne samochody. Byłam pewna, że to nastąpi. Ale moje serce zjechało prawie do palców u stóp. Czasem nienawidzę mieć racji. Ktokolwiek zabił Basima, zrobił to, by wciągnąć mnie w jego śmierć. - Claude - zawołałam z dołu. - Zachowuj się przyzwoicie, jeśli tu jesteś. Policja przyjechała. Claude, ciekawy jak nigdy dotąd zbiegł truchtem po schodach. Miał na sobie jeansy i Tshirt, tak jak ja. Wyszliśmy na przedni ganek. Bud Dearborn, szeryf (normalny, ludzki szeryf), był w pierwszym aucie, a Andy Bellefleur i Alcee Beck byli w drugim. Szeryf i dwóch detektywów – to musi być poważna sprawa kryminalna. Bud powoli wysiadł ze swojego auta, tak jakby był zmęczony rzeczami, które robił w ostatnich dniach. Wiedziałam z jego myśli, że Bud coraz bardziej zmagał się z zapaleniem stawów, miał również pewne obawy co do swojej prostaty. Wszedł na 120
ganek; bruzdy na jego twarzy nie dawały żadnych wskazówek na temat jego stanu psychicznego, a jego ciężki pasek skrzypiał z powodu nadmiernego obciążenia. - Co jest, Bud? - zapytałam. - Nie to, że nie jestem szczęśliwa widząc cię. - Sookie, dostaliśmy anonimowy telefon - powiedział Bud. - Jak wiesz, organy ścigania nie mogą zrobić nic bez żadnych poszlak, ale ja osobiście nie szanuję ludzi, którzy nie chcą powiedzieć kim są. Skinęłam głową. - Kim jest twój przyjaciel? - spytał Andy. Wyglądał na zmęczonego. Słyszałam, że jego babcia, która go wychowywała, była na łożu śmierci. Biedny Andy. O wiele bardziej wolałby być tam niż tu. Alcee Beck, drugi detektyw, naprawdę mnie nie lubił. Nigdy mnie nie lubił, a jego niechęć miała ostatnio dobrą podstawę – jego żona została zaatakowana przez wilkołaka, który próbował dostać mnie w swoje łapy. Nawet gdybym wyprowadziła tego faceta, Alcee by mnie nie lubił. Może był jednym z tych nielicznych ludzi, których razi mój niewielki ślad krwi wróżki lub, co bardziej prawdopodobne, nie obchodzę go. Nie było sensu w przekonywaniu go do siebie. Skinęłam mu głową, ale nie odpowiedział. - To jest mój kuzyn, Claude Crane z Monroe - powiedziałam. - Jaki jest wasz stopień pokrewieństwa? - spytał Andy. Ci mężczyźni znali koligacje rodzinne, łączące ze sobą prawie wszystkich z całej parafii. - To trochę krępujące - powiedział Claude. (Nic nie mogłoby zawstydzić Claude, ale stwarzał dobre pozory). – Jestem, jak się to mówi, z nieprawego łoża. Ten jeden, jedyny raz, byłam wdzięczna, że Claude przejął temat. Spuściłam oczy w dół, tak jakbym nie mogła znieść rozmowy o tym wstydzie. - Claude i ja staramy się lepiej poznać, od kiedy dowiedzieliśmy się, że jesteśmy spokrewnieni - powiedziałam. Mogłam stwierdzić, że te informacje zapisują się w ich myślowym folderze. - Dlaczego wszyscy tutaj jesteście? - spytałam. - Co powiedział anonimowy rozmówca? - Że masz ciało pochowane w swoim lesie - Bud odwrócił wzrok, jakby był trochę zawstydzony rozmową o czymś tak niezwykłym, ale ja wiedziałam swoje. Po kilku latach egzekwowania prawa, Bud dobrze wiedział, co może zrobić człowiek, nawet ten najnormalniej wyglądający. Nawet młode blondynki z dużymi cyckami. Może zwłaszcza one. - Nie przyprowadziłeś ze sobą żadnych psów - zaobserwował Claude. Miałam cichą nadzieję, że Claude będzie trzymał język za zębami, ale wydawało się, że moje życzenie się nie spełni. - Myślę, że fizyczne przeszukanie wystarczy - powiedział Bud. - Lokalizacja jest, naprawdę, nietypowa ( i psy były za drogie aby je wynająć, pomyślał). - O mój Boże - powiedziałam zaskoczona. - Jak ta osoba może rościć sobie prawo do nie uczestniczenia, jeśli wie gdzie dokładnie jest pochowane ciało. Nie rozumiem tego. Miałam nadzieję, że Bud powie mi więcej, ale nie pisnął ani słówka. Andy wzruszył ramionami. - Najpierw musimy się rozejrzeć. - Sprawdzajcie - powiedziałam z absolutną pewnością. Gdyby przyprowadzili ze sobą psy, pociłabym się niemiłosiernie ze strachu, że znajdą zapach Debbie Pelt lub dawny
121
pochówek Basima. - Wybaczcie mi, ale zostanę po prostu w domu, kiedy wy będziecie robić obchód po lesie. Mam tylko nadzieję, że nie złapiecie zbyt wielu kleszczy. Kleszcze czaiły się w krzakach i chwastach, wyczuwając twoją chemię i ciepło ciała, kiedy przechodzisz, a następnie szykując się do skoku przeznaczenia. Patrzyłam jak Andy wciąga nogawki do swoich butów, a Bud i Alcee spryskują się czymś. Claude odezwał się dopiero po tym, jak mężczyźni zniknęli w lesie. - Lepiej mi wytłumacz, dlaczego się nie boisz. - Przenieśliśmy ciało zeszłej nocy - powiedziałam i odwróciłam się, aby usiąść przy biurku, gdzie zainstalowałam komputer, który miałam z apartamentu Hadley. Ciekawe co Claude na to powie? Po kilku sekundach znów usłyszałam jego kroki na schodach. Ponieważ miałam czekać, aż faceci wyjdą z lasu, mogłam w międzyczasie sprawdzić pocztę email. Wiele przekazywanych wiadomości, z których większość była inspirująca lub o charakterze patriotycznym, była od Maxine Fortenberry, mamy Hoyta. Usunęłam je, nawet nie czytając. Przeczytałam email od ciężarnej żony Andy'ego Bellefleura, Halleigh. To był dziwny zbieg okoliczności, konwersacja z nią, w czasie gdy jej mąż był na tyłach mojego domu, w trakcie misji rzucenia się z motyką na słońce. Halleigh powiedziała mi, że czuje się świetnie. Super! Ale jej teściowa słabła i Halleigh obawiała się, że panna Caroline nie doczeka urodzin swojego prawnuczka. Caroline Bellefleur była bardzo stara. Andy i Portia byli wychowywani przez pannę Caroline w jej domu, po tym jak ich rodzice umarli. Była wdową znacznie dłużej niż mężatką. W ogóle nie pamiętałam pana Bellefleura i byłam pewna, że Andy i Portia też nie znali go zbyt długo. Andy był starszy od Portii, a Portia była starsza ode mnie o rok, więc szacuję, że panna Caroline, która kiedyś była najlepszą kucharką w parafii Renard i robiła najlepsze ciasto czekoladowe na świecie, miała co najmniej dziewięćdziesiątkę. „Tak czy owak - kontynuowała Halleigh - chce znaleźć rodzinną Biblię bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie. Wiesz, że zawsze miała obsesję, a teraz chce znaleźć Biblię, która zaginęła nie wiadomo ile lat temu. Ma szalone myśli. Uważa, że nasza rodzina była spokrewniona z niektórymi Comptonami. Czy mogłabyś poprosić swojego sąsiada, pana Comptona, by rozejrzał się za nią? To szmat czasu, ale ona nic nie straciła ze swojego charakterku, choć jest słaba fizycznie”. To był miły sposób wyrażenia, że panna Caroline żądała odnalezienia Biblii bardzo często. Byłam w rozterce. Wiedziałam, że Biblia była w domu Comptonów. Wiedziałam też, że po tym jak ją przestudiuje, panna Caroline dowie się, że jest bezpośrednim potomkiem Billa Comptona. Nie wiadomo jak się poczuje, gdy dowie się czegoś o czym nikt wcześniej nie wiedział. Czy chcę wywrócić jej świat do góry nogami i zniszczyć wszystko w co wierzyła, gdy ta kobieta jest na łożu śmierci? Z drugiej strony… Och do diabła, starałam się wziąć wszystko pod uwagę, a mam już wystarczająco dużo swoich spraw by się zamartwiać! Beztrosko przekazałam email Halleigh do Billa. Niedawno nauczyłam się obsługiwać pocztę email i nadal jej nie ufałam. Ale przynajmniej czułam, że umieściłam piłkę w koszu Billa. Jeśli zadecyduje ją odrzucić, cóż, dobrze.
122
Po tym jak pogrzebałam jeszcze trochę na eBayu, dziwiąc się temu co ludzie próbowali czasem sprzedać, usłyszałam głosy na podwórku. Wyjrzałam i zobaczyłam Buda, Alcee i Andy'ego, jak oczyszczali ubrania z pyłu i gałązek. Andy miał ślad po ugryzieniu na szyi. Wyszłam na zewnątrz. - Znaleźliście ciało? - spytałam ich. - Nie, nie znaleźliśmy - odpowiedział Alcee Beck. - Widzieliśmy, że byli tam ludzie. - Cóż, jasne - powiedziałam. - Ale żadnego ciała? - Nie będziemy cię już więcej niepokoić - powiedział Bud. Wyjechali w chmurze pyłu. Patrzyłam jak odjeżdżali i zadrżałam. Czułam się tak, jakby gilotyna opuszczała się na moją szyję i odcięciu głowy przeszkodziła tylko za krótka lina. Wróciłam do komputera i wysłałam email dla Alcida. Brzmiał on: „Policja była tutaj”. Uznałam, że to wystarczy. Wiedziałam, że nie dowiem się od niego więcej, dopóki nie będzie przygotowany do mojego przyjazdu do Shreveport. Zaskoczyło mnie, że zajęło trzy dni, aby otrzymać odpowiedź od Billa. Te dni były niezwykłe, tylko dzięki liczbie ludzi, których nie słyszałam. Nie odezwał się Remy, co nie było zbyt niezwykłe. Nikt ze sfory Long Tooth się nie odezwał, więc mogłam jedynie założyć, że odebrali ciało Basima z jego nowego miejsca spoczynku i że dadzą mi znać kiedy odbędzie się posiedzenie. Jeśli ktoś wszedł do mojego lasu i próbował dowiedzieć się dlaczego zniknęło ciało Basima, to nic o tym nie wiedziałam. Nie dostałam też wiadomości od Pam albo Bobby’ego Burnhama, co było trochę niepokojące, ale nadal… Nie robiło na mnie wrażenia. Dotknęło mnie natomiast, że ze strony Erica dotarła do mnie tylko cisza... Dobra, jego (stwórca, rozpłodnik, ojciec) mentor Appius Livius Ocella był w mieście… Ale dobry Boże. Między napadami niepokoju, zajrzałam do indeksu imion rzymskich i stwierdziłam, że „Appius’’ był jego pierwszym, zwykłym imieniem. Livius był jego drugim, rodzinnym nazwiskiem, przekazywanym z ojca na syna, wykazując przy tym, że był członkiem rodziny Livii lub klanu. Ocella było jego przydomkiem, który miał wskazywać, w jakiej klasie społecznej Livii się urodził; mógł to też być przydomek przydzielony za jego honorową służbę w wojsku. (Nie mam pojęcia jaka mogłaby być to wojna). Była też trzecia możliwość: jeśli został adoptowany, przydomek mógł odzwierciedlać jego biologiczną rodzinę. Twoje imię mówiło o tobie dużo w czasach rzymskich. Straciłam dużo czasu próbując dowiedzieć się wszystkiego o imieniu Appiusa Liviusa Ocella. Nadal jednak nie wiedziałam czego chciał lub co planował zrobić mojemu chłopakowi. A to były te rzeczy, które musiałam wiedzieć. Muszę przyznać, że czułam się dość markotnie, agresywnie i ponuro (sprawdziłam kilka słów, podczas gdy byłam online). Nie dość, że to bukiet emocji, to nie mogłam jeszcze stłumić smutku. Claude także mało się pokazywał. Zobaczyłam go tylko raz w ciągu tych trzech dni i to wtedy, kiedy usłyszałam go idącego przez kuchnię i tylnie drzwi by wsiąść do auta. To wyjaśnia, dlaczego byłam zachwycona widząc Billa przy moich tylnich drzwiach, kiedy słońce zaszło na trzeci dzień, odkąd wysłałam mu e-maila Halleigh. Nie wyglądał o wiele lepiej, niż wtedy kiedy widziałam go po raz ostatni, ale był ubrany w garnitur i krawat, a jego włosy były starannie uczesane. Pod pachą trzymał Biblię. Zrozumiałam dlaczego był taki schludny, co miał zamiar zrobić. 123
- Dobry - powiedziałam. - Chodź ze mną - poprosił. – Twoja obecność tam pomoże. - Ale oni pomyślą… - zaczęłam, ale po chwili zamknęłam usta. Niegodne było się martwić o to, że Bellefleurowie założą zapewne, że ja i Bill znów jesteśmy parą, kiedy Caroline Bellefleur miała się spotkać ze swoim krewnym. - Czy to będzie takie straszne? - zapytał z godnością. - Nie, oczywiście, że nie. Byłam dumna będąc twoją dziewczyną - powiedziałam i zawróciłam w kierunku mojego pokoju. - Proszę, wejdź na chwilę, ja tylko zmienię ubranie. - Skończyłam już lunch i popołudniowe porządki, i przebrałam się z szortów i t-shirta. Ponieważ się spieszyłam, przebrałam się w czarną spódnicę przed kolano i w białą dopasowaną bluzkę z rękawami, kupioną na wyprzedaży w Stage. Przesunęłam czerwony pasek ze skóry pomiędzy szlufkami i wzięłam jakieś czerwone sandały wyciągnięte z tyłu mojej szafy. Roztrzepałam włosy i byłam gotowa. Zawiozłam nas moim samochodem, który zaczynał się domagać przeglądu. Do dworu Bellefleurów nie prowadziła długa droga; jazda gdziekolwiek w Bon Temps nie zajmowała zbyt wiele czasu. Zaparkowaliśmy na podjeździe od frontu, ale gdy objeżdżaliśmy dom, zobaczyliśmy kilka samochodów z tyłu parkingu. Stały tam również auta Andy'ego i Portii. Był tam też zabytkowy szary Chevy Chevette, zaparkowany dyskretnie gdzieś w tyle i zastanawiałam się, czy panna Caroline miała opiekunów przez całą dobę. Podeszliśmy do podwójnych frontowych drzwi. Bill nie sądził, że byłoby stosownie („przyzwoite”, to słowo którego używał) wejść od tyłu i musiałam się z nim zgodzić, zważywszy na sytuację. Bill szedł powoli i z pewnym wysiłkiem. Więcej niż jeden raz chciałam go poprosić o przekazanie mi ciężkiej Biblii, ale wiedziałam, że nie zgodziłby się, więc nie wysilałam się. Dzięki Bogu, Halleigh otworzyła drzwi. Była zaskoczona, kiedy zobaczyła Billa, ale bardzo szybko odzyskała panowanie i powitała nas. - Halleigh, pan Compton przyniósł rodzinną Biblię, którą chciała zobaczyć babcia Andyego – powiedziałam. Wyraz zaskoczenia znikł z twarzy Halleigh ale nie odnalazłam na niej innych emocji. Halleigh wyglądała na trochę zmęczoną. Brązowe włosy były w nieładzie, zielona, kwiecista sukienka prezentowała się na prawie tak utrudzoną jak jej oczy. Można by przypuszczać, że przychodziła do panny Caroline po całym dniu pracy w szkole. Halleigh była oczywiście w ciąży, ale to było coś, o czym Bill jeszcze nie wiedział. Mogłam rozpoznać to po wyrazie jego twarzy. - Och! - powiedziała Halleigh. Na jej twarzy wyraźnie odmalowała się ulga i ukojenie. - Panie Compton, proszę wejść. Nie macie pojęcia, jak panna Caroline się tym niepokoi. - Myślę, że już reakcja Halleigh była dobrym wskaźnikiem na to, jak bardzo panna Caroline się denerwuje. Razem weszliśmy do przedpokoju. Szerokie schody wznosiły się trochę na lewo przed nami i wdzięcznie skręcały w stronę drugiego piętra. Wiele lokalnych panien młodych miało swoje zdjęcia na tej klatce schodowej. Schodziłam tędy w obcasach i długiej sukni, kiedy byłam zastępczynią chorej druhny na ślubie Halleigh i Andy'ego. - Myślę, że byłoby najlepiej, gdyby to Bill mógł osobiście przekazać Biblię Pannie Caroline – powiedziałam zanim milczenie mogłoby stać się niezręczne. - To w końcu rodzina. 124
Nawet doskonałe maniery Halleigh załamały się w tym momencie. - Och… Jakie to ciekawe. - Stanęła wyprostowana i zauważyłam, że Bill ocenia zaokrąglenie spowodowane ciążą. Przez sekundę jego usta wygięły się w krzywym uśmiechu. - Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze - powiedziała Halleigh zbierając się w sobie.- Chodźmy na górę. Poszliśmy za nią po schodach i musiałam zmagać się z impulsem wzięcia Billa pod rękę, by wesprzeć go choć trochę. Będę musiała coś zrobić, by mu pomóc. Nie wyglądał lepiej niż przed domem. Odrobina strachu wkradła się w moje serce. Przeszliśmy trochę dalej, wzdłuż galerii, do drzwi prowadzących do największej sypialni, która była dyskretnie otwarta na kilka centymetrów. Halleigh weszła przed nami. - Sookie i pan Compton przynieśli rodzinną Biblię - powiedziała. - Panno Caroline, czy może ją wnieść? - Oczywiście, niech przyniesie - powiedział słaby głos. Weszliśmy. Panna Caroline była królową w tym pokoju, nie było co do tego wątpliwości. Andy i Portia stali z prawej strony łóżka i oboje wyglądali na zmartwionych i zaniepokojonych, kiedy Bill wprowadził mnie do środka. Zauważyłam brak męża Portii, Glena. Afroamerykanka w średnim wieku siedziała w fotelu po lewej stronie łóżka. Miała na sobie jasne luźne spodnie i wesołą tunikę, jakie noszą teraz uprzywilejowane pielęgniarki. Wzór tuniki robił wrażenie, jakby jej właścicielka pracowała na oddziale pediatrii. Jednak w pokoju urządzonym w przytłumionych barwach brzoskwini i śmietanki, taki kolorowy punkt był mile widziany. Pielęgniarka była chuda, wysoka i nosiła niesamowitą perukę, która przypominała mi film z Kleopatrą. Skinęła do nas głową, kiedy zbliżyliśmy się do łóżka. Caroline Bellefleur wyglądała jak stalowa magnolia, którą nadal była. Leżała na kilkunastu poduszkach w łożu z baldachimem. Pod jej starczymi oczyma rysowały się cienie zmęczenia, dłonie ułożone na kołdrze przypominały szpony. Ale w jej oczach krył się jeszcze błysk zainteresowania, kiedy na nas popatrzyła. - Panno Stackhouse, panie Compton, nie widziałam was od czasu wielkiego ślubu powiedziała z wyraźnym wysiłkiem. Jej głos był cichy jak szelest papieru. - To była cudowna uroczystość, panno Bellefleur - powiedział Bill z prawie równym wysiłkiem. Ja tylko skinęłam głową na potwierdzenie. To nie miała być moja rozmowa. - Proszę, zajmijcie miejsca - powiedziała stara kobieta i Bill przyciągnął krzesło bliżej jej łóżka. Ja usiadłam kilka metrów z tyłu. - Wygląda na to, że Biblia jest już dla mnie za duża, abym mogła ją przeglądnąć powiedziała z uśmiechem sędziwa pani. - Tak miło z twojej strony, że ją przyniosłeś. Czekałam z niecierpliwością na zobaczenie jej. Była na twoim strychu? Wiem, że nie jesteśmy znowu tak blisko spokrewnieni z Comptonami, ale koniecznie chciałam odnaleźć tę starą książkę. Halleigh była na tyle miła, aby sprawdzić to za mnie. - W rzeczywistości, książka ta była na moim stoliku - powiedział łagodnie Bill. - Panno Bellefleur – Caroline – moim drugim dzieckiem była córka, Sarah Isabelle. - O mój Boże - powiedziała Panna Caroline pokazując, że słucha. Nie wydawała się wiedzieć, co to oznacza, ale na pewno była uważna.
125
- Chociaż nie miałem o tym pojęcia dopóki nie przeczytałem rodzinnej strony w Biblii, kiedy wróciłem do Bon Temps, moja córka Sarah miała czworo dzieci, przy czym jedno urodziło się martwe. - To wtedy zdarzało się tak często - powiedziała. Spojrzałam na wnuki Bellefleur. Portia i Andy nie byli ani troszkę szczęśliwi z powodu obecności Billa, ale również słuchali. Nawet na mnie nie spojrzeli, co było dobre. Chociaż byli zdziwieni obecnością wampira, w centrum ich myśli była kobieta, która ich wychowała, i wiadomy fakt dotyczący jej szybkiej śmierci. - Córka mojej Sarah została nazwana Caroline po swojej babci… Mojej żonie – powiedział Bill. - Moje imię? - Panna Caroline brzmiała na zadowoloną, choć jej głos był nieco słabszy. - Tak, twoje imię. Moja wnuczka, Caroline, wyszła za mąż za kuzyna Matthew Phillips Holliday’a. - To jest moja matka i ojciec, więc dlaczego… - Uśmiechnęła się, co było drastycznym widokiem ze względu na jej zmarszczki. - A więc jesteś… Naprawdę? - Caroline Bellefleur roześmiała się. To mnie naprawdę zaskoczyło. - Twoim pradziadkiem. Tak, jestem. Portia wydała dźwięk, jakby dławiła się śmierdzącym owadem. Panna Caroline całkowicie zignorowała wnuczkę, i nie spojrzała na Andy’ego – co wyszło jej na dobre, ponieważ był czerwony jak grzebień indyka. - Cóż, nie jest to takie śmieszne - powiedziała. - Ja jestem pomarszczona jak nie wyprasowana pościel, a ty jesteś gładki jak świeżutka brzoskwinia. - Ona rzeczywiście była tym rozbawiona. - Pradziadek! Potem inne myśli wydały się pojawić w głowie umierającej kobiety. - Czy to ty zaaranżowałeś we właściwym czasie spadek, który dostaliśmy? - Pieniądze nie mogły być lepiej wykorzystane - odpowiedział gładko Bill. - Dom wygląda pięknie. Kto w nim zamieszka po twojej śmierci? Portia dyszała, a Andy spojrzał trochę zaskoczony. Ale ja popatrzyłam na pielęgniarkę. Posłała mi krótkie spojrzenie. Czas panny Caroline nadchodził i bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę. - Cóż, myślę, że Portia i Glen tutaj zostaną - Panna Caroline powiedziała to powoli. Widać było, że szybko się męczyła. - Andy i Halleigh chcą wychowywać dziecko we własnym domu i nie winię ich za to. Nie mówiłeś, że interesuje cię dom? - Och, nie, mam swój własny - uspokoił ją Bill. - I byłem szczęśliwy dając mojej rodzinie środki potrzebne na remont tego miejsca. Chcę, aby moi potomkowie mieszkali tutaj przez lata i przeżywali wiele szczęśliwych chwil w życiu. - Dziękuję - powiedziała panna Caroline i teraz jej głos był prawie szeptem. - Sookie i ja musimy iść - powiedział Bill. – Powinnaś teraz pójść spać. - Będę - powiedziała i uśmiechnęła się, choć jej oczy były już zamknięte. Wstałam tak cicho jak mogłam i wymknęłam się z pokoju przed Billem. Pomyślałam, że Portia i Andy zechcą zamienić z nim kilka słów. Nie chcąc zakłócać spokoju babci, wyszli za Billem do galerii. - Myślałem, że umawiasz się teraz z innym wampirem? - zapytał Andy. Jego głos nie był tak zaczepny jak zazwyczaj. - Tak - powiedziałam. - Ale Bill jest nadal moim przyjacielem.
126
Portia szybko przebiegła oczyma po wampirze, nie dlatego, że pomyślała, że jest słodki lub coś takiego. Wyciągnęła do niego rękę i byłam pewna, że dodała to do swojej listy upokorzeń. Portia powinna odświeżyć swoją wampirzą etykietę. Chociaż Bill wyglądał na trochę zaskoczonego, przyjął jej dłoń. - Portia - powiedział. - Andy. Mam nadzieję, że nie znaleźliście się w kłopotliwej sytuacji. Pękałam z dumy z powodu zachowania Billa. Łatwo można było zauważyć, skąd w Caroline Bellefleur tyle gracji. - Nie wziąłbym żadnych pieniędzy, gdybym wiedział, że pochodzą od ciebie – powiedział Andy. Przyszedł prosto z pracy, wciąż miał cały swój osprzęt: odznakę i kajdanki przypięte do pasa, kaburę od pistoletu. Wyglądał na dość potężnego, ale nie równał się z Billem, nawet jeśli ten był chory. - Andy, wiem, że nie jesteś fanem kłów. Ale jesteś częścią mojej rodziny i wiem, że zostałeś wychowany tak, aby szanować starszych. Andy spojrzał całkowicie zaskoczony. - Dałem te pieniądze, by uszczęśliwić Caroline i myślę, że się udało - kontynuował Bill. - Więc spełniły swoje przeznaczenie. Przyszedłem aby zobaczyć się z nią i powiedzieć o naszym pokrewieństwie, a ona ma Biblię. Moja osoba nie będzie dla was dłużej ciężarem. Prosiłbym, aby pogrzeb odbył się w nocy, abym mógł w nim uczestniczyć. - Czy ktokolwiek słyszał kiedyś o pogrzebie w nocy? - spytał Andy. - Tak, zrobimy to. – Głos Portii nie brzmiał ciepło i przyjaźnie, ale całkowicie zdecydowanie. – Te pieniądze uczyniły babcię w ostatnich latach naprawdę szczęśliwą. Kochała przywracać dom do stanu świetności, i cieszyła się, że mogła urządzić tutaj nasz ślub. Biblia jest teraz wisienką na jej torcie. Dziękuję. Bill skinął obojgu z nich i bez dalszej zwłoki wyjechaliśmy z Belle Rive. Caroline Bellefleur, prawnuczka Billa, zmarła we wczesnych godzinach porannych. Bill siedział z rodziną w czasie pogrzebu, który odbył się następnej nocy, ku zdumieniu mieszkańców. Siedziałam z tyłu z Samem. Nie była to okazja do płaczu; bez wątpienia Caroline Bellefleur miała długie życie – życie nie pozbawione smutku, ale przynajmniej pełne równoważących je szczęśliwych chwil. Pozostało już niewielu jej rówieśników. Ci, którzy jeszcze żyli, byli w większości zbyt słabi, żeby dojść na pogrzeb. Nabożeństwo wydawało się całkiem normalne, dopóki nie wjechaliśmy na cmentarz, który był nieoświetlony – oczywiście – i zobaczyłam, że tymczasowe światła zostały umieszczone na obwodzie grobu w strefie Bellefleurów. To był dziwny widok. Pastor miał problemy z przeczytaniem nabożeństwa, dopóki jeden z członków zgromadzenia nie poświecił na kartkę własną latarką. Jasne światła w ciemnościach nocy przypomniały mi o nieprzyjemnym odzyskaniu ciała Basima al Sauda. Trudno mi było myśleć o życiu Panny Caroline i jej dziedzictwie, z tymi wszystkimi myślami grzechoczącymi w głowie. I dlaczego, jak dotąd, nic się nie wydarzyło? Czułam się tak, jakbym żyła w oczekiwaniu na kolejny atak. Nie wiedziałam, że zacisnęłam dłoń na ramieniu Sama, dopóki nie spojrzał na mnie z pewnym niepokojem. Zmusiłam swoje palce do rozkurczenia się i schyliłam głowę do modlitwy. 127
Rodzina, z tego co słyszałam, wracała do Belle Rive na posiłek w formie bufetu po nabożeństwie. Zastanawiałam się, czy mają ulubioną krew Billa. Bill wyglądał okropnie. Właśnie przykrywał grób trzciną. Należało podjąć jakieś działanie w sprawie znalezienia jego rodzeństwa, ponieważ sam nie zmusił się do tego. Jeśli był choć cień szansy na to, że krew jego siostry mogła go wyleczyć, trzeba było spróbować. Przyjechałam na pogrzeb z Samem, a że do mojego domu było niedaleko, powiedziałam mu, że wrócę na piechotę z cmentarza. Miałam małą latarkę w mojej torebce. Przypomniałam też Samowi, że znam cmentarz jak własną kieszeń. Więc kiedy wszyscy inni uczestnicy pojechali, w tym Bill, do Belle Rive na stypę, czekałam w cieniu, aż pracownicy cmentarza wypełnią dół, a potem ruszyłam wśród drzew do domu Billa. Wciąż miałam klucz. Tak, jestem strasznie wścibska. I może robiłam coś złego. Ale Billowi nie poprawiało się, a ja nie mogłam tylko siedzieć i pozwolić mu cierpieć. Otworzyłam frontowe drzwi i udałam się do biura Billa, które było kiedyś jadalnią Comptonów. Cały sprzęt komputerowy Bill miał ustawiony na ogromnym stole. Obok stało krzesło obrotowe z Office Depot. Mniejszy stolik służył jako biurko - Bill przygotowywał tu swoje kopie bazy danych wampirów, które rozsyłał do nabywców. Intensywnie to reklamował w czasopismach wampirów – oczywiście „Fang” i „Dead Life”, które ukazywały się w wielu językach. Najnowszy projekt marketingowy Billa zakładał zatrudnienie wampirówpoliglotów, którzy tłumaczyliby dane, dzięki czemu mógłby sprzedawać obcojęzyczne wydania na swoim ogólnoświatowym serwisie aukcyjnym. Jeśli dobrze pamiętam z ostatniej wizyty, dodatkowe kopie CD bazy danych leżały w pudełku na biurku. Sprawdziłam dwukrotnie, by upewnić się, że ta, którą wzięłam jest w języku angielskim. Nie przydałaby mi się zapisana cyrylicą. Oczywiście Rosja przypominała mi Alexeia, a myślenie o Alexeiu przypominało mi o całym strachu/złości/przerażeniu z powodu milczenia ze strony Erica. Czułam jak zaciskam usta, co było bardzo nieprzyjemnym odruchem, kiedy myślałam o tej ciszy. Ale teraz musiałam się skupić na moim małym problemie, więc wyszłam z tego domu i zamknęłam drzwi, mając nadzieję, że Bill nie wyczuje mojego zapachu w powietrzu. Gnałam przez cmentarz tak szybko, jakby to był dzień. Kiedy byłam już w swojej kuchni, rozglądnęłam się za dobrą kryjówką. Ostatecznie zdecydowałam, że szafka na bieliznę w łazience jest dostatecznie dobrym schowkiem i włożyłam CD pod stos czystych ręczników. Nie dopuszczałam myśli o Claudzie używającym pięciu ręczników zanim wstanę następnego ranka. Sprawdziłam swoją sekretarkę; sprawdziłam swoją komórkę, która nie miała tej usługi. Brak wiadomości. Rozebrałam się powoli, próbując zrozumieć, co się stało z Erikiem. Zdecydowałam, że nie będę do niego dzwonić, choćby nie wiem co. Wiedział gdzie jestem i jak do mnie dotrzeć. Odwiesiłam swój czarny strój do szafy, odłożyłam czarne obcasy na półkę z obuwiem i wciągnęłam na siebie koszulkę nocną z Tweetym, starą, ale ulubioną. Potem poszłam do łóżka, wściekła jak mokra kura. I przerażona.
128
ROZDZIAŁ 10 Claude nie wrócił do domu poprzedniej nocy. Jego samochodu nie było na tyłach. Byłam zadowolona, że komuś się poszczęściło. Potem powiedziałam sobie, że nie powinnam zachowywać się tak żałośnie. - Jesteś w porządku - powiedziałam, patrząc w lustro, aby w to uwierzyć. - Spójrz na siebie! Świetna opalenizna, Sook! - Musiałam być na zmianę obiadową, więc ubrałam się zaraz jak zjadłam śniadanie. Wyjęłam skradzione CD spod ręczników. Bądź co bądź, zapłacę za nie Billowi lub mu je zwrócę, powiedziałam sobie cnotliwie. Tak naprawdę to tego nie ukradłam, jeśli planowałam za to zapłacić. Pewnego dnia. Spojrzałam na czyste, plastikowe etui w moich dłoniach. Zastanawiałam się, jak dużo dałoby za to FBI. Pomimo wszystkich prób Billa, aby tylko wampiry mogły zakupić płytę CD, to byłoby niesamowite, gdyby nikt inny jej nie miał. Otworzyłam więc płytkę i włożyłam do mojego komputera. Po wstępnym warkocie, na ekranie zalśniły litery: Słownik wampirów zapisane gotycką czcionką na czarnym tle. Stereotyp, nieprawdaż? Podaj numer kodu - pojawiło się na ekranie. Uh-oh. Potem przypomniałam sobie, że na wierzchu pudełka była mała samoprzylepna karteczka, więc wygrzebałam ją z kosza. Tak, to na pewno był kod. Bill nigdy nie dołączałby kodu do pudełka, jeśli nie wiedziałby, że jego dom był bezpieczny, więc poczułam ukłucie winy. Nie wiedziałam, jaką ustalił procedurę, ale zakładałam, że umieszczał kod w słowniku, kiedy wysyłał dysk do szczęśliwego odbiorcy. A może umieszczał kod „destrukcji’’ na papierze, dla takich głupców jak ja, aby cała ta rzecz wybuchła mi prosto w twarz? Ucieszyłam się, że byłam sama w domu, ponieważ po wpisaniu kodu i naciśnięciu enter skuliłam się pod biurkiem. Poza głośniejszym szumem komputera nie stało się nic. Uznałam, że jestem bezpieczna i usiadłam na krześle. Ekran pokazywał mi moje opcje. Mogłam wybierać pomiędzy krajem zamieszkania, krajem pochodzenia, nazwą, ostatnio obserwowani... Kliknęłam pochodzenie i przeczytałam: Jaki kraj? - mogłam wybrać z listy. Po tym jak kliknęłam na USA, dostałam drugie polecenie: Jaki stan? - kolejna lista. Kliknęłam na Luizjanę, a następnie na Comptona. Był tu, na nowoczesnym zdjęciu zrobionym w jego domu. Rozpoznałam kolory farby. Bill uśmiechał się sztywno i na pewno nie wyglądał ani trochę zwierzęco. Zastanawiałam się, jak by mu poszło na serwisie randkowym. Zaczęłam czytać jego biografię. I oczywiście, na dole znalazłam: Stworzony przez Lorenę Ball z Luizjany w 1870r. Ale nie było żadnego załącznika co do ”braci’’ lub ”sióstr’’. Okej, to nie będzie takie proste. Na koniec kliknęłam na pogrubioną czcionkę imienia stwórcy Billa, Lorenę, której śmierci wcale nie żałowałam. Byłam ciekawa, co powie o niej strona, ponieważ Lorenę spotkała ostateczna śmierć, przynajmniej dopóki nie nauczą się reanimować popiołu. Lorena Ball mówił nagłówek, zawierający tylko odręczny rysunek. To była znakomita podobizna, pomyślałam, zadzierając głowę przy oglądaniu tego. Przemieniona w 1788 w Nowym Orleanie … mieszkała na całym południu, ale powróciła do Luizjany po wojnie secesyjnej … „spotkała słońce,’’ zamordowana przez osobę lub osoby 129
”nieznane.’’ Och. Bill doskonale wiedział kto zabił Lorenę, i mogłam się tylko cieszyć, że nie umieścił mojego imienia w słowniku. Zastanawiałam się, co by się ze mną stało, gdyby jednak to zrobił. Patrz, myślisz, że masz już wystarczająco zmartwień, a potem pomyślisz o możliwości, której nawet nie przyjmowałaś do wiadomości i zdajesz sobie sprawę, że masz jeszcze więcej problemów. Dobra, zobaczmy… Stworzyciel Billa Comptona (1870) i Judith Vardamon (1902) Judith. Więc to była siostra Billa. Po jeszcze kilku kliknięciach i przeczytaniu paru stron, odkryłam, że Judith Vardamon wciąż ”żyje’’, a przynajmniej żyła, kiedy Bill sporządzał bazę danych. Mieszkała w Little Rock. Następnie odkryłam, że mogę wysłać jej e-mail. Oczywiście, nie była zobowiązana na niego odpowiedzieć. Spojrzałam na swoje dłonie i zaczęłam się namyślać. Myślałam o tym, jak okropnie wyglądał Bill. Myślałam o jego dumie i fakcie, że jeszcze nie skonsultował tego z Judith, choć podejrzewał, że jej krew go wyleczy. Bill nie był głupcem, więc na pewno miał jakiś ważny powód, przez który nie zadzwonił jeszcze do innych dzieci Loreny. Po prostu nie znałam tego powodu. Ale jeśli Bill zadecydował, że nie powinna być poinformowana, wiedział co robi, prawda? Oh, do diabła z tym! Skopiowałam jej adres e-mailowy. Przesunęłam kursor w dół do tematu. Wpisałam: „Chory Bill’’, choć wyglądało to niemal śmiesznie. Prawie to zmieniłam, ale ostatecznie się rozmyśliłam. Przesunęłam kursor w dół do treści wiadomości i kliknęłam ponownie. Zawahałam się. Następnie wpisałam: „Jestem sąsiadką Billa Comptona. Nie wiem, jak dużo minęło odkąd ostatnio o nim słyszałaś, ale żyje teraz w swoim starym miejscu zamieszkania w Bon Temps w Louisianie. Bill zatruł się srebrem. Nie może się uleczyć bez twojej krwi. Nie wie, że to wysyłam. Spotykaliśmy się kiedyś, choć teraz wciąż jesteśmy przyjaciółmi. Chcę, aby wyzdrowiał”. Podpisałam się, ponieważ anonimowość nie jest w moim stylu. Mocno zacisnęłam zęby. Kliknęłam na Wyślij. Tak bardzo chciałam zachować płytę CD i przeglądnąć ją, ale mój mały kodeks honorowy podpowiadał mi, że muszę ją zwrócić bez korzystania, ponieważ za nią nie zapłaciłam. Wzięłam więc klucze Billa, włożyłam dysk z powrotem do plastikowego pudełka i ruszyłam przez cmentarz. Zwolniłam, kiedy zbliżałam się do miejsca pochówku Bellefleurów. Kwiaty wciąż były ułożone na grobie Panny Caroline. Andy stał tam, patrząc na krzyż zrobiony z czerwonych goździków. Pomyślałam, że to dość straszne. Tak czy owak nie wydawało mi się, by Andy zauważał teraz to, co miał pod nosem. Czułam, że słowo ”złodziej’’ było wypalone na moim czole. Wiedziałam, że Andy nie przejąłby się, nawet gdybym przyjechała pod dom Billa ciężarówką, załadowała wszystkie jego meble i z nimi odjechała. To moje własne poczucie winy mnie dręczyło. - Sookie – odezwał się Andy. Nie wiedziałam, że mnie zauważył. - Andy - powiedziałam ostrożnie. Nie byłam pewna, gdzie zmierza ta rozmowa, a ja szybko musiałam wyjechać do pracy. - Masz jeszcze krewnych w mieście? Czy może już wyjechali? - Wyjechali po obiedzie - powiedział. - Halleigh musiała pracować nad przygotowaniem niektórych klas tego ranka, a Glen musiał pobiec do swojego biura, aby nadrobić pracę papierkową. Najgorsze spoczęło na Portii. 130
- Zgaduję, że ucieszy się, kiedy wszystko wróci do normy. - To wydawało się wystarczająco bezpieczne. - Tak. Musi rozpocząć praktyki prawnicze. - Czy kobieta, która opiekowała się panną Caroline ma inną pracę? - Niezawodni opiekunowie byli tacy rzadcy jak kurze zęby i o wiele bardziej wartościowi. - Doreen? Tak, przeniosła się do ogrodu naprzeciwko, do pani DeWitt. - Po niewygodnej pauzie powiedział: - Zwróciła mi uwagę tej nocy, kiedy już poszliście. Wiem, że nie byłem zbyt uprzejmy dla …Billa. - To był ciężki okres dla was wszystkich. - Ja właśnie… Wkurza mnie to, że przyjęliśmy darowiznę. - Nie, Andy. Bill jest waszą rodziną. Wiem, że musisz się czuć dziwnie i wiem, że ogólnie rzecz biorąc, nie rozmyślasz za bardzo nad wampirami, ale on jest twoim praprapradziadkiem i chciał pomóc swoim potomkom. Nie byłbyś niezadowolony, gdyby zostawił ci pieniądze i leżał tutaj pod ziemią z panną Caroline, prawda? Chodzi ci tylko o to, że Bill wciąż jeszcze żyje. Andy potrząsnął głową, tak jakby wokół niego brzęczały muchy. Zauważyłam, że jego włosy były przerzedzone. – Wiesz, jak brzmiała ostatnia wola mojej babci? Nie mogłam sobie tego wyobrazić. - Nie - odpowiedziałam. - Zostawiła swój przepis na ciasto czekoladowe miastu - powiedział i uśmiechnął się. - Cholerny przepis. I wiesz co, oni byli tak podekscytowani, w tej gazecie, kiedy przyniosłem przepis, jakby to było Boże Narodzenie, a ja podarowałbym im mapę prowadzącą do ciała Jimmy’ego Hoffa. - Wydrukują to? – Mój głos zrobił się podekscytowany i tak się poczułam. Założę się, że będzie co najmniej sto ciast w piecu w dniu, w którym przepis ukazałby się w gazetach. - Widzisz, ty jesteś również podniecona - Andy powiedział to tak, jakby nagle odmłodniał pięć lat. - Andy, to świetna wiadomość - zapewniłam go. - Teraz jeśli wybaczysz, muszę coś dokończyć. - I przebiegłam przez resztę cmentarza do domu Billa. Odłożyłam CD wraz z jego małą samoprzylepną karteczką na szczycie stosu z którego ją wzięłam i uciekłam. Próbowałam zrozumieć swoje postępowanie po raz drugi i trzeci, i czwarty, i piaty także. Zmianę w Merlotte’s przepracowałam jakby we śnie, zaciekle koncentrując się na tym, aby prawidłowo odbierać zamówienia na lunch, sprężać się i natychmiast odpowiadać na wszystkie prośby klientów. Sumienie podpowiadało, że pomimo moich starań, ludzie nie byli specjalnie zadowoleni, widząc mnie podchodzącą, i naprawdę nie mogłam ich za to winić. Wszelkie rady były do bani. Ludzie byli gotowi wybaczyć ci nieefektywność tak długo, jak się uśmiechałeś, nawet jeśli byłaś niechlujna. Nie lubili ponurej miny. Mogłam stwierdzić (po prostu często o tym dziś myślał), że Sam zakładał iż pokłóciłam się z Erikiem. Holly myślała, że miałam okres. A Antoine był informatorem. Nasz kucharz był roztargniony i pogubił się dziś trochę. Zdałam sobie sprawę, że normalnie był odporny na moją telepatię, teraz jednak o tym zapomniał i się odsłonił. Czekałam na zamówienie przy okienku i patrzyłam jak Antoine przewraca burgery, kiedy usłyszałam bezpośrednio od niego: - Nie wyjdę z 131
pracy, żeby znowu spotkać się z tym dupkiem, może tylko pocałować się w tyłek. Następnie Antoine, którego podziwiałam i szanowałam, odwrócił burgera na jeszcze nieprzysmażoną stronę i zwrócił się do okienka z talerzem w dłoniach. Spojrzał prosto w moje oczy. O cholera, pomyślał.- Pozwól mi coś powiedzieć, zanim cokolwiek zrobisz powiedział i wiedziałam już na pewno, że to on był zdrajcą. - Nie - powiedziałam i odwróciłam się idąc prosto do Sama, który stał za barem myjąc szklanki. - Sam, Antoine jest kimś w rodzaju agenta rządowego - powiedziałam cicho. Nie pytał mnie skąd to wiem i nie kwestionował mojego twierdzenia. Jego usta zacisnęły się w cienką linię. - Porozmawiamy z nim później - powiedział. – Dzięki, Sookie. - śałowałam teraz że nie powiedziałam Samowi o wilkołaku pochowanym na mojej ziemi. Wygląda na to, że zawsze było mi przykro, kiedy nie powiedziałam o czymś Samowi. Wzięłam talerz i zaniosłam go do prawego stolika unikając spojrzenia Antoine’a. Były dni, kiedy bardziej nienawidziłam swoich umiejętności. Dzisiejszy dzień był właśnie jednym z nich. Byłam znacznie szczęśliwsza (choć z perspektywy czasu, było to głupie szczęście), kiedy mogłam uważać Antoine’a za swojego nowego przyjaciela. Zastanawiałam się, czy którakolwiek z historii, które opowiadał o przeżyciu Katriny dzięki swemu Super Domowi, była prawdziwa, czy to też były kłamstwa. Czułam wtedy do niego taką sympatię. Jak dotąd nigdy nie przyszło mi do głowy, że akurat on mógłby okazać się oszustem. Jak to mogło się stać? Po pierwsze - nie sprawdzałam myśli każdej osoby. Tak naprawdę blokowałam wiele z nich i szczególnie intensywnie starałam się trzymać z daleka od myśli współpracowników. Po drugie - ludzie nie zawsze myśleli w jednoznaczny sposób o zbrodniach kryminalnych. Facet nie musi myśleć: - Przyrzekam, że zaraz wyciągnę pistolet spod siedzenia mojego samochodu i strzelę Jerry’emu w głowę za rżnięcie mojej żony. O wiele bardziej prawdopodobne było uzyskanie wrażenia ponurego gniewu z podtekstami przemocy. Lub nawet krótka projekcja tego, jak może wyglądać strzał oddany do Jerry’ego. Ale pomysł zabójstwa Jerry’ego nie musi być w fazie planowania, kiedy zabójca był w barze, a ja mogłam być świadkiem jego myśli. Większość ludzi nie działa według niepohamowanych impulsów, to coś czego nauczyłam się poprzez kilka bolesnych incydentów w dzieciństwie. Gdybym całe życie spędziła próbując wyciągnąć z kontekstu każdą pojedynczą myśl jaką usłyszałam, nie miałabym własnego życia. Przynajmniej miałam o czym myśleć, oprócz zastanawiania się, co do cholery działo się z Erikiem i stadem Long Tooth. Pod koniec zmiany znalazłam się w biurze mojego szefa z nim i Antoine'em. Sam zamknął za mną drzwi. Był wściekły. Nie winiłam go za to. Antoine za to był wściekły na siebie i na mnie. Atmosfera w pokoju pełna była złości, frustracji i strachu. - Słuchaj facet - powiedział Antoine. Stanął twarzą w twarz z Samem. Przy nim Sam wyglądał na małego. - Po prostu posłuchaj, okej? Po Katrinie nie miałem miejsca do życia i pracy. Starałem się znaleźć robotę i jakoś się utrzymać. Nie mogłem, do cholery, nawet dostać przyczepy FEMA. Wszystko szło źle. Więc… Pożyczyłem samochód, aby dostać się do Teksasu, do krewnych. Miałem zamiar porzucić go, tam gdzie znajdzie go policja i zwróci właścicielowi. Wiem, że to było kretyńskim posunięciem. Wiem, że nie powinienem tego robić. Ale byłem zdesperowany i zrobiłem coś głupiego. 132
- Jeszcze nie jesteś w więzieniu - zauważył Sam. Jego słowa były jak bicz, który muskał Antione'a i popuszczał mu trochę krwi. W tej chwili Antoine ciężko oddychał. - Nie, nie jestem i powiem ci dlaczego. Mój wujek jest wilkołakiem w jednym ze stad w Nowym Orleanie. Więc wiedziałem coś o nich. Agentka FBI Sara Weiss przyszła ze mną porozmawiać do więzienia. Była w porządku. Ale po tym jak porozmawiała ze mną po raz pierwszy, przyprowadziła tego faceta Lattestę, Toma Lattesta. Powiedział, że pracuje w Rhodes, więc nie mogłem zrozumieć co robi w Nowym Orleanie. Ale powiedział mi, że wie wszystko o moim wujku i podejrzewa, że wy wszyscy prędzej czy później ujawnicie się, tak jak zrobiły to wampiry. Wiedział kim jesteś, zdawał sobie sprawę że istnieją inne istoty poza wilkołakami. Wiedział, że będzie sporo ludzi, którym nie spodoba się wiadomość, że ci, którzy mają w sobie część zwierzęcia, mieszkają pośród innych. Powiedział, że ona również ma sobie coś dziwnego. Wysłał mnie tu, abym sprawdził, co się dzieje. Sam i ja wymieniliśmy spojrzenia. Nie wiem, czego spodziewał się Sam, ale to było poważniejsze, niż myślałam. Cofnęłam się. - Tom Lattesta o wszystkim wiedział? - spytałam. - Kiedy zaczął podejrzewać, że coś jest ze mną nie tak? Czy to było jeszcze przed tym jak zobaczył fotografie z eksplozji hotelu w Rhodes, które były powodem zbliżenia się do mnie kilka miesięcy temu? - Przez połowę czasu był stu procentowo pewny, że jesteś oszustką. Przez drugą połowę uważał, że jesteś prawdziwym interesem. Zwróciłam się do mojego szefa. - Sam, on przyszedł do mojego domu na drugi dzień. Lattesta. Powiedział, że ktoś mi bliski, jeden z moich ważnych krewnych – nie chciałam włączać Antoine'a, by poznał jeszcze więcej szczegółów – wszystko załatwił, więc on się wycofuje. - To wyjaśnia, dlaczego był taki wściekły - powiedział Antoine, a jego twarz stwardniała. - To dużo wyjaśnia. - Co kazał ci zrobić? - zapytał Sam. - Lattesta powiedział, że sprawa kradzieży samochodu będzie zapomniana, tak długo jak będę miał oko na Sama i innych wchodzących do baru, którzy nie byli do końca ludźmi. Powiedział, że nie może mi tego wyjaśnić i był strasznie pijany. Sam spojrzał na mnie z pytaniem wypisanym na twarzy. - Mówi prawdę - powiedziałam. - Dziękuję, Sookie. – Antoine wyglądał na skrajnie nieszczęśliwego. - Dobrze - powiedział Sam, jeszcze przez chwilę spoglądając na Antoine’a. - Wciąż masz pracę. - śadnych… zastrzeżeń? - Antoine patrzył na Sama z niedowierzaniem. – On oczekuje ode mnie, bym miał na was oko. - Nie jest to warunek, ale ostrzeżenie. Jeśli powiesz mu jeszcze coś oprócz faktu, że jestem tutaj i prowadzę ten biznes, wylatujesz stąd, a jeśli wymyślę, co jeszcze będę mógł z tobą zrobić, zrobię to. Antoine wydawał się słabnąć z ulgi. - Jestem twoim dłużnikiem - powiedział. - Prawdę mówiąc, cieszę się, że wszystko wyszło na jaw. To strasznie ciążyło mi na sumieniu. - Teraz będzie gorąco… - powiedziałam, kiedy ja i Sam zostaliśmy sami. 133
- Wiem. Lattesta niedługo na niego naskoczy, a Antoine’a będzie kusiło, żeby mu coś wyjawić. - Myślę, że Antoine to dobry facet. Mam nadzieję, że się nie mylę. - Wcześniej w poważnych sprawach źle osądzałam ludzi. - Tak, mam nadzieję, że już nie będzie z nim problemów. - Sam uśmiechnął się do mnie nagle i nie mogłam nic poradzić na to, że sama też się uśmiechnęłam. - Dobrze jest mieć czasem wiarę w ludzi, dawać im drugą szansę. I oboje będziemy mieli go na oku. Skinęłam głową. - Dobrze. Cóż, lepiej wracam do domu. - Chciałam sprawdzić wiadomości w moim telefonie komórkowym i stacjonarnym. I komputer. Umierałam z tęsknoty za kimś, kto by mnie wziął i przytulił. - Coś się stało? - zapytał Sam. Wyciągnął rękę, by mnie niepewnie poklepać. - Jest coś co mogę zrobić? - Jesteś najlepszy - odparłam. - Ale ja tylko staram się przetrwać kryzysową sytuację. - Brak bliskości Erica? - powiedział, potwierdzając, jaki był sprytny, gdy odczytywał moje uczucia. - Tak - potwierdziłam. - Ale on ma… krewnych w mieście. Nie wiem o co do cholery w tym wszystkim chodzi. - Słowo ”krewni’’ przebiegło przez mój mózg. - A jak tam mają się sprawy w twojej rodzinie, Sam? - Rozwód jest bardzo niepewny, ale sprawa ruszyła - powiedział. - Mama jest bardzo nieszczęśliwa, ale mam nadzieję, że z biegiem czasu jej się polepszy. Niektórzy ludzie we Wright podali jej pomocną dłoń. Poleciła Mindy i Craigowi pilnowanie jej na zmianę. - W co się zmienia? - Ja wolałabym być zmiennokształtnym niż wilkołakiem, ponieważ miałabym jakiś wybór. - Myślę, że w teriera szkockiego. Moja siostra przyjęła to dość dobrze. Zawsze była bardziej ustępliwa od Craiga. Pomyślałam, że kobiety są prawie zawsze bardziej ustępliwe od mężczyzn, ale nie wydawało mi się, że powinnam powiedzieć to na głos. Uogólnienia takie jak to, mogą wrócić i ugryźć cię w tyłek. - Rodzina Deidry uspokoiła się? - Wygląda na to, że ślub znów możliwy, ustalono to dwie noce temu - powiedział Sam. - Do jej rodziców w końcu dotarło, że to ”zanieczyszczenie’’ nie może przejść na Deidre i Craiga oraz ich dzieci, jeśli takie będą. - Więc myślisz, że ślub się odbędzie? - Cóż, tak. Nadal chcesz jechać ze mną do Wright? - A wciąż mnie potrzebujesz? – powiedziałam, ale zabrzmiało to przesadnie nieśmiało, ponieważ dopiero co mnie zapytał. - Skoro data jest ustalona, będziesz musiał się zapytać mojego szefa, czy mnie zwolni - odpowiedziałam. - Sam, to może być trochę nietaktowne, że cię pytam, ale dlaczego nie rozmawiasz już z Jannalynn? Nie mogłam sobie nawet wyobrazić dyskomfortu, który w myślach płynął od Sama. - Ona… Dobrze, ech… Ona jest… Mogę tylko powiedzieć, że ona i moja mama się nie dogadują. Myślę, że lepiej poczekam aż napięcie związane ze ślubem trochę opadnie, zanim włączę ją do mojej rodziny. Moja mama wciąż jest zdenerwowana postrzałem i rozwodem, a Jannalynn nie jest… Spokojną osobą. - Moim zdaniem, jeśli spotykałeś
134
się z kimś, kogo przedstawienie swojej rodzinie uważałeś za zbyt zawstydzające, to prawdopodobnie umawiałeś się ze złą osobą. Ale Sam nie pytał się o moje zdanie. - Nie, ona na pewno nie jest spokojnym człowiekiem - powiedziałam. - A teraz, gdy przydzielono jej te nowe obowiązki, to zgaduję, że musi być bardzo skupiona na stadzie. - Co? Jakie nowe obowiązki? Uh-oh. - Jestem pewna, że ci o tym powie - odparłam. - Zgaduję, że nie widziałeś jej od kilku dni, co? - Nie. Tak więc oboje mamy depresję. Byłam skłonna przyznać, że wyglądałam dość ponuro, ale uśmiechnęłam się do niego. - Tak, to dość poważna sprawa - powiedziałam. - Ze stwórcą Erica w mieście, straszniejszym od Freddy’ego Kruegera, przypuszczam, że jestem chyba zdana sama na siebie. - Jeśli nic nie usłyszymy od naszych partnerów, to wybierzmy się gdzieś jutro wieczorem. Możemy znowu uderzyć do Crawdad Diner - powiedział Sam. - Lub mogę usmażyć nam kilka steków. - Brzmi nieźle - odpowiedziałam. Doceniłam jego ofertę. Czuję się jak bezpański pies. Jason był ciągle zajęty Michele (po wszystkim został u niej na następną noc, kiedy oczekiwałam, że wyrwie się do domu), Eric był (podobno) zajęty, Claude prawie nigdy nie bywał w domu, i budził się, kiedy ja zasypiałam, Tara była zajęta ciążą, a Amelia jest tak zajęta, że tylko od czasu do czasu wysyła mi e-maile. Choć nie mam nic przeciwko spędzaniu czasu sama ze sobą – właściwie, to nawet to lubię – ostatnio mam go za dużo. Na szczęście rozmowa z Antione się skończyła, ale zastanawiało mnie, jakie problemy może w przyszłości spowodować Tom Lattesta. Wyjęłam moją torebkę z szuflady w biurku Sama i udałam się do domu. Było piękne, późne popołudnie, kiedy zaparkowałam z tyłu domu. Myślałam nad popracowaniem nad zadaniami z DVD, przed tym jak przygotuję kolację. Samochodu Clauda nie było. Nie zauważyłam też ciężarówki Jasona, więc byłam zaskoczona widząc go siedzącego na schodach. - Cześć brat! - zawołałam, kiedy wysiadłam z samochodu. - Słuchaj, pozwól, że cię zapytam… A potem odebrałam mentalny sygnał i zdałam sobie sprawę, że mężczyzną siedzącym na schodach nie był Jason. Zamarłam. Wszystko co byłam w stanie zrobić, to gapić się na półwróża, mojego stryjecznego wujka Dermota i zastanawiać się, czy przyszedł mnie zabić.
135
ROZDZIAŁ 11 Mógłby zabić mnie około sześćdziesiąt razy w ciągu sekundy gdy tam stałam. Pomimo tego, że nie zrobił nic - nadal nie chciałam odrywać od niego wzroku. - Nie bój się - powiedział Dermot, podnosząc się z wdziękiem, któremu Jason nigdy nie mógłby sprostać. Poruszał się jakby jego stawy były dobrze naoliwionymi maszynami. Powiedziałam przez zdrętwiałe wargi - Nic na to nie poradzę - Chcę wyjaśnić - powiedział kiedy się przybliżył. - Wyjaśnić? - Chciałem się zbliżyć do was obojga - dodał. Był już blisko mnie. Jego oczy były niebieskie jak Jasona, szczere jak Jasona i naprawdę, poważnie - szalone. Nie jak Jasona. - Byłem zdezorientowany. - Czym? - Chciałam podtrzymać rozmowę, co mi się udawało, ponieważ nie wiedziałam co mogłoby się stać gdyby doszło do jej zamarcia. - Tym, gdzie powinna się znaleźć moja lojalność - powiedział, wdzięcznie jak łabędź wyginając szyję. - Pewnie. Opowiedz mi o tym. - Och, gdybym tylko miała mój pistolet, załadowany sokiem z cytryny, w mojej torebce! Ale obiecałam Ericowi, że położę go na nocnym stoliku, gdy Claude zaczął ze mną mieszkać, więc był tam, gdzie go położyłam. I żelazne narzędzie ogrodnicze było tam, gdzie powinno się znajdować. W szopie z narzędziami! - Powiem - powiedział, stojąc wystarczająco blisko, bym mogła go poczuć. Pachniał cudownie. Wróżki zawsze cudownie pachną. - Wiem, że spotkałaś mojego ojca, Nialla. Lekko kiwnęłam głową. –Tak - dodałam, by go upewnić. - Kochałaś go? - Tak - powiedziałem bez wahania. - Kochałam. Kocham. - Łatwo go pokochać, jest uroczy - potwierdził Dermot. - Moja matka, Einin, także była piękna. Nie we wróżkowy sposób, jak Niall, była po ludzku piękna. - Właśnie Niall powiedział mi to samo - odparłam. Ta konwersacja to jedno wielkie pole minowe... - Czy powiedział ci, że wróżki wody zamordowały mojego bliźniaka? - Czy Niall powiedział mi, że twój brat został zamordowany? Nie, ale słyszałam. - Widziałem części ciała Fintana. Neave i Lochlan porwały je na strzępy. - Oni pomogli zatopić także moich rodziców - powiedziałam, wstrzymując oddech. Co on by na to powiedział? - Ja… - starał się usilnie mówić, jego twarz była pełna napięcia. -Ale mnie tam nie było. Ja.... Niall… To było straszne, oglądać jak Dermot z tym się zmaga. Nie powinnam mieć jakiejkolwiek litości dla niego, odkąd Niall powiedział mi o udziale Dermota w śmierci moich rodziców. Ale naprawdę nie mogłam znieść jego bólu. - Dlaczego więc przeszedłeś na stronę Breandana w tej wojnie?
136
- Powiedział mi, że mój ojciec zabił mojego brata - powiedział Dermot ponuro. Uwierzyłem mu. Nie ufałem mojej miłości do Nialla. Kiedy pamiętałem niedolę mojej matki po tym jak Niall przestał ją odwiedzać, myślałem, że Breandan musi mieć rację i nie powinniśmy się mieszać w sprawy ludzi. To nigdy nie oznacza niczego dobrego. Nienawidziłem tego czym byłem, czyli w połowie człowiekiem. Gdziekolwiek bym nie był, nigdzie nie czułem się jak w domu. - Czy teraz czujesz się z tym lepiej? śe ciągle jesteś w części człowiekiem? - Skończyłem już z tym. Wiem, że moje działania były niewłaściwe i jest mi smutno, że mój ojciec nie pozwoli mi udać się do Letniej Krainy. - Duże niebieskie oczy patrzyły smutno. Byłam zbyt zajęta próbując opanować strach, aby to w pełni zrozumieć. Wdech, wydech. Spokojnie, spokojnie. - Więc teraz myślisz, że Jason i ja jesteśmy w porządku? Nie chcesz nas więcej ranić? Objął mnie. Widocznie był to czas by "uścisnąć Sookie” ale nikt mnie nie uprzedził. Wróżki były bardzo drażliwe i osobista przestrzeń nic dla nich nie znaczyła. Chciałam powiedzieć mojemu wspaniałemu wujkowi by się odsunął, ale nie ośmieliłam się. Nie potrzebowałam czytać myśli Dermota, by zrozumieć że prawie wszystko może go wyprowadzić z równowagi, tak delikatna była jego umysłowa równowaga. Zesztywniałam, z trudem udawało mi się równo oddychać, wiele wysiłku kosztowało mnie by przestać drżeć ze strachu. Jego bliskość i napięcie spowodowane jego obecnością, ogromna siła, która przepływała przez jego ręce, przeniosła mnie do ciemnej zrujnowanej chałupy i dwóch wróżek, które naprawdę zasłużyły na śmierć. Wyszarpnęłam ramiona i zobaczyłam błysk paniki w jego oczach. Spokojnie. Bądź spokojna. Uśmiechnęłam się do niego. Mam ładny uśmiech, ludzie mi to mówią, chociaż wiem, że jest trochę zbyt szeroki. Teraz jednak wspaniale pasował do naszej rozmowy. Ostatni raz, gdy widziałeś Jasona…- zaczęłam, ale nie umiałam wymyślić, jak mam to zakończyć. - Zaatakowałem jego towarzysza. Zwierzę, które zraniło żonę Jasona. Z trudem przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się znowu. - Prawdopodobnie byłoby lepiej, gdybyś wyjaśnił Jasonowi dlaczego przyszedłeś po Mela. I to nie Mel zabił jego żonę – wiesz o tym. - Nie, to był mój własny pomysł na wykończenie jej. Ale ona i tak umarłaby. Wiesz że on nie zamierzał wezwać pomocy. Nie było wiele do powiedzenia, ponieważ jego opis tego, co stało się Crystal był dokładny. Zauważyłam, że nadal nie dostałam odpowiedzi od Darmota, dlaczego pozostawił Jasona w niewiedzy co do zbrodni Mela. - Ale nie wyjaśniłeś tego Jasonowi - powiedziałam, wzdychając uspokajająco. Miałam nadzieję, że uspokajająco. Wydawało mi się, że im dłużej dotykam Dermota, tym bardziej się uspakajamy. Dermot zrobił się znacznie bardziej logiczny. - Byłem bardzo skonfliktowany - powiedział poważnie, niespodziewanie pożyczając to z nowoczesnego żargonu. Być może była to dobra odpowiedź; ja zamierzałam wziąć ją za takową. Zdecydowałam jednak przyjąć inną metodę. - Chciałeś zobaczyć Claude’a? zapytałam z nadzieją. - Mieszka teraz chwilowo ze mną. Powinien wrócić najpóźniej dzisiaj wieczorem.
137
- Nie jestem jedyny - powiedział Dermot. Spojrzałam w górę i spotkałam jego szalone oczy. Zrozumiałam że mój wielki wujek próbował coś mi powiedzieć. Prosiłam Boga by mógł uczynić go rozumnym. Tylko na pięć minut. Cofnęłam się trochę, a on próbował się z tym pogodzić. - Nie jesteś jedyną wróżką pozostawioną w ludzkim świecie. Wiem, że Claude jest tutaj. Czy jest ktoś jeszcze? Chciałabym móc się teraz cieszyć moją telepatią choć przez parę minut. -Tak, tak. Jego oczy błagały mnie o zrozumienie. Zaryzykowałam bezpośrednie pytanie. - Kto jeszcze jest po tej stronie? - Nie chcesz go spotkać - upewnił mnie Dermot. - Musisz być ostrożna. On teraz nie może decydować właściwie. Jest ambiwalentny. - Dobrze. - Kimkolwiek był „on”, nie był jedynym, który miał mieszane uczucia. śałowałam, że nie miałam właściwego dziadka do orzechów który otworzyłby głowę Dermota. - Czasami jest w twoim lesie - Dermot położył ręce na moich ramionach i ścisnął je delikatnie. To było jakby próbował przetransmitować rzeczy, których nie może powiedzieć bezpośrednio do mojego ciała. - Dowiedziałam się o tym - powiedziałam pewnie. - Nie ufaj innym wróżkom - powiedział. - Ja też nie powinienem. Poczułam się tak, jakby żarówka eksplodowała mi nad głową. - Dermot, czy kiedykolwiek ktoś potraktował cię magią? Czymś w stylu zaklęcia? Ulga w jego oczach była prawie namacalna. Przytaknął pośpiesznie, kiwając głową. – Nawet podczas wojny wróżki nie lubią zabijać swoich. Z wyjątkiem Neave i Lochlan. Oni lubili zabijać wszystko. Ale ja żyję. Więc jest nadzieja. Wróżki mogły być niechętne, by zabić kogoś z ich własnego rodzaju, ale widocznie nie miały nic przeciwko doprowadzaniu ich do obłędu. - Czy jest cokolwiek co mogę zrobić by odwrócić to zaklęcie? Czy Claude może pomóc? - Myślę że Claude ma małą magię - powiedział Dermot. - Jak na człowieka żyje zbyt długo. Moja najdroższa siostrzenico, kocham cię. Jak się miewa twój brat? Wróciliśmy z powrotem na ziemię. Niech Bóg błogosławi biednego Dermota. Ścisnęłam go, idąc za impulsem. -Mój brat jest szczęśliwy, Wujku Dermot. Spotyka się z kobietą, która pasuje do niego i ona nie weźmie jakiegoś gówna poza nim. Nazywa się Michele — jak moja mama, ale z jednym l zamiast dwóch. Dermot uśmiechnął się do mnie. Trudno powiedzieć, ile z tego zrozumiał. - Martwe istoty kochają cię - powiedział Dermot, a ja nadal się uśmiechałam. - Wampir Eric? Mówi, że tak. - Inne także. To nie było żadną rewelacją. Dermot miał rację. Czułam Erica przez naszą więź, jak zwykle, ale były teraz też dwie inne szare obecności ze mną w każdym momencie po zmroku: Alexei i Livius Appius. To nie było to samo co z Erikiem, i nie do końca to pojmowałam. - Dziś wieczorem - powiedział Dermot. - Będziesz miała gości. Tak, teraz to on został prorokiem. - Dobrych? 138
Wzruszył ramionami. - To kwestia smaku i korzyści. - Hej, wujku Dermot? Czy często tu przechodzisz? - Trochę się obawiam - powiedział. - Ale próbuję się tobą opiekować. Kiedy zniknął zastanawiałam się czy było to dobrze czy źle. Puff! Zobaczyłam coś w rodzaju plamy a potem już nic. Jeszcze przed chwilą trzymał ręce na moich ramionach. W następnej chwili już go nie było. Założyłam, że wyczerpało go napięcie towarzyszące konwersacji z inną osobą. Kurczę. To było naprawdę, naprawdę niesamowite. Spojrzałam dookoła siebie myśląc, że mogłabym zobaczyć jakiś inny ślad jego przejścia. On mógłby nawet powrócić. Ale nic się nie zdarzyło. Nie było żadnego dźwięku poza prozaicznym burczenie mojego żołądka, przypominającym mi, że nie zjadłam lunchu i że teraz jest czas kolacji. Weszłam do domu wycierając nogi i opadłam na krzesło przy stole. Rozmowa ze szpiegiem. Wywiad z obłąkaną wróżką. Och, tak, zadzwonić do Jasona i powiedzieć mu by wrócił na czas. Mogłam to zrobić na siedząco. Po rozmowie pamiętałam by przeglądnąć gazety. Kiedy piekłam ciasto, przeczytałam gazety z dwóch ostatnich dni. Niestety, było dużo ciekawostek na pierwszej stronie. Było straszne morderstwo w Shreveport, prawdopodobnie egzekucja między gangami. Ofiara była młodym, czarnym człowiekiem noszącym kolory gangu, które były jak mrugający neon dla policji. Jednak on nie został zastrzelony. Został dźgnięty wielokrotne nożem, po czym podcięto mu gardło. Ała. Wyglądało to na bardzo osobiste, bardziej, niż gdyby gang zabijał mnie. Następnej nocy powtórzyło się to samo, teraz jednak chłopak miał około dziewiętnastu lat, i nosił kolory innego gangu. Umarł w ten sam straszny sposób. Potrząsnęłam głową nad głupotą młodych ludzi umierających w imię czegoś, co miałam za nic i przeszłam do kolejnej historii, która bardzo mnie zaniepokoiła. Napięcie przez ujawnienie się wilkołaków podnosiło się. Według gazet, Zmiennokształtni stanowili grupę kontrowersyjną. Artykuły ledwie wspomniały o innych, którzy posiadają dwie natury, jednak ja znałam co najmniej jednego lisołaka, jednego nietoperzołaka, dwóch tygrysołaków i mnóstwo panterołaków no i zmiennokształtnych. Wilkołaki, najliczniejsi z posiadających dwie natury, przyjmowały na siebie całą tę presję. I mówili o tym wszem i wobec, tak jak powinni. "Dlaczego powinienem się ujawnić, jakbym był nielegalnym emigrantem lub martwym mieszkańcem?" Scott Wacker, generał armii, został zacytowany: "Moja rodzina była amerykanami od sześciu pokoleń, wszyscy jesteśmy ludźmi armii. Moja córka jest w Iraku. Czego chcesz więcej?" Gubernator jednego z północno - zachodnich stanów powiedział: "Musimy wiedzieć kto jest wilkołakiem a kto nie. W razie jakiegoś wypadku, oficerowie powinni to wiedzieć, by uniknąć zakażenia krwi i pomóc w identyfikacji.” Wlałam trochę gorącej masy do foremki na ciasto. Myślałam że to nic takiego. Bzdury, konkludowałam. "To jest totalna bzdura” Generał Wacker odpowiedział w następnym akapicie. Więc ja i Wacker zgadzaliśmy sie w czymś. "Oficerowie już zakładają rękawiczki kiedy mają
139
do czynienia z ciałami. Identyfikacja zmiennokształtnych nie będzie większym problemem niż tych, którzy posiadają jedną naturę. Dlaczego powinno być inaczej?" Dobrze, Wacker. Według gazety, spór rozszedł się od zwykłych ludzi na ulicach (włączając tych, którzy ludźmi nie byli) do członków kongresu, od personelu wojskowego do strażaków, od ekspertów prawa konstytucyjnego do uczonych. Zamiast myślenia globalnie albo narodowo, spróbowałam ocenić tłum w Merlotte od czasu ogłoszenia. Czy dochody/zyski spadły? Tak, był drobny spadek frekwencji na początku, zaraz po tym, jak paru stałych klientów baru zobaczyło, jak Sam zmienia się w psa a Tray staje się wilkiem, ale potem ludzie zaczęli pić tyle co wcześniej. Więc był to wymyślony kryzys i nie było problemu? Nie tak bardzo jak bym chciała, co zauważyłam, przeczytawszy kilka więcej artykułów. Komuś naprawdę nie podobał się pomysł, że osoby, które znali, miały inną naturę, tajemne życie o którym nic nie wiedzieli. (Nie jest to ciekawe słowo? To było słowo dnia sprzed tygodnia z mojego kalendarza.) Takie było moje wcześniejsze wrażenie i wydaje się, że nadal jest prawdziwe. Zmiennokształtni stali się bardziej rozgniewani a społeczeństwo stało się przestraszone. Przynajmniej ta bardziej wygadana część społeczeństwa. Były demonstracje i zamieszki w Redding, Kaliforni i Lansing, Michigan. Zastanawiałam się co będzie jeśli zamieszki zaczną się tutaj albo w Shreveport. Odkryłam, że trudno w to wierzyć i trudno sobie wyobrazić. Patrzyłam przez okno na ganek, jak gdybym oczekiwała że zobaczę tłum wieśniaków z latarkami elektrycznymi maszerującymi do Merlotte. To był ciekawy samotny wieczór. Nie było wiele do sprzątania po jedzeniu, pranie było gotowe i nic ciekawego nie leciało w telewizji. Sprawdziłam moje emaile; żadnej wiadomości od Judith Vardamon. Była wiadomość od Alcide’a. "Sookie, ustaliliśmy że spotkanie Stada odbędzie się w poniedziałkowy wieczór o ósmej w moim domu. Szukamy szamana do wydawania osądu. Chcę żebyś przyszła z Jasonem.” Minął prawie tydzień odkąd znaleźliśmy ciało Basima w lesie. Według stada "dzień albo dwa” rozciągnął się do sześciu dni. A to oznaczało, że minęło już wiele czasu, odkąd ostatni raz słyszałam Erica. Zadzwoniłam znów do Jasona i zostawiłam mu wiadomość na poczcie głosowej. Próbowałam nie denerwować się spotkaniem stada, ale za każdym razem kiedy byłam z całym stadem, działo się coś gwałtownego. Myślałam znów o martwym człowieku w grobie. Kto go tam położył? Przypuszczalnie zabójca chciał, aby Basim był cicho, ale ciało nie zostało pochowane na mojej ziemi przez przypadek. Czytałam przez około trzydzieści minut zanim zrobiło się całkiem ciemno, gdy poczułam obecność Erica ale zaraz potem słabe impulsy innej dwójki wampirów. Jak tylko się obudzili, poczułam się zmęczona. To spowodowało moją słabość i złamałam moje postanowienie. Wiedziałam, że Eric rozumiał, że byłam nieszczęśliwa i zaniepokoiłam się. Było niemożliwe żeby tego nie wiedział. Być może myślał, że trzymając mnie z dala od siebie będzie mnie ochraniał. Być może nie wiedział, że jego twórca i Alexei też tkwili w mojej świadomości. Wzięłam głęboki 140
oddech i zadzwoniłam do niego. Telefon zadzwonił i przysunęłam go do ucha tak, jakbym trzymała samego Erica. Nie mogłam uwierzyć że to wszystko było możliwe tydzień temu. Co, jeżeli on nie odbierze? Telefon zadzwonił i wstrzymałam oddech. Po drugim sygnale Eric odpowiedział. - Wyznaczono datę spotkania stada - wyrzuciłam. - Sookie - powiedział. - Czy możesz przyjechać tutaj? W trakcie jazdy do Shreveport, zastanowiłam się przynajmniej cztery razy, czy postępuję właściwie. Ale wywnioskowałam, że, czy robiłam dobrze czy nie (w biegnięciu na spotkanie, by go zobaczyć kiedy mnie o to poprosił) to i tak nie miało znaczenia. Oboje byliśmy na dwóch krańcach liny, która rozciągała się między nami, liny łączącej nas krwi. Odczuwaliśmy siebie nawzajem. Wiedziałam, że był zmęczony i zdesperowany. On wiedział, że byłam rozgniewana i było mi ciężko. Zastanowiłam się jednak. Jeżeli zadzwoniłabym do niego i powiedziała to samo, czy on wskoczyłby do swojego samochodu (albo wzbił się w powietrze) i przybył pod mój dom? Wszyscy byli w Fangtasii, tak powiedział. Byłam wstrząśnięta, widząc jak mało samochodów było zaparkowanych na przedzie jedynego wampirzego baru w Shreveport. Fangtasia była ogromnym turystycznym atutem w mieście, które chwaliło sobie wzrost turystyki. Było prawie tyle samo samochodów zaparkowanych na parkingu dla pracowników, co na tym dla gości. To się przedtem nigdy nie zdarzyło. Maxwell Lee, afrykańsko- amerykański biznesmen, który też stał się wampirem, był na dyżurze przy wejściu. Wejściowe drzwi nigdy specjalnie nie były chronione, ponieważ wampiry były pewne, że same mogą o siebie zadbać. Był tu, nosząc swój zwykły trzy - częściowy garnitur ale wykonując zadanie, które normalnie powierzyłby tym stojącym w hierarchii niżej. Nie wyglądał na oburzonego, wyglądał na zmartwionego. - Gdzie oni są? - zapytałam Skinął głową wskazując główną salę w barze. - Cieszę się że jesteś tutaj - powiedział i wiedziałam, że wizyta twórcy Erica nie szła dobrze. Część gości spoza miasta jest dość kłopotliwych, prawda? Zabierasz ich, by pozwiedzać miejscowe zabytki, miejsca warte uwagi, próbujesz nakarmić ich i pilnować, by czuli się dobrze, i wtedy naprawdę masz już ochotę, żeby wyjechali. Nie było trudno zauważyć, że nerwy Erica były już w strzępach. Siedział w loży z Apiiusem Liviusem Ocellą i Alexeiem. Oczywiście, Alexei wyglądał zbyt młodo, by być w barze i to dodawało przez moment absurdalności temu spotkaniu. - Dobry wieczór - powiedziałam sztywno. - Eric, chciałeś mnie widzieć? - Eric przesunął sie pod ścianę więc miałam mnóstwo miejsca. Usiadłam koło niego. Livius Appius i Alexei pozdrowili mnie. Appius z napiętym uśmiechem ale Alexei z większym spokojem. Kiedy byliśmy wszyscy razem, odkryłam, że będąc blisko nich odprężyła się ta napięta wewnątrz mnie nitka, nitka, która związała nas wszystkich razem. -Tęskniłem - powiedział Eric tak cicho, że w najpierw myślałam, że wyobraziłam to sobie. 141
Nie odnosiłabym się do faktu, że był zupełnie poza moim zasięgiem przez parę dni. On to wiedział. Opanowałam się, by nie ukłuć go słowami. - Jak próbowałam ci powiedzieć przez telefon, spotkanie stada związane z Basimem odbędzie się w poniedziałkowy wieczór. - Gdzie i kiedy dokładnie? - zapytał i było można poznać po jego głosie, że nie jest szczęśliwy. Równie dobrze mógł przyłączyć się do mnie. - W domu Alcide'a. W tym, które wcześniej należał do jego ojca. O ósmej. - Jason idzie z Tobą? Na pewno? - Nie rozmawiałam z nim jeszcze, ale zostawiłam mu wiadomość. - Jesteś na mnie zła. - Martwiłam się o ciebie.- Nie mogłam mu powiedzieć niczego o tym jak się czułam, bo nie wiedział, co się działo. - Tak - Eric powiedział. Jego głos był pusty. - Eric jest doskonałym gospodarzem - carewicz powiedział to tak, jak gdybym oczekiwała sprawozdania. Zdobyłam się na uśmiech i skierowałam go w stronę chłopca. - Dobrze to słyszeć, Alexei. Co wasza dwójka tu robi? Chyba nigdy wcześniej nie byliście w Shreveport? -Nie - powiedział Livius Appius z ciekawym akcentem. - Nie jesteśmy tutaj by rozmawiać. To jest miłe, małe miasto. Mój starszy syn robi wszystko co w jego mocy, by nie zabrakło nam zadań i kłopotów. W porządku, to było sarkastyczne. Mogłabym wyczytać z napięcia Erica, że nie całkowicie odniósł sukces w "w zapewnieniu kłopotów". - Rynek jest fajną zabawą. Możesz tam kupić rzeczy z całego świata. A Shreveport było stolicą konfederacji przez jakiś czas. - Jeżeli pójdziesz do Ratusza Miejskiego, możesz zobaczyć garderobę Elvisa. – dodałam. Zastanawiałam się, czy Bubba kiedykolwiek tam był, by zobaczyć swoje stare rzeczy - Miałem bardzo dobrego nastolatka ubiegłej nocy - powiedział Alexei dopasowując się do mego radosnego tonu. Jak gdyby powiedział, że przebiegł na czerwonym świetle. Otworzyłam usta ale nic z nich nie wyszło. Jeżeli powiedziałabym coś niewłaściwego, mogłam stracić życie. - Alexei – zabrzmiało to dużo spokojniej niż się czułam. - Musisz uważać. To jest sprzeczne z prawem. Twój Stworzyciel i Eric mogą ucierpieć z tego powodu. - Kiedy byłem z moją ludzką rodziną, mogłem robić wszystko co chciałem powiedział Alexei. Nie mogłam odczytać zupełnie nic z jego tonu. - Byłem chory, oni wszyscy mi pobłażali. Eric się skrzywił. - Mogę zrozumieć - powiedziałam - że rodzina mogła tak postępować z chorym dzieckiem. Ale odkąd jesteś zdrowy miałeś dużo lat, by dojrzeć, wiem, że rozumiesz, iż robienie tego, co dokładnie chcesz zrobić nie jest właściwe.- Myślałam przynajmniej o dwudziestu innych rzeczach, które mogłabym powiedzieć, ale poprzestałam na tym. I to było dobre. Livius Appius spojrzał mi w oczy i prawie niedostrzegalnie pokiwał głową. -Nie wyglądam dojrzale. - odpowiedział Alexei.
142
Znów miałam zbyt wiele możliwości wypowiedzi. Chłopiec — stary człowiek, stary czy młody — zdecydowanie oczekiwał ode mnie odpowiedzi. "Nie, i to jest straszne co stało się tobie i twojej rodzinie. Ale…” Alexei podszedł do mnie, wziął moje ręce w swoje i pokazał mi co stało się jemu i jego rodzinie. Zobaczyłam piwnicę, królewską rodzinę, doktora, pokojówkę, stojących na wprost ludzi, którzy przyszli ich zabić i usłyszałam jak pistolety strzelają a kule odnajdują swoje cele; nie było to takie proste w przypadku kobiet, bo one doszyły klejnoty na ubrania w razie ucieczki, która nigdy nie nadeszła… Klejnoty przedłużyły im życie o kilka sekund, a potem żołnierze zabili każdą jęczącą, krwawiącą czy wrzeszczącą osobę… Jego matka, ojciec, siostry, doktor, pokojówka matki, kucharz, lokaj… i jego pies. Po strzelaninie żołnierze chodzili dookoła z bagnetami. Myślałam, że będę wymiotowała. Zakołysałam się, po czym usiadłam i dotknęła mnie zimna ręka Erica. Alexei przestał mnie dotykać a ja nigdy nie byłam bardziej zadowolona z czegokolwiek w życiu. - Widzisz - powiedział Alexei tryumfalnie. - Widzisz! Powinienem być wolny, by pójść moją własną drogą. - Nie - powiedziałam. I byłam dumna, że mój głos był mocny. - Obojętne jak cierpimy, mamy zobowiązania wobec innych. Musimy być bezinteresowni wystarczająco, by spróbować żyć we właściwy sposób, żeby inni mogli przejść przez swoje własne życie bez nas. Alexei wyglądał buntowniczo. - Właśnie to także mówi Mistrz - zamruczał. - Mniej więcej. - Mistrz ma rację - powiedziałam, chociaż te słowa miały zły smak w moich ustach. Mistrz przywołał barmana i Felicja podeszła do naszego stołu. Była wysoka i dość delikatna jak na wampira. Miała jakieś świeże blizny na szyi. - Co podać? - powiedziała. - Sookie, mogę przynieść Ci piwo albo..? - Jakaś mrożona herbata byłaby świetna, Felicio,- powiedziałam. - Dla Erica TrueBlood, a dla was? - spytała wampiry. - Acha, mamy butelkę Honorarium. Oczy Erica zamknęły się i Felicia zrozumiała swój błąd. W porządku - powiedziała szybko. - TrueBlood dla Erica, herbata dla Sookie. - Dziękuję! - powiedziałam, uśmiechając do barmanki. Pam szła w naszą stronę. Miała na sobie czarny strój, który nosiła w Fangtasii i była już blisko, a ja jej dotąd nie zauważyłam. - Przepraszam - powiedziała, kłaniając się w stronę gości. - Eric, Katherine Boudreaux jest gościem w Fangtasii dzisiaj wieczorem. Jest z Sallie i kilkoma innymi osobami. Eric wyglądał jak gdyby miał eksplodować. - Dzisiaj wieczorem - powiedział i to jedno słowo mówiło wszystko. - Z żalem, Ocella, ale muszę poprosić, byś ty i Alexei wrócili do mojego biura. Livius Appius wstał nie pytając o dalsze wytłumaczenie, Alexei, ku mojemu zaskoczeniu, poszedł za nim bez jakichkolwiek pytań. Jeżeli Eric miałby zwyczaj oddychania, powiedziałabym, że odetchnął z ulgą kiedy jego goście odeszli. Powiedział coś w starożytnym języku, ale nie wiedziałam jakim. Wtedy mocna, atrakcyjna blondynka około czterdziestki stanęła przy stole, inne kobiety były tuż za nią.
143
- Musisz być Katherine Boudreaux - powiedziałam mile. – Jestem Sookie Stackhouse. Jestem dziewczyną Erica. - Cześć, złotko. Jestem Katherine - powiedziała. -To jest moja partnerka, Sallie. Jesteśmy tutaj z paroma przyjaciółmi, którzy byli ciekawi mojej pracy. Próbuję odwiedzić wszystkie wampirze miejsca pracy w ciągu roku i nie byliśmy w Fangtasii od miesięcy. Odkąd jestem na stałe w Shreveport, muszę robić to częściej. -Bardzo się cieszymy że jesteś tutaj - powiedział Eric gładko. Jego głos zabrzmiał normalnie. - Sallie, zawsze dobrze cię widzieć. Jak tam biznes podatkowy? Sallie, szczupła brunetka, której włosy właśnie zaczynały siwieć, zaśmiała się. Podatki prosperują, jak zawsze - powiedziała. - Powinieneś to wiedzieć Ericu, płacisz ich dość dużo. - Dobrze widzieć naszych wampirzych obywateli, którzy robią postępy w kontaktach z naszymi ludzkimi obywatelami - powiedziała Katherine serdecznie, rozglądając się dookoła i widząc wyludniony bar. Jej blond brwi zmarszczyły się nieznacznie na chwilę, ale to była jedyna oznaka świadcząca o tym, że zauważyła jak słabo idzie biznes Erica. Pam stwierdziła - Twój stół jest gotowy! – i wskazała ręką na dwa stoły, które zostały położone razem na to przyjęcie więc agent państwowy powiedziała - Przepraszam, Eric. Muszę uważać na moje przedsięwzięcie. Po deszczu dowcipów i tak-się-cieszę-że-cię-widzę, byliśmy w końcu sami, o ile zajęcie miejsc w loży na środku sali można zaliczyć jako bycie samemu. Pam szła do nas ale Eric odprawił ją podniesionym palcem. Wziął moją rękę w swoją opierając czoło na drugiej dłoni. - Czy możesz mi powiedzieć co się z tobą dzieje? - zapytałam otwarcie. - To jest straszne. Jest mi bardzo trudno ufać w nasz związek kiedy nie wiem co jest grane. - Ocella miał jakąś sprawę do przedyskutowania - powiedział Eric. - Jakiś dziwny interes. I jak sama widzisz, mój pół brat jest chory. -Tak, podzielił się tym ze mną - odpowiedziałam. Nadal trudno było mi uwierzyć w to co zobaczyłam i wycierpiałam wraz z tym dzieckiem, które pamiętało śmierć każdej kochanej przez siebie osoby. Carewicz Rosji, jedyny ocalały z tego masowego morderstwa, mógłby udzielić jakieś rady. Być może on i Dermot mogliby być w tej samej grupie. - Nie przechodzisz przez coś podobnego do tego by nie musieć skorzystać z pomocy psychiatry, ale ja nigdy nie doświadczyłam czegokolwiek w tym rodzaju. Wiem, że to musiało być dla niego piekłem, ale chcę powiedzieć, że... - Nie chcesz także przez to przechodzić - powiedział Eric. - Nie jesteś w tym osamotniona. Dla nas jest to najwyraźniejsze: Ocelli, mnie, ciebie. Ale on może podzielić się tym z innymi ludźmi. Mówili mi że nie jest to zbyt wyraźne. Nikt nie chce tej pamięci. Wszyscy nosimy mnóstwo naszych własnych złych wspomnień. Niestety, obawiam się, że nie przetrwa on jako wampir. Przerwał, kręcąc butelką TrueBlood na stole. - Najwyraźniej to jest harówa sprawić by Alexei robił najprostsze rzeczy. Wyłącznie. Słyszałaś jego uwagę o nastolatku. Nie chcę wchodzić w szczegóły. Jednakże… czytałaś ostatnio gazety, gazety ze Shreveport? - Masz na myśli, że Alexei mógł być odpowiedzialny za te dwa morderstwa? - Mogłam tylko tam siedzieć i gapić sie na Erica. -Rany po dźgnięciach nożem, podcięte gardła? Ale on jest tak mały i młody!
144
- On jest obłąkany - powiedział Eric. - Ocella w końcu powiedział mi, że Alexei miał epizody takie jak ten już wcześniej, ale nie takie poważne. To doprowadziło go do rozważania, choć bardzo niechętnie, by zadać Alexei końcową śmierć. - Masz na myśli uśpienie go?- powiedziałam, niepewna czy dobrze go zrozumiałam. Jak psa? Eric spojrzał mi prosto w oczy. - Ocella kocha chłopca, ale nie może mu pozwolić na zabijanie ludzi albo innych wampirów kiedy ma te ataki. Takie wydarzenia dostaną się do gazet. Co, jeżeli on zostanie schwytany? Co, jeżeli jakiś Rosjanin rozpozna go wskutek rozgłosu? Jak by to wpłynęło na nasze relacje z rosyjskimi wampirami? Co najważniejsze, Ocella nie może chodzić za nim cały czas. Dwa razy chłopak sam wyszedł. I wyniknęły z tego dwie śmierci. Na moim obszarze! On obali wszystko to co próbujemy zrobić tutaj, w USA. Nie, żeby mój Stwórca troszczył się o moją pozycję w tym kraju - dodał Eric, trochę gorzko. Mocno uderzyłam Erica w twarz. Nie spoliczkowałam. Mocno klepnęłam. -Tak, nie pozwólmy zapomnieć o tych dwóch martwych ludziach - Powiedziałam. -To Alexei ich zamordował, w bolesny i okropny sposób. Mam na myśli to, że rozumiem, że to chodzi o niego, twojego stwórcę i twoje osobistym credo, ale pochylmy głowy dla tych facetów, których on zabił. Eric wzruszył ramionami. Był zmartwiony, na skraju wytrzymałości, i zupełnie nie obchodziła go śmierć tej dwójki ludzi. Był prawdopodobnie wdzięczny, że Alexei wybrał ofiary, które nie przyciągnęłyby dużo sympatii i których śmierć byłaby łatwo wytłumaczalna. Członkowie gangu zabijali siebie nawzajem cały czas. Przestałam wyjaśniać. Przynajmniej częściowo, bo pomyślałam że jeżeli Alexei był zdolny do obrócenia się przeciw własnemu gatunkowi być może moglibyśmy skierować go na Wiktora? Zadrżałam. Przerażałam sama siebie. -Więc twój twórca przyprowadził Alexei do ciebie mając nadzieję, że będziesz miał jakieś świetne pomysły jak utrzymać twojego pół- brata przy życiu, ucząc go odrobiny samokontroli? - Tak. To jest jeden z powodów, dla których tu są. - Livius Appius uprawiający seks z tym dzieckiem, nie może pomóc zdrowiu psychicznemu Alexei – powiedziałam, bo po prostu nie mogłam tego nie powiedzieć!. - Proszę zrozum. W czasach Ocella, nie brano tego w ogóle pod uwagę,- powiedział Eric. Alexei byłby wystarczająco dorosły jak na tamte czasy. I ludzie pewnego stanu byli wolni, by dogadzać sobie we wszystkim bez winy i zastanowienia. Ocella nie myśli w nowoczesny sposób o takich rzeczach. Ponieważ to się zdarza, Alexei stał się taki... Oni nie uprawiają teraz seksu. Ocella jest człowiekiem honorowym.- Głos Erica brzmiał bardzo zdecydowanie, bardzo poważnie, jak gdyby musiał przekonać mnie do rzetelności jego twórcy. I wszystko to kręciło się wokół człowieka, który go zamordował. Ale, jeżeli Eric podziwiał Ocella, szanował go, nie powinnam uczynić tego samego? I nagle uświadomiłam sobie, że Eric nie robił niczego dla swojego brata, czego ja nie zrobiłabym dla mojego. Wtedy niepożądana myśl przyszła mi do głowy i zaschło mi w ustach. - Jeżeli Livius Appius nie uprawia seksu z Alexei, to z kim on to robi? Zapytałam cicho.
145
- Wiem, że teraz to jest także twój interes, odkąd jesteśmy poślubieni, coś na co nalegałem a ty umniejszałaś - powiedział Eric i gorycz w jego głosie wróciła. -Mogę tylko powiedzieć, że nie uprawiam seksu z moim twórcą. Ale zrobiłbym to, jeśli by mi powiedział, że tego właśnie chce. Nie miałbym innego wyboru. Spróbowałam myśleć o sposobie zakończenia tej rozmowy i ucieczce stąd zachowując tę odrobinę godności. - Eric, jesteś zajęty twoimi gośćmi. - Zajęty w sposób, którego nigdy sobie nie wyobrażałam. - Zamierzam pojechać na to spotkanie u Alcide'a w poniedziałkowy wieczór. Powiem Ci co się stało, o ile zadzwonisz do mnie. Jest kilka rzeczy, o których muszę z Tobą porozmawiać, o ile kiedykolwiek będzie szansa żebyś przyszedł do mnie.- Jak Dermot ukazujący się na moim progu. To była historia, którą Eric byłby zainteresowany, a Bóg wie że chciałam mu o tym opowiedzieć. Ale teraz to nie był odpowiedni czas. -Jeżeli oni pozostają do wtorku, nie będę mógł się z tobą zobaczyć, obojętnie co oni będą robić, ale we wtorek będę wolny - powiedział Eric. Zabrzmiało to już trochę lepiej. – Będziemy się kochać. Mam chęć kupić ci prezent. - Brzmi jak marzenie senne - powiedziałam, czując przypływ nadziei. - Nie potrzebuję prezentu, tylko ciebie. Więc nie będę widziała ciebie do wtorku, nieważne co będzie się działo? Czy to właśnie powiedziałeś? - Właśnie to powiedziałem. - W porządku, więc do wtorku. - Kocham cię - powiedział oschle Eric. - I jesteś moją żoną, w jedyny sposób, który ma dla mnie znaczenie. - Ja też ciebie kocham - odpowiedziałam, pomijając drugą połowę tego stwierdzenia, ponieważ nie wiedziałam, co miał na myśli. Wstałam by wyjść i Pam stanęła przy mnie, by odprowadzić mnie do samochodu. Kątem oka widziałam, jak Eric wstaje i idzie w stronę stolika Boudreaux, by mieć pewność, że jego goście bawią się dobrze. Pam powiedziała: - On zrujnuje Erica, jeżeli pozostanie. - Jak to? - Chłopiec zabije znów i nie będziemy w stanie tego zakamuflować. Może uciec. Musi być bacznie obserwowany. W dodatku Ocella sprzecza się o sposób karanie chłopca. - Pam, pozwól, by Ocella sam zdecydował - ostrzegłam ją. Uznałam, że skoro jesteśmy same, mogłam sobie pozwolić, by mówić o twórcy Erica po imieniu. Mówię poważnie. Eric będzie musiał pozwolić mu cię zabić jeśli będziesz chciała wstawić się za Alexei. - Troszczysz się, prawda?- Pam niespodziewanie poczuła się dotknięta. - Jesteś moją kumpelką - powiedziałam. - Oczywiście, że się troszczę. - Jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała Pam. - Wiesz o tym. -To nie skończy się dobrze - powiedziała Pam, gdy wsiadałam do samochodu. Nie mogłabym wymyślić dobrej odpowiedzi. Miała rację. Zjadłam cynamonową drożdżówkę „Małej Debbie”, bo na nią sobie zasłużyłam. Byłam tak zaniepokojona, że nawet nie mogłam myśleć o pójściu spać. Alexei pokazał mi swój własny osobisty koszmar. Nigdy nie słyszałam o wampirze (albo jakiejś innej istocie, ludzkiej albo nie) zdolnej by przetransmitować pamięć tak jak on. Okropnie mnie to uderzyło, że Alexei, tak obdarowany, dzielił się tak potwornymi 146
wspomnieniami. Przeszłam ponownie przez nieznośne doświadczenia rodziny królewskiej. Mogłam zrozumieć dlaczego chłopiec był taki, jaki był. Ale mogłam też zrozumieć, dlaczego powinien zostać uśpiony. Wstałam od stołu emocjonalnie całkowicie wyczerpana. Byłam przygotowana by pójść do łóżka. Ale mój plan został zmieniony kiedy zadzwonił dzwonek. Pewnie myślisz, że mieszkając na wsi, na końcu długiego podjazdu prowadzącego przez las, że mnóstwo znaków mnie ostrzeże przed nieproszonymi gośćmi. Ale to nie zawsze była prawda, szczególnie gdy chodziło o tych innych. Nie rozpoznałam kobiety którą zobaczyłam przez wizjer, ale wiedziałam, że była wampirem. To znaczyło, że nie może wejść bez mojego zaproszenia, więc bezpiecznie mogłam dowiedziała się dlaczego przyszła. Otworzyłam drzwi, czując głównie ciekawość. - Cześć, czym mogę służyć?- Spytałam. Zlustrowała mnie wzrokiem z góry do dołu. - Czy jesteś Stackhouse Sookie? - Tak. - Wysłałaś do mnie e-maila. Alexei wyżarł moje komórki mózgowe. Byłam dziś trochę spowolniona. - Judith Vardamon? - Dokładnie. - Więc Lorena była twoim stwórcą? - Tak. - Proszę, wejdź - powiedziałam i ustąpiłam jej miejsca. Mogłam robić właśnie duży błąd, ale prawie zrezygnowałam z nadziei, że Judith odpowie na moją wiadomość. Myślałam, że jestem jej winna choć tyle zaufania, skoro pokonała tę drogę. Judith podnosiła brwi i przeszła przez mój próg. - Musisz kochać Billa, w przeciwnym razie jesteś głupia - powiedziała - Mam nadzieję, że nie. Masz ochotę na TrueBlood? - Nie teraz, dziękuję. - Proszę, usiądź. Usiadłam na krawędzi fotela, kiedy Judith zajęła kanapę. Myślałam, że niewiarygodne było to, że Lorena "zrobiła” zarówno Billa jak i Judith. Chciałam spytać ją o dużo rzeczy, ale nie chciałam obrazić, czy zirytować wampira, który i tak robił mi już ogromną przysługę. - Znasz Billa? - zapytałam, by zacząć rozmowę, która musiała sie odbyć. - Tak, znam go. - Wydawała się ostrożna, kiedy ja rozważyłam jak dużo silniejsza jest ode mnie. - Jesteś jego młodszą siostrą? - wyglądała na około trzydziestkę, albo przynajmniej był to jej wiek śmierci. Miała ciemne brązowe włosy i niebieskie oczy, była niewysoka. I była jednym z najbardziej niegroźnych wampirów, jakie kiedykolwiek poznałam, przynajmniej powierzchownie. Wyglądała dziwnie znajomo. - Słucham? - Lorena zamieniła cię po tym jak przemieniła Billa? Dlaczego wybrała ciebie? - Byłaś kochanką Billa przez parę miesięcy, tak? Przeczytałam między wierszami w twojej wypowiedzi. - zapytała nie odpowiadając. -Tak, byłam. Ale teraz jestem z kimś innym. - Jak to się stało, że nigdy nie opowiedział ci jak spotkał Lorenę? 147
- Nie wiem. To był jego wybór. - To bardzo dziwne. – Była nieufna. - Możesz sobie myśleć, jak długo chcesz. - Nie wiem, dlaczego Bill nie powiedział mi, ale tak postanowił. Jeżeli chcesz mi to powiedzieć, ok. Powiedz mi. Ale to nie jest naprawdę ważne. Ważne jest to, że Bill nie czuje się teraz najlepiej. Został ugryziony przez wróżkę, która miała srebrne końcówki zębów. Jeśli dostanie Twoją krew, może to przezwyciężyć. - Czy Bill może ci sugerował abyś mnie o to spytała? - Nie, nie zrobił tego. Ale nienawidzę patrzeć, jak cierpi. - Czy wspominał moje imię? - Ach, nie. Sama to odkryłam i mogłam się z Tobą skontaktować. Wydaje mi się, że skoro Ty też jesteś 'dzieckiem' Loreny to także musisz wiedzieć to, że Bill cierpi. Zastanawiam się, dlaczego nie pokazałaś się wcześniej. - Powiem ci, dlaczego - głos Judith był złowieszczy. Och, super, następna opowieść pełna bólu i cierpienia. Wiedziałam, że nie polubię tej historii. Miałam rację.
148
ROZDZIAŁ 12 Judith zaczęła swoją historię od zadania mi pytania: - Spotkałaś kiedykolwiek Lorenę? -Tak - powiedziałam i zostawiłam tą kwestię. Najwyraźniej, Judith nie wiedziała dokładnie w jakich okolicznościach spotkałam Lorenę, a było to parę sekund przed tym jak przebiłam drewnianym kołkiem jej serce, tym samym kończąc jej długie, paskudne życie. - Zatem wiesz, że jest ona bezwzględna. Kiwnęłam głową. - Chcę abyś wiedziała, dlaczego trzymałam się z daleka od Billa przez te wszystkie lata, mimo, że darzę go pozytywnymi uczuciami - powiedziała Judith. - Lorena miała trudne życie. Niekoniecznie uwierzyłabym we wszystko, co mi opowiedziała, ale usłyszałam potwierdzające historyjki od innych. Judith nie patrzyła na mnie więcej. - Ile miała wtedy lat? - powiedziałam tylko po to, by podtrzymać rozmowę. - Kiedy Lorena spotkała Billa, była już wampirem przez parę dobrych dekad. Została przemieniona w 1788 przez faceta, który nazywał się Salomon Brunswick. Poznał ją w domu publicznym w Nowym Orleanie. - Poznał ją w tym oczywistym celu? - Niezupełnie. Był tam, by wziąć krew od innej dziwki, tej, która była wyspecjalizowana w tych innych typach mężczyzn. W porównaniu do jej innych klientów, małe ukąszenie nie było niczym nadzwyczajnym. - Czy Salomon był wampirem przez długi czas? - Byłam ciekawa wbrew sobie. Wampiry jako żywa historia… Odkąd wyszli z trumien, dodali dużo do college'owych kursów. Przyprowadź wampira do klasy, by opowiedział swoją historię a dostaniesz świetną publiczność. - Salomon był wampirem przez dwadzieścia lat do tego momentu. Stał się wampirem przypadkiem. Był rodzajem druciarza. Sprzedawał naczynia i patelnie i naprawiał te rozbite. Miał inne dobre rzeczy, które ciężko było wtedy znaleźć w nowej Anglii: igły, nici, i inne takie. Jeździł od miasta do miasta, od jednego do kolejnego gospodarstwa rolnego zaprzęgiem konnym, i wszędzie sam. Spotkał jednego z nas w chwili gdy obozował w lesie pewnej nocy. Powiedział mi, że przeżył to pierwsze spotkanie, ale wampir poszedł za nim w nocy do jego następnego obozu i zaatakował go ponownie. Ten drugi atak okazał się krytycznym. Salomon był jednym z tych nieszczęśliwców, którzy zostali przemienieni przypadkowo. Odkąd wampir pił jego krew, pozostawiając go na pewną śmierć, nieświadomego zmiany, albo przynajmniej tak chciałam myśleć. - Salomon musiał nauczyć się wszystkiego sam. To brzmi okropnie! - powiedziałam i miałam to właśnie na myśli. Kiwnęła głową. - Musiało takie być. Torował sobie drogę do Nowego Orleanu, by uniknąć ludzi, którzy zastanawiali się, dlaczego on się nie starzeje. Gdzie spotkał Lorenę? Po tym, gdy zjadł swój posiłek i wychodził, spostrzegł ją na ciemnym dziedzińcu. Była z człowiekiem. Jej klient spróbował odejść bez płacenia i w mgnieniu oka Lorena pochwyciła go i podcięła mu gardło. To zabrzmiało bardzo prawdziwie.
149
- Salomon był pod wrażeniem jej barbarzyństwa i został podekscytowany przez świeżą krew. Chwycił umierającego człowieka i osuszył go a kiedy rzucił ciało w stronę następnego domu, Lorena była nim zafascynowana. Chciała być taka jak on. - To brzmi bardzo prawdopodobnie. Judith uśmiechnęła się słabo. - Była niepiśmienną ale wytrzymałą osobą. On był daleko więcej inteligentny, ale miał kiepskie umiejętności jeśli chodzi o zabijanie. Do tego momentu zrozumiał już parę rzeczy i był w stanie ją przemienić. Brali czasem od siebie krew i to dało im odwagę, by znaleźć innych, takich jak my, by nauczyć się jak żyć dobrze zamiast ledwo przeżywać. Oboje nauczyli się jak odnieść sukces, przetestowali ograniczenia swojej nowej natury i stworzyli doskonały zespół. -Więc to Salomon był twoim dziadkiem, po tym jak przemienił Lorenę - powiedziałam. - Co zdarzyło się potem? - W końcu róża przekwitła - powiedziała Judith. - Twórcy i ich dzieci pozostają razem dłużej niż seksualna para ale nie na zawsze. Lorena zdradziła Salomona. Została schwycona z na pół osuszonym ciałem martwego dziecka, ale była w stanie grać ludzką kobietę dość przekonująco. Powiedziała ludziom, którzy chwycili ją, że Salomon był tym, który zabił dziecko, i że kazał jej nieść ciało, więc dlatego krew była na niej. Salomon ledwie uszedł z miasta żywy, byli wtedy w Natchez, w Missisipi. Nigdy więcej nie spotkał Loreny. Nigdy nie spotkał również Billa. Lorena odnalazła go po wojnie Północ - Południe. - Z tego co Bill mi mówił, jednej nocy Lorena wędrowała przez ten obszar. Było dużo trudniej pozostać w ukryciu, zwłaszcza na terenach rolnych. Nie było tam wielu ludzi, którzy chcieli cię upolować, to prawda, ale nie było też żadnej komunikacji. Ale każdy obcy był wyraźnie dostrzegany, a w tak małej populacji wybór ofiary był trudny. Indywidualna śmierć była bardziej zauważalna. Ciało musiało zostać schowane bardzo uważnie, albo śmierć drobiazgowo uzasadniona. Nie było wtedy zorganizowanego prawa. Przypomniałam siebie by nie wyglądać na zdegustowaną. Ta wiedza nie była niczym nowym. Tak wampiry żyły kilka lat temu. - Lorena widziała Billa i jego rodzinę przez okna w ich domu.- Judith powiedziała, odwracając się. - Zakochała się. Przez kilka nocy przysłuchiwała się rodzinie. Podczas dnia kopała dziurę w lesie i zakopywała się w ziemi. W nocy ich obserwowała. W końcu zdecydowała zadziałać. Uświadomiła sobie, nawet Lorena to sobie uświadomiła, że Bill nigdy nie wybaczyłby jej, gdyby zabiła jego dzieci, więc zaczekała aż on wyjdzie w nocy, by dowiedzieć się, dlaczego pies ciągle szczeka. Kiedy Bill wyskoczył z karabinem, skradała się za nim i złapała go. Myślałam o Lorenie, tak blisko mojej własnej rodziny, prosto przez las… Ona mogłaby przyjść do mojego prapradziadka tak łatwo i cała moja rodzinna historia byłaby zupełnie inna. - Przemieniła go tej samej nocy, zakopała i pomogła wskrzesić się trzy noce później. Nie mogłam sobie tego wyobrazić jak bardzo musiał być roztrzaskany. Wszystko zniknęło w mgnieniu oka: jego całe życie zostało wzięte i zmienione i oddane mu w tak straszliwej formie. - Domyślam się, że zabrała go stąd - powiedziałam.
150
-Tak, to było niezbędne. Zaaranżowała jego śmierć. Rozmazała jego krew i zostawiła pistolet, a także resztki jego ubrań. Powiedział mi, że wyglądało to jakby pantera go dopadła. Więc podróżowali razem, ale kiedy on został z nią związany, ją także znienawidził. Był z nią nieszczęśliwy, ale ona była nim nadal zafascynowana. Po trzydziestu latach spróbowała sprawić by był szczęśliwszy, zabijając kobietę, która wyglądem przypominała jego żonę. - Och. Ojej. - powiedziałam, próbując powstrzymać mdłości. - Ciebie, tak? - To dlatego jej twarz wydawała mi się dziwnie znajoma. Widziałam starą rodzinę Billa na obrazach. Judith kiwnęła głową. -Najwyraźniej Bill widział mnie idącą do domu sąsiada, na przyjęcie z moją rodziną. Poszedł za mną do domu i obserwował, ponieważ podobieństwo go poruszyło. Kiedy Lorena odkryła jego nowe zainteresowanie, pomyślała, że Bill zostanie z nią, jeśli ona dostarczy mu nowego towarzysza. - Przepraszam - powiedziałam. - Jest mi naprawdę, naprawdę przykro. Judith wzruszyła ramionami. - To nie wina Billa, ale zrozumiesz, dlaczego musiałam myśleć o tym zanim odpowiedziałam na twoją wiadomość. Salomon jest teraz w Europie, a chciałam poprosić go by przyszedł ze mną. Boję się możliwości zobaczenia Loreny ponownie i byłam… przestraszona tym że ona mogła tu być, przestraszona tym, że poprosiłaś mnie o pomoc Billowi. Albo ona mogła wymyślić tę historię by sprowadzić mnie tutaj, to wszystko co wiedziałam. Czy ona... czy ona jest tutaj? - Nie żyje. Nie wiedziałaś? Okrągłe niebieskie oczy Judith rozszerzyły się. Nie mogła być bardziej blada, ale jej oczy zamknęły się dla długi moment. - Czułam silne szarpnięcie około osiemnaście miesięcy temu… To była śmierć Loreny? Kiwnęłam głową. - Właśnie dlatego ona nie wezwała mnie. Och, to cudowne, cudowne! Judith wyglądała teraz jak zupełnie inna kobieta. - Jestem trochę zaskoczona że Bill nie skontaktowali się z tobą, by przekazać ci wieści. - Być może myślał, że będę wiedziała. Dzieci i twórcy są związane. Ale nie byłam pewna. To wydawało się zbyt dobre, by było prawdziwe. - Judith uśmiechnęła się i wyglądała naprawdę uroczo, nawet z kłami. - Gdzie jest Bill? - Mieszka za lasem. - Wskazałam we właściwym kierunku. - W jego starym domu. - Będę w stanie wyśledzić go kiedy jestem na zewnątrz - powiedziała szczęśliwie. Och, być z nim blisko bez Loreny! - Ach. Co? Wcześniej było ok tak siedzieć i gadać, ale teraz nagle zerwała się jak oparzony kot. Siedziałam czujnie, zastanawiając się, co zrobiłam źle. - Uzdrowię go, i jestem pewna że potem ci za to podziękuje.- powiedziała i poczułam się jakbym została wyeliminowana. - Czy Bill był przy śmierci Loreny? -Tak - powiedziałam. - Miał ciężką karę za jej zabicie? - To nie on ją zabił - powiedziałam. - To ja. Zamarła, gapiąc się na mnie jak gdybym nagle ogłosiła, że byłam King Kongiem. Odpowiedziała po chwili -Jestem ci winna moją wolność. Bill musi myśleć o tobie bardzo dobrze. 151
-Wierzę, że tak - powiedziałam. Ku mojemu zakłopotaniu zgięła się, by pocałować mnie w rękę. Jej usta były zimne. - Bill i ja możemy być teraz razem. - powiedziała. - W końcu! Zobaczymy się innej nocy, by powiedzieć ci jak wdzięczna jestem, ale teraz muszę pójść do niego.- Wyszła i śmignęła w stronę lasu, zanim powiedziałam Jack Robinson. Miałam chęć przywalić jej w głowę wielką pięścią. Byłabym okropna gdybym chciała czegoś innego niż szczęścia dla Billa. Teraz mógł trzymać się z Judith przez wieki, jeśli zechciałby. Z „nie starzejącym się” duplikatem jego żony. Uśmiechnęłam się z radością. Kiedy samo wyglądanie na szczęśliwą nie sprawia, że taka się staję, robię dwadzieścia pajacyków, potem dwadzieścia pompek. Ok. Tak lepiej. Pomyślałam, kiedy leżałam na brzuchu w salonie. Teraz byłam zawstydzona tym, że moje mięśnie ramion drżały. Pamiętałam treningi softballu z panią Falcons, i wiedziałam że trener Peterson kopnąłby mnie jeśli by mnie teraz widział. Z drugiej strony, nie byłam już siedemnastolatką. Ponieważ przekręciłam się na plecy, rozważałam ten fakt na trzeźwo. To nie była pierwsza okazja, w której czułam upływ czasu, ale to była pierwsza okazja, kiedy zauważyłam, że moje ciało zmienia się w coś mniej sprawnego. Musiałam porównywać to z losem wampirów, które znałam. Przynajmniej 99 procentów z nich stało się wampami w szczycie ich życia. Było kilku młodszych, jak Alexei i innych którzy byli starsi, jak starożytny Pythoness, ale większość z nich miała od 16 do 35 lat w momencie swojej pierwszej śmierci. Nigdy nie musieli ubiegać się o ubezpieczenie społeczne czy o opiekę medyczną. Nigdy nie musieli martwić się o takie rzeczy jak operacja biodra, rak płuc czy artretyzm. Do czasu kiedy dotrę do wieku średniego (o ile będzie mi to dane, bo od jakiegoś czasu moje życie było czymś, co nazwałbyś "wysokie ryzyko”), będę zwalniać w ten dostrzegalny sposób. Następnie powstaną i pogłębią się zmarszczki, moja skóra będzie wyglądać luźniej, a włosy zrobią się cienkie. Podbródek będzie zwisał, tak samo jak piersi. Stawy będą mnie bolały za każdym razem, gdy będę siedziała zbyt długo w jednej pozycji. No i będę musiała używać okularów do czytania. Może mi się rozwinąć wysokie ciśnienie krwi. Mogę mieć zablokowaną tętnicę. Moje serce może bić nieregularnie. Kiedy dostałam grypę, byłam bardzo chora. Boję się Parkinsona, Alzheimera, zapalenia płuc, wszystkiego co towarzyszy starości. Co, jeśli powiedziałabym Ericowi, że chcę być z nim na zawsze? Zakładając, że nie wrzasnąłby i nie uciekł tak szybko jak to możliwe w innym kierunku, zakładając, że właśnie mnie zmienił, spróbowałam wyobrazić sobie jakby to było być wampirem. Patrzyłabym jak wszyscy moi przyjaciele starzeją się wokoło i umierają. Spałabym w ukrytej dziurze w mojej cichej podłodze. Jeśli Jason poślubi Michele, ona pewnie nie chciałaby bym opiekowała się ich dziećmi. Czułabym pragnienie, by zaatakować ludzi, by ugryźć ich; wszyscy chodzilibyśmy do McBloodburgera. Myślałabym o ludziach jako o jedzeniu. Wpatrywałam się w sufit i próbowałam wyobrazić sobie jak to jest mieć ochotę ugryźć Andy'ego Bellefluera czy Holly.
152
Z drugiej strony, nigdy nie byłabym znów chora, chyba że ktoś rozstrzelałby mnie kawałkiem srebra, albo położył na słońcu. Mogłabym chronić ludzi wróżki od niebezpieczeństw. Mogłabym być z Erikiem na zawsze... z wyjątkiem tego drobiazgu, że wampirze pary zazwyczaj nie były ze sobą tak długo. W porządku, mogłabym nadal być z Erikiem przez kilka lat. Jak bym żyła? Mogłabym brać tylko późniejsze zmiany w Merlotte, po tym gdy zapadnie zmrok, o ile Sam pozwoliłby mi utrzymać moją pracę. A Sam w końcu też się zestarzeje i umrze. Nowy właściciel może nie chcieć mieć wiecznej barmanki, która na dodatek może pracować tylko na jedną zmianę. Mogłabym wrócić na studia i wziąć wieczorowe zajęcia zanim otrzymam dyplom. Z czego? Przekroczyłam limit mojej wyobraźni. Podniosłam się z podłogi, zastawiając się czy moja wyobraźnia nie była drobnym utrudnieniem dla moich kości. Sen długo nie przychodził tej nocy, pomimo bardzo długiego i przerażającego dnia. Cisza domu naciskała na mnie. Claude wrócił do domu pogwizdując. Kiedy wstałam następnego ranka, nie było jasno, ale dla mnie zbyt wcześnie, czułam się ospała i zniechęcona. Znalazłam dwie koperty pod moimi frontowymi drzwiami gdy szłam na ganek z kawą. Pierwsza notatka była od pana Cataliades i została dostarczona przez jego siostrzenicę Dianthę o trzeciej rano, co zaznaczyła na kopercie. Było mi przykro, że ominęła mnie szansa porozmawiania z Dianthą, chociaż byłam wdzięczna, że mnie nie obudziła. Otworzyłam tę kopertę najpierw z czystą ciekawością. " Drogo Panno Stackhouse” napisał pan Cataliades. "Tutaj jest zapis dla Pani w testamencie Claudine. Chciała, byś to miała." Krótko i do rzeczy. Przerzuciłam testament i odkryłam że było to sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. - O mój Boże!- powiedziałam głośno. - O mój Boże! - upuściłam pismo, ponieważ moje palce nagle straciły całą siłę, a testament pofrunął po ganku. Wspięłam się by go odzyskać i przeczytać ponownie, by być pewną, że się nie pomyliłam. - Och - powiedziałam. Trzymałam się klasyki, ponieważ powiedzenie czegoś więcej wydawało się być poza moimi możliwościami. Nawet nie mogłam sobie wyobrazić, co zrobię z tak dużą kwotą pieniędzy! To było poza mną. Musiałam dać sobie odrobinę czasu bym mogła pomyśleć o tym niespodziewanym zapisie z jakimś racjonalnym planem. Wniosłam ten zdumiewający zapis do domu i położyłam w szufladzie, przerażona tym, co mogłoby się zdarzyć zanim dotrę z tym do banku. Kiedy byłam już pewna, że wszystko zabezpieczyłam pomyślałam o otwarciu tej drugiej notatki, która była od Billa. Z powrotem wróciłam na ganek, usiadłam na krześle i pociągnęłam łyk chłodnej kawy. Otworzyłam drugą kopertę. "Najdroższa Sookie — nie chciałem przestraszyć cię pukając do twoich drzwi o drugiej rano, więc zostawiam to dla Ciebie do przeczytania w świetle dziennym. Zastanawiałem się, dlaczego byłaś w moim domu w zeszłym tygodniu. Wiedziałem, że weszłaś i wiedziałem, że wcześniej czy później Twój motyw stanie się dla mnie jasny. Twoje hojne serce załatwiło mi kurację, której potrzebowałem. Nigdy nie myślałem, że zobaczę Judith po ostatnim razie, kiedy się rozstaliśmy. Były powody, dla których nie dzwoniłem do niej przez lata. Rozumiem, że powiedziała Ci dlaczego 153
Lorena przemieniła ją w wampira. Lorena nie spytała mnie o zdanie, zanim zaatakowała Judith. Proszę uwierz w to. Nigdy nie skazałbym kogoś na nasze życie o ile ta osoba nie chciałaby tego i powiedziała mi o tym.” W porządku, Bill dodawał mi część układanki. Nigdy nie myślałam o podejrzewaniu go o to, że poprosił Lorenę by znalazła mu koleżankę, przypominającą jego żonę. "Nigdy nie byłbym wystarczająco odważny, by skontaktować się z Judith z obawy, że mnie znienawidzi. Jestem zadowolony, mogąc ją znów zobaczyć. A jej krew, oddana dobrowolnie, zadziałała i uzdrowiła mnie." W porządku! To było najważniejsze. "Judith zgodziła się zostać na tydzień więc trochę pobędziemy razem. Może dołączysz do nas któregoś wieczoru? Judith była pod ogromnym wrażeniem Twojej dobroci. Kochający Bill." Zmusiłam się do uśmiechu nad złożonym kawałkiem papieru. Odpiszę mu i powiem, jak się cieszę że czuje się już lepiej i że odnowił swoją relację z Judith. Oczywiście nie byłam szczęśliwa kiedy umawiał się z Selah Pumphrey, ludzkim dealerem nieruchomości, ponieważ rozstaliśmy się niedawno, i wiedziałam że nie zależy mu na niej. Teraz byłam szczęśliwa z powodu Billa. Nie zamierzałam być jedną z tych ludzi, którzy wyciągają wszystkie brudy, gdy ich były partner jest ponownie szczęśliwy. To byłoby obłudne i samolubne i miałam nadzieję, ze byłam przez to lepszą osobą. Przynajmniej byłam zdeterminowana by udowodnić, że jestem dobrą imitację takiej osoby. - Ok - powiedziałam do swojego kubka. - Wyszło świetnie. - Może wolałabyś porozmawiać ze mną niż z kubkiem kawy?- zapytał Claude. Usłyszałam jego ruch na skrzypiących schodkach przez otwarte okno i zarejestrowałam, że inny mózg blisko pracował. - Późno wróciłeś - powiedziałam. - Masz ochotę na filiżankę kawy? Zrobiłam jej dużo. - Nie, dziękuję. Wezmę sobie sok ananasowy za minutkę. Mamy piękny dzień.- Claude był bez koszuli. Przynajmniej nosił spodnie jak z westernu. -Tak – powiedziałam z wyraźnym brakiem entuzjazmu. Claude podniósł doskonale ukształtowaną czarną brew. -Ktoś tu ma doła?- spytał. - Nie, jestem szczęśliwa. - Tak, widzę tę radość wypisaną na Twojej twarzy. Co jest, kuzynko? - Dostałam spadek po Claudine. Niech Bóg ją błogosławi. To było tak hojne.Patrzyłam w górę na Claude, -Claude, mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły. To tylko... tyle pieniędzy. Nie mam pojęcia co z nimi zrobić. Claude wzruszył ramionami. - Taka była wola Claudine. Teraz powiedz mi, co się stało. - Claude, musisz wybaczyć mi zaskoczenie, że troszczysz się o mnie. Chciałam powiedzieć że nigdy nie przywiązywałeś większej wagi do tego jak się czuję. Teraz, choć jesteś szczęśliwy z Hunterem, oferujesz mi pomoc w wysprzątaniu strychu. - Może rozwijam rodzinne zainteresowanie wobec ciebie. - powiedział, unosząc brew. - Może świnie zaczną latać. Zaśmiał się. - Staram się być bardziej ludzki - wyznał. - Odkąd zacząłem długi żywot między ludźmi, staram się być bardziej... 154
- Sympatyczny? - uzupełniłam. - Uch - powiedział, ale tak naprawdę nie został zraniony. Bycie zranionym znaczyłoby, że przejmuje się moją opinią. A to było coś, czego on z pewnością nie robił. - Gdzie się podziewa twój chłopak?- zapytał.- Uwielbiam zapach wampira wokoło domu. - Wczoraj był pierwszy raz gdy zobaczyłam go w tym tygodniu. I nie mieliśmy ani trochę czas dla siebie. -Pokłóciliście się? - Claude postawił nogę na ogrodzeniu ganku i mogłam stwierdzić, że był stanowczo gotowy by pokazać mi jak może zainteresować się czyimś życiem. Czułam pewne rozdrażnienie. - Claude, piję moją pierwszą kawę, nie spałam za dużo, i miałam parę złych dni. Możesz się po prostu ulotnić, wziąć prysznic, czy coś w tym stylu? Westchnął, jakbym złamała mu serce. - Ok. rozumiem aluzję.- powiedział - Nie było to na tyle aluzją, co stwierdzeniem. - Ok, idę więc. Ale, ponieważ wyprostował się i zrobił krok w stronę drzwi, zrozumiałam, że miałam powiedzieć coś jeszcze. - Cofam to. Jest coś o czym musimy porozmawiać - powiedziałam. - Nie miałam szansy powiedzieć ci że Dermot tu był. Claude stał prosto, prawie tak, jakby był przygotowany do biegu. - Co mówił? Czego chciał? - Nie jestem pewna, co chciał. Myślę, że jak ty, chciał być blisko kogoś innego, kto ma w sobie krew wróżki. I chciał powiedzieć, że był pod wpływem czarów. Claude zbladł. - Z czyjej magii? Czy dziadek wrócił przez przejście? - Nie - powiedziałam. - Ale wróżka mogła rzucić na niego urok zanim przejście się zamknęło. Myślę, że powinieneś też wiedzieć, że była inna pełnej krwi wróżka po tej stronie przejścia, bramy, czy jak tam to nazywacie. - Ponieważ rozumiałam wróżki, nie było możliwe by odpowiedział mi bezpośrednim kłamstwem. - Dermot jest szalony - powiedział Claude. -Nie mam żadnego pomysłu co zrobi następnym razem. Jeżeli zbliżył się do ciebie bezpośrednio, to musi być pod ekstremalną presją. Wiesz jaki jest ambiwalentny, jeśli chodzi o ludzi. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Nie - powiedział Claude. - Nie zrobiłem tego. I mam dobry powód. - Obrócił się plecami do mnie i patrzył w dal. - Lubię mieć głowę na moich barkach. - Tak, jest tu jeszcze ktoś, i wiesz kto to. Albo wiesz więcej o rzucaniu zaklęć. - Nie mam zamiaru rozmawiać o tym.- Claude wszedł do środka. Po paru minutach usłyszałam jak wychodzi tylnimi drzwiami, jego samochód odjeżdżał na Hummingbird Road. Więc zyskałam wiedzę, która była zupełnie bezużyteczna. Nie mogłam wezwać wróżki, spytać ją dlaczego on albo ona nadal jest po tej stronie, czym jego albo jej zamiary były. Ale jeśli musiałabym się domyślać, powiedziałabym że to było dość pewne, że Claude nie byłby przestraszony z powodu słodkiej wróżki, która chciałaby rozprzestrzenić dobroć i światłość. I naprawdę miła wróżka nie rzuciłaby zaklęcia na Dermota, które sprawiło, że było skołowany.
155
Powiedziałam modlitwę albo dwie, spodziewając, że to przywróci mój normalny dobry nastrój, ale to dziś nie działało. Prawdopodobnie nie modliłam się we właściwym duchu. Porozumiewanie z Bogiem nie jest tym samym co branie pigułki szczęścia — jest daleko od tego. Wciągnęłam sukienkę i sandały i pojechałam na grób babci. Rozmawiając z nią zazwyczaj przypominam sobie jak mądra i rozsądna była. Dzisiaj wszystko o czym myślałam to jej dziki, niedyskretny związek z pół wróżem, co zakończyło się narodzinami mojego taty i jego siostry, Lindy. Moja babcia (być może) uprawiała seks z półwróżem, ponieważ mój dziadek nie mógł mieć dzieci. Wiec musiała utrzymać swoje dzieci, pokochać je i pochowała oboje. Kiedy kucnęłam przed jej nagrobkiem patrząc na trawę, która wyrosła na jej grobie, zastawiałam się, czy powinnam doszukiwać się podwójnego znaczenia tego faktu. Możesz wyciągnąć wniosek, że moja babcia zrobiła coś czego nie powinna.. wpadła w coś, w co nie powinna... a potem jak to dostała, zgubiła to w najbardziej bolesny sposób. Co może być gorszego od utraty dziecka? Strata dwójki dzieci. Albo możesz zdecydować, że wszystko co się stało było zupełnym przypadkiem. Babcia robiła wszystko co w jej mocy, ale gdy przyszedł moment, w którym musiała podjąć decyzję, nie mogła tego zrobić z powodów niezależnych od niej. Winna albo niewinna. Zrobiłam coś najlepszego dla mnie. Włożyłam kolczyki i poszłam do kościoła. Wielkanoc dobiegła końca, ale kwiaty w kościele Metodystów nadal wyglądały pięknie. Okna były otwarte, ponieważ temperatura była dodatnia. Parę chmurek zbierało się na zachodzie, ale nie było czym się martwić przez następne parę godzin. Słuchałam każdego słowa pieśni i śpiewałam razem z nimi, choć trzymałam się szeptu, gdyż mój głos pozostawia wiele do życzenia. To dobrze mi zrobiło, przypomniało mi o babci, moim dzieciństwie, o wierze i czystych sukienkach, o niedzielnych lunchach, o pieczeni otoczonej ziemniaki i marchewkami które babci wkładała do piekarnika przed naszym wyjściem. Robiła też zawsze jakieś ciasto. Kościół nie zawsze jest dobry kiedy możesz przeczytać umysły ludzi znajdujących się dookoła ciebie. Pracowałam bardzo ciężko nad blokowaniem ich. Rozmawiałam z Maxine Fortenberry, która był w siódmym niebie z powodu planów dotyczących ślubu Hoyta i Holly. Widziałam Charlsie Tooten, taszczącą swoją babcię i rozmawiałam z agentem ubezpieczeń, Gregiem Aubertem, który był z całą rodziną. Jego córka parę rzeczy o niej, które sprawiły jej ból sumienia. Ale nie osądzałam dziewczyny. My wszyscy jesteśmy niegrzeczni od czasu do czasu. Kilkoro z nas schwytają i kilkoro z nas nie. Ku mojemu zaskoczeniu Sam był także w kościele. Nigdy nie widziałam go tam wcześniej. O ile wiedziałam, nigdy nie uczęszczał do kościoła w Bon Temps. - Cieszę się, że cię widzę - powiedziałam, próbując nie wyglądać na zaskoczoną. - Byłeś gdzieś w pobliżu czy to nowe przedsięwzięcie? - Po prostu poczułem, że to czas - powiedział. - Z jednej strony lubię kościół, z drugiej zaś niedobry czas przychodzi dla nas, posiadających dwie natury, i chcę upewnić się że wszyscy w Bon Temps wiedzą, że jestem w porządku. - Musieliby być głupcami, jeśli nie wiedzą, że taki jesteś - powiedziałam cicho. - Dobrze cię widzieć, Sam. - Odeszłam, ponieważ ludzi czekaliby porozmawiać z moim szefem i zrozumiałam, że on próbował zakotwiczyć swoją pozycję w społeczeństwie. 156
Próbowałam nie martwić się o Erica przez resztę dnia. Dostałam SMS-a z zaproszeniem od Tary i JB na lunch, i byłam bardzo zadowolona z ich towarzystwa. Oboje byli opaleni. Bawiłam się świetnie w ich małym domu a JB sprawdził moje przeguby i uznał, że prawie wróciły do normy. Tara była naprawdę podekscytowana pępkowym, które organizowała ciocia JB, i zapewniła mnie, że otrzymam zaproszenie. Wybraliśmy datę i obiecała załatwić wszystko. Ale kiedy dotarłam do domu, zrozumiałam że lepiej wstawię pranie, uprałam również moją matę z wanny i powiesiłam ją na sznurku, by wyschła. Kiedy byłam na zewnątrz, upewniłam się, że mam przy sobie mały plastikowy pistolet, pełen soku z cytryny. Nie chciałam być znowu złapana z zaskoczenia. Nie mogłam pojąć, co takiego zrobiłam, że zasłużyłam na wrogie czarodziejskie działania wokół mojej własności. Komórka zadzwoniła kiedy wracałam do domu. - Hej siostra - powiedział Jason, przyrządzał grilla. Mogłam usłyszeć skwierczenie. - Michele i ja gotujemy, może wpadniesz? Mamy mnóstwo steków. - Dzięki, ale jadłam u Tary i JB. - Ok. Dostałem Twoją wiadomość. Jutro o ósmej, tak? - Tak. Pojedźmy do Shreveport razem. - Pewnie. Przyjadę po Ciebie o siódmej. - Do zobaczenia. Jason nie lubił długich telefonicznych rozmów. Rozstawał się z dziewczynami, które chciały gawędzić kiedy goliły nogi i malowały paznokcie. To nie było nic wielkiego w moim życiu, by perspektywa spotykania się z grupką nieszczęśliwych zmiennokształtnych wydawała się dobra - albo przynajmniej interesująca. Kennedy była w barze, kiedy przyszłam do pracy następnego dnia. Powiedziała mi, że Sam miał spotkanie z księgowym, który dostawał roszczenia odkąd Sam nie nadążał z papierkową robotą. Kennedy wyglądała tak ładnie jak zawsze. Odmawiała noszenia szortów, jak miała w zwyczaju reszta nas w tak ciepły dzień, zamiast tego wybierała kolory khaki i fantastyczny pasek i koszulkę z Merlotte. Jej makijaż i włosy były idealne, jak z konkursu piękności. Spojrzałam automatycznie na miejsce Danny'ego Prideauxa. Pusto. - Gdzie Danny? - zapytałam, kiedy weszłam do baru i wzięłam piwo dla Catfish Hennessy. Był szefem Jasona i na wpół oczekiwałam, że Jason wejdzie i dołączy do niego, ale Hoyt i kilku innych facetów usiadło przy jego stoliku. - Musi dziś być w swojej drugiej pracy - powiedziała Kennedy. – Doceniam, że Sam dba o to bym miała ochronę kiedy pracuję, Sookie, ale nie sądzę żeby zanosiło się na jakieś kłopoty. Drzwi baru otworzyły się. - Jestem tu by zaprotestować! - powiedziała wzburzona kobieta, która nie wyglądała na czyjąś babcię. Miała przy sobie transparent i go podniosła. śADNEGO POśYCIA ZE ZWIERZĘTAMI, tak głosił napis, i jak można było zauważyć, pożycie pisała ze słownika, bowiem każda literka była napisana z wielką rozwagą. - Zadzwoń po policję - powiedziałam Kennedy. - I po Sama. Powiedz mu żeby tu przyjechał, nieważne o czym teraz rozmawia. 157
Kennedy kiwnęła głową i zwróciła się do telefonu, wiszącego na ścianie. Nasza demonstrantka nosiła niebiesko-białą bluzkę i czerwone spodnie, które prawdopodobnie kupiła w Bealls albo w Stage. Miała krótkie farbowane na brązowo włosy i okulary i skromną ślubną obrączkę na palcu. Pomimo tego kompletnie zwyczajnemu wyglądowi zewnętrznemu, mogłam poczuć jak jej myśli płoną. - Proszę pani, musi pani opuścić to miejsce. Ten budynek jest własnością prywatną powiedziałam, nie mając pojęcia czy obrałam dobrą strategię. Nie mieliśmy tu nigdy wcześniej demonstrantów. - Ale to miejsce publiczne. Każdy może tu wejść - powiedziała, jakby była autorytetem. Nie była większym niż ja. -Nie, jeśli właściciel ich tutaj nie chce, i ja, jako jego przedstawiciel nakazuję ci opuszczenie tego miejsca. - Nie jesteś Samem Merlotte’em ani jego żoną. Jesteś tą dziewczyną, która umawia się z wampirami - powiedziała jadowicie. - Jestem prawą ręką Sama w tym barze – skłamałam. - I mówię ci, że masz wyjść, albo sama cię stąd wyprowadzę. - Dotknij mnie choćby palcem, a wezwę na ciebie gliny.- powiedziała. Wściekłość wybuchła we mnie. Naprawdę, naprawdę nie lubię takich gróźb. - Kennedy - powiedziałam a ona w sekundę pojawiła się przy mnie. - Między nami powiem ci, że jesteśmy wystarczająco silne żeby wyrzucić to babsko z baru. Co mówiłaś? - Jestem za. - Kennedy wpatrywała się w kobietę, jakby tylko czekała by wyciągnąć pistolet i wystrzelić. - A ty jesteś tą dziewczyną, która postrzeliła chłopaka - powiedziała kobieta, jakby trochę się bojąc. - Tak. Byłam bardzo zła na niego, i w tym momencie jestem nieźle wkurzona na ciebie - powiedziała Kennedy. - Więc lepiej zmywaj się stąd i zabierz swój mały transparent ze sobą, i zrób to właśnie teraz. Odwaga starszej kobiety znikła i skuliła się pamiętając w ostatnim momencie by trzymać głowę w górze a plecy proste, jako że była jednym z żołnierzy Boga. Dostałam tą wzmiankę z jej głowy. Catfish zaczął klaskać dla Kennedy i parę innych osób dołączyło do niego, ale większość klientów siedziała cicho. Wtedy usłyszałyśmy skandowanie z parkingu i wszyscy podbiegliśmy do okien. - Jezu Chryste, pasterzu Judei!- westchnęłam. Było tam przynajmniej trzydziestu innych demonstrantów. Większość z nich była w średnim wieku, ale rozpoznałam paru nastolatków, którzy powinni być w szkole i parę facetów, którzy wyglądali na dwadzieścia parę lat. Uporządkowałam rozpoznaną większość tłumu. Byli zaangażowani w 'charyzmatyczny' kościół w Clarice, kościół który rósł w szybkim tempie. (jeśli konstrukcja była jakiś wskaźnikiem). Ostatni raz przejeżdżałam tamtędy, gdy jechałam na terapię z JB, ich nowy budynek był wtedy stawiany. Miałam nadzieję, że nie byli aktywni, tam gdzie należeli, ni jeżeli tutaj. Kevin i Kenya wyszli do nich. Kevin był chudy i biały zaś Kenya przy kości i czarna. Oboje byli oficerami policji, i zakochali się w sobie... ale nieoficjalnie. Kevin zbliżył się do skandującej grupy z oczywistym zaufaniem. Nie słyszałam co powiedział, ale wszyscy obrócili się w jego stronę i zaczęli mówić równocześnie. 158
Trzymał ręce w powietrzu w geście " wycofywać się i stać spokojnie” a Kenya krążyła dookoła grupy. - Może powinniśmy tam wyjść? - zapytała Kennedy. Kennedy, jak zauważyłam, nie miała w zwyczaju pozwalać, by wszystko szło swoim torem. Nie ma nic niewłaściwego w byciu aktywnym, ale to nie był czas, by eskalować konfrontację na parkingu. - Nie, myślę że powinnyśmy pozostać tutaj - powiedziałam. - Nie ma potrzeby dolewać oliwy do ognia - spojrzała wokoło. śaden z klientów nie jadł ani nie pił. Wszyscy patrzyli przez okna. Myślałam o poproszeniu ich, aby usiedli, ale bez sensu było proszenie ich o coś, czego i tak by nie zrobili, skoro takie przedstawienie odbywało się na zewnątrz. Antoine wyszedł z kuchni i stanął przez mnie. Patrzył na tę scenę od dłuższego momentu. -Nie wiedziałem co z tym zrobić - powiedział. -Nigdy nie pomyślałam, że ty to zrobiłeś - powiedziałam, zaskoczona. Antoine odprężył się, nawet wewnątrz siebie. - To jest jakieś zwariowane działanie kościoła powiedziałam. - Oni okupują Merlotte, ponieważ Sam ma dwie natury. Ale kobieta, która weszła tutaj znała mnie i znała także historię Kennedy. Mam nadzieję, że to jednorazowy wybryk. Znienawidziłabym sprzeczanie się z demonstrantami cały czas. - Sam się załamie, jeśli to się utrzyma - powiedziała Kennedy półgłosem. - Może powinnam po prostu zrezygnować. To nie pomoże Samowi, jeśli będę tu pracowała. - Kennedy, nie nastawiaj się na bycie męczennicą - powiedziałam. -Oni nie lubią też mnie. Każdy, kto nie myśli, że jestem wariatką, myśli że we mnie jest jakaś nadprzyrodzona siła. Wszyscy musielibyśmy zrezygnować. Patrzyła na mnie bystro by upewnić się, że byłam szczera. Skinęła głową. Wtedy wyjrzała znów przez okno o powiedziała: - Och... Danny Prideaux zatrzymał swojego Chryslera LeBaron z 1991, w maszynie, którą była dla niego tylko odrobinę mniej fascynująca niż Kennedy Keyes. Danny zaparkował na krawędzi tłumu, wyskoczył z samochodu i zaczął śpieszyć się do baru. Tylko ja wiedziałam, że przyszedł sprawdzić co z Kennedy. Pewnie Danny usłyszał co się dzieje od któregoś z klientów. Bębny dżungli łomotały szybko i wściekle w Bon Temps. Danny miał na sobie szary tank top, dżinsy i buty, a jego szerokie, oliwkowe ramiona błyszczały od potu. Kiedy przeszedł przez drzwi, powiedziałam - Myślę, że cieknie mi ślinka.- Kennedy położyła rękę na ustach, by zdusić w sobie wybuch śmiechu. Śmiech. - Tak, wygląda dość dobrze - powiedziała. Obie się śmiałyśmy. Ale katastrofa nadciągała. Jeden z demonstrantów, rozgniewamy gdy wyproszono go z Merlotte, uderzył swoim transparentem w maskę LeBarona. Na ten dźwięk Danny odwrócił się. Zastygł na sekundę, a potem ruszył najszybciej jak potrafił do grzesznika, który zniszczył jego samochód. - Oh, nie - powiedziała Kennedy i uklękła za barem, jakby usłyszała strzał. - Danny! - wrzasnęła. - Danny! Przestań! Danny zawahał się, odwracając głowę tylko na ułamek sekundy, by zobaczyć, kto go wołał. Ze skokiem z którego z pewnością kangur byłby dumny, Kennedy była tuż 159
obok niego i oplotła swoje ręce dookoła niego. Zrobił niecierpliwy ruch, jakby chciał się jej pozbyć, po czym przyszło mu na myśl, że Kennedy, którą zna i podziwiał przez całe godziny go obejmuje. Stał sztywno, ramiona trzymał przy sobie, widocznie bojąc się poruszyć. Nie byłam wstanie powiedzieć, co Kennedy mu powiedziała, ale Danny patrzył jej w twarz, kompletnie na niej skupiony. Jeden z demonstrantów zapomniał się na tyle, że "Awww" ukazało się na jego twarzy, ale ona pstryknęła tylko palcami na niego i znów się ucywilizował ukazując ponownie transparent. - Zwierzęta odchodzą! Ludzie zostają! Chcemy by Kongres pokazał im drogę! - jeden ze starszych demonstrantów, mężczyzna z mnóstwem siwych włosów krzyknął kiedy otwierałam drzwi i wychodziłam na zewnątrz. - Kevin, weź ich stąd - zawołałam. Kevin, którego cienka, blada twarz marszczyła się w nieszczęśliwe linie, próbował wyprosić mały tłum z parkingu. - Panie Barlowe - powiedział Kevin do siwowłosego człowieka. - To, co robisz jest nielegalne i mogę za to wsadzić cię do więzienia. Nie chcę tego robić, ale będę musiał. - Jesteśmy zdecydowani, możemy zostać zatrzymani z powodu naszych przekonań powiedział - Czyż nie tak? Paru członków kościoła nie wyglądało na przekonanych. - Być może jesteś - powiedziała Kenia. - Ale mamy teraz Jane Bodehouse w jednej z naszych cel. Rzuca się co 5 minut. Uwierzcie mi, ludzie, nie chcecie być tam z Jane. Kobieta, która pierwsza weszła do Merlotte’a obróciła się trochę zielona. -To jest własność prywatna - powiedział Kevin. - Nie możecie manifestować tutaj. Jeżeli nie opuścicie tego parkingu w ciągu trzech minut, wszyscy zostaniecie aresztowani. Nie minęło więcej jak pięć minut, a parking był pusty. Sam dołączył do nas by podziękować Kevinowi i Kenyi. Dopóki nie zobaczyłam jak jedzie ciężarówką, jego pojawienie się było całkowitym zaskoczeniem. - Kiedy wróciłeś? - spytałam. - Mniej niż dziesięć minut temu - powiedział. -Wiedziałem, że jeśli się pokażę, zacznie się wszystko na nowo, więc zaparkowałam na innej ulicy i przyszedłem tu od tyłu. - Sprytne - powiedziałam. Tłum opuszczał Merlotte, a wydarzenie to było już na dobrej drodze by stać się miejscową legendą. Tylko jeden albo dwaj klienci wydawali się być zdenerwowanymi; reszta uważała demonstrację za dobrą rozrywkę. Catfish Hennessy poklepał Sama w ramię, kiedy go mijał, ale nie był jedynym, kto zdobył się na dodatkowy wysiłek by okazać mu wsparcie. Zastanowiłam się jak długo trwałoby tolerancyjne nastawienie. Jeżeli pikieta trwałaby dłużej, dużo ludzi mogło zdecydować że przychodzenie tutaj po prostu nie było warte kłopotu. Nie musiałam tego mówić głośno. To zmartwienie było wypisane na twarzy Sama. - Hej – powiedziałam obejmując go. - Oni odejdą. Wiesz co powinieneś zrobić? Powinieneś zadzwonić do pastora tego kościoła. Oni są wszyscy od „Święte Miejsce Modlitwy Słowa” w Clarice. Powinieneś powiedzieć mu, że chcesz przyjść porozmawiać z kościołem. Pokaż im że jesteś taką osobą, jak każdy inny. Zapewniam Cię, że to podziała.- Wtedy zrozumiałam jak sztywne były jego ramiona. Sam był sztywny z gniewu. 160
- Nie muszę mówić czegokolwiek komukolwiek - powiedział. - Jestem mieszkańcem tego kraju. Mój tata służył w wojsku. Ja byłem w wojsku. Płacę podatki. I nie jestem taki jak wszyscy inni. Jestem wyrzutkiem. A oni muszą po prostu mieć co położyć na swój talerz. Obrócił się by wrócić do baru. Wzdrygnęłam się, chociaż wiedziałam, że jego gniew nie był skierowany na mnie. Gdy patrzyłam, jak Sam dumnie kroczy, uzmysłowiłam sobie, że to nie chodzi o mnie. Nie mogłam nic na to poradzić, ale czułam że mogę mieć wpływ na rezultat tego zajścia.. Nie tylko ja pracowałam w Merlotte, ale kobieta która przyszła tu pierwsza, nazwała mnie częścią problemu. Ponadto, ciągle myślałam, że osobiste podejście do kościoła było dobrym pomysłem. To było sensowne i cywilizowane. Sam nie był w sensownym i cywilizowanym nastroju i mogłam to zrozumieć. Tylko nie wiedziałam na czym wyładuje swój gniew. Reporter gazety wszedł godzinę później i przeprowadził wywiad z wszystkimi o " wydarzeniu”, jak je nazwał. Errol Clayton był facetem po czterdziestce, który napisał około połowę historii w gazecie Bon Temps. Nie był jej właścicielem, ale nią zarządzał. Nie miałam żadnego zatargu z gazetą, ale oczywiście dużo ludzi miało z tego zabawę. Kiedy Errol czekał, aż Sam skończy rozmowę telefoniczną, powiedziałam: - Napije się pan czegoś, Clayton? - Z pewnością doceniłbym jakąś mrożoną herbatę, Sookie - powiedział. -Jak tam twój brat? - Dobrze sobie radzi. Zapomniał o śmierci swojej żony? - Myślę, że to już za nim – powiedziałam. - To było straszne. - Tak, bardzo złe. I miało to miejsce na tym parkingu - powiedział Clayton, jakbym mogła o tym zapomnieć. - I właśnie tutaj, na tym parkingu, zostało znalezione ciało Reynolda Lafayette. - Tak, to też prawda. Ale oczywiście, nic z tych rzeczy nie jest winą Sama ani nie ma z nim związku. - Nigdy nikogo nie zatrzymano za śmierć Crystal, z tego co pamiętam. Posłałam Errolowi twarde spojrzenie. - Panie Clayton, jeśli przyszedł pan tutaj robić problemy to może pan wyjść w tej chwili. Chcemy, by wszystko wróciły do normy, a nie żeby się pogorszyło. Sam jest dobrym człowiekiem. Sponsoruje drużynę baseballu w klubie każdej wiosny, pomaga przy fajerwerkach na 4 lipca. Jest świetnym szefem, weteranem i płacącym podatki obywatelem. - Merlotte, masz tutaj swój fan klub - powiedział Errol do Sama, który przyszedł i stanął tuż za mną. - Mam przyjaciela - powiedział Sam cicho. - Jestem szczęśliwy że mam dużo przyjaciół i dobry biznes. Pewnie znienawidziłbym widok tego w ruinie. Usłyszałam przeprosiny w jego głosie i czułam jego rękę na moim ramieniu. O wiele lepiej. Wyślizgnęłam się by wykonywać moją pracę, zostawiając Sama by mógł porozmawiać z dziennikarzem. Nie miałam szansy, by porozmawiać z moim szefem zanim wyszłam do domu. Musiałam zatrzymać się w sklepie ponieważ potrzebowałam parę z rzeczy — Claude wkroczył do mojej spiżarki - i nie pomyślałam po prostu, że sklep będzie pełny ludzi, którzy byli zajęci rozmawianiem o tym co wydarzyło się w Merlotte w czasie lunchu. Za każdym razem 161
zapadała cisza gdy ich mijałam, ale oczywiście to nie robiło mi żadnej różnicy. Mogłam powiedzieć ludziom, co myśleli. Większość z nich nie dzieliła przekonań demonstrantów. Ale to wydarzenie nastawiło paru obojętnych mieszczan do myślenia o tych, którzy posiadają dwie natury, o ich prawodawstwie i propozycji zabrania im pewnych praw. A niektórzy byli za tym wszystkim.
162
ROZDZIAŁ 13 Jason dotarł na czas; wspięłam się do jego ciężarówki. Przebrałam się w niebieskie jeansy i krótki, błękitny t-shirt, który kupiłam w Old Navy. Złotymi, gotyckimi literami było na nim napisane „POKÓJ”. Miałam nadzieję, że nie wyglądało to tak, jakbym dawała coś do zrozumienia. Miałam nadzieję, że nie wyglądałam w niej głupio. Jason zaś miał koszulkę z nadrukiem „Święci Nowego Orleanu” i wyglądał na gotowego na wszystko. - Hej, Sook! - Aż emanował rozpierającą go radością. Oczywiście nigdy wcześniej nie był na zebraniu wilkołaków i nie wiedział, jak niebezpieczne mogą one być. Albo wiedział i właśnie dlatego był tak podekscytowany. - Jason, muszę powiedzieć ci kilka rzeczy o zebraniach wilkołaków - powiedziałam. Ok - odparł, już trochę trzeźwiej. Świadoma, że bardziej zabrzmiałam jak mądrząca się starsza siostra, niż jak młodsza siostrzyczka, wygłosiłam mu mały wykład. Wytłumaczyłam Jasonowi, że wilkołaki są drażliwe i dumne oraz wyjaśniłam mu cały rytuał wyrzeczenia się członka stada, kładąc nacisk na to, że Basim był najnowszym nabytkiem stada i zostało mu powierzone niezwykle odpowiedzialne stanowisko. To, że zdradził, mogło nawet bardziej rozwścieczyć sforę i niektórzy mogą mieć pretensje do Alcide’a za to, że wybrał Basima jako ochroniarza. Może nawet być wyzwany na pojedynek. Osąd stada nad sprawą Annabelle był niemożliwy do przewidzenia. - Może jej się stać coś ohydnego – ostrzegłam Jasona. - Musimy stawić temu czoło i zaakceptować to. - Mówisz, że oni mogą fizycznie ukarać kobietę, ponieważ zdradzała lidera z urzędnikiem z innego stada? - zapytał Jason. - Sookie, mówisz tak, jakbym nie miał dwóch natur. Myślisz, że ja tego wszystkiego nie wiem? Miał rację. Traktowałam go jak dziecko. Wzięłam głęboki wdech. - Przepraszam, Jason. Ciągle myślę o tobie jak o moim ludzkim braciszku. Czasami zapominam, że jesteś kimś więcej. Szczerze mówiąc to się boję. Widziałam, jak oni zabijali ludzi, widziałam jak twoje pantery zabijały i okaleczały ludzi, kiedy myślały, że tak jest sprawiedliwie. Przeraża mnie, że ty też to robisz, choć to samo w sobie jest złe, ale zaakceptowałam to... twój sposób życia jako osoby o podwójnej naturze. Kiedy ci manifestanci byli dzisiaj w barze, byłam wściekła na nich za nienawidzenie wilkołaków i zmiennokształtnych bez jakiejkolwiek wiedzy na ich temat. Ale teraz zastanawiam się, co oni by czuli, gdyby wiedzieli więcej o stadzie, jak babcia by się czuła, gdyby wiedziała, że jestem gotowa patrzeć na kobietę, albo kogokolwiek, kto jest bity i zabijany za naruszenie zasad, według których ja nie funkcjonuję. Jason ucichł; jak na niego, na bardzo długi czas. - Myślę, że dobrze, że minęło kilka dni. To dało trochę czasu Alcide’owi, żeby ochłonąć. Mam nadzieję, że inni członkowie stada też nad tym myśleli - powiedział w końcu. Wiedziałam, że było to wszystko, co mogliśmy powiedzieć na ten temat i może nawet więcej, niż powinniśmy. Ucichliśmy na chwilę. - Nie możesz się dowiedzieć, co oni myślą? – zapytał Jason.
163
- Czystokrwiste wilkołaki są dość trudne do odczytania. Jedne bardziej, drugie mniej. Oczywiście, zobaczę, co da się zrobić. Mogę dużo zablokować, kiedy się skupię, ale jeśli opuszczę ochronę... - Wzruszyłam ramionami. - Robię to tylko w przypadku, kiedy chcę się dowiedzieć wszystkiego tak szybko, jak to możliwe. - Jak myślisz: kto zabił tego gościa z grobu? - Myślałam trochę nad tym - powiedziałam powoli. - Widzę trzy główne możliwości. Podejrzewam, że nie przez przypadek został zakopany na terenie mojej posiadłości. Jason przytaknął. - No dobra, więc tak. To mógł być Victor, ten nowy przywódca wampirów z Luizjany, on mógł zabić Basima. Victor chce wykopać Erica ze stanowiska, odkąd jest on szeryfem. To dość ważna pozycja. Jason spojrzał na mnie, jakbym była idiotką. - Może nie znam się na ich śmiesznych tytułach i tych małych, sekretnych uściskach dłoni – powiedział. - Ale potrafię poznać przywódcę, kiedy go zobaczę. Jeśli mówisz, że ten Victor przewyższa stopniem Erica i chce się go pozbyć, wierzę ci. Muszę zacząć doceniać bystrość umysłu mojego brata. - Może Victor myślał, że jeśli zostanę aresztowana za morderstwo – zwłaszcza, kiedy ktoś dał cynk, że na mojej posiadłości jest ciało - mogłabym pociągnąć za sobą Erica. Może sądził, że to wystarczy ich wspólnemu szefowi, żeby pozbawić Erica jego pozycji. - Nie byłoby lepiej podłożyć ciało w domu Erica i wtedy wezwać policję? - No właśnie. Ale znalezienie ciała w domu Erica oznaczałoby zadarcie ze wszystkimi wampirami. Drugi pomysł: może zabójca to Annabelle, która miała na pieńku i z Basimem, i z Alcide’em. Może była zazdrosna, albo Basim oznajmił, że chciał przestać się ukrywać. Więc zabiła go. A ponieważ byli już u mnie, pomyślała, że to dobre miejsce, żeby pozbyć się ciała. - To długa droga jak na jazdę z ciałem w bagażniku – powiedział Jason. Najwidoczniej miał zamiar grać rolę adwokata diabła. - Jasne, łatwo jest krytykować czyjeś pomysły – powiedziałam brzmiąc dokładnie jak młodsza siostra. – Po pierwsze wykonuję całą robotę, aby jakoś to ogarnąć. Ale masz rację. To byłoby ryzyko, którego nie chciałabym podjąć – dodałam, już doroślejszym głosem. - Alcide mógłby to zrobić – powiedział Jason. - Tak, mógłby. Ale byłeś tam. Czy zauważyłeś cokolwiek, co wskazywałoby na to, że wiedział, że to będzie Basim? - Nie - odpowiedział. - Zauważyłem, że przeżył wielki szok. Ale nie przyglądałem się Annabelle. - Ani ja. Więc nie wiem, jak zareagowała. - Masz jakieś inne pomysły? - Tak - oznajmiłam. - Ale ten jest na samym dole mojej listy. Pamiętasz, jak mówiłam ci o tej Heidi, wampirzycy poszukującej wróżek w lasach? - Ja też to robiłem – poinformował mnie Jason. - Może powinnam wysyłać cię do sprawdzania lasów regularnie – powiedziałam. – W każdym razie Claude powiedział, że to nie był on, a Heidi to potwierdziła. Ale co, jeśli Basim zobaczył jak Claude spotyka się z inną wróżką? Na obszarze wokół domu, gdzie zapach Claude’a byłby normalny, bardziej intensywny. 164
- Kiedy to miałoby się stać? - Tej nocy, kiedy stado było na mojej ziemi. Claude nie szedł dalej, tylko przyszedł mnie odwiedzić. Widziałam, że Jason stara się odtworzyć logiczny ciąg zdarzeń. - Więc Basim ostrzegł cię przed wróżkami, które śledził, ale nie powiedział, że je widział? To się nie trzyma kupy, Sook. - Masz rację – przyznałam. - A my ciągle nie wiemy, kto może być tą drugą wróżką. Jeżeli są dwie, jedną z nich jest Dermot, a żadną z nich nie jest Claude... - Pozostaje jedna wróżka, o której nic nie wiemy. - Dermot jest pomylony, Jason. - Martwię się o nich wszystkich - powiedział mój brat. - Nawet o Claude’a? - Popatrz, dlaczego pokazał się teraz? Kiedy inne wróżki są w lasach? I czy to nie brzmi dziwnie, kiedy wypowiadasz to na głos? Zaśmiałam się. Odrobinę. - Tak, to brzmi głupio. Ale wiem, o co ci chodzi. Nie ufam Claude’owi do końca, nawet jeśli jest po części naszą rodziną. Chciałabym móc się nie zgodzić na jego wprowadzenie się. Z drugiej strony nie wierzę, że mógłby skrzywdzić mnie czy ciebie. I nie jest aż takim dupkiem, za jakiego go uważałam. Próbowaliśmy złożyć do kupy jeszcze kilka teorii o śmierci Basima, ale w każdej nich było zbyt dużo dziur. Tym sposobem jazda zleciała nam szybko. Dom, do którego wprowadził się Alcide po śmierci ojca, był dużym, dwupiętrowym, ceglanym domem na wielkiej przestrzeni, otoczonej niesamowitym krajobrazem. Ta posesja znajdowała się, oczywiście, w bardzo ładnej dzielnicy Shreveport. Właściwie nie tak daleko od dzielnicy Erica. To mnie dręczyło. Eric, tak mi bliski, w takich kłopotach. Dezorientacja, którą czułam przez nasze więzy krwi, sprawiała, że z każdą następną nocą byłam coraz bardziej zdenerwowana. Tylu ludzi dzieliło się teraz tą więzią, tyle uczuć pojawiało się i znikało. To mnie wykańczało emocjonalnie. Alexei był najgorszy. Był bardzo martwym, małym chłopcem. Tylko tak mogę go opisać: dziecko zamknięte w wiecznej szarości, dziecko, które doświadczało tylko okazjonalnie przebłysków przyjemności i kolorów w swoim nowym ”życiu”. Po dniach doświadczania tego jego echa żyjącego w mojej głowie, ustaliłam, że chłopiec był jak kleszcz wysysający życie z Appiusa Liviusa, Erica, a teraz mnie. Po trochu, każdego dnia. Najwyraźniej Appius Livius tak przyzwyczaił się do wykorzystywania przez Alexeia, że zaakceptował ten fakt jako część swojej egzystencji. Może – prawdopodobnie - Rzymianin czuł się odpowiedzialny za kłopoty, jakie spowodował Alexei, odkąd go sprowadził. Jeśli takie było przekonanie Appiusa Liviusa, moim zdaniem było absolutnie poprawne. Byłam pewna, że przyprowadzanie Alexeia do Erica, sam pomysł, że inne ”dziecko” mogło złagodzić psychozę Alexieia, było ostatnią deską ratunku, by wyleczyć chłopca. I Eric, mój ukochany, został wciągnięty w środek tego zamętu, ze wszystkimi problemami, z którymi chciał się uporać Victor. Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Kiedy zjechaliśmy z autostrady pod frontowe drzwi Alcide’a, uświadomiłam sobie, że od mojej ostatniej wizyty w Fangtasii wszystkim im życzyłam śmierci - Appiusowi Liviusowi, Alexieiowi, Victorowi.
165
Musiałam pozbyć się tych myśli, ponieważ za chwilę miałam wczuć się w rolę wchodząc do domu pełnego wilkołaków. Jason objął mnie ramieniem i przytulił. - Czasami będziesz musiała mi przypomnieć, jak to jest być bratem - powiedział. - Bo myślę, że zapominam. Zaśmiałam się, czego właśnie oczekiwał. Podniosłam rękę, żeby zadzwonić do drzwi, ale one otworzyły się, zanim zdążyłam dotknąć dzwonka. Jannalynn stała tam w sportowym staniku i krótkich szortach. (Zawsze wybierała ubrania, które mnie zaskakiwały.) Krótkie szorty ukazywały wklęsłe zagłębienie w pobliżu kości biodrowych. Westchnęłam. „Wklęsły” nie było słowem, które użyłabym opisując swoje ciało. - Wczuwasz się w swoją pracę? – zapytał ją Jason robiąc krok naprzód. Jannalynn mogła albo zejść mu z drogi, albo mu ją zablokować. Wybrała wycofanie się. - Urodziłam się do tej pracy – powiedziała młoda wilkołaczyca. Nie mogłam się z tym nie zgodzić. Wyglądało na to, że Jannalynn uwielbia rozwiązywać problemy siłą. W tym samym czasie zastanawiałam się, jaką pracę mogłaby wykonywać w prawdziwym świecie. Kiedy pierwszy raz ją poznałam, była barmanką w barze należącym do wilkołaków. Wiedziałam, że jego właściciel zmarł podczas walki pomiędzy stadami. - Gdzie teraz pracujesz, Jannalynn? - zapytałam. To przecież nie była żadna tajemnica. - Jestem managerem w Hair of the Dog. Alcide został właścicielem i pomyślał, że mogłabym dalej tam pracować. Mam tam pomoc – powiedziała, co było wyznaniem, które mnie zaskoczyło. Ham czekał po drugiej stronie korytarza, przy wejściu do salonu. Oplatał swoje ramię wokół ślicznej brunetki w letniej sukience. Poklepał mnie po ramieniu i przedstawił swoją towarzyszkę jako Patricię Crimmins. Rozpoznałam ją jako jedną z tych kobiet, które dołączyły do sfory Long Tooth po poddaniu się w Wojnie Wilkołaków. Spróbowałam się na niej skupić, ale moja uwaga ciągle była rozpraszana. Patricia zaśmiała się i powiedziała: - Ładne miejsce, nieprawdaż? Kiwnęłam głową w niemym potwierdzeniu. Nigdy wcześniej tu nie byłam i moje oczy powędrowały do francuskich drzwi po drugiej stronie salonu. W ogromnym ogrodzie światła były wyłączone. Ogród był otoczony nie tylko ogrodzeniem mającym siedem stóp wysokości, ale także tymi szybko rosnącymi cyprysami, zaostrzonymi jak włócznie, od zewnątrz. Na środku tarasu znajdowała się fontanna ułatwiająca napicie się wody po przemianie w wilka. Na kostce stało dużo kutych mebli ustawionych w okrąg. Wow. Wiedziałam, że Harveaux’owie byli bogaci, ale to było niesamowite. Sam salon był bardziej „klubem dla mężczyzn”. Wszystko lśniące, ciemne, skórzane i pokryte panelami. Kominek był tak duży, jak duży może być kominek w dzisiejszych czasach. Na ścianach wisiały głowy zwierząt, co moim zdaniem było trochę zabawne. Wszyscy zdawali się mieć drinki w rękach, więc zlokalizowałam bar w centrum najmniejszej grupy wilkołaków. Nie dostrzegłam Alcide’a, który zawsze był widoczny w tłumie z powodu jego wzrostu i masywności. Zauważyłam Annabelle. Klęczała na środku pokoju, jednak nie została do tego przez nikogo zmuszona. Wokół niej nie było nikogo.
166
- Nie zbliżaj się – powiedział Ham cicho, kiedy postąpiłam krok naprzód. Zatrzymałam się. - Później będziesz mogła z nią porozmawiać… prawdopodobnie - wyszeptała Patricia. Zmartwiło mnie to „prawdopodobnie”. Ale to była sprawa stada, a ja byłam na jego terenie. - Idę po piwo – powiedział Jason, gdy już przyjrzał się Annabelle. – Coś ci przynieść, Sook? - Musisz iść na górę – powiedziała Jannalynn bardzo cicho. – Nie pij niczego innego. Alcide ma dla ciebie napój – wskazała głową schody po mojej lewej. Zmarszczyłam brwi. Jason wyglądał jakby chciał zaprotestować, ale ona wskazała głową ponownie. Znalazłam Alcide’a w gabinecie na szczycie schodów. Wyglądał przez okno. Na biurku leżała butelka jakiegoś mętnego, żółtego płynu. - Co? – zapytałam. Byłam w coraz gorszym nastroju przez ten wieczór. Odwrócił się do mnie. Jego czarne włosy były jak zawsze zwichrzone. Mógłby się też ogolić. Ale kosmetyka nie miało nic wspólnego z charyzmą, która oblekała go jak kokon. Nie wiedziałam, czy pełniona pozycja udoskonala mężczyznę, czy to mężczyzna wchodzi w rolę, ale ten Alcide stanowczo różnił się od tego czarującego, przyjacielskiego Alcide’a, którego poznałam dwie zimy temu. - Nie mamy już szamana – powiedział bez przywitania. – Nie mieliśmy żadnego od czterech lat. Trudno znaleźć wilkołaka, który chciałby przyjąć tą pozycję. Do tego trzeba też mieć talent. - Okej - powiedziałam, czekając co się z tego rozwinie. - Jesteś najlepszą osobą do tego celu, jaką mamy. - Nie jestem szamanem - powiedziałam. - W zasadzie nie mam pojęcia, kim jest szaman. A ty mnie nie masz. - To określenie, którego używamy do osoby leczącej mężczyzn i kobiety – powiedział Alcide. - Człowiek z darem interpretacji i używaniem magii. Lepiej dla nas brzmiało niż „wiedźma”. I tym razem wiemy, o kim mówimy. Jeśli byśmy mieli szamana w stadzie, wypiłby ten płyn znajdujący się w butelce i byłby w stanie pomóc nam dowiedzieć się prawdy. Dowiedzieć się, co się stało Basimowi i poznać stopień winy innych ludzi. Potem stado mogłoby wymierzyć sprawiedliwość. - Co to jest? – zapytałam wskazując na butelkę. - To narkotyk – odpowiedział. – Ale zanim pójdziesz, pozwól mi powiedzieć, że ostatni szaman brał go kilka razy bez żadnych skutków ubocznych. - śadnych? - No cóż, następnego dnia bolał go brzuch. Ale dzień później był już w stanie wrócić do pracy. - Oczywiście, on był wilkołakiem i mógł jeść rzeczy, których ja nie mogę. Ale co to ma do ciebie? Albo raczej, co to ma do mnie? - Umożliwia ci to inne postrzeganie rzeczywistości. To wszystko, co mi powiedział. - Dlaczego miałabym wziąć nieznany narkotyk? – zapytałam, szczerze zaciekawiona. - Ponieważ w innym razie nigdy nie dowiemy się co się stało – powiedział Alcide. – Jak do tej pory jedyną winną osobą, którą mogę wskazać, jest Annabelle. Może być winna tylko byciu niewierną. Nienawidzę tego, ale nie zasługuje na to, żeby za to umrzeć. Ale jeżeli nie dowiem się kto zabił Basima i zakopał go na twojej ziemi, myślę,
167
że stado oskarży ją. Tylko ona była z nim powiązana. Myślę, że to byłby dobry motyw, zabić Basima z zazdrości. Ale mógłbym to zrobić legalnie i nie winiłbym cię za to. Wiedziałam, że to była prawda. - Oni ją zabiją – powiedział wiedząc, że to na mnie zadziała. Byłam prawie na tyle silna, żeby odmówić. Prawie. - Nie mogę tego zrobić po mojemu? – zapytałam. – Kładąc na nich moje ręce? - Sama mi powiedziałaś, że trudno jest przeczytać myśli wilkołaków – powiedział Alcide niemal ze smutkiem. – Sookie, miałem nadzieję, że pewnego dnia będziemy parą. Teraz ja jestem przywódcą stada, a ty jesteś zakochana w tym zimnym dupku, Ericu. Zgaduję, że to niemożliwe. Myślałem, że mamy szansę, ponieważ nie mogłaś jasno odczytać moich myśli. Skoro już to wiem, nie sądzę, że położenie rąk na wilkołaku pozwoli ci właściwie odczytać jego myśli. Miał rację. - W zeszłym roku - powiedziałam - nie poprosiłbyś mnie o coś takiego. - W zeszłym roku - odpowiedział - bez wahania byś to wypiła. Podeszłam do biurka i opróżniłam butelkę.
168
ROZDZIAŁ 14 Alcide pomógł mi zejść ze schodów. Już teraz zaczynałam mieć zawroty głowy. W końcu pierwszy raz w życiu wzięłam nielegalny narkotyk. Byłam idiotką. Jednakże z sekundy na sekundę robiło mi się coraz cieplej i coraz wygodniej. Pozytywną stroną tego wszystkiego było to, że przez ten napój nie czułam obecności Erica, Alexieia i Appiusa Liviusa tak bardzo. Ulga była nieprawdopodobna. Mniej pozytywną stroną natomiast było to, że moje nogi nie wydawały się prawdziwe. Może to właśnie, dlatego Alcide trzymał mnie w tak mocnym uścisku. Pamiętałam, co mówił o jego nadziei, że moglibyśmy być razem, więc pomyślałam, że to byłoby miłe, gdybym go pocałowała. Przypomniałabym sobie, jak to było. Potem zdałam sobie sprawę, żeby lepiej przełączyć te moje ciepłe i niewyraźne uczucia na szukanie odpowiedzi na pytania nurtujące Alcide’a. Ukierunkowałam swoje uczucia, co okazało się znakomitą decyzją. Byłam tak dumna ze swojej doskonałości, że mogłabym ją toczyć. Szaman prawdopodobnie znał kilka sztuczek, które pozwalały mu się skupić. Podjęłam trud rozeznania się w sytuacji. Podczas mojej nieobecności liczba osób w salonie powiększyła się, znajdowało się tam całe stado. Czułam całkowitość tego, kompletność. Oczy zgromadzonych obróciły się, by spojrzeć na nas, kiedy schodziliśmy ze schodów. Jason wyglądał na zaniepokojonego, ale posłałam mu uspokajający uśmiech. Musiało być w nim coś złego, bo jego twarz nie odprężyła się. Następnie Alcide podszedł do klęczącej Annabelle, wtedy Jannalynn potrząsnęła głową i zaskowyczała. Teraz stałam przy moim bracie, który mnie przytrzymywał. Jakimś cudem Alcide przekazał mnie Jasonowi. - Jezu – wyszeptał Jason. – Co jest złego w machaniu ręką w powietrzu, czy dzwonieniu w trójkąt? – Mogłam założyć, że skowyczenie nie było pozwem na dumę pantery. Wszystko było w porządku, uśmiechnęłam się do Jasona. Poczułam się jak Alicja w Krainie Czarów po zjedzeniu grzyba. Stałam w pustej przestrzeni pomiędzy Annabelle a Alcide’em i resztą. Rozejrzał się dookoła, żeby skupić na sobie uwagę wszystkich. – Zebraliśmy się tutaj z dwoma gośćmi, aby zadecydować, co zrobić z Annabelle – powiedział bez wstępu. – Musimy osądzić, czy miała cokolwiek wspólnego ze śmiercią Basima oraz czy ta śmierć może być winą kogoś innego. - Po co ci goście? – Odezwał się kobiecy głos. Starałam się odszukać jego właścicielkę, ale stała tak daleko, że nie dostrzegłam jej. Oszacowałam, że w pokoju znajdowało się około czterdziestu osób od szesnastu (przemiana zaczynała się po osiągnięciu dojrzałości płciowej) do siedemdziesięciu lat. Ham i Patricia stały po mojej lewej stronie. Jannalynn stała przy Annabelle. Kilku innych członków stada, których znałam, było rozproszonych w tłumie. - Słuchajcie uważnie – powiedział Alcide patrząc prosto na mnie. Okej, Alcide, wiadomość otrzymana. Zamknęłam oczy i słuchałam. Cóż, to było kurewsko niesamowite. Odkryłam odczucie, że kiedy jego spojrzenie omiotło zgromadzonych członków stada, przeszła po nich fala strachu, który mogłam zobaczyć. Był ciemnożółty.
169
– Ciało Basima zostało znalezione na ziemi Sookie – powiedział Alcide. - Zostało tam zakopane w celu skierowania na nią podejrzeń. Policja przyjechała szukać go chwilę po tym, jak je usunęliśmy. Nastąpił przypływ zaskoczenia... od prawie wszystkich. - Ty usunąłeś ciało? – Zapytała Patricia. Otworzyłam oczy. Dlaczego Alcide miałby to trzymać w sekrecie? Ponieważ fakt, że ciało Basima nie pozostało na miejscu, było ogromnym szokiem dla Patricii i kilku innych. Jason przemieścił się za mnie i odłożył swoje piwo. Wiedział, że będzie potrzebował obu swoich rąk. Mój brat może nie był mentalnym mistrzem, ale miał dobre przeczucie. Byłam zadziwiona sprytem Alcide’a w rozegraniu tej sceny. Może nie odbierałam myśli wilkołaków zbyt czysto, ale ich emocje... Teraz, kiedy byłam skoncentrowana, skupiona na stworzeniach w pokoju, prawie poza ciałem przez intensywność tego doznania, widziałam Alcide’a jako kulę czerwonej energii, pulsującej i atrakcyjnej. Inne wilkołaki krążyły wokół niego. Po raz pierwszy zrozumiałam, że przywódca stada był planetą, którą wszyscy inni okrążali w wilkołakowym wszechświecie. Członkowie stada jawili się różnymi odcieniami czerwieni, fioletu i różu. Zależało od przywiązania do niego. Jannalynn stanowiła płonący element intensywnego szkarłatu. Jej oddanie czyniło ją prawie tak jasną, jak sam Alcide. Nawet Annabelle była wodnisto-wiśniowa, pomimo jej niewierności. Ale było również kilka zielonych plamek. Rękę miałam wyciągniętą przed siebie, jakbym nakazywała reszcie świata zatrzymać się, kiedy analizowałam nowe zjawisko. - Dzisiaj Sookie jest naszym szamanem – głos Alcide’a zabrzmiał z daleka. Mogłam to bezpiecznie zignorować. Mogłam podążać za kolorami, ponieważ one zdradzały osobę. Zielony, szukaj zielonego. Zdawało mi się, że tak nawoływała moja głowa. Oczy ciągle miałam zamknięte. Jakimś cudem odwróciłam je, żeby spojrzeć na zielonych ludzi. Ham była zielona. Patricia była zielona. Spojrzałam gdzie indziej. Więcej zieleni nie było, ale znalazłam wahanie pomiędzy blado-żółtym, a mdlącym zielonym. Ha! Niejednoznaczny, powiedziałam sobie mądrze. Jeszcze nie zdrajca, ale wątpiący w słuszność przywództwa Alcide’a. Ten obraz należał do młodego mężczyzny, którego uznałam za nieznaczącego. Ponownie spojrzałam na Annabelle. Ciągle wiśniowy, ale migocący żółtawym, kiedy uczucie strachu zaczęło dominować nad jej lojalnością. Otworzyłam oczy. Co miałam powiedzieć: „Tamci są zieloni, brać ich!”? Zdałam sobie sprawę, że się przemieszczam. Dryfuję pomiędzy członkami stada, jak balon pomiędzy drzewami. W końcu znalazłam się dokładnie naprzeciwko Ham i Patrici. To był moment, kiedy przydałyby się ręce. Ha! To było dobre! Zaśmiałam się pod nosem. - Sookie? – zapytał Ham. Patricia cofnęła się przepuszczając go. - Patricia, nigdzie nie idź – powiedziałam do niej, jednocześnie się uśmiechając. Drgnęła gotowa do biegu, ale tuzin rąk złapało ją i trzymało silnie. Spojrzałam w górę na Hama i położyłam swoje palce na jego policzkach. Gdybym miała trochę farby na palcach, wyglądałby jak filmowy Indianin na wojnie. – Tak, zazdrosny – powiedziałam. – Ham, powiedziałeś Alcide’owi, że nad strumieniem byli biwakujący ludzie i to dlatego stado musiało biec przez mój las. Zaprosiłeś ich, prawda? - Oni… nie.
170
- Och, rozumiem – powiedziałam, dotykając paznokciem końcówki jego nosa. – Rozumiem – mogłam usłyszeć jego myśli tak wyraźnie, jakbym znajdowała się w jego głowie. – A więc oni byli z rządu. Próbowali zebrać informacje na temat stad wilkołaków w Luizjanie i każdej złej rzeczy, której mogli się dopuścić. Poprosili cię o zatrudnienie drugiego ochroniarza, żeby opisał wszystkie złe rzeczy, które uczynił. śeby mogli się zarejestrować, czego od was wymagają jak od obcych. Hamilton Bond - wstydź się! Powiedziałeś im, żeby zmusić Basima do opowiedzenia im o rzeczach, które spowodowały wydalenie go ze stada w Houston. - Nic z tego nie jest prawdą, Alcide – powiedział Ham. Starał się brzmieć jak Wielki Poważny Człowiek, ale dla mnie brzmiał jak piszcząca mała myszka. – Alcide, znamy się całe życie. - I myślałeś, że Alcide uczyni cię swoim zastępcą – dodałam. – Zamiast tego wybrał Basima, człowieka, który miał osiągnięcia jako ochroniarz. - Został wyrzucony z Houston – powiedział Ham. – To świadczy o tym, jak był zły. – Gniew wybił się na wierzch pulsując na złoto i czarno. - Zapytałabym go i dowiedziałabym się prawdy, ale nie mogę, prawda? Bo zabiłeś go i włożyłeś jego ciało do zimnej, zimnej ziemi – właściwie to wcale nie była taka zimna, ale postanowiłam pozwolić sobie na nieco artystycznej swobody. Mój umysł wznosił się wysoko i nurkował głęboko ponad tym wszystkim. Widziałam tak wiele! Czułam się jak Bóg. To było zabawne. - Ale ja nie zabiłem Basima! No, może zabiłem, ale dlatego, że pieprzył dziewczynę naszego lidera! Nie mogłem znieść takiej nielojalności! - Beep! Spróbuj jeszcze raz! – Wachlowałam palcami koło jego policzków. Musimy wiedzieć coś więcej, prawda? Są inne pytania, na które trzeba odpowiedzieć. - Spotkał się z jakimś stworem w twoich lasach w pełnię księżyca – palnął Ham. – On… ja nie wiedziałem, o czym mówił. - Co to był za stwór? - Nie wiem. Jakiś facet. Coś... Nigdy nie widziałem niczego podobnego. Był naprawdę przystojny. Jak gwiazda filmowa, czy coś. Miał długie włosy, naprawdę białe, długie włosy i był tam tylko przez minutę. Później zniknął. Mówił do Basima, kiedy ten był w formie wilka. Po tym, jak zjedliśmy jelenia, zasnąłem po drugiej stronie, w krzakach wawrzynu. Kiedy się obudziłem, usłyszałem, jak rozmawiają. Ten drugi chciał cię w coś wrobić, ponieważ coś mu zrobiłaś. Nie wiem, co. Basim zamierzał zabić kogoś i zakopać na twojej ziemi, a potem wezwać gliny. To by załatwiło sprawę, a potem wró... – głos Hama nagle ucichł. - Wiedziałeś, że to był wróż – powiedziałam uśmiechając się. – Wiedziałeś. Więc zdecydowałeś, że ty to zrobisz. - To nie było coś, co Alcide chciał, żeby Basim zrobił, prawda Alcide? Alcide nie odpowiedział, ale pulsował jak rakieta na obrzeżach mojej wizji. - A ty powiedziałeś Patricii. I ona pomogła – powiedziałam gładząc jego twarz. Chciał, żebym przestała, ale nie odważył się nic zrobić. - Jej siostra zginęła na wojnie! Nie mogła zaakceptować nowego stada. Powiedziała, że tylko ja byłem dla niej miły. - Och, więc byłeś na tyle wspaniałomyślny, żeby być miły dla ślicznej wilkołaczycy – powiedziałam drwiąco. – Wspaniałomyślny Hamie! Zamiast pozwolić Basimowi zabić kogoś i zakopać go, to ty zabiłeś Basima i zakopałeś jego. Zamiast pozwolić Basimowi 171
otrzymać nagrodę od wróża, pomyślałeś, że to ty dostaniesz nagrodę od wróża. Bo wróże są bogate, prawda? – Pozwoliłam mojemu paznokciu zagłębić się w jego policzku. – Basim potrzebował tych pieniędzy, żeby uwolnić się od facetów z rządu. Ty chciałeś je po prostu z chciwości. - Basim był winien dług krwi w Houston – powiedział Ham. – Nigdy nie rozmawiałby z ludźmi, którzy byli przeciwko wilkołakom, bez względu na powód. Nie mogę umrzeć z takim kłamstwem na duszy. Basim chciał spłacić dług, który był winny za zabicie przyjaciela stada. To był wypadek, kiedy Basim był przemieniony w wilka. Ten człowiek dźgnął go motyką, więc Basim go zabił. - Wiedziałem o tym – powiedział Alcide. Nic nie mówił aż do teraz. – Powiedziałem Basimowi, że mógłbym pożyczyć mu pieniądze. - Zgaduję, że sam chciał na nie zapracować – powiedział Ham żałośnie. (śałość, jak zauważyłam miała kolor głębokiej purpury.) - Myślał, że spotka się ponownie z wróżem, żeby dowiedzieć się, co dokładnie ma zrobić. Wziąć ciało z kostnicy, czy pijane z ulicy, żeby je zakopać. To by zadośćuczyniło temu, co miał zrobić. Ale zamiast tego ja zdecydowałem... – zaczął łkać, a jego kolor zmienił się na szary, na kolor wyblakłej lojalności. - Kiedy zamierzałeś się z nim spotkać? – zapytałam. – śeby odebrać pieniądze? Które zarobiłeś, nie mówię, że nie. – Byłam dumna ze swojej uczciwości. Uczciwość była niebieska, oczywiście. - Zamierzałem się z nim spotkać w tym samym miejscu, w twoich lasach – powiedział. – Na południowej stronie cmentarza. Późnej nocy, dzisiaj. - Bardzo dobrze – wyszeptałam. – Nie czujesz się teraz lepiej? - Tak – odpowiedział, bez śladu ironii w głosie. – Czuję się lepiej i jestem gotowy przyjąć osąd stada. - Ale ja nie – zapłakała Patricia. – W stadzie uniknęłam śmierci przez poddanie się. Pozwólcie mi się poddać ponownie! – Upadła na kolana, jak Annabelle. – Błagam o przebaczenie. Jestem winna tylko miłości do niewłaściwego mężczyzny, jak Annabelle. - Patricia zwiesiła głowę, a jej czarny warkocz spadł na jedno ramię. Ukryła twarz w swoich trzęsących się dłoniach. Pięknie, jak na obrazku. - Nie kochałaś mnie – powiedział Ham autentycznie zdziwiony. – Nawaliliśmy. Byłaś zła na Alcide’a, bo nie zaprosił cię do łóżka. Ja byłem zły na Alcide’a, bo nie wybrał mnie na swojego zastępcę. Tylko to nas łączyło! - Ich kolory rzeczywiście stają się jaśniejsze – zaobserwowałam. Pasja, z jaką się nawzajem oskarżali, ożywiała ich aury jak coś łatwopalnego. Próbowałam zsumować sobie, czego się nauczyłam, ale wyszła z tego totalna gmatwanina. Może Jason pomógłby mi z tym później. Te szamańskie cuda były dość wykańczające. Kiedy koniec był blisko, zdałam sobie sprawę, że później będę wyjałowiona. – Czas zadecydować – powiedziałam spoglądając na Alcide’a, którego cudowna czerwień była wciąż stała. - Myślę, że Annabelle powinna zostać nauczona dyscypliny, ale nie wyrzucona ze stada – powiedział Alcide, na co zabrzmiał chór protestów. - Zabiij ją! – Krzyczała Jannalynn swoją małą, dziką, zdeterminowaną twarzą. Była gotowa, by zabić. Zastanawiałam się, czy Sam wiedział, że ma do czynienia z taką bezwzględną suką. W tej chwili wydawał się tak daleko.
172
- To jest moje rozumowanie – powiedział Alcide spokojnie. Pokój ucichł, kiedy wszyscy zamienili się w słuch. – Według ich zeznań - wskazał na Hama i Patricię – Annabelle jest winna tylko sypianiu z dwoma mężczyznami w tym samym czasie, podczas gdy mówiła jednemu z nich, że jest wierna. Nie wiemy, co powiedziała Basimowi. Alcide mówił prawdę... a przynajmniej taką prawdę, jaką on widział. Spojrzałam na Annabelle i ujrzałam ją całą: zdyscyplinowana kobieta, która pracowała w Air Force, rozsądna kobieta, która godziła ze sobą życie stada z resztą swojego życia, kobieta, która traciła cały swój rozsądek i wstrzemięźliwość, kiedy chodziło o seks. Annabelle była w tej chwili tęczą kolorów. śaden z nich nie oznaczał szczęścia, z wyjątkiem wibrującej, białej linii ulgi, że Alcide nie zamierza jej zabić. - A co do Hama i Patricii: Ham jest mordercą członka stada. Zamiast otwartego wyzwania wybrał skrytość. To zasługiwałoby na surową karę lub śmierć. Powinniśmy rozważyć fakt, że Basim był zdrajcą - nie był tylko członkiem stada, ale również zastępcą, który zawierał umowy z kimś spoza jego szeregów, by spiskować przeciwko interesom i przeciwko dobremu imieniu przyjaciela stada – kontynuował Alcide. - Och – wyszeptałam do Jasona. – To ja. - I Patricia, która przysięgła być lojalna stadu, złamała swoją przysięgę – powiedział Alcide. – Więc ona powinna być wygnana na zawsze. - Liderze, jesteś zbyt łaskawy – powiedziała Jannalynn gwałtownie. – Ham zasługuje na śmierć za swoją nielojalność. Przynajmniej. Zapadła długa cisza przerywana rosnącym szmerem rozmów. Rozejrzałam się po pokoju dostrzegając kolor zamyślenia (brązowy, oczywiście) przechodzący w różne odcienie jak pasjonujące róże. Jason objął mnie od tyłu. - Musisz się z tego wycofać – wyszeptał i, oczywiście, widziałam, jak jego słowa stawały się różowe i kręcone. Kochał mnie. Przyłożyłam sobie dłoń do ust, żeby się na głos nie roześmiać. Kroczyliśmy w tył. Jeden krok, dwa, trzy, cztery, pięć. Teraz staliśmy przy korytarzu. - Musimy iść – powiedział Jason. – Jeśli oni zamierzają zabić dwie dobrze wyglądające dziewczyny jak Annabelle i Patricia, to nie chce być w pobliżu. Jeżeli niczego nie zobaczymy, nie będziemy musieli zeznawać w sądzie, gdyby do tego doszło. - Nie będą debatować długo. Myślę, że Annabelle ujrzy jutrzejszy dzień. Alcide pozwoli Jannalynn przekonać siebie do zabicia Hama i Patricii – powiedziałam. – Jego kolory o tym świadczą. Jason gapił się na mnie. - Nie wiem co ty paliłaś, czy brałaś tam na górze – powiedział – ale musisz się stąd wydostać. - Okej – powiedziałam i nagle poczułam się cholernie źle. Zdążyłam dojść do zagajnika Alcide’a, zanim zwymiotowałam. Przeczekałam, aż przetoczy się przeze mnie druga fala, zanim zaryzykowałam wejście do ciężarówki Jasona. - Co by babcia powiedziała, gdyby zobaczyła, że odchodzę, zanim poznam wynik mojej pracy? – zapytałam go ponuro. – Odeszłam po Wojnie Wilkołaków, kiedy Alcide świętował swoje zwycięstwo. Nie wiem, jak wy, pantery, świętujecie, ale uwierz mi, nie chciałam być w pobliżu, kiedy pieprzył jedną z wilkołaczyc. Już wystarczająco złe było patrzenie, jak Jannalynn dokonuje egzekucji rannego. Z drugiej strony... –
173
Utraciłam mój tok myślenia przez kolejną falę mdłości. Tak, jakby ta pierwsza nie była już dość brutalna. - Babcia powiedziałaby, że nie jesteś zobowiązana do patrzenia, jak ludzie zabijają się nawzajem. I ty tego nie spowodowałaś, tylko oni. – odpowiedział Jason dziarsko. Musiałam to przyznać mojemu bratu: był pełen współczucia, ale nie przerażony, że będzie musiał mnie wieźć całą drogę do domu z tak roztrzęsionym żołądkiem. - Słuchaj, może po prostu podrzucę cię do Erica? – zapytał. – Wiem, że ma sypialnię, czy dwie, a tym sposobem moja ciężarówka pozostałaby czysta. W jakichkolwiek innych okolicznościach odmówiłabym. Eric był teraz w takiej trudnej sytuacji. Ale byłam roztrzęsiona i ciągle widziałam w kolorach. Przełknęłam dwa środki zobojętniające kwas i szybko przepłukałam usta Spritem, którego Jason miał w ciężarówce. Nie mogłam się nie zgodzić, że byłoby dla mnie lepiej, gdybym spędziła tę noc w Shreveport. - Mogę przyjechać po ciebie rano – zaoferował Jason. – Albo jego dzienny sługa podwiezie cię do Bon Temps. Bobby Burnham raczej wolałby podwozić stado indyków. Kiedy się zawahałam, odkryłam, że teraz, kiedy nie byłam już otoczona wilkołakami, poczułam mękę wracających więzów krwi. To była najmocniejsza, najaktywniejsza emocja, jaką czułam od Erica od wielu dni. Cierpienie zaczynało nabrzmiewać jak nieszczęście i cielesny ból przytłaczający go. Jason otworzył usta, żeby zapytać co brałam przed spotkaniem stada. - Zabierz mnie do Erica – powiedziałam. – Jason, szybko. Coś jest nie tak. - Tam też? – Jęknął żałośnie, ale stoczyliśmy się z drogi dojazdowej do Alcide’a. Praktycznie rzecz biorąc trzęsłam się z niepokoju, kiedy zatrzymaliśmy się przy bramie, żeby Dan, ochroniarz, mógł mi się przyjrzeć. Nie rozpoznał ciężarówki Jasona. - Przyjechałam zobaczyć się z Erikiem. A to jest mój brat – powiedziałam starając się brzmieć normalnie. - Jedźcie – powiedział Dan uśmiechając się. – Dawno cię tu nie było. Kiedy przejechaliśmy przez podjazd do Erica, zobaczyłam, że drzwi do jego garażu były otwarte, pomimo tego, że światła były wyłączone. Właściwie dom tonął w całkowitej ciemności. Może wszyscy byli w Fangtasii. Nie. Wiedziałam, że Eric tu jest. Po prostu wiedziałam. - Nie podoba mi się to – powiedziałam i usiadłam prościej. Opierałam się działaniu narkotyku. Nawet jeśli było ze mną troszkę lepiej, ciągle czułam, jakbym doświadczała świata przez gazę. - Nie zostawił ich otwartych? – zapytał Jason wychylając się zza kierownicy. - Nie. On nigdy nie zostawia ich otwartych. Spójrz! Kuchenne drzwi też są otwarte – wysiadłam z ciężarówki. To samo zrobił Jason. Światła jego auta automatycznie były włączone jeszcze przez kilka sekund, więc dosyć łatwo dostałam się do drzwi. Zawsze pukałam, kiedy się mnie nie spodziewał, ponieważ nie wiedziałam, kto może tam być, ani o czym mogą rozmawiać. Tym razem jednak po prostu popchnęłam drzwi otwierając je szerzej. Dzięki światłom ciężarówki mogłam zobaczyć kawałek kuchni. Nieprawość zbiła się w chmurę, w coś na kształt mieszanki zmysłów. Poczułam, jakbym urodziła się posiadając siódmy zmysł, który został mi przekazany przez narkotyk. Cieszyłam się, że Jason jest tu ze mną. Słyszałam jego oddech. Zbyt szybki i hałaśliwy. 174
- Eric – wyszeptałam. Nikt nie odpowiedział. Nie było słychać żadnego dźwięku. Weszłam do kuchni, kiedy wyłączyły się światła ciężarówki Jasona. Latarnie na ulicy dawały przyciemniony blask. - Eric?! - Zawołałam. - Gdzie jesteś?! – Napięcie załamywało mój głos. Coś bardzo złego się tutaj działo. - Tutaj – odpowiedział z głębi domu. Moje serce skurczyło się ze strachu. - Dzięki Bogu – powiedziałam, a moja ręka zawędrowała do włącznika światła. Pstryknęłam go zalewając pokój światłem. Rozejrzałam się dookoła. Kuchnia była nieskazitelnie czysta, jak zawsze. Więc okropne rzeczy nie wydarzyły się tutaj. Przeszłam do salonu. Widziałam, że ktoś tu zginął. Wszędzie znajdowały się plamy krwi. Niektóre były ciągle mokre. Usłyszałam, jak oddech Jasona zamarł w jego gardle. Eric siedział na kanapie, głowę miał ukrytą w dłoniach. Oprócz niego pokoju nie było nikogo „żywego”. Pomimo zapachu krwi, który niemal mnie dusił, w jednej chwili znalazłam się przy nim. - Kochanie? – Powiedziałam. – Spójrz na mnie. Kiedy podniósł głowę, zobaczyłam przerażające rozcięcie biegnące przez jego czoło. Obficie krwawił. Na całej jego twarzy była zaschnięta krew. Kiedy się wyprostował, zobaczyłam, że krew znajdowała się również na jego białej koszuli. Rana na głowie goiła się, ale ta druga... - Co jest pod twoją koszulą? – zapytałam. - Moje żebra są połamane. Przebiły skórę – powiedział. – Uleczą się, ale to zajmie trochę czasu. Będziesz musiała wepchnąć je z powrotem na miejsce. - Powiedz mi, co się stało – powiedziałam bardzo starając się brzmieć spokojnie. Oczywiście wiedziałam, że mi się nie udawało. - Jest tu martwy facet – powiedział Jason. – Człowiek. - Kto to jest, Eric? – Położyłam jego bose stopy na kanapę, żeby mógł się położyć. - To Bobby – powiedział. – Próbowałem wydostać go stąd na czas, ale był tak przekonany, że jest w stanie mi pomóc – Eric brzmiał, jakby był niesamowicie zmęczony. - Kto go zabił? - Nawet nie rozejrzałam się w poszukiwaniu innych istot w tym domu i prawie zachłysnąłem się w odpowiedzi na moją własną nieostrożność. - Alexei dostał szału – powiedział Eric. – Dzisiaj w nocy opuścił swój pokój, kiedy Ocella przyszedł tu porozmawiać ze mną. Wiedziałem, że Bobby był ciągle w domu, ale nie myślałem, że mógłby być w niebezpieczeństwie. Felicia też tu była. I Pam. - Dlaczego była tu Felicia? – zapytałam, ponieważ Eric nie zapraszał byle kogo do swojego domu. To była jego zasada. Felicia, barmanka w Fangtasii, była najniżej w hierarchii wampirów. - Spotykała się z Bobby’m. Miał kilka papierów, które musiałem podpisać, a ona po prostu przyszła z nim. - Więc Felicia...? - Część wampira tu leży – wtrącił Jason. – Wygląda na to, że reszta już się rozleciała. - Przeszła swoją ostateczną śmierć – powiedział mi Eric. - Oh, tak mi przykro! – Objęłam go, a po sekundzie jego ramiona zrelaksowały się. Nigdy nie widziałam Erica tak pokonanego. Nawet wtedy, tej okropnej nocy, kiedy 175
byliśmy otoczeni przez wampiry z Las Vegas i zmuszeni do podporządkowania się Victorowi. Tej nocy myślał, że wszyscy zginiemy, a pomimo tego miał tę iskrę determinacji i wigoru. Ale w tym momencie był dosłownie przygnieciony depresją, gniewem i bezradnością. A podziękowania za to należą się jego cholernego stwórcy, którego ego domagało się sprowadzenia ze śmierci chłopca z depresją. - Gdzie teraz jest Alexei? – zapytałam starając się, żeby mój głos brzmiał energicznie. – Gdzie jest Appius? śyje? – Do diabła z wymienianiem dwóch imion. Pomyślałam, że byłoby świetnie, gdyby Alexei był na tyle pomocny, żeby zabił tego starego wampira i oszczędził mi kłopotów. - Nie wiem – Eric brzmiał na całkowicie pokonanego. - Dlaczego? – Byłam prawdziwie zszokowana. – On jest twoim stwórcą, koleś! Wiedziałbyś, gdyby umarł. Jeżeli ja wyczuwałam waszą trójkę od tygodnia, wiem, że ty wyczuwasz jego jeszcze bardziej – Judith powiedziała, że poczuła szarpnięcie w dniu śmierci Loreny, chociaż na początku nie wiedziała, co to oznacza. Eric żył tak długo, że być może śmierć Appiusa spowodowałaby trwałe, fizyczne uszkodzenie. W jednej chwili całkowicie zmieniłam tok myślenia. Appius powinien żyć, dopóki Eric nie uzdrowi się ze swoich ran. – Musisz iść i go znaleźć! - Poprosił mnie, żebym nie szedł za nim, kiedy podążył za Alexeiem. Nie chce, żebyśmy wszyscy zginęli. - Więc zamierzasz po prostu siedzieć sobie w domu, ponieważ on tak powiedział? I nie wiedzieć gdzie oni są, co robią, albo komu to robią? – Właściwie to nie byłam pewna, czego od Erica oczekuję. Narkotyk wciąż krążył w mojej krwi. I chociaż był już troszkę słabszy, to ciągle co jakiś czas widziałam kolory tam, gdzie nie powinno ich być. Ale miałam dość małą kontrolę nad moimi myślami i mową. Po prostu chciałam zmusić Erica, żeby znowu był dawnym Erikiem. I chciałam, żeby przestał krwawić. Chciałam też, żeby Jason tu podszedł i wepchnął żebra Erica z powrotem na miejsce, ponieważ widziałam jak wystawały. - Ocella poprosił mnie o to – powiedział Eric i spiorunował mnie wzrokiem. - Więc poprosił? Dla mnie to nie zabrzmiało jak bezpośredni rozkaz. To zabrzmiało jak prośba. - Nie – powiedział Eric przez zaciśnięte zęby. Czułam jak jego gniew wzrasta. – To był bezpośredni rozkaz. - Popraw mnie, jeśli się mylę – powiedziałam to tak spokojnie, jak mogłam. - Jason! – Zawołałam. Mój brat pojawił się. Wyglądał ponuro. – Proszę, wepchnij żebra Erica z powrotem do jego ciała – powiedziałam. Było to kolejne zdanie, które nigdy nie myślałabym, że mogłabym wypowiedzieć. Bez słowa, ale z ciasno zaciśniętymi ustami, Jason położył ręce na obu stronach rany. Spojrzał na nos Erica i zapytał - Gotowy? - Bez czekania na odpowiedź pchnął. Eric wydał okropny dźwięk, ale zauważyłam, że krwawienie ustało i zaczęło się uzdrawianie. Jason spojrzał na swoje zaczerwienione ręce i oddalił się w poszukiwaniu łazienki. - A więc? – Zapytałam, podając Ericowi otwartą butelkę TrueBlood, która była postawiona na stoliku. Skrzywił się, ale wypił wszystko. – Co zamierzasz zrobić? - Później o tym porozmawiamy – powiedział. Zlustrował mnie. - Mi pasuje! – Spiorunowałam go wzrokiem w odpowiedzi. – A w czasie gdy słuchasz tych rzeczy, które powinieneś robić, gdzie jest ekipa sprzątająca? 176
- Bobby... – zaczął, a potem zatrzymał się. Bobby zawołałby ekipę sprzątającą dla Erica. - No, dobra, może ja to zrobię – powiedziałam zastanawiając się, gdzie znajdę książkę telefoniczną. - Trzymał listę ważnych numerów w biurku w moim gabinecie po prawej stronie – powiedział Eric bardzo cicho. Znalazłam nazwę serwisu sprzątającego dla wampirów znajdującego się w połowie drogi pomiędzy Shreveport a Baton Rouge. Fangster Cleanup. Jest otwarty w nocy, odkąd pracują tam wampiry. Jakiś mężczyzna natychmiast odebrał telefon, a ja opisałam problem. - Będziemy tam w trzy godziny, jeżeli właściciel domu zagwarantuje nam bezpieczne miejsce na sen w wypadku, gdybyśmy nie skończyli pracy – powiedział. - Nie ma problemu – nie było mowy, gdzie były pozostałe dwa zamieszkałe wampiry, lub czy przeżyłyby powrót przed świtem. Jeżeli tak, to mogłyby spać w wielkim łóżku Erica, albo w innej światłoszczelnej sypialni, jeżeli trumny byłyby wymagane. Pomyślałam, że byłoby też kilka tych kapsuł z włókna szklanego schowanych w pralni. Teraz dywany i meble będą wyczyszczone. Musieliśmy się tylko upewnić, że nikt inny nie umarł tej nocy. Kiedy odłożyłam słuchawkę, poczułam się super efektywna, ale dziwnie pusta, co przypisywałam straceniu wszystkiego, co miałam w żołądku. Byłam taka lekka. Płynęłam, kiedy chodziłam. Okej, może miałam w sobie trochę więcej narkotyku, niż sądziłam. Potem dotarło do mnie jak Eric mówi, że Pam też była w domu. Tylko gdzie? - Jason! – Zawołałam. – Proszę, proszę, znajdź Pam. Powróciłam do przeszukiwania salonu. Podeszłam do okien i pootwierałam je. Odwróciłam się do mojego chłopaka, który przed tą nocą ukazywał przeróżne cechy: arogancja, szybkie myślenie, silna wola, tajemniczość i spryt były tylko kilkoma z nich. Ale nigdy nie był niezdecydowany i nigdy nie był bezradny. - Jaki jest plan? – zapytałam go. Patrzył już na mnie pewniej po tym, jak Jason pomógł mu z żebrami. Już żadnych na wierzchu nie widziałam. – Nie ma planu – odpowiedział Eric, ale przynajmniej wyglądał na winnego tego. - Jaki jest plan? – zapytałam ponownie. - Mówiłem ci. Nie wymyśliłem żadnego planu. Nie wiem, co robić. Ocella może być już martwy, jeśli Alexei był na tyle sprytny, że go wykiwał – krwiste łzy spłynęły mu po policzkach. - Bzzzzzt! - Zabrzęczałam. - Wiedziałbyś, gdyby Appius Livius był martwy. Jest twoim stwórcą. Jaki jest plan? Eric zerwał się na nogi, co trwało tylko mrugnięcie oka. Dobrze. Teraz go sprowokuję. – Nie mam planu! – Zagrzmiał. – Bez względu na to, co bym zrobił, ktoś i tak umrze! - Bez planu to jest oczywiste, że ktoś umrze. I ty to wiesz. Prawdopodobnie w tym momencie ktoś umiera! Alexei jest szalony! Wymyślmy coś – uniosłam ręce w górę. - Dlaczego tak dziwnie pachniesz? – W końcu przebrał się w koszulkę POKÓJ. – Pachniesz wilkołakami i prochami. I wymiotowałaś.
177
- Już byłam w piekle dzisiejszej nocy – powiedziałam może odrobinkę przesadzając. – A teraz będę przechodzić przez to drugi raz, ponieważ ktoś ma twój wikiński zadek na celowniku. - Co miałbym zrobić? – Powiedział to dziwnie rozsądnym głosem. - Więc nie miałbyś nic przeciwko, gdyby Alexei zabił Appiusa? Pewnie tak, ale nie chcesz, abym pomyślała, że mógłbyś się sprzeciwić. Zgaduję, że się myliłam. Jason wszedł zataczając się. - Znalazłem Pam – powiedział. Ciężko usiadł na krześle. – Potrzebowała krwi. - Ale rusza się? - Ledwo. Jest pocięta, żebra ma połamane, a lewa ręka i prawa noga złamane. - O Boże - powiedziałam i pomknęłam, żeby ją znaleźć. Definitywnie nie myślałam trzeźwo przez narkotyk, albo ona stała się moim priorytetem teraz, po odnalezieniu Erica. Zaczęła czołgać się w stronę salonu z łazienki, gdzie prawdopodobnie Alexei ją dopadł. Rany zadane nożem były oczywiste, ale Jason miał rację co do złamanych kości. I były jeszcze w tym stanie po tym, jak Jason dał jej swoją krew. - Nic nie mów – powiedziała charcząc. – Napadł na mnie bez ostrzeżenia. Jestem... taka... głupia. Jak się czuje Eric? - Wyjdzie z tego. Pomóc ci wstać? - Nie – powiedziała złośliwie. – Zdecydowanie wolę czołgać się sama przez drewnianą podłogę. - Suka – powiedziałam pomagając jej. Było to trudne, ale odkąd Jason ofiarował jej tyle krwi, nie chciałam go już prosić o pomoc. Doszłyśmy zataczając się do salonu. - Kto by pomyślał, że Alexei może wyrządzić takie szkody? Jest taki drobny, a przecież ty jesteś świetna w walce. - Pochlebstwa – powiedziała sycząco – na nic się tutaj nie zdadzą. To była moja wina. To małe gówno śledziło Bobby’ego i widziałam, że wzięło nóż z kuchni. Próbowałam zapędzić go w róg, kiedy Bobby wyszedł z domu. śeby dać Ocelli szansę, żeby uspokoić chłopca. Ale mnie zaatakował. Jest szybki jak wąż. Zaczynałam wątpić, że dociągnę Pam do kanapy. Eric podniósł się niepewnie i owinął wokół niej rękę. Trzymając ją pomiędzy nami prowadziliśmy ją do kanapy. - Będziesz potrzebować mojej krwi? - zapytał ją. – Dziękuję za to, że zrobiłaś co twojej mocy, aby go zatrzymać. - Jest także moim krewnym - powiedziała Pam opadając z ulgą na poduszkę. - Dzięki wam, jestem związana z tym mordercą. - Eric wykonał ruch nadgarstkiem. - Nie, potrzebujesz całej swojej krwi, jeśli zamierzasz po niego iść. Sama się uzdrowię. - Skoro masz trochę mojej - powiedział Jason słabo, jak zwykle się pusząc. - To było dobre. Dziękuję, pantero - powiedziała, a ja pomyślałam, że mój brat uśmiechnął się trochę, ale potem zadzwonił jego telefon komórkowy. Wiedziałam, że dzwonek to była piosenka, którą kochał: Queen "We Are the Champions". Jason wydobył z kieszeni telefon i otworzył go. - Hej - powiedział, a potem słuchał. - Wszystko w porządku? - zapytał. Słuchał dłuższą chwilę.
178
- Dobrze. Dzięki, kochanie. Siedź wewnątrz, zablokuj drzwi i nie udzielaj odpowiedzi, aż nie usłyszysz mojego głosu. Czekaj, czekaj! Aż usłyszysz mój telefonu! W porządku? Jason rozłączył się. - To była Michele - powiedział. - Alexei jest w moim domu, szuka mnie. Podeszła do drzwi, ale kiedy zobaczyła martwego gościa, nie zaprosiła go. Powiedział jej, że chce się rozgrzać moim życiem, cokolwiek to znaczy. Wyśledził mnie po zapachu. - Jason spojrzał się na siebie, jakby bał się, że zapomniał użyć dezodorantu. - Czy starszy wampir podążył za nim? - zapytałam. I oparłam się ręką o ścianę. Zaczęłam czuć się naprawdę fatalnie. - Tak, w ciągu minuty się tam pojawił. - Co Michele im powiedziała? - Powiedziała im, aby wrócili do twojego domu. Stwierdziła, że jeżeli są to wampiry, to są częścią twoich problemów. Cała Michele, wszystko w porządku. Moja komórka była w samochodzie Jasona. Użyłam jej, aby zadzwonić do domu. Claude odpowiedział. - Co ty tam robisz? - powiedziałam. - Mamy zamknięte w poniedziałek - powiedział. - Dlaczego dzwonisz, jeśli nie chcesz, abym odbierał? - Claude, mamy bardzo złego wampira, który udał się do domu. Może przyjść lada chwila - powiedziałam. - Musisz się wydostać. Wyjść i usiąść w samochodzie. Szaleństwo Alexieia plus urok Claude’a. To była śmiertelna kombinacja. Noc najwyraźniej jeszcze się nie skończyła. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek to nastąpi. Przez chwilę wszystko wyglądało jak niekończący się koszmar, wędrówka od kryzysu do kryzysu, będąc zawsze o krok z tyłu. - Daj mi klucze, Jason - powiedziałam. - Jesteś osłabiony po oddaniu krwi, a Eric jeszcze zdrowieje. Poprowadzę samochód. - Mój brat wyjął klucze z kieszeni i rzucił mi je. - Nadchodzę - powiedział Eric, wstał na nogi po raz kolejny. Pam zamknęła oczy, ale owarzyła je, gdy zdała sobie sprawę, że wychodzimy. - Dobrze - powiedziałam, ponieważ chciałam przyjąć każdą pomoc, którą mogłam uzyskać. Nawet słaby Eric był silniejszy niż niemal wszystko. Powiedziałam Jasonowi, że ekipa sprzątająca nadchodzi, następnie zmierzaliśmy do drzwi i do ciężarówki z Pam nadal nalegającą, że jeśli załadujemy ją do niej, to wyleczy się po drodze. Wystartowałam, jechałam dość szybko. Nie było sensu pytać, czy Eric mógłby polecieć, aby mógł się dostać się tam szybciej, ponieważ wiedziałam, że nie mógł. Eric i ja nie rozmawialiśmy po drodze. Mieliśmy zbyt wiele do powiedzenia. Lub nic. Kiedy byliśmy około czterech minut od domu, Eric zaczął wić się z bólu. Nie z jego własnego. Wyczuwałam jego cień. Coś złego się stało. Byliśmy już prawie na podjeździe domu, po lewej mieliśmy Shreveport. Światła na moim podwórku oświetliły dziwną scenę. Wróż o jasnych włosach, którego nigdy nie widziałam, stał przy moim kuzynie. Dzierżył długi, cienki miecz. Claude miał dwa najdłuższe noże kuchenne, po jednym w każdej dłoni. Alexiei, który wydawał się być bezbronny, krążył wokół nich jak maszyna do zabijania. Był nagi i pokryty plamami we wszystkich odcieniach czerwieni. Ocella leżał rozwalony na żwirze. Jego głowa była pokryta ciemnym stróżkami krwi. 179
Wpadliśmy w poślizg i zatrzymaliśmy się, po czym wyszliśmy z samochodu Jasona. Alexei uśmiechnął się, więc wiedział, że byliśmy tam, ale nie powstrzymało to jego ataku. - Nie zabrałaś Jasona - zawołał. - Chciałem go zobaczyć. - Musiał dać Pam dużo krwi, aby uratować ją przed śmiercią - powiedziałam. - Był zbyt słaby. - Powinien był pozwolić jej umrzeć - krzyknął Alexei i rzucił się na jednego z wróżów, chcąc go uderzyć pięścią w brzuch. Alexei choć nie miał noża, zdawał się mieć z tego zabawę. Wróż wymachiwał mieczem szybciej, niż zdołałam go śledzić wzrokiem. Przeciął skórę Alexeia, dodając kolejny strumyczek krwi do tej już ściekającej po klatce piersiowej. - Czy możesz przestać? - zapytałam. Zamilkłam, bo nie mogłam zaczerpnąć tchu. Eric zasłonił mnie ramieniem. - Nie - powiedział Alexiei swoim wysokim głosem. – Miłość Erica do ciebie pomaga mi, Sookie, ale nie mogę przestać. Jest to najlepszy stan, jaki czułem od dziesięcioleci. - Czuł się wspaniale, wiedziałam to. Jeśli narkotyki tymczasowo ogłupiały, teraz czułam pewne niuanse, taki pakiet sprzeczności jak wiatr, który ciągle zmienia kierunki. Eric próbował odciągnąć nas do miejsca, gdzie leżał jego stwórca. - Ocella - powiedział. - śyjesz? Ocella otworzył jedno oko. Odpowiedział: - Po raz pierwszy od wieków myślę, że nie chcę żyć. Pomyślałam, że ja też tego chciałam i poczułam jego wzrok na sobie. - Ona mogłaby mnie zabić bez skrupułów - stwierdził prawie trzęsąc się ze śmiechu. W ten sam sposób powiedział: - Alexei odciął kawałek mojego kręgosłupa i dopóki to się nie uleczy, nie będę w stanie się ruszyć. - Alexiei, nie zabijaj wróża - powiedziałam. - To mój kuzyn, Claude, nie mam za dużej rodziny. - Kim jest ten drugi? - zapytał chłopiec, co wykorzystał Claude i wykonał niesamowity skok, miecz drugiego wróża nie był tym razem wystarczająco szybki. - Nie mam pojęcia - powiedziałam. Zaczęłam myśleć. Wiedziałam, że nie był moim przyjacielem, wiedziałam, że był tym, który był w zmowie z Basimem, ale nie chciałam, aby ktoś inny umierał… wyjątkiem może był Appius Liwius. - Jestem Colman – ryczał wróż. - Jestem wróżem nieba, moje dziecko nie żyje przez ciebie, kobieto! Oh. To był ojciec dziecka Claudine. Kiedy Eric zostawił mnie, musiałam walczyć, aby pozostać na nogach. Alexiei wszedł w krąg ostrzy, uderzył w nogi Colmana tak mocno, że wróż prawie upadł. Zastanawiałam się, czy noga Colmana jest złamana. Ale gdy Alexiei był blisko, Claude’owi udało się zaskoczyć go do tyłu i ranić chłopca w odpowiednim miejscu, poniżej jego ramienia. To by zabiło chłopaka, jeśli byłby człowiekiem. Aleksiej prawie poślizgnął się na żwirze, ale udało się mu się ustać na nogach. Wampir czy nie, chłopiec był zmęczony. Nie śmiałam spojrzeć na Erica, aby zobaczyć, co robi i gdzie jest.
180
Wpadłam na pomysł. Pod wpływem impulsu pobiegłam do domu, choć nie mogłam biec w linii prostej. Musiałam się zatrzymać i odetchnąć po drodze na schodach ganku. W szufladzie w moim nocnym stoliku był srebrny łańcuch, leżał tam od dawna, od kiedy osuszacze porwali Bila. Chwyciłam łańcuch, w czasie drogi powrotnej ukryłam go za moimi plecami. Podeszłam blisko trzech bojowników tak, aby najbliżej z tego korowodu tańca był Alexei. Nawet po tym krótkim czasie, jak mnie nie było, zdawał się poruszać trochę wolniej, a Colman był na kolanach. Nienawidziłam swojego planu, ale to mnie nie zatrzymało. Gdy następnym razem chłopiec podszedł, byłam gotowa. Chwyciłam łańcuch obiema rękami. Zakręciłam ramionami w górę, a następnie w dół, pętla wylądowała na szyi Alexeia. Złapałam mocniej łańcuch w ręce i pociągnęłam. Alexei upadł na ziemię krzycząc. Chwilę po tym Eric był tam z gałęzią, którą zerwał. Podniósł obie ręce i pchnął. Po chwili Alexeia, carewicza Rosji, spotkała ostateczna śmierć. Sapałam, bo byłam zbyt wyczerpana, aby płakać i upadłam na ziemię. Dwóch wróżów stopniowo rozluźniali swoje postawy przygotowane do walki. Claude pomógł wstać Colmanowi. Eric stał pomiędzy wróżami a mną mając na nich oko. Colman był moim wrogiem, co do tego nie ma wątpliwości, więc Eric pozostawał ostrożny. Skorzystałam z faktu, że nie patrzył na mnie, ciągnąc grę z Alexeiem, zaczęłam się czołgać do bezradnego Appiusa. Patrzył na mnie z uśmiechem. - Chcę cię zabić - powiedziałam bardzo cicho. - Chcę, abyś zginął w bólach. - Odkąd przestałaś do mnie mówić, wiem, że nie zamierzasz tego zrobić - powiedział z największym zaufaniem. - Nie chcesz zatrzymać Erica. Chciałam udowodnić mu, że się mylił w obu przypadkach. Ale miałam styczność z tak wielką ilością śmierci i krwi tej nocy. Zawahałam się. Potem podniosłam złamaną gałąź. Po raz pierwszy Appius wyglądał na zmartwionego, a może był po prostu zrezygnowany. - Nie - powiedział Eric. Mogłabym jeszcze to zrobić, gdyby nie było tego czegoś w jego głosie. - Wiesz, co możesz jeszcze zrobić, aby rzeczywiście pomóc, Appiusie Liviusie? zapytałam. Oczy Appiusa Liviusa migotały obok mnie i poczułam, jak kazał mi ruszyć się. Rzuciłam się daleko, używając każdej siły jaka pozostała w moim ciele. Miecz przeznaczony dla mnie poszedł za bardzo na prawo i trafił w Appiusa Liwiusa, rzucił go jasnowłosy wróż. Rzymianin dostał drgawek, rany sczerniały z szokującą szybkością. Colman, który był patrzył na przypadkowe ofiary morderstwa, szykował się do kolejnego ataku. Podniósł ręce, widziałam, że między nimi był sztylet. Eric popchnął drżąco Colmana. - Ocella! - krzyczał Eric, terror w głosie. Nagle Appius Livius poruszył się jeszcze. - No dobrze - powiedziałam zmęczona i odwróciłam moją ciężką głowę, aby zobaczyć, który rzucił nożem. Claude patrzył na dwa noże będące jeszcze w jego ręku, jakby spodziewał się zobaczyć, że jeden z nich znika. Pozostało to zagadką. Eric chwycił rannego Colmana i zacisnął ręce na jego szyi. Wróżki są niezwykle atrakcyjne dla wampirów, a Eric miał powody, aby zabić wróża. Nie hamował się wcale. Krew spływała po szyi Colmana, jego przeszklone oczy… Obaj mieli szklane oczy, zdałam sobie z tego sprawę. Erica były pełne żądzy krwi, a Colmana pełne 181
śmierci. Wróż był zbyt osłabiony przez swoje rany, aby odeprzeć atak Erica, który stawał się coraz silniejszy z sekundy na sekundę. Claude kulejąc przeszedł, aby usiąść na trawie obok mnie. Ostrożnie położył nóż na ziemi przy mnie. - Starałem się go przekonać, aby wrócił do domu - powiedział mój kuzyn. - Widziałem go tylko raz czy dwa. Miał opracować plan, aby umieścić cię w ludzkim więzieniu. Zamierzał cię zabić, nie zobaczył cię z Hunterem w parku. Myślał o porwaniu dziecka, ale nawet w złości nie mógł tego zrobić. - Przeniosłeś się do mnie, aby mnie chronić - powiedziałam. To było niesamowite, jak na kogoś tak egoistycznego jak Claude. - Moja siostra cię kochała - powiedział Claude. - Colman lubił Claudine, wybrała go na ojca swojego dziecka. - Myślę, że był zwolennikiem Nialla. - Powiedział, że jest jedną z wróżek nieba. - Tak, Colman znaczy gołąb. Nie robiło to teraz żadnej różnicy. śal mi go. - Musiał nic nie wiedzieć, że próbowałam powstrzymać Claudine przed zrobieniem tego, co myślała, że jest słuszne - powiedziałam. - Wiedział - przyznał Claude. - Właśnie dlatego nie mógł cię zabić, nawet przed zobaczeniem tego dziecka. Dlatego rozmawiał z wilkołakiem, wymyślił taki pośredni system - westchnął. - Jeśli Colman był naprawdę przekonany, że to ty spowodowałaś śmierć Claudine, nic by go nie zatrzymało. - Ja bym go zatrzymał - powiedział nowy głos, a Jason wyszedł z lasu. Nie, to Dermot. - Dobrze, wyrzuć nóż - powiedziałam. - Dziękuję, Dermot. Wszystko w porządku? - Mam nadzieję… - Dermot spojrzał na nas błagalnie. - Colman rzucił na niego zaklęcie – powiedział Claude. - Przynajmniej tak mi się wydaje. - Powiedział, że nie masz w sobie wiele magii - powiedziałam do Claude’a. Powiedział mi o zaklęciu w taki sposób, w jaki mógł to zrobić. Pomyslałam, że musi być inny wróż, Colman, który nałożył na niego czar. Ale skoro Colman jest martwy, zaklęcie powinno przestać działać. Claude zmarszczył brwi. - Dermot, więc nie Colman rzucił zaklęcie? Dermot upadł na ziemię przed nami. - Tak długo - powiedział. Zastanawiałam się nad tym przez chwilę. - Rzucił je bardzo dawno - powiedziałam w końcu, czując dreszcz podniecenia. - To znaczy, że zostałeś zaczarowany miesiąc temu? Dermot chwycił mnie za rękę z lewej strony, a Claude wziął moja prawą dłoń. Claude powiedział: - Myślę, że to znaczy, że stało się to już dużo wcześniej. Lata temu. - Łzy pojawiły się na policzkach Dermota. - Zakładam się z tobą o pieniądze, że Niall to zrobił - powiedziałam. – Prawdopodobnie ułożył sobie taki plan w głowie. Dermot zasłużył na to, nie wiem, mając opory we wzięciu udziału w jego spadku, czy coś takiego. - Mój dziadek jest kochający, ale nie bardzo… tolerancyjny - powiedział Claude. - Wiesz, w jaki sposób zdejmuje się czary w bajkach? - powiedziałam. - No, słyszałem, że ludzie opowiadają sobie bajki - powiedział Claude. - Więc powiedz mi, jak przerwać zaklęcie? - W baśni to pocałunek je zdejmuje. 182
- Łatwo da się zrobić - powiedział Claude i tak jakby praktykował zsynchronizowane całowanie, pochylił się i pocałował Dermota. I to zadziałało. Dermot drgnął, potem spojrzał na nas obu. Zaczął płakać na serio, a po chwili Claude padł na kolana i pomógł Dermotowi się podnieść. - Zobaczymy się za jakiś czas - powiedział. Potem zaprowadził Dermota do domu. Eric i ja zostaliśmy sami. Eric usiadł w niewielkiej odległości od trzech nieboszczyków na moim podwórku. - To jest jak dobra sztuka Szekspira - powiedziałam patrząc na resztki krwi na ziemi. Trup Alexeia już się rozkładał, ale o wiele wolniej, niż jego stwórca. Teraz Alexeia spotkała ostateczna śmierć, kości w jego grobie w Rosji także znikną. Eric rzucił fragment wróża na żwir, gdzie zaczął się obracać w proch, w sposób wróżkowy. To był zupełnie inny sposób od wampirzego rozkładu. Zdałam sobie sprawę, że nie będę miała trzech trupów do ukrycia. Byłam tak zmęczona tym naprawdę przerażającym dniem, w którym miałam kilka godzin szczęścia. Eric wyglądał i pachniał jak coś z horroru. Nasze oczy się spotkały. Pierwszy odwrócił wzrok. - Ocella nauczył mnie wszystkiego o byciu wampirem - powiedział Eric bardzo cicho. - Uczył mnie, jak jeść, jak się ukrywać, żeby być bezpiecznym, jak żyć wśród z ludzi. Uczył mnie, jak kochać się z mężczyznami, a potem pozwolił mi kochać się z kobietami. Bronił mnie i kochał. Dał mi życie. Mój stwórca jest martwy - mówił, jakby nie mógł w to uwierzyć. Oczy zwrócił ku masie popiołów, które zostały po Appiuszu Liviusie Ocelli. - Tak - powiedziałam starając się nie dźwięczeć szczęśliwie. – Nie żyje i nic nie da się zrobić. - Ale się cieszysz - powiedział Eric. - Myślałam o tym - powiedziałam. Nie było sensu zaprzeczać. - O co miałaś zamiar go poprosić? - Zanim Colman pchnął go? - Choć "wbił" było właściwym słowem. "Przebił" było bardziej dokładnie. Tak, "przebił." Mój mózg poruszał się jak żółw. - No - powiedziałam. - Chciałam mu powiedzieć, że będę zachwycona jeśli pozwoli mu się żyć, aby zabił dla ciebie Victora Maddena. Eric był zaskoczony. Jak ktoś tak stary, jak on, może dać się zaskoczyć? - To byłby dobry…- powiedział powoli. - To był dobry pomysł, Sookie. - Tak, no cóż. Tak nie będzie. - Masz rację - powiedział Eric bardzo powoli. - To jest jak koniec jednej ze sztuk Szekspira. - Jesteśmy ludźmi lewej strony. Punkt dla nas. - Jestem wolny - powiedział Eric. Zamknął oczy. Dzięki dawce narkotyków praktycznie mogłam oglądać wpływ krwi wróża działającą na jego system. Widziałam jego podniesiony poziom energii. Wszystko w porządku, fizycznie się uzdrowił, a teraz napędzany krwią Colmana zapominał o smutku i pozostało uczucie ulgi. - Czuję się tak dobrze. – Wciągnął nocne powietrze, wciąż skażone zapachem krwi i śmierci. Zdawał się delektować tym zapachem. - Tyś jest, moja najdroższa - powiedział, a w jego niebieskich oczach pojawiła się żarliwość. - Miło mi to słyszeć - powiedziałam, zupełnie nie było mi do śmiechu.
183
- Muszę wrócić do Shreveport, aby zobaczyć co z Pam. Przygotować się do tego, co musi zostać teraz zrobione, Ocella nie żyje - powiedział Eric. - Ale jak tylko będę mógł, będziemy znowu razem. Nadrobimy stracony czas. - Brzmi dobrze - powiedziałam. Rozmawialiśmy po raz kolejny, choć nie tak usilnie, jak to było wcześniej. Ale nic nie zostało powiedziane, co sugerowałoby, że Eric wróci, nie tej nocy. Spojrzał w górę, w nocne niebo, a ja westchnęłam ponownie. Gdy wszystkie zwłoki całkowicie się rozpadły, wstałam na nogi i weszłam do domu. Bolały mnie wszystkie kości, jakbym miała paść ze zmęczenia. Powiedziałam sobie, że powinnam odczuwać pewnego rodzaju sukces. Zmalała ilość moich wrogów. Ale w próżni pozostawionej przez narkotyki czułam tylko jakąś ponurą satysfakcję. Słyszałam, jak mój stryjeczny dziadek i kuzyn rozmawiali w przedpokoju, nim zamknęłam drzwi do łazienki. Po prysznicu byłam gotowa iść do łóżka, ale kiedy otworzyłam drzwi do mojego pokoju, zauważyłam, że na mnie czekają. - Chcemy zostać z tobą – powiedział Dermot. - Wszyscy razem będziemy lepiej spać. Wydawało się to dla mnie bardzo dziwne, a może tak powinno być. I byłam po prostu zbyt zmęczona, aby myśleć. Weszłam do łóżka. Claude po jednej stronie, Dermot z drugiej. Po prostu, kiedy pomyślałam, że nigdy nie zasnę, że sytuacja ta jest zbyt dziwna, zbyt zła, poczułam coś w rodzaju błogiego relaksu przechodzącego przez moje ciało, rodzaj nieznanego komfortu. Byłam z rodziną. Żyłam. Zasnęłam.
***KONIEC CZĘŚCI DZIESIĄTEJ***
Tłumaczenie: sarusia_007, NightSun, Kattyg, Tutka75, michalskakarolina, madzialilka, Madziak156, ataebaa, RozaLea, Eurotop, Billu5, olcia86bar, ewel_ina wredna_MN http://chomikuj.pl/dorotaEf 184