0 Liz Carlyle ZDRADZIECKIE SERCE Tytuł oryginału: My False Heart 1 Prolog Dwa niewiniątka nie znające zła i nie wierzące, że inni je znają* William Sz...
12 downloads
21 Views
2MB Size
Liz Carlyle
ZDRADZIECKIE SERCE
Tytuł oryginału: My False Heart
0
Prolog Dwa niewiniątka nie znające zła i nie wierzące, że inni je znają* William Szekspir
Lord Elliot Armstrong zwinnie wyskoczył z czarnego błyszczącego powozu, zanim ten zatrzymał się przed domem jego przyszłego wuja przy Marverton Square. Kiedy woźnica Elliota zatrzymał cztery siwki, upudrowany służący zeskoczył, żeby zamknąć drzwi powozu, które młody
S R
arystokrata pozostawił otwarte. Biegnąc po schodach, Elliot myślał jednak wyłącznie o swojej przyszłej żonie. Musiał ją zobaczyć. Chociaż przez chwilę. Od trzech dni był oficjalnym narzeczonym siostrzenicy lorda Howella. Miał więc prawo odwiedzić swoją ukochaną Cicely nawet o tak niestosownej porze.
Kiedy służalczy odźwierny Howella wpuścił go do środka, Elliot przeszedł do znanego już porannego salonu, w którym przez cały tydzień tak namiętnie adorował swoją zielonooką piękność.
*William Szekspir, Zimowa opowieść, tłum. Włodzimierz Lewik. - Muszę natychmiast zobaczyć się z panną Forsythe, Cobb - zażądał Elliot, rzucając służącemu kapelusz i rękawiczki. - Panna Forsythe jest, eee... w ogrodzie z... z gościem, panie - odparł zmieszany służący, prowadząc Elliota ku wytartej kanapie. - Zechce pan chwilę odpocząć? - Elliot nie chciał odpocząć, ponieważ czekała go niespodziewana i męcząca podróż. Zamiast tego zaczął przechadzać się po postrzępionym dywanie, wzdłuż drzwi balkonowych, prowadzących na kamienny taras. Jego niechęć do podróży na północ mogło rozwiać jedynie
1
ostatnie spojrzenie na Cicely. Nagle kątem oka dostrzegł kawałek różowego jedwabiu i wyjrzał przez okno. Widok, który ukazał się jego oczom, sprawił, że krew uderzyła mu do głowy. Godfrey Moore! Co ten drań zamierza? Nie ma wstydu? Czyżby nie słyszał? Cicely dokonała wyboru, niech go szlag! Ale Moore najwyraźniej nie chciał z godnością przyjąć porażki i Elliot z przerażeniem obserwował, jak mężczyzna dotyka Cicely, niemal uwodzicielsko głaszcząc ją po policzku. - Howell! - ryknął Elliot przez ramię, nie odrywając wzroku od płomiennej sceny rozgrywającej się na ogrodowej ławce. Cholera jasna! Teraz Moore mocno trzymał ją za nadgarstek. Tak głośno huczało mu w
S R
głowie, że nie był w stanie logicznie myśleć. Instynktownie sięgnął dłonią po niewielki sztylet, który miał ukryty w skarpetce, ale bezradnie złapał za cholewę buta. Przeklęte londyńskie maniery. Syknął, szarpiąc za klamkę. W jego rodzinnych górach Szkocji, nawet obecnie, w 1809 roku, uzurpator taki jak Moore mógł się spodziewać, że dostanie nożem pod żebra za tak bezczelne zachowanie, i Elliot zamierzał dopilnować, aby tak właśnie się stało. Nie rozbił szyby wyłącznie dlatego, że usłyszał czyjeś ciężkie kroki w salonie.
- Och, dzień dobry, łaskawy panie! - Rozległ się przymilny głos barona. - Przyszedłeś odwiedzić moją uroczą siostrzenicę? Wciąż ściskając mosiężną klamkę tak mocno, że pobielały mu kłykcie, Elliot gwałtownie zwrócił głowę w stronę tarasu. - Do diabła, Howell, moja przyszła żona jest napastowana pod twoim dachem, a ty masz czelność witać się ze mną jakby nigdy nic? - Z rozdziawionymi ustami Howell wyjrzał przez okno i jednocześnie z wprawą kopnął i szarpnął oporne drzwi, które otworzyły się ze zgrzytem. Klnąc na czym świat stoi, krzepki baron rzucił się przed siebie, aby poderwać z ławki 2
zaczerwienionego, jąkającego się zalotnika siostrzenicy. Po czym zręcznie popchnął Moore'a przez pokój, a następnie do holu. Elliot jednak nie zwracał już na nich uwagi, bo Cicely szła ku niemu przez taras z wyciągniętą na powitanie ręką. Podszedł do niej i ujął delikatną dłoń. - Och, najdroższy! - wydusiła z siebie, a na jej pobladłej twarzy pojawił się uroczy, choć wymuszony uśmiech. - Cóż za niespodzianka! Wuj i ja spodziewaliśmy się ciebie dopiero po południu... Za nimi rozległo się chrząknięcie barona, którego nalana twarz poczerwieniała od hamowanego zdenerwowania. Już sam, wszedł ponownie
S R
do salonu ze szpicrutą i kapeluszem w dłoni.
- Cicely, Elliocie. - Skłonił głowę, jakby nie stało się nic niestosownego. - Niestety, muszę wyjść. Lady Howell pojechała do swojego ojca i wróci dopiero jutro, ale nie widzę powodu, dla którego wy dwoje... hm, przecież zaręczeni, nie mielibyście spędzić godziny czy dwóch sam na sam.
- Och, dziękuję, kochany wuju! - odparta słodkim głosem Cicely, kiedy Howell odwrócił się, by wyjść z pokoju.
Gdy Cicely pociągnęła Elliota na stojącą nieopodal kanapę, całkowicie zapomniał o swoim ponurym nastroju. Co więcej, zapomniał zapytać Cicely, jak to się stało, że znalazła się sam na sam z Godfreyem Moore'em na tarasie. I zapomniał, że nie powinien siedzieć tak blisko swojej narzeczonej. Wszystkie te rozsądne myśli uleciały, gdy Cicely przysunęła się do niego. - Och, Elliocie - szepnęła łagodnie, opuszczając długie, czarne rzęsy. Odliczałam minuty do naszego kolejnego spotkania. Każda chwila bez ciebie jest prawdziwą torturą. Ja... wybacz mi, ale to jest po prostu nie do zniesienia! 3
Elliot patrzył na łzę połyskującą w kąciku jej zielonego oka. - Och, Cicely, nie płacz. Czuję tak samo, ale musimy... - Nie, Elliocie! - Położyła sobie dłoń na szyi. - Nie mów „ale musimy"! Nie zniosę tego. Ale musimy poczekać! Ale musimy być dyskretni! Ale musimy myśleć o tym, co powiedzą inni! Och, mój kochany, mam dosyć tego, co musimy i powinniśmy! Kiedy możemy się pobrać? Błagam, powiedz, że wkrótce! Cicely chwyciła mocno jego olbrzymią, kościstą dłoń, i Elliot poczuł się jak niezgrabny goryl bawiący się porcelanową lalką. Wziął głęboki oddech.
S R
- Cicely... Tak mi przykro, że muszę ci to powiedzieć. Matka mnie wezwała. Natychmiast wyruszam do Szkocji. Mój ojciec znowu zaniemógł, i tym razem lekarz nie daje wielkich nadziei.
Elliot czekał, aż Cicely wyrazi swoje współczucie, jednak ledwie zauważył, że tak się nie stało.
- Natychmiast? - powtórzyła głucho, a cała krew odpłynęła jej z twarzy. - Ale... ale co ze mną? Jak szybko wrócisz? Muszę... muszę wiedzieć, Elliocie! Ale... ale nie możesz mnie tak zostawić. - Głos jej się załamywał z niepokoju.
- Och, moja ukochana! Nigdy cię nie opuszczę. Nie będzie mnie tylko dwa miesiące, najwyżej trzy. Obiecuję, Cicely... - Trzy miesiące? - Jej głos był wyjątkowo ostry; niepewnie oblizała nadąsane usta. - Ale to za długo... to znaczy, to bardzo długo. Na pewno umrę... z samotności oczywiście. Elliot zdusił w sobie irytację, upominając się, że Cicely tak by się nie zachowywała, gdyby jej miłość do niego nie była tak płomienna. Czyż nie stał się obiektem jej zainteresowania niemal natychmiast, gdy przed 4
miesiącem przybył do miasta? I to pomimo tego, iż był nieśmiały i niewyrobiony, a u jej boku na każdym przyjęciu zbierał się spory tłumek flirciarzy. - Kochanie - odezwał się łagodnie, unosząc palcem jej ostry podbródek. - Co mam zrobić? Mój ojciec umiera i powinienem być przy jego łożu śmierci. Co więcej, zapewne będę musiał zająć się posiadłością Rannoch. Cicely znowu oblizała usta, a na jej twarzy pojawił się zacięty wyraz, który Elliot już nauczył się rozpoznawać. - Dobrze więc, Elliocie - odparła chłodno, wpatrując się przed siebie. -
S R
Pobierzmy się natychmiast. Musisz użyć wpływów swojej rodziny, żeby uzyskać jeszcze dziś po południu specjalną licencję. Elliot zamarł.
- Dziś po południu? Cicely, oszalałaś? Twój wuj nigdy się na to nie zgodzi!
Cicely potrząsnęła głową i uśmiechnęła się krzywo. - Och, Elliocie! Nie masz pojęcia, czego naprawdę chce mój wuj! Howell wydałby mnie za mąż najszybciej, jak to możliwe, a ja wyraźnie mu powiedziałam, że wyjdę tylko za ciebie. Wiem, że życzy nam jak najlepiej. - Nie sądzę, kochanie, abyś miała rację. Poza tym moja matka dostałaby apopleksji! Pomyśl tylko, co ludzie mogliby zacząć o tobie mówić... Cicely prychnęła lekceważąco. - Powiedzieliby, że jesteśmy w sobie beznadziejnie zakochani, i tyle. - Nie, kochanie - odparł z nietypowym dla siebie zdecydowaniem. Nie zaryzykuję zbrukania twojego imienia. Gdy tylko skończy się moja żałoba, zorganizujemy wspaniały ślub, najwspanialszy, jaki kiedykolwiek 5
zorganizowano w St. George! Świat musi wiedzieć, że będziesz traktowana z największym szacunkiem. - Elliot już wcześniej zrozumiał, że słowo „szacunek" ma wielkie znaczenie dla Cicely, a ponadto zauważył, że w pewnych kręgach jego ukochana traktowana jest chłodno, co nie bardzo rozumiał. Młode serce Elliota wypełniło ciepło na wspomnienie słodkiego uśmiechu Cicely i tego, jak chwyciła go za rękę, kiedy powiedział jej, iż jako markiza Rannoch będzie mogła patrzeć z góry na wszystkie stare wiedźmy z Almack, które dotychczas jej nie zapraszały. Co więcej, będzie mogła się odgryźć całej londyńskiej śmietance, jeśli będzie chciała. Elliot
S R
żywił nadzieję, że tak, bo miał szczerze dość pompy i angielskiej arogancji, którą musiał znosić w ciągu tych kilku tygodni spędzonych w mieście. Cicely uśmiechnęła się słabo i uniosła jego dłoń do swoich pełnych, lekko rozchylonych ust.
- Tak, oczywiście, masz rację, kochany - odparła chrapliwym głosem. Ucałowała jego dłoń, po czym zaskoczyła go, biorąc do ust jego palec i uwodzicielsko spuszczając rzęsy. Potem bardzo, bardzo powoli puściła jego palec i przycisnęła sobie jego dłoń do piersi. Drugą ręką zaczęła ciągnąć w dół głęboko wycięty gorset sukni, aż w końcu ukazała się piękna krągłość jej piersi. Miał je tuż pod swoimi palcami.
Elliot wciągnął powietrze i zacisnął mocno powieki. Nigdy w życiu nie widział, żeby dama robiła coś podobnego. Dziwki, tak, ale w krótkim życiu Elliota pojawiło się ich zaledwie kilka. Ayr było wyjątkowo nudnym miastem. Poza tym kostyczny i bardzo religijny ojciec Elliota nie akceptował takiej rozpusty.
6
- Och, dotknij mnie, Elliocie - szepnęła niewyraźnie, pocierając jego palcami swój twardniejący sutek. - Tak się wstydzę, ale po prostu nie mogę wytrzymać... Elliot powoli otworzył oczy i niemal bezwiednie zaczął pieścić piersi Cicely. Miał wrażenie, jakby jego ręka należała do kogoś innego, jakiegoś libertyna. Poczuł skurcz w kroczu, jego oddech stał się szybszy i nagle stracił całą pewność siebie. Ale zaraz poczuł się trochę pewniej, kiedy Cicely odchyliła głowę i nieznacznie otworzyła z rozkoszy usta. Jej oczy pociemniały i teraz przypominały błyszczące szparki, jak oczy głaskanego kota.
S R
Ach, tak! Kochała go. I pożądała. Będzie idealną żoną. -Och, tak, Elliocie... Proszę, proszę nie prze-stawaj, - Cicely wsunęła mu całą pierś w dłonie.
- Dotknij mnie. Och, tak, tutaj. I tutaj...
Elliot nie powstrzymał się, chociaż wiedział, że jako dżentelmen powinien to zrobić. Dotykał jej. Tu i tam. Jak o to prosiła. Przecież byli zaręczeni. Za kilka miesięcy Cicely zostanie jego żoną. Miał więc wszelkie prawo, by jej dotykać, nieprawdaż? Pragnęła go. Tak namiętnie go kochała. To było dla Elliota oczywiste.
Cicely powoli uniosła głowę i jeszcze bardziej zmrużyła zielone oczy. - Ach, Elliocie, proszę! Nie ma mojego wuja i ciotki. Chodź ze mną na górę. Nikt się nie dowie. Ja... - Zatrzepotała wstydliwie rzęsami. - Po prostu muszę cię mieć. Nie mogę czekać. - Kiedy Elliot zamilkł, całkowicie zaskoczony, Cicely wsunęła swą delikatną dłoń pod jego kamizelkę, potem przesunęła ją niżej, aż Elliot wciągnął gwałtownie powietrze. Jedną ręką pieszcząc swoje piersi, drugą zaczęła pocierać jego nabrzmiały członek, aż Elliot poczuł, że nie wytrzyma dłużej i okryje się 7
hańbą na obitej brokatem kanapie barona. Wtedy gdzieś w głębi domu rozległ się głos służącego, przywracając Elliota do rzeczywistości. Jego prezbiteriańskie wychowanie rozpaczliwie walczyło z lubieżnym popędem, i w końcu go stłamsiło. Odsunął się od Cicely i delikatnie podciągnął do góry jej gorset. - Cicely, moja kochana - wyszeptał chrapliwie - nie mogę posiąść cię bez ślubu. Jesteś zbyt wyjątkowa. Zbyt cenna. Cicely sztywno oparła się o kanapę, skrzyżowała ramiona, potrząsnęła kruczoczarnymi lokami i ściągnęła usta w uroczy grymas. Elliot, jak zwykle, był całkowicie oczarowany. Delikatnie się pochylił, żeby ucałować jej zadarty nosek.
S R
- Niebawem, najdroższa, niebawem - obiecał, chcąc dodać jej otuchy. Jednak nagle, ku zaskoczeniu Elliota, zielone oczy Cicely wypełniły się łzami i dziewczyna szczerze się rozpłakała. ***
Osiemnastoletnia Evangeline Stone zmęczona oparła się o reling, wzdychając z irytacją, gdy ich płynący na zachód ostendzki szkuner wpływał do Dover, jednego ze starych Pięciu Portów, dokładnie w tej samej chwili, gdy dotarł tam popołudniowy statek pocztowy. Pech chciał, że zatłoczony statek pomimo spóźnienia trafił na przypływ i wyprzedził o włos ich wynajętą łódź. Na nabrzeżu zaroiło się od dokerów czekających na statek. Droga dojazdowa do portu wypełniona była różnego rodzaju pojazdami, od wytwornych powozów do prostych wozów farmerskich. Chociaż na kontynencie trwała wojna, biznes wciąż się kręcił. Stojąca obok niej na pokładzie mała Nicolette zaczęła jęczeć, ze zniecierpliwieniem przestępując z nogi na nogę. Exodus z okupowanej Flandrii okazał się kosztowny i okropny, a dzieci były już bardzo zmęczone. 8
Nicolette uporczywie zaczęła szarpać starszą siostrę za chłodną i pozornie pozbawioną krwi rękę, którą ściskała mocno swoją brudną rączką przez ostatnie dwie godziny albo dłużej. - Evie - jęknęła żałośnie dziewczynka. - Muszę iść! Stojący obok Evangeline, zafrasowany ojciec nie odezwał się słowem. Wiatr rozwiewał na wszystkie strony jego gęste, zawsze trochę za długie włosy. Brązowe loki stały się siwe niemal w ciągu nocy. Tylko wtedy, gdy Maxwell Stone podnosił wyblakłe niebieskie oczy, by zerknąć na strzelisty zamek Dover, można było przypuszczać, że jednak nie całkiem odciął się od rzeczywistości.
S R
Evangeline odetchnęła głęboko, wyprostowała ramiona i pomodliła się w duchu o siłę, ale właśnie w tym momencie mały Michael postanowił wrzaskiem wyrazić swoje niezadowolenie z powodu przedłużającej się podróży i - bez wątpienia - chłodnej morskiej bryzy.
- De pis en pis - mruknęła jego francuska opiekunka, przekładając sobie pulchne dziecko na drugie biodro. Wierzchem bladej dłoni otarła spocone brwi.
- Ca va sans Dire, Marcelle. Rzeczywiście, z deszczu pod rynnę odparła Evangeline z całym spokojem, na jaki potrafiła się zdobyć. - Ta cała podróż była koszmarem, ale możemy jedynie przeć do przodu. - Ze współczuciem zwróciła się do cierpiącej na chorobę morską opiekunki i wyciągnęła ręce do krzyczącego niemowlęcia. - Zejdź pod pokład, Marcelle. Nie czujesz się dobrze. Zabierz ze sobą Nicolette. Niestety minie jeszcze trochę czasu, zanim będziemy mogli zejść na ląd. Na te słowa Nicolette zaczęła pociągać nosem. - Nie, Evie! Nie chcę schodzić! Chcę wrócić do domu! Chcę do mamy! I chcę, żeby wrócili Mellie i Harry! - Płacz małej dziewczynki przeszedł w 9
lament, gdy próbowała przytulić się do obojętnego ojca. - Proszę, tato, proszę... wracajmy do Flandrii! Nie podoba mi się tutaj. Już mi się nie podoba. Maxwell Stone ledwie na nią spojrzał. - Cii, cii, ma petite - szepnęła opiekunka, klękając przy tym, żeby odgarnąć jasne włosy z czoła Nicolette. Delikatnie wzięła dziewczynkę za rękę i zaczęła sprowadzać ją na dół. - Spodoba ci się w Anglii. Po prostu czujemy się... depayse. Oui, po prostu tęsknimy za domem. Niebawem odwiedzi nas Winnie z kuzynami, a wtedy Essex wyda się wam miłym miejscem.
S R
- Skąd wiesz? - mruknęła Nicolette, przyglądając się podejrzliwie opiekunce. - Ty także nie jesteś Angielką! I to jest daleko, więc nigdy tu nie byłaś!
Evangeline obejrzała się, żeby popatrzeć, jak smutna dziewczynka odchodzi. W duchu musiała przyznać, że ostatnia uwaga dziecka była bardzo trafna. Skąd mogli wiedzieć? Nie byli Anglikami? Czy Anglia okaże się miłym miejscem?
Zakołysała marudzącym niemowlakiem, którego trzymała w zgięciu ramienia. Dobry Boże, teraz na niej spoczywała odpowiedzialność za trójkę ludzi, których tak bardzo kochała. Evangeline obiecała matce na łożu śmierci, że będzie się nimi opiekować. Nicolette, tata i Michael. Wydawało się, że pogrążony w rozpaczy ojciec nie potrzebuje żadnej pomocy, ale Michael potrzebował jej desperacko. Tak, będzie potrzebował jej najbardziej, uświadomiła sobie, i pogłaskała go delikatnie pod brodą. Maleńki braciszek odpowiedział bezzębnym uśmiechem i powoli zaczął się uspokajać.
10
Westchnąwszy ciężko, Evangeline ponownie zwróciła się w stronę brzegu Kentu. Jej dłoń drżała nieznacznie, gdy przygładzała rozwiane na wietrze kosmyki włosów. Czy słusznie wybrała dla swojej rodziny? Czy słusznie?
S R 11
Rozdział 1 Rozświetlcie drogę zagubionym i samotnym wędrowcom... John Milton Londyn, maj 1819
Chluśnięcie lodowato zimnym szampanem prosto w twarz gwałtownie otrzeźwiło markiza Rannocha. Dorodna brunetka zerwała się z wrzaskiem z jego kolan, bezskutecznie usiłując zetrzeć z różowej jedwabnej sukni krople szampana.
S R
W słabo oświetlonym pokoju na zapleczu Teatru Królewskiego Antoinette Fontaine stała przed modnie odzianym tłumem i zataczając się, uniosła swój pusty kieliszek w ironicznym toaście skierowanym do ciemnego, opryskliwego mężczyzny, rozwalonego przed nią w aroganckiej pozie. Rude kosmyki wysunęły się z misternie upiętej fryzury aktorki, a po jej twarzy płynęły czarne od tuszu łzy.
- Rozum z miłością rzadko chodzą w parze w dzisiejszych czasach* zacytowała, z trudem wyrzucając z siebie słowa, i podeszła do niego niepewnym krokiem. Z tyłu kilka osób zachichotało dyskretnie. Wszyscy wyciągali szyje i rzucali pytające spojrzenia, chcąc się dowiedzieć, co się stało. - Ty żałosna dziwko! - wrzasnęła brunetka, wciąż usiłująca wyczyścić zniszczoną suknię. - Zobacz, co zrobiłaś z moją najlepszą suknią! - Zamknij się, Lily - warknął Rannoch, unosząc swoje olbrzymie ciało z krzesła. - Mogę kupić ci tuzin takich sukien. - Kiwnął palcem na zataczającą się kobietę, która teraz z nadąsaną miną zatrzymała się pośrodku pokoju. - Do twojej garderoby, Antoinette. Natychmiast! 12
- Lepiej, mój panie, żebym spłonęła w piekle - warknęła pijana kobieta między jednym a drugim chlipnięciem. - Skończyłam z tobą, Elliot, ty wredny dra... draniu. - Żeby dobitnie wyrazić swój osąd, rzuciła kieliszkiem w jego głowę. Najwyraźniej alkohol nie pozbawił jej zbytnio zdolności trafiania do celu. Kieliszek rozbił się o ścianę tuż nad głową Rannocha. Natychmiast zapominając o zniszczonej sukni, brunetka znowu krzyknęła i rzuciła się do ucieczki. Rannoch nie zwracał na nią uwagi. Łatwo przyszło, łatwo poszło - to było jego motto. Znalezienie kolejnej dziwki nie stanowiło problemu, albo w tym przypadku kolejnej kochanki. Elliot Robert Armstrong, piąty markiz Rannoch, niemalże potykał się o nie
S R
gdziekolwiek się pojawiał. Czasami go to męczyło.
Wzruszywszy obojętnie ramionami na widok uciekającej Lilly, zwrócił się ponownie do swojej obecnej kochanki.
- Ty, Antoinette - ostrzegł ją słodkim tonem - nie skończysz ze mną, dopóki ja nie skończę z tobą.
- Pieprz się, ty bezduszna świnio - warknęła Antoinette i zmrużyła oczy w błyszczące szparki. Z obrzydzeniem dotknęła ręką ciężkiego naszyjnika z dwunastoma krwistoczerwonymi rubinami,zdobiącego jej śnieżnobiałą szyję, jakby chciała go zerwać.
- Och, radzę ci, żebyś zachowała to małe świecidełko, kochanie szepnął Rannoch. - Wkrótce może ci się bardzo przydać. Puściwszy naszyjnik, Antoinette uniosła zadbaną dłoń, usiłując wskazać palcem markiza. - Ha! Poradzę sobie bez ciebie, Elliocie - zadrwiła, wyrzucając z siebie słowa zabarwione pijaną odwagą i bólem. - Wielu mężczyzn będzie... Z radością mnie przyjmie. I lepiej się spisze, jeśli wiesz, co mam na myśli. Zatoczyła się i podciągnęła gorset sukni. 13
Rannoch usłyszał w tłumie zduszone śmiechy i ogarnęła go wściekłość. Pohamował się, objął ją mocno wpół i przyciągnął do siebie. - Więc weź ich sobie, Antoinette - szepnął groźnie - nawet wszystkich naraz, jeśli chcesz. Nie obchodzi mnie to. Nagle z cienia wyłonił się muskularny, elegancko ubrany dżentelmen. Zastanawiając się, kto miał czelność przerywać ich kłótnię, Rannoch podniósł oczy, żeby wzrokiem posłać mężczyznę tam, skąd przyszedł. Major Matthew Winthrop. Nie można było pomylić jego ciemnych włosów i wojskowej postawy. Rannoch nieznacznie się rozluźnił. - Rannoch - odezwał się Winthrop łagodnie - wygląda na to, że panna
S R
Fontaine jest dziś trochę wzburzona. Pozwolisz, że odprowadzę ją do domu? Sądzę, że tak będzie najlepiej.
Elliot potaknął sztywno i odsunął się od Antoinette. - Jesteś bardzo uprzejmy, Winthrop. Będę wdzięczny. A jeśli chodzi o ciebie, Antoinette - zniżył głos - będę jutro czekał na ciebie o piątej i wtedy raz na zawsze załatwimy tę przykrą sytuację. Czekaj na mnie. Wyrażam się jasno, kobieto?
Antoinette rzuciła mu pełne pijanej wściekłości spojrzenie, gdy Winthrop obrócił ją i poprowadził w stronę drzwi. Z dojmującym uczuciem smutku i goryczy, do którego nigdy by się nie przyznał, Elliot przyglądał się im chłodno, przysłuchując się cichnącym śmiechom i szeptom. Nadszedł czas, uświadomił sobie, podnosząc szklankę whisky ze stolika. Czas, żeby dokonać w życiu drastycznej zmiany. Na pewno czas na nową kochankę, bo Antoinette zaczęła sprawiać więcej kłopotów niż przyjemności. Niestety myśl o kolejnej Antoinette nie poprawiła jego ponurego nastroju.
14
*** Cztery dni później kiedy przed południem markiz wyruszał z Londynu, niebo było szare i ponure. Ktoś rozsądny zapewne zwróciłby uwagę na czarne chmury pędzące po niebie i padający od dwóch dni deszcz. Prawdę mówiąc, Elliot je zauważył, ale był tak wściekły, że się nimi nie przejął. Nieposłuszna, łatwo wpadająca w gniew kochanka świadomie zignorowała jego polecenia, co doprowadziło go do ślepej furii. Elliot uderzył szpicrutą o cholewę buta. Dwudziestomilowa przejażdżka w deszczu mogła, uznał cierpko, ostudzić jego ochotę, by zadusić pannę Antoinette Fontaine, która była - co wcale go nie zdziwiło - zwykłą napuszoną wiejską dziewuchą.
S R
Annie Tanner, córka właściciela gospody w Wrotham Ford, w Essex. W każdym razie kasztan był porządnym koniem, nie najbardziej ognistym, ale dobrym i solidnym,idealnym na długie, mokre wyprawy. Elliot był pewien, że bez trudu wróci do miasta przed zmierzchem. Włożywszy dłoń do kieszeni szynela, upewnił się, że rubinowa bransoletka bezpiecznie tam spoczywa. Kiedy dotknął atłasowego pudełka, przypomniała mu się skóra Antoinette. Ta dziwka! Nie powinien jej niczego dawać po tym, jak się zachowała. Jak ta kobieta śmiała publicznie go prowokować! A teraz nie przyjmować listów od niego, a nawet nie otworzyć drzwi posłańcowi! Przecież w sensie prawnym te drzwi należały do niego. Rannoch zapłacił za nie, i niemal za wszystko, co znajdowało się w środku. Elliot uznał, że powinien był wyważyć drzwi. Ale Antoinette nie było w środku. Teraz to wiedział. Nie widziano jej w mieście od trzech dni i nie pojawiła się na dwóch próbach w Teatrze Królewskim. Bez wątpienia podkuliła ogon i uciekła do domu, żeby przeczekać gniew Elliota. Cóż, tym razem ta nadpobudliwa aktorka
15
posunęła się za daleko. Tym razem był to koniec, i odnajdzie ją, aby jej to powiedzieć. Zimny wiatr wiał ze wschodu, gdy Elliot w końcu znalazł się na skrzyżowaniu, z którego jedna z dróg prowadziła do Wrotham Ford. Niestety, drogowskaz sąsiedniej drogi został przewrócony, prawdopodobnie przez wypełniony sianem wóz, i teraz smętnie pochylał się tuż nad ziemią. Wokoło leżały rozdmuchane przez wiatr źdźbła siana, niektóre utknęły w żywopłocie, ale większość zebrała się w błotnistych śladach kół i kopyt, które wydawały się tworzyć drogę do Wrotham Ford. Poirytowany Elliot zsiadł z konia. W tym momencie poczuł w biodrze
S R
gwałtowny ból od starej rany, która zawsze odzywała się podczas deszczu. Masując pośladek, Elliot pokuśtykał do drogowskazu, leżącego na przeciwległym końcu ohydnej kałuży. Przechodząc przez nią ze zniecierpliwieniem, spojrzał na swoje błyszczące buty ochlapane błotem. Cholera, Kemble na pewno będzie gderał z tego powodu. Ale nie było rady. Elliot chwycił jedno skrzydło drogowskazu w dwa palce i podniósł go ostrożnie z błota.
Londyn. Nie. Obrócił drogowskaz. Wanstead. Nie. Tottenham. Raczej nie. Syknąwszy, Elliot zeskrobał trochę błota ze skrzydła skierowanego w przeciwną do Londynu stronę. Wrotham coś. Tak, to musiało być to. Prosto na północ od Londynu. Boże, ale bolał go tyłek, jako odwieczne przypomnienie Jeanette, której mąż tak kiepsko strzelał. Och, tak! To była kolejna samolubna dziwka, która przysporzyła mu więcej bólu niż przyjemności. Elliot rzucił drogowskaz na ziemię z taką siłą, że wbity w ziemię koniec wyskoczył, ochlapując go błotem od stóp do głów. Elliot ponownie syknął, pokuśtykał z powrotem do konia i z trudem wskoczył na siodło. 16
I wtedy nastąpiło oberwanie chmury. Dwie godziny później markiz Rannoch był całkowicie zagubiony w wiejskiej okolicy, która jemu wydawała się jakąś odległą, zapomnianą przez Boga krainą. Elliot, który nienawidził wyjeżdżać poza Londyn, rzadko nawet odwiedzał swoją szkocką posiadłość. A już na pewno nie miał ochoty tułać się po wzgórzach i dolinach dolnego Essex. A jednak się tułał, bo odkąd opuścił skrzyżowanie Wrotham, udało mu się zobaczyć tylko jeden niszczejący kościół, wąski pub i kilka starych domów, których raczej nie można było nazwać wsią. Ale nawet to miejsce było już daleko za nim. Z pewnością nie było tam żadnego budynku, który mógłby przypominać
S R
zajazd rodziny Antoinette, w którym - jak podejrzewał - się ukrywała. Elliot był przemarznięty, przemoczony, głodny i ochlapany błotem. Uznał, że nadszedł czas, by spytać kogoś o drogę. Ale kogo? Czy powinien zawrócić do tamtego małego pubu? Nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, za zakrętem pojawił się oświetlony budynek, jakieś pięćdziesiąt metrów od głównej drogi.
Elliot we mgle wpatrywał się w kuszący widok. Dobrze utrzymany podjazd przebiegający przez uroczy ogród pełen wiosennych kwiatów i zakręcający przed szerokim, eleganckim wejściem. Dom był o wiele większy niż te, które widział po drodze z Londynu. Jednak nie był okazały. Za to uroczy. Spokojny. Może nawet elegancki, pomimo niejednolitej elewacji z piaskowca i cegły. Dach wyglądał, jakby do początkowej posiadłości co jakiś czas dobudowywano nową część. Północny koniec, ewidentnie najstarszy, z kamienia, był przysadzistą czteropiętrową wieżą porośniętą bluszczem. Główny budynek składał się trzech pięter z przynajmniej sześcioma oknami na każdej kondygnacji. Z tyłu Elliot widział chaty z pruskiego muru i skromną powozownię. Dalej już nie widział nic, 17
chociaż zmysł orientacji podpowiadał mu, że znajduje się niedaleko rzeki Lea. Deszcz ciągle mżył, przynosząc ze sobą przedwczesny zmierzch. W budynku niemal w każdym oknie na parterze paliło się ciepłe, zapraszające światło. To ciepło go przyciągało. Elliot czuł pokusę, żeby podejść i zajrzeć przez okna, żeby sprawdzić, co robią ludzie w środku. Nie, nie. Chciał szybko wracać do Richmond, zapalić światła w swoich oknach i sprawdzić, czy jego dom wygląda równie przytulnie. Ale nie będzie tak wyglądał. Elliot dobrze to wiedział. Uderzywszy konia lekko szpicrutą, skierował go na podjazd, dojechał do domu, zsiadł i
S R
wszedłszy po dwóch stopniach, znalazł się na progu uroczego domu. Coraz bardziej zmęczony, nie zauważył, że w jego butach chlupotała woda, płaszcz był brudny, a rękawiczki ubłocone.
Kiedy zapukał, drzwi otworzyły się i jego oczom ukazał się przytulny, wyłożony dywanami korytarz wypełniony wspaniałymi zapachami i radosnymi głosami. W holu stały trzy wazony ze świeżymi kwiatami. Wszędzie rozbrzmiewały śmiechy i muzyka. Może jakieś przyjęcie? Elliot zwrócił się do pulchnej, miło wyglądającej kobiety, której czarna krepa i wykrochmalony biały fartuch jasno mówiły, że pełni tutaj obowiązki gospodyni. Z paska zwisał jej pęk błyszczących kluczy, pobrzękujących wesoło, kiedy kobieta podeszła, zapraszając go z uśmiechem do środka. - Och, niech mnie, sir! Wreszcie pan dotarł, a Bolton już pogodził się z tym, że pan nie przyjedzie! - Elliot spojrzał tylko na pogodną kobietę, która zabrała od razu jego kapelusz i szpicrutę. - Proszę mi dać rękawiczki, sir. Ach, widzę, że miał pan pecha w tym błocie. - Ujęła rękawiczkę w dwa pulchne palce. - Rzeczywiście, paskudny dzień. Pewnie podróż z Londynu
18
była okropna, prawda? Przygotuję panu filiżankę herbaty. Panienka na pewno będzie na to nalegać. Z odległego końca korytarza dochodził zapach pieczonych jabłek i ciepłego cynamonu. Przez korytarz przeszła pospiesznie pokojówka, niosąc pełną tacę, a za nią dreptały wyczekująco dwa tłuste kocury. Ten dom na pustkowiu wyglądał, pachniał i sprawiał wrażenie prawdziwego domu. Cudzego oczywiście, ponieważ Elliot nie miał okazji zaznać w swoim życiu czegoś takiego jak prawdziwy dom. Ten jednak bardzo go pociągał, bo wydawał mu się bardzo znajomy, a jednocześnie dziwnie obcy. - Płaszcz! - zażądała pulchna kobieta, uśmiechając się przelotnie. Elliot
S R
ocknął się z zamyślenia i patrząc z rozbawieniem na gospodynię, podał jej szynel. Czyżby zapraszała go, aby został? Nie chcąc powiedzieć niczego, co zdjęłoby z niego to dziwne zaklęcie, Elliot rozejrzał się z zaciekawieniem po gościnnym wnętrzu. Czuł się, jakby został przeniesiony do przytulnego bajkowego domu ciepła i śmiechu. Z głębi dobiegały dźwięki pianina, jednak dziwnej melodii Elliot nie byłby w stanie nazwać, nawet gdyby ktoś przyłożył mu pistolet do skroni. Rozległ się kobiecy śmiech. - Walca! Chcę walca! - nalegał młody męski głos i wtedy ponownie rozległ się śmiech. - Kto będzie moją partnerką? - Kobiety zachichotały. - Fritz! - zawołała śmiejąca się dziewczyna. - Co się stało z Fritzem? On z pewnością z tobą zatańczy! W końcu Elliotowi udało się wykrztusić: - Dobra kobieto, kto... Czyj to dom? Pulchna gospodyni zatrzymała się z różnymi częściami jego garderoby wypadającymi jej z rąk, i zamrugała z zaskoczeniem. - Hm... cóż, trudno powiedzieć, sir! 19
- Pani... pani także nie wie? - Elliot był poważnie zdezorientowany. Ale w taki ciepły i przyjemny sposób. Gospodyni ściągnęła usta, jakby poważnie się nad czymś zastanawiając. - Cóż, śmiem twierdzić, że w sensie technicznym, dom jest pana Michaela. - Pana Michaela? Gospodyni rzuciła mu z ukosa czujne, aczkolwiek życzliwe spojrzenie. - Tak, ale to panna Stone tutaj rządzi, bez dwóch zdań! A teraz lepiej, żeby pan zdjął te przemoczone buty i udał się do pracowni, zanim będzie
S R
miała atak. Wie pan, jacy są artyści! Chociaż, prawdę mówiąc, panna Stone jest prawdziwym aniołem, na co wskazuje jej imię.
- Stone? - spytał Elliot, a na jego usta wypłynął zagadkowy uśmiech. To imię z pewnością nie przywodziło na myśl anioła. Gospodyni zmarszczyła brwi.
- Och, nie! Oczywiście, że nie! Evangeline! Ale nie... pan zapewne szuka kogoś innego, prawda?
- Zmrużyła przenikliwie oczy, chociaż uśmiechnęła się do niego. Elliot potaknął, usiłując ukryć rozczarowanie, że został rozszyfrowany. - Tak, to prawda. Zastanawiałem się, kiedy się pani domyśli. Kobieta potaknęła mądrze. - Tak, to się często tutaj zdarza. Pewnie spodziewał się pan zastać tutaj jakiegoś wyniosłego dżentelmena o imieniu Edmund lub Edgar van Artevalde, prawda? Cóż, czeka pana miła niespodzianka. Elliot miał ochotę przyznać, że przez ostatnie dwie minuty spotykały go same miłe niespodzianki i że nie ma pojęcia, kim jest pan van Artevalde, ale gospodyni wyraźnie czekała na jego buty. 20
- Eee... nie, proszę pani - zapewnił Elliot. - Szczerze mówiąc, powinienem zostać w butach... - Cóż, jak pan chce, zawsze to powtarzam! - wtrąciła kobieta, wzruszając ramionami. - Ale rozchoruje się pan na dobre, proszę sobie zapamiętać moje słowa. A my się tutaj w Chatham Lodge nie certolimy, może je pan więc równie dobrze zdjąć. Chatham Lodge. Jak miło to brzmiało, chociaż zupełnie obco. Elliota ogarnęło nagle dziwne uczucie, że gdyby teraz odwrócił się i wyszedł, wróciwszy tutaj jutro, mógłby odkryć, że Chatham Lodge nigdy nie istniało. Tak bardzo wydawało mu się nierealne.
S R
Niemal w tym samym momencie szerokie drzwi na końcu korytarza otworzyły się i pojawiła się kolejna pokojówka. Zza jej nóg wyskoczył mały czarny pies z różowym językiem na wierzchu i popędził prosto w rozbawiony tłum.
- Pani Penworthy! - zawołała pokojówka, najwyraźniej nieświadoma plączącego się pod nogami psa. - Panna Stone mówi, żeby przyprowadzić tego londyńskiego dżentelmena prosto do pracowni. Mówi, że dobre światło niebawem zniknie z powodu deszczu, a ona bardzo chce się z nim zobaczyć. Elliot stwierdził, że on z kolei bardzo chciał zobaczyć tę tajemniczą pannę Stone.
- Och, och... Tak, rzeczywiście - mruknęła pani Penworthy i rzuciwszy ostatnie zrezygnowane spojrzenie na buty Elliota, nadspodziewanie szybkim krokiem ruszyła korytarzem, nakazując Elliotowi iść za sobą. A co tam! Jak powtarzał Iron Duke, raz kozie śmierć. Elliot dogonił kołyszącą się, dzwoniącą kluczami gospodynię w połowie korytarza, mijając po drodze salon pełen młodych ludzi. Pośrodku przystojny młodzieniec z głową malowniczo obwiązaną chustą tańczył. Wysoko trzymał swojego 21
partnera - małego czarnego psa. Najwyraźniej zbłąkany Fritz powrócił, a do tego z wolnym miejscem w swoim karneciku. Elliot zdusił śmiech, ale właśnie wtedy gospodyni gwałtownie skręciła w prawo w niewielki korytarz i otworzyła podwójne drzwi znajdujące się na jego końcu. Elliot został wprowadzony do olbrzymiego pobielonego pokoju z rzędem wysokich pod sufit okien na południowej ścianie. Powyżej, w południowej i zachodniej części pokoju znajdowała się wąska galeryjka, a poniżej stały oparte o ścianę wielkie puste płótna, a także kilka sztalug i sześć częściowo ukończonych obrazów. Na starej kamiennej podłodze
S R
leżały jedynie dwa identyczne tureckie dywany. Jeden rozłożony był pod biurkiem znajdującym się w północno-wschodnim kącie pokoju wraz z dwoma krzesłami. Naprzeciwko biurka stał topornie ociosany stół roboczy, na którym ustawiono różne dzbanki i słoiki. Przy przeciwległej ścianie na drugim dywanie ustawiono podniszczoną skórzaną kanapę i dwa rzeźbione fotele. Akwarelowe i olejne obrazy różnych rozmiarów i w różnych stylach zajmowały niemal każdy centymetr ścian. W kilku wolnych miejscach powieszono szkice wykonane ołówkiem. W powietrzu unosił się ciężki, cierpki zapach rozpuszczalnika i farb olejnych.
Niemal na środku pokoju stały sztalugi, a obok nich podnosiła się właśnie z krzesła najprawdopodobniej najpiękniejsza kobieta, jaką Elliot miał sposobność spotkać w swoim trzydziestoczteroletnim nikczemnym życiu. Tajemnicza panna Stone, domyślił się. Była drobną kobietą koło trzydziestki, ze zmysłowo pełnymi wargami i wydatnymi kośćmi policzkowymi. Miała cudownie błękitne, wielkie oczy, prosty nos, a włosy w kolorze biszkoptu były elegancko, acz prosto upięte. Panna Stone, ubrana
22
w ciemnoniebieską sukienkę, miała także na sobie zgrzebny fartuch, cały wymazany farbą. Podeszła do niego szybkim i pewnym krokiem, który zupełnie nie pasował do jej wzrostu i wyglądu. - Dziękuję, pani Penworthy - powiedziała niskim, zmysłowym głosem z akcentem, którego Elliot nie był w stanie rozpoznać. - Może nas pani teraz zostawić. Panna Stone z uśmiechem pokonała dzielącą ich niewielką odległość i wyciągnęła rękę troszkę za wysoko na uścisk dłoni. Nagle znalazła się na tyle blisko, aby go dotknąć i, ku jego zaskoczeniu, uczyniła to, chwytając go
S R
za brodę. Elliot zdusił westchnienie, czując jej ciepłe palce na szczęce. Powoli, metodycznie obracała jego głowę to w jedną, to w drugą stronę. Miała pewny uścisk i zadziwiająco silne palce.
- Wspaniałe kości - mruknęła, wpatrując się w jego twarz z jawnym zachwytem. - Jest pan niezwykle przystojny, panie, panie... - Nagle zawstydzona, odwróciła się, żeby poszukać czegoś w papierach na biurku. - Tak mi przykro... Jestem pewna, że gdzieś tutaj mam list od Petera Weydena. Chciał pan... niech sprawdzę, chciał pan...
Panna Stone wciąż nerwowo szukała, w końcu odwróciła się do niego z rezygnacją.
- Muszę prosić pana o wybaczenie, sir, bo wygląda na to, że list gdzieś mi się zapodział. Może będzie pan tak miły i zechce powiedzieć mi swoje nazwisko i wyjaśnić, czego dokładnie pan chce? - Moje nazwisko? Pełna oczekiwania twarz panny Stone uświadomiła Elliotowi, że rzeczywiście czekała na kogoś innego. Kogoś z Londynu. Kogoś, kto nie przyjechał. Nie było żadnego czarodziejskiego zaklęcia. To nie był jego 23
świat. A gdyby powiedział tej uroczej, pięknej kobiecie swoje nazwisko, mogłaby je rozpoznać i wyrzucić go na zewnątrz, gdzie panowała paskudna pogoda. Ale nie miał wyboru. Być może Elliot był draniem bez serca, jednak szczycił się tym, że jest uczciwy. Schyliwszy z rezygnacją głowę, odparł z ociąganiem: - Nazywam się Elliot Robert... Nagle w korytarzu rozległ się odgłos tłuczonego szkła i brzdąkanie na pianinie gwałtownie ucichło. W salonie, w którym jeszcze niedawno panowała wesoła atmosfera, zapadła głucha cisza. - Dobry Boże - mruknęła panna Stone, przykładając dłoń do skroni. -
S R
Proszę mi wybaczyć, panie Roberts! Podejrzewam, że właśnie straciliśmy kolejny wazon. A może lustro. Ciągle proszę, żeby chłopcy nie bawili się w holu, ale, cóż... taka pokusa! I to jeszcze w taki okropny, deszczowy dzień... - Panna Stone nie dokończyła swoich wywodów, bo wyszła z pokoju. Pan Roberts? Pan Roberts. Tak po prostu. Całkiem dobre nazwisko. I on nie twierdził, że nazywa się pan Roberts. Prawdę mówiąc, to błędne przekonanie wysnuła sama panna Stone. A on naprawdę chciał tutaj zostać, nawet jeśli tylko przez kilka chwil. Trochę zażenowany tymi rozważaniami, Elliot spojrzał na czubki swoich zniszczonych butów. I dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jego wielka stopa znajduje się na złożonym skrawku papieru. Elliot schylił się powoli i podniósł go. Był to niewielki liścik, adresowany staromodnym pismem do panny E. Stone. Najwyraźniej list był przez kogoś dostarczony, bo nie zawierał adresu zwrotnego. Czując zażenowanie - po raz drugi w ciągu mniej więcej dziesięciu lat - rozłożył list, aby spojrzeć na podpis. List nie był napisany po angielsku ani po francusku, jedynych dwóch językach, których Elliot się uczył. Jednak szybko zauważył podpis. Peter Weyden. To był list od pana Weydena. Elliot 24
usłyszał kroki wracającej panny Stone i rzucił się do drzwi, skrywając list za plecami. W progu pojawiła się lekko zirytowana panna Stone. - Wazon? Czy lustro? - spytał, usiłując być czarujący i serdeczny. Był to dla Elliota pewien wysiłek, ponieważ nigdy nie zadawał sobie trudu, żeby takim być. - Gorzej - mruknęła panna Stone, najwyraźniej nieporuszona jego czarem ani serdecznością. - Okno. Elliot obrzucił okiem znawcy gibką figurę Evangeline Stone, zauważając jej eleganckie kołysanie biodrami.
S R
- A to przykrość - mruknął, chowając list głęboko do kieszeni. Panna Stone wzruszyła tylko ramionami i rzuciła mu zrezygnowane spojrzenie.
- Jutro wezwę szklarza. A teraz nakazałam Michaelowi i Theo posprzątać szkło, skoro to oni narozrabiali. - Michael i Theo?
Panna Stone uśmiechnęła się ze znużeniem.
- Tak, mój psotny brat i mój... mój kuzyn. Theodor Weyden. - Weyden? - powtórzył Elliot głupkowato.
Panna Stone skierowała się, żeby usiąść na krześle po prawej stronie sztalug i wskazała Elliotowi miejsce naprzeciwko siebie. - Tak. Ależ oczywiście. Zapomniałam, że zna pan Petera Weydena. Theo jest jego bratankiem. -I pani kuzynem? - Rzeczywiście. - Panna Stone zerknęła na niego, przewracając kartkę szkicownika i umieszczając go ponownie na sztalugach. - A teraz, panie Roberts, proszę mi powiedzieć, czego pan oczekuje? 25
Elliot głośno przełknął ślinę. - Sądzę, sądzę, że... to, co zazwyczaj chyba powinno wystarczyć. Na ustach panny Stone pojawił się lekki uśmiech, kiedy utkwiła w nim spojrzenie. Dzieliło ich nie więcej niż półtora metra, i Elliot widział, że wnikliwie mu się przygląda. - To, co zazwyczaj? Nic egzotycznego? Symbolicznego? Abstrakcyjnego? Żartowała sobie z niego i Elliot czuł się głupio. Jak wielki i głupi nieokrzesany szkocki chłopak, którym był dziesięć lat temu. Sztywno przechylił głowę.
S R
- Proszę o wybaczenie, madam. Obawiam się, że nie mam pojęcia... Wtedy panna Stone się roześmiała, a jej śmiech przywodził Elliotowi na myśl czystą, chłodną wodę płynącą przez zielone nizinne zbocza. - Dobrze, panie Roberts, nie będę pana męczyć. W końcu najwyraźniej ma pan serce na właściwym miejscu, skoro będzie to prezent dla pańskiej narzeczonej... ?
- Mojej... narzeczonej? Panna Stone zmarszczyła brwi. - Chyba dobrze zrozumiałam, prawda? Pamiętam, że właśnie to napisał w swoim liście pan Weyden, że portret ma być prezentem ślubnym. Elliot umiejętnie wykręcił się od odpowiedzi na jej pytanie. - Chciałbym, aby namalowała pani mój portret, panno Stone, w zgodzie z pani gustem. Mówiąc szczerze, nie mam pojęcia, jak należy to zrobić. - A jakie są preferencje pańskiej narzeczonej? - Sądzę, panno Stone, że w tej kwestii osąd żadnej kobiety - Elliot omiótł wzrokiem wiszące na ścianach obrazy - nie może równać się z pani osądem. 26
Pani domu skinęła grzecznie głową. - Dobrze - mruknęła. - Czy pan Weyden poinformował pana o cenie za wykonanie tego zlecenia? - Panna Stone, przechyliwszy głowę, zaczęła robić delikatne kreski na kartce. - Ja... zapłacę tyle, ile pani zażąda. Na te słowa panna Stone elegancko uniosła brew. - Doprawdy? Ale powinien pan wiedzieć, że jest wielu utalentowanych artystów w promieniu dwóch mil od centrum Londynu, którzy wykonają to zlecenie za połowę mojego wynagrodzenia. - To nie ma znaczenia - przerwał jej Elliot. - Chcę, aby pani to zrobiła,
S R
a poza tym lubię konne przejażdżki na wieś.
- To dziwne, że ktoś lubi jeździć konno w deszczu - mruknęła Evangeline Stone. - Obawiam się, że czeka pana kilka takich przejażdżek, zanim portret zostanie ukończony.
Elliot zamilkł. Nie pomyślał o tym. Prawdę mówiąc, o niczym nie pomyślał. I niestety wcale mu nie przeszkadzało, że będzie musiał spędzać dużo czasu z panną Stone w jej pracowni.
Dobry Boże, co on tutaj robi? Na tym pustkowiu, udając kogoś innego i patrząc, jak ta zachwycająca kobieta szkicuje jego podobiznę? To było szaleństwo. Ale Elliot nie mógł niczego wytłumaczyć, przeprosić, wyjść ani zrobić żadnej rzeczy, którą dawno powinien był zrobić. Czuł się porażony... nie, oczarowany tym miejscem. I tą kobietą. Uniósł pokornie wzrok i napotkał jej badawcze spojrzenie. - Chcę tylko, aby namalowała pani mój portret - odparł szczerze cichym głosem. Panna Stone nie odpowiedziała. Wzięła się do szkicowania, pewnymi ruchami przesuwając ręką w tę i z powrotem po papierze. Pracując, co raz to 27
zerkała na jego twarz. Dwukrotnie panna Stone gwałtownie zatrzymała wzrok na jego oczach, i przez dłuższą chwilę ich spojrzenia krzyżowały się, a w tym czasie jej dłoń zamarła w powietrzu w pełnym gracji geście. Elliot siedział spokojnie, obserwując jej pracę. Było to fascynujące. Nie, hipnotyczne. Zastanawiał się, co dostrzegła, kiedy tak śmiało patrzyła w jego oczy. Co szkicowała? Co widziała, kiedy na niego patrzyła? - Po prostu studiuję pańską twarz - odezwała się, jakby odpowiadając na jego niewypowiedziane pytania. - Wolę zacząć od kilku szkiców, żeby zapoznać się z pańskimi rysami, żeby zobaczyć, jak na pańskiej twarzy układa się światło. Proszę odwrócić głowę, panie Roberts. Trochę w lewo...
S R
O, właśnie tak. Dziękuję. - Wróciła do szkicowania i pracowała przez kolejne czterdzieści pięć minut albo dłużej.
Elliot, nadal porażony, w końcu stracił rachubę czasu. Dlatego sam był zaskoczony, słysząc swoje pytanie.
- Od jak dawna jest pani portrecistką, panno Stone? - Gwałtownie przerwała szkicowanie.
- Przepraszam - dodał poniewczasie. - Powinienem powiedzieć artystką. Od jak dawna jest pani artystką?
- Portrecistką wystarczy, panie Roberts. Nie musi się pan obawiać, że mnie pan obrazi. Mam świadomość tego, że większość portretów, w przeciwieństwie do krajobrazów, na przykład, ma obecnie wątpliwą wartość artystyczną. Niemniej jestem bardzo dumna ze wszystkich swoich prac. - Maluje pani także inne obrazy, prawda? - Spojrzał na północną ścianę, której górna połowa pokryta była obrazami przedstawiającymi krajobrazy.
28
- Nie wszystkie z nich są moje, panie Roberts. Ale tak, czasami maluję krajobrazy. Jednakże społeczna obsesja na punkcie nieśmiertelności sprawia, że interes związany z malowaniem portretów świetnie prosperuje. - Nie ma się pani czego wstydzić. Mnie się to podoba. - Nie mogę sobie na to pozwolić - odparła szybko, odrywając kartkę papieru ze szkicownika i odkładając ją ostrożnie na bok. Elliot był rozczarowany, że położyła kartkę rysunkiem do dołu. - A odpowiadając na pańskie pytanie, maluję przez całe życie, ale dopiero w ciągu ostatnich siedmiu lat wyrobiłam sobie swoją... swoją markę. Jakakolwiek ona jest - dodała.
S R
- Proszę mi wybaczyć, panno Stone, ale ma pani uroczy akcent, niemal francuski. Studiowała pani za granicą?
- Tak - odparła po prostu, ale Elliot zauważył, że wyraz jej twarzy zaczął łagodnieć.
- Cóż za wspaniała możliwość dla... dla...
- Dla kobiety? - Znowu spojrzała mu w oczy i Elliot dostrzegł w jej spojrzeniu niebieski ogień.
- Jestem Flamandką, panie Roberts. Mój ojciec był angielskim artystą, który poznał moją matkę w pracowniach Brugii. A ponieważ jego rodzina nie akceptowała jego zajęcia ani narzeczonej, moi rodzice znaleźli szczęście za granicą. - Ach, rozumiem. A od jak dawna mieszka pani w Anglii? - Od śmierci mojej matki, prawie dziesięć lat. - A pani ojciec? - Ojciec zmarł pięć lat temu. - Wyrazy współczucia, panno Stone. Nie ma pani męża, żadnej rodziny, poza bratem? 29
Evangeline Stone utkwiła chłodne spojrzenie w jego twarzy, i Elliot uświadomił sobie, że posunął się za daleko. Co go naszło, żeby zadawać tak impertynenckie pytania? Poniewczasie próbował przepraszać, ale panna Stone przerwała mu machnięciem ręki. - Proszę się tym nie przejmować, panie Roberts. Słyszę życzliwość w pańskim głosie. Mam jeszcze młodszą siostrę, Nicolette, i kuzyna, Frederica. Michael ma jedenaście lat. - Chyba nie opiekuje się pani nimi wszystkimi? - spytał z niedowierzaniem. - Ależ tak, mój panie. Opiekuję się. Na szczęście mam pomoc. Peter
S R
Weyden był partnerem w interesach mojego ojca przez wiele lat, a teraz pomaga nam w wielu sprawach, jako przyszywany wuj, powiernik, opiekun. Pilnuje naszych inwestycji, nadzoruje zarządcę naszego majątku i dogląda moich zleceń; wszystkie inne sprawy zostawia mnie. - Na jej ustach pojawił się napięty uśmiech.
- Jesteśmy w dobrych rękach, panie Roberts. I zapewniam pana, że nie brak nam środków do życia.
- Przepraszam, panno Stone. Nigdy nie zamierzałem sugerować, że... - Jestem pewna, że pan nie zamierzał. Proszę lekko unieść podbródek. Tak, właśnie tak. Doskonale. - Zrobiła trzy czy cztery kreski i odłożyła ołówek. - Panie Roberts, robi się późno i światło jest coraz słabsze. Obawiam się, że musimy skończyć na dziś. Elliot nie dał poznać po sobie, że jest rozczarowany. - Rozumiem. - Kiedy mógłby pan wrócić? Elliot otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale jego odpowiedź została przerwana przez ponowny hałas w holu. Nagle drzwi otworzyły się do 30
wewnątrz i do środka z gracją weszła śliczna, okrągła kobieta w fioletowej sukni. Tuż za nią weszły dzieci, chłopiec i dziewczynka, które Elliot zauważył wcześniej w salonie. - Evie, kochanie! Nigdy nie zgadniesz, kto... - Zatrzymała się nagle, gdy spostrzegła Elliota. - Och, moja droga! Proszę mi wybaczyć, bo nie wiedziałam, że pan Hart w końcu przybył! Elliot zamarł. Pan Hart. Nie pan Roberts. Jakie to upokarzające, że jego głupi podstęp został zdemaskowany. Westchnąwszy z żalem, Elliot zmusił się, aby wstać i lekko ukłonił się damie. Panna Stone się podniosła.
S R
- Ciociu Winnie! Widzisz! Widzisz! Próbowaliśmy ci powiedzieć powtarzało starsze dziecko, chłopiec o włosach jak len. To na pewno był Michael Stone, bo wyglądał jak lustrzane odbicie swojej starszej siostry. Evie ma gościa, jak mówiliśmy.
- Cóż, rzeczywiście, moi drodzy! - Kobieta w fiolecie zarumieniła się. Była prawdopodobnie już dobrze po trzydziestce, wyjątkowo atrakcyjna, w taki jawnie zmysłowy sposób.
- Nic nie szkodzi, Winnie - wtrąciła się panna Stone - bo właśnie skończyliśmy. Poznaj pana Elliota Robertsa. Panie Roberts, to moja towarzyszka, Winnie Weyden, szwagierka Petera Weydena. A to mój młodszy brat Michael Stone. I moja kuzynka, Frederica d'Avillez. Dwójka dzieci, pewnie ośmio- i dziesięcioletnie, przywitała Elliota przyjaźnie. Potem niemal natychmiast dziewczynka, drobne dziecko o ciemnych włosach i oliwkowej cerze, schowała się wstydliwie za spódnicę Evangeline Stone. - Pani Weyden - powiedział grzecznie Elliot, skinąwszy głową. Michael, panno d'Avillez. Bardzo mi miło. 31
- Och! - zaświergotała Winnie Weyden, wciąż się rumieniąc. - Hart? Roberts? Wcale nie brzmią podobnie, prawda? Proszę o wybaczenie powiedziała, a jej złote loki zakołysały się nerwowo wokół okrągłej twarzy. - Daję słowo, nie mogę spamiętać imion moich dzieci, a co dopiero innych ludzi! Elliot odetchnął z ulgą. - Proszę już tym się nie kłopotać, pani Weyden. Właśnie wychodzę. - Odprowadzę pana - odezwała się Evangeline Stone, omijając krzesła i nowo przybyłych gości. Evie. Podobało mu się to imię. - Tak, oczywiście - przytaknęła pani Weyden. - Ale proszę na siebie
S R
uważać, panie Roberts. Pada jeszcze bardziej i droga jest prawie nieprzejezdna. Z trudem wróciłam od wikarego...
Cała grupa z panną Stone na czele przeszła przez hol. Chłopiec i dziewczynka, śmiejąc się i szczebiocząc, szli za Elliotem jak dwa wesołe szczeniaczki, podczas gdy Winnie Weyden ciągnęła swój rozwlekły wywód. - A nasz woźnica powiedział, że przez całe swoje pięćdziesięciosiedmioletnie życie nie widział czegoś podobnego. Koła były zanurzone w błocie niemal po piasty! Mam nadzieję, panie Roberts, że przybył pan do nas konno? Bo nie sądzę, aby powóz mógł bezpiecznie dojechać do Londynu.
Starsza gospodyni, pani Penworthy, czekała na nich w holu z kapeluszem Elliota w dłoni. W tym momencie drzwi otwarły się, wpuszczając do środka zimne podmuchy wiatru z deszczem, i pojawił się starszy mężczyzna w długim, czarnym płaszczu. - Bolton! - zawołała gospodyni, odkładając na bok kapelusz, żeby pomóc mężczyźnie zdjąć mokry płaszcz. - Na Boga, jak się miewa twoja córka? I dlaczego tak długo cię nie było? 32
Starszy mężczyzna ubrany w uniform lokaja wydawał się nie przejmować sześciorgiem osób stłoczonych w holu i najwyraźniej wracał właśnie z niezbyt przyjemnej wyprawy w deszczu. - Dobra kobieto - odezwał się lokaj do pani Penworthy, podając jej mokry kapelusz. - Nie udało mi się zobaczyć córki. Jednak sędzia Ellows, którego spotkałem na moście do Wrotham Ford, powiedział mi, że ona i dziecko mają się dobrze. - Nie widziałeś jej? - powtórzyła gospodyni. - Przebyłeś taki kawał w ulewie i nie widziałeś się z nią? - Nie, madam. Most został podmyty i nikt nie może przejść na drugą
S R
stronę. Musiałem krzyczeć do sędziego Ellowsa, który był na drugim brzegu,i nie mogłem zrobić nic innego. Ostatnie dwie godziny spędziłem, wyciągając różne powozy z błota, i wcale nie czuję się z tego powodu lepiej! - Wyciągałeś powozy! W twoim wieku? - Gospodyni pociągnęła za sznurek dzwonka. - Oszalałeś? Lepiej każę przynieść więcej herbaty, bo jeszcze ty i pan Roberts się pochorujecie od tego włóczenia się po deszczu i pomrzecie na zapalenie płuc albo na co innego.
Na te słowa lokaj spojrzał na Elliota wzrokiem, który wyrażał całkowity brak zainteresowania.
- Rzeczywiście, sir. Rzeczywiście. I na pańskim miejscu nie wychodziłbym teraz na zewnątrz. - Jakby na poparcie słów starszego mężczyzny, niebo otworzyło się jeszcze bardziej i deszcz z całą siłą zaczął uderzać w drzwi. Przez wąskie okno Elliot z trudem zobaczył podjazd i nic poza tym. - Halo, mamo! - rozległ się miły głos i Elliot, obróciwszy się, dostrzegł młodego mężczyznę idącego korytarzem w ich stronę. Był to ten sam
33
jegomość, którego wcześniej widział tańczącego szaleńczo z chustką obwiązaną wokół głowy. Uśmiechnął się ciepło do Elliota. - A któż to jest, Evie? Czyżbyśmy mieli gościa? Evangeline przerwała mu. - Panie Roberts, to jest Augustus Weyden, najstarszy syn pana Weydena. Gus, to jest Elliot Roberts. - Widzisz, Gusie - dodała pani Weyden, kiedy Gus potrząsał energicznie dłonią Elliota w nadziei, że spotkał bratnią duszę - pan Roberts przyjechał, żeby zamówić swój portret. Właśnie miał wracać do miasta. - Nie radziłbym, sir - przekonywał Gus Weyden, potrząsając głową.
S R
Elliot rzucił młodemu człowiekowi taksujące spojrzenie. Był młody - miał może dwadzieścia lat - wysoki i chudy, a po matce odziedziczył złotobrązowe włosy. Przystojniak Augustus Weyden ubrany był, stosownie do wiejskiej okolicy, w prostą, dobrze skrojoną niebieską marynarkę i płowe spodnie. Jednakże drzemała w nim dusza młodego dandysa, bo miał piękny, fantazyjnie zawiązany fular. - Lepiej niech się pan tutaj przemęczy dokończył Gus, wzruszając życzliwie ramionami. - Mamy wiele pokojów, a kucharka przygotowuje wyborną pieczeń. - W tym momencie pojawił się drugi młody mężczyzna, zapewne kolejny Weyden, i skinął Elliotowi głową na powitanie. Musiał być to Theo, ten od wybitego okna. Winnie Weyden uśmiechnęła się do młodszego syna, potem zwróciła się do panny Stone. - Rzeczywiście, moja droga Evie. Sądzę, że będzie lepiej, jeśli pan Roberts zostanie. Poproszę Tess, aby przygotowała jeszcze jedno nakrycie do kolacji - dodała, jakby sprawa została postanowiona.
34
- Dziękuję, pani Weyden - wtrącił się Elliot. - Jest pani wielce uprzejma, ale nie wracam dziś do miasta. Prawdę mówiąc, mam sprawę do załatwienia... niedaleko stąd. - Przez most nie da się przejechać - mruknął lokaj tonem, który sugerował, że odkrył u Elliota braki w inteligencji. - Tak, ale nie podróżuję powozem. Zapewne koń... - Jednak słowa protestu uwięzły Elliotowi w gardle, gdy poczuł ciepłą rękę na swoim ramieniu. Spojrzał w dół, w bezbrzeżny błękit oczu Evangeline Stone, i ogarnęło go tajemnicze, nieokreślone pragnienie, które odebrało mu oddech i całkowicie go zaskoczyło. Błogie uczucie rozlewało się po jego żołądku,
S R
szybko doprowadzając go do krawędzi bólu.
- Proszę zostać, panie Roberts - nalegała delikatnie, stojąc tak blisko, że czuł jej ciepły zapach. Na ułamek sekundy Elliot przestał myśleć. Zapewniam pana, że to całkowicie w porządku - ciągnęła panna Stone, najwyraźniej nieświadoma wrażenia, jakie na nim wywierała. - Często się tutaj bawimy, i byłoby mi niezmiernie miło, gdyby się pan dziś do nas przyłączył.
- Nie chciałbym się narzucać.
- Ani trochę się pan nie narzuca. - Potrząsnęła głową. - Jak pan zauważył, zawsze jest u nas pełno ludzi, i jeszcze jedna osoba nie będzie stanowić żadnego problemu. Prawdę mówiąc, jeśli jest pan rannym ptaszkiem, to przekona się pan, że poranne światło jest wyborne. Poświęci mi pan rano dwie godziny i zacznę pański portret, dobrze? Przez ten czas woda zapewne opadnie i będzie pan mógł przedostać się na drugi brzeg strumienia. Panna Stone powoli zabrała ciepłą dłoń z jego ramienia, i Elliot natychmiast stracił całą swoją determinację. Skorzystanie z propozycji 35
noclegu było rozsądne, zapewniał sam siebie. I chociaż Elliot nigdy się nie zastanawiał, czy jego poczynania są właściwe, teraz się nad tym zastanowił. Jednak pani tego domu była dorosłą kobietą, miała dojrzałe towarzystwo, a także grupkę wesołych młodych ludzi u swego boku, więc z pewnością jego pozostanie na noc - a przynajmniej pozostanie na noc szacownego Elliota Robertsa - nie będzie niestosowne. A ponadto gdyby nawet udało mu się dotrzeć jeszcze dziś wieczorem do Wrotham Ford, byłby zmuszony przenocować w zajeździe pana Tannera. Taka możliwość nie przypadła mu do gustu. O wiele lepiej będzie, podszeptywał mu diabeł siedzący na ramieniu, pojechać jutro, kiedy pogoda się poprawi.
S R
- No, Roberts - przymilał się Gus Weyden, najwyraźniej pozostając w zmowie z osobistym diabłem Elliota. - Stokely, Theo i ja potrzebujemy czwartego do gry w karty dziś wieczorem. Evie nie lubi grać w karty, a mama jest w tym beznadziejna!
- Augustusie! - zganiła go matka, uderzając mocno w rękę. Powinieneś być wdzięczny, że...
- Cisza, proszę! - zawołała ostro panna Stone.
- Zasypujemy naszego gościa imionami ludzi, których nie jest w stanie spamiętać. Nie róbmy jeszcze większego zamieszania! - Rzeczywiście - mruknęła aprobująco Winnie Weyden. - Jest nas za dużo! - Pani Penworthy - zarządziła Evangeline - proszę zaprowadzić pana Robertsa do pokoju w wieży. Frederico - powiedziała, patrząc na swoją kuzynkę - idź i powiedz kucharce, że na kolacji będzie dziewięć osób. Michaelu, znajdź Polly i powiedz jej, żeby przygotowała gorącą wodę na kąpiel dla pana Robertsa, bo przemókł do suchej nitki. 36
Kiedy młodszy brat panny Stone popędził, żeby wypełnić jej polecenie, Elliot otworzył usta, chcąc zaprotestować, ale panna Stone wciąż wydawała polecenia, a ludzie w korytarzu słuchali jej z uwagą. Przez chwilę wydawało mu się dziwne, że polecenia wydawane są przez tak śliczną i delikatną istotę, i wtedy zdał sobie sprawę, że Evangeline Stone była kobietą wielu przeciwieństw. W jej wypadku wygląd mógł być rzeczywiście zwodniczy, ponieważ nie miała w sposobie bycia niczego delikatnego. - A Bolton dopilnuje, żeby oczyszczono pańską marynarkę i spodnie, panie Roberts. Gusie - ciągnęła Evangeline, zwracając się do starszego syna Weydenów - idź do stajni i powiedz Hurstowi, żeby zajął się koniem pana Robertsa.
S R
- Och, Evie. Przecież pada! - jęknął żałośnie mężczyzna. - Zamknij więc buzię, Gus. Przecież się nie utopisz - odparła zdecydowanie panna Stone. - Theo - tym razem zwróciła się do młodszego Weydena - dokończ sprzątanie rozbitej szyby w salonie. A gdzie jest Nicolette? Co się stało z moją siostrą?
- Tutaj - rozległ się cichy głos w drzwiach do salonu. W holu pojawiła się piękna młoda kobieta, która wyglądała niemal identycznie jak panna Stone.
- Nicolette, na dzisiaj skończyłam malowanie. Możesz wyczyścić moje pędzle? - spytała panna Stone, a dziewczyna potaknęła. - Później popracujemy nad barwnikami na jutro, skoro pan Roberts zgodził się u nas przenocować. Elliot miał właśnie powiedzieć, że na nic takiego się nie godził, kiedy przyszły mu do głowy dwie zupełnie odmienne myśli. Pierwsza była taka, że trudno było przeciwstawić się poleceniom Evangeline Stone, a druga jeszcze bardziej zaskakująca myśl była taka, że wcale nie chciał jej się 37
przeciwstawiać. Prawdę mówiąc, miło było pozwolić komuś dbać o jego dobre samopoczucie - kąpiel, czyste ubranie, ciepły posiłek i dobre towarzystwo. Komuś, kto nawet nie dostawał za to wynagrodzenia. Kiedy Elliot już wszystko rozważył, uznał, że niczego bardziej nie pragnie niż spędzić wieczór w towarzystwie tej dużej i dziwnej rodziny. Tylko dziś wieczorem, podszeptywał diabeł. Co to szkodzi?
S R 38
Rozdział 2 Prawdą jest, że tylko jedną miała wadę; czy istniała druga taka kobieta? Robert Burns
Pomimo pozornego spokoju, Evangeline Stone z niepokojem obserwowała kolejne osoby oddalające się, by wypełnić jej polecenia. Gospodyni, wciąż trajkocąc o tym, jak niebezpieczna może być tak paskudna pogoda, prowadziła powoli oszołomionego pana Robertsa po schodach na górę, a Bolton, lokaj, usunął się do ciepłej kuchni.
S R
Obok niej Winnie Weyden westchnęła z kobiecym zadowoleniem. - Och! - szepnęła. - Cóż za uroczy, przystojny mężczyzna! Zdecydowanie niższa Winnie pociągnęła Evangeline za rękaw. - Nie uważasz, że jest przystojny, Evie? Daję słowo, bardzo przypomina mi mojego kochanego Hansa.
- Winnie, każdy wysoki przystojniak przypomina ci o Hansie - wtrąciła Evangeline, udając brak zainteresowania, bo dobrze pamiętała, co poczuła, oglądając, naprawdę oglądając, Elliota Robertsa po raz pierwszy. Trzymając jego podbródek i wodząc zazwyczaj obojętnym wzrokiem artystki po jego wyrazistej twarzy, Evangeline poczuła gwałtowny żar i niewytłumaczalne uczucie bliskości. I był przystojny, Evangeline musiała to przyznać. Nie klasycznie piękny, ale niepokojąco uwodzicielski. Nawet teraz, obserwując jego długie nogi w wysokich butach, gdy wspinał się bez wysiłku po schodach, Evangeline czuła wciąż pod palcami pulsującą energię, której doświadczyła, gdy ujęła go za ramię. Dobry Boże, co ją opętało, żeby tak bezceremonialnie go chwycić? I dlaczego on, zupełnie obcy człowiek, spojrzał na nią wtedy z taką
39
napawającą ją niepokojem intensywnością? Evangeline spędziła z nim ponad godzinę, obserwując, szkicując i... tak, sycąc się urzekającymi rysami jego niesamowitej twarzy, a każdy moment był próbą dla jej artystycznego obiektywizmu. Nie wspominając jej opanowania. Bez wątpienia uważał ją za spokojną, może nawet chłodną, bo właśnie tego chciała. Kiedy jednak położyła mu dłoń na ramieniu, zareagował tak żarliwym i przejmującym spojrzeniem, że Evangeline niemal bała się je odwzajemnić. A gdy się odważyła, w jego oczach ujrzała zdziwienie i sympatię, i coś jeszcze. Pragnienie? Tak, patrząc przez krótką chwilę w jego niesamowicie szare oczy, dostrzegła w nich pragnienie, które odzwierciedlało jej własne.
S R
Ale nie, to nie było możliwe. Niemal zrobiła z siebie kompletną idiotkę, a tymczasem pan Roberts był po prostu klientem - miłym, przystojnym londyńskim dżentelmenem, który chciał podarować narzeczonej swój portret. Żar? Pragnienie? Intensywność? Skąd jej to przyszło do głowy? Zwłaszcza teraz, kiedy nie mogła sobie pozwolić na takie mrzonki.
Winnie Weyden skrzywiła się nieznacznie i, wziąwszy przyjaciółkę pod ramię, delikatnie pociągnęła ją do biblioteki.
- Och, Evie! Musisz psuć wdowie marzenia tym swoim chłodnym realizmem? Błędny osąd przyjaciółki sprawił, że Evangeline zdusiła śmiech. Chcąc zachować przynajmniej pozory opanowania, usiadła na krześle przy kominku i przyglądała się, jak jej najlepsza przyjaciółka i dawna guwernantka podeszła do stołu i napełniła winem dwa kieliszki. Evangeline uśmiechnęła się przekornie do przyjaciółki.
40
- Chcę ci przypomnieć, droga Winnie, że pan Roberts nie jest jeszcze żonaty. Może włożysz do kolacji czerwoną suknię? Tę z takim dekoltem Evangeline przesunęła palcem wskazującym na poziomie piersi - a na pewno szybko uzna, że masz wiele zalet. Zwłaszcza jeśli jedna z tych zalet wypadnie prosto na stół! Winnie podała Evangeline kieliszek. - Madera, moja droga - oznajmiła. - Może dzięki temu odzyskasz kolor na policzkach. Twoja bladość świadczy o tym, że nie tylko ja uległam czarowi naszego gościa. Evangeline napiła się wina. Była to prawda, ale Evangeline nawet
S R
przed Winnie nie miała odwagi przyznać się do tak nowych i przerażających emocji. Owszem, Winnie żartowała, lecz żadna normalna kobieta nie mogła zaprzeczyć, że Elliot Roberts stanowi ucieleśnienie marzeń każdego artysty. Znała jego twarz niemal tak dobrze jak swoją, bo dokładnie jej się przyjrzała.
Wiele lat temu matka Evangeline, chcąc poszerzyć artystyczne horyzonty szesnastoletniej córki, zabrała ją za granicę, żeby mogła studiować dzieła włoskich mistrzów. Właśnie we Włoszech, w pałacu pewnego florenckiego arystokraty, stał brązowy posąg, który wyglądał niemal identycznie jak Elliot Roberts. Chociaż Evangeline interesowała się wyłącznie malarstwem, ta etruska rzeźba natychmiast przyciągnęła jej wzrok, potem dłonie, a potem ołówek - zupełnie jakby została przez nią zaczarowana. Ku zakłopotaniu matki Evangeline uparła się, żeby szkicować posąg w brązie z każdej strony i spędzała na tej czynności wiele godzin, podczas gdy Marie van Artevalde musiała spacerować po placach Florencji w towarzystwie wyjątkowo gościnnego gospodarza. Marie nazywała to
41
obsesją swojej córki. Niewątpliwie i teraz Evangeline ogarniała obsesja na widok Elliota Robertsa. Wiedziała, że jest przystojny, jeszcze zanim chwyciła go za ramię. Nie, nie był etruskim bohaterem, odlanym ze stopionego metalu, który już dawno ostygł. Był z krwi i kości, a jego ciało pulsowało życiem i pragnieniem. Także ją przepełniając tym pragnieniem. Szkicowała dziś jego portret jak szalona, pełna obaw, że odejdzie, bo wyczuwała w nim jakąś niepewność i wahanie, którego nie rozumiała. Obecnie Peter Weyden nie przysyłał jej zleceń na malowanie portretów, bo inne jej prace okazały się o wiele bardziej zyskowne. Jednak
S R
spojrzawszy na Elliota Robertsa, od razu wiedziała, dlaczego Peter podsunął jej to zlecenie. Mężczyznę tego cechowało rzadkie, nieoszlifowane piękno, niemal niespotykane wśród Anglików. Muskularny, postawny mężczyzna o długich nogach i wyrazistych, jakby rzeźbionych rysach. Czarne, trochę za długie włosy podkreślały mocną szczękę Robertsa i jego kanciastą, świadczącą o uporze brodę. Miał chłodne oczy w kolorze dymu, jego nos był trochę za długi, zbyt arogancki, i nieznacznie skrzywiony,natomiast czoło miał wysokie i arystokratyczne. Ten mężczyzna miał za dużo wszystkiego. Efekt końcowy był piorunujący.
W pracowni Roberts natychmiast zawładnął całą jej uwagą, i Evangeline nie była w stanie powstrzymać swoich dłoni od dotykania jego twarzy. Było coś w ostrym, taksującym blasku jego oczu, co sprawiało, że od razu poczuła się nie tylko artystką, ale także kobietą. A on był mężczyzną w każdym calu. W tej właśnie chwili Evangeline poczuła ostry, gwałtowny ból spowodowany pustką, tęsknotą za tym, czego nigdy nie doświadczyła i na co nie mogła sobie pozwolić.
42
Pomimo imponującego wzrostu mężczyzna był smukły, miał wąskie biodra i szerokie ramiona. Evangeline po raz pierwszy w życiu żałowała, że nie jest rzeźbiarką. Dwa wymiary w żaden sposób nie mogły oddać urody Elliota Robertsa. Był darem dla każdego artysty, tak piękny, że w końcu poddała się pragnieniu i wzięła go za ramię, błagając, by został. Zastanawiała się, jak by to było gładzić palcami umięśnione plecy Elliota Robertsa. Przesuwać dłońmi po jego... - Evangeline! Evangeline! Ocknij się, proszę! Nadal trzymając w dłoni kieliszek, Evangeline podniosła wzrok i zobaczyła Winnie i kucharkę, panią Crane, stojące tuż obok.
S R
- Och... przepraszam bardzo - odezwała się, prostując się na krześle. Co... co mówiłaś?
Winnie uśmiechnęła się przebiegle. - Kucharka pyta o tartę.
Pani Crane, wycierając dłonie w fartuch, energicznie pokiwała głową. - Tak, panienko. Mam wystarczająco resztek. A ryż jak zwykle ma być duszony z wołowiną?
***
Pomiędzy szykowaniem dodatkowych koców i przygotowywaniem kąpieli dla Elliota, pani Penworthy dała mu wyraźnie do zrozumienia, że w Chatham Lodge obowiązuje czas wiejski i kolacja zostanie podana dokładnie o wpół do siódmej. Z jej przyjaznego, acz ostrzegawczego tonu Elliot wnioskował, że nie był pierwszym gościem z Londynu, który zajmował pokój w wieży, i zastanawiał się, jakich gości przyjmowano w domu Stone'ów.
43
- Proszę, sir - powiedziała pani Penworthy, prostując się znad wanny. Jestem pewna, że woda jest wystarczająco ciepła. A gdyby pan potrzebował jeszcze czegoś, to proszę pociągnąć za dzwonek. Zapewniam pana, że pannie Stone bardzo zależy na wygodzie jej gości! - Dziękuję - mruknął Elliot - ale postaram się nikomu nie przysparzać kłopotów. Rozumiem, że panna Stone często miewa gości? Pani Penworthy potaknęła i uśmiechnęła się do niego. - O, to prawda! Muszę powiedzieć, że w tym domu przyjmuje się gości częściej niż w jakimkolwiek innym domu, który widziałam. Pewnie dzieje się tak, bo oni sami nieczęsto gdzieś bywają. - Gospodyni otworzyła starą,
S R
rzeźbioną szafę, wyciągnęła stertę grubych ręczników i położyła je na stołku przy wannie. - Ale powtarzam, że od razu widać, czy ktoś pochodzi z wyższych sfer, i porządny angielski dżentelmen - bo widzę, sir, że jest pan dżentelmenem - jest prawdziwym darem losu dla domu i służby. Elliot wstał z siedzenia przy wielodzielnym oknie i powoli podszedł do wanny, podnosząc wzrok na gospodynię.
- Czy panna Stone zazwyczaj nie przyjmuje osób z wyższych sfer? Pani Penworthy otworzyła szeroko oczy, najwyraźniej skonsternowana.
- Och, nie, sir! Ależ przyjmuje. Wyłącznie najbardziej szacowne damy i dżentelmenów! Ale głównie obcokrajowców. Czasami klienta z Londynu, ale zazwyczaj Francuzów i Włochów i, och, nie wiem kogo jeszcze! Wszyscy są bardzo mili... chyba... gdyby można było zrozumieć choć słowo z tego, co mówią. To była prawdziwa wieża Babel, kiedy uciekł ten mały, okropny Korsykanin! Pani Weyden i młoda panienka rozlokowały cudzoziemców w każdym zakamarku.
44
- Ach, tak, rozumiem. - Elliot potaknął, ostrożnie dobierając następne słowa. Musiał ocenić ryzyko, że zostanie zdemaskowany. - Jak rozumiem, Peter Weyden bywa tutaj często? Gospodyni znowu uśmiechnęła się szeroko, wzięła pierwszy ręcznik i rozłożyła go z boku wanny. - Och, tak, sir. Jest tutaj stałym gościem - odparła pogodnie, ale Elliot od razu się uspokoił. - Można na nim polegać jak na kalendarzu! Pojawia się dwie godziny przed kolacją wigilijną i wyjeżdża zaraz po Święcie Trzech Króli. Mówię panu, to bardzo dziwne. To wyjątkowy jegomość! Elliot rozluźnił się i zanurzył palec w wodzie. Rzeczywiście była przyjemnie ciepła.
S R
- A rodzina panny Stone? rozumiem, że także stali goście? Na te słowa pani Penworthy zmrużyła oczy, ale ani na moment nie przestała się uśmiechać.
- Nie ma żadnej rodziny poza tymi, którzy żyją pod tym dachem, sir. Przynajmniej ja o żadnej innej rodzinie nie słyszałam, a pracuję dla Stone'ów od tysiąc osiemset dziesiątego roku, kiedy panienka mnie zatrudniła. - Po tych słowach gospodyni życzyła mu przyjemnej kąpieli i wyszła z pokoju, głośno zamykając za sobą drzwi.
Chociaż Elliot nigdy nie uważał, że życie na prowincji jest interesujące - prawdę mówiąc, niewiele go ostatnio interesowało - to jednak intrygowała tak dziwna mieszanka ludzi żyjących w zgodzie pod jednym dachem. Evangeline powiedziała, że pani Weyden była jej towarzyszką. Była także bratową Petera Weydena. Miała dwóch synów: przystojnego, pełnego energii Augustusa i szczególnie podatnego na wypadki Theodore'a, którzy najwyraźniej także mieszkali w tym domu.
45
Poza bratem, Michaelem i siostrą, Nicolette, Evangeline Stone miała też w rodzinie niezwykłą kuzynkę, wyjątkowo piękną cudzoziemkę Fredericę d'Avillez. Interesujące z niej dziecko. A zważywszy na jej oliwkową karnację i czarne włosy, pewnie łączyła się z nią jakaś ciekawa historia, Elliot nie miał co do tego wątpliwości. I kim u licha był Stokely? Kolejnym kuzynem? Kolejnym wujkiem? Elliot, który nie miał praktycznie żadnej rodziny - bo jego oziębła matka się nie liczyła - z trudem zapamiętywał imiona członków tej hałaśliwej gromadki zamieszkującej Chatham Lodge. Zanurzając się głębiej w wodzie, Elliot zastanawiał się, dlaczego go to
S R
obchodziło. Podejrzewał, że z powodu bolesnego kontrastu. Chociaż wcześniej nie uważał swojego domu za wyjątkowo chłodny, kiedy z zewnątrz zajrzał do tej uroczej oazy, poczuł, że jego dom właśnie taki był, choć był także uroczy, i o wiele większy. Jednakże okazała czteropiętrowa rezydencja na południowym brzegu Tamizy zawsze wydawała się pusta, pomimo tego, że jego osławiony wuj, sir Hugh, zajmował całe drugie piętro. Jednak sir Hugh, kiedy pozwalała mu na to podagra, zdecydowanie bardziej wolał grzać łóżka londyńskich wdówek w średnim wieku i porzuconych żon, które nigdy, jak twierdził, nie skąpiły brandy, były zawsze uczynne w łóżku i chętnie słuchały jego wojennych opowieści. Och, on i Hugh przepadali za sobą i okazywali sobie serdeczność w męski sposób. Ale sir Hugh był zajętym człowiekiem, częściej widywanym po drugiej stronie w Chelsea niż w Richmond, gdzie znajdował się olbrzymi dom Elliota. No i oczywiście była Zoe. Elliota ogarnęło dziwne i nieoczekiwane poczucie winy, że zostawił swoją ośmioletnią córkę samą, ale zapewne już dawno się do tego przyzwyczaiła. Zoe nigdy nie poznała swojej matki, jednej z wielu kochanek Elliota. Maria była kapryśną włoską tancerką, która 46
beztrosko zostawiła dziecko na progu domu Elliota w drodze do beztroskiego życia na kontynencie. Obecnie Elliot często był nieobecny w domu przez kilka dni z rzędu, a Zoe nauczyła się nigdy nie pytać, gdzie był. Najwyraźniej intuicja podpowiadała jej, czego się od niej oczekuje, a co jest niemile widziane. I to była jego wina, ponieważ w dyskretny sposób świadomie się od niej odsunął, bo nie wiedział, co innego mógłby zrobić. Ale kochał ją. Boże, tak, kochał Zoe. Kochał swoje dziecko całym sercem, jakkolwiek zatwardziałym. Nie kochał jednak Marii. Prawdę mówiąc, Elliot nie pozwolił sobie na to, by pragnąć jakiejkolwiek kobiety od czasu Cicely, jednak niewzruszona miłość do córki była jak stały i irytujący
S R
ból w trzewiach. Elliot nie miał pojęcia, co zrobić z tak wszechobecnym uczuciem. Chciał jej to powiedzieć, okazać, przytulić. A jednak rzadko jej dotykał i niemal nigdy z nią nie rozmawiał. Nigdy o rzeczach ważnych. Dlaczego? Elliot nie był pewien, ale czasami w nocy, kiedy był na tyle trzeźwy, by jasno myśleć, przychodziło mu do głowy, że może był podobny do swojego ojca bardziej niżby tego chciał. Czy Zoe płaciła cenę także za tę wadę?
Ta myśl była przerażająca. Elliot nie zdawał sobie sprawy, że z całych sił ściska kostkę mydła, dopóki nie wyśliznęła mu się z rąk i nie upadła na podłogę. Rozejrzał się dookoła po staroświeckiej, acz wygodnej sypialni, którą przeznaczyła dla niego panna Stone. Pokój był mały, przytulny i bogato umeblowany. Na zewnątrz wciąż padał rzęsisty deszcz, od którego odgradzały go stare wielo-dzielne okna Chatham Lodge; odgradzały go także od pustki świata, który istniał poza tym miejscem. Woda wystygła i była teraz ledwie letnia. Westchnąwszy w duchu, odsunął od siebie dziwne myśli i podniósł się z wanny, ociekając wodą.
47
*** Jadalnia w Chatham Lodge była duża, proporcjonalna i wyposażona w eleganckie sprzęty niezbędne w wiejskim domu wyższych sfer. Niemniej, jak każdy zakątek w domostwie Stone-Weyden, była przytulna i wygodna. Zastawa stołowa wykonana była z solidnej chińskiej porcelany, a delikatnie rzeźbiony długi i wąski stół przykryto gustownym obrusem. Po drugiej stronie korytarza Elliot zauważył pomieszczenie, które kiedyś musiało być pokojem śniadaniowym, ale było zbyt małe, aby pomieścić tak liczną rodzinę i zostało zamienione na pokój nauki. Z tyłu znajdowały się drzwi, które zapewne prowadziły do pracowni Evangeline.
S R
Elliot został powitany na kolacji z serdecznością i radością należną staremu znajomemu, i z szacunkiem, który - jakkolwiek radował jego serce potęgował jeszcze poczucie winy. Wkrótce się okazało, że cała rodzina spożywała kolację razem, co w obecnych czasach nie było już modne, a jednak Elliotowi wydało się dziwnie czarujące. Evangeline i pani Weyden siedziały na dwóch końcach stołu, a najmłodsze dzieci, Frederica i Michael, zostały usadowione po ich lewej stronie. Ku zadowoleniu Elliota posadzono go po prawej ręce Evangeline i pomimo swojego potężnego wzrostu zdołał usiąść na delikatnym krześle, nie powodując przy tym żadnych zniszczeń. Kiedy usiedli, reszta rodziny natychmiast zajęła swoje miejsca. Elliot, pobożnie spuściwszy głowę, gdy pani Weyden odmawiała modlitwę, pomodlił się, żeby z nieba nie został zesłany żaden piorun, by strącić jego dziwną prezbiteriańską duszę wprost do piekła, na które bez wątpienia zasługiwał. Ale Elliot nie po raz pierwszy uniknął zasłużonego pioruna z niebios, i po chóralnym „amen" odprężył się na krześle, przyglądając się towarzystwu i porządkując w myślach wszystko, czego się dowiedział. Augustus, starszy syn pani Weyden, siedział naprzeciwko 48
Elliota. Młody człowiek, wyglądający na jakieś dziewiętnaście lat, obdarzony był urodą, wytworną elegancją i młodzieńczym urokiem kawalera z Bond Street. Jego młodszy brat Theo był o mniej więcej trzy lata młodszy. Nicolette, siostra Evangeline, chyba w tym samym wieku co Theo, wydawała się pogodna i urocza. Najmłodszy ze Stone'ów, Michael, był typowym żywiołowym angielskim chłopcem w wieku szkolnym o blond włosach, niebieskich oczach i radosnym śmiechu. Po prawej ręce pani Weyden siedział Harlan Stokely. Przedstawiono go Elliotowi jako nauczyciela dzieci. Stokely był chudym krótkowidzem o wąskich ramionach i smętnych oczach, które wydawały się wiecznie
S R
utkwione w Evangeline. Przyglądając się zebranym, Elliot zastanawiał się, kto na co dzień zajmował miejsce po prawej stronie Evangeline. Fakt, że tego nie wie, dziwnie go irytował. Najmłodsze dziecko, Frederica d'Avillez, spojrzało na niego wyczekująco ponad stołem.
- Dzisiaj jest środa - oznajmiła nieśmiało.
- Rzeczywiście - przytaknął Elliot, ciesząc się w duchu, że dziewczynka najwyraźniej lgnęła do niego, ale niezbyt pewien, jakie znaczenie miało jej oświadczenie. Najwyraźniej zmieszanie było widoczne na jego twarzy.
- We środy mówimy przy stole wyłącznie po niemiecku - wyjaśniła dziewczynka ze smutnym uśmiechem - ale mój niemiecki jest bardzo słaby. W czwartki jest włoski, i w tym jestem całkiem dobra. - Utkwiła wzrok w talerzu. Evangeline zamarła z koszykiem chleba w dłoni. - Nie dzisiaj, Frederico - poprawiła łagodnie dziewczynkę. - Ponieważ mamy gościa, będziemy mówić wyłącznie po angielsku. Pan Roberts nie będzie musiał cierpieć z powodu naszego raczej ubogiego słownictwa. 49
Elliot zerknął na nią, ale w jej niebieskich oczach dostrzegł jedynie życzliwość. Podejrzewał, iż wiedziała, że nie mówił ani słowa po niemiecku czy włosku, i w ten sposób pozwoliła mu elegancko wybrnąć z sytuacji. - Dziękuję, panno Stone - odezwał się poważnie. - Niestety nie mówię w żadnym z tych języków i będę musiał prosić pannę d'Avillez, aby w przyszłości zechciała udzielić mi lekcji. - Jego wysiłki zostały nagrodzone promiennym uśmiechem Frederiki. Dla osoby z zewnątrz wzajemne relacje ludzi siedzących przy stole były fascynującym polem obserwacji. Poza Gusem wszystkie dzieci chętnie zdawały się na Evangeline i panią Weyden w kwestii dyscypliny i
S R
wskazówek. Gus i Evangeline traktowali się jak dorosłe rodzeństwo, podczas gdy obie kobiety najwyraźniej darzyły się wielkim szacunkiem i bardzo się lubiły. Elliotowi wydawało się to swoistym wynaturzeniem, ponieważ z jego doświadczenia z płcią przeciwną wynikało, iż kobiety są zdradzieckie i zaborcze.
Podczas gdy młodsze dzieci ciągle zmagały się z zupą, Evangeline zainicjowała rozmowę o ostatnich wydarzeniach, co - jak Elliot się przekonał
- było zwyczajem w tym domu. Każda osoba została poproszona o poruszenie tematu, który ją interesował, po czym następowała ożywiona dyskusja - a czasami nawet dochodziło do poważniejszych sporów. Tematem do rozmowy mógł być ostatni atak kamicy żółciowej regenta, co interesowało panią Weyden, a także najnowszy członek królewskiej rodziny, o czym wspomniała Nicolette. Aczkolwiek zbyt chory, żeby docenić znaczenie tego faktu, Jerzy III został pobłogosławiony narodzinami zdrowej wnuczki. Dla odmiany z prawego łoża. 50
Kwestia przyszłości dziecka podzieliła zebranych przy stole. Kobiety zgodziły się, że rozpustni książęta powinni teraz wyświadczyć Anglii przysługę i po-wymierać, aby pozwolić kobiecie zasiąść na tronie. Jednak mężczyźni upierali się, że okropna księżna Kentu powinna zostać odesłana do swoich niemieckich krewnych razem z nową dziedziczką. - Moja znajoma lady Bland napisała do mnie z miasta - odezwała się pani Weyden plotkarskim tonem. - Podobno regent odmówił prośbie brata, aby dziecko na jego cześć nosiło imię Georgiana. Zamiast tego ma dostać imię książąt Sachsen-Coburg, Alexandrina Victoria! - Słysząc tę okrutną
S R
nowinę, całe towarzystwo przy stole zgodziło się poprzeć wstąpienie lady Alexandriny Victorii na tron.
Zważywszy na entuzjazm panujący przy stole i zwięzłe komentarze, Elliot przez chwilę martwił się o królewskich książąt, choć byli nic niewartymi guzdrałami. Jednak szybko zapomniał o tych troskach, kiedy przyszła kolej na Theo, który rozpoczął mroczną i szczegółową opowieść o niesławnych wyczynach miejscowego rozbójnika, który został powieszony w zeszłym tygodniu. Kiedy jednak Theo zaczął ze szczegółami rozwodzić się na temat sznura, podestu i szubienicy, o czym opowiedział mu służący Crane, jego matka odstawiła kieliszek wina z głośnym brzękiem. - Och, Theo! Naprawdę, już wystarczy! Nicolette - skinęła zachęcająco dłonią - chyba teraz twoja kolej. Tylko opowiedz o czymś miłym. Nicolette rzuciła ukradkowe spojrzenie siostrze, po czym ponownie spojrzała na panią Weyden. - Ogłaszam debatę - oznajmiła podniosłym tonem. - Debata! - zgodził się radośnie Gus. - Tak, zróbmy to - wtrącił Theo. - Podziel nas i wybierz temat, Nick! 51
Nicolette uśmiechnęła się szelmowsko. - Proponuję, abyśmy podyskutowali o tym, kto był ostatnio najprzystojniejszym gościem przy naszym stole: pan Roberts czy sędzia Ellows? - Elliot usłyszał pełne zgrozy westchnienie Evangeline. - Och, to niedorzeczność, Nick - skrzywił się Theo. - Nas, mężczyzn, to nie obchodzi! - Głosuję na pana Robertsa - zaszczebiotała Frederica. - Och, rzeczywiście! - wtrącił Michael. - Zgadzam się z Fredericą. Sędzia łysieje na czubku głowy. - Dzieci, dzieci! - pani Weyden odezwała się ostro i rzuciła serwetkę
S R
na stół. - Cóż to za zachowanie! Trudno to nazwać odpowiednią rozrywką dla...
- Och, nie, wręcz przeciwnie, miła pani - rzucił oschle Elliot z wysoko uniesionym kieliszkiem - to jest bardzo interesujące.
Pani Weyden wygładziła swoją serwetkę i odezwała się do niego słodkim głosem:
- Biedny pan Roberts! Najpierw ignorujemy pana, spierając się między sobą jak barbarzyńcy. Potem gapimy się na pana, jakby był pan jakimś dziwnym marmurem z Elgin!
- Dziękuję, madam! - odparł pogodnie Elliot.
- Chociaż nie czułem się ignorowany, a chyba każdy mężczyzna z przyjemnością przyjmuje porównanie do... do marmuru, nieprawdaż? Gus i Theo parsknęli śmiechem, najwyraźniej źle interpretując odpowiedź Elliota. Elliot zauważył, że siedząca naprzeciwko Frederica chichocze cicho, zasłoniwszy dłonią usta. - Psst... panno d'Avillez! - syknął. - Co to jest marmur z Elgin? W jej ciemnobrązowych oczach migotały wesołe ogniki. 52
- Greckie rzeźby - szepnęła w odpowiedzi. - Z Partenonu. Winnie Weyden popatrzyła na nich i zręcznie zmieniła temat. - Proszę nam coś o sobie powiedzieć, panie Roberts, bo wygląda na to, że jest pan obiektem dużego zainteresowania. Ma pan jakiś zawód? - Nie, droga pani. Żadnego - odparł Elliot, świadom tego, że właśnie znalazł się w centrum zainteresowania. Miał nadzieję, że czyszczenie jego drogich, acz brudnych ubrań, nie zdradziło go całkowicie. - Co za pech - zarechotał Gus. - Więc znalazł się pan we właściwym miejscu. Evie jest tak dobra. Na pewno pana przyjmie, skoro przyjęła nawet
S R
takiego zatwardziałego utracjusza jak ja, którego wydalono z Cambridge. Gus z lekkim zażenowaniem spuścił głowę. Elliot zdusił śmiech. - Ależ nie bądź niemądry, Gusie! - warknęła jego matka. - I proszę, żebyś nie wspominał o swoich wybrykach w szkole. To chyba oczywiste, że pan Roberts jest dżentelmenem, i po prostu przyjechał, aby namalowano jego portret, który chce ofiarować narzeczonej...
- Och, rzeczywiście, uważam, że to romantyczne! - powiedziała na wdechu Nicolette, trzymając w powietrzu widelec z pasternakiem. - Nie sądzi pan, że to romantyczne, panie Stokely?
- W rzeczy samej, panno Nicolette - przyznał pan Stokely, wciąż zerkając na Evangeline. - Ale co myśli o tym pani siostra? - Och, uważam, że to bardzo romantyczne - mruknęła Evangeline, rzucając Elliotowi figlarne spojrzenie zza gęstych rzęs. - Tym bardziej, że wiąże się to z przepływem gotówki z portfela pana Robertsa do mojego. - Panno Stone! - powiedział Elliot z udawanym oburzeniem. - Pani nieczułość mnie niepokoi. Wydawało mi się, że wszystkich wielkich artystów cechuje gorąca, romantyczna natura. 53
- Ha! - prychnął Gus. - To źle się panu wydawało. Evie nie jest ani trochę romantyczna. Chyba że pracuje nad... - Augustusie! - W głosie Evangeline pobrzmiewało wyraźne ostrzeżenie. - ... nad tymi wspaniałymi scenami walk i scenami alegorycznymi. Elliot spojrzał z zaskoczeniem na panią domu. - Naprawdę, panno Stone? Sądziłem, że maluje pani wyłącznie portrety i krajobrazy. - To dlatego, że wuj Peter zabiera każdy dobry obraz tak szybko, że nawet nie mamy szansy ich tutaj powiesić - mruknął Gus, przeżuwając kawałek wołowiny.
S R
Elliot zauważył, że zażenowana Evangeline zaczęła wiercić się na krześle.
- Naprawdę? - spytał cicho. Gus mówił dalej.
- Tak. Ona zaczyna być ogromnie popularna. Ale Evie nie używa swojego nazwiska, tylko inicjału i drugiego nazwiska. - Odłożył z brzękiem widelec. - Zna się pan na sztuce, panie Roberts? Elliot milczał przez chwilę.
- Cóż, wiem, co mi się podoba, ale czy nie tak właśnie mówią wszyscy? - Spojrzał na kobietę po swojej lewej. - Jakie jest więc pani zawodowe nazwisko, panno Stone? Evangeline wyglądała na poirytowaną. - Van Artevalde - odparł usłużnie Gus. - E. van Artevalde. *** Jak to było w zwyczaju, po kolacji cała rodzina przeniosła się do salonu, aby posłuchać muzyki, poczytać i pograć w karty. Evangeline zauważyła, że Elliot się zawahał, pozostając na krześle, dopóki wszyscy nie 54
wyszli z jadalni. Wprawnym okiem malarki Evangeline otaksowała jego postać, kiedy wstał i od niechcenia położył dłonie na oparciu krzesła. Smukłe, wytworne palce przesuwały się po meblu. Jednakże pod tą pozornie swobodną postawą Evangeline wyczuwała niepokój i wątpliwości. Co tak bardzo martwiło takiego mężczyznę? Bo coś z pewnością go martwiło... ale może było to tylko znudzenie. A dlaczegóż by nie? Chociaż Evangeline w żaden sposób nie zamierzała tłumaczyć się ze spokojnego życia na odludziu, jakie wiodła jej rodzina, jednak w duchu wiedziała, że trudno ich towarzystwo uznać za wyrafinowane. A po znużonej, szlachetnej twarzy Elliota Robertsa można było poznać, że często obracał
S R
się w światowych kręgach. Prawdę mówiąc, stwierdziła cierpko, jeśli właśnie tego szukał pan Roberts, to zdecydowanie trafił pod niewłaściwy adres. A jednak tak bardzo pragnęła, aby został w Chatham Lodge, że było to wręcz irracjonalne. Cały czas przekonywała siebie, że chodziło o pragnienie, by go malować, niepohamowaną artystyczną potrzebę, aby przenieść jego piękno na płótno. Inne nierozważne emocje wkrótce opadną, ale pragnienie, by go malować, pozostanie.
Kiedy wreszcie Evie przypomniała sobie, aby poprosić Tess i Polly o posprzątanie ze stołu, zobaczyła, jak pan Roberts skinął głową i wymienił kilka słów z Gusem. Chociaż jej gość podczas kolacji był dość cichy, nie miała wątpliwości, że nie należy do nieśmiałych. Jego ubranie wprawdzie wciąż było pomięte, niemniej świadczyło, iż był, jak by to określił Gus, całkiem nieźle sytuowany. Poza tym, pomimo powściągliwego zachowania, maniery, ruchy i głos pana Robertsa świadczyły o tym, iż nawykł do wydawania poleceń. Przez chwilę Evangeline czuła się skrępowana, uświadamiając sobie, jak bardzo prowincjonalni musieli wydawać się tak
55
światowemu człowiekowi. Kiedy wreszcie Gus odwrócił się, żeby wyjść z jadalni, Elliot wyszedł zza stołu i ruszył w jej stronę. - Panie Roberts, zwykle nie podajemy porto po kolacji, ale jeśli pan i Gus macie ochotę... Gość potrząsnął głową, po czym podał Evangeline ramię. - Dziękuję, panno Stone, ale nie. Mogę odprowadzić panią do salonu? Evangeline uśmiechnęła się ciepło, ale nie przyjęła jego ramienia. - Panie Roberts, wyczuwam, że nie czuje się pan... całkiem swobodnie. I oczywiście mam świadomość, że nie możemy równać się z miejskimi rozrywkami. I proszę mi wierzyć, że nie musi pan uczestniczyć w naszych
S R
wieczornych zabawach, jeśli panu nie odpowiadają.
Pan Roberts wydawał się bardzo zaskoczony i Evangeline przemknęło przez myśl, że być może go uraziła.
- Ja... oczywiście - zająknął się. - Nie chciałbym przeszkadzać. Uraziła go.
- Źle mnie pan zrozumiał, sir - odparła gładko, biorąc go pod ramię, gdy ruszyli do wyjścia. Usiłowała nie zwracać uwagi na jego napięte, silne mięśnie pod marynarką. - Po prostu nie chcę pana zmuszać do zabawiania moich podopiecznych grą w tryktraka czy w karty, bo potem zapewne zostałby pan poproszony o zaśpiewanie czegoś albo, co gorsza, o to, by zatańczył pan gigę. A to może prowadzić tylko do jednego, do ciuciubabki albo czegoś gorszego. - Gorszego? - zawołał z udawanym oburzeniem, dotykając palcami swojej piersi. - Na Boga, cóż mogłoby być gorszego? - Może to być poszukiwanie pantofelka, panie Roberts - odparła Evangeline, świadomie przybierając obojętny ton głosu. - Grał pan kiedyś w tę grę? 56
- Prawdę mówiąc, nie - odparł ze smutkiem. - Nigdy. - Proszę więc za wszelką cenę tego unikać - ostrzegła go. - To brutalna zabawa. - Rozumiem - odparł poważnie. Teraz byli sami w ciemnym korytarzu. Nieoczekiwanie pan Roberts zatrzymał ją i odwrócił się do niej twarzą. Blask jego szarych oczu wywoływał w niej niespodziewany żar. Stał blisko, zdecydowanie za blisko. I odezwał się niskim, zmysłowym szeptem, który sprawił, że jeszcze bardziej zapragnęła się do niego zbliżyć. - Proszę mi powiedzieć, panno Stone, na jakie inne niebezpieczeństwa
S R
się narażam, zostając zbyt długo w tym uroczym miejscu? I w tym czarującym towarzystwie?
Evangeline zabrakło tchu i z trudem pohamowała pragnienie, by się do niego przytulić. Elliot Roberts stał tak blisko, że czuła ciepło bijące z jego ciała. Delikatnie ujął jej łokieć. Jego palce ogrzewały jej ciało przez jedwab sukni i czuła delikatny zapach drogiego tytoniu. Nawet w słabo oświetlonym korytarzu widziała cień jego zarostu i emocje płonące w jego szarych oczach.
- Ja... ja, cóż, jest jeszcze wino agrestowe - wydusiła z siebie, usiłując nadać swojemu głosowi lekki ton. Dobry Boże, ależ on jest niebezpiecznie przystojny. Przystojny mężczyzna należący do kogoś innego, upomniała się, jednak daremnie. - Ach, tak. Wino agrestowe - powtórzył cicho. - Może stępić moje zmysły, panno Stone? Bo tego obawiałbym się najbardziej. - Jeśli odważy pan się go napić, zagrożone mogą być jedynie pana kubki smakowe - odpowiedziała, zerkając na niego nieśmiało. - Winnie sama robi to wino i jest z niego bardzo dumna. 57
Wyglądało na to, że pan Roberts rozważa te tragiczne konsekwencje. - Hm... Cóż, będę więc go unikał, bo bardzo sobie cenię swój zmysł smaku - odparł, wciąż patrząc Evangeline w oczy. - Naprawdę? - W niezamierzenie zachęcającym geście Evangeline oblizała nerwowo usta, nagle zdając sobie sprawę ze wzrostu i fizycznej siły Robertsa. Miała wrażenie, że stopniowo zbliżają się do siebie. Nie była pewna, czy to ona zrobiła krok w jego stronę, czy to on ją do siebie przyciągnął. Niepewnie położyła dłoń na jego klatce piersiowej, chcąc go odepchnąć, jednocześnie pragnąc wbić palce w jego koszulę. Czuła bicie jego serca, i jeszcze raz przepłynęła przez nią fala jego energii i ciepła, wypełniając ją pożądaniem.
S R
- Och, oczywiście - odparł, pochylając się ku niej i niemal muskając wargami jej ucho - ale także inne spośród z moich zmysłowych możliwości są wysoce rozwinięte.
W przypływie nagłej paniki Evangeline odskoczyła i spróbowała zrobić krok w tył.
- Ja... proszę mi wybaczyć, panie Roberts - odezwała się zdyszana, czując ognisty rumieniec na twarzy. - Powinnam już iść. Muszę przewrócić stronę Frederice. Przy... przy pianinie. Zawsze to robię po kolacji. Ogarnięta nagłym uczuciem niepewności i winy Evangeline obróciła się na pięcie i szybkim krokiem przeszła do salonu, gdzie było już pełno dzieci. Przeciskając się na oślep przez tłum w stronę pianina, poczuła pod powiekami piekące łzy. Co się z nią dzieje? O co jej chodzi? Nie miała żadnego interesu w tym, by pozwolić - tak, pozwolić - klientowi, zaręczonemu dżentelmenowi, na nierozsądny flirt tylko dlatego, że jego zainteresowanie sprawiało jej przyjemność. Takie żarty z pewnością nie
58
miały dla pana Robertsa żadnego znaczenia, jednak ona czuła się obnażona i bezbronna. Och, Evangeline rozumiała, że w kulturalnym towarzystwie flirtowanie nic nie znaczy. Było wręcz postrzegane jako towarzyska umiejętność równie niezbędna jak taniec czy gry. Ona jednak niezbyt dobrze orientowała się w płytkich sztuczkach angielskiego towarzystwa, do którego Elliot bez wątpienia należał. Ona była obca. Bo dla Evangeline słowa wciąż miały wielkie znaczenie, a namiętność była w stanie wyrazić jedynie za pomocą farb i płótna. Przy tym przystojnym dżentelmenie, panu Robertsie, nagle poczuła się niedoświadczona i trochę zażenowana swoimi reakcjami.
S R
Evangeline umyślnie patrzyła, jak jej brat Michael przysunął krzesło do karcianego stolika. To dziecko było tak niewinne, tak beztroskie. Oby dane mu było takim pozostać! W tym momencie Michael odchylił głowę i roześmiał się radośnie z jakiegoś żartu Theo. Jakkolwiek mogło wydać się to dziwne, czuła się spokojna, myśląc, że brat jest szczęśliwy. Powoli odzyskiwała panowanie nad sobą, wzięła nuty Frederiki i otworzyła je w chwili, gdy Elliot wszedł do pokoju.
***
Zaledwie chwilę później Elliot został czwartym do gry w karty, towarzysząc Gusowi, Theo i Michaelowi, podczas gdy pan Stokely zaczął czytać tomik poezji. Ku konsternacji Winnie Weyden, chłopcy namówili Elliota na grę na pieniądze. Chociaż stawka za rozdanie wynosiła zaledwie pół pensa, a Elliot zawsze dobrze sobie radził w grach karcianych, wkrótce okazało się, że przegrywa z kretesem z powodu swojego braku koncentracji. Zgodnie z zapowiedzią Evangeline siedziała teraz sztywno przy pianinie obok Frederiki po drugiej stronie olbrzymiego salonu. Usiadłszy przy karcianym stole w taki sposób, by móc je obserwować, Elliot 59
przyglądał się, jak Frederica gra z wyjątkowym w tym wieku talentem. Elliot zauważył jednak, że dziecko często się zacina, bo Evangeline nie zdąża na czas przełożyć strony. Było widać, że jest skonsternowana jego zalotami. Elliot zadawał sobie pytanie, dlaczego zrobił coś tak bezdusznego? Pomimo swojego wieku i sposobu bycia Evangeline najwyraźniej nie nawykła do flirtu towarzyskiego, bo gdy tylko usłyszała jego aluzje, natychmiast zarumieniła się i zaczęła się jąkać. Co chciał osiągnąć przez takie szorstkie postępowanie? Tak bardzo był rozwiązły, że jakąś niezdrową przyjemność sprawiało mu zawstydzanie szlachetnie urodzonej kobiety? Taka myśl napawała go obrzydzeniem, a
S R
jednak wiedział, że rozmyślnie stanął za blisko i za wiele sugerował, cały czas upajając się tym, że wprawia ją w zakłopotanie.
Ze zdumieniem uświadomił sobie, że był to test. Tak, swego rodzaju test. Chciał się przekonać, jaka będzie jej reakcja. Niejednokrotnie się przekonał, że wszystkie kobiety, nawet te powszechnie szanowane, są więcej niż chętne, by przyjąć wyzwanie takiego nicponia jak on. Jednak Evangeline Stone najwyraźniej nie była chętna. Jeszcze nie. W końcu Frederica skończyła grać sonatę wśród pełnych aplauzu okrzyków swoich kuzynów. Evangeline wycofała się cicho na kanapę stojącą przy oknie, gdy Nicolette Stone zajęła miejsce przy pianinie. Przed kominkiem, zwinięty na dywanie leżał w towarzystwie kotów pies Fritz. Evangeline otworzyła książkę, a pani Weyden usiadła, tak samo jak przed kolacją, w olbrzymim fotelu z robótką w dłoni. Pan Stokely prawie zasypiał przy kominku. Podchodząc nieśmiało do stolika karcianego, Frederica stanęła przy krześle Michaela, żeby przyglądać się jego kartom. Był to obraz całkowitej sielanki, oaza spokoju. I nawet Elliota ogarnęło poczucie komfortu psychicznego. 60
Wraz z upływem gry Elliot odprężał się coraz bardziej, chociaż cały czas kątem oka obserwował Evangeline. - A niech to, Roberts - tryumfował Gus, gdy Elliot rzucił kolejną kartę na stół. - Spodziewałem się czegoś lepszego po takim wytrawnym graczu z miasta. - Młody mężczyzna pochylił się energicznie, żeby zgarnąć do siebie wygraną. - Och, tak, zgarnąłeś całą pulę, Gus - dodał Theo, uśmiechając się sarkastycznie i rozdając ponownie karty. - Niebawem będziemy nieziemsko bogaci. - Nie podejrzewam, panie Weyden - odezwał się oschle Elliot, gdy gra
S R
się rozpoczęła - aby ta nieplanowana przerwa w pańskiej karierze naukowej w Cambridge spowodowana była pańskimi karcianymi umiejętnościami, co? Theo, przystojny młodzian, który wyglądał na jakieś szesnaście lat, prychnął pogardliwie, rozpoczynając grę. - Chciałby!
Gus zaczerwienił się nieznacznie.
- Eee... niezupełnie - odparł, skubiąc fular. Theo mrugnął konspiracyjnie do Elliota.
- Nic tak wyszukanego, sir! Gus i syn wikarego wpadli w tarapaty. Wdrapali się na dąb i pokazali zadki starej ciotce wicekanclerza! - Słysząc to, Elliot nie był w stanie się pohamować. Zakrztusił się, a potem zarechotał przeraźliwie, wzbudzając wesołość Michaela i Theo. Evangeline i pan Stokely zwrócili się ku czterem graczom z niewielkim zainteresowaniem. - Theodore! - odezwała się ostro pani Weyden. - Ucisz się, bo inaczej twój zadek zostanie wystawiony na działanie mojej szpicruty! A pan niech ich nie zachęca, panie Roberts!
61
- Tak, madam - zgodził się przytomnie Elliot, ocierając łzę z oka. Spojrzał w dół i dostrzegł, że Gus znowu zgarnął całą wygraną. - Panie Stokely! - Elliot zawołał najbardziej przyjacielskim tonem, na jaki mógł się zdobyć. - Niech mnie pan broni przed tymi piraniami, które chcą mnie oskubać do ostatniego szylinga. - Och, jest pan sprytnym gościem, Roberts - kpił przyjaźnie Gus. Lepiej niech pan się przyzna, że ograli pana zawodowcy! - Tak, no dalej, Stokely! - dodał Theo. - Roberts musi zrezygnować, bo inaczej nie będzie miał za co zapłacić wynagrodzenia Evie i wtedy ona wytarga go za ucho.
S R
Wsuwając okulary na nos i odkładając tomik poezji, Stokely wstał i posłusznie zajął miejsce Elliota.
Elliot, wieczny oportunista, przeszedł przez pokój i stanął przy kanapie Evie.
- Mogę się przyłączyć? - spytał najpokorniej, jak umiał. Evie spojrzała znad książki i zamrugała.
- Oczywiście, panie Roberts - odparła z chłodną uprzejmością. Sadowiąc się na pustej połówce kanapy, Elliot zerknął na jej książkę. - Fielding? - spytał zniżając głos.
- Tak. - Jego gardłowy głos był opanowany, acz serdeczny. -Ach! Który? -Amelia - odrzekła zwięźle. - Och, zbyt poważne, panno Stone! - Elliot potrząsnął głową. Zdecydowanie bardziej wolę Toma Jonesa. Evangeline spojrzała na niego wymownie. - Doprawdy? Przygody uroczego libertyna. Mogłam się domyślić. 62
Elliot uśmiechnął się pod wąsem. Może Evangeline Stone nie była zbyt światowa, jednak zdecydowanie miała bystry umysł. Omiótł wzrokiem salon. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Wziął głęboki oddech i pochylił się ku niej. - Ach, proszę nic więcej nie mówić, madam! Rozumiem, że sprawiłem pani przykrość. Spróbuję jeszcze raz... - Co jeszcze raz? - przerwała mu ostro. Elliot spuścił wzrok, usiłując wyglądać na skruszonego. - Panno Stone, muszę panią gorąco przeprosić za to, że wcześniej sprawiłem pani przykrość. Nie mam za grosz wyczucia, skoro bezwstydnie usiłowałem z panią flirtować.
S R
Rzuciła mu lodowate spojrzenie. - Flirtować?
- Tak i bardzo za to przepraszam. Jak słusznie raczyła pani zauważyć, nie jesteśmy w mieście. Co więcej, jestem gościem w pani domu i korzystam z pani gościnności. Nie powinienem był pani peszyć. - Peszyć? - Na jej idealnie owalnej twarzy pojawił się cień rozbawienia.
Elliot spróbował uśmiechnąć się niewinnie i delikatnie dotknął jej dłoni spoczywającej na kanapie.
- Panno Stone, wciąż powtarza pani moje słowa. Musi mnie pani spoliczkować! Zbesztać! Powiedzieć mi, że nie jestem godzien całować rąbka pani sukni. Bo rzeczywiście nie jestem - dodał ciszej. Evangeline patrzyła, jak szare oczy gościa robią się coraz łagodniejsze i nagle, całkiem wbrew sobie, zaczęła się śmiać. Już wiedziała, że Elliot Roberts oznaczał kłopoty, bo nie mogła oprzeć się jego uroczym prośbom i dyskretnym podchodom. 63
- Dobry Boże, panie Roberts! Już wystarczy! Wszystko zostało zapomniane. - Dzięki Bogu! - szepnął melodramatycznie, opadając na sofę. - Już się bałem, że na zawsze pozostanę u pani w niełasce. Evangeline oderwała wzrok od jego hipnotycznego spojrzenia i wpatrzyła się w stronice książki. - Podlizując się tak umiejętnie, panie Roberts, raczej nie będzie pan zbyt długo w niełasce u żadnej kobiety. - Panno Stone! - szepnął cicho. - Muszę panią ostrzec, że niewiele brakuje, aby zaczęła pani ze mną flirtować! A to też nie jest właściwe, skoro jestem pani klientem.
S R
Evangeline wyprostowała ramiona, usiłując przybrać surowy wyraz twarzy.
- Panie Roberts, przyjęłam pana pod swój dach, oczyściłam pańskie ubranie, wykąpałam i nakarmiłam...
- ... jak bezpańskiego psa, wiem - wtrącił Elliot, smętnie spuszczając głowę.
- I nie zapłacił mi pan jeszcze ani pensa, więc nie widzę powodu... - Ależ panno Stone. - Elliot westchnął i wyciągnął rękę. - Ma pani całkowitą rację. Niech mnie pani zabierze do swojej wieży, proszę, zanim ktoś zasugeruje, że powinienem spać z Fritzem. Tam jest moje miejsce. - Bez wątpienia - mruknęła, odkładając książkę. Potem zdecydowanie uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. - Chociaż niemal zaczynam się bać zostać z panem sam na sam, panie Roberts. Jest pan zbyt czarujący - dodała ponuro. Gość, najwyraźniej zaskoczony jej szczerym wyznaniem, natychmiast przybrał poważny wyraz twarzy. 64
- Niezmiernie mi przykro, panno Stone. Daję pani moje słowo, że w przyszłości nie będzie pani miała żadnego powodu, by czuć się skrępowana w moim towarzystwie. - Mówiąc to, wstał i podał jej ramię. Westchnąwszy z rezygnacją i dziwnym uczuciem rozczarowania, Evangeline wstała i grzecznie odprowadziła swojego gościa głównymi schodami na drugie piętro, a potem krętymi schodami do jego sypialni na trzecim piętrze. Elliot szybko jej podziękował, po czym życzył jej dobrej nocy. *** Było dokładnie wpół do pierwszej, kiedy stary lokaj, MacLeod
S R
otworzył ciężkie drzwi Strath House, stuletniej rezydencji Richmond markiza Rannocha. Pukanie było głośne, intensywne i nieustanne. Oczekując, że na progu zobaczy swojego zmęczonego pana, MacLeod był całkowicie zaskoczony widokiem majora Matthew Winthropa i jego towarzysza, Aidana Granta, wicehrabiego Linden, chwiejących się na nogach i proszących, by ich wpuścić.
- Dobry wieczór, MacLeod - zawołał jowialnie Linden, trzymając wysoko w dłoni laskę. - Mamy bardzo phh... phh... nie, pilną wiadomość. Dla jego lordowskiej mości.
- Plotki! - dodał Winthrop, z trudem trzymając się na nogach. - Dla Rannocha! MacLeod zerknął zza srebrnych okularów na dwóch elegancko ubranych i pijanych dżentelmenów, którzy chwiali się na marmurowych stopniach Strath House. - Przykro mi, lordzie i majorze Winthrop - odparł grzecznie MacLeod. - Lord Rannoch wyszedł i jeszcze nie wrócił. - Lokaj obserwował, jak mężczyźni spojrzeli na siebie z wyraźnym rozczarowaniem. 65
Chociaż od obu mężczyzn biła arystokratyczna aura i wyczuwało się równie intensywny zapach alkoholu, to poza tym różnili się w każdy możliwy sposób. Winthrop miał kruczoczarne włosy, szerokie ramiona i nosił ciemny, klasyczny płaszcz o wojskowym fasonie, podczas gdy Linden, wysoki blondyn, anielsko przystojny, był w każdym calu uosobieniem dandysa. Stary lokaj dobrze wiedział, jakim cudem tych dwóch stało się partnerami w rozpuście Elliota Armstronga. Chociaż teraz wydawało się to niesamowite, jednak w młodości lord Rannoch był bardzo niewyrobiony. Był wręcz lekkomyślnie naiwny. Pod koniec pierwszego roku jego pobytu w mieście reputacja Rannocha legła w
S R
gruzach. Młody lord wtedy postanowił jeszcze bardziej pogorszyć swoją sytuację, pogrążając się w najniebezpieczniejszej z mikstur: alkoholu połączonego z głęboką rozpaczą i okraszonego hazardem o wysokie stawki. Którejś nocy, po bardzo zyskownej grze w karty, nietrzeźwy markiz zobaczył wymierzoną w siebie szpadę niezadowolonego konkurenta. Bezbronny i nieposiadający przyjaciół Rannoch mógł mówić o dużym szczęściu, kiedy Linden i Winthrop, obaj tylko nieznacznie trzeźwiejsi, stanęli w jego obronie. Rany Rannocha zagoiły się szybko, zemścił się niezwłocznie, a energiczny wicehrabia i posępny oficer armii stali się najlepszymi - a w zasadzie jedynymi - kompanami markiza. MacLeod wiedział, że dżentelmenom należą się wszelkie względy. Mierząc ich wzrokiem od stóp do głów, lokaj chrząknął ceremonialnie. - Cóż, panowie... może udacie się z tą bardzo ważną wieścią do sir Hugha? Został w domu z powodu podagry, ale jeszcze się nie położył. - Świetny pomysł, MacLeod! - zagrzmiał major Winthrop. - Rzeczywiście! - przyznał radośnie Linden.
66
- Do sir Hugha! - Obaj mężczyźni z zapałem ruszyli do drzwi w tym samym momencie, co skończyło się plątaniną łokci, nóg i lasek. Kiedy wreszcie MacLeod postawił Winthropa na nogi i odplątał krawat Lindena z jego laski, poprosił ich, aby spoczęli, a sam poszedł poinformować sir Hugha o ich przybyciu. *** - Jeśli chcecie brandy, to sobie nalejcie - mruknął sir Hugh Benham ze swojego ulubionego fotela. Goła, spuchnięta noga starszego mężczyzny spoczywała na górze poduch ułożonych na stołku. - A niech to! - zawołał lord Linden, chwiejąc się niepewnie, gdy
S R
spojrzał na jego nogę. - Kiepsko to wygląda, drogi sir Hugh. - Wciąż trzymając w dłoni elegancką laskę, z którą za żadne skarby nie chciał się rozstać, wymuskany wicehrabia wykonał ruch, jakby chciał dźgnąć tą laską sir Hugha w jego chory palec u nogi.
- Spróbuj tylko dotknąć, a zdechniesz, ty sukinsynu - warknął sir Hugh z irytacją.
- A niech mnie, Hugh! Co jesteś taki wściekły? - spytał Winthrop, niosąc napełniony kieliszek. Nawet nie całkiem wyprostowany wciąż wyglądał jak żołnierz.
- Jak nic potrzebuje kobiety - wyjaśnił pogodnie Linden. Ani trochę nieobrażony. Klapnął obok Winthropa na skórzanej kanapie. - Przekleństwo Benhamów, co, staruszku? - Spojrzał zaczerwienionymi oczami na sir Hugha, szukając potwierdzenia. - Jestem uziemiony od trzech dni - warknął sir Hugh, wiercąc się z poirytowaniem w fotelu. - A mam wrażenie, jakbym spędził tutaj trzy miesiące. A mąż Olivii Johnson właśnie wyjechał do Rzymu, niech to szlag. 67
- Przekleństwo Benhamów - powtórzył lord Linden swoim rozwlekłym akcentem. - Nadmiar seksu. Rannoch także się tego nabawił, prawda, Hugh? - To prawda - nieoczekiwanie wtrącił jego ciemnowłosy kompan. Powód, dla którego tu jesteśmy. - Major Winthrop walczył, by skupić wzrok na sir Hughu. Lord Linden odwrócił się zaskoczony do przyjaciela. - Z powodu przekleństwa Benhamów? - Nie, nie - powtórzył major Winthrop. - Livie was przysłała? - spytał podejrzliwie Hugh. - Nie, nie! - Major potrząsnął głową, rozlewając sobie brandy na udo. -
S R
Jesteśmy tutaj z powodu Rannocha! Wszystkich tych plotek. Wiesz... Winthrop spojrzał błagalnie na wymuskanego kompana, ale sir Hugh mu przerwał.
- Mówisz o tym postrzale w zadek? - Głos sir Hugha zdradzał irytację. - O nieistotnej sprzeczce z mężem Jeanette?
Major Winthrop ponownie potrząsnął głową.
- Nie, nie, nie o tym! O innym. O Cranhamie. Lord Linden zdecydowanie stuknął laską o podłogę.
- Tak jest - potaknął i zwrócił się do sir Hugha.
- O Cranhamie. Uznaliśmy, że Elliot powinien być przygotowany. Wrócił. - Co, zza grobu? - Sir Hugh wpatrywał się w Lindena z niedowierzaniem. - Chłopcy, odstawcie kieliszki! Ten stary kozioł zmarł osiem miesięcy temu. Major Winthrop potrząsnął przecząco głową.
68
- Nowy baron Cranham. Dziś wieczór przyszedł prosto do Brooksów. Jakiś miesiąc temu powrócił z Dżajpuru. Zachowuje się teraz trochę jak nabab. - Nie słyszałeś tych wszystkich plotek - wtrącił Linden, odsuwając się z cichym czknięciem! Ciężki blond lok opadł mu na czoło i zakołysał się nad lewym okiem, jednak Linden nawet tego nie zauważył. - Znalazł akt ślubu swojej matki... - ... wetknięty w Biblię ojca! - wtrącił major Winthrop. - Wygląda na to, że wszystko jest zgodne z prawem. - Lord Linden pokiwał głową.
S R
- Nie jest draniem, za którego go uważaliśmy - zarżał major. Przynajmniej nie w tej kwestii.
- Elliot powinien go tym razem zabić - dodał wytworny wicehrabia z radosną pewnością siebie.
Sir Hugh popatrzył na mężczyzn z niemym rozbawieniem. Potem nagle podniósł mały mosiężny dzwonek ze stolika i natychmiast z cienia wyłonił się służący.
- Przynieś mi brandy! - warknął podstarzały baronet.
69
Rozdział 3 Błędne obawy, wrzące niepokoje*. William Szekspir
Dobranoc stało się nagle dla Evangeline czymś więcej niż wyświechtanym zwrotem, gdy rzucała się beznadziejnie w swojej sypialni na drugim piętrze. Bezlitośnie waliła w poduszkę, aż w końcu z sapnięciem rzuciła ją na podłogę. Pewnie była już czwarta nad ranem, skoro całe wieki minęły, odkąd zegar w holu wybił trzecią. To przez niego, a niech to! Posąg.
S R
Mężczyzna. Elliot Roberts. Co za licho podsunęło Peterowi pomysł, aby przysłać do niej takiego mężczyznę, który nie daje jej spać po nocach? Jednakże, pomimo zapierającego dech w piersi wyglądu tego mężczyzny, Peter pewnie nigdy nie zastanawiał się nad Elliotem Robertsem. Ponieważ Peter, jak wszyscy, którzy ją znali, uważał, że Evangeline jest całkowicie odporna na męski urok. I niestety to była prawda... naprawdę była. Nie wiedziała, dlaczego tak się działo, ale pomimo bolesnej pustki, która dopiekała jej przez ostatnie kilka lat, Evangeline nie spotkała ani jednego mężczyzny, który zainteresowałby ją inaczej niż tylko jako model do portretowania.
* William Szekspir Kupiec wenecki, tłum. Józef Paszkowski Być może dlatego malowane na zamówienie portrety dawały jej tak niewiele satysfakcji i była zmuszona zainteresować się epickimi - często wyimaginowanymi - bohaterami, aby ożywić swoje płótna. Jednak powinna pamiętać, że Elliot Roberts, pomimo swoich eleganckich manier i fizycznego piękna, był tylko mężczyzną, nie bohaterem. W jego zachowaniu
70
nie było nic, co mogłoby zaniepokoić Petera. A skrupulatny Peter nigdy nie przysłałby jej klienta, który cieszył się złą sławą, bo chociaż Peter ustawicznie podróżował, był troskliwym powiernikiem i oddanym przyjacielem. Niemniej było coś nie tak z tym mężczyzną, którego jej przysłał; jakaś zagadka, jakieś ulotne uczucie... ale na pewno w końcu to odkryje. Może jutro, kiedy zacznie malować, wszystko się wyjaśni. Może w świetle dnia będzie w stanie zapanować nad tymi niepokojącymi uczuciami, które wywoływały jego obecność i dotyk. A może, pomyślała cierpko, nie powinnam wcale go dotykać. Jednak opętało ją coś więcej niż tylko uroda i delikatny dotyk.
S R
Zdecydowanie za bardzo była oczarowana Elliotem Robertsem, który tym swoim niskim, jedwabistym głosem mówił: „Mogę podać pasternak?", jakby oferował coś znacznie bardziej intrygującego. Wprawdzie wprawiał ją w zakłopotanie, flirtując z nią tak otwarcie, jednak teraz, kiedy nie czuła już tego podejrzanego ciepła w brzuchu, a kolana przestały wreszcie być jak z waty, Evangeline musiała odpowiedzieć sobie, czy było coś złego we flirtowaniu. Przecież to nie pierwszy raz mężczyzna z nią flirtował, chociaż niewielu z nich robiło to tak umiejętnie, a żaden z takim skutkiem. Czyż nie wiedziała, do czego zmierzał tam, w holu? A jednak nie mogła przestać wpatrywać się w te jego szare hipnotyzujące oczy i pozwoliła, by przyciągnął ją do siebie bliżej niż było to rozsądne. Trzeba przyznać, że pan Roberts nie narzucał się jej ze swoimi zalotami. A w końcu przecież przeprosił. I do tego grzecznie. Te przeprosiny trochę ją rozczarowały. Choć z początku Evangeline wpadła w panikę i była bliska łez, miała niemądrą nadzieję, że pan Roberts pośle jej ten przelotny, szelmowski uśmiech, a potem znowu zacznie z nią flirtować przed drzwiami swojej sypialni. 71
Evangeline ze złością opuściła głowę i uderzyła o zagłówek łóżka. Czas na doświadczanie tych wszystkich niepokojących emocji był bardzo nieodpowiedni, a jej wstyd ogromny. Boże, jak go pragnęła. Anglika! A do tego narzeczonego innej kobiety. Dlaczego wszystko nie mogło potoczyć się inaczej? Czyż nie zalecało się do niej kilku bardzo odpowiednich kandydatów na męża, kiedy tata jeszcze żył? Wśród nich był bawarski arystokrata, rosyjski malarz, a nawet młody włoski bankier. Znajomi taty, współpracownicy wuja Petera, i żaden z nich nie był Anglikiem. I wszyscy, jeśli wierzyć temu, co mówili, byli jej całkowicie oddani. Co ważniejsze, kiedy tata żył, Michael był bezpieczny. Ale teraz, cóż...
S R
Niech to szlag! Takie myślenie było szaleństwem. Evangeline gwałtownie szarpnęła kołdrę. Musi zachować uczuciowy dystans do Elliota Robertsa. Czy tego chciała, czy nie, po raz pierwszy w życiu flirtowanie nie miało sensu. On jest zaręczony. A ona zajęta. Bardzo zajęta. Jej życie wypełnione jest obowiązkami i odpowiedzialnością. Prawdę mówiąc, nie powinno jej teraz kusić flirtowanie z kimkolwiek, skoro nad głową jedenastoletniego Michaela zawisł istny topór. Zirytowana Evangeline odrzuciła kołdrę, przemyła twarz zimną wodą, po czym ubrała się pospiesznie. Tak, do wschodu słońca mogła popracować przy lampie. W końcu musi jeszcze zagruntować płótna. To zajmie trochę czasu. *** Tak jak przewidziała jego urocza gospodyni, kiedy Elliot się obudził, wiosenny deszcz ustąpił miejsca jasnemu majowemu niebu. Łagodne słońce wpadało teraz przez wysokie południowe okno w pracowni w Chatham, ocieplając kamienną podłogę i podkreślając kolory na arcydziełach Evie. I rzeczywiście były to arcydzieła. Elliot zdał sobie z tego sprawę, przechodząc przez pokój i stukając obcasami o podłogę. Miał nadzieję, że 72
Evangeline przyjdzie i że puściła jego niestosowne zachowanie w niepamięć, ponieważ postanowił, że coś podobnego już więcej się nie powtórzy. Ku jego rozczarowaniu pani domu nie pojawiła się na śniadaniu, chociaż zauważył ślady jej porannej bytności w pracowni. Zatrzymał się w północnej części pokoju. Kolekcja pejzaży wisiała wysoko na ścianie. Poniżej znajdował się rząd portretów, a jeszcze niżej stało opartych o ścianę mnóstwo innych obrazów. Jednak nawet Elliot potrafił dostrzec, że obrazy bardzo różnią się stylem. Nie mógł oderwać oczu od pejzaży. Każdy obraz był wyjątkowy i piękny - sielankowe widoki przedstawiające wartkie strumienie płynące wśród gęstej zieleni, młyny
S R
obracające skrzydłami na tle kłębiastych chmur, żniwiarzy pracujących w pocie czoła na złotych polach, z których każde kolejne piękniejsze było od poprzedniego.
Gdy Elliot dotarł do północno-zachodniego rogu pokoju, jego wzrok przykuło olbrzymie płótno oparte o solidne sztalugi i odwrócone frontem do ściany. Ostrożnie przeciskając się do kąta między ścianą a obrazem, Elliot wpatrywał się w wielki obraz olejny i odruchowo wciągnął powietrze. Chociaż był ignorantem w kwestii sztuki, jednak obrazu, który dostrzegł, nie można było porównać do niczego, co do tej pory widział. Miał przed oczami scenę średniowiecznej bitwy. Hełmy ozdobione herbami na tle szafirowego nieba wśród wielobarwnych sztandarów łopoczących na wietrze. Z lewej strony w tumanach kurzu zbliżali się do pola walki konni rycerze. Z prawej szła najwyraźniej rozjuszona horda przysadzistych piechurów, kołysząc w marszu halabardami. Uzbrojeni mężczyźni, którzy w boju dźgali na oślep swymi zabójczymi dzidami. Elliot niemal czul pot pędzących koni bojowych o pobielałych z przerażenia oczach i słyszał brzęk broni i zbroi, gdy końskie kopyta 73
tratowały kolejnych żołnierzy. Obraz emanował surową mocą; majestatycznym połączeniem ruchu i emocji. I chociaż tło wydawało się przesuwać przed oczami oglądającego, pierwszy plan stał w miejscu, zatrzymany w czasie. Bohater w złotej zbroi leżał martwy, ugodzony w serce halabardą. Różnokolorowy czub z pawich piór leżał na ziemi na sztandarze. W wyciągniętej prawej ręce rycerz wciąż trzymał połyskujący miecz. Obraz był jednocześnie przerażający, epicki i piękny. Skrzypienie zawiasów wyrwało Elliota ze stanu zauroczenia, i wyciągnąwszy głowę, dostrzegł Evangeline wchodzącą do pracowni. Gruby,
S R
czarny pies dreptał za nią posłusznie, stukając rytmicznie małymi pazurkami o kamienną podłogę.
- Dzień dobry - zawołał Elliot, ostrożnie wychodząc zza obrazu. Spojrzała na niego zza długich rzęs. Evangeline miała na sobie niebieską suknię i muślinowy fartuch, a w dłoni trzymała plik papierów. - Dzień dobry - odpowiedziała, podchodząc zdecydowanym krokiem do biurka.
Elliot czuł się w obowiązku wytłumaczyć.
- Dzień dobry, panno Stone. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu, że się tu rozglądam. Zobaczyłem ten obraz i chciałem się mu przyjrzeć. Evangeline położyła kilka kartek na biurku, potem odwróciła się do niego. - Nie, panie Roberts - odparła, jakby zrezygnowana. - Nie mam nic przeciwko temu.
74
- Panno Stone, muszę wyznać, że nigdy wcześniej nie widziałem niczego, co mogłoby się z tym równać. To pani... pani obraz, prawda? To znaczy, poznaję, że jest... jakoś. - Tak, mój - odrzekła, powoli do niego podchodząc. - Portrety, które maluję zarobkowo, i inne moje prace staram się trzymać osobno, ale jak pan widzi, maluję również takie rzeczy. -I pod innym nazwiskiem. -Tak. - Ponieważ jest pani kobietą? - odgadł. Uśmiechnęła się do niego zagadkowo. - W ten sposób mogę więcej zarobić - przyznała.
S R
- Jak pani zatytułowała ten obraz, panno Stone? - spytał cicho, wskazując na duże płótno za sobą.
- Upadek Leopolda pod Sempach.
- To naprawdę niesamowity obraz - mruknął.
- Jest prawie ukończony - odpowiedziała niezobowiązująco. Niebawem zostanie zabrany do Londynu i wuj Peter wystawi go na sprzedaż.
- Musi pani go sprzedawać?
- Tak, potrzebujemy pieniędzy - przyznała lakonicznie. Potem, najwyraźniej zauważając zaskoczenie na jego twarzy, dodała: - Wolę inwestować nasz kapitał w papiery wartościowe, a przychód z posiadłości potrzebny jest do utrzymania farm naszych dzierżawców. Elliot potaknął, wyczuwając, że nie miała ochoty drążyć tego tematu. - Wygląda na to, że pani malarstwo charakteryzuje się niesamowitym zakresem stylu i techniki - zauważył, ponownie spoglądając na pejzaże wiszące wysoko na północnej ścianie. - Te są mojego ojca - odparła cicho. - Nie są na sprzedaż. 75
Elliot spojrzał na nią niepewnie, po czym skinął głową. - Od razu wydawało mi się, że to nie pani prace, chociaż są bardzo dobre. Pani ojciec był bardzo utalentowany, prawda? - Och, tak - odrzekła, jednak jej oczy nagle pociemniały. - Bardzo utalentowany. - Widzę. Jego prace są wyjątkowe. Ale to! To jest... Wyjątkowe to za mało powiedziane. - Elliot delikatnie dotknął obrazu przedstawiającego scenę bitwy. - Prawdę mówiąc, panno Stone, ten obraz sprawia, że brakuje mi słów. - Dziękuję... chyba - odparła grzecznie.
S R
Elliot był tak zaaferowany, że nie zauważył nutki niepewności w jej głosie.
- Co on dokładnie przedstawia? To znaczy, o czym jest? - spytał poważnym tonem. - Mam wrażenie, jakbym tam był.
- Byłam w tym miejscu, gdzie przed wieloma laty odbyła się bitwa odezwała się Evangeline ze wzruszeniem ramion. - Obraz przedstawia marsz Leopolda przez Szwajcarię. Był tematem wielu obrazów i ten zapewne nie jest ostatni. - Jaki marsz?
- Żeby poskromić bunt kantonów leśnych przeciwko rządom Habsburgów. Widzi pan tutaj sztandar Lucerny, prawda? - Elliot skinął głową. - A na prawym skraju leży ciało von Winkelrieda, rycerza z Unterwalden. Widzi pan tutaj? - Wskazała na zmasakrowaną postać. Legenda mówi, że rzucił się na pikę Habsburgów, żeby przełamać szeregi wroga. - Dobry Boże! - odezwał się Elliot i zadrżał. 76
- Kim są ci jeźdźcy? - To najemnicy Habsburgów. W tej bitwie, pod koniec czternastego wieku, Austriacy zmierzyli się ze zbuntowanymi Szwajcarami - góralami, jeśli tak pan woli ich nazywać. - Niestety, jestem ignorantem, jeśli chodzi o historię, panno Stone. Czy ta bitwa miała poważne znaczenie? - Na pewno dla Austriaków. - Zachichotała, jakby chcąc uczynić temat lżejszym, a w jej niebieskich oczach pojawiły się ciepłe iskierki. - Klęska była dla Habsburgów całkiem nieoczekiwana. Szwajcarzy, chociaż zupełnie niezorganizowani i lekkomyślni, okazali się okrutni i nieugięci.
S R
- Więc ten złoty rycerz to Leopold?
- Tak, ale ta złota zbroja to tylko legenda. - Odwróciła się ku niemu z uśmiechem. - Chyba wystarczy tej średniowiecznej historii na jeden poranek, panie Roberts. Możemy teraz skupić się na panu? - Dotknęła delikatnie jego łokcia i skierowała w stronę sztalug i krzeseł, które stały na środku pracowni.
Przez ponad godzinę Elliot w milczeniu znosił badawcze spojrzenie chłodnych niebieskich oczu Evangeline Stone. Zauważył, że wcześniej przygotowała duże płótno i teraz postawiła je na sztalugach. W lewej ręce trzymała paletę, a w smukłych palcach prawej dłoni miała pędzel. Od czasu do czasu przeklinała pod nosem, zupełnie jak nie dama, i wtedy Elliot widział błysk szpachelki. Było to frustrujące. Nie mógł się jej przyglądać - przynajmniej nie tak, jak by chciał. Nie widział też, co malowała. Widział jedynie przenikliwe oczy Evangeline. Wpatrzone w niego. Błyszczące. Elliot zastanawiał się, jak mógłby sprawić, aby te błękitne oczy się zaszkliły? Co musiałby zrobić mężczyzna, aby usta Evangeline rozchyliły się zachęcająco, a serce zabiło żywiej? Ten właściwy mężczyzna, 77
pewnie niewiele, domyślił się. Ta myśl sprawiła, że poczuł skurcz w kroczu i zdusił jęk. Skupiając się na długiej, pełnej gracji szyi Evangeline, Elliot zapragnął delikatnie przywrzeć wargami do jej ciepłej skóry w kolorze kości słoniowej - tak, i poczuć pulsowanie jej krwi. Tak, bardzo pragnął poczuć ciepło i życie, które krążyło w jej ciele, bo niewątpliwie Evangeline Stone była pełna życia. Elliot był przekonany, że mimo pełnego powściągliwości sposobu bycia kobieta ta miała namiętną duszę. Co więcej, ktoś, kto nie miał namiętnego serca, nie mógłby przelać na płótno życia i pasji, jak ona to robiła. Dobry Boże. Dusza? Serce? Skąd przyszły mu do głowy te bzdury?
S R
Chciał po prostu uwieść Evangeline Stone. Ubieranie w piękne słówka prymitywnych instynktów nie sprawi, że będą czymś innym. A niech to, pragnął jej. Co więcej, chociaż pragnienie kobiety było dla Elliota stanem naturalnym, to jednak pragnienie konkretnej kobiety stanowiło luksus, na który nie mógł już sobie pozwolić. Tak czy siak, pokusą nie była Evangeline. Pokusą było to miejsce. Nie, może był to tylko kontrast ze smutkiem, który towarzyszył mu po kolejnym nieudanym romansie. Czymś musiało być to spowodowane; to bliskie obsesji pożądanie było przerażające. Jednak prawdę mówiąc, Elliot zdał sobie boleśnie sprawę ze swego pragnienia zeszłej nocy w słabo oświetlonym korytarzu, kiedy Evangeline nie uwolniła się z jego objęć. Tak, to również było interesujące. Aż do ostatniej chwili, kiedy znalazła sobie wymówkę, wytrzymała jego spojrzenie, a tymczasem Elliot zaczął wypróbowywać na niej swoje uwodzicielskie sztuczki. W towarzystwie, w którym się obracał, odrobina uwodzenia w połączeniu z kilkoma świecidełkami wystarczyła, by niemal każda kobieta zapomniała o olbrzymim wzroście, paskudnym usposobieniu i skandalicznej reputacji 78
Elliota. Co więcej, w półświatku to zawsze przynosiło pożądany skutek i zaczynał podejrzewać, że mogłoby też być skuteczne w przypadku Evangeline. Elliot w skupieniu obserwował, jak pod jego dotykiem zaczęła szybciej oddychać. Był to nieomylny znak. I chyba zły znak. To, że nierozsądnie wciąż tkwił w tym domu, nie miało już nic wspólnego ze zmęczeniem, przemoknięciem i zagubieniem w zalanej deszczem angielskiej wsi. Natomiast miało wiele wspólnego z tą zniewalająco piękną i niewinną kobietą. - Panie Roberts? - Głęboki kontralt Evangeline przywrócił go do
S R
rzeczywistości. - Mógłby pan zwrócić się odrobinkę w prawo? Tak. Dziękuję. - Posłała Elliotowi przelotny uśmiech i natychmiast jej wzrok wrócił do płótna.
- Panno Stone? - Gwałtownie podniosła głowę, zatrzymując dłoń z pędzlem w pół drogi do palety. Ogarnęło go pragnienie i niepewność. Wczoraj po południu powiedziała pani, że uważa mnie pani za... wyrazistego. Co dokładnie miała pani na myśli?
- Panie Roberts, nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem pańskie... - Chcę zapytać - przerwał jej - czy pani uwaga miała być dwuznacznym komplementem? Takim, gdy brzydkiej kobiecie mówi się, że jej twarz ma charakter? Na pełnych ustach Evangeline błąkał się uśmiech. - Rzeczywiście, pańska twarz ma charakter, panie Roberts, a to przecież najważniejsze. Kiedy maluję naprawdę dobry portret, taki wprost z serca, muszę w nim wyrazić charakter modela. Słysząc to wyjaśnienie, Elliot poczuł wewnętrzny dreszcz. Na pewno nie chciał oglądać artystycznego odzwierciedlenia swojego charakteru i nie 79
mógł sobie wyobrazić, aby mogło to sprawić Evangeline jakąkolwiek przyjemność. Jak miałby wyglądać taki portret? Wielka czarna dziura? Albo gorzej? Jakby umiała czytać w jego myślach, ponownie na niego spojrzała. - Proszę uważać, panie Roberts, wiele mogę powiedzieć o człowieku, studiując jego twarz, lojalnie więc pana ostrzegam. Elliot wziął głęboki oddech i usiłował trzymać język za zębami, jednak jego szkocka rezerwa najwyraźniej znikała w obecności tej kobiety. - Dobrze, panno Stone, co pani widzi w mojej twarzy? Evangeline odłożyła pędzel i przyglądała się Elliotowi przez dłuższą
S R
chwilę, jakby nie chcąc odpowiedzieć. Kiedy w końcu się odezwała, mówiła cicho, lecz zdecydowanie.
- Na pewno inteligencję. Zadatki na bycie dobrym. Rozpacz. Udawanie. I... chyba wielki gniew.
- Rozumiem - odparł cicho, nagle równie niechętny jak ona, by kontynuować ten temat. Poczuł gwałtowną pokusę, by uciec. Jej wnikliwość była niepokojąca. Jednak nie mógł odejść. - Nie odpowiedziała pani na moje zasadnicze pytanie - powiedział, usiłując zachować żartobliwy ton. Evangeline zarumieniła się nieznacznie i unikała jego wzroku, wpatrując się w płótno.
- Panie Roberts, jestem pewna, że doskonale pan wie, jak bardzo jest pan przystojny, bo zapewne mówiły panu o tym niezliczone zastępy kobiet. - Przystojny? Może kilka znajomych kobiet użyło takiego sformułowania - przyznał niechętnie - jednakże takie schlebianie może wynikać z rozmaitych nieczystych pobudek, prawda? Evangeline zerknęła na niego, wkładając pędzel do słoika z rozpuszczalnikiem. Jej głęboki głos był chłodny i opanowany. 80
- W przeciwieństwie do pańskich przeszłych doświadczeń, panie Roberts, ode mnie słyszy pan uwagi wynikające z pobudek artystycznych, a nie ekonomicznych czy raczej zmysłowych. - Touche - mruknął cicho, zdumiony jej śmiałością. - Pańska twarz jest niespotykana, a jednocześnie piękna w taki wyrazisty, surowy sposób - mówiła obojętnie dalej. - A dla artysty jest to zdecydowanie przyjemniejsze, gdy model jest z natury piękny jak pan. Wtedy nie ma potrzeby udawać. - Udawać? - Tak. To znaczy nie muszę malować powierzchownie. Mogę być
S R
uczciwa na płótnie bez obawy, że klient będzie niezadowolony. - Ach, rozumiem.
- Naprawdę? Ciekawe. Proszę mi powiedzieć, panie Roberts, czy ten portret jest rzeczywiście przeznaczony dla pańskiej narzeczonej? Muszę przyznać, że sprawia pan wrażenie trochę obojętnego. Co więcej, nie wygląda pan ani nie zachowuje się jak zakochany mężczyzna. A mężczyzna, który zadaje sobie tyle trudu, musi być, mówiąc najogólniej, szaleńczo zakochany.
Elliot zastanawiał się przez chwilę, jak najlepiej odpowiedzieć na tak niesamowicie celną uwagę.
- Cóż za przenikliwość, panno Stone. Rozszyfrowała mnie pani. - Doprawdy, panie Roberts, a konkretnie co takiego rozszyfrowałam? Muszę przyznać, że to wcale nie jest dla mnie takie oczywiste. - Moje zaręczyny były... zostały zerwane - powiedział powoli. To przynajmniej było prawdą. - Rozumiem. A jednak jest pan tutaj. Elliot wzruszył ramionami.
81
- Cóż, nie zamierzałem zlecać namalowania swojego portretu. Jednak kiedy panią zobaczyłem... eee, kiedy zobaczyłem pani prace... Evangeline zmarszczyła brwi. - Chce pan powiedzieć, że przebył pan całą tę drogę do Wrothamupon-Lea tylko po to, by powiedzieć... - Dokąd? - W całym tym zamieszaniu, Elliot zapomniał o swoim podstępie. Dobry Boże, czyżby znalazł się w złej miejscowości? Evangeline zamarła, pędzel zawisł w powietrzu. - Do Wrotham-upon-Lea - odpowiedziała wolno i wyraźnie. - Tak. Tak, oczywiście! Do Wrotham-upon-Lea. - Elliot odwrócił dłoń
S R
w geście przeprosin. - Cóż, pomyślałem, że przejażdżka po okolicy może być przyjemna...
- W deszczu i błocie? Tylko po to, aby mi powiedzieć, że nie chce pan portretu?
Złapany pierwszy raz na kłamstwie, Elliot zawahał się, poczuwszy nagły przypływ wyrzutów sumienia. Była to zaskakująca reakcja. Ze zdziwieniem uświadomił sobie, że nie chce okłamywać Evangeline Stone. Jednak nie chciał również powiedzieć jej prawdy. Będzie musiało wystarczyć coś pomiędzy. Uśmiechnął się beznamiętnie. Evangeline wciąż trzymała w dłoni czysty pędzel.
- Jeśli mam być trochę bardziej szczery, panno Stone, miałem coś jeszcze do załatwienia w okolicy i kiedy zobaczyłem, jak piękna jest pani... praca, nie mogłem się oprzeć. Evangeline zamrugała, potem opuściła pędzel. - To dziwne! - powiedziała tylko, po czym pochyliła się, żeby dalej malować. Prawie przez godzinę obserwowali się nawzajem bez słowa. Kiedy w końcu Elliot poczuł, że drętwieją mu nogi, wstał i zaczął powoli 82
przechadzać się po pokoju, wpatrując się w obrazy wiszące na ścianie, jednak prawie ich nie dostrzegając. Nadszedł czas. Czas, by wyjechać. Elliot nie mógł już dłużej odkładać nieuniknionego, a powodów do wyjazdu było wiele, podczas gdy powody, dla których tutaj został, świadczyły o jego szaleństwie. Evangeline Stone zdecydowanie zbyt wiele widziała. I wciąż jeszcze niezałatwiona pozostawała sprawa z Antoinette, wisząca nad jego głową jak zardzewiały miecz. Jak zwykle w mieście czekały na niego sprawy niecierpiące zwłoki. Czekała na niego również Zoe, którą już dawno powinien się zająć. Tęsknił za nią, a obecność dzieci w Chatham Lodge sprawiła, że na myśl o córce
S R
tęsknota i frustracja Elliota stawały się jeszcze bardziej dojmujące. Kiedy wróci do Richmond, gdy skończy się ta przyjemna odmiana - bo tylko tym to było, spontaniczną, egoistyczną i nieprzemyślaną odmianą natychmiast wyśle do Evangeline list przez prywatnego posłańca. Dołączy do listu pieniądze za portret i wymyśli jakąś wymówkę, dlaczego dalej nie będzie mógł pozować. Tak będzie najlepiej dla wszystkich. A na pewno dla niej. Prawdę mówiąc, jedynym logicznym wyjściem z tej sytuacji było zniknąć szybko i na zawsze.
- Panno Stone - odezwał się cicho, wciąż stojąc twarzą do ściany Obawiam się, że muszę panią opuścić. Nie tylko zbyt długo nadużywałem pani gościnności, ale mam także pewną sprawę do załatwienia. Usłyszał stuk odkładanego pędzla i szelest spódnicy Evangeline, kiedy się podniosła, by pociągnąć za sznurek dzwonka. Niemal natychmiast w drzwiach pojawiła się ponura pokojówka o imieniu Polly, a Evangeline wydala jej polecenie, by stajenny osiodłał konia Elliota. Potem dołączyła do niego przy szerokim południowym oknie i przekrzywiwszy nieco głowę,
83
spojrzała mu w twarz. Wydawała się taka mała, a jednocześnie taka energiczna, pełna życia i ciepła. - Przepraszam - powiedziała miękko - za moją niesmaczną uwagę na temat zapłaty za portret. Dobrze wychowana dama nie powinna mówić czegoś takiego. Ale poruszyła mnie pańska nieuzasadniona samokrytyka. W słońcu jej jasne włosy połyskiwały złociście, a oczy nabrały odcienia głębokiego błękitu. Niewielka smużka białej farby widniała na jej pięknym policzku. Przyglądał się jej, gdy na usta Evangeline wypłynął jakby niepewny, urzekający i uwodzicielski uśmiech. - To była przyjemność, niezwykła wręcz przyjemność, móc zacząć
S R
malować pański portret, panie Roberts - mówiła cicho - i mam nadzieję, że naprawdę pan wróci.
Elliot nie mógł pohamować pragnienia, by jej dotknąć. Powoli uniósł rękę i kciukiem przesunął po smudze farby na policzku. - Farba - mruknął i wyciągnął chusteczkę, aby wytrzeć dłoń. Nieznacznie się zarumieniła, co tylko podkreśliło jej urodę. Gdybym to ja był artystą, panno Stone, namalowałbym panią, miał ochotę jej powiedzieć. Ale nie zrobił tego. O Elliocie Armstrongu wiele można było powiedzieć, ale nie to, że był dobry, ani też że miał jakieś pojęcie o sztuce. Jego talenty, jakiekolwiek one były, dotyczyły czegoś zupełnie innego i nie należało robić z nich użytku na osobie Evangeline Stone. W pewnym momencie Elliot przestał zdawać sobie sprawę, że wciąż wpatruje się w oczy Evangeline. - Wróci pan, prawda? - spytała, a w jej głosie pobrzmiewała wątpliwość. Intuicyjnie była w stanie przejrzeć go na wylot. Wyczuwała jego wahanie. Elliot to wiedział i zmusił się do uśmiechu. 84
- Jest pani pewna, panno Stone, że chce pani, abym wrócił, skoro poznała pani moją mroczną naturę? Zmieszana Evangeline zmarszczyła brwi. - Prawdę mówiąc, bardzo chcę - odparła, jakby było to oczywiste. Powoli przeszli do drzwi wejściowych. Chociaż raz nigdzie nie było Boltona ani gospodyni. Co więcej, cały dom wydawał się wyjątkowo pusty. Evangeline wzięła jego kapelusz i rękawiczki i podała mu z, jak wydawało się Elliotowi, pewnym ociąganiem. Nagle jego cała determinacja wzięła w łeb. - Kiedy, panno Stone? - spytał głucho. - Kiedy mam wrócić?
S R
Evangeline odezwała się bez wahania.
- W następnym tygodniu? I proszę zaplanować sobie tak czas, aby mógł pan zanocować. Pańska obecność sprawiła dzieciom wielką radość. Mam nadzieję, że nie były dla pana zbyt uciążliwe. Tymczasem będę pracować nad Leopoldem dla Petera, ale potem chciałabym bardzo wrócić do pańskiego portretu.
Elliot powstrzymał się od żarliwej odpowiedzi i tylko skinął głową, mocno zaciskając palce na kapeluszu.
- Przyjadę w przyszłym tygodniu - zgodził się cicho. Evangeline się uśmiechnęła.
- Chyba pana polubiłam, Elliocie Roberts. Chociaż jest pan dość zagadkowy, ale temu oczywiście nie może się oprzeć żaden prawdziwy artysta. Polubiła go? Nie, panna Evangeline Stone na pewno by go nie polubiła, gdyby miała wątpliwą przyjemność go poznać. Niemniej polubiła wystarczająco Elliota Robertsa, więc chyba rzeczywiście był szczęściarzem. Elliot znowu zaczął się zastanawiać, jak by to było, gdyby był panem 85
Robertsem. Dziwne, ale nagle stwierdził, że markiz Rannoch wolałby być kimś innym. Kiedy świadome pogrążanie się w szalonej, ogłupiającej rozpuście przestało sprawiać mu przyjemność? I czy kiedykolwiek ją sprawiało? Elliot naprawdę nie wiedział. Bez wątpienia wiódł dostatnie życie. Zapewniały to jego karciane talenty i wspaniale majątki ziemskie. Życie Evangeline Stone było ledwie wygodne, a jednak to z niej emanowało zadowolenie z życia rodzinnego. Co więcej, jej liczna rodzina wyglądała na obdarzoną przez los wszystkim, co dobre i spokojne. Sama myśl o tym, że musi opuścić ten dom, bardzo go przygnębiała. Elliot przyglądał się delikatnej, szlachetnej twarzy Evangeline
S R
i usiłował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czuł się zadowolony. A potem z równym trudem szukał w pamięci chwili, kiedy nie odczuwał gniewu.
Nadaremnie. Wspomnienia, jeśli w ogóle jakieś były, nie pojawiały się. Najwyraźniej jęknął z niezadowoleniem, bo Evangeline cofnęła się gwałtownie i dopiero wtedy Elliot uświadomił sobie, że stała bardzo blisko niego z przewieszonym przez ramię jego czarnym szynelem. Wyciągnął rękę, żeby wziąć od niej płaszcz, potem powoli podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy.
- W przyszłym tygodniu, panno Stone - powtórzył miękko. - Z niecierpliwością będę odmierzał czas do naszego spotkania. - Impulsywnie chwycił jej dłoń i złożył na niej pocałunek, i czując ciepło jej skóry wiedział, że na pewno wróci. A potem znowu. I znowu, dopóki nie wyda się, jakim jest łajdakiem. Albo dopóki nie zbierze w sobie wystarczającej odwagi, żeby powiedzieć jej prawdę i stawić czoło nieuniknionym konsekwencjom. Poruszony tym Elliot obrócił się i gwałtownie zszedł po schodach na podjazd. 86
Evangeline patrzyła za nim, zagubiona w wirze emocji. Stała w drzwiach, gdy Elliot bez wysiłku wskoczył na konia i przerzuciwszy nogę przez siodło, ruszył z miejsca. Potem ściągnął wodze, przelotnie spojrzał jej w oczy, elegancko dotknął kapelusza i ruszył żwirowym podjazdem. Na końcu ulicy Chatham koń i jeździec skręcili na północ w kierunku Wrotham Ford, szybko znikając jej z oczu. Elliot nie obejrzał się za siebie. Evangeline wciąż stała w drzwiach, nie zdając sobie sprawy, że w holu pojawiła się Winnie, dopóki nie poczuła ciepłego, znajomego ramienia wokół swojej talii. Winnie westchnęła i przyciągnęła ją do siebie. - Och, Evie. Widziałam, jak pocałował cię w rękę! On jest idealny.
S R
Idealny dla ciebie. Szkoda, że taki mężczyzna jest już zaręczony. Evangeline również westchnęła. - Cóż, Winnie, w tym cały sęk.
- Och, moja droga! - Winnie przycisnęła sobie dłoń do piersi. Zakochałaś się w nim, prawda? - Nie jest zaręczony.
Tym razem dłoń Winnie wylądowała na jej ustach, i nagle Evangeline została gwałtownie zaciągnięta do biblioteki.
- Jak to nie jest zaręczony? - spytała obcesowo Winnie, opierając się o drzwi, jakby w obawie, że Evangeline będzie chciała uciec przed przesłuchaniem. - Zaręczyny pana Robertsa zostały zerwane, Winnie - odparła cicho Evangeline, siadając na krześle. - Tylko tyle mogę ci powiedzieć. Winnie powoli odeszła od drzwi i oplotła się ramionami. Podeszła do okna i wyjrzała na ogród. - Evie, zerwane zaręczyny się zdarzają. Czy to jego narzeczona zerwała? 87
Evangeline mocno przycisnęła palce do skroni, usiłując zapobiec zbliżającej się migrenie. Winnie miała rację. Ogarnęła ją nieprzyjemna niepewność. - Nie wiem, Winnie. Powiedział po prostu, że zostały zerwane. Winnie odwróciła się od okna i zaczęła szybko przechadzać się po pokoju, zatrzymując się co jakiś czas, aby poprawić jakąś książkę czy wyprostować obraz, który wcale nie był przekrzywiony. Przechadzając się, mówiła cicho. - Kochanie - odezwała się niskim, spokojnym głosem, który zawsze tak dobrze działał na niegrzeczne dzieci. To był głos guwernantki, myślała
S R
zawsze Evangeline. - Peter ma do mnie zaufanie, jeśli chodzi o twoje dobro, chociaż nie bardzo wiem dlaczego, skoro to ja jestem lekkoduchem, a ty jesteś rozważna. - Zatrzymała się, by poprawić idealną aranżację kwiatową. - Niemniej nie znajduję niczego nieprzyjemnego w obliczu pana Robertsa, i sądzę, że musimy przyjąć za dobrą monetę to, co mówi jego twarz. Winnie przystanęła nagle i odwróciła się do Evangeline. - Prawdę mówiąc, Evie, sprawiał wrażenie, jakby był tobą oczarowany. Wczoraj podczas kolacji prawie nie odrywał od ciebie oczu. Założę się, że jest tak samo zadurzony jak biedny Stokely. Evie opuściła dłonie na kolana.
- Winnie, zważywszy na moje obowiązki, nie sądzę... Nieoczekiwanie Winnie przerwała jej ostrym machnięciem ręki. - Och, wiem, byłam twoją guwernantką i Peter polega na mnie, że będę ci pomagać, ale niech to szlag, Evie, nie stajesz się młodsza. Pomyśl o swojej przyszłości!
88
- Właśnie o niej myślę, droga przyjaciółko! I o przyszłości Michaela także. Och, Winnie, on ma dopiero jedenaście lat! Co zrobimy, jeśli mój dziadek umrze i oni będą chcieli mi go odebrać? - Fe! - prychnęła Winnie, znowu machając ręką. - Stara lady Trent powiedziała, że prędzej będzie smażyć się w piekle, niż uzna twoje... - Ona kłamie! - syknęła Evangeline. - Och, szybko się wyparła mojego ojca, gdy poszedł za głosem serca. I nie omieszkała dopilnować, by mój dziadek nie interesował się żadnym ze swoich wnuków. Ale wspomnisz moje słowa, Winnie, ona okaże nieoczekiwane zainteresowane, kiedy
S R
dziadek umrze. Pozbawi to dziecko rodziny i rzuci je prosto w gniazdo węży, jeśli jej na to pozwolę. Winnie potaknęła słabo.
- Och, Evie, obawiam się, że możesz mieć rację. - Przekonasz się - odparła ponuro Evangeline.
- A kiedy wykona pierwszy ruch, natychmiast wracamy na kontynent. Na twarzy Winnie pojawił się wyraz nadziei.
- Tak, ale... związek z takim dżentelmenem jak Elliot Roberts mógłby skutecznie odstraszyć lady Trent, podłą starą babę. Peter, w końcu opiekun prawny Michaela, jest tylko w połowie Anglikiem, a do tego urodzonym za granicą. Jednak angielski mąż byłby... Evangeline powstrzymała Winnie, unosząc rękę. - Tak, jakiś szacowny mężczyzna chętnie pomógłby w tych tragicznych okolicznościach, jednak pamiętaj o władzy i wpływach, które posiada lady Trent i rodzina Stone'ów. Tak, pan Roberts wygląda na dżentelmena i bez wątpienia jest dobrze sytuowany. Ale ona! Ona jest arystokratką, zagorzałą konserwatystką. Bogatą i bezwzględną. 89
- Cóż, tak... to wszystko prawda, ale... Evangeline gwałtownie wypuściła powietrze. - Winnie, taki plebejusz jak pan Roberts nie jest bardziej wpływowy niż Peter. Co więcej, pan Roberts nie wiedziałby, jak postępować z taką wiedźmą. A sądząc po jego wyglądzie - dodała oschle - nie jest skłonny do męczeństwa. Winnie zajęła swoje zwyczajowe miejsce naprzeciwko Evangeline i zmarszczyła w zamyśleniu brwi. - Tak - bąknęła, wpatrując się w swoje maleńkie stopy. - I niestety jest Szkotem. Zwróciłaś uwagę na jego akcent?
S R
- Szkocki? - Głos Evangeline był ostry. Dla niej, jako Flamandki, wszyscy Anglicy brzmieli podobnie.
Winnie potaknęła powoli i uniosła wzrok.
- Tak, tak sądzę. Nie, jestem tego pewna, Evie. Wciąż słychać w jego głosie lekki akcent... słyszalny tylko, kiedy żartuje albo coś takiego. Może i spędziłam pół życia we Flandrii, ale jestem dziewczyną z Newcastle i bez trudu rozpoznam szkocki akcent.
- Tak, nazwisko prawdopodobnie jest szkockie - zauważyła Evangeline, zapatrzywszy się w wygaszone palenisko - co tylko potwierdza, jak niewiele o nim wiemy, Winnie. A Petera nie możemy o niego spytać, dopóki nie wróci z Włoch. - Ach, kochanie, jesteś zbyt ostrożna! Czy twoje życie musi być nieustającym pasmem powagi i podejrzeń? - Tak - odparła Evangeline, spoglądając na Winnie. - Wielu ludzi na mnie polega. Dlatego powaga i podejrzliwość bardzo mi się przydają. Winnie zerwała się z krzesła i znowu zaczęła przechadzać się po bibliotece. 90
- Och, Evie! Nie chcę, żebyś zachowywała się nierozważnie! Po prostu chcę, żebyś doświadczyła tego, co ja z moim kochanym Hansem. Prawdę mówiąc, to moje wielkie marzenie! Chciałabym, abyś poznała szczęście, które możliwe jest tylko wtedy, gdy spotka się bratnią duszę, a nie mogę przestać się zastanawiać, czy pan Roberts nie jest przypadkiem twoją bratnią duszą. - Dlaczego? - spytała cicho Evangeline, szczerze zdziwiona. - Dlaczego? - Winnie obróciła się, nerwowo bawiąc się chusteczką. Nie wiem! - odparła żałośnie. - Po prostu to widzę, i tyle. Sposób, w jaki na ciebie patrzy, i to, że sprawia wrażenie, jakby był częścią tego miejsca. No i
S R
dzieci! Od razu go polubiły. Twarz Elliota ma taki fascynujący wyraz... po trosze zdumiony, po trosze oczarowany i szczęśliwy.
- Ach, to teraz już jest Elliot? - Evangeline odezwała się figlarnie. Winnie, doprawdy! Jesteś niepoprawnie romantyczna. Sądzę, że Peter oczekuje ode mnie, iż będę pilnować twojej cnoty!
Skrzyżowawszy ramiona na piersi w geście uporu, Winnie ponownie spojrzała w okno.
- I muszę zgodzić się z Augustusem, chociaż mnie to boli, że nie masz w sobie za grosz romantyzmu!
Słysząc te słowa krytyki, Evangeline wstała i podeszła do przyjaciółki. Objęła ją przepraszająco. - Obawiam się, Winnie, że możesz mieć rację, i nie jest mi z tym dobrze. Postaram się zmienić. Ale musisz przyznać, że jest coś tajemniczego w panu Robertsie. - Pochyliła się powoli i odsunęła zasłony, żeby popatrzeć na słońce, jakby prawda kryła się w ogrodzie Chatham. - Czegoś brakuje. Nie wiemy czegoś ważnego. - Och, do licha! - zniecierpliwiła się Winnie. 91
- Jedyną rzeczą, której brakuje temu wielkiemu mężczyźnie, jest kilt! Wyobraź sobie, jak muszą wyglądać jego kolana! Słysząc to, Evangeline odchyliła głowę i roześmiała się. - Ach, Winnie, jesteś nieznośna! Wróci tutaj w przyszłym tygodniu. Będziesz po prostu musiała go poprosić, żeby ci je pokazał. - Może ty go poprosisz, Evie? - zażartowała Winnie. - W końcu, kochanie, to ty jesteś artystką. Ta myśl była kusząca. *** Wrotham Arms było niewielkim, podupadłym zajazdem, który bez
S R
wątpienia dni świetności miał już za sobą. Wzrost Elliota i wyniosły sposób bycia
- pomimo podniszczonego ubrania - sprawiły, że natychmiast się nim zajęto, jednak ponury nastrój, który ogarnął go zaraz po opuszczeniu Chatham Lodge, nie minął nawet wtedy, gdy drobny, nerwowy służący obiecał zaprowadzić go niezwłocznie do właściciela zajazdu. Idąc za chłopakiem przez zapuszczony bar, przeciskał się między rozchwierutanymi stolikami i zniszczonymi krzesłami, a potem przeszli przez brudny korytarz na zapleczu do wąskiego biura.
Za wielkim stołem zastawionym górą talerzy siedziała korpulentna, jaskrawo ubrana kobieta, od niechcenia wycierając kufle do piwa. Nie można było określić jej wieku, ale jej pozycję tak. - Powiedziałem wyraźnie: właściciel zajazdu! - warknął Elliot na spłoszonego służącego, po czym natychmiast pożałował swoich słów, gdy chłopak odskoczył przerażony do tyłu. Prawdopodobnie nie była to jego wina. - Chcę się zobaczyć z właścicielem, panem Tannerem - powtórzył spokojniej. 92
- Tak, a kim pan jest? - wychrypiała kobieta za stołem, spluwając gwałtownie do kufla, a potem wciskając do niego ścierkę. Skinęła głową w stronę drzwi, i służący natychmiast smyrgnął z powrotem korytarzem. - Jestem znajomym córki pana Tannera - odparł sztywno Elliot, skupiając swoją uwagę na wulgarnej kobiecie. Pod burzą sztywnych rudosiwych włosów wystających spod pożółkłego czepka jej oczy były jak błyszczące gagaty ukryte w rumianych fałdach. Gruby, mięsisty nos zwisał między obwisłymi policzkami nad wąskimi ustami, w twarzy, która nigdy nie była ładna. Uśmiechnęła się sarkastycznie, ukazując niemal pełne, choć poczerniałe uzębienie.
S R
- Którą pan chce? Ale przecież nie muszę pytać, prawda, sir? Zachichotała do siebie. - Założę się,że nie moją biedną Mary, bo ona nie znosi takich gładkich dżentelmenów jak pan.
- Annie Tanner - przerwał jej poirytowany Elliot. - Szukam Annie Tanner.
- Tak, mniej więcej połowa panów w Londynie zna moją Annie odpowiedziała kobieta, potakując głową. Najwyraźniej zadowolona z efektów swojej pracy, odstawiła kufel na bok z głośnym stuknięciem, po czym spojrzała przenikliwie na Elliota.
Obserwując, jak kobieta czyści naczynia, Elliot w duchu dziękował Bogu, iż nie zdecydował się zostać na noc w tej zapyziałej dziurze. Bez względu na to, jak bardzo dokuczliwe było fizyczne pożądanie w domu Evangeline, było to lepsze niż biegunka. - Jestem markiz Rannoch - powiedział oschle. - I chciałbym zobaczyć się z panem Tannerem. Teraz.
93
Kobieta kciukiem wskazała za siebie i obrzydliwie zarechotała, a jej brzuch i czepek się zatrzęsły. - Naprawdę? Cóż, to będzie przy trzeciej alejce, o tam, panie. Trzeci grób po lewej od małego dębu. - Nie żyje? - O tak, będzie trzy tygodnie, jak udał się na wieczny odpoczynek odparła sarkastycznie. - A pani kim jest, jeśli mogę spytać? - Jestem pogrążoną w żałobie wdową, dziękuję bardzo - powiedziała kobieta, nie przestając się uśmiechać. -I właśnie porządkuję tutaj sprawy.
S R
Dobry Boże. Matka Antoinette. Mógł się domyślić. - Gdzie więc mogę znaleźć pani córkę? Kobieta przyjrzała mu się podejrzliwie.
- Annie? Niestety nie wiem. - Wzruszyła od niechcenia ramionami. Moja Mary prowadzi dom porządnej rodzinie w Mayfair, może coś o niej wie.
Elliot zdusił narastające zdenerwowanie i gniew. Boże, chciał już mieć to za sobą. Garderobiana Antoinette powiedziała, że aktorka wróciła do Essex. Cholera, musiała tutaj być. Pewnie wciąż się przed nim chowała. - Pani Tanner, muszę załatwić z Annie pewną sprawę. Pani Tanner zerknęła na niego taksująco. - Tak, podejrzewam, że taki bogaty dżentelmen jak pan musi mieć do niej wiele różnych spraw! - Kobieta ponownie zachichotała, potem szybko ucichła i zmrużyła oczy, jakby coś kalkulując. - Ale na pewno wkrótce zobaczę się z moją Annie. Przyjedzie tutaj albo ja pojadę do Londynu, kiedy już uporządkuję to miejsce.
94
Elliot przełknął głośno ślinę, nie mogąc się doczekać, by Antoinette i wszystko, co reprezentowała, stało się przeszłością. Podjął decyzję pod wpływem impulsu i włożył rękę głęboko do kieszeni, aby wyciągnąć aksamitne pudełko. Z impetem położył je na stole. - Proszę dopilnować, aby to dostała, pani Tanner. A także załączony list. W oczach pani Tanner pojawił się gwałtowny błysk, który bardzo szybko zgasł. Odwróciła wzrok i machinalnie spojrzała na swoją zniszczoną suknię, po czym żałośnie pociągnęła nosem. - Tak, to wszystko bardzo dobrze dla mojej córki, ale ja jestem biedną
S R
wdową. Do Londynu jest kawał drogi...
Elliot rzucił na blat garść monet, które zabrzęczały o kufle i talerze. - To powinno wynagrodzić pani trud - odezwał się cichym, chłodnym głosem, kiedy kobieta zaczęła zbierać pieniądze do fartucha. - Ale proszę nie mieć wątpliwości, pani Tanner. Jeśli dowiem się, że Annie nie otrzymała pudełka ani listu, lepiej niech pani przygotuje kolejny dół pod dębem. - Po czym Elliot odwrócił się na pięcie i ruszył korytarzem do zapuszczonego baru, niemal potykając się o nerwowego służącego, który stał ukryty w mroku.
Nagle atmosfera w obrzydliwej tawernie stała się ciężka, nieprzyjemna i brudna. Elliot miał wrażenie, że udusi się z niepokoju, i poczuł niepohamowane pragnienie odetchnięcia czystym powietrzem Essex. Wybiegł przez wąskie drzwi na zagracony dziedziniec, skinął głową w stronę stajni i mruknął polecenie do niezbyt rozgarniętego stajennego, który wcześniej zabrał jego konia. Kiedy czekał przy drodze na konia, niepokój stawał się coraz większy, aż w końcu przemienił się w coś znacznie gorszego: dręczące uczucie straty 95
i strach. Przed czym? Nie mógł się doczekać, kiedy opuści to okropne miejsce, a jednak nie chciał wracać do Londynu. Ani, prawdę powiedziawszy, do swojego życia. Był wszechpotężnym, bardzo nielubianym markizem Rannochem i nagle stwierdził, że ten fakt ma dla niego takie znaczenie, jak dla każdego innego człowieka. Niemniej tym właśnie był i nic tego nie zmieni. Wciąż towarzyszył mu smród tego zapyziałego miejsca, tak samo jak świadomość tego, jakim człowiekiem się stał: zblazowanym, zaspokojonym, podłym i znudzonym.
S R 96
Rozdział 4 Muzo! Męża wyśpiewaj, co święty gród Troi zburzywszy, długo błądził w tułaczce swojej*. Homer
Było oczywiste, że nadmiernie wykorzystywany MacLeod musiał zdusić pełne przerażenia sapnięcie, kiedy jego zmęczony podróżą pan wrócił do Strath tego wieczoru i oznajmił, że wczesną kolację zamierza zjeść w pokoju nauki razem z córką. Bez słowa komentarza lokaj posłusznie przekazał polecenie pana do kuchni, tym samym wprowadzając Henriego i
S R
jego pomoce kuchenne w stan francuskiej anarchii. Ale ponieważ wiedziano, że panna Zoe jest ulubienicą bezwzględnego MacLeoda, wkrótce trójka służących stanęła przed drzwiami pokoju nauki, niosąc srebrne tace z szynką na zimno i ciepłą wołowiną, a także wszystkimi rodzajami wina, warzyw i chleba, które normalnie zostałyby przyniesione do jadalni. Co więcej, przynieśli także ulubioną tartę malinową Zoe na deser. Zanim zegar wybił ósmą wieczorem, nakrycia zostały sprzątnięte, a Elliot dość niezręcznie wycierał odrobinę malinowego nadzienia z brody Zoe. Wciąż trzymając w dłoni lepką serwetkę, oparł się wygodnie na krześle, wyciągnął nogi w stronę wygaszonego kominka i wnikliwie przyjrzał się córce. Ta urocza istotka była częścią jego samego. Zoe miała ciemne, kręcone włosy po jego matce, które okalały twarzyczkę o poważnym, opanowanym wyrazie twarzy jego zmarłego ojca. Małą, ostrą bródkę prawdopodobnie zawdzięczała ciotce Agnes, ale mocną, wyrażającą upór szczękę... cóż, bez wątpienia miała po nim, i tylko Bóg wiedział, skąd u nich taka szczęka. Homer, Odyseja, tłum. Lucjan Siemieński
97
Tak, rzeczywiście była jego dzieckiem, i dbał o nią, a jednak w czasie kolacji powiedziała ledwie kilkanaście słów. I czy można było się temu dziwić? Zoe pewnie myślała, że jej tata całkiem oszalał, bo Elliot rzadko bywał w pokoju nauki, zazwyczaj jadał sam, i nigdy nie wycierał córce twarzy. Siedząc między książkami, globusami i małymi krzesłami, Elliot czuł się - i pewnie wyglądał - równie niezręcznie jak wystrojony goguś w klubie Almacka. Może, pomyślał cierpko, rzeczywiście oszalał. Taka myśl nie po raz pierwszy przyszła mu do głowy. Jednak odsunął ją od siebie. Był zdecydowany lepiej się sprawdzić w tym zadaniu, w tym rodzicielstwie czy
S R
wychowaniu, czy jakkolwiek to się nazywało. Zmusił się do uśmiechu.
- Zoe, może przyniesiesz tę książkę, którą tak bardzo lubisz? Poczytajmy ją razem. - Zoe spojrzała na niego raczej obojętnie, i Elliot rozpaczliwie zaczął szukać w pamięci. - Książkę z obrazkami, kochanie? O ile pamiętam były w niej... eee... zwierzęta w zoo, czy coś takiego. Zoe zamrugała, a jej brązowe oczy zabłyszczały w świetle lampy. - Już jestem za duża, tato, na książki z obrazkami. Dobry Boże... jaki był głupi! Oczywiście, dziewczynka, która czytała tak dobrze jak Zoe, już dawno straciła zainteresowanie książkami obrazkowymi. Elliot posłał jej zawstydzony uśmiech i ucieszył się, kiedy powoli go odwzajemniła. - Przynieś więc książkę, którą lubisz, kochanie. I powiedz swojemu niemądremu, zapominalskiemu ojcu, o czym ona jest. Zoe posłusznie zsunęła się z krzesła i podeszła do sterty małych, podniszczonych książek. Wróciła do ojca, trzymając w pulchnych paluszkach jedną z nich. 98
- Jest o żółtym kotku - wyjaśniła cicho, podając mu ją. - Ma wiele przygód, ale niektóre słowa są za trudne. Elliot znowu się uśmiechnął, i tym razem uśmiech już nie był taki wymuszony. Może z czasem stanie się to łatwiejsze. Delikatnie wyciągnął dłoń, żeby odsunąć wstążkę ze ślicznej twarzyczki Zoe, potem dotknął jeszcze jej podbródka. - Więc tata ci poczyta, skarbie, i razem poradzimy sobie z tymi słowami. Dobrze? Zoe potaknęła bez słowa, a jej poważne oczy rozwarły się w oczekiwaniu. Elliot pochylił się łagodnie i pocałował czubek jej nosa. Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
S R
- Cóż - odezwał się z werwą Elliot. - Jak się do tego zabierzemy, Zoe? - Jak się zabierzemy do czego, tato? - powtórzyła uroczo. Elliot skarcił się w duchu. Naprawdę nigdy nie czytał swojej córce książki? Do diabła, dobrze wiedział, że nie. To nie tak, że nie chciał jej czytać, jednak nie potrafił powiedzieć, dlaczego jej nie czytał, ani co takiego trzymało go z dala od dziecka, które tak bardzo kochał. Jego dziecka. Stała przed nim, taka malutka, a jednocześnie taka poważna i niepewna. Jego córka prawie wcale nie znała swojego ojca, i to z jego winy. Był jedyną osobą, która pozostała Zoe, i to powinno wystarczyć.
Prawdę mówiąc, wiele dzieci mogło tylko marzyć o kochającym ojcu, a on bez wątpienia kochał Zoe. Żadne z dzieci w Chatham nie miało ojca, a jednak kwitły, podczas gdy jego córka była przygaszona i smutna. - Usiądź mi na kolanach, Zoe - odezwał się Elliot z zaskakującą pewnością. - Będę cię trzymał i razem zobaczymy, jakie to przygody przytrafiły się temu twojemu żółtemu kociakowi.
99
Zoe w końcu się uśmiechnęła. Wprawdzie w jej oczach nie było jeszcze uśmiechu, ale prawie się tam pojawił, gdy podniosła ręce i dotknęła ramion ojca. Och, tak, zapewniał siebie. To początek. Ale początek czego? Elliot nie wiedział, ale pracował nad tym. *** O wpół do dziesiątej Gerald Wilson zatrzymał się na progu biblioteki markiza Rannocha, pytając siebie, co u licha tutaj robił. Och, dobrze wiedział, że markiz go wezwał. I to w swój zwyczajowo arogancki sposób: podenerwowany służący przyniósł mu liścik, w którym było napisane „Biblioteka natychmiast" z grubym, czarnym R w podpisie. Nadszedł czas,
S R
powiedział sobie Wilson. Prawdę mówiąc, ten czas nadszedł już dawno. Już wiele miesięcy temu powinien był zacząć szukać sobie nowego miejsca pracy.
Mając nienaganne referencje i doświadczenie, Wilson szczycił się tym, iż jest doskonałym zarządcą. Dwa lata wcześniej niechętnie przyjął posadę u Rannocha, ponieważ w owym czasie ogromna pensja, jaką zaproponował mu markiz, wydawała się warta tego, by zamieszkać w piekle. Teraz Wilson już nie był tego pewien, i miał okazję zrozumieć, dlaczego Rannoch tak dobrze płacił. Co gorsza markiz był dla swoich pracowników ostry jak brzytwa i pozbywał się ich z byle powodu. Wilson wzdrygnął się na tę analogię. Niemal widział błyszczące ostrze zbliżające się do jego kolan. Och, Boże. A więc to było to, tak? Zostanie zwolniony. Wilson nie widział innego powodu, dla którego markiz wezwał go o tak późnej porze. I chociaż często wyobrażał sobie, że wchodzi do ciemnej biblioteki i nonszalancko rzuca na biurko swoją rezygnację, nigdy jednak nie przypuszczał, że Rannoch zwolni go bez ostrzeżenia. Czyż nie
100
przykładał się do swoich obowiązków? Nie znosił bezwzględnych żądań i paskudnych nastrojów bez mrugnięcia okiem? Przez dwa lata wykonywał dla markiza brudną robotę. Handlował z wolnymi kupcami, którzy chętnie by go zadźgali za butelkę brandy, od czasu do czasu płacił łapówki, jeśli zaistniała taka potrzeba, i wyciągał jurnego starego baroneta, sir Hugha, z rozmaitych tarapatów, w które ten się pakował. Stale odbierał honorowe długi od wielu bliskich bankructwa dżentelmenów, z których dwóch palnęło sobie w głowę, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi. Tak, Wilson pozwalał na to. Pracując dla markiza Rannocha, patrzył w
S R
najczarniejszą otchłań, jaką znała ludzkość. Uznał, że wyrzucenie go na bruk po tym wszystkim, co wycierpiał, było nieludzkie, jednak lepiej, aby odbyło się to szybko. Z zimną determinacją Wilson wyprostował ramiona, zastukał w ciężkie, dębowe drzwi, po czym wszedł do świątyni markiza. - A, Wilson! - zawołał jego pracodawca, odkładając niezapaloną cygaretkę i wstając zza biurka z niespotykaną u niego uprzejmością. Dziękuję, że tak szybko przyszedłeś... pomimo późnej pory. Dziękuję, że przyszedłeś?
Grzeczność tego stwierdzenia była niepokojąca. Wilson zatrzymał się niepewnie tuż przy drzwiach. Markiz miał na sobie domowe ubranie. Jego batystowa koszula była lekko wymięta, a podwinięte do łokci rękawy odsłaniały owłosione, muskularne ręce. Szczękę pokrywał jednodniowy, ciemny zarost. Wilson głośno przełknął ślinę, bo pomimo przepychu, który otaczał jego pracodawcę, Szkot zawsze wyglądał brutalnie. A nie mając na sobie zwyczajowego, formalnego stroju, wyglądał wręcz jak barbarzyńca. - No, wejdź, Wilson! Dobry Boże, człowieku, wchodź i nalej sobie brandy - zaproponował serdecznie Rannoch, machnąwszy ręką w stronę 101
kryształowej karafki. - Przecież jest dobrze po godzinach twojego urzędowania - dodał, przechodząc od biurka do okna, żeby wyjrzeć na zewnątrz przez ciężkie, adamaszkowe zasłony. - Powiedz, Wilson, mgła na zewnątrz jest jeszcze gorsza? Dobry Boże, Rannoch chciał rozmawiać o pogodzie. I proponował mu drinka. Zwyczajowa konwersacja jego pracodawcy ograniczała się do kilku pomruków, paru poleceń, po których następowała szorstka odprawa. Wilson z wdzięcznością ruszył w kierunku brandy, teraz całkowicie przekonany, że będzie mu potrzebna. Wyglądając na wyjątkowo odprężonego, markiz odwrócił się od okna i
S R
usiadł na rogu biurka, opierając szklankę whisky o nogę. Nawet siedząc na biurku, wysoki mężczyzna górował nad Wilsonem. Nerwowo szukał jakiegoś tematu do rozmowy. Gdyby Rannoch zamierzał go zwolnić, już by to zrobił. Wilson wystarczająco często widział, jak markiz zwalniał ludzi. Rannoch rzucał się na ludzi jak kobra: szybko, oślepiająco i bardzo boleśnie. Markiz więc chciał czegoś innego - ale czego? Wilson z brzękiem odstawił karafkę. To nowe zadanie musi być wyjątkowo paskudne, skoro spowodowało tak niezwykle uprzejme zachowanie markiza. Na początku tygodnia Wilsonowi powierzono zadanie odnalezienia wiarołomnej kochanki Rannocha. Cóż to była za beznadziejna robota! Potem od razu został wysłany do jubilera, aby kupić ekstrawagancką rubinową bransoletkę, pasującą do naszyjnika, który Wilson kupił dla niej na Gwiazdkę. Bransoletka nie wróżyła niczego dobrego. Wilson doskonale wiedział, co to znaczyło. Może, pomyślał sarkastycznie, teraz będzie miał za zadanie znaleźć nową kochankę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ponieważ to właśnie Wilson przez rok dbał o to, aby panna Fontaine świadczyła markizowi swoje usługi. W tamtych wyjątkowo mało romantycznych 102
okolicznościach rozkazy Rannocha były chłodne i zwięzłe. Dowiedzieć się, jak się nazywa kochanka lorda Clivingtona, upewnić się, że jest ładna, ustalić, ile jej płaci, i zaproponować dwa razy więcej. Głośno mówiło się o tym, że tydzień wcześniej podczas gry w karty Clivington paskudnie oszukał Rannocha, ale w bardzo sprytny sposób. Żaden dżentelmen, nawet Rannoch, nie wysunąłby oskarżenia, którego nie mógłby udowodnić. Dlatego też podstępny markiz Rannoch, jak często miał w zwyczaju, po prostu postanowił się zemścić w inny sposób. Bardzo szybko Clivington znalazł się w niezręcznej sytuacji, w której musiał udawać, bez powodzenia, że panna Fontaine przestała go intere-
S R
sować. Nie miał odwagi wyzwać Rannocha na pojedynek; tylko kilka spośród ofiar Rannocha było tak nierozsądnych. I ci szybko pożałowali swojej impulsywności. Prawdę mówiąc, zważywszy na to, jak zazwyczaj mścił się Rannoch, można było uznać, że Clivington wywinął się prawie bez szwanku.
Wilson nerwowo zwrócił się twarzą do swojego pracodawcy. - Rzeczywiście, milordzie - odezwał się w końcu. - Wieczór jest wyjątkowo mglisty jak na tę porę roku.
Rannoch wciąż wyglądał wyjątkowo łagodnie. Jednak Wilson obawiał się, że był jak rozleniwiona, syta pantera, która dopiero co pochłonęła mnóstwo mięsa. - Usiądź, Wilson, usiądź - zaproponował markiz, przyjaźnie wskazując na krzesło. - Jesteś dość blady. Może za ciężko pracowałeś? - Markiz wziął cygaro, przypalił je od świeczki, po czym wydmuchnął kłąb dymu. Wilson usiadł. - Nie, jaśnie panie. Dobrze się czuję, zapewniam pana.
103
- Dobrze, dobrze - odparł Rannoch, nieobecnym wzrokiem przyglądając się cygaretce. Milczał przez dłuższą chwilę, jakby zastanawiając się, co powiedzieć. W końcu się odezwał. - Powiedz mi, Wilson, bo nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby o to spytać, jak miewa się twoja rodzina? Chyba masz matkę staruszkę? Wilson był zaskoczony, że markiz w ogóle wiedział, iż ma on jakąkolwiek rodzinę, a co dopiero matkę. - Rzeczywiście, lordzie Rannoch, moja matka i reszta rodziny mają się całkiem dobrze. - A, tak. Dobrze. - Markiz uniósł szklankę i w zamyśleniu popijał swoją obrzydliwą whisky.
S R
Wilson wypił porządny łyk ze swojego kieliszka. - Jaśnie panie?
- Tak, Wilson? - Markiz z zaciekawieniem uniósł czarne brwi. - Czy... czy chciał pan czegoś ode mnie? Rannoch przyglądał mu się ze swojego miejsca,
wyglądał jak wielki czarny drapieżny ptak, który lada chwila rozłoży wielkie skrzydła i spadnie na niespodziewającego się niczego gryzonia. - Tak! - odezwał się markiz, zaskakując Wilsona. - Przepraszam. Zapomniałem, że możesz chcieć wrócić do domu rodzinnego. - Tak, cóż... - bąknął bez przekonania Wilson. - Ach, tak! Dom rodzinny - powtórzył Rannoch jakby w zamyśleniu - i to w taki paskudny wieczór. Muszę przyznać, Wilson, że zastanowiwszy się nad moim zachowaniem, żałuję, że tak bezmyślnie wyciągnąłem cię z tak przyjemnego miejsca o tak późnej porze. Wilson, szybko wychylając bardzo dobrą brandy swojego pracodawcy, miał ochotę wyjaśnić, że zważywszy na zupełnie nietypowy przyjazny na104
strój Rannocha, mroczna biblioteka markiza wydawała się przyjemniejszym miejscem niż zimny dom pani Wilson, ale z powodu wrodzonej rezerwy zachował własne uczucia dla siebie. - Proszę się tym nie przejmować, milordzie - powiedział zamiast tego. - Jesteś dobrym człowiekiem, Wilson. Wiele razy cieszyłem się, że cię zatrudniłem. Przejdę od razu do rzeczy. - Rannoch podał Wilsonowi mały kawałek papieru, na którym widniały dwa nazwiska. James Hart. Peter Weyden. - Nie znam tych mężczyzn, milordzie - odezwał się niepewnie Wilson. - Ani ja - przyznał pogodnie markiz. - Ale bardzo chciałbym czegoś się
S R
o nich dowiedzieć. Oczywiście dyskretnie. Obaj mieszkają w Londynie, ale prawdopodobnie nie obracają się w wyższych sferach. O ile wiem, pierwszy z nich jest zaręczony. Chciałbym wiedzieć z kim, a także jaki jest status jego zaręczyn.
Wilson potaknął w milczeniu.
- A drugi jest flamandzkim znawcą sztuki, który sprowadza mnóstwo dzieł sztuki z kontynentu. Wygląda na to, że dużo podróżuje i chyba ma związki z Akademią Królewską. Załatwia także zlecenia... różnym artystom. Wilson zamrugał powoli.
- I czego mam się dowiedzieć o tym człowieku, sir? Rannoch znowu od niechcenia zaciągnął się cygaretką, potem wolno wypuścił dym. - Chcę się tylko upewnić, że jest człowiekiem o nieskazitelnym charakterze, bo zapewne jest. - O, rozumiem, milordzie. Zainteresował się pan więc rynkiem sztuki? Rannoch wolno potaknął. - Można powiedzieć, Wilson, że nagle stałem się wielbicielem. 105
- Mam coś kupić, panie? - spytał niepewnie. Rannoch przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, a na jego twarzy powoli zaczął malować się wyraz zadowolenia. - Cóż za wspaniały pomysł, Wilson! - Naprawdę, panie? - Wilson za wszelką cenę starał się nie okazywać konsternacji. - Tak! - odparł Rannoch, potem zniżył głos do niemal konspiracyjnego szeptu. - Znajdź pana Weydena. Powiedz mu, że twój pracodawca - nie ujawniaj mojego nazwiska - chce kupić van Artevalde'a. - Van Artevalde'a, sir? - Wilson zamrugał nerwowo, potem głośno
S R
przełknął ślinę. - Muszę panu powiedzieć, lordzie Rannoch, że bardzo trudno dostać jego prace. Są rzadkie i kosztowne.
Wilson czekał na wybuch, ale nic takiego nie nastąpiło. Rannoch tylko uniósł brew.
- Znasz malarstwo van Artevalde'a? - spytał z szacunkiem. - Cóż... tak. Tyle o ile - wydukał Wilson. - Mój poprzedni pracodawca, może pan pamięta, był kolekcjonerem sztuki. Van Artevalde jest młodym, ale bardzo utalentowanym flamandzkim malarzem.
- Naprawdę? - spytał Rannoch, wyglądając na bardzo zainteresowanego.
- O, tak, panie. Jego alegorie często porównywane są do malarstwa Rubensa. Barwy i światło na jego obrazach są niespotykane, bardzo podobne do tych na obrazach van Eycka. Prawdę mówiąc, jego prace zaczęły uzyskiwać całkiem wysoką cenę, zwłaszcza za granicą. - Wspaniale, Wilson - mruknął Rannoch. - Twoje umiejętności wciąż mnie zaskakują. Powiedz Weydenowi, albo komuś, kto zajmuje się jego sprawami, że od ręki chcę kupić van Artevalde'a, coś wielkiego i epickiego. 106
Niebawem zapewne pokaże ci obraz zatytułowany Upadek Leopolda pod... pod czymś. - Pod Sempach - poprawił go Wilson, potem się skrzywił. Rannoch tylko skinął głową, pocierając zarośniętą brodę. - Tak, właśnie tak. Zapłać mu w złocie. Cena nie ma znaczenia. - Tak, panie - odparł Wilson posłusznie. - Coś jeszcze? - Tak - powiedział wolno Rannoch, stukając długimi palcami o blat biurka. - Powiedz Weydenowi, że chcesz mieć prawo pierwokupu wszystkich obrazów van Artevalde'a, które trafią na rynek, dopóki nie zdecyduję inaczej. Kupuj... kupuj wszystko.
S R
- Wszystko? - Wilson byt zaskoczony.
Rannoch zmarszczył brwi i zapatrzył się przed siebie. - Nie. Nie wszystko - poprawił się. - Nie chcemy ograniczać dostępu do prac Ev... van Artevalde'a. - Markiz spojrzał na Wilsona. - Kupuj mniej więcej co drugi obraz, sam decyduj który. Prawda jest taka, że nie znam się na malarstwie.
- Ale to, panie, bardzo wyśrubuje cenę! Rannoch uśmiechnął się. Jego idealnie białe zęby błyskały złowrogo w świetle świecy. - Doprawdy? A więc tym lepiej.
Chwilę później Wilson włożył do kieszeni świstek papieru i wyszedł, uspokojony, ale też zdezorientowany. Trochę szumiało mu w głowie od wypitej brandy i prawie wpadł na Kemble'a, służącego markiza, gdy ten wchodził do biblioteki. *** Wydmuchując długą smużkę dymu, Elliot przyglądał się ze skrywanym rozbawieniem smukłemu mężczyźnie w średnim wieku, który teraz stał przed nim i pogardliwie pociągał nosem. Kemble, który nie 107
ukrywał swojego wstrętu do cygar, wymachiwał batystową chusteczką w sposób, który - jak obaj dobrze wiedzieli - miał na celu zirytować markiza. Dlaczego, pytał sam siebie po wielokroć Elliot, znoszę afronty, prychnięcia i nadąsane miny służącego. Ponieważ ten człowiek był niespotykanym geniuszem. Dziesięć lat temu Kemble wziął Elliota pod swoje skrzydła, spalił jego kilt i zamienił posępnego, niezdarnego szkockiego chłopaka w zadbanego, nieskazitelnie ubranego londyńskiego dżentelmena. Fakt, że w czasie tych kilku pierwszych miesięcy obycie Elliota pozostawało daleko w tyle za jego garderobą, nie był winą Kemble'a. Co więcej Kemble był przy Elliocie podczas wszystkich niepowodzeń, które
S R
potem nastąpiły. Zawsze mógł być pewien, że Kemble idealnie dobierze mu strój, ogoli i przypomni, jaką wodę kolońską lubi która kochanka. Ponadto Kemble był także świetny w mniej tradycyjnych zadaniach, jak orientowanie się, kto w wyższych sferach miał niepożądane skłonności do oszukiwania w kartach, niedotrzymywania obietnic albo sypiania z kochankami innych mężczyzn. Kemble znał najlepsze lekarstwo na kaca, wiedział, jak otworzyć zamek wytrychem i kto z towarzystwa zaraził się syfilisem. Ponadto wiedział, jak zmniejszyć obrzęk twarzy po bójce i był zaprzyjaźniony ze wszystkimi gospodyniami, pomocnikami lokaja, pannami kuchennymi, cukiernikami i pucybutami w Londynie, którzy stanowili dla niego niewyczerpane źródło plotek. Co więcej, znal nie tylko ich sekrety, ale także ich dziwactwa. Dlatego Elliot z pełnym rezygnacji westchnieniem zgasił cygaretkę i zwrócił się do swojego jedynego służącego, którego nie śmiał karcić, poniżać ani straszyć. - Chodzi o buty, prawda, Kem? - Zmrużywszy oczy, przyglądał się służącemu. 108
Mocno zaciśnięte usta Kemble'a drżały, a jego ręce unosiły się gwałtownie i opadały, co było jawną oznaką zdenerwowania. - Panie! Jak pan mógł? Sztyblety są w opłakanym stanie! Są zniszczone... zniszczone, mówię panu! Całkowicie, nieodwracalnie, beznadziejnie... - Oszczędź mi tego przedstawienia, Kem. Nie mogłem nic na to poradzić. Przykro mi. - Przykro? - Służący przewrócił oczami. - O, tego jestem pewien. Ale proszę mi powiedzieć, milordzie, co pana skłoniło, by tarzać się w błocie jak świnia?
S R
- E... Essex. To naszło mnie w Essex. - Elliot powstrzymał się od śmiechu, skoro bury z ust Kemble'a były w jego życiu jedynymi przejawami tego, co od biedy mogłoby uchodzić za troskę czy niepokój. - Może - dodał żartobliwie - po prostu zmieniłem się w świnię, którą tak często mnie nazywano.
- Mhm - odparł roztropnie Kemble, wciąż zaciskając usta. Służący skrzyżował ramiona na piersi w dobrze znanym krnąbrnym geście. Elliot nie zadał sobie trudu, żeby spojrzeć, ale dobrze wiedział, że służący postukuje stopą o podłogę.
- Przykro mi, Kemble. Naprawdę. Teraz posłuchaj, przyjacielu. Potrzebuję nowych... Nie, innych ubrań. Kemble jeszcze wyżej uniósł brwi. - Nie wątpię, panie, bo jeśli wciąż będzie pan przejawiał skłonność do włóczenia się po wiejskim błocie... - Tak, będę - przerwał mu Elliot, a w jego głosie słychać było lekkie poirytowanie. - I będę potrzebował rzeczy, które nie wyglądają na... na bardzo drogie. 109
- Naprawdę? - prychnął pogardliwie Kemble. - Może pan wyrażać się jaśniej. Niewiele wiem o takich rzeczach dodał, wymawiając te słowa, jakby oznaczały nocnik w języku hindi. Elliot westchnął. - Potrzebne mi są dwie pary zwykłych skórzanych bryczesów, dwie pary gładkich wełnianych spodni, pół tuzina zwykłych lnianych koszul, prosty płaszcz, kilka kamizelek i... och, stare buty z cholewami. - Co, żadnych półbutów z ćwiekami? - mruknął złośliwie Kemble. - Nie, chyba nie - odparł spokojnie Elliot. - Po prostu wyczyść stare buty z cholewami najlepiej, jak będziesz mógł. Wystarczą.
S R
Kemble skinął rozsądnie głową, ale Elliot widział błysk sarkazmu w jego bladych, pełnych wyrazu oczach.
- Krótko mówiąc, panie, chce pan wyglądać jak zwykły plebejusz? - Nie tak źle, Kem!
- A co ze zgrzebnymi flanelowymi kalesonami, panie? - zapiszczał służący. - Nic tak nie pobudza, jak ręcznie tkane kalesony na zadku! - Au! - Elliot czul błąkający się na jego wargach uśmiech. - Nie posuwajmy się aż tak daleko w tych planach, stary! ***
Załatwiwszy sprawy zarówno z zarządcą, jak i służącym, Elliot skupił się na swoim wyjątkowo wybuchowym i wciąż niedysponowanym wuju. Sir Hugh nakazał MacLeodowi skierować Elliota do jego apartamentów, kiedy tylko wróci, bez względu na godzinę. Elliot, który z założenia nie przyjmował rozkazów od nikogo, rozważył to polecenie. Sir Hugh równie chętnie wydawał polecenia, jak jego uparty siostrzeniec je przyjmował, dlatego fakt, że wuj zadał sobie trud, by zostawić taką 110
wiadomość, bardzo zaintrygował Elliota. Wprawdzie darzyli się wielką sympatią i mieli podobne nałogi, jednak Elliot i Hugh nie byli bardzo zżyci. Czasami nie rozmawiali ze sobą przez kilka dni, a nawet tygodni, chyba że wpadli na siebie w jakiejś jaskini hazardu albo burdelu. Elliot westchnął ciężko. Wuj na pewno miał kłopoty. Sir Hugh, przez swoją siostrę zjadliwie nazywany Zakałą Benhamów, życie traktował z taką niefrasobliwością, jak ktoś inny spacer po Hyde Parku. Hugh Benham był zdecydowany cieszyć się życiem pełnym rozpusty i lenistwa - co udawało mu się od pięćdziesięciu ośmiu lat - dopóki nie wyciągnie nóg, a to, jak często twierdziła markiza wdowa Rannoch, na pewno nie nastąpi zbyt szybko.
S R
Kiedy nie doskwierała mu podagra ani ból wątroby, sir Hugh był lubianym gościem, którego czar i inteligencja rekompensowały brak dochodów. Ponieważ Elliot chciał zirytować swoją matkę, sir Hugh był na utrzymaniu rodziny Rannochów. Elliot płacił rachunki wuja, regulował jego hazardowe długi i nawet czasami pełnił rolę sekundanta w tych rzadkich okazjach, kiedy sir Hugh był przyłapywany w niedwuznacznej sytuacji. W takich przypadkach fatalna reputacja Elliota i beztroska oraz nic nieznacząca gotowość przeproszenia zazwyczaj wystarczała, aby uniknąć pojedynku. Dzięki temu Elliot miał przyjemność zagrania na nosie swojej chłodnej, wyniosłej matce. Ojciec lady Rannoch, co często podkreślała, nie był bardziej rozważny niż jej brat. Będąc na skraju moralnego i finansowego upadku, rodzina Benhamów uniknęła go dzięki jej małżeństwu z humorzastym, świętoszkowatym Szkotem. Fakt, że wstyd spowodowany sprośnymi wygłupami brata i podłą reputacją syna uniemożliwiał lady Rannoch - w jej skromnej opinii - bywanie w przyzwoitym towarzystwie, tylko podsycał jej użalanie się nad sobą. 111
Jednak dziś wieczorem Elliot nie był w nastroju na spotkanie z wujem, jakkolwiek bardzo lubił starego łajdaka. Ale nie dało się tego uniknąć, zapukał więc zdecydowanie do drzwi salonu wuja i wszedł. Hugh znajdował się mniej więcej w tym samym stanie, w jakim był przez ostatnie cztery dni. Jego boląca noga spoczywała na pufie, a siły witalne rozpłynęły się w boleści i alkoholu. - Wejdź. Wejdź - mruknął Hugh, niecierpliwie wskazując palcem na kanapę. - Usiądź tutaj, żebym cię widział. I pozbądź się tego przeklętego służącego. Elliot podszedł do stolika wuja po whisky, odprawił służącego i
S R
rozsiadł się na kanapie, wyciągnąwszy nogi przed siebie. - Też za tobą tęskniłem, wuju - powiedział, przeciągając samogłoski. Hugh przyglądał mu się znad swojego pokaźnego nosa, który jemu nadawał arystokratyczny rys, a jego siostrę szpecił i dodawał wyniosłości. Pomimo swoich lat i rozpustnego życia baronet wciąż był przystojnym mężczyzną.
- Powiedz mi, mój chłopcze - odezwał się Hugh - dokąd, u licha, tak popędziłeś? Wciąż chcesz dopaść tę ślicznotkę?
Elliot zdusił ziewnięcie, ale w środku czuł się spięty i niespokojny. Te uczucia towarzyszyły mu od powrotu do Strath House. Chciał szybko załatwić sprawę z wujem, aby móc wrócić do swojej sypialni i w samotności znosić swój dziwny niepokój. - Nie, Hugh - odparł oschle. - Ale udało mi się odnaleźć jej matkę i zostawiłem jej coś, co jasno świadczy o przyszłości Antoinette ze mną, a raczej o braku tejże przyszłości. - Co chcesz przez to powiedzieć?
112
- Kupiłem jej bransoletkę, która, jeśli zdecyduje się ją sprzedać i będzie żyć oszczędnie, zapewni jej utrzymanie na kilka miesięcy. Zostawiłem ją wraz z listem, w którym wyraźnie napisałem, że to koniec. Być może moje słowa były trochę kategoryczne, ale chciałem, żeby dobrze mnie zrozumiała. - Hm - mruknął niezobowiązująco Hugh. Przekrzywiwszy głowę i przymrużywszy jedno stalowo-szare oko, baronet podrapał się w ucho. - To była długa podróż? - Wystarczy, jeśli powiem, że coś mnie zatrzymało po drodze - odparł Elliot beznamiętnie.
S R
Na twarzy sir Hugha pojawił się wszystkowiedzący uśmiech. - Moja krew, nie ma co do tego żadnych wątpliwości! Nie możesz wyjechać z miasta, żeby nie spotkać po drodze jakiejś chętnej panienki. - Tak się składa, że nie jest chętna. A raczej powinienem powiedzieć, że nie jest dostępna - odparł Elliot, wpatrując się w swoją szklankę. Prawdę mówiąc, myślał z żalem, co do jednego wuj miał rację. Był jego nieodrodnym siostrzeńcem. Wystarczyło tylko porównać nosy i, choć nos Elliota źle się zrósł po złamaniu, podobieństwo było uderzające. Po raz pierwszy to podobieństwo go zasmucało. Czy taki właśnie miał być jego los? Samotne życie z podagrą i towarzystwem, które można kupić za pieniądze? Dobry Boże, życie nagle wydało mu się ponure. - I to było na wsi - mruknął Elliot z przygnębieniem, potem wychylił resztę whisky. - W Essex. Unosząc ze zdziwienia brwi, Hugh wypił swojego drinka z siorbnięciem. - Dziewczyna ze wsi, co? Ciekawe! To nie w twoim stylu, mój chłopcze. 113
- Wolałbym o tym nie mówić, Hugh - oznajmił Elliot chłodno, spoglądając beznamiętnie na wuja. - O czym chciałeś ze mną porozmawiać? - Jak chcesz - zgodził się wesoło Hugh - bo mamy poważniejsze problemy niż znalezienie ci kolejnej spódniczki. Obraźliwe stwierdzenie ubodło Elliota tak, że z trudem powstrzymał pragnienie, aby wstać i udusić wuja. Starając się panować nad emocjami, odezwał się obojętnym tonem. - A te problemy to... ? - Nowy baron Cranham, bardzo interesująca nowina. Winthrop i
S R
Linden wpadli tutaj zeszłej nocy. Wygląda na to, że Godfrey Moore wrócił z tej mysiej dziury, w której się skrył... Z Indii chyba. Może uważa, że zapomniałeś o swojej groźbie. Elliot odstawił szklankę z głośnym brzękiem. - Moore wrócił? I udało mu się zdobyć tytuł? Nie mogę tego pojąć. - Nie było innego dziedzica. Inaczej tytuł byłby w zawieszeniu. - Hugh pochylił się, żeby przesunąć nogę, i skrzywił się przy tym. - Moore po cichu wrócił z Dżajpuru kilka tygodni temu, twierdząc, że w końcu odnaleziono akt ślubu jego matki. A w takiej sytuacji kto by się przeciwstawiał? Posiadłość nie jest bogata, niewielka rezydencja niedaleko Nottingham, a dochód ledwie wystarcza na jej utrzymanie. Niemniej wystarczyło, żeby ściągnąć go z powrotem do Londynu i zapewnić mu wstęp do kilku salonów. - Do diabła - mruknął Elliot niemal do siebie. - Czy przeszłość zawsze będzie mnie prześladować? Daję słowo, że mam tego dosyć. - Cóż to za nowe i wzruszające uczucia, mój chłopcze - odparł oschle Hugh - ale nic na to nie można poradzić. Moore, Cranham czy jak mu tam... wrócił, a to oznacza kłopoty, wspomnisz moje słowa. 114
- Niewątpliwie, chociaż nie wiem, co powinno się zrobić. - Zabić go - burknął Hugh, unosząc wysoko jedną brew. - Zabić go teraz. Zaoszczędzić sobie problemów w przyszłości i skończyć to, co zacząłeś dziesięć lat temu. To nie powinno być zbyt trudne. Wymyśl jakiś powód i wyzwij go ponownie na pojedynek albo, jeszcze lepiej, uduś tego drania w jakimś ciemnym zaułku. Trzy dni temu Elliot nie miałby żadnych skrupułów, żeby zabić barona Cranhama. Szablą, pistoletem, czy w walce na noże, nie miało to żadnego znaczenia. Nie potrzebowałby ciemnego zaułka ani żadnej wymówki, żeby wyzwać go na pojedynek. Miał wystarczająco dużo powodów. Dziesięć lat
S R
nic nie zmieniło. I tym razem dopilnowałby, żeby nikt pod osłoną nocy nie zabrał Cranhama na pokład statku handlowego płynącego do Bombaju. Ale teraz? Gdyby Elliot żywił jakieś podejrzenia, że jego bezsensowne życie było sarkastycznym żartem Boga, to nagłe zrządzenie losu z pewnością by je potwierdziło. Zabicie Cranhama było tylko kwestią czasu. Będzie to nieuniknione i prawdopodobnie konieczne. Elliot wiedział to z całą pewnością.
***
Maj zmienił się w czerwiec, gdy zgodnie z przyrzeczeniem Elliot Roberts wrócił do Wrotham-upon-Lea. Przyjechał w pewne późne popołudnie na potężnym kasztanie, przywożąc ze sobą porządnie napakowaną sakwę podróżną, świadczącą o tym, że zamierza zostać. Evangeline nie chciała przyznać nawet przed sobą, że ostatnie trzy dni spędziła głównie na przechadzaniu się po ogrodzie i niecierpliwym oczekiwaniu jego przybycia. Dzieci także się cieszyły i co wieczór przy kolacji pytały, kiedy Elliot wróci.
115
Evangeline, w towarzystwie psa, właśnie ścinała świeże kwiaty, gdy w końcu przyjechał. Natychmiast pożałowała, że nie włożyła lepszej sukni ani nie ułożyła włosów w bardziej elegancki sposób, ale było już za późno. Pomimo targających nim wątpliwości Elliot wrócił, a wraz z nim wróciły jej wzburzone emocje. To już znane, choć wciąż nie dające spokoju ciepło zaczęło zbierać się w jej brzuchu, gdy przyglądała się, jak Elliot puszcza wodze i idzie przez podjazd pełnym gracji krokiem. W słońcu wyglądał na jeszcze wyższego, niż pamiętała. Dzisiaj jego ubranie było bardzo proste, co tym bardziej tworzyło wokół niego aurę władzy i siły. - Witam, panno Stone! - przywitał ją ciepło, podchodząc do niej z
S R
wyciągniętymi rękami, a delikatny uśmiech złagodził zmarszczki nadające jego twarzy ponury wygląd. Słysząc głos Elliota, Fritz wyskoczył z kępy krzaków, którą od niechcenia obwąchiwał, i popędził przez podjazd, żeby przy nim truchtać, jak gdyby prowadząc go do niej. Evangeline uniosła spódnicę, żeby przejść ponad rabatką. W tym momencie Elliot ujął jej dłoń, a drugą ręką delikatnie objął ją wpół i pomógł przejść na żwirowy podjazd. Jego ręce były wielkie i ciepłe, twarde, ale nie szorstkie, i przytrzymały ją dłużej, niż to było konieczne. Wyczuła to i zakręciło jej się w głowie jak uczennicy.
Evangeline nie była w stanie odsunąć się od niego, ale wtedy przypomniała sobie jego poważną obietnicę, że nie będzie z nią flirtował. - Panie Roberts - wydusiła z siebie jednym tchem - więc pan wrócił. - Tak, a sądziła pani, że nie wrócę? - Z pewnym ociąganiem Elliot opuścił ręce. Evangeline spojrzała na niego i uśmiechnęła się, nie mogąc ukryć radości. - Wydawało mi się bardzo prawdopodobne, że pan nie wróci. 116
- Dlaczego? - spytał otwarcie. - Uważa pani, że jestem tak fałszywy? Znowu na nią spojrzał tak przenikliwie, że poczuła, jak miękną jej kolana. Jakby mając nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się kłopotliwych uczuć, Evangeline odgarnęła z czoła kosmyk włosów. Patrzyła w jego stalowo-szare oczy, w których zawsze widać było determinację. - Rzeczywiście, nie mam pojęcia, dlaczego... - wyjaśniła słabym głosem, po czym urwała. - Wejdźmy do środka. Podał jej ramię i poszli przez podjazd do szerokich frontowych schodów.
S R
- Bolton odprowadzi pana do pokoju w wieży - paplała nerwowo - jeśli spodobało się tam panu podczas ostatniej wizyt w Chatham. - O tak, panno Stone. Wszystko w Chatham bardzo mi się podoba odparł cicho, gdy weszli do chłodnego holu. - To jest najprzyjemniejsze miejsce, jakie znam.
Evangeline rozchyliła niepewnie usta, nie bardzo wiedząc, co miał na myśli. Przyglądał się jej z ukosa.
- Dziękuję, panie Roberts. Zawsze lubiłam pokoje w wieży. Zapewniają spokój i prywatność, a także piękny widok. - Ciszę i prywatność, panno Stone? - Najpierw nieznacznie uniósł brwi, po czym ściągnął je zaintrygowany. - Ciekawe, dlaczego więc sama ich pani nie zajmuje? Evangeline uśmiechnęła się uprzejmie, pociągając jednocześnie za sznurek dzwonka. - Samotność to dla mnie luksus, na który rzadko mogę sobie pozwolić. Muszę być blisko dzieci w dwupiętrowym skrzydle, które choć bardziej nowoczesne, nie jest tak urokliwe. 117
- A, tak! Pani pokoje są w pobliżu południowej wnęki... przy siedzisku okiennym? - Fritz zaczął tarzać się na grzbiecie przy nogach Elliota, domagając się w ten sposób drapania po brzuchu. Elliot pochylił się nad nim, żeby spełnić jego pragnienie. - Tak, są zdecydowanie nowsze niż pokoje w wieży, które są zbudowane jeden nad drugim - wyjaśniła, przyglądając się z fascynacją, jak jego palce powoli, niemal hipnotycznie gładziły czarne, szorstkie futro psa. Przez ułamek sekundy przemknęło jej przez myśl, jak by to było, gdyby ją pieściły te długie, eleganckie palce. Jego dłonie były duże, ale bardzo kształtne, jego dotyk delikatny, lecz pewny...
S R
Wolne, dostojne kroki Boltona przerwały jej fantazje. - Pan Roberts, prawda? - spytał lokaj z typowym dla siebie poziomem grzecznej ambiwalencji.
- Witamy ponownie w Chatham Lodge.
- Bolton, proszę zaprowadzić pana Robertsa do... do jego pokoju. Evangeline ponownie zwróciła się do Elliota, modląc się, by nie zauważył, że się zarumieniła. - Kolacja będzie podana o wpół do siódmej. Ponieważ dochodzi dopiero czwarta, poproszę kucharkę, żeby przygotowała panu teraz jakiś lekki posiłek, potem zostawię pana samego. Jeśli ma pan ochotę, proszę poprosić o przygotowanie kąpieli, może pan także dołączyć do Gusa i chłopców na zewnątrz. Elliot wydawał się zadowolony z drugiej propozycji. - Gdzie ich znajdę? Evangeline machnęła ręką i zaśmiała się przelotnie. - W ogrodzie z tyłu domu, panie Roberts, gdzie zajmują się czymś potwornym, co Theo i Michael nazywają „eksperymentami chemicznymi".
118
Idzie pan tam na własne ryzyko, bo najwyraźniej wiążą się one z dużą ilością hałasu, dymu i smrodu. Powiedziawszy to, Evangeline ruszyła do ogrodu, mając nadzieję znaleźć tam swój koszyk i odzyskać panowanie nad sobą. Fritz jednak ją opuścił i radośnie podreptał za Elliotem. Obróciwszy się, żeby spojrzeć, jak znikają w mroku korytarza, Evangeline poczuła ukłucie zazdrości o własnego psa. Elliot szedł za Boltonem głównymi schodami, potem korytarzem do kręconych schodów starej wieży, a przez cały czas towarzyszyły im pacnięcia łap Fritza. Elliot uświadomił sobie, że idzie lekkim krokiem, a
S R
jego nastrój poprawiał się z każdą chwilą. Odetchnął z ulgą, nie zdając sobie sprawy, że przez cały czas wstrzymywał oddech w oczekiwaniu. Jednak nie musiał się martwić - to wciąż tutaj było. Tak, jak miał nadzieję, nie zmieniło się nic. Nastrój. Magia. To tajemnicze uczucie, że wszystko jest w porządku. A, i Evangeline Stone! Była jeszcze cudowniejsza. Nawet kiedy jechał podjazdem Chatham i widział ją stojącą w wysokiej trawie i zrywającą kwiaty, przepełniło go dziwne, kojące uczucie. Towarzyszyły mu emocje, których nawet nie umiał nazwać. Nieznane słowa tłukły się w jego głowie i sercu: schronienie, strawa, odkupienie. To irracjonalne, powiedział sobie Elliot, gdy Bolton otworzył drzwi do dobrze mu znanej sypialni, ale ten nastrój był także tutaj. Obecność Evangeline przepełniała ten dom atmosferą spokoju i zadowolenia. *** Z właściwym sobie spokojem Evangeline panowała nad zamieszaniem, które towarzyszyło kolacji w Chatham Lodge. W trakcie podawania dań, które szybko znikały ze stołu, co chwila podnosił się i cichł radosny zgiełk. W czasie posiłku Evangeline zachowywała się jak Salomon, 119
rozsądzając spory między dziećmi i odsuwając niewłaściwe tematy dyskusji na później. Poza tym cały czas w milczeniu przyglądała się swojemu gościowi. Jakim człowiekiem jest Elliot Roberts? Z pewnością przystojnym, chociaż nie było w nim nic z dystyngowanego, jasnowłosego, elegancko ubranego Anglika. Elliot był brunetem o atletycznej budowie, ubranym raczej skromnie. Co więcej, jeśli Winnie miała rację, wcale nie był Anglikiem. Może to w jakiś sposób tłumaczyło jego surową męską urodę. Prawdę mówiąc, stało się oczywiste, że Elliot był nazbyt przystojny, aby Evangeline mogła zachować spokój.
S R
Był dobrze sytuowany, ale jak dobrze, nie umiała ocenić, nie miało to zresztą dla niej większego znaczenia. Jaki miał charakter? Z pewnością był trochę refleksyjny, ale też nieco szorstki. W okamgnieniu mógł zacząć flirtować i równie szybko okazać głębokie współczucie. Umiał oczarować wielu ludzi. Służba szybko go zaakceptowała, a jej liczna rodzina przyjęła z radością. Nawet pies, który rzadko tolerował obcych, przywiązał się do Elliota.
Nie miała pojęcia, jak to wszystko się stało w tak krótkim czasie. Niemniej, zerkając z ukosa na ciemnego mężczyznę siedzącego po jej prawej ręce, miała wrażenie, jakby należał do Chatham Lodge. Jeszcze bardziej denerwujące było to, że wszyscy najwyraźniej go zaakceptowali. Elliot flirtował żartobliwie z Winnie, dokazywał wesoło z chłopcami i uważnie słuchał dziewczęcej paplaniny Nicolette. Jednak specjalne względy zarezerwował dla małej Frederiki. Bardzo się starał, aby włączała się do każdej rozmowy i przyglądał się jej uważnie kątem oka. Elliot dopasował się do zwyczajów panujących w Chatham, jakby przez całe życie brał udział w pogawędkach i dyskusjach przy kolacji, 120
angażując się w ożywioną wymianę argumentów i wymachując widelcem przy najbardziej celnych uwagach. Śmiał się często i serdecznie, jednak Evangeline miała nieodparte wrażenie, że nie jest człowiekiem, który łatwo się śmiał. W jego oczach często gościł smutek, jakieś wycofanie, a arystokratyczne rysy twarzy się wyostrzały. Dzisiaj jednak wydawał się bardzo odprężony, chociaż starała się na niego nie patrzeć. Zważywszy na kłęby dymu i ciągłe wybuchy śmiechu dochodzące wczesnym popołudniem z ogrodu oraz na zabandażowany palec, z którym Elliot radośnie paradował, musiał się bardzo zaangażować w eksperymenty chemiczne chłopców. A chwilę wcześniej, uzyskawszy zgodę
S R
Winnie, Elliot obiecał nauczyć Theo podstawowych sztuczek hazardowych, po czym pogrzebał w kieszeni, żeby wyciągnąć kości do gry. Czy miał więc jakieś wady? Może za dużo pije albo jest hazardzistą? Taki energiczny, dobrze urodzony mężczyzna na pewno ma kochankę albo jakieś znajomości w półświatku. Evangeline zastanowiła się nad tym. Martwiło ją to bardziej niż powinno, ale nie była naiwna. Dorastała nie w sztucznie nadętej atmosferze angielskiego społeczeństwa, lecz w świecie artystycznym na kontynencie. Marie van Artevalde, która nie tolerowała głupców, postarała się, aby jej córka nie była głupia.
Dlatego też Evangeline dobrze rozumiała świat i prawa nim rządzące, za co była matce niezmiernie wdzięczna. A Elliot... Czy miał matkę? Dom w górach Szkocji? Kto go kochał i czy sam kiedykolwiek był zakochany? Tak, raz był bardzo zakochany, uświadomiła sobie Evangeline, czując niechęć na samą myśl o tym. Przypomniała sobie cierpienie, jakie dostrzegła w jego szarych oczach, gdy powiedział jej, że jego zaręczyny zostały zerwane. Dlaczego jakaś kobieta miałaby zrywać zaręczyny z takim mężczyzną? To pytanie nie dawało 121
Evangeline spokoju i to ją przerażało. Boże drogi, ten człowiek był jej klientem i gościem w jej domu! Gdyby chciał stać się kimś więcej, bez problemu mógł dać jej to do zrozumienia. Chociaż Elliot czasami sprawiał wrażenie wycofanego, na pewno nie był nieśmiały. Co więcej, dobrze wiedział, że może ją oczarować; było to widać podczas jego ostatniej wizyty. Chociaż ją pociągał, bardzo się starała, aby ich oczy nie spotkały się na dłużej, i próbowała, z miernym skutkiem, ukryć własne skrępowanie. Po posiłku Evangeline poprosiła Tess, żeby przyniosła porto i dwa kieliszki, potem taktownie przekazała zabawianie gościa Gusowi, jeszcze raz po-
S R
wtarzając sobie, że zachowanie serdecznego, profesjonalnego dystansu między nią a Elliotem Robertsem będzie roztropne. ***
Elliot odkrył, że jego drugi wieczór w Chatham zaczął się podobnie jak pierwszy, w rodzinnej, harmonijnej atmosferze, no może poza hałaśliwą lekcją hazardu. Ku jego radości uroczy mieszkańcy tego domu przyjęli go jeszcze serdeczniej niż za pierwszym razem, do czego przyczynił się też raport Wilsona na temat Jamesa Harta.
Chociaż krzywda drugiego człowieka nigdy nie była dla Elliota źródłem satysfakcji (chyba że sam celowo tę krzywdę spowodował), niemniej ucieszył się na wieść, że zaręczyny Harta stały się nieaktualne. Młoda narzeczona Harta przed dwoma tygodniami uciekła do Gretna Green, gdzie wyszła za mąż za najmłodszego syna miejscowego proboszcza. To wyjaśniało, dlaczego Hart nie pojawił się na umówionym spotkaniu z Evangeline. Bez wątpienia portret ślubny był ostatnią rzeczą, którą martwił się ten biedak, było więc mało prawdopodobne, że pojawi się na progu
122
domu Evangeline. Chwilowo Elliot nie musiał się obawiać, że jego oszustwo zostanie odkryte. Elliot usiadł wygodnie na krześle w salonie, wyciągnął przed siebie długie nogi i spróbował się odprężyć, ukradkowo obserwując Evangeline, która skupiła się na grze Frederiki. Kiedy dziewczynka skończyła grać, Evangeline wzięła rzeczy do załatania i usiadła na kanapie obok Winnie, która siedziała z podwiniętymi nogami i czytała gazetę. Przy kominku u stóp pana Stokely drzemały koty. Fritz truchtał między pianinem, na którym teraz grała Nicolette, a stolikiem do gry, gdzie zauroczeni chłopcy przyglądali się jak Elliot i Gus prześcigają się zręcznością w rzucaniu kości.
S R
Po godzinie Elliot odłożył kości i zaproponował Frederice i Nicolette partyjkę wista. Theo zgodził się uprzejmie być jego partnerem, więc Gus i Michael oddali swoje krzesła młodym damom. Cała czwórka grała przez dobre pół godziny, dopóki Elliot nie zorientował się, że co chwilę bezwiednie odrywa wzrok od kart i zerka na panią domu. Z przekornym uśmiechem patrzyła wymownie na panią Weyden.
- Znowu czytasz ten plotkarski szmatławiec, Winnie? - upomniała ją Evangeline, usiłując zajrzeć do gazety, którą jej towarzyszka trzymała w dość dziwny sposób.
- Nie - zaprzeczyła Winnie z roztargnieniem. Plecy wdowy pochylone były ku Elliotowi, więc widział, jak ukradkiem skryła się za gazetą. Evangeline i Gus wymienili rozbawione spojrzenia, i Evangeline zaczęła żartować z przyjaciółki. - Nie? A wygląda, że właśnie to masz schowane za starym egzemplarzem „Timesa" - naciskała Evangeline rozbawionym głosem. Oczywiście mogę się mylić. - Mhm - rozległa się zagadkowa odpowiedź Winnie. 123
Mrugnąwszy znacząco okiem, Gus przyłączył się do przekomarzań. - Mamo, ta gazeta jest sprzed tygodnia! Cóż tam jest za wiadomość, że jesteś nią tak pochłonięta? Jakieś bajki z Downing Street? Raffles wrócili do Singapuru? Ach! Już wiem, Evie! Mama martwi się o ceny zboża na giełdzie! Nawet pan Stokely, siedzący na krześle przy kominku, musiał pohamować ciche parsknięcie. - A niech was wszystkich zaraza! - burknęła w końcu pani Weyden, wychylając się zza gazety. - Skoro już musicie wiedzieć, jest tam trochę plotek! Nic na to nie poradzę, to moja słabostka.
S R
- Och, nie, nie, mamo! - zawołał dramatycznie Theo. - Przyniosłem popołudniową pocztę dla Boltona i zauważyłem wyjątkowo grubą paczkę z pieczęcią lady Bland. Przyznaj się, to ona przysłała ci plotkarskie gazety! Gus roześmiał się, potem zwrócił się do matki konspiracyjnym szeptem.
- Przeczytaj nam nowinki z towarzystwa, mamo. I nie pomijaj żadnego pikantnego szczegółu, żadnego skandalu!
Winnie prychnęła z oburzeniem. Skoro jej podstęp się wydał, opuściła „Timesa" i Elliot zobaczył stertę wycinków i gazet na jej kolanach. - Doprawdy, Augustusie! - odparła wyniośle, wciąż przeglądając korespondencję. - Masz nadzieję, że przeczytamy o innej nieszczęsnej matce, której syn został wyrzucony z Cambridge z powodu... hm... Och, a cóż to takiego? - Winnie zaczęła czytać pod nosem. - Och, przeczytaj nam, mamo - znowu zaczął nakłaniać Theo, zerkając znad kart. - To musi być wyjątkowo paskudne!
124
Gus, wstając z krzesła przy kominku, pochylił się i pocałował matkę w czubek głowy. Potem chrząknął z udawanym namaszczeniem i zaczął głośno czytać: Co się stało z tym niesławnym lordem R. ? W mieście jest tylko jego czarujący wuj. Płotki mówią, że ten przystojny szkocki par, którego nie widuje się ostatnio w jego ulubionych miejscach, zaszył się na wsi, żeby znaleźć sobie żonę. Czyżby wreszcie miało się to stać? Gus skończył czytać, podniósł głowę, żeby spojrzeć na Evie, i otworzył usta. - Rannoch! - syknęła jego matka, opuszczając gazetę na kolana z
S R
szelestem. - Cóż za brednie, Evie! To nikczemny, węszący pies. Nie wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek porządna kobieta zgodziła się zostać... Przy stole karcianym Elliot zdusił gwałtowny atak kaszlu, stracił kartę atutową i oddał Frederice ostatnią lewą.
- Niech cię szlag, Elliot! - burknął Theo, rzucając karty na stół. - Wygrałyśmy, sir - zachichotała Nicolette, układając karty w wachlarz.
- Rannoch? - zastanowił się pan Stokely. - Chyba o nim nie słyszałem. - Rannoch? - spytał Gus, przyglądając się matce. - Czy to nie ten nicpoń, o którym zawsze donosi ci lady Bland, mamo? Ciągle wspomina o nim w listach. Markiz, który porzucił swoją narzeczoną, kiedy była, ach, no wiesz... - Urwał, a jego twarz się zarumieniła. - Rzeczywiście - odparła Winnie zjadliwie. - Właśnie ten, a to tylko mała część tej historii. - Winnie! - ostro upomniała ją Evangeline. Gus potarł szczękę, nie zwracając na nią uwagi.
125
- Tak... ale nie chodziło o coś jeszcze, Evie? Przypominam sobie, że słyszałem jeszcze inne żarty na jego temat. - To prawda! - przerwała mu Winnie, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. - Rannoch, to ten, który wplątał się w paskudny romans z... - Ze swojego miejsca Elliot nie słyszał jej dalszych słów, ale dostrzegł błysk gniewu w oczach Evangeline. - Winnie, Gus! Może i jest draniem, ale problemy lorda Rannocha to nie nasza sprawa. Natychmiast się uciszcie! - Głos Evangeline był ostry. - A ty, Gus, przestań się kręcić i dołóż drewna do ognia. Winnie, spójrz na ten szew, bo jakoś nie mogę sobie z nim poradzić.
S R
Gdy Nicolette pozbierała karty do następnego rozdania, podły lord Rannoch został szybko zapomniany. Niemal przez wszystkich.
126
Rozdział 5 Romans z księżycem, w którym nie było grzechu ni wstydu. Laurence Sterne
Przez resztę wieczoru Elliot zastanawiał się nad słowami Winnie, starając się nie czuć urazy. Wszak to, co mówiła, było prawdą. Ponadto zastanawiał się, o którym jego paskudnym romansie mówili. Westchnąwszy w duchu, Elliot doszedł do wniosku, że mógł to być którykolwiek z wielu romansów. Czy Winnie wiedziała o nich wszystkich? Na samą myśl zrobiło mu się słabo.
S R
Elliot powiedział sobie, że każda porządna rodzina będzie pogardzać takim łajdakiem jak markiz Rannoch. A chociaż Stone'owie i Weydenowie byli bardzo porządni, nie bywali w towarzystwie. Wyczuł to natychmiast po przyjeździe. Wymieniali jednak jego nazwisko, jakby mieli nieszczęście zetknąć się z nim wcześniej. Skąd znali, albo co ich obchodził markiz Rannoch? Stone'owie i Weydenowie wiedli życie, którego Elliot - jak mu się wydawało - dawno przestał pragnąć. Prawdę mówiąc, było to życie, które świadomie i całkowicie odrzucał, którego nie mógłby prowadzić. A jednak zamiast wieść życie, jakie mógłby wieść, Elliot żył w zakłamaniu. Uświadomił sobie z irytacją, że młodzieńcze marzenia o domu i rodzinie najpierw szybko mogły stać się przekleństwem, a potem równie szybko mogły się przeistoczyć w nieosiągalną mrzonkę. Jednakże Elliot nie będzie miał możliwości spełnić tego marzenia, nawet jeśli nie było zwyczajną mrzonką. Och, bez problemu mógł znaleźć sobie żonę, wbrew temu, co mówiła i z czego kpiła pani Weyden. Niemniej nie byłaby to taka kobieta jak Evangeline Stone. Byłaby to wychowana w mieście smarkula,
127
niezbyt ładna, niezamożna i desperacko pragnąca tytułu szlacheckiego. Taka dziewczyna nie mogła pozwolić sobie na wybrzydzanie przy wyborze męża. Jednak coś martwiło Elliota bardziej niż pani Weyden i jej plotki. Chociaż Evangeline wyraźnie cieszyła się z jego przyjazdu, potem zaczęła się od niego odsuwać. Wyraźnie czuł to podczas kolacji i właśnie to zraniło go dzisiaj najbardziej. Przy tym uwagi pani Weyden traciły znaczenie. *** Powoli robiło się coraz później i dzieci jedno po drugim szły spać. Elliot, który stał się bardzo milczący, sprawiał na początku wrażenie, że się ociąga, potem jednak wstał gwałtownie i życzył pozostałym dobrej nocy.
S R
Winnie podniosła się z krzesła, odłożyła lekturę i poszła po raz ostatni sprawdzić, czy wszystkie dzieci już śpią, podczas gdy Gus zamknął drzwi na klucz, a Evangeline ustaliła z kucharką, co będzie na śniadanie. Piętnaście minut później, dokończywszy wszystkie sprawy, Evangeline poszła w ślad za pozostałymi domownikami i ruszyła po schodach do sypialni. Czekała ją - była tego pewna - kolejna bezsenna noc. Na podeście drugiego piętra skręciła i udała się długim, ciemnym korytarzem do swojej sypialni.
- Panno Stone? - Głęboki, miękki głos rozległ się w mroku niczym czuła pieszczota.
Evangeline miała wrażenie, że jej serce przestało bić. - Pan Roberts? - Tak - odparł cicho, wstając z siedziska przy oknie. - Czeka pan na mnie? - spytała niepewnie. - Coś jest nie w porządku? Powoli podszedł do niej, a linia jego szerokich ramion odcinała się od księżycowej poświaty.
128
- Nie. Prawdę powiedziawszy, goście mogą tylko marzyć o takiej gościnności jak u pani, z jednym wyjątkiem... Evangeline patrzyła zauroczona, jak podchodził z gracją przyprawiającą ją o drżenie. - Przepraszam - udało jej się wykrztusić. - Musi mi pan tylko powiedzieć, czego panu potrzeba... Elliot podszedł tak blisko, że mógł patrzeć z góry na jej twarz. Był bardzo wysoki, i Evangeline uświadomiła sobie z zaskoczeniem, że nie sięga mu nawet do ramienia. Gdyby mogła objąć go w pasie i położyć głowę na jego szerokim torsie, jej ucho znalazłoby się bardzo blisko jego serca.
S R
Chciała tego. Chciała usłyszeć bicie serca Elliota, silne i spokojne, bo była pewna, że właśnie takie by było.
Jego głos cofnął ją gwałtownie znad krawędzi szaleństwa. - Panno Stone - spytał łagodnie - czy mogłaby pani spróbować przestać mnie unikać? To bardzo rzuca się w oczy.
- Nie chciałam pana urazić, panie Roberts - zająknęła się zdenerwowana.
W tym momencie Elliot sprawiał wrażenie niezdecydowanego. Wbił wzrok w czubki swoich butów. Niepewnie położył rękę na ramieniu Evangeline.
- Panno Stone, bardzo bym chciał, abyśmy zostali przyjaciółmi. Uniósł wzrok i ich oczy się spotkały. - Proszę. - Jego głos stał się łagodniejszy. - Proszę mi powiedzieć, co mam zrobić, żeby to osiągnąć. Żeby stać się kimś więcej niż tylko modelem do malowania. Żeby zdobyć pani zaufanie. Przez muślin sukni czuła ciepło jego dłoni.
129
- Panie Roberts - odezwała się Evie łagodnie - przecież jesteśmy przyjaciółmi, i oczywiście ufam... - Nie - wtrącił cicho, nagle opuszczając dłoń. - Nie ufa pani. Czuje się pani przy mnie skrępowana, a tego nigdy nie chciałem. Co więcej, prawie wcale pani na mnie nie patrzyła podczas kolacji. Unikała pani mojego wzroku. Miał całkowitą rację. Świadomie go unikała, ale mylił się co do przyczyny. A ona nie mogła w żaden sposób wyjaśnić swojego zachowania. Elliot wyglądał na zranionego, zaczęła więc go ponownie przepraszać, ale szybko jej przerwał.
S R
- Evie - przepraszam - panno Stone. Mam świadomość, że nie znamy się zbyt długo. Co więcej, nie mam prawa nadużywać pani uprzejmości. Ale proszę mnie nie odsuwać od siebie, jakbym był tylko kolejnym klientem. - Ależ, panie Roberts, zdecydowanie jest pan kimś więcej. - Naprawdę? - wtrącił, przyglądając się jej poważnie. - Zatem błagam, by nie odrzucała pani tej nikłej szansy, jaką mamy na... przyjaźń. - Przyjaźń? - powtórzyła, zaskoczona brakiem tchu. Elliot powoli omiótł wzrokiem jej twarz. - Tak - odparł cicho.
Nie znajdując słów, Evangeline jedynie potaknęła, patrząc, jak Elliot poruszył się niespokojnie. - Przejdzie się pani ze mną, panno Stone? - spytał nagle. - Zniesie pani jeszcze przez chwilę moje towarzystwo? - Przejść się z panem? - Głos jej drżał, gdy usiłowała ukryć zaskoczenie. - Ale gdzie mielibyśmy pójść?
130
Nawet w migotliwym świetle kinkietu Evangeline widziała szelmowski uśmiech, błąkający się w kącikach pełnych, grzesznych ust Elliota. - Do ogrodu - szepnął, pochylając się ku niej. - Przy świetle księżyca. Gdzie pani romantyzm, panno Stone? - Chyba nie powinniśmy... - Ach, panno Stone! Niech chociaż raz zrobi pani coś szalenie nieodpowiedzialnego. - Nie spuszczając z niej oczu, Elliot położył rękę na klamce w drzwiach sypialni i posłał jej łobuzerski uśmiech. Powoli otworzył drzwi. Evangeline widząc jego dużą dłoń, poczuła ogarniającą ją falę pożądania i niepewności.
S R
- Pani płaszcz - odezwał się w odpowiedzi na jej zaniepokojenie. Elliot delikatnie uniósł palcem jej podbródek i spojrzał głęboko w oczy. Mógł to być tylko uroczy gest, jednak w ciemnym korytarzu wydawał się czymś zupełnie innym. - Jest pani ze mną bezpieczna, panno Stone - szepnął. - Dziś w nocy pragnę jedynie pani towarzystwa. Ale proszę wziąć płaszcz, bo wieczorne powietrze nie będzie tak łagodne jak ja.
Z bijącym sercem Evangeline szybko podbiegła do szafy i pospiesznie wyjęła wełnianą pelerynę. Co sobie wyobrażała, biegnąc po nocy na spacer z tym mężczyzną, którego ledwie znała? Bez wątpienia zachowywała się lekkomyślnie. Ale Evangeline zaczęła myśleć, że być może przez całe swoje życie była zbyt rozważna. Elliot miał rację, uświadomiła to sobie chwilę później. W powietrzu wciąż czuło się wiosenny chłód. Evangeline stanęła na górnym tarasie ogrodów Chatham i mocniej otuliła się peleryną. Ogród wyglądał cudownie, światło księżyca przezierało przez drzewa i połyskiwało w oczkach wodnych. Bujne krzewy róż rzucały cienie wzdłuż długiej, krętej ścieżki, 131
która wiodła od tarasu do tarasu, żeby zniknąć w starym lesie poniżej. Wprawdzie ogrody Chatham Lodge słynęły ze swojej urody, jednak w bladym, połyskującym świetle księżyca wydawały się wręcz magiczne. Chociaż Evangeline nie widziała Elliota, każdym zmysłem wyczuwała jego obecność. Za plecami czuła ciepło jego ciała i odurzający, charakterystyczny zapach: delikatnej wody kolońskiej, drogiego tytoniu, ciepłej wełny i nieokiełznanej zmysłowości. Odetchnąwszy głęboko wieczornym powietrzem, Evangeline pozwoliła sobie na rzadką chwilę luksusu, zanurzając się w uwodzicielskiej aurze i sycąc męskim ciepłem. Powstrzymała drżenie nieoczekiwanej przyjemności, kiedy po dłuższej
S R
chwili milczenia Elliot delikatnie położył jej ręce na ramionach i pochylił się, żeby szepnąć do ucha:
- Dokąd zmierzamy, panno Stone? - spytał swoim głębokim, jedwabistym głosem, który jednocześnie uwodził i koił. Odwróciwszy się gwałtownie na wąskim stopniu, Evangeline niemal straciła równowagę, ale Elliot po prostu mocniej chwycił ją za ramiona i odwrócił do siebie.
- To znaczy? - spytała niepewnie, chwytając go za łokieć, żeby utrzymać równowagę.
Delikatne światło tylko podkreślało wyraziste rysy twarzy, gdy na jego usta wypłynął zagadkowy uśmiech. - Dokąd pójdziemy, panno Stone? Musi pani nas poprowadzić. - Och! - Evangeline poczuła, że się rumieni. Chciała, żeby ją pocałował. Ta świadomość ją zaniepokoiła. Elliot oszczędził jej dalszego zażenowania. - Może tą ścieżką z tarasu... Dokąd prowadzi? Możemy pójść nią do końca? 132
- Nie, chyba nie... Nie do końca. - Usiłując odzyskać coś więcej niż tylko równowagę na stopniu, Evangeline uniosła rękę i wskazała na drzewa tuż za ostatnim tarasem. - Ścieżka wiedzie przez wąski pas drzew i dalej przez nasze łąki. Za nimi jest rzeka Lea. Nie byłoby rozsądnie ryzykować takiej wyprawy w ciemności. Elliot potaknął i wyciągnął z kieszeni pudełko cygaretek. - W takim razie po prostu przejdziemy się dookoła ogrodu - odparł, rzucając jej spojrzenie z ukosa, po czym schował pudełko do kieszeni, nie otwierając go. Evangeline spojrzała na niego i się uśmiechnęła.
S R
- Jeśli chce pan zapalić, panie Roberts, proszę się nie krępować. Nawet w półmroku widziała jego przekorny uśmiech. - Byłoby to wyjątkowo niecne, żeby palić w obecności damy. Jest pani pewna?
- Tak, oczywiście - odparła, szczerze zadowolona, że jego uwaga skupiła się na czymś innym. Obserwowała, jak Elliot z gracją wyciągnął cygaretkę z długiego opakowania. - Może pan ją przypalić od lampy w holu - zaproponowała, wskazując na drzwi.
Elliot potaknął. Odszedł bezszelestnie. Kiedy wrócił, wziął ją śmiało za rękę i poprowadził schodami w dół. Spacerowali w ciemności, Elliot palił w milczeniu, a Evangeline nie mogła przestać myśleć o tym, że cały czas trzymał ją za rękę. Czuła się głupio, prawie jak młoda i oszołomiona dziewczyna, gdy tak szli przez ogród po kamiennej ścieżce, obok sadu i przez frontowy ogród. Spacerowali ramię w ramię w milczeniu przez jakieś piętnaście minut, dopóki Elliot nie poprowadził jej wokół wieży. - To miejsce jest wyjątkowo piękne, panno Stone - szepnął, kiedy spojrzał na stare, imponujące mury. Zatrzymał się, żeby popatrzeć przez 133
gałęzie młodego dębu na księżyc, który był prawie w pełni. - Jest tutaj taki eteryczny spokój, ale nie znajduję słów, aby opisać to, co czuję. - Pod drzewem znajdowała się ciężka, kamienna ławka. Elliot pociągnął ją w tamtą stronę. - Tak, spokój jest bardzo pożądany. Poczułam go, kiedy pierwszy raz tutaj przyjechaliśmy - zgodziła się cicho Evangeline. - Podobno kiedyś był to królewski domek myśliwski. Niedaleko stąd znajduje się Epping Forest. Sprawnie poprawiła spódnicę, po czym przysiadła na ławce. Chociaż Elliot jej nie dotknął, czuła jego ramię, ciepłe i dziwnie kojące, wyciągnięte na oparciu ławki.
S R
Elliot przyglądał się jej w milczeniu, wydmuchując powoli smużkę białego dymu.
- Od jak dawna? - spytał wreszcie. - Od jak dawna mieszka pani w Chatham?
Evangeline obserwowała, jak dym rozwiewa się wśród liści, i usiłowała nie myśleć o muskularnym ciele Elliota i jego uwodzicielskim zapachu, który tak drażnił jej zmysły. Starała się nie myśleć, jak poruszały się mięśnie jego szczupłych ud, gdy siadał na ławce. Starała się nie myśleć o jego zgrabnych biodrach i wąskiej talii, jego twardym, płaskim brzuchu, który przechodził w szeroki, umięśniony tors. Ale z każdym oddechem była coraz bardziej świadoma jego obecności w sposób, który był dla niej nowy i niepokojący. Elliot chrząknął cicho i Evangeline przypomniała sobie jego pytanie. - Od wielu lat - odparła gwałtownie. - Odkąd przyjechaliśmy z Flandrii.
134
- Mogę zapytać, dlaczego stamtąd wyjechaliście? Czy z powodu angielskiego pochodzenia pani ojca rozsądniej było uciec przed inwazją napoleońską? Evangeline zaśmiała się ostro. - W pewnej mierze chyba tak. Ale przede wszystkim uciekaliśmy przed wspomnieniami. - Dlaczego pani rodzice zdecydowali się... - To ja zdecydowałam, panie Roberts - wtrąciła. - Moja mama nie żyła, i niech Bóg ma nas w opiece, jeśli moja decyzja była błędna... Elliot zamilkł na dłuższą chwilę.
S R
- Rozumiem - odezwał się w końcu, a jego głos był ledwie szeptem w mroku.
W milczeniu Evangeline wahała się przez chwilę, gdy odezwał się stary ból i strach.
- Zrobiłam to, co uważałam za najlepsze - dodała cicho - ale przyjazd do Anglii wydawał się znacznie rozsądniejszy, gdy ojciec żył. - Evangeline poczuła, jak ramię Elliota napina się, gdy rzucił cygaretkę na ziemię, po czym mocno przydeptał niedopałek.
- Mnie wydaje się pani nadzwyczaj mądra, panno Stone - odparł. Evangeline zażenowana poruszyła się na ławce. Jakby z roztargnieniem Elliot pochylił się ku niej i troskliwie poprawił pelerynę wokół jej szyi. Evangeline? -Tak? - Powie mi pani, co panią trapi? - spytał łagodnie, a jego usta były tak blisko, że Evangeline czuła na szyi ciepło jego oddechu. Jej uwagi nie uszedł fakt, że zwrócił się do niej po imieniu. Zacisnęła powieki i zamarła. Oferował jej coś więcej niż tylko pociechę; było to także subtelne 135
zaproszenie. Gdyby teraz odwróciła się do niego, jej usta na pewno napotkałyby jego usta. Męska siła i współczucie byłyby bardzo przydatne, jednak nie miała odwagi ich przyjąć. Oczekiwanie było bolesne, jednak w końcu wyczuła, że Elliot się odsunął. Dopiero wtedy odważyła się do niego odwrócić. W mroku wytrzymała jego spojrzenie, wciąż pragnąc wtulić się w jego muskularne ramiona, ciepłą, męską siłę, ale jakoś nie potrafiła. - Może zechce mi pan odpowiedzieć na to samo pytanie - odparowała cicho. - Na przykład, jaka świeża rana skrywa się pod tą miłą powierzchownością, panie Roberts? Czy chodzi o zerwane zaręczyny? Tak bardzo pan ją kochał?
S R
Poczuła, że Elliot zamarł. Przerażona własnymi słowami Evangeline otworzyła usta, żeby przeprosić, ale ku jej zaskoczeniu odpowiedział na pytanie.
- Tak - odparł cichym, chłodnym głosem. - Sądzę, że kochałem ją wręcz szaleńczo. I jeśli pani pozwoli, wolałbym o tym nie rozmawiać. - Proszę mi wybaczyć - odezwała się, czując w sercu ukłucie rozczarowania. - Moje pytanie było niewybaczalne, ale czasami, pomimo ciepłego uśmiechu, widzę czający się w pańskich oczach smutek. Westchnęła głęboko. - Chyba żadne z nas nie chce dziś w nocy ujawniać swoich demonów, może więc po prostu cieszmy się tym wieczorem. - Ależ oczywiście - odparł lekko, nieznacznie się odsuwając. Evangeline odetchnęła nerwowo i postarała się nadać swojemu głosowi tę samą lekkość. - Proszę mi coś o sobie powiedzieć, panie Roberts. Czym się pan interesuje? Ma pan rodzinę? - Dostrzegła na jego twarzy skrępowanie i niepewność. W tym momencie była bardzo zadowolona, że nie uległa 136
pokusie, by go pocałować. Niewątpliwie istniał między nimi fizyczny pociąg, ale jego rany były równie świeże, jak prawdziwe były jej obawy. Pocałowanie go świadczyłoby o całkowitym braku rozsądku. Jej uczucia do Elliota Robertsa były potężne i niepokojące, ale Evangeline dobrze znała siebie. Gdyby była na tyle nierozważna, by dotknąć tego mężczyzny, w jej sercu zapłonąłby żar i chciałaby czegoś więcej niż tylko przyjaźni, którą zaproponował przed drzwiami sypialni. Z łatwością mogłaby go pokochać, a to uczucie byłoby skazane na niepowodzenie. Bolesna i nieodwzajemniona miłość do mężczyzny, który kochał i utracił inną kobietę. To mogłoby jedynie przysporzyć jej cierpienia i kłócić się z licznymi obowiązkami.
S R
W ciemności Elliot powoli odwrócił się do niej. Prawie zapomniała o swoim pytaniu, ale on najwyraźniej nie.
- Nie bardzo jest o czym mówić, panno Stone. Wiodę bardzo nudne życie.
- W to nie uwierzę - oznajmiła zdecydowanie. -I zauważyłam u pana nieznaczny szkocki akcent.
Elliot uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony. - Tyle pytań naraz, panno Stone.
- Czy uzyskam na nie odpowiedź, panie Roberts? W końcu to pan zaproponował, abyśmy zostali przyjaciółmi.
Elliot wstał nagle z ławki i pociągnął ją za sobą. Niemal zaborczo położył sobie jej rękę na przedramieniu, po czym położył swoją smukłą dłoń na jej dłoni. Powoli weszli na ścieżkę, która okrążała dom. Kiedy ruszyli, Elliot westchnął ciężko, po czym odezwał się cicho. - Wychowałem się w Szkocji, panno Stone, w posiadłości nieopodal Ayr. Ale moja matka była Angielką. Kiedy była bardzo młoda, poślubiła
137
mojego ojca, znacznie starszego od niej, srogiego prezbiterianina. Małżeństwo było zaaranżowane. Jestem jedynakiem. To wszystko. Evangeline delikatnie uścisnęła jego ramię i spojrzała mu w oczy. - Och, nie. Nie wykręci się pan taką zdawkową opowieścią! Czy pańscy rodzice wciąż żyją? Ma pan jeszcze jakichś krewnych? - Rodzina jest dla pani bardzo ważna, prawda, panno Stone? - Jego głos stał się ponury. - Tak. Odpowie pan na moje pytania? Elliot wziął głęboki oddech, jakby zastanawiając się, co powinien powiedzieć.
S R
- Moja matka mieszka w Szkocji. Ojciec zmarł, kiedy byłem młody. - Och - szepnęła poważnie. - Tak mi przykro, panie Roberts. To musiało być dla pana bardzo bolesne.
- Tak, chyba było, chociaż... nie byliśmy sobie zbyt bliscy. - Nagle wzruszył ramionami i zmienił temat. - Proszę mi powiedzieć, panno Stone, jak zmarł pani ojciec? Na pewno bardzo pani za nim tęskni? Evangeline popatrzyła na niego, wciąż czując jego dłoń na swojej dłoni.
- Mój ojciec umierał powoli, panie Roberts, począwszy od serca odparła cicho. - Och, to była tylko niewielka gorączka, która w końcu go zabijała, a lekarz powiedział, że bez trudu mógłby wyzdrowieć, gdyby chciał żyć... Ależ muszę wydawać się panu sentymentalna! Proszę mi opowiedzieć o swoim ojcu, panie Roberts. Dożył sędziwego wieku? Elliot spojrzał na nią ostro. - Tak, był nie do zdarcia. Chorował na suchoty, ale zmagał się z chorobą ponad rok. Evangeline westchnęła. 138
- Czy... czy jego śmierć bardzo pana poruszyła, panie Roberts? Głos Elliota był ledwie szeptem w mroku. - Bardziej niż mogłoby się wydawać, panno Stone. Był to początek końca mojej niewinności. - Potem nagle zesztywniał, i Evangeline poczuła, że coraz mocniej ściska jej ramię. Ale kiedy się odezwał, jego głos był silniejszy, jakby odepchnął od siebie przeszłość. - Ale miał dwie siostry, więc mam dość ekscentryczne ciotki, które są starymi pannami i mnie uwielbiają. Mam jeszcze wuja, który mieszka w mieście. Co do reszty rodziny, to długa historia i lepiej będzie, jak opowiem ją innym razem, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.
S R
Chociaż jego słowa były wypowiedziane łagodnym tonem, nie pozostawiały wyboru. Nie mogła być niegrzeczna i nalegać. Zwłaszcza że on nie domagał się odpowiedzi na swoje pytania.
- Ależ oczywiście - odparła cicho, powtarzając jego słowa sprzed chwili.
Elliot chyba wyczuł jej zażenowanie, bo mocniej ścisnął jej rękę, po czym pochylił głowę, aby na nią spojrzeć.
- Wiodę życie angielskiego dżentelmena, panno Stone. Należę do najlepszych klubów, które rzadko odwiedzam, i otrzymuję mnóstwo zaproszeń, które ignoruję. Mam starego szkockiego lokaja, wspaniałego francuskiego kucharza i porywczego lokaja nie wiadomo jakiej płci, do którego jestem bardzo przywiązany, ale zapewniam panią, że w całkiem naturalny sposób. Ale i tak bardzo go lubię. Mój swawolny wuj mieszka ze mną w Richmond, ale rzadko bywa w domu z powodu swojej dużej... hm, popularności. Ja natomiast, nie bywam już w - jak to się z niewiadomych przyczyn nazywa - wyższych sferach.
139
- Jest więc pan samotnikiem, panie Roberts? - Jej pytanie zabrzmiało ostrzej niż zamierzała. - Nie. - Pojedyncze słowo ciężko zawisło w powietrzu, ale on nie próbował niczego więcej tłumaczyć. Tylko przystanął i odwrócił się do niej. - Nie chciałem być niemiły. Czy moje wyjaśnienie pani wystarcza? - Nawet w ciemności widziała napięcie malujące się na jego twarzy. - Tak. - Evangeline skinęła głową, spoglądając na niego. Podobało jej się, że Elliot wyczuwał jej nastrój i zadał sobie trud, by zaspokoić jej ciekawość. Powoli uniósł dłoń i prawie pogładził ją po policzku. Tym razem Evangeline była pewna, że chciał dotknąć jej karku i pocałować ją, ale w
S R
ostatniej chwili jego ręka znieruchomiała. Potem pochylił się i wsunął jej kosmyk włosów za ucho.
Był to kolejny uroczy gest. Evangeline przepełniały sprzeczne uczucia: wielka ulga i przytłaczające rozczarowanie. Wyprostowała się i otworzyła tylne drzwi.
- Powinniśmy już wracać, panie Roberts. Oboje musimy być jutro wcześnie w pracowni, żeby mieć jak najlepsze światło. - Tak - zgodził się cicho, wciąż nie odrywając od niej oczu. Nie poruszył się.
- Dobrze więc - odezwała się z udawaną radością. - Widzimy się jutro rano. - Potem, zanim zdążyła zrobić coś głupiego, Evangeline weszła do tylnego holu i ruszyła schodami w górę. Kiedy się obejrzała, zobaczyła, że Elliot przypala od lampy w korytarzu kolejną cygaretkę. Powoli wyprostował się, wypuścił gwałtownie chmurę dymu, obrócił się na pięcie i wyszedł na taras.
140
Upłynęła godzina, gdy Evangeline usłyszała cichy odgłos jego kroków na głównych schodach, a potem na wąskich schodach w wieży. Dopiero wtedy udała się w objęcia morfeusza, pogrążając się w niespokojnym śnie. *** Odsuwając od siebie niewygodne myśli dotyczące Elliota Robertsa, Evangeline bez trudu przetrwała dwa kolejne dni. Kiedy malowała, czuła się natchniona. Kiedy spędzała czas z rodziną oraz z Elliotem, śmiała się radośnie i była w dobrym humorze. Było to nieuniknione. Jego obecność ją uszczęśliwiała. Często widywała swojego gościa, który przez cały czas uśmiechał się
S R
łagodnie i wyrozumiale, a jego oczy połyskiwały srebrzyście. Takie szczęśliwe dni, myślała często Evangeline, muszą się szybko skończyć, ale pozostawią po sobie wspaniałe wspomnienia.
Razem z Elliotem spędzili drugi poranek tak samo jak pierwszy, zamknięci w pracowni. Prawdę mówiąc, wystarczyło kilka dni, aby ukończyć portret Elliota. Miała jednak wrażenie, że on się nie spieszy; nie zadawał żadnych pytań, dlatego też Evangeline guzdrała się bez wyrzutów sumienia. Właśnie kiedy odkładała ostatni pędzel do słoika, do pracowni wpadli Michael i Theo, by namówić Elliota na konną przejażdżkę. Gus, chcąc sprawdzić niedawno kupionego wałacha, zaproponował wycieczkę przez Epping Forest, a potem z powrotem wzdłuż południowej granicy skromnej posiadłości Chatham. Elliota rozbawił ich niepohamowany entuzjazm. - Nie ma pani nic przeciwko temu, panno Stone? - spytał, spoglądając na nią, gdy zanosiła materiały na roboczy blat. - Nic a nic. - Evangeline się uśmiechnęła. - Chętnie przyłączyłabym się do was. 141
- Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności - odparł cicho. Evangeline westchnęła i zerknęła na bałagan panujący na stole. - Nie mogę. Jedźcie we czwórkę i bawcie się za pięcioro. Dzień jest taki ciepły, niemal upalny. Na pewno miło spędzicie czas. Godzinę później, posprzątawszy bałagan, Evangeline żałowała, że była taka gorliwa. Nieobecność Elliota sprawiała, że w domu robiło się pusto. Tęskniła za nim bardziej, niż chciała się do tego przyznać. Winnie i Frederica wybrały się na spacer. Nicolette miała lekcję historii z Stokelym. Pod wpływem impulsu Evangeline chwyciła czepek i zmieniła pantofelki z
S R
koźlęcej skóry na solidne półbuty.
Dzień był piękny. Bez trudu powinna dogonić Winnie ścieżką wzdłuż rzeki. Evangeline wyruszyła w pogodnym nastroju, ale w połowie drogi do Lea zauważyła konną ścieżkę, która biegła na południe, w kierunku gospodarstw dzierżawców. Może jeśli pójdzie w tę stronę, spotka wracających chłopców i Elliota. Bez namysłu Evangeline ruszyła wąską ścieżką, która wiodła przez las, a dalej przez rozległe łąki należące do posiadłości.
Po pół mili las się skończył nieopodal miejsca, w którym od wschodu wypływał z lasu chłodny strumyk. Chociaż Evangeline rzadko tutaj chodziła, pamiętała, że kilka metrów dalej strumień zasila wielki staw Chatham, a stamtąd ciągnie się do rzeki Lea. Ciesząc się, że zdecydowała się na solidne buty, Evangeline trzymała się ścieżki, wypatrując wysokich wierzb, które wyznaczały odległą granicę wody. Powoli las stawał się coraz rzadszy, ostatni rząd buków znajdował się o rzut kamieniem od stawu. Dalej płożył się głóg.
142
Nagle gorące letnie powietrze wypełniło się śmiechem i wołaniem. Wyglądając przez zarośla, Evangeline dostrzegła cztery konie przywiązane przy wierzbach po drugiej stronie stawu. W trawie porastającej brzeg stawu leżała sterta ubrań i butów. Wesołe okrzyki stawały się coraz głośniejsze. Z ociąganiem rozchyliwszy krzaki, Evangeline dostrzegła czterech mężczyzn z nagimi torsami, zachowujących się jak uczniaki. Wśród plusków i nurkowania trudno było któregokolwiek rozpoznać, dopóki w końcu nie zobaczyła Elliota wybijającego się z wody i nurkującego głęboko. Jejku, wszyscy byli zupełnie nadzy! Powinna była odejść. Wiedziała, że powinna, ale pokusa była zbyt
S R
silna. Czy nie pomagała kąpać i przewijać Theo i Michaela, kiedy byli dziećmi? A Gusa wiele razy widziała półnagiego. Prawdę mówiąc, tłumaczyła sobie Evangeline, jest artystką, nauczoną dostrzegać piękno ludzkiego ciała. Nic się nie stanie, jeśli popatrzy, a i tak nikt się nie dowie. Nagle Elliot wynurzył się gwałtownie z wody przy bliższym brzegu stawu. Stał, śmiejąc się serdecznie, a woda nie sięgała mu nawet do pasa. Evangeline nie mogła oderwać wzroku. Nigdy w życiu nie widziała tak olśniewającego mężczyzny, a zwłaszcza nagiego. Siła i piękno jego smukłego, umięśnionego ciała na pewno zachwyciłyby nawet Donatella, który chwyciłby za dłuto i modlił się o natchnienie.
Evangeline po prostu zabrakło tchu. Woda sięgała zaledwie do umięśnionych pośladków Elliota. Był tak blisko, że Evangeline widziała krople wody połyskujące na jego plecach. Oniemiała patrzyła, jak Elliot zwraca się twarzą w kierunku buków i głogu. Znieruchomiał, po czym, zupełnie nieświadomy obecności Evangeline, wytarł rękami wodę z twarzy, a potem przesunął palcami po zbyt długich włosach. Woda spłynęła po jego płaskim brzuchu, wzdłuż linii ciemnych, mokrych włosów, ciągnącej się od 143
klatki piersiowej, po brzuchu, żeby skryć się pod powierzchnią wody. Patrzenie na niego było słodką torturą. I kiedy Evangeline wydawało się, że już może oddychać, Elliot zamknął oczy, odchylił głowę do tyłu i wycisnął włosy. Mięśnie torsu napięły się, kiedy woda spłynęła po szyi. W ciepłym czerwcowym słońcu cudownie umięśnione ramiona Elliota połyskiwały i napinały się, powodując, że jej brzuch wypełnił się czymś gorącym, palącym i dawno zapomnianym. Mocno przyciskając palce do ust, Evangeline opadła na kolana. I właśnie wtedy, w tym pełnym żaru, słońca i wody momencie, uświadomiła
S R
sobie, jak bardzo pożąda Elliota.
Kątem oka Elliot uchwycił mignięcie ciemnoniebieskiej tkaniny między drzewami obok stawu. Już chciał się odwrócić, żeby tam popatrzeć, kiedy zszokowany uświadomił sobie, kto to mógł być. Evangeline. Czy to możliwe? Na pewno nie. Nie była typem kobiety, która podgląda grupkę nagich mężczyzn. Czyżby?
Znowu spostrzegł ciemnoniebieską tkaninę wśród gęstego listowia. To była Evangeline; niemal czuł jej palący wzrok. Nagle Elliot poczuł, że zawładnęły nim te same demony, które od tak dawna udawało mu się okiełznywać. Panna Stone chce popatrzeć, szepnął mroczny, uwodzicielski głos. Powoli uniósł ręce i przeczesał palcami włosy. Leniwym ruchem wycisnął wodę z włosów, świadomie napinając mięśnie klatki piersiowej i ramion. Jeśli chciała zaspokoić swoją ciekawość, Elliot z przyjemnością jej w tym dopomoże. Prawdę mówiąc, pokazałby jej wszystko, co by się jej spodobało; miał tylko nadzieję, że przez to będzie miała o wiele
144
poważniejszy problem niż zwykła ciekawość. Może wtedy Evangeline zapragnie, aby on zaspokoił jej pragnienie innego rodzaju... Nagle Elliot z przerażeniem uzmysłowił sobie, że stał się ofiarą własnego uwodzenia. Na samą myśl o kuszeniu Evangeline, o obudzeniu jej dziewiczej namiętności, w jego podbrzuszu zaczęło narastać podstępne ciepło. Dobry Boże, jakie to upokarzające! Rumieniąc się ze wstydu, odwrócił się plecami do buków i wszedł głębiej do chłodnej wody, mając szczerą nadzieję, że Gus i chłopcy będą przez chwilę z dala od niego. *** Przez wiele dni po powrocie do Richmond myśl o tym, że Evangeline
S R
go podglądała, nie dawała Elliotowi spokoju, wprowadzając w zakłopotanie i niepokój. Kiedy spał, co nie przychodziło mu łatwo, nawiedzała jego burzliwe sny - szalone wizje jej jasnych włosów i oczu, które przewiercały go na wylot. W jego nocnych fantazjach Evangeline przywierała do niego, chętna i przystępna, a jej nagie uda były smukłe i jedwabiste. W jego marzeniach tarzali się szaleńczo w pościeli, aż w końcu budził się, często bez tchu, na wymiętym prześcieradle.
- Do stu piorunów, proszę stać spokojnie - syknął Kemble najwyraźniej rozzłoszczony. - Ktoś mógłby pomyśleć, że postanowił pan już więcej nie nosić krawatów. - Jakby złośliwie, lokaj mocniej ściągnął materiał krawata, a potem ułożył go elegancko na modłę romantyczną. Węzeł znajdował się wysoko pod brodą Elliota. - Czuję się jak związana świąteczna gęś - mruknął markiz, zakładając na siebie haftowaną kamizelkę. - Cóż za brednie, mój panie - odparł Kemble z zadowoleniem, wciągając kamizelkę na ramiona markiza. - Szczerze mówiąc, dla lepszego
145
efektu przydałby się gorset. Maurice w okamgnieniu może postarać się o coś wyjątkowo bolesnego. - Służący przeszedł dookoła niego i zaczął zapinać guziki. Elliot przesunął palcem wokół kołnierzyka, usiłując zmniejszyć straty. - Z całym szacunkiem dla umiejętności Maurice^, Kem, mam nadzieję, że jeszcze nie potrzebuję takich rzeczy. Kemble obrzucił go taksującym spojrzeniem. - Nie, rzeczywiście, panie. Zdecydowanie pan nie potrzebuje - odparł poważnym tonem. Zatrzymał się na chwilę. - Kim ona jest, panie? - Pytanie zostało zadane jakby od niechcenia.
S R
Elliot z góry zerknął na drobnego mężczyznę, unosząc arogancko brew.
- Kto jest kim? - spytał obojętnie.
- Cherchez la femme - burknął Kemble, przyglądając się podejrzliwie swojemu pracodawcy, po raz ostatni obciągając kamizelkę. - Czy nie to właśnie radzą Francuzi? I w tym przypadku jestem pewien, że muszą mieć rację! Ciągle nie ma pana w domu. Pali pan jak smok. Upiera się, by nosić paskudne ubrania i rzuca się pan, jakby miał pan chorobę Świętego Wita, ilekroć próbuję ubrać pana w coś przyzwoitego...
- Kem! - W głosie Elliota kryło się ostrzeżenie, ale służący nie zamierzał odpuścić i wskazał palcem na wymiętą pościel. - Sypia pan niespokojnie i o dziwnych porach, kiedy pan tu jest, i prawie wcale nie wychodzi pan do miasta. Co więcej, Szkocja nie nadąży wyprodukować tyle whisky, żeby mógł się pan uspokoić. - Kemble wziął głęboki oddech i dokończył: - Tylko kochanka może być powodem takiego zamętu w dobrze zorganizowanym życiu.
146
- Hm - burknął Elliot, gwałtownie wkładając ręce w rękawy surduta, który trzymał Kemble. Odwrócił się, żeby Kemble mógł zapiąć guziki, i pomyślał, że jego służący jest zdecydowanie za bystry. - Jeśli już musisz wiedzieć, Kem, la femme, o której mowa, to wyjątkowo urocza młoda kobieta. Jest piękna, wrażliwa, utalentowana. To artystka. -I ta bogini łaskawie zechciała dotrzymać panu towarzystwa? - Służący przestał zapinać guziki i spojrzał na pana. -Tak. - Z własnej woli? Czy musiał pan ją zamknąć na strychu? - Kemble przyglądał mu się z powagą.
S R
To pytanie zabolało i Elliot postanowił je zignorować. Wiedział, że Kem nie chciał go zranić, więc zmienił temat.
- A co tam u twojego nowego przyjaciela krawca? Maurice'a, tak? Kemble potaknął, wreszcie zadowolony.
- Ach, nieźle ostatnio wygląda, panie! Jest także bardzo zajęty, bo zbliża się otwarcie sezonu. I ta nowa moda! Maurice mówi, że bryczesy są całkowicie demode, a spodnie są teraz w mieście de rigueur. To oczywiście dobrze dla interesów.
Elliot potaknął, wciąż szarpiąc kołnierzyk. Spojrzał ze współczuciem na pokojowego.
- Może weźmiesz wolny wieczór, Kem? - zaproponował łagodnie. Sądzę, że gdy przyjdzie pora, dam radę uwolnić się z tego stroju. Poza tym wychodzimy z Hugh do klubu. Mamy zagrać w karty z Winthropem i Lindenem, więc na pewno wrócę późno. Kemble'owi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zapiawszy płaszcz Elliota, służący szybko pozbierał laskę, kapelusz i rękawiczki markiza, po czym wybiegł z pokoju bez żadnej dowcipnej uwagi czy 147
pytania. Elliot został sam pośrodku swej olbrzymiej sypialni. Spojrzał na pomiętą pościel, potem z desperacją rzucił kapelusz i rękawiczki. Cieszył się, że udało mu się pozbyć Kemble'a. Nie chciał iść do klubu. Nie z Hugh. Ani z nikim. Nie chciał grać w karty. Nie chciał być również sam w tym opuszczonym domu. Pragnął jedynie Evangeline Stone. Tak, pragnął jej tak desperacko, że było to niemal namacalne. Ale to pragnienie nie było możliwe do spełnienia. Co więcej, było głupie. Czyżby niczego nie nauczył się w młodości? Nie było warto. Równie dobrze mógłby wyrwać sobie serce z piersi i rzucić je psom Winthropa na
S R
pożarcie. Tak byłoby szybciej i zdecydowanie mniej boleśnie, niż zakochać się w kolejnej kobiecie, bo Elliot wiedział, że gdyby pomimo swego zdecydowanego postanowienia ponownie się zakochał, całkowicie, nie odwracalnie i beznadziejnie straciłby głowę. Taki właśnie był, i najwyraźniej nie mógł tego zmienić. I tak już czuł się niebezpiecznie bliski przepaści, rozdzierania szat nad kolejną utraconą miłością, jakby ten wstrząs był w stanie zatrzymać ziemię.
Pierwszej nocy po powrocie z Chatham, próbując zapomnieć o Evangeline, Elliot zmusił się do pijaństwa i łajdaczenia w towarzystwie lorda Lindena, powtarzając sobie, że jego problem polega na, mówiąc najprościej, szkodliwym celibacie, który sam sobie narzucił. Elliot nie miał kobiety od czasu paskudnego wybuchu Antoinette. To było przewrotne. Pod koniec związku z Antoinette Elliot miał szczerze dość tego, że jego wybranka coraz więcej pije i coraz częściej się awanturuje. Ale Lily, młoda aktorka, która - jak jego kochanka słusznie przypuszczała - miała być jej następczynią, także przestała go interesować. Po dogłębnym przemyśleniu uznał, że niestety nie ma zbyt wielkiego wyboru. 148
Przesłodzony półświatek zaczął go nużyć, a manipulacje i machinacje znudzonych żon i wdów z towarzystwa były bardzo niebezpieczne. Miał dosyć zakradania się i uciekania przez różne balkony, tylne drzwi i wejścia dla służby tuż przed świtem. Co więcej, w tych rzadkich sytuacjach, gdy zawodził go słuch albo był zbyt zajęty, żeby usłyszeć pianie koguta, konsekwencje były jeszcze mniej przyjemne. Miał na tyłku ślad, który mu o tym przypominał. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Elliota zmęczyły pojedynki o świcie, toczone z powodu kobiet, które bardzo często wcale nie były tak dobre w łóżku. Poza tym dobrze wiedział, o co tym kobietom chodziło. Cnotliwe
S R
damy z wyższych sfer, choć ochoczo zapraszały go do łóżka, próbując w ten sposób zabić nudę, zaspokoić ciekawość albo zemścić się na mężu, później nawet kiedy jeszcze na pościeli wciąż mogły czuć jego zapach przechodziły na drugą stronę ulicy, by uniknąć publicznego spotkania. Niektóre, jak Jeanette, były nawet gorsze. Udawała namiętność, a chodziło jej wyłącznie o jego nasienie. Jeanette pragnęła dziecka i każdy jurny mężczyzna był dla niej równie dobry, czego nie omieszkała mu w końcu wyznać.
Elliot powstrzymał pogardliwe prychnięcie i potarł starą bliznę. Ta podstępna lisica wykorzystała go; być może zasłużył sobie na to, bo nie zależało mu na Jeanette. Prawdę mówiąc, nawet jej nie lubił. Ale była piękna, chętna i sprawiała wrażenie, że go pragnie. Niestety, jej dziedziczący tytuł mąż niezbyt docenił udział Elliota w zapewnieniu mu dziedzica, gdy pewnego dnia pijany wrócił wcześniej do domu z klubu White'a. Co gorsza, nie zawracał sobie głowy rzucaniem wyzwania, z którym Elliot poradziłby sobie bez trudu. Zamiast tego na tyle sprawnie wycelował przez okno sypialni Jeanette, że trafił Elliota w siedzenie. 149
Musiał minąć tydzień, zanim Elliot mógł jako tako siedzieć. A ponieważ lord Stephen znany był jako pantoflarz, a także fatalny strzelec, całą historię opowiadano sobie szeptem niczym świetny żart. Trzęsąca całą rodziną macocha lorda Stephena nie dostrzegła jednak w tej sytuacji niczego zabawnego. Bez względu na wszystko, w tym wypadku nawet na paskudny skandal, jej niezachwiany plan zakładał, że lord Stephen będzie podtrzymywał rodzinną tradycję, zdobędzie znaczenie w parlamencie i będzie wywierał wpływ na najznamienitszych członków partii torysów. W odwecie za skandal potężna matrona wstrzymała Jeanette miesięczną kwotę na wydatki i zmusiła nieszczęsną parę do wyjazdu na wieś, jakby byli
S R
krnąbrnymi dziećmi. Jednak rozsądnie powstrzymała się przed odwetem na markizie Rannochu, który był bogatszy i podlejszy od niej. Elliot niemal czuł się rozczarowany.
Dlatego też nie powinno być dla niego żadnym zaskoczeniem, że grzeszny wypad z Lindenem okazał się całkowitą porażką. Kobiety były chętne i przymilne, a alkohol, zamiast przynieść mu pocieszenie, jeszcze bardziej go przygnębił. Wyglądało na to, że Elliot Armstrong nie miał zaznać spokoju. Do diabła, może nie zasługiwał na spokój. Może Evangeline Stone była po prostu karą za jego grzechy, niebiańską uwodzicielką zesłaną na ziemię, by reszta jego dni na świecie upłynęła w skrusze i cierpieniu. Zastanawiał się, jak więc miało wyglądać wieczne potępienie? Powoli wziął głęboki oddech i podszedł do tacy, na której stała karafka z whisky. Wyciągnął zatyczkę, nalał alkoholu do szklanki na trzy palce, po czym przyłożył sobie chłodny kryształ do skroni. Trzymając szklankę przy głowie, podszedł do okna i spojrzał na Tamizę, wciąż widoczną mimo zapadającego mroku. 150
Ponad wodą popatrzył w stronę Houndslow, bezmyślnie przyglądając się, jak ostatnie łodzie przybijały do północnego brzegu, a ogromna rzeka powoli pustoszała. W zamyśleniu popijał whisky, zatrzymując ją przez moment na języku i starając się czerpać przyjemność z gładkiego, drzewnego smaku. Bez skutku. Z roztargnieniem odstawił szklankę na parapet i oparł głowę o chłodną szybę. Tak, pojedzie do Brooka, żeby pograć, napić się i wpaść w jakieś kłopoty, jeśli się uda. Ale kłopoty, tak samo jak satysfakcja, były obecnie ulotne. Co więcej, nawet kłopoty ostatnio omijały go szerokim łukiem.
S R
Ale i tak pójdzie i poszuka, ponieważ tak zawsze robił. To było jego życie. A kiedy Evangeline zniknie, wraz z uczuciem zadowolenia, które przy niej czuł, jego beznadziejne życie wróci na dawne tory. Chyba to lepsze niż nic. Przecież przez wiele lat dobrze mu się żyło z hazardem, piciem i kłopotami.
Wychylił połowę whisky i zdusił w sobie pragnienie, by natychmiast się spakować i wrócić do Essex.
Nie stanowiłoby to problemu; księżyc był prawie w pełni, a niebo bezchmurne. Ale nie mógł tego zrobić, ponieważ wyjechał stamtąd zaledwie dwa dni temu. Nie miał już żadnego powodu, żeby zostać dłużej w Chatham. Ani on, ani Evangeline nikogo - poza sobą - nie byli w stanie oszukać co do jego przedłużających się wizyt. Winnie Weyden spoglądała tylko z ukosa i uśmiechała się łobuzersko, ilekroć go widziała. Do diabła, służba zaczęła zachowywać się tak, jakby pracowała dla niego. Dzieci traktowały go, jakby był stałą częścią ich życia. To bolało. I martwiło go.
151
Jeszcze raz przywarł czołem do szyby. Miał wrócić za trzy dni. Zaraz po przyjeździe chciał powiedzieć Evangeline prawdę. Zasługiwała na to, by wiedzieć. Istniała tylko paskudna alternatywa. Mógł ją uwieść, zanim pozna jego prawdziwą tożsamość. Elliot był pewien, że bez trudu może uwieść niewinną kobietę. Miał wprawę i słynął ze swoich umiejętności, ale nie miał do tego serca. I, o Boże, tak! Evangeline gotowa była. na to, aby on ją uwiódł. W jej błękitnych oczach dostrzegł czyste pożądanie. Rozpoznał namiętność w sposobie, w jaki rozchylała zachęcająco miękkie, pełne usta, gdy przekrzywiała głowę, aby na niego spojrzeć. Początkowo był zszokowany,
S R
że taka kobieta może go pragnąć. Jego! Ale jej rodzące się pragnienie nie pozostawiało żadnych wątpliwości.
Tym razem będzie musiał zrobić coś więcej, niż tylko trzymać ją w ciemności za rękę albo popisywać się swoim mokrym, nagim ciałem. Elliot poważnie zastanowił się nad swoją strategią. Evangeline była silna i uparta, ale nieokiełznana namiętność szybko zawładnie jej rozsądkiem. Był tego pewien. Tę wizję Elliot wciąż przywoływał w myślach. Evie, jej gęste, jasne włosy rozrzucone na jego poduszce, jej giętkie, smukłe ciało w jego łóżku. Jej małe piersi były zadarte i pełne, a biodra elegancko rozłożyste. Elliot wiedział to instynktownie i natychmiast poczuł podniecenie. Będzie ją kusił, a ona go przyjmie. Dzięki swoim wspaniałym umiejętnościom da jej przyjemność, a ona, dzięki swojemu niewinnemu sercu, da mu upragniony spokój. A kiedy już to się stanie, Evangeline będzie należeć do niego, a prawda nie będzie miała aż takiego znaczenia. Nie będzie miała wyboru. Żadnego. Boże drogi, o czym on myślał? Elliot podniósł głowę, czując narastające mdłości. Co takiego rozważał? Naprawdę był w stanie zhańbić 152
porządną kobietę i zmusić ją do małżeństwa? Bo tak z pewnością by się to skończyło. Tłumiona pokusa to było jedno, ale miał już za sobą seksualne fantazje i jawną niegodziwość. Boleśnie zdawał sobie sprawę, że Evangeline nie zasługiwała na to, by splamił ją jego dotyk, ale ta obsesja go nie opuszczała. Czy naprawdę tak bardzo jej pragnął? Czy też zło tak głęboko i nieodwołalnie zagnieździło się w jego charakterze? Nie! Za dwa dni wyruszy do Wrotham-upon-Lea i pięć minut po przyjeździe wyzna jej całą prawdę. To było postanowione. Będzie musiał ją zranić... Już ją zranił, chociaż o tym nie wiedziała. O Elliocie można było powiedzieć różne złe rzeczy, ale na pewno nie można było nazwać go kłamcą. Powie jej.
S R
Powie jej co? Że obiekt jej zainteresowania to nikczemny, węszący kundel - Elliot Armstrong, markiz Rannoch? Och, to z pewnością wzbudzi jej zainteresowanie. Co więcej, zdążył się już przekonać, w jak niskim poważaniu jej rodzina miała markiza Rannocha i jemu podobnych. Zważywszy na ich najwyraźniej celowe wycofanie się z towarzystwa, Elliot był zaskoczony faktem, że mieszkańcy Chatham wiedzieli cokolwiek, czy też interesowali się życiem wyższych sfer; niemniej pani Weyden całkiem jasno wyraziła opinię na temat Rannocha.
A Elliot nie zamierzał przepraszać za to, kim jest. Co by to dało? Nie był żółtodziobem, z nieświadomości wiodącym rozpustne życie. Nie, on wybrał tę drogę całkiem świadomie i z radością korzystał z jej uroków. W ten sposób się zabezpieczał; taką wybrał obronę przed brutalnym światem. Zapracował na swoją reputację. W tym, co o nim mówiono, nie było nic złośliwego; większość to była prawda, a z czasem i cała reszta stanie się faktem. Tak, znajdował się na równi pochyłej, co tak bardzo martwiło jego matkę i kusiło kolejne pokolenia Benhamów. Ta równia pochyła nie 153
prowadziła go do upadku, choć on sam przyczynił się do upadku wielu mężczyzn. Nie, Rannoch znajdował się na równi pochyłej do piekła, i do tej pory nie bardzo go to obchodziło. Pod wpływem impulsu odwrócił się od okna i wyszedł z pokoju, po czym skręcił w korytarzu w lewo i wszedł krętymi schodami na trzecie piętro. Kiedy tam dotarł, wziął lampę wiszącą w holu. Szybko, zanim zdążył się rozmyślić, przeszedł obok klasy i otworzył drzwi, które znajdowały się tuż za nią. Chyłkiem wszedł do środka i postawił lampę przy łóżku córki.
S R 154
Rozdział 6 To koniec nas określa, nie walka. Robert Herrick
Zoe wyglądała we śnie niesamowicie spokojnie. Za dnia dziewczynka często sprawiała wrażenie zmartwionej i wyglądała na znacznie starszą niż swoje siedem i pół roku. Śliczna mała Frederica d'Avillez miała... Ile? Osiem albo dziewięć lat. Na pewno nie więcej. A jednak dziewczynki tak bardzo się różniły, i Elliot ponownie uczuł dziwną obawę, że ta różnica spowodowana była jego błędem, że w jakiś ważny sposób zawiódł córkę, swoją krew z krwi.
S R
Siadając ostrożnie na małym łóżku z niewielkim baldachimem, Elliot rozejrzał się po ładnie umeblowanej sypialni Zoe. W elegancko urządzonym w różowym i złotym kolorze pokoju stały delikatne białe meble sprowadzone z Francji. Na półkach znajdowały się książki i zabawki, śliczne jedwabne pantofelki stały w szafie, a szyfoniera skrywała różne dziewczęce drobiazgi. Pani Smith, guwernantka Zoe, spała w sąsiednim pokoju. Jak mówiono Elliotowi, była w stanie zapewnić jego córce najlepszą edukację. Jednak to wszystko nie wystarczało. Po pobycie w Chatham Lodge Elliot zaczynał powoli rozumieć, czego Zoe od niego potrzebuje, ale często ta świadomość dawała mu niewielką nadzieję i pocieszenie. Prawdę mówiąc, Elliot obawiał się, że nie ma już nic do zaoferowania, że wszystko z niego uszło. Zamknęło się. Było na zawsze utracone. Próbował, ale potrzebował pomocy. Evangeline. Evangeline wiedziałaby co zrobić, i nagle zapragnął, żeby była z nim. Potrzebował jej. Boże, była mu potrzebna w tak wielu sprawach. Pod wpływem impulsu pochylił się i pocałował Zoe w pulchny, różowy
155
policzek, a kiedy się wyprostował, zaniepokojony zobaczył, że otworzyła oczy. - Tata? - W ciemności jej szept wydawał się niepewny i ulotny jak sama Zoe. - Śpij, Zoe. - Poklepał nakrycie. - Nie chciałem cię obudzić. - Coś się stało, tato? - Jej wielkie, brązowe oczy wpatrywały się w niego z zaskoczeniem, gdy podparła się na łokciach. Ciemny kosmyk włosów wysunął się z czepka i opadł na twarz. Elliot się uśmiechnął. - Och, nie, skarbie. Przyszedłem po prostu pocałować cię na dobranoc
S R
i powiedzieć, że cię kocham. - Patrzył, jak Zoe potaknęła i uśmiechnęła się, jakby wizyty ojca, w dzień czy w nocy, były czymś normalnym. Powinny być, ale nie były, i oboje o tym wiedzieli. Powoli potarła oko wierzchem dłoni, po czym znowu umościła się na poduszce, podciągając nakrycie pod samą brodę. Wpatrywała się w niego wielkimi, niewinnymi oczami. - Zoe - odezwał się niepewnie - jesteś tutaj szczęśliwa? - Elliot natychmiast chciał cofnąć te słowa, ale było za późno.
Dziewczynka spojrzała na niego nieznacznie zaniepokojona i nic nie powiedziała.
- Możesz mi powiedzieć, Zoe - szepnął Elliot uspokajająco. - To duży, pusty dom. Czasami czuję się samotny i zastanawiałem się, czy ty także. - Panna Smith mówi mi, że muszę być wdzięczna, że mam dom odparła z ociąganiem Zoe. -I mówi, że skoro mogę tutaj mieszkać, muszę się uczyć i być bardzo dobra. Nie powinnam narzekać ani przysparzać kłopotów. Elliot zanotował sobie w pamięci, żeby natychmiast po śniadaniu zwolnić pannę Smith. 156
- Zoe - szepnął, głaszcząc ją po brodzie. - Kocham cię i twój dom zawsze będzie przy mnie, bez względu na to, czy jesteś dobra, czy zła, mądra czy głupia. Nie rozumiesz tego? Dziewczynka bez słowa potrząsnęła głową, a jej kasztanowe włosy wysunęły się z czepka i błyszczały w świetle świec. Elliot popatrzył na nią i ogarnął go wielki wstyd. Pomimo jego spóźnionych wysiłków, by być lepszym ojcem, strach i brak poczucia bezpieczeństwa - uczucia, których nie powinno doświadczać żadne dziecko - wciąż dręczyły jego córkę. I była to jego wina. Elliot pochylił się niezdarnie i przytulił do siebie drobne ciałko córki, obejmując ją ramionami, jakby w obawie, że mogłaby w nocy
S R
zniknąć. Często tak było z Zoe. Elliot miał wrażenie, że była nie z tej ziemi, a co dopiero z tego domu. Teraz obawiał się, że i ona mogła mieć takie wrażenie.
Była jak delikatne piórko, ta jego córka.
- Kocham cię, Zoe - szepnął znowu, tym razem w jej włosy. - I żałuję, że nie jestem lepszym ojcem. Ale boję się, nie wiem jak i jestem zmrożony w środku. Tego jej nie powiedział. Milczał tylko, a po dłuższej chwili zmusił się, żeby wypuścić dziecko z objęć i się odsunął. Tego było za wiele; nie chciał jej przestraszyć. Ani siebie.
***
Duża sala dla stałych bywalców u Brooksa była pełna przedstawicieli wyższych sfer. Przy stolikach hazardowych, a także w sąsiednim pokoju karcianym, ramię przy ramieniu gromadzili się angielscy arystokraci i szlachcice, jak to było w zwyczaju niemal każdego wieczora w czasie sezonu, a także po jego zakończeniu. Elliot przybył późno i do tego w wyjątkowo podłym nastroju. Nie chciał pić ani grać; chciał zostać w Strath
157
House i pogrążyć się w rozpaczy z powodu tego, jak mogłoby wyglądać jego życie. Ale nie mógł tego zrobić. Dał słowo Winthropowi, usiłując wczoraj przerwać ciąg męczących pytań o to, gdzie i z kim spędzał czas. Evangeline nie zasługiwała na tego typu zamieszanie, jakie mogli wywołać major Winthrop, lord Linden i sir Hugh, a dobrze wiedział, że gotowi byli nawet go śledzić, gdyby nie mogli zaspokoić swojej ciekawości. Miał nadzieję, że nie zrobili tego do tej pory. Elliot nie lekceważył zainteresowania towarzystwa swoimi błazeństwami. Szmatławiec, który czytała Winnie Weyden, zabrał mu rok albo dwa życia, i doskonale
S R
wiedział, że to Hugh albo Linden stali za publikacją tych bredni. Westchnąwszy ciężko, Elliot przeszedł przez pokój, szukając wuja. Jak zawsze, wszyscy szybko ustępowali mu z drogi, nawet ci, którzy zgodnie z angielskimi zasadami stali w hierarchii wyżej niż on. Zawsze tak było; mężczyźni albo odwracali wzrok, albo kiwali poważnie głowami, w zależności od nastawienia, ale nikt nie patrzył mu w oczy. Nikt nie przysiadł się do niego bez zaproszenia. Nikt bez głębszego zastanowienia nie zaproponował mu gry ani nie wyzywał go na pojedynek. I nigdy nikt nie odważył się śmiać się z niego w jego obecności. Już nie. W pokoju karcianym Hugh i pozostali zajęli już stolik, mieli przygotowaną butelkę i niecierpliwie czekali. Elliot usiadł bez słowa, a Hugh napełnił jego szklankę. Powoli Elliot wszedł w rytm gry. Teraz grał dla przyjemności, nie dla pieniędzy. Elliot nigdy nie wykorzystywał swoich przyjaciół, a Winthrop i Linden byli jego najlepszymi przyjaciółmi, oddanymi i szczerymi, mimo bezustannych wysiłków, żeby sprawiać całkowicie odwrotne wrażenie.
158
- Proszę, proszę! - huknął okropnie jowialny głos. Lord Barton, stały bywalec klubu, szedł do ich stolika. - To ci dopiero paskudne kłębowisko żmij! Zebraliście się tutaj wszyscy, panowie? - Zatrzymał się w salonie, z prawie pustym kieliszkiem i szerokim uśmiechem na pełnej twarzy. - Jeszcze nie znaleźliście sobie żadnych niewinnych ofiar? Elliot podniósł wzrok znad stolika, żeby ponuro spojrzeć na nowo przybyłego. - W tym sporcie nie ma czegoś takiego, jak niewinna ofiara, Barton. Dobrze o tym wiesz.
S R
- Ale wieczór jest jeszcze młody - odezwał się wymuskany Linden, przeciągając uroczo samogłoski, gdy skończył rozdawać. Blond wicehrabia zerknął bystro na gościa. - Chcesz się do nas przyłączyć, Barton? - Ha! Nie jestem taki głupi, Linden. Was czterech zaprzedałoby dusze, żeby tylko zdobyć cudze pieniądze.
- Masz jakieś sugestie, mój panie? - spytał major Winthrop oschle, nawet nie zadając sobie trudu, by podnieść wzrok znad kart. - Kto ma dziś zasobny portfel?
Lord Barton od niechcenia przyłożył do oka ozdobny monokl i rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym dłonią, w której trzymał kieliszek, wskazał na salon gier. - Tam stoi młody Carstairs. Jest chętny, bogaty i śmiem twierdzić, że cokolwiek głupi. Spróbujcie szczęścia z... - Barton zamilkł i zmrużył oczy, burcząc pogardliwie. - Nie, zapomnijcie, panowie. Biedny chłopak właśnie wpadł w sidła nowego barona Cranham. Właśnie się spiknęli.
159
- Cranham, co? - Sir Hugh odezwał się szorstko. - Co, u licha, dzieje się z tym klubem? Żeby wpuszczać kogoś takiego! Cóż, wpuszczanie tutaj takich jak on podważa sens istnienia tego klubu i plami... - Dobry Boże, Hugh! - warknął Elliot, gdy lord Barton odszedł. Mówisz wyniośle i świętoszko-wato jak moja matka. Dziwne, że jeszcze nie wyrosły ci anielskie skrzydła. Major Winthrop spojrzał dziwnie na Elliota, potem opuścił wzrok na karty. - Ty masz najwięcej powodów, żeby nienawidzić Cranhama, Rannoch - mruknął podejrzliwie. - Zastanawiam się, dlaczego jeszcze go nie wyzwałeś.
S R
Elliot przez dłuższą chwilę przyglądał się swojemu ciemnowłosemu przyjacielowi.
- Nie chcę żadnych awantur z Cranhamem, Winthrop. Wyzwałem go na pojedynek dziesięć lat temu, a on uciekł. Dobrze wie, że okrył się hańbą. To wystarczy.
Sir Hugh prychnął drwiąco, ale szybko zamilkł, gdy zauważył ostre spojrzenie Elliota.
- Zamierzam zajmować się swoimi sprawami - dodał Elliot, a ton jego głosu jasno mówił, że uważał temat za zakończony - i wam, panowie, proponuję zrobić to samo. I tak właśnie było. Przez następne dwie godziny Elliot zajmował się swoimi sprawami. Nie był jednak na tyle głupi, żeby stracić Cranhama z oczu. Przez cały czas dyskretnie obserwował wroga. Nowy baron sprawiał wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z obecności Elliota, ale Elliot wyczuł, że to nieprawda.
160
Cranham i Carstairs podeszli bliżej i teraz stali kilka metrów od stolika Elliota, przyglądając się zażartej rozgrywce. Było wiadomo, że Cranham już wpadł w tarapaty finansowe; obaj mężczyźni przez cały wieczór ostro popijali, co, według Elliota, zawsze kończyło się dla kogoś kłopotami. Obaj byli już dobrze podpici, ale Cranham chyba bardziej. Przy odrobinie szczęścia, pomyślał z żalem Elliot, jego stary wróg może po prostu zapić się na śmierć i zaoszczędzi komuś trudu strzelenia mu w łeb. Nagle Hugh rzucił karty na stół. - Cóż, panowie, to koniec. Obawiam się, że się zgrałem. - Zgoda - odezwał się lord Linden, zgarniając karty ze stołu. - Wezwij
S R
swój powóz, Winthrop. Jedźmy wszyscy do madame Claire i weźmy prywatny pokój i szampana! Ma kilka nowych cycatych panienek, a jedna z nich podobno jest w stanie wyssać brąz z taniego świecznika. - Tak, cóż, mam dla niej taki jeden tani tutaj
- zaproponował Hugh, łypiąc spod oka i entuzjastycznie ruszając krzaczastymi brwiami.
Major Winthrop uniósł sceptycznie jedną brew.
- No, nie wiem, stary. Może powinniśmy spróbować... Elliot gwałtownie odsunął krzesło.
- Nie dzielę się kobietami - burknął poirytowany. Przy stoliku w sąsiednim salonie ktoś chrząknął znacząco. - Nie zawsze to od nas zależy, lordzie Rannoch. - Głos był pogardliwy, ale drżący. - Na przykład dzielił się pan Antoinette Fontaine i to całkiem hojnie. Ale może wtedy nie zdawał pan sobie sprawy ze swojej hojności. Elliot bezbłędnie rozpoznał ten głos, wstał spokojnie od stolika, po czym pokonał dzielącą ich odległość. Obelga Cranhama nie była dla niego 161
zaskoczeniem. Prawdę mówiąc, była niemal rozczarowująca. Elliot cieszył się, że ma już za sobą pierwszą salwę. Przecież przez cały czas wiedział, że prędzej czy później będzie musiał zabić tego łajdaka. Nie był z tego powodu szczęśliwy, ale Cranham sam się prosił. Jego przyjaciele i wuj poruszyli się niespokojnie na krzesłach, ale nie wstali. Elliot mógł bez problemu poradzić sobie z nowym baronem, i wiedzieli o tym. Elliot przyjrzał się Cranhamowi szyderczo. - Tak się składa, Moore - odparł oschle, celowo omijając jego tytuł - że nie chcę się z tobą kłócić. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś z panną
S R
Fontaine. Jest o wiele lepszą dziwką niż ta ostatnia, którą nieomal się dzieliliśmy.
Lord Linden zarżał za jego plecami. Tłumek wokół Cranhama rozpierzchł się nerwowo, aby mężczyźni sami rozstrzygnęli tę kłótnię. Na twarzy Cranhama malowała się wściekłość. - Jak śmiesz obrażać moją... moją...
-Twoją co? - spytał jakby nigdy nic Elliot. - Twój gust do określonego rodzaju kobiet?
Cranham zamachnął się, żeby uderzyć Elliota w twarz. - Nie byłeś godzien całować ziemi, po której stąpała Cicely Forsythe, ty głupi Szkocie! Nie pozwolę, żebyś ją obrażał, niech cię szlag! Elliot szeroko otworzył oczy i uniósł brwi. - Całować ziemi, po której stąpała? Ależ Cranham! To chyba lekka przesada! Może i jestem zatwardziałym łajdakiem, mogę cię o tym zapewnić, ale o ile sobie przypominam, jedyną ziemią, po której Cicely chciała stąpać, była ścieżka prowadząca do ołtarza. U mojego boku, z twoim bękartem w brzuchu. 162
- Jesteś cholernym kłamcą, Rannoch! Odebrałeś jej niewinność, a potem ją porzuciłeś. Kochałem ją, a ona kochała mnie. - Tak, a niektórzy wierzą w bajki, które opowiadają w Szkocji mruknął Elliot, machając ręką. Obrócił się powoli, żeby odejść. - Ożeniłbym się z nią - wychrypiał Cranham. - Doprawdy? - spytał cicho Elliot. Spojrzał Cranhamowi w twarz. Jaka szkoda, że wyjazd do Bombaju uniemożliwił ci wypełnienie nie jednego, lecz dwóch obowiązków towarzyskich. Cranham, poczerwieniały na twarzy i niemal się śliniący, zrobił krok w stronę Elliota i wycelował palec w jego klatkę piersiową.
S R
- Chciała za mnie wyjść, niech cię piekło pochłonie! Zabronił jej wuj, ponieważ byłem ubogi i nie posiadałem tytułu! Mój ojciec mnie związał, zakneblował i wsadził na statek, żeby zaoszczędzić rodzinie wstydu. Dobrze wiesz, że to prawda.
Elliot poczuł cień współczucia dla tego pijanego, wzburzonego mężczyzny, który przed nim stał.
- To ostatnie może być prawdą, ale proszę, Cranham, nie oszukuj się co do tego, co chciała Cicely. Jej zdesperowany wuj wydałby ją z radością za straganiarza z Covent Garden. To Cicely zrobiła chłodną kalkulację, co jej się bardziej opłaca i postanowiła zaryzykować.
- Zaryzykowała i umarła, Rannoch - syknął Cranham. Stał na palcach i patrzył Elliotowi prosto w twarz. - Umarła, bo ją wykorzystałeś i porzuciłeś. I prędzej czy później, niech mi Bóg pomoże, zapłacisz za to! - Idź do domu, Cranham - odparł ze smutkiem Elliot, straciwszy resztki ochoty na tę kłótnię. - Idź do domu, wytrzeźwiej i zacznij żyć, jak ja musiałem. Zostaw mnie w spokoju. - Odwrócił się do Cranhama plecami, przeszedł przez pokój karciany i usiadł na swoim krześle. 163
- Do diabła z twoją bezczelnością, Rannoch! - chrypiał Cranham, idąc za nim. - Nie odprawisz mnie tak łatwo. - Ależ właśnie cię odprawiłem - odpowiedział Elliot, bezwiednie tasując karty. Cranham z wściekłości wyrwał mu karty z dłoni i rozrzucił je na stole. - No, dalej, ty wielki, szkocki draniu! Wyzwij mnie znowu, a tym razem cię zabiję. - Nie - cicho odezwał się Elliot. Powoli zaczął zbierać karty. Major Winthrop i lord Linden wymienili ponad stołem dyskretne, zaskoczone spojrzenia, i zaczęli zgarniać karty w jego stronę. Sir Hugh tylko odchylił się na
S R
krześle, żeby mieć lepszy ogląd sytuacji.
- No, dalej - warknął Cranham. - Nalegam.
- Na co? - spytał Elliot, nagle całkowicie pochłonięty kartami. Dlaczego mam zawracać sobie głowę wyzywaniem cię na pojedynek, skoro nie mogę oczekiwać, że się pojawisz o świcie na umówionym miejscu? - Idź do diabła - syknął Cranham, z trudem ściągając rękawiczkę z dłoni, po czym uderzając nią Elliota w twarz. - Wyzywam cię na pojedynek, Rannoch! Moi sekundanci przyjdą do ciebie jutro. - Obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, ale Elliot wstał od stołu i chwycił go za ramię. - Odpuść sobie, Cranham! Może obaj zostaliśmy niecnie wykorzystani. Na pewno nie czuję żadnej potrzeby, żeby z tobą walczyć. - Elliot wyrzucił z siebie te słowa chłodnym tonem. - Wycofaj się ze swojego wyzwania, a ja to przyjmę. - Nie - odparł Cranham cicho, brzmiąc zaskakująco trzeźwo. - Jak chcesz. - Elliot skinął arogancko głową, potem puścił ramię Cranhama. - Przyślij teraz swoich sekundantów do majora Winthropa. - Jest
164
wpół do drugiej. Jako wyzwany, postanowiłem, że pojedynek odbędzie się o brzasku. Jeden strzał, z pistoletów. Masz coś przeciwko temu? - Absolutnie nic - warknął jego przeciwnik. *** Evangeline wstała z łóżka i w ciemności nałożyła szlafrok. Najpierw nie mogła zasnąć, a kiedy wreszcie jej się udało, to nie na długo. Tym razem jej niepokój nie miał nic wspólnego z Elliotem. Ten problem był o wiele poważniejszy. Wzięła ze stolika list, który przyszedł z popołudniową pocztą i włożyła go do kieszeni. Powoli zeszła po schodach do biblioteki, zapalając po drodze
S R
świecę. Lampa w holu znowu przypomniała jej o wyrazistej, przystojnej twarzy Elliota, kiedy pochylił się, żeby przypalić cygaretkę. Nie! To po prostu nie może się udać. Nie mogła o nim myśleć. Nie teraz. Nie, kiedy szczęście Michaela mogło zależeć wyłącznie od niej. Po cichu wśliznęła się do biblioteki i zamknęła drzwi. Usiadłszy w swoim ulubionym fotelu, jeszcze raz przeczytała list, starając się doszukać w nim jakiejś nadziei, ale słowa mówiły dokładnie to samo, co mówiły za dnia. Jej dziadek był umierający. Pod nieobecność Petera Weydena napisał do niej prawnik, by ją ostrzec, iż śmierć lorda Trent jest bliska. Trzy dni wcześniej Cambert Hall opuścili lekarze i posłano po samego biskupa. To były suchoty. Tym razem wszyscy przypuszczali, że lord umrze. Dziadek zawsze był słabym człowiekiem, w każdym sensie, poza fizycznym. Czy teraz nawet w ten sposób miał zawieść swoje wnuki? Evangeline westchnęła ciężko i odrzuciła warkocz na plecy. Może przywiązywała zbyt wielką wagę do śmierci dziadka. Prawdę powiedziawszy, od lat nie miał żadnej władzy, a jego władcza druga żona traktowała go, jakby już był martwy. Dlaczego jego prawdziwa śmierć 165
miałaby spowodować jakąś zmianę? Ale spowoduje. Evangeline to wiedziała. W śmierci kryła się taka ostateczność; nie można było nie myśleć o tych, którzy odeszli wcześniej, o tym, co się nigdy nie wydarzy, i o tych, którzy zostali, żeby tworzyć przyszłość. A jej głupkowaty wuj zostanie następnym hrabią! Na pewno nie mogła liczyć na jego wsparcie. Jego macocha bez wątpienia zrobi wszystko, aby stał się zabawką w jej rękach, ponieważ bez niego lady Trent będzie tylko zwykłą wdową. Tak, po śmierci męża jej władza będzie zagrożona, a ona jest na tyle sprytna, żeby to wiedzieć. Ale, dobry Boże, wuj Evangeline był równie słaby i nieudolny jak jej dziadek. Czy wszyscy mężczyźni w rodzinie
S R
Stone'ów pozbawieni byli siły charakteru? Evangeline ogarnęło poczucie winy i zagryzła wargę tak mocno, że poczuła smak krwi. Gdy odkładała list na biurko, jej dłonie drżały.
Nie, z pewnością nie o to chodziło. Młodszy syn, jej wuj Frederick, oddał życie za króla i kraj. Jej ojciec także nie był tchórzem. Był wrażliwy. Tak, oraz wystarczająco stanowczy, aby porzucić wszystko i ożenić się z kobietą, którą kochał. Ale jeśli jej ojciec oznaczał w ich rodzinie temperament, matka oznaczała siłę, a bez niej rodzina prawie się rozpadła. Maxwell Stone był utalentowanym artystą, który tak bardzo kochał żonę, że nigdy nie pogodził się z jej stratą. To nie była słabość; był to niepohamowany żal. Evangeline nigdy nie postrzegała tego inaczej, i nigdy nie pozazdrościła ojcu spokoju, który w końcu przyniosła mu śmierć, ani nie żałowała obietnicy, którą dała matce. To Marie van Artevalde nauczyła Evangeline, że obowiązkiem kobiety jest bez względu na wszystko trzymać rodzinę razem. Talent Evangeline odziedziczyła po obojgu rodzicach, ale po matce miała tę swoją blond elegancję i coś o wiele bardziej wartościowego: solidną 166
dozę flamandzkiego pragmatyzmu. Teraz była zdecydowana nim się posłużyć. Niebezpieczeństwo ze strony lady Trent nadciągało. To była Anglia. Nikogo nie porywano nocą z łóżka. Evangeline wiedziała, że przez jakiś czas, tydzień, nawet miesiąc, może być spokojna. Jutro rano napisze do prawnika i poprosi go, aby przygotował wszelkie argumenty prawne, które na pewno będą potrzebne. Dopiero kiedy wszystkie możliwości zostaną wyczerpane, zabierze Michaela do ojczystego kraju, gdzie pozostaną, może nawet w ukryciu, dopóki jej przyrodnia babka nie dołączy do swojego męża w rodzinnym grobie. Jeszcze raz rozważyła w głowie plan, który od tak dawna ciągle sobie
S R
układała. Ona i Michael mogli uciec w każdej chwili. Winnie z pozostałymi dziećmi mogła dołączyć do nich później, bo nikt nie będzie im przeszkadzał. Wojny wreszcie się skończyły, a Evangeline znała kilka dróg, którymi można było przedostać się przez Francję do Flandrii. Poza tym jej rodzice mieli przyjaciół w każdej prowincji. Mówiła płynnie w sześciu językach, a Michael w czterech. Bez trudu mogli uchodzić za Francuzów, Szwajcarów czy Austriaków. W Anglii liczna była emigracja, którą z Europy wypędził Napoleon, a ona i Peter Weyden mieli wśród emigrantów wielu znajomych i partnerów w interesach. Nie będzie trudno się ukryć, a potem ostatecznie uciec.
Jednakże będzie to bolesne. Evangeline dobrze wiedziała, że musi dotrzymać obietnicy danej matce, ale tym razem to będzie trudniejsze. Tym razem jej serce pozostanie w Anglii. Po tym, jak rozsądnie unikała kolejnych zalotników, zupełnie nieświadomie uległa urokowi Elliota Robertsa, mężczyzny, o którym prawie nic nie wiedziała. Beznadziejnie się w nim zakochała, ale przyznała się do tego tylko przed sobą. Chociaż znała go od tak niedawna, pożądanie stało się jej prywatnym piekłem, które 167
zmieniało się w słodką torturę, ilekroć Elliot przy niej był. Wprawdzie nie wiedziała, co on do niej czuje, jednak perspektywa, że w Europie będzie sama, że nigdy go już nie zobaczy, wydawała się jej cierpieniem nie do zniesienia. Opuszczenie Anglii nie było problemem, bo chociaż bardzo kochała Chatham Lodge, równie mocno kochała Flandrię. Chatham zostało zapisane Michaelowi, dla Nicolette też był przewidziany pokaźny posag, ale dom w Ghent należał do Evangeline. To był jej dom, i chociaż jej rodzina ciągle podróżowała po Europie, matka urodziła tam pięcioro dzieci. Zbudowany nad uroczym kanałem piękny stary dom przez trzysta lat był świadkiem
S R
narodzin i śmierci jej przodków.
Jednak radość z powrotu do domu nie byłaby w stanie złagodzić bólu po stracie jedynego mężczyzny, którego mogła pokochać. Evangeline łamała sobie głowę, co zrobić, żeby niczego nie stracić. Mogła wysłać Michaela do przyjaciół, a sama rzucić się bezwstydnie w ramiona Elliota, ale wiedziała, że nie umiałaby zrobić ani jednego, ani drugiego. Mogłaby błagać Elliota, aby z nią pojechał, ale byłoby to niestosowne i niemądre. Poza tym była zbyt niedoświadczona w postępowaniu z mężczyznami, żeby wiedzieć, jakimi uczuciami ją darzy. Elliot miał za sobą zerwane zaręczyny i na pewno w jego sercu wciąż była świeża rana. Tak, zostali dobrymi przyjaciółmi. I chociaż jej nie kochał, Evangeline wierzyła, że jej pragnie. Ale mężczyźni często pragną kobiet i równie często nie znaczy to nic więcej. W jej sytuacji nie mogła pozwolić sobie na żadne przypuszczenia. Evangeline zastanawiała się, czy nie powiedzieć mu wszystkiego, ale tego, co mogłoby się stać, bała się tak samo mocno, jak bała się swojej przyrodniej babki. Elliot, jak większość mężczyzn, był uparty i dumny. Jeśli jednak żywił wobec niej jakieś uczucie, mógłby czuć się zobowiązany do 168
udziału w potyczce z lady Trent. To by nic nie dało. Nie dałby rady wygrać, a jego wysiłki mogłyby tylko zaszkodzić. Rodzice pokazali jej, że walka z lady Trent przypomina skomplikowaną grę w szachy; mogła trwać wieki, a przetrwanie częstokroć zależało od wielu rozważnych strategicznych posunięć. Uderzenie ostrą siekierą, jakkolwiek kuszące, mogło być ryzykowne. Ta kobieta była istnym wcieleniem Meduzy. Zresztą odcięcie się ojca od znamienitego rodu sprawiło, że według ostrych reguł panujących w wyższych sferach jego dzieci stały się społecznymi wyrzutkami. Samo to mogło zniechęcić Elliota do jakichkolwiek z nią związków.
S R
Ku własnemu zaskoczeniu cały czas powracała myślą do alternatywy, w dodatku niebezpiecznie kuszącej. Mogłaby zostać kochanką Elliota i cieszyć się nim przez ten czas, który im jeszcze został. Nie byłoby to trudne; Winnie była uroczo nieporadną towarzyszką, a poza tym zbyt długo mieszkały na kontynencie, żeby za bardzo przejmować się surowymi normami angielskimi. Niemniej istniało pewne zagrożenie. Intensywność fizycznej miłości mogła być wszechogarniająca. Czy przez to życie mogło stać się trudniejsze? Bez wątpienia. Mogło osłabić to jej postanowienie, by chronić Michaela? Nie, nigdy.
Niestety, bardziej martwiło ją ryzyko zajścia w ciążę. W Anglii Frederica była społecznym wyrzutkiem ze względu na swe pochodzenie. We Flandrii byłoby to prostsze, zwłaszcza wśród artystów. Niemniej należało poważnie rozważyć ryzyko posiadania nieślubnego dziecka. Myśl o tuleniu dziecka Elliota w ramionach roztkliwiała ją. Do czasu śmierci ojca przed siedmioma laty Evangeline zawsze marzyła o mężu i rodzinie. Często odwiedzali ich goście z kontynentu i nie mogła narzekać na brak adoratorów. Pragnęła trzymać w ramionach własne dziecko, bo chociaż 169
bardzo kochała Nicolette i Michaela, to jednak nie było to samo. To, że mogłaby kochać takiego mężczyznę jak Elliot Roberts, delikatnego, ale silnego, i być przez niego kochaną, a może nawet urodzić mu dziecko, stało się teraz jej fantazją, nie planem. Evangeline brutalnie odsunęła od siebie marzenia. Nie będzie się zastanawiać nad takimi rzeczami. Nie teraz. Nie, kiedy tyle ryzykowali. Będzie wystarczająco dużo czasu na użalanie się, na niemądre mrzonki, kiedy znajdzie się sama w domu w Ghent. Szybko pochyliła się i zdmuchnęła płomień świecy, po czym po ciemku poszła na górę. W drodze do swojej sypialni minęła drzwi do pokoju Michaela. Przystanęła i je otworzyła.
S R
Brat leżał na prześcieradle, a kołdrę i koc zrzucił przez sen na podłogę. Przez szeroko otwarte okno wpadała smuga księżycowego blasku. W słabym świetle jasne włosy Michaela błyszczały. Nawet we śnie jego twarz miała uroczy i beztroski wyraz. Evangeline była bezwzględnie zdeterminowana, żeby zawsze tak było.
Życie mogło być okrutne, i nie miała złudzeń co do tego, że nie będzie w stanie ochronić Michaela przed brutalną rzeczywistością, kiedy chłopak stanie się młodym mężczyzną. Ale ten słodki chłopiec, który tak spokojnie spał - dziecko, które wychowała jak swoje, ponieważ je kochała i obiecała się o nie troszczyć - tak, to dziecko ochroni przed manipulacją. Nikt mu nie powie, że jest lepszy z powodu krwi płynącej w jego żyłach, i nie nauczy się, jak nierozważnie korzystać z władzy. I na pewno chłopiec nie zostanie rozdzielony z rodziną. Evangeline dała słowo i zamierzała go dotrzymać, bez względu na cenę. Zresztą kochała Michaela i umarłaby z rozpaczy, gdyby teraz jej go zabrano.
170
*** Godfrey Moore, baron Cranham, wyczuł zbliżającego się anioła śmierci; zimny cień wywołał w jego duszy paskudny dreszcz. Nie miał żadnych wątpliwości. To był koniec. Z obezwładniającym uczuciem nieuchronności podniósł jeden z bogato grawerowanych pistoletów z aksamitnego pokrowca, ważąc w dłoni jego ciężar. Przekazał go niepewnie lordowi Henry'emu Carstairsowi, swojemu sekundantowi, żeby go sprawdził i naładował. Po drugiej stronie drugi sekundant, Edwin Wilkins, stał obok elegancko ubranego lorda Lindena, ustalając odległość. Prawdę powiedziawszy, Cranham miał problemy ze znalezieniem sekundantów na
S R
ten pojedynek o świcie. Bardzo niewielu mężczyzn - jak odkrył poniewczasie - chciało stać po niewłaściwej stronie podczas pojedynku z Rannochem.
A to on miał się strzelać z Rannochem. Przed nim major Winthrop, uśmiechając się ponuro, zamknął rzeźbione mahoniowe pudełko,na którego wieku znajdował się zdobiony herb Armstronga, co tylko spotęgowało grozę. Głupi, niewybaczalny błąd Cranhama tylko pogorszył jego i tak tragiczną sytuację. Co go opętało, żeby tak się upić i wściec, że odstąpił od swoich planów?
Nigdy nie zamierzał ujawniać się z zamiarem pomszczenia śmierci Cicely. Początkowo Cranham próbował bardziej subtelnej taktyki. Starania o wsparcie wuja Cicely absolutnie niczego nie dały; Howell ciągle odmawiał spotkania. W końcu jednak Cranhamowi udało się zdybać go w klubie, ale baron pobladł śmiertelnie i kategorycznie przerwał rozmowę stwierdzeniem, że obawia się gniewu Rannocha. Ciągłe uwodzenie dziwek Rannocha było stratą czasu; po trzech tygodniach i wydaniu sześciuset funtów Cranham był prawie całkiem 171
spłukany, a wciąż nie dowiedział się niczego, co mogłoby ułatwić mu zemstę. Antoinette Fontaine, o wiele bardziej niebezpieczna niż mu się początkowo wydawało, paplała co najwyżej o pozycjach seksualnych, które lubił Rannoch, i o jego dużych rozmiarów członku, co szybko stało się nudne. Jednak to jej paskudny temperament, szalone eskapady i nadmierne pijaństwo najbardziej działały mu na nerwy. I wtedy Rannoch zniknął. Co noc Cranham włóczył się po spelunkach i burdelach Londynu, czekając na swoje nemezis. Rannoch się nie pojawił. Wyglądało na to, że nikt nic nie wiedział, i nikogo specjalnie nie obchodziło, gdzie zaszył się ten sukinsyn, bo nie był lubianym człowiekiem.
S R
Markiz nie pojawiał się ze swoją bandą nawet u Brooksa, gdzie Cranham miał szczęście otrzymać członkostwo. Gdyby jego zmarły dziadek, poprzedni baron Cranham, nie był członkiem tego klubu, Godfrey Moore z pewnością nie miałby szans wejść do niego. Ale chociaż jego wyniosły dziadek arystokrata ledwie go zauważał i nie umieścił jego imienia w drzewie genealogicznym, elegancki klub dla dżentelmenów otworzył przed nim swoje podwoje, bowiem Cranham podstępnie zdobył tytuł. Niesamowite, co mogła zdziałać skrzynka z drewna mangowca z nieopodatkowanym indyjskim opium, jeśli zostawiło się ją pod właściwymi drzwiami.
Chrzęst żwiru pod kołami powozu zaanonsował przybycie lekarza. Carstairs w ostatniej chwili zgarnął jakiegoś nieszczęsnego chirurga, który spóźnił się prawie pół godziny. To nieoczekiwane opóźnienie niemal kompletnie rozstroiło Cranhama, podczas gdy Rannoch i jego sekundanci rozłożyli sobie koc pod dębem i zaczęli grać w wista. Samo to sprawiało, że Cranham chciał go zabić.
172
Zobaczył, że Carstairs skinął głową do majora Winthropa. Nadszedł czas. Może uda mu się go zabić. Do diabła, musi go zabić! Cranham czuł zimny, śmiertelny ciężar pistoletu w swojej dłoni. Z wysiłkiem zacisnął palce na kolbie, kiedy Wilkins wskazał mu jego miejsce. Cranham zaczął obawiać się, że zwymiotuje, co tylko pogłębiało jego niechęć. Jednak mimo oburzenia nie był w stanie opanować szalonej paniki. To było irracjonalne. Nie. Nie było. Serce waliło mu w piersi, kiedy widział, jak Rannoch prawie od niechcenia do niego podchodzi. Odwrócili się do siebie plecami i poczuł świetny gatunkowo materiał płaszcza, który Rannoch miał na sobie. Jezu,
S R
ależ on jest wysoki! Grunt pod stopami Cranhama zdawał się zapadać i kołysać jak dziób statku. Kątem oka dostrzegł unoszące się ramię. Usiłował patrzeć przed siebie, ale horyzont przed nim był rozmazany. Kiedy próbował oddychać, w nozdrzach czuł jedynie zapach tytoniu i wody kolońskiej Rannocha; nie wyczuwał żadnego strachu. Usłyszał rozkaz, żeby odmierzyć kroki, i jakimś cudem jego stopy ruszyły z miejsca.
Bardzo możliwe, że Rannoch był najlepszym strzelcem w królestwie, bo nie zdarzyło się, żeby przegrał jakiś pojedynek. Co więcej, podobno kiedyś strzelił pewnemu wyjątkowo zuchwałemu Irlandczykowi prosto w serce. Rannoch najwyraźniej się cieszył z tego, że dziś będzie miał sposobność strzelić jemu prosto w serce. Nie było żadnej nadziei. Choć, nie - była tylko jedna nadzieja. Nie czekać. Odwrócić się i strzelić teraz. Tak, teraz! Idealnie wyczuwając moment, Cranham odwrócił się na pięcie w momencie, kiedy Rannoch dopiero zaczął się odwracać. Celując w ramię Rannocha, Cranham uniósł pistolet i natychmiast wystrzelił. Broń huknęła i mocno odskoczyła, prawie gruchocąc mu nadgarstek. W powietrzu pojawiła 173
się chmura czarnego pyłu. Trafił go! Cholera, wiedział, że go trafił. Ale Rannoch wciąż stał nieporuszony. Przeciwnik stał teraz zwrócony do niego twarzą, pistolet trzymał wysoko, ale powoli go opuszczał. Cranham z przerażeniem obserwował, jak Rannoch od niechcenia opuszcza broń, aż w końcu wycelował prosto w jego serce. Nawet nie zadrżała mu ręka. Na jego ustach pojawił się gorzki uśmiech. Promienie słoneczne odbijały się od lufy, kiedy Rannoch opuścił pistolet kilka milimetrów niżej. Cranham prawie słyszał trzask spustu. Huk wystrzału wydał mu się głośniejszy niż gdy on strzelał.
S R
- Och, Boże! - Cranham usłyszał własny krzyk. Upadł na ziemię zwinięty w kłębek, podczas gdy Wilkins i lekarz podbiegli do niego. Jestem ranny! Jestem ranny!
Edwin Wilkins zagniewany ukląkł na trawie obok niego. Brutalnie chwycił Cranhama za ranną nogę i wyprostował ją.
- Zamknij się, Cranham, ty idioto! Co cię napadło, żeby zachować się tak niehonorowo? Miał wszelkie prawo, żeby cię zabić! - Lord Henry Carstairs pochylił się, żeby ściągnąć mu but.
Cranham popatrzył na Wilkinsa zaskoczony.
- Chciał mnie zabić, ty kretynie! Prawie odstrzelił mi jaja! Wilkins tylko bardziej się skrzywił, wstał i odszedł. Chirurg wyciągnął nożyczki chirurgiczne i sprawnie zaczął rozcinać spodnie Cranhama. Po wewnętrznej stronie uda widać było długą, mocno krwawiącą ranę. - Widzisz? - zajęczał Cranham, wskazując palcem na ranę. - Ten łajdak chciał mnie wykastrować! - Lekarz wyciągnął kawałek flaneli i obficie polał go ohydną zawartością brązowej butelki.
174
Lord Henry, przyklęknąwszy na jedno kolano, odezwał się cicho prosto do ucha Cranhama. - Zamknij się, stary. Gdyby Rannoch chciał cię zabić, już byłbyś martwy. Gdyby chciał pozbawić się męskości, teraz szukałbyś swoich jąder w trawie. Lekarz bez słowa przycisnął zwilżoną szmatkę do rany i Cranham padł na ziemię z przeszywającym wrzaskiem. - Co... chcesz... mi... powiedzieć? - spytał przez zaciśnięte zęby. - Dziękuj Bogu - mruknął młody lord, zerkając przez ramię na Rannocha. Markiz stał pod dębem na szeroko rozstawionych nogach i jakby
S R
nigdy nic wycierał swój pistolet. Ktoś, zapewne major Winthrop, obwiązał mu ramię chusteczką, która teraz była zakrwawiona. Jednak sprawiał wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest ranny. Lord Henry potrząsnął z zaskoczeniem głową i znowu skupił się na człowieku leżącym obok.
- To było tylko ostrzeżenie, żeby cię postraszyć, Cranham. Prawdę mówiąc, zastanawiające są przyczyny tej nieoczekiwanej życzliwości Rannocha.
Nagle major Winthrop przykucnął na trawie obok Cranhama. Jego ciemny płaszcz i szerokie ramiona zdawały się całkowicie zasłaniać słońce. - Przyślij mi rachunek za lekarza, Cranham - pouczył go ponurym, władczym tonem - a ja dopilnuję, żeby zapłacono za niego w imieniu Rannocha. Jego lordowska mość właśnie wyrusza w długą podróż na prowincję. *** W następną środę po południu Elliot został zaproszony, by towarzyszyć panu Stokely i młodszym dzieciom podczas popołudniowego 175
spaceru nad rzekę Lea. Pani Weyden zmusiła Gusa, żeby towarzyszył jej na plebanię, od czego Elliotowi udało się jakimś cudem wykręcić. A Evangeline z - jak miał nadzieję Elliot - pewną niechęcią zaszyła się w pracowni, żeby napisać list do Petera Weydena. Idealny czerwcowy dzień był ciepły, a Elliot, mając wolny czas, cieszył się z zaproszenia. I jakkolwiek mogło się to wydawać dziwne, wkrótce Elliot cały był pochłonięty zdobywaniem materiałów do wianka ze stokrotek. Frederica i Michael, siedzący po turecku na jednym ze starych koców, które ze sobą zabrali, splatali kwiatki jak szaleni, cały czas łajając Elliota za ślamazarność. Elliot ze śmiechem pochylił się, żeby wsunąć Frederice kwiatek za
S R
ucho. Niestety stokrotka zawisła w przedziwny sposób i dyndała dziewczynce przy brodzie.
- Miss d'Avillez - odezwał się Elliot, kłaniając się nisko - wygląda pani wyjątkowo uroczo. Jako kawaler muszę panią błagać o odpowiedź na jedno pytanie: czy już pani zadebiutowała?
Frederica rozpromieniła się, po czym zachichotała. - Och, nie. Ależ skąd, sir. My nie bywamy.
- Doprawdy? - Elliot przyłożył palce do piersi, udając szok. - Nie, sir. My jesteśmy... - Szukała właściwego słowa. - Jesteśmy samotnikami.
- To prawda, panie Roberts - przytaknął Michael. - A Evangeline mówi, że skoro jest nas tak dużo, to wcale nie musimy wychodzić, chyba że chcemy! - Rozumiem - zamyślił się Elliot, siadając obok Frederiki na kocu. Czy dlatego wasza siostra nigdy... nie wychodzi?
176
- Ależ ona wychodzi - wtrąciła Nicolette. - W zeszłym roku pojechała do Paryża, a rok wcześniej do Ghent. I często jeździ do Londynu, żeby spotkać się z wujem Peterem. - Wujem Peterem? - Peterem Weydenem, bratem taty - wyjaśnił Theo. - Myślałem, że pan go zna. On jest bardzo miły. Nie wiedział pan, że on jest... wspólnikiem Evie? Nicolette skrzywiła się i wrzuciła stokrotkę do rzeki. - Powiernikiem, głuptasie. Pan Weyden jest naszym powiernikiem, żebyśmy nie wpadli w żadne tarapaty.
S R
- Jakie tarapaty? - spytał zaciekawiony Elliot.
- Nie wiem dokładnie. - Nicolette wzruszyła ramionami. - Tak mówi Evie. Powiedziała, że tata wiedział, że wuj Peter będzie się nami dobrze opiekował podczas naszego pobytu w Anglii.
- Waszego pobytu w Anglii? - To brzmiało tak tymczasowo. Elliot poczuł uderzenie paniki. Czyżby Evangeline planowała pewnego dnia opuścić Anglię? Jakie problemy mogły zmusić ją do podjęcia tak drastycznych kroków? - Jesteście tutaj kilka dobrych lat, prawda? Nie macie zamiaru zostać na stałe?
Nicolette spojrzała na niego ukradkiem.
- Evie mówi, że rozsądnie jest pozostawić sobie pole manewru. - Tak - zgodziła się Frederica. - Ale mamy tutaj zostać tak długo, jak to będzie możliwe i zdobyć porządne angielskie wykształcenie. - Mam świetny pomysł! - zawołał Michael. - Jeśli będziemy musieli wrócić do Ghent, po prostu zabierzemy ze sobą pana Stokely. Pojedzie pan z nami, prawda, panie Stokely? Harlan Stokely chrząknął głośno i poprawił okulary na nosie. 177
- Szczerze mówiąc, Michaelu, może pojadę. Zawsze chciałem zobaczyć świat... - Hej, drużyno! Zwolnijcie trochę! - zawołał Elliot, zmuszając się do uśmiechu. - Nie zamierzałem zmuszać was do pakowania walizek. I dlaczego ktoś miałby jechać właśnie do Ghent? - Evie ma tam dom - wyjaśnił Michael, uśmiechając się chytrze. Duży, więc mógłby nas pan tam także odwiedzać. Frederica rzuciła stokrotką w swojego kuzyna Michaela. - Ale nie możemy tam jeszcze jechać, głuptasie, ponieważ mieszkają tam lokatorzy. - Kwiatek odbił się od jego blond czupryny i upadł na koc.
S R
- Lokatorzy? - Elliot był zupełnie zdezorientowany. Frederica wzruszyła ramionami.
- No, wie pan, jak myszy albo coś takiego. Michael prychnął. - Frederico, ty gąsko! Lokatorzy to najemcy, jak farmer Moreton. Nie gryzonie, na Boga! - Michael i Nicolette wybuchnęli śmiechem, przewracając się na rozgrzaną słońcem trawę.
Dolna warga Frederiki zaczęła niebezpiecznie drżeć. - Nie wiedziałam! Skąd miałam wiedzieć? Nigdy nie byłam w Ghent... ani... ani w Paryżu czy Florencji... ani nigdzie indziej poza Figueirą, ale nawet tego nie pamiętam... - Jej głos zaczął się załamywać, gdy Elliot wstał i podniósł ją z koca. Dwie wielkie łzy spłynęły jej po policzkach. - No, już, Frederico! Chodźmy na spacer brzegiem rzeki - powiedział Elliot. - Cóż, ja byłem raz w Ghent, i widziałem lokatorów tak wielkich, że mogli odgryźć człowiekowi rękę! - Naprawdę? - Frederica wyglądała na zadziwioną.
178
- Naprawdę - obstawał przy swoim Elliot, celowo mówiąc przez ramię. - To były wielkie, przerażające, włochate stworzenia. I wiesz co jadły najchętniej? Frederica poważnie potrząsnęła głową. - Nie, sir - szepnęła. - Złośliwych chłopców i dziewczynki, którzy naśmiewają się z młodszych kuzynek! Fredericka roześmiała się serdecznie i zaczęła się wiercić, żeby postawił ją na ziemię. - Naprawdę, panie Roberts?
S R
Elliot postawił ją delikatnie na ziemi, nie spuszczając oczu z Michaela. - Tak, wychodzą w nocy w poszukiwaniu niegrzecznych dzieci, które mogłyby zjeść na kolację! Gdybym był takim dzieckiem, dobrze zamknąłbym drzwi dziś wieczorem! - Elliot rzucił się ku Frederice, udając, że chce ją złapać. Odskoczyła ze śmiechem i pobiegła ścieżką przy rzece, a Elliot ruszył powoli za nią.
- Ha! A to co, panie Roberts? - rozległ się głos Evangeline. - Czy ja dobrze słyszałam, że niektórzy z moich podopiecznych będą zjedzeni? - Nie ja - pisnęła Frederica radośnie.
Elliot odwrócił się i zobaczył Evangeline na górce. W jednej ręce trzymała list i miała na sobie prostą żółtą suknię spacerową, która delikatnie wydymała się na wietrze. Jasne włosy wystawały spod prostego czepka, który teraz zdjęła. Ten widok sprawił, że znowu pożałował, iż nie jest malarzem. Uśmiechnął się. - Ogólnie mówiąc, panno Stone, tylko te niegrzeczne zostaną zjedzone. Evangeline uniosła brwi. 179
- Doprawdy, panie Roberts? - odparła spokojnie. - Jeśli tak by było, to wielu z nas musiałoby zamknąć drzwi dziś wieczorem. Elliot spojrzał na list, który Evangeline wepchnęła gwałtownie do kieszeni. Z przerażeniem rozmyślał, czy Evangeline jakimś cudem dowiedziała się prawdy o nim. Ale to uczucie minęło, kiedy uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w dół, żeby do nich dołączyć. Złapał ją niemal zaborczo za rękę, kiedy robiła kilka ostatnich kroków ze stromego wzgórza. Evie brakowało tchu, jakby biegła przez łąki całą drogę z Chatham. Jej błyszczące, niebieskie oczy śmiały się do niego spomiędzy kosmyków włosów rozwiewanych przez wiatr.
S R
- Czułam się samotna - wyjaśniła bez zbędnych wstępów. - Muszę wyznać, że nie mogłam znieść myśli, że siedzę w domu, podczas gdy wy wszyscy tak dobrze się bawicie.
Elliot z ociąganiem puścił jej rękę i wskazał na koc, przy którym Nicolette i Theo rozkładali swoje szkicowniki pod nadzorem pana Stokely. Cała trójka uśmiechnęła się do niej na powitanie. Nieco dalej Michael godził się z Fredericą, szukając z nią kamieni do puszczania kaczek. - A pani nie ma szkicownika, panno Stone? - odezwał się ściszonym głosem Elliot, siadając obok niej na kocu.
- Nie mam - odparła lakonicznie, spoglądając na niego. - To oznaczałoby pracę, a ja dzisiaj zamierzam wagarować. - Naprawdę? - odezwał się miękko, opierając się na łokciu i powoli przesuwając wzrokiem po jej ciele. - Jestem ciekaw, co robi układna panna Stone, kiedy jest na wagarach? Evie uśmiechnęła się beznamiętnie. - Obawiam się, że nic interesującego.
180
- Nie? - Elliot wstał równie szybko jak usiadł, i wyciągnął do niej rękę. - Chodźmy, panno Stone, przejdźmy się wzdłuż rzeki - zaproponował. Ku jego zaskoczeniu Evangeline przyjęła jego rękę i pozwoliła, aby podniósł ją na równe nogi.
S R 181
Rozdział 7 A ty nie drażnij człowieka w rozpaczy*. William Szekspir
Im bardziej oddalali się od pana Stokely i dzieci, idąc ścieżką przy rzece, tym bardziej cichły ich głosy. Wkrótce wesołe szczebiotanie zagłuszył wartki szum rzeki. Rosnące nieopodal graby sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały zanurzyć się w wodzie. Elliot niespodziewanie zszedł ze ścieżki i pociągnął Evangeline nad brzeg rzeki. Potknąwszy się o kępę trawy, Evangeline zachwiała się, ale
S R
zaraz odzyskała równowagę. Niemniej dla Elliota była to wystarczająca wymówka. Skorzystał z okazji, żeby bezceremonialnie wziąć ją w ramiona i okręcić wokół. Jego oczy napotkały oczy Evangeline, i zauważył kryjącą się w nich świadomość.
Pragnęła go. Miała to wyraźnie wypisane na twarzy. Może nawet przyszła tutaj z nadzieją, że uda się jej go skusić, aby zaciągnął ją w krzaki i wpił się w jej usta. Może przeraziłby ją ogrom jego pragnienia, a niech tam. Niemal brutalnie przycisnął ją do drzewa i przywarł do niej. Poczuł, że brakuje mu tchu, a potem jego oddech stał się szybki i płytki. *William Szekspir, Romeo i Julia, tłum. Józef Paszkowski Żadne z nich nie odezwało się słowem, odkąd wstali z koca; było tak, jakby ich obopólne pragnienie było zrozumiałe. Jednak Elliot był pewien, że Evangeline nie miała pojęcia, jak bardzo jest zdesperowany. Takie niewiniątko nie było w stanie pojąć niemoralnych fantazji, które wypływały z jego podświadomości. Czuł pulsującą w skroniach krew, gdy nachylił się do jej ust. Już był podniecony.
182
Tylko raz, obiecał sobie. Musiał pocałować Evangeline tylko raz. Zanim pozna prawdę o tym, kim naprawdę jest. Elliot wmówił sobie, że każda urocza kobieta zasługiwała na to - i chciała - by ją całować. Nie, syknęło jego nadszarpnięte, wymięte sumienie. To niewłaściwe. To podłe. Ona nawet nie zna twojego imienia. Tylko jeden pocałunek, przekonywał szatan w jego kroczu. Jeden niewinny pocałunek. Ale Elliot, który dawno temu schował skrupuły w głębokich zakamarkach mózgu, teraz był zszokowany, że wypłynęły na powierzchnię. Usiłował ignorować kakofonię myśli i skupić się wyłącznie na fizycznej
S R
przyjemności. Z zamkniętymi oczami Evangeline uniosła ku niemu twarz, wychodząc na spotkanie jego ustom. Wciąż była zaróżowiona od spaceru, a gęste rzęsy kładły cień na policzki.
Elliot był zaskoczony jej błogim zadowoleniem. Chyba zamierzała zaprotestować? Potem przypomniał sobie bolesną prawdę: przecież Evangeline nie wie, kim on jest. Prosty, zwykły pan Roberts... Czy niewinne kobiety nie odwracały twarzy, kiedy próbował je pocałować? Elliot chciał wiedzieć. Delikatnie przywarł wargami do kącika jej ust, całując najpierw prawy dołek w policzku, potem przesuwając usta wzdłuż jej dolnej wargi, żeby pocałować lewy dołek. Opanowując się, Elliot cofnął się nieznacznie, żeby dotknąć policzkiem jej włosów. Uzmysłowił sobie, że mimo kojącego szumu wody utrzymanie panowania nad sobą przychodzi mu z trudem. Wtulona w jego ramiona Evangeline jęknęła przeciągle i Elliot nie mógł się powstrzymać, aby nie wpić się ustami w jej usta. Wargi Evangeline były twarde, ale sprężyste, oddech szybki i cichy. Pragnęła go. Ta świadomość natychmiast wywołała żar w jego lędźwiach.
183
Niewinność pocałunku była oszałamiająca. Elliot delikatnie oparł ją o drzewo, ani na moment nie odrywając ust od jej warg. Evangeline poddała się temu, aż w końcu była uwięziona między nim a drzewem. Taki niewinny. Taki słodki. Taki niestosowny. Elliot odsunął od siebie wyrzuty sumienia, jeszcze mocniej ją całując. Był pochłonięty potrzebą chwili. Zagłębić się we wnętrze jej ust - tylko raz, znowu podszeptywał diabeł. Właśnie w tym momencie Evangeline westchnęła cicho i poczuł, że jej usta rozchylają się zapraszająco. Elliot z wprawą wykorzystał okazję, wsuwając język między jej wargi. Usta Evangeline rozchyliły się słodko, jakby w odpowiedzi. Jednak otworzyła szeroko oczy, kiedy język Elliota
S R
zagłębił się w wilgotne ciepło jej ust.
Wyczuwając jej zaskoczenie, Elliot instynktownie mocniej do niej przywarł i chwycił ją dłonią w talii. Nie przestając całować, poczuł, jak Evangeline wbija palce w materiał jego koszuli. Z każdym ruchem jego języka jej oddech stawał się coraz szybszy.
Słodki pocałunek przemienił się w naglący rytuał, zuchwałą zniewagę dla ust Evangeline. Pocałunek sprawił, że oparła głowę o drzewo, co udaremniło jej słabe próby odsunięcia się od Elliota. Bo były to tylko przelotne próby, jak uświadomił sobie Elliot, gdyż Evangeline odwzajemniała pocałunek. Cichy jęk rozkoszy uwiązł mu w gardle, gdy poczuł nabrzmiewające pod swoim torsem piersi Evangeline. Chociaż wiele razy marzył o tej chwili, jego oczekiwania nijak się miały do namiętnego wybuchu Evangeline. Niecierpliwie jej język zaczął wychodzić na spotkanie jego języka, co było obietnicą rozkoszy, która bez problemu mogła stać się jego udziałem. Jej gorące wargi na jego wargach, jej dłonie przesuwające się po jego plecach, gdy Evangeline przywarła do
184
niego mocniej. Gorący puls wciąż dudnił mu w skroniach, wędrując coraz niżej. Więcej. Teraz. Och, Boże, nie! Kolana Elliota zaczęły drżeć. Uwodziciel najwyraźniej został uwiedziony, bo nawet gdy spróbował przerwać pocałunek, Evangeline wciąż na niego reagowała, obejmując go ramieniem za szyję i nie odrywając warg od jego ust. Niczym w opętaniu, ujął w dłoń jej pierś, jakby ważąc jej ciężar, podczas gdy kciukiem przesuwał rytmicznie po sutku, który z każdą sekundą stawał się nabrzmiałym pączkiem. Och, tak, pragnęła go. Czuł to. Przywarła mocno do jego nabrzmiałej
S R
męskości, a jej nozdrza rozszerzały się gwałtownie przy każdym chrapliwym oddechu. Chyba wiedziała, jak na niego działa? - Przestań, Evangeline - udało mu się w końcu szepnąć. - Dobry Boże... przestań...
Nieopodal rozległ się dziecięcy śmiech, przerywając ich obopólne zauroczenie. Elliot gwałtownie powrócił do rzeczywistości i natychmiast zabrał rękę z jej piersi. Wciąż będąc w jego ramionach, Evangeline zesztywniała, potem powoli pocałowała go po raz ostatni i odsunęła się, spuszczając skromnie oczy i zabierając ramię z jego szyi. Elliot poczuł narastające mdłości, chociaż wciąż w jego lędźwiach pulsowała gorąca krew. Świadomość, że gdyby tylko mógł, posiadłby tę niewinną kobietę w środku dnia, unosząc jej spódnicę i opierając o drzewo, była nie do zniesienia. Podejrzenie, że mogłaby mu na to pozwolić, ani trochę nie ułatwiało sprawy. W jego sercu zaczęło kiełkować coś zbliżonego do wstydu. Ale ponieważ ostatnio rzadko miał do czynienia ze wstydem, nie wiedział, czy byłby w stanie rozpoznać to uczucie. 185
- Och, mój Boże - usłyszał w końcu szept Evangeline, kiedy drżąca oparła się o drzewo. Uniosła drżącą dłoń do czoła i popatrzyła na niego z szacunkiem. Elliot zmusił się, żeby się cofnąć. To, co zrobił, było potworne. Tak, była niewinna, a on był szubrawcem najgorszego rodzaju. - Evie... panno Stone. - Jego głos był niski i chrapliwy. - Nie... nie mam pojęcia, co mnie napadło. Takie niewybaczalne zachowanie. Proszę... błagam o wybaczenie! Po dłuższej chwili Evangeline skupiła w końcu całą uwagę na nim, mrużąc oczy w oślepiającym słońcu. Wreszcie odeszła od drzewa,
S R
otrzepując spódnicę, jakby mogło to cokolwiek naprawić. - Przepraszam - powiedziała jednym tchem. - Byłam, jakby to nazwać, czynnym uczestnikiem... - Nie dobrowolnym...
- Nie - przerwała z nerwowym śmiechem, przygładzając włosy. Zdecydowanie nie!
- Panno Stone. - Elliot zmusił się do uśmiechu.
- Nie mogę wykorzystywać pani niewinnej ciekawości jako wymówki dla mojego podłego zachowania. Nie można mi ufać. Proszę pozwolić, że odprowadzę panią do rodziny. - Wyciągnął do niej rękę. Evangeline nie wykonała żadnego ruchu, żeby ją przyjąć. Zamiast tego przełknęła głośno ślinę i utkwiła w nim wzrok. - Panie Roberts, czy ma pan rozległe doświadczenie w... w całowaniu kobiet? Boże, cóż za pytanie! Elliot miał nadzieję, że odpowiadając, nie wybuchnie śmiechem. - Sądzę, że... pewne, tak. Zdarzyło mi się całować kilka pań. 186
- Och, tak się zastanawiałam - mruknęła pod nosem. - Cóż, wydaje się pan... jest pan w tym wyjątkowo dobry. A ja mam tak małe doświadczenie... prawdę mówiąc, prawie żadne. Z pewnością nie mogłabym go porównać z... och, a niech to. - Nagle Evie uniosła spódnicę, chwyciła jego dłoń i zrobiła krok na ścieżkę. - Nieważne. Ma pan rację; powinniśmy wracać. Ale o dziwo, Elliot nie chciał jeszcze wracać do wesołej gromadki, z którą tak dobrze się bawił zaledwie kilka chwil wcześniej. Stał na ścieżce, wciąż trzymając Evangeline za rękę. Była ciepła i delikatna. Mała, ale silna. Kiedy Elliot spojrzał w dół, żeby przyjrzeć się ich splecionym palcom,
S R
uświadomił sobie ponownie, jaka jest drobna w porównaniu z nim. Jej dłoń niemal zniknęła w jego dłoni, a głowa nie sięgała mu nawet do ramienia. Bez trudu mógłby wziąć ją na ręce, zanieść w wysokie trawy i zmusić, żeby się z nim kochała.
Zmusić? Znów poczuł obrzydzenie, ale nie mógł się powstrzymać od zastanawiania się nad gotowością Evangeline. Może naprawdę z radością przyjęłaby go w swoim łóżku. Ta myśl była szokująca; niemniej wydawała się taka oczarowana, taka chętna. Chociaż Evangeline ani trochę nie przypominała jego poprzednich kochanek, jej europejskie nawyki i niekonwencjonalny sposób bycia całkiem się różniły od zachowania porządnej angielskiej panienki. Poza tym była zbyt otwarta, zbyt ufna. Nagle Elliot zapragnął na nią nakrzyczeć, ostrzec ją. Porządne kobiety nie całują się z markizem Rannochem. Nie wiedziała o tym? Ależ oczywiście, że nie. Skąd miała wiedzieć? Wrócił do Chatham, żeby się wytłumaczyć, wyznać swoje grzechy, ale do tej pory nie był w stanie tego zrobić. Dlatego niewinna panna Stone wierzyła, i miała ku temu powody, że całowała się z uroczym i niezepsutym Elliotem Robertsem. 187
Jak Elliot ostatnio sobie przypomniał, większość kobiet, które tak chętnie wchodziły mu do łóżka, niechętnie pokazywało się z nim publicznie. A tutaj stała Evangeline, trzymając go za rękę i uśmiechając się do niego. Była ciepła i miękka wszędzie tam, gdzie trzeba, Elliot był tego pewien. A teraz wiedział także, że jej usta były pikantne, jej skóra pachniała lawendą, a włosy miała jedwabiste. Cholera. Były rzeczy, których nie chciał wiedzieć. Nie powinien wiedzieć. Bardzo chciał wiedzieć. - Panie Roberts? - spytała, wciąż stojąc na ścieżce, z twarzą zwróconą do niego. - Mogę prosić pana o przysługę? Jeśli nie jest to zbytnia bezczelność, czy mógłby pan mówić mi po imieniu, kiedy jesteśmy sami?
S R
Kiedy jesteśmy sami. Te słowa były znaczące. W osłupieniu Elliot tylko potaknął. Potem, uświadamiając sobie, że należało zareagować w inny sposób, pospiesznie musnął wargami jej czoło.
- Oczywiście, Evangeline - odparł z nagłą stanowczością - a ja będę po prostu Elliotem.
***
Elliot już dawno przestał się dziwić metodom nauczania, które stosowano w Chatham Lodge. Lekcje wydawały się dziwną mieszaniną swobodnej wymiany poglądów, nieformalnych pogadanek, wypraw na łono natury i ożywionych dyskusji. Mapy różnych krajów, których części Elliot nawet nie znal, wisiały na ścianach i drzwiach. Na półkach stały opasłe tomiska, o takich tytułach jak Analiza trygonometrii stosowanej, Ilustrowane porównanie architektury rzymskiej i etruskiej, Szczegółowe studium kultury i literatury bizantyjskiej. Tylko te był w stanie przeczytać. Książki w obcych językach wyglądały równie poważnie, ale były też w takim samym stopniu zużyte. Ten dom naprawdę był domem sawantek i intelektualistów. Elliot, którego ojciec nie zgodził się na to, by jego syn uległ - jak to nazywał 188
demoralizującemu wpływowi edukacji uniwersyteckiej, uważał to za fascynujące. Harlan Stokely uczył matematyki, greki, łaciny i nauk ścisłych chłopców i dwie dziewczynki. Kiedy Elliot wyraził swoje zdziwienie tym faktem, Evangeline odparła ostro, że „inteligenta kobieta może udawać niedouczoną, kiedy wymaga tego sytuacja i społeczeństwo, ale niedouczona kobieta jest po prostu niedouczona". Elliot był prawie pewien,że powiedziała to z przyganą, ale nie mógł zignorować porażającej logiki jej stwierdzenia. Podczas drugiej wizyty dowiedział się, że pani Weyden była kiedyś
S R
guwernantką Evangeline, która udała się do Flandrii, żeby zapewnić najstarszej córce Maxwella Stone'a edukację angielskiej damy. Ta edukacja została jednak rozszerzona przez matkę Evangeline o podróże, umożliwiające poznawanie sztuki, architektury i języków. Tradycyjna edukacja szybko się skończyła, gdy pełna życia Winnie zwróciła na siebie uwagę najmłodszego wspólnika w interesach Stone'a, Hansa Weydena. Winnie szybko przestała być guwernantką, a stała się przyjaciółką rodziny i powiernicą.
Nie było więc zaskoczeniem, że Harlan Stokely był dobrze wykształconym, lecz zubożałym kuzynem Winnie. Elliot podejrzewał, że to pokrewieństwo tłumaczyło fakt, iż Stokely został uznany w Chatham za członka rodziny. Nie był jednak tego pewien, ponieważ zdążył się przekonać, że rozentuzjazmowany klan Stone'ów-Weydenów chętnie otworzyłby swój dom dla obcych. Czyż nie tak właśnie się tutaj znalazł? Na godzinę przed piątkową kolacją pan Stokely tradycyjnie otwierał drzwi łączące klasę z pracownią. Pod okiem Evangeline każdy uczeń malował obraz albo robił jakiś szkic. Chociaż poproszono go, aby został, 189
Elliot wolał zaproponować panu Stokely partię szachów w małym salonie, i był mile zaskoczony, kiedy nauczyciel się zgodził. Godzina minęła bez żadnych niespodzianek. Nie mogąc się doczekać Evangeline, Elliot niczym zakochany szczeniak wciąż obserwował drzwi. Kiedy wreszcie się otworzyły i wypadł przez nie Theo, pędzący wprost do ogrodu, Elliot przeprosił i wstał od gry. Wszedł do pracowni i zobaczył dziewczynki stojące wokół biurka Evangeline i dyskutujące o jakimś szczególe obrazu Nicolette. W chwili, gdy Elliot wsunął głowę przez drzwi, Frederica pochyliła się, żeby pokazać coś w rogu obrazu, niechcący zahaczając rękawem o prawie pełen słoik
S R
ciemnoniebieskiej farby. Farba wylała się na stół i podłogę. Frederica skrzywiła się i zalała łzami, a Evangeline uklękła przy niej, żeby ją pocieszyć i uciszyć.
- Nie przejmuj się, Frederico. Nic się nie stało. To był paskudny odcień niebieskiego, za ciemny, i zamierzałam go wyrzucić.
Frederica przestała płakać, więc Evangeline wstała z podłogi. Wciąż nie zauważyła w drzwiach Elliota.
- Nicolette - odezwała się łagodnie - zostaw swoją pracę i zaprowadź Fredericę na górę, żeby przebrała się do kolacji. Poproszę Polly i Tess, żeby posprzątały ten bałagan.
W okamgnieniu pokój opustoszał, a Elliot wycofał się na korytarz, żeby poczekać na Evangeline. Miał nadzieję, że uda mu się ją namówić na spacer po ogrodzie przed kolacją. Chociaż Evangeline sprawiała wrażenie, że nie krępuje jej to, co zaszło między nimi po południu, chciał się upewnić, że rzeczywiście tak było. Odczuwała teraz jakieś wyrzuty sumienia albo żal? A może ten spontaniczny pocałunek jeszcze bardziej rozniecił jej namiętność? 190
Tak czy siak, Elliot był zdecydowany zrobić wszystko, żeby złagodzić emocje. Dlatego był gotów obiecać, że nigdy więcej jej nie dotknie. Był też gotów zaciągnąć w krzewy różaneczników i natychmiast się z nią kochać. Elliot zaczynał rozumieć, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby pozostać częścią życia Evangeline tak długo, jak to będzie możliwe. Głośny brzęk metalu uderzającego o kamienną podłogę przerwał jego myśli. Podchodząc do otwartych drzwi, Elliot zobaczył Tess, jedną z pokojówek, prostującą się znad wiadra z mydlinami. Wyjęła ścierkę z kieszeni fartucha, pochyliła się nad stołem i zaczęła wycierać rozlaną farbę. Polly, która, jak Elliot zdążył się przekonać, była najbardziej kłótliwa ze
S R
wszystkich służących Evangeline, uklękła i energicznie zamoczyła szczotkę ryżową w wiadrze.
- Mała czarna diablica! - syknęła spod stołu. Szczotka z hukiem uderzyła o kamienną podłogę. - A do tego cudzoziemka! Nie wierzę, że porządna angielska pokojówka musi sprzątać po...
- Ucisz się, Polly! - przerwała jej Tess ostrym szeptem. - Prosisz się o kłopoty, ot co! Dziecko nie zrobiło tego specjalnie. Przecież jest jeszcze mała.
- O, tak - prychnęła Polly, przesuwając niedbale szczotkę w tył i w przód - i co jeszcze, chętnie się dowiem? Jest zwykłym bękartem jakiegoś arystokraty! Sierotą wojenną i przeklętym portugalskim bękartem! Elliot poczuł, że krew zalewa mu oczy z wściekłości, gdy stanął w progu. - Polly? - Z zimną satysfakcją obserwował, jak pulchna pokojówka podskoczyła wystraszona. Wciąż na kolanach pod stołem, Polly poczerwieniała po cebulki włosów. 191
- Och, pan Roberts! Przepraszam, sir. Nie widziałam pana. - Taką mam nadzieję. - Elliot uniósł grube czarne brwi z rozmyślną arogancją. - Ale powiedz nam, Polly, od kiedy to stałaś się ekspertem w sprawie pochodzenia panny d'Avillez? - Ja... eee... ja... - Podnosząc się niezdarnie z kolan, pokojówka jąkała się niepewnie. Tess zabrała wiadro i szybko wyszła z pokoju. Elliot zdjął wyimaginowany pyłek z rękawa, po czym spojrzał na nią lodowatym wzrokiem. - Polly, jesteś zwolniona. - Co takiego? - Pokojówka otworzyła szeroko usta.
S R
- Zwolniona. - Słowa Elliota były rzeczowe i jasne. Wskazał głową na chaty z tyłu domu. - Masz pół godziny, żeby zabrać swoje rzeczy i wynieść się stąd.
- Albo co się stanie? - odparła wyzywająco, z wojowniczym błyskiem w oczach. Pokojówka oparła ręce na biodrach i odchyliła się lekko do tyłu. - Albo dopilnuję, żebyś nigdy nie znalazła porządnej pracy - odparł cicho Elliot.
Piersiasta pokojówka stała pewnie, wciąż z oburzeniem wyrzucając z siebie słowa.
- Co pan! Nie może mnie pan, ot tak, zwolnić! Pan nie... pan tylko... pan tylko jest... - Gościem? - dokończył ostro Elliot, czując chłodny gniew. To było znajome, może nawet przyjemne, uczucie. - Tak - przytaknęła pokojówka, zuchwale rzucając czepkiem. -I nie ma pan żadnego prawa, żeby zwolnić kogoś ze służby. Nie w tym domu, ani chyba w żadnym innym. - Z szyderczym prychnięciem bezczelna pokojówka zmierzyła wzrokiem jego skromny strój. 192
- Naprawdę tak uważasz? - Elliot jakby nigdy nic oparł się o framugę, krzyżując ramiona na piersi i mierząc ją zimnym wzrokiem. - No to popatrz. 193 I Polly patrzyła. Bardzo uważnie. A Elliot mocno zacisnął usta, jego oblicze pociemniało, przybierając niemal diaboliczny wyraz, którego panicznie bała się jego służba. Polly nie pozostała obojętna, a gdy wyprostował się, pulchna pokojówka w końcu się poddała i wybiegła z pokoju. Elliot usłyszał, jak zatrzasnęła za sobą tylne drzwi, a kiedy jego gniew trochę opadł, zaczął się zastanawiać, co go napadło. Cóż, trochę było na to
S R
za późno. Pokonał dwa piętra schodów w wieży, żeby szybko się przebrać w swoim pokoju. Wiedział, że musi jakoś wyjaśnić Evangeline całą sytuację, zanim zejdzie na kolację. Jednak nie zdążył, ponieważ usłyszał zdecydowane pukanie do drzwi. Z niezawiązanym krawatem i rozpiętą koszulą, Elliot otworzył drzwi, spodziewając się zobaczyć Gusa z wezwaniem od Evangeline.
Ale się mylił. Na progu stała pani domu. Wzięła głęboki oddech i weszła bez zaproszenia do środka.
- Panie Roberts! - zaczęła bez zbędnych wstępów, po czym zamilkła nagle, utkwiwszy wzrok w jego rozpiętej koszuli. Zarumieniła się. - Och, proszę mi wybaczyć. - Ależ proszę wejść - odparł Elliot, wzruszając z rezygnacją ramionami. Cicho zamknął drzwi, po czym skierował się do jednego z dwóch krzeseł przy wąskim oknie i zapiął koszulę. Evangeline przeszła przez pokój i usiadła na krześle. - Panie Rob... Elliocie, mam nadzieję, że wyprowadzisz mnie z błędu co do tego, że... - Evangeline zamilkła, mocno przyciskając palce do skroni, 193
jakby cierpiała na migrenę. Wzięła głęboki oddech. - Muszę przyznać, że nie bardzo mogę sobie wyobrazić... Elliot chrząknął cicho. - Dlaczego twój gość miałby być tak bezczelny, żeby zwolnić jedną z twoich służących? - dokończył, siadając na drugim krześle. - Tak - potwierdziła, wpatrując się w niego znacząco. - Właśnie o to chodzi. Ale z pewnością nie... to znaczy, na pewno musiało zajść jakieś nieporozumienie? Elliot wziął głęboki oddech i nachylił się, żeby spojrzeć jej w oczy. - Na pewno nie z mojej strony, Evangeline. Może co najwyżej
S R
odrobina arogancji. Ale nie nieporozumienie. Wyraźnie słyszałem, jak twoja służąca naśmiewa się z pochodzenia twojej małej kuzynki. - Z pochodzenia?
- Szczerze mówiąc, Polly była bardzo obrażona, że musi sprzątać rozlaną farbę i w bezwzględny sposób nazwała pannę d'Avillez bękartem. - Cóż, z przykrością muszę powiedzieć, że to prawda... - Już dawno się tego domyśliłem, Evangeline - przytaknął ostrzej, niż zamierzał. - Nie jestem głupi.
- Wybacz - powiedziała sztywno Evangeline.
- Niczego takiego nie zamierzałam sugerować. Elliot poczuł, że jego gniew opada. - Oczywiście, że nie. To ja jestem winny. Zapomniałem się; powinienem był od razu przyjść z tym do ciebie. Mogłem wyjaśnić całe zajście i pozwolić tobie i pani Penworthy zająć się tym. Ale chyba jestem przyzwyczajony do... - Do wydawania poleceń w sytuacjach kryzysowych? - Posłała mu cierpki uśmiech. 194
- Chciałem powiedzieć: do postępowania po swojemu, panno Stone rozgoryczony odwzajemnił uśmiech. - Jesteś bardzo miła. Moje postępowanie jest niewybaczalne, ale nie mogłem słuchać, jak o niewinnym dziecku mówi się w taki podły sposób, i czułem, że kara powinna być natychmiastowa. -I sprawiedliwa? -Rzeczywiście. Sądzę, że była sprawiedliwa, panno Stone. Evangeline zacisnęła usta i oparła rękę na stole, który stał między nimi. Zamyślona stukała palcami w gładką powierzchnię blatu. - Jestem skłonna się z tobą zgodzić - powiedziała wolno. - W każdym razie Polly niebawem wyjedzie.
S R
Elliot nie mógł ukryć lekkiego zaskoczenia.
- Kazałaś jej się pakować? Evangeline westchnęła. - Tak, chociaż zaraz po tym przyszłam tutaj. Ufam twojemu osądowi, Elliocie. Jesteś w Chatham honorowym gościem, i mam nadzieję, że nadal nim będziesz. Nie widzę innego sposobu, żeby zmienić twoje postanowienie bez - umilkła, jakby szukając właściwego słowa - bez jednoczesnego osłabienia twojej pozycji tutaj.
Chociaż zwolnił w życiu wielu służących, częstokroć bez powodu, a czasami z uzasadnionych przyczyn, Elliot był wzruszony jej troską. - Dziękuję - powiedział po prostu. Evangeline przesunęła się do przodu, jakby chciała wstać, ale nagle opadła z powrotem na krzesło. Widział, że jest zmęczona, co wywołało w nim poczucie winy, że obarczył ją takim problemem. Kiedy w końcu się odezwała, w jej głosie słychać było rezygnację. - Już dawno podejrzewałam, że Polly nie zachowywała się tak, jak powinna, i że nie zawsze była miła dla Frederiki. Niestety nie miałam na to 195
żadnych dowodów, tylko niepokojące wrażenie. A Frederica... jest taka cicha i wdzięczna za każdy życzliwy gest. - To prawda, jest wspaniałym dzieckiem - przyznał Elliot cicho. - Tak - odparła Evangeline, zapatrzywszy się w dal. Elliot odetchnął głęboko. - Evie, zważywszy na naszą... naszą przyjaźń, czy mogłabyś zwierzyć mi się z kilku spraw? Może zaczęłabyś od opowiedzenia mi czegoś więcej o pochodzeniu Frederiki. Wzrok Evangeline stał się ostry i szybko zerknęła na niego. Na jej twarzy pojawił się wyraz żalu, a może smutku.
S R
- Tak - odparła - chociaż nie jest to żadna tajemnica. Frederica jest dzieckiem mojego wuja. Był w siłach alianckich podczas wojny w Hiszpanii i Portugalii i w tym czasie stacjonował w Figueirze. Elliot potaknął, a Evangeline mówiła dalej.
- Tam właśnie spotkał matkę Frederiki. Była wdową po attache Rady Regencyjnej, i dla bezpieczeństwa została wysłana na wieś niedaleko Figueiry. Zaprzyjaźniła się z moim wujem, a z czasem zakochali się w sobie. - Spojrzała na Elliota, jakby oczekując, że będzie w to powątpiewał, ale on milczał.
- Podczas wojny widywali się, kiedy tylko było to możliwe, ale zawsze do siebie pisali. Mam wiele listów, które razem z Fredericą zostały wywiezione z Portugalii przez pewnego kapitana, przyjaciela rodziny. Jego żona szła za wojskiem i oboje uznali, że najlepiej będzie, jeśli Frederica przyjedzie do nas, do Anglii. - Twój wuj zmarł?
196
- Tak, został ranny pod Busaco i zmarł dwa dni później. Kalka miesięcy potem urodziła się Frederica. Mój wuj i jej matka chcieli się pobrać, ale los zdecydował inaczej. - Co się stało z jej matką? - spytał cicho Elliot. - To był ciężki poród, a ona nie była młodą kobietą. Jeszcze przez kilka miesięcy tliło się w niej życie. - I nie było nikogo, kto mógłby zająć się dzieckiem? Evangeline wzruszyła ramionami. - Frederica mieszkała z kuzynem swej matki, dopóki przyjaciel wuja nie był w stanie wywieźć jej z Portugalii. Jednak wtedy tata już nie żył i nikt
S R
inny nie chciał jej wziąć. Decyzję pozostawiono mnie, więc pomyślałam, że będzie najlepiej, jeśli przyjedzie do nas do Chatham.
- Bardzo smutna historia, ale ze szczęśliwym zakończeniem - odezwał się Elliot. - Jestem pewien, że zrobisz wszystko, żeby tak było. Evangeline uśmiechnęła się słabo.
- Dziękuję, że we mnie wierzysz, Elliocie. Chciałabym zawsze mieć tę pewność, ale życie w Anglii jest trudne dla kogoś, kto jest cudzoziemcem, zwłaszcza jeśli ten ktoś jest dzieckiem z nieprawego łoża. Elliot roześmiał się chrapliwie.
- Tak, wiem, jak ciężko jest Szkotowi, więc obawiam się, że możesz mieć całkowitą rację. - Nachylił się do przodu i ujął jej dłoń. Delikatnie uniósł ją do ust i pocałował. - Dziękuję, Evangeline, że mi się zwierzyłaś. Chyba muszę przeprosić za moje dzisiejsze naganne zachowanie, nie raz, ale dwa razy. Evangeline przyglądała się intensywnie twarzy Elliota, zapominając o swoim wcześniejszym zdenerwowaniu w obliczu jego troski o Fredericę i szczerych przeprosin. Nie zabrała ręki. 197
- Jeśli chodzi o drugie przewinienie, twoje przeprosiny zostają przyjęte. Co do pierwszego przewinienia... cóż, nie czułam się specjalnie obrażona. - A powinnaś być - odparł szorstko, zerkając ponad jej ramieniem przez okno. - Evie, muszę jutro wrócić do Londynu. - Musisz? - Evangeline nie mogła ukryć rozczarowania. Elliot roześmiał się cicho. - Pochlebiasz mi, Evangeline. Niestety, mam coś pilnego do załatwienia w mieście. Evangeline spojrzała na niego uważnie, widząc, jak coś, co
S R
przypominało niepewność, zachmurzyło jego szare oczy. - Może... wrócisz pod koniec tygodnia? - spytała miękko. - To zaproszenie? - Mocniej uścisnął jej dłoń i zmrużył oczy. - Elliocie, nie prowadzę żadnych gierek. Sądzę, że wiesz, co to jest. - Evangeline - przerwał jej - posłuchaj mnie. Muszę powiedzieć ci coś ważnego. Chciałbym, abyś się nad tym zastanowiła podczas mojej nieobecności.
Evangeline nagle poczuła mdłości. Wiedziała, że Elliot zamierzał powiedzieć jej coś, czego nie chciała usłyszeć. Wyczuwała w jego głosie wahanie. A więc to było to? Czy to był sekret? Rozgoryczenie? Ta bariera, którą między nimi wyczuwała, ale nie mogła jej zrozumieć? Nerwowo przełknęła ślinę. - Oczywiście, słucham. - Muszę... muszę wyznać, że nie byłem z tobą całkowicie szczery w pewnych kwestiach, a zwłaszcza jednej, która jest dla mnie bardzo ważna. Umilkł, jakby szukając słów do wyrażenia tego, co chciał powiedzieć.
198
- Wiem - powiedziała miękko, patrząc, jak Elliot się wzdrygnął. Wiem, że masz tajemnice. Kładąc sobie jej rękę na kolanach, Elliot zaczął wodzić po liniach jej dłoni, nie chcąc spojrzeć jej w oczy. - Pewnego dnia, Evie, chciałbym porozmawiać z tobą o wielu sprawach. Niestety jestem powolnym i upartym Szkotem, który pokonuje tylko jedną przeszkodę naraz. Możesz to zrozumieć? Evangeline chciała zrozumieć, ale sekrety między nimi ją przerażały. - Próbuję, Elliocie. Potaknął. - Kiedy rozmawialiśmy o Frederice i o tym, że czujesz się za nią
S R
odpowiedzialna, przypomniałem sobie, jak bardzo jesteś oddana swojej rodzinie.
- Rodzina jest wszystkim - przytaknęła ze spokojem, którego wcale nie czuła. Przez głowę przemykały jej tysiące myśli. Czyżby dowiedział się o lady Trent? A może miało to coś wspólnego z jego byłą narzeczoną? Wciąż miał nadzieję, że uda mu się ją odzyskać? Na pewno nie, nie po tym, co zrobili...
Elliot przerwał jej panikę zrezygnowanym westchnieniem. - Evie, jak większość mężczyzn nie jestem święty. Nigdy nie byłem. Z pewnością robiłem w życiu rzeczy, których powinienem się wstydzić. Ale nie twierdzę, że wszystkich się wstydzę. A pewnie powinienem. Evangeline nie mogła powstrzymać nerwowego śmiechu. - Przynajmniej jesteś szczery. - Cóż, jeśli o to chodzi, to lepiej powstrzymaj się od komentarza odezwał się oschle Elliot. Opuścił nisko głowę i tylko od czasu do czasu zerkał na nią zza nieprzyzwoicie długich rzęs. - Ale jest jedna rzecz, cóż, skoro między nami jest tak, jak jest... 199
A jak dokładnie jest między nami, Elliocie? - chciała spytać Evangeline. Jednak się powstrzymała. Na takie pytanie nie było właściwej odpowiedzi. - Tak, mów dalej - odparła zamiast tego. - Evie, mam córkę. Zoe. - Nagle słowa zaczęły wypływać z jego ust. Tak, ma na imię Zoe. Jest piękna, bystra i nieśmiała jak myszka. Jej jedynym przyjacielem jest mój stary szkocki lokaj. Ślicznie wygląda w fiolecie, uwielbia czytać i przepada za malinami i kotkami, i... Cóż, niech to diabli, wstyd się przyznać, ale to chyba wszystko, co o niej wiem. - Elliot znowu zaczął wpatrywać się w dłoń Evangeline i wciąż nie odważył się
S R
spojrzeć jej w oczy. - Ale uczę się.
Evangeline zaparło dech w piersi.
- Czy ma to coś wspólnego z twoimi zerwanymi zaręczynami? Elliot roześmiał się chrapliwie i usiadł prosto. Wtedy spojrzał na nią bacznie.
- Nie, Evie. Uwierz mi, kiedy mówię, że nigdy nie skompromitowałem kobiety, z którą byłem zaręczony, i nie chcę o niej rozmawiać. - Nie chciałam imputować, że kogokolwiek skompromitowałeś wydusiła z siebie Evangeline. Czuła, że się rumieni. W końcu Elliot mrugnął.
- Nie, oczywiście, że nie. Wybacz, ale to wciąż jest otwarta rana. Wziął głęboki oddech. - Prawda jest taka, że matka Zoe była tancerką, do tego nie najlepszą. Jak wiele kobiet, które... znałem, chciała uchodzić za kogoś całkiem innego. - Kochanka. -Tak. -I była? - Evangeline zmusiła się, żeby nie spuścić wzroku. - Twoją kochanką? Elliot wypuścił powietrze. 200
- Przez jakiś czas. -I wtedy urodziła się Zoe? - Tak. Osiem lat temu. Powinienem się cieszyć, ale byłem wściekły. Początkowo nie chciałem dziecka. - Znowu gorzko się roześmiał. - Matka Zoe także nie. - Co zrobiłeś? - Doszliśmy do porozumienia, które skłoniło... nie, powiedzmy raczej: zmusiło... matkę Zoe do zamieszkania za granicą. Na stałe. Evangeline głośno wciągnęła powietrze. - Nie widujesz więc córki?
S R
Elliot spojrzał na nią ostro, a kiedy się odezwał, jego głos był zimny i stanowczy.
- Biorę to, co należy do mnie, Evie. Zapamiętaj to sobie. Mimo konsternacji Evangeline nie mogła nie dostrzec złowieszczego tonu jego głosu.
- Kto się nią zajmuje? - spytała.
- Ja. Najlepiej jak umiem - odparł lakonicznie. - Co oznacza, że płacę za opiekunki, nauczycieli muzyki i guwernantki, ale nawet ja nie jestem tak głupi, żeby uważać, iż to jest to samo. Nie to samo co... co ma Frederica, na przykład.
- Nie, chyba nie. Z pewnością nie. Ale to zdecydowanie więcej niż... - Więcej niż większość mężczyzn daje swoim bękartom? - rzucił z sarkazmem Elliot, potrząsając głową. - Nie wiem, Evie. Po prostu nie wiem. Bóg mi świadkiem, że starałem się robić to, co należy, ale wydaje się to tak niewiele. - Co dokładnie masz na myśli?
201
Elliot puścił rękę Evangeline, wstał z krzesła i zaczął chodzić po pokoju. - To dziecko prawie mnie nie zna. Zapewne trochę późno próbuję ją poznać. Ona chyba trochę się mnie obawia. I ja także się jej boję. - Boisz się? - Tak, Evie. Boję się to właściwe słowo. Nigdy nie byłem dzieckiem. Nie miałem dzieciństwa. Miałem obowiązki. Oczekiwania. - Nagle odwrócił się do niej twarzą. - Nie masz pojęcia, jak to jest. Evangeline wyciągnęła do niego ręce. Podszedł do niej powoli i ujął jej dłonie.
S R
- Ależ wiem, Elliocie - odparła miękko. - Może niedokładnie, ale rozumiem, co masz na myśli.
- Powiedz mi - powiedział po prostu, siadając na krześle naprzeciwko niej i cały czas trzymając jej ręce.
- Kiedy moja mama zmarła, miałam zaledwie siedemnaście lat, a już pomagałam wychowywać braci i siostry. - Braci i siostry?
- Tak, kiedyś byliśmy znacznie liczniejszą rodziną. Wybuchła cholera. W czasie wojny na kontynencie panowały różne choroby. Mama była osłabiona po urodzeniu Michaela i pierwsza zachorowała. Potem Amelia; miała czternaście lat. Harold... miał dziesięć lat. - Przykro mi, Evie. Nie wiedziałem. - Jednak najgorsze, Elliocie, najgorsze było to, co potem stało się z moim ojcem. Przez prawie rok wcale nie opuszczał swojego pokoju. Nie spał. Nie malował. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co robić. Michael był jeszcze dzieckiem. W końcu postanowiłam, że powinniśmy wrócić do domu. Do Anglii. Chociaż nie był to mój dom, pomyślałam, że może... 202
- Że może twój ojciec poczuje się jak w domu? - Tak, ale tutaj także czaiły się problemy, więc ryzyko było spore. Niemniej postanowiłam, że zamieszkamy w Chatham Lodge i odetniemy się od wspomnień o szczęśliwych czasach we Flandrii. Unikaliśmy całej rodziny taty. Nie było to trudne; jego macocha jasno dała mu do zrozumienia, że śmierć naszej matki niczego nie zmieniła. Próbowaliśmy być rodziną, cała nasza czwórka. - Próbowałaś trzymać rodzinę razem, Evie - dodał miękko Elliot. - I wspaniale ci się to udało. - Nie potrzebuję twojego współczucia, Elliocie. Chcę tylko, żebyś
S R
wiedział, że wiem, jak to jest, kiedy twoje dzieciństwo ogranicza się do obowiązków i oczekiwań. Ale przede wszystkim chcę, żebyś pomyślał, jak ważne jest, aby dzieci były bezpieczne i kochane. Nicolette i ja miałyśmy to szczęście doświadczyć jednego i drugiego. Może ty nie, ale teraz masz możliwość dać to swojej córce. Elliot potaknął.
- Tak, jak ty dałaś swojej rodzinie.
- Tak. I jak będę nadal dawać, zwłaszcza Michaelowi. - Ciągle martwisz się o Michaela, Evie. Nie zaprzeczaj, bo wiem, że tak jest. Dlaczego?
Evangeline czuła się emocjonalnie wyczerpana i nie chciała wyjaśniać swoich obaw o przyszłość Michaela. Zamiast tego celowo zmieniła temat. - Dlaczego właśnie teraz postanowiłeś mi powiedzieć o swojej córce? - Ponieważ - powiedział cicho, odrywając od niej wzrok i wyglądając przez okno - chciałem, żebyś wiedziała. Najwyższy czas, abym zaczął się przed tobą tłumaczyć. - Zauważyła, że nagle mocno zacisnął szczękę, jakby powstrzymywał jakieś nieodgadnione uczucie. 203
- Och? - Evangeline nie wiedziała, jak zareagować. Co miał na myśli? Elliot nadal mówił. - Zoe potrzebuje nowej guwernantki i pojutrze mam umówione spotkania z kandydatkami. Dlatego muszę tak wcześnie wyjechać, Evangeline. Najwyższy czas, żebym osobiście zaczął zajmować się takimi sprawami, zamiast zlecać je komuś innemu. - Nagle Elliot powoli wypuścił powietrze. Jakby wykonał jakieś przykre zadanie, jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu, który nigdy nie przestawał zachwycać Evangeline. - Masz całkowitą rację - wydusiła z siebie.
S R
- Dziękuję, Elliocie, że mi to wyjaśniłeś. - Zejdźmy teraz do jadalni, zanim któreś z dzieci odkryje, że jestem w twojej sypialni. - Na jej twarzy pojawił się radosny wyraz i pociągnęła go z krzesła.
To, co nastąpiło w następnej chwili, było słodkie i szczere. Jakby przypieczętowując obietnicę, Elliot przyciągnął ją do siebie, położył dłonie na jej plecach i pochylił głowę, żeby ją pocałować. Evangeline nie opierała się. Gdy jego wargi dotknęły jej warg, poczuła, jak narasta w niej pożądanie, a zaraz potem przeradza się w falę delikatnego ciepła. Nie był to pocałunek namiętny, lecz pocałunek, który zapowiadał odroczoną przyjemność. Wyczuła to i zareagowała, aż w końcu Elliot się odsunął. Powoli się odchylił, uśmiechnął się czarująco, po czym przywarł czołem do jej czoła. - Chodźmy, Evangeline. - Roześmiał się cicho. - Z wielką przyjemnością zjem kolację w twoim towarzystwie.
204
Rozdział 8 Latet Anguis in herba. W trawie wąż się kryje. Wergiliusz
Następnego ranka Elliot ze stoickim spokojem pozował do portretu, natomiast Evangeline nie była w stanie ogarnąć rodzących się w niej emocji. W trakcie malowania prowadzili nic nie-znaczącą rozmowę, zabarwioną zażenowaniem, które zawsze się pojawia, kiedy przyjaciele stają się kimś więcej, i czują, że ich więź została nieodwołalnie i na zawsze zmieniona.
S R
Żadne z nich nie wspomniało poprzedniego popołudnia, chociaż Evangeline dobrze wiedziała, że wspomnienie tego, co zrobili, w nich obojgu było żywe. Elliot wydawał się na przemian odległy i przyjazny, ale cały czas był refleksyjny, a Evangeline zaczęła się zastanawiać, czy powodem jego niepokoju nie było coś znacznie poważniejszego niż sekretny, płomienny pocałunek.
Jak zwykle Evangeline sama odprowadziła go do drzwi. Dyskretnie rozejrzawszy się po holu, Elliot pochylił się, żeby pocałować ją w czoło, potem otworzył drzwi i szybkim krokiem podszedł do czekającego na niego konia. Obserwując, jak odjeżdża, Evangeline uświadomiła sobie, że przelotny pocałunek na pożegnanie był jedynym intymnym gestem między nimi przez cały dzień. Niemniej krótka wizyta Elliota w Chatham Lodge obfitowała w wydarzenia. Tak wiele ich łączyło, zwłaszcza to, co wielu uznałoby za niestosowną bliskość fizyczną. Jednak Evangeline nie czuła się winna, że zareagowała na pocałunek Elliota. Prawdę powiedziawszy, namiętność, której doświadczyła w jego ramionach, tylko zwiększyła jej determinację,
205
aby go zdobyć, choćby na krótko. Poświęciła życie zawodowe i rodzinie, jednak była zdecydowana skraść kilka chwil szczęścia dla siebie. A Elliot, z czego zdała sobie sprawę, ją uszczęśliwiał. Elliot wywołał także wiele innych niepokojących uczuć, które nie dawały Evangeline spokoju przez całe popołudnie i wieczór. Po głębszym zastanowieniu uznała, że zwolnienie przez niego jednej ze służących było denerwujące. Jednak w świetle tego, co powiedział o swojej córce, była skłonna uznać jego impulsywną, niemal instynktowną reakcję za zrozumiałą. Nie ulegało wątpliwości, że Elliot chciał chronić Fredericę tak samo, jak chciałby chronić swoje dziecko. To było dziwnie krzepiące.
S R
Jednak zwolnienie cudzego służącego wymagało wielkiego tupetu. Bez wątpienia Elliot był porywczy i w pewnym stopniu arogancki. Żadna z tych cech, rozmyślała Evangeline, nie była z gruntu zła. Ale jeszcze bardziej oczywiste stawało się to, że był przyzwyczajony, iż większość rzeczy dzieje się po jego myśli. Fakt, że chciał kontrolować matkę Zoe, był tego przykładem.
Przed snem w jej głowie pojawiła się podstępna myśl. Czy Elliot uznał, że swoboda w kontakcie fizycznym, na którą mu pozwoliła, dała mu prawo do podobnej swobody w zarządzaniu jej domostwem? A jeśli tak właśnie uważał, to do jakiego stopnia mógłby chcieć rozszerzyć te prawa? Jego pocałunek zeszłego wieczora był taki czuły; taki słodki i pełen obietnic... Dobry Boże! A może myślał o poślubieniu jej? To było niedorzeczne, a jednak Elliot rzucił kilka stwierdzeń, które skłaniały myśli ku nierealnemu biegowi wydarzeń. Elliot obiecał wrócić za trzy dni. Kiedy nad Es-sex zaczął zapadać zmierzch i Chatham Lodge pogrążało się w ciszy, Evangeline uznała, że nadszedł czas, aby powiedzieć Elliotowi o swoich zamiarach. Co więcej, 206
musi wkrótce zebrać się w sobie, żeby złożyć mu propozycję - nie małżeństwa, ale czegoś zdecydowanie mniej permanentnego. Położyła się wcześnie. Serce miała przepełnione radością, ale głowę pełną wątpliwości. *** W ciemnych uliczkach londyńskiego East Endu wielu ludziom nie dane było cieszyć się urokami spokojnego wieczoru w domowym zaciszu. Co więcej, wielu nie miało po prostu domu. Po gorącym, parnym dniu wieczorne powietrze było ciężkie i cuchnące, tylko pogłębiając wszechobecną tu wrogą atmosferę. Z fabryk i stoczni na brudne, wąskie
S R
uliczki Whitechapel wylał się gwarny tłum londyńskiej klasy niższej, żeby kłębić się na rogach i przemieszczać od jednego baru do drugiego. W tym pijanym zamieszaniu nikt nie zauważył, jak lord Cranham, w wytartym płaszczu i niemodnym kapeluszu z szerokim rondem, ostrożnie wysiadł z powozu. W słabym świetle lampy wiszącej nad wąskimi drzwiami Cranham odłączył się od wzbierającego tłumu i przystanął przy murze na tyle długo, by móc wyciągnąć list z kieszeni płaszcza. Powoli rozłożył go i przeczytał ponownie niedbałe gryzmoły. Po wielu godzinach jedno słowo Rannoch - nie dawało mu spokoju, kłując go w oczy.
Po dziesięciu latach oczekiwania Cranham był bardzo, bardzo bliski zemsty. Teraz miał pewność. Czuł rodzące się w nim uczucie satysfakcji. Schował list do kieszeni i przytrzymał w niej rękę, skrupulatnie przeliczając monety, które miał przy sobie. Upewniwszy się, że suma była właściwa, baron poprawił płaszcz, przyłączył się do przechodzącego tłumu i ruszył w kierunku przekrzywionego znaku drogowego, który wskazywał skręt w prawo w Pig Path Alley. Patrząc najpierw za siebie, a potem przed siebie, Cranham zszedł 207
z częściowo wybrukowanej ulicy na błotnistą nawierzchnię mrocznej alei. Idąc, odliczał drzwi, stanowiące tylne wejścia do podupadających sklepów i barów, do których wchodziło się od strony wybrukowanej ulicy. Wkrótce przekonał się, że nie musi odliczać, ponieważ tylne wejście do miejsca, do którego zmierzał, Sleeping Hound, było wyraźnie zaznaczone pustymi beczkami, połamanymi skrzynkami i kwaśnym, wszechobecnym zapachem ludzkich odchodów. Nawet najbardziej śmierdzące indyjskie slumsy nie mogły się z tym równać, uznał Cranham, stając na zapadającym się stopniu i przykładając chustkę do nosa i ust. Ten ruch, który na chwilę przysłonił mu oczy, był fatalną pomyłką.
S R
Lodowato zimna garota owinęła się wokół jego szyi, zanim zdążył mrugnąć z bólu. Upuściwszy chustkę na ziemię, Cranham podniósł ręce i zaczął bezskutecznie drapać szyję. Napastnik miał nad nim przewagę, ponieważ był znacznie wyższy i cięższy od Cranhama. Walka trwała i trwała, a Cranham machał nogami jak oszalały między połamanymi sztachetami i beczkami, aż wreszcie hałas na wybrukowanej ulicy ucichł, a obraz najpierw się zawęził, po czym znikł. Gdy mrok alejki zmieniał się powoli w czerń nachodzącej śmierci, Cranham poczuł, że wciąga go mrok, smród i całkowita irracjonalność sytuacji.
Nagle uświadomił sobie coś. Wiadomość w jego kieszeni była tylko przynętą. Rannoch go wrobił, zwabił największą pokusą, schwytał jak królika i zostawił, żeby zgnił w grzęzawisku i odchodach East Endu. Ta ponura świadomość wystarczyła, żeby Cranham znowu zaczął walczyć tą resztką sił, która mu jeszcze została. Baron rzucał się jak szalony i korzystając z nieuwagi napastnika, wymierzył cios łokciem, który jakimś cudem trafił przeciwnika między żebra. Wielki mężczyzna wydał gardłowy, zduszony charkot prosto w ucho Cranhama, któremu nagle garota przestała 208
się wrzynać w skórę. Cranham bezwzględnie uderzał łokciem, aż wreszcie napastnik nieznacznie osłabł. W akcie desperacji Cranham upadł na plecy i metalowy drut w końcu przestał go dusić, ale natychmiast zastąpiło go muskularne ramię. Cranham walcząc, żeby się uwolnić, nie usłyszał dźwięku noża wysuwanego z pochwy, nie zauważył błysku ostrza, które przesunęło się w górę i wbiło się w jego brzuch z obrzydliwym odgłosem zasysania. *** Następnego ranka markiz Rannoch patrzył ponad swoim mahoniowym biurkiem na ponurą kobietę o ściągniętej twarzy, która siedziała sztywno na
S R
krześle naprzeciwko niego. Jakimś cudem słabe promienie słońca przebiły się przez londyńską mgłę i sącząc się przez okna w bibliotece rozświetliły ziemistą cerę kobiety. Jednak blade światło nie miało żadnego wpływu na krepę, w którą kobieta ubrana była od stóp do głów.
Elliot zauważył szpiczasty podbródek panny Hildegarde Harshbarger i pomyślał, że brakowało na nim tylko brodawki. To, i jeszcze haczykowaty nos, na pewno wystarczyłoby, żeby Zoe uciekła z krzykiem do MacLeoda, gdzie zapewne skryłaby się za zasłonami. Elliot westchnął. Jego obawy nie były bezpodstawne; wiele razy zachowywała się w ten sposób. Elliot chrząknął i zmusił się do uprzejmości, bezwiednie bawiąc się piórem. - Dziękuję, panno Harshbarger, że zechciała pani poświęcić nam dzisiaj piętnaście minut. Chyba nie mam już więcej pytań. - Zwracając się ku Geraldowi Wilsonowi, uniósł wymownie jedną brew. - Ma pan jeszcze jakieś pytania do kandydatki, panie Wilson?
209
Siedzący obok panny Harshbarger Wilson poruszył się nerwowo na krześle, potem otworzył cienki notatnik oprawiony w skórę. Sprawdziwszy coś w notatkach, spojrzał na markiza. - Nie omówiliśmy robótek ręcznych, jaśnie panie - odparł Wilson niepewnie, najwyraźniej zagubiony. - Sądzę, że to umiejętność, którą młode damy powinny posiąść, prawda? Elliot poirytowany mocno zacisnął usta. Szycie? Cholera jasna! Harlan Stokely uczył interesujących rzeczy - greckiej klasyki, bizantyjskiej rzeźby, astronomii. W klasie w Chatham nie było koszyka z robótkami ręcznymi! A Zoe była bystrym dzieckiem, które bez problemu mogło uczyć się sztuki i
S R
przedmiotów ścisłych. Nie lepiej było dać młodej damie solidną edukację, jak uważała Evangeline? Zoe z pewnością się to przyda. Może nie będzie miała, i nie będzie chciała mieć, tradycyjnego życia wypełnionego rodzeniem dzieci i haftowaniem. To było coś nowego.
Panna Harshbarger uniosła ostry podbródek trochę wyżej. - Rzeczywiście - odezwała się ostrym, wyniosłym głosem, niemal zupełnie nie poruszając przy tym żuchwą. - Jestem znakomitą szwaczką, jaśnie panie. I moja podopieczna też będzie, może pan być tego pewien. - Jej złowieszczy ton jasno sugerował, że nie zamierzała tolerować jakiejkolwiek krytyki swoich metod nauczania.
- Oczywiście! Tak! Tak, jestem pewien - mruknął Wilson ze zniecierpliwieniem. Znowu zajrzał w notatki. - A taniec, droga pani? Panna Armstrong niebawem będzie potrzebować lekcji tańca. Będzie pani w stanie zacząć ją uczyć? A może poleci pani jakiegoś nauczyciela tańca? - Taniec? - panna Harshbarger nieznacznie podniosła głos. Spojrzała na Elliota. - Naprawdę uważa pan, że to rozsądne w tak przykrych okolicznościach? 210
Kątem oka Elliot zauważył, że Wilson się wzdrygnął. - O jakich przykrych okolicznościach pani mówi? - Głos Elliota był opanowany i łagodny. Panna Harshbarger wyprostowała się jeszcze bardziej, krzyżując na kolanach dłonie w rękawiczkach. - No cóż, o okolicznościach jej narodzin, lordzie Rannoch. To znaczy, wzmożona aktywność fizyczna i skłonność do frywolności mogą prowadzić do zmiennych nastrojów, a w konsekwencji do... Elliot z wściekłości przełamał pióro na pół. - Precz! - ryknął, zrywając się na równe nogi. - Precz! Precz! Proszę
S R
natychmiast się wynosić z mojej biblioteki, madam!
Przerażenie zastąpiło wyraz wyniosłości na twarzy niedoszłej guwernantki i stało się jasne, że panna Hildegarde Harshbarger spotkała godnego siebie przeciwnika. Wśród unoszących się w powietrzu piór, szeleszczących papierów i szelestu krepy kobieta zerwała się z krzesła i wypadła z pokoju, a za nią wybiegł Wilson, jak pinczer goniący przepiórkę. Elliot był całkiem pewien, że zauważył pod jej spódnicą pruskie buty wojskowe.
Opanowując gniew, Elliot opadł na krzesło i powoli odzyskał panowanie nad sobą. Bezczelna dziwka! Każda następna kandydatka na guwernantkę była gorsza od poprzedniej. Czy właśnie pod opieką takich ludzi nierozważnie - nie, obojętnie - pozostawił Zoe? Cóż, to już się na pewno nie powtórzy. Na samą myśl o tym robiło mu się niedobrze. Chwilę później usłyszał głośne trzaśniecie drzwi frontowych, które rozniosło się echem po całym domu. Służalczy Wilson niebawem pojawił się w drzwiach biblioteki. Elliot zmusił się do sardonicznego uśmiechu i gestem nakazał mężczyźnie wejść do środka. 211
- Masz jeszcze w zanadrzu jakieś napuszone, zasuszone wiedźmy, Wilson? - E, nie, panie. Ta chyba była ostatnia. Ostatnia z zasuszonych wiedźm. - Wilson uśmiechnął się nerwowo. Elliot spróbował mu dodać otuchy cieplejszym uśmiechem. - Dobrze więc. Krzyżyk im na drogę! Jest coś jeszcze, Wilson? - Tak, panie. MacLeod poprosił mnie, żebym pana poinformował, że przyszedł wicehrabia Linden. MacLeod zaprowadził go do salonu, żeby na pana zaczekał. - Hmm - mruknął w zamyśleniu Elliot.
S R
- Panie? - Wilson wciąż stał przy biurku, mocno zaciskając dłonie na notatniku. - Co pan chce, żebym zrobił? To znaczy w sprawie guwernantki panny Armstrong.
Elliot popatrzył na poważnego mężczyznę i zastanowił się nad jego pytaniem.
- Chwilowo nic, Wilson. Żadna z dzisiejszych kandydatek nie była odpowiednia, ale to nie twoja wina. Może sprawdzi się coś innego. Nawet gdy Wilson odetchnął z ulgą, jego rudawe brwi były ściągnięte. - Coś innego, panie?
W zamyśleniu otworzył górną teczkę ze sterty leżącej na jego biurku. - Nieważne, Wilson. Moja córka na pewno nie umrze z powodu braku guwernantki. Porozmawiaj, proszę, z panią Woody. Niech poleci jednej z pokojówek, żeby dbała o wszystkie potrzeby Zoe. Może Trudy? Wilson ukłonił się. - Tak, panie. Trudy. W korytarzu ktoś chrząknął.
212
- Niezły ptaszek wyleciał z twojej klatki, Rannoch. - Elliot i Wilson odwrócili się i zobaczyli lorda Lindena opierającego się od niechcenia o framugę. - Wejdź, Aidan, jeśli musisz - odezwał się oschle Elliot, gdy Linden podchodził już do biurka. Gdy Wilson pospiesznie wyszedł, elegancki wicehrabia opadł na puste krzesło. - Szukasz następczyni Antoinette, stary? - zażartował Linden, ściągając wąskie rękawiczki z koźlęcej skóry, żeby wyciągnąć z kieszeni wysadzaną drogimi kamieniami tabakierę.
S R
Rannoch popatrzył na niego w zamyśleniu znad sterty teczek. - Pieprz się, Linden - odparł chłodno.
- Rzeczywiście, lepiej siebie niż tę twoją damę w czerni - zarechotał wymuskany Linden, zręcznie otwierając wieko tabakiery i sypiąc szczyptę proszku na dłoń. - Muszę powiedzieć, że nie ruszyłbym tej wrony nawet zarażonym kijem Winthropa.
Elliot zamknął teczkę z trzaskiem i spojrzał na niego gniewnie. W żarcie Lindena kryła się smutna prawda, bo ich przyjaciel Matthew Winthrop, pomimo swojej siły i wojskowego sposobu bycia, łajdaczył się na prawo i lewo.
- Dobry Boże, Linden. Zdobyłeś się na szyderstwo o... której to? Elliot zerknął na zegar stojący na kominku. - O czwartej po południu? I to po to, żeby uraczyć mnie opowieściami o nieszczęśliwych erotycznych wpadkach biednego Winthropa? Rzeczywiście jestem zaszczycony. Linden spojrzał na niego z szerokim uśmiechem i wciągnął swoją używkę.
213
- Ach, rozumiem, w czym rzecz. Skoro teraz chodzisz spać, jakbyś mieszkał na wsi... - Linden! - Elliot rzucił mu gniewne spojrzenie, co odniosło natychmiastowy skutek. - Och, dobrze już! - odparł Linden lekceważąco. - Tak się składa, że nie przyszedłem po to, aby rozmawiać o pechu Winthropa. Jakkolwiek mogłoby to być interesujące, przyszedłem z opowieścią o innym nieszczęściu. Linden zamilkł, żeby głośno kichnąć w chusteczkę. - Och, Boże, co tym razem? - Elliot przewrócił oczami. - Cranham - odparł Linden, machnąwszy zadbaną dłonią. - Wygląda na
S R
to, że wczoraj nieomal został zabity.
W pokoju zapadło ciężkie milczenie.
- Zamordowany? - spytał ostro Elliot. - Kiedy? Linden uśmiechnął się i zmrużył oczy.
- Zastanawiałem się, czy powinieneś o to pytać. Podobno to się stało zaraz po zmierzchu. Znaleziono biedaka na tyłach baru w Whitechapel z majchrem w brzuchu. Paskudna robota.
- Dobry Boże! Cranham dźgnięty nożem na East Endzie? Cóż on tam robił?
Linden wzruszył wymijająco ramionami.
- Nikt tego nie wie, ale podobno w jego kieszeni znaleziono jakiś list. Który miał coś wspólnego z tobą, Rannoch. - Ze mną? - Elliot czuł w płucach nieprzyjemny, lodowaty ucisk. Z trudem oddychał. - Ale ja nie mam pojęcia... Co tam było napisane? Linden ponownie wzruszył ramionami. - Tego nie wiem, stary. Lepiej wezwij tego swojego pokracznego służącego. On na pewno wie wszystko! 214
Elliot potaknął, wstał i pociągnął za sznurek dzwonka. Po chwili MacLeod jak duch pojawił się w drzwiach, po czym równie cicho udał się na poszukiwanie Kemble'a. - Przeżyje? - spytał Elliot, przechodząc przez pokój. Nalał do jednej szklanki whisky, do drugiej brandy, potem usiadł na kanapie obok krzesła Lindena. Linden wziął od niego szklankę z brandy. - Raczej nie. Podobno załatwi go gorączka, tak przynajmniej twierdzi Winthrop. Napatrzył się na takie rzeczy w czasie wojny. - Jak sądzisz, Aidan, co się stało? - spytał niepewnie Elliot. Podniósł
S R
swoją szklankę, spojrzał przez nią na wicehrabiego, po czym odstawił szklankę. - Jakaś utarczka z wierzycielami? Linden potrząsnął głową.
- Och, Cranham ma długi, to prawda, ale nie tak wielkie, żeby lichwiarze postanowili go zabić. Nie, Cranham najwyraźniej myśli, że to ty próbowałeś go zabić, Elliocie. Prawdę powiedziawszy, zdołał wykrztusić z siebie tylko twoje imię i serię raczej wyszukanych obelg. Elliot zamarł.
- Ja próbowałem go zabić? Ja? Cholera jasna, miałem okazję go zabić i nie skorzystałem z niej. Wystarczył jeden strzał.
- Jakkolwiek lubię pikantne skandale, Rannoch, jestem skłonny zgodzić się z tobą. - Skłonny? - Elliot czuł narastający w nim gniew. - Pewnie, że się ze mną zgodzisz. Gdybym chciał śmierci Cranhama, dawno by już nie żył! Linden od niechcenia uniósł rękę, jakby chcąc go uprzedzić.
215
- Dobry Boże, Elliocie. Daruj sobie tę szkocką furię! To ci nie przystoi. Oczywiście, że ci wierzę, a Wilkins i Carstairs na pewno potwierdzą twoje dżentelmeńskie zachowanie podczas pojedynku. -I bardzo dobrze - warknął Elliot. Linden opuścił rękę. - Ale pomimo mojej dobrej opinii, jeśli Cranham nie odzyska przytomności i wciąż będzie cię przeklinał, to obawiam się, że pojawią się różne pytania. Elliot wychylił jednym haustem pół szklanki whisky. - Nie sądzę - odparł z uporem. - Gdzie byłeś wczoraj o zmierzchu, Elliot? Elliot zmarszczył brwi i
S R
zmrużywszy oczy, spojrzał na swojego towarzysza.
- Jesteś teraz strażnikiem, Linden? Byłem poza domem. - Gdzie? - spytał łagodnie Linden.
- Wracałem z... wracałem z towarzyskiego spotkania na wsi. To moja sprawa gdzie. Z pewnością nie zatrzymywałem się na East Endzie, tego możesz być pewien. - Elliot z brzękiem odstawił szklankę. - Cholera, Linden, zadźganie kogoś w ciemnej alejce nie leży w moim charakterze. - Wiem, Elliocie. Znany jesteś z tego, że wyrównujesz porachunki na oczach wszystkich. Ale wiem także, że nie było cię w domu przez trzy dni. Jechałeś swoim powozem ze stangretem?
- Jechałem wierzchem - warknął Elliot. Linden z zaskoczeniem uniósł brwi. - Naprawdę? Żadnych świadków... Rozległo się zdecydowane pukanie do drzwi i na rozkaz Elliota wszedł Kemble. - Kem - zaczął Elliot bez ogródek - co słyszałeś, jeśli w ogóle coś słyszałeś, o tym incydencie z nożem i lordem Cranham?
216
- Jeszcze mniej więcej godzinę temu niewiele - odparł rzeczowo Kemble. Potem szczupły służący zaczął opowiadać szczegóły. - Pani Woody i pani Nettles, gospodyni lorda Wainrighta, mają tego samego dostawcę węgla, który jest bratem rzeźnika z Arch Street, niedaleko dostawcy świec. Spotkał Cranhama... Elliot machnął ręką z rezygnacją. - Przestań, proszę, Kem! Jestem pewien, że chcesz zachować swoje źródła dla siebie. Powiedz nam tylko o liście, który znaleziono w jego kieszeni. - Hm! Tak, list. Podobno list nie był podpisany. Pismo zostało dostarczone do mieszkania Cranhama na Fitzroy Square wczoraj o trzeciej
S R
po południu przez przypadkowego kominiarza, który dostał list od jakiegoś urwisa. Pismo nakazywało Cranhamowi spotkać się z autorem listu na tyłach pewnego baru, gdzie za pewną sumę pieniędzy - dwadzieścia funtów - Cranham miał otrzymać pewne informacje, które miały mu pomóc pana zniszczyć.
Linden rozparł się na krześle i zaczął się śmiać.
- Mój Boże, Rannoch! Ktoś chciał cię tanio sprzedać. Judasz więcej zarobił na zdradzie!
- Dwadzieścia funtów to pewnie było wszystko, co miał ten biedny drań - mruknął Elliot.
- Bardzo bystra uwaga, milordzie - zauważył Kemble, kiwając roztropnie głową. Linden natychmiast przestał się śmiać. - Co to znaczy? - To nam coś mówi o nadawcy tego listu, prawda? - odparł Kemble. Sądzę, iż sprawca dobrze wiedział, że lord Cranham jest bez grosza i bardzo
217
świadomie określił kwotę. Dlatego też można założyć, że jego celem były porachunki, a nie pieniądze. - Psiakrew, masz rację - zgodził się Linden, ściągając swoje eleganckie jasne brwi. - Kogo podejrzewasz, Kemble? Służący głośno wypuścił powietrze i teatralnie przewrócił zielonymi oczami. - Cóż, nie mam pojęcia, milordzie. Niemniej wydaje się prawdopodobne, że napastnik był, proszę mi wybaczyć ironię, człowiekiem z wyższych sfer. Służba, kupcy czy nawet bankierzy rzadko znają sytuację finansową arystokratów. Człowiek niezorientowany zażądałby stu funtów!
S R
- Trochę zdecydowany, nie uważasz? - spytał Linden, zwracając się do Elliota.
Ale Elliot przyglądał się uważnie Kemble'owi.
- Celem było zabójstwo, prawda? - odezwał się w zamyśleniu. - Nie istniały żadne informacje, a jeśli nawet jakieś były, na pewno nie mogło to być nic gorszego niż to, co się do tej pory o mnie mówiło. Ktoś po prostu chciał uśmiercić Cranhama.
- To nie jest żadną niespodzianką - mruknął Linden, wstając, żeby dolać sobie brandy. - Ten człowiek to prawdziwe utrapienie. - Prawdopodobnie - zgodził się Kemble, ignorując Lindena. - Jednak istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że ktoś po prostu chciał zrzucić na pana winę. Jeśli wybaczy pan moją śmiałość, jak to się stało, że kilka dni temu pański płaszcz i koszula były rozdarte i zakrwawione? - Tak, zastanawiałem się, kiedy do tego dojdziesz, Kem - zauważył oschle Elliot. - Pojedynek, panie?
218
- Tak, z Cranhamem. - Elliot prychnął szyderczo, bezwiednie masując ranne ramię. - Wystrzeliłem w powietrze, chociaż ten łajdak mnie zranił. - Czy jest to powszechnie wiadome? Elliot rzucił Lindenowi pytające spojrzenie. - Nie, nie sądzę - odparł w zamyśleniu Linden. - Kilka osób było świadkami kłótni, ale wycofali się, zanim Cranham zażądał pojedynku. Winthrop i ja nic nie powiedzieliśmy, bo pojedynki ostatnio nie są mile widziane. Elliot potaknął powoli. -I możesz być pewien, że sekundanci Cranhama trzymają język za zębami. Wilkins został upokorzony przez oszustwo Cranhama. Młody Carstairs chyba też. Kemble przytaknął.
S R
- Jest więc możliwe, jaśnie panie, iż napastnik nie wiedział, że kłótnia z Cranhamem została rozwiązana i po prostu chciał, żeby to wyglądało, iż zwabiłeś go, aby go zabić.
Elliot potarł dłońmi twarz.
- Cholera. Może być gorzej?
Kemble splótł palce i spojrzał na nie uważnie.
- No? - spytał Elliot, nie odrywając od niego wzroku. Służący uniósł głowę.
- Skoro pan o to pyta, jest jeszcze jedna rzecz. Pańska kochanka pojawiła się w mieście, zamieszkała w bardzo drogich apartamentach w Marylebone i podobno zatrudniła lokaja i pokojówkę. Elliot zaskoczony uniósł brwi. - Naprawdę? Chyba mnie to nie obchodzi.
219
- Jestem tego pewien, jaśnie panie - odparł Kemble. - Ale niestety panna Fontaine ponownie zniknęła. Lokaj, który tam nie mieszka, odkrył potworny bałagan w jej pokojach i ani śladu swojej pani. - Kto ją tak dobrze wyposażył? - spytał Linden, wyraźnie zaskoczony. - To dziwna rzecz, panie - odparł służący. - Wygląda na to, że nikt. Panna Fontaine jakoś znalazła środki, żeby sama się utrzymać. - I to na dość wystawnym poziomie - mruknął Linden. - Powiem ci coś, Kemble. Miej baczenie na wszystko. Informuj nas o wszystkich pojawiających się pogłoskach. - Tak, panie.
S R
- Rannoch - ciągnął chłodno Linden - nie muszę ci mówić, że coś paskudnego wisi w powietrzu. Możesz na razie zostać w mieście? Elliot skrzyżował ręce za plecami.
- Nie, Linden, nie mogę. Muszę wrócić na wieś.
- Wielka szkoda - mruknął Linden, przybierając nietypowy dla siebie ponury wyraz twarzy. - Sądzę, że nie powinieneś tego robić. Niepokoję się. - Nie ma mowy, żebym tu został - odparł lekceważąco Elliot. ***
Evangeline siedziała w ogrodzie na tyłach Chatham Lodge, z zaangażowaniem szkicując polne kwiaty. Westchnąwszy z irytacją, odłożyła ołówek. Kogo próbuje oszukać? Cały dom wiedział, że czeka na Elliota, którego spodziewano się dopiero późnym popołudniem. Nikt, poza Evangeline, już nie udawał, że przyjeżdża po to, by dokończyła jego portret. Och, Evangeline malowała go powoli, co do tego nie było wątpliwości, ale większość jego wizyt w Chatham upływała nie na pozowaniu, lecz na wspólnych spacerach, czytaniu albo po prostu śmianiu się wraz z nią. Co więcej, jeśli Evangeline była zajęta, co zdarzało się często, Elliot z 220
przyjemnością spędzał czas na pogaduszkach z Winnie albo przekładając nuty Frederice, gdy grała na pianinie, a przy tym szeptał jej do ucha sugestie i komplementy. Evangeline z radością zauważyła, że w towarzystwie Elliota Frederica straciła dawną niepewność i nieśmiałość, które ją dręczyły od czasu przyjazdu do Chatham. Ich cicha komitywa radowała Evangeline. Cicha komitywa na pewno nie łączyła Elliota z Gusem, Theo czy nawet Michaelem. Prawdę powiedziawszy, obecność Elliota miała na jej brata niepokojący wpływ, bo przy nim jedenastoletni Michael bardzo chciał uchodzić za mężczyznę. Jakiekolwiek szaleństwo wymyślili młodzi Weydenowie, czy to polowanie, strzelanie, czy galopadę po polach, Elliot
S R
radował się tym jak mały chłopiec, podczas gdy Michael robił wszystko, żeby zachowywać się jak mężczyzna. Było to przewrotne, ale Elliot, na szczęście, nie dopuszczał do tego, żeby starsi chłopcy wyłączali Michaela z jakiejkolwiek zabawy. Takie wstawiennictwo zaowocowało u Michaela łagodnym przypadkiem uwielbienia dla bohatera.
Nicolette podziwiała Elliota na odległość, korzystając z każdej okazji, żeby bezlitośnie dokuczać Evangeline.
- Kwiecień i maj, kwiecień i maj - skandowała, kiedy w końcu Evangeline przychyliła się do prośby Winnie i umówiła się z krawcową, żeby zamówić nowe suknie. Niemniej także Nicolette przebierała się do kolacji w swoje najlepsze sukienki, ilekroć Elliot był obecny. Prawdę powiedziawszy, obecność tego człowieka sprawiała, że wszystkie radości w Chatham Lodge przeżywano intensywniej. Evangeline zmieniła pozycję na ławce. Jednak coś nie dawało jej spokoju. Jakieś dziwne uczucie, że coś jest nie w porządku z Elliotem Robertsem.
221
Nawet gdyby bardzo się starała, nie umiałaby tego określić, ale to czuła. Pomimo iż zwierzali się sobie z wielu rzeczy, wciąż było między nimi jakieś niedopowiedzenie. Nie, nie między nimi, upomniała się Evangeline. Niczego sobie nie obiecali. Od tamtego czarującego dnia nad rzeką Lea, kiedy Elliot pocałował ją między grabami, nie okazywał jej jawnej namiętności. Chociaż pocałowali się w jego sypialni, ten pocałunek był bardziej obietnicą niż przejawem pożądania. To prawda, że często trzymał ją za rękę, kiedy zdarzyło się, że byli sami, i czasami muskał jej dłoń ustami. I chociaż Evangeline nie miała doświadczenia w uwodzeniu, jednak wyczuwała namiętność sercem artystki,
S R
poza tym dostrzegła i rozpoznała jego subtelne, wygłodniałe spojrzenie. Elliot nie mówił jej o takich rzeczach, ale Evangeline była pewna, że jej pożądał. Jednak inne jego uczucia, były mniej oczywiste. W kwestii swoich uczuć Evangeline, zupełnie dla siebie nietypowo, czuła się zdezorientowana. Jej uczucia do Elliota były bardzo złożone, i tylko jedna rzecz była oczywista. Czuła czyste, palące pożądanie, ilekroć Elliot jej dotykał. Przyznawała przed sobą, że go pragnie, i sądziła, że on zdawał sobie z tego sprawę. Teraz musiała poczekać i zobaczyć, co, jeśli w ogóle coś, zrobi z tym Elliot.
- Panno Stone? - Głos pani Penworthy gwałtownie przerwał jej rozmyślania. - Przepraszam, panienko, ale właśnie przybył posłaniec z listem. Bolton położył go z dzisiejszą pocztą na pani biurku w pracowni. Evangeline natychmiast stała się czujna. - Posłaniec? Z miasta? Pogodna gospodyni skłoniła się nieznacznie, dzwoniąc przy tym pękiem kluczy. - Tak, panienko. A na liście jest pieczęć pana Weydena. 222
*** Dwa dni po niepokojącej wizycie wicehrabiego Lindena Elliot posłał wiadomość do swoich stajni, żeby służący przygotowali dwukołowy powóz i zaprzęgli dwa najlepsze czarne konie. Nadszedł czas, uznał, żeby wybrać się w podróż do Wrotham-upon-Lea w lepszym stylu. Zrezygnowawszy z usług służącego, Elliot opuścił Richmond rano, sam. Niepokojące wydarzenia ostatniego tygodnia sprawiły, że miał wiele do przemyślenia, a to nie było mocną stroną Elliota. Niemniej przekroczył Tamizę i skierował się na północ, pogrążony głęboko w myślach. Dzisiaj Cranham leżał w swoich apartamentach bliski śmierci. Kemble
S R
dowiedział się, że, zgodnie z przewidywaniami Winthropa, baron miał bardzo wysoką gorączkę, i spodziewano się, że nie przeżyje nocy. Ale poza przytykami Lindena, nikt nie pytał Elliota o dźgnięcie nożem, i zapewne nikt tego nie zrobi. Elliota wcale nie cieszyło, że wobec braku obciążających dowodów władze nie odważą się posądzać o sprawstwo arystokraty, nawet cieszącego się tak złą opinią jak on. W tym wypadku jednak nie będzie to konieczne. Same przypuszczenia mogą być równie druzgoczące. Przypuszczenia mogły zniszczyć marzenia człowieka, a także jego reputację, założywszy oczywiście, że jeszcze taką posiada.
Przed dziesięcioma laty Elliot wmówił sobie, że to, w co wierzy towarzystwo, nie ma znaczenia. Potem, podczas tych koszmarnych miesięcy, które nastąpiły po zaręczynach z Cicely Forsythe, zaczął prowadzić życie, którym wszystkim okazywał pogardę. Elliot po prostu zamknął drogę do swojego serca i przestało mu zależeć. Nie miał wyboru, ponieważ ból i upokorzenie prawie go zniszczyły. Teraz rozumiał, że mgliste, lecz obciążające poszlaki niełatwo obalić. Trudno było położyć kres pokątnie szeptanym insynuacjom. Czasami Elliot zastanawiał się, czy nie 223
byłoby prościej zostać osądzonym, skazanym i powieszonym za rzekome winy, niż cierpieć tę przedłużającą się mękę bycia wiecznym celem pełnych podtekstów przytyków. Co gorsza, Elliot zaczynał rozumieć, że sam winien jest swojego niezadowolenia. Może z czasem towarzystwo zapomniałoby Cicely, bo teraz zrozumiał coś, czego nie mógł zrozumieć wtedy: że Cicely nie była ani lubiana, ani szanowana w towarzystwie. Jednak w przypływie słusznego oburzenia i młodzieńczego bólu stał się postacią, której nie mogli zapomnieć: rozpustnika i drania, który doprowadzał do ruiny arystokratów, a potem sypiał z ich żonami. Człowieka, który się łajdaczył, pił i uprawiał
S R
hazard, żeby osiągnąć coś, co przy odrobinie dobrej woli mogło uchodzić za satysfakcję, o ile nikt tego bliżej nie analizował. Kiedy jego ból został uśmierzony, a gniew zmienił się w arogancję, towarzystwo miało go za tego, kim był: bogatego, eleganckiego pariasa.
Obecnie sytuacja całkowicie się zmieniła, a sprawy dziesięć lat temu pozbawione znaczenia, teraz nabrały doniosłej wagi. Co powiedziałaby Evangeline Stone, gdyby wyznał jej prawdę? Bo wyzna. Wkrótce. Powoli. Jak dotąd powoli było słusznym podejściem. Krok po kroku ujawniał się przed Evangeline. Ale ile miał czasu, zanim sama odkryje całą prawdę? Albo stanie się to przez przypadek? Był to rzeczywiście pod wieloma względami szczęśliwy zbieg okoliczności, że Evangeline była cudzoziemką, niemającą prawie żadnych kontaktów z angielskim towarzystwem i niebędącą nimi specjalnie zainteresowana. Jednak brak zainteresowania Evangeline nie likwidował ryzyka, jakie stanowiła Winnie Weyden. Elliot podejrzewał, że pod tymi blond loczkami, frywolnym śmiechem i pulchnymi kształtami kryła się światowa kobieta, posiadająca wystarczająco
224
dużo kontaktów w towarzystwie, żeby go zdemaskować. Prawdę mówiąc, szaleństwem byłoby sądzić inaczej. Szaleństwem byłoby mieć nadzieję. Szaleństwo? Nadzieja? Jak mógł do tego dopuścić? Nadzieja to uczucie dla głupców i dzieci. Jego życie było takie, jakim je uczynił, i nigdy nie będzie inaczej. Nie można cofnąć czasu, żeby zrekompensować utratę niewinności, ożywić marzenie, które umarło dawno temu. Tak, i nic nie dawało pójście do łóżka całkowicie trzeźwym. Przez lata prześladowały go mgliste sny o Cicely, które teraz stały się nawet częstsze. W tych wizjach Elliot wracał do domu, gdzie ona przechadzała się cicho po kamiennych korytarzach Castle Kilkerran, szeleszcząc jedwabną suknią, w
S R
towarzystwie sześciorga roześmianych dzieci.
Jednak stary sen trochę się zmienił. Zapach świeżo ściętych kwiatów teraz mieszał się z zapachem oleju i wosku pszczelego. Tłuściutkie czarne szczeniaki tarzały się po dywanie. Ruchy jego ukochanej stały się pełne gracji i płynne; jej śmiech stał się gardłowy i delikatny. Blade szkockie słońce wpadające przez wysokie okna rozświetlało jej blond włosy. A kiedy kobieta ze snu odwracała się do niego z uśmiechem, nie zmieniała się w upiorną zjawę. Szyderczy śmiech nie rozlegał się w mroku nocy. Zamiast tego słońce wciąż świeciło, a uśmiechnięta twarz stawała się pogodna, owalna i idealna. To była twarz Evangeline.
Czy kiedykolwiek była to twarz innej kobiety? Naprawdę? Ale w końcu nie był to tylko sen. Elliot trzymał lejce w prawej ręce, a lewą potarł twarz, jakby chcąc odgonić od siebie tę wizję. Modlił się, żeby Evangeline nie odkryła prawdy zbyt szybko, żeby zdążył ją przekonać. Przekonać o czym? I jak? Boże wszechmogący, prawie uwiódł ją tam nad rzeką w Chatham, i wymagało to od niego nieludzkiej siły woli, żeby
225
trzymać się od niej na dystans do czasu wyjazdu. Teraz wracał do Evangeline, a stan jego umysłu trudno było określić jako stabilny. Jako usprawiedliwienia swojego wyjazdu Elliot użył niecierpiących zwłoki interesów, i po części była to prawda. W rzeczywistości jednak do wyjazdu, w równym stopniu, co potrzeba zatrudnienia guwernantki dla Zoe, skłoniła go słabnąca samokontrola. W którymś momencie tego zawiłego procesu myślowego musiał podświadomie przekonać sam siebie, że może wyjawiać prawdę stopniowo, a wtedy Evangeline rzuci się w jego objęcia i wybaczy mu oszustwo. Teraz jednak jego pragnienie rosło proporcjonalnie do strachu i Elliot czuł się schwytany we własną pułapkę.
S R
Myślał także o Zoe. Dzisiaj, zupełnie dla niego nietypowo, dręczyło go, że musi zostawić ją samą. Służący, nawet ci najlepsi, to nie to samo. Dziecko potrzebuje czegoś więcej. Może ojcowie także. Elliot znowu pomyślał o Frederice i o tym, jak bardzo obie dziewczynki mają podobne charaktery i podobne losy. I co takiego, co dotyczyło Frederiki, nie dawało mu podświadomie spokoju?
Pomimo przeciwności losu, które spotkały go w ciągu ostatnich trzech dni, Elliot co rusz wracał myślami do młodej kuzynki Evangeline, a także do wrednej pokojówki, którą musiał zwolnić. Co takiego powiedziała Polly tamtego popołudnia? W jej słowach kryła się ważna implikacja, ale w tamtym momencie słowo „bękart" wzbudziło ślepą furię Elliota. Zmęczony psychicznie Elliot zatrzymał się na krótko w przydrożnej gospodzie na lekki posiłek, który popił kuflem ohydnego piwa. Jednak nie obwiniał oberżysty. Ostatnio ani jedzenie, ani picie niespecjalnie mu smakowało, i ku niezadowoleniu Kemble'a znacznie schudł. Kiedy skończył, nakazał stajennemu wyprowadzić lśniące konie, i wyruszył w dalszą drogę, szybko docierając do Essex. Kiedy dojechał do 226
skrzyżowania dróg we Wrotham, zauważył, że w końcu naprawiono drogowskaz i wkopano go w ziemię. Świeciło piękne słońce, drogi były suche i w ciągu godziny Elliot dotarł do małej wioski Wrotham-upon-Lea, przejechał koło kościoła, i dalej drogą do Chatham Lodge. Nagle Elliot uświadomił sobie, że czuje się, jakby wracał do domu. *** Czując rozpierającą ją energię, Antoinette Fontaine wysiadła z wynajętego powozu i rozejrzała się niespokojnie po Meeting House Lane. - Poczekaj na końcu ulicy - nakazała woźnicy, rzucając mu kilka monet. - Wrócę za piętnaście minut, nie więcej.
S R
Schowawszy monety do kieszeni zatłuszczonej skórzanej kamizelki, woźnica łypnął okiem na Antoinette po raz ostatni, potaknął, po czym odjechał. Powstrzymując obrzydzenie, Antoinette uniosła spódnicę i ruszyła pieszo po zawalonej gruzem ścieżce, która dochodziła do rzeki, przy Wapping New Stairs. Schodząc do rzeki, Antoinette dziękowała Bogu, że jest niedziela i niewielu ludzi było na ulicach. Minęło ją tylko kilku dokerów, pożerając ją przy tym wzrokiem.
Ignorując wulgarne komentarze, Antoinette przybrała niedostępny wyraz twarzy i mocniej otuliła się szaroburą wełnianą peleryną, pod którą kryła się jej biżuteria i suknia. Chociaż nie należała do nieśmiałych, nawet najbardziej zatwardziałe dziwki nie odważyłyby się zapuszczać nocą w okolice doków. Nawet w niedzielne popołudnie czuła się tutaj niepewnie. Ale bardziej niż niedzielnego spaceru po Wapping obawiała się konsekwencji zignorowania wezwania Rannocha. Niemniej złościł ją fakt, że Rannoch oczekiwał, iż będzie sama spacerować po takiej okolicy. Dlaczego tutaj? Słyszała plotki, że Rannoch mógł znaleźć sobie jakąś kandydatkę na żonę. Wydawało się to śmieszne, 227
ale może jednak była to prawda i Rannoch nie chciał spotykać się z kochanką w miejscu publicznym, żeby uniknąć kompromitacji. Ale tutaj, w takim zakazanym miejscu? Najwyraźniej ten arogancki drań ma w nosie jej bezpieczeństwo, ale za to bardzo się troszczy o swoją prywatność. Ale cóż było robić. Antoinette nie była aż tak głupia, by wierzyć, że w nieskończoność będzie mogła unikać podłego markiza, który zawsze miał przy sobie swoją osławioną bandę, na czele z tym przebiegłym, wszystkowidzącym służącym. Nie mogła też pozwolić sobie, żeby poważnie rozzłościć Rannocha. Och, miała w rękawie schowanych kilka kart, kart, które pozwolą jej na zawsze uwolnić się od Rannocha i jemu podobnych.
S R
Ale jeszcze nie nadszedł czas, żeby wyciągnąć te karty. Lepiej wyjść z ukrycia i spróbować jakoś dogadać się z Rannochem. Lepiej bez dyskusji zrobić to, o co prosi. Zresztą jaki miała wybór? Ten diabeł jakoś ją wytropił i zażądał, żeby tutaj przyszła. Już nigdy nie będzie jej sprzymierzeńcem, ale w żadnym razie nie chciała, aby został jej wrogiem.
Dochodząc ścieżką do Wapping, Antoinette podjęła decyzję. Tak, pogodzi się z nim, ale miała nadzieję, że prędzej czy później ten egoistyczny drań dostanie to, na co zasługuje. Rozejrzawszy się po ulicy, która prowadziła do rzeki, uniosła podbródek i wciągnęła nosem cuchnące powietrze, w pełni przygotowana na każde niebezpieczeństwo. Antoinette Fontaine nie będzie zabawką żadnego mężczyzny. Ostrożnie dotknęła noża, który miała schowany w kieszeni. Antoinette nigdzie nie widziała byłego kochanka, ale też nie oczekiwała, że go zobaczy. Rannoch miał denerwującą zdolność pojawiania się znikąd. Nagle Antoinette zaczęła się zastanawiać, czy markiz żałował teraz, że tak pochopnie ją od siebie odsunął. Czy dlatego właśnie ją wezwał? 228
Antoinette odrzuciła do tyłu głowę, powstrzymując chichot radości na tę myśl, ale natychmiast ochłonęła. Nie, Rannoch nie chciał jej z powrotem. Dokładnie spaliła za sobą mosty. Nie leżało też w naturze Rannocha, żeby wzywać ją z tak błahego i dla Rannocha - nic nieznaczącego powodu. Markiz wybierał kobiety w sposób, w jaki większość mężczyzn wybierała konie. Po prostu rozkazywał temu psu gończemu Kemble'owi, żeby ją wyśledził, a następnie niedwuznaczną wizytę składał jej jego zarządca. Antoinette zadrżała nagle z niepokoju, po czym znowu skupiła się na ścieżce. Po drugiej stronie zobaczyła Gun Wharf, a przeszedłszy obok,
S R
skręciła w kolejną ścieżkę. Szła ostrożnie do brzegu rzeki, omijając rozbite butelki i brudne szmaty.
Umówione miejsce wyglądało tak, jak opisano je w liście. Znowu zadrżała, patrząc na ponurą ścianę z desek, czarną od wilgoci. Dlaczego tutaj? Rozwalająca się chałupa prawdopodobnie w środku śmierdziała i wyglądała jeszcze gorzej niż na zewnątrz, a Antoinette nie należała do delikatnych kobiet. Znad rzeki powiał wiatr, przynosząc odór błota i rybich wnętrzności. Niezadowolone z jej obecności rybitwy zaczęły głośno krzyczeć i krążyć w powietrzu nad jej głową.
Antoinette ostrożnie otworzyła prowizoryczne drzwi i weszła do środka, powoli pozwalając oczom przywyknąć do ciemności. W pomieszczeniu śmierdziało potwornie rzeczami, o których Antoinette nawet nie chciała myśleć. Powstrzymując odruch wymiotny, Antoinette obróciła się i ponownie otworzyła drzwi, żeby wpuścić trochę światła i powietrza. Popatrzyła na Tamizę, po której płynęła najwyraźniej rozładowana, bo niezanurzona głęboko, barka. W przypływie dziwnej wizji Antoinette nagle
229
zapragnęła także znaleźć się na barce i na zawsze uciec od nędzy Londynu i swojego życia. Po tej niepokojącej myśli wzięła głęboki, nierówny oddech. Miał być to jej ostatni oddech. Zimna, bezwzględna ręka zacisnęła się na jej szyi. Silne palce chwyciły ciężki rubinowy naszyjnik i zaczęły nim ją dusić. Ramiona Antoinette opadły. Rozklekotane drzwi zatrzasnęły się. Jej mrożący krew w żyłach krzyk osłabł i przeszedł w charczenie. Odpływała w ciemność. Instynktownie wygięła się do tyłu. Jak oszalała usiłowała oswobodzić szyję, potem rozpaczliwie próbowała wyciągnąć nóż. Na darmo. W akcie desperacji Antoinette zamachnęła się, po czym kopnęła, niemal trafiając
S R
swojego napastnika w krocze, ale zaraz drugie ramię chwyciło ją w pasie i poderwało do góry.
Naszyjnik zaczął wrzynać się w delikatną skórę jej szyi. Jak przez mgłę usłyszała odgłos rozrywanego jedwabiu, gdy usiłowała uwolnić ręce. Bez rezultatu. Osłabiona, kopnęła jeszcze raz, ale już ją pochłaniała czarna, śmierdząca otchłań rzeki.
Dalsza walka była krótka. Antoinette była drobną, szczupłą kobietą, a napastnik był znacznie lepiej zbudowany. Ani na chwilę nie przestając dusić, z całej siły ścisnął jej klatkę piersiową, aż poczuła, jak pękają dwa żebra. Miała teraz wrażenie, że jej ciało przestało do niej należeć. Już nie odczuwała bólu. Antoinette opadła bezwładnie, poddając się ciemnej, wirującej wodzie, pozwalając, by zabrała ją głęboko pod powierzchnię.
230
Rozdział 9 Tyranie, zazdrości despotyczna, tyranie umysłu! John Dryden
Elliot skierował swoje czarne wałachy na okrągły podjazd do Chatham w samą porę, żeby zobaczyć przyjemnie znajomy i zabawny obrazek w ogrodzie. Michael i Theo, z łopatami w dłoniach, stali boso na świeżo skopanej rabacie, a ich ubrania całe były umazane błotem. Na ziemi obok nich stała poobtłukiwana puszka napełniona świeżą ziemią. Tłusta dżdżownica próbowała wydostać się na zewnątrz.
S R
Kiedy Elliot zatrzymał konie, żeby się przywitać, natychmiast został zasypany prośbami o przejażdżkę powozem, popołudniową wyprawę na ryby, a także o towarzyszenie im w wyprawie na niedzielną potajemną walkę w Tottenham. Natychmiast odzyskawszy dobry humor, Elliot zgodził się rozważyć pierwszą prośbę, z chęcią przystał na drugą i odmówił trzeciej. Po czym, pomachawszy na pożegnanie, pojechał dalej. Smętny, przygarbiony lokaj powitał Elliota w portalu Chatham Lodge i swoim wiecznie ponurym tonem poinformował go, że panienka jest w pracowni. Wymieniwszy z Boltonem kilka uwag na temat pogody i zostawiwszy mu bagaż, Elliot przekonał starego służącego, że nie musi go oficjalnie zapowiadać, po czym pospiesznie ruszył do pracowni. Niesamowicie szczęśliwy, że wrócił do Chatham, szybko szedł przez długi hol, mając nadzieję, że zaskoczy Evangeline swoim wcześniejszym przybyciem. Jednakże to on miał być zaskoczony. *** Evangeline bezmyślnie zignorowała ciche pukanie do drzwi. Dopiero kiedy skrzypienie starych zawiasów zdradziło przybycie jej gościa, uniosła
231
głowę i zobaczyła stojącego w drzwiach Elliota. Przez chwilę nie docierało do niej, że to on, i wpatrywała się w niego tępym wzrokiem. - Evangeline? - Jego pytanie było pełne troski i łagodności. Przepraszam, że przeszkadzam. Pukałem... ale może nie słyszałaś? Evangeline dyskretnie otarła wierzchem dłoni łzy i złożyła krótki list Petera Weydena. - Nie, rzeczywiście nie, Elliocie. Nie przeszkadzasz. Wejdź, proszę. To miło, że przyjechałeś wcześniej. Ja właśnie... właśnie... - Chyba czytałaś jakąś nieprzyjemną wiadomość - dokończył miękko, szybko pokonując dzielącą ich odległość. Stał i patrzył na nią ze szczerym
S R
zatroskaniem. - W każdym razie na to wskazują twoje oczy. Evangeline wzięła głęboki oddech, usiłując bezskutecznie pohamować urywany szloch.
- Tak, nie była to najlepsza wiadomość. Ale czuję się dobrze. A w każdym razie niebawem będę się dobrze czuć. — Przybrała trochę pogodniejszy wyraz twarzy i wstała. - Właśnie przyjechałeś? Przyznaję, że bardzo się cieszę, że cię widzę.
- Nie wyglądasz na uradowaną kobietę, Evie.
- Elliot uśmiechnął się smutno, przestępując nerwowo z nogi na nogę. I tak, właśnie przyjechałem. Poza tym Michael i Theo zaproponowali, abyśmy wszyscy po południu poszli na ryby. Właśnie szukają robaków w twojej świeżo skopanej rabacie. - Ależ oczywiście, Elliocie - zgodziła się, ukrywając rozczarowanie. Musisz z nimi iść. - Oboje wiemy, że przyjechałem do ciebie, Evie - odparł cicho. - Nie pójdziesz z nami? Może być miło. - Wyciągnął nad biurkiem swoją dużą, zadbaną dłoń w geście zaproszenia. 232
Evangeline spróbowała się do niego uśmiechnąć. - Dziękuję, Elliocie, ale nie mogę. Mam coś do zrobienia i chyba nie będę teraz najlepszą towarzyszką. Przytaknąwszy cicho, Elliot odwrócił się i wyszedł z pokoju. Evangeline niechętnie wróciła do listu Petera, usiłując pohamować nieoczekiwane uczucie osamotnienia, które pozostało po wyjściu Elliota. Czytała list po raz trzeci, kiedy Elliot wrócił. Spojrzawszy mu w oczy, obserwowała, jak przeszedł przez pokój i bez zaproszenia usiadł na krześle naprzeciwko jej biurka. Jak zwykle wyglądał potężnie i męsko, kiedy pochylił się na delikatnie rzeźbionym krześle. Oparł łokcie o krawędź biurka
S R
i jeden po drugim złączył palce. Potem dotknął ustami czubka wskazującego palca i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Wysłałem ich z Gusem - odezwał się miękko.
- O co chodzi, Evangeline? Co boli cię tak bardzo, że nie chcesz o tym rozmawiać... nawet ze mną?
Evangeline wysunęła górną szufladę i włożyła do środka list Petera. - Nic takiego - odrzekła, a kiedy oparła jedną rękę na biurku, jakby chciała wstać, Elliot natychmiast przykrył jej dłoń swoją. - Evie. - W jego głosie pobrzmiewało łagodne ostrzeżenie. - Nie zbędziesz mnie. Czas, żebyśmy byli wobec siebie szczerzy. Nagle Evangeline zapragnęła mu się zwierzyć. Co więcej, chciała, żeby ją pocieszył. Cień rodziny jej ojca przeistoczył się w ciemną złowieszczą chmurę, i w związku z tym niczego nie pragnęła bardziej niż wtulić się w ramiona Elliota i znaleźć tam pocieszenie. Tylko w części uległa swoim pragnieniom. - Chodzi o mojego dziadka - odezwała się cicho. - Nie żyje. Zmarł zeszłej nocy. 233
Elliot był wyraźnie zagubiony, ale tylko mocniej uścisnął jej dłoń. - Przykro mi, Evie. Myślałem... To znaczy sądziłem, że ty i twoje rodzeństwo jesteście teraz sami na świecie i nie macie nikogo bliskiego poza panią Weyden. - Mniej więcej. Jak wiesz, tata zerwał kontakty ze swoją rodziną. Ale trudno nie smucić się z powodu... z powodu tego, co mogłoby być. Tego, czego nigdy nie będzie. - I z powodu tego, co może się stać, dodała w myślach. - Więc to była jego wielka strata, Evie - odparł Elliot miękko. Wstał z krzesła, nie wypuszczając z dłoni jej ręki, i pociągnął ją do góry. - Pójdziesz
S R
ze mną do ogrodu? Nikt nam nie będzie przeszkadzać. Evangeline potaknęła, po czym spojrzała na niego z wdzięcznością. Nagle Elliot przyciągnął ją do siebie i mocno przycisnął wargi do jej czoła. Niemal natychmiast ją puścił, wziął za rękę i przez drzwi balkonowe poprowadził do ogrodu.
Ramię przy ramieniu szli w milczeniu obok altany i krzaków, aż w końcu Elliot pociągnął ją, żeby usiadła obok niego na ustronnej ławeczce. - Chodź tutaj - powiedział niemal ostro, po czym znowu wziął ją w ramiona, wtulając twarz w jej włosy. - Ach, Evie, nie mogę się powstrzymać. Tęskniłem za tobą. Nie, znacznie gorzej! Liczyłem minuty do powrotu. A teraz widzę cię we łzach i nie mogę pomóc... Nic nie powiedziała, a kiedy wtuliła się w zgięcie jego łokcia, poczuła jego ciepłe usta na skroni. Był taki dobry, solidny i pocieszający. Jak dawno temu, zastanawiała się Evangeline, miałam przyjemność doświadczyć takiego luksusu? Zbyt dawno, uznała. Przez zbyt wiele lat zmagała się ze wszystkim sama, jedynie z pomocą Winnie i Petera. To nie wystarczyło. Pełen ciepła i wrodzonej siły Elliot to było więcej niż mogłaby sobie 234
wymarzyć. To powinno ją niepokoić, jednak chwilowo wolała cieszyć się jego bliskością. - Będąc tutaj - mówił dalej - nie mogę patrzeć, jaka jesteś nieszczęśliwa. - Nie jestem nieszczęśliwa - zaprzeczyła, opierając się o niego. - Ale jesteś zasmucona - dodał łagodnie. Zaczął głaskać ją po ramieniu. - Bardzo brakowało ci dziadka? - Ja... nie, nie bardzo - usłyszała swój głos. - Nie znałam go. - A jednak płaczesz po nim? - Jego ton był łagodny i obiektywny. - Tak - odparła niepewnie, i przekrzywiwszy głowę spojrzała w
S R
niezmierzoną głębię jego szarych oczu. - Ale nie umiem wytłumaczyć... Zawiesiła niepewnie głos. - Chyba był słaby, bo stał z boku, gdy druga żona zmusiła jego dzieci, żeby wybierały między obowiązkiem a marzeniami. - Chodzi o twojego ojca i jego pracę?
- Tak, i jego miłość do mojej matki. I jeszcze inne rzeczy, ale, och, Elliocie! Porozmawiajmy o czymś innym.
Evangeline dostrzegła poczucie winy, które odmalowało się na twarzy Elliota.
- Dobrze, Evie - odpowiedział cicho, przyciągając ją do siebie bliżej. Nie będziemy już o tym mówić. - Ujął dłonią jej podbródek i czule pogładził kciukiem dolną wargę. Powoli nachylił się, żeby ją pocałować. Był to słodki gest pocieszenia, ale w momencie, gdy poczuła oddech Elliota na swoim policzku, Evangeline ogarnęło gwałtowne pożądanie i zapragnęła, aby ten pocałunek był czymś więcej. Chciała go smakować, znaleźć w jego ramionach ukojenie, znowu poczuć w swoich ustach jego język. Kiedy się odsunął, Evangeline, protestując, objęła jego ramię, żeby przyciągnąć go do siebie. 235
Elliot otworzył gwałtownie oczy, po czym odpowiedział jej pocałunkiem, tym razem głębokim, władczym, wsuwając język między jej rozchylone wargi. Evangeline przesunęła dłonią po jego ramionach, po czym pogładziła jedwabiste włosy na jego szyi. Wsuwając i wysuwając język, Elliot jęknął cicho w jej usta i położył dłoń na piersi. Kiedy sutek stwardniał pod jego dotykiem, Evangeline nie czuła wstydu, a jedynie czyste pożądanie. Zrozumiała, że pragnie tego mężczyzny w najbardziej intymny sposób, w jaki kobieta może pragnąć mężczyzny, a gdy powoli odsunął się, nie zabierając jednak ręki z jej piersi, Evangeline chciała krzyczeć z rozczarowania.
S R
- Evie - wychrypiał, oddychając płytko. - Kochanie, musimy porozmawiać.
- Porozmawiać? - Nagle zaalarmowana, Evangeline usiadła prosto i zamrugała, nie zauważając nawet, że przesunął rękę z jej piersi na talię. - O czym? - wydusiła z siebie. Czuła, że ogarnia ją panika. Elliot cofnął rękę i przeczesał palcami włosy.
- Nie jestem pewien - mruknął wymijająco, utkwiwszy wzrok w ziemi. - O różnych rzeczach... o nas... Do diabła, po prostu nie wiem. Za nimi pszczoła bzyczała pracowicie, przenosząc się z jednego kwiatka na drugi. Słońce przesunęło się na niebie i teraz rzucało smugę popołudniowego światła na ścieżkę obok ławki. Elliot wciąż się wpatrywał w Evangeline, a ona oddychała ciężko, wciągając w nozdrza znajomy zapach wilgotnej ziemi i nadchodzącego deszczu, aż w końcu poczuła, że jej panika i namiętność wygasają. Wtedy powoli odsunęła się od niego, bełkocąc jakieś wymówki, że jest potrzebna w domu. Poszła w stronę tylnego wejścia, przez cały czas czując na sobie gorący wzrok Elliota, dopóki nie otworzyła drzwi i nie weszła do środka. 236
*** To była trudna praca, ale trzeba było ją wykonać. Zresztą jak większość rzeczy, dlatego spadło to na niego. MacLeod wzruszył z rezygnacją ramionami. W każdym razie tak właśnie sądził w zeszłym tygodniu. Teraz jednak pani domu nalała herbaty, rozlewając ją na spodek i jego bryczesy. Westchnąwszy, starszy mężczyzna wyciągnął chusteczkę z kieszeni. Na szczęście dla MacLeoda herbata już dawno wystygła. - Bardzo dobra, panienko Zoe - zachęcił lokaj. - Jednak kiedy twój gość poprosi o więcej herbaty, powinnaś wziąć filiżankę z jego rąk. Tak będzie trochę lepiej niż ponad stołem próbować
S R
nalać herbatę do trzymanej w rękach filiżanki.
Po drugiej stronie stołu Zoe zachichotała i odstawiła dziecięcy porcelanowy dzbanek z brzękiem.
- Przepraszam, MacLeod - odparła, wiercąc się na małym krześle, które zawsze miał w pobliżu, gdy odwiedzała go w jego salonie. Uśmiechnęła się do niego słodko, po czym westchnęła. - Sądzisz, że mój tata pozwoli mi kiedyś nalać sobie herbaty? MacLeod przytaknął poważnie.
- Tak, panienko. Jestem tego pewien. Musisz tylko trochę poćwiczyć. I pewnie Rannoch tak zrobi, uznał staruszek, delikatnie upijając łyk herbaty z porcelanowej filiżanki, niewiele większej od końca jego kciuka. Lokaj bardzo się cieszył, że stosunek jego lordowskiej mości do panienki Zoe tak bardzo się ostatnio zmienił. Dziecko stało się bardziej pewne siebie, a to był pozytywny objaw. Zoe uśmiechnęła się i pochyliła się, żeby ostrożnie podnieść talerzyk. - Teraz muszę podać ci te bułeczki, MacLeod. Ale weź tylko jedną albo dwie - poinstruowała. 237
- Wzięcie więcej niż dwóch jest uznawane za zachowanie w złym tonie! - Znowu zachichotała, wzięła trzy i podała mu talerz. MacLeod zmarszczył teatralnie brwi. - No proszę! Najpierw goście, panno Zoe - upomniał ją. Wziął jedną bułeczkę i ugryzł ją. - Mmm, to bardzo dobra bułeczka, madam. Może poprosisz kucharkę, żeby dała mi przepis. - Oczywiście, panie MacLeod - odparła skromnie, odrzucając na plecy czarne, gęste włosy. - Będę zaszczycona. Dyskretne kaszlnięcie w drzwiach salonu MacLeoda uniemożliwiło odpowiedź. Upudrowany służący, wyraźnie skrępowany, trzymał w
S R
wyciągniętej ręce tacę z kartą wizytową.
- Proszę o wybaczenie, sir. Na dole jest gość do jego lordowskiej mości.
MacLeod spojrzał na niego ostro.
- Nie powiedziałeś mu, że lorda Rannocha nie ma w domu? Służący skinął głową.
- Tak, sir. Powiedziałem. Chce widzieć się z kimś upoważnionym. Chodziło mu o kogoś poza mną - ale chyba chodziło mu o to, czy markiz posiada sekretarza. Poprosiłem, żeby poczekał w żółtym salonie. MacLeod westchnął i gestem zaprosił mężczyznę do środka. Fakt, że służący wybrał żółty salon był wiele mówiący; w tym salonie przyjmowano ludzi niższego stanu, ale nie służących. Wziął kartę z tacy i spojrzał na nią, potem zerknął na Zoe. - Nie powiedział, po co przyszedł? - spytał MacLeod. Służący potrząsnął głową. - Nie, sir. Ale dziś rano na dole słyszeliśmy potworne plotki. MacLeod spojrzał z niepokojem na kasztanowe loki Zoe i zobaczył, że 238
dziewczynka nuciła coś pod nosem i skubała bułeczkę. - Może chodzi o tę sprawę - zakończył służący. - Może - zgodził się MacLeod, skinąwszy głową - ale to tylko czcze gadanie. Zaprowadź panienkę do Trudy. I natychmiast poślij po Geralda Wilsona. Zoe zaczęła głośno wyrażać swoje niezadowolenie, potem, najwyraźniej zauważywszy ponurą twarz MacLeoda, gwałtownie umilkła. - On pójdzie z tobą - powiedział z uczuciem, wstając i podnosząc ją z krzesła. - Zrobiło się późno, dziewczyno, i czas na herbatę się skończył. ***
S R
Gerald Wilson szybko szedł po schodach, żeby odpowiedzieć na raczej nietypowe wezwanie MacLeoda. Niecodziennie drugi służący wpadał do gabinetu z wiadomością, że ma się stawić bezpośrednio u lokaja, ale zważywszy na pozycję MacLeoda w domu Armstronga, Wilson nie zamierzał się przeciwstawiać.
- Śledczy z Bow Street? - powtórzył, wciąż nie mogąc złapać tchu. No, MacLeod! Nie wydaje mi się, żeby... to znaczy, chcę powiedzieć, że... Sądzisz, że powinniśmy? To znaczy, a jeśli jego lordowska mość nie będzie zadowolony z tego, że się wtrącamy?
MacLeod spojrzał na zarządcę Rannocha i skrzywił się z niezadowoleniem. - Dobry Boże, człowieku! Po prostu udaj się tam i dowiedz się, co on wie... i nic mu nie mów! Nieczęsto śledczy przychodzi z wizytą, i nie wyjdzie, dopóki ktoś do niego nie zejdzie, możesz być tego pewien. Wilson osunął się na krzesło i potaknął. Ponuro przyjrzał się karcie wizytowej. Co teraz? - zastanawiał się. Obowiązki, które wypełniał w imieniu markiza Rannocha, ostatnio nie były takie paskudne, ale 239
morderstwo! To musiało ściągnąć śledczych do Strath House. Wilson poczuł, że pocą mu się ręce. Przez wiele dni służba szeptała o śmierci lorda Cranhama, ale ten obłudny łotr wciąż kurczowo trzymał się życia. Wiadomość o śmierci, kiedy w końcu nadeszła, była jednak szokiem. - I jesteś pewien, że panna Fontaine nie żyje? - spytał Wilson, odkładając wizytówkę z powrotem na tacę. - Tak - odparł ponuro stary lokaj. - Biedną dziewczynę znaleziono niedaleko doków. Uduszoną, tak słyszała pomoc kuchenna. Kemble poszedł sprawdzić, czego może się dowiedzieć, ale śledczy, och! I to tak szybko... MacLeod potrząsnął siwą głową, nagle wyglądając na zmęczonego. - Nie bardzo wiem, co robić.
S R
- Pozbędę się go - nagle odezwał się Wilson z pewnością, której wcale nie czuł.
Opuścił salon lokaja i szybko zszedł na dół, do oficjalnej części Strath House. Wszedł do żółtego salonu i zobaczył mężczyznę o blond włosach stojącego przy oknie wychodzącym na tylny ogród. Pan Albert Jones, wciąż trzymając w dłoniach kapelusz, odwrócił się do niego twarzą. Jones był masywnym, barczystym mężczyzną o płaskim nosie
- bez wątpienia pamiątką po trudnym życiu. Niemniej jego twarz sprawiała miłe wrażenie. Wyglądał na równie niezdecydowanego jak Wilson. Po krótkiej prezentacji Wilson poprosił go, aby usiadł, wyjaśniając, że jego pan wyjechał na wieś i nie wiadomo, kiedy wróci. Wyważonym tonem śledczy potwierdził, że prowadzi rutynowe śledztwo w sprawie śmierci Antoinette Fontaine, znanej aktorki. Panna Fontaine, a raczej panna Tanner, jak brzmiało jej prawdziwe nazwisko, została znaleziona martwa cztery dni temu w opuszczonej szopie niedaleko doków. 240
Kiedy Wilson poznał szczegóły, wziął długi, głęboki oddech i poprawił binokle na nosie. - Panie Jones - zaczął spokojnie - mogę pana zapewnić, że wszystkich nas bardzo poruszyło to potworne morderstwo, ale nie bardzo wiem, jak moglibyśmy pomóc. Gość chrząknął. - Panie Wilson, wiemy, że pański pracodawca był związany z panną Fontaine. Mógłby pan nam powiedzieć, czy utrzymywał... hm... z nią dobre stosunki? Wilson spojrzał na niego wyniośle.
S R
- Tak, o ile mi wiadomo. Nie wiem, dlaczego nie miałby utrzymywać dobrych stosunków, ale to pytanie powinien pan zadać jego lordowskiej mości.
Uśmiech pojawił się na ustach pana Jonesa, ale jego oczy były nieprzeniknione.
- Tak się składa, że to właśnie zamierzałem zrobić, ale wygląda na to, że jego lordowska mość ostatnio często wyjeżdża na wieś. - Kiedy Wilson nie odpowiedział, mówił dalej bardziej zdecydowanym głosem. - Pański pracodawca już nie łożył na utrzymanie panny Fontaine? Wilson uniósł jedną brew.
- Nie wiem, sir. Jones westchnął. - Rozumiem. Chociaż podejrzewam, że zajmuje się pan większością jego funduszy i dobrze wie, że nie robił tego od jakiegoś czasu. - Wilson tylko spojrzał na niego wymownie i Jones czuł się zmuszony mówić dalej. Jednak panna Fontaine wciąż żyła na wysokim poziomie. Prawdę powiedziawszy, jej sytuacja finansowa najwyraźniej się poprawiła.
241
- Nie wiem, sir. Ale wszystkim nam jest niezmiernie przykro, że ona nie żyje. - Tak, oczywiście. Tak samo jak jej rodzinie. - Rodzinie? - Tak, jej ojciec zmarł na wiosnę, a matka dopiero co zamknęła tawernę w Essex. Jest jeszcze siostra w Mayfair, spokojna kobieta, która pracuje jako gospodyni. Wilson nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Zupełnie niepodobna do siostry, śmiem twierdzić. Śledczy potrząsnął z żalem głową.
S R
- Nie, zupełnie nie. - Sięgnął głęboko do kieszeni i wyciągnął zawiniątko z czarnego atłasu. Delikatnie położył je sobie na kolanach i rozwinął tkaninę, odkrywając ozdobny złoty naszyjnik z rubinami. Wilson poczuł, że robi mu się niedobrze, gdy śledczy się odezwał. - Sir, muszę spytać, czy widział pan już kiedyś ten naszyjnik?
Wilson z trudem przełknął ślinę i poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Przez chwilę pomyślał o tym, by skłamać, ale ten naszyjnik bez trudu można było zidentyfikować. A tutaj... cóż, do licha, tutaj chodziło o morderstwo. Nie będzie kłamał nawet dla Rannocha, chociaż zaczynał lubić tego człowieka. Wziął głęboki oddech.
- Tak. Sądzę, że należał do panny Fontaine. Śledczy popatrzył na niego z grzeczną ciekawością. - Rozumiem, że dobrze ją pan znał? Wilson niepewnie oblizał wargi. - Ach, nie. Nie miałem przyjemności. - A jednak rozpoznaje pan jej biżuterię? Wilson potaknął sztywno.
242
- Ten naszyjnik był prezentem gwiazdkowym od jego lordowskiej mości. Ja... hm... sam go wybrałem. Ale oczywiście mogę się mylić. - A myli się pan? - Głos Jonesa był rzeczowy. - Nie - powiedział niewyraźnie Wilson. - Sądzę, że nie. - Zamilkł na chwilę, czując na sobie przenikliwe spojrzenie śledczego. - Tak się składa, że naszyjnik był częścią kompletu. Powinna jeszcze być... to znaczy, znalazł pan pasującą do niego bransoletę? - Nie. - Śledczy powoli potrząsnął głową. - Nie było żadnej bransoletki. Wilson popatrzył na niego z nadzieją.
S R
- Może została ukradziona. Złodziej... morderca musiał ją zabrać. - Nie sądzę, żeby tak było, panie Wilson. Motywem nie była kradzież. Zabójca nie zabrał przecież naszyjnika.
Nadzieja Wilsona na znalezienie łatwej odpowiedzi słabła, ale uchwycił się ostatniej szansy.
- Może - może go nie zauważył. Może to się zdarzyło nocą i było bardzo ciemno. Może ktoś go usłyszał i musiał uciekać, zanim... Wilson urwał, kiedy Albert Jones łagodnie pokręcił głową. - Nie, panie Wilson. Zabójca na pewno nie przegapił tego naszyjnika. Wręcz przeciwnie, owinął go wokół jej szyi, żeby ją udusić. Wilsona ogarnęły gwałtowne mdłości i pokój zawirował mu przed oczami. Krew uderzyła mu do głowy, a powietrze nagle wydało się gęste. Uduszona. Naszyjnikiem, który kupił. A markiz jej go dał. To było zbyt straszne. Jednak najgorsze było to, że on, Gerald Wilson, właśnie pomógł obciążyć swojego pracodawcę, potężnego i bezwzględnego lorda Rannocha. - P... przepraszam - zająknął się niepewnie - ale pańskie założenie jest błędne, panie Jones. Markiz Rannoch nigdy by nikogo nie skrzywdził. 243
Śledczy sprawiał wrażenie zdeprymowanego. - Sądzę, że wyciąga pan wnioski, których ja jeszcze nie wyciągnąłem, panie Wilson. Niemniej reputacja pańskiego pracodawcy, przykro mi to mówić, go wyprzedza. - Wilson zaczął gwałtownie oponować, ale Jones uniósł dłoń. - Proszę nic nie mówić, sir. Bow Street nie jest takie głupie, żeby oskarżać arystokratę o morderstwo bez żelaznych dowodów. Ale jego lordowska mość znany jest ze swojej, powiedzmy, mściwości. Wilson zdecydowanie potrząsnął głową. - Nie, nie mogę się z tym zgodzić. On nie jest taki. Nie teraz. Trudno
S R
mi powiedzieć, jaki był w młodości, ale jest dobrym i hojnym pracodawcą. I sprawiedliwym. Tak, bardziej niż sprawiedliwym. - To, uznał Wilson, zasadniczo była prawda. Był dobry, hojny i sprawiedliwy. Ostatnio. Podczas gdy Wilson robił rachunek sumienia, Jones nie odezwał się słowem. Zamiast tego ponownie sięgnął do kieszeni i wyciągnął złożoną kartkę z grubego papieru welinowego, która kiedyś zapieczętowana była czarnym woskiem.
- Panie Wilson, czy rozpoznaje pan może ten papier albo pieczęć? Wilson wziął kartkę i przyjrzał się jej. Chociaż wosk był pęknięty, wciąż widać było na nim herb Armstronga. Oddał kartkę Jonesowi, zauważając przy tym, że drżą mu ręce. Było mu coraz bardziej niedobrze. - Tak, to pieczęć jego lordowskiej mości. Nie mam pewności co do papieru. Jones rozłożył papier jednym wprawnym ruchem i pokazał go Wilsonowi. - A czy może pan powiedzieć, że to jest pismo pańskiego pracodawcy?
244
Wilson przeczytał list i przełknął ślinę. Zamaszyste gryzmoły Rannocha były jedyne w swoim rodzaju, zwłaszcza gdy jego lordowska mość wpadł we wściekłość, jak to zapewne miało miejsce wtedy, gdy pisał tych kilka słów, które tańczyły Wilsonowi przed oczyma: Nie miej złudzeń, Antoinette. To jest koniec. Wilson oderwał wzrok od listu i spojrzał na swoje stopy, próbując zyskać na czasie, usiłując wymyślić coś, co zmniejszyłoby straty. - Więc? - Tak, to wygląda na jego charakter pisma. - Dziękuję, panie Wilson. - Śledczy podniósł się z krzesła. Wilson
S R
zatroskany wstał i poszedł za nim do drzwi.
- Proszę powiedzieć jego lordowskiej mości, że być może będę musiał z nim porozmawiać - dodał Jones, schodząc po schodach. - I proszę powiedzieć mu jeszcze jedno.
- Oczywiście - zgodził się Wilson, zerkając na niego. - Proszę mu powiedzieć, że jego znajomy lord Cranham cudownie ozdrowiał. Wygląda na to, że złego licho rzeczywiście się nie ima. Dotarli do drzwi frontowych, które Wilson przytrzymał, gdy śledczy wychodził.
- Oczywiście, panie Jones - odparł, nieznacznie odzyskawszy pewność siebie. - Ale jeśli pan pozwoli, udzielę panu pewnej rady. - Słucham? - odezwał się zaintrygowany śledczy. - Na Bow Street zawsze przyda się nam pomoc. Wilson pohamował mdłości i zebrał całą wyniosłość, na jaką było go stać.
245
- Proszę spróbować obszczekać drzewo lorda Cranhama i zobaczyć, co stamtąd wypełznie. Może pan odkryć, że są też inni, którzy mieli motyw, żeby go zabić. O ile mi wiadomo, on i panna Fontaine spotykali się ostatnio. Albert Jones potaknął tylko, wcisnął na głowę kapelusz i wyszedł na zewnątrz. Odwrócił się do Wilsona twarzą. - Mogę pana zapewnić - odpowiedział zupełnie spokojny - że fakt ten jest mi znany. Oczywiście, pozostaje jeszcze kwestia czasu, skoro lord Cranham był ostatnio niedysponowany. Niestety z racji tego, że nie możemy dokładnie ustalić, kiedy morderstwo zostało popełnione, niemal każdy jest podejrzany.
S R
Wilson potaknął sztywno.
- Dziękuję, że przynajmniej stara się pan mieć otwartą głowę. - Nie ma za co - odparł śledczy. Po czym odwrócił się i zszedł po marmurowych schodach.
***
Elliot w pośpiechu przygotowywał się do kolacji. Nie mógł się doczekać, kiedy znowu porozmawia z Evangeline, by upewnić się, że wszystko jest w porządku, chociaż rozstali się niecałe dwie godziny temu. Na ustach wciąż czuł jej pocałunek.
Coś, uświadomił sobie, należało zrobić. Należało coś postanowić, bo inaczej on oszaleje ze strachu. Albo ze zmartwienia. Albo z niezaspokojonego pożądania. W tej chwili Elliot nie wiedział, która z tych silnych emocji najpierw doprowadzi go do szaleństwa. Jednak w tej chwili wystarczyło mu zobaczyć Evangeline, więc wkładał na siebie kolejną prostą, ale praktyczną marynarkę i spodnie, w które Kemble niechętnie go zaopatrzył, po czym zawiązał krawat. Później uświadomił sobie, że nic nie
246
zapowiadało zażenowania, jakie niebawem miał odczuwać z powodu swojego ubioru. Schodząc żwawo po schodach i przechodząc przez hol, zauważył Evangeline stojącą przy pianinie. Ubrana była elegancko w głęboko wyciętą przepiękną nową suknię z szafirowego jedwabiu. Wyglądało na to, że Winnie Weyden spiskowała z krawcową za plecami Evie. Elliot podszedł do szerokich dwuskrzydłowych drzwi i był zaskoczony, kiedy zobaczył, że nie jest sama. - Ach, panie Roberts! - zawołała, a jej głos był znacznie ostrzejszy niż zazwyczaj. - Proszę, niech pan wejdzie. Jest tutaj ktoś, kogo powinien pan poznać.
S R
Usiłując wciąż pamiętać, że zaledwie godzinę temu trzymał ją ciepłą i uległą w ramionach, Elliot patrzył, jak Evangeline podchodzi do niego sztywnym, pełnym napięcia krokiem. Wszedł do salonu i zobaczył eleganckiego, prawie fircykowatego dżentelmena, ubranego na kontynentalną modłę, który stał przy kominku z jedną stopą opartą o mosiężną osłonę paleniska. Elliot intuicyjnie wyczuł, że mężczyzna nie jest Anglikiem. Wysoki, sprężysty i niesamowicie przystojny cudzoziemiec bardzo przypominał Elliotowi Lindena, chociaż nawet dandysowaty wicehrabia nigdy nie ubierał się tak dobrze. Czując skrępowanie z powodu swojego skromnego stroju, Elliot mógł jedynie natychmiast znienawidzić przybysza. - Panie Roberts? - powtórzyła gładko Evangeline. - Przedstawiam Etienna LeNotre, hrabiego Chalons, znajomego, który niespodziewanie nas odwiedził. Etienne, to jest pan Elliot Roberts, nasz gość, o którym wspominałam.
247
Elliot nie mógł nie zauważyć, że on szybko stał się fajtłapowatym panem Robertsem, podczas gdy gość był Etiennem. Elegancki arystokrata z gracją zdjął nogę z osłony i ukłonił się grzecznie, z ciekawości unosząc jasną brew. Pomimo nienagannych manier de Chalonsa Elliot wyczuwał, że gość odnosił się do niego z zawoalowaną podejrzliwością. - Ach, tak, rzeczywiście. Z Londynu, jak sądzę? - spytał de Chalons z chłodnym oczekiwaniem w głosie. - Rozumiem, że ma pan być najnowszym dziełem sztuki mojej Evangeline, n'est-ce pas? Elliot uśmiechnął się z przymusem, i pohamował panikę, która go ogarnęła, gdy usłyszał słowa de Chalonsa. Jego Evangeline? W jednej chwili
S R
niepokój Elliota zmienił się z łagodnej obawy, że może zostać pozbawiony honorowego miejsca przy kolacji, w mrożący krew w żyłach strach, że znacznie ważniejsze miejsce już zostało zajęte. Uświadomił sobie, że hrabia wciąż mu się przygląda wyczekująco.
- Mamy taką nadzieję - przyznał Elliot, starając się mówić spokojnym, niskim głosem. - Jest pan przyjacielem rodziny panny Stone? - Pytanie było dosyć bezpośrednie, jednak Elliot szybko uznał, że obydwaj mogli odgrywać rolę podejrzliwego obrońcy.
Hrabia najwyraźniej nie poczuł się urażony.
- Mais oui! Od wielu lat. - Nagle przeniósł wzrok na drzwi i w jego niebieskich oczach pojawił się błysk goryczy. - Ach! Oto i wesoła wdówka! - odezwał się spokojnym tonem, natychmiast przybierając obojętny wyraz twarzy. Elliot odwrócił się i zobaczył wchodzącą do pokoju panią Weyden, odzianą w czerwoną, głęboko wyciętą suknię, która podkreślała jej bujne kształty. Najwyraźniej jej wygląd zrobił wielkie wrażenie na hrabim, który pobladł. 248
- Winnie, me jeune femme! - zawołał, ruszając do niej z wyciągniętymi ramionami. Pani Weyden roześmiała się oschle. - Etienne, mon jeune amour! - odparła, nadstawiając gładki policzek do pocałowania. - Ale, mój drogi, może oboje kłamiemy? Ja nie jestem młoda, a do ciebie nie powinnam mówić o miłości. - Ach, mon coeur! - De Chalons melodramatycznie położył dłoń na sercu. - Zraniłaś mnie do żywego. Potraktować mnie w ten sposób, kiedy ja przebyłem całą drogę z Soissons tylko po to, aby zjeść z tobą kolację. - Ba. - Pani Weyden roześmiała się, zerkając nagle na Evangeline,
S R
potem taksując wzrokiem hrabiego. - Wiem, co cię tutaj sprowadza, Etienne. Przyjechałeś, żeby zobaczyć się z Evangeline. - Zrobiła nadąsaną minę. Chcesz mi ją zabrać, prawda?
-Mais non, Winnie. Obie was zabiorę! - odparł hrabia, śmiejąc się z rozbawieniem, jednak Elliot wyczuł, że za tą pozorną wesołością kryją się o wiele mniej przyjemne emocje. De Chalons zrobił ćwierć obrotu i z gracją podał ramię obu paniom. -Allons, piękne klejnoty. Odprowadzę was na kolację.
Winnie przyjęła jego ramię, nie przestając uprzejmie trajkotać. Jednak Evangeline przyłączyła się do Elliota, biorąc go pod ramię z zaborczością, która podziałała na niego kojąco. Spojrzawszy na nią kątem oka, zauważył, że była znacznie bledsza niż wcześniej. Przesunął głodnym wzrokiem po jej głęboko wyciętej szafirowej sukni, i na myśl przyszły mu słowa: szorstki i zimny. I równocześnie pomyślał, że być może Evangeline wcale nie cieszy się tak bardzo z przyjazdu Etienna LeNotre. Elliot z ulgą zobaczył, że jego honorowe miejsce nie zostało zajęte. Hrabia siedział po lewej ręce Winnie, a odległość, jaka dzieliła go od Evie, 249
była jedynym pozytywnym aspektem tej ponurej kolacji. Większa część konwersacji toczyła się w języku francuskim, ponieważ Elliot potwierdził, że mówi w tym języku. To stwierdzenie, jak szybko się przekonał, było co najmniej wątpliwe. Wszyscy inni, włączając Fredericę, paplali z ożywieniem w nieznanym mu języku. Wiele słów było mu zupełnie obcych - rozpoznawał, że musiał to być flamandzki. Elliot spojrzał na swoje niewyszukane ubranie i słuchając wytwornych dyskusji, uznał, że nigdy w życiu nie czuł się tak nie na miejscu. Do świeżo odkrytych uczuć, takich jak poczucie winy i wstyd, Elliot dodał jeszcze prostoduszność i głupotę. Jedyny temat, który zrozumiał, dotyczył propozycji Nicolette, aby w
S R
ciągu dwóch tygodni zorganizować przedstawienie sztuki Wiele hałasu o nic na tarasie ogrodu. Nicolette, kokieteryjnie trzepocząc rzęsami, namawiała Elliota do udziału w sztuce w roli Benedicka, podczas gdy ona miała być Beatrice, po czym arbitralnie rozdzieliła pozostałe role. Ciągnąca się w nieskończoność kolacja wreszcie dobiegła końca, i rodzina zaczęła przenosić się do salonu.
De Chalons odrzucił propozycję pani domu, by skosztować z Gusem i Elliotem porto.
- Merci, mais non, Evangeline. Muszę o czymś z tobą porozmawiać, moja droga.
Evangeline zesztywniała, nerwowo zerkając to na Gusa, to na Elliota, po czym wracając wzrokiem do hrabiego. - Ależ oczywiście, Etienne - zgodziła się w końcu. - Idziemy do salonu? De Chalons uśmiechnął się beznamiętnie. - Może pójdziemy do pracowni, jeśli nie masz nic przeciwko. Chciałbym jeszcze raz popatrzeć na prace twojego ojca. Minęło sporo czasu, 250
odkąd widziałem je po raz ostatni, i sprawiłoby mi to wielką przyjemność. A potem może zechciałabyś przejść się ze mną po ogrodzie? Evangeline potaknęła. W tym momencie weszła Tess z ciężką tacą, na której stała butelka porto i trzy kieliszki. Gus skinieniem głowy zachęcająco wskazał tacę, więc Elliot usiadł na krześle, podczas gdy Evangeline i de Chalons wyszli. - Przyjaciel rodziny - powtórzył Gus współczująco, jakby wyjaśnienie tego Elliotowi było całkowicie naturalne. Nagle Elliot zaczął się zastanawiać, co Weydenowie myśleli o jego rodzącej się więzi z Evangeline. Czy jego uczucia do niej były tak
S R
oczywiste? I czy Gus uważał, że Francuz jest rywalem Elliota? Elliot powoli sączył porto.
- Dobrze znasz de Chalonsa?
Gus potrząsnął głową, ale w jego oczach pojawił się znaczący błysk. - Niezbyt. Mieszkał tutaj podczas wojny przez jakiś czas, ale ja wtedy byłem w szkole. Wygląda na to, że Peter spotkał Etienna w Wiedniu w zeszłym miesiącu i poprosił go, żeby wrócił razem z nim do Londynu. Może ma to coś wspólnego z nagłym przybyciem Etienna.
- Dlaczego? - spytał otwarcie Elliot, omiatając wzrokiem młodszego mężczyznę. Zauważył, że Gus, który dzisiaj sprawiał wrażenie wyjątkowo spiętego, nie do końca ufał de Chalonsowi. Nagle Elliot uświadomił sobie, że w tym domu skrywano jakieś mroczne sekrety. Wyczuwał to. Dzisiaj, po raz pierwszy poczuł się w Chatham wyłącznie jak gość, i był zszokowany, jak bardzo go to zabolało. Gus jednym haustem wychylił porto i odstawił z brzękiem kieliszek. - Nie wiem. To tylko podejrzenia. - Odsunął krzesło i gwałtownie wstał od stołu. 251
- Partyjka wista? Elliot potrząsnął głową. - Nie, Weyden, ale dziękuję. Chyba przejdę się do pracowni, jeśli de Chalons już skończył, a potem się położę. - Jak chcesz - odparł Gus, potakując uprzejmie głową. Dziś wieczorem sprawiał wrażenie wręcz zadowolonego, że udało mu się pozbyć Elliota. *** Pracownia rzeczywiście była pusta, kiedy wszedł do środka. Stuk jego butów o kamienną podłogę rozchodził się echem po pustym pomieszczeniu. Obraz Leopolda wciąż stał oparty o ścianę, a obok na podłodze stała otwarta skrzynia. Za dnia ludzie Petera Weydena mieli ją zabrać do Londynu. Przez
S R
ułamek sekundy Elliot zastanawiał się, czy Evangeline cierpiała z powodu utraty tego oczywistego dzieła sztuki. Jak będzie się czuła, kiedy się dowie, że obraz kupił Elliot? I czy w ogóle się dowie? Z tą smętną myślą przeszedł w róg pokoju, żeby podziwiać olbrzymie płótno, ale kiedy już znalazł się w odpowiedniej pozycji, przestał widzieć obraz, bo zaczął się zamartwiać. Kim był Etienne LeNotre? Reakcje członków rodziny podczas kolacji były, o dziwo, mieszane. Michael najwyraźniej traktował go z umiarkowanym entuzjazmem, z którym można traktować lubianego, lecz rzadko widywanego wuja. Nicolette i starsi chłopcy byli wręcz nieufni wobec hrabiego. Jednak Frederica wcale go nie pamiętała. Evangeline wyjaśniła, że Frederica była jeszcze małym dzieckiem, kiedy de Chalons odwiedził ich po raz ostatni. Chociaż nie wyglądało na to, aby Evangeline nie lubiła hrabiego, to jednak podczas kolacji była wyraźnie spięta. Co to znaczyło? Powietrze w pracowni nagle stało się ciężkie i gęste. Elliot niecierpliwie rozluźnił krawat. Nagłe skrzypnięcie otwieranych drzwi balkonowych wyrwało go z zadumy. Przyłapany w dziwacznej pozycji za olbrzymimi sztalugami Evangeline, nie widział możliwości taktownego wycofania się. Elliot 252
widział tylko jeden koniec południowej ściany, ale instynktownie wiedział, że to Evangeline weszła do środka. Ponadto ostry dźwięk głosu Chalonsa oznaczał, że on wrócił razem z nią. Mówili szybko po francusku, i Elliot rozumiał jeszcze mniej niż podczas kolacji. Najwyraźniej się kłócili, ale w głosie Evangeline nie wyczuwało się strachu, gdy odpowiadała na pytania de Chalonsa. Elliot wytężył słuch i cały swój zasób francuskich słów. Często padało imię Michaela, ale w niezrozumiałym kontekście. Zważywszy na rezonans w pomieszczeniu, wyglądało na to, że Evangeline i hrabia szli powoli wzdłuż południowej ściany. W końcu znaleźli się w zasięgu wzroku Elliota i
S R
mógł obserwować ich usta i gesty.
Szybko stało się jasne, że de Chalons nalegał, aby Evangeline z nim wyjechała. Elliot był zszokowany. Wcześniej sądził, że Winnie tylko żartowała, ale teraz de Chalons wydawał się mówić całkiem poważnie. Jego błagania stawały się gwałtowniejsze, i Evangeline z każdym krokiem była coraz bardziej zrozpaczona. Nagle de Chalons zatrzymał się, zaczął mówić wolniej i jego glos stał się jeszcze bardziej stanowczy. Teraz Elliot zrozumiał prawie wszystko, co hrabia powiedział.
- Evangeline, kochanie - nalegał hrabia - musisz jechać ze mną do mojego chateau. Zostań ze mną w Soissons do Nowego Roku. Musisz. - Nie, jeszcze nie, Etienne. - Evangeline była bliska płaczu. - Proszę, nie teraz. - Ciii, Evangeline. Nie jest tak źle! Chcę cię chronić. Obiecuję, że będziesz we Francji szczęśliwa. - Przyciągnął ją do siebie. Widząc to, Elliot z trudem się pohamował, żeby nie rzucić się de Chalonsowi do gardła. Jak ten nadęty fircyk śmie wparowywać do Chatham i narzucać się niewinnej młodej kobiecie? Elliot już zastanawiał się, jakie 253
ma szanse w potyczce z Francuzem - był od niego o jakieś dziesięć centymetrów wyższy i z dziesięć kilo cięższy - kiedy dotarło do niego, że zachowanie LeNotre'a nie odbiegało tak bardzo od jego zachowania wobec Evangeline. Ogarnął go wstyd. Nie, to wcale nie było to samo, przekonywał siebie Elliot. Ten arogancki, wymuskany Francuz najwyraźniej szukał sobie kochanki. Elliot pragnął żony. Żony? Ta świadomość go otrzeźwiła. Ale taka była prawda. Gdzieś po drodze małżeństwo z Evangeline stało się równie niezbędne, co beznadziejne. Bez czegoś bardzo radykalnego nigdy by go nie przyjęła. I dlaczego
S R
miałaby to zrobić? Najwyraźniej Evangeline nie brakowało zamożnych zalotników.
Odezwała się niemal bezgłośnie w koszulę hrabiego. - Nie mogę tego zrobić Michaelowi, Etienne. Poza tym jesteśmy w Chatham tacy szczęśliwi.
- Evangeline. - Odsunął ją od siebie, po czym potrząsnął nią delikatnie. - Możesz nie mieć lepszej okazji. Komu jeszcze możesz zaufać? - Proszę, Etienne. Nie możesz prosić, żebym zostawiła Winnie i dzieci! - Z Winnie możesz się spotkać w przyszłym roku w Ghent - nalegał delikatnie.
Evangeline bez słowa potrząsnęła głową. Teraz po jej policzkach w kolorze kości słoniowej płynęły łzy, i tylko nadludzkim wysiłkiem Elliot powstrzymał się, żeby nie wyjść z ukrycia. Desperacko pragnął wyskoczyć zza sztalug i udusić tego francuskiego drania, aż mu oczy wyjdą na wierzch. Jak to możliwe, że taki mężczyzna ma władzę nad Evangeline? Powiedział, że może nie mieć innej okazji. Cóż za kłamstwo! Bez wątpienia było wielu porządnych mężczyzn, którzy z przyjemnością rzuciliby się do jej stóp, 254
gdyby tylko mogli zdobyć jej uczucie. Jak Chalons może zmuszać Evangeline, aby postąpiła wbrew swojej woli? Evangeline zaczęła mówić szeptem. - Nie, Etienne, nie - nie mogę z tobą jechać. Jeśli zależy ci na mnie, to nie będziesz nalegał. Może jeśli nie będę miała wyboru, jeśli to nastąpi. Może wtedy będę wdzięczna za to, co mi teraz tak hojnie oferujesz. Uśmiechała się słodko przez łzy, i Elliot poczuł, że robi mu się niedobrze z obrzydzenia i strachu. Chyba nie chodziło o pieniądze? Chatham Lodge był bardzo przyjemnym domem, a dużej rodzinie Evangeline wygodnie się tutaj żyło,
S R
ale może nie wszystko było takie, na jakie wyglądało. Prawdę mówiąc, tylko raz mówiła ogólnie o swych finansach, i wyraziła wtedy lekką obawę o utrzymanie majątku, ale to brzmiało jak całkiem rozsądna troska o utrzymanie odpowiedniego stanu majątkowego. Czy posiadłość jest zadłużona? Może jest obciążona hipoteką? Nie, to było bez sensu. Nagle de Chalons pochylił się do ręki Evangeline i wymamrotał coś, czego Elliot nie dosłyszał, po czym szybko wyszedł. Evangeline przez chwilę stała za biurkiem, zwrócona plecami do Elliota, po czym wybiegła do ogrodu.
W umyśle Elliota zostało zasiane ziarno niepokoju, które teraz zaczęło kiełkować. Istniało przynajmniej jedno rozwiązanie. Po cichu wyszedł z ciasnego kąta i poszedł za Evangeline.
255
Rozdział 10 Miłości cierpienie słodsze niźli inne rozkosze. John Dryden
Gdy zapadł zmierzch, ciepły północno-wschodni wiatr otulił Essex pledem z chmur, za którymi teraz krył się srebrny księżyc. Nocne powietrze ciężkie było od nadciągającego deszczu, a drzewa nieznacznie kołysały się na wietrze. Wytężając oczy w ciemności, Elliot z trudem dostrzegł Evangeline, która stała i patrzyła na ogród. Opierała się o kamienną balustradę, która otaczała górny taras. W oddali przetoczył się grzmot nadchodzącej burzy. - Evangeline?
S R
Na dźwięk jego głosu Evangeline odwróciła głowę. Popatrzyła na niego obojętnie. Elliot bez słowa podszedł bliżej i stanął obok przy balustradzie. Jeszcze raz spojrzała na odległy las.
Elliot zdecydowanym ruchem oparł ręce o balustradę, czując, że jego palce bezwiednie zaciskają się na kamieniu. Spuścił głowę, modląc się o siłę.
- Evangeline, powiedz mi prawdę. - Jego głos był pełnym udręki chrypieniem. - Co cię łączy z hrabią de Chalons?
- Słyszałeś? - spytała cichym, beznamiętnym tonem. - Trochę, tak. - Odwrócił głowę, żeby na nią spojrzeć, czekając na jakąś zjadliwą odpowiedź, ale nie było żadnej. - Cholera, Evangeline, powiedz mi! Cokolwiek was łączy, po prostu mi powiedz. Nie pozwól, żebym wyobrażał sobie najgorsze. Evangeline zareagowała pełnym goryczy śmiechem, który przeszył ciszę.
256
- Najgorsze? Ciekawe, co jest najgorsze, Elliocie. I nagle chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie bardziej brutalnie, niż zamierzał. Nawet w słabym świetle lampy, która migotała w pracowni, widać było, jak bardzo była blada i roztrzęsiona. - Najgorsze, Evie? Najgorsze byłoby, gdyby okazało się, że wcale ci na mnie nie zależy. Że zależy ci na... na nim, na tym człowieku, na LeNotrze. Obcym, którego nazwiska nigdy wcześniej nie słyszałem, którego obecność w tym domu całkowicie mnie zaskoczyła... - Elliocie - szepnęła niemal niesłyszalnie - de Chalons był studentem mojego ojca. Jest przyjacielem Petera. Lubię go, tak, ale nic więcej.
S R
- Wybacz, że to powiem, ale wygląda na to, że jego uczucie do ciebie jest mniej platoniczne - odezwał się z goryczą Elliot, uderzając pięścią o kamienną balustradę, a w tym momencie, jakby w odpowiedzi, czerń nieba przecięła błyskawica.
- Do diabła, Evangeline! Nie mogę tego znieść. Pozwól mi zrozumieć. Proponuje, że będzie cię utrzymywał... Chyba tak właśnie powiedział, jeśli dobrze zrozumiałem. Cóż za nieprawdopodobna obelga! I to od człowieka, który przyjeżdża tutaj niezaproszony, po czym zachowuje się, jakby należał do rodziny.
Evangeline uniosła podbródek, żeby spojrzeć mu w oczy, i Elliot wyczuł jej niechęć. - Zależy mi na tobie, Elliocie - wyszeptała ochrypłym, lecz zdecydowanym głosem - ale nie jesteś moim właścicielem i nie muszę tłumaczyć ci się z tego, kto przybywa i kto wyjeżdża z mojego domu. Elliot poruszony przeczesał dłonią włosy, uświadomiwszy sobie, że przekroczył granicę. - Nie o to chodzi, Evie. Chciałem tylko... 257
- Wiem, co chciałeś - przerwała chłodno - i chodzi o to, że wielu rzeczy nie możesz zrozumieć, i nie znasz wielu osób, które są obecne w moim życiu. Bez wątpienia o mnie można powiedzieć to samo. Ja nie wnikam w twoją przeszłość i wolałabym, abyś także wyświadczył mi tę grzeczność. Elliot potaknął sztywno. - Dobrze - odparł, wyczuwając, że balansuje na granicy konfliktu. Co gorsza, stwierdzenie Evangeline było bardziej prawdziwe, niż mogła przypuszczać, i znowu poczuł wstyd. Obserwował, jak niemal niedostrzegalnie potrząsnęła głową, mruganiem odganiając kolejną łzę.
S R
Była zła i cierpiała, a Elliot w żaden sposób nie mógł ukoić jej bólu. W milczeniu słuchał, jak jej oddech uspokaja się, po czym objął ją opiekuńczo. - Wybacz mi, Evie. Zapomniałem się. Najwyraźniej zrezygnowana Evangeline westchnęła ciężko.
- Elliocie - zaczęła cichym, niepewnym głosem - ponieważ zależy mi na tobie, ponieważ chcę, abyś zrozumiał, co miał na myśli Etienne, wyjaśnię...
Elliot przerwał jej, mocniej obejmując ją w talii i przyciągając do siebie. Chociaż chciał ją tylko pocieszyć, gdy poczuł jej ciepło i kobiecy zapach, jego zazdrość przerodziła się w czyste pożądanie, tworząc gorącą kulę w jego podbrzuszu i zagłuszając wszelką logikę. Popatrzył na jej idealną twarz, na smutne niebieskie oczy, piękną linię podbródka i drżące, pełne wargi. De Chalons, uznał nagle, mógł iść do piekła. - Nie, Evie - wychrypiał, przesuwając rękę wzdłuż jej kręgosłupa do szyi - nic nie musisz mówić. - Elliot wyszeptał, muskając wargami szyję
258
poniżej jej ucha. - Nic nie jesteś mi winna - ciągnął, przesuwając ustami po linii podbródka do jej pięknych ust. Poddając mu się całkowicie, Evangeline pozwoliła, aby Elliot zawładnął jej ustami w namiętnym, niepohamowanym i niemal dzikim pocałunku. Jego wargi miały smak ciepłego wina i jedwabistego miodu, i tym razem, kiedy uwodzicielsko wsunął język między jej wargi, rozchyliła je chętnie i przyjęła go głęboko. Postępując instynktownie, Evangeline przywarła do niego mocniej, a jej język coraz pewniej odpowiadał na jego pieszczotę. Jęknęła cicho, wsuwając rękę pod jego marynarkę i czując twarde mięśnie pleców. Chociaż przez moment była zła na Elliota, to
S R
uczucie było prawdziwe. Czuła się bezpieczna. Ramiona Elliota wydawały się jej jedynym miejscem, które mogło dać jej choćby złudzenie poczucia bezpieczeństwa.
Evangeline wyczuła coraz większą zuchwałość w gestach Elliota, kiedy zaczął głaskać jej biodro, po czym mocniej ją do siebie przytulił. Natychmiast zapłonął w niej żar, kiedy poczuła na wzgórku jego twardą, nabrzmiałą męskość. Palące pożądanie przeszywało jej podbrzusze, i w odpowiedzi jęknęła i wbiła paznokcie w materiał jego kamizelki, jakby błagając o coś, czego pragnęła, ale nie do końca rozumiała. Fala gorąca i pragnienia ogarnęła jej ciało, gdy instynktownie i bezwstydnie wygięła się ku niemu. Jej słodki, gardłowy jęk jeszcze bardziej podniecił Elliota. Boże, jakże mocno pragnął Evangeline. Zrobiłby wszystko, żeby ją mieć. Czując, że zaczyna tracić nad sobą kontrolę, Elliot, choć z wielkim trudem, przywołał się do porządku i zebrał siły, aby się od niej odsunąć. Zakwiliła cicho w proteście, gdy przestał ją całować. Niemal na oślep przesunęła dłoń po jego
259
plecach, usiłując przyciągnąć go do siebie, co dla niego było kwintesencją słodkiego, prostolinijnego uwodzenia. - Nie - wychrypiał, patrząc, jak na jej twarzy pojawia się wyraz zranienia, a potem upokorzenia. - Och, Boże, Evie... - Nie pragniesz mnie, Elliocie? - wyszeptała. Jej twarz była taka niewinna, pomimo pełnych, zmysłowych ust. - Miałam nadzieję, że uważasz mnie za pociągającą. Elliot oparł się plecami o kamienną ścianę i pochylił się, dotykając delikatnie czołem jej czoła. - Boże miłosierny, tak, Evie. Pragnę cię. Tak bardzo, że o mało... Elliot zamilkł gwałtownie.
S R
- Dobrze - wtrąciła Evangeline bez tchu. Na niebie pojawiła się kolejna błyskawica, której towarzyszył grzmot, tym razem znacznie bliżej. Elliot uniósł szybko głowę i przytulił ją do piersi. Wysiłkiem woli pohamował swoje ręce i teraz tylko delikatnie głaskał ją po plecach. - Evangeline - odezwał się pospiesznie - wyjdziesz za mnie? Ledwie złożył tę nieoczekiwaną propozycję, gdy poczuł, jak zesztywniała w jego ramionach.
- Wyjść za ciebie? - Jej glos był zaledwie szeptem. Nagle do Elliota dotarło znaczenie tego, co powiedział. Evangeline powoli podniosła głowę, i Elliot poluźnił uścisk. Spojrzała na niego wymownie. Mówił poważnie? Była równie zaskoczona jego propozycją, jak swoją pokusą, żeby powiedzieć: tak. - Ja... nie wiem, co powiedzieć - odparła wymijająco, nagle stając przed swoim największym marzeniem i jednocześnie największym koszmarem.
260
Gdzieś głęboko pokusa i żal tworzyły bolesny węzeł. Och, pragnęła Elliota Robertsa bardziej niż czegokolwiek w życiu! Ale jak mogła być tak samolubna i oddać się mężczyźnie, podczas gdy Michael może potrzebować jej całkowitego poświęcenia? Poza tym jaki angielski dżentelmen mógłby chcieć się z nią ożenić, znając prawdę: że jej arystokratyczni krewni wyrzekli się jej i jej rodzeństwa i że każdy, kto się z nimi zaprzyjaźni, może spodziewać się gniewu jej potężnej arystokratycznej rodziny. A nadto serce Elliota należało do innej kobiety. Oświadczył jej się pod wpływem impulsu, powodowanego jedynie męską zazdrością i pożądaniem. Evangeline rozpoznała uczucie, które rozświetlało jego oczy; to był szok. Było jasne, że
S R
samego Elliota zaskoczyły jego słowa, które padły w gorączce namiętności i zaborczości.
- Powiedz: tak - odezwał się Elliot z przekonaniem, które było wbrew zdrowemu rozsądkowi. W końcu przecież powinien się ożenić, prawda? Chociaż może był zbyt zblazowany i zbyt poraniony, żeby kochać, czy to całkowicie wykluczało małżeństwo? Matka często powtarzała, że potrzebny mu jest dziedzic, i jeśli się postara, może być odpowiednim mężem. Evangeline była piękną, namiętną kobietą, która go pragnęła. Jego! A on pragnął jej rozpaczliwie; tylko przy niej mógł odnaleźć choć namiastkę spokoju. Teraz już to wiedział. Może mimo wszystko ich małżeństwo mogło być udane. Może mógłby znaleźć słowa i wyjaśnić jej swoje niezamierzone oszustwo i sprawić, że zrozumiałaby jego uczucia. - Tak - powtórzył zdecydowanie. - Po prostu powiedz: tak, Evie. Powiedz tak, a wszystko się ułoży. Obiecuję. W milczeniu potrząsnęła głową. Na horyzoncie pojawiła się kolejna błyskawica i Elliot dostrzegł, jak z twarzy Evangeline znika blask namiętności. 261
- Nie, nie mogę. Elliocie, przykro mi. Myślałam... myślałam, że możemy... to znaczy... Elliot odsunął ją od siebie nieznacznie i delikatnie potrząsnął. - Do diabła, Evangeline, dlaczego nie? Jestem zamożnym człowiekiem. Prawdopodobnie bardziej niż twój francuski hrabia. Stać mnie na to, żeby o ciebie zadbać, zadbać o was wszystkich. A na pewno jestem w stanie rozwiązać problem, który cię trapi. Evangeline zdecydowanie potrząsnęła głową. - Nie - szepnęła, głuchym, niepewnym głosem. - Nie mogę, Elliocie. Proszę. Proszę, nie nalegaj, żebym ci to
S R
wyjaśniła. Po prostu teraz żyję pod wielką presją. Za wiele obowiązków. Ale miałam nadzieję... to znaczy, myślałam, że możemy...
- Umilkła i spuściła wzrok na jego krawat. Elliota ogarnęło gwałtowne zniecierpliwienie,
ale natychmiast je opanował, uświadamiając sobie, że ma niewielkie doświadczenie w postępowaniu z takimi kobietami jak Evangeline. I rzeczywiście miała wiele obowiązków. Czuł się zawstydzony, że na nią naciska, zwłaszcza że jego prośba nastąpiła zaraz po żądaniach de Chalonsa. - Co myślałaś? - spytał najdelikatniej, jak umiał, jednym palcem zręcznie unosząc do góry jej podbródek, po czym delikatnie trącając nosem jej szczękę. - Elliot, muszę ci coś wyznać... Elliot podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. - Dobry Boże. Co takiego? - wyszeptał ochryple, zastanawiając się, jakie nowe problemy zgotuje mu los. Evangeline spuściła wzrok.
262
- Nigdy wcześniej nie miałam kochanka - odparła z wahaniem - ale pragnę cię. Tak bardzo. - Urzeczona, patrzyła, jak Elliot przesuwa ręce na jej ramiona i odsuwa ją od siebie nieznacznie. - Więc to właśnie teraz zamierzasz? - Elliot przyglądał się jej niezbyt przyjaźnie. - Wziąć sobie kochanka? Evangeline nie mogła nie zauważyć rozdrażnienia w jego głosie. - Tak - odparła szczerze, głosem wciąż ciężkim od pożądania. Odrywając od niej wzrok, zapatrzył się w dal. - Myślałem o czymś więcej, Evangeline. Nie podoba mi się to, co powiedziałaś. To takie zbyt zimne określenie na... - Ale Elliotowi także
S R
zabrakło słów i nagle wyglądał na zranionego i rozzłoszczonego. - Zbyt zimne? - Evangeline powoli potrząsnęła głową. - Pragnę cię, Elliocie. Chyba to wiesz. Zależy mi na tobie bardziej niż powinno. Ale nie będę cię zwodzić. Nie szukam męża. Nie sądzę też, abyś ty tak naprawdę szukał żony.
Elliot potaknął, zaciskając mocno usta.
- Nie, może nie mam zadatków na odpowiedniego męża. Cierpienie w jej głosie rozdzierało jej serce.
- Elliocie, źle mnie zrozumiałeś. Moje życzenia nie mają nic wspólnego z tobą. Naprawdę cię potrzebuję, ale mam zobowiązania, których w większości nie mogę ci wyjaśnić - odezwała się, ale jej rozsądek gwałtownie się rozpłynął, bo Elliot znowu ją całował i znów dała porwać się ciepłej niepewności i pokusie. Gdy jego usta delikatnie wędrowały po jej wargach, zaczęła żałować swoich słów, swojej niechęci i każdej decyzji, która przyczyniła się do tego, że jej życie wyglądało tak, jak wyglądało przez ostatnie dziesięć lat. Kiedy położył jej dłonie na plecach i przyciągnął mocniej do siebie, poczuła ból 263
prawdziwego pragnienia. Jej mięśnie drżały, gdy czuła jego sprężyste ciało, a jego pocałunek przemienił się w łagodną perswazję. W pokusę. Tak, to było to. Niebezpieczne. Trochę jak mocna ratafia, mocna i odurzająca. Usta Elliota, pikantne i słodkie, niosły ze sobą obietnicę przyjemności. Upajała się jego zapachem: dymu, mydła i mężczyzny. Powietrze było ciężkie od nadchodzącej burzy i zapachu letnich kwiatów. Evangeline pragnęła, aby ją posiadł. Teraz. Na miękkiej, pachnącej trawie. Zanim wróci jej rozsądek. Takie właśnie marzenie od jakiegoś czasu nie pozwalało jej spać. Chciała tego i nie mogła pozwolić, aby się skończyło. - Teraz - powiedziała błagalnie. Jej prośba była ledwie szeptem.
S R
Elliot ze zwykłego uwodzenia uczynił prawdziwą sztukę. Evangeline wiedziała, że nigdy nie będzie miała tyle sił, aby mu się oprzeć, pokonać to niepohamowane pragnienie, żeby go mieć, czy zignorować to, jak jej ciało błagało go o rozkosz. A ponieważ padła ofiarą własnego niekontrolowanego pragnienia, Bóg raczy wiedzieć, do czego jeszcze nakłoni ją ten człowiek, którego hołubiła ponad wszystko. Odsunęła od siebie tę myśl, wplotła palce w jego włosy, żeby unieruchomić głowę.
Poczuła, że Elliot nagle traci nad sobą panowanie. Jego język, gorący i zaborczy, rytmicznie poruszał się w jej ustach, sprawiając, że pragnęła więcej i więcej. Wszystkiego. W ciemności poczuła, że przesunął ręce w dół i wprawnym ruchem uniósł jej spódnicę. I nagle jego dłoń wędrowała po jej udach, dotykając jej w tak intymny sposób. Jego ciepłe i gładkie palce wsunęły się między płatki jej kobiecości, badając, wabiąc, potem gładząc, aż stała się wilgotna. Wilgotna od pożądania. Wszystko to było nowe, a jednak Evangeline rozumiała. Przez cały czas Elliot nie przestawał jej całować. Evangeline trzymała się go mocno, żeby nie stracić równowagi, bo jej nogi stały się miękkie jak z 264
waty. Pragnęła tego, tak, pragnęła wszystkiego, co mógł jej oferować. Bez względu na cenę i komplikacje. Nagle odsunęła głowę, żeby popatrzeć mu w oczy, które wydawały się czarne i nieprzeniknione. - Proszę, Elliocie - znowu błagała. Jej ciało drżało pod wpływem jego dotyku, i z trudem łapała oddech. - Proszę. - Czuła się jak dzikie zwierzę złapane w sidła, zdane na jego łaskę, i błagające o uwolnienie. Elliot popatrzył jej w oczy, nie przestając dręczyć, aż ciało Evangeline zaczęło odpowiadać, wyginając się ku niemu, pragnąc więcej. Potem powoli znowu zaczął ją całować, nawet gdy jego ręka zamarła. Chciała wykrzyczeć swój sprzeciw, kiedy odsunął się od niej, zostawiając ją złaknioną i zdesperowaną.
S R
Elliot poluźnił uścisk i wziął ją w ramiona. Pocałował ją czule w policzek, a gdy poczuła jego język w uchu, jej ciało ogarnął żar. Czuła jego oddech na skroni, i dotarło do niej, że celowo ją dręczył, doprowadzając niemal do szaleństwa.
- Więc przyjdź do mnie dziś w nocy, Evangeline - wyszeptał jej do ucha. - Jeśli chcesz mieć kochanka, jeśli naprawdę wierzysz, że tego chcesz, przyjdź do mnie, a ja spełnię twoje oczekiwania. Wtedy zobaczymy, kto będzie błagać. I o co. - Powiedziawszy to, opuścił ręce i odszedł przez taras i tylne drzwi.
Zegar wybił dziesiątą, kiedy Elliot przeszedł przez hol do głównych schodów, prowadzących do sypialni rodziny mieszkającej w Chatham. Zatrzymał się na podeście i niepewnie zaczął nasłuchiwać. Pomimo bolesnego pulsowania między nogami uszy miał wciąż na tyle sprawne, żeby usłyszeć nieokreślony dźwięk w korytarzu. Zamarł. W oddali znowu usłyszał ten dźwięk, słaby szelest jedwabiu, jak się domyślił. Zdezorientowanie przeistoczyło się we wściekłość, gdy zobaczył Etienna 265
LeNotre schodzącego cicho po schodach starej wieży. LeNotre zatrzymał się, żeby przejść pod niskim kamiennym dźwigarem, zanim pojawił się w świetle kinkietu. Oczekując, że hrabia skręci w stronę pokoju Evangeline, Elliot był gotowy stanąć mu na drodze i postraszyć go. Ubrany w długi szlafrok z ciemnego jedwabiu hrabia, zamiast skręcić w lewo, stanął przed ostatnimi drzwiami po prawej stronie i wszedł bez pukania. Dobry Boże! Więc o to chodziło. Hrabia de Chalons miał romans z Winnie Weyden! Nic dziwnego, że Gus był w stosunku do niego trochę podejrzliwy. Pomimo własnej seksualnej frustracji, Elliot musiał
S R
powstrzymać się od zdumionego prychnięcia. Jednak musiał przyznać, że Winnie Weyden była piękna, jeśli mężczyzna lubił pełne, zmysłowe kobiety, do tego kilkanaście lat starsze. Ale Elliot nie lubił. Co więcej, ulga, którą poczuł, odkrywszy prawdziwy obiekt pożądania de Chalonsa, wcale nie zmniejszyła jego pożądania.
***
Wilgotny zapach Londynu otaczał Godfreya Moore'a, barona Cranham, gdy szedł ciemnymi ulicami między Fitzroy Square i St. Marylebone. Deszcz zmienił się w mżawkę, a jego wyprawa nie była zbyt długa. Pomimo wilgoci Cranham nie zdecydował się na skorzystanie z powozu, który za bardzo rzucałby się w oczy. Prawdę powiedziawszy, często wybierał się na takie piesze dyskretne wędrówki, ale dzisiaj wyprawa wydawała się wyjątkowo trudna. Osłabionemu przez niedawną chorobę Cranhamowi nie starczało tchu, by przeklinać Elliota Armstronga. Przejeżdżająca dwukółka wjechała szybko w głęboką kałużę pośrodku Portland Place, rozbryzgując na wszystkie strony brudną wodę, która ochlapała długi płaszcz Cranhama od pasa w dół. Klnąc siarczyście pod 266
nosem, ponownie w myślach poprzysiągł zemstę i oparł się słabo na lasce. Cranham szedł tak przez jakiś kilometr, po czym skręcił w aleję, która prowadziła do tylnego wejścia do rezydencji Antoinette Fontaine. Chociaż policja przeszukała jej apartamenty, było bardzo prawdopodobne, że coś przegapili. Coś, co mogło przydać się Cranhamowi w jego dążeniu do zemsty. Na szczęście w coraz częstszych napadach pijackiego szału Antoinette była bardziej niż niedyskretna. Początkowo uważał ją za szaloną, ale wtedy jej stopa życiowa gwałtownie i znacznie wzrosła. Nie trzeba było specjalnie się głowić, żeby domyślić się, skąd pochodzi świeżo zdobyty majątek.
S R
Szantażowała kogoś, i mógł to być tylko Rannoch. Można tylko było sobie wyobrazić, jakie paskudne sekrety poznała kochanka tego człowieka. Cieszyła go świadomość, że markiz wciąż będzie płacił za swoje grzechy. Tak właśnie będzie, jeśli tylko uda mu się odnaleźć kryjówkę, w której Antoinette przechowywała te paskudne tajemnice.
W słabym świetle Cranham dostrzegł tylne schody i zatrzymał się na chwilę, żeby opanować ból w żołądku, po czym ostrożnie wszedł na drugie piętro. Włożywszy rękę głęboko do kieszeni, Cranham wyciągnął klucz i zaśmiał się pod nosem, zadowolony, że kilka tygodni wcześniej posunął się do kradzieży tego klucza. Kiedy jednak chciał włożyć klucz do zamka, usłyszał męskie chrząknięcie i zamarł. W mroku poniżej rozległ się niski chichot. - Proszę, proszę, mówią, że przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni - odezwał się głos, przeciągając samogłoski. Wicehrabia Linden wyłonił się z cienia i stanął na dole schodów. Cranham schował klucz do kieszeni, rozglądając się w panice w poszukiwaniu drogi ucieczki.
267
- Och, nie próbowałbym uciekać, drogi chłopcze - odezwał się Linden przesłodzonym głosem, stawiając elegancko obutą stopę na dolnym stopniu. - Przecież jesteś jeszcze slaby i bez najmniejszego trudu mógłbym cię powalić. - Z arogancką miną pochylił głowę, żeby przypalić cygaretkę. Zaciągnąwszy się głęboko, Linden przez chwilę wpatrywał się w cygaretkę, po czym podniósł wzrok, a na jego ustach pojawił się leniwy uśmiech. - Zejdź, stary, bo od tej wilgoci zacznie mi strzykać w karku. - Zgnij w piekle, Linden - syknął Cranham. - Nie sądzisz, że ty i twój koleżka Rannoch wyrządziliście mi już wystarczająco dużo krzywd?
S R
- Ach! Cóż. Jeśli o to chodzi, Cranham, to nie można nie zauważyć, że wciąż żyjesz. A panna Fontaine, niestety, nie. Ciekawe, jak do tego doszło? Cranham prychnął z wściekłości.
- Rannoch ją zabił, ty kretynie. Wszyscy to wiedzą. Linden tylko wzruszył ramionami i wyciągnął pistolet spod szynela. Cranham patrzył, jak wicehrabia ruchem lufy nakazuje mu zejść ze schodów.
- Nie sądzę, Cranham. - Zachichotał cicho.
- Zejdź na dół, sir. Tuż za rogiem czeka niewielki powóz. Wynośmy się z tego deszczu i jedźmy do Brooksa. Napijemy się we dwóch, co? - Chyba oszalałeś, Linden. Nigdzie z tobą nie jadę. Linden tylko się roześmiał. - Ach, może! Ale twoje życie jest w niebezpieczeństwie, Cranham. Wygląda na to, że nie możesz być zbyt wybredny w doborze sprzymierzeńców, co? - Na jego twarzy znowu pojawił się promienny uśmiech, gdy Cranham powoli zszedł ze schodów.
268
*** Przez dwie godziny Elliot chodził nerwowo po swoim pokoju, czekając na Evangeline. Na zewnątrz rozszalała się burza, z wściekłością chłoszcząc strugami deszczu okna. Przyjdzie, do diabła! Jej ciało zareagowało na jego ciało tak, jak przewidział. Przyjdzie do niego, i co wtedy? Pragnął jej, ale co gorsza, potrzebował jej. Najwyraźniej potrzebował jej znacznie bardziej niż ona jego. I on zaproponował małżeństwo. Ta świadomość go zaskoczyła. Dobry Boże, czego ta kobieta od niego chciała? Nigdy wcześniej nie znał bardziej niepokojącej kobiety. Chciała, żeby błagał o jej miłość? Nie
S R
zrobi tego, ponieważ nie miał nic do zaoferowania w zamian. O jej rękę? Chętnie to zrobi, jeśli ona go przyjmie. A może chciała tylko rozkoszy i zaspokojenia, które mogło jej dać jego ciało? Byłoby to wyjątkowo mściwe zrządzenie losu.
W zdenerwowaniu Elliot wyciągnął z kieszeni marynarki pudełko cygaretek, podszedł do wielodzielnego okna i otworzył jedno skrzydło. Nie zwracał uwagi na rzęsisty deszcz. Przypalił cygaretkę od lampy stojącej na stoliku, po czym stanął bokiem we wnęce okiennej. Na niebie pojawiła się błyskawica i rozświetliła ogród, a zaraz za nią rozległ się przeszywający grzmot. Jasność błyskawicy była jakby odzwierciedleniem jego niepokoju. Problemem nie była Evangeline, uświadomił sobie, wydmuchując kłęby dymu w mrok niespokojnej nocy Essex. Problemem był on, jego gniew i strach, i całe to idiotyczne zamieszanie, które wykreował pod wpływem impulsu. Co więcej, jego rozpacz pogłębiał fakt, że chociaż jego paskudny sekret był bezpieczny, nie mógł nakłonić Evangeline do niczego więcej niż do potajemnego romansu. Ją, niedoświadczoną dziewicę! Nawet jeśli miał w
269
tym względzie jakieś wątpliwości, Evangeline wszystkie je rozproszyła swoim słodkim wyznaniem. Czego chciał? Ożenić się z nią, tak. Ta niewygodna prawda doprowadzała go do szaleństwa. To, co poczuł, gdy ujrzał, jak LeNotre dotyka Evangeline, było brutalnym uświadomieniem sobie stanu faktycznego, a nie urojeniem. Chciał, aby Evangeline Stone została jego markizą, dała mu dzieci i te wszystkie urocze, tradycyjne rzeczy, jak na przykład dbanie o niego w chorobie i w zdrowiu. Co więcej, Elliot pragnął dać jej to samo, bo bez wątpienia zasługiwała na to, co było w nim najlepsze. Niemniej warto było pamiętać, że nie po raz pierwszy pozwolił sobie
S R
na to, żeby czegoś takiego pragnąć i chcieć to samo ofiarować. Elliot zmusił się, żeby przypomnieć sobie bolesną prawdę. Ogród znowu ożył, gdy kolejna błyskawica przecięła niebo, ale Elliot prawie nie słyszał grzmotu. Czy kochał Evangeline? Nie, sądził, że stracił tę zdolność dawno temu. W młodzieńczej naiwności i głupocie pokochał Cicely i utrata tej miłości sprawiła, że jakaś ważna część jego człowieczeństwa była na zawsze stracona. Ostatnie dziesięć lat życia dowiodło tego w najgorszy możliwy sposób. Pomyślał o Evangeline, przypominając sobie, jak to było trzymać ją w ramionach, tak miękką, a jednocześnie tak silną, i zastanawiając się, jakim cudem znaleźli się w takiej sytuacji. Dlaczego, choć był podłym rozpustnikiem, ta kobieta pociągała go tak bardzo, że stracił zdolność trzeźwego osądu? Jaka żałosna ludzka słabość sprawiła, że chciał ją ciągle oszukiwać, z obawy, która przerastała wszelkie wyrzuty sumienia, jakie mógłby odczuwać? Niczym podły Tarquin, kuszony przez cnotliwą Lukrecję, Elliot używał oszustwa i przebiegłości, żeby zdobyć uczciwą kobietę. A teraz,
270
czyż jego podłe serce nie krwawiło? Tak, ale tak samo jak Tarquin, nie umiał zmienić swojego postępowania, zrobić tego, co należało. Teraz, w akcie desperacji, gotów był odebrać jej dziewictwo, dobrze wiedząc, że prawdopodobnie tylko tyle chciała mu dać. Taka gotowość to nie była miłość; było to coś gorszego. To, co czuł do Evangeline, różniło się od tego, co czuł do swojej dawno zmarłej narzeczonej. Czy tamto to była miłość? Ten dojmujący ból, którego doświadczał na myśl o Cicely? Może nie. Wątpliwość zrodziła się w jego podświadomości i zatrzęsła fundamentem tego, kim się stał. Bez wątpienia wyrachowana zdrada Cicely
S R
odarła go z młodzieńczych marzeń i uczyniła wewnętrznie martwym. Potem, równie szybko, cierpienie sprawiło, że zapragnął zemsty nie tylko na swojej ukochanej, ale także na wyższych sferach, które najpierw się z niego śmiały, potem plotkowały za jego plecami, a w końcu zaczęły okazywać mu pogardę.
Nikt - nawet Hugh, który powinien był przewidzieć, co nastąpi - nie zadał sobie trudu, aby wyjaśnić, że Cicely Forsythe nie była lepsza od bezwstydnej kokietki. Robiła wszystko, żeby złapać bogatego męża, aż w końcu musiała zainteresować się bękartem lorda Cranhama. Teraz Elliot wiedział, że kiedy przybył do miasta, naiwny i niedoświadczony, Cicely nie byłaby w ogóle tolerowana w towarzystwie, gdyby nie szacunek, jakim darzono jej wysoko urodzoną ciotkę, którą posażne wiano związało z niegodnym szacunku zadłużonym baronem. Co więcej, dla wielu było oczywiste, że lady Howell o wiele mniej zależało na siostrzenicy męża niż towarzystwu. Ale jeśli koniec jego narzeczeństwa był jak zły sen, to śmierć Cicely była koszmarem. Po tym, jak Elliot zerwał zaręczyny, zaczęto szeptać, że 271
siostrzenica lorda Howella wyjechała na wieś, aby wyleczyć złamane serce, które zostało zdeptane przez napuszonego, świeżo obdarzonego tytułem markiza Rannocha. Oczywiście socjeta londyńska uwielbiała upajać się skandalem i koloryzować, a Elliot wiedział, że jego próby zabicia Godfreya Moore'a tylko podsycały plotki. Fakt, że po powrocie Elliota z pogrzebu ojca, ciąża Cicely była bardzo widoczna, nie powstrzymał towarzystwa od obwiniania go za porzucenie ciężarnej narzeczonej. Elliot nie wiedział, jak to się stało, że niecały miesiąc później zmarła. Podobno znaleziono ją w nędznym mieszkaniu, gdzie wykrwawiła się na śmierć. Mówiło się o tym, że Cicely próbowała bez
S R
powodzenia usunąć ciążę, i Elliot nie miał podstaw, żeby w to wątpić. Sir Hugh tylko tupnął nogą z wściekłości, nalegając, aby wszystkim wyjaśnić, że Elliot nie przebywał w mieście na tyle długo, aby dziecko Cicely mogło być jego. Jednakże po jej śmierci ohydne plotki wciąż krążyły, podsycane nie tylko przez to, że Elliot nie chciał ich sprostować, ale także przez jego aroganckie i niebezpieczne nastroje.
Deszcz znowu zmienił kierunek i teraz bębnił o ścianę wieży. Elliot spostrzegł, że ma mokry rękaw. Syknąwszy, wyrzucił cygaretkę w ciemność i zamknął okno. Skrzydło zaskrzypiało ze starości. Ach, przeszłość. Miał wtedy takie młode i głupie serce. Został zraniony i zaatakował. Ale co się stało, to się nie odstanie. Zaprzeczanie przeszłości nie naprawi krzywd. Nagle poczuł się bardzo zmęczony, zapominając o swoim pożądaniu. Wyciągnął z kieszeni kamizelki zegarek i sprawdził godzinę. Evangeline nie przychodziła. Miał nadzieję, że skusił ją na tyle, iż nie będzie w stanie mu się oprzeć. Może przez to pożałuje, że tak pochopnie odrzuciła oświadczyny, albo przynajmniej będzie skłonna przyjść do jego łóżka. Ale było już wpół do dwunastej, sporo czasu minęło, odkąd stali w objęciach na 272
tarasie, a dom już od dawna pogrążony był w ciszy. Co by zrobił, pomyślał z goryczą, gdyby Evangeline przyjęła oświadczyny? Po prostu modliłby się, żeby nie zobaczyła jego pełnego nazwiska na akcie ślubu. Cholera, najwyższa pora, żeby sam się położył. Westchnąwszy z rezygnacją i żalem, Elliot zrzucił z siebie wilgotną marynarkę i zaczął się rozbierać. *** Ze swojego miejsca w wąskim korytarzu Evangeline słyszała skrzypienie okna. Trzy raz unosiła rękę, żeby zapukać, i trzy raz ją opuszczała. Pod bosymi stopami czuła zimną, kamienną podłogę i zadrżała,
S R
pomimo koszuli nocnej i szlafroka. Jeszcze kilka godzin temu była taka pewna tego, co chce zrobić, ale już nie teraz. Wcale nie była pewna. Zwlekała z wejściem na schody, dopóki się nie upewniła, że Etienne i Winnie już śpią albo są w inny sposób zajęci. Czas wydawał się ciągnąć bez końca, a z każdą minutą jej zdecydowanie malało. To, co rozważała, było nieodwracalnym krokiem, i na zawsze mogło zmienić jej przyjaźń z Elliotem. Jednak na wspomnienie jego dotyku, silnego pragnienia, które w niej narastało, Evangeline uniosła znowu rękę i tym razem zapukała w stare drzwi.
Elliot otworzył drzwi i zobaczył Evangeline stojącą w słabym świetle lampy, zapalonej w jego sypialni. Spod koszuli wystawały jej bose stopy, i chociaż na jej twarzy malował się wyraz niepewności, ceł wizyty był oczywisty. Elliot bez słowa wciągnął ją do pokoju i wziął w ramiona, zamykając przy tym drzwi stopą. - Evie. - Objął ją wpół i ustami szukał jej ust. Nie było potrzeby rozmawiać. Tak czy siak, wszystko, co miało być powiedziane, zostało 273
powiedziane na tarasie. Elliot odsunął od siebie ból i pozwolił, żeby jeszcze raz zawładnęło nim pożądanie. Jej wargi drżały, gdy ją całował, nie zamknąwszy oczu, by sycić się jej widokiem. Koszulę miał wyciągniętą ze spodni, a kiedy przyciągnął ją mocno do siebie, Evangeline objęła go ręką za szyję. Język miała jak ciepły jedwab, gdy wsunęła go między jego wargi. Elliot pomyślał, że zna reakcje swojego ciała i jest na nie przygotowany. Jednak kiedy Evangeline drugą rękę wsunęła mu pod koszulę i dotknęła jego skóry, zadrżał. Pragnienie w czystej formie tworzyło w jego podbrzuszu gorący węzeł. Jeśli Evangeline miała jakiekolwiek wątpliwości, rozpłynęły się one
S R
we wspólnej namiętności. Jej ręce dotykały go pewnie i łapczywie, a Elliot upajał się tym dotykiem. Pociągnął ją w stronę światła i łóżka. Deszcz wciąż bębnił o szyby. Nie przestając jej całować, Elliot popchnął ją na łóżko, opierając prawe kolano na materacu.
Powoli odsunął się od niej, obsypując pocałunkami jej szyję. Podszedł do stolika, przykręcił lampę, po czym usiadł na brzegu łóżka. Za szybko, pomyślał. Za bardzo na nią naciskał. Za wolno, odpowiadał spragniony głos w jego głowie. Elliot złapał urwany oddech i pochylił się, żeby oprzeć łokcie na kolanach. Utkwił wzrok w podłodze. - Evangeline... jesteś pewna?
Odpowiedziała, klękając za jego plecami i jeszcze raz wsuwając ręce pod jego koszulę. Dłonie miała chłodne i zdecydowane. Z zaskakującą łatwością podciągnęła koszulę do góry i zdjęła mu ją przez głowę, po czym zaczęła całować jego obojczyk. - Elliocie - wyszeptała - jestem pewna. To jej dotyk i dźwięk jego imienia wzbudziły w nim ten sam ból, który odczuł, gdy po raz pierwszy przybył do Chatham, zdesperowany i wściekły, 274
w deszczowy wieczór. W holu położyła mu rękę na ramieniu, i kiedy popatrzył w te łagodne oczy, za serce chwyciła go bolesna tęsknota. Słodkie, słodkie cierpienie. To musiało być właściwe, by się z nią teraz kochać. Szybko się rozebrał i przygniótł Evangeline swoim ciężarem. Niemal z namaszczeniem rozwiązał jej szlafrok i rozchylił go, odsłaniając batystową koszulę. W mroku Elliot wyobrażał sobie, że widzi jej pełne krągłe piersi. Wyciągnął rękę i odnalazł je, stwardniałe od narastającego podniecenia. Pod jego dotykiem Evangeline zadrżała, po czym jęknęła. - Kochaj się ze mną, Elliocie - wyszeptała w ciemności. - Teraz, proszę.
S R
- Ach... tak, Evie - odparł, przesuwając dłoń do drugiej piersi. - Będę. Ale powoli. Jesteś wyjątkowa. Należy się tym delektować. - Pochylił się i łapczywie wziął do ust jej sutek razem z materiałem koszuli, i z zachwytem dostrzegł, że Evangeline pod wpływem tej pieszczoty wygięła ciało. Pieścił każdą pierś po kolei, potem znowu i znowu, pokornie przyjmując jej jęki rozkoszy. Była taka namiętna i chętna. Jej uczucia wydawały się czyste i nieskomplikowane, co nie zdarzyło się u żadnej innej kobiety, którą znał. Gdy zaczęła poruszać biodrami, Elliot niecierpliwie podciągnął do góry jej koszulę i przesunął dłonią po wewnętrznej stronie uda. Powoli oderwał usta od piersi i cofnął się, żeby spojrzeć jej w oczy. Jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności i przez cały czas patrzył na nią, przesuwając rękę do miejsca, gdzie łączyły się jej uda. Evangeline odchyliła głowę i z rozkoszy zacisnęła dłoń na narzucie. - Evie, spójrz na mnie - szepnął Elliot, więc szeroko otworzyła oczy. Chcę cię widzieć, kiedy będę cię dotykał, kochanie. - Oparty na łokciu obok niej, przysunął się bliżej i wsunął palce w kępkę włosów między jej nogami.
275
- Moja, Evie? - Dotknął jej delikatnie, a ona niemal niezauważalnie przytaknęła. - Pamiętasz, co wtedy powiedziałem, Evie? Biorę to, co do mnie należy. - Mówiąc to, wsunął w nią jeden palec i poczuł, jak jej pochwa gwałtownie się zaciska. Krzyknęła cicho, gotowa i ciepła. Ale jeszcze nie, ostrzegł siebie Elliot. Cofnął się i usłyszał jej jęk, po czym głęboko wsunął dwa palce. Znowu wygięła się ku górze, a Elliot zaczął poruszać się w niej. Kciukiem powoli pieścił jej słodki guziczek, już stwardniały z pożądania. Znowu jęknęła, i Elliot poczuł, jak jej mięśnie zaciskają się na jego palcach. Delikatnie głaskał ją drugą ręką, jednocześnie wsuwając język między
S R
jej wargi. Ustami chłonął jej słodkie jęki rozkoszy, gdy mocniej przywierała do niego, szukając rozładowania, którego jeszcze nie osiągnęła. Cofając się nieznacznie, żeby patrzeć na jej twarz, gdy zbliżała się do krawędzi, Elliot wyczuwał narastające napięcie jej ciała. W końcu jej rozkosz została uwolniona, i Evangeline zaczęła wić się w jego ramionach. Patrzenie na jej orgazm dało mu wielką radość, nawet większą niż własna rozkosz. Ta myśl go zaskoczyła, gdy patrzył, jak Evangeline odchyliła głowę i poczuł jej pulsujące w środku mięśnie. To doświadczenie bezinteresownego dawania rozkoszy było dla niego całkiem nowe. Chciał ją tylko przygotować na przyjęcie jego ciała, ale okazało się, że sprawia mu to niezmierną radość. W przeszłości, jeśli kobieta doświadczała rozkoszy podczas stosunku z nim, nie było to z jego strony zamierzone. Satysfakcja kobiety nigdy nie była dla niego priorytetem. Potrzeba dawania rozkoszy i kłopotliwe pragnienie oddania siebie były niepokojące. Ale zapomniał o wszelkich obawach, gdy Evangeline otworzyła gwałtownie oczy i westchnęła.
276
Kiedy spłynął na nią całkowity spokój, Evangeline poczuła, że Elliot ściąga z niej szlafrok, po czym unosi ją, jakby była dzieckiem, i ściąga jej koszulę. Po chwili była całkowicie naga, a on pożerał ją wzrokiem. Ale nie była wystraszona. Ani zawstydzona. Nie po tym, co jej właśnie dał. Evangeline nie wiedziała, że mężczyźni mogą sprawiać kobietom taką rozkosz. A na pewno nie w taki sposób. Nagle zapragnęła nauczyć się więcej, i dlaczego nie miałaby tego zrobić? Była z Elliotem. Mogła mu się oddać. Mogła mu zaufać. Ta świadomość była tak radosna, że bardzo chciała odpłacić mu rozkoszą za rozkosz. Obróciła się ku niemu, wsunęła jedną rękę pod niego, żeby objąć go w pasie, i przysunęła się bliżej.
S R
Nawet w słabym świetle lampy Elliot wydał jej się znacznie piękniejszy niż wtedy, gdy podglądała go nad stawem. Był dużym, ale pięknie zbudowanym mężczyzną, o szerokich ramionach i płaskim brzuchu. Było jasne, że jego krawiec nie musiał się specjalnie wysilać, bo to wspaniałe ciało wyglądało idealnie nawet w prostych marynarkach i zwykłych spodniach. Miał szeroki tors, lekko pokryty ciemnymi, kręconym włosami, które tworzyły ciemną ścieżkę wzdłuż brzucha i podbrzusza. Nagle Evangeline zapragnęła go pieścić. W mroku dostrzegła, że Elliot uśmiechnął się, kiedy położyła mu dłoń na piersi. Powoli przesunęła ją po jego brzuchu i niżej. I dotknęła go. Jego twarda męskość spoczywała na brzuchu, i Elliot sapnął, gdy dziewczyna musnęła palcami gorącą skórę. - Ach - jęknął. - Evie, taka słodka! Evangeline zrozumiała. - Mogę cię dotknąć? Tam? Zobaczyła, że mocno zagryzł dolną wargę. - Boże, nie wiem - odparł ochryple. - Tak, chyba tak. Evie niepewnie znowu przesunęła dłonią po jego brzuchu, czując, jak ciało drży pod jej dotykiem. Wreszcie dłoń dotknęła gorącego i pulsującego
277
penisa. Jego skóra była gładka jak aksamit. Przesuwała dłoń w górę i w dół, sycąc się mocą członka, która kryła się tuż pod skórą. - Evie... przestań! - Głos Elliota był niewyraźnym chrypieniem. Gwałtownie zabrała rękę, a on przekręcił się i położył się na niej, wciskając się między jej uda. Objęła go, przesuwając dłonie po umięśnionych plecach i smukłych pośladkach, ledwie wyczuwając bliznę na jego biodrze. - Evie, muszę cię mieć - jęknął. Ujął jej twarz w dłonie i przywarł ustami do jej ust. Jego język łapczywie wsuwał się między jej wargi, a członek mocno przywierał do jej brzucha, podczas gdy nogi rozchylały jej nogi.
S R
Nawet jego ciężar był kuszący. Instynktownie Evangeline wygięła się ku niemu, aż poczuła, że jego nabrzmiały penis przesuwa się między jej nogi i napiera na jej wilgotną kobiecość. I wtedy chwycił ją za pośladki i uniósł ku górze. Nagle poczuła, że zaczął w nią wchodzić i wciągnęła głośno powietrze.
Zobaczyła, że szeroko otworzył oczy.
- Evie, kochanie, przepraszam. Nie chcę cię skrzywdzić. - Ale skrzywdził, wsuwając się w nią jednym, gładkim ruchem. Przeszył ją ostry, gwałtowny ból, i chyba krzyknęła, bo Elliot zamarł, po czym uniósł się powoli, żeby na nią spojrzeć.
-Ach, Boże, Evangeline! Przepraszam. Ja... nic na to nie poradzę. Zamarł w niej, i opuściwszy głowę wyszeptał: - Teraz lepiej? - Tak - odpowiedziała niepewnie, po czym trochę bardziej zdecydowanie dodała: - Tak, lepiej. Elliot jęknął przeciągle i niemal całkowicie z niej wyszedł. Nie odczuwała już bólu, a raczej głęboką, bolesną pustkę tam, gdzie był jeszcze
278
przed chwilą. Była na niego gotowa i pragnęła dać mu rozkosz, którą on dał jej. - Och, Elliot - wyszeptała, obejmując go mocno w pasie - wracaj. Wiedziona kobiecym instynktem, Evangeline uniosła kusząco biodra, a Elliot odpowiedział, wsuwając się w nią głęboko. Jego pieszczoty sprawiły, że w środku była śliska i wilgotna, i syciła się tym, że czuje go w sobie. Evangeline wsłuchiwała się w jego przyspieszony oddech, po czym zaczęła zaciskać i rozluźniać mięśnie wokół jego członka, gdy poruszał się w niej w odwiecznym rytmie miłości. Piękne. Evangeline uznała, że było to piękne. Elliot uniósł głowę, żeby popatrzeć na jej wyrazistą twarz. Za każdym
S R
razem, gdy w nią wchodził, niemal tracił nad sobą kontrolę. Evangeline miała w sobie wrodzoną namiętność, poruszała się pod nim z zachwycającą naturalną gracją i wyczuciem, które przeczyło jej brakowi doświadczenia. Ale była niedoświadczona; jej przerwana błona dziewicza potwierdzała jej dziewictwo.
Jednak Evangeline doskonale wiedziała, co robi. Co robi z nim. Uniosła biodra i z wprawą doświadczonej kurtyzany zmusiła go, żeby wszedł w nią głębiej. Boże, nie! Elliot posiadł wiele kurtyzan, ale nic nie mogło równać się z tym, czego doświadczał teraz. To było lepsze. To było dawanie i branie. Poczucie bliskości, którego Elliot nigdy wcześniej nie zaznał. Kochanie się. Tak. Nie miał w tej kwestii doświadczenia, ale dla niego było to kochanie się. Wyczul narastające napięcie jej ciała i modlił się, żeby mógł na tyle długo się powstrzymać, aby ponownie doprowadzić ją do szczytowania. Znowu zagryzając wargi, spróbował dopasować się do jej rytmu, instynktownie wyczuwając jej pragnienie w każdym westchnieniu i ruchu.
279
Ach, teraz oplotła go w pasie nogami. Każdy ruch był wyjątkowy. Kochanie się z nią wydawało się czyste i dobre. Kierując się męską intuicją, której nie używał zbyt często, Elliot zaczął poruszać się w niej szybciej i głębiej, mając nadzieję, że razem z nim osiągnie orgazm. Nie wiedział, co jeszcze mógłby zrobić. Nie miał w tej kwestii wielkiego doświadczenia. Polegał na Evangeline, że pokaże mu, czego pragnie, więc nachylił się nad nią i wyszeptał jej we włosy: - Tak, Evie, tak - zachęcał. - Dojdź ze mną. Kiedy zaczęła szczytować, jej orgazm miał siłę eksplozji. Jakby wybuchła w jego ramionach, doświadczając głębokiej
S R
rozkoszy, która i jego pociągnęła za sobą w otchłań gorącego pożądania. Evangeline drżała w jego ramionach, a on usłyszał własny chrapliwy głos, wymawiający jej imię. I wtedy nadeszła błogosławiona ulga; rozpadł się w niej, wystrzeliwując nasieniem i krzycząc, jakby nigdy wcześniej nie szczytował w kobiecie.
Opadł na nią, czując, że jej ciało wciąż drży. Ujęła jego twarz w dłonie i poszukała ustami jego ust, czekając, aż oddech się uspokoi. Czuł oszalałe bicie jej serca. A może to jego serce tak waliło? Przestała go całować i przeczesała palcami jego mokre od potu włosy. Leżeli tak przez dłuższą chwilę, aż poczuł, jak ich ciała całkowicie się rozluźniają. - Elliot, mój kochany - wyszeptała w końcu nabożnym tonem. Zamarł, po czym uniósł się, żeby na nią popatrzeć. - Ach, tak. Mój kochany... bo cię kocham - wymruczała sennie. Evie zamknęła oczy, prawie zasypiając. Jedynie smużka wilgoci znaczyła jej idealne udo, i Elliot nagle uświadomił sobie, co to znaczyło: utratę niewinności. Elliot powoli zsunął się z niej na bok, wciąż jednak zaborczo oplatając ją nogą.
280
Kochała go? Nie wierzył w to. Chyba nie. Jej dobroć i czystość były zadziwiające. On, zatwardziały łajdak, miał czelność ją zhańbić, kobietę, na którą nie zasługiwał, a w odpowiedzi wyszeptała mu, że go kocha. Wiedział, że powinien się wstydzić, ale odrzucił ohydę tego, co właśnie zrobił i uczepił się rozpaczliwie jej słów. Przyciągnął ją mocno do siebie. To, co przed chwilą się między nimi wydarzyło, było na pewno piękne i prawdziwe. To coś więcej niż stosunek, coś więcej niż rozładowanie seksualnego napięcia. Ale miłość? Jak mogła go kochać? Nie znała go. Ale to powiedziała. Zamknął oczy i upajał się urokiem i magią tych słów. Takie słowa to był rzadki dar, i na zawsze pozostaną w jego sercu, bez względu na
S R
to, czy jutro Evangeline wciąż będzie tak myślała.
Evangeline poruszyła się w półśnie. Położyła mu dłoń na piersi, muskając palcami jego skórę, wdychając zapach i podziwiając umięśnione ciało. Powoli otworzyła oczy. Przyglądał się jej w ciemności. Powiedziała, że go kocha, uświadomiła sobie zaskoczona Evangeline. I wypowiedziała te słowa nie tylko pod wpływem jego cudownych pieszczot. Ale pomyśli o tym jutro. Wtulając się w niego, Evangeline pogłaskała go po twarzy, szyi i ramieniu.
Na ramieniu wyczuła kolejną bliznę. Nie, właściwie nie bliznę. Tylko powierzchowną ranę. Poczuła, że drgnął nieznacznie i zabrała rękę. - Elliocie - wymruczała sennie - musisz być ostrożny. Wydawał się spięty. - To nic takiego, Evie. Tylko powierzchowna rana - odparł, wplatając palce w jej włosy. - Spij, kochanie. Chcę znowu się z tobą kochać, zanim będę musiał wypuścić cię z łóżka. - Mhm - odpowiedziała, przykrywając się kołdrą. I zasnęła, głęboko i bez snów. Kiedy się obudziła, burza ucichła, a lampa zgasła. Elliot nie spał, i 281
obsypując jej twarz pocałunkami znowu się z nią kochał, ustami, rękoma i ciałem, wypełniając ją bolesną słodyczą i dając jej upragnione spełnienie. Potem leżeli spleceni, aż nadszedł czas, żeby Evangeline wróciła do swojego łóżka.
S R 282
Rozdział 11 Palec mnie świerzbi, to dowodzi, że jakiś potwór tu nadchodzi*. William Szekspir
Evangeline zaczęła wierzyć, że częstokroć szczęście nie trwa długo. Jednak kłopoty spadły na Chatham Lodge znacznie szybciej, niż mogłaby się spodziewać. Po nocy czystej rozkoszy spędzonej w ramionach Elliota Evangeline tuż przed świtem cicho przekradła się do swojego pokoju. Gdy dopilnowała wysyłki Leopolda, zjadła śniadanie z małomównym Etienne'em, który ponuro popijał kawę jak zbity pies. Hrabia,
S R
prawdopodobnie sfrustrowany swoją raczej ulotną i zmienną affaire de coeur z Winnie, nie wspominał już o Francji. Było jasne, że pokłócili się z Winnie. Evangeline, trochę rozzłoszczona na Winnie, udawała, że nie zauważa jego rozczarowania, po czym pocałowała Etienne^ na do widzenia w policzek i wyprawiła go do Londynu.
Kiedy gość wyjechał, poszła do pracowni, żeby pobyć przez chwilę w samotności, zanim obudzą się dzieci. Chciała być sama z myślami o Elliocie.
Chciała usiąść w ciszy i przeżyć jeszcze raz każdą chwilę ostatniej nocy... może poza jedną. Czy rano on będzie tak samo się zachowywał? Czy jej impulsywne, szczere wyznanie coś między nimi zmieni? Byli teraz kochankami. Czy kochankowie nie wyznają sobie miłości, nawet jeśli jest to nie do końca szczere? Jednak Elliot nic nie powiedział o miłości. Evangeline powiedziała. I trochę się obawiała, że było to naprawdę szczere. Ale nie żałowała swoich słów. Intuicyjnie wiedziała, że pragnął je usłyszeć, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy. · William Szekspir, Makbet, tłum. Józef Paszkowski
283
Skonsternowana przypomniała sobie, że Elliot jej się oświadczył. Ale Evangeline miała wrażenie, że to było coś, do czego porządny angielski dżentelmen powinien czuć się zobowiązany, kiedy pragnął kobiety fizycznie, a nie chciał zadowolić się kochanką czy zwykłą prostytutką. I chociaż nigdy nie mówił o swoich zerwanych zaręczynach, Evangeline rozumiała, że nikt tak łatwo nie godzi się ze stratą ukochanej osoby. Ale nie była na tyle głupia, by uważać, że taki mężczyzna jak Elliot nie miał fizycznych potrzeb. To było to, prawie na pewno. Elliot stracił kobietę, którą naprawdę
S R
kochał. Oświadczył się Evangeline, ponieważ polubił ją i uznał za fizycznie atrakcyjną, i prawdopodobnie ożeniłby się z nią. Jednak ona przez swoją jawną propozycję uczyniła takie poświęcenie całkowicie niepotrzebnym. Co dziwne, Elliot wcale nie wyglądał na zadowolonego, kiedy mu odmówiła. Prawdę powiedziawszy, wyglądało na to, że był rozzłoszczony, ale jak często mówiła Winnie, mężczyźni byli bardzo dumnymi stworzeniami. Poza tym Elliot szybko doszedł do siebie po tej odmowie. To było oczywiste od chwili, gdy wśliznęła się do jego sypialni, w jego ramiona, do jego łóżka. Jego łóżko. Och, Boże! Evangeline nigdy nie doświadczyła takiej rozkoszy. Już teraz planowała, co zrobić, żeby z nim być. Miała nadzieję, że dopóki żona zmarłego dziadka nie zmusi jej do powrotu do Flandrii albo dopóki w jej życiu nie wydarzy się coś nieoczekiwanego, Elliot będzie jej przyjacielem i kochankiem. Mocno zacisnąwszy oczy, Evangeline odrzuciła od siebie myśl, że mogłaby go stracić. To było zbyt bolesne. Poza swoją rodziną i pracą pragnęła wyłącznie Elliota. Bez względu na wszystko musiała dotrzymać danego słowa, ale potrzebowała Elliota. Och, tak, bardzo go potrzebowała. 284
Przez resztę poranka Evangeline zmuszała się do pracy, naciągając płótna i kończąc portret Elliota. W zasadzie był już gotowy i mógłby go zabrać już kilka tygodni wcześniej, ale nie chciała się rozstawać z obrazem. Po godzinie wstali pozostali domownicy i zeszli do jadalni na śniadanie. W końcu do pracowni wpadła Nicolette, żeby się przywitać, po czym wyszła na słoneczny taras, zostawiając otwarte drzwi na prośbę Evangeline. Poranek po burzy zawsze wydawał się cudowny, chciała się więc nacieszyć słońcem, lekkim wiatrem i wyjątkowo jasnym światłem. Wkrótce pojawili się też Michael i Elliot. Kiedy Michael na chwilę się odwrócił, Elliot dyskretnie pocałował ją w czoło.
S R
- Mhm - powiedział cicho. - Dobrze spałaś, Evie? - Jego łobuzerski, znaczący uśmiech ogrzał jej serce.
- Rzeczywiście, panie Roberts - odparła od niechcenia, gdy przyłączył się do nich Michael. -I mam nadzieję, że pan również.
Elliot przyznał, że spał wyjątkowo dobrze, potem z radością przystał na plan Michaela, żeby dołączyć do Nicolette na tarasie i posortować kostiumy do Szekspirowskiej komedii. Evangeline z nutką rozczarowania patrzyła, jak odchodzą, bo w ten wyjątkowy poranek wolałaby zatrzymać Elliota dla siebie. Ale okazywał Michaelowi serce, i to się liczyło. Zrozumiała, że Elliot ma złożoną osobowość. Evangeline nigdy nie bywała w świecie arystokracji, i to była jej decyzja, nie Maxwella Stone'a. Przyjaciółka Winnie z dzieciństwa, lady Bland, dwukrotnie proponowała, że wprowadzi ją do towarzystwa, ale Evangeline uprzejmie odmówiła. Dopóki nie poznała Elliota, uważała, że wszyscy angielscy dżentelmeni są powierzchowni, próżni i, w większości wypadków, rozpustni. Jednak Elliot był inny, i Evangeline czuła się odrobinę winna, że mierzyła wszystkich Anglików tą samą miarą. 285
Resztę poranka spędziła w pracowni. Dzieci wpadały i wypadały z domu, zadając przeróżne pytania i taszcząc tajemnicze książki i pudełka, ale ogólnie dzień wydawał się przyjemny i zwykły. Koło wpół do dwunastej Evangeline miała wrażenie, że słyszy turkot kół powozu na podjeździe, ale nie zwróciła na to uwagi. Bolton bez wątpienia do perfekcji opanował sztukę bycia lokajem; a na pewno świetnie radził sobie z dyskretnym, acz szczegółowym wypytywaniem nieznanych gości. Poza tym staruszek każdego gościa oficjalnie zapowiadał, zanim pozwolił mu wejść do salonu lub pracowni. Wszyscy, poza Evangeline i Winnie, która nie raczyła uczestniczyć w
S R
przygotowaniach Nicolette do przedstawienia, zebrali się na dolnym tarasie, gdzie trwała próba. Nie licząc częstych wybuchów śmiechu dobiegających z ogrodu, w domu panował spokój.
Dlatego też Evangeline była bardzo zaskoczona, kiedy usłyszała wzburzone głosy w korytarzu. Ostry, pewny siebie głos, który wybijał się najbardziej, szybko zbliżał się do jej drzwi, pomimo grzecznych protestów Winnie.
- Panna Stone na pewno mnie przyjmie, pani Weyden - nalegał władczy głos - bo inaczej będzie musiała rozmawiać z moimi prawnikami. A mam nadzieję, że żadna z nas tego nie chce.
Grzeczna replika Winnie została zagłuszona przez odgłos obcasów. Kiedy drzwi do pracowni otworzyły się, Evangeline zobaczyła stojącą w progu starszą, dumnie wyprostowaną damę. Kobieta zimnym, taksującym wzrokiem rozejrzała się po pokoju, i Evangeline uderzyła myśl, że tak właśnie musiał wyglądać Wilhelm Zdobywca, gdy dotarł do Pevensey. Kobieta była wysoka, szczupła i elegancko ubrana w czarną suknię podróżną, która idealnie podkreślała jej srebrne, misternie uczesane włosy. 286
Jej zimna uroda nie zbladła z wiekiem, a Evangeline podejrzewała, że musiała już przekroczyć sześćdziesiątkę. Wyraźnie zaniepokojona Winnie stała po lewej ręce kobiety. Za ich plecami widać było parę: piękną, czarnowłosą kobietę, odzianą we wspaniałą suknię z ciemnoszarego jedwabiu, i starszego dżentelmena, którego lekko trzymała za łokieć. Evangeline poczuła, że robi jej się słabo, gdy zmusiła się, żeby wstać od biurka. Po dziesięciu latach względnego spokoju jej rodzina wreszcie postanowiła się pojawić. Winnie zacisnęła ze złości usta, po czym zdecydowanym krokiem weszła do pokoju.
S R
- Proszę wybaczyć, panno Stone - zaczęła, zwracając się do Evangeline formalnie, co czyniła niezmiernie rzadko. - Chciałam przedstawić Honorię Stone, hrabinę wdowę Trent.
Gdy Winnie podeszła do biurka, Evangeline ukłoniła się elegancko. - Wasza wysokość - mruknęła chłodno, odwzajemniając kobiecie wyniosłe spojrzenie. - Czemu zawdzięczamy tę nieoczekiwaną przyjemność?
Wdowa weszła do pokoju, szeleszcząc jedwabną suknią; za nią, jak posłuszne psy, kroczyła towarzysząca jej para. Gdy wdowa wykonała niemal niezauważalny ruch, kobieta i mężczyzna posłusznie stanęli po obu jej stronach, a Evangeline mogła sobie wyobrazić, jak wdowa wydaje im polecenia „siad" i „stój". - Przyjeżdżam w interesach, panno Stone - zaczęła rzeczowo wdowa. Przedstawiam twojego wuja, lorda Trent, i jego żonę, lady Trent. Evangeline otaksowała mężczyznę wzrokiem, z zadowoleniem zauważając, że pobladł pod jej spojrzeniem.
287
- Znam swojego wuja - odparła, chłodno skinąwszy mu głową - i oczywiście cieszę się, że mogę wreszcie poznać moją ciotkę. - Mówisz z cudzoziemskim akcentem - nieoczekiwanie rzuciła wdowa. Evangeline zmusiła się do ironicznego uśmiechu. - To zależy od tego, co uważamy za cudzoziemskie, pani. Mogę cię zapewnić, że mój flamandzki jest bez zarzutu, jeśli chciałabyś rozmawiać w innym języku. - Bezczelna dziewucha! Ale oczywiście nie spodziewałam się niczego innego. - Wdowa popatrzyła na nią gniewnie, ale Evangeline nie przestała się uśmiechać. - No, dziewczyno? Nie zaproponujesz, żebyśmy usiedli?
S R
Evangeline machnęła ręką w stronę kanapy.
- Oczywiście. Czy ktoś ma ochotę na kawę?
Lord i lady Trent odmówili niewyraźnie i posłusznie usiedli na kanapie po obu stronach wdowy, jakby byli osobistą strażą króla. Evangeline przyglądała się, jak starsza kobieta usiadła sztywno na brzegu kanapy, po czym wygładziła suknię. Siedzący obok niej Stephen Stone, nowy hrabia Trent, nie wyglądał młodziej od swojej macochy, i Evangeline uświadomiła sobie, że wdowa była zaledwie kilka lat od niego starsza. Natomiast młodsza lady Trent mogła mieć najwyżej trzydzieści pięć lat. W jej wyglądzie uderzały te same co u wdowy samolubne oczy i delikatna uroda. Nie było to dziwne, ponieważ wdowa była ciotką lady Trent. To małżeństwo stanowiło kolejny dowód na to, jaką władzę posiadała Honoria Stone. Kiedy zmarła pierwsza żona jej pasierba, nie pozostawiając po sobie dziecka, nowa żona była bezwzględnie konieczna. Evangeline bez trudu mogła domyślić się wymagań Honorii: druga żona musiała być uległa, płodna i posiadać wspaniały rodowód. Kto nadawałby się lepiej, jak nie siedemnastoletnia siostrzenica Honorii, urocza dziewczyna, która właśnie 288
debiutowała w towarzystwie? Gdy tylko minął wymagany okres żałoby, nowa żona w odpowiednim momencie przybyła do rodzinnej siedziby, Cambert Hall. Było to dziwne, pomyślała Evangeline, obserwując trójkę swoich gości. Nie czuła prawie żadnej obawy czy skrępowania z powodu ich bezczelności, jedynie głębokie oburzenie i silną wolę walki. Paradoksalnie, chociaż Evangeline bała się tej konfrontacji, teraz bez lęku przyjęła pierwszą salwę. Z pewnością ulgę przyniesie wyznaczenie pola walki i starcie z wrogiem. Im szybciej ta kwestia zostanie rozwiązana, tym szybciej Evangeline będzie mogła zająć się swoim życiem, jakiekolwiek miałoby ono
S R
być. Żywiła tylko nadzieję, że dzieci
- i Elliot - nie zauważą przybycia gości. Evangeline wskazała Winnie jeden z rzeźbionych foteli, po czym sama usiadła na drugim. - Dobrze więc - odezwała się rzeczowo. - Widzę, że te interesy muszą być rzeczywiście poważne, skoro z tego powodu przybyliście do Chatham po tylu latach. Proszę zaczynać.
Evangeline patrzyła, jak wdowa zmarszczyła brwi i zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem od stóp do głów. Wreszcie odezwała się. - Nie wiesz zapewne, że twój dziadek niedawno zmarł, panno Stone. Evangeline grzecznie potaknęła.
- Prawdę mówiąc, wiem, pani. Proszę przyjąć moje kondolencje. Winnie przyłączyła się do kondolencji. Wdowa skrzywiła się, niezadowolona, być może z powodu ich opanowania i dobrych manier. - Sądziłam, że nie wiesz - odparła zjadliwie - skoro nie uznałaś za stosowne przywdziać żałoby. - Nie mam powodu nosić żałoby, madam. Nie znałam go. 289
Spojrzenie wdowy stało się ostre, gdy złożyła obciągnięte rękawiczkami dłonie na kolanach. - Więc tak to ma wyglądać, panno Stone? Chyba nie powinnam być zaskoczona twoim zachowaniem. - Rzeczywiście, nie powinnaś. Z całym szacunkiem, pani, to ty zdecydowałaś, jak sprawy między moim dziadkiem i moim ojcem będą wyglądać, to znaczy, że wcale nie będą wyglądać. - Evangeline celowo mówiła grzecznym, ale obojętnym głosem. - Musisz więc mi wybaczyć, że nie jestem w stanie opłakiwać człowieka, którego uczuć zostałam pozbawiona za jego życia.
S R
- Rozumiem. Twój brak szacunku wynika z odrzucenia. Evangeline potrząsnęła głową i uśmiechnęła się blado. - Nie, wcale nie, pani. Mylisz się. Nie sądzę, abyśmy my, wnuki, cierpieli bardzo z powodu braku uwagi ze strony naszych dziadków, chociaż chętnie przywitalibyśmy was... i witamy w naszym domu. I jak widzisz, bardzo cieszymy się z twojej dzisiejszej wizyty.
Wdowa zrobiła sceptyczną minę, najwyraźniej całkowicie zaskoczona spokojem Evangeline, i spojrzała wymownie na Winnie. - Pani Weyden, jest pani jej opiekunką, prawda? Nie nauczyła jej pani szacunku dla lepiej urodzonych?
Idąc za przykładem Evangeline, Winnie z kokieteryjnym uśmiechem zignorowała zaczepkę. - Uważam, że maniery panny Stone są w najlepszym porządku, pani. Jednak jestem wyłącznie jej towarzyszką. Evangeline jest już dorosła, a mój szwagier jest powiernikiem jej i rodzeństwa. - Ba! Kolejny cudzoziemiec - rzuciła z wyrzutem wdowa.
290
- Może nie wiesz, ale Peter jest w połowie Anglikiem - wtrąciła Evangeline - a jego matka była kuzynką hrabiego Fothereigh. - Doprawdy? - powiedziała wdowa, nieznacznie przekrzywiając głowę. - Ale i tak nie ma to znaczenia. Zajmuje się handlem. Poza tym kwestia jego narodowości blednie w obliczu problemu, o którym musimy dziś porozmawiać. - Ach, tak. Problem. Mam nadzieję, że nam go wyjaśnisz, madam zaproponowała grzecznie Evangeline. - Tak, panno Stone. Twój dziadek nie żyje, a jako rodzina, musimy zająć się kwestią pierworództwa. Twój wuj - zmarszczyła nos i niemal z
S R
niesmakiem spojrzała na siwowłosego mężczyznę u swojego boku - nie ma dziedzica, i jest mało prawdopodobne, aby jeszcze go miał. Po tej uwadze, rzuconej lodowatym tonem, nowa lady Trent spuściła głowę i mocno się zarumieniła. Wdowa mówiła dalej.
- A ponieważ twój wuj Frederick zmarł, nie pozostawiając po sobie potomka...
- Muszę cię poprawić, wasza wysokość - wtrąciła Evangeline cicho. Pozostawił po sobie piękne dziecko. Córkę, której wychowaniem nie chciałaś się zająć pięć lat temu.
Hrabina gwałtownie się wyprostowała. - Dobrze, panno Stone. Córkę. Tego portugalskiego bękarta. Prychnęła z lekceważeniem. - Ale nie o to mi chodzi, i dobrze o tym wiesz. Frederick nie zostawił dziedzica. Twój ojciec, Maxwell, był najmłodszym synem, dlatego twój brat, Michael, jest teraz domniemanym dziedzicem. - Rozumiem to - zgodziła się gładko Evangeline.
291
- Czyżby? Ale musisz zrozumieć także, że jako dziedzic fortuny i tytułu Trent chłopiec musi zostać odpowiednio przygotowany. Musi poznać swoje obowiązki towarzyskie i nasze cele polityczne. Co więcej, musi zdobyć wykształcenie odpowiednie dla przyszłego hrabiego Trent. A w przyszłości musi ożenić się odpowiednio do swojej pozycji. - Co dokładnie sugerujesz, pani? - spytała spokojnie Evangeline. - Jeśli chłopiec zostanie oddany mi pod opiekę, towarzystwo niebawem zapomni, że jego matka była cudzoziemką, do tego z gminu. Dziedzic rodziny Trent nie może biegać samopas w jakiejś pogańskiej artystycznej kolonii, gdzie jest narażony na... na towarzystwo libertynów i
S R
Europejczyków o rewolucyjnych poglądach. - Wdowa uśmiechnęła się szyderczo, obrzucając wzrokiem obrazy i sztalugi, których pełno było w całym pomieszczeniu. -I jestem pewna, że chcesz tego, co najlepsze dla swojego podatnego na wpływy brata - dodała zjadliwie. Evangeline starała się za wszelką cenę zachować spokój. Było tak, jak się obawiała, a w rosnącym zdenerwowaniu nie zwracała uwagi na śmiechy i tupot nóg na tarasie w ogrodzie.
- Pani - zaczęła, starając się uspokoić oddech - zapewniam cię, że pod tym dachem Michael nauczy się wszystkiego, co niezbędne jest przyszłemu parowi. Zapewniam cię również, że nie skrywamy tutaj żadnych rewolucjonistów czy libertynów, a Michael nie biega samopas... Niestety domniemany dziedzic wybrał sobie ten moment, aby to właśnie zrobić. Wpadł z wrzaskiem przez otwarte drzwi balkonowe, z drewnianym mieczem w dłoni. Zaciekle atakował nim zasłony, po czym obrócił się na pięcie i wąskimi schodami pobiegł na galerię. Chłopiec miał na sobie lawendową pelerynę Nicolette, zarzuconą niedbale na wąskie ramiona, a na głowie poszarpaną blond perukę, która opadała mu na jedno 292
oko. Wyraźnie nieświadomi obecności trzech obcych osób, Elliot i Theo wpadli do środka za Michaelem, wywijając prowizorycznymi mieczami. Michael odwrócił się do swoich prześladowców, prawie przy tym gubiąc perukę. - Och, Boże, Don Pedro! - krzyknął Elliot przez ramię do Theo, gdy przyszpilili Michaela do schodów. - Oto ślicznotka, za którą nie przepadam! Nie zniosę tej przynudzającej lady Beatrice i przeszyję ją moim... Jego przemowa została przerwana przez przerażający kobiecy krzyk. W tej sekundzie Evangeline zobaczyła, że lady Trent chwiejnie wstaje. - Dobry Boże! Elliot! - Zakrztusiła się i nerwowo zaczęła szarpać czarny kołnierzyk sukni.
S R
Jej mąż zerwał się z kanapy z nagle poczerwieniałą twarzą. - Rannoch! Ty draniu! - dodał. - Co ty tu, do cholery, robisz? - Och, dobry Boże - wydusiła hrabina, wciąż się chwiejąc. Po chwili padła zemdlona na dywan.
Wdowa spojrzała gniewnie na swojego pasierba. - Podnieś ją, Stephen, ty głupku! - warknęła, wstając z gracją z kanapy i robiąc krok ponad ciałem swojej synowej. Starsza kobieta wpatrywała się przenikliwym wzrokiem w Elliota, który z kolei nie odrywał oczu od zemdlonej kobiety na podłodze.
- Jeanette? - wychrypiał, podnosząc wzrok, żeby przyjrzeć się wszystkim zebranym. Jego przystojna twarz gwałtownie pobladła, w końcu zatrzymał spojrzenie na Evangeline. - Evie? - Aha! - odezwała się wdowa, wchodząc w środek zamieszania, z twarzą nabrzmiałą z wściekłości. Wycelowała długi, kościsty palec w Elliota, ale wzrokiem zabijała Evangeline. - Teraz wszystko rozumiem, panno Stone. Sądziłaś, że zaskoczysz nas opiekunem? Jeśli tak, to dobrze 293
wybrałaś. Nawet bardzo dobrze, ale ta bitwa jeszcze się nie skończyła. I daleko do tego. Winnie uklękła przy hrabim Trent, z niepokojem wachlując trupio bladą Jeanette Stone. Gus, który wszedł do pokoju niezauważony przez Evangeline, przyłączył się do matki. Wdowa obróciła się, żeby na nich spojrzeć. - Podnieś ją, Stephenie! Na Boga, przestań tak wachlować. Po prostu zanieś ją do powozu. Wciąż klęcząc, lord Trent zwrócił się twarzą do wdowy i szeroko otworzył usta. Zamknął je, po czym znowu otworzył, ale nie wydobył z siebie żadnego dźwięku.
S R
Gus spojrzał z ukosa na zaniepokojoną matkę. Widząc, że Winnie skinęła przyzwalająco głową, Gus podniósł Jeanette i wstał z podłogi. Niemal kompletnie wyprowadzona z równowagi, Evangeline zdusiła histeryczny wybuch śmiechu, ponieważ Gus miał na sobie prowizoryczną skórzaną kamizelkę, do tego fioletowo-brązowe spodnie przewiązane sznurem. Do boku miał przytwierdzony drewniany miecz, a na głowie spiczastą zieloną czapkę z piórkiem tak długim, że łaskotało po nosie kobietę, której głowa spoczywała na jego ramieniu.
Winnie stanęła obok syna, niemal równie blada jak lady Trent. W powietrzu wyczuwało się narastającą histerię. Cała sytuacja wydawała się nierealna, absurdalnie śmieszna i jednocześnie przerażająca. Nagle Evangeline poczuła, że nie może oddychać. Rzeczywistość zaczęła do niej docierać i uzmysłowiła sobie, że wydarzyło się coś potwornego. W ułamku sekundy jej życie całkowicie się zmieniło, wywołując panikę i bolesne uczucie straty. Usiłując pohamować narastający niepokój, Evangeline
294
obrzuciła wzrokiem pracownię, próbując coś zrozumieć z tej przerażającej farsy. Kto tutaj był? Elliot. Jeanette. Wuj Stephen. Rannoch? Gus przeszedł przez dywan, za nim podążał wuj Stephen ze spuszczoną głową. W którymś momencie do pokoju weszły też Nicolette i Frederica, i teraz stały zaniepokojone i skruszone przy drzwiach balkonowych. Michael i Theo, z wyrazem jeszcze większej skruchy na twarzach, stali w rogu, jakby czekając na karę za nie całkiem zrozumiałe przewinienie, ale i tak czuli się za nie odpowiedzialni. Wdowa hrabina Trent wymieniła ukłony z Elliotem, którego oblicze
S R
pociemniało z wściekłości. Wdowa wyszła z pracowni, za nią szedł Stephen. Pochód zamykał Gus niosący lady Trent, która zaczynała odzyskiwać przytomność.
Wyszli, uświadomiła sobie Evangeline, gdy w pracowni zapadła pełna wyczekiwania cisza.
- Cóż, Evie - bąknęła Winnie, przerywając milczenie - spójrz na jasne strony. Może Jeanette Stone w końcu jest w ciąży! To było bardzo imponujące omdlenie!
***
Po pięciu minutach pracownia była opustoszała i cicha, i zostali w niej tylko Evangeline i Elliot, stojący po przeciwnych stronach biurka. Gdy powóz Trentów odjeżdżał, Winnie przegoniła dzieci z pracowni, zamknęła drzwi balkonowe i wyszła do ogrodu, zostawiając ich samych. W wielkim pomieszczeniu panowała taka cisza, iż Elliotowi wydawało się, że słyszy skrzypienie świeżo naciągniętych płócien. Zapach farb i rozpuszczalnika unosił się w powietrzu, które teraz wydawało się gęste i nieruchome. Na zewnątrz słońce świeciło jasno, i było całkiem możliwe, 295
pomyślał Elliot, że pierzaste białe chmury wciąż płynęły po niebie, a ptaki radośnie ćwierkały. Jednak cała radość w sercu Elliota została zmrożona, w oczekiwaniu na następne słowa Evangeline. - Kim jesteś? - Jej głos był cichy, ale boleśnie ostry. Przekładając papiery na biurku, Evangeline nie patrzyła na niego. Elliot zastanawiał się nad odpowiedzią i uświadomił sobie, że nie ma żadnej. Żadnej właściwej. - Kim jesteś? - powtórzyła słabo, tym razem podnosząc wzrok. Jej twarz była bez wyrazu, ale głos był udręczonym szeptem. - Markiz Rannoch, czy tak? Ale chciałabym usłyszeć to z twoich ust.
S R
Po raz pierwszy w życiu Elliot musiał powstrzymać się od załamywania rąk.
- Panno Stone... Evie... mogę wyjaśnić...
- Wyjaśnić? - spytała z lekkim zdziwieniem. - Wyjaśnić co? Że mnie oszukałeś? Że oszukałeś moją rodzinę? Tak właśnie pojmujesz żarty? A może to jakiś paskudny zakład?
W jej niebieskich oczach dostrzegł znajomy błysk, ale tym razem nie miał nic wspólnego z namiętnością.
- Evie, wybacz mi. Nigdy nie powiedziałem...
- Dlaczego tutaj przyjechałeś, lordzie Rannoch, i wkupiłeś się w łaski moje i mojej rodziny? - Jej spokój zniknął, a podniesiony głos zaczął przybierać histeryczne nuty. - Wyjaśnij, jeśli jesteś w stanie, chociaż chyba wiem, jak zamierzałeś się zemścić. Elliot poczuł, że zaczyna drżeć. Dobry Boże, uważała, że zrobił to z podłości. Z rozmysłem. - Evie, kochanie - zaczął błagać - to był przypadek. Proszę, uwierz, kiedy mówię... 296
- Uwierzyć tobie? Kłamliwemu łajdakowi? - Prawie wykrzyczała te słowa, i Elliot zdał sobie sprawę, jak niesamowicie brzmiałaby jego historia. Zwłaszcza teraz, po pojawieniu się Stephena i Jeanette Stone. Musiał wręcz przyznać, że prawda wydawałaby się śmieszna. Kto uwierzyłby, że podły markiz Rannoch nie szukał niczego więcej niż schronienia, przyjaźni i w końcu spokoju, w murach tego uroczego domu pełnego miłych ludzi? Jak mógł wyjaśnić Evangeline emocjonalny głód - nie mógł znaleźć lepszego słowa dla tej potężnej siły - który sprawił, że chytrze zataił swoją prawdziwą tożsamość i powód wizyty? Chciał... nie, musiał jej powiedzieć.
S R
Teraz, zbyt późno, szukał właściwych słów.
To było szaleństwo. Wiedział to od początku. I wiedział, że pewnego dnia się skończy. Ale nigdy nie podejrzewał, że zanim skończy się ta farsa, będzie liczył na przyjaźń i zrozumienie tych ludzi. I wiele więcej, jeśli chodziło o Evangeline. O Boże, znacznie, znacznie więcej. Elliot przypomniał sobie jej ciche miłosne wyznania, namiętne słowa wyszeptane mu do ucha w chwili uniesienia. Tak, zaledwie kilka godzin temu. Cholera, kto mógł przypuszczać, że będzie potrzebował Evangeline w ten sposób? Tak rozpaczliwie, że niemal odczuwał fizyczny ból? Że może potrzebować jej tak, jak nikogo dotychczas? Albo co gorsza, że mógłby ją zranić? Och, Boże! Może jednak ją kochał. Nie wiedział, i nie miało to większego znaczenia. Już nie. Ci ludzie znaczyli dla niego więcej, niż mogły wyrazić tak nieadekwatne słowa, jak przyjaźń, zrozumienie czy nawet miłość. Stali się sednem jego życia, jego tożsamości, a przynajmniej tożsamości człowieka, którym chciał być. Elliota Robertsa. Nie Elliota Roberta Armstronga, fałszywego zakłamanego markiza Rannocha, który nie dbał o nikogo ani o nic. I w tym momencie Elliot zdał 297
sobie sprawę, że gdyby miał wybór, oddałby swoje nazwisko, władzę, majątek, żeby tylko móc stać się Elliotem Robertsem i na zawsze odciąć się od markiza Rannocha. Ale nie miał wyboru. Los i jego własna przewrotność sprawiły, że zawsze będzie żył na krawędzi pustki, zawsze będzie outsiderem, który mógł tylko patrzeć na coś, co było czyste i piękne. Evangeline wciąż wpatrywała się w niego, jakby był uosobieniem diabła. - Dobry Boże, Elliot - wyszeptała ochryple - byłeś kochankiem mojej ciotki! Co gorsza, wszyscy o tym wiedzą. - To była kolejna pomyłka - wyrzucił z siebie Elliot. - Popełniłem ich wiele, i gdybyś tylko dała mi...
S R
- Nic ci nie dam, sir! A tutaj popełniłeś swoją ostatnią pomyłkę. Wypowiedziała te słowa z lodowatą pewnością. Evangeline była piękna, gdy była wściekła. I przerażająca. Prawdę powiedziawszy, wyglądała dość niebezpiecznie. Powoli zaczęła obchodzić biurko.
Jej oczy błyszczały, a ręce drżały z ledwie hamowanej furii. Nagle Elliot wyobraził sobie, jak jej artystyczny temperament zostaje uwolniony w najgorszy możliwy sposób. Wściekłe kobiety wprawiały go w zakłopotanie. Nie, to nie do końca była prawda. W przeszłości wściekłe kobiety stanowiły dla niego niedogodność. A markiz Rannoch usuwał wszelkie niedogodności. Jednak w tym przypadku własny interes nie wchodził w grę. Tę kobietę musiał w jakiś sposób zatrzymać. - Evangeline, kochanie, gdybyś tylko pozwoliła mi wytłumaczyć... - Wytłumaczyć? - wrzasnęła, unosząc ręce i wściekle nimi wymachując. - Wyjaśnić? Jeśli mam jakiś wybór, panie, było to ostatnie kłamstwo, którym mnie uraczyłeś! Muszę cię prosić, abyś opuścił ten dom. Im szybciej, tym lepiej. 298
Elliot zaskoczony stwierdził, że nie zamierzała słuchać jego wyjaśnień. Jej gniew był potężny. I zaraźliwy. Spadł na niego, jak iskra z szalejącego pożaru. - Evie, proszę! Nie sądzisz chyba... Nigdy nie powiedziałem... - Posłuchaj, Elliocie Armstrongu... lordzie Rannoch czy jak tam się nazywasz... - Po prostu Elliot, do cholery! - wychrypiał, zaciskając jedną dłoń w pięść. - Bez znaczenia. - W jej gniewie wyczuwało się pogardę. - Sprawiłeś, że uwierzyliśmy, iż ty... ty... Pozwoliłeś, żebyśmy przyjęli cię w naszym
S R
domu jako honorowego gościa, jako przyjaciela, jako... Usta Elliota wygięły się zimnym uśmiechu.
- Tak, powiedz to, Evangeline - wysyczał jadowicie. - Jako twojego kochanka.
Pomimo doświadczenia w unikaniu rozwścieczonych kobiet Elliot nie zauważył nadchodzącego uderzenia. Ręka Evangeline wylądowała na jego szczęce z głośnym plaśnięciem, które odbiło się echem o sufit pracowni. Po długiej chwili milczenia Elliot niepewnie dotknął opuszkami palców palącej skóry.
- Chyba sobie na to zasłużyłem.
- Ty kłamliwy draniu! - wrzasnęła. - Zasługujesz na to, żeby cię powiesić! To było za dużo, nawet dla Elliota Robertsa. - Och? A czy ty byłaś ze mną szczera, Evie? - rzucił jej oskarżycielsko, nie podnosząc głosu. Powoli zbliżał się do niej. - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi - upierała się, a jej oczy wciąż błyszczały z wściekłości. 299
- Może chodzi mi o wiele rzeczy - wyszeptał, robiąc jeszcze jeden krok w jej kierunku. - Ale może zacznijmy od twojej tożsamości, dobrze? Dlaczego nie powiedziałaś, że jesteś wnuczką hrabiego Trent? Evangeline zrobiła krok w tył, jakby wiedziała, że posunęła się za daleko. - Jak śmiesz odwracać kota ogonem, ty lubieżny rozpustniku, ty... ty... deprawatorze kobiet! Elliot poczuł, że w jego piersi wybucha furia. - Tak, całkiem dosłownie wzięłaś sobie węża do piersi, panno Stone. A teraz się wstydzisz. Jesteś zażenowana. Głównie o to chodzi w tej farsie, prawda? - Masz rację - warknęła.
S R
Elliot celowo zniżył głos do mrocznego szeptu i zrobił kolejny krok. - Jesteś zażenowana tym, co między nami zaszło, Evie? - Z satysfakcją patrzył, jak zszokowana szeroko otworzyła oczy. - Jesteś zażenowana tym, jak reagowałaś? Jak zrobiłaś się wilgotna od mojego dotyku? Jak się pode mną wiłaś? - Wyciągnął rękę, żeby dotknąć jej drżącego podbródka. Evie hamując łzy, spróbowała się odsunąć. - Nie dotykaj mnie, ty diable - syknęła.
- Och, tak, Evie. Jestem diabłem. A zeszłej nocy zaczęłaś schodzić do piekieł. - W furii Elliot przycisnął ją do ściany za biurkiem. Chciał się zatrzymać, próbował się zatrzymać, ale patrząc na łzy wściekłości Evangeline, nie był w stanie tego zrobić. Jak śmiała odmówić wysłuchania jego wyjaśnienia? Nie wiedziała, że ją kocha? Och, Jezu! Kocha ją. Szaleńczo. A ona nienawidziła go teraz z całego serca.
300
Uwięziona między ścianą i torsem Elliota, Evangeline zaczęła się wić, z całych sił uderzając dłońmi jego ramiona. - Nie dotykaj mnie, Elliocie - wyszeptała. - Wynoś się z tego domu. Z mojego życia. I tak nie mógł szarpać się z o wiele mniejszą od siebie kobietą, więc gdy z nim walczyła, próbując się uwolnić, jego wściekłość i ból wybuchnęły ze zdwojoną siłą, po czym przeistoczyły się w coś nieokiełznanego. Chciał, aby także to poczuła. Żeby zobaczyła prawdę o tym, co wydarzyło się między nimi. Chwycił ją zdecydowanie wpół i przyciągnął mocno do siebie. Pochyliwszy głowę, pocałował ją w usta, ani na chwilę nie puszczając pod-
S R
bródka. Kiedy nie chciała otworzyć ust i usiłowała odwrócić głowę, Elliot przytrzymał ją mocniej i kciukiem rozchylił jej wargi.
Elliot bardziej poczuł niż usłyszał jej cichy jęk kapitulacji, gdy usta Evangeline poddały się jego woli. Powoli wsunął język między jej ciepłe wargi. Pragnij mnie. Przyjmij mnie. Oddaj mi się, błagał ją każdym ruchem języka, przesuwając dłoń na jej miękki, okrągły pośladek. Kiedy wreszcie Evangeline przestała się z nim szarpać, Elliot mruknął z satysfakcją i drugą dłoń położył na jej karku. Ogarnęła go nadzieja, gdy Evangeline delikatnie przesunęła dłonie z jego torsu na biodra, po czym objęła go w pasie. Wtedy Elliot, którego wściekłość i ból trochę opadły, popełnił błąd. Gdy Evangeline poddała mu się całkowicie i rozchyliła usta, Elliot niespiesznie uniósł głowę, po czym zaczął muskać wargami skórę za jej uchem. - Evangeline - odezwał się błagalnym, ochrypłym szeptem - powiedz, że wciąż mnie kochasz. Proszę. W ułamku sekundy wyrwała mu się i zaczęła cofać w kierunku drzwi.
301
- Och, po prostu nie byłeś w stanie się oprzeć, prawda? - krzyknęła z pobladłą twarzą, jednocześnie wyrzucając do góry ręce w obronnym geście. - Nigdy nie umiałem ci się oprzeć, Evie - odparł szczerze, unosząc błagalnie dłonie. - Naprawdę jesteś diabłem wcielonym! - wrzasnęła Evangeline, wciąż się cofając. - Nie mogłeś się oprzeć, żeby mnie upokorzyć jeszcze jeden raz, prawda? Żebym czuła się jak dziwka, którą chciałbyś, abym była. Dziwką jak Jeanette i setki innych, które bez wątpienia miałeś. - Jej twarz ściągnięta była bólem i gniewem. Oczy miała rozbiegane, jakby szukała czegoś, czym mogłaby rzucić.
S R
- Evie, mylisz się! - Elliot ruszył w jej stronę, ale ona szybko otworzyła drzwi.
Zrobił jeszcze jeden krok, a Evangeline zatrzymała wzrok na żeliwnym odboju drzwiowym obok jej stóp.
- Zatrzymaj dla siebie te uwodzicielskie słówka, Rannoch, i wynoś się z mojego domu! - Chwyciła ciężki kawałek metalu, wyrzucając jego tytuł, jakby w jej ustach była to obelga. - Nie będę jedną z twoich brudnych atrakcji, więc nigdy więcej tutaj nie wracaj. Niedobrze mi się robi na myśl, że ci zaufałam!
Gdy Elliot otworzył usta, żeby ją ubłagać, Evangeline cisnęła w niego odbojem. Sprawiło jej to niezmierną przyjemność. Po czym szeleszcząc muślinem, Evangeline wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Elliot zdążył jeszcze pochwycić spojrzenie Gusa Weydena, który stał w korytarzu z pełnym nienawiści wyrazem twarzy. Cholera jasna! Gus słyszał wszystko. Nie tylko stracił Evie. Także ludzie, na których przyjaźni i szacunku mu zależało, poznali prawdę o nim i byli tym zniesmaczeni. Elliot czuł, że jest słaby, jakby spadły na niego 302
ciężkie dębowe drzwi. Przez dłuższą chwilę stał i wpatrywał się w drzwi, aż wreszcie upadł na kolana na gruby orientalny dywan. Evangeline odeszła. Mówiła poważnie. Nienawidziła go. Miłość i pożądanie, które czuła, nie były przeznaczone dla niego; był to dar od Boga dla mężczyzny, który nie istniał. Był jedynie oszustem, którego stworzył, człowiekiem, którym nigdy nie mógłby być. Elliot poczuł nieznany mu dotychczas ból w sercu, i wtedy z gardła wyrwał mu się szloch. Był sam. Czas się zatrzymał. Elliot klęczał z wyciągniętymi ramionami, dopóki nie ogarnęło go otępienie i nie miał już więcej łez, które mógłby ronić. - Evangeline - wyszeptał - przepraszam. Przepraszam. Kocham cię.
S R ***
W końcu w Chatham Lodge nastał ranek, ale dla Evangeline nie miało to żadnego znaczenia. Siedziała na łóżku i mimo że przykryła się aż po szyję kołdrą, nie mogła pohamować dreszczy. Było jej tak strasznie zimno. Na zewnątrz i w środku. Czuła się zmrożona do szpiku kości. Cały wieczór i noc Evangeline spędziła w swoim pokoju, przemierzając go bez końca i czekając na łzy, które nie chciały płynąć. Teraz siedziała zrezygnowana, jej gniew się wypalił, a w sercu była pustka. Nie było żalu, wciąż sobie powtarzała. Żal oznaczał stratę, a ona po prostu nie mogła pozwolić sobie na to, by wierzyć, że Elliot kiedykolwiek do niej należał. Miałoby to zbyt wielkie konsekwencje, wywołałoby ból nie do zniesienia. Już teraz słodkie wspomnienia spędzonych wspólnie chwil dręczyły ją we śnie. Och, ale ona rozpaczała! Evangeline zdusiła szloch. Rozpaczała nad utratą marzenia. Utratą nie tylko kochanka, ale także głębokiej przyjaźni. Zaufała Elliotowi, powierzając mu swoje sekrety, nadzieje i serce, dzieląc z nim najbardziej intymne przeżycie, jakie kobieta mogła dzielić z mężczyzną. 303
Jakież to było przygnębiające odkryć, że jego uczucia do niej były tylko grą, bez wątpienia częścią jakiegoś mściwego planu Rannocha. I wtedy, kiedy zaplątał się w swoich machlojkach, zaproponował jej małżeństwo. Cóż za bezczelność! Prawie żałowała, że nie trafiła go tym żeliwnym odbojem. Och, Rannoch musiał mieć przyszykowane coś podłego w zanadrzu! Dlaczegóż by inaczej miał składać jej taką propozycję? Evangeline nie mogła pozwolić sobie na to, żeby łudzić się, iż to była honorowa propozycja. Pobudzona silą swojego oburzenia, Evangeline zerwała się z łóżka i zaczęła ściągać koszulę nocną. Gniew przyćmił jej smutek. Na Boga, teraz
S R
pragnęła jedynie zemsty - w jakiejkolwiek formie - za ból i poniżenie, których Rannoch jej przysporzył. I nie tylko za własny ból chciała się mścić. Widok twarzy dzieci zeszłego wieczoru był przejmujący. Na to wspomnienie Evangeline zaczęła pospiesznie szukać w szafie jakiejś sukni i pantofli. Kiedy je wreszcie znalazła, ubrała się bez zbędnych ceregieli. Dziękowała Bogu za Gusa, który w całej sytuacji zachował się z dojrzałością, o którą Evangeline go nie podejrzewała. Początkowo była przerażona, gdy zobaczyła go w korytarzu przy pracowni, gdzie miała tę paskudną kłótnię z Elliotem. Najwyraźniej Gus słyszał każde przykre słowo, które między nimi padło. A mimo to spokojnie i ze zrozumieniem zaczął łagodzić przykre wydarzenia popołudnia. Po raz pierwszy Evangeline była zbyt zajęta własnym bólem, a Winnie zbyt wściekła, żeby mogły za-jąć się nadchodzącymi problemami. Cierpiała na myśl, jak Gus usiłował uspokoić dzieci, tłumacząc im mętnie powód wizyty trzech obcych osób, a także nagłego wyjazdu Elliota. Kiedy jednak powiedział, że Elliot będzie zbyt zajęty w Londynie, aby wrócić do Chatham, Frederica strasznie się rozpłakała. 304
Wszystko było zbyt przygnębiające, żeby o tym myśleć. Sfrustrowana Evangeline zerwała fartuch z wieszaka na drzwiach do szafy, i nałożyła go przez głowę. Niedbale spięła włosy i wypadła z pokoju. Może nie była w stanie zemścić się na Rannochu, ale na swój sposób mogła dać upust wściekłości. Był okrutny - wręcz barbarzyński. Tak, taki właśnie był, i takim powinien zobaczyć go świat. Dobry Boże, jak mogli dać mu się tak oszukać? Gorzej, jak mogła pragnąć takiego mężczyzny? Jak mogła mu się tak lekkomyślnie oddać? Poczuła, że jej twarz płonie ze wstydu na wspomnienie tego, jak chętnie rozłożyła przed Rannochem nogi niczym zwykła ladacznica, bez chwili zastanowienia.
S R
I sprawiło jej to przyjemność. Tak, do diabła, sprawiło. Na myśl o jego ciężkich dłoniach na swoim ciele Evangeline poczuła, że jej zdradzieckie sutki twardnieją. Spróbowała odsunąć od siebie wspomnienie jego pieszczot, rozkoszy, którą jej dał. Nagła fala pożądania była gorąca i prawdziwa; Evangeline pragnęła znowu poczuć, jak w nią wchodzi. Prawie potykając się na schodach, z całych sił próbowała skupić się na krętych stopniach. To diabeł, krzyczał jej wewnętrzny głos, podsycając gniew. Odsunęła od siebie niskie popędy i skupiła się na nienawiści, nie pożądaniu. Cóż za podstępny, kłamliwy, zdeprawowany łajdak! Jakże musiał się naśmiewać z prowincjonalnego, niewyszukanego stylu życia jej rodziny. Jakże musiało ubawić go jej szybkie poddanie się jego uwodzicielskim sztuczkom. Wpadła do swojej pracowni, uświadamiając sobie, że odpowiedź na „co" i „jak" była prosta, ale wciąż pozostawało pytanie „dlaczego". Dlaczego markiz Rannoch przybył do Chatham Lodge, zastanawiała się, ściągając jego portret ze ściany i umieszczając go na pustych sztalugach. Dlaczego się przypochlebiał, oczarował jej rodzinę, potem ją uwiódł? 305
Dlaczego ktoś, kogo kochała... nie,wydawało jej się, że kocha... zranił ją tak mocno, skoro nic przez to nie zyskiwał? Czy naprawdę chodziło o odwet? To prawda, że spotkanie Rannocha w Chatham doprowadziło jej przyrodnią babkę do pasji, ale wdowa nie została publicznie upokorzona, a już na pewno nie została pokonana. Evangeline podeszła do biurka, przejrzała paletę z barwnikami i sięgnęła po zestaw pędzli. Bezlitośnie gruntowała, skrobała i mieszała, trzaskając pojemnikami, przez cały czas zastanawiając się, czy markizowi naprawdę chodziło tylko o zemstę. Zatrzymała się na chwilę, żeby popatrzyć na bałagan, który zrobiła, zignorowała to i wróciła do swoich zajęć. Markiz
S R
Rannoch słynął z tego, że jest mściwy, a jednak ta teoria nie miała sensu. Może liczył na to, że uda mu się w jakiś paskudny sposób wykorzystać ich związek. Aby móc zdobyć wpływ na Michaela? Na tę myśl butelka z olejem wypadła jej z rąk i upadła na dywan. Michael?
Może jej brat był środkiem do osiągnięcia celu, a Rannochowi chodziło o zemstę - jasne i proste. Bez wątpienia istniał konflikt między markizem a rodziną Stone'ów. Z powodu Stone'ów towarzystwo miało niezły ubaw z markiza, a on bez wątpienia tego im nie zapomniał. Ale Jeanette Stone podobno miała wielu kochanków, rozpaczliwie usiłując począć dziedzica, Rannoch był pierwszym, który został przyłapany - i do tego w bardzo upokarzający sposób. Przez przygłupiego męża Jeanette. Od upokorzenia z faktu, że został potraktowany jak ogier rozpłodowy, gorsze było jedynie to, że dostał ołowianą kulkę w pośladek. Ale to, że Evangeline miałaby zostać wykorzystana jako narzędzie zemsty, że ona - i ewentualnie Michael - mogliby być okrutnie manipulowani, tak, to bolało niemal tak bardzo jak sama strata.
306
Kiedy kilka godzin później Winnie odnalazła Evangeline, w powietrzu unosił się zapach rozpuszczalnika. Evangeline siedziała na stołku pośrodku bałaganu, nie odrywając się od pracy nad portretem. Winnie cicho zapukała w otwarte drzwi i dyskretnie weszła do środka. Stanąwszy obok artystki i obrazu, Winnie popatrzyła na portret i rzuciła Evangeline ponure, pełne sarkazmu spojrzenie. Bąkając coś, co brzmiało podejrzanie jak: „Szatan w kilcie, co?", Winnie wzruszyła ramionami, po czym podeszła do okna i zaczęła poprawiać zasłony. Zapowiadał się kolejny słoneczny poranek. - Evie, kochanie - westchnęła, zostawiając w końcu zasłony i
S R
odwracając się do niej twarzą. - Musimy porozmawiać. Nie zamierzam udawać, że on cię nie zranił. Przykro mi.
Evangeline zesztywniała i wyprostowała się.
- Dziękuję, Winnie. Mnie także jest przykro. Nie było mi to potrzebne. Nie teraz. Nikomu z nas.
Winnie podeszła do niej z gracją i wzięła w ramiona. - Och, Evie - mruknęła - i pomyśleć, że cię zachęcałam! Pewnie uważasz mnie za nędzną przyzwoitkę!
- Bzdura, Winnie - odparła, delikatnie ją od siebie odsuwając na odległość ramion. - Nie zrobiłaś niczego, co mogłoby pogorszyć tę sytuację. To ja... - Zakochałaś się? - spytała Winnie, patrząc w dół i bezmyślnie rozmazując pantoflem krople białej farby na podłodze. - Zakochałaś się, wiem. A ja na to pozwoliłam. Nie zaprzeczaj. Evangeline odwróciła głowę i z determinacją zagryzła wargę. Nie mogła płakać. Nie będzie płakać, ponieważ nie była pewna, czy jeśli
307
zacznie, zdoła kiedykolwiek przestać. Ani czy kiedykolwiek zdoła na trzeźwo ocenić tę sytuację. Odwróciła się i zobaczyła, że Winnie zacisnęła dłonie na spódnicy. - Dlaczego, Evie? Jak sądzisz, dlaczego Elliot nas oszukał? Przez całą noc łamałam sobie nad tym głowę. Celowo zrobić coś tak... tak ohydnego... to po prostu nie ma sensu! - Wszystko to był podstęp, Winnie - odparła gorzko, patrząc na szkockiego barbarzyńcę, który wyłaniał się na płótnie. - Może w ten sposób chciał zakpić z wuja Stephena. Ale podejrzewam, że chodziło o coś bardziej nikczemnego.
S R
Winnie nie była przekonana.
- Ale skąd wiedział o naszym istnieniu?
Wyraz twarzy Evangeline stał się ostrzejszy, gdy za pomocą noża oderwała ucho z portretu Rannocha. Z chęcią użyłaby noża na innej części ciała tego drania.
- Nie jesteśmy pustelnikami, Winnie. Jesteśmy samotnikami, ale nie skrywamy się przed światem.
- Ależ ukrywasz się - zaoponowała Winnie. - Świadomie unikasz towarzystwa. Upierałaś się, że będziesz podpisywać obrazy panieńskim nazwiskiem matki. Jeździsz do Londynu tylko po to, aby spotkać się z Peterem. - Żeby nie spotykać się z rodziną ojca... - To prawda, i do tej pory ci się to udawało! Towarzystwo nie ma pojęcia o twoim istnieniu ani o twoim pokrewieństwie z hrabią Trent. Pochyliła się nad obrazem i pobladła. - Mój Boże, Evie... co ty zrobiłaś z jego oczami? - A co z nimi jest nie tak? - warknęła Evangeline. 308
- Cóż... - Winnie zadrżała. - Nawet Rannoch nigdy nie wyglądał tak podle... i po co mu ten wielki miecz, do licha? - To taki szkocki miecz, Winnie. - Evangeline rzuciła jej ponure spojrzenie. - A od kiedy to uważasz się za krytyka sztuki? - Dobrze! Więc szkocki miecz. Ale muszę ci powiedzieć, że to jest najgorszy obraz, jaki zdarzyło mi się oglądać. - Powiedziawszy to, wzruszyła ramionami i wróciła do wcześniejszej dyskusji. -I jak Rannochowi udało się ciebie znaleźć? Jeśli jego plan był wcześniej przygotowany, to jak cię znalazł? Albo skąd wiedział, że jesteś śliczna? I pełnoletnia? I jak dowiedział się o Michaelu?
S R
- Co sugerujesz, Winnie? - Głos Evangeline był chłodny. - Rannoch jest rozwiązłym i podstępnym, zatwardziałym hazardzistą, okrutnie mściwym człowiekiem, który doprowadza do ruiny młode dziewczyny... I to są jego najlepsze cechy.
Jej towarzyszka zamilkła, po czym w zamyśleniu przygryzła dolną wargę. Zaczęła chodzić w tę i z powrotem po pracowni, cicho szurając pantoflami.
- Po prostu nie wiem, Evie - odezwała się w końcu. - Pamiętasz dzień, w którym El... Rannoch przyjechał do Chatham?
Czy pamiętała? Evangeline odłożyła nóż i przyłożyła dłoń do czoła. Dobry Boże, jak mogłaby zapomnieć? - Tak, pamiętam - odpowiedziała cicho. - Padało. - Ja też pamiętam - powiedziała Winnie, zapatrzywszy się w dal. - W całej tej sytuacji było coś niezmiernie dziwnego. Sprawiał wrażenie, że brakuje mu pewności siebie. Pamiętasz jego zaniepokojony wyraz twarzy, gdy użyłam niewłaściwego nazwiska? Evangeline zmarszczyła brwi. 309
- Tak... chyba o tym zapomniałam. Winnie skinęła głową, mrużąc wymownie oczy. - Wspominał, że ma jakieś sprawy do załatwienia w okolicy. A potem następnego dnia mówiłaś, że skierował się w stronę Wrotham Ford? Evangeline z irytacją zrobiła wydech. - Do czego zmierzasz? Z krzywym uśmiechem Winnie z irytacją rozłożyła ręce. - Cóż, w tym wszystkim jest coś bardzo dziwnego, nie uważasz? Człowiek przyjeżdża na pozowanie do portretu pięć godzin spóźniony, w ulewnym deszczu. A potem okazuje się, że ma sprawę we Wrotham Ford?
S R
Jaką sprawę? Wszystko to nie ma sensu.
- Rzeczywiście - wyszeptała wolno Evangeline. -I wyglądał na zaskoczonego, kiedy wspomniałam o Wrotham-upon-Lea, jakby nigdy wcześniej tej nazwy nie słyszał. Sprawiał wrażenie, że zupełnie nie zna okolicznych wiosek.
- Tak - odezwała się Winnie, podchodząc szybko do sztalug. -I muszę powiedzieć ci coś jeszcze. Dziś rano sprawdziłam w swojej księdze genealogicznej parów. Pełne imię markiza Rannocha brzmi Elliot Robert Armstrong. Czy to nie dziwne?
- W jakim sensie dziwne? - spytała z ociąganiem Evangeline. Podniosła pędzel i chlapnęła szarą farbą na coś, co kiedyś było bezchmurnym błękitnym niebem. - Jeśli chciał uchodzić za kogoś innego, dlaczego posłużył się swoimi prawdziwymi imionami? - Ponieważ jest szalony - odparła Evangeline. - Co więcej, mówiłaś, że nie miał pojęcia o portretach - naciskała Winnie. - Mówiłaś też, że nawet nie wiedział, czego chce! Po prostu 310
przyszło mi do głowy, że jeśli to był jakiś podstęp, zupełnie się nie popisał, gdy go wymyślał. Evangeline obróciła się na stołku, żeby spojrzeć wymownie na przyjaciółkę. - A co innego mogłoby to być, Winnie? Nie ma żadnego innego wyjaśnienia, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę... jego późniejsze zachowanie. - Wobec ciebie? Evangeline poczuła, że się rumieni. - Tak - przyznała cicho.
S R
- Co dokładnie chcesz wyznać, Evangeline? - głos Winnie przeszedł w szept. - Nie... nieważne. Chyba nie chcę mieć pewności. Może nie chcę się dowiedzieć, jak bardzo nie dopełniłam swoich obowiązków. - Jeśli chodzi o obowiązki, Winnie, to tylko ja ich nie dopełniłam powiedziała Evangeline. Połknęła łzy. - Ja także znam swoje obowiązki, ale pozwoliłam, aby zaślepiły mnie rzeczy, o których nigdy nie powinnam myśleć.
Nieoczekiwanie Winnie położyła swoją chłodną, gładką dłoń na policzku Evangeline.
- Tak trudno sobie wyobrazić, Evie, że mężczyzna mógłby być tobą zauroczony? Że jego uczucie mogłoby być szczere? Och, wiem, że on jest podły, jednak może przybył tutaj pod fałszywym pretekstem, ale się w tobie... - Dosyć tych romantycznych bredni, Winnie - przerwała Evangeline, wracając do pracy. - Cokolwiek zamierzał, to już skończone. I teraz będziemy musieli poradzić sobie z perfidią Honorii Stone.
311
- Chyba nie sądzisz, że odważy się tutaj wrócić? - spytała zaskoczona Winnie. - Nim minie tydzień - warknęła Evangeline. - Możesz być tego pewna. - Hm... może masz rację - zamyśliła się Winnie, kierując się ku drzwiom. - Lepiej ostrzegę Boltona, żeby miał oczy szeroko otwarte. - Bolton? - bąknęła nieobecnym głosem Evangeline. - Tak, zrób to. Kiedy Winnie przestąpiła próg, odwróciła się gwałtownie ku Evangeline. - Ach, i... Evie?
S R
- Tak? - Ton Evangeline zdradzał zniecierpliwienie. - Jeśli chodzi o ten miecz, który namalowałaś... czy to nie jest przypadkiem broń górali szkockich?
Cokolwiek poirytowana prześmiewczym tonem przyjaciółki, Evangeline podniosła wzrok znad obrazu. Winnie mówiła dalej, a w oczach miała ogniki.
- To znaczy... tak mi się wydaje... a Armstrongowie są przecież raczej nizinnym klanem.
- Swoboda twórcza - syknęła Evangeline, plaskając kolejną szarą plamę. - Symbolizm.
- Och! Symbolizm! - Uniósłszy wysoko brwi, Winnie rzuciła jej wymowne spojrzenie. - No, moja droga, zawstydzasz mnie! - Po czym z szybkością, która przeczyła jej dojrzałemu wiekowi, Winnie zniknęła, umiejętnie unikając pędzla, którym Evangeline w nią cisnęła.
312
Rozdział 12 Gdy alkohol się leje, rozum topnieje. Jonathan Swift
Minęły całe dwa dni, chociaż Elliot nie do końca zdawał sobie sprawę z upływu czasu, kiedy stary diabeł wychynął z otchłani zatracenia, żeby otworzyć swoje paskudne pudełko z narzędziami. W przerażającej, dusznej ciemności Elliot mógł dostrzec tylko jedną rzecz. Sługusy diabła wepchnęły jego głowę w imadło i tłukły go młotem. Podczas gdy to robili, kolejna ekipa wycinała mu skronie zardzewiałymi dłutami; a niżej inny drań robił
S R
mu dziury w jelitach rozgrzanym żelaznym prętem.
Bum! Bum! Bum! Wybrany przez diabła instrument łomotał mu w głowie, przestając tylko na chwilę. Bum! Bum! Bum! Każde uderzenie sprawiało, że jego mózg grzechotał jak szkło, a ból był tak silny, że zbierało mu się na wymioty. Ale nieustanne walenie było niczym w porównaniu ze snopem światła, który nagle padł na jego twarz, przeszywając mu oczy jak ostry nóż.
- Wstawaj, ty guzdrało! - warknął sir Hugh, odsłaniając drugą atłasową kotarę przy łóżku. - I przesuń się. Taki jesteś zaplątany w tych prześcieradłach, że aż dziw, iż się nie udusiłeś.
Bum! Bum! Bum! To piekielne walenie wstrząsało teraz jego łóżkiem. Elliot zmusił się, żeby otworzyć jedno oko. Tylko nieznacznie. Tego było za wiele. Zobaczył Matthew Winthropa, który stał w nogach łóżka i uderzał w nie energicznie wielką pięścią. Wydawało się także, że stoi na głowie. - Pobudka, śpiąca królewno! - ryknął radośnie Winthrop. - Musieliśmy się wprosić - dodał z ironią - skoro ignorowałeś nasze grzeczne pukanie.
313
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w zasięgu jego wzroku pojawiła się mała srebrna taca z delikatną filiżanką herbaty. Elliota zadziwiło, że ona również stoi do góry dnem. A jednak herbata, czy cokolwiek było wewnątrz, nie rozlała się. Ze stęknięciem Elliot się przekręcił. Ach, lepiej. Ale nie bardzo. Łóżko wykonało kilka obrotów, po czym powoli się zatrzymało. - Co tutaj masz, Kem? - usłyszał pytanie Winthropa. - Sierść psa? - Nie, majorze - Elliot usłyszał odpowiedź służącego. - To jest moje tajemne lekarstwo na kaca. - Taca, teraz we właściwej pozycji, przysunęła się bliżej. - Proszę to wypić, panie.
S R
Elliot dzielnie uniósł się na jednym łokciu, podniósł filiżankę i wypił ją duszkiem. Efekt był niemal natychmiastowy. Na szczęście dla wszystkich Kemble szybko podstawił nocnik.
- Jezu, Kem! - krzyknął Winthrop, odskakując na widok wymiotów, bekania i rzężenia. -I ty mówisz, że to jest lekarstwo? Wygląda, jakby zaraz miał wykorkować.
- Fu - burknął sir Hugh, zerkając z drugiej strony łóżka na cały bałagan. Jakby zadziwiony potrząsnął siwą głową. - Żadna dziewczyna w Anglii nie jest tego warta, chłopcze. - Jednym gładkim szarpnięciem zerwał z niego kołdrę. - Chodź, Kemble. Posadźmy go na tym fotelu. Chyba z niego nie spadnie. - Nieeeee! - Elliot usłyszał swój jęk, gdy jego stopy dotknęły grubego dywanu. - Wynocha z mojego domu, Hugh, ty podły sukinsynu! Jesteś zwolniony, Kem! Odejdź ode mnie! Pieprzyć was obu, cholera jasna! - Och! - zakwiczał Kem z udawaną radością. - Cóż za propozycja! A pan dziś rano wygląda taaaak atrakcyjnie!
314
Gdy major Winthrop zachichotał życzliwie, Elliot opadł natychmiast na wspomniany fotel. Winthrop podsunął mu podnóżek pod nogi. Elliot cofnął się instynktownie. - Nie dotykaj mnie, Matt! Ty niewdzięczny draniu. - Człowiek, który jest w stanie tak przeklinać, musi być na najlepszej drodze do ozdrowienia - usłyszał nabożny szept Hugha. - Ktoś ma ochotę na kawę? - zaszczebiotał Kemble. Piętnaście minut później Elliot nabrał pewności, że jednak będzie żył, ale wcale go ta świadomość nie ucieszyła. Spędziwszy większość czasu w ciągu ostatnich dwóch dni na próbach skończenia ze sobą, uznał swoją
S R
porażkę za bardzo zniechęcającą, zwłaszcza że teraz cierpiał w nieopisany sposób. Na jego oczach służący przygotowywali mu kąpiel. Winthrop wmusił w niego dwie filiżanki kawy, a Kem przygotował mu ubranie. Dlatego dla Elliota stało się oczywiste, że nie tylko oczekiwano od niego, iż będzie żyć, ale także że się wykąpie i ubierze. Była to dla niego przygnębiająca perspektywa.
Za jego plecami pokojówka sprzątała pozostałości po wczorajszej próbie samobójczej. Pobrzękiwanie butelek było dla Elliota diabelską katuszą. Pokojówka na szczęście szybko skończyła, a Kemble odprawił służących od wielkiej miedzianej Wanny. Unosiła się nad nią para. Elliot nawet nie jęknął ani nie zaklął, gdy Kemble i Hugh siłą zdjęli z niego nieświeżą koszulę i kalesony, po czym wsadzili do gorącej wody. Matthew Winthrop stał po jednej stronie podparty pod boki i przyglądał się przyjacielowi. - Daję słowo, Elliot! Pijany przez dwa dni, to nie w twoim stylu. Powinieneś się dobrze zabawić, stary... I błagam, powiedz mi, że nie opłakujesz wciąż tej swojej aktoreczki? 315
Elliot roześmiał się ochryple i ochlapał twarz gorącą wodą. - Na pewno nie, Winthrop. Major pytająco uniósł brew i wymownym gestem wskazał panujący w pokoju bałagan. - Cóż, jednak chodzi o jakąś spódniczkę. Bóg mi świadkiem, że wystarczająco często widziałem ten żałosny wyraz twarzy. Chociaż, przyznaję, nie u ciebie. Elliot tylko potrząsnął głową i głębiej zanurzył się w wodzie. - Jak chcesz, Rannoch - odezwał się Winthrop, powoli potrząsając głową. - Ale niech mnie szlag, jeśli nie masz złamanego serca. Jest to
S R
zadziwiające, bo żaden z nas nie podejrzewał, że masz serce. - Wiara, Matt! - mruknął Elliot, opierając głowę o krawędź wanny. Zacisnął oczy i uśmiechnął się ponuro. - Wiem z najlepszego źródła, że potrzebuję tego nie tylko dla serca, ale także dla przyzwoitości, moralności i uczciwości.
- A niech mnie - mruknął sir Hugh, wychylając resztę kawy. - Znowu zabawiałeś się z tą wiejską dziewczyną w Essex, co, chłopcze? -Ach! Twoja tajemnicza kochanka - powiedział cicho Winthrop. - Kim ona jest, Elliot?
- Oui, oui! - zawołał wesoło Kemble z sąsiedniego pokoju. - Cherchez la femme! Same kłopoty! Powtarzam to od tygodni! Elliot zignorował Kerna, zanurzył się cały w wodzie, po czym wynurzył się, plując. Szok wywołany gorącą wodą sprawił, że jego kolejne słowa były do zniesienia. - Bratanica Trenta - wychrypiał. - Możecie uwierzyć w moje cholerne szczęście?
316
- Naprawdę, Elliot? - Winthrop z zadziwienia otworzył usta. - Stary Trent miał wnuczkę? A ty się z nią zabawiałeś? Do tego z dobrze urodzoną damą! To ci dopiero, stary! - Nie sądziłem, że ktoś jeszcze żyje z tej linii - mruknął sir Hugh poza tym maminsynkiem, Stephenem. - Och, tak - westchnął Elliot ponuro. - Dwie wnuczki i wnuczek. Domniemany spadkobierca. Dzieci Maxwella, najmłodszego syna starego lorda. - Maxwella? - Winthrop zamyślił się. - Hm... pamiętam tylko Frederica. Ale przypominam sobie, że zginął pod Busco. Dzielny facet.
S R
Frederick. Na dźwięk tego imienia Elliot poczuł się, jakby dostał obuchem. Frederica. Portugalia. Zaledwie bękart arystokraty. Nagle Elliot uświadomił siebie, że prawda była na wyciągnięcie ręki, gdyby tylko zadał sobie trud. Ile wśród arystokracji angielskiej było rodzin o nazwisku Stone? Prawdopodobnie nie więcej niż dwa tuziny, jednak nie przyszło mu nigdy do głowy, żeby poskładać to wszystko w jedną całość.
Sir Hugh znowu mruknął i podrapał się w ucho.
- Tak, pamiętam Maxwella Stone'a. Ten gość lubił sztukę czy jakieś takie wygłupy, o ile pamiętam. To się działo jakieś trzydzieści lat temu. Chyba jego macocha nie dopuściła do tego, aby zaczął studiować w... Jak to się nazywa? Akademii Królewskiej? Gość się zdenerwował, uciekł do Włoch czy innego przeklętego miejsca. Myślałem, że zmarł. - Bo zmarł - powiedział oschle Elliot. - Ale w Essex, zaledwie kilka lat temu. Tym razem westchnął Winthrop. - Niech mnie! Elliocie, co cię napadło? Siostrzenica Jeanette! Muszę przyznać, że mnie zaskakujesz. 317
Sir Hugh klepnął się radośnie po udach. - Moja krew. Trzymasz ich w ryzach. Szkoda, że nie widziałem miny tej starej suki Honorii, kiedy przejrzała twój podstęp. - Ja widziałem, wuju. Co więcej, mogę cię zapewnić, że nie był to miły widok. I to nie był podstęp. - Elliot brutalnie ochlapał twarz gorącą wodą. Po prostu nie wiedziałem, kim jest ta młoda dama. - Niezła historia, chłopcze! - Sir Hugh walnął dłonią w podłokietnik krzesła. - Trzymaj się jej. Elliot obrócił się i spojrzał gniewnie na wuja. - Posłuchaj, Hugh! N i e w i e d z i a ł e m - powtórzył, chłodno wymawiając każde słowo.
S R
- Ale dlaczego ona... ? - Winthrop zamilkł, widząc gniewne spojrzenie Elliota.
Elliot odwrócił wzrok i zapatrzył się w wodę.
- Nie wiem. Wystarczy, jeśli powiem, że nie znała mojego nazwiska. - Jezu, Rannoch! Chyba nie... nie... - Winthropowi zabrakło słów i rozdziawił usta. - A więc ty nie... ?
- Och, do diabła, tak - odparł gorzko Elliot.
- Tak. Oczywiście, że tak. Co innego mógł zrobić taki rozwiązły potępieniec jak ja, Matt? Oczywiście, nie mogłem się powstrzymać. - Dobry Boże - mruknął Winthrop poważnie. - Co teraz będzie? Powinienem w ogóle pytać? - Teraz nic nie będzie - odparł z goryczą Elliot. - I coś wam powiem, panowie. Głupiec, który nazwał kobiety słabszą płcią, nigdy nie spotkał tej. Miałem szczęście, że przeżyłem, kiedy dowiedziała się, kim jestem. - Dowiedziała się? - pisnął Hugh, zrywając się z krzesła. - Mój Boże, ona wie, kim jesteś? 318
- Rzeczywiście - bąknął Elliot. - Ale nie martw się, wuju. Ona nie ma zamiaru kontynuować znajomości z markizem Rannochem. Domyślam się, że jej rodzina uważa mnie za plugawego, węszącego psa. - Wystarczy tego porannego tete-a-tete, panowie - wtrącił Kemble zdecydowanie. - Wyciągnijcie z wody jego poturbowany i poraniony tyłek, a ja w okamgnieniu go ogolę, ubiorę i przygotuję do wyjścia. - Do wyjścia? - jęknął Elliot, ale było za późno. Bezceremonialnie wyciągnięto go z wanny. - Do wyjścia - potwierdził Winthrop uparcie. - Nie będziemy stać z boku, podczas gdy ty zapijasz się na śmierć z powodu kobiety.
S R
- Tak - dodał wesoło sir Hugh. - W klubie aż huczy od zakładów na tutejszą walkę między O'Connellem i Jenningsem. Odrobina krwawego sportu i trochę świeżego powietrza. To jest właśnie to, mój chłopcze! ***
Nawet jeśli pogardliwa uwaga sprawiła, że Honorię Stone zaczęły piec uszy, jej wyprostowana postawa i zapalczywe spojrzenie niczego takiego nie zdradzały, bo w chwili, gdy Hugh podawał w wątpliwość jej charakter, „stara suka" siedziała w bibliotece Evangeline, a jej zachowanie świadczyło o samozadowoleniu i moralnej wyższości arystokratki, która była przekonana, iż posiada prawo, aby karcić tych, których moralność pozostawiała wiele do życzenia, włączając w to jej zbłąkaną wnuczkę. Hrabina wdowa starannie wygładziła fałdy sukni z czarnej krepy, po czym położyła na kolanach torebkę. - Dziękuję, panno Stone, że zgodziłaś się zobaczyć dzisiaj ze mną stwierdziła ze swojego miejsca przy kominku. - Bardzo mnie cieszy, iż
319
pragniesz tego samego co ja. To znaczy, że obie chcemy tego, co jest najlepsze dla Michaela. Evangeline przyjrzała się przyrodniej babce z dobrze skrywaną podejrzliwością. Kobieta wróciła tego ranka, jak przewidywali. Bez swoich totumfackich, w dodatku okazując szacunek, a to było do niej niepodobne. Zresztą szczerości tego szacunku przeczył wyraz jej oczu. Dzisiaj wdowa była uprzejma, wręcz serdeczna, i Evangeline nie mogła oprzeć się myśli, że to przedstawienie musi ją wiele kosztować. - Proszę źle nie zrozumieć moich poglądów, lady Trent - wtrąciła chłodno Evangeline, pochylając się, aby nalać kawy. - Jestem przekonana,
S R
że dla Michaela będzie najlepiej, jeśli jego życie pozostanie niezmienione. Będę wdzięczna, jeśli nie będzie już pani na mnie naciskać w tej sprawie. Cienkie wargi wdowy ułożyły się w sztywny uśmiech. - Muszę powiedzieć, że jesteś dość stanowcza, moja droga. Ale pomyśl o Michaelu i wielu korzyściach, które może odnieść dzięki twojemu wujowi i mnie.
Evangeline niespiesznie omiotła wzrokiem napięte, prawie wymizerowane rysy twarzy lady Trent.
- Gdybyś chciała, pani, zatroszczyć się o mojego brata, zrobiłabyś to wcześniej - zakwestionowała cicho Evangeline. - Poza tym obawiam się, jak wyglądałoby życie Michaela pod pani opieką, ponieważ jest wrażliwym dzieckiem o artystycznych skłonnościach. Lady Trent zwęziła oczy, składając smukłe, odziane w rękawiczki dłonie na kolanach. - Jestem kompletnie zaskoczona, panno Stone, skoro twierdzisz, że chcesz tego, co najlepsze dla swojego brata. Ponieważ spytałabym cię o twój
320
związek z markizem Rannochem. Nie sądzę, aby był odpowiednim towarzystwem dla chłopca o tak wrażliwej naturze jak Michael. Nagle myśli Evangeline zaczęły układać się w całość. Ta wizyta miała niewiele wspólnego z Michaelem. Lady Trent była zaniepokojona; to było oczywiste. Evangeline wyczuwała z trudem tłumioną wściekłość hrabiny pod maską uprzejmości. Evangeline uniosła podbródek i przybrała wyraz chłodnej obojętności. - Dziękuję za troskę, pani. Możesz być pewna, że moja znajomość z lordem Rannochem nie będzie mieć żadnego wpływu na Michaela. - Muszę powiedzieć, panno Stone, że niezmiernie się cieszę, słysząc
S R
to. Fakt, że dwa dni temu zwrócił się do ciebie po imieniu, świadczyłby o niewłaściwym stopniu zażyłości. - Wdowa napiła się ostrożnie kawy. - Proszę uważać, pani - ostrzegła delikatnie Evangeline. - Jesteś zawsze mile widziana pod tym dachem, niemniej nie będę tolerować żadnych oszczerstw na temat mojego charakteru... ani charakteru jego lordowskiej mości - dodała po chwili.
Lady Trent uniosła ciemne, wygięte brwi.
- Moja droga dziewczyno, możesz być pewna, że nic, co powiem, nie może bardziej podać w wątpliwość charakteru Rannocha! Prawdę mówiąc, on raduje się swoją złą reputacją.
Evangeline patrzyła przyrodniej babce w oczy, bezczelnie kłamiąc. - Nic nie wiem na temat charakteru jego lordowskiej mości. Jednak możesz być pewna, pani, że nie jestem jego kolejnym podbojem. Lady Trent pobladła, odstawiając z brzękiem filiżankę, i Evangeline zauważyła, że drżały jej ręce.
321
- Jeśli zamierzasz wykorzystać go przeciwko nam, panno Stone, szybko się przekonasz, kto kogo wykorzystuje. On nigdy się z tobą nie ożeni. - Tak sądzisz, pani? - spytała Evangeline, udając naiwność. - W końcu mi się oświadczył. Dodam, że więcej niż raz. - Obserwując, jak twarz wdowy zmienia kolor z bieli na płomienny róż, Evangeline uspokoiła swoje sumienie. Przecież się oświadczył, czyż nie? Chociaż bez wątpienia nie mówił poważnie, jej stwierdzenie nie było całkowitym oszustwem. - Ależ panno Stone! Chyba nie uważasz, że mówił poważnie. Ten mężczyzna to uwodziciel niewinnych kobiet. Cóż innego mógłby od ciebie chcieć?
S R
Evangeline uniosła brwi, udając niewiedze.
- Cóż, nie mam pojęcia, pani! Mogę cię zapewnić, że jego zachowanie było jak najbardziej stosowne. Zachowywał się jak dżentelmen. Przerażenie na twarzy wdowy potwierdziło podejrzenia Evangeline; przyglądała się, jak lady Trent bierze uspokajający oddech. - Panno Stone, jeśli poważnie ci się oświadczył, mógł to zrobić tylko z jednego powodu i powinnaś go poznać. Rannoch chce przejąć kontrolę nad moim... nad dziedzicem mojego pasierba.
- Wydaje mi się, pani, że nie miał pojęcia, kim jestem, kiedy się poznaliśmy - odparła słodko Evangeline. Sumienie zakłuło ją, gdy wypowiedziała to niemal pewne kłamstwo, ale było to konieczne. Lady Trent niemal prychnęła z niedowierzania. - Moja droga dziewczyno, chyba nie jesteś tak niemądra, żeby uwierzyć w te bzdury! Naprawdę sądzisz, że skoro wyprowadziłaś się na wieś, zaledwie dwadzieścia mil od miasta, Rannoch nie mógł dowiedzieć się
322
o twoim istnieniu? Cóż, o odejściu Maxwella Stone'a było głośno w towarzystwie. - Rzeczywiście, ale to było trzydzieści lat temu. Obecnie mój ojciec znany jest wyłącznie dzięki swoim obrazom, a o jego związkach z hrabią Trent zapomniano. - Mhm - prychnęła lekceważąco. - Domyślam się, że nie znasz wuja Rannocha, sir Hugh Benhama. Panno Stone, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy! Rannoch zapracował sobie na opinię rozpustnika, a ten prostacki mąciwoda, jego wuj, kręci się tutaj chyba od czasów Jezebel. Ją pewnie też zaciągnął do łóżka.
S R
Elliot wspominał coś o wuju, ale nic nie wiedziała o tym mężczyźnie. Odpowiedziała więc wymijająco.
- Doprawdy? Musi więc być wyjątkowo zabawną osobą. Wdowa prychnęła pogardliwie.
- Obaj są rozpustnikami, panno Stone, i rzadko przyjmuje się ich w porządnym towarzystwie.
- W jej oczach pojawił się złośliwy błysk. - Zapewne pani Weyden opowiedziała ci o strasznym losie młodej lady Rannoch, uwiedzionej i porzuconej? Zmarła.
Evangeline szybko spuściła oczy. Nie chciała, żeby łady Trent zobaczyła w nich cierpienie. Wiedziała, że historia była całkowicie prawdziwa. Plotkarskie listy lady Bland opisywały tę starą i paskudną historię, krótko po tym, jak Rannoch został postrzelony, gdy opuszczał sypialnię lady Jeanette. Westchnęła w duchu. Jak to możliwe, że dała się oszukać takiemu człowiekowi? I jeszcze oddała mu swoje serce? Ale tak się stało, więc kiedy lady Trent kontynuowała swoją diatrybę przeciwko Elliotowi, Evangeline przygotowała się. 323
- Rannoch nie ma sumienia, panno Stone - ciągnęła wdowa. - Mam nadzieję, że pamiętasz, jak uwiódł i upokorzył twoją niemądrą ciotkę. Prawdę mówiąc, znany jest z tego, że potrafił doprowadzić do bankructwa młodych dżentelmenów tylko po to, aby przez czystą złośliwość odebrać im kochanki. - Skąd masz tak rozległą i pewną wiedzę, pani? - spytała obojętnie Evangeline, wpatrując się w swoją kawę. - On nawet nie zadaje sobie trudu, aby to ukrywać, panno Stone. Ten człowiek nie ma honoru ani wstydu. Afiszuje się ze swoją córką z nieprawego łoża, dzieckiem tancerki. Podobno często pije przez całą noc,
S R
potem rano bez skrupułów się pojedynkuje.
- To stare historie, pani - odparła Evangeline cicho. - Może jego lordowska mość postanowił zmienić swoje życie. Wdowa prychnęła z niedowierzaniem.
- Stare historie? Och, moje drogie dziecko, jesteś zaskakująco naiwna! Cóż, niecałe dwa tygodnie temu został ranny w ramię! Lord Cranham wyzwał go na pojedynek z powodu kobiety.
Rana na ramieniu Elliota! Postrzelony z powodu kobiety? Evangeline usiłowała zdusić okrzyk przerażenia, ale było za późno. Jej przyrodnia babka usłyszała to.
- Oczywiście, panno Stone, możesz być zszokowana, ale sprawy przybrały znacznie gorszy obrót dla markiza Rannocha. W zeszłym tygodniu jego kochankę znaleziono zamordowaną. Ból przeszył serce Evangeline jak rozgrzany do czerwoności sztylet. - Ko... kochankę? - zająknęła się słabo. - Ach, tak! Aktorkę z Drury Lane. W zeszłym roku podkupił ją lordowi Clivingtonowi, po czym afiszował się z nią po całym mieście. 324
Prawdę mówiąc, to ona nawet nie była aktorką, co najwyżej rudą dziewką z tawerny. Ale kilka tygodni temu była na tyle głupia, żeby pokłócić się z nim publicznie, a teraz znaleziono ją martwą. Jeśli wierzyć plotkom, została uduszona naszyjnikiem, który dostała od Rannocha. Dawno temu Evangeline nauczyła się, że każda historia ma dwie strony, ale nie miało większego znaczenia, pod jakim kątem patrzyła na skandale Rannocha. Markiz wydawał się zły pod każdym względem. Postanowiła jednak nie dawać wdowie satysfakcji i nie pokazywać swojej niepewności.
S R
- Przykro mi, madam, ale nie mogę ci uwierzyć - odparła, ale jej głos zabrzmiał słabiej, niżby chciała.
- Doprawdy? - spytała lady Trent z rosnącą pewnością siebie. - Więc po prostu musisz go zapytać! Znając Rannocha, na pewno nie zaprzeczy. A lepiej będzie, jak napiszesz do swojego powiernika, pana Weydena. Zapewniam cię, że plotki krążą po całym Londynie.
- Wuj Peter nie zajmuje się plotkami - odparła chłodno Evangeline. - Doprawdy? - rzuciła wdowa. - Cóż, może chętniej zajmie się twoimi prawnymi problemami, panno Stone. Uczciwie cię ostrzegam. Jeśli dziedzic Trent wkrótce nie zamieszka pod moim dachem, gdzie zadbamy o jego morale i wychowanie, ciebie i Petera Weydena czekają sądne dni. Prawo będzie po mojej stronie, możesz być tego pewna. Rzuciwszy tę złowieszczą uwagę, która zawisła w powietrzu, i wyrządziwszy tyle szkód, ile można było spodziewać się po starej wiedźmie, hrabina wdowa naciągnęła rękawiczki, wzięła torebkę i życzyła przyrodniej wnuczce dobrego dnia.
325
*** Elliot wiedział, że chociaż dzisiejsza walka niemal na pewno była nielegalna, jej miejsce nie będzie dla nikogo tajemnicą. Kupcy, robotnicy i arystokraci zejdą się tam, mając nadzieję na popołudniowe pijaństwo, robienie zakładów i hulankę. W innych okolicznościach byłaby to miła wyprawa. Jednak nie dzisiaj. Niemniej Elliot był zbyt słaby, żeby oponować, kiedy Hugh wydawał polecenia stangretowi. Zamiast tego pozwolił, żeby wsadzono go do powozu, gdzie skulił się na atłasowych poduchach i zaczął modlić o szybkie zejście.
S R
Nie było mu to dane. Jego jedyny kontakt z życiem przyszłym nastąpił cztery mile za Londynem, kiedy gwałtownie i nagle musiał wyrzucić z siebie dwie wypite filiżanki kawy. Poza tym Elliot był zmuszony znosić ból głowy, rewolucję w żołądku i hałaśliwe towarzystwo. Miał wrażenie, że minęły godziny, kiedy wreszcie kołysanie powozu ustało, co oznaczało, że dotarli do miasta, w którym miała odbyć się walka. Chociaż przyjechali dużo przed czasem, drogi były zakorkowane. Każdy środek transportu, począwszy od wysoko zawieszonych faetonów, po ochwacone szkapy, okrążał pole, gdzie Pat O'Connell - jeśli wierzyć rozwrzeszczanemu, rozpychającemu się tłumowi - miał spotkać się ze swoim Stwórcą. Elliot jednak był zbyt bliski spotkania z własnym, żeby przejmować się panem O'Connellem. Powoli wspiął się pod górę do pobliskiego drzewa i oparł o nie, podczas gdy Winthrop i Hugh przeciskali się przez tłum mężczyzn, mając nadzieję na lepszy widok. Słońce przygrzewało, więc Elliot usiadł wygodnie na ziemi, oparty plecami o szeroki pień. Nasunął kapelusz na oczy, zamierzając przeczekać walkę, nie zwracając uwagi na
326
donośne wrzaski kibiców. Wkrótce zapadł w drzemkę i następną godzinę spędził na poły tylko świadomy otaczającego go zgiełku. Wrzask tłumu w końcu przerwał jego sen. Otworzywszy oczy, Elliot zobaczył, że horda mężczyzn poniżej rozdzieliła się na mniejsze grupy, wszczynając burdy i walki wokół ringu. - Oszust! - wrzeszczał rozwścieczony głos ponad tłumem. Elliot już widział kilka krwawiących nosów. - Tak, święte słowa! - krzyknął kolejny głos. - Otwórzcie jego rękę! Elliot zobaczył, że w prowizorycznym ringu O'Connell położył swojego przeciwnika na łopatki, a teraz tłum próbował rozewrzeć jego zaciśniętą pięść.
S R
- Otwórz jego rękę! - skandował wściekły tłum. Gapie stojący najbliżej ringu cisnęli się i przepychali. W powietrzu latały pięści i kapelusze. Wciąż jeszcze na kacu, Elliot z trudem wstał i z ulgą stwierdził, że wuj i Matt Winthrop wypadli z tłumu i teraz zmierzali w jego kierunku. - Chodźmy, Elliocie - odezwał się zdyszany Hugh i zamachał kapeluszem. - Wkrótce na dole zrobi się nieprzyjemnie. Winthrop, młodszy i sprawniejszy od wuja, pierwszy dotarł do Elliota i spojrzał na tłum w dole, który teraz już awanturował się na całego. - Tak, atmosfera zrobiła się gorąca. Hugh ma rację. - Uciekajmy więc - zgodził się obojętnie Elliot, poprawiając kapelusz. Trzej mężczyźni wrócili na obrzeża miasta, żeby znaleźć najbliższą restaurację. Prawie pusta „Pod Jeleniem" była małą tawerną z wąskim barem, kuchnią na zapleczu, i niczym, co wyróżniałoby ją spośród innych. Była jednak czysta i cicha. Elliot i Hugh usiedli naprzeciwko drzwi, podczas gdy Winthrop podszedł do wielkiego, barczystego barmana, żeby złożyć zamówienie. 327
Elliot wciąż czuł ból głowy, ale jego żołądek powoli wracał do normalności. Niestety wracała również świadomość ponurej rzeczywistości. Wydawało się, że pochłania go mroczny ocean smutku. Elliot usiłował z tym walczyć, jednak wiedział, że nie może upijać się przez resztę życia. Potrzebował jakiegoś innego rozwiązania. Może nawet pomyślałby o czymś, gdyby tak pierońsko nie bolała go głowa. - Co tam się stało? - bąknął, bezwiednie pocierając skroń. - Wyglądało na to, że Jennings mógł mieć ukryty kawałek żelaza w dłoni - odparł Hugh, podnosząc szklankę piwa, którą właśnie przyniósł major Winthrop.
S R
Elliot popatrzył tylko na swój napój i poczuł, jak resztki koloru znikają z jego twarzy. Winthrop postukał palcem w szklankę.
- Cóż, Rannoch, wiesz jak to się mówi - ostrzegł. - Jeśli koń cię zrzuci...
- Mhm - odparł niezobowiązująco Elliot. Wciąż wydawało mu się, że w ustach ma kłębek ciepłej, spleśniałej wełny. Ale może Winthrop miał rację. Z pewną ostrożnością podniósł szklankę, pociągnął łyk i westchnął z ulgą, kiedy jego żołądek nie wykonał gwałtownej wolty. - A gdzie my w ogóle jesteśmy? - spytał, podejrzliwie rozglądając się po pomieszczeniu, które z wolna zapełniało się hałaśliwymi hulakami. Strath House może i był zimny i pusty, ale przynajmniej panowała tam cisza. - W Tottenham - odparł nonszalancko Winthrop, w chwili gdy do baru weszła duża grupa ludzi. Mężczyźni przeciskali się po dwóch, trzech między krzesłami i stolami, żeby przyłączyć się do kumpli na szklankę piwa. Zapach zwietrzałego piwa zaczął mieszać się z odorem ciał i dymem papierosowym, i po pięciu minutach stało się oczywiste, że atmosfera wciąż była gorąca. 328
Dyskusja na temat Jenningsa najpierw dochodziła tylko jako głuchy pomruk, żeby po chwili rozgorzeć na całego. Gdy widzowie rozsiedli się w całym barze, głosy zaczęły się podnosić. Kiedy jednak w kącie zaczęła się burzliwa kłótnia, barczysty barman bez wahania opuścił swój posterunek, trzymając w wielkiej dłoni coś, co wyglądało jak trzonek siekiery. Ruszył w tamtą stronę spokojnym, pewnym krokiem, szepnął kilka słów, i niemal natychmiast awantura przeniosła się na zewnątrz. Elliot wziął oddech, ale zanim jeszcze zdążył odetchnąć z ulgą, drzwi otworzyły się ponownie, wpuszczając do środka snop światła. Sylwetki trzech nowo przybyłych osób wypełniły wąskie drzwi. Pogrążony w
S R
rozpaczy, Elliot nie zwrócił na nich uwagi, dopóki nie poczuł na sobie czyjegoś palącego spojrzenia. Przybysz wciąż stał w drzwiach. Elliot rzucił w tamtą stronę obojętne spojrzenie.
Wpatrywał się w niego Gus Weyden, a jego błękitne oczy błyszczały z nienawiści. Za Gusem stał Crane, muskularny służący Evangeline, a tuż obok czekał Theo, ze wzrokiem utkwionym w podłodze i rękoma schowanymi głęboko w kieszeniach. Dobry Boże... Tottenham!
- Jaki dzisiaj dzień? - wychrypiał Elliot. Hugh odstawił szklankę z głuchym stuknięciem.
- Sobota. Dlaczego pytasz? Cholera, Elliot popatrzył w błyszczące oczy Gusa i ogarnęło go potworne poczucie winy. Theo nawet nie chciał spojrzeć mu w oczy. Więc to właśnie była ta walka bokserska, którą Theo chciał obejrzeć, i prosił Elliota, żeby to załatwił. To nie było miejsce dla żółtodziobów; tłum stawał się motłochem, z trudem hamującym agresję. Poza tym Crane nie był odpowiednią eskortą. A dzieciak w wieku Theo nie miał tutaj żadnego 329
interesu, do cholery! Ale jeśli już znalazł się w tym miejscu, powinien był przyjechać z Elliotem, żeby mieć odpowiednią ochronę. Nieoczekiwanie Gus ruszył w stronę ich stolika. Elliot odchylił się na krześle, żeby popatrzeć na niego, unosząc jedną brew na powitanie. - Weyden - odezwał się lekko, najłagodniej jak umiał - jestem zaskoczony, że cię tu widzę. - Och, na pewno, Rannoch! - odparował młody mężczyzna. W jego głosie pobrzmiewała jawna wrogość. Nagle Hugh i Winthrop wyprostowali się, żeby przyjrzeć się sytuacji. - Czy nie czas na prezentację, Elliot? - spytał jego wuj zjadliwie,
S R
omiatając wzrokiem nowo przybyłego.
- Najwyraźniej nie - mruknął Elliot cicho, szukając w twarzy Gusa jakiegokolwiek śladu niedawnej przyjaźni. - Posłuchaj, Gus, mogę wytłumaczyć... wszystko wytłumaczyć. Możemy wyjść na zewnątrz? - Możesz iść do diabła, ty rozpustny draniu - odparł chłodno Gus. Po tych słowach młody mężczyzna błyskawicznie kopnął krzesło, na którym siedział Elliot. Oszołomiony dwudniowym pijaństwem, Elliot padł na ziemię jak długi. Przez tłum przeszedł cichy pomruk, gdy mężczyźni zaczęli odwracać głowy, żeby zobaczyć szykującą się awanturę. Winthrop zerwał się w ułamku sekundy, podnosząc Elliota z podłogi. Rozejrzał się groźnie po tłumie. Niemal natychmiast pojawił się przy nich barman z ciężką siekierą w dłoni. - Załatwcie to na zewnątrz, panowie - poradził niskim, opanowanym głosem. - Z przyjemnością - warknął Gus Weyden, obracając się na pięcie. Kiedy podszedł do drzwi, Elliot zobaczył, że Crane dotknął lekko jego ramienia, po czym bąknął mu kilka słów do ucha. Gus odpowiedział, 330
rzucając Elliotowi jadowite spojrzenie przez ramię. Ten stał wciąż, trzymając się niepewnie krawędzi stołu. Gus zdecydowanym ruchem odepchnął rękę służącego. - Nie dbam o to, kim on jest - warknął przez ramię Gus. - Mogę wyjść na zewnątrz. - Po czym odwrócił się i wyszedł. - Przed tawernę! - krzyknął jakiś podniecony głos z tyłu sali. - Dwóch elegancików będzie się bić! - Nagle połowa sali zerwała się na nogi, podczas gdy Elliot otrzepał się, wziął kapelusz i ruszył w kierunku drzwi. Nie zwracając uwagi na Winthropa i gapiów, którzy za nim szli, Elliot nałożył w pośpiechu kapelusz, otworzył drzwi i wyszedł na zatłoczone
S R
podwórko. Do tawerny wciąż zmierzały tłumy, a na poboczu stało mnóstwo koni. Pośrodku podwórka stanął Gus Weyden, zdejmując z siebie płaszcz. Rzucił go na żywopłot, po czym ruszył na Elliota z rękoma opartymi na smukłych biodrach.
Ten widok powinien go rozśmieszyć, ale Elliot nie widział w tym nic zabawnego. Na tyle zdecydowanie, na ile mógł, zrobił krok w stronę Gusa, unosząc dłoń.
- Posłuchaj, Weyden, bądź rozsądny. Chcę tylko porozmawiać o... aj! Pierwsze uderzenie Gusa trafiło go prosto w podbródek, podrzucając mu głowę i posyłając kapelusz na ziemię. Elliot zachwiał się, ale odzyskał równowagę w chwili, gdy na zewnątrz pojawił się Winthrop. Uderzenie wywołało oczekiwanie wśród tłumu, gdy ludzie uświadomili sobie, że bójka zaczyna się na dobre. Krzyki i pochlebstwa mieszały się z naprędce robionymi zakładami, gdy podniecony tłum otoczył walczących. - Dwa funciaki na wielkiego jaśniepana - Elliot usłyszał ochrypły głos w tłumie. 331
Na ustach Gusa pojawił się gorzki, zdecydowany uśmiech, kiedy machnięciem ręki przywołał Elliota do siebie. - Dalej, Rannoch - zadrwił cicho - nie obchodzi mnie, jaki jesteś wielki. - Chcę tylko porozmawiać, Gus. Nie walczyć - odezwał się miękko Elliot, schylając się, żeby podnieść zakurzony kapelusz. W tłumie rozległy się gniewne gwizdy, gdy jego palce dotknęły ronda, i niemal w tej samej chwili but Gusa wylądował na jego żebrach, posyłając go na ziemię. Tłum zawył. - Trzy do dwóch! - krzyknął podniecony głos z tyłu, gdy Elliot
S R
podnosił się niezdarnie z ziemi.
- Na czyją korzyść? - zapytał chciwie sir Hugh. Elliot z zaskoczeniem obrócił głowę, gdy kolejne uderzenie Gusa trafiło go w brzuch tak mocno, że aż się zatoczył.
- Chyba na młodzika - padła zaskoczona, niepewna odpowiedź. Elliot pałał świętym oburzeniem. Do diabła, Gus nie chciał słuchać tak samo jak Evangeline, a teraz jeszcze jego wuj robił zakłady na jego walkę. Uniósłszy podbródek, Elliot zobaczył, że mięśnie Gusa napinają się, żeby zadać kolejny cios, więc zbierając wszystkie siły, podniósł ramię, żeby zablokować cios Gusa i jednocześnie uderzyć go drugą pięścią w brzuch. - Nie - obstawił znowu gracz, gdy Gus ze świstem wypuścił powietrze i zachwiał się. - Myślę, że zakłady na wielkiego pana. Gus szybko odzyskał równowagę i szykował się do zadania kolejnego ciosu. Zmęczony postawą moralisty, Elliot cofnął się, ściągnął płaszcz i rzucił go wujowi. Jak para rozjuszonych kogutów pięściarze okrążali się, jakby odpychani siłą odśrodkową.
332
- Nie zmuszaj mnie, żebym to zrobił, Weyden - ostrzegł cicho Elliot. Może i piłem przez ostatnie dwa dni, ale jestem niemal dwa razy od ciebie większy. - Tak, brutalna siła - zadrwił Gus. - Czy to właśnie o to chodzi? Tak właśnie zmusiłeś Ev... - Zamknij się, głupcze! - ryknął Elliot, rzucając się na młodszego mężczyznę. Powalił Gusa silnym ciosem i padł razem z nim na ziemię. Tłum wokół nich rozstąpił się, gdy Elliot przycisnął Gusa do ziemi i usiadł na nim. Gus spróbował napluć Elliotowi w twarz.
S R
- Evie cię kochała, ty libertynie bez zasad! Elliot pochylił się bardziej, przyszpilając ramiona Gusa do ziemi.
- Niech cię szlag, uważaj, co mówisz! - wyszeptał Gusowi do ucha. Rozumiem, że jesteś zły, i może masz ku temu powody, ale nie jest to czas ani miejsce, żeby wymieniać imię...
Nagle Gus wyrzucił kolano i trafił Elliota prosto w krocze. Elliot ryknął, przetoczył się na bok i padł dysząc z bólu, podczas gdy Gus zerwał się na nogi.
-Wstawaj, ty sukinsynu! - warknął Gus, machając zachęcająco ręką. Palce miał zasinione i spuchnięte.
- Och, do diabła! - wychrypiał Elliot. - Dowal mi, Weyden, jeśli to przyniesie ci ulgę. - Wypluł z ust piach i znowu rzucił się na Gusa. Po chwili tarzali się po dziedzińcu tawerny jak para warczących kundli, najpierw na górze był Elliot, potem Gus. W powietrzu latały pięści i łokcie, gdy świat wydawał się wirować wokół Elliota, wciągając go w wir mdłości i zawrotów głowy.
333
Obaj mężczyźni dyszeli, a ich ubrania pokryte były brudem. W końcu Elliotowi udało się uzyskać przewagę i jeszcze raz przygniótł Gusa do ziemi, jednocześnie starając się opanować rewolucję w żołądku. Włosy zwisały Elliotowi bezładnie nad okiem, częściowo zasłaniając mu widok na przeciwnika. Wtedy Gus poruszył się i Elliot zobaczył, że z nosa młodego mężczyzny płynie krew. Spływała po jego twarzy i szyi, tworząc na kiedyś białej koszuli Gusa wielką czerwoną plamę. Ten widok był nie do zniesienia. Elliot był zgubiony, bo to, co zobaczył, podziałało na jego mocno nadwerężoną wrażliwość. Z jękiem protestu sturlał się z Gusa i czołgając się
S R
na kolanach i trzymając za brzuch, zwymiotował wypite przed chwilą piwo. Nagle Gus także znalazł się na kolanach, trzymając się za brzuch i dysząc ciężko. Ale on, Elliot stwierdził z wściekłością, śmiał się. Śmiał się! Uczciwa walka między przyjaciółmi to była jedna rzecz, ale naśmiewanie się z kaca innego faceta, to było coś zupełnie innego. A kopanie w krocze to naprawdę nieuczciwa walka!
Tłum cofnął się instynktownie. Kilku gości wycofało się do tawerny, podczas gdy ci, którzy robili zakłady, drapali się po głowach. Było dla wszystkich oczywiste, że awantura się skończyła, przynajmniej chwilowo. - A niech cię, Weyden - warknął Elliot, z trudem się podnosząc i gwałtownie spluwając na ziemię. Wyciągnął ręce i poderwał Gusa do góry z nową siłą, po czym pociągnął młodego człowieka w stronę stajni. - Musimy obgadać kilka spraw, przyjacielu. - Przez ramię rzucił gniewne spojrzenie Crane'owi, wujowi i pozostałym widzom. - W cztery oczy! - ryknął, a tłum cofnął się ze strachu. W mroku stajni Elliot rzucił Gusa na stertę siana i ciężko klapnął obok niego. Wyglądało na to, że wściekłość młodego człowieka niemal całkowi334
cie wypaliła się w kurzu podwórza. Z jego żądzy krwi zostało już teraz gniewne spojrzenie. Gus zaczął wycierać nos. Odetchnąwszy z ulgą, Elliot przetarł brudnym rękawem koszuli brwi. - Posłuchaj, Weyden - zaczął wolno. - Wiem, że to nie wygląda dobrze, ale musisz mi pomóc. Po prostu posłuchaj mojej wersji historii... *** Evangeline była w holu głównym, gdy kuśtykający Gus wszedł na schody, Crane i Theo podążali za nim. Niedawny pięściarz usiadł rozwalony na krześle w kuchni, szeroko rozstawiwszy nogi, i oparł głowę o górny szczebel krzesła.
S R
- Tak, panienko! Mówią, że chłopcy zawsze pozostaną chłopcami zacytowała pani Penworthy, zabierając z opuchniętej twarzy Gusa teraz już letni kompres. Jego nos stał się dwa razy większy, a jedno oko było fioletowe i tak spuchnięte, że Gus nie mógł go otworzyć. Opierając pulchne ręce na kolanach, gospodyni przykucnęła i zajrzała w nozdrza Gusa. - Ale obawiam się, że jest złamany, niestety. A na prawe oko będziemy potrzebować steku wołowego.
Kucharka, pani Crane, pociągała żałośnie nosem nad garnkiem stojącym na kuchni, po czym wyjęła kolejną parującą ściereczkę z żeliwnego garnka z cuchnącą bulgocącą miksturą. Używając szczypców, położyła ściereczkę na porcelanowej tacy i westchnęła smętnie. - Pan Roberts... markiz Rannoch jest dorosłym mężczyzną, pani Penworthy - warknęła Evangeline. - Tak samo Gus, chociaż on nie chce się z tym pogodzić. - Podniosła ściereczkę za jeden róg, poczekała chwilę, aż materiał ostygnie, po czym złożyła go i położyła na największy z siniaków Gusa.
335
Gus skrzywił się pod parującym kompresem, usiłując podnieść głowę ze szczebelka. - Dobrze wiem, ile mam lat, Evie - zagderał nosowo. - I nie wydaje mi się, żebyś była w tej sprawie całkowicie w porządku wobec Elliota. Proszę cię tylko, żebyś zechciała mnie wysłuchać. - W porządku? W porządku? - wrzasnęła Evangeline. - Przekonasz się, co znaczy w porządku, Gusie Weydenie, kiedy twoja mama wróci do domu i zobaczy, że wdałeś się w bójkę w tawernie jak jakiś pospolity łobuz! I to z takim amoralnym potępieńcem jak on. Daję słowo, że nie mogę tego zrozumieć! Nie masz za grosz przyzwoitości?
S R
- Ech? - wtrąciła pani Penworthy. - Może i lubi wdać się w bijatykę, ale nazywać tego miłego pana Robertsa potępieńcem? Jakoś nie pasuje mi do niego to słowo.
Pani Crane westchnęła ciężko znad parującego garnka. - To wszystko wina Crane'a - jęknęła, wznosząc oczy ku niebu. - Na miły Bóg! Co go naszło, pytam? Żeby zabrać chłopców na walkę bokserską. I to aż do Tottenham! Dobrze, że nie skończyło się gorzej. - Och, do diabła z Crane'em - wymamrotał Gus, odrzucając na bok kompres i podnosząc się ciężko z krzesła. - Jestem na tyle dorosły, by wiedzieć, co robię! A Elliot nie jest potępieńcem.
- Tak uważasz? - szepnęła chłodno Evangeline, pochylając się, żeby spojrzeć mu głęboko w oczy. - Jak więc nazwałbyś mężczyznę, który deprawuje, po czym porzuca niewinne młode panny? Mężczyznę, który afiszuje się ze swoją kochanką, ograbia naiwnych młodych mężczyzn z ich majątków jak jakiś przebiegły kapitan Sharp i wdaje się w krwawe pojedynki tylko po to, żeby zabawić swoich przyjaciół? - Evangeline ostro szarpnęła Gusa za kołnierz. 336
- Kłamstwa! - odparował Gus przez nos. - Cholerne obelgi! Kto powiedział takie rzeczy? - Lady Trent - syknęła Evangeline, opierając ręce na biodrach. - I jak się tak nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że nazywanie tego człowieka potępieńcem jest zniewagą dla tego określenia, nie człowieka! Zanim Gus zdążył zareagować na wściekły wybuch Evangeline, do kuchni wpadła Frederica, zatrzymując się gwałtownie w progu, i pisnęła z przerażeniem. - Czy to prawda? - spytała zbolałym głosem, wpatrując się w poobijaną twarz Gusa. Zrobiła przerażoną minę, po czym się rozpłakała. -
S R
Czy to prawda, co mówi Theo? Że biłeś się z panem Robertsem? - załkała. - Psiakrew - zaklęła Evangeline, niosąc kolejny kompres, szeleszcząc przy tym jedwabną suknią. Podeszła do drzwi. - Dosyć tego! To ostatnie łzy wylane w Chatham z powodu tego drania! Najwyższy czas, żebym mu wyjaśniła, iż ma się nie zbliżać do żadnego członka mojej rodziny. - Weszła po starych kuchennych schodach, podczas gdy pani Crane i Frederica szlochały za jej plecami.
***
Elliot rzucił stangretowi adres, który podał mu Gus, i elegancki powóz ruszył w kierunku rzeki, żeby zawieźć go do Westminsteru. Rzuciwszy kapelusz na przeciwległe siedzenie, Elliot przesunął dłonią po twarzy, jakby chcąc pozbyć się nieprzyjemnej wizji. Wczorajszy dzień rzeczywiście był koszmarem. Widok zakrwawionej koszuli Gusa sprawił, że zrobiło mu się niedobrze, a świadomość, że mógł zrobić chłopcu poważną krzywdę, wstrząsnęła nim. Nie był jednak trzeźwy i dlatego niemal został pokonany przez chłopaka o połowę od niego młodszego i połowę lżejszego. A mimo
337
to, chociaż Hugh i Winthrop naśmiewali się z niego, wynik walki nie miał znaczenia. To wciąż najbardziej cierpiało jego serce, nie duma. Wcale nie pomogło, że później Gus stał chłodny i stanowczy pośrodku stajni, podczas gdy Elliot błagał go o wybaczenie. Najpokorniej jak umiał, Elliot starał się wyjaśnić swoje uczciwe zamiary i przekonać Gusa, że jego historia, acz nieprawdopodobna, jest prawdziwa. Upokorzył się do tego stopnia, że wyznał swoją miłość do Evangeline i prosił Gusa o pomoc. Ale na koniec Gus mógł jedynie popatrzeć na Elliota ze współczuciem, objąć go brudnym ramieniem i zaproponować, aby odwiedził Petera Weydena. Sytuacja pogorszyła się w drodze do domu. Właśnie wtedy Winthrop
S R
oznajmił nowinę dotyczącą Antoinette. Rzeczywiście uduszenie jej naszyjnikiem było paskudne. Antoinette na to nie zasługiwała. Elliot zadrżał, chociaż dzień był ciepły. Nie mógł pozbyć się wizji byłej kochanki, jej bladej, pięknej twarzy wykrzywionej w pośmiertnym skurczu. Biedna, biedna dziewczyna. Była pazerna i zdesperowana, tak, ale nie do końca zła. Elliot obawiał się, że o nim nie można by powiedzieć tego samego. Elliot obojętnie obserwował przez okno widoki wzdłuż Haymarket i zastanawiał się, jak wyglądać będzie jego życie. Na Jermyn Street dostrzegł tłum elegancko ubranych dam i dżentelmenów wysiadających z powozów, wchodzących i wychodzących ze sklepów, robiących ostatnie zakupy w sezonie. W ciągu kilku następnych tygodni większość śmietanki towarzyskiej przeniesie się do swoich wiejskich posiadłości albo w głąb kraju w oczekiwaniu na sezon łowiecki. Elliot odwrócił się od okna i zapatrzył na cienie w powozie. Nie interesowały go zakupy ani polowanie, a już na pewno nie obchodził go koniec sezonu. Jego powóz pokonywał kolejne ulice, aż w końcu dotarł do domu Petera Weydena. Czteropiętrowy elegancki i znakomicie utrzymany 338
dom znajdował się na cichej uliczce niedaleko Great Marlboro. Prosta mosiężna tabliczka informowała o działalności biznesowej. Kilka tygodni wcześniej Gerald Wilson ustalił, że powiernik Evangeline jest człowiekiem uczciwym, któremu zależy na dobru podopiecznej. Elliot mógł jedynie mieć nadzieję, że Weyden zgodzi się, że teraz oznaczało to także małżeństwo. Szansa była niewielka, ale Elliot był zdesperowany. Wyskoczył niecierpliwie z powozu, nie czekając, aż służący rozłoży schodki. Szybko pokonał sześć kamiennych stopni, i niemal natychmiast drzwi otworzyły się, a upudrowany służący zaprosił go do środka, z gracją
S R
przyjął jego wizytówkę, po czym wszedł na górę po szerokich schodach. Hol nie był duży, ale urządzony ze smakiem, z krajobrazami i marinami rozwieszonymi na ścianach w taki sposób, by przykuwać uwagę. Przez kilka minut Elliot chodził w tę i z powrotem, udając zainteresowanie obrazami, po czym otworzył zegarek, aż wreszcie powrócił służący i poprosił Elliota, żeby poszedł za nim na górę.
Peter Weyden był wytwornym dżentelmenem, mniej więcej sześćdziesięcioletnim, którego twarz od razu wydała się Elliotowi miła i zdecydowana. Jego idealnie ostrzyżone włosy miały piękny srebrny odcień, tak samo jak oczy i okulary. Ubrany był w rudobrązową marynarkę z wyśmienitego materiału, pod którą miał elegancką szarą kamizelkę, a w jej kieszonce znajdował się zegarek na długim łańcuszku, zwisającym na jego pokaźnym brzuchu. Wyglądał jak połączenie starej sowy o bystrym spojrzeniu z zamożnym szwajcarskim bankierem, i najwyraźniej posiadał całą drobiazgowość i dokładność tego ostatniego. Przez cztery wysokie palladiańskie okna delikatne światło wpadało do imponującego biura z salonem, bogato urządzonego, a jednocześnie dość 339
spartańskiego. Na jednym końcu znajdowało się szerokie mahoniowe biurko, na którym leżały uporządkowane skórzane księgi i nowoczesne stalowe pióro. Gdy służący wprowadził Elliota do środka, Weyden wstał z krzesła i ukłonił się grzecznie. Sprawiając wrażenie zupełnie niezaskoczonego niespodziewaną wizytą markiza w swoim gabinecie, poprosił Elliota, aby usiadł, po czym zaproponował mu kieliszek sherry. Elliot podziękował i odmówił. - Panie Weyden - zaczął, siadając na małym krześle - ponieważ nie mieliśmy przyjemności się poznać, zapewne zastanawia się pan, co mnie do pana sprowadza.
S R
Peter Weyden spojrzał na niego ostro zza okularów. - Wręcz przeciwnie, lordzie Rannoch. Podejrzewam, że znam powód pańskiej wizyty, otrzymawszy wczoraj rozwlekły, pełen skruchy list od mojej bratowej, która obawia się najgorszego. - Weyden odezwał się poprawnym angielskim z ciężkim akcentem, po czym posłał Elliotowi sztywny, zjadliwy uśmiech. Była to jedyna zewnętrzna oznaka jego emocji. Elliot odruchowo uniósł brwi, po czym zdusił swoją wrodzoną arogancję. Tutaj nie było miejsca na takie emocje. Ponosił całkowitą winę i powinien przeprosić tego mężczyznę.
- Wygląda więc na to - odparł cicho - że pani Weyden oszczędziła mi upokorzenia związanego z ujawnieniem przykrych szczegółów mojej... znajomości z pańską podopieczną. Weyden wzruszył tylko ramionami i wstał z krzesła, żeby wziąć karafkę sherry. Elliot potrząsnął głową, więc Weyden nalał sobie kieliszek. Z kieliszkiem w ręku zażywny mężczyzna podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Nietypowo jak na Londyn, dzień był słoneczny. Kiedy się
340
odezwał, w jego głosie pobrzmiewał ton ostateczności, i Elliot poczuł się, jakby został odprawiony przez dyrektora szkoły. - Dziękuję, że zachował się pan na tyle honorowo, aby tu dzisiaj przyjść, ale sądzę, iż nie ma powodu przedłużać pańskiego skrępowania ani tej wizyty. - Weyden odwrócił się do niego twarzą. - Jeśli rzeczywiście istniała między wami, powiedzmy, zbyt poufała zażyłość, to mam świadomość, iż wielu mężczyzn z pańską pozycją nie fatygowałoby się, aby w tych okolicznościach złożyć mi wizytę. Niestety Evangeline ponosi głównie ciężar bycia córką arystokraty, natomiast nie ma z tego tytułu prawie żadnych korzyści.
S R
Skrępowany stanowczością w głosie Weydena, Elliot wstał i podszedł do niego.
- Co pan chce przez to powiedzieć, panie Weyden? Czy ma to coś wspólnego z Etienne'em LeNotre?
Weyden uśmiechnął się kwaśno.
- Nie, nie, panie. Ja tylko zaproponowałem, aby Etienne dał schronienie Michaelowi i Evangeline w Soissons, dopóki Winnie nie uda się wynająć szkunera, którym mogliby przetransportować swój dobytek do Ghent. Chociaż był na tyle przebiegły, aby mieć pewne podejrzenia co do pańskiego... zainteresowania Evangeline, jednak nie podzielił się nimi. Prawdę mówiąc, ma wystarczająco dużo kłopotów i bez tej afery. Tak samo jak i pan, milordzie, jeśli wierzyć plotkom krążącym po mieście. Pogłoski o śmierci Antoinette rozeszły się szybko, uświadomił sobie Elliot, postanawiając zignorować subtelną aluzję. - Jednak musi pan wiedzieć, że skompromitowałem pańską podopieczną. I to dość poważnie. Z pewnością tak uważa jej babka, a ponieważ panna Stone jest dobrze wychowaną damą, czuję się w obowiązku 341
zrobić to, co właściwe. Jednakże ona jest niedoświadczona i nie w pełni rozumie konsekwencje tego... tego, co się wydarzyło. Starszy mężczyzna odwrócił się, żeby spojrzeć mu w oczy. - Wręcz przeciwnie, mój panie. To pan nie rozumie. - W głosie Weydena nie było cienia gniewu. - Nie należymy do tego kręgu kulturowego. Nie żyjemy i nie umieramy według angielskich zasad zachowania. - Więc popiera pan jej zachowanie? Weyden potrząsnął stanowczo głową. - Absolutnie nie, milordzie. Ani nie akceptuję pańskiego. Oczywiście
S R
udzielę Evangeline reprymendy. Jednak ona nie jest głupia, a ja już nie jestem jej opiekunem. Jest pełnoletnia.
- Poprosiłem ją, żeby za mnie wyszła. - Elliot słyszał przygnębiający smutek w swoim głosie i ze zdziwieniem poczuł pod powiekami łzy. Weyden raz skinął głową, po czym odwrócił się nagle, żeby popatrzeć na alkohol w kieliszku, który bezwiednie obracał w dłoni. - Tak pisała Winnie. A Evangeline panu odmówiła. To, być może, było nierozsądne. - Otaksował Elliota wzrokiem. - A może nie. Elliot poczuł wzbierający w nim gniew. Ta sytuacja była niedorzeczna; ci ludzie byli szaleni. Przecież Weyden powinien był domagać się albo ślubu, albo satysfakcji, ale głos mężczyzny był niemal pozbawiony emocji. - Może pan nie rozumie, panie Weyden. Zrujnowałem ją. - W jakim sensie, lordzie Rannoch? Bo nie będzie mogła zostać mizdrzącą się, niewinną żoną jakiegoś nadętego Anglika? - W żywych, świdrujących oczach Weydena pojawił się przebłysk humoru. - Może ten cel ma jakieś znaczenie dla tych panien, które nie mają nic lepszego do roboty. Jednak Evangeline jest artystką w prawdziwie tradycyjnym flamandzkim 342
stylu, z potencjałem, którego nie spotkałem jeszcze u żadnego artysty. Co więcej, jest bardzo przywiązana do swojej rodziny. Nie sądzę, aby jednorazowy brak rozwagi uniemożliwił jej odniesienie sukcesu w jakiejkolwiek dziedzinie. Obojętne słowa Weydena i fakt, iż zignorował znaczenie jego związku z Evangeline, dotknęły Elliota do żywego. Weyden najwyraźniej nie miał najmniejszych skrupułów, żeby zaliczyć go do kategorii spraw pozbawionych większego znaczenia. Tym razem nie skrywał gniewu. - Cholera, człowieku! Nie rozumiesz? Wybrała życie w Anglii, gdzie jest damą, wnuczką para, siostrą przyszłego hrabiego. Takie pochodzenie
S R
wiąże się z poważnymi obowiązkami.
Weyden uniósł siwą brew i popatrzył na Elliota ponad brzegiem kieliszka.
- Evangeline w każdej chwili może przenieść się na kontynent, jeśli uzna, że angielskie ograniczenia jej nie odpowiadają, milordzie. Poza tym domniemany dziedzic, to nie to samo co prawowity spadkobierca, prawda? Nowy hrabia Trent ma przecież żonę, która, jak zapewne panu wiadomo, wciąż może mieć dzieci. Może urodzi im się syn?
- Potrzebowaliby cudu - bąknął Elliot, krzyżując ramiona na piersi. Ku jego zaskoczeniu Peter Weyden odchylił głowę i roześmiał głośno. - Rzeczywiście, milordzie. Pewnie tego właśnie by potrzebowali. Mówiąc szczerze, jeśli ani panu,ani żadnemu innemu lubieżnemu dżentelmenowi z towarzystwa nie udało się jej zapłodnić, to szanse na powodzenie są niewielkie. Elliot nie mógł powstrzymać grymasu niezadowolenia na wspomnienie Jeanette Stone.
343
- Jest jeszcze coś, co powinien pan rozważyć, panie Weyden. Mogę chronić coś więcej niż tylko reputację Evangeline. Mogę chronić Michaela przed machinacjami rodziny jego ojca. Nie odważą się ze mną zadrzeć. A poza tym Evangeline może być ze mną w ciąży. Przyznaję, że do tej pory o tym nie pomyślałem, ale jest to coś, co może poważnie zaważyć na pańskiej decyzji. Słysząc to, Peter Weyden uniósł siwe brwi. - Mojej decyzji? Doprawdy, lordzie Rannoch, czego pan ode mnie oczekuje? Czy łudzi się pan, że mógłbym, a raczej byłbym w stanie, zmusić Evie do małżeństwa? - W kącikach ust Weydena pojawił się niemal
S R
współczujący uśmiech. - Nie mogę - dodał cicho.
Po dłuższej chwili milczenia Elliot sztywno skinął głową, uświadamiając sobie, że spotkanie dobiegło końca.
- Dziękuję więc panu za poświęcony mi czas, panie Weyden, i nie będę już zawracał panu głowy. Znam drogę do wyjścia. - Podszedł do drzwi, ale kiedy położył rękę na zdobionej mosiężnej gałce, Weyden znowu się odezwał.
- Lordzie Rannoch? Elliot obrócił się na pięcie. - Tak, sir? - Kocha pan Evangeline?
Po ułamku sekundy wahania, Elliot potaknął i zapomniał o dumie. - Tak, panie Weyden, kocham. Bardzo. - Może więc spróbuje pan zdobyć jej serce? Może uda się panu to, co nie udało się innym. Jeśli tak, wtedy z radością dam panu swoje błogosławieństwo.
344
- Dziękuję, panie Weyden. - Elliot poczuł, że piecze go twarz. - Ale obawiam się, że moje nieprzemyślane oszustwo odebrało mi wszelkie szanse na powodzenie w tej materii. - Szkoda - bąknął Peter Weyden, wychylając resztkę sherry. Zamyślił się na chwilę. - Może powinienem pojechać do Wrotham-upon-Lea, żeby porozmawiać z wdową po moim bracie. Chociaż Winnie wydaje się niezbyt mądra, w rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie. Tak, i porozmawiam również z Evangeline. Będę ją bardzo namawiał, aby rozważyła pańską propozycję. To wszystko, co mogę obiecać. Elliot z wdzięcznością skinął głową i otworzył drzwi.
S R
- Panie Weyden? - spytał, jeszcze raz się odwracając. -Tak?
- Chcę, aby pan wiedział, że poprosiłem Evangeline o rękę zanim my... ja... zanim ją skompromitowałem - powiedział Elliot skromnie. - Muszę przyznać, że sam byłem zaskoczony swoimi oświadczynami, ale, cóż, mówiłem poważnie. I wciąż tego chcę.
345
Rozdział 13 Bluźniercze bajki i niebezpieczne oszustwa. Z modlitewnika
Lord Cranham poczekał, aż jego nowy powóz zatrzyma się przed wąskim domem przy Maverton Square. Kiedy służący zeskoczył, żeby przytrzymać dwa gniadosze, Cranham zerkał z ukosa na drzwi, które tak zdecydowanie zamknęły mu się przed nosem - i przed jego życiem - dziesięć lat temu. Prawdę mówiąc, nie miał powodu sądzić, że otworzą się przed nim dzisiaj, ale domniemany lord Linden nalegał, żeby kontynuować tę farsę.
S R
Cranham znowu poczuł mdłości, które towarzyszyły mu od powstania tego planu.
Czuł się łatwym celem. Nie, znacznie gorzej. Czuł się jak przynęta na niedźwiedzia, którą ciągnięto przez ulice Londynu. Wróg mógł czaić się wszędzie. Wszędzie. Zdecydowanie przełknął żółć, która groziła mu udławieniem, i spróbował skupić się na osobistych poszukiwaniach. Do diabła z Lindenem. Cranham miał własne powody, żeby przyjechać na Maverton Square, i nie miały one nic wspólnego z obietnicą współpracy. A następnym razem, stwierdził, jego współudział w małej intrydze Lindena będzie aroganckiego hrabiego kosztował znacznie więcej niż nowy powóz. Kiedy odwrócił się, żeby wydać polecenia służącemu, jego uwagę przykuł major Winthrop z równie muskularnym kompanem, wyłaniający się zza rogu naprzeciwko. Mężczyźni zatrzymali się pod lampą, rozejrzeli się po placu, po czym pogrążyli się w cichej rozmowie. Obaj mieli na sobie niepozorne szynele i kapelusze z szerokim rondem naciśnięte głęboko na czoło. Niemniej barczyste ramiona Winthropa i jego żołnierska postawa były charakterystyczne. Pomimo zapewnień lorda Lindena Cranham uważał, że
346
to mało prawdopodobne, aby major podbiegł do niego, nawet gdyby w środku dnia zaatakował go morderca. Gdy major oparł się o lampę, prawa strona jego płaszcza rozchyliła się nieznacznie pod ciężarem pistoletu, który miał w kieszeni, czego Cranham był pewien. Matt Winthrop był znany jako świetny strzelec, może nawet lepszy od Rannocha. Cóż, umiejętności strzeleckie innego mężczyzny nie miały dla Cranhama większego znaczenia, ponieważ wciąż wierzył, że to Rannoch był jego jedynym wrogiem. Właśnie wtedy Winthrop uniósł wzrok, przelotnie spojrzał Cranhamowi w oczy, a na jego twarzy malowała się podejrzliwość i nienawiść. Najwyraźniej major uważał to zadanie za obrzydliwe.
S R
Cranham wzruszył ramionami. Niech go śledzą, dzień i noc, tak jak przez ostatnie dwa dni. Był pewien, że nie wydarzy się nic ciekawego, chyba że chcą zobaczyć, jak Rannoch podrzyna mu gardło. Z ociąganiem Cranham wszedł po czterech stopniach i zastukał kołatką w drzwi. Drzwi natychmiast otworzył młody, nieupudrowany służący w źle dopasowanej liberii, który poważnie skinął głową, położył kartę wizytową barona na małej tacy, po czym zniknął. Wrócił po dwóch minutach. - Z przykrością muszę pana poinformować, lordzie Cranham, że jego lordowska mość jest niedysponowany. Lord Howell prosi pana o wybaczenie, ale nie będzie mógł dziś pana przyjąć. Cranham prychnął z niedowierzaniem. -I żadnego innego dnia, jak sądzę. Służący tylko patrzył na niego obojętnie. Cranham odwrócił się, jakby chciał odejść, po czym z powrotem się odwrócił do służącego. - Powiedz swojemu pracodawcy - mruknął, otwierając sobie drzwi - iż uważam, że jego paniczny strach przed Rannochem całkowicie pozbawił go
347
męskości. - Młody służący rozdziawił szeroko usta, ale nie zdążył nic odpowiedzieć, ponieważ w głębi holu otworzyły się drzwi. Na korytarz wyszła wysoka kobieta o końskiej twarzy, która idąc ku nim zdecydowanym krokiem, zakładała rękawiczki do konnej jazdy. - Connors! - zawołała. - Czy pojawił się mój stajenny z... Zwolniła nieznacznie, kiedy zauważyła w drzwiach sylwetkę Cranhama. - Dzień dobry, panie Moore - bąknęła, skinąwszy mu sztywno głową. Ach, ale proszę o wybaczenie! Teraz już: lordzie Cranham, prawda? dodała sarkastycznie. Cranham skłonił się.
S R
- Miło panią widzieć po tylu latach, lady Howell. - Słyszałam - odparła mrużąc oczy - że niedawno wrócił pan do miasta. - Tak, pani. W końcu zaczyna się tęsknić za londyńskim gwarem. - Doprawdy? - odpowiedziała lady Howell, a jej nieładna twarz przybrała chłodny wyraz. - Nie będę więc pana zatrzymywać. Odprawa nie mogłaby być bardziej oczywista. Cranham wziął kapelusz, który służący położył na stoliku, po czym odwrócił się, żeby wyjść. Za jego plecami lady Howell odezwała się ponownie. - Lordzie Cranham? -Tak?
Lady Howell podchodziła bliżej. - Jeśli jest pan mądry - powiedziała cicho - przestanie pan próbować spotkać się z moim mężem. Prawdę mówiąc, sugeruję wręcz, aby trzymał się pan od niego z daleka, skoro przeszłość została zapomniana. Czy wyraziłam się jasno? Cranham skinął grzecznie głową.
348
- Aż nazbyt, madam - powiedział sztywno, po czym ruszył przed siebie. Jednak schodząc po schodach, zauważył, że major i jego towarzysz teraz siedzieli na dwóch chabetach po przeciwnej stronie placu. Dla niewprawnego oka mogli uchodzić za każdego - za każdego poza bogatym dżentelmenem w towarzystwie wynajętego zbira. *** Przez dwa kolejne dni, które minęły od wizyty u Petera Weydena, Elliot nie ruszał się z domu, czekając na jakąś wiadomość albo znak z Chatham. Kiedy nic takiego nie nadeszło, postanowił podnieść się na duchu, spędzając czas z córką. Zoe także nie miała co robić, bo nie było ani
S R
opiekunki, ani guwernantki, które wypełniłyby jej czas zajęciami, więc to, że spędzali ze sobą czas, wydawało się dziwnie logiczne, a jednocześnie obojgu przyniosło pocieszenie.
Chociaż Elliot bardzo długo nie pozwalał sobie na żadne uczucia, jednak nie był głupcem. Zmiana w jego relacjach z Zoe odzwierciedlała wyłącznie zmianę, jaka zaszła w nim, ponieważ dziewczynka wciąż była taka sama i tak eteryczna jak zawsze. Elliot uświadomił sobie także, że powinien podjąć jakieś decyzje dotyczące jej przyszłości, ale nie mógł się na to zdobyć. Wiedział, że czeka na Evangeline. Chociaż Elliot nie zamierzał rezygnować z opieki nad córką, brakowało mu rady Evangeline. Podjęcie tak poważnej decyzji bez konsultacji z nią oznaczałoby - wiedział to wewnętrznie - że ich rodziny nigdy się nie połączą. Byłoby przyzwoleniem na zakończenie romansu, przyznaniem, że nie ma dla nich przyszłości. A na to nie był jeszcze gotowy. Elliot był zaskoczony niespodziewaną i najwyraźniej niemającą konkretnego celu popołudniową wizytą Matthew Winthropa. Elliot grzecznie, choć zdecydowanie wyjaśnił mu, że obiecał ten dzień spędzić z 349
Zoe. Major Winthrop, jak zwykle uprzejmy, sprawiał wrażenie, że chętnie zostanie z nimi. A teraz, przez czysty zbieg okoliczności, Elliot i Winthrop siedzieli przy niskim stoliku w bibliotece, obserwując, jak Zoe sprawnie niesie talerze i czajniczek z herbatą, pragnąc zademonstrować świeżo nabyte umiejętności towarzyskie. Dziewczynka nalała herbaty do filiżanki i podała ją gościowi. Elliot uznał, że było to bardzo szlachetne ze strony Winthropa, który tylko nieznacznie ustępował Elliotowi w rozpuście i występkach, iż przyłączył się do rodzinnego spotkania. Obserwując, jak oczy Zoe rozświetliły się z zadowolenia, Elliot poczuł znajome uczucie wstydu, które znowu zagościło w jego sercu. Jak niewiele
S R
radości miała w życiu jego córka; jak bardzo cieszyło ją nawet najmniejsze zainteresowanie okazane przez kogokolwiek, a Winthrop wydawał się na najlepszej drodze, żeby zostać jej faworytem. Jednak chociaż Elliot wiedział, że może - i powinien - lepiej zajmować się dzieckiem, wewnętrznie czul jedynie desperację. Tam, gdzie kiedyś kipiał gniew i uraza, teraz nie było nic. Jego dusza była zawieszona, jakby na coś czekała. Na co? Jakieś słowo, jakiś znak od Evangeline? A może miał nadzieję, że Weyden pojawi się na schodach Strath House ze stanowczym pastorem i swoją krnąbrną podopieczną.
Nie, tak się nie stanie. Chociaż bardzo pragnął Evangeline, chyba nie byłby w stanie ożenić się z nią w takich okolicznościach. Przez krótką chwilę rozważał nawet, czyby nie pojechać do Chatham i nie paść do stóp Evangeline, ale to nic by nie dało. Ona wciąż była wściekła. Po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat Elliot wczuwał się w potrzeby i uczucia kogoś innego niż on sam, i mimo iż nie miał żadnego kontaktu z Evangeline, czuł jej wściekłość, jakby było to coś namacalnego. Czekał więc i obserwował
350
swoją córkę, i pragnął czegoś więcej niż tylko wypłukanej z uczuć egzystencji, którą wiedli od tak dawna. - Wspaniale to zrobiłaś, kochanie - bąknął bezwiednie Elliot, gdy napełniła dwie pozostałe filiżanki. - Tak myślisz, tato? - spytała pogodnie. Jej fioletowe pantofelki niebezpiecznie dyndały w powietrzu, i Elliot zanotował sobie w pamięci, żeby kupić małe damskie krzesło do biblioteki. Coś ładnego i delikatnego, pomyślał. Podobne do tych rzeźbionych foteli w pracowni Evangeline. - Och, tak, panno Armstrong - stwierdził major, najwyraźniej zauważając, że Elliot nie odpowiedział córce. - Cóż, pijałem herbatę z
S R
księżnymi i innymi damami! Nigdy nie widziałem, żeby nalewano herbatę z taką pewnością siebie i elegancją!
- Och! - pisnęła, a jej policzki się zaróżowiły. - Dziękuję, sir! Gwałtownie podniosła tacę z malutkimi kanapkami i podała ją ponad stołem. - Ma pan ochotę na przekąskę, majorze Winthrop? - Och, tak! - odparł, częstując się, a Elliot w duchu podziękował niebiosom za dobrego przyjaciela. Przez następny kwadrans cała trójka prowadziła uprzejmą rozmowę, aż nadszedł czas na lekcję Zoe. Trudy zabrała swoją podopieczną, gdy pojawił się MacLeod, żeby wziąć tacę z resztą kanapek.
- Jaśnie panie? - Lokaj zatrzymał się, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę, po czym skinął głową w kierunku niezbyt uporządkowanego biurka Elliota. - Czy otworzył pan list, który wczoraj przyniósł posłaniec? Elliot podniósł wzrok i spojrzał na służącego. Czuł na sobie przenikliwe spojrzenie Winthropa. - Ach... nie, MacLeod, chyba go nie zauważyłem. - Wstał i podszedł do biurka, podczas gdy lokaj wyszedł, zamykając za sobą drzwi. 351
Winthrop wstał z krzesła i podszedł do biurka, wciąż trzymając w dłoni filiżankę. - Co to takiego, stary? Wydajesz się dzisiaj zamyślony. Martwisz się, że szalony plan Lindena nie wypali? Linden jest całkiem pewien, że będzie w stanie znaleźć prawdziwego mordercę. - Ja... nie, nie o to chodzi - odparł Elliot, rzucając przyjacielowi obojętne spojrzenie. - Chyba po prostu jestem zmęczony. - Winthrop uniósł brew z niedowierzaniem, ale nic nie powiedział. Mając nadzieję, że uda mu się pohamować drżenie rąk, Elliot podniósł kopertę leżącą pośrodku biurka. Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy zobaczył pochylone pismo. Było to
S R
pismo Evie. Wszędzie rozpoznałby jej ładne, okrągłe pismo. Nerwowo rozerwał kopertę i na biurko wypadła pojedyncza kartka. Elliot spojrzał na pięć słów, które się na niej znajdowały: Zostaw w spokoju moją rodzinę.
Czując mdłości, Elliot podniósł kartkę i wpatrywał się w liczby. Pieniądze. Evangeline zwróciła mu pieniądze. Pieniądze za portret, który zamówił, a którego nie odebrał. Żadnego życzliwego słowa, nic tylko pięć gorzkich słów i czek. W jego sercu zaczął narastać gniew. Jawna niesprawiedliwość dotknęła go do żywego.
- Sądzę, Elliocie - odezwał się Winthrop, gwałtownie odstawiając filiżankę - że to musi być raczej zła wiadomość. - Rzeczywiście - zgodził się Elliot chłodno, rzucając przyjacielowi list. - Wygląda na to, że panna Stone nie zamierza dotrzymać naszej umowy, ale powinna to sobie dobrze przemyśleć. Umowa ze mną może i jest umową z diabłem, ale wciąż obowiązuje.
352
- Ach, tak! Obiekt twojego nieodwzajemnionego uczucia - odezwał się znacząco major. - Muszę przyznać, że nigdy nie widziałem takiego smutku. Powiedz mi, stary, czy ta dama cię odrzuciła? - Odrzuciła? Ona nawet nie chce ze mną rozmawiać. - Skupił się na czeku, znowu czując pod powiekami pieczenie. - Elliocie, martwię się o ciebie. Ostatnio nie miałeś szczęścia. - Wyraz twarzy Winthropa był nieprzenikniony, ale w jego głosie dało się wyczuć współczucie. - Pozwól, że spytam otwarcie. Poprosiłeś ją o rękę? - Tak - odparł smutno, nie mogąc spojrzeć przyjacielowi w oczy. Poprosiłem.
S R
- Więc poproś znowu - nalegał major. - Pakuj się i jeszcze dziś po południu wracaj do Essex. Ach! Wiem! Mój powóz jest na zewnątrz. Pojedźmy teraz po specjalne pozwolenie, jeśli pragniesz założyć sobie kajdany. Potem błagaj ją, porwij, zrób wszystko, co można, jeśli rzeczywiście tak bardzo jej pragniesz, Elliocie. Jeśli się poddasz, do końca życia będziesz tego żałował.
***
Przez tydzień od nagłego wyjazdu Elliota z Chatham Lodge Evangeline niewiele spała. W domu panowała nieprzyjemna atmosfera, a dzieci były niezadowolone. Pomijając żałosną obsesję na punkcie portretu Elliota, Evangeline prawie wcale nie pracowała, a jedzenie przestało ją interesować. Prawdę mówiąc, jadalnia wydawała się wiecznie pusta, skoro nikt nie siedział na miejscu Elliota. Zazwyczaj zrównoważona, teraz co chwila popadała w zmienne nastroje, począwszy od strachu, że już nigdy, jak ojciec, niczego nie namaluje, a skończywszy na wielkiej nienawiści do Elliota Armstronga.
353
Winnie nie bardzo pomagała bezustannym gdakaniem i podrzucaniem zdradzieckim myślom Evangeline niechcianych słów. Tak, był przystojny. Tak, dzieci za nim tęskniły. Tak, zauroczył ją. Tak, tak, tak, i tak, do cholery! I nienawidziła siebie za to wszystko. Była słaba, a co gorsza, uległa słabości swojego ciała. Teraz nocami dręczyło ją wspomnienie ciała Elliota na jej ciele, rozkoszy, jakiej razem zaznali. Jak bardzo upajała się tymi idealnymi letnimi dniami spędzonymi w towarzystwie mężczyzny, który wydawał się ciepłym i wrażliwym dżentelmenem, niezbyt zamożnym i łagodnym. Boże, jak bardzo żałowała, że w ogóle pojawił się w jej pracowni w Chatham tamtego pamiętnego
S R
popołudnia, w przemoczonym ubraniu, z szarymi błyszczącymi oczami. Od tak dawna żyła samotnie, ale była zadowolona. Po czym pojawił się on i zburzył jej spokój, i sprawił, że zapragnęła rzeczy, których nie mogła mieć. A kiedy pozwoliła sobie na niemądre marzenia, on ją zdradził. Z tego powodu Evangeline straciła swój cel, siłę napędową, a co najgorsze, także spokój.
***
Elliot dotarł do Chatham w rekordowym czasie, a jego czarny arab galopem pokonał dystans między Richmond i Essex. Zmęczony koń był teraz kłębkiem parujących nerwów, a Elliot czuł się tylko nieznacznie lepiej. Niemniej był człowiekiem zdeterminowanym. Portret stał się symbolem początku jego związku z Evangeline. A nadto stanowił również dowód na to, jak Evangeline go kiedyś postrzegała, i pomimo zszarganych nerwów i tlącego się gniewu, Elliot uświadomił sobie, że było to wyobrażenie, którego chciał się trzymać. Puściwszy uzdę wycieńczonego zwierzęcia, Elliot zastukał do drzwi, które otworzyła mu zdziwioną gospodyni. Dobrze świadczyło o niej to, że 354
była tak samo serdeczna jak zawsze, chociaż najwyraźniej widok Elliota bardzo ją zaskoczył. Z kapeluszem w dłoni wszedł do długiego holu. - Dzień dobry, pani Penworthy. - Elliot ukłonił się, uśmiechnął się promiennie i patrzył, jak kobieta nagle się rozpływa. - Czy mógłbym zamienić słowo z panną Stone? Ciepłe spojrzenie gospodyni natychmiast stało się ostre. - Och! Cóż, teraz... jeśli o to chodzi, chyba nie wiem, panie Rob.... eee... to znaczy, jaśnie panie! - Może być panie Roberts albo panie Armstrong, pani Penworthy zapewnił ją łagodnie.
S R
- Tak, być może! - odparła gospodyni, zerkając na niego sceptycznie. Jednak nie jestem pewna, czy panienka zechce pana widzieć pod jakimkolwiek nazwiskiem! Ale chyba nie szkodzi zapytać. - Uśmiechnęła się słabo.
Elliot chodził po holu w tę i z powrotem, dopóki nie wróciła wzburzona pani Penworthy, radośnie dzwoniąc przy każdym ruchu kluczami. Jednak wyraz jej twarzy trudno było nazwać radosnym. - Przykro mi, panie Roberts... to znaczy, jaśnie panie! Panienka mówi... to znaczy, mam panu powiedzieć, że panny Stone nie ma w domu. - Och? Mam iść do diabła? - odezwał się Elliot, po czym pochylił się do ucha gospodyni. - Ale może mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie ona jest? - szepnął konspiracyjnie. - Proszę! Gospodyni zacisnęła usta i rozejrzała się nerwowo. - W pracowni - odezwała się ukradkiem. - Na południowej galerii. Elliot potaknął, potem mrugnął nieznacznie okiem.
355
- Dziękuję pani - powiedział głośno. - Proszę jej powiedzieć, że byłem. - Odwrócił się gwałtownie i ruszył w stronę konia. Ale gdy tylko usłyszał odgłos zatrzaskiwanych drzwi, odwrócił się na pięcie i przeszedł przez boczny ogród na tyły domu. Wkrótce dotarł na górny taras, który rozciągał się od pracowni przez całą tylną część budynku. Buty Elliota stukały zdecydowanie o kamienny taras, gdy zbliżał się do rzędu wysokich okien balkonowych. - Evangeline! - ryknął w stronę okna galerii. - Wpuść mnie! Musimy porozmawiać. Nie było żadnej odpowiedzi. Ze złością pomachał nad głową kartką i popatrzył w stronę galerii.
S R
- Evie, dobrze wiem, że mnie słyszysz. Wyjdź i zabierz ten swój przeklęty czek.
Cisza. Kątem oka Elliot zobaczył, że Theo wystawił głowę zza różanecznika. Chłopak na palcach wszedł po schodach na taras i stanął za Elliotem, a wkrótce dołączyły do niego Nicolette i Frederica. Elliot wzruszył ramionami i posłał im niewyraźny, pełen zażenowania uśmiech, po czym odwrócił się do górnego okna. Chociaż powoli zapadał zmierzch, Elliot zauważył jakiś ruch w środkowym oknie.
Elliot postanowił wypróbować inną strategię.
-Evie, kochanie! Przepraszam. Przysięgam! Nie zmuszaj mnie, żebym robił z siebie pośmiewisko przed dziećmi. Wpuść mnie, proszę? - Co cię obchodzą dzieci, Rannoch? - W końcu się odezwała, nieznacznie uchylając zardzewiałe skrzydło okna. - Zaatakowałeś niewinnego chłopca i prawie złamałeś mu nos! Nicolette i Theo zachichotali za plecami Elliota, gdy ten prychnął drwiąco. 356
- Och, tak! Niewinny chłopiec, Evie? Powiem ci prawdę, Weyden nie jest chłopcem, i udowodnił to podbijając mi oczy. Kątem prawego oka dostrzegł tego domniemanego niewinnego chłopca wchodzącego na taras, rozpraszającego jego uwagę w chwili, gdy górne skrzydło otworzyło się na oścież. Gus za późno wydał z siebie ostrzegawczy krzyk. Niewielki gliniany garnek rozbił się o ziemię kilka centymetrów od stóp Elliota. Rannoch zaklął pod nosem, gdy pomarańczowy barwnik rozprysł się na jego butach i spodniach. Wśród dzieci zapanowała niepohamowana wesołość, dopóki nie zamachał pięścią w stronę okna i nie ryknął:
S R
- Evangeline! Chcę mój cholerny portret! Zawarłaś umowę w dobrej wierze, słyszysz mnie? Przestań się wygłupiać, zabieraj pieniądze i oddaj mi mój obraz!
W ciszy Elliot słyszał jedynie szum wiatru w liściach. Elliot odwrócił głowę, żeby popatrzeć na rozbawioną czwórkę, która teraz stała tuż za nim. Odwrócił się z powrotem do okna.
- Och, to wspaniale, Evie! To właśnie zrobisz, kiedy wróci lady Trent? - wrzasnął. - Będziesz w nią rzucać garnkami z farbą? To będzie dość mierna obrona, Evangeline! Tym razem nie odejdzie z pustymi rękami! Chyba wiesz, co mam na myśli!
W odpowiedzi o ziemię rozbił się kolejny garnek, tym razem z jasnoniebieskim barwnikiem, a na schodach dało się słyszeć odgłos kobiecych kroków. Elliot odwrócił się i zobaczył Winnie Weyden idącą pod ramię ze swoim szwagrem. - Dobry Boże, Elliocie! - odezwała się zdyszanym głosem, kładąc rękę na falującym łonie. - Słyszeliśmy cię z Peterem na podjeździe. Cóż to za nieziemskie zamieszanie? Elliot kilkakrotnie wskazał palcem na okna. 357
- To ta uparta kobieta na górze! - rzucił wściekle. - I nie pozwolę jej zwrócić mi pieniędzy! Zawarliśmy uczciwą umowę, i zamierzam wyjechać stąd przynajmniej ze swoim portretem. - Wydaje mi się, moja droga - odezwał się Peter Weyden, uważnie przyglądając się pomarańczowym rozbryzgom na nieskazitelnym ubraniu Elliota - że jego lordowska mość przyjechał, żeby załatwić swoje sprawy z Evangeline. Elliot potaknął szorstko, po czym ze złością wypuścił powietrze. - Do diabła, Winnie! Przemów do rozsądku tej przeklętej kobiecie, dobrze? Spójrz! Posunęła się do rzucania we mnie różnymi rzeczami -
S R
syknął, wskazując na rozbite garnki.
Otworzywszy szeroko oczy, Winnie przyłożyła palce do ust, które tworzyły idealnie okrągłe „o", i zachichotała.
- Doprawdy? Nie bardzo wiem, co powiedzieć, Elliocie - pisnęła. - Nie chce z tobą rozmawiać?
Jego głos stał się jeszcze bardziej zdecydowany, gdy krzyknął w stronę okna.
- Nie, madam, nie chce ze mną rozmawiać! A jeśli chodzi o mnie, to uznałem, iż zdecydowanie bardziej wolę rozmawiać z kimś przy zdrowych zmysłach. Tak właśnie - podniósł głos - z kimś, kto nie ma nieobliczalnego charakteru artysty! - Doprawdy? - powtórzyła Winnie, jeszcze szerzej otwierając oczy, gdy kolejny garnek wyleciał przez okno, rozbijając się na kamiennej posadzce nieopodal drzwi. Tym razem była to wściekła zieleń. - Tak - skończył, po czym spojrzał na Petera Weydena. - Na przykład z panem, sir.
358
Pani Weyden pokiwała energicznie głową, czując ulgę, że sprawa się wyjaśniła. - Mądry wybór, panie. Zabieram was obu do biblioteki. *** Evangeline stała w mroku biblioteki, połykając łzy i patrząc przez okno w noc, która zapadła w Chatham. Na bezchmurnym niebie świecił srebrny księżyc i Evangeline wiele by dała, żeby teraz na nim się znaleźć. Och, żeby być gdziekolwiek indziej niż w tym domu, razem z markizem Rannochem! Jej wymuszone spotkanie z Peterem - tym przeklętym zdrajcą! - to było już zbyt wiele. Jej dobrotliwy opiekun nagle zaczął traktować ją,
S R
jakby była kapryśnym dzieckiem, a Winnie wcale jej nie pomagała, nalegając, aby pozwolić markizowi przedstawić jego wersję. Co gorsza, jakby zdanie Evangeline zupełnie nie liczyło się w jej własnym domu, Winnie nalegała, aby Rannoch został na noc w Chatham Lodge. Po kilku ostrych, pełnych dezaprobaty spojrzeniach Petera Evangeline w końcu urwała ożywioną dyskusję i wyszła, ale zaraz natknęła się w salonie na Elliota, rozwalonego na jej kanapie i gawędzącego z dziećmi, jakby nigdy nie został wyrzucony z jej domu. Jakby on był niewinny, a ona zachowywała się nierozsądnie. Teraz ten diabeł był tutaj, w jej bibliotece, a Peter jasno powiedział, czego się od niej oczekuje. Westchnęła głęboko, zrezygnowana. - Mój opiekun przypomniał mi, że muszę zrobić ci tę grzeczność i cię wysłuchać - zaczęła. Peter powiedział jeszcze coś, ale nie zamierzała informować o tym Elliota. Jej zlecenie tak naprawdę dotyczyło pana Jamesa Harta, londyńskiego dżentelmena, znajomego Petera, którego nieoczekiwanie rzuciła narzeczona tuż przed umówionym spotkaniem z Evangeline. Peter 359
był przekonany, że Elliot nie mógł wiedzieć o sytuacji pana Harta, więc jeśli rzeczywiście posunął się do podstępu, to musiał być jasnowidzem. Odwrócona plecami do Elliota, Evangeline starała się pohamować drżenie głosu. Nie była jeszcze gotowa na to, żeby zrezygnować ze swojego męczeństwa. - Oczywiście ma rację. Powiedz mi więc, jeśli łaska, co cię tutaj sprowadza? Zrobiła gwałtowny wdech, kiedy Elliot położył ciepłą dłoń na jej ramieniu. Skupiając się na zachowaniu pewności siebie, nie usłyszała, kiedy wstał i przeszedł przez pokój.
S R
- Ach, Evie! Tak bardzo mnie ranisz swoim chłodnym opanowaniem szepnął. - Ta dziwna, powściągliwa uprzejmość; nie zawsze tak było między nami...
- Ale teraz tak jest - przerwała mu, a w jej głosie pobrzmiewała nieufność. Szybko zabrała ręce z parapetu i odsunęła się od niego. - Pytam jeszcze raz, lordzie Rannoch, co cię sprowadza?
Zmrużywszy oczy, Elliot obserwował, jak Evangeline przeszła na drugą stronę wąskiego pokoju i usiadła za biurkiem. Od niechcenia skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o regał z książkami, cały czas przyglądając się Evangeline.
- Po pierwsze, Evie, chciałbym dostać portret, który zamówiłem odparł cicho. - Zapłaciłem za niego i nie zgodziłem się na żadne zmiany warunków naszej umowy. Evangeline gwałtownie wstała z krzesła i pociągnęła za sznurek dzwonka. Wszedł starszy lokaj.
360
- Proszę poprosić Gusa, żeby przyniósł z mojej pracowni portret lorda Rannocha - rozkazała. Bolton potaknął, po czym ostrożnie zamknął za sobą drzwi. - A po drugie - ciągnął Elliot - proszę, żebyś wysłuchała, co mam do powiedzenia w kwestii tego przykrego nieporozumienia, które między nami zaszło. - W oczach Evangeline dostrzegł błysk gniewu, a może także bólu. Zanim zdążyła odpowiedzieć, Elliot wtrącił: - Evangeline, jakkolwiek jesteś wściekła, sądzę, że winna mi jesteś przynajmniej tyle, zważywszy na to, co nas łączyło. Prawdę mówiąc, jesteśmy to sobie winni nawzajem, nie sądzisz?
S R
Evangeline ponownie wstała z krzesła z wyniosłą miną i zaczęła przechadzać się po pokoju.
- Nie sądzę, abym była ci winna cokolwiek, milordzie. Ani ty mnie. Ale oczywiście powiedz, co masz do powiedzenia, i miejmy to już za sobą. Elliot odetchnął nerwowo i starał się znaleźć magiczne słowa, które przekonałyby Evangeline, że czuł skruchę. Obróciła się, ukazując skraj halki pod szmaragdową suknią. Wyglądała dziś równie pięknie jak zawsze. Nie, piękniej, bo jej oczy błyszczały, a policzki się zaróżowiły. Boże, ależ była wściekła. Był to zimny, kontrolowany gniew, który Elliotowi trudno było pokonać. Zniecierpliwiony, miał ochotę zrezygnować z jakichkolwiek wyjaśnień, wziąć Evie w ramiona i pocałunkiem zmusić ją do uległości. Elliot nie miał doświadczenia w usprawiedliwianiu swojego zachowania. Prawdę mówiąc, w ciągu ostatnich dziesięciu lat nie zadawał sobie trudu, żeby komukolwiek się tłumaczyć. Ale czyż nie w ten sposób właśnie, po części, znalazł się w pułapce, która była jedynie żałosną namiastką życia? Duma i porywczość niewątpliwie przyczyniły się do jego
361
upadku. A teraz Evangeline zasługiwała na wyjaśnienie, jakkolwiek mogło być ono żałosne. Wziął głęboki, niepewny oddech. Rozległo się głośne pukanie do drzwi, i Gus wniósł portret, a za nim Theo wtaszczył solidne sztalugi. Bez żadnego słowa ustawili sztalugi i portret, po czym szybko wyszli. Elliot zszokowany wpatrywał się w obraz przed sobą. Wcześniej kilkakrotnie miał okazję na niego zerknąć, gdy Evangeline nad nim pracowała, ale obraz, który miał teraz przed oczami całkowicie różnił się od tego, co widział. Jasne marmurowe schody, na których stał Elliot Roberts, z jedną nogą opartą o stopień wyżej, zostały zmienione na skaliste szkockie wzgórza
S R
odcinające się ostro od burzowego nieba. Jego olśniewająco biała koszula była podobna, ale czarna wełniana marynarka została bardzo zmieniona, a ramiona poszerzone. Zniknęły także bryczesy i błyszczące czarne wysokie buty, a w ich miejscu pojawiły się grube wełniane pończochy i wspaniały kilt w barwach czerni i szmaragdowej zieleni, w kratę Armstrongów. Kilt falował wokół jego ud, jakby zatrzymany w jakimś diabolicznym tańcu. Jego włosy także targane były wiatrem. Do pasa miał przypiętą cienką srebrną szpadę, a futrzana torebka dopełniała paradnego stroju klanu. Jego oczy błyszczały ponuro i złowieszczo. Uniesiony wysoko w górę trzymał długi, ciężki szkocki miecz.
- Matko Boska, Evie! - Na widok tego obrazu Elliot zapomniał o całej kiepsko przygotowanej przemowie, która miała udowodnić jego skruchę. Kiedy... dlaczego... ? - zająknął się, nie mogąc oderwać wzroku od portretu. Mężczyzna na obrazie patrzył zimnym wzrokiem, a wyraz jego twarzy był zdecydowany i bezwzględny. Szeroka dłoń na biodrze była muskularna i napięta, tak samo jak jego długie nogi. W migocącym świetle biblioteki obraz ożył, ukazując wrogość i napięcie, jakby ostrzegając oglądającego, że 362
w każdej chwili może zeskoczyć ze skały i zaatakować. Uparty, wąski nos, nieokiełznane czarne włosy, zdecydowana linia szczęki... to niewątpliwie był Elliot. A jednak nie był. Przynajmniej Elliot nie chciał, żeby to był on. Ten mężczyzna, ze swoją stanowczą postawą i diabelskim spojrzeniem, w niczym nie przypominał mężczyzny z pierwszej wersji obrazu Evangeline. A jednak, poza zmianą ubrania i dodaniem broni, dokonała bardzo delikatnych zmian. Odrobina cienia tu, ostrzejsza linia tam, w efekcie czego dobrotliwy Elliot Roberts stał się zimnym, apodyktycznym markizem Rannochem. Czy było to aż tak proste? Aż tak potworne?
S R
Dobry Boże, czy właśnie tak postrzegała go Evangeline? - Evie - zaczął łagodnie - nie wiem, co powiedzieć. Twój artyzm jest, jak zwykle, niesamowity, ale nie rozumiem, dlaczego... - Ostatnio źle sypiam - rzuciła dziwnym, spiętym głosem. - Musiałam go przemalować. Winnie powiedziała... och, do diabła, Rannoch! Po prostu zabierz tę przeklętą rzecz i idź! - Evangeline gwałtownie odwróciła się w stronę stolika i wzięła karafkę z maderą, którą Winnie zawsze miała pod ręką. Niepewnie nalała alkohol do kieliszka aż po wrąbek, na moment znieruchomiała, po czym podała mu kieliszek ze zniecierpliwionym wyrazem twarzy. Kiedy odmówił ruchem głowy, sama się napiła, odstawiła kieliszek, po czym natychmiast ponownie go podniosła. Elliot, wciąż patrząc jej w oczy, skinął głową w stronę portretu. - Właśnie za takiego człowieka mnie uważasz, Evangeline? Zimny i ostry, taki właśnie jestem? Takim właśnie mnie widziałaś, gdy trzymałem cię w ramionach? - Niepewnie odsunął się od ściany, jakby chciał do niej podejść.
363
- Proszę, nie, Elliocie - szepnęła, unosząc rękę, jakby chcąc go powstrzymać. - Jeśli przyjechałeś po portret, po prostu go zabierz. Zabierz go i odejdź. Ruszył w jej stronę, ignorując prośbę. - Evie, proszę - odezwał się cicho - powiedz mi, że nie jestem tym mężczyzną. Powiedz mi, że jestem... albo że mam szansę znowu stać się... po prostu Elliotem. Dla ciebie. - Nie. - Jej odpowiedź była zaledwie cichym szeptem. Jak przerażone zwierzę nie spuszczała z niego wzroku, podczas gdy on powoli się zbliżał. - Evie - odezwał się, dotykając kosmyka włosów przy jej skroni. - Czy
S R
nie możemy zapomnieć o tym nieporozumieniu?
- Dlaczego? - warknęła, odsuwając się od niego.
- Dlaczego to zrobiłeś, Elliocie? Wytłumacz się, jeśli potrafisz. Chciałabym usłyszeć prawdę, dla odmiany.
- Możesz mi wierzyć albo nie, ale nie powiedziałem ci niczego, co byłoby oczywistym kłamstwem - odparł głucho, odwracając się od niej. Podszedł do kominka i usiadł w fotelu. Chwytając się w myślach pozornie daremnych słów, Elliot wpatrywał się intensywnie w swoje dłonie. W końcu, sfrustrowany, przesunął je po włosach i spojrzał na nią. Evangeline stała przy stoliku, napełniając ponownie kieliszek. - Evie - powiedział miękko, wskazując fotel naprzeciwko - nie możesz usiąść koło mnie? Tylko na chwilę? Skinęła nieufnie głową i podeszła do fotela. Elliot głęboko odetchnął. - Evie, nigdy nie chciałem cię oszukać. Tylko... cóż, to chyba jednak nie jest do końca prawda. Przyznaję, że nie byłem tak zupełnie szczery, ale zgubiłem drogę w deszczu tego dnia, gdy tutaj przyjechałem. Trudno to wytłumaczyć i nie jestem pewien, czy potrafię. 364
- Spróbuj - odpowiedziała sceptycznie, mocno zaciskając usta. Elliot uśmiechnął się słabo. - Tak, cóż... jechałem do Wrotham Fort w dość nieprzyjemnej sprawie i byłem w nie najlepszym nastroju. Kiedy zobaczyłem ten dom... cóż, zatrzymałem się, żeby zapytać o drogę. Pomimo moich protestów - choć przyznaję, że były słabe - natychmiast zostałem wzięty za kogoś innego. Dlaczego nie sprostowałem pomyłki, tego nie potrafię wytłumaczyć. - Spróbuj ponownie - powtórzyła; jej głos wciąż był lodowaty. Elliot z rezygnacją wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. - Po prostu chciałem tutaj zostać - odparł cicho. - Byłem przemoczony
S R
i tak potwornie zmęczony... Nie, wcale nie o to chodziło. Byłem nieszczęśliwy. Zmęczenie było we mnie, Evie. Możesz to zrozumieć? Spojrzał jej przelotnie w oczy. - Nie, nie możesz, prawda? Nie pozwoliłaś, żeby twoje życie się poplątało i nie marnowałaś go na bezsensowną gorycz. Miałaś siłę, żeby iść do przodu, podczas gdy ja... Cóż, ja nie miałem tyle rozsądku. Kiedy znalazłem ten dom, ludzi ciepłych i serdecznych, po raz pierwszy w życiu zacząłem się zastanawiać, dokąd zmierza moje życie. - Wybacz, że to powiem, panie, ale to wydaje się dość ckliwe, żeby nie powiedzieć niewiarygodne wytłumaczenie, zważywszy na twoją historię. Głos Evangeline był tylko nieznacznie cieplejszy. Przyglądała mu się cynicznie. - Poza tym nie wiem, jakie sprawy mógłby mieć do załatwienia taki dżentelmen jak ty w takiej dziurze jak Wrotham Ford. Elliot gwałtownie wciągnął powietrze. Nie spodziewał się tego pytania. - Szukałem kogoś, Evie - odparł cicho. - Znajomej. Mojej... kobiety. Kobiety, z którą chciałem porozmawiać o... sprawach osobistych. Evangeline nieznacznie uniosła podbródek. 365
- Czy kochanka to odpowiednie słowo? Elliot przesunął dłonią po twarzy. - Nie będę o tym z tobą rozmawiał, Evie. Byłoby to niestosowne. - Ach, tak. Jak dogodnie! - Dobrze, do diabła! Kochanka. Miała tam rodzinę. Mieliśmy długoterminową umowę. Umowę, którą postanowiłem rozwiązać. W takich przypadkach przyjęło się, że dżentelmen... to znaczy, chciałem z nią porozmawiać. Byłem... byłem wściekły. Chciałem, żeby wiedziała, że to już naprawdę koniec. - Nie jestem pewna, czy ci wierzę - odparła chłodno. - Poza tym
S R
dowiedziałam się, że twoja ostatnia luba nieoczekiwanie zmarła. Elliot zamarł zszokowany. Wyglądało na to, że w bardzo krótkim czasie Evangeline nadrobiła braki w informacjach na jego temat. - Wygląda na to, że jesteś bardzo dobrze poinformowana - odezwał się ponuro. - Niestety, nie żyje. Ponadto najprawdopodobniej ktoś ją zamordował, ale nie ja. Tak czy siak, większość czasu spędziłem tutaj. Z tobą. - Poczuł narastające w żołądku nieprzyjemne uczucie. - Kto miał czelność sugerować ci coś podobnego, Evangeline?
- Moja przyrodnia babka mówi, że takie plotki krążą po całym Londynie, milordzie - odezwała się obojętnie. - A także kilka innych historyjek. I jedno jest pewne. Nie było cię ze mną, kiedy zostałeś postrzelony w ramię. O Boże, pomyślał Elliot, czy mogło być gorzej? Niech piekło pochłonie tę przeklętą wścibską wiedźmę! Elliot wyprostował się, patrząc, jak Evangeline wypija kolejny kieliszek madery.
366
- Zostałem wyzwany na pojedynek, Evangeline, i musiałem się zachować honorowo. To wszystko, co mam do powiedzenia. - Utkwił wzrok w podłodze, czując jak ze złości drga mu mięsień szczęki. - Chodziło o kobietę? - rzuciła ostro. Elliot gwałtownie uniósł głowę. - Prawdę mówiąc, tak - odparł krótko - i sprawa jest już zakończona. Nie wracaj do tego tematu. Zabraniam ci. Evangeline natychmiast zerwała się z krzesła, wylewając resztki płynu z kieliszka. - Ty zabraniasz? Ty zabraniasz? Chyba oszalałeś, Rannoch, jeśli uważasz, że możesz mi rozkazywać jak swojej służącej... jak jednej z twoich dziwek!
S R
- Do diabła, Evangeline - syknął, zrywając się na równe nogi. - Nie drwij ze mnie! Ostrzegam cię. Próbuję zapomnieć o dumie i wyjaśnić całą sytuację. Bóg mi świadkiem, że powinienem, ale nie pozwolę, żeby roztrząsać każdy szczegół mojej przeszłości.
- Ha! - Podeszła do stolika po karafkę. - Z tego co słyszałam, mój panie, twoja przeszłość raczej nie powinna być wystawiana na światło dzienne.
- Być może, Evangeline. Niemniej to już jest przeszłość. I na mój honor, kiedy się pobierzemy...
- Pobierzemy? - Evangeline zaśmiała się gardłowo. - Naprawdę musisz być szalony. A jeśli chodzi o twój honor, niektórzy powiedzieliby, że go nie posiadasz. Prawdę mówiąc, jest chyba tylko jeden powód, dla którego chcesz się ze mną ożenić! Chcesz się zemścić na rodzinie mojego ojca, niwecząc ich plany względem Michaela. Przyznaj to. Elliot brutalnie chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie.
367
- To kolejne kłamstwo lady Trent, Evie! Wiele by zrobiła, żeby nas rozdzielić, a ja nigdy nie skrzywdziłbym Michaela. Jeśli nie wiesz o mnie przynajmniej tego po tym, co między nami zaszło, to może rzeczywiście marnuję tutaj swój czas. Evangeline oblała się rumieńcem. Gwałtownie odwróciła wzrok, ręce jej drżały. - Ja... tak, wiem to. Byłeś bardzo dobry dla dzieci. Wybacz. - Evie - szepnął, unosząc palcem jej śliczny podbródek - bez względu na moje grzechy przeszłości, a było ich wiele, nie przyszedłem tutaj w złych zamiarach. Ani za pierwszym razem, ani teraz. Zależy mi na tobie i na
S R
Nicolette, i na Michaelu. Uważam, że najlepiej będzie, jeśli się pobierzemy, i to właśnie powiedziałem panu Weydenowi. Mamy jego błogosławieństwo! Nie zgodzisz się?
Odwróciła wzrok, na jej twarzy wciąż malował się wyraz dumy. - Ja... nie, nie mogę!
- Spójrz na mnie - nakazał, przekręcając jej twarz w swoją stronę. - To o Michaela się martwisz, prawda?
- Och, Elliocie! - Jej głos zaczął się załamywać. - Wiesz, że moja przyrodnia babka nie cofnie się przed niczym, żeby dostać dziedzica Trent, żeby nadal korzystać ze swojej władzy. Już teraz kontroluje mojego wuja jak pieska salonowego. - Tak - bąknął Elliot, delikatnie kładąc drugą rękę na jej ramieniu - a Nicolette niebawem stanie się smakowitym kąskiem na rynku małżeńskim. Lady Trent na pewno skorzysta z okazji, żeby wynieść dynastię Stone'ów przez korzystne małżeństwo. Evangeline szeroko otworzyła oczy. - Dobry Boże, nie pomyślałam o tym! Elliot popatrzył na nią uważnie. 368
- Możesz być pewna, Evie, że nie będzie stanowić zagrożenia, kiedy się pobierzemy. Może obojgu nam pomoże świadomość, że moja paskudna reputacja w końcu na coś się przyda - dodał z goryczą. - Dlaczego, Elliocie? - Evangeline zaczęła się od niego odsuwać, ale on mocniej ją chwycił za ramię. - Dlaczego mnie tak prześladujesz? - Kocham cię - powiedział po prostu, szukając w jej twarzy jakichkolwiek oznak uczucia. Evangeline szeroko otworzyła niebieskie oczy, unosząc głowę, by na niego spojrzeć. - Nie wierzę, że jesteś zdolny do takiego uczucia. Jeśli nie chodzi o
S R
zemstę na moim wuju, to czego oczekujesz po tym małżeństwie? - Nie uwierzysz więc, że jestem zdolny do miłości? Bardzo dobrze. Może tylko chcę cię posiąść - odparł z zagadkowym uśmiechem - tak samo jak ktoś, kto pragnie wspaniałego dzieła sztuki. Zbieram obrazy, wiesz. A może szukam matki dla Zoe. Bóg mi świadkiem, że zasługuje na to. A może znudziła mnie dotychczasowa egzystencja i chcę wieść spokojne sielskie życie. A może we wszystkich tych powodach kryje się odrobina prawdy. - Obawiam się, panie, że musisz się bardziej postarać. Elliot przestał się uśmiechać, ale jego słowa, choć ciche, były zdecydowane.
- Bardzo dobrze, Evie, będę boleśnie szczery w kwestii bardziej praktycznej. A jeśli już jesteś ze mną w ciąży? Nie pozwolę, żeby moje kolejne dziecko urodziło się jako bękart, a ty nie będziesz w stanie tego uniknąć, uciekając do Ghent. Nerwowo błądziła wzrokiem po jego twarzy, po czym spojrzała na jego koszulę. - Nie wierzę, żebyś mnie powstrzymał - zauważyła cichym głosem. 369
- Evangeline - odezwał się ponuro, przesuwając rękę wzdłuż jej ramienia i potrząsając nią lekko. - Sądzę, że wierzysz. Co więcej, nadal mnie pożądasz. Tak samo, jak ja ciebie. Szarpnęła się gwałtownie, próbując się wyrwać, ale on ścisnął mocniej jej ramię. - Posłuchaj mnie, Evie! Pragnę cię i chcę cię chronić. To proste. Zawierano małżeństwa z o wiele mniej ważnych powodów. Pomyśl, że po śmierci twojego dziadka lady Trent już zaczęła umacniać swoją pozycję. Nigdy nie zadowoli jej życie wdowy. Michael jest jej środkiem do uzyskania władzy.
S R
- Och, Boże, nie... - bąknęła Evangeline ze zrezygnowanym wyrazem twarzy. Przyłożywszy jedną dłoń do skroni, przeszła obok niego i stanęła przy oknie, ale nie odsunęła się, kiedy do niej dołączył. - Masz lepsze wyjście, Evangeline? - spytał miękko, delikatnie kładąc jej rękę na ramieniu. Poczuł przypływ nadziei, kiedy jej nie zrzuciła. Postaram się być dobrym mężem, obiecuję. Cóż innego zapewni twojej rodzinie spokojne życie? Są tutaj szczęśliwi; ja także byłem tutaj szczęśliwy. Czy to w porządku, żeby wymagać, aby twoi bliscy poświęcili życie, które kochają i wrócili do ojczyzny, której nawet nie pamiętają? W jawnym geście kapitulacji Evangeline opuściła rękę z czoła na parapet. - Nie walczysz uczciwie, Elliocie. - Jej głos był zdławionym szeptem. - Nie - odparł ponuro - nie walczę. Nie mogę sobie na to pozwolić. Za bardzo cię pragnę. Evangeline poczuła żar jego oddechu na skórze, jeszcze zanim przywarł ustami do jej szyi. Po prostu zrozumiała, co jest nieuniknione i poddała się temu. Uniosła wzrok i spojrzała na ich blade odbicie w szybie, 370
patrzyła, jak Elliot położył drugą rękę na jej ramieniu. Przesunął wargami po linii jej szczęki, delikatnie gryząc zębami skórę. Umysł Evie był oszołomiony i pokonany, ale zdradzieckie ciało zupełnie tak się nie czuło. Bezwiednie przechyliła głowę w lewo, żeby ułatwić mu zadanie, a z jej gardła wydobyło się westchnienie uległości. Czuła się lekkomyślnie, grzesznie. Ach... tak, i tak dobrze. Miał nad nią władzę, znowu oczarowywał, a ona wcale nie chciała mu się opierać. - Poddaj się, Evie - szepnął, muskając jej szyję. - Poddaj się, kochanie, a oboje wygramy tę bitwę. Była taka słaba. Dni pełne znużenia i smutku, nadmiar wypitego wina
S R
zmieniły jej wolę walki w ciepłą kulkę w brzuchu. Elliot uderzał w jej logikę, chociaż siał spustoszenie w sercu. Pragnęła go. Wiedziała, że takie ślepe pragnienie jest nierozsądne. Jednak w tej chwili nie dbała o to. Kiedy objął ją wpół i przyciągnął do siebie, wiedziała, że pomimo tego wszystkiego, co zrobił, zdradzi ją własne pożądanie. Gdy zaczął językiem i zębami pieścić jej ucho, Evangeline przestała udawać, że mu się opiera i mocniej do niego przywarła.
Oczarowana tym powolnym uwodzeniem, obserwowała w szybie, jak ręka Elliota przesunęła się, żeby rozluźnić gorset jej wieczorowej sukni. Czy jakikolwiek mężczyzna mógł być bardziej ponętny? Elliot powoli zsunął materiał, odsłaniając jej piersi, jej sutki stwardniały drażnione jedwabiem. Ujmując najpierw jedną, a potem drugą pierś w dłonie, Elliot nie odrywał ust od jej szyi. Niespiesznie przesuwał dłonie po jej ciele, pieścił sutki, jednocześnie delikatnie gryząc jej skórę. Pieścił ją tak długo, aż w końcu oddech Evangeline stał się szybki i płytki. Wtedy Elliot przestał i wziął jej dłonie w swoje ręce. Podniósł je i położył na jej piersiach. 371
- Chcę zobaczyć twoje dłonie na twoich piersiach - wyszeptał pożądliwym głosem. Widziała w szybie jego oczy, gdy pospiesznie rozpinał guziki z tyłu jej sukni. - Dotknij się - nakazał. - Tak, drażnij mnie. Posłuchała go instynktownie. Kiedy suknia Evangeline opadła do pasa, Elliot, nie odrywając wzroku od jej odbicia w szybie, podniósł ręce i powoli zaczął wyciągać spinki z jej włosów. Pukle opadły na plecy. - Zostań tutaj - szepnął ochryple, szybko przechodząc przez pokój, żeby zgasić lampę. Rozległ się zgrzyt metalu, kiedy Elliot przekręcił klucz
S R
w zamku. Potem zaczął ściągać z siebie marynarkę, poluzowywać krawat i przyciskać ją mocniej do ciężkiego mahoniowego biurka. Evangeline poczuła, że zadarł jej spódnicę i ściągnął z niej majtki. Miała niejasne przeczucie, że powinna zaprotestować, ale nagle rzeczywistość wymknęła się spod kontroli. Musiała poczuć go w sobie i nie przejmowała się konsekwencjami. Czymkolwiek był, kimkolwiek był, obrócił wniwecz wszystkie rozsądne powody. Kusząca obietnica rozkoszy rozpalała ciemność, gdy Elliot zerwał z siebie koszulę i zaczął rozpinać spodnie. W bladym świetle księżyca czuła, jak osuwa się w cielesny świat, gdy twardy, nabrzmiały członek wysunął się z materiału spodni. Elliot gwałtownie wsunął w nią dwa palce. Zaskoczona wciągnęła powietrze, ale uświadomiła sobie, że jest wilgotna z pożądania. - Ach, tak - usłyszała jego chrypienie - jesteś na mnie gotowa, słodka Evangeline. - Łagodnie odchylił ją do tyłu, po czym przygniótł sobą. Wszedł w nią, zatrzymał się i gwałtownie wyszedł, zostawiając ją jęczącą z rozczarowania.
372
- Nie - szepnął. - Szaleję za tobą, Evie, ale chcę, żebyś wiła się z pożądania. - Powiedziawszy to, Elliot schylił się i przywarł ustami do miejsca, gdzie spotykały się jej uda i wsunął palce w jej kobiecą miękkość. Sprytne dłonie, kuszący język; czuła ich żar, który kontrastował z chłodnym drewnem pod jej pośladkami. Był wszędzie, popychając ją głębiej w czerń, doprowadzając do szaleństwa, tak jak obiecał. Krzyknęła, gdy przyszedł orgazm, wyrywając ją z ciemności i zalewając falą ciepła i światła. Elliot usłyszał jej krzyk poddania i poczuł, że traci nad sobą panowanie. Znowu w nią wszedł, czując żar jej wilgotnego ciała. W środku wciąż drżała z rozkoszy i mocno zacisnęła mięśnie na jego członku. Nie
S R
bacząc na papiery i księgi, które walały się na biurku, wszedł w nią głęboko i zaczął rytmicznie się poruszać.
Elliot czuł się jak człowiek doprowadzony do ostateczności. Pragnienie, by nagiąć Evangeline do swojej woli, by znowu stała się jego, szybko ustąpiło pragnieniu, aby się w niej zatracić.
- Ach, przyjmij mnie, przyjmij mnie, Evangeline - szepnął desperacko. - Przyjmij mnie, proszę. - Nawet nie bardzo wiedząc, co mówi, Elliot powtarzał te słowa jak mantrę w jej brew. Wsunęła ręce w jego włosy, żeby przekręcić jego głowę i wsunąć język między jego wargi. Gdy wsuwał się w nią, dopasowała się do jego rytmu, słodkim językiem pozbawiając go samokontroli, aż w końcu przelał w nią swoją duszę w gwałtownej fali rozkoszy. Elliot opadł na nią, oddychając chrapliwie. Jego ciało wciąż pulsowało. Serce waliło, a klatka piersiowa płonęła żarem. Jego oddech uspokajał się powoli, i Elliot zaczął odzyskiwać trzeźwość umysłu. Uniósł głowę z jej ramienia i zdumiony rozejrzał się po pokoju.
373
Dobry Boże, położył Evangeline na biurku i posiadł ją w bibliotece. Był niewiele lepszy od parzących się zwierząt. Evangeline poruszyła się pod nim niespokojnie, więc Elliot wstał, pociągając ją za sobą. Potem usiadł na fotelu przy kominku, trzymając ją w ramionach, aż w końcu oparła głowę o jego tors i zaczęła spokojniej oddychać. Żadne z nich się nie odezwało, ale Elliot wyczuwał, że wygrał bitwę o Evangeline, choć tylko na krótką metę. Jednak zaspokojenie zaczęło walczyć z lękiem; w końcu, kiedy zegar wybił północ, Elliot poprawił ich ubrania, wziął Evie na ręce i zaniósł przez ciemne korytarze Chatham do jej bezpiecznego łóżka. Evangeline poddała
S R
mu się, a raczej poddała się jego uwodzeniu. To było więcej niż mógł sobie wymarzyć. Chwilowo musiało wystarczyć.
Pochylając się nad łóżkiem Evangeline, Elliot pocałował ją w czoło. Dzisiaj zaślepiło ją pożądanie, dość użyteczne, ale ograniczone narzędzie. Cieszył go fakt, że nawet w gniewie Evie nie była odporna na jego zaloty, jednak to było o wiele za mało. Rzeczywiście udało mu się przekonać ją, żeby go poślubiła, ale nie udało mu się namówić jej, by pokochała Elliota Armstronga.
Może była jakaś nadzieja. Kiedyś kochała jakąś jego część, chociaż krótko. A łagodny, dobrotliwy Elliot Roberts - teraz to wiedział - to lepsza część tego człowieka, którym wówczas był. Może trochę bardziej naiwna i mniej zblazowana, ale integralna jego część. Problem polegał na tym, czy Evie w to uwierzy? Osłabiony gwałtownością uczuć, Elliot przyglądał się śpiącej Evangeline. Była taka piękna. Mądra, a jednocześnie niewinna; rzadkie i czarujące połączenie. Przeczesał palcami rozczochrane włosy, zastanawiając się, co stało się z jego niewinnością, mądrością, z jego szkocką naturą. 374
Pomyślał znowu o swoim portrecie, o metaforycznych zmianach, które wprowadziła Evangeline. A jeśli mowa o metaforach, to co stało się z jego czarno-zielonym tartanem? Czy Kem rzeczywiście go spalił, jak odgrażał się wiele lat temu? Elliot nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, ale potem spoważniał, gdy uświadomił sobie, że nie był w rodzinnych stronach od dwóch lat albo dłużej. Nie złożył uszanowania matce. Nie pomodlił się nad grobem ojca. Proste rzeczy, właściwe rzeczy, które powinien był zrobić. Tak, jego matka była chłodna, ojciec świętoszkowaty, i chociaż nie nauczyli go miłości, ich żałośnie tłamszone emocje nie mogły stanowić wymówki dla jego błędów.
S R
W końcu nie było tak, że nigdy nie zaznał miłości, ponieważ wychowywał się w otoczeniu dwóch niezamężnych ciotek, oddanej opiekunki, w ukochanych stronach rodzinnych.
Jaki kaprys fortuny zaprowadził go do krawędzi moralnej i emocjonalnej ruiny? Czy to Cicely? Elliot musiał przyznać, że nie. Jego miłość do niej była wprawdzie szczera, ale była to pierwsza miłość młodego chłopaka, nie dojrzałego mężczyzny. Tak, zdrada Cicely bardzo go zraniła, ale czy przyczyniła się do jego upadku? Nie. Własne błędy, fałszywa duma i zdradzieckie serce były prawdziwą przyczyną. I jakkolwiek fantazyjnie by to brzmiało, rozświetlone okna Chatham w tamtą deszczową noc stały się oknami do jego duszy. Zajrzał przez nie do środka i zobaczył to, co kiedyś było, z czego tak pochopnie zrezygnował, a co jeszcze można było ocalić. Tak, niebawem ożeni się z Evangeline i zabierze ją do Strath, żeby została prawowitą markizą Rannoch. Niech szlag trafi hrabinę wdowę Trent; Elliotowi satysfakcję sprawiała świadomość, że Evangeline będzie stać wyżej w hierarchii niż wszyscy członkowie jej paskudnej torysowskiej rodzinki. 375
W Richmond da Evie czas i przestrzeń, dopóki jej gniew nie wygaśnie. Elliot ofiarował Evie i dzieciom ochronę, jaką zapewniało jego nazwisko, a teraz spoczywał na nim obowiązek dotrzymania słowa. Dlatego postanowił położyć kres niektórym z najgorszych oskarżeń, które na nim ciążyły - w każdym razie tym, które były niesprawiedliwe. Wtedy będzie mógł zacząć prawdziwe zaloty, powoli zdobywając względy żony i przekonując ją, że jest gotowy się zmienić. Nie, nie zmienić. Przekona ją - w jakiś sposób - że ten mężczyzna, w którym się zakochała, jest naprawdę częścią niego.
S R 376
Rozdział 14 Łaska nic nie ma wspólnego z przymusem, jak deszcz ożywczy ona spływa... * William Szekspir
W dniu ślubu lorda Rannocha z nieba lały się potoki deszczu. Zły znak, mówili niektórzy. Ani trochę, odpowiadali jego przyjaciele. To diabeł płakał z powodu utraty swojego emisariusza na ziemi, skoro markiz, tak przynajmniej utrzymywali, stał się innym człowiekiem. Jednak Rannoch samotnie patrzył przez zalane deszczem okno, z trudem hamując
S R
irytację, licząc godziny do tej ważnej chwili i zaciskając mocno pięści z obawy, której nie miał odwagi nazwać. Prowadził bardzo niebezpieczną grę, i po raz pierwszy zdawał sobie sprawę, że bardzo zależy mu na wygranej. Jednak nie tylko on czekał. Wszystkie wdowy i zatwardziałe plotkary w Londynie czekały także z nadstawionymi uszami, żeby potwierdzić najbardziej podniecający skandal ostatniego miesiąca. Pogłoski rozeszły się szybko, powtarzane w domach gry, potem szeptane w salonach, stając się coraz bardziej nieprawdopodobne.
Markiz Rannoch zbałamucił niewinną dziewczynę ze wsi... Markiz Rannoch w końcu żeni się ze swoją kochanką... Nie, nie z tą, którą zamordował, z jakąś niemądrą cudzoziemką, która rzuciła mu się do stóp i teraz na pewno zostanie przez niego stłamszona... Nie, to wcale nie było tak! Markiz mścił się na hrabim Trent, uwodząc jego bratanicę i przejmując jego dziedzica... William Szekspir, Kupiec wenecki, tłum. Józef Paszkowski
377
Rozmawiano i rozmawiano, przedstawiając sprzeczne opinie na temat panny młodej. Natomiast Evangeline starała się nie zaprzątać sobie głowy spekulacjami śmietanki towarzyskiej, skupiając się na pogodzie, która, także według niej, była symptomatyczna. Wstała otępiała, wykąpała się i ubrała, wykonując niezbędne czynności, aż w końcu, niedługo przed ceremonią, przez strugi deszczu zapatrzyła się na kościół, sparaliżowaną wątpliwościami. A czegóż oczekiwała, zważywszy na to, jak pozwoliła się nakłonić Rannochowi do przyjęcia oświadczyn? Kiedy weszła do starego podupadającego kościoła w Wrotham-uponLea, instynktowna fala paniki zatrzymała ją w progu. Zastanawiała się, czy
S R
można jeszcze wszystko odwołać. Stojąca tuż za nią Winnie, jakby poirytowana tchórzostwem Evangeline, popchnęła ją do przodu. Evangeline przekroczyła próg i weszła w nieznane.
Markiz stał przy ołtarzu, zdecydowany i olśniewający, w ubraniu o wiele bardziej szykownym niż stroje, które nosił Elliot Roberts. Każda część ubioru Rannocha, od idealnie skrojonych spodni po surdut z wyśmienitego materiału, mówiła o jego prawdziwej pozycji zamożnego, uprzywilejowanego para, któremu niczego się nie odmawia. Jak szybko opakowanie zmieniło przystojnego, lecz niczym niewyróżniającego się pana Robertsa w niezłomnego markiza Rannocha! Jak twarde i zdecydowane były teraz jego oczy... i jaka szkoda, że nie zauważyła tego wcześniej. Jakby słysząc jej myśli, Rannoch podniósł wzrok i popatrzył Evangeline głęboko w oczy. Spróbowała się uspokoić i popatrzeć ponad nim, w mrok prezbiterium, zdecydowana nie okazać mu, jak bardzo zapadł jej w serce. Ale zapadł, niech go szlag! Nie mogła zrozumieć tej mieszanki pragnienia i pożądania, do którego nigdy by się nie przyznała. Mimo wszystkich oszustw Rannocha Evangeline miała obsesję na punkcie 378
mężczyzny podobno tak zdemoralizowanego, że w normalnych okolicznościach omijałaby go z daleka. Jednak okoliczności, w których obecnie się znalazła, zdecydowanie nie były normalne. Szła do ołtarza. Do niegoZnowu ogarnęła ją panika i Evangeline starała się odprężyć. Głęboko odetchnęła. Powtarzała sobie, że nie powinna zachowywać się niemądrze. Że wychodzi za mąż dla dobra brata i bez względu na powody, dla których Rannoch się z nią żenił, Michael będzie zdecydowanie bardziej bezpieczny z markizem niż z rodziną jej ojca. Tego była absolutnie pewna. Może rzeczywiście Rannoch chciał zagrać na nerwach lady Trent, ale nie miał zamiaru krzywdzić chłopca.
S R
W końcu dotarła do ołtarza. Rannoch wydawał się teraz bardziej spięty, choć jego twarz nie zdradzała uczuć i taksował ją spojrzeniem spod przymrużonych powiek. U jego boku stał Gus, ale poza nim przy markizie nie było nikogo. Żadni przyjaciele ani krewni nie zasiedli w kościelnych ławach. Dlaczego? Evangeline zauważyła, że jej oddech stał się płytszy. Czy Rannoch naprawdę był tak podły, że nie miał żadnych przyjaciół? Żadnych krewnych, którym by na nim zależało? I w co właśnie zamierzała się wpakować?
Myśl, oddychaj, nie panikuj, upominała się, ale jej umysł nie chciał słuchać. Co tak naprawdę o nim wiedziała? Że ma dziecko... Zoe. Wuja... czy nie nazywał się Hugh? I matkę, wdowę. Ale gdzie są ci ludzie? Oddawała swoje życie... komu? Zupełnie obcemu człowiekowi. Ogarnęły ją wątpliwości i obawy. Evangeline nie zdawała sobie sprawy, że kolana zaczynają się pod nią uginać, dopóki Elliot nie wziął jej mocno pod ramię, przyciągając do siebie. Postronnemu obserwatorowi ten gest mógł wydawać się zaborczy, niemal słodki. 379
- Oddychaj - powiedział bezgłośnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Nagle Evangeline poczuła, że powietrze znowu wraca do jej płuc. Elliotowi wyrwało się ciche westchnienie ulgi. Jakby na sygnał, wikary otworzył modlitewnik i zaczął. Czytał ustępy, zebrani odpowiadali z pamięci, i Evangeline nie pamiętała nic więcej z ceremonii tylko to, że pod koniec w kościele zapadła przedłużająca się cisza. Elliot patrzył na nią wyczekująco z zaciśniętymi ustami. Zrobiła coś złego? Winnie syknęła zniecierpliwiona za jej plecami. Mięsień w szczęce Elliota zaczął niezauważalnie pulsować. W końcu po
S R
prostu wziął jej lewą dłoń w swoją prawą rękę, uniósł ją i wsunął jej na palec szeroką obrączkę z szafirami.
Mrugając niepewnie, Evangeline wpatrywała się w obrączkę, niejasno zdając sobie sprawę, że wypowiedziała słowa przysięgi. Spojrzała na Elliota i wtedy dotarło do niej znaczenie tego, co właśnie zrobili. W milczeniu omiótł wzrokiem jej twarz, jakby czegoś szukając. Na ułamek sekundy opadła jego arogancka maska i Evangeline dostrzegła w jego oczach niepewność.
Ta świadomość była dla niej niewielkim pocieszeniem. Patrzyła zafascynowana, jak Elliot odrywa wzrok od jej ręki, zamyka oczy i z trudem przełyka ślinę. Kilka dodatkowych słów, po czym wikary zamknął modlitewnik i Elliot spojrzał jej w oczy, ale zaraz odwrócił wzrok. Evangeline zdusiła własny strach i zaczęła mu się przyglądać - swojemu mężowi - bardziej uważnie, coraz bardziej pewna tego, co dostrzegła. To była ta urocza, wprawiająca w zakłopotanie mieszanka konsternacji i pragnienia, którą tak często dostrzegała u młodych mężczyzn, jak Gus lub Theo. Krępujący, niemal dziecinny przypływ wątpliwości, który mógł 380
niedoświadczonego chłopaka dotknąć do żywego, sprawić, że poczułby się niepewnie i nie na miejscu. Z pewnością nikt takich emocji nie przypisałby markizowi. Wątpliwości powróciły. Musiała się pomylić. I rzeczywiście determinacja Elliota wydawała się niezmienna. Evangeline wyczuwała ją, gdy z uporem chwycił ją za łokieć, jakby zmuszając, żeby się cofnęła. Wikary po raz ostatni wykonał gest ręką, i Elliot pochylił się, żeby ją szybko pocałować, przypieczętowując na wieki ich przysięgę ustami, które były chłodne i zdecydowane. - Odwagi - szepnął ponuro, a Evangeline uśmiechnęła się niepewnie. I
S R
było po wszystkim. W oczach Boga należała do Elliota i teraz musi wyciągnąć z tego jak najwięcej korzyści.
Wyszli na zewnątrz, gdzie wciąż lało, Elliot objął ją ramieniem, na jej palcu połyskiwała jego obrączka. Ktoś - może któryś z nieobecnych krewnych - był na tyle przezorny, żeby przysłać aż z Richmond olbrzymi powóz Elliota. Widok eleganckiego ekwipażu z subtelnym, ale wyraźnym herbem Armstrongów spowodował spore zamieszanie w małej wiosce. Teraz pospiesznie pomógł jej do niego wsiąść, wsiadł zaraz za nią i usiadł na kanapie naprzeciw. Potem, w czułym, przyjacielskim geście, położył jej rękę na kolanie, patrząc, jak Winnie wsiada do powozu Petera Weydena. Przez materiał sukni Evangeline czuła ciepło ręki Elliota. Na zewnątrz deszcz rytmicznie uderzał o dach powozu, gdy spostrzegła po drugiej stronie wąskiego kościelnego dziedzińca Etienne'a patrzącego smutno na plecy Winnie. Po chwili on także odwrócił się i wsiadł do trzeciego powozu z pozostałymi. To naprawdę był koniec. Stangret Elliota krzyknął i ruszyli w deszczu. Evangeline spojrzała na profil męża, który w świetle poranka nie wydawał 381
się tak ostry. Niepewnie pogłaskała go po dłoni, słysząc jednocześnie, jak Elliot zamknął za sobą drzwi powozu. Elliot opuścił zasłony i z bezbronnym wyrazem twarzy, jakby jej dotyk był znakiem, na który czekał, spojrzał na Evangeline. Potem, bez słowa, przyciągnął ją i posadził sobie na kolanach, tak samo jak kilka dni wcześniej w bibliotece. Przytulił ją, kładąc sobie jej głowę na ramieniu, a lewą ręką gładząc ją delikatnie po włosach przez całą drogę do Chatham Lodge. Znajdowali się w połowie drogi, kiedy odezwał się z wahaniem. - Naprawdę się bałem, że możesz mi odmówić, Evie - wyszeptał w jej włosy. Delikatnie musnął wargami jej skroń i wziął do ust niesforny kosmyk
S R
włosów. - Miałem wrażenie, że uciekniesz sprzed ołtarza i z mojego życia... albo nie zechcesz przyjąć mojej obrączki. - Przekrzywiła głowę, żeby na niego spojrzeć.
W końcu odezwał się ponownie, nie patrząc na nią, lecz na ściany powozu, wciąż trzymając w palcach kosmyk jej włosów. - Nie zniósłbym tego, Evie - dodał cicho. - Nie zniósłbym. Evangeline nie wiedziała, co powiedzieć. Odruchowo pocałowała go w policzek, wdychając ciepły zapach jego skóry i czując lekki zarost. Elliot gwałtownie wypuścił powietrze, po czym wydał z siebie zdławiony dźwięk i przywarł ustami do jej warg. Evangeline przyjęła jego pocałunek i objęła go za szyję. Pocałował ją raz, delikatnie, niemal z wdzięcznością. A potem znowu, znacznie głębiej, znacznie bardziej zaborczo. Evangeline chętnie rozchyliła wargi, nęcąc go pocałunkiem przesyconym pragnieniem. Elliot zareagował wsuwając język głęboko, rozgniatając gwałtownie jej usta. Musnął palcami jej policzek, pogładził po włosach, potem ujął jej twarz w dłonie, i Evangeline zamruczała z przyjemności. Jego usta były słodkie i gorące, a 382
oddech ciepły i szybki. Położyła dłoń na jego piersi, czując szybkie bicie jego serca. Kimkolwiek jest, kimkolwiek był, nie powinna wypierać się tego, że go pragnie. Miała tylko nadzieję, że to wystarczy. Oddała mu namiętny pocałunek i pozwoliła, aby jego pieszczoty uśmierzyły jej wątpliwości, czego nigdy nie osiągnąłby słowami. Odruchowo Evangeline wsunęła uwodzicielsko palce pod pasek spodni Elliota. Elliot gwałtownie wciągnął powietrze, a ona uznała, że pozwoli sobie, choć przez krótką chwilę, na luksus wiary w to, że być może - tylko być może - jest najszczęśliwszą kobietą na świecie.
S R ***
Już zmierzchało, kiedy procesja powozów i wozów z bagażami dotarła do Londynu i pokonała rzekę, a zrobiło się całkiem ciemno, zanim dotarła do Richmond. W rozgardiaszu, którym dowodziła głównie Evangeline, dzieci zostały wysadzone z powozu, wozy z bagażami opróżnione, a zadziwieni służący przyszli się pokłonić. Grupa pokojówek zaprowadziła dzieci do łóżek, za nimi szli służący z kuframi.
Evangeline miała wrażenie, że ten dzień nigdy się nie skończy, aż w końcu zaczęła się obawiać, że świt zastanie ją w ślubnej sukni. Zmęczona ceremonią zaślubin odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu znalazła się sama i mogła opaść na kanapę w salonie, z kieliszkiem wina w dłoni. Każąc Evangeline odpocząć, Elliot poszedł poszukać wuja Hugha, który chyba rzeczywiście istniał, ale który najwyraźniej z zasady nie pojawiał się w kościele, a zwłaszcza na ślubach. Dzieci na pewno już spały i w domu w końcu zapanował spokój. Evangeline leniwie rozejrzała się po elegancko urządzonym pokoju. Rząd czterech głębokich okien wychodził na zadbany trawnik, który ciągnął się w stronę Tamizy. Ściany wyklejone były 383
żółtą tapetą, a tureckiego dywanu nie powstydziłby się niejeden sułtan. Strath było olbrzymią rezydencją, ale Evangeline nie martwiło zarządzanie tak wielkim domem, ponieważ od śmierci matki zajmowała się już kilkoma dużymi, przysparzającymi kłopotów rezydencjami. Jednak myśl o pozostaniu sam na sam ze swoim mężem skłaniała ją do zastanowienia. Na dwa dni przed ceremonią, oznajmiła, że dzieci pojadą z nimi do Richmond. Jedynie Winnie pozostanie w Chatham wraz z Gusem, który przygotowywał się do ponownego przyjęcia do szkoły na trymestr jesienny. Ku jej zaskoczeniu Elliot przystał na to z entuzjazmem i natychmiast poprosił wszystkich, aby pomogli Zoe zaaklimatyzować się w nowej rodzinie.
S R
Evangeline spróbowała się odprężyć. Kiedy wypiła wino, zdjęła pantofelki, podwinęła nogi pod siebie i położyła głowę na miękkim oparciu kanapy. Jednak w tej pozycji coś bardzo dziwnego przykuło jej wzrok, i natychmiast zapomniała o odprężeniu.
Na słabo oświetlonej ścianie po lewej stronie od kanapy wisiał olbrzymi obraz. Oprawiony był w pozłacaną ramę, bogato rzeźbioną i szeroką na przynajmniej dwadzieścia kilka centymetrów. Cena ramy musiała zapewne równać się cenie obrazu, bo Evangeline potrafiła oszacować wartość tak wspaniałej oprawy... i doskonale wiedziała, ile markiz Rannoch zapłacił za płótno. Jakże mogłaby nie wiedzieć? Obraz był jej. Evangeline zamknęła usta i zadziwiona wpatrywała się w obraz. Wiedziała, że Upadek Leopolda pod Sempach był najlepszym z jej obrazów, długo oczekiwaną kulminacją szczegółowych studiów. Evangeline była zasmucona, patrząc, jak ludzie Petera zabierają obraz do Londynu, i miała cichą nadzieję, że nie będzie mógł go sprzedać za niesamowicie wysoką 384
cenę, jaką ustaliła. Niestety jej modlitwy nie zostały wysłuchane, ponieważ płótno zostało natychmiast sprzedane, wciąż w oryginalnej skrzyni, anonimowemu nabywcy, który zapłacił Peterowi w złocie i zniknął bez śladu. Wtedy wydawało się to bardzo zagadkowe. Zanim Evangeline oswoiła się z myślą, że bitwa pod Sempach wisi na ścianie salonu jej męża, rozległo się ciche pukanie i w drzwiach pojawiła się pulchna pokojówka. Pomimo konsternacji i zmęczenia Evangeline udało się dopasować imię do twarzy. - Tak, Trudy? Dziewczyna dygnęła i rozejrzała się wokoło. Najwyraźniej spodziewała się zastać Elliota.
S R
- Proszę o wybaczenie, jaśnie pani, ale jego lordowska mość powiedział, że mogę do niego przyprowadzić panienkę Zoe. Jest nazbyt podekscytowana, żeby spać.
Zza wykrochmalonej spódnicy Trudy wychyliła się maleńka buzia w białym czepku. Evangeline wstała i szybko podeszła do drzwi. - A któż to taki! Po takim zamieszaniu też nie mogłabym spać. Trudy stała niezdecydowanie w drzwiach, podczas gdy Evangeline uklękła, żeby popatrzeć na córkę Elliota. Zoe Armstrong była pulchna i śliczna jak porcelanowa laleczka, z idealnie wykrojonymi ustami i dużymi brązowymi oczami, a także czupryną kasztanowych loków, których nie był w stanie ujarzmić czepek. Evangeline wyciągnęła rękę. - Dobry wieczór, Zoe - powiedziała łagodnie. -Jestem... Evangeline. Przez ułamek sekundy Zoe wpatrywała się w wyciągniętą rękę, po czym z upartą miną skrzyżowała ramiona na brzuchu. Buńczucznie wydęła
385
dolną wargę, przez co bardzo przypominała ojca, i Evangeline z trudem powstrzymała chichot. Dziewczynka zmrużyła oczy i popatrzyła sceptycznie na Evangeline. - Mój tata - oznajmiła w końcu - mówi, że będę miała jakichś kuzynów, z którymi będę mogła się bawić. I matkę. - I tak będzie - przyznała Evangeline. - Jeśli chodzi o matkę... cóż, sądzę, że twój tata miał na myśli mnie. Bardzo ci to będzie przeszkadzać? - Przywiozłaś kuzynów? - spytała Zoe nieustępliwie, jakby negocjowała z handlarzem koni. Przyglądała się jej z nieskrywaną podejrzliwością, i tym razem Evangeline dostrzegła błyszczące oczy jak u swojego męża.
S R
- Och, tak - odparła ponuro Evangeline. - Cały powóz. Więcej niż jesteś w stanie zliczyć.
- Phi! - odezwała się lekceważąco Zoe. - Wątpię! Mam siedem lat. I umiem liczyć do pięciuset. I dodawać.
Evangeline zrobiła minę, która miała świadczyć, iż jest pod wrażeniem. - Doprawdy? - spytała.
Zoe potaknęła i w końcu uścisnęła wyciągniętą dłoń. Evangeline podniosła się i zaprowadziła dziewczynkę do kanapy.
- Muszę przyznać, Zoe, że jestem pod wrażeniem takich umiejętności. Sądziłam, że nie masz nauczyciela, więc przywiozłam jednego ze sobą. Ale może go nie potrzebujesz? - Cóż, nie wiem - przyznała Zoe, wdrapując się na kanapę. Mościła się przez chwilę, aż w końcu znalazła sobie wygodną pozycję i zaczęła energicznie wymachiwać jedną stopą. Evangeline usiadła obok niej. - Chyba przydałby mi się nauczyciel - mówiła dalej dziewczynka - bo od dawna nie 386
miałam guwernantki... odkąd tata podpalił pannę Smith. - Kokietka uśmiechnęła się zawadiacko. Evangeline odruchowo zachichotała. - Och! Podpalił ją, co? Trudy natychmiast wtrąciła się do rozmowy. - Och! Nie podpalił, jaśnie pani! - powiedziała. - Wywalił. Jego lordowska mość po prostu zwolnił pannę Smith. Zoe popatrzyła nieufnie na pokojówkę i przysunęła się do Evangeline. - Och, Tru! Wiem, że nic takiego nie zrobił - odparła poirytowana, oschłym tonem dziecka, które było bardzo śpiące. Już prawie wcale nie
S R
machała stopą, lecz przeciągnęła się i potarła piąstką oko. - Ale i tak się cieszę, że już jej nie ma.
Evangeline patrzyła, jak powieki dziewczynki robią się ciężkie. - Nie martw się, Zoe - powiedziała miękko, wygładzając dłonią jej czepek. - Polubisz pana Stokely. Obiecuję.
Zoe ledwie potaknęła. Jej stopa przestała się ruszać. - Masz włosy w kolorze naszej żółtej tapety - mruknęła dziewczynka, a jej głowa opadła na ramię Evangeline. - I jesteś ładna, tak jak mówił tata. Mam do ciebie mówić: mamo?
- Jak sobie życzysz, Zoe - szepnęła Evangeline, kiedy dziewczynka zamknęła oczy. - Śpij. Nie musisz teraz decydować. Przez chwilę Evangeline siedziała bez ruchu, przyglądając się w ciszy śpiącej dziewczynce i szukając w niej podobieństwa do Elliota. Znalazła je - w linii policzka Zoe, jej brwiach i długich rzęsach. Evangeline delikatnie odsunęła z nosa dziewczynki niesforny kosmyk włosów. - Ślicznie razem wyglądacie, lady Rannoch - rozległ się głos w korytarzu i do pokoju wszedł jej mąż. - Zaczynam myśleć, że moja córka 387
potrzebuje cię równie mocno jak... - A potem, gdy dostrzegł Trudy, wzruszył ramionami, uśmiechnął się słabo i zamilkł. Elliot zdjął marynarkę i podwinął rękawy koszuli, ukazując mocne przedramiona. W jednej ręce trzymał do połowy napełnioną szklankę z wygrawerowanym herbem, a w drugiej porwaną książkę z bajkami i lalkę bez jednego oka. Evangeline z przyjemnością zauważyła, że wyglądał na odprężonego, a wręcz niemal szczęśliwego. Przez dłuższą chwilę Elliot tylko stał i przyglądał się w milczeniu żonie i córce, porażony poczuciem spokoju, które wywoływała ta scena. Jego żona. Jego dziecko. W jego domu. Tak, tego właśnie brakowało.
S R
Wiedział, że takie myśli są niemądre i sentymentalne, ale nie obchodziło go to. Ten stresujący dzień wreszcie się skończył. Evangeline teraz była jego, jego ciepłem i spokojem, jego oazą spokoju w zimnym, szalonym świecie. A Zoe nawet we śnie była kłębkiem czystej energii. Elliot uznał, że razem tworzą idealny obraz, nieskazitelny w swojej symetrii, sonet stworzony z krwi i ciała. Po raz trzeci od czasu spotkania Evangeline Stone Elliot żałował, że nie jest artystą, zdolnym przenieść takie piękno na płótno. - Śpi - odezwała się Evangeline. Trudy zbliżyła się. - Tak - odparł Elliot cicho. Pochylił się, żeby odstawić szklankę i zabawki, po czym podniósł córkę jedną ręką. - Położę ją do łóżka. Trudy, ty także idź już spać. Trudy potaknęła i wyszła na korytarz. Elliot patrzył za nią przez chwilę, po czym odwrócił się do Evangeline. - Wrócę za chwilę, kochanie. - Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. - Króciutką chwilę - doprecyzował - jeśli na mnie poczekasz. Evangeline przyjęła wyniosłą pozę, skromnie składając dłonie na kolanach. 388
- To zależy. - Od? - Elliot uniósł brew. Pogardliwie uniosła podbródek. - Od tego, czy rzeczywiście powiedziałeś, że moje włosy są koloru twojej tapety. Elliot posłał jej łobuzerski uśmiech. - Jeśli dobrze pamiętam, to była bardzo droga tapeta. Czy to choć trochę łagodzi zniewagę? Czy muszę zacząć się czołgać? - Chyba musisz się czołgać. Elliot ponuro potaknął głową. - Tak, jaśnie pani. -I wyszedł. Kiedy została sama, wciąż śmiejąc się w duchu, Evangeline zaczęła
S R
zastanawiać się nad mężczyzną, którego właśnie poślubiła. Czy naprawdę zawarła taki kiepski układ? W takich momentach, kiedy Elliot wydawał się bardziej panem Robertsem niż markizem Rannochem, uważała, że nie. Michael był bezpieczny, a ona, prawdę powiedziawszy, nie czuła się nieszczęśliwa. Najwyraźniej nie poznała jeszcze wielu aspektów osobowości Elliota.
Dziś wieczorem Elliot wydawał się niemal beztroski. Wsłuchiwała się w jego ciężkie kroki na schodach i zastanawiała się, co miał zamiar powiedzieć, zanim zobaczył Trudy obok kanapy. Elliot jej potrzebował? Kilkakrotnie to powtórzył, więc może powinna mu uwierzyć? Kochał ją? Z pewnością był zdolny do miłości, nawet bardziej niż to sobie wyobrażała. Bo na pewno w jego oczach błyszczała miłość, kiedy patrzył na swoje dziecko. I jeszcze jedna rzecz była równie oczywista: zarówno Elliot, jak i jego córka bardzo potrzebowali normalnej, kochającej rodziny. Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności. Właśnie wżenił się w taką rodzinę, czyż nie?
389
*** Jednak przez następne kilka dni Evangeline nie miała zbyt wiele czasu na bujanie w obłokach. Ponieważ nie było wiadomo, jak długo rodzina pozostanie w Strath, zarządziła, żeby lekcje odbywały się normalnie, co oznaczało, że córka Elliota nie tylko będzie spędzać czas z jej rodziną, ale także w klasie. Prowizoryczna pracownia została przeznaczona na pracę Evangeline, a mała klasa wysprzątana i odkurzona. Ale w całym tym zamieszaniu nie mogła nie zauważyć, że Zoe niemal przez cały czas przygląda się jej z dziwnym, smutnym wyrazem twarzy. Najwyraźniej dziecku brakowało obecności matki i rodziny.
S R
W opinii Evangeline równie niepokojąca była zaniedbana edukacja dziewczynki. Bowiem, pomimo dziecięcej brawury, wykształcenie Zoe pozostawiało wiele do życzenia. Nie tylko lekcje były sporadyczne, ale także liczne guwernantki bardziej skupiały się na robótkach ręcznych niż na geografii. Po pierwszym dniu Evangeline poprosiła Harlana Stokely, żeby popracował z Zoe i ocenił jej braki w wykształceniu.
W związku z tym teraz ona i pan Stokely siedzieli w olbrzymim tylnym ogrodzie Strath i rozmawiali niezobowiązująco. Dwóch służących w liberiach posłusznie krążyło z tyłu, a wszyscy obserwowali, jak dzieci bawią się nad rzeką. Pomimo piękna tej sceny letni upał w Londynie i okolicach stawał się nie do zniesienia. Była to smutna prawda, że znużenie całkiem szybko zagościło w Strath. Podczas pierwszego tygodnia mówiło się o wyprawie do Astley, żeby zobaczyć tresowane konie, do Hatchard's po nowe książki i do Gunter's na lody. Trzeba przyznać, że Elliot zaspokajał wszystkie zachcianki dzieci bez mrugnięcia okiem. Evangeline śmiała się w duchu na myśl, jaką konsternację musiał wzbudzać w towarzystwie podły markiz ze swoją 390
dziwaczną świtą. Jednak chociaż Elliot nie zaniedbywał rodzicielskich obowiązków, miejskie atrakcje szybko się znudziły dzieciom, które już wczoraj zaczęły przebąkiwać o powrocie na wieś. Zoe, upewniwszy się, że będzie im towarzyszyć, także przyłączyła się do chóralnego narzekania. Evangeline westchnęła. Siedzący obok niej pan Stokely chrząknął ponuro i poprawił okulary na nosie. - Wracając do naszej dyskusji, panno... milady, w mojej opinii panna Armstrong jest bardzo inteligentna. Chociaż jej kształcenie nie było odpowiednio ukierunkowane i trudno nazwać je klasyczną edukacją -
S R
umilkł, prychając pogardliwie - posiada umiejętność logicznego myślenia i twórczy umysł. Nadrobi zaległości i dołączy do reszty dzieci. - Hm - zamyśliła się Evangeline, patrząc jak Theo Weyden z całej siły uderzył lotkę i posłał ją w kierunku pana Stokely. Spadła kilka metrów od niego i zniknęła w gęstwinie kwiatów.
Młodsze dzieci rzuciły się w krzaki, starając się jedno przez drugie ją odnaleźć. Nagle rozległ się krzyk bólu. Wyczulona na wszelką krzywdę dziecka, Evangeline natychmiast zerwała się z krzesła. Gdy dotarła do krzaków i pochyliła się, wyskoczyła stamtąd Zoe z wyciągniętą przed siebie ręką i twarzą zalaną łzami. Tuż za nią pojawiła się Frederica i Michael. - Mamo! Mamo! - piszczała, wdrapując się na Evangeline. - Użądliło mnie! Użądliło mnie! - Z jej piersi wydobył się żałosny szloch i jej dolna warga zaczęła drżeć. - Pszczoła! - potwierdziła Frederica, potrząsając błyszczącymi lokami. - Użądliła ją w palec. - Widzisz? - załkała Zoe, pokazując Evangeline ranę.
391
Jej palec wskazujący puchł w zastraszającym tempie. Evangeline delikatnie ujęła jej dłoń i podniosła ją do ust. - Och, tak, kochanie, boli cię - pocieszała małą, kołysząc ją w ramionach. Więc teraz była mamą. Wystarczyły niecałe dwa tygodnie, żeby zasłużyła sobie na to wspaniałe miano. Evangeline w duchu była z tego bardzo zadowolona. Przytuliła się policzkiem do włosów Zoe. - Natychmiast musimy przyłożyć kompres. Poszukamy pani Woody, dobrze? - Evangeline nie przestawała mówić do zdenerwowanej dziewczynki, całując jej rękę. Nie odrywając oczu od zalanych łzami policzków Zoe,
S R
Evangeline szła ścieżką ogrodową, nie dostrzegłszy męża, dopóki omal na niego nie wpadła.
Elliot stał w niewielkiej odległości i patrzył z ledwie skrywaną wściekłością. Sądząc, że być może w jakiś sposób przekroczyła swoje obowiązki w nowej roli, niepewnie oddała mu córkę.
- Zoe została użądlona - udało jej się wydusić. - P... przez pszczołę. W krzakach.
- Tak, słyszałem - odparł, nieznacznie odprężony. Bez żadnego wysiłku wziął dziewczynkę na ręce, wielką dłonią odgarniając z jej twarzy kosmyki włosów. - Zaniosę ją do pani Woody. Freddie może iść ze mną dodał, skinąwszy głową w stronę zmartwionej dziewczynki u boku Evangeline. - Coś się stało, Elliocie? - spytała Evangeline. Skinął szorstko głową, mierząc ją nieprzyjaznym wzrokiem. Rzucił dzieciom zaniepokojone spojrzenie. - Nie mogę mówić otwarcie, Evangeline, ale w bibliotece czeka pan Jones i chce się z tobą zobaczyć. Jest tam również mój zarządca, Gerald 392
Wilson, i zostanie z tobą. Proszę, odpowiedz na pytania pana Jonesa, jakkolwiek... mogłyby ci się wydać niegrzeczne. - Chce się ze mną zobaczyć? - powtórzyła skonsternowana. - Tak - odparł głucho, potem przez chwilę patrzył jej w oczy. - Evie... przepraszam - wyszeptał. Evangeline patrzyła za nim zaskoczona, ale Elliot i Frederica już zmierzali ścieżką w kierunku kuchni. *** Cisza panująca w bibliotece była ciężka. Gerald Wilson odwrócił się z niepokojem od okna i popatrzył na Alberta Jonesa. Śledczy z Bow Street
S R
z szacunkiem zerwał się z krzesła, kiedy niecałe pięć minut wcześniej markiz Rannoch z wściekłością walnął pięścią w biurko, po czym wyszedł z pokoju. Teraz Jones wciąż stał sztywno przy swoim krześle. Wilson pokonał dzielącą ich odległość i wymownie popatrzył na mężczyznę.
- Panie Jones - powiedział, usiłując naśladować wyniosłe spojrzenie swojego pracodawcy, którym ten tak często onieśmielał swoich rozmówców.
- Przypomina mi się coś, o czym rozmawialiśmy, wcześniej. Dotyczy to brakującej bransolety. Dowiadywał się pan w tej kwestii? Śledczy oderwał wzrok od swoich butów, nagle patrząc na Wilsona. - W rzeczy samej - odparł z pewnym ociąganiem. - W oparciu o informacje, których mi pan udzielił, ponownie odwiedziłem matkę panny Fontaine we Wrotham Ford. Pani Tanner była niewzruszona. Upierała się, że jego lordowska mość zostawił list - który według niej był pełen pogróżek - i nic więcej. Wilson prychnął drwiąco. 393
-I pan w to uwierzył? Jones wzruszył wymijająco ramionami. - Nie mam złudzeń co do pani Tanner i jej podobnych, panie Wilson. I nie jestem na tyle głupi, by sądzić, że jeśli zwędziła bransoletę z rubinami, to ogarną ją nagłe wyrzuty sumienia. Wilson nie zdążył rzucić żadnej cynicznej uwagi, ponieważ drzwi biblioteki otworzyły się i MacLeod wpuścił do środka nową markizę. Wilson i markiza przelotnie spojrzeli sobie w oczy. Lady Rannoch zawsze poruszała się z płynną elegancją, przez co ludzie odnosili wrażenie, że jest kompetentna i pewna siebie. Dzisiaj jednak widać było, że jest również bardzo poirytowana.
S R
Wilson uśmiechnął się pod nosem. Rannoch i teraz pan Jones mieli ręce pełne roboty - tego Wilson był pewien. Dziesięć dni wcześniej markiz przewrócił cały dom do góry nogami, kiedy przyjechał ze swoją nową żoną, czwórką dzieci i nauczycielem. Było to najbardziej szokujące widowisko, jakie Wilson widział, a w Strath wiele było szokujących widowisk przez te lata. Odkąd rozładowano trzy powozy, służba nie przestawała szeptać. Jeśli w plotkach kryła się jakaś prawda, to żona Rannocha była wielką zagadką. Nie była dzierlatką; ta piękna dama z ledwie wyczuwalnym obcym akcentem wyraźnie przekroczyła już o kilka lat zwyczajowy wiek na zamążpójście. Co więcej, Wilson dobrze wiedział, że była sławną artystką E. van Artevalde. Wreszcie znalazł wytłumaczenie dla nagłego zainteresowania jego lordowskiej mości flamandzkimi malarzami, bo w przeszłości Rannoch bardziej interesował się czarną magią niż sztuką wysoką. Ale ostatnio w Strath House pojawiły się trzy wspaniałe dzieła van Artevalde, i chociaż były bardzo drogie, Rannoch nawet nie mrugnął okiem, 394
gdy przyszło mu za nie zapłacić. A być może jeszcze dziwniejszy od nowej żony jego lordowskiej mości był jej brat. Uroczy chłopak miał być podobno dziedzicem lorda Trent, tego nieszczęsnego rogacza, któremu udało się wpakować panu kulkę w pośladek, co teraz źle odbijało się na służbie, ilekroć padało. Ale to była zabawna rzecz. Już od wielu miesięcy Rannoch był przyjaźnie usposobiony. Co ciągle powtarzał pod nosem ten służący obdarzony cię tym dowcipem? Cherchez la femme! Rzeczywiście! Kiedy lady Rannoch przeszła ku nim przez pokój, Wilson uznał, że nie musi już dłużej zastanawiać się nad powodami nagłej zmiany charakteru swojego
S R
pana. Zamiast tego poważnie zaczął rozważać, czyby nie pocałować kraju sukni jaśnie pani.
W ciągu ostatnich dziesięciu dni dom pogrążył się w chaosie, z wszędzie ganiającymi dziećmi, zmienionym przeznaczeniem pokoi, pozmienianymi obowiązkami służby, zatrudnionymi pannami kuchennymi i innym jadłospisem. Henri, francuski kucharz Rannocha, obrażony zrezygnował z pracy już po dwóch dniach, twierdząc, że po prostu nie może wciąż „gotować jajek na miękko dla bandy szubrawców", jednak według Wilsona to określenie bardziej pasowało do starych przyjaciół Rannocha niż do jego nowej rodziny. Kemble wydawał się ciągle na granicy niepohamowanej wesołości, podczas gdy pani Woody była niezmiernie zadowolona, powtarzając każdemu, kto chciał słuchać, że nowa markiza po prostu wiedziała „co do czego" w kwestii prowadzenia domu. Rozmyślania Wilsona na temat jego nowej pani skończyły się, gdy jaśnie pani do nich podeszła. Zakasławszy krótko, Wilson zrobił krok do przodu i dokonał prezentacji, po czym z zachwytem obserwował, jak lady Rannoch elegancko uniosła brwi. 395
- Rozumiem, że mąż wyjaśnił pani cel mojej wizyty? - zaczął pan Jones. Wyraz twarzy lady Rannoch nie zmienił się. - Niestety, nie, sir. Zajmowałam się właśnie moją pasierbicą, którą użądliła pszczoła, kiedy pojawił się mąż. Zastąpił mnie i powiedział, że chce się pan ze mną widzieć. Wilson zauważył, że śledczy sprawiał wrażenie trochę skonsternowanego. Nie trwało to jednak zbyt długo. Mężczyzna uprzejmie podał jaśnie pani dokument. - Przepraszam więc za moje najście, lady Rannoch. Pani mąż zgodził
S R
się, abym porozmawiał z panią na temat tych dat.
Wzięła kartkę, przebiegła ją wzrokiem od góry do dołu. - I może pan. Chociaż nie mam pojęcia, co oznaczają. Jones wydał z siebie dziwny, gardłowy dźwięk.
- Chcę tylko potwierdzić, że pani mąż był z... hm, w pani towarzystwie w pani domu w Essex w tych dniach.
- Naprawdę? - nieznacznie podniosła głos.
- Dlaczego po prostu jego pan nie zapyta? Jones z szacunkiem spuścił głowę.
- Rozmawialiśmy o tym, pani. Jego odpowiedź była... Coś w tym rodzaju, że jeśli mam jeszcze jakieś pytania, to mogę spytać wspomnianą damę - odparł śledczy, a jego usta drgnęły w wyraźnym rozbawieniu. Wilson zakasłał ponownie na wzmiankę o raczej obrazowej terminologii markiza. Sądzę, że jego lordowskiej mości nie spodobało się, że jest przesłuchiwany dodał Jones.
396
- Nie - bąknęła lady Rannoch z nieznacznym uśmiechem. - Chyba niewielu by się to spodobało. - Pochyliła głowę i uważniej przyjrzała się datom. Odłożyła nieoczekiwanie papier, wstała z krzesła i podeszła do biurka, wzięła oprawiony w skórę notatnik i otworzyła go. Potem zamknęła go z trzaskiem i wróciła do swojego krzesła. - Mój kalendarz wskazuje na to, że lord Rannoch przebywał z wizytą w naszej posiadłości w każdy z wymienionych przez pana dni, panie Jones odparła chłodno, oddając mu dokument. - Coś jeszcze?
S R
Jeszcze raz śledczy wyglądał tak, jakby zabrakło mu słów. Najwyraźniej spodziewał się, że lord Rannoch powie żonie, co ma mówić, a ona właśnie to powie. Zamiast tego dama spokojnie wyciągnęła swój notes i zachowywała się tak, jakby Bow Street pytało o datę ostatniej inwentaryzacji pościeli na trzecim piętrze.
- Nie, lady Rannoch - odezwał się w końcu.
- Nic. Przepraszam za najście. Jaśnie pani z gracją wstała z krzesła. - Nie ma za co - bąknęła cicho, po czym spojrzała przeszywającym wzrokiem na pana Jonesa.
- Morderstwo to poważna sprawa, nieprawdaż? I nie wątpię, że właśnie to sprowadza pana do Strath. - Śledczy tylko skinął głową. - Nikt z nas nie chce, aby morderca chodził na wolności, panie Jones - dodała łagodnie. - Proszę być pewnym, że lord Rannoch i ja życzymy panu sukcesu w pańskiej pracy. Albert Jones ponownie skinął głową, po czym wstał z krzesła. Evangeline obserwowała z ulgą, jak Jones i Wilson zabrali swoje teczki, pożegnali się i wyszli z pokoju. Gdy tylko drzwi się za nimi 397
zamknęły, wzięła głęboki, uspokajający oddech, policzyła do dziesięciu, potem ruszyła do swojej sypialni. Nikt nie zauważył, kiedy wśliznęła się do środka i opadła na krzesło, usiłując opanować drżenie rąk. Chociaż Evangeline wiedziała, że dobrze to ukrywa, jednak czuła się całkowicie oszołomiona zmianami, które zaszły w jej życiu. Tego było za dużo. Dom pełen ludzi. Obcy, z którymi miała się spotykać. Jego lordowska mość. Jaśnie pani. Nieustanne ukłony i przymilanie. Kiedy przekroczyła próg Strath House, jej świat stanął do góry nogami. Najpierw zobaczyła Zoe, która zasnęła na jej ramieniu, natychmiast zdobywając serce. A potem zobaczyła swoje obrazy! Trzy zdobiły ściany w
S R
największych pokojach w Strath, a te pokoje rzeczywiście były wielkie. Jak i gdzie je kupił? I co to znaczyło?
Kiedy go o to spytała, wydawał się skrępowany, a jego odpowiedź była niejasna. Kupno takich obrazów mogło być dla człowieka tak zamożnego jak Elliot nic nieznaczącą kwestią, kaprysem zaledwie. Ale Evangeline sądziła, że wcale tak nie było. Prawdę mówiąc, nie wiedziała, co myśleć; fakt, iż chciał je mieć, poruszył jej serce w sposób, który nie całkiem rozumiała.
Och, Elliot! To była najbardziej imponująca zmiana ze wszystkich. Podły markiz Rannoch był teraz jej mężem. I na wypadek gdyby zapomniała, kogo poślubiła, jakimś pechowym zrządzeniem losu pojawia się śledczy z Bow Street, żeby jej o tym przypomnieć. I wśród tych niepokojących zmian Evangeline odkryła, że bezsenność i brak apetytu - te plagi lekkomyślnych panien z towarzystwa - stały się także jej udziałem. Dwa tygodnie temu małżeństwo wydawało się jedynym rozwiązaniem. Prawdę powiedziawszy, wciąż wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Pewną pociechą dla Evangeline był fakt, iż nie mogła wymyślić lepszej 398
alternatywy. I ku swemu zaskoczeniu nie czuła się specjalnie nieszczęśliwa. Czasami wydawało się, że Elliot był zdecydowany ponownie zdobyć jej serce, i z ulgą stwierdziła, że jej rozpustny mąż jeszcze się nią nie znudził. Ale w końcu się znudzi. Och, tak. Bardzo się tego obawiała. Mężczyźni tacy jak Elliot rzadko się zmieniają. Ale kochała go. Niech Bóg ma ją w opiece, wciąż go kochała. I w rzadkich momentach trzeźwości umysłu Evangeline przyznawała, że zawsze pragnęła mieć męża i dzieci. Gorzko zaśmiała się w duchu. Jeśli jej poranne nudności mogły być jakimś wyznacznikiem, to niebawem zrealizuje drugi cel, tuż po pierwszym. Może Elliot miał jednak rację, mówiąc, że
S R
małżeństwo będzie najlepszym wyjściem.
Och, Elliot. Evangeline mocno zamknęła oczy i wbiła paznokcie w tapicerowany podłokietnik krzesła. Boże, jak on umiał sprawić, że go pragnęła. To było żenujące. Ten mężczyzna uczciwie zapracował sobie na miano rozpustnika. Czasami Evangeline obawiała się, że było to jedyne uczciwe osiągnięcie jej męża. Najwyraźniej pan Jones właśnie to podejrzewał.
Każdej nocy Elliot przychodził do jej łóżka i każdej nocy go przyjmowała. Rzadko wychodził przed świtem. Co innego miała zrobić? Nie mogła oprzeć się jego zalotom. Poza tym dała mu przywilej odwiedzania jej łoża, kiedy stała drżąca w małej kaplicy we Wrotham-upon-Lea i szeptała swoją przysięgę. Bardzo poważnie traktowała tę przysięgę, bo uważała, że tak właśnie powinno być. Tak, tak właśnie powinno być. Ale czy było to rozsądne? Oddać swoje serce takiemu mężczyźnie? Bo niewątpliwie to właśnie zrobiła. Ona, niezwykle rozważna kobieta, zakochała się na zabój w przystojnym, wyrachowanym łajdaku. Ale nie mogła powiedzieć z czystym sumieniem, 399
że ją oszukał. Teraz przyznawała, że kochała tego mężczyznę takim, jaki był, co zapewne było lekkomyślnością, którą będzie musiała przypłacić złamanym sercem. Nawet podłość miała w sobie jakiś dziwny, urzekający czar. Przekonała się o tym pewnej nocy w bibliotece w Chatham. Kiedy Evangeline zaczęła zastanawiać się nad potwornością tego, co zrobiła, przeraziła się. Oddała serce, ciało, całe swoje życie mężczyźnie, który miał licznych wrogów, z których wielu - jeśli wierzyć plotkom - miało ku temu uzasadnione powody. Był zamieszany w skandaliczne śledztwo w sprawie morderstwa. Jego kochanka została brutalnie uduszona. Jednak w tej jednej sprawie Evangeline była stanowcza. Pomimo swojej reputacji
S R
Elliot nie potrafiłby zabić z zimną krwią -tego była absolutnie pewna. Może i był podły i mściwy, ale świadome okrucieństwo nie leżało w jego naturze. Skłonność Elliota do libacji, hazardu i pojedynków była zupełnie inną sprawą, i Evangeline miała nieprzyjemne przekonanie, że pewnego ranka Elliot stanie twarzą w twarz w pokrytej rosą trawie z jakimś wściekłym mężem, który będzie strzelał znacznie lepiej niż jej wuj Stephen. Nie przeżyłaby, gdyby miała go stracić. Zabiłaby go, gdyby nie dochował jej wierności. Boże, co za błędne koło!
Prawdę mówiąc, podczas ich namiętnych miłosnych zapasów Elliot nigdy nie wymawiał słowa wierność, a gdyby to zrobił, Evangeline zakrztusiłaby się własnymi wątpliwościami. Przypomniała sobie, że zaledwie kilka tygodni wcześniej Elliot pojedynkował się o kobietę z niejakim Cranhamem, a potem nie chciał z nią o tym rozmawiać. Może powinna postrzegać jego oczywistą niechęć do hipokryzji jako zaletę. Chociaż Evangeline pielęgnowała w sobie nadzieję, bo bez niej nie mogłaby oddać się Elliotowi, jednak w świetle dnia ta nadzieja wydawała się bardzo krucha. Rozpoznawała w tym to samo naiwne, gwałtowne 400
uczucie, towarzyszące każdej niemądrej niewieście, która pokochała i poślubiła niereformowalnego rozpustnika. Jakże bolesny byłby jego dotyk, gdyby zniknął jej kruchy, niemądry optymizm. To prawda, że Elliot powiedział, iż ją kocha. Ale bez wątpienia mówił to wielu kobietom, włączając w to tę młodą damę, która niemal urodziła mu dziecko. Kobietę, która nie żyła już od dziesięciu lat i powinna być dawno zapomniana. Jednak Evangeline nie zapomniała. Teraz często myślała o tej kobiecie. Słysząc ciche kroki na dywanie, oderwała wzrok od swoich pobielałych zaciśniętych palców i odkryła, że obiekt jej obsesji stał pośrodku sypialni.
S R
- Pukałem - powiedział cicho - ale chyba nie słyszałaś? - Prawdę powiedziawszy, Elliot wyglądał na zmartwionego.
- Ja... nie, nie słyszałam - odparła, wciąż usiłując odgadnąć powód jego zmartwienia. Przyjrzała się jego twarzy. - Coś się stało? Zoe doszła do siebie?
- Wraca do zdrowia. Poszła z Fredericą i panem Stokely do klasy. Mąż opadł na wąską kanapę obok jej krzesła, jak zwykle sprawiając wrażenie, jakby był za duży do delikatnych mebli w jej sypialni. Dziś jednak wyglądał na spiętego i niespokojnego. Zamiast oprzeć się wygodnie, jak miał w zwyczaju, pochylił się sztywno do przodu.
- Jones poszedł sobie? - spytał dziwnie głuchym głosem, obcesowo przeczesując dłonią włosy. Evangeline zmusiła się, żeby otworzyć dłonie, i zaczęła wygładzać spódnicę. - Tak - odparła w końcu. Ujął jej dłoń w swoje ręce i zaczął ją delikatnie głaskać.
401
- Takie zimne, Evie - bąknął nieobecnym głosem. - Tak bardzo zimne, jakby twoja krew przestała krążyć. Znowu przysporzyłem ci zmartwień, prawda? - Nie przestawał jej głaskać, najpierw biorąc jedną rękę, potem drugą, przez cały czas nie patrząc jej w twarz. - Nic mi nie jest - powiedziała wreszcie. Bezwiednie zaczęła odpowiadać na jego ciepły, troskliwy dotyk. - Przykro mi z powodu Jonesa - szepnął Elliot, pochylając się nad jej dłonią i nie patrząc jej w oczy. - Że przyszedł tutaj. Powinien był przysłać wiadomość... mogłem spotkać się z nim gdzie indziej. Potrząsnęła głową.
S R
- Elliocie, to nie był żaden kłopot.
- Nie, rzeczywiście. Nie był! To była impertynencja! - Ścisnął jej rękę tak mocno, że aż poczuła ból. - Nigdy nie powinienem był pozwolić mu z tobą rozmawiać. Nie wiem, co mi przyszło do głowy. To chyba przez moją porywczość. Ale tak potwornie mnie rozzłościł...
- To zrozumiałe, Elliocie. Ale odpowiedziałam na jego pytania. Nie było to trudne.
Wtedy Elliot w końcu spojrzał jej w oczy, a na jego twarzy malował się smutek.
- Czasami boję się, że to małżeństwo będzie dla ciebie tylko ciężarem, Evie. Marzyło mi się, żeby chronić cię przed brutalnością tego świata. A może po prostu wciągnąłem cię w coś znacznie gorszego. - Elliocie, proszę, nie... - Nie, Evie, pozwól mi mówić. - Puścił jej rękę i opadł na kanapę ze znużonym wyrazem twarzy. - Te przeklęte kłamstwa, a zapewniam cię, że tym właśnie są, powinny wreszcie zostać wyjaśnione. Dowiem się prawdy, tak czy inaczej. 402
- Jesteś poważny - odparła Evangeline, zaskoczona intensywnością jego słów. - Tak, w wielu kwestiach - odparł miękko, po czym przyciągnął ją do siebie na kanapę. Objął ramieniem i przytulił do piersi, wtulając twarz w jej włosy. - Będziesz się ze mną kochać, Evie? - wyszeptał ochryple. - Teraz? Jest... - ... środek dnia. Wiem - odpowiedział, podnosząc ją z kanapy i zanosząc na łóżko. Wolną ręką odsunął kotarę. Potem ułożył ją delikatnie i położył się obok niej.
S R
Evangeline odsunęła się nieznacznie. - Ale ktoś może...
- Nie - wychrypiał Elliot, nagle całkowicie skupiony na tym, żeby rozpuścić jej włosy. Znieruchomiał na chwilę, żeby popatrzeć w jej przepastne niebieskie oczy i poczuł, że jego serce się rozpuszcza. - Nikt nie przyjdzie. Przykazałem, żeby nam nie przeszkadzać. Chciałem z tobą porozmawiać, ale teraz okazuje się, że nie znajduję słów. Zamiast tego pozwolisz mi się z tobą kochać?
- Tak - szepnęła, już wyginając ku niemu ciało.
Jego ukochana żona była taka piękna. Elliot pochylił głowę, nakrywając jej usta swoimi i rozchylając jej wargi. Evangeline chętnie się na niego otworzyła, uciszając jego lęki i przepełniając go ulgą. A ulga szybko przeistoczyła się w pragnienie, które zakiełkowało w jego piersi, po czym przesunęło się niżej. Boże, nigdy nie miał tak uroczo zadowolonej z siebie kobiety w łóżku. Kiedy już jego język znalazł się między jej wargami, zaczął nim niespiesznie poruszać, jakby mieli mnóstwo czasu. I myślał o niej, o tej 403
kobiecie, swojej żonie. Zastanawiał się, jak wyglądało jej życie, trudne, pełne obowiązków. I znowu uświadomił sobie, jak bardzo pragnie zdjąć z niej ten ciężar i chociaż w części przywrócić jej młodość. Przywrócić radość życia. Uczynić jej życie prostszym i przyjemniejszym. Kochać ją i być przez nią kochanym. Miała nadzieję, że pewnego dnia wyjdzie za mąż. Z miłości, jak mówiła. I wtedy pojawiły się rodzinne obowiązki i czas zaczął płynąć. Cóż, teraz niewątpliwie była zamężna. I choć może nie było to małżeństwo z miłości, o którym marzyła, Elliot wciąż pragnął wierzyć, że może jeszcze
S R
spełnić jej marzenia. Dzisiaj jednak przegrywał tę walkę. Do tej chwili. Kochanie się stało się czymś więcej niż tylko fizycznym rozładowaniem; to była jego ostatnia deska ratunku między nadzieją na przyszłość a rozpaczą teraźniejszości. Jedynie oślepiająca namiętność mogła uciszyć niepewność. Za każdym razem, gdy Elliot wchodził w swoją żonę, nadzieja stawała się namacalnym, żywym bytem, który wibrował wokół nich jak szmer zapowiadający uderzenia pioruna.
Przesunął dłonią po jej szyi w górę i delikatnie ujął jej podbródek. Evangeline mocowała się z zapięciem sukni, po czym odwróciła się i przywarła piersiami do jego torsu. Aureole jej ciemnych sutków pod cienkim materiałem halki nęciły go. Przyjemność i spełnienie. Uniósł się na łokciu, potem wziął sutek do ust, ssąc go przez materiał halki. Evangeline zacisnęła dłoń na narzucie i odchyliła głowę. Elliot zatrzymał się na chwilę tylko po to, aby ściągnąć z niej ubranie, potem wziął do ust drugi sutek i zaczął go gryźć, aż w końcu zakwiliła i wtedy zaczął go ssać i pieścić językiem. Usłyszał jej jęk. Znał już jej jęki rozkoszy, ale wciąż się nimi sycił. 404
Elliot nie chciał się spieszyć; pragnął, aby płonęła z pożądania. Evangeline pospiesznie zaczęła szarpać jego koszulę. Wprawnie rozpięła rozporek spodni i wsunęła dłonie do środka, gładząc go po brzuchu. Jego krocze nabrzmiało z pożądania, gdy jej ręka ujęła jego męskość. Jęknął, wstał z łóżka i stanął w smudze popołudniowego słońca. Elliot rozbierał się powoli, rozwiązał tasiemki kalesonów, a gdy pozwolił im opaść, oczom Evangeline ukazał się jego członek, twardy i pulsujący pożądaniem. Evangeline. Jego żona. Elliot nie musiał jej dotykać, żeby wiedzieć, czy jest na niego gotowa. Evangeline była zawsze chętna. Tak, to także dawało mu nadzieję.
S R
Pochyliwszy głowę, Elliot stał przy łóżku i gładził dłonią członek, kusząc ją w ten sposób. Patrzył, jak jej oczy otwierają się pożądliwie, jak język wysuwa się w kąciku ust. Wyobrażał sobie, jak twardy i gładki będzie, kiedy się w niej zanurzy, a potem wycofa tylko po to, żeby zanurzyć się jeszcze głębiej. Popatrzył na siebie. Na to, dzięki czemu połączy się z Evangeline. Jedno ciało. Popatrzył na nagą Evangeline leżącą na łóżku, z jasno złotymi włosami rozrzuconymi na poduszce, ciężkimi piersiami falującymi pożądaniem, powabnymi loczkami między rozchylonymi udami. - Och, Boże, Evangeline, jestem zgubiony - Elliot usłyszał własne chrypienie, bo znowu stał się ofiarą własnego uwodzenia. - Pragnąłem cię przez cały dzień. Od chwili, gdy o świcie opuściłem twoje łóżko, aż do teraz, przez każdą chwilę dnia. Sądzę, że kocham cię do szaleństwa. Jej usta wygięły się w zagadkowym uśmiechu i Evangeline dotknęła się zachęcająco, jednocześnie wyciągając do niego drugą rękę. Zaciskając oczy, Elliot położył dłoń na swoim twardym penisie, czując wrzącą w nim krew, po czym zatrzymał się, wyobrażając sobie, jak jego męskość wchodzi w nią, wystrzeliwuje nasieniem i czyni ją brzemienną. 405
Evangeline nie mogła oderwać wzroku od jego poruszającej się ręki. Jej oczy połyskiwały pożądaniem. Potem, kiedy Elliot oparł jedno kolano na łóżku, zamierzając się w niej zatopić, krzyknęła cicho, uklękła przed nim i ujęła jego nabrzmiały członek w dłonie. - Piękny - usłyszał jej szept, gdy pochyliła się, żeby przesunąć po nim językiem. Potem uniosła wzrok i popatrzyła na niego pytająco, zachęcająco rozchylając usta, a Elliot mógł tylko jęknąć i skinieniem głowy wyrazić aprobatę. Stał obok łóżka, z jednym kolanem na materacu, gdy na dobre zaczęła się słodka tortura. Evangeline pieściła go ustami, językiem, palcami, aż poczuł, że krew
S R
rozsadza mu skronie. Nagle, z brutalnością, nad którą nie był w stanie zapanować, Elliot rzucił ją na łóżko, przygniótł swoim ciężarem i chwycił za nadgarstki.
- Evangeline, przysięgnij, że jesteś moja - szepnął, rozchylając kolanem jej uda, potem wdzierając się w nią bezlitośnie. - Powiedz, że mnie kochasz.
Popatrzyła na niego, jednak niczego nie mógł wyczytać w jej oczach. - Tak! Powiedz to - rozkazał, zanurzając się głębiej w jej cieple. Powiedz to, Evie. Na Boga, proszę, powiedz mi - wychrypiał, wchodząc w nią mocniej.
Jakby w odpowiedzi oplotła go nogami w pasie i zaczęła drżeć. Napięła ramiona, gdy Elliot wycofał się, po czym pchnął mocniej i głębiej. Evangeline dyszała, unosząc ku niemu biodra i wpuszczając go w siebie głębiej. Elliot zaczął rytmicznie poruszać się w jej ciepłym, gładkim wnętrzu. Westchnęła i wygięła się ku niemu, odpowiadając na każde jego pchnięcie ruchem bioder.
406
Czas wydawał się stać w miejscu, dopóki Elliot w końcu nie usłyszał jej niskiego, ochrypłego jęku rodzącego się orgazmu. Wsunąwszy dłonie pod pośladki żony, uniósł ją wyżej, potem nagle, jakby opętał go diabeł, zatrzymał się i mocno zacisnął powieki. - Po prostu to powiedz, Evangeline - wychrypiał. - Muszę znowu usłyszeć te słowa. Pod nim Evangeline zakwiliła pożądliwie, ale Elliot był nieczuły. Panował nad sobą; jego własne pragnienie boleśnie paliło mu krocze. - Tak - wysapała w końcu, kiedy się nie poruszył. Jej słowa brzmiały, jakby zostały wyrwane z jej serca. - Tak, kocham cię, Elliocie. Niech Bóg
S R
ma mnie w opiece. Kocham cię. - Zaczęła rozpaczliwie dyszeć. - Proszę... och, proszę... kocham cię. Wiesz, że tak - powtórzyła, a on poczuł ukłucie satysfakcji.
Drżącą ręką Evangeline przeczesała jego włosy nad czołem. Potem, gdy poruszał się w niej z zapamiętaniem, przyciągnęła jego głowę do swojej piersi. Drżała jeszcze mocniej, ciągnąc go za sobą na skraj spełnienia. Nagle poczuł, że zaczyna się jej orgazm, gdy wykrzyczała jego imię gardłowym głosem. Na jej twarzy pojawił się wyraz podziwu, a potem przywarła do niego, mocniej zaciskając uda wokół jego pasa, podczas gdy jej wnętrze słodko zaciskało się na jego członku, unosząc go do krawędzi. Roztrzaskując go na drobne kawałeczki i łącząc je w cudowną nieskończoność, gdy rozkosz niosła go ku wieczności. W końcu opadł na jej piersi, nieznacznie przenosząc swój ciężar na drżącym łokciu i dotykając czołem jej czoła. Z trudem łapiąc powietrze, Elliot przetoczył się na bok i czekał, aż jego serce się uspokoi. Leżał bezwładnie na łóżku żony, wpatrując się w baldachim i zastanawiając nad tym, co właśnie zrobił. Po raz drugi w ciągu dwóch 407
tygodni zrobił coś, co całkowicie go zaskoczyło. Najpierw wziął sobie żonę. Teraz błagał, przymilał się i zadręczał ją, żeby powiedziała coś, czego powiedzieć nie chciała, i może nawet nie czuła. To było niewłaściwe. Ale w tym momencie o to nie dbał. W pokoju panowała błoga cisza. Przez otwarte okno Elliot słyszał gruchanie gołębicy na parapecie i radosną wrzawę dzieci bawiących się w popołudniowym słońcu. Te dźwięki były mu obce i nieoczekiwanie intensywne, ale nieskończenie kojące. Przelotnie się zastanowił, czy kiedykolwiek słuchał. A może, dopóki Evangeline nie pojawiła się w jego przeklętym życiu, nie było nic, czego mógłby słuchać.
S R
Boże, tak dobrze było z nią leżeć. Prześcieradło wokół jego nóg było sztywne i chłodne. Słońce wciąż padało na łóżko, rozgrzewając włosy Evie. Pachniała słodko i bezpiecznie. Przyciągnął ją do siebie, i przykrywszy się kołdrą, zapadli w drzemkę.
408
Rozdział 15 Czy kiedykolwiek kobieta zadręczała mężczyznę tak niemądrymi pytaniami? Laurence Sterne
Kiedy Elliot się obudził, słońce było nisko, a pokój pogrążył się w półmroku. Przez otwarte okno wpadało chłodne powietrze przesycone zapachem letniego wieczoru. Gołębie, rzeka i dzieci, wszystko umilkło. Obok niego Evangeline uniosła się na łokciu i patrzyła mu w twarz. Długimi palcami odsunęła niesforny kosmyk z jego czoła, po czym pochyliła się i pocałowała go.
S R
- Wstawajmy, Elliocie - powiedziała, nie odrywając ust od jego czoła. - Powinniśmy się ubrać i zejść na dół.
Gładko obrócił się na bok i wziął ją za rękę. - Och, Evie, kocham cię! Mówiłem ci już?
- Och, tak. Mówiłeś. - W półmroku jej oczy były łagodne i nieznacznie wilgotne. - Ja też cię kocham - powtórzyła z tym swoim gorzko-słodkim uśmiechem. Spojrzała na kotarę łóżka. - Powiedziałam to. Chyba nie ma sensu udawać, że się w tobie nie zakochałam. Co by to zmieniło? Elliot wyczuł nutkę żalu w jej głosie.
- Wszystko - odparł, przyciągając ją do siebie. - Dla mnie zmieniłoby to wszystko. Te dwa słowa usłyszane od ciebie zmieniły całkowicie moje życie. Nie żałuj mi ich, Evie. Nigdy. Położyła głowę na jego piersi i milczała przez chwilę. Elliot głaskał ją powoli, przywierając do niej mocno biodrami. Znowu jej pragnął, chciał odgonić jej żal swoim pożądaniem. Będzie się z nią kochał tak intensywnie i
409
dogłębnie, że między nimi nigdy nie będzie jakiegokolwiek braku porozumienia. - Elliocie? - Czuł na piersi jej oddech. - Tak, Evie? - Jej głos sprawił, że jego ręka się zatrzymała. - Chciałabym, żebyś odpowiedział mi na jedno pytanie. - Najdroższa - przerwał delikatnie, gładząc wierzchem dłoni jej policzek - możesz mnie pytać o wszystko. Zapadło długie milczenie. Nie intymne, spokojne milczenie kochanków, o którym marzyłby Elliot, lecz ciężkie milczenie przepełnione niepewnością. Evangeline wzięła głęboki oddech.
S R
- Elliocie, czy zamierzasz dochować mi wierności? Elliot gwałtownie usiadł na łóżku, pociągając żonę za sobą. Ostro odwrócił ją ku sobie. - Cóż to za pytanie, Evangeline, do mężczyzny, któremu niemal wyrwano serce z piersi? Oczywiście, że zamierzam być wierny! W przeciwnym razie dlaczego prosiłbym cię o rękę?
Evangeline przyglądała się jego twarzy, ściągniętym jastrzębim brwiom, i znowu miała mętlik w głowie. Rzeczywiście, dlaczego? Był jakiś powód, jakieś podejrzenie, nieprawdaż? Ale teraz wyleciał jej z głowy, najwyraźniej umknął na skrzydłach namiętności.
Intymność, która była między nimi, zniknęła. Ona ją zburzyła. - N... nie wiem, Elliocie - wyjąkała, bezwiednie odrzucając włosy przez ramię. - To rozsądne pytanie. Chyba więcej żon powinno je zadawać. - Cóż, moja żona nie musi o to pytać - sapnął, najwyraźniej urażony. Co sobie myślałaś, Evie? Że będę się zachowywał jak kawaler i jednocześnie wezmę sobie żonę? Evie poczuła, że się rumieni.
410
- Nigdy nie myślałam... - wy dukała, jednak wyraz jego twarzy jednoznacznie odpowiedział na jego pytanie. Burcząc z rezygnacją, Elliot opadł na poduszkę i przykrył oczy ręką. Leżał tak przez chwilę, po czym westchnął ciężko. - Do diabła, Evie! Jesteśmy małżeństwem niecałe dwa tygodnie i kochamy się co noc. A czasami nawet dwa razy w ciągu nocy! Śpię jak zabity. Potykam się, kiedy chodzę. I rzadko wychodzę z domu. - Jego szkocki akcent był coraz silniejszy. - Na Boga, kobieto! Mamy bandę dzieciaków, które sprawiają, że padam na twarz, i nie sądź, że się skarżę, ale nie jestem już młodzikiem! Mam trzydzieści pięć lat! I jeszcze uwodzisz
S R
mnie w środku dnia, pod nosem służby. Może mi więc powiesz, dziewczyno, kiedy, i jakim cudem, miałbym dogadzać tej... tej kochance, albo skąd miałbym czerpać energię na to, co tam sobie wyobrażasz? Nie zdawał sobie sprawy, że krzyczy, dopóki nie rozległo się ostre pukanie do drzwi. Zarumieniwszy się ze wstydu, Evie schowała się pod kołdrą.
- Ach, ta służba, jaśnie panie! - zawołał przez drzwi Kemble. - Nawet teraz jeden z nich siedzi z uchem przy tych drzwiach. - A teraz proszę wstawać! Czas, żebym ubrał pana do kolacji! ***
Godfrey Moore, baron Cranham, siedział w leniwej pozie na krześle przy głębokim oknie o łukowatym sklepieniu i ze zniecierpliwieniem bawił się swoim monoklem na czarnej satynowej tasiemce. Jak zwykle u Brooksa było tłoczno, ale dziś wieczorem nie miał zamiaru grać. Nie, przyszedł na żądanie lorda Lindena i dzięki temu jego portfel stał się odrobinę grubszy. Cranham machnął monoklem wysoko, po czym zgrabnie chwycił go dłonią. Szkoda, że nie mógł z równą łatwością chwycić Rannocha. 411
Wyginając usta w szyderczym uśmiechu, popatrzył na Lindena. Głupiec. Wicehrabia mógł szeptać i plotkować i ciągać go od Annasza do Kajfasza, ale brutalny dusiciel nie wyskoczy z jakiegoś ponurego londyńskiego klubu czy burdelu, bez względu na to, z jakim zaangażowaniem Linden pozarzucał przynęty po całym mieście. Nie, niedoszły zabójca Cranhama leżał wygodnie w łóżku w Richmond ze swoją nową żoną, bez względu na to, czy ktoś chciał w to wierzyć, czy nie. Ziewnął dyskretnie, po czym przeszedł do pokoju karcianego, obserwując, jak charyzmatyczny wicehrabia przemieszcza się towarzysko od jednego stolika do drugiego. Można było niemal zobaczyć otaczającą go aurę uroku, gdy się tak przechadzał między
S R
stolikami z kieliszkiem wina w dłoni. Cranham nieznacznie pochylił się ku niemu, kiedy przechodził obok.
- Linden, czy ten niedorzeczny spisek powoli dobiega końca? - syknął. - Mam wrażenie, jakby nad moją głową wisiał topór.
- Mój przyjacielu! - szepnął pełnym sarkazmu głosem wicehrabia. Musisz wytrzymać. Mam nadzieję, że nerwy cię nie zawiodą, bo sukces jest już blisko.
- Do diabła z tą twoją bezczelnością - odparł Cranham wrogo. - Nie mam żadnego pożytku z ciebie i z twojej obłudy.
- Sądzę, że mój plan jest lepszy niż twój - rzekł oschle Linden. Ponad kieliszkiem wina zapatrzył się na tłum. - Może powinienem pozwolić Elliotowi cię zastrzelić, Cranham, tak dla zasady. Zaczynasz mnie drażnić. - Uhm - prychnął Cranham szyderczo. - Nie boję się tego brutalnego Szkota. W każdym razie nie za dnia. Słysząc to, Linden uniósł brwi.
412
- Doprawdy? Jesteś więc większym głupcem, niż myślałem. Mogę mieć tylko nadzieję, że trzymałeś się naszej bajeczki o Banbury przez ostatnie trzy noce. - Trzymałem się - przyznał Cranham rzeczowo. - Chociaż nie wiem po co, bo nie wierzę, że znajdzie się choć jedna osoba, która uwierzy, że ja i Rannoch nagle staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. - Przekonaj ich, do cholery - nakazał Linden cicho, z wyraźną pogróżką w głosie. - A co z lordem Rannochem? - warknął Cranham. -Wykona swoją część planu?
S R
- Rannoch zrobi, co trzeba. Ma młodą żonę, której chce zaimponować. - Kiedy, do diabła?
- Jutro wieczorem, mon ami - odparł wicehrabia, wyglądając zimnym wzrokiem przez okno. - Jutro wieczorem wszyscy pojedziemy do Vauxhall. Następny ranek Evangeline spędziła z dziećmi i panem Stokely, pracowicie wyznaczając trasę przeprawy Hannibala przez Alpy. Jednak myśli Evangeline błądziły gdzie indziej. Wczorajsze słowa Elliota sprawiły, że znalazła się w rozterce. Upierał się, że ją kocha, i przysięgał dochować wierności. Powiedział, że nieomal złamała mu serce.
Bała się w którekolwiek z tych słów uwierzyć, jednak pomimo jej przytyków co do jego uczciwości Elliot nie wydawał się człowiekiem skłonnym do kłamstw. Był zbyt arogancki, żeby stosować jakieś uniki, kiedy w zupełności wystarczała wyniosła protekcjonalność albo powściągliwe wykręty. Ale on wydawał się zraniony i jednocześnie poirytowany jej pytaniem.
413
Po południu, kiedy właśnie zaczęła rozważać możliwość, że oburzenie jej męża było szczere, spotkała Elliota w korytarzu przed sypialniami. Wyglądał na skrępowanego. - Evie, możemy porozmawiać? - Oczywiście - odparła, zatrzymując się przed drzwiami jego sypialni. Niepewnie potarł palcem nos. - Linden jest na dole. Poprosił mnie, abym dotrzymał mu towarzystwa w zabawie w Vauxhall. Wzięliśmy prowiant na wieczór. Chciałem ci powiedzieć, że wychodzę. - Vauxhall? - Niemal skrzywiła się, słysząc swój ostry głos. - Ale jest jeszcze wcześnie...
S R
- Cóż, tak, wiem. Linden ma także jakieś plany na popołudnie. Przepraszam, że nie poinformowałem cię wcześniej. Obawiam się, że późno wrócimy. Nie czekaj na mnie.
- Bardzo dobrze - odezwała się chłodno i odwróciła się, żeby odejść. Nieoczekiwanie złapał ją za ramię i obrócił do siebie. - Evangeline? Jesteś zła? Proszę, nie gniewaj się na mnie. - Nic mi nie jest - skłamała, gdy gwałtownie przyciągnął ją do siebie i przytrzymał przez dłuższą chwilę. Czuła, że jej spięte ramiona odprężają się, gdy pochylił się i dotknął czołem jej czoła. Wreszcie się odezwał. - Evie, obiecuję ci, że nie będę wychodził z domu na całe noce. - Jestem pewna, panie, że twoje życie towarzyskie to nie moja sprawa. Powinnam wiedzieć, jakie zwyczaje panują w miejskim towarzystwie. - Evie, kochanie, przepraszam - łagodził, znowu zaglądając jej w oczy. Bezwiednie wodził palcem po linii jej szczęki i podbródka. - Dałem Aidahowi słowo. Najwyraźniej on uważa, że to coś ważnego. 414
- Lord Linden uważa, że Vauxhall jest ważne? Dlaczego? A może nie powinnam pytać? Elliot wzruszył ramionami. - To jeden z szalonych pomysłów Lindena - odparł wymijająco. Powiedzmy, że będzie to uroczystość z okazji końca mojego stanu kawalerskiego. Nie będziesz miała mężowi za złe odrobiny niewinnej zabawy ze starymi przyjaciółmi, prawda? - Nie, chyba nie - burknęła. - Dobrze - odezwał się, a w jego oczach nagle pojawiły się wesołe ogniki. - Przez ułamek sekundy pomyślałem, że mogłabyś być zazdrosna. - Nie bądź niemądry.
S R
- Ach, Evie, ale jestem! Oszalałem dla ciebie - odparł i mocno ją pocałował. Powoli przesunął rękę po plecach Evangeline, zatrzymując się na jej talii, i mocniej ją do siebie przyciągnął. Gdy Evangeline właśnie poddawała się uwodzicielskiej sile jego namiętnego pocałunku, za nimi rozległo się przerażone sapnięcie.
- Pas devant les domestiques, jaśnie panie, s'il vous plait! - syknął Kemble, udając zażenowanie. Służący stał w drzwiach do sypialni Elliota, z wieczorowym frakiem zawieszonym na palcu wskazującym. - A teraz proszę ściągnąć z siebie te łachy! Nalegam na wieczorowy strój, zważywszy na pańskie plany na wieczór. - Ach, obowiązki wzywają - powiedział cicho Elliot, wciąż patrząc jej w oczy. W końcu zdjął rękę z jej talii. - Śpij dobrze, żono. Zobaczymy się jutro rano przy śniadaniu. Obiecuję. Chociaż Elliot po raz pierwszy od dnia ich ślubu wychodził z domu na tak długo, Evangeline nie była zaskoczona jego nagłym wyjściem w takim towarzystwie. Poznała lorda Lindena, a także majora Winthropa. Ta para 415
zjawiła się w zeszłym tygodniu w Strath House, kłaniając się, uśmiechając i puszczając oko, najwyraźniej po to, by złożyć wyrazy szacunku młodej parze, ale Evangeline nie dała się zwieść ich wyglądowi i urokowi. Zawsze umiała rozpoznać rozpustników - nawet ujmująco przystojnych - kiedy takich spotkała. Prawdę mówiąc, dopóki Elliot nie przedarł się przez jej system obronny, instynkt nigdy nie zawodził Evangeline. Dlatego, kiedy Kemble prowadził Elliota, żeby się przebrał, postanowiła więcej nie rozmyślać o jego nagłych planach. Istniała pewna część życia męża, w której nie było dla niej miejsca, a ona wyszła za niego, żeby chronić brata. Evangeline próbowała pocieszać się w ten sposób.
S R
Niestety łatwiej było to powiedzieć niż zrobić, i przez następną godzinę była w paskudnym nastroju. Jej zwyczajem stało się, że codziennie o wpół do piątej piła w bibliotece herbatę z sir Hughem, i ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że lubi tego starego rozpustnika. Wyglądało na to, że zaczęła przejawiać upodobanie do rozpustników w ogóle, uznała i westchnęła w duchu. Evangeline zeszła wcześniej po schodach, mając nadzieję, że znajdzie w bibliotece coś do czytania. Taka odmiana bardzo by jej się przydała, gdy Elliot był poza domem, a ona nie mogła poradzić sobie z emocjami. Jednak w połowie kręconych schodów zaskoczona zauważyła MacLeoda dyskutującego z jakąś młodą kobietą, która stała w drzwiach poniżej. - Mówię pani wyraźnie, madam - odezwał się lokaj - jeśli szuka pani pracy, musi pani pójść do tylnego wejścia i porozmawiać z panią Woody. Kobieta potrząsnęła głową. - Sir, dziękuje panu, ale nie szukam pracy. Chciałabym porozmawiać z jego lordowską mością, jeśli jest w domu? - Kobieta miała na sobie prostą czarną suknię i pelerynę, a rude włosy schowane były pod wykrochmalonym 416
białym czepkiem. Wydawała się za młoda na gospodynię, niemniej jej ubiór i zachowanie właśnie na to wskazywały. Zakładki w jej sukni z krepy wskazywały na coś jeszcze. Kobieta była w pierwszych miesiącach ciąży. Evangeline stała w półmroku na schodach i obserwowała z ukrycia całą scenę. Narastał w niej niepokój. - Bardzo mi przykro, madam. Jego lordowskiej mości nie ma w domu odparł zdecydowanie lokaj. - Może pani rozmawiać z panią Woody, jeśli pani chce. Jednak zapewne nie potrzebuje dodatkowej pomocy. - Muszę się widzieć z jego lordowską mością - nalegała młoda kobieta, a jej miękki głos stawał się coraz bardziej niespokojny. - Nie szukam pracy,
S R
sir. Prawdę mówiąc, mam właśnie pół dnia wolnego i przychodzę tutaj w osobistej sprawie.
Zmuszając się do zachowania spokoju, chociaż wcale nie była spokojna, Evangeline zeszła po schodach.
- Wybacz, MacLeod - wtrąciła się, obdarzając starego służącego najbardziej promiennym ze swoich uśmiechów. - Mogę w czymś pomóc? Zadziwiające było to, że rudowłosa kobieta pobladła, ale udało jej się ukłonić. MacLeod wyprostował się.
- Nie chciałem pani kłopotać, lady Rannoch - odezwał się ze sztywną uprzejmością, prawie nie zwracając uwagi na młodą gospodynię w drzwiach, jednak na jego twarzy malowała się podejrzliwość. Evangeline usłyszała, jak młoda kobieta cicho sapnęła, kiedy lokaj wymienił jej nazwisko. Uważnie przyjrzała się gościowi. Z zaciekawieniem, ale i z niepokojem. Kobieta nie była ładna i była nie najmłodsza. Ale miała słodki głos, a raczej pospolitą twarz zdobiły niesamowite oczy. Niemal srebrnoszare, okrągłe i zdecydowanie za duże do jej bladej twarzy.
417
- Jestem lady Rannoch - powiedziała w końcu Evangeline, wciąż patrząc znacząco na kobietę. - Czy chciałaby pani o czymś ze mną porozmawiać? Kobieta ponownie dygnęła, wbijając wzrok w dywan. - Ja... ach, przepraszam, jaśnie pani. Nie powinnam była tutaj przychodzić. Evangeline jeszcze bardziej się zaniepokoiła. Najwyraźniej ta kobieta nie spodziewała się, że w rezydencji zastanie żonę markiza. Ostro skinęła MacLeodowi głową. - Mam kilka minut przed herbatką z sir Hughem, MacLeod. Możesz
S R
zaprowadzić... ? Spojrzała znacząco na kobietę. - Przepraszam, nie dosłyszałam pani nazwiska?
- Pritchett, jaśnie pani - przedstawiła się kobieta nieśmiało. - A na imię mam Mary.
- Pritchett? - powtórzyła Evangeline. - Bardzo dobrze. Proszę zaprowadzić Mary Pritchett do biblioteki, MacLeod.
Z pełnym dezaprobaty wyrazem twarzy lokaj zerknął na gościa, potem znowu na Evangeline. Najwyraźniej uważał, że zwykła służąca nie jest odpowiednim towarzystwem w żadnych okolicznościach. Jednak Evangeline za wszelką cenę chciała dowiedzieć się, jaka sprawa przywiodła ciężarną, rudowłosą kobietę do domu jej męża. Kobieta nie wydawała się bardziej przychylna temu pomysłowi niż MacLeod. Dygając jeszcze raz, wyciągnęła spod peleryny niewielkie aksamitne pudełko. - Przepraszam, jaśnie pani. Chciałam tylko coś wyjaśnić, ale... ale nie powinnam była przychodzić - powtórzyła miękko, podając Evangeline torbę.
418
- Proszę po prostu mu to zwrócić, jaśnie pani, i powiedzieć, że wstydzę się tego, co się stało i że nie będzie już więcej kłopotów. Po tych słowach kobieta obróciła się zdecydowanie na pięcie i wyszła, a Evangeline i MacLeod patrzyli za nią. Czując, że kolana ma miękkie ze strachu, Evangeline patrzyła, jak kobieta wsiada do dorożki, która natychmiast ruszyła, skrzypiąc przy tym i trzeszcząc. - Chyba - wreszcie udało jej się odezwać - od razu napiję się herbaty, MacLeod. - Nie mówiąc nic więcej, Evangeline weszła do biblioteki, podeszła do biurka męża i niewprawnymi palcami próbowała otworzyć aksamitne pudełko. Rozpadło jej się w rękach, a jego zawartość z brzękiem i
S R
czerwono--złotym błyskiem spadła na blat. Na księdze Elliota leżało dwanaście rubinów, oprawionych w ciężką, ozdobną bransoletę i bezczelnie połyskiwało w smudze popołudniowego słońca.
- Proszę! - zauważyła cicho, opadając na krzesło przy biurku. Nie wiedziała, co więcej powiedzieć. W jej żołądku narastało zimne, nieprzyjemne uczucie. Evangeline była na tyle rozsądna, by wiedzieć, że nie ma pojęcia o wielu światowych zwyczajach, ale nie miała żadnych wątpliwości, co właśnie się stało. Niemniej ta kobieta była całkowitym zaprzeczeniem wyobrażenia Evangeline o kobiecie, którą Elliot mógłby uwieść. Taka urocza, niewinna kobieta była znacznie gorsza niż mogła sobie wyobrazić. Evangeline zdusiła pragnienie, by wybuchnąć histerycznym śmiechem. Byłoby lepiej, pomyślała z goryczą, gdyby wybranka jej męża była kobietą innego pokroju? Pełnokrwistą kurtyzaną, na przykład, ubraną, uczesaną i zachowującą się w sposób, który zasługiwałby na jego hojny prezent? Czy serce bolałoby ją mniej, gdyby to była jakaś aktorka czy tancerka, a nie naiwna służąca, która niemal na pewno została uwiedziona? Która teraz, jak 419
sama przyznała, się wstydzi. Ale okazała się na tyle dumna, a może na tyle nierozważna, by odmówić zadośćuczynienia, dzięki któremu mogłaby przez wiele miesięcy wyżywić i ubrać siebie i swoje nienarodzone dziecko. *** Pod bladym księżycem, prawie przesłoniętym przez szybko przemieszczające się po niebie chmury, zabawa dziwacznie wesołkowatego tłumu nabierała tempa. Tancerze osłabli, nawet gdy rechotliwy śmiech przeszedł w gorączkowy pisk. Niektórzy z co bardziej powściągliwych klientów Garden^ już poszli, zabierając ze sobą stadko łatwowiernych córek i cnotliwych żon. Jedynie te nie najlepiej pilnowane, albo najbardziej harde
S R
damy zostały, gdy orkiestra zaczęła się zwijać w oczekiwaniu na finał wieczoru.
Jednak mężczyzn wciąż było dużo. Z wyraźnymi oznakami determinacji i upojenia na twarzach wielu z nich wciąż krążyło w słabo oświetlonych korytarzach w poszukiwaniu towarzystwa na wieczór. Omiatając wzrokiem tłum, Elliot rozsiadł się wygodniej na krześle, jednocześnie tłumiąc ziewanie. Trójka rozkrzyczanych, krzykliwie ubranych dam o wątpliwej reputacji przeszła obok boksu Lindena, szepcąc, trącając się łokciami i rzucając pełne nadziei spojrzenia w stronę siedzących tam mężczyzn.
Winthrop zerwał się na równe nogi, wyglądając jak kruk wśród pawi Vauxhall. - Wydaje mi się, Linden - odezwał się major, zerkając jednym okiem na kobiety - że ta robota stała się raczej nudna. Chyba cię z tym zostawię, skoro wieczór dobiega końca. Lord Linden od niechcenia założył nogę na nogę i wyniośle podniósł podbródek. 420
- A niech mnie, Matt! Niczego się nie nauczyłeś? Pójdź za którąś z tych ślicznotek, a zapewniam cię, że nie będziesz mógł liczyć na moje współczucie, kiedy zaczniesz sikać żywym ogniem. Nieoczekiwanie wyrwany z otępienia Elliot roześmiał się ochryple. - Tak, Winthrop! Za dwa tygodnie będziesz się wydzierał nad nocnikiem, nie mam co do tego wątpliwości. Nie odrywając wzroku od Winthropa, Linden zniżył glos. - Poza tym, stary, dziś twoja kolej, żeby śledzić Cranhama. - Ze zniecierpliwieniem wskazał siedzącego nieopodal barona. - Wstawać, wstawać! Obaj. Idźcie, pokrążcie trochę po South Walk. Masz iść
S R
dwadzieścia kroków z przodu, Cranham.
Major Winthrop zdusił pomruk niezadowolenia, a Linden skinął głową w stronę wiązów porastających skraj Grove. - Co? Mam to zrobić sam?
- Nie - burknął major. - Pójdę, ale powiem ci otwarcie, Aidan, mam dość obserwowania pleców Cranhama. I nie mam pojęcia, czego mamy szukać.
- Więc chociaż raz jesteśmy zgodni - warknął Cranham, odsuwając krzesło. - Ja także mam dosyć gierek Lindena.
Linden obrzucił znudzonym wzrokiem trzech kompanów. Potem podniósł kieliszek z winem i wychylił do dna. - Jak już parokrotnie mówiłem, panowie, nie wiemy dokładnie, kogo szukamy. Gdybyśmy wiedzieli, nie marnowalibyśmy czasu na nudzenie się w tym bardzo publicznym miejscu, nieprawdaż? - Och, niech cię szlag, Aidan! Powiedziałem, że pójdę - zagderał major Winthrop, wkładając szynel - ale czuję się głupio w tym płaszczu. Powiedziawszy to, odszedł za Cranhamem. 421
Elliot spędził kolejne piętnaście minut w sennym otumanieniu, leniwie rozważając, jak szybko człowiek przyzwyczaja się do rytmu życia na wsi. Już sama myśl o wsi poprawiła mu humor. Boże, jak on nienawidził miasta, zwłaszcza Vauxhall. Jakże byłby wdzięczny, gdyby cała rodzina mogła przenieść się do spokojnego i przytulnego Chatham Lodge. Jednak tuż za tą myślą pojawiła się kolejna, bardziej frustrująca: wizja jego ciepłej żony śpiącej słodko w łóżku w Strath. Po prawie dwóch tygodniach małżeństwa najchętniej nie opuszczałby jej wcale. Ale ona nigdy by nie uwierzyła, że nie miał najmniejszej ochoty odwiedzać tego głośnego miejsca pełnego pijanych dandysów i krzykliwych dziwek. Elliot,
S R
wychodząc, dostrzegł w jej oczach błysk tego paskudnego przypuszczenia. Ach, tak. Tego błękitnobiałego ognia w oczach Evie nie można było pomylić. Elliot zaśmiał się w duchu. Spodziewał się, że często będzie miał okazję oglądać ten błysk, i może nawet czasami zasłużenie. Ta myśl nie martwiła go zbytnio, ponieważ zamierzał być dobrym mężem, nawet jeśli żona jeszcze w to nie wierzyła.
Pojawienie się Cranhama i Winthropa wyrwało Elliota z rozmyślań o uwodzicielskich oczach żony. Przyjrzał się podejrzliwie baronowi, kiedy mężczyźni weszli do boksu i zajęli swoje miejsca. Coś w tej dziwacznej sytuacji drażniło Elliota. Linden gorąco go zapewniał, że wszystkie te wysiłki, by zwabić mordercę są słuszne, niemniej instynkt podpowiadał Elliotowi, że powinni przestać. Przecież nikt tak naprawdę nie uwierzy, że pogodzili się z Cranhamem. Elliot wciąż uważał Cranhama za dwulicowego drania. Nagle poczuł się przytłoczony bezsensownością. Wszyscy, może nawet jego żona, uważali go za skończonego drania. Co gorsza, nie miał wątpliwości, iż wielu uważało, że to on zamordował Antoinette, i że to on wyciągnął stare plotki o 422
Cicely. Jednak tak samo teraz, jak i dziesięć lat temu nie mógł dowieść swojej niewinności. Co Linden miał nadzieję osiągnąć? Elliot już teraz nie wiedział, a gdy tancerze kończyli swój ostatni taniec w świetle lamp, zaczął czuć się jak wyczerpany myśliwy, przyparty do parkanu, przez który nie powinien i nie mógł przeskoczyć. Ten beznadziejny wieczór już dawno powinien się skończyć. - Patrzcie tam - odezwał się Winthrop, wskazując w stronę orkiestry, która teraz wchodziła w tłum. - Czy to nie... - Ale jego słowa zostały zagłuszone przez pokaz sztucznych ogni. Na niebie rozbłysły złote i czerwone smugi, potem opadały na ziemię kaskadą wielokolorowych iskier.
S R
Lord Linden zgrabnie wstał z krzesła.
- Zakończmy ten wieczór, panowie - odezwał się wicehrabia. Wygląda na to, że się pomyliłem. Przejdziemy się jeszcze przez Grand Cross, potem spotkamy się przy Rotundzie, dobrze? - Wszyscy, łącznie z Elliotem, przystali na to z ociąganiem i ruszyli do wyjścia. Cranham poszedł przed nimi, przeciskając się przez tłum, jak to robił przez cały wieczór. Nikt niespodziewany do nich nie podszedł. Nikt nie wydawał się niebezpieczny. Elliot zatrzymał się, żeby założyć szynel, po czym ruszył za Cranhamem i Winthropem. Jednak byli bardzo dyskretni; tylko wyjątkowo bystry obserwator zauważyłby, że wszyscy obserwowali się nawzajem i śledzili. Kiedy przedzierali się przez zachwycony pokazem ogni tłum, Elliot rozejrzał się po twarzach. Mimo porad lorda Lindena nie widział nikogo, kto wyglądałby dziwnie czy nie na miejscu. Od czasu do czasu patrzył na plecy Cranhama, gdy szli żwirową ścieżką. Nikt nie podszedł do barona; co więcej, tylko kilka mijających go osób skinęło mu głową. Wkrótce Elliot zobaczył, że Cranham skręca w lewo i idzie w stronę Grand Cross, które ciągnęło się na tyłach ogrodu. Drzewa i 423
krzaki wydawały się tutaj gęstsze, a wrzawa tłumu ucichła i zrobiło się ciemniej. Daleko z tyłu Elliot prawie nie słyszał kroków Winthropa. Gdzieś na końcu powinien być Linden. Powinni byli darować sobie ten ostatni wypad. Tłum, i tak niezbyt zainteresowany ich gromadą, teraz kierował się do wyjścia z ogrodu. Niewiele osób z towarzystwa albo z półświatka znało Cranhama z widzenia; dlatego nie pojawiło się zamieszanie, na które liczył Linden. Nagle Cranham zanurzył się w mrok i Elliot stracił go z oczu. - Po jakie licho założył takie ciemne ubranie - burknął pod nosem, potem spojrzał z lekkim rozczarowaniem na swój czarny płaszcz. Kemble
S R
miał rację; był prawie niewidzialny. W pewnym momencie Elliotowi wydawało się, że widzi przed sobą błysk białego płótna, gdy niebo rozświetliła kolejna eksplozja.
Białe płótno? To sugerowało męski tors, nie plecy, co nie miało sensu. W ciemności chrzęst żwiru i szelest liści nagle wydał mu się głośniejszy, i Elliot natychmiast poczuł silny niepokój i wzmożoną czujność. Niesprecyzowane nieprzyjemne uczucie, które towarzyszyło mu przez cały wieczór, teraz wybuchnęło z całą siłą, gdy Elliot usłyszał przed sobą krzyk. Wściekłości? Bólu? Nocne niebo znowu wypełniło się kakofonią świateł i dźwięku, ukazując pustą ścieżkę przed Elliotem. Cranham zniknął. Rzucając się do biegu, Elliot jednocześnie spojrzał przez ramię za siebie i ostrzegł Winthropa, chociaż nic nie widział. Pokonał pędem jakieś dwadzieścia jardów, gdy został uderzony gałęzią prosto w twarz. Do prawego oka napłynęły mu łzy i Elliot zaczął gwałtownie mrugać, żeby złagodzić pieczenie. Pobiegł między drzewami na drugą stronę ścieżki. Wytężał słuch, żeby coś usłyszeć pomimo kolejnego wybuchu petard.
424
Gdy zaczął odzyskiwać wzrok, niebo znowu rozbłysło. Krzaki mocno odcinały się na jego tle. W tej sekundzie Elliot dostrzegł Cranhama. Bił się z większym od siebie mężczyzną. Nad głową barona Elliot dostrzegł błysk stali, która opadła na jego ramię. Potem, równie szybko, wszystko pogrążyło się w ciemności. Tym razem Elliot usłyszał pełen bólu krzyk Cranhama. Potem wiązankę przekleństw, stęknięcie i dźwięk upadającego ciała. Kogoś cięższego niż Cranham, sądząc po odgłosie. W ciemności pistolety, które z majorem Winthropem ukryli pod płaszczami, były bezużyteczne. Elliot instynktownie rzucił się w zarośla. Skierował się ku większemu mężczyźnie, który już chwiał się na nogach.
S R
Elliot bezlitośnie uderzył go w klatkę piersiową, powalając na ziemię. Napastnik wypuścił powietrze z głośnym rzężeniem, potem zaczął uderzać na oślep. Elliot za późno zdał sobie sprawę, że mężczyzna miał jedną rękę schowaną w kieszeni.
- Rannoch... pistolet! - wychrypiał słabo Cranham gdzieś z ciemności. Elliota zemdliło, gdy poczuł na skroni zimną lufę pistoletu. Elliot szybko rozważył możliwości. Napastnik wydawał się korpulentny i chyba miał kiepską kondycję. Na pewno był duży i z trudem łapał oddech. A jego dłoń na pistolecie drżała. Elliot rzucił się do przodu, jednocześnie przetaczając na trawę. W ciemności mężczyzna zaklął i ukląkł, z trudem utrzymując w dłoni broń. Przy kolejnym rozbłysku światła Elliot z zaskoczeniem zobaczył nie tylko, kim jest napastnik. Zobaczył też pistolet wycelowany teraz w Cranhama. - Och, Boże! Nie strzelaj! - błagał baron. Schował się pod krzakiem, wciąż ściskając ręką zranione ramię. Elliot słyszał pośpieszne kroki Winthropa na ścieżce.
425
- Odłóż broń, panie - powiedział miękko Elliot. - Winthrop i Linden są za nami. - Nie! - syknął napastnik. Szaleństwo w jego głosie zmroziło ciemność. - Nie powinieneś się wtrącać, Rannoch. Niech cię piekło pochłonie! Chciałem zabić tylko jego. A teraz muszę także zabić ciebie! Nagłe zza chmur wyłonił się księżyc. Elliot zobaczył lufę pistoletu wycelowaną prosto w twarz Cranhama. W chwili gdy major Winthrop skoczył w zarośla z pistoletem gotowym do strzału, Elliot rzucił się do nóg szaleńca. Upadli na ziemię w plątaninie płaszczy, rąk i nóg. Wystrzał pistoletu zagrzmiał w uszach Elliota. Nie raz, lecz dwukrotnie. Jak to
S R
możliwe? Gorący, przejmujący ból przeszył jego ciało, i ostatni widok, który ukazał się oczom Elliota, to był Winthrop wyciągający go spod nieruchomego ciała wuja Cicely, lorda Howella. ***
Chociaż Elliot nakazał jej, aby na niego nie czekała, Evangeline siedziała w łóżku, oczekując na przybycie męża z jego nocnej eskapady. W duchu przyznawała, że być może „nakazał" było za mocnym słowem, ale Evangeline tej nocy nie była skłonna dobrze myśleć o swoim mężu. Mimo że jako niepoprawna optymistka bardzo się starała. Jednak wszelkie cieplejsze uczucia, wszelkie objawy miłości i nieprzekonujące próby wyjaśnienia powodów, dla których ciężarna służąca pojawiła się na ich progu, zniknęły, gdy zegar wybił trzecią w nocy. Ze złością odłożyła książkę, uderzyła pięścią poduszkę i zdecydowanie zdmuchnęła świeczkę. Niech to szlag, idzie spać! Poza tym doszła do wniosku, że w przyszłości nie będzie się interesować, gdzie sypia jej mąż. Przecież, napomniała się Evangeline, Elliot posłusznie dotrzymywał jej towarzystwa przez prawie dwa tygodnie, znacznie dłużej niż oczekiwała. Ciepła kropla 426
spłynęła po jej nosie, potem po policzku i upadła na wy-krochmaloną powłoczkę poduszki. Do diabła, nie będzie płakać. Ale łzy płynęły po jej policzkach i senność ją opuściła. W końcu przypomniała sobie, pociągając nosem, że Elliot wyglądał na zadowolonego. Musiała trzymać się tej nadziei. I czy mogła się mylić co do tej kobiety i bransoletki? Pytania i wątpliwości znowu kłębiły się w jej głowie. Evangeline westchnęła słabo. Dobrze wiedziała, że damy i panowie z towarzystwa, zawierający małżeństwa z rozsądku, zazwyczaj wiodą osobne życie. Czy udało jej się zwieść samą siebie, że małżeństwo najgorszego łajdaka w Londynie będzie
S R
jakimś cudem lepsze od tego, co jest powszechnie przyjęte? Tak, jakimś cudem udało jej się w to uwierzyć.
Zaczęło do niej powracać to uczucie radości, które kiedyś dzieliła z Elliotem. Gdzieś między ślubną przysięgą a popołudniowym spotkaniem w korytarzu dwa słowa zapadły jej w serce. Kocham cię. Elliot często to powtarzał, chociaż ona powiedziała to tylko raz. Wiele razy mówił jej to ochrypłym głosem, gdy się kochali; szeptał w jej włosy wczesnym rankiem, gdy myślał, że ona śpi. I zaczęła w to wierzyć. Jak mogłaby nie uwierzyć? Bardzo tego pragnęła.
Może Elliot ją kochał; może tak właśnie postępują mężczyźni. Jej ojciec tak się nie zachowywał, ale Evangeline musiała przyznać, że miłość, jaka łączyła rodziców, była wyjątkowa, nieznająca granic między życiem i śmiercią. Znowu uderzyła poduszkę, która teraz była wilgotna. Och, nie miała pojęcia! Czuła się taka naiwna, taka głupia. Może rudowłosa kobieta nic nie chciała od Elliota. Może była tylko kobietą z jego przeszłości, a dziecko było innego mężczyzny. A może była tylko obcą kobietą z ulicy, czyimś pomysłem na okrutny żart - albo gorzej. 427
Niemniej rubinowa bransoletka, którą przyniosła, nie była żartem. Evangeline miała pewność, że tylko jeden z rubinów wystarczyłby na wyżywienie tajemniczej Mary Pritchett przez lata. Jeśli Elliot rzeczywiście starał się ją w ten sposób przekupić, dlaczego po prostu nie sprzedała bransoletki? Czy nie tak właśnie załatwiało się tego typu sprawy? Evangeline żałowała, że nie ma przy niej Winnie, bo mogłaby poprosić ją o radę, potem z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że byłaby zbyt upokorzona, żeby to zrobić. Przewracając się na plecy, żeby popatrzeć w ciemność, Evangeline starała się jak najlepiej myśleć o swoim mężu, i przeklinała los, który jej to uniemożliwiał. W końcu chyba zapadła w niespokojny sen, bo
S R
kiedy się nagle obudziła, zegar wybił czwartą, i żołądek ścisnął się jej z przerażenia.
To nie zegar ją obudził, tego była całkowicie pewna. Od razu pomyślała o dziecku, które miała pod sercem, ale wszystko wydawało się w porządku. Kiedy odrzuciła kołdrę i usiadła, uświadomiła sobie, że obudziły ją jakieś odgłosy, ciche uderzenia i pomruki, które dochodziły z sąsiedniej sypialni Elliota. I było coś jeszcze. Słyszała pospieszne kroki, zatrzaskiwane drzwi i nieustanny szmer jakichś głosów. Nie Elliota. Wielu głosów jednocześnie. Zerwała się z łóżka i włożyła szlafrok. Zanim zastanowiła się, co robi, otworzyła drzwi i weszła do środka.
Pięć par oczu uniosło się jednocześnie znad łóżka i napotkało jej przerażone spojrzenie. Evangeline jednak od razu zauważyła zatroskany wyraz twarzy lorda Lindena; powiedział jej on więcej niż jakiekolwiek słowa. Podniosła rękę do ust i zaczęła w panice rozglądać się po pokoju, podczas gdy jej umysł starał się poukładać w logiczną całość to, co zobaczyła. Obok wicehrabiego, niski, atletyczny mężczyzna, którego nie znała, pochylał się nad jej nieprzytomnym mężem; jego palce przesuwały 428
się ze znawstwem po szyi i ramionach Elliota, zatrzymując się na moment tu i ówdzie. W nogach łóżka MacLeod zrywał to, co zostało ze spodni i skarpet Elliota. Kemble gwałtownie przysuwał do łóżka stolik. Linden postawił na nim miednicę. Po jej prawej ręce zaskrzypiały drzwi, gdy służący wniósł miedziany garnek z gorącą wodą. Tors Elliota był już obnażony i Evangeline nie mogła nie zauważyć grubego purpurowego opatrunku, który Winthrop przykładał do uda Elliota. Winthrop wyciągnął rękę i ktoś za nim podał mu następny wacik. Nagle fakty zaczęły się ze sobą łączyć w ponury obraz. Evangeline
S R
myślała, że może krzyknęła, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Zamiast tego rozległ się złowieszczy, głuchy głos z głębi pokoju, gdzie panował półmrok.
- Panowie, jeśli to jest jaśnie pani - powiedział ponury, odległy głos to proponuję, żeby ktoś położył ją bezpiecznie do łóżka. Wygląda na to, że za chwilę zemdleje.
Gdzieś w oddali dało się słyszeć ostre brzęczenie, które przerodziło się w buczenie, wypełniając uszy Evangeline jak szum plotek w zatłoczonej sali balowej. Ale buczenie stało się rykiem, wypełniając jej głowę. Jakaś ręka dotknęła jej czoła. Jej ręka? Zimne palce odnalazły wilgotne brwi, i nagle lord Linden znalazł się tuż za nią. Silne ramię objęło ją wpół, i Evangeline została posadzona na stojącej nieopodal sofie. Wyczuwała słaby cytrynowy zapach mydła Lindena, gdy jego zimna dłoń przygięła jej głowę do kolan; potem powoli rycząca ciemność ustąpiła. - Lady Rannoch? - usłyszała ciche pytanie Kemble'a. Służący ukląkł przy niej i chłodną, kojącą dłonią odgarnął jej włosy z czoła. - Jaśnie pani? Słyszy mnie pani? Dochodzi pani do siebie? 429
- Nie... nie wiem - odparła Evangeline otępiałym głosem, zduszonym przez szlafrok. - Och, Boże! Co mu się stało? Proszę mi powiedzieć, co mu się stało! - Proszę przez chwilę trzymać tak głowę, jaśnie pani - odparł miękko Kemble. - Niemal pani zemdlała. Lord Linden nachylił się i zaczął mówić jej do ucha. - Zaraz dostanie pani zimny kompres na czoło. Widok takiej ilości krwi nie jest odpowiedni dla wrażliwej damy. - Nie jestem wrażliwa - wychrypiała w kolana. Powoli spróbowała usiąść. - Poza tym nigdy w życiu nie zemdlałam.
S R
- Nie, jaśnie pani. Jestem tego pewien - uspokajał Kemble, kładąc jej rękę na ramieniu. - Ale to są nadzwyczajne okoliczności. Może pani wstać? W osłupieniu przytaknęła i niepewnie wstała, a obraz jasnych włosów Elliota stawał się ostrzejszy. Kemble wstał razem z nią, wciąż trzymając ją za ramię. Chociaż z drugiej strony lord Linden trzymał ją za łokieć, Evangeline odwróciła się, żeby spojrzeć na męża. MacLeod rozebrał go niemal do naga. Obcy mężczyzna obok Winthropa - lekarz, jak zdążyła się domyślić - z zaniepokojonym wyrazem twarzy wciąż pochylał się nad łóżkiem, przyciskając palce do krtani Elliota.
Wbrew jej woli służący i wicehrabia zaprowadzili ją z powrotem do sypialni. Gdy Linden zmusił ją, żeby się położyła, Kemble przeszedł przez pokój i pociągnąwszy za sznurek dzwonka, wezwał pokojówkę. Popychając Evangeline delikatnie na poduszki, lord Linden uśmiechnął się ponuro. - Nie jestem pewien, czy staremu Elliotowi spodoba się, że kładę jego żonę do łóżka - bąknął niewyraźnie - ale jak mus, to mus. - Co się stało? - spytała głucho, gdy na jej czole położono mokry kompres. - Linden, musisz mi powiedzieć! Jak to jest poważne? 430
- Ciii - uspokoił ją wicehrabia. - Obiecaj, że będziesz leżeć spokojnie, a ja powiem ci wszystko, co mogę. - Evangeline uspokoiła się, pozwalając Kemble'owi przykryć się kołdrą, a Linden mówił dalej. - Elliot został postrzelony, milady. - Postrzelony? - Jej głos był bezcielesnym szeptem. - Nie rozumiem. Gdzie? Dlaczego? - W Vauxhall. I przykro mi, że to ja muszę ci o tym powiedzieć, bo to prawie na pewno była moja wina... - Jak, panie? Nie rozumiem. - Ciii, Evangeline - powiedział miękko. - Jestem pewien, że Elliot
S R
powie ci wszystko, kiedy się ocknie. Ale muszę ci powiedzieć, że stracił trochę krwi i straci jeszcze trochę, gdy lekarz będzie wyciągał kulę. - Och, Boże - szepnęła i mimo woli zaczęła płakać. Lord Linden usiadł ostrożnie na skraju łóżka.
- Madam, nie możesz się denerwować. Zapewniam cię, że twój mąż jest niezniszczalny i takie rzeczy już wcześniej mu się przydarzały. Zarumieniwszy się nieznacznie, wicehrabia miał na tyle przyzwoitości, żeby odwrócić wzrok.
- To znaczy, że był już postrzelony raz albo dwa i zawsze z tego wychodzi. Stary Potter jest najlepszym lekarzem i już wcześniej miał zaszczyt go kurować, nie musisz więc się martwić. - Kto go postrzelił? - krzyknęła Evangeline. - Dlaczego? Linden potrząsnął głową i pochylił się, żeby położyć dłoń na jej dłoni. - To był wypadek, Evangeline, i nawet ja nie do końca rozumiem, co się stało. To wszystko wiąże się z przeszłością Elliota, a ja nie wiem, co ci powiedział, więc wolałbym, aby to on ci wszystko wytłumaczył w odpowiednim czasie. Ale zapewniam cię, że to absolutnie nie była jego wina 431
i że zachował się bardzo odważnie. A teraz obiecaj mi, że odpoczniesz, żebym mógł pójść i pomóc Potterowi. - Tak, dobrze - szepnęła ochryple, a jej umysł już zaczął wyciągać własne wnioski. Jednak te wnioski przepełniały ją dziwnym uczuciem spokoju. A jej mąż leżał ranny, może śmiertelnie. Evangeline miała różne wyobrażenia na temat swojego małżeństwa, jednak bez względu na to, jak bardzo realne były jej obawy, dobrowolnie zawarła ten związek. Teraz jest jego żoną. W głowie pobrzmiewały jej słowa przysięgi: na dobre i na złe, w chorobie i w zdrowiu. Jednak Evangeline nie dopuszczała do siebie
S R
ostatnich słów przysięgi, bo nie mogła wyobrazić sobie, że Elliot umrze. Niemal nieświadomie chwyciła kołdrę i odrzuciła ją. Nie mogła pozwolić, żeby umarł. Nieopatrznie zakochała się w nim i poddała pożądaniu, które w niej rozbudził. Jeśli los chciał, aby za swoją słabość zapłaciła małżeństwem, które nie przystawało do jej dziewczęcych marzeń, musiała po prostu przypomnieć sobie, że tak czy siak jest to małżeństwo, a ona nie jest już dziewczęciem. Teraz wzywały ją obowiązki i zamierzała im sprostać. Mówiąc szczerze, napomniała się ostro, miejsce żony jest przy mężu. Powinna wstydzić się, że zemdlała, nawet jeśli powodem była ciąża. Poza tym ze wszystkich kobiet, to ona najmniej nadawała się do tego, by spokojnie leżeć w łóżku jak jakaś delikatna, przewrażliwiona debiutantka. Gdy tylko lord Linden przestał instruować jej pokojówkę i wyszedł z pokoju, Evangeline wstała z łóżka. Czekały na nią obowiązki. - Znajdź Kemble'a - nakazała pokojówce. - Powiedz mu, że ma mnie zawołać, jak tylko lekarz wyjdzie. - Blada dziewczyna o mocno zaciśniętych ustach skinęła głową, po czym wyszła pospiesznie, żeby wykonać polecenie.
432
Rozdział 16 Sekrety niebezpiecznymi są narzędziami, więc strzeżmy ich przed dziećmi i głupcami John Dryden
Całe Richmond wydawało się złowieszczo ciche, gdy Gerald Wilson wysiadł z powozu swojego pana o dziesiątej następnego ranka. Służący, który przybył w pośpiechu, żeby zaprowadzić Wilsona do pana, najprawdopodobniej leżącego na łożu śmierci, teraz opuścił schodki i stał z szacunkiem z boku. Zarządca Rannocha zszedł na zalany rzęsistym
S R
deszczem wybrukowany podjazd Strath House.
W letnim powietrzu wyczuwało się posępność, która była nietypowa nawet dla Londynu. Na szerokiej kamiennej fasadzie Strath nie paliła się ani jedna lampa, żeby rozproszyć szarość poranka. Wilson noga za nogą wszedł po schodach, po czym odkrył, że w wielkim holu nie ma ani dzieci, ani służby, tylko MacLeod, który otworzył drzwi, z trudem skrywając swój smutek. Więc była to prawda. Zaczerwienione oczy lokaja tylko to potwierdzały.
Z głębokim westchnieniem MacLeod wziął od Wilsona szynel, potem oddał mu jego skórzaną teczkę. Z jednej strony wystawał z niej plik papierów, ponieważ nie było to pierwsze miejsce, które Wilson odwiedził tego ranka. Prawdę mówiąc, powóz Rannocha najpierw zawiózł go do centrum Londynu, do biura panów Barclaya, MacEwana i Mathesona, trójki sprawdzonych prawników jego lordowskiej mości. Współczująco bąknął do starego służącego kilka banalnych słów pocieszenia, potem ruszył przez hol i dalej w górę po kilku stopniach, które prowadziły do gabinetu jego lordowskiej mości.
433
Wszystko w Strath było spokojnie, skromnie znajome. Zapach wosku i przypraw, wspaniały błękit i złoto orientalnych chodników i głęboki brąz dębowych drzwi do biblioteki. Niemniej nie było tak samo, i już może nigdy nie będzie. Prawdę mówiąc, Wilson uświadomił sobie, że to mogła być jego ostatnia taka wizyta tutaj. Co dziwne, miał nadzieję, że tak się nie stanie, ponieważ jakimś cudem polubił tego faceta, którego kiedyś uważał za diabła z piekła rodem. Z trudem przełykając ślinę, Wilson położył rękę na gałce z brązu i wszedł do środka. Ciężkie zasłony zostały rozsunięte, ale niewiele to dało. Pokój był równie ponury i szary, jak nastrój w nim panujący.
S R
- Przyniosłem niezbędne papiery z biura prawnika, sir Hugh - rzeki cicho Wilson, kładąc teczkę na biurku.
- Uhm? - odparł Hugh, poruszając się nieznacznie. Podniósł zaczerwienione oczy znad niskiego stolika, na którym stały pozostałości po porannej kawie. - Papiery? Jakie papiery?
Wilson szybko rozejrzał się po pokoju, a widząc jedynie przyjaciół, powiedział otwarcie.
- Testament, sir Hugh. I zachowek dla młodych dam, panny Stone i panny d'Avillez. Jego lordowska mość nakazał mi to przygotować w zeszłym tygodniu.
Major Winthrop stał przy oknie, tyłem do pokoju, i wyglądał na ulicę. Powoli opuścił rękę z framugi i odwrócił się do pozostałych. - Podpisał je? - spytał głucho. - Nie, majorze - odparł Wilson, potrząsając głową. - Obawiam się, że nie miał ok... - Niech to szlag, sam zapiszę im zachowek - wtrącił lord Linden, odstawiając filiżankę z taką siłą, że spodek zakołysał się, spadł na podłogę i 434
się rozbił. Najwyraźniej nikt tego nie zauważył. - Jeśli Elliot umrze... cholera, zajmę się tym! Przynajmniej tyle mogę zrobić po tym, jak wplątałem go... wplątałem was wszystkich w tę głupią farsę. - Obie są śliczne - bąknął sir Hugh. W zamyśleniu pochylił się, podniósł największy kawałek rozbitej porcelany i przesunął palcem po jego krawędzi. - Spodziewam się, że nie będzie potrzebny zachowek, żeby znaleźć im mężów. - Dobry Boże, przestańcie obaj! - Major Winthrop odszedł od okna, robiąc trzy szybkie kroki. - On nie umrze, do diabła! Poza tym nikt z nas nie jest winny! Nikt z nas. Elliot nie zniósłby takich bredni.
S R
Lord Linden nieprzekonująco wzruszył ramionami, po czym długimi, zadbanymi palcami przeczesał już nie tak idealnie ufryzowane włosy. Co więcej, Wilson zauważył, że zawsze nienaganny strój wicehrabiego teraz był w nieładzie; najwyraźniej mężczyzna w nim spał. Wełniany koc leżał zwinięty przy jego nogach.
- Wymyśliłem ten lekkomyślny plan rozsiewania pogłosek, że Elliot i Cranham postanowili zapomnieć o przeszłości - rzekł cicho Linden. - Byłem pewien, że osoba, która próbowała zabić Cranhama,zabiła Antoinette, i w swojej arogancji sądziłem, iż uda mi się zdemaskować mordercę. Dobry Boże, traktowałem to jak zabawę! Powinno się mnie powiesić. Opierając ręce na umięśnionych udach, Winthrop powoli opadł na krzesło naprzeciwko sir Hugha. - Ale o to właśnie chodzi, Linden! Nie widzisz? Musieliśmy coś zrobić. Elliot musiał znowu żyć w nieznośnej atmosferze podejrzeń. Baronet wydał z siebie zdławiony odgłos i major spojrzał na niego gniewnie.
435
- Proszę nie zaprzeczać, sir Hugh. Wiesz, że to prawda. Domysły związane ze śmiercią Cicely zrujnowały mu życie dziesięć lat temu. I z każdym dniem sytuacja stawała się coraz gorsza. - Ale dlaczego Howell? - wychrypiał sir Hugh. -I to po tylu latach? Dobry Boże! Znałem go całe życie! Bywałem z nim w Harrow i w innych miejscach. Uważałem, że jest za leniwy, żeby żywić urazę, a do tego z powodu osieroconej siostrzenicy. Ale pragnął śmierci Cranhama. I może tego, żeby winą obarczono Elliota. Winthrop powoli potrząsnął głową. - Nie, Hugh. Obawiam się, że mylisz się co do urazy. Musiało chodzić
S R
o coś innego. Siostrzenica lorda Howella była niewiele lepsza od dziwki, a on musiał wiedzieć o jej reputacji. Wielu dżentelmenów z towarzystwa składało jej propozycje, ale nie małżeństwa. Zaczynałem wierzyć, że którąś z nich przyjęła, kogoś, kto wykorzystał dawno temu niewinność Elliota, a teraz nie chciał, żeby paskudna prawda wyszła na światło dzienne. - Tak jak ja - przyznał z goryczą Linden. - I miałem nadzieję, że zmuszę tego jegomościa do ujawnienia się.
- Tak - zamyślił się Winthrop. - Nie uważasz, że to dziwne, iż Howell jako jedyny nie skomentował tego, że Elliot zerwał zaręczyny z panną Forsythe? Co więcej, zawsze taktownie nas unikał. Może uważał, że roztropnie jest pozwolić, aby to na Cranhama skierowała się cała wściekłość i podejrzenia Elliota. Kiedy Cranham wrócił z Dżajpuru, zaczęły się problemy. Wiecie, że Howell przynajmniej kilkanaście razy odmówił spotkania z Cranhamem. - Och, Cranham to wichrzyciel pierwszej wody, nie ma co do tego wątpliwości - zgodził się Linden, zapadając się ciężko w fotelu. - Ale chociaż przyznaje, że żywi urazę do Elliota, zaklina się, że nie zrobił nic 436
więcej, poza próbą uwiedzenia Antoinette, którą podejrzewał o to, że szantażuje Elliota. - Uwierzyłeś mu? - spytał beznamiętnie sir Hugh. - Może się to wydawać dziwne, ale tak - bąknął lord Linden w zamyśleniu - ale tylko dlatego, że nie mógłby sam dźgnąć się nożem. - Rzeczywiście - rzekł Winthrop, pocierając szeroką dłonią nieogolony podbródek. - Było tak, jak przypuszczał Linden. Cranham i Elliot razem to oznaczało niebezpieczeństwo. Razem musieli stanowić jakieś zagrożenie. Z powodu którego Howell gotów był zabić... Nagle drzwi otworzyły się i do środka wszedł człowiek, w którym
S R
Wilson rozpoznał Pottera, lekarza, którego przynajmniej dwukrotnie widział już w Strath. Major Winthrop i lord Linden wstali.
- Jak się czuje jego lordowską mość? - spytał z niepokojem major. Potter postawił na stoliku wypchaną skórzaną torbę i przycisnął kciuk i palec wskazujący do spuchniętych powiek. Potrząsnął głową, co spowodowało, że jego obwisłe policzki się zakołysały. - Słabo, panowie. Bardzo słabo. Stracił więcej krwi, niż zdarzyło mi się widzieć w ciągu ostatnich dni.
- Będzie żył? - spytał sir Hugh, załamując ręce z nietypową dla siebie troską.
- Za wcześnie, żeby móc to stwierdzić, sir Hugh - odparł rzeczowo lekarz. - Ale jest silny, no i uparty. Poza tym rana, chociaż głęboka i paskudna, znajduje się na udzie. Postrzał w klatkę piersiową bądź brzuch niewątpliwie oznaczałby bolesną śmierć. W tym przypadku zmuszony jestem powiedzieć, że wszystko jest w rękach Boga. - Czego możemy się spodziewać? - spytał z niepokojem Linden.
437
- Jeśli przeżyje powikłania, może za tydzień zwlecze się z łóżka odparł lekarz wymijająco, wzruszając ramionami. - Albo umrze przed nocą. - Przestał krwawić? - Tak, i możecie dziękować za to jaśnie pani i temu ekscentrycznemu służącemu. Oboje nie spali całą noc. Ten człowiek zna się na medycynie równie dobrze jak niektórzy lekarze, których spotkałem. A jaśnie pani to twarda sztuka wydająca polecenia i zmieniająca opatrunki. Już napoiła go herbatą. Wszyscy chodzą przy niej jak w zegarku. Nie pomyślałbym, że to możliwe, kiedy zobaczyłem ją bliską omdlenia zeszłej nocy, ale jeśli sama jej determinacja może utrzymać go przy życiu, jego lordowska mość przeżyje.
S R ***
Szare światło późnego poranka sączyło się do sypialni Elliota, rzucając ponure cienie na jego udręczoną twarz. Jednodniowy zarost podkreślał jeszcze bladość jego zazwyczaj śniadej skóry. Opaski uciskowe i narzędzia chirurgiczne zostały dawno sprzątnięte, a niekończący się korowód służących niosących wodę, prześcieradła i bandaże, wreszcie zniknął. A Elliot wciąż żył. Stracił dużo krwi i czasami jego serce biło bardzo słabo, ale wciąż żył. Evangeline ze znużeniem otarła wierzchem dłoni czoło i opadła na fotel przy łóżku Elliota.
- Już prawie południe, lady Rannoch - szepnął Kemble, gdy po raz dziesiąty przestawiał przedmioty na stoliku Elliota. - Chwilowo niewiele może pani zrobić. Proszę iść do swojego pokoju i spróbować odpocząć. Evangeline zerwała się z krzesła i przeszła na drugą stronę olbrzymiego łóżka Elliota. W zamyśleniu strzepnęła kołdrę i wygładziła ją. - Jesteś bardzo dobry, Kemble, ale wiem, że nie powinnam spać. Muszę tutaj zostać. Przynajmniej dopóki się nie obudzi. - Dostrzegła, że 438
Kemble po drugiej stronie łóżka mocno zaciska usta. - On się obudzi, Kem odparła zdecydowanym, choć cichym głosem. Służący odwrócił się do niej ze strapionym wyrazem twarzy. - Rzeczywiście, wszystko będzie dobrze, jaśnie pani. Rannoch przeszedł przez gorsze rzeczy. Ale, milady! Pani musi odpocząć, bo mogą nas jeszcze czekać trudne dni. Panią być może bardziej niż innych. Ignorując słabo ukryte pytanie w ostatniej uwadze Kemble'a, Evangeline modliła się, jak modliła się przez całą noc, żeby wiara służącego w siły Elliota była uzasadniona. Jej mąż był silnym, zdrowym mężczyzną, nieprawdaż? Ale jak dużo utraty krwi można wytrzymać? Nie miała pojęcia.
S R
Czysty strzał, powiedział Potter. Cóż za straszna fraza! Nie było w tym nic czystego.
Od piątej rano odeszła od łóżka męża jedynie na piętnaście minut, by wyjaśnić dzieciom, co się stało - a raczej skłamać im, bo właśnie tak postąpiła. Jak można było wyjaśnić, zwłaszcza małej Zoe, tę okrutną prawdę? Evangeline nie wiedziała, co powiedzieć, więc wydukała jakieś półprawdy i komunały. Potem Zoe i młodsze dzieci pociągały cicho nosem, a Theo stanął z boku i zapamiętale zagryzał dolną wargę, bo był na tyle duży, by wyczuć to, co nie zostało powiedziane.
Evangeline znowu spojrzała na twarz męża, tak śmiertelnie bladą, i potworne pragnienie przeszyło jej serce. Nie, to było coś więcej niż pragnienie; to był strach przed pragnieniem, bo co zrobi, jeśli go teraz straci? Pomimo tego, co przeszli i tego, co czasami o nim myślała, kochała go mocno, niemal wbrew swojej woli. Delikatnie pogładziła jego dłoń. Smukłe palce Elliota leżały nieruchomo na wełnianym kocu. Meszek czarnych włosów na wierzchniej stronie dłoni zaczynał być widoczny w
439
słabym świetle. Elliot miał takie duże dłonie, takie zręczne dłonie. Bolało ją, że teraz, choć tak piękne, są beż życia. Jakby w odpowiedzi na jej myśli, palce jego lewej dłoni zaczęły nerwowo się poruszać. Spojrzała na jego twarz. Widziała, jak jego gałki oczne poruszają się gwałtownie pod powiekami. Potem, powoli, przestał poruszać dłońmi i oczami, a jego oddech się uspokoił. Wcześniej był płytki i nierówny, a teraz stal się głębszy i spokojniejszy. To był, miała cichą nadzieję, dobry znak. Nie zwracając uwagi na krzątaninę Kemble'a z tyłu, Evangeline w zamyśleniu ujęła lewą dłoń Elliota i podniosła ją do ust. Na chwilę
S R
zapomniała o troskach, gdy poczuła, że jego skóra jest zaskakująco normalna i ciepła, zupełnie inaczej niż rano. Co ważniejsze, nie miał już gorączki, i mogła mieć tylko nadzieję, że ten stan się utrzyma. Evangeline pochyliła się delikatnie i położyła mu dłoń na czole. Cieple, tak. Ale nie rozpalone. Evangeline odetchnęła cicho z ulgą i opuściła rękę, gdy oczy Elliota zaczęły się poruszać.
Nie otworzył ich szeroko, kiedy się skrzywił z wyraźnym bólem. - Uhm - jęknął, niemal bezgłośnie. Evangeline miała ochotę krzyczeć ze szczęścia, usłyszawszy ten dźwięk.
- Elliot? - spytała cicho. - Obudziłeś się?
Poczuła, że jego palce zaciskają się słabo na jej kciuku. - Evie? - mruknął prawie niesłyszalnym szeptem. - Dostałem... dostałem w nogę, prawda? Kemble podszedł z drugiej strony łóżka i podparł ręce na materacu, pochylając się nad Elliotem. Oczy Elliota wciąż były zamknięte, a twarz wyrażała stoicką determinację.
440
- Tak, w udo - odparła miękko. - Ale to czysta rana, chociaż Potter mówi, że straciłeś sporo krwi. Z marnym skutkiem spróbował się uśmiechnąć, trochę mocniej ściskając jej kciuk. - Tylko sprawiam kłopoty, Evie - szepnął, trzymając ją za rękę - ale cię kocham. Gdy Kemble odwrócił się, żeby dać im odrobinę prywatności, Evangeline spojrzała Elliotowi w twarz, a strach i gniew nagle rozpuściły się w krystalicznym świetle jej miłości do tego mężczyzny. Rozczarowanie osłabło i Evangeline zmagała się ze słowami, które Elliot chciał usłyszeć.
S R
Kiedy nie odpowiedziała od razu, w końcu zmusił się, żeby otworzyć oczy. - Ja też cię kocham, Elliocie - odezwała się słabo, ale Evangeline wiedziała, że zwlekała o chwilę za długo. Jednak jak mogła zwykłymi słowami wyrazić złożoność swoich uczuć? Zamknął szare, głęboko osadzone oczy, wyraźnie rozczarowany.
Evangeline wyciągnęła rękę, żeby odsunąć ciemny kosmyk z jego brwi, po czym położyła chłodną dłoń na jego czole.
- Boli cię noga? - spytała łagodnie, zastanawiając się, co powiedzieć. - Tak - szepnął Elliot miłym, acz obojętnym głosem. Nagle jego twarz wykrzywił grymas bólu, a ciało wygięło się ku górze.
- Potter zostawił butelkę laudanum - rzekła, rzucając Kemble'owi szybkie spojrzenie, potem wskazując ruchem głowy na nocny stolik Elliota. - Kem poda ci trochę. Dasz radę przełknąć? - Postaram się - odparł, rozluźniając jeszcze raz szczęki. - I jeszcze trochę ciepłej, słodkiej herbaty?
441
- Tak - spróbował odpowiedzieć, ale jego oddech stał się głęboki i rytmiczny. Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi, i Kemble bezszelestnie przeszedł przez pokój, żeby wpuścić jednego ze służących. - P... przepraszam, jaśnie pani - wyjąkał służący, pokazując srebrną tacę. - MacLeod poszedł do... do swoich pokoi. Nie wiedziałem, co zrobić... ale na dole jest gość, który prosi panią o chwilę rozmowy. - Evangeline już miała powiedzieć „nie", kiedy służący dodał: - Obawiam się, madam, że jest zdenerwowana, i bardzo pragnie się z panią zobaczyć. Mówi, że chodzi o jego lordowską mość. ***
S R
Evangeline szybko przebrała się, upięła skromnie włosy i z niechęcią udała się do błękitnego salonu. Nerwy miała napięte jak postronki; poza tym nie spała. Nie przypominała sobie, by poznała tę kobietę, która czekała na nią za drzwiami salonu. Ledwie zerknęła na wizytówkę, a nieznane nazwisko natychmiast wypadło jej z pamięci. Zdecydowanie otworzyła drzwi i weszła do środka, zastając gościa przechadzającego się po pokoju. Ta scena sprawiła, że Evangeline poczuła się całkowicie spokojna. Wysoka, postawna kobieta zatrzymała się gwałtownie na środku dywanu. Sprawiała wrażenie bardzo zdenerwowanej. Nie można było o niej powiedzieć, że jest ładna; jej długa, koścista twarz była zdecydowanie brzydka. Dzisiaj dodatkowo jeszcze miała zaczerwieniony nos i podpuchnięte oczy, i wyglądała, jakby noc spędziła na granicy załamania nerwowego. Teraz jednak wydawała się niemal pogodzona ze strasznym losem, kiedy ukłoniła się oficjalnie i przedstawiła jako lady Howell. Po czym zamilkła w oczekiwaniu, jakby spodziewając się nieprzyjaznej reakcji Evangeline. 442
Evangeline, zmęczona i otępiała, nie rozpoznawała ani lady Howell, ani jej nazwiska. Zanim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, lady Howell podeszła do niej i chwyciła ją mocno za rękę. - Proszę mi wybaczyć, lady Rannoch - szepnęła, a głos uwiązł jej w gardle. - Przychodzę w nieodpowiednim momencie i wiem, że bardzo pani cierpi, ale błagam o pięć minut. Powiem, co mam do powiedzenia i już... Proszę. Evangeline delikatnie wysunęła dłoń z uścisku kobiety. Jakim cudem ta kobieta wiedziała o Elliocie? A przecież niemal na pewno mówiła o jego postrzale. Jeśli o tym wiedziała, to co mogło być aż tak pilne, że zmusiło ją
S R
do złożenia wizyty w tak tragicznym momencie?
- Bardzo przepraszam, madam - odparła starając się zachować cierpliwość - ale naprawdę nie mogę poświęcić...
- Och, proszę - przerwała jej ponura kobieta. W jej głosie pobrzmiewała rozpacz i Evangeline zszokowana dostrzegła w jej oczach łzy. Evangeline nerwowo wygładziła jedwabną spódnicę. - Tak. Tak, oczywiście. Nie chciałam okazać się niewrażliwa, ale jak zapewne pani rozumie, wolałabym być przy mężu.
- Och, tak - bąknęła słabo kobieta. - Tak, doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
- Proszę - Evangeline zrobiła zapraszający ruch ręką - niech pani usiądzie. I proszę wybaczyć moją uwagę, ale nie wygląda pani zbyt dobrze. Rozedrgana kobieta z wyraźną wdzięcznością usiadła na stojącym nieopodal krześle. Wyciągnęła chusteczkę i szybko wytarła oczy. Kiedy ponownie spojrzała na Evangeline, jej ręce wciąż drżały, ale wyglądała już na spokojniejszą.
443
- Lady Rannoch - zaczęła głucho - proszę o wybaczenie, bo muszę pani wyznać, że ponoszę odpowiedzialność za wypadek pani męża. Zmęczenie i konsternacja sprawiły, że Evangeline była wstrząśnięta. Chociaż niewątpliwie podejrzewała, że jakaś kobieta była w to wszystko wmieszana, z pewnością nie spodziewała się kogoś takiego, jak siedząca przed nią kobieta. Niezręcznie bąknęła: - Cóż, jestem pewna, madam, że to niemożliwe. - Och, moja droga dziewczyno, nawet pani nie wie, jak bardzo bym pragnęła, żeby to była prawda! Musi mnie pani wysłuchać. Żałuję jedynie, że nie zrobiłam tego wiele tygodni temu... nie, dziesięć lat temu!
S R
- Dziesięć lat? - odparła miękko Evangeline. - Chyba nie bardzo rozumiem, madam. Co więcej, sądzę, że nie powinnyśmy o tym rozmawiać. Dopóki... nie dojdzie pani do siebie.
Kobieta rozpaczliwie szarpała swoją chusteczkę. Nagle w jej oczach pojawił się błysk szaleństwa.
- Nie! - jęknęła żałośnie. - Inni zapłacili cenę za moje milczenie, kiedy ja powinnam mówić. Dłużej już nie mogę skrywać swojej hańby. Teraz pani mąż leży bliski śmierci, a krew tej... tej aktorki, Antoinette Fontaine... jest na moich rękach.
- Nie rozumiem, o czym pani mówi - zaczęła Evangeline, ale jedno spojrzenie na zbolałą twarz lady Howell powstrzymało ją od dalszych komentarzy. Kobieta wykrzywiła w rozpaczy twarz, po czym wyciągnęła ręce i chwyciła Evangeline za ramiona, wbijając palce w jej ciało. Evangeline skrzywiła się, ale kobieta zdawała się tego nie zauważać. - Muszę opowiedzieć pani straszną historię, lady Rannoch - szepnęła cicho, a jej oczy stawały się coraz bardziej szalone, gdy usiłowała pociągnąć 444
Evangeline do przodu. - To wszystko zaczęło się dziesięć lat temu, kiedy przyjęłam nową pokojówkę. Prostą dziewczynę ze wsi. Nalegałam na to, ponieważ miałam ku temu poważne powody. - Tak - bąknęła Evangeline, zupełnie zdezorientowana. Czy lady Howell była obłąkana? Evangeline bardzo niepokoiło szaleństwo w jej oczach i udręczony głos. - Lubiłam ją - ciągnęła lady Howell. - I szybko stała się wspaniałą służącą. Jednak niecałe sześć miesięcy później, kiedy wróciłam z posiadłości swojego ojca, okazało się, że mąż ją odprawił bez uprzedzenia. Och, był bardzo zdecydowany w tej kwestii! Upierał się, że Mary ukradła
S R
złoty zegarek z jego pokoju. Od razu wiedziałam, że to kłamstwo. Evangeline jak zauroczona wpatrywała się w twarz kobiety. Może rzeczywiście była szalona. Jednak nie wyglądała na całkowicie obłąkaną; wyglądała na... winną. I najwyraźniej wierzyła, że przekazuje jakieś ważne informacje.
- Tak, proszę mówić, lady Howell - rzekła cicho. - Cóż, widzi pani, obawiam się, że wiedziałam zbyt wiele o skłonnościach mojego męża. Byłam przekonana, że uwiódł dziewczynę, potem musiał się jej pozbyć. To nie byłby pierwszy raz... - N... nie wiem co powiedzieć, lady Howell... - I rzeczywiście nie wiedziała. Kobieta mówiła dalej, jakby nikt się nie odezwał, nerwowo rozglądając się po pokoju. - Była taka młoda, taka urocza. Zadawałam sobie pytanie, co będzie, jeśli zaszła w ciążę? Albo umiera z głodu? Och, znałam swojego męża. Wszystkiego, absolutnie wszystkiego, mogłam się po nim spodziewać. Evangeline ogarnęło nieprzyjemne skrępowanie. 445
- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z moją rodziną, madam, ale proszę mówić, jeśli pani musi. - Muszę - upierała się, spoglądając na Evangeline, jakby zapomniała do kogo mówi. - Odwiedziłam agencję, przez którą ją zatrudniłam. Oczywiście bez referencji nie chcieli jej już nigdzie zatrudnić. Ale podali mi jej adres, i pod pretekstem odwiedzin u ojca, pojechałam do niej. Do Wrotham Ford. Nadal nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Do Wrotham Ford? Evangeline nie okazała zaskoczenia. - Znalazła ją pani? - Och, Boże, tak! Zmywała podłogi w podłej tawernie swojego ojca.
S R
Cała pobita. - Kobieta nerwowo zaczęła zaciskać i otwierać jedną dłoń. Przeraziła się na mój widok. Ale musiałam z nią porozmawiać! Potem doszło do strasznej kłótni z jej rodzicami, ale w końcu, kiedy ją zachęciłam, zaczęła opowiadać. Mój mąż rzeczywiście mnie oszukał, a jej słowa, dobrze wiedziałam, były bardzo bliskie strasznej prawdy. - Prawdy?
Lady Howell nagle zamarła i spojrzała w dal ponad ramieniem Evangeline. Wzrok miała nieobecny.
- Zaprzeczyła, że jest w ciąży. Przysięgała, że mój mąż nigdy jej nie tknął.
- Była... była złodziejką? - Evangeline bezwiednie przyłożyła palce do skroni i potarła je. - Nie - odpowiedziała lady Howell beznamiętnym głosem. - Ona była świadkiem! Widziała coś, czego nie powinna widzieć. Wciąż prześladują mnie olbrzymie szare oczy tego dziecka, bo błagałam ją... błagałam ją, żeby powiedziała mi prawdę! Dopiero wtedy wyznała, że widziała mojego męża
446
w... w niegodziwej sytuacji. W jego sypialni z... z jego siostrzenicą, Cicely Forsythe. - Lady Howell zaczęła cicho łkać. Evangeline wciągnęła powietrze. Cicely? Nieżyjąca narzeczona Elliota? Powietrze wokół niej stało się gorące i gęste, ale zanim zaczęła cokolwiek z tego wszystkiego rozumieć, lady Howell nerwowo, urywanie odetchnęła. - Och, tak! Prawdę mówiąc, nie byłam bardzo zaskoczona. Sądzę, że wiedziałam o tym od początku. A biedna Mary nie chciała mnie zranić, chociaż sama znalazła się w opłakanym położeniu! Wyrzucona przez mojego męża, pobita przez rodziców... Poleciłam ją więc mojej dobrej
S R
przyjaciółce w Mayfair. Potrzebowali właśnie panny kuchennej. Zabrałam ją do Londynu i ubłagałam, żeby nigdy nikomu nie mówiła o tym, co zobaczyła. I nie powiedziała, ale obawiam się, że jej rodzina słyszała naszą rozmowę.
Gdzieś głęboko w podświadomości Evangeline słowa tej na poły oszalałej kobiety zaczęły nabierać strasznego sensu, jednak wciąż nie była w stanie powiązać ze sobą faktów.
- Och, lady Howell, nie wiem, co powiedzieć.
Lady Howell uniosła głowę. Wzrok wciąż miała nieobecny. - Nie oczekuję współczucia, lady Rannoch. Proszę mi uwierzyć, że go nie potrzebuję ani nie zasługuję na nie. Prawdę powiedziawszy, od dawna podejrzewałam, dlaczego mąż sprowadził Cicely do naszego domu. Ha! Nie była naiwną dziewczyną. Ale ponieważ Howell nalegał, upokorzyłam się i wprowadziłam Cicely do towarzystwa, aż w końcu jej nieustanne flirty stały się nie do zniesienia. Kiedy dowiedziałam się prawdy od Mary, było już za późno. Cicely była w ciąży, i niech Bóg ma mnie w opiece, podejrzewam, iż wiedziałam, że to dziecko Howella. 447
- Och, nie - szepnęła Evangeline. Pokój zaczął się kołysać, i Evangeline poczuła atak nudności. - Och, tak - odezwała się głucho kobieta. -I wtedy małżeństwo stało się koniecznością. Jednak zważywszy na skandaliczne flirty Cicely, znalezienie jej męża nie było prostą sprawą. Żadna porządna matka nie zgodziłaby się, aby jej syn poślubił kogoś takiego. Tak, Cicely i Howell byli zdesperowani, i wkrótce zaczęli się kłócić, kto mógłby to być. Śmiała się z Howella i powiedziała mu, że musi mieć bogatego męża. Co więcej, powiedziała, że na to zasługuje, jeśli może pani w to uwierzyć. - Kobieta zaczęła płakać. Uważała, że jest tak bardzo, bardzo sprytna.
S R
- P... przykro mi, lady Howell - bąknęła Evangeline, ale była niemal pewna, że kobieta nie słyszała niczego poza własnym głosem. Lady Howell wzięła kolejny nerwowy oddech.
- W końcu wyglądało na to, że Godfrey Moore, bękart lorda Cranhama, może się jej oświadczyć, chociaż nie miał ani tytułu, ani fortuny. Cicely sprytnie flirtowała z nim przez cały sezon, ale zaczęła kręcić nosem, kiedy w końcu był na to gotowy. Wściekłam się! Powiedziałam Howellowi, że ma ją zmusić, aby przyjęła jego oświadczyny. Żeby pozbyć się jej ze swojego domu! Nawet poprosiłam ojca, żeby naciskał na Howella, i zrobił to. Zagroził, że zabierze Howellowi dochody. A to sprawiło, że stał się zdesperowany. -I co się stało? - Dłonie Evangeline również zaczęły drżeć. - W ciągu tygodnia ze Szkocji przybył lord Elliot Armstrong. Był bogaty i przystojny, ale, prawdę powiedziawszy, brakowało mu obycia w świecie. Nie miał pojęcia, jak żyje się w mieście, ponieważ jego ojciec nie przepadał za Londynem. Ale jego rodzice uznali, że nadszedł czas, aby się
448
ożenił, i jego matka nalegała, aby żona była Angielką, więc wysłano go na sezon do Londynu. - Och - odezwała się Evangeline dziwnym, cienkim głosem. - Tak. Lady Rannoch planowała, że dołączy do syna, ale jej mąż zachorował i uzgodniono, że młodzieńcem zajmie się brat jego matki. Cóż za ironia! Sir Hugh był zbyt zajęty uganianiem się za spódniczkami, żeby przejmować się swoim siostrzeńcem. Kiedy zorientował się, co się kroi, Elliot ogłosił swoje zaręczyny w „Timesie". Evangeline głośno wciągnęła powietrze. - Co pani zrobiła, lady Howell?
S R
- Nic - szepnęła ponuro. - Wtedy nic nie zrobiłam. I nic nie zrobiłam, kiedy Rannoch wrócił ze Szkocji i odkrył, że moja siostrzenica jest w ciąży. - Lady Howell gwałtownie wypuściła powietrze, zapatrzyła się w dal. Muszę przyznać, że podziwiałam opanowanie tego mężczyzny. Może i kochał ją szaleńczo, ale nie był głupcem, za którego miała go Cicely. Od razu domyślił się wszystkiego i natychmiast opuścił nasz dom. Ale pomylił się w jednej kwestii i wyzwał na pojedynek Godfreya Moore'a. Znowu kolejna ironia...
- Dlaczego? - spytała Evangeline, unosząc dłoń do skroni. Lady Howell zaśmiała się z goryczą.
- Cicely mogła mieć Godfreya, ale chciała pieniędzy Rannocha, i to ugodziło w dumę Godfreya. Zanim zorientowała, się, że Rannoch się z nią nie ożeni, Godfrey został wysłany do Indii, żeby uniknąć pojedynku z Rannochem, a raczej skandalu, bo jego ojca nie bardzo by obeszło, gdyby został zastrzelony. -I co się wtedy stało? - Nie wiem! - Jej głuchy głos załamał się i rozpłakała się na dobre. Cicely nigdy nie zasługiwała na takiego wspaniałego młodego mężczyznę. 449
Kiedy tak wypadł z naszego domu tamtej nocy, miarka się przebrała. Kazałam Howellowi pozbyć się jej. Kilka tygodni później dowiedziałam się o jej śmierci. - Głos lady Howell stawał się coraz bardziej histeryczny. - Po tym nie chciałam już wiedzieć nic więcej! Nigdy nie pytałam! - Proszę się uspokoić, lady Howell - nalegała Evangeline, sama starając się zachować spokój. - Nie jest pani niczemu winna. - Ależ jestem! Gdybym zachowała się jak należy i powiedziała... - Och? O czym by pani powiedziała? - podpuściła ją delikatnie Evangeline. - Że pani mąż był lubieżnym draniem? Miała pani jakieś dowody?
S R
- Nie, ale nie mówiąc nic, pozwoliłam, aby cierpiał niewinny mężczyzna. A teraz widzimy, co się stało przez ukrywanie grzechów! - Jej twarz była koszmarnie opuchnięta, a łzy spływały po zaczerwienionych policzkach. Gwałtowny szloch wstrząsał jej szerokimi ramionami. Evangeline bez słowa wstała i usiadła na kanapie przy lady Howell. Objęła biedną kobietę ramieniem i spróbowała złożyć w całość wszystko, co usłyszała.
W tym, co mówiła ta kobieta, na pewno była jakaś prawda. Niewinny młody mężczyzna miał zapłacić za grzechy innego mężczyzny. Przerażało ją to, i zastanawiała się do jakiego stopnia, jeśli w ogóle, biedna kobieta ponosiła odpowiedzialność. Co w takiej sytuacji zrobiłaby większość żon? Evangeline nie znała odpowiedzi na to pytanie. Ale obserwując lady Howell, dręczoną poczuciem winy, uświadomiła sobie, że jakąkolwiek zbrodnię popełniła ta kobieta, teraz płaci za nią straszną cenę. Bez wątpienia płaciła ją przez wiele lat i jeszcze przez wiele będzie płacić. Powoli lady Howell opanowała się i zaczęła wycierać twarz.
450
- Och, lady Rannoch! Mam nadzieję, że mi pani wybaczy. Proszę mi wybaczyć wszystko, co zrobiłam. Wszystko, na co pozwoliłam... Evangeline wzięła jej dłoń i uścisnęła ją, by dodać kobiecie otuchy. - Już pani wybaczyłam, lady Howell, cokolwiek miałam do wybaczenia. Ale prawdę mówiąc, madam, nie rozumiem, dlaczego opowiada mi pani o tym dzisiaj, po tylu latach. Twarz lady Howell przybrała spięty, gorzki wyraz. - Ponieważ teraz wszystko się wyda. Nie mogę temu zapobiec. Co więcej, już nie chcę. Wyjadę za granicę zaraz po pogrzebie. Śmierć mojego męża zwalnia mnie z wszelkich zobowiązań, żeby go chronić.
S R
- Pani mąż nie żyje? - Evangeline z przerażeniem spojrzała na kobietę. Lady Howell popatrzyła w oczy Evangeline. W jej zapuchniętych oczach widać było niepokój.
- Tak, pani, nie żyje. Nie zrozumiała mnie pani? Mój mąż zaatakował Cranhama. Zeszłej nocy w Vauxhall. Rannoch próbował temu zapobiec, potem Matthew Winthrop był zmuszony strzelić...
Gdy słowa lady Howell przebrzmiały, Evangeline poczuła się oszołomiona. Usiłowała zrozumieć to, co wynikało z opowieści lady Howell.
- Dlaczego lord Howell... ? - udało jej się wyszeptać. - Och, jego nikczemne oszustwo zaczęło się rozpadać, gdy Cranham wrócił z Indii. Zaczął śledzić Cranhama; obsesyjnie tropił, dokąd poszedł, z kim rozmawiał. Jednak publicznie Howell go unikał. - Jej głos przeszedł w ledwie słyszalny lodowaty szept. - Widzi pani, Cranham nie robił tajemnicy z tego, że zamierza uprzykrzyć życie Rannochowi. Howell bał się odpowiedzieć na pytania Cranhama, ponieważ ten człowiek był chodzącą bombą. Próbowałam ostrzec Cranhama, ale bezskutecznie. Podejrzewam, że 451
mój mąż widział, iż spotkanie Cranhama z Rannochem jest nieuniknione, zważywszy na wrogość między nimi. I wtedy mogliby uświadomić sobie, jaka była prawda: że Cicely miała jeszcze jednego zalotnika. Żadnego z nich. Kochanka, do którego miała łatwy dostęp... - Chyba nie rozumiem. - Och, milady! Łowcy sensacji zrujnowaliby Howella, gdyby jego kazirodczy związek wyszedł na jaw. No i oczywiście chodziło także o jego niegodne zachowanie, gdy pozwolił, by niewinny młody człowiek został obwiniony za śmierć Cicely. Nigdy więcej nie byłby przyjmowany w towarzystwie.
S R
- Rozumiem - szepnęła Evangeline.
- Ale tak długo, jak jej zalotnicy znajdowali się na dwóch różnych kontynentach, bez trudu obwiniali się nawzajem. Potem ta aktorka, Antoinette Fontaine, jakimś cudem dowiedziała się o wszystkim. Sądzę, że szantażowała Howella. Znalazłam jej nazwisko i adres w jego notatniku. Zaczął wydawać duże sumy, większe niż te, które tracił na hazard. Zabił ją... tak, naprawdę sądzę, że ją zabił.
Fontaine. Tanner. Zajazd nieopodal Wrotham Ford... jaki był związek? Nagle Evangeline poczuła ucisk w gardle.
Stres ostatnich kilku godzin dawał o sobie znać. Miała ochotę uciec. Wrócić do Elliota. Musiała go dotknąć, porozmawiać z nim, nakłonić go, by walczył o wyzdrowienie. Dla nich i dla ich dziecka. Co więcej, chociaż wiedziała, że powinna być wdzięczna tej ogarniętej poczuciem winy kobiecie, wciąż jednak odczuwała irracjonalną, niemal nieodpartą chęć, by od niej uciec. Tego wszystkiego było po prostu za wiele, za wiele ohydztwa, by je zrozumieć w jeden tragiczny dzień. Wstała gwałtownie i niezrozumiale 452
bąknęła wyrazy współczucia i podziękowania. Potem, powstrzymując się, by nie biec, uniosła spódnicę, wyszła pospiesznie z pokoju, a potem poszła na drugie piętro do Elliota. *** Evangeline spędziła bezsenną noc przy łóżku męża, zastanawiając się nad tym, co powiedziała lady Howell, jednak nie mówiąc nic, co mogłoby go zdenerwować. Następnego ranka Elliot czuł się na tyle dobrze, że leżał na poduszkach i wypił trochę bulionu wołowego, a także spędził kwadrans sam na sam z Geraldem Wilsonem. Jednak po południu sprawy przybrały całkiem inny obrót. Dostał
S R
bardzo wysokiej gorączki. Jego potężne ciało dręczyły najpierw dreszcze, potem gorączka. Potter powrócił, potrząsnął głową i wydawał z siebie pełne współczucia pomruki, ale poza tym nie zrobił nic. Kemble przygotował wywar z kory i ziół, który Evangeline posłusznie podawala Elliotowi w tych momentach, kiedy trochę się uspokajał. Na przemian zmieniali mu bandaże i smarowali ranę odpowiednimi specyfikami, bo lekarz podkreślał, że nie można dopuścić do zakażenia. Evangeline cały czas była przy łóżku męża, śpiąc na łóżku polowym, które kazał przynieść MacLeod. Przez pierwszy dzień Elliot miał tak silne drgawki, że Evangeline i Kemble musieli go trzymać. Dwa razy zmuszeni byli wezwać służących. Elliot rzucał się gwałtownie, i za każdym razem Evangeline obawiała się, że szwy na udzie pękną. W ciągu dwudziestu czterech godzin gorączka zaczęła atakować szybciej, ale za to rzadziej, i przez większość czasu pogrążony był w niespokojnym śnie, oddech miał szybki i płytki. Podczas ataków gorączki najpierw wpadał w szał, a potem wzywał Evangeline. Czasami prowadził niemal spójną rozmowę. Kiedy gorączka spadała i dostawał dreszczy, prosił ją, żeby przyszła do łóżka. Evangeline robiła to, 453
początkowo ostrożnie, bojąc się, żeby nie zrobić mu krzywdy, ale ciepło jej ciała najwyraźniej łagodziło jego niekontrolowane drżenie. To trwało do drugiego dnia, kiedy ona i Kemble byli na skraju wycieńczenia, a Elliot bardzo osłabł. A potem Evangeline obudziła się w pewnym momencie wtulona w ramiona Elliota. Po trzech dniach, podczas których spała jedynie sporadycznie, musiała zasnąć. Gdy sobie to uświadomiła, natychmiast oprzytomniała. Elliotowi udało obrócić się do niej i teraz leżał na boku. Wsuwając rękę pod jego masywne ramię, spróbowała przekręcić go na plecy, ale natychmiast otworzył oczy.
S R
Mrugnął raz, drugi, potem spojrzał na Evangeline z zapierającą dech w piersiach intensywnością.
- Evie... ? - wyszeptał. Desperacja w jego głosie była niemal namacalna. Jego oczy z dziwnym pośpiechem omiatały jej twarz. Myślałem... to znaczy, śniło mi się... że odeszłaś. - Odeszłam? - odparła niepewnie.
- Tak - bąknął niewyraźnie, z trudem unosząc dłoń, żeby dotknąć jej twarzy. - Odeszłaś... zanim zdążyłem wytłumaczyć...
- Ciii, Elliocie - odezwała się miękko, delikatnie dotykając opuszkami palców jego ust, potem kładąc jego dłoń na kołdrze. - Musisz leżeć spokojnie. Przez długi czas miałeś gorączkę, ale jestem tutaj. Jakby zakłopotany, Elliot znowu uniósł dłoń i jej wierzchem potarł czterodniowy zarost na twarzy. Otaksował ją wzrokiem. - Rzeczywiście chyba całkiem długo - mruknął. Potem na jego twarzy pojawił się slaby, szelmowski uśmiech, ale w słowach wyczuwało się wątpliwość. - Mam nadzieję, że się martwiłaś?
454
Evangeline oparła się na łokciu i spojrzała na jego wymizerowaną twarz. Elliot zawsze był śniady, miał gęsty zarost, ale teraz wyglądał jak portowy łotr. Lekko fioletowy siniak znajdował się nad jego lewą brwią, a czarna szczecina pokrywała twarz. Kości policzkowe były bardziej wystające niż zazwyczaj, a policzki wydawały się zapadnięte. A teraz, kiedy się obudził, jego oczy wydawały się ciemniejsze, zapadnięte i podkrążone. Najwyraźniej wyraz jej twarzy zdradzał myśli. - Mhm... aż tak źle? - Uniósł brew, usiłując zachować uśmiech. Wciąż podpierając się na łokciu, Evie potrząsnęła głową. - Może trochę jesteś wychudzony. I tak, martwiłam się o ciebie.
S R
Elliot z zadziwiającą silą objął ją ramieniem i przyciągnął odrobinę do siebie, ale zaraz powstrzymał go ból. Spojrzał na nią z grymasem. - Bardzo się martwiłaś? - spytał cicho.
- Szczerze mówiąc, byłam przerażona - odparła ponuro. - Jak długo? - spytał niepewnie. - Jak długo od czasu Vauxhall? Evie odwróciła wzrok i stopniowo odsunęła kołdrę. - Dziś jest czwarty dzień - odpowiedziała.
- A ty byłaś tutaj przez cały czas, prawda? - Delikatnie dotknął jej podbródka i zwrócił jej twarz ku sobie. - Spójrz na mnie, Evie. Wiem to. Jakbym wyczuwał twoją obecność przez cały ten... przez te wszystkie noce i dni, kiedy działo się ze mną to, co się działo. Tak, wyczuwałem twoją obecność. A potem śniłem... cóż, nie bardzo mogę powiedzieć, o czym śniłem. Po prostu mnie nie opuszczaj, Evie. Daj mi słowo, że mnie nie opuścisz. - Z trudem przełknął ślinę, a Evangeline, obserwując nieznaczny ruch jego grdyki, poczuła ogarniającą ją ulgę i wdzięczność. - Nigdy cię nie opuszczę - powiedziała z niezachwianą pewnością.
455
Elliot przytaknął w milczeniu, opadł na poduszki i położył rękę na czole. Przez dłuższą chwilę leżał bez ruchu i pomyślała, że zasnął. - Wiesz, Evie? - spytał w końcu, a w jego pytaniu wyczuwało się pewne zażenowanie. - Powiedzieli ci o Howellu? Teraz pamiętam... ten drań chciał zastrzelić Cranhama. I chyba postrzelił mnie, chociaż nie mam pojęcia dlaczego. Evangeline ostrożnie przesunęła się i przytuliła do niego. - Przyszła tutaj - odezwała się miękko Evangeline. - Lady Howell. Jej mąż nie żyje, Elliocie. Pamiętasz, że major Winthrop go zastrzelił? Cichy głos Elliota był powolny i niepewny.
S R
- N... nie wiem, co pamiętam. Jeśli nie żyje, to nie jestem z tego powodu specjalnie zasmucony... ale dlaczego lady Howell tutaj przyszła, Evie? - spytał z troską w głosie. - Sprawiła ci przykrość? Elliot podniósł ramię i popatrzył na nią, gdy potrząsnęła głową. - Nie, nie przykrość. Zdenerwowała mnie. Ale powodował nią smutek i poczucie winy. Przyszła, żeby wszystko wyznać. Powiedzieć, że to Howell...
Evangeline szukała odpowiednich słów, ponieważ nigdy nie rozmawiała otwarcie z Elliotem na temat śmierci jego narzeczonej. - To był Howell, Elliocie. To z Howellem Cicely Forsythe była w ciąży - w końcu udało jej się wydusić. - Masz prawo znać prawdę, chociaż nie ja powinnam ci o tym mówić. Prawdę powiedziawszy, jesteś jeszcze zbyt słaby, żeby w ogóle o tym rozmawiać. Skrzywiwszy się nagle, Elliot wciągnął powietrze przez zęby i mocno zamknął oczy. Minęła chwila, zanim ponownie się odezwał. - Tak - rzekł z goryczą - być może, ale mam w udzie przeklętą dziurę, Evie, i chciałbym wiedzieć dlaczego. Mów. 456
- Cóż, to w zasadzie wszystko - zakończyła miękko. - Rozumiem, że łączył ich długotrwały romans. Ty, a także Cranham... po prostu zostaliście wykorzystani. Elliot milczał przez dłuższą chwilę, aż w końcu Evangeline usiadła na łóżku i spojrzała na niego. Miał zamknięte oczy, twarz ściągniętą bólem. Więc tak bardzo ją kochał? Czy poznanie imienia, nie wspominając o perfidii zdrajcy, pogorszyło sprawę? Oczywiście że tak, uznała. Elliot miał trudną przeszłość; wiedziała o tym i czuła się z tego powodu zraniona, gdy wychodziła za niego za mąż. Czego nie wiedziała, i nie zadała sobie trudu, aby się nad tym zastanowić, to jak bardzo przeszłość
S R
Elliota zraniła jego. O wiele bardziej, zaczęła sobie uświadamiać Evangeline, niż mogła sobie wyobrazić. Myliła się co do wielu spraw, i być może z tego powodu źle go oceniła.
Chociaż artystyczna dusza Evangeline rozumiała, że nic w życiu nie jest czarne ani białe, kobieta, która zakochała się w Elliocie Armstrongu, nie chciała tolerować odcieni szarości w swoim życiu. Być może, nagle uświadomiła sobie, to było zbyt duże wymaganie. Elliot nie był, i nigdy nie będzie, idealny. Jest tylko mężczyzną. Silnym, dobrym mężczyzną o szczerym sercu, chociaż prześladowały go wewnętrzne demony i niepewność, które wreszcie próbował pokonać.
Zgrabnie pochyliła się i pocałowała go w czoło. - Zostałeś podle wykorzystany, Elliocie - szepnęła - i wiem, że musi cię to boleć. Żałuję, że tak się stało. Nie odzywał się przez chwilę. - Tak, czasami mnie boli, Evangeline - przyznał w końcu cichym głosem. - Co gorsza, z tego powodu zraniłem również ciebie. A teraz
457
obawiam się, że nie jestem w stanie zrobić nic, co mogłoby nas uwolnić od przeszłości i uczynić wolnymi. - Może nie powinniśmy się przed nią ukrywać, Elliocie, ale po prostu przejść nad nią do porządku? Otworzył oczy, a Evangeline dostrzegła w nich smutek, wątpliwości, miłość i znużenie. - Sądzisz, że nam się uda? - spytał z ociąganiem. Evangeline ostrożnie położyła się na łóżku i oparła głowę na poduszce. - Kocham cię, Elliocie - odparła, kładąc mu rękę na piersi i całując w policzek. - Zawsze cię kochałam. Może razem uda nam się pokonać wszystko. Możemy spróbować.
S R
- Kochasz mnie, Evie? - spytał poważnie, wpatrując się w sufit. - Nie chcę zmuszać cię do takich wyznań, chociaż bardzo pragnę usłyszeć te słowa. A kiedy powiedziałaś je z serca, powiedziałaś je do innego mężczyzny. Nie do mnie.
- Nie, sądzę, że się mylisz - zaprzeczyła miękko. Elliot westchnął ciężko.
- Powiedz mi prawdę, kochanie, bo mam wrażenie, że prawie uczyniłem cię wdową, zanim jeszcze na dobre zostałaś żoną. Muszę wyznać, że to mnie wytrąciło z równowagi, i nie chcę, żeby coś stało między nami. - Co chcesz powiedzieć? - Życie może być krótkie - odparł łagodnie - a kiedy spotkałem ciebie, zapragnąłem poznać, dokąd zmierza moje życie. Ten pulsujący ból skutecznie mi o tym przypomina. Pytam więc, czy możesz przejść do porządku nad moją przeszłością, która nie była zbyt cnotliwa? I możesz wybaczyć mi, że tak szybko popchnąłem cię do tego małżeństwa?
458
- Tak - odpowiedziała po prostu. -I tak. A jeśli chodzi o to, czy pobraliśmy się zbyt szybko - Evangeline zamilkła i pogładziła swój brzuch. To się jeszcze zobaczy. Elliot odwrócił się i spojrzał na nią z łagodnym zdziwieniem. - Evie, ja... cóż, nie wiem, co powiedzieć. Naprawdę? Evangeline rzuciła mu zagadkowe spojrzenie, uśmiechnęła się kobieco i uniosła brew. - Oczywiście, naprawdę tak i tak. Wkrótce będziemy mieć pewność co do ostatniej kwestii. - Patrzyła oczarowana, jak na jego twarzy maluje się najpierw całkowite zdumienie, potem radość.
S R
Z pewnym wysiłkiem przysunął się do niej, potem przesunął wielką dłonią po jej płaskim brzuchu. Uśmiechając się z wyraźnym zadowoleniem, Elliot zamknął oczy.
- Tak, jeśli nie teraz, to wkrótce - szepnął. - Wkrótce, kochanie. Obiecuję.
Przez jakiś czas leżeli przytuleni do siebie. Elliot wydawał się pogrążony we śnie, miał równy oddech, a jego ręka spoczywała nieruchomo na jej brzuchu. W końcu podniósł rękę i przesunął ją po włosach na skroni Evangeline. - Evie? - szepnął. -Uhm?
- Wróćmy do Chatham. Wyjedźmy, jak tylko będę mógł wstać z łóżka. - Tak, oczywiście - odparła niepewnie. - Ale dlaczego? - Jeśli rzeczywiście jesteś w ciąży, będziesz potrzebowała Winnie i dużo świeżego powietrza. A ja czuję potrzebę, żeby tam teraz być. To miejsce ma właściwości lecznicze, Evie. Wiesz o tym, prawda? Dojdę do siebie, oboje dojdziemy.
459
- Uśmiechnął się do niej łagodnie. - A przy odrobinie szczęścia będę mógł patrzeć, jak się zaokrąglasz i tyjesz. - Och? - odezwała się wyniośle. - Tyję? - Tak - powiedział arogancko. - I pewnie będę cię nakłaniał do malowania. Będę nad tobą stał, jak dobry szkocki mąż, i zmuszał do pracy. Oczywiście, chcę mieć kolejny portret. Nie tak potwornie ponury. I będziesz potrzebować ruchu, więc będziemy chodzić na spacery nad rzeką... może nawet wybierzemy się popływać, co? - Rzucił jej szelmowskie, wymowne spojrzenie, po czym zamknął oczy. - Och, nie! - sapnęła. -Wiedziałeś o tym? - Ale Elliot, udając, że śpi, nie odpowiedział.
S R 460
Epilog Troskliwość córki, żony czy przyjaciółki buduje szczęście rodziny. Hannah More
Jesień w Chatham Lodge była najpiękniejszą porą bez względu na okoliczności. W tym roku rzeczywiście była cudowna. W powietrzu unosił się zapach kwitnących późnym latem kwiatów i słychać było radosne głosy dzieci, które bawiły się w ogrodzie. Evangeline leniwie usiadła w fotelu na tarasie i przyglądała się, jak Zoe uderzyła Theo w kostkę piłką do krokieta i
S R
krzyknęła przy tym teatralnie, co inni gracze natychmiast zignorowali. Mecz trwał przez większą część popołudnia, przerywany jedynie sporadycznymi kłótniami, wypadkami i obfitym obiadem na świeżym powietrzu, który pani Crane podała w ogrodzie różanym. Evangeline poklepała się po rosnącym brzuchu, zastanawiając się, czy taca z szynką na zimno została już zabrana.
- Och, jejku - rozległ się za jej plecami rozwlekły głos. - Nieźle rozwrzeszczana banda, co? Za wcześnie na to, jaśnie pani! Zdecydowanie za wcześnie na takie energiczne zabawy.
- Aidan! - Evangeline zerwała się z fotela, żeby serdecznie ucałować policzek lorda Lindena. Za nim dostrzegła idącego powoli Elliota. W lewej ręce trzymał laskę ze złotą rączką, ale już nie opierał się na niej tak mocno. - Dyskrecja, kochanie! - szepnął elegancko ubrany wicehrabia, odsuwając się od niej. - Nie sądzę, żeby staruszek wiedział już o tym, że zabrałem cię do łóżka.
461
- Zabieraj do łóżka żonę kogoś innego, ty lubieżny psie - mruknął Elliot, z chrząknięciem siadając w fotelu. Z udawanym obrzydzeniem rzucił laskę w trawę. - Mam dosyć tego, że ty i Winthrop gapicie się na moją żonę. Poza tym ma wielki brzuch, na litość boską. Nie masz żadnych hamulców? - Jeszcze nie jest taki wielki - odparła Evangeline, uśmiechając się do męża. - A jeśli mowa o Winthropie, to dlaczego nie przyjechał z tobą? Czy nie taki był plan? - Matt bardzo żałuje, kochanie, ale został wezwany do rodzinnej posiadłości - wyjaśnił Linden, ale Evangeline zauważyła wymowne spojrzenie, które wymienili wicehrabia i jej mąż.
S R
- Do Kornwalii? - Elliot z nieznacznym zaskoczeniem uniósł brwi. Jakieś kłopoty rodzinne?
- Hm - burknął Linden w zamyśleniu, z zainteresowaniem obserwując mecz krokieta. - Chyba coś w tym rodzaju. Ale nie przyjechałem, żeby rozmawiać o kłopotach Matta. Przyjechałem, żeby porozmawiać o twoich, staruszku.
- Więc będzie to krótka wizyta, Linden, bo nie mam żadnych - odparł pogodnie Elliot. - Czy ranny mężczyzna nie może wyjechać do domu na wsi, żeby dojść do siebie? W końcu mam jeszcze tylko tydzień, zanim matka przyjedzie ze Szkocji, żeby zburzyć mój spokój.
- Raczej zawrzeć pokój, kochanie - poprawiła go łagodnie Evangeline. - Przypominam ci, że oboje postanowiliście zapomnieć o dzielących was różnicach dla dobra twojego dziedzica. Linden uśmiechnął się, wyciągnął swoją nieodłączną tabakierkę i otworzył ją wprawnym ruchem.
462
- Pomijając rodzinne troski, będziecie spokojniejsi w waszym małżeńskim łożu, kiedy usłyszycie, czego się dowiedziałem. Możecie mi pogratulować, ponieważ odkryłem tożsamość tajemniczej pani Pritchett! - Niemożliwe - wtrąciła Evangeline, po czym się zarumieniła. Przyznanie się Elliotowi do podejrzeń było wystarczająco trudne, ale trzeba było jakoś wyjaśnić pojawienie się rubinowej bransolety. Świadomość, iż Elliot opowiedział Lindenowi o wizycie rudowłosej kobiety, była jednak jeszcze gorsza. Linden mówił dalej, nie zważając na jej zażenowanie. - Nie chcesz wiedzieć, kim jest? - zapiał, nie czekając na odpowiedź. -
S R
To Mary Tanner, siostra Antoinette! Możecie sobie coś takiego wyobrazić? Różne jak dzień i noc!
- Skąd wiesz? - spytał Elliot z wyrazem całkowitego zaskoczenia na twarzy. - I jak ją znalazłeś?
Linden wahał się przez chwilę, po czym od niechcenia wzruszył ramionami.
- Cóż, mówiąc szczerze, to Winthrop wpadł na ten pomysł. Poprosiliśmy tylko Kemble'a. MacLeod podał mu nazwisko i rysopis dziewczyny, a Kem bez trudu powiedział nam, jak nazywa się jej pracodawca. Połączyliśmy kilka faktów, potem już tylko musieliśmy wytropić matkę, co nie przysporzyło nam trudności. - Jak uroczo! - wtrącił oschle Elliot. - Rzeczywiście - odezwał się Linden, posyłając mu nieznacznie ironiczny uśmiech. - Obecnie prowadzi piwiarnię w Cheapside. Pojawiliśmy się tam, rzuciliśmy kilka uwag na temat paskudnych konsekwencji kradzieży biżuterii, nie wspominając o okłamaniu policji. -I? 463
-I voila! Stara zaczęła śpiewać jak słowik, zarzekać się, że nigdy nie zamierzała ukraść bransoletki; po prostu o niej zapomniała. Potem, chwalić Pana - takie były jej własne słowa - najstarsza córka znalazła ją, nieumyślnie schowaną w kufrze matki. Uświadamiając sobie straszną pomyłkę, pani Pritchett zaniosła ją do jego lordowskiej mości. - Prawdopodobna historia - prychnął Elliot. - Och, ale robi się coraz lepsza! Odwiedziliśmy z Mattem także córkę, która jest oddaną gospodynią lorda i lady Collup przy Albemarle Street. Pani Pritchett, z domu Tanner, ostatnio poślubiła lojalnego lokaja, niejakiego Elama Pritchetta, i żyją sobie spokojnie w domku w Mayfair.
S R
- Czy ta historia ma jakiś związek? - spytał sucho Elliot. - Pokazuje jedynie twoją znajomość geografii Londynu i rozległe koneksje w świecie służby.
- Cóż, tak! - rzekł Linden, ukazując w uśmiechu białe zęby. - Lady Collup jest kuzynką pierwszego stopnia i przyjaciółką od serca lady Howell. Przez lata wymieniały się końmi, przepisami, a nawet - od czasu do czasu służącymi.
Evangeline sapnęła głośno.
- Lady Howell mi mówiła! Mary była tą dziewczyną, którą zwolnił lord Howell... - Zamilkła, ale Linden podjął jej wątek.
- Właśnie tak, Evangeline! Antoinette i jej matka były obecne, kiedy lady Howell przyjechała, żeby porozmawiać z Mary. W pewnym momencie, zapewne wciąż wysłuchując złorzeczeń Cranhama na temat przeszłości, Antoinette musiała w końcu złożyć wszystko do kupy, a przynajmniej nazwiska. A kiedy się okazało, że Cranhama nie było stać na Antoinette, a Elliot już jej nie chciał, najwyraźniej uznała, że wyciągnie pieniądze od starego oszusta. Jak teraz wiemy, ta decyzja była dla niej zgubna. 464
- A co z tą kobietą, tą Mary Pritchett? - spytał Elliot. Linden rzucił Evangeline taksujące spojrzenie, potem odezwał się z wahaniem. - Pani Pritchett, jak sądzę, wstydzi się swojej rodziny. Przyznała, że jej siostra przybyła na Albemarle Street kilka tygodni przed śmiercią, i zadawała mnóstwo pytań dotyczących lorda Howella. Po tym sądzę, że Mary zamierzała postąpić właściwie i przyjechać do Strath, ale najwyraźniej nie wiedziała, że Elliot się ożenił. Zaczęła się obawiać, że mogłaby jedynie pogorszyć jego sytuację. - Powiesz mi coś jeszcze, Linden? - spytał Elliot, wyciągając nogi i
S R
bezwiednie masując ranne udo. Evangeline powstrzymała się, by mu w tym pomóc.
- Ależ oczywiście - zgodził się z zadowoleniem Linden. - Jestem istnym źródłem informacji.
- Jak udało ci się nakłonić Cranhama do współpracy? Linden odchylił do tyłu głowę i roześmiał się głośno. - Tak jak większość ludzi jego pokroju, Cranham ma bardzo silny instynkt samozachowawczy. Kiedy zwróciłem mu uwagę, że miałeś już okazję go zabić podczas pojedynku, i nie musiałeś czaić się na niego w ciemnej alejce, uświadomił sobie, że istniała możliwość, iż ktoś jeszcze pragnął jego śmierci. - Naprawdę? - spytał z pewnym sceptycyzmem Elliot. Linden wzruszył z gracją ramionami. - Cóż, to... i jeszcze zapłaciłem mu za to fortunę. Przy okazji, staruszku, jeśli poczujesz się przez to lepiej, możesz mnie spłacić! Bardzo bym chciał mieć te pistolety do pojedynku, skoro ty już ich nie
465
potrzebujesz... i może jeszcze możliwość użytkowania przez dwa miesiące w roku twojego domku myśliwskiego? Elliot prychnął z niedowierzaniem, ale Evangeline go zignorowała. - A skąd wiedziałeś, że to był lord Howell? - spytała jednym tchem. Nikt go nie podejrzewał! - Och, nie wiedział - odparł cierpko Elliot. - Linden po prostu wzbudził wystarczająco dużo plotek, żeby wypłoszyć ptaszka z gniazda. Nie wiedział, kto z niego wyfrunie. Evangeline głośno przełknęła ślinę. - Och, rozumiem - bąknęła słabo.
S R
- Rzeczywiście, ja także - w zamyśleniu odezwał się lord Linden, bo uwagę miał skupioną na czymś innym. Wyciągnął swój monokl i popatrzył przez niego na taras. - Powiedz mi, Elliocie, kim jest ta jolie femme, która z taką wprawą używa młotka? Daję słowo, że nigdy wcześniej nie widziałem takiego zamachu.
- Ach, tak - odparł Elliot, zerkając znacząco na prowizoryczne boisko do krykieta. - Ta kobieta z imponującym zamachem, to wesoła wdowa, pani Weyden.
- Doprawdy? - odezwał się lord Linden, wydając z siebie zdławiony dźwięk. - Domyślam się, że nie nosi już żałoby? - Nie - odparła sarkastycznie Evangeline - od jakichś dwunastu lat. - Cała trójka popatrzyła na Winnie, odganiającą od bramki Fritza, który najwyraźniej miał ochotę spłatać jakiegoś psikusa. Jej twarz była uroczo zarumieniona, złotobrązowe loki miała upięte wysoko, a ubrana była w błękitną jedwabną suknię, jak zwykle odrobinę za głęboko wyciętą. Lord Linden westchnął przeciągle i energicznie zaczął polerować monokl. 466
- To moja serdeczna przyjaciółka i towarzyszka, Linden - zbeształa go Evangeline. - I chyba jest trochę starsza od ciebie. - Bez obawy - odparł przyjaźnie Linden. - Uważam, że starsze kobiety są czarujące. Chyba powinienem ją poznać, zanim sir Hugh narazi na szwank jej dobry smak jakąś wulgarną propozycją. Elliot przechylił głowę i popatrzył na Lindena. - Czarująca dama, staruszku, jeśli ja tak mówię. Bardziej niż chętna do wszelkich wyzwań, które możesz przed nią postawić, i dodam jeszcze, że ostatnio rozstała się z poprzednim wielbicielem. - Spojrzał na Evangeline.
S R
Evangeline nie mogła pohamować ostrego śmiechu. - Naprawdę, Elliocie! Czy nikt z nas nie może już mieć przed tobą żadnych sekretów?
- Tobie, madam, nie wolno - oznajmił poważnie. - A jeśli chodzi o jego sekrety, to nie interesują mnie one.
Ale lord Linden nie słyszał tej ostatniej uwagi, ponieważ wstał i zszedł po kamiennych schodach na taras, gdzie bez wątpienia zamierzał zaoferować swoje usługi przy trzymaniu młotka albo uganianiu się za psem, albo w jakimkolwiek innym charakterze.
Evangeline z gracją wstała z fotela.
- Chodź, Elliocie, podaj mi ramię - zaproponowała. - Bo jeśli się nie mylę, nasi sportowcy jeszcze przez jakiś czas zajęci będą grą, a ja mam nieodpartą chęć pomasować twoje udo. Elliot uśmiechnął się szelmowsko, wziął laskę, i ramię w ramię poszli schodami, a potem ścieżką wzdłuż tarasu. Głęboki śmiech Elliota rozbrzmiewał echem w ogrodach Chatham Lodge.
467