Rozdział 1 SAM Jakie są dokładnie zasady pozostawiania tamponów w łazience faceta? W dodatku nienaturalnie schludnej łazience? Cóż, teraz należała i do mnie, więc stan dziewiczy nie potrwa długo. Otworzyłam i zamknęłam drzwi szafki kilka razy, ale różowe pudełko rzucało się w oczy jak… no, jak jaskrawe różowe pudełko. Może powinnam sprawić sobie inne pudełko? Czy rzeczywiście poważnie debatuję nad tym, gdzie będę trzymała tampony? Puściłam drzwiczki, żeby się zamknęły i wycofałam się powoli, jakbym celowo zostawiła tam dowód rzeczowy czy coś w tym rodzaju. Moja kosmetyczka spoczywała po lewej stronie umywalki, ale armia płynów i odżywek, którymi musiałam ujarzmić swoje niesforne loki w południowej wilgoci, zabierała więcej miejsca niż to, co zostało mi przydzielone, włączając w to także jedną ze świeżo opróżnionych szuflad. Tak, to wszystko natychmiast zdradzało tu obecność dziewczyny. Do diabła z tym, teraz tu mieszkam, a więc moje tampony też… od całych dwunastu godzin. Poszłam korytarzem do pokoju, na palcach mijając drzwi mojego nowego współlokatora i weszłam w swoje, dokładnie naprzeciwko. To, że ja byłam na nogach o szóstej czterdzieści pięć rano, nie oznacza, że on też musi, a nie chciałam zaczynać znajomości od brutalnej pobudki. – Czas wstawać! – zawołała Ember śpiewnie i wkroczyła do mojego pokoju, chowając jedną rękę za plecami. Najlepsza przyjaciółka czy nie, wydawała się zbyt
zadowolona jak na tak wczesną porę. Wyraźnie służyło jej słońce Alabamy i to wszystko, co robiła ze swoim chłopakiem, Joshem, o czym wolałam nie wiedzieć. Teraz jej chłopak był moim quasiwspółlokatorem, wraz ze swoim najlepszym kumplem Jaggerem i jeszcze jednym facetem, którego imienia nie byłam w stanie zapamiętać. Trzech chłopaków. Jedna dziewczyna. Cóż, zdarzają się niezręczne sytuacje, no i jestem ja. Ember rozejrzała się dookoła, patrząc na częściowo rozpakowane pudła. – Rany. Czy ty w ogóle spałaś? – Kilka godzin. – Prawie wcale. – Pobudzisz chłopaków, jeśli nie będziesz cicho. – Proszę. Grayson wrócił do domu w nocy i cała trójka poszła pół godziny temu pobiegać. Myślisz, że czemu jestem takim rannym ptaszkiem? Jej uśmiech powiedział mi więcej, niż miałam ochotę wiedzieć. Grayson. Zgadza się. – Już ich nie ma? Muszą mieć jakieś tajemne moce, bo w ogóle ich nie słyszałam. A jeśli chodzi o was dwoje, uch. Przysięgam. To obłędne. I godne pozazdroszczenia. Roześmiała się w odpowiedzi i wręczyła mi torebkę, którą trzymała za plecami. – Witaj w Alabamie! – Przecież ty jesteś z Tennessee. – Hej, jako czasowo zameldowana w stanie Alabama… czy coś, wolno mi cię tutaj powitać. A teraz weź swój prezent. – Potrząsnęła srebrną torebką na prezent. Wzięłam ją, rzucając szkarłatne bibułki na stos pudełek, a potem wyjęłam z torebki bordową koszulkę z dekoltem w szpic i napisem „TROY” na piersi. Uśmiechnęłam się szeroko. – Jest idealna i bardzo mi się podoba! Od tak dawna nie czułam się szczęśliwa, że trudno mi było rozpoznać to uczucie. – Nowy początek. Nowa szkoła. Nowa koszulka. – Ember
uśmiechnęła się i uściskała mnie. – Wiem, że zajęcia zaczynają się dopiero za kilka tygodni, ale uznałam, że to dobry dzień, żeby ci ją dać. Ja też ją uściskałam. – Dziękuję. Naprawdę. Gdybyś mi nie podsunęła, żebym starała się o przyjęcie do Troy, i gdyby Jagger nie zgodził się, żebym tu zamieszkała, i gdyby Josh nie pomógł mi spakować tych wszystkich mebli… – Po to tu jesteśmy. O! Prawie zapomniałem. – Wyciągnęła kartkę papieru z kieszeni spodni piżamowych. – Hasło do wi-fi. Wiem, że masz randkę na Skypie z mamą. Masz ochotę na kawę? – Jasne, do diabła. Czy to w ogóle było pytanie? – Nie – odparła, idąc już w dół korytarza. W lustrze toaletki odbiło się jabłuszko, kiedy włączyłam mój laptop. Podłączyłam się do internetu. – Piloci. Oczywiście – mruknęłam ze śmiechem i zalogowałam się na Skypie trzy minuty za wcześnie. Była już. Komputer zadzwonił, więc odebrałam, a kilka sekund później na ekranie pokazała się twarz mamy. Wyglądała na zmęczoną. Rozpięła bluzę i powiesiła ją na oparciu krzesła. Teraz miała na sobie tylko jasną podkoszulkę. – Samanta. Jak się masz? – spytała ze słabym uśmiechem. Ściany jej pokoju w Afganistanie były zupełnie puste, jeśli pominąć moje oprawione zdjęcie z uroczystości zakończenia szkoły średniej. – W porządku. – Postawiłam laptop na toaletce. – Rozpakowuję się. A co u ciebie? – To był długi dzień, ale trzymam się jakoś… Co ty, na litość boską, masz na sobie? Spojrzałem w dół i znowu na nią. – Uch… piżamę? Miałam kilka strojów, przy których te bokserki i top bez rękawów wyglądałyby niemal pruderyjnie. – Nie możesz chodzić w takiej piżamie teraz, kiedy
mieszkasz z mężczyznami. Idź i kup sobie coś przyzwoitego do spania. – Może włosiennicę albo pas cnoty, mamo. Rzuciła mi to szczególne spojrzenie. – Nie bądź taka pyskata. Sugeruję tylko, że można pokazywać trochę mniej ciała, a za to trochę więcej zdrowego rozsądku. – Tak jest – odpowiedziałem melodyjnie. – Samanto. Westchnęłam. – Pójdę dzisiaj, mamo, i coś kupię, ale twoje poglądy są bardzo przestarzałe. – Zrób to dla mnie, dobrze? Nie jestem zachwycona faktem, że mieszkasz z chłopakami, tak jak i tym, że wyjechałaś na studia do jakiejś zapadłej dziury w Alabamie. – Cóż, ta uczelnia mnie przyjęła, w przeciwieństwie do dwudziestu innych, do których pisałam. – Musnęłam palcami srebrne litery na mojej nowej koszulce. – A czyja to wina? – warknęła mama. Spojrzałam na nią ostro. – Myślisz, że nie wiem? Robię wszystko, żeby naprawić to, co się stało. Dostałam się na prawdziwe studia, jak chciałaś, stanęłam na własnych nogach, dzisiaj zaczynam szukać pracy. Ale nie jestem w stanie cofnąć czasu i zmienić ostatniego roku. – A zrobiłabym to, gdybym mogła. Żal był w moim życiu jak stały, wywołujący mdłości refren. – Jeśli będę miała dobre oceny, może uda mi się wrócić do Kolorado w semestrze wiosennym. Jeśli zdołam spojrzeć im wszystkim w oczy. Zakryła twarz rękami i westchnęła. – Przepraszam. Strasznie mi przykro, że przechodzisz przez to wszystko, a mnie przy tobie nie ma. – Nie musisz mnie ratować, mamo. Wystarczy, że dasz mi trochę luzu. Chociaż parę centymetrów. Chociaż raz. – Może od początku dawałam ci za dużo luzu.
Rozległo się pukanie do drzwi. – Wejść – odparła, natychmiast prostując się na krześle. Przekonałam się już dawno temu, że były tak naprawdę dwie kobiety, moja mama i… – Pułkownik Fitzgerald? – W drzwiach jej pokoju ukazała się czyjaś głowa. No właśnie, pułkownik Fitzgerald, alter ego mojej matki. – Kapitanie, właśnie rozmawiam z córką, czy to może poczekać? Jej głos sugerował, że tak. – Nie, pani pułkownik, przykro mi, ale nie może. – W takim razie już idę. Moje ramiona opadły trochę. Odwróciła się do mnie z tym swoim uśmiechem, który mówił „przykro mi, Sam, ale…”. – Samanto, tak mi… – Przykro – dokończyłam z wymuszonym uśmiechem. – Wiem, mamo. Obowiązki wzywają. Jutro o tej samej porze? Może opowiem ci, jakie mogę wybrać zajęcia? – Będzie dobrze, kochanie. Jestem taka dumna z ciebie, że wzięłaś się w garść. Muszę iść. – Na razie. – Pomachałam do niej i kliknęłam małe czerwone kółeczko, kończąc rozmowę. Doprowadzała mnie do szału, ale zawsze byłyśmy tylko my dwie. Przeszła piekło, wychowując mnie samotnie i jednocześnie wspinając się po szczeblach wojskowej kariery, zawsze wpatrzona w Marcelite Harris, pierwszą Afroamerykankę w stopniu generała dywizji. Miałam niejasne wrażenie, że postanowiła ją przebić, zostając generałem broni. Jeśli tylko ja nie będę wchodziła jej w drogę. Moje konto mailowe zasygnalizowało aktualizacje z ostatnich dwudziestu czterech godzin, kiedy nie byłam online. Przesunęłam wzrokiem po reklamach i kilku prywatnych wiadomościach, aż zobaczyłam tytuł „Jak tam po przeprowadzce”; wiadomość została wysłana z konta
[email protected].
Kliknęłam w nią z ciekawości i gwałtownie wciągnęłam powietrze. „Nie ma znaczenia, gdzie się wyprowadzisz. Zawsze będziesz dziwką”. Usunęłam mail i opuściłam ekran, żeby zamknąć laptop. Czułam, jak przyspieszył mi puls. Jak daleko muszę wyjechać, żeby od tego uciec? Można by pomyśleć, po ostatnich dziewiętnastu wiadomościach tego rodzaju, że powinnam przestać otwierać maile niewiadomego pochodzenia. Założyłam sobie nawet nowe konto mailowe, ale z czasem zaczęły pojawiać się także na nim. Przestałam o tym myśleć, a przynajmniej spróbowałam. Nowy dzień. Nowy początek. Nowa szkoła. Tak, jak mówiła Ember. Czy czułaby tak samo, gdyby wiedziała, co zrobiłam? Nie powiedziałam o tym nawet mamie, zwaliłam wszystko co złe na oceny i ruszyłam dalej. Są rzeczy zbyt odrażające, żeby wyciągać je na światło dnia. Schodząc na dół do kuchni, czułam pod stopami chłód drewnianej podłogi. Poranek był piękny i przez szybę przesuwnych drzwi wydawał się chłodny; ładnie, ale zdążyłam się już przekonać, że w południowej Alabamie w maju nie bywa chłodno. Wiedziałam, że już jest gorąco, a później będzie upalnie. Nigdzie nie było śladu kawy ani Ember, był za to krótki liścik: „Zdaje się, że panom skończyła się kawa. Poszłam kupić, zaraz wracam. Mam nadzieję, że sobie fajnie pogadałaś z mamą”. Jak na zawołanie moja głowa zaczęła pulsować, jakby wiedziała, że pozbawiono ją kofeiny, od której była poważnie uzależniona. Potarłam skronie i zaczęłam powoli otwierać szafki, starając się zapamiętać, co gdzie jest. Było tu tak schludnie jak w łazience, dopóki się do niej nie wprowadziłam, wszystko równo poukładane i nieskazitelnie czyste. Nie przypominałam sobie, żeby Josh lub Jagger kiedykolwiek tak dbali o prządek. Otworzyłam drugą górną szafkę obok zlewu i zobaczyłam filiżanki, a dwie półki wyżej puszkę z kawą.
– Słodkie wybawienie – mruknęłam, stając na palcach, ale ledwie sięgnęłam do półki. Cholera. Za wysoko. Przyciągnęłam krzesło po podłogowych płytkach i ustawiłam je tyłem do szafek. Dlaczego, do diabła, trzymali kawę pod sufitem? Kogo się tu spodziewali? Kobe Bryanta? Dobra, to nie było aż tak wysoko. Dam radę. Podciągając po jednym kolanie. naraz uklękłam na granitowym blacie i wyciągnęłam rękę do góry, ale kawa ciągle była poza moim zasięgiem. Przesunęłam ociekacz, gdzie schło kilka filiżanek, i ostrożnie stanęłam na blacie, trzymając się szafek tak mocno, że drewniane krawędzie zostawiły ślady na mojej skórze. Zaciskając morderczo palce na szafce z jednej strony, drugą ręką sięgnęłam tak daleko, aż złapałam nią puszkę. – Mam! Ha! Sam widziałeś, Kobe. – Co ty, do cholery, wyprawiasz? Podskoczyłam, ale udało mi się złapać równowagę. Zwinna dziewczynka. – Szukam kawy, a myślałeś, że co? Stał obok, ociekając potem, z masywnymi, nagimi ramionami skrzyżowanymi na jeszcze masywniejszej piersi. Jasna cholera. Co ten facet robi? Skacze przez kozły, a potem zjada je na śniadanie? Do czasu, kiedy zdołałam oderwać wzrok od tych lśniących mięśni i przenieść go na jego twarz, zaczęło mi się kręcić w głowie. Ćwiczenia oddechowe powinny pomóc. Brodę miał kwadratową i mocno zarysowaną, tak jak całą resztę, a te usta… cóż, gdyby nie krzywił się tak, jakby zjadł właśnie coś kwaśnego, na pewno byłyby równie obłędne. Nos miał tak prosty jak plecy, ale to te jego oczy… Zwężone podejrzliwie, ciemnoszare. Ten kolor zdawał się przemawiać wprost do mojego serca. Nigdy nie widziałam oczu takiego koloru u nikogo, ani tak hipnotyzujących, ani tak poważnych. Pomachał ręką przed swoją twarzą i potrząsnął głową. Cholera. Mówił coś, kiedy ja się na niego gapiłam.
– Rozwalę mu łeb, przysięgam. Słuchaj, nie wiem, kim jesteś, ale wiem, że nie jesteś stąd. – Co? – Cofnęłam się w kierunku suszarki do naczyń. – Który to? Bo obaj mają dziewczyny. Wspaniałe dziewczyny, które nie zasługują na koszmar, który im właśnie urządzasz. Więc który z nich to jest? Żyły na jego potężnej szyi nabrzmiały. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Był super przystojny, ale może też stuknięty? – Jagger czy Josh? Który cię tu sprowadził? Zmarszczyłam brwi. – Chyba obaj, jak mi się wydaje…? – Coś tu było nie tak. – Sypiasz z jednym i z drugim? – Jego głos odbił się od płytek i rykoszetem uderzył mnie prosto w serce. Poderwałam głowę, jakbym dostała cios w twarz. – Skąd, do cholery, przyszło ci to do głowy? – Przycisnęłam do piersi kawę, jakbym miała na niej wytatuowane słowo „kurwa” czy coś w tym rodzaju. – Jesteś ledwo ubrana, w mojej kuchni, o siódmej rano. Moja kuchnia, te oczy… to musiał być Grayson. Jasna cholera, czy Josh nie ma żadnych brzydkich znajomych? Czułam mrowienie na skórze w miejscach, na których spoczął jego wzrok, ale on nagle zacisnął powieki i wziął głęboki oddech. – Mogłabyś przynajmniej coś na siebie włożyć. Tu mieszkają ludzie. Krew napłynęła mi do twarzy gorącą falą. Dzięki Bogu na mojej cerze niełatwo dostrzec rumieniec. – Tak. Ludzie tacy jak ja! – Czułam ucisk w piersi. – Co… – Dlaczego natychmiast doszedłeś do wniosku, że z nimi sypiam? Bo jestem dziewczyną, w kuchni, w niedzielny ranek? Powiem ci coś, nie obchodzi mnie, jaki jesteś sobą zachwycony… – Potrząsnęłam palcem i puściłam szafkę, robiąc krok w tył. – Nie życzę sobie takich insynuacji! – Hej, Grayson – zawołał Jagger, a ja odwróciłam się w chwili, kiedy wchodził do kuchni.
Pisnęłam, kiedy moja stopa trafiła na plamę wody i ześlizgnęła się z blatu, a ja przechyliłam się do przodu. Uderzyłam kolanem w granit, straciłam równowagę i runęłam w dół… na Graysona. Złapał mnie bez problemu, przyciskając do piersi jedną ręką, a drugą wsuwając pod moje kolana. Spojrzeliśmy sobie w oczy i coś się we mnie zmieniło. Nie byłam już zła, tylko…. Nie. Nie waż się. Uniósł jedną ciemną, idealnie zarysowaną brew. – Co? – wypaliłam powodowana instynktem samozachowawczym. – Nie zamierzam ci dziękować, jeśli na to czekasz. Zwłaszcza, że właśnie nazwałeś mnie kurwą. – Nie używam tego słowa! – Kąciki jego ust opadły. Tak. Miałam rację. Te usta były pełne, miękkie, i zdecydowanie za blisko moich. Jagger się roześmiał. – Cóż, cieszę się, że zdążyliście się już bliżej poznać. – O czym ty mówisz? – odpalił Grayson, a jego głos rezonował w moim ciele. – On chciałby wiedzieć, co, do cholery, robię w tym domu i z którym z was sypiam – warknęłam. Jagger odgryzł kawałek jabłka, połknął go, a potem rzucił nam niemożliwie figlarny uśmiech. – Sypiasz? Jasna cholera. Nie. Grayson, poznaj Sam, naszą nową współlokatorkę. Na szczęście byłam przygotowana, bo Grayson nagle wypuścił mnie z objęć. – Sam to facet – powiedział powoli. – Ja z pewnością nie jestem facetem. – Pomógł mi odzyskać równowagę, przytrzymując mnie rękami za biodra, a potem niemal pobiegł za stół, jakby musiał bronić się przede mną krzesłem. Co. Do. Diabła. – To widać – odparł, a te jego szare oczy były tak szeroko otwarte, jakby się mnie wystraszył. – Dlaczego jesteś taki zaskoczony? – Zdmuchnęłam niesforny lok, który opadał mi na oczy. O Boże. Co zrobić, jeśli on
nie będzie mnie tu chciał? Czy Jagger pozwoli mi zostać? – Nigdy nie mówiłeś, że Sam to dziewczyna – oskarżył Jaggera. Jagger przeżuwał kolejny kęs jabłka. – Stary, Sam zawsze była dziewczyną. Mówiłeś, że ci to nie przeszkadza. Grayson otworzył telefon i przesuwał coś na ekraniku. – Nie. Przeczytam ci. „Hej, mamy kogoś do drugiego pokoju, co ty na to? To Sam, znamy się z Kolorado. Josh nie ma nic przeciw temu”. Wzięłam zdobyczną kawę i podeszłam do ekspresu. Jeśli miałam jakoś przejść przez tę awanturę, to na pewno potrzebowałam kawy. – Tak, jestem Sam, zdrobnienie od Samanta, to znaczy ta osoba z Kolorado. – I jesteś dziewczyną. Przekrzywiłam głowę i uśmiechnęłam się. – Jak widać. – I nie sypiasz z żadnym z nich. – Nie. – A ja właśnie… – Zamknął te niesamowite oczy i wziął głęboki oddech, a potem znowu je otworzył. – Samanto, bardzo przepraszam za to, co ci imputowałem… Och, patrzcie tylko, on potrafi przepra… – Ale byłoby wspaniale, gdybyś się trochę bardziej ubrała. To by było na tyle w temacie przeprosin. Skinął głową, zacisnął te piękne usta i wycofał się w kierunku drzwi frontowych, mamrocząc coś o siłowni. – Co z nim, do diabła? Uśmiech Jaggera był tak szeroki, że wręcz komiczny. – Nie mam pojęcia, ale jeszcze nie widziałem go tak podjaranego, a mieszkam z nim już prawie rok. Nieźle ci idzie, Sam. – To nie jest komplement. – Wsypałam łyżeczkę cukru do mojej parującej kawy. – Naprawdę muszę kupić miód i powiedz
mi, proszę, gdzie trzymacie śmietankę. – Ember bywa tu co drugi weekend – odpowiedział, mijając mnie w drodze do lodówki, a następnie podał mi butelkę ze śmietanką o smaku amaretto. – Dzięki Bogu za takie drobiazgi. – Słodkie i jasnowłose – skomentował, mrużąc oko. – Takie, jak lubią moje kobietki. Och, wczoraj przyszedł do ciebie list. Zostawiłem go na stoliku w holu. Czuj się jak u siebie w domu i w ogóle witaj w Alabamie, Sam. Poklepał mnie po plecach i zostawił z moją kawą. Podeszłam do drzwi. Rzeczywiście, list do Samanty Fitzgerald z Troy University leżał na lśniącym drewnianym blacie. Przycisnęłam kubek do piersi, żeby otworzyć list i syknęłam, bo rozcięłam sobie przy tym skórę na kciuku. Chwyciłam go ustami i odstawiłam kawę, otwierając list wolną ręką. Poczułam, jak wypełnia mnie słodka radość. To był mój nowy początek. To była moja nadzieja. – „Droga Pani Fitzgerald” – zaczęłam czytać. A potem przerwałam. Nie. Nie. Nie. Jak to? Przecież mnie przyjęli. Obiecali mi czyste konto, obiecali, że moje stopnie z ostatniego semestru nie będą miały znaczenia. Mieli mnie przyjąć jako wolnego słuchacza, a potem, jeśli poradzę sobie dobrze w pierwszym semestrze, mieli przyznać mi miejsce na roku. – Sam? – powiedziała Ember, z dwiema filiżankami kawy w rękach. Nawet jej nie zauważyłam. – Wszystko w porządku? Porażka bolała jak jasna cholera. Zaraz, zaraz, to był mój kciuk. – Cholera. – Ścisnęłam skórę, otwierając rozcięcie, i niemal parsknęłam śmiechem, kiedy okazało się, że wcale nie krwawi. Taki ból powinien przynajmniej być jakoś widoczny. Coś powinno z niego wynikać. Na przykład zmarnowane dwa i pół roku studiów. Mój głos nie drżał, nie było w nim żadnych emocji. Był tak
odrętwiały jak ja. – „Po dokładnym zapoznaniu się z Pani wnioskiem z żalem informujemy, że nie została Pani przyjęta na Uniwersytet Troy”. Nie ma znaczenia, jak daleko wyjedziesz. Zawsze będziesz kurwą.
Rozdział 2 SAM Sam? Wpuść mnie. – Ember po raz setny zapukała do drzwi. – Odejdź – odparłam z głową zwieszoną między kolanami, oparta plecami o łóżko. Wdech. Wydech. To minie. Musi minąć. – Nic z tego – zawołała przez drzwi. – Wpuść mnie. Wpuścić ją? Dokąd? Do tego chaosu, w który zmieniłam swoje życie? Kolejna odmowa. Kolejna szansa… stracona. Boże, a jeśli to była moja ostatnia szansa? Żadna uczelnia mnie nie przyjmie, nie z tym wielkim czarnym znakiem. Każdy pieczołowicie konstruowany plan, marzenie… wszystko stracone. Znowu. Może zresztą zasłużyłam sobie na to przez to, co zrobiłam. Żołądek podszedł mi do gardła; poczułam, jak ślina napływa mi do ust. Zerwałam się na równe nogi, pchnęłam drzwi, minęłam Ember i popędziłam do łazienki. Rzuciłam się na kolana na miękką łazienkową matę i zwinięta wpół zwróciłam do toalety tę odrobinę kawy, którą udało mi się wypić. Ember odsunęła kręty kosmyk włosów z mojej twarzy. Nie byłam w stanie opanować torsji, ale nie miałam już czym wymiotować. Bolało, ale ten ból był niczym w porównaniu z tym, który czułam w sercu. – Masz – szepnęła, podając mi kubek, kiedy spuszczałam wodę. Wypłukałam usta i wyplułam wodę, nie odrywając wzroku od kubka. – To dlatego ostatnio schudłaś – stwierdziła, kiedy usiadłyśmy na podłodze, oparte plecami o wannę. – Wcale nie…. – zaczęłam, ale spojrzała na mnie ostro. – Ostatnio było mi ciężko – dokończyłam. – Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, odkąd miałyśmy po trzynaście lat, Sam. Chcę ci pomóc. – Sięgnęła po moją rękę i ścisnęła palce.
Ironia tej sytuacji była niemal zabawna. Nie zwierzyłam się nawet najlepszej przyjaciółce, a jednak ona była przy mnie i desperacko starała się mi pomóc. Ale gdyby wiedziała? Nie, Ember nie zrozumie. Ona ma zaplanowane swoje życie co do minuty i potrafi kontrolować każdą sytuację. Ember wszystko potrafi naprawić. A ja wszystko umiem zniszczyć, na więcej niż jeden sposób. Dołożyłam więc kolejną cegłę do muru, który między nami wznosiłam i zmusiłam się do uśmiechu. – Nic nie możesz zrobić, Ember, naprawdę. Sama muszę sobie pomóc. – Co zamierzasz zrobić? Chcesz wrócić do Nashville? Możesz zostać ze mną, dopóki twoja mama nie wróci do domu. Do diabła z moim życiem, co ja powiem mamie? Znowu zrobiło mi się niedobrze, odetchnęłam głęboko, przypominając swojemu ciału, że już wymiotowałam, więc nie, dziękuję bardzo. Będzie prawiła kazania. Będzie mnie oceniała. Będzie rozczarowana. A gdyby naprawdę wiedziała? Powiedziałaby: „a nie mówiłam”. I miałaby rację. Do diabła z tym. – Nie. Zostaję – powiedziałam z większym przekonaniem, niż rzeczywiście czułam. – Zostaję tutaj. Przekonujesz Ember czy samą siebie? – W porządku? – Ember przechyliła głowę na bok. – Znajdę pracę na lato i napiszę do innych uczelni. I dostanę mnóstwo odmownych odpowiedzi. – W porządku. – Jest tu mnóstwo miejsc, mogę dostać pracę, a może z dobrymi referencjami z miejsca pracy będę miała większe szanse dostać się do dobrej szkoły. – Im więcej mówiłam, tym szybciej wypływały ze mnie słowa, jakby mój mózg zaczął wymiotować, bo żołądek już nie był w stanie. – W porządku. – Ember kiwnęła głową. – Dobrze. To już jakiś plan. Pracować. Pisać do szkół. Wziąć się w garść. Odzyskać swoje życie.
– W porządku… – Czy możesz przestać mówić „w porządku”? – warknęłam. – Nie jest w porządku. Jest do dupy, ale to najlepsze, co mogę zrobić, i to nie jest tak, że sama sobie tego nie zafundowałam. – Zostać tutaj? Czy mi odbiło? Nie wrócisz do matki z podkulonym ogonem. Ember westchnęła. – Ludzie wylatu… – Jej oczy rozszerzyły się. – Cholera. To znaczy, ludzie rzucają studia cały czas. To nie koniec świata. Przewróciłam oczami. – Wylatują. Możesz to powiedzieć. Wyleciałam z uczelni. A dwa i pół roku mojego życia poleciało z dymem. – Odrzuciłam głowę w tył, uderzając o szklane przesuwne drzwi kabiny prysznicowej. Zapadła cisza, bardziej krępująca i zimna niż wykafelkowana podłoga, od której coraz bardziej cierpnął mi tyłek. – Możesz ze mną o tym porozmawiać, Sam. Trzymanie tego w sobie nie wyjdzie ci na dobre. Ostatnia rzecz, jaka jeszcze pozwalała mi zachować resztki kultury, rozsądek, poszła w diabły. – Nie, nie mogę. Ponieważ cię tam nie było. Wyjechałaś. Byłaś moją najlepszą przyjaciółką i wyjechałaś do Boulder za Rileyem i zostawiłaś mnie. I to było w porządku, bo cieszyłam się twoim szczęściem i chciałem zostać w Springs. Ale wtedy ty przestałaś oddzwaniać i wiem, że to nie było celowe, tylko… byłaś zajęta. Nie powiesz mi chyba, że nie czujesz dystansu. Ember spojrzała na swoje dłonie. – Tak mi przykro. Boulder tak mnie wciągnęło. Nie chciałam, żebyśmy się od siebie oddaliły. Tak się po prostu stało. – Wiem. Tak się dzieje w przypadku wielu przyjaźni ze szkoły średniej, po prostu nigdy nie myślałam, że to może przytrafić się nam. A potem twój tata zginął… – Słowa uwięzły mi w gardle. – A ty przyjęłaś mnie do siebie i poskładałaś mnie z powrotem do kupy, bez żadnych pytań.
Pokręciłam głową. – Nie to miałam na myśli… nie. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, prawie siostrą. Cholera, jesteś moją siostrą, przez rok mieszkałam z wami w czasie ostatniej misji mamy. Oczywiście, że byłam z tobą, gdy twój świat się rozpadł. Nie mogłam pozwolić, żebyś przechodziła przez to sama. Kiedy byłyśmy razem, umiałyśmy przejść do porządku nad tym, czego nie przeżywałyśmy wspólnie i po prostu znowu być sobą. Ale wtedy ty znowu wyjechałaś. Dostałaś się do Vanderbilt i jestem z ciebie taka dumna, ale nie było cię tam, nie widziałaś… – Wzięłam głęboki oddech. – Różne rzeczy się stały. Zrobiłam coś złego. – Ścisnęło mnie w gardle. – Coś głupiego. I to tylko moja wina. – Chcesz o tym porozmawiać? – Ember wyciągnęła gałązkę oliwną. – Wolałabym wziąć prysznic. – Błysnęłam fałszywym uśmiechem, odrzucając jej propozycję. – W końcu dziewczyna musi wyglądać jak najlepiej, żeby dostać pracę, prawda? Spuściła wzrok i wstała. – Jasne. Sprawdzę w internecie, kto szuka pracowników. Ember, która wszystko naprawi. – Nie, dziewczyno. Bo nigdy nie zobaczysz się z Joshem. Idź i spędź z nim trochę czasu. Zaraz się pozbieram. – Na pewno? – Oczywiście. Ścisnęła moją dłoń i zostawiła mnie w łazience. Powstrzymywałam łzy, dopóki nie stanęłam naga pod gorącym prysznicem. Potem pozwoliłam im płynąć i szlochałam rozpaczliwie w strugach wody, która parzyła mi skórę. Nie miało znaczenia, jak długo się myłam, nie byłam w stanie zmyć go z siebie ani ze swojego życia. Zatraciłam się w tej chwili, zanurzyłam w niej, wchłaniając cały koszmar tej sytuacji, aż w końcu pogodziłam się z tym, że tak wiele straciłam. „Jedyną stałą jest zmiana”. To, co zawsze mówiła mama, dodając później zwykle: „A teraz to zaakceptuj. Jest robota do wykonania”.
Ale może praca zaczeka jednak do jutra, bo dzisiaj chciałam tylko zapomnieć.
Rozdział 3 GRAYSON Sam to dziewczyna. Samanta. Zaraz… Nie dziewczyna – kobieta, i, do cholery, piękna, i nie koniec na tym – zauważyłem ją. Nie tak jak Paisley lub Ember, ale w sposób, który wyrwał moje ciało ze snu i kazał mu zwrócić na nią uwagę. Wspięła się na ladę, a jej niesamowity tyłek wyzierał niemal z tych maleńkich spodenek od piżamy, taki krągły i złocisty jak miód. Może smakował też tak… och, nie, do diabła! Drzwiczki zasunęły się za mną, kiedy wyszedłem spod prysznica. Oparłem się rękami o blat i dobrze przyjrzałem się sobie w lustrze. – Ogarnij się. Ona jest twoją współlokatorką. Nie okłamuj się. Ona jest kobietą. Kobietą, która cię pociąga. Nie pierwszy raz pociągała mnie dziewczyna, która nie była Grace, ale pierwszy raz musiałem się fizycznie powstrzymywać, żeby czegoś z tym nie zrobić. Unikaj jej. Dam radę. Cholera, dobrnąłem do obiadu, nie widząc jej, więc to nie może być aż takie trudne. Potem spojrzałem w dół. Bum. Jakbym wrócił do mieszkania z czterema siostrami. Kolorowe jak tęcza kosmetyki Sam zajmowały połowę mojej umywalki. Cholera. Naszej umywalki. Dobra, może unikanie nie sprawdzi się jako strategia. Ale nie miałem piętnastu lat, zresztą, do diabła, wtedy i tak byłem z Grace. Poza tym to nie tak, że faktycznie lubiłem tę dziewczynę, nad irytującym pociągiem seksualnym mogłem w końcu zapanować. Będę musiał traktować ją, jakby była jedną z moich sióstr. Tak. Siostra. Mogę to zrobić. Ale żadna z moich sióstr tak nie wyglądała. Drzwi się otworzyły.
– Och, przepraszam! – pisnęła, z rękami pełnymi butelek. Ile jeszcze miała tych kosmetyków? Jej oczy błyszczały, takie nieprawdopodobnie zielone, nie, zaraz, orzechowe… nie, jednak zielone, kiedy przesuwała nimi po moim ciele. Sądząc z tego, jak rozchyliła przy tym usta, musiało jej się spodobać to, co widziała. Zacisnąłem zęby, odrywając wzrok od miejsca, w którym kończył się jej krótki szlafroczek, a zaczynały uda. Mój ręcznik zaraz… Siostra. Wyobraź sobie, że to twoja siostra. – Chyba powinniśmy teraz zawsze pukać. Zamrugała szybko zaczerwienionymi oczami – dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej – i wycofała się z łazienki. – Masz rację. Oczywiście. – Zamknęła za sobą drzwi i usłyszałem stuknięcie w miejscu, gdzie mniej więcej powinna znajdować się jej głowa. Cholera. Miałem nadzieję, że nie przeze mnie płakała. Nasza znajomość naprawdę zaczęła się fantastycznie. Nie muszę się golić w niedzielę, więc mogłem się ubrać i wyjść… tyle że nie wziąłem ze sobą ubrania na zmianę. Wypuściłem powietrze z płuc i liczyłem płytki na suficie, aż poczułem, że znowu mam ciało pod kontrolą. Zdaje się, że Samanta nie była jedyną osobą, która musiała się przystosować do nowej sytuacji. W holu było na szczęście pusto, więc udało mi się dotrzeć do pokoju, nie spotykając się z nią i nie musząc tłumaczyć, dlaczego teraz to ja jestem zbyt skąpo ubrany. Ciuchy, powerade i kanapka z szynką; rozsiadłem się przy kuchennym stole z testami na helikopter Apache 5&9, w głowie już przepytując się z ograniczeń ciśnienia paliwa. – Wiesz, że kurs Apache’a zaczyna się dopiero w przyszłym miesiącu, prawda? – zapytał Jagger, sięgając po napój do lodówki. – Słyszałem, że test jest pierwszego dnia, a jeśli nie zdasz, wylatujesz. – Odwróciłem następną kartę. – Powiem jeszcze raz – dopiero za miesiąc.
– Tak, ale nie każdy ma fotograficzną pamięć, z której może korzystać. Niektórzy muszą się naprawdę solidnie napracować. Jagger położył dłoń na klatce piersiowej. – Ranisz mnie. Poza tym, o ile dobrze pamiętam, to ty skończyłeś kurs podstawowy z najlepszymi ocenami. – Mnie nie rozpraszała żadna dziewczyna. Cholera. Zamknąłem oczy i spróbowałem cofnąć czas o trzydzieści sekund. Plotłem dzisiaj, co mi ślina przyniosła na język. Problem ze szczerością polega na tym, że czasem można kogoś urazić. Pracowałem nad tym. Policzyłem do trzech i podniosłem wzrok. Czekał z uśmiechem na ustach. – Nie, żeby Paisley nie była tego warta. Jagger się zaśmiał. – Wolałbym, żeby wylali mnie ze szkoły lotniczej, niż żebym stracił Paisley. Zresztą, może rzeczywiście lepiej bierz się do roboty. Odrywam cię od nauki. – Ostatnie zdanie powiedział przeciągle, jak filmowy czarny charakter. Odwróciłem kolejną kartę. – Przyjmuję wyzwanie. Pokonam go w powietrzu. Jagger może mnie pobić w teorii, ale ja potrafiłbym przegonić nawet pieprzonego ptaka. Dobrze, że byłem naprawdę szybki i miałem instynkt, bo za wszelką cenę musiałem utrzymać wysoką pozycję na uczelni, co mi zresztą nie przeszkadzało. To, co przychodzi zbyt łatwo, rzadko jest coś warte. Poza tym, gdyby armia dowiedziała się, dlaczego było mi tak ciężko… cóż, nie pozwoliliby mi nawet tknąć palcem tego helikoptera. Przerzucałem kolejne kartki, najpierw co kilka, potem co kilkanaście minut. Drzwi otworzyły się i zamknęły kilka razy, ale ja nie odrywałem wzroku od testów, aż dom opustoszał i zadzwonił mój telefon. Zaplanowana czterogodzinna sesja wkuwania dobiegła końca. Wyłączyłem alarm, zamknąłem testy i włożyłem je z powrotem do pudełka, które trzymałem w szafie poniżej kubków
do kawy. Moje oczy powędrowały w górę do zapasowych puszek z kawą i natychmiast ścisnęło mnie w piersi z przerażenia, bo przypomniałem sobie Samantę spadającą z blatu. Szybko zamieniłem pudełko z puszką kawy, sprowadzając ją na jej poziom. Kolejne dostosowanie. Zadzwonił mój telefon. Sprawdziłem, kto dzwoni i poczułem nieprzyjemne łaskotanie w żołądku. – Miranda? – powiedziałem do telefonu. – Hej, Gray. – Jej miękka, przeciągła wymowa rodem z Outer Banks nagle przeniosła mnie do Karoliny Północnej, jakby fizycznie mnie do siebie przyciągała. – Wszystko w porządku? – Jak najbardziej. Chciałam tylko przekazać ci wiadomość o dziecku. Mamy dziewczynkę! – To wspaniale, Mirando. Twoja rodzina musi być zachwycona. Grace byłaby wniebowzięta. – Wszyscy są bardzo podekscytowani. Wstąpisz do nas, kiedy przylecisz do domu na urodziny? Otworzyłem usta, ale nie chciałem kłamać, a nie miałem serca powiedzieć jej prawdy. Zapadła niezręczna cisza. – Gray, my wciąż uważamy cię za członka rodziny. Z trudem przełknąłem ślinę. – Wiem. Ja uważam tak samo. Wiedziałem też, że nie zasługuję na to. – Chcemy oddać jej krew do banku krwi pępowinowej, dla komórek macierzystych. Szorowałem powierzchnię blatu, zmywając jakąś plamę, jakbym mógł w ten sposób wymazać też ostatnie pięć lat. – Tak, słyszałem, że to teraz popularne. Usłyszałem sygnał połączenia oczekującego i rozluźniłem się trochę. – Mirando, to mama. Muszę kończyć. Gratuluję narodzin córeczki, pogadamy kiedy indziej, dobrze? – Przekażę Grace pozdrowienia od ciebie.
– Powiedz jej, że niedługo przyjadę, żeby się z nią zobaczyć. Za dwa tygodnie. Kliknąłem w głośnik, położyłem telefon na blacie i zacząłem wyjmować wszystko, co było mi potrzebne do przygotowania kolacji. – Cóż, już myślałam, że mnie wystawiłeś – powiedziała mama, przeciągając ostatnie słowo. – Spóźniłem się trzy minuty, mamo. Trudno to nazwać wystawieniem. Poza tym, czy ja cię kiedyś wystawiłem przed niedzielnym obiadem? – Nigdy. Dlatego jesteś moim ulubionym synem. Prawie się uśmiechnąłem. – Jestem twoim jedynym synem. – Cóż, to na zawsze zapewnia ci miejsce w moim sercu. – Czy to Gray? – spytała w tle Mia. – Tak – odparła mama. – Hej, Mia – powiedziałem i zacząłem rozcinać kurczaka. – Dustin Marley zaprosił mnie na bal maturalny! – pisnęła. – Dustin ma jakieś pięć lat, tak jak ty, jeśli już o to chodzi – odpowiedziałem, zastanawiając się, czy po powrocie do domu będę musiał zakopać gdzieś ciało tego nastolatka. Osiemnastoletnie dziewczęta nie powinny chodzić na bale maturalne. Nigdy. – Och, nieważne. Idę teraz z Parker kupić sukienkę. Tęsknię za tobą, Gray! – Powiedz Parker, że sukienka ma być do kolan, nie krótsza. Ona ma może dwadzieścia jeden lat, ale ty nie – odparłem. Mama wybuchnęła śmiechem. – On ma rację. Twoja siostra ma okropny gust, Mia. Przyślij mi zdjęcie, zanim cokolwiek kupicie. – Tak, mamo – rzuciła Mia, oddalając się od telefonu. – Ona ma osiemnaście lat – westchnąłem, wracając do filetowania kurczaka. – I mnie to mówisz? Twój ojciec przez lata odganiał chłopaków, sam wiesz, że ona jest jego oczkiem w głowie. Odkąd
powiedziała mu o balu, czyści strzelbę. Ja mieszam teraz bułkę tartą, a ty co robisz? – Kończę ostatni filet. Ostatnio nie były dość cienkie. – Nie spiesz się, nikt nie lubi suchego kurczaka. Myślałam że może spróbujemy coq au vin w przyszłym tygodniu? Zastanowiłem się, myjąc ręce. – To trochę bardziej czasochłonne, ale myślę, że wykonalne. A może upieklibyśmy ciasteczka? – Nie wydostaniesz ze mnie tego przepisu, Graysonie Mastersie. – Zawsze warto spróbować. Te ciasteczka były już legendą. – Próbuj dalej. Może, jak przylecisz na urodziny, moglibyśmy upiec je na przyjęcie… – Nie – rzuciłem ostro, a mama wstrzymała oddech. Cholera. – Przepraszam, mamo, ale wiesz, co o tym sądzę. W tle zaskwierczał olej. Mama zaczęła obsmażać swoje panierowane filety. Skręciłem gaz. Nie byłem bardzo w tyle. – Wiem, Grayson. Pomyślałam, że to już pięć lat, więc może coś się zmieniło. – Nie – odparłem, starając się, żeby zabrzmiało to łagodnie. Rozległy się odgłosy smażenia. – Dobrze, w takim razie mam dla ciebie trochę plotek. Mama przeszła do wiadomości, a w każdym razie do tego, co zaliczała do tej kategorii. W Nags Head, w Karolinie Północnej, wszystko poza sezonem było newsem, ale i tak było tego znacznie mniej niż wtedy, kiedy pojawiali się turyści. Słuchałem, skupiony, osiemset czternaście mil dalej, podczas gdy mama pracowała w kuchni dwa razy mniejszej od mojej, w której mieściło się jednak tyle samo ludzi. – Więc co słychać na południu? Umieściłem zrumienione filety w naczyniu do pieczenia i łyżką nałożyłem na nie sos marinara, kończąc przygotowania do kolacji i jednocześnie opowiadając o różnych obowiązkach, które zostały mi teraz powierzone. Uważałem jednak, żeby nie
wspominać o niczym, co miało związek z uczelnią. – Słyszałeś, że Miranda ma dziewczynkę? – spytała mama. Moja ręka na chwilę znieruchomiała. – Dzwoniła. – Tess na pewno jest całym sercem za tym bankiem komórek macierzystych. – Jest matką Grace, więc oczywiście to jakaś nadzieja. Ale wiem, że nie ma takich badań klinicznych, do których by się kwalifikowała. Wyobraziłem sobie, jak mama lekko mruży oczy, wiedząc, że to ona pchnęła mnie w rejony, gdzie nie mogła już za mną podążać. Zmieniła temat. – Więc kiedy przylecisz na dłużej niż weekend? – Myślę, że w okolicach czwartego lipca, ale to jeszcze nic pewnego. Nie wspominaj o moich urodzinach. – Może weźmiesz ze sobą paru znajomych – zasugerowała, kiedy zamykałem brytfankę. – Pomyślę o tym. A jakże. Przez jakieś pół minuty. – Walker! – wrzasnął Jagger, otwierając frontowe drzwi z telefonem przy uchu. – Tu go nie ma – odparłem. – Mamo, muszę kończyć. Gorące powietrze uderzyło mnie w twarz, kiedy wsuwałem brytfankę do pieca. Ustawiłem czas. – O tej samej porze w przyszłym tygodniu? – Coq au vin – odparła mama, a mnie aż zabolało w piersi, kiedy wyobraziłem sobie, jak się uśmiecha. – Jesteśmy umówieni. – Kurwa! – Jagger rozłączył się w tej samej chwili co ja. Dobrze się złożyło; mama nie puściłaby mu tego płazem. – Rozmawiałeś z nim? – Nie, z mamą. Uniósł brwi. – Hm. A ja myślałem, że wyklułeś się z kamienia czy coś.
– Bardzo śmieszne. – To nie jego wina. Pozwoliłem im zbliżyć się do siebie tylko na tyle, na ile było to konieczne, dla ich dobra, i ani trochę bardziej. – A po co ci Walker? – Nie odbiera telefonu. – Spróbował jeszcze raz, kiwając głową z roztargnieniem w rytm sygnałów. – Nadal nic. Umiesz prowadzić z tradycyjną skrzynią biegów? Uniosłem brew. – A jak myślisz? – Tak, cóż, będziesz musiał odprowadzić samochód Sam do domu. – Zajrzał nad moim ramieniem na zegar piekarnika. – Mamy dość czasu, żeby wrócić, zanim twoje wyśmienite danie zacznie się przypalać. – Gdzie jest samochód Sam i dlaczego ona sama nie może go prowadzić? Jagger westchnął. – Oskary. – Tak nazywał się uczelniany bar. – I już dwie godziny temu przekroczyła dopuszczalny poziom alkoholu we krwi.
Rozdział 4 SAM Czułam, że żyję. I jestem pijana. Tak czy inaczej, to było niesamowite i znacznie lepsze od płakania w poduszkę z powodu spraw, na które nie ma wpływu. Bez względu na to, co zrobiłam, teraz moje życie definiował jeden głupi błąd. Błąd, który wydawał się kiedyś pierwszą racjonalną decyzją w moim życiu – i bolał mnie bardziej niż wszystkie głupie rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiłam. – Mogę kupić ci drinka? – spytał jakiś średnio atrakcyjny facet, pojawiając się w polu mojego zamglonego wzroku. Za nim stał znacznie przystojniejszy facet, ale nie patrzył w moją stronę, a mnie, prawdę mówiąc, interesowało w tej chwili tylko picie. – Tak! – Rzuciłam mu swój stuwatowy uśmiech, odpychając każdą mroczną myśl na tyle głęboko, żeby móc ją utopić w alkoholu. – Tequila? Barmanka uniosła jedną brew, spoglądając na mnie, a ja odpowiedziałam jej tym samym. Co? Ember wyjechała do Nashville kilka godzin temu, a przedtem nawet się ze mną nie napiła. Nie potrzebuję kolejnej opiekunki. Barmanka potrząsnęła głową i przesunęła szklankę z drugiej strony blatu, razem z solą i limonką. Wychyliłam zawartość jednym haustem, rozkoszując się palącym smakiem i oczekując miłego odrętwienia, które powinno wkrótce nastąpić. Miałam serdecznie dość czucia. Nadziei. Prób. – Więc jaka jest twoja historia? Jesteś stąd? Bo nie widziałem tu dotąd tak gorącej laseczki. Spojrzałam na jego ostrzyżone po wojskowemu włosy, arogancki uśmiech i pierścień West Point na lewej ręce. – Nie, poruczniku, jestem z przeszczepu i zupełnie nie z twojej ligi. Ale dzięki za drinka. Cholera. Chyba język plątał mi się bardziej, niż
przypuszczałam. – Jest ktoś, kto może cię odwieźć? – spytał ten przystojniejszy, odrywając wzrok od meczu piłki nożnej, rozgrywanego właśnie na dużym ekranie. – Czy ja wyglądam jak dziecko, które potrzebuje opieki? – rzuciłam. Moja głowa wydawała się cudownie oddzielona od ciała. – Nie, do diabła – odparł ten średni. – Nie z tym ciałem. Przystojniak zgromił go spojrzeniem. – Wyglądasz jak ktoś, kogo trzeba odwieźć do domu. – Cóż, nie trzeba. Dziękuję. – Dom. Jakbym w ogóle miała jakiś dom. Nie, miałam tylko kolekcję różnych budynków, w których mieszkałyśmy, kiedy mama przenosiła się z miejsca na miejsce. Ale teraz miałam dom Jaggera. Cholera. Czy wzięłam klucz? Nie założyłam go na swoje kółko. Jagger będzie wkurzony, jeśli zgubię go już pierwszego dnia. – Bateman? – zapytał przystojniak. Cholera, mówiłam na głos. – Znasz go? Dziwny uśmiech pojawił się na jego twarzy. – Można tak powiedzieć. – Skinął na barmankę, a potem wyszedł na zewnątrz. Po kolejnym drinku i ostrzeżeniu, że to już ostatni, szafa grająca zapodała Pour Some Sugar On Me i muzyka popłynęła w moich żyłach. Taniec. Tak, taniec byłby super. Chwyciłam palcami blat baru i wspięłam się na stołek. – Cholera – mruknął facet. Na tym etapie nie martwiło mnie, że moja minispódniczka chyba nie całkiem zasłania mi tyłek. – Pomóc ci? – Wyciągnął rękę i pomógł mi wejść na bar. Barmanka przewróciła oczami, a ja prawie przeoczyłam spojrzenia, które wymieniła z przystojniakiem, który właśnie wracał. Do diabła z tym. Poruszałam się w rytm muzyki, pozwalając jej rządzić moim ciałem. Wszystko zostało gdzieś daleko w tyle na czas tej jednej piosenki, a potem drugiej. Kiedy podniosłam ręce, bluzka podjechała mi do góry, odsłaniając fragment brzucha.
– Dobra, pora zejść na dół. – Głos Jaggera sprawił, że zachichotałam i spojrzałam z góry na jego na wpół rozbawioną twarz. – Co? Jakbym nie widziała, jak tańczyłeś parę razy na barze. – Dlatego nie prawię ci kazań, Sam. – Potrząsnął głową. – Ale nie mogę powiedzieć tego samego o Graysonie. Zesztywniałam, jakby oblał mnie zimną wodą. Grayson stał kilka kroków dalej, z kciukami zatkniętymi za kieszenie spodni i nieodgadnionym wyrazem twarzy. Postanowiłam, że nie będę zażenowana… tak? – Chodźmy – rzucił Grayson. Uśmiechnęłam się szelmowsko. – Jeśli chcesz, żebym poszła, wskocz tu i złap mnie. – Nie było szans, żeby taki nadęty sztywniak to zrobił. W jego twarzy drgnął jakiś mięsień; zaraz potem Grayson wspiął się na stołek, a następnie na bar. Był potężny. – Czy ten blat na pewno się pod tobą nie załamie? – Już. Cofnęłam się, ale zanim zdążyłam zrobić krok, przyciągnął mnie do siebie i objął ramionami. – Nie będzie powtórki z dzisiejszego ranka. – Zeskoczył z baru, trzymając mnie w ramionach i prawie nie zachwiał się, lądując. – Ale King Kong z ciebie. – To nie ja się tu pierwszy wdrapałem. Trzymając mnie mocno, wyszedł przez drzwi na wieczorne powietrze. – Dzięki, że po nas zadzwoniłeś, Carter – rzucił do przystojniaka. Cóż, na tle Graysona wypadał dość blado. Założę się, że przy Graysonie każdy wypada blado. Jagger wyszedł za nami z moją torebką w ręce, którą podał Graysonowi. – Co? To nie mogę nawet trzymać własnej torebki? – zachichotałam. – Nie zbliżysz się nawet do kluczyków – warknął Grayson.
– Wcale nie mówiłam, że chcę prowadzić – stwierdziłam, próbując wyślizgnąć się z jego żelaznego uścisku. Spojrzał na mnie. Jego wargi były niemożliwie blisko. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się i znowu je zamknął. Otworzył mój samochód, ciągle trzymając mnie na rękach, a następnie zrzucił mnie na siedzenie obok kierowcy. – Ona zwykle się tak nie zachowuje – powiedział Jagger, kiedy Grayson zamykał drzwiczki. – Masz ją? Otworzyłam je z powrotem i usłyszałam, jak Grayson mówi: – Tak, pomyślałem, że nie chcesz, żeby porzygała się w furgonetce. – Amen. – Przestańcie gadać, jakby mnie tu nie było. – Wierz mi, jesteśmy bardzo świadom twojej obecności, księżniczko – rzucił Grayson, szybko zamykając drzwiczki tuż przed moją twarzą. Usiadł za kierownicą, przeklinając mój wzrost. Siedzenie dopiero po kilku cennych sekundach przystosowało się do jego rozmiarów. – Może mój samochód też cię nie lubi – wymamrotałam niewyraźnie. Spojrzał na mnie z ukosa i pokręcił głową, ale w milczeniu przekręcił kluczyk z stacyjce. – Jaki surowy. – Zrobiłam teatralnie poważną minę, ale zaraz zepsułam wszystko, bo zaczęłam chichotać. – Boże, dopomóż mi – mruknął, wrzucając pierwszy bieg w moim małym kabriolecie i ruszając z parkingu. Opuściłam głowę z powrotem na fotel i patrzyłam, jak w jego twarzy gra jakiś mięsień. Wszystko w nim, od oczu do zarysu szczęki, było takie surowe. – Nie zamierzasz palnąć mi kazania? – Nie oceniam cię, to nie moje zadanie – odpowiedział, nie odrywając oczu od drogi. – Nie moje małpy, nie mój cyrk, jak mówi moja mama –
powiedziałam głośniej, niż zamierzałam, szturchając go palcem w ramię. Rany, kiedy moja ręka zdążyła się tam dostać? Położyłam ją z powrotem na kolanach. Gdy będę siedziała zupełnie nieruchomo, może on nie zauważy, jak bardzo jestem pijana. – Coś w tym stylu. – Ta obojętność, ten beznamiętny ton, doskwierały mi bardziej niż najdłuższe nawet kazanie. – Ktoś ci kiedyś powiedział, że dobre maniery każą być grzecznym dla nowego współlokatora? Zaparkował na podjeździe za defenderem Jaggera i spojrzał na mnie. – Ktoś ci kiedyś powiedział, że dobre maniery wykluczają tańczenie po pijanemu na barze w niedzielne popołudnia? – Kiedy tylko wypowiedział te słowa, jego ramiona opadły i zamknął oczy. – Cholera, Samanta, nie chciałem… Otworzyłam z trudem drzwiczki i wysiadłam chwiejnie, omal się nie przewracając. – Podobno nie zamierzałeś mnie oceniać – odpaliłam i zatrzasnęłam drzwiczki. Weszłam właśnie w fazę, w której pijany cofa się do poziomu kilkulatka. Nadąsana, nie przyjęłam ramienia, które mi zaoferował, i dumnie wkroczyłam do domu, potykając się o próg. – Nie! – rzuciłam, gdy Grayson wyciągnął do mnie rękę. – Dam sobie radę. Jestem prawie pewna, że jego westchnienie było słychać na Florydzie, kiedy rzucił moją torebkę na stolik w holu. Zaraz, zaraz, on miał moją torebkę? Złapałam oparcie kanapy i wzięłam kilka głębokich oddechów. Huczało mi w głowie. – Trzymaj. – Jagger wcisnął mi butelkę wody do ręki. – Nic mi nie jest – zaoponowałam. – Sam, powiedziałem, że nie będę prawił żadnych kazań, ale nie jest dobrze tak się sponiewierać w niedzielę o piątej po południu, chyba że są rozgrywki Pucharu Świata. Co się dzieje? Przełknęłam ślinę, prawie nie czując zdrętwiałego języka i
zerknęłam na Graysona. Stał z rękami skrzyżowanymi na piersi jak jakiś cholerny pomnik. Jak na zawołanie, piekarnik zaczął piszczeć, a on minął mnie, idąc do kuchni. – Rany, ale tu niesamowicie pachnie. – Teraz, kiedy to do mnie dotarło, miałam ochotę polizać powietrze. – Grayson gotuje. Skoncentruj się, Sam. – Puk, puk – powiedziała Paisley przeciągle, wchodząc przez frontowe drzwi. – Jesteś gotowy na obiad? – Hej, Ptaszynko. – Jagger uśmiechnął się i cała jego twarz rozświetliła się jak pieprzona choinka. Paisley objęła go w pasie ramionami, a on ją pocałował. Oboje promienieli miłością. Tylko tego pragnęłam. Miłości. Poczucia, że należę do kogoś – kogoś mojego. Paisley miała operację serca dwa miesiące temu, jej blizny wciąż były różowe, ale nie zdziwiłoby mnie, gdyby Jagger niedługo jej się oświadczył. – Ociekacie słodyczą, że niedobrze się robi. – Pokój przekrzywił się nieco. – A może to przez tę tequilę. – Ja nie odpuszczam, Sam. Co się z tobą dzieje? Jagger wyciągnął rękę i otworzył butelkę wody, którą wciąż ściskałam w dłoni. Pociągnęłam dwa długie łyki. – Wywalili mnie z uczelni. – Jasne, i dlatego tu jesteś… Przewróciłam oczami. Jeszcze rok temu nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Jagger Bateman będzie miał kiedyś lepiej poukładane życie ode mnie. – Nie tylko w Kolorado. Wywalili mnie z Troy. – Przecież nawet nie miałaś jeszcze zajęć… – przyciskał mnie. Zaśmiałam się, ale ten śmiech był głuchy i pusty, dokładnie taki, jaka cała się czułam. – Tak. Czy ja nie jestem wyjątkowa? – Przecież nie mogli tego zrobić. – Cofnęli swoją zgodę, Jagger. Zrobili to. – Spojrzałam na wentylator na suficie, jakby mógł unieść mnie do mojego życia z
marzeń, a przynajmniej gdzieś daleko od tego miejsca. – Co ja teraz zrobię? – Zapiekły mnie oczy. – Och, Sam – szepnęła Paisley. – Przeniosłam się tu, wdarłam się w wasze życie, twoje i Josha, i… – poszłam do kuchni, gdzie Grayson w milczeniu obserwował moje załamanie. – …i jego. To była ostatnia szansa, setki mil od domu. Do diabła, nie, żebym miała dom, prawda? Ciągle ją przenosili, nigdzie nie byłyśmy dość długo, żeby zaznaczać wzrost na framudze drzwi, czy coś. Co ja tu robię, do cholery? Nie mam pracy, nie mam studiów, nie mam rodziny… i nie wiem, dokąd iść. Wbiłam palce w plastik, zniekształcając butelkę. Łza stoczyła mi się po policzku. – Co ja mam zrobić? Pytanie zawisło w powietrzu, pożerając każdą myśl, jaka mogła przyjść do głowy. Zegar na ścianie odliczał kolejne sekundy. – Zjeść coś – odezwał się Grayson z kuchni. Ciszę przerwał brzęk talerzy, które stawiał właśnie na dużym kwadratowym stole wysokości baru. – Wszyscy będziemy teraz jedli. – Uch, mamy ten rodzinny zwyczaj… – zaczął Jagger, spoglądając na Paisley. – Właśnie to jest ten rodzinny zwyczaj – dokończył Grayson. – Co mnie ominęło? – zapytał Josh, który wszedł właśnie, wycierając włosy. Spojrzał na Graysona, a potem na Jaggera. – Jemy kolację. Teraz – oznajmił Grayson. – Niedzielny wieczór. Rodzinna kolacja. Żadnych wymówek. Brwi Josha podjechały niemal pod sufit. – Uch. Tak? Od kiedy my… – Od teraz. Poczłapaliśmy do kuchni, a Grayson nałożył czubatą porcję kurczaka i makaronu na mój talerz, a potem posadził mnie przy stole obok siebie. Kiedy wszyscy już usiedli, sięgnęłam po widelec i prawie przewróciłam szklankę z wodą. Grayson złapał ją i przestawił na tyle daleko od mojego talerza, żeby nie mogło się to powtórzyć. – Dzięki – mruknęłam, a potem skupiłam się na
krojeniu kurczaka. Nóż dwa razy zsunął mi się z mięsa, aż wreszcie Grayson westchnął. Wziął mój talerz i pokroił kurczaka na kawałki wielkości jednego kęsa, a potem bez słowa przysunął go do mnie z powrotem. Spojrzałam na niego z ukosa, ale z jego twarzy nie sposób było wyczytać, co myśli. Chłopcy rozmawiali, Paisley od czasu do czasu wtrącała coś albo się śmiała, jakby wszystko było zupełnie normalnie. Nie dali mi okazji, żebym poczuła się zakłopotana, ani z powodu wybuchu emocji, ani przedawkowania alkoholu; po prostu wciągnęli mnie między siebie, aż w końcu odprężyłam się i wytrzeźwiałam. Rany. Ten kurczak był dobry. Dobra, może byłam jeszcze trochę wstawiona. – Przepraszam za wszystko – powiedziałem do Graysona, kiedy opłukiwał mój talerz po kolacji. Pozostała trójka już wyszła. – Na ogół nie jestem taka… – Pijana? – podpowiedział tyłem do mnie, ładując mój talerz do zmywarki. Czułam, że palą mnie policzki. – Tak. Wiem, że tylko wam tu zawadzam. Koszmarne pierwsze wrażenie, prawda? Grayson znieruchomiał, wziął kilka oddechów, a ja stałam, gdy odwrócił się w moją stronę. Jego twarz była nieodgadniona, zaczęłam przypuszczać, że to u niego standard. – Pójdę teraz do łóżka i będę miała nadzieję, że dzisiejszy dzień był tylko złym snem. Dziękuję ci… poważnie. – Samanto – zawołał, kiedy mijałam częściową ścianę dzielącą kuchnię od salonu. – Tak? – Nie zawadzasz. Może jesteś trochę jak wrzód na dupie, ale nie zawadzasz. A jeśli jest coś, czego się nauczyłem, mieszkając tu, to że Josh i Jagger to moja rodzina. Dysfunkcyjna, ale jednak rodzina, a teraz ty też do niej należysz. Spojrzał mi prosto w oczy, a mnie oddech uwiązł w gardle. Jego spojrzenie było tak intensywne, że nie potrafiłam oderwać
wzroku od jego oczu. Byłam rozdarta między pragnieniem, by zbliżyć się do tego ognia, który w nim płonął, a instynktem samozachowawczym, który ostrzegał, że mogę spłonąć. Nie, żeby to, co myślę, miało jakiekolwiek znaczenie. On mówił o rodzinie, a mój umysł podsuwał mi myśli niezwiązane z uczuciami rodzinnymi i zdecydowanie niestosowne. Nie kompromituj się bardziej, niż już to zrobiłaś. Spuścił wzrok, chwila dobiegła końca, wciągnęłam powietrze do płuc. Był zdecydowanie bardziej skomplikowany, niż początkowo sądziłam. – Idź do łóżka, Sam, żebyś mogła wstać wcześnie i wziąć się w garść. Wszyscy popełniamy błędy, ale nie będę cię ściągał z kolejnego baru. Nieważne. Nadal był dupkiem.
Rozdział 5 GRAYSON Tacos? Zapach uderzył mnie w nozdrza, kiedy tylko wróciłem z siłowni w poniedziałek wieczorem, i ślina napłynęła mi do ust. Jagger i Josh obaj pracowali tego dnia do późna, więc to Samanta musiała gotować. Alicia Keys śpiewająca z iPoda potwierdziła tę myśl. Mijał właśnie tydzień, odkąd Sam zamieszkała z nami, ale choć kiedy zostawałem w domu, właściwie ciągle byliśmy w kontakcie, udawało mi się na razie kontrolować to, jak na nią reagowałem. Rzuciłem torbę na podłogę i skręciłem do kuchni, żeby powiedzieć jej, że wróciłem. Cholera. Kołysała się powoli do rytmu, mieszając skwierczące na patelni mięso, a w moim ciele odezwał się zupełnie inny głód. Jej szorty w kolorze khaki – jeśli można je było tak nazwać – doskonale na niej leżały, a w białym podkoszulku jej skóra wydawała się jeszcze cieplejsza i bardziej zachęcająca do pocałunków. Ale coś się zmieniło… Włosy. Nie sięgały jej już do piersi. Obcięła je równo z linią podbródka w sposób, który Mia nazwałaby „ostrym”. W moim umyśle pojawiła się nagle zupełnie absurdalna wizja – jak łatwo byłoby wślizgnąć się teraz za nią, odsunąć jej włosy z policzka i przesunąć ustami wzdłuż delikatnej linii jej szyi. Potrząsnąłem głową. – Hej – mruknąłem. Miałem nadzieję, że jej nie przestraszę, ale i tak podskoczyła. – Och! Grayson! – Odwróciła się, odsłaniając fartuch z napisem „Pocałuj kucharkę”, dłuższy od tych jej, pożal się Boże, krótkich spodenek. – Jesteś już! Uderzyło mnie coś w tych słowach, tworząc pęknięcie tam, gdzie, jak sądziłem, wzniosłem wokół siebie najgrubszy mur. Ale wydawała mi się posiłkiem lepszym niż ten na kuchence, ucieszyła się na mój widok i… i gotowała dla mnie. Wobec takiej
kombinacji poczułem się bezbronny. – Tak – odchrząknąłem. – Gotujesz? – Na to wygląda. – Wskazała łyżką szafkę. – Weź talerze, zaraz siadamy do jedzenia. – To ja zawsze gotuję. – Co ty gadasz, kretynie. Uniosła jedną brew. – Narzekasz? Pokręciłem głową. Dlaczego nie mogła zrobić czegoś głupiego? Dużo łatwiej było trzymać ją na dystans, kiedy była pijana i tańczyła na barze. Cóż, przynajmniej dopóki nie musiałem wziąć jej w ramiona. Ale w każdej chwili mogła spaść, a chłopaki gapili się na tę jej mikroskopijną spódniczkę, więc mogłem albo zdjąć ją stamtąd, albo dać im po pyskach. Więc naturalnie wspiąłem się na bar, jak zrobiłby każdy z moich racjonalnych współlokatorów. Jasne, bo Jagger też pchał się na bar. Współlokator, a niech to. – Dobrze. Więc weź talerze. – Najpierw powinienem wziąć prysznic. – Ciągle byłem spocony po siłowni. Skąd nagle takie skrępowanie? Z uznaniem przesunęła po mnie wzrokiem. – No cóż, masz jakieś pięć minut, zanim wszystko zacznie stygnąć. Może miało to związek z faktem, że woda była raczej zimna, ale umyłem się jeszcze szybciej, niż robiłem to w domu, gdzie o dostęp do łazienki musiałem walczyć z czterema siostrami. Wróciłem do kuchni minutę przed czasem. Sam wyciągnęła naczynia z piekarnika, ja wyjąłem dwa talerze, starając się patrzeć na szafkę, a nie jej krągły tyłeczek. Jasna cholera. Osiem dni z tą kobietą, a już zacząłem się zamieniać w napalonego zboczeńca. Siostra. Traktuj ją jak siostrę. Tak, jedynym problemem było to, że nigdy nie miałem ochoty rzucić się na żadną z moich sióstr. Takie napalenie musi w końcu minąć, prawda? Sam założyła włosy za ucho. – Masz ładne włosy – powiedziałem ostrożnie. Musnęła ich końce palcami.
– Tak? Znalazłam tylko jednego fryzjera w Enterprise, który był otwarty. Po prostu miałam ochotę… – Coś zmienić? – podrzuciłem. Uniosła brwi. – Moja matka – wyjaśniłem. – To ona powiedziała mi, że jeśli kobieta tak bardzo skraca włosy, to albo potrzebuje komplementu, albo zmiany. I uznałem, że chyba nie chodzi o komplement. – Rano znowu idę szukać pracy. Wszyscy chcą zwykle kogoś po studiach, więc jeszcze nic nie znalazłam, ale się nie poddaję. Jeden facet powiedział mi, żebym się wzięła w garść, więc znajdę coś. Cokolwiek. – Uśmiechnęła się, a mnie serce dosłownie stanęło w piersi. Jak martwe. Dokładnie tam, w tej kuchni. Przypomniałem sobie, jak się oddycha, powoli wciągnąłem powietrze i chwyciłem talerze. To gwałtowne bicie w piersi, tylko raz w życiu przeżywałem coś takiego z kobietą. Cóż, teraz już dwa. – Tylko dwa? – Co? – Czy ona czyta w moich myślach? Czy jestem tak czytelny? – Wziąłeś tylko dwa talerze – powiedziała, wskazując moje ręce. – Walker i Bateman są na drugiej zmianie. Byliśmy więc sami. – I co robią? Przecież zaczynacie zajęcia dopiero za kilka tygodni. – Ale mamy co robić. Oni prowadzą dzisiaj szkolenie SERE dla studentów: gonitwa przez las, tortury i tak dalej. – Jej brwi podskoczyły do góry, a ja wzruszyłem ramionami. – Ćwiczenia. Po prostu ćwiczenia. – Szkolenie SERE było ciężkie. Nie zazdrościłem tym studentom. Z trudem stłumiłem jęk, kiedy pochyliła się, żeby wyjąć z lodówki dwie butelki cydru. Czy nie mogłaby się nie pochylać? – Więc może…? Potrząsnąłem głową, wziąłem butelkę, którą mi podała i
włożyłem ją z powrotem do lodówki. – No tak, ty nie pijesz – powiedziała, napełniając swoje tacos. – Piję – odparłem, czując nagłe gorąco na skórze tam, gdzie zetknęły się nasze ręce. – Po prostu mam zasady. Usiadła po przekątnej naprzeciw mnie. – Zasady. Zasady picia. Zamiast odpowiedzieć wziąłem do ust kęs tacos i jęknąłem z zachwytu. – Pycha. – Tak, moja mama lubi kuchnię meksykańską. To jedyna rzecz, jaką dobrze umiem, więc lepiej się nie przyzwyczajaj. Teraz coś o tych zasadach. Spojrzała na mnie wyczekująco. Gdyby to był Walker lub Bateman, po prostu zignorowałbym pytanie, ale pod zielonobrązowymi oczami miała sine cienie, a z samych oczu wyzierało coś, co wyglądało jak samotność. A ja aż za dobrze wiedziałem, jak samotność może dopiec. – Nie piję poza domem. Nigdy. Nie, jeśli jest choćby najmniejsza szansa, że będę musiał prowadzić. Nie piję, jeśli nikt poza mną nie jest trzeźwy. I nie piję, jeśli wiem, że jestem w sytuacji, która wymaga ode mnie całkowitej samokontroli. – Zjadłem jeszcze dwa tacos i unikałem jej wzroku. – Czy ty masz wszystko pod kontrolą? – Tak. Odchyliła się na oparcie krzesła, popijając swój cydr. – Rozwiniesz temat? – Nie. – Już i tak powiedziałem jej o sobie więcej niż Walkerowi czy Batemanowi. Czekałem na miażdżące poczucie winy, które pojawiało się zwykle w tym, co zostało z mojego serca, ilekroć dopuściłem do siebie kogoś bliżej. W końcu jadłem właśnie kolację z kobietą, która mnie interesowała, a to chyba powinno poruszyć strunę zdrady w moim sumieniu? Ale nic takiego się nie stało. Dziwne. Sam uniosła jedną brew i zlizała z wargi kroplę cydru.
Wepchnąłem kolejne tacos do ust, żeby je czymś zająć. – Próbuję cię zrozumieć… – Powodzenia. – Nie dzisiaj. – Już trochę sobie poskładałam. – Tak? – To powinno być ciekawe. – Na razie skłaniam się ku narcyzowi z obsesją na punkcie kontroli, ale wyrok jeszcze nie zapadł. Zakrztusiłem się i zacząłem pluć. Sam spokojnie podała mi moją szklankę, a ja spróbowałem połknąć gorzką pigułkę. – Narcyz? – Nikt nie spędza trzech godzin dziennie na siłowni dla zdrowia. Masz orgazm, kiedy przeglądasz się w lustrze? – Masz orgazm, kiedy tańczysz na barze przed obcymi facetami? Huknęła butelką w stół, a ja ugryzłem się w język tak mocno, że niemal zaczął krwawić. Cholera, to wszystko wyszło nie tak. Dlaczego, do cholery, przy tej dziewczynie nie potrafię uważać na to, co mówię? Ćwiczyłem z tego samego powodu, dla którego ona piła – żeby uciszyć demony. – Uzupełnijmy wstępną diagnozę. Narcyz z obsesją na punkcie kontroli i dupek. – Wstała od stołu. – Który teraz pozmywa naczynia. Zwalczyłem pragnienie, żeby za nią pójść i przeprosić. Po co miałbym komplikować życie tej dziewczyny jeszcze bardziej? W moim i tak nie było dla niej miejsca. Tak było lepiej. Sprzątając po kolacji, powtarzałem to sobie przez cały czas. – Kiedy dasz sobie coś zrobić, Masters? – spytał tydzień później Matt, pracując nad jednym ze stu tatuaży Jaggera. Dwa tygodnie życia z Samantą. Dwa tygodnie starań, by jak najmniej przebywać w domu, stąd kolejna wycieczka do salonu tatuażu. Nie powstrzymało to mojego umysłu od rozmyślań o niej i o tym, jak smutna się wydawała. Co dzień smutniejsza, ale nic nie mówiła. Bardzo chciałem trzymać się od niej z dala, ale ktoś w końcu będzie musiał z nią pogadać, zanim się załamie.
Jeśli dziewczyna nie mówi o swoich problemach, to jest to wyraźna wskazówka, że jest gorzej, niż się wydaje – przypomniała mi się opinia mojej siostry Constance. – Nigdy – odparłem, przeglądając podręcznik, i wyciągnąłem nogi dalej od plastikowego krzesła, na którym siedziałem. – Jestem tu tylko w charakterze opiekuna. – To wszystko na dziś – oznajmił Matt, rozpylił coś na nowy tatuaż Jaggera, a potem owinął go cienką, przezroczystą folią, jak resztki z obiadu. Jagger uregulował rachunek i ruszyliśmy z powrotem do domu. – No i jak ci się korzysta z tej samej łazienki co Sam? – spytał, spoglądając na mnie z ukosa. – W porządku. – Nie zamierzałem podtrzymywać tematu. – Te stosy kosmetyków nie pogłębiają nerwicy natręctw? – Nie mam nerwicy natręctw. – Po prostu lubię czystość. Żeby wszystko było na swoim miejscu. Niech to, wodziłem oczami akurat za kobietą, która na pewno nie podzielała mojego zamiłowania do porządku. Zostawiała swoje rzeczy wszędzie. – To świetnie. Cóż, cieszę się, że dobrze się wam układa. – W domu musiałem dzielić łazienkę z czterema siostrami. Chyba zniosę trochę kosmetyków na umywalce. – Czego nie mogłem znieść? Tego, że łazienka pachniała jak Sam po prysznicu, wanilią i karmelem. Dostawałem erekcji, kiedy tylko przekraczałem próg. – Ona cię kręci. Zignorowałem go i spojrzałem w okno, patrząc na migające za szybą przedmieścia Dotain. Nawet jeśli nie panowałem w pełni nad tym, jak działała na mnie Sam, na pewno nie miałem zamiaru gadać o tym z Jaggerem. – Nie chcę się wtrą… – Więc się nie wtrącaj. – Ona wiele ostatnio przeszła. – Jagger zacisnął palce na kierownicy. – Tak, i potrzebuje kogoś, kto pomoże jej znowu stanąć na nogi, a nie będzie ją rozpieszczał. Jest silniejsza, niż ci
się wydaje. – I to ty jesteś od stawiania na nogi? – Ja nie jestem od niczego. Ale wiem, jak to jest skomplikować sobie życie. – Nie mogłem cofnąć czasu i naprawić swojego. Za daleko już zaszedłem. Ale Sam? Może mógłbym jej pomóc i jeszcze poprawić swoją karmę. – Chcesz o tym poga… – Nie. – Spojrzałem w okno, kiedy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle. – Chyba, kurwa, żartujesz. – Poczułem, jak dłonie zaciskają mi się w pięści. Wciągnąłem powietrze przez zęby. – Rany. Czy się przesłyszałem, czy naprawdę zakląłeś… dwa razy? – Jagger spojrzał na mnie, a potem z powrotem na drogę. Znowu mieliśmy zielone światło. – Zatrzymaj się. Już. – Klub ze striptizem? Koleś, nie jestem teraz pewien, czy to dobry moment… – Już! Jagger skręcił przez wolny pas i wjechał na podjazd przed małym, absurdalnie różowym budynkiem. – Dobra, ale idziesz sam, bo Paisley by mnie zabiła… Jasna cholera. – Tak. Wjechał w puste miejsce. Tuż obok żółtego kabrioletu z tablicami z Kolorado. – Sam? Jak myślisz, co ona tu robi? Od rana szukam pracy… – Nic dobrego. Jedź do domu. Ja się tym zajmę. Moje stopy uderzyły w ziemię, zanim Jagger zdążył wyłączyć silnik. Upał Alabamy dorównywał mojej wściekłości; jedno i drugie niemal odbierało mi zdolność myślenia. Powstrzymałem chęć natychmiastowego rozwalenia tego budynku na kawałki, przypominając sobie, że nie znam przecież wszystkich faktów… jeszcze. Otworzyłem drzwi; ochroniarz wstał, przyjrzał mi się i cofnął. Obaj wiedzieliśmy, że mógłbym go rozwalić, gdybym tylko
zechciał. – Dowód tożsamości? – powiedział. Podałem mu dokument, a on przeanalizował go, czytając kilkakrotnie moje nazwisko, podczas gdy ja robiłem to samo z nazwą klubu. Na scenie była jakaś chuda blondynka. Miała na sobie kowbojski kapelusz i niewiele więcej i kołysała się w rytm piosenki Kida Rocka. Paru facetów o podejrzanym wyglądzie gapiło się na nią obleśnie. – Proszę bardzo. – Ochroniarz oddał mi dowód, usiłując zrobić wrażenie kogoś ważnego. Mój wzrok przystosował się do przyćmionego oświetlenia. Rozejrzałem się po sali i po chwili dostrzegłem Sam siedzącą przy barze. Spódniczka podjechała jej wysoko na udo, a facet, z którym rozmawiała, musiał to zauważyć. Podszedłem do nich. – Jakie masz doświadczenie? – spytał, nie zwracając na mnie uwagi. – Przez rok chodziłam na kurs tańca na rurze, jeszcze w Kolorado, ale traktowałam to tylko jako gimnastykę – odparła, bawiąc się kartą papieru… Podanie o pracę. Cholera. – Szybko nauczyłabym się też obsługiwać bar. – Bardzo dobrze – mruknął kierownik przeciągle, nie odrywając wzroku od rozpiętej na dekolcie bluzki Sam. – Przejrzę to i zobaczę, co da się zrobić. – Sięgnął po podanie, a Sam odsunęła się, zanim zdążył się o nią otrzeć. Uśmiechnął się do niej obleśnie i poszedł za kulisy. Coś mrocznego nabrzmiało w mojej piersi, grożąc wybuchem. Sam odwróciła się na stołku, ukazując mi swój profil, i obserwowała dziewczynę na scenie. Maska siły i pewności siebie opadła z jej twarzy, a jej podpuchnięte oczy przygasły. Wyglądała tak, jak ja się czułem rano, po tym kiedy… No, nie będę o tym myślał. Usiadłem na stołku obok niej. Przygarbiła się. – Czego chcesz, Grayson? – Zabrać cię stąd.
– Jestem tu na rozmowie o pracę. – Wyprostowała plecy. – To jest twoja wymarzona praca? – Co ona sobie, do diabła, wyobraża? Rzuciła mi spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że jestem idiotą. Co? Jakbym to ja starał się tu o posadę striptizera. – Wiesz, z czego zdałam sobie sprawę w ciągu ostatnich kilku tygodni? Że nie mam pieniędzy. Za oszczędności na koncie mogę najwyżej zapłacić za swój ostatni rachunek za komórkę. Nie mam pracy. Nie skończyłam studiów, co pozwoliłoby mi dostać pracę. A prace, do których studia są niepotrzebne? Wszystko zajęte. Spędziłam trzy tygodnie, szukając czegokolwiek w Enterprise, Daleville i Dothan. Nikt mnie nie zatrudnił. Nie mam zamiaru żyć na wasz koszt, dopóki nie wymyślę, co, do cholery, mogłabym robić. – Więc tym chciałabyś się zająć w międzyczasie? Pracą tutaj? Spuściła wzrok. – To ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. Ale te dziewczyny zarabiają dużo pieniędzy, a ja nie chcę się wprowadzać z powrotem do mamy. – Cóż, chętnie bym zobaczył, czego się nauczyłaś na tym kursie tańca na rurze, ale to nie jest twoje miejsce, Sam. – Cholera. Nie to chciałem powiedzieć. W każdym razie nie to, co powiedziałem na początku. Dziewczyna na scenie zahaczyła nogę wokół rury i obróciła się powoli. Sam uniosła brew i uśmiechnęła się, a mnie przeszył prąd i skoncentrował się w moim kroczu. Zmieniłem pozycję. – No a poza tym nikt tu nie będzie narzekał, że jestem za skąpo ubrana. – Bawiła się guzikami swojej bluzki. Byłoby to seksowne jak diabli, gdyby była mną autentyczne zainteresowana. Ale chciała tylko coś udowodnić, a ja o tym wiedziałem. – Samanto. Rozpięła jeden guzik, na tyle, bym mógł dostrzec koronkowy biały materiał stanika, pięknie kontrastujący z jasnobrązowym odcieniem jej skóry, ale ja cały czas patrzyłem jej w oczy.
– Co jest nie tak? Nie sądzisz, że mam wszystko, co trzeba? To, że ty jesteś nie do ruszenia, nie znaczy, że nie potrafię rozpalić przynajmniej jednego z tych facetów. – Wskazała głową mężczyzn stojących przy scenie. Nie do ruszenia? Dobrze, że nie miała pojęcia. – Potrafiłabyś rozpalić pomnik, Samanto, a ja nie jestem nie do ruszenia, choć bardzo bym tego chciał. – Zamknij się, do cholery, zanim powiesz coś, co wpakuje cię w tarapaty. Rozchyliła usta i otworzyła szerzej oczy; jej pewność siebie osłabła trochę. – Dlaczego to robisz? Nazywasz mnie Samantą? Rozległo się Porn Star Dancing i menedżer gwizdnął na Sam, jakby była labradorem retrieverem. Zacisnąłem pięści. Sam spojrzała na niego, na mnie i znowu na niego, wyraźnie rozdarta. – Nazywam cię Samantą, żeby nie zapomnieć, że nie jesteś tylko jednym z moich współlokatorów, ale kobietą, i nie wyciągnąć znowu pochopnych wniosków na twój temat, tak jak za pierwszym razem, kiedy założyłem, że spałeś z którymś z moich kumpli. Nie rób tego. Jej powieki zadrżały, w oczach dojrzałem niepewność, wątpliwość. – Nie będziesz mnie kontrolował – szepnęła. – Nie jestem tak głupi, wiem, że nie ma na świecie siły, która mogłaby cię kontrolować, Samanto. Ale chcę ci przypomnieć, że w ciągu ostatnich trzech tygodni złapałem cię jak spadałaś z blatu w kuchni i baru w klubie. Więc ta scena mnie nie przeraża. Gdyby choć spróbowała się do niej zbliżyć, podpaliłbym całą tę budę bez chwili namysłu. Zagryzła dolną wargę. – Boże, dlaczego to dla ciebie takie ważne? Ponieważ na samą myśl o tym, że będziesz się tu rozbierała dla pieniędzy, mam ochotę rozerwać wszystkich tych facetów na strzępy, za to, że ci to umożliwiają. – Ponieważ spadasz, Sam. Nie widzisz tego, bo jesteś już w
powietrzu. Ale poruszasz się w złym kierunku. Menedżer zamachał rękami do Sam. – Muszę iść. Zeskoczyła ze stołka i ruszyła w stronę sceny. Ale nie zrobiła nawet dwóch kroków, kiedy chwyciłem ją i przerzuciłem sobie przez ramię. Dłonią przytrzymywałem jej gładkie, nagie uda, ciągnąc jednocześnie spódnicę w dół, żeby je bardziej zakryć. Potem chwyciłem jej torebkę i podszedłem do drzwi. – Grayson! – Hej, nie możesz… – Wykidajło stanął przed drzwiami. Spojrzałem na niego, nie kryjąc wściekłości, że takie miejsca w ogóle istnieją. Cofnął się. Pchnąłem drzwi i zmrużyłem oczy w świetle zachodzącego słońca. – Postaw mnie na ziemi, Grayson, do diabła! – krzyknęła Sam. Cholera, była głośna. Oparła dłonie na moich plecach, starając się wyprostować. Jej talia wydawała się bardzo wąska w moich rękach. Opuściłem Sam niżej, do poziomu mojej twarzy. Była wściekła, miała zaciśnięte usta i płonące oczy. Odetchnąłem z ulgą. Chętnie przyjmowałbym ten gniew na klatę codziennie. – Wydaje ci się, że co robisz? – krzyknęła mi w twarz, mimo że teraz dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Ta dziewczyna nie dawała łatwo za wygraną, musiałem jej to przyznać. Teraz powinna wreszcie zauważyć, że ja też. – No? – Ratuję cię przed upadkiem.
Rozdział 6 SAM Co tu robimy, do diabła? – spytałam, kiedy zatrzymaliśmy się przed Anytime Fitness. Nie ufał mi nawet na tyle, żeby pozwolić mi prowadzić, a ja miałam perwersyjną satysfakcję, patrząc, jak znowu próbował wcisnąć się za kierownicę. – I po co komu siłownia otwarta dwadzieścia cztery godziny na dobę? Kto ćwiczy o trzeciej w nocy? – Ja. – Wyłączył silnik. – Chcesz zostać wampirem? Czy może nie wystarczają ci sny o muskułach, więc musisz naprawdę oglądać je w lustrze? – Czasami nie mogę spać. I przyjeżdżam tutaj. – Ale po co przyjechaliśmy tu teraz? – Potrzebujesz pracy. Maggie kogoś szuka. – Wysiadł, obszedł samochód i otworzył przede mną drzwiczki. – Wiem, że potrzebuje kogoś do pomocy w księgowości, a ty jesteś dobra z matematyki. – Skąd o tym wiesz? – Od Ember. – Nie przeprosił za to, że wtykał nos w moje życie, po prostu czekał, aż wysiądę z samochodu. Postanowiłam zapamiętać, że mam zadzwonić do swojej najlepszej przyjaciółki. – I ktoś, kto mnie w ogóle nie zna, da mi pracę, bo ty tak powiesz? – spytałam, wysiadając niechętnie. – Właściwie już ją znasz – odparł, otwierając szklane drzwi do sali gimnastycznej. Klimatyzacja była niebiańska. – Co? Jak to? Pamiętam każde podanie, które składałam. – Cześć, lotniku! – zawołała uśmiechnięta rudowłosa dziewczyna w firmowej koszulce polo Anytime Centrum, poprawiając okulary na nosie. – Cześć, Avery. To jest Samanta. Jest tu gdzieś twoja mama? Pomachałam słabo do dziewczyny, a ona odpowiedziała mi
tym samym. – Jest na zapleczu. Pójdę po nią – rzuciła Avery i pobiegła. Miała na sobie dżinsy jakieś dwa rozmiary za duże. Grayson przechylił się przez blat i wyjął stamtąd druk podania wraz z długopisem. – Spędzam tu dużo czasu – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – Teraz to wypełnij. – Ale skąd ja ją znam? Bawił się długopisem przyczepionym do druku. – Ona jest też właścicielką Oscarów. Cholera. Oskary, gdzie zaimprowizowałam taniec na barze. Kiepskie wrażenie. – Tego klubu? – Tak, była akurat za barem, kiedy się tam… bawiłaś. To się nie działo naprawdę. Gdzieś tam musiały być ukryte kamery. – O nie, do diabła. Wystarczy, że ona raz na mnie spojrzy i zacznie się śmiać, a w tej chwili nie jestem w stanie tego znieść. Grayson wziął głęboki oddech. – Jesteś taka frustrująca. Chcesz się rozbierać na sali pełnej facetów, ale nie zapytasz Maggie, czy zechce cię zatrudnić? – Nie oczekuję, że to zrozumiesz. – Jakby kiedykolwiek w życiu popełnił błąd, nie mówiąc już o znoszeniu jego konsekwencji. – Zrozumiem co? Że łatwiej ci obnażać ciało niż narazić dumę? Wciągnęłam powietrze nosem i oderwałam wzrok od jego szarych oczu, które zdawały się widzieć mnie na wskroś. – Tak. – W takim razie rozumiem cię dobrze i mówię ci, że jesteś równie ważna. A teraz wypełnij podanie, Samanto. – Ona mnie wyrzuci – szepnęłam, spoglądając na niego. Grayson uniósł jedną brew. – Nie wszyscy oceniają innych na podstawie pierwszego wrażenia.
– Ty to zrobiłeś. – I ciągle za to płacę. – Tu są… ludzie. – Naliczyłam wokół nas co najmniej piętnaście osób, które pracowały tu i z pewnością zaraz staną się świadkami mojego upokorzenia. – Pozwolisz, żeby cię to powstrzymało? Nie byłam pewna, co robić. Maggie podeszła do nas z córką. Nie mogłam obyć się bez pieniędzy na telefon i benzynę, a tu przynajmniej nie musiałabym się rozbierać. Głowa do góry. Zróbmy to. – Chyba jest coś, czego o mnie nie wiesz, Grayson. Nie pozwalam, żeby ktokolwiek mnie zatrzymał. – Chyba jest coś, czego o mnie nie wiesz, Sam. Na to właśnie liczyłem. – Kąciki jego ust uniosły się lekko, co można było niemal uznać za coś bardzo zbliżonego do uśmiechu. – Idzie – powiedział Grayson do mojego ucha, niemal muskając moją skórę wargami. Dreszcz przebiegł mi w dół szyi. – Trzymaj się. Przeszedł między bieżniami, żeby spotkać się z Maggie. Przynajmniej dwie ubrane w spandex dziewczyny oblizały go wzrokiem, ale on wydawał się tego nie zauważać. Nie, żeby to ignorował, tak jak to robią aroganccy, zarozumiali faceci, tylko po prostu tego… nie widział. Maggie podeszła do mnie i przekrzywiła głowę na bok. – To chyba moja tancerka z baru. Grayson wspominał, że szukasz pracy. Przełknęłam, nagle zaschło mi w gardle. – Tak, proszę pani. Przykro mi z powodu tego, co wtedy zrobiłam. Zwykle naprawdę tak się nie zachowuję. To się nie powtórzy. – Cóż, byłaś z Graysonem, więc mogłaś sobie trochę odpuścić. – Tak, proszę pani. – Kolejny raz mnie uratował. Przyjrzała mi się. – Jesteś dobra z matematyki?
Kiwnęłam głową. – To mój główny przedmiot. Jestem dopiero na pierwszym roku, ale szybko się uczę i jestem pracowita. Maggie mlasnęła językiem i przeniosła wzrok z Graysona na mnie. – Dobrze, Grayson ręczy za ciebie. Potrzebuję kogoś w niepełnym wymiarze godzin do pomocy w recepcji. Głównie prace sekretarskie, poczta, telefony, zamówienia. Odpowiada ci to? Chwileczkę. Co? – Naprawdę? Pozwoli mi pani tu pracować? Roześmiała się, pokazując idealnie proste zęby. – Kochanie, nie jesteś pierwszą dziewczyną, która tańczyła na moim barze, a są szanse, że i nie ostatnią. – Spojrzała na moją bluzkę. – Nie przestrzegamy tu zbyt wielu formalności, więc po prostu weź koszulkę z mojego biurka, a moja córka pokaże ci co i jak. Zaprowadzisz ją na zaplecze, prawda, Grayson? – Oczywiście. – Położył mi dłoń na dolnej części pleców i poprowadził w kierunku drzwi za szatnią. W biurze panował porządek, bez trudu zauważyłam stos firmowych koszulek. – Poćwiczę trochę, kiedy będziesz się szkoliła. Zaopiekuj się nią, Avery. – Grayson zostawił mnie i poszedł do szatni. – Cześć, Sam. – Avery uśmiechnęła się, ukazując błyszczący aparat ortodontyczny. – Jesteś gotowa? – Jasne – powiedziałam i zaczęłyśmy zgłębiać system komputerowy. Było tam czterech menedżerów, trzy recepcjonistki, pięciu trenerów i Avery, który siedziała za biurkiem, kiedy nie była w szkole. – Mama nie chce mnie w barze, oczywiście, więc jestem tutaj. – To super, że ma dwie firmy – powiedziałam, zapoznając się z systemem poczty elektronicznej. – Dostała bar po rozwodzie, ale chce go sprzedać. To jest teraz nasza firma. – Sięgnęła do torby, wyciągając ciężką książkę
do matematyki. – Nie jesteś na wakacjach? – spytałam. – Został jeszcze tydzień do końcowych egzaminów. Algebra dała mi w tym roku w kość. – Pomóc ci? W Kolorado dawałam korki z matematyki. – Nie miałabyś nic przeciwko temu? – Jasne, że nie – odpowiedziałam z uśmiechem. – Miło cię znowu widzieć – rzucił znajomo wyglądający facet z torbą na ramieniu, kiedy się podpisywał, i uśmiechnął się do mnie. Był przystojny, ale chyba przestałam reagować na takich przystojniaków, bo nie wzbudził mojego zainteresowania. – Witamy ponownie – powiedziałam z uprzejmym uśmiechem, starając się przypomnieć sobie, gdzie go już widziałam. Zaśmiał się. – Nie pamiętasz mnie. W porządku. Jestem Will. To ja zadzwoniłem po Jaggera kilka tygodni temu. Uch. Przystojniak z baru. – Chyba nie pokazałam ci się wtedy ze swojej najlepszej strony… – Cóż, gdybyś kiedyś chciała to zmienić… – Nie ma szans, Carter. Nic z tego – odezwał się Grayson, podchodząc do nas w szortach i luźnym podkoszulku bez rękawów. Serce mi podskoczyło i nagle zabrakło mi tchu w piersi, kiedy spojrzał na mnie zaborczo, a potem, gniewnie, na Willa. Może nie przestałam reagować na przystojnych facetów, tylko zaczęłam porównywać wszystkich z Graysonem. Cholera. Niedobrze. – No, no, znaczysz terytorium, Masters? – zakpił Will. – To moja nowa współlokatorka, więc ręce przy sobie i nie gap się tak, bo to nie twoja liga, Carter. – Grayson zacisnął zęby. – Dupek. – Carter uchylił czapki. – Pozwolę sobie wyrazić najszczersze współczucie dla pani sytuacji mieszkaniowej. – Odwrócił się z powrotem do Graysona. – Jesteśmy umówieni na
Dzień Pamięci? Grayson poklepał go po plecach. – Jasne. Ale mnie nie będzie. Jadę do domu. – Ach, tak, te twoje tajemnicze wycieczki. Złapiemy cię, jak wrócisz. – Will skinął głową i poszedł do szatni. Grayson zabrał mnie do domu kilka godzin później. – Dziękuję – powiedziałam, kiedy szliśmy po schodach do naszych pokoi. Josh i Jagger byli na parterze, więc piętro podzieliśmy między siebie. – Nie ma za co. Będziesz tu sama w najbliższy weekend, bo ja jadę do domu. – Skinął głową i poszedł do siebie. – Dlaczego tak często jeździsz do domu? – Nie mogłam opanować ciekawości. – Nie tylko Will coś o tym wspominał. Odwrócił się z dłonią na gałce drzwi. – A dlaczego cię to interesuje? – odparł z uśmieszkiem, który był seksowny jak diabli. Och, fatalnie. – Tak się tylko zastanawiam. Przyglądał mi się tak długą chwilę, jakby chciał mnie zbyć. Była w nim taka intensywność, że trudno było mi przebywać w jego towarzystwie. Ciągle się zastanawiałam, co właściwie myśli. – Każdy jest za coś odpowiedzialny, Samanto. Ja też. Zakończył rozmowę i zamknął drzwi. Obudziło mnie wycie syren, przebijające się przez mgłę snu szybciej niż zrobiłaby to kawa latte. Moje nogi jednak nie dostały informacji, że już nie śpimy i ugięły się pode mną, kiedy tylko wygramoliłam się z łóżka. Zegar pokazywał pierwszą trzydzieści siedem rano. Środa. Zaraz, zaraz. Czwartek. Nieważne. Od tygodnia pracowałam na wieczorną zmianę, więc spałam zaledwie od godziny. – Co jest, do cholery? – zawołałam, zaglądając w szparę w rolecie. Kilku sąsiadów stało na gankach domów, w piżamach albo szlafrokach. – Grayson? – krzyknęłam, potykając się na korytarzu. Drzwi jego pokoju były otwarte, łóżko nieposłane, na tyle, na ile to
możliwe w przypadku Graysona, ale jego w nim nie było. Zbiegłam po schodach, krzycząc: – Chłopaki? Ale zaraz przypomniałam sobie, że Jagger i Josh wyjechali z miasta na kilka dni. Cholera, głośne te syreny. Jak podczas bombardowania Pearl Harbor albo w czasie tornado w Kansas… Cholera. Tornado. Niemożliwe. Prawda? Byliśmy w południowo-wschodniej Alabamie, nie na Środkowym Zachodzie. Jest tu gdzieś schron? Kiedy mieszkałyśmy z mamą w Fort Leavenworth było okropnie, ale przynajmniej miałyśmy schron. Poprawiłam koszulkę na ramiączkach i otworzyłam drzwi. Wilgotne powietrze, tak gęste i ciężkie, że niemal można by je pić, uderzyło mnie w twarz. Porywisty wiatr szarpał gałęziami bzu, które uderzały w balustradę ganku. Wyła syrena podpięta do prądu cztery domy dalej. – Co się dzieje? – krzyknęłam w stronę naszych sąsiadów. – Ostrzeżenie przed tornadem – odezwał się Grayson za moimi plecami, chrapliwym, zaspanym głosem. Wyciągnął przede mnie dłoń i pokazał telefon komórkowy z wiadomością. „Alarm, zbliża się tornado, Coffee County, AL, do 3.30. Natychmiast szukać schronienia”. – Gdzie my jesteśmy? W Kansas? To niesprawiedliwe – Ścisnęło mnie w żołądku. Było bardzo niewiele rzeczy, które mnie przerażały, ale tornada z pewnością do nich należały. Sprawiały, że czułam się mała, nic nieznacząca i bezsilna wobec własnego losu. Zdecydowanie za często się tak ostatnio czułam, bardzo dziękuję. – O tej porze roku się to zdarza, a alarm oznacza, że to nie żarty. Zauważyli coś w Elbie, niedaleko stąd. Teraz chodź do domu, ubierz się i spotkamy się w łazience. Pociągnął mnie delikatnie za łokcie, aż znaleźliśmy się w środku, a następnie zamknął drzwi. – Ale jesteśmy na południu i to nie w… Tennessee. To jest prawdziwe południe. – Odwróciłam się i moja ręka musnęła skórę na jego piersi… jego nagiej piersi, i cholera, ta pierś była ciepła i
wyrzeźbiona i pachniała lepiej niż czekolada. Włosy miał zmierzwione od snu, ale jego twarz była czujna i surowa. Czy on nie potrafi wyluzować, nawet kiedy śpi? – Tak, a ty mieszkasz w mieście, gdzie tornado zniszczyło budynek szkoły i zabiło paru z tych nastolatków dziesięć lat temu, więc zabieraj tyłek do łazienki. Pogody nie obchodzi, czy jesteśmy w stanie Oklahoma, czy w Oz. – W porządku. – Wszystkie myśli o nagim Graysonie pierzchły, kiedy popędziłam po schodach do sypialni. – I włóż coś! – zawołał za mną. Wciągnęłam bluzę przez głowę, odłączyłam telefon od ładowarki, chwyciłam iPada i zbiegłam na dół do łazienki. – Grayson? – Mała łazienka. Pobiegłam szybko korytarzem do toalety, gdzie Grayson właśnie zakładał podkoszulek. Dresowe spodnie trzymały się nisko na jego biodrach, ukazując spory fragment układających się w kształt litery V mięśni… To jest chyba nielegalne w kilku stanach… albo powinno być. Te godziny, które spędzał codziennie na siłowni, naprawdę nie szły na marne. – Pierwszy raz zostałam zaproszona przez faceta do łazienki. Uniósł brwi, a potem potrząsnął głową. – Nie ma tu okien, a za ścianą jest kuchnia, więc to najbezpieczniejsze miejsce, żeby przeczekać burzę. – Spojrzał w dół, na moje gołe nogi – Ty i ja mamy zupełnie różne definicje ubrania. – Nie teraz, Grayson. – Racja. Zostań tu. – Wyszedł. – Więc posiedzimy sobie w tej łazience jakieś… – spojrzałam na swój telefon – …kilka godzin. Fantastycznie – mruknęłam do siebie. Syrena umilkła, ale jeśli włączała się automatycznie, tak jak w Kansas, odezwie się znowu, jeszcze zanim minie czas alarmu. Ustawiłam iPada na blacie i włączyłam aplikację pogody. Na mapce cały teren wokół miasta był oznakowany na czerwono. Węzeł w moim żołądku zacisnął się mocniej.
Grayson wrócił, trzymając w ramionach kołdrę, kilka butelek wody i moje buty. – Na wszelki wypadek – powiedział, upuszczając je na podłogę. Łazienka nie była duża, ale kiedy Grayson zamknął za sobą drzwi, cóż, wydała mi się mała jak wnętrze toi-toia. Usiadł na podłodze i oparł głowę o ścianę, zamykając oczy. A gdzie ja miałam siedzieć? Na sedesie? Nie byłoby to szczególnie krępujące czy coś. Grayson zajmował prawie każdy centymetr przestrzeni w tym pomieszczeniu. – Znajdź sobie jakieś wygodne miejsce, Samanto. Spędzimy tu trochę czasu. Jak mógł być tak spokojny? Och, no tak, ten człowiek nie miał emocji. Może gdybym była robotem jak on, nie miałabym teraz ochoty zwymiotować ze strachu. Ale wtedy musiałabym siedzieć na obrzyganym sedesie. Fuj. Grayson odemknął powieki i wyciągnął rękę. – Siadaj. Przełknęłam. Kiedy byłam tak blisko niego, wydawał się bardziej niebezpieczny niż wszystko, co mogło dziać się na zewnątrz. – Nie ugryzę cię, Samanto. – Cóż, nie przepadasz za mną. Westchnął z irytacją. – Nie rozumiem. Lubię cię. A teraz usiądź. Jeśli tak się zachowuje, kiedy kogoś lubi, wolałabym nigdy się nie przekonać, co może zrobić, kiedy za kimś nie przepada. Usiadłam powoli, zajmując przestrzeń pod jego ramieniem, a on drugą ręką naciągnął na nas kołdrę. Boże, pachniała jak on. Z trudem powstrzymałam się przed wsunięciem w nią nosa. – Więc teraz mamy czekać? – Tak. Przełknęłam i starałam się nie zwracać uwagi na fakt, jak łatwo zmieściłam się pod jego pachą, ale jego obecność działała na wszystkie moje zmysły.
Nie myśl o tym. Myśl o czymkolwiek innym. – Więc jutro jedziesz do domu? – spytałam. – Tak. – Jesteś taki rozmowny. – Jest druga w nocy, Samanto. – Cóż, ja nie zamierzam spać na podłodze w łazience – żachnęłam się. Nie dlatego, żeby jego ciepło nie działało na mnie odprężająco, bo musiałam przyznać, że tak było. Mimo alarmu i tak dalej. Westchnął. – Tak, jadę jutro do domu. Wbiłam klin w najcieńszą rysę jego muru i poruszyłam nim troszkę. – Skąd jesteś? – Z Nags Head, w Karolinie Północnej. – Outer Banks? – Zgadza się. – Lubisz to miejsce? Westchnął, ale krótko i zaczynałam rozumieć, że postanowił jednak wpuścić mnie na przedproża swojego świata. – Kocham je. Mój ojciec buduje łodzie żaglowe, wyścigowe, i jest prawie pewien, że wrócę tam na stałe, ale ja po prostu… Czasami potrzebuję przestrzeni. – Zawsze chciałam tam pojechać. Moja mama spędziła tam lato na studiach i była zachwycona. Urodziłam się zaraz po jej dyplomie, następnej wiosny. – Ścisnęło mnie w żołądku na samą myśl o niej. – Wciąż nie powiedziałam jej o Troy. – Boisz się, że się wścieknie? – Objął mnie ramieniem i przyciągnął bliżej. – Nie. – Pokręciłam lekko głową, mimowolnie wtulając się w jego ramię. – Chciałam jej udowodnić, że potrafię poradzić sobie sama. Że nie potrzebuję jej aprobaty czy dezaprobaty. Dlatego tu zostałam. Ona widzi tylko tę wielką porażkę. Kocham ją, ale ona chce mnie naprawić. A ta sprawa z Troy pokazuje, że już jest za późno.
W ciszy jego pierś kilka razy uniosła się i opadła. – Na świecie jest wielu złamanych ludzi, Samanto. Ale ty do nich nie należysz. Może jesteś zagubiona, ale nie złamana, a już na pewno nie tak, żeby nie można cię było naprawić. Parsknęłam cichym, pustym śmiechem. – Gdybyś wiedział więcej, nie mówiłbyś tak. Wystawiłbyś mnie przed dom, żeby porwało mnie tornado. Odsunął się, żeby na mnie popatrzeć. Wystarczyło jego zdezorientowane spojrzenie, żeby zabrakło mi tchu w piersi. – Ja nie porzucam ludzi. Dławiła mnie ta już zbyt długo skrywana tajemnica, dusiła mnie, błagała, by uwolnić ją z ciała i umysłu. Ale co sobie pomyśli, kiedy ją pozna? Faceci tacy jak Grayson nie sypiają z nieodpowiednimi osobami, nie mówiąc już o tym, by pozwolili im zniszczyć sobie życie. Decyzje Graysona były tak wykalkulowane, więc rozsądne, że pewnie nigdy nawet nie spóźnił się na wykład. – Samanto? – Jego oczy złagodniały, odsłonił się trochę i ja też poczułam, jak słabną moje mechanizmy obronne. – Czy ty kiedykolwiek popełniłeś błąd, Grayson? I nie chodzi mi o taki, za który wystarczy przeprosić. Tylko taki, który może cię zniszczyć? Taki, że leżysz w nocy i nie możesz zasnąć, bo jesteś przerażony, co się wydarzy następnego dnia, albo jeszcze następnego? I oddałbyś wszystko, żeby cofnąć czas i dokonać innego wyboru? I robi ci się niedobrze na samą myśl o tym, co zrobiłeś? Bo ja tak. Zniszczyłam całą swoją przyszłość. Nie ma nadziei, że skończę studia. I zabiłam tę dziewczynę, którą kiedyś byłam. I nie wiem… Nie wiem, jak z czegoś takiego wrócić. – Nie wiesz. Drgnęłam, ale on nie pozwolił mi się poruszyć. – Zaczekaj i wysłuchaj mnie. Nie zamierzam bagatelizować tego, co zrobiłaś, mówiąc, że nie może być aż tak źle, bo zdarzają się czasem rzeczy, które nas zmieniają, zmieniają to, do czego jesteśmy zdolni. Więc nie ma sposobu, żeby „wrócić’, tak jak nie ma sposobu, żeby wymazać to, co się stało. Musisz zdecydować, czy chcesz to łatać, czy rozwalić wszystko do końca i zbudować na
nowo. – Nie wiem, jak to zrobić. – Przechodzisz przez ból i poczucie winy, i usprawiedliwianie się przed samą sobą. Przestajesz pić, żeby uśmierzyć strach i zaczynasz czuć gorzki smak odpowiedzialności. I idziesz dalej, taka, jaka jesteś teraz. To nie jest łatwe. Jeśli myślisz, że spieprzyłaś coś nieodwracalnie, może tak jest, ale musisz też dopuścić do siebie myśl, że może jest inaczej. Pokręciłem głową. Tylko my dwoje znaliśmy całą prawdę i to wystarczy. – Nie wiem, czy jestem gotowa oderwać się od tego, jak widzą mnie inni. To złudzenie, ale o wiele ładniejsze od prawdy. – Nawet Ember? – Przede wszystkim Ember, która nad wszystkim zastanawia się dwa razy. Nie zrozumiałaby, a nie jestem pewna, czy zniosłabym jej reakcję. Przełknął ślinę i odwrócił wzrok, jakby wszystko to okazało się nagle zbyt trudne. Bo takie było. – To jest właśnie najgorsze, pokazać innym, kim naprawdę jesteś, pokazać swoje blizny, i tak dalej. Ja… – odchrząknął. – Musisz zaufać komuś na tyle, żeby powiedzieć mu prawdę. Pogodzić się z tym, zanim zje cię to żywcem. Potrafię słuchać, jeśli nie ma nikogo innego. Resztką sił próbowałam się od niego odgrodzić. Czułam się bezpieczniej, kiedy rzucał w moją stronę ironiczne uwagi. Z tym umiałam sobie radzić Ale taki Grayson? Taki, który obejmuje mnie delikatnie i chroni, podczas gdy na zewnątrz szaleje burza? Taki, który chce pomóc mi dźwigać ten upiorny ciężar? Nie wiedziałam co, do cholery, zrobić z tym drugim Graysonem. – Dlaczego mi to proponujesz? Całe moje życie to jeden wielki bałagan. Piję za dużo, ubieram się za skąpo, tańczę na barach i narzucam się wszystkim dookoła, bo sama nie umiem się pozbierać do kupy. – Umiesz się pozbierać do kupy, tylko na razie postanowiłaś tego nie robić. Ale już zrobiłaś pierwszy krok, masz pracę.
Proponuję ci pomoc, bo ja też popełniłem taki błąd, Sam, taki, z którego nie ma powrotu. Patrzę na ciebie i widzę to, przez co sam przechodziłem. Dla mnie jest za późno. – Wziął głęboki oddech. – Ale ty? Wszystko jeszcze przed tobą, więc tak, proponuję ci pomoc. – Jako przyjaciel? – Wstrzymałam oddech, musiałam to usłyszeć. To przyciąganie i odpychanie, to zainteresowanie, wszystko to było po mojej stronie. Nie miałam pojęcia, co on o mnie myśli, a nie chciałam zrobić z siebie idiotki. Byliśmy współlokatorami, więc sytuacja mogła się szybko skomplikować. Nasze oczy spotkały się. Fala ciepła objęła całe moje ciało, pozostawiając po sobie uczucie nagłego chłodu. – Oboje jesteśmy dorośli… – Cóż, staramy się tacy być – zażartowałam. Kąciki jego ust uniosły się lekko. Prawie uśmiech. – W porządku. Nie powiem, że nie jesteś dla mnie szalenie pociągająca. Ja nie kłamię. Nigdy. No i musiałbym być martwy, żeby nie zauważyć, jak na mnie działasz. Ale moja sytuacja nie pozwala mi zrobić tego, na co miałbym ochotę. I, bądźmy szczerzy, tobie też nie. Ale myślę, że możemy przestać się siebie czepiać i zostać przyjaciółmi. – Przyjaciółmi, którzy szalenie się nawzajem pociągają? Gwałtownie wciągnął powietrze, jakby mój pociąg do niego był jakąś tajemnicą. Akurat. Jestem pewna, że moje ciało nieprzerwanie nadawało sygnał „Zrób to ze mną natychmiast”, nawet kiedy byłam na niego zła. Cholera, przewrotnie, zwłaszcza kiedy byłam na niego zła. Syrena zawyła, a ja podskoczyłem, pomimo wyczerpania. – Jeszcze godzina – mruknęłam, patrząc na mojego iPada. – Odpręż się i spróbuj się trochę przespać. – Jakby to było możliwe. – Ale on naciągnął kołdrę aż do mojego podbródka i przyciągnął mnie bliżej, tak że teraz moja głowa spoczywała na jego piersi. – Po prostu spróbuj. Niektórzy z nas muszą wstać rano do pracy. – Powiedział to tonem żartobliwym, więc nie zareagowałam
na przytyk. Ziewnęłam, czując, że ciało mnie zdradza i zaczęłam odpływać, jakby wcisnął jakiś magiczny przycisk. – Cieszę się, że możemy być przyjaciółmi – wymamrotałam sennie. – Ja też. Zasnęłam niemal natychmiast, fizycznie i psychicznie wyczerpana emocjami. Bicie jego serca trzymało na dystans koszmary, ale nie dziwne sny. Nie, bo śniłam, że pocałował mnie w czoło i nie odrywał od niego ust.
Rozdział 7 GRAYSON Serce biło mi w rytm tykania wskazówek zegarka. Zostało mi jeszcze trzydzieści siedem pytań i trzynaście minut, żeby na nie odpowiedzieć. Przestań myśleć o czasie i skup się na pytaniach. Wziąłem głęboki oddech i wypuściłem go powoli, czytając następne pytanie. Jeśli okaże się, że TGT przekroczy _____ ° C (701) lub _____ ° C (701C), zanim NG prędkość biegu jałowego (____ ______ ______%) zostanie osiągnięta. Przeczytałem pytanie dwa razy, powoli starając się odnaleźć w nim jakiś sens, a w głowie właściwą odpowiedź. Przerobiłem kurs podstawowy, z tym też dam sobie radę. 869, 851, 63 lub więcej. Wypełniłem puste miejsca na odpowiedzi i ruszyłem dalej, poświęcając na każde pytanie tylko tyle czasu, ile fizycznie potrzebowałem na wpisanie odpowiedzi. Nie jesteś dość szybki. Ściskałem długopis z taką siłą, że prawie bolały mnie palce, w gardle też ściskało mnie bardziej z każdą minutą, aż wreszcie obliczyłem szybko, że nie ma mowy, bym skończył na czas. Cholera! Timer ustawiony na moim telefonie zaczął brzęczeć; wyciszyłem go jednym szybkim ruchem. Trzasnąłem pięścią w stół i komórka oparta o filiżankę spadła na drewniany blat. Odpowiedziałem na sześćdziesiąt siedem pytań, zostało trzynaście. Te trzynaście pytań oznaczało różnicę między lataniem apache’em a wyleceniem ze szkoły lotniczej za dziesięć dni, pierwszego dnia szkolenia. Ustawiłem timer od nowa i wcisnąłem start, a następnie wróciłem do pytań. Trzymałem się swojej metody, to znaczy czytałem każde pytanie dwa razy, upewniając się, że je rzeczywiście zrozumiałem, a potem na nie odpowiadałem.
Siedemnaście minut później skończyłem z wynikiem 93 procent. Byłem coraz szybszy, ale wciąż nie dość szybki. Byłem umówiony z chłopakami na obiad, ale zacząłem się zastanawiać, czy nie zmienić planów. Może powinienem odpuścić sobie dzisiaj przerwę na lunch, kupić jakąś kanapkę i wrócić do testów. Mógłbym zaliczyć jeszcze kilka rundek przed wylotem do domu. Tak. To lepszy pomysł na spędzenie tego czasu niż bezproduktywne siedzenie z chłopakami. To albo siłownia. Zdecydowanie przydałoby mi się upuścić trochę napięcia. Nie idę na obiad, to postanowione. – Hej, Einstein, idziemy. Sam powiedziała, że się tam z nami spotka, a nie mam zamiaru kazać temu małemu huraganowi czekać. Huragan? Huragan przynajmniej widać, kiedy nadciąga. Sam była bardziej jak szkwał, który pojawia się znikąd i powala cię na łopatki. Z drugiej strony obiad to fantastyczny pomysł. Mój mózg zaczynał się już wyłączać z przetrenowania, więc jeśli nie uda mi się wykroić paru godzin na siłownię, wspólny lunch mógłby pomóc mi zresetować umysł. Kłamca. Chcesz się z nią zobaczyć. Zmiąłem tę myśl wraz z trzema ostatnimi testami i wrzuciłem do kosza. Wszyscy wsiedliśmy do samochodów i pojechaliśmy do restauracji. W moim F150 było tak gorąco, że można by było ugotować jajko, nie, żebym miał ochotę na takie eksperymenty. Zaparkowaliśmy pod Firehouse; pierwszy wszedłem w drzwi i zacząłem szukać jej wzrokiem, jeszcze zanim zdałem sobie sprawę z tego, że to robię, ale chyba dotarliśmy do restauracji przed nią. Rozluźniłem zaciśnięte zęby i spróbowałem się odprężyć. W końcu zobaczę się z nią w domu. Mieszkałem z tą przeklętą dziewczyną, ale mój mózg pragnął więcej. Minęły zaledwie cztery tygodnie, a jeśli tylko jej nie widziałem, zaczynałem o niej myśleć, zastanawiać się, co robi i jaki znowu obmyśla dowcip. To wszystko wymykało się już bardziej niż trochę spod kontroli. W
jakie kłopoty znowu się wpakuje, kiedy nie będzie mnie tu cały weekend? Nadeszła moja kolej przy ladzie, kiedy usłyszałem, że Jagger rozmawia z Sam przez telefon, powtarzając jej zamówienie, żeby niczego nie przekręcić. Natychmiast postawiłem wszystko na swojej tacy. Najwyraźniej dzielenie z nią mieszkania oznaczało, że albo zapanuję nad swoim irracjonalnym zauroczeniem, albo będę musiał ująć w budżecie nową pozycję o nazwie „Mizoginiczne popisy nielogicznej zaborczości”. Usiedliśmy przy stoliku najbliżej drzwi i chłopaki zaczęli rozmawiać o swoich planach na Czwartego Lipca. Słyszałem ich, ale ich głosy były tylko tłem dla białego szumu w moim umyśle. Oblane trzy testy. Jeszcze tylko tydzień. Wieczorem wylot, żebym mógł spędzić weekend w domu. Znowu. – Nie wiem. Muszę spytać Paisley – mówił Jagger. – Ale od razu mogę ci powiedzieć, że Josh jedzie do Nashville. – Ha. – Josh rzucił frytką w głowę Jaggera. – Bo ty nie jesteś tak samo zakręcony. – Przykre, ale prawdziwe – odparł Jagger. Dzwonek odezwał się w chwili, kiedy drzwi się otworzyły, a ja natychmiast odwróciłem głowę w tamtą stronę. Weszło paru żołnierzy. Zjadłem kawałek kurczaka w parmezanie, jakby mogło to wypełnić pustkę, która powoli narastała w moim żołądku. – Stęskniony? – spytał Jagger, uśmiechając się jak dupek. Nie odpowiedziałem, tylko posłałem mu przez stół mordercze spojrzenie. Dzwonek znowu się odezwał i tym razem do restauracji wpłynęła Sam, w powiewnej spódnicy, która kończyła się tuż nad kolanami i bluzeczce na ramiączkach, odsłaniającej obojczyki. Przełknąłem. Kurczak nagle wydał mi się dziwnie suchy. A może to mnie zaschło w ustach. – Cześć! – Uśmiechnęła się i podeszła do stolika. – Przesuń się. – Trąciła mnie w ramię, a ja przesunąłem się trochę w stronę Cartera, bardziej niż zadowolony, że stanowię barierę między nimi. – Wyglądasz na szczęśliwą – powiedział Josh.
– Piątek i wypłata! Więc kupiłam trochę rzeczy do jedzenia i zahaczyłam o bibliotekę, żeby spytać Paisley, czy nie potrzebują czasem wolontariuszy. O, to moje? – Uniosła brwi, spoglądając na mnie, a ja przesunąłem kanapkę w jej kierunku. – Dziękuję ci! – Sam, nie musiałaś kupować jedzenia – powiedział Jagger z frytką zwisającą z ust. Jak z tymi manierami udawało mu się spotykać z córką generała, było dla mnie nie do pojęcia. – Ale chciałam. Tylko nie mają tu śmietanki do kawy o smaku mięty. Szkoda, że wcześniej o tym nie wiedziałam, zaopatrzyłabym się w Nashville. – Wzięła kęs jedzenia do ust i jęknęła. – Jezuniujakiepyszne – wymamrotała, przeżuwając. Nigdy wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że dziewczyna, która je, może być tak seksowna, niech to diabli. Przestań. Wracasz dzisiaj do domu. – Chcesz też mojego muffina? – Wskazałem bananowoorzechową bułeczkę na mojej tacy. – Dzięki, ale jestem uczulona na orzechy. Wystarczy mi to arcydzieło – powiedziała do swojej kanapki. – Więc lecisz prosto do Nags Head? – zapytała, patrząc na mnie. Jagger upuścił frytkę. – Nags Head? Sam skinęła głową, marszcząc brwi. – Tak. On stamtąd pochodzi. Prawda, Grayson? Ich spojrzenia zdawały się wypalać dziury w moim mundurze, ale skinąłem głową. – Tak. Jagger pochylił się na łokciach. – Co jeszcze wiesz? Spojrzała na mnie wzrokiem, pytając o zgodę szeroko otwartymi oczami. Działały na mnie jak nic innego. Skinąłem krótko głową. – Jego ojciec buduje żaglówki wyścigowe, a matka wierzy w staroświeckie maniery – powiedziała, po czym napiła się mrożonej herbaty przez słomkę. Te usta. – Nie powiedziałem ci tego ostatniego – mruknąłem.
– Mieszkam z wami od czterech tygodni. Nie musiałeś. – Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się do mnie. Jej wargi domagały się mojej całkowitej uwagi; musiałem się siłą powstrzymywać, żeby jej nie pocałować. Chciałem, żeby mnie pragnęła, chciałem trzymać ją za biodra, słyszeć, jak dyszy moje imię… Stop. Weź się w garść. Zamrugałem i z trudem przywołałem w wyobraźni twarz Grace. Jej brązowe oczy, które łagodniały, kiedy ją całowałem, delikatny dotyk jej rąk – to wszystko wydawało się tak odległe. Minęło za dużo czasu. Grace była moim księżycem, moją stałą, ale Sam… ona jaśniała jak słońce, ognista, trochę nieobliczalna, płonęła w mroku, w którym już zbyt długo żyłem. Problem polegał na tym, że nie zasługiwałem na światło słońca. – Cholera, to dlatego masz stopień z inżynierii wodnej? – zapytał Jagger. – Tak. – Wyprostowałem się i wepchnąłem jedzenie do ust. – Ha – mruknął Jagger z szerokim uśmiechem, który miałem ochotę zetrzeć z jego twarzy. – Więc kto wybiera się do Outer Banks Czwartego Lipca? – Chciałbym – odparł Josh. – Ja chętnie… jeśli mnie zapraszasz – powiedział Carter. – To znaczy… zapraszasz? – Nie – odpowiedziałem. – Nikt nikogo nie zaprasza. Rozmowa zakończyła się szybko i wszyscy wrócili do przeżuwania, wymieniając między sobą spojrzenia, które mówiły „cholerny Grayson”. Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. – Cóż, ja w to wchodzę. Grayson, ważniaku, nie musimy się odwiedzać ani nic. Ty pojedziesz sobie, a my sobie. – Sam rozładowała napięcie, chichocząc, i szturchając mnie ramieniem. Pokręciłem głową i westchnąłem. – Brak mi słów, Samanto. Wzruszyła ramionami, a następnie z szerokim uśmiechem ukradła jedną z moich frytek. – Będzie ci mnie brakowało w ten weekend.
Cholera, miała rację. Zapach oceanu uderzył mnie w chwili, gdy otworzyły się drzwi samolotu. Dom. Zszedłem po schodkach, witany podmuchami ciepłego wiatru. Zaczekałem na swój bagaż podręczny, a potem wszedłem do budynku maleńkiego lotniska, które w ciągu ostatniego roku oglądałem zdecydowanie zbyt często. – Gray! – pisnęła Mia, rzuciła się przez tłum i padła w moje ramiona, chudzina z burzą ciemnych loków na głowie. – Hej, Mia. – Ważyła tyle co nic, kiedy odchyliłem się w tył, podnosząc ją do góry. – Trzeba ci cheeseburgera, siostrzyczko. – Fuj. Zamknij się. Ledwie mieszczę się w sukience! – Puściła mnie i pociągnęła przez poczekalnię wielkości saloniku, gdzie Parker opierała się o framugę drzwi. – Witaj w domu, Gray – powiedziała z typowym dla siebie półuśmiechem, który nie sięgał oczu. Była starszą wersją Mii, ale ciemne loki miała krótko obcięte i nosiła znacznie krótsze spódniczki. – Wyciągnęłaś krótszą zapałkę, Parker? Prychnęła. – Tato ogląda Alibi, a mama utkwiła w księgach rachunkowych. Poza tym nie wiem, czy dojechałbyś gdziekolwiek żywy, gdybyśmy pozwolili Mii prowadzić. Poczułem, że blednę. – Nie. Mia nie będzie prowadziła. – Nie jestem taka zła – zaprotestowała, ale usiadła na tylnym siedzeniu jeepa Parker. Wcisnąłem się na miejsce obok kierowcy i odsunąłem je. – Twój chłopak jest krewetką czy co? Przewróciła oczami. – Nie ma żadnego chłopaka. – Pewnie dlatego jesteś taka milutka. – Uniosłem brwi, ale nawet na mnie nie spojrzała. Mia zachichotała. Wyjechaliśmy z parkingu w stronę Roanoke Island. Za mostem prowadzącym do Nags Head zaczęły
się korki. – Pieprzeni turyści – zaklęła Parker. – Uważaj, co mówisz przy Mii. – Mam osiemnaście lat, Gray. To nie tak, że nie słyszałam słowa „pieprzyć”, zdarzyło mi się nawet parę razy go użyć. Pieprzyć. Pieprzyć. Pieprzyć. Widzisz? – Mia pokazała mi język. Ta dziewczyna da kiedyś popalić jakiemuś facetowi. Byłaby zachwycona Samantą. Szybko odsunąłem od siebie tę myśl. Nie ma powodu, dla którego Mia miałaby kiedykolwiek poznać Sam. Otworzyłem okno i wciągnąłem w płuca oceaniczne powietrze. Tego mi brakowało. A całej reszty? Nie tak bardzo. Włączyłem telefon. Przyszedł esems. Nieznany numer: „Hej, gdzie trzymasz kumin?”. Moje brwi podjechały do góry. Grayson: „A kto pyta?”. Nieznany numer: „Och, daj spokój. Jakby Josh czy Jagger w ogóle wiedzieli, co to jest kumin”. Uśmiechnąłem się kącikiem ust. Samanta. Zapisałem jej numer, powtarzając szeptem imię, kiedy wystukiwałem je na klawiaturze. Grayson: „Co zrobiliście z mojej kuchni?”. Samanta: „Nie został kamień na kamieniu. Ciasto kapie z sufitu”. Prychnąłem głośno. Grayson: „Górna półka po lewej stronie, tam, gdzie kiedyś była kawa. Uważaj, jak będziesz schodziła z blatu. Tym razem cię nie złapię”. Samantha: „Więc przestań trzymać rzeczy tak wysoko”. – Mądrala – mruknąłem. – Cholera, czy to naprawdę… – Parker szybko odwróciła głowę. – Czy to naprawdę uśmiech? – Coś się w tobie zmieniło – dodała Mia. – Wydajesz się prawie… szczęśliwy? Szczęśliwy? Wszystko się we mnie zamknęło, jakbym został
przyłapany na kradzieży albo jeszcze gorzej… na zdradzie. Twarz Sam przemknęła przez mój umysł, przypomniałem sobie, jak siedziała przytulona do mnie na podłodze w łazience, przypomniałem sobie miękkość jej skóry, zapach wanilii. Tak, czułem… coś do Sam, ale chyba trudno uznać to za zdradę, prawda? Odwróciłem się do okna i skupiłem na migających światłach samochodów przed nami, wiozących tłum turystów. – Nic się nie zmieniło. – Kto to jest Samanta? – Mia szturchnęła mnie, nie dając za wygraną. – Nikt, kim można by się martwić, mała. To tylko współlokatorka. Natychmiast pożałowałem tych słów. – Mieszkasz z dziewczyną? Czy jest ładna? Miła? – Mia pochyliła się do przodu i jej głowa znalazła się między głową Parker i moją. Zacisnąłem zęby. – Tak, tak i tak. – Czy to znaczy… – To nic nie znaczy, Mia. Ona jest tylko współlokatorką. Powtarzaj to sobie jak najczęściej. Parker spojrzała na mnie z ukosa, ale nie drążyła. – Chcesz podjechać do domu i wziąć swój samochód? Kiwnąłem głową: marzyłem już, żeby poczuć pod palcami kierownicę swojego mustanga. Wjechaliśmy na podjazd, kiedy słońce zaczęło kryć się za domem. – Dzięki za podwiezienie, Parker. Złapałem torbę i rzuciłem ją na przednie siedzenie samochodu. Zauważyłem, że był otwarty. – Jeździłaś moim autem? – spytałem Mię, która kręciła się wokół jednego ze słupów nośnych pod naszym domem. – Jedziesz do Grace? – zapytała, robiąc unik. – Mhm. Jeśli zrobisz coś z samochodem, ja zrobię to samo z tobą. Nie będzie mnie obchodziło, jaka jesteś śliczna. – Uniosłem
brwi. Tak, zdecydowanie nie powinna poznać Sam. Te dwie mogłyby rządzić światem. – Baw się dobrze! – Posłała mi buziaka i pobiegła schodami na górę. Coś mi mówiło, że złamie serca paru studentom w przyszłym roku. – Będzie szczęśliwa, kiedy cię zobaczy! – zawołała jeszcze przez ramię, kiedy przekręcałem kluczyk w stacyjce. Mustang obudził się do życia. Żwir zachrzęścił pod oponami i wyjechałem z podjazdu. Szczęśliwa? Nie, cokolwiek się wydarzy, Grace na pewno nie będzie… szczęśliwa. Zrozumiałem to już dawno. Albo przynajmniej próbowałem. Ale choć moje nadzieje umarły już dawno, ciągle tlił się we mnie płomyczek nieśmiertelnej wiary. I to właśnie ta wiara sprawiała, że ciągle wracałem. Ale nawet ten płomień przygasał od pewnego czasu, a ja nienawidziłam siebie za to. Poruszyłem pokrętłem radia, przełączając z jednej lokalnej stacji na kolejną. Samochody poruszały się w ślimaczym tempie, ale w końcu dotarłem do Grace. Parkując, wziąłem głęboki oddech i poprawiłem kapelusz. – Grayson! – Jej mama, ze starannie uczesanymi jasnymi włosami, przywitała mnie w drzwiach. Nachyliła się, żeby mnie objąć. – Stęskniliśmy się za tobą. Wiem, że Grace bardzo potrzebuje twojej obecności. – Jak ona się czuje? – spytałem, bardziej z przyzwyczajenia niż jakiegokolwiek innego powodu. – Tęskni za tobą, to widać. Zawsze się ożywia, kiedy tu jesteś. Parker ją kiedyś odwiedziła, ale to nie to samo. Parker tu była? – Tak, proszę pani, cóż, chciałabym ją zobaczyć, jeśli nie ma pani nic przeciw temu. – Oczywiście! Może pójdziesz od razu na górę? Wbiegłem na schody po dwa naraz, atakowany tysiącem wspomnień z dzieciństwa. Jak mogłoby być inaczej? Praktycznie dorastałem w tym domu z moją najlepszą przyjaciółką. Grace, ja… i Owen. Dupek.
Zapukałem do sypialni Grace i pchnąłem drzwi. Siedziała, na wpół leżąc w łóżku, i oglądała coś w telewizji. Jej jasne włosy opadały na ramiona, Coś ścisnęło mnie w sercu. Wciąż była ładna, ale piękno, które zawsze zdawało się w niej jarzyć, przygasło. Przypomniałem sobie jej uśmiech i światło, które pojawiało się w jej oczach na mój widok, i to jak wyciągała do mnie ramiona, ale to już nigdy się nie zdarzy. Łóżko ugięło się pod moim ciężarem, kiedy usiadłem obok niej i musnąłem ustami jej gładkie czoło, wdychając lawendowy zapach szamponu. Jej brązowe oczy były otwarte, ale nawet nie spojrzała w moją stronę. – Hej, kochanie, jestem w domu.
Rozdział 8 SAM Nie jest tak źle, jak się może wydawać, mamo – uśmiechnęłam się z przymusem, na jej użytek. Bo serio, co ona może zrobić z Afganistanu? Przytulić mnie? – Naprawdę? – Jej głos brzmiał piskliwie nawet z odległości sześciu tysięcy mil. Potarła twarz rękami i westchnęła. Widziałam wyraźnie, jaka była wyczerpana, straciła na wadze i miała podkrążone oczy. Nie było mowy, żebym jeszcze dokładała jej stresu, bez względu na to, jak mnie irytowała. – Naprawdę. To nie tak, że Jagger bierze ode mnie za wynajem… – Nie. Mówiłam ci już, że nie możesz pozwolić, żeby jakikolwiek mężczyzna cię finansował. Oczekuję, że staniesz na własnych nogach, Sam. – Stanę. Stoję. W ubiegłym tygodniu dostałam pracę na siłowni… – Co takiego? – wyszeptała takim głosem, jakby miała ochotę mnie zabić. Odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić. – To jest dobra praca, mamo, głównie biurowa. Nie jest to szczyt moich ambicji, ale pozwoli mi się utrzymać do czasu, kiedy znajdę coś lepszego. – Znajdź. Szybko. Bo to, co teraz robisz, jest całkowicie nie do przyjęcia. Zostałaś wyrzucona z uczelni, zdaje się, że żadna inna nie chce cię przyjąć, a teraz jeszcze mieszkasz z trzema mężczyznami naraz. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak to wszystko mogło się wydarzyć się w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Nie po to mordowałam się, wychowując cię samotnie, żebyś robiła… takie rzeczy! Sześć miesięcy, naprawdę tylko tyle? Sześć miesięcy od czasu, kiedy odkryła, że zostałam wydalona ze studiów, w każdym
razie. Pozwoliłam, żeby wszystko wymknęło mi się z rąk. I dla czego? Miłego uśmiechu? Seksu? Straciłam panowanie nad sobą. – Myślisz, że nie wiem, w jakim gównie utknęłam? Nie musisz mi o tym przypominać. Ale ciebie tu nie ma. Nigdy cię nie ma. – Byłam sama. – To niesprawiedliwe. – Potarła skronie. – Czy ty nigdy nie popełniłaś błędu, mamo? Bo jeśli dobrze liczę, w moim wieku byłaś już w ciąży? I czy wszystko się ułożyło? Nie. A skąd wiem? Jedynym wspomnieniem mojego ojca są jego plecy, kiedy odchodził. Bo on już był żonaty. Prawda? Otworzyła usta na dość długo, żebym ugryzła się w język. Cholera. – Mamo… Przepraszam. Nie chciałam… tak mi przykro. Wiem, co dla mnie zrobiłaś, przez co dla mnie przeszłaś. Jak mogłam ją oceniać? Po tym, co sama zrobiłam? Zakazane związki. Zdaje się, że jabłko nie pada daleko od jabłoni, co? Zamknęła powoli usta i wzięła głęboki oddech. – Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żebyś jak najmniej odczuła brak ojca w życiu. – Wiem. On już miał rodzinę i nie chciał mnie ani ciebie, jego strata. Ja tylko… Mamo, musisz pamiętać, jak to jest być w moim wieku, i może dać mi trochę luzu. Idę pod wodę, wiem o tym. Ty też. Więc może potraktuj mnie trochę łagodniej, do czasu, kiedy zacznę płynąć. Bo inaczej mnie utopisz. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. – Kocham cię, skarbie. Wiem, że jestem dla ciebie surowa. Tylko że utknęłam tu i dowodzę całą tą brygadą, a nie jestem w stanie zapanować nad własną córką. Wymykasz mi się. Jak tylko wrócę do domu, chcę, żebyś się do mnie wprowadziła. Razem ogarniemy ten cały bałagan. To jeszcze tylko miesiąc. Pokręciłam głową. – Nie, mamo. Wtedy będę zależna od ciebie, zamiast tych facetów. Muszę poradzić sobie sama, a ty musisz mi na to
pozwolisz. Proszę. Mam plan, tylko wykaż trochę… wiary we mnie. Znajdę sposób, żeby wrócić do Kolorado. Nie mogłam wrócić do domu – jakbym musiała wylizać rany. – Ale przynajmniej przyjedziesz, żeby się ze mną zobaczyć, prawda? – Za nic bym tego nie przepuściła. Westchnęła. – W porządku. Mamy tu teraz kupę roboty, więc może minąć parę dni, zanim znowu znajdę chwilę czasu. Po prostu postaraj się nie wpaść znowu w jakieś kłopoty, dobrze? – Więc mam nie szukać pracy w klubach ze striptizem? Otworzyła szeroko oczy. – Nawet sobie tak nie żartuj, Samanto. Dziękuję, Grayson. Rozłączyłyśmy się, a ja pospiesznie przejrzałam zawartość swojej szafy, rzucając nieodpowiednie ciuchy na stos na łóżku. Potrzebowałam… Tak! Włożyłam ulubione szorty, te, które tak świetnie leżały i sprawiały, że moje nogi wydawały się dłuższe. Jeszcze czarny top i zielona rozpinana bluza. Spojrzałam na telefon. Czwarta piętnaście po południu. Jeśli nie chciałam się spóźnić, musiałam się spieszyć. Zbiegłam ze schodów, machając do chłopaków, w tym Willa, którzy rozwalili się na kanapie, oglądali baseball i korzystali z ostatniego dnia długiego weekendu. Grayson wraca wieczorem do domu! – Cholera! – wrzasnęłam, siadając na czarnej skórzanej tapicerce. Nie mogła być bardziej nagrzana. Sprawdziłam temperaturę. Prawie trzydzieści stopni. W maju. Ile będzie w lipcu? Opuściłam szyby we wszystkich oknach i włączyłam klimatyzację. Serce waliło mi jak młotem przez całe dziesięć minut jazdy. Minęłam Walmart i wjechałam na parking. Serce waliło jeszcze przez kolejne pięć minut, jakie zajęło mi zbieranie się na odwagę, aż do chwili, kiedy wysiadłam wreszcie z samochodu, i nie zwolniło, kiedy otworzyłam drzwi biura Community College.
– Witam, w czym mogę pomóc? – wycedziła słodko młoda brunetka. – Mam spotkanie z panią Traper. Zacisnęłam palce na torebce. Powinnam była wypełnić wniosek online. Wtedy przynajmniej dosłownie nie dostałabym odmową w twarz. Poczuj gorzki smak odpowiedzialności. Głos Graysona zadzwonił mi w uszach, a ja uniosłam głowę. Dam radę. – Tak, proszę pani – odpowiedziała dziewczyna, wskazując mały korytarzyk. – Czeka na panią, drugie drzwi na lewo. – Dziękuję – odparłam i poszłam we wskazanym kierunku. – Proszę wejść – zawołała pani Traper, kiedy zajrzałam do środka. Była po czterdziestce, miała jasne krótkie włosy i miły uśmiech. Wstała i potrząsnęła moją spoconą ze zdenerwowania dłonią, a potem wskazała miejsce naprzeciw siebie. – Co mogę dla pani zrobić, pani Fitzgerald? – Chciałbym tu studiować. – Usiadłam, sięgając po teczkę, którą przyniosłam ze sobą i podałam jej wydrukowany, wypełniony starannie wniosek. Skaj zaskrzypiał pod moimi szortami. Wzięła wniosek, spoglądając na niego ze zdezorientowanym uśmiechem. – Nie musiała się pani umawiać na spotkanie, żeby złożyć wniosek. Z przyjemnością się z nim zapoznamy i damy pani znać. – Pomyślałam, że będę miała większe szanse, jeśli przyniosę go osobiście. Uniosła brwi. – To państwowy college, kochanie, a nie Ivy League. Przełknęłam. – Tak, proszę pani. Ale to jest dla mnie bardzo ważne. Był to jakiś krok do przodu, krok, którego rozpaczliwie potrzebowałam. Uniosła okulary wiszące jej na szyi i włożyła je na nos, a potem zaczęła czytać.
– Studiowała pani wcześniej na Uniwersytecie Kolorado? – Tak, proszę pani. – Hmm. Miała pani średnią 3,9 aż do tego ostatniego semestru, a potem nagle zawaliła pani wszystkie cztery kursy? Podniosła wzrok i jej oczy zdawały się wwiercać w moje. Mój oddech przyspieszył, skupiłam się, żeby go uspokoić. – Tak, proszę pani. – Czy może mi to pani wyjaśnić? Kilka razy otworzyłam i zamknęłam usta, zanim udało mi się wydobyć głos. – Przestałam chodzić na zajęcia w grudniu. Nie dostarczyłam żadnej pracy i nie podeszłam do żadnego egzaminu. – Dobrze, rozumiem. Cóż, dlaczego nie miałaby pani zaliczyć kilku kursów tutaj, zanim nie będzie pani gotowa wrócić na większy uniwersytet? Zakładam, że to jest pani celem, prawda? Jako główny przedmiot wybrała pani… – rzuciła okiem na mój wniosek – …matematykę? Skinęłam głową. Nie żeby Kolorado miało mnie przyjąć z powrotem, nigdy, dopóki nie stanę przed komisją dyscyplinarną. – Chciałabym zaliczyć kilka kursów, żeby podnieść średnią i poprawić swoją pozycję. Teraz wydaje mi się, że stoję na ruchomych piaskach. Skinęła głową, przyglądając mi się uważnie, jakby wiedziała, że nie powiedziałam całej prawdy. Jak mogłabym to zrobić? Nikomu nie powiedziałam. – Poprosimy więc o przesłanie wszystkich pani danych z Uniwersytetu Kolorado i wpiszemy panią na listę studentów. Może być? Wzięłam głęboki oddech. – Czy istnieje jakaś szansa, żeby zrobić to bez przesyłania moich danych? Zdjęła okulary i splotła ręce na biurku. – A czego mogłabym się dowiedzieć z tych danych? Ogarnęły mnie mdłości, ale odetchnęłam kilka razy i poczułam się lepiej.
– Będzie w nich informacja o tym, że zostałam dyscyplinarnie usunięta z uczelni. – A co zostało tam podane jako przyczyna tego usunięcia? – Jej twarz pozostała otwarta i odprężona, co działało na mnie uspokajająco. – Że uderzyłam mojego profesora etyki. W twarz. W biały dzień. Na środku holu, w obecności co najmniej trzydziestu świadków, jeśli nie więcej. To było cudowne uczucie. Jej oczy rozszerzyły się, ale to było jedyną reakcją. – A dlaczego to pani zrobiła? Ścisnęło mnie w piersi. Marzyłam, żeby wyrzucić z siebie tę tajemnicę, a jednocześnie nie chciałam tego zrobić. Zamknęłam oczy i zebrałam się w sobie. – Pani Samanto? – Bo okazało się, że nie jestem jedyną dziewczyną, z którą sypiał. No, już. Powiedziałam to. Miażdżący ciężar spadł mi z serca. Wzięłam głęboki oddech, jeden, potem drugi. Czułam się lżejsza niż kiedykolwiek od grudnia i oczyszczona, mimo brudu, który właśnie obnażyłam przed zupełnie obcą osobą. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że pani Traper patrzy na mnie z tą samą życzliwą troską, z jaką patrzyła na mnie, zanim wyznałam prawdę. – Oczywiście w raporcie nie ma o tym ani słowa. Tylko, że go uderzyłam. – Rozumiem. – Przesunęła kciukiem po stronach mojego wniosku, podczas gdy ja czekałam na jej decyzję. Tym razem wyłożyłam karty na stół. Nie musiałam bać się, że dostanę zaraz cios siekierą w plecy. Może czekała mnie gilotyna, ale przynajmniej patrzyłam śmierci prosto w oczy. – Kiedyś dawała pani korepetycje z matematyki? Oblizałam nagle suche wargi. – Tak, proszę pani. – Szkoła średnia poszukuje wolontariuszy do pomocy w
nauce dla słabszych uczniów, może chciałaby pani… – Odrzuca mnie, uważa, że jeszcze nie zapłaciłam za swój grzech. Mam przerąbane. – ….się włączyć, to nie powinno kolidować z zajęciami na uczelni. Zaczynamy w przyszłym tygodniu, więc proszę wziąć plan zajęć z recepcji. Wprowadzę pani dane do systemu, a zapisać można się przez internet. Otworzyłam usta. – Pani… mnie przyjmuje? Skinęła głową. – Każdy popełnia błędy, pani Fitzgerald. Nie każdy ma odwagę się do nich przyznać, tak jak pani. Wystarczy, jeśli wychodząc, zapłaci pani Charlotte wpisowe, a ja zajmę się resztą. Roześmiałam się, z trudem chwytając powietrze. – Dziękuję! Bardzo pani dziękuję! – Nie byłam w stanie powstrzymać śmiechu ani łez, które napłynęły mi do oczu. Ulga. Ulga i cudowna lekkość, tylko to teraz czułam. Uśmiechnęła się. – Po to tu jestem. Zamrugałam, żeby przepędzić te głupie łzy i wstałam, żeby uścisnąć jej dłoń. – Przysięgam, że nie będzie pani żałowała tej decyzji. Grayson miał rację. Odpowiedzialność ma gorzki smak, ale stawiałam jedną stopę przed drugą, krok za krokiem oddalając się od osoby, którą nie chciałam być. Byłam już w drzwiach biura, kiedy pani Traper zawołała mnie jeszcze. – Jeszcze chwileczkę… Odwróciłam się. Nie zmieniaj zdania. Błagam, nie zmieniaj zdania. – Tak? – Czy zrobiłaby to pani jeszcze raz? – spytała, przekrzywiając głowę, ale jej oczy nadal patrzyły na mnie życzliwie. – Czy spałabym z nim? – Przypomniałam sobie Harrisona, jego uśmiech, ręce, sposób, w jaki sprawiał, że czułam się kimś wyjątkowym, kimś, dla kogo warto zaryzykować karierę.
Przypomniałam sobie też, jak się to skończyło. – Nie. Nigdy. Skinęła głową. – Miło mi to słyszeć. Jeden błąd nie definiuje całego życia. Miała rację. Odebrał mi wszystko i ja mu na to pozwoliłam, a kiedy wszystko rozpadło się na kawałki, po prostu uciekłam. Jemu nic się nie stało. On wciąż wykłada, jego reputacja pozostaje bez skazy. Ślad mojej dłoni zniknął z jego policzka, jakby to się nigdy nie stało, a moje wykształcenie stanęło pod wielkim znakiem zapytania. – Ale na pewno uderzyłabym go jeszcze raz. Tylko mocniej. Przysięgłabym, że się uśmiechnęła.
Rozdział 9 GRAYSON Zaparkowałem samochód jak najdalej od drzwi, żeby jakiś dupek nie uderzył w niego drzwiczkami. Byłem w Fort Rucker zaledwie od czterdziestu pięciu minut, tyle, żeby zostawić torbę w domu i wrzucić jej zawartość do pralki. Ale teraz byłem tu, bo po czterech dniach z rodziną, przyjaciółmi… i Grace, nadal nie mogłem przestać myśleć o Sam. To nie powinno się zdarzyć. Moje życie tutaj, w Rucker, i to, co było w domu, to były dwa odrębne światy. Tylko tak mogłem przetrwać, tylko tak byłem w stanie skupić się na przyszłości. Ale ona w jakiś sposób przeniknęła tam za mną i nawet o tym nie wiedziała. We wtorkowy wieczór siłownia była prawie pusta, tylko kilku stałych bywalców podnosiło ciężary i parę miejscowych dziewcząt ćwiczyło schodki. No właśnie… – Hej, Grayson – zawołała Marjorie przeciągle, mijając mnie rozkołysanym krokiem. Skinąłem jej głową i natychmiast zacząłem szukać wzrokiem Sam, która pojawiła się, jak na zawołanie, z podkładką do pisania w ręku. Miała na sobie przylegającą do ciała koszulkę, a jej spodenki ktoś zaprojektował z myślą o mojej udręce. Chciałem je z niej zdjąć. Zębami. A potem lizać jej uda i… Cholera. Oddalenie nie wzmocniło moich mechanizmów obronnych; wręcz przeciwnie. Sam podała ręcznik jednemu z miejscowych chłopaków i rzuciła mu słodki uśmiech, zakładając kosmyk włosów za ucho. Ścisnęło mnie w żołądku, kiedy facet wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. Zrobiłem krok w ich kierunku. Sam odsunęła się, wciąż z uprzejmym uśmiechem, który na mój widok rozjaśnił się jak stadion przed meczem. – Grayson! Przebiegła kilkanaście dzielących nas metrów i padła mi w
ramiona. Złapałem ją z łatwością i uniosłem do góry, tak, że jej nogi zawisły w powietrzu, a ona objęła mnie w uścisku mocnym jak zapach wanilii, który zawsze się wokół niej unosił. Wciągnąłem go, czując niezasłużony, rozkoszny spokój. Dom. – Och, przepraszam. – Spróbowała się odsunąć. – Dosłownie na ciebie wskoczyłam! Uścisnąłem ją mocniej, rozkładając szeroko dłoń na jej wąskich plecach. – Nie mam nic przeciw temu – powiedziałem, a ona wtuliła się we mnie, opierając policzek na mojej szyi. – Jak się miewa moja kuchnia? – Spłonęła! A ja tęskniłem za tobą! – roześmiała się, patrząc na mnie rozjaśnionym wzrokiem. – I wiesz co? – Zgadywanki z tobą mogą być niebezpieczne. – Uniosłem brwi i objąłem ją mocniej, żeby mój wzrok nie mógł powędrować dalej na południe. – Przyjęli mnie tu do college’u! Poszłam na rozmowę i mogę zacząć zajęcia. Nie wszystkie zaliczą mi później na poziomie uniwersyteckim, wiem… – Kąciki jej ust opadły trochę, jak u dziecka, które usłyszało, że jego obrazek nie jest dość ładny, by zawisnąć na lodówce. – To świetnie, Sam. Naprawdę myślę, że to fantastyczne. A więc stanęła oko w oko ze swoimi demonami i wyszła z tego spotkania zwycięsko. – Hej, Masters, może postawisz ją na podłodze? Czy chcesz ją podnosić zamiast ciężarów? – zawołał Carter ze śmiechem. Sam zacisnęła usta i spuściła oczy. – Nie – odkrzyknąłem. – Chociaż mógłbym, bo jesteś taka drobna – dodałem szeptem do Sam. Podniosła na mnie oczy, wielkie i nieprawdopodobnie zielone, a ja pozwoliłem jej zsunąć się w dół mojego ciała, tym razem chłonąc tę rozkoszną chwilę wszystkimi zmysłami. Powietrze między nami było naładowane elektrycznością. Przełączyłem tryb z przyjaźni na flirt i ona to wyczuła. I nawet nie wiem, czy czułem się z tego powodu winny.
– Przyszedłem tylko powiedzieć ci, że już jestem. Wracaj do pracy; pójdę poćwiczyć do czasu, aż będziesz mogła pójść do domu. – Nie musisz na mnie czekać – uśmiechnęła się, a jej oczy wpatrywały się w moje, jakby próbowała wyczytać z nich, co się właściwie dzieje. Powodzenia, pomyślałem. Bo niech mnie diabli, jeśli sam wiem. – Wiem. Pokręciła głową z zakłopotanym uśmiechem. – Czy uderzyłeś się w głowę, kiedy byłeś w domu? – Nie. Teraz wracaj do pracy, zanim wpadniesz w kłopoty. – Aha. – Sam odeszła, a ja się przebrałem, a potem zająłem miejsce obok Cartera. – Woda – powiedziała Sam, stawiając butelkę obok ławki. Posłała mi nieśmiały uśmiech i wróciła do recepcji. Patrzyłem za nią bez cienia skrępowania. – Sam jest fantastyczna – powiedział Carter i pociągnął łyk wody, obserwując, jak pochylała się nad blatem, żeby go wytrzeć. – Co ty, do cholery, możesz wiedzieć o Sam? – Zacisnąłem palce na hantlach. Uniósł brwi. – Drażliwy? Cóż, spędziłem z nią trochę czasu razem na grillu, kiedy byłeś w domu i robiłeś… cokolwiek tam robisz. Sam to petarda. Krew w moich żyłach zdawała się gęstnieć od czegoś, co bardzo przypominało zazdrość – zazdrość, do której nie miałem żadnego prawa. – Nie. Tylko… Nie, Carter. Ale ten kutas z West Point miał czelność się do mnie uśmiechać. – O, zanosi się na dobrą zabawę. Boisz się konkurencji? – To nie jest zabawa. – Spojrzałem na niego tak, że odchylił się do tyłu. – Wyluzuj. Nie mam ochoty znowu walczyć o dziewczynę –
westchnął. – Nigdy więcej. – Pociągnął kolejny łyk wody i spojrzał na Sam. – Poza tym, to jest pierwsza dziewczyna, która zaszła ci za skórę w czasie tego roku, odkąd cię znam, Masters, i to coś znaczy. – Spojrzał na mnie i czekał na odpowiedź. – Nie, to nie jest chwila zwierzeń, Carter. Tu – wskazałem przestrzeń między nami – nie ma na to miejsca. Potrząsnął głową i roześmiał się. – Ktoś powinien ją ostrzec, jaki z ciebie dupek. Przed oczami stanęła mi twarz Grace, nie taka, jaką widziałem w ubiegły weekend, ale taka, jaka była, zanim to się stało. Jej uśmiech, śmiech, jej głowa na moim ramieniu. I taka, jaka była… po tym. Jak patrzyła przeze mnie, kiedy ją obejmowałem… kiedy przestała mnie widzieć. Wziąłem głęboki oddech. – Tak, ktoś naprawdę powinien ją ostrzec. Gdybym był choć w połowie tym człowiekiem, którym byłem kiedyś, sam bym to zrobił. – Witamy na kursie AH-64. Nazywam się Wolfton i będę waszym instruktorem. Była środa; poranne słońce wpadało przez okna, odbijając się od lśniącej powierzchni tabletu na stoliku przede mną. Do sali ciągle wchodzili piloci. Na tym kursie miało nas być trzydziestu. Według statystyk, dokładnie tylu z nas wszystkich nie skończy studiów. – Przede wszystkim na moich zajęciach należy wyłączać telefony komórkowe. Jeśli jakiś usłyszę, jego właściciel przynosi dwa tuziny pączków następnego ranka. Bez wyjątków, bo to niegrzeczne rozpraszać kolegów – uśmiechnął się i jego siwiejące brwi podskoczyły do góry. – A także dlatego, że bardzo lubię pączki. Każdy z was będzie miał przed sobą tablet i to musi wam wystarczyć. Przełknąłem. Musiałem być w czołówce listy Orderu Zasługi z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby po studiach móc wybierać spośród najlepszych placówek. Fort Bragg był zaledwie pięć godzin od domu. Mógłbym tam jeździć w każdy weekend, a nie
tylko raz czy dwa razy na miesiąc jak teraz. Co bym, do diabła, zrobił, gdybym utknął gdzieś na drugim końcu kraju, na przykład w Lewis albo, co gorsza, w Korei? Ale jak będzie wyglądało moje życie, jeśli mi się uda i trafię do Bragg? Poczułem w ustach dziwny kwaśny smak. Przepłukałem je powerade’em, który przyniosłem tu ze sobą, i wróciłem do słuchania instruktora. Zapisałem daty, które nam podał, starając się nie myśleć o drugim powodzie, dla którego musiałem ukończyć studia z najwyższą lokatą – żeby nikt mi się zbyt dokładnie nie przyglądał. Ale mogę to zrobić. Po prostu muszę wkuwać jak dziki i korzystać z siłowni, żeby nie tracić koncentracji. Nic nie może mnie rozpraszać. Zaliczyłem tak kurs podstawowy, zaliczę i apache’a, oczywiście o ile będę pracował dwa razy ciężej niż każdy inny pilot tutaj. – Jak wiecie, w piątek podejdziecie do pierwszego testu 5&9. Dla tych, którzy go nie zaliczą, będzie on zarazem ostatnim. – Instruktor patrzył na nas wzrokiem wykluczającym żarty. – Więc. Go. Zaliczycie. A wtedy w poniedziałek zaczną się zajęcia praktyczne i poznacie swoich instruktorów pilotażu. Wyjaśnił jeszcze wszystko, co dotyczyło tabletów i ogólnych wymogów związanych z kursem. Powerpoint był koszmarny, ale dzięki niemu nie trzeba było tyle pisać, więc musiałem się przełamać. Mózg zagotował mi się kilka razy, ale dałem radę. O drugiej po południu miałem w głowie papkę, usiłując spamiętać nieprawdopodobną ilość informacji, którymi zostaliśmy zalani. – Tu się dzisiaj zatrzymamy, nieco wcześniej niż zwykle. – Dzięki Bogu. – Ale jest jeszcze jedno. – Kurwa. – Proszę, żeby każdy odwrócił się do osoby siedzącej obok i przedstawił się. Odwróciłem się do Jaggera, który już wyciągał przed siebie rękę. – Miło cię poznać, jestem Jagger Bateman.
– Bardzo zabawne. – Podałem mu dłoń. – Wszyscy już się znają? – zapytał pan Wolfton, a my wymamrotaliśmy zgodnie, że tak, choć nikt się nawet specjalnie nie rozglądał. – Dobrze. Właśnie poznaliście swojego partnera do końca tego kursu. – Super! – Jagger podniósł zaciśniętą pięść. Cholerne. Moje. Szczęście. Jeśli przy kimś wypadałbym kiepsko pod względem akademickim, to waśnie przy Panu Pamięć Fotograficzna. Wiem, że w powietrzu biłem go na głowę, byłem tego pewny, ale nie mogłem konkurować z nim na żadnym pisemnym egzaminie. – Nie wyglądasz na tak zachwyconego, jak powinieneś być – uśmiechnął się Jagger. – Cóż… – odparłem, rozkładając ręce. – Hej, ciesz się, że to nie Carter. Ten facet wbiłby sobie pierścień z West Point w czoło, gdyby tylko mógł. Piloci zaczęli wstawać, pakować się i ustawiać w kolejce do biurka. – Ale tak naprawdę nie przeszkadza ci to partnerstwo, co? – spytał Jagger za moimi plecami. – Nie chcę, żeby to psuło atmosferę w domu. – Nie martw się, kochanie – odparłem. – Nadal będę wynosił śmieci. – Cholera, czy to był żart? – Jagger spojrzał na zegarek, który kosztował więcej niż mój samochód; nie, żeby się z nim afiszował. – Odnotujmy chwilę, w której okazało się, że Grayson Masters ma poczucie humoru. Pokręciłem głową. – To partnerstwo jest w porządku. Będziesz mnie mobilizował. Ale serio, powiedzmy to sobie wyraźnie, Jagger. Nie mogę sobie pozwolić na oblanie niczego czy jakieś rozproszenie. Teraz mam w planie już tylko naukę, latanie, i siłownię. – A lazania? Tego nam chyba nie odbierzesz. Uśmiechnąłem się kącikiem ust. – Jedzenie to życie.
– A Sam? – Jagger zniżył głos. Odwróciłem głowę i spojrzałem na niego. Rozbawienie znikło z jego oczu, patrzył na mnie z wyrazem twarzy starszego brata, który rozpoznałem tylko dlatego, że miałem młodsze siostry. – Co z Sam? – Poczułem, jak się spinam, choć serce podskoczyło mi w piersi. Cholera, reagowałem na jej imię jak jakiś bohater komedii romantycznej. Skupiłem się na żołądku. Dzięki Bogu, żadnych motyli. Tylko skurcze z głodu. Jagger prychnął. – Nie myśl, że nie widzę, jak na siebie patrzycie. Wy dwoje moglibyście prawdopodobnie zasilić cały ten dom energią elektryczną, gdyby zostawić was na chwilę w tym samym pokoju. – Następny? – zawołał pan Wolfton, oszczędzając mi odpowiadania na pytanie, na które nie znałem odpowiedzi. – Porucznik Grayson Masters i porucznik Jagger Bateman. – To dużo lepsze niż Carter – szepnął za mną Jagger. Instruktor zapisał nasze nazwiska na liście, a potem spojrzał na mnie z uśmiechem. – Ach, porucznik Masters. Mam tu informację, że ukończył pan Citadel. Zmarszczyłem brwi. – Tak jest. – Wśród jednego procentu studentów z najwyższymi lokatami. – Dobrze. Zostałem poinformowany, że jest pan liderem w swojej grupie. Nie. Nie. Nie. Cholera, nie. – Tak? Podał mi teczkę. – Oto lista kursantów. Proszę podzielić ich na plutony i do jutra dostarczyć mi listę ich telefonów. Moja ręka zamarła na teczce. – Czy jest jakiś problem? – spytał, unosząc pytająco brwi. Jagger szturchnął mnie w plecy. Cholera, tak, jest problem. Nie mam na to czasu. – Nie, proszę pana. Nie ma problemu. Cieszę się, że mogę się
przydać. Wziąłem teczkę i wyszedłem na zewnątrz, by spotkać się z Jaggerem. Gorące powietrze uderzyło nas w twarz. Włożyliśmy czapki i ruszyliśmy do mojej furgonetki. – O czym myślisz? – spytał Jagger, wspinając się na siedzenie po stronie pasażera. Przekręciłem kluczyk w stacyjce. – Teraz tęsknię za Carterem. Jagger się roześmiał. – Tak, facet ma też swoje zalety. Wrzuciłem bieg i ruszyłem do domu, usiłując obmyślić jakiś sposób na pogodzenie nowych obowiązków lidera grupy z zachowaniem wysokich ocen. – Nie denerwuj się. Wszystko zdasz. – Jestem aż tak czytelny? – Zacisnąłem palce na kierownicy. – Jesteś zestresowany. Skręciliśmy w Enterprise. – Tak, ale dla mnie to nie jest takie proste. Co nie znaczy, że nie będę pracował dwa razy ciężej, żeby sobie poradzić. Otworzyłem drzwi i zanim zdążyłem je zamknąć, poczułem zapach wanilii… dom. – Chodź tutaj. – Sam podbiegła do mnie, z szeroko otwartymi oczami. Chwyciła mnie za rękę swoją małą dłonią i wciągnęła do kuchni. – Co, do diabła? – spytałem. – Wszystko w porządku? Twojej mamie nic się nie stało? Mam kogoś zabić? – Pytania padały z moich ust, w miarę jak przychodziły mi do głowy. – Co? Nie, ze mną wszystko w porządku, to nie o mnie tu chodzi. – Więc o co? – Ująłem jej twarz w dłonie, żeby ją unieruchomić. Pod palcami wyczuwałem jej puls. – Pojawiła się tu jakąś godzinę temu i właśnie zaczęła inspekcję, przejrzała dokładnie twój pokój i urządziła mi tu coś w rodzaju hiszpańskiej inkwizycji. Naprawdę nie widzę powodu, dla którego moje życie seksualne miałoby być przedmiotem dyskusji. – Mówiła tak szybko, że musiałem skupić się, by rozróżniać słowa.
– I nie, żebym nie chciała pożyczać czasem swoich ubrań, ale… – Ale o kim ty mówisz? – O twojej siostrze! – szepnęła głośno. – Mojej… – Cholera. – Której? – A ile ich masz? – Brwi Sam podskoczyły do góry. – Cztery. Więc która to, Sam? – Wszystkie były jak wrzody na mojej dupie, ale… – Gray! Cudownie urządziłeś swój pokój! Zostawiłam w nim swoją torbę, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza, i och, mój Boże, skąd się tu wzięło takie niesamowite ciacho? O cholera, nie. Odwróciłem się powoli, osłaniając Sam własnym ciałem, podczas gdy moja siostra przesuwała wzrokiem w górę i w dół Jaggera. Josh wszedł przez drzwi frontowe. – Boże, naprawdę chciałbym to wiedzieć… Dlaczego, do cholery, nie mogę zaczynać zajęć o tej samej godzinie co wy? – Josh wszedł do kuchni, z kurtką od munduru w ręce, a mojej siostrze oczy omal nie wyszły na wierzch. – O, witam… – Spojrzał na resztę z nas w oczekiwaniu, że ktoś dokona prezentacji. – O mój Boże, wszyscy żołnierze są tacy seksowni? Mógłbyś naprawdę sprzedawać bilety na takie show. – Jakbym nie wiedziała – mruknęła Sam, wychodząc zza moich pleców. – Grayson? – powiedział Jagger, który najwyraźniej świetnie się bawił. Kilka razy zacisnąłem zęby, żeby nad sobą zapanować. Moje życie waliło się właśnie na wszystkich frontach. Tej nie sposób było kontrolować. Parker, Constance, do diabła, nawet Joey – z każdą z nich mógłbym sobie poradzić. Ale nie z nią. – Josh, Jagger. Poznajcie Mię, moją małą siostrzyczkę. I trzymajcie od niej ręce z daleka, bo pozabijam. Jagger zaczął się śmiać histerycznie. – No, to by było na tyle, jeśli chodzi o koncentrację na nauce.
Rozdział 10 GRAYSON Co ty tu robisz, Mia? – Przyparłem ją w kuchni do muru, podczas gdy Jagger rozpalał grill. – Chciałam cię zobaczyć. – Mia wydęła usta. – Widzieliśmy się mniej niż tydzień temu. Więc nie wciskaj mi kitu. Zakołysała się na piętach, spoglądając w okno. – Dlaczego nie mówiłeś, że masz takich przystojnych współlokatorów? – Ponieważ jestem facetem, Mia. Teraz trzymaj się tematu. Dlaczego… jak się tu dostałaś? – Może miała metr sześćdziesiąt, ale była w stanie zrujnować ten względny spokój, jaki zdołałem tu osiągnąć. – Samolotem? Powiedziałam mamie, że chcę cię zobaczyć, a ona uznała, że to dobrze, że ktoś wreszcie zobaczy, jak się tu masz. – Wzięła kubek kawy Sam, na którym ciągle był ślad jej błyszczyka do warg. – Poza tym chciałam ją poznać. – Poznać kogo? Sam? – Wziąłem kubek z jej dłoni i postawiłem go z powrotem na ladzie. Był pusty, z czego wywnioskowałem, że Sam wróci tu niebawem. – Dziewczynę, która sprawiła, że się uśmiechasz. – Mia uśmiechnęła się, jakby została dopuszczona do jakiejś nieuchwytnej tajemnicy. – Mia… To jest moje życie. Nie jakaś zabawa w swatanie. Nie kłamałem w domu; Sam jest tylko współlokatorką. – Za dobrze cię znam. – Nie możesz powiedzieć nic na temat domu, Mia. Ani Grace, bo… – Wyluzuj, Gray. Nie przyjechałam tu, żeby zdradzać twoje tajemnice. Dlaczego trzymasz to w tajemnicy, nie mam pojęcia, ale jeśli masz potrzebę, żeby to jakoś zaszufladkować, rozumiem. Sam wkroczyła tanecznym krokiem do kuchni i nagle się
zatrzymała, przenosząc wzrok ze mnie na Mię i z powrotem. – Och, mogę wrócić później. Podniosłem kubek po kawie. – Nie, nie możesz. Padniesz trupem czy coś w tym rodzaju, jeśli nie dostaniesz paliwa. Nie przeszkadzasz nam, naprawdę. Sam zagryzła dolną wargę, a ja, cholera, miałem ochotę chwycić ją ustami, a potem muskać językiem… Cholera. – Jesteś pewny? – Tak, jestem pewny. – Jednego i drugiego. Uśmiechnęła się nieśmiało do Mii, która przyglądała jej się bezwstydnie, i zakrzątnęła się koło ekspresu do kawy. Podczas gdy kawa się parzyła, minęła mnie i podeszła do lodówki. – Uch. Zapomniałam o śmietance. – Zobacz za mlekiem – zasugerowałem. Jej radosny okrzyk było wart dodatkowego wysiłku, jaki musiałem w to włożyć. – Jak, do cholery? – Odwróciła się z szeroko otwartymi oczami, ukazując butelkę miętowej śmietanki. – Ty ją kupiłeś? Jej oczy płonęły jak u dziecka w Boże Narodzenie, a jej uśmiech mógłby oświetlić Las Vegas. – Drobiazg. Wystarczyło zrzucić na siebie stertę paczek z żelkami i mieć nadzieję, że tłumy wokół nie uznają mnie za świra. Wskoczyła na mnie i głośno pocałowała w policzek, a ja objąłem ją ramieniem. – Dziękuję ci! Będę ją sobie racjonowała, przysięgam! Zaśmiałem się. – Przy tempie, w jakim wchłaniasz kawę, taka butelka starczy ci na jakieś trzy dni. Sam zeskoczyła na podłogę i uśmiechnęła się. – No, to będą wspaniałe trzy dni. Uśmiechnąłem się, choć bardzo chciałem zachować powagę. – Więc będzie to osiemnaście dni pełnych chwały. Jej brwi podskoczyły aż do linii włosów. – Zajrzyj do zamrażarki. – Zacisnąłem palce na blacie za
moimi plecami, ignorując Mię, która gapiła się na mnie, jakby chciała wywiercić mi w ciele dziury oczami. – Za drugą butelką tequili. Sam na ułamek sekundy zamknęła usta, ale zaraz znowu je otworzyła na widok pięciu kolejnych butelek, które tam wczoraj schowałem. – Niemożliwe! – Podskoczyła, podskakując na palcach. Zamknęła drzwi zamrażarki, odwróciła się i tym razem uśmiechnęła się do Mii. – Twój brat – wskazała mnie, jakby był tu jeszcze jakiś inny facet, który mógłby być uznany za brata Mii – jest bogiem wśród ludzi. – Tak słyszałam – odparła Mia z uśmiechem od ucha do ucha. Mijając mnie znowu w drodze powrotnej do ekspresu, Sam ścisnęła mnie za ramię. – Dziękuję – wyszeptała, spoglądając na mnie ukradkiem, zanim znowu skupiła się na kawie. – Sam, przyniesiesz mi czysty talerz? – zawołał Jagger, rozsuwając lekko szklane drzwi. – Już się robi! – odkrzyknęła, wzięła kawę i talerz i wyszła z powrotem na zewnątrz. Mia wybuchnęła śmiechem. Oparłem się o blat i skrzyżowałem ramiona na piersi. – Co cię tak rozbawiło? – Tylko współlokatorka! – Mia pochyliła się i chwyciła za brzuch. – Och, źle z tobą, bracie. – Tylko współlokatorka – powtórzyłem, ale Mia wyszła do ogródka, śmiejąc się jeszcze głośniej niż przedtem. Nieważne. Może myśleć, co chce. Tak, Sam szaleńczo mnie pociągała, ale kto, do cholery, potrafiłby jej się oprzeć? Ale żeby było ze mną źle? Bynajmniej. Otworzyłem lodówkę, wyciągnąłem jedną z butelek ze śmietanką i poszukałem producenta. Może gdybym zamówił całą skrzynkę, dostarczyliby mi ją do domu. Zaraz, zaraz. Czy ja naprawdę się nad tym zastanawiam?
– Cholera – mruknąłem, wtykając butelkę z powrotem do zamrażarki. Źle ze mną, naprawdę. – Proszę? No, chodź, Gray. – Mia marudziła na basenie Fort Rucker. Dzięki Bogu miała na sobie jednoczęściowy kostium, bo bardzo nie chciałem zabić któregoś z nowych szeregowców za dostawianie się do mojej siostry. Nie licowałoby to z moją rangą, bez wątpienia. – Jestem tu już od trzech dni, a ty się ciągle tylko uczysz. Co, do licha, może być takie trudne? – Nie powinno cię tu być, Mia – przypomniałem jej i odwróciłem kolejną kartę. – Nie powinno cię tu być, Mia – powtórzyła, przedrzeźniając mnie, tak jak to mają w zwyczaju młodsze siostry. – Przynajmniej Sam zaraz tu będzie. Oderwałem wzrok od kart. – Zaprosiłaś tu Sam? – Powiedziała, że przyjdzie, jak tylko skończy korepetycje. – Mia owinęła się ręcznikiem i wycisnęła wodę z włosów. – Ona chodzi na korepetycje? Niedobrze. Poza tym jej zajęcia zaczynają się dopiero w przyszłym tygodniu. – W poniedziałek, jeśli chodzi o ścisłość. O dziewiątej, chemią, o ile dobrze zapamiętałem jej plan. Powiesiła go na lodówce z uroczym, pełnym szczęścia uśmiechem. – Nie, ona daje korepetycje. Jest świetna z matematyki. – I ma wielkie serce. Mia uśmiechnęła się do mnie, mrużąc oczy w ostrym południowym słońcu. – Myślałam, że się uczysz? Spuściłem wzrok na karty. Korepetycje. Sam może popełniła jakieś błędy, ale fakt, że potrafiła się zatrzymać i wygrzebać z tego, w co wpadła, cokolwiek to było, znaczył dla mnie więcej. – Co to jest? – Mia wskazała moje karty. Cholera. Chciałem wrzucić je do torby, ale złapała je z tą swoją upiorną, kocią szybkością. Wyciągnęła jedną na chybił trafił, a ja skuliłem się w sobie.
– …ograniczenie ciśnienia paliwa na… Głośno wciągnęła powietrze w płuca. – Czy ty…? – Spojrzała na mnie, a ja opuściłem okulary przeciwsłoneczne, czując, jak zaczyna mi brakować powietrza. – Co ja? – spytałem. – Tata cię zabije. – Zmrużyła oczy. – Przestałem szukać jego aprobaty wiele lat temu. – Wyciągnąłem rękę i czekałem, choć marzyłem o tym, żeby po prostu wyrwać karty z jej palców. – Masz osiemnaście lat, Mia. Jesteś prawnie dorosła i za parę miesięcy pójdziesz na uniwersytet. Naprawdę masz zamiar do końca życia słuchać tylko mamy i taty? Westchnęła i oddała mi karty. – Nie można ich okłamywać. Nawet powieka mi nie drgnęła. – Nigdy tego nie robię. – Ale nie powiedziałeś im o tym. To rodzaj kłamstwa. – Założyła ręce pod piersi. – To zawsze było w planie. – Wstałem. Czułem się tak, jakby Mia miała nade mną jakąś moralną wyższość i byłem tym już zmęczony. – Ale plan… uległ zmianie – zniżyła głos. – Nie, wszyscy chcieli, żeby uległ zmianie. – Ponieważ nie muszą niczego udowadniać, w przeciwieństwie do mnie. Pokręciła głową, ale przerwałem jej, zanim zdążyła coś powiedzieć. – Naprawdę chcesz się w to wtrącać? Constance, Joey, do diabła, nawet Parker, wyraźnie powiedziały mi, co o tym sądzą. Naprawdę też chcesz dorzucić swoje trzy grosze? – Drgnęła. Kurwa. Nigdy dotąd nie rozmawiałem z nią takim tonem. Jak, do cholery, mam sprawić, żeby zrozumiała? – To wszystko, co mam. – Nawet moje gardło było ściśnięte i z trudem wydobywałem z niego słowa. – To jest to. Jestem tu i wkuwam jak oszalały, a kiedy mnie tu nie ma, jestem z powrotem w Nags Head z Grace. Wybacz mi, że chcę tej jednej rzeczy dla siebie. Jakiś chudy chłopak zagwizdał, gdy przechodził obok nas, zsunął nieco okulary z nosa i zlustrował Mię jak kawałek steku,
albo – co gorsza – kawałek dupy. Obróciłem się na pięcie, pozwalając, żeby potknął się przy tym o moją stopę. Wrzasnął jak dziewczyna i wpadł do basenu. Zasłoniłem sobą Mię, żeby jej nie ochlapał. Wypłynął na powierzchnię, a ja przykucnąłem na brzegu. – Chłopie! – zawołał chłopak, ocierając oczy. – To moja siostra. Chciałbyś przyjrzeć jej się dokładniej? – spytałem cicho, mrużąc oczy. – N-n-nie – wykrztusił. – Gray, daj spokój, wystraszyłeś go. Pewnie się boi, że to jeszcze nie koniec. – Mia poklepała mnie po ramieniu, które wciąż było napięte. Zmełłem przekleństwo, ale podałem facetowi rękę i bez trudu wciągnąłem go na brzeg. Jego ciuchy tak nasiąkły wodą, że mógłby napełnić nią brodzik dla dzieci. – Hej, Sam! – Mia pomachała ręką nad głową. Zobaczyłem ją, jeszcze zanim tak naprawdę dotarło do mnie, co powiedziała Mia. Spod słomkowego kapelusza z szerokim rondem i wielkich okularów Sam posłała mi uśmiech, który mógłby opalić moją duszę. Fluorescencyjne pomarańczowe pareo sprawiało, że jej skóra wyglądała jak deser. Napięcie, które czułem w piersi, natychmiast ustąpiło, jakby sama jej obecność usuwała nie tylko moje zmęczenie, ale także mechanizmy obronne. – Cześć! – Podeszła do nas i zajęła miejsce najbliżej Mii. Co za szkoda. Zaraz. Tak jest właśnie najlepiej. Cholera, nawet nie umiałem się zdecydować, gdzie chciałem, żeby usiadła. Pomachałem. Był to najżałośniejszy gest w historii człowieka. – Jak tam twoje korepetycje? – spytała Mia. – Długie – odparła Sam, kładąc kapelusz na krześle razem z okularami. Potem wyciągnęła ręce do słońca. O szóstej temperatura powinna zacząć spadać, ale mnie właśnie się podniosła. Weź się, kurwa, w garść. – Chcesz popływać? – spytała Mia, zrzucając ręcznik.
– Jasne! – zgodziła się entuzjastycznie Sam. Rozwiązała pasek wokół talii i pareo opadło na leżak. Ożeż. Niech. Mnie. Wszyscy. Diabli. Szlag. By. Trafił. Jej strój składał się ze stanika na ramiączkach i szortów. Odsłaniał jej lekko wyrzeźbiony brzuch i podkreślał krągłość pośladków. Miała sterczące piersi i sutki, które wyraźnie odcinały się pod materiałem. Na myśl o tym, że mógłbym wziąć jeden z nich do ust, niemal zacząłem się ślinić. – Gorąco tu jak cholera – powiedziała Mia. – Język – rzuciłem z przyzwyczajenia. Uniosła brwi. – Nie widzę tu mamy. Cholera. Cholera. Cholera. – Wykończysz mnie, Mia. – Usiadłem z powrotem na leżaku i sięgnąłem po karty, żeby przypadkiem nie sięgnąć po Sam, ale siedząc na leżaku, miałem jej tyłek na wysokości wzroku, więc znowu wstałem. – Idźcie popływać. – Och, mam wielką ochotę – powiedziała Sam i dotknęła palcem wody. – Och, ja też! – odparł chudzielec, gwizdnął przeciągle i spojrzał na Sam ze zdecydowanie zbyt wielkim zachwytem. Moja ręka wystrzeliła do przodu, zanim zdążyłem ją powstrzymać. Otwartą dłonią pchnąłem go w pierś i chłopak znowu wylądował w basenie. – Grayson, co jest, do cholery? – zapytała Sam, podbiegając do krawędzi basenu. Chłopak, plując, wyłonił się na powierzchnię. – Co, to też jest twoja siostra? Zirytowało mnie, kiedy gapił się na Mię, ale kiedy wlepił oczy w Sam, krew zagotowała mi się w żyłach. – Nic bardziej mylnego, do cholery! – Gray! Język! – zakpiła ze mnie Mia. Nawet się nie odwróciłem, tylko patrzyłem na tego chudego, źle wychowanego dupka, aż wreszcie zrozumiał. Przestań się gapić na moje dziewczyny.
Cholera. Zamrugałem. Kiedy zacząłem uważać Sam za jedną z moich dziewczyn? – O mój Boże, pomóc ci? – Sam pochyliła się nad wodą, wyciągając rękę. Facet spojrzał na nią tak, jakby nagle wyrosły jej trzy głowy, a potem szybko podpłynął do przeciwległej krawędzi basenu. Dobry plan. – Jaskiniowiec, co? – Sam spojrzała na mnie. – On… on… – Nagle zabrakło mi języka w gębie. – Gapił się na mnie? Podrywał mnie? Może chciał się ze mną umówić? – Sam skrzyżowała ramiona, co tylko jeszcze uniosło jej piersi. Oderwij się wreszcie od jej majtek, człowieku. – Grayson, jestem sama. Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że może chciałbym się z kimś umówić? – Z kimś takim? Kimś, komu zależy tylko na twoim ciele? Twoim bardzo apetycznym, bardzo seksownym ciele. Potarła palcami skronie. – No, ale to nie do ciebie należy decyzja, narwańcu. Tylko do mnie. Mia zaśmiewała się do rozpuku, więc mocniej zmarszczyłem brwi. A Sam nagle uśmiechnęła się słodko. – Naprawdę myślę, że powinieneś się trochę schłodzić! Zahaczyła swoją nogą o moją i pchnęła mnie piętą pod kolano. Nogi ugięły się pode mną. – Sam! – Runąłem do basenu, ale nie sam. Pociągnąłem ją za sobą. Uderzyłem stopami w dno, odepchnąłem się od niego i wynurzyłem się razem z Sam, która kaszlała i obejmowała mnie za szyję. Byliśmy dość głęboko; ja sięgałem dna stopami, ale ona nie. – Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś – powiedziałem z rozchylonymi lekko ustami. Uśmiechnęła się, przygryzając dolną wargę. – Nie mogę uwierzyć, że pociągnąłeś mnie ze sobą. – Dobry refleks.
Uśmiech znikł z jej twarzy, oczy rozszerzyły się, jakby w oczekiwaniu na coś, co nie wiem nawet, czy byłbym w stanie jej dać. Cholera, miałem ochotę ją pocałować. Sytuacja między nami była tak dynamiczna, jakbyśmy zostali przywiązani do roller coastera i czekali na nieuniknione, nie wiedząc tylko jeszcze, kiedy to nastąpi. W ciągu pięciu tygodni, kiedy z nią mieszkałem, przeszedłem w swoim myśleniu o Sam od „nigdy” do „jeszcze nie”. A co będzie za pięć kolejnych tygodni? Wszystko, szepnął jakiś głos w mojej głowie. Uniosłem ją do góry, a potem rzuciłem z powrotem do wody na głębokiej części basenu. Wpadła do wody z pluskiem i więcej niż jednym brzydkim słowem. Stłumiłem śmiech. – Jesteś jakiś inny… jakby… lżejszy… sama nie wiem. Nie jak… normalny Gray. – Mia spojrzała na Sam, która płynęła w stronę stojącego na brzegu Josha. – Ona jest dla ciebie dobra. Josh wepchnął Sam żartobliwie pod wodę, a ona wyłoniła się zaraz, parskając. Krew w moich żyłach nagle zmieniła się w lód. Nie stałem już w basenie, tylko w kanale. I to nie śmiech Sam słyszałem, tylko krzyk Grace. A potem ciszę. Już tylko ciszę. – Gray? – Mia dotknęła mojego ramienia, a ja drgnąłem. – Nic ci nie jest? Potrząsnąłem głową i zatrzasnąłem przeszłość, patrząc, jak Sam odsuwa włosy z twarzy. Jej uśmiech był tak ciepły, że przywracał do życia to, co było we mnie martwe. Była irytująca, fascynująca, nieobliczalna i warta każdej sekundy. – Naprawdę, Gray – dodała Mia. – Ona jest dla ciebie dobra. – Tak, ale ja nie jestem dobry dla niej. Problem polegał na tym, że nie byłem już pewien, czy to wystarczający powód, by trzymać się od niej z daleka.
Rozdział 11 SAM Cześć! – Boże, gdzie jest ten cholerny przycisk? Twarz mamy zniknęła z ekranu, a ja na chwilę oparłam czoło na laptopie. Była bardzo rozczarowana faktem, że zapisałam się do państwowego college’u „poniżej moich możliwości”, ale powiedziała, że za niego zapłaci, a to było więcej, niż mogłam się spodziewać. Kliknęłam, żeby odebrać pocztę i przesunęłam wzrokiem po mailach, aż trafiłam na adresata, którego nazwy nie rozpoznałam.
[email protected]. Z roztargnieniem uderzyłam w klawisze. Weź byka za rogi. Dobrze. Otworzyłam pocztę i żołądek podszedł mi do gardła. „Jak ci się spodobała ostatnia odmowa? Raz kurwa, zawsze kurwa. Szkoda, że nie mogłaś się z nimi przespać, żeby cię przyjęli. Przestań. Już. Próbować”. Drżącymi rękami zamknęłam wiadomość. Zasłużyłam sobie na to, prawda? To pewnie pokuta za moje grzechy. Sto Ojcze Nasz i trzydzieści dwa napastliwe maile. To i tak nie ma już znaczenia, prawda? W poniedziałek zaczynam wszystko od nowa, od początku… Tak, dopóki nie złożysz papierów do kolejnej szkoły… albo wreszcie stawisz czoło temu, co cię czeka w Kolorado. Och, będę jak Scarlet O’Hara – pomyślę o tym jutro. Albo nigdy. Czy coś. Ale te maile mogę powstrzymać od razu. Może na to zasługuję, ale jeśli mam to zostawić za sobą, nie mogę dostawać czymś takim w twarz za każdym razem, kiedy sprawdzam pocztę. Zmieniłam ustawienia, dopuszczając do mojej skrzynki tylko maile ze znanych adresów. I z Victoria’s Secret. Nigdy nie miałam dość bielizny. I czekolady. Jedno kliknięcie, jeden problem rozwiązany. Sytuacja zdecydowanie domagała się brownies.
Zbiegłam ze schodów i niemal wpadłam na Graysona, który właśnie wchodził na górę. – Hej! – Czy rzeczywiście był tak zdyszany, jak ja się czułam? Ten facet zazwyczaj zapierał mi dech w piersi, kiedy tylko się pojawiał, ale w mundurze lotnika? Jasna cholera. Nigdy nie chciałam się choćby zbliżyć do żadnego żołnierza… No, dobrze, do Graysona chciałam się zbliżyć… Na odległość oddechu. Dotyku. Chciałam być pod nim. Nad nim. Przyparta przez niego do ściany. – Cześć, Sam. – Jego oczy błyszczały, jakby dokładnie wiedział, o czym myślałam. – Dobry dzień? – wykrztusiłam. – Bardzo dobry. Zdałem test 5&9. Jego oczy wydawały się roztańczone, a ja uświadomiłam sobie, że uśmiecham się jak zakochana kretynka, ale nic nie mogłam na to poradzić. Wydawał się szczęśliwszy niż kiedykolwiek. – O tak, to jest na pewno dzień brownie. Ale ja zaraz uświnię twoją kuchnię. – Zmarszczyłam nos dla podkreślenia złowieszczych zamiarów. Nawet nie drgnął, tylko wpatrywał się we mnie tym swoim intensywnym wzrokiem. – Mniej więcej za godzinę muszę wyjść. Dzisiaj lecę do Nags Head. Stałam prosto, nie oklapłam jak przekłuty balonik, choć tak się właśnie czułam. Przecież był tam w ubiegły weekend. – Cóż, Ember jest w drodze, więc będzie więcej dla nas. – Zmusiłam się do uśmiechu. – Zostaw dla mnie jeden. Będę w domu w niedzielę. Kiwnęłam głową, a on wsunął mi za ucho kosmyk włosów, ponownie pozbawiając mnie tlenu. Wydawał się jakby lżejszy… bardziej odprężony po tym egzaminie. Zrobiliśmy jednocześnie niezgrabny krok w lewo, potem w prawo, minęliśmy się w końcu, a ja poszłam do kuchni i wyjęłam pudełko z mieszanką na brownie.
Jaja. Woda. Olej. To łatwe. Włączyłam piekarnik, a potem rozbiłam jajko, wlałam je z resztą płynnych składników do mieszanki i włączyłam mikser na niskie obroty. Wystukiwałam palcami rytm na blacie, podczas gdy mączna mieszanka zmieniała się w pyszne ciasto, ale mój umysł po prostu nie był w stanie odpuścić. Przecież nawet tu nie zostanę. To tylko krótki przystanek na drodze do odnowy edukacyjnej i… no tak, moralnej. Grayson też tu nie zostanie. W grudniu skończy szkołę lotniczą i na pewno zostanie wysłany gdzie indziej, gdzieś blisko domu. Tyle że właśnie nazywał domem Alabamę… Moja ręka ześlizgnęła się i uderzyła w dźwignię z boku miksera. – Cholera! – krzyknęłam, kiedy mikser przyspieszył gwałtownie i ciasto eksplodowało, bryzgając na ściany, szafki, moją twarz… na wszystko. Wyplułam to, co prysnęło mi do ust i trzasnęłam w dźwignię miksera, żeby go wyłączyć. Sprzątanie po tym wszystkim będzie koszmarem. – Wszystko w porządku? – Grayson przybiegł z włosami mokrymi od prysznica. Na widok kuchni otworzył szeroko oczy. – Nie żartowałaś z tym uświnieniem. – Ach, to? – uśmiechnęłam się. – To tylko nowa technika napowietrzania ciasta. To efekt jak najbardziej zamierzony. – Moja fantastyczna linia obrony spaliła jednak na panewce w chwili, kiedy kawałek gęstej mieszanki odpadł mi od nosa. – Doprawdy? – spytał, podchodząc do mnie powoli i zasłaniając wszystko inne. Oddech uwiązł mi w piersi, gdy przeciągnął palcem po moim policzku, a potem go oblizał. O matko kochana. – Hmm… Myślę, że trzeba by jakoś ulepszyć tę technikę. Może trochę więcej powietrza w cieście? Otworzyłam usta. – Kpisz sobie ze mnie? Jego uśmiech musiał mieć jakieś bezpośrednie powiązanie z moimi majtkami, bo natychmiast zapragnęły ze mnie spaść.
Natychmiast. Grayson oblizał dolną wargę i patrzył na mnie z tą niesamowitą intensywnością, która sprawiała, że nie byłam w stanie oderwać od niego wzroku. A potem zbliżył swoją twarz do mojej. Co… co on robi? Ale czy w ogóle cię to obchodzi? Nie. Ani trochę. – Może jeszcze popracujemy nad smakiem? – powiedział cicho, przesuwając wargami po moim policzku. – Mmm. Zdecydowanie tak. Całe moje ciało przeszył dreszcz. Jasna cholera. Naprawdę dotykał mnie ustami, to nie był sen. W tej chwili jednym ruchem włączył mikser i czekoladowa masa bryznęła w górę. – Nie zrobiłeś tego! – Osunęłam się na podłogę, zostawiając Graysona na pastwę czekoladowego prysznica. – A i owszem! – Podniósł mnie, jakbym nic nie ważyła i poczułam ciasto spadające na moje plecy. – Rany, ale jesteś śliska. – Udał, że mnie upuszcza. Jęknęłam, obejmując jego biodra nogami, a szyję ramionami. Grayson wyłączył mikser i zaśmiał się gardłowo. – Umiesz się śmiać? – spytałam, podnosząc głowę, żeby na niego spojrzeć. – Jestem znany z tego, że mi się to zdarza – odpowiedział, uśmiechając się szelmowsko mimo czekolady pokrywającej jego policzki i czoło. Jak, do cholery, ktokolwiek może wyglądać tak seksownie, ociekając surowym ciastem? – Podoba mi się to – przyznałam. Jego uśmieszek znikł. Pogłębił uścisk na moich gołych udach i opuścił wzrok na moje wargi, które rozchyliły się jak za naciśnięciem guzika. Wyraźnie nie tylko przekroczyliśmy granicę przyjaźni, ale wdarliśmy się do jakiejś zupełnie innej krainy. – Mnie też – wyszeptał. Zbliżył swoje usta do moich, a ja chwyciłam się ostatniej deski ratunku, kładąc palec na jego wargach. – Poczekaj. Nie myślisz, że…
Unosząc cały mój ciężar jedną ręką, drugą delikatnie odsunął moje palce od ust. – To jest właśnie problem. Kiedy jesteś blisko, nie myślę. Nie jestem w stanie. – Wciągnął mój środkowy palec do ust i oblizał go do czysta. Całe moje ciało zdawało się zaciskać wokół niego, powietrze uciekło mi z płuc, a on zrobił to samo z moim palcem wskazującym. – I jestem już cholernie zmęczony próbowaniem. Ujął mój kark tą ręką, którą nie obejmował mojego tyłka, i przywarł do moich ust w namiętnym pocałunku. Moje ciało zareagowało natychmiast, otwierając się na niego. Smakował jak czekolada i grzech… i seks. Naprawdę dobry seks. Przesunął się do tyłu, usiadł na jednym z wysokich krzeseł i posadził mnie sobie na kolanach. Zsunęłam stopy z jego bioder i zahaczyłam nimi o poręcze. Syknął, kiedy otarłam się o przy tym o jego krocze. Jasna cholera. Miał erekcję. Już. Dla mnie. Przerwałam pocałunek i odsunęłam się od niego na odległość oddechu. Dyszeliśmy oboje. – Grayson – wyszeptałam. – Jeszcze. – Jego oczy wydawały się niemal srebrne i miażdżyły w zarodku wszelkie protesty, na jakie mogłabym się zdobyć. Potem nagle zaszły mgłą. Jedna z jego dłoni przesunęła się w górę moich pleców i chwyciła mnie za włosy. – Samanta… – Szarpnął, wyginając moją szyję do tyłu, a ja jęknęłam, kiedy przesunął po niej ustami…. – Hej, jesteś gotowy? Jedziemy na lotni… Och. Och! – wykrzyknęła Mia. Moja głowa podskoczyła; uderzyłam podbródkiem w głowę Graysona. Trzeba przyznać, że mnie nie upuścił. To się nie dzieje naprawdę. Krew uderzyła mi do twarzy. Co to? Mamy po szesnaście lat i rodzice właśnie nakryli nas w suterenie? – Pukanie, Mia – warknął z ustami tuż przy mojej skórze i zsunął mnie niżej, aż znowu usiadłam mu na kolanach. – To jest kuchnia, Gray. Oparł czoło o moje, zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
Potem spojrzał na siostrę tak, że aż się cofnęła. Zrozumiała. Albo tak mi się wydawało. Kątem oka nie widziałam jej wyraźnie, a nie było mowy, żebym po prostu na nią teraz popatrzyła. Nie w sytuacji, kiedy siedziałam okrakiem na jej bracie. – Pójdę jeszcze… hm… sprawdzić, czy wzięłam wszystko ze swojego pokoju? Tak… – Niemal rzuciła się do ucieczki. Grayson siedział pode mną jak skamieniały. Powoli odwrócił głowę, żeby na mnie spojrzeć. – Grayson? Co to znaczy? – Och, świetnie, jakie typowe, dziewczyńskie pytanie. Dobra robota, Sam. – Nie żeby to miało cokolwiek znaczyć, prawda? To znaczy, oboje jesteśmy dorośli… – Przestań, Sam, proszę. – Jego dłonie były silne, ale łagodne. Podniósł mnie do góry, zaczekał, aż stanęłam pewnie na nogach i dopiero wtedy mnie puścił. Wstał powoli, a potem odgrodził się ode mnie stołem, tak jak pierwszego dnia, kiedy się spotkaliśmy. Czy on musi się przede mną bronić? Zaraz, zaraz. To on pierwszy mnie pocałował. Przesunęłam palcami po opuchniętych wargach. Przełknął ślinę, wpatrując się w blat stołu. – Nie wiem, co to znaczy, i wiem, że jeśli spróbuję to rozgryźć, to prędzej czy później powiem coś, czego oboje będziemy żałowali. – Co to, do cholery, ma znaczyć? – Nagle ciężko było mi przełknąć gulę w gardle. – Że nie powinieneś był mnie całować? – Zakręciło mi się w głowie. A powinnam być do tego przyzwyczajona. Sam, szybka dziewczyna na chwilę. – Nie wiem… – Potrząsnął głową. – Nie wiem. Nigdy nie działam pod wpływem impulsu. Ja tylko… Boże, nie wiem. Muszę iść, za kilka godzin mam lot. Kiwnęłam głową i zamknęłam usta, próbując przekuć ból w sercu w gniew. – Tak. Musisz już iść. – Nie płacz. Nie rób tego. Wyszedł zza stołu. Wbiłam wzrok w plamy czekoladowego ciasta na jego koszulce.
– Samanto. Pokręciłam głową. – Po prostu idź. Uniósł mój podbródek i wściekłość we mnie umarła. Jego oczy mówiły wszystko, czego nie chciał czy nie mógł powiedzieć i były pełne bólu, którego nie pojmowałam, ale natychmiast nielogicznie zapragnęłam ukoić. Ujęłam jego twarz w dłonie, czując na nich ostry jednodniowy zarost. – Hej. To nie musi nic znaczyć. Jestem dużą dziewczynką. – Muszę iść. – Zawsze musisz iść – wyszeptałam i natychmiast pożałowałam tego, bo zamknął oczy. – Grayson, wszystko w porządku. Możemy o tym porozmawiać albo i nie, kiedy już wrócisz. Będę tu. Otworzył oczy i spojrzał na mnie z dziwną tęsknotą. – Będziesz tu. – Będę tu. Obiecuję. Ale najpierw musisz zrobić coś jeszcze. – Zmarszczyłam nos. – Tak? – Na jego twarz wrócił tamten figlarny uśmieszek, a ja omal nie zaśpiewałam Alleluja. – Weź jeszcze jeden prysznic. Jesteś cały w cieście. Spojrzał w dół, jakby zapomniał, jak wygląda, i westchnął. – No tak. W porządku – urwał, spoglądając na moje usta, które wciąż mrowiły od jego pocałunku. Nakrył moje palce swoimi i wtulił policzek w moją dłoń. – Muszę iść. Uniosłam brwi. – Tak, musisz. Skinął głową, po czym odwrócił ją i pocałował wnętrze mojej dłoni. Potem zostawił mnie w zbryzganej czekoladową masą kuchni. – Myślę, że jesteś dla niego dobra, choć nie wiem, na ile moje zdanie się liczy – powiedziała Mia, spoglądając przez niską ściankę działową na zabałaganioną kuchnię. – Nie wiem, czy jestem dobra dla samej siebie, nie mówiąc już o Graysonie. – Zwilżyłam gąbkę i podeszłam do blatu. – Ale
twoje zdanie bardzo się dla mnie liczy, Mia. Przykro mi, że akurat na to trafiłaś… Właściwie to jestem trochę zawstydzona. – Właśnie skończyłam szkołę średnią. Zaufaj mi, widziałam gorsze rzeczy. Tylko nie z Graysonem. Cieszę się, kiedy widzę, że jest szczęśliwy. – Uniosłam brwi, a ona się uśmiechnęła. – No, na tyle szczęśliwy, na ile to możliwe. Och! Omal nie zapomniałam ładowarki do telefonu! – Pobiegła po schodach na górę. Jej telefon, pozostawiony na kuchennym blacie, odezwał się donośnie głosem Ellie Goulding. – Mia! – zawołałam – Telefon! – Nie odpowiedziała. Zerknęłam na ekranik. Parker. Kolejna młodsza siostra Graysona. – Mia! – krzyknęłam trochę głośniej. Przez chwilę zastanawiałam się, co zrobić, a potem odebrałam. – Cześć, Parker, tu Sam. Mia pobiegła na górę na parę sekund, zaraz będzie z powrotem – powiedziałam pogodnie. Zaraz, zaraz, czy po drugiej stronie naprawdę rozległo się szydercze prychnięcie? – Sam, czyli Samanta. Oczywiście. Jej głos nie brzmiał ani trochę przyjaźnie. – Zaczekasz? – Nie ma potrzeby, jeśli możesz po prostu przekazać wiadomość mojej siostrze i bratu? – Jej głos nabrał nagle słodyczy ciekłego miodu. Ogarnął mnie dziwny niepokój. – Oczywiście. – Powiedz Graysonowi, że Grace została przeniesiona do szpitala z powodu infekcji nerek. Rodzice postarali się o salę z rozkładaną kanapą dla niego, bo wiesz, on nie oddala się od niej na krok, kiedy tu jest. Każdy chciałby mieć takiego chłopaka, nie sądzisz? Chłopak. Mój żołądek podskoczył. Och, nie, znowu to samo. Oparłam łokcie na blacie i pochyliłam się nad nim ciężko. – Na pewno. – Cóż, miło było cię poznać, Sam. Powiesz Mii i Grayowi, że przyjadę po nich na lotnisko?
– Oczywiście. – Mój głos nie drżał, w co trudno było uwierzyć, bo poza tym trzęsłam się na całym ciele. Oddychaj. Po prostu oddychaj. – To na razie! – Rozłączyła się, nie czekając na moją odpowiedź. Kiedy Mia weszła do kuchni, ciągle wpatrywałam się w telefon. – Sam? Nic ci nie jest? To mój telefon? – Zmarszczyła czoło. – Dzwoniła Parker. Coś jest nie tak z nerkami Grace i przeniesiono ją właśnie do szpitala. Ale jest tam rozkładana kanapa, żeby Grayson mógł być ze swoją dziewczyną. – To brzmiało normalnie, prawda? Może trochę beznamiętnie, ale przynajmniej nie krzyczałam… to znaczy nie na głos. – Och, to jest ostatnia rzecz, której ona teraz potrzebuje. – Mia potarła twarz rękami. – Więc on ma dziewczynę? – spytałam. Głos załamał mi się na ostatnim słowie. Mia milczała, a potem opuściła ręce. Prawda wyzierała z jej oczu bez względu na to, jak bardzo chciała ją ukryć. – Grace… To skomplikowana sprawa. Naprawdę skomplikowana, jak w operach mydlanych… a ja po prostu nie mogę nic mówić. Obiecałam mu – wyszeptała, patrząc na mnie brązowymi oczami tak, jakby błagała o zrozumienie. Och, rozumiem wszystko doskonale. Jesteś tak niewiarygodnie głupia. Cóż, przynajmniej z tym się nie pieprzyłaś, prawda? – Musicie się pospieszyć, bo spóźnicie się na samolot. Mia obeszła ściankę działową i wzięła mnie za rękę, która była zimna jak lód. – Musisz pozwolić, żeby ci wyjaśnił. Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Nie bądź jak ta dziewczyna, który wpada w panikę z powodu jakiegoś nieporozumienia. Daj mu szansę, żeby wszystko ci wytłumaczył. – Podaj mi jeden powód, dla którego miałabym to zrobić – powiedziałam.
– Ponieważ przy tobie on wraca do życia. Jesteś pierwszą osobą, przy której się uśmiecha, od niemal pięciu lat… Kiedy widzę go tu… z tobą… to jakby mieć z powrotem dawnego Graya. Ty tego nie widzisz, ale ja tak. Dlatego tu przyleciałam. Kiedy wypowiedział w samochodzie twoje imię, coś jakby kliknęło. Musiałam cię poznać. Proszę, pozwól, żeby ci wyjaśnił. Miał dziewczynę w Karolinie Północnej – co tu było do wyjaśniania? Oczywiście dlatego jak najczęściej starał się wracać do domu. Jak mogłam być tak głupia? Wyciągnęłam rękę w tył i uchwyciłam się kuchennego blatu. Co, do cholery, było ze mną nie tak? Dlaczego pociągali mnie tylko mężczyźni, którzy byli już zajęci? – Mia? – zawołał Grayson, schodząc po schodach. – Jesteś gotowa? Musimy już iść, bo spóźnimy się na samolot. Wyszedł zza rogu i pokręcił głową, rozglądając się po kuchni. – Sam, tak mi przykro, że zostawiam cię z tym bałaganem. Parsknęłam śmiechem, hałaśliwie wciągając powietrze. – Kuchnia? Coś takiego uważasz za bałagan? Kąciki jego ust opadły. Tych ust, które jeszcze przed chwilą czułam na swoich. – Samanto? – Podszedł i chciał mnie dotknąć, ale odskoczyłam w tył. – Ona wie o Grace – powiedziała cicho Mia. Odwrócił się do niej, jakby go uderzyła w twarz. – Ty? – Parker – szepnęła. – Kurwa. – Był wściekły. To rozbawiło mnie jeszcze bardziej, wprawiając niemal w histerię. – O, przeklinasz! – Sam, to naprawdę skomplikowane. – Zrobił krok do przodu, ale cofnęłam się znowu, aż musiałam się oprzeć plecami o umazany czekoladą blat. Śmiech zamarł mi na ustach.
– Czy masz dziewczynę w Północnej Karolinie, Grayson? Zacisnął zęby, a potem ręce. – To nie jest proste pytanie, a odpowiedź zajęłaby dużo więcej niż pięć minut. – Spóźnimy się na samolot – powiedziała Mia cicho. Dlaczego pociągają mnie tacy kłamliwi dranie? Jaka matka, taka córka. – Weź mój samochód i jedź, Mia. Nie wracam do domu w ten weekend. – Jedź, Grayson. – Zacisnęłam palce na blacie, czując ciasto wciskające mi się pod paznokcie. Aż za dobrze pamiętałam, jak to było uderzyć Harrisona w twarz, pamiętałam ten satysfakcjonujący dźwięk gniewu i zemsty. Ale choć próbowałam wzbudzić w sobie gniew, czułam tylko smutek. – Jesteś ostatnią osobą, którą mam teraz ochotę oglądać, więc jedź. Potrząsnął głową. – Nie. Nie zostawię cię tak, dopóki nie zrozumiesz. – Spóźnisz się na samolot. Nie zbliżaj się, proszę. – Nie dbam o to. Mia, weź mój samochód i jedź. Jutro odbiorę go na lotnisku. – Musisz jechać. Teraz. Ponieważ twoja dziewczyna jest w szpitalu, a dziewczyna, którą właśnie pocałowałeś, nie chce mieć z tobą nic wspólnego. – Drżały mi kolana, ściskało mnie w żołądku. Jak on śmie wyglądać tak, jakbym to ja właśnie złamała mu serce? Przeczesał włosy palcami, a ja niemal widziałam diabła i anioła na jego ramionach, próbujących wpłynąć na jego decyzję. Westchnął i zamknął oczy, i wiedziałam już, Karolina Północna i… Grace, wygrały, tak jak powinno być. Wyciągnął do mnie ręce, powoli, jakbym mogła go ugryźć, i ujął moją twarz. Odsunęłam się, ale poszedł za mną. – Ta rozmowa nie jest skończona. Wytłumaczę ci wszystko, jak tylko wrócę. Jeśli tylko zechcesz mnie wysłuchać. – Samoloty nie czekają na nikogo. – Sam – wyszeptał.
– Jedź. Patrzył mi w oczy z taką intensywnością, że nie byłam w stanie odwrócić wzroku. Potem skinął głową. – Zadzwonię do ciebie, kiedy już będę na miejscu. Nie odpowiedziałam, tak jak postanowiłam nie odbierać, jeśli naprawdę zadzwoni. Może sobie wsadzić te swoje telefony. Wyszedł z kuchni, a za nim Mia. Kilka chwil później usłyszałam, jak drzwi frontowe otwierają się i zamykają, a potem furgonetka Graysona wyjechała z podjazdu. Kolana ugięły się pode mną, a ja osunęłam się na podłogę i skrzywiłam, kiedy uchwyty szafek wbiły mi się w skórę. Objęłam kolana ramionami i skuliłam się tak, jak tylko było to możliwe. Nie wiem, jak długo tam siedziałam, ale kiedy Ember weszła do domu, miałam już całkiem zdrętwiały tyłek. – Hej-ho! – zawołała. – Jestem w kuchni – odkrzyknęłam beznamiętnie. Weszła, upuściła torebkę na blat i zlustrowała zniszczenia. – Cóż, to jedyny sposób, żeby ją w końcu odmalować. – Zrobiłam taki koszmarny bałagan! – wybuchnęłam nieopanowanym płaczem. Całe moje ciało trzęsło się z emocji, których nie potrafiłam w sobie pomieścić. Bez względu na to, jak bardzo się starałam, nie byłam w stanie utrzymać się na nogach ani wygrzebać z tego bagna, w którym zdawałam się tonąć. Grzęzłam w nim coraz głębiej. Ember opadła na podłogę, objęła mnie i przyciągnęła do siebie tak, że oparłam głowę na jej ramieniu. – Wyczyścimy wszystko, Sam. Bez względu na to, co to jest. Płakałam w ramionach mojej najlepszej przyjaciółki, aż nie zostało mi już więcej łez. Opłakiwałam tamtą dziewczynę, która umarła w chwili, kiedy poznała prawdę o Harrisonie. Opłakiwałam usunięcie ze studiów. I wszystkie odmowne odpowiedzi. I każde z oczekiwań mojej matki, którego nie potrafiłam spełnić. I utratę Graysona, choć był mój tylko na czas jednego pocałunku.
Powiedziałem jej wszystko, z twarzą zalaną łzami, od Harrisona do Grayson, a ona nic nie mówiła, tylko słuchała, aż wyrzuciłam z siebie wszystko… wszystko, poza mailami. – To mój współlokator, Ember. Jestem taką idiotką. Oparła głowę o moją. – Ty zawsze widzisz w innych to, co najlepsze, Sam. Masz największe serce spośród wszystkich, których znam, i jeśli to dlatego miałabyś być idiotką, to chciałabym, żeby wszyscy byli głupi. – I czy to nie głupie i egoistyczne z mojej strony, że przez te kilka sekund kiedy już o niej wiedziałam, w ogóle mnie to nie obchodziło? Chciałam tylko dalej czuć się tak, jak czułam się przy nim. – Nie, to po prostu ludzkie. Żeby zatrzymać ten pociąg donikąd, do którego przypadkiem wsiadłam w ubiegłym roku, musiałam być silniejsza od swoich błędów. Wysłałam Ember na kolację z Joshem i wysprzątałam kuchnię z góry na dół, a potem wszystko pochowałam w innych miejscach, po to tylko, żeby wkurzyć Graysona. A kiedy zadzwonił… nie odebrałam.
Rozdział 12 GRAYSON Przynoszę dary – oznajmiła Miranda z uśmiechem, wtaczając się na szpitalną salę Grace z przenośną lodówką przerzuconą przez ramię. Jasne włosy miała ściągnięte w koński ogon, co podkreślało sercowaty kształt jej twarzy, tak podobnej do twarzy Grace. – Nie wolno ci niczego dźwigać. – Odebrałem od niej torbę. – Tak, ale pomyślałam, że przyda wam się jakieś domowe jedzenie. – Miranda podeszła do łóżka Grace i opadła na nie ciężko. – Boże, jestem wielka jak dom. – Jesteś piękna. Uniosła brew i zignorowała to. – Nic nowego? Pokręciłem głową. – Dostaje antybiotyki, więc czekamy, aż infekcja ustąpi. – A co u ciebie? – spytała, wskazując na torbę. – Możemy rozmawiać, kiedy będziesz jadł. Rozpakowałem gorące herbatniki i sos. – Dużo lepiej. Dziękuję, Mirando. – Życie w Alabamie? Twarz Sam przemknęła mi przez głowę. Cholera. Czemu ona nie odpowiada na moje telefony? Musiałem jej wszystko wytłumaczyć. A ona musi zrozumieć. – Gray? Zamrugałem. – Pracowite. – Mama mówi, że wciąż jesteś tu raz w miesiącu, jeśli nie częściej. Skinąłem głową. – Przylatuję tak często, jak tylko mogę, a to nigdy nie dość. – Doceniam to. Ona też – westchnęła. – Ale ty musisz normalnie żyć, Gray… Nie możesz po prostu… marnieć tu z nią. Wiem, że chcesz. Wiem, że chętnie zginąłbyś za nią. Ale nie
zginąłeś i zasługujesz na życie, które nie będzie się kręciło wokół… – wskazała szpitalną salę – …wokół tego wszystkiego. Straciłem apetyt. – To jest dokładnie to, na co zasługuję. Przechyliła głowę na bok i pogłaskała dłonią brzuch. – Nie ty jej to zrobiłeś, Gray. Ale wiem, że bez względu na to, jak często będę ci to powtarzała, i tak nie uwierzysz, że to nie twoja wina. Spojrzałem na Grace, która ciągle leżała spokojnie z zamkniętymi oczami. Jej pierś unosiła się i opadała w równym rytmie. Łatwiej mi było, kiedy spała, kiedy mogłem udawać, że zaraz się zbudzi i pokłócimy się o jakiś drobiazg. Kiedy nie spała… cóż, wtedy nie sposób było udawać. Alarm odezwał się z telefonu Mirandy. Westchnęła. – To mój sygnał, że czas pójść na górę do ginekologa. Pora zajrzeć do środka, jak co tydzień. Ta mała już się wyrywa na wolność. Podałem jej rękę i pomogłem wstać. – Dzięki, Gray. Ostatnio trudno mi utrzymać równowagę. – Nie ma sprawy. – Wciąż wiążemy nadzieje z jej krwią pępowinową – powiedziała w drodze do drzwi. – Czytałam dużo o komórkach macierzystych, jeśli byłaby dobrym dawcą, to są szanse, że Uniwersytet w Teksasie… – To świetnie, Mirando. Naprawdę się cieszę ze względu na ciebie i Jamesa. Twoja córka to szczęściara, że ma takich rodziców. – Musiałem jej przerwać. Nadzieja była czymś, na co nie było mnie już stać. Nie po pięciu latach. Pochyliła głowę, tak, jak robiła to Grace, zatrzymała się i uśmiechnęła lekko. – Naprawdę powiedziałam to, co myślę, Gray. Wyrosłeś na dobrego człowieka. Nic z tego nie jest twoją winą. Nic. Wyszła na swoją wizytę, a ja skupiłem się na Grace. Przyciągnąłem krzesło bliżej łóżka, więc mogłem trzymać ją za rękę, gdy spała. Jej palce były smukłe, długie, tak jak i reszta jej
ciała tancerki. No, ciała, które kiedyś tańczyło. Nie miało znaczenia, co mówili inni. Ja znałem prawdę. To ja jej to zrobiłem. Sam nadal nie odpowiadała na moje telefony. Chwyciłem komórkę tak mocno, jakbym chciał ją zmiażdżyć i oparłem czoło o ścianę na szpitalnym korytarzu. Byłem rozdarty między Grace, z którą miałem obowiązek być, i tą drugą w Fort Rucker, gdzie bardzo pragnąłem się znowu znaleźć. Dotknąłem ikonkę obok nazwiska Josha i telefon zaczął dzwonić. – Człowieku, nie mam pojęcia, co ty sobie, do cholery, wyobrażasz, ale zablokowałeś mnie na cały weekend. – Jak ona się czuje? – Cholera, czy to mój głos, czy jakiejś żaby? – Moja dziewczyna? Słabo było z seksem, przez jakąś obłąkaną lodową orgię, którą urządziła twoja dziewczyna. Ale zaraz, jesteś teraz w Karolinie Północnej ze swoją inną dziewczyną? No bo czy całowanie współlokatorki robi z niej twoją dziewczynę? Trochę się w tym gubię. – Jego głos był subtelny jak ostrze żyletki. Kim, do cholery, była Sam? Moją dziewczyną? Przyjaciółką? Współlokatorką? Chrzanić to. Pragnąłem jej, to było oczywiste, biorąc pod uwagę erekcje, których doświadczałem, kiedy tylko pojawiła się w pobliżu. Ale nie pociągała mnie tylko seksualnie. Podziwiałem jej siłę, jej odwagę, to, jak potrafiła się podnieść po każdym ciosie. Cholera, podobała mi się nawet jej porywczość. Ale nazwać ją swoją dziewczyną byłoby pewnego rodzaju zobowiązaniem, więc jak mógłbym to zrobić, skoro ciągle miałem zobowiązania wobec Grace? – Masters? – Tak. – Czy to prawda? Masz tam dziewczynę? – Jego głos brzmiał teraz niemal wrogo. Czy nie powinien się teraz rozlec głośny trzask, symbolizujący zderzenie moich dwóch światów? Cholera.
Potrzebowałem rady. – Czy kiedykolwiek utrzymywałeś coś w tajemnicy przed Ember? Coś, co mogłoby ją nie tylko zranić, ale wręcz… zniszczyć wszystko? – No tak, stałem się jednym z tych zawianych chłopaków, którzy koło pierwszej w nocy opowiadają wszystkim o swoim życiu. Josh umilkł na sekundę. – Tak. Jagger też. I przez to obaj prawie straciliśmy kobiety, które kochamy. Wszystko, co mogę powiedzieć, to ucz się na naszych błędach i nie czekaj, aż będzie za późno. Bo to były błędy. Cokolwiek się dzieje, rzuć karty na stół. Ona za dużo przeszła, żebyś jeszcze do tego dokładał. Powiedz jej otwarcie, jak jest i pozwól zdecydować, czego chce, a czego nie chce. – To jest naprawdę… bardzo skomplikowane. – Bardzo delikatnie ujmując. – Zawsze tak jest, inaczej byśmy tego przed nimi nie ukrywali, no nie? Poza tym, czy to nie ty udzielałeś niedawno takich samych porad Jaggerowi? – Tak, ale dużo trudniej spojrzeć na wszystko z perspektywy, kiedy siedzisz w środku. Josh się roześmiał. – Tak, zdecydowanie więcej widać z tego wysokiego konia, którego tak lubisz dosiadać. Skrzywiłem się. – Pocałuj mnie w dupę. – Pielęgniarka dała mi znak, że skończyli tę część badań. – Muszę iść, ale będę w domu około piątej. – Brzmi nieźle. Sam pracuje dzisiaj po południu, więc nie zdziw się, jeśli po powrocie jej nie zastaniesz. – Dzięki za informację. – Przynajmniej się na coś przydawał. Miałem nadzieję, że nie będą czekali na mnie z widłami i pochodniami. Skrzywdziłem Sam, a ona była ich przyjaciółką cholernie dużo dłużej niż ja. Rozłączyłem się i wróciłem do Grace. Miałem jeszcze tylko godzinę do wyjazdu na lotnisko. Grace siedziała teraz i patrzyła w telewizor, oglądając po raz
dziesiąty Dom na wzgórzu. – Hej. – Pocałowałem ją w czoło. Zamrugała. Przyzwyczaiłem się już do tego, że była to jej jedyna reakcja. – Może trochę poczytamy? Zwykle to lubisz. Wyciągnąłem nowy egzemplarz Odysei, który właśnie zamówiłem. Zacząłem czytać na głos, ale głos mnie zawiódł. To wszystko stało się przez moją lekkomyślność. To była moja lekkomyślność, która przyniosła nas tutaj. – Boże, tak mi przykro, kochanie. – Zamknąłem książkę i położyłem policzek na jej ciepłej dłoni, pragnąc, aby drugą ręką zmierzwiła mi włosy palcami, jak kiedyś. I poradziła coś, jak najlepsza przyjaciółka. – Przepraszam cię za wszystko, co się stało, i za to, co ci zaraz powiem. Usiadłem i zająłem puste miejsce na łóżku, żeby móc spojrzeć jej w oczy, nawet jeśli ona nie chciała na mnie patrzeć. – Ja wiem, że mnie słyszysz, i chciałbym… Boże, chciałbym tak wiele rzeczy. Ale mógłbym zabić, żebyś tylko przemówiła do mnie, Grace. Jej skóra była miękka pod moimi palcami, kiedy podniosłem jej rękę i położyłem ją sobie na sercu. – Poznałem kogoś, Grace, i nie wiem, co to znaczy. Ja… Ona nie jest tobą – wyszeptałem, a potem zaśmiałem się cicho. – Ona jest twarda tam, gdzie ty jesteś miękka, i uparta, podczas gdy ty jesteś taka spokojna. Ona jest jak ogień, jest bezczelna i odrobiną szalona, jestem tego pewny. Ale sprawia, że znowu widzę świat. Jest zraniona i próbuje naprawić swoje życie, i myślę, że mogę jej pomóc. Przekroczyłem jakąś granicę, czego chyba nie powinienem robić, i pocałowałem ją. Tak mi przykro. Sam już nie wiem, gdzie jest ta granica. Wszystko jest teraz takie niepewne, ty i wszystko, co było między nami… jest między nami? Nie wiem już. Nie wiem nic poza tym, co przy niej czuję. Czuję, że żyję… jak nigdy, odkąd cię straciłem. Sprawia, że czuję się tak, jak wtedy, kiedy lecę helikopterem. Wolny. Jakbym stał na krawędzi czegoś, czego prawie nie jestem w stanie kontrolować. To może być coś najwspanialszego w moim życiu albo moja największa porażka.
Ścisnąłem jej rękę. Głos zaczął mi się załamywać. – Boże, Grace. Powiedz mi, co mam robić. Byłaś moim najlepszym przyjacielem, odkąd nauczyłem się chodzić, jedyną kobietą, z jaką chciałem spędzić całe życie, więc powiedz mi, co mam robić, a ja to zrobię. Patrzyłem pytająco w te brązowe oczy, które nauczyłem się kochać, które płakały, kiedy zdarła sobie skórę z kolana, jeżdżąc na moim pierwszym rowerze, które zaszły mgłą namiętności, kiedy razem straciliśmy cnotę w klasie maturalnej. Teraz patrzyły przeze mnie, jakby nie mogła znieść tego, co mówiłem. Czekałem na słowa, które nigdy nie nadeszły. Nie miała zamiaru odpuścić mi moich grzechów ani nakrzyczeć na mnie za to, że ją zdradziłem. Zawsze czekało mnie to samo milczenie, bez względu na to, ile godzin spędzę przy jej łóżku. – Hej, jesteś gotowy? – spytała Mia, delikatnie pukając do drzwi. Wziąłem się w garść i pocałowałem Grace w czoło. W odpowiedzi tylko zamrugała, jak zwykle. – Zobaczymy się za parę tygodni, kochanie. Zacząłem zbierać swoje rzeczy, a Mia przywitała się z Grace przyciszonym głosem, więc nie dosłyszałem nawet, co powiedziała. Panowała nad ekscytacją, dopóki nie dotarliśmy do windy. – Przylecisz do domu na swoje urodziny? – zapytała z szerokim uśmiechem, podskakując kilka razy na palcach. – Wracam na Czwartego Lipca ze… znajomymi. – Och! Sam? Czy Sam też będzie? – Nie wiem, Mia. – Człowieku, ale z ciebie maruda. Za mało czasu na szpitalnej siłowni czy co? – zakpiła i nacisnęła przycisk. – Po prostu wyjaśnij jej wszystko. Ona zrozumie. – Westchnąłem. Faktycznie dużo ćwiczyłem, kiedy tu byłem. Przebywanie z Grace stawało się dla mnie coraz trudniejsze, a siłownia była jedynym miejscem, gdzie mogłem zmęczyć ciało i umysł. Drzwi windy otworzyły się, ukazując Parker siedzącą na
jednym z krzeseł w poczekalni. Cholera, udało mi się dotąd z nią nie spotkać, bo z lotniska odebrała nas mama. – Parker. – Zacisnąłem zęby. – Gray – uśmiechnęła się promiennie. – Jak się ma dzisiaj nasza dziewczynka? – Dostaje kroplówkę. – Minąłem ją, nie czekając, aż wstanie z krzesła i ruszyłem na parking. Pobiegła za nami, stukając głośno japonkami. – Czekaj! – Otworzyła centralny zamek w swoim samochodzie, a ja wyciągnąłem rękę po kluczyki. – O, nie ma mowy, żebyś prowadził mój samochód. – Cóż, nie ma mowy, żebym pozwolił ci kontrolować jakikolwiek aspekt mojego życia, Parker. Więc daj mi kluczyki albo wezwę pieprzoną taksówkę. – Język – krzyknęła Mia z tylnego siedzenia. Parker spojrzała na mnie gniewnie, ale szanse, że się ugnę, były równe zeru. – Z Constance albo Joey nawet byś nie próbował. Moje starsze siostry były oczywiście najrozsądniejsze ze wszystkich czterech. – Tak, ale żadna z nich nie próbowałaby przejąć kontroli nad moim życiem osobistym i zmiażdżyć niewinnej kobiety tylko dlatego, że jej nie akceptują. – Joey i Connie byłyby zachwycone Sam, byłem tego pewien. – Twoje życie osobiste jest tutaj, Gray. Na wypadek, gdybyś zapomniał, Grace cię potrzebuje. Najwyraźniej Parker nie zamierzała wstąpić do fanklubu Sam. Zrobiłem wdech przez nos i wydech przez usta, licząc do dziesięciu. – Daj mi te cholerne kluczyki. – Ję… – Och, zamknij się, Mia! – wrzasnęła Parker. – Nie mów do niej w taki sposób. To nie jej wina, tylko twoja. Wtykasz nos w nie swoje sprawy. Zraniłaś Sam. Mnie też
zraniłaś. Jej oczy rozszerzyły się. – Zależy ci na tej drugiej dziewczynie? – Tak. Jej ramiona opadły, upuściła kluczyki na moją dłoń, a potem obeszła samochód i usiadła na miejscu dla pasażera. Dostosowałem fotel do mojego wzrostu i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Parker milczała do czasu, aż przekroczyliśmy most na Roanoke Island. Nie narzekałem. – Grace cię potrzebuje. Była jak płyta, która się zacięła. Pokręciłem głową. – Tak, ale może ja potrzebuję Sam. Czy to kiedykolwiek przyszło ci do głowy? – Nie. Zawsze byliście tylko ty i Grace. Superdwójka, tandem idealny, pierwsza para szkoły średniej. Musisz jej dać trochę czasu… Wdepnąłem hamulec zbyt mocno na czerwonym świetle. – Czy to wygląda jak szkoła średnia, Parker? Tak? – Nie – wymamrotała. – Dałem jej pięć lat! – I to ciągle jeszcze nie było dość długo. – Myślisz, że to jest dla mnie łatwe? – Wjechałem na małe lotnisko i zaparkowałem. Parker gotowała się ze złości. – Parker, Sam jest naprawdę niesamowita. I Gray jest przy niej… szczęśliwy – odezwała się Mia, niech ją Bóg błogosławi, ale uciszyłem ją, spoglądając w lusterko. Nie potrzebowałem, żeby jeszcze ona wtykała swoje trzy grosze w moje osobiste sprawy. Życie byłoby naprawdę znacznie łatwiejsze, gdybym miał czterech braci. – Więc odpuszczasz ją sobie, tak? Teraz jesteś na to za dobry? – odpaliła Parker, krzyżując ramiona na piersi. – Pan Najwyższa Lokata w Citadel, wielki zły porucznik? Zabawne, nie wiedziałam, że przyjmują tam ludzi, którzy nie umieją czytać. Mia wstrzymała oddech. – Parker.
Prychnąłem. – Tak, daj mi znać, kiedy postanowisz sprawdzić, czy istnieje jakieś życie poza giełdą papierów wartościowych, Parker. Ja przynajmniej nie bałem się wyjechać. – Moje stopy dotknęły chodnika. Rzuciłem jej kluczyki na puste siedzenie, a Mia podała mi plecak. – Kocham cię, Mia – powiedziałem, ściskając jej dłoń. – Kocham cię, Gray, i myślę, że powinieneś wrócić do Alabamy i zawalczyć o Sam, bo jest fenomenalna. – Tak, jest – zgodziłem się, po czym odwróciłem się do nadąsanej Parker. Dlaczego tak się tej sprawy uczepiła? – Parker, kocham cię, bez względu na wszystko. Ale dorośnij wreszcie i zacznij się zajmować więcej własnym życiem niż moim. Zatrzasnąłem drzwiczki, zanim zdążyła odpowiedzieć i wszedłem na halę. Mia ma rację. Sam jest fenomenalna, ale co zrobi, kiedy naprawdę wszystko jej wyjaśnię? Czekając na lot, wszedłem do maleńkiego sklepu z pamiątkami i zobaczyłem talię kart Kitty Hawk. Josh miał rację, powinienem powiedzieć jej prawdę i pozwolić, żeby podjęła decyzję. Bałem się pokazać, że w rzeczywistości nic dobrego nie mogę jej zaoferować, ale zasługiwała na prawdę. Kupiłem karty. O wpół do piątej po południu na siłowni było pełno ludzi. Gnałem tu jak opętany, żeby zdążyć, zanim skończy się jej zmiana. Tu przynajmniej nie mogła przede mną uciec. Oczy miała opuchnięte i podkrążone. Pochylała się właśnie nad podręcznikiem matematyki razem z Avery. Cholera. To przeze mnie płakała. Jakby i bez tego nie miała dość kłopotów. Oparłem się o blat i czekałem, aż mnie zauważy. – Czego chcesz, Grayson? – spytała zmęczonym głosem. – Nie jestem dla ciebie dość dobry. – Wciąż to powtarzasz. – Uśmiechnęła się do jakiegoś chłopaka ze szkoły średniej, który właśnie się zapisywał. – Rozumiem i znikam – mruknęła Avery przeciągle i praktycznie uciekła.
– Sam. – Bawiłem się kartą, którą trzymałem w ręku. – Czego takiego chcesz, co nie może poczekać? – Ciebie. – Wstrzymała oddech, a ja kułem żelazo, póki gorące. – Kiedyś zapytałaś mnie, co zrobić, żeby zostawić błędy za sobą. Te sprawy, które sprawiają, że nie możesz w nocy spać, a rano masz mdłości. Skinęła głową. – Cóż, nie jestem aniołem, prawda? A ona? Ta twoja Grace? Czy jest tak doskonała, jak z pewnością powinna być? Bo, szczerze mówiąc, nie widzę cię z kimś niedoskonałym. Jesteś na to za dobry albo tak mi się zdawało. Przez cały czas myślałam, że to ja jestem zbyt popaprana dla ciebie, ale to ty zacząłeś mnie całować, podczas gdy ona czekała na ciebie. – Mogłabyś na chwilę przestać mówić? Zamknęła usta. – Dziękuję. Mówiłem ci, że wiem coś o takich błędach, takich jak ten, od którego próbujesz uciec. No tak, uciekasz przed nim, uciekłaś pięć stanów dalej, nie zaprzeczaj. Wiem coś o tym, bo sam zrobiłem coś, z czego ciągle nie jestem w stanie się wygrzebać. Czujność w jej oczach paliła mnie żywym ogniem. Chciałem, żeby znowu mi zaufała, chciałem swobody, która między nami była. Mógłbym jej już nigdy nie pocałować, gdybym tylko odzyskał jej zaufanie. Tak, teraz kiedy znasz już jej smak, spróbuj trzymać ręce przy sobie, ty kłamco. – Co mogłeś zrobić aż tak złego? – mruknęła i odwróciła się do mnie tyłem. Złapałem ją za nadgarstek, uważając, żeby nie zrobić jej siniaka, i włożyłem w jej dłoń asa pik, figurą do góry. – To ja jestem odpowiedzialny za to, co stało się z Grace. Zabiłem kobietę, którą kochałem.
Rozdział 13 SAM Poważnie? Dał mi pieprzoną kartę, oznajmił, że jest mordercą, a potem sobie poszedł? Zahamowałam na podjeździe i spróbowałam się opanować. Nie mogę traktować tego, co powiedział, dosłownie. Morderców nie przyjmują do wojska, a on wyraźnie lata do kogoś w weekendy. I założyłabym się o wszystko, że Grayson nie jest typem mordercy. Otworzyłam drzwi, w naczyniu na stole przy wejściu obok jego kluczy położyłam swoje, a potem powiesiłam torebkę w szafie w przedpokoju. W domu pachniało… stekami? – Grayson? – Kuchnia! – zawołał. Oczywiście. – Hej – powiedziałam cicho zza ścianki działowej. Wyciągnął ziemniaki z pieca i odwrócił się w moją stronę. – Hej. – Hm. Co gotujesz? – Obiad niedzielny – odpowiedział, unosząc brwi, jakby nie rzucił tej swojej bomby półtorej godziny temu. – Umyj się, będzie na stole za pięć minut. – A gdzie Josh i Jagger? – Nie będzie ich – odpowiedział, kręcąc głową, jakby to nie była jego decyzja. – Boisz się zostać ze mną sama? Pokręciłam głową. – Oczywiście, że nie. Tylko widziałam dwa talerze. Wypuścił powietrze i zamknął oczy z wyraźną ulgą. – Dobrze. – Zaraz będę z powrotem – powiedziałam, po czym pobiegłam na górę. Przebrałam się w przykrótkie bojówki i miękki, dopasowany podkoszulek.
– Nie bój się. Dasz radę. – Fantastycznie, wstawiałam sobie motywujące gadki do lustra. – Jesteś gotowa? – zapytał Grayson, wysuwając dla mnie krzesło, kiedy wróciłam do jadalni. Usiadłam, a on zajął miejsce obok. Na stole pojawiła się zielona fasola, słodkie ziemniaki i soczyste steki. Zaburczało mi w brzuchu, przypominając, że od piątku nie jadłam niczego, co nie było zupką w proszku. – Dziękuję za ten obiad. – Cóż, to niedziela. Tym razem było trochę trudniej, bo nic nie było tam, gdzie zwykle – powiedział z półuśmiechem, który ciągle jeszcze wywoływał u mnie rozkoszny dreszczyk. Mojego ciała najwyraźniej nie obchodziło, że miał dziewczynę… i że ją zabił. – Poprzestawiałam trochę. Masz ochotę na piwo? – zapytałam i podskoczyłam do lodówki. Ja miałam. Albo na szklaneczkę tequili, która pomogłaby mi przejść jakoś przez to, co się zaraz wydarzy. – Nie. Nie dzisiaj. – Cóż, ja wezmę sobie jedno. – Albo czternaście. Nieważne. Otworzyłam piwo, zajęłam swoje miejsce i zabrałam się do jedzenia, tak jak on. Jedliśmy w milczeniu, popatrując na siebie od czasu do czasu. Żadne z nas nie odważyło się pierwsze przerwać ciszy. Ale w końcu trzeba było coś powiedzieć, prawda? Nie wystarczy oznajmić, że jest się mordercą, a potem… siedzieć sobie jak gdyby nigdy nic. Cały stek i jedno piwo później wyciągnęłam asa pik z kieszeni i położyłam go na stole. – Wyjaśnij. Wstał, wyjął talię kart z kieszeni i usiadł z powrotem. – Diamenty czy serca? – Słucham? – Diamenty czy serca? Wybierz kolor. – Miał je już rozdzielone.
– Serca. – Ponieważ w moje wbił nóż, a potem nim obrócił. Cholera, wydawało mi się, że siedział na tym samym krześle, na którym dosiadłam go wcześniej niczym rasowego ogiera. – Przetasuj – mruknął, wręczając mi talię, a następnie odniósł nasze naczynia do zlewu. Nagi, drewniany blat stołu nagle wydał mi się bardzo onieśmielający. Miałam wrażenie, że za chwilę pokryją go tajemnice Graysona. – Co robimy? – spytałam, czując, jak mój puls przyspiesza. Znowu zajął swoje krzesło, podwinął daszek bejsbolówki i oparł się na łokciach. – Widziałem, jak Jagger prawie spieprzył wszystko, co miał, bo był zbyt uparty, żeby od razu powiedzieć prawdę Paisley. – Tak. Pamiętam. – Ty i ja… cokolwiek to jest albo może być… Z nami tak nie będzie. Powiem ci o sobie wszystko co brzydkie i złe. A ty powiesz mi wszystko co złe i brzydkie o sobie i wtedy zdecydujemy, co zrobić z tym przyciąganiem, które czujemy do siebie nawzajem. Oblizałam dolną wargę. – Więc uważasz, że jest między nami jakieś przyciąganie? A ja myślałam, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Jego szare oczy zdawały się widzieć mnie na wskroś, zaglądając wprost do mojej duszy. – Samanto, gdyby nie fakt, że mamy zaraz wyznać sobie swoje najgłębsze tajemnice, rozłożyłbym cię na tym stole, zdjął z ciebie te śmieszne spodenki i wsunął ci głowę między uda. Bóg wie, że sporo o tym myślałem. Jak to się ma do przyjaciół? Tak naprawdę nie chodzi tylko o siły natury, ale wystarczy mi, jeśli przyznasz, że pociągamy się nawzajem. Nagle zaschło mi w ustach. Nigdy już nie będę w stanie patrzeć na ten stół tak jak do tej pory. – To prawda – przyznałam cicho. – Dobrze, więc teraz mamy to ustalone. – Wziął głęboki oddech. – Grace i ja dorastaliśmy razem w Nags Head. Cóż, Owen, Grace i ja. Zawsze było nas troje, ale ona była moją najlepszą
przyjaciółką, a ja jej przyjacielem, aż pewnego dnia coś się zmieniło i zakochaliśmy się w sobie. Jesteśmy razem, od kiedy mieliśmy po piętnaście lat. Chciałam rzucić jakąś sarkastyczną uwagę o tym, jak to wspaniale, że kochają się od szkoły średniej, ale byłby to tylko mechanizm obronny, a skoro on stawał przede mną całkiem bezbronny, ja byłam mu winna to samo, nawet jeśli bolało to jak jasna cholera. – Rozumiem. – Latem w klasie maturalnej mieliśmy ogromną imprezę na plaży. Przyszli wszyscy i wszyscy byli pijani. Ja też wypiłem kilka piw, ale na długo przed powrotem przestałem pić. Nie byłem na tyle głupi, żeby cokolwiek ryzykować z Grace, wiesz? Wpatrywał się w moje oczy, jakby błagał o zrozumienie, ale na razie jeszcze nie powiedział nic, co miałabym rozumieć. Kiwnęłam głową. – Tak. – Owen dostał nowy wóz na koniec szkoły. To był niesamowity chevrolet, Owen nie pozwalał nikomu wsiąść do niego w brudnych butach, a co dopiero go poprowadzić. Zrobiło się późno, Grace musiała wracać do domu. Powiedziałem Owenowi, żeby zostawił samochód na plaży, że wrócimy po niego rano, ale nie chciał o tym słyszeć. – Wbił wzrok w stół, wziął drżący oddech i zdjął czapkę, a potem przetarł czoło, jakby te wspomnienia były fizycznie bolesne. – Powinienem był bardziej mu się postawić. Powinienem był zabrać mu kluczyki albo związać go jak świnię i wrzucić do samochodu, ale nie zrobiłem tego. Pokręciłem głową i powiedziałem: „jak chcesz”. Możesz w to uwierzyć? Jak chcesz. Przełknął ślinę, a potem przeniósł oczy z powrotem na mnie. – Zabiłem Grace tymi dwoma słowami. Żołądek podszedł mi do gardła. Zasługiwał na szczęśliwą historię. Nawet jeśli pocałował mnie, chociaż należał do innej, chciałam usłyszeć, że obudzili się wszyscy następnego dnia rano i śmiali się z tego, jak bardzo się upili.
– Grace i ja pojechaliśmy do domu. Prowadziłem jej samochód, ponieważ mój był w warsztacie, i zaczęliśmy się sprzeczać o studia. Byłem przyjęty do UNC, tak jak ona, i chciałem tam studiować, ale ona pchała mnie do Citadel. Wiedziała, że tam też mnie przyjęli i że bardzo chciałem się tam uczyć. Jego kolano zaczęło nerwowo podskakiwać. – Zatrzymaliśmy się na światłach przed mostem, a kiedy zmieniło się na zielone, minął nas Owen. Jechał zbyt szybko tym swoim cholernym samochodem. Przeciął drogę samochodom jadącym z przeciwnej strony, wyprzedził nas i wrócił na nasz pas, ale źle to wymierzył. Jego oczy zaszły mgłą, a ja wiedziałam, że teraz nie było go tu ze mną. Był tam, na tym moście, z Grace w samochodzie… i nie chciałam wiedzieć, co było dalej. Ale musiałam. – Uderzył w barierkę, a ja skręciłem. To znaczy, nie mogłem w niego uderzyć, prawda? Wszyscy byśmy zginęli. Mały samochodzik Grace nie miałby żadnych szans. Więc skręciłem, przelecieliśmy przez barierki i wpadliśmy do kanału. Grace krzyknęła i uderzyliśmy w wodę… tak mocno. Poduszki powietrzne wystrzeliły, ale ja uderzyłem głową w szybę i na kilka minut straciłem przytomność. Kiedy ją odzyskałem, już byliśmy pod wodą, staliśmy bokiem na dnie. Zabawne, myślałem, że samochody lądują zawsze na kołach. Cóż, nie, nie wtedy, kiedy spadają na nierówny teren. Woda mnie obudziła. Sięgała mi już do ramienia. Grace… była pod wodą. Nieprzytomna. Wstrzymałam oddech, jakbym to ja znalazła się pod wodą, i sięgnęłam po jego dłoń. – Grayson… Nie zwrócił uwagi na mój błagalny szept. – Grace miała jeden z tych dziwnych przyrządów do przecinania pasów bezpieczeństwa, dzięki Bogu. Zawsze miała paranoję na puncie takich rzeczy. Przeciąłem swój pas, a potem jej, ale ona już nie oddychała, a samochód wypełniał się wodą szybciej, niż mogłem myśleć. Trzymałem ją tak mocno, jak tylko
mogłem i tym specjalnym młotkiem rozbiłem okno. Boże, było tak zimno. Ciśnienie wepchnęło nas z powrotem do samochodu, i było ciemno. Tak ciemno. Wydostałem nas z samochodu i wypłynąłem na powierzchnię, ale ona wciąż nie oddychała. Podpłynąłem do najbliższego słupa nośnego i próbowałem ją na niego wydobyć, ale nie miałem się na czym oprzeć i nie sposób było zrobić jej sztucznego oddychania w wodzie. – Kiedy w końcu wydostałem ją na podstawę słupa, palce krwawiły mi od skrobania po betonie, a ona była sina. Wciągnąłem się do góry i zacząłem robić jej masaż serca… I modlić się. – Ścisnął moją rękę, ale wiedziałam, że tak naprawdę ciągle uciska pierś Grace. – W końcu wykrztusiła odruchowo wodę, ale nie chciała oddychać sama, więc robiłem to za nią, dopóki nie przyszła pomoc. – Jak długo tam byliście? – spytałam cicho. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co musiał wtedy czuć. – Prawdopodobnie około pół godziny, dopóki ludzie nie przypłynęli łodziami. Karetki podjechały pod most, ale nie byliśmy w stanie się tam dostać. W końcu zabrali nas do szpitala. Szarpałem się z nimi, kiedy próbowali zabrać ją tam, gdzie nie mogłem pójść, więc zaaplikowali mi środki uspokajające. – Och, Grayson. Co gorszego mogłam jeszcze usłyszeć? – Mijały dni, potem tygodnie, Grace doszła do siebie na tyle, że można było odłączyć ją od respiratora, ale obrzęk mózgu wywołał nieodwracalne szkody. – Spojrzał na mnie. Wyglądał jak skorupa człowieka, którego kiedyś znałam. – Grace jest śpiączce. Od prawie pięciu lat jest w przewlekłym stanie wegetatywnym. Śpi. Budzi się, ale… nie ma jej tam. Zabiłem ją. Nie odebrałem mu kluczyków. Nie powinienem skręcić tak mocno. Gdybym nie stracił przytomności, wydostałbym nas z samochodu, zanim znalazła się pod wodą. Zanim utonęła. – To nie była twoja wina. Nie zabiłeś jej, Grayson. Znalazłeś się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie, ale nie
jesteś odpowiedzialny za to, co zrobił Owen. – Powiedział policji, że się ścigaliśmy, że pomijając poziom alkoholu w jego krwi, byłem tak samo winny jak on. Nigdy nie zostałem oskarżony, ale jestem prawie pewien, że większość ludzi mu wierzy, nawet mój własny ojciec. Milczeliśmy dłuższą chwilę, podczas której próbowałam poskładać to wszystko razem. – Latasz do domu, żeby siedzieć przy jej łóżku. Pokiwał głową. – Tak. Ona nie ma szans na powrót do zdrowia, tak mówią lekarze, ale wiem, że ona wciąż tam jest, uwięziona. Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go po twarzy, a potem położyłam dłoń na jego policzku. Wtulił się w niego. – I byłeś jej wierny, prawda? Dlatego tak zareagowałeś, kiedy się pocałowaliśmy. – Nigdy nie było nikogo innego. Nikogo do siebie nie dopuszczałem, bo nawet nie wiem już, jak się to robi. I nie chciałem. Po co kochać, skoro to tak boli? Cały czas spędzałem na nauce, w siłowni albo z nią, w domu. Nigdy nie było nikogo, z kim chciałbym ją zdradzić. Zresztą wiem, że to nie byłaby… zdrada. Byłem na terapii, zaakceptowałem fakt, że odeszła. Że tylko jej serce nadal pracuje. Ale nie mogę zapomnieć tego ostatniego pocałunku i nigdy nie było kobiety, którą byłbym gotów ją zastąpić. – Przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze. – Aż do chwili, kiedy poznałem ciebie. Moje wargi rozchyliły się, serce stanęło na moment, a potem uderzyło jak młotem. – Wprowadziłaś się i doprowadzałaś mnie do szału, bo nie umiałem się przed tobą obronić. Byłem bez szans, tym bardziej że mieszkaliśmy pod jednym dachem. Odsunęłam się i opuściłam rękę. Nie mógł tego robić, stawiać mnie na piedestale, na którym była Grace – nie, nie byłam tego warta. – Samanto? – Pochylił się do przodu. – Nie możemy tego zrobić… być razem. – Pokręciłam głową.
Okropnie brzmiały te słowa, ale wypowiedziałam je i rozsunęłam swoje karty. Miałam dużo więcej grzechów niż tych trzynaście kart, podczas gdy jego jedynym przewinieniem nie było nawet wykroczenie. Padł ofiarą strasznego wypadku, czegoś, co wymykało się kontroli, a to, co ja miałam na sumieniu, było wynikiem świadomych wyborów. Złych wyborów. – Ze względu na Grace? Złapałam go za rękę i położyłam na niej asa kier. – Ponieważ nie jestem dla ciebie dość dobra. Ponieważ w ogóle nie jestem dobra. Jestem samolubna, zepsuta i roszczeniowa i podejmuję straszne decyzje, które ranią innych. – Sam… – Chcesz wszystkich złych i brzydkich rzeczy? Chcesz wiedzieć, dlaczego zostałam wykopana z uczelni, Grayson? – Tak, ale musisz wiedzieć, że to nie ma znaczenia. Nie dla mnie. To nie zmieni tego, co do ciebie czuję. – Cóż, dla mnie to ważne. Zostałam wyrzucona przez faceta. Cała moja kariera akademicka poszła w diabły. Puf. Ale był miły i zainteresował się mną, kiedy byłam sama. Ember wyjechała do Vanderbilt. Moja mama przeniosła się do Kentucky, a ja musiałam radzić sobie sama, naprawdę sama, po raz pierwszy w życiu i wcale nie czułam się… tylko wolna, choć wcześniej myślałam, że tak właśnie będzie. Byłam taka samotna. Więc poszłam na kursy letnie, żeby wypełnić czymś czas, i spotkałam Harrisona. Miał wszystko, czego, jak sądziłam, mogłabym pragnąć. Solidny, wykształcony… obyty, tak myślę. Sprawiał, że czułam się najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem, kiedy z nim byłam. Przyszła jesień i… – przełknęłam. Co on sobie o mnie pomyśli, kiedy się dowie? Czy uzna mnie za dziwkę? Powie, że zasłużyłam sobie na te wszystkie maile, które znajduję w skrzynce odbiorczej? Grayson ścisnął delikatnie moje palce i karta wbiła się w moją skórę. – Nie musisz, jeśli to zbyt wiele… Nie robię tego, żeby sprawić ci ból albo znaleźć pretekst, żeby odejść, więc jeśli nie jesteś gotowa, możemy to zrobić powoli.
Oczywiście, pokazywał mi drogę wyjścia. Wspierał mnie. Zdejmował mnie z barów i wyciągał z klubów ze striptizem. Był wszystkim, czego potrzebowałam. Był wszystkim, na co nie zasługiwałam. – Przestań być taki miły! Zmarszczył brwi, a w jego oczach błysnął ból. – Co… – On był moim wykładowcą, Grayson. Spałam z wykładowcą i nie była to jednorazowa sprawa. Byliśmy razem przez kilka miesięcy. – Cztery miesiące i trzynaście dni, gdyby to dokładnie policzyć. A ja liczyłam. – W porządku. – Głaskał swoim kciukiem mój, a ja skoncentrowałam się na tym ruchu, żeby jakoś przebrnąć przez resztą tej historii. – To nie był tylko… seks. Kochałam go, czy też kochałam mężczyznę, za jakiego go uważałam. Nie zadawałam pytań, kiedy był zajęty. Nigdy nie zastanawiałam się, dlaczego zdecydowanie nigdy nie chciał zostać u mnie na noc. Rozumiesz, on miał dwadzieścia osiem lat i był wykładowcą etyki, a ja miałam dwadzieścia jeden lat i byłam jego studentką. Oczywiście nie mógł spędzić ze mną nocy. Ryzykował swoją pracę, w ogóle się ze mną spotykając. Nie mogłam prosić go o więcej, kiedy dawał mi już tak wiele. – Zaśmiałam się gorzko. – Na pewno wiesz już, do czego to zmierza, prawda? Tylko ja byłam tak naiwna, że tego nie widziałam. Kiedy zdobyłam się wreszcie na odwagę i spojrzałam mu w oczy, nie zobaczyłam w nich osądu. Teraz uznałam to już za oczywiste. Im bliżej byłam Graysona, tym lepiej rozumiałam, że nie trzymał się na dystans, bo czuł się lepszy od innych. Trzymał się na dystans, bo dzięki temu mógł w ogóle przeżyć. – Nie byłaś jedyna – wyszeptał. Pokręciłam głową. – Wydawało się to takie romantyczne. I takie… zakazane. Myślałam, że on musi mnie bardzo kochać, skoro był gotów ryzykować tak wiele. Ale potem pewnego dnia wślizgnęłam się do
jego gabinetu, żeby włożyć mu liścik do kieszeni, i znalazłam tam obrączkę. – Było takie chłodne w mojej dłoni, to małe kółeczko, które zmiażdżyło mi serce. Głęboki wdech Graysona był jedynym znakiem, że mnie słyszał. – Zdaje się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, prawda? – Uśmiechnęłam się z przymusem. Przekrzywił głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. – Twoja matka? – Nienawidziłam jej przez lata, bo przez nią nie mogłam mieć taty. Był już mężem kogoś innego. Ojcem kogoś innego. Kiedy miałam około czterech lat, wybrał ich. Zabawne, popełniłam ten sam błąd, choć przysięgałam sobie, że nigdy tego nie zrobię. Czy teraz mogę wziąć inną kartę? Może dżokera, czy co? Pochylił się, przyciskając mocno wargi do mojego czoła. – To nie twoja wina. Nie wiedziałaś, że jest żonaty. Nie jesteś odpowiedzialna za jego grzech. On, i tylko on, jest za to odpowiedzialny. Ścisnęło mnie z żołądku jeszcze mocniej. – Nic nie rozumiesz. Był taki moment, kiedy trzymałam tę obrączkę w ręku… kiedy myślałam, przez sekundę, żeby po prostu włożyć ją tam z powrotem i nic nie mówić. Byłam taka szczęśliwa, że nie chciałam, żeby to się skończyło. Chciałam, żeby wybrał mnie. W końcu zrozumiałam, dlaczego mama wytrwała tyle lat, czekając na kogoś, kto nie dotrzymał obietnicy i nienawidziłam siebie za to, że okazałam się dość słaba, dość samolubna, żeby w ogóle zastanawiać się nad takim samym rozwiązaniem. – Ale zakończyłaś to. – Oczywiście, zanim Harrison zdążył to zrobić. Zanim zdążył mi naobiecywać, że zostawi żonę albo nazwać mnie całym swoim światem, po to tylko, żeby w końcu odejść. – Jak twój ojciec. Kiwnęłam głową, bo nie byłam w stanie wykrztusić tego, co Grayson i tak już wiedział. – Kiedy podszedł do mnie na korytarzu, odwróciłam się i
uderzyłam go tak mocno w twarz, że jeszcze na następnych zajęciach miał na policzku moje pięć palców. Grayson uśmiechnął się kącikiem ust. – Nie wątpię. – Widział to inny wykładowca i doniósł władzom uczelni. Harrison nie… domagał się wyciągnięcia konsekwencji, ale też nie pojawił się na rozprawie dyscyplinarnej. – Pokręciłam głową i spuściłam wzrok. – Jego rodzina jest tam instytucją. Jego matka jest w zarządzie, siostra też pracuje na tej uczelni. Nikt by mi nie uwierzył, a nawet gdyby, to i tak dalej byłam studentką, która spoliczkowała wykładowcę. – Zajęcia? – Grayson przesunął dłońmi po moich ramionach, a potem ujął moje splecione dłonie w swoje. Kiedy wreszcie zobaczy, kim naprawdę jestem? – Przestałam chodzić. Próbowałam… raz. Dotarłam aż do parkingu, ale kiedy zobaczyłam innych studentów… Nie byłam w stanie tego zrobić. Do tego czasu w internecie pojawiło się wideo, bo ktoś to nakręcił. Harrison usunął je, głównie ze względu na siebie, ale wszyscy widzieli, że go uderzyłam. Nie mogłam siedzieć na jego zajęciach, do diabła, na żadnych innych też, bo inni nauczyciele zostali powiadomieni o tym, co zrobiłam. To był listopad. W grudniu nie podeszłam do egzaminów, a zawiadomienie o usunięciu mnie z listy studentów przyszło przed świętami Bożego Narodzenia. – Bałaś się. – Byłam przerażona. – Sparaliżowana przez strach, niezdolna mówić o tym, co się wydarzyło, aż do tej chwili. – Mogłam powiedzieć mamie, ale nie powiedziałam jej całej prawdy. Nie mogłam znieść myśli, że patrzyłaby na mnie inaczej albo widziała, jak powtarzam jej błędy. – Nie ty jesteś w tej historii czarnym charakterem. – Być czarnym charakterem a być winnym, to dwie różne rzeczy. Mogłam rozbić czyjeś małżeństwo. Może to moja karma, a może to dlatego, że jestem straszną egoistką, ale na pewno coś zepsuję, jeśli spróbujemy.
– Pozwól, że podejmę ryzyko. – Ze zgrzytem odsunął swoje krzesło od stołu, ale nie puścił moich rąk. Zamiast tego pociągnął za nie, stawiając mnie na nogi, a potem posadził mnie sobie na kolanach i objął mocno ramionami. Moja głowa idealnie pasowała do zagłębienia jego szyi. – Tak mi przykro, że spotkało cię coś takiego. – Co? – spytałam. – Dlaczego, na Boga, miałoby ci być przykro? Ty przeszedłeś przez piekło. Ja jestem cudzołożnicą. Nie ma żadnego powodu, żeby było ci przykro. Powinieneś zrzucić mnie z kolan i uciekać do najbliższego wyjścia, a nie przyciągać mnie bliżej. – Bo to właśnie zrobił, jednocześnie gładząc kciukiem mój policzek. – Nie wiem, co my sobie w ogóle wyobrażamy. Ty już za pół roku kończysz studia. – Tak, i poradzimy sobie z tym, kiedy przyjdzie czas. – Delikatnie uniósł moją twarz. – Samanto, podejmij ryzyko. Bez względu na to, co się wydarzy między nami, czy będziemy przyjaciółmi, czy czymś więcej, będę tu przy tobie. Nie opuszczę cię, bez względu na to, co zrobiłaś i co zrobisz. Jeśli potrafisz mi zaufać, podejmij ryzyko, a ja pokażę ci, że mówię prawdę. – Czemu? Spałam z wykładowcą, tańczę na barach i chciałam pracować w klubach ze striptizem. Nie jestem taką dziewczyną, jakiej potrzebujesz. Nie jestem Grace i nigdy nie będę. – Cóż, jesteś jedyną dziewczyną, jakiej chcę. Moje serce pękło, otwierając się przed nim… dla niego. Ale czy mogę robić to przez te sześć miesięcy? Mogę spróbować? Zaufać? Trzymać go na dystans na tyle, by coś zostało z mojego serca, kiedy będzie już po wszystkim? Z drugiej strony, jeśli nie zaryzykuję, czy kiedykolwiek to sobie wybaczę? Jeśli pozwolę mu odejść? Nie. Wzięłam trzy karty i położyłam je odkryte na stole. – Ja sypiam tylko po lewej stronie łóżka. Uniósł brwi. – To dowód na mój egoizm – ostrzegłam. – A nie
zaproszenie. – Mogę spać na podłodze, żeby być bliżej ciebie. Wpadłam po uszy.
Rozdział 14 GRAYSON Więc co z wami, to znaczy z tobą i z Sam? – spytał Jagger, kiedy wracaliśmy po lotach do domu. Cholera. Minęły dwa tygodnie i na razie nie powiedzieliśmy sobie wyraźnie, że jest jakieś „my”. – Człowieku, możesz udawać, że nie słyszysz pytania, ale będę je powtarzał tak długo, aż odpowiesz. – Dlaczego on zawsze się tak szeroko uśmiecha? Milczał jeszcze, kiedy wyjeżdżaliśmy przez bramę, ale nie spuszczał ze mnie oczu. Znałem Jaggera. Umiał czekać, ten mój wścibski, bezczelny kumpel. – Sam nie wiem – odpowiedziałem w końcu. – A ona wie? – Co? A mówiła coś? Co mówiła? – Jasna cholera. Wróciłem do szkoły średniej. – Nieważne. Miał czelność się roześmiać. – Nie. Ale trudno nie zauważyć, jak wymykacie się razem w piątkowe wieczory. I jak wokół siebie orbitujecie. Coś się święci. Przełknąłem. Orbitujemy. No tak, dobre określenie. Ona jest jak Ziemia, pełna życia, szalejących rzek, czynnych wulkanów, tajemniczych oceanów i pięknych widoków. A ja jestem satelitą na jej orbicie, obserwując z daleka, jak rozkwita. Cholera, uwielbiałem, kiedy była taka promienna. – Świetnie sobie radzi, prawda? Chodzi na zajęcia, pracuje, pomaga Avery w matematyce. Wydawała się lżejsza, jakby wyłożenie kart na stół fizycznie ją odciążyło. – To fakt – zgodził się Jagger. – Myślę, że nawzajem wydobywacie z siebie to, co najlepsze. – Nie jestem pewien, czy mam w sobie jakieś „najlepsze”. – W porządku, więc ona sprawia, że mniej w tobie pomnika, a więcej człowieka.
– Ha, ha. – Zastanowiłem się, a potem podjąłem decyzję. – Odkrywamy… czy możemy być jacyś „my”? Powoli. – A co was powstrzymuje? – spytał Jagger, kiedy przekroczyliśmy Enterprise. Spojrzałem na niego z ukosa, a potem znowu na drogę. – Daj spokój. Widziałeś, jak się załamałem, kiedy prawie straciłem Paisley, i to głównie ty pomogłeś mi się pozbierać do kupy. Nie będę cię oceniał. Prawie prychnąłem. – Nikt nie jest dla mnie tak surowy jak ja sam. Więc nie przestraszysz mnie. – Tak, jasne, to ty umiesz przestraszyć każdego. Cóż, każdego poza Sam, bo ona jest nieustraszona. Uśmiechnąłem się lekko. – To prawda. Nieustraszona, namiętna, silna, delikatna… i moja, gdybym wreszcie po nią sięgnął, zamiast krążyć tylko wokół tego, czego przecież oboje pragnęliśmy. Zaczynało mi już brakować wymówek, żeby tego nie robić. – Więc wracając do tego wyjazdu na Czwartego Lipca, o którym rozmawialiśmy – powiedział, unikając mojego wzroku. – Wynajęliśmy domek na plaży w Nags Head na ten weekend. – W porządku. – Może być? – Nie jestem zachwycony, ale nie zamierzam zabić cię z tego powodu. – Ale było mi trochę słabo na myśl o tym, co powiedzą moi rodzice, kiedy odkryją, co zamierzam. – Naprawdę chciałbym, żebyście nie wspominali, co tutaj robimy, i nie pytali dlaczego. – Wiem, że chcesz trzymać te sprawy oddzielnie. Przyjdź posiedzieć, kiedy będziesz mógł, a kiedy nie będziesz mógł, bądź… no wiesz… po prostu bądź sobą. Nie będziemy wkurzeni. – My to znaczy kto? – zapytałem. Odchrząknął. – Josh i Ember jadą do Kolorado, spotkać się z jej rodziną, więc będę ja, Paisley, Sam, Morgan, Carter…
Trochę zbyt gwałtownie zahamowałem na czerwonym świetle, tylko po to, żeby nim zatrzepało. – Zaprosiłeś Cartera? – prawie zawarczałem, ruszając na zielonym. – Morgan nalegała. Powiedziała, że jest samotna czy coś w tym rodzaju. Więc teraz jadę na weekend z moją byłą dziewczyną. Fantastycznie. – Potarł dłonią kark. – On naprawdę nie jest taki zły. Dobrze, to zasługiwało na półuśmiech. – Mnie coraz bardziej wkurza. Josh? Jagger roześmiał się i pokręcił głową. – Do diabła, nie. Ci dwaj fukają na siebie jak dziewczynki z liceum. Wjechaliśmy na podjazd, a ja omal nie wpakowałem się w drzwi, kiedy zobaczyłem samochód Sam. Spokojnie, to było tylko dziesięć godzin. Za drzwiami rzuciłem klucze na stolik, a Jagger zawołał śpiewnie: – Kochanie, jesteśmy w domu! – Och! – pisnęła z kuchni, ale na razie zasłaniała ją ścianka działowa. – Jesteście wcześniej! – Już po piątej – odpowiedziałem, wychodząc zza ścianki. Cholera. Podłoga była zalana wodą, a gołe nogi Sam wystawały spod zlewozmywaka. Wszystkie środki czyszczące, zwykle trzymane pod zlewem, leżały dookoła. – Samanta. – Chwyciłam jej ciepłe łydki i pociągnąłem do siebie, wysuwając ją spod szafki. Skrzywiła się, a potem uśmiechnęła do mnie promiennie i pomachała kluczem. – Grayson. – Co się stało, do cholery? – zapytał Jagger, przechylając się nad ścianką. Wyciągnąłem rękę, a ona zmarszczyła nos, ale podała mi klucz. – Samanta? – Uwielbiałem dźwięk jej imienia. Sięgnęła do kieszeni, a potem podała mi bardzo mokrą
czwórkę kier. – Zwykle sama się za wszystko zabieram, zanim poproszę o pomoc. – Zmrużyła oko. Wziąłem kartę i schowałem do kieszeni. – Widzę. – A co się stało? – Ja… hm… pierścionek mi tam wpadł. – Oblizała wargi. – Więc postanowiłaś rozwalić zlew. Skinęła głową z entuzjazmem. – Wydawało mi się to najbardziej logicznym sposobem, żeby go odzyskać. – No tak. – Rozpiąłem górę munduru i powiesiłem ją na oparciu krzesła w jadalni, a następnie zająłem miejsce Sam pod zlewozmywakiem. – Jeszcze trochę i by ci się udało – powiedziałem. – O co chodzi z tym pierścionkiem? Wzięła rurkę z moich rąk i wysypała jej zawartość do miski. – Dziękuję – westchnęła, wydłubując pierścionek z szafirem z rozmokłych resztek. – Należał do mojej babci. Mama dała mi go, kiedy skończyłam szesnaście lat. Moi dziadkowie nie żyją, a to tak naprawdę jedyna rzecz, jaka mi po nich została. – Ja też rozwaliłbym zlew w takiej sytuacji – odparłem, skręcając wszystko z powrotem. Kiedy myłem ręce, Sam wskoczyła na blat i zamachała nogami. – Wiesz, ja też mogłabym to zrobić, gdybyś wyjaśnił mi jak. Nie musiałeś od razu się za to zabierać. Skrzywiłem się, sięgnąłem do kieszeni i podałem jej ósemkę pik. – Mam skłonność do rozwiązywania problemów kobiet, choć pewnie same by sobie z nimi poradziły. Może to efekt dorastania z czterema siostrami, a może jestem nadopiekuńczy. – To nie grzech – powiedziała z uśmiechem – ale rozumiem. – Zeskoczyła na podłogę i obciągnęła szorty, tak że zakryły jej nogi do połowy ud. – To co, piątkowa randka? – spytała. Zacisnąłem palce na blacie. – Wiem, że zwykle wychodzimy gdzieś w piątek…
– Chcesz mnie wystawić do wiatru? – Rzuciła mi takie spojrzenie, że z trudem się powstrzymałem, żeby jej nie pocałować. – Do diabła, nie. Pomyślałem tylko, że może zostaniemy w domu? Jagger jedzie do Paisley, a Josh… – Już się zabiera! – zawołał Josh, przechodząc przez kuchnię. – Uda mi się dotrzeć do Nashville w ciągu dziesięciu godzin, jeśli od razu wyjdę, więc będę was łapać później! – No właśnie – dokończyłem. Sam zakołysała się lekko na piętach. – Czyżbyś chciał zostać ze mną sam? I wykorzystać sytuację? Zesztywniałem, kiedy przesunęła palcami w dół mojego brzucha. – Sam, nie mamy po piętnaście lat, a gdybym rzeczywiście miał taki właśnie plan, to po prostu zaniósłbym cię na górę i zamknął za nami drzwi mojej sypialni. – No, takiej randki za nic bym nie przepuściła. Ewentualnie mogłabym ustawić timer na siedem minut i wciągnąć cię do szafy. Jej oczy błyszczały. – Kolacja, film, szafa. Ustalone. Roześmiała się, musnęła wargami moje usta i pobiegła pod prysznic. Musiałem się bardzo starać, żeby za nią nie pójść. – Podoba mi się tu – powiedziała kilka godzin później, z głową na moich kolanach, kiedy udawaliśmy, że oglądamy jakąś wybraną przez nią komedyjkę. – Mnie też. – Musnąłem jej policzek kciukiem. – Wiesz, co można by zrobić, żeby ten pokój był idealny? Rozebrać cię do naga. – Co? – Siedzenie przy oknie. Wiesz, to jest niemal dom moich marzeń. Drewniana podłoga w kuchni, granitowe blaty, huśtawka na werandzie, duży ogród… Prawie ideał. – Siedzenie przy oknie i osiągnąłby doskonałość? – Siedzenie przy oknie i widok na góry. – Uśmiechnęła się ze
smutkiem. – Chcesz mieszkać w Kolorado? – Ścisnęło mnie z żołądku. – To jedyne miejsce, gdzie naprawdę czułam się jak w domu. Wciąż mam nadzieję, że uda mi się tam wrócić. Nawet gdybym musiała stawić mu czoła, byłoby warto. – Uda ci się. Cieszysz się, że zobaczysz mamę? Skinęła głową. – Miło będzie spędzić z nią kilka dni. Na pewno warto było nadrobić dla niej zajęcia. Przyjeżdża zgodnie z planem, więc jutro o tej porze już tu będzie. – A w czwartek o tej porze odbiorę cię w Outer Banks – obiecałem. – Tego już naprawdę nie mogę się doczekać. – Położyła mi dłoń na policzku. – Wiesz, to, że tam będę, nie znaczy, że… – Spuściła wzrok. – Rozumiesz, nie oczekuję, że będę piekła z twoją mamą ciasteczka, czy coś w tym stylu. – Po pierwsze, gdybyś piekła ciasteczka z moją mamą, poproś ją o przepis. Chorobliwie go strzeże. Po drugie, Samanto, nie mam zamiaru cię ukrywać. Moi rodzice chcą nas wszystkich zaprosić na obiad. Jesteś teraz częścią mojego życia i chcę, żeby cię poznali. Kameralne spotkanie rodzinne to doskonała okazja, by wprowadzić ją w nasze szaleństwo. – Włożę dłuższą spódnicę – obiecała. – Po prostu bądź sobą, Sam. To absolutnie wszystko, czego potrzebuję. Usiadła mi na kolanach i pocałowała mnie łagodnie, słodko. – Będę tęskniła. Chwyciłem jej rękę i pocałowałem ją we wnętrze dłoni, rozkoszując się tym, jak wstrzymała oddech. – Ja też. Czy kiedykolwiek mówiłem ci, że masz piękne dłonie? – Wszystko było w niej piękne, łącznie z palcami. – Kiedyś docenisz je jeszcze bardziej – obiecała. – Kiedy tylko zechcesz, Samanto. – Seks nie był czymś, o czym naprawdę rozmawialiśmy, ręce trzymaliśmy zawsze na
ubraniach, choć nie byłem pewien, jak długo jeszcze wytrzymam, nie tracąc rozumu. – Już niedługo – szepnęła. – Już niedługo. – Hej, powinnyście być już na lotnisku – pouczyłem Sam, przytrzymując telefon ramieniem, żeby spojrzeć na zegarek. – Właśnie przyjechałyśmy – powiedziała. – Zaczekaj chwilę. – Odłożyła telefon i pożegnała się z mamą, a potem znowu go podniosła. – Przepraszam. Ona nie znosi pożegnań, więc dałam jej pretekst, żeby nie musiała odcinać się emocjonalnie. – Cieszę się, że mogłem się przydać jako pretekst. Westchnęła i wyobraziłem sobie, jak przygryza dolną wargę. – Byłam na uroczystości powitania, kiedy mama wróciła, i wiesz, była tam kobieta z małą dziewczynką na biodrze. – Tak? – Może to dlatego, że uroczystości są wzruszające. Szczególnie dla mnie, bo tata Ember zginął. To pewnie głupie. – Rozległ się szelest papieru. – Roanoke – powiedziała do pracownika lotniska. – Dziękuję bardzo. – Więc wzruszyłaś się? – ciągnąłem, bo gdybym tego nie zrobił, ona sama nie powiedziałaby prawdy. – Tak. Ta mama była może rok czy dwa starsza ode mnie, ale radziła sobie sama, z dzieckiem, a ja omal nie skończyłam jako striptizerka. – Słucham cię. – Cholernie długa jest ta kolejka… Te obostrzenia są nie do wytrzymania. – Słyszałem numery lotów ogłaszane przez głośnik i czekałem. – To była taka kobieta, jakiej potrzebujesz. Kobieta, która sama potrafi sobie radzić, i jeszcze wesprze cię, jeśli zajdzie potrzeba. A nie jakiś wrzód na tyłku… – Nie jesteś wrzodem na tyłku. W ogóle masz bardzo ładny tyłeczek. – Skup się, Grayson. Nagle to do mnie dotarło. Jesteś w wojsku. To oznacza przenoszenie z bazy do bazy, wyjazdy na misje i tak dalej.
Fala paniki podeszła mi do gardła. – Czy to przeszkadza? – Czekałem. – Sam? – W tym rzecz. To wszystko, czego zdecydowanie nie chciałam w swoim życiu. Taki styl życia zawsze miał dla mnie więcej minusów niż plusów. – Cholera. – Ale nawet kiedy wyraźnie widzę te wszystkie minusy i tak czuję, że chcę tylko ciebie. I co to w ogóle może oznaczać? Że skończyliśmy owijać w bawełnę. Że należę do ciebie w takim samym stopniu, jak ty do mnie. Dlaczego, do diabła, ta rozmowa nie mogła odbyć się tutaj? Tak bardzo chciałem jej teraz dotknąć, dodać jej otuchy. – Po prostu przyleć tu już, Sam. – Żebyśmy mogli obgadać ten temat na śmierć? – Żebym mógł cię zacałować na śmierć – zniżyłem głos. – Chyba jednak warto sterczeć w tej kolejce. Dwie godziny, a potem będę miał całe cztery dni, żeby przedstawić ją mojej rodzinie, pokazać mój dom, a może uświadomić jej, że nie potrzebuje nikogo innego. – Och, warto, warto, obiecuję.
Rozdział 15 GRAYSON Co ty tu masz, słonia? – spytałem Sam, wnosząc jej walizkę na trzecie piętro w wynajętym domu na plaży. – Daj spokój. Jakbyś nie był dość silny, żeby podnieść kilka par butów – zażartowała, odwróciła się i rzuciła mi zalotny uśmiech. Jej biały kapelusz z szerokim rondem zupełnie mnie oczarował. A może to była ta jasnozielona letnia sukienka, a może po prostu fakt, że widziałem ją tu, w Outer Banks. – Kilka par. Dobrze. Wszedłem za nią do jej pokoju, sypialni, postawiłem walizkę u stóp wielkiego łóżka i przekląłem fakt, że muszę spać w domu, bo obiecałem to mamie. Ten materac zupełnie pochłonie drobne ciało Sam, jeśli nie obciążę go z drugiej strony… Daruj sobie te wymówki i przyznaj, że dałbyś wszystko, żeby spać obok niej. Rozejrzałem się po pokoju. Był to typowy pokój na wynajem, cały w bieli i błękicie. – I przypomnij mi, dlaczego wzięłaś pokój najdalej od wszystkich? – spytałem i odwróciłem się. Sam otwierała właśnie szerokie oszklone drzwi balkonowe, wychodzące na Atlantyk. Wiatr rzucił jej kapelusz w stronę łóżka. Znowu uśmiechnęła się zalotnie. – Bo ma najpiękniejszy widok. – Odgarnęła włosy z twarzy i wyszliśmy na taras, jakieś piętnaście metrów w powietrzu. Nie patrzyła w dół, tylko oparła dłonie na wypolerowanym drewnie balustrady i spoglądała na fale. – Pięknie tu. – Tak. Pięknie – powiedziałem, przesuwając wzrokiem po jej delikatnej twarzy. Sam przyłapała mnie na tym i uśmiechnęła się, a potem przesunęła palce wzdłuż poręczy, podchodząc bliżej do mnie. Ująłem jej głowę w dłonie i pocałowałem ją lekko w usta, próbując pokazać jej bez słów, ile to dla mnie znaczy, że ona tu jest.
Starałem się panować nad sobą. Z Sam jeden pocałunek nigdy nie wystarczał. Nasze usta zatrzymały się na odległość oddechu, aż w końcu Sam zrobiła kolejny ruch, chwytając moją koszulę i wspięła się na palce. Jej krągłe ciało naparło na mnie, a ja bez wahania zacząłem ją całować. Wsunęła język do moich ust. Cholera. – Samanta – wyszeptałem tuż przy jej ustach. – Dotknij mnie – powiedziała. – Tylko… dotknij mnie, Grayson. Przekraczaliśmy granicę, a ja jakoś nie mogłem się tym przejąć. Straciłem wszelki rozsądek, czując pod rękami jej gładkie ciało, jej słodki język na moim, jej piersi na mojej, kiedy wygięła się w łuk, żeby zbliżyć się do mnie jeszcze bardziej. Jej cichy jęk zupełnie pozbawił mnie panowania nad sobą. Szybkim ruchem wziąłem ją na ręce, obróciłem się i podszedłem do łóżka. Położyłem ją na środku materaca, nie przerywając ani na chwilę pocałunku. Nie odrywając wzroku od jej oczu, zsunąłem w dół jej sukienkę, szukając w twarzy najmniejszego znaku, że mogła jednak tego nie chcieć. Ale ona wygięła się tak, żeby ułatwić mi zadanie, ukazując jasnoróżową koronkę stanika bez ramiączek. – Proszę? Cholera. Ta wspaniała, cudowna kobieta naprawdę prosiła, żebym jej dotknął. Pociągnąłem stanik w dół, odsłaniając piersi i oddech uwiązł mi w gardle. Wszystko w niej, łącznie z tymi sterczącymi sutkami, było doskonałe. Kiedy przesunąłem językiem wokół jednego z nich, wydała głośny jęk i wbiła paznokcie w moją głowę. Zrób to jeszcze raz. Natychmiast. Zająłem się drugą piersią i delektowałem sie jej reakcją. Rozchyliła nogi i uniosła kolana, a ja znalazłem się… do diabła … tam. Cholera. Jeden czy dwa ruchy i mogłem znaleźć się w środku. Na samą myśl o tym zrobiłem się boleśnie twardy. Pchnąłem w nią raz, w tym samym rytmie, w jakim ssałem jej sutek. Jęknęła.
– Jeszcze. Do usług. Tym razem jęk wyrwał się z mojego gardła. Teraz nie istniało na świecie nic poza Samantą i moim pragnieniem, by dać jej absolutnie wszystko, czego potrzebowała. Położyłem dłoń na jej udzie, a potem wsunąłem ją pod sukienkę. Przesunąłem palcami po koronkowej bieliźnie. – Boże, czuję, jaka jesteś wilgotna. – Chcę cię – powiedziała bez skrępowania. Mój język wniknął w jej ciepłe, miękkie usta w chwili, kiedy wsunąłem palce pod koronkę majtek i… – Hej, wy dwoje! Bo się spóźnimy! – Głos Jaggera odbił się echem od schodów. – Cholera. Pieprzony Jagger. Pieprzony rodzinny obiad. Wszystko, czego w tej chwili pragnąłem, leżało właśnie pode mną. Oparłem głowę o jej czoło i starałem się uspokoić oddech, ale ona patrzyła na mnie tymi zielonymi oczami zamglonymi z pożądania, a potem zaczęła bezczelnie chichotać. – Co jest takie śmieszne? – Nigdy nie słyszałam, żebyś tak dużo przeklinał. Nigdy. – Uśmiechnęła się, jakby nasz mały problem był niezwykle zabawny, więc powoli wsunąłem palce pod jej majtki i śmiech zamarł jej na ustach. – Grayson – wyszeptała i zamknęła oczy. – Do diabła z rodzicami. Zostajemy tutaj. W łóżku. Przez cały weekend. – Poduszka ugięła się pod moim ciężarem, kiedy oparłem się na niej łokciami, zamykając między nimi głowę Sam. – I powiesz swojej matce, że nie zdążyłeś na rodzinny obiad, bo… Niech mnie diabli, jeśli nie wpłynęło to na moją erekcję. – No tak. Moja matka. – Grayson? Sam? Jagger mówi, że musimy już iść – zawołała Paisley. – Nie, Jagger, tego na pewno nie powtórzę! – syknęła. – Wsadź wacka z powrotem do spodni i chodźmy! – wrzasnął Jagger. – Umieram z głodu. Sam prychnęła, a ja przewróciłem oczami.
– Chciałbym, żeby mój wacek zdążył się z nich wyrwać – wymamrotałem. Sam roześmiała się głośno i był to najsłodszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Samanto. – No dobrze, nie sądzę, że twoja mama powinna oglądać moje dziewczynki. – Opuściła wzrok na swoje piękne piersi. – Więc może powinniśmy je ubrać? – Skoro nalegasz. – Oblizałem dolną wargę, wciąż czując na niej smak jej ust. – Ja nalegam, do cholery! Chodźmy wreszcie! – Głos Jaggera rozległ się teraz bliżej. Przewróciłem się na bok, zasłaniając Sam na wypadek, gdyby Jagger wszedł do pokoju, a ona wstała i podciągnęła ramiączka sukienki. – Pani pozwoli? – Wstałem i podałem jej dłoń. – Pozwoli. – Przyjęła moją dłoń, a ja poprowadziłem ją do jaskini lwa. – Dlaczego nie jesteś z nami? – spytała mnie Paisley, kiedy wyciągałem torbę z wynajętego yukona Jaggera. Rodzice nie wyszli z domu, żeby zasadzić się na moich znajomych, więc istniała szansa, że nie będzie to kompletna katastrofa. – Gray! – Mia wypadła z domu, zbiegła po schodach i rzuciła mi się na szyję. – Musimy porozmawiać – wyszeptała mi do ucha. Kiwnąłem głową i opuściłem ją na dół. – W porządku. Morgan, to jest moja siostrzyczka, Mia. Carter, trzymaj się od niej z daleka. Przewrócił oczami, a Mia uścisnęła Sam. – Tak się cieszę, że tu jesteś! – Ja też, a wasz dom jest taki piękny! – Tata go zbudował, kiedy urodziła się Connie – wyjaśniła Mia, kiedy ruszyliśmy wszyscy po schodach na pierwszy poziom. Wszystko było tu urządzone z myślą o okresach, kiedy większa część wyspy znajdowała się pod wodą. – Gray, ja naprawdę muszę z tobą porozmawiać – powiedziała, podchodząc do mnie.
– Teraz? – spytałem, kiedy weszliśmy na werandę. Pociągnęła mnie za rękaw. – Zanim… – Grayson! – Mama wyszła przez szklane przesuwne drzwi i objęła mnie, jej ciemne loki sięgały mi akurat do ramienia. – Cześć, mamo. Odwróciła moją twarz na lewo i prawo, jak zwykle dokonując oględzin pod kątem ewentualnych obrażeń. – Cóż, nie gorzej niż zwykle. Twój ojciec zamyka warsztat, niedługo tu będzie. Przedstaw mnie swoim przyjaciołom. Sam weszła na werandę, a moje serce aż podskoczyło z dumy i radości jak u jakiejś cholernej pensjonarki. Cóż, po prostu umiałem docenić to, co miałem. Na razie trzymała się z tyłu, zagryzając dolną wargę. Wskazałem na każde z nich po kolei. – To są Carter, Morgan, Jagger i Paisley. – Potem wyciągnąłem rękę i uniosłem brwi, spoglądając na Sam. Podejmij wyzwanie, Sam. Przełknęła, wyprostowała ramiona i uniosła lekko brodę, jakby przypominała mi, że dorastała w warstwie społecznej znacznie wyższej niż moja. Potem uśmiechnęła się i wzięła mnie za rękę. Objąłem ją i przyciągnąłem do siebie, aż znalazła się bezpiecznie pod moją pachą. – A to, mamo, to jest moja Samanta. Wielkie oczy Sam spojrzały w moje. W tym samym czasie mama przyjrzała jej się szybko i uśmiechnęła. – Miło mi cię poznać, Samanto. – Objęła Sam i przytrzymała przy sobie, aż Sam widocznie się odprężyła, i dopiero wtedy wypuściła ją z uścisku. – Bardzo się cieszymy, że tu jesteś. Sam założyła kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się nieśmiało. Widziałem, że ciągle stoi na palcach. – Och, proszę mi mówić Sam i bardzo dziękuję za zaproszenie. – Odwróciła się do mnie i teraz jej uśmiech znowu był prawdziwy. – Dobrze, teraz kiedy wszyscy się już znamy, przejdźmy do środka. Kolacja jest już prawie gotowa. – Mama przepuściła nas
przez drzwi. – Gray, teraz? – spytała Mia, marszcząc brwi. – Mia, co się dzieje? – Mia, idź już pomóc swoim siostrom – rzuciła mama rozkazująco. – Tak jest – wymamrotała Mia, ale zrobiła, co jej kazano. – Rany – szepnęła Sam, kiedy weszliśmy do salonu. Łukowaty strop sięgał trzeciego piętra, a na ścianach widniały wielkie płótna z żaglowcami taty. – Ty je zbudowałeś? – Nie wszystkie. – Wskazałem ostatni po lewej stronie. – Ten był przede mną, ale ten tutaj budowałem razem z tatą, kiedy byłem w szkole średniej. – To niesamowite – powiedziała Paisley. – Co ty, do cholery, robisz na tych helikopterach? – spytał Jagger. – Te łodzie są fantastyczne. Skuliłem się w sobie i spojrzałem na mamę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie słyszała. Ale nie, poszła już do kuchni. – Możemy mówić o helikopterach trochę ciszej? Spojrzał na mnie pytająco, ale nie było czasu na wyjaśnienia, bo mama właśnie wróciła. – Nakryłam do stołu na tarasie. Co? – Na tarasie? – Taras wychodził na kanał, widok był przyjemny, ale czy wszyscy się tam pomieścimy? – Nie jesteście głodni? – zapytała, nie odpowiadając na moje pytanie. – Ależ tak, proszę pani – odparł Carter z południowym akcentem, który udało mu się nabyć w West Point. Mama ruszyła przodem, a ja za trzymałem Sam z tyłu i pocałowałem ją po prostu dlatego, że akurat mogłem to zrobić. – Witam w domu. Rozejrzała się. – Podoba mi się tu. Jest taki… solidny, stabilny. Ktoś inny może uznałby to za dziwne, ale ja wiedziałem, o co jej chodzi. Ona nigdy nie miała jednego domu dłużej niż przez dwa
lata, więc dla niej „solidny” znaczyło tyle co „wspaniały”. Uśmiechnęła się filuternie. – Będziemy też oglądać rodzinne zdjęcia? – Do diabła, nie. – Spojrzałem na korytarz, upewniłem się, że wszyscy wyszli z mamą na taras, a potem znowu pocałowałem Sam delikatnie, ssąc przez chwilę jej dolną wargę. – Twoja mama nas przyłapie. – I dobrze – odparłem, a ona się roześmiała. Mama otworzyła przesuwne drzwi z szerokim uśmiechem i błyszczącymi oczami. – Już czas, Gray. Mamy dla ciebie małą niespodziankę. Ścisnęło mnie w żołądku. Nie zrobiliby tego. Przecież wiedzą. Trzymałem rękę Sam, kiedy przechodziła na taras, ale było tam pusto. Zabiję ich, kurwa. Mama wskazała za balustradę, a ja po prostu… wiedziałem. – Jaki wspaniały widok – powiedziała Sam, patrząc na wodę rozświetloną przez zachód słońca. Potem spojrzała w dół. – Rany. – Niespodzianka! – krzyknął tłum na dole. Było tam chyba z siedemdziesiąt osób, stłoczonych na patio i wokół basenu, cholera, nawet na dróżce prowadzącej na plażę. Przełknąłem i mocno ścisnąłem rękę Sam w uścisku, żeby jakoś osadzić się w rzeczywistości. – Wszystkiego najlepszego! – krzyczeli wszyscy unisono. Każdy mięsień w moim ciele był teraz napięty, a żołądek podchodził mi do gardła, grożąc zwróceniem całej zawartości. Sam spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, trochę urażona. – To twoje urodziny? Puściłem jej rękę i rozprostowałem palce. Nie mogłem jej skrzywdzić. Musiałem zachować pełną kontrolę. Przestrzeń. Potrzebowałem przestrzeni. Potem odwróciłem się do matki. Kąciki jej ust opadły; zrozumiała, że jej plan nie wypalił. Potrząsnąłem głową i wróciłem do domu, zanim zdążyłem
zranić jej uczucia, mówiąc coś bezmyślnego. – Gray! – zawołała za mną. Nie obejrzałem się.
Rozdział 16 SAM W chwili, kiedy Grayson zniknął, jego matka podeszła do balustrady i uniosła ramiona. – Dziękuję wam! Impreza rozpoczęta! Wydawała się radosna, ale lekkie drżenie jej brody powiedziało mi, że jest inaczej. Coś poszło bardzo źle. Nie miałam zamiaru stać tam jak idiotka, podczas gdy Grayson wyraźnie cierpiał. Z powodu urodzin? Muzyka ryknęła z głośników wokół basenu i ludzie ruszyli w stronę baru ustawionego w pobliżu plaży. Bliżej wody dostrzegłam siatkę do siatkówki. Jego rodzice naprawdę poszli na całość. To było fenomenalne przyjęcie na plaży. Latem w klasie maturalnej była wielka impreza na plaży. Mia wbiegła na schody, a ja w końcu zrozumiałam dlaczego tak starała się zwrócić jego uwagę na werandzie. Chciała go ostrzec. Odwróciłam się do jego mamy. – On nie był na to gotowy – powiedziałam, trochę usprawiedliwiająco, a trochę oskarżycielsko. Moje słowa wisiały w powietrzu kilka sekund, aż dotarła do nas Mia. – Sam… – zaczęła. – Gdzie jest jego pokój? – przerwałam. Uwielbiałam Mię, ale nie byłam w nastroju na nic, co mogła mieć mi do powiedzenia. – Na trzecim piętrze. Ten po lewej – odparła jego mama głosem niskim i trochę jakby pokonanym. Uścisnęłam jej dłoń. – Będzie dobrze. – Nie żebym miała jakiekolwiek prawo składać obietnice tego rodzaju. Wróciłam do środka i weszłam po schodach na drugie piętro, a następnie spiralnymi schodkami na trzecie. Zapukałam i weszłam, nie czekając na zaproszenie. Wiedziałem, że go nie
dostanę. Siedział na szerokim łóżku, tyłem do mnie, i patrzył na wodę. Wydawał się tak napięty, jakby miał za chwilę eksplodować. Łóżko ugięło się pod moim ciężarem, kiedy przycupnęłam obok niego, ale nie odezwał się, nawet na mnie nie spojrzał, więc po prostu czekałam. Sześćdziesiąt siedem oddechów później wziął mnie za rękę, a ja z ulgą uścisnęłam jego palce. – To było twoje przyjęcie urodzinowe pięć lat temu. Pokiwał głową. – Tak mi przykro. – Przysunęłam się bliżej, a potem oparłam głowę na jego ramieniu. – Ile masz lat? – Skończyłem dwadzieścia trzy, w zeszły piątek. Pomyślałem, że dzisiaj będzie już bezpieczne się tu pojawić. – Odchrząknął. – Myślałem, że jako matematyczka umiesz lepiej liczyć. Przynajmniej próbował żartować. To już coś, prawda? – Może po prostu chciałam usłyszeć twój głos. Odwrócił głowę i pocałował moje włosy. – Zadziałało. – Piątek, to znaczy wtedy, kiedy zostaliśmy w domu? – Twoje towarzystwo było dla mnie zupełnie wystarczające tego dnia. Było idealnie, a nawet nie wiedziałaś. Ale ja żałowałam, że nie wiedziałam. Upiekłabym dla niego ciasto albo kupiłabym jakieś. Ale może on to wiedział. Nie podnosząc głowy z jego ramienia, rozejrzałam się po pokoju. Ściany były granatowe z białymi listwami i pokryte zdjęciami żaglówek, ale nie takimi jak na dole, profesjonalnymi i pozowanymi. Tu wisiały amatorskie fotki z czasów spędzonych na wodzie. Zostały zrobione z bliska, przez kogoś, kto najwyraźniej znał wartość tych chwil i uwiecznił proces nabywania przez niego tej niezwykłej samokontroli, z której był teraz znany. Wiedziałam bez pytania, że zrobiła je Grace. Sięgnęłam do jego nocnego stolika, na którym stało oprawione zdjęcie przepięknej blondynki. Uśmiechała się z wdziękiem, włosy rozwiewał jej wiatr wydymający żagle za jej
plecami. Promieniała ciepłem i życzliwością, a jej brązowe oczy patrzące na fotografa… to była miłość. Miłość do Graysona. – Jaka ona była… przedtem? – spytałam cicho. Wyjął zdjęcie z moich rąk i pogładził kciukiem linię jej policzka. – Życzliwa, nieskora do gniewu, całkowicie bezinteresowna. Cudowna przyjaciółka. Przeciwieństwo mnie. Jak mogłabym z nią konkurować? Postawił zdjęcie z powrotem na nocnym stoliku. Poczułam nieprzyjemny chłód wzdłuż kręgosłupa. Jesteś intruzem. Jakby ten Grayson należał do Grace, a ja nie miałam prawa go całować ani trzymać za rękę. Czy już zawsze będą nawiedzać go upiory przeszłości? Czy nigdy nie będzie mógł radośnie obchodzić swoich urodzin? Czy zawsze będzie próbował unikać tego dnia, chować się przed nim? I czy ja mam w ogóle prawo o to pytać? – Powinniśmy chyba zejść na dół – powiedział, ciągle nie odrywając oczu od jej zdjęcia. – Możemy robić, co chcesz – zaproponowałem. Gdyby chciał się stąd zmyć, wykradłabym klucze Jaggerowi i zostawiła ich wszystkich tutaj. – Nie, zadali sobie mnóstwo trudu, żeby to zorganizować. Nie mogę tak zranić uczuć mamy. – W porządku – odpowiedziałam i ruszyłam za nim na dół. Nie puścił mojej ręki, nawet kiedy już zeszliśmy z werandy między bawiących się ludzi. – Znasz ich wszystkich? – zapytałam, zanim wessał nas tłum. – Tak. Kilka osób jest z rodziny, a reszta to przyjaciele i znajomi z liceum. Wszyscy wracają do domu na świąteczny weekend. – Odprężył się trochę. – Gray! – zawołała Mia od strony baru, więc ruszyliśmy do niej. Po drodze witał się z różnymi osobami, ale jego fałszywy uśmiech przypominał bardziej grymas. Mia stała z trzema innymi kobietami, które, sądząc z wyglądu, musiały być być siostrami Graysona.
– Tak mi przykro! – powiedziała Mia i objęła go. On krótko uścisnął ją w pasie. – W porządku – odparł. Ale nie było w porządku. – Nie miałam pojęcia, co planują, aż do tego popołudnia, przysięgam. – Daj spokój, Mia. – Delikatnie pociągnął mnie do przodu, a potem przedstawił nas, spoglądając od lewej strony do prawej. – Sam, Mię już znasz. To są Joey, Connie i Parker, moje trzy kolejne siostry. Uśmiechnęłam się nerwowo. Joey była kilka lat starsza ode mnie, miała chłopięcy wygląd i miły uśmiech. Connie była najstarsza i najbardziej przypominała matkę Graysona. Uśmiechnęła się do mnie z tym samym ciepłem, a następnie lekko uderzyła Parker po ramieniu. Mimo to jej młodsza siostra wbiła we mnie oczy jak dwa sztylety. Chyba się nie zaprzyjaźnimy. – Miło cię poznać – powiedziała Connie, podeszła i objęła mnie. – Mia ciągle o tobie gada – warknęła Parker. – Grayson też. – Joey spojrzała na Parker z ukosa. Grayson zesztywniał. – Bardzo się cieszę, że mogę was wszystkie poznać – oznajmiłam, dumna, że nie zadrżał mi głos. – Jest tu naprawdę pięknie. – Powitalna formułka i komplement. Mama byłaby ze mnie dumna. Parker odwróciła się do brata z uśmiechem słodkim jak cukier. – Idę jutro do odwiedzić Grace, wybierzesz ze mną? Czy zostajesz tam dzisiaj na noc? Au. To nie powinno boleć, prawda? Grayson wciągnął nosem powietrze, a ja ugryzłam się w język niemal do krwi. Ona tego właśnie chciała. Mojej krwi. Ale jego krwi nie dostanie. Sięgnęłam i pogłaskałam rękę pod mankietem podwiniętego rękawa jego koszuli, a później ścisnęłam jego dłoń. – Ja z pewnością nie mam nic przeciw temu.
Spojrzał mi przeciągle w oczy. Porozumieliśmy się bez słów. Patrzyłam na niego otwarcie i szczerze, z łagodnym uśmiechem, i miałam nadzieję, że nie słychać, jak moje serce pęka na samą myśl o dzieleniu się nim z kimś innym. Nie bądź egoistką. To musiało być dla niego torturą, to rozdarcie między Grace i mną – między Graysonem z Fort Rucker, w którym zaczynałam się zakochiwać, i Grayem z Outer Banks, który całkowicie należał do kogoś innego. – W porządku – szepnęłam. – Po prostu udawaj, że mnie tu nie ma. Oczy zrobiły mu się wielkie jak spodki. – Świetny pomysł – rzuciła Parker na odchodnym. Policzyłam do pięciu i wypuściłam powietrze. – To znaczy po prostu spędzaj czas jak zwykle. Dam sobie radę. Naprawdę. Rób to, co musisz. W końcu mieszkamy razem… w tym sensie, że jesteśmy współlokatorami, oczywiście. – Przestań już tyle gadać. Mia odchrząknęła. – Mogę ci zaproponować coś do picia? – spytała Joey, wskazując bar. Tequila była teraz w sam raz. – Jasne. Napiłabym się… – powiedziałem. – Nie! – krzyknął Grayson w tym samym momencie. – Coli. – Zamrugałam. – Nie zamierzałam pić, Grayson – wyszeptałem do niego, ale z jego oczu i tak nie znikł wyraz paniki. – W porządku. Wszyscy na mnie patrzyli. Co. Za. Koszmar. – Sam! Musisz zobaczyć ten widok! – Paisley podbiegła do mnie od tyłu i chwyciła moją zwisającą rękę. – Pomyślałam, że muszę powstrzymać tę rzeź – szepnęła mi do ucha. – Jasne – odparłam. Grayson wciąż wpatrywał się we mnie, zupełnie nieprzenikniony, jak obcy człowiek. Jakby jeszcze godzinę temu nie miał języka w moich ustach i ręki w moich majtkach. – Było mi naprawdę miło was poznać – powtórzyłam jak papuga, wzięłam colę i pozwoliłam Paisley pociągnąć się na plażę.
– Wszystko w porządku? – zapytała, kiedy szłyśmy drewnianym chodnikiem. – Tak się cieszę, że jestem jedynaczką. – Zatrzymałam się jak wryta. – Jasna cholera. Paisley, tak mi przykro. Nie myślałam… Mogłam się chyba zamknąć na dłużej? Wzruszyła ramionami. – Peyton bywała jak wrzód na dupie. – Wskazała Jaggera, Willa i Morgan, którzy grali właśnie w siatkówkę. – Zapomnijmy o… o wszystkim. Tak, na to mogłam pójść. Graliśmy aż do zachodu słońca, który zabarwił wody kanału na różowo. Nawet Paisley grała z nami kilka minut, mimo wyraźnej dezaprobaty Jaggera. Poczułam jego wzrok na sobie, jeszcze zanim go zobaczyłam. Wzięłam sandały i wspięłam się po schodach tam, gdzie stał, opierając się plecami o poręcz. – Hej. – Hej. – Spojrzał na mnie, a potem odwrócił wzrok z powrotem na kanał. Jego ciało było sztywne, napięte i zapierało dech w piersi. Dreszcz, który mnie przeszył, nie miał nic wspólnego ze spadkiem temperatury. Położyłam rękę na jego ramieniu i skrzywiłam się, kiedy się odsunął. – Ludzie zaczynają wychodzić – mruknął. – Tak – odpowiedziałem. – Chciałbyś nas już pożegnać? Powiedz nie. – Może tak byłoby najlepiej. Nie możecie się tu dobrze bawić. Odsyłał nas. Ponieważ nie należeliśmy do tej części jego życia. Ja do niej nie należałam. Ruszyliśmy wszyscy razem do wyjścia, zatrzymując się pod drodze, żeby podziękować mamie Graysona za przyjęcie. Na parkingu podeszłam do klasycznego czerwonego kabrioletu, stojącego między słupami, na których wspierał się dom. – Jasna cholera. Czy to sześćdziesiąt sześć i pięć…
niemożliwe… – wyszeptałam, głaszcząc nieskazitelną karoserię. – To mustang Graysona – odparła Mia. – Mało nim jeździ, ale to jego samochód. – Piękny. – Klasyczny, silny i staroświecki jak Grayson. Nawet wgniecenie na prawym przednim panelu. Troszeczkę sterany życiem. – Co się stało? – Błąd w kalkulacji – odpowiedział Grayson zza moich pleców. – Zostawię was na chwilkę – Mia mrugnęła do mnie tak, żeby Grayson nie widział, i odeszła. – Jedziemy już. – Odwróciłam się, a Grayson zrobił krok do przodu, skutecznie unieruchamiając mnie przy drzwiczkach od strony pasażera. – Zobaczymy się jutro? – zapytał. – A chcesz? – Nie lubię zatrzymywania się w osobnych domach – przyznał, krzywiąc się lekko. – Lubię mieć cię na oku. – Jestem już dużą dziewczynką. Grayson przylgnął do mnie dolną częścią swojego ciała. Ogarnęła mnie fala gorąca i po prostu… zapragnęłam go. Ale pragnęłam mojego Graysona, a nie Graya, którego oglądałam cały wieczór. – Jesteś taka mała. – Jego dłonie otoczyły moją talię, ogrzewając skórę przez cienki materiał sukienki. Uniosłam brew. – Wiesz, o co mi chodzi. – Tak. Pochylił głowę i moja krew rozśpiewała się w żyłach, serce przyspieszyło, jakby miało eksplodować. Zamknęłam oczy w chwili, kiedy jego usta dotknęły moich i wyszeptały moje imię. – Samanta… I tak po prostu mój Grayson pojawił się z powrotem. Uśmiechnęłam się i zbliżyłam do niego, gotowa na prawdziwy pocałunek, jeden z tych, które rozpalały mnie bardziej niż…
– Gray? – zawołała Parker kilka metrów dalej. – Naprawdę? Mama i tata cię szukają. Spuściłam głowę, opierając czoło na jego twardej piersi. Muszę w końcu ściągnąć z niego tę koszulę. – Mamo! On jest tutaj! – krzyknęła Parker przez ramię i odeszła. Grayson podtrzymał mnie i odsunął się trochę, kiedy podeszli do nas jego rodzice. Jego tata był dobrze zbudowany, uśmiechał się życzliwie i mocno obejmował w talii żonę. Ale jego oczy były równie nieprzeniknione jak oczy jego syna. – Więc tu ją ukrywasz – zażartował. Grayson zacisnął zęby. – Nie ukrywam Sam, po prostu staramy się trzymać ją z dala od Parker. – Życzę powodzenia. Żona uderzyła go lekko w brzuch wierzchem dłoni. – Sam, może przyjdziesz jutro na kolację? Tylko ty i Gray? Chcielibyśmy cię lepiej poznać. Szansa na poznanie rodziny Graysona? To mógł być klucz, który go otworzy. – Z przyjemnością… – Sam jest na urlopie, bardzo wątpię, czy zechce. Powiedzieliśmy to jednocześnie, a potem spojrzeliśmy sobie w oczy. Miał zaciśnięte usta. Spuściłam wzrok. – Więc to ustalone. Będzie nas szóstka. Bardzo miło było cię poznać. – Uśmiechnęła się, ale z przymusem. – Gray, Bowdenowie chcą zamienić z tobą kilka słów. – Dobrze – odparł, nie odrywając oczu ode mnie. Jego rodzice wrócili do tego, co pozostało z przyjęcia, a ja spojrzałam na Graysona. – Nie chcesz mnie na kolacji? Odwrócił na chwilę wzrok, a potem znowu spojrzał na mnie. – Sytuacja jest tu skomplikowana. Po prostu… wolałbym być z tobą w domu na plaży. – Rozumiem. Tam mógłbyś być Graysonem z Rucker
zamiast Grayem z Karoliny, co pozwoliłoby ci utrzymać oba te światy w izolacji i należytym porządku. Bo tego właśnie chcesz, prawda? – Nawet nie wiesz jak. Odeszłam kilka kroków, a potem wróciłam do niego. – No właśnie. Nie pozwolisz, aby ktokolwiek poznał obie twoje strony, prawda? Przysięgam, odkąd wylądowałam, wylałeś na mnie wiadro zimnej wody. Wiesz co? Jeśli nie chcesz mnie tutaj, to ja też nie chcę tu być. Podziękuj w moim imieniu mamie i pożegnaj ją ode mnie. – Sam. Potrząsnęłam głową i odwróciłam się do samochodu. – Samanto! Wstrzymałam oddech, bo jego głos brzmiał niemal rozpaczliwie. Potem odwróciłam się i powiedziałam: – Zrobiłabym dla ciebie niemal wszystko, Grayson, ale nigdy nie zostanę tam, gdzie mnie sobie nie życzysz.
Rozdział 17 SAM Sam! – zadźwięczał głos Mii, która zbiegła na plażę w spodniach capri i koszulce polo. Jej uśmiech był zaraźliwy. Zsunęłam okulary przeciwsłoneczne. – Co ty tutaj robisz, Mia? – Powiedziałam Graysonowi, że chcę ci pokazać okolicę, więc dał mi adres. Zamiast samemu pokazać mi okolicę. Od ubiegłego wieczora nawet do mnie nie zadzwonił. Czego zresztą mogłam się spodziewać? Powiedziałam mu, żeby zachowywał się, jakby mnie tu nie było; nie mogłam tak naprawdę czuć się zraniona, kiedy to właśnie robił. Tyle tylko, że czułam się zraniona. Zraniona, zirytowana, stęskniona – sprawił, że stałam się kalejdoskopem mieszanych uczuć, a oddałabym wszystko za coś jednoznacznego. – Cóż, miło cię widzieć. – To dobrze. Teraz idź się ubrać. – Wyjęła mi z rąk książkę i poszła z powrotem do domu, nie pozostawiając miejsca na żadne spory. Przebrałam się w zwiewną spódnicę do kolan w kolorze różu magenta i biały top na ramiączkach, który pięknie kontrastował z moją ciemniejącą od słońca skórą. – Dobrze, więc dokąd się wybieramy? Otworzyła czarnego jeepa liberty i wskazała mi fotel obok kierowcy. Wsiadłam i zapięłam pas, a ona zrobiła to samo. – Pomyślałam, że pojedziemy w kilka miejsc, ale najpierw muszę podrzucić kilka rzeczy Parker. – Wskazała torby na tylnym siedzeniu. – Ona jest jest dzisiaj wolontariuszką i może będzie chciała kupić obiad. – Nie ma problemu. – Parker nie była dla mnie typem ochotniczki. Gdzie, do diabła, była wolontariuszką? W lokalnym Domu Bólu i Cierpienia? – Tak się cieszę, że tu jesteś! – trzepała Mia, kiedy
jechałyśmy na północ, w stronę Kitty Hawk. Dwa czerwone światła i trzy historie o chłopaku, który rzucił ją, bo na jesieni wybierała się na uniwersytet. Wreszcie podjechałyśmy pod szpital. Kto, do cholery, uczył tę dziewczynę prowadzić? – Poza tym Gray cię potrzebuje i chcę, żeby wszyscy zobaczyli, jak się przy tobie zmienił. Właśnie zrobiło się trochę niezręcznie. – Tutaj jest inny. Mia zaparkowała, wyłączyła silnik i wzięła torbę Parker z tylnego siedzenia… czarną, oczywiście… jak jej dusza… Pewnie wcale nie jest taka zła. – Gray nie jest sobą, odkąd to się stało – odparła Mia. – Kiedy jest z tobą, najbardziej przypomina dawnego siebie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc milczałam. Poklepała mnie po ręce, jakby to ona była starsza z nas dwóch, a nie ja. – Może wejdziesz ze mną? Nie chcę zostawiać tego w recepcji, więc może będę musiała jej poszukać. Lepsze to niż siedzenie w rozgrzanym samochodzie. Drzwi się otworzyły i owionęło nas klimatyzowane powietrze sterylnego korytarza. – Cześć, Mia – zawołała recepcjonistka i pomachała do nas ręką. Małe miasteczka. – Cześć, Suzie. Widziałaś Parker? Zapomniała torebki. – Dzisiaj jest chyba na ósmym. A kim jest twoja znajoma? Mia się wprost rozpromieniła. – Och! To Sam. Grayson przywiózł ją tu na weekend z Alabamy. – To chyba nie jest… – Czyż nie jest urocza? – przerwała mi Mia, obejmując mnie w pasie ramieniem i przyciągając do siebie. – Razem są cudowni! Suzie natychmiast przesunęła po mnie oceniającym spojrzeniem, bez wątpienia starając się zapamiętać każdy szczegół. – Cóż, miło cię poznać. Mia pociągnęła mnie do windy, więc odkrzyknęłam tylko:
– Nawzajem! Mia nacisnęła guzik i drzwi się zasunęły. – Pomyślałam, że zajrzymy do Kitty Hawk, a potem może podjedziemy do Jennette’s Pier? – Dobry pomysł – odparłam, zadowolona ze zmiany tematu. Drzwi się otworzyły i Mia ruszyła przed siebie kolejnym sterylnym korytarzem, nie przestając wymieniać kolejnych punktów programu zwiedzania. – Mary! – zawołała do pielęgniarki we wzorzystym fartuchu. – Cześć, Mia – odparła dziewczyna, wyraźnie zajęta. – Widziałaś może Parker? Chcę jej oddać torebkę. – Chyba była u pani Bowden. – Wskazała głową salę kilka drzwi dalej. – Dzięki! Podeszłam do drzwi za Mią, która wsunęła do środka głowę… bez pukania. – Mia! – syknęłam. A jeśli pacjent jest nagi, czy coś w tym stylu? – Tu jej nie ma. – Wydęła wargi. – Dobrze, zostań tutaj z Grace, a ja pójdę jej poszukać. Żołądek podszedł mi do gardła. – Grace? Bowden. Mia kiwnęła głową, już rozglądając się po korytarzu za Parker. – Tak. Ogląda Dom na wzgórzu, więc po prostu usiądź sobie obok niej. Przez pewien czas puszczali jej bajki, ale potem przeczytałam tę historię o facecie, który był w śpiączce dwanaście lat, a kiedy z niej wyszedł, był tak strasznie wkurzony, że przez tyle czasu kazali mu oglądać Barneya. Więc pomyślałam, że Dom na wzgórzu jej się spodoba, prawda? Otwierałam i zamykałam usta, jak ryba wyjęta z wody. – Och, daj spokój. – Pociągnęła mnie za drzwi, gdzie na szpitalnym łóżku półleżała krucha blondynka. – Sam, to jest Grace. Grace, to jest Sam. Grayson przywiózł ją do domu na weekend.
– Przestań to powtarzać – wyszeptałam, nie spuszczając wzroku z nieobecnych oczu Grace, wbitych w ekran telewizora. – Proszę. Grace by się cieszyła, gdyby Grayson kogoś sobie znalazł. Nie chciałaby, żeby żył zawsze tak jak do tej pory. – Mia pogłaskała dłonią policzek Grace. – Ona nie ma w sobie cienia egoizmu. Chciałaby, żeby był szczęśliwy. – Potem odwróciła się do mnie z szerokim uśmiechem. – Ty sprawiasz, że jest szczęśliwy, Sam. I dlatego Grace będzie cię kochała. Zaraz wracam. Wyszła. A ja zamarłam, wpatrując się w drzwi. Powinnam stąd wyjść. Nie mogę tu być. Ale odejść tak po prostu też nie mogłam. Nie mogłem wyjść i udawać, że Grace nie ma znaczenia, nawet jeśli cała ta sytuacja nadała zupełnie nowe znaczenie słowu „niezręczny”. Odwróciłam się bardzo powoli i spróbowałam przełknąć, ale nagle zaschło mi w gardle. Udawaj, że ona nie jest… no wiesz… w śpiączce. Krzesło. Dobrze. Mogę usiąść na chwilę. Fotel obok łóżka był zaskakująco wygodny, pomijając jakieś dziwne wybrzuszenie. Sięgnąłem pod siebie i wyciągnęłam czarną bluzę. I nawet nie musiałam się jej przyglądać, by wiedzieć, do kogo należała, bo pachniała Graysonem. I to jego plecak był oparty o ścianę. Podniosłam bluzę z kapturem do nosa i wciągnęłam zapach. Ogarnęło mnie nagłe pragnienie – pragnienie, żeby go objąć, dotknąć, uzdrowić. – Żałuję, że nie potrafię go rozgryźć – powiedziałam do nikogo… a właściwie do Grace. – On ma wokół siebie ten mur, na który żaden człowiek nie da rady się wspiąć. A może po prostu to ja nie jestem człowiekiem, którego on potrzebuje. – Spojrzałam na Grace. – Myślę, że on potrzebuje ciebie. To oczywiste, skoro przychodzi tu przez cały ten czas. Kąciki jej ust opadły nieco, kiedy oparła głowę na poduszce. – Czuję się jak wariatka, gadając do ciebie w ten sposób. Jesteś jego dziewczyną, a ja jestem jego… – Opuściłam głowę na ręce. – Boże, ja nawet nie wiem, kim jestem. Dziewczyną, z którą się całuje, bo z tobą nie może? Nie. Wiem, że to nieprawda. To nie
jest człowiek, który mógłby zrobić komuś coś takiego. On… On jest Graysonem. Nie tylko mi pomógł; zainspirował mnie do tego, żebym sama sobie pomogła, żebym się zmieniła. Dopuścił mnie do siebie na tyle blisko, że zaczęłam coś do niego czuć, a potem się przede mną zamknął. Nie, żeby mnie odrzucił. Jest na to za dobry. Po prostu zapada się w siebie, w ten mały świat, do którego nie mam dostępu. Kiedy to robi, mogę go widzieć, dotknąć go, ale jakaś część mnie zastanawia się, czy on jest nie jest wtedy tutaj… z tobą. I czy kiedykolwiek będzie naprawdę mój. Tak mi przykro z powodu tego, co cię spotkało. Co spotkało was oboje. Żadne z was sobie na to nie zasłużyło. Z tego, co słyszałam, wiem, że jesteś miłością jego życia. I wiem, ja gram tylko drugie skrzypce, ale i tak warto. Nigdy nie znałam kogoś takiego jak on. Jest silny, inteligentny i lojalny, i… i sprawia, że chcę być taka, jaką on mnie widzi. Może jestem egoistką, bo sięgam po to, co do mnie nie należy, ale naprawdę mam nadzieję, że mógłby być przy mnie szczęśliwy. – Uśmiechnęłam się mimo łzy, która spłynęła po mojej twarzy. – Wiesz, na tyle szczęśliwy, na ile to możliwe. Ale naprawdę modlę się, żebyś nie miała nic przeciw temu, jeśli mnie teraz słuchasz. Bo on potrzebuje ciebie, widzę to teraz. Ale ja tak bardzo potrzebuję jego. Zamrugała, a ja wstrzymałam oddech. – Ty zamrugałaś. O mój Boże. Zamrugałaś. Musiałam komuś powiedzieć. Pielęgniarce. Tak? Tak. Zerwałam się z krzesła i prawie stratowałam faceta, który właśnie wszedł do pokoju. Złapał mnie za ramiona, a ja spojrzałam w zatroskane brązowe oczy. – Coś się stało? – Ona zamrugała! – pisnęłam. Jego wzrok powędrował do Grace i wrócił do mnie. – Tak. Ona czasami mruga. Teraz ja zamrugałam. – Ludzie ze śmiercią pnia mózgu nie mrugają. Przechylił głowę na bok i uśmiechnął się. Hm, ten gość był
naprawdę bardzo przystojny. Może trochę zbyt miękki jak dla mnie, za bardzo w stylu „chłopaka z sąsiedztwa”, ale niewątpliwie przystojny. – Jej mózg nie umarł. Przynajmniej tak mi się wydaje. Opinie medyczne różnią się między sobą. – Cofnął się i opuścił ręce. – Cześć, jestem Owen, przyjaciel Grace. A ty jesteś…? Owen. To imię powinno coś znaczyć, ale nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie je już słyszałem. Zmusiłam się do uśmiechu. – Jestem Sam. Jestem przyjaciółką Graysona. Uniósł brwi. – Graya? Czy on tu jest? Czy to panikę dostrzegłam w jego oczach? – Nie. To znaczy, są tu jego rzeczy, ale jego samego nie widziałam. – Więc zostanę tu tylko chwilę. – Przesunął po mnie wzrokiem. – Wiesz, nie jesteś w jego typie. Co. Za. Szczerość. – Bo nie jestem biała i jasnowłosa? Wydawał się zaskoczony. – Nie, nie. Jesteś wspaniała. Po prostu nie jesteś… – Znowu spojrzał na Grace. – Nie jesteś w śpiączce. Od wypadku Grace nikim się nie interesował. Bo jego serce nadal należy do niej. Nie musiał mówić tego, co oboje już wiedzieliśmy. Potarłam ramiona rękami, bo z każdą chwilą coraz dotkliwiej odczuwałam chłód tego miejsca. I z każdą chwilą wyraźniej docierało do mnie, że znowu to zrobiłam… znowu. Zakochałam się w kimś, kto należał do innej kobiety, a najgorsze było to, że nie wiedziałam, czy potrafię się jeszcze wycofać. Pragnęłam Graysona tak bardzo, że cokolwiek mógł mi zaproponować, było to lepsze niż nic. – No tak – mruknęłam, kiedy Owen podszedł do Grace i wziął ją za rękę. – Więc uważasz, że to nie jest śmierć mózgu? – Nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Potrząsnął głową.
– Lekarze tak mówią, ale ona się budzi i zasypia, i mruga. Może jestem idealistą. Spała cały pierwszy rok, a kiedy się obudziła, wszyscy byli bardzo podekscytowani, ale jej tu wciąż nie było. Mówią, że jej mózg obumarł, ale ja postanowiłem myśleć, że ona zdrowieje. Ale może to dlatego, że nie umiem pogodzić się z myślą, że mogłaby nigdy z tego nie wyjść. – Uśmiechnął się do mnie przez ramię ze smutkiem. – Ale Gray nigdy jej nie opuścił. Ciągle ją odwiedza, mimo… że stał się taki… twardy. Ale słyszałem, że zmienia się przy tobie. Zmrużyłam oczy. – Od kogo? – Od Parker. Przyjaźnił się z Parker, co wyjaśniało, skąd znałam jego imię. – Ach, tak, zdaje się, że akurat ona za mną nie przepada. Zaśmiał się. – Cała Parker. Nie pozwól, żeby zaszła ci za skórę. Ona chce, żeby 2G znowu byli razem. – 2G? Odwrócił się do Grace, muskając kciukiem jej dłoń. – Grayson i Grace. Wiesz, jak Brangelina lub Bennifer? Otworzyłam usta. Mieli swoją nazwę? Oczywiście, że tak. Byli parą idealną. Gdzie, do diabła, jest Mia? – Wiesz, chyba pójdę poszukać Mii. Ona właśnie szuka Parker… – Miranda, to siostra Grace, ona właśnie rodzi. Domyślam się, że tam właśnie obie pobiegły. Słyszałaś, Gracie? Będziesz ciocią. – Co ty tu, do cholery, robisz? – zagrzmiał głos Graysona, a zaraz potem on sam wszedł na salę. Zrobiłam krok do przodu, żeby wyjaśnić, jak to się stało, że niechcący wdarłam się na kolejny przyczółek jego życia i przeprosić, ale on nie mówił do mnie. Owen wstał z łóżka Grace i podniósł ręce do góry. – Gray, chciałem po prostu zobaczyć Grace. Nie wiedziałem, że jesteś w ten weekend w domu, aż…
Grayson chwycił Owena i rzucił nim o ścianę. – Zobaczyć ją? Mowy nie ma. Nigdy. – Obrazek w ramce spadł z gwoździa na ziemię, szyba się rozbiła. Grayson wcisnął przedramię w gardło Owena, a potem nachylił się do niego. Po raz pierwszy jego siła naprawdę mnie przeraziła. – Przykro mi, Gray – wykrztusił Owen. – Od lat chciałem ci powiedzieć… Tak mi przykro. Zawsze ją odwiedzam, kiedy jestem w mieście. – Przykro ci? – Głos Graysona obniżył się niebezpiecznie. Nigdy dotąd nie widziałam go tak rozwścieczonego, tak bardzo we władzy emocji. Co, do cholery, ten facet mógł zrobić takiego, by do tego stopnia pozbawić Graysona jego bezcennego panowania nad sobą? – Przykro ci, kurwa, tak? Daj mi znać, kiedy fakt, że ci przykro, wybudzi ją ze śpiączki i odda jej te pięć lat, które jej odebrałeś! Które odebrałeś nam wszystkim! Zaskoczyło. Owen. To on prowadził tamten samochód. On był odpowiedzialny za to, co stało się z Grace. Grayson nachylił się bardziej i twarz Owena z czerwonej stała się fioletowa. – Grayson! – krzyknęłam i podbiegłam do niego. Odwrócił się do mnie, ale w jego twarzy było tyle nienawiści, że ledwie ją rozpoznałam. Znieruchomiałam, z rękami kilka centymetrów od jego skóry. W chwili, kiedy mnie zobaczył, jego oczy rozszerzyły się, a twarz złagodniała. Ale jego uścisk na gardle Owena nie złagodniał. Powoli zrobiłam krok do przodu i położyłam mu rękę na ramieniu. – Musisz go puścić. Zabijesz go. Wypuścił powietrze z płuc i nie odrywając oczu ode mnie, puścił nagle Owena, który osunął się na podłogę wśród odłamków szkła. – Co ty tutaj robisz? Jestem intruzem. Znowu. Wzdrygnęłam się. – Mia mnie tu przywiozła. Kazała mi tu czekać, a sama poszła szukać Parker. – Obie są z Mirandą. – Jego głos brzmiał obojętnie, a ja cofnęłam się, jakbym chciała się od niego oddalić przynajmniej
fizycznie. – Owen? – zawołałam cicho, odrywając wzrok od Graysona. – Powinieneś już iść. Teraz. Owen zebrał się na nogi, kaszląc, a potem ruszył do drzwi. – Gray, przykro mi. Wiem, że źle zrobiłem, ale myślałem, że nie żyjesz, i skłamałem. Ty i Grace byliście moimi najlepszymi przyjaciółmi… – Byliśmy – warknął Grayson. – Nigdy o tym nie zapominaj. Owen przełknął ślinę i spojrzał na mnie. – Mam nadzieję, że Parker ma rację, że on się przy tobie zmieni… Bo ten – wskazał Graysona – pamiętliwy dupek nie jest Grayem, z którym dorastałem. – Może jego też zabiłeś tamtej nocy. – Grayson przesunął się, zasłaniając Owena swoją potężną sylwetką. – Nigdy więcej się do niej nie zbliżaj. Nigdy. – Do której? – Głos Owena brzmiał wyzywająco jak na faceta, któremu przed chwilą śmierć zaglądała w oczy. Nie każ mu wybierać. Nie jestem gotowa na odpowiedź. Grayson zrobił krok do przodu. – Już zniszczyłeś życie Grace, a jeśli jeszcze kiedykolwiek zbliżysz się do Sam, znowu będę musiał skończyć to, co zacząłem pięć lat temu. A więc chodzi o nas obie. Cóż za dyplomacja. – Chcesz jeszcze raz spróbować przejechać mnie samochodem? – Na pewno mi się uda i tym razem nawet Parker nie będzie w stanie cię uratować. Rozumiesz? – Doskonale. Kroki Owena ucichły, a ja stałam jak zahipnotyzowana, patrząc na plecy Graysona, poruszające się w rytmie jego oddechu. W końcu odwrócił się i spojrzał na mnie. – Grayson, tak mi przykro. Nie chciałam tak tu wtargnąć. Mia mnie w to wpakowała. Przeniósł wzrok na Grace, a potem z powrotem na mnie. – Ty… ty nie możesz tu być. To za dużo. – Potrząsnął głową,
jakby odpowiedział na pytanie, którego nie zadałam, i odszedł, zostawiając mnie samą z Grace. Zamrugałam szybko, żeby powstrzymać łzy. Wypij to piwo. Wdarłaś się do świata, który nie jest twoim światem. Miałam to na własne życzenie, prawda? Chciałam zobaczyć, jaki Grayson jest za tym murem, który wokół siebie wzniósł. Tylko nie przypuszczałam, że będzie to aż tak bolesne. – Rozumiesz, o czym mówiłam? – spytałam Grace, podnosząc z podłogi kawałki potłuczonego szkła. – Ten człowiek ma wokół siebie mur i trzeba by cudu, żeby się przez niego przebić. A ja nie byłam Grace. I nigdy nie będę.
Rozdział 18 SAM Grayson: „Za 15 minut zabieram cię na kolację”. Wiadomość rozświetliła ekranik mojego telefonu, akurat kiedy kończyłam się malować. – Kiepskie przeprosiny – wymamrotałam. – On jest… trochę nieczytelny – odparła Paisley, która leżała na moim łóżku, przeglądając czasopisma. – Gdyby istniała jakaś instrukcja do Graysona, zostałaby napisana w staroaramejskim, a następnie opublikowana alfabetem Braille’a. On jest po prostu niemożliwy. Paisley uśmiechnęła się do mnie. – Wyglądasz oszałamiająco. Zacisnęłam usta, żeby równomiernie rozprowadzić błyszczyk. Ubrałam się starannie, wcześniej wstąpiłam do centrum handlowego i kupiłam nową sukienkę na szerszych ramiączkach, z dopasowanym gorsetem i zalotną, ale elegancką spódnicą. – Dziękuję. Ciągle mnie kusi, żeby powiedzieć mu, gdzie może sobie wsadzić tę kolację. Paisley usiadła; blizna po operacji na otwartym sercu wystawała lekko z dekoltu bluzki, przypominając, jak niewiele brakowało, by Jagger ją stracił. – Ja skorzystałabym z okazji, żeby trochę powęszyć, poszpiegować. A jeśli on do tego nie dopuści, zadaj pytania, na które chcesz poznać odpowiedź, jego rodzinie. Zmrużyłam oczy. – I kto to mówi, Miss Towarzyskiej Poprawności Stanów Południowych 2015? Ty nigdy nie szpiegowałaś Jaggera. Nie robiłabyś czegoś takiego. Zagryzła dolną wargę. – Masz rację. Ale Jagger i ja mieliśmy zbyt wiele sekretów. Powinniśmy wcześniej odkryć karty, tak byłoby dużo łatwiej.
Kochasz go? Co? – Czy go kocham? Nie chciałabym posuwać się tak daleko. Zależy mi na nim. Bardzo. Uwielbiam w nim wiele rzeczy, ale nie spieszy mi się żeby użyć tego słowa. – Nie, za często wpadałam przez nie w kłopoty. – Hmm. – Hmm co? – Zapięłam na stopach sandałki na koturnie. – Przypominasz mi kogoś. – Kogo? Morgan? Dość często porównywano pewne nasze cechy. – Mnie, tuż po tym, jak zaczęłam spotykać się z Jaggerem. Grayson zawołał mnie, zanim zdążyłam to przetrawić. – Baw się dobrze! – powiedziała Paisley, kiedy ruszyłam po schodach na parter. Grayson czekał na mnie u dołu schodów, w spodniach khaki i jasnoniebieskiej koszuli, która była rozpięta u góry i podwinięta do łokci. Zatrzymałam się na przedostatnim stopniu, dzięki czemu byłam tego samego wzrostu co on, i oblizałam dolną wargę. Wyglądał niesamowicie. – Rany – powiedział, przesunął po mnie wzrokiem i zatrzymał go na moich ustach. Nachylił się do mnie, ale ja cofnęłam się o jeden stopień do góry. – O nie – powiedziałam. – Nie myśl, że pocałunkiem wywiniesz się z tego, co się dzisiaj stało. Uśmiechnął się kącikiem ust. – Wcale na to nie liczyłem. – Uch. Przestań się tak uśmiechać. To sprawia, że znowu stajesz się moim Graysonem, który na mnie działa. Wspiął się stopień wyżej. – Zawsze jestem twoim Graysonem. A teraz opowiedz mi o tym coś więcej. Położyłam ręce na jego piersi, żeby go zatrzymać i niemal jęknęłam, czując, jak jego mięśnie grają pod moimi palcami. – Nie. Dostanę urazu kręgosłupa, przysięgam. Teraz weź
mnie na tę kolację. Drugi raz nie pozwolę sobie przerwać w połowie. – Do diabła, nie. Lubiłam seks, kochałam seks, a ciało Graysona wzbudzało we mnie takie pragnienie, że byłam gotowa zerwać z niego ubranie na schodach. Ale samolubnie chciałam go całego, wszystkich jego myśli przy mnie, każdego dotyku tylko dla siebie. Nie chciałam dzielić się nim choćby przez sekundę, a nie wiem, czy udałoby mi się oddzielić teraz seks od uczuć. Sprawy zaszły już za daleko. Przesunął dłońmi w dół moich boków, podniósł mnie i przytrzymał w górze. – Następnym razem, kiedy wezmę cię w ramiona, Sam, nic mnie nie powstrzyma. Więc jeśli nie masz pewności co do tego, co do nas… cóż, to jest ostrzeżenie. Objęłam go za szyję, a on zniósł mnie na dół. Wkurzona czy nie, pragnęłam go zbyt mocno, żeby nie cieszyć się tą maleńką chwilą. Jazda do domu rodziców trwała tylko około dziesięciu minut, ale cieszyłam się każdą z nich. Grayson pokazywał mi miejsca, które były dla niego ważne i trzymał mnie za rękę. – Porozmawiamy o tym, co się dzisiaj stało? – zapytałam, bawiąc się brzegiem spódnicy, kiedy podjechaliśmy pod dom jego rodziców. Zaparkował i odwrócił się do mnie. – Tak. Obiecuję. Przebrniemy przez tę kolację i później porozmawiamy. Musiałam zapytać. – Czy naprawdę uderzyłeś w Owena samochodem? Stąd to wgniecenie na masce? Zacisnął zęby. – Uderzyłem w płot tuż obok niego. – Tutaj jesteś innym człowiekiem – wyszeptałam, kiedy ujął moją twarz w dłonie. – Nie podoba mi się to. Odpowiedział mi pocałunkiem. – Obiecuję. Po kolacji. Skinęłam głową.
– W porządku. Trzymał mnie za rękę, gdy szliśmy po schodach do drzwi, ale zatrzymał się, zanim wszedł do środka. – Och. Sam? – Och, Grayson? – uśmiechnęłam się do niego, rozkoszując się tą chwilą, w której znowu był moim Graysonem. – Pamiętasz, żeby nie wspominać nic o szkole lotniczej? – Zmarszczył czoło. – Uch. Pewnie? Dlaczego miałabym… Pocałował mnie znowu, tym razem szybko przesuwając swoim językiem po moim. Szybko zapomniałam, jak mam na imię, nie mówiąc już o tym, o co mnie pytał. – Hm. – Mia odchrząknęła. – Może powinieneś przyjść, zanim mama wyjdzie? Grayson szybko pocałował mnie jeszcze raz. – Po. Kiwnęłam głową, a potem, kiedy rozjaśniło mi się w głowie, warknęłam: – Przestań to robić. – Przestać co robić? – zapytał z udawaną niewinnością. – Całować mnie, żebym nie mogła zadawać pytań. – Wyglądasz bardzo apetycznie, kiedy zadajesz pytania – odparł, wchodząc do domu. – Wymówki – roześmiałem się. – Gdzie są wszyscy? – spytał Grayson Mię, która uśmiechała się szeroko. – Och, mama nakryła do stołu na zewnątrz. Za dużo ludzi, żeby zmieścili się w jadalni. – Widząc wyraz twarzy Graysona, dodała szybko: – Tylko rodzina, przysięgam. – Grayson! – zawołała jego mama z tyłu domu. – Idziemy – odpowiedział. – Twój akcent nie jest tak silny jak ich. – Mój tata jest z północy. Zawsze starałem się go naśladować, więc myślę, że nie mówię jak prawdziwy południowiec.
Weszliśmy na taras. Odruchowo zacisnęłam rękę na dłoni Graysona. Rodzina stała wokół pięknie przystrojonego plażowymi motywami stołu, a Grayson poprowadził mnie do kilku niezajętych jeszcze krzeseł, miałam więc siedzieć wciśnięta między niego i Mię. Wysunął dla mnie krzesło, a potem dosunął je z powrotem do stołu. Jego tata zrobił to samo dla jego mamy. Duch rycerskości nie umarł jeszcze w Karolinie Północnej. – Sam, pamiętasz tatę, Constance i jej narzeczony, Bryan… – Pominął dwa puste krzesła. – Mama, no i Parker, oczywiście. – Cześć – uśmiechnęłam się i pomachałam do wszystkich, zwłaszcza do Parker. Tego wieczora nie pozna mnie jeszcze z mojej najlepszej strony. Musiałam zachować siły, żeby później poradzić sobie z jej bratem. – Kogo brakuje? – zapytał Grayson. – Przepraszam za spóźnienie! – Za nami na werandę weszła para po czterdziestce. Kobieta przypominała mi Gillian Anderson, a mężczyzna wyglądał jak ktoś, kogo ciągle coś boli… w tyłku. – Ian, Tess. Wspaniale, że udało wam się przyjść – powitał ich tata Graysona i podprowadził do pustych krzeseł. – Co u Mirandy? – Zdrowa dziewczynka! Amberly Grace. – Ian się uśmiechnął. – Nie moglibyśmy być szczęśliwsi. – Powinniście świętować. – Connie postawiła na stole butelkę wina. – Cóż, nie przepuścilibyśmy okazji, żeby zobaczyć Graya. – Tess uśmiechnęła się do Graysona, który wziął butelkę i skinął głową. – Miło was widzieć. Może to jego ciotka i wuj? Grayson chwycił moją rękę pod stołem. – Sam, to są państwo Bowden. Bliscy przyjaciele moich rodziców i nasi najbliżsi sąsiedzi. – Jako rodzice Grace – dodała Parker z uśmiechem – należą do rodziny. Pomyślałam, że zechcą cię poznać, Sam, więc spytałam mamę, czy możemy ich zaprosić.
– Oczywiście, zawsze jesteście tu mile widziani – zgodziła się mama Graysona. Ścisnęło mnie w żołądku. Oczywiście to Parker ich zaprosiła. Jak lepiej mogłaby dać mi do zrozumienia, że nie ma tu dla mnie miejsca? Ale czy to, co się wcześniej wydarzyło, nie było wystarczające? Grace była zakorzeniona w każdym aspekcie jego tutejszego życia. W jednej chwili moja ekscytacja związana z poznawaniem rodziny Graysona i nadzieja, że dowiem się o nim czegoś więcej, legły przytłoczone wizerunkiem jego dziewczyny… Ale zaraz, czy ona wciąż jest jego dziewczyną? Liczy się tylko to, czy on chce ciebie. Wyprostowałam plecy i kątem oka spojrzałam na Graysona. Byłam córką pułkownika Armii Stanów Zjednoczonych. Dawałam sobie radę z ludźmi bardziej bezwzględnymi i silniejszymi, niż Parker mogłaby sobie wyobrazić. Poradzę sobie z Parker. Dziękuję ci, mamo. Kolacja była w domowym stylu i składała się z grillowanych udek kurczaka, pieczonych ziemniaków, fasolki szparagowej i czegoś w rodzaju pasztetu, który wyglądał na pyszny. Przy stole toczyła się rozmowa, a ja wbiłam widelec w pasztet i podniosłam go do ust. – Nie! – Grayson krzyknął, wytrącając mi widelec z ręki. Uderzył w stół, niemal przewracając mój kieliszek. – Gray? – spytała jego mama, a ja patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. – W tym są orzechy pekan – wyjaśnił z paniką w oczach, a potem szybko zamienił nasze talerze, bo sobie nie nałożył jeszcze pasztetu. – Dziękuję – powiedziałem cicho, gdy jego ręka musnęła mój policzek. Wziął głęboki oddech, jakby chciał się uspokoić. – Sam ma uczulenie na orzechy. – Och, Sam, bardzo cię przepraszam – powiedziała jego mama.
– Och, nie ma za co, nie wiedziała pani. – Jasna cholera. Mogłyby się to źle skończyć. – Nie mam tu nawet strzykawki – powiedziałam do Graysona. – Została w domu na plaży. Co ja sobie myślałam? Uścisnął mi rękę pod stołem. – Ja mam strzykawkę zawsze przy sobie, nie martw się. – Co? Od kiedy? – Od dnia, kiedy niemal nakarmiłem cię tym bananowoorzechowym muffinem. Zamówiłem ją przez internet – odpowiedział, wzruszając ramionami. – Poważnie? – spytała Parker. – Poważnie – odpalił szorstko. Wszyscy przeżuwali we względnej ciszy. Nosił przy sobie adrenalinę? Dla mnie? Dobrze, niech mnie diabli, jeśli tego też nie powinnam w nim uwielbiać. – A więc, Sam, jak poznaliście się z Grayem? – zapytał tata Graysona. Przełknęłam. Zaczęło się. – Jesteśmy współlokatorami. – Mieszkasz z tą młodą kobietą? – Ian gwałtownie odstawił nóż. Lepsze to niż gdyby go podniósł, prawda? – To zabawna historia – wtrącił Grayson. – Kiedy zgodziłem się na kolejnego współlokatora, myślałem, że to facet, ale cóż… – Spojrzał na mnie tak, że zabrakło mi tchu w piersi. – Jak widać, jest to bardzo piękna kobieta. – Więc mieszkacie razem. I jesteście razem. – Tess z drżeniem upiła łyk wina. – To miło. – Tak, Sam, a co ty studiujesz? – spytała Connie, starając się zachować spokój. – Matematykę – uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. – Chcesz być nauczycielką? – przyłączyła się jego mama, więc odwróciłam głowę w stronę przeciwległego końca stołu. – Nie, proszę pani. Teraz udzielam korepetycji, ale to nie jest moja mocna strona. Bardziej interesuje mnie matematyka stosowana. – Założyłam włosy za ucho, a pani Bowden
odchrząknęła. – Grace miała być nauczycielką – dodał Ian Bowden. – Uważała, że to będzie dobre rozwiązanie, kiedy Grayson wróci tu i przejmie warsztat. Przejmie warsztat? Nigdy o tym nie wspominał. Joey wyprostowała się trochę, ale tylko skubała swojego kurczaka. Był to zdecydowanie najbardziej krępujący posiłek, jak zdarzyło mi się jeść. Co niby miałam teraz powiedzieć? – Jestem pewna, że byłaby wspaniałą nauczycielką. Ian trochę się uspokoił. – Matematyka, co? – Parker uniosła brwi i pochyliła się do przodu, żebym na pewno to zauważyła. – Założę się, że przydaje ci się to, kiedy pomagasz Graysonowi w nauce, co? Cholera. Powinnam była zapytać go, co zdążył powiedzieć swojej rodzinie. Grayson zesztywniał. – Parker? – Och, przykro mi, Gray. Nie mówiłam ci… Znalazłem twoje testy, zostawiłeś je dziś w szpitalu. – Rzuciła na środek stołu karty z zadaniami. – Co to jest? – spytał jego ojciec lodowato. Wyciągnęłam rękę, chwyciłam testy i położyłam je sobie na kolanach. – Och, musiałam zostawić je dzisiaj w pokoju Grace. – Jasne, bo ty latasz helikopterami – roześmiała się Parker. – Helikoptery?! – krzyknął tata Graysona. – Gray? Grayson patrzył prosto przed siebie, w przestrzeń, więc spojrzałam na Mię, która wyglądała na zdruzgotaną. – Gray? – naciskała go mama. Cisza trwała coraz dłużej. Nawet sztućce nie zadzwoniły o talerze. – Powiedz, że to nie jest prawda, Grayson. Zabroniliśmy ci. Zgodziłeś się. – Nigdy się nie zgodziłem – powiedział Grayson cicho, patrząc wreszcie na ojca. – To ty założyłeś, że się zgadzam i nigdy
nie spytałeś, jaką specjalizację wybrałem po studiach. Założyłeś, że to inżynieria, bo tego chciałeś. Łatwiej byłoby teraz omawiać moją karierę akademicką, a w końcu spałam z wykładowcą. – Natychmiast to rzucisz. To nie podlega dyskusji. – Ojciec trzasnął pięścią w stół, odbijając sztućce. – To nie jest coś, co się rzuca. Jestem związany umową z rządem. – Głos Graysona był spokojny, co przeraziło mnie bardziej niż jego wybuch dziś rano. – Znajdziesz sposób! – Nie. Jego matka jęknęła. – Masz stopień z inżynierii morskiej. Masters & Son, pamiętasz? Popracujesz kilka lat w Korpusie Inżynieryjnym, a my poczekamy. Taka była umowa. Wracasz do domu i razem z Joey przejmujesz warsztat. W tej umowie nie było nic o tym, że dasz się zabić, zabawiając się w pilota. Zaraz. Czyżby próbował użyć Joey, żeby wpłynąć na Graysona? Joey z trzaskiem odstawiła kieliszek na stół. – I to się nie zmieniło. Ale zawsze chciałem latać, służyć mojemu krajowi. I to właśnie robię. – Gdyby nie ściskał mojej ręki pod stołem coraz mocniej, mogłabym pomyśleć, że naprawdę nic go nie rusza. – A co się stanie, jeśli się rozbijesz, Gray? – Cóż, liczę na to, że do tego nie dojdzie, tato. Przypominało to jakiś makabryczny mecz tenisowy; wszyscy przenosili wzrok z jednego na drugiego i z powrotem. – A jeśli dojdzie? Jeśli coś schrzanisz, coś źle obliczysz? Co zrobimy, jeśli dasz się zabić? – Myślę, że wtedy mnie skremujesz i postawisz na gzymsie kominka, tak, żebyś mógł mnie w pełni kontrolować. Albo jeszcze lepiej, weźmiesz mnie ze sobą do warsztatu. Dlaczego ktoś tego nie powstrzyma? Wszyscy, od jego mamy po siostry, byli wstrząśnięci, ale nikt niczego nie zrobił. – Nie denerwuj mamy.
– Więc miej trochę wiary we mnie, tato. Nie proszę o wiele. Pan Masters zacisnął zęby, tak jak Grayson, kiedy zaczynał tracić panowanie nad sobą. – Jak w ogóle dostałeś się do szkoły lotniczej? Kto cię tam przyjął, do cholery? – Jestem dobrym pilotem. – Głos Graysona przycichł, podczas gdy jego ojciec mówił coraz głośniej. – To był koszmar nauczyć cię prowadzić samochód, a teraz myślisz, że dasz radę pilotować helikopter? Uznaj swoje cholerne ograniczenia, Grayson. Jak dobry możesz w tym być? – Język – szepnęła mama, jakby przekleństwa były najgorsze z tego, co zostało tu powiedziane. Miałam dość. Otworzyłam usta, zanim zdążyłam się zastanowić, co robię. – Jest dość dobry, żeby skończyć kurs podstawowy jako najlepszy pilot. Jest dość dobry, by wybrać apache’a, i dość dobry, by zostać wybrany na lidera grupy. Grayson ścisnął mi dłoń niemal do bólu. – Sam, nie. – Ktoś musi – syknęłam do niego. – Więc nie wracasz do domu? Myślałam, że nie będzie cię tylko przez trzy lata po dyplomie – powiedziała Tess oskarżycielsko. – Jestem zakontraktowany na sześć lat po ukończeniu szkoły lotniczej. Staram się o przydział do Fort Bragg, który jest tylko cztery godziny drogi stąd. Nadal będę wystarczająco blisko, żeby przyjeżdżać do domu na weekendy – spojrzał na Joey – i dotrzymam obietnicy. – Dlaczego nie Virginia Beach? – dopytywał Ian. Oczywiście. Tata Grace chciałby go mieć bliżej. – Mają tam tylko blackhawki, a ja latam na apache’u. Muszę stacjonować tam, gdzie je mają. Pięć miesięcy. To było wszystko, na co mogłam z nim liczyć. – Więc dlaczego nie można latać na blackhawku? – Głos Tess stał się głośniejszy i bardziej piskliwy.
– Bo chcę latać na apache’u. I urobiłem się po dupę, żeby mieć taką możliwość. – Język – szepnęła jego mama. – Mamo, może teraz nie jest na to czas – powiedział cicho Constance. Odejdzie po Bożym Narodzeniu, przeniesie się do Karoliny Północnej, bliżej kobiety, którą kochał. Podczas gdy ja… co? Będę mieszkała w pustym domu Jaggera i studiowała w państwowym college’u, a wszyscy moi przyjaciele pójdą dalej? Zostanę sama. Znowu. – A co z warsztatem? – ryknął pan Masters. – Wszystko, co tam zrobiłem, każda łódź była dla ciebie, dla twojej przyszłości. Joey wstrzymała oddech, a Grayson szybko na nią spojrzał. – Myślę, że Joey świetnie sobie poradzi, jest w tym więcej niż dobra. Skończyliśmy te same studia, ale ona ma znacznie więcej doświadczenia. – Nie musisz się za mną wstawiać, Gray – rzuciła. Widocznie upór był cechą tej rodziny. – Kto ma ochotę na deser? – zapytała pani Masters, ale Tess nie dała jej szansy. – Więc nie wracasz do Nags Head. Spojrzałam na jej kieliszek, żeby zobaczyć, czy przypadkiem już się nie upiła. Chyba wyraził się jasno? – Nie – odpowiedział Grayson. – To znaczy: na razie nie. – Spojrzenie pana Mastersa mogłoby przeciąć Graysona na pół. – To znaczy na pewno nie w najbliższej przyszłości, o ile w ogóle. Jeszcze nie zdecydowałem. Własne tętno, które miałam w uszach, było jedynym dźwiękiem w ciszy, która teraz nastąpiła. Wszyscy wbili wzrok w Graysona, który nonszalancko wbił zęby w ziemniaka. – Są naprawdę pyszne, mamo. Przyjmij gałązkę oliwną.
– Ale, ale… – wyjąkała Parker, a ja przygotowałam się na cios. – Nie możesz mieszkać gdzie indziej. Co z Grace? Bum. Nie ma dość wina na świecie, żeby strawić taką kolację. – Myślę, że ja też zasługuję na życie. Na przyszłość – powiedział Grayson powoli, z łagodnością, jaką ja na pewno nie byłabym w stanie się wykazać w takiej sytuacji. W moim sercu zajaśniał promyk nadziei, chwilowo odsuwając w cień moje najgłębsze lęki. – A na co zasługuje moja Grace? – wypaliła Tess. – I co z pilotami, z którymi będziesz latał, Gray? – Pan Masters przeszedł do ataku. – Nie sądzisz, że oni też zasługują na życie? Ty nie masz prawa siedzieć w kokpicie. Zabijesz kogoś… tak jak wcześniej. Otworzyłam usta. Ojciec wciąż go obwinia. Nic dziwnego, że Grayson tak skrupulatnie przestrzega podziału swojego życia. W domu jest bezustannie atakowany. Jego dłoń zacisnęła się w mojej. – Dosyć! – Pani Masters wstała z krzesła, które przewróciło się za nią. – Gray, to twoje życie. Twoje wybory mogą się nam nie podobać, ale jesteś dorosłym człowiekiem. Kochanie, musisz się z tym pogodzić. Joey pracuje z tobą w warsztacie od lat i zrobiła więcej niż trzeba, żeby sobie zasłużyć na to miejsce, bez względu na wszelkie umowy. Tess, Ian – kocham was jak rodzinę, ale jeśli kiedykolwiek będziecie insynuować, że Grayson jest odpowiedzialny za… za stan Grace, nie będziecie już mile widziani w moim domu. Grayson odsunął się od stołu. Poszłam za nim, bo wciąż trzymał mnie za rękę. Drugą chwyciłam testy, od których się to wszystko zaczęło. – Mamo – szepnął i pocałował matkę w policzek. Potem odwrócił się do stołu, gdzie wszyscy siedzieli jak zamrożeni. – My już pójdziemy. Z dłonią na moich plecach, w absolutnej ciszy, wyprowadził mnie z domu. Zapięłam pas, a Grayson wrzucił bieg i wyjechał z podjazdu
rodziców. Jego twarz była maską składającą się z ostrych kątów i bezwzględnych linii. Kiedy sięgnęłam do jego dłoni, odsunął ją. Nie próbowałam więcej. Podjechaliśmy pod wynajmowany dom, ale nie wyłączył silnika, nawet nie spojrzał w moją stronę. Patrzył w przestrzeń, w swoją przeszłość, z pewnością na Grace i wszystko co, zostało mu rzucone w twarz tego wieczora. Był tak blisko, na odległość oddechu, ale równie nieosiągalny jak wczoraj. Musiałam znaleźć jakiś sposób, żeby do niego dotrzeć. – Zostań ze mną na noc. Zacisnął dłonie na kierownicy, a ja czekałem. – Dobrze. Muszę zabrać swoje rzeczy z domu rodziców i zająć się… tym wszystkim. Położyłam dłoń na jego szorstkim policzku. – Poczekam. I Grayson… Jesteś niesamowity i zasługujesz na to, żeby latać. Przykro mi, że oni tego nie widzą. Ale tak jest. Jeśli nie otrzeźwieją, przypnę sobie twoje skrzydła. – Przyrzekasz? – Na swoje życie. Nie spojrzał mi w oczy, ale na pożegnanie pocałował mnie w rękę i odjechał, kiedy otworzyłam frontowe drzwi. Walczył sam ze sobą. Widziałam to tak wyraźnie, jakby było ich naprawdę dwóch. I nie miałam pojęcia, który z nich do mnie wróci. Ale zaszłam już za daleko, żeby o to dbać. Może obu uda mi się ocalić.
Rozdział 19 SAM Chodź – prosiła Morgan, odchylając się na oparcie siedzenia od strony pasażera. – Wiesz, że masz ochotę potańczyć. Grayson jest humorzasty, a to są wakacje. – Na pewno będzie świetnie – i bardzo w moim stylu – ale po prostu nie mogę. – Zostawiasz mnie z nim? – skinęła głową w stronę Willa, który czekał z ramionami skrzyżowanymi na piersi. – Coś mi mówi, że świetnie sobie poradzisz – uśmiechnęłam się. Jakbym nie wiedziała, jak między nimi iskrzy. Jagger oparł się o otwarte drzwiczki, podczas gdy Morgan pod ramię z Paisley wchodziły do baru. – No, no, patrzcie tylko, jaka dojrzała, i nawet nie idzie się napić. – Tak, bardzo bym nie chciała, żeby Grayson musiał mnie ściągać z kolejnego baru. Gdyby chciało mu się mnie pilnować. – Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Zegar na desce rozdzielczej pokazywał jedenastą. Minęły ponad cztery godziny od czasu, kiedy Grayson mnie opuścił. – Tak – odpowiedziałam. – Ten facet ma wokół siebie mur grubszy niż w Chinach. – Nie sądzę, żeby ktokolwiek próbował się przez niego przebić. A on zasługuje na kogoś, kto przyjedzie spychaczem. Albo z jakimś materiałem wybuchowym. Jagger westchnął. – Tak, na pewno, i ty też. Tylko bądź ostrożna. Kiwnęłam głową, a on zatrzasnął drzwiczki. Jego słowa zostały ze mną przez całą drogę do miejsca, którego współrzędne GPS Mia podała mi, kiedy Grayson się nie pokazał. Przejechałam przez most na Roanoke Island i skręciłam do Manteo. Kilka zakrętów później zaparkowałam na nabrzeżu. Na
dużym budynku wisiał szyld Masters & Son. Zgasiłam światła i swoje niezdecydowanie i wysiadłam z samochodu. Zapukałam pierwsza, a kiedy nikt mi nie odpowiedział, nacisnęłam klamkę i weszłam do małego oświetlonego biura. – Grayson? Kolejne drzwi i znalazłam się w olbrzymiej przestrzeni roboczej. Wsparta na przyczepie, stała tam wielka łódź, będąca jedynym źródłem światła, które rzucało upiorne cienie na podłogę i ściany. Było tu jeszcze kilka innych łodzi, na różnych etapach budowy, ale ta na środku była zdecydowanie wizytówką warsztatu. Na rufie widniało słowo „Alibi”. – Grayson? – zawołałam ponownie. Gdzieś w górze, na łodzi, coś się poruszyło. – Sam? – Grayson siedział na krawędzi, opierając się o reling, z nogami zwisającymi za burtą. – W jaki sposób… – Mia – wyznałam. – Czy to w porządku, że tu jestem? Przyglądał mi się przez chwilę, a ja zdrętwiałam. – Tak. Na rufie jest drabinka, z tyłu łodzi. Zrzuciłam koturny, podczas gdy Grayson zaczął schodzić w moim kierunku, po czym wspięłam się po drabinie, używając uchwytów na ostatnich szczeblach, aż wreszcie znalazłam się w środku. – Jest piękna – szepnęłam, rozglądając się dookoła. Wszystko było tu dopracowane w najdrobniejszym szczególe. To nie była zwykła żaglówka ani taka, o jakiej ja mogłabym marzyć. Wypolerowany pokład błyszczał, siedzenia były pokryte miękką skórą, całość ociekała luksusem, a w środku tego wszystkiego stał Grayson. Piękny, pokiereszowany, dobry i skomplikowany Grayson. Poproszę jacht z majtkiem, na miejscu. – Twoja rodziną ją zbudowała? – To duma i radość taty. Projekt powstał kilka lat temu, ale zaczęliśmy budować ją dopiero w tym roku. Pomagałem przy projekcie, ilekroć byłem w domu. No dobrze, kiedy akurat nie
byłem… – U Grace – dokończyłam za niego, przesuwając ręką po kierownicy. – Możesz wypowiadać jej imię. Możesz o niej mówić, Grayson. Nie przeszkadza mi to. Nakrył dłonią moją rękę, a mnie na moment zabrakło tchu w piersi. – Nie chcę o niej mówić. Nawet przyćmione światło nie łagodziło rysów jego twarzy. Był spięty, usta miał zaciśnięte w wąską, nieubłaganą linię. – Kim jesteś? – spytałam cicho, kładąc rękę na jego klatce piersiowej. – Jesteś dobrym synem? Tym, który wraca do domu i przejmuje rodzinną firmę? Projektuje żaglówki? – Tak. – Jego ręka spoczęła na moim biodrze. Moje serce zatrzymało się na moment. – Jesteś pilotem wojskowym, najlepszym w swojej grupie, gotowym stacjonować gdziekolwiek? Wysłanym za granicę? – Tak. Oderwałam wzrok od jego piersi i spojrzałam mu w oczy. – Jesteś facetem, który mnie całował całą pokrytą ciastem? Czy facetem, który rzucił swoim byłym najlepszym przyjacielem o ścianę? – Tak. – Przyciągnął moje biodra do siebie, a mnie przeszył dreszcz pożądania. Moja ręka zacisnęła się na kierownicy. – Grayson, nie możesz być jednocześnie jednym i drugim. Tutaj jesteś kimś zupełnie innym. W domu jesteś trochę trudny, ale tutaj… jesteś zły i niebezpieczny, i bardziej niż trochę udręczony. Zdjął swoją dłoń z mojej na kierownicy i położył na drugim biodrze. – Rozumiem. Widzę, jak oni cię traktują, i to, czego wszyscy od ciebie oczekują. Nie pojmuję twojego poczucia winy z powodu tego, co się stało z Grace, ale wiem, że to ono napędza wszystko, co się tu dzieje… to, kim tutaj jesteś. – Sam… – Nie, pozwól mi to powiedzieć. – Odetchnęłam głęboko dla
uspokojenia i wysunęłam się z jego ramion, robiąc krok w tył. – Nie było cię w moich planach. Nie żebym kiedykolwiek miała jakiś plan. Ale stało się. I wiem, że skończysz szkołę lotniczą za pięć miesięcy, a potem znikniesz. Rozumiem. To nie jest nic stałego. Ale ty mi się przytrafiłeś. Nie mam do ciebie żadnego prawa, ale coraz bardziej się angażuję. To… to dla mnie… niebezpieczne. – Jego oczy, usta, wszystko w nim zaczęło łagodnieć. – I kiedy tu przyjechałam, zobaczyłam, jaki tu jesteś, to… to zraniło moje serce. Dałabym wszystko, żebyś miał swój cud, żeby Grace wróciła do zdrowia, ale nie mogę. – Nie proszę cię o to – powiedział cicho, podchodząc do mnie. Cofnęłam się. – Nie. Nie mogę myśleć, kiedy mnie dotykasz. Kącik jego ust uniósł się lekko. – W porządku. – Zrobił kolejny krok. – Chodzi o to, że kiedy jesteś w domu, w Rucker, jesteś mój. Może nie… do końca, ale jednak. Wiem, że między nami jest… A tu… – Dlaczego tak trudno to wykrztusić? – Tutaj jesteś jej. I nie w sensie romantycznym, choć tak oczywiście też. Tutaj ciągle odprawiasz pokutę za coś, w czym nie ma twojej winy. Czuję, że jedyna osoba, która mogłaby się przebić przez ten mur, leży w śpiączce. Tutaj jesteś jej, nie mój, a ze mną jest coraz gorzej, Grayson… Wyciągnęłam ręce, żeby go powstrzymać, ale on po prostu sięgnął niżej i podniósł mnie za biodra, tak, że nasze oczy znalazły się na jednym poziomie. Był tak silny, że trzymał mnie sam, ja nie musiałam nawet obejmować go za szyję. I był taki cudowny. – Grayson. – Ciii. Teraz moja kolej. – Posadził mnie na fotelu kapitańskim; nasze twarze znalazły się na odległość oddechu. Ujął moją w swoje ciepłe słonie. – Masz rację, dokładnie tak jest. Tutaj jestem tym, czego potrzebują inni. Jestem synem moich rodziców i bratem moich sióstr. Służę jako łącznik Grace z jej rodzicami i odciążam ich trochę w opiece nad nią. Biorę na siebie ich winę,
choćby podświadomą, bo na to zasługuję. – Położył kciuk na moich ustach, kiedy spróbowałam coś powiedzieć. – Nie, taka jest prawda. Nigdy nie wybaczę sobie, że pozwoliłem Owenowi prowadzić. Że nie zabrałem mu kluczyków. Będzie mnie to prześladowało do końca życia, a Grace jest żywym przypomnieniem o mojej winie. Kiedy jestem tutaj, nadal jestem jej najlepszym przyjacielem. Wciąż modlę się o cud, bo jeśli ktoś zasługuje na szczęśliwe, pełne życie, to właśnie Grace. Ścisnęło mnie w żołądku. Uważać, że on zawsze będzie należał do niej, a usłyszeć to z jego ust, to dwie różne rzeczy. Kciukami pogładził moje kości policzkowe, a ja z trudem opanowałam pragnienie, żeby oprzeć się o niego, żeby przyjąć każdą chwilę, jaką był gotów mi dać, nawet gdyby miała być egoistycznie skradziona tej drugiej. – Ale, Samanto, to nie ma znaczenia, czy jestem w Rucker, czy spaceruję tu po plaży. Nadal jestem twój. Kiedy siedzę obok Grace? Jestem twój. Kiedy uczę się do testów? Twój. Kiedy kłócę się z siostrami, rodzicami, Bowdenami… Nadal jestem twój. Mógłbym tego nie mówić, ale jeśli ja przytrafiłem się tobie, to z całą pewnością ty przytrafiłaś się mnie, a nawet więcej. Jesteś dla mnie wyzwaniem, zmieniasz mnie każdego dnia. Nie ma znaczenia, co widzą wszyscy albo jaką rolę muszę grać, jesteś we mnie, ze mną, pod moją skórą. To co jest między nami, nie jest tymczasowe. Nie ma żadnego terminu. Jestem. Zawsze. Twój. Pocałował mnie delikatnie, przesuwając językiem po mojej dolnej wardze. – Więc nie bój się i skacz. Złapię cię, jestem w tym dobry. Wsunął mi pod sukienkę jedną rękę, a potem drugą, kładąc je na nagiej skórze. Lekko ścisnął moje uda, przysuwając palce boleśnie blisko wąskiego paska koronki, który je rozdzielał. – Uwielbiam twoją skórę – wyszeptał tuż przy moich ustach. Przesunął wargami w dół mojej szyi, zatrzymując się w zagłębieniu obojczyka. – I twój niesamowity zapach… – Musnął nosem linię mojej szyi. – Mógłbym tu zamieszkać, Sam. Szarpnęłam go za włosy, przyciągając jego usta z powrotem
do moich, i zaczęłam ssać jego język. Jęknął, zaciskając palce na moich udach, a potem oderwał usta od moich, wziął mnie na ręce i zniósł po schodach do kabiny. Przytrzymał mnie jedną ręką, a drugą otworzył drzwi za moimi plecami. Jeszcze jeden krok i opuścił mnie na łóżko i najmiększą pościel, jakiej kiedykolwiek dotykałam. – Łóżko jest posłane? – spytałam, kiedy się odsunął. – Rano była tu sesja zdjęciowa do broszury reklamowej. Chcesz zobaczyć resztę? – Ciebie? Tak, proszę. – Usiadłam na kolanach na krawędzi łóżka. – Teraz. Sięgnął za głowę i zdjął koszulę. Chwyciłam ją i odrzuciłam na bok, zbyt zafrapowana tym, co miałam przed oczami, by spojrzeć, gdzie wylądowała. Przysiadłam na piętach i pożerałam oczami każdy centymetr tego niesamowitego ciała. Jego brzuch napiął się pod dotykiem moich dłoni, a kiedy podniosłam wzrok, napotkałam najbardziej intensywne i głodne oczy, jakie kiedykolwiek na mnie patrzyły. Nigdy wcześniej nie krępowałam się własnego ciała. Przestań. Twoje krągłości są wspaniałe. Nie przestając patrzeć mu w oczy, podniosłam ręce. Kiedy rozpiął zamek, skinęłam głową, a on pociągnął tkaninę delikatnie do góry. Czy jego oddech zadrżał przy wdechu? Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wędruje wzrokiem po całym moim ciele. Wszędzie, gdzie spoczęły jego oczy, moja skóra zaczynała mrowić. – Samanta. Cholera. Jesteś idealna. – Wyciągnął do mnie rękę, ale zaraz się zatrzymał. – Jeśli zacznę… jeśli cię teraz dotknę… – Pokręcił głową. Dotarliśmy do progu jego wytrzymałości i on dał mi wybór. Jakbym mogła jeszcze wybierać. Pragnęłam go. Pragnęłam jego ciała, tych wspaniałych mięśni, tych silnych dłoni. Pragnęłam go tak głęboko, że jeszcze jutro będę czuła jego zapach na mojej skórze. Nie mogłam czekać dłużej. Sięgnęłam do tyłu i rozpięłam czerwony koronkowy stanik, a
potem zsunęłam ramiączka w dół, po jednym naraz. Nie odrywał ode mnie wzroku, a ja widziałam dokładnie, kiedy pożądanie ogarnęło go bez reszty. W tej chwili pragnęłam go do bólu, podniecona jego zaborczym, drapieżnym spojrzeniem bardziej niż wcześniej przez kogokolwiek innego. Kiedy mój stanik spadł na jego koszulę, oparłam pierś na jego wyciągniętej dłoni. – Dotknij mnie. Nie martw się i nie przestawaj. Chcę tego. Chcę ciebie. Pękł. W jednej chwili był przede mną, a w następnej już nade mną, przyciskając mnie do łóżka całym ciężarem swojego ciała. Całował mnie, moszcząc się między moimi nogami, jego klatka piersiowa miażdżyła mi piersi, jego dłonie zaciskały się na moich pośladkach. Objęłam nogą jego biodra i kołysałam się, pocierając łechtaczką o jego twardy członek. – Zdjąć – wymamrotałam, przesuwając stopą w dół jego szortów. Zrzucił szybko bokserki, wyciągając prezerwatywę z portfela i rzucając ją obok nas na łóżko. Nawet jego uda były pięknie wyrzeźbione. – Lepiej? – zapytał z ustami na mojej szyi i zaczął przesuwać je w dół, między piersi. – Dużo lepiej. Uśmiechnął się, a ja miałam teraz zupełnie nową definicję tego, jaki jest mój Grayson. Właśnie taki – głodny, szczęśliwy, spragniony… mój. Całował każdy centymetr mojego brzucha, ssąc lekko skórę w zagłębieniu pod żebrami. Traktował mnie jak przygotowanie do najważniejszego egzaminu, wracając do miejsc, które sprawiały, że wstrzymywałam oddech, katalogując, co mi się podobało, co działało na mnie najmocniej. Potem znowu spojrzał mi w oczy, już bez cienia uśmiechu na twarzy i czekał, aż skinę głową, a wtedy przesunął dłońmi w dół moich nóg, zabierając ze sobą moje majtki. W drodze powrotnej
jego ręce pieściły skórę moich nóg zbliżając się boleśnie tam, gdzie najbardziej potrzebowałam jego dotyku. Czułam, że zaraz spłonę, jeśli natychmiast czegoś z tym nie zrobi. – Grayson, zabijasz mnie. – Moje ciało nie życzyło sobie bezruchu, chciało kontaktu, tarcia. – Dobrze. Ja konam od chwili, kiedy zobaczyłem twój tyłek na kuchennym blacie. – Ścisnął moje nogi palcami, po czym przesunął się wyżej, żeby mnie pocałować. Jęknęłam cicho przy jego ustach, a on ugryzł mnie delikatnie w dolną wargę. – Samanta. – Moje imię w jego ustach było niemal równie rozkoszne, jak dotyk jego palców na mojej łechtaczce. Wygięłam się w łuk. – Jeszcze. Proszę, Grayson. Jeszcze. – Spójrz na mnie – zażądał. – Muszę widzieć twój orgazm. Otworzyłam oczy i krzyknęłam bezgłośnie w chwili, kiedy potężna fala rozkoszy przetoczyła się przez moje ciało, docierając do każdej jego komórki. Wysunął ze mnie palce, a ja, choć właśnie przeżyłam najbardziej zdumiewający orgazm w życiu, poczułam, jak zapala się we mnie kolejna iskra, kiedy polizał opuszkę swojego środkowego palca. Tego, który był w środku. Jęknął. – Smakujesz lepiej, niż kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić, a wierz mi, wyobrażałem sobie dużo. – Jego oczy stały się dzikie, z chwili na chwilę tracił tę swoją osławioną samokontrolę. I to ja mu to robiłam. Pchnęłam go na skraj obłędu. To mi nie wystarczyło. Chciałam, żeby oszalał bez reszty. Moja dłoń odnalazła go bez trudu. Oblizałam usta. Oczywiście był ogromny. Cały był zbudowany jak grecki bóg. Jęknął i zacisnął palce na mojej głowie. Był gorący w moich rękach, gładki i sztywny, z miękkim czubkiem, który potarłam kciukiem. Potem uległam pragnieniu, by się dowiedzieć, jak ma smak i musnęłam językiem podstawę jego
członka, stopniowo przesuwając się coraz wyżej. Chwyciłam go ręką, włożyłam do ust i zamruczałam z przyjemności, kiedy krzyknął moje imię. – Samanta…! Tak… Nie… Boże, nie możesz. Zaraz skończę… – Tak? – szepnęłam, coraz szybciej poruszając językiem. – To skończ. – Muszę być w tobie – wydyszał, opierając się na łokciach. Rozerwałam folię i nasunęłam prezerwatywę na niego. – Dobrze. Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Pchnął mnie na plecy. To nie był ten cierpliwy, opanowany człowiek, który przed chwilą doprowadził mnie do orgazmu. Teraz jego kontrola wisiała na włosku. Widziałam to w napięciu jego mięśni, w zaciśniętych ustach. Ten włos trzeba było przeciąć. Ukląkł między moimi udami, a ja uniosłam kolana, żeby ułatwić mu wejście, ale on się nie spieszył, chociaż na czoło wystąpiły mu kropelki potu. – Grayson, proszę. Proszę. Ile jeszcze miałam wytrzymać? Ustawił się nade mną, opierając ciężar ciała na łokciach, a ja niemal utonęłam w głębi jego oczu. – Wszystko, co chcesz, Samanto. Jest twoje. Ja jestem twój. Cały, bez reszty. Wsunął się we mnie powoli. Poczułam lekkie ciągnięcie, ale było to nic w porównaniu z tym, jak cudownie się we mnie wpasował. – Boże – jęknęłam, kiedy wszedł do końca. Jego oczy rozszerzyły się. – Ty. Jesteś… – Oparł czoło na moim. – Bardziej niż doskonała. – Pocałował mnie słodko, a mnie zapiekło pod powiekami. – Moja Samanta. Uniosłam biodra i oboje jęknęliśmy. Potem podniósł jedno kolano i wszedł jeszcze głębiej. Krzyknęłam, a on zaczął uderzać
we mnie mocno w idealnym rytmie. Każdy jego ruch unosił mnie wyżej, napinał moje ciało mocniej. Moje biodra wychodziły mu na spotkanie, aż oboje spływaliśmy potem, a ja sama nie wiedziałam już, gdzie kończę się ja, a zaczyna on. – Grayson… – wyszeptałam, czując jak napięcie w moim ciele sięga zenitu. Byłam już tak blisko, balansowałam nad przepaścią. Grayson przesunął się trochę tak, że teraz pocierał także moją łechtaczkę, a ja w końcu znowu runęłam w otchłań, zaciskając kurczowo dłonie na nim jak na ostatniej desce ratunku. Kiedy kończył, krzyknął moje imię i zesztywniał nade mną ze wzrokiem utkwionym w moich oczach. W tej chwili czułam, że jest – tak jak powiedział – mój. Grayson padł obok mnie, obsypując moje ramię pocałunkami. – To było… nawet nie wiem, jak to nazwać. Uśmiechnęłam się resztką sił. – Ja też nie. Ale powiem, że lepiej odpocznijmy trochę, zanim dam się namówić na drugą rundę. Zaśmiał się. – Spodoba ci się, obiecuję. Oparłam się na łokciu i pocałowałam go, starając się zapamiętać na zawsze każdą sekundę tej chwili. – Kiedykolwiek. Gdziekolwiek. Przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze, a w jego oczach błysnął ogień, który, jak sądziłam, został już ugaszony. – Trzymam cię za słowo. Ale dam ci pospać… parę godzin. Naciągnął na nas kołdrę, a ja wtuliłam się w zagłębienie jego ciała. Oczywiście pasowaliśmy do siebie idealnie. Ciepło jego ciała i równy oddech ukołysały mnie do snu w ciągu kilku minut. Obudził mnie głos Joey. – Lepiej, żeby cię tam nie było, Graysonie Masters! Znalazłam buty Sam, więc wiem, że nie jesteś sam! Przez małe okienko wpadało do kajuty światło słońca. O. Mój. Boże.
– Cholera! – krzyknął Grayson i usiadł na łóżku. – Nie zbliżaj się, Josephine! – Cholera, Gray! Fotograf będzie tu za pół godziny! – odkrzyknęła Joey z wnętrza kabiny. – Sesja była wczoraj – odparł. – Przedłużyliśmy ją do dzisiaj. – Była na tyle blisko, że usłyszałam jej westchnienie. – W porządku, zostawię buty Sam tutaj. Tylko… Na litość boską zmień pościel. W szafie jest dodatkowy komplet. Wycofała się, a Grayson mnie pocałował. – Dzień dobry. Chyba powinniśmy działać szybko? – Myślisz? – prawie krzyknęłam. Nigdy dotąd nie ubierałam się ani nie zmieniałam pościeli w takim tempie. Z butami w ręce, z pomocą Graysona zeszłam po drabinie i dopiero na dole założyłam koturny na nogi. Zaprowadził mnie do drzwi z boku, gdzie Joey czekała na nas, w dżinsach i koszulce polo. – Poważnie, wy dwoje…? Grayson podniósł moją rękę do ust i pocałował. – Tak. Przewróciła oczami. – Co ja mam zrobić z łodzią, która pachnie seksem? Grayson wzruszył ramionami. – Włącz to do pakietu? Kiedy zwrócił się do mnie, jego figlarny uśmieszek zmienił się w szeroki uśmiech. Poranne słońce świeciło, zapalając w jego oczach srebrne błyski, a w jego policzku pojawił się zabójczy dołek. Pieprzony dołek. Grayson promieniował… radością. Moje serce zalała fala ciepła. O, nie. Mocno pocałował mnie w usta. – Muszę wrócić na łódź po portfel, spotkamy się przy samochodzie? Kiwnęłam głową, bo nie byłam w stanie wykrztusić słowa. Joey otworzyła ze zdumienia usta w taki sposób, w jaki ja bym to zrobiła, gdybym nie została sparaliżowana.
– Rany. – Podeszła i przytuliła mnie, jakbym była czymś szlachetnym i świętym. – Sam. Boże. Dziękuję ci. To jest naprawdę Gray… jakiego nie widziałam od lat. Wiedziałem, że cię polubiłam z jakiegoś powodu. – Odczep się od Sam, Joey – zawołał Grayson od drzwi, z portfelem w ręku. Joey puściła mnie i objęła Graysona, a potem wbiegła do środka. – Wszystko w porządku? – zapytał, jego uśmiech wydawał się szerszy po każdym kolejnym pocałunku, a mnie ściskało w sercu w sposób, nad którym nie miałam żadnej kontroli. Kiwnęłam głową i także zmusiłam się do uśmiechu, kiedy razem ruszyliśmy do samochodu. To było nie w porządku. Nawet bardzo nie w porządku. Rozwalając jego mury, zburzyłam własne. Zakochałam się w Graysonie Mastersie.
Rozdział 20 GRAYSON Do twarzy ci z dzieckiem – powiedziała Miranda z fotela w rogu pokoju Grace. – Może pewnego dnia. – Podciągnąłem do góry małą różowo-niebieską czapeczkę, żeby nie spadła dziecku na oczy. Amberly Grace. Pasowało do niej to imię. Jak by to było mieć córkę? Czy odziedziczyłaby po mnie upór? A po matce wigor? Miałaby oczy szare jak moje czy zielone jak matka? Byle nie nosiła takich krótkich spódniczek. Nie, żadnych spódnic. Nigdy. Ani chłopców. Tak. A ja potrzebuję lepszej broni. Albo lepiej postawię apache’a na podwórku. Żeby odstraszał drani. Dobrze. Byłbym naprawdę przerażony, bo gdyby moja córka była choć trochę podobna do matki, wtedy nawet załadowany AH64 na trawniku nie utrzymałby od niej chłopaków z daleka. Dzieci z Sam? Jasna cholera, mój umysł wpadł w amok. – Hej, Ziemia do Graysona – zawołała Miranda z uśmiechem. Włosy miała zwinięte w rozwichrzony kok, ale mimo kręgów pod oczami i zmęczenia wyglądała pięknie. – Miałyście leżeć w łóżku – pouczyłem ją. – Ona nie ma jeszcze nawet jednego dnia. – Chciałam, żeby Amberly poznała swoją ciocię – powiedziała Miranda, ziewając. Kołysałem Amberly, próbując bardziej skupić się na nowym życiu, które miałem przed sobą, niż na tym w śpiączce obok mnie. – Wiedziałaś, że Owen ją odwiedza? Odwróciła oczy. Wiedziała, że tu bywał. – On odsiedział swój czas, Gray. Wiem, że skłamał, że się z nim nie ścigałeś, ale miał osiemnaście lat, był głupi i popełnił błąd. – Niewybaczalny błąd – wycedziłem. Miranda przechyliła głowę, tak jak robiła to kiedyś Grace, ale teraz podobieństwo między nimi nie było już dla mnie tak bolesne.
– Czy cokolwiek może być rzeczywiście niewybaczalne, Gray? Że nie zabrałem mu pieprzonych kluczyków. – Tak. – Nie sądzę, żeby Grace widziała to w ten sposób, bez względu na to, co mówią nasi rodzice. Ona powiedziałaby ci, żebyś przestał cierpieć bardziej niż trzeba. Powiedziałaby ci, że to w porządku pójść dalej. To jest zdrowe i tego potrzebujesz. Powiedziałaby ci, że twoje nowe życie, szkoła lotnicza, ta nowa dziewczyna… że z tym wszystkim jest ci bardzo do twarzy. Dziewczyna? Tak, Sam jest moją dziewczyną. Czy to właśnie zrobiłem? Poszedłem dalej? – A tak przy okazji, gdzie jest Sam? – spytała. – Skąd wiesz… – Mama i tata. Przekazali mi szczegóły tej epickiej kolacji. – Powieki zaczęły jej opadać, więc podszedłem i podałem jej dodatkowy koc. – Ach… Tak, to było zabawne. Sam jest teraz z moją mamą. Mama chciała zjeść obiad z Sam, bo jutro wyjeżdżamy. – Spojrzałem na zegarek. – Jeśli przeżyła, powinna się tu niedługo pojawić. Miranda nie odpowiedziała. Kiedy na nią spojrzałem, spała z głową na oparciu krzesła. – Cóż, więcej czasu dla was dwóch, moje panie – szepnąłem do Amber. Delikatnie usiadłem na łóżku, twarzą do Grace, która leżała na boku. Potem ułożyłem Amber przodem do niej. – Grace, poznaj Amber. Amber, poznaj swoją ciotkę, Grace. Co byś powiedziała, Gracie? O tej dziewczynie, która była tu wczoraj? – wycisnąłem trochę balsamu na rękę i wtarłem go w suchą dłoń Grace, cały czas uważając na Amber. Dzieci są nieprzewidywalne. W tej chwili tak wyraźnie widziałem Grace. Jej drobne ciało, jej puste oczy. Moja miłość do niej ciągle we mnie była. Czułem to. Ale to nie było to, co czułem do Sam. Grace był
zrównoważona, miękka i szła z prądem. Zawsze zgadzała się z moimi wyborami. I choć wiedziałem, że zawsze będzie mi jej brakowało, mojej najlepszej przyjaciółki, ból złagodniał. Amber chrząknęła, a potem wydała przeraźliwy krzyk. – Mam ją – powiedziała Miranda, mrugając. Umieściłem maleństwo w jej ramionach. – I tak muszę wrócić do mojego pokoju. James przyniesie mi kolację. Szpitalne jedzenie jest do bani. – Dobrze było cię zobaczyć, Mirando. Położyła Amber w małym przezroczystym wózku, a następnie ścisnęła moją rękę. – Ciebie też. Gray… może powinieneś przez chwilę pomyśleć o swoim życiu? Nie wracać tu przez parę miesięcy. Skupić się na szkole lotniczej. Latać na tych śmigłowcach. Zobaczyć, jak tam naprawdę jest. – Ale Grace… Miranda uniosła brew. – Nigdzie się nie wybiera. I chciałaby, żebyś to zrobił. Kilka miesięcy gdzie indziej? Zostać w Rucker i uczyć się? Zostać w domu z Sam? Miranda westchnęła, a potem trzepnęła mnie w ramię. – Obudź się. Nie wybierasz między dwiema dziewczynami. Nie odchodzisz od Grace do Sam. To Grace odeszła, już dawno temu, więc wybierz siebie. Wybierz życie. Wyjdź na zewnątrz, burza minęła i znowu świeci dla ciebie słońce. To właśnie powiedziałaby ci Grace. Zamrugałem. – Ty słuchałaś. Uśmiechnęła się i klepnęła mnie w ramię. – Długo się o ciebie martwiłam. Ale teraz? Już nie. Teraz będzie dobrze. Bądź szczęśliwy. Bądź z Sam. Zasługujesz na to. – Prawie wypchnęła wózek z Amber na korytarz, ale jeszcze się odwróciła. – Znam cię od urodzenia, co oznacza, że wiem, czego się po tobie spodziewać. Następnym argumentem będzie zapewne, że to nie w porządku w stosunku do Sam, prawda? Że ona
zasługuje na kogoś, kto nie ma rozdartego serca, tak? Otworzyłem usta, a potem je zamknąłem. Miała rację. – Nie jesteś rozdarty, Gray. Kochałeś Grace, to prawda, ale już nie jesteś w niej zakochany. – Spojrzała na Grace ze smutnym uśmiechem, a potem znowu na mnie. – Ona jest twoją przeszłością i zawsze będzie. Sam jest twoją przyszłością tak długo, jak długo będziesz w stanie zatrzymać ją przy sobie, odgrywając posępnego bohatera romansu. Posępnego? – Dzięki, Mirando. – Nie chcę cię tu widzieć aż do października, Gray. – Zmarszczyła czoło, a ja się roześmiałem. – Co? – Jesteś mamą od niespełna dwudziestu czterech godzin, a już doprowadziłaś do mistrzostwa tę minę. – Uśmiechnąłem się i czułem się… dobrze. – Puszczę ci to płazem tylko dlatego, że od lat nie słyszałam, żebyś się śmiał. Październik, Graysonie Mastersie. Mówię poważnie. Wyszła, a ja wyciągnąłem mój telefon komórkowy. Grayson: „Gdzie jesteś?”. Samantha: „Już tęsknisz?”. Grayson: „Cały czas”. Samantha: „Myślisz, że znowu ci się poszczęści?”. Grayson: „Wiem, że tak”. Samantha: „Hahaha. Pewnie masz rację. Mia właśnie mnie przywiozła”. Zjechałem windą do holu, gdzie czekała Sam, pogryzając ciasteczka czekoladowe. Natychmiast uśmiechnęła się na mój widok, mnie też uśmiech przyszedł bez trudu. Przy niej wszystko było łatwiejsze. – Hej, lotniku. – Wspięła się na palce i pocałowała mnie. – Jesteś gotowa? – zapytałem. – Gotowa na zwiedzanie! Twoja mama mówiła, że tu blisko jest wspaniała latarnia morska. – Przepraszam, nie chciałem zostawiać cię z nią sam na sam,
ale była nieugięta. – Było w porządku, przysięgam. Głównie zadawała mi pytania, nie ujawniała szczegółów twojej mrocznej przeszłości. – Wycelowała we mnie palec. – Ale zajrzałam do twoich albumów… Jęknąłem i to nie dlatego, że wyszliśmy na popołudniowe słońce. – Byłeś słodki! – zachichotała, spuszczając okulary na oczy. Cofnęła się, oparła o maskę mustanga i położyła ręce na biodrach. Przełknąłem, nagle zaschło mi w gardle. Sam wyciągnęła przed siebie nieprawdopodobnie długie nogi w szortach, które zdawały się błagać, żeby wsunąć palce pod ich nogawki… Cholera. Ta dziewczyna ciągle naciskała moje guziki. Zwilżyła dolną wargę końcem bardzo różowego języka, a ja natychmiast zapomniałem, że jesteśmy na środku parkingu. Do diabła, zapomniałem, jak mam na imię. Pocałowałem ją, aż jęknęła, co prawie odebrało mi rozum. Przez głowę przeleciały mi wizje, w których rozkładałem ją na masce albo sadzałem sobie okrakiem na kolanach na przednim siedzeniu. – Wypieprzę cię na parkingu, jeśli nie przestaniemy – warknąłem jej do ucha. – Twoje spodenki są seksowne jak diabli. Roześmiała się w odpowiedzi. – Co się stało z twoją legendarną samokontrolą? – Przereklamowana. – Myślę, że aresztowanie za seks w miejscu publicznym nie pomogłoby ci w karierze wojskowej, więc lepiej wracajmy do domu na plaży. Pocałowałem ją jeszcze raz i wypuściłem z ramion. – I kto się tu nie kontroluje? Zapiąłem ostatni guzik koszuli i podwinąłem rękawy do łokcia. Do tego krótkie bojówki i byłem gotowy do wyjścia. Słońce zachodziło, co oznaczało, że wkrótce zaczną się fajerwerki. Sam już się przebrała, jeśli szorty i bluzka leżące na podłodze mogły być jakąś wskazówką. Podniosłem je i wrzuciłem do worka
na pranie, potrząsając przy tym głową. Nie, żebym mógł się złościć. Nauczyłem się już dawno, że ludzie tak naprawdę się nie zmieniają. Albo przyjmujesz ich takimi, jacy są, ze wszystkimi wadami, albo lepiej pozwól im odejść. Sam była bałaganiarą. Jeśli to była jej największa wada, to miałem cholerne szczęście. Zszedłem po schodach, minąłem drugie piętro i wtedy usłyszałem jego głos i coraz głośniejszą odpowiedź Sam. – Jeśli zechce, żebym coś wiedziała, sam mi o tym powie. Nie można zakładać, że skoro miał jeden tragiczny wypadek samochodowy, to na pewno nie będzie dobrym pilotem. Niech to szlag. Dlaczego musi wtykać nos w moje sprawy? Zawsze to robił. – A jeśli choć trochę zależy ci na jego życiu, to mnie wysłuchasz. On stanowi zagrożenie. – Głos taty huczał w salonie. Przyspieszyłem kroku i zeskoczyłem z ostatnich stopni. – Latałem z Graysonem przez ostatni rok, on nie stanowi żadnego zagrożenia. Ma doskonały refleks, zdaje śpiewająco wszystkie testy. Ciężko pracuje, a z tego chyba powinien być pan dumny. Fantastycznie. Teraz Jagger mnie broni. Ciekawe, kiedy tata otworzy usta. – Pisemne czy ustne? – odpalił tata. – Jedne i drugie – odpowiedziałem, zanim zdążył przekreślić moją karierę. Stanąłem za Sam i objąłem ją w tali, a ona oparła się o mnie. Skinąłem głową Parker, która stała z rękami skrzyżowanymi na piersi obok taty. – A ty przestań wreszcie nękać moją dziewczynę. Sam zesztywniała. – Dziewczynę? – wykrztusiła Parker. – Dziewczynę – zapewniłem ją. Pokręciła głową. – Skoro tak mówisz… Słuchaj, jesteśmy tu tylko dlatego, że nie pojawiłeś się u Bowdenów na grillu i nie odpowiadałeś na esemesy.
Zmrużyłem oczy. – Byłem pod prysznicem, mój telefon jest na górze, a my nie idziemy na grilla. – Ale to jest tradycja. – Parker spojrzała na mnie tak, jakby wyrosły mi dwie głowy. – A może ja zabiorę wszystkich na plażę na fajerwerki – zaproponował Jagger, poklepując mnie po plecach. – Rodzina potrafi być wredna – dodał cicho. – Wiesz coś o tym – odpowiedziałem. Sam odwróciła się w moich ramionach. – Pójdę z nimi. Chyba że mnie potrzebujesz? – W jej głosie była troska. – Nie, poradzę sobie. Spotkamy się za chwilę. – Pocałowałam miękką skórę na jej czole, wdychając zdrowy rozsądek i ulgę, że postanowiła od tego uciec. Nie zasługiwała na awanturę, która zaraz się tu z pewnością rozpęta. Uśmiechnęła się uspokajająco i ścisnęła moje ręce, a potem poszła za Jaggerem. Kilka chwil później drzwi się zamknęły, mogliśmy się awanturować do upojenia. Przenosiłem wzrok z Parker na ojca, nie wiedząc za bardzo, od kogo chciałbym zacząć. – Dziewczyna? – Parker wystrzeliła pierwsza. – Tak, Parker. Mam dziewczynę. Ma na imię Sam, a ja jestem szczęśliwy po raz pierwszy od wielu lat. Czy to takie straszne? Czy jesteś tak przeciwna mojemu szczęściu? Przez chwilę tylko otwierała i zamykała usta. – Ale Grace… – Co Grace?! – krzyknąłem. – Kochałem Grace. Jakaś część mnie najprawdopodobniej zawsze będzie kochała Grace, ale ona już nie wróci, Parker, a nie chciałaby, żebym spędził całe życie na szpitalnej sali z jej ciałem, podczas gdy jej dusza jest już gdzie indziej. Jeśli ja jestem w stanie wreszcie to zaakceptować, to ty też. – To nieprawda! – odpaliła. – Ona jest… – Wystarczy. – Tato nie musiał krzyczeć. – Parker, Gray dość już przeżył. Zasługuje na szczęście. Zasługuje na miłość. Jestem
prawie pewien, że pięć lat wierności Grace to dość, żeby osiągnął świętość. Nie masz żadnego prawa krytykować jego ani tej uroczej młodej kobiety tylko dlatego, że masz głowę zapchaną jakąś idealistyczną fantazją. Jasna cholera, miło było znowu zobaczyć tatę. – Tato – powiedziała Parker błagalnie, a ja odwróciłem się w jej stronę. – Dlaczego to jest dla ciebie takie ważne, Parker? – zapytałem, starając się zachować spokój. Zamrugała, żeby powstrzymać łzy, a mnie serce na moment stanęło w piersi. – Zawsze byliście wy dwoje, wiesz? Kiedy byłam mała i później, przez całą szkołę… Grayson i Grace. Dzięki wam wierzyłam w pokrewne dusze… A kiedy tamtej nocy… to się stało… Krzyk Grace, uderzenie, przerażenie, kiedy zobaczyłem ją pod wodą – wszystko to nagle do mnie wróciło. Zamknąłem oczy i wziąłem drżący oddech. Sam. Uchwyciłem się spojrzenia jej zielonych oczu, jej objęć, płomienia, który we mnie rozpalała, jednocześnie przynosząc mi spokój. Potem otworzyłem oczy. – To tragedia, utrata Grace. Ale chcesz, żebym umarł razem z nią? Odwróciła wzrok. – Nie. – Więc musisz pozwolić mi żyć. Sam, czy ją lubisz, czy nie, sprawia, że czuję się bardziej żywy niż kiedykolwiek. Kocham cię, Parker. Naprawdę. Ale nie mogę pozwolić, żebyś sabotowała najlepszą rzecz, jaka mi się mogła przytrafić. – Więc nie przyjdziesz dzisiaj? – Daj spokój, Parker. Idź i zaczekaj na mnie w samochodzie – powiedział ojciec. Objęła mnie, a ja tuliłem ją sekundę dłużej niż zwykle. – Nie rezygnuj z Grace. Bądź szczęśliwy, bądź z Sam, ale nie zapominaj o niej.
– Nigdy nie zapomnę o Grace, zawsze pomogę, kiedy będę tu potrzebny. Skinęła głową i skierowała się do drzwi. – Parker. – Tak? – Z ciebie też nigdy nie zrezygnuję, żeby nie wiem co. Skinęła głową i zamknęła za sobą drzwi. – Mnie się tak łatwo nie pozbędziesz – zaczął tato. – Nic podobnego. Nie masz żadnego prawa wtrącać się w moją karierę. Żadnego, tato. Zapracowałem na wszystko, co udało mi się osiągnąć. Sprawdziłem się. Jestem cholernie dobrym pilotem. – Nie możesz tego zrobić. Nie pozwolę na to. – Nie mam już pięciu lat. – Wciąż jesteś moim synem! – krzyknął. – Boże, Grayson, kocham cię. Czy to tak trudno zrozumieć? Chcę żebyś był bezpieczny, a ty masz zamiar popełnić samobójstwo. – Czy tak właśnie myślisz? Że chcę umrzeć? – Chcesz czy nie, do tego zmierzasz. Jeśli ty nie umiesz uznać własnych ograniczeń, ktoś musi zrobić to za ciebie. – Skrzyżował ramiona. Zaciśnięte zęby, napięcie ramion, które pomagało mu nad sobą zapanować – to byłem ja. Wiedziałem, że go nie przekonam. – Będziemy musieli zgodzić się na to, że się nie zgadzamy. Jestem aktualnie najlepszym pilotem w mojej grupie, co jest niemałym wyczynem. Możesz mi pierwszy raz w życiu zaufać – albo nie. Miałem powód, żeby ci o tym nie mówić. Nie przekonasz mnie, żebym zrezygnował ze skrzydeł, jeszcze zanim je zdobyłem. Linie frontu zostały zarysowane. Jeśli była to walka woli, to utknęliśmy w martwym punkcie. Ruszył do drzwi, ale po drodze zacisnął dłoń na moim ramieniu. – Kocham cię, Gray. Wszystko, co kiedykolwiek robiłem, robiłem dlatego, że cię kocham. – Wiem, tato. Ja też cię kocham. Przyleć na rozdanie dyplomów. Zobaczysz, jak latam. Zmienisz zdanie.
Zacisnął wargi, powstrzymując to, co chciał powiedzieć. – Do zobaczenia wkrótce, Gray. – Wyszedł, a ja wyszedłem na taras, wdychając kojący zapach oceanu. Było już prawie ciemno, ale ciągle widziałem załamujące się fale. To był mój dom – i zarazem nie był. Sam miała rację – byłem kimś innym w Rucker i kimś innym tutaj. Pomachała do mnie, idąc przez wydmy drewnianym pomostem na plażę. Możliwe, że byłem dwoma facetami w jednym ciele, ale obaj należeli do niej. – Wszystko w porządku? – zapytała, opierając się o poręcz obok mnie. – Teraz już tak. – Jej obecność uspokajała moją duszę w sposób, którego nie pojmowałem. – Więc dziewczyna? – Dziewczyna. – Więc mamy na to nazwę. – Odwróciła wzrok, a ja delikatnie uniosłem jej podbródek, aż mogłem spojrzeć jej w oczy. – Czyżby udało mi się przestraszyć Samantę Fitzgerald? – Odsunąłem pasmo miękkich włosów z jej policzka. Wtuliła twarz w moją dłoń. To był taki prosty, ufny gest, ale pogłębił moje uczucia do niej. Nie wiedziałem, jak daleko jeszcze mogę się posunąć, zanim będę musiał użyć słów, których być może nie potrafię wypowiedzieć. – Nazwy… Po prostu… – Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. – Za pięć miesięcy kończysz studia, Grayson. Jeśli przywyknę do tego słowa, jeśli zacznę zależeć od ciebie, a potem ty sobie… – Sam. – Otworzyła oczy, a ja niemal zagubiłem się w strachu, który tam zobaczyłem. Nie tylko ja coś tu ryzykowałem. Ona mi zaufała. – Poradzimy sobie z tym. Ze wszystkim. Odkąd wyjechałem na studia, zawsze byłem jedną nogą tu, drugą tam. Okrakiem między dwoma światami. Jutro rano wracamy do Alabamy. Cała reszta zostaje tutaj. Po raz pierwszy cały opuszczam to miejsce i wracam do domu, z tobą.
Wspięła się na palce i pocałowała mnie w usta. Przyciągnąłem ją do siebie, rozkoszując się jej absolutną doskonałością, podczas gdy pierwsze fajerwerki wystrzeliły z molo, oświetlając niebo kalejdoskopem barw. Potem zaniosłem ją na górę, żeby zobaczyć, jak fajerwerki eksplodują w jej oczach, kiedy znowu w nią wejdę.
Rozdział 21 SAM Banan, truskawki, białko w proszku i jarmuż – podałam Graysonowi jego pełen protein koktajl, kiedy tylko wszedł do kuchni, spocony po porannym biegu. – Mmm – zamruczał przy mojej szyi, podczas gdy próbowałam nalać sobie kawy do podróżnego kubka. – A co, jeśli wolałbym zjeść na śniadanie ciebie? Dodałam do kawy miodu i śmietanki, nałożyłam na kubek pokrywkę i odwróciłam się. – O nie, nie ma mowy. Niałeś mnie na deser i w charakterze przekąski o północy. Za dwadzieścia minut zaczyna się letnia sesja i mam pierwszy egzamin. – Położyłam dłonie na jego piersi, ledwie zakrytej koszulką bez rękawów, i stłumiłam jęk. W ciągu ubiegłego miesiąca tyle razy uprawiałam seks, że powinnam mieć problemy z chodzeniem. Ale byłam go tylko coraz bardziej spragniona. – Dobrze, idź pouczyć się chemii. – Zdjął koszulkę, a mnie zaschło w ustach. – Ty… – Wycelowałam w niego palec. – Ty nie grasz uczciwie, Grayson. Wzruszył ramionami z uśmiechem, ukazując dołek w policzku. – Chyba pójdę pod prysznic. Wspięłam się na palce, z pewnym trudem, bo miałam na nogach japonki, i pocałowałam go szybko. – Jak mogłam tak długo żyć, nie znając tego uśmiechu? Uśmiechnął się jeszcze raz, a ja poczułam, jak cała topnieję. Boże, kocham go tak bardzo. Gdybym tylko zdobyła się na odwagę, żeby mu to powiedzieć. Ale co mielibyśmy zrobić z tą miłością? On za cztery miesiące będzie musiał wyjechać. Ja dostałam odmowę z dwóch szkół w Karolinie Północnej, co nie zbliżyło mnie ani trochę do innej uczelni.
Prześpij się z wykładowcą, a już nigdy nigdzie cię nie przyjmą. Grayson musnął ustami moje włosy. – Miłego dnia w szkole, skarbie. – Nawzajem – odparłam. – A gdzie jest mój koktajl? – spytał Josh, kiedy mijałam go w drodze do drzwi. – Bardzo śmieszne. Odezwał się alarm w mojej komórce. – Cholera, spóźnię się! – Pobiegłam do drzwi, wołając: – Koktajle dla ciebie i Jaggera są na blacie w kuchni! – Dzięki, mamo! – odkrzyknął Josh, kiedy zamykałam drzwi. Rzuciłam torbę na tylne siedzenie i siadałam już za kierownicą, kiedy z domu wypadł Grayson w spodniach od munduru i jasnym podkoszulku, który pięknie leżał na jego piersi. Czy serce zawsze będzie biło mi tak mocno w jego obecności? – Kochanie? – spytałam. Podniósł do góry moje notatki z chemii i podbiegł do samochodu. – Zostawiłaś to na nocnym stoliku. – Byłoby kiepsko – powiedziałam, biorąc od niego zeszyt. – Dzięki. – Prawdę mówiąc lubię, kiedy twoje rzeczy walają się po całym moim pokoju, ale pomyślałem, że to może ci się dzisiaj przydać. – Hej, trzymam się mojej strony łóżka. – Aha. – Rzucił mi bardzo intensywne spojrzenie, a potem przyciągnął mnie do siebie i pocałował, jakby miał mnóstwo czasu. Jego skóra była jeszcze wilgotna po prysznicu. Zachwiałam się lekko, kiedy mnie puścił. – A to za co? – Nigdy wcześniej nie byłem tak szczęśliwy i myślę, że mi się to podoba. – Pocałował mnie jeszcze raz, a ja wtuliłam się w niego, nie bacząc, że książki spadły mi na ziemię.
Uśmiechnęłam się. Dzięki mnie był szczęśliwy. „Kocham cię”, szepnęłam do jego pleców, gdy zamykał za sobą drzwi domu. Spóźniłam się na zajęcia, ale z uśmiechem zajęłam swoje miejsce. Zdaje się, że ja też nigdy nie czułam się tak szczęśliwa. – Ciągle się uczysz? – spytałam Graysona trzy tygodnie później, opierając się o framugę drzwi jego pokoju. Kartki z testami były rozłożone na łóżku, a on siedział na środku, wybierając losowo pytania. – Tak. Ooo, Grayson w trybie „praca”. – Uczysz się, odkąd wyszłam dziś rano, a już jest po ósmej. – Tak. – Rzucił kolejną kartę. – Jadłeś coś? – Tak. – Więc przez cały dzień tylko uczyłeś się, jadłeś i ćwiczyłeś? Widziałam go kilka godzin wcześniej na siłowni. A raczej śliniłam się, patrząc, jak podnosi ciężary. – Tak. – Powiesz coś więcej poza tym jednym słowem? – Tak. Prychnęłam, czym zasłużyłam na uśmiech. – Czuję się dobrze, kochanie, po prostu muszę to przerobić. We wtorek mam egzamin. – Jest czwartek, a potem cztery dni weekendu. Naprawdę się wypalisz, jeśli będziesz tak tyrał przez cały weekend. Rzucił mi spojrzenie tak gorące, że ścisnęłam uda. – Nie martw się, znajdę czas, żeby pouczyć się też ciebie. Prawie skończyłem, naprawdę. – W porządku. – Wróciłam do siebie i zamknęłam za sobą drzwi, zdzierając z siebie strój z pracy. Wzięłam prysznic i dziesięć minut później byłam gotowa. Dzięki Bogu mieliśmy klimatyzację, bo bez niej nie wytrzymałabym tu pod koniec sierpnia. – Gotowy? – spytałam, zaglądając do jego pokoju. Ledwie spojrzał znad kart.
– Tak… Jeszcze tylko kilka minut. Lataliśmy cały tydzień, a stres nie pomaga mi w nauce. Usiadłam na skraju jego gigantycznego łóżka, uważając, żeby nie poruszyć kart. – Może pomogę ci się uczyć? – Chcesz mnie przepytać? – Jego brwi poskoczyły go góry, jakbym zapytała, czy ma ochotę na lody. Uśmiechnęłam się powoli. – To właśnie miałam na myśli. – Zgarnęłam karty, a następnie stanęłam w nogach łóżka. – Oprzyj się plecami o wezgłowie. – Co? – Zmarszczył czoło. – I dlaczego jesteś w dresie? Tam jest ponad trzydzieści stopni. – Słyszałeś mnie. Oprzyj się plecami o wezgłowie. Chętnie cię przepytam, ale masz się trzymać z daleka ode mnie, dopóki sobie na coś nie zasłużysz – oznajmiłam swoim najbardziej autorytatywnym tonem. – W porządku. – Usiadł z figlarnym uśmieszkiem na twarzy. Wiedziałam jednak, że Graysona można było kontrolować tylko wtedy, kiedy na to pozwalał. – Grzeczny chłopczyk – uśmiechnęłam się, a potem wzięłam pierwszą kartę. – Awaria obu silników. Spadek prędkości, zmiana trakcji. Natychmiast spoważniał. – Autorotacja. Reset tylko po komunikacie ostrzegawczym. Może go dokonać dowolny członek załogi. Zrzut balastu – jeśli to konieczne. – Punkt dla Graysona. – Rozchylił usta, kiedy zdjęłam bluzę i rzuciłam ją na podłogę, zostając tylko w podkoszulku bez rękawów i staniku pod spodem. Błysk w jego oczach wskazywał, że pojął właśnie zasady tej gry. Pochylił się do przodu. – Czy ty…. Pogroziłam mu palcem. – Oprzyj się. To ja zadaję tu pytania.
Zrobił to, ale całe jego ciało było napięte. Wiedziałam, co to znaczy. Był gotowy do skoku. – Autorotacja. Awaria obu silników. – Dostosować cykl tak, by osiągnąć i utrzymać żądaną prędkość powietrza od 77 do 107 KTAS. W autorotacji, ponieważ prędkość wzrasta powyżej 70–80 KTAS, prędkość opadania i dystans zejścia również znacząco wzrastają. Poniżej 70 KTAS szybkość opadania również wzrośnie, ale dystans zejścia maleje. Cholera, naprawdę był dobry. – Kolejny punkt dla Graysona. – Zrzuciłam buty. – Poważnie? Buty? Czy to jest sprawiedliwe? Ta odpowiedź była warta więcej niż buty. Przekrzywiłam głowę. – Och, ale myślałam, że potrzebujesz więcej czasu na naukę? Zmrużył oczy. – W tym przypadku mniej znaczy więcej. Uniosłam brew, ale zdjęłam skarpetki, rzucając je blisko bluzy. – To wszystko, co teraz dostaniesz, pilocie. – Następne pytanie. Jasna cholera, patrzył na mnie tak, że niemal czułam, jak spadają mi majtki. Po pięciu kolejnych pytaniach spadły naprawdę. Grayson wsunął dłoń między moje nogi. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, koncentrując się na jego dotyku, który powoli doprowadzał mnie do szału. Potem zatrzymał się nagle, chwycił mnie za uda, podniósł i opuścił na łóżko. – Na kolana – zażądał, przesuwając pode mną ramiona. Moje kolana wylądowały po obu stronach jego głowy. – Ręce na wezgłowie. Chwyciłam rękami ciemne drewno, czując, jak serce bije mi szybko w gorączkowym oczekiwaniu. – Grayson… Patrząc mi w oczy, przesunął po mnie językiem… a potem wsunął go do środka. Krzyknęłam, zaciskając palce na wezgłowiu. – Uwielbiam twój smak – powiedział i zbliżył do mnie usta.
Lizał, całował i muskał mnie, aż uda zaczęły mi drżeć. To było dla mnie zbyt wiele, czułam, że długo nie wytrzymam. Kiedy drgnęłam, zacisnął ręce wokół moich ud, przytrzymując mnie bez ruchu. Nie spieszył się. W końcu wciągnął moją łechtaczkę w usta, muskając i uciskając tę wiązkę nerwów językiem. Krzyknęłam i na jego oczach rozpadłam się na kawałki. Grayson wysunął się spod moich ud, a ja oparłam głowę na dłoniach i z trudem chwytałam powietrze. Jego ubranie wylądowało na podłodze, usłyszałem odgłos rozrywanego opakowania prezerwatywy. Zaraz potem poczułam go za sobą. Przyciągnął mnie do siebie, jego pierś dotknęła moich pleców, a członek wsunął się między moje uda. Objął mnie czule, odwrócił moją głowę w bok i pocałował mnie w usta. – Uwielbiam patrzeć, jak masz orgazm, Sam. Kiedy się kochamy, to właśnie lubię najbardziej. – Chcesz wiedzieć, co ja lubię najbardziej? – spytałam. – Boże, tak. – Ten pierwszy moment, kiedy we mnie wchodzisz, gdy mam ciebie, ciebie całego, całą twoją uwagę, twoje ciało, twoje zaufanie… Ciebie – zakołysałam biodrami. Trącił lekko moje krocze. – Tak? – zapytał i zaczął wchodzić we mnie powoli, centymetr za centymetrem. Jęknęłam i opuściłam głowę na jego ramię. – Tak. – Zawsze masz mnie całego, Sam. Każda sekunda mojego życia, każdy mój oddech należą do ciebie. – Jednym mocnym pchnięciem wszedł we mnie do końca. Krzyknęłam jego imię, a on pocałował mnie jeszcze raz, muskając swoim językiem mój w tym samym rytmie, w jakim się we mnie poruszał. – Wezgłowie – wyszeptał, a ja usłuchałam, odsuwając się od niego, żeby chwycić deskę. – Taka seksowna… Uwielbiam widzieć cię w takim stanie. – Wbił palce w moje biodra; byłam pewna, że zostawi na nich
siniaki, ale nie obchodziło mnie to. Wszedł w rytm, uderzając za każdym razem we właściwe miejsce. Pod tym kątem było to niemal zbyt wiele. – Jeszcze! – zawołałam, odpychając się w tył, żeby wyjść mu na spotkanie. Tak dobrze… cudownie. Całe moje ciało było napięte jak struna. – Grayson… muszę… muszę… Jęknął i pchnął jeszcze raz, a potem wyszedł ze mnie całkowicie. Prawie zapłakałem z powodu tej straty. Podniósł mnie i odwrócił, jakbym nic nie ważyła, położył sobie moje nogi na ramionach. Pocałował mnie i znowu wszedł do środka. – Muszę cię widzieć – wydyszał tuż obok moich ust. – Och, Sam. Uwielbiam czuć cię na sobie. – Zaczął uderzać we mnie w nieubłaganym rytmie, równo, z całej siły. Trzymałam jedną rękę na jego ramieniu, a drugą, dla równowagi, na wezgłowiu. Położył dłoń na moim policzku i musnął kciukiem dolną wargę. – Zostałaś dla mnie stworzona. Jego deklaracja przecięła ostatnie powstrzymujące mnie więzy. Pochłaniał mnie całą, moje ciało, mój umysł, moje serce. Pieścił mnie wzrokiem, przedzierając się przez moje ostatnie mechanizmy obronne, sięgał dna mojej duszy. Był nade mną, wewnątrz mnie, wokół mnie – dopóki nie zostało nic, tylko Grayson i wszechogarniająca miłość, unicestwiająca mnie jak najbardziej uzależniający z narkotyków. Miłość, która domagała się ujawnienia i dość silna by potrzebować wzajemności. Wstrzymałam oddech i spojrzałam mu prosto w oczy. – Kocham cię, Graysonie. Zakochałam się w tobie. Milczał, tylko jego pierś unosiła się i opadała w szybkim oddechu, a twarz wyrażała całe mnóstwo emocji, których nie potrafiłam nazwać. – Sam… – Nie – wyszeptałem, uśmiechając się przez łzy, które mimo woli spłynęły po moim policzku. – Pozwól mi cię kochać. Poza tym niczego nie potrzebuję.
Nie zepsuj tego. Pocałował mnie głęboko, słodko, ale tak namiętnie, że mógłby tym pocałunkiem podpalić dom. Powoli, z mocą, doprowadził nas oboje do końca, niespiesznie budując najcudowniejsze napięcie, jakie kiedykolwiek czułam. Krzyknęłam jego imię, a on pocałował mnie, kiedy kończyliśmy razem, wstrząsani gasnącymi powoli dreszczami rozkoszy. Leżeliśmy objęci. Muskałam palcami zagłębienie między jego łopatkami, które unosiły się i opadały. Kiedy odzyskał oddech, pocałował mnie, a potem wstał i poszedł do łazienki. Powinnam być niespokojna, prawda? Obnażyłam duszę, a jemu powiedziałam, że wcale nie oczekuję od niego tego samego. Powinnam być przerażona, pewna, że najprawdopodobniej moja miłość nie jest odwzajemniona, że ciągle mam tylko drugie miejsce, srebrny medal – ale tak nie było. Byłam zbyt pełna miłości do niego i radości, że zdobyłam się na szczerość, żeby to sobie teraz zepsuć. Wrócił do łóżka i przyciągnął mnie do siebie. – Sam. Ty… jesteś wszystkim. Moje serce zalała fala ciepła, jeszcze szczelniej wypełniając je miłością do niego. Zasnęłam w jego w ramionach, a obudziłam się przerzucona w poprzek jego ciała jak koc. – Dzień dobry, śpiochu – uśmiechnął się, przesuwając palcami w dół mojego kręgosłupa i z powrotem. – Uwielbiam spać obok ciebie. Myślę, że to powinien być stały układ. Dość tego krążenia między pokojami. Tak. Ale zaraz… – Czy to z powodu tego co ja… Przycisnął wargi do moich. – Nie. To dlatego, że chcę cię mieć przy sobie, nawet kiedy śpisz. – Twój pokój czy mój? Zmrużył oczy i zamyślił się. – Mój. Jest większy.
– Zrobię ci w nim bałagan. Pokiwał głową. – Tak. Zaryzykuję potykanie się o twoje ubrania, jeśli będzie to oznaczało, że śpisz obok. – Jesteś pewny? – Mieszkaliśmy w tym samym domu, ale przeniesienie do jednego pokoju sprawiało wrażenie, jakbyśmy… no, zamieszkali razem. – Oczywiście – uśmiechnął się i żartobliwie klepnął mnie w tyłek. – A teraz idź się przygotuj, pojedziemy na targ. Myślę o ossobuco na obiad. – O, więc mamy plan! – Obdarowałam go głośnym całusem i pobiegłam pod prysznic. Wykąpana i owinięta puszystym ręcznikiem, otarłam parę z lustra w łazience i zaczęłam wklepywać krem. Było zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy brałam tu prysznic po raz pierwszy. Wtedy bałam się zająć za dużo jego przestrzeni. Teraz całe moje ciało było cudownie obolałe po nocy z Graysonem. – Łazienka do twojej dyspozycji, pilocie – zawołałam, idąc do swojego pokoju, żeby się ubrać. Telefon Graysona zadzwonił, a potem przełączył się na pocztę głosową. Wkładając powiewną spódnicę do kolan i dopasowany top, usłyszałam znowu szum prysznica. Telefon Graysona zadzwonił ponownie. Dzwonił i dzwonił…. Szum prysznica ustał, a ja poszłam do jego… do naszej sypialni i podniosłam leżący na komodzie telefon, który zadzwonił jeszcze raz. Trzy nieodebrane połączenia od Parker. Coś musiało się stać. – Grayson. – Zapukałem do drzwi łazienki. – Parker dzwoni, to chyba coś ważnego. Drzwi otworzyły się i para wypłynęła na korytarz. Grayson wziął telefon. – Ciekawe, o co teraz jest wkurzona. Uścisnął mi rękę i poszedł do swojego pokoju, żeby oddzwonić, a ja zaczęłam szukać odpowiednich butów w tym obłędzie, który nazywałam szafą. Dwa sandałki później zapukałam
do jego drzwi. – Grayson? – Wejdź. – Jego głos był chrapliwy, pełen napięcia. – Wszystko w porządku? – spytałam, wchodząc do środka. – Co? Na łóżku leżała torba podróżna, do której z furią wrzucał przypadkowe ubrania. – Dziękuję, może być – powiedział do telefonu i rozłączył się. – Gdzie się wybierasz? – spytałam cicho. – Do domu. Właśnie zarezerwowałem lot. – Nie patrzył na mnie, zbyt zajęty wrzucaniem bielizny do torby. Zamknął torbę i przewiesił ją sobie przez ramię. Podszedł i spojrzał na mnie niewidzącym wzrokiem, jakby nie był do końca przytomny. – Grayson – zawołałam, chwytając go za rękę, kiedy wychodził na korytarz. Odwrócił się i spojrzał w dół na swoją dłoń, jakby zaskoczony, że ją trzymam. – Co się dzieje? – Pogłaskałam szorstką skórę na jego nieogolonym policzku. – Potrzebujesz mnie? Mogę ci jakoś pomóc? Potrząsnął głową i cofnął się, odsuwając moją rękę. – To była Parker. – Tak? Podniósł wzrok; jego twarz wyrażała radość, niedowierzanie i coś jeszcze, coś nie do opisania. Cofnął się. – Muszę iść, ona o mnie pytała. Ogarnęło mnie złe przeczucie, w pokoju nagle zabrakło tlenu i przestała działać grawitacja. – Kto? Parker? – Nie, Grace. Obudziła się. Wyszedł, zanim udało mi się w końcu znowu wciągnąć powietrze do płuc.
Rozdział 22 GRAYSON Wziąłem drżący oddech, wszedłem do szpitalnego holu i pomachałem do recepcjonistki. Wszedłem do windy, która nieznośnie powoli dotarła wreszcie na ósme piętro. Drzwi się otworzyły, a ja przygotowałem się na wiadomość, że zaszła pomyłka. Nie obudziła się, źle zinterpretowali jakiś sygnał… Albo, do diabła, może ja się w końcu obudzę. – Gray! – Parker podbiegła do mnie z rozwartymi ramionami. Złapałem ją łatwo, ale ten pokaz uczuć tylko umocnił we mnie przekonanie, że śnię. To nie mogła być prawda. – Hej, Parker. Uśmiechnęła się, a jej twarz rozpromieniła się przy tym w sposób, jakiego nie widziałem od lat. – To cud. Po prostu… cud. – Tak – odpowiedziałem. Wszyscy zebrali się pod szpitalną salą – Constance, Joey, mama, tata, Bowdenowie. Wszyscy uśmiechnięci, poklepywali mnie po plecach, kiedy wszedłem między nich, jakbym wracał do domu po wygranym meczu. Wszyscy coś mówili, ale do mnie docierały tylko niektóre słowa. – Program eksperymentalny. – Komórki macierzyste. – Cud. – Wszystko w porządku? – Mia przedarła się przez mgłę, stając pomiędzy drzwiami Grace i mną. – Oczywiście. – Bo to przecież nie było realne. – Gray. – Pstryknęła palcami przed moją twarzą. Spojrzałem na nią. – Co? – Posłuchaj. Ona śpi, na razie. Teraz sypia dużo, ale lekarze
mówią, że to część procesu. Więc jeśli zaśnie przy tobie, nie panikuj. – Dużo sypia… Ale ja dostałem wiadomość osiem godzin temu, Mia. Skąd oni wiedzą, co jest teraz normalne? – Mgła w moim mózgu zaczynała się podnosić. Zmrużyłem oczy. – Kiedy ona się wybudziła? Mia przełknęła. – Nie chciałam tego przed tobą ukrywać, ale Parker powiedziała, że… – Kiedy to było? – krzyknąłem. Drgnęła. – Prawie trzy tygodnie temu – powiedziała pani Bowden. Odwróciłem się do nich wszystkich. Uśmiechy zniknęły z ich twarzy. Nie przyszli tu dziś, aby zobaczyć Grace, przyszli obejrzeć moje spotkanie z Grace. Wszyscy wiedzieli. Wiedzieli i zgromadzili się tu tylko po to, żeby zostać świadkami tej chwili, jak byśmy byli jakąś cyrkową atrakcją. Drzwi za mną skrzypnęły, kiedy Mia je otworzyła. – Trzy tygodnie – warknąłem. – Ona tego chciała – szepnęła Parker. – Chciała być silna, kiedy zobaczy cię po raz pierwszy. Spojrzałem im wszystkim w oczy. Jeden po drugim odwracali wzrok. Marzyłem o tej chwili tak wiele razy, że straciłem rachubę. Wyobrażałem sobie radość, zdumienie, cud jej przebudzenia, jej głos wymawiający moje imię. Ale żeby oni wszyscy wiedzieli tak długo i ukrywali to przede mną? To musiał być jakiś pieprzony sen. – Gray? – Jej głos, który rozległ się za mną, był jak cios w splot słoneczny. Powietrze uciekło mi z płuc. Pięć lat marzyłem o tym głosie, jasnym jak dzwonek, słodkim jak miód, takim jak ona, jak Grace. Odwróciłem się powoli, niegotowy na koniec tego snu. Mia poklepała mnie po ramieniu, a ja wszedłem do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przeszedłem krótki korytarzyk i
zobaczyłem ją. Grace siedziała na łóżku szpitalnym, jej jasne włosy opadały w idealnych falach wokół twarzy. Poruszała rękami, jak zawsze kiedy była zdenerwowana. Jej usta drżały i uśmiechały się jednocześnie, a oczy… mój Boże. Były nie tylko otwarte, ale przytomne i skupione… – Hej, Sputniku – powiedziała niemal szeptem. – Hej, Gwiazdko – odpowiedziałem odruchowo. Nigdy nikomu nie zdradziliśmy tych imion. Nigdy. Więc albo był to cholerny sen… albo ona naprawdę wróciła. W ciągu tych kilku sekund, jakie zajęło mi przejście przez pokój, przez mój umysł przeleciały wszystkie wspomnienia, od dzieciństwa aż do tych pięciu lat koszmaru, które właśnie dobiegały końca. Runąłem na krzesło obok jej łóżka. – Naprawdę tu jesteś – szepnąłem, biorąc ją za rękę. Ścisnęła ją, a ja rozpadłem się na kawałki, czując, jak krwawi moja dusza. – Naprawdę jestem. Moja najlepsza przyjaciółka nie straciła swojego południowego akcentu. Padłem na łóżko, moja głowa wylądowała na jej kolanach, a ona przesunęła palcami po moich włosach, jakby w ogóle nie było tych ostatnich pięciu lat. Miałem sześć lat, dziesięć, osiemnaście lat i dwadzieścia trzy, w tym jednym momencie. – Naprawdę tu jestem – powtórzyła cicho. Poddałem się tej chwili, przyjąłem dar, którym była. Grace wróciła. Żyje. Nic innego nie miało znaczenia. – Wyjaśnijcie mi to – powiedziałem do rodziny w poczekalni kilka godzin później, kiedy Grace znowu ogarnęła senność. – Może porozmawiamy o tym na osobności, Gray – zasugerowała pani Bowden. Miranda oddała dziecko mężowi i przeszła z nami do pustego pokoju obok. Był urządzony tak samo jak salka Grace, a ja natychmiast zacząłem krążyć między ścianą a nogami łóżka.
– Wyjaśnijcie mi to – powtórzyłem. – Komórki macierzyste Amberly – powiedziała Miranda. – Skontaktowałam się z twórcami eksperymentalnego programu na Uniwersytecie Teksasu na samym początku ciąży, a kiedy okazało się, że komórki Amberly się nadają, zgodzili się przyjąć Grace do badań klinicznych. Ona jest ich pierwszym sukcesem. – I nie przyszło wam do głowy, żeby mi powiedzieć? – Boże, chciałem biegać albo walić w worek treningowy, albo zrobić cokolwiek, żeby wyrzucić tę energię na zewnątrz. Czułem się jak tygrys w klatce, który desperacko pragnie rozerwać coś na strzępy, ale nie może się wydostać zza krat. – Nie chcieliśmy ci robić nadziei – odparła pani Bowden. – Dobrze, rozumiem. Ale kiedy się już obudziła? Nie sądziliście, że miałem prawo się o tym dowiedzieć? Trzy tygodnie! Obie się cofnęły, kiedy wycelowałem w nie palec. Miranda spojrzała na matkę, a potem znowu na mnie. – Budziła się stopniowo – wyjaśniła. – Na początku tylko na pół godziny, w najlepszym wypadku. Nie od razu zaczęła też mówić. To trwało prawie tydzień. Ciągle z trudem składa zdania. – Zauważyłem. – Musiała starannie przemyśleć wszystko, co zamierzała powiedzieć. Zupełnie jak wtedy, kiedy ja uczyłem się czytać, a ona siedziała cierpliwie u mojego boku. Teraz była moja kolej. – Ona nadal pracuje nad podstawowymi sprawami. Nie może chodzić ani nawet stanąć na dłużej niż kilka sekund. – Miranda zaczęła nerwowo wykręcać dłonie. Cecha rodzinna. – Ale co, do cholery, to ma wspólnego z utrzymaniem mnie w niewiedzy? – Nie znaliśmy stopnia uszkodzenia jej mózgu, nie wiedzieliśmy, czy będzie cokolwiek pamiętała ani czy będzie psychicznie zdrowa, Gray. Nie chcieliśmy wzbudzać w tobie niepotrzebnie nadziei, a kiedy zaczęła mówić… – Miranda spojrzała na swoją mamę i umilkła. – Co? – krzyknąłem. Obie się wzdrygnęły.
– Powiedziała, że potrzebuje więcej czasu, zanim się z tobą spotka. Nie chciała, żebyś ją widział taką słabą. – Słabą? Trzymałem ją w ramionach, kiedy była półżywa, obracałem ją, żeby nie dostała odleżyn, zmieniałem jej woreczki cewnika, sprawdzałem kroplówki… przez pięć lat! Zasługiwałem na prawdę i dobrze o tym wiesz! Miranda kiwnęła głową, ale nie wpłynęło to na bombę tykającą w mojej piersi. – Trzy tygodnie. Nigdy nie wyjeżdżałem stąd na dłużej niż trzy tygodnie… Wszystko we mnie znieruchomiało, wbiłem wzrok w Mirandę. – Ty wiedziałaś. Kiedy kazałaś mi żyć swoim życiem, wyjść na słońce, nie wracać tu aż do października. Wiedziałaś, jaki jest plan. – Tak – wyznała cicho i miała dość rozsądku, żeby odwrócić wzrok. – Nie wiedzieliśmy, czy ten program przyniesie jakieś efekty. To naprawdę cud, Gray. – Jak długo ona będzie w szpitalu? – To zależy od lekarzy. Kiwnąłem głową, starając się przetworzyć te wszystkie informacje i nie stracić rozumu. – Na jak długo przyleciałeś? – zapytała Miranda. Wróciłem do rzeczywistości. Tak długo modliłem się, żeby się obudziła, ale nigdy nie myślałem o tym, co będzie, jeśli się tak stanie. – Na cztery dni. – Przywiozłeś ze sobą Samantę? – spytała pani Bowden. Gwałtownie odwróciłem głowę w jej stronę. Sam. Grace cię potrzebuje. Nagle poczułem, że w tym pokoju jest za mało tlenu. Że jest go za mało na całym świecie. – Gray? – ponagliła mnie pani Bowden. – Nie, nie przywiozłem jej. – Została w domu, tam, gdzie moje testy, mój helikopter, moi przyjaciele… moje serce. A Grace
była tutaj. Cholera. Starałem się wyciszyć krzyk w mojej głowie na dość długo, żeby poskładać jedno spójne zdanie. – Czy Grace wie? O Sam? Oczy Mirandy wypełniły się współczuciem. – Nie. Nikt nie pisnął o tym ani słowa. Pani Bowden dotknęła mojego ramienia. – Pomyśleliśmy, że lepiej nie mącić jej szczęścia. Nie wiemy, jak zareaguje, jaki wpływ może mieć na nią stres. Ona wie, że przylatujesz tu, kiedy tylko możesz, ale to wszystko. Chcielibyśmy, żebyś pozwolił jej dojść do siebie, zanim… cóż, zanim cokolwiek. – Chcecie, żebym kłamał? Albo żebym dla wygody zapomniał, że mam dziewczynę w domu w Alabamie? – warknąłem, czując, jak ogarniają mnie mdłości. – Nie. – Miranda potrząsnęła głową, patrząc na matkę. – Nie, Gray, nie chcemy. Musimy się tylko dowiedzieć, co ona teraz myśli, czego potrzebuje. Powiedzenie jej o Sam to twoja decyzja. Co zrobisz teraz, kiedy się obudziła, to także tylko twój wybór. Skinąłem głową, po czym pchnąłem drzwi i wyszedłem z sali, ignorując ludzi wołających mnie z poczekalni i holu. Wybiegłem na klatkę schodową i ruszyłem w dół schodów. Sam. Grace. Moja przyszłość. Moja przeszłość? Wszystko, czego kiedykolwiek pragnąłem, nagle się spełniło, ale wszystkiego nie mogłem mieć. Musiałem wybrać między Graysonem sprzed pięciu lat, który kochał Grace całym swoim sercem, a tym, którym byłem teraz, któremu Sam była tak potrzebna do życia jak tlen. Wypadłem przez drzwi na parterze i zatrzymałem się dopiero przed szpitalem. Powietrze uderzyło mnie w twarz, wziąłem kilka głębokich oddechów, żeby uspokoić kołaczące serce. Ślina napłynęła mi do ust, żołądek w końcu się zbuntował. Zwymiotowałem w krzaki wszystko, co zjadłem. Torsje wstrząsały mną jeszcze, kiedy nie miałem już czym wymiotować. – Och, Gray. – Mama poklepała mnie po plecach, jakbym
miał jedenaście lat i przechodził grypę żołądkową. Wziąłem butelkę wody, którą mi podała, wypłukałem usta i wyplułem. Mama wzięła mnie za rękę i podprowadziła do ławki w altance, gdzie siedzieliśmy w milczeniu tak długo, aż znowu mogłem mówić. – Grace się obudziła. – Tak. – Ścisnęła moją dłoń. – Jestem zakochany w Sam. – Te słowa, wypowiedziane na głos, przeszyły całe moje ciało słodko-gorzkim dreszczem. Myślałem, że kiedy wypowiem je po raz pierwszy, poczuję się wolny. Myślałem, że po raz pierwszy powiem je do Samanty. – Wiem. – Nie powiedziałem jej. Bałem się, że gdybym powiedział coś, pozwolił sobie naprawdę ją kochać, planować z nią życie, coś by się stało i straciłbym ją… tak, jak straciłem Grace. Może zasługuję na to. Na pewno. Ale Sam nie. Grace też nie. – Spójrz na mnie. – Jej głos był ostry. Podniosłem wzrok. – Nie zasługujesz na to. Nie jesteś odpowiedzialny za to, co stało się z Grace. Uratowałeś jej życie. Nie jesteś odpowiedzialny za to, co zrobił Owen. Nic z tego, co się stało, nie jest twoją winą. Nie możesz nosić tego ciężaru na swoich barkach do końca życia. Nawet ty nie jesteś tak silny. Ale to była moja wina. Wiedziałem, że był zbyt pijany żeby prowadzić. Nie odebrałem mu kluczyków. – Co ja mam zrobić? Niezależnie od tego, co zdecyduję, kogoś zranię. – Musisz odpuścić sobie część tej winy, Gray. Spędzisz ten weekend z Grace, a potem wrócisz do domu, do Sam. A później zdecydujesz, jak chcesz, by wyglądało twoje życie teraz, kiedy Grace znowu w nim jest. Aha, a teraz, kiedy Grace śpi, wrócisz ze mną do domu. Musisz pomóc mi przestawić meble. Wiedziałem, że wymyśliła to, żeby mnie czymś zająć, oderwać od szpitala na dość długo, żebym zdążył ochłonąć. – Meble, co?
Zrobiła niewinną minę. – Płacę ciasteczkami. – Zgoda. – Dziękuję za to – szepnęła Grace, opierając głowę na moim ramieniu. Patrzyliśmy na ocean z przedniego siedzeniu mojego mustanga. Gdyby ktoś spytał mnie jakieś pięć i pół roku temu, jak widzę swoją przyszłość… tak, to by było to. – Masz jeszcze pięć minut i musimy wracać. Zauważą, że cię nie ma i wyślą kawalerię na poszukiwania. Wzięła mnie za rękę. – A ty musisz zdążyć na samolot. – Tak. – Spojrzałem na nasze splecione palce. To, co kiedyś przychodziło zupełnie bez wysiłku, teraz wypadało ciut fałszywie, jak puzzle, które wypaczyły się pod wpływem wilgoci. – Jesteś tam szczęśliwy? W Alabamie? Ścisnęło mnie w sercu, bo przypomniałem sobie uśmiech Sam i jej dotyk, kiedy wtulała się we mnie rankiem… – Tak. – Boję się. Pięć lat, Gray. Co mam ze sobą zrobić? Kiedy ja się zatrzymałam, cały świat dalej się kręcił. Oparłem policzek na jej głowie. Zbyt łatwo było powtórzyć znajomy gest. – Nie trzeba się bać, Grace. Wszyscy ciągle tu jesteśmy. – Ty nie. Powiedzieli, że przyjeżdżałeś cały czas. – Wzięła głęboki oddech, a ja czekałem, wiedząc, z jakim wysiłkiem formuje zdania. – Ty w pewnym sensie też wstrzymałeś swoje życie, ale mieszkasz teraz osiemset mil stąd. Zadrżała, a ja podciągnąłem szpitalny koc wyżej na jej ramiona. – W każdej chwili możesz do mnie zadzwonić. Skinęła głową. – Jest po prostu… inaczej. Opowiedz mi coś. Cokolwiek. Może o lataniu? Czy to jest bezpieczne? Oczywiście, że musiała o to zapytać. – Jestem bezpieczny. Nadrabiam refleksem. Jak dotąd nie
miałem problemów. – To trudne? – Czasami. Dużo się uczę. – Sam, zadająca mi pytania testowe, stanęła mi nagle przed oczami. – Mam pomoc. – I masz tam przyjaciół? – Odsunęła się i spojrzała na mnie, oczami, które były duże i tak otwarte, szczere. Przełknąłem. – Mam przyjaciół. – Na końcu języka miałem imię Sam. To nie było w porządku, żeby Grace nie wiedziała, ale może jej mama miała rację. Powinna dojść do siebie. Nie będę kłamał, jeśli zapyta mnie wprost, ale znałem Grace i wiedziałem, że jeśli nie pyta, to dlatego, że nie chce wiedzieć. Skinęła głową, położyła głowę na moim ramieniu i ziewnęła. – Powinieneś mnie już odwieźć. Mama wpadnie w panikę, jeśli zauważy, że mnie nie ma. Zabrałem ją z powrotem do szpitala i wniosłem ukradkiem tylnym wejściem. Kiedy drzwi windy rozsunęły się na ósmym piętrze, na korytarzu czekała na nas Parker. – Tu jesteście! – wykrzyknęła, nie kryjąc radości. – Chciałam zobaczyć morze – powiedziała Grace z uśmiechem. – Oczywiście! Gray, mogę z tobą pogadać przed twoim wylotem? – Nie ma problemu. – Zaniosłem Grace do jej pokoju i usadowiłem na łóżku – Kiedy wrócisz? – Chwyciła mnie za rękę, kiedy przykryłem ją kołdrą. Ścisnęło mnie w gardle. – Nie jestem pewien. Nie planowałem niczego aż do października, ale zobaczę, czy uda mi się przylecieć wcześniej. Jej twarz posmutniała. Cholera. – Dobrze. Jasne. Ale mogę zadzwonić? – podniosła iPhona 6, którego ojciec dał jej tego ranka. – Chyba nie różni się zasadniczo od trójki, prawda? Uśmiechnąłem się lekko.
– Dobrze. Masz tam mój numer, więc dzwoń, pisz, jak chcesz. Kiedy chcesz. Skinęła głową. – Będę tęskniła. Pochyliłem się i pocałowałem ją w czubek głowy, wciągając zapach lawendowego szamponu. – Tęskniłem za tobą pięć lat, Grace. Boże, jak ja się cieszę, że jesteś z powrotem. Zmusiła się do uśmiechu, który nie sięgnął oczu, a ja ścisnąłem jej dłoń. – Do zobaczenia wkrótce, Gray. – W porządku. Do zobaczenia. – Wziąłem plecak, przewiesiłem go przez ramię i wyszedłem na korytarz. – Więc? – Parker szturchnęła mnie pod żebra. – Więc co, Parker? – Wcisnąłem guzik windy. – Najpiękniejsza para wróciła! Idealne rozwiązanie! Dostaliście bajkowe zakończenie! Chcę wygrzać się trochę w blasku tego szczęścia. Wsiadłem do windy, gdy drzwi się otworzyły i odwróciłem się tyłem do Parker, która wyglądała zdecydowanie zbyt wesoło. – Muszę wracać do domu, Parker. Do Sam. Ty może zapomniałaś, że mam swoje życie w Alabamie, ale ja nie. Kąciki jej ust opadły. Wsunęła rękę w drzwi windy, żeby się nie zamknęły. – Nie mówisz chyba poważnie. Grace to jest cud, Gray. Twój cud. Pieprz to swoje drugie życie i wracaj do domu. Potrzebujemy cię. Grace cię potrzebuje. – Muszę już iść. – Tak jak zawsze. Idź. Uciekaj. Zostaw nas tutaj. Zostaw Grace. W tym jesteś dobry, prawda? – Teraz przynajmniej zachowujesz się bardziej naturalnie. – Znalazłeś ten pieprzony szklany pantofelek, a wciąż zachowujesz się jak dupek. – Opuściła rękę i drzwi się zamknęły. Kiedy otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, w domu panowała nieprzenikniona ciemność. Cóż, była druga w nocy,
niczego innego nie mogłem się spodziewać. Wszedłem po schodach na piętro, z mocno bijącym sercem i dłońmi, które rozpaczliwie pragnęły objąć znowu Sam i chłonąć spokój, który tylko ona umiała mi przynosić. Wiedziałem, że będzie wkurzona. Nawet nie zadzwoniłem, ale co miałem jej powiedzieć? Hej, przepraszam, właśnie próbuję balansować na cienkiej linii, która oddziela udawanie, że nie istniejesz od okłamywania mojej przyjaciółki. Zakradłem się do naszego pokoju i rozebrałem się po cichu, żeby jej nie przeszkadzać. Wsunąłem się do łóżka, tylko żeby stwierdzić, że jest puste. Co jest? Nie wprowadziła się. Oczywiście, że nie. Zostawiłeś ją na środku korytarza i poleciałeś do swojej dziewczyny, która właśnie wyszła ze śpiączki. Byłej dziewczyny. Nieważne. W samych bokserkach przeszedłem na drugą stronę korytarza, otworzyłem jej drzwi i podszedłem do łóżka, starając się ominąć rozrzucone po podłodze ubrania. Światło księżyca wpadało przez okno, oświetlając jej zagłębione w materacu ciało. Usta miała lekko rozchylone, jedna ręka zakrywała policzek. Na moment zabrakło mi tchu w piersi. Była taka piękna. Tak hojnie zostałem obdarowany, kiedy wpadła w moje ramiona. Potrzebowałem jej. Teraz. Chciałem być w jej wnętrzu, połączyć się z nią tak głęboko, żeby nic nigdy nie zdołało zerwać tej więzi. Odsunąłem kołdrę, a potem ostrożnie wziąłem Sam w ramiona i podniosłem do góry. – Mmm – wymruczała, z ustami przy moim gardle. – Grayson? – Jestem tutaj. – Zgasiłem światło na korytarzu i delikatnie zamknąłem stopą drzwi. A potem położyłem ją w tym, co od teraz miało być naszym łóżkiem. Zawisłem nad nią, pocałowałem linię jej obojczyka i zsunąłem cienkie ramiączko koszulki z jej ramienia. Otworzyła zaspane oczy i zamrugała. – Grayson, co robisz?
– Wiem, że jesteś wkurzona, i powinnaś być. Wszystko ci wyjaśnię, przysięgam. Ale teraz… Boże, potrzebuję cię. – Wszystko w porządku? – zapytała z większą troską, niż na to zasługiwałem. – Po prostu potrzebuję cię, Sam. Bądź ze mną. Bądź przy mnie. Kochaj mnie. Nasze oczy wyrażały więcej, niż słowa mogłyby kiedykolwiek powiedzieć. – Nadal mnie chcesz – powiedziała w końcu, jak gdyby nie sądziła, że to w ogóle możliwe. – Zawsze będę cię chciał. Oczy zaszkliły się jej, ale skinęła głową i pocałowała mnie delikatnie, powoli. – Kocham cię – szepnęła tuż przy moich ustach i byłem stracony. Wiedziałem już, że nie mogę bez niej żyć. Co, do cholery, mam zrobić? Grace mnie potrzebuje. Ja potrzebuję Sam.
Rozdział 23 SAM Drzwi frontowe otworzyły się i do kuchni weszli Jagger i Josh, obaj spoceni jak świnie. Atrakcyjne, ale jednak świnie. – Co? Nie ma koktajlu? – mruknął do mnie żartobliwie Josh i pocałował Ember. – Dzień dobry. Jagger chwycił dwie butelki wody z lodówki i rzucił jedną Joshowi. – Gdzie jest Grayson? – spytałam, starając się bezskutecznie, żeby zabrzmiało to nonszalancko. Chłopcy wymienili spojrzenia, co nie uszło mojej uwadze. – Rozmawia przez telefon – odparł Jagger i opróżnił swoją butelkę. Upiłam duży łyk kawy, żałując szczerze, że nie jest to wódka. – Tak, to brzmi dobrze. – Głos Graysona dotarł do mnie w momencie, kiedy zamknęły się drzwi. – Wiem, wiem, ja też, ale nie mogę. Z harmonogramu wynika, że na cztery dni będę mógł przylecieć dopiero w połowie października. – Zapadła cisza, w której wszyscy w kuchni starannie unikali mojego wzroku. – Wiem. – Jego głos złagodniał w sposób, jak sądziłam, zarezerwowany tylko dla mnie, i już wiedziałam. Rozmawiał z nią. – To tak nie działa i nie mogę odpuścić sobie kilku dni, bo każą mi powtarzać kurs. Spróbuję za kilka tygodni, ale nie mogę nic obiecać. Może Miranda ustawi ci Skype’a i porozmawiamy później? Moje serce pękło, miałam wrażenie, że czarna dziura zasysa je wraz ze wszystkim dookoła. To był taki okropny ból. Grayson może tu jest, ale jednocześnie wcale go tu nie ma. W jakiś sposób znowu to zrobiłam – stałam się tą drugą, tą, którą się zostawia, o której trzeba zapomnieć. – Tak mi przykro, że mnie to ominie, Gwiazdeczko, ale nie dam rady przylecieć. Jasna cholera. Więc była Gwiazdeczką. Ten bardzo poważny,
nazywający mnie Samantą Grayson, w stosunku do niej używa pieszczotliwej ksywki. W moim sponiewieranym sercu ból przegrał właśnie z gniewem. Grayson wyszedł zza ścianki działowej. Dlaczego on musiał być taki piękny? Jego oczy napotkały moje i żołądek podszedł mi do gardła. – W porządku. Pogadamy później. Pa. Powiedział to do niej, ale czułam się tak, jakby to słowo było przeznaczone dla mnie. – Znowu jedziesz do domu? – zapytał Jagger. – Nie. Przynajmniej nie w ciągu kilku najbliższych tygodni, jeśli w ogóle. To powiedział, patrząc wprost na mnie. – Wygląda na to, że jesteś tam potrzebny – wykrztusiłam. – To głupia historia dla wiadomości. Parker puściła farbę. Ja nie mam zamiaru brać udziału w tym cyrku ani odgrywać roli, którą mi przydzieliła. – Obszedł blat i chwycił butelkę, którą rzucił mu Jagger. – Nie jestem nawet pewien, dlaczego ta historia w ogóle miałaby być interesująca. – Piękna dziewczyna, za sprawą cudu, budzi się ze śpiączki, w której była od pięciu lat, podczas gdy jej wspaniały, wierny chłopak trwał przy niej przez cały ten czas. Idealny materiał na film. – Zmrużyłam oczy i uśmiechnęłam się z przymusem. – Sam. – Potrząsnął lekko głową, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale nie zrobił tego. Ale ja postanowiłam, że niczego nie przemilczę. Tym razem nie zostanę porzucona. Do diabła, nie. Wezmę tego byka za rogi, zanim mnie stratuje. – W porządku, naprawdę. Masz wszystko, o czym marzyłeś, plus pożegnalny seks ubiegłej nocy. Jego głowa odskoczyła do tyłu, jakbym go uderzyła. – I to, ludzie, jest sygnał, że powinniśmy się stąd zmyć – powiedział Josh. Kuchnia opustoszała, podczas gdy Grayson ani na moment
nie oderwał ode mnie wzroku. Nie drgnął nawet, mimo iskrzącej prądem energii między nami. – Samanto. – Podszedł do mnie, ale ja wyciągnęłam przed siebie ręce i wstałam. – Nie fatyguj się. – Możesz sama pójść ze mną na górę, gdzie przeprowadzimy cywilizowaną rozmowę, albo mogę cię tam zanieść, ale tak czy inaczej nie będziesz miała ostatniego zdania. Idziemy porozmawiać. Minęła pełna napięcia chwila, aż w końcu westchnęłam. – W porządku. Stopy posłusznie zaprowadziły mnie do jego pokoju, a Grayson zamknął za nami drzwi. Potem, zanim zdążyłam zaprotestować, przycisnął mnie do nich całym ciałem, przytrzymując moje ręce nad głową jedną dłonią. Moje zdradzieckie ciało stopniało. Chciał mojego poddania i dostał je. Kiedy otworzyłam oczy, napotkałam jego wzrok. – Przede wszystkim, ubiegłej nocy to nie był po prostu seks, Samanto. Kochałem się z tobą, a to jest ogromna różnica. Po drugie, gdy wygląda to jak po prostu seks, ostry seks, przede wszystkim seks, ja nadal się z tobą kocham. Zawsze dotyka cię moja dusza. Nigdy nie deprecjonuj tego, co robimy. Po trzecie, dlaczego, do cholery przeniosłaś się do tego pokoju? Chcę cię w moim łóżku. Śpisz, nie śpisz, twój wybór. I po czwarte, ostatnia noc nie była pożegnaniem. Nie zamierzam się z tobą żegnać. Przenieść się? – Czy ty się naćpałeś? Nie ma szans, żebym wprowadziła się do ciebie po tym, co się stało. Masz dziewczynę, Grayson. – Tak, patrzę na nią w tej chwili. – Nawet nie zadzwoniłeś. Zostawiłeś mnie i poleciałeś do niej, i nie zadzwoniłeś. Zamknął oczy, jakby w przypływie bólu, opierając głowę o moje czoło. – Jestem dupkiem. Przepraszam. Moja głowa nie była
ostatnio najzdrowszym miejscem. Ale przysięgam, to, że nie zadzwoniłem, nie oznacza, że nie myślałem o tobie. Nie wiedziałem, co mam ci powiedzieć. Nie wiedziałem, co powiedzieć sobie. – Albo zastanawiałeś się, jak ze mną zerwać. Pocałował mnie z czułością. – Nie zamierzam z tobą zerwać. Nie odchodzę. – Jeszcze. Jeszcze nie odchodzisz. Ale odejdziesz. – To było po prostu nieuniknione. Zapiekło mnie pod powiekami. – Dlaczego nie zrobisz tego teraz? To by nam zaoszczędziło wiele bólu. Grayson puścił moje ręce, a potem musnął moje policzki kciukami. – Zaoszczędziło nam bólu? Jakby rozstanie się teraz miało nie boleć? Cholera, Sam. Ja… – Przełknął. – Nie wiem, czy przetrwałbym utratę ciebie i może to jest egoistyczne. Wiem, że kończę studia. Nadal musimy zdecydować, co zrobimy w grudniu. Ale nie zostawię cię. – Nawet dla niej? Nie odwrócił wzroku, ale czułam, bardziej niż widziałam, walkę, jaką ze sobą toczył. W sztywności jego ciała, w zaciśniętych zębach, w roztargnieniu, z jakim pogładził lekko moją skórę. – Jestem z tobą. – Jak długo? Aż dotrzemy do Karoliny Północnej? Aż zdasz sobie sprawę, że jestem narwana i ledwie radzę sobie z własnym życiem, i że nie mogę się równać z dziewczyną z Outer Banks? Co wtedy, Grayson? Co będzie, kiedy pierwszy raz zobaczę w twoich oczach, że dokonałeś złego wyboru? Albo po raz pierwszy zdasz sobie sprawę, że gdybyś trzymał się z dala ode mnie, nie byłbyś teraz w takiej sytuacji? Parę miesięcy. Udało ci się pięć lat pozostać jej wiernym, a ja zrujnowałam to w ciągu zaledwie kilku miesięcy. – Niczego nie zrujnowałaś. Przywróciłaś mnie do życia. Czemu jesteś taka pewna, że cię zostawię? Dlaczego nie możesz mi trochę zaufać?
Patrzyliśmy na siebie w pełnym napięcia milczeniu. Może miał rację, może powinnam mu zaufać. Może byłam wobec tego człowieka, którego kochałam, bardzo niesprawiedliwa. Może on okaże się wyjątkiem i nie odejdzie ode mnie. – Co mówiła, kiedy powiedziałeś jej o nas? Zbladł i zdjął dłonie z mojej twarzy. Tym razem żaden mechanizm obronny nie mógł mi już pomóc. – Nie powiedziałeś jej – wyszeptałam. – Cholera. – Potarł twarz rękami. – Chciałem, ale jej rodzina poprosiła, żebym zaczekał i dał jej trochę czasu na adaptację. Ona jest teraz bardzo niepewna, nie mogłem jej tej niepewności dokładać. Kochałem ją przez całe życie. Ona jest moją najlepszą przyjaciółką. Kochałem ją przez całe życie. Więc nie tylko mnie prześcignęła, ale zdążyła już zejść z bieżni z naręczem kwiatów należnych zwyciężczyni. Pchnęłam go lekko w pierś. Cofnął się. – A ja jestem tylko dziewczyną, która śpi w twoim łóżku. – Ile bólu może znieść jedna osoba? Na ile sposobów można połamać serce, zanim się je zabije? Chciałam, żeby umarło. Przynajmniej wtedy to, co czułam, umarłoby razem z nim. – Samanta, proszę. – Wyciągnął do mnie ręce, ale odsunęłam się. – Zostaw mnie. Kocham cię, Grayson. Ale jesteś ostatnią osobą, jaką chcę teraz oglądać. Odsunął się na tyle, żebym mogła otworzyć drzwi. – Jeszcze nie skończyliśmy tej rozmowy – zawołał za mną, kiedy zatrzaskiwałam drzwi mojej sypialni. – Wyglądasz jak odgrzewany trup – powiedziała Avery, wchodząc na siłownię. Jej słodki południowy akcent nie złagodził znaczenia słów. Miała na sobie koszulkę polo i spodnie capri, jasne włosy związała w węzeł z tyłu głowy. – Ciebie też miło widzieć, słoneczko – odpowiedziałam z mojego miejsca za biurkiem. Weszła na podest, gdzie mieściła się przestrzeń biurowa, i
upuściła na ziemię worek książek. – Poważnie. I jestem całkiem pewna, że masz na sobie dwa różne buty. Zaśmiałam się i spojrzałam w dół. Z całą pewnością n… – O, cholera. – Są w tym samym kolorze, łatwo się pomylić. Ciężki poranek – powiedziałam, podwijając nogi pod biurko. – Kłopoty z pilotem? – Otworzyła podręcznik trygonometrii i notebooka. Kiedy nie odpowiedziałam, odwróciła głowę w moim kierunku i zamrugała. – Noo… Naprawdę? – Nic, o co musiałabyś się martwić, Avery. Jak twoja praca domowa? – Zajrzałam jej przez ramię. – Skomplikowana. Pomożesz mi? Przysunęłam bliżej krzesło i spędziłam kolejną godzinę, objaśniając funkcje trygonometryczne, używając jako pomocy wizualnych ścian i wyposażenia biura. – Podaj mi choć jedną sytuację w normalnym życiu, w której mi się to przyda. – Mnie przydaje się cały czas – odpowiedziałem. – Tak, ale nie mam zamiaru studiować matematyki ani niczego w tym rodzaju. Ty też lepiej zrób swoją pracę domową, w zeszłym tygodniu zaczęłaś zajęcia. – Spojrzała na zegar. – Już prawie piąta. Skończyłam letni semestr z dwiema najlepszymi ocenami. Teraz nadszedł czas zabrać do domu kolejne cztery, zanim zakończy się zimowy. – Poczta przyszła! – zawołała Maggie, stając w drzwiach z plikiem kopert w rękach. – Wpadłam na listonosza, więc od razu wszystko wzięłam. – Cześć mamo. Maggie pocałowała córkę mocno w policzek. – Jak twoja praca domowa? – Gotowa! – Odpowiedziała entuzjastycznie. Maggie uniosła brwi.
– Dobra robota! – Potem stanęła za mną. – Dziękuję – szepnęła, sortując koperty. Uśmiechnęłam się do niej, odebrałam telefon i po raz dziesiąty tego dnia udzieliłam informacji na temat godzin otwarcia siłowni. – Maggie Norman, Advantage Uniwersytet? Co, do… – Obróciła kopertę, a ja szybko wyjęłam ją z jej dłoni. – Tak, rzeczywiście, to do mnie. Przepraszam. – Położyłam kopertę na kolanach. – Naprawdę? Co ty kombinujesz? – Poprosiłam o swoje dane z mojej uczelni w Kolorado. Staram się o miejsce na wiosnę, a nie bardzo wiedziałam, co tam dokładnie jest. – Uśmiechnęłam się promiennie. Jeśli w końcu uda mi się przeczytać uważnie treść raportu dyscyplinarnego, będę mogła pisać skuteczniejsze wnioski i może przyjmą mnie gdzieś w Karolinie Północnej. Tak na wszelki wypadek. Drzwi otworzyły się i wszedł Grayson z torbą w ręce. Zdjął bluzę i podpisał się, ale ja nie oderwałam wzroku od biurka. – Samanto. Pokręciłam głową. Nie było mowy, żebym rozmawiała o tym tutaj. Westchnął i poszedł do szatni. Rozerwałam kopertę i rozłożyłam dokument. Co, do cholery? Wszystkie stopnie z pierwszego roku były w porządku, wszystko normalne, ale brakowało zaliczeń z drugiego, kiedy miałam same szóstki aż do tamtej jesiennej sesji. Nie żeby były to same jedynki, nie, było trochę dwój i pustych miejsc. Coś tu było nie tak. Nic dziwnego, że nigdzie nie chcieli mnie przyjąć. Odwróciłam stronę, żeby zobaczyć załącznik, którego tak się obawiałam. Żołądek podszedł mi do gardła, policzki paliły tak, jakby wszyscy na siłowni wiedzieli, co zrobiłam. Raport dyscyplinarny: Samanta Fitzgerald. Fizyczna napaść na nauczyciela, listopad 2014 r.
Wykroczenie przeciw zasadom życia akademickiego, listopad 2014 r. Plagiat, wrzesień 2014 r. Oszustwo na egzaminie końcowym, maj 2014 r. Zamrugałam. To było sfabrykowane. Celowo zmienione. Zaczęło mi szumieć w uszach, zażenowanie przestało być problemem. O, nie. Zamierzałam rozerwać człowieka, który mi to zrobił, na strzępy. Harrisona. Tego kłamliwego dupka. Miał dostęp do systemu, mógł zmienić moje stopnie. Powiedział, że nigdy przed nim nie ucieknę. Wskoczyłem na komputer i włączyłam pocztę, przechodząc prosto do spamu. Były tam kolejne cztery podejrzane e-maile. Wszystkie miały w temacie uczelnie, do których wysłałam wnioski. W trzech pierwszych nazywał mnie dziwką, pisał, że nigdy nie ucieknę przed hańbą tego, czego się dopuściłam. – Jasne, powiedz mi coś czego nie wiem – mruknęłam i otworzyłam ostatni. „Ty mała dziwko Jeszcze nie zrozumiałaś? Nie ma nadziei, im bardziej się starasz, tym większą mam radość z rujnowania twojej przyszłości tak, jak ty zrujnowałaś moje życie. Dlaczego nie zostałaś tutaj? Jeśli naprawdę jesteś tak głupia, jak mi się wydaje, powiem to jasno. Każdy wniosek, jaki wyślesz, zderzy się z twoją przeszłością. Przestań próbować”. – Dupek – wyszeptałam i zamknęłam pocztę. Grayson wyszedł z szatni i rzucił mi tęskne spojrzenie, a potem poszedł na salę. Przez sekundę zastanawiałam się, czy mu o tym powiedzieć. Ale możliwe, że wtedy zabije Harrisona, skończy w więzieniu, a ja będę odpowiedzialna za zrujnowanie także jego życia. Tak, to też by pasowało do filmu o dziewczynie cudownie wybudzonej ze śpiączki. Nie. Załatwię to sama. Nie będę już dłużej kłaść uszu po sobie i modlić się, moje oceny stąd będą ważniejsze niż te z
danych, których i tak nie będę mogła wykorzystać. Nawet nie wiedziałam, jak zakwestionować te oceny. Spróbowałam wejść do internetowego systemu, żeby wyciągnąć moje stare arkusze ocen, ale zostałam zablokowana, co mnie nie zaskoczyło. Zamknęłam program i odsunęłam się na krześle. Odruchowo spojrzałam na Graysona, który podnosił właśnie ciężarki. Zaschło mi w ustach na myśl o tych wszystkich chwilach, kiedy podnosił mnie tak lekko, jakbym nic nie ważyła. Kiedy przyciskał mnie do ściany i wprawiał moje ciało w szał. Spojrzałam w lustro, na odbicie jego twarzy, i rozchyliłam usta. Patrzył wprost na mnie, widział, że mu się przyglądam i wyraźnie mu się to podobało. Jego uniesiona brew powiedziała mi, że wystarczy jedno słowo, a wszystko to skończy się na drzwiach szafki. Ale ja nie byłam dla niego odpowiednia. Nie umiałam nawet utrzymać porządku w sypialni i wiedziałem, że go to wkurzało. Cholera, gdybym była tak dobrze zorganizowana jak Grayson, miałabym wydruki z moich kart ocen w kolejności chronologicznej. Jak moja matka. Wyjęłam komórkę i zadzwoniłam. – Cześć, moja mała dziewczynko. – Cześć, mamo. Jestem w pracy, więc nie mogę rozmawiać, ale chcę cię tylko szybko o coś zapytać. – Strzelaj. – Po jej rzeczowym tonie poznałam, że była jeszcze w pracy. – Masz może kopie moich kart ocen z uniwersytetu? – Wstrzymałam oddech. – Oczywiście. Są ci potrzebne? Dzięki ci, Boże. – Tak. Mogłabyś je dla mnie zeskanować? – Zrobię to dziś wieczorem. Kocham cię. – Dziękuję, mamo. Też cię kocham. Rozłączyłam i spojrzałam na Avery, która myła właśnie jedno z urządzeń.
– Avery? – O co chodzi? – Jak dobrze znasz się tak naprawdę na komputerach? Uśmiechnęła się powoli.
Rozdział 24 SAM Poruszyłam się na krześle, podczas gdy nauczyciel angielskiego nie przestawał przynudzać. Może rzecz w tym, że nie znosiłam literatury? Nie, nie czytać, ale analizować. Matematyka była łatwa. Problem, rozwiązanie, bingo, gotowe. – Chyba chodzi o to, żeby pozostać wiernym. – Głos o silnym południowym akcencie odpowiedział na pytanie, którego ja nawet nie dosłyszałam. – A jaki wynika z tego ogólny morał? – nalegał nauczyciel. – Że jesteś wynagradzany za pozostanie prawdziwym – odparła dziewczyna za mną. – Dopóki twój mąż nie zostanie zabity, a ty skończysz jak Penelopa – mruknęłam. – Dobre spostrzeżenie, pani Fitzgerald. Tak więc, jeśli nie chodzi o to, by żyć w prawdzie, o co może chodzić? – Poprawił banalne okulary na nosie. Pokręciłam głową. – Nie wiem. Może żeby nie wkurzać bogów. Nie dokonywać wyborów, które przynoszą więcej cierpienia, niż zaplanował los, bo wtedy niczego z tym nie zrobią. A potem spieprzą ci arkusze ocen. – A co się dzieje, kiedy jesteś posłuszny bogom? Czy nadal istnieje cierpienie? Wybudzą ze śpiączki dziewczynę twojego chłopaka, tylko żeby obejrzeć sobie dramat. – Zawsze jest cierpienie – odpowiedział facet przede mną. – Ale ważne jest to, w jaki sposób sobie z nim radzimy. – Interesująca uwaga. Dyskusja toczyła się jeszcze jakiś czas, aż profesor zakończył zajęcia. Zabrałam książki, wyszłam ze wszystkimi i ruszyłam na parking, oślepiona słońcem. – Sam.
Odwróciłam się i zobaczyłam Graysona, który opierał się o jeden ze słupów i wyglądał w swoim mundurze tak dobrze, że można go było zjeść. – Co ty tutaj robisz? Wyciągnął rękę zza pleców i podał mi mały bukiecik. – Grayson – westchnęłam, wzięłam kwiaty i podniosłam je do nosa, a następnie lekko pogłaskałam niebiesko-białe płatki. – Skąd tu wziąłeś orliki z Gór Skalistych? – To kwiat stanu Kolorado, prawda? – spytał. Kiwnęłam głową – Uwielbiam je. – Tak, zapamiętałem to. – Uśmiechnął się nieśmiało, a ja natychmiast stopniałam. – Dziękuję, ale nie powinieneś teraz latać? – Była już dziesiąta. – Tak. Mamy właśnie teorię. Co? Był urwał się z zajęć teoretycznych? – Więc lepiej idź! Będziesz miał kłopoty. – Nic mnie to nie obchodzi. Udowodnię ci, że nie zamierzam odejść. Jeśli oznacza to przychodzenie tu codziennie po twoich zajęciach, żeby cię przekonać, będę to robił. Pewnie nie będzie mnie stać na to, żeby codziennie sprowadzać dla ciebie takie kwiaty, ale potrafię być twórczy. Moje palce zacisnęły się na delikatnych łodyżkach. – Nie możesz…. Wyrzucą cię, każą ci powtarzać rok albo zawalisz kurs. Nie dostaniesz się do Karoliny Północnej. Wszystko, na co tak ciężko pracował, pójdzie w diabły. Zacisnął zęby a potem pokręcił głową. – Nie obchodzi mnie to. Chcę być tam, gdzie jesteś ty, a skoro mi nie wierzysz, będę musiał ci to udowodnić. Nie zostawię cię, Sam. – A co z Grace? – szepnęłam. Rozejrzał się dookoła i znowu spojrzał na mnie. – Nie wiem. Powiem jej o nas następnym razem, gdy się z nią spotkam. Jestem z tobą tak szczery, jak to możliwe. Nie wiem,
co się wydarzy. Żyłem bez Grace przez pięć lat i szaleję z radości, że mam ją z powrotem. Ona jest moją najlepszą przyjaciółką. Ale nie sądzę, żebym mógł przeżyć bez ciebie choć pięć dni. Cholera, minęły dwadzieścia cztery godziny i już jestem tu na kolanach. Uśmiechnęłam się szeroko. To był Grayson, który wyciągnął mnie z autodestrukcji i trwał przy mnie, nawet kiedy poznał już moje najciemniejsze tajemnice. Wierzył we mnie, więc ja chyba powinnam wierzyć w niego? – W porządku. – Skinęłam głową. – W porządku, czyli mi zaufasz? Czy w porządku, chcesz mnie tu widzieć każdego ranka? Wiedziałam, że to wbrew zasadom, ale wspięłam się na palce i przycisnęłam usta do jego warg, niemal zrzucając mu czapkę z głowy. – W porządku, wierzę w nas. Podniósł mnie z ziemi i pocałował znacznie głębiej, niż powinien to robić w mundurze. Nie miałam zamiaru narzekać. – A teraz zmiataj na zajęcia, Grayson. – Zobaczymy się w domu? – Jego głos ciągle brzmiał trochę niepewnie. – Będę tam, obiecuję. Skradł mi kolejny szybki pocałunek z uśmiechem, który mógłby zawrócić w głowie każdej studentce w kampusie, bo mnie już zawrócił. – Idź! – Pchnęłam go delikatnie, a on cofnął się, odwrócił i pobiegł do samochodu. Pal diabli bogów, los i cierpienie, kochałam tego faceta. – Hej, kochanie, wyciągniesz ziemniaki z piekarnika? – zawołał Grayson z ogródka na tyłach domu, gdzie przekładał właśnie steki na drugą stronę. – Jasne, skarbie! – odkrzyknął Jagger, a Paisley trzepnęła go w pierś wierzchem dłoni. – Sądzę, że miał na myśli mnie – zaśmiałam się i otworzyłam piekarnik. Niedzielne wieczory były moją ulubioną częścią tygodnia.
Żałowałam tylko, że Ember nie mieszka bliżej i nie może ich z nami spędzać. – Myślę, że jesteśmy gotowi – powiedział Grayson, kładąc steki na stół. Josh przyniósł sałatkę, a ja wysypałam ziemniaki na półmisek. Byłam w połowie drogi do stołu, kiedy telefon Graysona brzęknął. Przyszedł esemes. Ścisnęło mnie w żołądku, ale zignorowałam to. Albo przynajmniej spróbowałam. Zmarszczył brwi i zaczął odpisywać. – Co się stało? – spytałam, choć tak naprawdę nie chciałam wiedzieć. – To Grace, pyta tylko, co porabiam. – Masz coś do picia? – zapytałam, odsuwając od siebie wizję, w której chwytam jego telefon i rozwalam go na milion maleńkich kawałeczków. – Mamy mrożoną herbatę? – spytał, nie podnosząc wzroku. – Już się robi. – Nalałam nam dwie szklanki i postawiłam je na stole. – Czy co się znajdzie? – zapytał Grayson głośno. – Hmmm? – Grace chce wiedzieć, czy znajdą się dwa dodatkowe miejsca przy naszym stole… Wszyscy spojrzeli na Graysona, a następnie na drzwi, bo zadzwonił dzwonek. Niemożliwe. No, kurwa, niemożliwe! Grayson spojrzał mi w oczy, wyraźnie spanikowany, a ja poczułam, jak wszystko się we mnie zamyka. Może są jeszcze inne reakcje niż tylko uciekaj albo walcz. Może wyparcie to całkiem niezła opcja. – Lepiej otwórz – powiedziałam, a on skinął głową i wyszedł z pokoju. Usiadłam z boku obok krzesła Graysona, a Jagger i Paisley zajęli miejsca po naszej prawej stronie. Jagger ujął moją dłoń, którą obracałam nerwowo sztućce na stole, i ścisnął ją lekko. Skoro nawet Jagger nie zdobył się choćby na cień sarkazmu, wyraźnie czekał nas wspaniały wieczór.
– Cholera, ty stoisz! – usłyszałam głos Graysona. – Nie na długo – odpowiedział słodki kobiecy głos. – Pomóż jej, Gray – warknął inny głos, a moja ręka ścisnęła dłoń Jaggera. – Parker? – spytała Paisley cicho. Kiwnęłam głową, a ona westchnęła. Głowa Graysona pojawiła się ponad ścianką działową, a we mnie wszystko ściął lód. W jego ramionach, obejmując go za szyję delikatnymi rękami, leżała Grace. Miała na sobie białą letnią sukienkę, a z włosami splecionymi i upiętymi wysoko, z tym uśmiechem na twarzy, niesiona przez niego na rękach… A teraz mam przyjemność przedstawić państwu panią i pana Masters. Cholera, czułam, że zaraz zwymiotuję. – Oddychaj – szepnął Jagger pod nosem. Widziałam jej urodę, jeszcze kiedy leżała w śpiące, ale teraz, kiedy naprawdę żyła, emanowała wprost nieodpartym urokiem. Jej maleńkie stopy poruszyły się lekko w powietrzu, uśmiech był zaraźliwy i tak pełny radości, że natychmiast mnie kupiła. Nie byłam nawet w stanie znienawidzić kobiety, która właśnie odbierała mi ukochanego mężczyznę. – Cześć – powiedziała Grace, patrząc nam wszystkim po kolei w oczy. Kiedy dotarła do mnie, jej oczy rozszerzyły się na ułamek sekundy, zanim przemówiła. – Dziękuję, że pozwoliliście nam tak tutaj wtargnąć. – To żaden kłopot. Jestem Paisley, a ty musisz być Grace – odparła Paisley, wzywając południowe maniery na ratunek. – Grayson, może posadzisz ją przy stole? – Jej krzesło zaskrzypiało, kiedy wstała i podeszła do szafki. – Gdzie to postawić? – spytała Parker, wskazując małą walizeczkę. – Mia mówiła, że lubisz tę miętową śmietankę do kawy i przekazała ci zapas. Grayson się uśmiechnął. – To tak naprawdę dla Sam. – Wezmę to. Dziękuję, Parker. – Obeszłam stół, żeby zabrać walizeczkę.
– Och, nie wiedziałam, że wciąż tu mieszkasz, Sam. O, pokazała pazurki. – Parker – warknął Grayson, sadzając Grace na rogu, tuż obok siebie. – To już długo nie potrwa. – Parker szepnęła mi do ucha, a potem podskoczyła do Graysona i uściskała go. – Tęskniłam za tobą, Gray! – Jesteś silna. Coś takiego cię nie złamie, a ten człowiek wielbi w tobie wszystko, Sam – powiedziała Paisley, ściskając mnie za rękę, kiedy wkładałam śmietankę do zamrażalnika. Kiwnęłam głową, bo nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. – Więc niech zgadnę, kto jest kim? – powiedziała Grace, kiedy Paisley postawiła talerze przed nią i Parker. – Ty musisz być Jagger, a ty jesteś Josh. – Odwróciła się i rzuciła mi miły, zaciekawiony uśmiech. – Więc ty musisz być Sam? Współlokatorka Graysona? Paisley się myliła. Nie byłam na to dość silna. – Właściwie, Grace… – zaczął Grayson, uśmiechając się do mnie, ale ja pokręciłam głową. Nie miałam zamiaru niszczyć tej dziewczyny przy kolacji. To była prywatna sprawa i powinni omówić ją sam na sam. Kąciki jego ust opadły, a ja spuściłam oczy, przesuwając się obok niego na swoje miejsce. – Co? – zapytała Grace. – Wiesz, że kiedy Sam się tu wprowadziła, Grayson myślał, że to facet – podrzucił Josh. – Nie wiedział, że to dziewczyna do chwili, kiedy ją poznał. Grace otworzyła usta. – I co dalej? Posłałam jej pierwszy prawdziwy uśmiech. – Cóż, był pewny, że sypiam z tymi dwoma – wskazałam Josha i Jaggera – a potem zsunęłam się z blatu w kuchni i spadłam. – Stanęła na blacie, żeby dosięgnąć kawy – wyjaśnił Grayson, nakładając jej jedzenie na talerz. – Oczywiście zaraz potem przeniosłem kawę na niższą półkę.
– Nic ci się nie stało, prawda? – zapytała. – Nie – odpowiedziałam cicho, a Grayson wziął mnie za rękę pod stołem. – Grayson mnie złapał. Odwróciła się i uśmiechnęła do niego ciepło. – To dobrze. Ma dobry refleks. Mimo że to moją rękę głaskał pod stołem, uśmiech, jaki jej rzucił, sprawił, że poczułam się jak intruz. Jakby niewidzialna tarka skrobała bezlitośnie po moim sercu. – Jak dobrze widzieć was razem – zagruchała Parker. – Jakbyśmy znowu byli w szkole! Grayson pogładził kciukiem moją dłoń i zaczął nakładać sobie jedzenie na talerz. – Tak, tylko że już nie jesteśmy, Parker. Zaczęła kroić swój stek szybkimi, gniewnymi ruchami. – Sam? – zapytał Grayson. – Czy chcesz trochę steku? – Wyciągnął do mnie półmisek. – Co się stało, straciłaś apetyt? – spytała Parker słodko. Wzięłam kawałek, tylko żeby zrobić jej na złość. – Więc przyjechałyście z daleka – zagaił Josh, przerywając ciszę. – Przyleciałyśmy właściwie – odparła Grace. – Chciałam zobaczyć Graya i jego nowe życie, a Parker była na tyle uprzejma, żeby mnie tu zabrać. Uzgodniłyśmy wszystko z lekarzami oczywiście. – Więc planowałyście to od jakiegoś czasu? – zapytał Jagger. Grace spojrzała na Parker, a potem na Graysona. – Mniej więcej od tygodnia. Parker powiedziała, że lubisz niespodzianki, Gray. I że ostatnio byłeś przygnębiony. – Zawsze się cieszę, kiedy cię widzę, Grace – odpowiedział. – To dobrze, bo masz nas na całe trzy dni! – zakończyła Parker. Boże, zabij mnie. Teraz. Uderzeniem pioruna. – Pomyślałam, że mogę się przespać na kanapie, a Grace zmieści się u ciebie. – Parker błysnęła uśmiechem. Zakrztusiłam się herbatą i Grayson wyjął mi ją z rąk, kiedy
kaszlałam. – Wszystko w porządku, Sam? Kiwnęłam głową, ciągle kaszląc. – Nie ta rurka – udało mi się w końcu powiedzieć. – Parker żartuje. Nie przyszłoby mi to nawet do głowy. Widziałyśmy hotel tu niedaleko. Możemy się tam zatrzymać. Cholera, naprawdę polubiłam Grace. – Nie. Ledwie trzymasz się na nogach. Ja prześpię się na kanapie, a ty i Parker w moim pokoju. Cholera, znienawidziłam swojego chłopaka. Kiedy ta koszmarna kolacja dobiegła końca, pomogłam Graysonowi zmienić pościel na łóżku. – Tak mi przykro – powiedział, kiedy już rozłożyliśmy kołdrę. – Niepotrzebnie. – Powiem jej dzisiaj – oznajmił, biorąc obie moje ręce w swoje. – Cóż, wtedy możesz jej już nie utrzymać. Żart wypadł raczej płasko. – Chcę ciebie – zapewnił. Nie miałam wątpliwości, że tak jest, ale przecież nie tylko o to tu chodziło. – Nie ma jakiejś części ciebie, która chce jej? Bo patrząc na was dwoje, trudno w to uwierzyć. I nie jestem zła. Zazdrosna, może… no dobrze, na pewno, ale rozumiem to. – Proszę, powiedz mi teraz, zanim wtopię się jeszcze mocniej. Kochał ją całe życie, tak powiedział, ale ani razu nie wypowiedział tych słów do mnie. – Nie ma takiej części mnie, która nie chce ciebie – odpowiedział i pocałował mnie delikatnie. – Miej trochę wiary, pamiętasz? – Poważnie? – syknęła Parker od drzwi i wniosła dwie małe walizki. – A co, gdyby to Grace tu teraz weszła? Nie moglibyście przynajmniej… uch. Grayson odwrócił się do niej. – Po pierwsze, to jest mój dom i nie jesteśmy w Karolinie
Północnej. Postanowiłaś wtargnąć w moje życie, w porządku, ale nie będziesz mi mówiła, jak mam żyć. Po drugie, Grace nie może chodzić po schodach. Po trzecie, i co z tego? Ona zasługuje na to, żeby wiedzieć, że jestem z Sam. Nie będę jej okłamywał, żebyś ty mogła żyć w świecie swoich szalonych fantazji. Parker poczerwieniała. – Nie możesz jej powiedzieć. Nie wiemy, jak to wpłynie na jej zdrowie. Ona jest taka krucha, Gray, i to ciebie się teraz uchwyciła. Nie możesz jej opuścić. – Ona jest wystarczająco inteligentna, by wiedzieć, że sytuacja może się zmienić w ciągu pięciu lat, i dość silna, żeby się dostosować. – A jeśli nie? Nie było cię teraz z nami, Gray. Nie widziałeś, jakie to dla niej trudne, że wszyscy inni przez cały ten czas żyli, a ona… nie. Jeśli powiesz jej, że to już dla ciebie przeszłość, że nie ma szans, żebyście byli razem, nie wiadomo, co się z nią stanie. – Parker, to nie w porządku – powiedziałam. – Nie możesz tak po prostu przylecieć i obwiniać Graysona za coś, co nie jest jego winą. To jest nasz dom. Nawet na mnie nie spojrzała, tylko podeszła do Graysona. – Choć tyle jesteś jej winny. Wiedziałeś, jak pijany był Owen. Wiedziałeś od chwili, kiedy się na ciebie zamachnął, jak poprosiłeś, żeby dał ci kluczyki. I co zrobiłeś? Kazałeś mu spieprzać i odjechałeś. Jesteś winny Grace przynajmniej tyle czasu, żeby stanęła na własnych nogach, zanim ją porzucisz. Położyłam dłoń między jego łopatkami. Nie mogłam złagodzić jadu jej słów ani kazać jej po prostu się zamknąć, ale musiałam ugryźć się w język i pamiętać, że to jego siostra. – Ona nie ma racji, Grayson. To nie była twoja wina. – Była – odpowiedział, nawet się nie odwracając. – Gdybym nalegał, nic takiego by się nie wydarzyło. – Oczywiście – potwierdziła Parker. – A gdyby się to nie wydarzyło, byłbyś teraz szczęśliwy. Oboje bylibyście szczęśliwi. – Naprawdę przesadzasz. – Głos Graysona przycichł. – Może. Ale mam rację. Ty też wiesz, że mam rację, prawda,
Sam? Zrozumiałam, że Grayson nigdy nie uwolni się od poczucia winy, a Grace zawsze będzie miała w ręce ten cienki sznureczek. On nigdy nie będzie należał do mnie. – Nie mów jej. – Mój głos brzmiał obco, jakby należał do kogoś innego. Grayson odwrócił się i wziął mnie za ramiona. – Co? – Parker ma rację. – Słowa miały smak kwasu, ale musiałam jakoś złagodzić tę winę, którą się dusił. – Nie wiesz, jak to na nią wpłynie. Ona jest osiemset mil od domu, nie ma tu jej lekarzy, a coś takiego może złamać jej serce. Nie zasługuje na to. – Ty też nie. Postawił mnie na równi z Grace i chociaż na to nie zasługiwałam, poczułam, że kocham go jeszcze bardziej. – Jestem dość silna, by znieść kilka dni takiej sytuacji. Tylko… trzymaj ręce… wiesz. Jego twarz pozostała nieporuszona, ale oczy mówiły wszystko. – Moje ręce chcą być tylko z tobą. Zmusiłam się do uśmiechu. – Widzisz, nie ma się o co martwić. – Zadowolona z siebie twarz Parker była jak rozmazana plama, kiedy ją mijałam, chcąc jak najszybciej wyjść z tego pokoju. Jego pokoju. Naszego pokoju. W którym ona będzie teraz spała. W jego łóżku. Naszym łóżku. Poszłam do siebie i zaczęłam się uczyć. – Sam? – Parker zapukała i weszła, nie czekając na odpowiedź. – Co mogę dla ciebie zrobić, Parker? – spytałam, odkładając książkę. Spojrzała na ogólny chaos mojego pokoju i zmusiła się do uśmiechu, siadając na łóżku. – Wiem, że tak naprawdę nie przepadamy za sobą. – To duże niedopowiedzenie. Balansowałam na cienkiej linie. Miałam wielką ochotę
skopać jej tyłek, ale musiałam pamiętać, że jest kimś ważnym dla Graysona. – To nie tak, że cię nie lubię… – Och, nie lubisz mnie, chociaż nie masz żadnego powodu. Widzisz, ja cię nie lubię, bo źle traktujesz Graysona. Nie chcesz wybaczyć mu czegoś, co stało się pięć lat temu, kiedy był jeszcze w zasadzie dzieckiem. Czegoś, co nigdy nie było jego winą, ale nie odpuścisz mu tego, bo kochasz Grace tak bardzo, że musisz obwiniać kogoś o to, co ją spotkało. Podniosła ołówek z mojego notebooka i zakręciła nim w palcach. – Tak. Patrzyłam, jak modlił się o cud. Przy jej łóżku, przez całe lata. Teraz ma swój cud. Ona jest tutaj, a on ją rzuca… dla ciebie. Jesteś narzędziem jego zniszczenia, a gdybyś naprawdę go kochała, nie byłabyś taką egoistką i pozwoliłabyś mu odejść. Ale nie zrobisz tego, prawda? Każesz mu cierpieć, rozdartemu między wami dwiema, żeby zatrzymać go trochę dłużej. Egoistka. Uderzyła w najczulszy punkt z podziwu godną precyzją. – On chce być ze mną. Moja obolała dusza leżała obnażona przed ostatnią osobą, której miałabym ochotę ją pokazać. Parker spojrzała na mnie, tym razem bez cienia sarkazmu czy złośliwości. – Zrób coś dla mnie. Podczas gdy ona jest tutaj, przyjrzyj się im. Zobacz, jak pasują do siebie, jak się uzupełniają. On chce być z tobą, tak. Ale to ją kocha. Jego szczęście jest w twoich rękach, Sam. Pozwól mu odejść. – Poklepała mnie po kolanie, jakbym była psem, i zostawiła samą, z sercem, które powoli rozpadało się na pół. W środku nocy Grayson zakradł się do mojego łóżka, jak byśmy byli nastolatkami. Mój śmiech zamarł już po pierwszym pocałunku. Kochał się ze mną jak zawsze, powoli, namiętnie. Jego ciało zdawało się składać obietnice, ale nie wiedziałam, czy serce potrafi ich dotrzymać.
Boże, tak bardzo chciałam w to wierzyć. Rano, kiedy słońce już wstało, pocałował mnie delikatnie i po cichu wrócił na kanapę. Jakbyśmy zrobili coś złego. Brudnego. Wyszorowałam się do czysta pod prysznicem, a kiedy wyszłam w szlafroku na korytarz, cofnęłam się, zaskoczona, żeby przepuścić Graysona z Grace w ramionach. Rzucił mi spojrzenie pełne tęsknoty, ale to wszystko. – Dzień dobry, Sam! – zawołała Grace przez jego ramię, kiedy szli w kierunku schodów. Jej włosy były uroczo rozczochrane, oczy pełne radości. Grayson zeskoczył z dwóch ostatnich stopni i obydwoje wybuchnęli śmiechem. Przy niej jest szczęśliwy. Oszołomiona wróciłam do swojej sypialni i spojrzałam na łóżko. Druga poduszka wciąż nim pachniała. Przytuliłam ją do siebie na kilka chwil. Potem zdarłam całą pościel z łóżka i rzuciłam ją na stos prania przy drzwiach. Co ja robię? Przeniosłam się do Alabamy. Dostałam pracę. Dostałam się do college’u, choć niewielkiego. Myślałam, że dorosłam, zmieniłam się, dojrzałam, ale to nieprawda. Zmieniłam w swoim życiu wszystko poza tym, co najważniejsze: sobą samą. Minął już prawie rok, a ja tkwiłam ciągle w tym samym miejscu – ciągle byłam kochanką mężczyzny, w którego życiu była inna kobieta. I po raz pierwszy czułam, że te maile nie kłamią, że naprawdę jestem dziwką.
Rozdział 25 GRAYSON Ołówek uderzył mnie w tył głowy. – Uważaj – syknął Jagger. Cholera, od dobrych dziesięciu minut nie myślałem o tym, o czym powinienem. Wściekle przerzuciłem notatki, próbując odnaleźć się na nowo w tym, co mówił instruktor. Jak, do cholery, mogłem się tak rozkojarzyć? Och, no tak, bo teraz miałem w domu trzy kobiety. Jedną, która myślała, że wciąż jest moją dziewczyną, drugą, która udawała, że nią nie jest, i trzecią, którą najchętniej odesłałbym stąd pierwszym samolotem. I wszystkie je kochałem. Ale w poniedziałek rozpoczynaliśmy nocne treningi i nie mogłem sobie teraz pozwolić na słabość. Odsunąłem od siebie wszystkie inne myśli i skupiłem się na zajęciach. Helikoptery, to rozumiałem. Maszyny, które robią, co im każesz, wystarczy wziąć pod uwagę zmienne. Zmienne, które mogą cię załatwić. Jakoś udało się przetrwać zajęcia, nie odlatując kolejny raz. – Ziemia do Graysona, słyszysz mnie? – spytał Jagger w drodze na parking. – Jestem tu. – To dobrze, bo potrzebuję twojej pomocy – powiedział i usiadł na przednim siedzeniu mojego samochodu. Dlaczego nie przyjechaliśmy osobno? Mógłbym wstąpić na siłownię i zobaczyć Sam. Grace wyjeżdżała dzisiaj, a miałem naprawdę dość tego skradania się po własnym domu. Kochałem Sam i nie powinienem musieć się z tym kryć. Ale ona kazała mi to robić. Co za popieprzona sytuacja. Chciałem wysłać jej esemes i zakląłem. Telefon mi się wyładował. – Masters. – Jagger pomachał ręką.
– Przepraszam, jestem trochę roztargniony. – Myślisz? Chcesz, żebym poprowadził? – spytał, kiedy wyjechałem na drogę. – Nie. – Dobra, tylko naprawdę nie chciałbym zginąć, zanim zdążę poprosić Paisley, żeby się wprowadziła. – W porządku – powiedziałem, starając się jechać jak najuważniej, podczas gdy Jagger zaczął opowiadać mi szczegółowo o swoich planach zaręczynowych. Gdybym go nie znał, mógłbym pomyśleć, że ma w torbie najnowszy numer kwartalnika „Panna Młoda”. – Więc myślisz, że możesz mi pomóc? – spytał, kiedy wjechaliśmy na podjazd. – Jasne. – Był prawie jak brat, więc oczywiście chciałem mu pomóc. – Cudnie – powiedział, wyskoczył z auta i zatrzasnął drzwiczki. – Jadę do niej, więc życz mi szczęścia! – Powodzenia! – zasalutowałem i wszedłem do domu. – Cześć, Sputniku – odezwała się Grace z kanapy. Miała półprzymknięte powieki. – Hej, Gwiazdko. Drzemałaś? – Cicho zamknąłem za sobą drzwi. – Trochę. Parker poszła nas popakować. Miałbyś ochotę trochę mi poczytać? – Patrzyła na mnie z taką nadzieją. – Pewnie, daj mi tylko chwilkę. – Poszedłem na górę i przebrałem się w bojówki, podkoszulek i bluzę na zamek, a potem zszedłem z powrotem na dół, z egzemplarzem Odysei w ręku. Kiedy usiadłem na kanapie, ona przysunęła się do mnie i położyła głowę na moich kolanach, jakbyśmy nie przeskoczyli nagle całych pięciu lat. Przyjęła pozycję, w jakiej słuchała mojego czytania zawsze, odkąd skończyliśmy siedem lat. – Czytanie ciągle ci pomaga? – spytała. – Tak. Jest łatwiej, pod warunkiem, że czytam codziennie. Zacząłem czytać od początku. Potykając się na pierwszych stronach, jak zwykle. Zmarszczyła czoło.
– Przejdź do strony, której jeszcze nie czytałeś. Co? – Dobrze. – Przeszedłem do księgi dziewiątej i zacząłem czytać. Kiedy Grace zadrżała, rozpiąłem bluzę i pomogłem się jej w nią ubrać. – Lepiej? – spytałem, zapinając zamek. – Dużo lepiej, dziękuję – odparła. – Brakowało mi tego. Twojego czytania. Zmierzwiłem jej włosy drugą ręką. – Co pamiętasz? – Z czasu kiedy… mnie nie było? – Nie, sprzed wypadku. – Przygryzła wargę. – Spokojnie. Po prostu próbuję sprawdzić, gdzie masz luki w pamięci. – Przesunąłem palcami po jej czole. Uspokoiła się. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. – Ja… Pamiętam że byliśmy na żaglówkach. Ty, ja i Owen. – To było dzień wcześniej. To ostatnie, co pamiętasz? Pokręciła głową. – Nie, pamiętam, że byłam na ciebie zła, bo chciałeś zrezygnować z Citadel. Myślałeś, że twoim obowiązkiem jest być ze mną w UNC. – Tak. Powiedziałaś mi, że jeśli się kochamy, cztery lata nie mają znaczenia. – A pięć lat ma znaczenie? – Oparła się na mojej piersi. – Grace, te ostatnie pięć lat to nie był normalny czas. Zmieniły mnie w taki sposób, który by ci się nie spodobał. W taki sposób, który mnie się ciągle nie podoba. – Nie mów takich rzeczy. Wszystko mi się w tobie podoba. – Jej oczy zrównały się moimi, bo usiadła mi na kolanach. – Tak mi przykro z powodu tego, co się stało. Z powodu tego, co musiałeś przejść, ale widzę też, że stałeś się silniejszy, bardziej skoncentrowany. Może trochę mniej zabawowy i nie śmiejesz się już tak dużo, ale wciąż jesteś moim Grayem, moim Sputnikiem. A ja wciąż jestem twoją Gwiazdką.
– To nie takie proste. Wsunęła mi dłonie we włosy. – Ale może być, jeśli na to pozwolimy. Wiedziałem, dokąd to zmierza i nie mogłem tego znieść. Była zbyt blisko, w niewłaściwy sposób. W sposób, który wysyłał mnie pięć, cholera, sześć lat wstecz, do czasów, kiedy kochałem ją, nie mając pojęcia, co to naprawdę oznacza. Kiedy zakochałem się w najlepszej przyjaciółce, bo wydawało się to najbardziej logicznym krokiem. Jednym dotykiem zabrała mnie z powrotem do czasów, w których myliłem zauroczenie z miłością. A teraz wiedziałem więcej. Teraz miałem Sam. Grace była anachronizmem w moim życiu i choć wcześniej tak bardzo mi jej brakowało, choć tak dobrze pamiętałem uczucia, jakie kiedyś do niej żywiłem, ona nie była tym, czego potrzebowałem. Bo ja nie byłem tym samym facetem, który kochał ją w liceum. Położyłem dłoń na jej policzku i zebrałem się w sobie, żeby rozwalić to wszystko. Jeszcze raz. – Minęło pięć lat i wiem, że trudno to wyjaśnić, ale moje uczucia do ciebie… – Wziąłem głęboki oddech i przygotowałem się na najgorsze. – Grace, ja kocham… – Sam. – Wiedziałam. – Pocałowała mnie, zanim udało mi się to wykrztusić. W mojej głowie echem odbił się słaby metaliczny dźwięk. Zamarłem. Jej usta wydawały się znajome i obce jednocześnie. To nie był ten kształt ani smak, ani nacisk. Bo to nie była ta kobieta. Odsunąłem się, żeby przerwać pocałunek. – Grace, nie możemy. – Och, proszę, nie przeszkadzajcie sobie z naszego powodu – powiedział Josh za moimi plecami martwym, beznamiętnym tonem. Ten dźwięk to był odgłos otwieranych drzwi. Odwróciłem się powoli, a moja ręka zsunęła się z policzka Grace. Sam stała obok Josha i patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Jej dolna warga drżała lekko. Ochraniał ją? Przede mną.
Ponieważ Grace siedziała na moich kolanach, z rękami w moich włosach, ubrana w moją bluzę. Sam weszła i zobaczyła moją dłoń na policzku Grace, jej usta na moich. Pieprzone. Moje. Życie. Takie rzeczy dzieją się w filmach, a nie w prawdziwym życiu. – Sam, to nie… – Stul pysk. Już. – Josh zaakcentował każde słowo bardzo wyraźnie. Potem odwrócił się i zasłonił Sam. Wziął ją pod rękę i zaprowadził na górę. Zepchnąłem Grace na kanapę i pobiegłem za nimi. – Sam! Josh stanął w jej drzwiach. – Nie. Zabieraj tyłek na dół. Może był kilka cali wyższy ode mnie, ale miałem nad nim co najmniej trzydzieści funtów mięśni przewagi. – Puszczaj. Muszę z nią porozmawiać. – Kocham cię jak brata, ale za dwie sekundy rozwalę cię na kawałki – rzucił Josh. Podszedłem do niego. – Bez urazy, ale obaj wiemy, jak ta walka się skończy. Załatwię cię, jeśli to będzie oznaczało, że dostanę się do Sam. Grace mnie pocałowała. Ja jej nie pocałowałem. Weszliście w najgorszym momencie. – Jasne, Grace potknęła się i wpadła przypadkiem w twoją bluzę, a potem przypadkiem wylądowała na twoich kolanach, Masters. Sam była moją przyjaciółką na długo, zanim poznałem ciebie. – Skrzyżował ramiona. – Puść go, Josh – powiedziała Sam cicho ze swojego pokoju. – Mogę go najpierw zdzielić? Zmrużyłem oczy, ale on nawet nie mrugnął. – Nie – odpowiedziała. – Po prostu go wpuść. Nic mi nie będzie. – Będę na dole – powiedział do niej, cały czas patrząc na mnie.
– Naprawdę myślisz, że skrzywdziłbym ją tak celowo, Walker? – Guzik mnie obchodzi, czy zrobiłeś to celowo, czy nie. – Odsunął się od drzwi, a ja wszedłem do pokoju. Sam położyła walizkę i dwie duże torby podróżne na łóżku i zaczęła wpychać do nich ubrania. – Dokąd się wybierasz? – Jak najdalej od ciebie – odparła, wyciągając kolejny stos ubrań z szafy i wpychając je do walizki, razem z wieszakami. – To nie tak jak myślisz, choć wiem, jak mogło wyglądać. I wiem, jak banalnie to brzmi. – Masz rację, banalnie. Tak jak nakrycie cię na kanapie z twoją dziewczyną. Boże, jestem tak cholernie głupia. Przecież wiedziałam. Wiedziałam! I mimo to pozwoliłam, żeby to się stało. – Przestań, Samanto. Porozmawiaj ze mną. Odwróciła się. Jej oczy, pełne łez, wydawały się jeszcze bardziej zielone. Cała jej twarz wyrażała głęboki ból. – Po co? – Nie możesz wyjechać. Nie tak. – Więc jak? Może następnym razem, gdy zobaczę, że twoja dziewczyna ma na sobie twój sweter? Twoje bokserki? Twoje usta? – To ona mnie pocałowała. Ja jej przerwałem! Klasnęła. – Brawo. Dodatkowe punkty za przerwanie akcji po tym, kiedy już usiadła ci na kolanach i zdążyłeś ją objąć. Cholera. Ona miała rację. – Masz rację. Boże, Sam. Masz rację. Powinienem był powstrzymać ją, kiedy siadała mi na kolanach, bo zaczynałem jej czytać. Powinienem był wtedy od razu jej powiedzieć o nas. – Nie powinnam prosić cię, żebyś zaczekał – powiedziała, a potem zacisnęła usta i z jej oczu znowu popłynęły łzy. – Oboje popełniliśmy błędy, nie umieliśmy sobie poradzić z tą sytuacją. – Pozwól mi ją odesłać z powrotem do Karoliny Północnej, a potem zastanowimy się, jak dalej będzie z nami. Pokręciła głową.
– Nas już nie ma. To koniec. Powietrze uciekło mi z piersi, jakby ktoś przebił mi płuco. Bolało. Cholera, jak to bolało. Zamrugałem, niejasno oczekując, że zaraz zobaczę swoje parujące serce w dłoni Sam. – Ja jej nie pocałowałem! – Wierzę ci. Moje usta otworzyły się i zamknęły kilka razy. Brakowało mi słów. – Więc co robisz, do diabła? – Tylko dlatego, że jej dzisiaj nie pocałowałeś, nie znaczy, że to się nie stanie. Siedziałam tu trzy dni i patrzyłam na nią i na ciebie. Na was. Dotykacie się, nawet tego nie zauważając. Wczoraj podczas kolacji ona napiła się twojej herbaty, kiedy już skończyła swoją. Ty nawet nie mrugnąłeś, po prostu też upiłeś łyk i postawiłeś szklankę obok jej talerza. Starałem się oddychać. – Chyba wpadłem w stare nawyki. – Ile czasu minie, zanim powrócisz do nawyku sypiania z nią? Kochałeś ją całe swoje życie, sam mi tak powiedziałeś. – Nie chcę z nią sypiać. To się nigdy nie stanie. Wyciągnąłem do niej rękę, ale cofnęła się, wpadając na toaletkę. – Rano powiedziałeś, że jej nigdy nie pocałujesz. W zeszłym tygodniu, że nigdy nie będzie spała w twoim łóżku. Czy mam czekać, aż przypadkowo założysz jej pierścionek na palec? – Parsknęła okropnym śmiechem, pełnym pogardy dla siebie samej. – No cóż, z mojej historii wynika, że nawet obrączka mogłaby mnie nie powstrzymać. Pozwoliłabym ci się pieprzyć, wiedząc, że twoja żona śpi w pokoju obok. – Sam… – Bo to mi właśnie robisz. Do jakiego stopnia oszalałam dla ciebie, jak bardzo cię kocham. Poświęciłabym wszystko dla tych chwil z tobą. Wiem, bo ja już to robię. A jestem warta czegoś więcej! – wykrztusiła ostatnie zdanie ze szlochem, a ja umarłem w środku jeszcze bardziej.
– Jesteś warta wszystkiego. Pokręciła głową. – Ale wszystkiego nie możesz mi dać. Zawsze będzie taka część ciebie, która należy tylko do niej. – To nieprawda. Masz mnie. Kilka ostatnich dni uświadomiło mi to z całą ostrością. – O mój Boże, spójrz na swoje życie! Wszystko robiłeś tylko dla niej. Ciągłe loty do domu. Szaleńcza nauka, żeby być najlepszym i móc wybrać sobie jednostkę. Walka o Karolinę Północną, żeby być bliżej niej. Dorastałam w wojsku, Grayson, i wiem, że wcale tak wiele osób nie wnioskuje o Karolinę Północną, ale ty zabijasz się, żeby przypadkiem ktoś nie sprzątnął ci tego miejsca sprzed nosa. Wszystko. Dla. Niej. Dla mnie nie ma tu miejsca. – Jak może być miejsce, skoro cały czas stoisz jedną nogą w drzwiach? – odpaliłem. – A ty byś został? Pozwolił, żeby ktoś powolutku łamał ci serce? Umierał z bólu przy każdym telefonie, esemesie, przypadkowym pocałunku? – Dla ciebie zniósłbym piekło. – Ogień. Potępienie. Wszystko. Bez pytania. – Grayson, kocham cię za bardzo, by kiedykolwiek cię o to prosić. Na tym polega różnica. Szarpnąłem włosy rękami, rozpaczliwie próbując się czegoś uchwycić. – Nie rób tego. Nie opuszczaj mnie. Będę cię błagał na kolanach, zrobię wszystko, tylko nie przekreślaj nas. – Daj mi jeden dobry powód. – Kocham cię, do cholery! – Moje słowa wybrzmiały w pokoju, przedpokoju, domu, w całej mojej duszy. – Kocham cię, Samanto. Należę do ciebie, ciałem, sercem, umysłem, duszą i czym tylko chcesz. To wszystko jest twoje. Jej ramiona opadły, wyglądała na pokonaną. – Czekałam na to tak długo – szepnęła. – Powinienem był powiedzieć ci wcześniej. –
Zaryzykowałem, podszedłem bliżej, musnąłem ręką jej policzek i starłem z niego łzy. – Wcześniej? Więc jak długo czekałeś? – Od tamtego dnia, kiedy wstałaś i nakrzyczałaś na moją rodzinę, wtedy wieczorem u moich rodziców. – Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. – Nigdy nikt nie stanął tak w mojej obronie. – Dlaczego tak długo czekałeś? – W jej oczach rozbłysła nadzieja. – Na początku nie potrafiłem rozpoznać tego uczucia. Było dużo silniejsze niż wszystko, co kiedykolwiek czułem, i przestraszyłem się. Ale potem Grace się obudziła… i wiedziałem, że nie mogę ci tego powiedzieć, zanim nie wyprostuję swoich spraw. Zasługujesz na kogoś, kto ma wszystko poukładane, kto zna swoją drogę. – Nadzieja w jej oczach umarła. – Co? Co takiego powiedziałem? – Nie wiedziałeś, kogo byś wybrał. Grace… czy mnie – Odsunęła się i czułem, jak mi się wymyka. – Nigdy tego nie powiedziałem. – Nie musiałeś, nie winię cię. Nie winię cię za nic z tego, Grayson. Jesteś niesamowity. Silny, delikatny, inteligentny, miły i wystarczająco twardy, żeby rzucić mi prawdę w oczy, kiedy trzeba. Jesteś wszystkim, czego potrzebuję, i ocaliłeś mnie, kiedy byłam niemal pewna, że nie ma już dla mnie ratunku. Nie stanę między tobą a twoim cudem. – Co? – Wiem, że ją kochasz. Wiem, co się z tobą stało, kiedy straciłeś ją za pierwszym razem i nie będę odpowiedzialna za drugi raz. Może pocałowałeś ją przez przypadek, ale takie rzeczy nie dzieją się bez przyczyny. Mówisz, że mnie kochasz minutę po tym, jak zastałam ją w twoich ramionach? Więc to nie może być miłość. – Sam, nie rób tego. – To już się stało, Grayson. Zakochałam się w tobie, a twoja utracona miłość wróciła do życia i to naprawdę jest cud. Jak mogłabym mówić, że cię kocham i nie zrobić tego, co w oczywisty sposób jest dla ciebie najlepsze?
– Nic się nie stało, twoje rzeczy ciągle tu są. Ja tu jestem. Ty tu jesteś. – Grayson! – krzyknęła Parker. – Musimy jechać na lotnisko! – To niech Josh was zawiezie! – odkrzyknąłem. – Naprawdę? – powiedziała od drzwi. – Ty nas nie odwieziesz? – Ogarnęła wzrokiem pokój i cofnęła się. – Noo. Chyba w końcu to zobaczyłaś, prawda? Jego przyszłość? – spytała cicho, bez zwykłej ironii. – Wynoś się, Parker. – Po prostu je odwieź – powiedziała Sam błagalnie. – Poczekam na dole – oznajmiła Parker i wyszła. – Ta rozmowa nie jest jeszcze skończona. Utknęliśmy w martwym punkcie. Sam otarła łzy. – Tak będzie lepiej. Ty w grudniu skończysz studia i pojedziesz do Karoliny Północnej. Ja nie. Po co tak bardzo cierpieć jeszcze przez kilka miesięcy, skoro oboje wiemy, że tak czy inaczej, to się musi skończyć. Czy tak nie jest lepiej? Zakończmy to na czysto i możesz znowu mieć Grace. Możesz być szczęśliwy. Ująłem jej twarz w dłonie. – Nie chcę Grace. Chcę ciebie. – Czekałam już za długo. Nie mogę sobie pozwolić upaść jeszcze niżej. Panika chwyciła mnie za gardło. – Powiedziałem, że zawsze cię złapię. – Ale nie złapałeś. Nie tym razem. – Kolejna łza spłynęła niezauważona po jej policzku. – Nie jesteśmy jeszcze na dnie, Samanto. Miej trochę wiary. – Pocałowałem ją, wkładając w ten pocałunek całą moją miłość do niej. – Zostałaś dla mnie stworzona. To tutaj. To wszystko. Rozchyliła wargi, a ja wślizgnąłem się do środka, stapiając się z nią w jedyny możliwy teraz sposób. Nasze ciała zawsze porozumiewały się lepiej, więc pozwoliłem im na to. Sam zatopiła się we mnie, a ja miałem ochotę przybić piątkę sam ze sobą. Zamiast tego całowałem ją coraz mocniej i głębiej, oddając się jej w tym pocałunku całkowicie, czy tego chciała, czy nie, a ona
odpowiedziała na to całą swoją słodyczą, pasją, oddaniem. Odsunąłem się, a potem pocałowałem ją jeszcze raz, bo nie umiałem się jej oprzeć. – Zostaw to pakowanie. Porozmawiamy, jak wrócę do domu. Pokręciła głową. – Kocham cię, Graysonie Mastersie. Kiedy się cofnęła, odległość między nami nagle stała się wielka jak przepaść. – Zawsze będę cię kochać, Sam. – Potrzebowała pewności, rozumiałem to. – Wiem. Ale możesz szczerze powiedzieć, że już nigdy nie będziesz kochał jej? Czy możesz to wiedzieć? Zamrugałem, ale z ust nie wyszło ani jedno słowo. Wiedziałem, że miała prawo o to pytać, ale ja nie umiałem odpowiedzieć. Znowu pokochać Grace? Nigdy nie przestałem jej kochać, ale to nie było to samo, co czułem do Sam. Tych uczuć nie dało się ze sobą porównać. – To nie w porządku. – Bo nie możesz powiedzieć, że nie, i nie mogę mieć ci tego za złe. – Sam oklapła. – Grayson! – wrzasnęła Parker. – Ale nie mogę zostać. Drugie miejsce nie jest dla mnie dość dobre, już nie. Ścisnęło mnie w gardle. – Zaraz wrócę, to pogadamy. Poczekaj. Zacisnęła wargi i kiwnęła głową. – I tak nie dam rady spakować się w ciągu godziny. – Więc przestań się pakować i zaczekaj. Wrócę, jak tylko będę mógł. – Szybko pocałowałem ją w czoło i szepnąłem: – Kocham cię, po prostu mi zaufaj. Nie odpowiedziała, a ja nie mogłem już czekać. Grace i Parker milczały przez całą drogę na lotnisko, ale nie przejmowałem się tym. Głowę miałem pełną Sam, zastanawiałem się, co mogę powiedzieć lub zrobić, żeby coś ustalić. Przynajmniej drzwi były otwarte.
Posadziłem Grace na wózku inwalidzkim, pomogłem przejść przez odprawę. Zatrzymaliśmy się. – Dacie sobie radę? – spytałem. Parker skinęła głową, a potem odsunęła się na bok, żebym mógł pożegnać się z Grace. – Bardzo lubię się z tobą spotykać, ale chyba potrzebuję teraz czasu. – Jesteś w niej zakochany. W Sam? – Łzy napłynęły jej do oczu. – Tak. I przykro mi, że to ci sprawia ból. Przez pięć lat czekałem, myślałem, że to na ciebie, na chwilę kiedy się obudzisz, żebyśmy znowu mogli być razem, ale im więcej o tym myślę, tym wyraźniej widzę, że cały czas czekałem na nią, na to, żeby ona obudziła mnie. Nie mogę bez niej żyć. Skinęła głową i uśmiechnęła się przez łzy. – Rozumiem. Chcę, żebyś był szczęśliwy, Gray. To wszystko, czego kiedykolwiek chciałam. Kucnąłem, żeby spojrzeć jej w oczy. – Wiem. Jesteś moją Gwiazdką, moją prawą ręką. Ale ona to szkwał, szalona burza, której się nawet nie spodziewałem. Nie mogę pozwolić jej odejść. Muszę zapiąć pasy, wcisnąć gaz i gnać za nią, dokądkolwiek zmierza, bo nic nie może się z nią równać. Ścisnęła moją dłoń. – Ma szczęście. Oboje macie szczęście. Ja zawsze będę twoją przyjaciółką i zawsze będę przy tobie. Do widzenia, Gray. – Do widzenia, Gracie. Zostawiłem je na lotnisku i pojechałem do domu, lekceważąc po drodze wszystkie ograniczenia prędkości z Dothan do Enterprise. Mieliśmy czystą kartę, przeszłość została za nami. Mogło się nam udać. Wjechałem na podjazd, wyłączyłem silnik i ruszyłem do drzwi wejściowych. Pchnąłem je i wbiegłem na schody. – Sam, jestem w domu! – zawołałem i zapukałem do drzwi jej pokoju. – Sam? – Zapukałem jeszcze raz, a potem otworzyłem je
powoli. Kurwa. Nie, nie, nie. Straciłem zdolność oddychania, moje płuca szukały powietrza, którego po prostu tam nie było. Jej pokój był pusty, zupełnie pusty. Splotłem palce na głowie i obszedłem go dookoła. Nie było mnie tylko dwie i pół godziny. Ani chwili dłużej. Ale ona zdołała w tym czasie wymazać się z mojego życia całkowicie, jakby w ogóle nigdy jej w nim nie było. Tylko blizny na moim sercu pokazywały, że jednak była. Poddała się. Odeszła. Nie uwierzyła, że ją kocham. Jak, do cholery, miałem walczyć dla kogoś, kto we mnie nie wierzył?
Rozdział 26 SAM Cześć, wampirzyco – powiedziała Avery, kiedy weszłam na siłownię. – Cześć – odpowiedziałam i rzuciłam torbę na biurko. Strzał był celny, ponieważ istotnie czułam się jak wampir trup. W ciągu trzech dni, odkąd odeszłam od Graysona, Maggie była tak miła, że pozwoliła mi przenieść moje zmiany na wieczory, w które – zgodnie z informacjami od Jaggera – Grayson latał. Co z tego, że mój plan był zależny od jego harmonogramu zajęć? Przynajmniej nie mogłam się na niego natknąć i dokładnie o to mi chodziło. Pomogło mi również, że Paisley nie powiedziała mu, że zajęłam jej dawny pokój i mieszkałam teraz z Morgan. Nie żeby pytał. Albo pisał. Albo dzwonił. Lub… cokolwiek. – Co cię tu sprowadza za dnia? Connor ma teraz zmianę. – Twoja mama potrzebuje pomocy z harmonogramem. Oczywiście zgodziłam się, a potem zaczekałam aż do szóstej trzydzieści i dopiero wtedy przyszłam. – Mmmm – odparła. – Jak twoja praca domowa? – Chwilę czekałam na odpowiedź, ale w końcu pacnęłam ją ołówkiem. – Avery. Praca domowa. – Au! – Potarła głowę i spojrzała w końcu na mnie. – Rany. Wyglądasz… Jesteś… uch. Uniosłam brew. – Opuchnięta? – odpowiedziałam z uśmiechem. Tak to właśnie jest, gdy nie można przestać płakać przez trzy dni. – Kilka trudnych dni. Ale to wszystko. Wzięłam klucze, ruszyłam do wyjścia i niemal wpadłam na Josha, który właśnie otwierał drzwi. – Hej! – Hej, Sam. – Przyjrzał mi się, zapewne szukając
ostrzegawczych objawów złamanego serca, takich jak opuchnięta twarz, podkrążone oczy, rozczochrane włosy. Mogłam się pochwalić wszystkimi trzema. – Wszystko w porządku? Kiwnęłam głową. Nie. – Tak, oczywiście. Morgan jest naprawdę świetną kompanką. Dziękuję, że wydostałeś mnie stamtąd tak szybko. Nie wiedziałam, że można w takim tempie przenosić meble. – Jestem człowiekiem o wielu talentach. – Tak słyszałam. – Uderzyłam się w czoło. – To było bardzo niewłaściwe. Przepraszam. Josh się roześmiał. – Na pewno powtórzę to Ember. – Spoważniał. – Ale naprawdę. Wszystko u ciebie porządku? Ja też spoważniałam. – A u niego? – On siedzi za swoim murem. – Cóż, nie spodziewałam się, że otworzy przed wami serce. – Tak, wątpię, żeby to się stało. Kiedykolwiek. – Nie domyślił się, że mieszkam u Paisley, w tym rzecz. Nie, żebym się przed nim chowała, ale czuję, że nie powinnam się z nim spotykać. Jeszcze nie. Josh potarł dłonią moje ramię. – Sam, on wie. Jagger mu powiedział. W tej samej rozmowie, w której nazwał go upartym idiotą, głupkiem i dupkiem. – Och. On wie? Ale nie… – Nie próbował się ze mną spotkać. Josh przełknął. – Tak. Powiedział coś o tym, że ciężko walczyć bez wiary, a potem poszedł pobiegać. Dziesięć mil. W deszczu. Zmusiłam się do uśmiechu, żeby powstrzymać łzy. – Cóż, myślę, że to wyjaśnia wszystko. – Sam… Wyminęłam go, pragnąc skryć się w samotności swojego samochodu.
– Nie martw się, Josh. Tego chciałam. O to prosiłam. – Tyle że ma to gorzki smak. – Spotkamy się później. Rozkleiłam się dopiero za kierownicą. Miej we mnie trochę wiary. To bolało. Jak mógł pomyśleć, że jej nie miałam? Wierzyłam w niego bez zastrzeżeń. To był właśnie problem. Zdeklarowałby się i trwał przy mnie. Trwałby przy mnie z niezachwianą lojalnością… podczas gdy jego serce umierałoby powolną, bolesną śmiercią, z tęsknoty za cudem. Nie mogłabym na to patrzeć. Zasługiwał na coś lepszego. Ja też. Wiatr od oceanu rozwiewał spiralne loki, w które ułożyłam dzisiaj włosy. Oparłam się o samochód i patrzyłam na molo, na którym miałam być dokładnie za dziesięć minut. Teraz przydałoby mi się trochę czarodziejskiego pyłu i może całkiem nowe serce. Tak, to mogłoby pomóc. – Dasz radę? – Ember nachyliła się do mnie. – Tak. To znaczy, jesteśmy tu dla Jaggera, prawda? Tu nie chodzi o mnie. Ani o moje głupie, złamane serce. Objęła mnie ramieniem i oparła swoją głowę o moją. – Myślę, że jesteś naprawdę niesamowita, wiesz o tym? – Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Jesteś moralnie zobowiązana do opowiadania mi takich rzeczy. Ale i tak dobrze to było usłyszeć. – Nie, nie jestem. Widziałaś go już? Pokręciłam głową. Minęły dwa tygodnie, dwa dni i… Spojrzałam na zegarek: dwadzieścia trzy godziny. Jeszcze jedenaście tygodni do jego dyplomu. – Czuję się zupełnie odrętwiała w środku. Myślisz, że to minie? – Tak – odpowiedziała. Josh wnosił właśnie ostatnie wielkie skrzynie na molo. – I myślę, że kiedy to się stanie, będziesz chciała tego odrętwienia z powrotem. – Brakuje mi go. – A jemu ciebie. Widziałam go, Sam. To najbardziej stoicki wrak, jaki kiedykolwiek widziałam. Coś jak… pomnik katastrofy?
To naprawdę smutne, patrzeć na coś takiego. – To naprawdę smutne żyć. Kiedy odeszłaś od Josha, myślałam, że jesteś prawdopodobnie najgłupszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałam. Było dla mnie oczywiste, że on kocha ciebie, a ty jego. Czy ja jestem głupia? Powinnam była zostać? Ember westchnęła. – Nie wiem. Nasze sytuacje są całkowicie różne. Gdyby Josh kochał kogoś takiego przede mną, i ona wróciłaby potem do jego życia? – Wywaliłabym ją z niego dla ciebie – obiecałam, a Ember się roześmiała. – Mogę zrobić to samo. Nie poznałam jeszcze tego wcielenia perfekcji. Nadal wolno mi jej nienawidzić. Twarz Grace stanęła mi przed oczami, z tym otwartym uśmiechem, z tą radością… I tym wrażeniem, które sprawiała, wrażeniem, że jest przedłużeniem Graysona w jego ramionach. – Ja nie mogę jej nawet nienawidzić, Ember. Ona jest piękna i słodka i nie zrobiła nic, żeby sobie na coś takiego zasłużyć. – Ty też. – Ember podniosła głowę i odwróciła się do mnie. – Sam, nie zrobiłaś nic, żeby zasłużyć na taki ból. To nie jest kara za to, co stało się z Harrisonem. To nie jest jakaś obłąkana pokuta. To, przez co przechodzisz, wykracza daleko poza prawo karmy. – Nie jestem taka pewna – powiedziałam cicho. – Cóż, ja jestem, więc mogę w to wierzyć za nas obie, do czasu kiedy ty też będziesz do tego zdolna. Josh biegł w naszą stronę, więc wzięłam się w garść. – Jest tu już? – Nie. Miał jeszcze jakąś sprawę do załatwienia. Dasz sobie radę? – zapytał, przyciągając do siebie Ember. Nie byli w stanie stać obok siebie i się nie dotykać. – Tak, oczywiście. Jesteśmy tutaj dla Jaggera, więc zróbmy to. – Zepchnęłam ból gdzieś w głąb siebie, tam, gdzie trzymałam go przez ostatnie tygodnie. Tam był bezpieczny, zamknięty. Podeszliśmy do molo i zajęliśmy wyznaczone miejsca za barierkami. Na sygnał każdy z nas miał otworzyć jedną z tych
dużych skrzyń. Przyjrzałam się mojej, żeby niczego nie zepsuć. – Tu jest dźwignia – objaśniła smukła dziewczyna w wielkich okularach przeciwsłonecznych, siadając obok mnie. – Trzeba przekręcić i pociągnąć. – Dzięki – powiedziałem z uśmiechem. Było coś w kształcie twarzy tej dziewczyny, co kogoś mi przypominało. – Cześć, jestem Anna Mansfield… Bateman… to skomplikowane. – Uśmiechnęła się, nie otwierając ust i wyciągnęła do mnie rękę. – Och, no tak! – zawołałam, potrząsając jej ręką. – Jesteś siostrą Jaggera, prawda? Jestem Sam Fitzgerald. Znam go kilka lat, mieszkaliśmy obok siebie w Kolorado. Muszę przyznać, że zawsze bardzo chciałam cię poznać. Przyjrzała mi się zza okularów. – Cóż, jestem bliźniaczką Jaggera, a tu przebywam tylko na tygodniowej przepustce z odwyku. Jestem wielką fanką leków, ale one za mną aż tak nie przepadają, jak się okazuje. – Westchnęła. – Przepraszam, lepiej to powiedzieć wprost, niż czekać, aż ludzie zaczną opowiadać sobie szeptem o twoich brudnych tajemnicach. Nawet powieka mi nie drgnęła. – Sypiałam z moim wykładowcą, ale okazało się, że był żonaty, wtedy dałam mu w twarz przy wszystkich i zostałam wydalona z uczelni. – Fajnie było go trzasnąć? – Tak. Zaśmiała się. – Podobasz mi się. – Nawzajem – odpowiedziałam. – Już są! – powiedział Josh scenicznym szeptem i wszyscy wskoczyli na deski, opierając się plecami o poręcz. – Ember, pani Donovan, macie ten transparent, prawda? – Joshua Walker, przerabialiśmy to piętnaście razy. Wiem, kiedy go zwolnić. Pani Donovan wie, kiedy go zwolnić. Przysięgam, można by pomyśleć, że to ty się oświadczasz. – Czy to zaproszenie? Bo bardzo chętnie bym cię poślubił. –
Uśmiechnął się do niej, a ona się roześmiała. – Uważaj na swoje ptaki – skarciła go, ale uśmiechnęła się szeroko. Spojrzałam na dźwignię przed sobą. – Podnieść i pociągnąć – powtórzyłam, dotykając zatrzasku. – To właśnie to tutaj. Przesuń to, a potem unieś i wyjmij na zewnątrz. – Jego głos rozległ się nade mną, a ja poczułam w piersi nagły płomień, jakby nadmiar uczuć przestał się w niej właśnie mieścić. Powoli podniosłam oczy i zobaczyłam najpierw jasnoniebieskie szorty, potem białą koszulkę z napisem, „Masters & Son” i w końcu dotarłam do oczu. Na moment zaparło mi dech w piersi. – Potrafisz to zrobić? – spytał łagodnie, choć nigdy nie widziałam tak twardego wyrazu na jego twarzy. Wyglądała, jakby została wykuta w kamieniu, nieruchoma, nieubłagana. Ale jego oczy, wpatrzone w moje, to były jego oczy, mojego Graysona. Zaiskrzyło między nami, jakby mnie dotknął. Boże, jak ja tego potrzebowałam. Dotknij mnie. Pocałuj mnie. Przypomnij mi, dlaczego miłość jest warta takiego ryzyka, nawet wtedy, gdy wynik jest z góry wiadomy. Rozchyliłam usta, a on opuścił na nie wzrok, a potem podniósł go na moje oczy. Emanował z niego dziki głód, taki, który zwykle sprawiał, że kończyłam przyciśnięta do najbliższej płaskiej powierzchni. Mój puls przyspieszył, przypomniałam sobie jego dłonie, jego język. Sposób, w jaki wymawiał moje imię, kiedy przesuwałam usta w dół jego brzucha. Zadrżałam. – Ptaki – wyszeptał. – Masz dźwignię? Jak, do cholery, był w stanie mówić? Kiwnęłam głową bez słowa, a on odpowiedział podobnym skinieniem i ruszył dalej. – Cholera, chyba będę musiała sobie zapalić po tym waszym wzrokowym seksie – powiedziała Anna, wachlując się. – Wy tak zawsze? – Tak – westchnęłam. – Prawdziwy seks też jest taki fantastyczny? – Lepszy. – Próbowałam się kontrolować, ale moje oczy
podążyły za nim bez pozwolenia, spragnione jego widoku. – Jeszcze trochę i molo by spłonęło – mruknęła. – Gotowi? – Josh dał sygnał. – Transparent! Ember i pani Donovan rozwinęły sztandar, a potem wszyscy wstali. Jagger i Paisley byli w wodzie pod nami, a moje serce prawie eksplodowało z całej tej miłości i doskonałości tego momentu. – Powiedziała, że tak! – Jagger krzyknął, a my zaczęliśmy wiwatować. Odwróciłam się do pudła. Przesunąć. Podnieść. Pociągnąć. Drzwiczki zostały otwarte i moje ptaki uleciały do nieba, dołączając do reszty ogromnego stada. Niebo zbielało, a ja się roześmiałam. Nie byłam w stanie stłumić czystej radości tej chwili. Wszyscy ruszyli na molo, żeby spotkać się z nimi na plaży. Łatwo było mi iść z nimi, łatwo i lekko. Wiatr podrzucał moją spódnicę do góry, więc obiema rękami przytrzymywałam miękką zieloną tkaninę. Jagger wyniósł Paisley z wody, a ona, gdy tylko jej stopy dotknęły piasku, pobiegła do rodziców. Objęli ją, jakby była ich najcenniejszym skarbem, a potem uściskali Jaggera. Jagger sięgnął po Annę i wciągnął do kółka. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak pięknego. Uśmiechałam się tak szeroko, że prawie rozbolały mnie policzki, a w oczach stanęły mi łzy. Był to obraz absolutnej miłości w swojej najpiękniejszej postaci. Czystej. Szczerej. Wszechogarniającej. Otarłam łzę w chwili, kiedy Jagger się przesunął i moje oczy spoczęły na Graysonie. Patrzył na mnie, z miłością, której tak bardzo potrzebowałam. Jego oczy mówiły wszystko, czego nie umieliśmy sobie powiedzieć. To mogliśmy być my. To ciągle możemy być my. Miej we mnie trochę wiary. Pragnienie, żeby z nim porozmawiać, zwyciężyło rozsądek, ale generał Donovan dotarł do niego pierwszy. – Więc wybrałeś już bazy w ubiegłym tygodniu, tak? Zatrzymałam się za tatą Paisley, czekając na odpowiedź Graysona. – Tak jest. – Dobrze, Jagger mówił mi, że jesteś w czołówce, więc pewnie nie będzie trudno dostać ci się tam, gdzie chcesz.
– Nie, proszę pana. – A jakie trzy bazy wybrałeś? Wstrzymałam oddech. Chociaż jeden z nich, Grayson. Tylko jeden. – Cóż, Fort Bragg, Karolina Północna. To mój pierwszy wybór. Odepchnęłam od siebie ból. Tego mogłam się spodziewać. – To dobre miejsce. Masz powiązania z okolicą? – To dla mnie dom, proszę pana. Tam mieszkają moi bliscy. Szumiało mi w uszach i ten dźwięk był głośniejszy niż ocean. – A dwa pozostałe? – Fort Campbell, Kentucky i Fort Stewart, Georgia, proszę pana. Maleńka, zielona nadzieja, która wykiełkowała w moim sercu, kiedy oglądałam oświadczyny, umarła teraz i leżała, uschła, u moich stóp. – Cóż, jeśli nie uda ci się z Karoliną, to chyba najlepsze rozwiązania… Głos generała Donovana cichł powoli, kiedy odchodziłam plażą, z bólem w sercu. Grayson wiedział, że chciałam wrócić do Kolorado, ale żadna z baz, które wybrał, nie była nawet blisko tego stanu. Miałam tego wszystkiego tak cholernie dosyć. – Sam! – zawołał za mną, ale nie zatrzymałam się. To oznaczałoby, że mu się poddałam, a ja już nie mogłam tego zrobić. – Proszę, powiedz coś. To prośba w jego głosie mnie złamała. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Był tak potężny, że zasłaniał mi cały zachód słońca. Co mogłam mu powiedzieć w tym momencie? – Tęsknię za tobą – przyznałam. – Przy każdym oddechu boli mnie serce, bo tak bardzo tęsknię za tobą, a to boli, Grayson. Wszystko mnie boli, cały czas. – Sam – szepnął, ale odsunęłam się, zanim zdążył mnie dotknąć. – Nie rób tego. Dotkniesz mnie i będę zgubiona. – Wsunęłam
się w otwarte drzwiczki mojego samochodu, a on zrozumiał, że to ucieczka. – Wiesz, że musiałem wybrać Karolinę Północną. Tak naprawdę nie miałem wyboru – przekonywał. – Wiem, ale mnie też go nie zostawiłeś. Nie powiększajmy naszych strat, Grayson. Zamknęłam uczucia głęboko w piersi i odjechałam.
Rozdział 27 SAM Lody? – spytała Morgan, przesuwając po blacie kubełek, i wyjęła z szuflady łyżeczki. – Dlaczego nie, w końcu przez jakiś czas nikt nie będzie oglądał mojego tyłka. – Wzruszyłam ramionami i zdjęłam pokrywkę z waniliowych lodów z kawałkami czekoladowych ciasteczek. Dwa dni temu na pewno byliśmy na plaży po raz ostatni w tym sezonie. – Zawsze możemy wyjść na drinka, jeśli potrzebujesz czegoś mocniejszego – zaproponowała. – Do diabła z tymi ostrzeżeniami o tornado. Jeszcze rok temu po takiej propozycji już wkładałabym buty. Ale alkohol oznaczał tylko tyle, że rano obudzę się z kacem i ciągle złamanym sercem. Nie, dziękuję. – Tak jest idealnie. – Cóż, lody są wszystkim, czym się aktualnie zajmuję, więc stałam się kimś w rodzaju eksperta. – Wydłubała trochę łyżeczką. Zabrzęczała moja komórka. Avery: „Cześć, mam dla ciebie wiadomości. Podjedziesz na siłownię?”. Jakby na zamówienie gałąź pnącej hortensji uderzyła w kuchenne okno. Niebo, jak na szóstą wieczorem, było bardzo ciemne, wiatr zwiastował rychłą burzę. – Zdaje się, że i tak czeka nas emocjonujący wieczór – powiedziała Morgan, zamykając dokładnie okno. – Chyba pójdę zdjąć stanik. Masz ochotę na maraton filmowy? – Dobry pomysł. Wszystko, tylko nie Dom na wzgórzu – odparłam odruchowo, czując, że już nigdy nie będę mogła tego oglądać, nie mając przed oczami Grace w szpitalnym pokoju. Odpisałam Avery: Sam: „Ostrzegają przed tornadem. Może spotkamy się jutro?”
Moja ciekawość będzie musiała zaczekać. Nie chciałam, żeby wychodziła w taką pogodę. – Ty i Grace – zaśmiała się Morgan. – Co? – Podniosłam głowę. Zamachała łyżeczką. – Och, no wiesz. Kiedyś przyszłam do domu z Paisley, kiedy byłaś w szkole, i kiedy spytałam, czy chce pooglądać telewizję, ona powiedziała dokładnie to samo. Hm. Dziwne. – Dziwne. Mia mówiła, że to jej ulubiony serial. – Nie jestem pewna. – Morgan wzruszyła ramionami. – Mówiła, że ostatni sezon był kiepski i że w ogóle za dużo tego puszczają. Tak czy inaczej, ja przebieram się w piżamę. Spotkamy się na kanapie? Nie byłam w stanie uciec przed Grace nawet we własnej kuchni. Była wszechobecna. Moja komórka znowu zabrzęczała. Kiwnęłam głową do Morgan. Piżamy to niezły pomysł, na pewno są wygodniejsze od dżinsów. Avery: „Już tu jestem”. Wiatr przybrał na sile, na moim telefonie pojawiło się kolejne ostrzeżenie pogodowe. „Ostrzeżenie przed tornado, Coffee County, Alabama, do 21.00. Natychmiast szukać schronienia. Formująca się trąba powietrzna w pobliżu Kinston. Tornado może rozwinąć się w każdej chwili. Radary Dopplera pokazują, że burza przemieszcza się w kierunku północno-wschodnim z prędkością 45 mil na godzinę. Miejscowości szczególnie zagrożone to… Enterprise… Fort Rucker… Natychmiast szukać schronienia”. Cholera. Wyglądało na to, że będziemy oglądały telewizję z przytulnej łazienki na parterze. Sam: „Hej, jest ostrzeżenie przed tornadoem”. Avery: „Widziałam. Mama już zamknęła siłownię”.
Sam: „Okej. Jedź do domu, dobrze?”. Zjadłam trochę lodów, rozkoszując się smakiem zimnej słodyczy. Od czasu oświadczyn tkwiłam w stanie odrętwienia. Żadnych łez, żadnego bólu… nic. Nadciągające tornado? E, tam. Może wyczerpałam już możliwości swojego ciała, wyschłam i w końcu zostały we mnie tylko nadwyżki lidokainy, które sprawiały tylko, że częściej gryzłam się w język. Ale może to dobrze. Może teraz będzie mi łatwiej ruszyć do przodu. Avery: „Grady mnie podrzucił. Mama jest w Dothan”. Zaniepokoiłam się. Sam: „Jesteś tam sama?”. Avery: „Tak. Żaden problem. Mama będzie tu za jakąś godzinę. Zadekuję się w saunie na dole czy coś”. Sama? Mowy nie ma. Przełączyłam na mapę pogody. Jeśli burza zmieni się w tornado, nie miała całej godziny. Spojrzałam w okno. Czy niebo nie powinno się zrobić zielone? W Kansas mama chowała się ze mną w schronie, więc właściwie nigdy niczego nie widziałam. Parę kliknięć i udało mi się włączyć lokalną telewizję, gdzie w wiadomościach o szóstej pogodę zapowiadał meteorolog. – …z dala od okien i gruzu unoszącego się w powietrzu. Tornado ponownie zaobserwowano przemieszczające się w kierunku północno-wschodnim, z prędkością około trzydziestu mil na godzinę. Mieszkańcy Enterprise powinni jak najszybciej poszukać schronienia. Tornado idzie prosto na was. Pilot wypadł mi z dłoni. – Morgan! – Pobiegłam do holu, gdzie zostawiłam buty, i włożyłam je szybko. – Co się stało? – spytała, schodząc ze schodów we flanelowych spodniach od piżamy. – Tornado idzie na nas. – Włożyłam bluzę z kapturem i popędziłam do kuchni, gdzie zostawiłam na blacie telefon. – To potwierdzone? – Tak. Musisz iść do łazienki.
Moje palce przebiegły po klawiaturze komórki. Sam: „Jadę do ciebie. Nie zamykaj się na klucz i nie zbliżaj się do okien”. – Cóż, ty też. – Morgan wzięła z korytarza torebkę z zestawem awaryjnym. – Ja muszę jechać do Avery. Jest całkiem sama na siłowni. Gdzie są, do diabła, kluczyki? Na stoliku przy wejściu? W torebce? Na stoliku do kawy. Tak. – Nie możesz teraz wyjść z domu, skoro nadciąga tu tornado. – Mówili, że ma prędkość trzydziestu mil na godzinę i jest jakieś dwadzieścia mil stąd, co daje mi dwadzieścia cztery minuty. Dotrę do siłowni w pięć. Wrócę, zanim się zacznie. – Pojadę z tobą. – Nie. W moim samochodzie jest tylko jedno miejsce. Z tyłu jest pełno pudeł. Zostań tu, tu jest bezpiecznie. – Więc weź to. – Rzuciła mi torebkę. – I bądź ostrożna. – Dobrze. – Dotarło do mnie w pełni, co zamierzam zrobić, kiedy poczułam na twarzy siekący deszcz. Dziesięć lat temu tornado niemal zupełnie zniszczyło to miasto. Głupotą było zakładać, że coś takiego nie może się zdarzyć ponownie. Rzuciłam torbę na siedzenie pasażera i przekręciłam kluczyk. Byłam już na Rucker Boulevard, kiedy telefon zsynchronizował się z samochodem. – Avery – powiedziałam wyraźnie. W przednią szybę bez litości bił deszcz. – Ha-halo? – usłyszałam jej słaby głos z głośników. – Jadę do ciebie, w porządku? Nie podchodź do okien, a kiedy zobaczysz mój samochód, wyjdź z budynku. – Nie chcę cię w to wciągać… ale boję się. W górze nade mną tańczyły gałęzie, kiedy zatrzymałam się na światłach. Skrzypiały i pękały. – Ja też. Niebo rozdarła błyskawica. – Avery, masz włączone radio? – Nachyliłam się do przodu, żeby lepiej widzieć niebo. Czy nie stało się jaśniejsze? Coś było
nie tak. – Tak. Mówią, żeby się chować. – Zaraz tam będę, obiecuję. Zielone. Gaz. Wcisnęłam pedał, mijając inny samotny samochód. Usłyszałam sygnał nowego połączenia i rzuciłam okiem na ekranik. Grayson. On wiedziałby, co robić. Zawsze wiedział. Ale nie mogłam rozłączyć się z Avery. Nie, kiedy była tam całkiem sama. – Niebo jest żółte – powiedziałam cicho. – To niedobrze! – Avery spanikowała. Cholera, nie powinnam była mówić tego na głos. – Wszystko w porządku, Avery. Nic ci się nie stanie. Gdybym tylko sama mogła w to uwierzyć. – Cholera! – krzyknęłam hamując gwałtownie. Na jezdnię tuż przede mną runęła gruba gałąź. Z trudem chwytałam powietrze. Nie mogę wpaść w panikę. Nie wpadnę w panikę. – Sam? – Głos Avery był wysoki, przerażony. – Nic mi nie jest. – Cofnęłam i wyminęłam przeszkodę. Kilka przecznic dalej przejechałam na pełnym gazie przez duże skrzyżowanie i zobaczyłam lej kondensacyjny. – Jasny. Gwint. Avery, musimy tam zostać. Myślę, że nie zdążymy wrócić do mnie na czas. – W porządku. – Miała płytki, urywany oddech. Znowu błysnęło i wszystkie światła wokół zgasły, sygnalizatory uliczne i sklepowe witryny. – Sam? – Wiem. Jestem już prawie na miejscu. – Nigdy nie byłam bardziej świadoma faktu, jak niewielką ochroną był miękki dach mojego kabrioletu. Z jedną ręką na kierownicy rozpięłam torbę z zestawem awaryjnym i wyjęłam z niej latarkę. Włożyłam ją do jednej z kieszeni na przedzie mojej bluzy. Przyszedł esemes od Graysona. „U mnie w porządku. Pragnę cię. Gdzie jesteś? Jesteś
bezpieczna? Proszę, uważaj na siebie”. Palce świerzbiły mnie, żeby do niego zadzwonić, ale nie mogłam tego zrobić Avery. – Pół minuty – powiedziałam do niej. Wjechałam na parking i zahamowałam, a potem zatrzymałam się przy krawężniku i zgasiłam silnik. Hamulec ręczny wbił mi się w brzuch, kiedy pochyliłam się, sięgając po torbę. – Już jestem! – Widzę cię! Rozłączyłam się i wsunęłam telefon do kieszeni. Wyszłam z samochodu i uderzyłam kolanami w chodnik. Metaliczny zgrzyt zmieszał się z krzykiem Avery. Szkło prysnęło na wszystkie strony. Gruba gałąź runęła z góry i wpadła przez okno do samochodu, omal we mnie nie uderzając. Nic się nie stało. Wszystko w porządku. Ryk wichru był ogłuszający, ale odgłosy pękających szyb i zgniatanego metalu jeszcze gorsze. – Sam! – Przenikliwy krzyk Avery postawił mnie na nogi. Potykając się, dotarłam do otwartych drzwi, w których czekała. Chwyciłam ją za ramię i wciągnęłam do środka. – Które pomieszczenie jest najbliżej środka budynku? – zapytałam. W mojej kieszeni odezwał się telefon. Avery wpadła na mnie od tyłu. Telefon umilkł. Rozejrzałam się po siłowni. Cały ten sprzęt bez trudu mógł się zmienić w zestaw latających pocisków. – Magazyn. – Avery pobiegła przodem. Szklany panel za naszymi plecami eksplodował i powietrze przeciął deszcz ostrych odłamków. Poczułam piekący ból w ramieniu. Podniosłam do góry torbę, żeby się osłonić, podczas gdy Avery otwierała drzwi magazynu. Kiedy weszłyśmy do środka, zamknęła za nami drzwi, a ja włączyłam latarkę. – Nic ci nie jest? – zapytałam. – Ty krwawisz! – Avery, nic ci się nie stało? – spytałam głośniej, oświetlając latarką jej twarz.
– Nie – odparła. Zbladłam. Za nią stały półki pełne ciężarków i części przyrządów do ćwiczeń. – O, cholera, nie! Czy to był jakiś horror? Czekała nas tu masakra! Otworzyłam drzwi i pociągnęłam Avery za sobą, pędząc do szatni. Tam nie było okien. – Musimy dostać się do szatni! Do pryszniców! – zawołałam, starając się przekrzyczeć narastający ryk. Wiedziałam, że to, co go wydaje, wkrótce w nas uderzy. Wpadłyśmy do środka. Zatrzasnęłam drzwi i założyłam zasuwę. Avery wybiegła za róg do pryszniców tuż przede mną, ale poślizgnęła się i upadła. Ryk wiatru jeszcze przybrał na sile, jeśli to w ogóle było możliwe. – Avery! Boże, proszę. Ona jest taka młoda. Ja jestem taka młoda. Grayson, ja go kocham. On musi przeżyć. Oni muszą przeżyć. Upuściłam torbę i stanęłam nad Avery, żeby pomóc jej wstać. – Sam! Uważaj! Zasłoniłam jej głowę ramionami i spojrzałam za siebie. O Boże, szafki. Szafki…
Rozdział 28 GRAYSON Sam! – Jej imię wyrwało mi się z gardła, kiedy telefon padł. Byłem już za drzwiami, z kluczykami w ręce. Nie zdawała sobie sprawy, że przypadkiem odebrała połączenie. Słyszałem wszystko. Lej posuwał się na północny wschód. Minął nas zaledwie w odległości mili. Wiatr omal mnie nie przewrócił, ale odzyskałem równowagę i podbiegłem do samochodu. Ciągle jeszcze stał. Nieuszkodzony. Dzięki ci, Boże, za małe cuda – a to co jest, do cholery? Coś wielkiego wystrzeliło nagle w niebo po mojej lewej stronie i spadło dwa domy dalej, miażdżąc sportowy samochód. Jasny gwint. To był samochód. Który spadł na inny samochód. Dwa samochody. Weź się w garść. Kiedy wsiadłem już do swojego auta i wyjechałem na drogę, uspokoiłem się, oddychając głęboko. Mój telefon złapał połączenie z bezprzewodowym bluetoothem. – Sam. Telefon dzwonił. I dzwonił. I dzwonił. – Cześć, dodzwoniłeś się do Sam. Zostaw wiadomość, a może oddzwonię… Jeśli cię lubię. Pa! – Nie wiem, czy to odbierzesz, ale wiem, że jesteś na siłowni. Słyszałem wszystko. Wszystko. Już jadę. Już do ciebie jadę, Sam. Zaraz tam będę. Tak bardzo, bardzo cię kocham. Trzymaj się, proszę. Jesteś silna. Jesteś niepokonana. Nic cię nie zniszczy. Więc trzymaj się. Zanim tam dotarłem, minęło piętnaście najdłuższych minut mojego życia. Przeciąłem kilka ogródków. Z trzema innymi facetami odsunąłem z jezdni zwalone drzewo. Mijały mnie wozy strażackie, z ryczącymi syrenami. Zniszczenia były… Cholera. Nie miałem na to słów. Dachy zerwane z domów, powalone drzewa. Ludzie stali
bezczynnie w swoich ogródkach, patrząc na to, co im zostało. Włączyłem światła, powoli przejechałem przez to, co leżało na jezdni i zaparkowałem przed tym, co zostało z siłowni. Pod tym wszystkim mogli być ludzie. Mogła tam być Sam. W oknach nie było ani jednej szyby, dach też znikł. Została naga konstrukcja budynku, z nietkniętymi belkami stropowymi. Na drzewach wokoło tkwiło kilka przyrządów do ćwiczeń. – Avery! – krzyknęła za mną Maggie. Zaparkowała za moim samochodem. – Ona jest z Sam – odparłem. – Och, dzięki Bogu. Gdzie one są? Potrząsnąłem głową, patrząc na rumowisko przed nami. – Tam. Zdążyły uciec do szatni, zanim wszystko się zawaliło. Maggie zgięła się wpół, dysząc ciężko. – Zaczekaj tu, Maggie. – Chciałem ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałem jak. Rozglądając się uważnie dookoła, wspiąłem się na rumowisko, powoli posuwając się do wnętrza budynku. Gdzieś z kąta tryskała woda. Prysznice. Omijając rozrzucone przyrządy, sunąłem dalej, uważając, gdzie kładę dłonie. Ona tu jest. Ona żyje. Musi żyć. Po prostu nie było innej możliwości. Zdusiłem przerażenie budzące się w moim umyśle. To by jej teraz na pewno nie pomogło. Moja lewa stopa wpadła w jakąś dziurę; syknąłem, kiedy kawał drewna spadł mi na goleń. Och, no tak, krew. Wyswobodziłem nogę i otarłem krew. Tylko zadrapanie. Jeszcze kilka minut i stanąłem pod drzwiami szatni. Klamka ustąpiła, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Musiała założyć zasuwę. Mądra dziewczynka. Zacząłem grzebać ręką w drewnie i pogiętym metalu, żeby dotrzeć do podłogi. Wtedy będę mógł otworzyć drzwi. Muszę ją stąd wydostać. – Sam! Avery! – Tutaj! – rozległ się stłumiony głos, a ja niemal osunąłem się z ulgi na ziemię.
– Avery, już idę! Czy z Sam wszystko w porządku? – Nie… nie wiem. Nie rusza się i jest tu krew. Dużo krwi. Musiałem się tam dostać natychmiast. Czym wybić okno? Gdzie to jest? To głupie narzędzie do wybijania szyb? Gdzie? Leje się woda, a ona nie oddycha. Zamrugałem i odsunąłem od siebie wspomnienia. Sam to nie Grace. Sam jest silniejsza, twardsza, ona się nie podda. Jest wojowniczką. Żyje, do cholery. Dostrzegłem fragment zbrojenia wystający nad framugą Podpełzłem bliżej, podskoczyłem i chwyciłem metalowy pręt. Trzymał się dobrze, więc podciągnąłem się na nim i przerzuciłem nogę ponad ścianą. Wylądowałem pod prysznicem, starając się za bardzo nie potłuc. – Avery? To ja, Grayson. – Tutaj! – Głos dobiegał z lewej strony, poszedłem tam i zobaczyłem snop światła padający spod sterty betonu. Ona żyje. Kop. Ona tam jest. Drgnąłem, kiedy zadzwonił mój telefon, a potem wyjąłem go z kieszeni. Jagger. – Co? – warknąłem. – Wszystko w porządku? Jezu, wszystko zniszczone. Nie, nie dom. Tu wszystko w porządku. Paisley, Josh, nic nam nie jest. Ale Grayson… Nie możemy się dodzwonić do Sam… Ścisnęło mnie w gardle, kiedy zacząłem odciągać ze sterty betonowe pustaki, przytrzymując telefon ramieniem. – Wiem. Właśnie ją odkopuję. – Kurwa. Czy ona… – Nie wiem. Nie jest dobrze. Jagger, mam w dupie, czy będziesz musiał zadzwonić do swojego pieprzonego ojca, ale musisz sprowadzić tu karetkę. Jesteśmy w siłowni. Proszę. Zrób to dla mnie. Zrób to, a już nigdy o nic cię nie poproszę. Obleję następny egzamin i oddam ci swoje miejsce w OML. To wszystko jest nieważne. Tylko pomóż mi. – Palce miałem już otarte do krwi, ale bez wytchnienia zrzucałem kolejne pustaki z kupy gruzu. Z dziewczyn.
– Zrobię wszystko, żeby przysłali wam karetkę, ale miasto jest zrujnowane. – Przełknął. – Kocham Sam jak siostrę, Grayson. Przyślemy tam kogoś. Jestem z Joshem, jesteśmy już między Rucker Boulevard a Osiemdziesiątą Czwartą. Dotrzemy do was za parę minut. Muszę tylko wykonać kilka telefonów. Rozłączyłem się, nie czekając, aż skończy. Miał mi tu sprowadzić karetkę, a nie mnie niańczyć. – Avery? – Tak? – spytała drżącym głosem. – Musisz mi powiedzieć, jeśli poczujesz większy ciężar, dobrze? Jeśli zrobię coś, co wywoła nacisk. – Odrzuciłem kolejny pustak. – W porządku. – Co leży na tobie? Jest twarde? Ciężkie? Muszę się zorientować, co was przygniotło. Milczała. – Avery? – Zacząłem szybciej odrzucać pustaki. – Sam. – Co? – Znieruchomiałem. – To jest Sam. Ona na mnie leży. Zasłoniła mnie sobą, kiedy spadły szafki. Zamknąłem oczy, rozdarty między potwornym bólem i strachem a dumą z niej. – Jasne, Avery – powiedziałem. – Ona cię kocha. – Wiem. – Głos jej się załamał. Kopałem i kopałem, aż w końcu przyłączyły się do mnie inne ręce. Josha i Jaggera. – Kurwa, Grayson. Popatrz na swoje dłonie – powiedział Jagger, ciągnąc mnie za ramię. Palce miałem obdarte ze skóry, spływające krwią. – Nic nie czuję. Do diabła z tym. – Teraz my się tym zajmiemy – nalegał, podczas gdy Josh zaczął ściągać ze sterty belki nośne. – A gdyby to była Paisley? W jego oczach błysnął strach. Położył mi rękę na ramieniu.
– Wyciągniemy ją. Kopaliśmy. Wkrótce dołączyli do nas inni ludzie, niektórzy w mundurach, inni nie. W końcu dotarliśmy do niebieskich metalowych szafek. – Jest dokładnie pod nimi – powiedziałem, żeby nie spaprali czegoś i nie zrobili jej krzywdy. Sześciu mężczyzn chwyciło ścienny moduł i podniosło go do góry, podczas gdy ja kucnąłem obok na ziemi. Kiedy się unosił, zobaczyłem jej zwisające palce. – Stop! Jest zaklinowana pod jedną z szafek. Nie mogłem wyciągnąć Avery, nie wiedząc, czy nie ma jakiegoś urazu szyi. – Odsuńcie się trzy kroki w stronę pryszniców. Zrobili to, więc mogłem wpełznąć pod spód, a potem przetoczyłem się na bok, aż znalazłem się dokładnie pod miejscem, w którym Sam tkwiła w makabrycznym zawieszeniu. Miała zamknięte oczy. Nie myśl o tym. Nie waż się. Jej ramię było wykręcone pod nienaturalnym kątem. Ślina napłynęła mi do ust. To przeżyje. Z drugiej ręki ciurkiem płynęła krew, nie pulsując. Nic poważnego. Przerażała mnie krew, która spływała równym strumieniem znad jej czoła, po policzku i brodzie. Delikatnie wyswobodziłem jej biodra, a potem ramiona, jedno po drugim. Wszystko robiłem powoli, z niezwykłą ostrożnością, żeby nie poruszyć niczego, co mogłoby spowodować uraz jej kręgosłupa. Jeśli dotąd nie został złamany. Zamknij się. Nikt z mężczyzn, trzymających ciężki system szafek, ani razu się nie poskarżył. Kiedy wyciągnąłem jej ramię do końca, opadła w dół jakieś trzydzieści centymetrów i wylądowała ciężko na mojej piersi. – Jest wolna! Powoli podniosłem ręce, żeby sprawdzić jej puls. Równy. Mocny. Dzięki ci, Boże. Jej nos leżał w zagłębieniu mojej szyi, jej czoło pod moją brodą. Czułem każdy jej oddech i starałem się oddychać w tym samym rytmie, jakbym mógł jej w ten sposób pomóc. Szafki
poruszały się powoli, aż w końcu zobaczyłem nad sobą błękit nieba. Burza minęła. – Co z nią? – spytała leżąca obok Avery. – Nie ruszaj się. Ratownicy zaraz cię wyciągną, ale nie ruszaj się, na wypadek, gdybyś miała jakiś uraz pleców albo szyi. – Co z nią? – powtórzyła. – Nie wiem. Oprzytomniała chociaż na chwilę, kiedy tam leżałyście? Proszę. – Nie. Zacisnąłem powieki, czując ogarniającą mnie panikę. Chciałem działać, walczyć, coś robić. Cokolwiek. Ratownicy najpierw zabrali Sam. Usztywnili jej kręgosłup, a potem przypięli ją do noszy pasami. Cały czas pytali, czy nic mi nie jest. Czy jestem ranny? Czy jest mi niewygodnie? Czy cokolwiek z tego miało jakieś znaczenie? Była nieprzytomna. Ciepła, ale bez życia. Nic nie mogło jej obudzić, nic nie mogło mi jej przywrócić. Odsunąłem jasne włosy z jej oczu i zacząłem się modlić. Wydostaliśmy się z samochodu, z wody, ale z tego nie byłem w stanie jej wyciągnąć. Byłem bezsilny. Kurwa. Sam to nie Grace. Nie mogę ich porównywać, ale mój mózg tego właśnie się domagał. Poszedłem za ratownikami, mijając Maggie, której nie pozwolono zbliżyć się do budynku. – Avery nic się nie stało – powiedziałem jej. Podnieśli Sam i wsunęli do karetki, a ja ruszyłem tam za nią. – Proszę pana… – Gdzie ona, tam ja. Patrzyłem na niego nieruchomym wzrokiem, aż skinął głową i wpuścił mnie do środka. – Słyszałem gdzieś, że to pomaga na mdłości – powiedział Jagger, podając mi piwo imbirowe. Usiadł na krześle w poczekalni obok mnie.
– Jasne, a jaki dupek ci to powiedział? – Wziąłem piwo i otworzyłem. Smak natychmiast zawrócił mnie do innego szpitala. Do innej poczekalni, gdzie siedziałem sam, czekając na informacje. Czekając, aż wypuszczą Owena, z kilkoma pieprzonymi szwami, które trzeba mu było założyć, i powiedzą mi, co z Grace. – Facet, który przeszedł przez piekło i w jakiś sposób pojawił się po drugiej stronie. – Jagger odchylił się na oparcie krzesła. – Dzwoniłem do Ember. Leci tu już z mamą Sam. Josh pojechał do Montgomery, żeby je odebrać. – Dobrze. Bardzo dobrze. – Oparłem łokcie na kolanach i pochyliłem się do przodu, próbując wtłoczyć powietrze do płuc. – Musisz pokazać im ręce. – Jasne. – Jak przyjdzie na to czas. Teraz? Nie miałem tego na liście priorytetów. Nienawidziłem szpitali, a znowu tu wylądowałem. Tym razem było trochę inaczej. Poczekalnia była pełna. Wszystkie szpitale były przepełnione, ten w Enterprise nie przyjmował. Rannych zwożono albo przybywali sami, a ich rodziny robiły to, co mogły… czekały. Tamta poczekalnia w Nags Head była prawie pusta, jeśli nie liczyć rodziny, która powtarzała mi, że to nie moja wina, choć ich miny mówiły coś zupełnie innego. Zwłaszcza Parker, kiedy już się pokazała, syczała, że mogłem zabrać mu kluczyki, że nie powinienem był pozwolić mu prowadzić. Tak, ta poczekalnia była inna, ale poza tym wszystko było niemal tak samo, łącznie z panicznym strachem, który płynął w moich żyłach. Powinienem być z Sam. Nie powinienem był pozwolić Grace, żeby usiadła mi na kolanach, bez względu na to, jak niewinne mi się to wtedy wydawało, nie pozwolić, żeby mnie pocałowała. Powinienem był wcześniej powiedzieć Sam, pokazać jej, jak bardzo ją kocham. Gdyby wiedziała, nie wyprowadziłaby się do Morgan. Byłaby ze mną. Nie skończyłaby pod tą kupą gruzu.
– Wyjdzie z tego, Grayson. Nigdy nie spotkałem tak twardej dziewczyny jak Sam. To wojowniczka, wszystko będzie dobrze. Wyprostowałem się i spojrzałem mu w oczy. – Nie wiesz tego. – Ona… – Ona przeszła przez tornado, została przygnieciona gruzem i od czterech godzin nie odzyskała przytomności. Miała źrenice różnej wielkości. Ty. Nic. Nie. Wiesz. – Ramiona mi opadły. – Nikt z nas nie wie. – Masz rację, nie wiem. Ale wiem, że ty już przeszedłeś przez piekło, straciłeś jedną kobietę, którą kochałeś, i która wróciła, kiedy straciłeś drugą. Emocjonalnie, oczywiście. Kurwa, nie to chciałem powiedzieć… Nie wiem, co chciałem… – Poruszył czapką, którą miał na głowie. – Szczerze mówiąc, to zwykle ty mówisz… to, co trzeba. – Co trzeba? Jagger wzruszył ramionami. – No wiesz. Co trzeba. Zawsze wiesz, co powiedzieć. Ja nie i naprawdę żałuję. Zwłaszcza teraz. Patrzyłem na lekarza, który przyszedł porozmawiać z inną rodziną. – Tak, cóż, tyle że nie ma tu nic do powiedzenia. Nie tym razem. Bo to wszystko bardzo przypominało powtórkę z tego, co zdarzyło się pięć lat temu. Tylko tym razem było dużo gorzej. Bo chodziło o Samantę. Moją Samantę. Jagger powoli pokiwał głową. – W porządku. Więc może tylko tu z tobą posiedzę? Ale tym razem nie byłem sam. – Tak. Dobry pomysł. Ramię miała złamane w trzech miejscach. Jedno złamane żebro. Jedną ranę w ramieniu. Jeden zwichnięty obojczyk. Wiele drobniejszych obrażeń. Wstrząs mózgu. – Panowie jesteście jej najbliższymi krewnymi? – spytał lekarz trzy godziny później.
– Tak – odparł Jagger. – Mam jej medyczne pełnomocnictwo. – Co takiego? – warknąłem, nie zwracając uwagi na lekarza. – Sam nie jest idiotką, Grayson. Zadbała o to, zanim w ogóle się tu przeprowadziła. Właściwie zadbała o to jej matka. Przy tych ciągłych zmianach bazy i braku dziadków, my jesteśmy jedyną rodziną, jaką ma, przynajmniej do czasu, kiedy przyleci jej mama – powiedział do lekarza. Czułem jak wzbiera we mnie niewytłumaczalny gniew. Jeśli ktokolwiek ma podejmować decyzje dotyczące Sam, to będę ja. Koniec. – Ma wstrząs mózgu, monitorujemy ją pod kątem obrzęków. Włączyliśmy już leki, podajemy tlen. W tej chwili reaguje dobrze. – A jeśli będzie miała obrzęk mózgu? – spytałem, starając się nie wpaść w panikę. – W takim wypadku będziemy mieli kilka możliwości. Po pierwsze, będziemy próbować operacyjnie usunąć nacisk albo wywołać śpiączkę farmakologicznie, żeby jej mózg mógł odpocząć, albo… – Nie! – Mój głos odbił się echem od ścian korytarza. Chwyciłem Jaggera za ramię. – Guzik mnie obchodzi, że jesteś jednym z moich najlepszych kumpli. Jeśli zgodzisz się na śpiączkę, rozwalę ci łeb. Nie miałem zamiaru pozwolić wysłać Sam tam, dokąd nie mógłbym za nią pójść. Jagger poklepał mnie po ręce. – W porządku. – Odwrócił się do lekarza. – Na razie w ogóle tego nie rozważamy – powiedział lekarz. – Kiedy będzie wiadomo, czego się spodziewać? Spojrzał na mnie z ukosa, ale odpowiedział. – Cały czas ją monitorujemy. Wygląda to obiecująco. – A kiedy będziemy mogli ją zobaczyć? – spytałem. Chciałem poczuć jej ciepło, jej puls. – Kiedy ją ustabilizujemy. – Przeprosił i wrócił za szklane drzwi, które mnie od niej oddzielały. – Muszę sprawdzić, co u Paisley. Zostaniesz chwilę sam?
Skinąłem głową. – I Avery. Zajrzyj do Avery. – Jasne. Jagger wyszedł. Zadzwonił mój telefon. Odpowiedziałem niewyraźnym: – Halo. – Nic ci nie jest? – spytała Grace. Chaotycznie opowiedziałem jej o wszystkim, zadowolony, że słyszę jej głos, głos rozsądku. – Nie zasłużyłeś na to – powiedziała, kiedy skończyłem. – Karma? Jasne, że zasłużyłem. To, co zrobiłem tobie… – Dość. Gray, nie ty jesteś za to odpowiedzialny, tylko Owen. Jeśli ktokolwiek na świecie ma prawo odpuścić ci tę winę, to właśnie ja. Oparłem głowę o ścianę. – Sam na to nie zasłużyła. Ty byłaś niewinna. Znalazłaś się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. Ale Sam? Pojechała tam, żeby pomóc Avery. W zasadzie rzuciła się naprzeciw temu cholernemu tornadu. – Jest odważna – powiedziała miękko Grace. – Tak. I zabawna, i skomplikowana, i seksowna, i inteligentna. Ale, Boże, to bez tego jej serca nie umiałbym już żyć. Nie wiem już, jak wygląda życie, w którym jej nie ma. Cały czas wracam myślami do tego czasu, kiedy to ty byłaś w takim stanie, kiedy czekaliśmy na informacje o twoim mózgu. – I jak wypada to porównanie? – Szczerze? – Oczywiście. Możesz nie być moim chłopakiem, ale ciągle jesteś moim najlepszym przyjacielem. Wiem, że dla ciebie nie jest już tak samo, że przyzwyczaiłeś się do życia beze mnie, ale chcę być przy tobie. Więc tak, szczerze. Przełknąłem i przez sekundę pozwoliłem sobie poczuć to, poczuć ten wszechogarniający strach, który groził, że zabije moją zdolność myślenia, oddychania. Wyobrazić sobie Sam leżącą tam, gdzie Grace. Albo gorzej, jej pogrzeb.
– Nie ma porównania. – Przepraszam, że ci to zrobiłam – powiedziała cicho. – Nie, chodzi o to, że teraz jest sto razy gorzej. Kochałem cię. Myślałem, że będziesz moją przyszłością, jeśli nawet nie życiową partnerką, to na pewno najlepszą przyjaciółką. Ale Sam? Jest jak taran, który przebija się przez moje mury i każe mi czuć, każe mi żyć… Potrzebuję jej tak samo jak tlenu. – Tak mi przykro, że ci się to przydarzyło, i Sam. Ona jest kimś naprawdę niezwykłym, Grayson. – Głos Grace był szczery, bez cienia sarkazmu czy złośliwości, jak zawsze. – To prawda. – A ja byłem idiotą, że nie stałem na jej progu każdego ranka przez te wszystkie tygodnie i nie błagałem, żeby do mnie wróciła. I że nie poprosiłem o Kolorado, choć wiedziałem przecież, że tego chciała. A przede wszystkim, że pozwoliłem, by ultimatum ojca rządziło moją przyszłością. Rozmawiałem jeszcze z Grace, kiedy wrócił Jagger i wcisnął mi w dłoń kubek z kawą. – Jest druga w nocy. To albo pora na sen, albo na kofeinę. Wziąłem kubek i upiłem łyk kawy, żałując, że nie parzy mnie bardziej, nie boli bardziej. Chciałem coś wreszcie poczuć. – Jasny gwint, czy to Vivica Fox? – spytał Jagger z szeroko otwartymi oczami, patrząc w głąb korytarza. Pochyliłem się do przodu i zobaczyłem piękną, poważną kobietę idącą w naszą stronę. Ember, Josh i Paisley, wszyscy z trudem za nią nadążali. Sposób, w jaki trzymała głowę, aż za bardzo przypominał mi kogoś innego. – To mama Sam. Na pewno. Podeszła do mnie, przykucnęła przede mną, spojrzała na moją zakrwawioną koszulę i wzięła mnie za ręce. – Ty jesteś Grayson. Jej oczy, tego samego koloru co oczy Sam, przez chwilę wpatrywały się w moje. – Tak, proszę pani. – Przygotowałem się na atak, obwinianie. Wiedziałem, że będę musiał to znieść. Zamiast tego ona dotknęła mojego policzka i zacisnęła wargi,
a w jej oczach błysnęły łzy. – Ona cię kocha. – A ja kocham ją. Skinęła głową. – Dziękuję. Gdybyś do niej nie pojechał, nie wyciągnął jej stamtąd, ta rozmowa odbywałaby się w innych okolicznościach. – Ścisnęła moje ręce, a potem wstała i weszła na oddział szybkim, pewnym krokiem. – Jak wam się jechało? – spytał Jagger Josha. – Dobrze, ale pogoda znowu się zepsuje. Idzie nowy front, jutro znowu mają być tornada. – Cholera – mruknął Jagger i pocałował Paisley w czubek głowy. Wszyscy usiedli rzędem obok mnie. – Wiecie, że to jest poczekalnia – powiedziałem. – Będziemy grzeczni – odparł Josh. Całą wieczność później pułkownik Fitzgerald wyszła z oddziału z posępną twarzą. Zerwałem się z krzesła. – No i? – Nastawili bark. Czekają, aż z ramienia zejdzie opuchlizna, wtedy poskładają kości. Rana została zaszyta. – A mózg? – spytałem, wstrzymując oddech. Odetchnęła głęboko. – Powstrzymali obrzęk. Nie będą w stanie określić stopnia urazu, dopóki nie odzyska przytomności. Gdzie ja to już słyszałem? – Mogę ją zobaczyć? Potrząsnęła głową. – Jeszcze nie. Nawet mnie z początku nie chcieli wpuścić. Zakląłem. W tej samej chwili zadzwoniła moja komórka. Cholera. Telefon o drugiej w nocy nie zwiastował nic dobrego. – Porucznik Masters? Kurwa. O drugiej w nocy telefon, który tak się zaczynał, wróżył naprawdę źle. – Tak jest.
– Major Davidson. Przykro mi, że dzwonię o tak później porze, ale mamy tu wypadek. – Jego głos brzmiał ostro. – Tak jest? – Jeśli których z chłopaków z naszej grupy prowadził pod wpływem, skopię mu tyłek. – Zbliża się kolejny front atmosferyczny, jest zagrożenie tornadem. Mieliśmy wczoraj szczęście, flota jest nieuszkodzona, ale musimy ewakuować helikoptery. – Tak jest. – Ścisnęło mnie w żołądku. – Wyczerpaliśmy dzisiaj większość naszych doświadczonych pilotów, a nie mamy dość instruktorów. Spytałem ich o najlepszych studentów i pojawiło się pańskie nazwisko. – Tak jest – powtórzyłem. – Startuje pan o świcie, czyli za mniej więcej pięć godzin. Proponuję zatem, żeby się pan przespał. Poleci pan z panem Stewmonem, pańskim instruktorem. Dokonano już oceny ryzyka, można brać się do roboty. Trzeba usunąć stąd flotę. Och, będę też potrzebował Batemana. Nie mogłem stąd odejść Nie teraz. Nie, kiedy Sam leżała na oddziale ratunkowym. – Panie majorze, jestem teraz w szpitalu. Moja dziewczyna… – była dziewczyna, sprecyzował mój mózg – …została dzisiaj poważnie ranna. Bardziej niż doceniam i szanuję pańską decyzję, panie majorze, ale może są inni, lepiej wykwalifikowani piloci? – Przykro mi to słyszeć, poruczniku Masters. To nie jest pańska żona? – Nie, panie majorze. Jeszcze nie. – W takim razie przykro mi, to nie tylko decyzja, to rozkaz. Potrzebujemy pana. Oczekuję pana w Cairns przed siódmą. A teraz proszę odpocząć. – Rozłączył, się, zanim zdążyłem jeszcze cokolwiek powiedzieć. – Co jest? – spytał Jagger. – Mamy rozkaz stawić się w Cairns przed siódmą rano. Trzeba usunąć sześćdziesiątki czwórki ze strefy ewakuowanej, zanim uderzy kolejne tornado.
– Cholera, pozwolą wam dwóm na długodystansowy lot? Jestem pod wrażeniem – powiedział Josh. To była ta jedyna chwila, kiedy w ogóle nie cieszyło mnie, że jestem najlepszy w grupie, ani że w ogóle jestem w wojsku. Odwróciłem się do mamy Sam. – Próbowałem się z tego wyplątać. Nie chcę jej tu zostawiać, ale będę musiał. Sam nie była moją żoną. W oczach armii nie miała żadnych istotnych powiązań ze mną ani praw. Ja nie byłem nikim, kto mógłby ubiegać się o pozwolenie pozostania u jej boku. A ja podpisałem ten cholerny kontrakt, w którym zasadniczo przehandlowałem swoją niezależność w zamian za przyjęcie do Armii Stanów Zjednoczonych. Mogłem wykonać rozkaz, albo zostać oskarżonym o nieobecność bez zwolnienia. Wyrzuciła ręce do góry. – Tu nie ja dowodzę. W tej sprawie nie mogę ci pomóc. Ale może pomogę ci tutaj. Chodź. Drzwi otworzyły się i weszliśmy na oddział. Pielęgniarka za blatem przekrzywiła głowę. – W czym mogę pomóc? – Ten młody człowiek został właśnie wezwany przez swoje dowództwo, by wypełnić rozkazy. Bardzo chciałby przedtem zobaczyć swoją narzeczoną. – Zobaczyła moje szeroko otwarte oczy i szepnęła: – Masz zamiar poślubić moją córkę czy nie? Do diabła, jasne, że tak! – Absolutnie. – Nie wspominał wcześniej, że są zaręczeni. – Pielęgniarka spojrzała na mnie sceptycznie. – To tak świeża sprawa, że oboje nie zdążyli się z tym jeszcze oswoić. – Pułkownik Fitzgerald uśmiechnęła się, a ja stałem nieruchomo jak skała, wiedząc, że nie powinienem kłamać. Byłem w tym bardzo kiepski. Pielęgniarka podniosła wzrok na zegar i westchnęła. – Dobrze, ale musi się pan pospieszyć. Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Już
zapamiętałem numer jej pokoju z białej tablicy za plecami pielęgniarki. – Zaczekam na zewnątrz – powiedziała pułkownik Fitzgerald, kiedy otwierałem drzwi. – Dziękuję pani. Za wszystko. W środku powitało mnie miarowe popiskiwanie monitora. Odsunąłem zasłonę, która oddzielała Sam od drzwi. Lewą rękę miała na temblaku, była podłączona do kroplówki i miała na głowie jakieś przyssawki. Przysunąłem krzesło bliżej łóżka i usiadłem, a potem ująłem jej dłoń i pocałowałem ją. – Kocham cię. Muszę wyjechać na kilka dni, ale będę z powrotem, kiedy miną te burze. Wtedy ty będziesz już przytomna i razem zastanowimy się, co dalej robić, ponieważ jeśli czegoś mnie to wszystko nauczyło, to tego, że nie mogę bez ciebie żyć. Zburzyłaś moje mury, sprawiłaś, że znowu zacząłem czuć, więc lepiej bądź przy mnie i pomóż mi uporać się z tymi wszystkimi uczuciami. Znajdziemy jakiś sposób, Samanto. Na pewno. Siedziałem przy niej, patrząc, jak jej pierś unosi się i opada z każdym oddechem. Ona się obudzi. Jest silniejsza niż Grace, a jeśli będę to sobie powtarzał, jakoś przez to przejdę. Ona się obudzi. – Hej. – Pułkownik Fitzgerald łagodnie ujęła mnie pod ramię. Otworzyłem oczy. – Jest już wpół do trzeciej. Zasnąłeś. Chyba powinieneś wrócić do domu i przespać się trochę przed lotem. Pogładziłem kciukiem miękką skórę dłoni Sam. – Nie chcę jej zostawiać. Jej mama uśmiechnęła się ciepło, ze smutkiem. – Ja też nigdy nie chciałam. To jest najtrudniejsze w mojej pracy, rozstania z nią. Zwłaszcza, że ona właściwie nikogo innego nie ma. Ale jeśli jest ktoś, kto naprawdę rozumie wojsko i to, co się z nim wiąże, to jest to Sam. To jedyne życie, jakie ona zna, Grayson. Dorastała w nim i coś mi mówi, że wyjdzie za wojskowego. Ona zrozumie. – Nie powinna musieć tego rozumieć. Powinienem tu być. Nie rozmawialiśmy… – Słowa uwięzły mi w gardle.
– Wiem. Powiedziała mi. Wy dwoje jesteście parą właściwych ludzi w niewłaściwym czasie. Wszystko się przeciw wam sprzysięgło, wiem o tym, i Sam, z tym swoim logicznym, matematycznym umysłem, też o tym wie. Ale ona nigdy nie unikała wyzwań ani nie wybierała łatwiejszych dróg. – Musi to mieć po matce. Zaśmiała się. – Nie podlizuj się i zmiataj stąd. Ja zostanę z Sam. Nie będzie tu sama. Mimo że każda komórka mojego ciała zdawała się protestować, pochyliłem się nad łóżkiem i pocałowałem Sam w policzek. – Kocham cię, Samanto. Walcz z całych sił. Niedługo wrócę. Wybacz mi, proszę. Wyszedłem z pokoju, ale moje serce tam zostało.
Rozdział 29 SAM Wszystko mnie bolało. Z trudem odemknęłam powieki i spojrzałam na świat. Byłam w szpitalu. Gdzie? Dlaczego? Tornado. Poruszyłam powoli głową i zobaczyłam mamę, która siedziała na krześle i czytała coś na tablecie. – Mamo – zaskrzeczałam. Otworzyła szeroko oczy i uśmiechnęła się, a potem rzuciła tablet na stolik koło łóżka i wcisnęła guzik, żeby wezwać pielęgniarkę. – Cześć, Sam. Spokojnie. Miałaś ciężki dzień. – Woda? – W ustach miałam taki smak, jakby zdechło tam jakieś zwierzątko futerkowe. Gdzie jest Grayson? Czy nic mu się nie stało? Czy dom nadal stoi? Podniosła szklankę do moich ust. Upiłam kilka łyków wody. – Lepiej. Dzięki. – Co pamiętasz? – zapytała. Skrzywiłam się. – Dobiegłyśmy do szatni, potem zawaliła się ściana. Chyba. O Boże, co z Avery? – Wszystko w porządku, złamała tylko mały palec i siedziała tu w poczekalni cały ranek. Wspaniale ją ochroniłaś i jestem z ciebie diabelnie dumna. – Usiadła na brzegu mojego łóżka. – To dobrze. Cieszę się, że nic jej nie jest. Jaki jest dzisiaj dzień? – Wtorek. Byłaś nieprzytomna tylko jeden dzień. Obawiali się obrzęku mózgu, no i masz wspaniały wstrząs mózgu. – A ten temblak? – spróbowałam poruszyć ramieniem i jęknęłam z bólu, który je nagle przeszył. – Cholera, ale boli. Uniosła jedną brew, ale nie skarciła mnie. – Nie ruszaj się. Miałaś rękę złamaną w trzech miejscach i wybity obojczyk. Opuchlizna zeszła, więc później założą ci gips.
Przesunęłam językiem po wysuszonych wargach. – Grayson? – spytałam cicho. – Ten chłopak cię kocha, Samanto. – Ścisnęła moją rękę. – Gdzie on jest? Nic mu się nie stało? – Powinnam była odebrać, kiedy dzwonił, choćby po to, żeby usłyszeć jego głos. – Jest cały i zdrowy, jeśli nie liczyć skóry zdartej z palców. – Uśmiechnęła się na widok mojej miny. – To on cię znalazł i wykopał spod gruzu. Miałaś szczęście. Okazało się, że połączył się z tobą przez telefon. Musiałaś niechcący odebrać. Usłyszał „szatnia”, więc wiedział, gdzie cię szukać. Z siłowni niewiele zostało. Tak jak z reszty tej części miasta. Nazywają to EF-3. Przyjechał za mną. Odszukał mnie. – Gdzie on jest? Jej twarz posmutniała. – Wiesz, jak to jest w wojsku. Najlepsi najbardziej dostają w tyłek. Potrzebowali pilotów do ewakuacji sprzętu. Dostał rozkaz. Przysięgam, był tym załamany. Nie chciał cię zostawiać. Skinęłam głową i przełknęłam rozczarowanie. – Obowiązek i ojczyzna, co, mamo? Cóż, nie powinnam być zaskoczona. Zawsze wiedziałam, że jest wojskowym, ale łatwo o tym zapomnieć, kiedy mieszkasz koło bazy treningowej. Musiał wykonać rozkaz, to oczywiste. – Sam. – Wyciągnęła rękę, ale ja się odsunęłam. – Nie. Tak jest lepiej. On i tak za dwa i pół miesiąca kończy studia i przenosi się do Karoliny Północnej. Nic się nie zmieniło. – Nadal go kochasz – powiedziała z uporem. – Może to coś, czemu warto się przyjrzeć, nawet mimo tego zamieszania z Grace. – Nie będę tą drugą, mamo. Nigdy więcej. – Ból w moim sercu był sto razy gorszy niż w reszcie ciała, ale morfina sącząca się z kroplówki na niego nie działała. – Tak jak… – Nie byłam w stanie dokończyć. – Jak ja? Wiem, jakie to uczucie lepiej niż ktokolwiek inny. Wielu rzeczy żałuję, Samanto. Że wybrałam niewłaściwą drogę, że zakochałam się w kimś, kogo nie mogłam mieć. Ale jednego nie żałowałam i nigdy nie będę żałowała, i to jesteś ty. Jesteś miłością
mojego życia, moją małą dziewczynką. I nie mogę znieść, jak cierpisz. – Więc wesprzyj mnie w tym. Nie chcę go widzieć. Nie mogę. Potrzebowałaś czasu i przestrzeni, kiedy przeprowadzałyśmy się po raz pierwszy. To właśnie to, czego ja teraz potrzebuję. Daj mi to. – Widziałam jego twarz, widziałam, jak cię całował na pożegnanie. Ten chłopak cię potrzebuje. – Nie. Tylko tak mu się wydaje. Byłam tylko jego podporą, mamo. Obudziłam go, pomogłam mu przez to przejść. Kocham go. Boże, wszystko w nim kocham. Ale on czekał na nią pięć lat, przez ten swój cholerny honor. Gdybym poprosiła, żeby to dla mnie poświęcił, nie byłby już tym samym człowiekiem i ja nie mogę mu tego zrobić. Nie jestem ślepa, wiem, że on mnie kocha, ale ona jest… – Szukałam odpowiednich słów. – Nazywają się nawzajem Sputnikiem i Gwiazdką. Są dwiema połówkami jednej całości. A ona jest… mamo, ona jest cudowna. Życzliwa i piękna, i taka miła. Nawet nie jestem w stanie jej nienawidzić, za bardzo ją lubię. Jest jak pieprzony jednorożec, a on zasługuje na tę doskonałość. Ja nie spełniam tych standardów. Wejście lekarza nie pozwoliło jej odpowiedzieć. Przedstawił się i zbadał mnie. – Chyba możemy już założyć gips. Złamane kości. Złamane serce. Tak. Czas poskładać wszystko do kupy, żebym mogła znowu zacząć żyć. – Cieszę się, że dobrze się czujesz. Twój mózg… jest… no, wiesz, w porządku? – spytała Avery, siadając obok mnie na łóżku kilka godzin później. – Tak, mam wstrząs mózgu, ale obrzęk już zszedł. Poza tym mam różowy gips. Komu by się to nie podobało? Uśmiechnęła się. – Tak mi przykro. – Hej. – Wzięłam ją za rękę. – To nie była twoja wina, a ja zrobiłabym to jeszcze raz, gdyby było trzeba. Potrząsnęła głową.
– Nie przypuszczałam, że będzie aż tak źle, przysięgam. Nawet kiedy zadzwoniła i kazała nam zamknąć siłownię, wiesz? Cały czas przeprasza, że jej tu nie było. – To nie jest też jej wina. Miała kierownika i nie wiedziała, że ty się tam wybierasz do czasu, kiedy już tam byłaś. – Tak. Po prostu chciałam pokazać ci, co odkryłam, a zamiast tego pokazałam ci szafki od środka. – Odwróciła wzrok. – Cóż, na twoją obronę mogę powiedzieć tylko, że nie widziałam wnętrza szafek. Obudziłam się tutaj. – Wzruszyłam jednym ramieniem, tym zdrowym, i uśmiechnęłam się. Zaśmiała się. Cel osiągnięty. – No dobrze, więc powiedz mi, co odkryłaś. – Serio? – skrzywiła się. – Teraz? Tutaj? – Trudno mi wyobrazić sobie lepszy moment czy bardziej wyczekiwaną rozrywkę. Poza tym, drzwi się tu nie zamykają, co chwilę ktoś przychodzi w odwiedziny. Jeśli posiedzisz trochę dłużej, uniknę przez jakiś czas innych gości. – W porządku. – Jej oczy rozbłysły, kiedy weszła w swój technotrans. Rozumiałam od czasu do czasu jakieś słowo, ale to by było na tyle. – No dobrze, a tak bardziej po ludzku? – Och, no tak. W porządku, więc ta osoba, która cię nęka, jest w sumie dość głupia. Jej pierwotne konto to pracownicze konto mailowe na Uniwersytecie Kolorado w Kolorado Springs. – Zaczekaj. Jej? Więc to nie jest Harrison? – To z całą pewnością kobieta. – Avery wyciągnęła kartkę papieru z tylnej kieszeni. – Michelle Proctor. O Boże. Oczywiście. Cała jego rodzina pracuje na tym uniwersytecie. – Ona pracuje w biurze przyjęć – wyszeptałam. Wszystkie kawałki układanki zaczynały do siebie pasować. – Tak! Skąd wiedziałaś? – Podała mi kartkę. – Bo wyrządziłam jej wielką krzywdę, choć o tym nie wiedziałam. – Papier w mojej dłoni wydawał się miękki. Słaby.
– To nie usprawiedliwia tego, co ona ci robi. Nic tego nie usprawiedliwia. Musisz zadzwonić tam i powiedzieć im o tym. Musisz ją powstrzymać. – Może na to zasługuję. Avery zmrużyła oczy. – Nie, to już jest jakaś bzdura. Musisz coś z tym zrobić, Sam. Potrząsnęłam głową. – Nie wiesz, co mi proponujesz. Musiałabym wrócić do Kolorado i… – Co i tak chciałaś zrobić – przerwała mi. – Tak, ale nie w taki sposób. Musiałabym przejść dyscyplinarne przesłuchanie, wszyscy by się dowiedzieli, że zrobiłam to, czego się najbardziej wstydzę. Wyobrażasz sobie? Wchodzisz do swojej szkoły i opowiadasz o najbardziej żenującej rzeczy, jaką kiedykolwiek zrobiłaś? – To na pewno nieprzyjemne. Nie mówię, że nie. Ale co z innymi? Ścisnęło mnie w żołądku. – Jakimi innymi? – Jest jeszcze co najmniej pięć innych adresów, na które wysyła takie maile. Założę się, że tak samo fałszowała ich dane. Założę się też, że te osoby nie mają pojęcia, że to ona to robi. Jeśli nie zrobisz czegoś dla siebie i dla tych dziewczyn, ja to zrobię. Inne dziewczyny? Nie byłam pierwsza. – Kiedy został wysłany ostatni mail? – Zaczęła atakować kolejną dziewczynę jakieś dwa miesiące temu. Nie byłam też ostatnia. – Mogę powiedzieć, że znam jedną z nich, i to jest wspaniała dziewczyna. Świetna korepetytorka i jeszcze lepsza przyjaciółka. Wyszła mimo tornada, żeby mnie ratować. Tornado! Jeśli zrobiła coś takiego, poradzi sobie z tą panią. Może ją zapytasz. – Avery patrzyła na mnie wyzywająco. Pięć innych dziewczyn przechodzi przez to samo co ja. Pięć dziewczyn, które nie mogą się dostać do college’u, nie mogą
ruszyć dalej ze swoim życiem. Pięć dziewczyn, którym odebrano przyszłość, bo popełniły ten sam głupi błąd i sypiały z niewłaściwym mężczyzną. Musiałam wrócić do Kolorado. – Mogę na chwilkę wejść? – zapytała Grace od drzwi. – Co… co ty tu robisz? – spytałam, a potem potrząsnęłam głową. – Przepraszam, to było bardzo niegrzeczne. To pewnie przez te środki przeciwbólowe. Uśmiechnęła się do mnie łagodnie i usiadła na krześle przy łóżku. – Jedziemy właśnie do Teksasu na badania i Gray zapytał, czy nie zajrzałabym do ciebie. – Nadłożyłaś setki mil, żeby mnie zobaczyć? – To mój najlepszy przyjaciel, bez względu na to, co się stało, a kobieta, którą kocha, nie odbiera telefonów. Więc tak, warto poświęcić tej sprawie kilka godzin, moim zdaniem. No i chciałam z tobą porozmawiać, a przez telefon byłoby chyba niezręcznie. – Więc niezręczne odwiedziny to lepszy pomysł? – Sąd ciągle obraduje – odparła ze śmiechem. – I co, czujesz się lepiej? – Minęło kilka dni, nie jestem już na oddziale ratunkowym. Nie mam obrzęku mózgu, więc może jutro pójdę do domu. Telefon w moim pokoju zadzwonił, ale zignorowałam go. – Chcesz, żebym odebrała? – zapytała Grace. – Nie. – Och, w porządku. Siedziałyśmy w milczeniu, aż przestał dzwonić. – Więc Teksas? – spytałam, starając się podtrzymać rozmowę. Kiwnęła głową. – Tak, muszą mnie zbadać jak laboratoryjnego szczura. – Jesteś cudem – odparłam z uśmiechem. Może trochę wymuszonym. – Niezupełnie. – Spoważniała. – Terapia pozwoliła mi się wybudzić, to fakt, ale…
– Ale ty zawsze byłaś świadoma – dokończyłam. Spojrzała na mnie szybko. – Tak. Skąd wiedziałaś? – Powiedziałaś Morgan, że Dom na wzgórzu jest przereklamowany i że ostatni sezon był kiepski. Zamrugała. – Ostatni sezon pokazywali, kiedy byłaś w śpiączce. Mia zaczęła puszczać ci ten serial, kiedy usłyszała o facecie, który wyszedł ze śpiączki po dwudziestu latach i narzekał, że w tym czasie zmuszali go do oglądania Barneya. – Och. Żadnych kreskówek, są okropne. – Od jak dawna byłaś świadoma? – spytałam. – Sama nie wiem. To wracało stopniowo, miałam takie skoki w czasie. Myślę, że od jakichś dwóch lat, może? Byłam więźniem we własnym ciele. Kiedy przychodził Gray i błagał mnie, żebym się obudziła… to było najgorsze. Uwielbiałam jego wizyty i jednocześnie bałam się ich bardzo, bo nie mogłam z nim rozmawiać ani pomóc mu w tym, co przechodził. – Utrata ciebie była dla niego piekłem. Pielęgniarka zapukała do drzwi. – Pani Fitzgerald? Dzwoni do pani pan Grayson Masters. Przełknęłam i odwróciłam wzrok od Grace. Dziwne. – Czy może mu pani przekazać, że śpię? – Oczywiście – odparła i wyszła. – On odchodzi od zmysłów. Może mogłabyś do niego zadzwonić? Potrząsnęłam głową. – Nie. Chcę jasnej sytuacji. Jemu jest lepiej z tobą, bez względu na to, co mu się teraz wydaje. Ty jesteś jego cudem. Jego Grace. Jeśli go zobaczę, usłyszę jego głos… Po prostu nie mogę. – Ty go kochasz. – Głęboko – odparłam i wbiłam wzrok w koc. – To chyba najtrudniejsza rozmowa, jaką kiedykolwiek prowadziłam. Zaśmiała się. – Nie. Spróbuj kilku lat rozmów, w których mówi tylko jedna
osoba, i zobaczysz, czy to nie trudniejsze. – Fakt. Zaczekaj. Jeśli tak długo byłaś świadoma, słyszałaś mnie. Wiedziałaś o nas, a jednak go pocałowałaś. – Cofnęłam dłoń. Przełknęła i odwróciła oczy. – Tak. Ludzie robią rzeczy, z których nie są dumni, kiedy się boją. Obudziłam się i wszystko było inne. Cały świat poszedł do przodu, tylko ja tkwiłam ciągle w tym samym miejscu. Gray był wszystkim, co zawsze miałam, czego mogłam się uchwycić. Nie powinnam była go całować ani nawet przyjeżdżać do Alabamy. To nie było w porządku wobec niego ani wobec ciebie, i naprawdę mi przykro z tego powodu. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. – Jej głos przycichł do szeptu. – Grace, on należy do ciebie. Ja robię co w mojej mocy, żeby od niego odejść dla jego własnego dobra, i twojego. Proszę, nie utrudniaj mi tego. – Cóż, ja próbuję zrobić to samo. Szczególnie teraz. On się tak bardzo zmienił. Stwardniał, zdystansował się, nie jest już tak skłonny do śmiechu. Kiedyś taki nie był. Och, i kiedyś uwielbiał maliny! Położyłam mu je teraz na serniku przy obiedzie po plaży i nawet ich nie ruszył. – Nasionka wchodzą mu w zęby – wyjaśniłam. Skinęła głową. – No właśnie. Chodzi mi o to, że ja jestem tą samą Grace, mniej więcej, ale on nie jest już tym samym Grayem. I choć bardzo go kocham jako przyjaciela, wątpię, żebyśmy kiedykolwiek byli dla siebie kimś więcej. Chcę, żeby był szczęśliwy, i ty też. – Ale zbyt wiele was łączy. Macie swoje przezwiska, a ty znasz go na takim poziomie, na jakim ja go nigdy nie poznam. – I to bolało bardziej niż cokolwiek innego, świadomość, że są takie obszary jego życia, do których nie mam dostępu, podczas gdy on znał mnie na wylot. – On mówi o tobie „szkwał”, chociaż o tym nie wiesz – powiedziała. – Co? – Szkwał. Nagła burza, która nadchodzi nie wiadomo skąd,
wstrząsa oceanem i wywraca wszystko do góry nogami. To właśnie z nim zrobiłaś. To ty, tylko ty wyciągnęłaś go z niego samego i przywróciłaś do życia, a ja patrzyłam na jego transformację od tego pierwszego razu, kiedy mi o tobie opowiedział kilka tygodni po tym, jak się poznaliście. On też przeszedł przez moje życie jak burza. – Muszę wracać do Kolorado. Są sprawy, które muszę tam załatwić… sama. Wszystko za bardzo sie przeciw nam sprzysięgło. On też już się zdecydował i wybrał Karolinę Północną. – Więc spraw, żeby to zmienił. – Moc, która zabrzmiała w jej głosie, kazała mi na nią spojrzeć. – Ty byś tak zrobiła? Zmusiła go, żeby wybierał między miłością a rodziną? Kazała mu czekać, aż poukładasz sobie resztę życia? On pięć lat czekał, żebyś się zbudziła. Nie mogę znowu prosić go o coś takiego. – Ja bym wybrała miłość. Sprawiała, że to wszystko wydawało się takie proste, w przeciwieństwie do tej wariackiej wieży, którą sami wybudowaliśmy, wyciągając kolejne klocki jenga, aż cała konstrukcja się zawaliła. – Tak, cóż, ja wybieram szczęście Graysona, które aktualnie nie idzie w parze z moim własnym. Nie było odpowiedzi.
Rozdział 30 GRAYSON Gdzie ona jest, do diabła? Morgan skrzywiła się w drzwiach. – Mówiłam ci. Wczoraj przyszli z firmy przeprowadzkowej i zabrali jej rzeczy. Nie wiem dokąd. Miałem ochotę wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy. – Nie mieli żadnego adresu? Nic? Morgan potrząsnęła głową. – Nie, nic, przykro mi, Grayson. – Tak, mnie też. – Wróciłem do samochodu i usiadłem za kierownicą. Tydzień. Nie było mnie tydzień, a ona w tym czasie zdążyła wypisać się ze szpitala, zmienić numer komórki i wyprowadzić się z mieszkania. Jak miałem ją odszukać, jeśli ona tego nie chce? Zadzwonił mój telefon. Wcisnąłem guzik na kierownicy, żeby odebrać. – Cześć, mamo. – Grayson. – O, cześć, tato. Przepraszam, zobaczyłem numer i pomyślałem, że to mama. – Nie, mama jest na zakupach. Pomyślałem, że zadzwonię i powiem ci… mówiła mi o tym długodystansowym locie. – Tak? Moment był fatalny, ale naprawdę dobrze sobie poradziłem. Innymi słowy – odczep się. – To było głupie. – Dostałem rozkaz. – Jakby kiedykolwiek mógł to zrozumieć. Mogliśmy się tak kręcić w kółko, a i tak zawsze lądowaliśmy w tym samym miejscu. – Czekałem, aż wróci ci rozsądek, synu. Żebyś był bezpieczny. – Tak, cóż, na tym polu jestem jednym wielkim
rozczarowaniem. – Chcę, żebyś wiedział, że cię kocham. Że wszystko, co zrobiłem, zrobiłem z miłości i żeby cię chronić. – Tato, mam dwadzieścia trzy lata. Nie musisz mnie chronić. – Muszę. Boże, kocham cię, Gray. – Ja ciebie też, tato. Rozłączył się, a ja zamrugałem. Czy przepraszał za to, że zachowywał się jak dupek, kiedy byłem w domu? Pewnie nie. To nie leżało w jego naturze, no i nadal nie aprobował tego, co robię. Trzydzieści sekund i dwie przecznice później telefon znowu zadzwonił. – Porucznik Masters? – Major Davidson? Proszę nie wysyłać mnie nigdzie indziej. Muszę zobaczyć się z Sam. – Synu, muszę się z tobą zobaczyć. Ścisnęło mnie w piersi. – W porządku, panie majorze. Kiedy? – Natychmiast. Wiem, że dopiero co wylądowałeś, ale musisz przyjść do mojego gabinetu. – Tak jest. Mogę tam być za dziesięć minut. – Usłyszałem kliknięcie. Dobrze, że nie zdjąłem jeszcze munduru. Czyżbym spieprzył coś w czasie lotu? Przypomniałem sobie wszystkie szczegóły lotu, próbując dopatrzeć się w czymś błędu. Był ze mną pan Stewmon, który powiedziałby mi, gdybym w czymś nawalił, tego mogłem być pewny. Zaparkowałem obok samochodu Jaggera i wszedłem do środka. Nie mogłem się otrząsnąć ze złych przeczuć, jakby czekało mnie coś przerażającego. Jagger siedział w holu z panem Stewmonem po swojej lewej stronie. – Wiesz może, o co chodzi? – spytał mnie. – Nie, chyba że popełniłem jakiś błąd w czasie lotu – odparłem, patrząc na pana Stewmona, który potrząsnął głową.
– Porucznik Masters – zawołał major ze swojego gabinetu. Wszedłem do środka i zasalutowałem. Minął rok, odkąd byłem tu po raz ostatni. – Proszę usiąść. Usiadłem, ale nie skorzystałem z oparcia. Major Davidson zabębnił palcami po blacie biurka i przerzucił jakieś akta. Moje dokumenty medyczne. Cholera. – Odebrałem dziś telefon od osoby, która przedstawiła bardzo poważne zarzuty dotyczące pańskiego stanu zdrowia, poruczniku. Jeśli okażą się one zgodne z prawdą, zakończy to pański udział w kursie lotniczym. Mój pieprzony ojciec. – Tak, panie majorze? – Czy jest pan dyslektykiem? Zabawna sprawa z tymi plastrami – odrywane powodują taki koszmarny ból. – Nic mi o tym nie wiadomo. Westchnął. – Mówił, że tak pan odpowie. – Mój ojciec. – Te słowa miały cierpki smak. – Pański ojciec. – Skinął głową. – Zechce mi to pan wyjaśnić? – Nie mogę wyjaśnić czegoś, na co nie ma dowodów, panie majorze. Nigdy nie zostałem zdiagnozowany jako dyslektyk. W szkole podstawowej powoli uczyłem się czytać, ale już średnią ukończyłem z jedną z najlepszych lokat; tak jak później Citadel. W żadnej z tych szkół nikt nie doszukał się powodów, by uznać mnie za dyslektyka. – Dlaczego więc pański ojciec miałby tak twierdzić? – Ponieważ uważa, że zabiję kogoś, latając. – Bądź brutalnie szczery, tylko tak mogą ci uwierzyć. – W dniu moich osiemnastych urodzin miałem wypadek samochodowy; kierowca drugiego samochodu był pijany. Nie zareagowałem dość szybko. Moja dziewczyna była przez pięć lat w śpiączce. Ojciec uważa, że to moja wina. Nigdy nie zaakceptował mojej decyzji, żeby zostać
pilotem. Major Davidson pokiwał powoli głową. – Czy może pan udowodnić, że nie jest pan dyslektykiem? – Panie majorze, a czy może pan udowodnić, że nim jestem? Powoli rozwiązuję testy, tak. Powoli czytam, tak. Ale proszę spojrzeć na moje wyniki z kursu podstawowego, ukończyłem go z pierwszą lokatą, i na wynik kursu Apache’a, gwarantuję, że będę w pięciu pierwszych procentach. Mówię o pięciu procentach, bo jestem w grupie z chodzącą encyklopedią lotnictwa, Jaggerem Batemanem. – To prawda. – Panie majorze, nie ma żadnych potwierdzonych podejrzeń co do mojej rzekomej dysleksji. Ani odkąd rozpocząłem edukację, ani wcześniej. Te oskarżenia są zupełnie bezpodstawne. Przyglądał mi się przez chwilę, a ja patrzyłem mu prosto w oczy, bez jednego drgnienia powieki. – Proszę wezwać tu pana Stewmona i porucznika Batemana i zaczekać w holu. – Tak jest. – Chwyciłem czapkę tak mocno, jakbym chciał ją rozerwać, i wyszedłem. – Prosi was obu. – Wszystko w porządku? – spytał Jagger. – Rodzina to dranie. Poklepał mnie po ramieniu i spojrzał prosto w oczy. – Do czasu, aż założysz własną, tak? – Tak. Skinął głową i wszedł do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Stukałem stopą o podłogę, czekając, i patrzyłem, jak dłuższa wskazówka na zegarze przesuwa się czternaście razy, aż w końcu drzwi się otworzyły. – Proszę wejść – powiedział pan Stewmon, przytrzymując mi drzwi. Major Davidson stał tyłem do nas w rogu pokoju i rozmawiał przez telefon. Zapewne kończył właśnie moją karierę lotniczą, ponieważ ojciec nie potrafił mi zaufać. Nigdy. Major rozłączył się i odwrócił.
– Słowo „dysleksja” nie występuje w pańskiej dokumentacji, ani z Citadel, ani ze szkoły średniej. – Panie majorze, powtórzę – nigdy, w całym moim życiu, nie byłem badany pod kątem dysleksji, nigdy jej też u mnie nie zdiagnozowano. Sądzę, że moje wyniki i oceny mówią same za siebie. – Potwierdzam – zgodził się pan Stewmon. – Porucznik Masters wykazuje się dogłębną wiedzą oraz refleksem, co czyni z niego doskonałego pilota. Ma świetną orientację w przestrzeni, bardzo dobrze potrafi ocenić sytuację, bardzo dobrze radzi sobie z komunikacją. Na palcach jednej ręki mogę policzyć pytania, na które udzielił błędnej odpowiedzi, a muszę przyznać, że zadaję ich całe mnóstwo. Bateman myli się częściej niż Masters. Moje brwi podjechały do góry. Kątem oka zobaczyłem, że Jagger wzrusza ramionami. Major Davidson spojrzał po kolei na nas trzech. W końcu zatrzymał wzrok na mnie. – Zdaje pan sobie sprawę, że dysleksja automatycznie dyskwalifikuje pana jako uczestnika tego programu? – Tak, panie majorze. Tak jak słaby wzrok, padaczka i głupota, choć na tę ostatnią ciągle nie wymyślili jeszcze testu. Teraz Jagger uniósł brwi. – Pańska postawa jest odpowiedniejsza w stosunku do porucznika Batemana. – To tylko żart. – Czy ma pan dysleksję? Brutalna szczerość. – Mój lekarz twierdzi, że nie, a on ma znacznie wyższe kwalifikacje, by to ocenić. – Jeśli porucznik Masters istotnie miałby dysleksję, to mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie wpłynęła ona dotąd na jego praktyczną zdolność latania ani osiągania najwyższych not z zajęć teoretycznych – jak również pełnienia obowiązków lidera grupy – zakończył pan Stewmon. – Jednak gdyby ją istotnie miał… – powiedział major
Davidson. – Wówczas należałoby to sprawdzić. – Gdyby istniały powody, by to sprawdzać, których, jak pan twierdzi, nie ma. – Major Davidson pochylił się nad biurkiem. – Nie jest możliwe sprawdzić coś, co nie było nigdy zdiagnozowane ani nawet podejrzewane – nie dawał za wygraną pan Stewmon. Major Davidson potarł czoło. – Wykańczacie mnie, wy dwaj. Wiecie o tym? Masters… Ty, Bateman, Walker i Carter. Mam przez was niekończący się ból głowy. Czekałem, nie spuszczając z niego oczu, aż wyda decyzję. – Sprawa jest zamknięta. Nie dał mi pan żadnego powodu przypuszczać, że jest jakikolwiek problem, więc nie będziemy się tym więcej zajmowali. Jest pan wolny. Powietrze uciekło mi z płuc. – Dziękuję, panie majorze. Wychodziliśmy po kolei, ale zanim zdążyłem przejść przez próg, major Davidson mnie zatrzymał. – Poruczniku Masters. Odwróciłem się powoli. – Panie majorze? – Mam dla pana wiele szacunku, a nawet podziwu za to, co pan osiągnął. – Wyciągnął do mnie dłoń, a ja ją ująłem. – Dziękuję, panie majorze. – Nie mogłem się doczekać, kiedy stamtąd wyjdę. – Niech pan już idzie, Bateman, dogoni pana – powiedział pan Stewmon w drodze na parking. Jagger posłał mi spojrzenie, które mówiło „nie zazdroszczę ci, stary” i prysnął do przodu. – Dziękuję, szefie. – Mój syn ma dysleksję. Wiedział pan o tym? – zapytał. Przełknąłem ślinę. – Nie, proszę pana. – Kiedy rozwiązuje jakiś test, czyta każde pytanie dwa razy, biorąc między nimi głęboki oddech. – Spojrzał mi prosto w oczy.
Skinąłem głową. Westchnął. – Chcę przez to powiedzieć, że wiedziałem od pierwszego dnia, od pierwszego testu. Ale wiedziałem też, że skończyłeś kurs podstawowy z najwyższą notą, co oznaczało, że ciężko pracowałeś i nie pozwoliłeś, żeby cię to przed czymś powstrzymało. Gdybym kiedykolwiek uznał, że stanowisz zagrożenie dla mnie albo twoich partnerów, sam bym cię usunął. Ale nigdy nie dałeś mi powodu, żebym tak pomyślał. Jestem pełen podziwu dla ciebie. Ale wiedziałem. Wiem. – Co pan wie? – spytałem z kamienną twarzą. Poklepał mnie po ramieniu. – Właśnie. – Uważam, że dzisiaj zasłużyłem na piwo – powiedział Jagger, podchodząc do lodówki. – Mnie też daj – powiedziałem. Dwie głowy natychmiast odwróciły się w moją stronę. – Poważnie? – spytał Josh. – Ojciec doniósł, że mam dysleksję; omal nie wywalili mnie z kursu; kobieta, którą kocham, zniknęła, podczas gdy kobieta, którą kiedyś kochałem, próbuje nadrobić ostatnie pięć lat wszystkiego. Proszę. O. Piwo. Josh otworzył puszkę i podał mi ją. Ledwie zdążyłem podnieść ją do ust, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. – Otworzę – powiedziałem, ruszając do drzwi. Piwo omal nie wypadło mi z ręki, kiedy zobaczyłem, kto za nimi stoi. – Myślałem, że wyjechałaś. Piękne, zielono-orzechowe oczy Sam omal nie wyszły z orbit, kiedy zobaczyła piwo. – Czy to nieodpowiedni moment? Potrząsnąłem głową. – Udało mi się nie wylecieć ze szkoły z powodu dysleksji, więc to chyba bardzo dobry moment. Miała na sobie czarne spodnie capri i czarną bluzkę. Czerń przełamywał tylko ciemno-różowy gips wystający znad czarnego
temblaka. Nadal wyglądała fenomenalnie. – Masz dysleksję? – ściągnęła brwi, raczej zatroskana niż surowa. Odetchnąłem z ulgą. – Według armii nie. – Ale tak naprawdę masz. – Potrząsnęła głową. – Teraz to wszystko ma sens. Nauka, potrzeba, żeby znać odpowiedź na pytanie już po pierwszych paru słowach. Czy to nie jest dla ciebie niebezpieczne? Pokręciłem głową. – Nigdy nie miałem problemów podczas lotu czy jazdy samochodem. Tylko testy pisemne, to mnie przytłacza. – Jak się dowiedzieli? – Mój ojciec zadzwonił do nich i wyraził swoją troskę. Otworzyła usta. Miałem ochotę pocałować je natychmiast, zmniejszyć ten okropny dystans między nami. – Nie mogę uwierzyć, że zrobił coś takiego. Wiem, że nie chce, żebyś latał, ale żeby tak sabotować to, co robisz? – On jest pewny, że… że moje trudności spowodowały tamten wypadek z Grace. Jasne, zdaje sobie sprawę, że Owen mógł mieć z tym coś wspólnego, ale gdybym był lepszym kierowcą, nie przeleciałbym przez barierki. Owen też nie pomógł. Powiedział, że byliśmy bardzo daleko, kiedy wjechał na nasz pas, a było to tylko kilka długości samochodu. – To nie była twoja wina. – Zaczynam dopuszczać taką możliwość. Uśmiechnęła się, a moje serce przestało funkcjonować. – Tęskniłem za tobą – wyszeptałem. Jej uśmiech przygasł. – Zaprosisz ją do środka, czy będziecie stali w drzwiach cały wieczór? – spytał Jagger. – Cześć, Jagger. Dzięki, że nie oddałeś mojego mózgu na badania, kiedy byłam nieprzytomna – odparła Sam. – Tylko dlatego, że nie zaproponowali mi dość pieniędzy – zażartował. – Wejdź – powiedziałem, odsuwając się od drzwi. – Wiesz, to
także twój dom. Weszła do środka, ale potrząsnęła głową. – Już nie. Jeśli miałem jeszcze jakąś nadzieję, to teraz ją porzuciłem. Zamknąłem drzwi. Jagger i Josh ciągle stali oparci o blat w kuchni. – Może porozmawiamy w moim pokoju? Naszym pokoju. Spojrzała na mnie i wiedziałem, że pomyśleliśmy o tym samym. – Myślę, że na kanapie będzie bezpieczniej. – Tylko tym, którzy nie mają wyobraźni – odparłem cicho. Przymknęła oczy. – Proszę, nie. To już i tak jest trudne. Cholera. Tak nie mówi kobieta, która przyszła się pogodzić. – Usiądźmy. Usiadła na mniejszej kanapie, a ja na większej. – My chyba pójdziemy… – zaczął Josh. – …gdzieś, gdzie jest mniej napięcia – dokończył Jagger. – Miło – odparła Sam. Obaj podeszli do niej i kolejno ją uściskali. – Masz klucze? – spytał Jagger. – Tak, mam wszystko. Jeszcze raz dziękuję – powiedziała, uśmiechając się lekko. Czyżby miała zamiar tu wrócić, kiedy my się już wyprowadzimy? Czeka tylko, żebym stąd znikł? – Trzymam je nie bez powodu. Cieszę się, że się przydały. Napisz esemes, jak już będziesz na miejscu i naciesz się słońcem Kolorado. Uścisnął ją jeszcze raz i zostawił nas samych. – Wyjeżdżasz. – Mój głos brzmiał nienaturalnie łagodnie. – Ty też – odparła. – Dopiero za dwa miesiące. Ty uciekasz. Przede mną? Przed nami? – Pochyliłem się do przodu i nasze kolana niemal się zetknęły. – Prawdę mówiąc, jest dokładnie odwrotnie. Harrison? Mój
były? Wygląda na to, że nie byłam jedyną studentką, z którą sypiał. Mam wroga w biurze dziekanatu. Ta osoba zmieniała moje wyniki, ilekroć starałam się o przyjęcie na inną uczelnię. Biorąc pod uwagę wrogie maile, które mi przysyłała, domyślam się, że robiła to samo innym dziewczynom. – Cholera. Dlaczego mi nie powiedziałaś? Jej ramiona opadły. – Bo uważałam, że na to zasługuję? Jeśli nigdzie nie chcą mnie przyjąć, bo zostałam wydalona z uniwersytetu dyscyplinarnie, w porządku, to kara, na którą zasłużyłam. Ale kiedy pojawiły się obok tego oblane egzaminy, plagiaty, oszustwa? Tu postanowiłam postawić granicę. Nie zamierzam odpowiadać za rzeczy, których nie zrobiłam. – Nie powinnaś cierpieć. Z żadnego z tych powodów. – Cóż, postanowiłam to wyjaśnić. Muszę wrócić do Kolorado. Muszę pomóc tym innym dziewczynom i sobie samej. Zasługuję na przyszłość. One też. Byłem z niej taki dumny. Nie chciała walczyć o siebie, ale potrafiła pokonać strach i włożyć zbroję w obronie kogoś innego. – Zasługujesz na najlepszą przyszłość. – Ze mną. – A co z zajęciami tutaj? – Zezwalają na pełną refundację kursów ze szkodą dla kampusu, ale profesor angielskiego mówi, że mogę kończyć rok korespondencyjnie. Era Skype’a ma też swoje dobre strony. Podchwyciłem to. – Na przykład związki na odległość? Sam unikała mojego wzroku. – Wybrałeś Karolinę Północną. Ciężar odpowiedzialności rósł z każdą chwilą. – Tam jest moja rodzina. Warsztat mojego ojca, moje siostry, moja mama. Parker jest w rozsypce, a ja złożyłem idiotyczną obietnicę ojcu, że Joey będzie mogła przejąć warsztat, jeśli ja będę go prowadził razem z nią. Nie mogę złamać tej obietnicy. Byłaby zdruzgotana. – Wiem. – Sam spojrzała mi w oczy i to, co tam zobaczyłem,
przekraczało granice mojej wytrzymałości. Jej oczy promieniały miłością tak namacalną jak wszystko, czego kiedykolwiek dotykałem rękami. Miłość, akceptacja, żal – wszystko w jednym spojrzeniu. – Jedną z rzeczy, które mnie w tobie zachwycają, jest twoja lojalność, twoje poczucie obowiązku. – Kazało mi cię zostawić, kiedy byłaś ranna. – Tak, to prawda. Takie życie to dla mnie nic nowego, Grayson. Innego nie znam. Mamy ciągle nie było. Były opiekunki, nianie, przypadkowe przyjaciółki, z którymi mieszkałam czasami rok albo dłużej. Dopiero kiedy poznałam Ember, w moim życiu pojawiła się rodzina, w której mogłam się zakotwiczyć. Kiedy byłam mała, to bolało, ale nigdy nie wątpiłam, że moja matka jest zbudowana z jakiejś magicznej, niezwykłej materii, skoro potrafi tak poświęcić życie swoim ideałom. Wiele rzeczy w naszym życiu mi się nie podobało, ale o niej nigdy źle nie myślałam. I nie myślałam źle o tobie, kiedy się obudziłam, a ciebie nie było obok. – Ja o sobie źle myślałem. Pochyliła się i położyła mi dłoń na kolanie. – Wiem. Jesteś równie oddany jak moja mama. Niezachwianie. Armii, rodzinie. Dlatego rozumiem, że musisz wrócić do Karoliny, póki możesz, bo nie wiadomo, gdzie wyślą cię następnym razem. Rozumiem cię i gdybym próbowała to zmienić, wtedy nie byłbyś już… sobą. Nigdy nie poprosiłabym cię, żebyś stał się kimś, kim nie jesteś. Położyłem ręce na jej dłoniach, czując, jak żal odsuwa na bok wszystkie inne uczucia. – A gdybym wybrał Kolorado? Otworzyła szeroko oczy. – Ale nie zrobiłeś tego, a teraz jest już za późno, żeby to zmienić. Wszystko czeka na ciebie w Karolinie Północnej. A teraz, kiedy Grace się obudziła… – Ona nie ma z tym nic wspólnego, Sam. Przysięgam. Tak, jest moją najlepszą przyjaciółką i to się zapewne nigdy nie zmieni, ale ja kocham ciebie, Sam. Nie Grace. Potrząsnęła powoli głową i zamrugała, żeby odpędzić łzy.
– Ona ma z tym bardzo wiele wspólnego, Grayson. Wszystko. Modliłeś się o cud. Wiem o tym. Wracaj do Karoliny Północnej. Sprawdź, co może się wydarzyć z Grace, jeśli istotnie coś może się wydarzyć. Ja muszę wrócić do Kolorado i poukładać swoje sprawy, „pozbierać się”, jak poradził mi kiedyś jeden fantastyczny facet. Idziemy różnymi drogami. – Głos jej się załamał. Ja też się załamałem. Osunąłem się na kolana i wyciągnąłem do niej ręce. Pociągnąłem ją do siebie na podłogę i objąłem ramionami. – Musi być jakieś wyjście. Ja się nie zgadzam. Wtuliła się we mnie, wstrząsana szlochem, a ja delikatnie usadowiłem ją sobie na kolanach, uważając, by nie urazić ani jej połamanej ręki, ani tej drugiej, pozszywanej. – Ja tylko chcę twojego szczęścia – wyszeptała z ustami przy mojej szyi. Przeszył mnie dreszcz, objąłem ją nieco mocniej, ale ona dalej drżała na całym ciele. – Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak z tobą. – Ja też. Odsunąłem się trochę i ująłem jej twarz w dłonie, starając się wyryć ją w swojej pamięci. – Powiedz mi, dlaczego nie możemy być razem. Bo te wymówki to jakieś bzdury. Powiedz mi, dlaczego dwoje dorosłych ludzi, którzy się kochają, nie może znaleźć sposobu, żeby być razem. Naprawdę cię kocham, Sam. I nie pozwolę ci odejść. – Otarłem kciukiem łzę z jej policzka. – Ja też cię kocham, tak bardzo, że to aż boli. Teraz, w Alabamie, jesteśmy w bańce czasu. Ta bańka zaraz pęknie, ty i ja rozejdziemy się w różne strony. Ja chcę skończyć college, w którym naprawdę ciężko pracowałam. Ty chcesz być blisko swojej rodziny. Kocham cię, ale… ale wybieram siebie. – Rozumiem. – Rozumiesz? – Nie mogę być na ciebie zły za to, że chcesz tego samego, czego ja chciałem. Walczyłem o Citadel i mimo że moi rodzice byli bardzo niezadowoleni z mojej decyzji, żeby wyjechać po
wypadku, ja wyjechałem. Wybrałem siebie. Postanowiłem, że nie będę tam usychał, patrząc, jak Grace marnieje w szpitalu. Więc tak, rozumiem. Przesunęła palcami po moim policzku. – Muszę wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i stawić czoła swoim demonom albo nigdy tego nie zrobię. Pocałowałem ją, przyciskając usta do jej warg w cichej obietnicy, którą zrozumiałem. – Jestem z ciebie taki dumny. Żałuję tylko, że nie mogę ci w tym jakoś pomóc. Roześmiała się przez łzy. – To by chyba było oszustwo. – Twoja mama powiedziała, „właściwi ludzie, niewłaściwy moment”, kiedy byłaś w szpitalu. Tak się bałem, że możesz się nie obudzić, że siedziałabym przy twoim łóżku kolejne pięć lat. – Grayson, nigdy bym cię o to nie prosiła. – Ale i tak bym to zrobił i to nie z poczucia winy, tak jak to w dużej mierze było z Grace. Tylko dlatego, że drugiej takiej jak ty nie ma na całym świecie. Nikt inny nie potrafi mnie tak wkurzyć i jednocześnie rozbawić w tym samym czasie. Nikt nie potrafi pchnąć mnie do granic moich możliwości, a zaraz potem przyciągnąć z powrotem. – Właściwi ludzie. Niewłaściwy czas – powtórzyła i pocałowała mnie delikatnie. – A kiedy nadejdzie właściwy czas? – zapytałem. – Co? Skinąłem głową, bardziej do siebie niż do niej. Tak. To się może udać. – Nie jesteśmy ptakiem i rybą, Sam. Pewnego dnia skończysz college, a kiedy tata będzie gotów pozwolić, by Joey przejęła warsztat beze mnie, będę wolny. Ty jesteś moją właściwą osobą. Jedyną osobą. Będę na ciebie czekał. Pochyliła się i pocałował mnie tak, jakby już nigdy więcej w życiu miała tego nie zrobić. Nasze języki spotkały się w wirze rozchylonych warg i cichych westchnień. Boże, tak tęskniłem za
jej smakiem. Przesunęła palcami po moich włosach, a ja nie mogłem przestać jej całować, bo wiedziałem, że nasza bańka już pęka. Odsunęła się w końcu, z trudem chwytając oddech. – Kocham cię, Grayson. Czekałeś już kiedyś pięć lat i ja nie zamierzam prosić cię o to samo. Nie pozwolę ci na to. – Wstała szybko i wybiegła z domu. Drzwi trzasnęły i wszystko, czego próbowałem się uchwycić, rozpadło się na kawałki. Kiedy już znalazłem w sobie dość siły, by podnieść się na nogi, podszedłem do drzwi, jakby ona ciągle tam była. Zamiast tego znalazłem asa kier, jej ostatnią kartę, na stoliku w holu. Jestem nieprawdopodobnie samolubna, ale nigdy tam, gdzie chodzi o ciebie. Nie pozwolę, żebyś wyłączył się z życia choćby na jeden dzień więcej. Nie z mojego powodu. Te słowa były napisane permanentnym markerem. Napisała je, zanim tu przyszła, bo wiedziała, co zrobię, nawet, kiedy ja jeszcze tego nie wiedziałem. Wziąłem zapomniane piwo ze stolika do kawy i wychyliłem je. Pięć miesięcy z nią, przy niej, i dziewczyna znała mnie lepiej niż ja sam. Ale nie mogła powstrzymać mnie przed czekaniem na nią, tak jak nie mogła mnie powstrzymać przed tym, żebym ją kochał. Były rzeczy, którymi nawet Samanta Fitzgerald nie mogła rządzić.
Rozdział 31 SAM Patrzyłyśmy na siebie, sześć dziewczyn siedzących przy stoliku i pijących kawę w kawiarni Montague’s w Kolorado Springs. Różniłyśmy się między sobą. Blondynki, brunetki, nawet jedna ruda. Wysokie, niskie szczupłe, krągłe, prymuski i… nieprymuski. Do diabła, jedyne, co nas łączyło, to fakt, że z każdą z nas zabawiał się Harrison Proctor. Cóż, i że wszystkie byłyśmy z tego powodu szykanowane. – Za godzinę mamy spotkanie z dziekanem. Wszystkie jesteście na to gotowe? – spytałam, zdrową ręką kładąc złączone spinaczem wydruki maili na stoliku. Jeszcze dwa tygodnie i zdejmą mi gips. – Wszyscy się dowiedzą, co zrobiłyśmy. Carrie, brunetka o szeroko rozstawionych oczach, położyła swoje maile obok moich. – On musi za to zapłacić. Rozległy się pomruki aprobaty. – Nie – potrząsnęłam głową. – Tu nie chodzi o Harrisona. To, co nam zrobił, było złe, ale dajmy spokój, moje panie. Któraś z nas nie wiedziała, że to wykładowca? Czy którąś z nas wprowadził pod tym względem w błąd? Spuściły oczy. – Tu chodzi o Michelle i o to, co ona nam robi. Jeśli będziemy się zachowywały jak jakieś rozpieszczone uczennice, które szukają odwetu, bo chłopak nas okłamał, przegramy. – Ale to, co on robił, było nie w porządku – dodała Lesley, ta ruda. – Owszem. Ale my też nie byłyśmy w porządku. Wszystkie. Jeśli chcemy odzyskać swoje życie, swoje wyniki, swoją przyszłość, musimy wziąć za to odpowiedzialność. Nasza mała brudna tajemnica wyjdzie na jaw. Jeśli tego nie chcecie, to jest moment, kiedy można się wycofać. Razem jesteśmy silniejsze, ale
nie będę prosiła nikogo, żeby przeszedł dla mnie przez piekło, jeśli nie jest na to gotowy. Bum. Bum. Pliki maili lądowały na stoliku, aż końcu wszystkie ujawniłyśmy swoje koszmary. Godzinę później stanęłyśmy przed gabinetem dziekana, wszystkie w formalnych strojach. No dobrze, może Lisa wyglądała trochę jak z Legalnej blondynki, ale uważam, że w sumie prezentowałyśmy dojrzały, zjednoczony front. Nie byłyśmy dziećmi, które można bezkarnie wykorzystać. Sekretarka, urocza siwowłosa kobieta w kocich okularach, przyjrzała nam się, kiedy czekałyśmy przy jej biurku. – I wszystkie jesteście tu, żeby spotkać się z dziekanem? – Tak. – W porządku zatem – odparła z miłym, pobłażliwym uśmiechem i znikła za drzwiami gabinetu dziekana Millera. – Ostatnia szansa – powiedziałam cicho i dziewczyny zebrały się wokół mnie. Ustawiły się w rzędzie i ruszyły do przodu. Kiedy nadszedł czas, weszłyśmy do gabinetu z drżącymi uśmiechami na twarzach i plikami kartek w dłoniach. Ja zajęłam miejsce z przodu na środku, reszta dziewcząt ustawiła się za mną na kształt wachlarza. Dziekan siedział za wielkim mahoniowym biurkiem ze wspaniałym widokiem na Fort Range za plecami. – Panno Fitzgerald, nie zdawałem sobie sprawy, że przyprowadzi pani ze sobą całą armię – powiedział, marszcząc brwi. – Przepraszam, panie dziekanie, kiedy się umawiałam na spotkanie, nie wiedziałam jeszcze, kto będzie chciał wziąć w nim udział. – Kiedy umawiała się pani na spotkanie, sądziłem, że chce pani rozmawiać o swoim ataku na profesora Proctora w ubiegłym roku. – Przesunął wzrokiem po zebranych dziewczynach. – Teraz nie jestem tego już taki pewny. Twarz mnie paliła. Wzięłam głęboki oddech. Kawa na ławę. – Popełniłam błąd i jestem skłonna ponieść wszelkie
dyscyplinarne konsekwencje, jeśli umożliwi mi to ukończenie tutaj studiów. – Miło mi to słyszeć, panno Fitzgerald – uśmiechnął się z przymusem. – Jednak nie w tej sprawie jesteśmy tu dzisiaj. – Zrobiłam krok do przodu i położyłam maile, oryginalne wypisy z dzienników ocen i najnowsze wydruki na jego biurku. – Przez ostatnie dziesięć miesięcy próbowałam dostać się do kilku innych szkół. Za bardzo się krępowałam, żeby wrócić tutaj po tym, jak się zachowałam w stosunku do profesora Proctora. Bez względu na to, co mnie do tego doprowadziło, nie powinnam go była uderzyć. Jednak to, co ma pan w tej chwili przed sobą, to dowody na to, jak przez cały ubiegły rok byłam szykanowana i nękana. Są tu obraźliwe maile z pogróżkami, a także moje wypisy ocen, zmienione przez biuro przyjęć. Zmarszczył brwi, przesuwając wzrokiem po kartkach papieru. Mówiłam dalej, żeby nie stracić rozpędu. – Jeśli przejrzy je pan do końca, znajdzie wydruk dowodów, uzyskanych przez informatyka, który prześledził tę sprawę, że te adresy mailowe należą do osoby zatrudnionej z biurze przyjęć tego uniwersytetu. – Michelle? – pokręcił głową. – To nie jest osoba, która zrobiłaby coś takiego, nawet z powodu fizycznego ataku na profesora Proctora. Jedna z dziewczyn stojących za mną położyła mi rękę na plecach, dodając mi odwagi, której teraz rozpaczliwie potrzebowałam. Żołądek niemal podszedł mi do gardła, ale czułam, że muszę powiedzieć prawdę, że już ani chwili dłużej jej w sobie nie utrzymam. – Nie z powodu ataku, ale z powodu tego, dlaczego go uderzyłam. Nie chodziło o niską ocenę. – Tak? – Sypiałam z nim. Znieruchomiał, ale poza tym nie okazał żadnych emocji.
– Nie wiedziałam, że jest żonaty. Dlatego go uderzyłam. Właśnie znalazłam jego obrączkę. Żadna z nas nie wiedziała. Dziekan Miller spojrzał po kolei na każdą z dziewczyn, które wręczały mu swoje pakiety dowodów, aż na biurku leżało ich sześć. – Michelle Proctor nęka nas, ponieważ wszystkie spałyśmy z jej mężem. Dłoń dziekana drżała lekko, kiedy wciskał guzik intercomu. Czy miał zamiar nas wyrzucić? Nazwać dziwkami? – Mary? Przełóż proszę resztę dzisiejszych spotkań na kiedy indziej. Och, i proszę jeszcze o jakieś cztery krzesła, żeby panie mogły usiąść. Dziękuję. Spuściłam głowę i poruszyłam ramionami, aż w końcu wzięłam głęboki oddech i opanowałam ogarniające mnie emocje. Wysłucha nas. W tej chwili niczego nie pragnęłam bardziej niż tego, żeby za tymi drzwiami czekał na mnie Grayson, żeby mnie objął i powiedział, jaki jest ze mnie dumny. Ale powiedziałam, że muszę to załatwić na własną rękę i tak zrobię. Krzesła przyniosło dwóch starszych studentów, których rozpoznałam, i sądząc z wyrazu ich twarzy, oni także mnie rozpoznali. Uniosłam głowę i uśmiechnęłam się. Koniec domniemywań na mój temat. – Proszę, spocznijcie panie – powiedział dziekan i odchrząknął. – Zakładam, że wolałybyście, by dochodzenie odbywało się dyskretnie i za zamkniętymi drzwiami? – Och, nie – powiedziała Carrie, chwytając podłokietniki swojego krzesła. – Chcemy, żeby było otwarte. – Ale biorąc pod uwagę delikatną naturę tej sprawy… – nie dawał za wygraną. – Rozmawiałyśmy o tym – powiedziałam, odwracając się do dziewczyn za moimi plecami – i uznałyśmy, że nasza duma i dobre imię uniwersytetu, które jak sądzę, stara się pan chronić, nie są tak ważne jak identyfikacja innych potencjalnych ofiar. Chcemy, żeby to wszystko wyszło na jaw, by każda inna studentka, która przechodzi przez to samo piekło, znalazła siłę, by domagać się
sprawiedliwości. – To nie będzie dla was łatwe. Wyprostowałam się i pomyślałam o Graysonie, o jego dysleksji, jego determinacji, by wytrwać przy Grace, choćby jako przyjaciel, i ciągle pracującym na najwyższą lokatę. – To, co słuszne, często jest trudne.
Rozdział 32 GRAYSON Nie ma to jak jeść obiad z okazji Święta Dziękczynienia w szpitalu. – Grace uśmiechnęła się z łóżka. Była zmęczona. – Obiecali, że to ostatnie badania, ale przynajmniej pozwolili mi zostać. – Tak naprawdę – postawiłem na stoliku talerz z porcją, którą przygotowała dla niej mama – to szósty posiłek z okazji Święta Dziękczynienia, który przyniosłem ci do szpitala, więc dla mnie to już tradycja. – Mimo wszystko nie powtarzajmy jej w przyszłym roku. Ani nigdy. Mam dość szpitali na co najmniej trzy wcielenia. Zmrużyłem oczy, bo zobaczyłem na nocnej szafce moją książkę. – Odyseja? – Zostawiłeś ją przy ostatniej wizycie. Nie masz nic przeciwko, że zaczęłam czytać? Gdy wróciłem do domu po tornadzie. Nagle zaczęły mi się przypominać różne obrazy. Leżę pod Sam, chwytam jej bezwładne ciało, które wyciągnąłem spod szafek i modlę się, żeby nie zrobić jej jeszcze większej krzywdy. – Jasne, czytaj. – Więc… – Zerknęła na mnie kilka razy kątem oka. To znak, że zbiera się na odwagę, żeby powiedzieć coś nieprzyjemnego. – Będziesz mi truła na temat Sam? W sumie tak, minęły już dwadzieścia cztery godziny od ostatniego wykładu. Zamrugała – Nie zamierzałam, ale skoro już zacząłeś temat… – Ech. – Odchyliłem głowę. – Nic się nie zmieniło. Chce skończyć szkołę w Kolorado. – Jedź z nią. – Nawet jeśli jakimś cudem uda mi się tam wyprowadzić, chociaż nie ma na to szansy, załóżmy jednak dla dobra dyskusji, że
jest, ona nie chce mieć ze mną do czynienia. Będzie się upierać, że wybrałem ją jako rezerwową. Co wtedy? – Wtedy umrę. – Zaryzykuj. Zadzwoń do niej, wyślij gołębia pocztowego albo nadaj wiadomość Morse’em, nie wiem, zrób coś poza rozczulaniem się nad sobą. Leżę tu od pięciu lat i cały świat idzie naprzód, tylko ty nie. Wiem, poszedłeś do college’u, wstąpiłeś do wojska, zostałeś superpilotem, ale nadal jedną nogą tkwisz tutaj. Wiem, to z mojego powodu, ale niniejszym przecinam te więzi. Idź stąd. Rusz się. Żyj. – To nie takie proste. – Zamknąłem oczy i zacząłem marzyć, że jednak jest. – Dlaczego? Wiem, wydaje ci się, że musisz mnie chronić, ale nie ma takiej potrzeby. Przez ostatnie trzy lata śpiączki byłam świadoma, co się dzieje. Spojrzałem na nią błyskawicznie. – Co??? Zrobiła się cała czerwona. – Nie powiedziałam ci, bo nie chciałam, żebyś miał poczucie winy albo się nade mną użalał, że leżałam tu biedna, uwięziona… – A leżałaś? Ile pamiętasz? – Do mojego tonu wkradła się nuta desperacji, a ona uśmiechnęła się smutno. Cholera! – Dużo. Zorientowałam się, kim jest Sam, gdy Mia ją tu zostawiła. Mówiła do mnie, a ja od razu wiedziałam, że jest dla ciebie stworzona. Naprawdę, wiedziałam już za pierwszym, no, drugim razem, gdy o niej mówiłeś. – A wcześniej? Zmarszczyła czoło. – Hmm. Pamiętam chyba twój pierwszy rok w Cytadeli. Miałeś problemy z fizyką. Szeroko otworzyłem oczy. – Czyli pamiętasz… Pokiwała głową, a w oczach zaszkliły jej się łzy. – To nie wszystko. Kilka tygodni temu zaczęłam sobie przypominać… Co było wcześniej. Poczułem, jak stają mi dęba włoski na karku.
– Ile wcześniej? – Chodzi ci o to, czy pamiętam, że zerwaliśmy przed twoją imprezą urodzinową? I że się kłóciliśmy, zanim spadliśmy z mostu? Powietrze uleciało mi z płuc. – Grace, tak cię przepraszam. – Przestań! Dość już się nasłuchałam. – Uderzyła dłońmi w blat stolika, aż talerz podskoczył. – Zerwaliśmy i nie bez powodu. – Każde z nas chciało czegoś innego. Co za ironia, prawda? Dlatego Sam nie będzie chciała spróbować. – Chciałam, żebyś odkrył, czego pragniesz. Może dla siebie też tego chciałam. Byliśmy przyjaciółmi, odkąd nauczyliśmy się chodzić i kochaliśmy się przez całe liceum. A kiedy patrzyłam wstecz, widziałam, że moje życie nie tylko kręci się wokół ciebie, ale i na tobie się opiera. Bez ciebie nie istniałam. Mimo że się kochaliśmy, rozstanie było słuszną decyzją. Oboje rozumieliśmy, że nie o taką miłość nam chodzi. Nie takiej potrzebowaliśmy. – Nieprawda. Ja cię kochałem. – Wiem, ale tkwienie tu przez te wszystkie lata? Z jednej strony trzymała cię miłość, ale z drugiej poczucie winy. Wziąłeś na siebie więcej, niż musiałeś. Ty prowadziłeś. Pokłóciliśmy się. Samochód Owena pojawił się z lewej strony. Pamiętam… jak szczerzył zęby i pokazał nam środkowy palec, przycisnął go do szyby, ale ty byłeś zbyt skupiony na jeździe, żeby go widzieć. Przeciął nam drogę, wpadł na barierkę, a my… przelecieliśmy górą. – Wiesz, co było dalej? – Aż się wzdrygnąłem. Błagam, powiedz, że nie. Na moment zapatrzyła się gdzieś w dal. – Nie. Wpadliśmy do wody. Obudziłam się tutaj. Zabierali mnie do domu, ale dość często wracałam. Wiedziałam, że chociaż miałeś prawo iść swoją drogą, nikomu nie powiedziałeś o naszym zerwaniu. – Wydawało mi się, że to by było nie w porządku. Tak, jakbym wykorzystywał twój stan jako wymówkę. Nie mogłem cię
porzucić. Owen poszedł do więzienia, więc zostałem tylko ja. – Popraw mi humor. Opowiedz o miłości do niej. Zmrużyłem oczy. – Serio? Chcesz tego słuchać? Skrzyżowała ramiona na piersi. – Chcę. Zanim zaczęliśmy się bawić w chłopaka i dziewczynę, długo byłam twoją przyjaciółką. Więc mów! Zacząłem czochrać włosy, ale poddałem się. – Ona mnie rozwściecza jak nikt. Pcha mnie poza moją sferę komfortu. Burzy każdą ścianę, jaką wzniosłem, bez pytania i słowa skruchy. Dostaję świra, byle tylko jej dotknąć, a kiedy już to robię… – Zamknąłem oczy. – Należę do niej. Nie chodzi o to, że bez niej nie mogę być sobą, ale po prostu z nią jestem lepszy. Dzięki niej. Nie widzę dla siebie innej przyszłości i to mnie przeraża. Zamknąłem oczy i zmierzyłem się ze strachem, który mnie opętał w chwili, gdy się obudziła. I gdy zrozumiałem, że Sam odejdzie. A gdyby role zostały odwrócone? Gryzłbym, kopał i gotów byłbym dusić, byle każdemu udowodnić, że powinna wybrać mnie. Ale ona nigdy nie czuła, że startuje w konkursie. A ja wszystko zepsułem, wybierając Karolinę Północną. Potwierdziłem jej najgorsze obawy: że nigdy nie będzie dla mnie na pierwszym miejscu. – Na taką miłość zasługujesz. Wszyscy zasługujemy – westchnęła. – Nie jesteś odpowiedzialny za ten wypadek ani trochę. Uratowałeś mnie. Twój powrót? Gadanie, że chcesz być bliżej rodziny, zająć miejsce dla Joey… To tylko dalszy ciąg pokutowania za grzech, którego nie popełniłeś. Cierpisz na własne życzenie. To się musi skończyć. Ja to wiem. I Sam też wie. Chcesz jej, musisz się więc przyznać, że nie jesteś tu dla swojej rodziny ani dla mnie, tylko dlatego, że nie umiesz sobie przebaczyć. Jesteś jak Odyseusz, obnoszący się ze swoją rozpaczą, obwiniający los, wypadek, wszystko wkoło, z wyjątkiem tego, że sam nie umie odpuścić. Los dosłownie wepchnął ci ją w ramiona. Ona chce
mieszkać w Kolorado? Super, zamieszkaj z nią. Praca cię tu nie trzyma. Skończ z tą samozwańczą pokutą, bo odbierasz sobie jedyną szansę na szczęście. – Zamilkła na chwilę, żeby jej słowa do mnie dotarły. – Nie odpuszczaj jej. To twoja druga połowa. – Nie wiem, jak ją odzyskać – usłyszałem mój zduszony głos. – Udowodnij jej, że jest najważniejsza. Zbierz wszystkie inne priorytety i ustaw je choć raz na drugim miejscu. Miała rację, a ja już wiedziałem, jak się do tego zabrać. – Na pewno chcesz to zrobić? – pytała mama, gdy się nazajutrz rano pakowałem. – Chcę spróbować. Nie wiem, co ona na to, ale muszę. – Zapiąłem walizkę i zdjąłem ją z łóżka. – Musisz wpaść do warsztatu pożegnać się z tatą i dziewczynami – przypomniała, schodząc za mną po schodach. – Zajrzę tam. – Ojciec cię kocha – powiedziała, gdy stanęliśmy na ganku. – Nigdy nie wątpiłem w jego miłość. Ale w zaufanie tak. Przez niego prawie się skończyła moja kariera lotnika. I to zanim się jeszcze zaczęła. Nie umiem mu tego wybaczyć. – Ze strachu o ukochane osoby robimy różne dziwne rzeczy. To go czyni człowiekiem. Pocałowałem ją w policzek. – Kocham cię. Zobaczymy się na rozdaniu dyplomów? – Jasne! Weź mój samochód, niech Mia nim wróci. – Dzięki, mamo. Za wszystko. – Ale przepisu na brownie nie dostaniesz! – roześmiała się. Wzruszyłem ramionami. – Pewnego dnia… – Może jak dorośniesz i zrozumiesz, co jest dla ciebie ważne – zażartowała. – No już, zmiataj. – Głośno cmoknęła mnie w policzek i wypchnęła za drzwi. – Cześć, Joey – zawołałem do siostry, gdy wszedłem. – Gray! – Jej uśmiech był zaraźliwy. – Co tu robisz? – Wpadłem się pożegnać. Wracam wcześniej do Alabamy. –
Oparłem się o kontuar i wyjrzałem przez szybę. – Będzie gotowa na Miami? – Idź, zobacz. Pokaz jachtów jest za dwa i pół miesiąca, ale myślę, że po aktualizacji systemu nawigacji będzie gotowa. Może nawet wystartujemy w Pineapple Cup, jeśli wszystko pójdzie dobrze i znajdziemy ekipę, która ją poprowadzi. – Zerknę. – W pracowni było chłodno, ale nie za zimno. „Alibi” spoczywała już w swojej przyczepie i czekała na podróż do wody. Postawiłem stopę na pierwszym szczebelku drabinki i uderzyło mnie wspomnienie Sam siedzącej na fotelu kapitana. Drugi szczebelek i poczułem na sobie jej usta, otwarte, ufne. Trzeci – leżała pode mną, wijąc się, gdy lizałem jej brodawkę. Przy czwartym szczebelku byłem w niej, tracąc nad sobą panowanie wśród jej westchnień i mojego imienia brzmiącego w jej ustach. Gdy wyszedłem na pokład, trzymałem w ręce telefon, a mój palec wisiał nad jej imieniem w książce adresowej. Wahałem się tylko przez chwilę, potem wstukałem wiadomość. Grayson: „Stoję na pokładzie Alibi i myślę o tobie”. Grayson: „To nie znaczy, że w innych sytuacjach nie myślę”. Grayson: „Bo myślę”. Grayson: „A teraz piszę jak psychopata”. Wpadł mi w ucho śmiech Parker. Ostatnio tak rzadko się śmiała. Brakowało mi tej aury swobody, która ją otaczała, zanim zajęła się profesjonalnym dręczeniem mnie. Siedziała na stole warsztatowym i flirtowała z nowym pracownikiem. Tata ją zabije, jeśli odejdzie kolejny pracownik. Ale coś mi tu nie pasowało… W charakterystyczny sposób przechylił głowę i uniósł daszek bejsbolówki, żeby lepiej ją widzieć… – Ty skurwysynu! – Zeskoczyłem z jachtu, nie zawracając sobie głowy drabinką, a moje kolana aż jęknęły, gdy wylądowałem na betonie. – Gray! – stęknęła Parker. – Co ty tu robisz, do jasnej cholery?! – wrzasnąłem, gdy
odwrócił się z rękami w górze. – Twój tata mnie zatrudnił. Nikt inny nie dałby mi pracy, mam zszarganą więzieniem przeszłość. Przycisnąłem go do ściany, zanim moja siostra zdołała choćby pisnąć. – Kłamiesz, jak zwykle! Nikt w mojej rodzinie by cię nie przyjął do pracy. Nie po tym, co zrobiłeś. – Gray! – krzyknął tata. Wypadł z zaplecza. – Puść go, synu. – Podaj choć jeden powód! – Nie kłamie. Zatrudniłem go. – Poczułem dłoń taty na ramieniu. Strząsnąłem ją, ale się odsunąłem. Oddychałem ciężko. – Dlaczego to zrobiłeś? – Bo to tylko dzieciak, który popełnił błąd. Grace się obudziła, układa sobie życie od nowa, a on odsiedział swoje. Przychodzi moment, w którym dalsza kara nie jest już potrzebna. Oddaliłem się o jakieś trzy metry, żeby nie mieć go w zasięgu ręki i nie móc zbyt łatwo zabić. – Czyli można donieść na mnie dowódcy, ale dać pracę Owenowi? Przecież on nas prawie zabił! – Wchodząc do kokpitu, za każdym razem narażasz czyjeś życie. Codziennie ryzykujesz. Owen był od dziecka twoim najlepszym przyjacielem, częścią naszej rodziny. Jego błędy należą do przeszłości. Ty je nadal popełniasz. – Nie wierzę! Co mam zrobić, żebyś zrozumiał? Brałem udział w jednym wypadku samochodowym. Jednym, bo on mnie prawie zabił. – Oskarżycielsko wskazałem palcem na Owena. – Nie waż się kłamać. Byłem tam, więc możesz dowolnie zmieniać wersję wydarzeń, ale obaj wiemy, co się stało. Chyba że byłeś zbyt pijany, żeby pamiętać. – To nie fair! – odpalił tata. – Musisz się nauczyć godzić ze swoimi błędami. – A ty musisz się nauczyć mi ufać! Jestem najlepszym pilotem w grupie. Harowałem jak szalony i w efekcie machają ręką nawet na moją dysleksję, bo to nieważne. Nie wpływa na moje
latanie. Co ty na to? – Powinienem był cię zaprowadzić na badania. Nie pozwolić, żebyś sam się z tym zmagał, tylko po to, żeby nikt się z ciebie nie śmiał. Trzeba było zdać się na specjalistów i ewentualnie naznaczyć cię diagnozą. Może wtedy by do tego wszystkiego nie doszło. – Ale tego nie zrobiłeś. Nie odważyłeś się spowodować rysy na idealnym wizerunku swojego synka, prawda? Gdybym był popsuty i nie umiał interpretować liczb, upadłoby twoje marzenie o rodzinnej firmie, tak? Ale jedno ci się udało: odepchnąłeś mnie tak daleko, że więcej tu nie wrócę. Mam nadzieję, że Joey wyrośnie penis albo ty wreszcie zrozumiesz, że ona się lepiej nadaje do tej pracy niż ja. – Gray… – zaczęła Joey od progu biura. – Daj spokój. Przyszedłem się tylko pożegnać. Wracam do Fort Rucker ponarażać jeszcze trochę życie ludzi w helikopterze, który tak bardzo kocham. – Ruszyłem w stronę Joey. – Wyjeżdżasz? – spytała Parker. – Zdaje się, że w samą porę. – Nie przestaniesz być członkiem rodziny! – krzyknął tata. – Tato, kurwa! – Uważaj na słowa! – wrzasnęła Parker, którą wszyscy zignorowali. – Wyrzucasz mnie, zapraszając jego. – To nie on nieustannie podejmuje ryzykowne decyzje – odparł tata. – Wypadek samochodowy, w którym brałeś udział, mógłby się nie wydarzyć, gdyby nie twój… mętlik w głowie. – Pieprz się. Nie dam się już wrabiać w coś, na co nie miałem wpływu. Nie było cię tam! Chcesz mnie obwiniać? Dobrze, miej pretensję, że nie kłóciłem się z nim dłużej o kluczyki. Wierzysz bardziej jemu niż mnie! A to już przelało czarę. – Grayson! – wrzasnął tata na całe gardło, gdy dotarłem do Joey. – Przestańcie, on ma rację! – pisnęła Parker. – Uspokójcie się wszyscy. Tato, Grayson nie mógł temu zapobiec.
– Skąd możesz wiedzieć? – odszczeknąłem i odwróciłem się do niej. Nagle postanowiła mnie bronić? – Bo… – Oddychała nierówno. – Byłam tam. Straciliśmy panowanie nad kierownicą i podjechaliśmy za blisko, myślałam, że mu oderwiemy zderzak. Gdyby Gray nie skręcił, auto Owena przeleciałoby przez przednią szybę Grace. Zginęliby na miejscu. Ja… ja jechałam tym samochodem. Zmrużyłem oczy i podszedłem do niej. – Nie, nie jechałaś – zaprotestowała Joey. – To ja do ciebie zadzwoniłam, żeby ci powiedzieć o wypadku. Odebrałam cię tego wieczoru z imprezy. – Po wypadku tam wróciłam – wymamrotała. – Okłamałam was. – Kazałem jej iść – dodał Owen. – Była taka młoda. Nie chciałem jej w to wplątywać. Jak tylko się zatrzymaliśmy… Myślałem, że nie żyjecie, ale byłem zbyt pijany, żeby cokolwiek z tym zrobić. Nigdy sobie tego nie wybaczę. I nigdy nie wymyśliłbym tego idiotycznego kłamstwa o wyścigu, gdybym wiedział, że przeżyjesz. Nawet na niego nie patrzyłem. Nie mogłem oderwać wzroku od Parker. Siedziała na stole, obejmowała się ramionami i kołysała w przód i w tył. „Pamiętam… jak szczerzył zęby i pokazał nam środkowy palec, przycisnął go do szyby”. Słowa Grace ryczały mi w uszach. – Wiozłeś po pijanemu moją córeczkę? – spytał tata. – Nie ma żadnego wytłumaczenia tego, co się stało. – Owen wyrecytował tę samą co zawsze gadkę wykutą na blachę. – Wiozłeś po pijanemu moją córeczkę?! – ryknął tata. – To nie on prowadził – powiedziałem cicho, ale i tak wszyscy zamilkli i spojrzeli na mnie. – Ty prowadziłaś, prawda, Parker? Ty jechałaś tym samochodem. Tylko w ten sposób Grace mogła widzieć Owena przy szybie po stronie pasażera, kiedy nas mijał. – Gray… – zaczęła błagać. Pokręciłem głową.
– Mam rację, prawda? To dlatego ciągle się mnie czepiałaś o Grace i że nic nie robię. Bez przerwy miałaś za złe, że nie wyprowadzam się z domu. Przyjechałaś do Alabamy i zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy, żeby Sam uciekła. – Starałam się naprawić, co popsułam – szepnęła. – Ty i Grace należycie do siebie. – Nie mieszaj do tego Grace! To była twoja wina! Może i własnoręcznie zepsułem swój związek z Sam, ale ty go zarysowałaś i dlatego pękł. Mało, że zepchnęłaś nas z drogi, musiałaś jeszcze zniszczyć kobietę, którą kocham? – Chciałam dobrze. Nie wyjechałam do college’u, zostałam tu na czas, gdy Owen siedział w więzieniu. Zajmowałam się Grace, kiedy tylko mogłam. Kiedy się obudziła, czułam, że to cud i myślałam, że też tak to odbierasz. Jesteście dla siebie stworzeni. – Jako przyjaciele. Ja kocham Samantę. – T-to ty prowadziłaś? – wydukał z niedowierzaniem tata. Parker pokiwała głową. – Nie pozwoliłeś mi zrobić prawa jazdy. – Bo fatalnie ci szło! – Owen był pijany i wiedziałam, że nie może jechać, więc go namówiłam, żeby dał mi poprowadzić. – Ja też go namawiałem – wtrąciłem. – Ale ty nie masz cycków. Zrobiłem krok w stronę Owena, który podniósł ręce. – Nie dotknąłem twojej siostry, przysięgam na Boga. – Poszedłeś za nią do więzienia? – spytała Joey, która znalazła się obok mnie. – Parker była jak moja młodsza siostra. Nie mogłem jej skazać na cierpienie. Prowadziła tylko dlatego, że się upiłem. – To moja wina, Gray. Jechałam za szybko. To był wypadek. Owen popatrzył na mnie. – Zawsze byłeś dla mnie jak brat i wiesz, że kocham Grace. Za każdym razem, kiedy przeklinasz się za to, że nie zabrałeś mi tamtego wieczora kluczyków, ja marzę, żeby cofnąć czas i żebyś to zrobił. Codziennie przeżywam to od nowa.
Za dużo. Za dużo do objęcia rozumiem. – Wiecie co? – Wyrzuciłem ręce nad głowę i ruszyłem z miejsca. – Mam dość. Wszyscy mi mówią, żebym się wziął do kupy. Ale to jakiś absurd. Mam dość każdego z was. – Wskazałem palcem na Owena, Parker, a potem na tatę, pocałowałem Joey w policzek i wyszedłem. Po drodze na parking wyjąłem z kieszeni komórkę, żeby sprawdzić szczegóły lotu i zastałem tam trzy nieprzeczytane wiadomości. Moja Samanta: „Ja myślę o tobie przy każdym oddechu”. Moja Samanta: „Nic się nie zmieniło, chociaż tego żałuję”. Moja Samanta: „Psychopatyczne esemesy mi nie przeszkadzają, pod warunkiem, że ty je piszesz”. Moja Samanta: „Kolorado jest o tej porze roku bardzo ładne”. Grayson: „Karolina Północna też”. Moja Samanta: „Nie wątpię, zwłaszcza, jeśli się tam jest”. Został niecały miesiąc do końca szkoły. Miałem za dużo do stracenia, żeby wahać się jeszcze choćby chwilę. I tkwić w Karolinie Północnej.
Rozdział 33 GRAYSON Dźwięk rozwijanej taśmy klejącej odbijał się echem po stopniowo pustoszejącym pokoju. Kolejne pudełko. Jeszcze tylko kilka. – Gotowy? – spytał Jagger, opierając się o framugę. – Naprawdę się pakujesz? W mundurze? Odłożyłem taśmę. – Akurat miałem chwilę. A wy jesteście gotowi? – Dziewczyny wreszcie się zebrały. Szkoda, że tak wyszło z Grace. Poprawiłem szelki pod białą elegancką koszulą i włożyłem marynarkę. – Powiedziała, że przyjdzie na rozdanie dyplomów. A ja się poważnie zastanawiałem, czy nie odpuścić tej imprezy. – Chyba żartujesz! Jesteś przewodniczącym roku. – Tak słyszałem. – Cholera, ale nie chciałem tam siedzieć, kiedy będą wyczytywać Jaggera jako honorowego absolwenta, najlepszego z naszej grupy. Nie chodzi o to, że nie zasłużył, po prostu… chciałem być najlepszy. Pomachać ojcu przed nosem dyplomem i powiedzieć mu, żeby się walił. Pracowałem jak wariat, każdą sekundę poświęcałem nauce, ćwiczeniom na siłowni, lataniu i myśleniu o Sam. Planowaniu, punkt po punkcie, jak ją odzyskać i zmusić do ujrzenia, że jest mi przeznaczona. Zapiąłem marynarkę i zszedłem na dół. – Będą twoi rodzicie? – spytał Jagger. – Jest mama z Mią. Z Parker wciąż próbujemy się dogadać, a Joey i Connie musiały zostać w domu. A twoi? Jagger parsknął. – Jeszcze czego, żeby ojciec zwołał konferencję prasową i zmusił mnie do uśmiechania się jak debil? Nie, dzięki. – Zgadzam się.
– Szczęściarz ze mnie – powiedział, obejmując Paisley, ubraną w długą zieloną suknię. – Z Josha oczywiście też – dodał, gdy Ember, w czarnej sukni, wyszła z łazienki. – Dobra, dobra. – Ember machnęła na niego i wyciągnęła rękę do Josha, żeby jej pomógł zapiąć bransoletkę. – Wszyscy do auta! – zawołał Jagger, ale gdy reszta wyszła, zatrzymał się nagle w pół kroku. – Cholera, zapomniałem o skrzydłach dla Paisley! Zaczekasz? – Jasne. – Oparłem się o ścianę i nasłuchiwałem przekleństw dochodzących z drugiego pokoju. – Kurwa! – Zatrzasnęła się szuflada. – Nie możesz znaleźć? – Gdzieś wsadziłem! Przełknąłem kluchę, która nagle uformowała mi się w gardle. – Poczekaj, dasz jej moje. – Które kupiłem dla Sam. Z pokoju wyłoniła się jego głowa. – Co ty, stary. Wiem, że miały być dla niej. Nie mógłbym cię prosić. – Paisley będzie zdruzgotana, jeśli okażesz się takim debilem, nie mogę na to pozwolić. – Wszedłem po schodach. Były w mojej szafce nocnej. Czekały, odkąd je tu włożyłem. Otworzyłem aksamitne pudełeczko. Subtelne, platynowe skrzydełka, symbol lotnictwa, na platynowym łańcuszku, cienkim, ale mocnym. Jak Sam. Powinny należeć do niej, spocząć w tym cudownym zagłębieniu obojczyka, ale nie zebrałem się na odwagę, żeby zaprosić ją na ceremonię. Choć przecież dawno temu obiecała, że mnie odznaczy. Była szczęśliwa w Kolorado. Szukała swojej drogi. A ja po świętach miałem jechać do Karoliny Północnej. Okazuje się, że całe to gadanie o wypuszczaniu miłości na wolność, żeby do nas wróciła, to totalna bzdura. Zamknąłem oczy, odetchnąłem głęboko, a potem zatrzasnąłem pudełeczko i wyszedłem z pokoju. – Masz. – U podnóża schodów wepchnąłem je Jaggerowi w ręce.
– Nie mogę… – Możesz. Zamknij się i chodź, wszyscy się przez ciebie spóźnimy. – Minąłem go i wyszedłem na zimne grudniowe powietrze. Ostre, ale w jakiś sposób kojące. – Tu jest miejsce! – zwołała Paisley z tylnego siedzenia samochodu Jaggera. Piąte koło. – Dzięki, ale wolę prowadzić. – Nie czekałem na jej reakcję ani na przekonywanie, że to w porządku, jeśli będę jechał z nimi. I w porządku, że za nią tęsknię. I że spędzam czas z najlepszą przyjaciółką to też w porządku. Wiedziałem, że jeśli usłyszę jeszcze jedno „w porządku” trafi mnie szlag. Nic nie było w porządku, nic. Podjechałem pod miejsce, gdzie miał się odbyć bal i zaparkowałem jak najbliżej wejścia. Faceci z dziewczynami zabijali się o te miejsca, chociaż ja przecież nie musiałem chodzić w szpilkach. – Dzięki, że mi ocaliłeś dupę – powiedział Jagger, gdy spotkaliśmy się w lobby. Pokiwałem głową. Jeśli ktoś ma nosić skrzydełka Sam, dobrze, że będzie to Paisley. – Posadzili nas chyba grupami. Znaleźliśmy nasze miejsca, ale Josh i Carter są po drugiej stronie sali. – Z kim jest Carter? – spytałem, chociaż w zasadzie mnie to nie interesowało. – Z Morgan. – Jagger wyszczerzył zęby. – Oczywiście jako przyjaciele. – Jasne – wycedziłem. Sala balowa była pełna. Na każdym krześle albo suknia, albo niebieski mundur. Utorowaliśmy sobie drogę do stolika, przy którym czekali Paisley oraz Patterson i Wallace z naszego rocznika i ich żony. Miejsce Grace czekało. – Zapomniałem im powiedzieć, że jej nie będzie – mruknąłem. Jagger nerwowo spojrzał na Paisley. Czym on się na litość
boską denerwuje? Pozostali piloci przedstawili nas swoim żonom, więc uprzejmie kiwnąłem głową. – Skarbie, to jest Masters. Cwany skurczybyk, dostał przydział w Fort Bragg – oznajmił Patterson. – Stamtąd pochodzi moja rodzina – ucieszyła się jego żona. – Będziesz zachwycony! Ścisnęło mnie w żołądku, jak zwykle, gdy o tym myślałem. Ale podjąłem już decyzję i zgłoszę się po Nowym Roku. – Będziesz zachwycony Kolorado – zrewanżował mu się Jagger. – Chodziłem tam do college’u, jest rewelacyjnie. Spojrzenie Paisley mówiło, że właśnie to miejsce powinienem był wybrać. No co ty? Ale nic już nie mogłem z tym zrobić. – A wy jedziecie do Fort Campbell, tak? – spytał Wallace. – Tak jest – przytaknęła Paisley, a Jagger pocałował ją w rękę. Kelnerka przyjęła nasze zamówienia na drinki, a ja wskazałem na miejsce obok mnie. – Tego nie będziemy potrzebowali, bo… – Ależ będziemy. – Paisley uśmiechnęła się do kelnerki, która poszła dalej. – Co ty powiesz? Uśmiechnęła się szeroko. – Jak się dowiedziałam, że Grace nie przyjdzie, poprosiłam o pomoc przyjaciółkę. Zacisnąłem zęby. Boże, daj zdrowie dziewczynom z Południa, mającym zawsze dobre intencje. – To chyba nie najlepszy wieczór na randkę w ciemno. Chociaż twoja przyjaciółka na pewno jest urocza. – Żebyś wiedział! – Jagger zerknął mi przez ramię. Poczułem, że napinają mi się wszystkie mięśnie, jeden po drugim. Już bez Grace czułem się strasznie, a jeszcze na dodatek z kimś obcym? – Przyjechała z daleka, więc bądź miły – upomniała mnie
Paisley z poważną miną, a potem wskazała brodą drzwi za moimi plecami. Odwróciłem się powoli i zobaczyłem, jak schodzi po schodach. Zabrakło mi powietrza w płucach, a szczęka opadła stanowczo za nisko jak na tak doniosłą okoliczność. Włosy miała podpięte, a niebieska sukienka bez ramiączek otulała jej figurę, podkreślając smukłą talię, żeby opaść aż do podłogi. Była tak cholernie piękna. Moja Samanta. Biegłem do niej, zanim się w ogóle zorientowałem, że wstałem z krzesła. Zatrzymała się w połowie schodów. Uśmiechnęła się szeroko, ale oczy miała nieufne. Bała się, że jej tu nie chcę. Stanąłem kilka stopni pod nią, żebyśmy byli tego samego wzrostu. – Samanta! – Poczekaj. – Wyciągnęła rękę. – Wiedz, że jestem tu w charakterze Kopciuszka. Uniosłem jedną brew. – Czyli przyjechałaś dynią? Czy zamierzasz zgubić but? Tak czy siak, poradzę sobie z tym. Jej uśmiech otworzył mi klatkę piersiową na oścież, a obnażone serce zaczęło bić. – Jestem tu tylko do jutrzejszego popołudnia. Po ceremonii muszę wracać. – Przyjechałaś na rozdanie dyplomów? – Boże, sam słyszałem, że brzmię jak pięciolatek, który zajrzał pod choinkę. Musnęła palcami mój policzek. – Przecież obiecałam, że przypnę ci odznaczenie, prawda? Znów otwieram usta. Pamiętała. – Oczywiście jeśli masz inne plany, to nie ma sprawy… Miałem gdzieś jej szminkę. Podszedłem, ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem. Publicznie. Publicznie. Publicznie. Upominałem się w głowie, żeby trzymać język w ustach i nie dotykać jej pięknej sukni.
– Wyglądasz przepięknie – udało mi się tylko powiedzieć. – Ale żadnego seksu! Zamarłem. – Spotykasz się z kimś? Pokręciła głową. – Oczywiście, że nie. Ale musisz mi to obiecać. – A całować mogę? – Znajdowaliśmy się w tym samym pomieszczeniu od niecałych pięciu minut, a ja już się na nią rzuciłem, chociaż nie miałem żadnych praw do jej ciała. – Pewnie! Całuj mnie, ile będziesz chciał, ale tylko tyle. Zobaczyłem w jej oczach strach, więc powoli pokiwałem głową. – Nieważne, jak głośno będę błagać. – Boże, jeśli zaraz nie opanuję swojego fiuta, skompromituję się pośrodku tej sali balowej. – Przysięgnij. Na swój honor albo stąd wyjdę. – Pragnę cię bardziej niż twojego ciała. Możemy całą noc grać w scrabble. Nie szkodzi, że nie będzie seksu. – Szkodziło jak cholera, ale jeśli to cena za to, że będzie ze mną, mogę do końca życia żyć w celibacie. – Nie mówiłam przecież, że spędzę z tobą noc – ofuknęła mnie, ale znowu się uśmiechała. – Zatrzymałam się u Morganów. – Więc będę spał na progu, jeśli bliżej się nie da. – Oboje zamarliśmy. Słowa poprzedniej obietnicy przemknęły między naszymi dłońmi. „Będę spał na podłodze, żeby być bliżej ciebie”. Minęło pół roku, ale nic się nie zmieniło. I zmieniło się wszystko. Zaczęła się kolacja, więc poprowadziłem ją do naszego stolika. Nic nie pamiętam z tego posiłku, myślałem tylko o tym, żeby znów dotknąć Sam ustami. Trzymała mnie w czasie posiłku za rękę. Zabierała ją tylko, żeby sobie pokroić jedzenie. Nie mogłem przestać jej dotykać. – Czy mogę prosić o uwagę? – zawołał z podium major Davidson. Wszyscy się do niego obróciliśmy. Stał po drugiej stronie pustego parkietu. – Swoją obecnością zaszczycił nas dzisiaj generał Donovan. Ten rocznik ma dla niego wyjątkowe znaczenie i
chciałaby coś powiedzieć, zanim ogłosimy najlepszych absolwentów. Ojciec Paisley wszedł na podium. Mówił coś o lojalności, odwadze i determinacji, ale szybko skończył, a ja prawie nie słuchałem, bo wszystko zagłuszało bicie serca. Zresztą, jakie to miało znaczenie. Pierwszy w grupie czy nie, dostałem swój przydział. Ranking rocznikowy nie powinien mnie obchodzić. Ale obchodził. Major Davidson ogłosił najlepszego w grupie Chinook i wszyscy biliśmy brawo. Potem grupa Blackhawk. – Świetnie, że Josh kończy z wami – szepnęła Sam. – Tak. Powinni skończyć już dawno temu, ale byli potrzebni w czasie walki z tornadem i zeszło im tak długo, że zrównali się z nami. Nie, żebym narzekał. – Było coś poetyckiego w tym, że kończyliśmy razem. – Honorowym absolwentem grupy Blackhawk 1509 został podporucznik William Carter. Klaskałem trochę mocniej i podniosłem swój kieliszek z wodą, kiedy na mnie spojrzał. To już nie „rezerwowy Carter”. Nie wiem, czy Sam tak na mnie działała, ale uspokoiłem się. Wzięła mnie za rękę i splatała palce z moimi, aż złączyły się w doskonałym, intymnym uścisku. To już. – Honorowym absolwentem grupy Apache 1506 jest podporucznik… – Jagger Bateman, dopowiedziałem w myślach. – …Grayson Masters. Zabrakło mi tchu. Sam pocałowała mnie w policzek, gdy po raz kolejny rozległy się owacje. – Udało ci się! Jestem z ciebie bardzo dumna. Jagger poklepał mnie w plecy. – Gratuluję, stary! – Przecież to ty jesteś najlepszy! Pokręcił głową. – W każdym kolokwium szliśmy łeb w łeb, serio, sprawdzałem. A pilotem jesteś lepszym niż ja. Przyjmij gratulacje,
głupku, należało ci się! Objąłem Sam i pocałowałem ją w czoło, a potem w usta. Włożyłem w ten pocałunek całą radość, niedowierzanie i nadzieję. To była doskonała chwila. – A teraz, przyszli piloci, bardzo ważny moment. Jak dobrze wiecie, nie jesteście tu sami. W wojskowym lotnictwie mamy pewną tradycję. Wy, drogie panie, będziecie musiały mierzyć się z późnymi powrotami, wczesnymi porankami, nieobecnościami oraz zmartwionymi, poirytowanymi i nadmiernie zestresowanymi partnerami. I głowę daję, że wiele z was zna budowę apache’ów równie dobrze jak oni. – Kilka osób się roześmiało. – A więc, panowie, pomóżcie swoim paniom wstać i odznaczcie je. Zasłużyły na to. Kurwa. I co ja teraz… Moje aksamitne pudełeczko pojawiło się przed moim nosem. – Chyba nie sądzisz, że zgubiłbym skrzydła Paisley? – Wiedziałeś o wszystkim, dupku! – Ale czułem taką ulgę, że nawet się porządnie nie wkurzyłem. Miał czelność do mnie mrugnąć, gdy wstawaliśmy. Podałem Sam rękę. Wstała powoli, niepewnie. – Przecież nie jestem twoją żoną. – Jeszcze nie. – Uśmiechnąłem się szeroko, gdy opadła jej szczęka. Nie mogłem rozpiąć łańcuszka, ale wreszcie udało mi się uruchomić miniaturową klamerkę i założyć go Sam na szyję. Skrzydełka spoczęły dokładnie tam, gdzie powinny, zjawiskowo kontrastując z jej idealną skórą. – Bez ciebie bym tego nie dokonał. Roześmiała się. – Nieprawda! Jeśli w ogóle odegrałam jakąś rolę, to rozpraszałam cię, kiedy tu jeszcze byłam. A po dwóch miesiącach zniknęłam. To wszystko twoja zasługa. – Po pierwsze, stałaś się moją motywacją. – Nachyliłem się do jej ucha. – Po drugie, grałaś ze mną w rozbieranego 5&9, okrutną grę – szepnąłem i pocałowałem jej delikatną małżowinę. Zadrżała, a ja zacząłem przypominać mojemu fiutowi, że dzisiaj
nie będzie seksu. Rozchyliła usta, gdy ją delikatnie całowałem. – A to, że cię tu nie było, nie znaczy, że nie byłaś ze mną codziennie. Rozległy się brawa i pozwolono nam tańczyć. Z głośników popłynęła muzyka. Pary ruszyły na parkiet, ale mnie to nie obchodziło, bez reszty pogrążyłem się w całowaniu kobiety, w której byłem zakochany po uszy. – Gray! – Szliśmy już do domu, kiedy usłyszałem głos taty. Stanąłem w pół kroku. Obejmowałem Sam, owiniętą w moją marynarkę od munduru. – Co ty tu robisz, do cholery? Spojrzał na moich przyjaciół i schował ręce do kieszeni. Pierwsza odezwała się Paisley: – Może wejdziemy do środka, ogrzać się? Reszta coś zamruczała na zgodę, ale Sam spojrzała na mnie. – Potrzebujesz mnie? – Nawet nie wiesz jak bardzo, ale poradzę sobie z tym. Poczekasz w naszym pokoju? – W naszym. Specjalnie to powiedziałem. – Dobrze. – Pocałowała mnie w policzek i odwróciła się do taty: – Miło było pana znów zobaczyć. Uśmiechnął się do niej szczerze. – Bardzo mi ulżyło, że tu jesteś. Zaczekałem, aż drzwi się za nią zamknęły. – Więc? – Jutro rozdanie dyplomów. – Tak, wiem. Uszczypnął się w nos. – Czemu wszystko tak utrudniasz? – Mam to po ojcu. – To, że nie akceptuję tego, co robisz, nie znaczy, że cię nie kocham i nie jestem… – Widziałem, że przełyka ślinę. – Nie jestem bardzo dumny z ciebie. I z tego, co osiągnąłeś. Martwię się, ale pamiętam o całej reszcie. – Przez ciebie prawie się skończyła moja kariera. – I bardzo cię za to przepraszam. – Zaskoczył mnie tymi
słowami. – Posłuchaj. Powinienem był ci uwierzyć, wtedy po wypadku. I kiedy mówiłeś, że dobrze ci idzie latanie. Powinienem był ci ufać, ale nie ufałem. Zaangażowałem się w chronienie cię i nie zauważyłem, że cię tłamszę. Chciałem, żebyś wrócił do domu i pracował ze mną. Oczywiście. Widzę też, że Joey jest lepsza od nas obydwu. Jak najbardziej. – Więc oddaj jej warsztat. – Wiatr przenikał cienki materiał mojej wizytowej koszuli. – Grayson… – Chcesz mojego przebaczenia? Udowodnij, że się zmieniłeś i nie będziesz jej zabraniał czegoś, co jej się należy. – Tobie też. – Od lat nie mam nic z tym wspólnego. Jasne, trochę pomogłem przy projekcie „Alibi”, ale to głównie dzieło Joey i wiesz o tym. Może i chcesz, żebym to był ja, ale jej potrzebujesz. Jeśli jeszcze nie wierzysz, pozwól, żeby ci to udowodniła. – Jak? – Oddaj jej stery w Miami. Niech zatrudni ludzi i wystąpi w Pineapple Cup. – Jest mniej odporna, niż myślisz. Jeśli przegra, załamie się. – Nie zawiedzie cię. Ona nie przegrywa. Skrzyżował ramiona na piersi i zapatrzył się gdzieś przed siebie. Wiedziałem, że się zastanawia. – Dobrze. I tak po prostu zniknęła ostatnia nić wiążąca mnie z Karoliną Północną. – To dobrze. Odchrząknął. – A tak w ogóle, chciałem ci powiedzieć, że jestem, i jeśli chcesz, jutro też będę. Nic na świecie nie sprawi, że przestanę cię kochać. Najlepszy w grupie czy najgorszy, nie obchodzi mnie to, jeśli tylko będziesz szczęśliwy. Wierzę… że nic ci nie grozi. Właśnie o tym marzyłem, ale nie mogłem przestać myśleć, że na górze jest Sam. Czas, żeby to ona stała się moim priorytetem. – Cieszę się, że przyjechałeś, ale naprawdę muszę iść do
Sam. Będzie tu tylko przez kilka godzin. – Było mi przykro, ale nie do końca. – Rozumiem. Minąłem go, ale kiedy już trzymałem dłoń na klamce, odwróciłem się. – Tato? – Chciałbym, żebyś jutro przyszedł. Nie jestem najgorszy w grupie. Jestem najlepszy. – Obserwowałem, jak to do niego dociera. Pokiwał po prostu głową. – Nie dziwię się. Do zobaczenia jutro. Patrzyłem, jak idzie do wynajętego samochodu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy i odjeżdża, pewnie do hotelu, w którym czekały mama i Mia. A potem wbiegłem po schodach, po dwa naraz. Sam stała tyłem do mnie i szarpała się z suwakiem. Zerknęła przez ramię. – Pożyczyłam koszulkę i bokserki. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Na myśl o niej w moich ubraniach poczułem, jak bardzo bym chciał, żeby była moja. – No coś ty. – To dobrze – roześmiała się. – To teraz chodź tu i mnie stąd wyciągnij. Roztarłem dłonie, żeby rozgrzać palce, a potem złapałem zamek, ale ja też nie mogłem go rozsunąć, więc wsunąłem dłoń pod materiał, żeby lepiej chwycić. Wtedy odpuścił. Z każdym odsłaniającym się centymetrem jej nagiej skóry robiłem się coraz twardszy. Jęknąłem, gdy suwak dojechał nad jej pupę i zobaczyłem niebieską kokardkę na niebieskich stringach. – Już. Rozpięta. Musnąłem palcem jej plecy wzdłuż kręgosłupa i rozsmakowałem się w jej westchnieniu. – Dziękuję. Moje rzeczy wydały mi się dziwnie obce, kiedy podawałem
jej koszulkę i bokserki, które wyjęła z komody. Odwróciłem się. Czułem, że wszystkie mięśnie napinają mi się jak stal, gdy usłyszałem, jak sukienka opada na podłogę. Podszedłem do szafy, wyjąłem spodnie od dresu, szybko się rozebrałem do majtek, a potem je włożyłem. – Teraz trzymasz ubrania na podłodze? – spytała Sam. Siedziała już na moim łóżku. Przestań myśleć o tym, że pod ciuchami jest naga! Boże, chyba zwariowałem. Oczywiście, pod spodem jest naga! Jak każdy! Potarłem czoło. – Tak wyszło. Nie mogę się doczekać, żeby do ciebie dołączyć. – Pamiętaj, bez seksu! – upomniała i podkuliła nogi. – Choćbyś błagała. – Teraz ja jej przypomniałem. Wsunąłem się pod kołdrę, a potem przyciągnąłem ją do siebie. Wsunęła głowę pod mój podbródek i westchnęła, kiedy spotkały się nasze biodra. – Ale to nie znaczy, że nie będę cię pragnął. Pocałowała mnie w podbródek. – Ja też cię pragnę. Kurwa, strasznie jej chciałem. Tyle czasu minęło, a teraz była tu, w moich ciuchach, przytulona do mnie, a to wszystko w moim łóżku. Ale jeśli chce się przekonać, że pragnę jej bardziej niż seksu, nie ma sprawy. Tyle że mogłem nie dożyć rana. – Opowiedz mi o Kolorado – poprosiłem. Westchnęła, splotła gładkie nogi z moimi i zaczęła mówić. Opowiedziała o zbliżającym się przesłuchaniu, o dziewczynach, które się odważyły, oraz że jej indeks został już poprawiony. – Gdy wieści się rozeszły, nie było łatwo. Próbowali nas pominąć, ale nie udało im się. – Jestem z ciebie dumny. – Zataczałem powolne kółka na jej plecach. – Wiem, że nie było łatwo. – Razem jesteśmy silniejsze. Z innymi dziewczynami. Myślę, że po styczniowym przesłuchaniu mamy szansę wrócić na zajęcia. Mimo że go uderzyłam.
Mógłbym zrobić to samo. – Chcę cię mieć w moim życiu. Usłyszałem te słowa, zanim zdołałem się powstrzymać. A później płynęły już jak niepohamowany strumień: – Kocham cię. Ten moment teraz, kiedy mam cię obok, rozwiewa wszelkie wątpliwości na temat mojej przyszłości, bo właśnie tego chcę. Wszystko mi jedno, czy ja będę w Kolorado, czy ty w Karolinie Północnej. A może wyprowadzimy się do Dakoty. – Odsunąłem się, żeby patrzeć w jej zielone oczy. Będę się kiedyś modlił, żeby takie same miały nasze córki. – Wiem, że nie możesz zostać, a ja nie mogę jechać z tobą. Więc nie wiem, jak to zrobimy, ale coś wymyślimy. Przysięgam, że kiedy cię nie ma, nie mogę oddychać. Odnalazła moje usta i lekko przesuwała językiem po mojej dolnej wardze. – Wiem, ja mam to samo. Ale nie mogę się wycofać z tego, co teraz robię. I chociaż cię potrzebuję i tęsknię za tobą, muszę przez to przejść sama. Przesłuchanie odbędzie się w styczniu, ale żaden college mnie nie przyjmie, dopóki wszystko się nie wyjaśni. Może to egoistyczne, ale chcę skończyć studia tam, gdzie zaczęłam. – No proszę, jaka rozsądna. – Pocałowałem ją przelotnie. – Powiedz mi, co mam zrobić, a ja to zrobię. Tylko nie odchodź tak jak ostatnio, nie dając nam szansy. Ledwie wtedy przeżyłem. Przeczesała mi włosy palcami, a ja wyprężyłem się pod jej dotykiem. – Ja też – szepnęła. – Nie widzieliśmy się od miesięcy, prawie się nie kontaktowaliśmy, a ja wciąż cię kocham. Tęsknię za tobą w każdej sekundzie. Nie sądzę, żeby to się zmieniło, kiedy będziemy z dala od siebie. Iskierka nadziei, która rozbłysła, gdy zobaczyłem ją na balu, buchnęła teraz żywym płomieniem. Płonąłem z pragnienia. – Związek na odległość? Dam radę. Roześmiała się. – Tak, tu się sprawdziłeś. Ale Grace? – Zmarkotniała. –
Wciąż mi się zdaje, że zepsułam cud, który ci się zdarzył. Pokręciłem głową. – Widzę tylko ciebie. I ciebie chcę. Nikt inny tak na mnie nie działa. – Pochyliłem głowę i pocałowałem ją. Drażniłem językiem jej wargi, aż mnie wpuściła do środka. Pocałunek był nieśpieszny, ale pełen miłości, od której aż westchnąłem. – Masz rację. Spotkał mnie cud, ale to nie Grace nim jest. Tylko ty. Rozruszałaś moje serce, przywróciłaś do życia w chwili, gdy otworzyłaś usta i napadłaś na mnie. Dałaś mi powód do walki, przestałem myśleć wyłącznie o tym, co zgotował mi los i zacząłem wyobrażać sobie przyszłość. Kiedy myślę o moim życiu, widzę tylko ciebie. To ty jesteś moim cudem. Oczy jej błyszczały, a usta drżały, gdy mnie całowała. – No dobrze. Więc jakoś z tego wybrniemy. Nie wiem, jak, ale uda nam się. – Od przebudzenia się Grace nie widziałem w jej oczach tyle blasku, a jej uśmiech wystarczył, żebym przed nią ukląkł, gdyby tylko nasze nogi nie były ciasno splecione. – Zapomniałam! Mam coś dla ciebie. – Serio? – Uznałam, że rozdanie dyplomów to okazja godna brownie. – Wyplątała się z moich objęć i odturlała się poza zasięg moich rąk. Po chwili podała mi kawałek czekoladowego ciasta. – Upiekłam u Morganów. Mam nadzieję, że się udało. Ugryzłem i zamknąłem oczy. Byłem w niebie. Idealne ciasto, z tym wyjątkowym posmakiem, którego nigdy nie umiałem zidentyfikować. Otworzyłem oczy. – To brownie mojej mamy! Od lat błagam ją o przepis! Wzruszyła ramionami. – Nauczyła mnie, kiedy do was przyszłam. – Postanowiła, że nie da mi przepisu, aż… – „…dorośniesz i zrozumiesz, co jest dla ciebie ważne”. Sam aż pisnęła, gdy strąciłem pudełko na podłogę i położyłem się na niej. Rozsmarowałem czekoladę na jej ustach. – Całowanie jest dozwolone, tak? – spytałem, szczerząc się w uśmiechu.
Pokiwała powoli głową, wpatrując się w moje usta. Spojrzałem na zegar. – Na ceremonii musimy być za siedem godzin. Zamierzam cię całować przez każdą minutę tego czasu. Gdy się pojawiliśmy na ceremonii, mieliśmy opuchnięte usta, a jej szyja była podrażniona od mojego zarostu, teraz już zgolonego. Przypięła mi skrzydła do piersi, a na srebrnej szpilce wygrawerowane były moje inicjały. Nawet tata się uśmiechnął. Zdjęcia zrobiono, lunch zjedzono i zawiozłem ją na lotnisko. – Jesteś moja? – spytałem, obejmując ją w pasie przy pierwszej bramce. – Tak samo jak ty mój – odparła. Obejmowała mnie za szyję. – Coś wymyślimy. Wspięła się na palce i pocałowała mnie. – Coś wymyślimy. Patrzyłem, jak znika w korytarzu i machałem. Później poszedłem się pakować. Znajdę jakiś sposób. Dość już zdawania się na pastwę losu, czekania, aż wszystko się samo ułoży i liczenia, że będę mógł być z Sam. Albo znajdę sposób, albo sam go powołam do życia.
Rozdział 34 SAM Pewnym krokiem zmierzałam do budynku administracji. Nie zachwiałam się ani razu, chociaż chodnik pokryty był lodem. Skierowałam się przed salę komisji dyscyplinarnej. Minęłam Harrisona i jego żonę, smukłą kobietę o pięknej twarzy i gorzko skrzywionych ustach. Zostali zwolnieni z pracy. On stawił się jako mój oskarżyciel, a jej postawiono zarzuty karne, proces trwał, przyszła dzisiaj tylko po to, żeby się dowiedzieć, jak zostanę ukarana za atak na jej męża. Zawibrował mój telefon, więc wyjęłam go z kieszeni. Grayson: „Myślę o tobie. Podobno dziś piękna pogoda na werdykt”. Moje serce powiększyło się do rozmiaru nieba nad Kolorado. Sam: „Zadzwonię zaraz po. A niebieskie niebo jest idealne do latania”. Grayson: „To dzięki tobie Kolorado jest tak idealne. Jestem z Ciebie bardzo dumny”. Tęsknota za nim stała się w ciągu ubiegłego miesiąca stanem permanentnym, ale teraz uderzyła ze zdwojoną mocą. Przed wejściem rady napisałam jeszcze ostatni esemes: Sam: „Mówiłam, że muszę przez to przejść sama i wtedy tak myślałam, ale naprawdę chciałabym, żebyś tu teraz był”. Schowałam komórkę do torebki, bo wszyscy zajmowali już miejsca. To będzie dla mnie ostatnia okazja, żeby do nich przemówić. Jeśli utrzymam lunch w żołądku, może się udać. Dean Miller, w otoczeniu innych wykładowców i dyscyplinarnego komitetu studenckiego, odchrząknął, a potem rozpoczął. – Długo rozmawialiśmy na temat pani postępku oraz tego, co panią spotkało od tamtej pory. Czy chciałaby pani coś powiedzieć, zanim przejdziemy do omawiania pani dalszych losów? Pokiwałam głową i wstałam. Koniuszkami palców
trzymałam się stolika. Tylko się nie porzygaj… – To, co zrobiłam, było karygodne. Nie proszę o wzięcie pod uwagę okoliczności. Uderzyłam wykładowcę i przyjmę każdą karę, jaką mi wyznaczycie. Chciałabym jednak powiedzieć, że Kolorado jest jedynym domem, jaki mam. Wybrałam tutejszy uniwersytet, żeby móc zostać w ukochanym mieście. Proszę wiec tylko o umożliwienie mi dokończenia studiów tutaj. Ścisnął mi się żołądek, a poczucie winy zalało mnie z mocą wodospadu. Odwróciłam się do tyłu, gdzie siedzieli Proctorowie. Michelle uniosła brodę, a w jej oczach widziałam nienawiść. – Bardzo mi przykro, że sprawiłam pani taki ból – zwróciłam się do niej, całkiem ignorując Harrisona. – Nie wiedziałam, że jest żonaty i gdybym mogła cofnąć czas albo ująć pani trochę cierpienia, zrobiłabym to. Nie zasłużyła pani na to, co panią spotkało. Oderwała ode mnie wzrok i zamrugała, powstrzymując łzy. To, co mi zrobiła, było naganne, ale trochę ją chyba rozumiałam. A w znacznej mierze już jej przebaczyłam. Odwróciłam się do rady, ale nie usiadłam. Dean Miller kilka razy głęboko odetchnął. – Wiemy, że uderzyła pani wykładowcę. Bierzemy jednak pod uwagę okoliczności łagodzące i nie zamierzamy pani karać, bo skutki dotknęłyby nie tylko panią, ale i uniwersytet. Nie chcemy stracić takiej studentki. Proponujemy więc odbycie przez panią dwudziestu godzin prac społecznych w obrębie uniwersytetu, ze wskazaniem na udzielanie korepetycji z matematyki na pierwszym roku. Dzięki temu będzie mogła pani skończyć studia na naszym uniwersytecie. Oczy mnie zapiekły, w gardle ścisnęło. Udało mi się skinąć głową i wydukać „dziękuję”, zanim członkowie rady wyszli. Koniec. Byłam wolna. Skończę studia tu, gdzie chciałam. Ciężko opadłam z powrotem na krzesło, oparłam łokcie na stole i schowałam twarz w dłoniach. Starałam się oddychać głęboko. Potem złożyłam ręce i odmówiłam dziękczynną modlitwę za tę drugą szansę.
Zanim doszłam do siebie, sala opustoszała. Włożyłam płaszcz, wzięłam torebkę i zamknęłam za sobą drzwi. Wydały dźwięk podobny do zamykanej na ostatniej stronie książki. Wyszłam na chodnik i zalało mnie słońce. Powietrze było świeższe, a moja dusza lżejsza. Ruszyłam chodnikiem i wyjęłam telefon. Sam: „Nie wyrzucili mnie! Muszę dawać korki, ale mogę zostać!”. Grayson: „Wiedziałem, że tak będzie! Nikt nie jest na tyle głupi, żeby pozwolić ci odejść”. Gdy zniknął ciężar przesłuchania, a przyszłość znów stanęła przede mną otworem, tęsknota za Graysonem uderzyła z pełną mocą. Był piątek, kwadrans po drugiej. Jeśli pojadę prosto na lotnisko, zobaczę go jeszcze dziś wieczorem, będę mogła spędzić z nim prawie tydzień przed rozpoczęciem zajęć. Tak. Właśnie tak zrobię. Chrzanić ubrania na zmianę, najwyżej będę chodzić w jego ciuchach. Otworzyłam przeglądarkę w telefonie, żeby sprawdzić loty. Co prawda pożre to sporą część moich oszczędności, ale czułam, że warto. Miesiąc to stanowczo za długo. Grayson: „Wyglądasz na zatroskaną. O czym myślisz?”. Sam: „Tęsknię za tobą i zrobię wszystko, żeby dzisiaj zasnąć w twoich ramionach”. Uśmiechnęłam się na myśl o niespodziance, jaką mu zrobiłam. Ruszyłam trochę szybciej. Grayson: „Zabawne, bo myślałem o tym samym”. Sam: „Tak? Tylko o spaniu?”. Grayson: „No cóż, chętnie wsunąłbym ręce pod tę czerwoną spódniczkę, ale ktoś wyraźnie zaznaczył, że z seksu nici”. Sam: „Może byłabym skłonna to przemyśleć…” Wcisnęłam „wyślij”, ale potem zatrzymałam się jak wryta. Czerwona spódniczka? Powoli, zbyt przerażona, że coś źle zrozumiałam, oderwałam wzrok od czerwonego materiału i rozejrzałam się, aż dotarłam wzrokiem do ścieżki prowadzącej na parking.
Najpierw zobaczyłam czarne martensy, potem umięśnione nogi w dżinsach i na ten widok naleciała mi ślinka do ust. Właśnie chował telefon do czarnej narciarskiej kurtki. Wreszcie spojrzałam na twarz i ujrzałam uśmiech, który zawsze rozświetlał najmroczniejsze zakątki mojego serca i wysyłał cienie w niebyt. Grayson. Dziesięć dzielących nas metrów ciągnęło się w nieskończoność, więc rzuciłam się do biegu, mimo lodu i wszystkiego. Na ostatnim metrze już się ślizgałam, ale złapał mnie w ramiona, zanim mój zmysł równowagi zdołał odnotować niebezpieczeństwo. Objęłam go za szyję, a on mnie uniósł, żeby patrzeć mi w oczy. – Jesteś tu? – Jestem. Patrzyłam na niego, żeby zapamiętać każdy szczegół tej chwili i móc przeżyć samotne noce, gdy będziemy z dala od siebie. Kochałam go obezwładniającym uczuciem, zaprzeczającym logice. Nie wiem, jak mieściły się we mnie te wszystkie emocje. – Ale jakim cudem? Jego oczy wydawały się w słońcu niemal srebrne. Jeszcze nigdy nie widziałam ich tak jasnych. – Na wypadek, gdybyś przysłała esemes, że mnie potrzebujesz. Czułem, że to będzie trudny dzień. – Kocham cię. – Pocałowałam go. Usta miał zimne, ale język ciepły. Smakował domem. Mój puls szalał, gdy mnie podniósł, wkładając jedną rękę pod pupę, a drugą wplatając we włosy. Przycisnął mnie do siebie. – Mogę cię gdzieś zabrać? – spytał w moje otwarte usta. – Gdziekolwiek zechcesz. Postawił mnie na ziemi i za rękę poprowadził przez parking. – Twój samochód może tu zostać? – Jasne. – Machnęłam ręką w jego stronę. – A ty tu przyjechałeś? Całą drogę z Karoliny Północnej? Ścisnął mnie za rękę.
– No tak. – Wezmę tylko ładowarkę z samochodu, dobrze? – Jasne. Włączę ogrzewanie w aucie. Wyciągnęłam ładowarkę z gniazdka. Nie mogłam się doczekać, aż znajdziemy się z Graysonem sam na sam. Od czasu Alabamy nie czułam się tak odprężona. – Sam. Uderzyłam potylicą w ramę drzwi. – Kurde! – Potarłam bolące miejsce i odwróciłam się. – Nie powinien pan ze mną rozmawiać, panie profesorze. – A odkąd to takie nakazy trzymają nas z daleka od siebie? – spytał z beztroskim uśmiechem i odgarnął brązowy kręcony kosmyk włosów, zupełnie jakbym nie przeszła przez piekło, żeby zostać na tej uczelni. Obejrzałam się za siebie, ale Grayson nas stąd nie widział, a Harrison blokował mi drzwi. – Nie żartuję, panie profesorze, to nie na miejscu. – Złapał mnie za rękę. Mimo warstw ubrania czułam, że dotyk jest toksyczny. Strząsnęłam jego dłoń. – Proszę mnie nie dotykać. Uśmiech zbladł. – Nie jestem już profesorem. Odeszłaś bez słowa, nie pozwoliłaś mi nawet wyjaśnić. Jesteś mi winna przynajmniej tyle. – Nic panu nie jestem winna. – Proszę cię, daj mi szansę. – Proszę przestać. Na co pan liczył, zaczynając tę rozmowę? Westchnął dramatycznie, co kiedyś wydawało mi się szczytem romantyzmu. Teraz widziałam, że nie miało nic wspólnego z cichą intensywnością spojrzenia Grysona, od którego spadały mi majtki. – Tęsknię za tobą. – A ja za panem nie. – Otrząsnęłam się, nie przejmując się zszokowaną miną mijającego nas studenta. Tym razem nie miałam nic do ukrycia. – Był czas, kiedy mnie kochałaś i wiem, że możesz znów pokochać. Zastanawiam się nad odejściem od Michelle.
– Nic mnie to nie obchodzi, panie profesorze. Jesteście siebie warci. Proszę pana tylko, żeby przestał pan ranić innych. – Bardzo mi przykro, że zrujnowałem ci życie. Nigdy nie chciałem tego zrobić. Upokorzenie też nie były moim celem. Wezbrał we mnie śmiech, niwelujący pozostałości wstydu czy zakłopotania, które w sobie miałam. Pomyślałam o kopercie, która spoczywała w mojej torebce. – Myśli pan, że zrujnował mi życie? Jak można być takim egocentrykiem? Fakt, spałam z niewłaściwym mężczyzną, ufałam panu, ale nie zamierzam dłużej za to płacić. Pan miał żonę. Ja o tym nie wiedziałam. Zamierzam skończyć studia i być z mężczyzną, którego kocham. Nie ma dla pana miejsca w mojej przyszłości, ale obawiam się, że pan nie może powiedzieć tego samego o mnie. Fakty będą pana prześladowały przy każdym podaniu o pracę. Staną między panem a żoną przy każdym spojrzeniu. To, co pan zrobił, będzie podążać za panem, nie za mną. Zamknęłam drzwiczki, ale Harrison nadal nie chciał mnie puścić. Szedł za mną krok w krok. – Już mnie prześladujesz. – Proszę mnie puścić! – Nie, dopóki mnie nie wysłuchasz. Znów uniknęłam jego dotyku. Za Harrisonem pojawił się Grayson i całe napięcie ze mnie opadło. – Proszę cię, daj mi powód, żebym mógł to zakończyć. Zrób to. Dotknij jej jeszcze raz. Harrison się odwrócił i spojrzał na Graysona. Wtedy się odsunął, a Grayson wziął mnie za rękę. Potem mnie objął i odprowadził do swojego auta, a ja całą przeszłość zostawiłam za sobą. – To naprawdę koniecznie? – spytałam, gdy czterdzieści pięć minut później szukałam dłonią klamki. Miałam na oczach opaskę, co nie ułatwiało zadania. Usłyszałam, że drzwi się otwierają i owiało mnie zimne powietrze.
– Cierpliwości – powiedział łagodnie Grayson. Odpiął mi pas, a potem wziął mnie na ręce jak pannę młodą. Zatrzymaliśmy się, potem otworzyły się kolejne drzwi, następnie zamknęły, a wokół zrobiło się ciepło. – Przynajmniej jesteśmy w środku – zauważyłam. Odpowiedziało mi ciche echo. Gdzie my do diabła weszliśmy? Czułam pod płaszczem jego tłukące się serce. – Denerwujesz się? Serce ci wali, a wiem, że nie ze zmęczenia. Pewnie mógłbyś mnie nieść jeszcze godzinę i dałbyś radę. Nie odezwał się, a ja byłam o krok od zerwania opaski. Cokolwiek robiliśmy, z całą pewnością nie czuł się pewnie. – Jesteśmy na miejscu. – Delikatnie postawił mnie na podłodze. – Zdejmę ci buty. Kucnął, a ja opierałam się na jego ramionach, żeby utrzymać równowagę. Podłoga była zimna i twarda. – Trzeba popracować nad twoją koncepcją gry wstępnej. Roześmiał się cicho. Usłyszałam pisk i poczułam na czubku głowy napieranie, a później charakterystyczny zapach… flamastra? Pocałował mnie w usta z namaszczeniem, które sprawiło tylko, że zapragnęłam więcej, a potem się odsunął i obrócił mnie. Wreszcie zdjął mi opaskę. – Dobrze, teraz spójrz. Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić oczy. Przede mną stały otworem drzwi. Na lewym skrzydle narysowana była linia, podpisana „Samanta”. Obok znajdowała się kolejna, z podpisem „Grayson”. Między nimi widniała dzisiejsza data. – Kupiłeś mi drzwi? – Najsłodszy prezent, jaki mógł mi przyjść do głowy! – To miejsce, gdzie będziemy oznaczać twój wzrost – odezwał się zza moich pleców. – Żeby zacząć naszą historię. Odwróciłam się, ale moją uwagę zwróciło otoczenie. Tyle światła, tyle białych ścian! – Pusty dom? – spytałam, patrząc zachłannie. W drzwiach wejściowych była szybka, a sień wyłożono płytkami. Dalej był
salon. Po prawej stronie znajdował się gabinet i kuchnia z drewnianymi klonowymi szafkami, ale bez blatów. – Jest siedzisko na parapecie. – Wskazał gabinet. – Tak, jak chciałaś. – C-c-co? – W kuchni prawdziwe drewno. Mówiłaś, że to ważne. Od frontu jest mały ganek. W zeszłym tygodniu zamontowałem tam huśtawkę. Wiem, że marzyły ci się granitowe blaty, ale musisz wybrać sama, a faceci od blatów powiedzieli, że jeśli wybierzemy w ciągu kilku dni, zamontują je w przyszłym tygodniu. – Grayson? Przełknął ślinę. – Z tyłu jest ogródek, płaski. Wiesz, jak trudno taki znaleźć w tej części miasta? I jaki drogi jest ten okręg szkolny? To aż śmieszne! – Grayson? – Jeśli coś ci się nie spodoba, mogę zmienić. Kupiłem ten dom, nie trzeba nikogo prosić o zgodę. Będziemy za to musieli wybrać meble. Jezu, nie wierzę. Kupił dom. W Kolorado. Dla mnie. – Grayson! Spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam tłumioną panikę. – Samanto? – Dlaczego kupiłeś tu dom? – Bo ty tutaj jesteś. – Ale ty mieszkasz w Karolinie Północnej! Powoli się uśmiechnął. – Znalazłem lukę w regulaminie i w ostatniej chwili zamieniłem się z jednym chłopakiem. Teraz mieszkam tutaj. Mój przydział to Fort Carson. Zatkało mnie. – Ale twoja rodzina… – Łzy napływały mi do oczu tak szybko, że wszystko mi się rozmazało. Otarł mi je z policzków.
– Ty jesteś moją rodziną, a ty jesteś tutaj. Nie mogę bez ciebie żyć. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam list, który chowałam. – Ale ja się dostałam na Uniwersytet w Karolinie Północnej. Na wszelki wypadek. – Chcesz się tam uczyć? Pokręciłam głową. – Nie. Chcę zostać. – Więc ja też. Spal ten list. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że naprawdę jest w Kolorado. – Od jak dawna tu jesteś? – Kilka tygodni. Musiałem kupić dom. Mówiłaś, że chcesz się z tym uporać sama, więc ci nie przeszkadzałem. – Czekałeś na mnie? W tym samym mieście? Od tygodni? To musiało być piekło! – W życiu nie dałabym rady być tak blisko niego i nie zadzwonić, nie spotkać się, nie dotknąć. Boże, już i tak całe panowanie nad sobą, jakie miałam, zaangażowałam w to, żeby się na niego nie rzucić i nie rozebrać tutaj, teraz. – Czekałbym na ciebie nawet wieczność. W tej chwili ruszyliśmy oboje. Rzuciliśmy się na siebie w szale otwartych ust i spragnionych dłoni. Mój płaszcz spadł na podłogę, po chwili dołączył jego. Zrobiliśmy w naszym domu pierwszy oficjalny bałagan, gdy wytyczaliśmy za sobą na schodach szlak porozrzucanych ubrań. Coś mi jednak mówiło, że to nie ostatni raz, gdy porzucę stanik na półpiętrze.
Rozdział 35 SAM Czułam jego dłonie wszędzie. Głaskał moje piersi, szczypał brodawki, łapał mnie w talii. Popchnął mnie na ścianę, a ja nawet nie zauważyłam, że ukląkł, dopiero gdy rozchylił moje fałdki i przywarł do mnie ustami. Krzyczałam jego imię. Tyle czasu minęło i moje ciało było wyposzczone. Jego dotyk rozpalał ogień, który trawił wszystkie końcówki nerwowe i zostawiał mnie rozszalałą. Wsunął we mnie palce. Jęczałam cicho, a on gładził wewnętrzne ścianki, szukając punktu G, a potem niestrudzenie go masował. Zagiął palce i ssał moją łechtaczkę. Uginały się pode mną kolana, cała się trzęsłam, gdy rozpadłam się na kawałki. Schwycił mnie, zanim osunęłam się na podłogę. – Prezerwatywa – szepnęłam desperacko, bo pragnęłam go w sobie jak niczego na świecie. – Już nie obowiązuje zakaz seksu? – zażartował. Gdy przesunęłam ręką po jego członku, odechciało mu się żartów. – Prezerwatywa – zgodził się. Wygrzebał pakiecik gdzieś z okolicy spodni i nałożył. Chwycił mnie za uda i bez wysiłku uniósł. – Boże, jakie to seksowne – powiedziałam w jego szczękę, jednocześnie obejmując go nogami w pasie. Idealnie do siebie pasowaliśmy. Zaczął mnie nieść w stronę łóżka. – Zawsze się zastanawiałam, czy dałbyś radę mnie trzymać na rękach, kiedy byśmy to robili. Zatrzymał się i uniósł brew. – Spleć kostki – polecił. Już od samych tych słów poczułam znów pulsowanie, a mięśnie zaczęły się zaciskać, tak porażająca była moja potrzeba. Całował mnie z języczkiem, a ja westchnęłam, gdy poczułam jego
smak zmieszany z moim. Uniósł mnie wyżej i patrząc dziko, zaczął mnie powoli opuszczać. Nasze otwarte usta dzieliły milimetry, gdy się we mnie wślizgiwał. Dzięki ci, Boże. Nie potrafiłam powstrzymać jęku, który się ze mnie wyrwał, gdy wreszcie trafił do domu. Wtuliłam twarz w jego szyję. Czułam dreszcz, który się przez niego przetoczył, gdy moje ciało się do niego dopasowywało. – Kurwa, tęskniłem za tobą – powiedział i zaczął się powoli poruszać. – Za każdą częścią ciebie. Każdym skrawkiem twojej skóry, każdym sarkastycznym komentarzem i dotykiem twoich palców. Za wszystkim. Całą tobą. – Ostatnie słowa zaakcentował głębokimi pchnięciami. – Kocham cię. – Mój mózg stracił zdolność myślenia, ale wiedziałam, że chcę więcej. – Mocniej – rozkazałam. Spróbował się roześmiać. – A ja się staram być delikatny. – Delikatny później. Teraz mocniej. – Mogliśmy się przecież kochać całą noc. I lepiej, żeby tak było! Ale teraz potrzebowałam wszystkiego, co mógł mi dać, bez hamulców. – Kocham cię – odpowiedział jak echo. – Trzymaj się. – Zaczął się poruszać szybko, rytmicznie, głęboko. Objęłam go ciaśniej za szyję, a on raz za razem zagłębiał się we mnie. Mięśnie jego ramion pulsowały, gdy unosił mnie i opuszczał. Przesunął dłonie na mój tyłek i znów zebrało się we mnie napięcie. Spirala emocji zacieśniała się z każdym ruchem. Ten facet była jak maszyna. Patrzyliśmy sobie w oczy, nasze oddechy się splatały i okazało się to nawet bardziej podniecające niż jego ruchy we mnie. Byłam pewna, że gdyby się bardzo postarał, mógłby mnie doprowadzić do orgazmu samym spojrzeniem. Zaczął się cofać, aż trafił na łóżko. Usiadł, złapał mnie za kostki i zgiął mi nogi w kolanach, przyciskając je do swoich bioder. – Mógłbym cię tak pieprzyć cały dzień, ale myślę, że tak będzie lepiej dla ciebie. Uśmiechnęłam się złośliwie, podniosłam i opadłam na niego,
wpatrując się w jego zmieniające się nagle oczy. Czułam się potężna, kochana i należąca do niego Wsunął między nas palce i zaczął masować moją łechtaczkę. Ujeżdżałam go dalej i wszystkie poprzednie myśli uleciały. Były tylko ciała i rytm, który prowadził nas oboje coraz wyżej i coraz bliżej siebie. – Grayson! – wykrzyknęłam, gdy moje mięśnie się zacisnęły. – Trzymam cię – warknął i ucisnął tam, gdzie trzeba. Ruszył za moim orgazmem. Przywarliśmy do siebie, wracając z powrotem na dół. Pocałował mnie miękkimi ustami. – Wow – powiedziałam, lekko go drapiąc w skórę głowy. – Doskonale to ujęłaś – stwierdził i ułożył nas obok siebie. Nie mogłam przestać na niego patrzeć i dotykać palcami jego karku. – Tak strasznie za tobą tęskniłam. – Już więcej nie będziesz. – Gdybym stała, jego uśmiech powaliłby mnie kolana. – Na pewno będzie ci tu dobrze? – Musiałam o to spytać. Tyle dla mnie poświęcił. Dla nas. Znów się uśmiechnął, a moje serce jakby się zacięło. – Zachowałem się jak egoista, prosząc cię, żebyś poświęciła wszystko, na co tak ciężko pracowałaś. Jestem tu i się nie ruszę, dopóki armia nie stwierdzi, że musimy się przenieść. A wtedy pojedziesz ze mną, mam nadzieję. Na razie powinniśmy tu być co najmniej parę lat. Na pewno dość długo, żebyś skończyła studia. Zatrzymamy ten dom, obiecuję. Na tych drzwiach będziemy zaznaczać wzrost naszych dzieci. Wygięłam się w łuk i pocałowałam go. – Kocham te drzwi. Kocham dom. Kocham ciebie i pojadę wszędzie, byle być z tobą. Kiedyś myślałam, że dom to miejsce, ściany, okna, świeże brownie, ale nie. To tylko budynek. Ty jesteś moim domem, więc pojadę za tobą, gdzie będziesz chciał. Pocałował mnie i był to najsłodszy pocałunek, jaki pamiętam.
– Obiecuję, że zawsze będę odstawiał kawę na dolną półkę. – No ja myślę! Inaczej będziesz musiał się trzymać w pobliżu, żeby mnie łapać, jeśli się ześlizgnę z granitu. Uśmiech miał jaśniejszy niż słońce wpadające przez okna. – Już ci kiedyś powiedziałem: zawsze cię złapię. Uniosłam brew i przesunęłam dłońmi po jego nagich plecach. – Faktycznie, masz całkiem zręczne ręce. Parsknął. – Całkiem zręczne?! Nie widzieliśmy się przez cztery miesiące, ale są tylko „całkiem zręczne”?! Zaplotłam nogę wokół jego bioder. – Być może powinieneś mi przypomnieć. – Żebyś wiedziała, zrobię to! – Niewykluczone, że będę dość często zapominać… – Będę ci przypominał codziennie. – Tak. Codziennie. – Był moją przyszłością, moim domem, moim wszechświatem. Ten nadzwyczajny mężczyzna, który zmienił mój świat i uczynił go swoim. – Słowo? – Słowo harcerza.
Epilog Siedem lat później Otworzyły się drzwi hangaru na wojskowym lotnisku Butts i zgromadzeni ryknęli, zagłuszając orkiestrę. Wtedy weszli, stu dwudziestu pięciu żołnierzy, wypełniających pustą przed chwilą przestrzeń morzem mundurów moro. Przeczesywałam wzrokiem pierwszy rząd, aż go znalazłam i moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Wrócił. Nareszcie. Po najdłuższych dziewięciu miesiącach w moim życiu wreszcie był w domu. Nie, to nie było nasze pierwsze rozstanie z powodów służbowych, ale jak dotąd najgorsze. Chociaż każde z tych trzech dotychczasowych się takie wydawało. Patrzył naprzód, stał na baczność na czele swojego oddziału, podczas gdy generał zajmował miejsce na podium, ale widziałam, że błądzi wzrokiem po rzędach zebranych i mnie szuka. Nas. – Jest tatuś! – poinformowałam Delaney, gdy już poprawiłam na kolanie całe osiemnaście kilogramów. – Tatuś! – pisnęła przenikliwie, przerywając ciszę. Zebrani wokół nas parsknęli śmiechem. Kto mógłby się gniewać na czterolatkę? Schowałam jej za ucho skręcony jak sprężyna kosmyk włosów w kolorze karmelu. – Musimy chwileczkę zaczekać, skarbie. Gdy znów spojrzałam w stronę oddziału, oczy Graysona wpatrzone były we mnie. Ścisnęło mnie w żołądku. Po pięciu latach małżeństwa wciąż potrafił mnie rzucić tym spojrzeniem na kolana. Nie zamieniłabym tego na nic. Generał zwolnił oddział, a zebrani ruszyli ku nim rozradowaną falą. Po chwili cały hangar zamienił się w otchłań okrzyków powitalnych. Ja schodziłam z trybun ostrożnie, w
szpilkach i z Delaney na ręce. Dotarłyśmy do pierwszego rzędu, gdzie właśnie stanął Grayson. – Tatuś! – wrzasnęła Delaney i rzuciła mu się w ramiona. Bez trudu złapał jej małe ciałko i przycisnął do siebie. Na dwie sekundy zamknął oczy i cieszył się tą chwilą, a potem wolną ręką przygarnął też mnie. Boże, pachniał metalem, prosto z samolotu, i świeżo nałożonym dezodorantem. Nie było dla mnie większego afrodyzjaku. Przywarłam do niego, rozkoszowałam się tym doznaniem i równym biciem serca, które słyszałam tuż pod uchem. Nie było nic innego, tylko szczęście. Potem spotkały się nasze usta, nacierające na siebie w pocałunku, i w jednej chwili jego smak mnie zalał, pochłonął. Chcieliśmy tak trwać, ale za chwilę musieliśmy się rozdzielić, żeby zająć się zjawiskowym zielonookim spitfire’em, nawijającym Graysonowi do ucha. – Zrobiłyśmy dla ciebie plakaty. Z brokatem. Mają dużo brokatu, ale mama powiedziała, że chociaż jesteś chłopakiem, lubisz brokat. Lubisz brokat? – Uwielbiam brokat, robaczku. – Grayson uśmiechnął się do niej, pocałował ją w policzek i jeszcze raz mocno nas do siebie przytulił. – Dziewczyny. Tak za wami tęskniłem! – Ja też za tobą tęskniłam, tatusiu. Możemy już jechać do domu? – ziewnęła mu w szyję. – Powinna już od godziny spać – wyjaśniłam, głaszcząc ją po plecach. – No to jedziemy położyć ją do łóżka – zapowiedział Grayson, a potem się do mnie nachylił i szepnął mi do ucha: – Żebym ja mógł położyć ciebie. O tak, musieliśmy jak najszybciej znaleźć jego torbę. Kiedy namierzył tę z napisem „kpt. Masters”, ruszyliśmy do samochodu. Zaproponowałam, że wezmę Delaney, ale nie chciał o tym słyszeć Przerzucił torbę przez ramię, a druga ręką podtrzymywał córkę, ostrożnie, żeby nie wygnieść jej baletowej spódniczki z tiulu.
Moje hormony oszalały. Nie było nic seksowniejszego niż Grayson ostrożnie opiekujący się naszą małą dziewczynką. Zapięłam ją w foteliku i zamknęłam drzwi. Potem zaczęłam obchodzić samochód, ale złapał mnie w locie i przycisnął plecami do bagażnika mojego SUV-a. Sierpniowe powietrze lekko uniosło moją spódnicę, a on dyskretnie wsunął pod nią dłoń, położył z tyłu uda i mnie pocałował. Pocałunek porozkładał mnie na kawałki. Zawładnął moimi ustami, drugą rękę wplótł mi we włosy i nachylił się, żeby znaleźć najlepszy kąt. Nasze usta pasowały do siebie idealnie, jakby nie spędziły dziewięciu miesięcy z dala od siebie. W ciągu minuty byłam gotowa rozebrać go tutaj, na parkingu. – Zabierz mnie do domu – szepnęłam mu w usta i otarłam się biodrem o jego wyprężony w spodniach członek. – Tak jest – odparł i pocałował mnie raz jeszcze. – Boże, jak się za tobą stęskniłem. – Dobrze się składa, bo ja tęskniłam za tobą jak wariatka. Dotarliśmy do domu w ciągu piętnastu minut. Delaney wyskoczyła z auta i pobiegła do środka. My szliśmy wolniej, trzymając się za ręce. Wróciła z czarnym flamastrem. – Mamusia mówiła, że musimy na ciebie poczekać. – I słusznie! – Grayson wziął ją za rękę i dał się zaciągnąć do drzwi spiżarni. Otworzył je i zaczekał, aż mała zdejmie miniaturowe baletki. Połaskotał ją potem w palce u stóp, a jej śmiech rozniósł się echem po całym domu. Następnie pochylił się nad nią, narysował linię tuż nad czubkiem jej głowy i oznaczył datą. – Rany, jak urosłaś! – wykrzyknął i ukołysał ją w ramionach. – Co jadłaś, kiedy mnie nie było? – Dużo tacos! – odparła z bardzo poważną miną, łudząco podobną do jego. – Ugotujesz coś jutro? – szepnęła bardzo głośno. – Halo! – zażartowałam. – Czas do łóżka, młoda damo. – Tatuś może mnie położyć? Pokiwałam głową, więc Grayson pocałował mnie w policzek i wbiegł po schodach z córką w ramionach. Była doskonałą
mieszanką nas obojga: energiczna jak Grayson, sarkastyczna jak ja i uparta jak my oboje. Odwróciłam się do drzwi i uśmiechnęłam się, słysząc na górze jej chichot. Te drzwi pojechały z nami do Fort Trucker, potem do Fort Bragg, a teraz zawisły z powrotem na swoim miejscu, w domu, tu w Kolorado. Zaznaczaliśmy na nich historię Delaney i naszą. Nagle poczułam na sobie ramiona Graysona i podskoczyłam. – Szybko! Pokręcił głową. – Od dziesięciu minut szybujesz gdzieś w przestworzach. Gdzie byłaś? Obróciłam się do niego. – Tutaj, z tobą. – To dobrze, bo jesteś mi potrzebna. – Wziął mnie za ręce i zaniósł do sypialni. Dotrwaliśmy tylko do zamknięcia za sobą drzwi, zaraz potem nasze ubrania pospadały na podłogę. Prawie rozdarłam mu mundur, żeby go z niego wyciągnąć i głowę daję, że w mojej sukience poszło parę szwów, kiedy ją ze mnie ściągał. Ciało miał jeszcze piękniej wyrzeźbione, niż kiedy wyjeżdżał i aż ślinka napłynęła mi do ust. – Wyglądasz niesamowicie – westchnęłam i przesunęłam palcami po jego mięśniach na brzuchu. – Szedłem ćwiczyć za każdym razem, kiedy miałem ochotę dopaść moją żonę przez kamerkę internetową. Więc sama rozumiesz, dużo ćwiczyłem. Jesteś najseksowniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem. Znów mnie wziął na ręce i więcej słów nie było potrzebnych w wirze rąk, ust, jęków i westchnień. Gdy skończyliśmy, poszliśmy pod prysznic, a potem zaczęliśmy od nowa. Kiedy nie mieliśmy już siły, a słońce zaczęło ogrzewać niebo, skuliłam się u jego boku. – Witaj w domu, skarbie. Pocałował mnie w czoło.
– Nie wiesz, jak się cieszę, że wróciłem. Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy na jakąś godzinę czy dwie, bo później Delaney zapukała do drzwi, pierwszy raz od jego wyjazdu dziewięć miesięcy temu całkiem szczęśliwa. A chociaż przecież to on znajdował się po drugiej stronie świata, w jego ramionach czułam, że ja też wróciłam do domu.
Podziękowania Przede wszystkim i po pierwsze dziękuję Panu Najwyższemu, który daje mi siłę, gdy słabnę i zsyła mi błogosławieństwa, na które nie zasługuję. Dziękuję też mojemu mężowi, Jasonowi, który jest inspiracją dla cudownych książkowych chłopaków, bo sam jest mężczyzną, któremu nawet wymyśleni bohaterowie nie dorastają do pięt. A kiedy mam deadline, zmusza mnie do pójścia do łóżka o drugiej w nocy. Dziękuję naszym dzieciom, które dodają mi siły buziakami i przytulankami (podczas gdy ich tata ratuje mnie kawą) i uczą mnie wierzyć w lepsze jutro. Dziękuję rodzicom, którzy nigdy nie zwątpili w tę szaloną drogę, którą wybrałam. Mojej siostrze Kate, czytającej bez narzekania wszystko, co napiszę i zawsze odbierającej telefony. Moim braciom, Dougowi, Mattowi i Chrisowi, którzy zakopią wszelkie nieznane obiekty, jeśli ich o to poproszę. Dziękuję mojej redaktorce, Karen, za to, że zna mój głos lepiej niż ja sama i pozwala mi dopisywać na marginesach zabawne komentarze wynikające z braku snu. Nie mam słów, żeby wyrazić, jak Cię uwielbiam! Dziękuję Jamie Bodnar Drowley za zaangażowanie w serię Odważmy się kochać i otwarcie przede mną tych drzwi! Dziękuję cudownej ekipie w wydawnictwie Entangled – Liz, Heather H., Heather R., Debbie i Brittany. Dziewczyny, jesteście nadzwyczajne! Dziękuję mojej niesamowitej ekipie od promocji w SSFAB: Melissie, Sharon, Lindzie i Jesey. Trzymacie mnie przy życiu, bez was bym oszalała. Dziękuję mojej niesamowitej agentce Louise Fury. Nie umiałabym sobie wymarzyć lepszej drugiej pilotki podczas tej wydawniczej przygody. Emily od dziewiętnastu lat wciąż jest moją najlepszą przyjaciółką. I oby tak dalej, widocznie to się dla nas sprawdza. Christina, Outer. Banks. Beach. House. Dziękuję Lizzy Charles i Molly Lee. Dziewczyny, jesteście dla mnie wszystkim i dobrze o tym wiecie. Dzieci, chłopaki i książki, nie wiem, co bym bez was zrobiła. Dziękuję Lindzie, mojej nadwornej łapaczce wiewiórek, za
to, że panuje nade mną i organizuje mój chaos, na ile się da. Przysięgam, że chciałam to zrobić, ale cokolwiek to było, zapomniałam. Najbardziej jednak dziękuję za Twoją przyjaźń. Mindy, Fionie, Katrinie, Rachel, Cindy i Melissie dziękuję za inspirację i doskonałe rady. Corinne, Rose, Mii, Christine, Kristy, Laurelin, Claire, Lauren. EK, Whitney, Pepper, Aleatcie i Alessandrowi za zapewnienie mi bezpiecznej przestrzeni na zorientowanie się, o co chodzi w tym całym pisaniu. Moi Backspace Survivors – przestańcie liczyć na koreańskie jedzenie. Nie ma mowy. Dziękuję blogerom, którzy poświęcają swój szalenie cenny czas na czytanie, recenzowanie i obdarzanie przyjaźnią: Wolfel, Jillian, Allison, Alexis, Nadine, Lisa, Aesta, Vilma, Natasha, Mint, Marianne, Elbe, Book Baristas i wielu, wielu innych, którzy reklamują autorów. Zachwycacie mnie! Moim cudownym Epics – jesteście niesamowici i wiecie o tym. Czytelnikom też dziękuję, tym, którzy o dwudziestej trzeciej przysyłają maila, że płaczą nad książką albo zaśmiewają się z czegoś na spotkaniu klubu książki. To dla Was wiszę nad klawiaturą. Dziękuję! I wreszcie raz jeszcze dziękuję mojemu mężowi, bo wiecie, on czyta tylko początki i końce. Jesteś stałą mojego życia, kotwicą, moją Gwiazdą Polarną. Dziękuję, że mnie kochasz.