Mary Lynn Baxter Dziewczyna z miasta Tytuł oryginalny: Tight-fitting Jeans RS 2 PROLOG Czyżby dzisiaj miał nadejść kolejny atak serca? zastanawiał się...
4 downloads
12 Views
485KB Size
Mary Lynn Baxter
RS
Dziewczyna z miasta Tytuł oryginalny: Tight-fitting Jeans
PROLOG
RS
Czyżby dzisiaj miał nadejść kolejny atak serca? zastanawiał się Garth Dixon. Możliwe. Czuł się tak, jakby hipopotam usiadł mu na piersi. Podświadomie wciąż wyczekiwał dnia, gdy to się zdarzy. Miał dopiero czterdzieści lat, ale stanął już twarzą w twarz z własną śmiercią i musiał pogodzić się ze świadomością, że może go ona dosięgnąć w każdej chwili. Zdał sobie sprawę, że stoi zgięty wpół, trzymając się słupka na ganku. Wyprostował się powoli. Lekarze spisali go na straty, ale miał zamiar udowodnić, że się mylą. Jeśli tylko uda mu się wytrzymać jeszcze trochę w tej dziurze, doprowadzi serce do takiego stanu, że będzie jak nowe. Pennington w stanie Utah. Gdyby ktoś mu kiedyś powiedział, że wyląduje w tej wiosce, w niewielkiej chałupie, lecząc chore serce, roześmiałby się tylko. Teraz jednak wcale mu nie było do śmiechu. Nie był pewien, czy uda mu się choćby uśmiechnąć, dopóki nie znajdzie się znów w Dallas, w biurze swojej korporacji. Na samą myśl o pracy, którą musiał zostawić, poczuł ucisk w piersi. Nie potrafił jednak myśleć o niczym innym. Praca była sensem jego życia. A teraz mógł co najwyżej podziwiać zachodzące na niebie słońce. Możliwe nawet, że był to najpiękniejszy zachód słońca, jaki kiedykolwiek widział. Ale co z tego? Nigdy nie był miłośnikiem zachodów słońca. Jeśli już tylko takich rzeczy może oczekiwać od życia, to chyba lepiej byłoby usiąść na baryłce dynamitu i podpalić lont, Potrzebował wyzwania, nade wszystko pragnął wbić w coś zęby, ale właśnie tego lekarze surowo mu zabronili. Co mu więc pozostało? Czy ma zostać koneserem zachodów słońca? Niech Bóg broni! Musiał jednak zmienić sposób życia, czy mu się to podobało, czy nie. Na samą myśl o tym, co mogłoby się stać w przeciwnym wypadku, oblewał go zimny pot. Wiedział, że zrobi to, co musi; zawsze tak było.
2
RS
Zniechęcony, po raz ostatni spojrzał na zachodzące słońce i powlókł się do domu. Miał zamiar rzucić się na kanapę, ale zadzwonił telefon. Garth zamarł w bezruchu. To był pierwszy telefon od tygodnia. Skrzywił się na myśl, że jeszcze nie tak dawno uważał słuchawkę telefoniczną za coś w rodzaju części ciała. Przez chwilę błysnęła mu nadzieja, że dzwoni ktoś z biura, ale to było niemożliwe. Współpracownicy wiedzieli, że pod żadnym pozorem nie mają prawa zawracać mu głowy. Ale rodzina to zupełnie inna sprawa. - Dixon - burknął do słuchawki i uświadomił sobie, że głos po drugiej stronie brzmi nieznajomo. Po chwili, lekko poirytowany, odłożył słuchawkę. Dzwonił Jeremiasz Davis, właściciel sąsiedniego rancza. Garth spotkał go kilka razy w sklepie Irmy Quill. Na myśl o Irmie musiał się uśmiechnąć. Ta kobieta była klasą sama dla siebie. Garth dotychczas sądził, że takie postacie spotyka się wyłącznie na kartkach książek albo widuje w telewizji. Miała ptasie rysy twarzy, nosiła stroje jakby żywcem przeniesione z dziewiętnastego wieku, włącznie z małym kapelusikiem, i przypominała mu bohaterkę serialu „Domek na prerii". Od pierwszej chwili chyba go polubiła, chociaż Garth nie zrobił nic, by zyskać jej sympatię. Jednak gdy uparła się obdarować go domowej roboty chlebem i dżemem, nie odmówił; zapach tych produktów nieodmiennie pobudzał jego apetyt. Nie Irma jednak była ważna w tej chwili, lecz przysługa, o którą prosił go Davis. Jego żona miała wypadek i Jeremiasz pytał, czy Garth mógłby pilnować rancza podczas jego nieobecności. Córką Davisów miała się zaopiekować przyjaciółka. Garth zgodził się, choć bez entuzjazmu. Nie zależało mu szczególnie na podtrzymywaniu dobrosąsiedzkich stosunków z kimkolwiek w okolicy. Pragnął jedynie wrócić do Teksasu.
3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
RS
- W końcu to nie ty jesteś odpowiedzialna za ten dział! Tiffany Russell spojrzała na swoją szefową i postanowiła powstrzymać się od repliki. Dobrze wiedziała, że to nie ona prowadzi dział bieliźniany, i właśnie na tym polegał problem. Hazel Mason, powszechnie znana jako Wiedźma Hazel, miała wystarczająco dobry gust, by nadać elegancki wygląd swej dużej, kościstej sylwetce, lecz na tym kończyły się jej zalety. Tiffany była głęboko przekonana, że język jej szefowej jest znacznie ostrzejszy od umysłu. Gdy nadarzała się okazja, by zrobić coś nowego, rozwijać firmę, Hazel nie była nigdy tym zainteresowana. - Zdaję sobie z tego sprawę - odrzekła Tiffany najłagodniejszym tonem, na jaki było ją stać. - Tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego do ciebie nie dociera fakt, że żyjemy w dwudziestym wieku. - Jeśli to miał być dowcip, to ci się nie udał. - Posłuchaj - odrzekła Tiffany, wsuwając kosmyk jasnych włosów za ucho. - Musimy coś szybko wymyślić, bo inaczej konkurencja wykopie nas z rynku. - I ty naprawdę myślisz, że jeśli półnagie modelki będą paradować między stoiskami i rozdawać ananasy, to wzrośnie nam sprzedaż? - Naprawdę tak myślę. - Ale ja nie - ucięła dyskusję Hazel. - Nawet gdybym zgodziła się urządzić to przyjęcie na plaży, o czym nie ma mowy, to i tak uważam, że te kostiumy kąpielowe, które chcesz kupić, są zbyt ekstrawaganckie dla naszych klientek. - Mam prawo się z tobą nie zgadzać - odcięła się Tiffany. Poza tym skąd możesz wiedzieć, skoro nawet nie chcesz spróbować? - To zbyt kosztowny eksperyment. A ponieważ do mnie należy ostateczna decyzja, nie będziemy ryzykować.
4
RS
Surowo ściągnięta twarz Hazel przypominała Tiffany suszoną śliwkę. Dziewczyna mocno przygryzła wargę. Gdyby powiedziała szefowej, co o niej myśli, z pewnością wyleciałaby z pracy. Tiffany wątpiła, by Hazel kiedykolwiek w życiu rozpuściła włosy, ściągnięte ciasno w kok, albo odważyła się włożyć dwuczęściowy kostium kąpielowy. Trudno było pojąć, w jaki sposób ta kobieta urodziła dwoje dzieci. Tiffany gotowa była założyć się o swój ulubiony biustonosz, że Hazel i jej mąż kochali się przy zgaszonym świetle i pod kołdrą. - Coś jeszcze? Tiffany potrząsnęła głową. - Nie. - Nie masz nic do roboty? - Mam - mruknęła Tiffany. Wróciła do magazynu i z westchnieniem przyjrzała się pudłom pełnym ubrań, które dostarczono poprzedniego popołudnia. Zwykle otwierała je z przyjemnym podnieceniem, ale dzisiaj nawet na to nie miała ochoty. Sprzeczki z Hazel zdarzały się coraz częściej. Tiffany bardzo lubiła swoją pracę, choć nie przepadała za firmą, która ją zatrudniała. Miała własne zdanie o tym, co sprzedawałoby się dobrze, a co nie. Niestety, szefowa nigdy się z nią nie zgadzała. Przygnębiona, odwróciła się od pudeł i poszła do swojego biura. Była to malutka klitka, ale przynajmniej mogła tam usiąść spokojnie i poczekać, aż opadną w niej emocje. Przysiadła na skraju biurka, machając nogami. Może lepiej byłoby rzucić tę pracę. Ale Tiffany nie lubiła się poddawać, a poza tym nie chciała dać Hazel tej satysfakcji. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że codziennie wracała do domu z bólem głowy. Uśmiechnęła się naraz, przypominając sobie swą najlepszą przyjaciółkę, Bridget. Kiedyś Bridget była przekonana, że jej prawnicza kariera legła w gruzach. Teraz, jako szczęśliwa żona, mieszkała w małej miejscowości w Utah. To właśnie Tiffany ponosiła pełną odpowiedzialność za nagłe i niekonwencjonalne małżeństwo przyjaciółki. Gdyby nie wyciągnęła Bridget na tę
5
RS
zwariowaną aukcję kawalerów, ta nie kupiłaby na licytacji Jeremiasza Davisa. Tiffany roześmiała się głośno, przypominając sobie chwilę, gdy Bridget zerwała się z krzesła i wrzasnęła: - Tysiąc dolarów! Przerażona, szarpnęła przyjaciółkę za ramię, ale co się stało, to się stało. Bridget dostała to, za co zapłaciła: wysokiego, wolno cedzącego słowa ranczera, który nie miał zamiaru pozwolić, by taka kobieta jak Bridget wymknęła mu się z rąk. Tiffany potrząsnęła głową, nalewając do kubka kawę z ekspresu. Zazdrościła Bridget wielu rzeczy, ale małżeństwo do nich nie należało. Myśl o ślubie zaświtała Tiffany tylko raz w życiu; na szczęście nic z tego nie wyszło. Mężczyzna, z którym się wówczas spotykała, był alkoholikiem, chociaż Tiffany przez długi czas nie zdawała sobie z tego sprawy. Pomimo skończonych trzydziestu lat nie tęskniła do obrączki. Marzyła o czym innym: o świetnej pracy, ładnym domu, luksusowym samochodzie i zasobnym koncie w banku, niekoniecznie w tej właśnie kolejności. Dotychczas żadne z tych marzeń jeszcze się nie spełniło, lecz Tiffany była pewna, że to się musi zmienić. Chciała zebrać lub pożyczyć trochę pieniędzy i otworzyć własny sklep z ubraniami dla bogatych kobiet. Jej obecna praca była zaledwie etapem prowadzącym do tego celu. Tiffany nie była pewna, jak długo jeszcze uda jej się wytrwać pod rządami Hazel. Ta kobieta miała w sobie tyle samo zmysłu innowacyjnego i energii, co ślimak pogrążony w zimowym śnie. Przypomniała sobie pewną rozmowę z Bridget sprzed roku. Obydwie uważały wtedy, że ich życie zeszło na psy. Oczywiście, jeśli chodzi o Bridget, nie była to do końca prawda. Przyjaciółka Tiffany pochodziła z bogatej rodziny z Houston i miała własne pieniądze. Tiffany zaś nie miała ani pieniędzy, ani rodziny, i właśnie dlatego nie mogła tak po prostu wejść do biura Hazel i złożyć wymówienia. - Cześć.
6
RS
Tiffany drgnęła nerwowo i obejrzała się przez ramię. W drzwiach pokoiku stała jedna ze sprzedawczyń, Gretchen Wheeler. - Przepraszam - powiedziała Gretchen. - Nie chciałam cię przestraszyć. - Nie szkodzi. Co się stało? - Hazel szaleje - skrzywiła się Gretchen. - Wspaniale. - Chce się z tobą widzieć. - Nic nowego - mruknęła Tiffany z ironią. - Zawsze szaleje, kiedy znikam jej z oczu choćby na pięć minut. Gretchen wyszła, rzucając Tiffany pełne współczucia spojrzenie. Tiffany podniosła się niechętnie i w tej samej chwili zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę, pewna, że usłyszy jeszcze kilka obelg od Hazel. - Słucham - rzuciła sucho. - Ho, ho! Spokojnie, dziewczyno. Bez trudu rozpoznała głos w słuchawce i roześmiała się z ulgą. - Ależ to Jeremiasz Davis! Świetnie, że dzwonisz. - Od razu jednak przyszło jej do głowy, że coś tu jest nie tak. Przede wszystkim, dzwonił Jeremiasz, a nie Bridget, a poza tym był środek dnia. - Zdaje się, że to nie jest zwykły towarzyski telefon dodała z niepokojem. - Zgadza się. Tiffany poczuła, że ogarniają ją złe przeczucia. Coś musiało się stać Bridget albo Taylor, sześcioletniej córce Jeremiasza z pierwszego małżeństwa. - Chodzi o Bridget - wyjaśnił Jeremiasz. - Miała wypadek samochodowy. Jest w szpitalu, ale powinna wyzdrowieć. Mimo tego zapewnienia Tiffany wyczuła nutę rozpaczy w jego głosie. - Bogu dzięki - szepnęła i usiadła, czując, że nogi uginają się pod nią. - Czy była sama?
7
RS
- Tak. Zderzyła się ze szkolnym autobusem. Ma uszkodzony kręgosłup. - Jak bardzo? - zapytała Tiffany z przerażeniem. - Jest częściowo sparaliżowana, ale lekarz mówi, że to powinno minąć. - Czy mogę wam jakoś pomóc? Jeremiasz przez dłuższą chwilę mruczał coś niewyraźnie, aż w końcu wykrztusił z wahaniem: - Zastanawiałem się, czy nie mogłabyś wziąć sobie krótkiego urlopu w pracy i zająć się Taylor. Ja muszę być przy Bridget, a moja ciotka nie może zabrać małej do siebie, bo niedawno przeszła lekki wylew i... Nie prosiłbym cię, ale... - Czułabym się urażona, gdybyś mnie nie poprosił o pomoc zapewniła go Tiffany szczerze, choć dobrze wiedziała, że nie ma już ani dnia urlopu do wykorzystania. Może jednak ten niespodziewany splot wydarzeń okaże się rozwiązaniem jej problemów? Przecież może rzucić tę pracę i po powrocie z Utah poszukać sobie innej. - Tiffany? - Przyjadę najszybciej, jak się tylko da. Odłożyła słuchawkę i przez chwilę wsłuchiwała się w dudnienie własnego serca. Nagle poczuła się jak więzień, którego właśnie wypuszczono na wolność. - Tak, tak, tak! - zawołała z radością i tanecznym krokiem ruszyła na poszukiwanie Hazel.
ROZDZIAŁ DRUGI Tiffany stała w niewielkiej sali szpitala w Hurricane, dokąd zabrano Bridget po wypadku, i czekała, aż technik laboratoryjny skończy pobierać krew z ramienia jej przyjaciółki. Odwróciła wzrok; na widok strzykawki zawsze robiło jej się słabo.
8
RS
Zastanawiała się wcześniej, czy nie pojechać najpierw na ranczo i nie zostawić tam bagaży, zwyciężyła jednak chęć przekonania się na własne oczy, że stan Bridget rzeczywiście nie jest krytyczny. Wynajęła samochód na lotnisku i przyjechała prosto do szpitala. Jeremiasz proponował, że po nią wyjedzie, Tiffany jednak stanowczo odmówiła, nie chcąc mu zawracać głowy w takiej chwili. Po dłuższej dyskusji Jeremiasz stwierdził, że Tiffany jest równie uparta jak jego żona, i poddał się z westchnieniem. Wyjrzała przez okno na park. Zapomniała już, jak piękne są te strony nawet w lipcu. Gdy wyszła na płytę lotniska, uderzyła ją fala upału, ale powietrze nie było tu gęste i wilgotne jak w południowo-wschodnim Teksasie. Nie zamieniłaby jednak Teksasu na Utah. Owszem, Hurricane było sporym miastem, a w porównaniu z Pennington, gdzie mieszkali Bridget i Jeremiasz, wydawało się oszałamiającą metropolią, jednak nie było to odpowiednie miejsce dla niej. Życie na wsi zupełnie jej nie pociągało. Miała zamiar wrócić do wielkiego miasta, gdy tylko Bridget dojdzie do siebie. - Tiff, udało ci się przyjechać! Słysząc ten głos, Tiffany odwróciła się od okna. Pielęgniarka i technik już wychodzili. Podeszła do łóżka, ale na widok ściągniętej z bólu twarzy przyjaciółki uśmiech zastygł jej na ustach. Bridget wyglądała jak własny cień. Nie widziały się od roku, od dnia ślubu Bridget z Jeremiaszem. Wówczas rude włosy Bridget lśniły, a brązowe oczy błyszczały z radości. Teraz nic w niej nie pozostało z dawnego blasku. Tiffany poczuła na plecach zimny dreszcz. Czyżby Jeremiasz zbagatelizował sytuację? Wiedziała, że kochał żonę nad życie, możliwe więc, że nie potrafił stawić czoła faktom. Stanęła przy łóżku, zmuszając się do uśmiechu. Twarz Bridget wykrzywił grymas bólu. Tiffany pochyliła się i pocałowała ją w policzek. - Cześć, skarbie. Bridget ze łzami w oczach pochwyciła ją za rękę. 9
RS
- Tak się cieszę, że tu jesteś. Bałam się, że nie będziesz mogła albo nie będziesz chciała przyjechać. - Co za bzdury opowiadasz - odrzekła cicho Tiffany, walcząc ze łzami. - Nic oprócz złamanej nogi nie mogłoby mnie powstrzymać od przyjazdu. - Wierzę ci. Kiedy coś postanowisz jesteś najbardziej upartą osobą na świecie. - Przygarnął kocioł garnkowi. Zaśmiały się i zamilkły. - Dokąd cię stąd zabiorą? - zapytała Tiffany po chwili. - Do specjalistycznego szpitala w Vegas. Położą mnie na wyciągu. Bóg jeden wie, jak długo to potrwa. Pewnie kilka tygodni. Okropnie się boję, ale muszę wyzdrowieć... dla Jeremiasza i Taylor - zakończyła z rozpaczą. Tiffany poczuła, że serce jej się ściska. - Proszę.., nie załamuj się. Wyzdrowiejesz. Przecież oni nie mogą bez ciebie żyć. Zdaje się, że owinęłaś ich sobie dokoła małego palca. Bridget wzniosła oczy do nieba. - Akurat. Powiedziałabym raczej, że Jeremiasz stara się tolerować moje krzywe grządki i z trudem toleruje fakt, że mylę chwasty z warzywami i zrywam je na sałatkę. Jak długo możesz zostać? - zapytała, zmieniając temat. - Dopóki będę wam potrzebna. - Dzięki Bogu. Przykro mi, że musiałam tak zostawić Taylor. Jest zdenerwowana i... - Nie martw się. Ciotka Tiffany wszystkim się zajmie. Zobaczysz, że zaprzyjaźnię się z Taylor, zanim zdążysz mrugnąć okiem. Ty skup się na swoim zdrowiu. - Czuję się jak kretynka. Gdybym skupiła się na jeździe, zamiast myśleć o zabawie w przedszkolu Taylor, to nie zdarzyłby się żaden wypadek. - Jak to właściwie było? Nie miałam jeszcze okazji zapytać Jeremiasza.
10
RS
- Oślepiło mnie słońce i nagłe zobaczyłam przed sobą tył szkolnego autobusu. Trochę za ostro skręciłam. Straciłam panowanie nad kierownicą i zjechałam po skarpie, wpadając prosto na drzewo. - Masz szczęście, że obyło się bez obrażeń wewnętrznych. - Zdaje się, że pasy ocaliły mi życie. Ale minie jeszcze dużo czasu, zanim zupełnie odzyskam formę. – Bridget umilkła na chwilę, po czym dodała cicho: - Chciałam zajść w ciążę, a teraz nie ma o tym mowy. - Na razie nie, ale pamiętaj, że to nie będzie trwało wiecznie. Poza tym jesteś podobna do mnie. Nie poddajesz się łatwo. Za kilka miesięcy twoje ciało będzie jak nowe. - Och, Tiff, jesteś taka dobra. - Głos Bridget załamał się lekko. - Obydwoje z Jeremiaszem jesteśmy ci bardzo wdzięczni za przyjazd. Bardzo trudno jest mu poradzić sobie z tym wszystkim, z ranczem i ze mną. - Ranczo nie ma tu nic do rzeczy. Jeremiasz jest usprawiedliwiony, bo kocha cię jak wariat. - Ja jego też - przyznała Bridget, ocierając łzę. - Rozumiem, dlaczego obydwoje z Taylor są tacy zdenerwowani. Przecież Jeremiasz stracił już jedną żonę, a Taylor matkę. - Ale ciebie nie stracą. - Niewiele brakowało. - Przecież żyjesz - uśmiechnęła się Tiffany. - Wiesz, sądziłam, że twoje małżeństwo z Jeremiaszem nie ma najmniejszych szans na przetrwanie. - Wszyscy tak sądzili. Przede wszystkim moi rodzice. - Upiłaś się, a w kilka godzin później wyszłaś za mężczyznę, którego kupiłaś sobie na licytacji. Chyba przyznasz, że to skłania do sceptycyzmu. - Zrządzenie losu - wzruszyła ramionami Bridget. - Co mogę więcej powiedzieć? - Chyba to najlepsze podsumowanie. - A co u ciebie? Chyba nie wyrwałam cię ze szponów jakiegoś mężczyzny? 11
RS
- Nie, nie, broń Boże, nie! - Tiff! - Nie interesują mnie trwałe związki, tylko praca i zarabianie pieniędzy. - A jak się ma twój przyjazd tutaj do tych planów? - Wyrwałam się ze szponów szefowej z piekła rodem zaśmiała się Tiffany. - Mam nadzieję, że nie wyrzuciła cię z pracy? - Nie, sama z niej zrezygnowałam. - Och, Tiff, czuję się okropnie! - Nie musisz. Już od wielu miesięcy miałam ochotę to zrobić. Telefon Jeremiasza dał mi tylko pretekst. - Już widzę, jak wkraczasz do jej biura i mówisz, że może się wypchać - roześmiała się Bridget. - Właśnie tak to wyglądało. Oddałabym wszystko za to, żebyś mogła widzieć wyraz twarzy Wiedźmy Hazel, gdy powiedziałam jej uprzejmie, że może mnie pocałować wiesz gdzie, bo rezygnuję z pracy. - Mam nadzieję, że nie popełniłaś błędu. - Absolutnie nie. - Tiffany uśmiechnęła się promiennie. - Nie mam zamiaru nigdy więcej pakować się w podobną sytuację. Ale chyba muszę już wyjść. Dziwne, że żadna pielęgniarka jeszcze mnie stąd nie wyrzuciła. - Nie mam ochoty rozstawać się z tobą, ale Taylor niedługo wróci z przedszkola, a chciałabym, żebyś była wtedy w domu. Tiffany pocałowała przyjaciółkę w policzek. - Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze. Wyszła na zewnątrz i wzięła kilka głębokich oddechów. Bridget na pewno wyzdrowieje. Musi. - Hej, mała, co to takiego? Hodujesz placki z błota w uszach? - Chyba zgłupiałaś - zachichotała Taylor. - Mówię prawdę, panienko. Zdaje się, że twoje uszy już dawno nie widziały wody. 12
RS
Taylor znów zachichotała, ale nie podniosła myjki. Tiffany stwierdziła, że oto nadszedł czas pierwszej potyczki z sześciolatką. Przez całą drogę ze szpitala na ranczo czuła niepokój. Nie była pewna, czy nie wzięła na siebie zbyt wiele obowiązków. Nie miała pojęcia o dzieciach. Ale ponieważ nie było wyboru, stwierdziła, że musi sobie jakoś poradzić. Jeremiasz i Taylor wyszli z domu na jej powitanie. Dziewczynka miała brązowe sarnie oczy i długie, lśniące włosy. Tiffany była nią oczarowana od pierwszej chwili. Taylor chyba również polubiła swoją nową opiekunkę. Ale minęły dwa dni i oto brudne uszy Taylor stały się zagrożeniem dla tej wzajemnej sympatii. - Nie mogłam znaleźć Fujarki - poskarżyła się Taylor. Tiffany potrząsnęła głową. - Kto to jest Fujarka? - Mój kotek. - Aha, rozumiem. - Zawsze śpi ze mną w łóżku. Wspaniale. Tiffany nie znosiła kotów, ale nie miała najmniejszego zamiaru przyznawać się do tego głośno. - Ciekawe, gdzie ona jest? - zapytała tylko. - W stodole. Pożera jakiegoś szczura. - No to dobrze. - Czy mogłabyś tam pójść i przynieść ją do domu? - Jeśli dasz mi słowo, że ona mnie nie zje. Taylor spojrzała na nią z politowaniem. - - Ona nawet nie gryzie! Jest kochana. To się jeszcze okaże, pomyślała Tiffany. - Zawrzyjmy układ - zaproponowała. - Przyniosę ją, jeśli pozwolisz, żebym ci umyła uszy. - No dobrze – zgodziła się dziewczynka, podając jej myjkę. W kilka minut później wykąpana i przebrana w piżamę Taylor pomaszerowała do sypialni. Tiffany obserwowała ją przez chwilę, po czym powiedziała: - Zaraz wrócę. Mam nadzieję, że razem z kotem. 13
RS
Garth Dixon naciągnął mocniej popręg i wdrapał się na siodło. Koń prychał i rzucał głową, okazując, że jest gotów dojazdy, ale Garth jeszcze przez chwilę siedział nieruchomo, pogrążony w myślach. Nie miał ochoty wypełniać danej Davisowi obietnicy. Nie miał ochoty na nic, co wymagało jakiegokolwiek wysiłku. Nie miał ochoty wyrządzać nikomu sąsiedzkich przysług. Odkładał odwiedziny na ranczu Jeremiasza Davisa tak długo, jak tylko się dało. Wiedział jednak, że skoro ma pozostać tutaj przez jakiś czas, to musi popracować nad swoją społeczną postawą. Oznaczało to, że nie powinien się wykręcać od sąsiedzkiej pomocy, szczególnie że desperację w głosie Jeremiasza słychać było nawet przez telefon. Garth przypuszczał, że czułby się podobnie, gdyby to jego żona znalazła się w szpitalu po poważnym wypadku. Trzeba to po prostu zrobić i mieć z głowy, pomyślał. W końcu chodziło o drobiazg, a tymczasem on się zachowuje, jakby Jeremiasz prosił go o nie wiadomo jakie poświęcenie. Ostatnio nawet wstanie rano z łóżka wydawało mu się wielkim wyczynem. Westchnął, szturchnął konia i powoli ruszył przez lesistą, żyzną dolinę w stronę rancza Davisa. Choć nie opuszczał go ponury nastrój, zauważał otaczający go spokój i piękno. Nie szukał jednak spokoju. Miał go już dość na całe życie. Wkrótce dotarł do granic posiadłości Davisa. Postanowił najpierw zajrzeć do stodoły. Zsiadł z konia i wszedł do środka. Rozejrzał się, stwierdził, że wszystko w porządku i odetchnął z ulgą. Musi jeszcze zajrzeć do domu, a potem będzie mógł wrócić do siebie. Uśmiechnął się gorzko. W połowie drogi do stodoły Tiffany zatrzymała się na chwilę. Nie po raz pierwszy już zauważyła, jak wielkie uczucie wyzwolenia daje jej pobyt w tym miejscu, z dala od wszelkich problemów. Wpatrzyła się w dal, podziwiając piękno żyznej doliny, otaczających ją wzgórz i odległych gór na horyzoncie. Może to właśnie było lekarstwo, jakiego potrzebowała, by znów 14
wprowadzić swe życie na właściwy tor, choć oddałaby wszystko, by znaleźć się tu z innego powodu. Ruszyła dalej z ociąganiem. W półmroku stodoła wydawała się jej przerażająca. Już miała zawołać „kici, kici", kiedy go zauważyła. Stanęła jak wryta i serce podeszło jej do gardła. W pierwszej chwili miała ochotę uciec jak najdalej. Nie uciekła jednak. W chwili gdy mężczyzna zwrócony był do niej plecami, pod wpływem impulsu pochwyciła łopatę, która szczęśliwie leżała w pobliżu, i z całej siły uderzyła go w tył głowy. Poczuła jednocześnie przerażenie i ulgę, gdy mężczyzna osunął się na kolana, a potem upadł.
ROZDZIAŁ TRZECI
RS
Tiffany patrzyła oszalałym wzrokiem na leżące u jej stóp ciało. Kto to jest i co robił na terenie posiadłości Davisa? Czy to bezdomny szukający miejsca na nocleg? Nic o nim nie wiedziała, ale jakoś nie wydawało się to prawdopodobne. Nie był ubrany jak włóczęga. Miał na sobie porządne dżinsy, czystą koszulę i buty do konnej jazdy. Był wysoki i szczupły, za szczupły jak na jej gust. Poza tym wyglądał jak przeciętny teksański kowboj - tylko że się nie ruszał. Tiffany cofnęła się, jęcząc cicho i nie spuszczając oczu z nieznajomego. Co ona zrobiła? Czyżby go zabiła? O mój Boże, wymamrotała, opierając się o wrota stodoły. Odwróciła się i chwiejnym krokiem poszła w stronę domu: Zanim dotarła do tylnej werandy, zrobiło jej się niedobrze. Przystanęła przy słupku i wzięła kilka głębokich oddechów. Boże drogi, nie miała najmniejszej ochoty spędzać reszty życia za kratkami, a na to się zanosiło. Widziała krew spływającą po jego skroni. Żołądek wywinął kolejne salto. Z trudem udało jej się opanować mdłości.
15
RS
Niezależnie od tego, kto był w stodole - gwałciciel, złodziej czy włóczęga - trzeba sprowadzić jakąś pomoc. Tiffany weszła do domu. Siedząca na kanapie przed telewizorem Taylor spojrzała na nią i wyczuła, że stało się coś złego. - Niedobrze ci? - zapytała z dziecięcą bezpośredniością. Tiffany bez powodzenia spróbowała się uśmiechnąć. - Muszę zadzwonić na policję. - Tu nie ma posterunku. - Cholera - wymamrotała Tiffany. Oczywiście. Co za dziura! - To brzydkie słowo. Mama mi mówiła, że nie powinno się go używać. - Jakie słowo? - Cholera. Gdyby sytuacja nie była tak poważna, Tiffany wybuchnęłaby śmiechem. - Zapomnij, że tak powiedziałam, dobrze? - Dobrze. - Muszę zadzwonić do szeryfa - rzekła Tiffany, bardziej do siebie niż do Taylor. Zauważyła numer na kartce przypiętej do ściany przy telefonie. Podniosła słuchawkę. Rozmowa była krótka i nieskładna. Tiffany wciąż nie potrafiła myśleć racjonalnie. Do przytomności przywołał ją dopiero widok Taylor, która zeskoczyła z kanapy i wpatrywała się w nią, jakby zobaczyła pozaziemską istotę. Tiffany jak najoględniej wyjaśniła małej sytuację. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała w końcu, starając się nadać głosowi spokojne brzmienie, ale usta dziewczynki zadrżały. - Chcę do taty i mamy - szepnęła. - Ja też bym chciała, żeby tu byli, ale, niestety, jesteś zdana na mnie.
16
RS
W oczach Taylor pojawiły się łzy. Tiffany poczuła się jak idiotka. Otoczyła dziewczynkę ramieniem i przytuliła do siebie, tłumiąc panikę. Po chwili przed domem rozległa się syrena samochodu policyjnego. Taylor wyrwała się z jej objęć i pobiegła do drzwi. - To szeryf Wright! - Zostań tu, panienko - nakazała Tiffany. Dziewczynka skrzywiła się. - Nie zostanę! - zawołała buntowniczo. - Zostaniesz - ucięła Tiffany i dodała łagodniejszym tonem: Wrócę, gdy tylko dowiem się, co się właściwie stało. Taylor uniosła wyżej głowę i odwróciła twarz. Tiffany widziała jej zdenerwowanie i rozżalenie, ale w tej chwili nic na to nie mogła poradzić. Wybiegła na werandę, na którą właśnie wchodził szeryf. - Dobry wieczór pani - rzekł, uchylając kapelusza. - Jestem Porter Wright. Tiffany skrzywiła się lekko; bardzo wysokiego, wąsatego szeryfa otaczał taki zapach, jakby przed chwilą wyszedł z gnojowiska. Pochyliła głowę i zauważyła, że całe buty miał pokryte łajnem. Znów zrobiło jej się niedobrze. - Jestem Tiffany Russel - wykrztusiła z trudem. - Proszę mnie zaprowadzić tam, gdzie leży ten człowiek. - On... on jest w stodole. - Chodźmy go obejrzeć. - Czy muszę iść z panem? Szeryf zdjął kapelusz i podrapał się po głowie. - Chyba nie. - Mniejsza o to, pójdę. Wcześniej czy później i tak będę musiała stanąć z prawdą twarzą w twarz. Porter Wright spojrzał na nią dziwnie. - Najpewniej zostanie pani uniewinniona, niezależnie od tego, kto to jest. Ludzie w tej okolicy reagują nerwowo, gdy ktoś obcy wejdzie na ich teren. Zrobiła pani to, co należało. - Taylor, kochanie, zaraz wracam! - krzyknęła Tiffany w głąb domu i poszła za szeryfem w stronę stodoły. 17
RS
Szeryf pierwszy wszedł do środka. Tiffany zatrzymała się przy wrotach. Mężczyzna siedział na ziemi, ocierając krew ze skroni. Tiffany omal nie zasłabła z ulgi. Otworzyła usta; ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Stała oparta o framugę i patrzyła na rannego, trwając w bezruchu. Obcy jednak nie zapomniał języka w gębie. Prawdę mówiąc, z jego ust płynęły słowa, od których Tiffany poczerwieniała. - Czy mam... czy mam zadzwonić po pogotowie? - wyjąkała wreszcie. - Na diabła mi pogotowie? - warknął mężczyzna w odpowiedzi. Na twarzy szeryfa Wrighta pojawił się szeroki uśmiech. - A niech mnie! - Miło mi, że uważa pan to za zabawne - warknął mężczyzna, podnosząc się niepewnie na nogi. Tiffany pohamowała impuls, by podbiec i podtrzymać go. - Panno Russell, pozwoli pani przedstawić sobie tego człowieka, którego powaliła pani na ziemię - powiedział szeryf. To sąsiad Jeremiasza, Garth Dixon. - Och, nie - szepnęła Tiffany. - Och, tak, panno Russell, czy jak się tam pani nazywa prychnął Garth. Tiffany zbliżyła się o krok i wyciągnęła do niego rękę. - Bardzo mi przykro, panie Dixon. Nie chciałam... Mężczyzna znów zaklął, przerywając jej w pół słowa. - Akurat, jasne, że pani nie chciała. O mało nie rozwaliła mi pani głowy tą łopatą. Tiffany bezradnie spojrzała na szeryfa Wrighta, on jednak przyglądał się całej scenie z lekkim uśmiechem i nie wykazywał żadnej chęci, by się włączyć do rozmowy. Wydawał się bardzo rozbawiony. Właściwie dlaczego nie? pomyślała Tiffany. Prawdopodobnie od wielu miesięcy w tej dziurze nie wydarzyło się nic bardziej ekscytującego. Pohamowała złość i spróbowała jeszcze raz: 18
RS
- Gdyby wszedł pan do domu i przedstawił mi się, to nie... - To pani nie usprawiedliwia. W niczym pani nie zagrażałem. - A skąd miałam o tym wiedzieć? Garth Dixon obrzucił ją takim wzrokiem, jakby miał ochotę ją udusić. - Widzę, że tracę tylko czas. Pani jeszcze nie oprzytomniała. Tiffany poczuła furię. - Przekonam pana, że nie jestem... - Może pani dać sobie spokój. Nie interesuje mnie to. Wbrew chęciom Tiffany nie odcięła się, tylko bez słowa wyszła przed stodołę. Instynkt podpowiadał jej, że jeśli chce wyjść zwycięsko z tej sytuacji, to teraz powinna trzymać buzię zamkniętą na kłódkę. Po pierwsze, ten mężczyzna nadal cierpiał. A poza tym zżerała go złość. Tiffany dobrze widziała, że przez własną impulsywność zrobiła sobie z niego wroga. A szkoda, przeszło jej przez myśl. Garth Dixon był przystojny, choć nieco za szczupły. Nawet sinoczerwony guz na skroni nie był w stanie odciągnąć uwagi od wyrazistych rysów twarzy, przetykanych srebrnymi nitkami czarnych włosów ani niebieskich oczu otoczonych gęstymi, ciemnymi rzęsami. Ale przecież ten człowiek nie powinien jej obchodzić. Był dla niej za stary oceniała go na czterdzieści kilka lat a poza tym biedny, co stanowiło jeszcze większą wadę. Babcia zawsze jej powtarzała, że równie łatwo jest się zakochać w bogatym mężczyźnie, jak w biednym, i Tiffany wzięła sobie głęboko do serca tę mądrą uwagę. Nie było się jednak czym martwić; nie miała zamiaru zakochiwać się w nikim, a już na pewno nie w tym Dixonie, który patrzył na nią jak na swojego największego wroga. - Wiedziała pani chyba o tym, że Jeremiasz prosił mnie, żebym doglądał rancza podczas jego nieobecności? - zapytał wreszcie Garth. - Nie wiedziałam. - No cóż, trudno. - Jeśli zależy panu na przeprosinach, to proszę je przyjąć mruknęła Tiffany. 19
RS
Szeryf Wright oderwał się od drewnianego słupka. - Zdaje się, że wszystko zostało wyjaśnione. Skoro panna Russell chce przeprosić... - Nie potrzebuję żadnych przeprosin - przerwał mu Garth i spojrzał wprost na Tiffany. - Chcę tylko, żebyś się trzymała z dala ode mnie. Odwrócił się i wyszedł ze stodoły. - No, no - mruknął szeryf, zdejmując kapelusz. - Zdaje się, że jest wściekły jak cały rój szerszeni. - Przejdzie mu - stwierdziła Tiffany sucho. - Mam nadzieję. Lepiej by było dla pani. - Dlaczego? - Irma Quill mówiła, że on jest bardzo chory. Zdaje się, że na serce. Tiffany znów poczuła falę wyrzutów sumienia. - Co jeszcze pan o nim wie? - Nic, tylko tyle, że jest bardzo zamknięty w sobie. Mieszka tu dopiero od paru miesięcy. Tiffany wyciągnęła do niego rękę. - Dziękuję, że zechciał pan przyjechać. Jestem panu bardzo wdzięczna. - To moja praca, proszę pani. Odprowadzę panią do domu. Mała pewnie bardzo się denerwuje. - Ma pan rację - przyznała Tiffany, znów czując wyrzuty sumienia. W chwilę później wyjaśniła dziewczynce, co się stało, omijając niektóre szczegóły. Usiadła obok niej na łóżku i przytuliła ją do siebie. - Jestem z ciebie bardzo dumna. Zachowałaś się jak duża dziewczynka. - Jestem duża. Mam już prawie siedem lat. - To prawda - uśmiechnęła się Tiffany, ale Taylor nie odpowiedziała jej uśmiechem. - O co chodzi, mała? Dziecko patrzyło jej prosto w twarz. - Tata będzie wściekły, że uderzyłaś jego przyjaciela. 20
ROZDZIAŁ CZWARTY
RS
Garth wszedł do domu i rzucił się na kanapę. Twarz miał zlaną potem, lecz to jednak było najmniejsze z jego zmartwień. Czuł mocny ucisk w piersi, jakby żebra lada chwila miały mu zmiażdżyć serce. Nie powinien był tak poganiać konia w drodze powrotnej. Był jednak wściekły z powodu tego, co zaszło, i temperament wziął górę nad rozsądkiem. Garth nie przywykł do leniwego trybu życia. Odkąd pamiętał, wstawał o świcie, brał prysznic i ruszał do biura, gdzie wypijał dzbanek kawy, rozmyślając nad tym, które korporacje należy przejąć, a których nie. Teraz z tego wszystkiego pozostał mu tylko prysznic. A zdarzały się poranki, gdy nawet to wydawało się zbyt wielkim wysiłkiem. Wiedział, że jeśli jego zdrowie i nastrój nie poprawią się znacznie, to nie pożyje zbyt długo. Był człowiekiem czynu i nie nadawał się na inwalidę. Oparł się wygodnie i położył dłoń na sercu. Może powinien sobie zrobić EKG. Nie, to nie wchodzi w grę. Żadnych szpitali. Poza tym serce już się trochę uspokoiło, choć nie wróciło jeszcze do zwykłego rytmu. Garth był wściekły, że ta idiotyczna sytuacja i to zapomniane przez Boga miejsce nadwerężyły jego cenną energię, ale przede wszystkim czuł się upokorzony ciosem w głowę, jaki zadała mu ta szalona blondynka. - Niech to diabli! - mruknął, przypominając sobie chwilę, gdy podniósł głowę i zobaczył ją stojącą u wrót stodoły z wymalowanym na twarzy poczuciem winy. Była ładna. Jasne włosy, przycięte na pazia, sięgały ramion, cerę miała delikatną i kremową, a w głęboko osadzonych ciemnozielonych oczach błyszczała niewinność. Jednak to nie twarz Tiffany przyciągnęła jego uwagę, lecz przede wszystkim zgrabne pośladki opięte ciasnymi dżinsami. Ta myśl jednak natychmiast odpłynęła. Nie przyjechał tu po to, by zadawać się z kobietami. W innych okolicznościach być 21
RS
może zaprosiłby ją na kolację; choć był pewien, że jej umysł nie dorównuje urodzie. Teraz jednak nie miałoby to żadnego znaczenia. Interesowały go wyłącznie przyjemności życia, a nie trwałe więzi. Nie chciał ani nie potrzebował następnej kobiety w swoim życiu. Pragnął tylko odzyskać siły i jak najprędzej wrócić do pracy. Nie stracił życia. Powinien to uznać za wystarczający dar od losu. Gdyby jeszcze potrafił się pozbyć przeświadczenia, że musi coś udowodnić, nie sobie, lecz ojczymowi, który wprowadził go w interesy. Gdyby... Wiedział jednak, że lepiej nie otwierać tej puszki Pandory. Wstał, poczekał, aż pokój wokół niego przestanie wirować, po czym poszedł do kuchni. Nalał szklankę soku pomarańczowego i wypił, wmawiając sobie, że to szkocka z lodem. - Możesz sobie tylko pomarzyć, Dixon - prychnął, odstawiając szklankę. Minęły już czasy, gdy mógł pić tyle, ile chciał, i pozwalać sobie na rozmaite inne przyjemności. Miał nadzieję, że te czasy jeszcze wrócą. Gdy już wyzdrowieje i podpisze najważniejszy kontrakt swojego życia, którego przygotowanie zostało zawieszone, to może zastanowi się nad opuszczeniem tego dochodowego kieratu i przejdzie na coś w rodzaju emerytury. Obiecywał to sobie, odkąd zachorował, wiedział jednak, że sam siebie oszukuje. Nie był taki, jak większość jego kolegów, którzy cały wolny czas przeznaczali na grę w golfa i uważali ją za największe wyzwanie w życiu. Jego to nie interesowało. Pragnął wyłącznie powrotu do zdrowia; to było, jak dotychczas największe wyzwanie jego życia. Przypomniał sobie dzień, gdy wyszedł ze szpitala. Pierwsze kroki skierował do firmy. Usiadł za biurkiem, odrętwiały z szoku i rozpaczy, i ukrył twarz w dłoniach. Nie słyszał wejścia Maxa Lansinga, swej prawej ręki. Dopiero na dźwięk jego głosu zorientował się, że nie jest sam. - Co ty tu właściwie robisz? - zawołał Max ze zdumieniem. Powinieneś być w domu, w łóżku.
22
RS
Garth przez chwilę patrzył na krępą, muskularną sylwetkę Maxa, na jego zdrową, ogorzałą cerę, i w duchu zzieleniał z zazdrości. Poczuł się jak tchórz i odwrócił wzrok. - No? - nalegał Max. - Nie mogłem pójść do domu. To nie takie proste. - A co powiedział lekarz? - Że jeśli nie zwolnię tempa i nie wezmę kilku miesięcy urlopu, to nie dożyję pięćdziesiątych urodzin. - Kupa bzdur. Zdawało mi się, że ta nowoczesna technika medyczna może nareperować wszystko. - Mnie też się tak zdawało - prychnął Garth. - Ale chcę mieć serce jak nowe, a tego chyba nikt mi nie potrafi obiecać. - Więc co dalej? Garth nie odpowiedział od razu. Słowa utkwiły mu w gardle. Dwa razy odkaszlnął, wreszcie wydusił z goryczą: - Zabieram zabawki i wynoszę się stąd. Max oniemiał. - Dokąd? - Na zadupie w Utah. - W Utah? - zdumiał się Max. - Chyba żartujesz. - Niestety, nie. Ojciec zostawił mi tam kawałek ziemi z chałupą. Nigdy nie widziałem tego na oczy. - A co będzie z naszym kontraktem? Japończycy znani są z cierpliwości, ale... Garth usłyszał w głosie Maxa panikę, ale nie potrafił go pocieszyć, bo sam czuł się podobnie. Opuszczenie korporacji, którą budował od podstaw, było dla niego wykroczeniem przeciwko etyce pracy. - A jaki mam wybór? - mruknął. - Żadnego - westchnął Max. - Muszę zdać się na ciebie w jeszcze większym stopniu niż zwykle. Dasz sobie radę? Twarz Maxa rozjaśniła się, choć brzmienie głosu pozostało nie zmienione. - Nie zawiodę cię. 23
- Ja też nie zawiodę ani ciebie, ani tej firmy. Gdy wrócę z tej Koziej Wólki, będę jak nowy. Obiecuję. Poczuł przenikliwy ból głowy. Oderwał myśli od przeszłości i jęknął. Podszedł do okna, dotykając palcami guza na skroni, i wpatrzył się w brzoskwiniowy sad. Drzewa były ciężkie od owoców. Szkoda, że to wszystko się zmarnuje, pomyślał, ale w tej samej chwili zadzwonił telefon.
RS
- Czy zdarzyło się coś, o czym powinniśmy wiedzieć? - Tak, a dlaczego pytasz? - mruknęła Tiffany niepewnie. - Pamiętaj, z kim rozmawiasz, i nie próbuj mydlić mi oczu odrzekła stanowczo Bridget. - Zdaje się, że miałaś się skoncentrować na swoim zdrowiu. - Ciało mam na wyciągu, ale umysł nie. Wal. - Dobrze - westchnęła Tiffany. - Ale najpierw powiedz mi, jak się czujesz. - Zdrowieję mniej więcej w tempie przepowiedzianym przez lekarzy. Wolałabym szybciej - westchnęła Bridget. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wracasz do Houston? - Nie, chociaż możliwe, że sama mnie tam wyślesz, gdy ci opowiem, co się zdarzyło. A jeśli nie ty, to Jeremiasz. - Skończ te wstępy, bo się zdenerwuję, a wiesz, że to dla mnie niewskazane. - Uderzyłam przyjaciela Jeremiasza w głowę - wypaliła Tiffany i czekała na okrzyk zdumienia przyjaciółki. Nie zawiodła się. - Co takiego? - wykrzyknęła Bridget. - Nic mu się nie stało, naprawdę. - Jak to...? Tiffany opowiedziała jej wszystko. Gdy skończyła, zapadła długa chwila ciszy. W jej opowiadaniu całe zdarzenie wyglądało jeszcze bardziej nieprawdopodobnie niż w rzeczywistości. - Och, Tiff, jak mogłaś? - westchnęła wreszcie Bridget. - Nawaliłam. Co więcej mogę powiedzieć? 24
RS
- Nic. Tylko że to wszystko brzmi... niedorzecznie. Ale skoro nic mu się nie stało, to przestań się tym martwić - zachichotała Bridget. - Co cię tak bawi? - Prawdę mówiąc, ty. Mogę sobie wyobrazić, jak się zakradasz za plecami tego biednego, nic nie podejrzewającego człowieka i... - Dobrze, dobrze. Dajmy już temu spokój. Może nigdy więcej nie będę musiała się z nim spotykać. - Nie liczyłabym na to, szczególnie że Jeremiasz bardzo prosił go o opiekę nad ranczem. - Wobec tego będę się starała nie wchodzić mu w drogę. Wierz mi, on nie należy do kręgu moich wielbicieli. - Jestem pewna, że nie - zaśmiała się Bridget. - Ale to jeszcze jeden powód, dla którego mój mąż powinien zrezygnować ze swojego uporu. Próbowałam go przekonać, żeby wrócił do domu i sam się wszystkim zajął. - Nie miej żadnych złudzeń. On cię tu samej nie zostawi. - Wiem i naprawdę się cieszę, ale... - urwała Bridget. - Jak tam Taylor? - zapytała po chwili. - Ja... obydwoje bardzo do niej tęsknimy. - Jest tutaj i już nie może się doczekać, kiedy będzie mogła cię zobaczyć. Od tej rozmowy minęły już ponad dwie godziny. Ze szpitala Tiffany zawiozła Taylor na przyjęcie urodzinowe, które miało potrwać do końca popołudnia. Wróciła do domu i zajęła się tym, co należało zrobić, choć nie było tego wiele; Bridget zostawiła wszystko w nienagannym porządku. Nie mogła uwierzyć, że jest tu zaledwie od trzech dni. Miała wrażenie, że to już co najmniej trzy miesiące, zwłaszcza teraz, gdy nie miała nic do roboty. Zastanawiała się nad wyjazdem do miasta. Chciała poznać Irmę Quill. Odrzuciła jednak ten pomysł, bo nie była w najlepszym nastroju, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego.
25
RS
Pod nieobecność Taylor należało się cieszyć spokojem. Dziewczynka nie sprawiała większych kłopotów, ale była typową sześciolatką, Tiffany zaś nie przywykła do zajmowania się dzieckiem. Jednak to nie Taylor była przyczyną jej niepokoju. Chodziło o Gartha Dixona. Jak mogła wziąć go za włóczęgę? Po części usprawiedliwiało ją to, że poza miastem czuła się niepewnie, a poza tym zawsze najpierw działała, a dopiero potem myślała. Wiedziała jednak, że nie uda jej się zupełnie unikać Gartha. Co mógł oznaczać jej stan ducha? Czyżby próbowała przekonać samą siebie, że należy zawrzeć z nim pokój? Absolutnie nie! Nie chciała zrobić mu nic złego, On jednak zareagował tak, jakby uderzyła go złośliwie i bez żadnego powodu. No dobrze, to w końcu jego problem, stwierdziła. Nie mogła jednak przestać myśleć o tym, że należałoby okazać jakiś gest dobrej woli, choćby po to, by można się było zwrócić do Gartha w razie jakiejś potrzeby. Stanęła pośrodku kuchni. Może upiec ciasto i zanieść mu? Temu człowiekowi przydałoby się trochę dodatkowych kalorii. - Zrobię to i będę miała problem z głowy - mruknęła, otwierając szafki. W godzinę później zadzwoniła do domu przyjaciółki Taylor i dowiedziała się, gdzie mieszka Garth. Zapakowała ciasto do plastikowego pojemnika i ruszyła przez las. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, ale widok domu Gartha niezwykle ją zaskoczył. Z zewnątrz budynek wyglądał jak zwykła szopa. Wszystko dokoła było zapuszczone i zaniedbane, jakby od lat nikt tu nie mieszkał. Pomimo upału Tiffany poczuła dreszcz na plecach. Zastukała dwa razy, ale nikt nie odpowiedział. Zauważyła zaparkowaną ciężarówkę. A więc gospodarz był w domu. Zmarszczyła brwi i podeszła do tylnego wejścia. Ku jej zdziwieniu, drzwi były otwarte. - Jest tu ktoś? - zawołała.
26
RS
Nie słysząc żadnej odpowiedzi, pchnęła drzwi i zatrzymała się tuż za progiem. Dom w środku wyglądał jeszcze gorzej niż na zewnątrz. W kuchni dostrzegła stertę brudnych naczyń. Pohamowała impuls, by je pozmywać, weszła do pokoju i położyła ciasto na stole. - Panie Dixon? Nadal nikt nie odpowiadał. Przeszła na palcach do salonu, czując się jak intruz, i nagle stanęła jak wryta. Garth spał na kanapie. Twarz miał bladą i wychudzoną. Uwagę Tiffany zwrócił jego strój; ubrany był tylko w dżinsy. Tiffany poczuła, że robi jej się gorąco na widok szerokich ramion i gęstych włosów porastających klatkę piersiową. Przełknęła ślinę, zastanawiając się, jak ktoś tak atrakcyjny może być ciężko chory. Z wyglądu nigdy by nie powiedziała, że Garth ma chore serce. Zbliżyła się o krok i dopiero teraz zauważyła ciemne cienie pod oczami i wyczerpanie widoczne w rysach twarzy. Nawet sen tego nie zmienił. Garth wyglądał... Tiffany przez chwilę szukała w myślach właściwego słowa, po czym przyszło jej do głowy, że wyglądał krucho. - Garth? - szepnęła, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Nie poruszył się. Serce zamarło jej w piersi. Czyżby jej cios miał się jednak okazać śmiertelny? Czy Garth miał atak serca? Pochyliła się nad nim, wpatrując się w jego pierś. Czy on nie żyje?
ROZDZIAŁ PIATY Była naga. Garth wstrzymał oddech, gdy z wyciągniętymi ramionami płynęła w jego stronę. Nigdy jeszcze nie widział równie doskonałego ciała. Skórę miała alabastrową, piersi duże, lecz jędrne, z sutkami jak pączki róż. Wcięcie w talii przydawało pełni 27
RS
kołyszącym się prowokująco biodrom. Powiódł językiem po wyschniętych ustach. W pierwszej chwili nie mógł dostrzec twarzy, ale gdy się zbliżyła, poznał ją. Tiffany Russell. Nie! To nie mogła być prawda. To nie mogła być ona, chyba że znalazł się już na tamtym świecie. Jednak czuł na ciele dotyk jej miękkich palców, łaskotanie włosów na piersi. Otworzył oczy i zobaczył ją tuż nad sobą. Jej usta znajdowały się tuż nad jego ustami. Usłyszał stłumiony dźwięk, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, szepnął: - Nic nie mów. Wszystko w porządku. Nie zrobię ci żadnej krzywdy. Nigdy jeszcze nie widziałem równie pięknej kobiety. Otoczył dłonią jej kark i łapczywie wpił się wargami w jej usta. Czy to był sen, czy naprawdę znalazł się w niebie? W pierwszej chwili Tiffany była tak sparaliżowana ze zdumienia, że nawet nie drgnęła. Dopiero gdy poczuła w ustach jego język, a jego dłoń na swojej piersi, oprzytomniała i wyrwała się z objęć Gartha. - A niech cię diabli! - wykrzyknęła przerażona, cofając się pod ścianę. Miała ochotę uderzyć go w twarz i nie była pewna, co ją właściwie przed tym powstrzymało. Może wyraźne zmieszanie i cierpienie na jego twarzy. Garth kilkakrotnie zamrugał powiekami i wpatrzył się w nią z niedowierzaniem. Napięcie w pokoju można było wyczuć niemal fizycznie. Tiffany chciała coś powiedzieć, cokolwiek, byle tylko rozproszyć to napięcie, ale na przeszkodzie stały szalejące w niej emocje. Jak on śmiał tak się zachować? Nie spuszczając z niej wzroku, Garth przeciągnął dłonią po potarganych włosach. - Czy uwierzysz mi, jeśli powiem, że coś mi się śniło i nie byłem świadomy tego, co robię? Zaśmiała się ironicznie.
28
- Nie uwierzę w nic, co mógłbyś powiedzieć; Założę się, że chciałeś mi odpłacić za ten cios w głowę. - Czy mogę cię jakoś przekonać, że było inaczej? - Nie, ale możesz iść do diabła! Przy tych słowach odwróciła się i wybiegła. Dopiero w połowie drogi na ranczo Davisów przypomniała sobie, że zostawiła ciasto na stole. Miała nadzieję, że Garth się nim udławi.
RS
- Kiedy mama i tata wrócą do domu? - Niedługo, kochanie. W każdym razie gorąco w to wierzę. Tiffany spojrzała na Taylor siedzącą obok niej w samochodzie. Twarz dziewczynki była pełna smutku: Tiffany miała nadzieję, że wkrótce będzie mogła znów ją zabrać do szpitala. - Pojedziemy tam niedługo. Może jutro. Twarz dziewczynki nieco pojaśniała, ale trwało to tylko krótką chwilę. - Czy moja mama będzie znowu chodzić? Tiffany poczuła ściskanie w żołądku. - Na pewno tak, kochanie. Ale uszkodziła sobie plecy, a takie rzeczy długo się leczy. Taylor nie odpowiedziała. Tiffany mogła sobie wyobrazić, co się dzieje w umyśle dziewczynki. Ona sama także nie była pewna, czy Bridget odzyska pełną sprawność fizyczną, ale nie miała zamiaru dzielić się tymi obawami z małą. Jechały do sklepu spożywczego po zakupy. Tiffany miała nadzieję, że Irma, którą Taylor wydawała się bardzo lubić, skłoni ją do uśmiechu. Zresztą Tiffany także chciała poznać Irmę. Taylor wyjęła kredki i zajęła się kolorowaniem książeczki. Myśli Tiffany zwróciły się do Gartha Dixona. Ani przez chwilę nie uwierzyła w jego opowieść o śnie. Była pewna, że chciał się na niej zemścić i dlatego ją pocałował. Ten pocałunek wywarł na niej niezwykłe wrażenie. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie wzbudził w niej tak silnych emocji. Przyłapywała się na tym, że wyobraża sobie dotyk tych ust na całym ciele, że... 29
RS
- Dość tego - powiedziała na głos. Taylor przerwała rysowanie i spojrzała na nią. - Dość czego? - Nic, kochanie. Mówiłam do siebie. - Mama też tak robi - uśmiechnęła się Taylor. - Mnie się to wydaje dziwne. - Masz rację. To niedobry zwyczaj - stwierdziła Tiffany, parkując przed sklepem. - Już jesteśmy. Po chwili ściskała dłoń Irmy i uśmiechała się do niej. Od pierwszej chwili poczuła do tej kobiety sympatię. - Mam wrażenie, jakbym już panią znała - powiedziała, Irma obdarzyła ją promiennym uśmiechem. - Ja też. Bridget dużo o pani mówiła. - Pewnie nie były to same dobre rzeczy. - Przeciwnie. Błogosławi panią za to, że zmusiła ją pani do przyjazdu tutaj. Gdyby nie to, nie wyszłaby za Jeremiasza. - To prawda - zaśmiała się Tiffany. - Jak się pani tutaj podoba? - Bardzo, tylko żałuję, że te odwiedziny nie odbywają się w innych okolicznościach. Cieszę się, że udało mi się zaprzyjaźnić z Taylor. Obydwie spojrzały na dziewczynkę, która stała z nosem przylepionym do gabloty ze słodyczami. - Mam nadzieję, że Bridget wyzdrowieje. - Ja też - westchnęła Tiffany. - Może napijemy się kawy? - zaproponowała Irma, Tiffany nie miała ochoty na kawę, ale chciała wypytać Irmę o Gartha Dixona. Nie potrafiła wyrzucić go z myśli, choć nie miało to żadnego sensu. - Irmo... W tej chwili jednak otworzyły się drzwi i Garth Dixon we własnej osobie wszedł do sklepu. Tiffany miała ochotę udawać, że go nie widzi, ale było to niemożliwe; Garth stał akurat naprzeciwko niej. Stanęła jak skamieniała, nie odzywając się ani słowem. 30
RS
Irma i Taylor nie miały podobnych problemów. - Witaj, przybyszu - rzekła Irma z szerokim uśmiechem, a Taylor z miejsca podbiegła do Gartha. - Czy jeszcze gniewasz się na Tiffany? - zapytała. Irma wyczuła napięcie sytuacji i pociągnęła dziewczynkę za rękę w stronę zaplecza. - Chodź; przyniesiemy lody. Nawet gdy Tiffany i Garth zostali sami, żadne z nich się nie odezwało. Napięcie rosło. Patrząc na Gartha, Tiffany wyczuła, że pod jego starannie kultywowaną powściągliwością kryje się nieokiełznany temperament. Na szczęście tym razem był całkowicie ubrany: miał na sobie białą bawełnianą koszulę, dżinsy i wysokie buty. Brakowało mu tylko stetsona. Tiffany jednak była pewna, że Garth posiada i ten element kowbojskiego stroju. - Czy mogę ci postawić kawę? - usłyszała niespodziewanie i zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. - A dlaczego chcesz to zrobić? - Na przeprosiny. - Chcesz mnie przeprosić? - zapytała ze zdumieniem. Uśmiechnął się i wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił. Stał się bardziej ludzki, mniej napięty. - Tak. I chcę ci powiedzieć, że pieczesz świetne ciasto. - Zjadłeś je? - zapytała niewinnie. - Pożarłem do ostatniego okruszka. Wbrew sobie musiała się roześmiać. - Może usiądziemy? - zapytał Garth i znów się uśmiechnął. Tiffany skinęła głową, w duchu nakazując sobie zachować ostrożność. Usiedli przy stolikach w głębi sklepu, każde z filiżanką kawy, i zamilkli. Tiffany nie mogła zrozumieć siebie. Nigdy nie brakowało jej tematów do rozmowy. - Posłuchaj, wtedy naprawdę nie wiedziałem, co robię. Wierzysz mi?
31
RS
Tiffany poczerwieniała. Nie chciała rozmawiać o tym wydarzeniu, ale chyba oboje wciąż wspominali tamten pocałunek. Garth poruszył się niespokojnie, unikając wzroku Tiffany. Dobrze. Chciała, żeby czuł się zażenowany. Niezależnie od czegokolwiek, nie miał prawa całować jej z takim zapałem. - Wybaczysz mi? Czyżby mówił poważnie? Czy naprawdę zależało mu na jej wybaczeniu? Może rzeczywiście obydwoje powinni o wszystkim zapomnieć. W końcu Garth jest znajomym Jeremiasza, pomyślała Tiffany, i będą się widywać, dopóki Bridget nie wyjdzie ze szpitala. - Ja chyba też powinnam cię prosić o wybaczenie - odrzekła. Garth roztarł siniak na skroni. - A więc za kogo mnie wzięłaś? Za gwałciciela? Znów się zaczerwieniła. - Wiesz, jak to jest, gdy się mieszka w dużym mieście. Człowiek staje się nadmiernie podejrzliwy. - Przyjmuję. - Co? - Twoje przeprosiny, oczywiście - uśmiechnął się. Drażnił się z nią, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Hamuj, dziewczyno, pomyślała znowu, bo ten facet złamie ci serce. Gdy nic nie powiedziała, Garth znów się odezwał: - Dzwonił Jeremiasz. - Tak przypuszczałam - wyjąkała Tiffany. Błysk w oczach Gartha stał się wyraźniejszy, ale Tiffany nie połknęła przynęty. - Słyszałam, że mieszkasz tu od niedawna - zmieniła temat. - Dobrze słyszałaś. W jego głosie zabrzmiała nuta ostrożności, ale nie powstrzymało to Tiffany od dalszych dociekań. - A skąd jesteś? - Z Teksasu. - Tak myślałam, ale nie byłam pewna, bo nie nosisz stetsona. 32
RS
Garth roześmiał się głośno. - Wisi na gwoździu w szafie. - Aha, więc jednak jesteś prawdziwym Teksańczykiem. Co cię tu sprowadziło? Twarz Gartha ściągnęła się i Tiffany przez chwilę obawiała się, że nie otrzyma odpowiedzi. - Moje zdrowie. Na pewno już słyszałaś, że mam chore serce. Powinienem prowadzić spokojny tryb życia. - Zamilkł na chwilę. - Dlatego w domu jest taki bałagan - dodał. - Nie musisz mnie za to przepraszać. - Nie przepraszam. Stwierdziłem tylko fakt. Dziwne było to, że dokładnie wiedział, co powiedzieć, by ją zirytować. Nie miała jednak zamiaru okazać tego po sobie. - A ty? - zapytał Garth po chwili ciszy. - Po akcencie zgaduję, że też pochodzisz z Teksasu. - Masz rację. Mieszkam w Houston. - Aha, więc obydwoje jesteśmy przesiedlonymi Teksańczykami. - Ja przyjechałam tu na krótko. - Od jak dawna znasz Davisów? Tiffany uśmiechnęła się i opowiedziała mu o swej wieloletniej przyjaźni z Bridget, a potem o aukcji i wynikłym z niej małżeństwie. Gdy skończyła, Garth otworzył usta ze zdumienia. - Nabierasz mnie! - Nie. Byłam tak samo zaszokowana, jak ty teraz. - A dlaczego sama nie wzięłaś udziału w aukcji? Tiffany spojrzała na niego tak, jakby się urwał z choinki. - Ja? Chyba żartujesz! - Dlaczego nie? Mówiłaś przecież, że to był twój pomysł. - Bo był, tylko że ja nie miałam - nie mam - najmniejszego zamiaru utkwić w tej dziurze na zawsze. - Aha, więc odpowiada ci życie w mieście? - Tak. Wychowałam się wśród krawężników i wcale się tego nie wstydzę.
33
- W przeciwieństwie do przyjaciół, tobie nie odpowiada życie na farmie? - Nie. Jestem przedsiębiorczą kobietą. Chcę mieć własny sklep z ubraniami. - I założę się, że szukasz bogatego męża. - Zgadłeś. Moja babcia zawsze powtarzała, że równie łatwo jest się zakochać w bogatym, jak w biedaku. Garth milczał przez chwilę, po czym wstał. Na jego twarzy malowała się pogarda. - No cóż, życzę ci szczęścia. Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz. Po tych słowach odwrócił się i wyszedł ze sklepu.
RS
ROZDZIAŁ SZÓSTY - Dałaś komuś ostatnio w łeb? - Bardzo śmieszne. - Tiffany spojrzała na Jeremiasza surowo, ale kąciki jej ust zadrżały w uśmiechu. - Czy już nigdy się od tego nie odczepię? - Och, może kiedyś - wtrąciła Bridget, siadając na łóżku z grymasem bólu. Ostatniego wieczoru Tiffany dowiedziała się od Jeremiasza przez telefon, że ból spowodowany leżeniem na wyciągu zmalał i Bridget czuje się już na siłach zobaczyć Taylor. Wcześnie rano wsadziła więc dziewczynkę do samochodu i wyruszyła do Vegas. Teraz obydwie siedziały przy łóżku Bridget. W przytulnej salce stało kilka roślin doniczkowych i dwa świeże bukiety ciętych kwiatów. Mimo wszystko Tiffany nadal martwiła się o przyjaciółkę. Stan nóg Bridget nie zadowalał lekarzy i perspektywa jej pełnego wyzdrowienia odsuwała się w czasie, a Tiffany nie mogła pozostawać w Utah bez końca.
34
RS
Ale nie mogła również zostawić przyjaciółki. Musiała tu trwać, dzień po dniu, trzymając kciuki za Bridget. Nie potrafiła wyobrazić jej sobie na wózku inwalidzkim. Nie chciała nawet o tym myśleć. - Mówiłam ci, że tatuś będzie na ciebie wściekły - odezwała się Taylor, przerywając panującą ciszę. - Taylor, to nie było miłe z twojej strony - odrzekł Jeremiasz, sadzając sobie córkę na kolanach. Tiffany machnęła ręką. - Nic nie szkodzi. Garth mówił mi, że do niego dzwoniłeś. Jeśli chcesz, możesz mi powyrywać nogi. Tym razem to Bridget się roześmiała. - Ostrzegałam cię, że ona ma ostry język. - Ostrzegałaś, kochanie - przyznał Jeremiasz, pożerając ją wzrokiem. Tiffany poczuła ukłucie zazdrości. Na nią nikt tak nie patrzył, może tylko Garth przez tę krótką chwilę, gdy trzymał ją w objęciach. Zaklęła w myślach i skupiła się na słowach Jeremiasza, który właśnie coś do niej mówił. - Nie jestem na ciebie zły, Tiff. Na pewno o tym wiesz. Chciałem się tylko upewnić, że Garthowi nic się nie stało i że nadal będzie do was zaglądał. Nie byłem pewien, czy zechce to jeszcze robić. Tiffany uśmiechnęła się z przymusem. - Rozumiem. Na początku był wściekły i chciał się na mnie zemścić. - Czy naprawdę nic mu się nie stało? - dopytywał się Jeremiasz. - Nie znam go dobrze, wiem tylko, że jest chory na serce. - Zdaje się, że najbardziej ucierpiała jego duma - mruknęła Tiffany. - To dobrze. - Jeremiasz potargał włosy córki. - Może pójdziemy razem do barku i zostawimy te kobiety, żeby sobie pogadały?
35
RS
- A dostanę drożdżówkę z marmoladą? - zapytała Taylor, zeskakując z jego kolan. Gdy wyszli, Tiffany zwróciła się do Bridget: - Masz wspaniałą rodzinę. Przed kilkoma minutami bardzo ci tego zazdrościłam. Bridget przechyliła głowę na bok i w jej oczach pojawiła się powaga. - Wiesz przecież, że ty też mogłabyś ją mieć, gdybyś tak bardzo nie upierała się przy niezależności. - Czy tak się rozmawia z przyjaciółką? - Tak, zwłaszcza że mówię prawdę - uśmiechnęła się Bridget. - Przyszło mi do głowy, że może ty i nasz sąsiad przypadniecie sobie do gustu. - Jasne - odrzekła Tiffany z sarkazmem. - W porządku, nie jesteś nim zainteresowana. Ale musisz przyznać, że jest przystojny. - Nie w moim typie - odrzekła Tiffany pośpiesznie. Bridget rzuciła jej przelotne spojrzenie i szybko zmieniła temat. - Dobrze. Powiedz mi w takim razie, co zamierzasz robić, gdy już wrócisz do domu, do swojego dotychczasowego życia? Wiem, że chciałabyś otworzyć własny sklep. - O tym mogę pomówić bardzo chętnie - ucieszyła się Tiffany. Dwa dni minęły od spotkania z Garthem w sklepie i chociaż nie widzieli się od tego czasu, Tiffany była pewna, że Garth dotrzymuje słowa danego Jeremiaszowi i kręci się gdzieś w pobliżu. Przypuszczała, że przychodzi, gdy ona zabiera Taylor do miasta lub do parku. Starała się, jak mogła, zapewnić dziewczynce zajęcie. Jak dotychczas była dumna z siebie. Teraz jednak Taylor bawiła się na dworze, a Tiffany była sama w domu, wysprzątanym na błysk i zaopatrzonym w takie ilości jedzenia, że wystarczyłoby dużej rodzinie na miesiąc. Krótko mówiąc, nudziła się. Przydałaby się kolejna utarczka z Garthem Dixonem, pomyślała, i jęknęła głośno. 36
RS
Garth jej unikał. Zapewne dotknęła go, przyznając szczerze, że nie chciałaby wyjść za mąż za biedaka, jakim był on sam. Nie chciała go urazić, ale te słowa niechcący wymknęły się jej z ust. Nie miała jednak zamiaru do końca życia ciężko harować, wyganiać krów na pastwisko i zastanawiać się, jak związać koniec z końcem. A tak właśnie będzie wyglądało życie Gartha. Pozostanie na swojej ziemi i będzie się zastanawiał każdego ranka po śniadaniu, skąd wziąć pieniądze na następny posiłek. Garth nic nie mówił o swoim stanie majątkowym, ale instynkt podpowiadał Tiffany, że się nie myli. Co za marnotrawstwo, pomyślała, przypominając sobie emocje, jakie wzbudziły w niej jego usta. Wiedziała jednak, że musi stłumić te emocje rozsądkiem. Nie miała zamiaru głupio się zakochać w jakimś ranczerze. W przeciwieństwie do Bridget nie potrafiłaby się zaadaptować do tutejszego życia, zwłaszcza u boku mężczyzny, który był nie tylko chory, ale także nieznośnie drażliwy. Dlaczego więc nie potrafiła przestać o nim myśleć? Otrząsnęła się z tych rozważań i wyjrzała na werandę. Naraz serce podeszło jej do gardła. Taylor właśnie wspinała się na drzewo, którego gałęzie były za cienkie, by utrzymać nawet niewielki ciężar jej ciała. - Taylor, nie! - wykrzyknęła Tiffany z przerażeniem. Natychmiast schodź! - Dlaczego? - zapytała dziewczynka, przytrzymując się gałęzi, która już zaczynała się łamać. - Bo ja ci każę! - Już schodzę. Nadal obawiając się o bezpieczeństwo dziewczynki, Tiffany ruszyła biegiem w jej stronę. Gdy była w połowie drogi, Taylor wyczuła, że sytuacja niebezpiecznie się zaostrza, i ześlizgnęła się na ziemię. Tiffany jednak nie zdążyła wyhamować; biegnąc, nie patrzyła pod nogi i naraz trafiła na coś śliskiego. Z rozmachem usiadła na ziemi i zanim jeszcze poczuła otaczający ją zapach, uświadomiła sobie, w co trafiła - w sam środek świeżego krowiego łajna. 37
RS
Garth szedł przez sad. Zmarszczył czoło, zatrzymał się i przyjrzał drzewu obwieszonemu wielkimi, dorodnymi brzoskwiniami. Zerwał jedną i ugryzł, nawet jej nie wycierając, I w tej chwili ujrzał w wyobraźni twarz Tiffany. Zaklął głośno. Nie chciał o niej myśleć, ale mimo tego wizja nie zniknęła. Nie wiadomo dlaczego, brzoskwinia skojarzyła mu się z Tiffany. Odrzucił nadgryziony owoc, najdalej jak potrafił. Przyjechał tutaj, by uzdrowić ciało i duszę, a nie po to, by wplątywać się w kolejne problemy. A Tiffany Russell zdecydowanie była problemem. Uśmiechnął się lekko, przypominając sobie jej słowa, że farmerzy i ranczerzy nie są dla niej. Musiał przyznać, że podziwiał jej szczerość i odwagę. Nie był ranczerem ani farmerem, ale ona o tym nie wiedziała. I nie miało to znaczenia. Kobieta o takich poglądach i tak ostrym języku z pewnością nie była odpowiednia dla niego. Wiedział jednak doskonale, że nigdy już nie spotka dziewczyny, która lepiej wyglądałaby w dżinsach. Zawrócił w stronę domu. Wchodząc na werandę, usłyszał dzwonek telefonu i skrzywił się z niechęcią, pewien, że to ktoś z rodziny. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Podniósł słuchawkę. Okazało się, że dzwoni jego asystent, Max. Garth zastygł w podnieceniu. Głos Maxa uświadomił mu, jak bardzo tęskni za swoją pracą. - Gdyby twój lekarz wiedział, że do ciebie dzwonię - mówił Max - to obdarłby mnie ze skóry. - Nie martw się o to. Ja się nim zajmę. Bardzo się cieszę, że zadzwoniłeś. - To się dopiero okaże. - Co się dzieje? Słyszę w twoim głosie, że to coś poważnego rzekł Garth z przejęciem. Oprócz kontraktu z Japończykami zostawił w Dallas jeszcze wiele innych rozpoczętych spraw. Każda z nich mogła teraz zostać źle załatwiona. - Japończycy zaczynają się niecierpliwić. Mogą nam zrobić niemiłą niespodziankę.
38
RS
- Miałem nadzieję, że chodzi o coś innego, ale nie jestem szczególnie zdziwiony. - Masz jakiś pomysł na łatwe i szybkie rozwiązanie tej sprawy? Garth milczał. - Posłuchaj - powiedział Max po chwili - nie powinienem był zawracać ci głowy. Zapomnij o tym telefonie, dobrze? Chyba... - Zaraz, poczekaj moment! Serce w tej chwili nie sprawia mi kłopotów. Gorzej z umysłem. - Z moim też nie jest najlepiej. Powiedzieli, że dają nam dziewięćdziesiąt dni. A teraz próbują się wycofać. - Powiedz, że trzymam ich za słowo. Czy wiesz, co ich zaniepokoiło? - Mam nadzieję, że nie chodzi o twój stan zdrowia, ale to niewykluczone. Albo może trafia im się lepsza okazja. - Nie ma lepszej okazji - prychnął Garth. - Informuj mnie na bieżąco o tej sprawie. - W porządku. Garth odłożył słuchawkę, przepełniony niepokojem. Nie mógł ścierpieć swojego kalectwa. Powinien być teraz w biurze. Tam jest jego miejsce. Zacisnął zęby, chwycił stetsona i podszedł do drzwi. Już w progu usłyszał kolejny dzwonek telefonu. Nie mógł to być znowu Max. I rzeczywiście nie był to Max, choć Garth natychmiast tego pożałował. - Skąd, do diabła, wzięłaś mój numer? - parsknął ze złością. Słuchał jeszcze przez chwilę, po czym wybuchnął: - Zostaw mnie w spokoju. Nie dzwoń tu nigdy więcej! W godzinę później nadal nie mógł się uspokoić. Aby jakoś wykorzystać ten nagły przypływ energii, postanowił sprawdzić, co się dzieje z Tiffany i Taylor. Zanim dotarł do granic posiadłości Davisów, zdenerwowanie opadło, szczególnie że wchodząc na podwórze, zdążył ujrzeć malowniczy upadek Tiffany. Oparł się o drzewo i zapytał przeciągle: 39
RS
- No, no, i cóż my tu widzimy? Tiffany obróciła się w jego stronę, wciąż siedząc na ziemi. - To nie jest śmieszne - prychnęła. - A kto się śmieje? - Ty! - Ja też - wtrąciła Taylor, - Chyba słyszę miauczenie Fujarki - powiedziała Tiffany, zgrzytając zębami. Dziewczynka bez słowa pobiegła do stodoły. Garth skrzyżował ramiona na piersiach. Usta lekko mu drżały od powstrzymywanego śmiechu. Gdy Taylor zniknęła, odezwał się tym samym tonem co poprzednio: - Ktoś mi kiedyś powiedział, że niebezpiecznie jest rzucać błotem, bo nigdy nie wiadomo, kiedy przylepi się ono do twojego własnego tyłka. - Idź do diabła! - Tylko że w twoim przypadku nie jest to błoto - uśmiechnął się Garth. - To jest krowie łajno, - Mówiłam ci, że nie ma w tym nic śmiesznego! - zawołała Tiffany z furią. Garth wciąż z tym samym uśmiechem przyglądał się, jak Tiffany bezskutecznie usiłuje wstać, - Pomóc ci? - zapytał, podchodząc o krok bliżej. - Nie! Nie dotykaj mnie. Zostaw mnie w spokoju! - Nie ma problemu. - Nie jesteś tu mile widzianym gościem! Garth uśmiechnął się jeszcze szerzej i z szarmanckim ukłonem dotknął kapelusza. - Do zobaczenia.
ROZDZIAŁ SIÓDMY -
Przeczytaj mi jeszcze jedną. 40
RS
Tiffany spojrzała na zegarek i potrząsnęła zdrętwiałą lewą stopą. Przez ostatnią godzinę siedziała na kanapie, czytając Taylor opowieści o duchach. - Nie teraz, kochanie. Nie mamy już czasu. - Proszę cię, jeszcze tylko jedną! - marudziła Taylor, przysuwając się do niej bliżej. Tiffany spojrzała na nią badawczo. - Nie zapomniałaś o czymś? Taylor wyglądała na zdziwioną. - Dzisiaj zaczynasz naukę pływania, pamiętasz? - Och, świetnie! - zawołała dziewczynka, zeskakując z kanapy. - Zawieziesz mnie? Tiffany lekko uszczypnęła ją w policzek. - Wiesz co? Zdaje się, że masz początki choroby Alzheimera. - Co to jest choroba Al... - Nieważne. - Tiffany także wstała. - Nie, nie zawiozę cię. Pani McNair i Martha wstąpią po ciebie, a potem zostaniesz u nich na noc. Martha urządza poduszkowe przyjęcie. Jesteś młodsza ode mnie i to ty powinnaś o wszystkim pamiętać. Taylor roześmiała się tylko, biegnąc do swojego pokoju. - Ojejku! Wreszcie będę mogła włożyć ten nowy kostium kąpielowy, który mama mi kupiła! - Nagle zatrzymała się w pół kroku i usta zaczęły jej drżeć. - Chcę, żeby mama już wróciła. Ona… - Uwierz mi, wszystko będzie dobrze. Mama niedługo wyzdrowieje - uspokajała ją Tiffany, uśmiechając się z wysiłkiem. - Musisz jeszcze trochę poczekać. Ale pomyśl tylko, jaką niespodziankę sprawisz mamie i tacie, gdy wrócą do domu i dowiedzą się, że jesteś najlepszą pływaczką w grupie! Na pewno będą z ciebie bardzo dumni. Na twarzy Taylor pojawił się niepewny uśmiech. - Myślisz, że będę dobrze pływać? - Oczywiście, że tak. Masz długie ręce i nogi. Możesz pływać bardzo szybko. A teraz idź i włóż ten kostium, bo twoja przyjaciółka zaraz tu będzie. 41
RS
Piętnaście minut później Taylor z torbą w ręku wybiegła przed dom i wsiadła do samochodu pani McNair. Tiffany stała na werandzie i patrzyła za nimi, dopóki auto nie znikło w tumanie kurzu. Wróciła do domu. Przez dłuższą chwilę stała pośrodku salonu, zastanawiając się, co robić przez całe popołudnie. Nigdy nie przepadała za dziećmi i nie pragnęła ich mieć, ale Taylor jakoś udało się zdobyć jej serce. Tiffany zaczęła podejrzewać, że w życiu mogą istnieć inne ważne sprawy oprócz kariery. - Weź się w garść, kobieto - wymruczała. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, była odpowiedzialność za drugą ludzką istotę. Przecież nawet nie miała pracy! Roześmiała się głośno. Nie miała także męża, nawet w perspektywie. A choć mąż nie był niezbędny do urodzenia dziecka, w każdym razie przydałby się do tego jakiś mężczyzna. Potrząsnęła głową i weszła do kuchni. Postanowiła upiec ciasto z patatów. Gotowanie nie należało do jej ulubionych zajęć, ale chciała to zrobić ze względu na Taylor. Dziewczynka powinna dostawać przynajmniej jeden gorący posiłek dziennie. Myła ręce, gdy przez okno zobaczyła Gartha. Szedł w stronę stodoły. Tiffany wstrzymała oddech. Nie miała pojęcia, dlaczego ten mężczyzna działa na nią w taki sposób. W jednej chwili wzbudzał w niej namiętność, a w następnej chęć, by znów dać mu po głowie. Do diabła z nim, stwierdziła, zaciskając usta. Musiała jednak przyznać, że było w nim coś, co niezmiernie ją intrygowało. Zdawało się, że ten człowiek ma dwie twarze. Niektóre rzeczy wskazywały na to, że otrzymał staranne wychowanie, choć ubierał się i zachowywał jak ostatni włóczęga. Oderwała od niego wzrok i pochyliła się, zaglądając do szafki pod zlewem. - Och, nie! - wykrzyknęła na widok wody sączącej się spod drzwiczek. Otworzyła szafkę. Woda tryskała z rury silnym strumieniem.
42
RS
- Cholera jasna! - zaklęła Tiffany, gorączkowo szukając papierowych ręczników. Były to jednak daremne wysiłki; sytuacja wymknęła się spod kontroli. Tiffany stała po kostki w wodzie i rozpaczliwie zastanawiała się nad jakimś wyjściem z sytuacji. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna poszukać głównego zaworu, nie miała jednak pojęcia, gdzie on może być i czy tu, na wsi, w ogóle jest coś takiego jak główny zawór. A potem doznała olśnienia. Garth! Wyjrzała przez okno. Bogu dzięki, jeszcze to był. Wybiegła na werandę. Garth usłyszał trzaśniecie drzwi i odwrócił głowę w jej stronę. - Co się stało? - zapytał bez wstępów. Podbiegła do niego zdyszana. - Rura pod zlewem pękła. Woda się leje. Możesz coś z tym zrobić? - Muszę zobaczyć. - Pośpiesz się, bo zaleje cały dom. - Chodźmy - rzekł krótko Garth. Odrzucił na bok brudną szmatę, i wszedł za nią do domu. W dwadzieścia minut później Tiffany stała przy zlewie i niespokojnie patrzyła na Gartha schylonego nad rurą. Znaleźli wszystkie potrzebne narzędzia w pomieszczeniu gospodarczym. Woda nie lała się już strumieniem, lecz nie udało się jeszcze zupełnie zlikwidować przecieku. - Cholera! - mruknął Garth. - Może jednak mogłabym w czymś ci pomóc? - zapytała po raz kolejny Tiffany i otrzymała taką samą odpowiedź jak poprzednio: - Nie. Już prawie skończyłem. Garth postanowił zlikwidować przeciek samodzielnie. Tiffany nie miała w związku z tym nic do roboty. Mogła tylko stać i patrzeć. Na tym właśnie polegał problem, gdyż widziała jedynie wyłaniającą się z szafki tylną część ciała Gartha. Przestąpiła z nogi na nogę, odwróciła wzrok, po czym stwierdziła, że właściwie może sobie pozwolić na napawanie się tym widokiem. Dżinsy, które Garth nosił, zwykle były trochę za 43
RS
luźne. Tiffany przypuszczała, że schudł w czasie choroby. Teraz jednak, gdy pochylał się nad rurą pod zlewem, jego biodra rysowały się niezwykle wyraźnie. Przesunęła językiem po ustach, z trudem powstrzymując chęć, by położyć dłoń na tych zachęcających kształtach. Poczuła, że robi jej się gorąco. Wyobraźnia uzupełniała to, czego oczy nie mogły dostrzec. Tiffany stała jak przymurowana do podłogi. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła tak potężnego fizycznego pociągu do jakiegokolwiek mężczyzny i napawało ją to lękiem. Nie wiedziała przecież o Garcie nic oprócz tego, że nie miał pieniędzy, prawdopodobnie również żadnych ambicji i że niezmiernie ją pociągał. Przerażona własnymi myślami odwróciła się, ale w tej samej chwili Garth wysunął głowę z szafki. - Nadal chcesz mi pomóc? - Jasne - odrzekła niewyraźnie. - To chodź tu i trzymaj tę rurę, a ja spróbuję dokręcić śrubę. Ciągle mi się wyślizguje. Okazało się, że Tiffany wpadła z deszczu pod rynnę. Znalazła się tak blisko Gartha, że czuła zapach jego potu zmieszanego z wodą kolońską, a oddech pracującego z wysiłkiem mężczyzny owiewał jej policzek. Gdyby poruszyła się choćby o milimetr... Zacisnęła zęby i z determinacją patrzyła prosto przed siebie, na znajdującą się akurat na linii jej wzroku dziurkę w ścianie szafki. Za żadną cenę nie mogła okazać, co się z nią dzieje. - No, dobrze - wymamrotał Garth. - Trzymaj mocno. - Staram się. - Dobrze ci idzie. - Uda ci się to naprawić? - zapytała, nie odrywając wzroku od ściany szafki. Nie odpowiedział, tylko nagle poruszył ramieniem i jego łokieć oparł się o miękkie piersi Tiffany. Usłyszała gwałtownie wciągnięty oddech. Jej serce zaczęło tłuc się jak oszalałe. - Tiffany - szepnął Garth.
44
Na dźwięk tego chropawego, drżącego szeptu spojrzała na twarz Gartha, próbując odczytać jej wyraz. Dostrzegła tylko nagie pożądanie; czuła, jak przepływa między nimi czysta seksualna energia. - Garth... - Słowa utkwiły jej w gardle. Garth pochylił się nad nią. Wiedziała, że za chwilę ją pocałuje, i nic nie mogła zrobić, by go powstrzymać. A najgorsze było to, że wcale nie chciała go powstrzymywać.
ROZDZIAŁ ÓSMY
RS
Słyszał gwałtowne bicie jej serca, widział pożądanie w jej wzroku i wiedział, że nie jest w stanie odrzucić tego zaproszenia. A jednak musiał. Gdyby choć raz dotknął Tiffany tak, jak chciał jej dotykać, to... Całe ciało miał napięte. Zaczął się odsuwać, ale naraz poczuł jej dłoń na swoim karku. Nie mogło to być nic innego, jak tylko rozmyślna prowokacja. Dłoń przyciągała go bliżej. - Co ty ze mną robisz? - wymruczał ochryple, zdając sobie sprawę, że to nie ma żadnego znaczenia. Jego usta bezbłędnie odnalazły jej wargi i wówczas Garth uświadomił sobie, że przegrał. Tiffany zamruczała głęboko, gdy dłoń Gartha zaczęła wędrować po jej plecach, a potem przesunęła się na pierś. Garth poczuł jej drżenie i napięcie w jego ciele jeszcze wzrosło. Miał ochotę wziąć ją już tutaj, pod tą cholerną mokrą szafką, pozbyć się bólu w lędźwiach. Ale wiedział, że tego nie zrobi. Ani teraz, ani nigdy. Nie mógł sobie na to pozwolić. - Boże, Tiffany, nie - rzekł, odpychając ją. Przez chwilę była tak zaskoczona, że nie poruszyła się. Potem wypełzła spod szafki i stanęła odwrócona do niego plecami. Gdy on także wstał, cisza w kuchni stała się nie do zniesienia.
45
RS
- Możesz sobie iść - powiedziała Tiffany niskim, urywanym głosem. - Nie jesteś już potrzebny. - Posłuchaj, Tiffany, ja... - Zachowaj te wyjaśnienia dla kogoś, kogo będą interesować - ucięła, kierując się do drzwi. - Nie możesz tak po prostu odejść. Obróciła się na pięcie i oczy jej zabłysły. - Mogę zrobić wszystko, co zechcę. Otworzyła drzwi i wybiegła na zewnątrz. Garth wbił pięści w kieszenie, patrząc na nią przez okno. Przystanęła przy płocie na drugim końcu podwórza i oparła się o słupek. Zaklął i poszedł za nią. Nie miał pojęcia, co powinien jej powiedzieć, ale wiedział, że musi z nią porozmawiać. Po części to wszystko było jego winą. Owszem, to ona sprowokowała pocałunek, ale on przystał na to ochoczo i wcale nie miał ochoty go przerywać. Gdy podszedł do niej, wyraźnie zesztywniała, ale nie spojrzała na niego. - Idź stąd - powiedziała szeptem. Stała wyprostowana. Wiatr targał jej włosy i niósł do Gartha zapach róż. Jej zapach. Twarz w kształcie serca nie potrzebowała żadnego makijażu. Tiffany była bardzo ładna; Garth nie mógł oderwać od niej wzroku. A jednak, w odróżnieniu od innych kobiet w jego życiu, nie miała w sobie nic drapieżnego. Gartha fascynowała jej siła i śmiałość. Wiedział, że znalazł się w poważnych kłopotach. - Wiesz, to był tylko pocałunek - rzekła niespodziewanie. - Tylko pocałunek, tak? - Tak. - Obydwoje chcielibyśmy, żeby tak było. Ale dobrze wiesz, że to tylko pobożne życzenia. Rzuciła mu ostre spojrzenie. - Pomimo tego, co myślisz... - Myślę, że gdyby nie ten cholerny zlew, to w tej chwili tarzalibyśmy się w wodzie po całej kuchni. 46
RS
Oczy Tiffany zabłysły. - To tylko twoje marzenia! - Posłuchaj, w ten sposób do niczego nie dojdziemy. - Masz rację, bo też donikąd nie zmierzamy. Garth przesunął dłonią po włosach. - Więc co mamy zrobić? Ja muszę dotrzymać obietnicy. Zobowiązałem się doglądać tego miejsca. - Rób to, ale trzymaj się ode mnie z daleka. Naraz na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz. - Co się stało? - zapytał Garth. - Tam! Wskazała na odległy kraniec pastwiska. - Czy ja dobrze widzę? Garth przymrużył oczy. - Niech to diabli. To cielę. - Zaplątało się w drut kolczasty? - Tak. - Och Boże - szepnęła Tiffany. - Chodź, chodź... - zawołał Garth, popychając ją przed sobą. Obydwoje ruszyli biegiem. Dotarli do zwierzęcia zdyszani; Garthowi wyraźnie brakowało tchu. - Dobrze się czujesz? - zapytała Tiffany z niepokojem. - Oprócz tego, że mam chore serce i jestem stary, moja forma nie pozostawia nic do życzenia - wymamrotał z wysiłkiem. - Nie jesteś aż taki stary - pocieszyła go. - Dzięki. Przyklękli na ziemi obok szamoczącego się cielaka. Tiffany położyła rękę na łbie zwierzęcia. - Biedactwo - powiedziała z czułością. - Poczekaj chwilę, dobrze? Garth zaraz ci pomoże. Naraz wykrzyknęła z przerażeniem: - On ma rozcięty grzbiet! Garth już wcześniej zauważył krew. - Postaraj się przytrzymać go nieruchomo, a ja wyciągnę ten drut. - Nie zrób mu krzywdy, dobrze? - poprosiła Tiffany cicho. 47
RS
- Postaram się zrobić to jak najdelikatniej. W dziesięć minut później wziął cielę w ramiona i poniósł do stodoły. - Może powinniśmy zawołać weterynarza? - zapytała Tiffany, przyklękając przy rannym zwierzęciu. - Nie trzeba. Sam go opatrzę. Rana nie jest głęboka. Oczy Tiffany śledziły każdy ruch Gartha. Gdy skończył, podniósł głowę i ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Tiffany pierwsza odwróciła wzrok. - Dziękuję za pomoc - rzekł nagle zażenowany Garth. Tiffany stanęła zwrócona twarzą do niego. - Dobrze sobie radzisz ze zwierzętami. Masz tyle ziemi. Nie rozumiem, dlaczego nie hodujesz krów. Garth podniósł się ciężko. - Nie interesuje mnie to - odrzekł ostrzejszym tonem, niż zamierzał. - A co cię właściwie interesuje? Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, potrząsnęła głową i wyciągnęła rękę. - Zapomnij, że o to pytałam. To nie moja sprawa, a poza tym właściwie nic mnie to nie obchodzi. Wybiegła ze stodoły. Już po raz drugi tego dnia Garth stał bezradnie, patrząc na jej kołyszące się biodra. Zazgrzytał zębami, walcząc z pragnieniem, by wrócić do siebie i zalać się w trupa. - Masz być grzeczna, słyszysz? Taylor zmarszczyła nos. - Zawsze jestem grzeczna. - A tak, jasne - uśmiechnęła się Tiffany, całując ją w policzek. - Jak na przykład wtedy, kiedy wspięłaś się na drzewo i niewiele brakowało, a potłukłabyś sobie tyłek. Taylor zaśmiała się. - To ty wtedy potłukłaś sobie tyłek! - Nie przypominaj mi o tym. - Tiffany uśmiechnęła się bez przekonania. 48
RS
Wjechały na podjazd przed domem Lilah Davis. Ciotka Jeremiasza zadzwoniła i prosiła, by podrzucić jej Taylor na kilka dni. Prawie zupełnie odzyskała już władzę w nodze, częściowo sparaliżowanej po wylewie, i lekarz pozwolił jej prowadzić samochód. Lilah powiedziała, że Jeremiasz i Bridget zgodzili się na odwiedziny Taylor, ale pod warunkiem, że Tiffany nie będzie miała nic przeciwko pozostaniu samotnie na ranczu. Tiffany wiedziała, że będzie jej brakowało Taylor, ale musiała przyznać, że absolutnie nie boi się zostać sama. Lilah Davis wyszła na werandę. Taylor wyskoczyła z samochodu i podbiegła do niej. - Miło mi cię poznać - powiedziała Lilah do Tiffany, gdy już wyściskała Taylor. - Czas był już najwyższy, młoda damo. Bridget ciągle o tobie mówi. - O tobie też - uśmiechnęła się Tiffany do kobiety, która wyglądała tak, jak powinna wyglądać każda babcia: miała różowe policzki, lekką nadwagę i była słodka jak ciasto, które piekła. - Mam nadzieję, że pozwolisz się zaprosić na kawę i ciasto zaproponowała Lilah, jakby czytała w jej myślach. - Dziękuję, ale niestety nie skorzystam z zaproszenia odrzekła Tiffany z żalem, spoglądając na niebo. - Zanosi się na burzę. Wstąpię na kawę, gdy przyjadę po Taylor. - Trzymam cię za słowo. Tiffany uściskała Taylor i ruszyła w drogę powrotną. W kilka godzin później chodziła z kąta w kąt w pustym domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Bez obecności Taylor było tu po prostu za cicho. Następnego dnia zamierzała pojechać do szpitala i posiedzieć kilka godzin u Bridget. Ale to miało być dopiero jutro, tymczasem zaś miała przed sobą cały wieczór. W końcu zaparzyła kawę, usiadła w salonie i po chwili usłyszała pierwszy grzmot. Drgnęła z wrażenia, rozlewając kawę. - A niech to! - mruknęła, wycierając plamę chusteczką higieniczną. Była zdenerwowana jak tamto cielę zaplątane w drut kolczasty. 49
RS
Pomyślała, że niedługo będzie musiała poszukać pracy, i postanowiła na nowo napisać swój życiorys. Sięgnęła do walizki, ale w tej samej chwili zgasło światło. Skrzywiła się. Tylko tego brakowało. Na zewnątrz zapadał już zmierzch. Potrzebne są świece! Bridget na pewno ma w domu jakieś świece. Poszła do składziku i przeszukała wszystkie szuflady, ale nic nie znalazła. Właśnie kończyła poszukiwania, gdy zadzwonił telefon. To był Garth. - Przypuszczam, że nie masz światła - zaczął. Jego głos brzmiał zupełnie zwyczajnie, nawet nieco nonszalancko, jakby nic między nimi nie zaszło. - Dobrze przypuszczasz - odrzekła z równą obojętnością. - Boisz się? - Nie. - Na pewno? - Na pewno - westchnęła. - Nie musisz tak na mnie warczeć. - Przepraszam, nie chciałam. Garth przez chwilę milczał. - Świętego potrafiłabyś wyprowadzić z równowagi - rzekł w końcu. - Słuchaj, nie dzwonię po to, żeby się z tobą kłócić. Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku z tobą i z Taylor. - Taylor tu nie ma, - A gdzie jest? - Zawiozłam ją na kilka dni do ciotki Jeremiasza. - Aha. Znów zapadła cisza. - Miło mi, ze zadzwoniłeś - rzekła wreszcie Tiffany. - Ale wszystko jest w porządku. - Może przyjedziesz do mnie? Jeszcze czego. - A po co? U ciebie też nie ma światła. - Właśnie, że jest. Mam zapasowy generator, który się włączył, gdy odcięto dopływ prądu. 50
RS
- Szczęściarz z ciebie. - Tiffany... - Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie, ale zostanę tutaj. - Dobrze. Jak chcesz. Usłyszała w jego głosie rozdrażnienie. Zupełnie nie mogła go zrozumieć. Wydawało się, że jej pragnie, ale ją odtrącił. Nic tu nie miało sensu. Postanowiła więcej o nim nie myśleć. Usiadła na kanapie i zamknęła oczy. Musiała usnąć, bo gdy je otworzyła, okazało się, że minęła już godzina. Światła nadał nie było. Podeszła do okna, ale na widok błyskawicy szybko się cofnęła. Ogarnęło ją przerażenie. Wówczas właśnie podjęła decyzję. Nie zatrzymała się nawet na chwilę, by przemyśleć swoją decyzję. Dopiero gdy zaparkowała samochód za ciężarówką Gartha, zapytała samą siebie, czy zupełnie postradała zmysły, i natychmiast wbiegła na werandę. Zastukała głośno kilka razy, a gdy nie usłyszała żadnej odpowiedzi, otworzyła drzwi i weszła. - Garth? Nikt się nie odezwał. Przypomniała sobie poprzedni raz, gdy tu była - i gdy Garth ją pocałował. Na to wspomnienie ogarnęła ją chęć, by się odwrócić i uciec, ale w tej chwili większym lękiem napawała ją burza niż Garth. Z nim była w stanie sobie poradzić; z kaprysami matki natury to zupełnie inna sprawa. - Garth? - zawołała jeszcze raz. Nie odpowiedział, ale wiedziała, że jest w domu. Widziała światło i słyszała jakieś dźwięki. Przypuszczała, że dochodzą z sypialni. - Garth? Stanęła w progu i zrozumiała, dlaczego nie odpowiadał. Był w łazience. Brał prysznic. Boże drogi, pomyślała, odwracając się na pięcie. Nie zdążyła jednak. Drzwi łazienki otworzyły się i Garth wyszedł, nagi jak go Pan Bóg stworzył.
51
Tiffany zakryła usta dłonią. W tej samej chwili on podniósł wzrok i zauważył ją.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
RS
- Cześć. Choć powitanie zabrzmiało szorstko, oczy Gartha zabłysły. Przez chwilę patrzyli na siebie, trwając w bezruchu. Tiffany miała ochotę uciec, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa, jakby były uwięzione w betonowych blokach. Chciała wyjąkać, że to pomyłka, że nie powinna tu przyjeżdżać, żadne słowa jednak nie chciały jej przejść przez gardło. Pokusa, by ujrzeć jego nagie ciało, na którym nadal lśniły kropelki wody, była zbyt wielka i Tiffany nie potrafiła się jej oprzeć. Jednak gdy Garth zbliżył się do niej, ogarnęła ją panika. Cofnęła się o dwa kroki, a wtedy on postąpił o dwa kroki do przodu. - Ja... - zaczęła Tiffany, przesuwając językiem po ustach. - Wszystko w porządku - szepnął Garth. Potrząsnęła głową, wciąż się cofając. - Proszę - powiedział błagalnie. - O co? - zapytała. - Nie odjeżdżaj. Twarz Tiffany pokrył rumieniec. - Ja... muszę. - Dlaczego? - Bo tak. Musiała wziąć się w garść. Stała tu, bełkocząc coś bez sensu, jakby nigdy nie widziała nagiego mężczyzny. Owszem, widziała, choć musiała przyznać, że było to dawno i tamto ciało w niczym nie przypominało ciała Gartha. Garth wyglądał jak marzenie każdej kobiety. Był wysoki i szczupły, ale pod brązową skórą wyraźnie rysowały się mięśnie, 52
RS
nie tylko na torsie, lecz na całym ciele. Na brzuchu, przypominającym tarę do prania, lśniły kropelki wody. Tiffany miała ochotę opuścić wzrok niżej, ale powstrzymała się. - Przecież możesz - powiedział Garth, znów do niej podchodząc. - Co mogę? - zapytała ledwie słyszalnie. - Spojrzeć. - Garth, proszę, nie. - Teraz ona prosiła, lecz wiedziała, że on pozostaje głuchy na jej słowa. - Przecież mnie pragniesz. - Nie. - Tak. Pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. To się pojawiło między nami wtedy, gdy cię pocałowałem po raz pierwszy. - To szaleństwo. - Oszaleję, jeśli nie będę cię miał. - Opuścił wzrok. - Sama zobacz. Powiodła wzrokiem w dół, zaczerwieniła się mocno i natychmiast znów podniosła głowę. - Uwierzyłaś? W jego oczach nadal błyszczał płomień, ale teraz było w nich coś jeszcze - wyzwanie. Prowokował ją, by zaprzeczyła temu, co właśnie ujrzała. Wiedział, że nie może tego zrobić. Poza tym miał rację. Pragnęła się z nim kochać, tylko aż do tej chwili nie uświadamiała sobie tego wyraźnie. Znów opuściła wzrok, tym razem z rozmysłem, i zatrzymała spojrzenie dłużej na jego podbrzuszu. Nie kłamał. Owszem, pragnął jej. Gdy wreszcie podniosła głowę, oddech miała mocno przyśpieszony. - Masz ochotę coś z tym zrobić? - Garth... - Chodź tutaj - rzekł ochryple, niemal niezrozumiale. Tiffany nie była w stanie się poruszyć. Stała w miejscu jak przykuta i słuchała dudnienia deszczu o szyby. Niebo rozświetliło się błyskawicą i w oddali zahuczał grzmot. Zadrżała. 53
RS
- Nie bój się. - Garth stanął tuż przed nią, ale nie dotykał jej. - Burza wkrótce minie. - Ja nie burzy się boję - przyznała. - Wiem. Ja też. - Wsunął opadający kosmyk włosów za ucho Tiffany i leciutko musnął jej usta czubkiem języka. Tiffany przeszył dreszcz. Serce zaczęło jej bić szybciej. W podbrzuszu czuła dziwny ucisk. Przywarła do Gartha, żeby nie stracić równowagi. On zaś wtulił twarz w jej szyję. - Pocałuj mnie - wyszeptała z tęsknotą, unosząc twarz ku górze. Garth przywarł ustami do jej warg. Po dłuższej chwili odsunął się od niej tylko po to, by wyszeptać: - Masz na sobie za dużo ubrań. Szybko rozwiązał ten problem, zwłaszcza że Tiffany nie protestowała, gdy zdejmował z niej szorty, koszulkę i bieliznę. Gdy już była tak samo naga jak on, Garth raptownie wciągnął oddech i przebiegł wzrokiem po jej ciele. - Jesteś jeszcze piękniejsza, niż sobie wyobrażałem. - Na pewno mówisz to wszystkim kobietom. Utkwił w niej rozpalone spojrzenie. - Nie ma innych kobiet. - Ja... - Nic nie mów. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że pragnę ciebie i nikogo innego. Tylko ciebie - powtórzył Garth, przykładając usta do jej piersi. - Och, Garth. - Tiffany wsunęła dłonie w jego włosy i poddała się podnieceniu, które przepływało przez nią falami. Garth otoczył dłońmi jej pośladki i przycisnął ją do swego twardego podbrzusza. - Proszę - szepnęła. - Już. Chcę cię teraz. Wziął ją na ręce, zaniósł do słabo oświetlonej sypialni i położył na łóżku. W półmroku widziała zmieniony wyraz jego twarzy. - Ja też cię chcę - powiedział niskim głosem. - Nigdy jeszcze nikogo tak bardzo nie pragnąłem.
54
RS
Pocałował ją, po czym powiódł językiem po jej brzuchu i nie zatrzymał się nawet wówczas, gdy dotarł do złączenia ud. Tiffany z jękiem objęła dłońmi jego głowę i poddała się falom obezwładniającej rozkoszy. - Dość! - zawołała wreszcie. Garth zsunął się z łóżka, delikatnie przesunął Tiffany na krawędź materaca i rozsunął jej nogi. Oczy Tiffany rozszerzyły się zdumieniem. - Co...? - Nie bój się. Chcę na ciebie patrzeć. Chcę widzieć twoją twarz. Nie spuszczając z niej wzroku, pochylił się i wszedł w jej miękkie ciało. - Och - szepnęła, czując jego powolne ruchy - przestań się ze mną drażnić! Garth wyczuł jej gotowość. Nakrył dłońmi jej piersi i zwiększył tempo. Wkrótce obydwoje krzyknęli równocześnie. Garth opadł na Tiffany. Razem przetoczyli się na bok i przez chwilę leżeli zwróceni twarzami do siebie. - Nie bolało cię? - zapytał Garth, gdy już jego oddech uspokoił się nieco. - Nie. - Obawiałem się, że cię boli. - Dlaczego? - Bo jesteś... dość ciasna. - A ty jesteś wielki. Zaśmiał się, odsuwając włosy z jej twarzy. - Nieważne. Wiem tylko, że to było wspaniałe przeżycie. Twoje ciało jest doskonałe. - Twoje też. - Czy miałaś wielu mężczyzn? Sama nie wiedziała, dlaczego właściwie odpowiada na tak osobiste pytanie. - Tylko dwóch. Związki z nimi nie trwały zbyt długo, chociaż za drugim razem omal nie wyszłam za mąż. 55
- A co cię powstrzymało? - Ten człowiek był alkoholikiem, ale znakomicie to ukrywał. - Widocznie żaden z nich nie potrafił docenić tego, co mu się dostało. - Miło, że tak mówisz. - Naprawdę tak myślę. - A co z tobą? - Powiedzmy po prostu, że poznałem w życiu wystarczająco wiele kobiet, i poprzestańmy na tym. Zanim Tiffany zdążyła zaprotestować, pocałował ją. Zauważyła, że znów jest podniecony. - Nie mogę się tobą nasycić - szepnął. - Ja nie narzekam - uśmiechnęła się, gdy Garth obrócił się na plecy, pociągając ją na siebie. - Twoje na wierzchu - zażartował.
RS
- Ojej... która to godzina? Tiffany otworzyła oczy, usiadła na łóżku i spojrzała na zaspanego Gartha. W tej chwili niczym lawina spadła na nią świadomość tego, co między nimi zaszło. Choć umysł musiał się jeszcze jakoś z tym uporać, wiedziała, że niczego nie żałuje. - A właściwie, kogo obchodzi godzina? Mnie nie - zauważył Garth i przyciągnął ją do siebie. - Dzień dobry - dodał, całując ją mocno. - Dzień dobry - odrzekła, tuląc się do niego. - Było ci dobrze? Skinęła głową. - Wspaniale. - Mnie też. Przez chwilę obydwoje milczeli. W końcu Garth zapytał: - Powiedz mi, dlaczego chcesz mieć własny sklep? - To bardzo proste. Lubię ładne rzeczy. Oparł głowę na dłoni i patrzył na nią. - Czy to jedyny powód? - Nie, ale jeden z najważniejszych. 56
RS
- Więc rzeczy są dla ciebie ważne? Tiffany szukała lekceważenia w jego głosie, ale jeśli nawet tam było, to dobrze je ukrywał. - Oczywiście, że są ważne. - Zdaje się, że nadepnąłem komuś na odcisk. - Garth uśmiechnął się. - Nie mnie. Mojej babci. - A co ona ma z tym wspólnego? - Bardzo wiele. - Tym razem to Tiffany się uśmiechnęła. Wychowywała mnie, gdy moi rodzice zginęli w pożarze samochodu mieszkalnego. - Przykro mi. A ty gdzie wtedy byłaś? - U Mimi. Tak ją nazywałam. Tiffany urwała i wzięła głęboki oddech. Przywoływanie tych wspomnień było dla niej bolesne. - Rozumiem, że ona już nie żyje? - Nie żyje i bardzo mi jej brakuje, chociaż nie mogła mi dać niczego oprócz miłości. Moi rodzice też nie mieli niczego, co mogliby mi zostawić. Tata był cieślą i pijakiem, a mama zajmowała się domem. Nic innego nie potrafiła robić. A Mimi chorowała na reumatyzm. - Jak sobie radziłyście finansowo? - Żyłyśmy z renty Mimi. Po lekcjach zarabiałam, prasując ubrania bogatym kobietom. - To nie było najszczęśliwsze życie dla dziecka - rzekł Garth łagodnie. Tiffany wzruszyła ramionami. - Nie było tak źle; ale gdy oglądałam wszystkie te ładne rzeczy, przysięgłam sobie, że pewnego dnia też będę takie miała. Garth pogładził ją po policzku. - Zdaje się, że to wyklucza mnie z gry. - A chciałbyś wziąć w niej udział? W pokoju nagle zapanowało milczenie. - Nie - odrzekł Garth, odwracając wzrok.
57
RS
Tiffany zignorowała ukłucie bólu w sercu. Czego mogła się spodziewać? Wspólnie spędzona noc była tylko przygodą, niczym więcej, a już z pewnością nie oznaczała zobowiązań na całe życie. Mimo wszystko czuła się rozczarowana. - Więc? - zapytała, zdecydowana nie okazać odczuwanego cierpienia. - Więc co? - A ty? Czy masz rodzinę? Zawahał się, ale odpowiedział: - Gdy miałem dziesięć lat, mój ojciec zginął w wypadku samochodowym. Dwa lata później mama ponownie wyszła za mąż i urodziła jeszcze dwoje dzieci. - A jak ci się układały stosunki z ojczymem? - Świetnie. To bardzo porządny człowiek. - A jak zarabiasz na życie? - Czy mógłbym odłożyć tę rozmowę na inną okazję? Tiffany poczuła zaskoczenie. - Obiecuję, że kiedyś ci o tym opowiem – uśmiechnął się Garth. Pocałował ją w policzek i wziął na ręce. - Pozwól, że zaniosę cię pod prysznic. Mogła mu wszystko wybaczyć, gdy się tak uśmiechał. Umyli się nawzajem, a potem kochali pod strumieniem wody. Tiffany pierwsza wyszła z łazienki. Garth został pod prysznicem i zaczął śpiewać. - Sądzę, że nie jesteś muzykiem! - wykrzyknęła Tiffany. Garth wytknął głowę zza plastykowej zasłony. - Czy chcesz powiedzieć, że nie umiem śpiewać? - zapytał z urazą. - Brzmi to tak, jakby coś cię bolało. - Jeszcze mi za to zapłacisz! - Z przyjemnością. Roześmiał się, znów zniknął za zasłoną i od nowa rozpoczął koncert. Tiffany wzniosła oczy do nieba. Poszła do sypialni, ubrała się w szorty i koszulkę i właśnie wchodziła do kuchni, gdy ktoś zapukał do drzwi. 58
RS
Zatrzymała się ze zmarszczonym czołem. Czy powinna otworzyć? W końcu nie była u siebie. Uznała jednak, że to nie ma znaczenia, i podeszła do drzwi. Nie miała pojęcia, kogo się spodziewała, ale nie zobaczyła żadnej znajomej twarzy. Na werandzie stała kobieta, jedna z najpiękniejszych istot, jakie Tiffany widziała w życiu. Wysoka i smukła, z czarnymi włosami sięgającymi ramion, ubrana w dopasowany kostium. Miała wyraziste rysy twarzy i pełną dolną wargę. Tiffany wpatrywała się w nią przez chwilę, która wydawała jej się wiecznością. Tymczasem czarnowłosa piękność mierzyła ją takim wzrokiem, jakim spogląda się na paskudnego owada. - Kim, do diabła, jesteś? - zapytała. - Ja też chciałabym zapytać cię o to samo - odparowała Tiffany chłodno. Kobieta uśmiechnęła się złośliwie. - Proszę bardzo. Jestem Darlene Dixon, żona Gartha.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Garth był pewien, że gdyby zaszła taka potrzeba, mógłby zabić niedźwiedzia gołymi rękami. Seks czynił cuda z ciałem i umysłem. Nawet przed chorobą nie czuł się lepiej. Spieszno mu było wyjść spod prysznica, ale stał tam nadal. Strumienie wody obmywające jego ciało wywoływały taki sam skutek jak akupunktura - gorące igiełki uderzały w skórę, a ból stawał się przyjemnością. Na zewnątrz czekało na niego coś jeszcze lepszego - Tiffany. Uśmiechnął się i śpiewał dalej, fałszując. Zamilkł na chwilę, na wpół świadomie oczekując, że Tiffany wetknie głowę za zasłonę i znów zacznie wykpiwać jego umiejętności wokalne, ale nic takiego się nie zdarzyło. Śpiewał więc dalej, myśląc o ostatniej nocy. Tiffany nie wiedziała, że obudził się i patrzył na nią przez dłuższy 59
RS
czas. Napawał się widokiem jej gęstych rzęs, które rzucały cienie na policzki, lekko rozchylonych ust, miodowych włosów rozrzuconych na poduszce i unoszonych oddechem piersi, Oczywiście znów go to podnieciło, ale nie budził jej. Wystarczało mu samo patrzenie. Nigdy wcześniej nie przeżył czegoś takiego. Była świetna w łóżku; ofiarowała mu najlepszy seks, jakiego do tej pory zaznał. Jednak drogi ich życia muszą się niebawem rozejść. Pieniądze jako takie zupełnie nie interesowały Gartha. Pociągało go wyzwanie. Jeśli dzięki temu zarabiał pieniądze, tym lepiej. Z kolei Tiffany, podobnie jak jego była żona, oślepiona była blaskiem wszechmocnego dolara. Tiffany przynajmniej przyznawała się do tego wprost. Garth znał już tę bajkę i nie miał zamiaru powtarzać wszystkiego od początku raz jeszcze. Wiedział jednak, że nie potrafi wyrzec się Tiffany, pomimo jej materializmu. Dopóki był tutaj, ona była dla niego najlepszym lekarstwem. Stwierdził, że dość już tego moczenia się. Zakręcił kurki i wyszedł spód prysznica, spodziewając się, że usłyszy, jak Tiffany krząta się w kuchni, i oczekując, że lada chwila poczuje zapach kawy. Nie doczekał się ani jednego, ani drugiego. Owinął ręcznik wokół bioder i wszedł do salonu. - Czy była równie dobra w łóżku jak ja? Garth zastygł na dźwięk znajomego głosu, który dochodził nie wiadomo skąd. Przymrużył oczy i spojrzał na elegancką kobietę siedzącą na krześle, które wyglądało, jakby dostał je z opieki społecznej. Omal się nie roześmiał na ten widok, chociaż w gruncie rzeczy w tej sytuacji nie było nic zabawnego. Dopiero po chwili odzyskał głos. - Co ty tu, do diabła, robisz? - Wstydź się, kochanie - odrzekła kobieta łagodnie. - Nie powinieneś się zwracać takim tonem do własnej żony. - Do byłej żony - syknął Garth ze złością. Darlene wzruszyła ramionami. - To tylko kwestia terminologii. 60
RS
Gdzie jest Tiffany? Garth poczuł, że robi mu się słabo. Poszła sobie. - Wiem, o czym myślisz, kochanie. Nigdy nie potrafiłeś niczego przede mną ukryć. Masz rację, twoja przyjaciółka uciekła jak przestraszony kociak. - Coś ty jej, do cholery, powiedziała? Darlene wyciągnęła papierosa z torebki z monogramem Gucciego, kupionej za jego pieniądze, i zapaliła go. - Zgaś to świństwo. Znów wzruszyła ramionami, postukała w papierosa długim, czerwonym paznokciem i zgniotła go. Garth nigdy, nawet w najgorszych momentach ich małżeństwa, nie podniósł na nią ręki, ale teraz poczuł, że mógłby zabić tę kobietę bez wahania. Na tę myśl zrobiło mu się niedobrze. - Co jej powiedziałaś? - powtórzył lodowatym tonem. Dostrzegł w oczach Darlene błysk lęku, odpowiedziała jednak agresywnie: - Powiedziałam jej, że jestem twoją żoną. - Ty suko. Darlene zaśmiała się. - Jesteś w niej zakochany? Tym razem to on się roześmiał ponuro. - Wcale się nie zmieniłaś. I chyba już nigdy się nie zmienisz. Jesteś piękna, zachłanna i nie masz duszy. - Trafił swój na swego - prychnęła Darlene, po czym jej twarz nagłe złagodniała. - Nie przyjechałam tu, żeby się z tobą kłócić. - Przyjechałaś po pieniądze - domyślił się Garth. Powiodła wzrokiem po jego półnagim ciele i przełknęła ślinę. - A czy uwierzyłbyś mi, gdybym ci powiedziała, ze przyjechałam, żeby się z tobą zobaczyć? Że nadal cię pragnę? - Ludzie w piekle też pragną zimnej wody, ale nigdy jej nie dostają. Łagodny wyraz jej twarzy nagle gdzieś zniknął. Zerwała się z krzesła i stanęła przed nim z rumieńcami gniewu na policzkach.
61
RS
- Miałaś swoją szansę, ale zmarnowałaś ją. Już po wszystkim, Darlene. Będziesz musiała się z tym pogodzić, bo mam już dość twoich gierek. Twój przyjazd tutaj to nieporozumienie. Jeśli nie radzisz sobie z własnym życiem, to weź trochę tych pieniędzy, które ci zostawiłem, i wybierz się do terapeuty. - Jak śmiesz tak do mnie mówić! - Daruj sobie - rzekł znudzonym głosem. - Poza tym słuchałem tej płyty już zbyt wiele razy. Zaczęło się to wszystko, gdy Garth, znalazłszy Darlene w łóżku z innym mężczyzną, kazał jej spakować walizki i wynosić się. Od tamtej pory Darlene ciągle do niego wydzwaniała i szlochała w słuchawkę. Wtedy to Garth uświadomił sobie, że ożenił się z kobietą oszalałą na punkcie pieniędzy. On sam się dla niej nie liczył. To wszystko zniszczyło w nim coś ważnego zaufanie do ludzi. Przekonał się, że żył w raju głupców. Wierzył, że dzięki małżeństwu dozna kilku wspaniałych, staroświeckich rzeczy, takich jak miłość, szczerość, wierność, a nawet szczęście z posiadania dzieci. Żadne z tych marzeń się nie spełniło. W końcu nauczył się żyć ze świadomością, że to małżeństwo było największym błędem w jego życiu. Jednak Darlene nie chciała się pogodzić z jego odejściem. Telefony nie ustawały. Za każdym razem błagała go, by pozwolił jej wrócić. Gdy to nie poskutkowało, posypały się wyzwiska, a potem następne błagania. Kiedy przestał odbierać jej telefony zarówno w domu, jak i w pracy, zaczęła go nachodzić. Przestała dopiero wtedy, gdy zachorował, ale Garth był pewien, że była to tylko krótka przerwa. Jej obecność tutaj dowodziła, że się nie mylił. Nic do niej nie czuł, jakby nigdy nie była częścią jego życia. Mogłaby zamieszkać w sąsiednim domu i paradować nago po podwórku, i to też by na niego nie podziałało. Nagle przypomniała mu się Tiffany i zaklął w duchu. Co ona mogła sobie pomyśleć? Nie miał jednak czasu
62
RS
zastanawiać się nad tym. W tej chwili najważniejsze było, by pozbyć się Darlene, tym razem na dobre. - Prawdę mówiąc, przyjechałam tu, żeby ci powiedzieć, że wychodzę za mąż - rzekła w końcu, przerywając długie milczenie. Pierwszą reakcją Gartha był szok, ale już po chwili miał ochotę się roześmiać. Żal mu było tego biednego idioty, który dał się nabrać na sztuczki Darlene. Potem z kolei przyszło mu do głowy, że Bóg jednak go nie opuścił. Zatrzymał te refleksje dla siebie, a głośno powiedział: - Życzę ci wszystkiego najlepszego. Uwagi Darlene nie uszła zupełna obojętność na usłyszaną nowinę. Bardzo ją to dotknęło. W jej oczach pojawiły się łzy, jedyne prawdziwe łzy, jakie Garth kiedykolwiek w nich widział. - Do widzenia, Garth. Nigdy więcej nie będę zawracać ci głowy. Gdy drzwi zatrzasnęły się za nią, Garth przyłożył rękę do piersi - nie z powodu bólu, lecz z radości. Nareszcie jestem wolny, pomyślał, podchodząc do okna i odprowadzając wzrokiem odjeżdżającego mercedesa Darlene. Nagle poczuł ochotę na drinka, ale nie dlatego, by świętować ostateczne rozstanie z byłą żoną, lecz by dodać sobie odwagi przed rozmową z Tiffany. Wziął do ręki butelkę i przekonał się, że nie jest w stanie napełnić szklanki. Dłonie mocno mu drżały. W końcu udało mu się pociągnąć potężny łyk. Napełnił jeszcze raz szklankę i po wypiciu zawartości odstawił ją na stół. Deszcz w końcu przestał padać. To dobry omen. Garth uśmiechnął się i poszedł do sypialni, by się ubrać. Był pewien, że gdy wyjaśni wszystko Tiffany, ona go zrozumie. Najpierw jednak musi jej dać trochę czasu, żeby ochłonęła. Potem wykona ruch i wszystko będzie dobrze. Tymczasem można by tu trochę posprzątać. Pogwizdując, wrócił do kuchni i wziął do ręki szczotkę. Żonaty!
63
RS
Tiffany wymyślała tysiące najrozmaitszych sposobów na zamordowanie Gartha Dixona. Niestety, wiedziała, że nie będzie miała okazji wprowadzić ich w życie, bo nie miała zamiaru się z nim widywać. To postanowienie jednak w niczym nie zmieniało sytuacji. Kochała się z żonatym mężczyzną, który w dodatku nie użył zabezpieczenia. Boże! W ciągu trzydziestu lat życia popełniła już kilka głupstw, ale to było chyba największe. A jeśli zajdzie w ciążę? Nie! Zabroniła sobie nawet o tym myśleć, żeby nie oszaleć. Musiała się wziąć w garść. Co się stało, to się nie odstanie; tego już nie mogła zmienić. Ale nie potrafiła także przestać o tym myśleć. Zaledwie przed dwiema godzinami kochała się z Garthem, dała mu pełne prawa do swojego ciała. Naraz zakręciło jej się w głowie; musiała się przytrzymać krawędzi stołu. Na myśl, że on pieścił inną kobietę w taki sposób jak ją, robiło jej się niedobrze. Ale to była prawda. Dotykał tak swojej żony. Tiffany położyła obie ręce na brzuchu i wzięła kilka głębokich oddechów. Nie powinno jej to dziwić. Nic bardziej naturalnego niż to, że takiemu mężczyźnie jak Garth Dixon nie udało się uciec przed małżeństwem. Powinno ją ostrzec już to, że nie chciał jej opowiedzieć o swoim życiu. Więc co teraz będzie? zastanawiała się. Może pojechać po Taylor? Obecność małej zmusi ją do skupienia się na czymś innym niż własne życie. Poza tym czuła się samotna. Bogu dzięki, że deszcz przestał już padać na dobre. Tiffany wyjrzała przez okno. Słońce oświetlało wznoszące się w oddali góry. Na dźwięk telefonu zamarła. A jeśli to Garth? Możesz sobie pomarzyć, pomyślała z ironią. On na pewno nie zadzwoni. Z drugiej strony, może jednak to zrobi; mężczyźni, którzy zdradzali żony, miewali ogromny tupet. Po chwili zaczęła wręcz mieć nadzieję, że to Garth.
64
RS
Pragnęła powiedzieć mu, co o nim myśli. W każdym razie sprawiłoby jej to wielką ulgę. Podniosła słuchawkę, ale głos po drugiej stronie nie był głosem Gartha, lecz jej byłej szefowej, Hazel. Tiffany była zdumiona. - Czy zadzwoniłam w nieodpowiednim momencie? - zapytała Hazel. Tiffany stłumiła westchnienie. - Nie, prawdę mówiąc, moment jest bardzo odpowiedni. - To dobrze, bo mamy o czym rozmawiać. Tiffany uniosła brwi, nie wierząc własnym uszom. Nie pamiętała, by ona i Hazel kiedykolwiek miały jakieś wspólne tematy do rozmowy. - Jak mnie tu znalazłaś? - Znasz mnie - roześmiała się Hazel. - Jestem niezmordowana. To była prawda. - Co słychać? - Jak długo jeszcze chcesz tam zostać? - O co chodzi? Znalazłaś coś, za co chcesz mnie obwinić? - Nie, absolutnie nie. - Hazel, przejdź do rzeczy, dobrze? W końcu nie rozstałyśmy się w wielkiej przyjaźni. Jej była szefowa nie odpowiedziała równie niegrzecznie, ale Tiffany była pewna, że miała na to wielką ochotę. To był jeden z powodów, dla których nie mogły razem pracować; za bardzo były do siebie podobne. - Nie zaprzeczam, ale... - Ale co? - naciskała Tiffany, pragnąc już zakończyć tę rozmowę. - Odchodzę na emeryturę i poleciłam cię na moje stanowisko. - Hazel milczała przez chwilę. - Interesuje cię to?
65
ROZDZIAŁ JEDENASTY
RS
- Jak się czujesz? Tiffany zmusiła się do uśmiechu. - To ja powinnam ciebie o to zapytać. W końcu to ty leżysz w szpitalu, nie ja. Bridget zmarszczyła czoło. - Wybacz, że tak mówię, ale zdaje się, że powinnaś leżeć obok mnie. - Czy aż tak źle wyglądam? - Jeszcze gorzej. Obydwie zachichotały. Tiffany zapragnęła zobaczyć się z przyjaciółką. Miała nadzieję, że ta nie zaplanowana wizyta pozwoli jej oderwać myśli od Gartha. Spoważniała i spojrzała na Bridget, która na szczęście czuła się już o wiele lepiej i szybko wracała do zdrowia. - Jak się czujesz? - powtórzyła Bridget. - Gdzie jest Jeremiasz? - Nie pytaj o niego. Nie uda ci się zmienić tematu. - Właściwie nie o to mi chodziło. Chciałam się z nim przywitać. - Poszedł do barku na hamburgera. Zaraz powinien wrócić. Tiffany spojrzała na zegarek. - Rzeczywiście, już jest pora lunchu! Zwykle żołądek mi o tym przypomina. - Widzę, że coś odebrało ci apetyt. Mów wreszcie! Co się dzieje? Chyba powodem twojego kiepskiego nastroju nie jest nieobecność mojej córki - uśmiechnęła się Bridget. - Możesz mi wierzyć albo nie, ale naprawdę za nią tęsknię. Dom bez niej przypomina grobowiec. - Owszem, Taylor to żywe srebro - przyznała Bridget i jej wzrok stał się jeszcze bardziej badawczy. - Więc? Tiffany spojrzała na nią krzywo.
66
RS
- Boże, jesteś niezmordowana. Widzę, że nie pozbyłaś się jeszcze dociekliwości typowej dla prawnika. - Jeremiasz też tak mówi. Ale do niego i tak nic nie dociera. Jest bardziej uparty od muła. Próbowałam go namówić, żeby pojechał do domu chociaż na kilka godzin, ale nic to nie dało. Ci mężczyźni! - westchnęła. Masz rację, pomyślała Tiffany. - Daj mu spokój.- stwierdziła głośno. - Powinnaś się cieszyć, że chce tu z tobą być. Większość mężczyzn przy pierwszej okazji zwiałaby, gdzie pieprz rośnie. Masz dużo szczęścia. - Zdaje się, że nie jesteś w najlepszym nastroju. - Chyba nie - skrzywiła się Tiffany. - Więc o co chodzi? Czy próbujesz się zebrać na odwagę, by mi powiedzieć, że wyjeżdżasz? Czy to ci nie daje spokoju? - Tak i nie. - Doskonale cię rozumiem. - Wiedziałam o tym - uśmiechnęła się Tiffany. - Jeśli w końcu nie powiesz mi, co cię gryzie, to... - No dobrze. Rzeczywiście potrzebuję pogadać. - O czym? W głosie Bridget zabrzmiała podejrzliwość i zaciekawienie. - Po pierwsze dzwoniła Hazel, moja była szefowa. - Ta wiedźma? Chyba żartujesz? - Nie. Odchodzi z pracy i poleciła mnie na swoje stanowisko. - Co jej się stało? - Jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy, to takie, że się z kimś wreszcie przespała. - To leczy wiele dolegliwości - roześmiała się Bridget. - Nie w moim przypadku - mruknęła Tiffany pod nosem i ugryzła się w język. - Co ty powiedziałaś? - Nic. Zapomnij o tym. - Jeszcze czego - oburzyła się Bridget. - Mam już dość tej zabawy w chowanego. Zdaje się, że tobie też się coś przytrafiło?
67
RS
Pomimo usilnych starań, by zachować spokój, twarz Tiffany zrobiła się buraczkowa. Bridget przejrzała ją na wylot. A może wszyscy z równą łatwością odczytywali jej myśli? - Zgadłaś - przyznała. Bridget otworzyła usta ze zdumienia. - Naprawdę? - Tak - odrzekła Tiffany sucho. - Ale z kim? To znaczy... - zastanawiała się Bridget z pojaśniałą nagle twarzą. - Tylko mi nie mów, że ty i... - Garth Dixon - dokończyła Tiffany. Bridget zamrugała powiekami, po czym jej usta skrzywiły się w lekkim uśmiechu. - Oczywiście mówisz o naszym sąsiedzie? - A znasz innego Gartha Dixona? - prychnęła Tiffany. Bridget wybuchnęła perlistym śmiechem. - Cuda się zdarzają! - Nie ma w tym nic zabawnego. - Poszłaś do łóżka z mężczyzną, któremu rozbiłaś głowę. Ależ to znakomite! - Bridget! - No dobrze, dobrze. Ale wybacz mi jeśli nie uważam tego za katastrofę. W gruncie rzeczy bardzo się cieszę. W końcu obydwoje jesteście dorośli i przy zdrowych zmysłach. Gdy Tiffany nie odpowiedziała, Bridget zapytała: - Więc jak to się stało, że wy… - To długa historia - przerwała jej Tiffany, żałując, że w ogóle otwierała usta. Czuła się upokorzona, gdyż ta opowieść nie miała szczęśliwego zakończenia. Musiała się jednak komuś zwierzyć, a nikt nie nadawał się do tego bardziej niż najlepsza przyjaciółka. Może Bridget udzieli jej rozgrzeszenia i pomoże jakoś pogodzić się z tym, co się stało. - Nie mam nic do roboty. Mogę słuchać - rzekła Bridget po chwili milczenia. - A jak twoja fizykoterapia?
68
RS
- Ty sama będziesz za chwilę potrzebowała terapii, jeśli mi wreszcie nie opowiesz, co się stało. - Dobrze, wygrałaś - stwierdziła Tiffany. Gdy skończyła swoją opowieść, Bridget siedziała nieruchomo, ogłuszona tym, co usłyszała. W końcu powiedziała: - To znaczy... - Tak. Jest żonaty. Poszłam do łóżka z żonatym mężczyzną. - No cóż, to jeszcze nie jest koniec świata. - Łatwo ci tak mówić. - Jeśli się zabezpieczyłaś, to wszystko w porządku. - Więc kiedy masz zamiar stąd wyjść? Bridget spojrzała na nią uważniej. - I znów zaczynasz. Ale tym razem też nie uda ci się zmienić tematu. - Posłuchaj... - Zabezpieczyłaś się, prawda? - Nieprawda - mruknęła Tiffany, odwracając wzrok. - Och, Tiff! - jęknęła Bridget. - Wiem - rzekła Tiffany. - Idiotyczne, nie? - Nie mogę cię osądzać. Sama też kiedyś byłam w takiej sytuacji. Musisz jakoś przejść nad tym do porządku i modlić się, żeby nic się nie stało. - To nie jest takie łatwe. - Jest. Po prostu wracaj do Houston i przyjmij tę pracę. Jak najszybciej. - A co z Taylor? - Jestem pewna, że Lilah może się nią zająć, dopóki nie wyjdę ze szpitala. - Umawiałyśmy się inaczej i nie mam zamiaru łamać obietnicy. Znów zapanowało milczenie. Po chwili Bridget zapytała: - Czy jego żona... coś powiedziała? - Nic. Po prostu się przedstawiła, a ja zaraz się stamtąd wyniosłam. - Nie rozmawiałaś potem z Garthem? 69
RS
- Nie, i nie mam zamiaru tego robić. - Co za łajdak. Tiffany zaśmiała się ponuro. - Jesteś dla niego zbyt uprzejma. - Mogę sobie wyobrazić, co ty o nim myślisz. - Nie, nie możesz. Bridget uśmiechnęła się. - Hej, to jeszcze nie jest koniec świata. Co się stało, to się stało. To po prostu jedna z tych głupich rzeczy, które każdemu przydarzają się co najmniej raz w życiu. Kolejne gorzkie doświadczenie. - Jakie doświadczenie? Żadna z nich nie usłyszała wejścia Jeremiasza. Jego twarz wygładziła się już trochę od czasu, gdy Tiffany widziała go ostatnio. Była to najlepsza oznaka, że Bridget jest na dobrej drodze do wyzdrowienia. - Nic takiego, kochanie - uśmiechnęła się Bridget. - Takie tam babskie sprawy. - Co słychać? - Jeremiasz zwrócił się do Tiffany. - Wszystko w najlepszym porządku - skłamała. - Szczególnie że pozbyłaś się z domu naszej Taylor, która potrafi być jak tajfun - zaśmiał się. - Tęsknię za nią. Jeremiasz wziął żonę za rękę. - My też za nią tęsknimy. Ale niedługo już wrócimy do domu i cała rodzina znów będzie razem. - Możemy wtedy urządzić przyjęcie - zaproponowała Tiffany. - Jasne - zgodził się Jeremiasz. - Czy Garth nadal dogląda rancza, czy też wystraszyłaś go na dobre? - zapytał pobłażliwie. Tiffany zmusiła się do uśmiechu. - Nie martw się. Wszystko jest pod kontrolą. Chyba muszę już iść - dodała, spoglądając na Bridget z desperacją. Zobaczymy się później. Uścisnęła przyjaciółkę i wyszła. 70
RS
Zaparkowała samochód przed domem, weszła do środka i ledwie zdążyła rzucić torebkę na kanapę, zadzwonił telefon. - Tiffany? - usłyszała głos Gartha. Spełniły się jej najgorsze przeczucia. - Nie mam ci nic do powiedzenia... - Proszę, nie odkładaj słuchawki! Zawahała się. Sprawił to ton jego głosu. - Masz tupet, ty draniu. Może mi powiesz, dlaczego mam nie odkładać słuchawki? - Taylor. Tiffany poczuła, że serce zamiera jej w piersi. - Czy coś jej się stało? - Tak, ale... - Ale co? - Uspokój się i daj mi skończyć. Miała wypadek. Rozcięła sobie rękę, ale to nic poważnego. - Gdzie ona jest? - W szpitalu. Lilah i ja jesteśmy tu z nią. - Już tam jadę! - zawołała Tiffany. Z trzaskiem odłożyła słuchawkę i wybiegła z domu. - Jesteś bardzo dzielna, wiesz? Pomimo zapewnień Gartha dolna warga Taylor drżała lekko. - To boli. - Oczywiście, że boli - wtrąciła Lilah, biorąc ją za rękę. Tiffany uświadomiła sobie, że jej nie zauważyli. Zasłona segmentu ambulatorium, gdzie znajdowała się Taylor, była odsunięta. Tiffany stanęła w progu i szybko oceniła sytuację. Dziewczynka, ze śladami łez na twarzy, siedziała wyprostowana na kozetce. Garth siedział po jednej jej stronie, a Lilah po drugiej. Tiffany bezskutecznie próbowała omijać Gartha wzrokiem. Ubrany był, jak zwykle, w znoszone, nieco za luźne dżinsy i niebieską koszulę z krótkimi rękawami. Ale to nie strój przyciągnął uwagę Tiffany, lecz wyraz, jaki pojawiał się na jego twarzy, gdy patrzył na Taylor. 71
RS
Dziewczynka też chyba to zauważyła, bo wyciągnęła do niego ramiona. - Weź mnie na ręce, to przestanie boleć - poprosiła. - Może usiądę obok ciebie i przytulę cię? - zaproponował Garth. Zanim mała zdążyła odpowiedzieć, zrobił to. - Lekarz chyba nie byłby zadowolony, gdybyś znów płakała. Taylor z ufnością oparła głowę w zagłębieniu jego ramienia. Ten człowiek jest pełen sprzeczności, pomyślała Tiffany. Nigdy w życiu nie przyszłoby jej do głowy, że może lubić dzieci. Ale możliwe, że miał swoje. W końcu był żonaty. Lilah w końcu ją zauważyła. - Tiffany! - zawołała. - Od jak dawna tu stoisz? - Niedługo - odrzekła Tiffany. - Co się stało? - Kroiłyśmy brzoskwinie z babcią Lilah i nóż mi się ześlizgnął - wyjaśniła dziewczynka i jej wargi znów zaczęły drżeć. Tiffany podeszła do niej. Garth wstał. Zajęła jego miejsce, omijając go wzrokiem, czuła jednak, że on na nią patrzy. - Tak mi przykro - powiedziała do Taylor. - Mnie też - odrzekła mała, ściskając ją. Tiffany obejrzała bandaż na wskazującym palcu lewej ręki dziewczynki i spojrzała na Lilah. - Czy wszystko dobrze? - Tak - odrzekła starsza pani niepewnie. - Dzięki Garthowi. - Och? W jaki sposób Garth dowiedział się o tym wszystkim? - Byłem u ciebie - wyjaśnił Tiffany - i odebrałem telefon. - Rozumiem - odrzekła, nie odwracając się. - Kiedy będę mogła zabrać ją do domu? - Przed chwilą dostała zastrzyk przeciwtężcowy - wyjaśniła Lilah. - Czekamy, żeby się upewnić, czy nie ma reakcji alergicznej. Potem ją stąd wypuszczą. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to mogę ją znów zabrać do siebie. - A ty gdzie wolisz pojechać? - zwróciła się Tiffany do Taylor. - Chyba zostanę u babci Lilah, bo moja przyjaciółka, która mieszka obok, jutro urządza urodziny. - Dobrze. - Tiffany pogłaskała ją po policzku. - Ja... 72
RS
Przerwało jej wejście wysokiego, siwowłosego lekarza, który przyjrzał się Taylor z uśmiechem. - No cóż, młoda damo, zdaje się, że wszystko w porządku. Możesz teraz pojechać do domu. Chcę ją jeszcze raz zobaczyć za kilka dni - dodał, zwracając się do Lilah. - Przywiozę ją. Garth podniósł dziewczynkę, posadził sobie na ramionach i zaniósł do samochodu Lilah. Tiffany pożegnała się z ciotką Jeremiasza, wciąż ignorując obecność Gartha, i ruszyła w stronę swojego samochodu. - Tiffany, poczekaj. Wbrew sobie zatrzymała się i odwróciła. - Musimy porozmawiać - rzekł Garth niemal błagalnie. - Raczej nie. - Mogę ci wszystko wyjaśnić. - Tak, na pewno. - Ale nie tutaj - dodał, ignorując jej rozgoryczenie. - Daruj sobie. Jeśli musisz coś komuś wyjaśniać, to nie mnie, tylko swojej żonie. Nie sądzisz? - Do diabła! - parsknął, spoglądając na ludzi na zatłoczonym parkingu. Ściszył głos i dodał: - Ona nie... - Przestań! Nie interesuje mnie to, co masz do powiedzenia! wykrzyknęła Tiffany. Odwróciła się do niego plecami i odeszła. Garth pobladł i zacisnął usta.
ROZDZIAŁ DWUNASTY - Chcesz jeszcze kawy? Tiffany uśmiechnęła się do Irmy i wyciągnęła w jej kierunku filiżankę. - Dziękuję, ale przecież nie musisz mnie obsługiwać. - Dlaczego nie? Na razie nie ma tu nikogo oprócz ciebie.
73
RS
- Bo jest nieprzyzwoicie wcześnie. - Tiffany ziewnęła. - Nie mogę uwierzyć, że wstałam o świcie. Irma uśmiechnęła się; przez chwilę jej drobna twarz wydawała się pełniejsza. - Cieszę się, że przyszłaś. Lubię, kiedy moi przyjaciele zatrzymują się tu, zanim zacznie się zwykły zgiełk. Tiffany uścisnęła jej dłoń. - Przy tobie każdy czuje się kimś szczególnym, nawet zupełnie obcy ludzie, tacy jak ja. - Bzdura. Wcale nie jesteś obca. Chyba nigdy w życiu nie spotkałam obcej osoby. Tiffany roześmiała się i zamilkła. Irma spojrzała na nią badawczo. - Co cię gryzie? - A skąd wiesz, że coś mnie gryzie? - Nie zapominaj, że jestem już stara i widziałam w życiu niejedno. Poza tym widzę przecież, że nie spałaś. Wyglądasz tak, jakby ktoś ci podbił oczy. - Aż tak źle wyglądam? - skrzywiła się Tiffany. - Przykro mi, ale tak - rzekła Inna ze współczuciem. Tiffany westchnęła, ale nadal nic nie mówiła, próbując zebrać myśli. - Masz rację, nie spałam w nocy. - Martwisz się wypadkiem Taylor? - Owszem, chociaż już wszystko w porządku. - A więc chcesz już wrócić do domu? - Tak i nie. - Tiffany uśmiechnęła się blado. - Dostałam właśnie bardzo dobrą propozycję pracy. Ale to nie jest nic na stałe - dodała pośpiesznie. - Mimo wszystko muszę się nad tym poważnie zastanowić. - A jeszcze się nie zastanowiłaś? - Nie. - To znaczy, że nie chcesz tej pracy aż tak bardzo - zaśmiała się Irma. - Sama nie wiem, czego właściwie chcę. 74
RS
- Czy możliwe, by to miało coś wspólnego z Garthem Dixonem? Pytanie Irmy uderzyło w Tiffany jak grom z jasnego nieba. - Skąd ci to przyszło do głowy? Irma znów zaśmiała się cicho. - Dziecko, może i jestem stara, ale nie ślepa. Przecież widziałam, jak patrzyliście na siebie tutaj, w sklepie. - To bzdury - odrzekła Tiffany niepewnie, poczuła jednak, że się czerwieni. Nigdy nie potrafiła ukrywać swoich uczuć; inni czytali w niej jak w książce. A teraz okazało się, że jej tajemnica została odkryta. - Widziałaś go po tym, jak Taylor rozcięła sobie rękę? Tiffany uniosła wysoko brwi. - Skąd wiesz, że on był z małą w szpitalu? - W tym mieście, złotko, nie ma tajemnic ani świętości. - Dla mnie jest to tak nowe zjawisko, że nie do końca rozumiem, jak to się dzieje. W Houston sąsiadów nic nie obchodzi, co robisz. - Życie w takiej dziurze z pewnością ma swoje minusy zgodziła się Irma. - Ale ma także plusy. Tu sąsiedzi troszczą się o sąsiadów. - Milczała przez chwilę. - Nie widziałam Gartha już od kilku dni - dodała. - I co z tego? - mruknęła Tiffany. - Posłuchaj, nie wiem, co się między wami dwojgiem dzieje i nie chcę wiedzieć, chyba że sama mi o tym opowiesz. Ale mimo wszystko martwię się o Gartha, szczególnie że dotąd regularnie przychodził do sklepu. To nie jest dobry znak. On ma chore serce i mieszka sam. Tiffany wzruszyła ramionami. - I tu się właśnie mylisz. - Jak to? - Nie jest sam. W każdym razie nie był. - To znaczy, że ktoś z nim jest? - Tak. Jego żona. 75
RS
Irma oniemiała, ale po chwili w jej oczach pojawił się dziwny błysk. - Chcesz powiedzieć, że ta ładna czarnowłosa kobieta to była jego żona? - Tak. A skąd wiesz, jak ona wygląda? - Zatrzymała się tu, żeby zatankować, gdy wyjeżdżała z miasta - uśmiechnęła się Irma. - Nie wyglądała na szczęśliwą. Więc jeśli Garth jest jej mężem, to najwyraźniej mają jakieś kłopoty. Na tę wiadomość Tiffany zakręciło się w głowie. - I tak nic mnie to nie obchodzi - powiedziała jednak, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. - W takim razie zrób mi tę przysługę i zajrzyj do niego. - Ja nie... - Możesz mu przy okazji zanieść ten domowy chleb. - Irma podeszła do lady i wyjęła spod blatu paczkę. - Upieczony z patatów, jego ulubiony. - Nie powiedziałam jeszcze, że do niego wstąpię. - A wstąpisz? - zapytała Irma z naciskiem. - Nie - rzekła Tiffany i zaraz potem wymamrotała: Tak. - Więc jak w końcu będzie? - zapytała Irma spokojnie, jakby była to najzwyklejsza w świecie rozmowa. Tiffany wiedziała jednak, że tak nie jest. Irma bez żadnego wysiłku wmanipulowała ją w odwiedziny u Gartha. Co prawda, Tiffany mogła jeszcze odmówić, nie czując się winna. - Sama nie wiem - powiedziała niechętnie. Irma nie poczuła się urażona, tym bardziej że właśnie do sklepu wszedł jakiś klient. - Weź ten chleb. Jeśli zdecydujesz, że nie odwiedzisz Garth, nie będę ci miała tego za złe. Sama zjedz ten chleb. Zobaczysz, że będzie ci smakował. Tiffany znów nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Jednak gdy wróciła na ranczo, ogarnął ją niepokój. A jeśli Irma miała rację i Garthowi rzeczywiście coś się stało? Z drugiej strony, przecież nie była za niego odpowiedzialna. 76
Mimo to jej wzrok wciąż wracał do leżącego na stole chleba. Czy ma go zanieść Garthowi, żeby wyświadczyć przysługę Irmie?
RS
Słońce przyjemnie grzało go w nagie plecy, uspokajając ciało. Niestety, nie potrafiło uspokoić umysłu. Wszystko przez Tiffany. Jakimś cudem tej dziewczynie udało się opanować jego myśli. Od kiedy ją poznał, nie potrafił rozumować rozsądnie. To było jedyne wytłumaczenie tego, co właśnie zrobił. Zanim przyszedł do sadu, zadzwonił do szpitala, do Jeremiasza, a potem zamówił kilka krów u poleconego przez niego człowieka. Postanowił zainwestować w bydło. Wyrwał kilka chwastów rosnących pod drzewem i uśmiechnął się. Gdyby zobaczyli go w tej chwili znajomi z pracy, nie uwierzyliby własnym oczom. On sam nie mógł w to uwierzyć. Na litość boską, był człowiekiem korporacji, a nie żadnym kmiotkiem. Ale to Tiffany zasiała w nim ziarno upodobania do życia na farmie tego dnia, gdy uwolnili cielę uwięzione w drucie kolczastym i od tamtej pory myśl o pozostaniu na wsi tkwiła gdzieś w jego podświadomości. Sad brzoskwiniowy także go nurtował. Garth nie znosił marnotrawstwa, a wiedział, że jeśli szybko czegoś nie zrobi, wszystkie owoce się zmarnują. Może mógłby się zająć tylko brzoskwiniami; to wymagało pracy zaledwie przez kilka dni w roku, ale hodowla krów to zajęcie na okrągło. Kto się będzie zajmował bydłem, gdy on wyjedzie, wróci do poprzedniej pracy? A może by tu po prostu zostać? Zaklął brzydko. Tiffany. Te irytujące myśli były jej sprawką. Gdyby nie ona, to wszystko nigdy w życiu by mu nie przyszło do głowy. Po tym jak pozbył się Darlene, przysiągł sobie, że już nigdy nie zaangażuje się emocjonalnie w związek z kobietą, i dotrzymywał słowa, dopóki nie spotkał Tiffany. Nie miał pojęcia, czym różniła się od innych kobiet, ale było w niej coś, z czym dotychczas nigdy jeszcze się nie zetknął. Może chodziło o to, że nie potrafił rozstrzygnąć, czy była aniołem, czy też zwykłą łowczynią fortuny. 77
RS
Powoli zawrócił do domu i naraz ją zobaczył. Pojawiła się nie wiadomo skąd. Zatrzymał się. Słońce lśniło w jej jasnych włosach; naprawdę wyglądała jak anioł, - Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałem się tu spotkać powiedział do niej. Tiffany nie odpowiedziała, urzeczona emanującym od niego urokiem męskości. Ubrany był tylko w krótkie szorty zrobione z obciętych dżinsów. Po jego twarzy i szyi spływał pot. - Tiffany. Potrząsnęła głową, odpędzając nie chciane myśli, i wyjaśniła krótko: - Irma prosiła mnie, żebym to zajrzała. Błysk w oczach Gartha przygasł. - Niepokoiła się o ciebie - ciągnęła Tiffany. - A ty się nie niepokoiłaś? - A ty byś się niepokoił na moim miejscu? - To zależy od tego, ile tamta noc dla ciebie znaczyła. Tiffany była oburzona. - Wcale ci nie przeszkadza, że rozdrapujesz świeże rany! zawołała drżącym głosem. - Powiedziałbym, że ty masz ten sam problem. Próbowałem ci powiedzieć o Darlene, ale nie chciałaś słuchać. - A dlaczego miałam słuchać? Okłamałeś mnie! - Tiffany, ja nie jestem żonaty - powiedział powoli i z naciskiem. Tiffany otworzyła usta, ale Garth nie dał jej dojść do głosu. - Owszem, przyznaję, że Darlene była moją żoną, ale już nią nie jest. - Chcesz powiedzieć... - Jesteśmy po rozwodzie, tylko że o tym nie uznała za stosowne ci powiedzieć. Tiffany miała wrażenie, jakby jakaś tama w jej duszy nagle pękła. Nie wiedziała, czy powinna dać wyraz swojej radości, czy też uciekać ile sił w nogach. - Dlaczego skłamała? - zapytała niepewnie. 78
RS
- Chciała zbadać grunt. - Ona chce do ciebie wrócić - rzekła Tiffany bezbarwnym głosem. - Ludzie w piekle też chcą zimnej wody, ale jej nie dostają. Wbrew sobie Tiffany musiała się uśmiechnąć. - Czy to właśnie jej powiedziałeś? - Tak - odrzekł Garth spokojnie. - I co ona na to? - Wolę ci tego nie powtarzać. - Proszę. - Prawdę mówiąc, oznajmiła, że chce wyjść za kogoś innego. Tiffany spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Tak po prostu? - Tak po prostu. Ale dość już rozmów o Darlene. Nasz związek należy do przeszłości. - A ja do czego należę? - zapytała Tiffany i pobladła, zdumiona własnym tupetem. - Do dnia dzisiejszego - odrzekł Garth szorstko. - Pragnę cię bardziej niż czegokolwiek w życiu. - Nie jestem pewna, co to oznacza. - Podejdź do mnie, a się przekonasz.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY Nie był pewien, które z nich poruszyło się pierwsze, ale to nie miało znaczenia. Ważne było tylko to, że Tiffany go nie odtrąciła, że jej ramiona obejmowały go mocno, a gdy odnalazł jej usta, były one wilgotne i chętne. Nie był w stanie myśleć rozsądnie. Stracił wszelki kontakt z rzeczywistością. Całe ciało miał rozpalone do granic wytrzymałości. Musiał ją mieć. Tutaj, teraz. - Garth - wyszeptała z ustami tuż przy jego wargach. 79
RS
- Zobacz, jak bardzo cię pragnę - wymruczał i przyciągnął ją bliżej do siebie. Zadrżała, wtulając się w niego. - Jeśli nie przestaniesz tak robić, to... - To co? - zapytała, odsuwając się o krok. - To wezmę cię tutaj - wychrypiał. - Czy to groźba, czy obietnica? - zapytała, przesuwając dłonie z jego karku po plecach aż na pośladki. - Tiffany! Garth pociągnął ją za sobą, cofając się, aż poczuł na łydkach krawędź starego krzesła ogrodowego, które stało pod wielkim drzewem. Osunął się na nie i posadził sobie Tiffany na kolanach. Jego oczy zatrzymały się na jej piersiach, wyraźnie rysujących się pod wilgotną od potu bawełnianą koszulką. Pochylił głowę i przywarł do nich ustami. - Tak, tak - wyjęczała Tiffany. Podniósł głowę i sięgnął do zapięcia swoich szortów, ale Tiffany pochwyciła przegub jego ręki. - Ja to zrobię. Uklękła przed nim i rozsunęła zamek błyskawiczny. - Tiffany, Tiffany, Tiffany - mruczał Garth. Po chwili pochwycił ją za ramiona i podniósł. W kilka sekund później jej ubranie leżało już rozrzucone na trawie. Garth znów posadził ją sobie na kolanach. - Właśnie tak - szepnął, opierając dłonie na jej biodrach. Poruszali się w coraz szybszym rytmie, aż w końcu obydwoje krzyknęli jednocześnie. - O czym myślisz? - zapytała Tiffany, zerkając na twarz Gartha. Znów siedziała na jego kolanach pod tym samym drzewem. Zdążyli już wejść do domu, wziąć prysznic i przebrać się. Garth miał problem z odpowiedzią na to pytanie, bo myślał o wielu rzeczach naraz. Czuł się ukojony, a jednocześnie bardzo niespokojny. Wszystko wydawało się na swoim miejscu, jednak w 80
RS
głębi duszy wiedział, że to tylko złudzenie. Nie potrafił zaangażować się głębiej w kolejny związek. - Myślałem o nas - odrzekł w końcu. - Ja też. - Więc kto pierwszy odkryje karty? - zapytał. Tiffany nie owijała niczego w bawełnę. - Czy zdajesz sobie sprawę, że ani razu nie użyliśmy zabezpieczenia? Garth nie chciał o tym myśleć, ale skoro już Tiffany poruszyła ten temat, nie miał wyboru. - Tak - odrzekł bezbarwnym głosem. - To nie było mądre. - Nie. Chciał powiedzieć coś więcej, ale właściwie co? Gdyby się miało okazać, że Tiffany jest w ciąży... Poczuł, że oblewa go zimny pot. Nie, nie chciał i nie mógł się nad tym teraz zastanawiać. Milczenie trwało. W końcu Tiffany odezwała się: - Muszę już iść. Garth objął ją mocniej. - Nie. - Obydwoje wiemy, że to nie ma sensu. Nic z tego nie będzie. - Co jest złego w tym, że sypiamy ze sobą? Jesteśmy dorośli i obydwojgu nam sprawia to przyjemność. Na ułamek sekundy jej twarz przybrała dziwny wyraz. Garth miał wrażenie, że nie to chciała usłyszeć, nie potrafił się jednak zdobyć na nic więcej. - Nie mogę temu zaprzeczyć - powiedziała. - Następnym razem zabezpieczymy się. - Czy ty tylko o tym myślisz? - zapytała, wsuwając palce w jego włosy. - Przy tobie tak. - Czy miałeś dzieci z Darlene? - zapytała z błyskiem w oczach. Garth zesztywniał. Nie spodziewał się tego pytania. 81
RS
- Nie. - Dlaczego? - Darlene nie chciała stracić figury. - Takiego argumentu jeszcze nie słyszałam - roześmiała się niespodziewanie Tiffany. - Ale to prawda. - A ty nie chciałeś mieć dzieci? Widziałam, że bardzo dobrze radzisz sobie z Taylor. - Wcześniej nie miałbym nic przeciwko temu - przyznał Garth niechętnie. - Ale teraz zmieniłem zdanie. Ten świat jest zbyt okropny, by sprowadzać nań dzieci. Poza tym mam za dużo innych rzeczy na głowie. - Cieszę się, że to powiedziałeś. Obiecałeś, że opowiesz mi więcej o sobie, pamiętasz? Garth jęknął w duchu. - A co chcesz o mnie wiedzieć? - Nigdy mi nie powiedziałeś, czym się zajmujesz w Dallas. - Nudną pracą biurową - skłamał. - Nudna czy nie, nie przyjechałbyś tu, gdybyś nie zachorował na serce. - To prawda. - Więc w jakim stanie jest twoje serce? Ich oczy spotkały się na dłuższą chwilę. - Jeśli będę się z tobą zbyt często kochał, to pewnie się znów odezwie - uśmiechnął się. Oczy Tiffany zabłysły, ale po chwili odpowiedziała chłodnym tonem: - To tylko kolejny powód, dla którego nie powinniśmy się więcej widywać. Oczywiście są i inne. - Ja tylko żartowałem - wyjaśnił pośpiesznie Garth, ogarnięty paniką na myśl, że Tiffany mówi poważnie. - Naprawdę? - Dobrze o tym wiesz. Nie chcę przestać się z tobą widywać. Prawdę mówiąc, jestem już uzależniony - dodał ochryple. - Ja... 82
RS
Garth położył dłoń na jej brzuchu. - Zadowolona? Tiffany zaczerwieniła się i przez chwilę siedziała nieruchomo. - Zastanawiam się, czy nie zamieszkać tu na stałe - rzekł nagle Garth. - Na stałe? - zdumiała się Tiffany. Garth był równie zdumiony jak ona. Nie mógł uwierzyć, że to powiedział. - Rozmawiałem już z Jeremiaszem. Chcę kupić kilka krów. Mam w Dallas znajomego, który handluje bykami. Chyba do niego zadzwonię. - Milczał chwilę. - No i są jeszcze brzoskwinie. Tiffany spojrzała na rzędy obwieszonych owocami drzew. - Z pewnością masz tu małą kopalnię złota. - Tylko że nie mam najmniejszego pojęcia, jak to złoto wydobyć. - Ale ja mam. Garth otworzył usta ze zdziwienia. Tiffany uśmiechnęła się. - Teraz właśnie jest najlepsza pora, żeby je zerwać. - A skąd ty, miejska dziewczyno, możesz o tym wiedzieć? Tiffany zeskoczyła z jego kolan. - Chodź, przejdziemy się po sadzie.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY - Przysięgłam sobie kiedyś, że już nigdy więcej nie będę się zajmować taką pracą - wymamrotała Tiffany, idąc między rzędami brzoskwiniowych drzew. - To znaczy, że kiedyś już to robiłaś? Zbierałaś brzoskwinie? - zapytał Garth z niedowierzaniem. - Pamiętasz, jak ci opowiadałam, że wychowywała mnie babcia i po szkole prasowałam ubrania, żeby dorobić parę groszy? - Oczywiście, że pamiętam. - Pracowałam też u sąsiada, który miał farmę. 83
RS
- Brzoskwiniową? - Tak - uśmiechnęła się Tiffany. - Stary Hendrix nauczył mnie nie tylko, jak się hoduje brzoskwinie, ale też, jak się je zbiera i rozróżnia odmiany. - Naprawdę? - zdumiał się Garth. Zatrzymali się między drzewami ciężkimi od dorodnych owoców. - Jesteś zdziwiony, prawda? - Owszem - przyznał Garth, pocierając dłonią czoło. - A ja jestem zdumiona, że ci o tym powiedziałam. - Dlaczego? - Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Przecież nie masz się czego wstydzić. - Wiem. Ciężka praca jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Tak się mówi, prawda? - Tiffany westchnęła głęboko i na chwilę zamilkła. - Gdy kończyły się zbiory, przez długi czas nie mogłam patrzeć na brzoskwinie. A potem rozpowszechniły się kosmetyki o zapachu brzoskwiniowym. Odrzucało mnie od nich. - A teraz? - Chyba wydoroślałam, bo już je toleruję. W każdym razie myślę, że nie można zmarnować takich pięknych owoców. - Więc poważnie chcesz je zerwać? - A także zawieźć do Hurricane. - Sprzedać je? - powtórzył Garth z niedowierzaniem. - Tak - westchnęła, usiłując ukryć desperację z powodu jego postawy. - W sklepie spożywczym. Masz lepszy pomysł? - Ja? Ja nie mam o tym pojęcia! Myślałem, że poradzę się Irmy albo Jeremiasza, co z nimi zrobić! - Nie musisz. Przecież przydadzą ci się pieniądze, prawda? Na wzmiankę o pieniądzach Garth wydawał się tak zdumiony, że przez chwilę Tiffany obawiała się, czy go nie uraziła. Na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz. Prawie dla wszystkich był to drażliwy temat. No ale co z tego, że Garth nie miał pełnych kieszeni ani zasobnego konta w banku? Dla niej nie miało to
84
RS
znaczenia. Bardziej prawdopodobne, iż nie lubił, by mu przypominano, że nie osiągnął w życiu sukcesu finansowego. - Hm, oczywiście, że przydałyby mi się pieniądze. Mówiłem ci, że chciałbym kupić kilka krów. Tiffany poczuła ulgę. Najwyraźniej nie poczuł się urażony. - Powinniśmy zebrać dwie ciężarówki owoców, może nawet więcej - rzekła rzeczowo. - Naprawdę myślisz, że warto sobie tym zawracać głowę? - Jasne. Jeśli ich nie zerwiemy, będzie to niewybaczalne marnotrawstwo. - Mnie też ta myśl męczyła, ale nie aż tak, żebym próbował coś z tym robić. Tiffany spojrzała na niego. - Bo po prostu nie wiedziałeś, jak się do tego zabrać. Teraz już wiesz, dzięki mnie. Ale musimy wynająć kogoś do pomocy. Ty ze swoim chorym sercem nie powinieneś pracować fizycznie. - Pozwól, że ja sam będę o tym decydował. - Przepraszam, nie chciałam... - Wiem, ale nie cierpię czuć się inwalidą. Dlatego czasem zachowuję się jak niedźwiedź ze zranioną łapą. - No cóż, niedźwiedziu, znam na to lekarstwo. Oczy Gartha nagle zalśniły. - A cóż to takiego? - Na pewno nie to, o czym myślisz. - Szkoda - mruknął z rozczarowaniem. - Nigdy nie masz dosyć? - Ciebie? Nie. Znów jestem głodny. Tiffany zarumieniła się. Zerwała z drzewa brzoskwinię i podała mu ją. - Spróbuj. - Niezupełnie to miałem na myśli - jęknął, ale ugryzł soczysty owoc, nie spuszczając wzroku z Tiffany. - Jak ci smakuje? - Niezła. - Jesteś niemożliwy - odrzekła, unosząc brwi. 85
RS
- Wolę ciebie. Jesteś smaczniejsza. - Niemożliwe. - Chcesz się założyć? - zapytał niskim głosem. - Pozwól, że spróbuję. Wyciągnął do niej brzoskwinię. Wbiła w nią zęby, przez cały czas czując na sobie jego rozpalony wzrok. - Pobrudziłaś się - rzekł cicho. Zanim zdążyła odpowiedzieć, pochylił się i zlizał sok z jej ust. - Och, Garth - szepnęła Tiffany, czując, że uginają się pod nią kolana. - Co? - Wiesz co - odrzekła, odpychając go lekko. Garth wyglądał na załamanego. - Dlaczego to robisz? - Bo dostałeś już to, co chciałeś, a ja muszę iść. - Ujęła przegub jego ręki trzymającej brzoskwinię i podsunęła mu owoc do ust. - Na razie rozkoszuj się tym. - Nie daruję ci tego, zobaczysz. Nie odwróciła się nawet, tylko na jej ustach pojawił się uśmiech. - Doktorze, czy będę żył? - Mam nadzieję, że to miał być żart. Garth patrzył na doktora Petera Wheelera z niecierpliwością. Lekarz był wysoki, miał gęstą szopę siwych włosów i łagodne zielone oczy. - Z takim sercem jak moje nigdy nic nie wiadomo. - Wszystko będzie dobrze, pod warunkiem, że nie zrobi pan niczego głupiego. Garth spojrzał na niego badawczo. - A co to jest coś głupiego? - Na przykład nie będzie pan próbował przebiec dziesięciu mil pod górę. Garth zgrzytnął zębami. - Tylko idiota mógłby coś takiego zrobić. 86
RS
- Takich idiotów jest wielu, ze mną włącznie - uśmiechnął się lekarz. - Przepraszam - zmitygował się Garth. - Ja po prostu spędzam... to znaczy, spędzałem większość czasu w pomieszczeniach. Chyba w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że poza moim biurem istnieje jakiś świat. - Ale teraz, skoro już pan to zauważył, warto ten fakt wykorzystać. Może pan robić wszystko, na co ma pan ochotę, ale proszę nie przesadzać z niczym, ani z pracą, ani z zabawą. - Bardzo się bałem tu przyjść - przyznał Garth. Prawdę mówiąc, już dawno powinien był stawić się do kontroli, ale odwlekał to, jak tylko mógł. - Nie rozumiem, dlaczego. Jest pan w świetnej formie. - Aż do następnego ataku, a wtedy albo przeniosę się na tamten świat, albo zostanę pierwszym kandydatem do przeszczepu. - To prawda. Ale możliwe też, że gdy wyjdzie pan z tego gabinetu, przejedzie pana samochód. - Zrozumiałem, doktorze. - To dobrze. Proszę więc cieszyć się życiem i nie martwić zbytnio o jutro. - Obawiam się, że trudno mi będzie przełamać ten zwyczaj. Moja praca wymaga, bym brał pod uwagę jutro, - W takim razie może powinien pan znaleźć sobie inną pracę - stwierdził doktor spokojnie. Garth podrapał się po głowie. - Hm... dał mi pan temat do przemyśleń, doktorze. Naprawdę. Ta rozmowa odbyła się przed kilkoma godzinami. Gdy Tiffany odeszła, Garth wsiadł do samochodu i pojechał do Hurricane, do doktora Wheelera. A teraz, już w domu, stał przy oknie, zastanawiając się nad różnymi możliwościami. Przed chwilą zadzwonił do swojej rodziny. Gdy im powiedział, że rozważa pozostanie w Utah przez pół roku, może siedem miesięcy, byli
87
RS
zdumieni, ale poparli ten pomysł. Wolał na razie nie dzwonić do Maxa z obawy, że tym razem jego zastępcą dostanie ataku serca. Max był bardzo zaangażowany w przygotowanie kontraktu z Japończykami. Garth uświadomił sobie, że nic go już ten kontrakt nie obchodzi. Teraz interesowało go jedynie kupienie kilku sztuk bydła, zbiór brzoskwiń i kochanie się z Tiffany. Naraz do głowy przyszła mu irytująca myśl. Uważał, że to ona jest odpowiedzialna za zmiany w jego życiu, jednak Tiffany nie chciała stać się częścią tego życia. Może powinien powiedzieć jej prawdę, wyznać, kim naprawdę jest. Czy zatrzymałaby ją przy nim świadomość, że Garth ma pieniądze i może jej zapewnić wszystko, co można za nie kupić? Nagle oblał go zimny pot. Czyżby już do reszty postradał zmysły? Tiffany była po prostu dobra w łóżku, nic więcej. Gdy wyjedzie, on wkrótce przestanie za nią tęsknić. Mamrocząc pod nosem przekleństwa, wpatrzył się w brzoskwiniowy sad. Miał świadomość, że wpadł z deszczu pod rynnę. - No i co o tym myślisz? - zapytała Tiffany. Garth dotknął palcem jej nosa i rzekł cicho: - Powiem ci, o czym, później, gdy wrócisz. Oddech Tiffany stał się szybszy. - Trzymam cię za słowo - zaśmiała się, patrząc mu w oczy. Ale tymczasem, panie Dixon, mamy jeszcze trochę roboty. Trzeba zawieźć te brzoskwinie do miasta. Przez chwilę obydwoje w milczeniu patrzyli na nagi sad. Od dwóch dni zrywali owoce z pomocą kilku wynajętych osób. Teraz trzeba było zawieźć brzoskwinie do sklepu Irmy, gdzie miała czekać ciężarówka z Vegas. Dzięki znajomościom Irmy brzoskwinie Gartha oraz kilku jego sąsiadów sprzedano jednej z tamtejszych restauracji. Tiffany miała zawieźć owoce, a Garth zostać na miejscu i dopilnować sprzątania sadu.
88
RS
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - zapytał, stając przy drzwiach ciężarówki. Tiffany spojrzała przez otwarte okno na jego zatroskaną twarz. - Jasne, że tak. Niedługo wrócę. - Jedź ostrożnie. Przez chwilę patrzyli na siebie. Tiffany była pewna, że Garth ją pocałuje. Gdy tego nie zrobił, poczuła rozczarowanie. Prawdę mówiąc, przez ostatnie dwa dni zachowywał się dość oficjalnie. Może jego zainteresowanie jej osobą zaczynało już zanikać? W połowie drogi do miasta wciąż o tym myślała i pewnie dlatego zbyt późno zauważyła konia. - Och, nie! - wykrzyknęła bezradnie, gdy zwierzę wypadło na drogę tuż przed ciężarówką. Z całej siły nacisnęła na hamulec i obróciła kierownicę, uświadamiając sobie jednocześnie, że traci panowanie nad samochodem. Zauważyła rów i wiedziała, że zaraz się tam znajdzie, ale nic nie mogła na to poradzić. Krzyknęła, gdy ciężarówka zaryła się w rowie i przewróciła na bok.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Tiffany otworzyła oczy i zamrugała powiekami. Poczuła ulgę. Nie była już w szpitalu, lecz w swoim pokoju na ranczu Davisów. Odetchnęła z ulgą i najpierw usiadła na łóżku, a potem ostrożnie wstała i podeszła do okna. Bolały ją wszystkie mięśnie. Zignorowała to jednak, szczęśliwa, że wypuszczono ją ze szpitala już po kilku godzinach. Przeciągnęła się, ból w całym ciele nieco zmalał, ale umysł wciąż nie mógł się uspokoić. Przez dwie ostatnie noce Tiffany wciąż od nowa przeżywała ten wypadek. Najbardziej dręczyła ją myśl, że zmarnowała całą ciężarówkę brzoskwiń. Większość rozsypała się po jezdni, z reszty została tylko pulpa. Znów 89
RS
jęknęła. Czuła się odpowiedzialna za tę stratę, choć Garth wielokrotnie powtarzał, że jej nie wini. Garth. Nigdy nie zapomni paniki na jego twarzy, gdy po wypadku otworzyła oczy i zobaczyła go. Podtrzymywał ją i rozpaczliwie wołał po imieniu. Gdy Tiffany wreszcie oprzytomniała, przyjechała karetka i zabrała ją do szpitala. Lekarz stwierdził, że, poza ogólnymi potłuczeniami, nic jej się nie stało, i pozwolił Garthowi wejść do pokoju. - Jak do tego doszło? - zapytał ostro. - Nie krzycz na mnie! - wybuchnęła Tiffany. - Nie miałem zamiaru krzyczeć. Przepraszam. To dlatego, że śmiertelnie mnie wystraszyłaś. - Nie w tym rzecz. Jesteś wściekły, że zniszczyłam brzoskwinie. - Bzdury! Gdy długo nie wracałaś, zacząłem się martwić i pojechałem cię poszukać. Chciała mu wierzyć, ale nie potrafiła. Z całej siły powstrzymywała łzy. - Co się stało? - powtórzył Garth. - Skądś nagle wyskoczył koń. Skręciłam, żeby go wyminąć. Garth zaklął i szybko pocałował ją w usta. - Mówię poważnie. Omal nie dostałem następnego ataku serca. Gdy tam dotarłem i zobaczyłem cię na ziemi... - zamilkł. - Tak mi przykro - powtórzyła Tiffany ze łzami w oczach. Brzoskwinie... - Do diabła z brzoskwiniami! - wykrzyknął Garth ostrym głosem. - Ważne jest tylko to, że tobie nic się nie stało. - Jak możesz tak mówić? - jęknęła Tiffany. - Te brzoskwinie były warte dużo pieniędzy, które przepadły. - Daj spokój - prychnął. - To nieważne. - Dla mnie ważne. Wiem, że dla ciebie też, tylko nie chcesz tego przyznać. - Ty jesteś dla mnie ważniejsza niż ciężarówka brzoskwiń. Ich oczy się spotkały.
90
RS
- Miło mi to słyszeć - powiedziała Tiffany jednym tchem. Ale mimo wszystko czuję się okropnie. Na twarzy Gartha pojawił się dziwny wyraz. Otworzył usta, ale natychmiast znów je zamknął. - Posłuchaj - rzekł po chwili - zapomnij o tych przeklętych brzoskwiniach, dobrze? - Dobrze - odrzekła nieszczerze. - W takim razie zabieram cię na ranczo. Pójdziesz do łóżka. Sama - dodał. - Szkoda - mruknęła ochryple. Garth zaśmiał się cicho. - Obiecuję ci, że to nie potrwa długo. Na ranczu oczekiwała ją niespodzianka. Bridget i Jeremiasz wrócili już do domu. Bridget bardzo się przejęła wypadkiem Tiffany i Garth musiał jej długo tłumaczyć, że przyjaciółce nie stało się nic złego. Teraz, po dwóch dniach, Tiffany czuła się już znacznie lepiej. Myśl o zmarnowanych brzoskwiniach nie przestawała jej jednak dręczyć. Zadzwonił telefon, wyrywając ją z zamyślenia. Nie drgnęła jednak; wiedziała, że Bridget albo Jeremiasz powinni go odebrać. Dopiero przy piątym sygnale zmarszczyła brwi i przypomniała sobie, że Jeremiasz miał tego ranka wyprowadzić Bridget na pierwszy spacer. Sięgnęła po słuchawkę, z nadzieją że to dzwoni Garth, ale czekało ją rozczarowanie. Dzwoniła Wiedźma Hazel. - Przykro mi, że jestem taka nachalna - powiedziała bez ogródek - ale ja - i firma - musimy wiedzieć, co postanowiłaś. Tiffany jęknęła w duchu. Od jakiegoś już czasu obawiała się tego telefonu. Nadal nie wiedziała, co odpowiedzieć. - Musisz znać odpowiedź już dzisiaj? - Miałaś dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić - odrzekła Hazel. - Daj mi jeszcze dwa dni. Obiecuję, że pojutrze otrzymasz odpowiedź. 91
RS
- Dwa dni i ani chwili dłużej. - Dzięki. Tiffany odwróciła się od okna, w które świeciło słońce, i poszła do łazienki wziąć prysznic. Przez cały czas zastanawiała się, co zrobić z ofertą Hazel. Gdyby nie Garth, decyzja byłaby oczywista. Wróciła do sypialni i stanęła jak wryta. Na krawędzi jej łóżka siedziała Bridget. - Cześć - uśmiechnęła się Tiffany. - Dobrze się czujesz? Tiffany uniosła brwi. - Czy chcesz mi powiedzieć, że wyglądam jak ostatnia nędza? - Coś w tym rodzaju. Tiffany zwalczyła urazę. - Czy ja ci mówiłam takie rzeczy, gdy leżałaś w szpitalu? - Po prostu obydwoje z Jeremiaszem martwimy się o ciebie. - Bzdura. Przestań się o mnie martwić i zajmij się sobą. Mój wypadek w żaden sposób nie może się równać z twoim. Trochę ci jeszcze brakuje do dawnej formy. Była to prawda. Bridget wciąż kulała i od czasu do czasu musiała wspomagać się laską. W zasadzie jednak odzyskała już zdrowie i widać było, że pod opieką Jeremiasza wkrótce wróci do formy. Oznaczało to, że Tiffany nie jest już dłużej potrzebna na ranczu. Na tę myśl serce jej się ścisnęło. - Chciałabym, żebyś mogła tu zostać - powiedziała Bridget niespodziewanie. - Tu na ranczu, czy w Utah? - Najlepiej jedno i drugie. - Nie da rady. - Dlaczego? Tiffany mruknęła coś pod nosem i roześmiała się ponuro. - Jak to dlaczego? Jeremiasz nie mógłby chodzić po domu rozebrany. - I tak nie może. W końcu mieszka z nami dziecko. 92
RS
- Aha, to prawda. Ale ja i tak nie mogę tu zostać. - A co z Garthem? Tiffany zrobiła minę niewiniątka. - A co ma być? - Przecież widzę, że coś się między wami dzieje. I wygląda mi to na coś poważnego. - Widzisz to, co chcesz zobaczyć. - Bzdury. Widzę, jak na siebie patrzycie i jak Garth był załamany, gdy cię przywiózł ze szpitala. - To na pewno dlatego, że zniszczyłam jego zbiory. Bridget tylko pokręciła głową. - Jesteś niemożliwa. - Wiedźma Hazel mnie ściga. - To świetnie, tylko odnoszę wrażenie, że nie masz już serca do tej pracy. Tiffany wzruszyła ramionami. - Daj mi spokój, dobrze? Przyznaję, że Garth nie jest mi obojętny, ale niczego sobie nie obiecywaliśmy. Bridget nie upierała się dłużej. Wstała i pogładziła Tiffany po policzku. - Cokolwiek zrobisz, jestem po twojej stronie. - Za każdym razem, gdy cię widzę, jesteś coraz piękniejsza. Tiffany spojrzała na Gartha badawczo. - Naprawdę? - Naprawdę, szczególnie, gdy jesteś na górze i w każdej ręce trzymam jedną twoją pierś. Tiffany poczuła wypełzający na twarz rumieniec. Garth poruszał się w niej powoli. - Nie żałujesz, że wyszliśmy wcześniej z przyjęcia Bridget? zapytała. - Nie - rzekł krótko i położył dłonie na jej biodrach, zwiększając tempo. Ona także nie żałowała, chociaż wiedziała, co wszyscy mogli sobie pomyśleć, gdy obydwoje z Garthem wyszli na chwilę po 93
kolacji i już nie wrócili. Była jednak wśród przyjaciół. Irytował ją tylko wyraz zadowolenia na twarzy Bridget. Teraz jednak miała ważniejsze sprawy na głowie. - Chodź, kochanie - szepnął, unosząc się nieco na plecach. - Oooch - jęknęła Tiffany i opadła na niego.
RS
Leżeli objęci ramionami, zbyt wyczerpani, by cokolwiek mówić. - Musimy porozmawiać - powiedziała w końcu Tiffany. - Jeśli znowu wspomnisz o tych przeklętych brzoskwiniach, to... - To co? - zapytała, zafascynowana błyskiem w jego oczach. - To znów zacznę się z tobą kochać. - Naprawdę jesteś nienasycony - westchnęła. - Tylko przy tobie. Zamilkli na chwilę. - A wracając do brzoskwiń - powiedział wreszcie Garth - to dwie pozostałe ciężarówki owoców przyniosły niezły dochód. Możesz się więc uspokoić. - Ale gdybym... - Przestań, kobieto! Zapomnij o tym. Ważne, że nic ci się nie stało. Przytuliła się do niego mocniej. - Dzięki. - Zastanawiałem się. - Nad czym? - Nad pozostaniem tu na stałe. Mógłbym prowadzić ranczo. Tiffany odsunęła się nieco, by dostrzec jego twarz w świetle małej lampki. - A co z twoją pracą? - Jeśli będzie trzeba, mogę prowadzić swoje sprawy stąd. - Zdaje się, że mówisz poważnie. - Jak najpoważniej. Odnalazłem tu spokój, którego istnienia nawet nie podejrzewałem. - Cieszę się - wymruczała Tiffany, czując ściskanie w gardle. 94
Czy Garth poprosi ją, by została tu z nim? I czy ona by się zgodziła? - A ty? Jakie masz plany teraz, gdy Bridget już jest w domu? Zdawało jej się, że usłyszała w jego głosie nutę wahania, jakby nie był pewien swoich intencji. - Może porozmawiamy o tym później? - szepnęła, dotykając ustami jego warg. Garth pocałował ją namiętnie.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
RS
Musiała wreszcie podjąć decyzję. Siedziała na łóżku i patrzyła na telefon. Co zrobić? Przygryzła wargę i wpatrzyła się w sufit. Gdyby tylko powiedziała Garthowi, że go kocha. Stchórzyła! Obrzucanie się w duchu wyzwiskami paradoksalnie sprawiało, że czuła się lepiej, choć nadal brakowało jej odwagi, by podnieść słuchawkę i zadzwonić do Gartha. Ale, z drugiej strony, kobieta nie może pierwsza wyznać miłości przez telefon. Trzeba było to zrobić poprzedniego wieczoru. Czy ta deklaracja rozwiązałaby jej problemy? Gdyby Garth okazał entuzjazm, z pewnością tak. Ale gdyby powiedział, że jej nie kocha... Dość tego, pomyślała. Musi wiedzieć na pewno, co on naprawdę do niej czuje. Jeśli z jego strony to tylko pożądanie, wtedy spakuje walizki, wróci do Houston i przyjmie ofertę Hazel. Przez całą noc nie spała, rozmyślając na przemian o Hazel i Garcie. W końcu o czwartej rano poddała się i zeszła do kuchni. Tam z zaskoczeniem ujrzała siedzącą przy stole Bridget. - Co ty tu... - Ty też nie możesz spać? - uśmiechnęła się Bridget. Tiffany nalała sobie kawy i usiadła przy stole obok przyjaciółki. 95
RS
- Mam nadzieję, że nie poczułaś się gorzej? - Nie. Po prostu szkoda mi czasu na spanie, szczególnie teraz, gdy wiem, jak szybko wszystko może się zmienić. - Zamilkła na chwilę, po czym znów podjęła: - Boże, jak ja się bałam, chociaż Jeremiasz nie odstępował mnie nawet na krok. Poza tym tęskniłam za ranczem. - Nadal mnie to zdumiewa. - Mnie też. - Nie próbowałaś podjąć tu praktyki? - Owszem. Mam nawet biuro w Hurricane, ale byłam w sądzie zaledwie dwa razy. - Zdumiewające - powtórzyła Tiffany. - Nigdy bym nie uwierzyła, że dożyję dnia, gdy będzie cię satysfakcjonowało gotowanie, robienie przetworów i opieka nad dzieckiem. - Zgadzam się, że to cud - odrzekła Bridget z rozmarzonym wyrazem twarzy. - Miłość potrafi zdziałać takie rzeczy. Tiffany poczuła, że się rumieni pod badawczym spojrzeniem przyjaciółki. - Aha, więc jednak jesteś zakochana - stwierdziła Bridget. Rumieniec Tiffany pogłębił się. - Czy to tak wyraźnie widać? - Jestem pewna, że tylko dla mnie jest to oczywiste. Ale ja znam cię bardzo dobrze. Gdy tu weszłaś, wyglądałaś tak, jakby ci kanapka wpadła w błoto. Usta Tiffany drgnęły w uśmiechu. - Sama bym lepiej tego nie wyraziła. - Czy Garth o tym wie? - Nie. - Rozumiem. Więc co dalej? - zapytała Bridget. - Musisz podjąć jakąś decyzję, chociaż możesz zostać tu tak długo, jak zechcesz. - Przecież wiesz, że nie zostanę. - To znaczy, że przyjmiesz ofertę Wiedźmy? - Chyba tak. - A czy zostałabyś, gdyby Garth cię o to poprosił? 96
RS
Tiffany zmarszczyła czoło. - Nie wiem. Kocham go, tego jestem pewna. Wczoraj wieczorem uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy w życiu naprawdę się zakochałam. Ale nie jestem pewna, czy to wystarczy. Przysięgłam sobie kiedyś, że już nigdy więcej nie będę mieszkać na farmie, a skoro Garth postanowił zostać tu na stałe, to byłabym... - Ugrzęzłabyś tutaj - podpowiedziała jej Bridget. - Właśnie. - A czy byłabyś w stanie odejść i nigdy więcej go nie zobaczyć? - Nie - odrzekła Tiffany krótko. - Więc masz odpowiedź. Jeśli nie zaryzykujesz, będziesz żałować. Teraz, przypominając sobie tę rozmowę, Tiffany wiedziała, że Bridget miała rację. Jeśli nie postawi wszystkiego na jedną kartę, nigdy tego sobie nie wybaczy. Nie miała jednak zamiaru iść do Gartha z pustymi rękami. Sięgnęła po telefon i zadzwoniła do swego przyjaciela Wayne'a Tannera, bankiera z Houston. Zanim otworzyła konto w jego banku, poznała go dobrze, bo zawsze kupował w jej sklepie prezenty dla żony. Zaprzyjaźnili się wówczas. - Miło mi cię słyszeć, Tiffany - powiedział teraz Wayne. - Mnie też. Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić? - Powiedz tylko, co. W pięć minut później Tiffany z uśmiechem na twarzy ruszyła sprężystym krokiem do domu Gartha. Zastukała, nie usłyszała odpowiedzi i po prostu weszła do środka. - Garth? - zawołała, a gdy znów nie usłyszała odpowiedzi, poszła do kuchni i wyjrzała przez okno. Garth był na dworze; rąbał drewno. Wzrok Tiffany zatrzymał się na kuchennym stole. Stały tam brudne naczynia z co najmniej dwóch dni oraz sterta papierów. Ach, ci mężczyźni! pomyślała z rozbawieniem. Może trochę tu posprzątać, żeby mu zrobić niespodziankę? 97
Umyła naczynia i ułożyła papiery w równą kupkę. Naraz zamarła. Ogarnęło ją dziwne uczucie. Miała ochotę obejrzeć te dokumenty. Poczuła nieodpartą ciekawość. Pokusa była wielka. Miała okazję dowiedzieć się czegoś więcej o mężczyźnie, którego kochała i którego wciąż nie potrafiła rozszyfrować. Wpatrzyła się w koperty zawierające wyciągi bankowe. Czy to w nich kryły się ostatnie elementy układanki? Garth nigdy by się nie domyślił, że grzebała w jego papierach, a ona sama również by się do tego nie przyznała. Pokusa stawała się coraz większa. Ale czy byłaby w stanie spojrzeć sobie w oczy, gdyby to zrobiła? Nie wypuszczając kopert z ręki, nerwowo przestąpiła z nogi na nogę.
RS
Fizycznie Garth nigdy nie czuł się lepiej. Jak zwykle jednak gorzej było z psychiką. Gdy już zdecydował, że zostaje w Utah, ogarnęła go dziwna nerwowość. To jednak nie był największy z jego problemów. Rodzina obdarzyła go pełnym poparciem, ale Max, jego asystent, zaniemówił, gdy usłyszał o planach Gartha. - Chcesz mi powiedzieć, że nigdy tu nie wrócisz? Garth spodziewał się takiej reakcji, ale słowa Maxa były bolesne. - Nie powiedziałem, że nigdy. - To co właściwie chcesz mi powiedzieć? - Firma nie jest już najważniejszą sprawą w moim życiu. Przez chwilę panowała cisza. - Max? - A co z Japończykami? - Właśnie z nimi rozmawiałem i od tej chwili ty jesteś odpowiedzialny za ten kontrakt. - Za cały kontrakt? - Co cię tak dziwi? - zaśmiał się Garth. - Znakomicie sobie poradzisz.
98
RS
- Ale dlaczego? Przecież zależało ci na tym kontrakcie, pracowałeś nad nim dniami i nocami, przez całe lata. Jak możesz teraz tak po prostu... - Max urwał. - To łatwe - wyjaśnił Garth bez zająknięcia. - Znalazłem coś ważniejszego. - A co? - Opowiem ci o niej, kiedy się zobaczymy. - Kobieta! Ale... - Uspokój się, bo ty też dostaniesz ataku serca. Porozmawiamy później. Ta rozmowa odbyła się rankiem. Potem Garth wsiadł na konia i spędził przedpołudnie na terenie rancza, sprawdzając, co trzeba naprawić i doprowadzić do porządku. Zadanie było trudne, ale nie niemożliwe. Większość kłopotów była wynikiem wielu lat zaniedbań. A pieniądze nie stanowiły problemu; Garth miał ich więcej, niż był w stanie wydać. Gdy skończył objazd swojej posiadłości, zabrał się do rąbania uschniętego drzewa. Wyprostował się na chwilę i otarł pot z twarzy. Czuł się znakomicie. Wiedział, że nie zawdzięcza tego lekarstwom, lecz Tiffany. Choć przez długi czas nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą, zakochał się w tej zuchwałej blondynce, pomimo że wielokrotnie zarzekał się, iż koniec już z miłością. Problem polegał na tym, że nie wiedział, jak jej o tym powiedzieć, i nie był pewien, czy ona czuje to samo. A nawet jeśli tak, mieli zupełnie różne cele w życiu. Gdyby Garth zdecydował się na powrót do Dallas, do życia, jakie pozostawił za sobą, może ich związek miałby jakieś szanse. Tiffany nigdy nie ukrywała, że jest dziewczyną kochającą życie w mieście. A może udałoby się im wypracować jakiś kompromis. Garth gotów był na wszystko, by ją przy sobie zatrzymać. Oczarowany był jej śmiechem, charakterem i bystrym umysłem Był uzależniony i istniało tylko jedno lekarstwo na tę chorobę. Małżeństwo.
99
Nie mógł uwierzyć, że poważnie rozważa taką możliwość, ale tak było. A to oznaczało, że musi wyznać Tiffany prawdę o sobie. Zaklął pod nosem. Dlaczego od początku pozwolił jej uwierzyć, że jest biedakiem? Wiedział, dlaczego. Ona sama go do tego sprowokowała, a teraz ten niewinny kamuflaż mógł się obrócić przeciwko niemu. Miał jednak nadzieję, że Tiffany poczuje ulgę, gdy się dowie, że Garth jest milionerem w przebraniu. Przecież chciała poślubić bogatego mężczyznę. Sam nie wiedział, dlaczego spojrzał w stronę domu. Żaden dźwięk nie ostrzegł go, że ktoś tam jest. Zauważył przez okno Tiffany i z uśmiechem podszedł do kuchennych drzwi. Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy, gdy zobaczył plik kopert w jej ręku. Poczuł, że oblewa go zimny pot. - Co ty, do diabła, robisz?
RS
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Jeszcze zanim na niego spojrzała, Garth był pewien, że zobaczy na jej twarzy poczucie winy. Trwała w bezruchu, co było pewnym tego znakiem. Obróciła się powoli. Ku Zdumieniu Gartha, nie sprawiała jednak wrażenia zawstydzonej. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Odłożyła papiery na stół. - Znalazłaś tu coś zabawnego? Choć w jej wzroku pojawił się szybki błysk, uśmiech nie zniknął. - Nie przeczytałam tych dokumentów. Czoło Gartha przecięły głębokie zmarszczki. - Naprawdę? Tiffany przyłożyła dłoń do piersi. - Słowo harcerza. - Ale? - A dlaczego myślisz, że jest jakieś „ale"?
100
RS
Wbrew sobie uśmiechnął się lekko, lecz nic nie powiedział, tylko spojrzał na nią wymownie. - No dobrze. Kusiło mnie, żeby je obejrzeć, ale naprawdę tego nie zrobiłam. - Milczała przez chwilę i uśmiech zniknął z jej twarzy. - Ale czy gdybym to zrobiła, popełniłabym coś niewybaczalnego? To znaczy, jeśli nie masz nic do ukrycia... Garth zastanawiał się przez chwilę, wyczuwając w jej głosie zaczepną nutę. W jaki sposób udało jej się tak sprytnie odwrócić sytuację? To on przyłapał ją w niezręcznej sytuacji, a tymczasem sam teraz sprawiał wrażenie winnego. To zresztą nie miało znaczenia. W końcu i tak chciał jej powiedzieć prawdę. Równie dobrze mógł to zrobić teraz. - Ja... zaczął. - Ja... - odezwała się równocześnie Tiffany. Obydwoje zamilkli, a potem wybuchnęli śmiechem. - Mam coś dla ciebie - powiedziała Tiffany. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła kopertę. - To dla mnie? - zapytał zdziwiony Garth. Podeszła do niego bez słowa, położyła dłoń na jego karku i przyciągnęła jego twarz do swojej. Pocałunek był mocny i szybki. Garth poczuł, że serce zaczyna mu bić szybciej, ale gdy wyciągnął ramiona, Tiffany odsunęła się od niego. - Później. Wcisnęła mu kopertę w rękę i ruszyła do drzwi. - Dokąd idziesz? - Na ranczo Jeremiasza. - Ale... - wykrztusił. - Przesłała mu pocałunek. - Porozmawiamy, gdy otworzysz kopertę- odrzekła i zniknęła. Garth usiadł przy stole i wpatrzył się w zaklejoną kopertę. Co to, do diabła, za konspiracja? Dopiero gdy usłyszał warkot silnika samochodu Tiffany, otworzył kopertę. Ze środka wypadł czek. Zerknął na sumę, po czym przeczytał dołączoną do czeku karteczkę i zastygł z wrażenia. 101
RS
Znów te cholerne brzoskwinie. Uparła się, żeby mu wynagrodzić stratę. Co za uparta kobieta. Jej pieniądze były ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował. Ale ona oczywiście o tym nie wiedziała. Westchnął głęboko. Nie mógł wziąć tych pieniędzy. Nie miał najmniejszego zamiaru realizować czeku. Ale jak je zwrócić, żeby nie zranić jej uczuć? Spojrzał na nazwę banku w Houston. Na szczęście znał prezesa. Szybko sięgnął po słuchawkę. W piętnaście minut później, jeszcze bardziej zdumiony, odłożył ją na miejsce. - A niech mnie diabli - mruknął. Choć musiał użyć swych wpływów, by zdobyć interesujące go informacje, dowiedział się, czego chciał się dowiedzieć. Pieniądze pochodziły z konta Tiffany. Suma, na którą opiewał czek, pozostawiała głęboką wyrwę w jej oszczędnościach. W każdym razie dowodziło to, że Tiffany nie była łowczynią fortun. Co więcej, ten szlachetny gest świadczył o tym, że go kocha; pieniądze nie były dla niej wszystkim. Ta myśl stała się bodźcem do działania. Garth zerwał się na równe nogi. Postanowił rzucić się na głęboką wodę i zaproponować jej małżeństwo. Już! Tylko co z pierścionkiem? No trudno, będzie musiała poczekać. A kwiaty? Czy mężczyzna zdecydowany oświadczyć się tak upartej kobiecie potrzebuje tego rodzaju amunicji? Róże. Oto właściwa odpowiedź. Z wyschniętymi ustami znów podniósł słuchawkę i wystukał znajomy numer. - Irmo, potrzebuję twojej pomocy. Jak szybko możesz mi dostarczyć dwa tuziny najpiękniejszych róż? No, no! Niewiele brakowało, powiedziała sobie Tiffany, parkując samochód na podjeździe domu Davisów. Przez chwilę nie wysiadała, zbierając myśli. Dlaczego Garth nie wpadł w furię? Ona na jego miejscu byłaby wściekła. Naprawdę nie zajrzała do kopert, ale rozumiała, 102
RS
że trudno mu w to uwierzyć. Jednak Garth z jakiegoś powodu przyjął jej tłumaczenie wyjątkowo spokojnie. Ona sama była przerażona własnym zachowaniem. Miała wrażenie, że bardzo niewiele brakowało, a utraciłaby Gartha. Co ją opętało, by choćby pomyśleć o takiej niedyskrecji? Widocznie na jej twarzy malowała się niewinność i dlatego Garth jej uwierzył. Żałowała, że nie widziała jego twarzy w chwili, gdy otworzył kopertę. Chciała jednak, by był wówczas sam i by mógł się zastanowić, co ten gest naprawdę oznacza. Czek był ni mniej, ni więcej tylko wyznaniem miłości. Czy Garth to zrozumie? Czy wystarczy mu intuicji? Miała nadzieję, że tak. Od tego zależało jej przyszłe szczęście. Wysiadła wreszcie z samochodu i weszła do domu. Bridget stała w salonie ze słuchawką w ręku. Zobaczywszy przyjaciółkę, powiedziała: - W samą porę. To do ciebie. Tiffany poczuła, że brakuje jej tchu. - Czy to Garth? - Nie - rzekła Bridget, zasłaniając dłonią mikrofon. - Jakiś nieznajomy głos. Aha, Jeremiasz, Taylor i ja jedziemy teraz do Vegas. Jestem umówiona z lekarzem. - Zobaczymy się później - rzuciła Tiffany i wzięła od niej słuchawkę. - Tiffany, tu Wayne. Wayne Tanner. - Czy jest jakiś problem z transferem? - zapytała z niepokojem. - Nie, nie ma żadnego problemu. - Więc o co chodzi? - Nie o co, tylko o kogo. - Nie rozumiem. - Przed chwilą rozmawiałem z Garthem Dixonem. Tiffany z zaskoczenia nie mogła wykrztusić ani słowa. W końcu odzyskała głos. - Jakim cudem? - Zadzwonił tu. 103
RS
- Znasz go? - Czy go znam? Mówisz poważnie? - Wayne, czy mógłbyś wreszcie wyjaśnić, o co ci chodzi? Wayne odpowiedział pytaniem na pytanie. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, po co ci potrzebne te pieniądze, czy raczej dla kogo są ci one potrzebne? - Nie sądziłam, by to było konieczne. - Ale, na litość boską, dlaczego akurat dla niego? - Wayne, moja cierpliwość się kończy. - Czy ty nie wiesz, kim on jest? - Może ty mi to powiesz? - prychnęła Tiffany z sarkazmem. - Dziewczyno, ten facet jest w stanie rywalizować z Rockefellerami i Dupontami. - Co??? - Mógłby kupić cały mój bank. Prawdę mówiąc, słyszałem zresztą plotki, że zamierza to zrobić. - To znaczy... - Jest milionerem, a do tego ma większe wpływy niż senat stanowy. - Wstrzymaj płatność tego czeku - rzekła stanowczo Tiffany, zaciskając zęby. - Nie muszę tego robić. Dixon go zwrócił. - Wayne milczał przez chwilę. - Może mi wyjaśnisz, co tu się dzieje? - Nie. Ale dziękuję za telefon. Mam u ciebie dług wdzięczności. Odłożyła słuchawkę i opadła na kanapę. Co za drań! Co za łajdak! Co za kłamca! Nic dziwnego, że był tak tajemniczy i tak starannie ukrywał to, kim jest. Przez cały czas obawiał się, że Tiffany leci na jego pieniądze. Jakże nisko musiał ją oceniać! Poczuła pod powiekami łzy. Nie ujdzie mu to na sucho. Nigdy w życiu! Tym razem, gdy dotarła do jego domku, nie zawracała sobie głowy pukaniem. Po prostu otworzyła drzwi i wmaszerowała do środka. Garth stał pośrodku pokoju, a obok, na starym biurku, w 104
RS
wielkim wazonie zauważyła tuzin czerwonych róż. Obrócił się i spojrzał na nią z promiennym uśmiechem. - Zaoszczędziłaś mi drogi. Właśnie chciałem... - Co chciałeś? Powiedzieć mi, kim jesteś? Gniew w głosie Tiffany nie uszedł jego uwagi. Z jego ust zniknął uśmiech. - Właśnie to chciałem ci powiedzieć. - Naprawdę? A cóż cię do tego skłoniło? Czy taki właśnie miałeś plan, żeby zaczekać, aż się wygłupię? - zawołała, z trudem powstrzymując łzy. Twarz Gartha złagodniała. - Dobrze wiesz, że mówisz bzdury. Właśnie chciałem pojechać do ciebie i wszystko ci wyjaśnić. - To nie jest konieczne. Twój przyjaciel z banku zrobił to już za ciebie. - Cholera - skrzywił się Garth. - Tanner ma za długi język. - Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - zapytała ostro Tiffany. - Nie. Chciałem cię przeprosić i zapytać, czy za mnie wyjdziesz? Potrząsnęła głową i zaśmiała się ironicznie. - Po tym wszystkim? Chyba nie mówisz poważnie? Jak mogłabym ci zaufać, skoro ty nie ufałeś mnie? - Dobrze, przyznaję, że to nie było w porządku z mojej strony. Ale... - Nie! Nie mów nic więcej. - Łzy płynęły po policzkach Tiffany. Musiała jak najprędzej stąd wyjść. - I pomyśleć, że prawie całkiem wyczyściłam swoje konto, myśląc, że potrzebujesz tych pieniędzy. Boże! - Tiffany - rzekł Garth ze wzruszeniem, zbliżając się do niej. - Daj mi szansę, bym mógł ci to wynagrodzić. Zignorowała cierpienie malujące się na jego twarzy. - Za późno. Możesz wziąć swoje pieniądze i iść do diabła!
105
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
RS
- Nie mogę tego znieść. - Ja też - odrzekła Tiffany - więc proszę cię, przestań lamentować, bo tylko jeszcze bardziej mi wszystko utrudniasz. Bridget otarła łzy z oczu i skrzywiła się. - Ale ja nie chcę, żebyś wyjeżdżała. - Ja też nie chcę, ale muszę. Przez chwilę obydwie milczały. Tiffany z zaciętym wyrazem twarzy wrzucała swoje rzeczy do walizki, omijając wzrokiem przyjaciółkę. Przez tydzień, który minął od tamtej rozmowy z Garthem, funkcjonowała jak robot. Przez cały czas miała nadzieję, że on zadzwoni albo, jeszcze lepiej, przyjedzie na ranczo i spróbuje naprawić sytuację. Nie zrobił tego i wiedziała na pewno, że już nie zrobi. Jej życie legło w gruzach i nic nie mogła na to poradzić. Jak do tego doszło? Zadawała sobie to pytanie miliony razy, ale nadal nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Nie miała najmniejszego zamiaru ofiarować żadnemu mężczyźnie swojego serca. Garth wtargnął do niego jak burza. Niech go diabli. Tylko siebie mogła winić za żałosny stan, w jakim się znalazła. Co zrobić, by cierpienie przestało zżerać jej duszę? Stłumiła westchnienie, bez słowa odwróciła się plecami do szlochającej cicho Bridget i podeszła do okna. Słońce jak złota kula wznosiło się nad górami. Tiffany jednak nie zauważała piękna natury, pochłonięta rozmyślaniem o jeszcze jednej kłopotliwej sprawie. Spóźniał się jej okres, co zazwyczaj się nie zdarzało. Mogło to oznaczać jedną z dwóch rzeczy: albo stresy odcisnęły swoje piętno na funkcjonowaniu jej organizmu, albo była w ciąży. Na myśl o tej drugiej możliwości ogarnęła ją panika. - Jest coś jeszcze, o czym mi nie wspomniałaś, prawda? Tiffany obróciła się na pięcie, znów podziwiając przenikliwość Bridget. Przyjaciółka jednak znała ją jak nikt inny. 106
RS
- Tak - przyznała po prostu. - Więc powiedz, co to takiego. - Właśnie próbuję. - Okres ci się spóźnia - domyśliła się Bridget. - Mhm. - I nigdy dotąd się to nie zdarzało. - Dziesięć punktów. - Czy czujesz, że jesteś w ciąży? Wbrew sobie Tiffany musiała się uśmiechnąć. - A jak niby mam to czuć? Bridget wzruszyła ramionami. - Nie mam pojęcia. Ale słyszałam, że istnieją wyraźne oznaki. - Mam nadzieję, że to tylko nerwy - odrzekła Tiffany z desperacją. - A jeśli nie... - To nie wiem, co zrobię. - To znaczy, że nie powiedziałabyś mu? - Miałby prawo wiedzieć - rzekła Tiffany drżącym głosem. Tylko że... - Myślę, że on nie miał zamiaru cię oszukiwać. - Ale oszukał, i chociaż nadal go kocham, nie mogę mu tego wybaczyć. Bridget westchnęła. - Możesz mi powiedzieć, żebym się zamknęła, poszła do diabła czy co tam jeszcze chcesz, ale myślę, że jesteś zbyt uparta i zawzięta. No dobrze, zachował w tajemnicy, kim naprawdę jest. Może sam był śmiertelnie przestraszony. W końcu miał już doświadczenia z kobietą, która wyszła za niego tylko dla pieniędzy. A jeśli dobrze pamiętam, mnóstwo razy powtarzałaś, że równie łatwo jest się zakochać w bogatym mężczyźnie jak w biednym. Może Garth w ten sposób chciał się zabezpieczyć. - Może, ale jeśli się kogoś kocha, to nie wprowadza się go rozmyślnie w błąd. - No dobrze, uparciuchu, jakie masz teraz plany?
107
- Chyba wrócę do swojej dawnej firmy. Wiedźma Hazel nadal trzyma dla mnie obiecaną posadę. - A jeśli rzeczywiście jesteś w ciąży? - Będę musiała jakoś sobie z tym poradzić, gdy nadejdzie czas. Bridget zeskoczyła z łóżka. Po jej twarzy płynęły łzy. - Chyba nic, co mogłabym powiedzieć, nie zatrzymałoby cię tutaj? - Nie, chyba że masz w zanadrzu jakiś cud. - Kto wie? - uśmiechnęła się Bridget. - Może cud się zdarzy. W każdym razie możemy się o to modlić. Tiffany nie odpowiedziała, tylko schwyciła walizkę i wyszła za przyjaciółką z pokoju.
RS
- Życie wycina paskudne numery, prawda, mały? Koń podniósł łeb, popatrzył na niego wielkimi oczami i parsknął. - Wiedziałem, że mnie zrozumiesz. Garth zdjął stetsona i położył go na kolanie. Stwierdził, że po raz pierwszy w życiu upadł tak nisko, by rozmawiać z koniem. Zaśmiał się z goryczą i otarł czoło przedramieniem. Od kilku godzin naprawiał płoty i był już zupełnie wyczerpany. To był ostatni objaw choroby, z którym nie udało mu się jeszcze uporać nie był w stanie pracować przez wiele godzin bez przerwy, choć lekarz zapewniał go, że siły wrócą mu po jakimś czasie, o ile zredukuje stresy do minimum, co w tej chwili zakrawało na kiepski żart. Od czasu gdy Tiffany rzuciła go, miał kilka ataków bólu. Boże, jak za nią tęsknił. Teraz, gdy Davisowie wrócili już do domu, nie miał pretekstu, by zaglądać na ich ranczo. Wiedział jednak, że Tiffany jeszcze nie wyjechała; specjalnie to sprawdzał. Poprzedniego wieczoru przejeżdżał obok rancza i widział jej samochód na podwórzu.
108
RS
Wiedział jednak, że to już nie potrwa długo. Tiffany na pewno chce wyjechać stąd jak najszybciej; przypuszczał, że przyjmie ofertę pracy w Houston. Do cholery, musi istnieć jakiś sposób, by ją zatrzymać. Dotychczas jednak nic mu nie przyszło do głowy oprócz tego, by paść na kolana i błagać ją o przebaczenie. Skrzywił się na tę myśl, ale nagle wstał. Właściwie dlaczego nie? Jeśli dzięki temu może ją odzyskać, jeśli Tiffany wróci do jego życia, w jego ramiona, do jego łóżka, to warto spróbować. W pięć minut później skręcił na drogę prowadzącą do domu Davisów. Tak jak się obawiał, Tiffany zbierała się właśnie do wyjazdu z Utah. Chciała go opuścić na zawsze. Gdyby przyjechał o kilka minut później, już by jej nie zastał. Z tą myślą zatrzymał ciężarówkę tuż przed jej samochodem. Wszyscy członkowie rodziny Davisów zatrzymali się nagle i utkwili w nim wzrok. Garth pozostał za kierownicą, wpatrując się w Tiffany, która wysunęła się z objęć Bridget i otworzyła drzwiczki swojego samochodu. Nie spuszczała jednak oczu z jego twarzy. Wyskoczył z ciężarówki i nie zwracając uwagi na Davisów, podszedł prosto do niej. - Wszystko zależy teraz od ciebie. Będę cię błagał, jeśli będę musiał. - Garth... - Mówię poważnie, Tiffany. Nie mam zamiaru pozwolić, byś odeszła ode mnie z powodu pieniędzy. Zamrugała powiekami i zarumieniła się. Garth wykorzystał jej zmieszanie i chwycił ją w ramiona. Bogu dzięki, nie opierała się. - To nie jest takie proste - szepnęła. - Mylisz się. To jest bardzo proste. Po pierwsze dlatego, że cię kocham, a po drugie, bo pieniądze nic mnie nie obchodzą. Jeśli do mnie wrócisz, to gotów jestem oddać wszystko, co mam, co do centa, na cele dobroczynne. - Naprawdę zrobiłbyś to dla mnie?
109
RS
Usłyszał zdumienie w jej głosie, zobaczył blask w jej oczach i lodowaty lęk, który mroził jego serce, rozpłynął się bez śladu. - Żebyś wiedziała. - Och, Garth - zawołała i po jej twarzy popłynęły łzy. Kocham cię. - Czy to oznacza zgodę? - Na co? - Na małżeństwo. Tiffany wstrzymała oddech. - Kiedy? - Zaraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Jeremiasz gwizdnął. Taylor roześmiała się, a Bridget zawołała: - Zróbmy tak! Garth także się roześmiał. Pochwycił Tiffany w ramiona i poniósł do swojej ciężarówki. - Za mniej więcej godzinę będziesz panią Dixon. Czy na pewno tego chcesz? Pocałowała go. - Marzę o tym!
EPILOG - Mmmm... - Lubisz to? - Uwielbiam! Garth zaśmiał się i znów dotknął językiem jej pępka. Jego ręka spoczywała na wydętym brzuchu żony. Dziecko kopnęło; Tiffany wbiła paznokcie w ramię Gartha. On zaś podniósł głowę i jego twarz rozjaśniła się. - Energiczny dzieciak, prawda? - Ma tyle energii po tatusiu. Garth przesunął dłonią po jej brzuchu i zatrzymał się u złączenia ud. Tiffany wciągnęła oddech. 110
RS
- Kocham cię - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Ja też cię kocham. I kocham nasze dziecko. Ich dziecko. Te słowa wciąż miały w sobie dziwną magię, podobnie jak nowe nazwisko Tiffany: pani Dixon. Choć już od kilku miesięcy byli małżeństwem, Tiffany od czasu do czasu musiała się uszczypnąć, by mieć pewność, że nie śni. Ich ślub był jak z marzeń. Razem z rodziną Davisów pojechali prosto do Vegas i wzięli ślub w tej samej kaplicy, co Bridget i Jeremiasz. Później, gdy wrócili do domku Gartha, kochali się długo i Tiffany powiedziała mu, że chyba jest w ciąży. Okazało się, że była to prawda; Garth szalał z radości. Jego szczęście rosło z każdym dniem, choć Tiffany na początku ciąży nie czuła się dobrze. Teraz jednak, po kilku miesiącach, jej samopoczucie znacznie się polepszyło. W ostatnim tygodniu zrobiła USG i dowiedziała się, że będą mieli syna. - Miałem nadzieję, że to dziewczynka - powiedział Garth. Może byłaby podobna do ciebie. - Trudno - odrzekła Tiffany. - Musimy się cieszyć z tego, co mamy. - To znaczy, że nie możemy go zareklamować? Uśmiechnęła się teraz, przypominając sobie ten komentarz. - Co cię tak bawi? - zapytał Garth. - Ty. - Cieszę się z tego - rzekł, dotykając ustami jej warg. Pocałował ją mocno i dodał: - Nadal się zastanawiasz, tak? - Nad czym? - zapytała niewinnie. - Wiesz, nad czym - prychnął. - Jeszcze się nie zdecydowałam. I była to prawda. Garth nalegał, by otworzyła własny sklep odzieżowy w Vegas. Jednakże Tiffany od dnia ślubu miała myśli zajęte innymi sprawami. Przede wszystkim trzeba było poczynić plany związane z dzieckiem. Poza tym chcieli wybudować nowy dom w pobliżu starego. Myślała o swojej karierze jedynie wtedy, gdy poleciała do Houston załatwić najpilniejsze sprawy. 111
RS
Garth także dwukrotnie wyjeżdżał do Dallas. Zorganizował sobie możliwość kierowania korporacją z Utah i przywiózł swoich rodziców, by Tiffany mogła ich poznać. Zaprzyjaźnili się, z czego Tiffany bardzo się cieszyła. Miło było znów stać się członkiem kochającej się rodziny. Teraz, gdy niewiele już brakowało do ukończenia domu, Garth nalegał, by Tiffany nie rezygnowała ze swego marzenia i otworzyła sklep. - Możemy przyjąć niańkę do opieki nad dzieckiem stwierdził. - Czy tego właśnie chcesz? - Chcę tego, co ty. - W takim razie przestań mówić o pracy. Garth wydawał się zdziwiony. Tiffany uśmiechnęła się. - Teraz nie mam ochoty się tym zajmować. Może później, gdy dziecko trochę podrośnie. - Czy ta decyzja przypadkiem nie ma czegoś wspólnego z faktem, że Bridget także jest w ciąży? - Tak i nie, ale to zabawne, że zaszłyśmy w ciążę prawie równocześnie. Nadal nie mogę w to uwierzyć. - Ja też, ale bardzo się cieszę. Jeremiasz zachowuje się równie głupio jak ja. - Zauważyłam - stwierdziła Tiffany i dodała z powagą: - Ale nie chodzi mi tylko o Bridget. Chcę sama się zajmować dzieckiem, karmić je. Naprawdę tego chcę. Oczy Gartha pociemniały. - Mały szczęściarz - uśmiechnął się zazdrośnie. - Powinieneś się wstydzić. Ty już dostałeś swoje. - Skoro o tym wspominasz, to chyba jestem głodny. - Niemożliwe. - Chcesz się założyć? - odparował Garth, pochylając głowę nad jej brzuchem. Tiffany uśmiechnęła się. Garth pocałował ją w brzuch i uniósł twarz. - Dziękuję - wyszeptał. 112
RS
- Proszę bardzo - odrzekła Tiffany z oczami błyszczącymi miłością.
113