Wiera Iwanowna Krzy˝anowska Pi´cioksiàg ezotoryczny dziewi´ciotomowy ÂÂÂÂMMMMIIIIEEEERRRRåååå PPPPLLLLAAAANNNNEEEETTTTYYYY Tom II wydane przez Powrót ...
17 downloads
17 Views
2MB Size
Wiera Iwanowna Krzy˝anowska Pi´cioksiàg ezotoryczny dziewi´ciotomowy
ÂMIERå PLANETY Tom II
wydane przez
Powrót do Natury Katolickie publikacje 80-345 Gdaƒsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d tel/fax. (058) 556-33-32
Spis rozdzia∏ów Rozdzia∏ I str - 2 Rozdzia∏ II str - 8 Rozdzia∏ III str - 14 Rozdzia∏ VI str - 20 Rozdzia∏ V str - 26 Rozdzia∏ VI str - 33 Rozdzia∏ VII str - 39 Rozdzia∏ VIII str - 45 Rozdzia∏ IX str - 51 Rozdzia∏ X str - 61 Rozdzia∏ XI str - 68
ÂMIERå PLANETY TOM II
ROZDZIA¸ I Po up∏ywie kilku dni, sp´dzonych cz´Êciowo na zwiedzaniu, objeêdzie miasta i okolic lub na sk∏adaniu ró˝nych wizyt, Supramati postanowi∏ odwiedziç Êwi´te miejsca, dotàd jeszcze zachowane, a przede wszystkim Jerozolim´. OpowieÊç Niwary o dziwnej i cudownej katastrofie, jaka tam zasz∏a, wzbudzi∏a w nim szczególnie ˝ywe zainteresowanie. Sm´tnym i zamyÊlonym wzrokiem patrzy∏ Supramatii na zalane elektrycznoÊcià miasto, kiedy wiozàcy ich samolot wzniós∏ si´ nad stolicà. – Kiedy znów powróc´ tutaj i nad pa∏acem moim zaÊwieci promienisty krzy˝, oznaczajàcy schronisko magów – misjonarzy, wtedy rozpocznie si´ rozstrzygajàcy i ci´˝ki bój Êwiat∏a z mrokiem. Ilu w nim zwyci´˝y i zatriumfuje, a ilu padnie – jeden Bóg tylko wie – pomyÊla∏, wzdychajàc. Jerozolima zupe∏nie si´ zmieni∏a. Góra, na której kiedyÊ Dawid zbudowa∏ swoje warowne miasto, obsun´∏a si´ na skutek trz´sienia ziemi, a ta cz´Êç gdzie sta∏ koÊció∏ Grobu Zbawiciela, zapad∏a si´ i wkl´s∏a, tworzàc olbrzymià kotlin´, w g∏´bi której sta∏a teraz dawna Êwiàtynia. Ró˝ne wstrzàsy skorupy ziemskiej nagromadzi∏y woko∏o ska∏, które tworzy∏y obecnie jakby olbrzymie ogrodzenie, okalajàce g∏´boki wàwóz i poczernia∏à od wieków Êwiàtyni´, zaÊ dooko∏a niej, w tym˝e wàwozie, roz∏o˝y∏o si´ chrzeÊcijaƒskie miasteczko. By∏o ono niewielkie i sk∏ada∏o si´ z biednych domków, tonàcych w gàszczu cyprysów i figowców, zamieszka∏ych przez wierne s∏ugi Chrystusowe. Poza granicami skalistego ogrodzenia ciàgn´∏y si´ obszary nieuprawianej ziemi i tylko gdzieniegdzie, w oddali, widoczne by∏y pola lub ogrody z n´dznà roÊlinnoÊcià. Okolice te czyni∏y niewypowiedzianie smutne wra˝enie. SataniÊci uciekli z nich ze wzgl´du na szkodliwe dla siebie nast´pstwa, a je˝eli przypadkowo znaleêli si´ w pobli˝u tego miejsca, to d∏ugo potem odczuwali niedomagania i os∏abienie; nadto jeszcze niepoj´ty wewn´trzny strach odp´dza∏ ich i zmusza∏ do omijania tego Êwi´tego miejsca. Ska∏y otaczajàce dolin´ zamieszkane by∏y podobnie jak i miasto. W ka˝dej wi´kszej rozpadlinie, w ka˝dej maleƒkiej grocie ˝y∏ pustelnik, wiodàcy ˝ycie w poÊcie i modlitwie. W ka˝dym z tych schronisk znajdowa∏ si´ tak˝e Krzy˝ lub obraz Zbawiciela i pali∏a si´ lampka, a twarze mieszkaƒców tchn´∏y tà goràcà i bezgranicznà wiarà, która mo˝e poruszaç góry.
2
Naturalnej bramy utworzonej przez zwa∏y skalne, które zamkn´∏y w ogóle jakikolwiek inny dost´p do doliny – pilnowa∏ starzec. S∏u˝y∏ on te˝ za przewodnika obcokrajowcom, przybywajàcym na pielgrzymk´ lub ukrywajàcym si´ przed przeÊladowaniem. Supramati i Niwara nie przyj´li proponowanych im us∏ug i podzi´kowawszy starcowi skierowali si´ prosto do Êwiàtyni. Niestety, wewnàtrz Êwiàtyni prawie nic nie pozosta∏o z dawnego majestatu, wspania∏oÊci i bogactwa; pos´pny pó∏cieƒ panowa∏ pod dawnymi sklepieniami, szaty kap∏anów by∏y równie˝ proste i biedne, jak ca∏a koÊcielna dekoracja. Msz´ odprawia∏ stary biskup w bia∏ej p∏óciennej szacie; od wielu lat nabo˝eƒstwo by∏o bez przerwy dniem i nocà i wierni zbierali si´ tam kolejno. Wn´trze Êwiàtyni by∏o niewielkie, poniewa˝ niektóre jej cz´Êci uszkodzone zwaliskami skalnymi, rozpad∏y si´ zupe∏nie, pozosta∏a jedynie zupe∏nie nietkni´ta cz´Êç mieszczàca Âwi´ty Grób. W czasie przerwy, zaraz po skoƒczeniu mszy Êw., Supramati podszed∏ do biskupa i poprosi∏ go, aby zechcia∏ porozmawiaç z nim sam na sam, po czym obaj udali si´ do celi arcybiskupiej i d∏ugo tam rozmawiali. Wieczorem tego˝ dnia niezwykle wielki t∏um zapeni∏ Êwiàtyni´. Na wezwanie biskupa ca∏a ludnoÊç, zamieszkujàca miasteczko i okoliczne rozpadliny skalne, zebra∏a si´ w koÊciele. Kiedy otworzy∏y si´ drzwi Êwiàtyni, wyszed∏ Supramati w towarzystwie biskupa; po raz pierwszy przed prostymi Êmiertelnikami ukaza∏ si´ on w srebrzystych szatach rycerza Graala i g∏ow´ jego otacza∏a promienna aureola. Lud zape∏niajàcy t∏umnie wszystkie zakàtki Êwiàtyni, upad∏ twarzà na ziemi´, sàdzàc, ˝e ma przed sobà Âwi´tego, który zstàpi∏ z nieba. Kiedy na znak biskupa wszyscy si´ podnieÊli, Supramati podszed∏ do stopni ambony i zaczà∏ przemawiaç. W pi´knych s∏owach opisa∏ on po∏o˝enie Êwiata, naszkicowa∏ rozpaczliwy obraz nieszcz´Êç i zdziczenia ludzkoÊci, która zapomniawszy o swoim Boskim pochodzeniu, pozwoli∏a si´ opanowaç przez duchy z∏a. – A teraz, bracia drodzy – ciàgnà∏ dalej – zbli˝a si´, przewidziany przez proroków, koniec Êwiata. Podczas tych strasznych chwil, zgodnie z przepowiednià, niewidzialne stanie si´ widzialnym; spe∏ni si´ sàd i oddzielà si´ owce czyste od owiec nieczystych – jak powiedziano w PiÊmie Âwi´tym. Ci, którzy nigdy nie odst´powali od wiary i czcili Boga, którzy byli zawsze zjednoczeni jasnym choç niewidzialnym ∏àcznikiem ze swoim Stwórcà – otrzymajà nagrod´ za swojà wiernoÊç. Ci zobaczà Chrystusa i anio∏ów planety; b´dà oÊwieceni ich niebieskim Êwiat∏em i us∏yszà surowy wyrok na diabelskà armi´ szyderców i ob∏udnych uwodzicieli, którzy oÊlepili i zgorszyli tyle dusz, zerwali tyle w´z∏ów mi´dzy synami Bo˝ymi i Boskim ich Ojcem. Wszechmoc Ojca Przedwiecznego ∏atwo oczywiÊcie mog∏aby zniweczyç i zepchnàç w otch∏aƒ niszczycielskiego ducha, który uwa˝a si´ za niezwyci´˝onego, wraz z ca∏à jego armià stronników. Pan jednak pozostawi∏ mu swobod´ dzia∏ania, albowiem z∏o jest probierzem dobra, a pokusa z∏ego – to najwy˝sza próba dla duszy. Wy, bracia i siostry, uwa˝acie si´ za wiernych Panu, bowiem zachowaliÊcie wiar´ w Niego, byliÊcie nieznu˝onymi stró˝ami o∏tarza i Jego boskich tajemnic. W duszach waszych podtrzymujecie Êwi´ty ogieƒ, rozjaÊniajàcy ciernistà drog´ cz∏owieka do jego Stwórcy i Êpiewacie tajemny hymn Zmartwychwstania. Do dnia dzisiejszego pozostaliÊcie nieugi´ci, znoszàc n´dz´ i przeÊladowania w tych ci´˝kich czasach, kiedy szatan zatknà∏ swoje znami´ na zhaƒbionych o∏tarzach, zuchwale bezczeÊci Stwórc´ i prawa Jego. Teraz, drodzy bracia, pozostaje wam jeszcze wype∏niç i sp∏aciç ostatni d∏ug na tej skazanej na Êmierç Ziemi. Musicie opuÊciç to schronisko, gdzie odprawialiÊcie modlitwy i sakrament, a˝eby znów zjawiç si´ mi´dzy ludêmi i rozpoczàç wielkà wojn´, ze z∏em. B´dziecie zmuszeni g∏osiç i przepowiadaç s∏owo Bo˝e, wzywaç ludzi do nawrócenia si´, do pokuty i modlitwy, obwieszczajàc im, ˝e godzina, w której ratowaç si´ b´dzie ju˝ za póêno, jest bliska. Musicie byç nieustraszeni, nie l´kaç si´ nawet Êmierci, albowiem walczyç b´dziecie dla zbawienia dusz ludzkich i ka˝da tak zbawiona dusza b´dzie nieocenionym skarbem, który przyniesiecie do stóp Ojca Przedwiecznego. Wielki to, lecz i zarazem ci´˝ki obowiàzek; panowanie grzechu zbli˝a si´ ju˝ do swego koƒca, hordy szataƒskie doÊç ju˝ zgorszy∏y i opanowa∏y dusz ludzkich, diabelskie ich chramy b´dà zburzone i oczyszczone krwià, którà przelejà m´czennicy. Odpowiedêcie˝ mi, drodzy bracia moi, czy czujecie si´ na si∏ach, aby wystàpiç do wielkiej walki i nie szcz´dziç ˝adnej ofiary, a wspó∏dzia∏aç i pomagaç Boskiemu Êwiat∏u w zwyci´stwie nad mrokiem z∏a?
3
Kiedy Supramati mówi∏, t∏um zwolna opuszcza∏ si´ na kolana, nie odrywajàc oczu od pi´knego, uduchowionego oblicza kaznodziei, który w swoich Ênie˝nobia∏ych szatach ze srebrzystà aureolà wokó∏ g∏owy wydawa∏ si´ im Duchem niebiaƒskich sfer. A gdy umilk∏, jednog∏oÊny okrzyk rozleg∏ si´ w odpowiedzi i r´ce wszystkich wyciàgn´∏y si´ ku niemu. – Tak, chcemy walczyç i oddaç ˝ycie i si∏y swoje dla zbawienia braci naszych!… Panie Bo˝e nasz, dopomó˝ nam w walce dla chwa∏y Imienia Twego – rozleg∏y si´ setki g∏osów. Twarze wszystkich tchn´∏y m´stwem i energià, a goràca wiara pali∏a si´ w oczach i niewypowiedziane pi´kno wewn´trzne najzupe∏niej przemieni∏o oblicza zebranych. Po skoƒczonym nabo˝eƒstwie wszyscy obecni przyj´li komuni´ Êwi´tà i z∏o˝yli przysi´g´, ˝e w walce z szatanem nie cofnà si´ przed ˝adnym niebezpieczeƒstwem. Po czym Supramati powtórnie przemówi∏ do nich: – Bracia i siostry! Pozostaje mi jeszcze powiedzieç wam, ˝e kiedy uka˝e si´ na niebie promienisty krzy˝, grota Âwi´tego zap∏onie jak stos, a dzwony same zadzwonià – b´dzie to znak, i˝ nadesz∏a chwila waszego wystàpienia do Êwi´tej walki; i wówczas uzbrojeni w krzy˝ i niezachwianà wiar´ musicie walk´ t´ rozpoczàç. A do tej chwili módlcie si´ goràco, przygotowujcie i zbierajcie ca∏à waszà moralnà si∏´, jakà rozporzàdzacie. Skoƒczywszy ostatnià modlitw´ wierni rozeszli si´, a Supramati z Niwarà i kap∏anami zebrali si´ u biskupa dla omówienia spraw, dotyczàcych bractwa w Jerozolimie oraz innych chrzeÊcijaƒskich bractw, znajdujàcych si´ w Palestynie. Z rozmowy tej Supramati dowiedzia∏ si´, ˝e w górach, a szczególnie w okolicach Synaju, powsta∏o spore podziemne miasto. Pewien pustelnik przypadkowo odkry∏ obszerne groty, tworzàce ca∏y podziemny labirynt, które nast´pnie zaj´li chrzeÊcijanie, chroniàcy si´ przed poÊcigiem i przeÊladowaniem satanistów. Zbudowali oni tam koÊcio∏y, mieszkania, cmentarze i odkryli nowe wejÊcia, starannie i troskliwie ukrywane, a znane jedynie wiernym. W tych niedost´pnych schroniskach zbierano i przechowywano szczególnie czczone relikwie, cudowne obrazy i wszystkie Êwi´toÊci, które uratowano od Êwi´tokradzkiego sza∏u satanistów. ˚yli tam szczególnie Êwiàtobliwi mieszkaƒcy, wiodàcy ˝ywot w poÊcie i nieustannej modlitwie, pe∏ni goràcej i p∏omiennej wiary, dla której gotowi byli zawsze poÊwi´ciç ˝ycie. Ziemia wi´c podzieli∏a si´ jakby na dwie warstwy: na powierzchni dokonywa∏y si´ szaleƒstwa satanistów i gwa∏ty, a w podziemiach rozlega∏y si´ Êwi´te pienia, odprawiano nabo˝eƒstwa i obchodzono religijne uroczystoÊci. Dziwnym zrzàdzeniem losu, wiara chrzeÊcijaƒska, która w katakumbach wzros∏a i zdoby∏a swojà niepokonanà moc – teraz znów mia∏a si´ pojawiç z g∏´bi grot i jaskiƒ czysta i silna, jak przy swoim narodzeniu, ˝eby otrzymaç na nowo ostatni, krwià m´czeƒstwa zdobyty chrzest. Tak opowiadali Supramatiemu kap∏ani, a jeden z nich wspomnia∏, ˝e kilka lat temu w grotach utworzy∏a si´ niewielka gmina ˝eƒska, której prze∏o˝onà by∏a od niedawna m∏oda dziewczyna o wielkiej cnotliwoÊci i p∏omiennej wierze. – Dziwna to jest istota – ciàgnà∏ starzec. – Posiada rozum i silnà wol´ nad swój wiek. Rodzice jej byli wierzàcymi i nale˝eli do starodawnego chrzeÊcijaƒskiego rodu, lecz niestety ulegli pokusie i wpadli w satanizm, zaÊ Taissa wytrwa∏a w wierze i ukry∏a si´. Ucieczka jej by∏a stanowczo cudownà. Nale˝a∏o by sàdziç, ˝e anio∏ kierowa∏ maleƒkim powietrzenym czó∏nem, na którym ona tam dotar∏a. Stosownie do ˝yczenia, zosta∏a wcielona do bractwa, nad którym sama teraz sprawuje kierownictwo. Goràca, niezachwiana wiara i przyk∏adne jej ˝ycie, zawsze budzi∏y zachwyt i wprowadza∏y w zdumienie jej przyjació∏ki; nadto Taissa posiada dar przewidywania i miewa wizje; przekonanà jest na przyk∏ad, ˝e ˝ycie jej – to wielka próba lub pos∏annictwo i ciàgle te˝ szuka ona i oczekuje kogoÊ. S∏uchajàc tego opowiadania Supramati uÊmiechnà∏ si´ lekko; wiedzia∏ on przecie˝ kim jest ta dziewczyna, która torowa∏a sobie drog´ ku niemu, podtrzymywana zapami´ta∏à mi∏oÊcià, lecz jednoczeÊnie pe∏na Êwiadomej wiary. Po chwili rozmowa zmieni∏a kierunek i skupi∏a si´ na osobie cz∏owieka bardzo zajmujàcego wszystkich wierzàcych, którzy widzieli w nim prawdziwe wcielenie z∏a i najniebezpieczniejsze z ˝yjàcych kiedykolwiek na ziemi stworzenie. Supramati s∏ysza∏ ju˝ o nim w Carogrodzie i przekona∏ si´, ˝e nadzwyczajny jego wp∏yw na umys∏y ludzkie z ka˝dym dniem si´ pot´gowa∏. Jednak˝e dotychczas nie mia∏ sposob-
4
noÊci widzieç go, poniewa˝ Szelom Jezodot – jak go nazywano – znajdowa∏ si´ podówczas w innym mieÊcie, wracajàc z podró˝y dooko∏a Êwiata. Uwa˝a∏ siebie bowiem za w∏adc´ planety, a jego wszechstronna i niemal bezgraniczna w∏adza nad ludêmi uprawnia∏a go do takiego tytu∏u. B´dàc ciekawym opinii prostych Êmiertelników o tym cz∏owieku, Supramati poprosi∏, aby mu opowiedziano wszystko, cokolwiek by∏o o nim wiadonym. Pochodzenie Szeloma Jezodota by∏o tajemnicze i ju˝ okryte legendami, a z tych wszystkich najbardziej wiarygodnych mia∏a byç opowieÊç, w której ten˝e ukazywa∏ si´ jako nieprawny syn miliardera – ˝yda, który go nast´pnie usynowi∏ i uczyni∏ swoim prawnym spadkobiercà i nast´pcà. On sam z dumà nazywa∏ siebie jedynym synem szatana, z szyderstwem dodajàc przy tym, ˝e podobny jest do Chrystusa, zwàcego si´ Synem Bo˝ym; ostatecznie pozwoli∏ on ludziom mówiç i myÊleç o nim, co im si´ ˝ywnie podoba∏o. Przyby∏ z Azji jako m∏ody jeszcze cz∏owiek, pe∏en si∏, demonicznie pi´kny i rozpoczà∏ swój triumfalny pochód. Tworzy∏ “cuda”, mia∏ cz´Êciowy wp∏yw na materi´, zamienia∏ kamienie w z∏oto, dokonywa∏ cudownych uzdrowieƒ, stwarza∏ lub uspakaja∏ burz´ i wywo∏ywa∏ demony; s∏owem, rzàdzi∏ przyrodà i w∏ada∏ najwidoczniej niewyczerpanymi skarbami, poniewa˝ pe∏nymi garÊciami rozsiewa∏ z∏oto, rozdajàc je ka˝demu, kto si´ do niego zbli˝y∏. Jeden z kap∏anów, który widzia∏ Szeloma, zapewnia∏, ˝e w jego osobie by∏o coÊ rzeczywiÊcie czarujàcego, a spojrzeniem stanowczo ujarzmia∏ ka˝dego i poddawa∏ swojej woli. – Skoro mówisz, barcie Supramati, ˝e nadesz∏y ju˝ ostatnie chwile, to byç mo˝e, i˝ cz∏owiek ten jest owym przepowiedzianym przez proroków Antychrystem – ze smutkiem doda∏ starzec. Supramati nic nie odpowiedzia∏ i po chwili po˝egna∏ kap∏anów. O Êwicie zamierza∏ odjechaç do Synaju i odwiedziç podziemny Êwiat, s∏u˝àcy za schronisko armii Chrystusowej. Z g∏´bokim wzruszeniem zszed∏ Supramati w podziemne galerie, w których Êcigani chrzeÊcijanie zebrali i ukryli przed szydercami swoje najdrogocenniejsze skarby. Schronisko kobiet ˝yjàcych samotnie oddzielone by∏o od bez˝ennych m´˝czyzn i posiada∏o oddzielne wejÊcie. Rodziny zaÊ zajmowa∏y osobne pomieszczenia w tym wielkim podziemnym mieÊcie. Supramati z Niwarà zamieszkali przy jednej z rodzin, która prosi∏a o przyj´cie jej goÊcinnoÊci, a gospodarz – m∏ody cz∏owiek, goràcej pobo˝noÊci i bogobojnoÊci – pokaza∏ im groty. Nie bez zdziwienia oglàdali wykute przez samà natur´, rozleg∏e i wysokie, jak wn´trza bazylik, podziemne sale, a w nich uratowane przed pogromem skarby duchowe. Pewna kobieta, majàca siostr´ w bractwie, którym kierowa∏a Taissa, ofiarowa∏a si´ zaprowadziç tam Supramatiego jako proroka, obwieszczajàcego koniec Êwiata; Niwara jednak nie zosta∏ tam dopuszczony. Ze wzgl´du na oszczercze obmowy, rozsiewane przez satanistów na temat kobiet chrzeÊcijaƒskich, ani jeden m´˝czyzna nie mia∏ prawa wst´pu na teren gminy ˝eƒskiej i jedynie w wielkie uroczystoÊci, obchodzone ku czci ˝ycia i Êmierci Jezusa Chrystusa – stary osiemdziesi´cioletni kap∏an przychodzi∏ w celu odprawienia mszy Êwi´tej. D∏ugimi i kr´tymi galeriami, z mnóstwem cel i grot ró˝nej wielkoÊci, le˝àcych po obu stronach tych podziemnych korytarzy, dotar∏ wreszcie Supramati ze swojà przewodniczkà do Êwiàtyni ma∏ego zgromadzenia, gdzie zebra∏y si´ zakonnice, je˝eli jeszcze mo˝na by∏o nazywaç ich tym mianem. By∏a to wielka jaskinia, o niezwykle wysokim, ginàcym w mroku sklepieniu, której Êciany pokryte by∏y wiszàcymi stalaktytami. W g∏´bi, na podwy˝szeniu wzniesiony by∏ o∏tarz, a nad nim statua Matki Boskiej nadnaturalnej wielkoÊci; na wyciàgni´tych r´kach trzyma∏a ona Dzieciàtko Jezus, jakby pokazujàc je wierzàcym, a woko∏o Niej zgrupowane by∏y posàgi goràco czczonych dawniej Êwi´tych. Na o∏tarzu, pokrytym obrusem tkanym srebrem, sta∏ staroÊwiecki z∏oty kielich. Po obu stronach o∏tarza znajdowa∏o si´ po dwanaÊcie kobiet w bieli, z d∏ugimi woalami na g∏owach, które stojàc Êpiewa∏y hymn ku czci NajÊwi´tszej Dziewicy i Zbawiciela. Wszystkie by∏y m∏ode i pi´kne, a harmonijne tony Êwie˝ych i niewinnych g∏osów rozp∏ywa∏y si´ po koÊciele, niczym dêwi´ki organu. Uwag´ Supramatiego zwróci∏a jedna z nich, równie˝ w bieli i z przeêroczystym woalem na g∏owie; jedynie wiszàcy na piersiach z∏oty krzy˝ odró˝nia∏ jà od innych. Kl´cza∏a ona na najwy˝szym stopniu o∏tarza, ze z∏o˝onymi na piersiach r´kami i utkwionym w obraz wzrokiem; g∏os jej, cudny, dêwi´czny, silny i aksamitny, przyçmiewa∏ wszystkie inne. By∏a to m∏oda dziewczyna, lat oko∏o osiemnastu, czy dziewi´tnastu, taka delikatna, bia∏a i przejrzy-
5
sta, ˝e zdawa∏o si´, i˝ nie ma w niej ˝ycia; d∏ugie, z∏ociste i lekko wijàce si´ w∏osy spada∏y jej do ziemi, zaÊ du˝e niebieskie oczy by∏y jasne i czyste jak u dziecka. Po skoƒczonej modlitwie przewodniczka Supramatiego zbli˝y∏a si´ do sióstr i zakomunikowa∏a im o przybyciu niezwyk∏ego goÊcia. Wszystkie poÊpieszy∏y ku niemu wraz z Taissà, która zbli˝ywszy si´ do Supramatiego na odleg∏oÊç dwóch kroków zatrzyma∏a si´ nagle drgn´∏a i szeroko otworzy∏a oczy, patrzàc na maga, po czym szybko pad∏a na kolana i objàwszy r´kami g∏ow´, wymówi∏a krótko: – Ja ciebie znam. Ty jesteÊ pos∏annikiem wy˝szych si∏ i ukazujesz mi si´ w widzeniach, lecz … imienia twego nie mog´ sobie przypomnieç… Supramati po∏o˝y∏ r´k´ na jej g∏owie, a nast´pnie podniós∏ jà i rzek∏ uprzejmie: – Serce twoje pozna∏o mnie; przyszed∏em powiedzieç ci, ˝e ostatnia próba twoja jest ju˝ bliska; kiedy jà dostojnie wytrzymasz i zwyci´˝ysz ostatnie przeszkody, wówczas przypomnisz sobie imi´ moje i przesz∏oÊç. A teraz musz´ powiedzieç kilka s∏ów tobie i twoim przyjació∏kom. Przedstawi∏ im po∏o˝enie Êwiata, zaznaczy∏ o zbli˝aniu si´ koƒca planety i oznajmi∏, ˝e wszystkich wierzàcych oczekuje najwi´ksza walka w dziejach Êwiata, walka o dusze ludzkie jakà muszà stoczyç ze z∏em, celem wyrwania z jego side∏ tych dusz, które jeszcze mo˝na zbawiç. – Dotychczas, siostry moje, chroni∏yÊcie dusze od otaczajàcego was z∏a – doda∏. – Lecz o wiele ∏atwiej jest zachowywaç czystoÊç i wiar´ w samotnoÊci zdala od wszelkiego zgorszenia, ani˝eli poÊród zepsutych i przewrotnych ludzi, pod groêbà przeÊladowania lub nawet Êmierci. Mam wi´c nadziej´, ˝e i w tym mrowisku ujrz´ waszà czystà, silnà i niezwyci´˝onà bia∏à armi´, wydzierajàcà dusz´ z side∏ szataƒskich. Przepe∏nione wiarà i pokorà siostry przysi´g∏y zebraç wszystkie swoje si∏y, aby utrzymaç si´ na wysokoÊci zadania i godnie wype∏niç je. Taissa zaÊ jakby si´ przemieni∏a zupe∏nie. Podnios∏a wiara i niechwiana pewnoÊç opromienia∏y jej przepi´kne, z lekka zarumienione od zachwytu i wzruszenia oblicze, a niebieskie oczy z niepoj´tym wyrazem wpi∏y si´ w Supramatiego. – Ja wytrzymam ostatnià prób´ i pokonam wszystkie przeszkody, a Bóg mnie wesprze i ods∏oni moje duchowe oczy – powiedzia∏a m∏oda dziewczyna, w g∏osie jej dêwi´cza∏a niezwyk∏a energia. Oczy Supramatiego zap∏one∏y radoÊcià, po czym pob∏ogos∏awi∏ zebrane dziewcz´ta, poradzi∏ im bezustannie modliç si´ i po˝egna∏ je. Pobyt w podziemnym mieÊcie bardzo podoba∏ si´ Supramatiemu. By∏o tam ca∏kiem zupe∏nie, inne powietrze przypominajàce atmosfer´ pa∏aców himalajskich; czu∏ si´ te˝ ca∏kiem dobrze i wiele czasu sp´dza∏ szczególnie w tych grotach, gdzie przechowywano dawne talizmany cierpiàcej ludzkoÊci: relikwie Êwi´tych i cudowne obrazy, przed którymi przez wieki ca∏e ludzie wylewali najczystsze porywy dusz i otrzymywali niezliczone dobrodziejstwa. I pot´ga wielkich niewidzialnych dobroczyƒców ani troch´ nie os∏ab∏a z tego powodu, ˝e zostali wygnani z pi´knych i wspania∏ych Êwiàtyƒ i zeszli w mroczne, podziemne korytarze; nie przestawali oni przepraszaç Niebo o przebaczenie bluênierstw i wyst´pków – Êlepcom, powstajàcym przeciwko najwy˝szej Mocy, rzàdzàcej wszechÊwiatem. Ca∏ymi godzinami modli∏ si´ Supramati, proszàc tych wysokich duchów o wsparcie, o natchnienie i zes∏anie mu zrozumienia, a˝eby móg∏ si´ staç prawdziwym i pokornym zwiastunem Êwi´tego s∏owa. By∏ on magiem i wyszed∏ z laboratorium swoich nauczycieli uzbrojony w ogromnà wiedz´; umia∏ pos∏ugiwaç si´ ˝ywio∏ami i rozkazywaç im, dosi´gaç i kierowaç wszelkimi kosmicznymi si∏ami Êwiatowej machiny, lecz … Lecz w czasie tego d∏ugiego doskonalenia si´ oddalony by∏ zupe∏nie od ludzkiego ko∏owrotu i poznawszy z∏o˝ony mechanizm nieskoƒczonoÊci, przesta∏ pojmowaç ów mikrokosmos, który si´ zwie duszà cz∏owieka. Zapomnia∏ o tym, co kryje w sercu cz∏owieka: walka i burza, przep∏yw i odp∏yw, upadek i narzekanie drobnego, jadowitego owadu, zwanego “cz∏owiekiem”. Brany oddzielnie taki rozumny py∏ek nie przedstawia, sobà niczego razem ze swojà mizernà che∏pliwoÊcià, pychà, egoizmem i buntowniczym duchem; w liczbie ca∏ych milijardów, stanowi on ju˝ chmur´ niszczycielskiej szaraƒczy, która toczy planet´, kr´ci si´ i miota mi´dzy Niebem i przepaÊcià… I Supramati modli∏ si´ ˝arliwie do tych dobroczyƒców wszystkich cierpiàcych, proszàc ich o wielkie mi∏osierdzie, którego nie wyczerpa∏o i nie wysuszy∏o bezpoÊrednie stykanie si´ z ludzkimi ranami; b∏aga∏ o rozum, o oÊwiecenie, aby móg∏ pojàç grzesznych ludzi, ∏agodnie i pob∏aêliwie sàdziç ich i z mi∏oÊcià prowadziç
6
do Ojca Niebieskiego. Z godnego politowania Ralfa Morgana, przewodnicy i nauczyciele uczynili maga o trzech promieniach; z mi∏oÊcià i cierpliwoÊcià rozprostowywali, oczyszczali i uduchowiali ka˝de zagi´cie i ka˝dà zmarszczk´ jego duszy. Ze zwyczajnego, o grubych i pospolitych zmys∏ach cz∏owieka, uczynili wy˝szà istot´, zdolnà widzieç, odczuwaç i rozumieç niewidzialne. Nadesz∏a godzina, w której powinien sp∏aciç ten d∏ug mi∏oÊci, oddajàc ni˝szym, idàcym za nim, te skarby, którymi tak obficie go obdarzono. Z g∏´bokà pokorà zgina∏ mag kolana przed wysokimi duchami, przepe∏nionymi Boskim mi∏osierdziem, którzy si´ wyrzekli osobistego spokoju i szcz´Êliwej chwa∏y, dobrowolnie przykuwajàc siebie do ziemi i bezustannie wys∏uchujàc wszystkie gorycze, ∏zy i bóle, z jakimi przychodzà do nich cierpiàcy, proszàc ich, jak dzieci, o wszystko, czego brak im w ˝yciu: o zdrowie, ziemskie dobra, odpuszczenie grzechów i wyst´pków. – Nauczcie mnie, najwy˝si nauczyciele, kochaç i rozumieç, jak Wy kochacie i rozumiecie te wyst´pne stworzenia, tych Boskich zaprzaƒców. Nie pozwólcie mi zapomnieç, jestem s∏aby i Êlepy wobec tajemnicy ludzkiego serca – a˝eby pycha wiedzy nigdy nie zamroczy∏a mych duchowych oczu; wspomó˝cie mnie, abym móg∏ godnie wype∏niaç trudne i ci´˝kie zadanie – wieÊç te ciemne i nieokrzesane plemiona, które b´dà oddane pod mojà opiek´ w nowym Êwiecie, w Êwiat∏o ich Stwórcy. I w mroku jaskini zapala∏y si´ wielkie, oÊlepiajàco jasne Êwiat∏a; dobroczynne duchy ukazywa∏y si´ magowi, spoglàdajàc naƒ z mi∏oÊcià, uczàc go trudnej sztuki rozumienia dusz ludzkich i obiecujàc swojà pomoc i wsparcie. W takiej atmosferze Êwiat∏a i ciep∏a, cia∏o Supramatiego nape∏nia∏o si´ nowymi si∏ami; ca∏a jego istota drga∏a Êwi´tym porywem mi∏oÊci ku bliênim, ich moralna brzydota i upadek wydawa∏y mu si´ mniej odpychajàce, pomimo wyst´pków, zbrodni, zaÊlepienia i bratobójczej nienawiÊci. Poprzez ca∏e to bagno widzia∏ on Êwiecàcà iskr´ Boskà, nieÊmiertelne tchnienie Stwórcy, której ˝adne z∏o nie mo˝e ani zniszczyç, ani zgasiç i która w ca∏ej swej pierwotnej czystoÊci tai si´ nawet w przepalonych piekielnà z∏oÊcià piersiach szatana. Nikt nie jest zdolny pozbawiç si´ tego daru Nieba, danego przez Boga. Po up∏ywie kilku tygodni takiego ascetycznego, pustelniczego i sp´dzonego na modlitwie ˝ycia, Supramati opuÊci∏ podziemne miasto i z nowym zapasem si∏, pe∏en otuchy powróci∏ do Carogrodu. Teraz wstàpi∏ on w Êwiat i wspania∏e salony jego pa∏acu zape∏ni∏o wykwintne, bogate i znakomite towarzystwo. Z nienasyconà ˝àdzà ciekawoÊci pró˝ny i lekkomyÊlny t∏um oglàda∏ drogocenne przedmioty i skarby sztuki, w wielkiej liczbie zebrane w tym po królewsku urzàdzonym domu, posiadajàcym tak licznà obs∏ug´, co ju˝ by∏o zupe∏nie niezwyk∏e i niespotykane w epoce powszechnej “równoÊci” – kiedy ludziom us∏ugiwa∏a maszyna lub zwierz´. Kobiety zupe∏nie traci∏y g∏owy dla czarujàcego pi´knego cz∏owieka, dziwnie wyró˝niajàcego si´ spoÊród t∏umu, który go otacza∏, jednak pomimo ca∏ej bezczelnoÊci i bezwstydu dam “koƒca Êwiata”, coÊ co tkwi∏o w surowym spojrzeniu i nieokreÊlonym uÊmiechu Supramatiego, onieÊmiela∏o i utrzymywa∏o je w odpowiedniej odleg∏oÊci. Ale oprócz niezwyk∏ego i wielkiego zainteresowania, jakie budzi∏a osoba czarujàcego ksi´cia hinduskiego, ca∏e miasto by∏o porwane ciekawoÊcià i pe∏ne rozmów z powodu zbli˝ajàcego si´ do stolicy Szeloma Jezodota z bardzo licznà i b∏yszczàcà Êwità, którà ten ciàgnà∏ za sobà. Na miejscu dawnej Êwiàtyni Âw. Zofii, przerobionej póêniej na meczet, syn szatana zbudowa∏ wielki pa∏ac, wykorzystujàc w tym celu dawne Êciany i mury. Cz´Êç tego pa∏acu, w której znajdowa∏y si´ jeszcze resztki Êwiàtyni, s∏u˝y∏a za osobiste apartamenty Szeloma i Ischet Zemumin – dziwnej, nigdy nie odst´pujàcej go kobiety, bezwstydnie tytu∏ujàcej siebie matkà i ˝onà Króla WszechÊwiata. W dobudówkach gmachu urzàdzone by∏y pomieszczenia dla Êwity, szataƒskich kap∏anów i innych dziwacznych potworów s∏u˝àcych dla rozpusty. Wszystko, co szanowa∏ i co czci∏ dawny pogaƒski i chrzeÊcijaƒski Êwiat – te b´karty ostatnich czasów oblepia∏y b∏otem i plugawi∏y. Z nami´tnà chciwoÊcià chwytano wiadomoÊci i nowiny. Jeden bowiem kraj za drugim poddawa∏ si´ dobrowolnie Szelomowi Jezodotowi, poniewa˝ nikt, tak jak on, nie dysponowa∏ tyloma dobrami i skarbami Êwiata i nie rozrzuca∏ ich z takà wspania∏omyÊlnoÊcià.
7
We wszystkich domach, gdzie tylko bywa∏ Supramati, o niczym innym nie mówiono tylko o tym; i mi´dzy innymi opowiadano tak˝e, ˝e we wszystkich podleg∏ych mu krajach, Szelom pozostawi∏ swoich satrapów, którzy mieli za obowiàzek czuwaç nad szcz´Êciem i powodzeniem danego kraju, co znaczy∏o, ˝e zmuszeni byli rozdawaç potrzebujàcym z∏oto, urzàdzaç uroczystoÊci i szataƒskie orgie; t´piç wsz´dzie wierzàcych oraz wszystko dotyczàce dawnych wierzeƒ religijnych. Do pomocy w tak wa˝nych obowiàzkach, ka˝dy satrapa mia∏ przy boku swoim rad´, sk∏adajàcà si´ prawie z nieograniczonej liczby cz∏onków. Aby móc wejÊç w szeregi cz∏onków rady, ka˝dy musia∏ dowieÊç jawnie wype∏nienia “siedmiu Êmiertelnych grzechów”, dokonaç przynajmniej jednego zabójstwa i jakichkolwiek innych okrucieƒstw. Powszechnie mniemano, ˝e Szelom obra∏ Carogród za swojà stolic´. Nadszed∏ w koƒcu dzieƒ, w którym ten groêny i tajemniczy cz∏owiek przyby∏ do miasta. Jeszcze w przeddzieƒ podniecony t∏um zaczà∏ zalewaç ulice, a z nadejÊciem nocy ukaza∏ si´ w powietrzu, otoczony flotyllà Êwity, czarny, ozdobiony z∏otà inkrustacjà i zalany krwawo–czerwonym Êwiat∏em statek powietrzny, w którym znajdowa∏ si´ Szelom. Na podobieƒstwo ducha mroku, sp∏ynà∏ on z przestworzy na nowà siedzib´, którà sobie obra∏ za stolic´. Przyjazd Szeloma obchodzony by∏ uroczyÊcie i uczczony pochodami, szataƒskimi procesjami i sk∏adaniem ofiar, zamordowaniem kilku ludzi, uznanych ogólnie za wierzàcych i dzikimi orgiami, które swoim bezwstydem i wyszukanymi bluênierstwami przewy˝sza∏y wszystko widziane dotychczas. Lecz Szelom nie poprzesta∏ na uroczystoÊciach i rozdawaniu nagród; zajà∏ si´ tak˝e ekonomicznymi reformami, a pierwsza z nich wzbudzi∏a powszechne zadowolenie. LudnoÊç uwolniono od obowiàzku p∏acenia za bilety przy przejeêdzie w powietrznych pociàgach; w zamian za to, ustanowiono nieznacznà rocznà danin´, dajàcà ka˝demu prawo bezp∏atnego przenoszenia si´ i podró˝owania z jednego koƒca Êwiata na drugi. “Poniewa˝ – jak objaÊnia∏ swoje prawo nowy w∏adca ziemi – ka˝dorazowa op∏ata kr´puje osobistà swobod´ ludzi, przywiàzuje cz∏owieka do jednego miejsca, kiedy on pragnie nieraz udaç si´ gdzie indziej, a drogi powietrzne nale˝à do ka˝dego, podobnie jak i samo powietrze”.
ROZDZIA¸ II Po up∏ywie oko∏o dwóch tygodni od czasu swego przyjazdu, pewnego dnia Szelom Jezodot siedzia∏ w swoich apartamentach. By∏a to Êredniej wielkoÊci sala, obita czarnà w czerwone pasy materià i zastawiona rzeêbionymi meblami z czarnego drzewa, zaÊ oparcia foteli i krzese∏ uwieƒczone by∏y g∏owà koz∏a, a na nich le˝a∏y czerwone jedwabne poduszki. Czerwone elektryczne lampy zalewa∏y pokój krwawym Êwiat∏em, a w szerokim fotelu z wysokim oparciem siedzia∏ za sto∏em Szelom i uwa˝nie s∏ucha∏ stojàcego przed nim jednego z radców dworu, który gestykulujàc z niezwyk∏ym zapa∏em, coÊ mu wa˝nego opowiada∏. Czarna gwiazda na szyi wskazywa∏a, ˝e zajmuje on wysoki stopieƒ w szataƒskiej hierarchi. Car z∏a by∏ cz∏owiekiem m∏odym, du˝ego wzrostu, lecz tak szczup∏y i chudy, ˝e ka˝de poruszenie jego wysokiej postaci, obciàgni´tej czarnym trykotem, przypomina∏o ruchy w´˝a. Rysy twarzy, choç skoÊne, by∏y jednak prawid∏owe, a oczy – du˝e, szare, z ostrym zielonkawym odcieniem i prostymi, prawie zroÊni´tymi nad czo∏em brwiami – b∏yszcza∏y tak fosforycznie, ˝e chwilami czyni∏y wra˝enie oczu dzikiego zwierza. Spoza czerwonych, jak krew, mi´sistych warg b∏yszcza∏y ostre bia∏e z´by; g´ste k´dzierzawe, czarne w∏osy i bródka mocno podkreÊla∏y matowo–ciemnà cer´ twarzy. Na ogó∏, cz∏owiek ten móg∏by byç nazwany nawet pi´knym, gdyby fizjonomia jego nie zdradza∏a wszystkich wyst´pków, okrucieƒstw i nieczystych ˝àdz, a spojrzenie nie by∏o takie zimne, dzikie i okrutne. Obok Szeloma lecz troch´ ni˝ej, na krzeÊle siedzia∏a kobieta czarujàcej pi´knoÊci. Obciskajàcy jà trykot uwydatnia∏ cudne jej kszta∏ty, pozostawiajàc obna˝onà szyj´ i r´ce, bia∏oÊcià swojà przypominajàce koÊç s∏oniowà; rysy twarzy przypomina∏y dawnà kame´, a du˝e, czarne i pos´pne oczy miga∏y spod puszystych rz´s, jakby rozjaÊnione wewn´trznym ogniem; ma∏e czerwone usta wyra˝a∏y zmys∏owoÊç, a sinawo-czarne i niezwykle g´ste w∏osy, spada∏y jej poni˝ej kolan. Szeroka z∏ota opaska ozdobiona
8
g∏owà koz∏a z diamentowymi oczami podtrzymywa∏a pysznà, czarnok´dzierzawà jej czupryn´. Kobieta owa, w ca∏ym tego s∏owa znaczeniu, posiada∏a szataƒskà pi´knoÊç i jak prawdziwe wcielenie lubie˝noÊci i rozkoszy – stworzona by∏a po to, aby rozbudzaç nami´tnoÊç i zaciàgaç ludzi w t´ przepaÊç, z której sama wysz∏a. – A wi´c ty, Madim, uwa˝asz, ˝e ten Hindus jest bardzo niebezpieczny? – zapyta∏ Szelom, g∏adzàc brod´ i na pó∏ uràgliwie patrzàc na stojàcego przed nim cz∏owieka, który koƒczy∏ swoje sprawozdanie. – Tak jest, uwa˝am za swój obowiàzek zwróciç na niego twojà szczególnà uwag´. Cz∏owiek ten na pewno wylaz∏ z jakiegoÊ tajemnego legowiska dawnych chrzeÊcijan i otoczony jest takà wrogà nam atmosferà, ˝e kiedy przechodzi ze swoim sekretarzem obok naszych Êwiàtyƒ, to powstaje w nich coÊ w rodzaju burzy. Pa∏ac jego pe∏en s∏ug, lecz ˝aden z nich nie zawiera znajomoÊci z naszymi i nie bierze udzia∏u w naszych ceremoniach. Jak ci ju˝ komunikowa∏em, ksià˝´ Supramati bywa w towarzystwach i u siebie urzàdza wspania∏e przyj´cia, lecz pewnym jest, ˝e odnosi si´ on do wszystkich z wielkà rezerwà, a ju˝ najwa˝niejszym i wprost nieprawdopodobnym jest to, ˝e nie posiada wcale kochanki. – Trzeba by mu jà wyszukaç i dostarczyç – powiedzia∏ drwiàco Szelom. – Nie b´dzie to ∏atwe – odrzek∏ zafrasowany Madim. – Przy tym nasz wielki astrolog i jasnowidz, Mas∏ot, powiedzia∏ mi, ˝e cz∏owiek ten z wielu innymi wys∏any jest przez naszych wrogów i sprawi nam wiele przykroÊci. Wiem tak˝e, co Hindus mówi∏ do doktora Szamanowa, ˝e jakoby zbli˝a si´ koniec Êwiata i rozszalejà si´ straszne katastrofy: g∏ód, trz´sienia ziemi… Szelom Jezodot zaÊmia∏ si´ g∏oÊno. – Trzeba pewnie b´dzie pozbawiç Mas∏ota jego tytu∏u wielkiego jasnowidza, poniewa˝ zaczyna on Êlepnàç; a i ciebie, Madim, uwa˝a∏em za màdrzejszego! Czy˝ sàdzisz, ˝e ja nie wiem tego, co powinienem wiedzieç? Ja jestem ju˝ na drodze do odkrycia i opanowania tajemnej substancji, czyli krwi planety – “eliksiru ˝ycia”, jak zwà jà wzgardzeni i przekl´ci egoiÊci, ukrywajàcy si´ w Himalajach. Artystà w swej chytroÊci i przebieg∏oÊci b´dzie ten, kto potrafi nas zgubiç, gdy po∏kniemy pierwotnà esencj´, która zabezpiecza ˝ycie planety. W jaki sposób mo˝e nadejÊç g∏ód, je˝eli ta sama substancja wywo∏uje wsz´dzie bogatà roÊlinnoÊç i obfitoÊç wszelkich p∏odów i owoców? Lecz przypuÊçmy nawet, ˝e nastàpi katastrofa! To wówczas b´d´ zaledwie o krok jeden od porozumienia si´ z siàsiednimi Êwiatami, dokàd te˝ si´ i przesiedlimy! A kiedy nas tu ju˝ nie b´dzie, niech sobie rozwala si´ nasza staruszka – ziemia wraz ze wszystkimi pochowanymi w niej ba∏wanami z g∏upià wiarà i wszelkà “starzyznà”, troskliwie ukrywanà w jaskiniach i podziemnych korytarzach. Szelom wyprostowa∏ si´, oczy jego b∏yszcza∏y i ca∏y dysza∏ bezmiernà pychà i ÊwiadomoÊcià swej pot´gi. Madim i kobieta, oraz kilka jeszcze osób znajdujàcych si´ wówczas w pokoju, patrzyli na niego z zachwytem i zabobonnym strachem. – Pod jednym wzgl´dem przede wszystkim masz racj´, Madim – ciàgnà∏ Szelom. – Po˝ytecznym b´dzie rozbroiç i unieszkodliwiç ksi´cia Supramatiego. Spraw´ t´ poruczam tobie, Ischet. Ty staniesz si´ dla niego pokusà i uwiedziesz tego cz∏owieka, a wobec takiej pi´knoÊci jak twoja, trudno mu b´dzie pozostaç oboj´tnym. Dreszcze przebieg∏y po ciele m∏odej kobiety i trwo˝nie otuli∏a si´ czerwonym p∏aszczem, który dotàd swobodnie zwisa∏ z jej ramion. – Rozkaz twój, w∏adco, jest ci´˝ki i okrutny. Cz∏owiek ten niezawodnie rozporzàdza wielkà si∏à, skoro ju˝ samo tylko zbli˝enie si´ jego do naszych Êwiàtyƒ wywo∏uje burz´. Jak˝e wi´c chcesz, abym zbli˝y∏a si´ do niego? Zimny i okrutny uÊmiech szyderstwa przeÊliznà∏ si´ po twarzy Szeloma. – To ju˝ twoja rzecz; dlatego przecie˝ jesteÊ Ischet Zemumin. U∏atwi´ ci zresztà to zadanie i urzàdz´ uczt´, w której i on weêmie udzia∏. Sàdz´, ˝e to wystarczy, abyÊ go wzi´∏a w swoje r´ce. – Jutro odwiedz´ Supramatiego, a ty postaraj si´, aby wszystko by∏o przygotowane – rzek∏, zwracajàc si´ do Madima. Dnia nast´pnego Supramati znajdowa∏ si´ z Niwarà w sali przylegajàcej do laboratorium. Mag by∏ blady i zamyÊlony, lecz zauwa˝ywszy troch´ strwo˝ony wzrok Niwary, uÊmiechnà∏ si´.
9
– A wi´c niepokoi ci´ zbli˝ajàca si´ wizyta Jego Królewskiej MoÊci, pana bluênierstwa. Ja te˝ nie mog´ powiedzieç, ˝eby mi to sprawia∏o przyjemnoÊç, lecz poniewa˝ spotkanie z nim jest nieuniknione, nale˝y wi´c przyzwyczaiç si´ tego. Tymczasem pójdziemy do laboratorium i zrobimy pewne przygotowania do przyj´cia. Na znak Supramatiego Niwara wprawi∏ w ruch du˝y elektroniczny aparat; zacz´∏y si´ z niego wydobywaç d∏ugie smugi Êwiat∏a, które owija∏y si´ woko∏o nich tworzàc dziwnà siatk´ w rodzaju klatki. Po kilku chwilach wszystko poblad∏o i rozp∏yn´∏o si´ w powietrzu. – Teraz niech raczy si´ zbli˝yç! – zawo∏a∏ weso∏o Niwara, zatrzymujàc aparat. ˚a∏uj´, ˝e nie nadesz∏a jeszcze godzina, kiedy mo˝na by pokazaç temu diabelskiemu b´kartowi, z kim ma do czynienia. Adept nie powinien oczywiÊcie cieszyç si´ z cudzego nieszcz´Êcia, lecz nie mog´ uwolniç si´ od uczucia g∏´bokiego zadowolenia, na myÊl o zbli˝ajàcej si´ karze, która porazi t´ godnà pogardy ludzkoÊç. Supramati smutnie pokiwa∏ g∏owà. – To, co ich oczekuje, jest tak okropne, ˝e trzeba byç wyrozumia∏ym i ˝a∏owaç ich. Up∏yn´∏a mo˝e godzina, gdy nagle po pokoju przelecia∏ poryw lodowatego wiatru i z zewnàtrz da∏ si´ s∏yszeç g∏uchy szum, s∏yszany oczywiÊcie jedynie tylko przez wtajemniczonych. – GoÊç nasz zbli˝a si´; poleci∏em wprowadziç go do b∏´kitnej sali – rzek∏ Supramati, wstajàc. – Pójdziesz ze mnà, Niwaro, poniewa˝ on równie˝ jest ze swoim sekretarzem Madimem, a reszt´ jego Êwity nasi przyjaciele zatrzymajà u wejÊcia – doda∏, widzàc, ˝e podleg∏e mu duchy ˝ywio∏ów zebra∏y si´ i otoczy∏y, aby go broniç. Istotnie u wejÊcia do pa∏acu rozgorza∏ bój, niewidzialny oczywiÊcie dla oczu Êmiertelnych, pomi´dzy duchami ˝ywio∏ów z jednej strony, a larwami, wampirami i innym piekielnym plugastwem, jakie sk∏ada∏o si´ na Êwit´ Szeloma Jezodota – z drugiej strony. Armia maga oczywiÊcie zwyci´˝y∏a i ˝adna z si∏ nieczystych nie dosta∏a si´ do pa∏acu. Na zewnàtrz zaÊ walka tych dwóch wrogich pot´g wyrazi∏a si´ w postaci czarnych chmur, jakie pokry∏y niebo, zg´szczonego powietrza i g∏uchych grzmotów i piorunów. Kiedy Supramati wszed∏, b∏´kitna sala, wychodzàca na ogród ton´∏a w bia∏awym pó∏mroku, a w szeroko otwartym oknie, widaç by∏o b∏yskawice i wiatr, który unosi∏ s∏upy kurzu. Szelom Jezodot sta∏ sam jeden po Êrodku sali. Nerwowe kurcze zeszpeci∏y i skazi∏y jego twarz. Madim oczywiÊcie pozosta∏ za drzwiami, co zauwa˝ywszy, Niwara równie˝ oddali∏ si´. Dwaj pot´˝ni przeciwnicy znalaz∏szy si´ sam na sam, stan´li na przeciw siebie i zmierzyli si´ wzajemnie wzrokiem. Oni obaj rozumieli znaczenie zaburzeƒ atmosferycznych. Spjrzenie Supramatiego by∏o po dawnemu spokojne i jasne, podczas gdy w zielonkawych oczach Szelona tai∏a si´ nienawiÊç i piekielna z∏oÊç, s∏owem ca∏e piek∏o chaotycznych uczuç, kryjàcych si´ w jego ponurej i mrocznej duszy. Wzrok jego, niby oczarowany, nie móg∏ oderwaç si´ od wysokiej i pi´knej postaci maga, która jakby promienia∏a b∏´kitnawym Êwiat∏em, skupiajàcym si´ nad g∏owà w kszta∏cie jasnej aureoli. Na lekki uk∏on Supramatiego Szelom odpowiedzia∏ niskim pochyleniem g∏owy, znacznie ni˝szym zresztà, ni˝ zwykle. W atmosferze tego pa∏acu Êwiat∏o przygniata∏o go, jak o∏ów, a po zwinnym jego ciele przebieg∏ zimny dreszcz. Nie podali sobie r´ki, gdy˝ zwyczaj ten dawno ju˝ zosta∏ zniesiony. By∏ on w powszechnym u˝yciu tylko wówczas, kiedy prawa okultystyczne by∏y prawie, ˝e nieznane i nikt nie podejrzewa∏ jaka pot´ga mieÊci si´ w prostym zetkni´ciu dwóch przeciwnych si∏. SataniÊci znali to prawo i unikali podawania r´ki wierzàcym. – Witam ci´ ksià˝´ Supramati. Przyszed∏em zaproponowaç ci pokój – zaczà∏ po chwili Szelom. – Wiem, ˝e ty i bracia twoi porzuciliÊcie swoje himalajskie schronisko, aby ze mnà walczyç. I naprawd´ w tym Êwiecie nie ma dla nas obu miejsca. Ziemia z jej rozkoszami i bogactwami nale˝y do mnie; wy tu nie macie co robiç, poniewa˝ królestwo wasze jest “nie z tego Êwiata”. Walka mi´dzy nami b´dzie straszna i okrutna, gdy˝ wiecie, ˝e si∏a moja równa jest waszej. Tak samo jak i wy – rozkazuj´ ˝ywio∏om, znam tajemnice uzdrawiania, a legiony duchów sà mi pos∏uszne; wskrzeszam zmar∏ych i kamienie przemieniam w z∏oto. Lecz zanim rozpoczniemy t´ rozstrzygajàcà walk´, proponuj´ ci korzystnà ugod´. Wszak wy chcecie zbawiaç dusz´? Dobrze, dobrze. Powiedz zatem, na ile dusz oceniasz ty swój pobyt tutaj, a ja dobrowolnie oddam ci je. Chcesz pi´ç tysi´cy? … Dziesi´ç?… Pi´çdziesiàt?… Zabierajcie je i uchodêcie stàd, nie stawajcie na mojej drodze.
10
– Propozycja twoja jest doskona∏a, lecz nie do przyj´cia, poniewa˝ ja nie mog´ braç dusz – one same powinny przyjÊç do mnie. Tylko w walce oczyszczà si´ one i z pe∏nà swobodà, z wolnà wolà uczynià wybór mi´dzy dobrem i z∏em. Oczy Szeloma b∏ysn´∏y gniewem. – Ja wiem, na co wy liczycie – na cudotwórczà si∏´ pierwotnej esencji, którà wy, “nieÊmiertelni”, uwa˝acie za wy∏àcznà swojà w∏asnoÊç. Ale jednak mylicie si´, gdy˝ ja znalaz∏em to, co tak troskliwie i zazdroÊnie ukrywaliÊcie i dokonam wi´cej cudów, ni˝ wy – sknerzy, niegodziwi stró˝e tradycji, którzyÊcie pozbawili ludzi tego skarbu. Mo˝na Êmia∏o powiedzieç, ˝e na oczach waszych zmar∏o wiele ludzkich pokoleƒ, lecz pozostaliÊcie niewzruszeni; ja zaÊ dam ka˝demu mo˝noÊç upajania si´ rozkosznym i bezcennym darem, jakim jest ˝ycie. Przepowiadacie bliski koniec Êwiata i zag∏adzie tej podobno nic ju˝ nie mo˝e zapobiec? A w∏aÊnie ja!– Szelom Jezodot dumnie wyprostowa∏ si´ i drgnà∏ – Ja powstrzymam rozk∏ad planety, kwitnàcà roÊlinnoÊcià pokryj´ ziemi´ i sprawi´, ˝e urodzajnoÊç jej stanie si´ niewyczerpanà, a ludzie wiecznie m∏odzi i zdrowi, obdarzeni ˝yciem tak d∏ugim, jak ˝ycie planety, b´dà rozkoszowaç si´ wszystkimi jej radoÊciami i ubóstwiaç mnie, jako swego dobroczyƒc´. – Uwa˝aj, Szelomie Jezodot, ˝eby lekarstwo to nie okaza∏o si´ bardziej zgubne ani˝eli sama choroba. Strze˝ si´, a˝eby kosmiczne prawa Bo˝e, którymi pragniesz kierowaç, nie zwróci∏y si´ i spad∏y na ciebie! Kiedy Supramati wymówi∏ imi´ Przedwiecznego odra˝ajàcy skurcz wykrzywi∏ twarz Szeloma, po czym nagle wpad∏ we wÊciek∏oÊç i krzyknà∏: – Ja uznaj´ tylko jednego w∏adc´ – szatana, ojca mojego – prawom którego podporzàdkowuj´ si´! … Ostatnie s∏owo jeszcze niewypowiedziane, nikt nie wie, kto zwyci´˝y, on czy Ten!… – G∏upiec i zaÊlepieniec! – rzek∏ surowo Supramati. – Otumaniony i zaÊlepiony swojà nienawiÊcià i wyst´pkami zapominasz, ˝e i sam szatan, jakim by nie by∏, jest tak˝e synem Bo˝ym. ˚aden bunt, ˝adne bluênierstwo, ani nienawiÊç do Ojca, nic nie mo˝e wyrwaç zeƒ istnienia jego Ojca; pozostanie ona w nim a˝ do koƒca wieków, bowiem to, co stworzy∏ Bóg – niezniszczalne jest. I ty sam jesteÊ niegodnà latoroÊlà oderwanà od Bóstwa. Pod grubà warstwà przest´pstw i buntów, w samej g∏´bi twej istoty, tai si´ p∏omieƒ, dajàc ci ˝ycie. I p∏omieƒ ten jest Êwi´ty, on – to tchnienie Przedwiecznego, mojego i twojego Ojca; tej iskry Êwi´tej, której ty nie mo˝esz ani zbrukaç, ani zniszczyç. Podczas gdy Supramati mówi∏, Szelom skurczy∏ si´, opanowany nerwowym dreszczem. By∏ w tej chwili odra˝ajàco wstr´tny, twarz jego wykrzywia∏a si´ i krwawa piana wystàpi∏a na wargi. Na zewnàtrz burza jeszcze si´ wzmaga∏a. W porywach wichru da∏o si´ s∏yszeç coÊ niby ˝ale i j´ki. Mo˝e to piek∏o op∏akiwa∏o swà niemoc w walce z niebiaƒskim Êwiat∏em?… Nagle Szelom wyprostowa∏ si´ i pogrozi∏ zaciÊni´tà pi´Êcià Supramatiemu, który jak zawsze spokojny, jasno ale z politowaniem patrzy∏ na niego. – Porzuç swoje przestrogi, himalajski pustelniku; nie po to przyszed∏em tu, aby s∏uchaç nauk twoich. Nie chcia∏eÊ pokoju, wi´c b´dziemy walczyç i zobaczymy, kto komu ustàpi. Popróbujemy naszych si∏ wobec narodu i niech on sàdzi, który z nas ma panowaç. – Ja w ogóle nie mam zamiaru panowaç nad tym umierajàcym Êwiatem, lecz i nie mam powodu odrzucaç twego wyzwania. Tylko uprzedzam ci´, abyÊ nie zbroi∏ si´ przeciwko nadchodzàcej katastrofie. Mówisz, ˝e posiadasz pierwotnà esencj´? Dobrze. Lecz przecie˝ nie znasz sposobu jej u˝ycia i dlatego bàdê ostro˝ny. Inaczej, powtarzam jeszcze raz – lekarstwo stanie si´ gorsze od samej choroby – spokojnie odpowiedzia∏ Supramati. – Niech ci´ to nie nape∏nia obawà, ja odpowiadam za swoje czyny. Ale, je˝eli przyjmujesz moje “wyzwanie”, jak je nazywasz, to przyjmij równie˝ i moje zaproszenie, ksià˝´ Supramati i racz przybyç na uroczystà uczt´, którà wkrótce urzàdz´. Zagadkowy uÊmiech mignà∏ na ustach Supramatiego. – Je˝eli ty, Szelomie Jezodot, nie obawiasz si´ mej obecnoÊci w domu twoim, to oczywiÊcie przyb´d´. – I b´dziesz sam jeden, tak, jak i ja? – Przyby∏eÊ ze swoim sekretarzem, Madimem, który widz´ stoi za drzwiami i dr˝y z zimna i ja wi´c
11
przyjd´ ze swoim sekretarzem Niwarà. – Którego ja tak˝e widz´ nad´tego pychà za drugimi drzwiami – zjadliwym i drwiàcym tonem wtràci∏ Szelom. – Za obietnice dzi´kuj´ ci ksià˝´. B´d´ oczekiwa∏ uroczystoÊci i bez ˝adnej walki odst´puje ci w podarunku kilka setek dusz, które mo˝ecie sobie dowolnie zbawiaç w swoich zacisznych schroniskach. – Dzi´kuj´. JesteÊ bardzo wspania∏omyÊlny, lecz ja niczego nie zwyk∏em otrzymywaç bez trudów, a wi´c i tych dusz wyst´pnych. S∏odki bywa tylko owoc pracy. Szelom zaÊmia∏ si´ sucho. – Jak chcesz. Tymczasem rozka˝ ˝ywio∏om, aby uspokoi∏y si´, a s∏udzy twoi niechaj zaprzestanà wojny z moimi, abym móg∏ swobodnie i bez walki wyjÊç z twego pa∏acu. Supramati odwróci∏ si´ do okna i podniós∏szy r´k´ nakreÊli∏ w powietrzu kilka fosforyzujàcych znaków. Prawie w okamgnieniu rozleg∏ si´ g∏uchy szum, porywy silnego wiatru zupe∏nie zmiot∏y o∏owiane chmury, po czym rozjaÊni∏o si´ i promienie s∏oƒca zala∏y pokój. W tej˝e chwili da∏a si´ s∏yszeç dziwna, delikatna jakby z oddali dochodzàca muzyka, a za wielkim oknem ukaza∏y si´ lekkie, fantastyczne istoty, które falowa∏y na podobieƒstwo gazu poruszanego wiatrem. UÊmiech bezgranicznego szcz´Êcia rozjaÊni∏ pi´kne oblicze maga, a trupio blady Szelom Jezodot z pochylonà g∏owà, jak huragan wylecia∏ z pa∏acu w towarzystwie Madima. Dziwny smutek opanowa∏ serce w∏adcy z∏a i utrudnia∏ mu oddech. D∏awiàce uczucie nienawiÊci, goryczy i zawiÊci szarpa∏o go. Skàd wzi´∏o si´ podobne uczucie? Czy˝by drgn´∏o w nim i nakazywa∏o mu oczywiÊcie cierpieç to przekl´te “coÊ´, tajàce si´ w g∏´bi jego istoty, to boskie dziedzictwo Ojca Niebieskiego, które nie podlega∏o zniszczeniu i màci∏o triumf szatana, kiedy ów tamowa∏ rozwój dusz idàcych ku Êwiat∏u?… Supramati ledwie zauwa˝y∏ odejÊcie Szeloma, radosny i zachwycony wzrok jego przykuty by∏ do dziwnej wizji. Daleko, daleko, w szerokim z∏otym blasku, widzia∏ odbicie drogiego przewodnika swojego, Ebramara; z rozkoszà wdycha∏ aromaty, opromieniajàcego go z∏ocistymi kaskadami czystego Êwiat∏a, czu∏ o˝ywajajàce ciep∏o pot´˝nych strumieni dobra, które ciàgn´∏y ku sobie jego dusz´ i ogarn´∏o go niewypowiedziane uczucie szcz´Êcia i wdzi´cznoÊci. Podniós∏szy r´k´ w kierunku Êwiat∏a, zawo∏a∏: – O! Jakie˝ to wielkie szcz´Êcie, kiedy odczuwa si´ moc dobra i rozporzàdza harmonià sfer. Jedyna taka chwila niewys∏owionego szcz´Êcia tysiàckrotnie wynagradza walk´, cierpienia i wiekowà prac´! Naprzód! naprzód! bez wytchnienia ku Êwiat∏u! Po odejÊciu Szeloma Niwara wszed∏ pocichutku i zamar∏ w bezruchu, zobaczywszy swego nauczyciela i przyjaciela w g∏´bokim skupieniu. Nigdy jeszcze Supramati nie wydawa∏ mu si´ tak pi´knym i czarujàcym, jak w tej chwili, w ekstazie samozapomnienia. Us∏yszawszy wyszeptane cicho s∏owa, Niwara opuÊci∏ si´ na kolana i ze ∏zami w oczach przycisnà∏ do ust r´k´ maga. Supramati drgnà∏, nast´pnie detalikatnie po∏o˝y∏ r´k´ na g∏owie ucznia. – Tak, Niwaro, jesteÊmy szcz´Êliwi i bezgraniczna jest mi∏oÊç Stwórcy, który pozwala nam przenikaç, dosi´gaç i badaç wielkie tajemnice tworzenia. A jaki˝ chwalebny i s∏awny los przyrzeka nam w przysz∏oÊci ta si∏a dobra, zdobyta pracà i trudem. Na poczàtku oczekuje nas walka, w której mam nadziej´, uda si´ nam wyrwaç ze szpon z∏a nie jeden tysiàc dusz, a potem b´dzie nam danym g∏osiç s∏owo Bo˝e i daç poczàtek Boskim prawom w nowym Êwiecie. Naprzód, naprzód, Niwaro! Droga do Êwietlistego celu wszechwiedzy jeszcze bardzo d∏uga, lecz my ju˝ czujemy skrzyd∏a duchowe. Pozostaƒmy tylko pokornymi wobec wielkoÊci Bezgranicznego i niewzruszeni w wierze, a skrzyd∏a te poniosà nas po drabinie doskona∏oÊci z jednego stopnia na drugi. – Niewielki jest nasz Êwiat, a jeszcze mniejsze czyny nasze, lecz Bóg w swoim mi∏osierdziu i màdroÊci ocenia tylko rozmiary naszych zamierzeƒ i z mi∏oÊcià sàdzi nas porównywujàc si∏y nasze z osiàgni´tà wiedzà… Supramati umilknà∏ i obaj, g∏´boko wzruszeni, wrócili do laboratorium. Na drugi dzieƒ, pracujàc z uczniem swoim w gabinecie, Supramati nieoczekiwanie zapyta∏ go: – Czy jesteÊ dostatecznie uzbrojony, Niwaro, aby Êmia∏o pójÊç na uczt´ do Szeloma? Wszak b´dà nas tam wszyscy usi∏owali kusiç wszelkimi sposobami. – O! Z tobà, nauczycielu, nie boj´ si´ niczego, przy tym wesprze nas równie˝ i Ebramar! – Êmia∏o odpowiedzia∏ Niwara.
12
– Albo˝ nie mówi∏eÊ mi ju˝ wiele razy, drogi nauczycielu, ˝e z latarnià prawdy w r´kach, niestraszny ˝aden mrok, poniewa˝ Êwiat∏o jej odkrywa wszystkie zasadzki i oÊwieca blaskiem wszystkie przepaÊci? Dzi´ki twoim lekcjom i mojej w∏asnej pracy duchowe moje oczy ju˝ si´ otworzy∏y; widz´ niewidzialne i s∏ysz´ harmoni´ sfer, a zaraêliwe tchnienie grzechu i zwierz´ce uczucia budzà we mnie odraz´. Czy˝ wobec tego móg∏bym poddaç si´ n´dznym pokusom? – Brawo, Niwaro! Widz´, ˝e duchowe oczy twoje sà rzeczywiÊcie otworzone i ˝e b´dziesz ostro˝ny. Lecz, przyjacielu mój, nie pogardzaj i nie lekcewa˝ wroga, jakkolwiek by on nie by∏ marnym, to mo˝e on staç si´ niebezpiecznym w∏aÊnie w chwili, kiedy zaÊniemy, uko∏ysani przekonaniem i pewnoÊcià o swojej nietykalnoÊci, poniewa˝ jesteÊmy nieÊmiertelni. Lepiej jest zawsze przypuszczaç, ˝e broƒ nasza mo˝e mieç pewne braki i niedostatki i dlatego bacznie uwa˝aç nale˝y, aby ˝adna strza∏a wroga nie odkry∏a tych braków. Widzàc, ˝e m∏ody adept jest bardzo poruszony, doda∏ przyjacielskim tonem: – Nie masz si´ czego rumieniç. Ja wierz´, ˝e jesteÊ i pozostaniesz nieugi´tym. A poniewa˝ Szelom napewno zapragnie “odpoczàç” po wizycie u mnie, zanim urzàdzi cudownà uczt´ i przygotuje wszystkie pu∏apki, którymi upi´kszy jà na naszà czeÊç, sàdz´ wi´c, ˝e zdà˝ymy odwiedziç Dachira i Narajan´. Opowiemy im o tym zdarzeniu i zaprosinach Szeloma, a równoczeÊnie zobaczymy, jakie pole dzia∏ania obrali dla siebie i przypatrzymy si´ ich pracom przygotowawczym. Po up∏ywie kilku godzin samolot Supramatiego unosi∏ go razem z Niwarà w kierunku starej Moskwy, poniewa˝ Dachir z Narajanà wybrali dawnà Rosj´ i otaczajàce jà po rozpadzie tego imperium kraje, jako teren dla swojej pracy. Samolot mknà∏ z zawrotnà szybkoÊcià i po up∏ywie kilku godzin, ujrzeli szeroko rozciàgajàce si´ pod nimi rosyjskie równiny. By∏y one zawsze monotonne, lecz teraz przedstawia∏y ponury i op∏akany wyglàd. Obrzymie, bezp∏odne piaszczyste pola podobne by∏y do pustyni; ogromne i zielone lasy znikn´∏y, a wÊród mizernej i kar∏owatej roÊlinnoÊci, trafiajàcej si´ jeszcze tu i ówdzie, nie by∏o ju˝ widaç niebieskich, lub zielonych kopu∏ cerkiewnych ze z∏otymi krzy˝ami, które w dawnych czasach o˝ywia∏y wiejskie obszary. W pobli˝u miast ciàgn´∏y si´ na nieprzejrzanej przestrzeni ogromne cieplarnie, w których obecnie koncentrowa∏o si´ ca∏e rolnictwo; na ogó∏ krajobraz by∏ niewypowiedzianie martwy i smutny. – I to by∏a kiedyÊ “Âwi´ta RuÊ”! – pomyÊla∏ z westchnieniem Supramati, sm´tnym spojrzeniem obrzucajàc miasto, ponad którym przelatywali. – Tak – odpowiedzia∏ Niwara – krzy˝e i kopu∏y wsz´dzie zwalone i co tylko przypomina∏o religi´ przodków zosta∏o nielitoÊciwie i w barbarzyƒski sposób zniszczone. Nie s∏ychaç ju˝ wi´cej g∏osu dzwonów, który zwo∏ywa∏ wierzàcych na nabo˝eƒstwo i pod starymi sklepieniami nie dêwi´czà ju˝ Êwi´te pienia; wszelkie religijne uczucie zamar∏o … Lecz nigdzie w innym miejscu zjawisko podobne nie czyni∏o na mnie tak przygn´biajàcego wra˝enia, jak tutaj, bo przecie˝ naród rosyjski o˝ywia∏a kiedyÊ goràca i tkliwa wiara. – Pami´tam, by∏em tu z Ebramarem i obserwowa∏em nieraz wstrzàsajàce sceny nabo˝nych pielgrzymów, Êciàgàjàcych do ró˝nych Êwi´tych miejsc. Biedni, w ∏achmanach, z ostatnim groszem w kieszeni, szli ci w´drowcy z dalekich zakàtków kraju, znu˝eni d∏ugà drogà i g∏odni, lecz przej´ci tak goràcà wiarà, ˝e skoro tylko dotkn´li si´ relikwii Êwi´tych lub cudownego obrazu – zapominali o najci´˝szym znu˝eniu i wszelkich nieszcz´Êciach; a kiedy zapalili swoje cieniutkie i mizerne Êwieczki lub te˝ otrzymali odrobin´ op∏atka, komunii Êw. wówczas nastawa∏a dla nich dziwnie uroczysta chwila. A jak˝e czysta i silna by∏a modlitwa, wyp∏ywajàca z serc tych ofiar losu! Ile˝ ∏ask zsy∏ali na nich ci, do których przychodzili si´ modliç! Oczyszczeni, z zapasem nowych si∏ wracali oni do swojego ˝ycia ziemskiego, pe∏nego trudów. – Ach, nauczycielu, czy znajdzie si´ doÊç surowa kara, na tych przewrotnych i podst´pnych ˝ydokomunistów, którzy z powodu swej niemocy czy te˝ niedbalstwa, pychy, czy niegodziwej rozpusty, wyrwali temu ludowi potrzymujàcà go wiar´, zerwali wi´zy ∏àczàce go z Bóstwem i szlachetnych, dobrych ludzi zamienili w rozbójników i opilców, renegatów! – Tak, ci´˝kà naprawd´ odpowiedzialnoÊç wzi´li oni na siebie. Nie napró˝no mówi∏ Jezus Chrystus: “Biada cz∏owiekowi, który sieje zgorszenie” i wskaza∏, co stanie si´ z tym, “który zgorszy jednego z tych
13
maluczkich” – zauwa˝y∏ Supramati. – Jednak dziwi´ si´, jak móg∏ tak szybko upaÊç szlachetny naród i bez ˝adnego oporu porzuciç i zdeptaç wszystko, co przez ca∏e wieki czci∏ i szanowa∏. – By∏o to coÊ w rodzaju moralnej gangreny, lecz spotykano tak˝e i wypadki sprzeciwu. Jeden z naszych braci, który znajdowa∏ si´ tutaj w czasie ostatniej rewolucji, opowiada∏ mi w jaki sposób zginà∏ klasztor Âw. Trójcy i Âw. Sergiusza.. – Wzburzenie rozgorza∏o wsz´dzie; ludzi opanowa∏ sza∏ Êwi´tokradztwa i nienawiÊci ku Bogu. Plugawili, bezczeÊcili i palili cerkwie, koÊcio∏y; wsz´dzie mordowali ksi´˝y, a w Iwarskiej cerkwi stoczono krwawà bitw´. JakiÊ ksià˝´ ze staro˝ytnego ruskiego rodu z mieczem w r´ku broni∏ starej ruskiej Êwiàtyni, lecz zosta∏ zwyci´˝ony i krew jego zbryzga∏a obraz, a cia∏a zabitych zawali∏y ca∏à kaplic´, która w koƒcu sp∏on´∏a; co si´ sta∏o z obrazem – nie wiadomo. Rozumiesz, nauczycielu, ˝e w takich warunkach klasztorowi, jak równie˝ i zakonnikom, którzy tam si´ znajdowali zagra˝a∏o codziennie niebezpieczeƒstwo. Naj˝arliwsi z nich przygotowujàc si´ na Êmierç, ca∏e dnie i noce sp´dzali na modlitwie przy trumnie z relikwiami Âwi´tego. A w Moskwie tymczasem nie∏ad, nierzàd i pró˝noÊç dosi´gn´∏y swego szczytu i jak brat nasz opowiada∏, to, co si´ tam dzia∏o przesz∏o wszelkie wyobra˝enie. Zrozumia∏ym jest, ˝e szaleƒcy ci postanowili zniszczyç tak˝e klasztor, chocia˝ nie oznaczyli dok∏adnie dnia. Jednak nie zdà˝yli doprowadziç do koƒca i urzeczywistniç swego wstr´tnego, barbarzyƒskiego zamiaru. Pewnego razu, w nocy, rozszala∏a si´ niewidzialna dotychczas burza; pioruny wywo∏ywa∏y po˝ary niebywa∏ych rozmiarów, grad zabija∏ ludzi i zwierz´ta, wicher z korzeniami wyrywa∏ drzewa, zrywa∏ dachy, wywraca∏ wie˝e, a jakby dla dope∏nienia tego wszystkiego, wody wystàpi∏y z brzegów. Ca∏e dnie i noce szala∏a burza, zgin´∏y tysiàce ludzi i wielu postrada∏o zmys∏y ze strachu. Kiedy wreszcie burza ucich∏a, Moskwa z okolicami przedstawia∏a pole krwawej walki. Ludzie, a nawet i ci´˝kie przedmioty, unosi∏ wiatr jak s∏om´, rozrzuca∏ na nieprawdopodobnà odleg∏oÊç. Dawny klasztor równie˝ zamieni∏ si´ w gruzy. Burza skoncentrowa∏a si´ nad nim i od pioruna wszczà∏ si´ po˝ar, a ze studni, wykopanej przez Âw. Sergiusza, wybucha∏a burzliwa i pienista woda, której podziemne strumienie dope∏nia∏y zniszczenia. Âciany zachwia∏y si´ i rozwali∏y, a na ich miejsce woda nanios∏a góry piasku. Wszystko by∏o zas∏ane trupami zakonników i okolicznych mieszkaƒców. W jaki sposób znikn´∏a, czy zabrana zosta∏a trumna z relikwiami Âwi´tego i kto to uczyni∏ – pozosta∏o nie do odgadni´cia tajemnicà. Wiadomym jest tylko, ˝e relikwie znikn´∏y i sàdz´, i˝ zakonnicy wynieÊli je tajemnym przejÊciem. Zbadaç i dociec tego jednak nie uda∏o si´, poniewa˝ zabobonny strach odp´dza ludzi od tego miejsca. Supramati milczàc s∏ucha∏ opowiadania Niwary, a potem rzek∏ z westchnieniem: – Nierozumni, szaleƒcy! Jakie˝ piek∏o kipi w ich duszach, je˝eli z takà zaci´toÊcià i zaciek∏oÊcià rzucajà si´ na wszystko, co im przypomina Boga! Czy˝ ten Êlepy t∏um, pokrywajàcy nieszcz´snà ziemi´ wyst´pkami i buntem, skazujàc jà na zgub´, wyobra˝a sobie, ˝e w granicach tego planetarnego atomu koƒczy si´ panowanie i w∏adza Stwórcy? …
R O Z D Z I A ¸ III – Ju˝ si´ zbli˝amy, nauczycielu. Spójrz na miasto, to – Moskwa, a gdzie zauwa˝ysz bia∏awy ob∏ok nad domem, jest to znak, ˝e mieszkajà tam nasi przyjaciele – z o˝ywieniem objaÊni∏ Niwara. Po up∏ywie kilku minut samolot zatrzyma∏ si´ u wie˝yczki i zaledwie podró˝ni stan´li na platformie, ze schodów da∏ si´ s∏yszeç donoÊny i dêwi´czny g∏os Narajany, który radoÊnie zawo∏a∏: – A to˝ to oni! Ach jaka˝ Êwietna i pi´kna myÊl natchn´∏a was, aby zobaczyç si´ z nami. I z w∏aÊciwà sobie ˝ywoÊcià, chwyci∏ w obj´cia Suprametiego i Niwar´; za nim ukaza∏ si´ Dachir, który równie˝ goràco powita∏ przyjació∏, po czym wszyscy skierowali si´ do jadalni, gdzie Narajana natychmiast zajà∏
14
si´ przygotowywaniem Êniadania. – Czy wiecie, gdzie si´ obecnie znajdujecie? Zapyta∏, stawiajàc na stole srebrny dzban z winem i kosz z niezwyk∏ej wielkoÊci owocami. – W staro˝ytnym Kremlu, a raczej na jego ruinach. Stawszy si´ w∏asnoÊcià paƒstwa by∏ on sprzedany na licytacji, a niejaki Goldenblum kupi∏ wielki pa∏ac i przebudowa∏ go na wykwintny hotel dla bogatych ludzi, mogàcych p∏aciç szalone sumy. Wnuk tego bogatego zucha jest obecnie naszym gospodarzem, a poniewa˝ jestem mi∏oÊnikiem starych i dobrych rzeczy, wi´c te˝ wynajà∏em ca∏y dom dla siebie i Dachira. – Takim sposobem, w tych salach, gdzie ˝yli kiedyÊ wielcy imperatorzy, skromnie mieszkajà sobie dwaj hinduscy ksià˝´ta “misjonarze koƒca Êwiata” – zakoƒczy∏ Narajana, ze swoim zwyk∏ym i niewyczerpanym humorem. – Uprzedzam was, drodzy przyjaciele, ˝e uczta nasza b´dzie bardzo skromna, poniewa˝ zapasy ˝ywnoÊci nie posiadajà dawnego smaku; tylko wino jest niez∏e. Pochodzi ono z naszych starych piwnic, w których Narajana przechowuje swoje, jakby “niewyczerpane” zapasy – doda∏, Êmiejàc si´ Dachir. – Istotnie, wszystko sta∏o si´ niesmaczne, widocznie staruszka ziemia chce wzbudziç w nas wstr´t do siebie, abyÊmy jej nie ˝a∏owali i nie t´sknili za nià. Na có˝ pieniàdze, nie majà swojej dawnej wartoÊci. – Wydaje si´, ˝e ca∏a przyroda dosta∏a ob∏´du, zmiany temperatury sà nie do wytrzymania: to podbiegunowy ch∏ód, to znów zwrotnikowy upa∏; wszystko to odbywa si´ skokami, bez stopniowego przejÊcia, wiosny i jesienie prawie ju˝ zanik∏y, z przera˝ajàcà szybkoÊcià po lecie nast´puje zima. Dodajcie do tego zastraszajàce huragany, trz´sienia ziemi, trujàce miazmaty, nagle pojawiajàce si´ od morza lub wydobywajàce si´ z ziemi, od których ludzie si´ duszà. W paƒstwie roÊlinnym równie˝ dzieje si´ wszystko na odwrót. Hodowle roÊlin w cieplarniach sta∏y si´ tak kiepskie, ˝e próbowano nawet powróciç do uprawy ich na odkrytym powietrzu, lecz próby te nie mia∏y szans powodzenia; albowiem wszystko zamarza lub wypala si´, bàdê te˝ zjadane bywa przez robaki i owady; zdarza∏o si´ nieraz piç wino ze smakiem siarki lub jeÊç owoce bez soku i zapachu, przypominajàce drzewo, s∏owem takie oto paskudztwo! Schwyci∏ z koszyka jeden owoc i ze z∏oÊcià cisnà∏ go w kàt. Jab∏ko rozbi∏o si´ i wewnàtrz ukaza∏ si´ wyschni´ty mià˝sz. Wszyscy si´ rozeÊmieli z kiepskiego nastroju, niepoprawnego ob˝artucha. – Tak, Niebo ostrzega wyst´pnà ludzkoÊç – zauwa˝y∏ Dachir – lecz ona nie chce zrozumieç i pozostaje g∏uchà na g∏os wyprowadzonych z równowagi kosmicznych si∏. – Ca∏a ziemia – to zupe∏na pustynia – powiedzia∏ Narajana. – Zapominasz o jednym zakàtku naszej ginàcej ziemi, który pozosta∏ takim, jakim by∏ – wtràci∏ Supramati. – Indie – to kolebka ludzkoÊci, gdzie kiedyÊ zatrzymali si´ nieÊmiertelni przybywajàcy z innego ginàcego Êwiata, wielcy prawodawcy i pionierzy pierwszych brzasków oÊwiaty. Tam uczyli oni niemowl´ce narody alfabetu wielkich praw, podtrzymujàcych spo∏eczny i moralny porzàdek, màdrze odkrywajàc przed nimi tyle tylko Êwiat∏a ile mogli przyjàç i przyswoiç; duch ich ochrania te miejsca, gdzie ˝yli i gdzie urzàdzili archiwum Êwiata. Zaburzenia atmosferyczne i jadowite miazmaty, s∏owem wszystko oddalone jest od tego miejsca, gdzie wiecznym ogniem pali si´ wola tych wielkich duchów i jak tarczà okrywa to bajeczne paƒstwo. Noga zwyk∏ego Êmiertelnika, niewierzàcego, który Êwi´tokradztwem móg∏by splugawiç i zbeszczeÊciç te jasne doliny – nigdy nie zbli˝y∏a si´ do pa∏aców magów; ani jedno ciekawe oko nie oglàda∏o schronisk màdroÊci, woko∏o których sama przyroda tchnie harmonià. I ostatnie, koƒcowe uderzenie przyjmie je w swoje p∏omienne obj´cia niezmiennie czystymi i niesplugawionymi. – Masz racj´, Supramati. W naszych czarownych indyjskich pa∏acach Êwietnie si´ ˝yje nawet i teraz; a tutaj jest tak okropnie, jak pod naciskiem jakiegoÊ koszmaru. Samemu zimno si´ robi, kiedy si´ widzi, jak marznà inni, a ludzie wszyscy sà godni politowania. Jedni ˝yjà w ciàg∏ym opilstwie, w orgiach i wyst´pkach, inni w∏óczà si´ ponuro jak mizantropi, nie znajdujàc spokoju, jakby szukali czegoÊ, co zgubili, a czego znaleêç nie mo˝na – westchnà∏ Narajana. – O tak. Oni szukajà swojej dawnej zagubionej wiary, swojego Boga i Âwi´tych – patronów, tego, co
15
karmi∏o ich dusz´. Przesyciwszy si´ wyst´pkami, straciwszy wszelkie moralne wsparcie i czujàc, ˝e woko∏o dzieje si´ coÊ niezwyk∏ego – stracili g∏ow´, a przysz∏oÊç przedstawia im si´ jako ciemna przepaÊç – zauwa˝y∏ Dachir. – A ja jestem przekonany, ˝e w∏aÊnie tych “mizantropów” naj∏atwiej b´dzie nam nawróciç i przeciàgnàç na naszà stron´ przepowiedniami i naukà – doda∏ Narajana, dolewajàc goÊciom wina. Rozmowa si´ o˝ywi∏a i Supramati opowiedzia∏ swoje wra˝enia, jakie wyniós∏ ze spotkania z Szelomem Jezodotem, wspomniawszy równie˝ o jego wyzwaniu i zaproszeniu na uczt´. – Ach! wi´c on przewàcha∏ ju˝, ˝e jesteÊ dla niego niebezpieczny! – zawo∏a∏ Dachir. – OczywiÊcie i nawet próbowa∏ mnie przekupiç, proponujàc tysiàce dusz po to tylko, abyÊmy si´ wynieÊli stàd i nie przeszkadzali mu; lecz ja nie zgodzi∏em si´ na taki handel – i Supramati rozeÊmia∏ si´ serdecznie. – Natomiast drugà jego propozycj´ – szlachetny pojedynek – przyjà∏em i zmierzymy si´ obaj okultystycznymi si∏ami. Jest on przekonany, ˝e przy pomocy diabelskiej si∏y, dokona tego wszystkiego, co ja mog´ spe∏niç czystà mocà, otrzymanà od Boga. – Jest – spodziewam si´, du˝a ró˝nica mi´dzy tymi dwiema si∏ami. A kiedy˝ ma si´ odbyç ten uroczysty pojedynek magicznych si∏? Mam nadziej´, ˝e pozwolisz mnie i Dachirowi byç obecnym przy nim? – Ale˝ naturalnie, ja bezwzgl´dnie zapraszam was obu. OczywiÊcie, b´dzie tak˝e niema∏y t∏um ludzi, to te˝ sàdz´, ˝e od tej w∏aÊnie chwili b´d´ móg∏ rozpoczàç swojà misj´ nawracania. A kiedy to wszystko ma si´ odbyç, tego sam jeszcze nie wiem, lecz sàdz´, ˝e nastàpi to po owej s∏awetnej uczcie, na której majà oni nadziej´ os∏abiç mnie, lub zabiç. – Cha! cha! Dobry figiel! Lecz w ka˝dym razie bàdê ostro˝ny, Supramati! Je˝eli w tobie zachowa∏o si´ jeszcze coÊ ze starego Adama, to pani Ischet gotowa to rozbudziç na nowo – Êmiejàc si´ g∏oÊno, zawo∏a∏ Narajana. – Wprawdzie – skromnie doda∏ Supramati – sympatia moja do p∏ci pi´knej jeszcze niezupe∏nie wygas∏a, dlatego te˝ przedsi´wzià∏em maleƒkà wycieczk´, ˝eby zobaczyç ˝on´ antychrysta i przekona∏em si´, ˝e jest ona niebezpieczna. – Miejmy jednak nadziej´, ˝e opr´ si´ jej czarowi i stary Adam b´dzie po dawnemu spokojnie spa∏ w g∏´bi mej istoty – odpowiedzia∏ Supramati, uÊmiechajàc si´. Wieczorem, kiedy magowie zebrali si´ na pogaw´dk´ w sypialni Dachira, Supramati rzek∏, szybko wdychajàc powietrze. – Tu napewno znajduje si´ gdzieÊ koÊció∏. – Powonienie twoje nie zawiod∏o ci´ wcale, gdy˝ istotnie jest tu ma∏a kapliczka, do której wejÊcie ukry∏ zapewne jakiÊ wierzàcy, lecz myÊmy je odnaleêli. Znajduje si´ ona za tym bufetem – rzek∏, Êmiejàc si´, Narajana. Odsunà∏ ci´˝ki bufet i za nim ukaza∏y si´ drzwi, wiodàce do niewielkiej kaplicy, zape∏nionej ró˝nymi poÊwi´conymi przedmiotami. Przyjaciele zapalili Êwiece i blask ich rozjaÊni∏ surowe oblicza obrazów dawnych Êwi´tych. Magowie opuÊcili si´ na kolana i zacz´li modliç si´ z ca∏ego serca. Kiedy nast´pnie wyszli i ustawili bufet na swoim miejscu, Narajana doda∏, ˝e wejÊcie to by∏o tak umiej´tnie zakryte, i˝ zwyk∏y Êmiertelnik niegdy by go nie odnalaz∏. – W ogóle – doda∏ – te okropne czasy, jakie obecnie prze˝ywa Ziemia, wytworzy∏y mnóstwo ciekawych z naszego oczywiÊcie punktu widzenia, faktów. – Na przyk∏ad katastrofa Petersburga, szczegó∏ów której dowiedzia∏em si´ tutaj. – Ach! Opowiedz, opowiedz. S∏ysza∏em, ˝e starej stolicy ju˝ nie ma, lecz szczegó∏y nie by∏y mi wiadome, a i Niwara te˝ prawdopodobnie nic nie wie, gdy˝ nigdy mi nie wspomina∏ mi o tym. – Z przyjemnoÊcià – odpowiedzia∏ Narajana. – Przede wszystkim musz´ ci nadmieniç, ˝e tutaj, jak i wsz´dzie, gdzie tylko sà jeszcze wierzàcy – istniejà podziemia, w których si´ ukrywajà. OczywiÊcie by∏em tam z Dachirem i zawar∏em znajomoÊç z pewnym staruszkiem, który opowiedzia∏ mi w∏aÊnie to, czym chc´ si´ z wami podzieliç. Katastrofa mia∏a miejsce w krótkim czasie po zburzeniu klasztoru Âw. Trójcy i Âw. Sergiusza. Ju˝ na wiele lat przed tym wypadkiem klimat Petersburga stawa∏ si´ z roku na rok coraz ostrzejszy. Sp∏yn´∏y na kraj ca∏y lodowce biegunowe tak, ˝e pó∏nocna cz´Êç Szwecji, Norwegii i Rosji sta∏a si´ bezludna. W samym Piotro-
16
grodzie ludzie jeszcze jakoÊ ˝yli, chocia˝ lata stawa∏y si´ coraz krótsze, a zimy coraz d∏u˝sze i ch∏odniejsze. Pomys∏owa ludnoÊç ówczesna, mi´dzy innymi obmyÊli∏a paliatyw; ca∏e dzielnice miasta przykryto olbrzymich rozmiarów szklanymi dachami i ogrzewano elektrycznoÊcià, jednym s∏owem na pó∏ z biedà – jakoÊ ˝yli. Lecz z powodu ch∏odów coraz szybciej wzmaga∏a si´ i pot´gowa∏a nieprawoÊç, niegodziwoÊç i wszystkie inne towarzyszàce im wyst´pki, a poniewa˝ panujàcy okradali poddanych, to zosta∏o wydane prawo, nakazujàce zamkni´cie i sprzedanie z licytacji wszystkich koÊcio∏ów i cerkwi. Jednak˝e pozostali jeszcze, szczególnie wÊród ludu, ludzie, którzy nie baczàc na to, co si´ dzia∏o, trzymali si´ dawnych obyczajów i starej wiary. Wtedy to grupa przedsi´biorczych aferzystów wykupi∏a hurtem wszystkie Êwiàtynie i zaprowadzi∏a abonamenty na prawo odwiedzania koÊcio∏ów i cerkwi, s∏uchania nabo˝eƒstwa i przyjmowania komunii, a wynaj´ci w tym celu ksi´˝a sprawowali obrzàdki. ´Dlaczegó˝ by – mawiali przedsi´biorcy – nie skorzystaç z ludzkiej g∏upoty?´. Ze wzgl´du jednak na to, ˝e abonamenty takie kosztowa∏y zbyt drogo, to wielu spoÊród niezamo˝nych, musia∏o odmówiç ich sobie; ludnoÊç zacz´∏a odwykaç od koÊcio∏a i przedsi´biorstwo w koƒcu zbankrutowa∏o. Trudno opisaç niezadowolenie zawiedzionych spekulantów, a poniewa˝ umieli wywieraç du˝y wp∏yw na panujàcych, wi´c te˝ wymogli na nich takie postanowienie, ˝eby – co zdawa∏oby si´ nie do wiary – raz na zawsze po∏o˝yç kres wszystkim “starym i g∏upim nierozsàdkom i bzdurom”. W tym celu rozkazano zebraç wszystko majàce jakikolwiek zwiàzek z dawnà wiarà i spaliç wobec ca∏ego narodu. Zapomnia∏em dodaç, ˝e przedtem, kiedy jeszcze ko∏ata∏a si´ jakaÊ wiara, kupiono znajdujàce si´ w Bari relikwie Êw. Miko∏aja, które W∏osi wystawili na sprzeda˝ i z∏o˝ono je w osobnej, wzniesionej w tym celu cerkwi w pobli˝u miasta … Tak wi´c i te relikwie, jak i wszystkie inne Êwi´toÊci, skazane by∏y na pastw´ ognia. Dzieƒ tego ca∏opalenia od∏o˝ono do wiosny ze wzgl´du na niezwykle surowà zim´. Ostatni raz wówczas zbuntowa∏a si´ ludnoÊç i serce jej oburzy∏o si´ na myÊl, ˝e te cudownie przechowane relikwie wielkich Opiekunów i dobroczyƒców, którym przodkowie oddawali takà czeÊç g∏´bokà, majà byç zniszczone. WÊród ludnoÊci rozleg∏y si´ wi´c protesty, lecz poniewa˝ protestujàcy stanowili mniejszoÊç, wi´c nikt nie zwraca∏ na nich uwagi, a Niebo pozosta∏o jakby g∏uche na wszystkie wyst´pki, bluênierstwa i naigrywania. Lecz ˝eby pr´dzej skoƒczyç z tym “g∏upstwem” by niedopuÊciç do zamieszania, postanowiono przyÊpieszyç to ca∏opalenie. W tym samym czasie nasta∏a kilkudniowa wiosna, lodowa pow∏oka, skuwajàca morze, gwa∏townie odtaja∏a lecz po kilku ciep∏ych dniach, znowu powróci∏y zimna i mrozy. I oto pewnego razu, nocà, da∏y si´ s∏yszeç grzmoty i zerwa∏a si´ straszna burza. Lód p´ka∏ z hukiem armatnich wystrza∏ów, a szalony wicher z wÊciek∏oÊcià naniós∏ na miasto fal´ wód i zwa∏y lodów. Z osza∏amiajàcà szybkoÊcià ca∏e miasto zosta∏o zatopione, lecz nie to jeszcze mia∏o byç kresem nieszcz´Êç. W t´ samà strasznà noc podziemny wstrzàs z hukiem podniós∏ dno ¸ado˝skiego jeziora, woda wystàpi∏a z brzegów, a burzliwe, pieniàce si´ fale, niszczàc wszystko na swojej drodze, p∏yn´∏y jak lawina i dosi´gnàwszy Piotrogrodu zupe∏nie go zatopi∏y. Co si´ tam wówczas dzia∏o, tego w ˝aden sposób nie da si´ opisaç. Zgin´∏o wtedy kilkaset tysi´cy ludzi, a kiedy ju˝ woda opad∏a, ukaza∏y si´ resztki miasta pokryte lodowà pow∏okà, która nigdy ju˝ nie odtaja∏a. Ten˝e wstrzàs podziemny, który spowodowa∏ wyjÊcie z brzegów wody ¸ado˝skiego jeziora, by∏ przyczynà nadejÊcia biegunowych lodowców, które posuwajàc si´ wzd∏u˝ brzegów Szwecji, zatarasowa∏y morze Ba∏tyckie. Obecnie wszystkie te miejscowoÊci posiadajà klimat gorszy ni˝ u Eskimosów, a Piotrogród przedstawia oryginalny obraz Pompei pod wodà, gdy˝ powiadajà, ˝e ca∏e dzielnice stojà nietkni´te, a w nich oczywiÊcie pa∏ace i pot´˝ne gmachy. – Mówià, ˝e przed tà katastrofà ukazywali si´ ludziom prorocy, którzy chodzili po ulicach i g∏osili, ˝e wyst´pki ludzkie wyczerpa∏y d∏ugà cierpliwoÊç Nieba i ˝e Êwi´tokradcy, którzy odwa˝yli si´ spaliç i profanowaç wszystkie relikwie i inne Êwi´toÊci – zginà, zanim b´dà mieli czas wykonaç i urzeczywistniç swój niegodziwy i ohydny zamiar; namawiali tak˝e wierzàcych, aby porzucili osàdzone miasto. Wielu z owych proroków uznano za wariatów i bez ceremonii zabito ich; lecz na ich miejsce zjawiali si´ drudzy i wierni i wstrzàÊni´ci do g∏´bi, porzucili miasto, a wolnomyÊliciele oraz sataniÊci pozostali i zgin´li wszyscy. Póêniej, kiedy ˝ywio∏y uspokoi∏y si´, niektórzy z wierzàcych odwiedzili miejsce katastrofy, gdzie znaleêli jeszcze kilka ocala∏ych koÊcio∏ów, cerkwi i domów, a poniewa˝ przeÊladowanie wiary stawa∏o si´ coraz zaci´tsze i bardziej okrutne, wi´c zamieszkali oni w tym bezludnym mieÊcie.
17
W taki sposób utworzy∏o si´ powoli niewielkie bractwo, zamieszkujàce obecnie stary Newski klasztor. Pobo˝ni pielgrzymi schodzà si´ tutaj na modlitw´, a zaÊ sataniÊci uciekajà od rozwalonego miasta i tylko dzi´ki temu ma∏a trzoda Chrystusowa ˝yje w spokoju i bezpieczeƒstwie. Opowiadanie to tak zainteresowa∏o Supramatiego i jego przyjació∏, ˝e postanowi∏ nazajutrz zwiedziç ruiny Piotrogrodu. W miar´ zbli˝ania si´ do zamar∏ego miasta, ch∏ód ciàgle wzrasta∏, a pos´pny obraz spustoszenia sprawia∏ g∏´boki smutek. Wylàdowali przy Newskim klasztorze, gdzie mo˝na by∏o jeszcze zauwa˝yç Êlady ludzkiego ˝ycia; wysypana piaskiem Êcie˝ka prowadzi∏a do Êwiàtyni, której wejÊcie oczyszczone by∏o z lodu, a z kominów mieszkaƒ wydobywa∏ si´ lekki dymek. Przy wejÊciu do klasztoru gorza∏y dwie beczki smo∏y, a wewnàtrz pali∏y si´ ma∏e, przenoÊne piece, które ogrzewa∏y wn´trze, wi´c te˝ temperatura, w porównaniu z zewn´trznà, by∏a doÊç ciep∏a i przyjemna. Âwi´te miejsce by∏o troskliwie i starannie oczyszczone, a szkody uczynione przez powódê, w miar´ mo˝noÊci zosta∏y naprawione. Przy ocalonej trumnie Âwi´tego, pali∏y si´ Êwiece, a obok sta∏o oko∏o pi´tnastu ludzi obojgu p∏ci, którzy skoƒczywszy odczytywanie ewangelii, chórem zaÊpiewali. Magowie przy∏àczyli si´ do wiernych. Po skoƒczonych mod∏ach podró˝ni nasi zapoznali si´ z nimi. Przyj´to ich po przyjacielsku, jak braci i zaprowadzono do mieszkaƒ, aby ogrzali si´ i posilili. W pokojach, gdzie miesza∏ dawniej metropolita, mieÊci∏o si´ kilka rodzin, pozostali zaÊ cz∏onkowie bractwa rozmieszczeni byli po innych domach. By∏o tu ciep∏o, w du˝ym piecu p∏onà∏ jasny ogieƒ, a gospodynie poda∏y goÊciom ciep∏e wino, chleb i pó∏misek z ry˝em. Po jedzeniu zawiàza∏a si´ o˝ywiona rozmowa. Supramati zapyta∏, jak liczne jest bractwo i czy nie ci´˝ko im ˝yç w tej lodowej pustyni, wÊród ruin i Êmierci. B∏ogi uÊmiech rozjaÊni∏ oblicza gospodarzy. – O! nie, – odpowiedzieli prawie jednog∏oÊnie. – Jest nam tu dobrze i spokojnie z dala od tych szyderców. Poza pracà i modlitwà nie mamy czasu na inne sprawy. Posiadamy przy tym samoloty, którymi latamy po ˝ywnoÊç, po opa∏ itd. Tutejsze ch∏ody jakoÊ mo˝emy jeszcze znieÊç, natomiast ludzie z innych miast, którzy si´ tutaj znajdujà, szybko marznà, a niektórzy nawet zupe∏nie zamarzajà i dlatego prawie wszyscy stàd uciekajà. A my zaÊ i inni, tu zamieszkali, wcale nie cierpimy z powodu zimna i jesteÊmy szcz´Êliwi. Nikt nam nie przeszkadza w sprawowaniu s∏u˝by Bo˝ej i modleniu si´; zachowa∏y si´ u nas Êwiàtynie, które szanujemy, a my zaÊ mi∏ujemy samotnoÊç, wyrzekliÊmy si´ zupe∏nie Êwieckiego ˝ycia i uwa˝amy siebie za szcz´Êliwszych od wszelkich miliarderów z ich pa∏acami. – Przewiduje si´ wszak nastanie wielkiego g∏odu, jak˝e˝ wi´c b´dziecie wówczas ˝yli? – ciekawie zapyta∏ Dachir. – Pan Bóg opiekuje si´ nami i b´dzie nas wspiera∏ w przysz∏oÊci – z niezachwianà wiarà odpowiedzia∏ jeden ze starców. Po tej rozmowie magowie naradzili si´ mi´dzy sobà, po czym Supramati zapyta∏, czy nie ma gdzie w pobli˝u, przy bractwie, jakiekgokolwiek sadu, ogrodu lub kawa∏ka ziemi, na którym kiedyÊ by∏ sad lub ogród. – Owszem, zachowa∏o si´ jeszcze miejsce, gdzie by∏ niegdyÊ metropolitarny ogród, a dalej, za klasztorem sà równie˝ ogrody, jednak wszystko to pokryte jest Êniegiem i lodem. Na ˝yczenie podró˝nych zaprowadzono ich do tych miejsc i cz∏onkowie bractwa ze zdziwieniem obserwowali, jak ci do wiader z wodà wylali coÊ z maleƒkich flakonów, które mieli ze sobà i nast´pnie obficie zlewali nià ziemi´. Po czym magowie po˝egnali si´ z ˝yczliwymi i goÊcinnymi gospodarzami, pragnàc w powrotnej drodze zobaczyç ów zamar∏y ogród. Cicho p∏ynà∏ ich statek powietrzny wzd∏u˝ ulicy, która kiedyÊ stanowi∏a g∏ównà arteri´ danej stolicy. Widok by∏ ponury i smutny. Ruiny i z∏omy rozwalonych i zburzonych domów zatarasowywa∏y miejscami ulice i czyni∏y je niemo˝liwymi do przejÊcia; niektóre gmachy sta∏y bez dachów i jakby si´ chwia∏y, a by∏y i takie, które zachowa∏y si´ w ca∏oÊci, nie liczàc oczywiÊcie powybijanych okien i drzwi, przez które mo˝na by∏o zauwa˝yç w opustosza∏ych mieszkaniach rozbite meble i stosy porozbijanych rzeczy. WÊród tego wszystkiego nie-
18
raz dawa∏o si´ widzieç szkielety ludzkie lub nawet nietkni´te cia∏a, które jakby z straszliwym grymasem wykrzywia∏y si´ spod ich lodowatego ca∏unu Êmiertelnego. Poniewa˝ obraz ruin by∏ prawie wsz´dzie jednakowy, wi´c te˝ magowie skierowali swój statek w gór´ i g∏´boko wzruszeni, opuÊcili wyst´pne miasto, pora˝one gniewem Bo˝ym. Przyjemna niespodzianka zadziwi∏a pustelników lodowej Pompei. Po odjeêdzie magów w ciàgu nocy bez Êladu roztaja∏y Êniegi i lody, pokrywajàce ogród, a po up∏ywie kilku dni zacz´∏a ukazywaç si´ Êwie˝a i wspania∏a roÊlinnoÊç. Ju˝ po paru tygodniach drzewa zupe∏nie o˝y∏y, wyciàgn´∏y ku niebu swoje kwieciste ga∏àzki, po czym okry∏y si´ owocami, a wko∏o rozÊpiewa∏o si´ ptactwo i w ogrodach zacz´∏y dojrzewaç ró˝norodne owoce. I oto ten niewielki zakàtek, niby raj, zielenia∏, kwitnà∏, pachnia∏, niezale˝nie zupe∏nie od otaczajàcej go lodowej pustyni i zimnego wiatru. Wzruszeni i strwo˝eni mieszkaƒcy, nie wierzàc swoim oczom, upajali i cieszyli dokonanym cudem, a w duszy nabierali przekonania, ˝e odwiedzili ich Êwi´ci lub mo˝e anio∏owie, wys∏ani z Nieba, a˝eby przynieÊç im ulg´ w ci´˝kiej doli i wynagrodziç za wiar´ w Boga. Zwiedzanie zmar∏ego miasta uczyni∏o na magach g∏´bokie wra˝enie. Przed odjazdem z Moskwy Supramati zapragnà∏ obejrzeç podziemne jaskinie, gdzie ukrywali si´ wierni. Pewnego razu nocà zeszli oni do podziemnych galerii znajdujàcych si´ pod jednym z dawnych klasztorów. LudnoÊç tam by∏a niezbyt liczna, lecz osobliwego rodzaju. W maleƒkiej kapliczce odbywa∏o si´ wieczorne nabo˝eƒstwo, odprawiane przez kilku starych kap∏anów w bia∏ych szatach, na obliczach których widaç by∏o surowoÊç i skupienie. Po ich bladych twarzach mo˝na by∏o ∏atwo poznaç, jak byli wyczerpani postem i ˝yciem ascetycznym, a dla oczu magów widoczne by∏o wychodzàce z nich b∏´kitnym Êwiat∏em i jasna aureola otaczajàca ich g∏owy. Zatopiony w g∏´bokiej modlitwie t∏um modlàcych si´, równie˝ wy∏ania∏ z siebie czyste emanacje, które utworzy∏y z∏ocisty ob∏ok, unoszàcy si´ pod sklepieniem. Wszyscy zebrani tutaj ludzie byli “nie z tego Êwiata”, dusze ich torowa∏y sobie drog´ ku Niebu, w które goràco wierzyli. Magowie i Niwara ukl´kli, ∏àczàc si´ we wspólnej modlitwie razem z wierzàcymi, a oczy ich ze wzruszeniem b∏àdzi∏y po tym schronisku, Êledzonej i przeÊladowanej wiary. Wzd∏u˝ Êcian sta∏y trumny Êwi´tych, a z ka˝dej z nich wychodzi∏y strumienie z∏ocistego Êwiat∏a, czyniàc je podobnymi do p∏onàcego stosu. W czasie wielkiej, uroczystej chwili, kiedy kap∏an niosàc Âwi´te Dary wyszed∏ zza o∏tarza, nastàpi∏a g∏´boka cisza. Nagle grot´ zala∏o dziwne Êwiat∏o, pod sklepieniem rozleg∏y si´ pot´˝ne nieziemskie pienia a w przestrzeni unosi∏y si´ jasne, przezroczyste jak Ênie˝nobia∏y ob∏ok postacie. W tej samej chwili ponad kielichem, otoczonym snopami oÊlepiajàcego Êwiat∏a, ukaza∏a si´ g∏owa Chrystusa w cierniowej koronie. Na Boskim obliczu widnia∏ niedajàcy si´ wyraziç smutek. Po chwili wizja zblad∏a i tylko nad kielichem p∏onà∏ jeszcze z∏ocisty p∏omieƒ, który nast´pnie szybko zniknà∏ wewnàtrz Êwi´conego naczynia. Goràca, dzi´kczynna modlitwa pop∏yn´∏a z serc magów. Wszyscy odczuwali radoÊç ogromnà, ˝e zachowa∏y si´ jeszcze na ziemi miejsca, gdzie Bóg objawia∏ swojà mi∏oÊç i gdzie nie zerwano ∏àcznoÊci mi´dzy Stwórcà i Jego stworzeniem. Po skoƒczonym nabo˝eƒstwie magowie zaznajomili si´ z wiernymi i zwiedzali podziemia, a Narajana przedstawi∏ Supramatiemu starca, o którym by∏a mowa wy˝ej. S´dziwy staruszek zaprosi∏ maga do swojej celi – maleƒkiego pokoiku, w którym znajdowa∏ si´ stó∏, krzes∏o, ∏ó˝ko i obraz Bogarodzicy. Posadziwszy goÊcia na jednym krzeÊle, zaczà∏ go wypytywaç o wszystko, co si´ dzieje w Êwiecie, od którego dawno ju˝ si´ odsunà∏. Nadchodzàcy koniec Êwiata nie zdziwi∏ go ani troch´, przy czym z kolei sam odpowiedzia∏, ˝e w Moskwie dziejà si´ dziwne rzeczy, wskazujàce, ˝e wyst´pki, dokonywane na ziemi przez jej upad∏à ludzkoÊç, wreszcie sprzykrzy∏y si´ Niebu. I tak jeden z bliskich znajomych, mieszkajàcy w mieÊcie, opowiada∏ mu, ˝e w czasie, w którym kiedyÊ obchodzono uroczystoÊç Wielkiejnocy, demony jawnie wÊcieka∏y si´ i mi´dzy satanistami zdarza∏o si´ bardzo wiele podejrzanych zabójstw, lub wypadków nag∏ej Êmierci. Niektórzy opowiadali, ˝e w Noc Zmartwychwstania, s∏yszano w Êwiàtyniach szataƒskich krzyki, j´ki i szlochanie, a po ulicach biega∏y stada nieczystych i plugawych zwierzàt z g∏owami ludzkimi. Natomiast w dawnych koÊcio∏ach, w tym samym czasie, s∏ychaç by∏o dêwi´ki dzwonów, których ju˝ dawno tam nie by∏o, a pod sklepieniem rozlega∏y si´ pienia, s∏awiàce Zmartwychwstanie Chrystusa i z nieba spada∏y – w postaci ogników – tysiàce iskier. W czasie tych niebieskich zjawisk, sataniÊci byli zupe∏nie oszo∏omieni i zgn´bieni, chowali si´, do-
19
znawali skurczów i ci´˝kich cierpieƒ. Na drugi dzieƒ, po zwiedzeniu owych podziemi, Supramati odjecha∏, zobowiàzawszy Dachira i Narajan´, a˝eby go odwiedzili zaraz po uczcie u Szeloma. – Znajdziecie z pewnoÊcià wiele interesujàcych wiadomoÊci dla siebie, choçby ze wzgl´du na to, ˝e pi´kna pani Ischet zamierza zdobyç mnie – rzek∏ weso∏o. – Dobrze, ˝e Olga nie wie nic o zamiarach tak niebezpiecznej rywalki, mog∏oby to zepsuç wszystkie jej próby – zauwa˝y∏ Narajana ˝artem. Wszyscy si´ rozeÊmieli i uÊciskawszy sobie d∏onie, rozstali si´.
ROZDZIA¸ IV Po up∏ywie kilku dni od powrotu do Carogrodu, Supramati otrzyma∏ zaproszenie dla siebie oraz Niwary na uczt´ do pa∏acu Szeloma Jezodota. Zaproszenie przywióz∏ sam Madim, lecz tym razem satanista nie mia∏ swojej zwyk∏ej pewnoÊci siebie. By∏ blady i w jego ponurym spojrzeniu widaç by∏o strach, nieufnoÊç i tajonà nienawiÊç. Supramati przyjà∏ go po przyjacielsku i obieca∏ przybyç na uczt´. W dzieƒ uczty, na d∏ugo przed udaniem si´ do Szeloma, Supramati wezwa∏ Niwar´ do laboratorium i obaj wzi´li zwyk∏à elektrycznà kàpiel, po czym mag otworzy∏ metalowà skrzyni´ i roz∏o˝y∏ na stole wyj´te z niej ró˝ne przedmioty. – Potrzebna nam b´dzie dzisiaj osobliwa toaleta! – rzek∏, uÊmiechajàc si´ i poda∏ Niwarze coÊ w rodzaju b∏´kitnawego, fosforyzujàcego trykotu, który ten spiesznie w∏o˝y∏ na siebie. Cienka i niezwykle mi´kka tkanina zupe∏nie przylgn´∏a do cia∏a i ku zdziwieniu Niwary, czyni∏a wra˝enie jakby z niej rozchodzi∏ si´ ciep∏y pràd po ca∏ym ciele. Na plecach i piersiach, a tak˝e po bokach, widaç by∏o wyszyte z∏otem kabalistyczne znaki i formu∏y. Na trykot ten w∏o˝y∏ Niwara zwyk∏e lecz strojne, niebieskie ubranie ze srebrnym pasem i równie˝ niebieski, aksamitny p∏aszcz bez r´kawów wyszyty srebrem. – Nie zapomnij zabraç magicznego ber∏a oraz zatknij za pas ten oto kind˝a∏, który mo˝e ci si´ bardzo przydaç. Bàdê przygotowany na wszystko, Niwaro i strze˝ si´, albowiem b´dà usi∏owali zgubiç nas wszelkimi Êrodkami: truciznà, ˝mijami jadowitymi, mogà nas uwi´ziç i Bóg wie co jeszcze. Lecz wszystko to, oczywiÊcie do niczego nie doprowadzi. Weê jeszcze ten magiczny pierÊcieƒ; rozjaÊni on ci najciemniejszy loch i otworzy najbardziej skomplikowany zamek. Wszak znasz sposób jego u˝ycia? – Tak nauczycielu. Dziwi´ si´ tylko, ˝e Szelom rozporzàdzajàc tak wielkà si∏à piekielnà, nie wie, ˝e nieÊmiertelnych nie mo˝e zabiç ani trucizna, ani zwierz´. – Otó˝ to. Pomimo swej du˝ej si∏y w dziedzinie z∏a, on o wielu rzeczach nie ma poj´cia w dziedzinie dobra. Tajemnica pierwotnej esencji by∏a surowo i troskliwie strze˝ona i choç on o niej wiedzia∏, nie zna jednak wszystkich w∏asnoÊci i sposobów u˝ycia tej tajemnej materii. W ka˝dym razie, je˝eli nie ma on nawet zamiaru zabiç mnie, to liczy jednak na to, ˝e zdo∏a mnie powa˝nie os∏abiç, bàdê za pomocà trucizny lub drogà pokusy. Podczas tej rozmowy Supramati wk∏ada∏ na siebie cienki jak gaza trykot, mieniàcy si´ wszystkimi barwami t´czy, jakby by∏ utkany z brylantów. Na plecach, bokach, r´kach i nogach widoczne by∏y ogniste, kabalistyczne znaki i formu∏y, a na piersiach, w Êrodku gwiazdy maga, p∏onà∏, uwieƒczony krzy˝em, kielich rycerzy Graala. Dziwna ta odzie˝ tak ÊciÊle przylega∏a do elastycznego cia∏a maga, ˝e tworzy∏a jakby drugà skór´. Nast´pnie stanà∏ on na Êrodku du˝ej, metalowej tarczy z kabalistycznymi znakami, a Niwara uklàk∏ u jego nóg. Mieczem magicznym nakreÊli∏ Supramati ko∏o, k∏aniajàc si´ kolejno na wszystkie cztery strony Êwiata. Tym˝e mieczem uczyni∏ w powietrzu fosforyzujàce znaki i wymówi∏ formu∏y, wywo∏ujàce duchy ˝ywio∏ów. Le˝àce obok tarczy, na trzech trójnogach, zio∏a same si´ zapali∏y i po chwili laboratorium nape∏ni∏o si´ ogniem i dymem kadzid∏a. Przy ka˝dym poruszeniu miecza, ukazywa∏ si´ t∏um mglistych istot o barwie fioletowej, czerwonej, zielonej i b∏´kitnej. Cia∏a ich nie mia∏y wyraênych
20
kszta∏tów; uformowane by∏y tylko g∏owy, a oczy Êwieci∏y rozumem i pot´˝nà si∏à. Duchy przestrzeni rozmieÊci∏y si´ woko∏o czterema koncentrycznymi kr´gami; najni˝ej sta∏y fioletowe, nast´pnie zielone, dalej czerwone i w koƒcu b∏´kitne – duchy powietrza. – Podleg∏e mi, duchy ˝ywio∏ów! Rozkazuj´ wam, abyÊcie otoczy∏y mnie i broni∏y, a tak˝e otoczy∏y swojà opiekà mojego ucznia – groênie i rozkazujàco zawo∏a∏ Supramati. Da∏ si´ s∏yszeç g∏uchy szum, podobny do szelestu liÊci, a po chwili owe mgliste postaci poblad∏y i rozwia∏y si´ zupe∏nie w powietrzu. – Teraz nasza dostojna stra˝ jest ju˝ uprzedzona i nie opuÊci nas – rzek∏ Supramati, zst´pujàc z tarczy i zabierajàc si´ do dokoƒczenia swojej toalety. Ca∏y ubrany by∏ bia∏o. Mia∏ na sobie szeroki srebrny trykot, usiany brylantami pas, p∏aszcz bez r´kawów ze srebrnego aksamitu i szalik z takich koronek, jakich ju˝ w ogóle nigdzie nie by∏o. – Bo˝e! JakiÊ ty pi´kny, nauczycielu! – rzek∏ z zachwytem Niwara, patrzàc na niego. G∏adzàc swoje w∏osy przed lustrem, Supramati nie móg∏ powstrzymaç uÊmiechu: – Tylko nie zakochaj si´ we mnie ty, zamiast madame Ischet. Widok dwóch zakochanych adeptów wypad∏by jeszcze ciekawiej, ni˝ uczta Szeloma – za˝artowa∏. – A teraz, na zakoƒczenie naszych przygotowaƒ, musimy wypiç esencji, która pomno˝y dziesi´ciokrotnie nasze fizyczne i astralne si∏y – doda∏. Po czym wyjà∏ z szafy rzeêbione pude∏ko z dwoma flakonami, czerwonym i niebieskim oraz z dwoma kielichami, srebrnym i z∏otym. Z czerwonego flakonu nape∏ni∏ srebrny kielich czerwonym, g´stym p∏ynem, przypominajàcym ciep∏à, dymiàcà krew. – To dla ciebie – rzek∏ Supramati, podajàc kielich Niwarze, który wychyli∏ go duszkiem. – A to dla mnie – doda∏, nalewajàc do drugiego kielicha b∏´kitnawy, fosforyzujàcy p∏yn. – Uff! Zdaje mi si´, ˝e w tej chwili móg∏bym wyrywaç z´by z korzeniami! – zauwa˝y∏ Niwara, oddychajàc pe∏nà piersià. – JeÊli chcesz wyróbowaç swà si∏´, to niechaj dàb zastàpi ci ten oto pr´t ˝elazny – zaproponowa∏ Supramati, podajàc mu wydobyty z kàta, gruby kawa∏ek ˝elaza. Bez ˝adnego wysi∏ku Niwara skr´ci∏ go spiralnie i zadowolony z siebie, rzek∏: – To by∏o bardzo ∏atwe i przyjemne, lecz z wi´kszym jeszcze zadowoleniem uczyni∏bym taki korkociàg z samego Szeloma. Pa∏ac Szeloma by∏ wspaniale iluminowany, a tak˝e wielki plac przed nim oraz przylegajàce ulice zapchane by∏y ciekawym t∏umem, oczekujàcym widocznie przybycia hinduskiego ksi´cia. Olbrzymia poczekalnia, oÊwietlona jak we dnie, równie˝ zape∏niona by∏a strojnym i ciekawym t∏umem goÊci. W chwili, kiedy przyby∏ mag, t∏um rozstàpi∏ si´ natychmiast i cofnà∏ instynktownie, opanowany nieprzyjemnym uczuciem. Spokojnie i z godnoÊcià wchodzi∏ Supramati po szerokich, pokrytych kobiercem schodach, ozdobionych statuami satyrów i demonów. Nagle jakiÊ ∏adny posà˝ek diabelski z czarnego marmuru, niezbyt widocznie mocno stojàcy na postumencie, zachwia∏ si´, stoczy∏ ze schodów i porani∏ satanistów, którzy stojàc gromadkà szeptali coÊ, nienawistnymi spojrzeniami przeprowadzajàc obu adeptów. Przy wejÊciu do wielkiej sali, Szelom powita∏ maga niskim uk∏onem: – CzekaliÊmy tylko na ciebie, ksià˝´; wszyscy goÊcie nasi ju˝ dawno zebrali si´ – rzek∏, zapraszajàc uprzejmie Supramatiego i prowadzàc go prosto ku estradzie, która znajdowa∏a si´ w g∏´bi sali. Sta∏y tam trzy z∏ocone folete; wysokie oparcia dwóch z nich zdobi∏y g∏owy koz∏a z rubinowymi, b∏yszczàcymi oczami, na oparciu zaÊ Êrodkowego fotela widoczna by∏a odwrócona na dó∏ pentagramma. Obok jednego z nich sta∏a Ischet. Jej wielkie, ciemne oczy ciekawie patrzy∏y na strojnà, bia∏à postaç zbli˝ajàcego si´ do niej maga. Dziwna suknia m∏odej kobiety, cudownie dostosowana by∏a do jej urody. Zamiast modnego wówczas trykotu, Ischet mia∏a na sobie siatk´ z czarnych pere∏ i rubinów, coÊ w rodzaju spódniczki z szerokimi frendzlmi u do∏u z takich˝e samych kamieni. Zgrabny i gibki jej stan otacza∏ szeroki, z∏oty pas, wysadzany brylantami; gór´ os∏ania∏ stanik z purpurowej gazy , wyci´ty w kszta∏cie pó∏ksi´˝yca, obna˝ajàc piersi, z lekka zakryte brylantowymi napierÊnikami. Na szyi b∏yszcza∏a kolia, sk∏adajàca si´ z kilku sznurów, które w kszta∏cie kàta opuszcza∏y si´ po Êrodku piersi i ∏àczy∏y ze stanikiem. Wspania∏e, czarne, prawie granatowe, w∏osy Ischet, by∏y rozpuszczone i okrywa∏y jà jakby jedwabistym p∏aszczem. Cieniutki z∏oty diadem podtrzymywa∏ niesforne k´dziory, a nad czo∏em mieni∏ si´ maleƒki nietoperz, cudo sztu-
21
ki jubilerskiej; cia∏ko jego i roz∏o˝one skrzyde∏ka, zrobione by∏y z czarnych brylantów, szarej per∏y i filigranu, a oczy z rubinów. Nigdy zapewne pi´knoÊç m∏odej kobiety nie posiada∏a tak demonicznego czaru. W tej chwili Ischet by∏a prawdziwym wcieleniem lubie˝noÊci i rozkoszy w jej najwyszukaƒczej formie. Kiedy Supramati sk∏oni∏ przed nià g∏ow´, ostry ogieƒ b∏ysnà∏ w jej czarnych, jak noc, oczach i z czarujàcym uÊmiechem odpowiedzia∏a na uk∏on. Supramati usiad∏ i zaczà∏ oglàdaç sal´. Przedstawia∏a ona dziwny i czarowny widok, dzi´ki swemu urzàdzeniu, oÊwietleniu i wspania∏ym, ci´˝kim, z∏otem szytym draperom. Natomiast zebrany w niej t∏um, ze swoim zwierz´cym wyrazem twarzy, ogólnym nieokrzesaniem zwyrodnia∏ej rasy i nies∏ychanym bezwstydem ubiorów i strojów, wydawa∏ si´ magowi wstr´tnym. Nieopodal od niego siedzia∏ Niwara z Madimem. Na dany przez Szeloma Jezodota znak rozpoczà∏ si´ pierwszy numer programu uroczystoÊci. Rozleg∏ si´ dziwny, dziki Êpiew, a z dwóch bocznych wejÊç wpad∏y grupy tancerzy i tancerek. Wszyscy ozdobieni byli naszyjnikami, pasami i diademami z drogocennych kamieni; kobiety mia∏y na sobie szerokie gazowe szarfy, a m´˝czyêni trzymali w r´kach jedwabne wachlarze. Dreszcz obrzydzenia przebieg∏ po ciele Supramatiego, przy tym podobne uczucie sprawia∏a mu i obecnoÊç jego sàsiadki. Powiadajà, ˝e sprzecznoÊci godzà si´ i jak gdyby na potwierdzenie tego paradoksu, w danym wypadku, wy˝sza cnota przyciàga∏a wy˝szà nami´tnoÊç. Nie zwracajàc wcale uwagi na widowisko, Ischet po˝era∏a oczami spokojne i przepi´kne oblicze maga, a lekki i subtelny aromat, który otacza∏ go, upaja∏ jà i osza∏amia∏. Nigdy jeszcze nie spotka∏a takiej czarujàcej istoty, a siedzàcy obok niego Szelom wydawa∏ si´ jej po prostu odpychajàcym i wstr´tnym. Teraz oczywiÊcie nie potrzebowa∏a ju˝ ˝adnego nakazu, aby roztoczyç przed Supramatim swà diabelskà sztuk´. Pragn´∏a sama ujarzmiç i zdobyç tego cz∏owieka, który podoba∏ si´ jej jak nikt dotychczas i na widok którego zawrza∏y w niej wszystkie nieczyste ˝àdze. Supramati odczuwa∏ nieprzyjmne falowanie pieniàcej si´ obok niego burzy zwierz´cych uczuç, lecz spokojne jego oblicze nie zdradza∏o myÊli. Nawet bawi∏o go troch´, kiedy spostrzeg∏ obawy Ischet, aby Szelom nie zauwa˝y∏, ˝e czyni ona porównanie mi´dzy nim, a Supramatim, l´kajàc si´ zapewne jakiejÊ przykrej kary. Ponury wzrok strasznego i okrutnego gospodarza Êlizga∏ si´ po nim, starajàc si´ odgadnàç, jakie wra˝enie czynià na goÊciu przedstawienie i p∏omienne spojrzenia sàsiadki. Na zaproszonych zaÊ taƒce dzia∏a∏y podniecajàco. Dziki szum, szepty, Êmiechy i histeryczne krzyki rozlega∏y si´ w ró˝nych miejscach sali, twarze poczerwienia∏y, a oczy b∏yszcza∏y. Kiedy tancerze oddalili si´, przed estradà rozes∏ano wielki dywan, na który wszed∏ w podesz∏ym wieku cz∏owiek, ca∏y ubrany na czarno, z pstrokatà chustkà na g∏owie, przypominajà∏cà turban. Stanà∏ na Êrodku dywanu, dwóch zaÊ ludzi postawi∏o przed nim instrument w rodzaju harfy. Cz∏owiek ów zagra∏ na nim, akompaniujàc do dziwnej pieÊni o wibrujàcych i tak przenikliwych melodiach, ˝e przypomina∏a raczej Êwist powietrza. Powoli wszystko pokry∏o si´ czerwonym oparem. Rozleg∏ si´ trzask a ze wszystkich stron zacz´∏y ukazywaç si´ ró˝nej wielkoÊci w´˝e, pe∏znàce mi´dzy rz´dami trwo˝nie cisnàcych si´ goÊci. Lecz gady nie zwraca∏y widocznie uwagi na przera˝enie goÊci i kierowa∏y si´ prosto ku dywanowi, gdzie otoczy∏y grajka i stanàwszy na ogonach, rozpocz´∏y swoisty straszny taniec; Êlepia ich b∏yszcza∏y fosforycznym blaskiem, a z otwartych paszcz wydobywa∏a si´ zielonkawa piana. Poniecenie plàsajàcych gadów by∏o niezwyk∏e. Unoszàca si´ w powietrzu mg∏a szybko si´ zmaterializowa∏a i na dywan spad∏a z przestrzeni chmura w´˝ów. WÊród tych gadów, które zjawi∏y si´ pierwsze, zapanowa∏a teraz szalona wÊciek∏oÊç. Rzuci∏y si´ one na nowo przyby∏e i rozpocz´∏a si´ zaciek∏a walka. Zwinne cia∏a ich splata∏y si´, miga∏y ostre j´zyki, lecz nagle sta∏o si´ coÊ odra˝ajàcego. G∏owy spad∏ych z powietrza w´˝ów przemieni∏y si´ w ludzkie czerepy i zacz´∏y wygwizdywaç rozdzierajàce melodie, które zla∏y si´ z przeraêliwym Êwistem ziemskich w´˝ów. Po chwili kilku ludzi przywlok∏o m∏odzieƒca i dziewczyn´, zdr´twia∏ych ze strachu i rzuci∏o ich w to k∏´bowisko gadzin, te w jednej chwili napad∏y na rzuconà im zdobycz. Supramati natychmiast podniós∏ r´k´, przekr´ci∏ magiczny pierÊcieƒ kamieniem do góry i posypa∏y si´ z niego snopy iskier, a krótka formu∏a, wypowiedziana dêwi´cznym g∏osem, zag∏uszy∏a panujàcy na sali zgie∏k. Jakby pora˝one piorunem gady przywar∏y do ziemi i znieruchomia∏y na chwil´, lecz nast´pnie obydwa obozy nieoczekiwanie rozdzieli∏y si´ i w´˝e rzuci∏y si´ na czarownika, który straci∏ zupe∏nie g∏o-
22
w´, obali∏y go i zacz´∏y zeƒ wysysaç krew, ziemskie zaÊ w´˝e zsun´∏y si´ z dywanu i skierowa∏y ku Supramatiemu. Na czele pe∏z∏a wielka ˝mija z zielonkawà ∏uskà. Zbli˝ywszy si´ do estrady, stan´∏a na ogonie i z∏o˝y∏a u nóg maga b∏´kitnawy, b∏yszczàcy kamieƒ, który trzyma∏a w paszczy. Supramati uczyni∏ r´kà przyjacielski ruch i pó∏g∏osem wymówi∏ kilka dziwnych wyrazów, które gad zrozumia∏ widocznie, poniewa˝ syknàwszy przeraêliwie podpe∏z∏a z powrotem, a pos∏uszne temu sygna∏owi w´˝e, zawróci∏y, rozsypa∏y si´ we wszystkie strony i znikn´∏y. W tym czasie nad dywanem zerwa∏ si´ k∏àb dymu, nast´pnie na sali da∏ si´ s∏yszeç g∏uchy szum wiatru i nastàpi∏a zupe∏na cisza. Na pod∏odze wala∏ si´ trup czarownika, obie zaÊ jego ofiary znikn´∏y. Ca∏e to zajÊcie trwa∏o zaledwie kilka chwil, a ca∏y t∏um goÊci oniemia∏ ze zdumienia. Sam gospodarz by∏ zdziwiony i dusi∏ si´ ze wÊciek∏oÊci, a Ischet patrzy∏a na Supramatiego w nami´tnym zachwycie. – To nie jest zupe∏nie w porzàdku, ksià˝´, naruszaç w cudzym domu porzàdek sztuczkami nie nale˝àcymi do programu – zachrypni´tym ze z∏oÊci g∏osem powiedzia∏ po chwili Szelom, a oczy jego b∏ysn´∏y diabelskim gniewem. – Wybacz, nie pozwoli∏bym sobie wtràcaç si´, gdyby wszyscy uczestnicy widowiska byli twoimi poddanymi, panie Szelomie Jezodot; cz∏onków zaÊ mego stronnictwa uwa˝am sobie za obowiàzek broniç wsz´dzie i zawsze… – odrzek∏ Supramati z wynios∏ym spokojem. Szelom zacisnà∏ z´by, lecz opanowawszy si´, odpowiedzia∏ pogardliwie: – Z tego punktu widzenia masz racj´; dlatego wi´c b´dziemy kontynuowali dalej program naszej uroczystoÊci i pos∏uchamy teraz koncertu, który przygotowa∏em specjalnie na twojà czeÊç, ksià˝´. W czasie tej rozmowy Êpiesznie uprzàtni´to trupa i dywan, a ich miejsce zaj´∏a orkiestra, sk∏adajàca si´ z 66–ciu grajków i dwudziestu Êpiewaków. Muzykanci mieli skrzypce, wiolonczele i kilka fletów; wszyscy byli szkaradni i nieprzyzwoici, a twarze ich nosi∏y pi´tno wszystkich wyst´pków i zwierz´cych nami´tnoÊci. – Masz przed sobà staro˝ytnà orkiestr´. Podobne instrumenty nasza sztuka muzyczna dawno ju˝ zarzuci∏a, ale poniewa˝ wy – nieÊmiertelni – wieki liczycie jak inni ludzie lata, wi´c chcia∏em ci sprawiç przyjemnoÊç koncertem z dawnych czasów – rzek∏ Szelom i jego stalowy, szyderski wzrok wpi∏ si´ w g∏´bokie oczy maga. Lecz ten odpowiedzia∏ tylko przyjacielskim skinieniem g∏owy , gdy˝ w tej chwili Êpiewacy rozpocz´li pieʃ na czeÊç Bachusa, a kiedy skoƒczyli orkiestra zacz´∏a swojà piekielnà muzyk´. Okaza∏o si´, ˝e struny tych instrumentów zrobione by∏y z kiszek ludzi, szczególnie z zam´czonych w sposób okrutny kobiet i dzieci. Nawet nieustraszona i w pe∏ni uzbrojona dusza Supramatiego wzdrygn´∏a si´ na widok strasznego obrazu, jaki zarysowa∏ si´ przed jego duchowym wzrokiem, kiedy s∏ucha∏ tych okropnych dêwi´ków. Tam, w oparach czerwonego dymu krà˝y∏y gibkie i zwinne cia∏a larw oraz innych demonicznych istot z po˝àdliwymi oczami i krwawymi wargami; a wÊród nich, opuszczone i cierpiàce, wi∏y si´ widma zam´czonych ofiar. Piekielna muzyka trwa∏a dalej, dêwi´ki j´cza∏y, wy∏y i p∏aka∏y; ca∏à gam´ cierpieƒ ludzkich, od beznami´tnego bluênierstwa do bezgranicznej rozpaczy, s∏ychaç by∏o w tych strasznych, lecz a˝ nazbyt wyraênych i dobitnych melodiach, wydobywanych niewàtpliwie przez wielkich artystów. Niwara by∏ blady jak trup, pot la∏ si´ strumieniem z jego czo∏a i nawet jasny, surowy wzrok Supramatiego zasnu∏ si´ smutkiem. RzeczywiÊcie wszystko, co teraz nast´powa∏o, stawa∏o si´ coraz bardziej odra˝ajàce, wstr´tne i wprowadzajàce w sza∏. S∏udzy – zwierz´ta, roznosi∏y kielichy, nape∏nione parujàcà krwià. Szelom, a tak˝e i Ischet z rozkoszà wychylali kielichy tego okropnego napoju, chciwie wdychajàc zara˝one miazmaty, które nape∏nia∏y powietrze i zaczyna∏y ju˝ przenikaç osza∏amiajàcymi aromatami. Grupa kobiet – zawsze bardziej sk∏onnych zarówno do z∏ego jak i dobrego – szybko przedar∏a si´ do estrady i ze sprytem i kocià zwinnoÊcià, opanowawszy chwilowe wahanie – zacz´∏a wchodziç na jej stopnie. Prawie nic ludzkiego nie by∏o w tych rozpalonych twarzach z gorejàcymi oczami i urywanym oddechem. Jedna z nich rzuci∏a si´ do nóg Szeloma, ca∏ujàc jego kolana. Supramati ci´˝ko dyszàc w tej g´stej, zara˝onej atmosferze i wzdrygajàc si´ z obrzydzenia, opar∏ si´ o por´cz foleta i patrza∏ w ziemi´. Inne bezwstydnice gotowe ju˝ by∏y rzuciç si´ na niego, lecz Ischet skoczy∏a nagle, w r´ce jej b∏ysnà∏ sztylet, który zatopi∏a w piersi jednej z kobiet; to oczywiÊcie wywo∏a∏o
23
wÊród nich pop∏och i zmusi∏o je do odwrotu. Nie zwracajàc wcale uwagi na swojà ofiar´, zalanà krwià, Ischet rzuci∏a si´ na Supramatiego; w szale zazdroÊci i nami´tnoÊci, jak wà˝ owin´∏a si´ ko∏o niego i stara∏a przywrzeç wargami do jego ust. Mag nie poruszy∏ si´ wcale, lecz natychmiast jakby pod dzia∏aniem pràdu elektrycznego, Ischet zosta∏a odrzucona i nieprzytomna zwali∏a si´ na ziemi´. Z przekleƒstwem Szelom skoczy∏ z miejsca, brutalnie odepchnà∏ kobiety i pochyliwszy si´ nad Ischet, podsunà∏ jej do nosa wyj´ty zza pasa flakon. Z bia∏à jak marmur twarzà i cudownymi rysami podobna by∏a teraz do pi´knej rzeêby. Po chwili Ischet poruszy∏a si´ i j´kn´∏a g∏ucho, wówczas na dany przez Szeloma znak podbieg∏y kobiety i wynios∏y jà z sali. Supramati rzuci∏ wzrokiem po sali, szukajàc oczami Niwary i spostrzeg∏, ˝e ten z trudem broni si´ od naporu otaczajàcych go kobiet i m´˝czyzn, którzy chcieli zmusiç go do wypicia czaszy krwi i wzi´cia udzia∏u w orgii. Supramati skupi∏ si´, promieƒ Êwiat∏a b∏ysnà∏ w jego oczach i jak rakieta polecia∏ na pomoc wiernemu uczniowi, odrzucajàc odeƒ napastników, podobnych w tej chwili do zwierzàt. Szelom zatrzàs∏ si´ z wÊciek∏oÊci i – gdyby Supramati nie by∏ nieÊmiertelnym i magiem – zabi∏by go pora˝ajàc samym spojrzeniem, po˝erajàcym jak ogieƒ. Po chwili Szelom powsta∏ i zachryp∏ym od z∏oÊci g∏osem rzek∏: – Widz´, ksià˝´, ˝e obecnoÊç twoja psuje nastrój moim goÊciom i przeszkadza zabawie, mo˝e wi´c przejdziemy do sàsiedniego pokoju, gdzie b´dziemy mogli porozmawiaç spokojnie. Supramati podniós∏ si´ bez sprzeciwu, po czym przeszli obaj poprzez rozszala∏y i rozjuszony t∏um i wkrótce znaleêli si´ w ma∏ej sali, przygotowanej widocznie dla intymnej kolacji, gdy˝ stó∏ by∏ nakryty wprawdzie tylko na dziesi´ç osób, lecz z królewskim przepychem. Maleƒkie bufety pe∏ne by∏y owoców, s∏odyczy i wina. Poprzez szerokie, rzeêbione arkady widaç by∏o amfilad´ pokojów z nakrytymi do uczty sto∏ami, która mia∏a si´ odbyç po z∏o˝eniu ofiar szatanowi i zakoƒczyç uroczystoÊç. Szelom przyprowadzi∏ Supramatiego do krzes∏a, sam zaÊ usiad∏ naprzeciw niego i przysunà∏ mu pó∏misek z pieczonym mi´sem. – Dzi´kuj´ – rzek∏ Supramati, odsuwajàc lekko pó∏misek – nie trudê si´ i nie ugaszczaj mnie, Szelomie Jezodot. Usta maga nie mogà dotykaç waszego nieczystego pokarmu, jak i oko nie mo˝e zachwycaç si´ strasznà orgià, którà urzàdzi∏eÊ dla mnie. Móg∏bym przerwaç t´ piekielnà i ohydnà scen´ i zniszczyç niegodziwe istoty, które nazywasz swoimi goÊçmi, lecz w domu twoim nie chc´ u˝ywaç broni przeciwko tobie, zw∏aszcza, ˝e nie nadszed∏ jeszcze czas naszej walki. Nie gub Ischet, twej strasznej przyjació∏ki, wszak jej próba ow∏adni´cia mnà jest daremna; a ty powinieneÊ by∏ wiedzieç, ˝e nami´tnoÊci lubie˝ne i pociàgajàce wdzi´ki kobiet – nie majà ju˝ w∏adzy nade mnà. Ja mog´ kochaç tylko pi´knoÊç duchowà. Szelom zmierzy∏ go ponurym spojrzeniem. – JesteÊ cz∏owiekiem z krwi i koÊci i nic ludzkiego nie mo˝e byç obcym dla ciebie; powinieneÊ doÊwiadczyç wszystkich ludzkich s∏aboÊci i pragnieƒ. Dlaczegó˝ wi´c pi´knoÊç i mi∏oÊç majà byç bezsilne wobec ciebie, skoro twój wiecznie m∏ody organizm pe∏en jest ˝ycia i si∏y?… W tej chwili zbli˝y∏ si´ Madim i na maleƒkiej tacy poda∏ Supramatiemu kielich wina. Mag wzià∏ go do r´ki, lecz zaledwie postawi∏ na stole, gdy nagle p∏yn pokry∏ si´ smugà dymu, zap∏onà∏ i spali∏ si´ ró˝nobarwnymi ogniami. – Podano mi trucizn´ i dlatego pozwól, kochany gospodarzu, ˝e odpowiem ci twoimi s∏owami, które przed chwilà wyrzek∏eÊ do mnie: “nie przystoi podawaç goÊciowi trucizny, a zamiar morderstwa nie wchodzi do programu”. Szelom a˝ zarycza∏ ze wÊciek∏oÊci i twarz jego wykrzywi∏a si´ w skurczu. W tej˝e chwili rozleg∏ si´ lekki trzask i fotel Suprametiego zaczà∏ opadaç w dó∏ z tak zawrotnà szybkoÊcià, ˝e on sam by∏ zdziwiony i nie pojmowa∏, czy leci w przepaÊç, czy do studni. Kiedy wreszcie opadanie skoƒczy∏o si´, Supramati zobaczy∏, ˝e znajduje si´ w doÊç du˝ej, okràg∏ej sali, oÊwietlonej s∏abo czerwonymi lampami. Lecz skoro tylko mag podniós∏ si´, krzes∏o natychmiast zosta∏o uniesione do góry, na co on nie zwróci∏ wcale uwagi i zaczà∏ oglàdaç umeblowanie. Na Êrodku sali znajdowa∏a si´ tylko kozetka, fotel i stó∏, na którym sta∏a szeroka, srebrna miednica, nape∏niona krwià; dwanaÊcie nisz, mieszczàcych si´ wzd∏u˝ Êcian, zdobi∏y posàgi demonów w nieprzyzwoitych pozach, a na trójnogach pali∏y si´ zio∏a z ostrym, ci´˝kim zapachem, który pobudza∏ do ero-
24
tycznego sza∏u. We wszystkich kàtach widoczne by∏y odra˝ajàce mordy zmaterializowanych larw, Êliskich i rozd´tych od poch∏oni´tej krwi, opanowanych ˝ywymi nami´tnoÊciami i gotowych rzuciç si´ na maga. Lecz wstrzymywa∏y je duchy ˝ywio∏ów, które choç ju˝ bardzo os∏abione zara˝onymi emanacjami domu, jednak walczy∏y jeszcze m´˝nie. Przede wszystkim i sam Supramati broni∏ si´. Pot´˝nà wolà swojà, która zdolna by∏a poruszaç bry∏y granitowe, w okamgnieniu opró˝ni∏ nisze, a stràcone na ziemi´ bezwstydne posàgi rozpad∏y si´ w drobne czàsteczki. Nast´pnie z podniesionej r´ki jego mign´∏y j´zyki ognia, które zniszczy∏y krew w owej misie i pogasi∏y ognie na trójnogach. Wreszcie deszcz iskier posypa∏ si´ na larwy, które z j´kiem i ∏kaniem szybko rozprasza∏y si´ i znika∏y, a z wyciekajàcej krwi, którà przedtem wyssa∏y, wydobywa∏ si´ cuchnàcy, czerwony opar, powodujàcy md∏oÊci. Po chwili wszystkie larwy znikn´∏y zupe∏nie, jakby wsiàk∏y w Êciany i w podziemiu zapanowa∏a g∏ucha cisza; lecz Supramati wiedzia∏, ˝e to tylko przerwa. Ukryte w Êcianie drzwi otworzy∏y si´ bez szelestu i w nich ukaza∏a si´ Ischet – ostatnia dla maga pokusa. – Nieszcz´sna, czego ˝àdasz ode mnie? Strze˝ si´ podchodziç bli˝ej, aby czysty p∏omieƒ, wychodzàcy ze mnie, nie spali∏ twego zatrutego wyst´pkami cia∏a – surowo przemówi∏ Supramati. – Czego ˝àdam od ciebie? Ja chc´ ciebie! JesteÊ pi´kny, jak czarowne zjawisko … Kocham i po˝àdam ciebie, tak jak jeszcze nie po˝àda∏am ˝adnego m´˝czyzny w moim ˝yciu i musisz nale˝eç do mnie! ˚aden Êmiertelny nie opar∏ si´ jeszcze mojej pi´knoÊci i wdzi´kom i ty nie b´dziesz pierwszym … Szybko odkorkowa∏a trzymany w r´ku flakon i rozla∏a woko∏o siebie znajdujàcy si´ w nim p∏yn. Ca∏e powietrze jakby zap∏on´∏o, a Êciany podziemia zatrz´s∏y si´ jak od wybuchu. Pora˝one tym uderzeniem duchy ˝ywio∏ów zadrga∏y, poblad∏y i rozproszy∏y si´ pod dzia∏aniem jadowitych miazmatów. Supramati pozosta∏ bezbronny. Ischet, która nie odrywa∏a od niego rozpalonych nami´tnoÊcià oczu, natychmiast wykorzysta∏a t´ chwil´, podskoczy∏a ku Supramatiemu, obj´∏a go i jak gdyby w napadzie sza∏u, wpi∏a swoje ostre z´by w jego r´k´. I nagle znowu pojawi∏y si´ larwy, rzuci∏y si´ na pomoc Ischet, oplàtujàc Supramatiego i usi∏ujàc powaliç go. Lecz nie obliczy∏y zapewne si∏ maga, który z szybkoÊcià b∏yskawicy skupi∏ swojà pot´˝nà wol´ i jednym porywem strzàsnà∏ duchowe gady, które z sykiem i j´kiem rozlecia∏y si´ w ró˝ne strony. Podniós∏szy r´ce, Supramati wymówi∏ zakl´cie i czepiajàca si´ go Ischet, niewidzialnà si∏à zosta∏a uniesiona w powietrze, a nast´pnie spad∏a na posadzk´. W chwili tej Supramati by∏ wspania∏y i straszny. Czysty i jasny, z promiennym wzrokiem, sta∏ on jak s∏up Êwiat∏a, poniewa˝ z ka˝dej czàstki jego cia∏a wydobywa∏ si´ jakiÊ wewn´trzny p∏omieƒ, a w tym czystym kr´gu p∏omiennym znów zebra∏y si´ duchy ˝ywio∏ów i wsparte nowymi si∏ami, otoczy∏y go. Ognisty zygzak przebieg∏ po podziemiach i spad∏ na le˝àcà ciàgle jeszcze Ischet. – Nikczemne i pod∏e stworzenie! – zagrzmia∏ g∏os Supramatiego – Za kar´, ˝eÊ by∏a taka zuchwa∏a, b´dziesz Êlepa i niema dopóki sama nie zapragniesz ujrzeç Êwiat∏a prawdy i ukorzyç si´. ˚aden w∏adca piekie∏ nie przywróci ci wzroku, ani mowy. Po chwili uderzenie pioruna wstrzàsn´∏o gmachem, gwa∏towny wiatr przelecia∏ po podziemiu i podchwycony przez duchy ˝ywio∏ów, Supramati uniós∏ si´ w obszar Êwiat∏a, a po kilku chwilach by∏ ju˝ w swoim laboratorium. Nied∏ugo po tym przyby∏ te˝ Niwara, trupioblady, ca∏y pokryty siƒcami, podrapany i w podartym p∏aszczu, lecz triumfujàcy. – Ach, nauczycielu! – zawo∏a∏. – Oto mog´ rzec Êmia∏o, ˝em si´ wyrwa∏ z samego piek∏a. Jedno tylko mnie niepokoi, ˝e zdaje si´ uÊmierci∏em z dwudziestu satanistów; rzecz w tym, ˝e niedok∏adnie obliczy∏em i elektryczne uderzenia by∏y, oczywiÊcie bardzo silne. – Dzia∏a∏eÊ zgodnie z prawem s∏usznej i koniecznej obrony. Kto si´ zbli˝a do elektrycznej maszyny, powinien ponosiç nast´pstwa. Lecz uspokój si´, Szelom ich o˝ywi. Ja dzia∏a∏em mniej litoÊciwie i okropnie. ˚eby ukaraç Ischet, pozbawi∏em jà wzroku i mowy – których ju˝ Szelom jej nie powróci i w ogóle nie uzdrowi – poniewa˝ targn´∏a si´ i oÊmieli∏a rzuciç si´ na maga. Ale dosyç ju˝ o tym, musimy szybko wziàç kàpiel, ˝eby oczyÊciç siebie i odzie˝, gdy˝ czuç nas padlinà. Po up∏ywie godziny obaj adepci siedli do swej skromnej wieczerzy. – Nauczycielu, co uczynimy z dwiema uratowanymi przez ciebie od w´˝ów ofiarami? Chocia˝ obie znajdujà si´ obecnie w twoim pa∏acu, to jednak nale˝à do niewierzàcych?
25
– Nie, do oboj´tnych, lecz dzisiejszy wypadek z pewnoÊcià wyleczy∏ ich z sympatii do satanizmu, a my spróbujemy ich nawróciç. W oczekujàcej nas wielkiej walce, oczywiÊcie, naj∏atwiej nam b´dzie, spoÊród wszystkich innych, nawróciç bezwyznaniowych i oboj´tnych. Wszak wiesz, ˝e Szelom przygotowuje si´ do okultystycznego pojedynku ze mnà. Podobne walki b´dà wsz´dzie, poniewa˝ sataniÊci wyzwà wszystkich naszych braci. I stanie si´ dobrze. Pycha synów szatana szczuje ich i popycha do tej zuchwa∏ej walki, w której niewàtpliwie zostanà pokonani. My zaÊ liczymy na ich niepowodzenie, aby dokonaç najliczniejszych nawróceƒ. – Widowisko b´dzie ciekawe! – zauwa˝y∏ Niwara. – Nadzwyczajnie ciekawe i pouczajàce. Ca∏e z∏o, nagromadzone przez wieki, wystàpi na aren´ dla wypróbowania swojej mocy. I biada gorszycielom biernego i ciemnego t∏umu, którzy spychajà go na drog´ z∏a. Wszyscy oni zbiorà si´ tutaj i pierwszà karà jaka ich spotka b´dzie poni˝enie pychy, którà zetrzemy na proch przed pot´gà Stwórcy oraz zdemaskowanie urojonej ich si∏y w ca∏ej jej s∏aboÊci. Âlepcy! Wyobra˝ajà oni sobie, ˝e ca∏e zainteresowanie wszechÊwiata skupione jest na tym py∏ku, który kr´ci si´ i w´druje sobie wÊród miliradów podobnych mu py∏ków i olbrzymów planetarnych tej nieskoƒczonoÊci, gdzie wszystko wyÊpiewuje i s∏awi màdroÊç Stwórcy. Gdyby mogli pojàç ca∏à swojà nicoÊç, owe do g∏upoty podobne, Êmieszne burze w kropli wody, by∏oby im wstyd i ˝al samych siebie. Oto jakiÊ “najwi´kszy” i najs∏awniejszy z bluênierców i zaprzaƒców Boga, który w bezsilnej z∏oÊci wypowiedzia∏ Mu wojn´ i oÊmiesza Jego prawa, prowadzi tych Êlepców do zguby na zatracenie… A sam ten zaprzaniec, przepe∏niony pychà, chcàc byç màdrzejszym od Boga i zazdroszczàc chwale Chrystusa, czy by∏ kiedykowiek w stanie przeciwdzia∏aç wielkim, kosmicznym prawom, czy móg∏ zatrzymaç burz´ lub oddaliç Êmierç? I oto, kiedy ów szaleniec i buntownik, pokonany groênà i niewiadomà si∏à, po∏o˝ony b´dzie na Êmiertelnym ∏o˝u, a usta jego, wypowiadajàce i miotajàce tyle szaleƒczych bluênierstw, zaniemówià i zamknà si´ na rozkaz Bo˝y, a zaÊ cia∏o pozostanie tylko kawa∏kiem skazanej na rozk∏ad materii – wówczas dopiero stanie si´ wszystkim widoczne i jasne, jak s∏abe, nik∏e i n´dzne by∏o to, co uwa˝ali oni za “wielkie”.
ROZDZIA¸ V Z chwilà kiedy Szelom z Supramatim wyszli z sali, uczta natychmiast zmieni∏a swój charakter. Weszli szataƒscy kap∏ani, ciàgnàc za sobà pozwiàzywanych m´˝czyzn, tak˝e kobiety i dzieci; przy g∏oÊnych krzykach zdzicza∏ego t∏umu, przyciàgni´to ofiary do posàgu szatana, stojàcego w koƒcu sali i zacz´to je zabijaç, spuszczajàc z nich krew do wielkich metalowych miednic. Kiedy Szelom powróci∏ do sali i usiad∏ na swoim tronie, szataƒscy kap∏ani zacz´li wymawiaç magiczne formu∏y, na skutek których zbiera∏y si´ i materializowa∏y larwy obu p∏ci. Oboj´tnym i okrutnym wzrokiem patrzy∏ Szelom na wijàce si´ w przedÊmiertnych skurczach ofiary, miotajàce przekleƒstwa i obelgi. Piekielny taniec wykonywany przed nim, równie˝ nie obchodzi∏ go wcale. Z rozkoszà wypija∏ pe∏ne kielichy krwi, które mu podawano, nie mogàc jednak˝e ugasiç palàcego pragnienia. Nagle sta∏o si´ coÊ nieoczekiwanego. Ca∏y pa∏ac zatrzàs∏ si´ od strasznego uderzenia pioruna, postument na którym sta∏ posàg szatana p´k∏ i runà∏ na pod∏og´, przywalajàc stojàcych u jego podnó˝a ludzi. W tej˝e chwili oÊlepiajàce Êwiat∏o rozb∏ys∏o jak b∏yskawica i silny poryw czystego, Êwie˝ego powietrza – pràd czterech ˝ywio∏ów, przelecia∏ po sali, przewróci∏ Szeloma i szataƒskich zaklinaczy. W okamgnieniu pogas∏y wszystkie ognie; zewszàd s∏ychaç by∏o ryki, j´ki i krzyki rozpaczy – to larwy rzuci∏y si´ na t∏um, poniewa˝ wywo∏ywacze ich pozbawieni zostali w∏adzy nad potworami, które sami wywo∏ali z mroku … Szelom pierwszy ocknà∏ si´ z odr´twienia. Skoczy∏ wÊciek∏y z pianà na ustach, wymówi∏ pot´˝ne magiczne formu∏y, a poniewa˝ spoÊród wszystkich by∏ on w swej sztuce obdarzony niewàtpliwie pot´˝nà si∏à, wi´c te˝ na jego zawo∏anie zjawi∏y si´ demony, za pomocà których zap∏on´∏y ognie. Przyrzàdami elektrycznymi przep´dzi∏ larwy i dopiero wówczas obejrza∏ sal´, która zamieni∏a si´ w pole bitwy. Wielu ludzi by∏o rozerwanych na strz´py i krwawiàce kawa∏ki ich cia∏ zaÊciela∏y pod∏og´; kilkunastu z lucyferaƒskich kap∏anów tarza∏o si´ na pod∏odze z g∏´bokimi ranami w gardle. J´czàc, ∏kajàc i pochylajàc
26
si´ wzajemnie, wystraszony t∏um rzuci∏ si´ ku wyjÊciu lecz groêny okrzyk Szeloma zatrzyma∏ uciekajàcych. Przera˝a∏a go najbardziej myÊl, ˝e wyp´dzeni cudownà si∏à maga goÊcie, ratujàcy si´ ucieczkà, wyjdà z jego pa∏acu z przekonaniem, ˝e i on tak˝e zosta∏ pora˝ony i pokonany. Jeszcze nie zdà˝y∏ zebraç ÊwiadomoÊci, a˝eby wypowiedzieç stosownà do okolicznoÊci mow´, gdy do sali wpad∏o kilka kobiet z Madimem, a na twarzach ich widaç by∏o przera˝enie. Blady i zmieszany Madim zakomunikowa∏ swemu w∏adcy, ˝e znaleziono na wpó∏ martwà Ischet le˝àcà na posadzce podziemia, a najstraszniejsze to, ˝e ca∏a ona pokryta jest b∏´kitnawà parà, która nie pozwala im podejÊç bli˝ej. – Przekl´ty fluid maga – wymamrota∏ Madim. Przez chwil´ Szelom sta∏ oszo∏omiony i zak∏opotany, lecz nast´pnie z trudem opanowa∏ siebie i ochryp∏ym ze z∏oÊci g∏osem krzyknà∏: – Krwi! Pr´dko krwi do kàpieli! Rzucono si´ do zbiorników, lecz te okaza∏y si´ puste, lub przewrócone, a zebranej z dzbanów i kielichów krwi by∏o za ma∏o. Szelom tupnà∏ z wÊciek∏oÊci, lecz zobaczywszy nagle o kilka kroków od siebie m∏odego i zdrowego cz∏owieka, chwyci∏ kind˝a∏ i zatopi∏ mu w gardle. Krew bluzn´∏a obficie. Nape∏niono nià kilka du˝ych naczyƒ, lecz teraz nic ju˝ nie mog∏o zatrzymaç opanowanego przera˝eniem t∏umu. Wiadomym by∏o, ˝e w chwili sza∏u nikt, nawet najbli˝szy, nie jest bezpieczny przed no˝em Szeloma Jezodota; i chocia˝ zabójstwo w ogóle sta∏o si´ zjawiskiem powszednim, na co ju˝ nie zwracano prawie ˝adnej uwagi, pomimo to jednak ka˝dy chroni∏ swojà skór´. Szelom nie przypisa∏ ˝adnego znaczenia szybkiemu znikni´ciu swoich goÊci. W towarzystwie Madima i ludzi niosàcych Êwie˝à krew, wszed∏ do lochu, gdzie Ischet ciàgle jeszcze le˝a∏a nieruchoma. Kiedy polano jà obficie goràcà jeszcze krwià, b∏´kitna mg∏a znikn´∏a zupe∏nie i mo˝na si´ by∏o do niej zbli˝yç. Natychmiast wi´c przeniesiono jà do jej pokojów. Tam Szelom rozkaza∏ przygotowaç wann´ i wlawszy do niej silnie pachnàcy p∏yn, zanurzy∏ w niej nierzytomnà Ischet. Kobiety oddali∏y si´ i Szelom z sekretarzem pozostali sami. Ca∏e cia∏o Ischet by∏o poparzone; i dziwna rzecz, dwie smugi bia∏ego Êwiat∏a, jakby przepaska, zakrywa∏y jej oczy i usta. – Ach, uprzedza∏em ci´ i prosi∏em, abyÊ nie prowokowa∏ maga, rozporzàdza on bowiem strasznà si∏à. Spójrz na rany biednej Ischet! – Natychmiast jà wylecz´ – odrzuci∏ Szelom z dumà. Madim pokr´ci∏ g∏owà. – Zapominasz, ˝e nie sà to zwyk∏e oparzenia, lecz wywo∏ane ogniem przestrzeni, którym rozporzàdza ten himalajski pustelnik! Madim mia∏ racj´; ˝adne zakl´cia, ani maÊcie czarodziejskie nie pomaga∏y, przeciwnie, rany rozjàtrza∏y si´ jeszcze bardziej. Wreszcie j´ki i skurcze oznajmia∏y, ˝e Ischet przychodzi do siebie. Z wysi∏kiem wyprostowa∏a si´, gestem wskaza∏a, ˝e chce pisaç i Madim natychmiast przyniós∏ o∏ówek i papier, a Ischet niepewnà r´kà nakreÊli∏a: – “On pozbawi∏ mnie wzroku i mowy; nie widz´ i nie mog´ wymówiç ani s∏owa. Uratuj mi´, Szelomie Jezodot, je˝eliÊ ty równie˝ tak pot´˝ny, jak i on przywróç mi wzrok i mow´!”. I w nowym napadzie konwulsji upad∏a na poduszki. Od tego dnia rozpocz´∏a si´ najstraszniejsza walka pomi´dzy mocà piek∏a i wolà maga. Napró˝no wyt´˝a∏ Szelom ca∏à swojà si∏´ i wiedz´, wywo∏ywa∏ najmocniejsze demony i sprowadza∏ do ∏ó˝ka chorej najznakomitszych uczonych – gwiazdy satanizmu; wszystkie wysi∏ki rozbija∏y si´ o niewzruszonà jak ska∏a, wol´ Supramatiego. Upad∏a na duchu i oboj´tna na wszystko, szarpana przy tym okropnymi bólami, le˝a∏a Ischet coraz bardziej i bardziej samotna. Szelom coraz rzadziej odwiedza∏ swojà królowà. Dziwnie ponury i prawie wrogi nastrój opanowywa∏ go w jej obecnoÊci, pomimo ˝e szarpa∏a nim ÊwiadomoÊç w∏asnej bezsilnoÊci. A poniewa˝ Ischet nie mog∏a braç wi´cej udzia∏u w uroczystoÊciach i pi´knoÊç jej zblad∏a, a cia∏o straci∏o gibkoÊç, wi´c pokoje chorej coraz bardziej pustosza∏y. W ciàgu d∏ugich godzin samotnoÊci, wÊród martwej ciszy pustego pokoju, rozjaÊnionego tylko czerwonà latarnià, zawieszonà przed statutà szatana – duszà Ischet szarpa∏a bezsilna wÊciek∏oÊç i sza∏, zmartwienie i rozpacz. Zaczyna∏a ju˝ wàtpiç we wszechmoc Szeloma Jezodota. Tamten zamknà∏ jej bezwstydne oczy i zatka∏ bluêniercze usta, a sam szatan nie umia∏ ich otworzyç …
27
Pewnego razu, zadawa∏o si´ jej, ˝e gdzieÊ w oddali porusza si´ fosforycznie b∏yszczàcy ob∏ok, który os∏ania∏ g∏ow´ Supramatiego, patrzàcego na nià surowo i smutnie. Strasznie i okrutnie ukara∏ jà, lecz wspomnienie o nim przeÊladowa∏o jà i poma∏u gdzieÊ, w samej g∏´bi jej istoty, budzi∏o si´ coÊ i trzepota∏o, podobne do zamkni´tego ptaszka, bijàcego skrzyd∏ami o pr´ty swej klatki. By∏a˝ to spuÊcizna Nieba, ta Boska niezniszczalna iskra, z której stworzona jest dusza i która sprzykrzywszy sobie mrok, pragnie swobody i Êwiat∏a – czegoÊ strasznego i niewiadomego dla wyst´pnego stworzenia, ca∏e ˝ycie tarzajàcego si´ w moralnym bagnie. Pewnego razu, nocà kiedy Ischet zaduma∏a si´ o swoim ˝yciu, sp´dzonym w wyst´pkach i szale, po raz pierwszy ca∏a przesz∏oÊç wzbudzi∏a w niej wstr´t i odraz´; i nagle otaczajàcy jà mrok rozjaÊni∏ si´ delikatnym, b∏´kitnawym Êwiat∏em, a na tym oÊlepiajàcym ekranie jasno zarysowa∏a si´ przepi´kna twarz Supramatiego. Jego promieniste spojrzenie obla∏o jà jakby ciep∏à i pachnàcà rosà, która ukoi∏a m´czàcy ból. Upajajàc si´ tym obrazem, chora zapomnia∏a o swoich cierpieniach, a kiedy widzenie znik∏o, dwie goràce ∏zy stoczy∏y si´ po wychud∏ych policzkach Ischet. W tej chwili zdawa∏o jej si´, ˝e tu˝ przed nià zjawi∏ si´ demon, którego posàg zdobi∏ pokój, a oczy jego jak gdyby strzeg∏y jej osàdzonej duszy. Teraz te czerwone oczy dziko i z wÊciek∏à z∏oÊcià patrzy∏y na nià, lecz dziwna rzecz – nie czu∏a wcale przera˝enia. Z piekielnym chichotem pokonanego demona widzenie znikn´∏o. W miar´ jak coraz bardziej zag∏´bia∏a si´ Ischet w swój wewn´trzny Êwiat, rzadkie odwiedziny Szelona wydawa∏y si´ ci´˝kimi. Pewnego razu odmówi∏a przyj´cia goràcej krwi, t∏umaczàc, ˝e nie jest smaczna, pachnie zgniliznà i ˝e piç jej nie b´dzie; poprosi∏a natomiast o mleko i owoce. Zdziwione i rozgniewane kobiety s∏u˝ebne, poskar˝y∏y si´ Szelomowi na kaprysy Ischet, dowodzàc, ˝e podawana jej krew jest Êwie˝a, bo pochodzi z dziecka dopiero co zabitego; twierdzi∏y, ˝e w ogóle nieprzyjemnie jest wchodziç do pokoju chorej, poniewa˝ dosyç cz´sto pokój przepe∏niony jest zapachem kwiatów, którego nie mogà znieÊç i jakichÊ woni budzàcych md∏oÊci. Ponury i nachmurzony s∏ucha∏ Szelom tych raportów, a pi´Êci jego zaciska∏y si´; w odpowiedzi rozkaza∏ sucho, ˝eby dawano jej owoce i wod´; je˝eli nie chce krwi. Lecz od tego dnia przesta∏ prawie odwiedzaç chorà, a i dawne przyjació∏ki zupe∏nie jà opuÊci∏y. Zdarza∏o si´, ˝e ca∏ymi dniami nie dawano jej po˝ywienia, nierzadko te˝ m´czy∏o jà pragnienie, lecz Ischet niczego nie potrzebowa∏a, a brak szataƒskiej Êwity sprawia∏ jej niewypowiedzianà przyjemnoÊç. Z ciàgle wzrastajàcym zapa∏em upaja∏a si´ ciszà i medytacjà; badajàc swojà wewn´trznà istot´, zadawa∏a sobie pytania i choç nie znajdowa∏a odpowiedzi, jednak bardzo pragn´∏a je rozwiàzaç. Czasami wydawa∏o jej si´, ˝e s∏yszy jakàÊ cichà harmonijnà muzyk´, nigdy przedtem nie s∏yszanà, lub te˝ odczuwa∏a lekki, subtelny o˝ywiajàcy aromat; w chwilach takich opanowywa∏a jà t´sknota i niepokój, a ca∏à istot´ ciàgn´∏o do czegoÊ, czego nie umia∏a nazwaç, lecz czego pragn´∏a coraz mocniej, gdy˝ wydawa∏o jej si´ to schroniskiem i cichà przystanià. Pewnego razu, nocà kiedy znów opanowa∏y jà podobne myÊli, odnios∏a wra˝enie, ˝e zap∏on´∏o oÊlepiajàce Êwiat∏o, a nieopodal niej sta∏ jak ˝ywy Supramati; w podniesionej jego d∏oni jaÊnia∏ ten sam symbol, przeciw któremu tak zaciekle walczyli jej bracia Lucyferanie – promienisty krzy˝. Na jego widok Ischet uczu∏a straszny ból; mia∏a wra˝enie, ˝e cia∏o jej p∏onie, a wszystko w niej rwie si´ i rozlatuje na cz´Êci. I nagle zwlok∏a si´ z poÊcieli, upad∏a na kolana i strumieƒ ∏ez zala∏ jej twarz. – O! – boleÊnie zadêwi´cza∏o w jej starganej duszy, – Kto powie mi, gdzie jest prawda? Kto ma s∏usznoÊç, – mrok, czy Êwiat∏o? Promienne spojrzenie maga wyra˝a∏o smutek i wspó∏czucie. – Powróç do Êwiat∏a, z którego wysz∏aÊ, Boska iskro, tchnienie Stworzyciela. U Ojca Niebieskiego oczekuje ciebie tylko mi∏osierdzie i przebaczenie. Pukaj do otwartych zawsze drzwi skruchy i pokuty, a jasne s∏ugi Stwórcy otoczà ci´, podniosà z b∏ota, obmyjà z ciebie haƒb´, a ∏achmany, które ci´ dotàd okrywa∏y, zamienià na Ênie˝nobia∏e szaty. Jak oczarowana s∏ucha∏a Ischet tego g∏osu harmonijnego i spokojnego. Ka˝dy dêwi´k jego owiewa∏ o˝ywiajàcym tchnieniem jej um´czone cia∏o. A w tym samym czasie woko∏o niej rozpoczyna∏a si´ prawdziwa burza. Wype∏za∏y zewszàd odra˝ajàce istoty: pó∏ludzie, pó∏zwierz´ta z cuchnàcà pianà u pyska. W powietrzu s∏ychaç by∏o ryki i Êwisty; i ca∏a ta wataha groênie okrà˝a∏a Ischet, gotowa rzuciç si´ na nià, powstrzymywana jedynie jakàÊ niewidzialnà si∏à. A ona zdawa∏o si´, ˝e nic nie s∏ysza∏a i nic nie wi-
28
dzia∏a; ca∏a jej dusza skierowa∏a si´ i przylgn´∏a do krzy˝a, który wyciàgnà∏ ku niej mag. Nagle drzwi rozwar∏y si´ z trzaskiem i Szelom Jezodot, jak wicher wpad∏ do pokoju. By∏ on naprawd´ okropny, z twarzà ska˝onà wÊciek∏oÊcià, z pianà na ustach i nabieg∏ymi krwià oczami rycza∏ jak zwierz dziki: – A! Pod∏a renegatko! Wi´c tutaj chcesz wielbiç himalajskiego pustelnika, oddawaç pok∏ony temu, którego powinnaÊ przeklinaç i deptaç nogami. Biada ci, niegodna!… I nie wyobra˝aj sobie, ˝e b´dziesz mog∏a uciec ode mnie. Swojà zdrad´ i Êwi´tokradztwo przeciwko Lucyferowi przyp∏acisz ˝yciem!… Szybkim ruchem wyrwa∏ zza pasa sztylet, rzuci∏ jà na pod∏og´ i zatopi∏ mordercze narz´dzie w jej piersi. Po czym, schwyciwszy Ischet jak piórko, poniós∏ ku oknu, otworzy∏ je i wyrzuci∏ jà, krzyczàc z diabelskim chichotem: – Masz wi´c! Giƒ na ulicy z po∏amanymi koÊciami i bàdê pierwszà m´czennicà tego ∏otra Hindusa. Lecz sta∏a si´ rzecz dziwna. Poryw wiatru jakby podchwyci∏ Ischet, podtrzyma∏ jà i lekko po∏o˝y∏ na ziemi w niewielkiej odleg∏oÊci od pa∏acu. Krew p∏yn´∏a strumieniem z jej rany, lecz Ischet ˝y∏a, nawet mia∏a na tyle si∏, ˝e podnios∏a si´ i próbowa∏a iÊç po omacku. Tak s∏aniajàc si´, uczyni∏a kilka kroków, namaca∏a r´kà Êcian´ i opar∏a si´ o nià. – Przekl´ty synu szatana! Porzuc´ ciebie i zaczn´ wielbiç i czciç Tego, którego ty nienawidzisz i l˝ysz – zawo∏a∏a w duszy. Znów opad∏a z si∏, omdla∏a i opuÊci∏a si´ na kolana, a z g∏´bi strudzonej duszy jej wyrwa∏o si´ goràce wo∏anie ku Przedwiecznemu: – Bo˝e Wszechmogàcy, którego Imieniu bluêni∏am, a prawa depta∏am, wybacz mi grzechy i wyst´pki moje. I Ty Jezu Chryste, Synu Boski zmi∏uj si´ nade mnà i zbaw mnie mocà Krzy˝a Twego!… ¸zy strumieniem pola∏y si´ po jej twarzy, a w tej samej chwili ktoÊ wzià∏ jà za r´k´, pomóg∏ wstaç i podtrzymujàc jà, zaczà∏ ostro˝nie prowadziç. Ischet myÊla∏a, ˝e ju˝ umiera. Rana pali∏a jà jak ogieƒ, si∏y zupe∏nie opuszcza∏y i s∏ab∏a coraz bardziej, lecz nie traci∏a ÊwiadomoÊci. CzyjaÊ silna r´ka podtrzymywa∏a jà, niema∏ nios∏a, kierujàc pewnie i szybko. Ischet czu∏a, ˝e wchodzili gdzieÊ po stopniach i wreszcie, weszli do pokoju nape∏nionego o˝ywiajàcym aromatem. Tu przewodnik jej zatrzyma∏ si´ i jednoczeÊnie da∏ si´ s∏yszeç melodyjny g∏os, który Ischet natychmiast pozna∏a, chocia˝ s∏ysza∏a go zaledwie jeden raz. – Czy chcesz wyrzec si´ swoich b∏´dów, zerwaç zwiàzek z piek∏em, oczyÊciç swojà dusz´ pokutnà modlitwà i wielbiç Krzy˝ – symbol wiecznoÊci i zbawienia? Ischet uczyni∏a wysi∏ek, ˝eby odpowiedzieç, wtem poczu∏a, ˝e odzyska∏a zdolnoÊç mówienia i radoÊnie krzykn´∏a: – Chc´, chc´! Wyciàgn´∏a r´ce przed siebie i namacawszy jakiÊ przedmiot, opar∏a o niego g∏ow´. Nagle obla∏ jà ognisty strumieƒ i otworzywszy szeroko oczy, poj´∏a ˝e zosta∏ jej przywrócony wzrok. Sta∏a u podnó˝a du˝ego Krzy˝a z rozpi´tym na nim Chrystusem, a obok sta∏ Supramati patrzàc na nià radoÊnie. – Pozdrawiam ci´, córko moja – rzek∏, k∏adàc r´k´ na jej opuszczonej g∏owie. Odzyska∏aÊ znowu swojà dusz´; od tej chwili kiedy uczci∏aÊ Boga, swego Stwórc´ i Jego Boskiego Syna, Duch Âwi´ty rozjaÊni∏ twojà drog´. – Jeszcze raz pozdrawiam ci´, zb∏àkane dziecko, przy powrocie pod dach Ojcowski. Cieszymy si´ niezmiernie, ˝eÊmy ci´ uratowali. A tymczasem na zewnàtrz, piekielna sfora j´cza∏a, wy∏a i rycza∏a w bezsilnej wÊciek∏oÊci, z powodu ci´˝kiej pora˝ki, jakà ponios∏a. Z samego piek∏a, serca ich obozu, moc maga wyrwa∏a im Królowà, pierwszà kap∏ank´ szatana, dajàc niezaprzeczalny dowód, jak ∏atwo mo˝e byç pokonany ten, który mianuje siebie królem piekie∏. Z nielicznej grupki osób, stojàcych w g∏´bi pokoju, oddzieli∏ si´ Niwara i m∏oda kobieta niezrównanej pi´knoÊci, która trzyma∏a na z∏otej tacy bia∏e suknie. By∏a to Edyta, ˝ona Dachira. Po bratersku wzi´∏a ona za r´k´ Ischet i z pomocà Niwary zaprowadzi∏a jà do przyleg∏ej sali – kaplicy, gdzie na samym Êrodku znajdowa∏ si´ na równym poziomie z pod∏ogà, szeroki basen nape∏niony wodà. Wspólnie z jednà z niewiast nale˝àcych do bractwa, Edyta zaprowadzi∏a nast´pnie Ischet do sàsied-
29
niego pokoju, gdzie obmyto z niej zakrzep∏à krew i w∏o˝ono bia∏à koszul´, po czym obydwie niewiasty przywiod∏y jà z powrotem do kaplicy i tu Edyta z Niwarà pomogli jej wejÊç do basenu. – JesteÊmy twoimi chrzestnymi – rzek∏a Edyta. – A teraz kl´cz w wodzie, dopóki nie zostanà odmówione Êwi´te formu∏y i nie b´dzie przerwana ∏àcznoÊç twoja z piek∏em. Wówczas zbli˝y∏ si´ Supramati, ze z∏otego kielicha trzy razy pola∏ wodà g∏ow´ Ischet, a nast´pnie wzniós∏ obie r´ce i wymówi∏ mistyczne s∏owa, wprowadzajàce jà do bractwa wiernych. – Zdejmuj´ z ciebie – doda∏ nast´pnie – twoje dotychczasowe imi´, które s∏u˝y∏o jako symbol haƒby i sromoty i nadaj´ ci czyste i Êwi´te imi´ Maria. NoÊ je z godnoÊcià. Jednak˝e czysta si∏a jaka sp∏yn´∏a na Ischet, by∏a widocznie zbyt silna dla wyczerpanego cia∏a kobiety, wyrwanej z samej czeluÊci piek∏a. Ischet upad∏a nieprzytomna, lecz Niwara podtrzyma∏ jà i przeniós∏ do drugiego pokoju, gdzie Edyta z drugà siostrà z bractwa okaza∏y jej pomoc, natar∏y ca∏e cia∏o maÊcià, pod którà w oka mgnieniu oparzenia zblad∏y i rana na piersiach zagoi∏a si´ zupe∏nie. Pi´kne jej w∏osy zapleciono w warkocze, a kiedy odzyska∏a przytomnoÊç, w∏o˝ono na nià bia∏e szaty, przyniesione przez Edyt´ i zaprowadzono do kaplicy, gdzie goràco modli∏ si´ Supramati. Ischet ukl´k∏a przed o∏tarzem, a mag wszed∏ na stopnie, wzià∏ w r´ce z∏oty kielich, uwieƒczony krzy˝em i podniós∏ do ust nowonawróconej. – Przyjmij krew Syna Bo˝ego i oczyÊç si´ nià. – DoÊwiadczy∏aÊ Jego mocy i mi∏osierdzia. On zbawi∏ twojà dusz´ cudem i od tej chwili przyjmuje ciebie w poczet swoich wiernych. Poczem wzià∏ z o∏tarza z∏oty krzy˝yk na ∏aƒcuszku i w∏o˝y∏ go na szyj´ Ischet. – B´dzie on twojà bronià przed demonami, które b´dà usi∏owa∏y napadaç na ciebie. Po czym podniós∏ jà i poca∏owa∏ w czo∏o; to samo uczyni∏a Edyta i Niwara, a nast´pnie wszyscy przeszli do przyleg∏ej sali, gdzie zebra∏o si´ ju˝ oko∏o dwudziestu osób, m´˝czyzn i kobiet, którzy przyj´li jà, jak nowà siostr´. Ischet lub te˝ Maria, jak b´dziemy jà nazywali od tej pory, pos∏usznie i pokornie spe∏ni∏a wszystko, lecz z powodu prze˝ytego wstrzàsu, ca∏a jej istota jeszcze dr˝a∏a chwilami; czasami myÊli jej plàta∏y si´, a oczy zatrzymywa∏y si´ z t´sknotà na Supramatim z wyrazem strachu i mi∏oÊci. Supramati zauwa˝y∏ to, wzià∏ jej r´k´ i w∏o˝y∏ w r´k´ Edyty ze s∏owami: – Przyjmij swojà duchowà córk´, oddaj´ ci jà pod opiek´; czuwaj, Êledê jà nià i broƒ od wrogów, którzy mogà na nià napaÊç. – Bàdê pewny, bracie mój, ˝e b´d´ jà wspiera∏a, b´d´ czuwa∏a nad nià i modli∏a si´ z nià, jak modli si´ matka z dzieckiem. A teraz trzeba daç jej odpoczynek: siostra Maria zm´czona jest na duszy i ciele. W obozie satanistów znikni´cie Ischet wywar∏o osza∏amiajàce wra˝enie. Wszyscy pewni byli, ˝e Szelom jà zabi∏, lecz jak i dlaczego, nie domyÊlano si´ wcale. Dowiedziawszy si´ prawdy od samego Szeloma i jego najbli˝szych, sataniÊci wpadli w nieopisanà wÊciek∏oÊç. Nie tylko bowiem ponieÊli okrutnà pora˝k´, lecz stracili przy tym jednà z najg∏ówniejszych kap∏anek, królowà sabatu, którà trudno by∏o zastàpiç kim innym. Poczàtkowo Szelom próbowa∏ sprowadziç zbieg∏à. Pa∏a∏ ˝àdzà zemsty i obmyÊla∏ ju˝ nies∏ychane m´ki i okrutne tortury dla ukarania zdrajczyni. Lecz na pró˝no ucieka∏ si´ do swej nauki i màdroÊci, wywo∏ywa∏ legiony demonów, wyczerpywa∏ siebie zakl´ciami i czarami. … – Ischet pozostawa∏a nieuchwytna. Nie wychodzi∏a ona poza mury pa∏acu Supramatiego, niedost´pnego dla Szelomowej zgraij i wreszcie pewnego pi´knego dnia, zdrajczyni znikn´∏a z Carogrodu. A kiedy ostatecznie Szelom trafi∏ na jej Êlad, by∏a ju˝ ona w bezpiecznym miejscu, w domu Dachira, dokàd odwioz∏a jà Edyta. Szalejàc w bezsilnej wÊciek∏oÊci, Szelom postanowi∏ mimo wszystko przerwaç na jakiÊ czas poÊcig za swojà ofiarà, aby móc zebraç wszystkie swoje si∏y do strasznego pojedynku, na który wzywa∏ Supramatiego. Teraz uÊwiadamia∏ sobie dobrze i by∏ przekonany, ˝e walka z himalajskim pustelnikiem b´dzie straszna i niebezpieczna. Wynik jej by∏ dla niego wàtpliwy i niepewny, a nawet mi´dzy goràcymi jego stronnikami dawa∏a si´ zauwa˝yç widoczna obawa i zwàtpienie w zwyci´stwo. Rozleg∏y si´ nawet g∏osy, proszàce Szeloma, aby wyrzek∏ si´ takiej walki i nie kusi∏ Nieba wraz z je-
30
go strasznymi mocami, lecz wszystko okaza∏o si´ daremne. W swojej szataƒskiej pysze i che∏pliwoÊci, Szelom by∏ g∏uchy i Êlepy, a ˝àdza zemsty i nadzieja poni˝enia i zdeptania wroga, zag∏usza∏y wszystkie inne refleksje. Chcia∏ on dowieÊç Supramatiemu, ˝e z∏o – to jego dziedzictwo i ˝e w tych granicach on by∏, jest i b´dzie w∏adcà i zniszczy wszelki sprzeciw. Nadto bra∏ Szelom pod uwag´ jeszcze i to, ˝e atmosfera by∏a przesycona szkodliwymi miazmatami, krwià i zbrodniami; z drugiej zaÊ strony, ze wzgl´du na wielkà liczb´ czcicieli szatana na ka˝dego z wierzàcych przypada∏o przynajmniej tysiàc niewierzàcych. Te wszystkie w∏aÊnie przyczyny powinny by∏y sprawiç, ˝e Êwiat∏o zostanie st∏umione i zgaszone; w rzeczywistoÊci zaÊ równa∏o si´ to os∏abieniu, lub sparali˝owaniu maga, je˝eli nawet wsparliby go jego himalajscy bracia, których liczba powinna byç bardzo niewielka. Otaczajàcy Szeloma sataniÊci nigdy jeszcze nie widzieli go takim ponurym, okrutnym i z∏ym. NienawiÊç jego, zwrócona ku pot´˝nemu przeciwnikowi i Bogu, którego ów czci∏, przyj´∏a nieprawdopodobne rozmiary i Szelom z wÊciek∏à energià przygotowywa∏ si´ do walki. Ze wszystkich kraƒców Êwiata zwo∏a∏ on najmocniejszych czarnych magów, sp´dza∏ z nimi ca∏e dnie i noce, wywo∏ujàc demony oraz legiony duchów mroku lub wypróbowywa∏ z nimi obmyÊlone do pojedynku “cuda”. A poniewa˝ wszystko udawa∏o si´ Êwietnie, to pycha i pewnoÊç zwyci´stwa coraz mocniej go opanowa∏a, przepe∏niajàc serce piekielnym triumfem. Pora˝ka jego mog∏a byç tylko przypadkowa. Ile˝ on wypowiedzia∏ przy tym bluênierstw, ile dokona∏ szkaradnych wyst´pków, z jakim triumfem zanurza∏ si´ w najwstr´tniejszych zbrodniach! – a jednak ziemia nie poch∏on´∏a go, powietrze nie zmiot∏o, woda nie zatopi∏a, nie porazi∏ ogieƒ niebieski. Stanowczo Bóg pozostawa∏ niemy. On zaÊ, Szelom Jezodot, by∏ i pozostanie nietykalnym i nienaruszonym panem tej osàdzonej ziemi, a narody upadnà mu do nóg, wielbiàc go, jak dobroczynnego boga, rozdajàcego wszelkie dobra i rozkosze. I oto wreszcie wszyscy satrapi, rzàdcy i kierownicy okr´gów otrzymali nakaz og∏oszenia wsz´dzie i wszelkimi sposobami, ˝e w oznaczonym dniu on, Szelom Jezodot, syn szatana i w∏adca Êwiata, zmierzy si´ w magicznym pojedynku z hinduskim ksi´ciem Supramatim, himalajskim magiem. Na ten dziwny pojedynek zacz´li zje˝d˝aç si´ mieszkaƒcy z ró˝nych stron Êwiata, aby si´ naocznie przekonaç , ˝e si∏a piekie∏ jest nie tylko równa Niebieskiej, ale jà przewy˝sza. Uczeni i wolnomyÊliciele, odnoszàcy si´ oboj´tnie do walki, specjalnie byli zaproszeni na to niezwyk∏e widowisko, którego program by∏ nadzwyczajnie ciekawy i pozostawia∏ obu przeciwnikom ca∏kowità mo˝noÊç okazania swoich si∏. Szelom zamierza∏ zamieniç kamienie i piasek w z∏oto, które mia∏o byç nast´pnie rozdawane obecnym; na jego rozkaz mia∏y wyrastaç drzewa przeró˝ne, kwitnàç i okrywaç si´ owocami; mia∏ on tak˝e wskrzesiç martwych, a wreszcie – zamierza∏ zmusiç maga do oddania czci Lucyferowi i z∏o˝enia mu ofiary. Jako aren´ do tej oryginalnej walki, wybrano obszernà równin´ za miastem, gdzie swobodnie mog∏o pomieÊciç si´ wi´cej ni˝ dwieÊcie tysi´cy widzów. Zbudowano ogromne trybuny dla znakomitych osób, jak: uczonych, naczelników okr´gów itp. i ponadto jeszcze dwie wielkie lo˝e dla przeciwników oraz ich przyjació∏. Po bokach trybun zbudowano bufety olbrzymich rozmiarów dla wygody publicznoÊci, w których znajdowa∏o si´ mi´so, owoce, s∏odycze i napoje. Zainteresowanie by∏o olbrzymie, a poniewa˝ miejsca rozdawano bezp∏atnie, to nap∏yw publicznoÊci by∏ tak wielki, ˝e zabrak∏o biletów. Dobudowano wi´c dodatkowe miejsca wsz´dzie, tam gdzie tylko mo˝na by∏o, a ciekawi ciàgle jeszcze przybywali. Rozumie si´, ˝e ka˝dy chcia∏ byç obecny na takim przedziwnym przedstawieniu – swego rodzaju sporcie fin du monde , kiedy na arenie zetrzeç si´ mia∏y si∏y piek∏a i Nieba. Supramati natomiast oÊwiadczy∏ tylko, ˝e przyjmuje wyzwanie, lecz ˝adnego programu nie poda∏. W spokoju i modlitwie przygotowywa∏ si´ on do tej ci´˝kiej chwili, ci´˝kiej nie ze wzgl´du na si∏y jego – jako maga, lecz z uwagi na zara˝one Êrodowisko, gdzie mia∏ wystàpiç. Niwara znajdowa∏ si´ równie˝ w goràczkowym podnieceniu, nie dlatego jednak ˝eby choç na chwil´ powàtpiewa∏ w zwyci´stwo swego nauczyciela, lecz dra˝ni∏ go i wzrusza∏ niewypowiedzianie sam fakt, w którym sta∏o si´ mo˝liwym, i˝ rzucono wyzwanie Bóstwu. Pewnego razu, wieczorem, na kilka dni przed owym pojedynkiem, mag skromnie wieczerza∏ ze swo-
31
im uczniem i popijajàc wino z kielicha z uÊmiechem patrzy∏ na zachmurzone oblicze Niwary, który tak by∏ pogrà˝ony w swojej zadumie, ˝e nawet nie spostrzega∏ swego otoczenia. – JesteÊ podobny do chmury niosàcej burz´. Có˝ ci´ tak niepokoi, przyjacielu? – serdecznie zapyta∏ mag. – Ach! Nauczycielu, zapytuj´ siebie, czy nie ma do pewnego stopnia racji ten niegodziwy t∏um, kiedy twierdzi, ˝e nic nie istnieje, gdy˝ Niebo ciàgle milczy, jakby owe bluênierstwa, kierowane przeciw Niemu nie by∏y karygodne? Dlaczego pot´˝na armia niebieska nie wystàpi w obronie swoich o∏tarzy i prawdy? Czemu dopuszczono do zniszczenia Ziemi, zamiast wystàpiç w por´ i zatrzymaç zaledwie rozpoczynajàcà si´ saraband´ zaprzaƒców Boga, którzy wyst´pujà przeciwko wszelkim prawom moralnoÊci, przeciwko wszelkim uczuciom idea∏u i g∏oszà na przyk∏ad, ˝e prawdziwe dobrodziejstwo polega na tym, aby w ogóle nie sprzeciwiaç si´ z∏u i ˝e to, co si´ rabuje jest w∏asnoÊcià sekty i.t.p. lekkomyÊlnych, pustych, lecz szkodliwych i wyst´pnych paradoksów. A my sami? My równie˝ wyst´pujemy na scen´, aby pokazywaç i dowodziç swojej si∏y, gdy Êwiat ju˝ ginie … Supramati wyprostowa∏ si´ i odpar∏ powa˝nym tonem: – Mój przyjacielu, Pan nasz i Stworzyciel da∏ nam klucz, otwierajàcy bram´ Niebios; któ˝ winien, je˝eli ludzie nie chcà wziàç go, ani zrozumieç prawa Boskiego? Niczego nie osiàga si´ bez walki; dostrzegamy to zjawisko w ka˝dej istocie, nie wy∏àczajàc najbardziej znikomych mikroorganizmów: wsz´dzie walczà dwie zasady. A Chrystus jasno i wyraênie powiedzia∏: “… królestwo niebieskie gwa∏t cierpi, a gwa∏townicy porywajà je”; “proÊcie, a b´dzie wam dane, pukajcie, a b´dzie wam otworzone” mówi∏ on równie˝ i rzek∏, ˝e wiara i wewn´trzne przekonanie mo˝e góry poruszyç. ˚e koÊcio∏y opustosza∏y i os∏ab∏a wiara, winni sà ci, którzy poÊwi´ceni s∏u˝bie Bo˝ej powinni byli zazdroÊnie i gorliwie ochraniaç i strzec tronu Boskiego i o∏tarza od splugawienia. Oni, sprawujàcy wielkie tajemnice, poÊrednicy mi´dzy ludêmi i Niebem, obowiàzani byli goràcymi modlitwami przywo∏ywaç moc Niebieskà, prosiç o pomoc si∏ wy˝szych, przyciàgaç do siebie wierzàcych i zjednoczywszy wszystkich w powszechnej, goràcej modlitwie, wyb∏agaç pomoc i udzia∏ niewidzialnych mocy dla obrony Êwiàtyƒ i Êwi´toÊci. Istnieje du˝o dowodów, ˝e podobne modlitwy by∏y wys∏uchane. Ju˝ nie mówi´ o Moj˝eszu, który wywo∏a∏ niebieski ogieƒ na niegodziwych i ogieƒ ów by∏ mu pos∏uszny; by∏ on kap∏anem egipskich Êwiàtyƒ, których nauki jeszcze nie odkryto. Lecz przecie˝ i zwykli Êmiertelnicy osiàgali te same rezultaty w czasie epidemii i powodzi. Raz nawet, zalewajàca wszystko lawa ustàpi∏a przed procesjà z obrazem NajÊwi´tszej Dziewicy i zmieni∏a kierunek. Strach przed Êmiercià wywo∏a∏ w t∏umie ów pot´˝ny poryw wiary, który nadaje ˝ywotnoÊç zbiorowej modlitwie i wprawia w ruch si∏y kosmiczne. Tysiàce cudownych uzdrowieƒ, po wszystkie czasy, by∏o skutkiem tej samej przyczyny, tak jak i wo∏ania niewinnie osàdzonych, którzy pragn´li aby wrogowie ich i przeÊladwocy stawili si´ w ciàgu oznaczonego czasu na sàd Bo˝y. Goràce zwracanie si´ do Boga zawsze by∏o us∏yszane i Niebo zawsze naƒ odpowiada∏o; podobnie jak zapa∏ka, potarta o pude∏ko z draskà, wywo∏uje ogieƒ. Kiedy w poczàtkach XX–go wieku zaledwie zacz´∏y si´ rozprzestrzeniaç, jak zaraêliwa g∏upota, rewolucje i anarchia, burzàce powszechny ustrój, moralnoÊç i religi´ lub wywo∏ujàce strasznà epidemi´ zabójstw, Êwi´tokradztwo i inne psychopatologiczne zjawiska masowe, by∏o jasnym dla ka˝dego, kto chcia∏ wiedzieç, ˝e dzia∏o si´ coÊ nienormalnego i ˝e ludzie ci byli opanowani przez ciemne moce, od których roi si´ przestrzeƒ. A przecie˝ znane i wypróbowane Êrodki by∏y pod r´kà: zbiorowe modlitwy, procesje, kazania – oczywiÊcie, nie bezmyÊlne gadulstwo i nie scholastyczne sprzeczki, lecz goràce, pewne s∏owo, które elektryzuje t∏um, wywo∏uje Êwi´ty ogieƒ, stwarza m´czenników i bohaterów. Ty wiesz Niwaro, ˝e pierwsza sfera otaczajàca Ziemi´, jest zamieszka∏a przez ni˝sze duchy, które powróci∏y w niewidzialnà przestrzeƒ, a ich wyst´pki, grzechy i z∏oÊç, nie pozwalajà wznieÊç si´ w wy˝szà sfer´, s∏owem ich astralne cia∏o przesycone cielesnymi emanacjami jest ci´˝kie, jak o∏ów. Nie na pró˝no w modlitwie Paƒskiej, pozostawionej przez Chrystusa powiedziano: „…zbaw nas ode z∏ego´. Wszystkie te z∏e duchy oblegajà Êwiat i im wi´cej ich przenika na planet´, tym szerzej rozprzestrzenia si´ jadowita zaraza op´tania. Te dzikie hordy nape∏niajà przestworza, a w pogoni za zaspokojeniem swoich zwierz´cych chuci i w poszukiwaniu odpowiedniego dla siebie pokarmu, niszczà wszystko na
32
swojej drodze; po˝ywieniem ich – jest krew i g´ste, ci´˝kie, cuchcnàce opary pijaƒstwa i wszelkich nami´tnoÊci zwierz´cych. Emanacje tych potworów niewidzialnego Êwiata nape∏niajà powietrze, na podobieƒstwo trujàcych oparów, a ludzie wch∏aniajà je i podlegajà fluidycznej epidemii. Wiara, modlitwa, mi∏osierne dobre uczynki – oto jest ta niebieska stra˝, która ochrania Êwiat ziemski od wkraczajàcych doƒ wrogów Êwiata niewidzialnego. Prawo – jest jedno. Podobnie jak materialna dezynfekcja dokonywuje si´ za poÊrednictwem Êwiat∏a, s∏oƒca i odpowiednich aromatów lub jak zapobiega si´ zarazie czystoÊcià i zdrowym pokarmem – tak samo zupe∏nie modlitwa i wiara – te êród∏a Êwiat∏a i ciep∏a – unieszkodliwiajà duchowà atmosfer´, a zdrowy umys∏owy pokarm chroni czystoÊç duszy od moralnej zarazy. Dla tej to w∏aÊnie przyczyny nauki okultystyczne – nauki o duszy – by∏y zawsze pogardzane i Êcigane, obrzucane b∏otem, obsypywane drwinami i szyderstwem. A przecie˝ ta pogardzana nauka nikomu nigdy nie uczyni∏a niczego z∏ego; przeciwnie, ona rozjaÊni∏a i rozproszy∏a otaczajàcy ludzi mrok i uzbroi∏a ˝ywych przeciwko niebezpiecznym i nieuchwytnym wrogom, ods∏aniajàc istnienie takich istot, które nade wszystko stara∏y si´, aby ich nigdy nie znano – poniewa˝ wówczas mog∏yby bezpiecznie i bez ˝adnych przeszkód po˝eraç nieÊwiadomà ludzkoÊç. Tak wielka i Êwiat∏a nauka, zg∏´biajàca niewidzialny Êwiat – to straszna broƒ przeciwko duchom z∏a; ona te˝ wyrwa∏a ju˝ nie ma∏o dusz z ich ba∏wochwalczych pazurów. Na zakoƒczenie dodam, ˝e odpowiedzialnoÊç za to, co si´ ju˝ dokona∏o, spada na koÊció∏ oboj´tny dla tego rodzaju spraw i spo∏eczeƒstwa, a zw∏aszcza wierzàcych. W jednoÊci – si∏a, lecz si∏y tej nie u˝yto do czynu i nadejÊcie duchów mroku nie zosta∏o odparte. Ludzie nie wiedzà i nie chcà pojàç, jakà olbrzymià pot´gà jest odblask w astralnym Êwiecie czystego fluidu goràcej modlitwy, porywu woli, jaki przy tym po˝ar wznieca, ile okropnych miazmatów, ile larw, szkaradnych niewidzialnych istot, jadowitych bakcyli i wszelkich astralnych odpadków niszczy taki czysty ogieƒ, a jednoczeÊnie oczyszcza si´ powietrze, ludzie przychodzà do równowagi umys∏owej. Gdy w domach dla ob∏àkanych równoczeÊnie z kàpielà stosowano równie˝ zakl´cia, powa˝nà i podnios∏à muzyk´ w rodzaju koÊcielnej, gdyby odmawiano bezustanne modlitwy i chorych polewano Êwi´conà, lub namagnetyzowanà wodà – to zdumielibyÊmy si´ otrzymanymi w ten sposób rezultatami. A i teraz mo˝na by∏oby jeszcze zjednoczyç biednà ludzkoÊç w jednym pot´˝nym porywie ku Niebu, a ono odezwa∏oby si´ i byç mo˝e da∏oby si´ nawet uratowaç planet´ na kilkaset tysi´cy lat. Lecz, niestety! Ludzie tego nie uczynià i sàd nad naszà nieszcz´snà ziemià dokona si´ – zakoƒczy∏ z westchnieniem Supramati. Po up∏ywie kilku godzin przeby∏ Dachir, Narajana i Nebo, aby wziàç udzia∏ w pojedynku ich przyjaciela z Szelomem. Przyjaciele zdecydowali, ˝e trzy dni, pozostajàce jeszcze do tego strasznego pojedynku, sp´dzà w laboratorium, modlàc si´ i gromadzàc si∏y do walki, która mia∏a byç czymÊ w rodzaju preludium do tragicznego koƒca planety Ziemi.
R O Z D Z I A ¸ VI Podniecenie w mieÊcie wzrasta∏o nieustannie, a nap∏yw ciekawych by∏ tak wielki, ˝e zabrak∏o miejsc przygotowanych na ziemi, postanowiono wi´c wykorzystaç flot´ powietrznà, którà miano umieÊciç nad arenà, skàd równie˝ dobrze by∏o widaç. Takie niezwyk∏e widowisko, nigdy jeszcze dotàd nieoglàdane, obiecywa∏o wiele przyjemnoÊci; robiono ju˝ nawet zak∏ady, lecz wi´kszoÊç oczywiÊcie pewna by∏a zwyci´stwa Szeloma. Uwa˝ano przy tym, ˝e ów nieznany nikomu Hindus pope∏nia poprostu nies∏ychane zuchwalstwo, zaczynajàc walk´ z najpot´˝niejszym cz∏owiekiem tego czasu, synem samego Lucyfera. Wprawdzie ksià˝´ Supramati jest bardzo przystojny, m∏ody bajecznie bogaty i ekscentryczny a˝ do ÊmiesznoÊci – mówiono – lecz wyobra˝aç sobie, ˝e mo˝e on zmierzyç si´ z takim niezwyk∏ym cz∏owiekiem, jak Szelom Jezodot – by∏o szaleƒstwem … Nadszed∏ wreszcie decydujàcy dzieƒ i natura sama najwidoczniej mu sprzyja∏a. Pogoda by∏a przepi´kna; takiego s∏oƒca jasnego i cudownie b∏´kitnego nieba dawno ju˝ nie widziano.
33
Olbrzymi kràg, s∏u˝àcy za aren´ dla pojedynku, by∏ przedzielony na po∏ow´ czerwonym pasem, a lo˝e przeciwników mieÊci∏y si´ na przeciw siebie. Szelom Jezodot przyby∏ pierwszy na tronie, wzniesionym przez najznakomitszych czarnych magów, otoczony wielkà Êwità, która zape∏ni∏a lo˝e. Szelom zajà∏ miejsce na podwy˝szeniu, po czym triumfujàcym i hardym spojrzeniem obrzuci∏ niezliczony t∏um widzów. W oczach zebranej publicznoÊci w∏o˝y∏ on uroczysty strój “wielkich wywo∏ywaƒ”. Mia∏ na sobie czarny trykot i krótkà tunik´ z szarej materii, ze stalowym odcieniem, przypominajàcà pancerz; na piersiach widaç by∏o znak wyobra˝ajàcy g∏ow´ koz∏a z rubinowym oczami, a u pasa wysadzanego czarnymi brylantami, by∏ zawieszony miecz magiczny z czarnà r´kojeÊcià; g∏ow´ zdobi∏a szeroka z∏ota przepaska z kabalistycznymi znakami, uwieƒczona dwoma zakrzywionymi rogami; u ramion, przywiàzane pasami z tej samej szarej materii wznosi∏y si´ dwa wielkie, z´bate skrzyd∏a artystycznej roboty, zrobione z bardzo mi´kkiego i cienkiego metalu. Ponury, lecz oryginalny ten kostium dziwnie harmonizowa∏ z demonicznà pi´knoÊcià Szeloma i wywiera∏ wra˝enie na t∏umie, który wita∏ go owacyjnie, oklaskiwa∏ przez ca∏y czas, kiedy czarownicy kreÊlili ko∏a na ziemi ustawiali trójnóg z zio∏ami i smo∏à lub wznosili o∏tarz, na którym mia∏ si´ pojawiç Lucyfer. Lo˝a hinduskiego ksi´cia ciàgle jeszcze by∏a pusta, a zniecierpliwiony t∏um burzy∏ si´, gniewa∏ i tupa∏. KtoÊ nawet krzyknà∏: – On zlàk∏ si´ … zrezygnowa∏ z pojedynku i ukry∏ si´! Zdanie to nie zdà˝y∏o jeszcze oblecieç t∏umu, gdy nagle lo˝a maga zajaÊnia∏a mi´kkim, b∏´kitnawym Êwiat∏em i przy balustradzie zjawi∏o si´ pi´ciu m´˝czyzn w bia∏ych szatach. Skàd si´ wzi´li? Nikt nie widzia∏ kiedy weszli do lo˝y; ˝aden ziemski ani powietrzny pojazd nie zatrzyma∏ si´ przed nià, wi´c te˝ zdumienie by∏o tak silne, ˝e zapanowa∏o g∏´bokie milczenie, a oczy wszystkich obecnych spocz´∏y na tych tajemniczych ludziach – m∏odych, pi´knych, o surowych obliczach i ognistym wzroku. Lecz prawie równoczeÊnie ca∏a uwaga t∏umu skupi∏a si´ na Supramatim, który powoli schodzi∏ po stopniach, wiodàcych na aren´. Ubrany by∏ on w kostium maga, w d∏ugiej, Ênie˝nobia∏ej tunice, Êciàgni´tej jedwabnym pasem i w muÊlinowym he∏mie; oÊlepiajàcy blask rozlewa∏ wokó∏ z∏oty medalion na piersiach, a w r´ce trzyma∏ magiczny miecz z szerokà, b∏yszczàcà, jakby ognistà klingà. T∏um patrzy∏ na niego z mimowolnà czcià. Nigdy jeszcze Supramati nie by∏ tak pi´kny, jak w tej chwili, kiedy szed∏ spokojny i wynios∏y, a w du˝ych jasnych jego oczach promienia∏a taka pot´˝na wola, przed którà, zdawa∏o si´, wszystko powinno by∏o upaÊç na twarz. W niewielkiej odleg∏oÊci od lo˝y Supramati zatrzyma∏ si´, podniós∏ swój miecz i nakreÊli∏ w powietrzu fosforyzujàcy znak, który rozb∏ysnà∏, po czym jak piorun z hukiem przeszy∏ powietrze i zniknà∏ w przestrzeni. Po up∏ywie kilku zaledwie chwil, w g∏´bokiej ciszy rozleg∏ si´ grzmot, jakby zwiastujàcy zbli˝anie si´ burzy, w powietrzu ukaza∏ si´ olbrzymi rozpalony przedmiot, lecàcy z zawrotnà szybkoÊcià. ¸atwo mo˝na by∏o poznaç, ˝e to spada∏ rzadkiej wielkoÊci meteor. T∏um zamar∏ w grozie, a kiedy ów meteor spad∏ na aren´ w odleg∏oÊci kilku kroków od maga i zary∏ si´ g∏´boko w ziemi´, rozleg∏y si´ wokó∏ krzyki. Na ten rozpalony i dymiàcy jeszcze kamieƒ, wszed∏ Supramati i opierajàc si´ na r´kojeÊci magicznego miecza, spokojnie oczekiwa∏ na przeciwnika. Przelotny rumieniec obla∏ twarz Szeloma. Podniós∏ si´ i g∏osem donoÊnym zwróci∏ si´ do t∏umu, oznajmiajàc krótko, ˝e zdecydowa∏ si´ na pojedynek z hinduskim magiem – który Êmia∏ pogardzaç królem mroku – aby dowieÊç wszystkim pot´gi swojego ojca, Lucyfera; dlatego te˝ jest zupe∏nie pewien, ˝e pokona himalajskiego pysza∏ka i samochwa∏´. Supramati wys∏ucha∏ oboj´tnie tego przemówienia i sta∏ spokojnie, a tymczasem Szelom zszed∏ na aren´ i zaczà∏ swoje zakl´cia. ˚y∏y na czole jego wzd´∏y si´, a czarne skrzyd∏a poczerwienia∏y jak ogieƒ, zaÊ magiczny miecz zamigota∏ w powietrzu, kreÊlàc kabalistyczne znaki. Na niebie zebra∏y si´ czarne chmury i opuÊci∏y si´ nisko, a ogniste j´zyki zacz´∏y wydobywaç si´ zarówno z powietrza jak i z ziemi. Kiedy ciemne ob∏oki rozwia∏y si´ obecni zobaczyli, ˝e przygotowany przed tym piasek i kamienie b∏yszcza∏y na s∏oƒcu, jak z∏oto. Entuzjastyczne okrzyki rozleg∏y si´ w t∏umie, który po˝era∏ oczami mas´ n´càcego metalu, a tymczasem eksperci zbadali go i stwierdzili, ˝e jest to rzeczywiÊcie prawdziwe z∏oto. Szelom triumfujàco spojrza∏ na maga i gestem wskaza∏ na przygotowanà w tym celu kup´ piasku
34
i kamieni. Supramati podniós∏ swój miecz, którego koniec zap∏onà∏ oÊlepiajàcym blaskiem, a w powietrzu ukaza∏y si´ kabalistyczne znaki; po czym istny deszcz iskier spad∏ na kamienie i piasek i te w okamgnieniu zap∏on´∏y, mieniàc si´ wszystkimi barwami t´czy, a gdy pogas∏y, okaza∏o si´, ˝e wszystko zamieni∏o si´ w z∏oto. Lecz w tej˝e chwili z podniesionej r´ki Supramatiego mign´∏a b∏yskawica i upad∏a na z∏oto Szeloma, które natychmiast pokry∏o si´ czarnym dymem, zatrzeszcza∏o i obróci∏o w czarnawà mas´, a ta z kolei rozsypa∏a si´ w popió∏. – Postaraj si´ zniszczyç moje dzie∏o, podobnie, jak ja uczyni∏em z twoim – spokojnie rzek∏ Supramati. Szelom i pomocnicy jego zaryczeli z wÊciek∏oÊci, lecz pomimo wszelkich wysi∏ków, nie mogli zniszczyç z∏ota maga, o którym znawcy orzekli, ˝e jest z∏otem czystym, bez ˝adnej domieszki. Przede wszystkim czarni magowie rych∏o wyrzekli si´ w ogóle czynienia jakichkolwiek prób, poniewa˝ fluidy promieniujàce ze z∏ota Supramatiego os∏abia∏y ich i powodowa∏y zawroty g∏owy. Szmer zdumienia rozleg∏ si´ wÊród publicznoÊci, lecz dzikie i okrutne spojrzenie Szeloma zeszpecona piekielnà z∏oÊcià jego twarz przerazi∏a t∏um, który znowu ucich∏. – Okaza∏eÊ si´ troch´ silniejszym czarownikiem, ni˝ sàdzi∏em, lecz wszystko to drobiazgi – z ironià powiedzia∏ Szelom i zmierzywszy Supramatiego wrogim spojrzeniem, odwróci∏ si´, rozpoczynajàc nowe zakl´cia.. Po chwili z ziemi i z powietrza zaczà∏ wydobywaç si´ g´sty dym, który szybko skr´ci∏ si´ w kszta∏t spirali, skupiajàc si´ w g∏àb, a kiedy wreszcie zniknà∏, obecni zobaczyli powoli wychodzàcy z ziemi pieƒ drzewa; pieƒ ów szybko rozga∏´zia∏ si´ pokrywa∏ liÊçmi i zielonymi owocami, które jednak w oczach dojrzewa∏y, przyjmujàc pi´kny z∏ocisty odcieƒ. Czarownicy zrywali owoce i rzucali je mi´dzy zadowolony t∏um, który okrzykami dzi´kowa∏ i zapewnia∏, ˝e by∏y to pomaraƒcze w najlepszym gatunku. Z kolei wszystkie spojrzenia zwróci∏y si´ z ciekawoÊcià ku Supramatiemu. Ten milczàc, podniós∏ swój miecz, przez chwil´ obraca∏ nim nad g∏owà, po czym, sk∏oniwszy si´ kolejno na wszystkie cztery strony Êwiata, wymówi∏ formu∏y i nakreÊli∏ znaki, rozkazujàce ˝ywio∏om. Po chwili dzienne Êwiat∏o przygasi∏ fioletowy pó∏mrok, który z trudem da∏o si´ rozró˝niç przedmioty. Porywy wiatru podrywa∏y s∏upy kurzu, a migajàce b∏yskawice przecina∏y niebo. Wydawa∏o si´, ˝e w ca∏ej atmosferze rozlega∏y si´ jakieÊ trzaski i g∏uche grzmoty, a ró˝ne aromaty, to ostre, to znów delikatne zmienia∏y si´ z zawrotnà szybkoÊcià. PoÊród tego chaosu, w pó∏mroku zarysowywa∏a si´ jasno tylko bia∏a postaç maga, otoczonego snopami iskier. Opanowany zdumieniem t∏um oniemia∏ ze strachu, lecz kiedy jednak fioletowy pó∏mrok zniknà∏, ze wszystkich stron rozleg∏y si´ okrzyki zachwytu. Na doÊç du˝ej przestrzeni areny, po stronie przeznaczonej dla Supramatiego, zieleni∏a si´ kwiecista grupka owocowych drzew, których ga∏´zie pokryte by∏y kwiatami, a pomi´dzy liÊciami widaç by∏o przeró˝ne owoce. Jedna zaÊ jab∏oƒ sta∏a okryta kwieciem, jakby odziana Ênie˝nym p∏aszczem. – Wszystko, co tutaj widzicie – zwróci∏ si´ Supramati do zachwyconego t∏umu – to praca oczyszczonego ognia przestrzeni. A to – wskaza∏ na pomaraƒczowe drzewo Szeloma – jest tworem diab∏a, który stwarza tylko z odpadków chaosu. Zgiƒ˝e i rozsyp si´ z∏udne widmo piek∏a! Wyciàgnà∏ r´k´, zwróci∏ w stron´ dzie∏a przeciwnika r´kojeÊç miecza, podobnà do krzy˝a i w okamgnieniu z krzy˝a tego wypad∏ p∏omieƒ, który zapali∏ drzewo; liÊcie skr´ci∏y si´ z trzaskiem, a owoce wybucha∏y p∏omieniem jak rozpalone kule i przyj´∏y zielonkawy odcieƒ, wydzielajàc ˝ó∏ty, cuchnàcy dym. Po chwili w oczach przera˝onych widzów pomaraƒcze zamieni∏y si´ w ˝mije, które z sykiem skry∏y si´ w ziemi´. Prawie jednoczeÊnie wÊród publicznoÊci rozleg∏y si´ krzyki, poniewa˝ ci którzy jedli owe pomaraƒcze, upadli w skurczach i boleÊciach, wówczas Nebo z Niwarà szybko rzucili si´ im na pomoc. Skrzy˝owawszy r´ce na piersiach, z nabieg∏ymi krwià oczami, Szelom z wÊciek∏oÊci traci∏ panowanie nad sobà i z pianà na ustach wyrzuca∏ straszne bluênierstwa, a bladzi jak p∏ótno czarni magowie i czarownicy trz´Êli si´ z przera˝enia. UÊwiadamiali sobie dobrze, ˝e je˝eli Szelom nie oprze si´ sile “Czarownika” – wszyscy b´dà musieli zginàç okropnà Êmiercià. A tymczasem podniecenie zdumionego t∏umu wzrasta∏o z ka˝dà chwilà. Nie by∏o ju˝ wàtpliwoÊci, ˝e autorytet Szeloma zachwia∏ si´. Syn szatana poczu∏ to i wezwa∏ na pomoc ca∏à swojà bezczelnoÊç i zuchwalstwo. Wyprostowa∏ si´ hardo i krzyknà∏ ochryp∏ym g∏osem:
35
– Wszystko, co tu si´ dotychczas sta∏o, to dziecinne igraszki, nie dowodzàce jeszcze niczego. A teraz zobaczymy, czy potrafi on wskrzesiç umar∏ego – zarycza∏. I zanim jeszcze mo˝na by∏o zorientowaç si´, co zamierza uczyniç, Szelom skoczy∏ ku jednej z trybun, obok której cisnà∏ si´ t∏um, chwyci∏ czarujàcà, m∏odà dziewczyn´ i zatopi∏ w jej piersiach swój sztylet. Nie wydawszy nawet ˝adnego okrzyku, nieszcz´Êliwa upad∏a, zalewajàc krwià odzie˝ zabójcy i ziemi´ areny. Lecz Szelom nie zwróci∏ na to ˝adnej uwagi; podniós∏ trupa i rzuci∏ go na czarny dywan z kabalistycznymi znakami, który Êpiesznie rozes∏a∏ jeden z czarowników. Podniecenie Szeloma dosz∏o prawie do sza∏u; kreÊli∏ mieczem kabalistyczne znaki i dzikim g∏osem wykrzykiwa∏ zakl´cia; jego zaÊ pomocnicy, pos´pni i najwidocznej przygn´bieni, okrywali w tym czasie piersi martwej czerwonym suknem i palili na nim smoliste zio∏a, z których buchnà∏ g´sty, gryzàcy i nieprzyjemny dym tak obfity, ˝e zas∏a∏ sobà ca∏à aren´. Supramati wyla∏ na ziemi´ kilka flakonów esencji, której silny zapach poch∏onà∏ szkodliwe aromaty czarowników, przywracajàc w ten sposób pewnà równowag´. Kiedy widzowie na tyle och∏on´li, ˝e mogli dalej obserwowaç zobaczyli dziwne i straszne zjawisko. Trup zabitej poruszy∏ si´, podniós∏ i pa∏ajàcym dzikim wzrokiem obrzuci∏ zebranych; nast´pnie zerwawszy si´ na nogi ze zdumiewiajàcà lekkoÊcià, dziewczynka pobieg∏a do Szeloma, pad∏a na kolana i ca∏ujàc jego r´ce, krzykn´∏a w nami´tnym porywie dzi´kczynienia: – W∏adco ˝ycia i Êmierci, dzi´kuj´ ci za to, ˝eÊ powróci∏ mi ˝ycie! Tryimfujàcy Szelom z dumà pokaza∏ jà zebranym, z których cz´Êç g∏oÊno go oklaskiwa∏a, lecz wielu milcza∏o w dziwnym zafrasowaniu. Jednak˝e Szelom nie zwróci∏ wcale na to uwagi i rzek∏ pogardliwie: – Podajcie Hindusowi jakàkolwiek padlin´, aby i on tak˝e pokaza∏ nam swà wiedz´! – Niepotrzebna – dêwi´cznym i jasnym g∏osem odpowiedzia∏ Supramati i koƒcem swojego miecza nakreÊli∏ w powietrzu kràg, który otoczy∏ “wskrzeszonà”. – Chc´ dowieÊç zebranym tutaj, ˝e ˝ycie dane przez ciebie temu cia∏u – jest urojone. TyÊ nie powróci∏ duszy tej nieszcz´Êliwej, lecz w ciele jej umieÊci∏eÊ jednà z tych wstr´tnych istot niewidzialnego Êwiata, którymi rzàdzi twoja ciemna wiedza. A ty, nieczysta gadzino, o˝ywiona tylko krwià i rozk∏adem – precz z tego nienale˝àcego do ciebie cia∏a! Na ostrzu miecza Supramatiego zapali∏ si´ p∏omieƒ, który z szybkoÊcià myÊli polecia∏ w stron´ kobiety i uderzy∏ jà w pierÊ, w to samo miejsce, gdzie znajdowa∏a si´ rana. Rozleg∏ si´ ponury, rozdzierajàcy krzyk, kobieta upad∏a jakby pora˝ona piorunem i przed oniemia∏ym t∏umem zasz∏o coÊ strasznego i ohydnego. Z otwartych ust zabitej wyskoczy∏a ˝mija; w g∏owie jej o nalanych krwià oczach, by∏o coÊ ludzkiego. Skoro tylko ta odra˝ajàca istota znalaz∏a si´ poza swojà ofiarà, natychmiast rzuci∏a si´ na Szeloma i w oka mgnieniu okr´ci∏a si´ ko∏o niego, usi∏ujàc zadusiç go. Gdyby Szelom by∏ zwyczajnym Êmiertelnikiem, to koÊci jego by∏yby ju˝ zatrzeszcza∏y; teraz zaÊ walczy∏ i zmaga∏ si´ z wywo∏anym przez siebie z otch∏ani potworem i z pomocà mocnego czarodzieja Madima przemóg∏ go wreszcie. Zwinne cia∏o potwora os∏ab∏o i zwali∏o si´ na ziemi´, ni to martwe, ni to og∏uszone. Dopóki trwa∏a ta scena, wielu z czarowników w bolesnych skurczach tarza∏o si´ po ziemi. Cia∏o zmar∏ej, które znów przybra∏o wyglàd trupa, zosta∏o podniesione niewidzialnà si∏à, przeniesione za czerwony pas rozdzielajàcy aren´ i z∏o˝one na ziemi w odleg∏oÊci kilku kroków od Supramatiego. Wówczas podeszli Nebo i Niwara i na pokryte pienistà oÊlizg∏à, cuchnàcà masà cia∏o, wylali dwa kielichy srebrzystego i usianego iskrami p∏ynu. P∏yn ten w okamgnieniu zatrzeszcza∏, zakipia∏, jak woda wylana na rozpalone ˝elazo, po czym powsta∏ i uniós∏ si´ g´sty ob∏ok dymu, który na chwil´ os∏oni∏ trupa. Kiedy wreszcie ów bia∏awy ob∏ok zniknà∏, cia∏o przyj´∏o poprzednià bia∏oÊç, pokrywajàcà je galaretowata piana zupe∏nie znik∏a, a twarz zabarwi∏ lekki rumieniec; i tylko czerwone pi´tno wskazywa∏o miejsce Êmiertelnej rany. Wówczas Supramati uklàk∏, ujà∏ obie r´ce martwej i wzniós∏szy oczy ku niebu, goràco i z g∏´bokim uczuciem wymówi∏: – Spraw, Ojcze mój Niebieski, aby przy pomocy czystej si∏y mojej dusza, wygnana z cia∏a wyst´pkiem i przemocà, powróci∏a w swoje ziemskie mieszkanie. Bàdê mi pomocà i podporà, Panie Jezu Chryste i uczyƒ s∏ug´ Twego zwyci´zcà piek∏a. – Pochyli∏ si´ nad cia∏em martwej i wymówi∏ rozkazujàco: – Niech wróci do ciebie Boskie tchnienie, a darowane ci na nowo przez Stwórc´ ˝ycie – poÊwi´ç na wys∏awianie Imienia i praw Jego. Cia∏em dziewczyny wstrzàsnà∏ nag∏y dreszcz i po chwili odtechn´∏a ona pe∏nà piersià: oczy jej sze-
36
roko si´ otworzy∏y i jakby przebudzona z d∏ugiego snu, ze strachem i zdziwieniem spojrza∏a woko∏o. Niwara przykry∏ jej nagie cia∏o bia∏à tunikà z szerokimi r´kawami i pomóg∏ jej podnieÊç si´. – Oddaj czeÊç swojemu Bogu i poca∏uj Êwi´ty znak wiecznoÊci i zbawienia – rzek∏ Supramati, podajàc jej r´kojeÊç swojego miecza w kszta∏cie krzy˝a, który ona nabo˝nie i ze czcià uca∏owa∏a. – A teraz wróç do swoich rodziców i powiedz im, ˝e nale˝y szukaç Êwiat∏a, a nie mroku. Ty zaÊ oka˝ swojà wdz´cznoÊç Stwórcy i ˝yj wed∏ug praw Jego. Chwiejàc si´ lekko, lecz radosna i uÊmiechni´ta pobieg∏a dziewczyna do swoich rodziców, a ci, nie posiadajàc si´ ze szcz´Êcia, rzucili si´ ku niej, oblewajàc jà ∏zami radoÊci. To, co tymczasem dzia∏o si´ w t∏umie, nie da si´ w ogóle opisaç; os∏abione nerwy zepsutych, a jednak normalnych ludzi nie mog∏y wytrzymaç takiego napi´cia. Panujàce dotàd ci´˝kie milczenie zosta∏o niespodziewanie przerwane. Ludzie krzyczeli, Êmiali si´, ryczeli, ∏kali i wahajàc si´ pomi´dzy strachem a zwàtpieniem, pytali sami siebie: czy rzeczywiÊcie prawdà mog∏oby byç, ˝e Szelom Jezodot, w∏adca Êwiata, okaza∏ si´ demonem, a hinduski mag, przyt∏aczajàcy ich swojà pi´knoÊcià i si∏à – jest wys∏annikiem Tego, dawno ju˝ zapomnianego i odrzuconego Boga? … Spokojnie i oboj´tnie wszed∏ Supramati znów na swój kamieƒ i patrzy∏ na bladego i roztrojonego Szeloma, który dyszàc ci´˝ko, stara∏ si´ przyjÊç do siebie po stoczonej przed chwilà strasznej walce. Po chwili rozleg∏ si´ dêwi´czny g∏os maga: – Proponuj´ ci, Szelomie Jezodot, przystàpiç do ostatniego aktu naszego pojedynku. S∏oƒce ju˝ si´ sk∏ania ku zachodowi i zarówno widzowie, jak i my sami czekamy koƒca. – Ja nie przypuszcza∏em, ˝e tak ci pilno oddaç czeÊç i pok∏on Lucyferowi i uczciç jego majestat. Zaczekaj troch´, dopóki nie poczyni´ ostatnich przygotowaƒ, uÊmiechajàc si´ z∏oÊliwie odpowiedzia∏ Szelom i odwróciwszy si´, wszed∏ do swojej lo˝y, na koƒcu której znajdowa∏ si´ oddzielny pokój. Supramati równie˝ skorzysta∏ z tej pauzy, przewidujàc, ˝e nie b´dzie krótkà i wszed∏ do lo˝y odpoczàç na pogaw´dce z przyjació∏mi. Przy koƒcu tej cz´Êci areny, którà zajà∏ Szelom, znajdowa∏ si´ zwa∏ ruin i gruzów, pochodzàcych ze staro˝ytnej Êwiàtyni, zniszczonej przez satanistów a zwalone Êciany jej i dzwonnica tworzy∏y wysoki stok. Te nie uprzàtni´te ruiny wprowadzi∏y widzów w zdumienie i przy nich w∏aÊnie zbudowano o∏tarz ofiarny dla Lucyfera – szeÊciokàtny g∏az czarnego marmuru, niski i masywny, nad którym wznosi∏o si´ ocala∏e jeszcze sklepienie starego koÊcio∏a. Powoli, g´ste sinoporpurowe chmury pokry∏y niebo; burzliwy wiatr podnosi∏ i wzdyma∏ piasek areny i porusza∏ ga∏´zie drzew, stworzonych przez Supramatiego. Mrok szybko wzrasta∏, a z oddali dochodzi∏y echa uderzeƒ piorunów; pod sklepieniem ruin miga∏y czerwone, ogniste j´zyki, purpurowe z∏owieszcze Êwiat∏o rozjaÊnia∏o wreszcie aren´ i ruiny. W kilku miejscach, w wielkich bràzowych wazach zapalono smo∏´ i jej zadymione Êwiat∏o, ca∏ej tej scenie nadawa∏o coÊ fantastycznego i archaicznego. Nagle da∏ si´ s∏yszeç ryk i wycia, a zza kamieni i zwa∏ów, jak cienie, zacz´∏y wype∏zaç hieny, tygrysy, lamparty i inne dzikie zwierz´ta. Naje˝ywszy sierÊç, z b∏yskajàcymi z∏oÊcià i okrucieƒstwem oczami, roz∏o˝y∏y si´ one pó∏kolem przed czarnym g∏azem, g∏ucho porykujàc i uderzajàc o ziemi´ ogonami. Zbaczywszy to, Supramati powsta∏ i znów zajà∏ swoje miejsce na aerolicie, lecz tym razem udali si´ za nim równie˝ i wszyscy czterej przyjaciele i zaj´li miejsca obok niego. Po chwili ukaza∏ si´ Szelom Jezodot w towarzystwie dwunastu czarowników. Zamiast miecza, trzyma∏ on teraz w r´ce rozpalone wid∏y; rogi nad czo∏em jego zdawa∏y si´ byç tak˝e rozpalone do bia∏oÊci. Doszed∏szy do g∏azu czarownicy ustawili si´ po obu stronach, a nast´pnie upadli twarzà na ziemi´. Szelom zaÊ stanà∏ przed kamieniem, gdzie mia∏ si´ pojawiç jego straszny w∏adca, kreÊli∏ wid∏ami kabalistyczne znaki i zaÊpiewa∏ dziwnà rytmicznà pieʃ o przeraêliwie rozdzierajàcych tonach. Stopniowo Êpiew ten zamieni∏ si´ w gwa∏townà recytacj´, w której wylicza∏ on Lucyferowi wszystkie przys∏ugi oddane piek∏u, wszystkie wyst´pki i bluênierstwa, s∏owem ca∏à olbrzymià prac´, dokonanà przez s∏ugi mroku celem zag∏ady ludzkoÊci. Teraz, kiedy dzie∏o uwodzenia i gorszenia, rozpusty i sprowadzania z dobrej drogi zosta∏o spe∏nione i osiàgn´∏o pe∏ne powodzenie, kiedy ludzkoÊç pozbawiona wiary, idea∏u i wszelkiej moralnej podpory, skuta swoimi nami´tnoÊciami le˝y u nóg Lucyfera – teraz on, Szelom Jezodot, wierny s∏uga jego, ˝àda swojej nagrody. W bluênierczych, pe∏nych nienawiÊci s∏owach, nalega∏ on, aby Lucyfer zjawi∏ si´ zniszczy∏ zuchwa∏e-
37
go Hindusa, który oÊmieli∏ si´ rywalizowaç z nim i przeciwstawiaç mu si´. Roznami´tniajàc si´ coraz bardziej z pianà na ustach, nalega∏ on i ˝àda∏, ˝eby Lucyfer zemÊci∏ si´ za niego i zniszczy∏ przeciwnika, rozkazujàc ziemi, aby poch∏on´∏a go, ogniowi, aby go spali∏, a przede wszystkim, aby pozbawi∏ go si∏y, z∏ama∏ i rzuci∏ do jego, Lucyfera nóg. Jakby w odpowiedzi na to groêne wezwanie, zerwa∏ si´ wiatr i rozszala∏a si´ straszna burza; ca∏a ziemia zadr˝a∏a; ruiny rozjaÊni∏y si´ jakàÊ ∏unà po˝aru, pod sklepieniem zap∏on´∏y ró˝nobarwne ogniew i nagle, nad kamiennà bry∏à ukaza∏a si´ olbrzymia, okropna postaç. Na krwawo–ognistym tle, jasno rysowa∏a si´ charakterystyczna g∏owa z∏owieszczej pi´knoÊci, twarz nosi∏a pi´tno wszystkich wyst´pków, nami´tnoÊci i duchowych màk … Ogromne z´bate skrzyd∏a wzdyma∏y si´ i podnosi∏y u ramion, a nad czo∏em widaç by∏o symbol zwierz´coÊci – zakrzywione rogi. – Na kolana, prz´kl´ty Hindusie, robaku nikczemny! Padnij i oddaj czeÊç naszemu i twojemu w∏adcy, gdy˝ jego – si∏a twoja dotknàç nie odwa˝y si´! – zarycza∏ Szelom. Od ducha mroku sp∏ywa∏y smugi dymu, podchwytywane przez wiatr i p´dzone w stron´ maga. I od zetkni´cia si´ ze szkodliwym i cuchàcym pràdem, Supramati poblad∏, jak jego Ênie˝no–bia∏a tunika, lecz w oczach jego, jak zawsze, jaÊnia∏a pot´˝na, nieugi´ta wola, a g∏os dêwi´cza∏ spokojnie i stanowczo: – Ja mam tylko jednego w∏adc´ – Boga, któremu oddaj´ czeÊç i pok∏ony; jednà posiadam tylko broƒ – mojà wiar´ i symbol zbawienia, poÊwi´cony krwià Syna Bo˝ego. I szybkim ruchem wyrwawszy zza pasa krzy˝ magów, od którego p∏yn´∏y potoki oÊlepiajàcego Êwiat∏a, rzuci∏ si´ w stron´ pot´˝nego demona, Êmia∏o przekroczywszy zakreÊlonà lini´. Kiedy jeszcze Supramati mówi∏, Dachir i Narajana obna˝yli swoje miecze, a zaÊ Nebo i Niwarà wyj´li magiczne ber∏a, ca∏à swà si∏à wspierajàc przejaciela. Supramati jakby przez wiatr niesiony, szybko znalaz∏ si´ przed szataƒskim tronem i z podniesionym nad g∏owà krzy˝em, groênie na niego naciera∏. – Przecz demonie zaprzaƒcu, sprawco zbrodni i wszelkich nieszcz´Êç! Zgiƒ i zapadnij si´ w przepaÊç, z której wyszed∏eÊ na zgub´ ludzkà. Zaklinam ci´ i ra˝´ tà bronià Êwiat∏a! – grzmia∏ g∏os maga, nacierajàcego Êmia∏o na z∏ego ducha. I nagle twarz demona poblad∏a, silny odg∏os wstrzàsn´∏ ziemià i w miejscu, gdzie wznosi∏ si´ tron nieczystego, ziemia rozstàpi∏a si´, tworzàc szerokà i g∏´bokà jak przepaÊç rozpadlin´, w której Lucyfer zniknà∏. Supramati zatrzyma∏ si´, odetchnà∏ z ulgà i promieniajàcym krzy˝em nakreÊli∏ nad przepaÊcià znak odkupienia. I w tej˝e chwili, nad miejscem stràconego demona zajaÊnia∏ w powietrzu olbrzymich rozmiarów promienisty krzy˝, mi´kkim, b∏´kitnawym Êwiat∏em, rozjaÊniajàc wszystko woko∏o. Szelom i jego pomocnicy os∏upieli zobaczywszy, co si´ sta∏o z takà nieprawdopodobnà szybkoÊcià, a kiedy zajaÊnia∏ krzy˝, poÊród czarnych magów podnios∏y si´ krzyki, j´ki i wycia. Niektórzy z nich padali bez zmys∏ów, inni uciekali, a Szelom Jezodot, uniesiony si∏à wiatru, odrzucony zosta∏ daleko od areny, na której poniós∏ tak strasznà pora˝k´ … Co si´ wówczas dzia∏o pomi´dzy publicznoÊcià – nie daje si´ opisaç; oszo∏omiony t∏um w milczeniu patrzy∏ na pojawienie si´ i stràcenie demona, lecz widok krzy˝a uczyni∏ na nich wra˝enie, które podzia∏a∏o podobnie, jak uderzenie pioruna. Niektórzy jak szaleni rzucili si´ do ucieczki, inni w g∏´bokim wzruszeniu spoglàdali na zhaƒbiony, wyszydzony i dawno zapomniany symbol, któremu przodkowie ich oddawali niegdyÊ czeÊç. W tej˝e chwili w powietrzu da∏y si´ s∏yszeç harmonijne dêwi´ki, zag∏uszajàce ogólne zamieszanie i zgie∏k, dzia∏jàc na stargane nerwy obecnych, jak gojàcy balsam. Kiedy ta dziwna muzyka umilk∏a, wówczas Supramati przemówi∏ do zgromadzonych widzów. – Pójdêcie, dzieci Bo˝e i oddajcie pok∏on swojemu Stwórcy. Ukorzcie si´ i powróçcie do zapomnianej wiary. HaƒbiliÊcie i spotwarzaliÊcie Bóstwo, zaÊlepieni czarami duchów mroku, a có˝ uzyskaliÊcie za tyle zbrodni, wyst´pków i bluênierstw? NaruszyliÊcie równowag´ kosmicznych si∏, które wkrótce zgubià planet´. Ja – misjonarz ostatnich dni – mówi´ wam: godzina sàdu, przepowiadanego przez proroków – jest bli˝ej, ni˝ przypuszczacie. I wy, i ziemia, skazani jesteÊcie na stracenie, od którego piek∏o nie uchroni. Korzystajcie wi´c z krótkiego czasu, jaki jeszcze pozosta∏ – ukorzcie si´, pokutujcie i oczyszczajcie, aby si´ jeszcze uchroniç od okrutnego i strasznego wyroku. Otwórzcie opustosza∏e Êwiàtynie, te ogniska modlitwy i si∏y zbiorowej, wznieÊcie tron Paƒski, zaÊpiewajcie Êwi´te pieÊni, których dêwi´ki odrzucà nie-
38
czyste si∏y. Wyp´dêcie demony, które opanowa∏y dusze wasze, zniszczy∏y i splugawi∏y wasze cia∏o. Wszystko ginie i zamienia si´ w proch, niezniszczalne sà tylko wasze dusze – owe Boskie tchnienia Stwórcy. Ratujcie t´ iskr´ niebieskà, aby wznios∏a si´ ona do domu Êwiat∏a, a nie spad∏a w przepaÊç mroku … Kiedy Supramati umilk∏ – niezwyk∏e wzruszenie opanowa∏o cz´Êç zebranych i wówczas, gdy zepsuci i rozpustni sataniÊci, targani strasznymi bólami z pianà na ustach uciekali, t∏um ukorzonych z radoÊcià, z zabobonnym strachem i ze ∏zami w oczach podchodzi∏ i pada∏ na kolana przed jaÊniejàcym krzy˝em – drogim symbolem dawnych czasów, Êwi´tym talizmanem ich przodków. SzczeÊliwiej ˝y∏o si´ w owych czasach, dopóki istnia∏a na ziemi wiara, kiedy symbol zbawienia spotyka∏ ka˝dego nowonarodzonego, oczyszcza∏ i odgradza∏ go od wrogów niewidzialnych lub sta∏ nad mogi∏à, chroniàc zmar∏ego od napaÊci istot nieczystych. I oto, ten tak d∏ugo przeÊladowany symbol wzniós∏ si´ i powsta∏ przed nimi, czysty, jasny i promieniejàcy, widzialny dla wszystkich i litoÊciwie przywo∏ywa∏ ku sobie nieszcz´snà ludzkoÊç, która odrzuciwszy Boga, zaprzeda∏a siebie w moc ciemnych si∏, skr´powana przez nie od stóp do g∏owy. Opanowani mg∏à ekstazy, ludzie ci, nieumiejàcy si´ modliç, padali na twarz, wyciàgali r´ce do Krzy˝a i ze ∏zami powtarzali s∏owa, których uczyli ich magowie: ´Zmi∏uj si´ nad nami, Panie i wybacz nam wyst´pki nasze!´. I w odpowiedzi na to wo∏anie, w przypadkach, kiedy modlàcy si´ otwiera∏ swojà dusz´, dokonywa∏y si´ cuda: g∏usi odzyskiwali s∏uch, niemi – mow´, a sparali˝owani swobod´ ruchów. Pozostawiwszy t∏um, modlàcy si´ i oddajàcy czeÊç krzy˝owi, Supramati poszed∏ z przyjació∏mi w stron´ swojej lo˝y, gdzie zobaczy∏ stojàcych u wejÊcia dziesi´ciu ludzi, których g∏owy jaÊnia∏y promienistym blaskiem. Na przedzie znajdowa∏ si´ Ebramar. Z wilgotnymi od ∏ez oczami wyciàgnà∏ on ku Supramatiemu r´ce i przycisnà∏ go do piersi, mówi∏: – Winszuj´ ci, synu mój drogi i uczniu, odniesionego zwyci´stwa! Pozostali magowie równie˝ obejmowali go i Êciskali, a t∏um widzàc t´ grup´ nieznanych im ludzi, w srebrzystej odzie˝y otoczonych aureolà Êwiat∏a, przyjà∏ ich za Êwi´tych, którzy zstàpili z nieba, ˝eby ukazaç si´ ludziom. – Teraz, drodzy przyjaciele, odjedziemy na kilka dni do naszego himalajskiego schroniska, gdy˝ rozszalejà si´ tu burze i huragany. Duchy chaosu – ciemna armia Lucyfera – zamierzajà pomÊciç swojà pora˝k´. I wkrótce dziwny statek powietrzny o konstrukcji nieznanej zwyk∏ym Êmiertelnikom z zawrotnà szybkoÊcià unosi∏ magów do jednego z ich niedost´pnych schronisk.
R O Z D Z I A ¸ VII Przepowiednia Ebramara wkrótce sprawdzi∏a si´. Nast´pnego dnia rozszala∏ si´ straszny huragan, jakiego w ogóle nie pami´tano i trwa∏ przez ca∏e trzy doby; a kiedy burza wreszcie ucich∏a, to w promieniu setek mil ziemia by∏a zupe∏nie spustoszona. Na polach wszystko by∏o zmiecione strasznym wiatrem lub te˝ wyt∏uczone przez grad; cieplarnie zburzone i dachy domów pozrywane. Mnóstwo ludzi zgin´∏o pod gruzami zawalonych domów. Po tym nieszcz´Êciu przysz∏o i drugie. Nasta∏ taki silny upa∏, ˝e ziemia p´ka∏a, woda wysycha∏a w jeziorach i rzekach i ryby gin´∏y; ocala∏e od huraganu drzewa zupe∏nie popali∏y si´, potraci∏y liÊcie i sta∏y podobne do ogorza∏ych s∏upów. Zwierz´ta domowe zdycha∏y jak muchy, g∏ód wzrasta∏ z ka˝dym dniem i rozszala∏y si´ straszne epidemie. Tonàc w z∏ocie ludzie w pa∏acach swoich umierali z g∏odu i dusili si´, poniewa˝ powietrze od torfu, którego u˝ywano na opa∏, przesycone by∏o dymem. Te zjawiska kosmiczne by∏y najwidocznej zaraêliwe, gdy˝ ze wszystkich stron nadchodzi∏y smutne wiadomoÊci o nies∏ychanych huraganach i zwrotnikowym upale, obracajàcych ziemi´ w istnà pustyni´. Tylko stworzony przez Supramatiego, na miejscu pojedynku z Szelomem, sad ∏agodnie wytrzyma∏ huragan; promienisty krzy˝ spokojnie wznosi∏ si´ w powietrzu, rozjaÊniajàc swoim tajemnym Êwiat∏em ten maleƒki kàcik ziemi, a pod nim zaÊ wytrysn´∏o spoÊród kamieni êród∏o zimnej, kryszta∏owej wody.
39
Powoli ca∏e to miejsce zaros∏o drzewami, które tak obficie pokrywa∏y si´ owocami, ˝e mnóstwo g∏odnych przychodzi∏o karmiç si´ nimi i gasiç pragnienie. Jedni tylko sataniÊci uciekali od tego miejsca i nie korzystali z jego dobrodziejstw, mówiàc, ˝e woda sprawia im wewn´trzne boleÊci, a owoce w ogóle nie dajà si´ zjeÊç. Moralne po∏o˝enie ludzi by∏o rozpaczliwe. Ob∏àkani i g∏odni, daremnie zwracali si´ do Lucyfera. Piek∏o pozostawa∏o g∏uche i nieme. Da∏o im ono z∏oto dla zdobycia wszystkiego, zarówno dusz Bo˝ych i ziemskich bogactw. I oto teraz, kiedy ju˝ wszystko by∏o osiàgni´te, wszystko zniszczone i zhaƒbione, Bóg wyszydzony i wyp´dzony z serca cz∏owieczego “na ludzi” – zacz´∏y spadaç straszne nieszcz´Êcia; wyst´pna ludzkoÊç posiada∏a tylko z∏oto, za które ju˝ nic nie mog∏a zdobyç i kupiç dla zape∏nienia spi˝arni. Wszystko sprzeda∏a demonowi z∏ota: bogactwa przyrody, sok ziemi, kwitnàce lasy, stracone pod toporami przekupniów; ropa, w´giel kamienny, elektrycznoÊç, wszystko ju˝ by∏o wyczerpane, lecz nie z przezornà oszcz´dnoÊcià rozumnego bogacza, a z szalonym niedbalstwem marnotrawcy, który nie myÊli ani o przesz∏oÊci, ani o przysz∏oÊci i po barbarzyƒsku przynosi na ofiar´ chwilowym upojeniom teraêniejszoÊci powierzone mu przez przodków dziedzictwo. Upadli fizycznie i moralnie, ludzie doszli nad brzeg przepaÊci, która ma poch∏onàç Êwiat, kiedy on d∏ugo jeszcze móg∏by trwaç, zawsze kwitnàcy i urodzajny, s∏u˝àc niezliczonym pokoleniom za szko∏´ dla doskonalenia si´ i oczyszczania … W masach ludzkich coraz silniej zacz´∏o przejawiaç si´ niezadowolenie, bardziej niebezpieczne, ˝e zepsuty, zezwierz´cony i odwyk∏y od pos∏uchu t∏um nie zna∏ ju˝ ˝adnego hamulca. Groênie zbiera∏a si´ ludnoÊç przed pa∏acem Szeloma, z krzykami i pogró˝kami, uporczywie ˝àdajàc, ˝eby powstrzyma∏ on i odwróci∏ palàce ˝ary, które opanowa∏y ziemi´. – Wszak jesteÊ synem szatana, uwa˝asz siebie za równego Bogu, ˝ywio∏y sà ci pos∏uszne, odmieƒ wi´c t´ posuch´, daj nam chleba i wody. – Albo, wygra˝ajàc mu pi´Êciami, wo∏ali: – Z∏ota twojego nie potrzebujemy ju˝ wi´cej, chcemy powietrza, chleba, wody! JeÊli nie jesteÊ oszustem, zdrajcà i zwyk∏ym samochwa∏à, którego Hindus pokona∏ – oka˝ nam moc swojà i daj jej dowody! – To wy, sataniÊci, wywo∏aliÊcie na nas Gniew Bo˝y! – krzyczeli inni. – Tam, gdzie panuje i wznosi si´ w przestworzach krzy˝ – tam jest dostatek owoców i wody! Przywróç nam naszego dawnego Boga, oddaj naszà starà wiar´, a je˝eli tego nie uczynisz to z twojego pa∏acu nie pozostawimy kamienia na kamieniu i zburzymy wszystkie wasze Êwiàtynie. Z ka˝dym dniem wzburzenie ros∏o; rozgorza∏a domowa, bratobójcza walka, wywo∏ana g∏odem i strasznym pragnieniem, które z˝era∏o ziemi´ i ludzi. Na ulicach zdarza∏y si´ krwawe utarczki; uzbroiwszy si´ w drewniane lub ˝elazne krzy˝e, powstaƒcy rzucali si´ na satanistów, gdziekolwiek ich spotkali i wpadali do szataƒskich chramów, wywracajàc o∏tarze, burzàc i rozbijajàc posàgi Lucyfera. By∏o to jakieÊ zbiorowe szaleƒstwo i epidemia z∏a; zabójstw, morderstw, buntu i rozpaczy; t∏um rozjuszony i wÊciek∏y szuka∏ Szeloma, aby rozerwaç go na kawa∏ki, lecz ten zniknà∏ gdzieÊ i nigdzie si´ nie pokazywa∏. Otrzymywane ze wszystkich stron wiadomoÊci dawa∏y taki sam obraz nieszcz´Êcia, smutku, zniszczenia, n´dzy i ubóstwa, a oboj´tna natura przed∏u˝a∏a przy tym swoje niszczycielskie dzie∏o; s∏oƒce pali∏o niemi∏osiernie, oÊwietlajàc bezp∏odnà pustyni´ i rozk∏adajàce si´ trupy ludzi i zwierzàt. Nigdy jeszcze pogarda dla z∏ota nie przyjmowa∏a takich rozmiarów. Ch´tnie rzucano by je garÊciami za kubek wody, skórk´ chleba, lub powiew Êwie˝ego, czystego powietrza; prawdopodobnie po raz pierwszy diabelski metal pozostawa∏ martwym i bezu˝ytecznym w r´kach jego posiadaczy. Szum i wrzawa tej bratobójczej wojny, której obcy by∏ odpoczynek, litoÊç i przebaczenie, nie dochodzi∏y jednak do ukrywajàcego si´ w podziemiach Szeloma. By∏a to obszerna sala, umeblowana z królewskim przepychem; Êciany obite by∏y czerwonà materià, przetykanà z∏otem, meble z czarnego drzewa z inkrustacjami, a pod∏oga pokryta mi´kim, jak futro dywanem. W g∏´bokiej niszy sta∏ wielki posàg Lucyfera. Oboj´tna na wywo∏ane przez siebie cierpienia i walk´, rysowa∏a si´ wynioÊle figura ciemnego demona, a na kamiennej jego twarzy, zdawa∏o si´, zastyg∏ szyderczy uÊmiech. Przed posàgiem, w siedmioraminnym lichtarzu, pali∏y si´ czarne woskowe Êwiece. Po Êrodku sali sta∏ wielki stó∏, a na nim sta∏ du˝y dzban wina z kielichem, obok zaÊ le˝a∏a obok otwarta stara ksi´ga. Szelom by∏ sam. Siedzàc w fotelu z wysokim oparciem i odrzuciwszy g∏ow´ na czerwonà poduszk´, rozmyÊla∏, bawiàc si´ niecierpliwie wiszàcym u pasa magicznym kind˝a∏em. Twarz jego ska˝ona i ze-
40
szpecona wewn´trznà wÊciek∏oÊcià i poni˝onà pychà, by∏a mroczna i ponura. Po walce z magiem, czu∏ si´ bezsilnym, a si∏y powraca∏y mu bardzo powoli. Trzàs∏ si´ ze z∏oÊci na myÊl, ˝e on, Szelom Jezodot, zmuszony jest chowaç si´ jak z∏odziej przed tymi samymi ludêmi, którzy oddawali mu pok∏ony, jak bóstwu. W ciàgu d∏ugich godzin samotnoÊci w podziemiu, nawiedzi∏o go nieoczekiwane zwàtpienie – ta straszna si∏a, stworzona przez piek∏o, która mia∏a wpajaç w ludzi niewiar´ w istnienie w Boga. I potwór ten, szarpiàcy serce cz∏owieka, sta∏ u krzes∏a Szeloma; do jego ucha schylona by∏a w´˝owa g∏owa potwora, szmaragdowe oczy, pe∏ne niewypowiedzianego szyderstwa by∏y bezustannie wlepione weƒ, a chytry podst´pny g∏os szepta∏: – Gdzie˝ moc twoja? Có˝ ty mo˝esz uczyniç wobec praw, które sà silniejsze od twojej wiedzy? … Hindus i same wypadki dowiod∏y ci jasno, ˝e w ogromnym wszechÊwiecie – jesteÊ znikomym, drobniutkim istnieniem… Kto wie? Byç mo˝e, w∏adca, któremu s∏u˝ysz nie jest równy Temu Drugiemu, a ty mo˝e nigdy nie zdo∏asz pokonaç Nieba i pracujesz nad niewdzi´cznym dzie∏em … WÊciek∏y dreszcz wstrzàsnà∏ nim na myÊl, ˝e mo˝e istotnie by∏ igraszkà w r´kach okrutnego w∏adcy, który upaja∏ si´ przelewanà przez niego krwià i teraz porzuci∏ go w takiej ci´˝kiej chwili, kiedy nie jest w stanie nawet st∏umiç i uspokoiç buntu, gro˝àcego mu, gdy˝ rozszala∏e nami´tnoÊci nie znajà przebaczenia. I dusza jego zawy∏a z rozpaczy, przekonawszy si´, ˝e piek∏o nie jest tak pot´˝ne, jak on sàdzi∏ … Ale Szelom nie nale˝a∏ do tego ciemnego i chwiejnego t∏umu, który nie umie ani wierzyç, ani wytrwaç zarówno w dobrym jak i w z∏ym. Wyprostowa∏ si´ Êmia∏o i odrzuci∏ r´kà przylepione do wilgotnego czo∏a w∏osy. – Precz! Podst´pny i zdradliwy potworze zwàtpienia! Ty mnie nie pokonasz – pomyÊla∏, chciwie wypijajàc kielich wina, a nast´pnie uderzy∏ w metalowy dzwonek, na dêwi´k którego wszed∏ Madim. – Chc´ wywo∏aç Lucyfera i za˝àdaç jego pomocy – rzek∏ Szelom. – Czas ju˝ wreszcie po∏o˝yç kres tym wszystkim nieszcz´Êciom. On powinien mieç sposoby ratunku i zobowiàzany jest wskazaç nam drog´ do niego; powinien odkryç mi dawno obiecanà tajemnic´ esencji – êród∏a ˝ycia. Wszak jedno jest prawo: “proÊ i otrzymasz, pukaj a otworzà ci´. Wszystko jedno czy b´dziesz puka∏ do wrót nieba, czy piek∏a, gdy potrafisz ˝àdaç, wsz´dzie ci otworzà”. ZamyÊlony i zak∏opotany Madim pomaga∏ mu w przygotowaniach, do których niezw∏ocznie przystàpili. Przed posàgiem Lucyfera zapalili trójnóg ze smolistymi trawami, dokonali okadzenia i pogasili ognie. Teraz tylko jedynie czarne, woskowe Êwiece i przydymiony p∏omieƒ trójnoga oÊwietla∏y sal´. Wówczas Szelom wzià∏ trójzàb i zdjà∏ obuwie, a przed nim uklàk∏ Madim z otwartà ksi´gà na g∏owie. Krzykliwym i przeraêliwym g∏osem zaczà∏ Szelom odczytywaç zakl´cia, kreÊlàc trójz´bem kabalistyczne znaki; coraz pr´dzej czyta∏ i Êpiewa∏ zakl´cia, uderzajàc w odpowiednich chwilach wid∏ami o ziemi´. Wkrótce ca∏a podziemna sala nape∏ni∏a si´ ró˝nobarwnym dymem, który rozproszy∏ si´ i jak gdyby przeszkszta∏ci∏ w ca∏e legiony diab∏ów ró˝nych rozmiarów i kolorów, latajàcych w oko∏o wywo∏ywacza. W tej˝e chwili na czarnym tle ksi´gi ognistymi liniami nakreÊli∏o si´ kilka kabalistycznych znaków i diabliki znikn´∏y, jakby zmiecione przez wiatr, a nast´pnie ukaza∏y si´ znów, niosàc z widocznym wysi∏kiem wielki kind˝a∏ z czarnà klingà i fosforyzujàcymi na nim kabalistycznymi znakami. Szelom wzià∏ magicznà broƒ, uczyni∏ znak trójz´bem i diabl´ta znikn´∏y, a trójnogi pogas∏y. Ochryp∏ym g∏osem rozkaza∏ Madimowi zapaliç lampy i obejrzawszy dok∏adnie nakreÊlone na ostrzu miecza znaki, rzek∏ z westchnieniem ulgi: – Trzeba przygotowaç ˝àdanà przez Lucyfera ofiar´, a wtedy zaprowadzi on nas do miejsca, gdzie bije pierwotna esencja, ustanawiajàca si∏y przyrody, Po up∏ywie dwóch dni znajdujemy Szeloma daleko od Carogrodu, w górach Libanu. Obszerna, podziemna pieczara by∏a przygotowana dla wywo∏ywania, wskazanego przez Lucyfera. Zatkni´te mi´dzy szczelinami ska∏ pochodnie p∏on´∏y i czerwonawym Êwiat∏em rozjaÊnia∏y ponury i wstr´tny obraz. Po Êrodku tej jaskini, na trzech wysokich masywnych, ˝elaznych pr´tach, wisia∏ wielki kocio∏, nape∏niony po brzegi czerwonym, dymiàcym p∏ynem. Pod kot∏em, na ceglanym palenisku le˝a∏ opa∏ – kupa trupów, zwalonych jak drzewo, oblanych smo∏à i innym ˝ywicznym materia∏em; w jaskini unosi∏a si´ duszàca woƒ palonego mi´sa, a g´sty dym bu-
41
cha∏ do góry i znika∏ tam, wychodzàc na zewnàtrz, najwidoczniej przez rozpadliny. Szelom i Madim, obaj nadzy, z ˝elaznymi hakami w r´kach, obserwowali ogieƒ, lecz gdy tylko szkaradna i obrzydliwa strawa zakipia∏a i zakot∏owa∏a si´ – porzucili haki. Szelom wzià∏ magiczne wid∏y, a Madim czarnà ksi´g´ i uklàk∏szy przed nauczycielem, po∏o˝y∏ jà sobie na g∏owie. W miar´ tego, jak Szelom wymawia∏ formu∏y i kreÊli∏ znaki kabalistyczne, g´ste masy jakby czarnych ziaren zacz´∏y wydobywaç si´ z dymu, przyjmujàc kszta∏ty tysi´cy demonów. Jaskinia nape∏ni∏a si´ j´kami i przedÊmiertnymi krzykami; nast´pnie ziemia zatrz´s∏a si´ od silnego wybuchu, a z kot∏a ukaza∏a si´ wysoka postaç strasznego demona, pokonanego przez Supramatiego w magicznym pojedynku. Piekielne okrucieƒstwo skazi∏o jego z∏owieszczo pi´knà twarz; oczy nalane krwià b∏yska∏y, a pomi´dzy czerwonymi wargami b∏yszcza∏y bielàce si´ ostre z´by dzikiego zwierza. Straszna ta istota powsta∏a nad kot∏em i oto rozleg∏ si´ jej g∏uchy g∏os: – Przyszed∏em na twoje wezwanie, Szelomie Jezodot i dam ci Êrodek, przy pomocy którego jeszcze raz pokonasz ziemi´. Za pierwszym razem nagrodzi∏em ci´ z∏otem, które uwiod∏o i zepsu∏o Êwiat; za drugim razem da∏em ci do wykorzystania umiej´tnoÊç drukarskà, wymyÊlonà przez ludzi w celu szerzenia Êwiat∏a lecz dzi´ki mnie i moim s∏ugom za pomocà druku czarne diabl´ta oblecia∏y ca∏y Êwiat, roznoszàc wsz´dzie mrok, zgorszenie, przewrotnoÊç i bluênierstwo; z jednakowà ∏atwoÊcià przenikajàc do pa∏aców, zamków i chat, zatruwajàc dziecko i starca. Obecnie wr´czam ci mój trzeci podarunek – wiecznoÊç ˝ycia, ˝niwo bez pracy i trudu, rozkosz bez wyczerpania i choroby. Oddam w twoje r´ce krew planety i zobacz´, co potrafisz z tego uczyniç … Przywróç królestwa, stwórz urodzajnoÊç i obfitoÊç i uczyƒ si´ równym Bogu … A teraz niech Madim pozostanie tutaj pilnowaç ognia, a ty chodê za mnà. Lekko wyskoczy∏ z kot∏a i skierowa∏ si´ ku rozpadlinie, wiodàcej najwidoczniej w g∏àb ziemi. Droga by∏a bardzo trudna; prowadzi∏a wàskimi przejÊciami, przez które z trudem móg∏ przecisnàç si´ zaledwie jeden cz∏owiek, lecz w towarzystwie swego groênego przewodnika, Szelom nie l´ka∏ si´. Nieustraszony i niezmordowany pe∏za∏ on po rozpadlinach, zsuwa∏ si´ w dó∏ przepaÊci, przedziera∏ si´ nad urwiskami i przechodzi∏ przez jaskinie pe∏ne duszàcych gazów siarkowych. W koƒcu obaj dotarli do obszernej groty, nape∏nionej srebrzystà mg∏à i oÊlepiajàcym Êwiat∏em, które odbija∏o si´ na ró˝nobarwnych skalaktytach, nadajàc im wzór wyszytej brylantami tkaniny. Po Êrodku bi∏ z ziemi na kilka metrów w gór´ wàziutki strumieƒ, podobny do p∏ynnego ognia, który wpada∏ nast´pnie w naturalny basen i znika∏ w ziemi jakby z∏ociste nici. – To jest êród∏o ˝ycia. A ja sàdzi∏em, ˝e b´dziemy zmuszeni staczaç walk´ z himalajskimi pustelnikami, którzy zazdroÊnie strzegà swoich tajemnic; lecz widocznie ochraniajà oni tylko g∏ówne êród∏o lub mo˝e w ogóle wyrzekli si´ walki – zauwa˝y∏ demon i doda∏ drwiàco: – W ka˝dym razie – jesteÊmy u celu, êród∏o ˝ycia znajduje si´ w twoich r´kach i do mnie nale˝y tylko utorowanie wygodniejszej drogi, która tu b´dzie prowadzi∏a. Tymczasem weê to oto naczynie i nape∏nij je. Wskaza∏ Szelomowi wg∏´bienie, gdzie znajdowa∏ si´ wielki kryszta∏owy dzban i kiedy go nape∏niono po brzegi, demon wzià∏ go sam, po czym wróci∏ do jaskini wywo∏ywaƒ.. Tu Lucyfer nauczy∏ swego ucznia jak nale˝y u˝ywaç strasznà substancj´ i doda∏: – Kiedy p∏yn b´dzie przygotowany do u˝ycia, ka˝ zrosiç nim sady, ogrody i pola; zaopatrz w niego wszystkich rzàdców obszarów, a˝eby wsz´dzie dokonali polewania. Trzeba równie˝ p∏yn ten rozpyliç w powietrzu, aby oczyÊciç je. To obecnie wystarczy, lecz trzeba jeszcze obmyÊliç, jak naj∏atwiej dostarczaç eliksir. Wskazawszy najlepszy sposób przeprowadzenia strumienia pierwotnej esencji do samej jaskini, straszny demon powoli skry∏ si´ w kotle i jakby roztaja∏ w kipijàcej tam krwi. Pozostawszy sam na sam z Madimem, Szelom wyprostowa∏ si´, dumny ze swego triumfu i zadowolony z powodu zaspokojonej z∏oÊci. – No, Madim, jaki z ciebie dureƒ, ˝eÊ Êmia∏ powàtpiewaç we mnie i trzàÊç si´ przed Hindusem! Czy pojmujesz teraz, jaka si∏a znajduje si´ w mocih r´kach? Kiedy powróc´ ˝ycie planecie, zuchwa∏emu Supramatiemu nic wi´cej nie pozostanie, jak skryç si´ ze wszystkimi swoimi pustelnikami w tych tajemnych norach, gdzie gnieêdzili si´ oni do tej pory – rzek∏
42
pogardliwie Szelom Jezodot, przeciàgajàc si´ swoim gibkim, jak u kota cia∏em. – O! Ty jesteÊ prawdziwym w∏adcà Êwiata i moc twoja nie ma równej sobie! - zawo∏a∏ Madim, padajàc na twarz i ze czcià ca∏ujàc r´ce swego z∏owieszczego pana. Po up∏ywie pewnego czasu rozesz∏y si´ wieÊci, a nast´pnie ca∏ym Êwiatem wstrzàsn´∏a zadziwiajàca nowina; chocia˝ wiadomoÊci rozchodzi∏y si´ ju˝ nie tylko szybko, jak dawniej, gdy˝ telefony pracowa∏y tylko gdzie niegdzie, telegraf bez drutu dzia∏a∏ jeszcze gorzej, a powietrzne statki, nie mogàc wznosiç si´ w g´stej gryzàcej atmosferze, lata∏y bardzo nisko i katastrofy by∏y doÊç cz´stym zjawiskiem. Mimo to jednak, z mo˝liwà wtedy szybkoÊcià, sta∏o si´ wiadomym obwieszczenie Szeloma Jezodota, w którym napuszonym stylem, poda∏ on do wiadomoÊci, ˝e rozporzàdza tajemnicà przywrócenia planecie czystego powietrza, wody w obfitoÊci i poprzednim urodzaju. ´Powróci∏ z∏oty wiek!´ – og∏asza∏ wsz´dzie – “nie b´dzie wi´cej chorób i Êmierci, a wszyscy ˝yjàcy teraz na ziemi i uznajàcy w∏adz´ mojà, Szeloma Jezodota, syna Szatana, b´dà ˝yç wiecznie pi´kni i zdrowi, rozkoszujàc si´ wszystkimi ziemskimi dobrodziejstwami”. Nast´pnie, ukaza∏o si´ znów obwieszczenie, które zapowiada∏o, ˝e pragnàcy spróbowaç eliksiru wiecznego ˝ycia, majà przybyç nazajutrz na wielki plac przed pa∏acem Szeloma i tam nastàpi po raz pierwszy rozdanie tej cudownej esencji. O Êwicie, jako pierwsze doÊwiadczenie, posiadacze pierwotnej esencji skropili nià powietrze i rzeczywiÊcie atmosfera przyj´∏a b∏´kitnà barw´ i da∏a si´ odczuç przyjemna Êwie˝oÊç. Przybywajàcy od samego rana t∏um, zape∏niajàc plac oraz przylegajàce doƒ ulice, natychmiast zauwa˝y∏ zmian´ temperatury i z zachwytem stwierdzili, ˝e obietnice Szeloma sprawdzajà si´. Przed pa∏acem sta∏a du˝a beczka z ró˝owawym lekko parujàcym p∏ynem i obok, na d∏ugich pomostach niezliczone mnóstwo kubków, napenionych ju˝ tym tajemnym napojem. Z szalonym pragnieniem i wÊciek∏à ˝àdzà rzuci∏o si´ to ludzkie stado ku pomostowi i zacz´∏o piç przygotowany napój, lecz w tej samej chwili sta∏o si´ coÊ nieoczekiwanego … Zaledwie pierwsi z przyby∏ych prze∏kn´li ten tajemny p∏yn, padli natychmiast nieprzytomni, a inni uciekli z przera˝eniem. W pierwszej chwili opanowa∏a wszystkich panika, lecz potem w t∏umie podniós∏ si´ bunt i da∏y si´ s∏yszeç krzyki: – On chce nas potruç, aby si´ od nas uwolniç! I rozwÊcieczeni ludzie rzucili si´ na Szeloma i Madima z zamiarem rozszarpania ich, tak ˝e z trudem tylko zdo∏ali oni uratowaç si´, uciekajàc do pa∏acu i zatrzaskujàc za sobà ci´˝kie masywne drzwi. Wówczas t∏um rzuci∏ si´ na wystawionà “trucizn´”, rozbi∏ wszystkie kubki i zwali∏ beczk´; a kiedy na skutek zetkni´cia si´ z p∏ynem u wielu pojawi∏y si´ oparzenia i rany, wÊciek∏oÊç u ludzi jeszcze bardziej si´ wzmog∏a. Jednak˝e obawiano si´ Szeloma i nikt nie oÊmieli∏ wedrzeç si´ do pa∏acu. WÊród przekleƒstw i obelg t∏um powoli rozszed∏ si´, unoszàc swoich martwych i rannych. Ukryty za firankà Szelom obserwowa∏ przez okno koniec tej strasznej sceny; blady i zdenerwowany sta∏ obok niego Madim i kiedy wreszcie Szelom si´ odwróci∏, ponury, z nachmurzonymi brwami, sekretarz tchórzliwie zapyta∏ go: – Nauczycielu, czy to nie nowa znów sprawka przekl´tego Hindusa? – Ech, g∏upstwo, byç mo˝e doza by∏a troch´ za silna. Jeszcze nie przywyk∏em do obchodzenia si´ z tà substancjà i nie mam ju˝ czasu do studiowania i zapoznania si´ z nià. A, ile˝ drogocennego p∏ynu zniszczy∏o to przekl´te byd∏o!… MyÊla∏ przez chwil´ i potem doda∏: – Niebezpiecznie jest braç sobie jeszcze kogoÊ do pomocy, a jednak, przyjacielu Madim, musimy nocà zrobiç nowe doÊwiadczenie. Skropimy ogrody pa∏acowe, kilka publicznych placów i skwerów, a szczególnie aleje na bulwarze, gdzie stojà drzewa podobne do ogorza∏ych s∏upów. Zobaczymy, co z tego b´dzie. Kiedy zapad∏a noc, obaj, uzbroiwszy si´ w pneumatyczne pompy, w rodzaju u˝ywanych do polewania ulic, z pe∏nymi wiadrami przygotowanego p∏ynu, weszli do ogrodu i skropili drzewa, polanki i klomby. W miar´, jak drobne krople upada∏y na ziemi´, podnosi∏ si´ czerwonawy opar i dawa∏ si´ s∏yszeç straszny trzask palàcego si´, suchego drzewa. Nast´pnie oblali sàsiedni skwer, cz´Êç bulwarowej alei, a pozosta∏y p∏yn, wracajàc ju˝ do domu – wylali do wielkiego, prawie zupe∏nie wysch∏ego stawu w miejskim parku publicznym. Chocia˝ iloÊç tajemnego p∏ynu by∏a bardzo nieznaczna, to jednak w po∏àczeniu z wodà wywo∏a∏o to niepoj´te dla obu eksperymentatorów zjawisko. Momentalnie da∏ si´ s∏yszeç prawdziwy wybuch, woda zakipia∏a jak wrzàtek, na powierzchnie wyp∏y-
43
n´∏y fale, wzburzy∏y si´ i poziom wody podniós∏ si´, jakby dno stawu wypiera∏o wod´. Obaj “czyniàcy doÊwiadczenia” zostali odrzuceni si∏à wybuchu doÊç daleko. Kiedy si´ opami´tali ze strachu i stwierdzili, ˝e staw przyjà∏ swój dawny zwyk∏y wyglàd, uspokoili si´ i powrócili do pa∏acu, wyczerpani i znu˝eni, lecz zadowoleni, z ciekawoÊcià oczekujàc rezultatów swojej pracy. A rezultaty te okaza∏y si´ przera˝ajàce swoim ogromem i przesz∏y najÊmielsze ich nadzieje. Wsz´dzie, gdzie upad∏ tajemny p∏yn, w ciàgu kilku godzin pojawi∏a si´ rozkoszna i obfita roÊlinnoÊç; wysch∏e i przypominajàce raczej opalone s∏upy, drzewa alei pokry∏y si´ takà g´stà zielenià, ˝e wytworzy∏y zielonà kopu∏´; staw nape∏ni∏ si´ wodà i roi∏ si´ od ryb; powietrze sta∏o si´ przyjemne i Êwie˝e, a duszàcy upa∏ zupe∏nie ustàpi∏. Nie dajàce si´ opisaç zdumienie i zachwyt pomieszany z niedowierzaniem opanowa∏y mieszkaƒców; a szczególnie przerazi∏a wszystkich wiadomoÊç, która z szybkoÊcià b∏yskawicy obieg∏a miasto, ˝e wszyscy ci, którzy wczoraj byli uwa˝ani za martwych, okazali si´ ˝ywymi. I nie doÊç, ˝e o˝yli, ale zasz∏a u nich jeszcze dziwna przemiana. Wszyscy odm∏odnieli i ozdrowieli, g∏usi odzyskali s∏uch, Êlepi wzrok, g∏uchoniemi mow´ i kalecy zdrowe cz∏onki; bola∏y ich jeszcze tylko oparzenia. Ca∏e miasto znajdowa∏o si´ w goràczkowym podnieceniu. Wszyscy gorzko ˝a∏owali nieostro˝nego, gniewnego uniesienia dnia poprzedniego; ci zaÊ, którzy nie zdà˝yli wypiç esencji, byli zrozpaczeni na myÊl, ˝e wczoraj tak bezmyÊlnie zniszczyli wielkà iloÊç eliksiru ˝ycia. A wi´c Szelom okaza∏ si´ istotà rzeczywiÊcie niezwyk∏à, obdarzonà nadprzyrodzonà wiedzà i si∏à. Albo˝ nie by∏ on dobroczyƒcà ludzkoÊci, je˝eli przywróci∏ ca∏ej planecie urodzajnoÊç i dostatek, normalnà temperatur´ i co najwa˝niejsze, wyleczy∏ ludzi ze wszystkich chorób i wybawi∏ ich od Êmierci. Czemu˝ by wi´c nie mia∏ mocy tego uczyniç, je˝eli w oczach wszystkich, bez ˝adnej wàtpliwoÊci da∏ bezsporny dowód swojej pot´gi? A mimo to, obra˝ono go, skrzywdzono, a nawet chciano zabiç. A co b´dzie, je˝eli on odsunie si´ teraz od niewdzi´cznych i pozostawi ich na pastw´ losu? I lekkomyÊlny, roznami´tniony t∏um, który jeszcze wczoraj chcia∏ go zabiç, dziÊ znów rzuci∏ si´ ku pa∏acowi Szeloma, lecz tym razem w celu s∏awienia go, sk∏adania podzi´ki i oddawania mu pok∏onów. G∏oÊnymi krzykami przyzywa∏a go ludnoÊç, lecz on d∏ugo kaza∏ siebie prosiç i kiedy wreszcie ukaza∏ si´ na balkonie, twarz jego by∏a ponura, a spojrzenie zimne i okrutne. Trzeba dodaç, ˝e tam, gdzie w przeddzieƒ rozlano p∏yn z beczki i kubków, na ca∏ej tej przestrzeni, gdzie tylko mog∏a dosi´gnàç tajemna substancja, w ciàgu jednej nocy pojawi∏a si´ zadziwiajàca roÊlinnoÊç – ca∏y lasek splàtanych krzaków, w rodzaju kaktusów z ogromnymi liÊciami dochodzàcymi gruboÊci dwudziestu centymetrów, obsypanymi d∏ugimi i ostrymi, jak no˝e, ig∏ami o grubych, krwawego koloru ˝y∏kach. Gdzieniegdzie, poprzez ciemnà zieleƒ liÊci i niskie rudawo-czerwonawe, grube, przyziemne ∏odygi widaç by∏o zwisajàce p´ki kwiatowe w kszta∏cie dyni, zdumiewajàco podobne do kawa∏ków mi´sa, przykrytych szaro–fioletowym gazem. Si∏a, z jakà te potwory krzaki wychodzi∏y z ziemi, po∏ama∏a wyrwa∏a i odrzuci∏a na doÊç du˝à odleg∏oÊç asfaltowe p∏yty, którymi wy∏o˝ony by∏ plac. Po ukazaniu si´ Szeloma na balkonie, t∏um upad∏ na kolana, wzniós∏ r´ce i krzycza∏: “Daruj nam, daruj nam!…” Szelom zrazu uczyni∏ im surowà wymówk´, zarzucajàc niewdzi´cznoÊç i g∏upot´, która kaza∏a im zniszczyç drogocenny p∏yn, mogàcy daç wieczne ˝ycie tysiàcom ludzi; nast´pnie wskazujàc na ciernisty lasek, zajmujàcy prawie po∏ow´ placu – doda∏: – Odkryta przez mnie substancja, jak widziecie, posiada takà moc, ˝e nawet kiedy si´ jà nieopatrznie rozlewa, ona daje ˝ycie. Ró˝nica polega tylko na tym, ˝e kiedy doÊwiadczona r´ka rozumnie jà u˝ywa, powoduje wówczas urodzajnoÊç i dostatek, a rozlana natomiast bezmyÊlnie i bez miary, – stwarza takie potwory, jakie tu macie przed sobà. Przera˝ony t∏um, milczàc pochyli∏ si´ pokornie i znów podnios∏y si´ krzyki, p∏acze i proÊby o przebaczenie. Wtedy Szelom uda∏, ˝e wzruszy∏ si´ i niby to tkni´ty litoÊcià, zapowiedzia∏, ˝e mi∏osierny w∏adca – Lucyfer – Pan, któremu on s∏u˝y – przebacza swoim poddanym, zaÊlepionym g∏odem, pragnieniem i strachem. – Przebacza wam i zapomni wasze bluênierstwa – ciàgnà∏ Szelom – lecz powinniÊcie zmazaç swoje b∏´dy. Idêcie wi´c, wznieÊcie i przywróçcie Êwiàtynie szatana, zapalcie na nowo trójnogi i przynieÊcie mu
44
w ofierze niegodziwych przeciwników, którzy Êmià szarpaç i oÊmielajà si´ poni˝aç jego imi´ i jego moc. A czy kiedykolwiek jaki inny bóg nagradza∏ swoje wierne s∏ugi takimi dobrodziejstwami, jakie rozdaje wam szatan? Pokona∏ on i zniszczy∏ Êmierç, gód i choroby, a czciciele jego b´dà upajaç si´ wiecznà wiosnà i zbieraç plony bez pracy. Wszyscy zaÊ niegodziwi, którzy wyparli si´ szatana, zostanà zniszczeni co do jednego: nie ma dla nich miejsca mi´dzy nami. A poniewa˝ nie otrzymajà oni esencji ˝ycia, pozostanà Êmiertelnymi i zginà na stosie lub – cha–cha–cha– jeszcze lepiej – na krzy˝u; wszak oddajà oni pok∏on temu symbolowi, b´dzie im wi´c przyjemnie umrzeç na nim. – Trzeba tylko wywabiç ich z tych nor i podziemi, w których si´ ukrywajà i zniszczyç ostatecznie, aby nikt z nich nie ocala∏. A kiedy b´dziemy karaç, m´czyç i traciç tych niegodziwców, niechaj Ten, do którego modlà si´, zjedzie z nieba, ˝eby ich ratowaç i broniç. Mowa ta wywo∏a∏a w t∏umie burzliwe podniecenie. Lecz w tym samymm czasie, kiedy t∏um rozchodzi∏ si´, kierujàc ku ocala∏ym jeszcze szataƒskim chramom, zaszed∏ nieoczekiwany i okropny wypadek. JakaÊ kobieta w Êrednim wieku, przechodzàca zbyt blisko tych dziwnych krzewów, zaczepi∏a suknià o cierƒ jednego z liÊci. Jakie˝ by∏o okropne zdziwienie obecnych, kiedy zobaczyli, ˝e liÊç nagle wyprostowa∏ si´, schwyci∏ kobiet´ jak piórko i rzuci∏ jà w g´stwin´ krzaków. W tym momencie z liÊci wysun´∏y si´ d∏ugie elastyczne ga∏´zie gruboÊci r´ki, których do tej pory nie widziano, a ich koƒce o zakrzywionych cierniach przypomina∏y pazury. W okamgnieniu te ˝ywe potwory obj´ty i wciàgn´∏y swojà ofiar´, która wydawa∏a okropne okrzyki; wreszcie wszystkie liÊcie wyprostowa∏y si´, os∏aniajàc w ten sposób koniec Êmiertelnego dramatu, bowiem od tej chwili krzyki nieszcz´Êliwej ucich∏y. T∏um os∏upia∏ z przera˝enia, lecz przebieg∏y Szelom g∏oÊno zakrzyknà∏: – Oto, gdzie b´dziemy rzucali czcicieli krzy˝a, ta próba warta stosu, a himalajscy pustelnicy pierwsi spróbujà takiego rodzaju Êmierci. W odpowiedzi rozleg∏o si´ kilka okrzyków, lecz wra˝enie wypadku by∏o zbyt silne, aby móg∏ znów powróciç zapa∏ i zachwyt. T∏um rozszed∏ si´ z l´kiem, Êpiesznie opuszczajàc plac. Lecz od tego dnia na ca∏ej ziemi zawrza∏a goràczkowa praca; Szelom bez przerwy wysy∏a∏ wszystkim rzàdcom i gubernatorom obszarów ogromne iloÊci tajemnego p∏ynu i za ich poÊrednictwem dokonywano skropieƒ, które dawa∏y zdumiewiajàce wyniki. Szczególnie zdumiewiajàca by∏a owa szybkoÊç, z jakà ukazywa∏a si´ i rozwija∏a roÊlinnoÊç; wsz´dzie gdzie tylko dosi´g∏a ta niezwyk∏a rosa, bezp∏odna ziemia zamienia∏a si´ w kwitnàce ogrody i sady, a dzia∏o si´ to z takà niezwyk∏à szybkoÊcià, jak gdyby dnie zamienia∏y si´ w lata. W Êwiecie uczonych podniecenie i zdumienie by∏o ogromne; na pró˝no próbowali oni przeprowadziç analiz´ tej niewiadomej i nieznanej substancji. Nie da∏a si´ ona roz∏o˝yç i sk∏ad jej pozostawa∏ dla nich zagadkà. Musieli wi´c ograniczyç si´ na stwierdzeniu faktów, nie majàc mo˝noÊci odkrycia przyczyny. A ziemia rzeczywiÊcie zamieni∏a si´ w raj. RoÊlinnoÊç by∏a wspania∏a, rzeki nape∏ni∏y si´ wodà i rybami, wsz´dzie wytrys∏o wiele êróde∏, staroÊç znikn´∏a zupe∏nie, a odm∏odnia∏a, kwitnàca ludnoÊç zdawa∏a si´ posiadaç jakieÊ nieznane dotàd soki ˝yciowe.
R O Z DZIA¸VIII W oczekiwaniu chwili, kiedy przeciwnicy wyzwà ich na ostatni i wielki bój, przyjaciele nasi odjechali do jednego z himalajskich pa∏aców, do tego samego w którym kiedyÊ zmar∏a Olga. I znów Dachir, Narajana i Supramati mieszkali pod jednym dachem; ze wzgl´du jednak na rozmiary pa∏acu, ka˝dy z nich móg∏ czuç si´ jak u siebie w domu i w samotnoÊci oddawaç si´ swoim zaj´ciom i rozmyÊlaniom. Pewnego razu, nocà, Supramati siedzia∏ sam na tarasie, gdzie niegdyÊ Olga sp´dza∏a ci´˝kie ostatnie godziny na ziemi. Wspomnienia t∏umnie zjawi∏y si´ przed nim i obraz czarujàcej, ca∏à duszà kochajàcej go kobiety, jak ˝ywy powstawa∏ w jego pami´ci. I nagle ujrza∏ on koÊció∏ w podziemnym klasztorze w górach Synaju, a w nim kl´czàcà przed o∏tarzem, zatopionà w goràcej modlitwie m∏odà prze∏o˝onà bractwa. W myÊlach jej unosi∏ si´ obraz Supramatiego taki, jakim go widzia∏a w grocie i ca∏a jej dusza unios∏a si´ w modlitwie: “Boski wys∏anniku, odkryj mi kim jesteÊ, powiedz swoje imi´. Ca∏a moja istota
45
wstrzàsn´∏a si´ na twój widok i wybieg∏a na twoje spotkanie. Ja ciebie znam, szanuj´ i kocham jak wys∏annika Nieba, lecz chc´ znaç twoje imi´…” Melancholijny i smutny uÊmiech przemknà∏ po pi´knym obliczu maga. Podniós∏ r´k´ i z cienkich jego palców b∏ysn´∏a smuga Êwiat∏a, która dosi´gn´∏a modlàcej si´ i obj´∏a jà. Oczy kl´czàcej kobiety zamkn´∏y si´, a cia∏o osun´∏o na stopnie. Prawie jednoczeÊnie obok Êpiàcej ukaza∏ si´ jasny, przeêroczysty cieƒ, który z szybkoÊcià myÊli przelecia∏ przestrzeƒ i zatrzyma∏ si´ obok maga, ucieleÊniajàc si´ i przyjmujàc ˝ywe kszta∏ty. By∏a to Olga w swojej obecnej postaci i g∏ow´ jej otacza∏a z∏ocista aureola. Supramati wsta∏, ujà∏ jà za r´k´ i poca∏owa∏, a wówczas oczy jej nagle zajaÊnia∏y niewypowiedzianà radoÊcià. – Supramati! Teraz znam ju˝ twoje imi´ i poznaj´ ci´; twój obraz zawsze nieÊwiadomie ˝y∏ w mojej duszy, jak niedoÊcigni´ty idea∏ – wyszepta∏ s∏aby, lecz wyraêny g∏os. – Wi´c nie zapomnia∏aÊ mnie, przywiàzane serce, pomimo d∏ugich wieków roz∏àki, nie baczàc na ci´˝kie próby i nowe kszta∏ty, w które obleka∏a si´ twoja dusza? – zapyta∏ wzruszony Supramati. – Ciebie zapomnieç? Albo˝ to mo˝liwe! Nie, nie, nie zadawaj mi takich daremnych i pró˝nych pytaƒ; powiedz mi lepiej, czy dostatecznie pracowa∏am, aby pozostaç przy tobie i byç twojà uczennicà? Nie ma ani prób, ani m´k, których nie przyj´∏abym z radoÊcià, byleby tylko zas∏u˝yç na t´ najwy˝szà nagrod´. Lecz mo˝e moja mi∏oÊç ku tobie powinna staç si´ jeszcze czystszà? – Nie moja droga, kochaj mnie tak, jak ci dyktuje twoje serce, gdy˝ mi∏oÊç twoja jest czysta, jak i wiara twoja. Czas naszego z∏àczenia ju˝ bliski, lecz … musisz jeszcze wytrzymaç ostatnià, ci´˝kà prób´ i pokonaç ostatnià dzielàcà nas przegrod´. Przez Êmierç opuÊci∏aÊ mnie i przez Êmierç równie˝ powinnaÊ do mnie powróciç. Promieƒ g∏´bokiej radoÊci rozjaÊni∏ jasne oczy Olgi i pot´˝na energia zadêwi´cza∏a w jej g∏osie: – Nie obawiaj si´, drogi nauczycielu. Wszak nie przypuszczasz chyba, ˝e cofn´ si´ przed Êmiercià, chocia˝by nawet i m´czeƒskà, zw∏aszcza teraz, kiedy jestem silna i oczyszczona! – Wszak˝e kiedyÊ, b´dàc nieÊwiadomà i s∏abà duchem, posz∏am jednak na Êmierç, aby posiàÊç szcz´Êcie zostania twojà ˝onà. Nie, Supramati, ja nie os∏abn´. Odwa˝nie i bez obawy b´d´ g∏osi∏a s∏owo Bo˝e, zaczn´ ratowaç i zbawiaç dusze przyk∏adem swojej niezachwianej wiary i bohaterskiej Êmierci. Wszak umrze tylko cia∏o, a wolna dusza uleci do ciebie. Jak˝e wdzi´czna ci jestem, ˝eÊ mnie przywo∏a∏! Twój widok i twoje s∏owa doda∏y mi nowych si∏. – Idê˝e, wi´c, wierna moja przyjació∏ko, wróç do swej cielesnej pow∏oki i bàdê pewna, ˝e podczas wszystkich ci´˝kich chwil, które ci´ czekajà, ja b´d´ zawsze przy tobie. – Wiem o tym, Supramati, ty b´dziesz mojà tarczà i obronà. A oto broƒ, która uczyni mnie niezwyci´˝onà i przed którà ustàpià wszystkie si∏y piek∏a – odrzek∏a, podnoszàc r´k´ z promieniejàcym w niej jasnym krzy˝em. I pos∏awszy mu ostatnie po˝egnalne pozdrowienie, zjawa cofn´∏a si´, poblad∏a i znikn´∏a w nocnej mgle. Supramati uczyni∏ kilka kroków wzd∏u˝ tarasu i opar∏szy si´ o balustrad´, zamyÊlonym wzrokiem patrzy∏ na czerwone ogrody, tonàce w srebrzystym Êwietle ksi´˝yca. Nagle opanowa∏o go bolesne, palàce uczucie ˝alu z powodu przedwczesnego zniszczenia tak pi´knej jeszcze ziemi. … Zatopi∏ si´ w swoich myÊlach i nie móg∏by nawet powiedzieç jak d∏ugo trwa∏ tak, gdyby nie wyrwa∏ go z zadumy lekki dêwi´k. Drgnà∏, odwróci∏ si´ szybko i z radosnym okrzykiem wyciàgnà∏ r´ce do Ebramara. – Nauczycielu, jak˝e jestem szcz´Êliwy, ˝e ci´ widz´. Przed chwilà w∏aÊnie myÊla∏em o tobie. Czy us∏ysza∏eÊ moje wo∏anie? – OczywiÊcie. Doszed∏ mnie twój ˝al z powodu nadchodzàcego koƒca naszej planety i przyszed∏em ci´ pocieszyç – odpowiedzia∏ z uÊmiechem Ebramar. – Niestety! Ciàgle mnie gn´bi i przeÊladuje ta myÊl, ˝e Ziemia, nasza Ziemia musi umrzeç. Powiedz mi, nauczycielu, czy nie ma ju˝ sposobu aby jà uratowaç? Wszak unosi si´ tyle czystych fluidów, tyle b´dzie dobrowolnych ofiar z ˝ycia za chwa∏´ i wielkoÊç Boskiej idei! Z tym wi´c wszystkim i przy pomocy naszej wiedzy, czy˝ nie mo˝na spróbowaç ratowaç i ocaliç jà? Czuj´, ˝e naprawd´ ginie coÊ bliskiego i drogiego, a sam jestem bezczynny.
46
– Rozumiem ci´, przyjacielu – odrzek∏ z westchnieniem Ebramar. – Czy˝ sàdzisz, ˝e i my nie cierpimy na myÊl, i˝ musimy porzuciç t´ ojczyzn´, gdzie staliÊmy si´ tym, czym obecnie jesteÊmy? Lecz pozostajemy bezsilni wobec strasznych, puszczonych ju˝ w ruch praw kosmicznych. Jak˝e zatrzymasz wybuch dynamitu, gdy lont ju˝ si´ pali? … Zbyt d∏ugo wnika∏ i wciska∏ si´ chaos, powoli rozk∏adajàc i deprawujàc ludzi. S∏udzy z∏ego podtrzymywali stale ten rozk∏ad i wszystkimi si∏ami pomagali zniszczeniu krzewicieli wiary, czystoÊci i Êwiat∏a, które jeszcze w pewnym stopniu podtrzymywa∏y równowag´. A teraz szalony Szelom, rozlewajàc wsz´dzie i bez miary pierwotnà esencj´, przepe∏nia kielich zguby i przyÊpiesza katastrof´. Przy takich okolicznoÊciach, có˝ my mo˝emy uczyniç? – Masz racj´, nauczycielu – nadzieja moja by∏a niedorzeczna, a powsta∏a we mnie ze s∏aboÊci i uczucia strachu przed tym nowym Êwiatem, dokàd mamy iÊç i gdzie musimy wziàç na siebie takà strasznà odpowiedzialnoÊç! – Prawda, ˝e odpowiedzialnoÊç jest wielka i tym ci´˝sza, ˝e musimy pracowaç sami, albowiem nasi wspó∏obecni przewodnicy i nauczyciele przechodzà do wy˝szego systemu. Ale, je˝eli wielkie jest zadanie, to i wielka bywa nagroda. Czy˝ nie jest to ogromnà radoÊcià prowadziç po drodze dobre m∏odzieƒcze narody, ustanowiç màdre prawa, które w ciàgu niezliczonych wieków b´dà podtrzymywaç harmoni´ lub kierowaç wahajàcà si´ ludzkoÊcià na drodze jej rozwoju? Danym nam b´dzie stworzyç z∏oty wiek, byç prawodawcami, legendarnymi królami – którzy w pami´ci narodów zachowajà nazw´ bogów, pod ludzkà postacià – królami boskich dynastii. I majàc na uwadze te ostatnià nagrod´ – zrzucimy z siebie to nietrwa∏e cia∏o, abyÊmy czyÊci i promieniejàcy Êwiat∏em mogli powróciç do wiecznej ojczyzny. Ebramar o˝ywi∏ si´. Du˝e, czarne jego oczy, zdawa∏y si´ upajaç jakimÊ promienistym widzeniem w przestrzeni a i oczy Supramatiego równie˝ zajaÊnia∏y. – A gdzie znajduje si´ ten Êwiat, w którym rozegra si´ ostatni akt naszej niezwyk∏ej egzystencji? W jakim stadium rozwoju jest on obecnie, nauczycielu? – Jest to Êwiat nale˝àcy do naszego systemu lecz doÊç odleg∏y i dla nas niewidzialny. A co si´ tyczy stopnia jego rozwoju, to jest ju˝ zupe∏nie sformowany, poniewa˝ istniejà tam ju˝ ludzkie rasy, fauna i flora. Lecz w obecnej chwili wszystko to jeszcze pozostaje skoncentrowane na jednym kontynencie; pozosta∏a zaÊ cz´Êç planety, która nie jest pokryta wodà, przedstawia obszerne pustynne równiny, ubogie w roÊlinnoÊç, posiadajàce wiele czynnych wulkanów i bogate królestwo zwierzàt olbrzymich rozmiarów. Ludzkie rasy znajdujà si´ na pierwszym stopniu umys∏owego rozwoju i oczywiÊcie sà prawie pó∏–zwierz´tami, jest to wi´c najlepszy materia∏ do pracy. Po Êrodku zamieszka∏ego kontynentu znajduje si´ “ziemski raj”, “królestwo z∏otego wieku”,– “zaczarowane, lecz zagubione miejsce”, które do skoƒczenia wieków b´dzie w pami´ci narodów. Raj ten mieÊci si´ obok g∏ównego êród∏a pierwotnej materii i tam, obficie przesycona ˝ywotnà esencjà przyroda ju˝ otworzy∏a wszystkie skarby tej dziewiczej ziemi, skupiwszy zarówno roÊlinne jak mineralne i zwierz´ce bogactwa. Tam w∏aÊnie wylàdujemy, urzàdzimy si´ i zbudujemy swoje archiwa, wzniesiemy Êwiàtynie, pa∏ace i stamtàd b´dziemy rzàdzili i kierowali powierzonym nam Êwiatem. Eliksiru ˝ycia powtórnie piç ju˝ nie b´dziemy, lecz poniewa˝ nasze organizmy sà ju˝ obdarzone niezwyk∏à si∏à ˝yciowà, wi´c ˝ycie nasze b´dzie bardzo d∏ugie, jak ˝ycie patriarchów; ci, których my ze sobà przywieziemy, b´dà pionierami cywilizacji, my zaÊ b´dziemy wskazywali kierunek ich drogi … Chcesz mo˝e polecieç do swojej ojczyzny – zapyta∏ z uÊmiechem Ebramar, widzàc zaciekawienie, z jakim s∏ucha∏ Supramati. – Ja musz´ pojechaç tam i przyszed∏em zaproponowaç tobie, Dachirowi i Narajanie, abyÊcie towarzyszyli mi w tej podró˝y. Supramati wyprostowa∏ si´, jakby podrzucony iskrà elektrycznà. – Ach jakiÊ ty dobry, nauczycielu! Ja marzy∏em tylko o tym, lecz nie Êmia∏em spodziewaç si´ takiej ∏aski! – zawo∏a∏ Supramati, goràco Êciskajàc r´k´ swego przewodnika. – Widz´, mój drogi uczniu – rozeÊmia∏ si´ Ebramar, klepiàc go po ramieniu – ˝e, choç jesteÊ magiem o trzech promieniach, “stary Adam ciekawoÊci” ˝yje jeszcze w tobie. Pami´taj, ˝e b´dàc tam zwyk∏ym turystà, nie mo˝esz skosztowaç jab∏ka z “drzewa wiadomoÊci dobrego i z∏ego”. Supramati równie˝ si´ rozeÊmia∏.
47
– Teraz pójdziemy uprzedziç naszych przyjació∏. Skoro tylko spakujecie si´ wszyscy pójdziemy do mego pa∏acu i nocà udamy si´ na tà wycieszk´. – Co? spakowaç si´? Chyba ˝atrujesz, nauczycielu? Albo˝ mo˝na zabraç ze sobà coÊ wi´cej oprócz w∏asnej osoby, a zresztà po co? – Pozwalam ka˝demu z was wziàç podró˝nà walizk´ z rzeczami, które chciielibyÊcie mieç ze sobà. WiadomoÊç o podró˝y do miejsca ich przysz∏ej dzia∏alnoÊci wprowadzi∏a w zachwyt Dachira i Narajan´, Êpiesznie wi´c przygotowali si´ do niej. Supramati oraz Dachir wzi´li du˝e metalowe szkatu∏y z ró˝nymi pamiàtkowymi rzeczami i cennymi magicznymi przyrzàdami, lecz okaza∏o si´, ˝e najwi´kszy i najci´˝szy baga˝ posiada Narajana. Ten zabra∏ ze sobà mnóstwo drogocennych rzeczy, prawdziwych cudów jubilerskiej sztuki i nawet do tego wszystkiego do∏àczy∏ ca∏à sztuk´ wspania∏ych koronek “dla dam”, co wywo∏a∏o ogólnà weso∏oÊç. Po up∏ywie niespe∏na dwóch godzin wszyscy czterej udali si´ do pa∏acu Ebramara, a z nadejÊciem nocy przy pomocy pomostu, wznieÊli si´ na wierzcho∏ek góry, z której kiedyÊ odje˝d˝ali celem zobaczenia olbrzymiego statku kosmicznego, przygotowanego dla przesiedlenia si´ z umierajàcej ziemi. I teraz równie˝ ko∏ysa∏ si´ powietrzny statek takiej samej konstrukcji, lecz niewielkich rozmiarów, przywiàzany do pomostu. Ebramar wprowadzi∏ uczniów do Êrodka, zamknà∏ hermetycznie wejÊcie, a nast´pnie pokaza∏ im wn´trze statku, który mia∏ doÊç d∏ugà, lecz wàskà sal´ i z ka˝dej strony po jednej kabinie, w których podró˝ni umieÊcili swój baga˝. Na stole po Êrodku sali sta∏y: dzban, kubki i koszyk z maleƒkimi ciemnymi, rozp∏ywajàcymi si´ w ustach chlebami, o których ju˝ by∏a mowa wy˝ej. – Wypijcie za powodzenie naszej podró˝y – weso∏o zaproponowa∏ Ebramar, nape∏niajàc kubki, które uczniowie wychylili za jego zdrowie. Nast´pnie ka˝dy zjad∏ po maleƒkim chlebku i Ebramar poleci∏ im zajàç trzy znajdujàce si´ w sali kanapy, sam zaÊ, powa˝nie i w skupieniu, elektrycznym przyrzàdem przecià∏ sznur, którym by∏ przywiàzany statek, puÊci∏ w ruch mechanizm i statek szybko poczà∏ si´ wznosiç. – Teraz siedêcie spokojnie, dopóki b´d´ kierowa∏ statkiem – rzek∏ Ebramar. Przyjaciele w milczeniu oparli si´ o por´cze swoich siedzeƒ i w okamgnieniu zasn´li twardym snem. Wreszcie weso∏y i dêwi´czny g∏os nauczyciela, obudzi∏ ich: – No, wstawajcie, Êpiochy. Ju˝ od dziesi´ciu dni chrapiecie; myÊl´, ˝e to wystarczy! Zmieszani i zdziwieni przyjaciele podnieÊli si´. – Bo˝e mój! Dlaczegó˝ wi´c, nauczycielu, pozwoli∏eÊ nam tak bezkarnie spaç? – uczyni∏ mu wymówk´ Supramati. – Dobrze, dobrze, uspokój si´. Ja tylko ˝artowa∏em i nie jesteÊcie wcale winni, ˝e spaliÊcie tak mocno – odpowiedzia∏ dobrodusznie Ebramar. – Przynaj´ si´, ˝e umyÊlnie uÊpi∏em was, gdy˝ po raz pierwszy jad´ sam i obawia∏em si´, ˝ebyÊcie mi swojà rozmowà nie przeszkadzali w utrzymaniu ˝àdanego kierunku. Zbli˝amy si´ ju˝ do naszego celu. Podejdêcie do okien. Ze zrozumia∏ym poÊpiechem wszyscy trzej odsun´li metalowà p∏yt´, zakrywajàcà grube szk∏o i spojrzeli w okno. Statek lecia∏ z takà zawrotnà szybkoÊcià, ˝e trudno by∏o dobrze rozpoznaç przedmioty, lecz mimo wszystko, doÊwiadczone ich oko dojrza∏o rozpoÊcierajàcà si´ pod nimi niezmierzonà wodnà tafl´, podzielonà wielkimi szarymi plamami, które gdzieniegdzie poprze˝ynane by∏y olbrzymimi ∏aƒcuchami gór. SzybkoÊç lotu powoli zmniejsza∏a si´ i statek opuszcza∏ si´ w dolin´, pokrytà roÊlinnoÊcià i otoczonà wysokimi górami. Up∏yn´∏o jeszcze kilka chwil i ko∏o na przodzie statku przesta∏o si´ kr´ciç, wyrzucajàc elektryczne iskry; wreszcie z lekkim uderzeniem kosmolot zatrzyma∏ si´. Ebramar otworzy∏ drzwi i lekko zeskoczy∏ na ziemi´. Wzruszeni i podnieceni uczniowie poszli za jego przyk∏adem i mimowoli wszyscy upadli na kolana. Po krótkiej, lecz goràcej modlitwie, ze czcià uca∏owali ziemi´, którà z woli Ojca Przedwiecznego zosta∏a im powierzona, aby zaprowadzili na niej Jego prawa. Kiedy si´ podnieÊli z ciekawoÊcià zacz´li rozglàdaç si´. Znajdowali si´ na obszernej p∏aszczyênie, przylegajàcej jednà stronà do wysokich gór, a drugà opuszczajàcej si´ tarasami na równin´, pokrytà wspania∏à roÊlinnoÊcià. Z wysokoÊci tej otwiera∏ si´ przed nimi zachwycajàcy widok. Na samym skraju horyzontu, zaledwie dostrzegalny, widnia∏ b∏´kitnawy pas wody, opasujàcy dolin´, a w dali na nieprzejrzanej przestrzeni ciàgn´∏a si´ ciemna masa lasu. Sam zaÊ p∏askowy˝ stanowi∏ uroczà oaz´. Mi´kki, b∏´kitny mech pokrywa∏ ziemi´. niby kobierzec; po bia∏ych,
48
o barwie koÊci s∏oniowej, kamieniach p∏ynà∏ kryszta∏owy strumieƒ, mieniàcy si´ barwami szafiru. Olbrzymie drzewa z pysznym, b∏´kitnawo–zielonym ulistnieniem, dawa∏y przyjemny cieƒ, a grota, ziemia i krzewy – przybrane by∏y wspania∏ymi kwiatami niespotykanej formy i odcieniu. Powietrze by∏o jasne, przeêroczyste, przesycone tlenem i ró˝nymi zapachami; ptaki Êpiewa∏y w koronach drzew i blaski s∏oƒca opromienia∏y Êwiat∏em i ciep∏em ten pe∏ny g∏´bokiego spokoju obraz. – O! Wielki Bo˝e! Jak˝e tu przepi´knie! – zawo∏a∏ z zachwytem Dachir. – Tak, tu jest naprawd´ pi´knie. Mo˝na tu wyczuç pe∏ni´ si∏ i dziewicze pi´kno tej m∏odzieƒczej ziemi. To jest w∏aÊnie – “ziemski raj”, kolebka przysz∏ych cywilizacji. Lecz dotàd dzicy ludzie tutejsi nie znaleêli jeszcze drogi do tego miejsca; wszystko tutaj znajduje si´ jeszcze w takiej formie, w jakiej zosta∏o stworzone przez hojnà przyrod´. A teraz, przyjaciele, rozpakujemy nasze baga˝e i z∏o˝ymy je w bezpieczne miejsce. Szybko wydobyli z samolotu przywiezione ze sobà szkatu∏ki, koszyki i ró˝ne paczki i przenieÊli je do wskazanej przez Ebramara, pobliskiej groty. By∏a to du˝a, ma∏o dost´pna pieczara, nie wiadomo skàd i w jaki sposób oÊwietlona mi´kkim, ró˝owym Êwiat∏em, od którego czarownej gry, ró˝nymi barwami lÊni∏y stalaktyty, sklepienie i Êciany. Obok znajdowa∏a si´ druga grota, mniejszych rozmiarów, z ró˝owym, ciemniejszym Êwiat∏em, rozrzucajàcym ametystowe blaski po kàtach i w g∏´bieniach. Tutaj z∏o˝yli swoje rzeczy. Nast´pnie Ebramar zaproponowa∏, aby zejÊç w dolin´, co by∏o dosyç ∏atwe, poniewa˝ miejscowoÊç opuszcza∏a si´ tarasami, tworzàc jakby olbrzymie schody. W miar´ jak magowie schodzili ni˝ej, przyroda stawa∏a si´ coraz rozkoszniejsza, wspanialsza, ró˝norodniejsza, a dla przenikliwego, wyçwiczonego oka obserwatora, te bogactwa przyrody nie by∏y tajemnicà. Ebramar zwróci∏ uwag´ towarzyszy podró˝y na obfitoÊç i ró˝norodnoÊç drogocennych metali, marmurów i innych przeró˝nych kamieni. – Spójrzcie, przyjaciele, jaka obfitoÊç i bogactwo materia∏ów, przeznaczonych dla zaj´cia czasu i umys∏u naszych przysz∏ych artystów, aby mogli uniknàç lenistwa, rozpusty i Êwi´tokradztwa. Jest tu czym zadowoliç wszelkie smaki, zdolnoÊci i wymagania. Doszed∏szy do równiny zobaczyli, ˝e przedstawia ona równie˝ p∏askowy˝, znajdujàcy si´ po Êrodku wielkiego ∏aƒcucha gór o ostrych szczytach. Bogactwo roÊlinnoÊci by∏o tu po prostu zdumiewiajàce; drzewa ugina∏y si´ pod ci´˝arem nieznanych zupe∏nie owoców; niespotykane dotàd kwiaty rozsiewa∏y odurzajàcà woƒ, a pomi´dzy ska∏ami bi∏y êród∏a i szumia∏y wodospady, zaÊ kryszta∏owe strumienie wi∏y si´, jak w´˝e pomi´dzy drzewami i znika∏y gdzieÊ w oddali. – Czarowne miejsce – zauwa˝y∏ Supramati. – Tak, podoba mi si´ i tutaj zbuduj´ sobie pa∏ac zawo∏a∏ Narajana. – Powinienem przecie˝ uwiç gniazdo dla przysz∏ej rodziny. Ebramar mówi∏ o “boskiej dynastii” na tej ziemi, jasnym wi´c jest, ˝e si´ o˝eni´ i b´d´ mia∏ syna. Jest to chyba najmniejsza nagroda za prac´, którà musia∏em wykonaç, ˝eby zostaç magiem. – Na to pozosta∏o ci jeszcze czasu niema∏o. Lecz nie jest to zbyt wa˝ne. I je˝eli zdo∏a∏eÊ jednak˝e otrzymaç pierwszy promieƒ, byç mo˝e, staniesz si´ w koƒcu m´˝em – zauwa˝y∏ Ebramar. – O! To jeszcze trudniejsze, lecz mimo wszystko, spróbowaç mo˝na – i Narajana skrzywi∏ si´. Kobiety sà bardzo niesprawiedliwe i wymagajàce. Oby tylko nie dosta∏a mi si´ Nara, gdy˝ Olgi stanowczo nie ustàpi mi Supramati. A Nara? O! To – demon zazdroÊci. Ogólny Êmiech towarzyszy∏ dowcipowi najzabawniejszego z magów. Âmia∏ si´ tak˝e i sam Narajana. – Bàdê spokojny. Jestem pewien, ˝e Nara nie zechce powtórnie próbowaç szcz´Êcia, jako twoja ˝ona – powiedzia∏ Ebramar, kiedy minà∏ poryw weso∏oÊci, a ju˝ powa˝nie doda∏ : – Mam nadziej´, ˝e niezale˝nie od swoich ma∏˝eƒskich obowiàzków, weêmiesz równie˝ w zakres swojej w∏adzy szlachetne zadanie kszta∏cenia i uduchowiania artystów, którzy pod twoim kierunkiem stworzà nowà sztuk´ i nowe dzie∏a. Tobie – jako synowi narodu, w którym wcieli∏a si´ doskona∏a sztuka – bardziej ni˝ komu innemu wypada organizowaç i kszta∏ciç artystów i pracowników. Wybierz ich przede wszystkim spoÊród tych, których przywieziemy ze sobà tutaj i których wyrwiemy z chaosu pró˝noÊci i zgorszenia, ˝eby nauczyç ich sztuki i zape∏niç d∏ugie ˝ycie po˝ytecznà i szlachetnà pracà. – Przyrzekam ci, drogi mój nauczycielu, ˝e poÊwi´c´ wszystkie swoje si∏y temu szlachetnemu dzie∏u – odpowiedzia∏ Narajana i w jego pi´knych, czarnych oczach zap∏onà∏ energiczny ogieƒ. – Tutaj równie˝, w tych tajemnych schroniskach, wzniesiecie zapewne pierwsze Êwiàtynie?
49
– OczywiÊcie – odrzek∏ Ebramar. – Wiem, ˝e pomawiajà nas i czynià nam zarzuty, z powodu ukrywania przez nas Êwiàtyƒ i nazywajà nas egoistami, poniewa˝ otaczamy tajemnicà skarby naszej nauki. Lecz czy˝ nie post´pujemy s∏usznie, ukrywajàc przed zwyk∏ymi Êmiertelnikami niebezpieczne sekrety? Czy˝ oto, godny po˝a∏owania, przedwczesny koniec naszej Ziemi, która wed∏ug tajemnych praw powinna by∏a istnieç jeszcze dwa cykle, nie dowodzi nam, ˝e ludzie nie umieli rozumnie wykorzystaç ˝ywio∏ów, które dostali w swoje nieÊwiadome r´ce? Jedynie tylko ciemnota i nieuctwo mo˝e “igraç” z kosmicznymi olbrzymami i lekkomyÊlnie wywo∏ywaç ich dynamicznà si∏´. Do laboratorium Przedwiecznego powinni byç dopuszczani tylko jedynie wtajemniczeni i uczeni. Rozmowa przeciàga∏a si´ doÊç d∏ugo na ten temat, gdy wtem Narajana oznajmi∏, ˝e umiera z g∏odu i pragnienia i ˝e upa∏ staje si´ nieznoÊny. Ebramar zgodzi∏ si´ z nim i zaprowadzi∏ uczniów do swoistej pieczary, z naturalnymi drzewami i oknem, zakrytym szczelnie pnàcymi si´ roÊlinami; wewnàtrz Êciany i sklepienie by∏y ca∏kowicie bia∏e, jakby pokryte Êniegiem. Panowa∏ tam mi∏y ch∏ód i Êwie˝e powietrze. Narajana i Dachir Êpiesznie nazbierali najró˝niejszych owoców, a Supramati z Ebramarem odeszli na poszukiwanie miodu, który wed∏ug przypuszczeƒ ostatniego, powinien byç w okolicy. I rzeczywiÊcie, wkrótce powrócili obaj, niosàc na szerokim liÊciu du˝y kawa∏ek, przypominajàcy tylko co wyj´ty z ula plaster miodu; by∏ on bardzo g´sty, koloru rubinowego, lecz w smaku przyjemny, choç ró˝ni∏ si´ bardzo od ziemskiego. Weso∏o spo˝ywszy Êniadanie, magowie powrócili na p∏askowy˝, gdzie sta∏ ich kosmolot i rozpocz´li rozmow´ o przysz∏oÊci i o pracach, które ich tu oczekiwa∏y. Na proÊb´ uczniów, Ebramar zgodzi∏ si´ przenocowaç i odjechaç o Êwicie nast´pnego dnia. Ta pierwsza noc w nowej ojczyênie, by∏a cicha i jasna, powietrze delikatne i pachnàce, a lazurowe niebo jaÊnia∏o tysiàcami gwiazd. W tym tajemniczym pó∏mroku, m´tnie zarysowywa∏y si´ Ênie˝ne szczyty wysokich gór, w dolinie zaÊ odcina∏o si´ czarnà plamà morze olbrzymich lasów – schronisko nieznanych m∏odzieƒczych narodów, które Êpiàc jeszcze, pe∏ne by∏y szcz´Êliwej niewiedzy, nie skosztowawszy dotychczas jadowitego owocu “dobrego i z∏ego”. Rozmowa ucich∏a i zatopieni badaniem zachwycajàcego i czarownego obrazu, obj´ci wielkà bezbrze˝nà ciszà przyrody, magowie zamyÊlili si´ o minionej przesz∏oÊci i o tym co mia∏o przyjÊç dopiero. Nagle do ich oczyszczonych i wysubtelnionych uszu dolecia∏y dêwi´ki wy˝szych sfer. Energicznie podnieÊli si´ i zobaczyli, ˝e na ciemnym tle gwieêdzistej nocy b∏ysnà∏ szeroki promieƒ Êwiat∏a, który szed∏ coraz bardziej w g∏àb, jakby otwiera∏y si´ niebiosa. I ukaza∏ si´ geniusz planety, otoczony snopami oÊlepiajàcego Êwiat∏a, woko∏o niego unosi∏y si´ legiony duchów, pracowników przestworzy, a w powietrzu p∏yn´∏y dêwi´ki dziwnej harmonii. Jednà r´kà geniusz przyciska∏ do piersi promienisty krzy˝, a w drugiej trzyma∏ ogieƒ tak silny, ˝e oÊwieca∏ przestrzeƒ do najdalszych jej kresów. A tam, w niezmierzonej g∏´binie tej niebieskiej przepaÊci Êwiat∏a, jak bezbrze˝ny stos jaÊnia∏a Najwy˝sza Âwiàtynia – ojczyzna doskona∏ych dusz, ostatnie schronisko ducha wyzwolonego od wszelkiej materii. Tam zostanie pokonane ostatnie zwàtpienie czystej Boskiej iskry, powracajàcej do domu Ojca. U stóp tej p∏omiennej przyrody, podobne do brylantowych ob∏oków, zarysowywa∏y si´ obrazy siedmiu tajemnych stra˝ników wielkiej zagadki. Magowie upadli na twarz, ca∏à duszà oddajàc si´ kontemplacji obrazu niebiaƒskiej pi´knoÊci. I jakby tchnienie boskiej harmonii, da∏ si´ s∏yszeç g∏os geniusza: – Oto wasza droga, dzieci prawdy i nagroda za wszystkie cierpienia i wszystkie zwyci´stwa nad cia∏em. Gorliwi i wytrwali synowie nauki, chroƒcie w sercach waszych niezachawianà wiar´ i niechaj rozum wasz tworzy tylko Êwiat∏o. Tajemnice doskona∏ej nauki szeroko otwierajà przed wami swe podwoje, m´˝ni i niestrudzeni pracownicy, którzyÊcie pokonali mrok; nie obawiajcie si´ w nieskoƒczonym królestwie Przedwiecznego znajdzie si´ praca dla ka˝dej czàstki Jego Tchnienia … Zjawisko poblad∏o, lazurowe sklepienie zawar∏o si´ a w duszach magów ciàgle p∏ynà∏ zachwyt radoÊci z prze˝ytej przez nich niezapomnianej chwili. Uspokoiwszy si´ troch´, Supramati chwyci∏ r´k´ Ebramara i poca∏owa∏ jà: – O! nauczycielu, jaki˝ wielki, niesp∏acony d∏ug wdzi´cznoÊci cià˝y na nas wzgl´dem ciebie, za to, co uczyni∏eÊ z nas, bezwartoÊciowych, chwiejnych i lekkomyÊlnych stworzeƒ. Ebramar przyciàgnà∏ go do siebie i uÊciska∏. – Dajcie takich samych, jak wy, uczniów – a d∏ug wasz b´dzie sp∏acony – odrzek∏ powa˝nie. – A teraz czas przyjaciele pomyÊleç, o powrocie na naszà nieszcz´snà ziemi´. Nowi przewodnicy
50
nasi pob∏ogos∏awili nas na ostatnià walk´, a wi´c naprzód, do Êwiat∏a! Po up∏ywie godziny za w´drowcami niebieskich przestworzy zatrzasn´∏y si´ drzwi i powietrzny statek z zawrotnà szybkoÊcià przecià∏ fale atmosfery. Magowie znów zaj´li swoje miejsca na kanapach, lecz tym razem ju˝ nie spali; w duszach ich ˝y∏o jeszcze wspomnienie ostatniej godziny i ka˝dy pogrà˝y∏ si´ w swoich myÊlach. Na podobieƒstwo taÊmy filmowej w pami´ci Supramatiego przesuwa∏y si´ wszystkie fazy jego dziwnej egzystencji. Zadziwiajàco wyraênie ujrza∏ swoje skromne mieszkanko w Londynie, gdzie prawie umierajàcy m∏ody lekarz, Ralf Morgan, ze smutkiem w sercu m´czy∏ si´ nad tajemnicà Êmierci. Nagle, nieoczekiwane zjawienie si´ nieznajomego, zamieni∏o go w hinduskiego ksi´cia Supramatiego, w nieÊmiertelnego, któremu przypad∏ w udziale obowiàzek patrzenia na Êmierç planety. I sta∏ si´ on nie tylko nieÊmiertelnym, ale i wtajemniczonym obdarzonym olbrzymià wiedzà i si∏à, podobnie jak ptak przelatujàcy z jednej planety na drugà. Twardy i nieokrzesany g∏az sta∏ si´ drogocennym kamieniem w r´kach Ebramara, a jednoczeÊnie, na myÊl, ile jeszcze mia∏ poznaç i jakà drog´ przebyç, ˝eby dosi´gnàç tajemnej kraw´dzi, za którà kry∏a si´ ostatnia zagadka: byç, albo nie byç – dozna∏ dreszczu i nerwowym, niespokojnym ruchem powiód∏ r´kà po czole. Narajana by∏ równie˝ g∏´boko wstrzàÊni´ty. Wszystko, co widzia∏ dokona∏o przewrotu w jego nami´tnej duszy, serce jego by∏o przepe∏nione goràcym pragnieniem pójÊcia naprzód ku prawdzie i z g∏´bi jego duszy p∏ynà∏ pot´˝ny, jak fala, poryw ku Êwiat∏u, który wznosi cz∏owieka na wy˝szy stopieƒ ekstazy i doprowadza wol´ jego do szczytu. Ogieƒ zap∏onà∏ w jego czarnych oczach i szeroka aureola otoczy∏a g∏ow´. Oczy obserwujàcego go Ebramara zajaÊnia∏y g∏´bokà radoÊcià i mi∏oÊcià. Wszak Narajana by∏ jego “marnotrwanym synem”, wi´c te˝ chwila tego czystego porywu, ten promieƒ na jego czole – by∏y nagrodà za d∏ugie wieki cierpienia i trudów, które on poÊwi´ci∏ na wychowywanie tej buntujàcej si´ duszy.
ROZDZIA¸ IX W pa∏acu Êw. Graala zgromadzili si´ wszyscy cz∏onkowie zakonu i nigdy jeszcze zebranie braci i sióstr nie by∏o tak liczne, bowiem ostatni to ju˝ raz zebrali si´ oni w tym czarodziejskim schronisku, gdzie za∏o˝yli fundament pod nauk´ i poÊwi´cili tyle pracy moralnej walce o zwyci´stwo ducha nad cia∏em. Ebramar i inni cz∏onkowie, którzy ju˝ osiàgn´li wy˝sze stopnie w hierarchii, brali równie˝ udzia∏, a nabo˝eƒstwo odprawiono ze szczególnà czcià i g∏´bokim wzruszeniem. Kiedy cz∏onkowie bractwa kolejno podchodzili do kielicha i przyjmowali b∏ogos∏awieƒstwo od Najwy˝szego kap∏ana bractwa, oczy wszystkich by∏y wilgotne od ∏ez. Nast´pnie odby∏a si´ narada, na której zapad∏y ostatnie decyzje i oznaczono ostateczny termin odjazdu; a po ogólnym obiedzie i po˝egnalnym obejÊciu ca∏ej Êwiàtyni Âw. Graala bracia i siostry zakonu rozjechali si´ do miejsc, wybranych przez siebie dla swej misyjnej dzia∏alnoÊci. W ten sposób i Supramati równie˝ powróci∏ do Carogrodu, lecz nigdzie si´ jeszcze nie pokazywa∏. Na zewnàtrz wspania∏y pa∏ac zdawa∏ si´ byç zamkni´ty i pusty, wewnàtrz zaÊ jego wrza∏a goràczkowa praca. Ka˝dej nocy na dziedziniec lub w ogrodach pa∏acowych opuszczali si´ podró˝ni z bladymi, ascetycznymi twarzami i oczami gorejàcymi podnios∏à i triumfujàcà wiarà. Teraz, przy boku ka˝dego maga, znajdowa∏ si´ ca∏y sztab adeptów. Adiutanci Supramatiego, pod kierownictwem Niwary obchodzili wyznaczone im obszary, zbierali wierzàcych i g∏osili im wezwanie wielkiego misjonarza. Wszyscy, którzy jeszcze pozostawali wiernymi Chrystusowi i s∏u˝yli Bogu, pos∏usznie wychodzili z jaskiƒ lub schronisk, w których si´ ukrywali i szli do pa∏acu hinduskiego ksi´cia, wyznaczonego jako punkt zborny. W tym czasie, kiedy ostatni bojownicy dobra stawali do swoich szeregów i w nieprzerwanej modlitwie i poÊcie przygotowywali si´ do wielkiej bitwy – na ca∏ej ziemi rozgrywa∏y si´ i szala∏y nies∏ychane bachanalie. Zamienianie bezp∏odnych obszarów w rozkoszne ogrody dokonywa∏o si´ z nieprawdopodobnà szybkoÊcià. Widocznie glob ziemski rzeczywiÊcie przekszta∏ci∏ si´ w raj; obfitoÊç wszystkiego by∏a tak wielka, ˝e wielokrotnie przewy˝sza∏a potrzeby znacznie zmniejszonej liczby ludnoÊci. Nadto, ca∏a przyroda przybra∏a jakiÊ nienormalny wyglàd: p∏ody i owoce by∏y olbrzymich rozmiarów i o wiele jaÊniej-
51
sze, ani˝eli przedtem, smak mia∏y ostry i gryzàcy; powietrze, choç przyjemne i ciep∏e, by∏o jednak zawsze duszne jak przed burzà. Ludzi opanowywa∏a jakaÊ nuda, wyczerpanie i nierzadko sennoÊç, jak po spo˝yciu narkotyku; dlatego te˝ na uroczystoÊciach satanistów zbiera∏o si´ znacznie mniej ludnoÊci, ni˝ si´ mo˝na by∏o spodziewaç. Zaiste “diabelska” g∏upota przy u˝yciu strasznej materii dawa∏a si´ ju˝ odczuwaç, lecz pijany i zaÊlepiony powodzeniem Szelom nie ba∏ si´ niczego i igra∏ z tà strasznà si∏à, jak zabawkà. Na jego rozkaz wznoszono wsz´dzie szataƒskie chramy, urzàdzano orgi´, a przy pomocy tej˝e pierwotnej esencji materializowano armie larw i te wstr´tne i niebezpieczne istoty, wywo∏ane z niewidzialnej przestrzeni, przyjmowa∏y udzia∏ w uroczystoÊciach i procesjach. Jednak pomimo swego triumfu Szelom nie by∏ zadowolony i gryz∏a go utajona z∏oÊç. Nie móg∏ si´ pogodziç z utratà Ischet, która znikn´∏a bez Êladu i agenci jego nie mogli jej odnaleêç. Dr´czy∏a go ÊwiadomoÊç, ˝e Hindus oÊmieli∏ si´ wyrwaç mu t´ kobiet´ prawie z ràk, z samego serca jego królestwa. A od niedawna jeszcze jedna okolicznoÊç zacz´∏a niepokoiç Szeloma. Potworna roÊlinnoÊç, która pojawi∏a si´ przed jego pa∏acem, nazajutrz po rozlaniu eliksiru ˝ycia, nagle zacz´∏a wi´dnàç i schnàç, a Szelom upajajàcy si´ ju˝ zawczasu tym, jak to b´dzie traci∏ wierzàcych w tych ludo˝erczych roÊlinach – wÊciek∏ si´ ze z∏oÊci. Dla doÊwiadczenia i próby ju˝ nawet zatorturowa∏ w ten sposób kilku ludzi, podejrzanych o antysatanizm i rzuca∏ tam równie˝ stare, lub chore zwierz´ta. I oto przekonawszy si´, ˝e straci∏ sposobnoÊç do swej piekielnej zabawy, postanowi∏ o˝ywiç cierniste krzewy przy pomocy pierwotnej materii. Lecz jakie˝ by∏o jego zdziwienie i przera˝enie, kiedy zobaczy∏, ˝e zaledwie tylko kilka kropel ˝yciowej esencji upad∏o na po˝ó∏k∏e liÊcie dziwnych krzaków, gdy te zap∏on´∏y jak stos i w ciàgu dziesi´ciu minut, z maleƒkiego ciernistego lasku, pozosta∏a kupka popio∏u, który rozniós∏ nast´pnie wiatr. Szelom nie wàtpi∏ ani chwili, ˝e to nowa sztuczka “Hindusa” i nienawiÊç jego – je˝eli mo˝na by∏o tak nazwaç to szataƒskie uczucie – jeszcze bardziej si´ wzmog∏a. Pewnej nocy, po osobiwej uczcie w oddalonym szataƒskim chramie, powraca∏ Szelom do swego pa∏acu, w towarzystwie wspania∏ej procesji. Siedzàc na przenoÊnym tronie, otoczony nagim i rozczochranym t∏umem, wrzeszczàcym bachicznà i krzykliwà pieʃ, Szelom z dzikim zadowoleniem patrza∏ na zezwierz´cony, rojàcy si´ u jego nóg t∏um. Przechodzàc ulic´, na koƒcu której widaç by∏o pa∏ac Supramatiego, ca∏a procesja zamar∏a w zdumieniu, gdy˝ od mieszkania maga bi∏a pot´˝na, jasna ∏una; lecz nagle Êwiat∏o to jakby zg´stnia∏o, podnios∏o si´ i na ciemnym lazurze nieba, nad pa∏acem, zajaÊnia∏ w powietrzu olbrzymi krzy˝. Zobaczywszy ten niezwyci´˝ony dla nich symbol, satanistów ogarn´∏o przera˝enie; wielu z nich dosta∏o skurczów i boleÊci, inni zacz´li uciekaç i kryç si´. Ci, którzy nieÊli tron Szeloma, porzucili go na ziemi´, a sami uciekli i tylko najbli˝si i wierni Szelomowi rzucili si´ mu na pomoc, podnieÊli i odprowadzili do pa∏acu, a t∏um z utajonà z∏oÊcià i nienawiÊcià rozbiegnà∏ si´ szybko. Ludzie niby w´˝e pochowali si´ do swoich nor. Szelom wpad∏ w wÊciek∏oÊç nie do opisania. Wymachujàc pi´Êciami, z pianà na ustach, rycza∏, ˝e si´ zemÊci i dowiedzie po trzykroç przekl´temu Hindusowi, i˝ mo˝e go poraziç tak, ˝e si´ wi´cej nie opami´ta, skoro oÊmiela si´ zaczepiaç Szeloma Jezodota. Na miejscu zaÊ tego wypadku, t∏um nie zdà˝y∏ jeszcze si´ rozejÊç, gdy otwar∏a si´ szeroko brama pa∏acu maga i wysz∏a stamtàd procesja. Zwartymi szeregami szli m´˝czyêni w bia∏ych szatach z krzy˝ami w r´kach, z zapalonymi Êwiecami, choràgwiami, kadzielnicami i Êwi´tymi obrazami, które si´ jeszcze zachowa∏y. Za szeregami m´˝czyzn post´powa∏y kobiety, równie˝ w bieli, z d∏ugimi woalami i ze Êwiecami w r´kach. Niosàc choràgiew z obrazem NajÊwi´tszej Dziewicy, na przodzie sz∏a zupe∏nie m∏odziutka, anielskiej pi´knoÊci dziewczyna. Podnosi∏y si´ ob∏oki kadzide∏, a powietrze rozbrzmiewa∏o pot´˝nymi, harmonijnymi pieniami. Procesja sz∏a prosto na wielki plac miejski, a stamtàd zaÊ grupy mniej lub wi´cej liczne oddziela∏y si´ od ogólnej masy i rozchodzi∏y po ulicach i po mniejszych placach. Jedna z nich skierowa∏a si´ na plac przed pa∏acem Szeloma. Oniemia∏y ze zdziwienia t∏um i nieliczni przechodnie ze strachem spoglàdali na tych ludzi o surowych obliczach i spojrzeniach pa∏ajàcych niez∏omnà wiarà. Wsz´dzie, gdzie zatrzymywa∏y si´ te procesje, wznoszono o∏tarze, na których umieszczono krzy˝e i obrazy Zbawiciela. Kiedy zaÊ ze wschodem s∏oƒca zacz´li ukazywaç si´ przechodnie, zatrzymujàcy si´ z ciekawoÊcià
52
i zdziwieniem, rozpocz´to nauczanie. Z tà si∏à, jakà daje absolutna pewnoÊç, wieszczono zbli˝anie si´ koƒca Êwiata, mówiono ˝e dni sà ju˝ policzone i kto nie chce zgubiç duszy i cia∏a, powinien wyrzec si´ w∏adcy mroku i oddaç pok∏on Jedynemu Bogu, Stwórcy WszechÊwiata. W przerwach pomi´dzy kazaniami odczytywano Ewangeli´ i Êpiewano modlitwy. Powoli oko∏o o∏tarzy zaczà∏ zbieraç si´ t∏um. Zatwardziali i zdecydowani bezbo˝nicy odwracali si´ ze Êmiechem, szydzàc i drwiàc z “ba∏wanów”, którzy zjawili si´ niby przedpotopowe zwierz´ta i wychwalajà swojà “g∏upot´”. Na szcz´Êcie, wed∏ug ich mniemania, Êwiat ju˝ dawno uwolni∏ si´ od tego niedorzecznego obskurantyzmu. Lecz wielu s∏ucha∏o uwa˝nie. Najwidoczniej zmieszani i zatrwo˝eni, ci nieszcz´Êni urodzili si´ i wyroÊli, nie znajàc Boga: nikt nie mówi∏ im nigdy o Mi∏osiernym Ojcu wszechrzeczy, o ojczyênie duszy i si∏ach dobra. Prawda, istnia∏a legenda, ˝e by∏ czas, kiedy oddawano pok∏on Bogu i Âwi´tym, to jest ludziom, którzy za swoje dobrodziejstwa i przyk∏adne ˝ycie dostàpili szczególnej ∏aski i rozdawali jà ˝ywym w postaci cudownych uzdrowieƒ lub moralnej pomocy i wsparcia w ci´˝kich ˝yciowych doÊwiadczeniach. Lecz wszystko to – jak ich nauczono – tylko Êmieszne g∏upstwa, bajki dla tumanienia g∏upców i ludzi ∏atwowiernych. I nagle zjawili si´ ludzie, którzy Êmia∏o g∏oszà takie same przekonania jakie g∏oszono w dawnych czasach i opowiadajà nigdy nies∏yszane rzeczy. Powoli t∏um si´ zakot∏owa∏; jedni uciekali, drudzy podchodzili bli˝ej, jakby çmy, zlatujàce si´ do ognia, trwo˝liwie wpatrujàc si´ w surowe, cierpiàce oblicze Chrystusa lub ∏agodny, ∏askawy obraz NajÊwi´tszej Dziewicy, spoglàdajàcej na nich i niedajàcà si´ wyraziç dobrocià i mi∏osierdziem. Przejmujàcy dreszcz przebiega∏ po ciele s∏uchaczy, kiedy starzec z p∏onàcymi zachwytem oczami lub uduchowiona, pe∏na wielkiej wiary kobieta wo∏a∏a do nich: – Porzuçcie swoje mieszkania i z∏udne rozkosze! Nic ju˝ nie nale˝y do was, albowiem wszystko poch∏onà rozszala∏e ˝ywio∏y. Ratujcie swoje dusze! Szukajcie schronienia u stóp swojego Stwórcy. I wielu s∏uchajàcych, zdawa∏o si´, jakby przekracza∏o magiczne ko∏o, oddzielajàce ich od z∏a, a w zamroczonych duszach ich zapala∏ si´ odradzajàcy ogieƒ; padali na kolana lub cisn´li si´ do o∏tarzy, proszàc aby ich nauczono modliç si´. Dziwny to by∏ dzieƒ. Procesje wierzàcych przechodzi∏y po wszystkich ulicach miasta z krzy˝ami; sataniÊci, których dusi∏y obfite dymy kadzide∏, uciekali w szale z∏oÊci, proszàc o pomoc i rad´ swoich kap∏anów lub donosili o tym Szelomowi Jezodotowi. Jednak˝e, nikt dotàd nie oÊmiela∏ si´ otwarcie napaÊç na przybyszów; nie byli to dawni rzekomi “wierzàcy”, którzy wstydliwie ust´powali, chowali si´ i pozwalali si´ przeÊladowaç. Nie, ci przy swojej nieustraszonej wierze, mimowoli zwracali na siebie uwag´, czu∏o si´, ˝e jest to si∏a i ani jedna r´ka nie podnios∏a si´ na nich. Szelom by∏ zarówno zdumiony jak i wÊciek∏y z powodu tych nieoczekiwanych wiadomoÊci o dokonywajàcym si´ nie tylko w Carogrodzie, lecz i we wszystkich krajach “nadejÊciu” wierzàcych, którzy wyszli ze swoich schronisk, zalewajàc miasta, g∏oszàc koniec Êwiata i nawo∏ujàc do pokuty. – To sà chyba wariaci, albo idioci – te stada! Cha! cha! znaleêli sobie odpowiedni czas na przepowiadanie koƒca Êwiata! Albo˝ te strachy na wróble, które wysz∏y ze swoich nor, nie wiedzà, ˝e posiadamy pierwotnà materi´? Czy oni oÊlepli i nie widzà, ˝e planeta nigdy jeszcze nie posiada∏a takiego dobrobytu? Przyroda w obfitoÊci obdarza wszystkimi skarbami ziemi, klimat jest zachwycajàcy, ludzkoÊç jest zdrowa, bogata, szcz´Êliwa i wszystko to mia∏oby zginàç? Dlaczego? Przecie˝ nie mia∏oby to sensu! Nie rozpaczajcie i nie traçcie nadziei, wierni moi, niechaj sobie ci durnie paplajà g∏upstwa. LudnoÊç sama rozprawi si´ z nimi. – Nauczycielu, up∏yn´∏o zaledwie kilka godzin, a oni ju˝ znaleêli naÊladowców – zafrasowanym tonem mówi∏ Madim do Szeloma. – Có˝ wi´c takiego! Je˝eli wywo∏ajà oni zbyt wiele zamieszania i wypowiedzà nam wojn´ domowà, to wówczas i my ruszymy na nich. B´dzie to Êwietna okazja, aby ostatecznie wyt´piç ich. A teraz, kiedy nas czeka nieskoƒczone ˝ycie i bezgraniczne szcz´Êcie, po˝àdany jest spokój i cisza, chocia˝ po˝ytecznym b´dzie poznaç tchórzów, którzy wyrzekli si´ Boga i zaprà si´ oczywiÊcie i Lucyfera – aby oczyÊciç stado od wszystkich parszywych owiec. A Hindusi niechaj si´ wynoszà do swoich himalajskich, niedost´pnych nor; pozostawimy ich w spokoju, poniewa˝ sà oni dla nas nieszkodliwi. – Rozkazujesz wi´c pozostawiç tym ba∏wanom swobod´ dzia∏ania i nie aresztowaç ich? – zapyta∏ Madim. – Naturalnie. Lecz równoczeÊnie trzeba nakazaç rzàdcom obszarów, aby Êledzili tych g∏upców i do-
53
k∏adnie spisywali wszystkich, którzy si´ nawrócà i odstàpià od nas. My tymczasem b´dziemy sobie siedzieli w naszej fortecy, bezpieczni od ich zaraêliwych wp∏ywów. – O! co si´ tyczy fluidycznej zarazy, to ognisko jej znajduje si´ niedaleko od twego pa∏acu – szczerzàc z´by, szydzi∏ Madim. Idàc tutaj, widzia∏em tych proroków i prorokinie. Pomi´dzy nimi znajduje si´ kobieta; pi´kna jak marzenie i ta niewàtpliwie spowoduje wielkie zamieszanie wÊród naszej m∏odzie˝y, która b´dzie lgn´∏a do niej, jak muchy. Prawd´ mówiàc, nie pami´tam, czy widzia∏em kiedykolwiek tak czarujàce stworzenie. Ot, przyda∏aby si´ tobie w zamian za Ischet. – Weêmiemy jà, weêmiemy, przyjacielu Madimie, kiedy przyjdzie czas. Zobaczysz, ˝e uczyni´ jeszcze z niej królowà sabbatu; wielkim to b´dzie dobrodziejstwem zabezpieczyç jej wiernoÊç dla mnie – odrzek∏, Êmiejàc si´, Szelom. Po up∏ywie kilku godzin odjecha∏ Szelom ze swojà Êwità do jednej z szataƒskich warowni i zwo∏a∏ tam najznakomitszych cz∏onków lucyferan, dla dokonania wielkich wywo∏ywaƒ i omówienia szczegó∏owego planu, obmyÊlonego przezeƒ dla wyt´pienia wszystkich odst´pców od szataƒskiej wiary. Zgodnie z decyzjà groênego zwierzchnika satanizmu, misjonarzom nie przeszkadzano pracowaç. Niezmordowanie chodzili oni po miastach i okolicach, wzywajàc ludnoÊç do pokuty i modlitwy, obwieszczajàc, ˝e godziny ziemi sà ju˝ policzone i zbawiç mo˝na jeszcze tylko dusz´. WÊród najbardziej goràcych i gorliwych kaznodziejek znajdowa∏a si´ Taissa, zakonnica z podziemnych grot syryjskich – dawna Olga. Na najwi´kszym placu miasta wzniesiono wysoki o∏tarz, który widaç by∏o ze wszystkich stron. Na stopniach jego sta∏a m∏oda kaznodziejka i jej pi´kne, przekonywujàce s∏owa przyciàga∏y wielu s∏uchaczy. Poczàtkowo, przyciàgn´∏a m´˝czyzn rzadka pi´knoÊç m∏odej dziewczyny, lecz jej melodyjny g∏os, jasne, czyste i niewinne spojrzenie, tchn´∏y takà pot´˝nà czystoÊcià, ˝e podbija∏a i upokarza∏a nawet najbardziej zepsutych zaprzaƒców, budzi∏a w nich nowe uczucia i zag∏usza∏a zwierz´ce instynkty. Lecz Olga zwraca∏a si´ przewa˝nie do kobiet; mówi∏a o ich pierwotnym przeznaczeniu, jako ˝on i matek, o wielkim d∏ugu i strasznej odpowiedzialnoÊci, jakà Bóg w∏o˝y∏ na kobiet´. Na tym ci´˝kim, a wielkim polu pracy – kobieta upad∏a; wyst´pki jej przyczyni∏y si´ bardzo do zbli˝ajàcych si´ kataklizmów i kobieta w∏aÊnie ponosi win´ za przedwczesnà zg∏ad´ planety. Kobieta powinna by∏a byç dobrym geniuszem rodzinnego ogniska, kap∏ankà Boskiego o∏tarza, a jako matka, winna by∏a, karmiàc dziecko, wszczepiaç w nie zbawiennà na ˝yciowej drodze ˝ycia wiar´ w Boga i uczyç obowiàzków w stosunku do ludzi i ojczyzny. W tej chwili, kiedy matka zlekcewa˝y∏a swoje macierzyƒstwo, po to, aby uczyniç si´ na∏o˝nicà lub wystàpi∏a z nies∏ychanym cynizmem przeciwko prawom natury, odrzucajàc obowiàzek macierzyƒstwa – podpisa∏a wyrok przeciwko ludzkoÊci i wówczas wszystko poch∏aniaç zaczà∏ moralny i fizyczny upadek. Dzieci powstawa∏y przeciwko rodzicom, rodzice nienawidzili i wypierali si´ dzieci, brat szed∏ przeciwko bratu i w miejsce mi∏oÊci wyros∏a nienawiÊç. Gdy kobieta odepchn´∏a ko∏ysk´, równoczeÊnie porzuci∏a ona i o∏tarz domowy, pogardzi∏a tajemnicà ma∏˝eƒstwa, która zawsze odró˝nia∏a jà od na∏o˝nicy. M´˝owie stali si´ tylko kochankami, a ˝ona i matka bachantkà, kap∏ankà, rozkoszy. O! Jak˝e straszny by∏ wyst´pek kobiety, która zamiast wp∏ywem swoim podnosiç i uszlachetniaç m´˝czyzn´ – zgorszy∏a go i zamieni∏a w zwierz´. Nierzadko malowa∏a Olga wzruszajàce obrazy przesz∏oÊci, kiedy w cieniu Krzy˝a kwit∏a rodzina, wyrastali geniusze i bohaterowie narodu. Wspomina∏a odleg∏e czasy, kiedy prawa Bo˝e nak∏ada∏y uzd´ na ludzkie nami´tnoÊci, kiedy obchodzono wzruszajàce podnios∏e uroczystoÊci i Êwi´ta, jak: Bo˝e Narodzenie, Wielkanoc, jednoczàce ludzi w modlitwie i budzàce w ich sercach uczucie mi∏osierdzia, ∏askawoÊci i braterskiej mi∏oÊci. RównoÊç nie wysz∏a na korzyÊç obecnym czasom, poniewa˝ Êwiatem rzàdzi wyst´pek, przemoc i rozpusta, a zdeptane prawa nikogo ju˝ wi´cej nie chronià i ka˝dy zale˝ny jest od silniejszego. Przemówienia takie czyni∏y g∏´bokie wra˝enie. Wiele m´˝czyzn i kobiet zaczyna∏o si´ rumieniç z powodu swej bezwstydnej nagoÊci; zacz´li wi´c ubieraç si´ w bia∏e suknie, z czerwonym, jasnym krzy˝em na piersiach, przychodzili modliç si´ przed o∏tarzem i b∏agali misjonarzy o nawrócenie ich do Boga. Dziwnie by∏o patrzeç, jak po goràcej modlitwie i pokropieniu Êwi´conà wodà, ludzie ci zupe∏nie zmieniali si´, sp∏ywa∏o od nich coÊ dobrego i ∏agodnego, a w rozjaÊnionych i oczyszczonych oczach, nie p∏onà∏ ju˝ ogieƒ nienawiÊci, ˝àdzy i zwierz´cych chuci. Nierzadko tak˝e serca s∏uchaczy ogarnia∏o uczucie
54
buntu, wyra˝ajàce si´ w g∏oÊnych okrzykach: “Precz z Lucyferem! Precz z antychrystem Szelomem Jezodotem!” Rozdra˝niony t∏um coraz cz´Êciej gromadzi∏ si´ z pogró˝kami przed pa∏acem Szeloma i s∏ychaç by∏o p∏acz i j´ki: “wróç nam dawnà wiar´ naszà, sprawiedliwego i mi∏osiernego Boga, który nakazywa∏ kochaç si´ wzajemnie i przebaczaç krzywdy, p∏aciç dobrem za z∏e! Wróç nam rodzinne radoÊci i szcz´Êcie i prawa przodków naszych!”. Taka sama goràca ruchliwoÊç wrza∏a i w Moskwie, pierwszej stolicy, b´dàcej niegdyÊ “sercem” Âwi´tej Rusi. Dachir pracowa∏ z nieodst´pnym mu jasnym spokojem, Narajana zaÊ nami´tnie i ruchliwie, ze wzgl´du na swój burzliwy charakter. Dachir naucza∏, przepowiada∏, uzdrawia∏, oczyszcza∏ i bardzo pr´dko otoczy∏a go tajemna aureola, która wpaja∏a szacunek zmieszany z wdzi´cznoÊcià i zabobonnym strachem. Narajana by∏ wsz´dzie; pod jego kierownictwem wierni s∏udzy koÊcio∏a porzucili tajemne schroniska i razem z resztà wierzàcych zajmowali najwa˝niejsze placówki. Liczba ich by∏a niezbyt wielka, lecz wiara pot´˝na. Spokojni i nieustraszeni, zaj´li oni opuszczone Êwiàtynie, zamienione na muzea lub splugawione przez satanistów, podporzàdkowali i oczyszczali je. Wzniesione zosta∏y o∏tarze i zatkni´te na nich krzy˝e; znów zapalono Êwiece, a pod milczàcymi dawno sklepieniami, znowu rozleg∏y si´ Êwi´te pienia i wznosi∏y ob∏oki kadzide∏. Narajana wyg∏asza∏ kazania po placach, a jego goràce s∏owa i dziwny, czarujàcy wp∏yw, jaki wywiera∏ swojà osobà, Êciàga∏y ku niemu t∏umy. WstrzàÊni´ci, upokorzeni i przekonani przez niego ludzie szli za nim do koÊcio∏a i w duszy budzi∏ si´ oddêwi´k minionej przesz∏oÊci. Pod starymi sklepieniami Êwiàtyƒ, utrwali∏y si´ przez ca∏e wieki, wznoszàce si´ modlitewne emanacje i jak harfa Eola czeka tylko tchnienia wiatru, aby zadêwi´czeç, tak przemówi∏a znów przygas∏a dusza nieszcz´snego narodu, tak silnego kiedyÊ wiarà, któremu wydarto i odj´to jego ziemskie i duchowe dobra, a˝ do samego poj´cia o Bogu, systematycznie gorszàc i psujàc go niemoralnà i brudnà literaturà. Miejsca nauczania i koÊcio∏y – by∏y przepe∏nione; jak ju˝ wspomniano wy˝ej, atawizm budzi∏ przesz∏oÊç, pot´˝nà falà zmywa∏ bezbo˝noÊç i bluênierstwo i szczepi∏ w duszach nowà nadziej´. Z wiarà, mi∏oÊcià i ze skruchà spoglàdali na obraz Chrystusa i NajÊwi´tszej Dziewicy – Êwi´tych opiekunów, których czcili i szanowali ca∏e wieki. Wielcy ci opiekunowie Âwi´tej Rusi nie pozostawali niewzruszeni na l´kliwe wo∏ania i proÊby ich narodu, na jego g∏´bokie i szczere ˝ale za grzechy. Kiedy z dr˝àcych i zbola∏ych serc p∏yn´∏o b∏aganie: “Bo˝e zmi∏uj si´ i nie opuszczaj nas op´tanych!” – z przestrzeni sp∏ywa∏y potoki ognia i Êwiat∏a, rozjaÊniajàc kl´czàcy t∏um i zmywajàc b∏oto, nagromadzone przez wyst´pki i nieszcz´Êcia. Jak i dawniej w czasie pierwszej misji, dopóki jeszcze nie spad∏ gniew Bo˝y, Dachir znajdowa∏ pomoc i wsparcie w swojej wiernej przyjació∏ce i ˝onie Edycie. Teraz kierowa∏a nià ju˝ nie tylko mi∏oÊç, lecz równie˝ i wiedza, zdobyta wytrwa∏à pracà i goràcym pragnieniem wzniesienia si´ ku wielkiemu magowi, którego jej los przeznaczy∏ na m´˝a. Zamieszka∏a ona równie˝ w Moskwie z córkà i wzi´∏a na siebie obowiàzek oczyszczania i wychowania religijnego kobiet, które nawróciwszy si´ ku Bogu, powinny by∏y przygotowaç si´ do próby m´czeƒstwa. Nowo nawrócone nie wiedzia∏y oczywiÊcie, ˝e taka m´˝nie i bohatersko przeniesiona próba, pozwoli im opuÊciç osàdzonà na Êmierç planet´; dlatego te˝ Edyta uprzedza∏a te wszystkie, które wed∏ug jej mniemania, by∏y dostatecznie przygotowane do tak wielkiego czynu, ˝eby si´ nie wa˝y∏y dotykaç eliksiru ˝ycia, tak hojnie rozdawanego przez Szeloma, gdy˝ powi´kszy∏oby to tylko ich cierpienia w wielkiej, ostatniej godzinie. Szczególnie przywiàza∏a si´ ona do Ischet. Ta m∏oda istota, zepsuta ju˝ od kolebki i cudem wyrwana piek∏u, ˝ywi∏a do niej g∏´bokie przywiàzanie. Z cierpliwoÊcià i mi∏oÊcià kierowa∏a nià i uczy∏a, zachwycajàc si´ szybkoÊcià post´pów, z jakà Ischet, zamieniona w Mari´, zrzuca∏a z siebie wszystko nieczyste i rozwija∏a si´ jak kwiatek, wydobyty z ciemnego lochu i wystawiony na s∏oƒce. Nie trudno by∏o si´ domyÊleç, ˝e przyczynà tej przemiany by∏a g∏´boka mi∏oÊç do Supramatiego; lecz poniewa˝ to czyste, ziemskie uczucie mog∏o tylko pog∏´biç ci´˝kie doÊwiadczenia m∏odej kobiety, wi´c te˝ Edyta stara∏a si´ jà uszlachetniaç, wpajajàc jej przekonanie, ˝e wszelkie cielesne uczucie oddali jà i wytworzy pomi´dzy nià, a magiem nieprzebytà przepaÊç, a ˝e jedynie tylko po˝ytecznym, czystym ˝yciem mo˝e ona dowieÊç Supramatiemu swojej mi∏oÊci i wdzi´cznoÊci. I wysi∏ki jej nie by∏y daremne. W miar´, jak Maria zacz´∏a rozumieç siebie i kochanego przez nià cz∏owieka, nami´tnoÊç ziemska przechodzi∏a w szacunek i czeÊç, w l´kliwe ubóstwianie
55
i w goràce pragnienie zas∏u˝enia na pochwa∏´ wy˝szej istoty, która wyrwa∏a jà z przepaÊci. Wypadki nawracania sta∏y si´ coraz cz´stsze. Z wzrastajàcà ciàgle si∏à budzi∏a si´ w sercach ludzi mocna wiara minionych czasów; dla koÊcio∏a porzucali oni prac´ i ziemskie sprawy i opuszczali weso∏e miejsca. Taki stan rzeczy wywo∏a∏ wielkie wzburzenie we wszystkich warstwach spo∏eczeƒstwa; wsz´dzie mówiono tylko na temat koƒca Êwiata, gwa∏townie szukajàc na Niebie i ziemi oznak, poprzedzajàcych strasznà katastrof´, lecz nie znajdowano nic; s∏oneczne blaski zalewa∏y Êwiat, wszystko kwit∏o i ros∏o cudownie i wÊród sk∏óconego spo∏eczeƒstwa dawa∏y si´ s∏yszeç rozdra˝nione g∏osy, ˝àdajàce wyp´dzenia “pó∏g∏upków”, którzy zjawili si´ nie wiadomo skàd i wprowadzajà wÊród ludzi zamieszanie, przywracajàc dawny “obskurantyzm” i stare, g∏upie niedorzecznoÊci; inni znów Êmiali si´ tylko, mówiàc, ˝e skoro panuje swoboda myÊli i s∏owa, wtedy nie nale˝y zabraniaç ludziom byç g∏upimi, je˝eli to im sprawia przyjemnoÊç. W obserwatoriach, pomi´dzy astronomami da∏a si´ jednak zauwa˝yç pewna konsternacja. Instrumenty ich wskazywa∏y, ˝e wokó∏ kuli ziemskiej zaczyna∏ formowaç si´ szeroki pas lekkiego dymu, który powoli rozszerza∏ si´, tworzàc wokó∏ planety, jakby gazowà pow∏ok´, niewidzialnà dla zwyk∏ego oka, lecz przeszkadzajà obserwacji gwiaêdzistego nieba. Zauwa˝yli równie˝, ˝e na tej pow∏oce gazowej ukazywa∏y si´ ogniste b∏yski, które porusza∏y si´ zygzakowato, jak b∏yskawice lub zwija∏y spiralnie i gin´∏y w przestrzeni. Przyczyny tych dziwnych zjawisk pozostawa∏y niewyjaÊnione, a i nie mówiono te˝ o owych zjawiskach, ze wzgl´du na panujàce wÊród ludnoÊci wzburzenie, wywo∏ane przepowiedniami misjonarzy o koƒcu Êwiata. W obserwatorium w Moskwie, znajdowa∏ si´ podwówczas pewien m∏ody astronom, niejaki Kalityn, który ws∏awi∏ si´ ju˝ kilkoma odkryciami. Wspomniane zjawiska uczyni∏y na nim bardzo silne wra˝enie i pod wp∏ywem naukowej ciekawoÊci, gorliwie zajà∏ si´ udoskonaleniem jednego z wynalezionych przez siebie aparatów, tajemnica którego nie by∏a jeszcze podana do publicznej wiadomoÊci. Kiedy wreszcie zastosowa∏ swój przyrzàd, jednoczàcy w sobie zarazem teleskop i mikroskop, do zbadania atmosfery, – oniemia∏ ze zdumienia i po raz pierwszy w ˝yciu dozna∏ zabobonnego strachu. Ca∏a atmosfera robi∏a wra˝enie lekkiej ognistej sieci, która dr˝a∏a, trz´s∏a si´ i falowa∏a, jakby pod wp∏ywem silnego wiatru a pomi´dzy szerokimi w´z∏ami tej dziwnej sieci unosi∏y si´ zupe∏nie czarne chmury, których kszta∏ty, choç mo˝e niezbyt wyraêne, podobne by∏y do fantastycznych postaci demonów, tak jak wyobra˝ano ich sobie w dawnych czasach. I liczba tych czarodziejskich istot, poruszajàcych si´ we wszystkich kierunkach, by∏a niezliczona. Upewniwszy si´ dobrze, ˝e nie Êni i nie bredzi i ˝e w niewidzialnej przestrzeni niewàtpliwie dokonywa∏o si´ coÊ dziwnego i z∏owieszczego, uczony d∏ugo rozmyÊla∏ i wreszcie zdecydowa∏ si´ odwiedziç hinduskiego ksi´cia, który otwarcie przepowiada∏ koniec Êwiata. Je˝eli ktoÊ w ogóle móg∏ wiedzieç prawd´, to chyba tylko on. Dachir powróci∏ z miasta w nocy i przebiera∏ si´ w∏aÊnie do kolacji ze swoimi przyjació∏mi, kiedy Nebo zakomunikowa∏ mu o przybyciu uczonego, którego imi´, jako cz∏owieka o wielkich zas∏ugach, w dziedzinie nauki, by∏o mu dobrze znane. Dachir poleci∏ wprowadziç go. Astronom by∏ to cz∏owiek Êredniego wzrostu, m∏ody jeszcze, chudy z pogodnym i powa˝nym obliczem i szerokim czo∏em myÊliciela. Dla przenikliwego oka maga wystarczy∏o tylko spojrzeç na niego, aby zrozumieç, ˝e goÊç jego by∏ sumiennym uczonym o wiele mniej zepsutym, ni˝ jego wspó∏czeÊni i istotnie poÊwi´ci∏ nauce swoje si∏y i ˝ycie. Pracy jego brakowa∏o tylko ˝ywej iskry – wiary. – Czym mog´ panu s∏u˝yç, profesorze? – zapyta∏ Dachir, wskazujàc goÊcinnie folet i zapraszajàc przybysza, aby usiad∏. – Przyszed∏em prosiç ci´, ksià˝´, abyÊ raczy∏ mi odpowiedzieç na jedno wa˝ne pytanie i przepraszam bardzo za swojà Êmia∏oÊç, lecz … tu zamilk∏ na chwil´ – na ulicach dziejà si´ dziwne i straszne rzeczy, jak równie˝ i na niebie. Mówià, ˝e jesteÊ wtajemniczony, ksià˝´, ˝e znasz wy˝szà magi´ i jawnie obwieszczasz blisko koniec Êwiata. A wi´c prosz´ ci´, powiedz mi szczerze, czy rzeczywiÊcie znajdujemy si´ w przededniu katastrofy? Koniec Êwiata by∏ wprawdzie przepowiedziany ju˝ bardzo dawno, lecz o dok∏adnym jego czasie nikt nie wie. Je˝eli zaÊ ty wiesz wi´cej ksià˝´, to powiedz mi prosz´. JeÊli katastrofa ma byç cz´Êciowa, to mo˝e uda∏oby si´ jà uprzedziç i uratowaç planet´? By∏oby rzeczywiÊcie nieprzyjemne porzucaç swoje zaj´cia, w czasie kiedy posiada si´ najciekawsze zdobycze. Zastanawiam si´, czy ten nierozumny Szelom nie
56
naruszy∏ te˝ jakiejÊ jeszcze nieznanej nam si∏y, która mo˝e spowodowaç wybuch atmosferycznych gazów i sprowadzi nieuniknionà katastrof´? Ten tajemniczy osobnik nazwywa siebie synem szatana, czemu ja jednak nie wierz´. Jestem przekonany, ˝e istniejà prawa z którymi nale˝y obchodziç si´ ostro˝nie, a Szelom zaÊ jako zarozumia∏y dyletant, naruszy∏ zapewne ich równowag´. Badawczym spojrzeniem obrzuci∏ Dachir rozumne oblicze m∏odego uczonego, a potem odpowiedzia∏ powa˝nie: – Pan ma racj´, profesorze. Zjawiska, zaobserwowane przez pana, jak gazowa pow∏oka, ogniste b∏yski i legiony ciemnych istot – wszystko to sà zwiastuny ostatecznej, a nie cz´Êciowej katastrofy. Znajdujemy si´ obecnie w przededniu koƒca Êwiata i to koƒca bezpowrotnego, ze wzgl´du na obecne po∏o˝enie si∏ kosmicznych. Smutne to bardzo, ˝e planeta, która mog∏aby ˝yç jeszcze d∏ugo, s∏u˝àc za szko∏´ dla doskonalenia si´ niezliczonemu szeregowi pokoleƒ – tak okropnie zginie wskutek nies∏ychanych nadu˝yç i wyst´pków, lecz … có˝ robiç? Uczony poblad∏. – Ksià˝´, mówisz powa˝nie, ˝e katastrofa jest nieunikniona, a sam pozostajesz tak spokojny? – A dlaczegó˝ mam si´ niepokoiç? Ju˝ bardzo dawno przygotowaliÊmy si´ do tej wielkiej godziny. A oto ludzkoÊç w swojej pysze i zaÊlepieniu taƒczy taniec Êmierci na brzegu przepaÊci, nie s∏uchajàc g∏osu proroków, a nawet ostrzegawczych znaków natury. A i wy, uczeni tak dumni ze swojej n´dznej wiedzy, nie potrafiliÊcie ani przewidzieç katastrofy, ani nawet zrozumieç, ˝e jesteÊcie tylko prostymi, drobnymi atomami w porównaniu z wielkimi pot´gami wszechÊwiata, dla równowagi którego okruszyny dobra potrzebne sà jako przeciwwaga z∏a. Równowaga ta zosta∏a naruszona, a wyuzdane, niszczycielskie ˝ywio∏y opanujà kul´ ziemskà i zniszczà jà. Astronom odruchowo chwyci∏ si´ por´czy foleta, jakby dozna∏ zawrotu g∏owy, lecz os∏abienie to trwa∏o nie d∏u˝ej ni˝ sekund´, po czym spokojnie podniós∏ si´. – Zrodzi∏o si´ we mnie mocne przekonanie i czytam w twoich oczach, ksià˝´, ˝e ty i inni himalajscy pustelnicy – nie zginiecie; wy znacie drog´ ratunku i przygotowaliÊcie sobie Êrodek zbawienia, a wi´c uratujcie i mnie. Ja – jestem cz∏owiekiem uczciwym i mog´ jeszcze byç po˝ytecznym! – Sàdzi pan, profesorze, ˝e to tak ∏atwo? – z uÊmiechem zapyta∏ Dachir. – Tam, gdzie my b´dziemy, potrzebni nam sà pokorni, skromni i wierzàcy. – Prawdziwy uczony zawsze gotów wyrzec si´ swoich b∏´dów, je˝eli je pozna. Wska˝ mi, prosz´ sposoby zbawienia, dowiedê mi, ˝e oprócz materii jest jeszcze we mnie nieÊmiertelna dusza, przekonaj mnie, ˝e jestem ciemnym, jeszcze uczniem na drabinie wiedzy, a ja pokornie wyrzekn´ si´ swoich b∏´dów i schyl´ g∏ow´ przed wy˝szà naukà. – Pan chce wiedzieç, czy posiada pan dusz´? Inaczej mówiàc, czy istniejà duchy? Czym wi´c, zdaniem pana, sà te ciemne istoty, które wywo∏ujecie w swoich szataƒskich Êwiàtyniach? – Ja nie jestem satanistà, lecz wolnomyÊlicielem. Co si´ zaÊ tyczy istot, o których pan mówi, ksià˝´, to uwa˝am je za o˝ywione myÊli wywo∏ywaczy, gdy˝ ró˝ne próby i doÊwiadczenia dowiod∏y mi, ˝e myÊl ludzka stwarza ˝ywe obrazy. Na przyk∏ad: – poeta stwarza bohaterów swego poematu lub artysta – figury swego obrazu, o˝ywia si∏à skupienia swojej myÊli i daje im, choç chwilowe tylko, lecz rzeczywiste ˝ycie. To zupe∏nie naturalne, ˝e wywo∏ywacze demonów stwarzajà demonów, a poniewa˝ masa ludzkich myÊli jest bezmierna, wi´c i przestrzeƒ nape∏niona jest ró˝norodnymi osobliwoÊciami, które my mo˝emy widzieç i wywo∏ywaç lecz nie mo˝emy skontrolowaç ich chwilowej egzystencji. – A wi´c dam ci ˝àdany dowód, profesorze – rzek∏ Dachir, wstajàc i k∏adàc r´k´ na ramieniu goÊcia. – W tej wielkiej chwili, kiedy zaczyna si´ agonia Êwiata, uczciwy i Êmia∏y rozum ma prawo byç przekonanym o prawdzie. Prosz´ pójÊç za mnà do mego laboratorium. Przy otwartym oknie mieÊci∏ si´ wielki, nieznany uczonemu aparat. Dachir postawi∏ goÊcia przed tym aparatem, poleci∏ mu patrzeç w okràg∏y otwór zakryty b∏onà, potem okry∏ mu g∏ow´ ciemnym suknem i wprawi∏ w ruch ró˝ne spr´˝yny, naciskajàc elektryczne guziki. Po kilku chwilach pod poruszajàcym si´ suknem rozleg∏ si´ zd∏awiony krzyk. – Prosz´ si´ nie ruszaç! – rzek∏ rozkazujàco Dachir. Po up∏ywie kwadransa, spod zas∏ony pokaza∏a si´ g∏owa profesora; by∏ on trupioblady i opar∏ si´
57
o Êcian´, ˝eby nie upaÊç. – Bo˝e mój! – wybe∏kota∏. – Ca∏a atmosfera jest na drodze do rozk∏adu! Nie rozumiem tylko znaczenia nieznanych mi elementów, które si´ tam ukazujà. Tak, to by∏ rzeczywiÊcie niewidzialny dotàd Êwiat! CzegoÊ podobnego nie mog∏em sobie nawet wyobraziç! – doda∏ po chwili Kalityn, zamykajàc oczy i chwytajàc si´ oburàcz za g∏ow´. – Widzi pan, profesorze – zagadkowo uÊmiechajàc si´ rzek∏ Dachir – ˝e nasza wiedza wy˝ej stoi od waszej i ˝e rozporzàdzamy bardziej udoskonalonymi aparatami. Zresztà, niech pana to nie martwi, gdy˝ na nieskoƒczonej drabinie wiedzy – my te˝ wiemy niewiele. Pod jednym tylko wzgl´dem stoimy od was wy˝ej, gdy˝ rozumiemy swojà nicoÊç i nie odrzucamy niczego, wieƒczàc g∏ow´; nie krzyczymy, i˝ jakaÊ rzecz lub zagadnienie jest niemo˝liwe, poniewa˝ my go nie pojmujemy. A teraz, profesorze, prosz´ pójÊç za mnà, a poka˝´ ci, ˝e jest w tobie coÊ wi´cej oprócz materii. Dachir podprowadzi∏ go do wielkiego zwierciad∏a umieszczonego w Êcianie, po∏o˝y∏ mu r´k´ na g∏owie i zaczà∏ pó∏g∏osem wymawiaç formu∏y w nieznanym j´zyku. W miar´ jak mówi∏, wy∏ania∏a si´ czerwona para, która skupia∏a si´ na piersiach i g∏owie uczonego; nast´pnie jasny ten ob∏ok przesunà∏ si´ na bok, na odleg∏oÊç oko∏o jednego metra, pozostajàc zwiàzany z cia∏em czerwonà, Êwiecàcà si´ nicià. Po chwili ta mglista masa zg´stnia∏a, rozszerzy∏a si´ i przyj´∏a postaç profesora, z tà tylko ró˝nicà, ˝e astralna postaç zdawa∏a si´ byç ˝ywà, a posinia∏e cia∏o ze szklanym wyrazem oczu podobne by∏o do trupa. Wówczas Dachir po∏o˝y∏ r´k´ na ramieniu tej drugiej figury i rzek∏: – Widzi pan, profesorze, ˝e jesteÊ nie tylko kawa∏kiem materii; w∏aÊnie to, na lewo, to paƒska pow∏oka cielesna, chwilowo opuszczona przez ˝yciowà si∏´, przyj´∏a wyglàd trupa; sobowtór cia∏a – to twoja indywidualnoÊç, to co myÊli i pracuje, to jest astralne cia∏o; a tam, w tym etrycznym sobowtórze to coÊ, w rodzaju b∏´kitnawego o z∏ocistym odcieniu p∏omienia, co si´ ko∏ysze pomi´dzy sercem i mózgiem, to – jest w∏aÊnie twoja dusza, owa niezniszczalna iskra, przyçmiona jeszcze i omroczona wieloma niedoskona∏ymi warstwami; lecz drogà pracy i prób oczyÊci si´ ona i nadejdzie dzieƒ, kiedy czysty i Êwi´ty p∏omieƒ. Uwolniwszy si´ od wszelkich materialnych kajdan, zjawi si´ przed tronem Stwórcy. Widzi pan profesorze, ˝e jest pan – wielkim misternym dzie∏em, które wysz∏o z ràk Stworzyciela, nieskoƒczenie Dobrego Ojca, powierzajàcego ci czàstk´ Swojego boskiego tchnienia i dajàcego ci mo˝noÊç pojmowania i osiàgni´cia wszystkiego. Dachir odjà∏ r´ce i astralny sobowtór z szybkoÊcià b∏yskawicy z∏àczy∏ si´ znów z cia∏em, lecz prawdopodobnie profesor dozna∏ zawrotu g∏owy, gdy˝ si´ zatoczy∏ i by∏by upad∏, gdyby go Dachir w por´ nie podtrzyma∏ i nie posadzi∏ na foletu. Po chwili wyprostowa∏ si´ i wyszepta∏ pó∏g∏osem chwytajàc si´ r´kami za g∏ow´. – W ciàgu tej jednej chwili pozna∏em wi´cej, ni˝ przez wszystkie lata usilnej i mozolnej pracy po omacku. – Tak – wtràci∏ Dachir – wszyscy pracujàcy w mroku nie chcà wiedzieç, ˝e Êwiat∏o jest tak blisko nich. Ono – jest w nas samych, zapragnijmy tylko si´gnàç po nie. Ogieƒ wewn´trzny trzeba rozpalaç drogà badania i pracy myÊli; on oÊwieci naszà aur´ i wska˝e nam to, czego nie znamy. Wszystkie bogactwa wiedzy sà w nas i je˝eli zechcemy je wykorzystaç wystarczy tylko umieç kierowaç tym z∏o˝onym mechanizmem, bowiem wszystkie spr´˝yny umys∏owej pracy sà w naszym nerwowym systemie. – Ja pragn´ poznaç to wszystko! – z zapa∏em zawo∏a∏ profesor, wstajàc, lecz nagle smutnie opuÊci∏ g∏ow´ i doda∏ l´kliwie: – Lecz, mo˝e za póêno ju˝ rozpoczynaç? Âmierç bliska i umr´, zapomniawszy t´ wielkà chwil´, kiedy prawdziwe Êwiat∏o rozjaÊni∏o mrok moich odkryç; zgin´, jak Êlepy, nierozumny atom, który uwa˝a∏ siebie za “wielkiego” i nie by∏ w stanie pojàç otaczajàcych go gigantycznych si∏. Jednego tylko nie odmawiaj mi, ksià˝´, przed mojà Êmiercià; powiedz mi ktoÊ ty i naucz mnie oddawaç pok∏on Temu, Którego sam czcisz i Który ogarnia losy ludzkoÊci. – To rozumnie i dobrze – z uÊmiechem odpowiedzia∏ Dachir. – Kim jestem? – prorokiem ostatnich czasów – a teraz spójrz. – Uczyni∏ krok w ty∏ i nagle potok oÊlepiajàcego Êwiat∏a opromieni∏ go strumieniami iskier, wydoby-
58
wajàcych si´ z jego g∏owy i piersi. Otoczony szerokà, b∏´kitnawà aureolà, jakby zmieniony w promienistà zjaw´ z koronà z trzech ognistych promieni, sta∏ Dachir przed oszo∏omionym profesorem. – Oto widzisz przed sobà prostego Êmiertelnika, który drogà pracy i trudów zdoby∏ si∏´ astralnà. Ka˝dy, kto chce podjàç trud, mo˝e osiàgnàç podobny stan, skupiç w sobie taki˝ ogieƒ przestrzeni i u˝ywaç go rozumnie. A oto, co ja czcz´ – dostojnym gestem podniós∏ r´k´ i przemówi∏ kilka s∏ów w niezrozumia∏ym j´zyku. W tej˝e chwili w powietrzu zap∏onà∏ z∏oty kielich, uwieƒczony krzy˝em z cierniowà koronà. – To wiara w ten tajemny symbol nieskoƒczonoÊci, oÊrodkiem którego jest – Bóg, niewypowiedziana i niedocieczona Istota, myÊl której jaÊnieje i oÊwieca ca∏y stworzony przez Nià wszechÊwiat. Cierniowa korona – to cierpienie, przez które dusza, oczyszczajàc si´, wst´puje po stopniach nieskoƒczonego doskonalenia si´. W wielkim trudzie tego wst´powania nic nie przepada, nic nie ma nieu˝ytecznego, a wszystko s∏u˝y dla uduchowienia nas samych i zbawienia naszych braci rodzaju ludzkiego. Jakby porwany wy˝szà si∏à uczony pad∏ na kolana i pierwszy raz w ˝yciu usta jego wymówi∏y w porywie wiary i skruchy s∏owa: – Przebacz mi, Ojcze mój Niebieski i zmi∏uj si´ nade mnà! Kiedy po chwili podniós∏ si´, widzenie znikn´∏o, maga ju˝ nie by∏o, a przed nim sta∏ Dachir w zwyk∏ym Êwieckim ubraniu, w jakim go zawsze widywano. Profesor patrza∏ na niego ze strachem i ciekawoÊcià, a nast´pnie rzek∏ tonem niepewnym. – Nie rozumiem, co si´ ze mnà sta∏o! Zdaje mi si´, jak gdyby jakiÊ ogromny ci´˝ar spad∏ mi z ramion i mózg mój pracuje z zadziwiajàcà szybkoÊcià; obrazy myÊli lecà jeden za drugim z nieznanà mi dotychczas ∏atwoÊcià, gdy dawniej pracowa∏em z du˝o wi´kszym wysi∏kiem. – Opad∏a z pana zdecydowana negacja, brak wiary i z góry powzi´te b∏´dne przekonanie, co wszystko razem zakrywa∏o przed panem Êwiat niewidzialny, a myÊl pozbawi∏o polotu. – Przesta∏em ju˝ byç niewierzàcym i chc´ teraz pracowaç z otwartymi oczami. Co mam uczyniç, aby pójÊç za tobà? – Aby pójÊç za mnà, trzeba dobrowolnie umrzeç i zmartwychwstaç! – z uÊmiechem odrzek∏ Dachir, badawczo patrzàc na niego. Znaczenie s∏ów twoich, jest dla mnie niezrozumia∏e – smutnie kiwajàc g∏owà, odpowiedzia∏ profesor. – Lecz wiara moja jest tak silna, ˝e bez sprzeciwu przyjm´ wszystko i uczyni´, co mi rozka˝esz. Nie powróc´ ju˝ wi´cej do laboratorium, gdy˝ wiem teraz, ˝e – jestem jeszcze nieukiem i dalsze moje prace sà bezcelowe ze wzgl´du na zbli˝ajàcà si´ katastrof´. Dla tej samej przyczyny nie b´d´ zajmowa∏ si´ ratowaniem ziemskich dóbr i dlatego, prosz´ ci´, ksià˝´ pozwól mi pozostaç tutaj, abym móg∏ umrzeç przy tobie. – A czy˝ nie l´kasz si´ Êmierci? – Nie – twardo i pewnie odpowiedzia∏ m∏ody uczony. – Daj mi kielich z truciznà, a wypij´ go ch´tnie na dowód, ˝e je˝eli mog´ osiàgnàç choç jeden wy˝szy stopieƒ, to ch´tnie przyjm´ nawet Êmierç. – A nie nasuwa si´ panu przypuszczenie, ˝e mo˝e planeta nie zginie i ˝e pan na pró˝no poniesie ofiar´ i pozbawi si´ silnego, zdrowego cia∏a i ˝ycia, które mo˝e trwaç d∏ugo? – Nie mam ju˝ ˝adnej wàtpliwoÊci, ˝e koniec planety jest nieunikniony i jestem bezwzgl´dnie przekonany, ˝e ty ksià˝´, wesprzesz mnie i pomo˝esz w moich wewn´trznych k∏opotach. – To nie ulega wàtpliwoÊci – odpowiedzia∏ Dachir podchodzàc do szafki i bioràc z niej dwa flakony, wi´kszy i mniejszy. Nape∏niwszy do po∏owy kryszta∏owy kielich bezbarwnym p∏ynem, wla∏ do niego z ma∏ego flakonu kilka kropel i p∏yn zakipia∏, przyjmujàc ró˝owy odcieƒ. – Tutaj zawarta jest Êmierç i zmartwychwstanie. Pijàcy bez obawy, zbawi dusz´ i wzniesie si´ do Êwiat∏a, zamiast ginàç w mroku – i poda∏ kielich Kalitynowi, który blady i milczàcy patrza∏ na niego. Jednak˝e, pomimo to, zdecydowanie wzià∏ kielich i rzek∏: – Je˝eli si´ nie myl´, to czyta∏em gdzieÊ, ˝e chrzeÊcijanie, umierajàc mówili: “Panie Jezu, w r´ce twoje oddaj´ dusz´ mojà?” Dachir skinà∏ g∏owà na znak potwierdzenia. Wówczas profesor nabo˝nie i z g∏´bokà czcià powtórzy∏ to zdanie, prze˝egna∏ si´ i nie mrugnàwszy okiem, przechyli∏ szybko kielich. Jeszcze sta∏ sekund´, otoczony p∏omieniem, który jakby wychodzi∏ z jego cia∏a, po czym upad∏ nieprzytomny, Dachir podtrzyma∏
59
go, a nast´pnie przeniós∏ i u∏o˝y∏ na sofie nieruchome cia∏o, szczelnie os∏aniajàc je czerwonà materià. – M´˝na duszo, pójdziesz w nasze Êlady, gdy˝ za∏o˝one sà w tobie mo˝liwoÊci maga – powiedzia∏, patrzàc z mi∏oÊcià na le˝àcego Kalityna. Zamknàwszy potem esencj´ i kielich, Dachir powróci∏ do sali, gdzie oczekiwa∏a go skromna wieczerza, w towarzystwie jego bliskich i przyjació∏. Dachir nami´tnie lubi∏ rodzinne ˝ycie z jego czystymi i cichymi radoÊciami, lecz w czasie swej wielowiekowej dziwnej egzystencji, poch∏oni´ty ciàg∏à pracà umys∏owà, by∏ zawsze sam. I dlatego tych kilka lat, sp´dzonych w Carogrodzie z Edytà, wydawa∏o mu si´ oazà poÊród jego surowego, ci´˝kiego i pustynnego ˝ycia ascety. Na córce skupi∏a si´ ca∏a jego mi∏oÊç; dziecko budzi∏o w nim uczucie prostego Êmiertelnika, b´dàc ˝ywym ogniwem wià˝àcym go z ludzkoÊcià. Ur˝ani ros∏a wolno, jak wszystkie dzieci nieÊmiertelnych. w cieniu Êwiàtyni, pod opiekà Ebramara i wtajemniczonych niewiast rozwija∏ si´ ten osobliwy kwiatek ludzki i rozrós∏ si´ w ca∏ej swojej dziewiczej pi´knoÊci. I rzeczywiÊcie, Ur˝ani by∏a pi´kna jak marzenie. Podobna do Dachira, mia∏a jego matowà twarz i czarne k´dziory, lecz wysmuk∏à, harmonijnà postaw´ z du˝ymi niebieskimi oczami – przypomina∏a matk´. W oczach tych tai∏a si´ g∏´boka i marzycielska melancholia, która charakteryzuje wszystkie tajemnicze istoty, ˝yjàce dziwnym jakimÊ sposobem poza ludzkoÊcià. Pod nadzorem Edyty Ur˝ani wzi´∏a w swoje r´ce gospodarstwo i dom od razu przyjà∏ goÊcinny wyglàd. Narajana, który pomimo promienia maga, po dawnemu lubi∏ smacznie zjeÊç i oznajmi∏ z niezadowoleniem, ˝e nawet wtajemniczony o siedmiu “promieniach” – jest godzien po˝a∏owania, je˝eli nie ma gospodyni, poniewa˝ najbardziej uduchowione cia∏o, mimo wszystko, posiada jednak ˝o∏àdek. Dachir i Edyta serdecznie si´ uÊmiali z ˝artu maga – orygina∏a, dziwiàc si´, ˝e po ca∏ej walce, zmaganiach i zmianach tylu wieków, dusza jego zachowa∏a rysy czysto ludzkie oraz niewyczerpanà zdolnoÊç upajania si´. A Ur˝ani zadowolona by∏a z pochwa∏ za jej gospodarskie umiej´tnoÊci i od tej pory usi∏owa∏a rozwijaç ca∏à swojà pomys∏owoÊç w tym kierunku – co bawi∏o rodziców – w sposobach urozmaicania ich wi´cej ni˝ skromnego sto∏u, wyszukujàc dla swego przyjaciela – wuja Narajany – ró˝ne smaczne potrawy. Kiedy Dachir wszed∏ do jadalni Edyty jeszcze nie by∏o, a przyjaciele siedzieli za sto∏em, zaj´ci widocznie bardzo interesujàcà rozmowà. Narajana coÊ opowiada∏ z zapa∏em, ilustrujàc swoje s∏owa rysunkami na du˝ym, roz∏o˝onym przed nimi bia∏ym arkuszu, a zarumieniona z zachwytu Ur˝ani s∏ucha∏a z p∏onàcymi ciekawoÊcià oczami. Zobaczywszy ojca, rzuci∏a si´ ku niemu i obj´∏a go. – Ach, gdybyÊ wiedzia∏, ojczulku, ile ciekawych wspomnieƒ ze swego przesz∏ego ˝ycia opowiedzia∏ mi wuj! – Có˝!? – uÊmiechnà∏ si´ Dachir. – Na przyk∏ad, o pojedynku rydwanów w Bizancjum, w czasie wojny domowej pomi´dzy “zielonymi i b∏´kitnymi”, kiedy zosta∏ zwyci´zcà; nast´pnie o turnieju w czasie wojen krzy˝owych, w których bra∏ udzia∏. Bo˝e! Jakie to wówczas by∏y ciekawe czasy, o wiele lepsze od naszych. – A ty ˝a∏ujesz, ˝eÊ nie ˝y∏a w tych czasach? – zapyta∏ Dachir, siadajàc. – Nie, wuj obieca∏, ˝e urzàdzi mi podobne rozrywki na nowej planecie, a poniewa˝ podoba mi si´ nadzwyczajnie jego pa∏ac himalajski, dokàd jeêdziliÊmy z mamà i naszym nauczycielem, Ebramarem – wi´c przyrzek∏ mi, ˝e zbuduje podobny w tym nowym Êwiecie. Wokó∏ niego ma zamiar rozbudowaç miasto i na mojà czeÊç, nazwaç je “Ur˝ana” – weso∏o zakoƒczy∏a uszcz´Êliwiona m∏oda dziewczyna. – Widz´, ˝e kolonizatorska i cywilizacyjna dzia∏alnoÊç Narajany b´dzie zarówno po˝yteczna jak i ró˝norodna – z odcieniem ˝artobliwej ironii zauwa˝y∏ Dachir, patrzàc nieufnie na swojego wiekowego przyjaciela, czym go widocznie zmiesza∏; w du˝ych oczach Narajany mignà∏ wyraz zadowolenia i zak∏opotania. Lecz rozmow´ przerwa∏o wejÊcie Edyty z Ischet, z Nebo i Niwarà. Sekretarz Supramatiego przywióz∏ od niego list i opowiedzia∏, ˝e przeÊladowania prawdopodobnie wkrótce rozpocznà si´ wsz´dzie, poniewa˝ w Carogrodzie sataniÊci zatrzymali ju˝ kilku wierzàcych, a Madim na czele ca∏ej zgrari napad∏ na m∏odà kaznodziejk´ Taiss´ i uwi´zi∏ jà w pa∏acu Szeloma. – Czy wiecie, kim jest ten reinkarnowany duch? Niewàtpliwie nauczyciel ochroni jà, lecz mimo wszystko b´dzie to straszna i ci´˝ka próba, którà
60
prawdopodobnie przyp∏aci ˝yciem – doda∏ Niwara. S∏uchajàc go uwa˝nie, Ischet g∏´boko zamyÊli∏a si´, a potem nieoczekiwanie wsta∏a i podesz∏a do Dachira. – Nauczycielu, pozwól mi powróciç do Carogrodu. Wiadome mi sà wszystkie zakamarki i skrytki pa∏acu Szeloma, pomog´ wi´c w ucieczce tej m∏odej dziewczynie, o której mówi Niwara, jak równie˝ wszystkim jeƒcom, wed∏ug wskazówek oznaczonych przez nauczyciela. – ˚yczenie twoje jest bardzo chwalebne, ˝e pragniesz staç si´ po˝ytecznà i przyjÊç z pomocà braciom lecz czy pomyÊla∏aÊ na jakie niebezpieczeƒstwo si´ nara˝asz, decydujàc si´ zakraÊç do pa∏acu Szeloma lub do szataƒskiego chramu? Mo˝esz znów wpaÊç w r´ce niegodziwca – zauwa˝y∏ Dachir, patrzàc na nià badawczo. – Mam nadziej´, ˝e dok∏adna znajomoÊç miejsca uratuje mnie; a je˝eli nawet Szelom mnie pochwyci, to b´dzie wszak m´czy∏ tylko cia∏o, dusza zaÊ moja ju˝ wyzwoli∏a si´ spod jego w∏adzy. Ja nie boj´ si´, ani Êmierci, ani tortur, zw∏aszcza, ˝e cierpienia moje by∏yby zas∏u˝one i sta∏yby si´ odkupieniem moich przesz∏ych wyst´pków – odpowiedzia∏a Ischet i w jej pi´knych, czarnych oczach b∏ysnà∏ energiczny i triumfujàcy ogieƒ. Wszyscy spoglàdali na nià z mi∏oÊcià, a Dachir po∏o˝y∏ r´k´ na jej opuszczonej g∏owie. – Niech si´ stanie zadoÊç twoim ˝yczeniom i niechaj Niwara odwiezie ci´ do Carogrodu. Dom Supramatiego b´dzie ci s∏u˝y∏ zapewne i niezawodne schronisko i b´dziesz dzia∏a∏a stosownie do jego wskazówek. Ischet zdawa∏a si´ byç bardzo uszcz´Êliwonà z otrzymanego pozwolenia i po up∏ywie kilku godzin samolot Niwary unosi∏ jà do Carogrodu.
ROZDZIA¸ X Jak ju˝ wspomniano wy˝ej, Szelom Jezodot ze swoimi wspó∏pracownikami i naÊladowcami odjecha∏ do szataƒskiej fortecy, gdzie wiód∏ rozpustne i hulaszcze ˝ycie. Ka˝dego dnia nadchodzi∏y zewszàd wieÊci o powodzeniach wierzàcych i o zastraszajàcym wzroÊcie liczby odst´pców, lecz Szelom drwi∏ tylko z tych wiadomoÊci, a na uwagi doradców i przyjació∏ – odpowiada∏ pogardliwie: – Dajcie im spokój! Im wi´cej b´dzie odst´pców, tym pr´dzej skoƒczymy z nimi. Wszak wiecie, ˝e w∏adca lubi zapach krwi i pieczonego mi´sa, a krzyki, wycia i j´ki tych obrzydliwców, którzy ˝yciem zap∏acà za swojà pod∏oÊç, b´dà dla niego przyjemnà muzykà. Wywo∏ywanie pot´˝nego demona potwierdzi∏o przypuszczenia Szeloma. Ciemny duch da∏ przytakujàcà odpowiedê i naczelnik satanistów prowadzi∏ dalej swój ohydny ˝ywot. Lecz bunt wÊród ludnoÊci wzmóg∏ si´ wreszcie tak bardzo, a ubytek w partii satanistów sta∏ si´ na tyle dotkliwy, ˝e wzburzony Szelom uzna∏, i˝ nasta∏a ju˝ chwila, aby zaczàç dzia∏aç energicznie. Rozpoczà∏ on od tego, ˝e urzàdzi∏ uroczyste, publiczne wywo∏ywanie Lucyfera i z przys∏ugujàcego mu prawa najwy˝szego kap∏ana szataƒskiego kultu, osobiÊcie sprawowa∏ obrz´dy. Ksià˝´ piek∏a ukaza∏ si´, a na proÊb´ Szeloma, aby wskaza∏ swoim wiernym s∏ugom plan dzia∏ania, odpowiedzia∏ ponurym, piekielnym chichotem, który podchwyci∏ echo tysi´cy g∏osów. Szelom drgnà∏, nie pojmujàc … Dlaczego Êmia∏ si´ straszny w∏adca ciemnych si∏ i czy by∏ to Êmiech radosny czy szyderski? Kiedy ucich∏a jego z∏owieszcza weso∏oÊç, demon rozkaza∏ wznosiç swoje posàgi na wielkich placach ka˝dego miasta, uk∏adaç przed nim stosy i paliç wszystkich, którzy odmówià z∏o˝enia ofiary i oddania pok∏onu szatanowi. Sk∏adanie ofiar powinno odbywaç si´ trzy razy dziennie, a wzamian za to, obieca∏ Lucyfer pomagaç i wspieraç swoich wiernych. Szelom postanowi∏ dzia∏aç bez zw∏oki i tego samego jeszcze wieczoru, z ca∏ym swoim dworem wyruszy∏ do Carogrodu. Do wszystkich rzàdców obszarów rozes∏ano depesze
61
z nakazem bezzw∏ocznego rozpocz´cia przeÊladowania wierzàcych z rozkazu samego Lucyfera. Podczas nocy we wszystkich chramach szataƒskich panowa∏o wielkie o˝ywienie, a ze wschodem s∏oƒca z pa∏acu Szeloma wyszed∏ pochód; z triumfem niesiono posàg szatana, a na czele pochodu szed∏ Szelom Jezodot, otoczony swoimi doradcami i g∏ównymi kap∏anami szataƒskich chramów. Kiedy pochód znalaz∏ si´ na wielkim placu, by∏ on ju˝ zape∏niony ludnoÊcià. Doko∏a o∏tarza, wzniesionego po Êrodku placu i ozdobionego krzy˝em, widaç by∏o wielki t∏um kl´czàcych kobiet, m´˝czyzn i dzieci. Wszyscy dawno ju˝ okryli swoje nagie cia∏a bia∏ymi tunikami i ze ∏zami w oczach s∏uchali nauk kobiety, stojàcej na stopniach, aby jà wszyscy mogli widzieç. By∏a to Taissa, pociàgajàca masy swojà pot´˝nà i zapa∏ budzàcà wiarà. Czarujàca pi´knoÊç m∏odej dziewczyny szczególnie promienia∏a w chwili, kiedy ca∏a jej dusza drga∏a i sp∏ywa∏a w harmonijnym g∏osie i uduchowionemu spojrzeniu. Mi´kkie fa∏dy bia∏ej tuniki uwydatnia∏y jej kszta∏tnà figur´, a w porywie uniesienia welon, os∏aniajàcy jej g∏ow´, opad∏ i splot pysznych w∏osów okry∏ jà z∏ocistà aureolà. Szelom zatrzyma∏ si´ jakby przykuty do ziemi i swój po˝àdliwy wzrok wpi∏ w m∏odà kaznodziejk´, która unosi∏a si´ ponad t∏umem, jak promienne zjawisko. – Madim! – wybe∏kota∏ on, Êciskajàc r´k´ swego zausznika. – Oto kobieta, którà chc´ posiàÊç. Je˝eli ci ˝ycie mi∏e, to postaraj si´ jà schwytaç dla mnie. – Rokaz twój b´dzie spe∏niony – odrzek∏ Madim z cynicznym uÊmiechem. – O niej to w∏aÊnie mówi∏em ci, dodajàc, ˝e mo˝e ona w zupe∏noÊci zastàpiç Ischet! Czy˝ nie mia∏em racji Cha! cha! – Nie wiem, czy ona potrafi zastàpiç Ischet, ale ˝e b´dzie mojà i umrze pod moimi poca∏unkami – to prawda! – odpowiedzia∏ Szelom, posuwajàc si´ dalej. Kiedy pojawi∏ si´ szataƒski pochód, obecnych na placu opanowa∏a panika; krzyczàc i t∏oczàc si´, t∏um rozbieg∏ si´ w ró˝ne strony. Lecz cz´Êç tylko zdà˝y∏a si´ uratowaç, pozosta∏ych wyparli z powrotem stronnicy Lucyfera, zajmujàc wszystkie przyleg∏e ulice. Zrzucono natychmiast krzy˝, a na o∏tarzu zjawi∏ si´ posàg ducha mroku, przed którym sataniÊci zacz´li uk∏adaç olbrzymi stos. W czasie zamieszania i zgie∏ku, przy pomocy kilku swoich ludzi Madim pochwyci∏ Taiss´, którà zwiàzano i odstawiono do pa∏acu Szeloma. Jednak˝e m∏oda kaznodziejka by∏a zbyt lubiana i znana, aby nie zauwa˝ono natychmiast znikni´cia jej. WiadomoÊç o tym szybko dotar∏a do Niwary, który wzburzony bardzo natychmiast zawiadomi∏ o tym Supramatiego. Mag wys∏ucha∏ go spokojnie i rzek∏: – Mój wierny przyjacielu, wzrusza ci´ i oburza wieÊç, ˝e ona jest w posiadaniu Szeloma, poniewa˝ znasz tajemnic´, która nas ∏àczy. Wiesz, ˝e Taissa – to Olga. Lecz uspokój si´, ja niewàtpliwie ochroni´ jà swojà si∏à astralnà, jej w∏asna niezachwiana wiara b´dzie dla niej tarczà i Szelomowi nie uda si´ nigdy zbezczeÊciç jej. A je˝eli ska˝e jà na Êmierç, b´dzie to dla niej wielkà m´czeƒskà próbà, której brakowa∏o jej, aby si´ wznieÊç do mnie. A uwolniç jej od tego nie mog´, lecz mi∏oÊç Taissy jest tak silna, napi´cie woli tak pot´˝ne, ˝e prawie nie odczuje ona okropnoÊci Êmierci. Taiss´ zamkni´to w jednej z podziemnych sal w pa∏acu Szeloma; by∏ to okràg∏y pokój, urzàdzony z ponurym przepychem; draperie i meble by∏y czarne, a lampa u sufitu rozlewa∏a krawowo–czerwone Êwiat∏o. Na szerokim tapczanie z czarnego aksamitu, mocno zwiàzana le˝a∏a m∏oda dziewczyna, bez krzy˝a i naga. Na tym czarnym tle, z dziewiczà bia∏oÊcià cia∏a, podobna by∏a do marmurowego posàgu; masa z∏ocistych, falujàcych si´ w∏osów, rozsypana by∏a po mozaikowej pod∏odze. Wstyd i strach opanowa∏y jej serce i goràco modli∏a si´, z wiarà powtarzajàc: “Bo˝e Wszechmogàcy, Obroƒco s∏abych i niewinnych, zbaw mnie od przemocy nieczystej! Pozwól mi, abym umierajàc mog∏a s∏awiç NajÊwi´tsze imi´ Twoje!”. Chwilami dr˝a∏a jak w goràczce od gryzàcego powietrza i piwnicznego ch∏odu, jakie panowa∏y w tym podziemiu. Nagle da∏ si´ s∏yszeç lekki trzask i nast´pnie s∏aby dêwi´k, jakby srebrnego dzwonka, a twarz jej owia∏o ciep∏e i pachnàce powietrze. Po chwili niewidzialne r´ce przeci´∏y kr´pujàce jà powrozy, otar∏y jej twarz p∏ótnem, zmaczanym w czymÊ wonnym, po czym ubra∏y jà w cienkà, p∏óciennà tunik´. Taisa wsta∏a, z radoÊcià i trwogà patrzàc na jasny ob∏ok, poruszajàcy si´ przed nià, który szybko zg´szcza∏ si´. W wysokiej i kszta∏tnej postaci m´˝czyzny, Taissa pozna∏a Supramatiego i pad∏a przed nim na kolana.
62
– Nauczycielu! Przyszed∏eÊ oswobodziç mnie! – przemówi∏a, wyciàgajàc ku niemu r´ce. – Nie, nie oswobodziç, moja córko, a ul˝yç ci i pokrzepiç. Oto krzy˝ wzamian za ten, który ci odebrano; weê równie˝ ten kielich wina, kawa∏ek chleba i dzbanek ze Êwi´conà wodà. Ka˝dego dnia b´dziesz otrzymywa∏a ode mnie takie po˝ywienie, tu nie dotykaj si´ ˝adnego pokarmu, zara˝onego szataƒskim tchnieniem. – Nast´pnie po∏o˝y∏ r´k´ na jej g∏owie i Taissa uczu∏a, jak po ca∏ej jej istocie przebiega∏ pràd dobroczynnego ciep∏a. – Teraz, mog´ ju˝ pozostawiç ci´, moje dziecko; jesteÊ uzbrojona, bàdê tylko m´˝na i nieugi´ta, a godzina nagrody jest bliska. B∏´kitnawy ob∏ok pokry∏ figur´ maga, który szybko zniknà∏. Taissa wypi∏a wino, spo˝y∏a chleb i pouczu∏a si´ pokrzepionà. Potem ukl´k∏a w miejscu, gdzie ukaza∏ si´ Supramati, a gdzie zdawa∏o si´ jej, ˝e widzi jeszcze blask b∏´kitnawego Êwiat∏a. Zatopi∏a si´ w goràcej modlitwie i zupe∏nie zapomnia∏a o czasie i tylko ostry, rozdzierajàcy dêwi´k zegara, bijàcego pó∏noc, wyprowadzi∏ jà ze stanu zapomnienia. Taiss´ opanowa∏a nagle t´sknota. W s∏abo oÊwietlonym pokoju, ze wszystkich stron da∏ si´ s∏yszeç dziwny szum, jakieÊ drapanie i d∏awiàce oddechy i kiedy zdoby∏a si´ na odwag´ spojrzeç wokó∏, wzdrygn´∏a si´ ze strachu. Ze wszystkich ciemnych kàtów wy∏azi∏y i pe∏z∏y ku niej szakardne, wstr´tne istoty: pó∏ludzie, pó∏zwierz´ta, jakich nigdy nie widzia∏a. Martwe oblicza ich, zeszpecone wszelkimi nami´tnoÊciami, by∏y okropne; gorejàce oczy wpija∏y si´ w Taiss´, a haczykowate r´ce wyciàga∏y si´ ku niej, próbujàc jà z∏apaç. Taissa cofn´∏a si´ do Êciany, na której zajaÊnia∏ promienisty krzy˝ i opar∏a si´ o nià plecami, przyiskajàc do piersi, otrzymany od maga krzy˝, który rzuca∏ woko∏o mi´kkie, delikatne Êwiat∏o. Obmierz∏a zgraja odwróci∏a si´ od niej, lecz cuchnàcy, zgni∏y zapach, nape∏niajàcy podziemie, d∏awi∏ jà i powodowa∏ zawrót g∏owy; mimo wszystko jednak, Taissa nie traci∏a m´stwa i modli∏a si´ goràco… Up∏yn´∏a mo˝e godzina, gdy nagle bezszelestnie otworzy∏y si´ drzwi, a w nich ukaza∏ si´ Szelom Jezodot: przez chwil´ sta∏ nieruchomo, po˝erajàc dziewczyn´ oczami, a potem drzwi zamknà∏ i postàpi∏ ku niej, lecz w odleg∏oÊci kilku kroków, zatrzyma∏ si´ i g∏ucho rzek∏: – Porzuç ten krzy˝, on przeszkadza mi podejÊç do ciebie, Taisso. Przychodz´ tu nie jako wróg, lecz kocham ciebie tak, jak nigdy jeszcze nie kocha∏em ˝adnej kobiety i ty b´dziesz mojà, poniewa˝ taka jest moja wola, a jej nikt jeszcze nie sprzeciwi∏ si´. Lecz w stosunku do ciebie ja nie chc´ u˝ywaç przemocy i gwa∏tu; razem z mi∏oÊcià mojà ofiaruj´ ci wszystkie rozkosze i bogactwa ziemskie; podziel ze mnà tron Êwiata. A teraz, powtarzam, porzuç ten krzy˝, który przeszkadza mi przycisnàç ci´ do mego serca, p∏onàcego nami´tnoÊcià! Taissa nic nie odrzek∏a, lecz upad∏a na kolana i wzniós∏szy krzy˝, jak tarczà os∏oni∏a si´ nim i tak trwa∏a w modlitwie. Szelom wpad∏ w wÊciek∏oÊç, b∏´kitnawe promienie krzy˝a sprawia∏y mu nieznoÊny i piekàcy ból w ca∏ym ciele; lecz zwierz´ca nami´tnoÊç by∏a silniejsza od bólu. Z ciàgle wzrastajàcà z∏oÊcià ˝àda∏, aby Taissa odrzuci∏a krzy˝, a poniewa˝ ona w dalszym ciàgu milcza∏a, wyrwa∏ wi´c sztylet i zamierza∏ si´ rzuciç na nià, ˝eby wytràciç z ràk znienawidzony symbol, nawet gdyby mia∏ jà poraniç. Lecz nagle sztylet, wyrwany niewidzialnà r´kà, polecia∏ na ziemi´, a sam Szelom zwali∏ si´ na pod∏og´. Szalejàc z wÊciek∏oÊci, skoczy∏ na nogi i rozpocz´∏a si´ straszna scena. Potwór ten rzuca∏ si´ na Taiss´, usi∏ujàc pochwyciç jà i ilekroç zdawa∏o mu si´, ˝e zdo∏a∏ z∏apaç swojà ofiar´, a r´ce jego chwyta∏y ju˝ jej p∏óciennà tunik´, wyrasta∏a pomi´dzy nimi niewidzialna przegroda, która go odrzuca∏a i przygniata∏a do ziemi; wówczas z pianà na ustach tarza∏ si´ w skurczach, miotajàc straszne bluênierstwa i wzywajàc na pomoc demony, które pojawia∏y si´ w blaskach ˝ó∏tych, czerwonych i zielonych, lecz znika∏y natychmiast. Wreszcie, wyczerpany zupe∏nie tà nies∏ychanà wialkà, Szelom pope∏znà∏ ku wyjÊciu, gdzie podniesiony przez s∏u˝b´ i zaniesiony do pokoju, zasnà∏. Taissa, pozostawszy sama, dzi´kowa∏a Bogu, który tak cudownie jà wybawi∏ z ràk niegodziwca i znu˝ona usiad∏a na tapczanie. W tej chwili ukaza∏ si´ przed nià jasny cieƒ, a oddalony g∏os przemówi∏: – Âpij bez obawy – jesteÊ strze˝ona! Pe∏na wiary i wdzi´cznoÊci, Taissa po∏o˝y∏a si´ na tapczanie i zasn´∏a g∏´boko. Kiedy obudzi∏a si´ zobaczy∏a na stole obiecany kielich z winem i kawa∏ek chleba, a pokrzepiwszy nimi si∏y, zacz´∏a si´ modliç. M´kà prawdziwà sta∏ si´ dla niej czas; Taissa s∏ysza∏a bicie zegara, lecz nie mog∏a zdaç sobie sprawy, czy to dzieƒ, czy to noc. Nikt nie przychodzi∏ i ˝aden szmer nie przerwywa∏ otaczajàcej jà ciszy. Nagle w niszy, znajdujàcej si´ obok Taissy, da∏ si´ s∏yszeç s∏aby trzask spr´˝yny, otworzy∏y si´ drzwi i we-
63
sz∏a jakaÊ ciemna postaç z os∏oni´tà g∏owà; kiedy odrzuci∏a zas∏on´, Taissa pozna∏a w niej Ischet. – Weê pr´dko to okrycie i chodê za mnà. Przysz∏am ocaliç ci´ i przeprowadziç wiadomym mi potajemnym przejÊciem – poÊpiesznie objaÊni∏a jà przyby∏a. – Siostro Mario, odwa˝y∏aÊ si´ przyjÊç tutaj – w samà paszcz´ lwa? Je˝eliby on przyszed∏ i zobaczy∏ ci´, to z pewnoÊcià zam´czy∏by ci´ strasznà Êmiercià. – Ja si´ nie boj´ Êmierci, a poniewa˝ zbli˝a si´ koniec Êwiata, wi´c i tak musz´ umrzeç. Âmierç m´czeƒska zbawi mojà dusz´, a ty b´dziesz modli∏a si´ za mnie, gdy˝ jesteÊ niewinna i wstr´tne tchnienie “przekl´tego” nie mo˝e i nie powinno dotknàç si´ ciebie. Pr´dko, pr´dko, Êpieszmy si´! Owin´∏a Tais´ w ciemny p∏aszcz, narzuci∏a jej na g∏ow´ kaptur i obie ju˝ zbli˝a∏y si´ do niszy, gdy wtem drzwi si´ rozwar∏y i do podziemia wszed∏ Szelom w towarzystwie kilku ludzi. – Patrzcie, patrzcie, dwie myszki zamiast jednej! – zawo∏a∏ i prawie jednym skokiem znalaz∏ si´ przy kobietach, zrywajàc z jednej z nich p∏aszcz. Taissa zaÊ rzuci∏a si´ ku Êcianie, gdzie znów zjawi∏ si´ jaÊniejàcy krzy˝. – Ischet? – wykrzyknà∏ Szelom i zaÊmia∏ si´ okrutnie. – Widzisz, nie zawiod∏a mnie nadzieja, ˝e zobacz´ ci´ jeszcze, czarujàca ma∏˝onko. I oto zastaj´ ci´ na miejscu przest´pstwa, kiedy zamierza∏aÊ wykraÊç mojà niebieskà go∏àbk´! Cha! cha! Czy nie z zazdroÊci bronisz jej, pi´kna królowo sabatu? W ka˝dym jednak razie nowa twoja wiara uczyni∏a ci´ jeszcze pi´kniejszà i kln´ si´, jakiem szatan, warto ci´ wziàç z powrotem, aby nawróciç na poprzednià wiar´. Taissa drgn´∏a, czujàc jaka piekielna z∏oÊç i nienawiÊç dêwi´cza∏a w g∏osie Szeloma i pali∏a si´ w jego oczach. Co stanie si´ z nieszcz´snà, ryzykujàcà ˝ycie i sowobod´ dla uratowania Jej?… Lecz dawna Ischet widocznie nie przerazi∏a si´. By∏a ona rzeczywiÊcie pi´kna, ale obecnie jaÊnia∏a zupe∏nie innà pi´knoÊcià; nabyta czystoÊç i harmonia zmieni∏y jej rysy, a poblad∏a i zeszczupla∏a twarz uduchowi∏a si´; w zwyk∏ej tunice, z zaplecionymi w∏osami zdawa∏a si´ wy˝szà i pi´kniejszà ni˝ dawniej. Przy s∏owach Szeloma du˝e, czarne jej oczy zajaÊnia∏y ogniem, a zmierzywszy strasznego wroga pogardliwym spojrzeniem, przycisn´∏a do piersi krzy˝ i spokojnie odpowiedzia∏a: – Mylisz si´, Szelomie Jezodot! Nigdy nie zdob´dziesz mnie, poniewa˝ nie masz ju˝ nade mnà w∏adzy, a piek∏o nie ma dla mnie ˝adnego znaczenia. Mo˝esz zabraç mi tylko ˝ycie, dusza zaÊ moja nale˝y do Boga. – Czy tylko ˝ycie! Jednak˝e, moja mi∏a, istnieje wiele sposobów pozbawienia ˝ycia, a mi´dzy nimi sà i niezbyt przyjemne, na przyk∏ad przypiekanie ˝ywcem – wtràci∏ Szelom z piekielnym uÊmiechem. – Tymczasem umieÊcimy ciebie w pewnym miejscu i zobaczymy, czy g∏ód, pragnienie lub inne przyjemnoÊci nie uczynià ci´ rozumniejszà. Na szcz´Êcie, nie odczuwamy braków w Êrodkach przekonywania, które ∏ama∏y ludzi silniejszych od ciebie – doda∏ pogardliwie, dajàc równoczeÊnie znak pacho∏kom, aby jà zabrali. Ischet szybko cofn´∏a si´, podnoszàc nad g∏owà krzy˝. – Nie dotykajcie si´ do mnie, ja pójd´ sama! – rzek∏a, podchodzàc do Taissy, która poca∏owa∏a jà i szepn´∏a: – Bàdê wytrwa∏a Mario, podtrzymamy ci´! Ischet pos∏a∏a jej po˝egnalne pozdrowienie i Êpiesznie wysz∏a w towarzystwie dwóch lucyferan. Znów Szelom i Taissa pozostali sami. Tym razem straszny czarownik zjawi∏ si´ w ca∏ej pot´dze swojej czarnej nauki. Nie zbli˝ajàc si´ do niej, otoczy∏ Taiss´ maleƒkimi trójnogami, na których zap∏on´∏y zio∏a i proszki, rozprzestrzeniajàce duszàcy zapach, a Szelom tymczasem czyni∏ wywo∏ywania i na wezwanie jego z przestrzeni zacz´∏y wype∏zaç odra˝ajàce istoty, tworzàc pó∏kole i po ma∏u, lecz zdecydowanie zbli˝a∏y si´ do Taissy; wy∏y i kurczy∏y si´ pod promieniami krzy˝a, jakby pod uderzeniami bicza, jednak wytrwale pe∏z∏y naprzód. Serce Taissy omal nie rozerwa∏o si´ z przera˝enia, lecz m´˝nie walczy∏a ze strachem i wiara nie opuszcza∏a jej; kiedy wreszcie straszne g∏owy demonów podsun´∏y si´ bli˝ej, a r´ce z pazurami wyciàgn´∏y ku niej wówczas pomyÊla∏a o Supramatim i z ust jej wyrwa∏o si´ goràce wezwanie: – Nauczycielu, przybàdê mi na pomoc! W tej˝e chwili zjawi∏ si´ z przestrzeni jasny ob∏ok, który na podobieƒstwo przeêroczystego klosza okry∏ dziewczyn´, a odrzucona sfora piekielna, odskoczy∏a z rykiem za Szeloma. Daremnie potrzàsa∏ on
64
swoim magicznym mieczem, kreÊli∏ znaki i wymawia∏ najmocniejsze zakl´cia; iskry, wylatujàce z miecza, odskakiwa∏y od jaÊniejàcej kuli, tak jakby by∏a z bràzu i niektóre z tych iskier uderza∏y z powrotem w Szeloma, sprawiajàc mu bolesne oparzenia i rany. Taki opór i równoczeÊnie pora˝ka jego si∏ magicznych do sza∏u rozbudzi∏y nami´tnoÊci i rozdra˝ni∏y pych´ Szeloma. Z pianà na ustach, ca∏y zbroczony we krwi, rycza∏ jak dziki zwierz, z rozpaczà rzuci∏ si´ na jaÊniejàcà kul´, uderza∏ o tà, zdawa∏o si´ nietykalnà przegrod´ i w skurczach zwali∏ si´ na pod∏og´. Kiedy si´ podniós∏ po chwili, Êmiertelnie blady i trz´sàc si´ ca∏ym cia∏em, chwiejnym krokiem skierowa∏ si´ ku wyjÊciu lecz w drzwiach odwróci∏ si´ jeszcze i gro˝àc zaciÊni´tymi pi´Êciami, zarycza∏ ochryp∏ym g∏osem: – Plugawy tworze, zabawko po trzykroç przekl´tego Hindusa, poczekaj! Ja si´ zemszcz´ i wynajd´ ci takà Êmierç, od której piek∏o si´ wzdrygnie!… Ischet zamkni´to równie˝ w podziemnej lecz pustej zupe∏nie sali; garÊç siana s∏u˝y∏a jej za pos∏anie, a na Êrodku podziemia sta∏ kamienny stó∏ z pó∏miskami, koszykami i butelkami wina. Pomimo g∏odu i pragnienia, m∏oda kobieta nie dotkn´∏a nawet pozostawionego jad∏a, w przekonaniu, ˝e we wszystkich tych smako∏ykach, znajdujà si´ niebezpieczne Êrodki podniecajàce, które by mog∏y jà zgubiç. Straszny g∏ód i pragnienie zacz´∏y szarpaç jà na widok przygotowanego jedzenia, lecz Ischet bohatersko zmaga∏a si´ z m´kà i pokusà, szukajàc wsparcia w modlitwie. Z braku zegara i na skutek mroku panujàcego w podziemiu, Ischet nie mog∏a zdaç sobie sprawy, jak d∏ugo pozostawa∏a w tej niewoli; czujàc zaÊ, ˝e s∏abnie, upad∏a na pos∏anie i zamkn´∏a oczy, próbujàc si´ skupiç w modlitwie i proszàc o Êmierç jak o ratunek. Nagle us∏ysza∏a lekki szelest i znajomy g∏os, wo∏ajàcy jà: – Siostro Mario! – Zerwa∏a si´ i ze zdumieniem zobaczy∏a dobrego i odwa˝nego ucznia Supramatiego – Niwar´, który sta∏ przed nià z koszykiem w r´ce i uÊmiechnà∏ si´. – Oto ˝ywnoÊç, siostro Mario, posil si´, a reszt´ schowaj. Wierz, nie traç nadziei i módl si´; my pami´tamy o tobie i wkrótce b´dziesz oswobodzona – powiedzia∏ ∏agodnie i zniknà∏ w taki sam niezrozumia∏y sposób, jak si´ zjawi∏. W miastach i wsiach urzàdzano teraz prawdziwe polowania na wierzàcych. Uzbrojone bandy wa∏´sa∏y si´ po ulicach i drogach, zatrzymujàc wszystkich, kogo tylko uwa˝ali za “nawróconego” odszczepieƒca, wlokàc ich do wi´zieƒ. a potem do ofiarnika szatana. Wsz´dzie dzia∏y si´ rozdzierajàce sceny, krzyki i j´ki nape∏nia∏y powietrze. W wi´zieniach i przed stosami torturowano i zabijano, aby zmusiç do z∏o˝enia ofiary demonowi i niestety wypadki odst´pstwa by∏y doÊç liczne, gdy˝ cia∏o by∏o s∏abe i tylko ludzie o bardzo silnych duszach spokojnie i bez l´ku szli na Êmierç lub znosili m´ki ze spokojem pierwszych m´cznników. LudzkoÊç, zdawa∏o si´ oszala∏a; ulice podobne by∏y do pola bitwy, czas cofnà∏ si´, a kaci Szeloma Jezodota mogliby uczyç katów Dioklecjana i Nerona. Ukazywa∏y si´ nawet archaiczne narz´dzia tortur, a m´˝czyêni i kobiety, potraciwszy zmys∏y od cierpieƒ, ryczeli pod razami i ˝elaznymi kleszczami, przeklinajàc demonów i w rozpaczy wzywajàc Boga i Chrystusa. Niektórzy s∏abli i sk∏adali ofiary szatanowi, inni pozostawali nieugi´ci i kiedy z nastaniem nocy zapala∏ si´ olbrzymi stos, wciàgani tam byli przy oklaskach i krzykach zdzicza∏ego t∏umu. PoÊród nielicznej wprawdzie liczby tych, którzy spokojnie i z wiarà goràcà wst´powali na stos, znajdowa∏ si´ zawsze kap∏an i gdy osàdzeni, z p∏onàcymi zachwytem oczami, padali na kolana, a ze wszystkich stron zaczyna∏ trzeszczeç p∏omieƒ, wówczas nieznany kap∏an podawa∏ im wielki kielich, nakazujàc wypiç ∏yk Êwiecàcego si´ p∏ynu. G´ste k∏´by dymu zakrywa∏y przed oczami widzów to, co si´ potem dzia∏o, a pewna dziwna okolicznoÊç, powtarzajàca si´ codziennie i wsz´dzie, zaczyna∏a budziç trwog´ i ciekawoÊç. Za ka˝dym razem, kiedy p∏onà∏ stos zrywa∏a si´ burza, grzmia∏y grzmoty, a wiatr wznosi∏ p∏omienie ku niebu i powstawa∏y s∏upy tak g´stego, czarnego dymu, ˝e tworzy∏ on coÊ w rodzaju Êciany. Ogieƒ poch∏onà∏ wszystko i nie znajdowano nigdy ani jednej koÊci m´czenników… Ju˝ od kilku dni temperatura stawa∏a si´ coraz bardziej nieprzyjemna; powietrze by∏o ci´˝kie, g´ste i nasycone ostrym gryzàcym aromatem, który d∏awi∏ oddech; poprzez szary koloryt nieba nie przenika∏ ani jeden promieƒ s∏oƒca i by∏o coÊ z∏owieszczego w tym bladym pó∏mroku. Lecz jakie˝ przera˝enie ogarn´∏o ludzi, kiedy pewnego dnia z rana nie rozwidni∏o si´ w ogóle; zegary wskazywa∏y ju˝ po∏udnie, a mrok nie tylko nie ust´powa∏ lecz robi∏o si´ coraz ciemniej, jakby czarne sklepienie otoczy∏o ziemi´. Nie widaç by∏o ani jednej gwiazdy na niebie, a latarnie elektryczne, rozÊwietlajàce ów mrok, dziwnie
65
przygas∏y, dajàc Êwiat∏o zielone, to znów ˝ó∏te, czerwone lub fioletowe. ˚adne pióro nie jest w stanie opisaç szalonego strachu ludnoÊci! Ludzie porzucali prac´ i opuszczali mieszkania; przera˝ony t∏um gromadzi∏ si´ na ulicach, patrzàc z dr˝eniem na atramentowego koloru niebo i z trudem oddychajàc w g´stym ci´˝kim powietrzu. Nikt nie pami´ta∏ takiego zjawiska i nie zapowiada∏o ono nic dobrego. A mo˝e sà to znaki z∏owieszcze, zwiastujàce owà katastrof´, przepowiedzanà przez proroków i wiernych? U wszystkich zjawi∏o si´ nieodparte przeczucie nieuknionego straszliwego niebezpieczeƒstwa i zmusza∏o serca ich do bolesnego bicia. Tysiàce g∏osów j´cza∏o, jak fale wzburzonego morza i instynkt samozachowawczy nasuwa∏ ludziom myÊl, aby szukali schroniska tam, gdzie wydawa∏o si´, ˝e znalezienie go jest niemo˝liwe. Jedni uciekali do obserwatoriów astronomicznych, inni rzucali si´ ku pa∏acowi Szeloma Jezodota. On, syn szatana – powinien umieç oddaliç niebezpieczeƒstwo. Cz´Êç ludzi sz∏a do szataƒskich chramów, które w tym bladym pó∏mroku, wydawa∏y si´ jeszcze straszniejsze z powodu swojej czarnej masy; znaczna zaÊ cz´Êç m´˝czyzn i kobiet rzuci∏a si´ ku pa∏acowi Hinduskiego ksi´cia, lecz przybieg∏szy tam, w zamieszaniu t∏um zatrzyma∏ si´ zak∏opotany i zdumiony przed mieszkaniem Supramatiego: – wszystkie drzwi by∏y otwarte na oÊcie˝. Kiedy wreszcie najodwa˝niejsi zdecydowali si´ wejÊç do wewnàtrz pa∏acu, zobaczyli, ˝e wspania∏e mieszkanie by∏o zupe∏nie puste i wszystko sta∏o otworem. W du˝ej, oÊwietlonej dziwnym, b∏´kitnym Êwiat∏em sali widaç by∏o wielki czarny krzy˝, a na nim rozpi´tego Chrystusa z cierniowà koronà na g∏owie; na Boskim Jego obliczu zastyg∏ wyraz smutku i prawdziwego mi∏osierdzia: a snopy promieni otacza∏y g∏ow´ Zbawiciela. Oniemia∏y z ˝alu, goryczy i strachu patrzy∏ t∏um na Tego, Którego si´ wyrzek∏, Którego spotwarza∏ i wyszydza∏, Którego imi´ bezczeÊci∏, a Êwi´ty testament – odrzuci∏. Oto, co pozostawi∏ im wielki Hindus – obraz Odkupiciela, Syna Bo˝ego, Który na krzy˝u modli∏ si´ za swoich oprawców! A ksià˝´ i wszyscy mieszkaƒcy pa∏acu znikn´li, jak znikn´li tak˝e wszyscy prorocy, kaznodzieje i o∏tarze, na których jaÊnia∏ krzy˝ i gdzie unosi∏y si´ wonie kadzide∏. Z p∏aczem i j´kiem pad∏ na kolana ca∏y ten t∏um, zape∏niajàcy sal´; ob∏´dne spojrzenia szuka∏y pomocy u Boskiej Istoty; na bladych, zeszpeconych obliczach widaç by∏o ob∏àkany strach przed strasznà godzinà, która si´ zbli˝a∏a. W tym czasie w przyrodzie zasz∏o nowe zjawisko. G∏´boki mrok zmieni∏ si´ na fioletowe Êwiat∏o, które jakby kirem ˝a∏obnym pokry∏o skazanà na Êmierç ziemi´, jej rozkosznà roÊlinnoÊç; wspania∏e gmachy i szalejàcy z przera˝enia t∏um ludzki. W pa∏acu Szeloma równie˝ t∏oczyli si´ sataniÊci, którzy przybyli prosiç o pomoc i rad´ swojego strasznego w∏adcy. A na placu rycza∏ ob∏àkany t∏um, ˝àdajàc, ˝eby syn szatana da∏ Êwiat∏o i oczyÊci∏ atmosfer´. Blady i chmurny sta∏ Szelom Jezodot przy otwartym oknie, ponurym wzrokiem patrzàc na fioletowe niebo i z trudem wdychajàc g´ste powietrze, przesycone ostrym, gryzàcym zapachem, sprawiajàcym zwrót g∏owy. Szybko coÊ postanowiwszy, odwróci∏ si´ do stojàcego za nim bladego i dr˝àcego Madima. – Ka˝ natychmiast zawlec na stos wszystkich pozosta∏ych jeƒców, w tej liczbie Ischet oraz Taiss´ i powiedz ludowi, aby zebra∏ si´ na miejscu kaêni. Ja zaÊ pójd´ do g∏ównego chramu z∏o˝yç ofiar´ ojcu i prosiç go o pomoc i rad´. Madim skoczy∏, aby wype∏niç otrzymany rozkaz i wyg∏osi∏ mow´ do t∏umu. Cz´Êç zebranych rozesz∏a si´: jedni na miejsce, gdzie sta∏ wielki stos, a drudzy do g∏ównego chramu, gdzie mia∏ przybyç Szelom; wi´kszoÊç zaÊ pozosta∏a na miejscu, nie przestajàc krzyczeç i wygra˝aç. WiadomoÊç o tym, ˝e Hinduski ksià˝´ zniknà∏, a pa∏ac jego opustosza∏, rozesz∏a si´ wsz´dzie i dope∏ni∏a miary powszechnego strachu i trwogi. Je˝eli wielki mag odjecha∏, to znaczy, ˝e niebezpieczeƒstwo jest nieunknione i okropne – mówili ludzie. Tysiàce zdaƒ i przypuszczeƒ wypowiadano na temat miejsca, gdzie Hindus móg∏ si´ ukryç. Po up∏ywie godziny ulicami miasta przeszed∏ smutny pochód. Na czele skazanych sz∏y Ischet i Taissa z krzy˝em na piersiach. Poniewa˝ w niektórych miejscach latarnie pogas∏y, a zapaliç ich z powrotem nie uda∏o si´, towarzyszàcy pochodowi ludzie nieÊli p∏onàce pochodnie, których Êwiat∏o nabra∏o jakiegoÊ fioletowego odcienia, nadajàc wszystkim przedmiotom ponury wyglàd. Wszyscy osàdzeni szli na stracenie m´˝nie i spokojnie, chórem Êpiewajàc Êwi´ty hymn. A na placu t∏oczy∏ si´ wzburzony i bez∏adny t∏um. Doszed∏szy do olbrzymiego stosu, skazani obejmowali si´ wzajemnie, ca∏owali i nast´pnie zacz´li
66
kolejno wchodziç na pomost; w chwili, kiedy zbli˝a∏a si´ kolej na Taiss´ i Ischet, Madim w towarzystwie kilku ludzi utorowa∏ sobie drog´ i oznajmi∏, ˝e w∏adca rozkaza∏ odstawiç Taiss´ do chramu. Nie stawiajàc sprzeciwu obydwie niewiasty uca∏owa∏y si´ goràco i Ischet wesz∏a na stos, Madim zaÊ w tym czasie zwiàza∏ i odprowadzi∏ Taiss´. Kiedy p∏omieƒ wzbi∏ si´ z trzaskiem w powietrze a ob∏oki os∏oni∏y przed t∏umem skazanych na Êmierç, którzy kl´czàc bez przerwy Êpiewali hymny, nagle poÊród nich zjawi∏ si´ cz∏owiek w bieli ze z∏otym kielichem w r´kach. By∏ to Niwara. – Bracia i siostry! – rzek∏ on. – A˝eby uchroniç was od dr´czonej, ci´˝kiej Êmierci w ogniu, nauczyciele Êlà wam napój, który pozbawi was ˝ycia. – Podszed∏ do Ischet i wyciàgnà∏ ku niej kielich, który ona bez namys∏u chcia∏a wziàç. – Napij si´ – powiedzia∏ Niwara – ja potrzymam kielich. – Zaraz, bracie mój. Lecz poniewa˝ jestem tu najbardziej wyst´pnà, zatem prosz´ ci´, daj mi braterski poca∏unek na dowód, ˝e mnà nie gardzisz. Powiedz nauczycielowi, ˝e mu dziekuj´ i b∏ogos∏awi´ go za zbawienie mej duszy oraz prosz´ aby nie porzuca∏ mnie w przestworzach. – W Jego imieniu przyrzekam ci to – odpowiedzia∏ Niwara, ca∏ujàc m∏odà kobiet´, która napi∏a si´ z kielicha i pad∏a po chwili jak podci´ta. Szybko obchodzi∏ Niwara wszystkich skazanych, którzy chciwie pili napój i upadali martwi, podobnie jak Ischet, Jak to zawsze przy masowych traceniach, tak i tym razem zerwa∏a si´ burza, g∏ucho hucza∏y grzmoty, lecz nie widaç by∏o b∏yskawic i tylko od czasu do czasu zrywa∏ si´ wiatr; dym powsta∏ tak g´sty, ˝e zdawa∏o si´ i˝ gasi∏ ogieƒ i za tà os∏onà na miejsce kaêni opuÊci∏ si´ powietrzny statek, na który w okamgnieniu w∏o˝ono cia∏a skazaƒców, po czem samolot ów wzbi∏ si´ w powietrze i jak ptak zniknà∏ w mroku. W g∏ównym chramie Lucyfera, u podnó˝a olbrzymiego posàgu, króla piekie∏, sta∏ Szelom Jezodot, otoczony szataƒskimi kap∏anami i wyl´k∏ym t∏umem, który szuka∏ pomocy i ratunku u strasznego czarodzieja. Szelom przygotowywa∏ si´ do wielkiej ofiary i wszystko woko∏o przesycone by∏o nieprzyjemnym, d∏awiàcym aromatem, wydobywajàcym si´ z zió∏ i traw, jakie p∏on´∏y na trójnogach. W∏osy Szeloma by∏y powiàzane czerwonà wstà˝kà z kabalistycznymi znakami; w jednej r´ce trzyma∏ szataƒskie wid∏y, a w drugiej kind˝a∏ z d∏ugim i cienkim ostrzem; kierujàc przygotowaniami, równoczeÊnie niespokojnie spoglàdajàc na drzwi, przez które mia∏a byç wprowadzona Taissa. Nawet Êmiertelne niebezpieczeƒstwo, gro˝àce ziemi nie mog∏o zag∏uszyç rozszala∏ej w nim zwierz´cej nami´tnoÊci ku m∏odej dziewczynie i wspomnienia o daremnych próbach posiadania jej, przejmowa∏y go dreszczem. W szalonej zapalczywoÊci swojej obmyÊla∏ on przeró˝ne tortury, a˝eby ukaraç niegodziwà w jak najbardziej okrutny sposób, zanim zostanie z∏o˝ona w ofierze szatanowi i krwià swojà zleje stopnie ofiarnika. Wszyscy obecni zapalili czarne, woskowe Êwiece i kiedy ukaza∏ si´ Madim, wlokàc za sobà zwiàzanà, obna˝onà i bez krzy˝a na piersiach Taiss´ – rozleg∏ si´ pod sklepieniem dziki i bez∏adny Êpiew. Lecz rozpuszczone d∏ugie w∏osy owija∏y Taiss´ jakby p∏aszczem i os∏ania∏y jej nagoÊç, a g∏ow´ otacza∏a szeroka, jasna aureola. Dziewczyna by∏a spokojna; nieustraszone i twarde spojrzenie jej oboj´tnie i z pogardà Êlizga∏o si´ po twarzy s∏ugi z∏a, który po˝era∏ jà gorejàcymi nami´tnoÊcià oczami. – Po raz ostatni pytam ci´, uparty tworze, czy chcesz dobrowolnie oddaç czeÊç Lucyferowi i z∏o˝yç mu w ofierze swojà niewinnoÊç! – ochryp∏ym g∏osem zarycza∏ Szelom. – Nie! Dusza moja nale˝y do Boga, a z cia∏em niechaj si´ stanie to, co mi∏e jest Jego Âwi´tej woli. Zabij mnie pr´dzej, antychryÊcie, ˝ebym nie widzia∏a wi´cej otaczajàcych ci´ oprawców, a krew moja niech oczyÊci to przekl´te miejsce – m´˝nie odpowiedzia∏a Taissa. – Przed tym, b´dziesz nale˝a∏a do mnie ! – z z∏owieszczym chichotem odrzek∏ Szelom i skoczywszy do niej, powali∏ jà na ziemi´, a nast´pnie schwyci∏ za w∏osy i powlók∏ do posàgu. – Jezu Chryste, ratuj mie! – krzykn´∏a Taissa i w tej samej chwili, jakby pod uderzeniem bicza, Szelom odskoczy∏ i wypuÊci∏ swojà ofiar´. Opanowa∏a go szalona i dzika z∏oÊç; z wykrzywionà skurczem twarzà, z nabieg∏ymi krwià oczami i z pianà na ustach – rzuci∏ si´ znów na Taiss´. – Zdychaj i milcz, b´karcie Nieba! – zarycza∏ on, zatapiajàc swój nó˝ w piersiach m∏odej dziewczyny i ta, nie wydawszy nawet j´ku, upad∏a na ziemi´. Z rany, z której Szelom wyrwa∏ nó˝, fontannà bluzn´∏a szkar∏atna krew i obecni ze zdumieniem ujrzeli, ˝e krew ta, jak rakieta, zap∏on´∏a w powietrzu, a nast´pnie ognistym ca∏unem opad∏a na cia∏o.
67
W tej˝e chwili pod sklepieniem da∏o si´ widzieç zadziwiajàce zjawisko. W górze unosi∏a si´ Taissa, otoczona przeêroczystymi istotami, które ognistymi pràdami przecina∏y ostatnie wià˝àce jà z materià nici. Nast´pnie duchy ˝ywio∏ów podnios∏y dziewczyn´ jakby lekki, unoszàcy przez wiatr ob∏ok i promieniste zjawisko wznios∏o si´ w gór´ jak meteor, a chram nape∏ni∏y harmonijne dêwi´ki sfer, od których obecni sataniÊci zadr˝eli i zawyli z bólu, zaÊ powalony na kolana Szelom, zdawa∏o si´, i˝ si´ dusi. Kiedy ucich∏ zgie∏k, okaza∏o si´, ˝e z cia∏a Taissy pozosta∏o tylko troch´ popio∏u, który nast´pnie niewidzianym py∏em rozwia∏ si´ w powietrzu, zaÊ bazaltowy posàg Lucyfera p´k∏ przez ca∏à swojà wysokoÊç.
ROZDZIA¸ XI W górach himalajskich, w pa∏acu Supramatiego, wrza∏a goràcz∏owa praca. Przygotowywano si´ tam do ostatniej braterskiej uczty na skazanej na Êmierç ziemi. Ze wszystkich Êwiàtyƒ Êwiata, z grot Êw. Graala, z tajemnych podziemi piramidy – zebra∏y si´ dzieci Êwiat∏a, ˝eby wsiàÊç na powietrzne okr´ty, które mia∏y przewieêç ich na pole przysz∏ej dzia∏alnoÊci. W powietrzu ko∏ysa∏y si´ ju˝ podniebne olbrzymy tajemnej flotylii. M∏odzi adepci w bia∏ej odzie˝y zbierali nar´cza kwiatów ze swoich rozkosznych ogrodów, aby ozdobiç nimi drzwi i sto∏y, które przygotowano w obszernych salach i zastawiono naczyniami nieznanego zupe∏nie stylu: – archaicznymi pamiàtkami zgas∏ego Êwiata, które pierwsi prawodawcy, przywieêli kiedyÊ na t´, umierajàcà obecnie ziemi´, szczególnà uwag´ zwraca∏ na siebie stó∏, przeznaczony dla wy˝szych magów; na obrusie utkanym srebrnymi niçmi by∏ szeroki szlak, wysadzany drogimi kamieniami, wyobra˝ajàcy nieznane na ziemi kwiaty, owoce, ptaki i owady. By∏a to robota artystyczna i niezrównana; to cudowne dzie∏o mog∏y stworzyç tylko r´ce nieÊmiertelnych, ˝yjàcych poza granicami czasu. W tym wybranym schronisku nauki fioletowy zmierzch, który wsz´dzie pokrywa∏ teraz ziemi´, zmieni∏ si´ na blady pó∏blask, przypominajàcy Êwiat∏o ksi´˝yca i pokrywajàcy os∏onà tajemnicy czerwony krajobraz z jego rozkosznà roÊlinnoÊcià i bijàcymi fontannami. Grota, w której kiedyÊ z∏o˝ono cia∏o Olgi, by∏a znów otwarta; wzd∏u˝ alei wiodàcej do niej, sta∏y w szeregach dzieci magów w bia∏ych tunikach, a z wn´trza dobywa∏y si´ promienie oÊlepiajàcego Êwiat∏a. Samo wn´trze przedstawia∏o dziwny widok. Zebrali si´ tam wszyscy obecni magowie wraz z bractwem Graala; z jednej strony stali m´˝czyêni, z drugiej kobiety, pi´kne jak zjawy niebieskie. Po Êrodku mieÊci∏ si´ szeroki i doÊç g∏´boki, owalny basen z srebrzystego metalu, nape∏niony jakimÊ dziwnym p∏ynem, w rodzaju rt´ci, który si´ burzy∏ i mieni∏ wszystkimi barwami t´czy. Nad basenem unosi∏ si´ z∏oty krzy˝. Obok basenu, na z∏otej tarczy sta∏ Ebramar w odÊwi´tnym stroju, a oko∏o niego pó∏kolem sta∏o szeÊciu magów, podobnie jak i on, ozdobionych pi´cioma oÊlepiajàcymi promieniami, które przys∏ugiwa∏y ich godnoÊci oraz jaÊniejàcymi na piersiach znakami. Na stopniach niszy, gdzie znajdowa∏o si´ Êmiertelne ∏o˝e Olgi, sta∏ Supramati w stroju rycerza Graala, a na dole, ni˝ej jak dwóch honorowych stra˝ników: Dachir i Narajana. Ca∏un os∏aniajàcy zmar∏à by∏ teraz zdj´ty i pomimo tylu ubieg∏ych wieków, cia∏o robi∏o wra˝enie Êpiàcej i tylko marmurowa bladoÊç oraz zastyg∏y na jej pi´knym obliczu dziwny wyraz, wskazywa∏y, ˝e by∏a martwa. WÊród obecnych panowa∏o g∏´bokie milczenie; kiedy zaÊ Ebramar podniós∏ swój miecz, wówczas rozleg∏y si´, niedajàce si´ wyraziç, wspania∏e a delikatne pienia. Po chwili da∏ si´ s∏yszeç g∏uchy szum, jakby burzliwe fale uderza∏y o Êciany urwiska i pod sklepieniem ukaza∏ si´ wielki p∏omieƒ, otoczony przeêroczystymi grupami duchów ˝ywio∏ów i okryty srebrzystym, falujàcym ob∏okiem. Jakby przyciàgany jakàÊ wy˝szà si∏à, p∏omieƒ ten skupi∏ si´ na koƒcu miecza Ebramara. W tej˝e chwili Supramati podniós∏ cia∏o Olgi i zanurzy∏ je w basenie. Dziwny p∏yn, którym basen by∏ nape∏niony, natychmiast wzburzy∏ si´, pokry∏ si´ srebrzystà pianà, po czym z nieprawdopodobnà szybkoÊcià, zupe∏nie jakby wessa∏ si´ w martwe cia∏o. Ebramar opuÊci∏ teraz magiczny miecz i burzliwy p∏omieƒ zniknà∏ w pó∏otwartych ustach zmar∏ej. B∏ysnàwszy oczyma i wzniós∏szy r´ce, w∏adczym g∏osem mag przemówi∏: – Mocà, danà mi jako magowi piàtego stopnia, rozkazuj´ tobie, cia∏o cz∏owiecze, po∏àczyç si´ z tym oczyszczonym p∏omieniem i powróciç do d∏ugiego i chwalebnego ˝ycia, na które ty, duszo Olgi, zas∏u˝y∏aÊ swoim dà˝eniem ku prawdzie!
68
W miar´ jak mówi∏, cia∏o m∏odej kobiety wstrzàsa∏o si´ i drga∏o, wychodzàc widocznie ze stanu odr´twienia i przyjmujàc ró˝owawy odcieƒ; nast´pnie woko∏o jasnej g∏ówki Olgi, utworzy∏ si´ szeroki i z∏ocisty blask; du˝e niebieskie oczy otwar∏y si´ i z wyrazem zmieszania sm´tnie spojrza∏y po obcenych, lecz ujrzawszy Supramatiego natychmiast rozjaÊni∏y bezgranicznà mi∏oÊcià. On zaÊ podniós∏ jà z basenu, postawi∏ na nogi i odszed∏, a wskrzeszonà otoczy∏y kobiety bractwa Graala. Nara pierwsza poca∏owa∏a jà, potem pomog∏a jej zmieniç Êmiertelnà odzie˝ na tunik´ z b∏yszczàcej materii, utkanà jakby brylantowym py∏em, na szyi zawiesi∏a jej brylantowy krzy˝ z kielichem nad nim, zaÊ na g∏ow´ w∏o˝y∏a wianek ze Êwiecàcych kwiatów. Kiedy otaczajàce jà kobiety odesz∏y, Olga pozosta∏a sama i przez chwil´ sta∏a wzruszona ze spuszczonymi oczami; by∏a wówczas rzeczywiÊcie pi´kna, jak niebieskie zjawisko. Uduchowione oblicze jej wyra˝a∏o niepokój i szcz´Êcie; rozsypane w∏osy okrywa∏y jà, jakby z∏ocistym p∏aszczem, a nad pochylonà g∏owà jaÊnia∏a m´czeƒska korona. Kiedy Ebramar z uÊmiechem podszed∏ do niej, Olga opuÊci∏a si´ na kolana i schwyciwszy r´k´ maga przylgn´∏a do niej wargami. Ebramar Êpiesznie podniós∏ jà, poca∏owa∏ w czo∏o i pob∏ogos∏awi∏, nast´pnie w∏o˝y∏ jej r´k´ w r´k´ Supramatiego i rzek∏ swoim dêwi´cznym, metalicznym g∏osem: – Przez Êmierç ci´ ona opuÊci∏a i przez Êmierç znów odzyska∏a ciebie. Za cen´ d∏ugich wysi∏ków, ci´˝kich prób i doÊwiadczeƒ, osiàgn´∏a stopieƒ oczyszczenia, który dozwala jej po∏àczyç si´ z tobà na d∏ugo. Powracam ci twojà wiernà i prawdziwà ˝on´. Olga podnios∏a g∏ow´ i z trwogà spojrza∏a na Supramatiego, który odpowiedzia∏ jej spojrzeniem g∏´bokiej, goràcej mi∏oÊci. A kiedy przyciàgnà∏ jà ku sobie i poca∏owa∏, twarz Olgi rozjaÊni∏a si´ wyrazem niewypowiedzianego szcz´Êcia. – A teraz Olgo, patrz oto – Ajrawana; on równie˝ chce ci´ uca∏owaç – rzek∏ Supramati, pokazujàc jej pi´knego m∏odzieƒca, który si´ zbli˝y∏ i patrza∏ na nich radosnym, mi∏ujàcym spojrzeniem. – Ajrawana? Wszak pozostawi∏am go zupe∏nie maleƒkim, a teraz ta nasza kruszyna jest ju˝ – m∏odym cz∏owiekiem! – zawo∏a∏a Olga, obejmujàc go wzrokiem, wzruszona szcz´Êciem i pe∏na macierzyƒskiej dumy, goràco uÊciska∏a syna i obsypa∏a go poca∏unkami. Magowie z uÊmiechem upajali si´ wzruszajàcà scenà. Olga zauwa˝y∏a to i wyciàgajàc ku nim r´ce, g∏´boko wzruszona, w porywie wdzi´cznoÊci zawo∏a∏a: – O! dziwni nauczyciele! Pozwólcie˝ wam podzi´kowaç, za wsparcie udzielane mi w czasie mojej pracy oczyszczenia. Có˝ znaczà prze˝yte cierpienia – t´sknota roz∏àki, ˝ycie pe∏ne doÊwiadczeƒ, prób i umartwieƒ cia∏a – w porównaniu z tà chwilà nadludzkiego szcz´Êcia, jasnà chwilà mi∏oÊci, kiedy wyraênie odczuwam ca∏e wielkie znaczenie zwyci´stwa ducha nad cia∏em. Chwa∏a Stwórcy, którego wielka bezgraniczna dobroç, przemienia nas z brzydkich i godnych po˝a∏owania gàsienic w barwne i jasne motyle, zdolne rozumieç i kochaç Go. – Wszelka praca, moja córko, zawiera w sobie nagrod´ i nie ma bardziej czystej radoÊci jak ÊwiadomoÊç ci´˝ko poniesionych prób i doÊwiadczeƒ – wtràci∏ Ebramar, zbli˝ajàc si´. – A teraz, jeszcze raz pozdrawiam ci´, ˝ycz´ szcz´Êliwego wstàpienia do naszego bractwa, jako rzeczywisty jego cz∏onek i sk∏adam ci braterski poca∏unek. Poca∏owa∏ tak˝e Supramatiego, a nast´pnie kolejno podchodzili ku nim wszyscy cz∏onkowie bractwa. Z osobliwà radoÊcià i delikatnoÊcià witali ich: Nara, Edyta, Dachir i Narajana. Po z∏o˝eniu ˝yczeƒ, wszyscy wyszli z groty i udali si´ do pa∏acu, gdzie przygotowana by∏a ostatnia uczta w umierajàcej ojczyênie, z którà rozstawali si´ na zawsze. Obiad przeszed∏ w milczeniu, oblicza wszystkich by∏y powa˝ne i zamyÊlone, albowiem odczuwali oni tragiczny ci´˝ar przesz∏oÊci i ogrom oczekujàcej pracy w przysz∏oÊci. Po skromnym obiedzie wszyscy magowie wyszli na obszerny plac przed pa∏acem. Byli tam zebrani wszyscy wierzàcy, zbawieni przez misjonarzy i przewiezieni tutaj gdzie, pod nadzorem m∏odych adeptów i magów ni˝szych stopni, przygotowaç si´ mieli do odjazdu. W bia∏ych tunikach, Êmiertelnie bladzi, trwo˝liwie tulili si´ jedni do drugich. W pierwszym rz´dzie sta∏ uczony astronom, nawrócony przez Dachira. Naczelny mag wszed∏ w t∏um i przemówi∏ do nich, objaÊniajàc, i˝ sta∏oÊç i nieustraszonoÊç w wierze uratowa∏a ich od zguby, lecz ˝e uratowane im ˝ycie powinni poÊwi´ciç dla dobra i po˝ytecznej pracy. – Na nowej ziemi, gdzie b´dziecie spokojnymi, cichymi pionierami post´pu, ˝aden zaprzaniec nie zachwieje swoimi wymys∏ami i sofizmatami waszej wiary i nie zatrzyma was w pracy oczyszczania si´. A teraz, dzieci moje, pomódlcie si´ ostatni raz na ziemi, na której urodziliÊcie si´ i my pomodlimy si´
69
z wami. Wszyscy opuÊcili si´ na kolana, a adepci i wtajemniczeni zaÊpiewali hymn i odmówili modlitw´, którà t∏um powtórzy∏, wstrzàsajàc si´ w kurczowych ∏kaniach. Nast´pnie, pob∏ogos∏awiwszy kl´czàcy t∏um, magowie odeszli, a pozostali tylko adepci i uczniowie, którzy czuwali przy wsiadaniu i rozmieszczaniu wszystkich na statkach powietrznych. Podró˝ni zostali podzieleni na grupy i z góry, kolejno zacz´∏y opuszczaç si´ powietrzne olbrzymy, na które wchodzili odje˝d˝ajàcy. Niektórzy do tego stopnia byli opanowani strachem i rozpaczà, ˝e nie mogli si´ poruszaç i trzeba ich by∏o przenosiç; a skoro tylko statek zosta∏ wype∏niony, dozorujàcy przy wsiadaniu wtajemniczony podawa∏ pasa˝erom kielich wzmacniajàcego wina, które prawie w okamgnieniu usypia∏o ich snem, trwajàcym przez ca∏y czas podró˝y. Olga i Supramati odeszli do swoich dawnych apartamentów. Pierwszy raz, po wielowiekowej roz∏àce, znaleêli si´ sami we dwoje i wyszli na taras z widokiem na ogród, w zamyÊleniu upajajàc si´ czarownej pi´knoÊci obrazem, smutnym pomimo dziwnego Êwiat∏a, które go rozjaÊnia∏o; dusze ich by∏y pe∏ne cichej harmonii. – Nareszcie jesteÊmy z∏àczeni na zawsze, droga moja i ja czytam w twoich oczach, ˝e jesteÊ zupe∏nie szcz´Êliwa – rzek∏ Supramati, uÊmiechajàc si´ i tulàc jà do siebie. – Tak, Supramati, szcz´Êcie moje niezaçmione niczym i jasne jest od chwili, kiedy to nie zauwa˝y∏em w twoich oczach ˝alu, ˝e nie Nara, lecz ja b´d´ twojà ˝onà. Wszak ona stoi o tyle wy˝ej ode mnie. – Nara nale˝y do Ebramara – kiwajàc g∏owà, odrzek∏ z uÊmiechem Supramati. – Ona – to jego dzie∏o, albowiem on ukszta∏towa∏ jej dusz´. Jak màdry i dobry ogrodnik, ca∏ymi wiekami trudzi∏ si´, aby doprowadziç do pe∏nego rozkwitu ten kwiat, udzielajàc jej nauki i podnoszàc jà do swego poziomu; s∏usznie wi´c jemu nale˝y si´ ta nagroda. Nara pozostanie moim prawdziwym przyjacielem, poniewa˝ wiele uczyni∏a dla mnie. Ona otworzy∏a oczy ciemnego, godnego politowania Ralfa Morgana, z mi∏oÊci ku niej podnosi∏em si´ po stopniach wiedzy; mi∏oÊç wiod∏a mnie jej Êladami i prowadzi∏a za nià w labirynt nauk okultystycznych, a wreszcie pragnienie uczynienia si´ godnym jej doda∏o mi koniecznych si∏ do naszej trudnej pracy. To samo uczucie mi∏oÊci, tajàce si´ w g∏´bi jej istoty, ciàgn´∏o Nar´ w Êlady Ebramara, jak i ty Olgo, trudzi∏aÊ si´ i cierpia∏aÊ z mi∏oÊci ku mnie. Wszystko podtrzymuje i wià˝e wy∏àcznie jedna mi∏oÊç – to przyciàgajàca niç z∏ota si∏y i ciep∏a, która czyni l˝ejszym ci´˝ar prób i doÊwiadczeƒ, os∏abia znu˝enie wywo∏ane duchowà pracà i pomaga wst´powaç po kr´tej i wàskiej drabinie doskona∏ej wiedzy. Jeden Bóg tylko w nieskoƒczonym mi∏osierdziu Swoim móg∏ obdarzyç swoje stworzenia, wraz z nieÊmiertelnà duszà i tà si∏à olbrzymià, która p∏onie ju˝ Boskim ogniem w owadzie lub ptaku, rozdzicielskà mi∏oÊcià zmuszajàc do bicia maleƒkie niedoskona∏e serduszko. Ten kto w∏ada mi∏oÊcià w jej wysokim i czystym poj´ciu – trzyma latarnie w mroku i ciep∏o w otaczajàcym go ch∏odzie. Ci zaÊ, którzy sà pozbawieni tego Êwi´tego ognia, którzy nie umiejà kochaç – ci sà odepchni´ci i brzemie ich podwójnie jest ci´˝kie; mrok os∏ania ich drog´, sà samotni, potykajà si´ bez kierowniczej r´ki, a serce ich nie rodzi niczego, oprócz nienawiÊci lub buntu i sami skazujà siebie na ci´˝kie odkupienie. Teraz – nadesz∏a wielka chwila, Olgo; sp´dzamy ostatnie godziny na ziemi, naszej dawnej ko∏ysce. Nied∏ugo wejdziemy do powietrznego okr´tu, który uniesie nas w Êwiat, gdzie wreszcie z∏o˝ymy brzemi´ naszego cia∏a. – Ja pójd´ za tobà i tam i gdzie ty b´dziesz – tam b´dzie moja ojczyzna i moje szcz´Êcie – odpowiedzia∏a Olga, sk∏oniwszy g∏ow´ na rami´ Supramatiego. – A czy ujrzymy katastrof´? – Tak, lecz z oddali, przez optyczne szk∏a na okr´cie. Nastàpi∏o chwilowe milczenie, lecz nagle Olga wyprostowa∏a si´ i spyta∏a z widocznym ˝alem: – Supramati, a co si´ sta∏o z moimi ulubieƒcami, bia∏ym s∏oniem i psem nowofunlandem. Mówi∏eÊ mi, zdaje si´, ˝e podobno i im dano tak˝e pierwotnà esencj´, to znaczy ˝e ˝yjà? Czy˝ godzi si´ pozostawiç ich tutaj na okropnà Êmierç? – Bàdê spokojna – i Supramati uÊmiechnà∏ si´. – Nasi wierni przyjaciele jadà z nami równie˝, tylko uÊpieni i w takim stanie, w którym tracà swój ci´˝ar. W nowym Êwiecie obudzà si´ i przyjdà przywitaç swojà panià, a nast´pnie… – tu uÊmiechnà∏ si´ – po up∏ywie kilku milionów lat, znajdà tam koÊci “niewiadomego” zwierz´cia, przedstawiciela zupe∏nie za-
70
nik∏ego gatunku. – Teraz chodêmy ju˝, moja droga. Musisz wytrzymaç jeszcze ostatnià prób´. – Przyprowadzi∏ jà do sto∏u znajdujàcego si´ obok kozetki i wziàwszy w r´k´ kryszta∏owy kubek, poda∏ go Oldze, mówiàc: – Przyjmij z mojej r´ki kielich ˝ycia, które uczyni ci´ mojà ˝onà do koƒca mojej cielesnej egzystencji. – Czy to eliksir ˝ycia? – zapyta∏a Olga i na potwierdzajàcy znak m´˝a, duszkiem wypi∏a. Zasz∏o zwyk∏e zjawisko; Supramati u∏o˝y∏ Olg´ na sofce, przykrywszy jà przygotowanà uprzednio jedwabnà materià, a potem odszed∏ ku balustradzie i opar∏szy si´ o nià, zaduma∏ si´ g∏´boko. W czasie, kiedy Olga spa∏a ostatnim snem umierajàcej ziemi, która da∏a jej ostatni swój dar – prawie nieÊmiertelne ˝ycie, – w ca∏ym pa∏acu wrza∏a goràczkowa praca. Ludzie o bràzowych obliczach poÊpiesznie uk∏adali do dziwnych worków z elastycznej, fosforyzujàcej materii, archaiczne drogocenne przedmioty, u˝ywane na ostatnim braterskim obiedzie magów. Ca∏y ten baga˝ za∏adowano na wielkie statki powietrzne bez okien, przygotowane i przeznaczone dla ziemskich archiwów lub baga˝u pasa˝erów i posiadajàce jednà tylko kajut´ na przodzie dla mechaników i ich pomocników. Kiedy ostatnia skrzynia zosta∏a za∏adowana, pracownicy upadli na twarz, uca∏owali ziemi´ i zaÊpiewali ˝a∏obnà pieʃ; ∏zy sp∏ywa∏y po ich bràzowych twarzach, a silne, czerstwe cia∏a ich, w chwili ostatniego po˝egnania kurczowo dr˝a∏y z ˝alu i t´sknoty. Pos´pni i smutni, pochyliwszy g∏owy, weszli nast´pnie do baga˝owych okr´tów, których drzwi wejÊciowe zamkn´∏y si´ za nimi hermetycznie, okr´ty zaÊ ustawi∏y si´ rz´dem, oczekujàc na statki magów. Na statku Ebramara zebrali si´ jego przyjaciele, uczniowie i wszyscy ci, którzy byli mu bliscy; potem wejÊcie zamkn´∏o si´ tak˝e hermetycznie, wewnàtrz wprawiono w ruch aparaty, dajàce o˝ywczy aromat, który zast´powa∏ zwyk∏e, czyste powietrze. W du˝ej, pod∏u˝nej sali, po Êrodku statku, znajdowa∏ si´ zbiornik du˝ych rozmiarów ze srebrzystym p∏ynem, z którego unosi∏ si´ b∏´kitnawy ob∏ok, zape∏niajàcy wn´trze tego dziwnego okr´tu czymÊ, przypominajàcym ch∏odny, orzeêwiajàcy wiatr. Wszyscy rozeszli si´ do przeznaczonych im kajut, lecz na zaproszenie Ebramara, Supramati z Olgà i dwoma synami, Dachir z rodzinà i Narajana, zebrali si´ w jego przestronnej kajucie. W zewn´trznej Êcianie znajdowa∏ si´ doÊç du˝y otwór, zakryty grubym, wkl´s∏ym szk∏em astronomicznym, które pozwala∏o widzieç na wiekszà odleg∏oÊç. Przy tym swego rodzaju teleskopie sta∏ Ebramar z przyjació∏mi i oczy ich by∏y zwrócone na odleg∏à ju˝ planet´, która kiedyÊ by∏a ich kolebkà. Tam zaÊ k∏´bi∏ si´ dym, przyjmujàc powoli kszta∏t ogromnej, szerokiej wst´gi, która rozwija∏a si´ i odchodzi∏a w przestrzeƒ. – Zbli˝a si´ ostatnia chwila. Patrzcie, rozwijajà si´ astralne klisze i odchodzà do archiwów WszechÊwiata, rzek∏ Ebramar cicho, Êciskajàc r´k´ Nary, która zalana ∏zami, po∏o˝y∏a mu g∏ow´ na ramieniu. Oczy wszystkich by∏y wilgotne od ∏ez i serca ÊciÊni´te, a spojrzenia przykute do maleƒkiego, umierajàcego Êwiatka, który teraz by∏ otoczony jakby krwawà ∏unà, gasnàcà stopniowo w oddali. Z zawrotnà szybkoÊcià lecia∏y okr´ty magów. Zupe∏nie jakby masa spadajàcych gwiazd, przecina∏a atmosfer´ tajemna srebrzysta flotylla i znika∏a w nieskoƒczonoÊci, unoszàc przesz∏oÊç jednego Êwiata i przysz∏oÊç drugiego …
*
*
*
Kiedy sataniÊci, zebrani w chramie – i Êwiadkowie Êmierci Taissy i magicznego zjawiska – znikni´cia jej ducha – uspokoili si´ troch´, a Szelom ocknà∏ si´ z omdlenia przy upadku na ziemi´, znów powsta∏a w nim ch´ç wywo∏ania Lucyfera i proszenia go o pomoc. Lecz teraz woko∏o Szeloma Jezodota stali ju˝ nie pokorni i wierni do fanatyzmu s∏udzy i oddani doradcy. Ci ludzie z bladymi twarzami i strasznymi, gro˝nymi spojrzeniami ju˝ nie prosili, a ˝àdali od niego ratunku. Byli to s´dziowie i wrogowie. – Nazywa∏eÊ siebie Antychrystem! Chwali∏eÊ si´, ˝e jesteÊ jakoby – “synem szatana”, daj wi´c nam teraz dowód tego, uratuj nas. Prorocy przepowiadali koniec Êwiata, a ty ∏udzi∏eÊ i usypia∏eÊ nas obietnicami niezliczonych bogactw i nieskoƒczonego ˝ycia – rycza∏y setki g∏osów i rozszala∏y t∏um obstàpi∏ Szeloma, gro˝àc mu Êmiercià. Lecz wÊciek∏a energia tego okrutnego cz∏owieka, nie by∏a jeszcze z∏amana. Wziàwszy w jednà r´k´
71
wid∏y, a w drugà okrwawiony nó˝, wymówi∏ zakl´cia i otoczy∏ go czarny p∏omieƒ, a t∏um w przera˝eniu odstàpi∏ od niego. – Ob∏àkaƒcy! Zamiast prosiç, wy Êmiecie groziç w∏adcy mroku! Jemu on podlega i on jeden mo˝e rozproszyç go. Ja b´d´ go wywo∏ywa∏, a wy mnie wspierajcie! Podszed∏ do posàgu Lucyfera, ponuro patrzàc na ziejàcà szczelin´ i rozbità twarz ba∏wana. Lecz szybko si´ opami´tawszy, szeÊciokrotnie uderzy∏ w ziemi´ szataƒskimi wid∏ami i rozpoczà∏ wywo∏ywanie. – Szatanie, ojcze mój, przyjdê nam na pomoc! – rycza∏ dzikim g∏osem, do nóg twoich rzuciliÊmy miliony dusz, zepchnàwszy je z drogi Prawdy! Na twojà czeÊç nasyciliÊmy powietrze krwià ofiar! DaliÊmy ˝ycie tysiàcom larw! Teraz, w tej wielkiej godzinie, wzywamy ciebie i prosimy pomocy, do której mamy prawo … – Ty milczysz? Przyznaj si´ wi´c, kto silniejszy, ty – czy Ten… to znaczy, ˝e ty oszukiwa∏eÊ nas, wiod∏eÊ na zatracenie i porzuci∏eÊ w chwili Êmiertelnego niebezpieczeƒstwa? Odpowiadaj! – Wykrzyknà∏, nie panujàc nad sobà, a obecni, jak ob∏àkani, krzyczeli za nim: – Odpowiadaj! Odpowiadaj, szatanie … Krzykom tym wtórowa∏y rozpaczliwe j´ki z zewnàtrz, zlewajàc si´ w z∏owieszczy chór. Lecz ksià˝´ mroku milcza∏. Nagle da∏ si´ odczuç podziemny wstrzàs, rozleg∏o si´ uderzenie pioruna, Êciany zatrzeszcza∏y i zachwia∏y si´. Ziemia zako∏ysa∏a si´ ze strasznym hukiem, cz´Êç gmachu zarwa∏a si´ i razem z posàgiem Lucyfera znik∏a w szerokiej rozpadlinie, z której wybuch∏ p∏omieƒ i dym. Powaleni si∏à wybuchu, sataniÊci wili si´ i tarzali pod gruzami i od∏amkami, lecz skoro tylko przesz∏o pierwsze odr´twienie, strach przywróci∏ im si∏y i wÊród zupe∏nej ciemnoÊci, z wielkim trudem przedostali si´, wreszcie na ulic´, ale i tam oczekiwa∏y ich nie mniejsze okropnoÊci… Ów fioletowy zmierzch zupe∏nie zagas∏ i zamieni∏ si´ na g´sty mrok, poprzez który chwilami miga∏y czerwone, ˝ó∏te, zielone lub fioletowe iskry; powietrze stawa∏o si´ coraz ci´˝sze. Co wówczas dzia∏o si´ wÊród tego ludzkiego stada – ˝adnà miarà nie da si´ opisaç. W tej okropnej chwili wszystko si´ zmiesza∏o; ludzie i zwierz´ta, miotali si´ jak ob∏àkani i uciekali z na pó∏ zburzonych trz´sieniem ziemi budynków lub tulili si´ do siebie i siedzàc skuleni w t´pym os∏upieniu patrzyli na ów straszny obraz. Inni znów jak ob∏àkani tarzali si´ po ziemi, a wielu nawet umiera∏o ze strachu, tworzàc stosy trupów. Ci zaÊ, którzy wypili pierwotnà esencj´, prze˝ywali wszystkie m´ki Êmierci, lecz pozostawali ˝ywi, niedost´pni dla ˝ywio∏ów – przytomni Êwiadkowie wszystkich okropnoÊci. A okropne rzeczywiÊcie by∏o to wszystko, co widzieli ci nieszcz´Êliwi: czarna atmosfera poczàtkowo zamieni∏a si´ na przeêroczystà sieç, utkanà jakby z nici ognistych, a za nià mign´∏o szarawe Êwiat∏o, na tle której z plastycznà jasnoÊcià rysowa∏y si´ zwykle niewidzialne dla pospolitego oka ludzkiego obrazy astralnego planu. Tam, w szalonym, wÊciek∏ym korowodzie unosi∏y si´ duchy ludzi i zwierzàt, dokonywa∏y si´ przest´pstwa; pe∏za∏y, lata∏y i kurczy∏y si´ potwory astralnego Êwiata: larwy, wampiry, diabelskie b´karty i wszelkie odpadki Êwiata niewidzialnego; ca∏a armia szatana, odra˝ajàca, wstr´tna, ohydna i okrutna – zdawa∏a si´ tylko wypatrywaç chwili, ˝eby si´ rzuciç na ˝ywych i wyprawiç sobie orgie zniszczenia. Nast´pnie zacz´∏y si´ nowe okropne obrazy. Migajàce z nieprawdopodobnà szybkoÊcià, rozwija∏o si´ coÊ, jakby nieskoƒczona taÊma filmowa, a na niej, jak ˝ywa rzeczywistoÊç, przewija∏a si´ historia Êwiata, zaczynajàc od tej chwili do coraz bardziej i bardziej odleg∏ych czasów; kiedy zaÊ ta dziwna panorama dosz∏a do momentu formowania si´ kuli ziemskiej – wst´ga owa zwin´∏a si´ i znikn´∏a, zamieniajàc na szarawe Êwiat∏o, które szybko sta∏o si´ znów fioletowym. Ca∏a atmosfera dr˝a∏a, sycza∏a, dzwoni∏a, a ten dziwny, metaliczny i ponury dêwi´k podobny by∏ do pogrzebowego dêwi´ku dzwonów, obwieszczajàcych prawdziwà Êmierç Êwiata. Nagle wszystko umilk∏o i nasta∏a z∏owroga, dr´czàca cisza jak przed burzà. W tej chwili b∏ysnà∏ w przestrzeni szeroki oÊlepiajàcy promieƒ Êwiat∏a, który rozszerzy∏ si´, jakby niebiosa otwar∏y swe podwoje i na tym Êwietlistym ekranie, iskrzàcym si´ jak Ênieg na s∏oƒcu, otoczona legionami jasnych duchów, ukaza∏a si´ postaç Chrystusa w ca∏ym Jego Boskim majestacie i niegasnàcej chwale.
72
– Chrystus, Którego ludzkoÊç krzy˝owa∏a bez przerwy, Którego Boski testament odrzuci∏a i na ofiar´ piek∏u przynios∏a boskà cz´Êç swojej istoty. Z g∏´bokim smutkiem i bezgranicznym mi∏osierdziem spoglàda∏ Zbawiciel na nieczysty, rojàcy si´ u stóp Jego t∏um; na tych nieszcz´snych zaÊlepieƒców, którzy wszystko odrzucili, deptali, wszystko plugawili, wyszydzali i haƒbili, a On nie pot´pi∏ ani jednej istoty, o˝ywionej tchnieniem Ojca Niebieskiego; sami byli dla siebie katami, stworzywszy swoimi wyst´pkami i zbrodniami to Êrodowisko, gdzie powinni byli odkupiç swe winy i oczyÊciç si´. I oto rozleg∏ si´ g∏os Anio∏a, wzywajàcego tych, którzy wierzyli i modlili si´, nie baczàc na z∏y przyk∏ad; tych, którzy podtrzymywali ∏àcznoÊç z Bóstwem i wreszcie tych, którzy do koƒca czynili dobrze cierpiàcej ludzkoÊci i s∏u˝yli jako podpora wierzàcych. Jak morze Êwiat∏a, podnios∏a si´ pe∏na chwa∏y armia wy˝szych istot, których ludzie nazywali Êwi´tymi; skupi∏a si´ po prawej stronie Chrystusa; oko∏o nich stali ci, którzy swojà wiarà, walkà i cierpieniami zas∏u˝yli, aby przy∏àczono ich do trzody Zbawiciela. I kiedy dokona∏ si´ ostatni akt, oddzielania dusz sprawiedliwych od zatwardzia∏ych grzeszników, Boska zjawa podnios∏a si´ i pociàgn´∏a za sobà dobro – poblad∏a i znikn´∏a w przestrzeni. Otaczajàcy ziemi´ mrok rozjaÊni∏ si´ teraz krwawo – czerwonym Êwiat∏em i na tym ognistym ekranie – zjawi∏ si´ duch z∏a, który sta∏ si´ gospodarzem i panem ziemi, zgubionej przez niego; woko∏o zaÊ unosi∏o si´ tysiàce przewrotnych i zepsutych istot – jego pomocników w tej zgubnej pracy, którzy ju˝ teraz czuli przedsmak rozkoszy nasycenia si´ krwià swoich ofiar. Z okrutnà pogardà patrzy∏ duch mroku na miotajàcy si´ u jego nóg, godny politowania, ciemny t∏um, ryczàcy ze strachu; on zaÊ bawi∏ si´ i cieszy∏ jego cierpieniami. A rozszala∏e ˝ywio∏y grzmia∏y jak tysiàce piorunów, ziemia otwiera∏a si´ i p´ka∏a, wyrzucajàc olbrzymie fontanny kipiàcej lawy; do ogromnych, wielkich jak ca∏e kraje rozpadlin – wlewa∏y si´ wody mórz, tworzàc s∏upy pary i dymu, podnoszàcego si´ ku niebu; kontynenty zalewa∏y si´ i zapada∏y, ziemia si´ kurczy∏a, a zmieszane, kamienne masy tworzy∏y nowe góry i otwiera∏y bezdenne przepaÊcie. Morze ognia rozlewa∏o si´ strumieniami i po˝era∏o wszystko na swojej drodze, ryk wód, ∏amiàcych ziemskà skorup´, Êwisty huraganu, zlewajàcego w jedno ziemi´ i niebo, wytworzy∏y chaos nie do opisania. W ob∏àkanej pysze, wyst´pny zaprzaniec, który Êmia∏ nazywaç siebie Antychrystem, sam tak˝e wypi∏ pierwotnà esencj´ i da∏ jà innym, a pos∏uszne niezwruszonym Boskim prawom ˝ywio∏y – nie zniszczy∏y tych zuchwa∏ych, którzy prze∏kn´li tajemnà substancj´, czyniàcà ich nietykalnymi dla kosmicznych si∏. W g∏´bi grot i jaskiƒ, stworzonych przez zwa∏y rozbitych ska∏, b∏àka∏y si´ szkaradne, go∏e istoty i w oczach ich odbija∏y si´ m´ki, prze˝yte w czasie tej strasznej katastrofy. Zg∏´biwszy i poznawszy wszystkie subtelnoÊci “cywilizacji”, upoiwszy si´ najwyszukaƒszym komfortem, jaki dawa∏o bogactwo - b∏àdzili teraz nadzy, jak w pierwszy dzieƒ zjawienia si´ na Êwiat, pozbawieni wszystkiego, zaledwie poznajàc jeden drugiego i b∏agajàc o Êmierç jak o dobrodziejstwo. Ci odrzuceni sami wywo∏ali zbrojonà ˝elaznà rózg´, która ich ukara∏a; wykorzystali oni na z∏o wszystkie dary przyrody, a ta zaÊ wszystko im teraz zabra∏a – nawet i to, co by∏o najbardziej niezb´dne. Równie˝ opuÊci∏o ich i piek∏o, bo co za przyjemnoÊç mog∏o ono mieç z tych ruin, go∏ych ska∏, pogrà˝onych w mroku i nieszcz´Êliwych, ob∏àkanych istot, zi´bnàcych i nie majàcych ju˝ ani Êwiàtyƒ, ani ofiarników? Szatan szuka bogactwa, siedliska wyst´pku i grzechu, gdzie dusze kupiç mo˝na za darmo … Pomi´dzy tymi n´dznymi i pe∏nymi rozpaczy istotami, b∏àka∏ si´ tak˝e i pot´˝ny Szelom Jezodot; tak samo nagi i n´dzny, jak i ci, których uwiód∏ na drog´ z∏a. Jego diabelska nauka by∏a ju˝ bezpo˝yteczna; zrozumia∏ wreszcie, ˝e by∏ nikczemnym, wzgardzonym stworzeniem, które Wszechmoc Bo˝a porazi∏a i obróci∏a w nicoÊç. Z utraconej mocy pozosta∏o mu tylko narzekanie i nienawiÊç do Boga, targajàca jego ciemnà dusz´. A nieszcz´Êliwymi wspó∏towarzyszami jego byli wszyscy ci, którzy swoim przyk∏adem, pismami, sofizmatami albo negacjà i Êwi´tokradztwem podrywali porzàdek Bo˝y, gorszyli ludzkoÊç i przygotowywali zburzenie planety. Nieub∏agana karma wcieli∏a ich na skazanej ziemi, aby byli obecni przy jej zniszczeniu i spo˝yli owoce swoich przest´pstw. Lecz Ojciec Niebieski w Swoim nieskoƒczonym mi∏osierdziu, nie jest nieub∏agany. W g´stym, fioletowym mroku, otaczajàcym martwà ziemi´, zawis∏ ogromny, z∏oty krzy˝, otoczony szerokà, jasnà aureolà – tajemny symbol odkupienia i wiecznoÊci, wszechmocny znak, poskramiajàcy z∏o. ¸agodne Êwiat∏o
73
jego wskazywa∏o upad∏ym drog´ pokuty, drog´ do zbawienia i Ojca Przedwiecznego.
Koniec tomu drugiego „Eliksir ˝ycia” „Magowie” „Gniew Bo˝y” tom pierwszy „Gniew Bo˝y” tom drugi „Âmierç Planety “ tom pierwszy „Âmierç Planety “ tom drugi Ciàg dalszy w ksi´gach: „Prawodawcy” 3 tomy.
74