Wiera Iwanowna Krzy˝anowska Pi´cioksiàg ezotoryczny dziewi´ciotomowy ÂÂÂÂMMMMIIIIEEEERRRRåååå PPPPLLLLAAAANNNNEEEETTTTYYYY Tom I wydane przez Powrót d...
9 downloads
12 Views
2MB Size
Wiera Iwanowna Krzy˝anowska Pi´cioksiàg ezotoryczny dziewi´ciotomowy
ÂMIERå PLANETY Tom I
wydane przez
Powrót do Natury Katolickie publikacje 80-345 Gdaƒsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d tel/fax. (058) 556-33-32
Spis rozdzia∏ów Rozdzia∏ I str - 2 Rozdzia∏ II str - 8 Rozdzia∏ III str - 14 Rozdzia∏ VI str - 21 Rozdzia∏ V str - 28 Rozdzia∏ VI str - 35 Rozdzia∏ VII str - 44 Rozdzia∏ VIII str - 53 Rozdzia∏ IX str - 63
ÂMIERå PLANETY TOM I ROZDZIA¸ I Pod kamiennym olbrzymem staro˝ytnej piramidy wtajemniczenia, ukry∏ si´ niewiadomy i nigdy nieosiàgalny dla zwyk∏ych Êmiertelników, podziemny Êwiat. ˚yjà tam jeszcze resztki staro˝ytnego Egiptu i przechowujà si´ skarby jego wielkich nauk, os∏onione jak dawniej tajemnicà i ukryte przed oczyma ciekawych; jak i w czasach, kiedy narody krainy Kemi czci∏y jeszcze swoich kap∏anów, a faraon prowadzi∏ zwyci´skie wojny z sàsiadujàcymi krajami. Kap∏ani i faraoni kolejno spocz´li w swoich podziemnych grobowcach; wszechmocny czas niszczy∏ i przekszta∏ca∏ staro˝ytnà cywilizacj´. Powoli inne narody i inne wierzenia zacz´∏y rozkwitaç w Egipcie. I nikt nigdy nie podejrzewa∏by, ˝e ca∏e rzesze zagadkowych ludzi, którzy prze˝yli ju˝ wiele setek lat, od czasów kiedy zaledwie zacz´∏y ukazywaç si´ i wyrastaç cudowne gmachy, których ruiny wzbudzajà dziÊ tyle podziwu - ˝yjà w tym bajkowym schronisku, chroniàc ze czcià ubiór, obyczaje i wszystkie zewn´trzne obrzàdki wiary, w której si´ urodzili. Wzd∏u˝ d∏ugiego podziemnego kana∏u, ciàgnàcego si´ mi´dzy Sfinksem w Gizeh, a piramidà, cicho Êlizga∏a si´ ∏ódka ze z∏oconym dziobem ozdobionym kwiatem lotosu. Ciemnolicy Egipcjanin, który zdawa∏o si´, ˝e zszed∏ z jakiegoÊ staro˝ytnego fresku - powoli wios∏owa∏, a dwaj m´˝czyêni w aureoli rycerzy Graala, stojàc w ∏ódce, w zadumie oglàdali po∏o˝one po obu stronach kana∏u otwarte sale, gdzie widaç by∏o pochylonych nad sto∏ami i zaj´tych pracà nieznanych, tajemniczych uczonych. Kiedy ∏ódka przybi∏a do podnó˝a schodów, liczàcych zaledwie kilka stopni, przybyszów powita∏ powa˝ny starzec w d∏ugiej, bia∏ej, p∏óciennej tunice i klaffie; z∏oty znak na piersiach i trzy oÊlepiajàcego blasku promienie nad czo∏em, wskazywa∏y na wysoki stopieƒ maga. Supramati! Dachirze! Drodzy bracia moi, witam was w naszym schronisku. Po prze˝ytych doÊwiadczeniach ziemskich, wzmocnicie swoje si∏y w nowej pracy i wzbogacicie si´ nowymi odkryciami w nieskoƒczonym obszarze absolutnej wiedzy. - Pozwólcie objàç was po bratersku i przedstawiç niektórym z nowych przyjació∏ - doda∏ po chwili serdecznie. Podesz∏o kilku hierofantów i uca∏owa∏o nowoprzyby∏ych. Po krótkiej pogaw´dce, s´dziwy mag rzek∏: Pójdêcie bracia, oczyÊcie si´ i odpocznijcie, dopóki wam nie wska˝à przygotowanego pomieszczenia. A kiedy na ziemi pierwszy promieƒ RA oÊwieci, horyzont, b´dziemy oczekiwaç was w domu s∏u˝by Bo˝ej, którà jak wam obu wiadomo, wype∏niamy wed∏ug obrzàdku naszych ojców. Na dany przez hierofanta znak, zbli˝yli si´ dwaj m∏odzi adepci, skromnie trzymajàcy si´ dotychczas
2
na uboczu, i poprowadzili przyby∏ych goÊci. Przeszli najpierw d∏ugi i ciasny korytarz, po czym zacz´li schodziç po kr´tych i wàskich schodach, prowadzàcych do drzwi ozdobionych g∏owà sfinksa z niebieskimi lampami zamiast oczu. Drzwi te prowadzi∏y do wielkiej okràg∏ej sali, w której znajdowa∏y si´ naukowe i magiczne instrumenty oraz aparaty; w ogóle by∏o tam wszystko, co powinno si´ znajdowaç w laboratorium wtajemniczonego. Z trojga drzwi, widocznych w owej sali, jedne prowadzi∏y do niewielkiego pokoju z kryszta∏owà wannà, nape∏nionà b∏´kitnawo-przeêroczystà wodà, wyciekajàcà ze Êciany. Obok na taboretach le˝a∏y p∏ócienne ubrania i pasiaste klaffy. Dwoje pozosta∏ych drzwi wiod∏o do zupe∏nie jednakowych komnat. W ka˝dej z nich znajdowa∏a si´ poÊciel z jedwabnymi poduszkami oraz rzeêbione meble; umeblowanie komnat, wyglàdem swoim przypomina∏o niewàtpliwie zamierzch∏à przesz∏oÊç. Okna zas∏oni´te by∏y zas∏onà z ci´˝kiej b∏´kitnej materii, obszytej z∏otymi frendzlami; przy ka˝dym z nich sta∏ okràg∏y stó∏ i dwa krzes∏a; wielki rzeêbiony kufer pod Êcianà wskazywa∏, ˝e przechowywano w nim odzie˝, a zaÊ na pó∏kach, ustawionych wzd∏u˝ Êcian stosami le˝a∏y zwoje staro˝ytnych papirusów. Supramati i Dachir przede wszystkim wzi´li kàpiel; nast´pnie, przy pomocy m∏odych adeptów, przebrali si´ w nowe p∏ócienne tuniki, ozdobione pasami z magicznych kamieni, na piersiach zawiesili z∏ote znaki, a na g∏owy w∏o˝yli odpowiednie ich godnoÊci klaffy. Obecnie, w tych staro˝ytnych szatach wydawali si´ wspó∏czesnymi tego przedziwnego otoczenia, w którym si´ znaleêli. - Przyjdziesz do mnie bracie, kiedy b´dzie potrzeba - powiedzia∏ Supramati do adepta, siadajàc na krzeÊle ko∏o okna. Dachir równie˝ odszed∏ do swego pokoju, jakby obaj czuli nieokreÊlonà potrzeb´ samotnoÊci i spokoju. Dusze ich przygniata∏ jeszcze ci´˝ar ostatnich lat ˝ycia w Êwiecie i t´sknota za czymÊ, co chocia˝ ju˝ przezwyci´˝yli, lecz co jednak˝e, w niedajàcy si´ okreÊliç sposób, ciàgn´∏o ich ku sobie: - dziecko i ˝ona. Wychodzàc z pokoju adept odrzuci∏ zakrywajàcà okno zas∏on´, a Supramati, westchnàwszy ci´˝ko, wspar∏ si´ ∏okciami na stole. Spojrzawszy w okno zerwa∏ si´, uderzony zadziwiajàcym i niezwyk∏ej pi´knoÊci widokiem; czegoÊ podobnego nie widzia∏ jeszcze nigdy. Przed nim rozpoÊciera∏a si´ g∏adka jak lustro, powierzchnia Êpiàcego jeziora; nieruchoma i modra jak szafir woda by∏a kryszta∏owo-przeêroczysta; w oddali widnia∏ bia∏y portyk niewielkiej Êwiàtyni, otoczonej drzewami z ciemnym, prawie czarnym ulistnieniem, przy czym najmniejszy nawet powiew wiatru nie màci∏ ciszy. Przy wejÊciu do Êwiàtyni, na kamiennym o∏tarzu gorza∏ wielki ogieƒ, który daleko rozlewa∏ swój blask, podobny do ksi´˝ycowego, i pokrywa∏ nieruchomo Êpiàcà przyrod´, zupe∏nie jakby srebrzystà krepà, cudownie ∏agodzàcà wszystkie ostroÊci konturów. Lecz gdzie˝ jest sklepienie niebieskie tego zadziwiajàcego i cudownego obrazu przyrody? Supramati podniós∏ oczy i ledwie dojrza∏ mieniàcà si´ w szarawej mgle, daleko w górze rozpostartà fioletowà kopu∏´. Zachwyt jego przerwa∏ Dachir, który równie˝ zobaczy∏ ze swego okna ten sam obraz i przyszed∏ podzieliç si´ swoim odkryciem z przyjacielem, nie wiedzàc jeszcze, ˝e ten upaja si´ ju˝ tym czarujàcym widokiem. - Jaka˝, doprawdy, wielka ulga dla duszy - ten spokój i milczenie, jakby Êpiàcej a nieruchomej przyrody! Ile˝ nowych i niespodziewanych nawet tajemnic poznamy znów i zbadamy - rzek∏ Dachir, siadajàc. Supramati nie zdà˝y∏ odpowiedzieç, gdy wtem nowe niezwyk∏e zjawisko wprawi∏o ich w takie zdumienie, ˝e obaj równoczeÊnie wydali okrzyk zachwytu. Od sklepienia b∏ysnà∏ i zaiskrzy∏ si´ szeroki, z∏oty promieƒ jaÊniejàcego Êwiat∏a, które wyraênie oÊwietli∏o wszystko woko∏o. - S∏oneczne promienie bez s∏oƒca? Skàd wychodzi∏, jak przenika∏ tu ten z∏ocisty promieƒ s∏oƒca nie mo˝na si´ by∏o domyÊleç. W tej samej chwili da∏ si´ s∏yszeç oddalony, pot´˝ny i harmonijny Êpiew. - To nie sà pienia sfer, lecz ludzkie g∏osy - zauwa˝y∏ Dachir. - Popatrz, oto nasi przewodnicy jadà do nas ∏ódkà. A ty nie zauwa˝y∏eÊ, ˝e z twego pokoju jest wyj-
3
Êcie na jezioro? - doda∏, wstajàc; obaj przyjaciele skierowali si´ do wyjÊcia. Lekka ∏ódê jak strza∏a sun´∏a po jeziorze i podp∏yn´∏a ku stopniom wiodàcym do Êwiàtyni, zbudowanej na wzór egipskiego chramu w miniaturze. By∏ tam ju˝ zgromadzony zespó∏ wtajemniczonych: m´˝czyêni w staro˝ytnych szatach, surowi i skupieni i kobiety w bieli, ze z∏otymi przepaskami na g∏owach, Êpiewali przy akompaniamencie harf. Dziwne, pot´˝ne melodie rozlega∏y si´ pod sklepieniem a powietrze by∏o przesycone przyjemnym aromatem. Na Supramatim i jego przyjacielu wywo∏a∏o to nie dajàce si´ opisaç wra˝enie. Zdawa∏o si´, ˝e tutaj i czas cofnà∏ si´ tak˝e o tysiàce lat; by∏ to ˝ywy obraz przesz∏oÊci, w której, dzi´ki dziwnemu przypadkowi ich nieprawdopodobnego i dotychczasowego istnienia pozwolono im wziàç udzia∏. Kiedy umilk∏ ostatni dêwi´k ofiarnego hymnu, wszyscy obecni uformowali si´ w dwa rz´dy i ze zwierzchnikiem na czele, sklepionà galerià przeszli do sali, w której przygotowano ranny posi∏ek. Posi∏ek ten by∏ skromny, lecz wystarczajàco po˝ywny dla osób wtajemniczonych; sk∏ada∏ si´ z ciemnych chlebków, lekko rozp∏ywajàcych si´ w ustach, owoców, miodu, wina i bia∏ego, g´stego, zawiesistego napoju, który zewn´trznym wyglàdem przypomina∏ Êmietan´. Dachir i Supramati przeg∏odziwszy si´ w czasie podró˝y, zacz´li jeÊç z apetytem. Zobaczywszy, ˝e Najwy˝szy Hierofanta, obok którego obaj siedzieli, spoglàda na nich; nieco zmieszany Dachir zauwa˝y∏: - Nieprawda˝ Mistrzu, to wstyd, aby magowie okazywali taki apetyt? Starzec uÊmiechnà∏ si´. - Jedzcie, jedzcie, moje dzieci! Cia∏a wasze wyczerpa∏y si´ i wycieƒczy∏y w ciàg∏ym stykaniu si´ z t∏umem, który wyssa∏ z was ˝yciowà si∏´. Tu, w ciszy i samotnoÊci, wszystko to przejdzie. Po˝ywienie nasze, wydobyte z atmosfery, czyste jest i wzmacniajàce; wchodzàce w jego sk∏ad cz´Êci materialne przystosowane sà do naszego sposobu ˝ycia, a jeÊç nie jest grzechem, poniewa˝ cia∏o, nawet i nieÊmiertelnego, potrzebuje po˝ywienia. Po skoƒczonym Êniadaniu Najwy˝szy Hierofanta zapozna∏ goÊci ze wszystkimi cz∏onkami zgromadzenia. - Przede wszystkim nieco odpocznijcie, moi przyjaciele - rzek∏ im na po˝egnanie. - Dwa tygodnie poÊwi´çcie sobie na zwiedzanie i oglàdanie naszego schroniska, które obfituje w historyczne i naukowe skarby; nadto znajdziecie i poÊród nas wielu bardzo interesujàcych ludzi, z którymi przyjemnie b´dzie wam pogaw´dziç. Nast´pnie obmyÊlimy wspólnie plan waszych zaj´ç, które b´dà dotyczy∏y innych przedmiotów, ni˝ u Ebramara, i z którymi jednak musicie si´ zaznajomiç. Podzi´kowawszy Najwy˝szemu Hierofancie, Supramati i Dachir odeszli do swoich nowych przyjació∏; w krótkim czasie zawiàza∏a si´ mi´dzy nimi doÊç o˝ywiona dyskusja. Po czym wszyscy cz∏onkowie zgromadzenia rozeszli si´ do swoich zaj´ç, które trwa∏y a˝ do nast´pnego posi∏ku. Pozosta∏ tylko jeden z magów, który ofiarowa∏ si´ pokazaç goÊciom po∏o˝enie miejscowoÊci i zaznajomiç ich z niektórymi kolekcjami staro˝ytnych zbiorów, jakie tu przechowywano. To zwiedzanie i oglàdanie niezwykle zainteresowa∏o Dachira i Supramatiego, a objaÊnienia i opowiadania przewodnika o pochodzeniu piramidy, Sfinksa i chramu, pogrzebanych pod ziemià jeszcze w czasach pierwszych dynastii, odkry∏o im dalekie horyzonty dotyczàce pochodzenia, w´drówek i rozproszenia ludzkoÊci. Ilekroç przewodnik ilustrowa∏ swoje opowiadanie, pokazujàc im drogocenne przedmioty, liczàce tysiàce lat, jak np. pokrytà pismem metalowà blaszk´, tylekroç obaj magowie doÊwiadczali dziwnego uczucia pobo˝nego zachwytu, chocia˝ dawno byli ju˝ oswojeni z oglàdaniem staro˝ytnoÊci. Po wieczerzy Supramati i i Dachir rozeszli si´ do swoich pokojów, gdy˝ ka˝dy z nich odczuwa∏ potrzeb´ samotnoÊci. Dusza ich cierpia∏a jeszcze szarpana cielesnymi wi´zami, które w ciàgu kilku lat przykuwa∏y ich do ˝ycia Êmiertelnej ludzkoÊci. Tego wieczoru Dachir by∏ smutny i zadumany. Sk∏oniwszy g∏ow´ na r´kach siedzia∏ nieruchomy. Odczuwa∏ dochodzàce do niego myÊli Edyty i t´sknota przygniata∏a go. Dotychczas nie zdawa∏ sobie dok∏adnie sprawy ze swego przywiàzania do tych dwu istot, które podobnie jak ciep∏e promienie o˝ywczego s∏oƒca, mign´∏y w jego d∏ugim, dziwnym, trudnym i samotnym ˝yciu. A w´ze∏ ten okaza∏ si´ teraz mocnym i nie mo˝na go by∏o zerwaç z ∏atwoÊcià. ZacieÊni∏ on i zwiàza∏ struny serca, które dêwi´cza∏y w obu kierunkach, podobne do elektrycznego przewodnika. To te˝ wy-
4
miana myÊli i uczuç nie ustawa∏a. Jak fale pieniàce si´ uderzajà o brzegi, tak i wzajemne myÊli ich uderza∏y o siebie. Dachir odczuwa∏ cierpienia Edyty, a ona znów, nie baczàc na koniecznoÊç, nie mog∏a pokonaç w∏asnych uczuç, nape∏niajàcych ca∏à jej istot´ i zag∏uszyç piekàcego bólu roz∏àki z ukochanym cz∏owiekiem. Ebramar tak dobrze pozna∏ serce cz∏owieka – nawet serce maga, ˝e ˝egnajàc si´ z Dachirem zaznaczy∏, i˝ dopóki czas i zaj´cia nie uspokojà w koƒcu zbola∏ej t´sknotà duszy, pozwala mu widywaç Edyt´ z dzieckiem w magicznym zwierciadle, a nawet z nià rozmawiaç. W tej chwili przypomnia∏y si´ Dachirowi s∏owa Ebramara, Êpiesznie wi´c przeszed∏ do laboratorium. Zbli˝ywszy si´ do wielkiego magicznego zwierciad∏a, wypowiedzia∏ formu∏y i nakreÊli∏ kabalistyczne znaki. Nastàpi∏o zwyk∏e zjawisko: powierzchnia instrumentu wzburzy∏a si´ i pokry∏a iskrami, a nast´pnie mg∏a si´ rozproszy∏a i jak najdok∏adniej, poprzez wielkie okno ujrza∏ wn´trze jednej z sal himalajskiego pa∏acu, w którym mieszka∏y siostry bractwa. By∏ to obszerny, rozkosznie umeblowany pokój, w g∏´bi którego, oko∏o ∏ó˝ka z muÊlinowymi zas∏onami, widoczne by∏y dwie ko∏yski przybrane jedwabiem i koronkami. Przed niszà, w której sta∏ ocieniony krzy˝em z∏oty kielich rycerzy Graala, kl´cza∏a Edyta. Mia∏a na sobie d∏ugà bia∏à tunik´, ubiór sióstr, a przecudnie rozpuszczone w∏osy owija∏y jà zupe∏nie jakby jedwabnym p∏aszczem. Przepi´kna twarzyczka Edyty lekko poblad∏a i zalana by∏a ∏zami, a przed jej duchowym wzrokiem unosi∏ si´ obraz Dachira. Lecz najwidoczniej walczy∏a z tà s∏aboÊcià, szukajàc w modlitwie wsparcia i pomocy, aby zape∏niç pustk´ powsta∏à po odjeêdzie ukochanego cz∏owieka. Mi∏oÊç przepe∏nia∏a ca∏à jej istot´, lecz uczucie to by∏o czyste, równie jak jej dusza; nie by∏o w nim ani cienia zmys∏owoÊci; pragn´∏a tylko chocia˝by rzadko, widywaç ubóstwianego cz∏owieka, s∏yszeç w ciszy nocnej g∏os jego i byç pewnà, ˝e on myÊli o niej i o dziecku. G∏´boki poryw ciep∏a i wspó∏czucia opanowa∏ Dachira. - Edyto! - wyszepta∏ cicho. Pomimo, i˝ dêwi´k szeptanych s∏ów by∏ bardzo s∏aby, jednak duchowy s∏uch m∏odej kobiety podchwyci∏ go ∏atwo; drgn´∏a i wsta∏a, odczuwszy obecnoÊç drogiej istoty. W tej˝e chwili zobaczy∏a Êwiat∏o, formujàce postaç przy pomocy znanego jej magicznego zwierciad∏a i w nim Dachira, uÊmiechajàcego si´ i wyciàgajàcego r´k´ na powitanie. Z okrzykiem radoÊci podbieg∏a i równie˝ wyciàgn´∏a do niego r´ce, wtem jednak zatrzyma∏a si´ zmieszana i g´sty rumieniec obla∏ jej twarz. - Moje myÊli przyzwa∏y ci´ Dachirze i byç mo˝e, przerwa∏y ci powa˝nà prac´. – O! wybacz mi mój drogi, mojà nieprzezwyci´˝onà s∏aboÊç. W dzieƒ pracuj´ i z uporem walcz´ z szarpiàcà mnie t´sknotà; brakuje mi ciebie tak jak powietrza, którym oddycham: wydaje mi si´, ˝e jak gdyby z tobà pozosta∏a cz´Êç mego jestestwa i cierpi´ z powodu tej otwartej rany. Wszyscy sà tu dla mnie bardzo dobrzy; studiuj´ obecnie nowà nauk´ odkrywajàcà mi cuda! Lecz nic mnie nie cieszy. Wybacz mi mojà s∏aboÊç, która czyni mnie niegodnà ciebie. - Nie mam ci nic do zarzucenia, dzielna moja bohaterko - skromna Edyto. Równie jak ty, cierpi´ wskutek naszej roz∏àki; lecz musimy podporzàdkowaç si´ nieomylnemu prawu naszego przeznaczenia, które nakazuje nam iÊç ciàgle naprzód i naprzód… Z czasem przeminie gwa∏townoÊç tej t´sknoty i wtedy b´dziesz o mnie myÊla∏a ze spokojnym uczuciem, oczekujàc naszego ostatecznego po∏àczenia si´. A dzisiaj zjawi∏em si´ w tym celu, aby ci´ pocieszyç wiadomoÊcià, ˝e Ebramar pozwoli∏ mi widywaç si´ z tobà codziennie; b´d´ wi´c odwiedza∏ ciebie i dziecko w takich jak teraz cichych, dobrych chwilach. B´dziemy ze sobà gaw´dzili, a ja postaram si´ byç twoim przewodnikiem i nauczycielem, uczyç ci´ i uspokajaç; ty zaÊ wiedzàc, ˝e znajduj´ si´ blisko, b´dziesz mniej cierpia∏a wskutek roz∏àki. W miar´ jak mówi∏, czarujàca twarzyszka Edyty zupe∏nie si´ przemienia∏a: lekko wychud∏e policzki pokrywa∏y si´ rumieƒcem, du˝e jej oczy b∏yszcza∏y szcz´Êciem, a g∏os dêwi´cza∏ radoÊcià. - O! dobroç Ebramara naprawd´ jest bezgraniczna! Jak˝e mam mu dzi´kowaç za takà ∏ask´, która powraca mi odwag´ i szcz´Êcie. B´d´ ˝y∏a teraz nadziejà ka˝dego nowego widzenia, a oglàdanie ciebie b´dzie dla mnie nagrodà za ca∏odziennà prac´.
5
Wszak wyjaÊnisz mi to, czego nie b´d´ mog∏a pojàç, a wp∏ywem swoim i wiedzà uspokoisz moje buntujàce si´ serce?... Nagle przerwa∏a, pobieg∏a do jednej z ko∏ysek, wzi´∏a z niej dziewczynk´ i pokaza∏a jà Dachirowi: - Popatrz, jak ona staje si´ coraz pi´kniejsza i jak jest do ciebie podobna: twoje oczy, twój uÊmiech. O, co ja bym pocz´∏a bez tego skarbu! - doda∏a, jaÊniejàc szcz´Êciem i nami´tnie przyciskajàc dzieci´ do piersi. Dziecko zbudzi∏o si´, lecz nie zap∏aka∏o, a poznawszy ojca z uÊmiechem wyciàgn´∏o do niego swoje ràczki. Dachir przes∏a∏ mu w powietrzu poca∏unek. - Ta dziecina jest naprawd´ czarujàca - powiedzia∏ z uÊmiechem. Mówisz, ˝e jest podobna do mnie, a mnie si´ zdaje, ˝e to twój najwierniejszy obraz. A kiedy Edyta u∏o˝y∏a znowu dziecko, które zaraz usn´∏o, Dachir zapyta∏: - Jak si´ ma Ajravana? MyÊl´, ˝e jutro Supramati tak˝e zechce odwiedziç syna. - I dobrze uczyni, gdy˝ dziecko bardzo si´ smuci, a o˝ywia si´ tylko wtedy, kiedy widzi matk´; nazywa jà nawet po imieniu i wyciàga do niej ràczki. Biedny maleƒki mag! Pogaw´dziwszy prawie godzin´, Dachir rzek∏: - Czas ju˝ po∏o˝yç si´ i zasnàç, droga Edyto. Teraz, kiedy zobaczy∏aÊ mnie i wiesz, ˝e spotkamy si´ znów zanied∏ugo, mam nadziej´, ˝e wzburzenie przejdzie, a sen uspokoi i pokrzepi ci´. - Ach! Jak szybko minà∏ czas z tobà - westchn´∏a Edyta. - Id´ ju˝ spaç - doda∏a pos∏usznie, udajàc si´ na spoczynek, a ty nie odchodê, dopóki nie zasn´. Dachir serdecznie si´ rozeÊmia∏ i pozosta∏ u swojego cudownego okna; gdy si´ ju˝ po∏o˝y∏a do ∏ó˝ka, podniós∏ r´k´ i z palców jego rozla∏ si´ b∏´kitnawy blask, który otuli∏ Edyt´ jakby promienistym p∏aszczem. A kiedy Êwiat∏o zgas∏o i mg∏a si´ rozwia∏a, m∏oda kobieta spa∏a ju˝ mocno zdrowym, pokrzepiajàcym snem. W tym czasie, w którym opisane wy˝ej zjawisko trwa∏o w pokoju Dachira, Supramati le˝àc na ∏ó˝ku zaduma∏ si´ o przesz∏oÊci. Dawno ju˝ tak nie przygniata∏ jego duszy nieub∏agany wyrok przeznaczenia, który pozwoli∏ mu pokochaç coÊ, jakby w∏aÊnie dlatego, aby mu je zaraz odebraç. Wsta∏, usiad∏ przy stole i zabra∏ si´ do odczytywania i porzàdkowania staro˝ytnych papirusów, jakie otrzyma∏ rano od towarzysza podró˝y, a które mia∏y byç niezwykle interesujàcymi i ciekawymi dokumentami. Z przyzwyczajenia stara∏ si´ odp´dziç i zag∏uszyç ci´˝kie myÊli. Lecz zaledwie rozpoczà∏ odczytywaç pierwsze wyrazy, gdy nagle drgnà∏ i wyprostowa∏ si´; jego subtelny s∏uch pochwyci∏ lekki szum, podobny do szelestu skrzyde∏, uderzajàcych o coÊ niewiadomego, równoczeÊnie w powietrzu da∏ si´ s∏yszeç dr˝àcy, pe∏en boleÊci, ˝a∏osny dêwi´k, jakby t∏umione ciche ∏kanie. - Olga?! Ona mnie szuka! - wyszepta∏ cicho Supramati, zrywajàc si´ z miejsca. - Biedna! Smutek jà oÊlepia i zniewala, a niedoskona∏oÊç staje murem mi´dzy nami... Ujà∏ swe magiczne ber∏o, wirowa∏ nim przez chwil´ w powietrzu, a póêniej nakreÊli∏ na pod∏odze ko∏o, które si´ odznaczy∏o ognistym pasem i utworzy∏o lini´ ognia; nast´pnie wykona∏ ruch, jakby przecinajàc ber∏em atmosfer´ i nad ko∏em pojawi∏o si´ Êwiat∏o, a przeêroczysta, b∏´kitnawa, widoczna w tej przestrzeni zjawa, otoczona by∏a jakby galaretowatym gazem, który dr˝a∏ i potrzaskiwa∏. Na Êrodku ko∏a, ukaza∏ si´ teraz b∏´kitnawo-szarawy ludzki cieƒ, który si´ szybko zg´szcza∏ i ucieleÊnia∏, przyjmujàc okreÊlonà form´ i barw´ ludzkiego cia∏a. By∏a to Olga. Na jej pi´knym obliczu zastyg∏ wyraz t´sknoty i ˝alu; bojaêliwe, lecz jaÊniejàce blaskiem szcz´Êcia oczy wpatrzone by∏y w tego, który by∏ jej ziemskim bogiem. Przeêroczyste cia∏o zjawy poch∏ania∏o wychodzàce z Supramatiego obfite strumienie Êwiat∏a i ciep∏a i przybiera∏o coraz bardziej ˝ywy wyglàd i jaskrawà pi´knoÊç; jaÊniejàcy nad czo∏em p∏omieƒ oÊwieca∏ rysy twarzy i pysznà z∏ocistà mas´ w∏osów. Powoli zjawa przybra∏a postaç i rysy ˝ywej kobiety i Olga b∏agalnie wyciàgn´∏a z∏o˝one r´ce do Supramatiego, który patrzy∏ na nià z mi∏oÊcià i zarazem z wymówkà. Olgo! Olgo! Gdzie twoje przyrzeczenie, ˝e b´dziesz m´˝nà i silnà, ˝e b´dziesz pracowa∏a i doskonali∏a si´ ziemskimi doÊwiadczeniami. Pe∏na t´sknoty b∏àkasz si´ w przestworzach jak cierpiàcy duch, nape∏niajàc powietrze swoimi j´kami. Ty, ˝ona maga! Nie zapominaj, biedna moja Olgo, ˝e oczekuje ci´
6
wiele pracy w celu wzbogacenia swego rozumu, rozwini´cia wszystkich si∏ i zdolnoÊci duszy, abym móg∏ otrzymaç prawo wprowadzenia ci´ w nowy Êwiat, dokàd wiedzie mnie przeznaczenie moje. W g∏osie jego dêwi´cza∏a delikatna surowoÊç i oblicze Olgi przyj´∏o wyraz wstydliwej bojaêni dziecka, które czuje si´ winnym. - Wybacz mi mojà s∏aboÊç, Supramati, lecz doprawdy, tak ci´˝ko jest przebywaç z dala od ciebie i uÊwiadamiaç sobie przeszkod´ nie pozwalajàcà zbli˝aç si´ ku tobie. - W miar´, jak b´dziesz si´ doskonali∏a, przeszkoda ta b´dzie si´ zmniejszaç, a w koƒcu zupe∏nie zniknie. Lecz mówi∏em ci ju˝, ˝e musisz si´ oczyszczaç i pracowaç w przestworzach! W ziemskiej atmosferze, przepe∏nionej cierpieniami i przest´pstwami, jest wiele pracy dla ducha o czystych i szlachetnych zamiarach. - O, ja jestem pe∏na dobrych ch´ci! PoÊlij mnie na ziemi´ w nowym ciele, choçby nawet na najci´˝sze doÊwiadczenia, a pokornie i cierpliwie znios´ wszystkie cierpienia, wszelkà walk´ i opuszczenie, gdy˝ chc´ uczyniç si´ godnà post´powania za tobà; a mo˝e wreszcie zapomn´, przynajmniej na pewien czas, o tym bezgranicznym szcz´Êciu, którym si´ upaja∏am. Wargi jej drga∏y, a ∏zy jà d∏awi∏y. Supramati nachyli∏ si´ nad zjawà i rzek∏ ∏agodnie: - Nie smuç si´, moje droga! Przecie˝ nie mam zamiaru czyniç ci wyrzutów za twojà bezgranicznà mi∏oÊç, gdy˝ jest mi nad wyraz drogà i ja ciebie te˝ kocham. Lecz nie mo˝na pozwoliç, aby uczucie ca∏kowicie zaw∏adn´∏o nami. Bàdê pe∏na wiary i ufaj mi, ˝e ani na chwil´ nie trac´ ciebie z oczu i b´d´ ci´ równie˝ strzeg∏ w czasie twoich doÊwiadczeƒ; jednak˝e powinnaÊ wyçwiczyç, wydoskonaliç i wykorzystaç swoje umys∏owe i duchowe si∏y, tym bardziej, ˝e sà one naprawd´ pot´˝ne. JesteÊ przecie˝ mojà uczennicà i otrzymanà ode mnie wiedz´ i si∏´ zu˝ytkuj na pomoc dla ludzi; wybierz z poÊród nich takich, których mo˝esz skierowaç ku dobru, postaraj si´ dowieÊç im nieÊmiertelnoÊci duszy i wpoiç odpowiedzialnoÊç za pope∏nione czyny; nauczaj, poznawaj prawa niewidzialnych si∏, które pozwolà ci chroniç Êmiertelnych braci twoich i pomagaç im. Nast´pnie Supramati otworzy∏ ma∏à skrzynk´, wyjà∏ z niej odrobin´ jakby fosforyzujàcej masy, z której utoczy∏ kulk´ i poda∏ jà duchowi. - Teraz wpatrz si´ we mnie dobrze. Ja jestem tutaj; nie utraci∏aÊ mnie wcale i jak widzisz, dusze nasze znajdujà si´ w ciàg∏ym kontakcie, a przy pomocy tej kulki b´dziesz mia∏a mo˝noÊç odwiedzania mnie, lecz dopiero wtedy, gdy godnie zu˝yjesz czas na prac´ i doÊwiadczenia, a nie jak dotychczas, na nierozumne j´ki i ˝ale. Z dzieci´cà naiwnoÊcià weso∏o schwyci∏a Olga podanà jej kuleczk´. A nast´pnie podnios∏a na Supramatiego swoje du˝e, pe∏ne blasku oczy i sm´tnie si´ uÊmiechajàc wyszepta∏a l´kliwie: - Spe∏ni´ wszystko co powiedzia∏eÊ; b´d´ szuka∏a poÊrednika, a˝eby pracowaç, a nie skar˝yç si´; ale poca∏uj mnie, a wówczas b´d´ pewnà, ˝e nie gniewasz si´ na mnie za to, i˝ ˝ona maga jak ˝ebraczka, b∏àdzi wokó∏ utraconego raju. - A teraz, moja niepoprawna grymaÊnico, idê i wype∏nij swoje obietnice. B∏ogos∏awi´ ci´; je˝eli b´dzie ci potrzebna moja pomoc, myÊlà przywo∏aj mnie, a odpowiedê moja dojdzie do ciebie w postaci ciep∏ego o˝ywczego pràdu. Uczyni∏ kilka passów i duch szybko zdematerializowa∏ si´, sta∏ si´ znów przeêroczystym i jak k∏àb pary, zniknà∏ w przestrzeni. Supramati usiad∏ z powrotem przy stole, odsunà∏ na bok roz∏o˝one na nim staro˝ytne r´kopisy, wspar∏ g∏ow´ na r´kach i g∏´boko si´ zamyÊli∏. Dopiero r´ka dotykajàca jego ramienia wyrwa∏a go z zadumy. Podniós∏szy g∏ow´, spotka∏ przyjacielskie spojrzenie Dachira. - Olga by∏a u ciebie. Biedna! Roz∏àka z tobà jest zbyt ci´˝ka dla niej, ale myÊl´, ˝e silna mi∏oÊç wesprze jà w doÊwiadczeniach i wzniesie do twego poziomu - rzek∏ Dachir. Nast´pnie opowiedzia∏ o widzeniu si´ z Edytà i doda∏: - Przyjdê jutro, kiedy b´d´ rozmawia∏ z Edytà, gdy˝ jak mi mówi∏a, Ajravana bardzo t´skni i z pewnoÊcià si´ ucieszy, widzàc ci´. Biedne maleƒstwo, tak nagle pozbawione ojca i matki! I obaj westchn´li. Kto wie, czy w g∏´bi duszy magów nie zbudzi∏y si´ w tej chwili uczucia, które przenikajà i wzruszajà zwyk∏ych Êmiertelników?…
7
ROZDZIA¸ II
Przeznaczony dla odpoczynku czas sp´dzali teraz na szczegó∏owym zwiedzaniu i oglàdaniu niezwyk∏ego miejsca swego pobytu oraz zaznajamianiu si´ z niezmiernie ciekawymi zbiorami. Nocà, kiedy w pokoju Dachira otwiera∏o si´ tajemnicze okno do mieszkania Edyty, Supramati równie˝ przychodzi∏ pogaw´dziç z m∏odà kobietà i popatrzeç na syna. RadoÊç dziecka wyciàgajàcego niecierpliwie do niego ràczyny i ˝al, ˝e móg∏ dosi´gnàç ojca - budzi∏y w jego sercu szcz´Êcie i smutek zarazem. SpoÊród nowych znajomych szczególnie dwóch przypad∏o im do serca. Pierwszy z nich - by∏ to mag z jednym promieniem, pi´kny, m∏ody cz∏owiek, w kwiecie wieku, o zamyÊlonym obliczu, imieniem Kleofas. W czasie zwiedzania i oglàdania staro˝ytnych kolekcji, poÊród których znajdowa∏y si´ wzory i okazy pomników, tak znakomitych jak i zupe∏nie nieznanych, lecz wyró˝niajàcych si´ architekturà i ornamentacjà, Supramati zwróci∏ uwag´ na cudownej roboty model Êwiàtyni w greckim stylu. - To jest Êwiàtynia Sarapisa w Aleksandrii, a model mojej roboty - objaÊni∏ z ci´˝kim westchnieniem Kleofas. - By∏em niegdyÊ kap∏anem Sarapisa i - doda∏ po chwili - Êwiadkiem dzikiego pogromu i zburzenia tego dziwnego arcydzie∏a kunsztownej architektury, uÊwi´conego modlitwami tysi´cy ludzi. Dachir i Supramati ograniczyli si´ do tego, ˝e z wielkim wspó∏czuciem uÊcisn´li mu r´k´; a wieczorem, kiedy wszyscy trzej zebrali si´ w pokoju Kleofasa na pogaw´dk´, Supramati zapyta∏, czy nie zechcia∏by i czy nie ci´˝ko mu b´dzie opowiedzieç im dzieje swej przesz∏oÊci. - Ale˝ przeciwnie! - odrzek∏ ten˝e z uÊmiechem. – B´dzie mi bardzo przyjemnie prze˝yç znów z przyjació∏mi odleg∏à przesz∏oÊç, która dziÊ nie napawa mnie ju˝ ostrym bólem. PomyÊlawszy przez chwil´, rozpoczà∏: Urodzi∏em si´ w epoce upadku naszej staro˝ytnej religii; nowa wiara Wielkiego Proroka z Nazaretu podbija∏a Êwiat. Lecz wieczna prawda mi∏oÊci i Êwiat∏a g∏oszona przez Boga, by∏a ju˝ ska˝ona i oszpecona dzikim zabobonem ˝àdnym krwi, którego objawy na pewno srogo i surowo pot´pi∏by Syn Bo˝y, pe∏en pokory, ∏aski i mi∏osierdzia. Lecz rzeczy tych nie rozumia∏em jeszcze w tym burzliwym okresie walki. By∏em wówczas takim samym nami´tnym czcicielem Sarapisa, jak inni - a Chrystusa i chrzeÊcijan nienawidzi∏em z takà zaci´toÊcià, jak oni nas. Tak, moi przyjaciele, historia Ozyrysa, zabitego przez Tyfona, który rozrzuci∏ po obliczu ziemi okrwawione szczàtki boga Êwiat∏a, jest stara jak Êwiat i przetrwa na pewno do koƒca dni jego. Ludzie nie walczà mi´dzy sobà wzajemnie i nie profanujà Niepoj´tego Stwórcy wszechÊwiata i jedynà Jego prawd´, którà naiwnie wyobra˝ajà sobie, ˝e mogà zamknàç Go wy∏àcznie w swoim wyznaniu z krzywdà dla wszystkich pozosta∏ych religii? Ich bratobójcza nienawiÊç i religijne wojny, czy˝ nie jest to w∏aÊnie rozrzucanie okrwawionych cz∏onków Bóstwa? Lecz powracam do swej historii. Jako syn Arcykap∏ana wychowywa∏em si´ przy Êwiàtyni i ju˝ od najm∏odszych lat s∏u˝y∏em Bogu. By∏y to ci´˝kie czasy. My, “pogaƒscy kap∏ani”, jak nas nazywano, byliÊmy wzgardzeni, nienawidzeni i przeÊladowani; myÊl, ˝e zniszczenie, któremu ulega∏y nasze Êwiàtynie - dotknie kiedyÊ i Êwiàtyni´ Sarapisa - doprowadza∏a mnie do rozpaczliwej wÊciek∏oÊci. I straszny ten dzieƒ nasta∏... Kleofas milcza∏ przez chwil´, a potem wskaza∏ r´kà na umieszczonà przy ∏ó˝ku kolumienk´, na której sta∏a statuetka ze s∏oniowej koÊci. - Oto, moi przyjaciele, statua Boga w miniaturze; daje ona przybli˝one poj´cie idealnej pi´knoÊci i prawdziwie boskiego wyrazu, który genialny artysta potrafi∏ nadaç temu obliczu. Teraz, oczywiÊcie, ∏atwo pojmiecie co prze˝ywa∏em, widzàc jak szydercza r´ka fanatyka podnios∏a topór, aby to niezrównane dzie∏o sztuki rozbiç i zgruchotaç, jak jakiÊ niepotrzebny kloc. Wielu z naszych kap∏anów w dniu tym zabito, a mnie cudem tylko uratowa∏ przypadek, czy te˝ przeznaczenie.
8
Jako ci´˝ko rannego, towarzysze przenieÊli mnie do jednego z przyjació∏ mego ojca - uczonego, który mieszka∏ samotnie na skraju miasta. Tam przyszed∏em do siebie i wyzdrowia∏em, lecz równoczeÊnie z ˝yciem powróci∏a straszna ÊwiadomoÊç okropnego zdarzenia; Êwiàtynia Sarapisa, zburzona i zniszczona a˝ do fundamentów, przesta∏a w ogóle istnieç. Nie potrafi´ ju˝ dziÊ opisaç, jaka rozpacz opanowa∏a wówczas mojà dusz´. Poczàtkowo poÊwi´ci∏em si´ wy∏àcznie tworzeniu planów zemsty; a kiedy zrozumia∏em niemo˝noÊç ich urzeczywistnienia, wpad∏em w czarnà melancholi´ i postanowi∏em skoƒczyç samobójstwem. Pewnego razu, wieczorem, poszed∏em do swego opiekuna i b∏aga∏em, aby da∏ mi trucizny. - Nie mog´ ju˝ s∏u˝yç memu Bogu, a patrzeç jak haƒbià i poni˝ajà wszystko, co ubóstwia∏em, jest ponad moje si∏y; chc´ umrzeç. Starzec wys∏ucha∏ mnie w milczeniu, po czym wyjà∏ z szafy kubek i wla∏ w niego kilka kropel jakiegoÊ p∏ynu, podobnego do p∏ynnego ognia. Nast´pnie, podajàc mi ów kubek, rzek∏ z zagadkowym uÊmiechem: - Pij i umrzyj dla wszystkiego, co ju˝ zniszczone; a zmartwychwstaƒ, ˝eby czciç i s∏u˝yç Bóstwu, w które wierzysz i któremu oddajesz pok∏ony... Wypi∏em i upad∏em jak podci´ty... Ocknà∏em si´ ju˝ tutaj; pe∏en si∏, otoczony ciszà, spokojem i nowymi przyjació∏mi - poÊwi´ci∏em si´ nauce, które jedynie rozwiàzaç mo˝e otaczajàce nas wielkie i straszne problemy. I ˝yj´ tu ju˝ d∏ugie wieki poch∏oni´ty pracà i zapominam nawet, ˝e gdzieÊ tam istnieje jeszcze drugi Êwiat, w którym rodzà si´ i umierajà ca∏e pokolenia przemijajàcej ludzkoÊci... Drugi adept, z którym Dachir i Supramati zaprzyjaênili si´, by∏ tak˝e w kwiecie si∏, nieznanej rasy, o miedziano-czerwonej barwie twarzy i du˝ych, ciemnych jak przepaÊç, oczach. Nazywano go Tlawatem. Historia jego ˝ycia uczyni∏a na s∏uchaczach g∏´bokie wra˝enie... Omal nie z zabobonnym uczuciem patrzyli na t´ prawie legendarnà istot´ - ˝ywego przedstawiciela wielkiej, czerwonej rasy Atlantów, którego noga stàpa∏a po ziemi pozosta∏ej z resztki olbrzymiego kontynentu; pami´ç, o którym zachowa∏a si´ pod imieniem wyspy Posejdona. Umówiono si´, ˝e co wieczór, po dziennej pracy, b´d´ kolejno schodziç si´ na pogaw´dk´ w pokoju jednego z przyjació∏. Rozmowa z Tlawatem by∏a najciekawsza; w ustach ˝yjàcego Êwiadka tej bajkowej przesz∏oÊci historia zaginionego kontynentu nabiera∏a szczególnej ˝ywotnoÊci. I ciemne oczy Atlanta jaÊnia∏y dziwnym blaskiem, kiedy opisywa∏ okropne katastrofy, które rozbi∏y jego kontynent; katastrof tych wprawdzie osobiÊcie nie widzia∏, lecz wspomnienie ich dochowa∏o si´ ˝ywe i jasne w pami´ci jemu wspó∏czesnych. Z odcieniem szczególnej, rozbudzonej wspomnieniami narodowej dumy, opisywa∏ Tlawat z∏otobramny gród - stolic´ olbrzymiego paƒstwa, zatopionà ju˝ w jego czasach; pozosta∏y jednak po niej plany, widoki i szczegó∏owe opisy w Êwiàtyni, w której Tlawat otrzyma∏ wtajemniczenie, a nast´pnie wraz z kilku innymi s∏ugami tej Êwiàtyni wyemigrowa∏ do Egiptu, jeszcze przed przewidzianym przez adeptów geologicznym przewrotem, majàcym zatopiç wysp´ Posejdona. Jest oczywiÊcie jasne i zrozumia∏e, ˝e najbardziej interesowa∏a i pobudza∏a ich ciekawoÊç historia pierwotnego Egiptu i piramidy, w której obecnie mieszkali oraz Sfinksa i pogrzebanej pod piasakami Êwiàtyni. Tlawat oblicza∏, ˝e te pomniki wzniesione przez wtajemniczonych, którzy wyemigrowali z Atlantydy - majà ju˝ oko∏o 20 tysi´cy lat. Ci wysiedleƒcy stworzyli tak˝e ten podziemny Êwiat, w którym obecnie mieszkajà, oddawszy go wy∏àcznie sprawom wtajemniczenia i tu równie˝ przechowujà pot´˝ne talizmany, chroniàce od kataklizmów kosmicznych. Czas przeznaczony na odpoczynek szybko up∏ywa∏ i pewnego ranka, po odbytej modlitwie w Êwiàtyni, rycerze Graala zostali wezwani do Najwy˝szego Hierofanty. Czcigodny starzec przyjà∏ ich siedzàc za sto∏em zawalonym zwojami papirusów i poprosiwszy, aby usiedli, zwróci∏ si´ do nich przyjacielskim tonem: - Wezwa∏em was, moje dzieci, aby wspólnie ustaliç program waszych zaj´ç. NauczyliÊcie si´ ju˝ bardzo wiele, lecz... na drodze, po której idziemy, mamy obszar zagadnieƒ i nauk prawie nieskoƒczony. Proponuje, byÊcie zaj´li si´ teraz poznaniem nieznanej wam wielkiej przestrzeni naszego systemu s∏onecznego. Za konieczne tak˝e uwa˝am, abyÊcie zapoznali si´ z planetarnym ∏aƒcuchem, jak równie˝ z psy-
9
chicznymi i fizycznymi wp∏ywami planet widzialnych i niewidzialnych, oddzia∏ywujàcych na naszà ziemi´. JednoczeÊnie poznacie w∏aÊciwoÊci praw kosmicznych, rzàdzàcych naszym systemem s∏onecznym. Ta “geografia” dost´pnej nam przestrzeni jest bardzo interesujàca i otworzy przed wami nieoczekiwane horyzonty - nowy obszar nieskoƒczonej przemàdroÊci Najwy˝szej Istoty. Dachir i Supramati oÊwiadczyli, ˝e we wszystkim podporzàdkowujà si´ postanowieniom swego nauczyciela i przewodnika, i otrzymawszy pierwsze wskazówki wraz z niezb´dnym materia∏em - jeszcze tego samego dnia, z w∏aÊciwym sobie zapa∏em, wzi´li si´ do pracy. Dla zwyk∏ego Êmiertelnika czas jest brzemieniem rozgoryczeƒ i braków w przesz∏oÊci, ci´˝kich trosk i k∏opotów w teraêniejszoÊci, niepewnoÊci i pragnieƒ w przysz∏oÊci. Spokój i cisza, tak cenione przez uczonych, wydajà si´ nudnymi dla istoty niedoskona∏ej i bezmyÊlnej, która uwa˝a czas za wielkiego i okrutnego tyrana, je˝eli nie mo˝e go zape∏niç niskimi rozrywkami, intrygami i nigdy niezaspokojonymi nami´tnoÊciami. A ta burza wzajemnej nienawiÊci, pró˝nej zazdroÊci i dzikich ˝àdz, wstrzàsa i miota mikrokosmosem, który si´ zwie ludzkim organizmem i niszczy go podobnie, jak trz´sienia ziemi niszczà fizyczny Êwiat. W purpurowym oceanie krwi p∏ynàcym w ˝y∏ach naszych unoszà si´ tysiàce maleƒkich Êwiatów, na których odzwierciedlajà si´ burze serca ludzkiego, przekazujàc im nasze instynkty, uczucia i cierpienia, zachcianki i ˝àdze. Gdyby obdarzone jasnowidzeniem oko cz∏owieka mog∏o widzieç spustoszenia jakie czyni ka˝da moralna burza w jego duszy w przyst´pie gniewu!... Tam, w tej burzàcej si´ krwi dokonujà si´ katastrofy podobne do kosmicznych; miliony komórek i kuleczek - ginà, zatopione, spalone, a pozosta∏e resztki zmar∏ych mikroskopijnych organizmów, wyrzucone przez cia∏o, unoszà si´ w powietrzu jako zarazki; zaÊ wyczerpany wewn´trznym wstrzàsem cz∏owiek odczuwa wtedy ci´˝ar, s∏aboÊç i rozpacz. Cz∏owiekowi zaÊ oczycszczonemu i pracujàcemu duchem, wschód i zachód s∏oƒca wskazujà tylko, ˝e zaczyna si´ i koƒczy dzieƒ pracy. Âwiat ducha - kontemplacja, modlitewny zachwyt, stwarzajàce pe∏en b∏ogos∏awieƒstwa spokój, dajàcy cz∏owiekowi fizyczne i duchowe zdrowie; nic nie màci rzàdzàcego nim wewn´trznego Êwiata i dra˝niàce powiewy otaczajàcego go ludzkiego mrowiska, nie wywierajà na niego ˝adnego wp∏ywu. W zadziwiajàco czystej i harmonijnej atmosferze piramidy, Supramati z Dachirem szybko odzyskali naruszonà przez ˝ycie w Êwiecie duchowà równowag´ i z w∏aÊciwà sobie gorliwoÊcià wzi´li si´ do ci´˝kiej pracy. Kierownikiem w ich nowych pracach i nauce by∏ hierofant Syddarta - z wyglàdu m∏ody cz∏owiek, choç przesz∏oÊç jego gubi∏a si´ w mglistej g∏´bi wieków; z w∏aÊciwymi wy˝szej istocie: sztukà i cierpliwoÊcià, potrafi∏ on powoli przekazywaç swojà olbrzymià wiedz´ dwóm m∏odszym braciom, cieszàc si´, ˝e darzy ich nowym Êwiat∏em, a kiedy wyra˝ali mu swojà szczerà wdzi´cznoÊç, nieodmiennie odpowiada∏: - Nic mi nie zawdzi´czacie, moi bracia, gdy˝ po prostu daj´ wam to, co sam niegdyÊ otrzyma∏em, a co z kolei i wy równie˝ oddacie innym braciom, którzy podobnie jak i my, podnoszà si´ po drabinie doskona∏oÊci; wiedza moja, tak wielka zdaniem waszym - jest niczym w porównaniu z ogromem, jaki pozosta∏ nam jeszcze do nauczenia si´ i poznania. Jednak˝e, pomimo gorliwoÊci obu magów, niewyczerpanej energii, nadziei na przysz∏oÊç i wsparcia Ojca Niebieskiego - chwilami opanowywa∏a ich, je˝eli ju˝ nie rozpacz, to s∏aboÊç. Zdarza∏o si´ to szczególnie wtedy, kiedy jakaÊ nowa prawda na podobieƒstwo oÊlepiajàcej b∏yskawicy, ods∏ania∏a osza∏amiajàcej wielkoÊci horyzonty, arkany wszechÊwiata, których istnienia dotàd nawet nie podejrzewali. Z uczuciem mglistej t´sknoty, obaj magowie zapytywali siebie czy istnieje cel, a przede wszystkim kres ca∏ej tej wiedzy, nie majàcej granic jak sama nieskoƒczonoÊç? Czy dojdà oni do tego, aby poznaç wszystko, pojàç i w swoim n´dznym mózgu pomieÊciç tak olbrzymià wiedz´? Pewnego razu Syddarta podchwyci∏ u swoich uczniów chwil´ podobnej s∏aboÊci, a kiedy na jego zapytanie, Dachir i Supramati w odpowiedzi wyrazili mu swoje wàtpliwoÊci i obawy, uczony z wymówkà
10
pokr´ci∏ g∏owà: - Dziwi´ si´, moje dzieci, i˝ wy, magowie o dwóch promieniach, do tego czasu nie zrozumieliÊcie, ˝e w niezniszczalnej psychicznej iskrze, stworzonej przez Najwy˝szà Istot´, kryje si´ zaczàtek Jego wiedzy i Jego mocy, a ca∏e zadanie polega jedynie na tym, ˝eby rozwinàç i wydoskonaliç te bogactwa. Na ka˝dym wy˝szym stopniu osiàgni´tej wiedzy, w mózgu tworzy si´ nowy oÊrodek ognia - ognisko ÊwiadomoÊci i si∏y. I ten˝e sam mózg, który na ni˝szych szczeblach drabiny rozwoju, przedstawia∏ po prostu mas´ bezw∏adnej materii, z nielicznymi, ledwie przenikajàcymi go elektrycznymi niçmi - staje si´ poniekàd oddzielnym Êwiatem, posiadajàcym si∏´ dynamicznego laboratorium, zdolnym kierowaç ˝ywio∏ami i stwarzaç Êwiaty. Otó˝ w∏adaç takà pot´gà i pozostawaç równoczeÊnie pokornym, z nabo˝eƒstwem oddajàc na us∏ugi boskiej woli zdobytà ÊwiadomoÊç i wiedz´ - jest w∏aÊnie najwy˝szym zadaniem i obowiàzkiem magów, jedynà dozwolonà im ambicjà. Pewnego razu, skoƒczywszy objaÊnienia o skomplikowanym, trudnym i wielkim zagadnieniu formowania si´ Êwiatów, Syddarta zauwa˝y∏ z uÊmiechem: - Sàdz´, moje dzieci, ˝e b´dzie wam przyjemnie o˝ywiaç muzykà t´ suchà, pomimo jej wielkich celów, prac´? Sztuka, to jest ga∏àê magii, a je˝eli dotàd pomijaliÊcie jà i zaniedbywaliÊcie, ze wzgl´du na inne skomplikowane zaj´cia, to teraz nadszed∏ czas zbadaç i poznaç t´ wielkà si∏´, gdy˝ dêwi´czy w niej boska myÊl... - Odgad∏eÊ nasze pragnienia, nauczycielu - odpowiedzia∏ z o˝ywieniem Supramati. - My obaj z przyjacielem, po prostu uwielbiamy muzyk´ jako dar niebios, budzàcy zachwyt, podnoszàcy i radujàcy cz∏owieka. Lecz rzeczywiÊcie nie studiowaliÊmy jej dotychczas jako nauki magicznej. - PoÊwi´cicie i jej cz´Êç czasu. Magowie waszego stopnia muszà znaç chemiczny sk∏ad dêwi´ku i wibracji, a tak˝e rozmiary tej si∏y. Ludzie zwykli, o nierozwini´tych zmys∏ach, chocia˝ poddajà si´ czarowi muzyki, nie majà ˝adnego poj´cia o ró˝norodnoÊci wywo∏ywanych przez nià zjawisk. W arsenale maga, muzyka to - jeszcze jedna pot´˝na broƒ. - Znam dotàd tylko powszechne prawo, które nas poucza, ˝e harmonijne wibracje uspokajajà, skupiajà i o˝ywiajà, a chaotyczne i nieharmonijne dzia∏ajà rozstrajajàco: wywo∏ujà burze, trz´sienia ziemi itd. Nast´pnie, wiadomo mi równie˝, ˝e wibracje muzyczne mogà uspokoiç lub rozbudziç ludzkie nami´tnoÊci i nawet oddzia∏ywaç na zwierz´ta. Oto wszystko, co wiemy z tej dziedziny - zauwa˝y∏ Dachir. - OczywiÊcie. Lecz musicie nauczyç si´ tak˝e kierowaç Êwiadomie tà wszechmocnà dêwignià, umieç stosowaç i rozró˝niaç rytm, kompozycje i gradacje wibracyjnej si∏y harmonii, stosownie do tego, czy chcecie zahamowaç astralny pràd i wstrzymaç chaotyczne ˝ywio∏y lub odwrotnie - wywo∏aç je i daç im swobod´ dzia∏ania. Nie próbowaliÊcie jeszcze, za poÊrednictwem wibracji tworzenia niebezpiecznych trucizn lub wywo∏ywania uzdrowieƒ, które profani nieodmiennie uznajà za “cudowne”, albo te˝ zap∏adniaç ziemi´, lecz nie formu∏ami, czy pierwotnà esencjà, a muzykà; albowiem wszystko porusza si´ przez wibracje i dzi´ki nim utrzymuje równowag´. Wokó∏ profana ca∏a przyroda dêwi´czy, pachnie i mieni si´ tysiàcami barw, a on nie zdaje sobie z tego sprawy, poniewa˝ nie widzi i nie partycypuje w niewidzialnym Êwiecie. - A teraz pójdêmy - rzek∏ Syddarta, wstajàc. - Dam wam mo˝noÊç us∏yszenia magicznej muzyki i wprowadz´ was w astralny Êwiat, gdzie ujrzycie prac´ harmonijnych wibracji. Podobnie jak magnes przyciàga ˝elazo, tak i dêwi´ki przyciàgajà odpowiednie dêwi´ki, a harmonijne fale skupiajà si´ w coraz pot´˝niejsze wibracje. Zadaniem waszym b´dzie nauczyç si´: mierzyç, wa˝yç, stosowaç i regulowaç t´ si∏´. Hierofant powiód∏ swoich uczniów do sali muzycznego wtajemniczenia. By∏a to zupe∏nie ciemna, okràg∏a, lecz obszerna grota. Obdarzeni jasnowidzeniem magowie, rozsiedli si´ na niskich krzes∏ach, a Syddarta wzià∏ kryszta∏owà lir´ i rzek∏ z uÊmiechem: - Zamknijcie wasz wzrok duchowy i patrzcie, jakie to Êwiat∏o wywo∏uje muzyka. Po chwili rozleg∏y si´ silnie wibrujàce i dziwnie modulowane dêwi´ki; nast´pnie mignà∏ w mroku ognisty promieƒ i momentalnie rozsypa∏ si´ na miliony ró˝nobarwnych iskier. W miar´ tego, jak muzyka rozbrzmiewa∏a g∏oÊniej, a dêwi´ki stawa∏y si´ pe∏niejsze i pot´˝niejsze, -
11
iskry sypa∏y si´ i krzy˝owa∏y na kszta∏t spadajàcych gwiazd, tworzàc fantastyczne i ró˝norodne rysunki geometryczne. Fajerwerk ten przeszed∏ po chwili w strumienie t´czowych blasków, które padajàc na ziemi´, rozsypywa∏y si´ na tysiàce Êwietlistych kropel, szumiàc jak wzburzona woda. Nagle grota rozjaÊni∏a si´ oÊlepiajàcym blaskiem, a w powietrzu rozprzestrzeni∏ si´ odurzajàco silny, lecz przyjemny aromat. Hierofant przerwa∏ na chwil´ i opuÊci∏ lir´. Dachir i Supramati, jakby nagle przebudzeni, spojrzeli wokó∏ i z trudem dostrzegli, ˝e z jednej strony groty znajdowa∏a si´ jak gdyby niewielka polana. Syddarta wskaza∏ na nià r´kà i zaczà∏ graç na nowo. P∏yn´∏a teraz inna melodia; oÊlepiajàce Êwiat∏o poblad∏o przyjmujàc zielonkawy odcieƒ, a ziemia sta∏a si´ tak przeêroczysta, ˝e by∏o w niej widaç jasno i dok∏adnie nasiona i zarodki. Nagle te ró˝nobarwne ogniki zacz´∏y jakby wciskaç si´ w ziemi´ i wnikaç w widoczne zarodki; i w miar´ tego, jak si´ wzmaga∏a si∏a harmonijnych wibracji na powierzchni´ gleby zacz´∏y coraz g´Êciej opadaç zielone fale; równoczeÊnie zarodki nabrzmiewa∏y, p´ka∏y i wypuszcza∏y p´dy. Znów hierofant uczyni∏ pauz´ i zamilk∏; wzrok jego by∏ skierowany w przestrzeƒ i p∏onà∏ zachwytem. Po krótkiej chwili ponownie rozleg∏y si´ dêwi´ki liry i rozbrzmiewa∏y boskà pi´knoÊcià. Âwiat∏o teraz stawa∏o si´ coraz s∏absze, nast´pnie przyj´∏o b∏´kitnawy odcieƒ i na tym aksamitnoniebieskawym ekranie, zacz´∏y powstawaç rzeczywiÊcie zachwycajàce obrazy. Jak w kalejdoskopie, przesuwa∏y si´ kolejno zielone ∏àki, cieniste doliny, lasy z olbrzymià roÊlinnoÊcià i fantastyczne ska∏y, a w ich rozpadlinach pieni∏y si´ i szumia∏y ró˝nobarwne wodospady. Istoty delikatnej, a przecudnej pi´knoÊci zjawia∏y si´ na okrytych kwiatem ga∏àzkach, lub te˝ przelatywa∏y lekko z kwiatka na kwiatek. By∏y to nieskazitelne i wznios∏e emanacje mózgu maga, jego dà˝enia ku Êwiat∏u... Stworzenia te obdarzone by∏y pewnà ˝yciowà si∏à, istnienie ich stanowi∏o jednà z tajemnic nieznanej profanom si∏y twórczej. Supramati s∏ucha∏ jak oczarowany, zapomniawszy o wszystkim; nie czu∏ niczego, oprócz niewys∏owionej b∏ogoÊci upajania si´ takimi wspania∏oÊciami. I nagle nieoczekiwana myÊl b∏ysn´∏a w jego mózgu. - PrzypuÊçmy, ˝e zdolny jestem zrozumieç i przejàç to wszystko przy pomocy mych wysubtelnionych zmys∏ów; lecz przecie˝ w przysz∏oÊci znowu iÊç musz´ pomi´dzy zwyk∏ych ludzi, aby objaÊniç i przekazaç te wszystkie tajemnice t∏umowi... Jakim j´zykiem mam z nimi mówiç, jak zwracaç si´ do nich i jak przekonywaç, skoro pragnà oni widzieç i rozumieç tylko to, co mogà wyczuç, sprawdziç i skontrolowaç przy pomocy swoich grubych zmys∏ów… NaÊmiejà si´ ze mnie i uznajà za zbiega z domu wariatów, je˝eli na przyk∏ad wskazujàc na jakiegokolwiek z∏oczyƒc´, powiem im: - Spójrzcie na chmur´ demonów, stworzonych przez jego wyst´pny mózg; popatrzcie, jak si´ unoszà w przestrzeni te niebezpieczne larwy, szukajàce ofiar, aby si´ do nich wszczepiç... Lub te˝ poka˝´ im czyste i szlachetne myÊli pustelnika i ascety, krzewiciela pokoju i harmonii... O, Êwi´tà prawd´ powiedzia∏ Chrystus, mówiàc ˝e: “B∏ogos∏awieni ubodzy duchem, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie”. Nie, nie, wielcy nauczyciele prawdy majà najzupe∏niejszà s∏usznoÊç; nie mo˝na wszystkiego odkrywaç t∏umowi. Wtajemniczenie powinno si´ odbywaç w ciszy i odosobnieniu, z dala od chaosu i ludzkich nami´tnoÊci. Udzielane nam osza∏amiajàce i straszne wiadomoÊci, powinny byç ukryte, jak si´ ukrywa skarby, a niewzruszona przysi´ga milczenia powinna strzec ich Êwi´tej tajemnicy… Kiedy Syddarta przesta∏ graç, Supramati zawo∏a∏ w zachwycie: - Jakie˝ to wspania∏e! Lecz czy˝ potrafi´ kiedykolwiek wywo∏aç dêwi´ki o podobnej pi´knoÊci i sile! Hierofant po∏o˝y∏ mu r´k´ na ramieniu i uÊmiechnà∏ si´. - Czy przypuszczasz, ˝e z wyjàtkiem powa˝nej planowej pracy, gram zawsze wed∏ug uprzednio wyuczonego systemu i spacjalnych prawide∏? Nie, dêwi´ki, które przed chwilà s∏ysza∏eÊ, wywo∏uj´ z g∏´bi swej istoty; sà one wyrazem harmonii mej duszy. Weê lir´ i spróbuj... - Ale˝ ja nie umiem wcale graç na lirze i kakofonià rozedr´ wasze uszy - odpowiedzia∏, rumieniàc si´
12
Supramati. - Nie obawiaj si´. WznieÊ swojà dusz´ ku boskiemu pi´knu, oddaj si´ natchnieniu i módl si´, a porywy twej duszy stworzà takie same cudowne wibracje, jakie przed chwilà wprowadzi∏y ci´ w zachwyt. Pos∏uszny woli nauczyciela, Supramati wzià∏ lir´ i skupiwszy si´ w goràcej modlitwie, dotknà∏ palcami strun. Ca∏a jego istota nape∏ni∏a si´ mi∏oÊcià, wiarà i nabo˝nym dà˝eniem ku wy˝szym Êwiatom. Bez ˝adnego wysi∏ku, jakby poruszane wy˝szà si∏à, palce jego dotkn´∏y strun i pop∏yn´∏y delikatne i wspania∏e dêwi´ki, wywo∏ujàc idealnej pi´knoÊci obrazy, rozjaÊniane strumieniami ró˝nobarwnego Êwiat∏a. Harmonia wzrasta∏a, pot´˝nia∏a, stajàc si´ coraz pi´kniejszà i coraz bardziej wzruszajàcà. Zachwycony w∏asnà muzykà, mag s∏ucha∏ i pyta∏ siebie w duchu: czy˝by jego dà˝enie do dobra, rzeczywiÊcie by∏o tak silne, ˝e zamienia∏o si´ w dêwi´ki i sta∏o si´ dost´pne dla przej´cia przez zmys∏y? Kiedy ucich∏y ostatnie akordy, Syddarta objà∏ Supramatiego i poca∏owa∏. - Widzisz, mój synu, do jakiego stopnia oczyÊci∏a si´ i sta∏a pi´knà dusza twoja; nie by∏o ani jednego nieharmonijnego dêwi´ku, który narusza∏by czar osiàgni´tego spokoju. - A teraz, ty Dachirze, weê lir´ i pozwól nam us∏yszeç harmonijne echo twej duszy. Potem zaÊ us∏yszycie chaotycznà i nieprzyjemnà muzyk´, która wywo∏uje z∏o i zdolna jest nawet zabiç. Muzyka Dachira, równie jak i jego przyjaciela, zas∏u˝y∏a na pe∏nà pochwa∏´ hierofanty, który zaprowadzi∏ ich potem do szko∏y sztuki muzycznej, i przywo∏awszy jednego z uczniów ni˝szej klasy, poleci∏ mu udaç si´ za nimi. Ku zdziwieniu Dachira i Supramatiego - wyszli z piramidy. By∏a wówczas noc i s∏abe Êwiat∏o ksi´˝yca, w ostatniej kwadrze, oblewa∏o dzikà pustyni´ bladym pó∏mrokiem. Doko∏a by∏a pustka i panowa∏o milczenie. Na dany przez hierofanta znak, uczeƒ zaczà∏ graç i w miar´ jak si´ rozlega∏y i rozchodzi∏y w powietrzu ostre, przeszywajàce dêwi´ki, w odpowiedzi zacz´∏y dochodziç z oddali pomrukiwania i ryki; a potem z mroku zacz´∏y pokazywaç si´ ró˝ne dzikie zwierz´ta: para lwów, kilka panter, hieny i szakale; wszystkie te bestie, widocznie podra˝nione i zaniepokojone, wysz∏y ze swoich nor, legowisk, jaskiƒ i zaniedbanych mogi∏, gdzie si´ ukrywa∏y w ciàgu dnia. G∏ucho porykujàc, z naje˝onà sierÊcià i uderzajàc si´ po bokach ogonami, drapie˝niki te z wÊciek∏oÊcià spoglàda∏y na siebie, fosforycznie gorejàcymi w mroku oczami. Im ostrzejsze i silniejsze stawa∏y si´ dêwi´ki instrumentu, tym bardziej wzrasta∏o rozdra˝nienie zwierzàt. I nagle rzuci∏y si´ na siebie z zajad∏oÊcià szarpiàc si´ z´bami i pazurami. By∏a to walka Êmiertelna. Nawet hieny i szakale, zwykle tchórzliwe i podst´pne - równie˝ oszala∏y z wÊciek∏oÊci. Bój ten niezawodnie zakoƒczy∏by si´ licznymi ofiarami, gdyby muzyka nie umilk∏a; a nast´pnie, pos∏uszne woli maga, zwierz´ta rozesz∏y si´ do swoich legowisk. - Widzicie, moi przyjaciele - zauwa˝y∏ Synddarta, kiedy znów powórcili do piramidy - takimi w∏aÊnie dêwi´kami wywo∏uje si´ duchy z∏a. Ludzie z grubym, przyt´pionym s∏uchem nie s∏yszà tej diabelskiej muzyki, przy pomocy której bandy demonów szczujà ludzi przeciw sobie wzajemnie; lecz mózg astralny s∏yszy i odczuwa dysharmonijne wibracje powietrza i podlega wtedy wÊciek∏emu wzburzeniu. Wibracja mo˝e byç doprowadzona do takiego stopnia napr´˝enia, ˝e udziela si´ ziemi i wywo∏uje wstrzàsy jej skorupy. Towarzyszàce diabelskim sabbatom Êpiewy i szalone taƒce, wywo∏ywa∏y niejednokrotnie takie pe∏ne grozy szaleƒstwo, ˝e zamienia∏y cz∏owieka w twór gorszy od zwierz´cia. DoÊwiadczenia, które wam przed chwilà pokaza∏em, to zaledwie êdêb∏o z dziedziny sztuki magicznej muzyki i im g∏´biej wnikniemy w te zagadnienia, tym wi´cej poznamy dziwnych i zdumiewajàcych zjawisk. Od tego dnia, nauka magicznej harmonii sta∏a si´ jednym z ulubionych zaj´ç Dachira i Supramatiego.
13
ROZDZIA¸ III
Nie liczyli czasu - a lata i wieki up∏ywa∏y - Supramati i Dachir uczyli si´ z zapa∏em. Nadszed∏ w koƒcu dzieƒ, kiedy wezwano ich na zebranie hierofantów, na którym Naczelnik tajemnego zgromadzenia uÊciska∏ obu i zwróci∏ si´ do nich ze s∏owami: - Przyjaciele i bracia! Kurs nauki, jaki zakreÊliliÊmy wam zosta∏ ju˝ zakoƒczony. JesteÊcie dostatecznie Êwiadomi, biegli i uzbrojeni, aby móc przystàpiç do nowych doÊwiadczeƒ, niezb´dnych dla osiàgni´cia wy˝szego stopnia. Wyruszycie teraz jako misjonarze, aby wnieÊç Êwiat∏o w mrok. To, co powiem Supramatiemu, odnosi si´ tak˝e i do ciebie Dachirze, gdy˝ poza nieznacznà ró˝nicà, misje wasze sà jednakowe. A wi´c ty, Supramati, pójdziesz w Êwiat, w którym panuje zupe∏na bezbo˝noÊç. Odrzuciwszy Boga, ludzkoÊç tamtejsza posiada wprawdzie wysokà zewn´trznà kultur´, lecz obyczaje jej i prawa sà okrutne i krwio˝ercze. Nie uznajàc i nie wierzàc w ˝aden boski poczàtek i przypisujàc ca∏e stworzenie Êlepym si∏om kosmicznym, ludzie ci uczynili egoizm podstawowym prawem ˝ycia. Zadanie twoje jest ci´˝kie, poniewa˝ g∏oszenie wiecznej prawdy podobnym istotom jest niezwykle trudne. A jednak wiara twoja i s∏owa - powinny wywo∏aç przewrót i odrodzenie moralne. Uprzedzam ci´, ˝e g∏oszona przez ciebie nauka, wzbudzi dzikà nienawiÊç, lecz pomimo tego w ˝adnych okolicznoÊciach i nigdy nie powinieneÊ i nie mo˝esz korzystaç ze swojej wiedzy, ani te˝ u˝ywaç swej si∏y celem samoobrony, lub chocia˝by nawet dla ul˝enia sobie w trudzie. Wiedza twoja mo˝e byç u˝ywana tylko w celu niesienia ulgi cierpieniom innych. B´dziesz tam cz∏owiekiem ubogim: nie b´dziesz posiada∏ niczego poza nabytà si∏à duchowà, wiarà w Boga i swoich kierowników; ale je˝eli szcz´Êliwie przetrwasz t´ nowà prób´ - uwieƒczy ci´ s∏awa i radoÊç, ˝e w nieczystym Êwiecie zapali∏eÊ p∏omieƒ Êwi´tej mi∏oÊci ku Bogu. Pami´taj, ˝e oczekuje ci´ ci´˝ka i m´czàca walka; pod∏oÊç ludzka napadnie na ciebie w ca∏ej swej odra˝ajàcej brzydocie; za wszystko dobre, co uczynisz ludziom, zbierzesz nienawiÊç i cierpienie. I pomimo tego, z wy˝yn twego duchowego rozwoju - jasnowidzàcego maga - powinieneÊ ˝a∏owaç, wspó∏czuç i ukochaç te istoty, które jeszcze pe∏zajà u podnó˝a drabiny doskona∏oÊci, a nie sàdziç je, spoglàdajàc na nich z wysoka, jak uczony na prostaka. Zwyk∏y cz∏owiek walczy zawsze tà samà bronià: za nienawiÊç p∏aci nienawiÊcià, za rany - ranami; wszak t∏um jest Êlepy. Burzy si´ w nim i walczy siedem cielesnych pierwiastków, które przezwa∏ siedmioma Êmiertelnymi grzechami. A ten, kto zwyci´˝y te grzechy, zdob´dzie siedem g∏ównych cnót i powinien siaç tylko mi∏oÊç, p∏aciç Êwiat∏em za mrok i dobrem za krzywd´. Teraz, moje dzieci, powiedêcie: czy czujecie si´ doÊç silnymi, aby rozpoczàç to nowe doÊwiadczenie, pokonaç wszystkie ludzkie s∏aboÊci i dobrowolnie wziàç na siebie odpowiedzialnoÊç za trudnà, chocia˝ zaszczytnà misj´ ze wszystkimi jej mo˝liwymi, nawet ci´˝kimi wypadkami i niespodziankami. Dajcie mi odpowiedê szczerà i pami´tajcie, ˝e jesteÊcie wolni; my proponujemy wam tylko to doÊwiadczenie, lecz nie zobowiàzujemy do niego. Supramati i Dachir s∏uchali bladzi i zmieszani; wszystko, co jeszcze pozostawa∏o w nich ze zwyk∏ego cz∏owieka, wzdraga∏o si´ od bolesnego i ostrego uczucia oczyszczonej istoty, obowiàzanej wstàpiç w bagno z∏a. Prawie mimo woli podniós∏ Supramati zamglony wzrok na Hierofant´, którego Ênie˝no-bia∏a odzie˝ by∏a jakby usiana brylantowym py∏em, a z pod klaffu wyp∏ywa∏y promienie oÊlepiajàcego Êwiat∏a — symbole zwyci´stwa na polach duchowych bitew; du˝e, jaÊniejàce blaskiem oczy uczonego patrzy∏y na niego przenikliwie i surowo. I wtedy pojà∏ instynktownie, ˝e nastàpi∏a wa˝na chwila przed ostatnim krokiem, który zdejmie z niego wi´zy zwyk∏ego cz∏owieka i oswobodzi z niewoli cia∏a, aby go uczyniç nauczycielem Êwiat∏a i prawdziwie wy˝szà istotà. Nagle szeroki blask otoczy∏ jego g∏ow´, p∏omieƒ wiary i woli b∏ysnà∏ mu w oczach i wyciàgajàc r´ce do Hireofanty - zawo∏a∏: - Uczeƒ stanie si´ godzien swoich drogich nauczycieli. Z radoÊcià i ufnoÊcià przyjmuj´ prób´, gdy˝
14
dusza oswobodzona od wi´zów ciemnoty i ci´˝aru cia∏a, nie powinna znaç ˝adnych przeszkód. Wszak zwyci´˝y∏em ju˝ materi´, stumi∏em nami´tnoÊci i zwalczy∏em ju˝ smoka zwàtpienia! Czy˝ mog´ po tych zwyci´stwach obawiaç si´ Êwiadomego zejÊcia na ni˝sze szczeble drabiny, gdy dzi´ki waszym naukom i wsparciu, podnios∏em si´ ju˝ na tyle stopni w gór´? Rozkazuj, Mistrzu, i powiedz, kiedy powinienem zaczàç swoje doÊwiadczenia! - A ty Dachirze? - spyta∏ Hierofanta, uÊmiechajàc si´ dobrodusznie. - Mistrzu, dusza moja godzi∏a si´ z ka˝dym s∏owem Supramatiego; równie jak on jestem gotów do przyj´cia próby i mam nadziej´, ˝e nie os∏abn´, wype∏niajàc ten Êwi´ty, otrzymany od czcigodnych nauczycieli, nakaz g∏oszenia wielkoÊci Stwórcy. W tej˝e chwili sala nape∏ni∏a si´ srebrzystà mg∏à; w powietrzu rozleg∏a si´ pot´˝nymi falami przecudnych akordów, a jednoczeÊnie delikatna jak pienia sfer muzyka. Obok fotelu Hierofanty pojawi∏a si´ wysoka figura Ebramara, którego oblicze jaÊnia∏o radoÊcià. Pozwólcie, ˝e was uÊciskam i pob∏ogos∏awi´, dzieci drogie mej duszy. Odpowiedê wasza przynios∏a mi nowe zwyci´stwo! - przemówi∏ Ebramar i rozpostar∏ nad nimi r´ce. Strumieƒ z∏ocistego Êwiat∏a opromieni∏ jego ulubionych uczniów i nad ich g∏owami zajaÊnia∏ promienisty, zupe∏nie jakby brylantowy krzy˝; Supramati z Dachirem, jak zwykli Êmiertelnicy, upadli na kolana przed Hierofantà. Kiedy obaj powstali, otoczyli ich obecni magowie i zawiàza∏a si´ przyjacielska rozmowa, a Najwy˝szy hierofanta zakomunikowa∏ im mi´dzy innymi, ˝e muszà przygotowaç si´ do oczekujàcej ich próby i w tym celu, przestrzegajàc osobliwego rygoru, sp´dzà w grocie Hermesa trzy tygodnie. - Ty, Supramati, odejdziesz pierwszy; tamtejsi wtajemniczeni - cz∏onkowie tajemnego zgromadzenia - przyjmà ci´ i pokierujà twymi pierwszymi krokami. Dachir odejdzie na drugi dzieƒ - doda∏ Ebramar. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, Ebramar i Syddarta zaprowadzili ich do samotnej groty i sp´dzili z nimi d∏ugie godziny, udzielajàc specjalnych wskazówek i objaÊniajàc nieznane im jeszcze zagadnienia - jednym s∏owem przygotowujàc ich do wa˝nej misji. Oprócz tego, zapoznali obu przyjació∏ z zasadami j´zyka tych krajów, w których mieli dzia∏aç. Jako pokarm, dawano im osobliwà i silnie aromatycznà materi´, w rodzaju miodu, a za napój - b∏´kitnawy, fosforyzujàcy p∏yn, który wprowadza∏ ich w stan ekstazy. Po up∏ywie czasu przeznaczonego na przygotowanie, w grocie zjawili si´ Ebramar i najwy˝szy hierofanta w towarzystwie szeÊciu innych jeszcze uczonych; wszyscy byli w uroczystych szatach z w∏aÊciwymi ich godnoÊci znakami na piersiach. Za magami post´powali adepci, niosàcy na z∏otych tacach ró˝nà odzie˝, a za nimi Êpiewacy z harfami w r´kach. Supramati pojà∏, ˝e nasta∏ decydujàcy moment i w tej chwili powsta∏. Wówczas otoczyli go adepci i ubrali w cienki trykot, zrobiony jak gdyby z jedwabiu, lecz delikatny jak paj´czyna, a nast´pnie w krótkà bia∏à tunik´ z czerwonym pasem. G∏owa pozostawa∏a odkrytà, lecz pomi´dzy dwoma promieniami maga, jak olbrzymi brylant, Êwieci∏ teraz krzy˝, wywo∏any z przestrzeni przez Ebramara. Ebramar razem z hierofantà stan´li z obu stron Supramatiego i wszyscy wyszli z groty, u wejÊcia której oczekiwa∏ ich wielki t∏um. Natychmiast sformowa∏ si´ i wyruszy∏ pochód. Przed hierofantami czterej adepci nieÊli coÊ w rodzaju stosu, na którym z trzaskiem pali∏y si´ zio∏a rozprzestrzeniajàce dziwnie o˝ywczy aromat. Dalej sz∏y kap∏anki, które Êpiewa∏y i posypywa∏y drog´ magów kwiatami. Pochód zatrzyma∏ si´ przy Êwi´tej grocie Ozyrysa; niosàcy stos postawili go na marmurowym szeÊcianie po Êrodku groty i oddalili si´, a wewnàtrz pozostali tylko hierofanci i Supramati, który niós∏ krzy˝ magów; na przepi´knym jego obliczu malowa∏ si´ wyraz skupienia i zachwytu. Przed stosem wznosi∏ si´ o∏tarz, a na nim, na szczycie, uwieƒczony krzy˝em sta∏ kielich bractwa Graala, woko∏o zaÊ stali rycerze w srebrnych zbrojach; mi´dzy nimi by∏ tak˝e i Dachir. Supramati zgià∏ kolana na stopniach o∏tarza i wszyscy obecni poszli za jego przyk∏adem; nastàpi∏a uroczysta cisza, màcona tylko dochodzàcym z zewnàtrz cichym i delikatnym pieniem. Po chwili Naczelnik bractwa Graala wzià∏ kielich z parujàcà z niego esencjà ˝ycia i Êwiat∏a i poda∏ Supramatiemu, a kiedy ten upi∏ troch´, s´dziwy mag po∏o˝y∏ r´ce na pochylonej g∏owie misjonarza i odmówi∏ modlitw´. Nast´pnie zbli˝y∏ si´ Ebramar, wzià∏ z o∏tarza jakiÊ dziwny instrument i wr´czy∏ go Supramatiemu. By∏o to coÊ w rodzaju kryszta∏owej harfy, której struny mieni∏y si´ wszystkimi barwami t´czy.
15
- Weê ze sobà t´ pocieszycielk´ i podpor´. Boska harmonia, którà b´dziesz móg∏ wywo∏ywaç przy pomocy tego instrumentu, wzniesie ci´ i wywy˝szy ponad wszystkie niezgody Êwiatowe - rzek∏, ca∏ujàc go. Supramati z wdzi´cznoÊcià i pe∏en radoÊci wzià∏ instrument z ràk nauczyciela, po czym z ka˝dym z obecnych poca∏owa∏ si´ na po˝egnanie. Ostatnie i najd∏u˝sze by∏o po˝egnanie z Dachirem. Nast´pnie, w towarzystwie samych tylko hierofantów i Ebramara, zniknà∏∏ za ci´˝kà metalowà zas∏onà, zakrywajàcà grot´ Hermesa. Panowa∏ tam b∏´kitnawy pó∏mrok, a woko∏o k∏´bi∏y si´ jakby srebrzyste ob∏oki. Magowie przyprowadzili Supramatiego wprost do otwartego sarkofagu, w którym po∏o˝y∏ si´ na kamiennej poduszce. Palce jego cicho b∏àdzi∏y po strunach harfy, a˝ wyp∏yn´∏a z nich zachwycajàca melodia, dziwna i pot´˝na; ca∏e pi´kno duszy wielkiego artysty wylewa∏o si´ w stworzonych przez niego dêwi´kach, które powoli zamiera∏y. Wzniós∏szy r´ce, Ebramar i hierofanci opuÊcili si´ na kolana, w górze zaÊ zbiera∏y si´ ob∏oki upstrzone migocàcymi iskrami. Niewyraêne w zarysach, jakby utkane z bia∏ego ognia sylwetki ludzkie, otacza∏y sarkofag, w którym nieruchomo le˝a∏ mag, pogrà˝ony w czarownym Ênie. Da∏ si´ s∏yszeç huk, podobny do oddalonego uderzenia pioruna; nast´pnie burzliwy poryw wiatru podniós∏ z sarkofagu mas´ k∏´biàcych si´ ob∏oków i poÊrodku nich jakby s∏up elektrycznego iskrzàcego si´ ognia. Ta ob∏oczona masa momentalnie unios∏a si´ w gór´ i szybko staja∏a w pó∏mroku; po chwili zapanowa∏a cisza. Sarkofag by∏ teraz pusty i widnia∏y w nim tylko na dnie rozrzucone bia∏e kwiaty, rozprzestrzeniajàce silny aromat.
*
*
*
Czerwonawe promienie s∏oƒca oÊwieca∏y dziwnà i dzikà krain´; pustynna miejscowoÊç, pokryta by∏a wysokimi, skalistymi, b∏´kitnawymi górami, które gdzie niegdzie zaledwie porasta∏y ciemne i nik∏e krzaki. Mi´dzy urwistymi ska∏ami i przepaÊciami wi∏a si´ wàska Êcie˝ynka, którà sz∏o dwóch ludzi w ciemnych p∏aszczach. Charakter ich zewn´trzny zdradza∏ przynale˝noÊç do odmiennych ras. Pierwszy z nich by∏ doÊç wysoki, chudy, lecz dobrze zbudowany, ze skoÊnymi rysami twarzy i bez zarostu; oczy jego by∏y nieokreÊlonego koloru i twarz dziwnie przejrzystej bladoÊci - jak gdyby w ˝y∏ach jego p∏yn´∏a nie czerwona, a szafirowa krew. Zr´cznie i pewnie wspina∏ si´ kr´tà i kamienistà Êcie˝ynà, co Êwiadczy∏o o sile i zdrowiu dojrza∏ego wieku. Towarzysz jego by∏ m∏odym cz∏owiekiem, lat oko∏o trzydziestu, kszta∏tnym i zr´cznym, z du˝ymi jasnymi oczami, rumianà cerà, jak u ziemskich ludzi i g´stymi, ciemnymi w∏osami, wymykajàcymi si´ spod opuszczonego kaptura. Rozmawiali ze sobà dziwnym narzeczem - w mi´dzynarodowym planetarnym j´zyku, którym mieli prawo pos∏ugiwaç si´ wy∏àcznie wtajemniczeni wy˝szych stopni. - Tak, bracie Supramati, opanowa∏eÊ ju˝ dobrze nasz miejscowy j´zyk, aby móc rozpoczàç swojà misj´. Grota, do której ci´ prowadz´, jest w zupe∏noÊci przygotowana dla twego pierwszego pojawienia si´; tam kiedyÊ by∏a ostatnia, istniejàca na naszej nieszcz´snej ziemi, Êwiàtynia Bóstwa. Droga w tym miejscu skr´ca∏a, Supramati z przewodnikiem min´li kilka ska∏ i weszli w wàskà rozpadlin´, która póêniej rozszerza∏a si´ i tworzy∏a rozleg∏à podziemnà galeri´, opuszczajàcà si´ z góry licznymi skr´tami. Wreszcie znaleêli si´ w obszernej grocie, z jednej strony, gdzie by∏o wyjÊcie na zewnàtrz na szeroki, przylegajàcy do niej plac. Najwidoczniej miejsce to kiedyÊ s∏u˝y∏o za kaplic´, sàdzàc po tym, ˝e w g∏´bi, na wysokoÊci mniej wi´cej dwóch stóp, widoczny by∏ o∏tarz z b∏´kitnego jak szafir kamienia, z wznoszàcym si´ nad nim krzy˝em. Na o∏tarzu sta∏ du˝y metalowy kielich z wyrzeêbionymi na nim znakami zodiaku i dwa maleƒkie trójnogi z zio∏ami.
16
W niewielkiej, przyleg∏ej grocie, widaç by∏o wàskie, zbite z desek ∏ó˝ko, stó∏ i drewnianà ∏awk´. Ze Êciany przy stole wyp∏ywa∏o êród∏o, a czysta jak kryszta∏, z szafirowym odcieniem woda, szemrzàc cicho, wpada∏a do owalnej doÊç g∏´bokiej krynicy. Towarzysz podró˝y wyprowadzi∏ Supramatiego na esplanad´, znajdujàcà si´ nad g∏´bokà przepaÊcià, na dnie której szumia∏ i pieni∏ si´ burzliwy potok. Przeciwleg∏y brzeg przepaÊci by∏ o wiele ni˝ej po∏o˝ony i opuszcza∏ si´ kr´to na obszernà równin´, na której widaç by∏o w oddali pasàce si´ stada... Daleko, na horyzoncie, niewyraênie zarysowywa∏y si´ wysokie gmachy i masywne budowle wielkiego miasta. - To, co widzisz tam w oddali, bracie, to nasza stolica - rzek∏ hierofant tej drugiej planety, wracajàc do groty. - Pozwól pob∏ogos∏awiç ci´ i przywo∏aç na twojà g∏ow´ b∏ogos∏awieƒstwo Najwy˝szej Istoty, do której stóp chcesz nawróciç Jego zb∏àkane dzieci. Rozpostar∏ r´ce i w tej˝e chwili nad g∏owà jego zab∏ysn´∏o pi´ç oÊlepiajàcego blasku promieni, a na piersiach ró˝nobarwnymi ogniami zalÊni∏ medalion. Na kl´czàcego Supramatiego, posypa∏y si´ z ràk maga snopy iskier, nast´pnie zerwa∏ si´ wicher i otoczy∏ go jakby b∏´kitnawà parà, a kiedy Supramati podniós∏ si´ - hierofanty ju˝ nie by∏o. Zostawszy sam, wyjà∏ spod p∏aszcza kryszta∏owà harf´, po∏o˝y∏ jà na ∏awce razem ze skórzanym woreczkiem i poszed∏ pomodliç si´ przed o∏tarzem. W miar´ jak si´ modli∏, na o∏tarzu zapali∏y si´ poczàtkowo oba maleƒkie trójnogi, nast´pnie snopami Êwiat∏a zajaÊnia∏ krzy˝ i wreszcie, z kielicha pojawi∏ si´ z∏ocisty p∏omieƒ, pokrywajàc blaskiem nape∏niajàcy go purpurowy p∏yn. Kiedy Supramati powsta∏ od o∏tarza, ziemi´ otula∏ ju˝ mrok nocy. Wyszed∏ na niewielki plac przed grotà i usiad∏ na kamiennym zr´bie, patrzàc w zamyÊleniu na miedzianej barwy niebo usiane gwiazdami, migajàcymi jak ró˝owe brylanty. T´sknota za dalekim Êwiatem - za ziemià ojczystà - Êcisn´∏a jego serce, i w tej˝e chwili ta wielka misja, którà przyjà∏, wyda∏a mu si´ ci´˝kà i bezowocnà. Lecz chwila s∏aboÊci trwa∏a krótko, bowiem wysi∏kiem woli natychmiast jà pokona∏. Planeta ta, jak wszystkie inne, by∏a równie˝ “mieszkaniem” domu Ojca Niebieskiego, którego mi∏oÊç ogarnia jednakowo wszystkie Jego stworzenia; jak i tam na ziemi, b´dzie pracowa∏ tutaj dla mi∏oÊci i chwa∏y Stwórcy i obowiàzek ten winien spe∏niaç z radoÊcià. W dolinach, które Supramati widzia∏ z wysokoÊci swego schroniska, w dniu tym da∏o si´ zauwa˝yç wielkie zamieszanie. Pas∏y si´ tam ogromne stada nale˝àce do bogatych mieszczan. I oto, pilnujàcy stad, bardzo liczni pasterze, roÊli, barczyÊci ludzie - schodzili si´ w gromadki lub biegali w zamieszaniu, wskazujàc r´kami na panujàce nad przepaÊcià wynios∏e wzgórza. Wszyscy spostrzegli, ˝e niebo jak gdyby nagle rozjaÊni∏o si´ obrzymim blaskiem i coÊ na kszta∏t ognistej kuli, uwieƒczonej jakimÊ dziwnym znakiem, wyp∏yn´∏o na wierzcho∏ek gór; równoczeÊnie z oddali da∏ si´ s∏yszeç grzmot; a w nocy nad esplanadà unosi∏ si´ ognisty promienny kràg. Có˝ mog∏y oznaczaç te dziwne zjawiska, i do tego jeszcze ko∏o przepaÊci - tego strasznego, przekl´tego miejsca, od którego wszyscy uciekali? W niedost´pnej górskiej dolinie, otoczonej ze wszystkich stron ska∏ami i przepaÊciami, do której prowadzi∏y tylko podziemne przejÊcia - znajdowa∏o si´ schronisko wtajemniczonych. Wznosi∏y si´ tam pa∏ace m´drców, Êwiàtynie i tajemne biblioteki, w których zebrane by∏y skarby nauki i przechowywane archiwa planety. PoÊród mieszkaƒców tej ziemi przechowywa∏a si´ i krà˝y∏a legenda, jakoby w górach ukrywa∏o si´ bractwo tajemniczych ludzi, obdarzonych wielkà mocà i wiernych odrzuconemu Bogu. Ale poniewa˝ nikt ich nigdy nie widzia∏, to podanie utrzymywa∏o si´ przewa˝nie poÊród klasy robotniczej; a zaÊ arystokracja, jako uczone spo∏eczeƒstwo, i w ogóle “inteligencja” planety, nie zadajàca sobie trudu zbadania prawdy, Êmia∏a si´, oczywiÊcie, z tych wszystkich “babskich plotek”. W tym schronisku hierofantów ocknà∏ si´ Supramati ze swego magicznego snu, gdzie zosta∏ przyj´ty i otoczony troskliwoÊcià i mi∏oÊcià. Sp´dzi∏ on tam pierwsze tygodnie swego pobytu w nowym i nieznanym Êwiecie, poddajàc si´ szczególnemu re˝imowi, aby przyzwyczaiç i przystosowaç swój organizm do nowych atmosferycznych i wszelkich innych warunków. RównoczeÊnie doskonali∏ si´ w poznawaniu miejscowego j´zyka i przy okazji uczy∏ si´ historii, geografii oraz studiowa∏ polityczny ustrój tej maleƒkiej ziemi - rozmiarami równej
17
prawie Ksi´˝ycowi. Dowiedzia∏ si´, ˝e na planecie ˝yjà tylko dwie rasy: Marauci — ludnoÊç pracujàca, wysokiego wzrostu, mocny i czynny naród, lecz ma∏o rozwini´ty umys∏owo i zupe∏nie ujarzmiony przez Rudrasów – arystokratyczne i umys∏owo rozwini´te plemiona, spoÊród których wychodzili uczeni, artyÊci, biurokracja i w ogóle ca∏a inteligencja´. Ta panujàca rasa by∏a s∏aba, wàt∏a, podleg∏a osobliwym nerwowo - mózgowym chorobom, jak np.: bezprzyczynowy na pozór parali˝, nag∏e ob∏àkanie, Êlepota itp. Na planecie panowa∏ jeden dziedziczny monarcha; lecz Marautami rzàdzi∏ vice-król, jego namiestnik; i ten królewski ród ˝y∏ w zupe∏nie odr´bnych warunkach, dumnie pretendujàc i przypisujàc sobie pochodzenie od boskich dynastii, które w zaraniu cywilizacji rzàdzi∏y tà ziemià i da∏y poczàtek wszystkim naukom i sztukom. Czas przygotowywania si´ Supramati sp´dzi∏ prawie w zupe∏nej samotnoÊci, obcujàc tylko z bardzo nielicznymi cz∏onkami bractwa a spoÊród nich z m∏odym na pozór cz∏owiekiem imieniem Sarta, który obieca∏ odwiedziç go, kiedy ju˝ osiedli si´ w obranym dla niego miejscu i pomagaç mu w poznawaniu warunków nowego ˝ycia. I rzeczywiÊcie ju˝ na drugi dzieƒ po przybyciu do groty, Sarta odwiedzi∏ przyjaciela, przynoszàc mu w podarunku owoce i umieÊciwszy si´ przy wejÊciu do groty obaj zacz´li gaw´dziç. - Nie wolno mi cz´sto ci´ odwiedzaç, bracie, gdy˝ powinieneÊ sam wszystko czyniç; a oczekuje ci´ zadanie ci´˝kie, gdy˝ mieszkaƒcy naszej planety sà bardzo okrutni, samolubni i ca∏kiem poch∏oni´ci przez materi´ - zauwa˝y∏ z westchnieniem Sarta. - Bóg mi pomo˝e i obdarzy mnie szcz´Êciem obudzenia w nich wiary, wspó∏czucia i mi∏oÊci - odrzek∏ Supramati z niezachwianà pewnoÊcià i wiarà. - A czy˝ wy, bracia nigdy nie próbowaliÊcie sami nawróciç tych Êlepców na drog´ prawdy? - Ale˝ oczywiÊcie, próbowaliÊmy, lecz wszystkie te próby okaza∏y si´ daremnymi. Zepewne nie nadszed∏ jeszcze czas; dodaç przy tym nale˝y, ˝e prawa tutejsze sà tak surowe i srogie, i˝ ludzie bojà si´ nawet s∏uchaç jakichkolwiek nauk religijnych. Poza tym rozszerzono o nas tak niedorzeczne i Êmieszne wieÊci, ˝e gdyby ktoÊ zauwa˝y∏, i˝ widzi “górala” - jak nas nazywajà - to uciek∏ by co tchu, albowiem wszyscy sà przekonani, ˝e w celu nawrócenia ich na dawnà religi´, podczas ka˝dej uroczystoÊci zsy∏amy na nich z gór rozliczne nieszcz´Êcia: burze, powodzie, zaraêliwe choroby i wszelkie tego rodzaju przyjemnoÊci. Obaj przyjaciele serdecznie si´ rozeÊmieli. - Taki to ju˝ nasz wspólny los - pozostawaç zawsze nieuznanymi - zauwa˝y∏ Supramati, ˝artujàc. - Lecz powiedz mi, bracie Sarta, jakie okolicznoÊci mog∏y doprowadziç waszà ludzkoÊç do takiej zaciek∏ej nienawiÊci do Bóstwa, ˝e odgrodzili si´ nawet prawami od Ojca Niebieskiego? Sàdz´, ˝e powinienem wiedzieç o tym. - Zbyt d∏ugo trzeba by opisywaç wszystkie szczegó∏y, lecz ch´tnie wyjaÊni´ ci pokrótce, co doprowadzi∏o do tak smutnego po∏o˝enia - odrzek∏ Sarta, po chwili namys∏u. - Nie potrzebuj´ ci´, oczywiÊcie, przekonywaç, ˝e i my prze˝yliÊmy swój “z∏oty wiek”, w czasie którego panowali i rzàdzili wtajemniczeni, nazwani tu podobnie jak i u was, “boskimi dynastiami”. By∏ to szczyt cywilizacji i naturalnie, rozwoju duchowych zdolnoÊci. Potem nasta∏ upadek, zacz´∏y si´ nadu˝ywania czarów i czarnej magii i w rezultacie, nastàpi∏o zerwanie z rzàdami wtajemniczonych. W miar´ rozpowszechniania si´ i wzrastania w pot´g´ czarnej magii, niskie instynkty cz∏owieka bra∏y gór´, dzia∏a∏y gwa∏càco i powodowa∏y rozk∏ad; rozpust´ i okrucieƒstwo. Te przyj´∏y tak zastraszajàce rozmiary, ˝e wreszcie zdzicza∏y naród doszed∏ do sk∏adania ludzkich ofiar. Ale poniewa˝ by∏o jeszcze wielu zwolenników i wiernych zasadom nauczycieli i kierowników nauk boskich dynastii, wtedy ca∏a ludnoÊç rozbi∏a si´ na dwa obozy: Boga bia∏ego i czarnego, na partie bia∏ego i czarnego króla. Zacz´∏y si´ okrutne i krwawe wojny, przyjmujàce z biegiem czasu coraz dzikszy i krwawszy charakter. Pod wp∏ywem rozkie∏znanych nami´tnoÊci obroƒcy bia∏ego Boga zachowali tylko nazw´ swojej partii, zapomniawszy zupe∏nie o zasadniczych podstawach i prawach, które powinni byli sobà reprezentowaç; morderstwa, ludzkie ofiary, nadu˝ywanie si∏ duchowych dla celów z∏ych, wytworzy∏y niemo˝liwe warunki. Wtedy to w∏aÊnie na Êwiatowej scenie pojawi∏ si´ niezwyk∏y cz∏owiek, któremu sàdzone by∏o przemieniç wreszcie Êwiat. Kosmiczne przewroty, jakie by∏y nast´pstwem rozprzestrzenienia si´ z∏a, opustoszy∏y prawie naszà planet´; jeden z kontynentów zosta∏ zatopiony przez wod´, a ludnoÊç dziesiàtkowa∏y okrutne choroby.
18
Z tego smutnego okresu powszechnego nierzàdu i bezkrólewia skorzysta∏ niejaki Aszokra, celem zagarni´cia w∏adzy i rzàdów w swoje r´ce. Pochodzenie jego by∏o niewiadome i ciemne. W epoce zabójstw poprzedzajàcej powódê straci∏ on wszystkich bliskich i krewnych; a˝eby wi´c utrwaliç i zabezpieczyç swojà pozycj´, usynowi∏ m∏odego ch∏opca, sierot´, którego uwa˝ano za spokrewnionego z poprzednim bia∏ym królem. Energiczne i rozumne Êrodki, które zastosowa∏ w celu zaprowadzenia porzàdku, naprawy uszkodzeƒ, rozwoju handlu i przemys∏u szybko zjednywa∏y mu powszechnà mi∏oÊç i zaufanie. I wtedy to, b´dàc zupe∏nie pewnym, ˝e rozporzàdza bezgranicznym autorytetem, zapoczàtkowa∏ on nies∏ychanà socjalnà reform´, wykluczajàcà na naszej planecie nawet imi´ Bóstwa. Wszelkie wyznania zosta∏y zniesione. Uznawanie jakiejkolwiek wy˝szej istoty, bia∏ej czy czarnej, by∏o zabronione; zakazano równie˝ urzàdzania wszelkich religijnych ceremonii pod groêbà najsro˝szych kar, a tak˝e porozumiewania si´ i komunikowania z niewidzialnym Êwiatem. Zarzàdzenia te wydawano pod pozorem, ˝e ka˝da religia i wszelkie komunikowanie si´ z nieziemskimi istotami, wywo∏ywa∏y zawsze niezgody, nienawiÊç, wojny i wzbudza∏y dzikie nami´tnoÊci. Je˝eli bowiem nawet istnieje po tamtej stronie inny Êwiat, to niechaj wyzwalajàce si´ z cia∏a dusze urzàdzajà si´ w nim, jak im si´ podoba i wed∏ug swego upodobania; niech sobie tam darujà grzechy i wzajemnie wynagradzajà, byle tylko zostawili w spokoju ˝ywych. Dlatego te˝, ka˝de miejsce, w którym pojawi si´ jakieÊ niewyt∏umaczone widzenie, podlega odtàd natychmiastowemu zniszczeniu. Co si´ zaÊ tyczy zajmowania si´ magià - czarnà, czy bia∏à - to winni tych przest´pstw sà natychmiast karani Êmiercià. Wed∏ug takiego pi´knego programu ˝yjemy ju˝ oko∏o tysiàca lat i upajamy si´ najdziwaczniejszà cywilizacjà, jakà sobie tylko mo˝na wyobraziç. Prawda, ˝e sztuka i przemys∏ dosi´g∏y wysokiego stopnia rozwoju, lecz za to nie mniej rozkwit∏y egoizm, okrucieƒstwo i niesprawiedliwoÊç. Podstawowà zasadà naszej “kultury” jest utylitaryzm; ka˝dy ma prawo broniç swoich interesów, nawet i nie wed∏ug sumienia; wykroczenia przeciwko interesom paƒstwa sà karane srogo; istniejà tu stanowcze, straszne i okrutne prawa, lecz w ogóle, poj´cie o sprawiedliwoÊci jest zupe∏nie zatracone. Sarta zamilk∏ i ci´˝ko westchnà∏, a w energicznym spojrzeniu Supramatiego po dawnemu jaÊnia∏a wiara i nadzieja. Podczas dalszej pogaw´dki, Sarta zaproponowa∏ swojemu nowemu przyjacielowi, ˝eby odwiedzi∏ miasto incognito, w celu zaznajomienia si´ z terenem swej przysz∏ej dzia∏alnoÊci. Supramati z wdzi´cznoÊcià przyjà∏ propozycj´ i po up∏ywie kilku godzin wyszli obaj z groty, ubrani skromnie w zwyk∏y u˝ywany przez ludnoÊç ubiór i skierowali si´ w stron´ miasta. Droga by∏a Êwietnie utrzymana, a pola znakomicie obrobione uderza∏y ró˝norodnoÊcià zasiewów. RoÊlinnoÊç by∏a rozkoszna i Supramati bardzo si´ zainteresowa∏ objaÊnieniami Sarty, dotyczàcymi ró˝nych owocowych drzew, które spotykali po drodze. Najdziwniejszym wyda∏o si´ drzewo posiadajàce niezwyk∏ych rozmiarów owoce, podobne do ziemskich ogórków, lecz tak b∏yszczàce jakby by∏y pokryte lakierem. - Spójrz, Supramati, na to drzewo z grubym i zielonym, a ku wierzcho∏kowi ciemnym pniem. Otó˝ jesienià, kiedy jego owoce dojrzejà, ca∏y pieƒ wysycha i staje si´ wewnàtrz pustym; wówczas po zebraniu owoców, ca∏y pieƒ, od do∏u do góry, pokrywajà smolistà masà; po dwóch tygodniach powtarzajà to samo i w takim stanie pozostawiajà na zim´. Z nastaniem wiosny drzewo zaczyna pokrywaç si´ liÊçmi i kwiatami, jak gdyby wcale nie umiera∏o. - Wsz´dzie przyroda okazuje nam przyk∏ady zmartwychwstania - zauwa˝y∏ Supramati, uÊmiechajàc si´. - Zapomnia∏em dodaç, ˝e z soku tego oryginalnego drzewa wyrabiajà znakomity i wyborny likier, który im d∏u˝ej si´ przechowuje, tym staje si´ mocniejszym - doda∏ Sarta. Stolica okaza∏a si´ wielkim miastem, podzielonym na dwie zupe∏nie ró˝ne cz´Êci. Cz´Êç nale˝àca do Marautów, odznacza∏a si´ jaskrawymi barwami. Wszystkie domy, otoczone sadami jakby pali∏y si´ granatowym, czerwonym, ˝ó∏tym itp. kolorami; takimi jaskrawymi barwami lÊni∏y równie˝ i wszystkie materia∏y, które sprzedawano w wielkich, oràg∏ych i otwartych z wszystkich stron pawilonach. By∏y tu i teatry, poniewa˝ Marauci nie mniej od strojów i ozdób lubili tak˝e rozrywki, a Rudrasi, wykorzystujàc ich jak niewolników i majàc w nich wybornych nabywców, dbali o nich i urzàdzali wszelkie do-
19
st´pne im rozrywki. A poniewa˝ klasy robotnicze przywyk∏y otrzymywaç wszystko od Rudrasów, spoÊród których wy∏àcznie powi´ksza∏y si´ szeregi uczonych, lekarzy, artystów, muzyków i w ogóle warstwy inteligentnych pracowników, wi´c te˝ Marauci odnosili si´ do swych panów z szacunkiem, bali si´ ich nawet i s∏u˝enie im uwa˝ali sobie za wielki zaszczyt. Miasto Rudrasów przedstawia∏o zupe∏nie odmienny widok; przede wszystkim by∏o pi´kniejsze i bardziej artystyczne pod wzgl´dem architektury. Maleƒkie, odosobnione domki, upi´kszone i odrobione jak wyroby jubilerskie, ton´∏y w cieniu pysznej roÊlinnoÊci; a i mieszkaƒcy ich mocno ró˝nili si´ od ros∏ych i silnych Marautów. Rudrasi bowiem byli ma∏ego wzrostu, wàtli, o delikatnych rysach i inteligentnych twarzach; lecz w oczach ich tai∏o si´ coÊ okrutnego i podst´pnego, co czyni∏o ich w ogóle niesympatycznymi. Nie raz ju˝ uwag´ Supramatiego zwróci∏y szerokie pasy materii ciemno-fioletowego koloru, rozwieszone na drzwiach wejÊciowych niektórych domów. - Powiedz mi, bracie, co oznaczajà te pasy materia∏u? Wszystkie jednakowo naznaczone tym samym czerwonym znakiem, a przy tym widz´ je na domach i Marautów i Rudrasów i — co osobliwie dziwne — na domach nale˝àcych, jak widaç, do ludzi ró˝nego spo∏ecznego po∏o˝enia i stopnia zamo˝noÊci. Na twarzy Sarty pojawi∏ si´ wyraz niezadowolenia i gorzki uÊmiech. - Pasy te, drogi Supramati, sà znakiem haƒby naszej ziemi i oznaczajà, ˝e poÊród mieszkaƒców tego czy innego domu, znajduje si´ jakiÊ nieuleczalnie chory lub te˝ kaleka, skazany na Êmierç, a mówiàc proÊciej - podlegajàcy zamordowaniu, na podstawie haniebnego prawa. Zdumiony Supramati pytajàco i z niedowie˝aniem patrzy∏ na niego. - Co takiego? Wy zabijacie chorych? Jakim prawem? A czy˝ rodziny godzà si´ na takie nies∏ychane okrucieƒstwa? Sarta uÊmiechnà∏ si´: - Jakim prawem? Dla spo∏ecznego dobra. Lecz musz´ ci to objaÊniç bardziej szczegó∏owo, ˝ebyÊ zrozumia∏ utylitarnà subtelnoÊç tego prawa, które nazywasz okrutnym. Wiadomo ci, ˝e duchowy idea∏ i wszystko dotyczàce boskich praw, jest u nas surowo zakazane; to znaczy, ˝e wolna od wszelkich etycznych hamulców ludzkoÊç uznaje wy∏àcznie w∏adz´ instynktów cia∏a. MoralnoÊç jest znikoma, a na przyk∏ad z twego punktu widzenia wypada∏oby powiedzieç, ˝e w ogóle nie istnieje; i na odwrót, rosnà tu bez przeszkody wszelkiego rodzaju haniebne wyst´pki i nami´tnoÊci, a naród, szczególnie Rudrasi, jako fizycznie s∏absi cierpià na ró˝ne choroby, jak na przyk∏ad: nag∏e ob∏àkanie, parali˝, konwulsje, które zupe∏nie zniekszta∏cajà cz∏onki, rany przypominajàce wasz tràd i wreszcie ca∏kowita utrata wzroku. Wszystkie te choroby sà bardzo zaraêliwe i trudne do wyleczenia; a poniewa˝ lekarze badajà i znajà jedynie materi´, dlatego te˝ mogà leczyç tylko cia∏o, nie doszukujàc si´ nigdy tajemnej przyczyny choroby; i wobec tego, choroby wywo∏ane op´taniem, z∏à wolà innego cz∏owieka, psychicznymi cierpieniami itd. - pozostajà po za ich kompetencjà. Do tego jeszcze zbrodnie, wyst´pki, rozpusta i zgorszenie przyciàgajà z∏e duchy i liczba ich roÊnie z ka˝dym dniem; a poniewa˝ Êlepa ludzkoÊç pozbawiona jest wszelkiej obrony przeciwko strasznym utajonym si∏om, wi´c te˝ i spustoszenia powodowane przez nich stale wzrastajà. Wszak wszystko to, co podtrzymuje i oczyszcza ludzi, jak: modlitwa, wiara w Boga, wzywanie dobrych si∏ - jest wzbronione i dziÊ ju˝ zatracono nawet poj´cie o nich. Poniewa˝ ca∏y nasz system rzàdzenia oparty jest wy∏àcznie na utylitaryzmie, to z prawa do ˝ycia korzysta wi´c tylko ten, który si´ do czegokolwiek nadaje i mo˝e istnieç dla swego osobistego lub czyjegoÊ zadowolenia. Jasne jest przeto, ˝e w zakresie takich poj´ç nieuleczalni ob∏àkaƒcy, Êlepi, chorzy na raka, dzieci zwyrodnia∏e, jednym s∏owem istoty, które paƒstwu nie przynoszà po˝ytku, sà tylko ogniskami zarazy i niewygodnym dla rodziny ci´˝arem; poniewa˝ utrzymywanie ich przy ˝yciu wymaga bezcelowych wydatków, przeszkadzajà wi´c ludziom upajaç si´ ˝yciem i zajmowaç si´ osobistymi sprawami. Lecz pomimo tego zdziczenia ludnoÊci, budzi si´ czasem utajona w g∏´bi cz∏owieczej istoty boska iskra; nierzadko te˝ wywo∏uje przywiàzanie do nieszcz´Êliwych chorych i gorycz z powodu nieuniknionej ich utraty.
20
Wobec licznych g∏oÊnych protestów, prawo to zosta∏o w koƒcu z∏agodzone w ten sposób, ˝e dla leczenia chorych pozostawiono jednak pewien czas, z tym jednak˝e, ˝e o ile po up∏ywie tego terminu, nie b´dzie nadziei wyzdrowienia, to ta “szkodliwa” i “niepotrzebna” istota musi byç stracona. - Bo˝e Wszechmogàcy! A w jaki˝ sposób ich zabijajà? - zapyta∏, wstrzàÊni´ty okropnà wiadomoÊcià, Supramati. - O, czynià to bez ˝adnej ceremonii!... Ka˝dego miesiàca, w oznaczonym dniu, upe∏nomocniona przez w∏adze osoba obchodzi wszystkie domy, gdzie znajdujà si´ chorzy, kontroluje czas trwania choroby i opini´ lekarskà, a ja˝eli termin up∏ynà∏ - wyznacza dzieƒ kaêni. Wychodzàc zawiesza w∏aÊnie ten pas materii na dowód, ˝e tu znajduje si´ jeden z osàdzonych na Êmierç. Wszystkich skazanych w danym miesiàcu, tracà w jednym dniu; o Êwicie wyprowadzajà ich nad przepaÊç, ponad którà znajduje si´ twoje schronisko i tam ten˝e sam urz´dnik, w towarzystwie kilku podw∏adnych, wywo∏uje sprawdza imiona, odczytuje akt uzasadniajàcy i skazujàcy na stracenie “zbytecznych” ludzi, których odprowadzajà ich bliscy, nast´pnie dajà im napój, wprowadzajàcy ich w stan nieprzytomny i rzucajà w przepaÊç. - Có˝ za okropnoÊç! PrzepaÊç ta powinna si´ ju˝ si´ zape∏niç, skoro w ciàgu tylu wieków wrzuca si´ w nià takie liczby ofiar? - O, nie! Potok, którego szum s∏ysza∏eÊ na dnie przepaÊci, wpada widocznie w bezdennà rozpadlin´ i unosi ze sobà trupy. Zresztà, bracie Supramati, b´dziesz mia∏ sposobnoÊç wszystko to widzieç osobiÊcie, poniewa˝ najbli˝szà kaêƒ wyznaczono w∏aÊnie na dzieƒ jutrzejszy o Êwicie. Supramati umilk∏ w zamyÊleniu. - I czy˝ ani jedna matka nie powstawa∏a nigdy i nie buntowa∏a si´ przeciwko takiej okropnoÊci? - zapyta∏ wreszcie po chwili. - Có˝ to pomo˝e? Wszyscy muszà byç pos∏uszni i podporzàdkowywaç si´ prawu, nie wy∏àczajàc nawet samego króla. Bywajà oczywiÊcie j´ki, ∏zy i westchnienia, lecz na jawny sprzeciw nikt si´ nie odwa˝y. - Je˝eli zatem tak surowo obchodzicie si´ z chorymi, dlatego tylko, ˝e sà “zbyteczni”, to jakà kar´ wyznaczacie przest´pcom? - zapyta∏ Supramati, kied ypowracali ju˝ obaj do groty. Sarta rozeÊmia∏ si´. Z takimi robi si´ jeszcze mniejsze ceremonie. - Wszyscy, którzy pope∏nili zbrodni´ przeciw paƒstwu, zamordowali ludzi po˝ytecznych dla rabunku pieni´dzy, lub zawinili wobec spo∏eczeƒstwa, bàdê te˝ pope∏nili jakiekolwiek inne nadu˝ycie itp. - skazywani sà przez sàd doraêny na powieszenie. W∏ócz´gów zaÊ, z∏odziei, oszustów, ˝ebraków i w ogóle ludzi, którzy si´ wy∏amali z form spo∏ecznych, nie pracujà, a chcà ˝yç na cudzy rachunek, pozbawia si´ wolnoÊci i wywozi w pustynne obszary; i chocia˝ w∏aÊciwie nie ma rozporzàdzenia nakazujàcego traciç ich, to jednak je˝eli nawet zajdzie taki “wypadek”, winnego zwykle nie poszukujà i nie podlega on karze. - Jaki˝ naprawd´ op∏akany stan rzeczy! - zauwa˝y∏ ze smutkiem Supramati. - B´d´ si´ modli∏ do Boga o wsparcie, abym by∏ w stanie rozproszyç mrok i skierowaç te dusze zb∏àkane na drog´ doskonalenia si´.
ROZDZIA¸ IV Ca∏à noc sp´dzi∏ Supramati na goràcej modlitwie i dopiero o Êwicie, kiedy z oddali da∏ si´ s∏yszeç tupot, p∏acz i ∏kania zbli˝ajàcego si´ t∏umu, powsta∏ ze stopni o∏tarza i wyjrza∏ z groty. Od strony miasta, drogà ciàgnà∏ ku przepaÊci olbrzymi pochód, na przodzie którego, na kszta∏t sztandaru, niós∏ ktoÊ pas czarnej tkaniny, jakà Supramati widzia∏ ju˝ poprzedniego dnia rozwieszonà na drzwiach niektórych domów w mieÊcie; dalej sz∏a grupka urz´dników, a za nimi nieskoƒczonym szeregiem, na wózkach lub noszach post´powali skazani, otoczeni p∏aczàcymi cz∏onkami rodzin; najwi´ksza rozpacz widnia∏a na twarzach kobiet, które nios∏y dzieci - kaleki, garbate i sparali˝owane, czepiajàce si´ ràczynami szyi matek.
21
Doszed∏szy nad brzeg przepaÊci, straszna ta procesja zatrzyma∏a si´ i uformowa∏a w olbrzymie pó∏kole, poÊrodku którego stan´li urz´dnicy w z∏ocistych he∏mach, uwieƒczonych ptakiem z rozpostartymi skrzyd∏ami - jako symbolem bezwzgl´dnej i nieograniczonej swobody, a obok nich sekretarz z miejskà ksi´gà spisu ludnoÊci, z której mia∏ wykreÊlaç imiona nieszcz´Êliwych w miar´ znikania ich w przepaÊci. By∏a nawet i orkiestra, zadaniem której by∏o g∏oÊnà muzykà zag∏uszaç p∏acz oraz j´ki obecnych ofiar, je˝eliby któraÊ z nich, pomimo narkotyku, mia∏a jeszcze doÊç si∏y do krzyku. W kubki umieszczone na stojàcym nieopodal stole, lekarze zacz´li rozlewaç przygotowany ju˝ napój. Jeden z przedstawicieli w∏adz rozpoczà∏ odczytywanie wyroku; lecz w tej˝e chwili, po drugiej stronie, na wznoszàcej si´ nad przepaÊcià esplanadzie, ukaza∏ si´ cz∏owiek w bia∏ej odzie˝y z harfà w r´ce. Pierwszy promieƒ wschodzàcego s∏oƒca oÊwieci∏ purpurowym blaskiem jego Ênie˝no-bia∏e szaty i przepi´kne uduchowione oblicze, a kryszta∏owy instrument, zajaÊnia∏ jak brylant. Po chwili cienkie i delikatne palce nieznajomego dotkn´∏y strun i rozleg∏a si´ przedziwnie pi´kna, lecz ostra i przenikajàca na wskroÊ melodia. Zebrany na przeciwleg∏ej stronie t∏um zastyg∏ jakby oczarowany, a spojrzenia wszystkich skierowa∏y si´ na nieznanego artyst´, który nie przestawa∏ graç i Êpiewaç. Dêwi´ki stawa∏y si´ coraz pot´˝niejsze, a niezwyk∏a ich harmonia, wstrzàsa∏a ka˝dym nerwem ludzkim, budzi∏a nieznane i nieokreÊlone uczucia i porywajàc ludzkà dusz´ urabia∏a jà jak wosk. Ca∏y t∏um, nie wy∏àczajàc i urz´dników - zamar∏ jakby zahipnotyzowany, a˝ wreszcie zaczà∏ powoli opuszczaç si´ na kolana; w tej samej chwili na esplanad´ zewszàd zacz´∏y zlatywaç si´ setki ptaków, bez ˝adnej obawy otaczajàc grajàcego, skupiajàc si´ u jego nóg i siadajàc mu na ramionach. Atoli on, zdawa∏o si´, na nic nie zwraca∏ uwagi i gra∏ dalej. Po chwili zaczà∏ z niego wychodziç jasny, srebrzysto-b∏´kitnawy ob∏ok i otoczy∏ go szerokà aureolà. Z ogniska tego pop∏yn´∏y promieniste snopy Êwiat∏a, które zygzakami opuszcza∏y si´ i pada∏y na chorych - poch∏aniane przez ich organizmy. Wówczas nastàpi∏o i da∏o si´ widzieç cudowne widowisko. Z cia∏ chorych wyrywa∏y si´ i k∏´bi∏y chmury czarnego dymu, a w miar´ tego, jak smrodliwe miazmaty wydziela∏y si´ z organizmu, sparali˝owane cz∏onki zacz´∏y odzyskiwaç moc i podnosiç si´, oczy Êlepych przejrza∏y, rany si´ goi∏y, a bezkrwiste, wychud∏e twarze przyjmowa∏y ˝ywà barw´. Nie wierzàc w∏asnym oczom, oniemia∏e i nieszcz´Êliwe matki patrzy∏y na swoje na pó∏ umierajàce przed chwilà dzieci, które teraz radoÊnie i swobodnie porusza∏y chorymi r´kami i nogami, lub te˝ prostowa∏y garbate plecy i zgi´te tu∏owia. Nim up∏yn´∏a godzina wszystkie wózki i nosze opustosza∏y. Wszyscy skazani na Êmierç, a teraz oto powróceni niewiadomà si∏à do ˝ycia i pracy, wespó∏ z pozosta∏ymi, na kolanach i z bezgranicznà wdzi´cznoÊcià wpatrywali si´ w tajemniczego cz∏owieka. Nagle dêwi´ki muzyki ucich∏y; nieznajomy opuÊci∏ harf´, powiód∏ zadowolonym wzrokiem po kl´czàcym t∏umie i ukry∏ si´ wewnàtrz groty. PodnieÊli si´ wszyscy, jakby obudzeni z czarownego snu i jednoczeÊnie rozleg∏y si´ okrzyki radoÊci; to rodziny osàdzonyh na Êmierç wita∏y powrócone im teraz drogie istoty. Urz´dnicy zmieszani zasz∏ym wypadkiem, stwierdziwszy, ˝e chorych zupe∏nie nie ma i kaêƒ jest ju˝ niepotrzebna - zarzàdzili powrót do miasta. Fala ciekawoÊci opanowa∏a t∏um; ka˝dego dr´czy∏o pytanie: kim jest ten cz∏owiek, który dêwi´kami swej harfy uzdrowi∏ tylu nieuleczalnych chorych? Nikt jednak nie wiedzia∏, kto on i skàd przyszed∏; lecz ju˝ po kilku godzinach ca∏a stolica rozbrzmiewa∏a plotkami o tajemniczym nieznajomym i dokonanych prze niego cudach. WiadomoÊç o tak niezwyk∏ym zdarzeniu dosz∏a i do zamku królewskiego. Poczàtkowo król nie chcia∏ niczemu wierzyç, lecz kiedy jeden z obecnych przy tym urz´dników potwierdzi∏ fakt, król wyrazi∏ ˝yczenie zobaczenia kogokolwiek z poprzednio znajomych mu chorych. Wówczas przyprowadzono do zamku pewnego uprzednio sparali˝owanego, tr´dowatà i Êlepà wczoraj jeszcze kobiet´, g∏uchonieme dziecko i cierpiàcego na konwulsj´ cz∏owieka, którego ska˝one przedtem oblicze budzi∏o okropny wstr´t, oraz wielu innych. Przekonawszy si´ na w∏asne oczy, ˝e wszyscy oni sà obecnie zdrowi, król poleci∏ opowiedzieç im, co odczuwali wówczas, kiedy dokonywa∏o si´ to cudowne uleczenie. I wszyscy prawie jednog∏oÊnie oÊwiadczyli, ˝e zaledwie tylko nieznajomy zaczà∏ graç, w ca∏ym ciele poczuli dreszcz; nast´pnie widzieli
22
jak promienie b∏´kitnawego Êwiat∏a zygzakami opuszcza∏y si´ na nich wchodzi∏y w cia∏a, a po ca∏ym organizmie rozlewa∏ si´ wówczas jakby strumieƒ ognia, przeszywajàc je cienkimi strza∏ami, a jednoczeÊnie owiewa∏ ich Êwie˝y pachnàcy wietrzyk, sprawiajàcy niewypowiedzianie b∏ogie uczucie. W jaki zaÊ sposób dokona∏o si´ samo uzdrowienie, tego wszyscy ci szcz´Êliwcy nie mogli sobie w ˝aden sposób uÊwiadomiç; fakt pozosta∏, ˝e cierpienia ich usta∏y i znikn´∏y, oczy przejrza∏y, r´ce i nogi odzyska∏y w∏adz´ i w ogóle znik∏ nawet wszelki Êlad choroby. Pozostawszy z przewodniczàcym rady paƒstwowej, starym i wypróbowanym przyjacielem, król wyrazi∏ obaw´, pytajàc niespokojnie - kim móg∏ byç ten dziwny cz∏owiek i skàd przyszed∏? Jaki cel ma na widoku i co w ogóle nale˝y myÊleç o ca∏ej tej historii? S´dziwy zamyÊli∏ si´ i po chwili rzek∏ z wahaniem: - Spodziewam si´, mi∏oÊciwy panie, ˝e ze wzgl´du na tak niezwyk∏e okolicznoÊci, pozwolisz mi dzisiaj mówiç o zakazanych sprawach. - Ale˝ rozumie si´, ˝e jesteÊmy sami i pozwalam ci Êmia∏o mówiç o wszystkim - odrzek∏ król. - A wi´c samo miejsce, wybrane przez tego nieznajomego dla dokonywania takich zadziwiajàcych i niezwyk∏ych czynów, ju˝ budzi zastanowienie. Jaskinia, w której si´ schroni∏ by∏a niegdyÊ ostatnià Êwiàtynià bia∏ego Boga; do tej przepaÊci, jak g∏osi podanie, wrzucono ostatni posàg bóstwa razem z wiernym kap∏anem, który nie chcia∏ porzuciç Êwi´tego miejsca; i jakoby przed Êmiercià kap∏anów przepowiedzia∏, ˝e na tym samym miejscu b´dzie wzniesiona pierwsza Êwiàtynia bia∏ego Bóstwa, a Êwiat∏o zwyci´˝y mrok. - OczywiÊcie, wszystko to jest niepo˝àdane, gdy˝ w przysz∏oÊci mo˝e wywo∏aç nieporzàdki; lecz w obecnej chwili, sàdz´, ˝e by∏oby nierozumnym okazaç surowoÊç w stosunku do cz∏owieka, który uratowa∏ ˝ycie tylu nieszcz´Êliwym. Poczekamy i popatrzymy, co b´dzie dalej - po chwili namys∏u zauwa˝y∏ król. Tymczasem ca∏e miasto burzy∏o si´. W domach, gdzie znajdowali si´ ju˝ osàdzeni na Êmierç, gromadzili si´ odwiedzajàcy i wszystko przyj´∏o odÊwi´tny wyglàd; dawni chorzy - obecnie zdrowi i szcz´Êliwi - powróciwszy pomi´dzy przyjació∏ i znajomych, opowiadali bez przerwy o prze˝ytych wra˝eniach, jakie na nich i na ich bliskich uczyni∏ ten niezwyk∏y cz∏owiek. Opowiadania te wywiera∏y szczególnie silne wra˝enie na rodziny, w których znajdowali si´ ju˝ chorzy, majàcy byç niewàtpliwie, przez komisj´ spo∏ecznego bezpieczeƒstwa, skazani na stracenie ju˝ w nast´pnym miesiàcu. W duszach wszystkich tych ludzi walczy∏y teraz z cierpieniem gorycz nieszcz´Êcia i niepewna nadzieja ratunku; albowiem serce ludzkie tak ju˝ jest stworzone, ˝e ˝adne niesprawiedliwe prawo nie zdo∏a go przerobiç i wyrwaç z niego uczuç, psychicznej, niezniszczalnej iskry, za∏o˝onej przez Stwórc´. Dlatego te˝ osza∏amiajàca wiadomoÊç o uratowaniu ca∏ej grupy skazanych wywo∏a∏a w tych rodzinach prawie rewolucj´. Wszyscy spieszyli dowiedzieç si´ szczegó∏ów “cudu”, pytali dokàd iÊç i jak post´powaç, ˝eby móc otrzymaç podobnà pomoc. Na drugi dzieƒ, wiozàc i niosàc chorych – tym razem ju˝ bez nadzoru urz´dników – pochód skierowa∏ si´ w stron´ przepaÊci, a przyszed∏szy na miejsce ca∏y t∏um, jak jeden cz∏owiek, w milczeniu upad∏ na kolana, w trwodze nie wiedzàc, jak si´ zachowaç i co uczyniç. W ciàgu ca∏ych wieków nikt nikogo nie uczy∏, jak zwracaç si´ do Boga i nikt z nich dzisiaj nie umia∏ si´ modliç. Niby jakieÊ wystraszone stado kl´czeli nieruchomi, z uczuciem l´ku i nadziei wpatrujàc si´ w Supramatiego, który ukaza∏ si´ na esplanadzie, po∏o˝onej nad przepaÊcià. Wspania∏omyÊlne serce maga nape∏ni∏o si´ g∏´bokà litoÊcià i wspó∏czuciem dla tych nieszcz´Êliwych, pozbawionych nawet poj´cia o Bogu i którzy nie przypuszczali istnienia drzemiàcej w nich olbrzymiej si∏y, mogàcej znów zapaliç ogieƒ wiary i na nowo zjednoczyç ich ze Stwórcà. Pe∏nymi ∏ez oczami patrzy∏ Supramati na tych bezsilnych i ubogich duchem, którzy podobnie jak opuszczone dzieci l´kliwie tulili si´ jeden do drugiego, spoglàdajàc na niego z t´sknotà. I wówczas z jego duszy pop∏yn´∏a goràca modlitwa do Ojca wszechrzeczy o darowanie mu si∏y, mogàcej uratowaç nieszcz´snych, powróciç im jedyny drogocenny dar - dost´pne ka˝demu i przy tym nigdy niewyczerpane bogactwo - wiar´ w Boga i mi∏oÊç dla wszelkiego dobra. W tej chwili w sercu misjonarza innego Êwiata zbudzi∏a si´ mi∏oÊç do tych mieszkaƒców obcej ziemi; i oto odczu∏ g∏´boko braterski zwiàzek, jednoczàcy wszystkie istoty wszystkich Êwiatów i sfer - od atomu
23
do archanio∏a - niby nierozerwalny ∏aƒcuch, który p∏omiennym blaskiem wyp∏ywa z serca przedwiecznego, przenika wszystkie systemy i powraca do swego praêród∏a. Oto w∏aÊnie owa wielka tajemnica boskiego tchnienia, które podobne do ognia zapalajàcego jak tysiàce innych samo nigdy nie wyczerpuje si´ i nie gaÊnie, a przechodzi od atomu do atomu, o˝ywiajàc energià modlitwy materi´ i stopniowo stwarzajàc z protoplazmy, maga z doskona∏à màdroÊcià!... W tej wielkiej chwili Supramati pojà∏ i ogarnà∏ tajemnà Boskà myÊl, ukrywajàcà w momencie stworzenia, w maleƒkiej i s∏abej istocie, pot´˝ne uczucie mi∏oÊci, jednoczàce ludzi i Êwiaty i zarazem b´dàce dêwignià wszelkiego tworzenia. Wszystko, co dotychczas by∏o ciemnym, nagle rozjaÊni∏o mu si´; misja jego zatraci∏a swój ci´˝ar; podj´te przez niego zadanie sta∏o si´ teraz nie tylko obowiàzkiem, lecz i szcz´Êciem czynienia dobra tym, których kocha. Pomi´dzy nim, a tymi ubogimi duchem kl´czàcymi przed nim, dzi´ki wspó∏czuciu utworzy∏ si´ pot´˝ny zwiàzek, jednoczàcy stworzenia Bo˝e. G∏´boka radoÊç nape∏nia∏a serce proroka: czyn jego stawa∏ si´ wielkim i pi´knym, a on ju˝ otrzyma∏ nagrod´... Aura Supramatiego zapali∏a si´ z∏ocistym p∏omieniem i ca∏a jego istota nape∏ni∏a si´ olbrzymià si∏à. Wzià∏ do ràk harf´, a wydobyte z niej dêwi´ki by∏y prawdziwà muzykà sfer - pot´˝nà wibracjà, która panuje nad ˝ywio∏ami i tworzy Êwiaty. Jak strumieƒ ognia udziela∏a si´ pot´˝na jego wola ciemnemu t∏umowi, na który spoglàda∏ z mi∏oÊcià. Wzrok wszystkich by∏ przykuty do bia∏ej figury maga, ∏zy sp∏ywa∏y z oczu, a nikt jednak nie wiedzia∏, ˝e by∏o to przebudzenie si´ duszy, owa b∏ogos∏awiona i dobroczynna rosa, która mia∏a o˝ywiç w nich wiar´ w Stwórc´. Wszyscy chorzy zostali uzdrowieni, a fale ˝yciodajnej si∏y, sp∏ywajàce z Supramatiego, by∏y do tego stopnia pot´˝ne, ˝e nawet pieƒ starego zesch∏ego drzewa, stojàcego na skraju przepaÊci, nagle o˝y∏, a korzenie jego nape∏ni∏y si´ sokiem. Nowy ten “cud” wywo∏a∏ nies∏ychany zachwyt, a opowiadania o “nadnaturalnym” cz∏owieku, ˝yjàcym w jaskini, przyj´∏y fantastyczne rozmiary. Nowe wieÊci znów dosz∏y do królewskiego zamku, zw∏aszcza, ˝e pomi´dzy cudownie uzdrowionymi by∏a niejaka Medha, m∏odziutka dziewczyna, przyjació∏ka ksi´˝niczki Vispa∏y, wnuczki króla. Król, imieniem Inhazadi, by∏ ju˝ stary, a dwóch jego synów pad∏o równie˝ ofiarà okrutnego prawa, o którym by∏a mowa wy˝ej. Obaj ksià˝´ta cierpieli na nieuleczalnà chorob´ i bez wzgl´du na swoje wysokie urodzenie, jeden za drugim skoƒczyli ˝ycie w przepaÊci. Stary monarcha posiada∏ tylko wnuczk´ - swojà nast´pczyni´ - córk´ m∏odszego syna, którà ubóstwia∏. Vispa∏a by∏a czarujàcym dziewcz´ciem, w pe∏nym rozkwicie m∏odzieƒczej pi´knoÊci, a zaÊ Medha jej najlepszà przyjació∏kà z lat dziecinnych. MyÊl, ˝e musi jà utraciç, kosztowa∏a wiele ∏ez m∏odziutkà ksi´˝niczk´, dlatego te˝ niezmiernie si´ uradowa∏a, zobaczywszy przyjació∏k´ zupe∏nie zdrowà. Zasypa∏a jà licznymi pytaniami, dotyczàcymi tajemniczego cz∏owieka dokonywujàcego takich cudów, a Medha uradowana swoim ozdrowieniem, z zapa∏em opisywa∏a Supramatiego. - Nigdy, nigdy nie widzia∏am jeszcze takiego pi´knego cz∏owieka, a co najdziwniejsze - ˝e nie jest w ogóle podobny do naszych m´˝czyzn. Chocia˝ twarz ma bladà, lecz mo˝na sàdziç, ˝e krew w nim p∏ynie czerwona, poniewa˝ policzki ma ró˝owawe: wijàce si´ jego w∏osy sà nieokreÊlonej barwy ze z∏ocistym odcieniem. Oczu zaÊ jego, nie mo˝na opisaç, trzeba je widzieç. One po prostu dyszà przenikajàcym ogniem, lecz wyra˝ajà takà si∏´ i takà bezgranicznà dobroç, ˝e chcia∏oby si´ przez ca∏e ˝ycie kl´czeç i upajaç si´ nimi - opowiada∏a Medha. - Musz´ go zobaczyç! - zawo∏a∏a Vispa∏a, a oczy jej b∏ysn´∏y. - Lecz jak i w jaki sposób? - Nic ∏atwiejszego, ksi´˝niczko. Codziennie przed ska∏à, gdzie dokonujà si´ uzdrowienia, schodzi si´ lud, on zaÊ stoi na samym brzegu esplanady z harfà w r´kach i mo˝na go wtedy swobodnie obserwowaç. A nocami znów - opowiada∏a mi ciotka – ˝e b∏´kitnawe Êwiat∏o otacza ca∏à esplanad´, a on siedzi przy wejÊciu do jaskini gra i Êpiewa. Nikt nie s∏ysza∏ jeszcze nigdy podobnego Êpiewu; zdaje si´, ˝e dr˝y ka˝dy fibr, a w mózgu i w sercu coÊ si´ porusza i trzepocze i opanowujà cz∏owieka najdziwniejsze myÊli. Nawet zwierz´ta sà przez niego jak gdyby zaczarowane, a ptaki na przyk∏ad, siadajà temu dziwne-
24
mu cz∏owiekowi na ramionach, na kolanach lub u nóg. Wprost nie do uwierzenia! Po up∏ywie kilku dni Vispa∏a z przyjació∏kà przedosta∏y si´ wÊród nocy w stron´ przepaÊci, gdzie zmiesza∏y si´ ze stojàcà tam ju˝ gromadkà ludzi. Dziwne, b∏´kitnawo-srebrzyste Êwiat∏o szerokim blaskiem otacza∏o schronisko maga. Esplanada by∏a pusta, lecz stada ptaków pokrywa∏y ziemi´ i zr´by skalne. Wkrótce ukaza∏ si´ Supramati; usiad∏ na szerokim kamieniu, który s∏u˝y∏ mu za ∏awk´ i zaczà∏ graç. W tajemnym pó∏mroku, pokrywajàcym wszystko woko∏o, jego kszta∏tna bia∏a figura, przepi´kne natchnione oblicze, dziwne i nieznane melodie, p∏ynàce spod cienkich palców, aksamitny a pot´˝ny g∏os dzia∏a∏y ponioÊle. Vispa∏a patrzy∏a na niego w milczeniu jak zaczarowana; ca∏a jej istota dr˝a∏a nieznanym i nie dajàcym si´ okreÊliç uczuciem. Powróci∏a do domu dopiero wówczas, kiedy mag wszed∏ do groty. S∏awa Supramatiego rozrasta∏a si´ z zadziwiajàcà szybkoÊcià; lud Êciàga∏ t∏umnie ze wszystkich stron, aby popatrzeç na tajemniczego nieznajomego, odzyskaç zdrowie i us∏yszeç jego czarowne pienia. Nie mogàc walczyç d∏u˝ej z ciekawoÊcià, stary król, postanowi∏ sam udaç si´ do jaskini i wybadaç niewiadomego przybysza, obdarzonego zdumiewajàcà si∏à leczenia. Podziemne drogi wiodàce na espland´ nieznane by∏y królowi, lecz zewnàtrz zachowa∏y si´ wykute w skale schody, które w dawnych czasach prowadzi∏y do kaplicy i droga ta, chocia˝ uszkodzona miejscami, wprawdzie mo˝liwa jeszcze by∏a do przejÊcia. S´dziwy monarcha z trudem wszed∏ na szczyt i dziwnie zmieszany i niespokojny zatrzyma∏ si´ u wejÊcia do jaskini. Ca∏e wnàtrze zalane by∏o b∏´kitnawym Êwiat∏em, o którym mu mówiono i przesycone deliktanym aromatem, a w g∏´bi groty, na o∏tarzu, otoczony snopami z∏ocistych promieni, jaÊnia∏ kielich rycerzy Graala, uwieƒczony krzy˝em. Na kamiennej ∏awce siedzia∏, czytajàc zwitek pergaminu ów tajemniczy nieznajomy, który osuszy∏ ju˝ tyle ∏ez i oddali∏ tyle cierpieƒ. Z niespokojnà ciekawoÊcià, w zamyÊleniu i badawczo oglàda∏ król Supramatiego, który powsta∏ na widok przybysza. Pi´knoÊç jego by∏a tak uderzajàca, ˝e od pierwszego rzutu oka monarcha pojà∏, i˝ stoi przed nim cz∏owiek zupe∏nie inny, nieznanej mu rasy. Po chwili wzajemnego i badawczego oglàdania si´, obaj zamienili uk∏ony. - Kim jesteÊ, nieznajomy i skàd przyby∏eÊ; albowiem nie jesteÊ podobny do ludzi naszej ziemi. Gdzie zdoby∏eÊ si∏´, mocà której wyrywasz z obj´ç Êmierci istoty, które nauka ju˝ na Êmierç skaza∏a? - zapyta∏ Inhazadi. Supramati zbli˝y∏ si´ do niego i proszàc starca, aby usiad∏, gdy˝ najwidoczniej znu˝ony by∏ trudnym wchodzeniem na gór´ - odrzek∏ spokojnym tonem: - Jestem pos∏em Naszego Stwórcy. Przyszed∏em roznieciç Êwiat∏o w mroku i przypomnieç ludziom tej ziemi o ich boskim pochodzeniu. Nadszed∏ bowiem czas przywrócenia ∏àcznoÊci Stwórcy z Jego stworzeniem; ludzkoÊç wasza ju˝ dawno pozbawiona zosta∏a oparcia w wierze. Przyszed∏em przemówiç do serc ludzkich i wyjaÊniç im nieskoƒczonà dobroç ich Ojca Niebieskiego; ja zachowuj´ im ˝ycie i powracam zdrowie dla tego, aby mogli s∏awiç imi´ Bo˝e i dzi´kowaç Panu... - Nieszcz´sny! - zawo∏a∏ król, zrywajàc si´ z miejsca. - Wyrzeczone przez ciebie s∏owa skazujà ci´ ju˝ na Êmierç. Albo˝ ty nie wiesz, ˝e nasza ziemia dobrowolnie zerwa∏a wszelki zwiàzek z Niebem? Ka˝dy wys∏annik Tego, którego ty nazywasz Bogiem, b´dzie tu odrzucony; wi´cej jeszcze nieub∏agane i niewzruszone prawo osàdzi go na Êmierç. Supramati uÊmiechnà∏ si´: Nie boj´ si´ Êmierci, a zbawienie braci moich jest mi dro˝sze od ˝ycia. Pokarm duchowy jest bardziej potrzebny cz∏owiekowi, ni˝ materialny, ale trzeba, aby on pojà∏, ˝e jest Êlepy i tam, gdzie nauka ziemska jest bezsilna, nale˝y upaÊç na twarz, modliç si´ i przywo∏ywaç si∏y niewidzialne. Otó˝ i ja przyszed∏em po to, ˝eby przypomnieç waszej ludzkoÊci odrzucone i zapomniane prawdy i nauczyç jà modliç si´. Przepowiadam ci, królu, ˝e ty jeden z pierwszych pok∏onisz si´ przed wielkim symbolem wiecznoÊci i zbawienia. Inhazadi poblad∏ i dysza∏ ci´˝ko.
25
Pod wp∏ywem pot´˝nej si∏y wzroku Supramatiego, poruszy∏a si´ dusza starca i opanowa∏a go nagle dziwna ch´ç i nami´tne pragnienie us∏yszenia czegoÊ wi´cej o tym Niewidzialnym, do którego mo˝na si´ zwracaç w ci´˝kich chwilach ˝ycia. Po chwili znów opuÊci∏ si´ na ∏aw´ i niezdecydowanie rzek∏: - Powiedz mi to, co zamierzasz g∏osiç moim poddanym, wszak ja mam prawo us∏yszeç pierwszy. Kiedy po up∏ywie godziny Inhazadi opuÊci∏ grot´, na czo∏o jego wystàpi∏y g∏´bokie zmarszczki, a w oczach tai∏a si´ pos´pna zaduma. Nast´pne tygodnie nie zaznaczy∏y si´ niczym osobliwym. Uzdrowienia ciàgle trwa∏y, a zbierajàcy si´ na skraju strasznej przepaÊci, która poch∏on´∏a ju˝ tyle ofiar - t∏um ludzki stale wzrasta∏. Lecz teraz nastroje umys∏ów powoli si´ zmienia∏y; cudowna muzyka, dziwne pienia, i wzruszenia wywo∏ywane powróceniem zdrowia i ˝ycia, wstrzàsa∏y duszami. W ludziach tych, którzy zatracili nawet poj´cie o dobrym i duchowej doskona∏oÊci i ˝yli wy∏àcznie w sferze cielesnych ˝àdz i upajania si´ chwilà obecnà, budzi∏o si´ dà˝enie i ch´ç po∏àczenia si´ z czymÊ jasnym i czystym, zaznajomienia si´ choç troch´ z jego cudownà naukà. W rezultacie, siedmiu pragnàcych zostaç uczniami Supramatiego, pewnej nocy wdrapa∏o si´ po starych kamiennych schodach i wreszcie, l´kliwie i niezdecydowanie, zatrzyma∏o si´ u wejÊcia do groty. G∏´boko wzruszy∏ ich widok o∏tarza i promienistego krzy˝a; dziwny czar, jakim tchn´∏o schronisko maga, pokona∏ i onieÊmieli∏ ich, a czyste emanacje przesycajàc powietrze przyprawia∏y o zawrót g∏owy. Kiedy na progu przyleg∏ej groty ukaza∏ si´ Supramati, Êmia∏kowie upadli na kolana i b∏agalnie wyciàgn´li do niego r´ce. Supramati spiesznie podszed∏, podniós∏ ich i dobrotliwie rzek∏: - Bàdêcie pozdrowieni, pierwsi pragnàcy Êwiat∏a prawdy. Czy chcecie zostaç moimi uczniami? Bardzo ch´tnie przyjm´ was, gdy˝ wasza biedna ziemia potrzebuje nauczycieli, którzy by wskazali i pomogli jej odnaleêç na nowo drog´ do doskona∏oÊci. Jednak˝e, przyjaciele moi, uwa˝am sobie za obowiàzek uprzedziç was, ˝e zadanie jakie przyjmujecie na siebie - jest bardzo ci´˝kie. Nauk´, którà otrzymacie ode mnie winniÊcie przekazaç braciom swoim, ryzykujàc przy tym nawet ˝yciem, poniewa˝ wiara bez uczynków jest martwà. NamyÊlcie si´ dobrze i zastanówcie, czy posiadacie doÊç si∏, aby przyswoiç sobie i zastosowaç w czynie moje nauki? Przez chwil´ przybysze naradzali si´ mi´dzy sobà, a nast´pnie jeden z nich wystàpi∏ naprzód i z pe∏nà wiarà i stanowczo rzek∏: - Nauczycielu, jesteÊmy tak s∏abi, tak nieÊwiadomi i Êlepi, ˝e wydaje si´ nam zanadto Êmia∏ym przyrzekaç to, do czego byç mo˝e, zabraknie nam si∏. Ale bàdê ∏askaw, zechciej nas wypróbowaç, a my przyrzekamy uczyniç wszystko, co mo˝liwe, aby staç si´ godnymi twoich nauk. UÊmiech zadowolenia rozjaÊni∏ oblicze Supramatiego. - Odpowiedê wasza wzbudza wielkie nadzieje. Kto wie, ˝e jest Êlepym, tego czeka w przysz∏oÊci sposobnoÊç i szcz´Êcie ujrzenia wiecznego Êwiat∏a; zaÊ che∏pliwy i zarozumia∏y na zawsze pozostaje Êlepym, poniewa˝ nie dostrzega niczego poza swà mniemanà “wielkoÊcià”. - Powtarzam, przyjaciele - bàdêcie pozdrowieni! Przyjmuj´ was i pozostaniecie ze mnà tutaj; lecz przede wszystkim, musicie si´ oczyÊciç i zdjàç pokrywajàcà was pow∏ok´ miazmatów. Zaprowadzi∏ ich do przyleg∏ej groty, kaza∏ rozebraç si´, wejÊç do wody i ukl´knàç w niej, co uczynili bez ˝adnego sprzeciwu. Wówczas Supramati podniós∏ r´k´, nakreÊli∏ kabalistyczny znak i w tej˝e chwili z przestrzeni sp∏ynà∏ szeroki pas Êwiat∏a, a na pochylonych g∏owach kl´czàcych zap∏on´∏y ró˝nobarwne ognie, w rodzaju ognistych aureoli, które nast´pnie zosta∏y jak gdyby wch∏oni´te przez ich organizmy. Zauwa˝ywszy na twarzach uczniów l´k i zdumienie, Supramati dobrodusznie rzek∏: - Nie l´kajcie si´ niczego - to oczyszczajàcy ogieƒ przestrzeni, który przenika was i niszczy pokrywajàce wasze cia∏a szkodliwe fluidy. Nast´pnie rozda∏ im bia∏e, proste tuniki, obuwie uplecione ze s∏omy i przywiód∏ do o∏tarza. Tu wszyscy ukl´kli, a Supramati da∏ im poca∏owaç kielich i ka˝demu z nich zawiesi∏ na szyi niewielki krzy˝yk z pachnàcego drzewa.
26
Od tego dnia poranne godziny i wieczory, poÊwi´cone by∏y wyk∏adaniu nauk. Przede wszystkim Supramati wyjaÊni∏ uczniom dwoistà natur´ cz∏owieka - materialnà i astralnà - i nieomylne prawa, wià˝àce ludzi ze Êwiatem niewidzialnym, który opuszczajà przy wcieleniu, i do którego znów powracajà po Êmierci cia∏a. Pokaza∏ im niewidzialnych mieszkaƒców przestrzeni i objaÊni∏, jakimi niebezpieczeƒstwami gro˝à oni duszy i cia∏u Êmiertelnego cz∏owieka. Nast´pnie, jako wniosek logiczny, wskaza∏ im jedynà, prawdziwà i skutecznà broƒ przeciw tym niebezpieczeƒstwom i zaczà∏ uczyç ich wielkiej sztuki - modlenia si´. - Si∏a ta - pot´˝na jak ˝ywio∏y; podobnie jak b∏yskawica - zapala boski ogieƒ na o∏tarzach, zap∏adnia ziemi´, przenika g∏´bie oceanów, huraganem przechodzi przestrzenie i nie zna ˝adnych przeszkód. Modlitwa - to pierwsza ze wszystkich nauk, najwi´ksza moc, magiczny talizman, poruszajàcy i pobudzajàcy do dzia∏ania niewiadome si∏y. I nie tylko mag, lecz po prostu ka˝dy posiadajàcy goràcà i czystà wiar´ - mo˝e dzia∏aç przy pomocy tej olbrzymiej si∏y, rozkazywaç ˝ywio∏om, uciszaç burz´, tamowaç epidemie, zbieraç i skupiaç najdelikatniejsze i najsubtelniejsze elementy dla uzdrawiania chorób… Zdumieni i uniesieni zachwytem uczniowie ze czcià s∏uchali maga; ludzie ci, ˝yjàcy dotychczas jedynie dla upojeƒ cia∏a, pokornie i z pe∏nà wiarà pochylali si´ przed krzy˝em i próbowali si´ modliç. Nie jedno prze˝ywali niepowodzenie; s∏abli i wpadali w zwàtpienie, gdy˝ umiej´tnoÊç modlenia si´ nie jest ∏atwà. Sztuka ta jest potrójna, gdy˝ po pierwsze, potrzebuje skupienia si´; po drugie - wyrzeczenia si´ wszystkiego, co materialne, co obarcza dusz´ i przykuwa jà do ziemi i wreszcie, po trzecie - silnej woli, która podnosi dusz´ i wy∏ania z niej czysty ogieƒ, przecinajàcy aur´ grzesznego cz∏owieka aby przejàç p∏ynàce z góry boskie emanacje. Jednak˝e, mimo wszystko, dzi´ki swej gorliwoÊci z pomocà maga uczniowie czynili szybkie post´py; teraz wiedzieli ju˝, ˝e posiadajà bezcielesnà dusz´, której g∏ównym przeznaczeniem jest doskonalenie si´. Poznali tajemnic´ bytu i wielkie prawo mi∏oÊci, które dyktuje cz∏owiekowi obowiàzki wzgl´dem bliêniego. Stopniowo, Supramati przygotowywa∏ swoich uczniów do przysz∏ej misji - rozniecania Êwiat∏a wiary w omroczonych duszach ich wcielonych braci. - Waszym obowiàzkiem jest oddaç innym to, coÊcie otrzymali sami. Nie ∏atwo, oczywiÊcie, wpoiç w ludzi wielkie prawa dobra, zatrzymaç ich na utorowanej drodze nadu˝yç i wyst´pków. B´dà was nienawidzieç, p∏aciç z∏em za dobre, lecz to nie powinno was odstraszaç; a je˝eli przypiecz´tujecie waszà misj´ swojà krwià, to b´dzie najwi´kszym ze zwyci´stw. Pami´tajcie, ˝e krew misjonarza - to ˝yciodajna rosa, która sp∏ynie na bezp∏odnà gleb´ niewiary i egoizmu, a pami´ç o was, na podobieƒstwo nieÊmiertelnego ognia, zapali wiar´ w duszach wielu. A wi´c, drodzy przyjaciele, nie bójcie si´ Êmierci, poniewa˝ Êmierç m´czennika - to niebieski aromat, rozpraszajàcy zad˝umione miezmaty, które nape∏niajà atmosfer´ wyst´pnej ludzkoÊci. - Nauczycielu! Je˝eli dobrze zrozumia∏em twojà nauk´ - zauwa˝y∏ pewnego razu jeden z uczniów nigdy nie powinniÊmy p∏aciç z∏em za z∏o, czyli inaczej - broniç si´; ale poniewa˝ nasze prawa zach´cajà i pobudzajà do zemsty i zniszczenia wszystkiego, co przeszkadza osobistej wygodzie, wtedy nas, rozumie si´, zabijà i to zupe∏nie bezpo˝ytecznie. Supramati uÊmiechnà∏ si´. - Nauka g∏oszona przez was, powinna w∏aÊnie zniszczyç dzikie i niesprawiedliwe prawa waszej ziemi; lecz nie myÊlcie, ˝e b´dziecie bezbronni, g∏oszàcy prawd´ Bo˝à, natchnieni mi∏oÊcià dla swego obowiàzku i uzbrojeni w krzy˝ -b´dziecie niezwyci´˝eni. - Nauczycielu, bàdê ∏askaw i wyjaÊnij nam, dlaczego krzy˝ obdarzony jest takà osobliwà si∏à. Wiem dobrze, ˝e w dawnych czasach symbol ten by∏ u nas bardzo czczony; nie rozumiem jednak i nie znam uzasadnienia tej czci - zapyta∏ Haspati, jeden z najbardziej gorliwych uczniów Supramatiego i bardzo do niego przywiàzany. - Kiedy dojrzejecie jeszcze bardziej i posuniecie si´ w naukach, wtedy pojmiecie owe niezliczone dobrodziejstwa i w∏aÊciwoÊci tego symbolu wiecznoÊci i zbawienia. Krzy˝, synu mój - to znak pot´˝nej mocy - zaczepna i odporna broƒ. B´dàc jednoczeÊnie symbolem
27
tworzenia i zniszczenia, jest on kompasem wtajemniczonego. Wsz´dzie, we wszystkich widzianych przez was na niebieskim sklepieniu Êwiatach, krzy˝ przejawia swojà niezmiennà moc, gdy˝ ramiona jego w przed∏u˝eniu we wszystkie cztery strony - przenikajà wszechÊwiat. Pewnego razu, wieczorem, Supramati siedzia∏ na esplanadzie ze swoimi uczniami i poucza∏ ich o sztuce rozwijania woli, a jednoczeÊnie przyk∏adami objaÊnia∏ si∏´ tej pot´˝nej dêwigni. Pod dzia∏aniem jego woli zakwit∏ dawno ju˝ uschni´ty krzew i zerwa∏a si´ burza, a nast´pnie ucich∏a na jego rozkaz. - Widzicie wi´c, moje dzieci, ˝e rozwini´ta i Êwiadomie kierowana wola, podporzàdkowuje sobie i czyni mi´kkimi jak wosk, - kosmiczne elementy. OczywiÊcie, aby dosi´gnàç stopnia posiadanej przeze mnie si∏y, potrzeba wiele czasu i trudu, lecz jak widzicie, jest to osiàgalne, drogà wytrwania i sta∏oÊci, przy rozumieniu wytkni´tego celu. Uczniowie patrzyli na niego z zachwytem i zabobonnym strachem. W koƒcu, Haspati zapyta∏ z wahaniem: - Nauczycielu, powiedz nam, prosz´, kim jesteÊ, skàd przyszed∏eÊ i od kogo otrzyma∏eÊ takà ogromnà wiedz´? Zechciej nam tak˝e wyjaÊniç, dlaczego w ciàgu tylu d∏ugich wieków nikt przed tobà nie zjawi∏ si´, aby nam odkryç g∏oszone przez ciebie wielkie prawdy? Supramati prze chwil´ milcza∏, zapatrzony w przestrzeƒ, a potem odrzek∏: - Ja - jestem z daleka; - pokorny syn nauki, przys∏any jestem przez przewodników Êwiat∏a, dobra i prawdy, aby rozproszyç mrok b∏´dów ludzkich i powróciç Ojcu Przedwiecznemu Jego zb∏àkane dzieci; albowiem wszyscy wy jesteÊcie Jego dzieçmi - boskie i niezniszczalne czàsteczki, które z Niego wzi´∏y swój poczàtek. Widzàc, jak si´ b∏àkacie w nieprzebytej puszczy ciemnoty, ujarzmieni przez cia∏o, wyst´pni i okrutni, - wielkie latarnie ludzkoÊci pos∏a∏y wam jednego ze swoich wiernych s∏ug, uzbrojonego w krzy˝ i mi∏oÊç, a˝eby nawróciç was na drog´ wiecznej prawdy. I przybycie moje nie jest daremne, wszak ju˝ nie jestem sam, mam ju˝ wiernych uczniów, którzy przeka˝à moje nauki braciom swoim, poprowadzà i utrwalà moje dzie∏o, je˝eli zgin´. - Co ty mówisz, nauczycielu! Ty, dobroczyƒca tylu cierpiàcych, mia∏ byÊ zginàç? Ale˝ to by∏oby okropne! Co si´ stanie z nami bez ciebie, bez twoich wskazówek? Nie b´dziemy mogli wówczas prowadziç dalej twego dzie∏a! - ze ∏zami w ochach zawo∏a∏ Haspati, tulàc si´ do swego Mistrza. Supramati pog∏aska∏ serdecznie jego pochylonà g∏ow´. - Za dzie∏o zbawienia duszy od zguby ciemnoty i niewiary p∏aci si´ na poczàtku ˝yciem. Lecz to nic nie znaczy, gdy˝ zasiane ju˝ przeze mnie ziarno prawdy; zapowiedê oswobodzenia od wiekowych kajdan grubego i spleÊnia∏ego ateizmu, którà da∏em swoim braciom - prze˝yje moje cielesne istnienie; a Stwórca, w mi∏osierdziu swoim, zaliczy mi te trudy i pozwoli jeszcze na krok zbli˝yç si´ do boskiego Êwiat∏a - do mieszkania sprawiedliwych dusz, walczàcych m´˝nie w obronie dobra. Wy zaÊ, moje dzieci, nie powinniÊcie si´ obawiaç, ˝e pozostaniecie bez przewodników. Wezwijcie nauczycieli ˝yjàcych samotnie w waszych górach, a oni w obfitoÊci przyniosà wam duchowy chleb i wino, które nakarmià wasze dusze. - Dlaczego wi´c nie przychodzili do tej pory, aby nas oÊwiecaç i uzdrawiaç? - z niezadowoleniem zapyta∏ jeden z m∏odzieƒców. - Strze˝ si´ sàdziç bezpodstawnie i sàdziç to, czego nie rozumiesz - odrzek∏ Supramati. Kto wie? A mo˝e ukazanie si´ ich w chwili wczeÊniejszej ni˝ potrzeba, doprowadzi∏oby do bezpo˝ytecznej Êmierci? Ja przyszed∏em przygotowaç im drog´, za∏o˝yç fundamenty dzie∏a , które nast´pnie rozwinà i poprowadzà moi bracia; oni o˝ywià waszà dawnà wiar´ i przywrócà to, co by∏o ska˝one, lub zapomniane w ciàgu wieków. A potem, je˝eli oka˝e si´ potrzebnym, zjawià si´ jeszcze inni i podtrzymajà prawd´; droga ich b´dzie pasmem Êwiat∏a. Podobnie jak i ja, wype∏nià swoje przeznaczenie - dzielàc si´ z braçmi prawdà i Êwiat∏em, które otrzymali kiedyÊ od innych. Uwagi Supramatiego bardzo jednak zasmuci∏y Haspati ego. - Dzi´kuj´ ci, nauczycielu, na przysz∏oÊç b´d´ ostro˝niejszy i b´d´ si´ wstrzymywa∏ od wypowiadania zbyt pospiesznych uwag…
28
ROZDZIA¸ V
Z radoÊcià obserwowa∏ Supramati szybkie post´py swoich uczniów i rozwój ich w∏aÊciwoÊci duchowych, które teraz zacz´∏y si´ jasno przejawiaç. Jednego interesowa∏a wy∏àcznie muzyka, drugiego sztuka leczenia, trzeciego nauki o tajemnych si∏ach planet, czwartego cuda gwiaêdzistego nieba i t.d. W jednym tylko zgadzali si´ wszyscy bez wyjàtku, a mianowicie: w dà˝eniu do poznania i opanowania tajemnej, pot´˝nej si∏y woli - wielkiej dêwigni kosmicznych si∏, tej olbrzymiej, rzàdzàcej ˝ywio∏ami dynomaszyny; woli, która rozwini´ta, wyçwiczona i zdyscyplinowana, sama przez si´ przedstawia moc podobnà ˝ywio∏om. W towarzystwie swoich uczniów Supramati wychodzi∏ teraz niekiedy z jaskini i uzdrawia∏ w osadach i okolicznych miasteczkach, a przy okazji i naucza∏, wpajajàc s∏uchaczom koniecznoÊç mi∏owania Boga; a˝eby w ˝yciowych doÊwiadczeniach i cierpieniach znaleêç u Niego pomoc i podpor´. S∏awa, otaczajàca “nadprzyrodzonego” cz∏owieka, broni∏a i ochrania∏a go i nikt nie oÊmiela∏ si´ zatrzymaç i aresztowaç go za zuchwa∏e naruszenie prawa, zabraniajàcego nawet wymienienia imienia Bo˝ego. A wi´c jawnie wszyscy milczeli, lecz po kryjomu i za jego plecami, wrogowie maga zrzeszali si´ i liczba ich szybko ros∏a. W pierwszym rz´dzie wrogów Supramatiego stan´li lekarze, uwa˝ajàc si´ za pokrzywdzonych z powodu zmniejszenia si´ ich dochodów i których samolubna “uczonoÊç” uczu∏a si´ obra˝onà i poni˝onà. Nie mniej niezadowoleni byli i ci wszyscy, którzy uwa˝ali za bardzo wygodne nie uznawaç ˝adnych moralnych praw sumienia, lub obowiàzku; dlatego te˝, samo poj´cie o Bogu i Jego prawach, jako pot´˝ny hamulec chaotycznych i zwierz´cych nami´tnoÊci - by∏o przez nich znienawidzone. I liczba tych wrogów liczy∏a si´ ju˝ na legiony. Supramati, który czyta∏ w duszy ludzkiej i s∏ysza∏ cudze myÊli, widzia∏ oczywiÊcie, rosnàcà nie˝yczliwoÊç, lecz nie zwraca∏ na to ˝adnej uwagi i w dalszym ciàgu nie przestawa∏ uzdrawiaç i nauczaç. Pewnego razu, powracajàc z dalekiego obchodu, nauczyciel szed∏ z uczniami przez g´sty las i znu˝ywszy si´, usiedli wszyscy aby odpoczàç i posiliç si´. W gàszczu leÊnym zaroÊni´tym krzakami i wijàcymi si´ roÊlinami, Suprammati zauwa˝y∏ zwa∏y jakichÊ ruin. - Widzicie te resztki zburzonej Êwiàtyni? Mam nadziej´, ˝e wzniesie si´ ona na nowo i pod jej sklepieniami rozlegnà si´ Êwi´te pienia, a powszechna modlitwa obdarzy wierzàcych pot´˝nymi i odradzajàcymi falami Boskiego b∏ogos∏awieƒstwa. - Nauczycielu, ty istotnie wszystko wiesz i widzisz minione. Albowiem jak˝e˝ inaczej móg∏byÊ odgadnàç, ˝e te niekszta∏tne ruiny stanowi∏y niegdyÊ jednà z najwi´kszych Êwiàtyƒ w kraju ! - zawo∏a∏ zmieszany Haspati. - Wszyscy uciekajà od tego miejsca, poniewa˝ w czasie burzenia i nieszczenia Êwiàtyƒ, tutaj w∏aÊnie wymordowano wielkà liczb´ chroniàcych si´ kap∏anów - ciàgnà∏ m∏ody uczeƒ. - Miówià nawet, ˝e miejsce to jest zaczarowane, lecz nikt nie Êmie wspominaç o tym z obawy przed karà. - Jakie˝ okropne by∏y to czasy. Mam nadziej´, ˝e si´ ju˝ nigdy nie powtórzà – zauwa˝y∏ drugi z uczniów. – Lecz powiedz mi, nauczycielu, czy b´dzie znowu istnieç kap∏aƒstwo, kiedy powróci wiara w Boga? – OczywiÊcie. Wszelka s∏u˝ba wymaga s∏u˝ebników, tedy mam nadziej´, ˝e wy, moi przyjaciele, pierwsi przyjmiecie na siebie ten obowiàzek, wielki, ci´˝ki i wysoce odpowiedzialny – z powagà odpowiedzia∏ Supramati. – Nie myÊlcie, ˝e wszystko dokona si´ bez walki – ciàgnà∏ dalej – dobro zawsze ma przeciwników, a mrok nienawidzi Êwiat∏a. Wyjdzie z przepaÊci tysiàcg∏owy potwór niewiary i zwàtpienia i opluje wszystko swojà jadowità Êlinà, mieniàc jà imieniem “nauki”. Potwór ten napadnie, oczywiÊcie, na Êwiàtyni´ i b´dzie si´ stara∏ zburzyç jej fundamenty; lecz obowiàzkiem ˝o∏nierzy – obroƒców wiary, jest – broniç Êwiàtyni, która przechowuje ide´ Bóstwa i jest dla ludzkoÊci niewyczerpanym êród∏em zbawienia duszy i cia∏a. Biada wtajemniczonym s∏ugom Bo˝ym, którzy pozwolà na skalanie, poni˝enie i zrabowanie powie-
29
rzonego im skarbu. Kap∏an – to pierwszy s∏uga Bo˝y, or´downik Êwi´tych si∏ niewidzialnego Êwiata. Niedocieczona tajemnica otacza s∏ug´ o∏tarza, tego ogniska Êwiat∏a, gdzie sp∏ywa i gdzie skupia si´ Boska si∏a. Jego ˝ycie powinno byç nieskazitelne, a myÊl zwrócona ku niebu, poniewa˝ jest on naczyniem, do którego sp∏ywa i za poÊrednictwem którego rozlewa si´ na Êmiertelnych zbawienne b∏ogos∏awieƒstwo. Biada kap∏anowi, który majàc nieczystà dusz´ i cia∏o, oÊmiela si´ zbli˝yç do o∏tarza w celu przyj´cia Êwiat∏a Niebieskiego; albowiem mo˝e go tylko omroczyç i splugawiç, i w ten sposób oddaliç go od tych, którzy czekajà jego pomocy i zbawienia. Wielkie jest i wysokie przeznaczenie kap∏ana, prawdziwego s∏ugi bo˝ego; dlatego te˝ powinin on chowaç w sercu swoim i stwierdzaç czynem wszystkie g∏oszone przez siebie prawdy, aby wierzàcy patrza∏ na takiego siewc´ Êwiat∏a ze czcià i powa˝aniem. Nie zapominajcie o tym, moje dzieci, ˝e upadek wiary i religii zaczyna si´ w tym momencie, w którym do duszy cz∏owieka zakrada si´ lekcewa˝enie i pogarda dla s∏ugi Bo˝ego. Lecz jak pasterz odpowiedzialny jest za ka˝dà owc´ w powierzonym mu stadzie, tak i pasterz stada Paƒskiego powinien znaç dusze swoich owiec. Haspati sk∏oni∏ si´ i poca∏owa∏ r´k´ nauczyciela. – Nigdy nie zapomnimy, drogi i szanowny Mistrzu, twoich s∏ów i b´dziemy prosiç Boga, aby nam dopomóg∏ staç si´ prawdziwymi kap∏anami, godnymi tego wielkiego powo∏ania. W miar´ jak liczba wierzàcych wzrasta∏a, Supramati dzia∏a∏ coraz pewniej; naucza∏ nawet w stolicy i zjednoczy∏ wiernych w bractwa, które zbiera∏y si´ na wspólnà modlitw´ i nosi∏y na szyi maleƒkie krzy˝yki z pachnàcego drzewa, rozdawane im przez ubóstwianego nauczyciela. Zrozumia∏ym jest, ˝e wszyscy wrogowie Supramatiego - a tych by∏a wi´kszoÊç – pienili si´ z wÊciek∏oÊci, widzàc jego “bezkarnoÊç”. Niektórzy cz∏onkowie Paƒstwowej Rady jawnie ˝àdali na zebraniach aresztowania czarownika i przekazania go sàdowi; ze wzgl´du na to, ˝e zuchwa∏oÊç jego ros∏a z ka˝dym dniem, a “g∏upie” nauki i mowy grozi∏y wprost wywo∏aniem rozruchów i obaleniem ustanowionych praw. – Je˝eli wi´kszoÊç Rady wypowie si´ za aresztowaniem, nie b´d´ si´ sprzeciwia∏ – odrzek∏ Inhazadi. Rozwa˝cie jednak˝e bardzo dobrze swój zamiar i osàdêcie, czy aresztowanie cz∏owieka, który uratowa∏ od chorób i Êmierci tyle setek ludzi, nie pociàgnie za sobà tych samych zaburzeƒ, których si´ teraz obawiacie. Uzdrawiajàc nieuleczalnych, ów nieznajomy rozporzàdza bezwàtpienia pot´˝nymi Êrodkami; a któ˝ z nas mo˝e zar´czyç, ˝e sam jutro nie zwróci si´ o pomoc do tego dziwnego lekarza? Zebrani milczeli. Ostatni argument zdawa∏ si´ byç nieodparty i ostateczna decyzja zosta∏a od∏o˝ona. Lecz to nowe odroczenie sprawy roznieci∏o gwa∏townà wÊciek∏oÊç nieprzejednanych wrogów maga; postanowili oni dzia∏aç potajemnie i straciç “czarownika” za wszelkà cen´. A wypadek, który si´ w∏aÊnie wówczas zdarzy∏, umocni∏ ich w niecnych zamiarach. Zobaczywszy Supramatiego, Vispa∏a zap∏on´∏a do niego burzliwà i dzikà nami´tnoÊcià, w∏aÊciwà ludziom tej przewrotnej ziemi. W ka˝dà noc przychodzi∏a z Medhà nad brzeg przepaÊci, aby upajaç si´ widokiem maga, kiedy ten gaw´dzi∏ z uczniami, gra∏ lub Êpiewa∏. Jak zaczarowana, nie mog∏a wprost oderwaç oczu od przepi´knego oblicza Supramatiego, opromienionego dziwnym, jakby z niego wychodzàcym, b∏´kitnym Êwiat∏em i szalona nami´tnoÊç jej ros∏a z ka˝dym dniem, Skorzystawszy z okazji, kiedy mag odwiedzia∏ miasto, Vispa∏a u∏o˝y∏a list i postanowi∏a przes∏aç mu go. W liÊcie tym przyznawa∏a si´ do swojej szalonej mi∏oÊci, oÊwiadczajàc, ˝e wybiera go na swego m´˝a i daje mu prawo do tronu. ´Dziadek mój nie posiada m´skiego nast´pcy, jestem wi´c jego jedynà spadkobierczynià tronu – pisa∏a ksi´˝niczka – a mà˝ mój, b´dzie królem, poniewa˝ nie mam prawa rzàdziç sama, lecz obowiàzana jestem daç narodowi monarch´´. List ten, jak i drugi w tym samym rodzaju, pozosta∏y, oczywiÊcie, bez odpowiedzi, a nast´pstwem ich by∏o tylko to, ˝e Supramati przesta∏ pokazywaç si´ nocà na espalandzie. Vispa∏a by∏a bliska utraty zmys∏ów. Dzieƒ i noc myÊla∏a tylko o nieznajomym proroku; krew ogniem burzy∏a si´ w jej ˝y∏ach i plany, jeden od drugiego rozpaczliwszy, roi∏y si´ w rozbudzonej g∏ówce.
30
Pewnego razu uda∏o jej si´ zbli˝yç do maga, przechodzàcego przez miasto. Supramati, zdawa∏o si´, nie zauwa˝y∏ jej, lecz gdy usi∏owa∏a dotknàç go r´kà, natychmiast poczu∏a dziwny i ostry pràd, który jà odrzuci∏ w bok, zupe∏nie jakby silny poryw wiatru. Od tej chwili Vispa∏a utraci∏a sen, apetyt i nast´pnie wpad∏a w takà rozpacz, ˝e ci´˝ko zachorowa∏a.Przewlek∏e i nieustanne wzruszenia wywo∏a∏y jednà z tych okropnych nerwowych chorób, przeciw której lekarze nie znali Êrodków. M∏oda dziewczyna straci∏a wzrok, a straszne skurcze omal nie po∏ama∏y jej nóg i ràk. Inhazadi by∏ w rozpaczy, a i naród przyjmowa∏ udzia∏ w jego cierpieniu, bowiem wszyscy kochali czarujàcà m∏odà ksi´˝niczk´. W nast´pstwie tego w jaskini zjawi∏a si´ delegacja, z∏o˝ona z przedstawicieli ró˝nych klas ludnoÊci; je˝eli ktokolwiek bowiem móg∏ jeszcze uratowaç ksi´˝niczk´, to niewàtpliwie tylko jeden Supramati. Mag obieca∏ przybyç i poleciwszy uczniom modliç si´ w jego obecnoÊci, wkrótce uda∏ si´ do zamku królewskiego. Kiedy przyby∏ – niezw∏ocznie wprowadzono go do pokoju chorej. Okropnie zeszpecona chorobà le˝a∏a Vispa∏a w bogatej poÊcieli i Supramati ze smutkiem i politowaniem patrzy∏ na m∏odzieƒczà istot´, ginàcà od zara˝enia w∏asnymi nieczystymi emanacjami. Ta burzliwa, zmys∏owa mi∏oÊç jej budzi∏a w nim odraz´, lecz wszak przyszed∏ tu nie dlatego, ˝eby pogardzaç ni˝szymi braçmi. Powinien kochaç ich, inaczej mówiàc, szlifowaç grube brylanty i przyk∏adem czystego przywiàzania uszlachetniaç wpajane w nich uczucie, które, pomimo omraczajàcych go cieni, pozostaje jednakowo wielkim i nazywa si´ mi∏oÊcià. Zaraz na pierwszy rzut oka Supramati przekona∏ si´, ˝e kleisty, czarny i cuchnàcy opar pokry∏ cia∏o chorej galaretowatà masà. Przyciàgni´te ze Êwiata niewidzialnego, si∏à jej zwierz´cej nami´tnoÊci, odra˝ajàce istoty pe∏za∏y po chorej, wysysajàc jak pijawki jej si∏´ ˝ywotnà. Supramati poleci∏, aby go pozostawiono sam na sam z chorà; a kiedy wszyscy wyszli, nape∏ni∏ wodà niewielkà miednic´ i zanurzy∏ w nià zdj´ty z palca pierÊcieƒ. Woda natychmiast sta∏a si´ b∏´kitnawà i przyj´∏a srebrzysty odcieƒ. Zmoczywszy w miednicy r´cznik, wytar∏ nim twarz, r´ce i nogi dziewczyny; nast´pnie zamknàwszy chorà w magicznym kr´gu – prze˝egna∏ jà, a zakreÊlone przez niego ko∏o momentalnie zap∏on´∏o ogniem, opasujàc poÊciel ró˝nobarwnym p∏omieniem. Trzeszczàc i g´sto rozsiewajàc iskry, ogieƒ przestrzeni zaczà∏ poch∏aniaç czarnà kleistà atmosfer´, otaczajàcà Vispa∏´; z sykiem rozlatywa∏y si´ i kurczy∏y k∏´by wstr´tnych istot, lub te˝ gin´∏y po˝erane przez ogieƒ. Powoli ciemny opar znik∏ zupe∏nie, a na jego miejsce zjawi∏o si´ przecudne czerwone Êwiat∏o, które zala∏o ca∏y pokój, i oÊwieci∏o le˝àcà nieprzytomnie Vispa∏´. Dopóki bowiem pracowa∏y o˝ywiajàce si∏y, le˝a∏a ona nieprzytomnie. Teraz zaÊ, z samego cia∏a chorej, zacz´∏y wydzielaç si´ g´ste k∏´by czarnego dymu, które szybko znika∏y w czerwonym Êwietle. Kiedy zjawisko to znikn´∏o, Supramati zmoczy∏ drugi r´cznik, wydajàcy si´ byç pokryty jakby brylantowym py∏em, wytar∏ nim ca∏e cia∏o chorej i okry∏ jà. Poczym wzià∏ harf´, siad∏ u wezg∏owia chorej i zaczà∏ graç. Pop∏yn´∏y dêwi´ki zadziwiajàcej harmonii i pokój nape∏ni∏ si´ subtelnym mi´kkim aromatem; dziwne Êwiat∏o zgas∏o i nasta∏ fioletowy pó∏mrok. I na tym ciemno - ametystowym tle pojawi∏y si´ teraz przejrzyste istoty, utkane jakby z tego samego ob∏oku i otoczy∏y poÊciel nieruchomo le˝àcej ksi´˝niczki; eteryczne te obrazy ko∏ysa∏y si´ w takt cudownej muzyki harfy , a przeêroczyste r´ce Êlizga∏y si´ po nieruchomym ciele Vispa∏y. Powoli widzenie to zacz´∏o blednàç i wszystko rozwia∏o si´ we mgle. Lecz Supramati nie przestawa∏ graç i na jego twarzy zastyg∏ wyraz radosnego zachytwu. Upaja∏ si´ owocami swoich trudów, w tej szcz´Êliwej chwili, w której raz jeszcze uda∏o mu si´ powróciç do ˝ycia cierpiàcà i skazanà na Êmierç istot´. B∏ogos∏awieƒstwo wyczarowanej przez niego harmonii, mo˝noÊç w∏adania pot´˝nymi dzia∏aniami aromatów i barw nape∏nia∏y jego srece radoÊcià i dzi´kczynieniem. Oddawszy si´ ca∏kowicie swoim myÊlom Supramati nie zauwa˝y∏, ˝e Vispa∏a otworzy∏a oczy i powoli podnios∏a si´ na poÊcieli, patrzàc na niego l´kliwym i pe∏nym mi∏oÊci wzrokiem. Czu∏a si´ zupe∏nie uzdrowiona, lecz w ca∏ej jej istocie zasz∏a dziwna przemiana. Gwa∏towna nami´tnoÊç, boleÊnie dr´czàca jej serce – znikn´∏a zupe∏nie, ustàpiwszy miejsca ÊwiadomoÊci przepastnej ró˝-
31
nicy, oddzielajàcej jà od ukochanego cz∏owieka i ÊwiadomoÊç ta zarysowa∏a si´ przed nià w ca∏ej przygniatajàcej rzeczywistoÊci. JednoczeÊnie ca∏à jej istot´ nape∏nia∏a bezgraniczna wdzi´cznoÊç i g∏´bokie szcz´Êcie, ˝e mog∏a go widzieç tutaj, obok siebie. Zsun´∏a si´ z poÊcieli, opuÊci∏a si´ na kolana i, wzniós∏wszy w gór´ z∏o˝one r´ce wyszepta∏a ze ∏zami w oczach. – Mistrzu, jak mam ci dzi´kowaç za uratowanie mi ˝ycia… Supramati przesta∏ graç, pob∏ogostawi∏ jà, podniós∏ i rzek∏ krótko: – Nie mnie powinnaÊ dzi´kowaç – a Bogu, twojemu Stwórcy i Ojcu Niebieskiemu. Bàdê˝e teraz godna darowanego ci duchowego i cielesnego zdrowia i nie zapominaj, córko moja, ˝e w okowach cia∏a ludzkiego p∏onie nieÊmiertelny ogieƒ, który wska˝e ci drog´ do owej latarni morskiej, oÊwiecajàcej i ochraniajàcej wszech˝ycie. Podniós∏ r´k´ i wskaza∏ na jaÊniejàcy krzy˝, który w tej chwili ukaza∏ si´ w powietrzu i mieni∏ si´ jak olbrzymi brylant. – O, Ty – dobroczyƒco i lekarzu wszelkiego cierpienia, naucz mnie tej wielkiej nauki: wierzyç i kochaç nie cia∏em, a sercem! przemówi∏a wzruszona Vispa∏a. – Wierz w swego Stwórc´, zdaj si´ na Jego mi∏osierdzie, kochaj Go ca∏à duszà – a znajdziesz drog´ do zbawienia.W miar´ oczyszczania duszy, nauczysz si´ kochaç duszà i zwyci´˝aç nieczyste nami´tnoÊci cielesne. A teraz pójdê i uÊciskaj dziada swego, który prze˝y∏ wiele strachu i goryczy w czasie twej choroby. Vispa∏a szybko uj´∏a r´k´ Supramatiego i przycisn´∏a jà do ust, po czym wsta∏a i pobieg∏a do pokoju króla. Inhazadi, otoczony kilkoma bliskimi dworzanami, z trwogà oczekiwa∏ rezultatu leczenia. Zobaczywszy wnuczk´ zupe∏nie zdrowà, król by∏ niewypowiedzianie szcz´Êliwy, lecz kiedy on i jego bliscy chcieli podzi´kowaç magowi, okaza∏o si´ ˝e ten zniknà∏. O Êwicie, nast´pnego dnia, Inhazadi porzyby∏ do groty, aby wyraziç Supramatiemu swojà g∏´bokà wdzi´cznoÊç za uzdrowienie Vispa∏y. S´dziwy król by∏ bardzo wzruszony; d∏ugo i powa˝nie gaw´dzi∏ z magiem, po czym – jak mu przeprowiedzia∏ Supramati – pokornie zgià∏ kolana przed o∏tarzem uznajàc Bóstwo, którego imi´ prawo zabrania∏o mu wymawiaç. Uzdrowienie nast´pczyni tronu uczyni∏o ogromne wra˝enie, a popularnoÊç maga wzros∏a jeszcze bardziej; lecz prawie w takim samym stopniu wzmog∏a si´ i nienawiÊç jego wrogów. Ostatecznie zaÊ doprowadzi∏a ich do wÊciek∏oÊci wiadomoÊç, która rozprzestrzenia∏a si´ poÊród ludzi, a niewiadomo skàd si´ pojawi∏a. Po cichu wprawdzie, lecz wsz´dzie prowadzono rozmowy o przysz∏ym królu, gdy˝ Inhazadi by∏ stary i przewidywano ju˝ bliski jego koniec i oto nieznany g∏os nazwa∏ Supramatiego jego nast´pcà. – Czy˝ mo˝e ksi´˝niczka wybraç na m´˝a kogoÊ lepszego od tego dobroczyƒcy i opiekuna wszystkich cierpiàcych! – mówiono w spo∏eczeƒstwie – jest on m∏ody i pi´kny; pochodzenie jego, wprawdzie, niewiadome, lecz za to ksi´˝niczka ze znakomitego rodu. Wprawdzie jest ubogim, lecz to Êwiadczy tylko o jego bezinteresownoÊci, gdy˝ inaczej, b´dàc praktyczniejszym – by∏by najbogatszym cz∏owiekiem na planecie. Nie ma takiej ceny, którejby nie zap∏acono za uratowanie od Êmierci bliskiej i drogiej istoty. Skutek tych rozmów by∏ taki, ˝e najbardziej upragnionym i potrzebnym królem sta∏ si´ tylko ten dobry, pi´kny i uczony cz∏owiek. Ale je˝eli naród goràco pragnà∏ mieç Supramatiego swoim królem, to ju˝ podobna mo˝liwoÊç wzbudza∏a przeciwko magowi ca∏y huragan nienawiÊci i do obozu jego wrogów przyciàgn´∏a osoby bardzo wp∏ywowe. PoÊród nich znalaz∏o si´ kilku m∏odych ludzi, którzy z powodu swego urodzenia i wysokiego stanowiska mieli nadziej´, ˝e b´dà wybrani przez Vispa∏´. Lecz jej mi∏oÊç dla pi´knego maga nie by∏a ju˝ tajemnicà i to zapewni∏o powodzenie narodowemu projektowi. Najbardziej pewnym Êrodkiem dla unikni´cia podobnej nieprzyjemnoÊci, by∏oby zg∏adzenie niebezpiecznego cz∏owieka; na tajnym wi´c zebraniu wrogowie maga postanowili skoƒczyç z nim za wszelkà cen´. Nast´pstwem tego spisku by∏ zamach na Supramatiego, dokonany w czasie, kiedy ten wychodzi∏
32
z folwarku, gdzie przed chwilà uzdrowi∏ kilka stad, opanowanych z∏oÊliwà chorobà.. Szybki cios zabójcy nie trafi∏ jednak˝e w serce, a zadrasnà∏ mu tylko rami´. Z∏oczyƒca uciek∏, lecz póêniej zosta∏ schwytany i przyprowadzony przez pastuchów; by∏ to jeden z tych, którym Supramati uratowa∏ ˝ycie. T∏um rozszarpa∏by go pewnie w oka mgnieniu, gdyby mag nie wstawi∏ si´ za nim, oÊwiadczajàc stanowczo, ˝e nikt nie ma prawa karaç winowajcy, je˝eli on sam przebacza mu. Mimo to jednak, przest´pca by∏by niewàtpliwie zabity przez któregokolwiek ze zbyt gorliwych stronników Supramatiego, lecz ten uprzedzi∏ z∏oczyƒc´ i nawet pomóg∏ mu uciec. Drugi zamach obmyÊlono i uplanowano bardziej przebiegle, a za narz´dzie wybrano zwierz´, które jako takie nie mog∏o ponosiç odpowiedzialnoÊci. By∏ to dziki zwierz ˝yjàcy w b∏otach, pó∏ -lew, pó∏ - byk, lecz niezwykle silny i drapie˝ny. WielkoÊcià swà cokolwiek mniejszy od ˝yjàcego na ziemi byka, z grzywà na podobieƒstwo lwiej; ten uru – jak nazwywali to zwierz´ – posiada∏ trzy proste, ostre jak no˝e rogi i szerokà paszcz´, usianà mocnymi, ostrymi z´bami. Nogi jego podobne by∏y do ma∏pich ∏ap. Zwierz´, to nie dawa∏o si´ oswoiç, a publicznoÊç zawsze z zadowoleniem patrza∏a na modne bardzo walki takich uru; i widowisko takie tym bardziej interesowa∏o, ˝e zwierz´ trudno by∏o dostaç ˝ywcem, pomimo ma∏ej liczebnoÊci tego gatunku. W owym w∏aÊnie czasie tylko co z∏apano w b∏otach i przywiedziono dwa wielkie i osobliwie z∏oÊliwe uru, z których jednego przeznaczono, a˝eby zdradziecko pozbyç si´ Supramatiego. Zwierz´ta trzymano w ˝elaznych klatkach, mieszczàcych si´ w odkrytej szopie. W chwili, kiedy mag z towarzyszàcymi mu dwoma uczniami, oraz wielkim t∏umem przechodzi∏ ulic´, jeden z uru wyrwa∏ si´ z klatki i rozwÊcieczony krzykami goniàcych go, rzuci∏ si´ w storn´ maga, zgià∏ ∏eb gotujàc si´ chwyciç go na rogi. Niebezpieczeƒstwo by∏o nieuniknione i Êmiertelne. WÊciek∏y zwierz p´dzi∏ wprost na Supramatiego, a wystraszony t∏um rozbieg∏ si´ we wszystkie strony. Lecz w odleg∏oÊci dwóch kroków od maga zwierz´ raptownie zatrzyma∏o si´, powàcha∏o powietrze, po czym rzuci∏o si´ w stron´ jednego z uczniów, lecz Supramati podniós∏ r´k´ i nagle, jakby uderzony obuchem w g∏ow´, uru upad∏ na kolana. Wówczas oniemieli ze zdziwienia widzowie, us∏yszeli, jak mag wymówi∏ kilka niezrozumia∏ych s∏ów, skandujàc je dziwnym sposobem, a nast´pnie zagra∏ na harfie. Poczàtkowo uru s∏ucha∏ muzyki jak oczarowany, a po chwili wolnym krokiem podszed∏ do Supramatiego i leg∏ mu u nóg. Mag pog∏aska∏ go po g∏owie, da∏ mu kawa∏ek chleba, który wyjà∏ z kieszeni i zwierze jad∏o z jego r´ki. Po czym nie przestajàc graç i Êpiewajàc pó∏g∏osem, Supramati skierowa∏ si´ prosto do szopy, prowadzàc za sobà uru, który na jego rozkaz pos∏usznie wszed∏ do klatki. – Na przysz∏oÊç bàdêcie ostro˝ni i nie zostawiajcie otwartej klatki. Nie sam jeden chodz´ po ulicy i zamiast mnie mog∏oby zginàç wielu niewinnych – rzek∏ spokojnie Supramati do zmieszanych dozorców. Zdarzenie to wywo∏a∏o ogromne poruszenie, ale i niezadowolenie poÊród ludnoÊci, która rozumia∏a, ˝e dokonano zamachu na ˝ycie ich dobroczyƒcy. Spiskowcy uciszyli si´ i na czas pewien od∏o˝yli swój krwawy zamiar, lecz zapa∏ali jeszcze wi´kszà nienawiÊcià do swego “wroga”, postanawiajàc poczekaç do stosownej chwili, a tymczasem zbieraç i powi´kszaç liczb´ swoich stronników. Wkrótce nieoczekiwanie skoƒczy∏ ˝ycie Inhazadi. Starego monarch´ bardzo kochano i Êmierç jego wywo∏a∏a powszechnà ˝a∏ob´. Jedynie tylko ci, którzy zarzucali mu zbytnià s∏aboÊç, ˝e dopuÊci∏ do g∏oszenia nauk przez Supramatiego – radowali si´ ze Êmierci króla. Dla Vispa∏y by∏ to ci´˝ki cios. Pozosta∏a zupe∏nie sama i dusz´ jej przygniata∏a ÊwiadomoÊç tej samotnoÊci. Czas ˝a∏oby sp´dzi∏a w zupe∏nej samotnoÊci, otoczona kilkoma, równie˝ nowo - nawróconymi na wiar´, przyjació∏kami. Wreszcie nadszed∏ dzieƒ, kiedy zgodnie z prawem Vispa∏a powinna by∏a oznajmiç kogo wybiera na m´˝a i króla, poniewa˝ jako królowa – jak wspomniano wy˝ej – nie rzàdzi∏a sama, lecz mia∏a prawo wybraç Panujàcego z poÊród m∏odych ludzi wy˝szej sfery.
33
Rada Paƒstwowa znajdowa∏a si´ ju˝ w pe∏nym sk∏adzie, kiedy przyby∏a Vispa∏a, ze skromnà godnoÊcià, zajmujàc swoje królewskie miejsce. Nast´pnie oÊwiadczy∏a, ˝e jedynym cz∏owiekiem na Êwiecie, który godzien zostaç nast´pcà jej drogiego a niezapomnianego dziada, jest Supramati – dobroczyƒca narodu, który powróci∏ zdrowie i ˝ycie tylu tysiàcom ludzi. Wszyscy obecni zatrwo˝yli si´. – Wybór twój, królowo, sprzeciwa si´ wszystkim prawom – odrzek∏ Przewodniczàcy Rady, och∏onàwszy wreszcie z wielkiego zdumienia.. – Chcesz uczyniç królem cz∏owieka bezwàtpienia dostojnego, lecz niewiadomego nam pochodzenia, a i nale˝àcego nawet do zupe∏nie innej i nieznanej rasy; to zarazi∏oby twoje potomstwo nieczystà krwià i poni˝y∏oby staro˝ytnà, s∏awnà dynasti´, której ty jesteÊ ostatnià ju˝ przedstawicielkà. Zastanów si´ nad tym, droga pani nasza, i nie postanawiaj niczego bez dojrza∏ego namys∏u. – PrzemyÊla∏am ju˝ wszystko zanim przysz∏am tutaj, i postanowienie moje jest nieodwo∏alne – powa˝nie i stanowczo odrzek∏a Vispa∏a. Wiem tak˝e, ˝e Rada ma prawo przyjàç mój wybór, lub go odrzuciç. Wywody wasze, byç mo˝e, sà s∏uszne; chocia˝ wed∏ug mnie, niezliczone dobrodziejstwa czynione przez Supramatiego sà najlepszym potwierdzeniem jego szlachetnego pochodzenia. Jestem gotowa podporzàdkowaç si´ postanowieniom Rady, lecz na wypadek odmowy, zrzekam si´ wszystkich swoich dziedzicznych praw do tronu i usuwam si´ do ˝ycia prywatnego. Niech Rada i naród wybierajà króla dla dobra narodu . W ciàgu trzech dni dacie mi odpowiedê. Pozostawiwszy zgromadzonych radców w zupe∏nym zdumeniu, Vispa∏a wysz∏a z sali i oddali∏a si´ do swoich apartamentów. W sali Rady podniós∏ si´ burzliwy spór. Zdania podzieli∏y si´: jedni nie chcieli nawet s∏yszeç o wyborze Supramatiego na króla, drudzy znów na wypadek odmowy obawiali si´ zaburzenia, przyjmujàc pod uwag´ powszechnà mi∏oÊç ku m∏odej królewnie z jednej strony i szacunek narodu dla dobroczyƒcy proroka z drugiej. Umys∏y burzy∏y si´ coraz bardziej. Przeciwnicy maga krzyczeli, ˝e z wstàpieniem na tron tego nieznanego nikomu “czarownika” zacznà si´ znów religijne zaburzenia, poniewa˝ zechce on niewàtpliwie przywróciç dawno zapomniany kult, zatknàç nanowo i utwierdziç zepchni´ty i odrzucony symbol – krzy˝ i zapragnie oddawaç pok∏ony zapomnianemu Bogu, bez którego, dzi´ki “màdrym prawom”, ˝y∏o si´ przecie˝ wspaniale. Zwolennicy maga odpowiadali znów, ˝e wszak przodkowie ich wiele wieków prze˝yli z wiarà w Boga i czasy by∏y lepsze, prawa mniej okrutne i sprawiedliwsze; a zresztà, zgodnie z przepowiedniami, dawna wiara powinna by∏a odrodziç si´. Dla uspokojenia rozbudzonych nami´tnoÊci, jeden z s´dziwych dostojników zaproponowa∏ wybraç kandydata na tron, który by odpowiada∏ wszystkim warunkom i w ten sposób po∏o˝yç kres pró˝nym dyskusjom i sporom. Poczàtkowo wniosek ten zosta∏ przyj´ty jednog∏oÊnie, lecz kiedy przysz∏o do wyboru, to duch partyjny, osobiste ambicje i nami´tnoÊci do takiego stopnia opanowa∏y tych ludzi, wyros∏ych w atmosferze zupe∏nego egoizmu, ˝e w koƒcu nie wybrali nikogo. Znu˝eni, zdenerwowani i rozjàtrzeni radcowie, nieznacznà wi´kszoÊcià g∏osów postanowili wreszcie wyprawiç do Supramatiego poselstwo z propozycjà przyj´cia korony; przy tym wielu z nich nawet nie g∏osowa∏o wcale, poniewa˝ uwa˝ali, ˝e lepiej b´dzie je˝eli zostanie wybrany cz∏owiek obcy, anie˝li ktokolwiek ze swoich, wybór taki móg∏by zadrasnàç ich osobistà ambicj´. Na skutek takiego postanowienia, jeszcze tego samego dnia, po po∏udniu, poselstwo z∏o˝one z wy˝szych dostojników paƒstwowych, uda∏o si´ do groty Supramatiego. Spokojnie i w zamyÊleniu wys∏ucha∏ Supramati ich proÊby, a kiedy mu zacz´li opisywaç wszystkie oczekujàce go zaszczyty, uÊmiechnà∏ si´ lekko. W odpowiedzi odrzek∏ im z powagà, ˝e propozycja ta jest zbyt wielkiej wagi, aby jà przyjàç i daç od razu decydujàcà odpowiedê, nie zastanowiwszy si´ i nie rozwa˝ywszy jej; dlatego te˝ prosi szanownà delegacj´, a˝eby zaczeka∏a do nast´pnego dnia, w którym udzieli im w tej sprawie ostatecznej odpowiedzi. Po wyjÊciu delegacji, Supramati poleci∏ uczniom aby przeszli do ma∏ej groty, a sam opuÊci∏ si´ przed o∏tarzem na kolana i pogrà˝y∏ si´ w goràcej modlitwie. Ca∏à duszà pragnà∏ po∏àczyç si´ ze swoimi przewodnikami i nauczycielami, aby otrzymaç od nich
34
rad´; czy powinien braç na siebie tak odpowiedzialne zadanie. Dawno ju˝, najmniejszy nawet cieƒ ambicji nie poruszy∏ jego oczyszczonej duszy; ale teraz oto, nie wiedzia∏, czy ta wysoka godnoÊç b´dzie potrzebna i po˝yteczna dla jego pos∏annictwa. Ca∏à duszà te˝ pragnà∏ on rady, lub jakiejkolwiek widzialnej wskazówki od swoich przewodników. I nagle, niby daleka, subtelna muzyka, w jego uszach zadêwi´cza∏ g∏os Ebramara: – Idê naprzód, nie wahaj si´, m´˝ny synu Êwiat∏a. Aby osiàgnàç cel ostateczny, powinieneÊ przyjàç koron´ jako symbol w∏adzy, zmieniajàc jà póêniej, byç mo˝e, na m´czeƒskà. Supramati modli∏ si´ jeszcze d∏ugo, a kiedy powsta∏, by∏ ju˝ zupe∏nie spokojny, zdecydowany i wiedzia∏ co ma czyniç. O Êwicie zebra∏ swoich uczniów i oÊwiadczy∏ im, ˝e zostajàc królem musi ich porzuciç i da∏ im ostatnie wskazówki. Kolejno k∏ad∏ r´ce na g∏owie ka˝dego, modli∏ si´ d∏ugo, pob∏ogos∏awi∏ i ka˝demu z nich da∏ drewniany krzy˝yk. – Wsz´dzie, gdziekolwiek si´ uka˝ecie, przyjaciele moi, wznoÊcie symbol wiecznoÊci i zbawienia w jego troistej formie, którà stanowi: wysokoÊç, szerokoÊç i g∏´bokoÊç. Ten znak najwy˝szy, piecz´ç Samego Boga – Krzy˝ – winien byç na drzwiach domów waszych i w r´kach waszych. Nim uzdrawiaç b´dziecie choroby, odp´dzaç z∏e duchy, poskramiaç i oddalaç burze oraz wszelkie nieszcz´Êcia. Lecz nie zapominajcie, ˝e cudotwórcza si∏a tej tajemnej broni b´dzie dzia∏aç tylko w zale˝noÊci od stopnia waszej wiary i mi∏oÊci ku Bogu; im silniejszà b´dzie wiara, tym pot´˝niejsza moc krzy˝a. G∏oÊcie i czynem stwierdzajcie mi∏oÊç do wszelkiego stworzenia, poniewa˝ mi∏oÊç pokonywuje nienawiÊç i wyst´pki, uszlachetnia cz∏owieka i stokrotnie pomno˝y si∏y wasze. Kochajcie Boga nade wszystko i w ka˝dej ˝ywej istocie kochajcie uduchowiajàcà jà iskr´ Bo˝à.
ROZDZIA¸ VI Kiedy na drugi dzieƒ przyby∏o poselstwo, Supramati oznajmi∏, ˝e zgadza si´ przyjàç powierzony mu tron i natychmiast zosta∏ obsypany pochlebnymi pozdrowieniami i pozorowanymi objawami radoÊci przyby∏ych dostojników. Nie domyÊlali si´ oni nawet, ˝e jasnowidzàcy wzrok maga czyta w ich ob∏udnych sercach, widzi wrogie ich myÊli i podst´pne zamiary. Lecz przepi´kne i jasne oczy Supramatiego nic nie zdradzi∏y. Z przyjacielskà serdecznoÊcià odpowiedzia∏ na pozdrowienia, pozwoli∏ w∏o˝yç na siebie krótkie, bia∏e okrycie wyszywane z∏otem i b∏´kitny p∏aszcz, a na g∏ow´ – szerokà, z∏otà koron´, wysadzanà drogimi kamieniami i nast´pnie skierowa∏ si´ do zamku królewskiego. Na szczycie g∏ównych schodów zamkowych oczekiwa∏a go narzeczona. Rozstrojona prze˝ytym wzruszeniem, Vispa∏a l´kliwie podnios∏a na niego pe∏ne ∏ez oczy i spojrza∏a z mi∏oÊcià, natomiast Supramati z przyjaznym uÊmiechem ujà∏ jej r´k´, poca∏owa∏ i, nachylajàc si´ ku niej, ∏agodnie wyszepta∏ kilka s∏ów. Wówczas oczy Vispa∏y zajaÊnia∏y szcz´Êciem i radoÊcià i wraz z narzeczonym skierowa∏a si´ na przygotowanà uczt´. Termin zaÊlubin zosta∏ wyznaczony za szeÊç tygodni, lecz ster w∏adzy w paƒstwie powierzono ju˝ nowemu królowi. Po zebraniu Rady Paƒstwa, na którym w dniu tym przewodniczy∏, Supramati oddali∏ si´ do swoich apartamentów. Dla osobistych swoich us∏ug zabra∏ ze sobà dwóch uczniów, co stworzy∏o mu nowych wrogów. S∏u˝ba dworska, uwa˝ajàc ˝e ona tylko ma niezaprzeczalne prawa do tych obowiàzków, by∏a wÊciek∏a z powodu “zach∏annoÊci” tego “przyb∏´dy”, który oÊmieli∏ si´ postawiç wy˝ej takich ciemnych i niewiele wartych ludzi, jak i on sam. Supramati rozumia∏, ˝e jego nieprawdopodobne panowanie b´dzie trwa∏o bardzo krótko, dlatego te˝ chcia∏ jak najlepiej wykorzystaç czas, którym rozporzàdza∏, aby wprowadziç zmiany i za∏o˝yç podstawy religii, umo˝liwiajàcej ludziom powrót do odepchni´tego Stwórcy.
35
Dzi´ki swej energii uda∏o mu si´ uchyliç i znieÊç przede wszystkim rewolucyjne prawo skazywania na Êmierç chorych, a nast´pnie i inne, wprawdzie mniej wa˝ne, lecz nie mniej okrutne i niesprawiedliwe ustawy. Z ledwie dajàcym si´ ukryç niezadowoleniem s∏uchali dostojni radcowie tego nieznanego im zupe∏nie cz∏owieka, kiedy im mówi∏ o mi∏osierdziu, przebaczeniu, dobroci, i “zuchwa∏à” – wed∏ug ich mniemania – r´kà zamierza∏ bezwzgl´dnie obaliç i znieÊç ca∏y spo∏eczno-polityczny ustrój paƒstwa, trwajàcy d∏ugie wieki. Po˝yteczne, czy g∏upie by∏y prawa dotychczasowe, to przecie˝ wszyscy si´ do nich przyzwyczaili i wi´kszoÊç pragn´∏a je zachowaç. Tymczasem ogólne niezadowolenie uprzywilejowanych warstw wzrasta∏o nieustannie. Pozyskiwa∏y sobie one coraz wi´cej nowych stronników, a Supramati, zdawa∏o si´, niczego nie spostrzega∏ i bez przerwy niezmordowanie prowadzi∏ dzie∏o swej reformy. Ka˝dego dnia sp´dza∏ on kilka godzin wcieczornych z Vispa∏à, uczàc jà i rozwijajàc jej umys∏. M∏oda królowa teraz dopiero uÊwiadomi∏a sobie dok∏adnie o ile ni˝ej sta∏a od wybranego przez siebie m´˝a i goràco pragn´∏a dorosnàç umys∏owo do jego poziomu. Prosi∏a Supramatiego, aby jà uczy∏ i zaszczepia∏ w niej t´ wiar´, którà sam wyznawa∏ i jasnym by∏o, ˝e bardziej gorliwej, szczerej i oddanej uczennicy nie mia∏ nigdy. W owym czasie rozsiewano poÊród ludnoÊci niegodziwe i trwogà wzbudzajàce pog∏oski, dotyczàce nowego króla. Na pierwsze miejsce wysuni´to oskar˝enie go o czary, przy pomocy których mia∏ zg∏adziç króla, a nast´pnie zaw∏adnàç jego nast´pczynià celem zagarni´cia w∏adzy w swe r´ce. Mówiono, ˝e harfa, przy pomocy której Supramati dokonywa∏ uzdrowieƒ, by∏a tak˝e narz´dziem czarów, a on sam uznany zosta∏ bezwàtpienia za niebezpiecznego agenta “górali”, próbujàcych za jego poÊrednictwem przywróciç i ustanowiç stare g∏upstwa, i zabronione pod grozà Êmierci praktyki tajemne. Wszystkie te plotki przyj´∏y wkrótce takie rozmiary, ˝e przyjaciele Supramatiego uznali za swój obowiàzek uprzedziç Vispa∏´ o przygotowujàcej si´ rewolucji. Supramati pracowa∏ w swoim gabinecie, gdy wpad∏a doƒ nagle narzeczona, blada i dr˝àca jak w febrze. Przerywanym od wzburzenia g∏osem powiadomi∏a go o wszystkim, co us∏ysza∏a. – Ja wiem wszystko – odrzek∏ spokojnie Supramati, sadzajàc zdenerowanà Vispa∏´. – Wiesz – i nic nie czynisz, aby odwróciç gro˝àce ci Êmiertelne niebezpieczeƒstwo? Upad∏a na kolana i z ∏kaniem wyciàgn´∏a do niego r´ce: – Uciekaj, Supramati, ukryj si´, dopóki nie b´dà straceni twoi wrogowie, ja potrafi´ rozbroiç i ukaraç niegodziwców, a kiedy zostanà rzuceni w przepaÊç, wówczas bez ˝adnych przeszkód powrócisz tutaj. Supramati Êpiesznie podniós∏ jà i rzek∏, kiwajàc g∏owà: – ¸adna historia, pi´kny da∏bym przyk∏ad, jak nale˝y stosowaç w ˝yciu moje nauki. Powiedz mi lepiej, czy ty sama wierzysz ˝e jestem czarownikiem? – Nie, stanowczo nie! Lecz masz bardzo wielu wrogów, którzy zawzi´li si´ na ciebie… – PowinnaÊ zrozumieç, ˝e g∏oszone przeze mnie wielkie prawdy, które powinny zakorzeniç si´ w was, wywo∏ujà wÊciek∏oÊç mieszkaƒców piek∏a; a ci zaÊ, na nieszcz´Êcie, znajdujà wÊród ludnoÊci tutejszej zbyt wiele u˝ytecznych, chocia˝ i nieÊwiadomie Êlepych jednostek, s∏u˝àcych im jako narz´dzie dla swoich piekielnych celów. By∏oby niegodnym i bezcelowym uciekaç od przeznaczenia, chowaç si´ tchórzliwie, a kiedy wszelkie niebezpieczeƒstwo przeminie, ukazaç si´ na powrót. Uspokój si´, Vispa∏o i nie obawiaj si´ niczego; stanie si´ tylko to, co staç si´ powinno. Z niejasnymi przeczuciami i smutkiem w duszy odesz∏a do siebie m∏oda królowa. OÊmieleni rzekomà nieÊwiadomoÊcià i bezczynnoÊcià Supramatiego, spiskowcy rozzuchwalili si´ jeszcze bardziej; podwoili energi´ i wkrótce poczuli si´ na tyle silni, ˝e postanowili oznaczyç dzieƒ królewskiego Êlubu dla wype∏nienia swego planu. Ale poniewa˝, mimo wszystkich usi∏owaƒ i staraƒ, okaza∏o si´, ˝e Supramati posiada jednak wielu stronników poÊród biednych, a szczególnie wÊród klasy robotniczej – tedy wi´c postanowili wmieszaç silny narkotyk do potraw i napojów, przygotowanych na uczt´ w czasie uroczystoÊci. Liczyli na to, ˝e obroƒcy Supramatiego zasnà i nie b´dà mogli przeszkodziç w wype∏nieniu zamie-
36
rzonego planu; a kiedy przebudzà si´ i zorientujà w sprawie, kochanego ich proroka nie b´dzie ju˝ mi´dzy ˝ywymi. Nadszed∏ w koƒcu dzieƒ zaÊlubin. Ceremonia dworska odby∏a si´ uroczyÊcie i z wielkim przepychem, po czym para królewska objecha∏a miasto, witana radoÊnie przez ludnoÊç, która potem rozbieg∏a si´ po ró˝nych miejscach, gdzie by∏y dla niej przygotowane rozrywki, uczty i podarki. Króla i królow´ oczekiwa∏a uczta na zamku królewskim. W wielkiej sali na podwy˝szeniu, by∏ przygotowany stó∏ z dwoma fotelami dla nowo˝eƒców, a w z∏otym , artystycznej roboty dzbanie, oczekiwa∏o stare, drogie wino. Supramati by∏ skupiony i spokojny – królowa zaÊ smutna i strwo˝ona… Skoro tylko usiedli za sto∏em, Supramati nachyli∏ si´ ku m∏odej ˝onie i szepnà∏ cicho: – Nie pij tego wina, gdy˝ zaÊniesz snem niebezpiecznym. – To trucizna? – wykrztusi∏a z trwogà Vispa∏a. – Nie, ale mocny Êrodek nasenny – odrzek∏ Supramati, udajàc ˝e pije i z mi∏ym, przyjacielskim uÊmiechem odpowiadajàc na toasty goÊci. Kiedy ju˝ uczta dosz∏a do swego punktu kulminacyjnego, wówczas Supramati, korzystajàc z tego, ˝e dêwi´ki muzyki i szum biesiady zag∏usza∏y jego s∏owa, pochyli∏ si´ ku ˝onie i rzek∏ delikatnie, lecz stanowczo: – Przywo∏aj teraz ca∏e twe m´stwo, Vispa∏o i uzbrój si´ w godnoÊç kobiety i królowej. Zbli˝a si´ chwila ci´˝ka – po czym mocno Êcisnà∏ jej r´k´. – Roz∏àczà nas wkrótce i godziny moje, prawdopodobnie, policzone ju˝… – To i ja umr´ z tobà! – równie cicho wyszepta∏a Vispa∏a, trz´sàc si´ jak w febrze. Supramati uczyni∏ przeczàcy znak. – Nie, ty musisz ˝yç, aby podtrzymaç i prowadziç dalej dzie∏o moje. Chowaj z mi∏oÊcià wspomnienie o mnie, a ja, choç niewidzialny dla ciebie, odpowiem zawsze na twoje wezwanie… S∏owa jego przerwa∏ g∏uchy szum i krzyki dochodzàce z zewnàtrz, a wÊlad za tym do sali wpad∏ liczny t∏um uzbrojonych ludzi, na czele których znajdowa∏ si´ dawny pretendent do r´ki ksi´˝niczki. – Bierzcie tego czarodzieja, który wstr´tnymi czarami zdoby∏ koron´, zamordowa∏ Inhazadi i zaw∏adnà∏ sercem królowej! – krzycza∏ naczelnik, wskazujàc na Supramatiego, który si´ podniós∏, kurczowo trzymany przez Vispa∏´. W sali powsta∏ straszny zgie∏k. Stronnicy Supramatiego rzucili si´ aby go broniç i woko∏o królewskiego podwy˝szenia zawrza∏a walka. Ale poniewa˝ buntownicy posiadali liczebnà przewag´, do tego na sali znaleêli stronników i sympatyków – szybko wi´c odnieÊli zwyci´stwo i dowódca spiskowców wszed∏ na estrad´. Wówczas Supramati zdjà∏ królewskà koron´ i spokojnie rzek∏: – I po có˝ ta rzeê? Wszak ja si´ nie broni´. – Nic to nie znaczy. Teraz nie chodzi o k∏ótni´, lub o czary, lecz o to, aby si´ usprawidliwiç przed sàdem – ze Êmiechem objaÊni∏ dowódca buntowników. Vispa∏a z g∏uchym j´kiem upad∏a na kolana i ∏kajàc zacz´∏a b∏agaç o uwolnienie m´˝a. Supramati szybko podniós∏ jà i wyszepta∏: – Wstydê si´ prosiç o przebaczenie dla mnie! Pod wp∏ywem pot´˝nej woli maga Vispa∏a uspokoi∏a si´ na chwil´, a Supramati, skorzystawszy z tego, poca∏owa∏ jà i pob∏ogos∏awi∏. Lecz kiedy chcieli ju˝ uprowadziç zdetronizowanego króla, ona znów schwyci∏a go; jednak si∏à oderwano jà od m´˝a, po czym zemdlonà wyniesiono z sali. W wielkiej sali Rady Paƒstwa zebra∏ si´ poÊpiesznie doraêny Najwy˝szy sàd, sk∏adajàcy si´ z najzaci´tszych wrogów proroka. Przed tym aeropagiem, kipiàcym nienawiÊcià i nami´tnoÊciami, spokojnie sta∏ Supramati; w sm´tnej zadumie spoglàda∏ on na okrutne oblicza swoich s´dziów, miotanych burzà nienawiÊci i nie mogàcych, oczywiÊcie, zrozumieç duszy wy˝szej istoty, którà przeznaczenie odda∏o im w r´ce. Ze zdziwieniem i niedowierzaniem patrzy∏ przewodniczàcy na b∏´kitnawy ob∏ok, który otacza∏ Supramatiego; lecz po chwili, jakby opami´tawszy si´, w szale okrutnej z∏oÊci krzyknà∏: – Usprawiedliwiaj si´, zuchwa∏y uzurpatorze, z win strasznych cià˝àcych na tobie! Pos∏ugujàc si´ swà czarodziejskà si∏à, oÊmieli∏eÊ si´ przywróciç naszej planecie symbol krzy˝a, któ-
37
ry zosta∏ obalony ju˝ przed wiekami. Âmia∏eÊ przyzywaç zakazanego przez nas Boga, którego czciç zabroniliÊmy pod groêbà Êmierci. Pociàgnà∏eÊ t∏um do wyst´pnego porozumiewiania si´ z niewidzialnym Êwiat∏em i przenikania za opuszczonà przez nas zas∏on´, za którà kryjà si´ niezgody i liczne zgubne a niedocieczone tajemnice. Swojà dziwnà muzykà i jadowitymi aromatami, które wydobywasz z przestrzeni, oczarowujesz i wodzisz ludzi na pokuszenie do takiego stopnia, ˝e podporzàdkowa∏eÊ sobie serce nawet naszej królowej; ona to, wbrew zwyczajowi, z pomini´ciem wielu dostojnych ludzi, na m´˝a i króla wybra∏a ciebie: – niewiadomego pochodzenia przyb∏´d´. A teraz, przede wszystkim przyznaj si´, ktoÊ ty – cz∏owiek niewiadomej i nieznanej rasy? GdzieÊ si´ urodzi∏ i kim sà twoi rodzice? Gdzie nauczy∏eÊ si´ tej niebezpiecznej sztuki, z której korzystasz na zgub´ naszà, poniewa˝ nauki twoje wywo∏ujà niewàtpliwie braterskà wojn´. Supramati w milczeniu s∏ucha∏ z∏oÊliwej, obwiniajàcej go mowy swego oskar˝yciela, a kiedy ten umilk∏, odrzek∏ ze spokojem: – Ja - jestem synem Êwiat∏a, a mój Ojciec – jest tak˝e i waszym Ojcem. Zrodzony jestem przez t´ samà boskà iskr´, która o˝ywia i was, a moje czary zawierajà si´ jedynie w wy˝szoÊci uczonego nad ciemnotà pospólstwa. S∏aby i Êlepy prostak jest niewolnikiem przypadków i wszystkich nawiedzajàcych go nieszcz´Êç; màdry zaÊ, przewidzi zdarzenia i umie uprzedziç ich nast´pstwa. – Kiepski z ciebie, jak widaç, m´drzec, je˝eliÊ nie potrafi∏ przewidzieç naszych zamiarów i doÊç ci´˝kich dla ciebie nast´pstw, wyszczerzywszy z´by, zauwa˝y∏ drwiàco jeden z samozwaƒczych s´dziów. – Mylisz si´, Ragaddi. W dniu, kiedy uzdrowi∏em twego jedynego syna, wiedzia∏em ju˝, ˝e bra∏eÊ udzia∏ w naradzie, na której by∏a postanowiona moja Êmierç. Któ˝ zatem z nas dwóch sia∏ niezgod´? Lecz to nic nie znaczy; ja – przyszed∏em tutaj z woli moich nauczycieli, aby zasiaç mi´dzy wami mi∏oÊç i wiar´; Êwiat∏o zaÊ, którym rozjaÊni∏em mrok – ju˝ nie zgaÊnie. Dzie∏o moje zosta∏o ju˝ wype∏nione. A teraz spe∏nijcie co do was nale˝y i rozkujcie okowy przywiàzujàce mnie do tego Êwiata. Taki bowiem jest los proroka: – krwià swojà przypiecz´towaç g∏oszonà nauk´. – Sta∏eÊ si´ o wiele pokorniejszy, wielki czarowniku. Dlaczegó˝ nie bronisz siebie jakimikolwiek czarami. Je˝eli potrafisz zamieniç dzikie zwierz´ta w spokojne owieczki, dlaczego sam nie korzystasz z si∏y którà rozporzàdzasz? A mo˝e brakuje ci harfy – tego talizmanu, w którym pewnie zawiera si´ ca∏a moc twoja? – Czy˝ wam nie wszystko jedno, w czym zawarta jest moja si∏a, skoro z niej nie korzystam. Powtarzam wam, spe∏nijcie wasz czyn, stary jak Êwiat, a zawsze nowy – zabijcie proroka, aby krew jego oczyÊci∏a bezbo˝nym atmosfer´. – Tak wi´c nie b´dziemy tracili czasu, aby nie przeszkodziç temu “oczyszczeniu atmosfery” – odpar∏ drwiàco przewodniczàcy i odczyta∏ wyrok, mocà którego Supramati mia∏ byç przeszyty strza∏ami, a nast´pnie spalony na stosie. – Jutro o Êwicie wyrok ten zostanie wykonany, a kiedy wiart rozsieje twoje prochy i nie pozostanie po nich nawet Êladu, wówczas z korzeniami wyrwiemy wszystkie posiane przez ciebie b∏´dy – doda∏ z wyrazem okrutnej nienawiÊci. Z niezmàconym spokojem i bez najmniejszego sprzeciwu Supramati pozwoli∏ zakuç si´ w kajdany, poczym zaprowadzono go do ciemnego lochu i zamkni´to. Pozostawszy sam, opuÊci∏ si´ na le˝àcà w kàcie garÊç siana. Wspania∏y urz´dowy strój, który mia∏ na sobie, stanowi∏ zupe∏ne przeciwieƒstwo tego ciemnego i st´ch∏ego podziemia. Zaczà∏ rozmyÊlaç i dziwny nastrój opanowa∏ jego dusz´. S∏ysza∏ on i wiedzia∏, ˝e wy˝sze wtajemniczenie wymaga∏o Êmierci adepta, jako dowodu zwyci´stwa wtajemniczonego nad cia∏em i samym sobà… Lecz wszak jest przecie˝ nieÊmiertelnym: – czy˝ wi´c móg∏by umrzeç? Prawda, ˝e znajduje si´ obecnie na innej planecie, posiadajàcej inny sk∏ad chemiczny, gdzie pramateria jego ziemi pozbawiona jest, byç mo˝e, swej zwyk∏ej si∏y dzia∏ania. Wszak ju˝ przy pierwszym zamachu by∏ raniony i nawet cierpia∏ z powodu tej rany, chocia˝ dziwnie szybko zagoi∏a si´ ona. W wypadku Êmierci zostanie on cieleÊnie roz∏àczony ze swoimi nauczycielami, na przyk∏ad z Ebra-
38
marem i pozbawiony mo˝noÊci przejÊcia na nowà planet´, dokàd pójdà jego bracia jako prawodawcy… Gdzie i w jaki sposób zastosuje wtedy zdobytà przez siebie wiedz´? Niewàtpliwie, wiedza nauczycieli pozwoli∏aby im zebraç nowà materi´ dla jego astralnego cia∏a, lecz by∏oby to ju˝ coÊ innego; s∏owem, nadchodzàca przysz∏oÊç wyda∏a mu si´ mglista, a droga niejsana i nieokreÊlona… Supramati lekko posmutnia∏; zbudzi∏a si´ w nim jakaÊ niewyraêna t´sknota, a dusze przygniata∏ niepoj´ty ci´˝ar i uczu∏ lekki zawrót g∏owy. Zdawa∏o mu si´, ˝e powietrze staje si´ duszàce, dech mu zapiera i opanowany nag∏ym os∏abieniem, opar∏ si´ o Êcian´. W tym stanie pó∏przytomnym us∏ysza∏ oddalone g∏osy. – Dlaczego porzuci∏eÊ himalajskie schronisko? Dokàd przywiod∏a ci´ nienasycona ˝àdza doskonalenia si´?… Dla urojonej s∏awy zostania prorokiem, musisz teraz umrzeç i zatrzymaç si´ na po∏owie drogi. Ci nauczyciele, tak bardzo przez ciebie szanowani kierownicy, oszukali ci´ poprostu – pchnàwszy na doÊwiadczenia; ono ci´ zniszczy cieleÊnie, a owoce nagrody zagarnà inni. A jaka˝ odra˝ajàca Êmierç oczekuje twoje doskona∏e i uduchowione cia∏o! Wiatr rozrzuci je na atomy, które nast´pnie rozproszà si´ i zniknà w chaosie. Dreszcz przebieg∏ po ciele Supramatiego. Nagle poczu∏, jakby go przeszywa∏y ostre ig∏y, sprawiajàce straszny ból, równoczeÊnie w pobli˝u zapalono stos, od którego rozchodzi∏ si´ trudny do zniesienia ˝ar, a ogniste j´zyki pe∏za∏y ku niemu i liza∏y jego stopy drgajàce pod dzia∏aniem ognia… Drwiàcy zaÊ g∏os w dalszym ciàgu szepta∏ mu do ucha uràgliwie: czujesz ty, jak strza∏y przeszywajà twoje cia∏o, a ogieƒ je po˝era? Posiadasz w∏adz´ rozkazywania ˝ywio∏om, a przecie˝ zabronili ci … Widzisz, nawet dla samoobrony nie masz odwagi korzystaç ze swojej wiedzy! Co za uràgowisko. Cha! cha! cha! Z przera˝enia wobec rozdzierajàcych go nieludzkich cierpieƒ, zimny pot pokry∏ cia∏o Supramatiego, w którym coÊ si´ poruszy∏o, rwa∏o i buntowa∏o… M´tnym wzrokiem spojrza∏ na stos, który zdawa∏o si´, ˝e znik∏ w utworzonej pod nim przepaÊci. A nad nià, podobny do ciemnej chmury, rwa∏ si´ i szarpa∏ z∏owieszczy pomocnik Sarmiela, smok zwàtpienia, ze Êwità potworów, zrodzonych przez mrok, które zwykle otaczajà cz∏owieka ujarzmionego przez cia∏o. Tam czo∏ga∏ si´ wstr´tny, pod∏y strach, poni˝ajàca i parali˝ujàca wol´ ludzi s∏aboÊç, a tak˝e przygniatajàca t´sknota wobec niewiadomego… Smok u progu – zwàtpienie – to straszny przeciwnik, podchwytujàcy cielesne s∏aboÊci; podchodzi on tak samo Êmia∏o do syna Êwiat∏a, jak i do zwyk∏ego Êmiertelnika. Od najni˝szego stopnia drabiny doskona∏oÊci, a˝ do tajemnego progu wielkiej zagadki, skrywajàcej niewiadome, ostateczne przeznaczenie duszy ludzkiej, smok zwàtpienia nieodst´pnie towarzyszy duszom, tamujàc ich wznoszenie si´ i zatruwajàc goryczà zas∏ug´ zwyci´stwa. Pot´˝nie jak ˝ywio∏ huczàcy rzuca si´ ten straszny potwór zarówno na ma∏e, jak i na wielkie dusze; to nieodst´pny cieƒ wszystkiego, co ˝yje – cieƒ przeznaczenia tak dla geniusza, jak i dla zwyk∏ego cz∏owieka. W ka˝dej ci´˝kiej godzinie rozczarowania i cierpienia ten˝e g∏os podst´pny i chytry szepcze: – Chodê pod moje skrzyd∏a. Dam ci wszystko, wybawi´ ci´ od m´czàcej ÊwiadomoÊci i wyrzutów sumienia, roztocz´ przed twoimi oczami upajajàce obrazy z∏udzeƒ… Ostabienie Supramatiego ciàgle wzrasta∏o. NieznoÊne bóle szarpa∏y nim. MyÊli màci∏y si´. RównoczeÊnie jednak uÊwiadamia∏ on sobie niebezpieczeƒstwo. Osobliwym wysi∏kiem woli otrzàsnà∏ wi´c s∏aboÊç, rozczarowanie i straszne zwàtpienie, które zakrad∏y si´ po z∏odziejsku do jego silnej i czystej duszy. O tak! zwàtpienie okaza∏o si´ strasznym i podst´pnym wrogiem; nie darmo ostrzegali go nauczyciele przed tym zdradzieckim, ch∏onàcym wszystko bagnem, zdolnym zgubiç i obróciç wniwecz trudy ca∏ych wieków. – Nauczyciele moi i przewodnicy duchowi, nie opuszczajcie mnie – zawo∏a∏ g∏osem wewn´trznym i w tej chwili w mroku podziemia zajaÊnias∏ promienisty krzy˝. Supramati zerwa∏ si´. Poczu∏ nagle jakby spad∏a zeƒ ci´˝ka ska∏a i, podniós∏szy r´k´, zawo∏a∏ rozka-
39
zujàcym g∏osem: – Odejdê precz ode mnie, piekielne plemi´! Mog∏eÊ kusiç mi´, lecz nie ujarzmisz mnie. Z wiarà i mi∏oÊcià sk∏adam los swój w r´ce moich przewodników, a dusz´ Stwórcy swemu. Niech si´ stanie wola Jego… OpuÊci∏ si´ na kolana i zaczà∏ si´ modliç. Z podnios∏ego stanu wyprowadzi∏o go wejÊcie do lochu uzbrojonej stra˝y. Ludzie ci ujrzeli otaczajàce wi´ênia promieniste Êwiat∏o i patrzyli naƒ z panicznym strachem. Naczelnik stra˝y niemniej przel´k∏y powiedzia∏ niezbyt twardym g∏osem, by Supramati uda∏ si´ z nim, a ˝o∏nierze l´kliwie spozierali na walajàce si´ po ziemi ∏aƒcuchy. Budzàcy si´ Êwit ledwie okry∏ ziemi´ bia∏awym, mglistym Êwiat∏em. Wi´ênia wyprowadzono z lochu i wprowadzono na niewielki, przylegajàcy do lochu dziedziniec, otoczony wysokimi Êcianami i zatrzaÊni´to za nim drzwi. Lecz zaledwie uczyni∏ on kilka kroków, gdy z cienia wysz∏a otulona p∏aszczem kobieta i z ∏kaniem rzuci∏a si´ przed nim na kolana i obj´∏a go. By∏a to Vispa∏a. Supramati podniós∏ jà, poca∏owa∏ i stara∏ si´ pocieszyç, radujàc si´, ˝e widzi jà raz jeszcze. – Pozwolili mi po˝egnaç si´ z tobà, lecz ja nie ch´ ˝yç bez ciebie. Nie mam si∏! Zbyt okropnym jest traciç ci´ w∏aÊnie w tej chwili, kiedyÊmy po∏àczyli si´ na ca∏e ˝ycie. Rozumiem ca∏à swojà nicoÊç wobec ciebie i uÊwiadamiam sobie przepaÊç, która nas dzieli, jednak˝e dla mi∏oÊci nie istnieje ˝adna odleg∏oÊç. I choç jestem ciemna i godna politowania, to przecie˝ kocham ci´ nad ˝ycie… ¸zy nie pozwli∏y jej dokoƒczyç. Supramati uniós∏ pochylonà g∏ówk´ Vispa∏y, przyjaênie i delikatnie patrzàc w jej pe∏ne ∏ez oczy. – Masz racj´. Czysta mi∏oÊç, której ci´ uczy∏em, nie zna ani odleg∏oÊci, ani ˝adnych przeszkód i ∏àcznoÊci duchowej ze mnà nigdy ju˝ nie utracisz, gdy˝ mi∏oÊç twoja ku mnie nierozerwalnie zwiàza∏a nas na wieki. Ten boski zwiàzek mi´dzy nami przyÊle mi ka˝dà twojà myÊl i przyniesie ci mojà odpowiedê. A wi´c nie smuç mnie w tej wielkiej chwili wyst´pnymi myÊlami o samobójstwie. Âmierç taka oddali∏aby ci´ bardzo ode mnie. Przeciwnie, ˝yj i czcij mojà pami´ç szlachetnymi czynami mi∏osierdzia, po˝ytecznà pracà, rozpowszechnianiem mojej nauki, a wszelka zb∏àkana dusza powrócona Stwórcy b´dzie mi nieocenionym darem od ciebie. W przepi´knych oczach Vispa∏y zap∏one∏a natchniona wiara. – B´d´ wi´c ˝y∏a, aby staç si´ godnà zbli˝enia do ciebie, Supramati – dziwnej istoty, którà Pan Bóg w ∏askawoÊci i dobroci Swojej da∏ mi poznaç i pokochaç. Odtàd ca∏e moje ˝ycie poÊwi´c´ na rozpowszechnianie nauk twoich. Obj´∏a Supramatiego i poca∏owa∏a go, lecz w taj˝e chwili wzdrygn´∏a si´. – Ach, mój drogi, wargi twoje suche i napewno m´czy ci´ pragnienie? Te potwory nie da∏y ci nawet wody… Ja to przewidzia∏am; zechciej przyjàç to! Wyj´∏a z kieszeni czerwny, soczysty owoc i poda∏a go Supramatiemu, który rzeczywiÊcie chcia∏ piç i doznawa∏ m´czàcego pragnienia. Z zadowoleniem te˝ zjad∏ Êwie˝y, pachnàcy owoc; przez chwil´ trzyma∏ na d∏oni okràg∏à, jak czereÊnia i doÊç du˝à pestk´, a nast´pnie pochyli∏ si´ i zakopa∏ jà w ziemi. Na pamiàtk´ chwili tej i wdzi´cznoÊci mojej za dobre uczucie, które ci´ natchn´∏o myÊlà aby mi´ pokrzepiç – pozostawiam drzewo. Owoce jego b´dà s∏u˝y∏y za êród∏o zdrowia dla cierpiàcych biednych i opuszczonych. A teraz pomódl si´ ze mnà. Wznió∏ r´ce nad miejscem gdzie posadzi∏ pestk´ i z palców jego pola∏y si´ strumienie ró˝nobarwnego Êwiat∏a, a z d∏oni zacz´∏y wychodziç ob∏oki pary, które pada∏y na ziemi´ i wsiàka∏y w grunt. Supramati przemieni∏ si´ ca∏y; z oczu jego trysn´∏y oÊlepiajàce promienie i w tej˝e chwili niewiadomo skàd da∏a si´ przedziwnie melodyjna muzyka. Kl´czàc, Vispa∏a z dr˝eniem serca i jak oczarowana patrzy∏a na dokonywujàce si´ przed nià dziwne zjawisko. Widzia∏a ona jak ziemia si´ poruszy∏a, zako∏ysa∏a i wzburzy∏a, a na jej powierzchni zjawi∏a si´ ∏ody˝ka, która ros∏a w oczach i zmienia∏a si´ w przedziwne drzewo. Ânie˝nobia∏y pieƒ jego fosforyzowa∏ i by∏ tak przezroczysty, ˝e widaç by∏o, jak pod korà przep∏ywa∏
40
czerwony sok. Supramati opuÊci∏ r´ce i zwracajàc si´ do Vispa∏y, powiedzia∏: – Drzewo b´dzie kwit∏o i wydawa∏o owoce przez ca∏y rok, bez przerwy. Obdarzy∏em je w∏asnoÊciami dobroczynnymi i uzdrawiajàcymi i ka˝dy, kto si´ zbli˝y do niego z wiarà i mi∏oÊcià, znajdzie w czystych jego emanacjach – zdrowie cielesne i duchowe. A teraz bàdê zdrowa, moja droga, ˝egnam ci´, gdy˝ przyjdà zaraz po mnie – rzek∏ Supramati, podnoszàc oniemia∏à z ˝alu i wzruszenia Vispa∏´. Poca∏owa∏ jà, pog∏aska∏ i zdjàwszy z siebie krzy˝, zawiesi∏ go na jej szyi. – On b´dzie ci podporà i obronà. Powierzam ci równie˝ i harf´, którà ukryli uczniowie. ZawieÊcie jà w pierwszej Êwiàtyni, którà wzniesiecie na czeÊç Boga. Moje myÊli i wola zespoli∏y i zapiecz´towa∏y si´ w instrumencie, i kiedy zajdzie potrzeba, struny jego b´dà dêwi´cza∏y, a wydawaç b´dà z siebie tylko pieÊni spokoju, wzmacniajàce dusze i cia∏o. S∏owa jego przerwa∏ trzask otwierajàcych si´ drzwi, po czym wesz∏a uzbrojona stra˝. Dwaj ˝o∏nierze wynieÊli nieprzytomnà królowà, a pozostali otoczyli Supramatiego, który szed∏ spokojny i szcz´Êliwy – jak na uczt´, a nie na stracenie. Nieopodal od ciemnicy niewielka grupka uczniów i oddanych przyjació∏ oczekiwa∏a pochodu, ˝eby po˝egnaç si´ ze swoim dobroczyƒcà. Dowódca konwoju uwzgl´dni∏ ich proÊby i pozwoli∏ podejÊç do skazaƒca. Supramati kolejno uca∏owa∏ ka˝dego i pob∏ogos∏awi∏, a potem, na po˝egnanie, powiedzia∏ twardo: – Zamiast p∏akaç, patrzcie raczej jak b´d´ umiera∏. Nie jeden z was, byç mo˝e, b´dzie musia∏ przypiecz´towaç krwià swojà g∏oszonà prawd´; a wi´c przygotujcie si´, aby z godnoÊcià prze˝yç t´ wielkà chwil´. Dla okrutnego ˝artu stos zbudowano na tym samym placyku przed grotà, w której ˝y∏ Supramati. Narz´dzie kaêni panowa∏o teraz nad przepaÊcià Êmierci, od której uratowa∏ on tysiàce ludzi. A burzliwy potok na dnie przepaÊci nigdy jeszcze tak nie hucza∏ i nie pieni∏ si´ z takà wÊciek∏oÊcià; jakby i on oburza∏ si´ przeciwko potwornej i okrutnej niesprawiedliwoÊci ludzkiej. Kiedy Supramatiego przywiàzywano do s∏upa nie czyni∏ najmniejszego sprzeciwu; oblicze jego jaÊnia∏o g∏´bokà radoÊcià i natchnionà wiarà. Nic teraz nie zamàca∏o spokoju jego duszy; zwyci´˝y∏ okropnego i obmierz∏ego potwora – zwàtpienie, które staje przed ka˝dy umierajàcym, trwo˝àc go i omraczajàc t´ wielkà chwil´, rozwiàzujàcà mu zagadk´ ˝ycia mogàcà bez ˝adnego ˝alu spotyka∏ Êmierç cielesnà, a˝eby odrodziç si´ w wiecznym blasku. Kiedy z trzaskiem zap∏onà∏ stos, dusza jego uton´∏a w goràcej ekstatycznej modlitwie, a w miar´ jak przenika∏a ona w obszar Êwiat∏a – Êwiat widzialny zaczà∏ oddalaç si´ od niego i przygasa∏. Supramati nie czu∏ ju˝ wcale strza∏ przeszywajàcych cia∏o jego, a krew sàczàca si´ z ran, by∏a jasnà i promienistà, a nie g´stà i ci´˝kà, jaka p∏ynie w ˝y∏ach zwyk∏ego cz∏owieka. Niewidzialne otworzy∏o si´ przed nim i jasne istoty otoczy∏y Ssupramatiego, a w powietrzu, przesyconym subtelnymi aromatami, dêwi´cza∏a muzyka sfer. Lecz nagle niebo pokry∏o si´ ciemno–szarymi chmurami, olbrzymia, oÊlepiajàco–jasna b∏yskawica przeszy∏a mrok, a ziemia zadr˝a∏a i ludzie popadali na twarz. Purpurowa gwiazda wylecia∏a ze stosu, z szybkoÊcià strza∏y wznios∏a si´ w powietrze i znikn´∏a we mgle. Po chwili, z groty proroka z hukiem wyrwa∏ si´ burzliwy i pienisty strumieƒ b∏´kitnawej wody i runà∏ w przepaÊç, zabierajàc ze sobà stos… Przekonano si´ póêniej, ˝e tam, gdzie poprzednio znajdowa∏o si´ górskie êród∏o, ziemia utworzy∏a wszelkà rozpadlin´, z której wyp∏ywa∏ szeroki strumieƒ szafirowej wody, osypanej jakby fosforyzujàcymi iskrami… Wyniesiona z lochu Vispa∏a szybko przysz∏a do siebie, lecz nie powróci∏a do zamku, a zas∏oniwszy si´ woalem posz∏a Êladem strasznego pochodu. Spotkawszy po drodze grupk´ uczniów i przyjació∏ Supramatiego zatrzyma∏a ich i prosi∏a, aby zbudzili naród i prowadzili go na ratunek swego króla i dobroczyƒcy. Choç nadzieja ta wydawa∏a si´ daremna i p∏onna, to jednak wszyscy, a poÊród nich szczególnie dwaj przyjaciele Supramatiego, nami´tnie chwycili si´ tej mo˝liwoÊci oswobodzenia nauczyciela i rzucili
41
si´ w ró˝ne strony miasta. Pod wp∏ywem usypiajàcego Êrodka ca∏a ludnoÊç spa∏a, bynajmniej nie podejrzewajàc, ˝e w tym samym czasie wiodà na strasznà kaêƒ ich przyjaciela i opiekuna. Lecz odr´twienie zaczyna∏o ju˝ przechodziç i wiadomoÊç o wypadku oszo∏omi∏a wszystkich, wywo∏ujàc w ca∏ym mieÊcie wÊciek∏y gniew. Na wezwanie królowej i Haspatiego, jedni rzucili si´ w stron´ przepaÊci, a drudzy napadli z gniewem na domy wrogich Supramatiemu cz∏onków Paƒstwowej Rady, których pomordowali. Nie da si´ opisaç rozpaczy jaka opanowa∏a t∏um, kiedy przybieg∏szy na miejsce kaêni upewnili si´, ˝e wszystko ju˝ by∏o skoƒczone. Pierwsi, którzy przybyli nad przepaÊç z Vispa∏à i Haspatim, jeszcze przez chwil´ widzieli proroka obj´tego p∏omieniami; nast´pnie zerwa∏a si´ burza, ognista gwiazda wzlecia∏a w powietrze i wreszcie, burzliwy potok, który wyp∏ynà∏ z groty – zmy∏ z placu ostatnie Êlady dokonanej tam ohydnej zbrodni. W pierwszej chwili t∏um zdr´twia∏, poczym nastàpi∏ wybuch wÊciek∏ej rozpaczy; ludzie wyrywali sobie w∏osy z g∏owy i tarzali si´ po ziemi, chocia˝ szalone krzyki i ∏kania zag∏usza∏ ryk huraganu. Ale je˝eli tak burzliwie byli nastrojeni stronnicy Supramatiego, to i wrogowie proroka, zebrawszy si´ w znacznej liczbie, byli równie˝ przygotowani, aby nie dopuÊciç do sàdu nad sobà i rozprawy narodu. Zawiàza∏a si´ krwawa walka i Vispa∏´ z trudem zaledwie uda∏o si´ przeb∏agaç. Kl´czàc na brzegu przepaÊci, modli∏a si´, nie widzàc i nie s∏yszàc nic co si´ woko∏o niej dzieje. – Królowo, sprobój przerwaç t´ rzeê – pierwsze nast´pstwa rozzuchwalenia si´ i rozs∏awienia straconego czarownika – krzyknà∏ jeden z radców. – RozpaliliÊcie niezgod´, tedy sami jà uÊmierzajcie – odpowiedzia∏a z pogardà królowa. Po czym jednak zwróci∏a si´ do Haspatiego z zapytaniem, czy nauczyciel, na wypadek swej nieobecnoÊci, nie dawa∏ mu jakich wskazówek jak uspakajaç ludzkie nami´tnoÊci. Haspati pomyÊla∏ chwil´ i rzek∏: – Pójdêmy pr´dko do groty, królowo. Tam jest schowana harfa nauczyciela; mówi∏ mi on pewnego razu, ˝e je˝eli pomodliç si´ goràco i wymówiç kilka s∏ów w nieznanym j´zyku, którego mnie nauczy∏ – harfa wyda dêwi´ki, które wszyscy us∏yszà, podobnie jakby on sam gra∏; tak bardzo zespoli∏y si´ w niej jego g∏os i muzyka. Okr´˝nà drogà, spiesznie przedostali si´ na przeciwleg∏y brzeg, wdrapali si´ po schodach i nie baczàc na wod´ spokojnie wyp∏ywajàcà teraz z groty, weszli do wn´trza. Wydobywszy nast´pnie schowanà w ukryciu kryszta∏owà harf´, Haspati razem z Vispa∏à wyszli z nià na esplanad´. Na przeciwleg∏ym brzegu ciàgle jeszcze toczy∏a si´ krwawa walka, lecz burza ju˝ ucicha∏a. Po goràcej modlitwie Haspati podniós∏ harf´, wymówi∏ tajemne s∏owa i wtej˝e chwili b∏´kitnawy ob∏ok otoczy∏ instrument, a Vispale zdawa∏o si´, ˝e widzi jakieÊ przeêroczyste, o niejasnych rysach istoty. Nagle, o cudo! Struny delikatnie zadêwi´cza∏y, wtórujàc równoczeÊnie pot´˝nemu, askamitnemu g∏osowi maga, Êpiewajàcemu dziwnà pieʃ. W miar´ tego, jak rozbrzmiewa∏ ten dziwny Êpiew rozbudzone nami´tnoÊci walczàcych najwidoczniej uspakaja∏y si´ i w koƒcu bój usta∏ zupe∏nie, a oszo∏omiony i wystraszony t∏um upad∏ na kolana. Kiedy g∏os Êpiewaka zamilk∏, uspokojeni ludzie w g∏´bokim zamyÊleniu skierowali si´ do miasta; a opowiadanie ich o zjawisku, którego byli Êwiadkami, równie˝ dokona∏o reakcji. Na drugi dzieƒ zebrali si´ ocaleni cz∏onkowie Rady Paƒstwowej , proszàc Vispa∏´, aby naznaczy∏a regenta do czasu kiedy ona sama nie uspokoi si´ na tyle, aby mog∏a wybraç m´˝a i króla. – Ja nie chc´ panowaç. Mój ˝al i smutek skoƒczy si´ dopiero z ˝yciem moim – twardo odrzek∏a Vispa∏a. ˚adne przekonywania i namowy nie odnosi∏y skutku. Vispa∏a przenios∏a si´ do groty, w której ˝y∏ Supramati i tam zbudowa∏a pierwszà Êwiàtyni´ Bo˝à, jak to przepowiedzia∏ stary umierajàcy kap∏an, ostatni na tym miejscu s∏uga o∏tarza. Nasta∏y czasy rozruchów i buntów. Zwolennicy bezbo˝noÊci poczàtkowo próbowali przywróciç poprzedni “wygodny” porzàdek, lecz ostatnie zdarzenia podzia∏a∏y otrzeêwiajàco na ca∏y naród. Âmierç Supramatiego dokona∏a zbyt silnej relacji w duszach; liczba idàcych Êladami nauki proroka ros∏a z ka˝dym dniem, a przyczynia∏y si´ do tego jeszcze i cudowne uzdrowienia, jakie dokonywa∏y si´ w grocie.
42
Woda êródlana, wytryskujàca z groty, okaza∏a si´ uzdrawiajàcà i nabo˝ni pielgrzymi w wielkiej liczbie Êciàgali zewszàd szukajàc tu pomocy, lub te˝ s∏uchajàc przepowiedni i nauk Vispa∏y oraz uczniów czczonego proroka. W ciàgu kilku miesi´cy po Êmierci Supramatiego odbudowano Êwiàtyni´ w lesie, a za nià i wiele innych. Walka z bezbo˝noÊcià oczywiÊcie nie odrazu skoƒczy∏a si´, gdy˝ z∏o niezwykle silne i g∏´boko zapuÊci∏o korzenie, lecz, mimo wszystko, fundamenty by∏y ju˝ po∏o˝one, latarnia wiary zapalona na nowo i droga do Boga zosta∏a odnaleziona…
*
*
*
Przywiàzany do p∏onàcego stosu, na którym mia∏ zginàç, Supramati nie myÊla∏ o ciele bezlitoÊnie porzucanym, ani te˝ o niszczycielskim ˝ywiole; pe∏na wiary, mi∏oÊci i dà˝enia ku Bogu, dusza jego uton´∏a w ekstazie. Niezbyt jasno odczuwa∏, ˝e spada zeƒ wielki ci´˝ar i ˝e sam rozp∏ywa si´ w oceanie ognia; po czym podchwyci∏ go zupe∏nie jakby silny poryw wiatru, a krà˝àce wokó∏ niego szarawe, niewyraêne istoty nios∏y go z sobà. Jeszcze bardziej niewyraênie odczuwa∏, jak z zawrotnà szybkoÊcià przelecia∏ chmurne warstwy, a potem wpad∏ w bezdennà przepaÊç i straci∏ ÊwiadomoÊç… Subtelne i niezwykle mi∏e dêwi´ki zbudzi∏y go. Nie zdawa∏ sobie dok∏adnie sprawy z tego, co zasz∏o; fale harmonii ko∏ysa∏y go i podnosi∏y, a znu˝ony i m´tny wzrok jego b∏àdzi∏ po zanym ju˝ umeblowaniu groty Hermesa, rozjaÊnionej jak zawsze b∏´kitnawo-srebrzystym Êwiat∏em. Nagle powróci∏a mu pami´ç i podniós∏ si´. Znajdowa∏ si´ teraz w tym samym tajemnym sarkofagu, gdzie go po∏o˝ono dla wype∏nienia misji; a nad nim, otoczony snopami oÊlepiajàcego Êwiat∏a unosi∏ si´ wielki za∏o˝yciel z pierwszych wieków Êwiata — Hermes Tresmegistes. Teraz Supramati móg∏ ju˝ znieÊç ten blask i patrzeç na dziwne rysy opiekuna staro˝ytnego Egiptu. Promienista zjawa wyciàgn´∏a ku niemu r´ce, które zdawa∏o si´, ˝e by∏y utkane ze Êwiat∏a – i Supramati wsta∏. – Pójdê w moje obj´cia, drogi uczniu i przyjmij nagrod´ za twoje trudy – rozleg∏ si´ harmonijny, lecz jakby zag∏uszony odleg∏oÊcià i przyt∏umiony g∏os. – Pierwszy promieƒ maga otrzyma∏eÊ za to, ˝eÊ pokona∏ w sobie “zwierza”; drugi – za zdobytà wiedz´, a trzeci – otrzymujesz za mi∏oÊç bliêniego i mi∏oÊç Boga. Przeêroczysta r´ka dotkn´∏a g∏owy Supramatiego i w tej˝e chwwili na czole jego, poÊród dwóch promieni, b∏´kitnego i zielonego, zajaÊnia∏ trzeci – purpurowy ze z∏ocistym odcieniem. Nast´pnie poczu∏ na czole poca∏unek zjawy i po chwili obraz Hermesa rozwia∏ si´ w b∏´kitnawej mgle. Strumieƒ ˝ywotnych si∏ i energii nape∏ni∏y Supramatiego. JaÊniejàcym radoÊcià spojrzeniem obrzuci∏ grot´. Zebrani ju˝ w niej byli hierofanci, Ebramar i rycerze Graala, mi´dzy którymi znajdowa∏ si´ tak˝e i Dachir z p∏omiennym wzrokiem i równie˝ z trzema promieniami mistycznej korony magów. Supramati lekko wyskoczy∏ z sarkofagu i rzuci∏ si´ w obj´cia Ebramara, który ze ∏zami radoÊci w oczach przycisnà∏ go do piersi. – Drogi synu mej duszy! Jak˝e szcz´Êliwà darzysz mnie godzinà! Nast´pnie wszyscy obecni obejmowali go i sk∏adali ˝yczenia. Najbardziej wzruszy∏o Supramatiego spotkanie i powitanie z Dachirem, wiernym towarzyszem podró˝y na ciernistej drodze doskonalenia. Kiedy ju˝ pierwsze wzruszenie min´∏o, wszyscy zebrani opuÊcili si´ na kolana, w goràcej modlitwie dzi´kujàc Panu, który obdarowa∏ ich tyloma ∏askami. Skoƒczywszy krótkie dzi´kczynne nabo˝eƒstwo, obaj bohaterowie uroczystoÊci zostali odprowadzeni do sali, gdzie by∏a ju˝ przygotowana skromna uczta. Tajemne osiedle magów mia∏o dnia tego odÊwi´tny wyglàd. Wsz´dzie zwisa∏y girladny kwiatów, uczniowie wysypali drog´ kwiatami, a w czasie uczty przepi´kne g∏osy m∏odych adeptów rozwesala∏y goÊci pieniami. Przy stole prowadzono o˝ywionà rozmow´. Najwidoczniej dusze tych niezwyk∏ych ludzi by∏y prze-
43
pe∏nione g∏´bokim zadowoleniem. Ebramar by∏ szcz´Êliwy i dumny z obu kochanych, bohaterskich synów swojej nauki; oni zaÊ, ze swej strony, doÊwiadczali niewypowiedzianej rozkoszy ÊwiadomoÊci, ˝e okazali si´ godnymi w∏o˝onego na nich obowiàzku i przepe∏nieni bylii dzi´kczynnà mi∏oÊcià ku màdrym, cierpliwym kierownikom, którzy uczynili z nich takich, jakimi stali si´ obecnie. Po skoƒczonym obiedzie, Dachir i Supramati dowiedzieli si´, ˝e Ebramar zabiera ich do siebie w Himalaje, aby odpocz´li w jednym z pa∏aców wtajemniczenia do czasu, kiedy b´dà znowu wezwani do wype∏nienia ostatniej misji na osàdzonej na Êmierç ziemi, która by∏a ich kolebkà. Obaj zgi´li kolana przed wielkim hierofantà, dzi´kujàc mu za wszystko, co zdobyli i czego nauczyli si´ pod jego kierunkiem. Nast´pnie zaÊ po˝egnali si´ z Syddartà, pozosta∏ymi hierofantami oraz z wszystkimi cz∏onkami bractwa. A po up∏ywie godziny powietrzny statek unosi∏ ich razem z Ebramarem w Himalajskie góry, na odpoczynek do chwili, kiedy zgodnie z dewizà magów: Naprzód ku Êwiat∏u! – znów wyruszà w drog´.
ROZDZIA¸ VII Góry Himalajskie skrywajà w swoich kamiennych wn´trzach wielkà liczb´ dziwnych tajemnic.Tam, na setki kilometrów w g∏àb, jakby olbrzymia paj´czyna, rozpostar∏a si´ sieç galerii, z których jedne wychodzà na nieznane doliny, na których wznoszà si´ wspania∏e pa∏ace wtajemniczonych, drugie prowadzà do podziemnych Êwiàtyƒ i miast, a inne wreszcie – do olbrzymich grot i jaskiƒ, gdzie w skrzyniach, na sto∏ach i pó∏kach przechowujà si´ zbiory najró˝norodniejszych kronik ludzkoÊci i cywilizacji. I nie jedna z nich przyprawi∏aby o zawrót g∏owy wspó∏czesnego uczonego, któremu uda∏oby si´ kiedykolwiek zajrzeç w te niedost´pne i niezbadane g∏´biny przesz∏oÊci. Tutaj zebrane sà materia∏y archiwalne planety i historie znik∏ych w oceanach kontynentów wraz z zamieszkujàcymi je ludami. Wszystko to spisane na skórach zwierzàt, na drewnianej korze, palmowych liÊciach i glinianych, lub metalowych p∏ytkach. Lecz noga profana nigdy jeszcze nie dotkn´∏a ziemi tych zagadkowych tajników, ani jedno ciekawe oko nie radowa∏o si´ zebranymi tutaj cudami sztuk i historii ziemskiej ludzkoÊci… W tym podziemnym Êwiecie panowa∏ niezwyk∏y ruch. W milczeniu dà˝y∏y liczne procesje do g∏ównej i obszernej Êwiàtyni podziemnego miasta. Galeriami sz∏y parami m∏ode kobiety w d∏ugich, przeêroczystych tunikach os∏oni´tych ró˝nobarwnymi okryciami, jasnozielonymi, niebieskimi, czerwonymi, fioletowymi i bia∏ymi; g∏owy ich zdobi∏y wieƒce z fosforyzujàcych kwiatów. Dostojne, w milczeniu posuwa∏y si´ one, wchodzàc po schodach i nast´pnie wst´pujàc do obszernej groty z kolumnami, przybranej olbrzymimi posàgami bogów i bogiƒ. Koniec sali, w formie pó∏kola, zakrywa∏a ci´˝ka, lecz elastyczna jakby metalowa zas∏ona, a z jednej strony znajdowa∏y si´ dwa szerokie, kamienne stopnie. Na jednym z nich usadpwi∏y si´ przyby∏e kobiety. Ró˝nymi przejÊciami przybywa∏y wcià˝ nowe i nowe procesje. Weszli m∏odzi ludzie we wschodnich strojach i muÊlinowych he∏mach na g∏owach; nast´pnie d∏ugim szeregiem pop∏yn´∏a fala rycerzy w srebrzystych zbrojach, skrzydlatych he∏mach i szerokich bia∏ych p∏aszczach, sp∏ywajàcych z ramion, a za nimi post´powa∏y niewiasty bractwa Graala; na piersi ka˝dej z nich jaÊnia∏ wyszyty z∏otem kielich, uwieƒczony krzy˝em. Dalej ukaza∏ si´ pochód dzieci magów – obojga p∏ci, z maleƒkimi z∏otymi harfami i innymi instrumentami muzycznymi. Nast´pnie wesz∏y kobiety – maginie, prawdziwie anielskiej pi´knoÊci; ich Ênie˝no - bia∏e okrycia i d∏ugie woale, by∏y usiane jakby brylantowym py∏em. Wszyscy wchodzàcy, w liczbie kilku tysi´cy ludzi, t∏umnie rozmieszczali si´ w Êwiàtyni, a gdy tylko ostatni pochód zajà∏ swoje miejsce – z otwartej naprzeciwko galerii ukaza∏a si´ procesja magów. Otacza∏a ich szeroka aureola z∏ocistego Êwiat∏a; liczba promieni nad g∏owami oznacza∏a stopieƒ osiàgni´tego wtajemniczenia, a na piersiach ka˝dego z nich jaÊnia∏a magiczna gwiazda. Kiedy przedstawiciele wielkiej nauki rozmieÊcili si´ pó∏kolem przed opuszczonà zas∏onà, wówczas rozsun´∏a si´ ona na dwoje, ods∏aniajàc estrad´ na wysokoÊci kilku stopni i w tej samej chwili ca∏a sala zajaÊnia∏a mi´kkim, b∏´kitnawym Êwiat∏em.
44
Na estradzie zasiad∏ aeropag wy˝szych magów; od ca∏ych ich postaci, a szczególnie od g∏ów – bi∏ oÊlepiajàcy blask, lecz bia∏awy ob∏ok zakrywa∏ ich rysy. Nad czo∏em maga zasiadajàcego po Êrodku aeropagu jaÊnia∏o siedem promieni. W miar´, jak si´ rozsuwa∏a zas∏ona, zacz´∏a p∏ynàç i rozlegaç si´ niewypowiedzianej harmonii i przedziwnej pi´knoÊci muzyka. Najwy˝szy mag powsta∏ i pob∏ogos∏awi∏ obecnych, po czym wszyscy zebrani chórem zaÊpiewali hymn, a nast´pnie skupili si´ w krótkiej modlitwie. Potem najwy˝szy mag zbli˝y∏ si´ ku brzegowi estrady. Rysów twarzy jego nie mo˝na by∏o rozpoznaç, lecz dêwi´czny i metaliczny g∏os jego brzmia∏ harmonijnie i wyraênie dochodzi∏ do ostatnich rz´dów. – Bracia i dzieci moje! Jednoczy nas dzisiaj wielkoÊç nadchodzàcej chwili. Zbli˝a si´ czas koƒca planety, na której ˝yjemy. Umiera nasza ziemia, nasza wspólna matka, która nas wykarmi∏a, która by∏a dla nas szko∏à w naszych m∏odzieƒczych latach i gdzie przechodziliÊmy wszystkie ci´˝kie próby na drodze d∏ugiego post´powania ku Êwiat∏u. W tym wypadku, nasza ziemia podlega oczywiÊcie tylko powszechnemu prawu; albowiem wszystko, co rodzi si´ – musi umrzeç. S∏u˝àc jako schronisko miliardom ludzkich pokoleƒ i ˝ywiàc je, planeta wyczerpa∏a si´. ˚yciodajne soki jej wysch∏y i nie mo˝e ju˝ ona ofiarowaç swoim niewdzi´cznym dzieciom nic wi´cej, oprócz Êmierci i mogi∏y. Nazywam niewdzi´cznà, a nawet Êlepà ludzkoÊç ziemskà, poniewa˝ po barbarzyƒsku wyeksploatowa∏a ona matk´ – karmicielk´, wyssa∏a szpik z jej koÊci i zburzy∏a równowag´ si∏, podtrzymujàcych jej ˝ycie; zbezczeÊci∏a wreszcie i skala∏a jà wyst´pkami, bezbo˝noÊcià i nieprawoÊcià, w nast´pstwie czego rozp´ta∏y si´ chaotyczne ˝ywio∏y, które jà dobijajà… na d∏ugo jeszcze przed kresem, którego z przeznaczenia powinna by∏a dosi´gnàç. Nas, nieÊmiertelnych, ˝yjàcych ˝yciem planety, nadchodzàca chwila powinna szczególnie wzruszaç. Musimy porzuciç ziemi´, która s∏u˝y∏a nam za kolebk´, lecz nie b´dzie mogi∏à naszà; musimy zerwaç tysiàce wià˝àcych nas wi´zów i w innym Êwiecie szukaç sobie nowej ojczyzny. Tam, bracia drodzy, staniemy si´ ju˝ Êmiertlenymi i zrzucimy pow∏ok´, którà rozkaza∏o nam nieÊç nasze dziwne przeznaczenie. Lecz wezwa∏em was tutaj nie po to tylko, aby powiedzieç o zbli˝ajàcej si´ Êmierci planety, lecz ˝eby pomówiç o ostatniej misji jaka oczekuje nas jeszcze na tej umierajàcej Ziemi. W tym te˝ celu, po raz ostatni musimy zejÊç mi´dzy Êmiertelnych i ˝yç z nimi. Wiadomo wam, ˝e w obecnej chwili wcielono wielkà liczb´ szczególnego gatunku dusz tych istot, które swoimi czynami, przyk∏adami i post´pkami wspó∏dzia∏a∏y w zgubie i zniszczeniu planety. Sà to ci wszyscy, którzy wypierali si´, szydzili i walczyli przeciwko Ojcu Niebieskiemu, burzyli Êwiàtynie i plugawili o∏tarze jak równie˝ i ci tak˝e, którzy swoimi sofizmatami i przewrotnoÊcià gorszyli swoich bliênich i uczyli ich pogardy dla prawa i wiary; i wreszcie – naczelnicy paƒstw, którzy zamiast uszlachetniaç powierzone im narody, oczyszczaç i uczyç poszanowania praw, zamiast ochraniaç i podtrzymywaç prawa moralne i cnoty zachowujàce równowag´ – oddali ciemnym, lub nieokrzesanym przest´pcom w∏adze i swobod´ wyrzàdzania szkód, ogo∏acali i obdzierali n´dzarzy, lub te˝ handlowali praworzàdnoÊcià i interesami narodu. Nieub∏agane prawo „Karmy´ przyciàgn´∏o i zebra∏o wszystkich tych, zaprzedanych szatanowi wyst´pnych ludzi, na miejsca ich zbrodniczych wyczynów, aby mogli sami wziàç udzia∏ w przygotowanym przez nich zniszczeniu planety. Na tym sàdzie ostatecznym, przewidzianym przez uduchowionych i natchnionych proroków, muszà oni zdaç rachunek z ofiar zabitych i zgorszonych, z niewinnie przelanej krwi, s∏u˝àcej jako pokarm dla piek∏a. Jaka˝ to okrutna kara – widzieç i odczuwaç agonie Êwiata, byç Êwiadkiem strasznych zjawisk – zwiastunów kosmicznej katastrofy, kiedy niewidzialne stanie si´ widzialnym, a przera˝enie ogarnie najÊmielszych. Tak tedy dokona si´ nad nimi przeznaczenie i dosi´gnie ich stworzona przez nich Karma, bo takie jest jej prawo. Lecz poÊród tego wyst´pnego t∏umu, który zostanie ukarany w∏asnymi uczynkami, znajdà si´ tak˝e dusze wybrane, które wbrew wszystkiemu wytrwa∏y i opar∏y si´ otaczajàcym je pokusom; Êmia∏o walczy∏y za prawd´, znosi∏y szyderstwa i przeÊladowania z∏ych i nie baczàc na powszechnà prawie nienawiÊç, pogard´ i spotwarzanie – m´˝nie nios∏y Êwiat∏o w obszar mroku. Wiara w Boga nigdy nie wygas∏a w ich sercach, nigdy nie wyparli si´ oni Stwórcy dla przemijajàcych
45
ziemskich wygód i dlatego byli pogardzani, zapomniani i przeÊladowani; lecz wy – magowie, rozpoznacie tych skromnych pracowników – z czystym sercem, goràcà duszà – przygotujecie im zaszczytne miejsce w nowym Êwiecie, dokàd my zdà˝amy. Zaiste, wielkie jest zadanie, które na was nak∏ada ta chwila osobliwa. Idêcie, bracia, siostry i dzieci moje, g∏oÊcie prawd´, wspierajcie s∏abych i pocieszajcie wszystkich cierpiàcych, albowiem mi∏osierdzie – to nasz obowiàzek, a wiedza daje wam do ràk pot´˝ne Êrodki celem niesienia pomocy. Lecz bàdêcie ostro˝ni w wyborze wspó∏towarzyszy w w´drówce na nowy Êwiat, gdzie mamy za∏o˝yç i ugruntowaç religi´ i zdobyte przez nas nauki, a tak˝e przekazaç prawa Boskie i ustanowiç prawa ludzkie. Wystrzegajcie si´ zabieraç kogokolwiek z ziemi zara˝onà wyst´pkami i zgorszeniem krwià, z mózgiem zatrutym dziedzicznà nienawiÊcià do Boga i Jego praw. Tych ogólnych wskazówek wystarczy, bracia i siostry, aby wskazaç kierunek w waszej podró˝y. Idêcie wi´c wype∏niaç swoje trudne, lecz wznios∏e dzie∏o, a Stwórca niechaj kieruje, uczy i wspiera was. Wielki hierofanta zamilk∏ i przez kilka chwil wÊród zebranych panowa∏a g∏´boka cisza. Przepi´kne, uduchowione i natchnione oblicza tych dziwnych, ˝yjàcych poza ludzkoÊcià istot, by∏y smutnie skupione. Wszystko, co by∏o jeszcze w nich ludzkiego, w chwili tej cierpia∏o z powodu bliskiej roz∏àki z ziemià, gdzie si´ urodzili i z którà wiàza∏o ich tysiàce ci´˝kich i szcz´Êliwych wspomnieƒ na drodze doskonalenia. Po raz ostatni rozleg∏ si´ g∏os hierofanty: – Do widzenia, bracia i siostry! Niech ka˝de z was uda si´ na wyznaczone dlaƒ pole pracy, A kiedy wybije godzina, powitamy was i rzesze tych, których ka˝dy przywiedzie ze sobà. Pob∏ogos∏awi∏ obecnych, po czym wszyscy odÊpiewali krótkà modlitw´ i metalowa zas∏ona opuÊci∏a si´, skrywajàc za sobà aeropag magów, t∏um zaÊ powoli rozszed∏ si´ po galeriach podziemnnego labiryntu. *
*
*
Nic nie zmieni∏o si´ w przepi´knej dolinie, gdzie sta∏ pa∏ac Ebramara. Jak i dawniej rozpoÊciera∏a si´ tam rozkoszna zieleƒ ogrodów, cicho szumia∏y fontanny, a liczne kwietniki upaja∏y oko i nape∏nia∏y aromatem powietrze. Na tarasie, przy stole zarzuconym r´kopisami, siedzia∏ uczony; lecz w tej chwili nie pracowa∏ on, a wspar∏szy g∏ow´ na r´kach, pogrà˝y∏ si´ w rozmyÊlaniu. Ebramar by∏ teraz jeszcze pi´kniejszy ni˝ dawniej. Delikatne, srebrzyste Êwiat∏o bijàce od maga, otacza∏o ca∏à jego figur´, niby delikatnym ob∏okiem, a w du˝ych czarnych oczach jaÊnia∏a taka pot´ga i taki ogieƒ, ˝e spojrzenie ich trudno by∏o wytrzymaç. Nagle oblicze Ebramra rozjaÊni∏o si´ weso∏ym i dobrym uÊmiechem; wsta∏ i uda∏ si´ na spotkanie trzech ludzi, którzy podeszli do tarasu. Byli oni w d∏ugich, bia∏ych okryciach magów; nad g∏owami dwóch z nich jaÊnia∏y po trzy z∏ote promienie, zaÊ u trzeciego tylko jeden. – Dachirze, Supramati, witam, was, moi drodzy i kochani bracia – rzek∏ Ebramar, goràco ca∏ujàc ich. Nast´pnie z szczególnà serdecznoÊcià wzià∏ w obj´cia trzeciego z nich i b∏ogos∏awi∏ go. – Narajano, zb∏àkany synu – nareszcie i ty sprawi∏eÊ mi radoÊç, stajàc si´ rozsàdnym, rozumnie wykorzystujàc czas, a oto i zas∏u˝y∏eÊ nawet pierwszy promieƒ naszej nieÊmiertelnej korony. – Ja nie mniej jestem szcz´Êliwy, s∏yszàc nareszcie z ust twoich pochwa∏´. A ty, drogi nauczycielu, jeszcze lepiej pracowa∏eÊ; sta∏eÊ si´ taki b∏yszczàcy, ˝e na ciebie, jak na s∏oƒce, trzeba patrzeç tylko przez niebieskie okulary, lub przez zakopcone szk∏o – odrzek∏ najwidoczniej zadowolony i szcz´Êliwy Narajana. Ebramar nie móg∏ si´ wstrzymaç od Êmiechu. – Niepoprawny nawet i w roli maga. Wyobra˝am sobie, jakie oryginalne towarzystwo przywiedzie nam za sobà! – Wy∏àcznie same najpi´kniejsze kobiety, które postaram si´ uratowaç od zguby. Wszak przydadzà si´ one na nowej planecie, a wiecie dobrze, ˝e jestem mistrzem w sztuce podbijania serc niewieÊcich. – Widz´, ˝eÊ nie zaniedba∏ tej ga∏´zi nauki i ugoÊcisz nas dziwnym i rzadkim widowiskiem: maga
46
w roli Salomona z jego haremem – chytrze zauwa˝y∏ Dachir. – Ach, wi´c có˝ takiego! Na nowej planecie nawet i taki król Salomon przyda si´ – odpar∏ dobrodusznie Narajana. – Lecz w obecnej chwili pozostaj´ tylko magiem i to bardzo szcz´Êliwym, ˝e jestem z wami – doda∏. Wszyscy usiedli woko∏o sto∏u i zawiàza∏a si´ o˝ywiona przyjacielska pogaw´dka. Poczàtkowo mówili o wtajemniczeniu Narajany, który odpowiedzia∏ o swoich trudach, a potem doda∏: – No, dosyç ju˝ o mnie. Ja jeszcze nie powinszowa∏em wam, mili przyjaciele, pi´knego trzeciego promienia, który zdobi wasze czo∏a. To w czasie wycieczki na sàsiednie planety wys∏u˝yliÊcie sobie takie ci´˝kie ordery? CzyÊcie chocia˝ weso∏o podró˝owali? – W ka˝dym razie podró˝ nasza by∏a bardzo pouczajàca! – odpowiedzia∏ Supramati. – I mocno wzruszajàca – ˝artobiliwie doda∏ Dachir. Narajana rozeÊmia∏ si´. – Figlarze! Sàdz´, ˝e by∏a ona nawet wstrzàsajàca! Przyznaj si´, Supramati, czyÊ nie myÊla∏ czasami, ˝e “˝art” przechodzi, wybacz, granice nawet najci´˝szej próby. Niwara opowiada∏ mi, ˝e ci obrzydliwcy zamierzali spaliç ci´ ˝ywcem i ˝e ju˝ by∏eÊ na stosie. – To prawda. Lecz wiara nie opuszcza∏a mnie ani w ciemnicy, ani nawet na stosie. Wcià˝ myÊla∏em, ˝e najwy˝sza próba dla maga, którà wk∏adajà naƒ jego przewodnicy – to w∏aÊnie Êmierç za jego przekonania – powa˝nie i w zamyÊleniu odpowiedzia∏ Supramati. – Na stosie prze˝y∏em dziwne chwile – doda∏. Nie chcia∏em u˝yç ani jednego zakl´cia, które mog∏oby oddaliç i przeszkodziç temu, co powinno si´ by∏o dokonaç, i skupi∏em si´ tylko w goràcej modlitwie. Nagle poczu∏em przyjemny i orzeêwiajàcy powiew. który otoczy∏ mnie i nie dopuszcza∏ dymu do mej twarzy. Nast´pnie zobaczy∏em wokó∏ siebie czerwony ob∏ok, zupe∏nie jakby upstrzony b∏yskawicami, a ziemia i powietrze trz´s∏y si´ od uderzeƒ piorunów. Stos usuwa∏ si´ z pod moich nóg, a potem zaczà∏ jakby rozpraszaç si´ i znik∏; wtedy pochwyci∏ mnie huragan i w goràcym wichrze uniós∏ w przestrzeƒ. Straci∏em ÊwiadomoÊç i ocknà∏em si´ ju˝ w ojczyênie. – Cha! cha! Wyobra˝am sobie, jakie przera˝enie ogarn´∏o wtedy ciemny t∏um, który targnà∏ si´ na ˝ycie maga! A i ciebie, Dachirze, zdaje mi si´, tak˝e starano si´ uÊmierciç? — spyta∏ Narajana. – O tak, musia∏em stoczyç strasznà walk´ z naczelnà kap∏ankà szataƒskiego chramu – bardzo zresztà przystojnà i z jej to rozkazu rzucono mnie w przepaÊç. – Id´ o zak∏ad, ˝e ona si´ w tobie zakocha∏a i przeÊladowa∏a ci´ z zazdroÊci – zauwa˝y∏ Narajana, znaczàco pomrugujàc oczami. A z nià co si´ sta∏o? – Straci∏a zmys∏y i rzuci∏a si´ w t´ samà przepaÊç, mniemajàc, ˝e i ja tam zginà∏em. – Brr! Prawdziwie “piekielna” nami´tnoÊç! Lecz mówiàc szczerze, zadziwa mnie oboj´tnoÊç tamtejszych wtajemniczonych. Có˝ bowiem myÊleli oni, widzàc jak przeÊladujà i zamierzajà nawet zamordowaç ich goÊci, magów z Ziemi? A ci tymczasem Êpià sobie najspokojniej, zamiast strzec i broniç was od dzikoÊci tych stad – zauwa˝y∏ w podnieceniu niezadowolony Narajana. Ebramar, s∏uchajàc w milczeniu, uÊmiechnà∏ si´. – Opanuj swoje niezadowolenie, synu mój. Nie mo˝na naszych sàsiadów wtajemniczonych bynajmniej obwiniaç o to, jakoby przespali ten czas, kiedy dr´czono i zamierzano traciç Supramatiego i Dachira. Nie, mój drogi, dzia∏ali oni w pe∏nym porozumieniu z nami i obaj nasi magowie, w ciàgu tego doÊwiadczenia – przyznaj´, doÊç ci´˝kiego dla nich – powinni byli i musieli pozostaç samotni, aby zas∏u˝yç na trzeci promieƒ swej korony. A przy tym i ty powinieneÊ by∏ wiedzieç, ˝e nieÊmiertelni zawsze sà zabezpieczeni od zwyczajnej Êmierci. – A teraz oni pdobnie jak i ja, udadzà si´ na “odpoczynek” w Êwiecie, aby poznawaç wspó∏czesne spo∏eczeƒstwo – rzek∏ uÊmiechajàc si´ Narajana. – Spodziewam si´, ˝e odpoczynek ów nie b´dzie d∏ugi, a tym bardziej nie sprawi nam przyjemnoÊci ten zepsuty i zgorszony t∏um.
47
Lecz gdzie˝ mamy zaczerpnàç wiadomoÊci, nauczycielu, o obcym stanie Êwiata, zanim do niego zejdziemy? – zapyta∏ Supramati. – Niwara prosi∏ ju˝, aby mu pozostawiç zaszczyt wtajemniczenia was w wspó∏czesne ˝ycie. Przy tym on po prostu ubóstwia ci´, Supramati i z goràczkowà niecierpliwoÊcià oczekuje zobaczenia si´ z tobà – odpowiedzia∏ Ebramar. – Ja ju˝ widzia∏em si´ z nim i gaw´dzi∏em krótko, to zaÊ, co opowiedzia∏ mi o teraêniejszym spo∏eczeƒstwie, jest po prostu odra˝ajàce. Mog´ wam nawet udzieliç niektórych wst´pnych wiadomoÊci – z o˝ywieniem objaÊni∏ Narajana. – To nie powinno ci´ wcale dziwiç, mój synu. Nie zapominaj, ˝e ˝yjemy w przededniu koƒca Êwiata. Przypomina to upadek wielkiego paƒstwa, które nieprzyjaciel pustoszy ogniem i mieczem, a przed takimi katastrofami dziejà si´ zawsze i towarzyszà im wszelkie okropnoÊci – zauwa˝y∏ Ebramar. – Tak, tak, ju˝ zanadto rozpuÊcili si´ nasi kochani wspó∏czeÊni. Opowiada∏ mi Niwara, ˝e zupe∏nie odrzucono Boga, ˝e nie ma ju˝ nigdzie miejsca dla o∏tarza Stwórcy, a symbol odkupienia nie wspiera i nie ochrania ju˝ ludzkoÊci. To znaczy, ˝e nie ma ju˝ w ogóle chrzeÊcijan, a jako nast´pstwo takiego porzàdku rzeczy obalono i odrzucono wszystkie prawa, za wyjàtkiem jednego: – prawa silniejszego. Skutkiem tego, nie istniejà ju˝ ani s´dziowie, ani wi´zienia; wszelkie przest´pstwa i zbrodnie sà tolerowane i nie podlegajà ˝adnej karze, poniewa˝ traktowane sà jako urzeczywistnienie osobistej swobody. Wzajemna walka, okrutna zemsta, dzikie przeÊladowania – to zwyk∏e zjawisko; krew si´ leje, a nikogo to nie obchodzi. Nie zaczepia si´ tylko silnych i pot´˝nych z obawy przed odwetem. – W ∏adny Êwiatek wejdziemy – zauwa˝y∏ Dachir. – A czy zachowa∏y si´ jeszcze paƒstwa: bàdê jako republiki, lub te˝ monarchie, czy istniejà sztuki, jakiekolwiek Êwiàtynie? – zapyta∏ po chwili milczenia. – Istniejà tylko chramy Szatana, w których zdzicza∏y naród oddaje pok∏ony swoim nami´tnoÊciom i wyst´pkom. Co si´ zaÊ tyczy sztuk, to uprawia si´ je w dalszym ciàgu, lecz tylko w ich najni˝szych formach; idea∏em artystów jest obecnie nieprzyzwoitoÊç pod ka˝dà postacià i we wszystkich przejawach nieprzyzwoitoÊç, przechodzàca najskrajniejsze granice cynizmu. – Z twego opowiadania wynika, ˝e zniszczono wszystkie Êwi´te miejsca! – westchnà∏ Supramati. – Ale˝ oczywiÊcie, gdzie tylko mogli dotrzeç bluêniercy, tam wszystkie miejsca Êwi´te zosta∏y zniszczone, lub sprofanowane przez zmienienie dogmatu - zauwa˝y∏ Narajana. – Lecz opowiada∏ mi Niwara, ˝e istniejà jeszcze staro˝ytni chrzeÊcijanie, choç w bardzo ograniczonej liczbie; przeÊladujà ich, jak przest´pców; ukrywajà si´ oni, lecz sà jednak natchnieni si∏à niezwyk∏à – pe∏nà entuzjazmu si∏à ducha. Ci ludzie, niezachwianej wiary i bohaterskiego m´stwa, potrafili uchroniç przed splugawieniem szczególnie czczone Êwiàtynie i niektóre cudowne obrazy, które ukryli w niedost´pnych jaskiniach, a tajemnica tych ustronnych miejsc pozostaje nienaruszona. Jedynie tylko prawdziwie wierzàcy dopuszczani sà na wspólne modlitwy, aby mogli przywracaç i o˝ywiaç si∏y swoje u tych ognisk boskiego Êwiat∏a i ciep∏a. W zwiàzku z tym, Niwara opowiedzia∏ mi o dziwnym wypadku, jaki zaszed∏ w Lourdes. Miejsce to, otoczane takà niezwyk∏à czcià, budzi∏o szczególnà nienawiÊç stronników antychrysta, z powodu licznych cudów jakie si´ tam dokonywa∏y. Ostatecznie wi´c zdecydowano zniszczyç Êwi´tà grot´ i êród∏o, przy czym grot´ postanowiono wysadziç w powietrze, a êród∏o zasypaç. Ca∏a armia niegodziwych bezbo˝ników wyruszy∏a dla dokonania tego Êwi´tokradztwa. W czasie ich pochodu niebo pokry∏o si´ czarnymi chmurami, upa∏ sta∏ si´ wprost nie do zniesienia, a powietrze do tego stopnia zag´Êci∏o si´, ˝e nie mo˝na by∏o oddychaç.Wkrótce potem nastàpi∏o trz´sienie ziemi, któremu towarzyszy∏ okropny huragan; z ziemi wydobywa∏y si´ strumienie lawy, zalewajàc zbli˝ajàcych si´ satanistów, a kiedy burza ucich∏a, zobaczono, ˝e na mniejscu dawnej groty pojawi∏o si´ teraz wielkie jezioro, na Êrodku którego, niby wysepka, wznosi∏a si´ samotna ska∏a. Woda jeziora by∏a s∏ono-gorzka i zawierajàca sproszkowany asfalt, podobnie jak morze Martwe; powietrze przesycone by∏o zapachem siarki – s∏owem, utworzy∏a si´ pustynia, od której ka˝dy ucieka∏. I oto razu pewnego, m∏odziutka pastuszka odkry∏a w ska∏ach naturalny korytarz, prowadzàcy na dno jeziora.
48
PrzejÊcie to zaprowadzi∏o jà do groty NajÊwi´tszej Dziewicy, która ocala∏a niezbadanym, prawdziwie cudownym sposobem, jakby przeniesiona i umieszczona tam jakàÊ dobroczynnà r´kà. Cudowne êród∏o sàczy∏o si´ po piasku, po dawnemu kryszta∏owo czyste. Kiedy rozesz∏a si´ wieÊç, o tym cudzie, sataniÊci chcieli podobno i próbowali powtórnie zniszczyç Êwi´te miejsce, lecz kiedy wielu z nich udusi∏o si´ w korytarzu od gazów trujàcych, poniechali pierwotnego zamiaru. Nastàpi∏o chwilowe milczenie i Dachir i Supramati pogrà˝y∏ si´ w g∏´bokà zadum´. Ebramar, który ich obserwowa∏, aby nadaç rozmowie inny kierunek, rzek∏ ˝artobliwie: – Ech, dajcie temu pokój, moje dzieci; nie warto tymczasem marzyç o przyjemnoÊciach waszej wycieczki; wkrótce zobaczycie i ludzi, i rzeczy, i ziemi´ wyniszczonà, uradzajnoÊç której jest podtrzymywana sztucznie, przy pomocy elektrycznoÊci, co doprowadzi równie˝ do ostatecznego, Êmiertelnego ciosu. – A propos tego ostatecznego ciosu! Czy nie móg∏byÊ nam, Ebramarze, pokazaç powietrznej flotylii, która poniesie nas do nowej ojczyzny? Wiem, ˝e statki te budujà hierofanci i wy˝si magowie i chcia∏bym koniecznie je zobaczyç – zawo∏a∏ z o˝ywieniem Narajana. – Ca∏a flotylla jeszcze nie jest gotowa, lecz chcia∏em wam zaproponowaç, abyÊcie obejrzeli te, które sam budowa∏em i co ju˝ prawie zosta∏o ukoƒczone; tylko b´dziemy musieli wznieÊç si´ nieco do góry – odrzek∏ z uÊmiechem Ebramar. – O, dzi´kujemy, dzi´kujemy. Pójdziemy za tobà nawet w przestworza, je˝eli b´dzie potrzeba! – zawo∏ali wszyscy trzej z takim zachwytem i radoÊcià, ˝e Ebramar rozeÊmia∏ si´, – Pójdêcie˝ wi´c, przyjaciele, a ugoszcz´ was wieczerzà w naszym podniebnym okr´cie. Zaprowadzi∏ ich do laboratorium i otworzy∏ wàskie ma∏e drzwiczki, tak szczelnie dopasowane i ukryte, ˝e nie mo˝na by∏o nawet podejrzewaç ich istnienia. Pokój, gdzie mieÊci∏o si´ laboratorium przylega∏ do wysokiej góry i przez niewielki korytarz, weszli do maleƒkiej, wykutej w skale sali, w suficie której znajdowa∏ si´ ciemny otwór, wiodàcy na szczyt góry, zaÊ pod nim na dole umieszczony by∏ okràg∏y dêwig. Kiedy ju˝ wszyscy czterej weszli do niego, Ebramar wprawi∏ w ruch mechanizm, a dêwig ów z zawrotnà szybkoÊcià uniós∏ si´ do góry i po chwili zatrzyma∏ si´ na p∏askim szczycie skalnym, gdzie by∏a przywiàzana powietrzna ∏ódê. Gdy magowie wsiedli do niej, Ebramar rzek∏.: – Teraz udamy si´ tam, gdzie dotàd nie dotar∏a jeszcze ani jedna ˝ywa, Êmiertelna istota – na zapad∏y i niedost´pny lodowiec. Po chwili ∏ódê powietrzna zatrzyma∏a si´ i podró˝ni nasi wysiedli na obszernym lodowcu, otoczonym ciemnymi, szpiczastymi ska∏ami. Po Êrodku tej Ênie˝nej równiny, jakby tonàc w bia∏awej mgle, widnia∏ d∏ugi przedmiot, który przy bladym Êwietle ksi´˝yca b∏yszcza∏ jak szlifowany kryszta∏. Z bliska by∏ to kolosalnych rozmiarów powietrzny statek, o formie pod∏u˝nej, wykonany z dziwnej, przeêroczystej i fosforyzujàcej materii, podobnej do kryszta∏u. Na koƒcu tego dziwnego okr´tu znajdowa∏o si´ jedno tylko wejÊcie. Kiedy Ebramar zapali∏ Êwiat∏o elektryczne, ukaza∏o si´ wn´trze, sk∏adajàce si´ z trzech sal i mnóstwa maleƒkich, lecz wygodnych kajut, urzàdzonych z wyszukanym komfortem. W ka˝dej kajucie by∏o okno z tej samej, lecz o wiele cieƒszej materii. Okna mo˝na by∏o zas∏aniaç firankami, zrobionymi z elastycznego, w rodzaju gazy, lecz nieprzenikliwego, podobnie jak skóra, materia∏u, co te˝ i zademonstrowa∏ goÊciom Ebramar. W salach i kajutach, wsz´dzie mieÊci∏y si´ podstawki z szerokimi wazonami z tego˝ samego, przypominajàcego kryszta∏ materia∏u. – Na dnie znajdujà si´ pomieszczenia na niezb´dne zapasy i rzeczy, które zabiorà ze sobà podró˝ni – objaÊni∏ Ebramar. – A có˝ oni ze sobà zabiorà? – spyta∏ zaciekawiony Supramati. – To, co jest najdro˝sze, co si´ przechowuje w laboratoriach, hermetycznych bibliotekach oraz dzie∏a sztuki, które pos∏u˝à jako wzory; wszystko to trzeba zabraç ze sobà, bo wszak zmuszeni b´dziemy budowaç nowe pa∏ace nauki i wtajemniczenia. – Albo˝ istniejà aparaty mogàce podnieÊç w powietrze takie olbrzymie ci´˝ary? – zauwa˝y∏ Dachir. – Poka˝´ ci je póêniej, gdy˝ nie skoƒczy∏em jeszcze ich budowy. – Aparaty te poniosà nas, a wtedy przekonasz si´ sam, ˝e mogà one unieÊç prawie nieograniczony
49
∏adunek. Obecnie jest ju˝ gotowy wykaz tego wszystkiego, co ma przewieêç ka˝dy podobny okr´t, a to w tym celu, aby nie zapomnieç czegoÊ niezb´dnego, lub nie wieêç tego samego po kilka sztuk. W odpowiedniej chwili, kiedy ju˝ wszyscy podró˝ni b´dà tutaj zebrani, te oto drzwi zamknà si´, a my b´dziemy oddychali wy∏àcznie tylko pierwotnà esencjà, która zostanie zapalona na wszystkich trójnogach. Rozmawiajàc w ten sposób, wyszli na zewnàtrz, lecz Dachir zwróci∏ si´ jeszcze o objaÊnienie niektórych szczegó∏ów, a Supramati, czekajàc na nich, zatrzyma∏ si´ i schyliwszy g∏ow´ pogrà˝y∏ si´ w smutnych myÊlach. Wszystko, co w nim jeszcze drzema∏o “ludzkiego i ziemskiego”, obudzi∏o si´ w tej chwili, a serce Êcisn´∏a mu nie dajàca si´ wyraziç t´sknota… Kiedy po raz ostatni przestàpi ten próg i gdy ju˝ ostatecznie zatrzasnà si´ za nim drzwi powietrznego okr´tu, wówczas pod nogami jego rozpadnie si´ i umrze Êwiat, na którym si´ urodzi∏, – umrze i zniknie to przedziwne dzie∏o Stwórcy z ca∏à ogromnà i cudownà przesz∏oÊcià… Nagle uczu∏ jak na rami´ jego opuÊci∏a si´ czyjaÊ r´ka. Podniós∏ g∏ow´ spotka∏ on g∏´boki wzrok Ebramara, który swoim jaÊniejàcym blaskiem przeszy∏ jego powleczone smutkiem oczy. – Nie opuszczaj g∏owy, Supramati i przywo∏aj na pomoc rozsàdek. Przygniata ci´ zbli˝ajàca si´ przysz∏oÊç, poniewa˝ po raz pierwszy w ogóle b´dziesz obecny przy koƒcu Êwiata. – Lecz nadejdzie czas, kiedy podobnie jak jaskó∏ka, b´dzie lekko przelatywa∏ z jednego Êwiata na drugi, ze sfery w sfer´ i przywykniesz patrzeç na ka˝dà Êmierç planety, jak na zniszczenie komórki w organiêmie. To, co teraz wydaje ci si´ takim wa˝nym i wzruszajàcym, to – jest niczym w nieskoƒczonym oceanie wszechÊwiata. – Spójrz – i wskaza∏ r´kà – na drog´ mlecznà, gdzie si´ mienià miliony s∏oƒc z ich systemami planetarnymi. – Rojà si´ tam Êwiaty na podobieƒstwo drobinek py∏u w promieniach s∏oƒca. Wszak na ka˝dym takim atomie przestrzeni rodzà si´, ˝yjà i umierajà myÊlàce pokolenia. Tylko nasza absolutna niewiedza oraz ciasny i wàski egoizm tak nas potrafi∏y zaÊlepiç. Boimy si´ i dr˝ymy, wyobra˝ajàc sobie, ˝e zajÊç mo˝e coÊ, co zburzy wszechÊwiat. W rzeczy samej zaÊ, nie stanie si´ nic podobnego; zgaÊnie po prostu jeden z nielicznych atomów wielkiej nieskoƒczonoÊci. Supramati podniós∏ g∏ow´, patrzàc z zachwytem na lazurowe sklepienie nieba, jakby usiane z∏otem i brylantami. Na tak znacznej wysokoÊci powietrze by∏o niezwykle przeêroczyste, a na ciemnym b∏´kicie nieba migocàce gwiazdy rozsiewa∏y przedziwny blask. Nagle w jednej cz´Êci nieba wytrysnà∏ snop iskier, które rozlecia∏y si´ woko∏o na podobieƒstwo wystrzelonej rakiety; na jedno mgnienie oka iskry b∏ysn´∏y czerwonym Êwiat∏em, zatoczy∏y ∏uk i po chwili zgas∏y. Zagadkowy uÊmiech mignà∏ na ustach Ebramara. – Czy us∏ysza∏eÊ, Supramati, jakikolwiek szum, lub wybuch? Czy uczu∏eÊ chocia˝by najmniejsze drgnienie powietrza? Nie? A w∏aÊnie ten deszcz iskier Êwiadczy∏ o koƒcu jakiegoÊ Êwiata, przy którym uczestniczyliÊmy z oddali. – Tak, synu mój, wielkoÊç i nicoÊç – to poj´cia wzgl´dne; a wielcy jesteÊmy tylko w swoich w∏asnych oczach. Zapewne i mrówka, siedzàca na swoim mrowisku u podnó˝a wysokiej góry, uwa˝a siebie tak˝e za coÊ “wielkiego”, a spostrze˝e swojà nicoÊç jedynie wówczas, gdy zacznie próbowaç wpe∏znàç na szczyt górski. Tacy jesteÊmy i my wszyscy – s∏abe istoty, a pomimo wieƒczàcych nas promieni magów – niepostrze˝one py∏ki przestrzeni, jeÊlibyÊmy w ogóle pochwaliç si´ mogli czymkolwiek, nie rumieniàc si´, to chyba tylko tym, ˝e jesteÊmy po˝ytecznymi pszczo∏ami w wielkim ulu Przedwiecznego. Supramati pochyli∏ g∏ow´ i zakry∏ r´kà oczy. UÊwiadomi∏ sobie, ˝e przecie˝, kiedy na jego czole zajaÊnia∏ trzeci promieƒ i on uwa˝a∏ si´ za wielkiego, màdrego i pot´˝nego; lecz s∏owa Ebramara wykaza∏y z∏ud´ i nicoÊç owej dumy maga i w tej chwi-
50
li uczu∏ si´ rzeczywiÊcie drobniuchnym, godnym politowania prostakiem. Czy˝ dosi´gnie on kiedykolwiek dalekiego, zamglonego szczytu doskona∏ej wiedzy? Zwàtpienie, gorycz i rozpacz – ci trzej wrogowie, których uwa˝a∏ ju˝ za ostatecznie zwyci´˝onych – nagle zwrócili si´ ku niemu. – Strze˝ si´, Supramati i odp´dzaj od siebie podobne zwàtpienia. Patrz, wróg blisko! – surowo wyrzek∏ Ebramar swoim dêwi´cznym g∏osem i uniós∏szy r´k´ nad g∏owà Supramatiego, obsypa∏ go strumieniem srebrzystego Êwiat∏a. Supramati drgnà∏, obejrza∏ si´ i zobaczy∏ poza sobà czarnà figur´, która natychmiast odskoczy∏a i jakby zla∏a si´ z sàsiednià ska∏à. Po chwili czarny cieƒ zg´stnia∏, rozjaÊniony purpurowà aureolà i na tym krwawym tle jasno i wyraênie zarysowa∏a si´ wysoka postaç Sarmiela, który zakry∏ si´ zupe∏nie swoimi czarnymi, z´batymi skrzyd∏ami; na jego charakterystycznej twarzy, ska˝onej w tej chwili wyraênà zgryzotà i niezadowoleniem, zastyg∏a nienawiÊç, zawiÊç i piekielna z∏oÊç. – Widzisz, ten s∏uga chaosu, oÊmieli∏ si´ podejÊç nawet do ciebie – wyrzek∏ Ebramar. – Odejdê precz i przepadnij, p∏odzie piekie∏, któryÊ si´ oÊmieli∏ wypowiedzieç wojn´ Wszechmogàcemu. Ojciec Przedwieczny znosi ci´ tylko jako probierz dla dusz luszkich, a ty w zuchwa∏oÊci swej próbowa∏eÊ kusiç nawet Syna Bo˝ego i teraz podkradasz si´ do czystego s∏ugi dobra. Postaç Sarmiela zacz´∏a rozpraszaç si´ i wreszcie ze strasznym Êwistem znikne∏a w wirujàcym k∏´bie dymu, pe∏nego ognistych zygzaków. – Widzisz, jak zawsze bliskim jest niebezpieczeƒstwo. Diabelski kusiciel czyha na najmniejszà naszà s∏aboÊç i tylko ten, kto potrafi stawiç mu opór, mo˝e w dalszym ciàgu podnosiç si´ ku Êwiat∏u. S∏abnàcych zaÊ spycha on i wciàga w przepaÊç mroku. Nigdy nie wàtp w swoje si∏y Supramati i nie obni˝aj dostojeƒstwa w∏asnej duszy. Choçby najbardziej znikome by∏o wzniesienie si´ cz∏owieka, to jednak stoi on ju˝ na drodze ku doskona∏oÊci. Ka˝dy dobry uczynek, ka˝da modlitwa i pobo˝na myÊl dla dobra bliêniego, wszelki szlachetny zamiar, wszelkie pragnienie, aby staç si´ lepszym i zwyci´˝yç w cz∏owieku instynkt zwierz´cy – b´dà ogniwami w zbawiennym ∏aƒcuchu, który wià˝e go z Bóstwem i równoczeÊnie zbli˝a wszystkich s∏abych i ubogich do naszego Zgromadzenia; ono zaÊ, walczàc w obronie dobra, b´dzie wspiera∏o te istoty i b´dzie kierowa∏o nimi, stosownie do ich duchowych si∏. S∏aby cz∏owiek mo˝e podnieÊç zaledwie kilka funtów, gdy atleta zaÊ podnosi centnary, lecz dla nas nie ma to jednak znaczenia i nie nale˝y nikim pogardzaç. Ka˝dy otrzyma to, co mu si´ nale˝y; albowiem je˝eli nawet czasami i si∏ mu nie wystarczy, to jednak ju˝ sam wysi∏ek jest równowa˝ny z zas∏ugà. Ty zaÊ, Supramati, szczególnie ty, nie masz powodu do rozpaczy – doda∏ powa˝nie Ebramar. – Ambicja w∏aÊciwa jest ka˝demu cz∏owiekowi, a szlachetna ambicja – to uczucie dostojne i zas∏u˝one. Przed ambicjà twojà otwiera si´ szerokie pole pracy i nauki. Podtrzymywany Êwiat∏em zdobytej ju˝ wiedzy, b´dziesz si´ wznosi∏ ku górze po mistrzowskiej drabinie, wiodàcej do Êwiàtyni doskona∏ej wiedzy. Z czasem staniesz si´ geniuszem planety – anio∏em stó˝em ca∏ego systemu, b´dziesz kierowa∏ i rzàdzi∏ chaotycznymi, pierwiastkowymi elementami, aby sprowadzaç je do stanu harmonii i stwarzaç z nich Êwiaty. Zbadasz si∏y kosmiczne i b´dziesz nimi kierowa∏, b´dziesz rozkazywa∏ armiom wy˝szych duchów, rozum twój zdolny b´dzie wszystko pojàç i rozsàdziç, a zdyscyplinowana wola podtrzyma równowag´ sfer i staniesz si´ rozumnym s∏ugà wy˝szej màdroÊci. Jako ostatnià prób´ powinieneÊ odwa˝nie pokonaç, równie˝ przeszkod´, dzielàcà ci´ od twego Stwórcy, aby Go wreszcie ogarnàç w ca∏ej Jego wielkoÊci i nieskoƒczonej wszechmàdroÊci … Czy˝ nie dosyç ci tego jako zadoÊçuczynienia i oceny zdobytej przez ciebie wiedzy? PodnieÊ g∏ow´, Supramati i roz∏ó˝ swoje duchowe skrzyd∏a. Nie patrz nigdy w dó∏, gdy˝ tam – przepaÊç, a w niej oczekujà zwàtpienie i zb∏àdzenie. Patrz w Êwiat∏e wy˝yny, a skrzyd∏a twoje uniosà ci´ w nieskoƒczonoÊç – gdzie panuje harmonia. Supramati lekko zarumieni∏ si´, oczy mu zajaÊnia∏y i wyciàgnà∏ obie r´ce do Ebramara.
51
– Dzi´kuj´ ci, drogi nauczycielu i nigdy nie zapomn´ tej godziny. S∏owa twoje pokrzepi∏y mnie i dowiod∏y, jak bliskio jest zawsze straszne niebezpieczeƒstwo, zakradajàce si´ nawet do uzbrojonej duszy maga. Jak˝e bez przerwy nale˝y zachowywaç ostro˝noÊç, jak wystrzegaç si´ przed wrogiem chytrym i upartym, który nas przeÊladuje! Ebramar uÊcisnà∏ mu r´k´ i rzek∏ weso∏o: – DoÊç powa˝nych rozmyÊlaƒ. Wejdêmy, przyjaciele, do naszego powierznego okr´tu, w którym obieca∏em ugoÊciç was wieczerzà. Zaprowadzi∏ ich do jednej z sal, gdzie wszyscy usiedli za sto∏em. Ebramar wydoby∏ z szafy koszyk z sucharami, dziwnie lekkimi i wybornymi w smaku, i “bardzo po˝ywnymi” – jak doda∏, ˝artujàc. Nast´pnie poda∏ jeszcze zapiekane w cieÊcie owoce i galaretk´ owocowà, którà popijali winem. Wszystkim powróci∏ humor i z o˝ywieniem rozmawiali o wielkiej podró˝y, a Narajana wpad∏ znów w poprzedni swawolny nastrój. – Te twoje potrawy sà naprawd´ bardzo eteryczne, ale i smakowite – rzek∏ ze Êmiechem – chocia˝ wieczerza taka, nie mo˝e si´ równaç oczywiÊcie, z pieczonymi dzikami, które jad∏em niegdyÊ na dworze króla Ryszarda i z pewnoÊcià ani jedna z pi´knych dam owych czasów nie pochwali∏aby jej. Ale na tak dalekà podró˝ nie mo˝na zaopatrywaç si´ w dziczyzn´. – Tym bardziej, ˝e i dzików ju˝ nie ma wcale -- zaÊmia∏ si´ Dachir. – Ech, ja myÊl´, ˝e znajdziemy je w nowej ojczyênie i przewiduj´ nawet, ˝e urzàdzimy si´ tam doÊç znoÊnie. Jak tylko wylàdujemy, natychmiast zaprz´gn´ do pracy wszystkich niewtajemniczonych, których tu uratuj´, jak równie˝ opanuj´ i oswoj´ tubylcze “stada” i zbuduj´ pa∏ac – zadecydowa∏ Narajana. – B´dzie z ciebie Êwietny pasterz. Ju˝ ty napewno potrafisz si´ urzàdziç wygodnie – z odcieniem ˝artobliwej ironii zauwa˝y∏ Ebramar. – Ach, mój Bo˝e! Trzeba˝ ich przecie˝ zajàç czymkolwiek. Wszak je˝eli wszyscy b´dà tylko goÊciç si´ wzajemnie i unosiç woko∏o nowej planety, to jeszcze w grzech wpadn´. Ty sam mówi∏eÊ mi setki razy, ˝e lenistwo jest matkà wszystkich grzehów. A poniewa˝ nie b´dzie tam ani teatrów, ani restauracji, ani te˝ gazet i innych Êwiatowych rozrywek, tedy wi´c wszyscy zacznà umieraç z nudów i z wielkà radoÊcià b´dà pracowali. – OczywiÊcie, oczywiÊcie. Widz´, ˝e b´dziesz wzorowym administratorem, drogi Narajano i gdy tylko podzielimy planet´ na paƒstwa, niewàtpliwie uczynimy ci´ królem. – Dzi´kuj´ ci, Ebramarze i mam nadziej´, ˝e nie zawiod´ twego zaufania. I wówczas powstanie o mnie legenda, jak o Ramie lub Hermesie, g∏oszàca – ˝e by∏em wzorem màdroÊci i sprawiedliwoÊci i ˝e pod moim ber∏em kwit∏ z∏oty wiek – odpowiedzia∏, ˝artujàc, Narajana. – Wszystko to jeszcze dalekie marzenia – doda∏ z westchnieniem – a teraz niepokoi mnie chwila obecna. Mamy przecie˝ wejÊç w spo∏eczeƒstwo ludzkie, a ja dotàd nie mam poj´cia gdzie zamówiç ubranie. Kto wie czy sà jeszcze krawcy i mo˝e sam b´d´ musia∏ zmajstrowaç sobie jakàÊ kurtk´; przecie˝ w tej tunice, tak pi´knej dla maga, nie zaryzykuj´ jednak pokazaç si´ w salonie. – Bàdê spokojny, krawcy jeszcze sà i Niwara otrzyma∏ polecenie zaj´cia si´ waszà toaletà i wyekwipowaniem was tak, aby nikt nie móg∏ nawet przypuÊciç, skàd zjawiliÊcie si´ – uspokoi∏ go Ebramar. – Spodziewam si´, ˝e owa dama z 20-go wieku, która pozostawi∏a tak szczegó∏owà charakterystyk´ naszych osób, nie przepowiedzia∏a, ˝e pojawimy si´ znowu przy koƒcu Êwiata. Posiada∏a ona szkaradny zwyczaj zbytniej dok∏adnoÊci i szczeroÊci w swoich opisach – powiedzia∏ weso∏o Supramati. – W ka˝dym razie, naszym obowiàzkiem, jako bohaterów powieÊci, jest zbadaç – czy te˝ w obecnej, tak krytycznej chwili, nie wcieli∏a si´ ona? Gdyby tak by∏o istotnie, mo˝e ona napisaç znów o nas, jako o prawodawcach i geniuszach nowej planety – wtràci∏ Dachir. Wszyscy rozeÊmieli si´ serdecznie. Nikt nie jest prorokiem w swojej ojczyênie, a nawet i ta biedna dama. Gdyby ludzie jeszcze wtedy uwierzyli w jej przepowiednie, niewàtpliwie naprawiliby swoje b∏´dy i nie znajdowaliby si´ teraz w przededniu swojej zag∏ady – zauwa˝y∏ Ebramar, powstajàc. OpuÊcili okr´t i po up∏ywie niespe∏na kwadransa znaleêli si´ w gabinecie Ebramara. Tam oczekiwa∏ ju˝ na nich Niwara i z radosnym uniesieniem rzuci∏ si´ w obj´cia Supramatiego, który czule uÊciska∏ swego ucznia i dzi´kowa∏ za okazanà mu sympati´.
52
– Z radoÊcià spostrzegam, – doda∏, – ˝e pracowa∏eÊ sumiennie i uczyni∏eÊ du˝y krok naprzód. Niebawem Narajana zagarnà∏ ca∏kowicie m∏odego adepta i zaczà∏ si´ go wypytywaç o wspó∏czesnà mod´, a poniewa˝ Dachir usiad∏ i przys∏uchiwa∏ si´ im uwa˝nie, wi´c Ebramar zaprowadzi∏ Supramatiego do swego laboratorium. By∏a to obszerna, okràg∏a sala z kolumnami, zastawiona instrumentami o dziwnych i nieznanych kszta∏tach. Ebramar pokaza∏ uczniowi cz´Êci aparatu, który w przysz∏oÊci mia∏ unieÊç w przestworza ich powietrzny okr´t z ziemskimi w´drowcami. Po o˝ywionej dyskusji i objaÊnieniach, uczeni przeszli do przyleg∏ej sali, ciemnej i ledwie s∏abo rozjaÊnionej b∏´kitnawym pó∏Êwiat∏em. Sala ta posiada∏a wysoki, podobnie jak w koÊciele sufit i mia∏a równie˝ niezwyk∏y wyglàd; po Êrodku jej mieÊci∏ si´ wielki okràg∏y i masywny z∏oty stó∏, a na nim aparat, którego widok móg∏ przyprawiç o zawrót g∏owy. Przed nimi znajdowa∏ si´ jakgdyby olbrzmi mechanizm zegarowy; maleƒkie kryszta∏owe, lub metalowe krà˝ki i ró˝nej wielkoÊci b∏yszczàce kó∏eczka, – szybko si´ obraca∏y i wyrzuca∏y ró˝nobarwne iskry. D∏ugie i cienkie, jak w∏os, strza∏ki przesuwa∏y si´ po tarczach, a zaÊ z lejkowatych otworów rurek, równie d∏ugich, wychodzi∏y fosforyczne wstà˝ki, które rozwija∏y si´ spiralnie, podnosi∏y do góry i znika∏y w mroku sklepienia. Wszystko to dysza∏o, trzeszcza∏o i dr˝a∏o, a maleƒkie m∏oteczki wybija∏y takt, niby dzwonki. Na brzegu sto∏u rozmieszczone by∏y ró˝nokolorowe, emaliowane guziczki, w rodzaju elektrycznych, które ∏àczy∏y si´ z b∏yszczàcymi przewodnikami, przechodzàcymi po ca∏ym mechaniêmie. – JesteÊ ju˝ troch´ obeznany z mechanizmem tego laserowego telegrafu, chocia˝ nie widzia∏eÊ go jeszcze podczas dzia∏ania – rzek∏ Ebramar, pokazujàc Supramatiemu szczegó∏y aparatu i objaÊniajàc jego dzia∏anie. – Otó˝, przy pomocy tej maszyny porozumiewamy si´ ze Êwiàtyniami wtajemniczenia na planetach naszego systemu i rozmawiamy z hierofantami dalekich Êwiatów. Zbudowany jest i dzia∏a na tych samych zasadach, co i telegraf bez drutu; trzeba tylko umieç kierowaç wibracjami fal i uchwyciç potrzebny kierunek. W naszym systemie planetarnym wszystkie miejsca wtajemniczenia pozostajà w sta∏ym ze sobà porozumieniu, poniewa˝ ta sama kosmiczna budowa podtrzymuje mi´dzy nimi wzajemnà równowag´. Zupe∏nie zbytecznym, oczywiÊcie i nawet niebezpiecznym by∏oby dawaç t´ tajemnic´ na u˝ytek t∏umu. Poniewa˝ gdyby nasi profani posiedli i opanowali Êrodki komunikowania si´ i porozumiewania z sàsiednimi planetami wówczas znaleêliby si´ niezadowolenie Êmia∏kowie, którzyby zacz´li marzyç o zdobyciu nowych Êwiatów i byç mo˝e, zawiàzaliby spisek w celu opanowania naszej powietrznej flotylli, a nast´pnie zamiast nas – sami udaliby si´ tam – uÊmiechajàc si´ dobrodusznie, zakoƒczy∏ Ebramar. – Masz racj´, nauczycielu. Staro˝ytni hierofanci mieli powa˝ne podstawy do otaczania tajemnicà swojej nauki. Straszne si∏y ˝ywio∏ów w r´kach dyletantów przynoszà wi´cej z∏a, ni˝ dobra; obfitoÊç nieumiej´tnie wykorzystanych, lub na szkod´ zastosowanych okryç, przyczyni∏oby si´ do zniszczenia naszej planety na d∏ugo przed wyznanym jej terminem – z westchnieniem przemówi∏ Supramati. – Powiedz mi, nauczycielu – doda∏ po chwili – czy wolno nam b´dzie korzystaç tam z naszej wiedzy, aby urzàdziç sobie ˝ycie podobne do obecnego? – Bezwàtpienia. Dla naszej pracy i nauki musimy mieç spokojne i wygodne schroniska, lecz, oczywiÊcie, nie nadu˝yjemy naszej wiedzy i otoczymy jà, jak zwykle, nieprzeniknionà tajemnicà.
ROZDZIA¸ VIII Po up∏ywie godziny Supramati rozmawia∏ z Niwarà u siebie w pokoju. M∏ody sekretarz rozpakowa∏ wielki kosz, stojàcy na stole i rozk∏ada∏ na dywanie wyj´te z niego ubrania. – A wi´c koniecznie sam chcesz mnie ubraç, drogi Niwaro? Mówiàc szczerze, prawdziwà karà jest
53
dla mnie koniecznoÊç zmieniania tej bia∏ej tuniki, lekkiej i wygodnej, na jakiÊ g∏upi i Êmieszny strój wspó∏czesny – zauwa˝y∏ Supramati. – Tak, uwa˝am sobie za zaszczyt us∏ugiwaç ci i z przyjemnoÊcià zostan´ twoim sekretarzem, drogi nauczycielu; m∏odszy zaÊ, przydzielony do ciebie adept, mo˝e byç moim pomocnikiem – odpowiedzia∏ Niwara, patrzàc na maga z mi∏oÊcià swoimi jaÊniejàcymi radoÊcià oczami. Supramati wsta∏ i uÊcisnà∏ mu r´k´. – Wi´c zaczniemy chyba t´ maskarad´? Widz´, ˝e ju˝ rozpakowa∏eÊ swój magazyn – doda∏, Êmiejàc si´. – Oto, przede wszystkim czarny, jedwabny trykot – g∏ówna obecnie cz´Êç garberoby, gdy˝ koszul ju˝ si´ nie nosi. Nie obawiaj si´, nie wyblaknie on, poniewa˝ zrobiony jest z najlepszego gatunku, lecz sàdzi∏em, ˝e czarny b´dzie ci mo˝e niemi∏y, dlatego te˝ wzià∏em taki˝ sam bia∏y, cienki i nie kurczàcy si´. – A, dzi´kuj´ ci, uprzedzi∏eÊ moje ˝yczenie; gdy˝ przyznaj´, ˝e nie bardzo mi si´ podoba ta “czarna skóra” – odpowiedzia∏ Supramati, wdziewajàc trykot. – A oto buty. Nie wyrabiajà ich ju˝ wi´cej ze skóry, poniewa˝ zwierz´ta sta∏y si´ zbyt rzadkie, aby skóra z nich mog∏a wystarczyç dla ca∏ej ludzkoÊci, lecz spójrz, jest to bardzo dobra imitacja, przy tym mocne i eleganckie. Supramati w∏o˝y∏ buty i przypasa∏ doÊç szeroki skórzany pas; Niwara zawiàza∏ mu na szyi wielkà jedwabnà kokard´, poczym poda∏ kapelusz z szerokim rondem, portfel i zegarek, który wówczas noszono na z∏otym ∏aƒcuszku, zawieszonym na szyi, a chowano go do kieszonki przy pasie. Nast´pnie w∏o˝y∏ mu Niwara surdut bez r´kawów z czarnego, bardzo mi´kkiego, cienkiego i b∏yszczàcego jak at∏as materia∏u; doÊç gruba podszewka jego podobna by∏a do aksamitu. Ko∏nierzyka i mankietów wówczas ju˝ nie noszono. – Nie zajmujesz si´ wcale moimi w∏osami. Albo˝ uczesanie a la girafe nie jest ju˝ modne? – z ciekawoÊcià spyta∏ Supramati. – O! ju˝ od dawna. Teraz nosi si´ w∏osy tak, jak si´ same uk∏adajà, choçby by∏y nie wiem jak d∏ugie; m´˝czyêni noszà je jednak tylko do ramion. Twoje uczesanie odpowiada w∏aÊnie Êrednim wymaganiom mody. Supramati podszed∏ do wielkiego lustra oglàdajàc siebie z ciekawoÊcià, jak obcego. Strój jego wcale mu si´ nie podoba∏; by∏o w nim coÊ ekscentrycznego i cynicznego, ze wzgl´du na zbyt wyraêne podkreÊlenie kszta∏tów. Lecz mimo wszystko, Supramati by∏ bardzo pi´kny; trykot Êwietnie uwydatnia∏ i rysowa∏ kszta∏ty jego wysokiej i zgrabnej figury, a g´ste ciemne k´dziory nadawa∏y mu m∏odzieƒczy wyglàd. OczywiÊcie, ˝aden ze Êmiertelnych nie domyÊli∏by si´ nawet w tym pi´knym, m∏odym cz∏owieku, o wzroku ognistym i mocnym – maga z trzema promieniami, na barkach którego spoczywa∏o ju˝ tyle wieków. A jednak bardziej uwa˝ny i przede wszystkim wnikliwy obserwator wyczu∏by i zrozumia∏, ˝e w g∏´bi tych jasnych oczu tai si´, coÊ, co czyni z tego cz∏owieka istot´ zupe∏nie odmiennà i nie podobnà do zwyk∏ych Êmiertelnych. Kiedy Supramati przymierza∏ kapelusz, wszed∏ Narajana z Dachirem, obaj ubrani ju˝ tak sami a za nimi Nebo i trzech m∏odszych adeptów ni˝szego stopnia, przydzielonych magom w charakterze pomocników sekretarzy. Narajana, jak zwykle, by∏ w weso∏ym nastroju. W swoim zbyt mo˝e obcis∏ym garniturze wyglàda∏ on kokieteryjnie, a du˝e czarne jego oczy Êwieci∏y si´ chytrze i wyra˝a∏y zadowolenie. Przedstawi∏ Supramatiemu trzech adeptów, objaÊniajàc przy tym, ˝e ka˝dy z tych pi´knych m∏odzieƒców liczy ju˝ sobie oko∏o dwustu lat. – Skoƒczone m∏okosy. A teraz po˝egnaj si´ pr´dko z Ebramarem i jedêmy. Trzeba si´ Êpieszyç, a˝eby zdà˝yç na wielki dworzec przed odjazdem pociàgu – nagli∏ towarzyszy. – A czy˝ sà jeszcze w u˝yciu koleje ˝elazne? – zapyta∏ Supramati. – Nie, Wasza JasnoÊç – poÊpieszy∏ z odpowiedzià jeden z m∏odszych sekretarzy. – Mamy teraz nadzwyczajnie szybkie i wygodne pociàgi powietrzne. Po krótkim, lecz serdecznym po˝egnianiu z Ebramarem, magowie ze swojà Êwità wsiedli do samolotu i po chwili zasn´li snem zwyk∏ych Êmiertelników. Ju˝ si´ rozwidnia∏o kiedy ich obudzono.
54
Zaledwie ukoƒczyli swojà porannà toalet´, gdy pojazd zatrzyma∏ si´ przy olbrzymim i dziwnym budynku, zbudowanym wy∏àcznie z metalu i ze szk∏a. By∏ to ca∏y szereg masywnych czworokàtnych wie˝, wysokoÊcià przypomiajàcych wie˝´ Eiffla i umieszczonych w znacznej od siebie odleg∏oÊci. Wewnàtrz znajdowa∏y si´ dêwigi dla podró˝nych i baga˝u, restaturacje, kasy biletowe itp. Wszelkà prac´ w nich wykonywa∏y automaty i to nie wiele interesowa∏o naszych magów. Szczyty wie˝ po∏àczone by∏y olbrzymim metalowym mostem, pe∏niàcym rol´ ogromnej przystani, woko∏o której, przymocowane ruchomymi mostkami, ko∏ysa∏o si´ coÊ, co w swoim wyglàdem przypomina∏o olbrzymiego w´˝a. I rzeczywiÊcie, pociàg powietrzny podobny by∏ do w´˝a. G∏owa, zdawa∏o si´, rozwiera∏a gigantycznà paszcz´, wewnàtrz której rycza∏, miotajàc iskry, ogromny elektryczny aparat; pod brzuchem powietrznego potwora wisia∏y setki balonów, a grzbiet ozdabia∏o coÊ w rodzaju przeêroczystych i ruchomych skrzyde∏. Przez jeden z przechodnich mostków podró˝ni nasi z Niwarà na czele weszli do pociàgu i zanim zaj´li swoje miejsca, zapragn´li obejrzeç jego wn´trze. Korytarz wiodàcy wzd∏u˝ wagonów – je˝eli mo˝na je tak nazwaç – by∏ doÊç szeroki, aby mog∏y si´ w nim pomieÊciç pó∏ki z ksià˝kami i bufety. Taƒsze przedzia∏y by∏y niewielkie, o dwóch lub czterech miejscach; dro˝sze zaÊ posiada∏y po dwa pokoiki, mniej lub wi´cej obszerne: salon i sypialni´. Jeden z takich, zaj´li: Dachir, Supramati i Narajana. Wszystko by∏o urzàdzone wygodnie i z wyszukanym konfortem. – W ogóle, jest tu znoÊnie. Lecz radz´ wam, przyjaciele, wyjdêcie na korytarz popatrzeç na stroje niewieÊcie, zaproponowa∏ Narajana, obejrzawszy wszystko okiem znawcy. Dachir i Supramati nie mogli wstrzymaç si´ od Êmiechu i zaproponowali mu, aby wzià∏ Niwar´ jako przewodnika w poszukiwaniach; lecz Narajana nie chcia∏ o niczym s∏yszeç i prawie si∏à zabra∏ obu przyjació∏ ze sobà. Zaledwie zatrzymali si´ ko∏o bufetu, gdy w tej samej chwili podesz∏y tam dwie damy i przy pomocy automatu nala∏y sobie jakiegoÊ syczàcego p∏ynu, w rodzaju gazowanej wody. Obie by∏y m∏ode i przystojne, lecz stroje ich Supramati uzna∏ za nie∏adne i nieprzyzwoite. Jedna z nich, wysoka brunetka, mia∏a na sobie ró˝owy trykot, czyniàcy wra˝enie nagiego cia∏a; zamiast p∏aszcza widaç na niej by∏o coÊ w rodzaju kimona z szerokimi r´kawami, z ró˝owej materii, wyszywanej srebrem. Czarne, przepi´knie u∏o˝one w∏osy zdobi∏ ró˝owy, aksamitny beret z brylantowà sprzàczkà. Druga z nich, równie ∏adna, Êredniego wzrostu blondynka, mia∏a na sobie czarny trykot i takiego˝ koloru jak kimono na b∏´kitnej podszewce, a na g∏owie niebieski beret z bia∏ymi kwiatami. Tak˝e nie brzydko, lecz ju˝ zanadto otwarcie – zauwa˝y∏ Narajana z ledwie dostrzegalnà ironià, kiedy podró˝ne damy oddali∏y si´. – Tak, tak, dawne suknie zupe∏nie zarzucono i zniesiono – rzek∏ Niwara, kiedy weszli do swego przedzia∏u. – A czy˝ i starsze niewiasty noszà podobnie Êmieszne i bezwstydne stroje? – z ciekawoÊci zapyta∏ Supramati, siadajàc przy oknie. – Staruszki? Ju˝ nie ma wi´cej starych ludzi; nauka zupe∏nie przekreÊli∏a staroÊç. Jedno z ostatnich odkryç nauki doprowadzi∏o nawet do tego, ˝e sztuczne z´by okaza∏y si´ niepotrzebne; albowiem skoro tylko zàb si´ zu˝yje, na jego miejsce wychodowujà nast´pny… Urzàdza si´ teraz równie˝ i kàpiele elektryczne z wszelkiego rodzaju masa˝ami, które usuwajà zmarszczki. Co si´ tyczy w∏osów, to mo˝na je hodowaç jak traw´, i w kolorze zale˝nie od upodobania – objaÊni∏ Niwara. – Do licha! A to˝ ci ludzie znajdujà si´ w lepszych warunkach ni˝ my; upajajà si´ wiecznà m∏odoÊcià bez tego ci´˝kiego obowiàzku: byç nieÊmiertelnymi! – zawo∏a∏, Êmiejàc si´ z ca∏ej duszy Dachir. – Medal ma tak˝e i swà odwrotnà stron´. Ca∏a ta sztucznie inteligentna m∏odzie˝ – jest s∏aba, wàt∏a, nerwowa i podlega ci´˝kim chorobom. W ogóle, jest to pokolenie ju˝ osàdzone i skazane – odpowiedzia∏ z westchnieniem Niwara.
55
– Niestety! Smutne czasy, godna po˝a∏owania biedna ludzkoÊç, – zauwa˝y∏ Supramati. – Ale czy˝ mo˝e ona byç innà w tym Êwiecie bez Boga, bez koÊcio∏a, bez praw i bez prawdy; w Êwiecie, gdzie oddaje si´ tylko pok∏on “zwierz´ciu”! Ale, co si´ tyczy wiary, Niwaro, Narajana opowiada∏ nam o cudzie w Lourdes i mówi∏, ˝e istniejà jeszcze chrzeÊcijanie, w ogóle wierzàcy w Boga. Czy jednak˝e du˝o ich jest? – O, nie bardzo ma∏o; chrzeÊcijanie stanowià jedynie nieliczne, biedne i przeÊladowane bractwo. ˚yjà oni w miejscach samotnych i ustronnych, zrujnowanych przez trz´sienia ziemi, na wyspach opuszczonych i zaniedbanych, lub te˝ w podziemiach; s∏owem prawie w pustyniach, gdzie “wygodnisie” naszych czasów nie zgodziliby si´ prze˝ywaç nawet jednego dnia. Osiedlajà si´ oni w pobli˝u dawnych Êwi´tych miejsc, bàdê w ukryciu, gdzie przechowujà relikwie, lub cudowny, a szczególnie czczony obraz. – A czy nie móg∏byÊ mi wymieniç, Niwaro, innych Êwi´tych miejsc, jakie si´ dotàd jeszcze dochowa∏y, oprócz Lourdes? – zapyta∏ Dachir. – Zachowa∏ si´ jeszcze koÊció∏ Grobu Zbawiciela; ocaa∏ on dzi´ki wi´kszenmu cudowi, ani˝eli w Lourdes. Musz´ wam opowiedzieç to szczególnie interesujàce zjawisko. Zrozumia∏em jest, ˝e Êwi´te miejsce, gdzie przez setki lat skupia∏y si´ modlitewne emanacje – budzi∏o dzikà nienawiÊç satanistów. To ognisko Êwiat∏a i ciep∏a,. które pokrzepia∏o i wzmacnia∏o tyle dusz, nie dawa∏o im spokoju; szczególnie doprowadza∏y ich do wÊciek∏oÊci fakty nawracania si´ tam do Boga. Jeden z takich cudownych wypadków szczególnie donios∏y, poniewa˝ dotyczy∏ w∏aÊnie jednego z cz∏onków bractwa satanistów, który si´ nawróci∏ i wstàpi∏ na drog´ pokuty – dope∏ni∏ miary. Na zebraniu przywódców lucyferan, wspólnie z niewierzàcymi ani w Boga, ani w szatana, których jednak˝e przekonano, ˝e to “gniazdo fanatyków” zara˝a umys∏y “obskurantyzmem” – postanowiono jednog∏oÊnie wysadziç w powietrze Êwiàtynie wraz ze Âwi´tym Grobem, a ile przy tym by∏o Êwi´tokradztwa i wszelkich bluênierczych bezeceƒstw, tego ˝aden j´zyk nie by∏by w stanie powtórzyç. Mówiàc króce,j zbrodniczy ten zamiar znalaz∏ jednak wielu zwolenników i ca∏a armia, uzbroiwszy si´ w bomby, miny i inne niszczycielskie Êrodki, Êpiewajàc szydercze i bluêniercze pieÊni, uràgliwie naÊladujàce Êpiewy koÊcielne kap∏anów – wyruszy∏a na Jerozolim´. W miar´ zbli˝ania si´, podniecenie zdzicza∏ego t∏umu nieustannie wzrasta∏o. Na czele pochodu niesiono statu´ Bafometa, a Królowa sabatu wykonywa∏a na przedzie bezwstydny taniec; poniewa˝ zamierzano jeszcze przed zniszczeniem Êwi´tego miejsca, splugawiç je i shaƒbiç odprawiajàc w nim diabelski sabat. WieÊç o zbli˝aniu si´ tej szataƒskiej armii dotar∏a do Jerozolimy, wywo∏ujàc wÊród wierzàcych strach i przera˝enie. Zebrali si´ oni w wielkiej stosunkowo liczbie, poniewa˝ w tym w∏aÊnie czasie, wed∏ug prastarego zwyczaju, przygotowywali si´ do Êwi´cenia uroczystoÊci Wielkiej nocy. Rozumieli oni dobrze, ˝e Êwi´tokradcy umyÊlnie wybrali Êwi´tà noc, aby opanowaç Êwiàtyni´ i zniszczyç jà. W tym czasie biskupem Jerozolimy by∏ starzec wielkiej pobo˝noÊci, podnios∏ego ducha i bohaterskiego m´stwa. WiadomoÊç o zbli˝ajàcym si´ niebezpieczeƒstwie nie zachwia∏a bynajmniej jego m´stwa i niez∏omnoÊci ducha. Przep´dziwszy noc na goràcej modlitwie przy grobie Chrystusa, zawo∏a∏ wszystkich wierzàcych i w pi´knym, goràcym przemówieniu natchnà∏ ich, a˝eby nie trwo˝yli si´ i nie uciekali, lecz w miar´ swoich si∏ bronili Êwi´tego miejsca, zdawszy si´ ca∏kowicie na wol´ Boga. Przemówienie jego wydawa∏o po˝àdane wra˝enie i nastrój podnios∏y wszystkich wierzàcych. Wiedzieli oni, ˝e wiernoÊç Zbawicielowi przyp∏acà ˝yciem, lecz odwaga ich nie s∏ab∏a; na kolanach, z p∏onàcymi Êwiecami w r´kach, Êpiewali chórem hymn zmartwychwstania, a wiara ich by∏a tak goràca, b∏agalne wo∏anie do Boga o pomoc i wsparcie tak silne, ˝e fala wspólnej modlitwy ich wznosi∏a si´ jak ognisty s∏up, tworzàc nad Êwiàtynià promienisty ob∏ok. Ca∏y koÊció∏ jaÊnia∏ astralnym Êwiat∏em; wierni pogrà˝eni w g∏´bokiej modlitwie, nie zdawali sobie z tego sprawy, a sataniÊci, rozumie si´ samo przez si´, nie zauwa˝yli wielkiej, niewidzialnej si∏y, zbierajàcej si´ wokó∏ Êwi´tego miejsca, które zamierzali zniszczyç. W koƒcu diabelskie wojsko podesz∏o pod mury Êwiàtyni, a krzyki i bezwstydne Êpiewy dawa∏y si´ ju˝ s∏yszeç z daleka. Wierni zaÊpiewali wówczas “Chrystus Zmartwychwstaje!”, a s´dziwy biskup, z krzy˝em w r´kach, wzniós∏ oczy ku niebu i z z natchnionà wiarà goràco si´ modli∏. I w tej samej chwili, kiedy Bafomet z Królowà sabatu zamierzali przekroczyç ogrodzenie Êwiàtyni,
56
niebo zap∏on´∏o, ziemia zako∏ysa∏a si´ i rozpad∏a, tworzàc olbrzymie rozpadliny, z których zacz´∏y wybuchaç p∏omienie i dym. Mówià, ˝e by∏o to coÊ nies∏ychanie strasznego; nigdy jeszcze nie s∏yszano takich grzmotów podziemnych, rozlegajàcych si´ naprzemian z uderzeniami piorunów. Ca∏à armi´ szataƒskà poch∏on´∏y zupe∏nie rozwarte przepaÊcie; zdawa∏o si´, ˝e zawali si´ nawet góra, na której sta∏a Jerozolima. Dzieƒ nast´pny ukaza∏ straszny obraz Gniewu Bo˝ego. Tam, gdzie wznosi∏a si´ Jerozolima, utworzy∏a si´ teraz g∏´boka dolina, otoczona czarnymi ska∏ami i jaskiniami. Wielkie i wspania∏e miasto zosta∏o zupe∏nie zniszczone przez trz´sienie ziemi, a kwitnàce okolice, obrócone w popió∏ i zrównane z ziemià, przedstawia∏y teraz dzikà i bezp∏odnà pustyni´. Lecz najdziwniejszym by∏o to, ˝e ska∏y zapadajàce si´ utworzy∏y jakby Êcian´, która os∏ania∏a i broni∏a tej cz´Êci koÊcio∏a, gdzie znajdowa∏ si´ Âwi´ty Grób; ca∏a Êwiàtynia najwidocznej opuÊci∏a si´ i zapad∏a razem z ziemià i nie liczàc nieznacznych uszkodzeƒ – nie ucierpia∏a wcale. Wierni, obecni w Êwiàtyni podczas katastrofy, stracili przytomnoÊç; popadali na ziemi´, jakby uduszeni i dopiero po kilku godzinach wielu z nich odzyska∏o przytomnoÊç. Mi´dzy nimi znajdowa∏ si´ i stary biskup, który skoro tylko odzyska∏ si∏y natychmiast odprawi∏ dzi´kczynne nabo˝eƒstwo. Od tej pory, w dzikiej i niedost´pnej dolinie zbierajà si´ resztki chrzeÊcijan; istniejà tam nawet dwa niewielkie, tajemne bractwa – m´skie i ˝eƒskie – które wiodà ˝ycie w poÊcie i modlitwie. Nie oÊmielajà si´ oni jednak wychodziç z doliny poza koÊcielne ogrodzenie, gdy˝ tylko wewnàtrz sà bezpieczni, bowiem lucyferanie bojà si´ i uciekajà od tego miejsca. – Jak˝e straszliwie mocne i g∏´bokie korzenie zapuÊci∏o z∏o, je˝eli nawet tak oczywisty dowód pot´gi i opieki Boskiej nie przekona∏ niedowiarków i nie zwróci∏ ich na drog´ pokuty – zauwa˝y∏ Supramati, dzi´kujàc Niwarze za opowiedzenie ciekawego zdarzenia. Z toku dalszej rozmowy, którà prowadzili jeszcze czas pewien, dowiedzieli si´, ˝e jadà do Carogrodu; nast´pnie, wymówiwszy si´ znu˝eniem, Dachir odszed∏ do swego przedzia∏u. Natomiast Supramati zatrzyma∏ Niwar´ z Narajanà i dalej rozmawiali o tym, co ju˝ min´∏o i co ma nastàpiç. Przed rozpocz´ciem swego pos∏annictwa Supramati postanowi∏ odwiedziç wszystkie miejsca, w których przebywa∏y jeszcze resztki wiernych Bogu; a przede wszystkim zaÊ wszyscy magowie mieli wziàç udzia∏ we wspólnej naradzie wtajemniczonych, przeznaczonych do pracy w tych ci´˝kich ostatnich godzinach. Magowie nie cieszyli si´ i nie ∏udzili nadziejami, wiedzàc o tym, ˝e walka b´dzie ci´˝ka i m´czàca, poniewa˝ sataniÊci byli zupe∏nie pewni swej bezkarnoÊci i nie podejrzewali tak bliskiego koƒca planety. Zdumiewajàce odkrycia ostatnich czasów wzbudzi∏y w ludzkoÊci bezgranicznà pych´ i dum´, a duchy mroku, opanowawszy masy, ∏udzi∏y je jeszcze wi´cej pon´tnymi nadziejami. Wed∏ug ich mniemania, ˝ycie powinno byç rozkosznym, nieprzerwanym Êwi´tem, którego nie powinna przerywaç ani staroÊç, ani nawet Êmierç. ZaÊlepione pychà i szalonym pragnieniem upojeƒ stado ludzkie, ucztujàce nad brzegiem przepaÊci, nie wiedzia∏o, ˝e ci, którzy popychali je do wyst´pków, szyderstwa i Êwi´tokradztwa, wczeÊniej udczuwali przedsmak olbrzymich hekatomb, jakie przygotowywa∏ koniec Êwiata. Ile˝ cia∏ drgajàcych, krwi dymiàcej si´ i ˝yciowego fluidu, stanie si´ pokarmem obmierz∏ych hien przestrzeni, ˝ywiàcych si´ padlinà. Narajana zwróci∏ na to uwag´, a Niwara zawo∏a∏: – Ach, jak˝e jesteÊmy szcz´Êliwi, jakà˝ bezcennà nagrod´ za prac´ naszà stanowi mo˝liwoÊç przesiedlenia si´ na nowy Êwiat i zas∏u˝enia sobie na spokojny koniec w Êwiecie wy˝szej sfery, zamiast znosiç tak strasznà kar´ i staç si´ zdobyczà piekielnych wampirów. – Tak – odrzek∏ powa˝nie Supramati. – Mi∏osierdzie Stwórcy równe jest Jego màdroÊci i ˝eby dowieÊç Mu naszej wdzi´cznoÊci, musimy dobrze pracowaç i uratowaç dzieci Chrystusowe; potwierdziç przypowieÊç o siedmiu màdrych i siedmiu nierozumnych dziewicach. W obecnym czasie przypowieÊç ta dok∏adnie si´ spe∏nia. Màdre dziewice godnie wytrzyma∏y próby; mi∏oÊç ich do Boga nie os∏ab∏a i pokornie oczekujà strasznego sàdu, a wiara i modlitwa, jak niezagas∏e lampiony palà si´ w ich duszach. Nierozumne zaÊ dziewice zapomnia∏y o swoim boskim pochodzeniu, odrzuci∏y swojego Stwórc´ i opanowa∏ je mrok. Zagasi∏y one ogieƒ niebieski, wiodàcy do Boga i oÊwietlajàcy ciernistà drog´ wst´powania.
57
Biedni Êlepcy! Czeka ich ci´˝ka kara i ˝adne Êwiat∏o nie rozjaÊni ju˝ ich duszy w czasie okropnego chaosu, który nastàpi – zakoƒczy∏ mag ze smutkiem. Jeszcze czas pewien toczy∏a si´ rozmowa na ten temat, kiedy Narajana zauwa˝y∏, ˝e w przedziale jest duszno i ˝a∏owa∏, ˝e nie mo˝na otworzyç okna. – Na koƒcu pociàgu, obok maszyny, znajduje si´ kryty balkonik i mog´ was tam zaprowadziç – zaproponowa∏ Niwara. Po chwili wszyscy trzej stali ju˝ na wàziutkiej galeryjce z szeroko otwartym oknem, na którym wszyscy si´ oparli. Trzeba by∏o mieç bardzo mocà g∏ow´, ˝eby nie dostaç zawrotu, patrzàc na zewnàtrz. Jak tylko mog∏o si´gnàç oko, nie widaç by∏o nic, prócz nieba i oceanu ob∏oków, pokrywajàcych ziemi´. Ale nieÊmiertelni nie znali ani strachu, ani zawrotu g∏owy i ze spokojem upajali si´ rzeczywiÊcie zachwycajàcym widokiem, który rozciàga∏ si´ przed nimi. We wszystkich kierunkach mija∏y si´ i przecina∏y sobie drog´ powietrzne statki i pociàgi, podobne do olbrzymich, wijàcych si´ potworów, nape∏niajàc powietrze szumem i Êwistem. T∏um, st∏oczony w tych czarnych, ˝ó∏tych lub zielonych w´˝ach, tak samo Êlepo powierza∏ losy swoje genialnemu aparatowi i sztuce mechanika, jak kiedyÊ oddawa∏ si´ woli Bo˝ej. Jaki˝ olbrzymi krok naprzód zrobi∏y odkrycia i wynalazki od czasu naszego ostatniego pobytu w Êwiecie – rzek∏ Supramati. – O! Jeszcze stosunkowo ma∏o poznaliÊcie dotychczas nowo odkrytych “cudów”. Mo˝na by Êmia∏o powiedzieç, ˝e cz∏owiek podporzàdkowa∏ sobie ju˝ wszystkie ˝ywio∏y. Umys∏ wyostrzony, a boska dusza zd∏awiona i st∏umiona, cia∏o zaÊ Êwi´ci triumf zwyci´stwa; ono panuje nad wszystkim; prac´ sprowadzi∏o si´ do minimum, zrówna∏o gospodarza ze s∏ugà i ujarzmi∏o si∏y przyrody – odrzek∏ Niwara. – Tak, tak. I w tej w∏aÊnie chwili, kiedy szczególnie triumfujà, uwa˝ajàc siebie ca∏kowitymi panami ˝ywio∏ów – retorta p´knie i przeciwko nim powstanà ci sami s∏udzy, za poÊrednictwem których zamierzali rzàdziç Bogiem – z uÊmiechem zauwa˝y∏ Narajana. Upoiwszy si´ Êwie˝ym i ch∏odnym powietrzem, przyjaciele powrócili do przedzia∏u i rozmowa znowu skierowa∏a si´ na temat oczekujàcego ich ˝ycia w Carogrodzie. – A jakà funkcj´ ˝yczy∏byÊ sobie otrzymaç od nas, Niwaro? Czy nie myÊlisz o jakimÊ szczególnie ulubionym kraju i ludziach, których chcia∏byÊ uratowaç i zachowaç im ˝ycie – spyta∏ Supramati z dobrym i przyjaznym uÊmiechem. – Nie, nauczycielu, ca∏a ziemia obrzyd∏a mi zupe∏nie, a kochanym przeze mnie istotom b´dzie o wiele lepiej pod waszà, ani˝eli pod mojà opiekà. Dlatego te˝ jedynym moim ˝yczeniem, to – pozostaç twoim uczniem i wykonawcà twoich poleceƒ – odpowiedzia∏ m∏ody adept, patrzàc na niego jaÊniejàcymi wdzi´cznoÊcià oczami. *
*
*
Carogród jeszcze istnia∏. Dzi´ki swemu zupe∏nie wyjàtkowemu po∏o˝eniu, prze˝y∏ wszystkie katastrofy, które w ciàgu ca∏ych wieków nawiedza∏y go. Miasto uleg∏o oczywiÊcie zmianie; jeszcze bardziej si´ rozros∏o i przyj´∏o wspó∏czesny wyglàd, dawny pa∏ac Supramatiego, pomimo swoich lat, trzyma∏ si´ doskonale, ciàgle jeszcze sta∏ na swoim miejscu. W ciàgu niejednego wieku s∏u˝y∏ on za przystaƒ i schronisko przede wszystkim ofiarom trz´sienia ziemi, wylewów, które im towarzyszy∏y i w po∏owie zniszczy∏y miasto, a póêniej by∏ przytu∏kiem dla wdów i sierot. Lecz kiedy dobroczynnoÊç zacz´∏a coraz wi´cej wychodziç z mocy – w pa∏acu tym urzàdzono muzeum pornograficzne, które jednak w kilka dni po otwarciu zosta∏o zniszczone przez po˝ar. Po pewnym czasie pa∏ac zosta∏ nabyty przez jakiegoÊ cudzoziemca, który przeprowadzi∏ w nim niezb´dne poprawki, lecz sam rzadko go zamieszkiwa∏. Powoli, oÊrodek komfortu i ruchu przeniós∏ si´ do innej dzielnicy miasta, dawny pa∏ac Supramatiego pozosta∏ na uboczu i przestano si´ nim interesowaç; prawni zaÊ jego posiadacze widocznie nie chcieli go ani oddaç w dzier˝aw´ ani, przebudowaç. Nagle rozesz∏a si´ wieÊç, ˝e pa∏ac zosta∏ zakupiony przez indyjskiego ksi´cia, imieniem Supramati,
58
który widocznie zamierza∏ w nim zamieszkaç, poniewa˝ ca∏y dom ca∏kowicie odnowiono. Zjechali si´ jacyÊ ciemnoskórzy cudzoziemcy, pod nadzorem których z wyszukanym komfortem urzàdzono wn´trza pokojów i doprowadzono do porzàdku ogrody. Znowu wytrysn´∏y i zaszumia∏y fontanny, zabarwi∏y si´ kwietniki i klomby i mi´dzy zielenià pojawi∏y si´ posàgi. S∏owem, stary dom o˝y∏, przyozdobi∏ si´ i swoim subtelnym i wyszukanym przepychem wzbudza∏ ciekawoÊç pró˝nego i przesyconego t∏umu interesujàcego si´ zawsze tylko cudzymi sprawami. I oto, ku wielkiemu rozczarowaniu ciekawych, pewnego razu rozesz∏a si´ wiadomoÊç, ˝e w∏aÊciciel przyby∏ niepostrze˝enie, zwyk∏ym statkiem powietrznym i nie sam, a z braçmi: rodzonym i ciotecznym; wszyscy trzej hinduscy ksià˝´ta, jak g∏osi∏a wieÊç, byli m∏odzi, przystojni i bogaci, jak prawdziwi miliarderzy. JednoczeÊnie przyjechali ich przyjaciele i Êwita, sk∏adajàca si´ z administratorów ogromnych dóbr i trzech skretarzy. T∏um gawiedzi strapi∏ si´ jeszcze bardziej, kiedy si´ dowiedzia∏, ˝e interesujàcy cudzoziemcy nigdzie si´ nie pokazujà i nie wychodzà nawet poza ogrodzenie pa∏acu, a zobaczyç ich mo˝na tylko z daleka, w czasie spaceru po ogrodzie. Magowie rzeczywiÊcie unikali dotàd ukazywania si´ w towarzystwie i starannie studiowali kosmopolityczny j´zyk, b´dàcy wówczas w u˝yciu, zapoznawali si´ z historià, obyczajami, zwyczajami i ogólnym spo∏ecznym stanem ówczesnej ludzkoÊci, poÊród której wypad∏o im dokonaç swej trudnej misji. Rozwija∏ si´ przed nimi smutny obraz, zarówno przesz∏oÊci jak i teraêniejszoÊci. W ciàgu kilku stuleci, ubieg∏ych niepostrze˝enie, kiedy oni prowadzili swe dziwne i tajemnicze ˝ycie, Êwiat prze˝y∏ straszne wstrzàsy, a przewroty geologiczne znacznie zmieni∏y wyglàd ziemi. Straszne i zgubne w skutkach polityczne przewroty, wywróci∏y a˝ do podstaw wszystkie zasady spo∏eczeƒstwa. Z∏o, obficie i starannie posiane wÊród wszystkich narodowych warstw przez ˝ydów oraz anarchistów, wyda∏o swoje owoce. Wsz´dzie rozpali∏y si´ straszne, rewolucje, topiàc we krwi i zmiatajàc z powierzchni wszystko, co jeszcze opiera∏o si´ na dawnych prawach, rzàdzàcych ˝yciem ludzkoÊci. Ten niszczycielski kryzys zrodzi∏ nowe spo∏eczeƒstwo, które dla przysz∏ych pokoleƒ by∏oby zapewne niezrozumia∏e i odra˝ajàce. Pseudo-humanitarne has∏a (wynalazek ˝ydowski) zniszczy∏y i znios∏y dawny system karalnoÊci; skasowa∏y konstytucj´ z ca∏ymi tomami elastycznych norm prawnych, ciemnych byç mo˝e dla mas. W podobny sposób nie tylko niczym nie ograniczona, lecz i niczym niepowstrzymywana “wolnoÊç sumienia” powoli zniszczy∏a i przekreÊli∏a wszelkie poj´cie religii; nie by∏o ju˝ wi´cej ani Boga, ani koÊcio∏a, gdzie g∏oszono “niewygodne” dla masy kanony; równie˝ tak samo przesta∏y istnieç i wi´zienia. Nikt nie uznawa∏ ju˝ wzajemnych obowiàzków, ka˝dy ˝y∏ wed∏ug w∏asnego upodobania, lub instynktu i sam sàdzi∏ siebie stosownie do swoich zwierz´cych sk∏onnoÊci. Przesta∏y istnieç granice paƒstw, wojska, narodowoÊci i wszystko razem przekszta∏ci∏o si´ w ludzkie stada, rzàdzone przez rady komunistyczne, nie cieszàce si´ zresztà ˝adnym autorytetem. IloÊç ludnoÊci zmniejszy∏a si´ w zastraszajàcy sposób, poniewa˝ kobiety nie chcia∏y podporzàdkowywaç si´ obowiàzkom macierzyƒstwa i rodziny posiadajàce dwoje dzieci by∏y rzadkim zjawiskiem. Podobnie zmieni∏ si´ i obraz ˝ycia. Zdobycze naukowe i przemys∏owe przemieni∏y nie tylko zewn´trzny wyglàd kuli ziemskiej, lecz tak˝e upodobania, charaktery, pragnienia, przyzwyczajenia oraz ˝ycie ludzkiego mrowiska, we wszystkich jego przejawach, sprowadzajàc prac´ osobistà prawie do zera. Nie by∏o ju˝ wi´cej robotników, – byli tylko “majstrowie”, którzy za olbrzymie wynagrodzenie pracowali przy maszynach, lub kierowali statkami powietrznymi. Lecz w miar´ skracania pracy, rozwija∏a si´ pró˝noÊç, która powoli stawa∏a si´ kultem masy. Dewiza Rzymian z okresu upadku ich paƒstwa:´Panem et circenses´ (Chleba i igrzysk) odrodzi∏a si´ w nies∏ychanych rozmiarach; wszyscy pragn´li upajaç si´ rozkoszami, bawiç si´ bezustannie i niezmordowanie; a poniewa˝ podobnie rozpustne ˝ycie kosztowa∏o drogo, to te˝ bezczelne i zuchwa∏e oszukaƒstwo i szalbierstwo rozkwit∏o jawnie. Wszelkie bez ró˝nicy Êrodki, majàce na celu zdobycie z∏ota – by∏y dobre i prawem dozwolone. Zrozumia∏ym jest, ˝e w takim spo∏eczeƒstwie, niszczonym przez wyst´pki i lenistwo, przy upadku “cywilizacji”, praca umys∏owa sta∏a si´ trudna do wykonywania i masy ludzkie by∏y pogrà˝one w ciemnocie, pokrywajàc si´ oszukaƒczym blichtrem rzekomego oÊwiecenia. I – dziwne zjawisko – byç mo˝e na skutek prawa atawizmu, wielowiekowa praca intelektualna tej wy-
59
mierajàcej ludzkoÊci, krystalizowa∏a si´ czasami i poÊród tego ciemnego, kierowanego pop´dami t∏umu, pojawiali si´ niekiedy ludzie genialni, którzy swoimi zdumiewajàcymi odkryciami wywo∏ywali prawdziwe przewroty. Lecz niestety, tymi genialnymi istotami kierowa∏ prawdopodobnie z∏y i podst´pny duch, gdy˝ wszystko, co zdobywali i odkrywali przyczynia∏o si´ szczególnie do wzmo˝enia si∏y z∏a, rozpowszechniania wyst´pku, pró˝noÊci i niskich nami´tnoÊci. Paso˝ytnictwo, s∏u˝àce teraz za podstaw´ ca∏ej spo∏ecznej organizacji, zmieni∏o tak˝e system nauczania. Poza szko∏ami poczàtkowymi, innych nie by∏o wcale, istnia∏y tylko specjalne “kursy”, na których m∏odzie˝ “koƒczy∏a” wykszta∏cenie, wed∏ug wybranych przez siebie dowolnie przedmiotów, które przy tym wyk∏adano im bardzo powierzchownie, poniewa˝ na skutek lenistwa wi´kszoÊç usuwa∏a si´ i wyrzeka∏a powa˝nej pracy umys∏owej. Zachowa∏o si´ jeszcze zaledwie kilka instytucji, gdzie si´ zbierali wybitniejsi ludzie i skàd wychodzili wynalazcy przewrotni, choç genialni uczeni, lub te˝ godni tego imienia specjaliÊci, którzy badali budow´ i dzia∏ania skomplikowanych maszyn. Lecz takich nie wielu by∏o w ka˝dej miejscowoÊci i wszystkich ∏atwo mo˝na by∏o policzyç. T∏um zaÊ zabawia∏ si´ takà naukà jak sportem i zadawala∏ si´ powierzchownym przyswajaniem niezb´dnych tylko wiadomoÊci. Cieszyli si´ z mi´dzynarodowego j´zyka, który posiadajàc, mo˝na by∏o objechaç ca∏y Êwiat i byç rozumianym w ka˝dym miejscu; a tych, którzy jeszcze zajmowali si´ j´zykoznawstwem, wystawiano na poÊmiewisko i uwa˝ano za maniaków. Wraz z obni˝eniem poziomu moralnego i umys∏owego upada∏y tak˝e sztuki i literatura. Pierwsze dawa∏y tylko kiepskie pomys∏y, wzorujàce si´ na staro˝ytnych utworach, przystosowujàc je do cynicznego smaku epoki; a jeszcze bardziej godna politowania literatura ogranicza∏a si´ do gazetowych Êwistków, opisujàcych wypadki dzienne i pikantne skandale; na czytanie bowiem wielkich utworów nikt nie mia∏ ani czasu, ani ch´ci. Ludzie ˝artowali i weselili si´ na brzegu przepaÊci. By∏a to prawdziwa idylla pasterska, brakowa∏o jej tylko – niewinnoÊci. Aby uczyniç zadoÊç potrzebie rozrywek i zastàpiç czymkolwiek dawnà literatur´ i lektur´ – istnia∏y teatry. Rozmno˝y∏y si´ one w wielkiej iloÊci; ka˝da ulica posiada∏a swój teatr, podobnie jak dawniej kinematografia i, jak zawsze, by∏y one odbiciem czasu, upodobaƒ i obyczajów. Powa˝na, dramatyczna sztuka zamar∏a zupe∏nie; mia∏y powodzenia tylko ordynarne farsy i wodewile, w których cynizm doprowadzano do absurdu, lecz taka sztuka nie wymaga∏a od artystów prawie ˝adnego trudu, a o to g∏ównie chodzi∏o. PublicznoÊç zaÊmiewa∏a si´ “zabijajàc” w ten sposób czas, co by∏o w∏aÊnie najwa˝niejsze… ˚ycie up∏ywa∏o w teatrze, restauracji, lub w szataƒskim chramie, gdzie jawna przewrotnoÊç i rozpusta Êwi´ci∏y uroczyste triumfy w nieprawdopodobnych orgiach. Zara˝ony gangernà, lecz przebieg∏y i zr´czny rozum czasu (inspirowany przez ˝ydostwo) wynajdywa∏ coraz bardziej i bardziej ostre, niezgodne z naturà, a podniecajàce nerwy nami´tnoÊci, poniewa˝ uczona przewrotnoÊç i wyst´pek kierowa∏y ludzkoÊcià. Poznawali ciemne si∏y tajemnego Êwiata i stosowali je tak, jak jedno tylko piek∏o umie to czyniç; i ludzie, straciwszy Boga, pozbawieni niebieskiej pomocy swego Stwórcy, coraz g∏´biej i g∏´biej zanurzali si´ w z∏o, które ciàgn´∏o ich do zguby. I oto zaÊlepieni, porwani i zepsuci przekl´tà naukà, wychowaƒcy szatana t∏umnie dà˝yli do jego diabelskich chramów. Niechaj nie myÊlà czytelnicy, ˝e autorka pisa∏a te karty pod wp∏ywem jakiegoÊ piekielnego koszmaru. Bynajmniej. Niechaj doÊwiadczonym i trzeêwym wzrokiem spojrzà woko∏o, a wtedy dostrzegà wyraênie zarodki wszystkich okropnoÊci, które rozkwitnà w przysz∏oÊci. Niechaj rozumny i bezstronny myÊliciel uzbroi si´ w mikroskop i skalpel, a pod z∏udnà pokrywkà naszej ´Êwietlanej cywilizacji´ pr´dko zobaczy wibrujàce zarodki bratobójstwa, zaciek∏y ateizm i lenistwo – tego potwora, którego ludowa màdroÊç s∏usznie nazwa∏a “matkà wszystkich wyst´pków”. Albo˝ skracanie za wszelkà cen´ pracy i równoczeÊnie zwi´kszanie i rozszerzanie p∏acy zarobkowej, nie sta∏o si´ ju˝ has∏em i celem mas, o co ludzie dobijajà si´ wszelkimi dozwolonymi i niedozwolonymi Êrodkami? Lenistwo, opanowujàce wspó∏czesnà m∏odzie˝, pociàgajàce jà do wa∏´sania si´ w mitingach i stro-
60
nienia od powa˝nych nauk, pró˝noÊç rozprzestrzeniajàca si´ na podobieƒstwo zarazy tyfusowej – jest w∏aÊnie tà bujnà glebà, na której wyroÊnie i rozkwitnie buntownik – uosobienie negacji´ popchnie on dusze na drog´ cierpienia, planet´ na zniszczenie i przesunie czas jej odkupienia. Nie wielki, rozumie si´, nasz Êwiat; jest to zaledwie nieznaczne ziarnko wielkiej ca∏oÊci, atom w bezmiernym oceanie WszechÊwiata; wielkà jest tylko idea z∏a, które w ca∏ej swej pe∏ni przejawia w sobie ta zatruta zarazà komórka boskiego cia∏a. Historia ta zresztà nie jest nowa. Przed nami i po nas, na Êwiatach pogas∏ych i Êwiatach przysz∏ych, by∏a, jest i b´dzie trwa∏a ta sama bolesna tragedia dusz skuszonych i upad∏ych, dusz oszukanych i zdradzonych, wciàgni´tych w wir d∏ugiego cierpienia, jakim jest odkupienie na tyle ci´˝kie i gorzkie, na ile oburzajàcy by∏ grzech. Pojmowanie dawnych tradycji zatar∏o si´, lub ca∏kowicie zagin´∏o w biegu stuleci, a taka na przyk∏ad legenda o grzechu pierworodnym, posiadajàca swój g∏´boki sens mistyczny: – skuszenie przez rozpust´ i piek∏o, zaszczepiajàce cz∏owiekowi niepos∏uszeƒstwo, a obiecujàc mu ∏atwà wiedz´ – nauk´ przekl´tà, która gubi dusze, wyp´dzajàc je z raju, czyli pozbawiajàc je harmonii i spokoju i Boskiej opieki. Ludzie, wp´dzeni w Êwiat nieszcz´Êç i cierpieƒ, stajà si´ s∏ugami piek∏a, które nieodst´pnie zmusza ich – szarpanych nieczystymi ˝àdzami i wÊciek∏à goryczà rozpaczy – aby tworzyli z∏o bezustannie i bez wytchnienia. Aby dope∏niç szkicu spo∏eczeƒstwa, w którym mieli wystàpiç magowie dla wype∏nienia swej ci´˝kiej misji, pozostaje jeszcze dodaç jeden rys, oczywiÊcie równie nikczemny, lecz nie mniej niepozbawiony swoistej jaskrawoÊci. W czasie pierwszego wybuchu “zrównywujàcych” rewolucji posiad∏szy rzàdy i w∏adz´, t∏um zadoÊçuczyni∏ swojej wiekowej zawiÊci i utajonej z∏oÊci, niszczàc wszystko, co wydawa∏o mu si´ przywilejem urodzenia, spo∏ecznego stanu i nawet bogactwa. Ale poniewa˝ zupe∏na równoÊç – to tylko niedosi´g∏a utopia, której nigdy i ˝adna arcyrewolucja nie zdo∏a urzeczywistniç, wi´c te˝ zaledwie ucich∏a polityczna burza, szybko nastàpi∏o przeobra˝enie spo∏eczeƒstwa i choç w innej troch´ formie – znów zjawi∏ si´ stary na∏óg: snobizm. Nie by∏o ju˝ wprawdzie s∏u˝alczej hierarchii z jej stopniami i zaszczytnymi nazwami, nie by∏o orderów, szlachectwa i w ogóle ˝adnych przywilejów, a jednoczeÊnie – o ironio – zosta∏y mimo wszystko szlacheckie tytu∏y! A sta∏o si´ to w sposób nast´pujàcy: kiedy nastàpi∏ spokój, znów pojawili si´ bogaci i biedni; i wówczas snobizm zaprowadzi∏ dawne ró˝nice: wspania∏e krzy˝e i pi´kne wstà˝eczki, które dawniej tak mile zdobi∏y piersi zas∏u˝onych ludzi. Wprowadzenie tego by∏o ryzykowne i trudne, lecz przecie˝ pozostawa∏y dawne odznaczenia, obecnie bezpaƒskie i zarzucone; mo˝na je wi´c by∏o zu˝ytkowaç bez obawy, zw∏aszcza, ˝e istnia∏a wówczas prawie bezgraniczna swoboda nazwisk i ka˝dy móg∏ je sobie zmieniaç dowolnie, przerabiaç, itd. Najpierw potomkowie starych szlacheckich rodzin zaryzykowali przywróciç sobie tytu∏y, markizów i hrabiów, a póêniej zjawi∏o si´ tak wielu naÊladowców, ˝e nawet w samym rozkwicie feudalizmu nie by∏o tylu “hrabiów”, “ksià˝àt” i “baronów”, jak wÊród tego ró˝norodnego, demokratycznego spo∏eczeƒstwa, gdzie ka˝dy, wedle upodobania, móg∏ przyczepiç sobie tytu∏; który nie dawa∏ wprawdzie ˝adnych praw, ale jednak tak ∏adnie brzmia∏… Nieraz smutny uÊmiech rozjaÊnia∏ oblicza Dachira i Supramatiego, kiedy przy badaniu dokumentów, zarysowywa∏ si´ przed ich oczyma szczegó∏owy obraz tego, coÊmy opowiedzieli w skróceniu; Narajana zaÊ Êmia∏ si´ jak szalony, czytajàc przyjacielom Êmieszne epizody przesz∏oÊci, szczególnie zaÊ histori´ odrodzenia szlacheckich tytu∏ów. – Niewielkim to b´dzie dla nas zaszczytem w Êwiecie, skoro teraz ksià˝´ta sà prawie takim samym zjawiskiem, jak dawniej tragarze – doda∏, wycierajàc oczy ze Êmiechu. Magowie w dalszym ciàgu jeszcze nigdzie si´ nie pokazywali. Ciekawi zaÊ przypuszczali, ˝e majà oni du˝o znajomych, mo˝e nawet rodaków i prawdopodobnie, bawià si´ w swoim towarzystwie; nierzadko bowiem liczne samoloty opuszcza∏y si´ i làdowa∏y na terenie pa∏acu, odlatujàc z powrotem o Êwicie. W rzeczywistoÊci zaÊ od czasu do czasu przyje˝d˝ali magowie – ci misjonarze, dla omówienia z przyjació∏mi szczegó∏ów ogólnego planu dzia∏ania w ró˝nych cz´Êciach osàdzonej na Êmierç planety. W pa∏acu Supramatiego zbiera∏o si´ wybrane towarzystwo: m´˝czyêni niezwyk∏ej pi´knoÊci z pro-
61
miennym i g∏´bokim spojrzeniem, których uduchowione oblicza otacza∏a szeroka aureola. Pewnego wieczoru w pracowni Supramatiego zebra∏o si´ oko∏o pi´tnastu magów i dwudziestu m∏odych adeptów, aby ostatecznie okreÊliç, kto i w jakiej miejscowoÊci b´dzie pracowa∏. – Wi´c postanowiono przyjaciele, ˝e przede wszystkim obejrzyjmy pole bitwy, na którym mamy staczaç walk´ i odwiedzimy Êwi´te miejsca, gdzie ukrywajà si´ i marznà obroƒcy wiary – rzek∏ Supramati. – Tak, – odrzek∏ jeden z magów. – PowinniÊmy przede wszystkim udaç si´ tam, gdzie jeszcze niesprofanowana Komunia Âwi´ta przywiàzuje ludzi do Boga; tam magowie wystàpià otwarcie przed swoimi braçmi, a równoczeÊnie zorganizujà zebrania dla obwieszczenia im koƒca Êwiata i procesj´ ze Êwi´tymi Êpiewami, których dêwi´ki oczyszczà atmosfer´. – Ci´˝kie jest nasze zadanie, lecz ci´˝ko b´dzie i tym tak˝e, którzy odpowiedzà na nasze wo∏anie i zapragnà nawróciç si´ i zbawiç – zauwa˝y∏ Dachir. – Tam, gdzie ateizm i kult szatana zerwa∏y wszelki zwiàzek z Bóstwem – jedna krew tylko mo˝e na nowo przywróciç t´ ∏àcznoÊç. Podobnie jak pierwsi chrzeÊcijanie, b´dà musieli dawaç Êwiadectwo swojej wiary w Boga m´czeƒstwem i mocà tej˝e wiary staç si´ godnymi post´powania za nami. – Tak, jak ci´˝ka nie by∏aby ta droga do zbawienia, to jednak jest ona nieunikniona. Tylko ci, którzy nigdy nie wyrzekli si´ Boga i nie s∏abli w wierze, mimo wszelkiej próby – mogà byç uchronieni od m´czeƒstwa, je˝eli oczywiÊcie uzupe∏nià stopieƒ swojej ÊwiadomoÊci podstawowà wiedzà duchowà, zechcà sami przyjàç jà dobrowolnie, ˝eby si´ oczyÊciç i dosi´gnàç wy˝szego stopnia doskona∏oÊci – odpowiedzia∏ Supramati. – Oho! Satanistom te˝ nie ma∏o sprawi k∏opotu i nieprzyjemnoÊci nasze wystàpienie, kiedy zak∏ócimy ich s∏odki spokój – zawo∏a∏ Narajana, b∏yskajàc oczami. – Odczuwam przedsmak tej chwili, kiedy wibracje zbiorowej modlitwy i Êwi´te pienia pora˝à ich, jak ÊmiercionoÊna trucizna, wywo∏ujàca konwulsje, nerwowe ataki doprowadzajàce do szaleƒstwa i ró˝ne psychiczne zaburzenia. – Lecz te ich choroby nie b´dà Êmiertelne – wtràci∏ jeden z magów – poniewa˝ muszà przecierpieç kar´ ostatnich, strasznych dni przed koƒcem Êwiata, do zniszczenia którego przyczynili si´ swoimi wyst´pkami. S∏abych musimy równie˝ tutaj pozostawiç, bowiem obecnoÊç ich w nowym Êwiecie, sta∏aby si´ zarodkiem upadku i zguby. Poznali ju˝ oni przekl´tà nauk´, stworzonà przez wygnaƒca nieba, aby zaraziç dusze; zapomnieli o tym, ˝e synowie Ziemi powinni kochaç i szanowaç swojà wspólnà matk´, która by∏a ich kolebkà i b´dzie mogi∏à, a nie plugawiç i bezczeÊciç t´ Êwi´tà karmicielk´, jak to czyni teraz to piekielne pokolenie, które jà zamieszkuje. – Niechaj Bóg uchroni ka˝dego od potkni´cia si´ i takiego poni˝ajàcego upadku! Albowiem droga wst´powania jest wàska i ci´˝ka, a jasny ognik wszechwiedzy, który obiecuje znu˝onemu i ustajàcemu podró˝nikowi wytchnienie i odpoczynek – Êwieci w zamglonej dali – powiedzia∏ Supramati. – A Êcie˝yna ta wije si´ poÊród przepaÊci, gdzie podkradajà si´ do nas wszelkiego rodzaju pokusy. “Hommines sumus” – jesteÊmy ludêmi i podlegamy wszelkim cielesnym i duchowym s∏aboÊciom; ukrywajà si´ w nas tysiàce niezaspokojonych pragnieƒ, wszystkie bunty niepowÊciàgliwej pychy, a jedyne podtrzymanie równowagi uczuç to – wiara w siebie. – Mówi´ to – doda∏ Suparamti – dla m∏odszych adeptów, którzy znajdujà si´ mi´dzy nami. Powinni oni modliç si´ i skupiaç, aby ˝adna s∏aboÊç nie zmàci∏a i nie znu˝y∏a ich w tym wichrze z∏a, z którym idziemy walczyç. Po spo˝yciu po˝egnalnej wieczerzy, magowie, rycerze i adepci rozjechali si´, aby rozpoczàç swój przedmisyjny objazd, zanim zbiorà si´ po raz ostatni w zamku Graala.
62
ROZDZIA¸ IX Po dwóch dniach odjecha∏ Dachir z Narajanà, gdy˝ ten ostatni pragnà∏ wspólnie z nim pracowaç – Niwara zaÊ pozosta∏ przy Supramatim. Us∏uchawszy rady oddanego sobie sekretarza, postanowi∏ przede wszystkim zwiedziç miasto, aby osobiÊcie zobaczyç najnowsze urzàdzenia i zapoznaç si´ praktycznie z tym, co zdà˝y∏ opanowaç dotychczas teoretycznie. Obaj uznali, ˝e pierwszy objazd wygodniej b´dzie odbyç w dzieƒ, aby czuç si´ swobodniej i nie byç kr´powanym przez t∏um, gdy˝ w tych czasach upadku ca∏e ˝ycie p∏yn´∏o na odwrót. Szatan kocha mrok i ucieka od Êwiat∏a, dlatego te˝ jego czciciele zacz´li wieÊç ˝ycie nocne i wi´kszoÊç mieszkaƒców miasta spa∏a w dzieƒ, a bawi∏a si´ i weseli∏a w nocy. Poniewa˝ saturnalia, sabaty, piekielne orgie i sk∏adanie ofiar odbywa∏o si´ wy∏àcznie w nocy, wszyscy wi´c bioràcy w nich udzia∏ k∏adli si´ spaç o Êwicie i wstawali z nastaniem zmroku. Na najwy˝szych gmachach ogromnej stolicy, znajdowa∏y si´ zegary olbrzymich rozmiarów z mechanicznym kogutem, który swym przeraêliwym “kukuryku” dawa∏ znaç woko∏o, ˝e czas przerwaç ciemne uroczystoÊci i iÊç na spoczynek. Spacer po opustocza∏ym mieÊcie i ulicach z rzadkimi przechodniami uczyni∏ na Supramatim bardzo smutne wra˝enie. Pod wzgl´dem formy budowle nie bardzo si´ zmieni∏y, lecz budowano je z innego materia∏u, a wi´kszoÊç z grubego szk∏a i ˝elaza; szk∏a u˝ywano w ró˝nych kolorach i wszystkie domy mia∏y wyglàd pa∏aców. Jak ju˝ wy˝ej powiedziano, by∏o bardzo du˝o teatrów i wszystkie wyró˝nia∏y si´ olbrzymimi rozmiarami; odra˝ajàce w swej nieprzyzwoitoÊci grupy, lub alegoryczne obrazy na frontonach, dawa∏y poj´cie o przedstawieniach, jakie dawano na ich scenach. Liczne by∏y równie˝ szataƒskie chramy i ba∏wochwalnie ku czci Lucyfera, Bafometa i innych w∏adców mroku. Wielkie chramy naÊladowa∏y ci´˝kà i masywnà architektur´ babiloƒskich budowli. Ich bràzowe bramy by∏y szeroko otwarte, a w g∏´bi widnia∏y wielkie posàgi szatanów, otoczone Êwiecznikami na których znajdowa∏y si´ czarne Êwiece, a na licznych trójnogach dymi∏y si´ i tli∏y zio∏a i esencje, a silny, gryzàcy i ostry zapach ich dzia∏a∏ na nerwy i dawa∏ si´ odczuç nawet na ulicy. ZaÊ tak zwane szataƒskie kaplice, mówiàc prawd´, budowano na poÊmiewisko, – na wzór dawnych chrzeÊcijaƒskich koÊcio∏ów, lub muzu∏maƒskich meczetów, z ich cienkimi minaretami, lub gotyckimi wie˝yczkami. Zrozumia∏ym jest, ˝e ani Supramati, ani Niwara nie weszli do ˝adnej z takich “kaplic”, lecz ilekroç przechodzili obok którejkolwiek z tych diabelskich jaskiƒ, to za ka˝dym razem wewnàtrz nich zrywa∏ si´ i wy∏ burzliwy wicher z g∏uchym rykiem rozlegajàc si´ pod sklepieniami. – Aby poznaç prawdziwe ˝ycie miasta, nale˝y czekaç nocy – zauwa˝y∏ Niwara. Wówczas zobaczymy równie˝ i nowy rodzaj niewolników, ucz∏owieczone zwierz´ta bez dusz, które powsta∏y przez rozczepienie komórki, a w które zaszczepiono pewne cechy ludzkie, doda∏ ze wstr´tem. Z nastaniem nocy na wysokiej wie˝y zadzwoni∏ wielki dzwon, a w twardym jego dêwi´ku by∏o coÊ mrocznego i pos´pnego, choç przeznaczeniem jego by∏o: budziç ludzi do ˝ycia i pracy. Tym razem zamiast powietrznego statku przygotowano Supramatiemu coÊ w rodzaju samochodu, którym Niwara kierowa∏ po mistrzowsku poÊród mnóstwa pojazdów i pieszych, tamujàcych teraz ruch na jasnych, jak w dzieƒ ulicach. Wszystkie domy zdawa∏y si´ byç iluminowane, na wszystkich wie˝ach pali∏y si´ ogromne elektryczne s∏oƒca, zalewajàc miasto strumieniami Êwiat∏a. Wsz´dzie, w powietrzu i na ziemi, snu∏ si´ t∏um; pojazdy z m´˝czyznami i kobietami miga∏y we wszystkich kierunkach. Z g∏´bokà odrazà i ze zdziwieniem Supramati zauwa˝y∏, ˝e wi´kszoÊci kobiet i m´˝czyzn towarzyszy∏y zwierz´ta niezwyk∏ej wielkoÊci, z gatunku dzikich, które ju˝ podczas jego ostatniego pobytu wÊród ludzi nale˝a∏y do rzadkich okazów. Co jednak dziwniejsze, wyglàd zewn´trzny tych tygrysów, ma∏p, lampartów lub lwów, jak gdyby si´ zmieni∏; w usposobieniu ich widaç by∏o coÊ cz∏owieczego, a i w ogólnej budowie rzuca∏y si´ w oczy dziwne zboczenia i zmiany. Wszystkie te zwierz´ta by∏y nadzwyczajnie zwinne, zr´czne i obrotne i – jak to da∏o si´ zauwa˝yç – spe∏nia∏y rol´ s∏ug. – Zwróç uwag´, nauczycielu, na te b´karty, pó∏-ludzi, pó∏-zwierz´ta – to jest wspó∏czesna s∏u˝ba –
63
zauwa˝y∏ Niwara. – Równi nie chcieli sobie us∏ugiwaç, wobec czego praktyczna ludzkoÊç stworzy∏a dla tego celu osobny rodzaj niewolników. Liczne gatunki zwierzàt bardzo si´ zbli˝y∏y do tej przemiany. Istoty te, jak ju˝ wam mówi∏em, pó∏udzie, pó∏-zwierz´ta, sà bardzo rozumne, lecz i niebezpieczne z powodu swej dzikoÊci, krwio˝erczoÊci i diabelskiej z∏oÊci; chocia˝ trzymane sà w karbach twardego i srogiego pos∏uszeƒstwa, nie przeszkadza im to jednak˝e chciwie szukaç mi∏oÊci ludzkiej. Cz∏owiek posiada instynktownà ˝àdz´ rozkazywania, ale poniewa˝ zaprowadzi∏ bezwzgl´dnà równoÊç i nieograniczonà swobod´ wÊród cz∏onków swego spo∏eczeƒstwa – zapragnà∏ oczywiÊcie stworzyç rodzaj milczàcych istot, na tyle stojàcych od niego ni˝ej, aby si´ go baç i znosiç z∏e obchodzenie, a równoczeÊnie doÊç poj´tnych, ˝eby go zrozumieç i us∏ugiwaç mu. – Masz racj´, Niwaro. Tej szataƒskiej epoce brakowa∏o tylko podobnej rasy ni˝szych istot – zauwa˝y∏ z goryczà Supramati. Nast´pnego dnia Niwara zaproponowa∏ Supramatiemu, aby odwiedzi∏ jednego z g∏oÊnych uczonych, który zajmuje si´ specjalnie awatarami. – Profesor Szamanow przenosi dusze bogatych starców w cia∏a maleƒkich dzieci, które otrzymuje sposobem klonowania. To bardzo ciekawe. – RzeczywiÊcie, to ciekawe, lecz dlaczego przenosi on starych satyrów w cia∏a dzieci, a nie doros∏ych? A czy przesiedla tak˝e i stare kokietki w cia∏a dziewczàt, czy te˝ umie tylko wyrabiaç samych ch∏opców? – z ciekawoÊcià zapyta∏ Supramati, uÊmiechajàc si´ prawie z przymusem. – Nie, on wytwarza obie p∏cie. To jest wielki uczony. Uprzedz´ go o naszych odwiedzinach. Nale˝a∏oby przypuszczaç, ˝e pos∏uguje si´ wy∏àcznie dzieci´cymi cia∏ami, poniewa˝ sàdzà, ˝e tak sporzàdzone cia∏a nie dochodzà do wieku dojrza∏ego, je˝eli w nich nie ma astralu. – Mo˝emy do niego udaç si´ i podczas dnia, gdy˝ klienci Szamanowa nie zawsze mogà doczekaç nocy dla swego “przesiedlenia”, a on tak dobrze p∏aci swoim asystentom, ˝e ci godzà si´ ofiarowaç nauce kilka godzin dnia. Tego˝ dnia, po po∏udniu, powietrzny statek Supramatiego zatrzyma∏ si´ przy obszernym pa∏acu z ogrodem. Przyby∏ych wprowadzono do rozkosznie urzàdzonej i wytwornie umeblowanej poczekalni, gdzie wkrótce zjawi∏ si´ profesor, aby powitaç hinduskiego ksi´cia, pragnàcego zwiedziç jego zak∏ad. Szamanow by∏ cz∏owiekiem Êrednich lat; barczysty, krzepki, z du˝à g∏owà i szerokim czo∏em myÊliciela, lecz spojrzenie g∏´boko osadzonych oczu by∏o zimne, okrutne i podst´pne; wia∏a od niego pycha i dumny, samolubny egoizm. Nisko sk∏oni∏ si´ Supramatiemu i rozp∏ywa∏ si´ przed nim w zapewnieniach radoÊci, ˝e widzi go u siebie. – Jestem niezmiernie rad, ksià˝´, i˝ mam mo˝noÊç w tej chwili pokazaç ci jednego z awatarów, które ci´ interesujà. Kient jest ju˝ zupe∏nie przygotowany i zamierzam przystàpiç natychmiast do operacji. Niwara pozosta∏ w poczekalni, a Supramati podà˝y∏ za profesorem. Sala operacyjna stanowi∏a obszerny pokój z ró˝norodnymi instrumentami; po Êrodku sta∏y dwa d∏ugie sto∏y, a na jednym z nich le˝a∏ jakiÊ przedmiot, przykryty bia∏ym p∏ótnem. Poprosiwszy Supramatiego, aby pozosta∏ na chwil´ i obserwowa∏ spoza zas∏ony, by nie m´czyç chorego, profesor podszed∏ do stojàcego przy pustym stole fotelu, na którym siedzia∏ cz∏owiek w p∏óciennym cha∏acie. Spojrzawszy na niego, Supramati pomyÊla∏, ˝e jeszcze nigdy w ˝yciu nie widzia∏ tak wstr´tnej istoty ludzkiej. By∏ to niewàtpliwie umierajàcy i przy tym starzec, któremu nauka nada∏a pozory m∏odego, lecz zbli˝ajàca si´ Êmierç zeszpeci∏a t´ sztucznà m∏odoÊç i stworzy∏a coÊ okropnego. Czarne g´ste w∏osy powypada∏y p´kami, tworzàc ∏ysiny, a policzki zapad∏y i przybra∏y ziemisty kolor. Kiedy podszed∏ do niego Szamanow, stary potwór z wysi∏kiem wyprostowa∏ si´ w fotelu i l´kliwie zapyta∏, chwytajàc za r´k´ uczonego: – Drogi profesorze, przystàpisz zaraz do operacji, nieprawda˝? Czy jesteÊ pewien, ˝e powiedzie si´ ona? – Ale˝ bezwàtpienia, Wasza Ksià˝´ca MoÊç; wszak przeprowadzamy je cz´sto i wszystkie si´ udajà.
64
– A czy wybra∏eÊ mi zdrowe i krzepkie cia∏o? Wiesz, ˝e pieniàdze dla mnie nie majà znaczenia, daj mi wi´c – co masz najlepszego. – Osàdê sam wartoÊç twojego “nowego mieszkania” – rzek∏ profesor, odrzucajàc przykrycie z drugiego sto∏u. Le˝a∏o na nim cia∏o ch∏opca lat dwunastu – trzynastu; wyglàda∏o ono zdrowo i krzepko, lecz niezwyk∏a bladoÊç, zamkni´te oczy, zastyg∏y wyraz na nieruchomej, jak maska, twarzy, czyni∏y dziwnie ci´˝kie i nieprzyjemne wra˝enie. – Widzisz – ciàgnà∏ Szamanow – to przepi´kne i wspania∏e udane cia∏o jest bez skazy – silne i twarde jak m∏ody dàb. Po up∏ywie czterech lat, niezb´dnych dla asymilacji i rozwoju organizmu, b´dzie pan znowu upaja∏ si´ d∏ugim i szcz´Êliwym ˝yciem. Nie obawiaj si´, Wasza Ksià˝´ca MoÊç i Êmia∏o wypij to; czas ju˝ zaczynaç, kiedy si´ pan ocknie wszystkie jego dotychczasowe dolegliwoÊci i cierpienia zniknà, wszystko b´dzie nowe i maszyna zacznie dzia∏aç zupe∏nie rozumnie. Wzià∏ kubek, przyniesiony przez jednego z asystentów i poda∏ go umierajàcemu, który chciwie wychyli∏ go do dna, a po kilku chwilach twardo zasnà∏. – Teraz do dzie∏a – rzek∏ profesor, dajàc równoczeÊnie znak Supramatiemu, aby si´ zbli˝y∏. Przy pomocy swoich asystentów, rozebra∏ klienta i po∏o˝y∏ go na kryszta∏owym stole. Nagie cia∏o, ˝ywo przypominajàce trupa, nakryto olbrzymim szklanym kloszem z kilkoma wychodzàcymi z niego szklanymi rurkami, które znów po∏àczono z jednym z aparatów i wprawiono go w ruch. Klosz ów obficie i szczelnie nape∏ni∏ si´ parà, która ca∏kiem zakry∏a cia∏o. – Ta osobliwa para ma otwieraç pory w ciele i u∏atwiç wydobycie eterycznego cia∏a – objaÊnia∏ profesor. Po up∏ywie dwudziestu minut takiej parowej jakby kàpieli, zdj´to klosz i zastàpiono go teraz kabàprzeci´tà, zakrzywionà, szklanà rurà, jeden koniec której w∏o˝ono w usta umierajàcemu, a drugi – w usta ch∏opca. Na ciele starca postawiono kilka maleƒkich elektrycznych aparatów, które z trzaskiem kr´ci∏y si´, klaska∏y i trzepota∏y na podobieƒstwo ptasich skrzyde∏. Maleƒkie te sparaty po∏àczone by∏y z du˝ym, który pracowa∏ g∏oÊno i ha∏aÊliwie jako parowa maszyna. Nast´pnie oba cia∏a nakryto pokrywà w formie daszka. Wszystko to trwa∏o nie d∏u˝ej ni˝ kwadrans, po czym nagle rozleg∏ si´ trzask, cia∏o starca skurczy∏o si´ i z ust jego wylecia∏a mglista, sinawa i fosforyzujàca masa, która wydawa∏a si´ galaretowatà i jak gdyby od wewnàtrz rozjaÊnionà czymÊ gorejàcym, na podobieƒstwo p∏omienia Êwiecy. Masa owa, przypominajàca tak˝e par´, zape∏ni∏a ca∏kowicie rur´, a kiedy nast´pnie przesz∏a do ust ch∏opca, rura zosta∏a szybko od∏àczona. Cia∏o starca przybra∏o teraz barw´ zielonawà, a usta pozosta∏y otwarte. By∏ to ju˝ niewàtpliwie trup; nakryto go przeÊcierad∏em i wyniesiono z sali. Kierujàcy operacjà profesor pochyli∏ si´ nad cia∏em ch∏opca, które dr˝a∏o, trz´s∏o si´ i porusza∏o, jakby pod dzia∏aniem galwanicznego pràdu. – Sàdz´, ˝e operacja uda∏a si´ znakomicie! – rzek∏ on z dumà, zadowolony z siebie. – Widzi pan, ksià˝e – doda∏, zwracajàc si´ do Supramatiego – jakie to proste i jak ograniczeni byli nasi biedni przodkowie, którzy dla przyniesienia sobie ulgi, lub uratowania ˝ycia, po∏ykali najstraszniejsze przyprawy i preparaty, albo te˝ poddawali si´ okropnym operacjom chirurgicznym i k∏adàc si´ pod nó˝. Czy˝ wi´c nie lepiej i nie wygodniej wziàç po prostu nowe cia∏o? Przypomina to histori´ z jajkiem Krzysztofa Kolumba. – Nasi przodkowie nie mieli szcz´Êcia posiadania tak znakomitego uczonego jak pan, profesorze, który uczyni∏ zdumiewiajàce odkrycie – odrzek∏ Supramati. – Dzi´kuj´ panu, ksià˝´, nie mog´ jednak przypisaç wy∏àcznie sobie zaszczytu tego odkrycia; uda∏o mi si´ tylko uzupe∏niç i ostatecznie zastosowaç w praktyce zdobycze licznych pokoleƒ uczonych. – A czy aby du˝o podobnych awatarów przenosi si´? – Stosunkowo doÊç du˝o; posiadam uczniów, którzy praktykujà w wielu du˝ych miastach; poniewa˝ jednak operacja taka kosztuje dosyç drogo, wi´c tylko bardzo bogaci ludzie mogà sobie na nià pozwoliç. – A po jakim czasie klient paƒski wróci do przytomnoÊci? – zapyta∏ Supramati. – Zwykle pozostawia ich si´ w takim pó∏Ênie na trzy lub cztery godziny, sàdzàc po objawach i obserwujàc stan zdrowia, lecz zobacz´, czy dla zadowolenia pana, ksià˝´, nie b´dzie mo˝na sk∏oniç go ju˝ teraz do wyrzeczenia kilku s∏ów.
65
Ostro˝nie wyjà∏ termometr z ust ch∏opca i zbada∏ serce. – Temperatura normalna i serce pracuje prawid∏owo, mo˝na wi´c zaryzykowaç – rzek∏ profesor, odkorkowujàc maleƒki flakon i podsuwajàc go pod nos Êpiàcego ch∏opca, który wstrzàsnà∏ si´ i na chwil´ otworzy∏ oczy. – No, jak˝e˝ tam, Wasza Ksià˝´ca MoÊç, jak si´ pan czuje? – zapyta∏ profesor, uÊmiechajàc si´. – Dobrze, lecz jakoÊ niepewnie i niezr´cznie – odpowiedzia∏ s∏aby g∏os, po czym oczy natychmiast si´ zamkn´∏y. – Pozostanie w zak∏adzie moim przez szeÊç tygodni, w ciàgu których, w niezmàconym spokoju i ciszy, pod mojà oberwacjà musi nastàpiç zupe∏na asymilacja, po czym powróci do domu. Nie podejrzewajàc, ˝e ma do czynienia z uczonym, profesor udzieli∏ Supramatiemu ca∏ego szeregu wyjaÊnieƒ. – Je˝eli ˝yczy pan sobie, ksià˝´ – doda∏ – to poka˝´ mu ostatnie osiàgni´cia nauki: nasze laboratorium wytwarzania ludzkich istot. Zobaczy pan i przekona si´, ˝e my nie tylko zatriumfowaliÊmy nad Êmiercià, lecz mo˝emy daç i ˝ycie. Rozporzàdzamy wszystkim tym, co z powodu swej g∏´bokiej niewiedzy przodkowie nasi przypisywali mocy jakiegoÊ tam Boga-Stwórcy, czy W∏adcy WszechÊwiata. Cha! cha! cha!. My ju˝ nie potrzebujemy wi´cej tego Boga, ani ˝eby umrzeç, ani ˝eby ˝yç i nie nak∏adamy ju˝ na kobiet´ obowiàzku, ani nie wymagamy od niej takich strasznych cierpieƒ. Supramati podzi´kowa∏ mu, zapewniajàc, ˝e bardzo interesuje si´ tak zdumiewiajàcymi wynalazkami, a dumny ze swych skucesów profesor poprowadzi∏ go do drugiej cz´Êci ogromnego zak∏adu. Po chwili weszli do obszernej, okràg∏ej sali bez okien, tonàcej w s∏abym b∏´kitnawym pó∏mroku. W sali tej d∏ugimi rz´dami ciàgn´∏y si´ sto∏y, a na ka˝dym z nich widoczne by∏y pod∏u˝ne skrzynie, nakryte ró˝nokolorowym materia∏em i po∏àczone przewodami i rurkami z wielkimi elektrycznymi aparatami, które znajdowa∏y si´ w dwóch koƒcach sali. – Lewe rz´dy b´dà dla pana mniej zajmujàce, gdy˝ odbiorniki te mieszczà w sobie same embriony w pierwszym stadium poczynania i kszta∏towania si´ organizmu. Widzi pan, ksià˝´, osiàgn´liÊmy ju˝ mo˝liwoÊç stwarzania cia∏a cz∏owieka, a to dzi´ki chemicznej amalgamacji m´skich i ˝eƒskich pierwiastków. Jest to oczywiÊcie dopiero Êwit, a ostatnie s∏owo b´dzie wypowiedziane wówczas, kiedy zdo∏amy wydobyç z atmosfery ˝yciodajnà “umys∏owà substancj´”. I jestem przekonany, ˝e chwila ta nadejdzie nied∏ugo. – Wszak mówi pan, profesorze, o tym, co przed chwilà przeprowadzi∏eÊ z jednego cia∏a w drugie, nieprawda˝? Czy˝ nauka wasza doszed∏szy ju˝ tak daleko nie da∏a dotychczas klucza dla okreÊlenia sk∏adu tej “mys∏owej substancji”, jak jà pan nazywa? – zapyta∏ Supramati. – Na nieszcz´Êcie dotàd jeszcze nie; wiemy tylko, ˝e ta materia, czy te˝ cia∏o, jest nieskoƒczenie subtelne i eteryczne, coÊ w rodzaju rozrzedzonego ognia, lecz do tej pory dziwna ta substancja pozostaje nieuchwytnà i nie poddaje si´ naszym badaniom i obserwacji. A teraz, ksià˝´, zechciej zwróciç uwag´ na to. Podszed∏ do jednego ze sto∏ów, po prawej stronie, odrzuci∏ szare przeÊcierad∏o, okrywajàce skrzynie z ciemnego szk∏a, przekr´ci∏ emaliowany guzik i wówczas Supramati zauwa˝y∏ w koƒcu skrzyni otwór, w kszta∏cie okràg∏ego okienka, przez które profesor poleci∏ mu spojrzeç do wewnàtrz. Schyliwszy si´, Supramati zobaczy∏, ˝e wn´trze skrzyni rozjaÊnione by∏o s∏abym b∏´kitnawym Êwiat∏em, a w niej, na warstwie galaretowatej materii le˝a∏o cia∏o maleƒkiego dziecka ju˝ sformowanego, lecz jakby pogrà˝onego we Ênie. Za pomocà plastikowych rurek do wn´trza cia∏ka przenika∏a lekka bia∏awa para, którà ono wch∏ania∏o; w istocie, by∏o to sztuczne od˝ywianie niemowl´cia. Dziecko oddycha∏o, organizm jego funkcjonowa∏ i dzie∏o sztuki chemicznej uda∏o si´ niewàtpliwie. – Wielkà jest twoja wiedza, profesorze, lecz mimo wszystko dzie∏u twemu czegoÊ brakuje… – Ale˝ czego? – z ˝ywoÊcià przerwa∏ profesor. – Ono nie posiada duszy. – Chce pan powiedzieç, ksià˝´, ˝e brakuje mu “umys∏owej substancji”. Wszak mówi∏em ci, ˝e nie znamy jeszcze tajemnicy jej sk∏adu, ale tymczasem pos∏ugujemy si´ pokazanym ci przed chwilà sposobem. OkolicznoÊç ta jest dla nas tym bardziej przykrà, ˝e w atmosferze unoszà si´ podobne “istoty”, po-
66
zbawione jednak cia∏a materialnego, w seansach spirytystycznych poprzez media mo˝na z nimi nawiàzaç ∏àcznoÊç., lecz jak je uformowaç w porzàdane kszta∏ty – niewiadomo… – I pan nie wiesz, profesorze, w jaki sposób Êciàgnàç owe “istoty” i wcielaç w te ludzkie formy, które tak nadzwyczajnie wyrabiacie? – spyta∏ Supramati i na twarzy jego ukaza∏ si´ zagadkowy uÊmiech. RównoczeÊnie zauwa˝y∏, jak w ciemnych kàtach sali b∏yszcza∏y palàce oczy larw, które obecnoÊç jego odstrasza∏a; brudne cia∏a ich wi∏y si´ i skr´ca∏y jak w´˝e, one zaÊ po˝àdliwie strzeg∏y i chciwie wyczekiwa∏y, chwili, kiedy b´dà mog∏y zaw∏adnàç choçby jednym z tych cia∏. – Ech, tak êle nie jest – z wyrazem przykroÊci i uszczypliwie odpowiedzia∏ profesor – nie potrzeba ich przyciàgaç – te tajemnicze istoty przychodzà same. Nie mog´ tylko wyt∏umaczyç sobie przyczyny ich szkodliwoÊci, bo skoro tylko wejdà w nowo ukszta∏towane cia∏o, ono natychmiast si´ rozk∏ada i psuje, jak przy gangrenie i wkrótce umiera. Wszystko to sà jednak drobne braki, najwa˝niejszym zaÊ jest to, ˝e nauka znajduje si´ ju˝ na progu tajemnicy stworzenia cz∏owieka i w tym bezsprzecznie zawiera si´ najwi´kszy triumf naszego wieku – hardo i dumnie zakoƒczy∏ profesor. Supramati ze smutkiem i w zamyÊleniu patrzy∏ na tego “kap∏ana nauki”, obdarzonego niema∏ym rozumem, który potrafi∏ rozwiàzaç trudne zadanie stworzenia cia∏a ludzkiego, lub zwierz´cego, lecz nie umia∏ daç mu rzeczywistego i czynnego ˝ycia. By∏ to prawdziwy przedstawiciel ciemnej i karmicznej nauki koƒca Êwiata… – Oddaj´ panu pe∏nà sprawiedliwoÊç, profesorze, jesteÊ pan wielkim uczonym i artystà w swej specjalnoÊci, tylko… to coÊ, którego wy szukacie i nie mo˝ecie znaleêç – to dusza ludzka, a tej pan nigdy nie stworzy, poniewa˝ jest ona tworem Boga, tego Boga, którego wyrwano z serca ludzkoÊci. Dusza – to boski ogieƒ, cudowne i niezniszczalne tchnienie, które uczyni∏o ciebie wielkim uczonym, Êmia∏ym i niezmordowanym poszukiwaczem; to duch, o˝ywiajàcy twój mózg, profesorze i czyniàcy go zdolnym do przyswajania i poznawania wszystkiego. Nie miejcie nadziei i nie sàdêcie, ˝e uda si´ wam kiedykolwiek poddaç analizie t´ boskà iskr´, której sk∏ad chemiczny dotychczas wymyka si´ waszej wiedzy i nie szukajcie jej; tajemnica jej zawarta jest w niezmierzonej wszechnicy Boga. Nadaremnie ludzkoÊç odrzuca Ojca swojego, On istnieje i ˝adna piekielna zmowa, ˝adne wstr´tne Êwi´tokradztwo nie pozbawi Go ani jednej najdrobniejszej czàstki samow∏adnej pot´gi… Profesor zmarszczy∏ brwi i z kolei patrzy∏ pytajàco na kszta∏tnà i harmonijnà postaç swego rozmówcy, na jego du˝e, jaÊniejàce blaskiem, g∏´bokie oczy, których wyraz przyt∏acza∏ go i d∏awi∏. Lecz pewnoÊç siebie, ÊwiadomoÊç swej wielkoÊci i pycha przemog∏y te uczucia. Dumnie wyprostowa∏ si´ i odrzek∏ troch´ pogardliwie i troch´ gniewnie: – Jestem zdziwiony, ksià˝e. Pan wydaje si´ cz∏owiekiem uczonym i Êwiat∏ym, a przy tym wierzysz pan w Boga, któremu przypisujesz bezgranicznà si∏´. Takie nieprzyzwoite i niedorzeczne przekonania dobre by∏y dla ciemnych narodów w ubieg∏ych wiekach. Teraz, kiedy ka˝dy z nas mo˝e rywalizowaç z tym legendarnym Bogiem, podobne idee – wybaczy pan – sà Êmieszne, mówiàc ∏agodnie. Oczy Supramatiego zap∏on´∏y i g∏os jego dêwi´cza∏ powa˝nie i surowo. – Nieszcz´Êliwy! W jakà˝ przepaÊç spycha ci´ diabelska pycha. OÊmielasz si´ porównywaç z Najwy˝szym, który stworzy∏ nieskoƒczony wszechÊwiat i kieruje nim! Godnà politowania, mizernà wiedz´ swojà porównujesz z wszechwiedzà przemàdroÊci Bo˝ej. Niedoczekanie! Kiedy gniew Bo˝y zagrzmi nad tà wyst´pnà ludzkoÊcià, kiedy zaryczà woko∏o was rozkie∏znane i rozszala∏e ˝ywio∏y, wtedy pojmiesz i zrozumiesz, ˝e wobec Boskiej wszechpot´gi – jesteÊ nik∏ym atomem, lub py∏kiem, którym burza targa i pomiata. PrzemyÊl i wstydê si´ swej pychy, Êmiesznej i niegodnej prawdziwego uczonego. Profesor poblad∏. Gniew, pycha i obra˝ona mi∏oÊç w∏asna, walczy∏y w nim z uczuciem, które nagle zbudzi∏o ÊwiadomoÊç i pewnoÊç, ˝e stojàcy przed nim cz∏owiek posiada wielkà si∏´, rozmiarów której on nie pojmowa∏. – Uwa˝asz wiedz´ mojà za wyst´pnà i bez wartoÊci – rzek∏ po chwili profesor. – A czy˝ ty ze swoimi wiadomoÊciami mo˝esz tchnàç ducha w to cia∏o? – Nie. Ja podobnie jak ty, nie mam prawa i mocy stwarzaç duszy. Móg∏bym przyciàgnàç z przestrze-
67
ni ducha i zmusiç go do o˝ywienia tego cia∏a, lecz b´dzie to larwa, lub b∏àdzàcy duch i wiem tak˝e, ˝e b´dzie to dzie∏o niebezpieczne i niecelowe. To samo i ty równie˝ mo˝esz uczyniç. Lecz czy˝ wiesz jak d∏ugo b´dzie trwa∏o to ˝ycie, czy cia∏o to posiada wszystkie niezb´dne warunki, a˝eby pozostawiç duchowi pe∏ni´ dzia∏ania i czy jego chemiczny sk∏ad zawiera wszystko, co jest potrzebne, aby asymilacja ducha, astralu i materii by∏a zupe∏na? O tym pan nie wiesz nic. Profesor pochyli∏ g∏ow´. On – poszukiwacz – wiedzia∏, ˝e du˝o jeszcze brakowa∏o do wydoskonalenia i dokoƒczenia jego tworu i przez d∏ugie lata mozolnego trudu nie móg∏ ani uchwyciç, ani zaobserwowaç tej tajemnej psychicznej iskry, którà hindus nazywa∏ boskim ogniem. – KtoÊ ty, dziwny cz∏owieku, który posiadasz bezwzgl´dnà wiar´ w Boga, dawno ju˝ zapomnianego przez wszystkich? – zapyta∏ po chwili milczenia i namys∏u. – Jestem misjonarzem ostatnich czasów, albowiem zbli˝a si´ godzina zniszczenia, a g∏ucha i Êlepa ludzkoÊç taƒczy na wulkanie, który go poch∏onie. Profesor pokr´ci∏ g∏owà i uÊmiechnà∏ si´. – Ee! Pan jest prorokiem koƒca Êwiata? Dziwna fantazja, ksià˝´, dla m∏odego, pi´knego i bogatego cz∏owieka, który przy tym wydaje si´ jeszcze i uczonym. – Jak dziwnym by si´ to panu nie wydawa∏o, to jednak koniec planety jest ju˝ bliski. LudzkoÊç sama zbli˝y∏a t´ chwil´, naruszajàc harmoni´ i równowag´ ˝ywio∏ów. Nadesz∏a godzina przeznaczona ludziom przez los, którzy w zuchwa∏oÊci swej podnieÊli nieczystà i Êwi´tokradzkà r´k´ nawet na Êwi´toÊç Bo˝à. Ja nie przecz´, ˝e posiadam wiedz´. Ojciec Przedwieczny uzbraja w si∏´ i pokor´ wierne s∏ugi swoje, które krok za krokiem wst´pujà po drabinie doskona∏oÊci ku Êwiat∏u i wszelkà zdobytà nauk´ zu˝ytkowujà tylko zgodnie z wolà Bo˝à – odrzek∏ Supramati, ˝egnajàc si´ z uczonym. Wizyta ta wywar∏a na Supramatim ci´˝kie wra˝enie i bola∏o go kiedy widzia∏ jak ten rozum wszechstronny b∏àdzi w mrokach. Przypomina∏ sobie jego charakterystycznà g∏ow´ z szerokim czo∏em myÊliciela, z którym nie harmonizowa∏y zupe∏nie okrutne spojrzenie i cyniczny wyraz, towarzyszàcy zwykle ludziom, pozbawionym duchowego idea∏u, którzy pozwolili tajàcemu si´ w cz∏owieku “zwierz´ciu” rzàdziç i kierowaç swoimi czynami … Jednak˝e odwiedzenie prof. Szamanowa obudzi∏o w Supramatim pragnienie i ch´ç zapoznania si´ ze stanem zdrowotnym tej dziwnej ludzkoÊci, dowiedzenia si´, jakiego rodzaju choroby toczy∏y i zjada∏y jà i jak je leczono. Zagadnienie to, zawsze interesowa∏o tego, który by∏ niegdyÊ lekarzem Ralfem Morganem. Dowiedziawszy si´ o jego ˝yczeniu, Niwara poradzi∏ mu odwiedziç jednego z lekarzy, który ze wzgl´du na swà wiedz´, cieszy∏ si´ wielkà popularnoÊcià. W mieÊcie uchodzi∏ wprawdzie za dziwaka i omal ˝e nie maniaka, gdy˝ studiowa∏ staro˝ytne j´zyki, lecz Niwara widzia∏ w nim prawdziwego uczonego. Powiadomiony o zamierzonych odwiedzinach Supramatiego, doktor przyjà∏ go bardzo ˝yczliwie i zaprowadzi∏ wprost na du˝y, przylegajàcy do gabinetu taras, upi´kszony wijàcymi si´ roÊlinami. Doktor Rezanow by∏ to cz∏owiek jeszcze m∏ody, chudy i blady z powa˝nym, spokojnym obliczem i du˝ymi oczyma o rozumnym i sm´tnym wyrazie. – Jestem do twoich us∏ug, ksià˝´ i b´dà uwa˝a∏ sobie za zaszczyt, je˝eli w miar´ posiadanych si∏ potrafi´ udzieliç ci ˝àdanych objaÊnieƒ – rzek∏ doktor, kiedy obaj zaj´li miejsca w wygodnych trzcinowych fotelach. – Có˝ zatem ˝yczy∏byÊ sobie wiedzieç, ksià˝´? – Ach! Bardzo wiele, doktorze i dlatego obawiam si´, ˝e nadu˝yj´ twojej ˝yczliwoÊci i uprzejmoÊci. Chcia∏bym wiedzieç, na przyk∏ad, w jaki sposób organizm ludzki wytrzymuje i znosi to nienormalne ˝ycie; jak przyswaja on sobie nadmiar elektrycznoÊci i innych substancji, mo˝liwych i znoÊnych dla zdrowych i silnych organizmów, a nie dla ludzi ze starganymi nerwami i prawie zdzicza∏ych, jak ci, z którymi ma pan przewa˝nie do czynienia? Jakie choroby i epidemie stwarza taki stan rzeczy, jak wy, lekarze leczycie je i czy w ogóle du˝a jest ÊmiertelnoÊç? – Prawda, wasza ksià˝´ca moÊç, ˝e jest to dosyç obszerny program – odrzek∏ z uÊmiechem doktor. – Lecz jednak postaram si´ najpierw daç panu ogólny obraz po∏o˝enia, a nast´pnie b´d´ zatrzymywa∏ si´ d∏u˝ej na najwi´cej interesujàcych go szczegó∏ach.
68
– Zaznaczyç musz´ ogólnie, ˝e higiena nadzwyczajnie posun´∏a si´ naprzód. CzystoÊç sta∏a si´ prawem obowiàzujàcym ka˝dego, a elektrycznoÊç, dzi´ki swym pot´˝nym pràdom, zniszczy∏a ogniska chorobotwórcze. W taki wi´c sposób znikn´∏y zupe∏nie epidemie w rodzaju d˝umy, cholery, suchoty itp., tak zgubnie dzia∏ajàce w ubieg∏ych czasach. A jednak, mimo to, ludzkoÊç, niestety, nie sta∏a si´ ani silniejszà, ani m´˝niejszà i wspó∏czesna rasa, zamieszkujàca ziemi´ – jest nerwowa, s∏aba i anormalna. Wszystkie narodowoÊci tak si´ zmiesza∏y, ˝e prawie niemo˝liwym by∏oby znaleêç cz∏owieka czystej rasy, ˝eby móc z typu okreÊliç, czy jest to Polak, Niemiec, W∏och lub Rosjanin; zachowa∏y si´ tylko nazwy narodowoÊci, znikn´∏y natomiast zupe∏nie charakterystyczne ró˝nice rasowe. Jestem przekonany, ˝e podobna mieszanina tak ró˝norodnych elementów jest zgubna dla ludzkoÊci. Przecie˝ nie tylko ka˝da rasa, lecz nawet i ka˝dy poszczególny naród posiada swoje, wyró˝niajàce go od innych, w∏aÊciwoÊci psychiczne, które przy zbyt cz´stym krzy˝owaniu si´ narodów – zacierajà si´. W ten sposób z czasem rodzà si´ bardzo dziwne istoty i wszystko to w koƒcu wiedzie ród ludzki do zupe∏nego zwyrodnienia. Takie jest w∏aÊnie po∏o˝enie wspó∏czesnego spo∏eczeƒstwa, sk∏adajàcego si´ bez wyjàtku z ludzi anormalnych; rozkwit z∏a, którego jesteÊmy obecnie Êwiadkami, si´ga swoim poczàtkiem w dane czasy. Mia∏em cierpliwoÊç, jak pan widzi, wyuczyç si´ dawnych i staro˝ytnych j´zyków, zamienionych teraz na nasz mi´dzynarodowy ˝argon i przestudiowa∏em dzie∏a powsta∏e w tej odleg∏ej przesz∏oÊci. Poznanie tego dowiod∏o mi, jak g∏´boko si´gajà korzenie g∏ównej choroby po˝erajàcej nas, a która zwie si´ … sza∏em g∏upoty. Prosz´ sobie wyobraziç, ksià˝´, ˝e jeszcze w 20-tym wieku zacz´∏a przejawiaç si´ tendencja w kierunku badania i wyjaÊniania licznych zjawisk chorób mózgowych. Pewien w∏oski uczony imieniem Lombroso, ˝yjàcy podówczas, uwa˝a∏, ˝e wszyscy genialni ludzie sà psychicznie nienormalni i ˝e wszystkie przest´pstwa - to wytwór ob∏àkania. Lecz to, co w wieku tym by∏o lub wydawa∏o si´ paradoksem tylko, teraz sta∏o si´ smutnà rzeczywistoÊcià. I dziÊ ca∏a ludzkoÊç, od jednego koƒca Êwiata do drugiego, sk∏ada si´ przewa˝nie z ob∏àkaƒców wi´cej lub mniej niebezpiecznych. To ciebie, zdaje si´, dziwi ksià˝´? Lecz ja obstaj´ przy swoim zdaniu. Ja równie˝ jestem ob∏àkany, podobnie jak inni; pod wielu wzgl´dami mózg mój jest nienormalny. Nadzwyczaj ciekawym jest studiowanie poczàtków i rozwoju socjalnego ob∏´du, który bynajmniej nie uwa˝a si´ za niebezpiecznà i strasznà psychicznà epidemi´, przejawiajàcà si´ w ró˝nych formach i pod ró˝nymi pozorami. Poczàtkowo pojawi∏a si´ niepohamowana spekulacja w pogoni za z∏otem i gra na gie∏dzie, która bogaci∏a lub rujnowa∏a ludzi w przeciàgu kilku dni, a czasem godzin kilku, wstrzàsajàc do podstaw nerwowym ich systemem. Gry hazardowe prowadzi∏y równie˝ do tego samego. Ta sama ˝àdza nowych emocji zrodzi∏a nast´pnie g∏upot´ i wszelkiego rodzaju sporty: rowery, samochody, lotnictwo, wyÊcigi, rekordy na szybkoÊç, itp. W miar´ rozwoju i rozrostu z∏a, pojawi∏y si´ epidemie zabójstw, samobójstw, przeciwnych naturze wyst´pków – orgie i erotyczne szaleƒstwa. Rewolucje z ich okropnymi i krwawymi wybuchami, bezcelowe morderstwa, ludzkie hekatomby, wcià˝ podnieca∏y nami´tnoÊci i ludzie opanowani zostali przez demona zniszczenia. NienawiÊç do Boga sta∏a si´ dewizà; Stwórcy swemu wypowiedziano wojn´, bezczeszczono i plugawiono Jego Êwiàtynie, zabijano Jego s∏ugi i wszystko to dokonywa∏o si´ pod przewrotnym z∏udnym has∏em rzekomej “wolnoÊci”. Czyni∏y to niewàtpliwie ciemne hordy g∏upców, których jednak niejednokrotnie uwa˝ano za ludzi màdrych. Na nieszcz´Êcie, poÊród reszty zdrowych psychicznie, nie znalaz∏ si´ nikt, kto by twardà i energicznà r´kà, a przy tym silnym rozumem, zdo∏a∏ powstrzymaç t´ strasznà gangren´. Niestety, pozwolono rozwinàç si´ jej i dziÊ opanowa∏a ona Êwiat ca∏y. Z oboj´tnoÊcià i apatià, niezrozumia∏à dla mnie zupe∏nie, wspó∏czeÊni dopuszczali do podobnych stanów i choç widzieli wszystkie nienaturalne post´pki, nie tylko ˝e nie karali ich, lecz nawet nie zamykali tych wariatów w szpitalach; s∏owem, nie reagowali wcale na tych chorych ˝adnymi rozporzàdzeniami i mo˝liwymi Êrodkami, a˝eby wywo∏aç u nich uzdrawiajàcà reakcj´. W taki wi´c sposób wyros∏a na globie naszym i opanowa∏a go ta wielka neuroza, niszczycielska i zgubna, na podobieƒstwo najsubtelniejszej i najgroêniejszej trucizny; albowiem nikt nie wyst´powa∏
69
energicznie przeciwko dzikiemu i szalonemu p´dowi do urojonej swobody, pró˝noÊci i zaprzaƒstwa. Wielki najazd ˝ó∏tych wywo∏a∏ wprawdzie reakcj´, lecz nie trwa∏a ona d∏ugo; z∏o zakorzeni∏o si´ zbyt g∏´boko i odrodzi∏o po tym w silniejszym jeszcze stopniu, ni˝ by∏o poprzednio. I znów wszyscy ci, którzy mogli byli i powinni przeciwdzia∏aç z∏u, pozostali bezczynni. Psychoza ta obj´∏a Êwiat niby po˝ar, ogarniajàc wszystko od góry do do∏u w spo∏ecznej drabinie. Nikt z po˝arem tym nie walczy∏, a wszyscy ograniczali si´ tylko do roli widzów, patrzàcych z upodobaniem na wspania∏e widowiska rozkie∏znanego ˝ywio∏u, nie chcàc nawet zastanowiç si´ g∏´biej nad tym niebezpieczeƒstwem, jedynie dajàc mu g∏oÊne i puste nazwy. Jako nast´pstwo podobnego stanu rzeczy pojawi∏o si´ nasze wspó∏czesne spo∏eczeƒstwo… Doktor zamilk∏ na chwil´, smutnie pochyli∏ g∏ow´ i g∏´boko westchnà∏. – Wybacz mi, ksià˝´, ˝e da∏em si´ porwaç i unieÊç moim myÊlom – rzek∏ po chwili milczenia, przesuwajàc r´k´ po czole. – O! To zupe∏nie naturalne, ˝e pan si´ tak zamyÊli∏, bowiem wszystko co pan powiedzia∏, doktorze, jest a˝ nazbyt smutne, a˝eby si´ nad tym nie zastanowiç – odpowiedzia∏, równie˝ wzdychajàc, Supramati. – Tak, a˝eby pojàç i zrozumieç teraêniejszoÊç, starannie i troskliwie studiowa∏em przesz∏oÊç narodów i doszed∏em do pytania: czy nie znajdujemy si´ ju˝ mo˝e u kresu ˝ycia naszej ziemi, lub w przededniu jakiejÊ okropnej katastrofy, która zmieni wyglàd naszego Êwiata? Wspó∏czesna ludzkoÊç jest niewàtpliwie skazana na Êmierç. To sà ludzie nienaturalni, zupe∏nie jakby roÊliny bez korzeni, lub jak krzewy hodowane sztucznie, aby zakwit∏y, a które przy braku ˝ywotnych soków usychajà natychmiast skoro tylko kwiat si´ rozwinie. Wszystko, co nas otacza – dowodzi zgrzybia∏oÊci. Ziemia tak urodzajna dawniej, staje si´ coraz mniej p∏odnà, biedniejszà i wkrótce zamieni si´ w pustyni´. Klimat sta∏ si´ do tego stopnia anormalny, ˝e czasami wydaje si´, jakby pory roku nast´powa∏y w zmienionym porzàdku. ÂmiertelnoÊç wzrasta w zastraszajàcych rozmiarach, urodzenia ciàgle si´ zmniejszajà, a jasnym oczywiÊcie jest, ˝e ludzie fabrykowani przez doktora Szamanowa – nie dadzà silnej fizycznie i moralnie rasy. Za wyjàtkiem ÊciÊle ograniczonej liczby uczonych, którzy jeszcze zajmujà si´ naukà i szanujà jà – reszta stroni od umys∏owej pracy, nie pragnàc niczego w ˝yciu prócz zmys∏owych upojeƒ i zadowolenia swoich zwierz´cych instynktów i chuci. Czasami gorzko ˝a∏uj´ przesz∏oÊci z jej wiarà w Boga-Stwórc´, z jej klasami, mi∏oÊcià ojczyzny, ambicjà i nawet, je˝eli pan chce – z wojnami, krwawymi oczywiÊcie, lecz pe∏nymi s∏awy i bohaterstwa. W takim ustroju niezwodnie lepiej si´ ˝y∏o, ni˝ teraz bez wojny… A dlaczego? Dlatego, ˝e wynaleziomo okrutne i straszne narz´dzia zniszczenia i zag∏ady przy pomocy których, w czasie ostatnich wojen, tracono i niszczono, z nies∏ychanym przy tym okrucieƒstwem, ca∏e miasta wraz z ludnoÊcià, bogactwami i nawet ca∏ymi armiami. – Zauwa˝y∏em, doktorze, ˝e od˝y∏y w panu silne wp∏ywy atawistyczne – uÊmiechnà∏ si´ Supramati. – Zresztà, zgadzam si´ z panem najzupe∏niej w tym, ˝e dawniej ˝ycie by∏o o wiele lepsze. – A teraz bàdê ∏askaw, doktorze i powiedz mi jakiego rodzaju choroby zrodzi∏ obecny stan spo∏eczeƒstwa; nie ma ju˝ cholery, ani d˝umy, ani dyfterytu, powiadasz? Jakie˝ wi´c inne zaj´∏y ich miejsce? – Wszak wiadomo, ˝e choroby zjawiajà si´ zawsze jako nast´pstwo wywo∏ujàcych je przyczyn. Dawniej cholera i d˝uma bra∏y swój poczàtek z braku higieny z jednej strony i nieuleczalnoÊci ich z drugiej; teraz zaÊ ciàg∏e podniecanie systemu nerwowego i nadmiar elektrycznoÊci, wywo∏ujà choroby centrów nerwowych, letarg i ogólne rozprz´˝enie organizmu. Z podobnymi chorobami walczymy w ten sposób, ˝e sztucznie usypiamy chorego na kilka tygodni, lub nawet miesi´cy, budzàc go tylko dla przyj´cia pokarmu. Takim wi´c sposobem, stosujàc niezmàcony spokój, dajemy odpoczynek wszystkim organom i funkcjom cia∏a i przywracamy choremu si∏y. Wysy∏a si´ ich tak˝e w góry, w Ênie˝ne obszary, gdzie ostre i Êwie˝e powietrze o˝ywia i uspakaja, a cierpiàcych z nadmiaru elektrycznoÊci zakopuje si´ po szyj´ w Êwie˝à ziemi´, lub te˝ urzàdza si´ specjalne kàpiele wstrzàsowe. Na co jeszcze potrzebny jest ten pró˝ny, leniwy pozbawiony nerwowej energii i przem´czony ˝yciem
70
“inteligentny” t∏um, z nadwyr´˝onymi mózgami i skazany najwidocznej na zag∏ad´ – poka˝e przysz∏oÊç. Mnie si´ jednak wydaje, powtarzam, ˝e zbli˝amy si´ ku jakiejÊ wielkiej katastrofie. Supramati z ciekawoÊcià wpatrywa∏ si´ w rozumne oblicze m∏odego uczonego, jednego z ostatnich przedstawicieli nauki na tej umierajàcej ziemi. Omówiwszy jeszcze kilka interesujàcych go zagadek, Supramati po˝egna∏ doktora. Miejskie powietrze przygniata∏o go i d∏awi∏o, wydawa∏o mu si´ jakby zaka˝onym i czu∏ si´ dobrze tylko u siebie w domu. Przy kolacji powtórzy∏ Niwarze swojà rozmow´ z m∏odym lekarzem i wyrazi∏ zdanie, ˝e trzeba koniecznie postaraç si´ uratowaç tego m´czennika pracy, który mo˝e byç po˝ytecznym w nowym Êwiecie, poniewa˝ w duszy jego, jak widaç, tlà si´ jeszcze iskry dobra. – O! Kiedy nastanà dni okropnoÊci i strachu, kiedy Boskie Êwiat∏o przestanie oÊwiecaç ziemi´ i ludzie nie b´dà mieli gdzie i czym si´ ogrzaç – niejeden jeszcze nawróci si´ na drog´ pokuty i ukorzy si´; b´dzie to ju˝ zbyt póêno, lecz masz racj´, nauczycielu, doktor Rezanow godzien jest, a˝eby go w por´ nawróciç.
Koniec tomu pierwszego „Eliksir ˝ycia” „Magowie” „Gniew Bo˝y” tom pierwszy „Gniew Bo˝y” tom drugi „Âmierç Planety” tom pierwszy Ciàg dalszy w ksi´gach: „Âmierç Planety “ tom drugi „Prawodawcy” 3 tomy
71