AMBER KELL Supernatural Mates 03 - A PRIDELESS MAN ( Człowiek bez Dumy )
Tłumaczenie: panda68
~1~
Rozdział 1
James...
1 downloads
16 Views
1MB Size
AMBER KELL Supernatural Mates 03 - A PRIDELESS MAN ( Człowiek bez Dumy )
Tłumaczenie: panda68
~1~
Rozdział 1
James Everett obudził się i popełnił błąd ruszając się. Ból przeszył jego ciało jak płonące piętno. Dysząc, zamrugał oczami, by powstrzymać łzy, i próbując leżeć nieruchomo. Do tej pory powinien już wiedzieć, że próba poruszania się, nie powinna być pierwszą rzeczą z samego rana. Jego Reumatoidalne Zapalenie Stawów budziło go każdego ranka nową definicją agonii. Tylko lek stworzony w laboratorium przez jego ojca uśmierzał ból. Chwycił buteleczkę z lekarstwem, krzywiąc się, kiedy pigułki ledwie zagrzechotały w pojemniku. Cholera, prawie wszystkie zużył. Nie chciał dzwonić do swojego ojca. Nie rozmawiał z nim od czasu ich ostatniej kłótni dotyczącej praw zmiennych. Z mężczyzną, który fanatycznie się mylił. To dlatego przeprowadził się do tego miasta. Żeby dowiedzieć się czegoś więcej na temat istot, które jego ojciec uznał za zło, a które James zawsze uważał za bardzo fascynujące, zwłaszcza lwy. To duma lwów zatrzymała go tutaj. Nie wiedział dlaczego, ale kiedy przyjeżdżali do miasta zawsze czuł niekontrolowane pragnienie, by do nich dołączyć. Nie tylko z powodu wspaniałego alfy – jasno było widać, że Talan był oddany swojemu małemu wilkowi – ale dlatego, że coś w lwach przemawiało do niego. Obserwowanie alfy i jego partnera sprawiało, że James pragnął takiego związku dla siebie, ale kto by chciał takie chudego faceta na mocnych środkach przeciwbólowych? Albo, kiedy dotyk wywoływał krzyki agonii, zamiast jęków przyjemności. Tak, był naprawdę dobrą partią. Powoli obrócił nadgarstkami, przygotowując stawy do ruchu w ciągu dnia. Potem zwrócił uwagę na swoje palce, a rozprostowując dłonie słuchał odrażających strzelających odgłosów, które wydawały, gdy zginał każdy palec. Zawijając palce u nóg nasłuchiwał trzasków zanim okręcił kostkami u nóg. Do diabła, z tymi wszystkimi trzaskami, pstryknięciami i strzelaniem czuł się jak własne płatki śniadaniowe. Ostatecznie, jego codzienna rutyna się opłaciła i jego bolące stawy rozluźniły się na tyle, by mógł usiąść. Okrzyk bólu wyrwał się z jego piersi, gdy zmienił pozycję. Szybko stłumił kolejne dźwięki. Nie chciał, by ktokolwiek przybiegł mu na ratunek. Nie chciał,
~2~
by ktokolwiek widział go w tym stanie. Gdyby jego holistycznie nastawiona gospodyni znalazłaby go cierpiącego, nie wahałaby się mu polecić, co najmniej tuzina domowej roboty leków. Już wiele razy mu o tym napomykała. James nie był głupcem, by myśleć, że zadziałają. Wypróbował każde możliwie rozwiązanie zanim skończył dziesięć lat. I przez dwadzieścia trzy lata nie pojawiły się żadne nowe metody leczenia, by mógł je wypróbować. W przeciwieństwie do większości ludzi z artretyzmem, pogoda nie miała wpływu na jego RZS tak samo jak na poziom jego aktywności. Kiedyś w chwili słabości, powiedział swojemu ojcu, że to prawdopodobnie fazy księżyca powodują nasilenie choroby. Krzycząca odpowiedź jego ojca pokazała, że facet absolutnie nie miał poczucia humoru. Rozglądając się po swoim małym mieszkaniu, James poczuł jak ponownie ogarnia go depresja – nie z powodu wielkości mieszkania, ale z jego odosobnienia. Stać go było na większe. Jego fundusz powierniczy był dostatecznie duży. Jednak lubił to małometrażowe mieszkanko, które wynajął w domu pani Tyler. Była słodką zmienną labradorką i chociaż powiedziała, że śmierdzi, to kiedy zapewnił ją, że to zapach lekarstwa, a nie wrodzonego zła, chętnie wynajęła mu to miejsce. James próbował zaoszczędzić jak najwięcej pieniędzy, odkąd nieustanny ból uniemożliwiał mu utrzymanie stałej pracy, i nie miał pojęcia na jak długo wystarczy mu fundusz powierniczy. Obecnie prowadził zajęcia on-line, które w końcu pozwoliły mu wykorzystać jego kosztowne wyższe wykształcenie. Wsuwając się na swój ergonomiczny skórzany fotel, James wytrząsnął pigułki i włączył laptopa, czekając aż lek zacznie działać. Czasami brał dodatkowe lekarstwo w naprawdę złe dni, ale nienawidził tego jak skołowany czuł się po nich. Wolał raczej cierpieć przez ból, niż chodzić niczym we mgle zamroczony lekami, zwłaszcza jeśli ponownie miałby wpaść na szeryfa. Jego policzki płonęły za każdym razem, jak myślał o seksownym zmiennym niedźwiedziu. Szeryf Louis Arktos, zmienny z wielkim niczym beczka torsem, z czarnymi włosami i ciemnymi oczami, występował we wszystkich najgorętszych marzeniach Jamesa. Widział, że drugi mężczyzna patrzy na niego od czasu do czasu, ale nie śmiał rozbudzać w sobie nadziei. W końcu, co miał do zaoferowania temu silnemu, wysportowanemu męskiemu mężczyźnie? W niektóre dni z ledwością mógł przejść przez pokój nie krzycząc.
~3~
Wzdychając nad beznadziejnością swojego zadurzenia, James zalogował się na stronę uczelni i odpowiedział na kilka e-maili swoich uczniów. Jego powolne pisanie tylko dwoma palcami zabierało wieczność, ale w końcu przebrnął przez wszystkie. Po skończeniu pracy, sprawdził swoje osobiste konto mailowe. Imię jego ojca, widoczne dzięki pogrubionej czcionce, czaiło się na górze jego skrzynki niczym czekający pająk próbujący skusić go do swojej sieci. Z mocnym postanowieniem zamknął skrzynkę i wyłączył komputer. Zmierzy się ze swoim ojcem jutro. Nie miał pojęcia, jak wytłumaczyć swojemu nienawidzącemu zmiennych rodzicowi, przeprowadzkę do miasta prawie całkowicie zamieszkanego przez zmiennokształtnych.
***
- Jeszcze go nie widziałam, szeryfie. Lou odwrócił spojrzenie od okna prosto w rozbawione oczy kelnerki, Kelly. - Kogo? - Oh, szeryfie, oboje wiemy, że czekasz na tego dziwnie pachnącego chłopaka. – Kelnerka, zmienna sarna, posłała mu słodki uśmiech. - On nie pachnie dziwnie. Pachnie cudownie. – Pomimo tych wszystkich leków, zapach Jamesa doprowadzał Lou do szaleństwa, nawet wtedy, gdy zastanawiał się nad problemami zdrowotnymi mężczyzny. Ból, jaki cierpiał, wyrzeźbił głębokie linie po obu stronach jego ust, a wolny, metodyczny sposób, w jaki się poruszał, sprawiał, że Lou krzywił się ze współczuciem i pragnął pocieszyć tego stoickiego faceta. - Wszyscy wiemy, że się w nim zakochałeś. Jedno mnie tylko zastanawia, dlaczego on z tym walczy. Pragnie cię tak bardzo, że nawet Blaire skomentowała sposób, w jaki na ciebie patrzy. - Naprawdę? – Zignorował pogardę, z jaką Kelly mówiła o drugiej kobiecie. Blaire była spostrzegawczą osobą, ale Lou wiedział, że obie walczyły o tego samego mężczyznę - bezwartościowego zmiennego kojota, który nie będzie wierny żadnej z nich. Jednak zatrzymał tę opinię dla siebie. Kelly nie podziękowałaby mu za radę, a on miał zasadę trzymania się z dala od życia miłosnego innych osób, dopóki nie zostaną w to włączone broń i pazury. ~4~
- Tak… Oh, kogo my tu mamy. – Kelly mrugnęła do szeryfa. – To wstyd, że nie mamy dodatkowych stolików. Może podzielisz się swoim. - Z przyjemnością. – Lou posłał kelnerce szeroki uśmiech, beztrosko ignorując pięć wolnych wkoło. Z rozbawieniem patrzył jak Kelly prowadzi protestującego Jamesa do jego boksu. Młody człowiek wyglądał na zdenerwowanego, kiedy opierał się na swojej lasce. Lou na to zmarszczył brwi. - Nowa? Pomyślał, że zauważyłby, gdyby mężczyzna miał ją wcześniej. James wolno pokręcił głową. - Używam jej tylko w naprawdę złe dni. Nie masz nic przeciwko, żebym się do ciebie przysiadł? Najwyraźniej masz jedyne wolne miejsce. – Posłał Lou przepraszający uśmiech za błazeństwa Kelly. - Oczywiście, że nie. Proszę, usiądź. – Lou zapraszająco machnął ręką na miejsce po drugiej stronie boksu. Przygryzł dolną wargę, by ukryć swój zadowolony uśmiech. Lou widząc jak cienkie linie wokół ust człowieka się zaostrzają, jego zmienne mięśnie drgnęły w geście współczucia. Człowiek wyglądał, jakby cierpiał z powodu rozdzierającego bólu, ale nie wydał żadnego dźwięku ani nie czekał na współczucie, kiedy usiadł i zwrócił się do kelnerki. - Proszę o kawę i jagodową muffinkę, jeśli masz. - Pewnie, że tak, zaraz wracam. - Potrzebujesz czegoś więcej, niż to – zaprotestował Lou. James zaśmiał się łagodnie, widząc kilka talerzy z jedzeniem przed Lou. - Nie jem aż tyle, co zmienny niedźwiedź. Lou zaoferował mu uśmiech, mimo że tak naprawdę nie był w humorze. Zmartwienia dziurawiły jego pierś niczym fizyczny ból. Głęboko się zaciągnął. - Jakie leki bierzesz?
~5~
- Czy to uprzejmy sposób zapytania, co do diabła jest ze mną nie tak? - Albo nie tak znów uprzejmy – przyznał Lou. Zamilkł, gdy wróciła Kelly, stawiając muffinkę i kubek z kawą na stole przed Jamesem. - Chłopcy, chcecie coś jeszcze? - Nie, dziękuję – odpowiedział James swoim spokojnym głosem. - Nie. – Lou nie spuszczał wzroku z mężczyzny. Miał dziwne wrażenie, że gdyby odwrócił głowę, James by zniknął. Śmieszna wizja, skoro mężczyzna nie mógł poruszać się tak szybko. - No cóż, będę w pobliżu, gdybyście chcieli więcej kawy, albo zdecydowali się zjeść coś więcej, niż muffinkę. – Słyszał, jak odeszła, by powitać kolejnego klienta, ale jego oczy nie opuściły twarzy drugiego mężczyzny. James ostrożnie podniósł kubek obiema rękami i upił łyk zanim się odezwał. - Mam reumatoidalne zapalenie stawów. Cierpię na to od dzieciństwa. - Myślałem, że tylko starzy ludzie to mają. – Strach, zimny niczym lód, przebiegł w górę i dół kręgosłupa Lou. James wzruszył ramionami. - Takie szczęście, jak sądzę. – Uśmiechnął się gorzko, rozrywając muffinkę, by zjeść ją w mniejszych kawałkach. Obserwując jak wilgotny język Jamesa przesuwa się po jego ustach, by zebrać zabłąkane okruszki, na chwilę odwróciło procesy myślowe Lou. Wyobrażenie sobie tych gorących wilgotnych ust na innych częściach jego ciała sprawiło, że zmienny niemal doszedł w swoich spodniach. Za nic nie mógł zrozumieć, dlaczego. Chociaż uroczy, to mężczyzna nie był tak wspaniały, jak niektórzy mieszkańcy miasteczka, ale pociągał Lou bardziej niż jakikolwiek zmienny czy człowiek, którego spotkał. Gdyby mógł wskazać powód, może mógłby pozbyć się swojej fascynacji. Patrząc na zarumienione policzki Jamesa, zastanawiał się, czy tego chce. - Czy te leki pomagają? James przełknął kęs, nieświadomie przyciągając uwagę zmiennego do swojej szyi. Lou stłumił ryk, który jego niedźwiedź kazał mu wydać. Pragnął ugryźć długą, szczupłą ~6~
szyję mężczyzny i oznaczyć go, żeby inni wiedzieli, że ten facet jest jego. Skoncentrował się, kiedy James ponownie się odezwał. - Przytępiają. Jedynym sposobem, by całkowicie pozbyć się bólu jest wzięcie dużej ilości lekarstw, ale wtedy nie podoba mi się jak się po nich czuję. Lou zwalczył pokusę, by powiedzieć mu, co ma zrobić. Nie będąc nigdy w swoim życiu chorym, nie czuł się upoważniony do udzielania rad młodszemu mężczyźnie. Zamiast tego, zadał pytanie gryzące go w myślach, odkąd James przybył do miasta. - Jak zarabiasz na życie? – Pytał o to w mieście, ale nikt nie znał źródła dochodów mężczyzny. - Teraz prowadzę zajęcia z collegu przez internet. – James potarł ręce, kiedy mówił. - Bolą cię dłonie? Wzruszył ramionami - Czasami. Gdy piszę przez jakiś czas, zazwyczaj się rozluźniają. To jedyna fizyczna aktywność, jaką mogę robić. Nie mogę stać na nogach wystarczająco długo, by wykładać na uniwersytecie. Nie rozumiał fizycznych ograniczeń, ale wyobrażał sobie, że musi być ciężko, kiedy jesteś młody i świadomy własnej słabości. Gdy zbliżała się pełnia księżyca, miał więcej energii i nie wiedział, co z nią zrobić. Żałował, że nie może przekazać, choć trochę, nadmiaru tej energii Jamesowi. W pobliżu zadzwonił telefon. James sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął mały telefon komórkowy. Kiedy spojrzał na wyświetlacz, zbladł. - Muuszę iść – wyjąkał. Zanim Lou mógł zaprotestować, James rzucił pieniądze na stół i odszedł. Oszołomiony, patrzył jak kuśtyka wychodząc z baru. Obudziły się opiekuńcze instynkty Lou. Ktoś zdenerwował jego mężczyznę. Niski warkot wezbrał w jego piersi. - Już go przestraszyłeś? – Kelly podeszła i położyła rachunek Lou na stole. Chwilę zajęło mu zapanowanie nad swoim niedźwiedziem, by uspokoić się na tyle, żeby odpowiedzieć.
~7~
- Nie. Nie sądzę, żebym to był ja. – Dziwne, większość ludzi bała się zmiennych niedźwiedzi z powodu ich wielkości i siły nawet w ludzkiej postaci. James wyglądał na jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu, ale był wyjątkowo chudy z powodu słabego zdrowia. Lou mógłby złamać go jak wykałaczkę. Jednak, gdy James zobaczył zmiennego w barze, jego zapach się nie zmienił. Jeśli już to stał się spokojniejszy, gdy zobaczył Lou. Zaintrygowany, obserwował Jamesa przez okno jak rozmawia przez telefon. Napięcie wypełniało ciało mężczyzny, który opierał się na lasce, i wydawało się, że krzyczy do słuchawki. Zaniepokojony, Lou rzucił pieniądze na stół i wyszedł z restauracji. Nikt nie powinien denerwować tego słodkiego mężczyzny, który najwyraźniej miał dość własnych problemów. Zanim dotarł do Jamesa, drugi mężczyzna schował już telefon do tylnej kieszeni. Furia parowała z niego niczym fizyczna siła. Lou się zmieszał. Nigdy wcześniej nie spotkał nie-zmiennego, który umiałby miotać swoim gniewem jak polem energii. - Wszystko w porządku? Kiedy James się odwrócił, Lou się cofnął. Brązowe oczy człowieka… błyszczały złotem. Nikły ślad zapachu lwa wypełnił nos Lou. Rozejrzał się, szukając jego źródła. Chodniki były puste. Bez żadnego śladu członków dumy. - Coś się stało? – zapytał James. - Nic. – Co mógł powiedzieć? Że mężczyzna pachnie jak lew, a jego oczy błyszczą złotem zmiennych? James mógłby pomyśleć, że zwariował. Już patrzył na Lou, jakby był trochę stuknięty. Talan wiedziałby, co robić. Dorastał z lwem alfa i wiedział, że może zadawać mu pytania nie będąc wyśmianym. Zrównoważony lew był dobrym przyjacielem. Wciąż nie miał opinii na temat nowego partnera swojego przyjaciela, Adriana, ale każdy, kto potrafił zabić innego wilka ciosem swoich pazurów, miał poparcie Lou. Przynajmniej nie musiał się martwić, czy Adrian jest w stanie obronić swojego partnera. - Wracam do siebie. – James posłał pozbawiony entuzjazmu uśmiech, zmartwienie błysnęło w jego oczach. - Oczywiście. Zobaczymy się później. – Lou stłumił pragnienie, by podążyć za mężczyzną ulicą, a sapnięcie frustracji uciekło z jego ust. Ten facet doprowadzał go do szaleństwa. Nie wiedział, dlaczego James go fascynuje, ale nie mógł zaprzeczyć swojemu przyciąganiu do drugiego mężczyzny. ~8~
James odwrócił się na ten dźwięk. - Czy właśnie fuknąłeś na mnie? Lou ziewnął w odpowiedzi,. Powolny uśmiech wypłynął na twarz Jamesa. - Co? - Czy ja cię denerwuję? – Nieśmiały mężczyzna z laską, w jednej chwili, zmienił się w figlarnego faceta z błyskiem w oku. - Dlaczego tak mówisz? - Niedźwiedzie ziewają, kiedy się denerwują. - Skąd wiesz? James przechylił głowę, przyglądając się Lou, jakby się nad czymś zastanawiał. - Znalazłem trochę informacji na temat zwierzęcych cech zmiennych, kiedy przeprowadziłem się do miasta. Jakim jesteś niedźwiedziem? - Niedźwiedź brunatny Kodiak. – Lou wypiął pierś do przodu. - Jesteś troszkę za daleko na południe, jak na swój rodzaj, prawda? Lou wzruszył ramionami. - Siedliska zmieniają się wraz z ludzką ingerencją. Idziemy tam, gdzie możemy i zostawiamy dziką ziemię naturalnym niedźwiedziom. Jako zmienni możemy zająć większe terytorium i, poza tym, nie jestem w pełni Kodiakiem. Matka mojej matki miała niedźwiedzia polarnego w swoim rodzinnym legowisku. - Aha. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dlaczego sprawiam, że się denerwujesz? – James nie mógł zrozumieć, jak może wprawiać dużego niedźwiedzia w zdenerwowanie, ale mimo wszystko to było absolutnie urocze. Szeryf patrzył na swoje stopy, gdy odpowiadał. - Zastanawiałem się, czy chciałbyś czasami zjeść ze mną lunch.
~9~
James patrzył, jak Lou szura nogami. Pewny siebie szeryf nie nawiązał kontaktu wzrokowego. Zamiast tego, rozglądał się po ulicy, jakby szukał kogoś, kogo mógłby aresztować, by zakończyć tę rozmowę. Przez chwilę do Jamesa napłynął powiew zapachu, który powiedział mu, że szeryf nie był po prostu zdenerwowany, był wręcz przerażony odmową. Musiał to sobie wyobrazić. Nerwy nie miały zapachu, a nawet gdyby, to on z pewnością by ich nie poczuł. Jamesowi pochlebiało zainteresowanie szeryfa. Jeśli nie miało być niczego innego, mógł zjeść posiłek z interesującą osobą. Nie widział dla nich żadnej wspólnej przyszłości, ponieważ był takim nieudacznikiem, ale to nie znaczyło, że nie mogli zjeść lunchu. Poza tym, nigdy wcześniej nikogo nie wprawiał w zdenerwowanie. - Pewnie, z przyjemnością umówię się z tobą kiedyś na lunch. - Naprawdę, zjesz ze mną lunch? – Oczy Lou błyskawicznie zwróciły się na niego. James nie mógł przestać się uśmiechać. Chociaż rozmowa z jego ojcem nadal mroziła jego kości, to kilka minut sam na sam ze słodkim misiem pocieszała go. Przez chwilę mógł udawać, że jest normalnym mężczyzną, który może przyciągnąć wspaniałego zmiennego niedźwiedzia, a nie mężczyzną, który jest dwa kroki od stania się wiecznym kaleką. To była tylko kwestia czasu, zanim laska przestanie być wystarczającą podporą, a on będzie musiał przesiąść się na wózek inwalidzki. Lek, wraz z upływem czasu, działał coraz mniej. - Co powiesz na środę? – Musiał wrócić do swojego mieszkania i wziąć dawkę. Ilekroć brał super skoncentrowany lek, jego ciało zawsze wpadało w szok, na co najmniej jeden dzień. To nie było zabawne, ale nauczył się z tym radzić. James wyspecjalizował się w przeżywaniu z dnia na dzień. Przez te wszystkie lata rozwinął w sobie talent przetrwania. Nie cieszył się życiem, tylko przetrwaniem. Jego wzrok powędrował w górę i dół po umięśnionym zmiennym niedźwiedziu. Może nadszedł czas, by się trochę zabawić. Nie dbał o koszty – przecierpi wszystko, by mieć tego wspaniałego mężczyznę przed sobą w swoim łóżku. - Środę? – Szeryf zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym tak, jak to robiły ociężałe niedźwiedzie, aż James stłumił śmiech. Cholera, był słodki. - Tak, w środę. Chyba, że masz coś innego w planach? – Próbował ukryć swoje rozczarowanie, nie chcąc wyglądać na potrzebującego. - Dlaczego nie możesz zjeść ze mną lunchu dzisiaj?
~ 10 ~
Ulga uderzyła w niego tak szybko, że niemal stracił uścisk na lasce. - Z przyjemnością, ale niestety dzisiaj i jutro będę zajęty. Środa jest najbliższym terminem, w jaki mogę. Zimny błysk pojawił się w oczach zmiennego. - Z kimś się spotykasz? - Co? – Jak stracił kontrolę nad tą rozmową? – Z nikim się nie spotykam, po prostu nie mogę się z tobą spotkać. - Dlaczego? Nie chciał mówić szeryfowi o swoich lekach. Nie był całkowicie pewien, czy są legalne. Kto wie, co jego ojciec do nich dokładał? Jednak kilka razy, gdy próbował żyć bez nich, doprowadzało to do utraty przytomności i krzyczących z bólu migren przez kilka tygodni. Aż do teraz, nadal nie pamiętał całego miesiąca, wtedy gdy miał piętnaście lat, będącego początkiem i końcem jego buntowniczego okresu. Po tym, jak miesiąc temu, jego ojciec wystraszył kolejnego zmiennego przyjaciela Jamesa, przestał tolerować wypowiedzi ojca przeciw zmiennym, spakował swoje rzeczy i się wyprowadził. Nadal kontaktował się z ojcem mailowo i telefonicznie. James nie chciał całkowicie odciąć się od mężczyzny, który sam go wychował. A ukrycie się w mieście pełnym zmiennych było do tego idealnym miejscem. Jego ojciec nigdy nie postawi stopy w tym mieście. Niestety, bycie zbuntowanym tak jak chciał być, stwarzało pewnego rodzaju trudności związane z życiem z dala od ojca / handlarza narkotykami. Ponieważ nie mógł pójść do apteki na rogu i wykupić swojej recepty, w końcu będzie musiał podać ojcu swoją lokalizację, by dostać lekarstwa. - Środa, zgadzasz się albo nie. – Znał pierwszą zasadę w kontaktach ze zmiennymi. Nigdy nie okazuj słabości, nawet jeśli jesteś bliski zsikania się w buty. - Zgadzam się. - Świetnie. – James miał nadzieję, że dobrze ukrył swoją ulgę. – Chcesz się spotkać tutaj? – Kiwnął głową w stronę baru. Miasto nie było znane ze swojej wykwintnej kuchni, ale kawiarnia miała dobre menu z pysznymi kanapkami i frytkami usmażonymi do chrupiącej perfekcji.
~ 11 ~
- Tutaj jest dobrze. W południe. Środa. Do zobaczenia. James uśmiechnął się szeroko do Lou - W takim razie do zobaczenia. Zdeterminowany, by odejść z podniesionym czołem i zanim szeryf zacznie go przesłuchiwać, James odwrócił się, by pokuśtykać z powrotem do domu. Na szczęście, w tak małym mieście, mógł łatwo przejść z miejsca na miejsce. Z jego napadami bólu, nie zawsze bezpiecznie było jeździć samochodem. Lou obserwował odejście młodszego mężczyzny, dopóki nie skręcił za róg i nie zniknął. Pokrętne tłumaczenia Jamesa wywołały w szeryfie detektywistyczne instynkty. Co ten mężczyzna miał do ukrycia? Ignorując je, Lou skierował się do biura. Tak czy inaczej, w końcu odkryje wszystkie sekrety Jamesa. W mieście niewiele się działo. Nawet inni zmienni wahali się wywoływać problemy, gdy szeryfem był niedźwiedź, co sprawiało, że jego dni były mało ciekawe i dawały mu mnóstwo czasu na zbadanie jego dziwnego człowieka. - Dobry, szeryfie. – Gdy wszedł do Biura Szeryfa, szpiczasta twarz KC zerknęła na niego znad komputera. Na piegowatej twarzy zmiennego lisa jak zwykle widniał szeroki uśmiech, gdy witał swojego szefa. Chociaż był uderzająco przystojnym mężczyzną, niedźwiedź Lou nigdy nie okazał najmniejszego zainteresowania małym zmiennym. Była jakaś kruchość w lisie, która niepokoiła jego niedźwiedzia, jakby pod tym radosnym krył się rozbity mężczyzna. - Dzień dobry, KC. Jest coś, czym muszę się martwić? - To znaczy, oprócz tego ślicznego mężczyzny z laską? – KC wręczył kubek czarnej kawy, zarabiając wdzięczny uśmiech od szefa. Budżet departamentu nie wystarczał na sekretarkę, więc Lou, raczej częściej niż rzadziej, robił sobie sam czarne pomyje. Nikt w biurze nie nazywał jego mieszanki kawą. KC wykonywał całą biurową robotę. Przerabiał dokumenty, aktualizował bazy danych, odbierał telefony, zbierał informacje, a gdy naszedł go kaprys, robił kawę. - Czy nikt w tym mieście nie ma nic do roboty oprócz obserwowania mnie i Jamesa?
~ 12 ~
- Nie. Nie wtedy, gdy nigdy wcześniej nie widzieliśmy, byś kimś się interesował. – Lis posłał mu szelmowski uśmiech. – Poza tym, jeśli to zawalisz, będę mógł się z nim umówić. On jest naprawdę uroczy. Po raz pierwszy w swoim życiu, Lou stracił całkowitą kontrolę nad swoim niedźwiedziem. Głośny ryk wydobył się z jego gardła, pazury wyrwały się z jego palców, a futro wylało się grubą warstwą okrywając jego skórę. W oddali usłyszał cichy odgłos strachu. Niedźwiedź obrócił głowę w stronę dźwięku. Dalej i poniżej, mały mężczyzna skulił się za swoim biurkiem. Zagrożenie. Drugi mężczyzna groził, że zabierze to, co było jego. Niedźwiedź wyryczał swoje niezadowolenie. - Lou, nie chciałem. Nie wiedziałem, że on jest twoim partnerem. Partnerem? Jego partner. Obraz Jamesa błysnął mu w głowie. Słodki mężczyzna nie pochwaliłby tego, gdyby zjadł tego mężczyznę. Z warknięciem, Lou odwrócił się od stworzenia za biurkiem i powlókł się korytarzem. Z każdym krokiem zmieniał się z powrotem z niedźwiedzia w mężczyznę. Futro zniknęło, wzrost zmniejszył, pazury schowały, dopóki był już tylko człowiekiem idącym do swojego biura. - Niezły tyłek – krzyknął KC, gwiżdżąc z uznaniem. - Za to nie będę przepraszał. – Lou wszedł do biura, zatrzaskując za sobą drzwi. Biorąc głęboki wdech, oparł się o nie. – Cholera, mam przejebane. James jest moim partnerem. I co miał teraz robić?
Tłumaczenie: panda68
~ 13 ~
Rozdział 2
Potykając się, James wszedł do swojego mieszkania opierając się ciężko na lasce, gdy ból rykoszetem przeszył jego ciało. Mięśnie pulsowały, kości raziły, a ból palił jego żyły niczym kwas. Musiał stawić czoło prawdzie, nawet jeśli tylko przed pająkiem wiszącym w rogu sufitu – lek już nie działał. Dawka, którą zazwyczaj brał, teraz ledwie łagodziła agonię. Drewniane pudełko na biurku przywoływało go. Jeszcze ten jeden raz. Obraz Lou, marszczącego na niego brwi z dezaprobatą, przebiegł przez głowę Jamesa. Pragnął zastąpić wyimaginowany niesmak na wyraz pożądania, by mieć w końcu kogoś, kto pożądałby go, jako mężczyzny. Leki szeptały łagodną pieśń spokoju, nie odczuwania bólu. - Kurwa. Jak człowiek we śnie, podszedł do drewnianego pudełka. Odhaczywszy metalowe zatrzaski, otworzył skrzynkę jedną drżącą ręką, drugą zaciskając na lasce, aż zbielały mu kostki. Biorąc głęboki wdech, poddał się nieuniknionemu. Nie mógł dalej iść tą drogą. Cierpiąc w ten sposób przez dwadzieścia lat miał już dość. Wbił igłę strzykawki do fiolki z cieczą i pociągnął za tłok, przyglądając się z suchymi ustami, jak lek zasysa się do szklanej rurki. - Przepraszam, Lou – wyszeptał. Wyobraził sobie rozczarowanie zmiennego niedźwiedzia, kiedy wbił igłę w swoje ramię. Ledwo wyjął igłę, lek zaczął działać. Za dużo. Tym razem coś poszło nie tak. Zamiast słodko płynącej ulgi, poczuł się tak, jakby ogniste mrówki pełzały po jego skórze, gryząc go swoimi ognistymi żądłami. Jego ciałem wstrząsnęły konwulsje, jego kości zatrzeszczały, a kiedy szum wypełnił jego uszy, oczy Jamesa uciekły do tyłu głowy i runął na podłogę.
~ 14 ~
***
KC wpadł do biura Lou. - Szeryfie, musisz jechać do szpitala. Dzwoniła jego gospodyni i powiedziała, że przedawkował. - Co? - Wysłali go do miejscowego szpitala, ale to wygląda bardzo źle. - Już jadę. – Lou minął zmiennego lisa bez dalszych słów. Był już w połowie drogi do szpitala, jadąc służbowym samochodem, zanim wziął oddech. Strach wypełnił go niczym lodowa burza, kiedy tak jechał w stronę szpitala z niestosowną prędkością. Co mogło się stać pomiędzy posiłkiem w kawiarni, a dojściem do jego mieszkania? James nie wydawał się być typem samobójcy. To mógł być tylko przypadek. Proszę, niech to będzie przypadek. Cholera. Kiedy w końcu znalazł swojego partnera, okazało się, że zakochał się w narkomanie. Musiało być inne wytłumaczenie. Wracając do swoich doświadczeń w większych miastach, Lou nie mógł porównywać zachowania Jamesa do zachowania narkomanów, z którymi miał do czynienia na służbie, ale niektórzy ludzie dobrze ukrywali swoje objawy. Jego serce przyspieszyło, gdy zobaczył szpital. Pot zwilżył mu dłonie. Szpitalny parkingowy ostrożnie zszedł na bok, kiedy Lou z piskiem opon zatrzymał się przed znakiem na szpitalny parking. Rzucając kluczyki w stronę młodego mężczyzny, wbiegł do środka. Nie miał czasu na rozmowy. Musiał dostać się do Jamesa. Pielęgniarka w recepcji była zmiennym jeleniem i chodził z nią do liceum. - Hej, Darlene. - Twój partner jest w pokoju 103. – Posłała mu życzliwy uśmiech. – KC już dzwonił. Dzięki Bogu za KC.
~ 15 ~
Lou ruszył korytarzem i raptownie zatrzymał się w drzwiach. Zauważając swojego partnera, chwycił się boków futryny. Metalowa rama zatrzeszczała, kiedy jego palce zacisnęły się na niej, tworząc wgniecenia. James leżał na szpitalnym łóżku, nieruchomo, jakby był martwy. Nad nim pochylał się lekarz, spoglądając w monitor. Po raz pierwszy, odkąd spotkał Jamesa, przytłaczający zapach leków znikł. Pachniał bosko. - Hej, szeryfie. – Doktor Henrickson spojrzał na niego, kiedy wszedł. Był szpakowatą zmienną norką i prowadził szpital, odkąd Lou pamiętał. Skinął głową w stronę pacjenta. – Słyszałem, że on jest twój. - Wieści szybko się rozchodzą. Co wziął? Kokainę? Ekstazy? Przedawkował leki na receptę? Lekarz potrząsnął głową. - To jest bardziej interesujące. To supresant. - Co? - Lek zapobiegający przemianie. - W co? Wzrok Hendersona zwrócił się na mężczyznę na łóżku. - Nie wiem. Coś ci mówił? - On myśli, że ma reumatoidalne zapalenie stawów. - Ah. Jestem gotów się założyć, że on jest tylko w połowie zmiennym. Pełnokrwisty zmienny przemieniłby się już wcześniej, nawet przyjmując ten lek. Ktoś przez cały czas przekonywał go, że jest chory, zamiast powiedzieć mu, czym tak naprawdę jest. Założę się, że to jedno z jego rodziców. Widziałem kilka takich przypadków, w swoim czasie, ale żadnego tak skrajnego. Jeśli on naprawdę jest twoim partnerem, prawdopodobnie spotkanie ciebie to wywołało. Poczucie winy zjadało Lou. To on zmusił drugiego mężczyznę do wzięcia leków, nawet jeśli zrobił to niechcący. Spotkanie swojego partnera mogło zabić Jamesa. Doktor dalej mruczał nieświadomy efektu, jaki wywierał na Lou.
~ 16 ~
- To więcej niż prawdopodobne, że jego krew zmiennego go uratowała. Enzymy w jego krwi naprawiły większość uszkodzeń, gdy doznał wstrząsu. Niestety, jeśli był na tych lekach, odkąd po raz pierwszy pokazał oznaki przemiany, mówimy o jakiś dziesięciu, piętnastu latach uzależnienia. Jego serce może nie być w stanie znieść szoku po odstawieniu leku z dnia na dzień. - A co by się stało, gdybyśmy zmniejszali dawkę, dopóki nie zmusimy go do zmiany? - Przy założeniu, że może się zmienić. Połowiczny zmienny może nie mieć tej zdolności. Mógł być na lekach, by powstrzymać jego ciało przed samo rozerwaniem się. Słyszałem o kilku przypadkach, gdy pół krwi zmienni doznali poważnych uszkodzeń. Niektórych rzeczy nie można wyleczyć, nawet z krwią zmiennego. Musimy się dowiedzieć, skąd ma te leki i dlaczego, zanim spróbujemy je odstawić lub znajdziemy lepsze rozwiązanie. Największym problemem będzie to, czy będzie chciał współpracować. - Oh, będzie współpracował. – Lou czekał na tego mężczyznę całe swoje życie. Nie zamierzał teraz go stracić. Ostry, ochrypły kaszel odwrócił jego uwagę od lekarza z powrotem na łóżko. Powieki Jamesa zatrzepotały i otworzyły się. Błyszczący pierścień złota otaczał jego zazwyczaj brązowe tęczówki. - Przegapiłem naszą randkę? – Głos Jamesa brzmiał jak szorstki papier ścierny, w przeciwieństwie do jego zwykle gładkiego tonu. - Może dostać trochę wody? – zapytał Lou lekarza. - Tylko trochę. Powiem pielęgniarce, żeby przyniosła mu kilka kostek lodu. Lou szybko dostał mały kubek. Podtrzymując głowę swojego partnera, wlał trochę wody do ust Jamesa. - Pij, kochanie. Szybko przełykając, mniejszy mężczyzna wypił tyle, ile mógł, zanim Lou zabrał kubek. Kiedy zlizał wodę ze swoich warg, Lou zaczerwienił się na myśl o innych rzeczach, które ten słodki mężczyzna mógłby oblizać. Cholera, było coś złego w pożądaniu mężczyzny leżącego na szpitalnym łóżku.
~ 17 ~
- Dzięki – wyszeptał, posyłając Lou wdzięczne spojrzenie. - Skąd wziąłeś te tabletki? – Nie owijał w bawełnę. Doktor musiał to wiedzieć. - Jakie tabletki? - Twoje lekarstwo. Przedawkowałeś je. James potrząsnął głową, jego bladość konkurowała z bielą poduszki. - To nie były tabletki. To był zastrzyk. Kiedy ból jest zbyt duży, biorę zastrzyk. Światełko zabłysło w głowie Lou. - To dlatego powiedziałeś, że nie możemy się spotkać. Wiedziałeś, jaki wpływ będzie miał na ciebie zastrzyk. Ostrożne kiwnięcie głową było jego odpowiedzią. - Zastrzyk zwykle powala mnie na kilka godzin, a na następny dzień sprawia, że jestem oszołomiony. Henrickson wtrącił się do rozmowy. - Czy kiedykolwiek wcześniej wpadłeś w szok? Lou nawet nie zauważył, że doktor wrócił. - Nie, tak jak powiedziałem, zawsze mnie powala i oszałamia, ale nigdy wcześniej nie miałem tak mocnej reakcji. Zauważyłem ostatnio, że tabletki są coraz mniej skuteczne, więc wziąłem zastrzyk. Nie biorę ich zbyt często, ale dzisiaj naprawdę go potrzebowałem. – Krople potu wystąpiły na czoło Jamesa, a jego oddech zmienił się w drżące sapnięcia. – Potrzebuję mojego lekarstwa. - Nie! – Lou chwycił dłoń Jamesa, przyciągając jego uwagę. – Musisz przestać z tym walczyć. Musisz zaakceptować to, czym jesteś. Lou przyglądał się uważnie, jak Henrickson wbija strzykawkę w wenflon. - Co mu podajesz? - Środek uspokajający. Jeśli się zdenerwuje, adrenalina uderzy w jego organizm i wywoła symptomy.
~ 18 ~
- Lou. Odwrócił się na spanikowany ton w głosie Jamesa. James zmarszczył brwi, głębokie bruzdy utworzyły się na twarzy wypełnionej bólem. - Co się dzieje? Cholera. Nie planował przekazywać mu tego w ten sposób. - Doktor sądzi, że jesteś zmiennym. Lek, który bierzesz, to środek powstrzymujący przemianę. – Lou przełknął ślinę, próbując nawilżyć wyschnięte na wiór gardło. – Pozwolisz doktorowi zrobić kilka badań genetycznych? On myśli, że możesz mieć rodzica, który ma krew zmiennokształtnych. Strach wypełnił oczy jego partnera. - Nie mogę być zmiennym. Lou puścił rękę mężczyzny i zrobił krok do tyłu. - Dlaczego nie? - Mój ojciec nimi gardzi. Kieruje agencją sprzeciwiającą się zmiennym… Cholera. To dlatego dał mi to lekarstwo. Moja matka musiała być zmienną. - Albo twój ojciec jest zmiennym i nienawidzi tego. Sam spotkałem kilku takich. – Nie wspomniał tylko, że zwykle popadali w szaleństwo i się zabijali. James już potrząsał głową. - Nie. On nigdy nie mówi o mojej matce. To wiele wyjaśnia o moim dzieciństwie. – Wyraz zupełnej klęski pojawił się na twarzy Jamesa. – Jestem zmęczony. Chcę tylko zasnąć. – Zamknął oczy, odcinając się od pozostałych mężczyzn. - Och, nie, nie możesz. – Lou chwycił podbródek Jamesa, odwracając go do siebie. – Nie możesz mnie ignorować. Doktor Henrickson uważa, że odstawienie cię od leku, zabije cię. Pójdę do twojego mieszkania i przyniosę je. Gdzie trzymasz swoje lekarstwa? James niechętnie otworzył oczy.
~ 19 ~
- Na moim bocznym stoliku w drewnianym pudełku. Jest tam lek w płynie i kilka niezużytych tabletek. Miałem zamiar skontaktować się z ojcem, by dostać więcej. Więc nie mam RZS? - Nie wiem, kochanie. Nie będziemy wiedzieć, dopóki doktor nie przeprowadzi kilku badań na twojej krwi i nie zbada twojego lekarstwa. Pozwolisz mu? - Nie. Mój ojciec się o tym dowie. Prawdopodobnie już wie, że tu jestem. - Nie – zaprzeczył Henrickson. – Jesteśmy finansowani ze środków prywatnych, a nie z funduszu medycznego. W ten sposób chronimy prywatność zmiennych. Wielu z nich nie chce, by ich pracodawcy wiedzieli, że potrafią się zmieniać albo żeby ludzie wiedzieli, gdzie są. Jesteśmy mistrzami pozostawania poza systemem. - To dobrze. Jestem zmęczony. - Odpocznij trochę. Możemy porozmawiać jutro. – Lou lekko uścisnął dłoń Jamesa zanim wstał i wyszedł za lekarzem na korytarz. - Jak myślisz, czym on jest? – zapytał Lou, jak tylko znaleźli się poza zasięgiem słuchu Jamesa. - Z moich obserwacji powiedziałbym, że jest jakimś rodzajem dużego kota. - Sądzę, że może być lwem. – Opowiedział o swoim wcześniejszym spotkaniu z Jamesem. – Powinienem przysłać Talana, by z nim porozmawiał. Może mógłby zostać na jakiś czas z dumą. Dowiedzieć się czegoś o kotach. Nie podoba mi się, że mieszka sam bez żadnego wsparcia. Lekarz uśmiechnął się chytrze. - Ty możesz z nim zostać. Lou się roześmiał. - W tej chwili ma dość cholernych kłopotów, by jeszcze przejmować się nowym partnerem, a z tego, co powiedziałeś, bliski kontakt ze mną może pogłębić jego problemy. - Myślisz, że Talan go przyjmie? Lou kiwnął głową.
~ 20 ~
- Tak, jeśli przedstawię mu sytuację, jestem tego pewien. On jest dobrym facetem, jak na alfę, a jego stado jest dość wyluzowane. - Bardzo dobrze. Przynieś jego lekarstwa, a ja zobaczę, czy uda mi się stworzyć duplikat. Mam trochę leków powstrzymujących zmianę, ale mam wrażenie, że on jest na bardziej wyspecjalizowanym leku. Mam zamiar nadal podawać mu tabletki, ale zrezygnować z zastrzyków, dopóki nie dostanę wyników ich analizy od mojego znajomego chemika. Dam ci również receptę na środek uspokajający, który go uśpi, gdyby zaczął tracić kontrolę. Możemy mieć tylko nadzieję, że zamieszkanie z kotami, wywoła jego zmienne instynkty. Nie może żyć tak, jak do tej pory. Naszym ostatecznym celem jest odzwyczaić go całkowicie od leków i zmienić go, ponieważ droga, jaką teraz idzie, i leki w końcu go zabiją. To cud, że przeżył tak długo. Lou obejrzał się na wątłego mężczyznę, leżącego na sterylnym, białym łóżku. Jeśli miałby ponownie zobaczyć swojego partnera na szpitalnym łóżku, nie nadejdzie to zbyt szybko. Nie było mowy, żeby pozwolił Jamesowi odejść. Ten mężczyzna należał do niego i jak tylko wszystko wyprostują, Lou zgłosi do niego swoje prawo.
***
James nie wiedział jak to się stało, że kierował się na ziemie Dumy. Po kilku dniach w szpitalu i niezliczonych badaniach, w końcu dostał pozwolenie na opuszczenie szpitalnego łóżka. Jak tylko lekarz go wypuścił, zgarnął go szeryf i wsadził do swojego samochodu. - Nadal nie wiem, dlaczego jedziemy do domu Dumy. – Jego serce trzepotało w piersi niczym przestraszony ptak na myśl o konfrontacji z wielkim kocim przywódcą. Kiedy ostatni raz widział Talana, to było po tym jak partner lwa zabił innego wilka. Chociaż intelektualnie wiedział, że nie ma się, czym martwić, ponieważ lwy zawsze były dla niego miłe. Jednak instynkt zmuszał go do odczuwania strachu przed wielkim lwem, pomimo jego pozornie wyważonego charakteru. - Słyszałeś, jak doktor mówił, że sądzi, iż jesteś jakiegoś rodzaju kotem. Byłoby łatwiej, gdybyś zadzwonił do ojca i go zapytał.
~ 21 ~
- Uwierz mi, kiedy ci mówię, że to wcale nie będzie najprostsza rzecz. Jeśli to, co powiedział doktor Henrickson jest prawdą, mój ojciec wolałby raczej, żebym przez resztę mojego życia odczuwał paraliżujący ból, niż był zmiennym. Czy to dla ciebie brzmi jak działania rozsądnego człowieka? Przez następne kilkanaście kilometrów w samochodzie panowała cisza. Górska droga była wyboista i trzęsło Jamesem niczym zepsutą lalką. - Przepraszam za to. - Nie ma sprawy, nie ty zbudowałeś tę drogę. Nie będąc całkiem pewny roli szeryfa w całej tej sprawie, James czuł się winny, że zabiera mężczyźnie tak wiele czasu. Nawet nie byli na randce, a jednak Lou uważał się odpowiedzialny za Jamesa. Zachowanie Lou wychodziło o krok za daleko jak na społeczną odpowiedzialność. Odetchnął, gdy zatrzymali się przed ogromną rezydencją. Ale nie chodziło o wielkość czy piękno domu, które go oszołomiły – chodziło o tuzin, lub coś koło tego, lwów wygrzewających się na werandzie. - Jasna cholera, ile ich tam jest? Lou roześmiał się, głębokim grzmiącym głosem, który natychmiast ukoił nerwy Jamesa. Szeryf by się nie śmiał, gdyby lwy były dla niego niebezpieczne. - Chodź. Weź swoją torbę. Już rozmawiałem z Talanem i dostałeś zgodę na zostanie tutaj. James wysunął się z kabiny, chwytając mały plecak, który Lou dla niego spakował. Nie wiedział, co jest w środku, ale wierzył w to, że szeryf wiedział, czego potrzebuje. Biorąc głęboki wdech, zarzucił plecak na ramię i podążył za dużą postacią niedźwiedzia, który maszerował w stronę ganku zapełnionego lwami, jakby to była codzienność. Do diabła, tak mogło być, z tego co James wiedział. Rozległo się niskie warczenie, które stawało się coraz głośniejsze im byli bliżej. Ku uldze Jamesa, Talan wyszedł z domu w swojej ludzkiej postaci. - Uciszcie się – powiedział alfa do przerażających kotów. – James zatrzyma się u nas na jakiś czas.
~ 22 ~
Gdy się zbliżali, zobaczył mniejszą postać partnera Talana idącego za nim. - Miło cię znów widzieć, James – odezwał się wilk z uśmiechem. - Mnie również. – Próbował odwzajemnić uśmiech, ale wiedział, że jest daleki do prawdziwego. Bolało go ciało, głowa pulsowała i jeśli wkrótce się nie położy, utrata przytomności będzie realną prawdopodobnością. Lou zmarszczył brwi. - Zaprowadzę cię do łóżka. - Tak, nie wyglądasz zbyt dobrze – zgodził się Adrian. Rzucił szybkie spojrzenie w stronę Lou. - Będziesz musiał zostawić Jamesa z nami. Nie mogę pozwolić ci wejść do domu – powiedział z przepraszającym spojrzeniem Talan do swojego przyjaciela. - Rozumiem – odpowiedział szeryf. – Dbajcie o niego. - Oczywiście. - Nie rozumiem, dlaczego nie możesz wejść ze mną? – Cholera, mówił płaczliwie, ale cierpiał i nie chciał, żeby zmienny niedźwiedź sobie poszedł. To było samolubne z jego strony, ale nie chciał zostać sam z lwami, podczas gdy mężczyzna, którego pragnął, miał odejść. Lou posłał mu przepraszający uśmiech. - Sprawiam, że lwy robią się nerwowe o swoje młode. - W takim razie, sądzę, że zobaczymy się później. – Co się mówi do człowieka, który próbował uratować ci życie i dlaczego tak bardzo bolało pożegnanie? Oczy Lou przewiercały Jamesa wzrokiem. - Z pewnością zobaczysz mnie później. Będę codziennie do ciebie dzwonił. Wisisz mi randkę. Ulga przepłynęła przez Jamesa. Niedźwiedź go nie porzucał i nie uciekał. Lou wciąż planował zobaczyć się z nim później. I jakoś, zostanie z kotami nie wydawało się być już takie złe.
~ 23 ~
Lou ujął jego twarz, odchylając głowę Jamesa do tyłu, aż ich oczy się spotkały. - Jutro. Jutro zjemy lunch w mieście. O drugiej. - Podwiozę go – zaoferował się Adrian. – I tak muszę pojechać do miasta. Lou nawet nie zwrócił uwagi na propozycję mężczyzny. Zamiast tego pochylił się i pocałował Jamesa. Pocałował go. Umysł Jamesa zaćmił się na chwilę, kiedy ich usta się dotknęły. Duże dłonie zsunęły się z jego twarzy na plecy, owijając się wokół niego w mocnym uścisku, stabilizując jego równowagę, chroniąc go przed zranieniem. Mrowienie rozeszło się po jego kręgosłupie. Ale nie mrowienie z pożądania – to było inne, obce. Głowa Jamesa odskoczyła do tyłu. Marszcząc brwi, przyjrzał się swoim rękom. Kłaczki białych włosów pokrywały wierzch jego dłoni – zamrugał, a one zniknęły. - Co to, do cholery, było? - To się czasami zdarza – odparł Adrian z takim spokojem, że James poczuł dziwne pragnienie, by obnażyć zęby. Lou potrząsnął nim delikatnie za kark. - Powstrzymaj się. Jeśli zaatakujesz wilka, nikt nie zdoła ocalić cię przed Talanem. - Prawda – warknął alfa lwów. James zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać, by uspokoić swoje roztrzęsione nerwy. - Już w porządku. Przepraszam, Adrian. Wilk uśmiechnął się do niego przyjacielsko. - Nie ma sprawy. Wejdziesz do środka i poczęstujesz się czekoladowym ciastkiem? James pokręcił głową. - Nie za bardzo lubię czekoladę. ~ 24 ~
Ku jego zaskoczeniu Talan sie roześmiał. - To dobrze, bo Adrian teraz wkracza na scenę z cytrynowymi ciastkami i potrzebuje degustatora. W ten sposób nie będziesz musiał walczyć z lwicami o czekoladę, bo wtedy robią się złośliwe. Lou ostrożnie uścisnął Jamesa, zanim delikatnie popchnął go do przodu. - Idź. Zadzwonię do ciebie jutro. Ból, jaki czuł na myśl o odjeździe drugiego mężczyzny, był niemal fizyczny. Nie chciał patrzeć jak szeryf odjeżdża. Zwrócił swój wzrok na ganek pełen lwów, zamiast na samochód, który jak słyszał się wycofywał. - Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju. – Nie musiał widzieć życzliwego spojrzenia Adriana. Słyszał to w jego głosie. - Pewnie. – Ściskając plecak w jednej ręce i laskę w drugiej, podążył za wilkiem do domu. Oparł się pokusie pobiegnięcia za szeryfem. Jego szeryfem. Poza faktem, że nie mógł biegać, musiał się dowiedzieć, kim jest, czym jest, zanim stanie się odpowiednim partnerem dla swojego słodkiego niedźwiedzia. Jeśli Lou naprawdę chciał kontynuować ich związek, pomimo trudnego początku, chciał być tego wart. Musiał się pozbierać i dowiedzieć, czy naprawdę może zmienić się w zupełnie inne zwierzę. Jego tęsknota, by być razem z innymi zmiennymi, teraz miała sens. Zły na zdradę swojego ojca, James pokuśtykał za Adrianem. Kiedy wszedł do domu dumy, ogarnęło go uczucie serdeczności. Cytrynowy olejek do czyszczenia, zapach czegoś piekącego się i zarysowania na schodach świadczyły o tym, że to jest czyjś dom. Nagle na schodach rozbrzmiał grzmiący hałas i dwójka małych dzieci zbiegła w dół po stopniach do holu. - Quinn, Chase, przestańcie biegać – ryknął Talan. Małe zmienne lwy zatrzymały się raptownie. - Przepraszam, wujku Talanie – powiedział mniejszy zmienny. James chciał podnieść chłopca i przytulić go, taki był cholernie słodki. ~ 25 ~
- Przepraszam, alfo. – Starszy chłopiec stał na baczność, świadomy władzy Talana, podczas gdy młodszy posłał mu szczerbaty uśmiech, pewien, że zostaną mu wybaczone wszystkie grzeszki. Usta Talana drgnęły, ale trzymał się swojej dezaprobaty. - Przywitajcie się z naszym gościem. To jest James Everett, będzie mieszkał z nami przez jakiś czas. James, to jest Quinn – wskazał ręką na starszego chłopca – i Chase, synowie Kevina i mojej siostry Tii. - Dzień dobry panu – przywitał się Quinn. Chase wyciągnął ramiona, żeby go podniesiono. - Przykro mi, malutki, ale nie mogę cię podnieść. – Machnął laską w stronę mniejszego lwa. - Byłeś ranny? – zapytał Chase, przechylając głowę, by mu się przyjrzeć. - Dawno temu. – Nie wiedział, jak wytłumaczyć to, co zrobił mu jego ojciec. - Ale wyzdrowiejesz? - Mam nadzieję. - Idź sprawdź, co u twojej mamy. Słyszałem, że znalazła ciasteczka – alfa pogonił chłopczyka. - Taaak! – Chase pobiegł korytarzem. Jego brat krótko skinął głową swojemu alfie i grzecznie odszedł. - To on pewnego dnia zostanie alfą – powiedział Talan, patrząc za chłopcem. Dłoń Jamesa zadrżała na lasce, szybko opadał z sił. - Cholera, chodź zaprowadzę cię do pokoju. – Adrian złapał jego plecak i poprowadził korytarzem. – Uprzątnęliśmy pokój na głównym poziomie, więc nie musisz wspinać się po schodach. - Dziękuję. – Próbował ukryć swoje rozgoryczenie. Lwy ciężko się napracowały, by go zakwaterować. Nie powinien okazywać niechęci, że był tutaj, zamiast z szeryfem.
~ 26 ~
Powinien być wdzięczny, że lwy z radością pozwoliły mu tu zostać, przynajmniej dopóki nie dowie się, jaki wybryk natury stworzyli jego rodzice. Zaprowadzili go do ładnego pokoju, większego od sypialni w tym małym mieszkanku, które obecnie wynajmował – albo przynajmniej myślał, że nadal wynajmuje. Jego gospodyni mogła dłużej już nie chcieć wynajmować je narkomanowi. Zadzwoni do niej jutro. W tej chwili był zbyt wyczerpany, by zrobić cokolwiek innego niż spać. - Może zdrzemniesz się przed kolacją – zaproponował Adrian. – Zawołam cię, kiedy będzie gotowa. – Ze zmarszczonych brwi małego wilka wywnioskował, że wygląda gorzej niż myślał. - Dzięki. – Kiedy para wyszła, niepewnie usiadł na wielkim łożu z baldachimem. Zrzucił buty, oparł laskę o stół i się położył. Teraz, gdy leżał w pozycji horyzontalnej, nie mógł zasnąć. Rozluźniając ciało, pozwolił swoim myślom swobodnie błądzić, skupić się na wszystkich swoich problemach. Jak ojciec mógł to przed nim ukryć? Gdzie była jego matka? Czy naprawdę nie żyła? Przez całe życie, ojciec mówił mu, że jego matka zginęła w wypadku samochodowym, gdy był mały. Teraz zastanawiał się, czy ona faktycznie nie żyje. Człowiek, który ukrywał fakt, że jego syn ma krew zmiennych, był zdolny do wszystkiego.
***
James obudził się na lekkie szturchnięcie. Mrugając, spostrzegł stojącego nad nim Adriana. - Pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli to nie będzie któryś z lwów. Mają skłonności do rzucania się, a potem zadają pytania. Było coś ujmującego w zmiennym wilku. Jego oczy odzwierciedlały obraz kogoś, kto jest całkowicie zadowolony ze swojego miejsca na świecie. - Dzięki. – Zdobył się na uśmiech do tego przyjaznego mężczyzny. – Przyjdę za chwilę. Adrian skinął głową.
~ 27 ~
- Po prostu idź korytarzem i dojdziesz na miejsce. Hałas powinien ci powiedzieć, gdzie iść. - Jasne. Z ostatnim uśmiechem od wilka, mężczyzna zostawił go w spokoju. James wyczołgał się z łóżka. Krzyk wyrwał się z jego gardła, gdy znajomy ból wrócił ze zdwojoną siłą. Dysząc, otworzył drzwi, by natknąć się na małego lwa, który na niego czekał. - Wszystko w porządku? Jak miał na imię ten dzieciak? - Czuję się dobrze. No cóż, tak dobrze jak mógł, dopóki nie dowiedzą się, co się z nim dzieje. Chłopiec nadal mu się przyglądał z troską na swojej twarzy. - Chodźmy, pokaż mi drogę do jadalni. - Jestem Chase. - Oczywiście. Chłopczyk najwyraźniej dostrzegł zmieszanie Jamesa. Zacisnął rękę na lasce, a ramieniem objął chłopca. Razem udało im się przeciąć korytarz i dotrzeć do jadalni. Im bardziej się zbliżali, tym James rozumiał, o czym Adrian mówił. Ale te lwy były głośne! Mężczyźni siedzieli, podczas gdy kobiety stawiały na stole duże talerze z jedzeniem, ale nie było nic służalczego w paniach lwicach. Żartowały, krytykowały ich i dawały po łapach, gdy łapali się zbyt szybko za jedzenie. Wyglądali dokładnie tak jak duża, hałaśliwa rodzina, która naprawdę doceniała wzajemne towarzystwo. Było mnóstwo śmiechu i uśmiechów w całym domu z wyjątkiem jednego mężczyzny, który wyglądał na bardziej smutnego niż pozostali. Miał niebieskie oczy i zmierzwione włosy, nie wyglądał jak pozostałe lwy i siedział w dużej odległości od szczytu stołu, zerkając od czasu do czasu na Adriana ze smutną miną winowajcy. Adrian ostentacyjnie nie patrzył na niego. ~ 28 ~
- James, usiądź – nakazał Talan, wskazując na krzesło kilka miejsc dalej po jego lewej stronie. Ten facet prawdopodobnie nie wiedział, jak powiedzieć cokolwiek w formie prośby. Plotki w mieście twierdziły, że duży zmienny został alfą, gdy skończył piętnaście lat, a jedyną osobą, której bezkarnie uchodziło powiedzenie nie temu mężczyźnie, był jego partner. Ze skrępowanym uśmiechem, James usiadł na wskazanym krześle i wkrótce musiał stawić czoła talerzowi napełnionemu taką ilością jedzenia, że wystarczyłoby do nakarmienia całej ligi futbolowej. - Nie zjem tego wszystkiego – powiedział do uśmiechniętego kota, który nakładał na talerz. - Jasne, że zjesz, skarbie. – Dziewczyna potargała mu włosy. – Będziesz tego potrzebował do swojej pierwszej przemiany. - A co, jeśli nie będę mógł się zmienić? - Prawie zmieniłeś się od pocałunku. – Głęboki głos Talana wtrącił się do rozmowy. – Nie sądzę, żeby pytaniem było czy możesz się zmienić. Pytaniem jest, w co się zmienisz. James pomyślał ze smutkiem, że nie ma znaczenia, w co się zmieni. Dla swojego ojca zawsze będzie czymś odrażającym. - Dennis, jak idą poszukiwania twojej siostry? Smutny mężczyzna potrząsnął głową, przełknął jedzenie w ustach i odpowiedział. - Bez powodzenia. Adrian nie może natrafić na żaden jej ślad. – Jego żałosny głos poruszył serce Jamesa. - Adrian? – W głosie alfy było ukryte pytanie. - Próbowałem, Talan. Nie chcę, żeby ktokolwiek znalazł się w łapach tych skurwieli Ludzie Przeciw Zmiennym, ale nie jestem detektywem i nie mogę nic znaleźć. Dobrze zacierają swoje ślady. Chłód wypełnił żyły Jamesa, a potem odchrząknął. - O co chodzi z tym Ludzie Przeciw Zmiennym?
~ 29 ~
Oczy Dennisa zwróciły się na niego. - Porwali moją siostrę. Zaginęła kilka miesięcy temu. Nie wiem, co jej zrobili, ale to potwory. Zdrada głęboko go ugodziła. Kiedy jego ojciec stał się potworem? Mężczyzna, który kochał i dbał o Jamesa od dnia jego urodzin, nie był mężczyzną, którym myślał, że jest. Za fasadą troskliwości krył się mężczyzna zdolny narkotyzować swojego syna i schwycić niewinnego zmiennego. Negacja tego faktu przepłynęła przez jego organizm. Nie mógł zaakceptować tej nowej wiedzy – to już było zbyt wiele. Agonia rozdarła jego kręgosłup, kiedy adrenalina przeszyła jego ciało. Z krzykiem upadł na podłogę. - James! Jego imię odbiło się echem po pokoju zwielokrotnione krzykiem wielu osób. Szum w jego uszach rozmył ich indywidualne głosy, aż nie stał się jedną plamą hałasu będącym tłem dla jego bólu. Głośny, trzaskający dźwięk odbił się w jego głowie głośniej niż strzały. - Ałaaa – krzyczał, zwijając się na ziemi. Jego kości płonęły niczym ognisko, topiąc się i przekształcając, aż wreszcie ból minął. Cały ból minął. Po raz pierwszy odkąd tylko pamiętał, James nie odczuwał bólu. Jego westchnienie głośno zagrzmiało w jego piersi, podobne do mruczenia. Potrząsając głową spojrzał do góry, aby zobaczyć, że wszyscy gapią się na niego ze zdziwieniem. Widząc przyjazną twarz Adriana, poczłapał do niego. Czekaj! Miał cztery nogi. Patrząc w dół ujrzał białe futro okrywającego jego ciało oraz łapy w miejsce rąk i nóg. - Biały lew. – W głosie Talana brzmiał podziw, gdy duży mężczyzna ukucnął, by mu się przyjrzeć. – Cześć, koleś. Chcesz zmienić się z powrotem? Do diabła, nie. Teraz nie czuł bólu. Nigdy nie zmieni się z powrotem. Lou.
~ 30 ~
Wspomnienie przystojnego mężczyzny rozbłysło w jego głowie. Musiał pójść i pokazać się Lou. James doszedł nie dalej jak na korytarz, zanim ból uderzył w niego ponownie. Ryki zmieniły się w krzyki cierpiącego mężczyzny. - Cholera, przynieś jego tabletki. – Głos Adriana zabrzmiał zbyt głośno dla jego wrażliwych uszu. Zimne powietrze wywołało dreszcze na jego ciele. Temperaturę odczuwał niczym arktyczny wiatr na swoim nagim ciele. - Proszę. – Miękki koc otulił jego ciało. - Dzięki. - Wiesz coś o mojej siostrze, prawda? – Dennis przykucnął obok niego, jego niebieskie oczy wypełnione były oskarżeniem. James walczył o oddech, czując falę drgawek, gdy ból przeszywał jego organizm. - Odsuń się, Dennis. – Głos Adriana miał w sobie nieznany, twardy ton. Chociaż nie znał wilka zbyt dobrze, wątpił, żeby mężczyzna mówił do wielu osób w ten sposób. - Łatwo ci powiedzieć – powiedział gorzko Dennis. – Wiesz, gdzie są twoi bliscy. - Pracujemy nad odnalezieniem twojej siostry. Powinieneś być wdzięczny Talanowi, że nie pozwolił mi cię zabić. A teraz odejdź. Możesz go wypytać, kiedy lepiej się poczuje. Twarde spojrzenie w oczach wilka sprawiło, że mężczyzna się wycofał. Strach wypełnił powietrze niczym gryzący smród. - Daj mi znać, kiedy będzie gotowy do rozmowy. – Dennis odszedł pospiesznie. - Dzięki – powiedział do Adriana. - Nie ma za co. Proszę, weź swoją tabletkę. – Podał Jamesowi pigułkę i podparł go, gdy pił wodę. – Jeśli nauczysz się kontrolować swoja przemianę, będziesz zajebistym lwem. Nigdy wcześniej nie widziałem białego lwa, to było naprawdę fajne. James się roześmiał
~ 31 ~
- Niestety, nie potrafię kontrolować zmiany. Adrian wzruszył ramionami. - To nie jest łatwe za pierwszym razem, a z twoimi prochami to powinno być niemożliwe. Co cię poruszyło? Zazwyczaj jest jakiś wyzwalacz. - Dennis mówił o swojej siostrze. To mój ojciec założył Ludzie Przeciw Zmiennym. Nie zdawałem sobie sprawy, jak głęboka jest jego nienawiść, dopóki nie usłyszałem, że porywa zmiennych. Nie zawsze się z nim zgadzałem, ale był dobrym ojcem, gdy dorastałem. Ciężko przyjąć do wiadomości, że zmienił się w potwora. Adrian pomógł Jamesowi wstać. - Rzeczy nie zawsze są takie, jak się wydają. Dlaczego nie zaczekasz z wysuwaniem oskarżeń, dopóki nie porozmawiasz ze swoim ojcem? James westchnął. - Może masz rację. Czy możesz mi pomóc wrócić do sypialni? Sądzę, że jestem gotowy iść do łóżka. Dzisiejszy wieczór był trochę bardziej ekscytujący niż potrzebowałem. - Musisz zjeść trochę więcej. To sprawi, że rano twoje kości będą mniej bolały. Dostaniesz jakieś spodnie do założenia, kiedy będziesz jadł. James westchnął jeszcze raz. - W porządku. Pośpiech zmiany w inne zwierzę został zagłuszony przez nawrót bólu. Pomysł pozostania kotem na zawsze przemawiał do niego, ale nie tylko nie mógł utrzymać swojej zmiany, wątpił też, by Lou był zainteresowany trzymaniem białego lwa, jako domowego zwierzątka. Myśli o dezaprobacie drugiego mężczyzny sprawiły, że wrócił do jadalni. Lwy były podejrzanie ciche, gdy zjadł kilka kęsów z talerza, zanim przeprosił i wyszedł. Potrzebował czasu w samotności. Czasu, by ustalić, co do diabła ma teraz robić. Był pieprzonym białym lwem.
~ 32 ~
Rozdział 3
Lou chodził tam i z powrotem przed barem. Mógł zaczekać w środku, ale czekanie go zabijało. Musiał zobaczyć Jamesa. Talan i Adrian będą dobrze go traktować, ale czy sprawili, że poczuł się komfortowo, czy też musiał zadbać sam o siebie? Powinien zadać im więcej pytań, zanim zaufał im w sprawie swojego partnera. Cholera. A co, jeśli James postanowi, że woli raczej spotykać się z lwem? Każdy jeden z tych drani był złoty i wspaniały. Przez chwilę radośnie bawił się myślą o wtargnięciu do domu dumy i okaleczeniu każdego samca lwa, który mógłby zobaczyć w jego Jamesie swojego potencjalnego partnera. Lou się nie dzielił i, niech to cholera, on pierwszy zobaczył tego faceta. Zanim dał się ponieść swoim fantazjom i pojechać do domu dumy, mały hybrydowy samochód wjechał na parking przed barem. Jego serce zabiło szybciej, gdy zauważył Jamesa przez przednią szybę. Zanim zdał sobie sprawę, że się poruszył, już był przy samochodzie po stronie Jamesa, wyrywając drzwi od strony pasażera. Ups. - Um, przepraszam, Adrian. Wilk obrzucił drzwi smutnym spojrzeniem. - Cholera, dopiero, co go odebrałem. - Zapłacę za naprawę. Wilk westchnął. - Tak zawsze się mówi. Po prostu włóż je do bagażnika. Lou zaśmiał się skrępowany. Podniósł klapę i delikatnie schował drzwi do środka. Dobrze, że Adrian miał duży bagażnik.
~ 33 ~
James śmiał się, gdy dołączył do Lou od tyłu, opierając się na lasce. - Sam mogłem otworzyć te drzwi, wiesz. Policzki Lou płonęły. - Nie chciałem tego zrobić. – Nie mógł się powstrzymać od wizualnej inspekcji. Jego wewnętrzny niedźwiedź chciał rozebrać mężczyznę i poszukać jakichkolwiek śladów na to, że lwy niedostatecznie zadbały o jego partnera. Wątpił, żeby James z zadowoleniem przyjął te oględziny, ponieważ stali na środku ulicy. Ręka uczepiła się jego ramienia. - Chodź, wielkoludzie, zjedzmy coś. - Chcesz, żebym po ciebie wrócił? – zapytał Adrian. - Odwiozę go – zaproponował Lou. Może nawet zwróci go w ciągu dnia. Wilk przyjrzał im się uważnie, zanim kiwnął głową. - To do zobaczenia później. Lou eskortował Jamesa do restauracji. Wchodząc do baru ze swoim partnerem na swoim ramieniu, pierś Lou wypięła się z dumy. Kelly posłała im szeroki uśmiech, gdy weszli. - Mam dla was boks przy oknie. – Chwyciła menu i zaprowadziła ich na miejsce. Lou ukrył twarz w menu, chociaż mógłby wyrecytować całą te cholerstwo z pamięci. Usłyszał śmiech. - Co? James uśmiechnął się do niego, błysk rozjaśnił jego oczy. - Denerwuję cię. Lou kiwnął. - Tak.
~ 34 ~
- Dlaczego? Lou spojrzał z powrotem w menu, jego wzrok się rozmazał, gdy próbował wymyślić sposób jak mu to przekazać. Zdecydował, że powie mu to bez owijania w bawełnę. - Ponieważ jesteś moim partnerem. - Chłopcy, chcecie kawy? – Kelly stanęła przy stoliku trzymając dzbanek. - Hm, nie – powiedział Lou. James nadal się nie odzywał. Jego oczy były szeroko otwarte ze zdumienia. – W tej chwili poprosimy o wodę. - Zaraz wracam. – Szybko odeszła, pojmując aluzję, że to nie był czas, by przeszkadzać. - Co masz na myśli mówiąc, że jestem twoim partnerem? – James przebiegł przez swoje myśli przypominając sobie rzeczy, które słyszał na temat partnerów podczas wczorajszej kolacji. – Nie możesz być moim partnerem. Nigdy nie chciał, by ktoś przywiązał się do niego, zwłaszcza zmienny. James był w rozsypce i nie chciał nikogo pociągnąć za sobą w dół, gdy jego zdrowie psychiczne wisiało na włosku. - Dlaczego nie mogę? – Cierpliwość, jaką niedźwiedź zwykle mu okazywał zniknęła. Po raz pierwszy mógł zobaczył zwierzę czające się pod powierzchnią. Skóra Jamesa swędziła, jego własne wewnętrzne zwierzę odpowiedziało na zagrożenie. Będąc na niższej dawce leku niż zwykle, świat był jaśniejszym miejscem, zapachy były mocniejsze, wzrok się wyostrzył, a siła powoli rosła. Jednak mimo tej poprawy jego dłonie nadal się trzęsły, gdy podnosił szklankę z wodą, a każdy centymetr ciała bolał, jakby przejechała po nim półciężarówka. Milczał zbyt długo. Lou powtórzył pytanie. -Dlaczego nie mogę być twoim partnerem? Pod ponurym spojrzeniem Lou nie mógł skłamać. - Mój ojciec jest nie tylko fanatykiem przeciw zmiennych, jest też szefem LPZ. - Poważnie? – Lou wyglądał tak, jakby nie chciał uwierzyć w jego słowa.
~ 35 ~
Jamesa bolało serce, że musi potwierdzić najgorsze podejrzenia szeryfa. Kiwnął głową. - Nienawidzi wszystkich zmiennych i mówi o tym każdemu, kto chce słuchać. Ma nawet sporą grupę zwolenników. Nie chcę w to wciągać kolejnej osoby. Mimo to, muszę się przyznać Dennisowi, że mój ojciec może być odpowiedzialny za zaginięcie jego siostry. Nie miałem pojęcia, że od marszów przeciwko zmiennym przeszedł do ich porywania. Nie wiem, dlaczego to zrobił. Lou zwarł się z nim spojrzeniem. - Musisz powiedzieć dumie to, co wiesz. Może porozmawiasz ze swoim ojcem. James zaśmiał się gorzko. - Mój ojciec nigdy wcześniej mnie nie słuchał. Wątpię, że będzie chciał słuchać mnie teraz. – Wątpił, żeby ojciec nawet chciał mieć cokolwiek z nim wspólnego po tym, jak odkryje, że James może się zmieniać. Jeśli lekarz miał rację, celem jego ojca było to, żeby James nigdy się nie zmienił. – Zadzwoni do mnie niedługo w sprawie leków. Nigdy nie pozostawałem tak długo bez kontaktu z nim w sprawie zapasów. – Nigdy też wcześniej nie mieszkał tak daleko od niego. Lou wziął ręce Jamesa w swoje własne. - Powiedz mi, jak mogę pomóc ułatwić ci pewne sprawy, a zrobię to. Wbrew temu, co myślisz, zmienni partnerzy się rodzą, nie tworzą. Jestem gotów zrobić wszystko, czego potrzebujesz, żebyś poczuł się bardziej komfortowo z myślą, że jestem twoim partnerem, ale nie zrezygnuję z ciebie. Powaga w oczach niedźwiedzia była zgubą Jamesa. Jak może odrzucić tego szczerego człowieka, który nie chciał niczego więcej, jak tylko pomóc osiągnąć mu jego cele? Z pewnością nigdy nie otrzymał lepszej oferty i jakiś instynkt głęboko wewnątrz niego, powiedział mu, że jeśli pozwoli temu mężczyźnie odejść, nigdy nie dostanie kolejnej szansy na miłość. - Ja… – zaczął mówić, kiedy mu przerwano. - James, co ty do diabła robisz? Próbuję się z tobą skontaktować od tygodni. – Ojciec Jamesa podszedł do ich stolika górując nad nim, jego zachmurzone szare oczy pociemniały od gniewu. – Czy wiesz, jak bardzo się martwiłem? Musiałem wynająć detektywa, żeby cię odnalazł. ~ 36 ~
Poczucie winy szarpało go niczym ugryzienia rekina. - Przepraszam ojcze, zamierzałem do ciebie zadzwonić. Lou, to jest mój ojciec, Andrew Everett. Ojcze, to jest Louis Arktos. Usta jego ojca wygięły się w pogardzie, gdy spojrzał na szeryfa. - Zmienny, świetnie. Pozwoliłem ci się wyprowadzić, gdzie chciałeś, a ty poderwałeś sobie zmiennego. Złość zachęciła Jamesa do mówienia. - Nic nie pozwoliłeś mi robić. Jestem wystarczająco dorosły, żeby przeprowadzić się tam, gdzie chcę. - Chciałbyś się do nas przysiąść? – zaproponował Lou, posyłając Jamesowi znaczące spojrzenie. Niedźwiedź desperacko pragnął, żeby się dogadali. Biedny łudzący się facet. - Nie, dziękuję. James, kiedy skończysz chcę, żebyś się ze mną spotkał w moim pokoju. Zatrzymałem się w Where Motel na końcu miasta. Mamy sprawy do omówienia. - Tak, mamy. – Nie zamierzał pozwolić, żeby ojciec go zastraszał. Nie ma mowy. - Jestem w pokoju 203. - Będę tam za jakieś pół godziny. - Dobrze. – Nie mówiąc nic więcej, ojciec Jamesa obrócił się na pięcie i odszedł. - Mogłeś być milszy. – Słowa Lou wtargnęły w zadumę Jamesa. Zaśmiał się urywanie. - Mogłem mu też pozwolić wyciągnąć mnie stąd i zabrać z powrotem do domu, ale nie pozwoliłem. - Nie. Nie rób tego. Zabiorę cię do motelu, jak zjemy. - Dzięki.
~ 37 ~
Kelly przyniosła im jedzenie, ale nie zachęcali jej, by została, więc szybko odeszła, by obsługiwać innych klientów. Zbyt pochłonięty własnymi myślami, James nie mówił wiele, gdy jadł. Był zaskoczony analizą swoich emocji, aż wielka dłoń przykryła jego własną. - Chcesz, żebym został podczas twojej rozmowy z ojcem? James potrząsnął głową. - Będzie lepiej, jeśli porozmawiam z nim sam. – To nie będzie przyjemna scena i nie chciał wciągać w to swojego słodkiego niedźwiedzia. Z kilkoma demonami musiał walczyć sam. - Okej, ale chcę, żebyś do mnie zadzwonił, jak tylko skończysz, a ja przyjdę po ciebie. Nie ufam mu, że nie spróbuje zabrać cię z powrotem do domu. - Zgoda. – James nie mógł winić Lou. Zachowanie jego ojca nie wzbudzało zaufania.
***
Motel był jasny i czysty z zewnątrz, co upewniło Jamesa, że jego ojciec wciąż miał pewne standardy. To nie było jego zwykłe 5-gwiazdkowe zakwaterowanie, ale również nie zatrzymał się w norze. Jak tylko Lou się zatrzymał, ręka Jamesa znalazła się na klamce. - Hm, dziękuję za podwiezienie. Zmienny niedźwiedź obrzucił okolicę oceniającym spojrzeniem, pokazując tym, że jest gliną. - Zadzwoń do mnie, jak tylko coś cię zaniepokoi. Nie obchodzi mnie, co. Będę w moim biurze… jest niedaleko stąd. James się roześmiał.
~ 38 ~
- Będę rozmawiał z moim ojcem, a nie ostatecznie się rozprawiał. – Co szeryf myślał, że się stanie? Oczy Lou były poważne, gdy patrzył na Jamesa. - Pamiętaj, chociaż myślisz, że znasz swojego ojca, nigdy tak naprawdę nie wiesz, co dzieje się wewnątrz drugiej osoby. Miej się na baczności. Nie pozwól mu zabrać się gdziekolwiek. Tak naprawdę, może powinienem tu na ciebie zaczekać. - Nie! Nie chcę, żebyś czekał na parkingu, jakbyś był jakimś prześladowcą. Obiecuję, że za jakąś godzinę zadzwonię do ciebie albo do Adriana, żeby mnie odebrać. Mówimy tu o moim ojcu. Najgorsze, co może zrobić, to krzyczeć. Lou odetchnął powoli. - Dobrze, ale nie zapomnij zadzwonić. – Odpiął pasy, chwycił Jamesa za ramię i pociągnął go przez siedzenie. Gorący pocałunek wypalił go niczym piętno, oznaczył go, jako należącego do innego mężczyzny. Kiedy w końcu go puścił, serce mu waliło, a jego fiut chciał wydostać się przez dżinsy. Zmienny niedźwiedź przycisnął dłoń między nogami Jamesa. - Zachowaj to ciepło dla mnie. Wrócę, żeby cię oznaczyć. James wydał z siebie zduszony dźwięk. - Z pewnością utrzymam je bezpieczne, ale powinieneś wiedzieć, że jestem kompletnie niedoświadczony. Lou jęknął. - Teraz jesteś po prostu podły. Zadzwoń do mnie, kiedy skończysz ze swoim ojcem. Uśmiechając się, James wysunął się z samochodu, ostrożnie przytrzymując się drzwi, dopóki nie był pewny swojej równowagi. Chociaż bał się nadchodzącego spotkania z ojcem, jego serce było lżejsze po lunchu z Lou. Duży zmienny zawsze wprawiał go w dobry nastrój.
***
~ 39 ~
Stracił swoje dobre wibracje, gdy zapukał do drzwi pokoju ojca i odkrył, że mężczyzna nie przyjechał sam. Wziął ze sobą Melindę. Dziewczyna ojca patrzyła na niego złośliwie. Po tym, jak dowiedział się o swoim genetycznym pochodzeniu, niechęć Melindy do niego stała się jasna. I była jednym z powodów, dla których zdecydował się uniezależnić. - Dlaczego ona tu jest? – Skulił się wewnętrznie na jęczący ton w swoim głosie. Jeśli chciał, by jego ojciec myślał o nim, jak o dorosłym, musiał mówić jak jeden z nich. Jego ojciec westchnął. - Chciałbym, żeby wasza dwójka się ze sobą dogadała. - Ponieważ jestem całkiem pewien, że ona uważa mnie za coś odrażającego, wątpię, żebyśmy zostali najlepszymi przyjaciółmi. Andrew zmarszczył brwi na swoją dziewczynę. - Ona tak nie uważa. - Owszem uważam. On jest wszystkim tym, przeciw czemu walczymy, i jest gejem. – Ostatnie słowo powiedziała tak, jakby to był ostatni gwóźdź do jego trumny. Lunch Jamesa wzburzył się w jego żołądku. Wiedział, że go nie lubi, ale nie zdawał sobie sprawy, że aż tak bardzo go nienawidziła. Ojciec zmarszczył się na Melindę. - Myślę, że będzie lepiej, jeśli sam porozmawiam z Jamesem. - A gdzie ja mam iść? – wrzasnęła. Spojrzenie, jakie jego ojciec skierował na swoją dziewczynę, zmusiłoby Jamesa do ucieczki. - Pospaceruj sobie albo weź mój samochód i zrób sobie przejażdżkę. Potrzebuję kilku minut sam na sam z moim synem. - Świetnie. – Chwyciła kluczyki z komody i skierował się do drzwi. – Wrócę, kiedy będę gotowa.
~ 40 ~
Po wyjściu kobiety, Andrew usiadł ciężko na podwójnym łóżku. - Przepraszam synu. Nie miałem pojęcia, że ona ma coś przeciwko gejom. James się roześmiał. - Więc w porządku jest nienawiść do mnie, ponieważ jestem zmiennym, ale już nie dlatego, że jestem gejem. – Logika ojca go zadziwiała. - Nie! Nie, to nie w porządku z jej strony, że w ogóle cię nienawidzi, ale myślałem, że ma tylko problemy z twoją zmienną połową. Zdaje się, że się myliłem, co do niej. – Jego ojciec nagle wydał mu się starszy niż kiedykolwiek przedtem widział tego pełnego życia mężczyznę. Jamesowi, jego ojciec, zawsze wydawał się niezwykły – więc ujrzenie tego mężczyzny postarzałego i pokonanego, łamało mu serce. Usiadł obok ojca. - Muszę cię o coś zapytać. - Jeśli chodzi o twoją matkę, nie wiem, gdzie ona jest. Zostawiła nas obu, jak tylko się urodziłeś. Ponieważ urodziłeś się, jako ludzkie dziecko, uznała, że jesteś zbyt ludzki, byś kiedykolwiek miał się zmienić. Nie miała pożytku z niezmiennego dziecka. Dwa dni po porodzie zostawiła cię. – Ojciec zamrugał, by powstrzymać łzy. - Ale dlaczego dawałeś mi to lekarstwo? Ono cały czas powstrzymywało mnie od zmiany. - Zmieniłeś się? – Ojciec skoczył na nogi. – Całkowicie? James kiwnął głową. Starszy mężczyzna zaczął spacerować. - Muszę przekalkulować twój lek. Jak się czułeś? James opowiedział mu o swojej wizycie w szpitalu i zadał jedno pytanie, które ciążyło mu w myślach. - Dlaczego dawałeś mi leki, skoro nie masz nic przeciwko mojej zmianie? - Nie wiedziałem, co jeszcze mogłem zrobić. Czułeś wielki ból. Niektóre części twojego ciała zmieniały się w lwa, a potem wracały do ludzkiej postaci. Na kilka dni utknąłeś pomiędzy swoimi postaciami, jakby twoje ciało próbowało odrzucić samo ~ 41 ~
siebie. Znienawidziłem zmiennych za to, że byłeś tak nieszczęśliwy. Nie wiedziałem, że twoja matka była zmienną, dopóki nie wzięliśmy ślubu i czekaliśmy na ciebie. Nie wierzyłem jej, dopóki nie zmieniła się w lwa. Została w tej postaci aż do twoich narodzin. Potem odeszła i musiałem sam wychować dziecko. Z początku próbowałem dotrzeć do innych społeczności zmiennych, ale nikt nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Zacząłem ich nienawidzić. Byli tak pewni swojej wyższości, a nie mieli nawet odrobiny współczucia, by zadbać o jednego ze swoich. James nie wiedział, co odpowiedzieć. Nic, co powiedział jego ojciec, nie pasowało do jego doświadczeń z tym człowiekiem. Cały czas myślał, że ojciec go nienawidzi, podczas gdy on tak naprawdę chciał tylko tego, co najlepsze. - Przepraszam. Powinienem zapytać cię o to już dawno temu. Jego ojciec potrząsnął głową i usiadł z powrotem obok niego. - Nie. To ja powinienem z tobą porozmawiać, kiedy byłeś już starszy. Nie było powodu, żeby odkładać to tak długo. Źle zrobiłem ukrywając przed tobą prawdę. - A co z Ludźmi Przeciw Zmiennym? - Co z nimi? - Nie możesz dalej tego robić, tato. Nie możesz porywać i zabijać ludzi, bo nie lubisz zmiennych. - O czym ty mówisz? Nigdy nikogo nie porwałem ani nie zabiłem. - LPZ porywają zmiennych i próbują ich wszystkich zabić. - Moja organizacja to program pomocy stworzony po to, żeby zmienni zwrócili na nas uwagę. Żeby im uświadomić, że są odpowiedzialni za to, co stworzyli. Nie mogą tak po prostu podrzucać swoich pół zmiennych dzieci społeczeństwu, bez zapewnienia im przyszłości. Oni są najbardziej nieodpowiedzialnymi rodzicami. Opracowałem serum, by pomagało pół zmiennym nie przemieniać się, dopóki nie są gotowi. W twoim przypadku myślałem, że nigdy nie będziesz gotowy i właśnie dlatego zawsze dawałem ci lekarstwo. Twoje zaniki pamięci są z czasów, kiedy dostosowałem lekarstwo do twoich częściowych zmian. Twoja matka cię stworzyła, a potem opuściła, bo nie byłeś doskonały. – Gorycz w głosie ojca wyjaśniła wiele rzeczy. - To dlatego nienawidzisz zmiennych?
~ 42 ~
Jego ojciec kiwnął głową. - Chciałem, żeby wzięli odpowiedzialność za swoje czyny. Ludzie Przeciw Zmiennym powstali, żeby uświadomić zmiennym te sprawy. Zmienni lubią udawać, że znalezienie partnera i ustatkowanie się wszystko rozwiązuje, ale kiedy pojawiają się problemy porzucają swoje dzieci i idą dalej. Nie można tego robić dzieciom. - No cóż, jeśli tylko próbujesz uczulić ich na te sprawy, to ktoś z twojej grupy poszedł dalej. Duma mówi o agencji nazywanej LPZ, że poluje i zabija zmiennych. Może wrócisz do dumy lwów razem ze mną? Chcę, żebyś porozmawiał z kilkoma osobami. - Musimy poczekać, aż wróci Melinda. Ma mój samochód. - Nie, nie musimy. – James wykręcił numer szeryfa. – Hej, przystojniaku, czy możesz podwieźć mnie i tatę? - Dokąd jedziecie? – zapytał Lou. - Do domu dumy. Sądzę, że musimy usiąść i porozmawiać z lwami. - Będę za chwilę. Kiedy się rozłączył zauważył, że ojciec się w niego wpatruje. - Co? - To ten facet z restauracji? - Tak, to miejscowy szeryf. - To twój chłopak? - Jeszcze nie. Mówi, że jest moim partnerem. Jego ojciec zbladł. - Tak zawsze mówiła twoja matka o mnie. - To dlaczego odeszła? Lwy wciąż mi mówią, że nigdy nie opuszcza się swojego partnera. - Zawsze myślałem, że to dlatego, że już nas nie chciała.
~ 43 ~
James ścisnął ramię ojca. - Może powinniśmy przeprowadzić własne małe śledztwo. - Tak, może powinniśmy. Nie wiem, co czuję na myśl, że masz zmiennego partnera, ale postaram się go poznać. - Dzięki. Może będziesz chciał porozmawiać z Kevinem, jednym z lwów dumy. On założył kilka domów opieki nad bezdomnymi dziećmi zmiennych. Może wy dwaj moglibyście popracować nad czymś razem. Otrzymał pierwszy prawdziwy uśmiech, jakiego od dłuższego czasu nie widział na twarzy ojca. - Chciałbym z nim porozmawiać.
***
Lou nie wiedział, czego się spodziewać, gdy podjeżdżał pod motel, jego serce skakało w piersi jak wyciągnięty z wody łosoś. Zaciągając hamulec samochodu, wysiadł i wbiegł po zewnętrznych schodach. Zatrzymał się przed drzwiami pokoju motelowego czekając chwilę, by zebrać się w sobie. Zanim zdążył zapukać, drzwi się otworzyły. Stając twarzą w twarz ze swoim partnerem, jego serce ponownie zatrzepotało. Jeśli wkrótce nie oznaczy tego pięknego mężczyzny, dostanie ataku serca. - Cześć. – Wiedział, że to kiepsko zabrzmiało, ale każda inna myśl zniknęła z jego umysłu, gdy te złoto-brązowe oczy spotkały się z jego. - Cześć. – Uśmiech Jamesa był olśniewający. Lou gorączkowo przebiegł wzrokiem po mężczyźnie szukając śladów obrażeń. - Nic ci nie jest? - Oczywiście, że nic. A co myślałeś, że mu zrobię? – Ojciec Jamesa patrzył na niego groźnie zza ramienia jego partnera. Lou wzruszył ramionami ~ 44 ~
- Coś, za co musiałbym cię zabić. Andrew zaśmiał się ochryple, jak człowiek, który nie był do tego przyzwyczajony. - Jak widzisz, nic mu nie jest, ale chcielibyśmy porozmawiać z lwami. James powiedział mi kilka niepokojących rzeczy o mojej organizacji. Ona nie została założona, żeby łapać i torturować zmiennych. Chcę usłyszeć, co lwy mają do powiedzenia.
Tłumaczenie: panda68
~ 45 ~
Rozdział 4
- Więc mówisz, że nie jesteś odpowiedzialny za porwanie mojej siostry? – zapytał Dennis. Lou, James, jego ojciec oraz większość lwów dumy stała w ich ogromnym salonie. - To właśnie mówię. Dennis opadł na wyściełane krzesło. - W takim razie zaginęła. Nie wiem, jak ją odnaleźć. Lou odchrząknął. - Mogę ci pożyczyć KC. - KC? – Dennis spojrzał na niego. Lou mógł zobaczyć rozpacz w oczach drugiego mężczyzny. - Mojego faceta od techniki. Potrafi znaleźć wszystko i wszystkich. – Im więcej o tym myślał, tym bardziej podobał mu się ten pomysł. Poza tym, KC będzie mógł skupić się na czymś innym, niż na życiu miłosnym Lou. - Pozwól, że zadzwonię do niego i sprawdzę, czy ma czas. Najlepiej byłoby, gdyby zrobił tę robotę w biurze, ma tam odpowiednie oprogramowanie. – Spojrzał na swojego partnera. – Mogę go poprosić, by odnalazł twoją matkę, jeśli chcesz. James wzruszył ramionami - Nie jestem jeszcze pewien. - Ja chciałbym, jeśli będziesz tak dobry i poprosisz. – Odezwał się Andrew. Oczy starszego mężczyzny błagały o pomoc. - Okej. – Lou pomyślał, że to będzie dobre dla nich obu, by dowiedzieć się, co stało się z białą lwicą. I dlaczego porzuciła swoje młode.
~ 46 ~
Szybki telefon do zmiennego lisa sprawił, że wysłał do niego zmiennego kojota, Denisa. KC uwielbiał szperać. Przynajmniej poszukiwania siostry Dennisa zajmą mu dzień. - Po tym, co usłyszałem na temat LPZ, zamierzam rozwiązać grupę, albo przynajmniej zrezygnuję z członkostwa w niej. Nie mogę przystawać z grupą, która chce zniszczyć zmiennych. Mam zastrzeżenia do waszego rodzaju, ale nie planowałem stać się przywódcą porywaczy i zabójców. – Twarz Andrew była zmartwiona. - A co z lekami Jamesa? Doktor Henrickson uważa, że trzeba powoli go od nich odzwyczajać, albo mogą go zabić. Andrew kiwnął głową. - Jest na nich przez większość swojego życia. To byłby zbyt wielki szok, gdyby zupełnie przestał je zażywać. Chętnie będę współpracował z waszym lekarzem i dam mu odpowiednie leki. Skoro James może się w pełni zmienić, nie powinien już dłużej ich zażywać. Lou wciąż jeszcze nie całkiem ufał ojcu swojego partnera. James, przez tego mężczyznę, cierpiał całe swoje życie, nieważne, czy miał dobre intencje czy nie. Nie był gotów, tak jak jego partner, wybaczyć i zapomnieć. Zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, oczy Jamesa wywróciły się i upadł na podłogę. - Cholera! – Ojciec Jamesa przypadł do boku syna. Z kieszeni marynarki wyjął małą strzykawkę i szybko wbił ją w ramię syna. Lou podbiegł do Jamesa, opadając na kolana obok ojca swojego partnera. Warknął na Andrew - Co mu dałeś? - Skoncentrowaną dawkę leku. - To właśnie ostatnim razem posłało go do szpitala. Andrew potrząsnął głową.
~ 47 ~
- Wątpię. Muszę przeprowadzić kilka testów, żeby sprawdzić jak jego ciało zmieniło się od pierwszej przemiany, ale mój lek został zrobiony po to, by powstrzymać takie rzeczy. - Cóż, twój lek jest nieodpowiedni. Furia przetoczyła się przez Lou. Ojciec Jamesa nie chciał zobaczyć zagrożenia, jakie ono stwarzało jego własnemu synowi. Kłóciłby się dalej, ale James się uspokoił, oddech mu się wyrównał, a całe ciało się rozluźniło. Zapach paniki znikał wraz z jej objawami. Andrew posłał mu zadowolone spojrzenie, ale powstrzymał się przed powiedzeniem rzeczy oczywistych. - Ostatnim razem, gdy wziął zastrzyk, znalazł się w szpitalu. - Nadal masz tę strzykawkę? - Doktor Henrickson może mieć. - Zadzwoń do niego. Chcę zbadać jej zawartość. Lou zadzwonił do szpitala. Z powodu swojej pracy, numer szpitala miał na szybkim wybieraniu. Z krótkiej rozmowy z lekarzem wywnioskował, że ten nadal ma strzykawkę. - Doktor Henrickson zachował ją do badań. - Wspaniale. Ktoś mógłby mnie tam podrzucić. - Możesz pożyczyć jeden z samochodów stada, dopóki nie dostaniesz z powrotem swojego – zaproponował łaskawie Talan. - Taa, mamy mnóstwo czołgów. – Adrian uśmiechnął się ironicznie. - Może gdybyś jeździł czołgiem, twój samochód nie byłby tak często w warsztacie. – Drażnił się Talan, biorąc ostrożnie krok do tyłu od swojego partnera. Lou pokręcił głową na ich błazeństwa. Zaoferowałby drugiemu mężczyźnie podwiezienie, ale musiał porozmawiać ze swoim partnerem. Upewniwszy się, że jego syn czuje się lepiej, Andrew szybko się pożegnał i wyszedł. ~ 48 ~
- To było zaskakujące – powiedział Talan do ogółu. – Spodziewałem się, że będę go nienawidził. - Ja też – odezwał się James ze zdumieniem w głosie. Lou objął ramieniem swojego partnera, tuląc się z nim na kanapie, na którą położyli go po ataku. - Chciałbym zabrać cię ze sobą do domu. Mamy wiele do omówienia. James posłał mu nerwowy uśmiech. - Okej.
***
Jazda do domu szeryfa odbyła się w milczeniu. James nie wiedział, co powiedzieć, a Lou zdawał się powstrzymywać. Cisza została przerwana, gdy zatrzymali się przed dużym wiejskim domem, otoczonym naokoło gankiem. - Jesteśmy na miejscu. Niezbyt super ekstrawagancki, ale cały mój. Budynek pomalowany był na biało z czerwonymi wykończeniami i aż krzyczał, że był czyimś domem. James z miejsca go polubił. - Ładny. Szeryf uśmiechnął się do niego szeroko. - Dzięki. Pracuję nad nim, jak tylko mam wolny czas. - Może, kiedy poczuję się lepiej, będę mógł pomóc – zaproponował James bez zastanowienia. Do diabła, już robił plany z mężczyzną, którego ledwie znał. To całe partnerstwo to była bzdura. Jak miał walczyć z przymusem ustatkowania się z niedźwiedziem swoich marzeń, gdy każda cząstka jego jestestwa wołała, by oznaczył tego mężczyznę, jako swojego? - Chciałbym.
~ 49 ~
Serce Jamesa podskoczyło pod spojrzeniem zmiennego niedźwiedzia. - Wejdź do środka, musimy porozmawiać. James westchnął. Jeszcze nigdy w jego życiu żadna przyjemna rozmowa nie zaczęła się od tego zdania. Wzdychając, opuścił bezpieczne schronienie kabiny samochodu i skierował się w stronę ganku. Zanim tam dotarł, Lou już otwierał drzwi wejściowe. Lek, który podał mu ojciec, spowolnił jego reakcje, ale obserwowanie tyłka Lou przed sobą pobudziło go w więcej niż jeden sposób. Lou błysnął nieśmiałym uśmiechem rzuconym przez ramię, gdy przytrzymał drzwi, by przepuścić Jamesa przed sobą. Był zadowolony, że wziął swoją laskę z domu dumy. Wystarczająco trudno było mu chodzić mając lek w swoim organizmie, a erekcja sprawiła, że szło mu się jeszcze trudniej. Kiedy przeszedł obok drugiego mężczyzny, usłyszał jak Lou głęboko się zaciąga i starał się nie dopuścić do tego, by to go przyprawiło o dreszcze. Zastanawiał się, jak pachnie. - Pachniesz fantastycznie. To było tak, jakby Lou czytał w jego myślach. Starając się nie pokazać zdenerwowania, wszedł do domu i zatrzymał zaraz w wejściu. - Wow. Ogromny duży pokój, z drewnianymi belkami, przechodził w otwartą kuchnię z granitowym blatem i podwójnymi piekarnikami ze stali nierdzewnej. - Lubisz gotować? Lou się uśmiechnął. - Lubię jeść. To zazwyczaj prowadzi do tego, że gotuję. - Hm. Ja w ogóle nie umiem gotować.
~ 50 ~
- W takim razie najwyraźniej potrzebujesz kogoś, kto się tobą zajmie. – Niedźwiedź wyglądał na niedorzecznie zadowolonego z tego pomysłu, jakby był podekscytowany faktem, że będzie tym, który zaopiekuje się Jamesem. - Miałem nadzieję, że stanę się na tyle silny, iż dla odmiany zatroszczę się sam o siebie. Lou potrząsnął głową. - Nie wydaje mi się, żebyś rozumiał koncepcję partnerstwa. Powinniśmy troszczyć się o siebie nawzajem. James myślał przez chwilę. - Podoba mi się ten pomysł. – Nie miał nic przeciwko temu, żeby ktoś się nim opiekował, tak długo jak było to obustronne. Myśl o zaopiekowaniu się dużym, seksownym zmiennym bardzo mu się spodobała. Lou zamknął drzwi, zakluczając je za sobą. - Chodź, usiądziemy na kanapie, musimy wyjaśnić kilka rzeczy. Kuśtykając w stronę mebla, James opadł niezbyt zgrabnie na poduszki. Jego policzki zarumieniły się z zażenowania. - Nie martw się, kochanie. Zanim się zorientujesz, będziesz pełen gracji jak kot. - Mam nadzieję, że nie tylko wtedy, kiedy będę w kociej postaci. – James zmarszczył brwi, jego ręka na lasce zadrżała lekko. – Naprawdę myślisz, że będę zdolny kontrolować moją zmianę bez leków? Lou wzruszył ramionami - Nie wiem. Chociaż sądzę, że jak będziesz mógł odstawić leki, poczujesz się lepiej. Wygląda na to, że twój ojciec miał jak najlepsze intencje i jest bardziej niż prawdopodobne, że uratował ci życie. Jednak teraz, kiedy udowodniłeś, że możesz się zmienić, musimy sprawdzić, czy możesz to zrobić tak łatwo, jak w pełni zmienny. - Mam nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo. Jeśli zmiana może wyleczyć moje problemy, mój stały ból przejdzie do przeszłości. – Jeszcze nie śmiał marzyć o życiu kompletnie bez bólu. Dźwigał brzemię nieustannej agonii przez całe swoje życie. Nawet
~ 51 ~
myśl zmniejszenia bólu to już było zbyt wiele, bo to byłoby niczym gonienie za tęczą albo znalezienie garnka złota. Lou położył łagodnie rękę na jego ramieniu. - Przejdziemy przez to. Obojętnie, czy twój ból zniknie czy nie, jesteśmy sobie przeznaczeni. Jak tylko zrozumiesz ten fakt, wszystko będzie prostsze. James się roześmiał. - Naprawdę? Tak to działa w twoim wielkim niedźwiedzim umyśle? - Tak. Oh, i to. – Zanim James mógł powiedzieć coś jeszcze, usta Lou się obniżyły, by pocałować go z gorącą intensywnością, wysyłając dreszcze potrzeby przez jego skórę i uwrażliwiając jego ciało na każdy dotyk Lou. Jęknął pod ustami drugiego mężczyzny. Marzenia o kochanku nie mogły równać się z rzeczywistością. Ciepłe ciało Lou ogrzewało go od środka, jego szorstkie dłonie wywoływały ciarki na skórze, a niskie pomruki niedźwiedzia sprawiły, że James był twardszy od granitu. Świadomość, że ma taki wpływ na drugiego mężczyznę, na tego mężczyznę, była najlepszym afrodyzjakiem ze wszystkiego. Jego kutas stwardniał w spodniach, naciskając na zamek. - Będę o ciebie dbał, kochanie. – Głęboki głos Lou był burczący z pożądania. - Dobrze. – Nie miał nic przeciwko temu, żeby ktoś zadbał o niego seksualnie. Śnił o tej chwili. Gorące, mokre sny, które kończyły się potem i spermą na jego skórze. - Powinnyśmy chyba rozmawiać dalej, ale umrę, jeśli nie będę cię miał. - Nie chciałbym, żeby tak się stało – powiedział James z uśmiechem. – Coraz bardziej zaczynam cię lubić. – To było niedomówienie. Szybko zastanowił się, jakie byłoby jego życie bez zmiennego niedźwiedzia, i odpowiedź mu się nie spodobała. Samotny. Bez dużego, troskliwego mężczyzny u swojego boku byłby samotny. Po raz pierwszy poczuł jak jego lew w nim warczy. Jego wewnętrznej bestii nie spodobał się pomysł życia bez niedźwiedzia. Jednak natychmiast zapomniał myśleć, kiedy Lou wycałował wszystko z jego głowy.
~ 52 ~
Uczucia przejęły kontrolę nad myślami, a namiętność wyparła ostrożność. Był w potrzebie. Odgłos rozdzierania wypełnił powietrze. Oczy Jamesa gwałtownie się otworzyły, by zobaczyć kawałki podartej koszuli munduru Lou w każdej swojej ręce. - Ups. Przepraszam. Lou się roześmiał. - Nie przejmuj się. Kupuję je tuzinami. Miałem więcej niż jeden przypadek zmiany. - Ahh. – Po raz pierwszy James pomyślał o życiu, jako zmienny. Czy będzie potrzebował mnóstwa ubrań, by zastąpić te rozerwane? Czy będzie musiał stale zastępować swoje ubrania? Czy z szeryfem, jako swoim partnerem, będzie go to w ogóle obchodzić? Nie patrząc, rzucił kawałki koszuli przez ramię. - Będę o tym pamiętał. Upuszczając laskę, rzucił się na szeryfa, posyłając śmiejącego się mężczyznę na plecy na kanapę. Uśmiechając się do śmiejących się oczu swojego partnera, odważył się wyobrazić tego mężczyznę, jako jego. Jego partnera. Lew w nim warknął z aprobatą. Spodobał mu się pomysł, by ten mężczyzna należał do niego. - Jesteś mój. Lou posłał mu zachwycony uśmiech. - Tak, wiem. Kolejny odgłos darcia pochodził od ubrania Jamesa. - Hej, nie mam nic do przebrania. - Ups. – Lou próbował uśmiechnąć się niewinnie, ale kompletnie mu się to nie udało. Nie pomogło też, gdy w ten sam sposób potraktował spodnie Jamesa.
~ 53 ~
- Hej. - Jestem po prostu niezdarnym niedźwiedziem. - Hm, mhm. To wszystko wyjaśnia. - Jak miło mieć tak wyrozumiałego partnera. James parsknął śmiechem. Lou spoważniał. - Czekałem lata, żeby cię znaleźć. Teraz, kiedy cię mam, jesteś czymś więcej niż mogłem się spodziewać. - Taa, bo każdy chce mieć emocjonalnie popapranego partnera uzależnionego od narkotyków. - Ja chcę. – Lou pocałował go w nos. – Poza tym, jesteś tylko chwilowo uzależniony. Pozbieramy cię do kupy, a potem będziesz najwspanialszym białym zmiennym lwem w okolicy. - Jestem jedynym białym lwem w okolicy. - W takim razie zdecydowanie wygrasz ten konkurs. - Oh, sądzę, że wygrałem znacznie więcej. Rozbieraj się. Lou odsunął Jamesa delikatnie na bok, zanim wstał i zdjął pozostałą odzież. Drżąc ze zdenerwowania, James patrzył z bliska na swojego pierwszego nagiego mężczyznę. Jego oczy się rozszerzyły, gdy objął wzrokiem ogromny rozmiar swojego partnera. Ten facet był wielki wszędzie! - Nie martw się kochanie, sprawię, że będzie pasował. – Uśmiech, który dostał był bardziej wilczy niż niedźwiedzi. - Oh-hm. – Spojrzał na fiuta swojego partnera. – Mam wątpliwości, czy ta rzecz kiedykolwiek będzie pasować. - To możesz ty mnie pieprzyć. James niemal doszedł na samą myśl o tym.
~ 54 ~
- Pozwoliłbyś mi? Lou kiwnął głową. - Dlaczego nie? W ten sposób nie będę się martwił, że cię skrzywdzę. Nie jesteś jeszcze silnym zmiennym. Jamesowi nigdy nie przyszło do głowy, żeby być na górze. Ta nowina musiała pojawić się w jego oczach, gdyż Lou się roześmiał. - Gdzie mnie chcesz, przystojniaku? Sekundę zajęło mu zdecydowanie się jak chce wziąć swojego kochanka. - Przez oparcie kanapy. - Ty niegrzeczny, niegrzeczny chłopcze – drażnił się Lou, wywołując rumieniec na twarzy Jamesa. Bez słowa duży zmienny uklęknął na kanapie, pięknie się prezentując. – Nawilżacz jest w szufladzie stolika. Furia wybuchła mocno, szybko i niespodziewanie. - Często uprawiasz seks na kanapie? Lou potrząsnął głową. - Często się onanizowałem oglądając pornosy i czekając na mojego partnera. James pochylił się, całując Lou w kark w cichych przeprosinach. Nie powinien wyciągać pochopnych wniosków, ale kto nie chciałby rzucić się na seksownego zmiennego niedźwiedzia? Kręcąc się nerwowo, James złapał nawilżacz. Otworzył tubkę i ścisnął ją trochę zbyt mocno, wszędzie rozpryskując przezroczysty płyn. - Cholera – zaklął cicho. - Jakiś problem, kochanie? – Głos Lou trząsł się ze śmiechu. - Zamknij się. – James parsknął śmiechem. - Trochę mniej siły i nieco niżej byłoby bardzo pomocne.
~ 55 ~
- Dzięki za radę – powiedział James sarkastycznym tonem. Tym razem ścisnął tubkę wolniej, dokładnie pokrywając żelem palec wskazujący. Chociaż bardzo pragnął zanurzyć się w swoim kochanku, wolałby raczej odgryźć sobie rękę niż skrzywdzić swojego partnera. Lew podniósł się w nim, pragnąc ochronić drugiego mężczyznę nawet przed nim samym. Ostrożnie okrążył wilgotnym palcem różową dziurkę Lou, powoli nawilżając zaróżowiony pierścień. - Włóż do środka. - Jesteś pewien? - Jeśli tego nie zrobisz, skończę bez ciebie. - Hej, to nie fair. – James się uśmiechnął. – Musisz zaczekać na mnie. – Pomimo ich przekomarzania, jego kutas nadal był twardy i cieknący, pragnący dostać się do środka, podczas gdy reszta niego martwiła się skrzywdzeniem mężczyzny. Kiedy Lou zaczął się poruszać, James wsunął drugi palec, obracając nimi, by rozluźnić swojego kochanka. Zapach pożądania wzrósł w powietrzu, wabiąc bliżej kochanka niczym syrena wzywająca marynarza na morzu. James przysunął się bliżej, liżąc i całując Lou w górę jego kręgosłupa, kończąc na jego szyi, której nie mógł przestać przygryzać. - Ohh, tak, właśnie tam – westchnął Lou. Czując się bardziej pewnie, James dodał trzeci palec, zadowolony z zachęcających jęków swojego kochanka. - Jestem gotowy. Pieprz mnie, teraz! - Jesteś trochę za apodyktyczny jak na kogoś, kto tu nie rządzi. Lou spojrzał na Jamesa przez ramię. - Proszę. – Zamrugał rzęsami w absurdalnie flirtujący sposób. James wysunął palce. Prawie wszedł zanim jakaś zabłąkana myśl błysnęła w jego głowie. - Prezerwatywy. Lou potrząsnął głową.
~ 56 ~
- Zmienni nie przenoszą chorób. - Ha, bardzo wygodne. – James pchnął w ciasny pierścień, wzdychając, gdy z łatwością wsunął się do środka, aż po samą swoją rękojeść. - Właśnie tak, skarbie. Pieprz mnie tak jak chcesz. - Och, będę – powiedział James, pompując w tę i z powrotem. Nie było niczego, czego pragnął bardziej. Chciał słyszeć jęki swojego kochanka. Skupiając się na kochanku, dostosował swoje ruchy do odgłosów swojego mężczyzny. - Tam, właśnie tam. – Lou sięgnął do przodu, ale natychmiast dostał po palcach od Jamesa. - Mój. – By to udowodnić, James pchnął do środka, jednocześnie owijając palce wokół Lou w mocnym uścisku. - Taaak – syknął zmienny niedźwiedź. Coś w Jamesie się zmieniło. Mój, cichy szept rozbrzmiał w jego głowie. Kły wysunęły się z jego dziąseł i, bez zastanowienia, zatopił je w szyi swojego partnera. Lou zaryczał, sperma wystrzeliła z jego fiuta, opryskując oparcie skórzanej kanapy. James poczuł, jak coś przechodzi przez jego kły. Po chwili dziwne zęby schowały się. Polizał to miejsce, oczarowany smakiem, zapachem i dotykiem swojego kochanka. W chmurze pożądania skończył wewnątrz tyłka swojego kochanka. Zaspokojony, opadł na plecy większego zmiennego. - Nie podoba mi się, że muszę sprzeciwić się temu, iż jestem twoim miejscem do leżenia, ale to nie jest najlepsza pozycja. - Och, przepraszam. – James zsunął się z kanapy. Jak tylko wstał jego mięśnie się zblokowały i zaczął opadać. - Mam cię. – Duża ręka zacisnęła się na jego ramieniu, zapobiegając nieeleganckiemu upadkowi na podłogę.
~ 57 ~
- Dzięki. – James posłał niedźwiedziowi wstydliwy uśmiech. – Zdaje się, że zużyłem całą moją energię. Lou się uśmiechnął. - Weźmy prysznic. Możesz oprzeć się o mnie. To było najlepsze zaproszenie, jakie kiedykolwiek dostał. Prysznic Lou był studium dekadencji. James nigdy wcześniej nie widział deszczowego prysznica, a miejsca, które te boczne główki spryskiwały, były wręcz nieprzyzwoite. - Nie potrzebujesz chłopaka mając to wszystko – przekomarzał się. Dotrzymując słowa, po umyciu ich obu z przodu, Lou oparł Jamesa o swoją dużą, muskularną pierś, dokładnie myjąc plecy Jamesa, wsuwając palce w jego włosy. Do diabła, mógłby nigdy nie wychodzić spod tego wodnego raju. - Potraktuję cię, jako dodatkowy bonus. James parsknął śmiechem. Ocieranie się o tego dużego faceta spowodowało, że inne części ciała ożywiły się zainteresowaniem. - Oh, nie, nie możesz. Mój tyłek potrzebuje odpoczynku. Skończymy tu i możemy podyskutować o tym, co mamy z tobą zrobić. Musisz wziąć swoje pigułki? James pokręcił głową. - Wziąłem kilka rano i nie muszę ich brać do wieczora. Muszę wrócić do mojego mieszkania i porozmawiać z moją gospodynią. Nie chcę, żeby myślała, że jestem narkomanem. Lou odsunął go trochę od siebie, żeby mógł spojrzeć w jego oczy. - Jesteś narkomanem, skarbie. Tylko dlatego, że jest to lek, który ci pomaga, nie znaczy, że nie jesteś uzależniony. Tabletki przeciwbólowe mogą być jednymi z najbardziej uzależniających lekarstw. Przeprowadzimy cię przez to. - A potem, co? Zostanę mistycznym, magicznym białym zmiennym lwem. Co mam zrobić ze swoim życiem?
~ 58 ~
Lou mocno go przytulił, a kiedy James ścisnął trochę mocniej, zmienny niedźwiedź nie skomentował tego. Oczy Jamesa wypełniły się łzami. - Jestem nieudacznikiem – wyznał, jakby to była nowość dla drugiego mężczyzny. Lou się roześmiał, dźwięk odbił się echem w uchu Jamesa, bo opierał się o jego klatkę piersiową. - Tak, ale jesteś moim nieudacznikiem. – Wsunął palce we włosy Jamesa, odchylając do tyłu jego głowę. – Możesz robić, co tylko chcesz. Chciałbym, żebyś się do mnie wprowadził i byśmy wspólnie podejmowali decyzje. Teraz, kiedy mnie oznaczyłeś, jestem twoim partnerem. - Oznaczyłem cię? Lou zmarszczył brwi. - Kiedy wbiłeś we mnie kły, pieprząc mnie na kanapie. Związałeś nas ze sobą. - Cholera. Ból zagościł w oczach jego kochanka. - Nie chcesz ze mną być? - Nie! To znaczy tak, chcę, ale nie wiedziałem, że się z tobą związałem. To był instynkt. Musiałem cię ugryźć. Wielka dłoń Lou pogłaskała głowę Jamesa. - To dlatego, że należymy do siebie, a twoja bestia to wie. - Może – przyznał. – Tylko nie wiem, czy to znaczy, że jestem gotowy wprowadzić się do ciebie, Lou. Nie znamy się zbyt długo, a jedna randka podczas lunchu i seks nie tworzą jeszcze związku. Lou zakręcił wodę. - Chodź, wysuszymy się i chyba wyjaśnię ci, o co chodzi w partnerstwie.
~ 59 ~
James nie był pewny, czy podoba mu się ton niedźwiedzia, ale nie zamierzał zrezygnować z dowiedzenia się czegoś więcej. Błądził w ciemnościach, gdy chodziło o ich związek i nie podobało mu się to uczucie. Jedyną rzeczą, jaką zawsze miał, gdy zawodziło go ciało, był jego intelekt. Bycie jedynym nieuświadomionym nie odpowiadało mu. Po szybkim wytarciu się, zawiązał ręcznik wokół bioder i skierował się do salonu. - No patrzcie, co ja tu znalazłam. Serce Jamesa zamarło. Pośrodku salonu Lou stała Melinda wraz z dwoma wielkimi mężczyznami trzymającymi broń. - Melinda. Co ty tu robisz? – Obawiał się, że wie, ale miał nadzieję kupić czas dla swojego kochanka, by ten uciekł. Posłała mu chłodny uśmiech. Który nie sięgnął jej oczu. - Od lat chciałam poddać cię badaniom. Na nieszczęście, mój związek z twoim ojcem uniemożliwiał to. Teraz jednak zerwaliśmy ze sobą, co sprawia, że gra jest uczciwa. - Nie robiłbym tego na twoim miejscu –rozbrzmiał za Jamesem warczący głos Lou. Cholera! Musiał trzymać tych psycholi z dala od swojego mężczyzny. - Pozwólcie mi odejść i ubrać się. Oczy Melindy przesunęły się po ciele Jamesa z wyrazem takiego pożądania, że teraz zrozumiał, co ludzie mieli na myśli mówiąc, że ich skóra mrowiła. - Idź się ubrać – powiedział jeden z mężczyzn. – Przypilnujemy twojego faceta, dopóki nie wrócisz. James wybiegł z pokoju, zaciskając zęby, ponieważ jego nogi groziły ugięciem się. Ręce mu się trzęsły, gdy przetrząsał ubrania swojego kochanka. Zbyt duża koszula opadła mu do ud i musiał podwinąć nogawki dresowych spodni, zaciągając mocno troczki. Wyglądał jak bezdomna sierota, ale był okryty.
~ 60 ~
Pokuśtykał z powrotem do salonu w poszukiwaniu laski i zobaczył swojego kochanka nieprzytomnego na podłodze. - Co, do cholery, zrobiłaś? – krzyknął, upadając na kolana obok swojego partnera. - Nie myślałeś chyba, że wyjdziemy stąd bezpiecznie, gdyby twój kochanek był przytomny. Nie martw się, jest uśpiony. Jeśli pójdziesz z nami bez szemrania, nie zabiję go. – Użyła takiego samego tonu, jakby rozmawiała o pogodzie czy wycieczce do parku. James nigdy w swoim życiu nie chciał nikogo tak bardzo zabić. Jego bestia warczała pod skórą. Pokuśtykał do laski, ignorując tę trójkę bacznie obserwującą każdy jego krok. - Chodźmy.
Tłumaczenie: panda68
~ 61 ~
Rozdział 5
Po dwudziestu trzech latach, James myślał, że doświadczył wszystkich możliwych odcieni bólu. Iskry agonii przeszywające jego czaszkę, gdy lek przestawał działać; tępy, pulsujący ból, gdy podał sobie pełną dawkę leku; ból, głęboko przenikającego jego kości jak tylko się obudził. Mylił się. Ten ból osiągnął całkiem nowy poziom. Poziom, który miał nadzieję nigdy więcej nie osiągnąć. Mrówki pełzały w jego żyłach w drażniącym szumie, małe ukąszenia bólu i rozdrażnienia, obejmowały całe jego ciało. Dźwięk wypełniał mu uszy, odbijał się w kościach i wysyłał drobiny ognia przez jego ciało, jakby jego skórę pokrywały miliardy ognistych mrówek. Nie będąc w stanie tego powstrzymać, oznajmił swoje wewnętrzne cierpienie krzykiem. Co wyszło jak ryk. Otworzył oczy i spojrzał w dół na futrzaste białe łapy przed sobą. Zmienił się. Czy to z powodu rozłąki z Lou czy z braku lekarstwa, teraz był kotem. - Spójrz na siebie. Nie mogę uwierzyć, że Andrew pozbawiał cię tego tak długo. Zmrużył oczy na kobietę siedzącą obok niego. - Możesz mi nie wierzyć, ale chciałam ci pomóc już od dłuższego czasu, uwolnić cię od leku blokującego twoją wewnętrzną bestię. Są kupcy, którzy sporo zapłacą za tak rzadkiego zmiennego jak ty. Nigdy przedtem nie dostałam w swoje ręce białego lwa. Niemal mógł poczuć smak jej krwi, tak pragnął rozszarpać jej gardło. - Oooch, śliczny kotek jest zdenerwowany. Robię ci przysługę. Uwalniam cię od twojej ludzkiej postaci. Wszystko, co muszę zrobić, to oczyścić twój organizm z tych paskudnych leków i będziesz doskonałym zmiennym. Co dobrego jest w słabym człowieku, kiedy możesz być potężnym kotem? Mam kilku zainteresowanych, którzy
~ 62 ~
szukają nowych zmiennych… płacą masę pieniędzy. Może nawet spodoba im się ten twój niedźwiedź. James wydał niski pomruk. Bestia czuła głód zabijania. Okaleczenia kobiety, która ośmieliła się mówić o jego partnerze, nie mówiąc o zranieniu go. Mieli jego niedźwiedzia. Więc umrą. Warknął nisko. Najpierw zabije tę kobietę. Ból przeszył jego ciało, przypominając mu, że nie był jeszcze wolny od swojego leku. Planując jej śmierć, zamknął oczy i ponownie zasnął. W tle, gdy zapadał w sen, słyszał jak mówi. - Właśnie tak. Śpij. Omówimy twoją przyszłość jutro. Postawimy cię na nogi i zabierzemy stąd, zanim pojawi się twój ojciec. Wzięłabym cię gdzie indziej, ale nie mam innego obiektu, który pomieściłby zmiennego przechodzącego detoks. Gdy ponownie pogrążył się we śnie, James zdecydował, że skoro się zmienił, w pierwszej kolejności zabije ją.
***
Obudził się drżąc, gęsia skórka pojawiła się na całej jego skórze. Szybkie spojrzenie potwierdziło jego nagość i, że leży, na małym łóżku polowym. Rozejrzawszy się po pokoju zauważył, że poza łóżkiem i krzesłem ze złożonymi ubraniami, nie było tu nic więcej. Ubierając się szybko, rozejrzał się po pokoju, w którym spał, i stwierdził, że bardziej przypomina celę. To był mały, pozbawiony okna pokój, w którym było tylko łóżko. Po raz pierwszy nie czuł bólu. Cokolwiek myślał o Melindzie, oczyściła jego ciało z leków. Jego ciało było potężne, gdy szedł do drzwi. Chwycił klamkę i uderzyło w niego zaskoczenie, gdy faktycznie się obróciła. Z pewnością nie zostawili otwartych drzwi. To byłoby zbyt dogodne.
~ 63 ~
Ostrożnie otworzył drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Korytarz był pusty, kompletnie pusty. Nigdzie żadnego dźwięku. Niesamowita cisza wisiała nad tym miejscem. Otworzył szerzej drzwi i wystawił głowę – nadal nikogo. Wziął głęboki oddech i prawie zakrztusił się gryzącym zapachem strachu i śmierci. Choć brzydził się przemocą, w tej chwili żałował, że nie ma broni. Jakiejkolwiek broni. Jego kot siedział cicho wewnątrz – nie wiedział, czy był pod pływem narkotyków czy czekał na zaproszenie – ale jego ciało było silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Moc pompowała w jego organizmie, codzienny ból zniknął. Wypełniła go radość, sprawiając, że jego kroki były lekkie jak piórko. Nie mógł się doczekać, kiedy spali swoją laskę. Nie wiedział, jaka czeka go przyszłość, ale musiał znaleźć swojego partnera. Bez Lou nie miało znaczenia jak się czuje, bo będzie przegrany. Wziąwszy głęboki wdech spróbował wyodrębnić zapachy. Wszystko teraz było silniejsze, jego ciało, zapachy, jego słuch, wszystko przytłaczające, ale do zniesienia. Mógł sobie z tym poradzić. Przeżył gorsze rzeczy. Odgłos ryku sprawił, że ruszył biegiem korytarzem. Był w ruchu zanim zdał sobie sprawę, że jego ciało może swobodnie się poruszać, a to było marzenie, jakie miał już, jako dziecko, ale którego nigdy nie spodziewał się przeżyć. Niepohamowany chichot pojawił się w jego gardle. Powstrzymał go jednak. Kto wie, co do diabła może kryć się za rogiem. Hałas wzmógł się wraz z waleniem. Krzyki odbijały się echem w korytarzu niczym bicie dzwonu, głośno i natarczywie. James zwolnił, jego serce waliło od nieznanych doświadczeń. Będzie musiał poćwiczyć, zanim weźmie udział w maratonie. Ryk rozbrzmiał ponownie. Niedźwiedź. Nie zważając na własne bezpieczeństwo, James pospieszył za róg, by natychmiast się zatrzymać. Nigdy nie widział swojego kochanka w jego zwierzęcej postaci. Niedźwiedź górował nad ludźmi krzyczącymi na podłodze, krew wypływała z ich ciał z miejsc, gdzie dosięgły ich masywne pazury. Jego uzębione szczęki otwarte były w szerokim ryku odsłaniając piękny zestaw ostrych, białych kłów.
~ 64 ~
James schował się za rogiem. Co miał teraz zrobić? Czy ich sparowanie było wystarczająco silne, by Lou go rozpoznał? Nadal nie do końca rozumiał, jak cała ta sprawa działa. - Okej, mogę to zrobić. – Tak naprawdę nie obchodziło go uratowanie ludzi, którzy go porwali i torturowali, ale nie chciał, żeby jego partner został ranny. Kto wiedział, jaki rodzaj broni mogli mieć? Zwierzęcy okrzyk strachu zza narożnika poderwał Jamesa. Ludzie z ziemi zebrali się w sobie i ruszyli na niedźwiedzia z paralizatorami. Jego niedźwiedzia. Jego partnera. W jednej chwili James się zmienił. Trzaski wypełniły powietrze. Kości się wydłużyły, kły urosły, a skóra zmieniła się w błyszczący płaszcz bieli. Jak tylko skóra zniknęła, to samo stało się z jego człowieczeństwem. Z dzikim warczeniem skoczył. W korytarzu rozległy się krzyki. Jak oni śmieli ranić to, co było jego? Kiedy skończył, nikt już nie krzyczał. - Hej James. – Znajomy głos sprawił, że się obrócił. Lou stał obok niego, pokryty krwią, ale w swojej ludzkiej postaci. James zamruczał. Jego partner miał się dobrze. - Tak jest. Musimy się stąd wydostać. Zmień się z powrotem. James przechylił głowę na mężczyznę. Zmienić się z powrotem, w co? Był lwem. Jednak mężczyzna potrzebował jakiś ubrań. Ruszył do celi, z której wyszedł jego partner i złapał rzeczy. Kłusem wrócił z powrotem i rzucił je u stóp Lou. - Hm, dzięki. Gdzie twoje ubranie? Po co mu ubranie? Był kotem. Wszyscy wiedzą, że koty nie noszą ubrań. Trącił ubrania swoim nosem. - Dobrze, ubiorę się.
~ 65 ~
Lou cały czas zerkał na białego lwa, gdy się ubierał. Nie mając możliwości umycia się, zakrył krew, rozpryśniętą na swojej skórze, ubraniem. James nie wydawał się być skłonny do zmiany, co mogło być problemem, gdy będzie próbował z nim podróżować. Lew wydawał się go rozpoznawać, więc nie był kompletnie zatracony w swojej dzikiej bestii. Szybkie spojrzenie na ludzi, leżących na ziemi, wykazało, że zdecydowanie byli martwi. Wyrwał paralizator i klucz przyczepiony do paska jednego z mężczyzn – strażnik nie będzie już tego potrzebował, a oni owszem, bo musieli się stąd wydostać. Z Jamesem pozostającym w swojej lwiej postaci, sam nie chciał się zmieniać w swojego niedźwiedzia, dopóki nie będzie to konieczne. Dwa dzikie zwierzęta bez kontroli niekoniecznie były czymś dobrym. - No, wydostańmy się stąd. Lew stąpał za nim niczym przyjazny domowy kotek, z wyjątkiem tych śmiertelnych pazurów i imponujących kłów. James był naprawdę pięknym lwem. Idąc korytarzem, Lou od czasu do czasu zaglądał do pokoi. Był zaniepokojony ciszą. Z tymi wszystkimi kamerami spodziewał się, że ludzie zaleją korytarze tego obiektu, by zatrzymać uciekające stworzenia. Zastanawiał się, jak James się wydostał. Jego własna cela była otwarta i natknął się na grupę ludzi idącą korytarzem. Odniósł wrażenie, że nie spodziewali się go ujrzeć. Szczupły blondyn biegł ku nim korytarzem, zamierając, gdy zobaczył lwa. Pachniał jak zmienny. Mężczyzna podniósł ręce do góry w geście poddania. - Nie zabijajcie mnie. – Jego dłonie drżały. - Nie zamierzamy cię zabić. Chcemy się tylko stąd wydostać. - Powodzenia. Jestem tutaj od miesiąca i nadal nie wykombinowałem, jak to zrobić. Nie wiem, dlaczego zostawili drzwi otwarte, ale nie zamierzałem przegapić takiej okazji. - Czym jesteś? - Pumą. Mam na imię Cameron. - Ja jestem Lou, a to jest James. ~ 66 ~
- Cześć James. – Posłał lwu nerwowy uśmiech. – Nie wiem, gdzie są pozostali. Widzieliście kogoś innego? Lou potrząsnął głową. - Tylko ciebie. Ilu ich tam jest? - W tej chwili około dwunastu. Wymieniają nas, co jakiś czas. - Co oni robią z innymi zmiennymi? - Wszyscy jesteśmy ochotnikami. Chociaż, ostatnio zastanawiam się, czy oni rzeczywiście puszczają zmiennych wolno. Myślę, że ta krowa Melinda, sprzedaje nas za najwyższą cenę. Nie mogę niczego udowodnić, ale ostatnio usłyszałem kilka podejrzanych rozmów. – Spojrzał na Jamesa. – Prawdopodobnie łatwiej będzie nam uciec bez tego olbrzymiego lwa idącego za nami. Lou wzruszył ramionami. - Ma problemy z kontrolą. To dopiero drugi raz jak się zmienił. - Naprawdę. – Zdziwienie zabłysło na twarzy pumy. – Dlaczego? - Jego ojciec to tłumił. Puma posłała Jamesowi zniesmaczone spojrzenie, jakby przypadkowo wdepnęła w coś oślizgłego. - On jest synem doktora Everetta, prawda? Lou stanął opiekuńczo przed lwem. Nie podobało mu się spojrzenie w oczach drugiego mężczyzny. - Dlaczego pytasz? - Dużo o nim mówią. Próbuje udoskonalić formułę, by zapobiec zmianie. Dlaczego ktokolwiek nie chciałby się zmieniać? Przyszedłem tutaj tylko dlatego, że powiedzieli, iż zapłacą mi za moją krew potrzebną do eksperymentów naukowych. - James jest półkrwi zmiennym. Jego ojciec martwił się, że sam się rozerwie. - Więc lepiej zniszczyć cały gatunek niż pozwolić jego synowi umrzeć?
~ 67 ~
- Nie sądzę, żeby taki był jego pierwotny cel. Cameron patrzył przez chwilę smutno. - To nie usprawiedliwia jego działań, ale nie miałbym nic przeciwko komuś, kto kochałby mnie tak mocno. Poza tym, ostatnio odniosłem wrażenie, że to Melinda teraz dowodzi. - Wątpię. Doktor Everett zerwał z nią. Sądzę, że w końcu zobaczył jej prawdziwe oblicze. - Możemy mieć tylko nadzieję. - Zobaczmy, czy są tutaj inni ludzie do uratowania. Szli dziwnie zaokrąglonym korytarzem, znajdując jeszcze pięciu zmiennych, związujących kilku pracowników. Żaden z nich nie wiedział, dlaczego ich cele były odblokowane, ani gdzie zniknęli strażnicy. Pozostali głównie pracownicy medyczni. - To się robi coraz bardziej dziwne – powiedział Lou. Rozejrzał się po grupie zmiennych, dwóch mężczyznach i trzech kobietach. Wszyscy byli złoci z pasującymi złotymi oczami. - Lwy? Kiwnęli z niesamowitą synchronizacją. - Kto jest przywódcą? - Nie ma go – odparła jedna z kobiet. – Zniknął dzień po tym jak zarzucił Melindzie kłamstwo. - Powiedzieli, że odszedł. - Ale on nigdy by nas nie zostawił – odezwał się samiec lwa. – Był dobrym przywódcą. Pozostałe lwy przytaknęły. - Chodźcie ze mną. Jeśli się stąd wydostaniemy, możemy spróbować odszukać waszego alfę.
~ 68 ~
Pojawiły się uśmiechy. Poczuł się tak, jakby ofiarował cukierki grupie dzieci. Wszyscy wyglądali tak cholernie młodo. To miało sens, że Andrew będzie chciał eksperymentować głównie na lwach. Były najbardziej zbliżone do DNA jego syna. - Jestem Lou. - Ja jestem Danice – przemówiła najodważniejsza z kobiet. – To jest Liza, Jane, Arturo i Rickey. Naszym alfą jest Cesar. Usta Lou drgnęły na imię alfy, ale powstrzymał się od komentarza. - Wiecie czy są jeszcze tutaj jacyś zmienni? Wszyscy potrząsnęli głowami. - Weźcie ich klucze do drzwi. – Jak na związanych, ludzie wyglądali na całkiem spokojnych. – Moglibyśmy ich przesłuchać. Niepokój pojawiło się na ich twarzach. - Nie, Melinda niczego by im nie powiedziała. Oni są tylko od brudnej roboty – powiedziała puma, obserwując ich wyraz twarzy. Z tego, co znał Melindę, to prawdopodobnie była prawda. - Musimy się dowiedzieć, co się dzieje. Zrobimy najlepiej jak będziemy trzymać się razem. - Albo zostaniemy razem złapani – pisnął Cameron. James warknął na pumę. Lou patrzył z rozbawieniem jak pozostali zmienni odsuwają się od poirytowanego kota. - Razem, no tak, to świetny pomysł. Powinniśmy podróżować razem. Tak będzie bezpieczniej – oświadczył Cameron ostrożnie cofając się do tyłu. - Dobrze. Trzymajcie się mnie. – Lou skinął na pozostałych, by szli przodem. Byli tylko zbyt chętni, by uciec od warczącego kotka. - Spokojnie, kochanie. Nie ma powodu straszyć tych maleństw. Dostał w odpowiedzi błysk kłów od białego lwa.
~ 69 ~
Chichocząc, Lou ruszył za resztą, całkowicie pewien, że jego partner pójdzie za nim. Lou był oznaczony zapachem Jamesa i wiedział, że lew nie pozwoli mu odejść, choćby nie wiem co. Jak tylko wrócą do domu i jego kochanek powróci do ludzkiej postaci, miał zamiar się zrewanżować i oznaczyć mężczyznę, aż będzie tego absolutnie pewien. Pozostali biegli, jakby wiedzieli, dokąd zmierzają – co skończyło się zatrzymaniem z piskiem, gdy zobaczyli tuzin martwych żołnierzy leżących w korytarzu. - Oh, cholera, kojot się wydostał – powiedział Cameron z gwizdem. - Jaki kojot? – zapytał Lou, chociaż obawiał się, że wie dokąd poszła siostra Dennisa, ale wspomnienie jego smutnych oczu kazało mu spytać. – Jak miała na imię? - Kto? – zapytała Danice. - Ten kojot. - Szalona kobieta – odparł Cameron. – Nigdy nie rozmawiała z resztą z nas. Była jakby uszkodzona. Zwykle zostawiali ją w celi. Myślę, że się jej bali. Patrząc na stos sponiewieranych ciał, Lou doszedł do wniosku, że mieli trochę więcej powodów, by tak było. - Jak myślicie, dokąd poszła skoro się uwolniła? - Kto wie? Obserwował jak James wącha zmaltretowane ciała i próbował powstrzymać podchodzącą w gardle żółć. Jeśli jego kochanek zje tych ludzi, to nie sądził, by kiedykolwiek był w stanie spojrzeć na mężczyznę w ten sam sposób. To nie było nic niezwykłego dla nowo zmienionych, by stracili kontrolę. Jego ulga była ogromna, gdy James podniósł łeb i oddalił się od martwych ciał bez dalszych działań. - Czy jest coś, czego potrzebujecie, zanim stąd wyjdziemy? Ponieważ już tu nie wrócę. – Lou przyszło na myśl, że nie wiedział, co było na zewnątrz. Czy będą w stanie znaleźć kogokolwiek, kto im pomoże, i jak wytłumaczy się z białego lwa? Jednak ledwie wyszli na zewnątrz, przed wejściem zatrzymał się duży van i wyskoczył z niego Andrew.
~ 70 ~
- Oh, dzięki Bogu, że go znalazłeś. Poszedłem do twojego domu, ale nikogo tam nie było, za to zobaczyłem strzałkę na podłodze. Melinda nie wróciła do hotelu, więc zacząłem coś podejrzewać. Kiedy stwierdziłem, że James zginał, domyśliłem się, że sprowadziła go tutaj. – Kiedy paplał, jego oczy skupiły się na nowej postaci jego syna. Talan i Adrian wysiedli z przednich siedzeń vana. Wszystkie lwy natychmiast spojrzały w lewo, przechylając szyje z szacunkiem dla obecności alfy. Wszystkie z wyjątkiem Jamesa, który potruchtał do Talana i trącił łbem udo alfy. - Myślę, że on chce głaskania – powiedział Adrian ze śmiechem. - Żartujesz! – Talan popatrzył na białego lwa ze zdumieniem. – Nie jesteś domowym kotem. Nie będę się głaskał. James wydał z siebie niski, znaczący pomruk. - W porządku. Podrapię cię. – Talan podrapał białego lwa za uszami, pod brodą i na środku czoła, aż duży kot nie zaczął mruczeć. - Nie masz godności? – skarcił go lekko alfa. James stanął na tylnych łapach i polizał policzek Talana. - Przestań. – Zmienny lew odepchnął Jamesa ze śmiechem. Niewzruszony, biały lew poszedł usiąść u stóp Lou. - Wszyscy do vana, później sobie wszystko wyjaśnimy. - Myślę, że siostra Dennisa uciekła. - Co masz na myśli mówiąc uciekła? – zapytał Andrew. – Ludzie mogą stąd odejść, kiedy tylko zechcą. Cameron się roześmiał. - Chyba, że szalona Melinda cię sprzeda. - Co? – Andrew zbladł. - Wygląda na to, jakbyś nie był świadom wielu rzeczy – powiedział Lou obojętnie.
~ 71 ~
- Tak. – Andrew pokiwał głową. – Najwyraźniej sporo rzeczy przegapiłem, kiedy skoncentrowałem się na moich badaniach. Adrian poklepał mężczyznę po plecach. - Chodźmy. Porozmawiamy w domu dumy.
Tłumaczenie: panda68
~ 72 ~
Rozdział 6
James przykucnął na skraju łóżka i zmieszany obserwował dużego człowieka. Wciąż wykonywał dziwne gesty, wymachiwał rękami, wskazywał palcami i wydawał dziwne dźwięki, które wraz z upływającym czasem miały coraz mniej sensu. Może powinien pójść z innymi kotami. Niestety, nie umiał zostawić dużego człowieka-niedźwiedzia. Pachniał zbyt dobrze, jakby należał do Jamesa. Wydając z siebie duże lwie westchnienie, położył swój olbrzymi łeb na łapach i obserwował chodzącego mężczyznę. Może nadszedł czas na kolejną drzemkę. Ał! Zamrugał na dobrze pachnącego mężczyznę z niedobrymi ciągnącymi za futro palcami. - Nie śpij! Jaki był sens w nie spaniu? Słońce było o wiele bardziej przyjemne, gdy drzemał. Nie zamierzał jednak wspominać o tym temu ciągnącemu za futro. Posłał mężczyźnie niezadowolone spojrzenie, ale to nie przyniosło zauważalnego efektu. Wielki człowiek-niedźwiedź odwzajemnił groźne spojrzenie. Pukanie do drzwi sprawiło, że zawarczał. Wyczuł zapach innego lwa na swoim terytorium. - Przestań natychmiast – powiedział ciągnący za futro człowiek-niedźwiedź. Apodyktyczny. Drzwi się otworzyły, ukazując lwa i wilka w ludzkich postaciach. Warknął na człowieka-lwa, odsłaniając kły i podszedł do człowieka-wilka, by go powąchać. Człowiek-lew warknął na niego, popychając wilka za siebie.
~ 73 ~
James opuścił swój łeb z powrotem na łapy, uderzając ogonem na boki. Może człowiek-lew będzie chciał się pobawić, skoro nie może tego zrobić z wilkiem. Lou westchnął ze smutkiem. Talan się roześmiał. - Myślę, że śliczny kotek chce się pobawić. - Po prostu spraw, żeby się z powrotem zmienił! – krzyknął Lou. – Odszedł zbyt głęboko. Już mnie nawet nie poznaje. Stał się dziki. - Uspokój się. – Talan poklepał ramię Lou. Niedźwiedzia momentalnie ogarnęło pragnienie wyrwania ramienia Talana i zbicia go nim. Zrobiłby to, gdyby nie wiedział, że słodko wyglądający wilk rozerwałby mu gardło, zanim zdążyłby zamrugać. Spojrzenie przez ramię Talana w zimne oczy wilka wysłało lodowate dreszcze w głąb jego kości. Ostrożnie odsunął się od Talana, który idiotycznie chronił swojego partnera przed swawolnym białym lwem. - Zobaczę, czy będę mógł się z nim porozumieć, jako lew. - Okej. – Lou wziął głęboki wdech, by się uspokoić. Nie mógł teraz stracić kontroli. Musiał wziąć się w garść dla swojego partnera. Odwrócił wzrok, gdy Talan się rozbierał. Nie chodziło o to, że wcześniej nie widział jak ten facet rozbiera się przed zmianą, ale dlatego, że partner lwa stał kilka kroków dalej. - Teraz możesz patrzeć. – Rozbawiony głos Adriana powiedział mu, że mężczyzna nie był już na niego zły. Posłał zmiennemu wilkowi przepraszający uśmiech. Adrian wzruszył ramionami. - Czasami nasza bestia bierze nad nami górę. Odwrócił się i zobaczył jak złoty lew podchodzi do białego lwa. James wstał do konfrontacji z drugim kotem, ale jego podejście było raczej ostrożne niż nieprzyjazne. Pochylił się do przodu i powąchał kota. Byli prawie równi w wielkości i szerokości swoich potężnych piersi, ale tam, gdzie Talan wibrował zwierzęcą siłą, James był bardziej ciekawskim kotkiem. Lou roześmiał się głośno, gdy James położył swoją ogromną łapę na nosie Talana. ~ 74 ~
- Ooh, Talanowi się to nie spodoba – zachichotał Adrian. Złoty lew prychnął, zanim uderzył Jamesa swoją dużą łapą, strzepując białą łapę ze swojego nosa. Talan wydał niski ostrzegawczy pomruk na drugiego kota. James przysiadł nisko, jego lwi zad kołysał się na boki w powietrzu, ogon machał w tę i z powrotem w kocim podnieceniu. - Och, skarbie, on chce się bawić – powiedział Adrian. Lou zobaczył, że zmienny wilk przygląda się całej tej sytuacji z entuzjastyczną fascynacją, jego oczy świeciły podekscytowaniem. - On chce, żeby ten śliczny tyłeczek mu się poddał. – Jak tylko słowa opuściły usta Lou, Talan skoczył, powalając drugiego kota zaciśnięciem szczęki na szyi Jamesa. Lou wtrąciłby się, gdyby nie widział z jak wielką troską koci alfa przyszpilił białego lwa. James zwiotczał w geście poddania i Talan go puścił. Alfa zmienił się z powrotem w ludzkiej postaci. Szybko się ubierając, Talan obserwował Jamesa. - Utknął. - Co to znaczy utknął? – zapytał Lou. Obrócił się, by spojrzeć na białego lwa. James przekrzywił głowę i odwzajemnił spojrzenie. Jakieś resztki człowieczeństwa wewnątrz bestii musiały być świadome Lou, inaczej lew nie kręciłby się w pobliżu. Chciał z powrotem swojego partnera! – On nie może tak zostać! - Nie potrafię zmusić go do zmiany. Normalnie, gdybym przytrzymał jednego z mojej dumy w ten sposób, zmieniłby się. Ale on się nie zmienił. Sądzę, że on wciąż chce się bawić. Będziesz potrzebował czegoś, co nim wstrząśnie, by wyrwać go z jego lwiej postaci. - Na przykład? Talan wzruszył ramionami. - Gdybym wiedział, to bym ci powiedział. Nigdy nie widziałem kogoś tak mocno zagłębionego w jego postaci. Prawie nie ma w nim ludzkiej części. - Nie mów tak. - Przepraszam. Nie chciałem być nieczuły. Słuchaj, Jamesowi naprawdę zależało na tobie. I mówisz, że się związaliście, tak?
~ 75 ~
- On związał się ze mną. Ja nie miałem okazji, by się odwzajemnić. - Cholera. – Adrian się skrzywił. - Co? – zapytał Lou. – Co znowu teraz? – Co jeszcze mogło być nie tak? Jego kochanek był lwem! - Gdybyście całkowicie się sparowali, byłoby o wiele łatwiej wyrwać go z przemiany. Myślę, że musisz dużo do niego mówić. Może po jakimś czasie zmieni się z powrotem. Nie wiesz, czy w ośrodku nie doznał jakiegoś urazu? Lou potrząsnął głową. - Dobrze wyglądał, gdy go zobaczyłem, ale był już w tej postaci. Zabił kilku ochroniarzy, ale nie sądzę, żeby to był dla niego jakiś uraz. - Hm. – Talan spojrzał na Jamesa. – Zadzwonię w parę miejsc i dowiem się, czy komukolwiek wcześniej przydarzyło się coś takiego. - Dzięki. Naprawdę doceniam każdą pomoc, jaką mi okazujesz. Wiem, że to nie jest twój problem… Talan zacisnął dłoń na jego ramieniu. - Lou, znam cię prawie całe moje życie. Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebował, nie wahaj się dzwonić. Przepłynęła przez niego ulga. To było głupie, ponieważ Talan nie był w stanie mu pomóc, ale sama myśl o posiadaniu kogoś, na kim można się oprzeć, złagodziła trochę jego stres. - Dzięki, Talan. – Spojrzał też na zmiennego wilka. – Tobie też dziękuję, Adrian. Naprawdę doceniam waszą pomoc. Adrian skinął głową. - Cieszę się, chociaż jak na razie niewiele pomogliśmy. – Otrzymał życzliwy uśmiech od przystojnego wilka zanim para wyszła z obietnicą telefonu, gdyby się czegoś dowiedzieli. Lou usiadł na kanapie. Ku jego rozbawieniu, James wskoczył obok niego i położył swój ogromny grzywiasty łeb na jego kolanach.
~ 76 ~
- Przynajmniej wiesz, gdzie jest twoje miejsce. Chociaż bardziej wolałbym, żebyś był w swojej ludzkiej postaci. Nie chcesz być człowiekiem? Moglibyśmy mieć niezłą zabawę. Lew przekrzywił głowę, przewracając oczami na Lou, jakby nasłuchując. - Och, chcesz wiedzieć, jakiego rodzaju zabawę? Lew wydał niski pomruk zgody. - Cóż, ludzie mogą być ze sobą razem na wiele ekscytujących sposobów. Możemy rozmawiać. Lew ziewnął. - Możemy uprawiać seks. Usłyszał mruczenie, ale żadnych oznak przemiany. - No cóż, nie będę uprawiał seksu dopóki nie staniesz się człowiekiem. Nie jestem zainteresowany międzygatunkową kopulacją, to jest po prostu dziesięć razy gorsze. U drzwi zadzwonił dzwonek, odrywając go od dziwnego spojrzenia w oczach lwa. Zerkając przez wizjer, zobaczył ojca Jamesa. Szybko odblokował drzwi i wpuścił mężczyznę do środka. - Jak się masz Andrew? - Ja dobrze. To o Jamesa się martwię. Nadal się nie zmienił? - Jeszcze nie. - Zastanawiam się, czy to przypadkiem nie dlatego, że czuje się silniejszy, jako lew? Jako człowiek zawsze cierpiał. To może być zbyt kuszące, by pozostać silnym kotem niż słabym człowiekiem. - Ale gdyby się teraz zmienił, byłby silnym człowiekiem – stwierdził Lou. - Ty i ja to wiemy, ale kot może mieć inne zdanie. - Może. Słyszałeś coś o Melindzie albo zbiegłym kojocie? Andrew potrząsnął głową. ~ 77 ~
- Zgłosiłem kradzież mojego samochodu, więc powinniśmy dostać wiadomość z policji, jak tylko pojawi się w okolicy. Poszedłem do twojego biura i rozmawiałem z Dennisem o jego siostrze, który był tam z KC próbującym znaleźć jakieś informacje. Sprawdziłem zapisy i kojot nigdy nie był na liście moich badań, więc nie wiem, co Melinda mogła jej zrobić, kiedy tam była. Twój asystent powiedział, że pomoże odnaleźć matkę Jamesa, kiedy będziemy gotowi, ale chcę to uzgodnić z Jamesem, zanim zacznę się rozglądać. Popełniłem z nim już tak wiele błędów, że nie chcę otwierać nowych ran, jeśli nie będzie gotowy. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę ojcem, na jakiego zasługuje. Lou pomyślał nad wszystkim, co zrobił ten mężczyzna, by dać swojemu synowi jak najlepsze życie, a mimo załatwienia tego w niekonwencjonalny sposób, wiedział, że Andrew Everett zrobił wszystko, co mógł, by utrzymać syna bezpiecznym przed jego zmiennymi genami. - Sądzę, że James rozumie, że starałeś się tylko zapewnić mu bezpieczeństwo. Może popełniłeś jakieś błędy w ocenie, ale żadnego w swojej miłości do syna. Andrew spojrzał smutno na swojego syna. - Mam nadzieję, że wkrótce zmieni się w człowieka i będę mógł mu to powiedzieć. Lou posłał nieświadomemu lwu smutny uśmiech. - Ja też mam taka nadzieję. Andrew podszedł ostrożnie do lwa. - Czy on gryzie? - Przypuszczam, że może, ale jak dotąd tego nie zrobił. Był bardzo potulny. Z Jamesa wydobyło się niskie warczenie, gdy jego ojciec się zbliżył. - Myślę, że on wie, że trzymałem go tak długo w ukryciu. Jego lew prawdopodobnie mnie nienawidzi. Chociaż bardzo chciał nienawidzić Andrew Everetta za cierpienia jego syna, to jednak Lou poczuł żal do tego mężczyzny. - Jego ludzka połowa wie, że starałeś się jak mogłeś. Jego lwia połowa może mieć inne zdanie. ~ 78 ~
- Sądzę, że jego lwia połowa chce mnie zjeść. Dzikie spojrzenie w oczach Jamesa powiedziało mu, że może mieć rację. - Myślisz, że wstrzyknięcie antidotum pomoże mu zmienić się z powrotem? Andrew potrząsnął głową. - To tylko działało, by zapobiec zmianie. Skoro raz się zmienił lek nie przyniesie żadnego efektu. Wasze ciała są niezwykle skomplikowane, a on oczyścił się z leku zanim ten ujawnił jakiś wpływ. – W oczach starszego mężczyzny pojawiły się łzy, gdy powiedział. – Jest piękny. Powstrzymywałem go przed tym. Przed tą częścią jego samego, ponieważ uważałem, że wiem lepiej od natury. Co ja zrobiłem? - Ocaliłeś go. Nikt nie wie, czy byłby w stanie wytrzymać przejścia, gdy był młodszy. Z tego, co opisywałeś, wygląda na to, że całkowita przemiana mogłaby go zabić. Pierwsza pełna zmiana jest najbardziej brutalna, więc skoro zmieniał się tylko częściowo, coś było nie tak. Myślę, że w jego przypadku był tak przyzwyczajony do radzenia sobie z bólem, że zbudował w sobie takie mechanizmy obronne, których nasz rodzaj zwykle musi się nauczyć. W pewnym sensie uczyniłeś go silniejszym zmiennym. - I słabszym człowiekiem – powiedział Andrew, przesuwając dłonią po oczach. – Rozumiem, jeżeli nie zechce mieć ze mną nic wspólnego. Lou patrzył jak biały lew podchodzi do starszego mężczyzny. Przysunął się wystarczająco blisko, by interweniować, gdyby zwierzę rzuciło się na Andrew. - Po co przyszedłeś? – Nie chciał być niegrzeczny, ale mężczyzna tak naprawdę w niczym nie pomógł. W rzeczywistości, prawdopodobnie tylko sekundy dzieliły go od rozerwania gardła. Andrew uśmiechnął się do niego z zakłopotaniem - Chciałem ponownie zobaczyć Jamesa w tej postaci. Zdołałem rzucić tylko krótkie spojrzenie w tym budynku. Jego matka była normalnym lwem. Sądzę, że to jest jakaś genetyczna anomalia. I dlatego go zostawiła. Jej lew wyczuł, że coś jest nie tak i nie mogła przezwyciężyć swoich instynktów. Po tym jak odeszła, nie miałem od niej już więcej żadnych wiadomości. Smutne spojrzenie w oczach mężczyzny, powiedziało Lou, że James nie był jedynym, którego zraniła zdrada matki.
~ 79 ~
- Rozmawiałeś z innymi zmiennymi? Andrew kiwnął głową. - Nie miałem pojęcia, że Melinda trzymywała ich po tym, jak pobrałem ich krew. Mieli przyjść tylko na podstawowe badania, a potem zostać zwolnieni. Mam śledczego, który sprawdza jej zapisy, by dowiedzieć się, gdzie sprzedawała zmiennych. Pozostali szukają swojego alfy, a ja obiecałem im pomóc. Wiesz, czy w mieście można coś wynająć na jakiś czas? Chciałbym ponownie poznać mojego syna. - Nawet, jeśli nigdy nie stanie się z powrotem człowiekiem? - To moje własne uprzedzenia do zmiennych wywołały wszystkie te kłopoty. Moje osobiste problemy doprowadziły do prześladowań rasy stworzeń, której członkiem jest mój własny syn. Czuję się w obowiązku spróbować rozwiązać problem, który sam stworzyłem. - Mogę porozmawiać z byłą gospodynią Jamesa. Będzie miała wolny pokój jak tylko zabiorę stamtąd rzeczy Jamesa. Jestem pewny, że będzie szczęśliwa mając kogoś, kto przejmie płatności. - Świetnie. – Na twarzy mężczyzny pojawiła się widoczna ulga. W mieście nie było zbyt wiele miejsc do wynajęcia. Huknął strzał. Lou złapał Andrew i popchnął go na ziemię, gdy kule podziurawiły ścianę w salonie. - Zabiję cię! – zaskrzeczała kobieta na zewnątrz. - Melinda? – krzyknął Andrew. - Jak śmiesz wszystko niszczyć? – Po krzyku posypało się więcej kul. - Rozpraszaj ją – powiedział Lou. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu szybko zdjął koszulkę i spodnie. Sięgając głęboko do swojej psychiki, wyciągnął na powierzchnię swojego niedźwiedzia. Wyobrażał sobie stworzenie w swoich myślach, dopóki jego kości nie zatrzeszczały, skóra nie pokryła się futrem, a ciało wydłużyło. Kierując się do tylnych drzwi uderzył w przełącznik, który pozwalał wyjść niedźwiedziowi, jeśli nie był człowiekiem. Było niemożliwe, by mierzący dwieście siedemdziesiąt pięć centymetrów niedźwiedź był subtelny, więc nawet nie próbował podkraść się do kobiety strzelającej ze strzelby w jego dom. Ruszył ku niej biegiem z ~ 80 ~
pełną mocą. Widział jak się obraca, poczuł strzał ze strzelby i, gdy ból przeszył jego organizm, użył swojej masywnej łapy, by zamachnąć się na intruza. Niedźwiedź chciał, żeby to zło opuściło jego terytorium. Mogła przypadkiem postrzelić jego partnera. Mały lew nie mógł zostać ranny. Niedźwiedź ryknął, gdy ta głupia istota strzeliła do niego jeszcze raz. Rozwścieczony, nadepnął na złą kobietę, rozrywając i drąc ją swoimi pazurami dopóki ostatecznie nie przestała się ruszać. Gdy jego wściekłość minęła, ból wziął górę i Lou poddał się zmianie. Ranni, wszyscy zmienni przekształcali się do ich ludzkiej postaci. Lew ryknął, gdy niedźwiedź padł na ziemię i zmienił się w bladego, nagiego człowieka. Jego człowieka. Wybiegł przez otwarte tyle drzwi i przeskoczył nad ciałem kobiety, by powąchać człowieka. Człowiek otworzył oczy. Wszędzie widział coś czerwonego i wspomnienia w odległej części jego umysłu powiedziały mu, że nie było dobrze. - James, musimy zabrać go do szpitala. Ale sam go nie podniosę. James? Światełko błysnęło w jego umyśle. On był Jamesem! Partnerem Lou. Lou? Ta część niego, która czuła jego człowieczeństwo, spojrzała na człowieka i wzdrygnęła się. Musiał wrócić. Myśleć jak człowiek. Starał przypomnieć sobie dotyk palców, poruszanie palców u stóp, gładkość jego nie-lwiej postaci. Dla Lou musiał wrócić. Palenie przeszył jego ciało, gdy zmieniał się z lwa w człowieka. - Lou. – Jego głos był szorstki od nieużywania, ochrypły od niemówienia z wyjątkiem ryku. - Wezwałem karetkę, już jadą. ~ 81 ~
- Nie zostawiaj mnie – błagał, ignorując ojca i skupiając się na swoim partnerze. Niemal czuł ból swojego partnera. Lou posłał mu zaledwie cień swojego normalnego uśmiechu. - Nie zostawię cię, kochanie. Nie dramatyzuj. James roześmiał się z ulgą. Para dżinsów upadła obok jego kolan. Spojrzawszy w górę, zobaczył stojącego nad sobą ojca. - Pomyślałem, że będziesz chciał założyć spodnie. Wezwałem karetkę. - Och, dziękuję. – Szybko się ubrał, słysząc zbliżający się dźwięk syren. Przykucnął z powrotem u boku kochanka. – Już jadą kochanie. - Wiem. Kilka następnych minut przeleciało w zamieszaniu wywołanym przez sanitariuszy. James dowiedział się później, że byli zmiennymi jastrzębiami. Podbiegli do Lou i wyciągnęli pudełko, które wyglądało bardziej jak skrzynka z narzędziami niż torba ze sprzętem medycznym. Jeden z paramedyków wyciągnął pęsetę i skalpel. - Co robisz? - Musimy wyciągnąć kule zanim zaleczy się wokół nich. Drugi sanitariusz przytaknął głową. - Szeryf szybko się leczy. James nie chciał wiedzieć, skąd ta para o tym wie. Cofnął się, żeby mogli wykonać swoją pracę, krzywiąc się, gdy cięli Lou raz za razem, by wyjąć kule. Wyjęli pięć, zanim skończyli. James wypuścił oddech, nie zdając sobie nawet sprawy, że go wstrzymywał. W końcu się odsunęli. - Nie zamierzacie zabrać go do szpitala? - Po co? – zapytał jeden z sanitariuszy. – Uleczy się, zanim go załadujemy. ~ 82 ~
- Nie potrzebuje krwi? - Niee. Sądzę, że większość nie jest jego. Za to, zabierzemy tę panią do kostnicy, ale z Lou będzie dobrze. Jest twardym, starym niedźwiedziem. James warknął, a niski lwi pomruk sprawił, że medycy się odsunęli. - Obiecujemy, on wyzdrowieje. Para chwyciła szczątki Melindy, te które udało im się znaleźć, i odjechała. James wrócił do boku Lou. - Nie musiałeś ich straszyć. Oni tylko chcieli jak najlepiej – powiedział Lou z uśmiechem, który już odzyskiwał swoją dawną świetność. - Muszą popracować nad swoim podejściem do pacjenta. - Jestem pewien, że tak ich przestraszyłeś, że się poprawią. Pomóż mi wstać. - Oszalałeś? Jesteś ranny. - Nic mi nie będzie. Pomimo swoich słów, nawet przy pomocy ojca Jamesa, Lou miękko westchnął, gdy stanął na nogi. - Mówiłem ci. - Bądź cicho – powiedział Lou cichym głosem. – Sprawiasz, że myślę, iż jest gorzej niż jest. - Wyjęli z ciebie pięć kul. To jest źle. Lou owinął ramię wokół Jamesa, opierając się o jego ciało. Zauważył, że drugi mężczyzna nie napiera na niego zbyt mocno, chociaż kulał, gdy szli. - Możesz oprzeć się o mnie mocniej. – Jak tylko powiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że może. Jego ciało było w formie i było silne, jakby w całości należało do kogoś innego. Ból w jego rękach i nogach, bóle w kolanach, wszystko zniknęło. Czuł się wspaniale. Szeroki uśmiech rozciągnął się na jego ustach. ~ 83 ~
- Nic ci nie jest, James? – zapytał jego ojciec. - Taa, po raz pierwszy. Myślę, że nic. Gdy pomagał swojemu partnerowi wrócić do jego domu wiedział, że wszystko będzie dobrze.
Tłumaczenie: panda68
~ 84 ~
Rozdział 7
- Jesteś pewien, że jesteś gotowy? – zapytał Lou swojego, wyglądającego na zdenerwowanego, partnera. Bez laski James zwykle stał prosto i dumnie, ale w tej chwili wyglądał bardziej jak przestraszony kot niż potężny lew. - Chcę być twoim partnerem. Nie o to się boję. Boję się czegoś innego. Lou próbował się nie uśmiechnąć, naprawdę próbował, ale do diabła ten facet był uroczy. - Masz na myśli penetracji? - Tak, tego. – James zaczerwienił się tak mocno, że Lou był zaskoczony, że można aż tak bardzo. - Jesteś pewien, że jesteś gotowy na analną penetrację? – zapytał Lou. Nie mógł się powstrzymać - jego kochanek był tak cholernie uroczy. James się skrzywił. - Nie chcesz się ze mną kochać? Lou skoczył, by go uspokoić. To z pewnością nie był kierunek, w który chciał, by potoczyła się ta rozmowa. - Zdecydowanie chcę się z tobą kochać. – Podszedł, by objąć Jamesa ramionami. Stali przez chwilę w milczeniu, chłonąc nawzajem swój dotyk. Miękkie westchnienie wypełniło powietrze. Nie wiedział, czy wyszło od niego, czy jego partnera, ale to była wspólna chwila radości. - Chodź, przygotujmy cię. – Obaj byli już nadzy, ale musiał coś zrobić, by przywrócić erekcję Jamesa. Chciał, żeby jego partner był podniecony, gdy będzie go zatwierdzał. Lou nie chciał, żeby to był obowiązek. Chciał, żeby to było coś, co zostanie w głowie Jamesa, jako jedna z najbardziej romantycznych chwil w jego życiu. Biorąc pod uwagę przeszłość jego partnera to nie powinno być tak trudne do osiągnięcia. Pomógł Jamesowi położyć się na łóżku, ale nie dlatego, że tego ~ 85 ~
potrzebował, ale dlatego, że wiedział, iż jego partner lubił okazywanie mu względów. Teraz, gdy nie potrzebował faktycznej pomocy nie miał nic przeciwko niej. Jego kochanek był istotą pełną sprzeczności. - Myślisz, że ojciec pomoże odnaleźć siostrę Dennisa? - Nie sądzę, żeby mnie to w tej chwili obchodziło! – warknął Lou. Na pewno robił coś źle skoro James mógł skupić się na innych ludziach. James się roześmiał. - Przepraszam. - Powinno ci być. – Wczołgał się na łóżko, przyciskając swoje ciało do ciała kochanka, upewniając się, by nie obciążyć go swoim ciężarem. James mógł być w dobrej formie i zdrowy, ale jednak był ponad dwadzieścia kilogramów lżejszy od Lou. Przebiegł dłońmi w górę i w dół ciała swojego partnera, zadowolony, gdy James odpowiedział przesuwając dłońmi po włosach Lou i całując go. Pocałunki Jamesa były tak mocne jak narkotyk. Ciało Lou stwardniało bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Myśl o byciu wewnątrz swojego kochanka sprawiła, że z potrzeby poczuł ból. Owinąwszy ramiona wokół Jamesa, przekręcił się tak, że ten znalazł się na górze. Uwielbiał czuć swojego partnera na sobie. James podniósł głowę, przerywając pocałunek. Lou warknął. - Nie sądzę, żebyśmy mogli to zrobić w ten sposób. Szeroki uśmiech rozkwitł na twarzy Lou. - To doskonały sposób, żeby to zrobić. Daj spokój, partnerze, bierz nawilżacz z szuflady. Rzucając mu wątpliwe spojrzenie, James otworzył szufladę i chwycił tubkę. - Mam nadzieję, że to się uda. Lou się roześmiał. - Uda się. Zaufaj mi. Ufasz mi, prawda?
~ 86 ~
- Pewnie, że ci ufam. Nie bądź idiotą. Ulga przepłynęła przez jego ciało. Mieli dość trudne początki swojego związku. Lou nie chciał, żeby zaufanie było jednym z ich problemów. Lou wziął tubkę od swojego kochanka i dokładnie nasmarował swojego fiuta. Ciało Jamesa zareagowało na jego działania, rosnąc przy okazji. - Nakarm mnie swoim fiutem. - Co? - Słyszałeś mnie, chodź tu i nakarm mnie swoim fiutem. Nie było chyba żyjącego mężczyzny, który odmówiłby obciągnięcia. James udowodnił to przesuwając się w górę. Lou zassał czubek, wchłaniając smak swojego partnera. Mrucząc z przyjemności, nawilżył swoje palce i wsunął jeden wewnątrz. Koncentrując się na tym, co robi Lou, James ledwo zareagował na tę inwazję, wsunął się tylko głębiej w usta Lou. Pochłonięty ssaniem swojego partnera, Lou wsunął kolejny palec, rozszerzając je, gdy obracał i kręcił nimi we wnętrzu swojego kochanka. Ruchy Jamesa się rozszalały. Lou chwycił jego biodra, tak że nie mógł zanurzyć się zbyt głęboko. Wypuścił kutasa Jamesa. - Spokojnie, partnerze. Nie będę w stanie cię przygotować, jeśli mnie udusisz. - Jestem gotowy. Dostatecznie. - Opuszczaj się powoli. Nie spiesz się. Nie ma pośpiechu. James wydał z siebie zduszony śmiech. - Może dla ciebie. Ja umieram, żeby mieć cię już w sobie Lou się uśmiechnął. W ostatnich dniach ledwie mógł pomieścić w sobie swoje szczęście. Jego partner był cały i zdrowy, a ojciec jego partnera zaakceptował ich związek i pogodził się ze zmienną połową syna. Gdyby jeszcze mogli znaleźć zaginionych zmiennych, życie byłoby kompletne. Tak więc, życie było cholernie dobre.
~ 87 ~
James był gorący i wspaniały, kiedy jego ciało powoli połykało fiuta Lou. Gdy powiedział do swojego kochanka, by się nie spieszył, nie liczył na szalone pragnienie, jakie czuł, by pieprzyć swojego partnera i zatwierdzić go, jako swojego. Obserwował swojego kochanka, czy nie pokazuje oznak dyskomfortu, ale wszystko, co widział, to tylko rozkosz. Głowa Jamesa była odrzucona do tyłu, odsłaniając długą linię szyi, gdy poruszał się w górę i dół na fiucie Lou. Nigdy wcześniej w swoim życiu nie widział niczego piękniejszego. W tej chwili rozproszenia, jego niedźwiedź zerwał się z uwięzi. Podniósł się i przerzucił Jamesa pod siebie, czując jak wysuwają się jego kły. Niezdolny powstrzymać swojej bestii, ugryzł swojego partnera w gardło, oznaczając go przez wpuszczenie swoich feromonów partnerstwa w mężczyznę leżącego pod nim. Ciałem Jamesa wstrząsnęły konwulsje i powietrze wypełnił zapach spermy. Zachęcony spełnieniem partnera, Lou wypełnił swojego kochanka całym swoim płynem, wiążąc ich ze sobą na zawsze. Po chwili jego kły się schowały. W roztargnieniu polizał ranki pozostałe po jego kłach. - Teraz jesteś mój na zawsze. Pot wystąpił na jego czoło, gdy James uśmiechnął się błogo. - Byłem twój, gdy po raz pierwszy posłałeś mi twój uśmiech. Lou się roześmiał, przyciągając bliżej swojego partnera, aż drugi mężczyzna nie oparł swojej głowy na jego sercu. - I ja będę twój aż do ostatniego. Śpij. Umyjemy się trochę później. - Okej. – Rytm oddechu jego kochanka odzwierciedlał jego własny i po raz pierwszy w swoim życiu, Lou poczuł się kompletny i bezbrzeżnie zadowolony.
Tłumaczenie: panda68
~ 88 ~