~ 1 ~ AMBER KELL Supernatural Mates 04 - NOTHING TO DO WITH PRIDE – ( Nie mieć nic wspólnego z Dumą ) Tłumaczenie: panda68 ~ 2 ~ Rozdział 1 KC Fields ...
11 downloads
17 Views
1MB Size
AMBER KELL Supernatural Mates 04 - NOTHING TO DO WITH PRIDE – ( Nie mieć nic wspólnego z Dumą )
Tłumaczenie: panda68
~1~
Rozdział 1 KC Fields patrzył jak Szeryf Lou Arktos wychodzi z biura i wydał westchnienie, które budowało się w jego klatce piersiowej od czasu jak szeryf tu wszedł. Usychanie z tęsknoty nie było w jego stylu, ale wciąż się zastanawiał, co by się stało, gdyby zrobił ruch zanim James zjawił się w mieście. Ten zmartwiony mężczyzna kuśtykał Main Street o lasce, z udręczoną duszą, i zerwał serce szeryfa tak łatwo, jakby było nisko zawieszonym jabłkiem na drzewie. Łatwo byłoby znienawidzić drugiego mężczyznę, ale po takim bólu, przez jaki przeszedł James zanim dowiedział się, że jest zmiennym lwa, KC nie był zdolny czuć do niego jakiejkolwiek urazy. Do diabła, KC nawet nie był zdolny czuć nienawiści do swojego grubiańskiego dupka ojca. Okej… może żywił trochę urazy. Jednak, gdyby duży zmienny niedźwiedź kiedykolwiek pokazał odrobinę zainteresowania jego osobą, KC położyłby się na biurku i ofiarował swój tyłek temu seksownemu facetowi. Może tu tkwił problem. Może był zbyt łatwy. Potrząsając głową na swoje głupie myśli, KC zwrócił uwagę na ekran komputera. Obiecał szeryfowi, że skończy przeglądać wszystkie papiery i skoncentruje się na znalezieniu zaginionego kojota. Z tego, co mówił Lou, KC podejrzewał, że kobieta zdziczała i nie mogła już zostać uratowana. Jednak, nie podzielił się swoimi podejrzeniami z szeryfem. Nie cierpiał dawać komukolwiek złych wieści. Nie wspominając o tym, że brat zaginionego kojota był cholernie gorący i KC nie miałyby nic przeciwko, by poznać tego mężczyznę lepiej. Ilekroć widział Dennisa, biedny zmienny kojot wyglądał na przygnębionego – ramiona miał opadnięte, głowę zwieszoną, i gdyby czarna chmura faktycznie mogła za kimś podążać, to KC podejrzewał, że strzelałaby błyskawicami w kojota, kiedy szedł ulicą. Złapany pomiędzy zdradą swojego przyjaciela, utratą siostry i byciem naturalnym wrogiem Adriana, lwa alfa dumy, smutny zmienny nie mógł odetchnąć. Na plus było to, że Lou poprosił KC, by użył swoich śledczych umiejętności i znalazł siostrę Dennisa. Gdyby dobrze wykonał robotę, to może szeryf dałby KC więcej obowiązków. Pomimo tego, że nie miał nic przeciwko pracy w biurze, wiedział, że może zaoferować dużo więcej. KC uwielbiał pomagać, a już szczególnie uwielbiał pomagać szeryfowi. ~2~
Louis Arktos ocalił go, gdy był młodym, bezdomnym, poturbowanym zmiennym i dał mu pracę i poczucie własnej wartości. Nie było niczego takiego, co KC nie zrobiłyby dla szeryfa, i chociaż nie mógł pomóc temu dużemu facetowi osobiście, przynajmniej jego komputer i umiejętności organizacyjne były przydatne. Zewnętrzne drzwi zakołysały się cicho do wewnątrz. KC zerknął znad swojej pracy, by stwierdzić, że jego spojrzenie zostało uwięzione w morzu niebieskiego. - Ty jesteś KC? – Dennis stał po drugiej stronie lady otaczającej biurko KC. KC kiwnął głową. Widział kojota tylko kilka razy z daleka. Z tak bliska, oczy mężczyzny były bardziej niebieskie niż pamiętał, a w czarnych włosach Dennisa przebłyskiwały złote pasemka. Libido KC zwiększyło obroty jak samochód wyścigowy w Formule Jeden. - Jestem Dennis. Szeryf powiedział mi, że być może, pomożesz mi znaleźć moją siostrę. KC wzruszył ramionami. - Na pewno spróbuję. Dennis obszedł wkoło ladę recepcji i wyciągnął rękę. - Miło mi. Naprawdę doceniam to, że chcesz mi pomóc. KC potrząsnął wyciągniętą ręką i powstrzymał się od jęku. Zmienny kojot nacisnął wszystkie jego wrażliwe punkty. Dotyk dłoni o dłoń podsunął mu wszystkie rodzaje pomysłów o tych innych rzeczach, jakie chciałby poczuć przy wspólnym dotykaniu. Psychicznie potrząsając sobą, uwolnił rękę Dennisa i usiadł z powrotem na krześle. Ten facet przyszedł, by zdobyć pomoc KC w znalezieniu swojej zaginionej siostry - nie po to, by zostać napadniętym przez napalonego zmiennego lisa. - Usiądź. – Wskazał krzesło dla gości stojące po drugiej stronie przy ścianie. Dennis złapał krzesło i usiadł tuż przy nim. Patrząc na tego poważnego faceta, siedzącego obok niego, KC podzielił się swoimi podejrzeniami. - Moją największą obawą jest to, że on mogła zdziczeć. Do diabła, KC był niemal pewny, że kobieta zdziczała. Z tego, co się dowiedział, kobieta została schwytana, była torturowana i kto jeszcze wiedział, co innego z nią ~3~
robiono. To byłby cud, gdyby nie pękła i nie wpadła w szał zabijania. Pomimo tego, że odkryli miejsce, gdzie Candice w zeszłym tygodniu była więziona, to jednak wciąż znikała i mieli niewiele wskazówek, co do jej obecnej lokalizacji. Dennis kiwnął głową. - Też się tego obawiam. Ale mam nadzieję, że ją znajdziemy zanim zacznie krzywdzić ludzi. - Już zacząłem poszukiwania, tropiąc jakiekolwiek ślady kojota tam, gdzie go nie powinno być. No wiesz - ataki, doniesienia, tego rodzaju rzeczy. – Gdyby faktycznie zdziczała, jej umiejętność zmiany z powrotem w człowieka, zostałaby schowana pod jej zwierzęcymi instynktami. - Coś znalazłeś? – Dennis pochylił się tak blisko, że KC poczuł jego oddech na swojej szyi, gdy obrócił głowę. Przełknął kolejny jęk zanim podjął dalej. - Może. Czekam na wiadomości od kilku ludzi. Z tych niewielu śladów, jakie znalazłem, myślę, że ona może kierować się na wschód. Czy jest ktoś, kogo może znać na Wschodnim Wybrzeżu? Były chłopak, dobry przyjaciel, ktoś skłonny do pomocy? Dennis zbladł. - Jej syn, Ethan. Urodziła go, gdy była jeszcze nastolatką i oddała go do adopcji. Kilka lat temu ją znalazł. Od tego czasu korespondują ze sobą. Nie byłbym zaskoczony, gdyby członkowie organizacji Ludzie przeciwko Werekinom użyli go, jako przynęty, żeby z nimi współpracowała. KC zmarszczył brwi z powodu tej nowej informacji. To nigdy nie wyszło na jaw, podczas jego śledztwa jej przeszłości, ale z drugiej strony akta dziecka prawdopodobnie zostały zabezpieczone. I nie chodziło o to, że ten mały fakt był jakimś problemem. Uaktualni zebrane przez siebie fakty. - Dość łatwo będzie to sprawdzić. Masz jego numer? Dennis kiwnął głową. - Już dzwoniłem i sprawdziłem go, ale nie chciałem, żeby myślał, że coś jest nie w porządku. On ma szesnaście lat i jest dość spostrzegawczy. Zbyt wiele pytań wzbudziłoby podejrzenia. Tak długo, jak Ethan wie, że jego matka ma się dobrze i że niedługo do niego zadzwoni. Ona może pojechać do Nowego Jorku tylko po, by ~4~
naocznie przekonać się, że z nim jest w porządku. O ile wiem, ona lubi ludzi, którzy go adoptowali. Naprawdę bardzo wspierali Ethana w znalezieniu jego naturalnej matki i nie mają żadnych oporów przed ich rozmowami przez telefon lub pozwalaniem jej na wizyty. Pracowała kiedyś w biurze podróży i zyskała przez to naprawdę dobre oferty na loty. Stukając palcami o klawiaturę, KC myślał o tym wszystkim, co dowiedział się o Candice. - Więc sądzisz, że jak pojedziemy do Ethana, to znajdziemy twoją siostrę? Dennis wzruszył ramionami. - Możliwe. Masz jakieś tropy w Nowym Jorku? - Gdzie mieszka Ethan w Nowym Jorku? - Niedaleko Albany. - Tam cały czas można zaobserwować ślady kojotów. W tej chwili szukam jakichkolwiek szczególnie agresywnych kojotów, które ludzie zgłosili na policję. Jak do tej pory nic się nie pojawiło. Dennis westchnął. - Kiedyś była bardzo szczęśliwa, ale z tego, co mówili inni, straciła dużą część swojego zdrowia psychicznego po tych wszystkich badaniach, jakie ci szaleńcy na niej przeprowadzali. - Dlaczego tak bardzo im na niej zależy? – KC wciąż nie był pewny, co do tego planu, za jakim stała ta grupa - tak, jakby każda frakcja miała swój własny program. Badania, tortury, niewolnictwo - grupy miały to wszystko w swoich rękach, chociaż na szczęście nie opanowali żadnego z nich. - Może potrzebują psychopatycznego żołnierza? – zasugerował Dennis oschłym głosem. – Skąd do diabła mam to wiedzieć? Mogliśmy zapytać ludzi, kto ją złapali, ale oni wszyscy nie żyją. - I to utrudnia nam ich przesłuchanie – zgodził się KC.
***
~5~
Dennis siedział na dziwnie komfortowym krześle i rzucał spojrzenia na pięknego zmiennego lisa. Nawet, gdyby nie słyszał tego w mieście, wiedziałby, w jaką istotę zmienia się KC. Rude włosy mężczyzny nie mogły krzyczeć głośniej lis niż, gdyby nawet użył megafonu. Dennisowi nigdy przedtem nie podobały się rude włosy, ale włosy KC miały bogate piękno, które sprawiało, że Dennis chciał zagłębiać swoje palce w tych miękko wyglądających kosmykach, a potem sprawdzić, czy różowe wargi KC będą smakować tak dobrze jak wyglądają. KC wygiął na niego jedną czerwoną brew. - Trochę czasu zabierze mi wytropienie dalszych śladów. Może podasz mi swój numer telefonu? Zadzwonię do ciebie, jak coś znajdę. Dennis przyjął samoprzylepną karteczkę, którą KC mu podał, i szybko nagryzmolił swoje imię i numer. - Będę dostępny pod tym numerem. Jeśli nie będziesz się mógł ze mną skontaktować, dzwoń do domu dumy. – Usłyszał gorycz w swoim głosie i natychmiast się zawstydził. Duma bardzo mu pomogła pomimo jego zachowania wobec jednego z nich. Zmienny lis wpatrywał się w niego przez chwilę. - Myślałem, że duma to dobrzy ludzie? - Tacy są – zgodził się Dennis, kiwając głową. – Po prostu nie jestem ich ulubieńcem. Oni tylko pozwalają mi tam mieszkać, ponieważ mnie uratowali, i wiedzą, że nie mam, dokąd pójść. Nie jestem najlepszym przyjacielem Adriana odkąd jego wilk nienawidzi mojego kojota. I po tym, jak zostałem zmuszony do zdradzenia Payce’a, by ocalić moją siostrę… cóż, jest przyjazny, ale nie sądzę, żebyśmy nadal byli kumplami. Wciąż bolał go widok braku ciepła w oczach Payce’a. Jaguar zawsze go ściskał kiedykolwiek się spotkali. Od czasu zdrady, Payce nie traktował go już tak samo. Coś z tego, wynikało też z faktu, że jego partner lew chciał urwać Dennisowi głowę i potraktować ją, jako piłkę futbolową, ale Dennis wiedział, że większość niechęci brała się stąd, że Payce wciąż nie wybaczył Dennisowi jego zdrady. Chciałby powiedzieć, że Payce mu wybaczy i zapomni, ale czasami, gdy zaufanie jest rozbite, to jego odbudowanie może potrwać trochę dłużej. Nie winił Payce’a, ale to nie powstrzymało go od odczuwania bólu. Wzdychając, Dennis wstał. Chociaż bardzo chciał pocałować zmiennego lisa, wyczuwało się coś kruchego w tym pięknym mężczyźnie, co kazało mu postępować ~6~
powoli. Nie chciał dodawać szeryfa do listy osób, które go nie lubią. Miał dość wrogów. Poza tym, gdyby zaprzepaścił sprawę ze zmiennym lisem, nie miał nikogo, do kogo mógłby zwrócić się o pomoc w poszukaniu swojej siostry. Musiał zlokalizować Candice zanim zrobi coś, czego nie będzie mogła sobie wybaczyć. Mogła wydawać się być psychopatycznym zabójcą, ale Dennis wciąż pamiętał ją, jako nieśmiałą kilkunastoletnią dziewczynę, która przemycała mu jedzenie do jego zrujnowanego mieszkania po tym, jak ich rodzice wykopali go z domu. - Sądzisz, że mogła pójść do waszych rodziców? – zapytał KC, wdzierając się do gorzko-słodkich wspomnień Dennisa ukrytych w zakamarkach pamięci. Dennis zaśmiał się urywanie. - Odkąd wyrzucili mnie z domu za bycie gejem, a potem sprawili, że oddała własne dziecko, powiedzmy, że ich stosunki nigdy nie były najlepsze. - Ach. – KC kiwnął głową. – W takim razie, jak sądzę, możemy ich wykluczyć. Będę nadal kontrolował doniesienia o kojotach. Jak do tej pory, to jest nasza najlepsza wskazówka. Tropię jej karty kredytowe, ale wszystko, co mogę znaleźć, to jedna zarejestrowana, i jeszcze jej nie użyła. Poza tym, wątpię, żeby miała ją ze sobą, kiedy była w tamtym obiekcie. Dennis pragnął wymyśleć jakiś powód, dla którego mógłby pokręcić się jeszcze w pobliżu, ale KC prawdopodobnie miał lepsze rzeczy do roboty, niż zabawiać bezrobotnego kojota bez żadnych perspektyw. - Hej, zazwyczaj pracowałeś na budowie, prawda? – Jasny rumieniec wyskoczył na twarz zmiennego lisa, gdy zadał to pytanie. Ciekawość powstrzymywała Dennisa przed wstaniem z krzesła. - No tak. Pracowałem z Paycem. Kładł podłogi, podczas gdy ja zajmowałem się ścianami i bardziej ogólnymi pracami budowlanymi. – Powstrzymał ściśnięcie serca przez ból na ich straconą przyjaźń, jednocześnie próbując odgadnąć, czego lis chce. - Więc wiesz, jak podeprzeć ścianę? – Nadzieja malująca się na twarzy KC, wywołała kolejny dreszcz pożądania, który szarpnął ciałem Dennisa. Tik nosa KC powiedział mu, że mężczyzna to zauważył. Na szczęście, Dennis nie oblał się rumieńcem. Gdyby tak się stało, wiedział, że byłby równie jasnoczerwony jak włosy KC.
~7~
- Tak, pewnie. Dlaczego? Masz coś, przy czym potrzebujesz pomocy? – Proszę, niech on potrzebuje pomocy. Dennis był tak znudzony, że zgodziłby się nawet zawiesić obrazy w domu KC, gdyby to tylko wyrwało go z uzależnienia od dumy. Wiedział, że lwy próbują być serdeczne, ale od tego czasu, jak dowiedzieli się, że zdradził przyjaciela, większość z nich trzymała go na odległość. Nieważne, z jakiego powodu – raz zdradziłeś, to już zostaniesz zdrajcą w świecie zmiennych. Dodaj do tego fakt, że kojoty były wśród najmniej zaufanych zwierzęcych zmiennych, i pieczętujesz swój los. KC kliknął na kilka rzeczy na swoim komputerze, które jak się wydawało nie zrobiły dużych zmian na ekranie. Może nie był jedynym, który był zdenerwowany. Dennis położył swoją rękę na dłoni KC, by przyciągać jego uwagę, ale szybko cofnął ją z powrotem, kiedy między nimi przeskoczyła iskra i powędrowała prosto do jego fiuta. - Aj. – Dennis wstał i pognał z powrotem na drugą stronę lady recepcyjnej. - Wow. Nie czułem tego rodzaj pociągu… kiedykolwiek. – KC wpatrywał się w Dennisa szeroko otwartymi oczami, z rozszerzonymi źrenicami. Oblizał swoje wargi, przyciągając spojrzenie Dennisa do mokrej smugi, którą zostawił. Cholera, chciał poczuć smak tego. - M-mam w czymś pomóc? – Wyjąkał słowa, jak tylko jego umysł oderwał się od tych wszystkim rzeczy, w których chciał pomóc zmiennemu lisowi - w projektach, które obejmowały ich obu w miejscu, które wybierze KC. - O tak, z pewnością potrzebuję w czymś pomocy. – Pożądanie w oczach KC powiedziało Dennisowi, że to nie ma nic wspólnego z czymkolwiek, o czym rudzielec myślał wcześniej, ale ma z tym, co było w oczach Dennisa. - W projekcie budowlanym – zgadywał. Plotki w mieście mówiły, że szeryf strzegł zmiennego lisa jak niedźwiedzia mama pilnowała swojego młodego. Dennis nie potrzebował ostrzeżenia. Wiedział, że nie jest dość dobry dla tego oszałamiającego mężczyzny. Zdradził przyjaciela i nie było go, gdy potrzebowała go siostra. Dennis stwierdził, że gdyby Candice wierzyła, iż jej pomoże, już by się z nim skontaktowała. Jej cisza powiedziała mu głośniej niż słowa, że też nie sądzi, że może jej pomóc i - co gorsza - nigdy nie przyszłoby jej do głowy, żeby do niego zadzwonić. - Um, tak. – KC potrząsnął głową, jakby chciał ją oczyścić. – Chciałbym, żebyś obejrzał mój dom i upewnił się, że ma solidną konstrukcję. Powiększam go i chcę sprawdzić, czy nie stał się niestabilny. Dennis wzruszył ramionami. ~8~
- Nie jestem architektem, ale mogę zobaczyć. Prawdopodobnie powinienem stwierdzić, czy są jakieś widoczne problemy. - Świetnie. – Promienny uśmiech wypłynął na twarz KC sprawiając, że Dennis, choć na chwilę, zapomniał o wszystkich swoich kłopotach. – Jesteś wolny dziś wieczorem? Był tak wolny, że aż bolało. W tej chwili, miał nadzieję skończyć tę rozmowę i wyjść z posterunku szeryfa bez wprawienia się w zakłopotanie. - O której godzinie? Lis przygryzł swoją wargę. Dennis ledwie oparł się pragnieniu przeskoczenia nad ladą i polizania tego biednego, zaczerwienionego kawałka ciała, by go ukoić. - Może o piątej? Mogę tu skończyć i zabrać cię na kolację, jako swego rodzaju podziękowanie za wyświadczenie mi przysługi. - Pewnie. – Dennis zastanawiał się, czy to liczyło się, jako randka. Patrząc na wspaniałego lisa, był rozdarty. Gdyby mógł zawrócić zegar do paru miesięcy wstecz, skwapliwie skorzystałby z okazji, by wyjść z KC. Jednak, z jego przeszłością, nie chciał stwarzać komukolwiek problemów. – Szeryf nie będzie miał nic przeciwko? - Lou nie kontroluje tego, z kim się spotykam – oświadczył KC twardym tonem. – On ma swojego mężczyznę. Sposób, w jaki lis to powiedział, sprawił, że Dennis zastanowił się, czy czasem KC nie miał nadziei na coś innego. - W porządku. Jeśli jesteś pewny, nie będzie żadnych problemów. Spotkamy się o piątej.
Tłumaczenie: panda68
~9~
Rozdział 2 Szeryf Arktos wszedł na posterunek, rzucił spojrzeniem na KC i zmarszczył brwi. - Co robisz? - A co sprawia, że myślisz, iż robię cokolwiek? – KC próbował uchylić się od pytań szeryfa, chociaż wiedział, że to i tak jest przegrana sprawa. Jak na niedźwiedzia, szeryf nie był żadnym luzackim, miodożernym typem. Bardziej był szalonym, niszczycielskim typem. - Bo wyglądasz na bardzo zadowolonego z siebie. – Szeryf się rozejrzał. – Gdzie jest kojot? - On ma na imię Dennis i wyszedł robić, co mu się podoba. Nie wiem, gdzie on jest. Nie jestem jego cieniem. – Ogromnie by się cieszył, gdyby dołączył do niego w innych miejscach, ale nie podzielił się tą informacją z szeryfem. - Eww... - Co? - Pociąga cię ten kundel. - On nie jest kundlem. Poza tym, jak się mają sprawy z twoją kicią? Gdyby uśmiech szeryfa stał się, choć trochę bardziej szeroki, jego twarz by się rozdarła. - On jest cudowny - westchnął. - Eww. – Powtórzył KC, chociaż trudno było zabrzmieć lekceważąco, gdy śmiało się samemu do siebie. Dobrze było widzieć szeryfa tak szczęśliwego. Gdy spotkali się po raz pierwszy, KC wyczuł, że Lou jest samotnym niedźwiedziem. A teraz, kiedy miał Jamesa, wyglądał tak, jakby zaczął nowe życie. Nic nie martwiło go zbyt długo, a dni, kiedy przychodził na posterunek szczęśliwy, przewyższały liczebnie rzadkie ataki zrzędliwości. - Zmieniasz temat – upomniał go Lou. Cholera. ~ 10 ~
- Zlokalizowałem kilka doniesień o szczególnie agresywnym kojocie, który wydaje się ciągnąć na wschód. Dennis powiedział, że ona ma syna w Albany – oświadczył KC. - Hę. Chyba będę musiał współpracować z Dennisem i ją wytropić. Jeśli nie jest zdrowa umysłowo, może nieświadomie kogoś skrzywdzić. Musimy zapewnić jej odpowiednią opiekę i upewnić się, że nie skrzywdzi innych. Jeśli masz rację, musimy ją zatrzymać zanim dostanie się do swojego syna. – Szeryf zmarszczył brwi, najwyraźniej próbując obmyślić dobrą strategię. KC wiedział, że jest w rozterce. Czy spróbować ją ocalić, czy zdjąć jak wściekłe zwierzę? KC wzruszył ramionami. Nie wiedział jak zaniepokojeni rodzice odpowiedzą, gdy myślą, że ich dziecko jest w tarapatach. Rodzice KC wydaliby przyjęcie. W końcu był czymś odrażającym, kimś kto kochał mężczyzn. - Masz jakieś zastrzeżenia, co do podróżowania z Dennisem? Nie mam wątpliwości, że on nie miałby nic przeciwko towarzystwu. - Dlaczego miałbym mieć? Szeryf posłał mu długie spojrzenie. - Niektórzy sądzą, że jest niewiarygodny odkąd zdradził Payce’a. - Niektórzy ludzie powinni zastanowić się nad tym, co oni by zrobiliby, gdyby ktoś, kogo kochają, został złapany – powiedział ostrym tonem. Pamiętając smutny wyraz oczu kojota stracił współczucie dla innych. - Racja. – Louis kiwnął głową. Jego zadowolony wyraz twarzy powiedział KC, że właśnie wpadł w jedną z pułapek szeryfa. - Oh. – KC przewrócił oczami. Drzwi otworzyły się jeszcze raz ukazując Dennisa, który rzucił nerwowe spojrzenie na dużego zmiennego niedźwiedzia. KC przesuwał wzrokiem między szeryfem, a Dennisem. - Idę na kolację z Dennisem dziś wieczorem. Chcesz, żebym został? – Nie podobał mu się wyraz oczu Lou, kiedy mierzył kojota. - W porządku. Nie poturbowałem nikogo przez kilka ostatnich dni. Ale sądzę, że będę miał to pod kontrolą. – Lou posłał Dennisowi uśmieszek, ale jego oczy nie wyrażały jakiegokolwiek śladu aprobaty.
~ 11 ~
Dennis posłał mu słaby uśmiech, chociaż smród strachu napełnił pokój. Szeryf przeniósł oczy na KC. - Idź na tę kolację. Posprzątam te papiery zanim zamknę na noc. - Dzięki. – KC skwapliwie skorzystał z tej szansy. Dennis wyglądał tak, jakby miał dostać ataku serca, gdyby spędził jeszcze jedną minutę w towarzystwie szeryfa. KC wyłączył komputer i skierował się do drzwi. - Chodźmy, Dennis. Mamy rezerwację u Marksa. – Jedyny steakhouse w mieście, Marks, otworzył się cztery lata temu ku radości populacji zmiennych. Jednakże, z uwagi na powierzchnię restauracji, zmienni musieli niestety robić rezerwacje miesiące wcześniej… a po tej pamiętnej wizycie dumy Talana, teraz musieli uważać na to, jaki rodzaj zmiennych wpuszczają. - Jak zrobiłeś tam rezerwację? Myślałem, że tam rezerwuje się miejsce miesiące wcześniej? Najwyraźniej Dennis wiedział o reputacji restauracji. KC wzruszył ramionami. - Kiedyś pomogłem im rozwiązać pewien problem i powiedzieli, że mogę wpadać, kiedy tylko będę miał ochotę. Nie zamierzał powiedzieć Dennisowi, że włamał się na konto bankowe byłego księgowego właściciela i odzyskał wszystkie pieniądze, jakie ten zdefraudował z restauracji. Zmienni nie mogli liczyć na sprawiedliwość w swoich problemach. Pomimo tego, że były sądy zmiennych, polityka międzygatunkowa często czyniła prawdziwą sprawiedliwość niewykonalną, kiedy sądzeni byli przez ławę przysięgłych złożoną z różnych gatunków zmiennych. KC obszedł całą biurokrację i, w efekcie, otrzymał bezgraniczne oddanie rodziny jastrzębi. Nigdy przedtem nie jadł w ich restauracji, gdy jednak zadzwonił, zapewnili go, że znajdą stolik. Ciepłe powitanie recepcjonistki pomogło nadać wieczorowi ton. - Panie Fields, bardzo się cieszymy, że zjawił się pan u nas i przyprowadził przyjaciela. – KC rozpoznał w niej jedną z bratanic właściciela. Prawie cała jastrzębia rodzina pracowała w restauracji. Całe stado Harris Hawks było szczególnie towarzyskim typem ptaka. Stolik, do którego ich zaprowadzono, mieścił się przy dużym oknie wychodzącym na dolinę. ~ 12 ~
- Tutaj może być? – Dziewczyna poruszyła się nerwowo na stopach, obserwując go, jak wygląda przez okno. - Tak, tu jest świetnie. - Wspaniale, a posiłek proszę zostawić nam – odezwał się za nim niski głos. KC obrócił się, by zobaczyć właściciela restauracji – Garreta Halcona. Czerwonobrązowe włosy mężczyzny błyszczały jak futro norki w subtelnym świetle i pokazywały ostre cechy twarzy mężczyzny. KC zawsze uważał Garreta za przystojnego faceta, ale zbyt aroganckiego, żeby być naprawdę atrakcyjnym. - Nie musisz płacić za mój posiłek – zaprotestował KC. Czerwono-brązowe oczy Garreta rozbłysły determinacją. - To najmniej, co mogę zrobić za to, co ty zrobiłeś dla nas. Gdyby nie ty, nie mielibyśmy pieniędzy, by zapłacić nasze rachunki. Dałbym ci sto posiłków, gdybym wiedział, że je przyjmiesz. – Wyciągnął rękę do Dennisa. – Garret Halcon, miło mi. Dennis ostrożnie zmierzył właściciela wzrokiem zanim podał mu rękę. - Dennis Wills. Uścisnęli sobie ręce, ale KC mógł powiedzieć, że tych dwóch mężczyzn nie zostanie zbyt szybko najlepszymi kumplami. Po niezręcznej chwili, Garret rzucił swój promienny uśmiech do KC zanim poklepał go po plecach. - Smacznego, KC, i nie wahaj się wrócić tu, kiedykolwiek będziesz chciał. – Rzucając ostatnie spojrzenie na Dennisa, Garret odszedł.
Dennis oparł się pragnieniu dorwania tego łajdaka uśmiechającego się do jego mężczyzny i rozerwania mu gardła. Jego kojot zawarczał blisko pod powierzchnią, chociaż jego ludzka połowa była wstrząśnięta jego dziwną zaborczością. Dennis nigdy nie był zaborczy. Mężczyzn było na pęczki – przynajmniej w mieście – i dopóki tutaj nie wrócił, z łatwością mógł namówić któregoś do wskoczenia do jego łóżka. Może to brak potępienia w oczach KC sprawiło, że stał się tak atrakcyjny. Zmienny lis nie miał nic przeciwko Dennisowi i faktycznie próbował mu pomóc. Dennisowi nie podobało się to drapieżne spojrzenie, jakie ten łajdak jastrząb posłał jego nowemu przyjacielowi. I to wystarczyło. Zadowolony ze swojej odpowiedzi, spojrzał w rozbawione oczy KC. ~ 13 ~
- Co? - Czy rozwiązałeś już wszystko w swojej głowie? - Rozwiązałem, co? – Na jedną paniczną chwilę zastanowił się, czy drugi mężczyzna mógł odczytać jego myśli. KC wzruszył ramionami. - Nie wiem, ale to wyglądało tak, jakbyś rozwiązywał znacznie większe problemy niż rozmiar twojego befsztyka. Dennis uśmiechnął się. - Żartujesz? Skoro Garret płaci, to wezmę największy befsztyk, jaki mogę zjeść. Zmienny lis odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał. Dennis nie mógł nie zauważyć, że inni goście w restauracji skierowali swoje oczy na niego. Powstrzymał się przed potrzebą warknięcia na nich, ale był blisko. Minęło już trochę czasu odkąd ktoś patrzył na niego tak, jakby był ważny. Payce kierował teraz wszystkie swoje czułe spojrzenia na Kevina. I Dennis nie mógł powstrzymać się przed pragnieniem kogoś, kto by się o niego troszczył tak, jak James troszczył się o szeryfa. - Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – KC odłożył menu i zaczął obserwować Dennisa, jakby był najważniejszą rzeczą, na jaką KC zwrócił uwagę aż do dzisiaj. - Nie spodobało mi się, jak Garret na ciebie patrzył. KC przewrócił oczami. - Chciał się ze mną kiedyś umówić. Powiedziałem nie. - Dlaczego? – I nie chodziło o to, że Dennis nie chciał, żeby śliczny lis umawiał się z innym facetem, ale zastanawiał się jak czarujący, przystojny mężczyzna, właściciel restauracji, nie spełniał wymogów ideału dla KC. - Jest zbyt arogancki – przyznał KC. – Jest wystarczająco miły, ale nie lubię naprawdę aroganckich ludzi. Przeszkadzałoby mi to na dłuższą metę, więc nie chciałem się z nim spotykać, skoro wiedziałem, że to nie potrwa długo. Dennis roześmiał się, ponieważ ulga cięła go niczym nóż.
~ 14 ~
- Nie ma to jak zobaczyć na horyzoncie koniec, aby zapobiec zaczęciu związku. KC posłał mu kpiący uśmiech. - Przypuszczam, że to śmiesznie brzmi, ale nie cierpię marnować energii na coś, co wiem, że się nie uda. - Nie ma nic złego w tym, że się wie, czego się chce. – Dennis wiedział, czego chce, ale wątpił, żeby ten uśmiechnięty, piękny mężczyzna przed nim, będzie chciał zmaltretowanego, etycznie niepewnego robotnika budowlanego. Do diabła, nawet jego były najlepszy przyjaciel ledwie mógł spojrzeć mu w oczy. - Cześć, jestem Markus. Będę waszym kelnerem dziś wieczorem. – Wysoki, przystojny zmienny jastrząb stał i wpatrywał się w KC zachwyconymi oczami. - Jestem Dennis. Chcę największy befsztyk, jaki macie, i żebyś przestał wpatrywać się w mojego chłopaka. Cholera. Dennis skulił się. Co on do diabła sobie myśli? Nawet tak naprawdę nie byli na randce. KC tylko namówił go, żeby spojrzał na jakieś usterki budowlane. Ale kojot Dennisa miał inne pomysły. Chciał zatwierdzić zmiennego lisa i odgryźć nogę każdemu, kto się z tym nie zgadza. Czekał aż KC go poprawi, ale mężczyzna tylko odwrócił się do kelnera. - Musisz wybaczyć Dennisowi. Bzikuje, kiedy jest głodny. Kelner posłał Dennisowi ostrożny uśmiech, ale wszystko, co chciał, to jak najszybciej odebrać od nich zamówienie i odejść. Bystry chłopiec. - Przepraszam. – Dennis uśmiechnął się przepraszająco do KC. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. - No cóż, nie wiem, jaki jest twój kojot, ale mój lis chce cię pieprzyć i zatwierdzić, jako mojego. – KC niedbale wzruszył ramionami, jakby właśnie nie wstrząsnął światem Dennisa. - Jak myślisz, co to oznacza? – Chłodny dreszcz przepłynął przez niego, kiedy zdał sobie sprawę, co to prawdopodobnie oznacza. KC posłał mu długie spojrzenie.
~ 15 ~
- Sądzę, że obaj wiemy, co to może oznaczać, ale lisy nie mogą tak do końca zidentyfikować swojego partnera dopóki nie uprawiają seksu. - Tak samo jest z kojotami. Dennis zajrzał w oczy KC – jego serce waliło tak głośno, że zastanawiał się, czy wszyscy nie będą w stanie zlokalizować źródła tego dźwięku. - Nie chcesz partnera? – KC wypowiedział te słowa powoli, jakby próbował je zrozumieć, jak tylko je powiedział. Dennis wziął łyk wody, żałując teraz, że nie zamówił czegoś mocniejszego – na przykład porcji whisky poprzedzonej wódką. - Nie chodzi o to, że nie chcę partnera. Jaki zmienny nie chce partnera? – Grał na zwłokę. Przecież, gdyby ten piękny mężczyzna naprawdę był jego partnerem, nie chciałby spłoszyć go na zawsze. – Powiedzmy, że najpierw muszę rozwiązać kilka problemów zanim pozwolę komukolwiek wejść do mojego życia. Przede wszystkim znaleźć psychopatyczną siostrę i przestać być bezrobotnym, zasadniczo bezdomnym i niegodnym takiego wspaniałego partnera. - A więc to nie ja, tylko ty. – KC zmusił się do uśmiechu, ale Dennis zobaczył smutek w jego oczach. Sięgnął nad stolikiem i wziął rękę KC w swoją. - W tej chwili mam zbyt wiele problemów, skarbie. Nie mogę zaopiekować się jeszcze partnerem. – No… wyłożył karty na stół, swoją bezwartościowość, by jego partner mógł to zobaczyć. KC wyszarpnął rękę z dłoni Dennisa. - Kto powiedział, że ktoś musi się mną zaopiekować? – Jego gniew sprawił, że oczy mu błyszczały, pokazując Dennisowi błysk nieoswojonego zwierzęcia żyjącego w jego głębi. – Nie szukam podtatusiałego lowelasa. Szukam partnera. Dennis pochylił się do przodu. - Nie rozumiesz? Nie mogę być partnerem. Nie mam nic do zaoferowania. - Kto powiedział, że musisz coś zaoferować? Jestem tutaj by pomóc, a nie dodać ci problemów – warknął KC. – Potrzebuję partnera, a nie opiekuna.
~ 16 ~
Zanim Dennis mógł odpowiedzieć, kelner wrócił z ich talerzami z jedzeniem. Grube befsztyki z ziemniakami i pięknymi zielonymi warzywami zostały postawione przed nimi. KC posłał kelnerowi szeroki uśmiech. - To wygląda doskonale. - Może przynieść coś jeszcze? KC potrząsnął głową. - Nie mnie. - Ja nic nie potrzebuję – oświadczył Dennis. - Cóż, dajcie znać, jeżeli będziecie czegoś jeszcze potrzebowali. – Wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś innego, ale Dennis warknął i mężczyzna czmychnął. - Wstydź się, straszyć tak tego miłego jastrzębia – upomniał go KC, ale ponieważ się uśmiechał, Dennis nie wziął sobie tego do serca. - Ostrzegałem go przed wpatrywaniem się w ciebie. - Po prostu wykonuje swoją pracę. – KC się roześmiał. - Może to robić gdzie indziej. – Dennis odkroił kawałek swojego befsztyk i wziął do ust. Smak eksplodował na jego języku. – Oh, jakie to dobre. - Mm, mhm – zgodził się KC. – Powinienem był wcześniej przyjąć ich ofertę, ale nigdy nie miałem nikogo, z kim chciałbym dzielić tak dobry posiłek. Dennis uśmiechnął się, ponieważ fala przyjemności wypełniła go na słowa KC. Dobrze było czuć się dla kogoś ważnym. Skończyli posiłek rozmawiając o nieistotnymi rzeczami. Żaden z nich nie opowiadał o swoich rodzinach ani o możliwości sparowania się. Dennis dowiedział się, że KC zbudował przyjaźnie ekologiczny dom z ziemi i opon na zboczu wzgórza, co zajęło zmiennemu lisowi trzy lata pracy. Niestety, niedawna lawina błota spowodowała pęknięcie w suficie, podczas osunięcia się wzgórza, i KC chciał drugiej opinii na temat wytrzymałości belki. Lis nie chciał rozmawiać z szeryfem o tym problemie, ponieważ najwyraźniej KC nie zbudował go według miejscowych zarządzeń. Im więcej KC mówił o swoim domu, tym bardziej Dennis chciał zobaczyć to niezwykłe siedlisko. - Może skusicie się panowie na jakiś deser? ~ 17 ~
KC uśmiechnął się czarująco do kelnera. - Możemy dostać kawałek sernika na wynos? - Oczywiście. Jak tylko kelner odszedł, KC położył pieniądze na stolik. - Myślałem, że posiłek jest za darmo? – zapytał Dennis. KC zarumienił się. - Oh, jest, ale kelner dobrze wykonał swoją pracę. Powinien dostać napiwek. Kelner wrócił kilka minut później ze schludnie zawiązaną torbą. - Proszę, sir. Dziękuję za przyjście. - Jesteś tu mile widziany. – Ten przeklęty ptak wrócił, gdy właśnie mieli wyjść. – Wszystko w porządku, KC? – Garrett posłał Dennisowi szyderczy uśmiech. - Doskonale. – KC poklepał Garretta po plecach. – Dzięki za świetny posiłek. - W każdej chwili, kochany. Możesz dzwonić, kiedy tylko chcesz, a my zapewnimy ci stolik. Nawet możesz przyprowadzić swojego szczeniaka. KC złapał Dennisa za ramię i wyciągnął z restauracji. - Zamierzałem okaleczyć go tylko trochę. Może złamać ramię, żeby trudniej było mu latać – zaprotestował Dennis. Wrócili na posterunek i KC wsunął głowę, chcąc powiedzieć dobranoc. - Oh! – Usta KC wyschły, a penis stwardniał. Cholera, dobrze wyglądali razem. Ciemna głowa Lou pochylała się nad złotą Jamesa, kiedy ten pożerał usta swojego partnera w namiętnym pocałunku. Miękki jęk zmiennego lwa wydobył podobny z ust KC. Mężczyźni rozłączyli się i z identycznymi, zamglonymi pożądaniem oczami, obrócili się do KC. - Umm, idę do domu – powiedział KC, powstrzymując jęk. Lou oblizał swoje wargi, jakby chciał złapać każdą drobinę smaku swojego partnera. - Dobranoc. ~ 18 ~
Jeśli KC myślał, że James też będzie chciał odpowiedzieć, to się pomylił, bo zmienny niedźwiedź wykorzystał ten moment, by ponownie posiąść wargi Jamesa. Twardy i pobudzony, wycofał się z posterunku. Wciąż dochodząc do siebie, omal nie wpadł na Dennisa. Kojot obrzucił ciało KC gorącym spojrzeniem. - Posterunek szeryfa sprawił, że jesteś napalony? - Tylko, jeśli zawiera szeryfa mającego zamiar wypieprzyć swojego partnera przy ścianie. - Oh. – Dennis przełknął i popatrzał tęsknie na wejście. – Byli nadzy? KC się roześmiał. - Tylko się całowali, ale do diabła, chyba do tego zmierzają. Dennis cicho mruknął. - Założę się, że to było seksowne. - Bardzo seksowne. Chodź, pójdziemy do mnie i zjemy deser. - Czy to jakiś kod? – Oczy Dennisa błysnęły rozbawieniem. - Tak. Sernik jest super-tajnym kodem dla chodźmy do mnie i pieprz mnie. – KC potrząsnął plastikową torebką. – Więc, chcesz zjeść trochę sernika? Dennis uśmiechnął się. - Z przyjemnością zjem kawałek sernika.
Tłumaczenie: panda68
~ 19 ~
Rozdział 3 Szczęka Dennisa opadła, kiedy doszli do domu KC. Chociaż zmienny lis powiedział, że jego dom jest zrobiony z opon i ziemi, nie wspomniał, że to jest tylko części prawdy. Połowa budynku, ta która wystawała ze wzgórza, była wykończona ozdobnym tynkiem, a we frontowych oknach odbijał się czysty nowoczesny styl. Nigdy nie widział tak pięknej budowli. To nie był dom… to było dzieło sztuki. Dennis wstrzymał oddech, kiedy KC otworzył drzwi i weszli do domu o gładkich, zaokrąglonych ścianach i mocnych, drewnianych belkach. - W ciągu dnia to miejsce musi być wspaniałe – powiedział z podziwem. KC zarumienił się. - Lubię tak myśleć. – Włączył światła, ożywiając dom wypełniony miękkimi tkaninami i żywymi kolorami. Jasne wełniane koce przykrywały kanapy z ciemnej skóry, a pluszowe dywany porozrzucane były na kolorowej betonowej podłodze. Dennis przykucnął. - Skąd to masz? – zapytał pukając w szklane kawałki osadzone w betonie. - Zamówiłem to przez internet. Dennis się rozejrzał. - Masz internet? - Przez satelitę. - Hę. Żadnej telewizji? KC potrząsnął głową. - To tylko pochłania niepotrzebną energię. Wytwarzam własną elektryczność z paneli słonecznych na dachu i z niewielkiego generatora dla wsparcia. Jeśli chcę obejrzeć film, używam laptopa, którego ładuję słonecznym urządzeniem do ładowania akumulatorów. A jeśli naprawdę chcę pooglądać telewizję zawsze jest jeden w domu Dumy. Dennis kiwnął głową. ~ 20 ~
- Te koty lubią swój telewizor. Jak to zbudowałeś? - Miałem kilka książek i mieszkałem w namiocie przez dwa lata. Kupiłem tanio ziemię z niewielkim projektem budowlanym i od tamtego czasu pracuję nad tym. - Dlaczego to jest dla ciebie takie ważne? – Dennis idąc przez dom, dotykał powierzchni ścian, barwnych obrazów, kawałków szkła i kafelków losowo wciśniętych w każdą powierzchnię. Obracając się, popatrzył na wejście. Witrażowe szkło otaczało drzwi. – To na pewno nie było tanie. KC wzruszył ramionami. - Wziąłem kilka lekcji w domu kultury w mieście. - Ty to zrobiłeś? - Tak. Nie jest doskonałe, ale cieszyłem się myślą, że zrobiłem to sam. – KC przerwał. – Zbudowałem to, ponieważ, kiedy mój ojciec mnie wyrzucił, nie miałem, dokąd pójść. Nie chciałem ponownie być bezdomnym - to było najbardziej beznadziejne uczucie, jakie kiedykolwiek czułem. Chciałem zrobić coś swojego, coś, czego nikt mi nie odbierze. Dennis zwalczył przymus wytropienia ojca KC i dania mu nauczki za to, że wywołał to zranione spojrzenie w oczach mniejszego mężczyzny. - Gdzie jest ta belka, którą chciałeś, żebym obejrzał? – Myśl, że całe to miejsce mogłoby spaść na głowę KC nie działała zbyt dobrze na Dennisa. Mógł powiedzieć po dumie świecącej w oczach lisa, że jeśli straci ten dom, to złamie mu serce. - Tutaj. – KC poprowadził go do małej kuchni, w której była kuchenka gazowa i piekarnik, mini lodówka, stoliczek i nic więcej. Dennis pomyślał, że to jest prawdopodobnie najbardziej urocza kuchnia, jaką kiedykolwiek widział… i najmniejsza. – To ten. Dennis podszedł do miejsca, które wskazał KC i popatrzył na omawianą belkę. Cienka rysa zarysowała drewno. Patrząc na inne solidne belki naokoło, Dennis się odprężył. - Myślałem, że masz tu prawdziwy problem. Miałbym na to oko i, jeśli stałoby się to szersze albo drewno zaczęłoby się rozdwajać, wtedy powinniśmy to wymienić. - My? – KC posłał mu niepewny uśmiech. Dennis westchnął. ~ 21 ~
- Świetnie. Włóż sernik do lodówki, a ja sprawdzę jednego atletycznego przystojniaka stojącego przede mną. KC śmiał się tak długo, dopóki łzy nie popłynęły po jego policzkach. - O, cholera, to było niegrzeczne. – Niemniej, wstawił deser do lodówki, a potem złapał rękę Dennisa. – Chodź… sypialnia jest tam. Sypialnia była dokładnie tym, co Dennis spodziewał się zobaczyć po tym, co już widział w domu KC. Gładkie ściany, jasne kolory i wygodnie wyglądające duże łóżko sprawiły, że Dennis zapragnął zwinąć się w kłębek na dużym materacu i ukołysać ślicznego zmiennego lisa. Szybko jednak dowiedział się, że KC ma inne plany. Obracając się, odkrył, że KC już zdejmował koszulę. Zmienny lis zobaczył, że się w niego wpatruje i zmarszczył brwi. - Co? Rozbieraj się. - Co? Tak bez kwiatów? - Jeśli się rozbierzesz i wypieprzysz mnie w tej chwili, obiecuję wstać na pierwszą oznakę świtu i zerwać dla ciebie kwiaty z lasu. A teraz się rozbieraj! Dennis się roześmiał. Ściągnął swoją koszulę, a potem zsunął buty, skarpetki i spodnie. Zanim skończył, KC leżał nagi na łóżku – rude loczki, które otaczały jego sztywnego penisa wołały, żeby podszedł bliżej. Usta Dennisa zaśliniły się na ten widok. Z oczami na swojej nagrodzie, Dennis wspiął się na łóżko i zacisnął wargi wokół nabrzmiałej główki kutasa KC. Jego oczy przetoczyły się do tyłu na ten smak. Kojot zamruczał z przyjemności poznania jego smaku. Chciał więcej… potrzebował więcej. Obniżając mocniej głowę, usłyszał, jak KC wydał pisk. Nie mogąc się uśmiechnąć, zadowolił się połknięciem KC. Złapał biodra zmiennego lisa, żeby go unieruchomić i nie dopuścić do poruszania się. - Proszę, proszę, proszę, Dennis, muszę dojść. Ssij mocniej. Dennis odsunął się. - Nieee. - Nie dowiemy się, czy jesteśmy partnerami, jeśli będę tylko ciągnął ci druta. Muszę cię wypieprzyć. - Możesz to zrobić, jak mnie posiądziesz. ~ 22 ~
Dennis potrząsnął głową. - Jeśli cię posmakuję, stracę kontrolę. - W takim razie możesz wypieprzyć mnie później. - Gdzie masz nawilżacz? KC słodko mruknął, a potem przetoczył się i podpełzł w stronę stolika nocnego. Patrząc na ten twardy, muskularny tyłek Dennis aż mruknął. Po raz pierwszy chciał być lwem. Koty poznawały po oznakach, kiedy spotykały swojego partnera. Nie powiedział KC, że jego pośpiech do sparowania był spowodowany tym, że to złamałoby mu serce, gdyby spędził noc w ramionach zmiennego lisa… a potem stwierdził, że jednak nie są partnerami. Dennis przeżył utratę pracy, mieszkania i prawdopodobnie siostry, ale wiedział, że KC może być ostatnią kroplą, która w końcu go złamie. - Hej, nic ci nie jest? – Złote oczy KC patrzyły na niego z niepokojem. Dennis otrząsnął się ze swojego przygnębienia. - Tak. Nic mi nie jest, dziecino. KC warknął. To nawet brzmiałoby groźnie, gdyby warczenie mężczyzny nie było tak cholernie słodkie. - Nie mów do mnie dziecino. Zamiast się sprzeczać, Dennis wziął nawilżacz z ręki lisa. - Przewróć się na plecy. Chcę widzieć twoją twarz, gdy wejdę w ciebie. Uśmiech KC zabłysł w przyćmionym świetle. - Ale z ciebie romantyk. Dennis odwzajemnił uśmiech. - Rozsmaruję później na tobie sernik i zliżę go. Jak to brzmi? - Słodko. - Hmm. Przy odrobinie szczęścia może dołożyli do pudełka sos truskawkowy. Podczas gdy KC zrobił do niego minę, Dennis zagłębił dwa nawilżone palce w dziurce swojego kochanka. ~ 23 ~
- Ahh – westchnął KC. Dennis poruszał palcami, dopóki z łatwością nie zaczęły wsuwać się i wysuwać z ciasnej dziurki KC. Cierpliwie i ostrożnie rozciągał ją, s potem dodał trzeci palec z większą ilością nawilżacza. - Oh już, teraz! – zajęczał KC. - Odpręż się. – Dennis wiedział, że gra na zwłokę. Największym jego strachem było to, że dołączy do KC… a potem odkryje, że piękny rudzielec nie jest jego. - Teraz! Dennis pocałował namiętne usta lisa – skubiąc i całując, dopóki drugi mężczyzna nie roztopił się pod nim. Rozprowadził nawilżacz na swoim fiucie, zacisnął ręce na biodrach KC i wbił się do środka. Kiedy był już w środku, zatrzymał się w swoim ruchu, dopóki KC nie zaczął wić się i pieprzyć sam siebie na fiucie Dennisa. - Aleś niecierpliwy – zrugał go Dennis. - Nie byłbym, gdybyś pieprzył mnie jak należy. Pochylając się, Dennis wziął następny pocałunek. Potrzebował pocałunków KC, jak niektórzy ludzie potrzebowali powietrza. Gdyby ktoś kiedyś poprosił go, by opisał smak ust zmiennego, musiałby powiedzieć, że KC smakował jak czyste, niczym niezmącone, pożądanie. Wśliźnięcie się w tego zachwycającego mężczyznę było jak znalezienie domu. Całe swoje dorosłe życie, Dennis nie odnosił wrażenia, że gdzieś należy. Ale teraz w tej chwili, z KC owiniętym wokół niego, Dennis wiedział, że nie potrzebuje niczego innego w życiu, by być szczęśliwym. - Mój! – warknął. Jego kły wysunęły się i, niezdolny do powstrzymania się, Dennis złapał KC za kark i ugryzł go. Pompując biodrami, oznaczył swojego mężczyznę. - Partner – warknął jego wewnętrzny kojot. Radość przepłynęła przez niego jak ogień, wypalając smutek i niezadowolenie z jego życia i zastępując je jarzącym się szczęściem. Jego ciałem wstrząsnęły konwulsje i poddał się spełnieniu, napełniając swoją esencją małego zmiennego lisa. KC szybko podążył za nim, wypełniając powietrze zmieszanym aromatem ich zapachów. Powoli i ostrożnie, aby nie rozerwać skóry swojego partnera bardziej niż to konieczne, Dennis wysunął kły z ciała KC.
~ 24 ~
Liżąc ranę, zasklepił ją na tyle, żeby zatamować krwawienie, ale nie dość, by zrobić to całkowicie. Zostanie blizna, która powie innym, zarówno przez zapach jak i znak, że młodszy mężczyzna należy do niego. - Mieliśmy rację. Jesteśmy partnerami. KC nie odpowiedział. Zamiast tego, lis uderzył. Dennis drgnął, kiedy kły KC zagłębiły się w miejscu, gdzie łączyły się jego szyja i ramię. Zamarł, pozwalając swojemu partnerowi zrobić to, co musiał zrobić, by poczuć, że Dennis został oznaczony. Po chwili, KC uwolnił go, zasklepiając bez entuzjazmu jego ranę, a potem przewrócił się na plecy. - Jestem zatwierdzony jak należy? – zapytał Dennis z uśmiechem. - No pewnie. Dennis wiedział, że dla kompletnego sparowania, KC musi wpuścić swoje nasienie w ciało Dennisa… ale to mogło zaczekać na później. Dostali odpowiedź na najważniejsze pytanie. Byli partnerami. KC leżał na łóżku, dysząc. Jego serce biło gwałtownie, a ciało drżało od przeżytej rozkoszy. Obracając głowę, zachwycił się przystojnym zmiennym leżącym przy nim. Mam partnera! Wiedział od innych zmiennych, że geje mogli mieć partnerów, ale nigdy nie spodziewał się, że znajdzie swojego własnego. Dennis miał problem z poczuciem własnej wartości, ale KC wiedział, że może mu w tym pomóc. - Chcesz się do mnie wprowadzić? Zmienny kojot odwrócił się, by spojrzeć na KC. - Może po tym jak znajdziemy moją siostrę. Muszę się upewnić, że wszystko z nią w porządku… albo uśpić, jeśli jest niebezpieczna. – Smutek w oczach Dennisa powiedział KC jak bardzo zrani jego partnera to, jeśli będzie musiał zabić swoją siostrę. KC złożył sobie obietnicę, że będzie tym, który ją zabije, jeśli będzie to konieczne. Dennis nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby musiał być tym, który zakończy życie Candice.
~ 25 ~
Właśnie, kiedy zaczął zapadać w sen, zadzwonił jego telefon komórkowy. Mrugając w ciemnościach, chwycił go i nacisnął guzik odbierania. - Halo? - KC, chłopie, jak się masz? KC wyprostował się. - Bob? - Obudziłem cię? – Rozbawiony głos przyjaciela rozwiał irytację KC z powodu zostania wyrwanym z przytulnego seksualnego oszołomienia. - Nie. Czym mogę służyć? – Bob nie był jednym z tych ludzi, którzy dzwonili tylko pogadać. Był jednym z kontaktów KC. - To raczej ja mogę zrobić coś dla ciebie. Słyszałem, że szukasz szalonego kojota. Uchwyt KC zacieśnił się na telefonie. - Znalazłeś jakiegoś? - Tak, ale nikt nie może podejść wystarczająco blisko, by zobaczyć, czy to samica czy samiec, ale kojot zabija bydło w całym Teksasie. - Sądzę, że nasza samica jest odrobinę bardziej na wschód, ale warto to sprawdzić. Dzięki za telefon. - Możesz mi podziękować pozwalając zabrać się na kolację, kiedy się tu zjawisz. – KC umówił się kilka razy z człowiekiem, ale zanim mógł sformułować właściwą odmowę, Dennis wyrwał telefon z jego ręki. - KC docenia to, że zadzwoniłeś, ale on ma teraz partnera. Zobaczymy się, kiedy zjawimy się w Teksasie. Nacisnąwszy guzik rozłączenia, Dennis zwrócił telefon. - Zamierzałem powiedzieć mu nie – powiedział KC. Próbował mieć surowy głos, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wypłynął na jego twarz. Zaborczość Dennisa była wkurzająco zachwycająca. Dennis wygiął brew. - No cóż, teraz już nie musisz.
~ 26 ~
KC poddał się rozbawieniu i roześmiał. - Tak, to prawda. - Czy jest jakiś facet, który nie chce dobrać się do twoich majtek? Klepiąc swojego partnera po policzku, KC się uśmiechnął. - Jestem pewny, że znaleźliby się jacyś. Dennis warknął. - Spotkałeś takich? - Daj spokój… ubierzmy się. Musimy złapać samolot.
***
- Nie pojedziesz do Teksasu z tym kojotem, by wytropić psychopatycznego zabójcę bydła. Stroisz sobie ze mnie żarty? KC wpatrywał się w szeryfa wstrząśnięty. Nigdy by nie pomyślał, że Lou sprzeciwi się tej podróży. - A co w tym złego? - Myślałem, że wykonasz kilka telefonów - może przetrząśniesz jakąś bazę danych albo dwie - ale nie będziesz narażał się na niebezpieczeństwo. Nie masz żadnego szkolenia, jako agent jakiegokolwiek typu, a ja nie chcę, żebyś został skrzywdzony. Nie pozwolę na to! Żołądek KC opadł. Cholera, nie cierpiał rozczarowywać Lou. Ten facet tyle dla niego zrobił. Dennis wystąpił do przodu, jeżąc się z wściekłości. KC złapał go za tył koszuli i odciągnął. - Nie zaczynaj się we wściekłego niedźwiedzia – ostrzegł. Wiedział, że instynkty partnerskie Dennisa dochodzą do głosu, aby chronić KC za wszelką cenę. - Masz coś do powiedzenia, kojocie? – Oczy Lou płonęły wściekłością.
~ 27 ~
Drzwi posterunku się otworzyły. KC nigdy nie był tak szczęśliwy w całym swoim życiu widząc zmiennego lwa. - James! Zaskoczenie w oczach Jamesa powiedziało KC więcej niż zrobiłyby to słowa, bo dotąd był mało przyjazny dla tego uprzejmego faceta. Gryzła go zazdrość, i chociaż próbował nie pokazywać swojego zmartwienia, najwyraźniej nie całkiem mu się to udawało. Teraz, mając swojego własnego partnera, KC lepiej rozumiał, z jaką łatwością James zdobył uczucie Lou. - Co się dzieje? – James spojrzał na swojego partnera po odpowiedź. - Ten kojot chce zabrać KC na przeklętą pustynię i szukać psychopatycznego zmiennego. Złote oczy Jamesa pojęły sytuację. KC prawie mógł wyczuć, jak inteligentny umysł mężczyzny pracuje w poszukiwaniu najlepszych alternatyw. - Jestem pewien, że Dennis będzie uważał na swojego partnera. Mogą pojechać i zobaczyć, czy to jest ona, zanim zastanowią się, co robić dalej. Nie muszą stawać z nią twarzą w twarz. Mogą zrobić rekonesans i dzwonić do ciebie w regularnych odstępach. Lou skrzyżował ramiona na swojej piersi. - Musisz pozwolić KC kiedyś dorosnąć, skarbie. KC rozbawiło obserwowanie, jak Lou próbował zmusić do odwrócenia wzroku swojego partnera. Ale zmienny lew po prostu patrzył na niego spokojnymi złotymi oczami, ani trochę niezastraszony. Po kilku minutach wpatrywania się w swojego partnera bez ustępstwa z jego strony, szeryf przewrócił oczami. - Świetnie, ale oczekuję telefonu, co trzy godziny, albo zjawię się tam osobiście. - Tak! – KC podskakiwał z radości. Dennis zawinął ramię wokół jego barków. - Uspokój się, kochanie… próbujemy przekonać szeryfa o twojej dojrzałości. - Oh, prawda. – KC przestał podskakiwać. – Będziemy dzwonić. Obiecuję.
~ 28 ~
Zanim KC mógł interweniować, Lou złapał Dennisa i podniósł go do góry aż jego stopy nie dotykały ziemi. - Jeśli cokolwiek przytrafi się mojemu przyjacielowi, połamię każdą pieprzoną kość w twoim ciele. – Przy każdym słowie, potrząsał Dennisem, aby podkreślić swą wypowiedź. - Lou, postaw go. Na dźwięk głosu swojego partnera, Lou otworzył dłoń i uwolnił Dennisa. Dennis opadł na stopy, ale nie ośmielił się ruszyć. James zawinął rękę wokół grubego ramienia Lou. - Jestem pewny, że KC będzie potrzebował jakichś pieniędzy na wyjazd, które pomogą mu w tym śledztwie. Lou kiwnął głową. - Użyj naszej wydziałowej karty, aby opłacić hotel i jedzenie. Jeśli ona rzeczywiście zdziczała, to wpada pod bezpieczeństwo publiczne. James otworzył swój portfel i wręczył KC kilka banknotów. - To na początek. KC przytulił Jamesa. - Dzięki. - Żaden problem. – James zniżył głos. – A teraz spadaj stąd zanim Lou zacznie warczeć. KC schował pieniądze do kieszeni, złapał Dennisa za nadgarstek i wykrzyknął pożegnanie przez ramię. - Zabierzmy twoje ubrania z domu Dumy. - Okej. Chociaż powinienem dać im znać, że przyjdę. Talan będzie chciał wiedzieć. Lubi mieć na oku każdego. Jak już wyszli, KC usłyszał krzyki Lou. - Co masz na myśli mówiąc, że oni są partnerami?
~ 29 ~
Rozdział 4 Jak tylko weszli do domu watahy, usłyszeli odgłos biegnących kroków, a potem mały wilk przemknął obok nich goniony przez dużego lwa. - Myślę, że najpierw weźmiemy twoje rzeczy, a potem porozmawiamy z Talanem. Dennis się zgodził. Jego żołądek ścisnął się na myśl o konfrontacji ze zmiennym lwem. Talan zawsze zachowywał się miło wobec niego, jednak Dennis będzie musiał zbliżyć się do Adriana, by porozmawiać z lwem alfa. To było głupie tak bać się mniejszego mężczyzny, który faktycznie nigdy nie próbował go skrzywdzić, ale nigdy też nie zapomniał, że jest na terytorium wroga. Wilk Adriana nie aprobował kojota Dennisa i, chociaż człowiek Adriana zawsze traktował go sprawiedliwie, po tym jak Talan zabronił mu zabicia Dennisa, zawsze czuł chłód wilka Adriana wyzierającego na niego. To byłaby ulga przeprowadzić się do KC, po tym jak zajmą się siostrą Dennisa. Może nawet znajdzie jakąś pracę w mieście. Chociaż szanse na pracę były lepsze w Seattle, albo nawet w Kanadzie, ale nie chciał być daleko od swojego lisa. Do diabła, gdyby dobrze poradził sobie w tej podróży, może mógłby pomóc szeryfowi w różnych pracach. Łapiąc worek, który zostawił tu kilka tygodni temu, Dennis szybko wrzucił dżinsy i koszulki do środka. - Nie mam zbyt wielu ubrań. Miałem sprowadzić swoje rzeczy z Seattle, ale przeważnie to są ubrania robocze. KC wzruszył ramionami. - Sam nie jestem jakimś modnisiem, ale lubię mieć ładne rzeczy w moim domu. – Dom KC posiadał odrobinę luksusu, ale nadal czuło się w nim jak w domu. Dennis lubił to w jego domu. Jak tylko ubrania Dennisa zostały spakowane, poszli poszukać Talana. Zmienny był w ludzkiej postaci i przyciskał wilka do ziemi swoją stopą. - Czy masz jakiś powód, że przyciskasz tak swojego partnera? – zapytał KC.
~ 30 ~
Talan posłał im szeroki uśmiech. - Tak. – Przywódca dumy nic nie wyjaśnił. - Oookej. Sądzimy, że mamy trop Candice, więc jedziemy do Teksasu. - Weź mój prywatny samolot. Lou w ten sposób będzie się mniej martwił. Wezwę pilota i powiadomię go, że przyjedziecie. Porozmawiaj też z Dillonem, przyniesie ci broń i zestaw ze środkiem usypiającym. W ten sposób, jeśli ona rzeczywiście stała się szalona, możesz ją uśpić. - Dzięki. Spojrzał na Adriana, który posłał mu rozczarowane spojrzenie. Czy miało to coś wspólnego z Dennisem, czy faktem, że był unieruchomiony, KC nie wiedział. Kilka minut później, przy pomocy Dillona, stali się posiadaczami broni ze środkiem usypiającym. - Jesteście pewni, że nie chcecie żadnej pomocy? – Dillon popatrzył na nich pełnymi nadziei oczami. - Jestem pewny, że damy sobie radę. Poza tym, jeśli ona zobaczy kogokolwiek poza mną, może się wkurzyć. Zlekceważy KC, ponieważ jest zmiennym lisem i nie uzna go za zagrożenie. – Dillon kiwnął głową, podczas gdy KC tylko patrzył. – No co? To prawda. - Lisy są bardziej groźne, niż wszystkim się wydaje. Dennis potarł ramię KC. - Jestem pewny, że tak. - Nie zmuszaj mnie, żebym cię ugryzł – burknął KC. Dillon potrząsnął głową. - To do zobaczenia, panowie. Życzę szczęścia w znalezieniu twojej siostry, Dennis. - Dzięki. Po szybkiej podróży, do domu KC, żeby zabrać jego rzeczy, pojechali na prywatne lotnisko, trzydzieści kilometrów od miasta. - To było miłe ze strony Talana, że pożyczył nam swój samolot – powiedział KC. Dennis kiwnął głową. ~ 31 ~
- Sądzę, że próbował zrekompensować fakt, że jego partner mnie nienawidzi. - Być może. Chociaż myślę, że Adrian stał się trochę bardziej przyjacielski. Nie spróbował cię pogryźć, gdy poszliśmy się pożegnać – oznajmił KC. - Nie jestem pewny, czy to przypadkiem nie z powodu tego, że Talan go trzymał. KC się roześmiał. - Tak, a co było? Dennis wzruszył ramionami. - Alfy są dziwne. A przynajmniej Talan jest. Tak naprawdę to nie znam innych alf. KC wzruszył ramionami. - Sądzę, że jeśli Talan byłby jeszcze bardziej wyluzowany, to raczej by spał. Dennis się roześmiał. - Jedyną rzeczą, jaka wpędza Talana w złość, jest to jak ktoś wkurzy jego partnera. Chcesz go zobaczyć w czystym trybie alfa - zdenerwuj Adriana. Dowiedziałem się, całkiem przypadkowo, że możesz zanurzyć lwa sześć razy w jeziorze zanim się utopi. Chichocząc, KC zapytał. - Dlaczego miałby rzucać lwem? - Użył bez pozwolenia jednego z komputerów Adriana i przypadkowo skasował plik. Adrian stracił panowanie. Faktycznie myślę, że Talan rzucił innym lwem, żeby uratować mu życie. W tej chwili mają nie-używać-biura-Adriana politykę. - Prawdopodobnie to dobry pomysł. Samolot był błyszczący, ładny i miał luksusowe siedzenia… co było pełną wiedzą Dennisa o samolotach. Kapitan był także zmiennym lwem, ale niezależnym – nie był członkiem dumy Talana. Został już poinformowany o ich podróży, więc pozapinał ich w pasy, żeby mogli wystartować w ciągu kilku minut. Nie potrzebowali dużo czasu, aby dostać pozwolenie na start od maleńkiej kontroli lotów. - Zauważyłeś, że ten samolot jest pomalowany na taki sam złoty kolor jak lwy? – zapytał KC z uśmieszkiem. Dennis kiwnął głową.
~ 32 ~
- Oni lubią złoty kolor. Po tym jak samolot osiągnął poziom lotu w powietrzu, Dennis postanowił, że nadszedł czas, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o swoim partnerze. - A więc powiedz mi, kochanie… wiesz, że mam jedną siostrę. Ty jesteś jedynakiem? Wargi KC się zacisnęły. - Nie. Mam trójkę rodzeństwa. Dennis czekał przez chwilę, ale nic więcej nie zostało dodane. Zdecydował się podejść Jamesa i zaczekać aż jego partner wyjdzie. - Świetnie. Żaden z nich nie rozmawiał ze mną odkąd mój ojciec mnie wyrzucił. Zadowolony? Ani moi dwaj bracia, ani siostra. Zasadniczo nie mam rodziny. Dennis splótł swoje palce z KC zanim pocałował wierzch jego dłoni. - Przykro mi, kochanie. - Tak, mnie też. Interkom zatrzeszczał. - Tu kapitan. Wchodzimy w jakieś niespodziewane turbulencje. W tej chwili już lecimy nad Teksasem i powinienem wylądować za około dwadzieścia minut, ale proszę zostańcie na miejscach. Jasny błysk oświetlił kabinę. - Cholera, błyskawica. – Strach przepłynął po kręgosłupie Dennisa. Nie był pewnym siebie podróżnym. Miał nadzieję, że rozmowa o rodzinie KC oderwie go od faktu, że unosi się kilometry nad ziemią w czymś, co udaje ptaka. - Wszystko będzie w porządku. – Dotyk KC uspokoił trochę jego panikę, dopóki nie zobaczył kolejnego błysku, ale tym razem, ponieważ dotknął czubka skrzydła, wybuchł mały ogień. - Myślisz, że pilot o tym wie? – zapytał Dennis KC. KC spojrzał na niego okrągłymi oczami. - Jestem pewny… to znaczy, on musi… prawda?
~ 33 ~
Jak na zawołanie, pilot odezwał się przez interkom. - Przyjmijcie pozycję jak do wypadku. Będziemy przymusowo lądować. Powtarzam, przyjmijcie pozycję jak do wypadku. Po rzuceniu sobie kolejnego spojrzenia, mężczyźni natychmiast pochylili się do odpowiedniej pozycji. KC westchnął, kiedy Dennis przytrzymał go za rękę. - Nic nam się nie stanie – powiedział Dennis, ale nie był całkowicie pewien, czy powiedział to dla podniesienia na duchu KC, czy siebie. - Pewnie… pewnie, że nie. On jest dobrym pilotem, inaczej Kevin by go nie zatrudnił. Dennis słyszał panikę w głosie KC. Jednak nie miał szansy do komentarza, ponieważ samolot runął w dół i obaj mężczyźni sapnęli od nagłej zmiany wysokości. Podskakując w swoim fotelu od wstrząsającego ruchu samolotu, Dennis próbował zachować spokój ze względu na swojego partnera… chociaż w środku krzyczał jak mała dziewczynka na horrorze w kinie. Nie chcę umierać. Nie chcę umierać, powtarzał w duchu. Nie chciał, bowiem wypowiedzieć tych słów na głos i wystraszyć KC. Oczywiście los nie mógł być tak okrutny i sprawić, że spotkał swojego partnera, tylko po to, by zabrać mu jego pięknego lisa zanim nawet dostali szansę na wspólne życie. Nastąpiło kolejne wstrząsające kośćmi potrząśnięcie i nagle samolot zaczął bezwładnie opadać. Żołądek Dennisa spadał razem z nim. Samolot ustabilizował się na moment, po to tylko, żeby ponownie zanurkować. Dennis cieszył się, że nie mieli okazji zjeść czegoś wcześniej, ponieważ całe jedzenie z jego żołądka ozdobiłoby w tym momencie kabinę. Nawet zwykle blada skóra KC wyglądała trochę zielonkawo. Chociaż pilot kazał im przyjąć pozycję jak do wypadku, Dennis naiwnie myślał, że tak naprawdę się nie rozbiją. To zdarzało się tylko w kiepskich filmach katastroficznych, nie podczas rutynowych lotów. Wiedział, że pilot spróbuje wylądować na słabo zaludnionym obszarze, ale jednocześnie miał nadzieję, że nie znajdą się w jakimś zapomnianym zakątku stanu. Przy zatrważającej prędkości, walnęli o ziemię. Dennis krzyczał, gdy samolot uderzył, a potem zaczął przewracać się z ogona na czubek tyle razy, że Dennis stracił rachubę i świadomość.
~ 34 ~
***
KC otworzył oczy. Wszystko go bolało. Czuł się tak, jakby jakiś olbrzym wsadził go do szejkera i potrząsał nim zanim wyleje na ziemię. - Ał. Wszystko go – chociaż miał nadzieję, że kilka rzeczy nie – bolało. Obracając powoli głowę, zdał sobie sprawę, że wisi na pasie bezpieczeństwa, a sufit jest pod nim. Dennis. Obracając się znalazł swojego partnera wiszącego obok niego. Czerwone rozcięcie zdobiło czoło Dennisa i dość mocno krwawił z rany. - Oh nie, nie możesz. Nie możesz mnie zostawić. – KC szarpnął swoim pasem, ale nie mógł uwolnić zatrzasku. Jego serce biło podwójnie szybko, kiedy próbował dosięgnąć do swojego partnera. – Pomocy! – krzyknął. Na pewno pilot im pomoże. Ale nikt nie przyszedł po tym, jak krzyczał przez dłuższy czas, i zdał sobie sprawę, że może pilot nie przeżył. Skupiając się w sobie, KC zmienił się z człowieka w lisa. Teraz KC znacznie mniejszy wysunął się z pasa i swoich ubrań, i spadł na sufit. Jak tylko stanął na nogach, zmienił się z powrotem w mężczyznę. Nie martwił się o swoją nagość, dopóki nie było nikogo, kogo można by było urazić. Po kilku nieudanych próbach, w końcu odpiął pas Dennisa. Fakt, że jego partner nie odzyskał przytomności podczas tych wszystkich wysiłków, zaniepokoił KC. Wydał z siebie cichy odgłos, gdy przyjął na siebie ciężar Dennisa, i ostrożnie opuścił swojego partnera na podłogę. Położył Dennisa i ułożył go w wygodniejszej pozycji. Po upewnieniu się, że Dennis oddycha regularnie, poszedł poszukać pilota. Niestety, znalazł go. KC musiał się zatrzymać i wyrzucić żółć ze swojego pustego żołądka zanim mógł działać dalej. Po tych wielokrotnych obrotach samolot wbił się – i pilota – w drzewo. Długa gałąź starannie wbiła się w pierś pilota. Ten obraz na zawsze już zostanie wypalony na siatkówce KC. Odsuwając się od tego widoku, KC wycofał się do kabiny. Jego ręce drżały, gdy wrócił do Dennisa. Co on ma zrobić? ~ 35 ~
- Co mogę zrobić? – Był silniejszy niż przeciętny człowiek, ale znacznie mniejszy od Dennisa. Nie wspominając o tym, że bał się przenosić Dennisa gdziekolwiek indziej. A co jeśli szyja mężczyzny była uszkodzona, albo jego kręgosłup? Trudno było zabić zmiennego, ale to nie było niemożliwe, czego dowodził los pilota. Zapach dymu doszedł do nosa KC. - O, cholera. – Powąchał jeszcze raz, mając nadzieję, że się myli. Nie. Zapach wciąż narastał. – Do diabła. Nie wiedział, skąd dochodził swąd, ale nie mógł sobie przypomnieć żadnego scenariusza, gdzie dym i rozbity samolot były dobrym połączeniem. Musiał ich stąd wyciągnąć, i to natychmiast! Pochylając się, zebrał wszystkie swoje siły, jakich wcześniej nie miał, i przerzucił Dennisa przez ramię w chwycie strażaka. Ostrożnie przemierzał, odwrócony do góry nogami samolot, dopóki nie doszedł do wyjściowych drzwi. I wtedy zdał sobie sprawę, że nie może otworzyć drzwi i jednocześnie trzymać w ramionach Dennisa. Jęcząc, położył Dennisa i sprawdził, czy u jego partnera nie nastąpiła poprawa. Zmienny kojot nawet nie zadrżał. Zapach dymu stał się wyraźniejszy i KC stwierdził, że musi pochodzić z silników. Co znaczyło, że może się tak bardzo nie spieszyć, ale nadal musieli wydostać się stąd zanim ogień dosięgnie kabiny. Trzęsącymi się rękami, KC walczył z włazem, by otworzyć drzwi będące do góry nogami. Może to zrobić. Musi to zrobić. Całe swoje dorosłe życie, KC martwił się tylko o siebie. Teraz, odpowiedzialność za inną osobę, jego partnera, ciążyła na nim – ciężkie brzemię, które byłby zadowolony nieść już na zawsze, jeśli tylko los pozwoli i wyjdą z tego okropnego bałaganu. KC miał plany, co do diabelskiej siostry i potencjalnej bitwy, ale nie spodziewał się, że niecodzienna burza z piorunami i strącony samolot, wykończą ich, jako pierwsze. W końcu, drzwi włazu poluźniły się i popchnął je, by otworzyć z westchnieniem ulgi. Ponownie podniósł Dennisa, jego zmaltretowane i posiniaczone ciało krzyczało od nadwyrężenia. Potykając się wyszedł z samolotu, prawie upuszczając Dennisa. Gdzie do diabła oni byli? Rzadki lasek rozciągał się tak daleko, że jego oczy widziały go, jako ciemnozielony, koszmarny labirynt. ~ 36 ~
Zmuszając swoje ciało do dalszego poruszania się, KC oddalił się na dość dużą odległość od samolotu zanim położył Dennisa. - Wrócę tam i wyciągnę nasze torby, skarbie. Bądź przytomny i gotowy do działania, gdy wrócę. W tym momencie KC tak naprawdę nie dbał o ich rzeczy, bo czuł się trochę zdenerwowany tym, że zostawia Dennisa samego na otwartej przestrzeni, ale nie miał innego wyjścia. Potrzebowali broni ze środkami usypiającymi i, jeśli samolot miał na pokładzie jakieś jedzenie, musiał je zdobyć, bo teraz mogło być opcją między życiem, a śmiercią. Z tego, co wiedział, droga mogła być zaraz za wzgórzem, albo mogli być kilometry do dziwnego lasu. Nie będzie tego wiedział, dopóki tego nie zbada. Zaczesując włosy Dennisa, KC położył miękki pocałunek na jego czole. - Kiedy wrócę, chcę, żebyś krzyczał na mnie za to, że oddaliłem się sam. Rozumiesz? KC bolały mięśnie, jego ręce drżały od stresu, a ogromny ból głowy pulsował za jego lewym okiem, ale musiał zapewnić im przeżycie. Rzucił ostrożne spojrzenie w stronę palącej się maszyny. Ogień wyglądał tak, jakby miał zgasnąć, dając KC przypływ nadziei, że użycie samolotu, jako schronienia, może być możliwe, gdyby nie mieli żadnych innych opcji. Wiedział, że zarówno Talan, jak i Lou, zostaną powiadomieni, że samolot nie wylądował, a do tego nie wykonają zaplanowanej rozmowy telefonicznej. Telefon! - Jestem idiotą! Mogę zadzwonić. KC sięgnął do kieszeni i westchnął, gdy jego palce zawinęły się wokół niewielkiego telefonu komórkowego. Wyciągając go, popatrzył na ciemny ekran. - Cholera! Gdzieś pomiędzy jego sparowaniem się z Dennisem, a przygotowaniami do podróży, KC zapomniał naładować telefon. - Ładowarka – wymamrotał KC. Wiedział, że przynajmniej pamiętał o zabraniu swoich słonecznych ładowarek do telefonu i do komputera. W tym momencie zaśmiał się sam do siebie, że trudno w każdym razie wykorzenić stare zwyczaje.
~ 37 ~
Najpierw jednak, musiał znaleźć wszystko, co mógł zabrać, do swojego partnera. Mała apteczka pierwszej pomocy schowana w bocznej szafce była jego pierwszą nagrodą. - Bingo. To zobowiązuje cię do posiadania jakiejś aspiryny albo cokolwiek innego w środku. W małej lodówce znalazł kilka butelek wody, duży kawał wędzonego łososia zapakowanego w folię i butlę mleka. KC zostawił mleko, ale wziął łososia i wodę. Łosoś będzie dobrym źródłem białka, dopóki nie znajdą czegoś innego. Jeśli byliby już zdesperowani, mogli zmienić się w ich zwierzęce postacie i zapolować. KC nie był zwolennikiem jedzenia małych, futerkowych stworzeń, ale zrobi, co będzie musiał, żeby przeżyć. Złapał też jeden z koców złożonych w schowku. Nie chciał zbyt wiele nieść. Wszedł do kokpitu, trzymając swoje oczy odwrócone od zmarłego pilota, i przeszukał pomieszczenie w poszukiwaniu dodatkowych skarbów. Znalazł torebkę z lunchem, który mężczyzna najwyraźniej chciał zjeść później. - Dzięki – powiedział KC do zmarłego pilota, kiedy go mijał. Opuścił samolot, zostawił swoje skarby i zdołał otworzyć drzwi do ładowni. W samolocie tej wielkości nie była duża, więc z łatwością znalazł bagaże swoje i Dennisa. Włożył swoje ukradzione dobra w obszerniejszą torbę Dennisa. Obładowany, ale szczęśliwy ze swojego zbioru, KC skierował się z powrotem do Dennisa. - Co do diabła? – Miejsce, gdzie zostawił Dennisa, było puste. Delikatne wklęśnięcie w ziemi było jedynym znakiem, że drugi mężczyzna kiedykolwiek tu leżał. KC rzucił torby i się rozejrzał. Czyżby Dennis się obudził i odszedł zostawiając go samego? Z pewnością nie poszedł z powrotem do samolotu. Nie chciał krzyczeć, bo gdyby Dennis został złapany, to zaalarmowałoby porywaczy o obecności KC, ale z drugiej strony, czy jakakolwiek grupa, która znalazła Dennisa, nie byłaby na tyle ciekawa, żeby sprawdzić, czy nie ma nikogo innego? Jego głowa wirowała od myśli, co też mogło stać się z jego partnerem. To nie było tak, że byli w środku jakiegoś nieprzyjaznego terytorium. Byli w Stanach Zjednoczonych, a nawet, gdyby siostra Dennisa zdziczała, nie miałaby pomocników albo możliwości zaplanowania jego porwania.
~ 38 ~
Stres i ból w głowie zmusiły KC, żeby usiadł. Jego głowa pulsowała od bólu, który odepchnął do tyłu swojego umysłu, gdy skupił się na zebraniu wszystkiego do kupy. A kiedy świat pociemniał, KC zdał sobie sprawę, że może mieć wstrząśnienie mózgu.
***
Dennis obudził się słysząc krzyki. - Zasługuję na to, żeby go zobaczyć, on jest moim bratem! – Piskliwy głos Candice przebił się przez jego głowę, słysząc głębszy głos przeciwny do jej. Mrugając, rozejrzał się. Leżał w małym pokoju, otoczony białymi ścianami, gdzie stał na niebiesko pomalowany stolik i chodnik. To wyglądało na jakiś wiejski dom albo coś podobnego. - KC. – Strach wstrząsnął Dennisem, jednocześnie próbował wstać. - Oh, hej… co robisz? – Obcy mężczyzna, który wyglądał na szeryfa, pospieszył do Dennisa, żeby z powrotem położyć go na łóżku. - Muszę znaleźć KC. - Kim jest KC? Serce Dennisa waliło tak mocno, że czuł, jak to wstrząsa jego ciałem. - Mój partner. Muszę go znaleźć! A co, jeśli on jest ranny? O cholera! Walczył przeciw chwytowi obcego mężczyzny, chociaż ten próbował odprowadzić go z powrotem do łóżka. - Nie jesteś w stanie wyruszyć na poszukiwania kogokolwiek. - Muszę. Słyszysz mnie? – Dennis zaczął mrugać, ponieważ mężczyzna rozpływał mu się w oczach. Zielone oczy patrzyły na niego z niepokojem. Mężczyzna miał ciemne włosy i ciemnobrązowe oczy. Jakaś hiszpańska krew dała jego skórze złotobrązowy odcień. Nie tak błyszczący jak u lwów, ale ciemniejszy, bogatszy brąz. – Kim ty do diabła jesteś?
~ 39 ~
- Jestem Nicholas, przywódca kojotów. – Mężczyzna wydął pierś, jakby Dennis miał być pod wrażeniem. - Cóż dziękuję, Nick, że mnie tu zabrałeś, ale ja muszę znaleźć mojego partnera. Przywódca kojota zmarszczył brwi. - Nie jestem Nick. - Nie dbam o to, kim do cholery jesteś! Muszę znaleźć mojego partnera! - Nie szanujesz mnie w moim własnym domu. Dennisa bolała głowa, kości i nie był taki pewny, czy może nawet chodzić, ponieważ jego prawą nogę przeszywał ból. Z pewnością nie był w stanie powstrzymać tego mężczyzny, który prawdopodobnie złamałby go jak gałązkę. - Słuchaj, przepraszam, jeśli nie okazałem ci szacunku, ale nie wiem, gdzie jestem, a do tego mój partner zaginął i być może już nie żyje. - On nie umarł. – Nicholas powiedział te słowa tak, jakby jego słowa były prawdą. - Skąd to wiesz? - Bo gdyby nie żył, wiedziałbyś o tym, a twoje serce rozszarpywałoby się w piersi. Poszukaj w głębi siebie. Czujesz jego nieobecność? Dennis potrząsnął głową. - My nie dokończyliśmy naszej więzi. Zatwierdziłem go, ale on nie zatwierdził mnie. - To nie ma znaczenia. Jesteś partnerami, tak? Myśląc o swoim zachwycającym lisim partnerze, Dennis się uśmiechnął. - Tak. Nicholas poklepał go po udzie. - W takim razie będziesz wiedział, czy nie żyje. - Ale nadal muszę go znaleźć. Nicholas odwrócił się, by spojrzeć na osobę stojącą na korytarzu. Dennis podskoczył w szoku na widok tego kogoś, kogo rozpoznał. To była jego siostra… ale nie. Zniknęły jej długie blond loki, a w ich miejscu były krótko ostrzyżone włosy w ~ 40 ~
stylu wojskowym. Jej niewymuszony uśmiech zniknął pod ponuro zaciśniętymi wargami i nieufnym spojrzeniem, które posłała Dennisowi, a które odłamało kawałek jego serca. - Candice, idź powiedz innym, że organizujemy ekipę poszukiwawczą. – Nicholas obrócił się z powrotem do Dennisa. – Jak on wygląda? Patrzył jak jego siostra wychodzi bez powiedzenia jakiegokolwiek słowa, które widniało w jej oczach. Odwracając się do Nicholasa, Dennis powiedział pierwszą rzecz, jak przyszła mu do głowy, gdy myślał o swoim partnerze. - On jest absolutnie piękny. Nicholas odrzucił do tyłu głowę i się roześmiał. - Trochę więcej szczegółów może być bardziej przydatnych. Nie ma tu zbyt wielu ludzi przechadzających się wśród drzew, ale nie chcemy złapać niewłaściwego i zaciągnąć go do domu. - Ma rude włosy i oszałamiające złoto-brązowe oczy, i nie jest właściwie niski, ale mały jak na mężczyznę. - Czym jest? - Zmiennym lisem. - Ahh. Zje moje kurczaki, gdy tu będzie? – zapytał Nicholas, spoglądając z marsową miną na Dennisa. Dennis wzruszył ramionami. - Nie wiem. Nie byliśmy ze sobą zbyt długo. Ale jestem pewny, że jeśli poprosisz go, żeby tego nie robił, nie zrobi. – Jedna myśl wciąż chodziła mu po głowie. – Dlaczego nie przeszukaliście samolotu, by znaleźć więcej ocalałych? - To Candice cię znalazła i tu przyniosła. Widziała, jak samolot spadł, gdy wyszła sama, szukając dobrego polowania na później. Z niepokoju o ciebie, nie sprawdziła samolotu. Miałem zamiar wysłać innych, ale jesteśmy mali liczebnie, a jak jeszcze Candice powiedziała, że płonie skrzydło, postanowiłem nie narażać moich ludzi na niewielką szansę znalezienia innych ocalałych. Jedynym powodem, dla którego Candice wolno było cię zabrać na rancho, jest taki, że jesteś jej krewnym, i Candice przysięgła, że jej nie zdradzisz. - Zdradzić ją, za co? ~ 41 ~
Nicholas machnął ręką wskazując pokój. - To rancho technicznie nie jest nasze. Było porzucone i zapomniane, kiedy się tu zjawiliśmy. Staramy się, żeby nikt nie pamiętał o jego istnieniu. Powiedz mi, Dennis, dlaczego tu jesteś? - Ponieważ KC - to imię mojego partnera - dostał wiadomość o jakimś zmiennym, który na tym terenie atakuje bydło. Nicholas zmarszczył brwi. - Cholera! Kazałem im przerwać robić te bzdury. Oni stanowią zagrożenie dla nas wszystkich dzięki swoim błazeństwom. - Komu? - Kilku młodszych członków naszej grupy lubi się bawić z ludźmi. Mamy nadzieję ich ucywilizować, jeśli jednak nadal będą tak robić, będę musiał wyrzucić ich ze sfory. Nie mogę pozwolić, żeby inni połączyli wątki, tak jak zrobił to informator twojego partnera. - A jak znalazła się tutaj Candice? Nicholas wzruszył ramionami. - W taki sam sposób, jak dostało się tutaj większość ludzi - przywędrowali naszą ścieżka i zdecydowali się zostać. Nazwałem rancho Szczęśliwy Traf. - Hm. - Nie jestem pewny, jak długo tu jeszcze zostaniemy, skoro są raporty o kojotach na tym obszarze. Nie chcemy przyciągać uwagi. Candice jest pewna, że wciąż są myśliwi próbujący przeprowadzać doświadczenia na zmiennych. Dennis kiwnął głową. - Jestem pewny, że tak. Takie rodzaje grup nienawiści zawsze znajdą kogoś, kto do nich wstąpi, i przejmie stery. A jak z Candice, nawiasem mówiąc? – Według Dennisa, wyglądała teraz na twardszą, smutniejszą… inną. - Radzi sobie. Z tego, co zdołałem się od niej dowiedzieć, robili na twojej siostrze jakieś okropne eksperymenty. Zdrowie psychiczne jest u niej raczej odniesieniem do nastroju.
~ 42 ~
- Rozumiem. – Serce Dennisa złamało się za Candice. Słodka dziewczyna, która zbyt wcześnie dowiedziała się, że chłopcy nie są godni zaufania, teraz dowiedziała się, że ogólnie rasa ludzka również. – Czy ona jest niebezpieczna dla innych? Nicholas potrząsnął głową. - Nie. Bardziej niebezpieczna jest dla siebie. Nie wyrządzi nikomu krzywdy. Pamiętając o tym, czego dowiedział się o ludziach, którzy ją złapali, Dennis nie mógł się z tym zgodzić. - Ona musi zadzwonić do swojego syna. Nicholas uniósł brwi. - Ona ma syna? Candice! - wrzasnął. - Co? – Blada twarz Candice odzwierciedlała przerażenie, gdy się pojawiła i spostrzegła gniew przywódcy. - Gdzie jest twój syn? I dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz dziecko? Cholera. Dennis nie wyczuł tego wcześniej i teraz mógł winić tylko siebie. Candice i Nicholas byli razem. Nie wiedział, czy tylko się spotykali czy już sparowali, ale najwyraźniej Nicholas czuł, że zasługuje na to, by wiedzieć o dziecku. Candice spiorunowała wzrokiem Dennisa. - Dlaczego mu powiedziałeś? – Zdrada w jej oczach dotknęła go do żywego. - Myślałem, że wie. Gdy zadzwoniłem do Ethana, powiedział, że nie miał od ciebie wiadomości już od jakiegoś czasu. Poza tym, Nicholas miał prawo dowiedzieć się o nim, jeśli zamierzasz tu zostać… a mówiąc o dzwonieniu, muszę zawiadomić mojego szefa… jak tylko znajduję mojego partnera. Candice zbladła i jedynie futryna od drzwi pozwalała jej ustać. - Powiedzieli, że go zabiją, jeśli nie będę współpracowała, ale nie mogłam już znieść bólu. – Szlochając, ześliznęła się na podłogę, a potem chwytające za serce dźwięki wstrząsnęły jej piersią i wypełniły powietrze. Dennis zsunął się z łóżka i podszedł, by uklęknąć przy siostrze. Wziął ją w swoje ramiona i trzymał ją tak, jak zwykle robił, gdy byli mali, a otarte kolano przestawało boleć po godzinie przytulania przez starszego brata.
~ 43 ~
- Szzz, znajdziemy go. Znaleźliśmy ciebie. Zabiorę cię ze sobą do domu i znajdę ci bezpieczne miejsce… W końcu, szlochy się zmniejszyły i zaczęły się pociągnięcia nosem. - Proszę. – Pudełko chusteczek higienicznych pojawiło się nad jego ramieniem. - Dzięki. – Wziął pudełko i podał siostrze. Wytarła twarz i posłała Dennisowi wdzięczny uśmiech zanim się odsunęła i dała sobie więcej przestrzeni. - Cieszę się, że mnie znalazłeś. Zamierzałam do ciebie zadzwonić, gdy poczuję się trochę mniej szalona. Dennis odgarnął włosy z jej twarzy. - Ale przedtem nie dostawałem wiadomości od ciebie. Nicholas roześmiał się za nimi. - Czy Nicholas jest twoim partnerem? Candice potrząsnęła głową. - Jesteśmy tylko przyjaciółmi. On też lubi facetów. - Ahh. – To wyjaśniało wibracje, jakie dostawał od Nicholasa. Zignorował to, ponieważ już miał partnera, gdyby jednak był wolny, bez wątpienia wskoczyliby do łóżka. Właśnie, kiedy miał zasugerować, żeby podnieśli się z podłogi, usłyszeli jakieś zamieszanie w domu. - Złap to! – Ktoś krzyknął. - Ten pierdolec mnie pogryzł! – Krzyknął ktoś inny. Dennis nie był ani trochę zaskoczony, gdy zobaczył ślicznego lisa wbiegającego do pokoju, i który wskoczył na niego. Śmiejąc się, złapał puszyste zwierzę. - Tu jesteś. Martwiłem się o ciebie. Zwierzątko stanęło na swoich tylnych kończynach i polizało policzek Dennisa.
~ 44 ~
- Zakładam, że to jest twój partner? Albo zawsze obściskujesz się z leśnymi istotami? – zapytał Nicholas. - Słuchajcie, to jest KC - mój partner. KC, to moja siostra, Candice, i przywódca tej grupy, Nicholas. KC zmienił się i na kolanach Dennisa pojawił się seksowny, piękny, nagi zmienny. - Wow. – Nicholas odchrząknął. – Cofam to. Piękny opisuje go doskonale. Zmienny lis całkowicie zignorował Nicholasa. Zamiast tego zagłębił palce we włosach Dennisa i wycałował każdą myśl z jego umysłu. Chichot i głośne odchrząknięcie rozbiły jego mgiełkę namiętności. Ostrożnie odsunął odrobinę swojego kochanka, ale tylko na tyle, że ich usta już się nie dotykały. KC miękko mruknął z niezadowolenia. - Zostawimy was dwóch samych, żebyście mogli się sobą nacieszyć, a w tym czasie Candice zastanowi się, czy chce wrócić z tobą do miasta, a ja skoncentruję się i spróbuję zapanować nad sobą. – Nicholas pomógł Candice wstać. Dennis usłyszał jego mamrotanie, gdy wychodzili. – Cholera, on jest gorący. Drzwi zatrzasnęły się za nimi i Dennis zaśmiał się przy ustach KC. - Żadnego śmiechu tylko więcej całowania. Wystraszyłeś mnie – warknął KC. - Przepraszam, kochanie. Przypuszczam, że moja siostra tak się o mnie martwiła, że nie sprawdziła samolotu, czy są inni ocalali. - Myślałem, że moje serce przestanie bić, gdy wróciłem i zobaczyłem, że zniknąłeś. Zemdlałem nawet na chwilę. Gdy się ocknąłem, zobaczyłem kręcące się dwa zmienne kojoty, więc podążyłem za nimi, mając nadzieję, że będą wiedziały o… - Przepraszam. – Dennis nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Nie był za to odpowiedzialny, ale wciąż nie podobał mu się ból w oczach jego kochanka. - Zatwierdź mnie jeszcze raz i uczyń mnie swoim. – Oczy KC błagały o uwagę. - Nie. - Co? - To ty mnie zatwierdzisz. Gdybyśmy byli odpowiednio sparowani, wiedziałbyś, że żyję, w tej sekundzie, w której się obudziłem.
~ 45 ~
Dennis musiał się uśmiechnąć. Czasami najprostsze rzeczy działały najlepiej. - Będziesz musiał wstać, żebym mógł się podnieść. Wciąż czuję się trochę niepewnie. - Oh, przepraszam. – KC natychmiast wstał, ale jego oczy wciąż pożerały Dennisa, jakby nie był całkiem pewien, że będą razem jeszcze raz. - Wiesz, że nigdy nie zostawiłbym cię z własnej woli, prawda? KC kiwnął głową. - Bardziej martwiłem się tym, że obudziłeś się zdezorientowany i nie wiedziałem, gdzie jesteś, czy nie zostałeś porwany przez niedźwiedzie albo coś podobnego. - Znasz jakiś niedźwiedzi kartel porywaczy, co? - Oh, zamknij się. – KC wydął wargi. Dennis się roześmiał. - Przepraszam, że się z ciebie nabijam, kochanie. Jak tylko się obudziłem, powiedziałem im, że musimy wrócić i cię odszukać. Nie miałem pojęcia, że już posłali ludzi do samolotu. KC wzruszył ramionami. - Nie jestem pewny, czy zostali wysłani, czy po prostu szukali czegoś, by ukraść. Słyszałem, jak mówili coś o spróbowaniu zaimponowaniu szefowi. Przypuszczam, że mieli nadzieję na złupienie czegoś i zdobyciu chwały. Zamiast tego, wszystko, co znaleźli to nieżywy pilot i skradający się lis. Obraz jaskrawoczerwonego zwierzęcia, ukradkiem podążającego za młodymi zmiennymi, powiedział Dennisowi więcej niż potrzebował, że członkowie sfory byli trochę zbyt pewni tego, iż są w lesie sami. Wspomni o tym Nicholasowi zanim odejdzie. Tyle przynajmniej mógł zrobić dla mężczyzny, który zaopiekował się Candice. - Rozbierz się! Dennis uniósł brew na swojego nagle apodyktycznego kochanka. - Rozbierz się?
~ 46 ~
- No wiesz… zdejmij odzież, bądź nagi. To sprawi całe to horyzontalne hula bardziej interesującym. - To będzie jeszcze fajniejsze, gdy stanie się to grą dla dwojga. - Racja. Zanim mógł powiedzieć coś więcej, jego pomocny partner całkowicie rozebrał Dennisa z jego ubrań. - Jesteś w tym przerażająco dobry. – Nie chciał wiedzieć, w jaki sposób jego partner zdobył taką praktykę. Każdy o wyglądzie KC miałby prawdopodobnie tylu facetów, że ustawialiby się w kolejce wokół planety, żeby dobrać się do jego tyłka. KC nic nie odpowiedział. Tylko się uśmiechnął i otworzył boczny stolik. - Pusty. Pukanie w drzwi zwróciło ich uwagę. Dennis warknął. - Zostań – rozkazał swojemu partnerowi, który natychmiast podążył za nim, jak tylko podszedł do drzwi. Otwierając je gwałtownie, znalazł Nicholasa stojącego z tubką nawilżacza. - Pomyślałem, że możecie tego potrzebować. – Nicholas obejrzał go z szerokim uśmiechem, jego ciemne oczy płonęły. - Już napatrzyłeś się na mojego partnera? – warknął KC, występując do przodu i obnażając swoje małe lisie zęby na przywódcę. - Pewny, jeśli to oznacza, że będę mógł pogapić się później na ciebie – oświadczył uprzejmie Nicholas. Dennis chwycił nawilżacz i zatrzasnął drzwi przed nosem przywódcy. - Łajdak. – Zdławiony chichot z drugiej strony drzwi powiedział mu, że został usłyszany. - Powinienem wydrapać mu oczy – mruknął KC. Dennis zawinął KC w swoje ramiona. - Uspokój się, skarbie, jesteś moim partnerem, nie jego. A ja się nie dzielę. A teraz, oficjalnie się sparujmy.
~ 47 ~
KC odprężył się przy nim. - Minęło już trochę czasu, odkąd byłem na górze. – Jego ciepły oddech owiał nagą pierś Dennisa. Chwilę trwało zanim jego słowa dotarły do jego świadomości. - W porządku, skarbie, ja nigdy nie byłem pod spodem. Głowa KC podskoczyła. - Nigdy? To znaczy nigdy nigdy? Dennis potrząsnął głową. Czuł, jak jego policzki zaczynają się rumienić na to wyznanie. - Chciałem zachować to dla mojego partnera. - Oh, skarbie. – KC przytknął ręce do twarzy Dennisa. – To naprawdę słodkie. Zrekompensuję ci to, obiecuję. Z warknięciem, Dennis rzucił swojego partnera na materac. - Nie jestem słodki. KC zachichotał. - Pomyliłem się. Chcesz być pod spodem, czy mnie ujeżdżać? Dennis przechylił głowę rozważając opcje. - Nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Zawsze przypuszczałem, że będę pod spodem, ale podoba mi się pomysł bycia na górze. W ten sposób będę mógł to kontrolować i wciąż patrzeć ci w twarz. – Dennis potrzebował takiego połączenia ze swoim partnerem. Penetracja po raz pierwszy dużo dla niego znaczyła. KC skubnął jego dolną wargę. - Przykro mi, że nie będziesz moim pierwszym. Dennis potrząsnął głową. - A mi nie. W ten sposób będziesz wiedział, co będę przeżywał. – Uniósł rękę, żeby powstrzymać KC od mówienia. – I nie chcę już nigdy słyszeć o twoim pierwszym razie, albo jakimkolwiek innym z innymi mężczyznami, chyba że to było traumatyczne doświadczenie i musisz o tym powiedzieć. Nie będę twoim pierwszym, ale już na zawsze będę ostatnim.
~ 48 ~
Uśmiech KC mógłby rozświetlić całą planetę. Gdyby mógł wykorzystać energię uśmiechu, Dennis był pewny, że jego słodki partner całkowicie mógłby usunąć panele słoneczne ze swojego domu. - Połóż się na łóżku. – Dennis wskazał miejsce, gdzie chciał, by znalazł się jego partner. KC posłał mu zaciekawione spojrzenie. - Z tą częścią sobie poradzę, jak sądzę. - Przepraszam, jestem zdenerwowany. - Wszystko będzie w porządku. Jesteśmy partnerami - mamy być razem. Dennis zbliżył się do swojego partnera, jego erekcja trochę opadła z nerwów. Mógł stwierdzić, patrząc na erekcję swojego partnera, że KC nie miał takiego samego ataku zdenerwowania. - Użyjemy mnóstwo nawilżacza i zrobimy to powoli. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby cokolwiek zrobisz, nie będzie dobre – oznajmił KC. – Podejdź bliżej, a ja się upewnię, czy użyłeś dostatecznie dużo. Dennis roześmiał się nerwowo, wspinając się na swojego kochanka. KC pogłaskał plecy Dennisa, zachęcając go, by położył się na jego klatce piersiowej. - Jestem zmiennym, pamiętasz? Jestem twardszy niż na to wyglądam. Dennis odprężył się i mocniej przycisnął swoim ciężarem zmiennego lisa. KC okrążył dziurkę Dennisa śliskimi palcami. To sprawiło, że Dennis złożył całą swoją wiarę w swojego partnera, więc kiedy KC wsunął jeden z nawilżonych palców do środka, nie napiął się. - Odpręż się. – KC pocałował Dennisa w policzek, potem w brodę, aż w końcu Dennis nie mógł już więcej znieść i przejął kontrolę nad ustami KC, przygryzając i liżąc jego wargi, dopóki zmienny lis się nie poddał i nie otworzył na niego. Warknięcie utkwiło w piersi Dennisa na wspaniały smak jego partnera. Nic wcześniej, ani wtedy, gdy po pierwszy raz się tym delektował, nie smakowało tak niezwykle jak usta jego partnera. Gorąco przelało się przez jego ciało i stworzyło inwazję, która wyparła dyskomfort, i zamieniła się w roztapiającą kości przyjemność. - Więcej. – Odsunął się, by wymamrotać to słowo zanim ponownie zanurzył się w kolejnym pocałunku. Kiedy KC wyciągnął palec, Dennis zaprotestował. ~ 49 ~
- Szzz, muszę rozprowadzić na sobie nawilżacz. Usiądź. Nerwy powróciły po rozdzieleniu. Najwyraźniej KC to wyczuł i powiedział. - Możemy się pocałować jeszcze raz, jak będę w tobie. – Dennis zaczynał zdawać sobie sprawę, że jego partner rozumiał go lepiej, niż ktokolwiek wcześniej, i prawdopodobnie bardziej niż jeszcze ktokolwiek będzie. Jak tylko KC był gotowy, Dennis zrobił głęboki wdech i uniósł się w górę na kolanach. KC przebiegł rękami w górę i w dół po udach Dennisa, żeby go uspokoić. - Nie musimy tego robić, jeśli to wprawia cię w zdenerwowanie. - Oh, do diabła nie! Dokończymy naszą więź. – Nie było mowy, żeby pozwolił KC myśleć, że Dennis nie dość dba o dokończenie ich parowania. Już widział te krążące sępy, czekające by ukraść mu KC. Zamykając oczy, spróbował wyobrazić sobie, jak jego ciasny okrąg odpręża się, kiedy nadziewa się na twardego penisa KC. Jak na małego mężczyznę, KC był dobrze wyposażony i mógł wydawać się jeszcze większy w dziewiczej dziurce Dennisa. - Odpręż się, kochanie. Dennis wydał z siebie westchnienie ulgi, gdy poczuł podstawę fiuta KC. - Jestem taki pełny – zajęczał. Zbyt pełny. Jego ciało pulsowało od rozciągnięcia, a jego ciasne mięśnie paliły od dyskomfortu, pomimo pokaźnych ilości nawilżacza. Twarz KC wyostrzyła się od pożądania i słodka para kłów wysunęła się z dziąseł. Miłość do jego partnera wypełniła Dennisa jak ciekłe słońce, ogrzewając go od wewnątrz i z zewnątrz. - Ruszaj się – szepnął KC – albo dojdę zanim nawet dojdziemy do najlepszej części i to będzie najgorsze parowanie w historii. Dennis się roześmiał. Otrzymał klepnięcie w biodro. - Przestań, albo sprawisz, że dojdę. - Będziemy się kochać. To powinna być najlepsza część. - Stawiam na wytrzymałość… no wiesz, jakaś minuta i pół.
~ 50 ~
Dennis musiał powstrzymać dalszy śmiech – KC wyglądał jakby cierpiał. Kiedy Dennis zaczął poruszać się powoli tam i z powrotem, fiut KC ocierał się o coś wewnątrz niego. - Cholera. – Przechylając nieznacznie miednicę, sprawił, że otarł się o to jeszcze raz. - Oh, dlaczego nigdy wcześniej tego nie robiłem? - Ponieważ czekałeś na mnie – przypomniał mu KC. - Tak, ale mogłem użyć sztucznego penisa albo coś podobnego… Oh, pieprzyć. Musimy robić to częściej. – Z każdym pchnięciem, jego kutas wracał do swojej dawnej twardości. – Taak, właśnie tam. KC zawinął dłoń wokół kutasa Dennisa, sprawiając, że oczy Dennisa gwałtownie się otworzyły. - Pamiętasz mnie? - Przepraszam. – To powinno być intymnym momentem pomiędzy łączącą się parą, a Dennis potraktował swojego partnera jak sztucznego penisa, o którym wcześniej wspominał. - Będziemy mieli jeszcze mnóstwo okazji do robienia tego, ale tylko raz można to robić po raz pierwszy. – KC posłał mu słodki uśmiech dla złagodzenia swoich słów. Dennis pochylił się do przodu i pocałował swojego kochanka na przeprosiny. To szybko przekształciło się w coś zupełnie innego, gdy KC przerzucił go na plecy i przystąpił do wypieprzenia każdej myśli z jego umysłu. - Przebiegły lis! - Dobrze ci tak. Chcę, żebyś skupił się na mnie, nie tylko na moim fiucie. A potem KC uderzył w punkt, o którym Dennis tylko śnił, i opróżnił jego ładunek między nich. Otworzył swoje usta, by coś powiedzieć, ale zamiast tego krzyknął, gdy KC ugryzł go mocno w zgięcie szyi, odnawiając znak parowania. Dennis poczuł, jak KC wpompowuje swoje nasienie w jego tyłek, i to było kliknięcie, jakby cały świat znalazł się na swoim miejscu, i zdobył jego uwagę. - Teraz jesteśmy sparowani! – powiedział KC z zadowolonym uśmiechem. Dennis uśmiechnął się na satysfakcję w głosie KC. Zaborczy mały lis.
~ 51 ~
Zamykając oczy, Dennis był zadowolony, że leżał, kiedy jego partner wysunął się z niego i zwalił na jego pierś. - Musimy robić to częściej. - Wiesz, że sparowania można dokonać tylko raz – powiedział KC. Dennis potrząsnął głową. - Nie, to tylko pogłoska. Jestem całkiem pewny, że to jest codzienne wydarzenie. KC zachichotał przy niem. - Racja, przepraszam. Musiałem się pomylić. - Tak też myślałem. - A więc… twoja siostra nie jest psychopatką? Dennis wzruszył ramionami, poruszają przy tym ruchu głową KC. - Ona mówi, że nie. Nicholas mówi, że są jacyś wichrzyciele, którzy napadają na farmy i lubią ponękać lokalne bydło. Nie wiem, czy to jest prawda czy nie, ale nie jesteśmy tutaj dla bydła. Jesteśmy tu dla mojej siostry. - Zabieramy ją ze sobą? - Jeśli zechce pójść. Dennis ścisnął mocno KC. - Nie musisz mnie wypróbowywać i łamać. Jestem po twojej stronie, pamiętasz? - I we mnie i w zabieraniu mnie… – Cholera, znowu był twardy. - Skup się! - Przepraszam. - Musimy pomóc twojej siostrze i upewnić się, że nie jest psycholem. - I co zrobisz, jeśli dowiesz się, że jestem niezrównoważona? – Od drzwi doszedł zimny głos. Cholera, byli tak zajęci sobą, że nie zauważyli, kiedy drzwi od sypialni się otworzyły.
~ 52 ~
Dennis nasunął prześcieradło na swojego partnera. Nie przejąłby się, gdyby to jego tyłek był wystawiony. Nikt nie będzie oglądał jego dzieciny nagiej, chyba że podczas zmiany. - Oh, proszę! Nie jestem zainteresowana twoim maleńkim partnerem! - Hej! Nie jestem maleńki. - Wystarczająco maleńki, by zgnieść cię jak pluskwę, jeśli myślisz, że zamierzam pozwolić ci robić jakiekolwiek eksperymenty na mojej psychice. Lepiej pomyśl jeszcze raz. – Obnażyła na niego swoje zęby. Zobaczenie zębów kojota w delikatnej twarzy dziewczyny było naprawdę czymś bardzo złym. - Nie zamierzamy przeprowadzać eksperymentów, ale chcemy się upewnić się, że otrzymasz pomoc, jakiej będziesz potrzebowała. - Ja zdecyduję, czego potrzebuję – warknęła Candice. Dennis spojrzał w oczy swojej siostry. - Wróć z nami, a my postaramy się cię wyleczyć, tak żeby twój syn mógł poznać cię jeszcze lepiej. - To nieuczciwe… wciąganie w to mojego syna. Nagle KC krzyknął przestraszony. - Co się stało, kochanie? - Nie skontaktowaliśmy się z Lou, a samolot Talana zaginął. Oni pewnie dostają tam szału. - O, cholera! - Gdzie masz telefon? - Nie wiem. Nawet nie pomyślałem, żeby do ciebie zadzwonić. – Dennis uderzył się w czoło. – Boże, jestem idiotą. - Cóż, jeżeli nie było zasięgu… a zgaduję, że Talan nie dzwonił. - Niekoniecznie. Wyłączyłem go na czas lot. Candice podeszła do spodni Dennisa i wyciągnęła jego telefon. Po włączeniu go, usłyszeli miękki dźwięk powrotu telefonu do życia.
~ 53 ~
- Masz dwadzieścia dwie wiadomości. - Nie żyję! Nie ma mowy, żeby Talan albo Lou puścili mnie jeszcze gdzieś z KC. Nie wspominając o tym, że rozbiliśmy samolot Talana. - To nie była nasza wina – zaprotestował KC. - Nic z tego nie było naszą winą, ale to nie znaczy, że jednak nie wyprują mi żył. - Wciąż jednak musimy dostać się do twojego miasta – przypomniała mu Candice. - Jakoś wątpię, żeby Talan miał zapasowy samolot. Jak tylko odzyskam mój komputer z naszych bagaży, sprawdzę loty. - Candice, spakuj torbę. Ubierzemy się i spotkamy cię w salonie. Candice kiwnęła głową, ale nie bardzo chciała zostawić ich w spokoju. - Nie wyjedziemy nie mówiąc ci o tym – powiedział łagodnie KC. - O-okej. Dennis przejrzał swoje rozmowy telefoniczne i zobaczył, że połowa z nich była od Talana, ale reszta nie była z biura szeryfa. - Do kogo powinienem zadzwonić najpierw? Krzyki odciągnęły jego uwagę od telefonu. - Zdaje mi się, że powinniśmy zadzwonić wcześniej. – Drzwi otworzyły się z trzaskiem i Lou wszedł do środka z Nicholasem zwisającym mu w dłoni. Jeśli myślał, że przywódca kojotów jest duży, to się mylił. W stosunku do Lou, Nicholas wyglądał jak szmaciana lalka. Lou rzucił poobijanego kojota na ziemię, gdzie ten znieruchomiał. - Hej Lou – odezwał się KC machając palcami. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak bardzo się martwiłem? – ryknął zmienny niedźwiedź. - Jestem pewny, że wszyscy w Stanach Zjednoczonych dowiedzieli się, jak byłeś zmartwiony – powiedział James, wchodząc za swoim kochankiem. Zatrzymał się przed zmiennym kojotem. – Przepraszam za to narzekanie. Nicholas jęknął, ale pozostał na podłodze.
~ 54 ~
- Byłem chory przez wiele godzin martwiąc się o ciebie, a ty tutaj zabawiasz się w najlepsze – warknął Lou. - Spokojnie, kochanie. – James obejrzał ich obu i potrząsnął głową. – Talan zadzwonił i powiedział nam, że samolot spadł. Od tamtego czasu, Lou oszalał. Gdy dotarliśmy na miejsce, spotkaliśmy tam jakieś kojoty, które nas tu przyprowadziły. Dennis uniósł swój telefon. - Byłem ranny. I właśnie przyszło mi do głowy, by zadzwonić. Naprawdę mi przykro, Lou. – Nie miał zamiaru, żeby szeryf się niepokoił. KC uwielbiał swojego szefa i Dennis martwił się, że sam zaszkodził ich związkowi. Zmienny niedźwiedź westchnął zanim się odwrócił i wyszedł z pokoju. James wrócił na korytarz i przyniósł ich bagaże. - Ubierzcie się i pojedziemy do domu. - Zabieramy też Candice – oznajmił KC. - Porozmawiamy, jak tylko się ubierzecie. – Po raz pierwszy, oczy Jamesa stały się zimne, a jego spojrzenie było mniej niż przyjazne. – Wiem, że próbujesz żyć po swojemu, KC, ale Lou naprawdę martwił się o ciebie. Głowa KC opadła, a James opuścił pokój. - Hej. – Dennis uniósł dłońmi głowę KC. – On wie, że nie zrobiliśmy tego celowo, dziecino. Po prostu musimy z nim porozmawiać. Powinniśmy zadzwonić zanim zaczęliśmy się kochaliśmy i to jest moja wina. Wiedziałem, że szeryf będzie się o ciebie martwił. Porozmawiamy z nim i ci wybaczy. KC otarł swoje łzy. - James nigdy wcześniej tak na mnie nie patrzył, tak jakbym go rozczarował. - No cóż, nie znasz go długo. Masz mnóstwo czasu, by znowu go rozczarować. Śmiejąc się, odepchnął Dennisa. - Dzięki za twoje zaufanie. Dennis uśmiechnął się, zadowolony, że wyciągnął swojego partnera z chandry. - Weźmy prysznic, a potem porozmawiamy z nimi i powiemy, dlaczego musimy zabrać moją prawdopodobnie psychopatyczną siostrę do domu. ~ 55 ~
- Okej. Wzięli prysznic razem, ale ledwie dotykali się nawzajem, chcąc szybko się umyć i nie rozpraszać. Dennis nie chciał kusić losu kładąc ręce na KC. Wrócili do swojego pokoju i szybko się ubrali, a potem złapali swoje torby i skierowali do salonu, by wypić piwo, które nawarzyli. Żarliwy głos Candice poprowadził ich tam, gdzie wszyscy się zebrali. Nicholas leżał na kanapie z torbą mrożonek na swoim oku. - Po prostu zabierz swoich ludzi i wynoście się. Narobiliście więcej kłopotów... – Oczy KC's się rozszerzyły, gdy zobaczył nowego członka grupy. Bob stał tam, wysoki i przystojny w swoim mundurze. - Cześć, człowieku. - Cześć, lisku. Dennis wypuścił cichy pomruk. - Ahh, facet od telefonu. – Oczy Boba powiększyły się na widok zwężonych oczu Dennisa. Podniósł swoje ręce do góry. – Rozumiem, nie dotykać KC. KC potrząsnął głową i spojrzał z powrotem na ludzkiego przyjaciela. - Hej Bob, skąd wiedziałeś, że tu jestem? - Nie wiedziałem. Podążyłem za śladami katastrofy lotniczej i wpadłem na tę grupę dzikich lokatorów. - Nie jesteśmy pieprzonymi dzikimi lokatorami – warknął Nicholas. – Odnawiamy rancho. - Kupiłeś je? – zapytał Bob. - Nie miałem, od kogo je kupić. Próbowałem się dowiedzieć, ale nikt nie wiedział, kto jest właścicielem tego miejsca. Sprawdziłem w hrabstwie, że ostatni właściciel umarł i nikt się nie zjawił, żeby się o nie upomnieć. - Zajrzę do papierów. Ktoś musi być właścicielem. - Już to zrobiliśmy. – Nicholas podniósł torbę mrożonek i spiorunował wzrokiem człowieka. KC praktycznie mógł poczuć, jak przeskakują między nimi iskry. ~ 56 ~
- Może Bob przeprowadzi małe śledztwo i jeśli naprawdę rancho do nikogo nie należy, można zaaranżować jego sprzedaż tym ludziom? - Może. – Bob wzruszył ramionami. – Dla ciebie, KC, spróbuję. - Limuzyna podjechała – powiedziała Candice. Jak mijał gliniarza, KC szepnął. - Bądź miły. Bob drgnął. - Zawsze jestem miły. Nicholas prychnął z kanapy. Lou podniósł torbę Candice, kiedy ją mijał, więc musiała za nim gonić. KC nie chciał wsiadać do kolejnego samolotu, ale co innego mógł zrobić? Nie mogli przejechać całej drogi do domu samochodem. No cóż, mogli… ale to zajęłoby całe wieki. - Przyniosłem coś do picia – odezwał się Lou, oferując mu butelkę. KC przyjął wodę i wziął długi łyk. Chwilę zabrało mu uświadomienie sobie, że coś jest nie w porządku. Upuścił butelkę, a potem zapadł się w ciemność.
Tłumaczenie: panda68
~ 57 ~
Rozdział 5
Dennis obserwował, jak jego partner się przewraca, i złapał go zanim uderzył o podłogę. - Co do cholery zrobiłeś mojemu partnerowi? Zmienny niedźwiedzi wyglądał na nieporuszonego. - Podałem mu środek usypiający, żeby nie był przerażony, gdy wsiądziemy do samolotu. Ulga przepłynęła przez Dennisa. Nie zdawał sobie sprawy, jak niepokoił się o swojego partnera. Czuł, jak KC stawał się coraz bardziej spięty im bardziej zbliżali się do limuzyny. - Nie sądzę, żeby linia lotnicza pozwoliła nam przejść z uśpionym zmiennym – powiedziała Candice potrząsając głową. - Jedziemy na niewielkie lądowisko. Dennis przełknął swoją własną panikę. - Proszę. Też się napij. Dennis się roześmiał, jego napięcie trochę zelżało. Podczas jazdy autem, głowa KC leżała na jego kolanach. Dennis głaskał włosy swojego partnera łagodnym ruchem, co go uspokajało. - Czyj to jest samolot? - Kevina. Ma jeden biznesowy Przylecieliśmy nim tutaj. Wszyscy w dom watahy się martwili. Dennis ukrył swoje zaskoczenie, że Kevin, partner Payce’a, bez problemu pożyczył im samolot, po tym jak Dennis pozwolił, by Payce został złapany podczas próby ratowania Candice. Miał nadzieję, że Payce sam sobie poradzi i ucieknie. Payce został bezpiecznie ocalony, ale z powodu zdrady, zmienny lew przestał już tak lubić Dennisa. Więc to z powodu sytuacji KC, Kevin zdecydował się pomóc.
~ 58 ~
Dennis kiwnął głową, głaszcząc twarz swojego partnera. - Oni wszyscy kochają KC. - Nie. Lwy niepokoiły się o ciebie. Payce wychodził z siebie, żeby dostać samolot Kevina. - Naprawdę? – Wypełniła go radość. Tęsknił za swoim przyjacielem. Payce mógł mu nie ufać, tak jak przedtem, ale Dennis miał nadzieję, że mogą poprawić swoje stosunki. - Tak, Dennis. Wielu z dumy cię lubi i nie chciało, żeby coś ci się stało. Wszyscy zdenerwowali się tą katastrofą lotniczą. Dennis przełknął gulę w swoim gardle. - Przykro mi z powodu pilota. - To o was dwóch tak naprawdę się martwiliśmy. – Zmienny niedźwiedź wzruszył ramionami. – Talan, oczywiście, zaopiekuje się jego rodziną. - To dobrze. Ręka Candice zacisnęła się na telefonie, jakby był jej życiem. Nie mógł powiązać tej zatroskanej, zaniepokojonej kobiety z twardym, bezlitosnym zabójcą, jakim została namalowana. - Naprawdę zabiłaś tych ludzi? Candice patrzyła tam, gdzie ręka Dennisa głaskała głowę KC. - Napompowali mnie swoim najnowszym koktajlem narkotykowym. To doprowadziło mnie do obłędu. Obudziłam się naga, pośrodku lasu, pokryta krwią. Nie wiesz, jak to jest - igły, dziwne formuły i ciągłe szyderstwa strażników. Powiedzieli mi, że sprzedadzą mnie temu, kto da najwięcej. – Ręce Candice zadrżały. – Powiedzieli mi wiele rzeczy. - Hej. – Dennis złapał ręce Candice. – Wrócisz ze mną i znajdę ci miejsce, gdzie będziesz mogła zostać. Może duma da ci mój stary pokój, gdy wprowadzę się do KC. Jej wyraz twarzy złagodniał, gdy spojrzała na nieprzytomnego zmiennego lisa. - Naprawdę znalazłeś twojego partnera, prawda? - Tak. ~ 59 ~
- Gratuluję. – Candice się uśmiechnęła, ale jej oczy odzwierciedlały smutek. – Przypuszczam, w takim razie, że nasi rodzice byli w błędzie, nie? Ich rodzice powiedzieli Dennisowi, że będzie sam do końca życia, ponieważ żyje wbrew naturze i wybrał mężczyzn. - Tak, przypuszczam, że tak. Przytulając mocno swojego kochanka, miał nadzieję, że niedługo znajdą jego siostrzeńca. Nie sądził, żeby Candice była na tyle silna, by znieść jeszcze jakieś złe wieści.
***
Dennis obudził się na krzyk. Obracając głowę, zobaczył jak jego partner siedzi wyprostowany na łóżku, rozglądając się wkoło zaczerwienionymi oczami. - Gdzie jestem? - W domu dumy. Było już zbyt późno, by wczoraj wieczorem pojechać do twojego domu, a dom dumy był bliżej. - Jak… oooh, ten przebiegły niedźwiedź mnie uśpił, prawda? – Oczy KC błysnęły irytacją. - Chciał oszczędzić ci stresu. - Nie cierpię tego, że tak dobrze mnie zna. Dennis się roześmiał. - On cię uwielbia. – Nieprzyjemna myśl pojawiła się w jego głowie. – Wy dwaj nigdy… ? - Nie. Nie! Nie to, że nie chciałem, ale Lou nigdy nie wykazywał żadnego zainteresowania, a kiedy myślałem już o zbliżeniu się do niego, następnego dnia znalazł Jamesa. Przepłynęła przez niego ulga. ~ 60 ~
- To dobrze. KC wspiął się na Dennisa. - Gdzie są pozostali? - Lou i James umieścili Candice w bezpiecznym miejscu, a potem pojechali do domu. - Więc jesteśmy sami. – Oczy zmiennego lisa rozbłysły. Dennis wyciągnął rękę, by rozebrać swojego kochanka, ale w tym momencie żołądek KC głośno zabulgotał. Dennis się roześmiał. - Chyba najpierw powinienem cię nakarmić. KC potarł materiałem o erekcję Dennisa. - Sądzę, że czymś możesz mnie nakarmić. - Najpierw jedzenie. – Poczuł silne pragnienie zaopiekowania się swoim partnerem. - Nie chcę jedzenia. Chcę kochać się ze swoim mężczyzną. Nie umiem powiedzieć, jak byłem przerażony, gdy samolot się rozbił i nie mogłem cię znaleźć. Przerażenie, które przepłynęło przeze mnie, niemal mnie rozerwało. Nigdy więcej nie chcę już poczuć tego rodzaju bólu. Nie możesz kazać przechodzi mi przez to jeszcze raz. Dennis przytulił mocno KC. - Masz rację, skarbie. Obiecuję. - Świetnie. – Przytulili się do siebie na chwilę, zanim KC zadał pytanie, które chodziło mu po głowie. – Naprawdę myślisz, że twoja siostra jest niewinna? To znaczy, te zabójstwa… że rzeczywiście była pod wpływem narkotyków? - Nie wiem. Sądzę, że po prostu będziemy musieli mieć otwarte oczy i obserwować, co zrobi dalej. Chciałbym jej wierzyć, ale ona się zmieniła. – Dennis potarł policzkiem o bark KC. – Przypuszczam, że robili jej okropne rzeczy, a ona nie jest typem, który podda się nadużyciom ot tak i nie będzie walczyć. KC pomyślał o tych wszystkich rzeczach, które mogły pójść nie tak, podczas obserwacji siostry Dennisa.
~ 61 ~
- Musimy zapytać Talana, czy nie zna jakiś dobrych psychiatrów. Ona potrzebuje profesjonalisty. Nie wiem, czy pójdzie do któregoś, ale dobrze by było dać jej taką opcję. Dennis pocałował swojego kochanka. - Uwielbiam cię za to, że tak interesujesz się moją siostrą. KC uśmiechnął się. - Po prostu chcę, żebyś był szczęśliwy, a nie będziesz, jeśli twoja siostra cierpi. - Tak długo, jak będziesz ze mną, będę najszczęśliwszym kojotem, jaki kiedykolwiek się urodził – powiedział Dennis. Szybko rozebrał swojego kochanka z ubrań i przystąpił do udowadniania KC, że jego słowa są prawdziwe.
Tłumaczenie: panda68
~ 62 ~