JENNY ASHE Czarownica z Lancashire
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
R
S
Emma zatrzymała samochód i wysiadła, żeby się trochę ro...
8 downloads
14 Views
724KB Size
JENNY ASHE Czarownica z Lancashire
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
R
S
Emma zatrzymała samochód i wysiadła, żeby się trochę rozejrzeć. Choć przyjechała, by rozpocząć nowe życie, to jednak nie czuła się tu całkiem obco. Urodziła się niedaleko stąd, pośród rozległych wrzosowisk hrabstwa Lancashire. Z lubością wciągnęła w nozdrza znajomy zapach pól, które ciągnęły się aż po horyzont. Był początek jesieni i przydrożne drzewa mieniły się wszystkimi odcieniami złota i purpury. Mała wiejska gospoda rozpierała się w tym samym miejscu, zupełnie jakby czas stanął w miejscu. Zegar na kościelnej wieży wybił pełną godzinę. Nareszcie w domu! - Na pewno będzie pani zadowolona z pracy w naszym szpitalu - zapewniła Emmę Sandiford pielęgniarka, która wyszła jej na powitanie. - Wszyscy uważamy, że szpital w Forrestall jest najlepszy w całej północnej Anglii. Tylko, że... przerwała i z uśmiechem zaprosiła Emmę do środka internatu. - Tylko, że co? Proszę mi zdradzić tę wielką tajemnicę! Siostra Briggs puściła oczko. - Proszę się mną nie przejmować. Bardzo lubię sobie pogawędzić. Chciałam tylko powiedzieć, że jedyną osobą, która sprawia nam trochę kłopotu, jest naczelny kardiochirurg, Simon Warwick, ale to było by wobec niego nie fair. Jest doskonałym fachowcem, choć czasem bywa nieco porywczy.
2
R
S
- Złośnik, tak? Cóż, mnie to nie przeszkadza. Mam dokładnie przeciwne usposobienie. Nigdy nie daję się ponieść emocjom. - To doskonale, bo zaczyna pani pracę właśnie na jego oddziale! A teraz proszę mi powiedzieć, w czym mogę pani pomóc. Czy chciałaby pani dowiedzieć się czegoś jeszcze o Forrestall? -Myślę, że to, czego się dowiedziałam, na razie mi wystarczy odparła z uśmiechem Emma. - Chociaż przyjechałam z Londynu, znam te strony dość dobrze. Urodziłam się niedaleko stąd, więc chyba dam sobie radę. - A zatem zobaczymy się na obiedzie. Przedstawię panią naszemu zespołowi. Simon Warwick... Nazwisko nie było jej obce. Słyszała o nim w Londynie, gdzie miał opinię bardzo zdolnego chirurga. W podręczniku dla pielęgniarek rozdział o kardiologii napisał niejaki S.T. Warwick. Inicjały zgadzają się, więc to chyba ten sam Warwick. Cóż, tekst był całkiem niezły. Nawet jeśli autorem jest człowiek o niezbyt przyjemnym usposobieniu, nie widziała powodu, żeby się tym teraz przejmować. Miała zbyt dużo własnych problemów. Po śmierci ojca mama czuła się bardzo samotna i Emma musiała znaleźć pracę gdzieś bliżej rodzinnego domu, by móc częściej ją widywać. Dlatego przyjechała do Forrestall. Rozejrzała się po swym nowym domu. Przyszpitalne internaty wszędzie były podobne. Czyste, schludne, wyposażone tylko w niezbędne sprzęty. Ten pokój niczym się nie różnił od tysiąca podobnych wnętrz, jakie zajmowały pielęgniarki w całej Anglii. Wyjrzała przez okno, za którym rozciągał się pejzaż typowego miasteczka z północy - małe domki, wysokie kominy dawno nieczynnych przędzalni i rozległe, falujące wrzosowiska. Przez moment zatęskniła za Londynem i przyjaciółmi, których tam zostawiła. Jednak nie miała
3
wyboru, a stanowisko starszej pielęgniarki było nie do pogardzenia Skinęła głową w stronę rozproszonych owiec, które pasły się w oddali. Wkrótce znów przywyknę do waszego widoku - powiedziała półgłosem. Liczy się praca, a nie miejsce ani nerwowy szef. Simon Warwick będzie moim najmniejszym problemem!
R
S
- Hej, młoda damo! - usłyszała za sobą męski głos. Jego właściciel najwyraźniej był bardzo czymś poirytowany. Emma spacerowała właśnie koło szpitalnego kortu, czekając na obiad, na którym miała poznać swych przyszłych kolegów Obejrzała się i zobaczyła machającego w jej stronę mężczyznę. Nawet z daleka dostrzegła, że jest niezwykle przystojny, chociaż wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Nic jednak nie mogło usprawiedliwić sposobu, w jaki się do niej zwrócił. Choć powiedziała Sally, że nigdy nie traci nad sobą panowania, teraz jednak omal do tego nie doszło. Nie znosiła źle wychowanych ludzi. Nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę z człowiekiem, który potraktował ją jak niesubordynowaną służącą, ale ponieważ bardzo chciał jej coś zakomunikować, odwróciła się w jego stronę. Kiedy podeszła bliżej, musiała przyznać, że ma bardzo pociągające oczy, co jednak wcale nie zmniejszyło jej oburzenia. - Czy wołał pan do mnie, młody człowieku? - zapytała cichym, spokojnym głosem. Bo jeśli tak, to doprawdy nie musiał pan krzyczeć. Mam dobry słuch i z pewnością usłyszałabym, co ma mi pan do powiedzenia. - Pani chyba jest tu nowa - odparł wcale nie zmieszany jej odpowiedzią mężczyzna. - Nazywam się Simon Warwick, a pani zajęła moje...
4
R
S
Przez krótką chwilę na twarzy Emmy odbiło się zdumienie, ale zaraz opanowała się i podniosła głowę. - Doktor Warwick? Kardiochirurg? Nie wiedziałam, że jest pan taki młody. Zdaje się, że czytałam pana rozdział w podręczniku. Nazywam się Emma Sandiford i jestem pana nową pielęgniarką. -Pani?! W jego błękitnych oczach dostrzegła zdumienie i zaciekawienie, choć nie wydawał się przez to ani odrobinę mniej wściekły. Aby zapobiec dalszym uwagom z jego strony, odezwała się pośpiesznie i nieco zuchwale: - Przyjmuję pańskie przeprosiny. - Wcale pani nie przepraszałem! Wyraziłem tylko zdziwienie i rozczarowanie z powodu pani... - No to jesteśmy zgodni. Simon Warwick nie odezwał się. Emma przyjrzała mu się baczniej. Miał na sobie dobrze skrojony szary garnitur, błyszczące buty i jedwabny krawat. Kiedy podniosła wzrok, zamiast złości dostrzegła w jego oczach cień rezygnacji. -Czy to pani samochód stoi zaparkowany przy bramie? - zapytał zimnym, rzeczowym tonem. - Ten mały peugeot? Tak, mój. - Będę wdzięczny, jeśli natychmiast go pani stamtąd usunie. - Z jakiegoś szczególnego powodu? - To jest miejsce zarezerwowane dla mnie. W razie jakiejś awaryjnej sytuacji muszę mieć do niego łatwy dostęp. Nie spuszczając wzroku odezwała się równie spokojnym głosem, jak podczas całej wymiany zdań: - A zatem zaraz go przesunę. Jednak nie ma tam żadnego napisu, który wskazywałby, że jest to miejsce zarezerwowane. I nic nie usprawiedliwia pana podniesionego tonu. A teraz pójdę do mieszkania po kluczyki. 5
R
S
Simon Warwick wzniósł oczy do nieba i ujął ją za łokieć. - Pani pozwoli za mną, bardzo proszę. Zaprowadził ją do bramy i wskazał ręką rosnący tam rododendron. Obok niego widniała niewielka tabliczka z napisem: „Zarezerwowane dla doktora Warwicka". - Żadnego napisu, który wskazywałby, że jest to miejsce zarezerwowane, prawda? - odezwał się z ironią. Emma uwolniła ramię z jego uchwytu i odsunęła się. - Kiedy parkowałam, nie zauważyłam tej tabliczki. Zasłaniał ją rododendron. Boże, chroń mnie przed wszystkowiedzącymi siostrami! Pani chyba rozumie, że to miejsce musi być wolne. Często mamy nagłe wezwania, a ja jestem jedynym kardiochirurgiem na całą okolicę. Proszę zabrać swój samochód i zapomnijmy o całej sprawie. Ma pani szczęście, że tym razem nigdzie się nie spieszyłem! Spojrzał jej prosto w oczy i coś w jego spojrzeniu sprawiło, że Emma zapomniała o całej urazie, jaką do niego żywiła. Dostrzegła w nim jakieś napięcie, zmęczenie, które wcześniej umknęły jej uwagi. Przez krótką chwilę odczuła coś w rodzaju więzi łączącej ją z tym nieznajomym mężczyzną, lecz za moment czar prysnął. Doktor Warwick odwrócił się i wsiadł do swojego zielonego jaguara, z którego wnętrza dochodziły ciche dźwięki koncertu Mozarta. Nie pozostawało jej nic innego, jak pójść do hotelu po kluczyki. Kiedy wróciła, Simon Warwick wciąż siedział tam, gdzie przed chwilą go zostawiła. Niecierpliwie bębnił palcami w kierownicę, a rozkoszne dźwięki muzyki, której słuchał, kontrastowały z jego posępną miną. Z godnością wsiadła do swojego
6
R
S
peugeota i odjechała kawałek dalej. Usłyszała za sobą hałas zapalanego silnika i pisk opon. We wstecznym lusterku zobaczyła, jak doktor Warwick przestawił samochód, wysiadł i poszedł w stronę kliniki. Kiedy w chwilę później weszła do jadalni, powitała ją Sally Briggs. - Rozejrzałaś się trochę po okolicy, Emmo? - Nawet więcej niż trochę. - Tak? Co widziałaś? - Simona Warwicka. - Spotkałaś go? Mam nadzieję, że był dla ciebie miły. -I tak, i nie. - Emma nie mogła powstrzymać uśmiechu na widok okrągłych ze zdumienia oczu Sally. - Mam wrażenie, że moja reputacja osoby spokojnej i zrównoważonej zostanie w najbliższych dniach wystawiona na ciężką próbę. Opowiedziała Sally o przygodzie, którą przed chwilą przeżyła. -Zupełnie nie rozumiem, dlaczego zachował się tak niegrzecznie - zakończyła. - Było w nim coś dziwnego, jakiś smutek, zgorzknienie. Ale to go nie usprawiedliwia. Czy nikt do tej pory nie zwrócił mu uwagi? -Niektórzy próbowali. Kiedy chce, potrafi być słodki jak miód, ale przeważnie jest niecierpliwy, zagoniony, ciągle gdzieś się spieszy. Nie obchodzi go, że reszta śmiertelników nie jest tak inteligentna jak on i może za nim nie nadążać. - Sally uśmiechnęła się i machnęła ręką. - Zresztą, dajmy mu spokój. Chodź, przedstawię cię dziewczynom, a zapomnisz o tym przykrym incydencie. Już po chwili Emma śmiała się i żartowała z innymi pielęgniarkami. Przysłowiowa gościnność ludzi z północy i tym razem znalazła swoje potwierdzenie.
7
S
- Nie - odpowiedziała na czyjeś pytanie. – Nie zostawiłam w Londynie żadnego chłopaka. Miałam kilku znajomych, ale same wiecie, jak to bywa z medykami. Ciągle gdzieś się przenoszą i trudno jest utrzymać z nimi stały kontakt. Ale nie narzekam. Jestem pewna, że będzie mi się u was podobało. Niezależnie od złych humorów szefa, dodała w myślach. - Na pewno - zapewniła ją Sally. - Pomimo że pierwszy dzień zaczął się nie najfortunniej. - Jeszcze się nie skończył! A może dałybyście się zabrać do tej małej gospody, którą zauważyłam przy głównej szosie. Co wy na to? Dziewczyny były zachwycone. - Będziesz tu się dobrze czuła, Emmo! Ale dzisiaj my cię ugościmy. Ty nas zaprosisz, gdy dostaniesz pierwszą pensję w Forrestall!
R
Był piękny jesienny wieczór, więc postanowiły pójść na piechotę. Gospoda nazywała się „Pendle", a szyld zdobiła uśmiechnięta czarownica lecąca na miotle. Kiedy wesoło rozmawiając wchodziły do środka, Emma dostrzegła kątem oka zaparkowanego za rogiem zielonego jaguara. Nie powiedziała nic, ale kiedy weszły do środka, uważnie rozejrzała się po mrocznym wnętrzu restauracji. Miała rację. W samym rogu sali dostrzegła mężczyznę, który przed kilkoma godzinami tak mocno ścisnął ją za ramię, że do tej pory je czuła. Był sam. Uderzył ją smutek, jaki dostrzegła w jego twarzy. Błękitne oczy były zgaszone, a szczupłe palce obejmowały szklankę piwa. Jak widać, Simon Warwick to nie tylko błyskotliwa inteligencja i zmienne nastroje. Ale to już nie jej problem. Jednak im więcej się śmiała i żartowała z koleżankami, tym większe ogarniało ją przygnębienie, gdy tylko zerknęła w stronę nieruchomej, jakby zastygłej w smutku postaci, siedzącej w kącie sali. Postać ta 8
nie poruszyła się nawet wtedy, gdy dziewczęta opuściły gospodę i ruszyły w powrotną drogę do szpitala.
R
S
W ciągu następnych dni Emma była zbyt zajęta poznawaniem oddziału, pacjentów i personelu, żeby rozmyślać nad tym, co widziała w gospodzie. Na kardiochirurgii pracowała oprócz niej siostra Abina Brown, matka czworga dzieci. Ze śmiechem wyznała, że przychodzi do pracy, żeby odpocząć po trudach domowego życia. Emma nie wspominała ani słowem o Simonie Warwicku. To Abina pierwsza poruszyła ten temat. - Operuje dziś od samego rana, a to oznacza, że będziemy miały sporo pracy. Zresztą sama wiesz o tym najlepiej. Doktor Warwick jest perfekcjonistą, więc nie zdziw się, jeśli za pierwszym razem uzna, że nie zrobiłyśmy wszystkiego jak należy. To przyzwoity człowiek i myślę, że kiedy go lepiej poznasz, z pewnością ulegniesz jego urokowi. To już się stało, pomyślała. Już zdołał zawładnąć jej myślami. Nie wypowiedziała jednak tej uwagi na głos, lecz wróciła do przerwanej pracy. Nad każdym łóżkiem wisiała przygotowana kroplówka, a obok stały butelki soli fizjologicznej i woreczki z krwią. Sprawdziła, czy przyniesiono karty gorączkowe wszystkich pacjentów i czy aparaty tlenowe są sprawne. Nie chciała, żeby doktor Warwick myślał, że personel pracujący pod jej zwierzchnictwem nie wie, jak pielęgnować pacjentów po operacji. Najbliżej jej pokoju znajdowały się łóżka dla chorych w najcięższym stanie, którzy wymagali stałego monitorowania. Pierwszym pacjentem był młody człowiek, który w zeszłym tygodniu przeszedł operację ominięcia niedrożnej tętnicy wieńcowej. Po zabiegu kilkakrotnie tracił przytomność i dopiero teraz zaczął powoli wracać do siebie. Upewniła się, że chory ma dobre
9
R
S
samopoczucie, zmierzyła ciśnienie, temperaturę i tętno, a potem zmieniła opatrunek na pooperacyjnej ranie. Była zadowolona, kiedy zobaczyła, jak się goi. - Cieszę się, siostro - odezwał się chory. - Nie chciałbym zawieść doktora Warwicka, poświęcił mi tyle czasu! Chyba i tak dość już narozrabiałem. - Na szczęście najgorsze już za tobą. - Czuję się jak nowo narodzony. Słowo daję! - To świetnie. Gdyby jednak coś się działo, naciśnij ten guzik, dobrze? Pozostali dwaj pacjenci przebyli operację rozszerzania tętnic wieńcowych specjalnym cewnikiem. Emma upewniła się, że niczego im nie potrzeba, i usiadła w oczekiwaniu na ostatniego chorego. - Wrodzona wada lewej komory - wyjaśnił jej stażysta, Jerry Green. - Ryzyko było zbyt duże, żeby operować wcześniej. Dopiero kiedy nie mógł już normalnie funkcjonować, doktor Warwick zdecydował się na zabieg. Zadzwonię na salę pooperacyjną, żeby zapytać, jak się czuje. Okazało się, że pacjent jest już w drodze i że doktor Warwick przyjdzie razem z nim. Jerry i Emma otworzyli im drzwi. Dwaj sanitariusze prowadzili łóżko, a siostra z bloku operacyjnego szła obok, trzymając w górze kroplówkę. Towarzyszył im doktor Warwick w zielonym ubraniu chirurga. Nie spuszczał wzroku z chorego do momentu, aż ten całkowicie wybudził się z narkozy. Dopiero wtedy podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Emmy. - Siostro, to jest Joe Broadhurst. Zna pani jego historię? - Tak. Jerry... to jest doktor Green... opowiedział mi o nim. - Pozostanie pod pani opieką. Naturalnie wie pani, co robić. Gdyby były jakieś problemy, proszę do mnie zadzwonić.
10
R
S
- Oczywiście, doktorze. Wyprostował się i z pewną niechęcią odwrócił wzrok od ogromnych, brązowych oczu swojej nowej pielęgniarki. Poczuła, jakby między nimi zawiązała się nić milczącego porozumienia, i miała wrażenie, że on też odczuł jej istnienie. Chrząknął i zwrócił się do swego stażysty: - Zrobiłeś już poranny obchód, Green? -Tak. Jeśli miałby pan chwilę czasu, chciałbym, żeby obejrzał pan pacjentkę z wszczepioną zastawką. Jest jakaś niespokojna, ale chyba nie ma infekcji. Dostaje wysokie dawki antybiotyków. - Może jest zdenerwowana. To nic przyjemnego słyszeć odgłos pracującej we własnym sercu sztucznej zastawki. Chodźmy więc. Siostro? - Mam historię choroby ze sobą. Chodzi o Mary Morris, tak? Krótkie spojrzenie w jej stronę było chyba wyrazem uznania, ale nie była pewna. Podążyła za doktorem Warwickiem, po raz kolejny podziwiając jego atletyczną budowę i sprężystość chodu. Choć z pewnością przekroczył już trzydziestkę, wyglądał prawie jak rówieśnik Jerry'ego. Na pewno uprawia jakieś sporty. Z prawdziwą przyjemnością patrzyła, jak się porusza. Kiedy stanęli przy łóżku chorej, odwrócił się i wyciągnął rękę po historię choroby. Miała nadzieję, że był zbyt zajęty, aby dostrzec, iż się zarumieniła. - Dziękuję, siostro. Jak widać, czasami potrafił nadać swemu głosowi głębokie, melodyjne brzmienie, przypominające dźwięki muzyki, której słuchał w samochodzie podczas ich pierwszego spotkania. Doktor Warwick zbadał swoją pacjentkę i zapewnił ją, że wszystko jest w największym porządku. Kiedy skończył, Emma automatycznie odebrała od niego dokumentację i wszyscy troje
11
R
S
przeszli do pokoju lekarza dyżurnego. - Powinienem za chwilę być na górze - odezwał się doktor Warwick, spoglądając na zegarek. - Myślę jednak, że nic się nie stanie, jak chwilę poczekają, a ja wypiję przez ten czas herbatę. Będzie siostra tak miła? - Naturalnie. Napełniła czajnik wodą i włączyła go do kontaktu. Zauważyła, że Jerry spojrzał na szefa ze zdumieniem. Najwidoczniej doktor Warwick rzadko pozwalał sobie na to, żeby wypić herbatę podczas pracy. - Obaj słodzicie? Simon Warwick podniósł głowę znad papierków, które przeglądał, i lekko się uśmiechnął. - Ja dziękuję. Za bardzo szanuję swoje serce, żeby obciążać je tyloma szkodliwymi substancjami. Wystarczy, że piję kofeinę. Kiedy skończył, odstawił filiżankę i przez moment patrzył na Emmę z uwagą, a potem szybko podziękował i wyszedł. Musiała przyznać, że ten młody chirurg zrobił na niej kolosalne wrażenie. Podczas ich pierwszego spotkania nie potrafił ukryć złości, lecz teraz wyglądało na to, że zmienił swój stosunek do niej. Co więcej, ona także była nim coraz bardziej zaintrygowana. Nie mogła zapomnieć widoku samotnej postaci pogrążonej w rozmyślaniach w kącie wiejskiej gospody. Simon Warwick to najwyraźniej ktoś więcej niż tylko zręczny chirurg... - Co cię tak bawi? - spytała Jerry'ego, który od dłuższej chwili przyglądał jej się z uśmiechem. - Nigdy nie widziałem, żeby szef spojrzał na którąś z pielęgniarek więcej niż dwa razy. Chyba urzekły go twoje piękne oczy, Emmo. Nie należy do najbardziej towarzyskich osób. Musiałaś zrobić na nim wrażenie.
12
R
S
- Rzeczywiście - przyznała i opowiedziała Jerry'emu o wczorajszym zdarzeniu. - Był na mnie bardzo wściekły - zakończyła. - Ale przynajmniej cię zauważył - odparł, dopijając herbatę. Powiedziałbym nawet, że... - Nic nie mów - przerwała mu ostro. - Zachował się bardzo niegrzecznie, choć dziś był znacznie sympatyczniejszy. To wszystko. Poza tym, na pewno ma żonę i dzieci, wiec nie powinieneś mówić takich rzeczy. - Masz rację. Ponoć istnieje jakaś pani Warwick, też chyba związana z medycyną, ale - jak dotąd - nikt jej jeszcze nie widział. Miała ochotę dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie chciała zdradzić, że interesuje ją prywatne życie doktora Warwicka. - Zajrzę teraz do Joego Broadhursta i Mary Morris. Szef powiedział, żeby mieć na nich oko. - OK. Ja pójdę do pokoju trochę się zdrzemnąć. Była zadowolona, że została sama. Przeszła się po oddziale, zamieniając z każdym z pacjentów kilka słów i wyszła na korytarz. Kiedy przechodziła obok śluzy, w której chirurdzy przebierali się do operacji, usłyszała dochodzący z niej zduszony szloch. Otworzyła drzwi i ujrzała zapłakaną praktykantkę ze szkoły pielęgniarskiej. - Co się stało, skarbie? Źle się czujesz? - Doktor Warwick... - wyjąkała przez łzy. - Nakrzyczał na mnie. Powiedział, że jestem leniwa i że zawiodłam swoich kolegów. - Miał rację? -Ja... Tak. Usiadłam na chwilę, żeby odpocząć. Mam swoje dni i bardzo bolał mnie brzuch. Teraz już jest trochę lepiej. Tylko że on zwrócił mi uwagę w taki sposób, jakbym była nieposłusznym, rozkapryszonym dzieckiem.
13
R
S
Emma nie odpowiedziała od razu. Nie znała przecież całej prawdy. Wiedziała jedynie, że na oddziale liczą się każde ręce do pracy. Nie mogła pozwolić, żeby ktoś z jej personelu z jakichś względów zaniedbywał swe obowiązki. - Nie pozwól, żeby cię tak traktował, Rachel. Na drugi raz zwróć się do mnie, to dam ci coś przeciwbólowego. A jak nie będziesz mogła przyjść do pracy, to powiadom nas odpowiednio wcześnie, żebyśmy mogli znaleźć kogoś na zastępstwo. - Dziękuję, siostro. Gdyby doktor Warwick potrafił tak się odnosić do ludzi jak pani! Rzeczywiście, wyglądało na to, że jedynymi osobami, z którymi rozmawiał w uprzejmy sposób, byli jego pacjenci. Chociaż dziś rano odezwał się do niej tonem, którego wspomnienie jeszcze w tej chwili wprawiało ją w nieokreślony niepokój... Zapach duszonych pomidorów, który rozchodził się z oddziałowej kuchni, przypomniał Emmie, że nadchodzi pora obiadu. Poszła do pokoju, żeby sprawdzić, czy któryś z jej pacjentów ma zaleconą specjalną dietę. Spojrzała na przyklejoną do ściany listę, kiedy za plecami rozległ się czyjś głęboki głos. - W porządku, siostra Brown już to sprawdziła. Simon Warwick siedział wygodnie rozparty przy jej biurku, bawiąc się złotym długopisem. Miał na sobie szare flanelowe spodnie i białą koszulę. Ciemne włosy zaczesał gładko do tyłu, odsłaniając wysokie czoło. - No śmiało, proszę mnie zapytać, co robię w pani pokoju. - To pański oddział - odparła chłodno. - Skoro pan się tu znalazł, to z pewnością ma pan ku temu jakiś powód. Nie wątpię, że zaraz się dowiem, czemu zawdzięczam pańską wizytę.
14
R
S
Myliła się, jeśli sądziła, że wybuchnie. Uśmiechnął się powściągliwie, przy czym w kącikach jego oczu zobaczyła drobne zmarszczki. - Przyszedłem w prywatnej sprawie, Emmo. - W takim razie lepiej będzie, jeśli pójdę dopilnować rozdawania obiadów. - Nie, proszę zaczekać. - Dlaczego? - Chciałem panią przeprosić. Spojrzała na niego podejrzliwie. Kiedy nic nie odpowiedziała, uśmiechnął się szeroko. - Zabrakło pani słów, Emmo? Chyba nieczęsto się to zdarza. - Podobnie, jak panu przeprosiny. Spuściła wzrok, starając się nie pokazać po sobie zmieszania. O co chodziło temu człowiekowi? Cokolwiek to było, burzyło jej spokój. - Naprawdę muszę już iść. - Nie - usłyszała zdecydowany głos. - O co wiec chodzi? - Chciałem powiedzieć, że bardzo mi przykro z powodu mojego wczorajszego zachowania. Widziałem, jak pani dziś pracowała i muszę przyznać, że pospieszyłem się z oceną. Jest pani cholernie dobrą pielęgniarką i cieszę się, że będzie pani u nas pracować. - Czy to wszystko? - Nie jest pani zaskoczona? Simon Warwick nigdy nie mówi „przepraszam". -To żaden powód do dumy. Dziś rano z pana powodu płakała jedna z uczennic. Może jej powiedziałby pan „przepraszam"? Miała ponad półgodzinną przerwę w pracy. -To dziecko czytało w czasie tej przerwy jakiś idiotyczny komiks - powiedział surowym głosem. - Nie pozwolę, żeby takie rzeczy działy się w godzinach pracy. Chyba zgodzi się pani ze 15
R
S
mną.
16
R
S
Wstał z krzesła. - Jak rozumiem, moja wizyta była bezcelowa. Ma pani zamiar nadal chodzić obrażona tylko dlatego, że nie upadłem do pani pięknych, jak zresztą cała reszta, stóp, tak? Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Uważa, że jest piękna? Czy dlatego tak dziwnie patrzył na nią dziś rano? - Doktorze Warwick, jest pan powszechnie znany ze swej porywczości. Tak długo, jak nie wpływa to na atmosferę na oddziale, zupełnie mnie to nie obchodzi. Czy wyrażam się jasno? - Najzupełniej - odparł i, nie oglądając się za siebie, wyszedł z pokoju. Opadła na krzesło czując, jak drżą pod nią kolana. Nie myliła się. Praca na tym oddziale z pewnością wystawi na próbę jej stoicyzm i anielską cierpliwość! Spojrzała na grafik. - Potrzebuję krótkiej przerwy. Kiedy mam następny wolny weekend? I mówiąc to wcale nie żartowała.
17
ROZDZIAŁ DRUGI
R
S
- Więc naprawdę nie żałujesz, że wyjechałaś z Londynu, kochanie? Matka Emmy była prostą kobietą, której cały świat zamykał się na osobie męża. Kiedy go zabrakło, nie bardzo potrafiła wypełnić sobie życie czymś innym. Pan Sandiford był nauczycielem w miejscowym technikum i prowadził spokojne, ustabilizowane życie. Jego nagła śmierć na atak serca była ogromnym ciosem dla całej rodziny. - Zupełnie. Mam lepszą pensję i zaprzyjaźniłam się z kilkoma dziewczynami. Matka Emmy siedziała w niewygodnej pozycji na samym brzegu krzesła, trzymając w dłoniach filiżankę herbaty. - Widzę, mamo, że przyjechałam nie w porę. Wychodzisz gdzieś? Nie chciałabym ci przeszkadzać. Jeśli miałaś na dziś jakieś plany, to się mną nie przejmuj. - Nie, nie! Nigdzie nie wychodzę. Może wpadnie później ciocia Beryl, żeby zobaczyć, czy u mnie wszystko w porządku. Ale... - No, powiedz wreszcie, mamo, o co chodzi! Widzę przecież, że siedzisz jak na szpilkach! - Chodzi o święta. Beryl chce, żebym popłynęła z nią w rejs. Nigdy nie spędzałam Bożego Narodzenia z dala od domu, a teraz, kiedy ty przyjechałaś, byłoby to zupełnie bez sensu. Ale doktor powiedział, że powinnam coś robić i Beryl przyniosła foldery, i...
18
- Och, daj spokój, mamo! - roześmiała się Emma. - To wspaniały pomysł. Zresztą w święta mam dyżur - skłamała - więc i tak zostałybyście same. Cieszę się, że masz ten problem z głowy. Możesz spokojnie wyjechać.
R
S
Miała przed sobą wolny weekend. I chociaż starała się odpocząć po całym tygodniu ciężkiej pracy, nie mogła przestać myśleć o pierwszych dniach spędzonych w Forrestall i o atrakcyjnym Simonie Warwicku. Dlaczego wydał się jej taki osamotniony? Dlaczego tak często wpadał w złość? Kiedy wieczorem przyjechała ciotka Beryl, Emma wymówiła się koniecznością zrobienia zakupów i wyszła z domu. Kupiła kilka rzeczy w narożnym sklepiku, a potem wsiadła do samochodu i wyjechała na szosę, przy której znajdowała się gospoda. Nie miała zamiaru przy niej stawać, ale kiedy przejeżdżała obok, jakaś siła zmusiła ją do zwolnienia i skręcenia na parking. Wyłączyła silnik i przez chwilę siedziała nieruchomo, słuchając przyspieszonego bicia serca. Co się z nią dzieje? Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że nigdzie nie widać zielonego jaguara. Czego się spodziewała? Był sobotni wieczór i wszyscy rozsądni ludzie siedzieli w domu z rodzinami albo spędzali go gdzieś w mieście. Zapadał zmierzch. Wiatr strącał z drzew ostatnie liście, a po niebie płynęły ołowiane chmury. Emma próbowała przekonywać samą siebie, ale żadne perswazje nie odniosły skutku. Simon Warwick natarczywie pobudzał jej wyobraźnię, niepokoił i zaciekawiał. Był arogancki i pociągający zarazem. Powinna jechać do domu, ale nie potrafiła się zmusić do przekręcenia kluczyka w stacyjce. Siedziała nieruchomo, słuchając wycia wiatru i roześmianych głosów dochodzących z wnętrza restauracji.
19
R
S
Nagle usłyszała czyjeś kroki na ścieżce i zamarła. Samotna kobieta nie powinna przesiadywać w samochodzie w taką noc jak ta. Kroki zatrzymały się bardzo blisko niej, a na chodniku ujrzała czyjś cień. Zacisnęła nerwowo pięści. Ktoś lekko zapukał w szybę. Opanowała przerażenie i podniosła wzrok. To był Simon Warwick. O dziwo, wcale nie była zdumiona jego widokiem. Rozluźniła palce i otworzyła okno. - Och, co za spotkanie - przywitała go, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie. - Jak długo tu jesteś? - zapytał cicho. - Dokładnie nie wiem. Po prostu pomyślałam, że wpadnę i zobaczę, czy nie spotkam którejś z dziewczyn. - Nie ma ich tutaj, kto by wychodził z domu w taką noc? Kiedy mówił, pojawiły się pierwsze krople deszczu. - Skoro już przyjechałaś taki kawał drogi, to może się czegoś napijemy? - Wcale nie taki kawał. Moja mama mieszka niedaleko. Zamknęła samochód i poszli do gospody. Serce Emmy waliło jak oszalałe. Poprawiła włosy i strząsnęła z ubrania wodę. - Dlaczego tu przyjechałaś? - spytał, patrząc jej prosto w oczy. Poczuła, że pod wpływem tego spojrzenia budzi się w niej pożądanie. Ze wszystkich sił starała się tego po sobie nie pokazać. - Czy to ważne? Ja też mam swoje prywatne sprawy. - Tak, do diabła, ważne! - wybuchnął, lecz natychmiast się opanował. - Wejdźmy do środka. Tam przynajmniej nie będę mógł na nikogo krzyczeć. Chciał zapewne, żeby zabrzmiało to dowcipnie, jednak jego oczy pozostały poważne. Skierowała się prosto do stolika, przy którym widziała go poprzednim razem.
20
R
S
- Dlaczego usiadłaś tutaj? Tylko powiedz prawdę, bez żadnych niedomówień. Nie mogła oderwać wzroku od jego zgrabnej sylwetki. Kiedy usiadł, ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Patrzył na nią tak intensywnie, że niczego nie potrafiłaby przed nim ukryć. - Widziałam tu pana któregoś wieczora. - Dlaczego do mnie nie podeszłaś? - Byłam z koleżankami. - A gdybyś była sama? Zawahała się przez chwilę. - Wtedy chyba bym to zrobiła. Wyglądał pan tak... - Mów śmiało, proszę. - Sprawiał pan wrażenie bardzo samotnego. Na pewno był pan zmęczony po całym dniu operacji. A żona pewnie była jeszcze w pracy. - Tak właśnie pomyślałaś? - Chyba tak. Nie zastanawiałam się wtedy nad tym tak szczegółowo... - urwała zmieszana. - Więc jak, napijemy się czegoś? - Przepraszam. Podszedł do baru i wrócił z butelką białego wina i dwoma kieliszkami. - Nie patrz na mnie takim przerażonym wzrokiem. Nie musisz wypić tego wszystkiego. Ja nie prowadzę, więc ci pomogę. Napełnił kieliszki i podał jej jeden. - Wypijmy za cokolwiek. Pociągnęła łyk, przypominając sobie, jak siedział tu samotny, ściskając w ręku szklankę piwa. Przez moment nie mówili nic, tylko siedzieli, wsłuchując się w szmer rozmów i trzask płonącego na kominku ognia. - Miło jest tak siedzieć i słuchać - odezwała się po chwili. 21
R
S
- Dlatego tu przychodzę. Obserwuję życie, ale nie biorę w nim udziału. - Czy nie zechciałby pan wyrażać się jaśniej? Odniosłam wrażenie, że odgrywa pan ogromną rolę w życiu wielu osób. Jak wobec tego można twierdzić, że jest się tylko obserwatorem? Pierwszy raz tego wieczora jego twarz rozjaśnił cień uśmiechu. - Cóż, myślę, że i tak za dużo mówiliśmy o mnie jak na jeden raz. Opowiedz mi o sobie, Emmo. Dlaczego taka piękna dziewczyna jak ty spędza samotnie sobotni wieczór. Zostawiłaś w Londynie jakiegoś chłopaka? - Nie - odparła zgodnie z prawdą. - A poza tym wcale nie jestem piękna. - Nie sprzeczaj się z kimś, kto jest od ciebie starszy i mądrzejszy, Sandy. Sandy! Tak mówiono do niej w szkole, a od tamtej pory używał tego imienia tylko jeden człowiek. Tylko że on odszedł z jej najlepszą przyjaciółką. - Nie lubisz, gdy się tak do ciebie mówi? -Nie, tylko... Dawno już nikt nie nazwał mnie tym imieniem. - To świetnie. Będę tak do ciebie mówił w pracy, kiedy ktoś mnie rozzłości. Będziesz wiedziała, że nie jestem zły na ciebie, tylko na życie w ogóle. - Dlaczego? Proszę mi powiedzieć, czemu tak często bywa pan rozdrażniony? Dolał sobie wina i uśmiechnął się. Nie mogła opanować drżenia. Nigdy do nikogo się nie uśmiechał. Nigdy nie przepraszał. Dla niej zrobił już obie te rzeczy. - Bo jestem adiunktem. Nie wiesz, że adiunktom wszystko wolno? - Wcale pan tak nie myśli, doktorze Warwick.
22
R
S
Mam na imię Simon. Chcę, Sandy, żebyś tak się do mnie zwracała. Wiem, że czasami powinienem bardziej nad sobą panować, ale w Forrestall wszyscy wiedzą, jaki jestem, i takiego mnie akceptują. Znów zamilkli. Chociaż w ich kącie było przytulnie i zacisznie, Emma czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Obecność tego mężczyzny wprawiała ją w stan dziwnego podniecenia. Pragnęła, żeby ta noc nigdy się nie skończyła. Mogłaby słuchać go przez całą wieczność. Choć wypił już sporo wina, nie powiedział o sobie nic więcej. - Zastanawiałam się, dlaczego specjalista tej klasy co ty pracuje nie w jakimś znanym londyńskim szpitalu, a w takiej dziurze jak Forrestall. Przez moment nic nie mówił. Spojrzał na Emmę i odpowiedział jej pytaniem. - O to samo mógłbym zapytać ciebie. Przecież przyjechałaś z Londynu, prawda? - Tak, ale ja miałam konkretny powód. Zrobiłam to z przyczyn rodzinnych... Nagle zdała sobie sprawę, że Simon Warwick musiał mieć podobny problem. Żona. Może to ona nie zgadzała się na przeprowadzkę? Nie miała śmiałości pytać. Nie chciała ryzykować utraty więzi, jaka wytworzyła się między nimi. Nalał jej kolejny kieliszek wina, a kiedy powiedziała, że wypije tylko pół, odlał drugą połowę do swojego. Intymność tego gestu sprawiła jej dużą radość. Pomyślała, że osobom postronnym mogą się wydawać parą dobrych znajomych. - Czy wyglądam na pielęgniarkę? - Naprawdę nie wiesz? - Uśmiechnął się. - Z tymi kasztanowymi lokami i ogromnymi oczami, w których zamyka się cała mądrość świata, wyglądasz jak najpiękniejszy elf.
23
R
S
Jego słowa poruszyły ją do głębi. Nikt dotąd nie mówił tak do niej. - A ile dałbyś mi lat? - Dziesięć albo sto. Sam nie wiem. Wiem tylko, że jak szedłem dziś do gospody, przeleciały przede mną dwie sroki. Na szczęście. Pomyślałem, że miło by było spotkać dziś Emmę. - Naprawdę tak pomyślałeś? Coś w jej głosie zwróciło uwagę Simona. - Dlaczego pytasz? Miałaś podobne myśli? - Przecież tu przyszłam, prawda? - A nie miałaś takiego zamiaru? - Raczej nie. Zupełnie jakby mój samochód sam wybrał tę drogę. Nagle zaniepokoiła się. Nie wierzyła w czary, ale może istnieje jakaś siła, którą Simon Warwick potrafi na nią oddziaływać? Obserwował ją teraz i wiedziała, że myśli o tym samym. Może to rodzaj telepatii? Nie mogła do tego dopuścić. Odsunęła krzesło i wstała. - Muszę już iść. Nie powiedziałam mamie, dokąd jadę i będzie się niepokoić. - Rozumiem. Pomógł jej włożyć płaszcz i w milczeniu wyszli na zewnątrz. Wiał silny wiatr i Simon podał jej ramię, by ją przed nim zasłonić. Przyjęła pomoc z wdzięcznością. Znów zaczął padać deszcz, więc przytuliła się do niego, jakby mógł ochronić ją przed całym złem świata. Kiedy dotarli do samochodu, podniosła głowę i zmusiła się do uśmiechu. - Dziękuję za drinka. Nie odpowiedział, tylko przyciągnął ją do siebie i objął tak mocno, że nie mogła się poruszyć. Pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta. Krople deszczu padały na ich twarze, ale żadne z nich tego nie czuło. 24
R
S
Próbowała nie pokazać po sobie, jak bardzo jej ciało poddało się pieszczocie, ale gdy tylko Simon rozluźnił nieco uścisk, objęła go i przytrzymała przy sobie. Oparła policzek o jego mokry płaszcz i trwali tak w milczeniu, spleceni rozpaczliwym uściskiem. Kiedy siedziała już za kierownicą, podniosła wzrok na Simona. Jego ciemna postać odcinała się od jeszcze ciemniejszego nieba, a twarz oświetlał jedynie blask latarni stojącej na parkingu. Przekręciła kluczyk, zwolniła ręczny hamulec i, nie oglądając się za siebie, wyjechała na główną drogę. W nocy przez długi czas nie mogła zasnąć. Wsłuchiwała się w szum deszczu i próbowała uciszyć zamęt, jaki powstał w jej głowie. Coś się dziś wydarzyło, ale nie potrafiła powiedzieć co. Dopiero czas pokaże, jaka jest tajemnica czarownicy z gospody „Pendle". Cokolwiek ona kryje, jedno jest pewne: myśli Emmy bez reszty wypełnił mąż innej kobiety. Musi go z nich usunąć, niezależnie od tego, jak bardzo to będzie bolesne. W szpitalu nie wspomni ani słowem o spotkaniu, które mogło tak wiele zmienić w jej życiu... Poniedziałkowy ranek zaskoczył ją piękną, słoneczną pogodą. Przywitała się z pacjentami, ucieszona, że traktują ją jak dobrą znajomą. Nie była już „tą nową", tylko ich siostrą Sandiford, której zawsze można powierzyć swe problemy. Wyjrzała przez okno, za którym rozciągało się bezchmurne niebo. Przez moment patrzyła na nie, zastanawiając się, dlaczego robi na niej takie wrażenie. Kiedy usłyszała spłoszone szepty uczennic i donośny głos w korytarzu, zrozumiała. Taki sam kolor miały oczy Simona Warwicka. Tu w pracy wydawał się zupełnie kimś innym. Gdzie zniknął ten samotny mężczyzna, który nazwał ją elfem i który tak namiętnie całował... Ten kontrast sprawił, że omal się nie roze-
25
R
S
śmiała, kiedy Simon położył na biurku listę pacjentów do operacji i zapytał, czy byli już badani przez anestezjologa. - Jeśli nie, to nie będę tracił czasu i zobaczę ich jutro. Wzięła kartkę do ręki i spojrzała na nazwiska. - Ciśnienie pani Brown ciągle jest za wysokie. Leki moczopędne okazały się niewystarczające. Czy mam jeszcze raz poprosić anestezjologa? A pani Calby ma infekcję. - Przy tak dużej niewydolności lewej komory? Pójdę ją obejrzeć. Razem zrobili krótki obchód. Patrzyła, jak pochyla się nad chorymi, i nie mogła przestać podziwiać jego pięknej sylwetki, silnych ramion i smukłych bioder. Nie miał na sobie fartucha najwidoczniej gdzieś się spieszył. Starała się nie myśleć o tym, co czuła, kiedy obejmowały ją te ramiona, tylko skrupulatnie notować wartości ciśnień i tętna pacjentów. Simon wyprostował się i spojrzał na bladą twarz pani Calby. - Wytrzyma pani jeszcze jedną podróż do zakładu radiologii? - spytał nadspodziewanie łagodnym tonem. - Obawiam się, że musimy zrobić nowe zdjęcie płuc i prawdopodobnie dać pani silniejszy antybiotyk. Chora uśmiechnęła się słabo i spojrzała na doktora Warwicka z rezygnacją. - Cokolwiek pan rozkaże, doktorze. Już niedługo wszyscy będą mnie tam znali. - Siostro, proszę zadzwonić po sanitariuszy. Niech zawiozą panią z całym łóżkiem, na korytarzu może być chłodno. - Tak jest, doktorze. Doktorze... W sobotę mówiła do niego Simon. Ale to było w sobotę, a przecież postanowiła, że nie pozwoli, by żonaty mężczyzna zawrócił jej w głowie. Kiedy oglądali pacjentów, którzy poprzedniego dnia byli operowani, zadzwonił telefon.
26
R
S
- Proszę odebrać, siostro - zwrócił się do niej, jakby rozkazywał służącej. - Oddział pooperacyjny, słucham. - Dzień dobry. Mówi Bill Kenyon z Park Hall Wing. Czy doktor Warwick jest u was? To pilne. Obawiam się, że jeden z moich pacjentów przeszedł bezbólowy zawał. - Już go proszę. Przekazała szeptem wiadomość. Simon Warwick podbiegł do telefonu i prawie wyrwał jej słuchawkę z ręki. - Cześć, Bill. Jakieś kłopoty? - spytał zmienionym głosem. Tak, rozumiem. Sprawdziliście poziom enzymów? Chyba będziemy musieli przewieźć go do nas. Jaki jest jego stan psychiatryczny? Aha... Nie ma sprawy, damy sobie radę. I dzięki za ostatni tydzień, Bill. Bardzo mi pomogłeś. - Będziemy mieli nowego pacjenta? - zapytała, kiedy odłożył słuchawkę. - Tak. Mamy wolną jakąś izolatkę? To pacjent z psychiatrii. Zespół paranoidalny i depresja. Bill Kenyon będzie prowadził jego leczenie, my mamy tylko przeprowadzić diagnostykę kardiologiczną. - Nie mogą przysłać z nim pielęgniarki? Przeszłam tylko kilkumiesięczne przeszkolenie z psychiatrii. Simon spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął. - Nic się nie martw. Dostaje odpowiednie leki, więc nie będziesz miała większych problemów. Ton jego głosu znacznie ją pokrzepił. Odzyskała pewność siebie. - Jak się nazywa? - Gareth Price. Historia choroby przyjdzie razem z nim, więc nie musimy zakładać nowej karty. Przytaknęła i poleciła jednej z uczennic, żeby przygotowała łóżko. 27
R
S
- Wygląda na to, że doskonale znasz doktora Kenyona zwróciła się do Simona. - Dość dobrze - odparł nie zmieszany. - To przyjaciel mojej żony. A wiec Jerry Green miał rację. Widocznie pani Warwick pracuje na psychiatrii. Jest lekarzem? Pielęgniarką? Nieważne. Liczy się to, że potwierdził jej istnienie. A to oznacza, że nie będzie więcej intymnych spotkań we dwoje i przesadzonych komplementów. Powtarzała sobie, że nic ją to nie obchodzi, ale jej pogodny nastrój, w którym przyszła do pracy, zniknął bezpowrotnie. Gareth Price został przywieziony na wózku. Był przytomny i grzecznie przywitał się z Emmą. Wyglądał bardzo młodo. Nie mógł mieć więcej lat niż ona i kiedy leżał oparty o poduszki, przypominał jej jakąś filmową gwiazdę. Pomyślała, że nie będzie z nim mieć większych problemów. Kiedy Simon zbadał nowego pacjenta, podłączyła go do monitora i wypisała kartę gorączkową. Potem przeszli do jej pokoju. - Napije się pan herbaty, doktorze? - Kiedy jesteśmy sami, mów do mnie po imieniu. Nie odpowiedziała, ale to zdanie przypomniało jej sobotnią noc... - Herbaty, Simon? - Bardzo proszę, Sandy. Napełniła czajnik i włączyła go do kontaktu. - Chyba nie powinieneś używać tego zdrobnienia. Szczególnie, jeśli wymawiasz je w ten sam sposób, jak imię żony. - Bzdura. Zdrobnienia są po to, żeby ich używać. Nie ma w tym nic złego. Nie podniósł głosu, ale zabrzmiała w nim jakaś twarda nuta. W milczeniu zrobiła herbatę i bez słowa podała mu filiżankę. Podziękował skinieniem głowy i spojrzał jej prosto w oczy.
28
R
S
- Nie masz pojęcia, jak bardzo pomogłaś mi w sobotę. Potrzebuję towarzystwa kogoś inteligentnego. Błękit oczu Simona prawie ją zahipnotyzował, ale przemogła się i odwróciła wzrok. - Zabrzmiało to zupełnie tak, jakbyś chciał powiedzieć: „Moja żona wcale mnie nie rozumie" - powiedziała z gorzką ironią w głosie. - Chcę, żebyś w pełni zdał sobie sprawę z tego, że nie interesują mnie żonaci mężczyźni. Ostatnia sobota była wyjątkiem i więcej się to nie powtórzy. - Rozumiem cię doskonale, ale bierzesz to chyba zbyt serio. Potraktowałem cię jak dobrego przyjaciela, a w tym chyba nie ma nic złego, prawda? Nie mam wielu przyjaciół, bo, mówiąc szczerze, jestem chyba zbyt grymaśny. Upiła łyk herbaty, żeby dać sobie czas do namysłu. Jego wypowiedź była dla niej bardzo pochlebna. Był przystojny, inteligentny i, jeśli chciał, również ujmująco miły. Uchodził także za doskonałego chirurga. Mogła sobie poczytywać za zaszczyt, że obdarzył ją przyjaźnią. Nie da się ukryć, że połączyła ich jakaś niewidzialna nić porozumienia. Od tego nie ma ucieczki. Postanowiła się przekonać, na ile jeszcze zachowała swą niezależność. - Pójdę zobaczyć, jak się czuje Gareth Price. Biedny chłopak, nie miał wiele szczęścia. - Nigdzie nie pójdziesz! Przystanęła, i nie odwracając się, powiedziała spokojnym głosem: - To również mój oddział, doktorze Warwick, i nie pozwolę rozkazywać sobie jak służącej. Nie chcę, żeby ten młody człowiek poczuł się zupełnie osamotniony. Niewiele wiem o psychiatrii, ale jeśli cierpi na depresję, to z pewnością dobrze mu zrobi czyjaś obecność.
29
R
S
Odwróciła się i ujrzała, że ciemne brwi Simona niebezpiecznie ściągnęły się w jedną kreskę. Jednak kiedy się odezwał, w jego głosie nie było złości. - Chciałem tylko powiedzieć, siostro, że pójdziemy tam razem. Częściej bywałem w Park Hall Wing i znam się trochę na psychiatrii. Ci pacjenci mogą zachowywać się zupełnie normalnie, a za chwilę zupełnie bez skrupułów rzucić się na kogoś. Wierzysz mi? To pewnie dlatego, że pracuje tam jego żona. Jednak, kiedy oboje stanęli przy łóżku Garetha, odniosła wrażenie, że Simon najzwyczajniej w świecie jest o nią zazdrosny!
30
ROZDZIAŁ TRZECI
R
S
Nie było to łatwe, ale przez następne dni starała się trzymać od Simona tak daleko, jak tylko mogła. Kiedy usłyszała na korytarzu jego głos, chowała się, a gdy musiała o coś zapytać, najczęściej robiła to za pośrednictwem Jerry'ego Greena. Kiedy Simon wchodził do jej pokoju, na gwałt szukała jakiegoś zajęcia na oddziale. Zgodnie z jej przewidywaniami, Gareth Price zyskał sobie u pielęgniarek ogromną popularność. Wszystkie zajmowały się nim z przyjemnością, a on sam był cichy i spokojny, zapewne dzięki uspokajającym lekom, które przyjmował w dużych dawkach. Emma starała się zachęcić go do rozmowy, uważając, że ułatwi mu to nawiązanie kontaktu z otoczeniem. - Boisz się, Gareth, że może czekać cię operacja, prawda? - Nawet nie. Widzi siostra, jest ze mną wielu przyjaciół, którzy nie pozwolą, żeby stała mi się krzywda. - Przyjaciół? To dobrze. - Tak, nigdy nie zostaję sam. Spojrzała głęboko w zielone, niewinne oczy, zdając sobie sprawę, że nie potrafi do końca zrozumieć Garetha. Może powinna porozmawiać z doktorem Kenyonem, żeby nie popełnić jakiegoś błędu? Kiedy wróciła do pokoju, zapytała o to Jerry'ego. - Nie ma sprawy. Akurat dziś doktor Kenyon przychodzi go zbadać, więc będziesz mogła pytać, o co tylko zechcesz.
31
R
S
- To doskonale. Zastanawiała się, czy będzie miała odwagę zapytać go o panią Warwick... Chociaż nie, to byłoby niemądre. Jeśli Simon nie chciał rozmawiać o swojej żonie, to nie powinna się tą sprawą interesować. Starała się o niej nie myśleć. Jednak cały czas spoglądała na drzwi, nie chcąc przegapić przyjścia doktora Kenyona. Okazało się, że jest to ogromny, dobroduszny mężczyzna z potarganą, szpakowatą czupryną. - Pracuje pani u nas od niedawna, prawda, siostro? Mam nadzieję, że zdążyła się już pani zadomowić. -Tak, dziękuję. Mam tylko trochę wątpliwości dotyczących pana pacjenta. Muszę przyznać, że niewiele miałam do czynienia z psychiatrią i boję się, że mogłabym mu powiedzieć coś niewłaściwego. - Jak dotąd, doskonale daje sobie pani radę. Mówił mi, że dobrze się tu czuje i że pani bardzo mu się podoba. - To świetnie. Ale co z tymi jego „przyjaciółmi"? Czy oni rzeczywiście istnieją? - Dla niego tak, a tylko to się liczy. - Wydawało mi się, że urojenia to niebezpieczna rzecz. Doktor Kenyon zachichotał. - Nie wszystkie. Niektóre są wręcz wspaniałe. Po pierwsze powinna sobie pani zdać sprawę z faktu, że moi pacjenci są w zasadzie normalnymi ludźmi, a pewne zaburzenia osobowości nie czynią ich mniej inteligentnymi od innych. Gareth wie, że jego przyjaciele faktycznie nie istnieją, bo już o tym rozmawialiśmy. Tylko dla niego to ze mną jest coś nie tak, ponieważ nie widzę tego, co on widzi i słyszy. I to bardzo wyraźnie. Rozumie pani, co mam na myśli? - Tak mi się wydaje. Choć ciągle mam wrażenie, jakbym stąpała po niepewnym gruncie.
32
R
S
- Wiec może przyjdzie pani do Park Hall Wing i porozmawia z moimi pielęgniarkami. Z przyjemnością pokażę pani oddział i pacjentów. Niektórzy z nich są naprawdę czarujący. - Z przyjemnością. Takie krótkie przeszkolenie z pewnością bardzo by mi się przydało. Niewiele wiem o psychiatrii. Doktor Kenyon podniósł się z krzesła i odstawił filiżankę. - Cóż, spędzam tam większość dnia. Proszę zadzwonić, jak będzie pani chciała wpaść. - Bardzo dziękuję. Czuła się trochę winna, bo wiedziała, że jej ciekawość nie miała czysto zawodowego charakteru. Chciała się dowiedzieć, gdzie pracuje pani Warwick. Musiała być niezwykle silną osobowością, skoro dla niej Simon porzucił możliwość pracy w większym ośrodku. Tylko dlaczego jego żona nie chciała opuścić tej małej mieściny? I dlaczego Simon nie chciał o tym rozmawiać? - Nie wie pani, czy doktor Warwick wpadnie tu dzisiaj? Chciałbym zamienić z nim słowo. - Raczej nie... - zaczęła, ale przerwało jej gwałtowne wejście Simona. Był wściekły. Miała nadzieję, że tym razem nie chodziło o Rachel. - Jeśli moja pielęgniarka zrobiła coś źle, to może pozwoli pan, że sama z nią porozmawiam? Kiedy ją zobaczył, jego złość gdzieś się ulotniła. - Aa, Sandy? Nie, to tylko dwaj sanitariusze usiłowali wjechać wózkiem na ścianę. Traktują pacjentów jak worki z kartoflami, a nie jak chorych ludzi! Czasami zastanawiam się, kto pozwolił im pracować w szpitalu. Uspokoił się i wyciągnął rękę do doktora Kenyona. - Witam, Bill. Widziałeś już Price'a? Będzie chyba musiał zostać u nas przez parę tygodni.
33
R
S
- Z mojej strony jest przygotowany. Ale kto się będzie nim zajmował? Mam przysłać swoją pielęgniarkę? - Chyba sami damy sobie radę. Czy chcesz przerwać podawanie środków przeciwdepresyjnych? - Sądzę, że nie ma takiej potrzeby. Nie wiem tylko, czy steiazyna wystarczy. Zobaczymy. Będę wpadał co kilka dni i ewentualnie zmieniał zalecenia. - Dobrze. Jeśli będziemy mieli jakieś problemy, siostra zadzwoni do ciebie po radę. - Nie ma sprawy. Zresztą i tak umówiliśmy się na małe przeszkolenie. Przyjdzie do nas na oddział, żeby się trochę poduczyć. Prawda, siostro? Simon spojrzał na nią i odezwał się głosem, od którego aż wiało chłodem. - Nie uważam, żeby to było konieczne. Wystarczy, że zadzwoni pani do doktora w razie jakichś problemów. Mamy wystarczająco dużo pracy na oddziale. Dlaczego nie miałaby tam pójść? Co go tak bardzo zaniepokoiło? - Chcę tam pójść w czasie wolnym od pracy, doktorze. Zdał sobie sprawę, że chyba zareagował zbyt ostro. Powiedział coś o ludziach, którzy są zbyt ciekawi i posłał ją po Jerry'ego. Wyszła z pokoju, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo nie chciał, żeby poznała jego żonę. Oddział psychiatryczny znajdował się w oddzielnym budynku, położonym w starym, zarośniętym ogrodzie. Ów ogród był swego czasu oczkiem w głowie poprzedniego właściciela ziemi, na której obecnie znajdował się szpital. Pacjenci mogli do woli spacerować po cyprysowych alejkach, malowniczych mostkach i rozległych trawnikach. Wokół panowała atmosfera spokoju i bezpieczeństwa. Personel oddziału pracował cicho i sprawnie, z szacunkiem 34
R
S
odnosząc się do pacjentów. Z pewnością była w tym niemała zasługa doktora Kenyona. Emma stanęła właśnie przed jego gabinetem i zapukała. Sekretarka poinformowała ją, że musi chwilę zaczekać, bo szef ma teraz zajęcia ze studentami. - Proszę usiąść w pokoju i przejrzeć sobie najnowsze pisma. - Dziękuję - odparła i poszła we wskazanym kierunku. Wzięła do ręki artykuł o chorobie Alzheimera, jednak po chwili jej wzrok padł na leżącą na biurku kartkę. Była to lista nazwisk wszystkich członków personelu Park Hall Wing. Czując się jak uczennica, która podgląda pytania egzaminacyjne, przebiegła wzrokiem listę, ale nigdzie nie znalazła nazwiska Warwick. Może żona Simona pracuje jako fizjolog? Kimkolwiek była, Emma poczuła się rozczarowana, że nie znalazła jej w tym spisie. Co ona w ogóle robi? Dlaczego ten żonaty mężczyzna tak zawrócił jej w głowie? Przecież go nie kocha. Są tylko dobrymi przyjaciółmi... A co innego im pozostaje? Kiedy tak siedziała, czekając na doktora Kenyona, przyszło jej do głowy, że żona Simona może używać panieńskiego nazwiska. Widocznie nie chciała, żeby sława męża w jakiś sposób wpływała na jej karierę. Przyszedł doktor Kenyon i zabrał ją na oddział. Była bardzo zainteresowana wszystkim, co jej pokazywał, a jeszcze bardziej pielęgniarkami, które miały na palcach ślubne obrączki. Czy jedna z nich jest kobietą, dla której Simon zrezygnował z majątku i sławy? Żadna z nich nie wydała jej się wystarczająco ładna czy atrakcyjna. Żałowała, że przyszła. Czuła się jak zawodowy szpieg. -I cóż, warto było zadać sobie trud, siostro Sandiford? Zawsze mi miło, kiedy personel z innych oddziałów wykazuje takie zainteresowanie.
35
R
S
- To dlatego, że zajmuję się Garethem - skłamała. - Nie jestem z natury przesadnie pracowita. - Niezależnie od przyczyny, myślę, że przyda się to pani w codziennej pracy. Proszę pamiętać, że mieszkam prawie na miejscu i wpadać, kiedy będzie pani miała ochotę. - Prawie na miejscu? - Mam niedaleko dom. - Chyba nie ten śliczny budynek, przed którym zawsze siedzi biały collie? - Nie, siostro. Ten dom należy do pani szefa i jego żony, Liz. Liz, Liz, Liz. Kiedy szła do samochodu, to imię cały czas dźwięczało jej w uszach. Wyjechała na główną drogę i nacisnęła pedał gazu. Co ją podkusiło, żeby wtrącać się w jego życie? Chyba za karę ogarnęło ją poczucie wstydu i winy. Zresztą przecież nic takiego między nimi nie zaszło. Jeden pocałunek. Ale jaki! Najsłodszy pocałunek w jej życiu... Zapadł już zmrok. Wieczór był bezwietrzny, a gwiazdy jasno świeciły na niebie. Zwolniła i skręciła na parking gospody „Pendle", której światła kusząco jaśniały pośród ciemności. Matka pewnie jeszcze nie wróciła z zakupów, a Emma nie miała ochoty siedzieć teraz w pustym mieszkaniu. W gospodzie nie było nikogo oprócz paru farmerów, którzy dyskutowali o cenach owiec. Właściciel restauracji, Arthur, przywitał ją ciepło i zrobił drinka. Usiadła przy stoliku, przy którym siedziała ostatnio z Simonem. Ogarnęło ją prawie fizyczne odczucie ciepła, czyjejś bliskości i przytulności. Zamknęła oczy i z błogością poddała się temu nastrojowi. Czar „Pendle" zaczął działać. Choć wiedziała, że Simon Warwick był ostatnią osobą na ziemi, o której wolno jej było myśleć, nic nie mogło zmienić
36
R
S
faktu, że istniała między nimi jakaś emocjonalna więź, która czyniła ich sobie bliskimi. Czyjaś postać przesłoniła jej światło. - Dlaczego pojechałaś do Park Hall, Sandy? Nie była zdziwiona, kiedy otworzyła oczy i ujrzała siedzącego naprzeciw niej Simona ze szklanką piwa w ręku. - Nie wiesz? - Domyślam się - powiedział bez cienia zdenerwowania. Nie mówię ci nic o sobie, więc postanowiłaś dowiedzieć się czegoś sama. Zakładam też, że przejeżdżałaś obok mojego domu. - Widziałam go. I psa także. Doktor Kenyon powiedział mi, że należą do ciebie. -I pewnie bardzo byś chciała wiedzieć, dlaczego mieszkam tu, a nie w jakimś ekskluzywnym apartamencie na Harley Street. Mam rację? - Tak, ale tylko wtedy, jeśli sam zechcesz mi to powiedzieć. Nie odpowiedział, a jedynie wolno potrząsnął głową. - Nie mogę. Przepraszam. - Nie szkodzi. I tak niczego by to nie zmieniło. - W twoim stosunku do mnie? - W naszej przyjaźni. - Nic więcej do mnie nie czujesz? - Simon, proszę, nie zmuszaj mnie, żebym poszła do domu. Chcę tu jeszcze zostać i patrzeć na obrazy w ogniu. Przejechał palcem po szklance, ale nie napił się z niej. Ogarnęła ją nagła chęć, żeby ująć jego dłoń i mocno ścisnąć. Widziała, że nie jest na nią zły za to, że pojechała do Park Hall. Chciał, żeby się dowiedziała. - Gareth Price uważa, że jesteś najładniejszą dziewczyną w szpitalu - odezwał się po chwili. - Wiedziałaś o tym? - Nie. Sam ci powiedział? 37
R
S
- Tak. Był bardzo niezadowolony, że nie masz dziś dyżuru. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jest podatny na wpływy otoczenia, prawda? Bądź ostrożna. Nie chciałbym, żeby pomyślał, iż jesteś dla mnie kimś więcej niż tylko pielęgniarką. - Będę uważać. Spojrzał na nią z uwagą. - Sandy, jakie obrazy widzisz w ogniu? Zajrzała mu w oczy, ale musiała odwrócić wzrok, gdyż przeraził ją blask, który z nich bił. - Żadnych. Tylko płomienie, abstrakcyjne figury i rozpalone, gorące serce. Nie podniosła wzroku, ale wiedziała, że się jej przygląda. - Myliłem się. Masz nie sto, ale tysiąc lat i jesteś mądra jak Salomon. - Nie masz racji. Gdyby tak było, nie siedziałabym tutaj. Byłabym teraz w domu, przygotowywałabym mamie kolację, prasowała i oglądała „Dynastię". - Więc zrób to. - Za chwilę, Simon. Daj mi jeszcze jedną minutę. Jedną minutę szczęścia. Sześćdziesiąt sekund nieskończonej błogości. Patrzyła w dogasający ogień oczyma pełnymi łez. Nie miała prawa zaznawać tej radości. Była nie dla niej. - Boże. - Usłyszała zduszony głos Simona. – Nie zniosę tego dłużej. Głośno odsunął krzesło i poszedł do wyjścia. Kiedy zniknął za drzwiami, poczuła się jak wdowa. Ujęła szklankę, która była jeszcze ciepła od jego dłoni. Farmerzy spojrzeli na nią z zaciekawieniem. Podniosła się i sięgnęła po płaszcz. Była zmęczona jak po całym dniu ciężkiej pracy. Tej nocy prawie nie spała. Dopiero rano poczuła się trochę lepiej. Kiedy zobaczyła w pracy Simona, przywitała go, jak gdy38
R
S
by nic się nie wydarzyło. To raczej on sprawiał wrażenie nieobecnego duchem. - Widziała dziś siostra Garetha? - Nie, dopiero przyszłam do pracy. - To dobrze. - Nie zapomniałam o pańskim ostrzeżeniu. Mój kontakt z nim ograniczę do wypełniania wyłącznie pielęgniarskich obowiązków. Rozejrzał się dookoła i upewnił, że nikt nie słyszy ich rozmowy. - Nie miałem wczoraj zamiaru wyjść tak gwałtownie. Nie chciałbym, żebyś sobie pomyślała... - Nic sobie nie pomyślałam. Zresztą i tak wiem, co chcesz mi powiedzieć. -I to mnie właśnie przeraża. Nikt dotąd nie potrafił czytać w moich myślach. - Przeraża? Od kiedy to wielki doktor Warwick obawia się czegokolwiek? Wiedziała, o co mu chodzi. Sama wielokrotnie stwierdziła, że potrafią porozumiewać się bez słów. Tyle że w niej wzbudzało to raczej ciekawość, nie strach. Co działo się między nimi? - Sam się nad tym zastanawiam. Chyba od dnia, w którym cię zobaczyłem. Od tamtej pory bardzo wiele się zmieniło. Przez chwilę stali nieruchomo, wpatrując się w nagie gałęzie drzew, lekko falujące za oknem na tle bezchmurnego nieba. Simon odłożył na bok historię choroby, którą trzymał w ręku, i wolno objął Emmę. Przylgnęła do niego całym ciałem, jakby chciała, by połączyli się w jedno. Objęła go w pasie i przyciągnęła do siebie. Mogłaby trwać tak wiecznie. Jednak wiedziała, że to pragnienie nie może się spełnić. Odsunęła się i położyła dłonie na piersi Simona. 39
R
S
- Nie możemy nic poradzić na to, co czujemy, ale możemy przynajmniej kontrolować to, co robimy - powiedziała. Odsunął się niechętnie. - Jak zwykle masz rację. - Nie pozwól, Simon, żeby to kiedykolwiek się powtórzyło. Obiecujesz? - Wiem, że masz rację. Mogę ci tylko obiecać, że będę się starał ze wszystkich sił. - Dziękuję. Wiedziała jednak, że teraz nastrój z gospody wkradł się także do szpitala. Żadne z nich nie mogło już czuć się tu bezpieczne. Na szczęście w tej chwili usłyszeli pukanie do drzwi i do pokoju weszła Rachel. - Przepraszam, że przeszkadzam, siostro, ale chodzi o pana Price'a. Chyba powinna pani do niego pójść. - Co się stało? - zapytali jednocześnie. -Dziwnie się zachowuje. Chyba recytuje jakieś sztuki. Zupełnie jak aktor. - Zanim zachorował, pracował w teatrze - powiedział Simon. - Ja wejdę pierwszy, a wy tu zaczekajcie. Emma usłyszała głos Garetha, dochodzący zza drzwi jego izolatki. - A, do diabła, to pan, doktorze Warwick. - We własnej osobie. A kogo pan oczekiwał? - Mojej najsłodszej Emmy. Prowadźcie ją do klasztoru! Życie nie ma dla niej litości. Słabości, na imię ci kobieta! Do klasztoru! Simon powiedział coś tak cicho, że nie usłyszały jego słów. Po chwili wyjrzał przez drzwi i poprosił ją o środek uspokajający. 40
R
S
Kiedy Gareth wreszcie zasnął, usiedli na chwilę w dyżurce. - Wygląda na to, że nie jestem twoim jedynym wielbicielem na tym oddziale. Ubzdurał sobie, że jesteś Ofelią, a on Hamletem i że musi chronić cię przed wszystkimi przeciwnościami losu. - A może uważa, że powinien chronić mnie przed tobą? - spytała, patrząc przenikliwie w błękitne oczy Simona, spoglądające na nią spod ściągniętych brwi. Wbrew jej oczekiwaniom nie wybuchnął gniewem. - Czasami pacjenci Billa są wyjątkowo przenikliwi - odezwał się cicho. - Widzą rzeczy, które uchodzą uwagi zwykłych ludzi. Kto wie, może wcale się nie mylisz. Jedno jest pewne, Gareth jest tobą zauroczony. Chyba muszę o tym porozmawiać z Billem. Obiecaj mi, że nie będziesz teraz wchodzić do pokoju Garetha, dobrze? - Oczywiście. Uważasz, że powinien czekać na operację w Park Hall? - Mówiąc szczerze, byłbym dużo spokojniejszy, gdyby tak było. Nie jestem w stanie znieść myśli, że mogłoby ci grozić jakieś niebezpieczeństwo - dodał, lekko dotykając jej ręki. Żadne z nich nie chciało przerwać ciszy, jaka zapadła po tych słowach. Dopiero wejście Rachel spowodowało, że wstali i wrócili do pracy, jak gdyby nic się nie stało.
41
ROZDZIAŁ CZWARTY
R
S
- Dlaczego nigdy nie zapraszasz przyjaciółek do domu, Emmo? Mówiłaś, że poznałaś dużo miłych dziewcząt. -Tak, ale... - przerwała, zastanawiając się, jak wytłumaczyć matce, że właśnie przeżywa przygodę miłosną z kimś, kto właściwie nie powinien dla niej istnieć. Dla koleżanek sprawa jest prosta - jeśli facet ma żonę, trzeba o nim zapomnieć. Tylko, że w jej przypadku nie było to tak oczywiste. Nigdy wcześniej nie przeżywała czegoś podobnego. Zaczynała jednak rozumieć, że albo nauczy się ukrywać swe uczucia, albo będzie musiała wyjechać z Forrestall. -Jesteś szczęśliwa, Em? Nie żałujesz chyba, że wyjechałaś z Londynu? - Ani przez chwilę, mamo. Cieszę się, że jestem blisko domu. Tu jest moje miejsce. Minęły dopiero dwa miesiące od dnia, w którym zaparkowała samochód na miejscu Simona. Czy zajęła również miejsce w jego sercu, które należało się Liz? Zima, która panowała na świecie, ogarnęła również jej duszę. Każdą chwilę poświęcała pracy, starając się, by nie zostawało jej zbyt wiele czasu na myślenie. I tylko czasami, jakby zapominając, gdzie jest, poddawała się rozpaczy i smutkowi, które czyhały na każdą chwilę jej słabości. Przygnębienie, jakie odczuwała, stało się widoczne na zewnątrz.
42
R
S
- Jakoś straciłaś ostatnio apetyt, Emmo. Mam rację? - zagadnęła ją któregoś dnia Sally Briggs. - Co? - zapytała wyrwana z zadumy Emma. Spojrzała na wystygłą pizzę, która leżała przed nią na talerzu. - Po prostu dbam o linię - bąknęła. - Chyba nie tylko - nalegała Sally. - Tęsknisz za Londynem? Nie możesz się u nas zadomowić? A może chodzi o mężczyznę? Zauważyła, że ręce Emmy zaczęły drżeć. - Przepraszam. Jestem okropna. Ale jeśli chcesz się komuś zwierzyć, mów śmiało. Potrafię słuchać. Emma zawahała się. Nie chciała, żeby po szpitalu zaczęły krążyć na jej temat plotki, choć czuła, że musi opowiedzieć komuś o swych problemach, by choć trochę zmniejszyć ciężar, który ją przygniatał. - Jest ktoś, o kim nie mogę przestać myśleć. - Czy on o tym wie? - spytała cicho Sally. Emma odłożyła widelec i wytarła usta serwetką. - Tak sądzę. - Więc o co chodzi? Podarła serwetkę na drobne kawałki i włożyła je do popielniczki. - Jest żonaty. - Och, nie! Tak mi przykro. Cóż... Nie ma się nad czym zastanawiać. Chyba nie chcesz dalej tego ciągnąć? To oczywiście nie moja sprawa, ale nie mogę znieść tej twojej ponurej miny i podkrążonych oczu. Mam nadzieję, że nie posunęliście się za daleko. - Nie, nic między nami nie było. -A zatem zakończ tę sprawę, dopóki jeszcze nie jest za późno. - Właśnie to robię. Tylko, że tym razem wzięło mnie jak nigdy dotąd. , - Widzę, że sama nie dasz rady. Zaczniemy od tego, że wyprawię przyjęcie, na które zaproszę najprzystojniejszych kawale43
R
S
rów z Forrestall. To powinno cię trochę rozruszać. Ani się obej rzysz, jak będą za tobą ciągnęły sznury wielbicieli. Na szczęście zbliża się karnawał. Po nowym roku zapomnisz, że ten twój tajemniczy facet w ogóle istniał! A swoją drogą, to niezbyt ładnie z jego strony, że pozwala ci się tak angażować. Dżentelmen by tak nie postąpił. - Wiem o tym - powiedziała wolno Emma. -I to od samego początku. To jest tak, jakby żadne z nas nie miało siły z tym skończyć. Zdarzyło mi się to po raz pierwszy w życiu. - Nie trafiłaś najlepiej - powiedziała ze współczuciem Sally. Widzę, co się z tobą dzieje. Ale na przyjęcie przyjdziesz, prawda? - Z przyjemnością - odparła, starając się, żeby zabrzmiało to przekonywająco. - Pracujesz w święta? Ja zgłosiłam się na ochotnika. Mama wyjeżdża, więc nikogo nie będzie w domu. - Dobrze zrobiłaś. Będziesz miała okazję się przekonać, ilu ludzi jest w gorszej sytuacji niż ty. Damy sobie radę, zobaczysz! Uśmiechnęła się słabo, czując ulgę, że podzieliła się z kimś swą tajemnicą. Było już po szóstej, kiedy zobaczyły stojącą w drzwiach Abinę Brown. Emma wiedziała, że Abina zwykle jada obiady w domu, więc pomachała jej ręką, zastanawiając się, co ją tu sprowadza. - Wszystko w porządku, Abina? - Chodzi o Joego Broadhursta. Wiem, że jesteś po dyżurze, ale pomyślałam, że chciałabyś o tym wiedzieć. Ma niedrożną tętnicę. Doktor Warwick już się myje. Powiedział, że musi go znowu operować, bo inaczej Joe tego nie przeżyje. W jednej chwili Emma była na nogach. - Idę pomóc. I tak nie miałam na ten wieczór żadnych planów. Dzięki, Abina, że mi powiedziałaś.
44
R
S
Biedny Joe, dopiero dwa tygodnie temu stąd wyszedł. I to w takim dobrym stanie! Pożegnała się z Sally i wybiegła ze stołówki. Nie widziała już zamyślonego spojrzenia, jakim Sally odprowadziła ją do drzwi, ani pochylonej głowy Abiny, która szeptała koleżance na ucho jakiś sekret. Na oddziale panował spokój. Było już po wizytach i pacjenci oglądali telewizję albo czytali prasę bądź książki. Mimo to w powietrzu wisiał niepokój. Wszyscy znali Joego Broadhursta i pamiętali radość, jaką przeżywał po udanej operacji. A teraz czekali na drugi cud. Czy nie wymagali od losu zbyt wiele? Weszła do pokoju, w którym teraz pełniła dyżur siostra Aindow. - Dlaczego wróciłaś, Emmo? Dam sobie radę. Poczekam, aż doktor wróci z bloku operacyjnego. - Nie ma potrzeby. Masz męża i dziecko, którzy na ciebie czekają. Ja jestem sama i byłam tu, kiedy Joe miał pierwszą operację. Chciałabym zostać. - Rozumiem. Cóż, jeśli naprawdę tego chcesz... - Naprawdę. Biegnij do domu. - Dziękuję. Do zobaczenia jutro. - Siostro? - usłyszała głos dobiegający z pokoju Garetha Price'a. Przypięła czepek i stanęła przed jego drzwiami. Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale wszyscy inni byli zajęci, a głos Garetha brzmiał dziś zupełnie normalnie. - Wszystko w porządku, Gareth? - Tak. - Twarz młodego człowieka rozjaśniła się na jej widok. - Czy to prawda, że Joe wrócił? - Tak. Jest na bloku operacyjnym. - Będzie żył? - Mamy nadzieję - powiedziała ostrożnie. - Jego serce nigdy nie pracowało dobrze. 45
R
S
- No tak, to inaczej niż u mnie. Ja mam zdrowe serce, tylko za bardzo się denerwuję. Doktor Kenyon uważa, że dlatego właśnie miałem atak serca. - Tak, Gareth. Z tobą będzie wszystko dobrze. - Wiem o tym, siostro. Dlaczego nie nosi pani na piersi tabliczki z imieniem, jak inne pielęgniarki? - Przyjaciele mówią do mnie Sandy - powiedziała odruchowo, nie zastanawiając się nad tym, co robi. - Pani też ma przyjaciół? To cudownie! Czy ja też mógłbym się tak do pani zwracać? Starała się odpowiedzieć dyplomatycznie. - Oczywiście, ale tylko kiedy będę po dyżurze. W pracy muszę zachować dyscyplinę. - To zrozumiałe. Przypomniały jej się słowa Simona. Nie powinna spędzać z Garethem zbyt wiele czasu. Mógł źle zrozumieć jej uprzejmość albo być zazdrosny o Simona. - Muszę wracać, Gareth. Dam ci znać, co z Joe. A ty spróbuj zasnąć. - Będę spał, Sandy. Jak zwykle dali mi mnóstwo tabletek na sen. Ale skoro jesteś moim przyjacielem, to coś ci powiem. Kiedy nie chcę spać, tylko udaję, że je łykam. A więc dlatego był taki nadpobudliwy! - Powinieneś brać to, co zaleci ci doktor Kenyon - odezwała się sucho. - Przecież chcesz wyzdrowieć i wrócić do domu, prawda? Te lekarstwa są dla twojego dobra. - A skąd ja mam wiedzieć, co w nich jest? Może ktoś naszpikował je arszenikiem? Emma wiedziała, że nadmierna podejrzliwość jest jednym z objawów choroby. Tym razem odezwała się ostrzejszym tonem. - Weź je teraz. Poczekaj, dam ci trochę wody. Połknął tabletki i spojrzał na nią proszącym wzrokiem. 46
R
S
- Sandy, pocałujesz mnie na dobranoc? - Przykro mi, ale nie wolno nam tego robić. - Przecież nikt nie widzi! Schwycił Emmę za rękę i z siłą, o jaką by go nie podejrzewała, przyciągnął ją do siebie. Niezdarnie pocałował ją w policzek i po chwili wypuścił. - Dobranoc, słodka Sandy. - Dobranoc, Gareth. I następnym razem mów do mnie siostro. A teraz śpij dobrze. Wyszła na korytarz i poszła do swojego pokoju. Może będą już jakieś wieści o Joe? Kiedy otworzyła drzwi, ujrzała doktora Warwicka siedzącego przy jej biurku. Miał na sobie zielone ubranie z bloku operacyjnego i opuszczoną na szyję maskę. Wyglądał na zmęczonego. - Simon? Wstał i podszedł do niej. - Masz dzisiaj dyżur? - Nie. Przyszłam, kiedy usłyszałam, co się stało. Co z Joe? - Jest na sali pooperacyjnej. Czas pokaże, czy nam się udało. Proteza, którą wstawiłem poprzednio, była w dobrym stanie, lecz tętnica okazała się prawie całkowicie niedrożna. Wstawiłem przeszczep. - Zrobić ci herbaty? - spytała miękko. - Bardzo proszę. - Pewnie chcesz iść do domu? I - Niespecjalnie. Nic nie odpowiedziała. Jak mężczyzna mógł nie spieszyć się do własnego domu i żony? Zaparzyła herbatę i usiadła naprzeciw Simona. Siedzieli w milczeniu, rozkoszując się ciszą i własną obecnością. Po chwili odwróciła wzrok, nie mogąc znieść dłużej spojrzenia błękitnych oczu. Miały nad nią zbyt silną władzę. - Czas, żebyś poszedł do domu - powiedziała twardo. 47
R
S
- To rozkaz?
48
R
S
- Przyjacielska rada. Możesz wygodnie czuwać przy telefonie w domu, zamiast tkwić w tej dusznej klitce. - Akurat w tej chwili ta klitka znacznie bardziej mi odpowiada. Rozpacz, jaką usłyszała w jego głosie, poruszyła ją do głębi. - Prosiłam cię, żebyś nie mówił takich rzeczy. -Jakich rzeczy? Powiedziałem tylko, że nie chce mi się w tej chwili nigdzie iść. Jestem zmęczony i marzę jedynie o tym, żeby posiedzieć w samotności, aż zadzwonią do mnie z sali pooperacyjnej. - W takim razie ja zaczekam na oddziale. - Nie, nie odchodź, Sandy. Zatrzymała się przy drzwiach. Nagle zdała sobie sprawę, że nie zniesie dłużej napięcia, jakie wytworzyło się między nimi. Każde jego słowo, każde spojrzenie raniło jej serce i wystawiało na próbę spragnione pieszczot ciało. - Simon, nie pozwolę, żebyś mnie dłużej wykorzystywał! - Ja cię nie wykorzystuję - zaprzeczył. - Po prostu lubię z tobą rozmawiać. Masz głowę na karku, chociaż wyglądasz jak zagubiona wróżka -dokończył miękko. -To nieuczciwe. Nie powinieneś mówić tak do mnie w szpitalu! Wstał i podszedł do niej, opierając ręce na biodrach. Choć do tej pory tylko raz odezwał się do niej podniesionym tonem, miała wrażenie, że tym razem nie zdoła się pohamować. - Sandy, dobrze ci radzę, nie zaczynaj ze mną. - Wcale nie mam zamiaru - odparła, starając się powstrzymać łzy, które napłynęły jej do oczu. - Ale czy nie widzisz, co się ze mną dzieje? Doprowadziłeś do tego, że kocham cię wbrew swej woli. Nie powinieneś do tego dopuścić! Gdybyś był dżentelmenem, zostawiłbyś mnie w spokoju i pozwolił żyć własnym ży49
R
S
ciem! Wiesz, że nie możemy być razem, dlaczego więc nie dajesz mi spokoju? Kiedy nie odpowiadał, podniosła głowę i spojrzała na niego. Już nie był wściekły. Opuścił ręce wzdłuż ciała i patrzył na nią pełnym czułości wzrokiem. - Powiedziałaś to, Sandy. Wyznałaś, że mnie kochasz. To twoje własne słowa. - Nie! To nieprawda. Nie to miałam na myśli. Ale to może się stać w każdej chwili, jeśli nie przestaniesz zachowywać się w ten sposób. Chcesz, żebym była przy tobie, kiedy mnie potrzebujesz, ale nic nie mówisz o prywatnym życiu. To nie fair! Nie mam zamiaru być na każde twoje zawołanie! Simon odwrócił się i cicho usiadł przy biurku. - Zauważ, Sandy, że nigdy cię nie prosiłem, żebyś do mnie przychodziła. To dzieje się jakby poza nami... bez udziału naszej woli... Nie widzisz, że to jakaś zewnętrzna siła popycha cię do mnie? Może jednak mam jakiegoś Anioła Stróża? Mówił prawdę. Nigdy się przecież nie umawiali, nie planowali spotkań. Zupełnie jakby ktoś inny robił to za nich. - Masz rację. Niesłusznie cię obwiniałam. Ale może poprosisz swojego Anioła Stróża, żeby upatrzył sobie kogoś innego? Nie mam zamiaru być siostrą miłosierdzia dla męża innej kobiety! Po jej słowach zapadła cisza, którą przerwał dopiero dzwonek telefonu. - Tak? - odebrał Simon, zanim zdążyła wyciągnąć rękę. Emma wyraźnie słyszała głos pielęgniarki z drugiej strony. - Jest przytomny i na razie nic złego się nie dzieje. - To doskonale. Pójdę teraz do domu, ale jeśli wydarzy się coś niepokojącego, proszę od razu do mnie dzwonić.
50
S
- Oczywiście. Odłożył słuchawkę i podszedł do Emmy. Nie mogła powstrzymać uśmiechu. - A więc operacja się udała? -Jest za wcześnie, żeby o tym mówić. Następne dwie doby będą rozstrzygające. Dotknął jej ramienia. - Idź teraz do domu i trochę odpocznij. - Tak zrobię. -I, Sandy... - przerwał na chwilę i spojrzał jej w oczy. - Zapamiętam, co mi powiedziałaś. - Dziękuję. - Szczególnie to o... - Nie dokończył zdania. Nie musiał. I tak wiedziała, co ma na myśli.
R
Wychodząc z oddziału, musiała przejść koło pokoju Garetha. Choć była zmęczona, cieszyła się, że Joe Broadhurst czuje się dobrze i że wreszcie powiedziała Simonowi, iż nie zamierza angażować się w związek z nim. Może życie będzie wreszcie trochę prostsze? - Sandy! Gareth wzywał ją konspiracyjnym szeptem. Jak, do diabła, usłyszał jej ciche kroki? Nie chciała wchodzić, ale czuła się zobowiązana przekazać mu dobre wiadomości o Joe. - Idź spać, Gareth. Joe ma się dobrze. Zobaczymy się rano. - Mogłabyś przynieść mi wody? W końcu mogła to dla niego zrobić. Otworzyła drzwi i weszła do środka. - Mam cię! Gareth przyczaił się za drzwiami i schwycił ją, gdy tylko przekroczyła próg. Po raz kolejny zdziwiła się, jaki jest silny. - Natychmiast mnie puść albo się zdenerwuję! Z ulgą stwierdziła, że rozluźnił uścisk. 51
R
S
- Tylko żartowałem - powiedział z rezygnacją i wrócił do łóżka. - Mogę teraz dostać trochę wody? Bez słowa podała mu szklankę i podeszła do drzwi. - Przyniosę ci tabletkę na sen. - Nie potrzeba. Mam jedną. Połknę ją dla ciebie, Sandy, bo jesteś piękna. Poczekała, aż to zrobi, i sięgnęła po szklankę. Gareth złapał Emmę za rękaw i przyciągnął do siebie. - Bądź ostrożna, Sandy. Nie powinnaś ufać wszystkim swoim współpracownikom. To może być niebezpieczne! Czyżby miał na myśli Simona? Kiedy wreszcie wyszła ze szpitala, zastanawiała się, czy nie powiedzieć doktorowi Kenyonowi o zachowaniu Garetha. Chyba rzeczywiście powinien czekać na operację w Park Hall Wing. Wsiadła do samochodu i wyjechała z parkingu. Dopiero za bramą zdała sobie sprawę, że wybrała drogę, która wiodła koło Park Hall, jak również koło domu Simona... Na piętrze paliło się światło i Emma nie mogła się powstrzymać, aby nie spojrzeć w górę. Pewnie jest tam razem z Liz. Jego żona, jego dom... Jak mogła być taka bezmyślna, żeby wybrać drogę, która nieuchronnie musiała przypomnieć jej Simona? Wjechała na główną szosę i kiedy przejeżdżała obok gospody, jej wzrok na chwilę zatrzymał się na roześmianej twarzy czarownicy, pędzącej gdzieś na swej miotle. - Mam nadzieję, że tym razem nie wytniesz mi jakiegoś numeru, skarbie - odezwała się na głos. - Mam kilka problemów i byłoby miło, gdybyś ze chciała dać mi spokój na kilka miesięcy. Wiesz co? Mam dla ciebie propozycję - ja przestanę się przejmować żoną Simona, a ty za to sprawisz, że biedny Gareth zostawi mnie w spokoju. Co ty na to?
52
ROZDZIAŁ PIĄTY
R
S
Przyjęcie u Sally Briggs było równie miłe, jak ona sama. Zgodnie z obietnicą, Sally zaprosiła wszystkich młodych lekarzy, którzy akurat nie mieli dyżuru. Starała się, żeby Emma osobiście poznała każdego z nich. Wcześniej zasugerowała Emmie, jak powinna się ubrać, ale kiedy ją zobaczyła, nie mogła powstrzymać okrzyku zgorszenia. -Ależ ty jesteś chuda! Kiedy tu przyjechałaś, przynajmniej miałaś biust! Zjedz przynajmniej kilka tych kiełbasek, zanim wielbiciele otoczą cię tak ścisłym wianuszkiem, że nie będziesz mogła przecisnąć się do bufetu. Ich rozmowie przysłuchiwał się młody, wysoki mężczyzna, którego Emma nigdy jeszcze nie widziała. - Nie słuchaj jej ani przez chwilę, Emmo. Mówił z lekkim szkockim akcentem i był ubrany mniej elegancko niż reszta gości. Od razu wziął Emmę za rękę i poprowadził na środek pokoju, gdzie tańczyło już kilka par. - Mam na imię Mac. Rozmawialiśmy już kiedyś przez telefon. - Ach, to pewnie ty jesteś tym kimś z sali pooperacyjnej, o kim mówią Wielki Mac. Miło mi cię poznać. I dzięki za opiekę nad Joe Broadhurstem. Bardzo się o niego troszczyliście. - Kosztował mnie trochę nerwów - przyznał Mac. - Ale jakoś daliśmy sobie radę. Warto było, żeby zobaczyć zadowoloną minę doktora Warwicka.
53
R
S
- Rzeczywiście, on też nieźle się przy nim napracował. - Roześmiała się. - Słyszałem, że ty i on... - Źle słyszałeś! Wszystkie plotki biorą się stąd, że razem pracujemy - pospieszyła z wyjaśnieniem. - Przepraszam. Chciałem tylko powiedzieć, że dobrze się rozumiecie. Podobno doskonale radzisz sobie z jego złymi humorami. - To ja przepraszam, że się uniosłam. Po prostu nie lubię, gdy się o mnie plotkuje. Jesteśmy tylko kolegami, to wszystko. - Nie chciałem być wścibski. Arthur, właściciel gospody, mówił mi, że czasami przychodzicie do „Pendle". - Spotkaliśmy się dwa razy i to przez przypadek. Ależ ludzie lubią plotkować! - W takim razie może spotkalibyśmy się w sobotę. Zjemy coś razem albo pójdziemy do kina. -To miło z twojej strony, Mac. Prawie mnie nie znasz. - Ale za to mam oczy. Wcale mnie nie dziwi, że Warwick zwrócił na ciebie uwagę. Nawet jeśli stało się to zupełnie przypadkowo - dodał szybko, widząc jej groźną minę. - Doktor Warwick jest żonaty. - Wiem, ale nikt nigdy nie widział jego żony. Przypuszczam, że kryje się w tym jakaś tajemnica. Wiesz coś o niej? - Nie. Zastanawiałam się, dlaczego mieszka tu z nią, zamiast pracować w którymś z najlepszych szpitali w Londynie. Słyszałam, że pani Warwick pracuje w Park Hall. Czy to prawda? - Nie wiem, ale możesz zapytać Jodie Kelly, tę blondynkę, która rozmawia z Sally. Pracuje w kadrach i zna wszystkie tutejsze sekrety. - A skoro mowa o sekretach, Mac...
54
R
S
W tym momencie skończyła się płyta i Mac zaprowadził ją do bufetu. Zimne piwo smakowało cudownie. - Miałam cię zapytać, od kogo usłyszałeś te bzdury o mnie i o doktorze Warwicku? - Och, Emma, to jest szpital! Chyba zdajesz sobie sprawę, że wszyscy tu wszystko wiedzą. Nie da się niczego ukryć. Jeśli nie znajdą nic ciekawego, to sami wymyślą. - Tak jak w moim przypadku. - Uśmiechnęła się. - Ale skoro tak lubią plotkować, to dziwne, że do tej pory nikt nie dowiedział się niczego o pani Warwick. Widocznie jednak tu nie pracuje. - Na to wygląda. Jak na osobę, której doktor Warwick zupełnie nie interesuje, coś dużo pytasz o jego żonę. -Zwykła ciekawość. Powiedz mi lepiej, dokąd pójdziemy w sobotę - zręcznie zmieniła temat. Była wdzięczna Macowi, że ją zaprosił. Przynajmniej na jakiś czas uwolni się od ciągłych myśli o Simonie. Może zacznie wreszcie normalnie żyć. Pod koniec przyjęcia ktoś dotknął lekko jej ramienia. To była Jodie Kelly. - Mac mówił mi, że pytałaś o kogoś, kto pracuje w Park Hall - zagadnęła. - O Liz Warwick. Myślę, że się myliłam. Ona nie może tu pracować. Ktoś by ją znał. Jodie spojrzała na nią ze zdziwieniem. - Chcesz powiedzieć, że wiesz jak ma na imię? Jak dotąd było to tajemnicą. Chociaż państwo Warwick mieszkają na terenie szpitala, nikt nie widział jego żony. Na pewno tu nie pracuje. Ktoś powiedział, że wymyślił ją, żeby udowodnić, że nie jest homoseksualistą. - Przecież to bzdura! Widziała, że jej gwałtowna reakcja da pole do dalszych domysłów wszystkim plotkarzom w Forrestall. Podziękowała Jodie 55
S
i pomachała ręką Macowi. Po przyjęciu podziękowała Sally za udany wieczór. - Zauważyłam, że Mac tańczył tylko z tobą - powiedziała gospodyni. - Wcale mi się to nie podoba. Sama miałam na niego oko. - Nie wiedziałam. Lubię Maca. Jest miły i umie dobrze pracować. Zaprosił mnie w sobotę do kina. - No cóż, mam nadzieję, że to wyleczy twoje złamane serce, skarbie. - Sally, rozmawiałaś z kimś o tym, o czym ci mówiłam? - O twoim tajemniczym mężczyźnie? Powiedziałam tylko Abinie, że taki istnieje. To rozsądna kobieta. Ma kupę dzieci i nigdy nie plotkuje. - Mam nadzieję - odparła, modląc się w duchu, żeby to była prawda.
R
Zima rozpoczęła się na dobre. Z drzewa wokół szpitala opadły już wszystkie liście i z oddziału było doskonale widać Park Hall i dom Simona. Emma często spoglądała w ich stronę. Z każdym dniem coraz bardziej pragnęła, żeby Simon opowiedział o sobie wszystko albo raz na zawsze zniknął z jej życia. Miała dosyć tych wszystkich niedopowiedzeń i tajemnic. Zaprzyjaźniła się z Wielkim Makiem, który swoimi uwagami zawsze potrafił wywołać na jej twarzy uśmiech. Dopiero przy nim zdała sobie sprawę, jak rzadko śmiała się od czasu swego przybycia do Forrestall. Nie chodzili ze sobą, choć Mac często wpadał po nią na oddział, gdy kończyła pracę. W tym okresie Simon bardzo dużo pracował. Prawie nieustannie operował i często wychodził ze szpitala dopiero po ósmej wieczorem. Ale potrafił dotrzymać słowa - rozmawiał z Emmą tylko o sprawach służbowych. Przyglądała mu się, kiedy na nią nie patrzył, i podziwiała jego smukłą sylwetkę, stosunek do 56
R
S
pacjentów i rozległą wiedzę. Była mu wdzięczna, że potrafi uszanować jej uczucia. Jednak nie mogło to trwać wiecznie. Któregoś ranka po rutynowym obchodzie weszli razem do pokoju Emmy. - No i co, siostro, jak mi idzie? - Słucham? - Myślałem, że zauważyłaś. Staram się nie krzyczeć na swoich niekompetentnych podwładnych. - Zauważyłam - odparła z uśmiechem. - Wszyscy to doceniamy. W końcu, w porównaniu z tobą, prawie każdy wydaje się niekompetentny. Masz niesłychanie wysokie wymagania. - Mimo to, ty im sprostałaś - powiedział krótko, a potem odstawił nie dopitą herbatę i wyszedł. Serce Emmy przeszył ból. Zrozumiała, że mimo przyjaźni z Makiem MacFarlane'em jej stosunek do Simona nie zmienił się ani odrobinę. Tego wieczora poszła z Makiem do „Pendle". - Muszę wrócić na dyżur o dziewiątej - powiedział - ale jeśli masz trochę czasu, chętnie postawię ci drinka. Potrzebuję chwili relaksu. - Z przyjemnością. Kogo masz dziś na sali? Jakiś skomplikowany przypadek? - Wszystkie są mniej lub bardziej skomplikowane. Rano operowano chłopca z urazem głowy. Wypadek samochodowy. Biedny mały, jest w dość ciężkim stanie. - Wyjdzie z tego? - Powinien, ale to może trochę potrwać. Kiedy weszli na ganek, Emma zadrżała z zimna. Dzień był wyjątkowo chłodny i wiał silny wiatr. -Wejdźmy lepiej do środka, usiądziemy w rogu przy kominku. -Nie! 57
R
S
- Przecież jest wolne. Musisz się ogrzać. Nie jesteś przyzwyczajona do zimnego klimatu Pendle Hill, tylko do londyńskiego ciepełka. Nie uśmiechnęła się. Ogarnęły ją wspomnienia. To tu siedziała z Simonem i tu właśnie przeżyła z nim najcudowniejsze chwile. Wybrała inny stolik i Mac przyniósł jej piwo. - Masz, to ukoi twoje smutki. - Podał jej szklankę i usiadł naprzeciwko. - Mam do ciebie pytanie za sto punktów. Spędzisz ze mną Święta Bożego Narodzenia? Jak dotąd skutecznie unikała wszelkich zbliżeń, lecz tym razem poczuła się zupełnie zaskoczona. -Ale... - Wiem, że do szóstej jesteś na dyżurze. A potem? Nie jadę do domu na święta, więc, podobnie jak ty, będę tu zupełnie sam. Przygotowałbym kolację, wyjął z piwnicy butelkę czerwonego wina i moglibyśmy miło spędzić czas. Co ty na to? - Brzmi zachęcająco. Jednak siedząc z Makiem w gospodzie miała uczucie, jakby zdradzała Simona, a co dopiero mówić o intymnej kolacji. Wiedziała, że nie podejmie żadnej decyzji dopóty, dopóki się nie upewni, że tego wieczoru Simon nie będzie jej potrzebował... Oczywiście w sprawach służbowych. Mac spojrzał na zegarek. Dochodziła dziewiąta. - Czas wracać. Idziesz? - Nie... Zostanę jeszcze chwilę. Dokończę piwo. Ale ty nie czekaj na mnie. Zobaczymy się jutro. Wiedziała, że nie powinna zostawać, ale pokusa była silniejsza od niej. Chciała posiedzieć jeszcze chwilę w miejscu, gdzie tyle się między nimi wydarzyło i gdzie prawie namacalnie czuła obecność Simona. Oparła brodę na pięściach i wpatrywała się w tańczące płomienie ognia.
58
R
S
I właśnie wtedy usłyszała pisk opon zielonego jaguara. Nie mogła się mylić, znała ten dźwięk na pamięć. Wiedziała, że musi wyjść, zanim jego właściciel pojawi się w gospodzie. Przez zamglone okno dostrzegła zarys wysokiej sylwetki Simona. Jedyne co mogła zrobić to schować się w toalecie, a potem wymknąć się niepostrzeżenie, kiedy Simon usiądzie w swoim kącie. Tak też zrobiła. Kiedy była już pewna, że Simon siedzi nad szklanką piwa, wyszła z gospody i, starając się nie oglądać za siebie, podążyła w kierunku szpitala. Kiedy przechodziła obok okna, jakaś magiczna siła zmusiła ją do odwrócenia głowy. Zajrzała do środka. Simon siedział wyprostowany, trzymając w ręku szklankę, a jego oczy były pełne rozpaczy. Nie mogła tego dłużej znieść. Kiedy dotarła do samochodu, rozpłakała się jak mała dziewczynka. Dlaczego nie chciał podzielić się z nią swymi problemami? Dlaczego nie mówił nic o Liz? Gdyby przyznał, że żona ma nad nim jakąś władzę, choć częściowo wyjaśniłoby to jego zachowanie. To, że unikał ludzi i że tak często wyładowywał złość na pielęgniarkach, które czasem popełniały w pracy jakiś błąd. Ale Simon Warwick nie należał do mężczyzn, którzy z łatwością podporządkowują się komukolwiek. Liz Warwick musiała być nie byle jaką kobietą. - Abina, gdzie jest plan operacji doktora Warwicka na przyszły poniedziałek? Emma lubiła mieć porządek w swoich papierach i zawsze starała się rozplanować pracę z góry. - Nie ma. - Chcesz powiedzieć, że w święta będziemy mieli trochę mniej pracy? To świetnie. Chciałabym jednak wiedzieć, ile będzie wolnych łóżek.
59
R
S
- Nie tylko w święta. Doktor bierze urlop. Nie mówił ci? spytała ze zdziwieniem Abina. - Myślałam, że wiesz. - Nie - odparła w zamyśleniu Emma. Nie miałam zielonego pojęcia. - Jesteście tak zaprzyjaźnieni, że sądziłam, iż ci powiedział. - To źle sądziłaś. Słuchasz za dużo plotek. - Nawet gdybym ich nie słuchała, wystarczyłoby to, co widzę. Trochę już z tobą pracuję, skarbie, i wiem, że choć starannie ukrywasz to przed pacjentami, jesteś w pewien sposób związana z doktorem Warwickiem. Zupełnie jakbyście żyli we własnym, niedostępnym dla innych świecie. Emma poczuła, że się rumieni. - Nie wydaje mi się. Traktuje mnie tak samo jak innych. - Akurat - zakpiła Abina. - To niby dlaczego nigdy na ciebie nie krzyczy? Kilkakrotnie widziałam, jak przez pomyłkę podałaś mu niewłaściwą historię choroby i nigdy cię za to nie zbeształ. Ktoś inny oberwałby porządną burę. Dla ciebie zawsze jest słodki jak miód. - Czy tylko ty to spostrzegłaś? - Ależ skąd! Nie zauważyłaś, że kiedy chcemy, żeby coś zrobił, właśnie ciebie prosimy o pośrednictwo? - Abina, to okropne. - Wcale nie. Zawsze podobał się pielęgniarkom. Ma fatalne usposobienie, ale w końcu jest najprzystojniejszym chirurgiem w tym szpitalu. Byłoby dziwne, gdyby nie zawrócił nikomu w głowie. - Między nami nic nie ma, Abina. Daję słowo. - Nie musisz. I tak wiem, co widzę. Emma wzięła głęboki oddech. - A zatem, skoro nie będzie go ponad tydzień, to mam sporo czasu, żeby się z tego wyleczyć, prawda?
60
R
S
Abina nie odpowiedziała. -Może powiedział ci także, dokąd jedzie? Za granicę? - Przecież wiesz, że nigdy nie rozmawia o prywatnych sprawach. Mam tylko nadzieję, że po powrocie będzie mniej drażliwy niż teraz. - Myślisz, że to przez żonę jest taki nerwowy? - Wiem tylko, że kiedy przychodzę wściekła do pracy, to tylko przez mojego Wally'ego. Któż inny mógłby mnie tak wkurzyć? - Chyba rzeczywiście masz rację - westchnęła Emma i wyszła na obchód. A zatem w przyszłym tygodniu nie będzie nowych pacjentów. To oznacza trochę więcej wolnego czasu w święta. Podeszła do łóżka Joego Broadhursta i uśmiechnęła się. - Wyjdę niedługo do domu, siostro? - Z tego co wiem, to chyba tak. Spisałeś się bardzo dzielnie, Joe. Wygląda na to, że dalsze leczenie można przeprowadzić w domu. Mieszkasz tylko z żoną? Zastanawiam się, czy sama da sobie radę z kurowaniem cię. - Nie jestem głupi, siostro. Chodzi pani o to, dlaczego po pierwszej operacji nastąpił tak szybko nawrót choroby. Mam rację, prawda? - Cóż, powszechnie wiadomo, że stres jest jednym z głównych czynników ryzyka choroby wieńcowej. - Ja też o tym wiem. Ale proszę się nie martwić, Connie da sobie radę. Dziś wieczorem do mnie przyjdzie, więc będzie pani mogła zamienić z nią kilka słów. - OK, Joe. Porozmawiam o tobie z doktorem Warwickiem. Kiedy Simon przyszedł na obchód, czekała, żeby powiedział jej o urlopie, ale nic o tym nie wspomniał.
61
R
S
Chodzili od pacjenta do pacjenta, wymieniając z nimi uwagi, ale nie odzywając się do siebie nawzajem. Po obchodzie wrócili do pokoju i Emma zajęła się porządkowaniem papierów. - Możesz mi zrobić kawy? - Naturalnie - odparła z uśmiechem. Odłożyła historie chorób i poszła nastawić czajnik. - Nie spytałaś, czy chciałbym się czegoś napić - powiedział, jakby miał do niej o to pretensję. - Przepraszam. Pomyślałam, że gdybyś chciał, to sam byś poprosił. - I jak oceniasz moje wysiłki? Jak dotąd udaje mi się chyba rozmawiać z tobą tylko na tematy zawodowe. - To prawda. - Ale? - Ale co? - W twoim głosie słychać było „ale". - Chyba ci się wydawało. Ale... - A więc jednak! Roześmiała się. Napełniła filiżanki kawą i podała mu jedną. - Masz rację. Zastanawiam się, dlaczego mi nie powiedziałeś, że wyjeżdżasz. - Wiedziałem, że i tak prędzej czy później się o tym dowiesz. - Rzeczywiście, ale jestem przecież odpowiedzialna za cały oddział. Byłoby miło, gdybym nie musiała dowiadywać się o tym ostatnia. - Nie chciałem oglądać wyrazu twoich oczu. - Och, Simon! Chyba przesadzasz. Ciągle myślisz, że jestem tobą zainteresowana. Nawet nie zauważę, że cię nie ma. Może tylko zwróci moją uwagę fakt, że nikt nie krzyczy na personel. Usiadł na stole, odstawił filiżankę i ujął jej dłoń. Nie cofnęła jej. 62
R
S
- Dlaczego tamtej nocy uciekłaś? - spytał, przyglądając się uważnie jej palcom. - Nie miałem zamiaru zrobić ci nic złego. - Wiem. To był odruch. Po tym, jak Mac wyszedł, powinnam była zostać i przynajmniej powiedzieć ci „dzień dobry". - Byłaś z Makiem? Makiem MacFarlane'em? - Tak. A dlaczego pytasz? - Tak sobie. To miły facet. - Nawet bardzo - powiedziała twardo. - A przy okazji, chcesz, żeby Gareth czekał na operację u nas czy u doktora Kenyona? Powiedziałeś, że wolałbyś widzieć go w Park Hall. Podniósł jej rękę do twarzy i na krótki moment przyłożył ją do policzka. Potem, jakby nie mogąc się powstrzymać, ucałował palce Emmy, zanim zdążyła mu je wyrwać. Mówił dalej, jak gdyby nic się nie zdarzyło. - Gareth doskonale się tu czuje. Myślę, że przez te dwa tygodnie nic się nie zmieni. Chyba, że chcesz, abym go przeniósł. Kenyon jest zadowolony z jego stanu. Depresja chwilowo została opanowana i chyba więcej cię nie nagabywał, prawda? Pamiętaj, że nigdy nie powinnaś wchodzić do jego pokoju sama. - Rozmawiałam z nim tej nocy, kiedy operowałeś Joego. - Niepokoił cię? - zapytał zmienionym głosem. - Trochę. Mówił do mnie Sandy i... - -I? - Próbował mnie pocałować w policzek. Simon westchnął. - Nie rób tego więcej. Ostrzegałem cię. Chyba jednak poproszę Billa, żeby go zabrał. - Dlaczego tak się niepokoisz? - Kiedy ostatni raz był w Park Hall, napastował pielęgniarkę. Nie twierdzę, że zrobi to ponownie, ale mimo to nie należy go
63
R
S
prowokować. Ubzdurał sobie, że jesteś Ofelią. Martwi mnie to, Sandy. Nie zapominaj, że Hamlet oszalał na punkcie Ofelii. - Rozumiem, co masz na myśli. Boisz się, że wyimaginowany świat stanie się jego jedyną realną rzeczywistością. Ja się tego nie obawiam. Jestem pewna, że uważa, iż jestem tu tylko po to, żeby pomóc mu wyzdrowieć. - Doprawdy? Tak jak Don Kichot uważał, że jego wiatraki są olbrzymami? - Sądzisz, że powinnam porozmawiać z doktorem Kenyonem? - Trochę by mnie to uspokoiło. - W takim razie zrobię to. Kiedy zobaczyła, że Simon wstaje, życzyła mu przyjemnego urlopu. Uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach dostrzegła jakiś niepokój. - Więc jedziesz ze mną? - Nie gadaj bzdur, Simon. To nie w twoim stylu. - Masz rację, to było bardzo głupie. Przepraszam. Wygląda na to, że ostatnimi czasy coraz częściej cię przepraszam, Sandy. Odwróciła się i wyjrzała przez okno, za którym widać było nagie gałęzie drzew i oszronione dachy domów. Simon podszedł do Emmy i objął ją. Oparła głowę o jego ramię i oboje patrzyli na rozciągające się za budynkami szpitala wrzosowiska. Zapadała noc i widać było, jak jedno po drugim w oknach zapalają się światła. Ręce Simona wolno przesunęły się po ciele Emmy, zatrzymując się na piersiach osłoniętych sztywną materią pielęgniarskiej bluzy. Zadrżała. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozpiął się guzik i ciepła dłoń spoczęła na jej skórze. Przez jeden krótki moment pozwoliła, by pieściły ją delikatne palce, bez reszty oddając się uczuciu rozkosznego ciepła 64
R
S
jakie ogarnęło całe jej ciało. I wtedy jak przez mgłę usłyszała słowa Sally: „Dżentelmen by tak nie postąpił... Lepiej skończ z tym teraz, dopóki jeszcze nie jest za późno..." Nie chcąc go zranić, delikatnie odsunęła się i zapięła bluzę. - Obawiam się, że zostałam poddana odkochującej terapii Sally Briggs. I to skutecznie, Simon. Mogę śmiało powiedzieć, że w tej chwili nic do ciebie nie czuję. Obiema rękami ujął ją za ramiona. - Dobrze, że to mówisz, Sandy. Tylko następnym razem przekonaj o tym także swoje ciało, bo ono zaprzecza twoim słowom. - Pocałował ją krótko w policzek. - Wesołych Świąt, wspólniku. - Och, nie dręcz mnie! - westchnęła, lecz ostatnie spojrzenie, jakie mu posłała, kiedy już wychodził, pełne było miłości i smutku. Gdy została sama, próbowała zastanowić się, co zrobić w sprawie Garetha. Zdecydowała, że przeniesienie przyniosłoby mu więcej szkody niż korzyści. A więc niech zostanie. Wstała i podeszła do okna. Była już głęboka noc i granatowe niebo zlewało się na horyzoncie z bezkresem zamglonych wrzosowisk. Była pewna, że gdziekolwiek Simon teraz jest, myśli o niej.
65
ROZDZIAŁ SZÓSTY
R
S
Była Wigilia. Wiał silny wiatr i Emma cieszyła się, że nie musi w taką pogodę wychodzić ze szpitala. Wprawdzie była już po dyżurze, ale nie miała ochoty wracać do pustego mieszkania matki. Wolała zostać w internacie, gdzie działo się dużo ciekawych rzeczy. Dzięki temu mogła choć na chwilę zapomnieć o Simonie. Miała nadzieję, że ten krótki urlop trochę poprawi mu nastrój, a przede wszystkim, że ona sama będzie miała dość siły, żeby traktować go jak zwykłego kolegę z pracy. Choć za oknem było ponuro i zimno, wnętrze internatu wyglądało przytulnie i bardzo świątecznie. Wszędzie wisiały kolorowe lampki i choinkowe ozdoby, a także mnóstwo jemioły, którą rozwieszali młodzi lekarze, mając nadzieję, że może coś się pod nią wydarzy. Wszyscy nawzajem się pozdrawiali i składali sobie życzenia wesołych Świąt. Emma uwielbiała ten nastrój oczekiwania, który poprzedzał każde przyjęcie. Cieszyła się też, że Mac obiecał później wpaść. Objęła ostatnim spojrzeniem zastawiony stół i skierowała się do drzwi. Musiała jeszcze wziąć kąpiel i przygotować się na przyjęcie. Kiedy była już przy wyjściu, usłyszała, że woła ją Sally. - Emma, zaczekaj! - krzyczała zdyszana, biegnąc w jej stronę. - Co się stało?
66
R
S
- Chodzi o panią Kennedy. - Źle się czuje? - Nie, w tej chwili nie. Ale znasz ją. Za żadne skarby nie chce leżeć w łóżku. Chodzi po oddziale i nie chce słyszeć o przeniesieniu do jakiegoś spokojniejszego miejsca. - Zaraz do niej pójdę. To okrutne izolować ją od reszty pacjentów, ale nie możemy dopuścić, żeby z nadmiaru emocji wysiadło jej serce. Wróciły na oddział, który cały błyszczał od srebrzystych gadżetów i migających lampek. Pani Kennedy siedziała na łóżku i prowadziła ożywioną rozmowę z sąsiadką, przytrzymując przy twarzy maseczkę z tlenem. Co kilka sekund robiła krótką przerwę, by głęboko nabrać powietrza w płuca. Emma uśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Nie chce pani nic stracić z dzisiejszej uroczystości, prawda? - Och, siostro, chyba mnie pani stąd nie zabierze? - spytała z prawdziwym przerażeniem w głosie. Wciągnęła haust tlenu i dodała: - Doskonale się tutaj czuję. Nie to co w domu, gdzie nie ma się nawet do kogo odezwać. Proszę mnie nigdzie nie odsyłać, siostro. - To ostatnia rzecz, którą bym chciała zrobić, ale sama pani widzi, jak zmartwiona jest siostra Briggs. Przyszła po mnie, mimo że nie mam dziś dyżuru. Nigdzie pani nie przeniosę, ale musi mnie pani uważnie wysłuchać. Wie pani o tym, że doktor Warwick zastąpi część pani tętnicy przeszczepem, tak? - Tak. Niech go Bóg ma w swojej opiece. - Chyba mówił też pani o tym, że operację można wykonać tylko u pacjenta, który ściśle współpracuje z lekarzem. Kobieta przytaknęła.
67
R
S
- Jeśli wystąpi u pani kolejne zaostrzenie choroby wieńcowej, zaprzepaści pani ostatnią szansę. Musi pani mniej się wszystkim emocjonować, nawet jeśli to oznacza, że będzie pani musiała nieco ograniczyć swoje konwersacje. Czy jest pani w stanie to zrobić? - Chyba tak. - Świetnie. Kiedy poczuje pani, że koniecznie chce coś powiedzieć, proszę sobie przypomnieć doktora Warwicka i jego prośbę, zgoda? - Dobrze. Będę o tym pamiętać. Pani Kennedy opadła na poduszki. Emma pożegnała ją i wyszła z sali. - Dzięki, Emmo - odezwała się Sally. – Twoje kazanie poskutkuje lepiej niż jakikolwiek środek uspokajający. Nie chciałam jej przenosić, bo pewnie zaszkodziłoby to bardziej niż całe jej gadanie! Baw się dobrze na przyjęciu. Emma podziękowała i zeszła na dół. Na dworze wiał wiatr, a zza przesuwających się po niebie chmur raz po raz ukazywał się księżyc. Za którymś razem wydało jej się, że widzi w domu Simona światło. Zamarła. Złodzieje? Ktoś, kto pilnuje mieszkania? A może Simon wcale nie wyjechał? Przez moment stała nieruchomo, nie bacząc na zimne podmuchy wiatru i zachmurzone niebo. Lada chwila mógł spaść deszcz. Jeśli Simon tam jest... Przecież nic się nie stanie, jeśli podejdzie odrobinę bliżej, żeby zobaczyć, czy jego samochód stoi przed wejściem. W końcu ma jeszcze dużo czasu. Chce się tylko przekonać, że podczas jego nieobecności nie dzieje się w domu nic złego. Co więcej, to nawet jest jej obowiązek. Miedzy drzewami było trochę zaciszniej. Tak, wyraźnie widziała w oknach na parterze światło. Jeśli Simon nie wyjechał, może powinna zaprosić go na przyjęcie? Ale co zrobi, jeśli otworzy jej Liz Warwick? 68
R
S
Zdecydowała, że nie będzie pukać do drzwi. Podejdzie tylko trochę bliżej, może dojrzy przez szybę twarz Simona i zobaczy, czy ciągle gości na niej ten dobrze jej znany wyraz smutku i rezygnacji. Gałęzie drzew złowrogo szumiały nad jej głową. Pomyślała, że jednak nie powinna tu być o tej porze. Mimo to zatrzymała się i przez chwilę patrzyła w rozjaśnione okno. Jaki pokój rozciągał się za nim? Czy Liz ubrała choinkę? Czy może razem zawieszali ozdoby? Nagle usłyszała za sobą trzask przydepniętej gałązki i czyjś stłumiony głos. -Jest tu kto!? - krzyknęła, spodziewając się, że może ktoś potrzebuje pomocy. Pomiędzy kolejnymi podmuchami wiatru wyraźnie słyszała czyjś płacz. Ruszyła w stronę, z której dochodził, i nagle potknęła się o coś miękkiego i poczuła w nodze ostry ból. W ciemności dostrzegła, że upadła na leżącego na ziemi mężczyznę, który z trudem wciągał powietrze do płuc. Starając się nie zwracać uwagi na ból, uklękła i poszukała tętna mężczyzny. Było ledwo wyczuwalne. Wiedziała, że w tych warunkach nie może mu pomóc. Noga bolała coraz bardziej i nie było nawet mowy, żeby na niej stanąć. Spojrzała na mężczyznę. W słabym świetle księżyca dostrzegła, że miał na sobie płaszcz zarzucony prosto na pidżamę. Jakiś pacjent, który samowolnie opuścił szpital? Czyżby uciekinier z Park Hall? Może być niebezpieczny. Ale jedno spojrzenie przekonało ją, że z jego strony nic jej nie grozi. Sam potrzebował pomocy. Z ogromnym trudem przewróciła mężczyznę na bok, żeby mógł swobodniej oddychać. A potem spojrzała na światło w oknie Simona. Tam znajdzie pomoc. Wydawało jej się, że upłynęły całe wieki, zanim zdołała jakoś dotrzeć do ogrodzenia. Próbowała krzyczeć, ale wiał zbyt sil-
69
ny wiatr, żeby ktokolwiek mógł ją usłyszeć. Była bezsilna. Musiała dostać się do furtki i zadzwonić do drzwi. Zaczęła przesuwać się wzdłuż płotu, kiedy nagle poczuła, że stanęła zdrową nogą na kępie wilgotnej trawy. Stopa ześlizgnęła się i Emma upadła, uderzając głową o pień ogromnego dębu. Wiedziała, że traci przytomność, ale choć ze wszystkich sił starała się do tego nie dopuścić, po chwili ogarnęła ją ciemność...
R
S
Kiedy się ocknęła, czyjeś delikatne palce trzymały ją za przegub, sprawdzając puls. Ktoś odgarnął z jej czoła kosmyk włosów i wziął ją w ramiona. Usłyszała spokojny, cichy głos tej osoby. - Nic jej nie będzie, to tylko chwilowy szok. Ja się nią zajmę, a wy zabierzcie go do szpitala. Wiedziała, że to Simon. Jęknęła i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dał jej dojść do głosu. - Już dobrze, kochanie. Jesteś bezpieczna. Znaleźliśmy Garetha i jemu też nic się nie stało. Gareth Price? Poruszyła się niespokojnie w ramionach Simona. - Cii. Nic się nie martw, już się nim zajęto. Teraz kolej na ciebie. Jak przez mgłę dostrzegła, że znajdowali się w dużym, nieco po staroświecku urządzonym pokoju. Na podłodze leżał dywan z owczej skóry, w kominku paliły się polana, a na ścianie tykał duży, drewniany zegar. Simon ułożył ją wygodnie na sofie i na chwilę wyszedł, po czym wrócił ze szklanką w ręku. Objął Emmę ramieniem i pomógł usiąść. - Napij się, to ci dobrze zrobi. - Skąd on się tu wziął? - spytała słabo. - Wcale z nim nie rozmawiałam. Posłuchałam twojej rady. Ja...
70
R
S
- Uspokój się, skarbie. To nie była twoja wina. Wszyscy wiemy, jaki jest przebiegły. Musiał cię śledzić. - Miał atak serca? - Tak. Wróci do Park Hall, bo stamtąd nie będzie mógł uciec. Mieliśmy szczęście, że akurat wstawiałem do garażu samochód. Usłyszałem twój krzyk. Dzięki Bogu, nie stało ci się nic poważnego. Zaraz opatrzę ci nogę. Emma pociągnęła łyk ożywczej brandy i usiadła wyżej. - To moja wina, Simon. - Ależ skąd. To nie było jego pierwsze samowolne wyjście ze szpitala. - Ale powinnam była sprawdzić przed wyjściem czy wszystko u niego w porządku. I nie powinnam tu przychodzić. Przepraszam, Simon, że to zrobiłam. Chciałam zobaczyć, gdzie mieszkasz. Usiadł obok niej i niespodziewanie się uśmiechnął. - Naprawdę? I jak ci się tu podoba? Rozmawiając z nią, wprawnie oczyścił ranę na jej nodze, a potem zabandażował. - Jak będzie bolało, zrobimy zdjęcie rentgenowskie. Jestem pewien, że nic nie jest złamane. - Mógłbyś mnie zabrać do domu? Chciałabym pójść spać i nie myśleć o tym, jak się wygłupiłam. - Nie w tym stanie. Połóż się, a ja zrobię kawę. Jadłaś coś? - Nie. Miałam iść na wigilijne przyjęcie. - To może zjadłabyś coś ze mną? - Simon, a co z Liz? Jak możesz prosić mnie, żebym została! To nie w porządku. - Liz tu nie ma - powiedział sucho. - Nie spędza z tobą urlopu? Pracuje? - Powiedzmy. - Opowiesz mi o niej? 71
R
S
Stał obok sofy i Emma czuła zapach jego wełnianego swetra i wody kolońskiej. Pochylił się i z czułością poprawił kosmyk jej włosów. - Jeszcze nie teraz. - Wiec zabierz mnie do domu. - Mogłabyś zostać u mnie - powiedział głosem, w którym wyczuła napięcie. - Odwiózłbym cię rano. Nie powinnaś w takim stanie zostać sama. - Ale... Ktoś na ciebie czeka? - spytał, nie potrafiąc ukryć rozczarowania. - Tak. Miałam się spotkać z Makiem. Kończy pracę o dziewiątej. - Rozumiem. Może chcesz, żebym do niego zadzwonił? - Sama to zrobię. - Sandy, chyba nie zdajesz sobie sprawy, przez co przeszłaś. Usiadł obok niej tak, że ich ciała dotykały się. - Mówię teraz jako lekarz. Musisz mnie słuchać, a nie zachowywać się jak niemądra dziewczynka. - Już raz się tak dziś zachowałam - szepnęła. - Simon, wybacz mi, że byłam taka ciekawa. Chciałam tylko przez chwilę cię zobaczyć, żeby się upewnić, że wszystko w porządku. - Nie winię cię za to, kochanie. Wiem, że niewiele ci o sobie mówiłem. Uczyniłem ze swego życia tajemnicę, oczekując, że będziesz moją przyjaciółką. Nie miałem racji. Bałem się, że cię stracę, a jednocześnie nie chciałem burzyć milczenia, którym otoczyłem moje życie w Forrestall. Myślę, że głównie dlatego tak często podnoszę w pracy głos. Odkąd cię poznałem, stałaś się jedyną osobą, z którą chciałem być blisko. Nie mogłem na to nic poradzić. Kiedy zrozumiałem, co zrobiłem, pozwalając ci zaistnieć w moim życiu, było już za późno. To zresztą stało się niezależnie od mojej woli. Zupełnie tak, jak w twoim przypadku. 72
R
S
Emma z westchnieniem oparła się o poduszki. -Powiedzmy, że nie ma w tym niczyjej winy. Zadzwonisz do Maca? W tej chwili niczego tak nie pragnęła, jak być z Simonem i pozwolić mu, żeby się nią opiekował. Tylko ten jeden raz. Przecież nie zrobi tym nikomu żadnej krzywdy. Simon sięgnął po słuchawkę. - Proszę z salą pooperacyjną. Usłyszała sygnał telefonu i głos Maca. - Mówi Simon Warwick. Mam dla ciebie wiado mość od Emmy. Miała mały wypadek. Nie, nic poważnego, ale przez jakieś dwa dni będzie musiała odpocząć. Nie słyszała, co mówił Mac, ale trwało to dobrą chwilę. - Mogę cię o tym zapewnić - odpowiedział mu Simon i odłożył słuchawkę. -Mac chce, żebym się tobą opiekował. Chyba nie domyśla się, że między nami coś jest, jak sądzisz? - Nie wiem. Tylko dziewczyny wiedzą, że zadurzyłam się w żonatym mężczyźnie. Przypuszczam, że jeśli dojdzie do nich, gdzie teraz jestem, wyciągną z tego odpowiednie wnioski. Ale nigdy nie wymieniałam twojego nazwiska. - Powinienem cię odwieźć do domu, zanim zaczną o nas plotkować. - Przykucnął obok sofy, tak że ich twarze znalazły się dokładnie naprzeciw siebie. - Ale ponieważ jestem osobą, która najlepiej się tobą zaopiekuje, dlatego nigdzie cię nie puszczę. Sandy, chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie starałem się celowo zwrócić na siebie twojej uwagi. Naprawdę nie wiem, jak to się stało. Po prostu od razu... Nie musiał kończyć. Wyprostował się i wziął od niej pustą szklankę. 73
R
S
- Zadzwonię dowiedzieć się, co z Garethem. Potem zrobię ci coś do jedzenia i pójdziesz spać. - Nie chcę jeść. - Ale musisz. Zaraz wrócę, a ty staraj się odpocząć. - Simon, często sam gotujesz? - Zawsze. Jestem w tym całkiem niezły. Przez półprzymknięte powieki przyglądała się, jak wykręca numer i rozmawia z pielęgniarką. Potem przysłuchiwała się dochodzącym z kuchni dźwiękom, rozmyślając, dlaczego Simon zawsze gotuje. I dlaczego nie było z nim Liz. Zupełnie, jakby ona w ogóle nie istniała. W pokoju nie było ani jednej rzeczy, która wskazywałaby, że mieszka tu również kobieta. A przecież wyraźnie potwierdził jej istnienie, podobnie jak doktor Kenyon, który stwierdził, że w domu obok kortu mieszkają Simon i Liz Warwickowie. Chyba na moment przysnęła, bo nagle poczuła, jak Simon delikatnie ją budzi. - Jak się czujesz? - Dużo lepiej, dzięki. Simon lekko dotknął jej twarzy. - Mój Boże, nie wiem, co by się stało, gdybym nie usłyszał twoich krzyków. Leżałabyś tam nadal, nieprzytomna... - Ale na szczęście tak nie jest. Powiedz mi, co będzie z Garethem. Nadal chcesz go operować? - Tak, ale nie będę go trzymał u nas na oddziale. Chyba nie można mu więcej ufać. Biedny facet. - Nie wiń go. To ja zachowałam się jak kompletna idiotka. Gareth pewnie uważa, że to jego „przyjaciele" kazali mu pójść za mną. Pocałował ją lekko w policzek i wrócił do kuchni. Po chwili wynurzył się z niej, niosąc parujący półmisek. - Czas na kolację. Mam nadzieję, że lubisz paellę. 74
R
S
- Chcesz powiedzieć, że sam to zrobiłeś? - Ależ to nic trudnego. A ja mam doświadczenie. Żona nie gotuje. - Ma zbyt mało czasu? Przytaknął. - Będzie tu dopiero jutro. Dlatego odwiozę cię do domu. Nie chcę, żebyś cierpiała z powodu czyjegoś gadania. - Ani Liz - podpowiedziała. - Ani Liz, chociaż ona specjalnie by się tym nie przejęła. Czekała, ale nie powiedział nic więcej. W milczeniu spróbowała paelli. - To jest bardzo dobre. - Mówiłem ci, że jestem niezły. - A ty nic nie jesz? - Jem. Przyniósł dla siebie talerz i usiadł na krześle obok niej. Nalał do kieliszków białego wina i podniósł swój, aby wznieść toast. - Może to zabrzmi głupio po tym, co przeszłaś, ale życzę ci, Sandy, wesołych Świąt. Mam nadzieję, że wkrótce poczujesz się lepiej i zapomnisz o tych niefortunnych przygodach. - Wesołych Świąt, Simon. Podniosła kieliszek i spojrzała mu w oczy. Simon pochylił się i bardzo lekko pocałował ją w usta. Po kolacji zrobił kawę i usiadł obok, luźno ją obejmując. - Nie wolałbyś pracować w jakimś większym ośrodku, Simon? Gdzieś, gdzie mógłbyś się więcej nauczyć i więcej osiągnąć? Wskazał na mały mahoniowy stół, cały pokryty książkami i fachowym piśmiennictwem. - Sądzę, że jestem w kardiologii bardziej na bieżąco niż niejeden specjalista z Londynu - powiedział.
75
R
S
- Mam więcej czasu na czytanie i bardziej różnorodne przypadki. Naprawdę jestem tu szczęśliwy. - Ale nie masz prywatnej praktyki. - Nie zależy mi na większych zarobkach. - Więc jesteś zadowolony ze swojego życia? Kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz w gospodzie, odniosłam inne wrażenie. - Można powiedzieć, że jestem zadowolony z tego, co mam. Zapewniam cię, że mężczyzna może odczuwać satysfakcję ze swego życia, jeśli nie myśli zbyt często o tym, czego nie może mieć. A ty? Jesteś szczęśliwa? - To zależy od ciebie. Jeśli ty jesteś szczęśliwy, to ja też. Tylko chciałabym, żebyś mi powiedział... Zamknął jej usta pocałunkiem, nie pozwalając skończyć. Nawet nie próbowała się opierać. Potrzebowała teraz czułości i ciepła. Simon przyciągnął ją do siebie i zaczął całować coraz śmielej i namiętniej. Jego pieszczoty sprawiły, że zapomniała o ostatnich przeżyciach. Dopiero myśl o Liz sprawiła, że opamiętała się i odsunęła od Simona. Zrozumiał ją bez słów. Z czułością pocałował ją w szyję, a potem w czubek brody. - Zostań jeszcze, maleńka - prosił. - Nie zrobię ci krzywdy, przyrzekam. Pozwól mi pocałować się ostatni raz. Tylko jeden raz! - Ostatni! Zachęcony tym przyzwoleniem przyciągnął Emmę do siebie i z westchnieniem pochylił się nad nią. Jego wygłodniałe wargi wpiły się w gorące usta, a ręce niecierpliwie rozpinały guziki sukienki. Całował każdy centymetr nagiej skóry, a kiedy dosięgnął piersi, Emma przylgnęła do niego całym ciałem, wyrażając tym gestem, jak bardzo pragnęła jego bliskości i ciepła. W zapamiętaniu powtarzał jej imię, pieszcząc ją tak rozpaczliwie, jakby miał to być ostatni dzień jego życia. 76
R
S
- Simon, przestań - błagała, przywołując resztki silnej woli. W odpowiedzi zamknął jej usta pocałunkiem. Wiedział, że pragną tego samego. Gdyby było inaczej, to dlaczego oddawała się jego pieszczotom z takim zapamiętaniem, odpowiadając jękiem rozkoszy na każdy pocałunek? Poprzez szum tętniącej w skroniach krwi doszedł ich jakiś dźwięk. Simon rozluźnił uścisk. - Ktoś dzwoni do drzwi - powiedział chrapliwym głosem. - Pójdę otworzyć. Z zewnątrz widać zapalone światła. Okryj się kocem, Sandy, i udawaj, że śpisz. Wstał i przeczesał ręką włosy, a potem poszedł do drzwi. Emma schowała się pod koc i nasłuchiwała dźwięków dochodzących z przedpokoju. - Myślę, że śpi - doszedł ją głos Simona. - Może wejdziesz do środka, Mac? Po chwili usłyszała czyjeś kroki i poczuła na twarzy podmuch chłodnego powietrza. - Emma? Jak się czujesz? - Dobrze - odparła, otwierając oczy. - Tak właśnie myślałem - powiedział sucho. - Zapomnieliście zasłonić okno i wszystko widziałem. Masz przecież żonę, a ta biedna kobieta jest zraniona i bezbronna. Nie sądzisz, że zachowałeś się co najmniej nieetycznie? Chodź, Emmo, odwiozę cię do domu. Będziesz mogła odpocząć w spokoju, nie narażając się na zaloty tego podstarzałego Don Juana. Emma usiadła, szczelnie przykrywając ramiona kocem. - To nie jest tak, jak myślisz, Mac. Uratował mnie właśnie doktor Warwick i jeśli przed chwilą mnie całował, to tylko dlatego, że sama tego chciałam. - Nigdy cię o to nie posądzałem, Emmo. - W głosie Maca zabrzmiał smutek i rozczarowanie. 77
R
S
- Mam nadzieję, że cały szpital nie będzie jutro trąbił o tym, co tu widziałeś. - Wiesz, że nie lubię plotek. Ale myślałem, że masz więcej rozsądku. Zadawać się z żonatym mężczyzną! To jego wina. Musiałaś być bardzo przygnębiona tym, co się stało. Jak mogłeś to wykorzystać?! - zwrócił się do Simona, a jego oczy pałały świętym oburzeniem. - Wprost nie mogę uwierzyć w to, co widziałem! - Widziałeś tylko dwoje ludzi, którym bardzo na sobie zależy - odezwał się chłodno Simon. - Nie miałeś prawa... - Zachowaj swoje moralizatorstwo dla siebie, Mac. Doskonale wiem, że nie miałem prawa, ale istnieją rzeczy, które są ważniejsze niż wszystkie kodeksy etyczne razem wzięte! A teraz bądź tak miły i opuść mój dom. - Mam zostawić ją z tobą? - Mac, nic mi nie jest - wtrąciła się Emma - i chcę, żebyś już poszedł. Dziękuję, że się o mnie troszczysz, ale dam sobie radę sama. Proszę, zrób to, o co prosi Simon. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich. - Pójdę dlatego, że ty mnie o to prosisz. Spojrzał na nich zranionym wzrokiem, obrócił się na pięcie i bez słowa wyszedł z domu, nie zamykając za sobą drzwi. Simon zrobił to za niego, a potem wrócił i dorzucił do ognia. - Przepraszam cię, Emmo. On ma rację. Wykorzystałem twoją słabość i dałem upust swoim uczuciom, zamiast nad nimi zapanować. Powinienem bardziej się kontrolować. - Już dobrze, Simon - powiedziała znużonym głosem. - Pewnie czułbyś się lepiej, gdyby do tego nie doszło, ale mówiąc szczerze, nie żałuję ani minuty z tego, co się wydarzyło. Podszedł do niej i bez słowa przytulił ją do siebie. Głaskał ją po głowie i delikatnie kołysał. 78
R
S
- Chyba odwiozę cię teraz do domu - powiedział po chwili. - Tak będzie najlepiej - odparła, odrywając się od niego z niechęcią. - Och, Sandy, tak bardzo bym chciał... - przerwał, widząc wyraz jej oczu. - Chodź, jedziemy do domu.
79
ROZDZIAŁ SIÓDMY
R
S
Rano Emma czuła się nie najlepiej. Bolała ją kostka i szumiało w głowie. Zanim otworzyła oczy, zdała sobie sprawę, że słyszy jakiś dziwny, wysoki dźwięk. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to biją dzwony pobliskiego kościoła. Jest Boże Narodzenie! A ona ma dyżur. Sięgnęła po zegarek. Wielkie nieba! Został jej tylko kwadrans, żeby się umyć i wypić w pośpiechu filiżankę kawy. Postawiła stopy na podłodze i dopiero kiedy spróbowała wstać, silny ból przypomniał jej wydarzenia minionego dnia. Gareth, skradanie się wśród drzew, upadek i... Simon. A potem Mac, biedny, skonsternowany Mac MacFarlane. Musi mieć o niej teraz nie najlepsze zdanie. Mimo to niczego nie żałowała. Dopiero teraz w pełni zrozumiała, jak bardzo potrzebuje Simona. Nikt inny nie będzie dla niej tyle znaczył, mimo że nie może go mieć dla siebie. Gdyby była rozsądniejsza, zrobiłaby wszystko, żeby o nim zapomnieć. Ma przecież żonę, której nie zostawi, niezależnie od tego, co o niej mówi. Kiedy dotarła na oddział, dochodziło wpół do dziewiątej. Wszyscy byli bardzo zdziwieni widząc, że tylko lekko utyka na jedną nogę. - Na Boga, Emma, powinnaś zostać w domu. Nie sądziliśmy, że przyjdziesz do pracy po tym, co ci się przytrafiło. Powinnaś leżeć w łóżku i wypoczywać. Co ci przyszło do głowy?
80
R
S
- Wesołych Świąt - powiedziała pogodnie, starając się zachowywać najnormalniej w świecie. – Dajcie spokój, nic mi nie jest. Nie mogłam zawieść pacjentów, którym obiecałam, że zjem z nimi świąteczny obiad. Nawet przyniosłam krakersy. Przywitała się z chorymi, składając im życzenia i zbierając mnóstwo świątecznych kart i drobnych upominków. Kiedy przyszli lekarze i siostry z innych oddziałów, śpiewając kolędy i częstując wszystkich ciastem, z uśmiechem się do nich przyłączyła. Podszedł do niej Bill Kenyon. - Drogie dziecko, co pani tu robi? - Pracuję, doktorze. Wesołych Świąt! Jak się ma Gareth? - Dochodzi do siebie po ataku serca, który zawdzięcza własnej głupocie. - To ja powinnam była sprawdzić, czy wszystko jest w porządku - odparła poważniejąc. - Przecież byłaś po dyżurze. - Mimo to powinnam była pamiętać. Czy doktor Warwick był u niego? - Tak, przyszedł o świcie. Powiedział, że nie będzie cię dziś w pracy. - Czuję się bardzo dobrze. Nie mogłam zawieść pacjentów. Doktor Kenyon popatrzył na nią z uwagą i uśmiechnął się. - Hm, Simon ma rację. Jesteś bardzo dzielna. Cóż, nie będę się z tobą sprzeczał w taki dzień. Wszystkiego najlepszego, moja droga. - Dziękuję. Będę mogła odwiedzić Garetha? - Naturalnie. Ten chłopak jest bardzo czuły na twoim punkcie. Muszę z nim o tym porozmawiać. - Proszę mu złożyć od wszystkich najlepsze życzenia.
81
R
S
- Z pewnością to zrobię. Rad jestem, że nie stało się pani nic groźnego. Całe szczęście, że Simon był w pobliżu. - To prawda. Bez wątpienia to on ją uratował. Wszyscy o tym wiedzieli. Ale czy wiedzieli także, jak długo była u niego i co tam robiła? Czy można polegać na słowie Maca? Wróciła do koleżanek i pacjentów. Każdemu z nich miała coś do powiedzenia, każdy chciał porozmawiać z nią choć przez chwilę. Pani Kennedy dotrzymała obietnicy i zachowywała się bardzo spokojnie. Wyglądała trochę lepiej i Emma stwierdziła, że można zmniejszyć stężenie tlenu w maseczce. - Jak się pani czuje? - Wspaniale, siostro. Naprawdę bardzo dobrze się bawię. Stojąc przy łóżku pani Kennedy, Emma przypomniała sobie, że chciała ją przenieść do innej sali. Odebrałaby tej kobiecie tyle radości. W jej życiu taki dzień, jak ten, nie zdarzał się często. - Czegoś się od pani nauczyłam - powiedziała. - Rozmowa z panią to najlepsza rzecz, jaka przydarzyła mi się od dłuższego czasu. - Żartuje siostra - nie dowierzała pani Kennedy. - Ode mnie? - Od pani. Zrozumiałam, że odrobina radości może przynieść choremu więcej pożytku niż cała garść tabletek. Zapamiętam to sobie. To były miłe święta. Wprawdzie nie widziała Simona, ale i tak spędziła czas bardzo radośnie. Do domu dotarła dopiero koło szóstej. Wzięła prysznic, włożyła szlafrok i wyciągnęła się na łóżku ze szklaneczką sherry. Myślała o wszystkim, co zdarzyło się w ciągu ostatniej doby. Nigdy nie widziała Simona w takim stanie ani Maca tak zdenerwowanego. Jak będzie wyglądała teraz
82
R
S
ich praca? Czy potrafią dojść ze sobą do porozumienia? Zadzwonił telefon. - Cały czas próbuję się do ciebie dodzwonić - mówił Mac. Jak się czujesz? - Świetnie, dziękuję - odparła, zastanawiając się, czy ciągle jest na nią wściekły. - Jesteś na nogach? Emma, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że byłaś dzisiaj w pracy? Czyś ty oszalała?! - Przerwał i po chwili odezwał się z zakłopotaniem: - Jak rozumiem, z dzisiejszej kolacji nic nie będzie? - Dzisiejszej ko...? Zupełnie zapomniała o zaproszeniu Maca. - Rozumiem - powiedział zimno. - Mam nadzieję, że Warwick nie próbował się z tobą skontaktować. - Nie! A nawet gdyby tak było, to nie twoja sprawa. - Emma, Emma, uważaj na tego faceta - powiedział pełen najlepszych chęci. - Możesz mieć przez niego kłopoty. Trzymaj się od niego z daleka albo wpakujesz się w coś, czego potem będziesz żałować. - Do zobaczenia, Mac. Odłożyła słuchawkę, starając się trafić drżącą ręką na widełki. Mac nie powinien tego mówić, to nie była jego sprawa. Usiadła na łóżku, starając się opanować. Wiedziała, że miał rację. Kiedy się uspokoiła, wstała i przebrała się w dżinsy i sweter. Nie było sensu siedzieć i użalać się nad sobą. Pomyślała o mamie i cioci Beryl, które z pewnością bawiły się teraz na świątecznej kolacji na Maderze. Postanowiła cośkolwiek zjeść i pojechać do Park Hall, żeby dowiedzieć się o Garetha. W końcu była mu to winna. Kiedy przyjechała na miejsce, ze zdziwieniem przekonała się, że Bill Kenyon jest na oddziale. Co więcej, jest z nim także Simon Warwick. 83
R
S
Sandy! Co ty tu robisz? Powinnaś w tej chwili leżeć w łóżku i odpoczywać. Przez moment patrzyli sobie w oczy, a kiedy odezwał się Bill, spojrzeli na niego, jakby dopiero teraz zauważając, że stoi obok. Nie powinnaś pozwalać Garethowi, żeby cię zaczepiał, Emmo. Nic nie możesz poradzić na jego zainteresowanie. Niektórzy pacjenci żywią takie uczucia do ludzi, których nigdy przedtem nie widzieli. Jeśli chcesz o tym porozmawiać... - Nie ma o czym rozmawiać, doktorze. Ten chłopak upodobał sobie mnie i nikt nie ponosi za to winy. Martwi mnie tylko jego serce. Czy naprawdę nic mu nie grozi? spytała, zwracając się do Simona. Bill Kenyon popatrzył na oboje i, jakby czytając w ich myślach, wymówił się jakimś spotkaniem. - Muszę lecieć. Mam nadzieję, że nie przyjdzie ci do głowy iść teraz do Garetha. Mógłby się za bardzo przejąć. Uratowałaś temu chłopcu życie. - To Simon nas uratował - usłyszała swój głos. -Jemu zawdzięczamy to, że jesteśmy bezpieczni. - Z pewnością. O ile jednak twój upadek mógł skończyć się najwyżej zapaleniem płuc, to dla Garetha mogła to być ostatnia noc w życiu. Pożegnał się i długim krokiem podążył do swego biura. Simon spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął. - Czy to nie zabawne? Oboje przyszliśmy do Park Hall z jakąś sprawą, a mamy takie zakłopotane miny, jakbyśmy specjalnie się tu umówili. - Porozmawiajmy lepiej o którymś z pacjentów - powiedziała cicho. - Masz rację - odparł, wskazując na stos historii chorób. Właśnie po to przyszedłem. 84
R
S
- Czuję się jak idiotka...!
85
R
S
- Cii. - Przykrył palcem jej usta. Byłaś dla mnie bardzo dobra, Sandy, i miałaś wszelkie prawo interesować się moim życiem. Obiecuję, że powiem ci wszystko, jak tylko... jak tylko uznam, że jest to w porządku wobec wszystkich zainteresowanych. Oczywiście miał na myśli Liz. - Żadnych więcej sekretów. Zasłużyłaś na to - dodał. - Dziękuję, Simon - powiedziała ocierając łzy, które spłynęły po policzkach. - Nie przejmuj się mną. Nic nie poradzę, że jestem taka niemądra. - Nieprawda, to była zupełnie naturalna reakcja. Patrzył na nią pełnym współczucia wzrokiem, ale nie odważył się jej dotknąć. Sięgnął po papiery. - Domyślam się - powiedział lżejszym tonem - że nieźle się już orientujesz w systemie pracy w Park Hall. - Rozmawiałam trochę z personelem - przytaknęła. Z pewnością on wiedział więcej. W końcu jego żona tu pracowała. - Chodź, obejrzymy kilku sercowców. Zobaczysz, czy ich leczenie różni się od kuracji, jakiej poddawani są twoi chorzy. - Chętnie. Choć nie sądzę, żeby dostawali inne leki. Zawał serca to zawał serca i leczy się go tak samo, niezależnie od oddziału. - Powiedz mi więc - zaczął, otwierając pierwszą historię - co podałabyś tej kobiecie. Choruje na chorobę niedokrwienną serca już od wielu lat, ale dopiero ostatnio... Przerwał na widok młodej pielęgniarki, która przechodziła obok, popychając wózek pełen kwiatów, którym trzeba było zmienić wodę. Kiedy przeszła, spojrzeli po sobie, odczuwając w sercu ten sam smutek. Oboje obdarzyli uczuciem kogoś, kogo nie
86
R
S
wolno im było kochać. Simon podniósł z ziemi żonkila, który wypadł z bukietu, i podał go Emmie. - Pewnego dnia skończy się zima i nadejdzie wiosna... Musi nadejść... Tylko że wtedy może być już za późno... Zamknął gwałtownie historię choroby, odłożył ją na stos innych kart i szybkim krokiem skierował się do drzwi. Wiedziała, dlaczego się nie ogląda i dlaczego nie chce rozmawiać o pracy. Był jak więzień we własnym domu. Nie mógł kochać ani być kochanym. A ona nie mogła mu pomóc. Gorące łzy potoczyły się po policzkach i tym razem pozwoliła im płynąć. - Nie chciałam cię pokochać, ale kiedy to się stało, było już za późno - powiedziała do siebie. Usłyszała kroki i ujrzała zbliżającego się doktora Kenyona. - Gdzie jest Simon? - spytał. - Mieliśmy zobaczyć chorych. - Poszedł gdzieś, doktorze. Pewnie zaraz wróci - odparła starając się, by zabrzmiało to naturalnie. - Myślę, że powinnaś mówić mi Bill - zaproponował. - Skoro tak uważasz... - Chciałem z tobą porozmawiać, Emmo. Nie jestem ślepy. Doktor Warwick nic mi o tobie nie mówił, ale jestem lekarzem od dwudziestu pięciu lat i potrafię czytać między wierszami. Ty i Simon jesteście w sobie zakochani, prawda? -Tak. - Dziękuję za szczerość. - Ale... Miedzy nami nic nie było... - Cóż, w pewnym sensie to szkoda. Byłoby łatwiej przez to przejść. - Nigdy przez to nie przejdę.
87
R
S
Wiesz, że musisz. On nigdy nie rozwiedzie się z Liz. - Nigdy nie miałam co do tego wątpliwości. Nie miałam też zamiaru prosić go o to. - Co więc chcesz z tym zrobić, Emmo? Może byłoby lepiej, gdybyś zmieniła pracę? - Lepiej? Jakoś nie przyszło mi to do głowy. - Pomyśl o mojej propozycji. A teraz chodźmy na oddział. Muszę opisać w historii Garetha to, co się stało. Pomożesz mi? - Z przyjemnością. - Mam nadzieję, że nie żywisz do tego chłopca żadnych negatywnych uczuć. - Jestem pielęgniarką, Bill. Wiem, że nie zrobił tego ze złośliwości ani chęci zranienia kogokolwiek. Dlatego nie mam do niego żalu. - To dobrze. Chodźmy zatem do dyżurki. Opowiedziała doktorowi Kenyonowi całą historię, a potem czekała, aż skończy zapisywać jej słowa. W ciszy, jaka panowała, słychać było urywane śmiechy pacjentów, dochodzące z pokoju telewizyjnego. Bill odłożył pióro. - Dziękuję. Piszemy z Simonem książkę o wpływie sytuacji stresowych na choroby układu krążenia oraz o chorobach psychosomatycznych. Ten przypadek jest doskonałym przykładem. - Rozumiem. No cóż, opowiedziałam wszystko, co pamiętam. - Wiem i jestem ci bardzo wdzięczny. Podniósł się i stanął obok niej. - Czy twoi rodzice, Emmo, mieszkają gdzieś w pobliżu? - Tata zmarł na atak serca dziewięć miesięcy temu. Mama mieszka w Gorston, ale na święta wyjechała w rejs. Nie zamierzam jej opowiedzieć o tym, że zwichnęłam kostkę, jeśli o to ci chodzi.
88
- Masz rację. Wygląda na to, że masz za sobą ciężki rok. Może ten, który nadchodzi, będzie dla ciebie łaskawszy. - Dziękuję. Teraz chyba już pójdę. Wpadnę do Garetha za jakieś dwa dni. - Nie zapomnij tego. - Zawrócił ją, gdy była już przy drzwiach. W milczeniu wzięła z jego ręki kwiat i wyszła.
R
S
- Mogę przysłać do ciebie panią Kennedy, Emmo? Czuje się znacznie lepiej. - Ton Maca był oficjalny i chłodny. Nie widzieli się od wigilii i chyba ciągle nie mógł jej wybaczyć tego, co zrobiła. - Kiedy tylko zechcesz. Mam dla niej przygotowane łóżko. - I szczęśliwego Nowego Roku. - Nawzajem. - Ja... - Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. - Przepraszam, Em. Zrozumiała, co chciał wyrazić. - Doceniam to, co dla mnie zrobiłeś, Mac. Dziękuję ci. - Nigdy nie chciałem cię urazić. - Nie ma o czym mówić. Zaczyna się nowy rok. Miejmy nadzieję, że i dla ciebie, i dla mnie będzie szczęśliwszy. Znów byli przyjaciółmi, choć nigdy nie będzie już tak, jak dawniej. Westchnęła. Bill sugerował, żeby zmieniła oddział, ale to nie miało chyba większego sensu. Lubiła swoją pracę i wiedziała, że jest w niej dobra. Zresztą niczego by to nie zmieniło. Wkrótce pani Kennedy została umieszczona na oddziale pooperacyjnym i przy każdej sposobności wyrażała wdzięczność dla doktora Warwicka. - To naprawdę cudotwórca - zwierzyła się Emmie. - Zgadza się - przyznała dziewczyna, zawsze gotowa wielbić pod niebiosa jego zasługi.
89
R
S
- Wszystko słyszałem powiedział Simon, wchodząc do pokoju. - Dziękuje za uznanie. Serce Emmy zabiło żywiej. Pamiętała, że nie powinna zdradzić, że wie, jak spędził wakacje. - Dzień dobry, doktorze. Jak minął urlop? - Całkiem nieźle, siostro, dziękuję. Ale miło jest być znowu z wami. Jak się pani czuje, pani Kennedy? - Wspaniale. Po prostu wspaniale! Zamienił z nią kilka słów, a potem wyszli z Emmą na korytarz. - Przyjąłem dwie nowe pacjentki. W szpitalach miejskich jest zbyt długa kolejka, więc poproszono mnie o ich zoperowanie. Kobieta z prostą stenozą zastawki mitralnej. Nazywa się Grey. Już ją badałem. Drugi przypadek nie jest tak oczywisty. Emerytowana nauczycielka z ubytkiem przegrody międzyprzedsionkowej. Ma zaawansowaną miażdżycę i może się u niej rozwinąć prawokomorowa niewydolność serca. Przepraszam, że nie dałem ci znać wcześniej. Dasz sobie radę z dwojgiem dodatkowych chorych? - Nie ma sprawy. Przynajmniej będzie miała zajęcie i nie starczy jej czasu na użalanie się nad sobą. - Siostro! - usłyszała czyjś przytłumiony głos. Wołała ją młoda kobieta, przyjęta do diagnostyki nie-miarowości rytmu serca. Siostro, mam silny ból w piersiach. - Ból? W którym miejscu? Jaki to rodzaj bólu? Dokładnie wiedziała, o co pytać pacjentów w takich wypadkach. Zawsze należało obawiać się najgorszego. - Tutaj. Jakby mnie piekło. Kobieta wyglądała na mocno wystraszoną. - A zatem to nic groźnego. Proszę się uspokoić, kochanie, zaraz poproszę doktora War wieka. Zmierzyła chorej puls i poszła po Simona. 90
R
S
Pani Hale zgłosiła silny ból w klatce piersiowej. Ma szybkie, nieregularne tętno i dziwnie wytrzeszczone oczy. Czy miała oznaczane hormony tarczycy? Simon uśmiechnął się. - Tak, ale wyniki jeszcze nie przyszły. Zbadał panią Hale i uspokoił ją. - Siostra miała rację, z sercem wszystko w porządku. Problem leży gdzie indziej. Ma pani chorą tarczycę. Porozmawiam z doktor Clegg, żeby jak najszybciej zacząć leczenie. Zwrócił się do Emmy. - Zadzwoń do laboratorium i dowiedz się, jaki ma poziom tyroksyny. Upewnij się też, czy mamy na oddziale carbimazol. Jej migotanie przedsionków spowodowane jest najprawdopodobniej nadczynnością tarczycy. Wygląda na to, że będziemy mieli łóżko dla pani Grey. Po dyżurze Emma usiadła, żeby przejrzeć wyniki badań. Miała za sobą ciężki dzień, chociaż praca przy boku Simona była dla niej przyjemnością. Wiedziała, że nigdy nie zdecyduje się na przeniesienie na inny oddział. Przed pójściem do domu postanowiła zobaczyć, jak czuje się Gareth. Bill Kenyon miał właśnie wykład ze studentami, więc sekretarka zaproponowała jej, aby chwilę zaczekała. Wyszła na korytarz, mając podświadomie nadzieję, że spotka Simona. Drzwi do świetlicy były uchylone i dochodził zza nich dźwięk włączonego telewizora. Emma wsunęła się do środka. Pokój był pusty, tylko w kącie siedziała drobna, siwa kobieta i wyglądała przez okno. - Dobry wieczór. - Uśmiechnęła się. - Mam na imię Emma. Kobieta zwróciła głowę w jej stronę i Emma ze zdziwieniem zauważyła, że wcale nie była taka stara,
91
R
S
za jaką ją w pierwszej chwili wzięła. Miała bladą twarz, zupełnie bez zmarszczek. Można było nawet uznać ją za ładną. Ogromne błękitne oczy patrzyły na nią bez zainteresowania, a ich spojrzenie nie wyrażało kompletnie żadnych uczuć. - Dobry wieczór - odpowiedziała matowym głosem. - Jestem Liz. Serce Emmy zabiło mocniej. - Miło cię poznać. Leżysz na tym oddziale? - Nie wiem. - Masz jakichś krewnych, którzy cię odwiedzają? - Nie. A zatem nie mogła być żoną Simona. - Miły pokój - stwierdziła, rozglądając się do okoła. Kim jesteś? - spytała Liz, przyglądając się jej z nagłym niepokojem. - Nazywam się Emma. - Och, a ja Liz. - Opowiedz mi coś o sobie. Liz patrzyła na nią z takim samym brakiem zainteresowania, jak na początku rozmowy. - Mam na imię Liz. - A na nazwisko? - Nie wiem. Patrzyła na tę biedną kobietę, czując podświadomie, że jest to żona Simona. Cały czas zastanawiała się, jaka ona jest, ale to, co zobaczyła, zaszokowało ją. Nie przyszło jej na myśl, że Simona wiąże z żoną jedynie poczucie obowiązku i współczucie. Naprawdę go podziwiała. Z zazdrością spojrzała na żywego ducha, jakim była Liz Warwick. Była związana z takim wspaniałym mężczyzną, i to dopóty, dopóki nie rozłączy ich śmierć...
92
ROZDZIAŁ ÓSMY
R
S
Doktor Bill Kenyon siedział sam w swoim gabinecie i porządkował notatki. Emma przez moment stała nie zauważona w drzwiach, wahając się, czy wejść do środka. Bała się usłyszeć prawdę, ale wiedziała też, że nie zaśnie, dopóki nie usłyszy odpowiedzi na wszystkie pytania. Ach, to ty, Emmo! Przestraszyłaś mnie. Jak się dziś miewasz? Wyglądasz na zmęczoną. To chyba przez tę paskudną pogodę. Usiadła naprzeciw Billa tak, by widzieć wyraz jego twarzy, kiedy zapyta go o Liz. - Bill, byłam przed chwilą w świetlicy. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. - Ależ skąd. Przepraszam cię, ale miałem zajęcia ze studentami. Gareth czuje się coraz lepiej, jeśli o niego chciałaś spytać. - Miedzy innymi. Ale mam też inne pytanie. Kim jest ta blada kobieta z siwym kokiem i ogromnymi oczami? Tego się nie spodziewał. Ale rozumiał, jak bardzo było to dla niej ważne. - Znów była w świetlicy? - spytał cicho. - Naprawdę muszą na nią bardziej uważać. Tak, moja droga, to jest żona Simona. Choć sama się tego domyśliła, stwierdzenie Billa wstrząsnęło nią do głębi. Przełknęła ślinę i, z trudem wydobywając słowa przez ściśnięte gardło, zapytała: - Możesz mi powiedzieć, co jej jest?
93
R
S
- Tak... - odparł po krótkiej chwili zastanowienia. - Sądzę, że tak będzie najlepiej. To bardzo tragiczna historia. Kilka tygodni po ślubie Liz zachorowała na wirusowe zapalenie opon mózgowych. Była w bardzo ciężkim stanie, tak że spodziewano się najgorszego. Może byłoby to dla niej lepsze... Wyzdrowiała dzięki troskliwej opiece Simona, ale wkrótce stało się jasne, że straciła pamięć. Dla Liz jest tylko „teraz". Nie istnieje żadne „wczoraj" ani „jutro". Emma była w stanie odczuwać tylko współczucie. Przez moment zapomniała o własnej sytuacji. - Biedna kobieta. Czy mieszka tutaj? - Przebywa tu w ciągu dnia albo kiedy Simon jest bardzo zmęczony. Widzisz, ona potrzebuje ciągłej opieki. Nie pamięta, że prąd i ogień są niebezpieczne, może wejść pod samochód albo skaleczyć się nożem. Kiedyś znalazła się na wrzosowiskach podczas polowania na bażanty. Nikt nie wie, jak stąd uciekła. - Nocuje z Simonem w domu, tak? - Tak. Poświęcił się dla niej. - A kto jej gotuje? On sam? - Codziennie. - A gdzie ją zostawia, kiedy jedzie do gospody? - Wtedy ja z nią siedzę. Czasami przychodzi moja żona. To trochę jak pilnowanie małego dziecka. - Czy ona kogoś rozpoznaje? Choć każde słowo tej opowieści rozdzierało jej serce, musiała poznać całą prawdę. - Simona. Zna także swoje imię, ale nazwiska nie pamięta. Jeśli jej się przedstawisz, w ciągu kilku sekund zapomni, jak się nazywasz. - Zauważyłam. Bill, to jest takie okrutne. - Użyłaś dobrego słowa. A teraz, kiedy pojawiłaś się w życiu Simona, dając mu możliwość zaznania odrobiny szczęścia, stało 94
R
S
się to już zupełnie nie do zniesienia.
95
R
S
- Mówił ci coś o nas? - spytała, czerwieniąc się. - Nie, ale widzę, jak się zmienił. W jego oczach pojawił się blask, a chód jest bardziej sprężysty. Nietrudno było się domyśleć, że ma kogoś, z kim może porozmawiać, jeśli nie więcej. Rozumiesz więc teraz, dlaczego Simon nic ci nie mówił i nie chce, żeby ktokolwiek znał prawdę. - Dlaczego więc - zapytała wolno - nie zostawi jej, skoro i tak nic by o tym nie wiedziała? - Po prostu taki jest. Czy teraz, kiedy wiesz, że nie ranisz Liz tym, że jesteś przyjaciółką Simona, jest ci lżej na sercu? - Sama nie wiem. Czuję się trochę tak, jakbym wykorzystywała jej chorobę. - Przecież niczego nie robiłaś z wyrachowania. Myślę, że prędzej czy później i tak byś się dowiedziała. Przykro mi, Emmo. Życie trochę cię oszukało. Jednak teraz masz szansę grać z nim w otwarte karty. Jestem pewien, że cokolwiek się stanie, będziesz górą. - Dzięki, Bill. Nie mam tej pewności, ale nie zamierzam się poddawać. - Dzielna z ciebie dziewczyna! Jego pocieszenie trochę podniosło ją na duchu. Ale tylko trochę. Pani Grey i emerytowana nauczycielka zostały przyjęte na oddział następnego ranka. Oba przypadki nadawały się do opisania w książce, nad którą pracowali Simon i Bill. Pani Grey miała wprawdzie tylko proste zwężenie zastawki dwudzielnej, ale była osobą, która bardzo się wszystkim przejmowała i to przysparzało jej znacznie więcej problemów niż stan zdrowia. Natomiast pani Phipps, w której sercu znajdowała się mała dziurka wymagająca natychmiastowego zaszycia, znosiła swą chorobę z pogodą i spokojem, a jej radosny nastrój udzielał się innym chorym. Simon podjął już decyzję o zabiegu. 96
R
S
- Panią Phipps zoperuję jutro. Spójrz no tylko na nią! Wygląda, jakby szła na zakupy do supermarketu, a nie na poważną operację, która może zakończyć się porażką. - To dlatego, że ty będziesz ją operował - powiedziała lojalnie Emma. - Wiesz równie dobrze jak ja, że nie chodzi tylko o tę dziurę. Naczynia płucne i aorta odchodzą ze wspólnego pnia i nie wiem, czy uda się je rozdzielić. Niedobrze, że zgłosiła się tak późno. Tacy ludzie jak ona uczą się żyć ze swymi dolegliwościami i nigdy się nie skarżą, że coś im jest. - Z tego co wiem, pani Phipps ma chorego męża. - Dokładnie. Nie chciała go niepokoić! Czasami odrobina egoizmu jest w życiu niezbędna. - Niektórzy ludzie są dla innych zbyt dobrzy - powiedziała, myśląc o nim i Liz. - Powiedziałaś to tak poważnie! Coś się stało? - Nie, nie, nic! - zaprzeczyła i podała mu dokumentację pani Phipps. - Schowaj to do szuflady, żeby sekretarka wpisała ją do książki zabiegów. - Gdybym się tak nie spieszył, z chęcią zamieniłbym z tobą kilka słów. - Lepiej nie - powiedziała chłodno. - Teraz nie ma na to czasu. Poszła do nowych pacjentek, żeby zawiesić na łóżkach karty gorączkowe i poprosić ich krewnych o opuszczenie oddziału. Pani Grey, zapuchnięta od płaczu, nie chciała rozstać się z siostrzenicą. - Siostro, ona pracuje w szpitalu. Nie mogłaby zostać ze mną do czasu, aż będzie musiała iść do pracy? Przystojna, młoda dziewczyna wyciągnęła do Emmy rękę. - Caroline Brett. Pomagam doktorowi Kenyonowi i doktorowi Warwickowi zebrać materiały do ich książki. Przeszłam 97
R
S
szkolenie z zakresu psychiatrii. Chyba widziałam panią w Park Hall. Emma skinęła głową. - No cóż, skoro pani ciocia jest w takim stanie, może pani obecność będzie dla niej pocieszeniem. - Dziękuję, siostro. - Usiadła na brzegu łóżka, kładąc obok siebie wspaniałe sztuczne futro. - Przyjemnie pracować z najprzystojniejszym lekarzem w Forrestall! - szepnęła do Emmy. Nie odpowiedziała. Możliwe, że Caroline chciała sprawdzić, czy plotki krążące po szpitalu są prawdą. Nie miała zamiaru się z niczym zdradzać. Ale postanowiła ostrzec Simona przed panną Brett. Takie kobiety potrafią być niebezpieczne. Kiedy robiła wieczorny obchód, ze zdziwieniem zobaczyła, że Caroline znów siedzi przy łóżku ciotki. - Wpadłam po drodze do domu - wyjaśniła. - W porządku - powiedziała Emma. - I tak jest pora wizyt. - Zresztą miałam już wychodzić. Wpadnę do ciebie rano przed operacją. - Pocałowała ciotkę i podążyła za Emmą. - Jestem pewna, że wszystko się uda - odezwała się, kiedy szły korytarzem. - Doktor Warwick zoperuje ją jako pierwszą. To bardzo ładnie z jego strony. Emma zastanawiała się, czy Caroline, jako pracownik Park Hall, wie o Liz Warwick. Jednak nie chciała jej o to pytać. - Doktor Warwick to wspaniały specjalista - odparła automatycznie. - Zajmuje się nie tylko chorobą pacjenta, ale i nim samym. - Nietrudno zauważyć, że dba pani o jego dobrą sławę. Czyżby próbowała z niej coś wyciągnąć? Uśmiechnęła się i zręcznie zmieniła temat. - Pani ciocia będzie jutro inną osobą!
98
R
S
Kiedy wreszcie pozbyła się uciążliwego towarzystwa, ubrała się i wyszła do parku. Nie miała zamiaru iść w stronę domu Simona, chciała po prostu pobyć przez chwilę sama. Zapadał zmierzch i nagie drzewa wyglądały bardzo ponuro na tle szarzejącego nieba. Przysiadła na chwilę na drewnianej ławeczce, wdychając zapach butwiejących liści i wilgotnego drewna. I wtedy poczuła czyjąś obecność, a uczucie to napełniło ją ciepłem i radością. Nie zdziwiła się, gdy usłyszała głos Simona. - Jesteś sama? - Simon! - Cii! Nie powinienem być tutaj. Powiedziałaś na oddziale kilka słów, które wymagają wyjaśnienia. Możesz zrobić to teraz? Wstała z ławki i otuliła się płaszczem. Stał przed nią zmęczony, ubrany w szpitalną bluzę, z płaszczem przerzuconym przez ramię. Wiedziała, że spieszy się do domu i że nie ma prawa go zatrzymywać, ale musiała to z siebie wyrzucić. - Simon, widziałam Liz. Nie odpowiedział od razu, tylko zgarbił się, jakby wypowiedziane słowa przytłoczyły go swym ciężarem. - Boże, jak to się stało? Spojrzała mu w oczy i przypomniała sobie, jaki miały wyraz, kiedy pierwszego dnia ich znajomości zdenerwował się, że zajęła jego miejsce na parkingu. - Tak jest lepiej, Simon. Cieszę się, że poznałam twoją tajemnicę. Będzie mi łatwiej trzymać się od ciebie z daleka. - Nie zrobisz tego! Chcesz mnie zostawić samego? Teraz, kiedy już wiesz, powinnaś chcieć mi pomóc. Choć wiedziała, że to, co powie, zrani ich oboje, nie mogła pozwolić, by wykorzystywał jej uczucie. - Doskonale wiesz, że to bardzo egoistyczny punkt widzenia. Nie rozumiesz, że muszę żyć na własny rachunek? Ty jesteś 99
związany, ale nie możesz tego oczekiwać ode mnie. Jestem młoda i przede mną jest całe życie. Teraz już wiem, że powinnam poprosić o przeniesienie na inny oddział. - Jak sobie życzysz. Odwrócił się i poszedł w kierunku domu. Uciekła. Nie mogłaby znieść ich widoku. Pełen poświęcenia mąż, prowadzący żonę do ich małego domku. Martwy dom i martwe małżeństwo, a jednak skazane na życie razem.
R
S
Cieszyła się, że ma dużo pracy. Na oddziale przynajmniej nikt nie znał jej problemów. Dla pacjentów była tylko miłą, pełną poświecenia pielęgniarką, z którą rozmawiali o własnych cierpieniach. Nie mogła sobie pozwolić na pogrążanie się w gnębiących ją troskach. - Siostro, dzwonił doktor Warwick. Operacja skończona. Zaraz tu będzie z pacjentką. - Doskonale. Łóżko jest gotowe. Nie widziała Simona od dnia, w którym mu powiedziała, że nie zamierza się z nim wiązać. Wiedziała, że to spotkanie w dużym stopniu zaważy na jej przyszłych decyzjach. Usłyszała na korytarzu skrzypienie kółek łóżka i poszła otworzyć drzwi. Fakt, że mężczyzna, który uratował życie pani Grey, był dla niej najważniejszy na świecie, w żaden sposób nie zmieniał jej troskliwego stosunku do chorej i zainteresowania notatkami siostry z bloku operacyjnego. - Nadmierna reakcja na środek usypiający. Znając panią Grey, można się było tego spodziewać. Emma zmierzyła ciśnienie krwi i tętno. Simon siedział w dyżurce i opisywał operację. Wiedziała, że jeśli będzie czegoś potrzebował, to ją zawoła. Nic takiego nie miało miejsca. Kiedy weszła do dyżurki, nikogo tam nie było, a
100
R
S
na biurku leżał opis zabiegu i krótka informacja dla niej. Nie mogła powstrzymać rozczarowania. Dlaczego nie porozmawiał z nią osobiście? Dopiero po południu zadzwonił do niej, aby zapytać o chorą. - Sandy? Nikt inny tak do niej nie mówił. - Tak? - Z trudnością powstrzymała się, żeby nie powiedzieć więcej. - Żadnych problemów z panią Grey? - Nie, czuje się świetnie. - Chcesz, żebym przyszedł ją zobaczyć? Zawahała się. Zobaczyłaby go z największą przyjemnością, ale wiedziała, dlaczego zadzwonił. Nie chciał przychodzić na jej oddział bez wyraźnej potrzeby. - Nie, dam sobie radę. - Jakie ma ciśnienie? - Normalne. - A tętno? - Było trochę wolne, ale teraz jest już w porządku. - Jest przytomna? - Tak. Ma nudności. - W jakim jest stanie psychicznym? - Dzięki Bogu jest dużo spokojniejsza. - OK. Wobec tego zostawiam ją w twoich rękach. - Jestem pewna, że nie będziesz tego żałował. - Wiem. Szczęściara z tej pani Grey. - Na razie, Simon. - Na razie... Odłożyła słuchawkę, zanim zdążył dodać coś więcej. Tak powinno być - pracują razem, ale nic poza tym. Zbyt wiele ich dzieliło. Nie mogła zapomnieć widoku przedwcześnie posiwiałej Liz i jej ogromnych, pustych oczu. 101
Po pracy czekała na nią Sally. - Dziewczęta wychodzą dziś wieczór na miasto. Idziesz z nimi?
R
S
- Jasne, dlaczego nie? - Świetnie! Myślałam, że... Niewiele miałaś z tych świąt i Nowego Roku, prawda? A więc plotki już zaczęły krążyć. - Zwichnęłam nogę w kostce, to wszystko. W końcu to nie koniec świata! - odezwała się oschle. - Oczywiście, że nie. Miałaś dużo szczęścia, że doktor Warwick cię uratował. Czas testowania. Nie mogła powiedzieć zbyt mało, żeby nie wzbudzić jej zainteresowania, a z drugiej strony nie chciała opowiadać o przeżyciach tamtego wieczora. Gorączkowo myślała, jak wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji. - Miałam szczęście, że ktokolwiek usłyszał moje wołanie w czasie tej wichury. Dzięki Bogu potrafię głośno krzyczeć! Inaczej nie wiadomo, co by się stało z biednym Garethem. A ja? Nic mi nie było. Przecież sama widziałaś mnie w pracy następnego dnia. - Całe szczęście. A wiec idziemy dziś zaszaleć. - Gdzie się spotkamy? - Za pół godziny w „Pendle". - Dobrze. Miała nadzieję, że Sally nie usłyszała, jak zadrżał jej głos. Przecież to normalne, że wszyscy z Forrestall umawiają się w gospodzie. Musi do tego przywyknąć, chyba że pójdzie za radą doktora Kenyona i zmieni pracę. - W „Pendle" za pół godziny. Kiedy tam szła, zastanawiała się, czy Sally domyśliła się prawdy. Emma kocha żonatego mężczyznę, uratował ją żonaty mężczyzna... Wprawdzie żonatych mężczyzn było w Forrestall
102
R
S
znacznie więcej, ale jej koleżanki z pewnością przeprowadziły już dochodzenie. Miała nadzieję, że zachowają jego wyniki dla siebie. Był chłodny styczniowy wieczór i Emma z radością pomyślała o ogniu palącym się na kominku. Zignorowała czarownicę, która z diabelskim uśmiechem przyglądała jej się z wiszącego szyldu, i śmiało weszła do środka. - Dokąd idziemy? - przywitała się z koleżankami. - Może zjemy w tym nowym centrum sztuki? Co ty na to? - Świetny pomysł. Nigdy tam jeszcze nie byłam. Przy okazji zobaczymy, jakie zespoły przyjadą do nas na wiosnę. - Organizują tam koncerty i przedstawienia teatralne. Nie wiem czy coś więcej - powiedziała Sally. - Na pewno robią coś dla dzieci. To może być niezłe miejsce do spotkań, szczególnie, jeśli dają dobrze jeść. Dziewczęta usiadły przy barze, rozprawiając wesoło o nowym centrum. Emma siedziała wśród nich i rozmawiała z ożywieniem, kiedy nagle poczuła, że głos więźnie jej w gardle. Do środka wszedł Simon. Usiadł na swoim stałym miejscu, a właściciel bez słowa podał mu szklankę piwa. Emma z wysiłkiem odwróciła od niego wzrok i włączyła się do rozmowy, mając nadzieję, że koleżanki nie słyszą, jak łomocze jej serce. - Jak się tam dostaniemy? Mam wziąć samochód? - Chyba żartujesz! Chcesz nic nie pić przez cały wieczór? Pójdziemy piechotą, a z powrotem weźmiemy taksówkę. Wszystkie gotowe? - Zaczekajcie chwilę! - krzyknęła Sally. - Arthur! - przywołała właściciela. - Gdyby wpadli tu później chłopcy, daj im dyskretnie znać, że spędzamy wieczór w centrum sztuki, dobrze?
103
R
S
Starszy pan uśmiechnął się domyślnie. Zrobione powiedział ze zrozumieniem. - Dzięki, Arthur. Napij się za nasze zdrowie. Wcisnęła mu do ręki monetę. - Do zobaczenia. Skierowały się do wyjścia. Emma, która szła ostatnia, zatrzymała się na chwilę przy stoliku Simona. - Simon? Podniósł głowę i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. - Baw się dobrze. - Ale... - To rozkaz. Tak właśnie teraz będzie. To twoje słowa, musisz żyć własnym życiem. Ja tego nie powiedziałem. Idź i ciesz się nim, moja droga. Nie mam prawa wymagać, żeby było inaczej. Powiedziała tak, ale w rzeczywistości wcale tego nie pragnęła. Patrzyła na niego, niezdolna do żadnego ruchu. - Wiem, że zabrzmi to niepoważnie, ale chcę cofnąć to, co powiedziałam. Uśmiech rozjaśnił jego twarz. - A zatem mogę mieć nadzieję. Być może kiedyś nastanie dla nas wiosna, choć na razie nie liczyłbym na to. - Słuchaj, przyjaciele nie przestają tak nagle być dla siebie przyjaciółmi, mam rację? - Masz, Sandy. Ale miałaś ją też mówiąc mi, że jesteś młoda i że masz prawo do własnego życia. Idź teraz, żebym nie musiał cię do tego zmuszać. - Twój Anioł Stróż nie pozwala mi odejść - próbowała żartować. - Och, moja dro... Urwał w połowie i pokręcił głową. - Jest ciągle zima i nic nie możemy na to poradzić. - Nadchodzi wiosna - powiedziała miękko. 104
R
S
- Ale póki jej jeszcze nie ma, nakazuję, żebyś poszła prosto do centrum sztuki i świetnie się bawiła. Masz mi potem wszystko opowiedzieć! -Ale Simon... - Chyba ktoś po ciebie wraca. Odwróciła się i podbiegła dodrzwi. - Już idę! Już idę! - krzyknęła do wchodzącej Sally.
105
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
R
S
Bardzo, bardzo powoli Emma zaczęła zdawać sobie sprawę, że nie jest jedyną kobietą w życiu Simona. To był dla niej szok. Kiedy pewnego razu zaparkowała samochód niedaleko zielonego jaguara, dostrzegła wysiadającą z niego szczupłą kobietę, ubraną w elegancki, czarno-biały kostium i wysokie buty. To była Caroline Brett z Park Hall. Pomimo kiepskiej pogody wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną. Simon zamknął samochód i ujął ją za łokieć, prowadząc do wejścia. Cały czas czarująco się uśmiechał. Emma poczuła, jak ogarnia ją chłód poranka. Pochyliła się nad kierownicą, mając nadzieję, że Simon jej nie zauważy. Kiedy uznała, że nic jej już nie grozi, wysiadła z samochodu i zatrzasnęła drzwi. Tłumaczyła sobie, że nic jej nie obchodzi, iż Simon szuka sobie pociechy i rozrywki. Jak widać Caroline Brett nie miała tych skrupułów, co ona. Mogła przecież robić, co chciała, jeśli pozwalało jej na to sumienie. Emma poczuła się urażona w swej godności. Wkroczyła na oddział i w milczeniu zabrała się do pracy. Miała nadzieję, że Simon nie zechce zostać po obchodzie na kawę. W drzwiach jednej z sal wpadła prosto na niego. - Coś długo wysiadałaś dzisiaj z samochodu. - Uśmiechnął się. - A skąd ty możesz o tym wiedzieć? Byłeś tak zajęty, że nie miałeś czasu rozejrzeć się dookoła!
106
R
S
- Wiesz, Sandy, że nie muszę patrzeć oczami, żeby cię zobaczyć. Po prostu czułem twoją obecność. Zadrżała. Wiedziała, że mówi prawdę. Mimo to odezwała się raczej kwaśno: - Zastanawiam się, czy tak samo oddziałujesz na Caroline. - Nie mam pojęcia. Chcesz, żebym ją spytał? - Jak sobie życzysz. - Zastanowię się. A mówiąc poważnie, chciałem cię prosić o pewną przysługę. - Doprawdy? - spytała obojętnym głosem. Właśnie w tym momencie weszła Albina Brown. Emma przywitała się z nią i pospieszyła na oddział. Nie chciała, żeby plotkowano na ich temat. Jeśli Simon coś do niej ma, będzie musiał zaczekać. - Siostro Sandiford, telefon do pani. Dzwoni doktor MacFarlane. Pospieszyła do dyżurki, mając nadzieję, że Mac dzwoni w jakiejś służbowej sprawie. Nie rozmawiała z nim od ponad tygodnia. - Twój pacjent po operacji osierdzia jest gotowy do zabrania oznajmił. - Pan Graham. - Szybko poszło. Jesteś pewien, że wszystko jest w porządku? - Chcesz mi powiedzieć, skarbie, że nie znam swojej pracy? - Przepraszam. Mamy po niego kogoś przysłać? - Jeśli to możliwe. Będę potrzebował niedługo jego łóżka. Byłoby mi miło, gdybyś zechciała przyjść po niego osobiście. - No dobrze. Będę za kilka minut. - Kto to był? - spytał Simon, który właśnie wszedł do dyżurki wraz z Jerrym Greenem. - Zupełnie jakbyś umawiała się na randkę. - Tak. Na randkę z panem Grahamem. Mac uważa, że można go już zabrać na oddział. 107
R
S
- Skoro tak mówi, to znaczy, że tak musi być. Idziesz od razu? - Tak. Mac potrzebuje tego łóżka. -Pójdę z tobą. Pan Graham spisał się doskonale. Cieszę się, że zdołałem wyciąć chory fragment mięśnia bez uszkodzenia większej części zdrowej tkanki. Ten biedak myślał, że już nigdy nie poczuje się lepiej. -Będzie mógł teraz normalnie żyć? Przez tyle lat był inwalidą! -Stopniowo go uruchomimy i będzie całkiem sprawny. Ty masz tutaj duże pole do popisu, Sandy. Nie możesz pozwolić, żeby się poddał, jeżeli proces powrotu do zdrowia będzie zbyt wolny. Zatrzymał się w pół drogi i stanął przed nią. Wracając do naszej wcześniejszej rozmowy, Sandy, masz jakieś plany na przyszły weekend? - Nie - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Chyba nie chciał jej nigdzie zaprosić? To byłoby niezgodne z ich niepisaną umową. - A zatem mam dla ciebie propozycję. Ściśle zawodową. W przyszłą sobotę będę miał wykład w Manchesterze na temat najczęstszych problemów w chirurgii serca. Chciałbym w nim szczególnie podkreślić rolę właściwej opieki pooperacyjnej. Może pojechałabyś ze mną, żeby odpowiedzieć na pytania dotyczące pielęgniarskiej strony zagadnienia? Od razu pomyślałem o tobie. Masz duże doświadczenie i jesteś znakomitą pielęgniarką. - Ja... Sądzę, że... Nie widzę powodu, dla którego nie miałabym jechać. Ruszyli dalej korytarzem, a Simon nie mógł ukryć uśmiechu zadowolenia. - Jak długo trwa to sympozjum? - Sobotę i niedzielę. Ale gdybyś chciała, moglibyśmy pojechać w piątek wieczór. Miałabyś czas, żeby przejrzeć moje notatki. Już bardzo dawno nie jadłem z żadnym przyjacielem kolacji.
108
R
S
Oczywiście wszelkie koszta zostaną pokryte przez organizatorów. -Jesteś pewien, że nie chodzi ci tylko o miłe towarzystwo? - Przecież mnie znasz - powiedział niskim, aksamitnym głosem. - Potrzebuję dobrej pielęgniarki. Ale widzę, że czytasz w moich myślach. To prawda. Już dawno chciałem cię zaprosić na kolację. Zasługujesz na to. Nie myśl, że nie zauważam, jak troszczysz się o moich pacjentów. Ale potrzebuję cię też na wykładzie. Nie sądzisz, że dałoby się połączyć pracę z odrobiną przyjemności? Chyba kolacja przy świecach to zachęcająca perspektywa, nieprawdaż? - Czy mieszkalibyśmy w hotelu? - Oczywiście. I to pięciogwiazdkowym. Sponsorzy są bardzo hojni. I oczywiście będziesz miała oddzielny pokój. Jeśli mi nie ufasz, to nawet na innym piętrze. -Nie chciałam... Właśnie doszli do sali pooperacyjnej i Emma nacisnęła dzwonek. Mac, który otworzył drzwi, nie wyglądał na zachwyconego widokiem Simona. - Mam dla ciebie plakaty - powiedział szorstkim głosem. Każdym gestem dawał wyraz swemu niezadowoleniu. - Niezła robota, Mac - podziękował Simon udając, że nie zauważa jego skwaszonej miny. - Myślałem, że wypuścisz pana Grahama dopiero jutro. - Ma dopiero trzydzieści siedem lat i bardzo dobrze zniósł zabieg. - Bardzo się cieszę, panie Graham - zwróciła się Emma do pacjenta - że będzie pan teraz leżał u nas. Mężczyzna leżał nieruchomo, ale jego twarz straciła już sine zabarwienie, które miała do tej pory, a oczy świeciły ożywionym blaskiem.
109
R
S
- Czuję się, jakbym całe życie przeżył w jakimś dziwnym świecie, a teraz dopiero znalazł się w normalnym. Nigdy nie sądziłem, że to będzie możliwe. - Z wdzięcznością spojrzał na Simona. - W poprzednim szpitalu powiedzieli mi, że to bardzo trudna operacja. Chciałem panu podziękować. Powinien pan pracować w Londynie, choć dla mieszkańców tych okolic to oczywiście ogromne szczęście, że mają u siebie takiego specjalistę! Simon ujął rękę pana Grahama. - Ja też się z tego cieszę. Jestem bardzo zadowolony z pana postępów. Czy zdaje pan sobie sprawę, że przed operacją dostałby pan zadyszki po powiedzeniu tylu zdań? - Wiem o tym. Chyba dlatego Mac chce się mnie pozbyć. Nie mogę przestać gadać i wychwalać pana zasług. - A zatem idziemy - wtrąciła się Emma. - Mamy całą dokumentację i zlecenia. Salowy wyprowadził łóżko i Emma podążyła za swoim pacjentem. Simon odprowadził ich do drzwi i przytrzymał w nich Emmę na krótką chwilę. - Nie oczekuję odpowiedzi w tej chwili, siostro, ale mam nadzieję, że nie pozwoli pani, żeby zmarnowała się taka okazja. Puścił ją i poszedł na górę. Emma wiedziała, że chce jechać. Pogoda nie była najlepsza i ostatnimi czasy czuła się bardzo przygnębiona. Fakt, że widziała Simona z Caroline Brett, nie poprawił jej nastroju. Ten wyjazd mógł okazać się miłą odmianą w jej monotonnym życiu. Miała wielką ochotę powiedzieć Simonowi „tak", mimo że jego propozycja nie brzmiała całkiem niewinnie... Wieczorem, kiedy siedziała z kilkoma koleżankami w oddziałowej świetlicy, wszedł roześmiany Mac i zaproponował jej, żeby poszła z nim na drinka.
110
R
S
- Dobrze, ale na dworze jest tak zimno... - Tym bardziej należy się przejść! Trzeba przewietrzyć płuca i pobudzić krążenie. - Skoro tak mówisz... - Uśmiechnęła się i poszła po płaszcz. Mac sprawiał wrażenie zadowolonego, ale Emma nie mogła zapomnieć spojrzenia, jakim obdarzył Simona, gdy dzisiaj z nią rozmawiał. - To był dobry pomysł, Mac - odezwała się, kiedy byli już na dworze. - W taki wieczór gospoda wygląda bardzo przytulnie. Rzeczywiście, kolorowe światła błyszczały zachęcająco pośród rozległych, zamglonych wrzosowisk. Spojrzała na czerstwe policzki roześmianej czarownicy. - Można powiedzieć, że przez ostatnie miesiące zaprzyjaźniłam się z tą wiedźmą. Chyba wszyscy traktujemy ją jako dodatek do naszego szpitala! Usiedli przy kominku i Mac zamówił dwa duże piwa, chipsy i szarlotkę, z której słynęła żona Arthura. - Jak się ma pan Graham? - spytał po chwili. -Jest zmęczony swoim gadulstwem. Nieustannie wychwala Simona pod niebiosa. - Trudno nie przyznać mu racji. Simon rzeczywiście jest świetnym chirurgiem. Zastanawiam się, dlaczego tkwi tutaj, zamiast pracować w jakimś większym ośrodku. - Praca tu daje mu wystarczającą satysfakcję. Zastanawiała się, dlaczego zaczął rozmawiać o Simonie. Sądziła, że wie, dokąd zaprowadzi ich ta rozmowa. - Wszyscy mówią, że to żona zmusza go do tego. Gdyby mnie ktoś pytał o zdanie, powiedziałbym, że nie najlepiej świadczy to o nim jako o mężczyźnie. Nie odpowiedziała, choć korciło ją, żeby wyznać mu prawdę. Simon był jednym z najsilniejszych mężczyzn, jakich zdarzyło jej się poznać. Był wierny, lojalny i oddany do końca. 111
R
S
- Nie sądzę, żebyś miał rację. Mac nie odpowiedział i kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że wpatruje się w nią z napięciem. - Możesz mi powiedzieć, o co mu chodziło, kiedy przy wyjściu z mojego oddziału powiedział ci, żebyś nie marnowała takiej okazji? - Dobrze. Dlaczego nie? W krótkich słowach opisała mu propozycję Simona i powiedziała, jaka miałaby być jej rola w jego wystąpieniu. - Rozumiem. - Och, przestań mówić takim tonem, Mac. Chciałabym pojechać i raz porozmawiać o mojej pracy, zamiast ją wykonywać. Poza tym z chęcią zobaczyłabym znów Manchester. Zawsze byłaby to jakaś odmiana. - Masz na myśli odmianę dla niego? Będę z tobą szczery, Emmo. Ta cała propozycja nie wygląda najlepiej. Dobrze bym się na twoim miejscu zastanowił. Pewnie mieszkalibyście w tym samym hotelu? A więc tu go bolało. - Tak. Podobnie jak wszyscy inni uczestnicy kongresu - odparła chłodno. - A wieczorem? Intymna kolacyjka przy świecach, tak? Ucieszyła się, że w gospodzie było ciemno i Mac nie mógł dostrzec jej rumieńca. - Jeśli chcesz wiedzieć, to sobotni wykład zaczyna się o dziewiątej wieczorem, a po nim jest dyskusja. Myślę, że jesteś wobec Simona nie fair. W rzeczywistości czeka go ciężka praca. - A ty? Co będziesz robić? - Tak dawno nie byłam na żadnych większych zakupach! westchnęła z uśmiechem. - Kiedy inni prelegenci będą mieli wykład, przejdę się po mieście. Może nawet pójdę do fryzjera? To by mi bardzo poprawiło samopoczucie. 112
R
S
Mac odsunął talerz z nie dokończonym kawałkiem szarlotki i zamówił kolejne piwo. - Bardzo dobry pomysł. Rzeczywiście potrzebujesz trochę rozrywki. Ale wiesz równie dobrze jak ja, że jeśli mężczyzna zaprasza atrakcyjną kobietę na weekend, to nie tylko po to, aby rozmawiać z nią o postępowaniu pooperacyjnym! Spuściła wzrok. Miał ragę, ale nie chciała, żeby to mówił. I tak wystarczająco się bała, że cały szpital będzie aż huczał od plotek, niezależnie od tego, jak czyste były intencje Simona. - Mac, czy muszę ci przypominać, że to moje życie i moje decyzje? - Przepraszam. To dlatego, iż uważam, że on cię wykorzystuje, a ty mu na to pozwalasz. A co będzie, gdy dowiedzą się wszyscy w szpitalu? - Nie dowiedzą się, chyba że im powiesz. - A co zrobisz, gdy znajomi zaproszą cię gdzieś na weekend? - Powiem zgodnie z prawdą, że jadę do Manchesteru na zakupy. - To nie jest cała prawda. - Wiem, ale przecież pójdę na te zakupy - wyznała niepewnym głosem. - Och, Mac, dlaczego życie jest takie trudne? - To znaczy, dlaczego nie możesz pójść na całość i związać się z Simonem Warwickiem, tak? Choć powiedział to głosem, w którym słychać było ból, tym razem posunął się za daleko. Emma podniosła się gwałtownie. -Jak możesz tak mówić? Simon nigdy nie zrobiłby czegoś takiego! To człowiek honoru! Jest uczciwy i ze wszech miar godny zaufania. Nie powinieneś był tego powiedzieć, Mac. Znam go lepiej niż ty i nie pozwolę szargać jego dobrego imienia!
113
R
S
Chwyciła płaszcz i wybiegła w ciemną noc. Mac dogonił ją w połowie drogi do domu. - Emma, Emma, poczekaj! Nie chciałem cię urazić. Zatrzymała się, nie mogąc złapać oddechu. - Myślę, że chciałeś. Nie miałeś racji, a w dodatku byłeś okrutny. Objął ją i ruszyli w powrotną drogę. Nachylił się i zaczął szeptać jej we włosy. - Naprawdę mi przykro. Masz rację, nie powinienem był tak powiedzieć. Nigdy sobie nie zdawałem sprawy, jak bardzo jesteś zakochana. Musiałem być ślepy. To chyba dlatego, że tak cię lubię. Nic tu po mnie, Emmo. Do tej pory miałem jeszcze nadzieję, ale teraz pozbawiłaś mnie złudzeń. Jadę do Glasgow. Tam zacznę pracę. Przez chwilę nie odpowiadała. Było jej żal Maca, ale nic nie mogła na to poradzić. - Cóż, przykro mi, Mac. Naprawdę nie chciałam, żeby tak się stało. Po prostu stało się i już. - Nie próbuj nic wyjaśniać. Widzę, jak się męczysz. Nie możesz tak dalej żyć. Próbowałem cię zatrzymać, ale ty przesz ślepo do przodu, nie oglądając się na boki. To się może tragicznie skończyć. Problem w tym, że nic ani nikt nie jest cię w stanie zatrzymać. - Mac, jesteś dobrym człowiekiem. Szczerym, uczciwym i opiekuńczym. Mam nadzieję, że poznasz w Glasgow kogoś, kto będzie ciebie wart. - Tak, możliwe. Zbliżyli się do bramy szpitala i Mac przybrał swój normalny, lekko żartobliwy ton. - I nie zapomnij, skarbie, że kiedy będę wyjeżdżał do Glasgow, musicie urządzić mi pożegnalne przyjęcie. To rozkaz! - Załatwione. Przynajmniej to mogę ci obiecać na pewno. 114
R
S
- Więc przyjęcie mam już z głowy. Teraz muszę tylko załatwić sobie pracę! Kiedy się żegnali, był uśmiechnięty, ale Emma wiedziała, że to pozory. Mogła się domyślać, co teraz czuje. Weszła na górę i wolno się rozebrała. Czuła się dziwnie. Coś jakby wisiało w powietrzu, ale nie potrafiła określić, co. Pomyślała o oddziale. Coś mówiło jej, że powinna tam pójść. Coś tam się działo. Co gorsza, coś działo się Simonowi! Opanowały ją najbardziej katastroficzne wizje. - Simon, już idę. Simon! Zatrzasnęła za sobą drzwi i pobiegła na górę, jakby ciągnęła ją tam niewidzialna siła. Była pełna najgorszych obaw. Musiała go zobaczyć. Siostra z nocnej zmiany uspokajała pacjentów. Łóżko pana Grahama było puste. - Co się stało? - Stracił przytomność.- Nie było tętna. Anestezjolog zreanimował go i Simon zabrał go na blok. Obawia się, że pękł szew i krew dostała się do worka osierdziowego. - Ma jakieś szanse? - Obawiam się, że niewielkie. - Muszę z nim teraz być. Pobiegła na blok operacyjny i przebrała się w zielone ubranie. Założyła maskę, wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi na salę operacyjną. Simon tkwił pochylony nad pacjentem, a po skroniach spływał mu pot. Nie podniósł głowy, ale wiedział, że przyszła. - Dzięki, Sandy. - Wyjdzie z tego - powiedziała cicho. Teraz, kiedy była już obok Simona, uczucie strachu zniknęło, a na jego miejsce pojawiła się pewność, że pan Graham przeżyje operację. Kiedy byli blisko 115
R
S
siebie, potrafili dokonać cudów. Mogli po raz drugi oszukać śmierć. Nie zwracała uwagi na zdziwione spojrzenia instrumentariuszki i pielęgniarki. Przysunęła się jak mogła najbliżej, żeby widzieć pole operacyjne, słyszeć miarowy ruch respiratora i patrzeć na zręczne palce Simona, które metodycznie zszywały brzegi naderwanego mięśnia. - Sandy, weźmiesz od Jerry'ego haki? Bez słowa wypełniła prośbę, jakby nie było nic nadzwyczajnego w tym, że pielęgniarka z oddziału przychodzi na salę operacyjną i stoi tuż obok głównego chirurga. Nikt się nie odzywał, tylko kilka par oczu śledziło z uwagą palce Simona. W końcu wyciągnął rękę po nożyczki i wyprostował się. - Zrobione. Teraz powinno być dobrze. Potem już spokojnie zaszył pokrywające serce tkanki, mięśnie, a na końcu skórę. Kiedy było po wszystkim, spojrzał na wiszący na ścianie zegar. - Czwarta rano. Przepraszam wszystkich i dziękuję. Wyszedł z bloku, zdejmując w drzwiach maskę i czapkę. Nikt nie pytał Emmy, dlaczego przyszła. Kiedy zabrano pana Grahama, rozwiązała maskę i poszła się przebrać do śluzy. Nie było tam Simona, ale nie miało to teraz znaczenia. Była przy nim, kiedy jej potrzebował, dzieląc się swą energią, jakby stanowili jedno ciało. Nagle poczuła się bardzo zmęczona, ale uczuciu temu towarzyszył wielki spokój. Była pewna, że panu Grahamowi nie grozi już żadne niebezpieczeństwo.
116
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
R
S
Ku zdziwieniu wszystkich pan Graham bardzo szybko wracał do zdrowia. Simon codziennie odwiedzał go w sali pooperacyjnej i za każdym razem stwierdzał, że stan chorego jest coraz lepszy. Emma miała cztery dni wolne i dopiero po tej przerwie przyszła do szpitala. Od razu natknęła się w korytarzu na Simona. Widząc go, poczuła nagłe onieśmielenie. Podczas dnia emocje i uczucie telepatycznej więzi, jaką odczuwała pamiętnej nocy, w którą operowany był pan Graham, wydały się dziwnie nierealne i śmieszne. Ale niepotrzebnie się martwiła. Simon wszedł prosto do jej pokoju, jakby to był najzwyklejszy dzień pracy. - Kiedy do mnie przyszłaś, od razu poczułem się lepiej - zaczął, widząc jej zmieszanie. - Wiedziałem, że mogę go uratować, ale twoja obecność dodała mi pewności siebie. Nikogo po ciebie nie posyłałem. Po prostu wiedziałem, że przyjdziesz. Kiedy cię przy mnie nie ma, czuję, że mi czegoś brakuje. Emma miała dokładnie takie samo odczucie. Nie ośmieliła się jednak tego wyznać. W takich chwilach zawsze przed oczami stawała jej krucha postać żony Simona. Nie musiała jednak nic mówić. Simon spojrzeniem wyraził zrozumienie dla jej dylematów. A potem, jakby nic się nie wydarzyło, wrócił do codziennej pracy. Podczas obchodu zauważyli na jednym ze stolików bukiecik przebiśniegów.
117
R
S
- Jak widać wiosna tuż, tuż! Wiosna. Dla Emmy słowo to miało magiczne znaczenie. Oznaczało nadzieję i konieczność czekania. Pory roku nie miały żadnego znaczenia. I tak zawsze będzie kochała Simona, a on zawsze będzie beznadziejnie, nieodwołalnie żonaty. - Siostro, podczas sobotniego wykładu chciałbym omówić przypadek pana Grahama - powiedział, kiedy skończyli obchód. - Swój ostatni sukces? - Uśmiechnęła się. - Myślę, że to dobry pomysł. Jeśli propozycja jest wciąż aktualna, chciałabym zgłosić swój akces. - Załatwione - odparł ze źle ukrywanym zachwytem w głosie. - Jak rozumiem, będę miała oddzielny pokój? - Daję słowo honoru. - To mi wystarczy. Kiedy przez chwilę nie usłyszała odpowiedzi, podniosła wzrok i spojrzała na Simona. - To najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałem –powie dział cicho. Spuściła wzrok i nie podnosiła go do czasu, gdy Simon wyszedł z pokoju. Po chwili rozległo się pukanie i w drzwiach ujrzała głowę Sally Briggs. - Jesteś zajęta, Em? - Niespecjalnie. Czegoś potrzebujesz? - Chciałam ci powiedzieć o jednej rzeczy, której być może nie zauważyłaś. - Zauważam wszystko, co dzieje się na oddziale!-odparła z udawaną złością. - Ale może umknął twojej uwagi fakt, że doktor Warwick przez ostatni miesiąc na nikogo nie podniósł głosu. Wiedziałaś o tym? Spojrzała uważnie na Sally, ale w jej uśmiechu nie dostrzegła żadnej ironii. 118
R
S
- Muszę przyznać, że nie zdawałam sobie sprawy...
119
R
S
- Em, mówią, że to ty masz na niego taki zbawienny wpływ. Przed twoim przybyciem był zupełnie inny. Wyprostowała się. A więc plotki już zaczęły krążyć. Oczywiście po tym, co wydarzyło się na bloku operacyjnym, nie mogła zaprzeczać, że łączy ją z Simonem specjalna więź. Ale nie pozwoli, żeby ktoś wtykał nos w jej prywatne sprawy. - Może masz rację. Jestem zdziwiona, że nikt przede mną nie ośmielił się mu powiedzieć, że jego gwałtowny charakter dezorganizuje pracę na oddziale. - Po prostu uznaliśmy to za normalne - przyznała. - Winiliśmy za to jego żonę, która zmusza go, żeby tu tkwił, zamiast dać mu szansę i przenieść się do większego miasta. Widocznie mu to odpowiada, skoro wciąż są małżeństwem. Ponieważ Emma nic nie odpowiedziała, Sally zmieniła temat. - Może byśmy się gdzieś wybrały w sobotę wieczór? Wieczory są coraz cieplejsze i zupełnie nie mogę usiedzieć w domu. Co ty na to? - Mówiąc szczerze, to zastanawiam się, czy nie pojechać w ten weekend do domu. Ostatnio nie poświęcałam mamie zbyt wiele czasu. - Kłamała, ale zrobiła to tylko po to, żeby uratować reputację Simona. - Może przełożymy to na przyszłą sobotę? - Dobrze. Ale w takim razie wyrwę z domu tego twojego Szkota. - Świetnie! Przyda mu się odrobina rozrywki. Biedny Mac. Nie widziała się z nim od czasu, gdy wyznał jej swe uczucie i powiedział o decyzji opuszczenia Forrestall. Byłoby dobrze, gdyby Sally udało się go namówić na sobotnie wyjście. Tego wieczora Emma wcześnie wzięła prysznic i położyła się na sofie ze szklaneczką brandy. Myślała o biednym Macu, który
120
R
S
musiał być teraz bardzo samotny, o Sally, która taktownie unikała w dzisiejszej rozmowie niezręcznych tematów, i o Simonie, który był najdoskonalszym mężem, jakiego kobieta mogła mieć. Właśnie kończyła drinka, kiedy zadzwonił telefon. - Sandy? Tylko jeden mężczyzna na świecie tak ją nazywał. -Tak? Serce zaczęło jej żywiej bić, a na policzki wystąpiły rumieńce. Wystarczyło jego jedno słowo, żeby wprawić ją w stan podniecenia. - Zadzwoniłem, żeby omówić kilka szczegółów dotyczących naszego wyjazdu. Mam nadzieję, że nie zmieniłaś zdania? Nie chciałem rozmawiać o tym w szpitalu, bo przecież nigdy nie wiadomo, kto nas słyszy. - Wiem. Ostatnio Mac usłyszał, jak zapraszałeś mnie na sympozjum. - A więc wie? - Obiecał, że nikomu nie powie. - Miejmy nadzieję, że nic mu się nie wyrwie. Chodzi mi głównie o ciebie, Sandy. Wydaje mi się, że będzie najrozsądniej, jeśli w piątek po pracy przyjedziesz do gospody. Spotkamy się na parkingu koło szóstej i dalej pojedziemy moim samochodem. - Dobrze. Zupełnie jak w sensacyjnej powieści. - Nie masz mi tego za złe? Przykro mi, że narażam cię na takie nieprzyjemności, ale wydaje się, że tak będzie najlepiej. Nie robimy nic złego, ale po co dawać ludziom powód do plotek. - Twoja propozycja brzmi bardzo rozsądnie i z pewnością tak zrobię. - To dobrze. Sandy, ja... Nie dokończył. Czyżby chciał powiedzieć, że ją kocha? Prawie usłyszała te słowa. Chociaż nie była jedyną kobietą, z którą
121
R
S
się spotykał. Obraz Caroline Brett wysiadającej z jego samochodu nie dawał jej spokoju. Cóż, będzie musiała zrobić wszystko, żeby nie pozwolić im zbyt często przebywać ze sobą sam na sam. W szpitalu Simon słowem nie wspominał o czekającej ich wyprawie. Rozmawiał o swoim wystąpieniu z Jerrym Greenem i poprosił Emmę, żeby przygotowała mu wyciągi z historii chorób kilku pacjentów. Spisała na kartce potrzebne informacje, żeby miał je pod ręką na wypadek, gdyby okazały się potrzebne podczas wykładu. Sporządziła dokładną listę przypadków i przepisała schemat leczenia każdego pacjenta. W piątek Simon prawie wcale się do niej nie odzywał. To spotęgowało tylko jej niepokój, który odczuwała od początku dnia. Z samego rana spakowała do torby trochę bielizny i dwie proste sukienki. Po krótkim namyśle dodała jeszcze dżinsy. Postanowiła, że pojedzie w kostiumie, który był jedynym naprawdę eleganckim ubraniem, jakie miała. Kiedy wczesnym rankiem chowała torbę do bagażnika, nie mogła uwierzyć, że za niespełna dwanaście godzin będzie siedziała obok Simona i że razem pojadą do Manchesteru. Nigdy w czasie całej ich dziwnej znajomości nie marzyła nawet, że coś takiego może ją spotkać. Jerry życzył Simonowi powodzenia. - Czy wie pan, kto oprócz pana będzie miał wykład? - spytał. - Spośród tych, których znam, będzie tam zespół transplantologów z Wythenshawe i oczywiście profesor z uniwersytetu w Manchesterze. Razem studiowaliśmy. - Pan za to jest naszym szefem tutaj, i to najlepszym, jakiego można sobie życzyć. Pana sukcesy nie są wcale mniejsze niż tych lekarzy, którzy pracują w renomowanych klinikach.
122
Dziękuję, Jerry Będę mówił o najtrudniejszych przypadkach, z jakimi miałem do czynienia. Jedynym plusem tego zesłania jest to, że mam szerszy przekrój pacjentów niż którykolwiek z tych chirurgów Wcale nie narzekam na to, że mieszkam w Forrestall. Wcale.
R
S
Po pracy Emma ubrała się w kostium i wyszła ze szpitala. Powietrze pachniało świeżością, a na drzewach pojawiły się pierwsze pąki. Rozglądając się dookoła, dotarła do samochodu i szybko wsiadła do środka. Jeszcze raz upewniła się, że nikt jej nie widział, i zapaliła silnik. Serce waliło jej jak oszalałe, a ręce były mokre od potu. W gospodzie było jeszcze cicho i spokojnie. Wieczorny szturm miał się dopiero zacząć. Zatrzymała samochód za budynkiem i usiadła nieruchomo, zastanawiając się, czy Simon naprawdę przyjedzie. Po kilku minutach zza rogu wyłonił się zielony jaguar i stanął. Jego właściciel wysiadł i z uśmiechem podbiegł do Emmy. - Dobra robota, Sandy. Daj torbę, zapakuję ją do siebie. Wyglądasz świetnie. Dzięki, że przyjechałaś. To dla mnie naprawdę bardzo ważne. Wziął ją za rękę i bezwiednie przyciągnął do siebie. Jego bliskość podziałała na nią jak narkotyk. Zapach tweedowej marynarki zmieszany z aromatem wody kolońskiej sprawił, że zakręciło się jej w głowie. Zaprosił ją gestem na siedzenie pasażera i usiadł obok. - Zdenerwowana? - Ależ skąd - skłamała. - Jesteś pewna, że chcesz jechać? - Oczywiście! O dziesiątej rano mam zamówionego fryzjera na King Street. - Nieźle! Co prawda, jeśli o mnie chodzi, to twoje włosy są wystarczająco piękne i bez wizyty na King Street! 123
R
S
Kiedy wyjechali na drogę do Manchesteru, Simon nastawił kasetę z Pierwszym Koncertem Fortepianowym Beethovena. Słuchali muzyki nie odzywając się do siebie. W końcu Emma przerwała ciszę. - Powiedziano mi, że coraz rzadziej krzyczysz na personel. - Naprawdę? Widzisz, co może zdziałać jedna taka groźna pielęgniarka jak ty? - Myślisz, że to moja zasługa? - Dotąd nigdy o tym nie myślałem. Ale teraz sądzę, że tak. Byłaś pierwszą osobą, która zwróciła mi uwagę, zamiast przejść nad tym do porządku dziennego. A może poznanie ciebie sprawiło, że stałem się szczęśliwszym człowiekiem? - W moim życiu na pewno to wiele zmieniło. - Przysporzyło ci kłopotów. - Jesteś bardzo spostrzegawczy. - O moich zaletach chciałbym porozmawiać dziś wieczorem powiedział, odrywając na chwilę wzrok od drogi. - A teraz mogłabyś rozglądać się za drogowskazem na uniwersytet? Wiele się zmieniło, odkąd tu byłem ostatnim razem. Najadłbym się wstydu, gdybym jutro zabłądził. - Dobrze. W jakim hotelu będziemy mieszkać? - W „Piccadilly", ale akurat drogę do hotelu znam dobrze. Musimy tylko skręcić w Oxford Road. - Gdybyś tak jeszcze pokazał mi, jak znaleźć King Street... - Nie ma sprawy. Zaprowadzę cię tam rano. Zaparkowali przed imponującym wejściem do ogromnego, nowoczesnego budynku. Portier wziął ich torby i odprowadził samochód na parking. Stojąca w recepcji blondynka przywitała ich grzecznie i dała Simonowi do podpisania rezerwację. Była zdziwiona, kiedy Emma wzięła długopis i podpisała się pod
124
R
S
nazwiskiem Simona. Emmę rozbawiło zaskoczenie recepcjonistki. Skwitowała je lekkim uśmiechem. Pochlebiało jej, że występuje u boku tak przystojnego i inteligentnego mężczyzny. Każda kobieta czułaby się w tej roli doskonale. Po raz pierwszy dostrzegła na jego skroniach kilka siwych włosów i pomyślała, ile zdrowia musi go kosztować małżeństwo, które tak naprawdę było fikcją. - Wydaje mi się, że pani w recepcji myślała, iż napiszesz „państwo Warwick" - odezwała się, kiedy byli w windzie. - Och, Sandy, przecież ci obiecałem! - Pamiętam. - Więc niczego się nie obawiaj. Proszę, to jest twój pokój. Otworzył jedne drzwi. - Ja będę spał tuż obok. Jej torba była już w środku. W kryształowym wazonie tkwiła jedna róża, a na stoliku pod oknem stała zanurzona w lodzie butelka szampana i dwa wysmukłe kieliszki. Odwróciła się w stronę drzwi, żeby zapytać o to wszystko Simona, kiedy jego głos rozległ się tuż za nią. - Podoba ci się? Dopiero po chwili dostrzegła małe drzwi, które łączyły ich pokoje. - Nie miej takiej zgorszonej miny, Sandy. Przecież obiecałem ci, że nie będę cię niepokoił. Przysięgam, że nie wiedziałem o istnieniu tych drzwi. Położył klucz na nocnej szafce. - Zostawiam go pod twoją opieką. Zrób z nim, co uważasz za stosowne. A teraz napijemy się szampana i będziemy mogli odświeżyć się trochę po podróży. Czeka nas wspaniała kolacja. - Simon, ty chyba uważasz mnie za małomiasteczkową gąskę. Naprawdę myślisz, że te wszystkie zbytki są w stanie mi zaimponować?
125
R
S
- Ależ skąd! Jak mogło ci coś takiego przyjść do głowy! Każdy byłby dumny, mając przy boku taką kobietę jak ty. Masz w sobie tyle elegancji, ciepła i inteligencji, a nade wszystko masz swoje zasady. Łatwo się ich trzymać, gdy ma się dziewięćdziesiąt lat i jest się brzydką jak noc. Jednak gdy jest się kimś takim jak ty... Cóż, czuję się zaszczycony mogąc się nazywać twoim przyjacielem. Nie miała wątpliwości co do tego, że mówił szczerze. - Czy Caroline też ma zasady? - zadała pytanie, które gnębiło ją już od dłuższego czasu. Nie widziała, jak się uśmiechnął, gdyż stał do niej tyłem i otwierał butelkę szampana, ale kiedy się odezwał, w jego głosie usłyszała śmiech. - Zastanawiałem się, kiedy mnie o nią zapytasz. Widziałaś nas tego dnia, kiedy podwiozłem ją do pracy, prawda? Mam nadzieję, że byłaś choć odrobinę zazdrosna. - Jaka ona jest? - Ledwo ją znam - odparł i z hukiem otworzył butelkę. Napełnił kieliszki i podał jeden Emmie. - Jak na kogoś, kto mieszka prawie sam, zrobiłeś to z niesłychaną wprawą - zażartowała. - Wszelkie zdolności manualne zawdzięczam długiej i chlubnej karierze chirurga, moja droga. To dzięki niej mam takie zręczne palce. A teraz wypijmy za powodzenie naszego wykładu! - W końcu po to tu się znaleźliśmy - powiedziała niewinnym głosem. Szampan był doskonały. Chłodny, lekko gorzkawy, doskonale gasił pragnienie. Simon przysiadł na brzegu stołu i wyciągnął z kieszeni program sympozjum. - A teraz uzgodnimy nasze plany na jutro - powiedział, rozluźniając krawat. 126
R
S
- Zacznijmy od tego, jak dostać się na King Street. Simon ponownie napełnił kieliszki. - Niezły szampan. Mam nadzieję, że lubisz wdowę. Spojrzała na etykietkę. „Veuve Clicqout". - Wdowa Clicqout. Ta nazwa z pewnością kryje w sobie jakąś tajemnicę. - Z pewnością. Smakuje ci? - Bardzo. Ale chyba nie powinnam pić więcej. - Nic ci nie będzie. Zostawię cię teraz, żebyś wzięła prysznic i przebrała się. Przyjdę po ciebie o... - Spojrzał na zegarek. - Ile czasu zajmuje kobiecie przygotowanie się do wyjścia na kolację? Podniosła wzrok, odczuwając nagły skurcz serca. Zrobiło jej się żal tego mężczyzny, który przez tyle lat był żonaty, a nawet nie wiedział, co znaczy normalne życie u boku kochającej żony. - Niedługo. Zapukam, kiedy będę gotowa. - Pamiętaj, że jesteś odpowiedzialna za klucz - powiedział, stając w drzwiach łączących ich pokoje. Uśmiechnął się i zamknął je za sobą. Szampan wprawił ją w doskonały nastrój. Przypomniała sobie kilka komplementów, którymi Simon obdarzył ją w ciągu tego dnia. Uważał, że jest ładna, mądra i że ma zasady... Wyobraziła sobie Simona przebierającego się w pokoju obok i przeszedł ją dreszcz. Mogli przyjść do siebie w każdej chwili, chyba że zamknie drzwi... Przesunęła klucz na sam brzeg stołu i strąciła go do stojącego obok kosza. - Oto, gdzie są moje zasady, Simon - szepnęła. - Teraz ty będziesz musiał je mieć za nas oboje... Akurat skończyła się przygotowywać, kiedy Simon zapukał do drzwi, wiodących na korytarz. Otworzyła mu ubrana w doskonale skrojoną sukienkę z delikatnej, purpurowej angory i szeroki pas tego samego koloru. W uszach miała maleńkie rubiny. Simon miał na sobie białą koszulę i ciemnoszary garnitur. 127
R
S
- Lepiej poproszę o zmianę pokoju - powiedział lekko zachrypniętym głosem. - Chyba nie zdołam ci się oprzeć. - Nie... - odparła cicho. - Proszę, nie rób tego. - A zatem na mnie zrzucasz odpowiedzialność? Objął ją i przyciągnął do siebie. - Jestem głodna, Simon. Pomyślała, że lepiej nie wypowiadać na głos najskrytszych marzeń. Byłoby trudno wyprzeć się ich potem w chłodnym świetle dnia. Restauracja była prawie pełna. Kelner wskazał im dwuosobowy stolik, stojący w niewielkim oddaleniu od pozostałych. Oświetlała go mała czerwona świeczka. Kiedy usiedli, kelner skłonił się i podał Emmie serwetkę do rozłożenia na kolanach. - Madame, życzy sobie pani wypić coś przed jedzeniem? Madame nie miała na to ochoty, ale nie ośmieliła się odmówić. - Bardzo proszę. -Sir? - Wypijemy to, co zwykle, prawda, kochanie? Przytaknęła, wdzięczna, że przejął inicjatywę w swoje ręce. Zamówił dwie butelki mineralnej wody z lodem. - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, Sandy, ale musimy mieć jutro lekką głowę. - Nic się nie stało. Nie miałam pojęcia, o co poprosić. Muszę przyznać, że częściej zamawiam hamburgery i colę niż aperitify. Chyba nigdy nie byłam na tak eleganckiej kolacji. Simon zamówił dla nich melona, dorsza z grilla z pieczonymi ziemniakami i warzywami, a na koniec sery Stiltona. Rozmawiali swobodnie o czekającym ich dniu, o poszczególnych przypadkach, które mieli przedstawić i o wyprawie Emmy do miasta.
128
R
S
Po kolacji poprosili o herbatę. - Wiesz, od dnia, w którym siedzieliśmy w kącie gospody, chciałem cię zobaczyć taką jak dzisiaj - wyznał Simon. - Gdybym miał więcej odwagi, wcześniej zaprosiłbym cię na kolację. Ale cieszę się, że tego nie zrobiłem. Tak jest lepiej. Teraz wiesz o mnie wszystko, a mimo to nie odrzuciłaś zaproszenia. Mam spokojne sumienie. Wierzę, że jutro rano będzie równie czyste. - Przy świecy wyglądasz zupełnie inaczej niż zwykle. Twoje oczy są żywe i pełne blasku. Czy ja też tak wyglądam? Po raz pierwszy tego wieczora sięgnął przez stół i ujął dłoń Emmy. - Wyglądasz jak najprawdziwsze uosobienie moich marzeń, Sandy. Najprawdziwsze.
129
ROZDZIAŁ JEDENASTY
R
S
Następnego ranka obudziło ją pukanie do drzwi. Usiadła na łóżku i rozejrzała się dookoła. Które to drzwi? W tym momencie do pokoju wkroczył ubrany tylko w spodnie od pidżamy Simon, niosąc tacę. - Pani śniadanie, madame. Podszedł do niej, pocałował w usta i postawił tacę na nocnym stoliku. - Dzień dobry, Sandy. Masz chęć na herbatę w łóżku? - Nigdy nikt mi nie podawał herbaty do łóżka, ale wydaje się, że mogłabym polubić ten zwyczaj. -To dobrze. Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale muszę pojechać teraz na uniwersytet. Wezmę taksówkę, więc jeśli chcesz, to podrzucę cię na plac Świętej Anny. - Dziękuję. Wiedziała już, co jej się w tej wyprawie nie podoba. Simon był zbyt układny. Wprawdzie obsypywał ją komplementami i nawet kilka razy pocałował, ale nic ponadto. Oczekiwała, że będzie musiała go napominać, a tymczasem nie dawał do tego powodów. Wczoraj wieczorem powiedział grzecznie „dobranoc, Sandy" i zamknął za sobą drzwi. No cóż, żonaty mężczyzna nie powinien zachowywać się inaczej. - Zjesz z nami lunch w „Ramadzie" czy chcesz, żebyśmy umówili się na mieście? Wykład zaczyna się o trzeciej. Przedtem będzie mówił Parker o lekach stosowanych w przeszczepach. 130
R
S
- Chyba w „Ramadzie". Wyglądałoby nienaturalnie, gdybym przyszła w połowie sympozjum. - Dobrze. A zatem miłego ranka. Zapukam, kiedy ubiorę się i będę gotowy zejść na śniadanie. Jej przygnębienie pogłębiło się jeszcze, kiedy zaczęła chodzić po sklepach. Butiki, salony mody, sklepy słynnych projektantów - czuła się jak mała dziewczynka zagubiona pośród stoisk ze słodyczami. Kiedy nadszedł czas wizyty u fryzjera, odnalazła zakład, w którym zamówiła czesanie, i zmęczona opadła na fotel. Podano jej kawę, ciasteczka, a potem młody, szczupły mężczyzna obciął jej włosy i ułożył według najnowszych kanonów mody. Kiedy wyszła, jej portfel był lżejszy o trzydzieści funtów. Gdyby mama o tym wiedziała! Zdecydowała, że do tak wspaniałej fryzury musi kupić nowe ubranie. Po długich wahaniach zdecydowała się na długie buty, legginsy i ogromny, kolorowy sweter, który był cieplejszy niż jej płaszcz. Zawiozła zakupy do hotelu, a potem poprosiła portiera, żeby zamówił taksówkę. Ubrała się w kostium i zjechała na dół. - Do „Ramady", proszę. Nie bała się spotkania z profesorem i jego asystentami. Pracowała już z różnymi sławami i wiedziała, że, niezależnie od poważania, jakim się cieszyli, wszyscy byli zwykłymi ludźmi, którzy mieli problemy i kłopoty jak pozostali śmiertelnicy. Weszła do restauracji i odszukała wzrokiem Simona. Stał przy barze i rozmawiał z jakąś roześmianą kobietą. Kiedy ją dostrzegł, przeprosił swą towarzyszkę i podszedł do niej z otwartymi ramionami. - Sandy, co się z tobą stało? Wyglądasz zachwycająco! - Nic wielkiego. Byłam tylko u fryzjera. Poczekaj, aż zobaczysz, co kupiłam!
131
- W tej fryzurze wyglądasz jak gwiazda filmowa. -Chcesz powiedzieć, że uczesanie ma aż tak wielkie znaczenie?
R
S
-Do tej pory wyglądałaś świetnie, ale teraz... Po prostu brak mi słów. Pewnie umierasz z głodu. Chodź, zaraz ci coś zamówimy. - Nie będę jadła zbyt wiele. - Zostawiasz sobie miejsce na wieczór, tak? Usiedli na swoich miejscach i wkrótce prowadzący sympozjum zapowiedział pierwsze wystąpienie. Emma wysłuchała go z zainteresowaniem, ale nie robiła żadnych notatek. Nie sądziła, żeby mogła kiedyś pracować z pacjentami po przeszczepach, choć sam temat był bardzo interesujący. Postęp, jaki dokonał się w dziedzinie transplantologii od czasu, kiedy przeszczepiono z powodzeniem pierwszy narząd, był zdumiewający. Kiedy Simon wszedł na mównicę, patrzyła na niego z niepokojem. Czy da sobie radę i podoła zadaniu, jakie przed nim stało? W końcu pracował tylko w niewielkim ośrodku, w przeciwieństwie do zgromadzonych tu znakomitości. Jednak jej obawy były zbyteczne. Gdy zaczął wymieniać operacje, jakie przeprowadził w Forrestall, niektórzy z kolegów patrzyli na niego z niedowierzaniem i zazdrością. Kiedy opowiedział o przypadku pana Grahama, kilka osób zarzuciło mu, że w przypadku takiej wady powinien był zapisać pacjenta na hstę czekających na przeszczep. Wyjaśnił im, dlaczego zdecydował się na operację i opisał cały przebieg leczenia pooperacyjnego. - Ten pacjent przebywał u nas tylko cztery dni. Nie mylę się, siostro Sandiford? Emma przytaknęła. Zebrani sądzili naturalnie, że po tych czterech dniach pan Graham zmarł. - O północy musiałem ponownie zabrać go na blok operacyjny. Prawie nie miał ciśnienia. Wiedziałem, że reoperacja to 132
R
S
jedyne wyjście, jakie mi pozostało. Szukanie źródła krwawienia zajęło mi pięć godzin. Ale okazało się, że nasz trud nie poszedł na marne. Kiedy pan Graham wychodzi do demu, siostro? - W poniedziałek - odpowiedziała czystym głosem Emma. Rozległy się głośne oklaski. Przewodniczący zebrał od publiczności pytania, na które Simon miał teraz odpowiedzieć. Poprosił Emmę, żeby usiadła obok niego i zaczął po kolei wyjaśniać wątpliwości. Podkreślał, jak ważna była opieka nad pacjentem w okresie pooperacyjnym i jaką rolę pełni w niej fachowa pomoc pielęgniarska. Razem z Emmą omawiali poszczególne przypadki i odpowiadali na pytania. Kiedy było po wszystkim, ujął jej rękę i podziękował za pomoc. - Nie tylko za inteligentne i rzeczowe odpowiedzi, jakich udzielałaś, ale także za to, że miałem przyjemność siedzieć obok najpiękniejszej kobiety na sali. - Tak się cieszę, że przyjechałam, Simon. To ja jestem dumna, że teraz wiąże się moje nazwisko z tym wszystkim, czego dokonałeś. Kiedy pojawiłam się w Forrestall, nie miałam pojęcia, że poznam samego wielkiego S.T. Warwicka. Choć Simon starał się nic po sobie nie pokazywać, pochlebiały mu jej pochwały. Podszedł do nich profesor i wyciągnął do Simona rękę. - Dobra robota, stary. Mam nadzieję, że przyjdziecie państwo na wieczorną dyskusję. - Naturalnie. Będziemy mieli okazję, żeby powspominać stare dzieje, David. Minęło już tyle lat. Większość osób przeszła do baru na herbatę. Postanowili zrobić to samo. W trakcie rozmowy jeden z transplantologów zapytał Emmę, czy nie zechciałaby pracować w Wythenshawe. Simon nie pozwolił jej odpowiedzieć, tylko ujął ją silnie za rękę 133
R
S
i skierował się do wyjścia. - Przepraszam wszystkich, ale mamy ważne spotkanie... Kiedy wyszli na zewnątrz, Emma głęboko wciągnęła do płuc chłodne powietrze. - Lubię duże miasta. Tyle w nich rozrywek i ciekawych rzeczy. - Nie wydaje ci się, że miałaś dziś już zbyt dużo rozrywek? - Simon, znów masz humory. Myślałam, że już cię z tego wyleczyłam. - Nie w momencie, kiedy szacowni zebrani jak jeden mąż wodzą za tobą wygłodniałym wzrokiem! - Roześmiał się. - Nie pójdziemy dziś na wieczorną dyskusję. -Nie? - Nie mów mi, że chcesz. - Miałam nadzieję, że pójdę do teatru. - Gdzie zatem zjemy obiad? W milczeniu wsiedli do taksówki, a kiedy dojechali na miejsce, Emma poprosiła Simona, żeby wszedł na chwilę do jej pokoju. - Chodź, pokażę ci, co kupiłam. Rozłożyła zakupy na łóżku i spojrzała na niego z niepokojem. - Co o tym myślisz? - Myślę, że chcesz się mnie pozbyć. Wysyłasz mnie na zebranie, a sama ubierzesz się w te cuda i pójdziesz na miasto! - Więc zróbmy to razem. -Co? - Ubierzmy się i pójdźmy na miasto. Masz chyba jakieś dżinsy? -Tak. - No to świetnie. Załóż je, a ja tymczasem ubiorę się w to. Pogapimy się na wystawy, zjemy coś w McDonaldzie i wypi134
jemy drinka w jakimś pubie. - Och, Sandy! Tak się cieszę, że cię przywiozłem! Będę gotowy za pięć minut. - Nie będziesz brał prysznica? - Będę, ale nie zajmie mi to więcej niż trzy minuty. Gdzie jest klucz do naszych drzwi? - Nie mam pojęcia - powiedziała niewinnym głosem. Spojrzał na nią przeciągle i z uśmiechem nacisnął klamkę. Widział leżący w koszu błyszczący metal.
R
S
Chodzili po Arndale Centrę, po placu Świętej Anny i trzymali się za ręce jak para dzieciaków. Przyglądali się przechodniom, ulicznym grajkom i klaunom. Jakiś fotograf zrobił im zdjęcie, zanim zdążyli się zorientować. - Za dwie godziny będzie gotowe. Na drinka poszli do piwiarni Royal Exchange. Było w niej pełno ludzi, ale udało im się znaleźć wolny stolik. Usiedli blisko siebie rozbawieni, zastanawiając się, czy pójść do fotografa i czy Simon rzeczywiście powinien wziąć udział w dzisiejszej dyskusji. Odnaleźli adres, jaki widniał na wizytówce, którą zostawił im fotograf i kupili dwie odbitki. Na zewnątrz długo stali studiując szczegóły fotografii. - Wyglądamy jak para w podróży poślubnej - zawyrokował Simon. Roześmiane twarze, sposób, w jaki na siebie patrzyli. .. Szybko schował fotografię do portfela. Emma jeszcze przez chwilę przyglądała się swojej, a potem włożyła ją do torebki. Jak dobrze mogłoby im być ze sobą... Patrzyła na niego z miłością, myśląc o tym, jak bardzo musiało mu brakować tej zwyczajności przez wszystkie lata, które spędził z Liz. Dopiero w McDonaldzie odzyskali dobry nastrój.
135
R
S
Jedli cheeseburgery, szarlotkę, pili czekoladowe koktajle i zastanawiali się, co porabiają ich znajomi z Forrestall. Gdyby mogli ich teraz widzieć! - Jest trochę tak, jakby była sobota wieczór. Nie sądzisz? - W sobotnie wieczory jestem zwykle w domu i karmię Liz. Czekała, ale nie powiedział nic więcej. - Opowiedz mi o tym, Simon - zachęcała go, wiedząc, że tego wieczora nadarza się ku temu najlepsza okazja. - Chyba coś was łączyło, zanim Liz... Pochylił się i rozburzył jej ułożone włosy. - Och, Sandy, Sandy. Gdybyś tylko wiedziała... - No to mi powiedz. -Ale... - Żadne ale. W końcu jestem twoim przyjacielem, prawda? Przytaknął i spojrzał na nią z wahaniem. Kiedyś jednak musiał wyznać jej prawdę. - Cóż, byliśmy małżeństwem przez cztery miesiące. Podczas miodowego miesiąca wydało się, że tylko udawała, że jest w ciąży. Byłem już bliski tego, żeby jej powiedzieć, iż się pomyliłem, i poprosić o rozwód, kiedy nagle zachorowała. - Przerwał na chwilę, jakby na nowo przeżywał minione zdarzenia. - Kiedy zobaczyłem, w jakim jest stanie po chorobie, myślałem, że udaje. Że chce we mnie wzbudzić poczucie winy. Wkrótce jednak zrozumiałem, że jest naprawdę chora. - Ale dlaczego tak szybko się pobraliście? - Uwierzyłem jej, kiedy powiedziała, że jest w ciąży, i chciałem, żeby urodziła to dziecko. Kiedy się spotykaliśmy, nigdy nie postępowała tak samolubnie jak po ślubie. Bardzo starałem się być dla niej wyrozumiały, ale wszystko ma swoje granice. To nie była do końca wina Liz. Dopiero później dowiedziałem się, że to
136
R
S
jej matka namawiała ją do zamążpójścia. Uważała, że będę dobrą partią. A Liz całe życie ulegała swojej matce, która zresztą wcale jej teraz nie odwiedza. - Och, Simon! - Liz sama nie ukartowałaby takiej intrygi. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że mnie nie kocha. Po prostu spodobało jej się, że zostanie żoną lekarza, to wszystko. Ja tymczasem sądziłem, że ją kocham. Była młoda, piękna, wesoła.. Przysiągłem przed Bogiem, że nie opuszczę żony w cierpieniu ani w chorobie, nie mogłem więc jej tak po prostu zostawić. Nie ma nikogo oprócz mnie. Jej matka wyjechała do Hiszpanii i nie zostawiła mi swojego adresu... Emma dotknęła lekko ręki Simona. - Czy ktoś jeszcze wie o tym wszystkim? - Bill Kenyon. Cała ta spowiedź musiała kosztować Simona bardzo wiele. Chcąc zmienić temat, Emma zapytała go, czy nie miałby ochoty na jeszcze jeden koktajl. - Czekoladowy czy truskawkowy? - spytał, uśmiechając się z wdzięcznością. - Dla mnie truskawkowy. Do hotelu wracali w milczeniu. Choć wieczorne sympozjum już się rozpoczęło, żadne z nich nawet o tym nie wspomniało. Wyznanie Simona ciążyło im jak niewidzialne brzemię, które odbiera sprężystość krokom i blask spojrzeniu. W połowie drogi Simon objął Emmę i przytulił do siebie. - Piękny sweter, Sandy. Musiał kosztować majątek. - Nawet więcej. - Ale nie żałujesz? - Niczego nie żałuję.
137
R
S
- Starasz się żartować, ale nie bardzo ci to wychodzi. Nie powinienem był nic ci mówić. Nikt, kto mnie lubi, nie powinien przechodzić przez to piekło, przez które ja musiałem przejść. Nie chcę, żebyś mi współczuła. Sam wybrałem takie życie i muszę sobie dawać z tym radę. - I do tej pory doskonale ci się to udawało. Zatrzymał się i nie bacząc na przechodniów, ujął w dłonie twarz Emmy i pocałował ją w czubek nosa. - Dziękuję, Sandy, za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. To było cudowne - normalne życie, żarty i te hamburgery. Usiedli na ławce przy Piccadilly Gardens, gdzie było mniej ludzi i mogli swobodniej porozmawiać. - Wyszłabyś za mnie, gdyby cokolwiek zmieniło się w moim życiu? - Przecież wiesz - powiedziała cicho. Simon westchnął głęboko. - A zatem posłuchaj mnie uważnie. Chcę, żebyś po powrocie do Forrestall zaczęła żyć tak, jakbyś mnie nigdy nie poznała. Rozumiemy się? Masz dużo wychodzić na miasto, cieszyć się życiem i nadchodzącą wiosną. Umawiać się z wszystkimi facetami, którzy tylko przypadną ci do gustu. Sandy, chcę, żebyś cieszyła się każdą minutą swojego młodego życia. Nie odpowiedziała. Oboje wiedzieli, że to niemożliwe. W każdym razie nie od razu. Przecież sam powiedział, że bez niej jego życie będzie puste i bezsensowne. - Chcesz wracać? - spytał, kiedy się nie odzywała. -Tak. - Czy mogłabyś wziąć mnie pod rękę? Zawsze chciałem zobaczyć, jakie to uczucie, kiedy się idzie ulicą z kobietą, za którą oglądają się mężczyźni i z której każdy mógłby być dumny. Spełniła jego życzenie i poszli w kierunku hotelu.
138
R
S
- Nie wiem, czy po powrocie nie powinnam zmienić pracy. - Rozumiem, co czujesz. Wiem też, że to jedyny sposób, żebyś mogła rozpocząć nowe życie. Dobrze, że tak świetnie wyszkoliłaś personel. Może jakoś damy sobie bez ciebie radę. Tylko kto będzie teraz czytał w moich myślach? - Chyba przeniosę się do Glasgow. - Dlaczego akurat tam? - W Royal Southern robią dużo ciekawych rzeczy. Mogłabym się wiele nauczyć. Mac napisał już do nich. Chce wiedzieć, czy mają wolne stanowiska. - Powiedz mi, kiedy będziesz się tam wybierać. Dam ci takie referencje, że przyjmą cię z otwartymi ramionami. Weszli do hotelu i nie rozłączając się, podeszli do windy. Dopiero przed drzwiami pokoju Emma uwolniła rękę. - Zapraszam cię na kawę. - Nie, dziękuję. Już zbyt długo zawracam ci głowę swoją osobą. Dobranoc, moja słodka Sandy. Zobaczymy się na śniadaniu. Przytuliła się do niego na krótką chwilę, a potem odwróciła się i drżącą ręką sięgnęła po klucz. W pokoju z płaczem wtuliła twarz w poduszkę. Po chwili zdjęła sweter, buty i zwinęła się w kłębek, marząc tylko o tym, żeby zasnąć. Kiedy rozległo się delikatne pukanie do drzwi, nie zapalając światła, rzuciła: - Proszę. W uchylonych drzwiach stanął Simon, ubrany tylko w slipki. - Gdybyś chciała wracać dziś do Forrestall, mógł bym cię odwieźć. Na pewno żałujesz teraz, że w ogóle tu przyjechałaś.
139
R
S
Usiadła i wyciągnęła do niego rękę. Kiedy podszedł, ujęła jego dłoń w obie ręce. - Sama nie wiem, co czuję. Wiem tylko, że... Jak mogła mu powiedzieć, że chce być blisko niego, skoro dopiero przed chwilą się rozstali? - Wyrzuciłam klucz do kosza. - Wiem. Dlaczego to zrobiłaś? - Może to było silniejsze ode mnie? W końcu dlaczego pierwszy raz przyszłam do gospody albo później na blok operacyjny tej nocy, kiedy operowałeś pana Grahama? - A dlaczego ja przyszedłem tu teraz? Położył się obok niej i przyciągnął do siebie. Poczuła ciepło, które promieniowało z jego ciała. Przewrócił ją na plecy i rozpiął bluzkę. Zaczął całować jej piersi, jednocześnie zdejmując z niej bluzkę i bieliznę. W pokoju było ciepło i nie musieli chować się pod koc. Leżeli obok siebie oświetleni tylko blaskiem ulicznych lamp i reklam pobliskich sklepów. Ich usta złączył pocałunek, którego żadne z nich nie było w stanie przerwać. - Sandy, obiecałem ci, że nie będę cię niepokoił. Mówiłem coś o honorze... Nie odpowiedziała, a tylko zamknęła mu usta kolejnym, nie kończącym się pocałunkiem. - Wiesz o tym - odezwał się, kiedy wreszcie zabrakło im tchu że nigdy nie przestanę cię kochać. Ale musisz mi obiecać, że o mnie zapomnisz. Przyrzekasz? Nie czekając na odpowiedź, pokrywał pocałunkami każdy fragment jej ciała, sięgając ustami w jego najskrytsze zakątki. Emma zapomniała, gdzie się znajduje. Wiedziała tylko, że wreszcie nadszedł czas, aby ich ciała złączyły się w jedno, tak jak już dawno zlały się w jedność ich dusze. Objęła Simona całą sobą, jakby chciała zatrzymać go przy sobie na zawsze. Złączeni gorącym uściskiem, szeptali w zapamię140
R
S
taniu słowa miłości i obdarzali się najczulszymi pieszczotami. Wreszcie nadeszła chwila, kiedy cały świat zatrząsł się w posadach, a ogromna, niewypowiedziana rozkosz przeniknęła ich do głębi, poruszając każdy nerw. Wyczerpani opadli na łóżko i zasnęli obejmując się nawzajem, jakby po tym, co się stało, mieli na zawsze należeć tylko do siebie.
141
ROZDZIAŁ DWUNASTY
R
S
Wiosna w tym roku późno zawitała do Glasgow. Emma otworzyła oczy i objęła wzrokiem swój niewielki pokój. Z niechęcią wstała z łóżka i drżąc z zimna pospiesznie się ubrała. Na zewnątrz wszystko było szare: kwietniowe niebo, mokre od deszczu chodniki i bezlistne jeszcze drzewa. Nastawiła czajnik i zaparzyła sobie herbatę. Po śniadaniu zeszła na dół, gdzie wisiał na ścianie wspólny telefon. Wykręciła numer agencji pielęgniarskiej. - Mówi siostra Sandiford. Czy jest coś dla mnie? - Na razie nic. Będzie pani w domu, gdybyśmy pani potrzebowali? -Muszę wyjść do sklepu. Zadzwonię za jakąś godzinę. - Bardzo proszę. Głos jej rozmówczyni brzmiał bardzo miło. Może jakoś nauczy się tu żyć, a nawet polubi to miejsce. Zawsze przecież może rozpocząć pracę w którymś z wielkich szpitali, w których bez trudu powinna dostać stałe zajęcie. W niewielkim sklepiku na rogu kupiła chleb, karton mleka i niewielką porcję mięsa na obiad. Obok sklepu znajdowała się przytulna kafejka, z której o tej porze rozchodził się rozkoszny zapach jaj smażonych na bekonie. Weszła do środka i zamówiła porcję. Czekając na śniadanie przeglądała gazetę, którą ktoś pozostawił na stole.
142
- Bardzo proszę - powiedziała pulchna, rumiana kobieta, która przyniosła jej jedzenie. - Nie ma to jak zjeść rano porządne śniadanie. Emma podziękowała i odłożyła gazetę. Zabrała się do jedzenia, mimochodem spoglądając na rubrykę towarzyską. Jej wzrok przykuło znajome nazwisko. Było wydrukowane w dziale nekrologów. „Po krótkiej chorobie zmarła Elizabeth Ann Warwick, żona Simona, córka Pameli Quirke z Forrestall. Pogrzeb odbędzie się 13 kwietnia o godz. 14 w miejscowym kościele". Zapomniała o śniadaniu. Pędem wróciła do domu i wykonała dwa telefony. Jeden do agencji pielęgniarskiej, a drugi do mamy, by zawiadomić ją, że wraca.
R
S
Zostawiła rzeczy w domu i od razu pojechała do gospody. - Arthur, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym zostać tu przez kilka dni. - Miło, że wróciłaś, Emmo. Żona będzie szczęśliwa, że ma komu gotować. Powiedziała, że nigdy nie powinnaś wyjeżdżać do Szkocji. - Cóż, wtedy wydawało mi się to konieczne. Zaniosła torbę do pokoju na facjatce i wyjrzała przez okno. - Teraz, moja droga, mamy równe szanse - odezwała się do czarownicy z szyldu. - Spraw, żeby tym razem wszystko ułożyło się pomyślnie dla mnie i dla Simona. Był ciepły wieczór, a pobliskie wrzosowiska pachniały wilgocią i wiosną. Emma po raz setny spojrzała na wycinek gazety, który zabrała ze sobą z Glasgow. Nie mogło być mowy o pomyłce. W Forrestall mieszkał tylko jeden Simon Warwick, którego żona miała na imię Elizabeth. Rozległo się pukanie do drzwi i weszła żona Arthura, niosąc poduszkę i dodatkowy koc.
143
R
S
- Wiem, że jest wiosna, ale ciepłych rzeczy nigdy nie dosyć w tym parszywym klimacie. Zostawię ci na wypadek, gdybyś zmarzła. - Dziękuję, Ma. Nie zostanę tu długo, ale dopóki nie znajdę nowej pracy, chciałabym być jak najbliżej moich starych przyjaciół. - Możesz zostać, jak długo chcesz, skarbie. Twoi znajomi często wpadają tu w soboty. Nie wybrałabyś się do internatu, żeby ich odwiedzić? - Zrobię to. Ale Emma nie poszła odwiedzić koleżanek. Założyła kupiony w Manchesterze sweter, dżinsy i wyszła na spacer. Doszła do tylnej bramy szpitala, za którą stał dom Simona. Nic się nie zmienił. Był tam jak zawsze - solidny i dostojny. Nawet stary owczarek leżał na schodku i machał ogonem na jej widok. Czy mogła tak po prostu podejść do drzwi? Nie widziała, żeby w oknach paliły się światła. Może Simon wyjechał po pogrzebie? Wcale by się nie zdziwiła. Tyle lat żył uwiązany do tego miejsca, że teraz miał prawo się stąd wyrwać. A może wciąż był w pracy? Dochodziła szósta. Przeważnie o tej porze kończył operować. Stała w bramie, wpatrując się w ciemne okna i przypominając sobie noc, w którą Simon uratował ją i Garetha. Po dziesięciu minutach zaczęły marznąć jej nogi. Zdecydowała, że Simona nie ma w domu. Dlaczego się z nią nie skontaktował? Powinna była spytać o niego Ma albo Arthura. Wróciła rozczarowana do gospody. Właśnie kiedy wchodziła do środka, drogą przejechał zielony jaguar, ale się nie zatrzymał. Obejrzała się za nim, lecz natychmiast pożałowała, że to zrobiła. Obok kierowcy siedziała jasna blondynka. Zamierzała pójść prosto do siebie i położyć się do łóżka, ale przy barze zauważyła Billa Kenyona. Rozmawiał z jakimś lekarzem, którego nazwiska nie znała, ale usłyszała, że mówią o 144
R
S
Simonie. Przeszła nie zauważona za nimi i usiadła na zwykłym miejscu, ukryta za gęsto rosnącym bluszczem. Nie, nigdy nikomu nie mówił. Chyba teraz nie robi mu to wielkiej różnicy W końcu prawda musiała wyjść na jaw. Nikt nie wiedział, że ta biedna kobieta jest chora, dopóki nie rozwinęło się zapalenie płuc. Zbyt późno wkroczyliśmy z antybiotykami. Na szczęście nie cierpiała. Po prostu pewnego dnia się nie obudziła. Zadzwonił do mnie i od razu przewieźliśmy ją do szpitala. Była nieprzytomna i nie miała większych szans. Czy jej utrata pamięci mogła mieć wpływ na rozwój choroby, która ją ostatecznie zabiła? Z pewnością. Elizabeth nie pamiętała, co to jest zapalenie płuc, więc nie zdradzała żadnych obaw. Simon powiedział, że nie kasłała i nie miał powodu, żeby ją dokładnie zbadać. Zawsze mi żal, kiedy umiera człowiek, ale w tym przypadku to było wyzwolenie dla nich obojga. Arthur ponownie napełnił im szklanki i obaj mężczyźni zaczęli mówić o czymś innym. Emma poczekała, aż wyjdą, i cicho poszła na górę do swego pokoju. Przypomniała sobie, jak Simon mówił jej, żeby korzystała z życia i umawiała się z kim tylko zechce. Może sam zastosował się do tej rady? Mógł ją jednak powiadomić o śmierci Liz. Nie spodziewała się, że przyjdzie jej dowiedzieć się o tym z gazety. Następny dzień obudził Emmę tak czystym błękitem nieba i tak radosnym śpiewem ptaków, że jakoś nie mogła się smucić. Postanowiła, że będzie czekać przed domem Simona tak długo, aż go tam zastanie. Na razie postanowiła coś zjeść i wybrać się na spacer na wrzosowiska. Chciała zapomnieć o kłopotach, które ją dręczyły i o dylematach, jakie towarzyszyły jej od dnia, w którym poznała Simona Warwicka.
145
R
S
Spacer dobrze jej zrobił. Słońce przygrzewało dość mocno, jak na tę porę roku, a w powietrzu unosił się zapach świeżej trawy i kwitnących kwiatów. Po spacerze wróciła do gospody i napiła się gorącej herbaty. Przez cały dzień zastanawiała się, czy nie powinna powiadomić jakoś Simona o swoim powrocie do Forrestall. Takie bierne czekanie wprawiało ją w zły nastrój. Jednak po dłuższym namyśle stwierdziła, że nie był to najlepszy pomysł. Przecież ta blondynka mogła okazać się jego dziewczyną. W końcu podczas jej nieobecności mógł kogoś poznać. Otrząsnęła się i spojrzała na zegarek. Była dokładnie szósta. Postanowiła odbyć jeszcze jeden spacer tego dnia. Tym razem zamierzała jednak pójść prosto do domu Simona i zadzwonić do drzwi. Powróciła jej pewność siebie. Może ta blondynka to tylko jakaś pasażerka, którą podwoził... Przyspieszyła kroku. Już widziała wyraz zdziwienia na jego twarzy i błysk szczęścia w oczach... Kiedy podeszła bliżej domu, usłyszała czyjeś kroki. Pomyślała, że zrobi mu niespodziankę i schowa się za drzewem. Dopiero kiedy ten ktoś się zbliżył, zdała sobie sprawę, że nie były to kroki Simona. Wyjrzała zza drzewa i zobaczyła ubraną w elegancką czarną sukienkę Caroline Brett, która właśnie podnosiła rękę, żeby nacisnąć dzwonek. Po chwili ujrzała Simona. Otworzył drzwi i z uśmiechem zaprosił Caroline do środka. - Cześć! Przyszłaś za wcześnie. Nie zdążyłem się nawet przebrać. Wyglądasz dziś świetnie. - Czarny kolor jest na tę okazję najodpowiedniejszy. - Dobrze ci w nim. Wejdź do środka i zrób sobie drinka. Zaraz będę gotowy. Emma nie czekała na dalszy ciąg. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, odwróciła się i pobiegła do gospody. A zatem to była prawda! Nie można mu zarzucić, że marnował czas. I nawet nie 146
spróbował się z nią skontaktować! Łzy napłynęły jej do oczu. Powstrzymała je siłą woli i przyspieszyła kroku. Kiedy dotarła na miejsce, ze złością spojrzała na wiszącą przed wejściem czarownicę. Co za oszustka! Gdzie się zatem podziała ich wzajemna więź? Dlaczego nie ma go tutaj, dlaczego nie poczuł, że przyjechała? Dlatego, że wszystko to sobie wymyśliła, oto dlaczego! Uwierzyła w to, bo chciała, żeby tak było. Cóż, teraz już zna prawdę! Dzięki Bogu, że nie była jeszcze w szpitalu. Nigdy tam nie wróci. Jutro odwiedzi mamę, a potem wróci do Londynu. Zapomni, że Simon Warwick kiedykolwiek istniał!
R
S
- Będziesz jadła kolację, skarbie? spytała ją Ma. Właśnie zrobiłam pieczeń. Jest też bażant, którego Arthur przyniósł zaledwie godzinę temu, - Nie jestem głodna, Ma. Jednak zapach, jaki rozchodził się z kuchni, był tak kuszący, że w końcu zdecydowała się zjeść odrobinę. Po obiedzie usiadła na swym starym miejscu i Arthur przyniósł jej brandy z wodą sodową. - Dzięki, Arthur. - Dobrze ci to zrobi. Wypij na rachunek firmy. Uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Zawsze lubiłam to miejsce. Kiedyś myślałam, że to czary tej wiszącej przed wejściem wiedźmy, ale teraz już wiem, że to twoje dobre serce i doskonała kuchnia Ma. - Nie zapytałaś mnie jeszcze, czy doktor Warwick wciąż przychodzi na swoje codzienne piwo. Nie wierzę, że cię to nie interesuje. Kiedyś byliście sobie bliscy. Tak, jakby każde z was wiedziało, co drugie myśli. - Widzisz więcej, niż dajesz po sobie poznać, stary lisie! - Nie bywa już tak często jak niegdyś, chociaż nie można powiedzieć, żeby całkiem o nas zapomniał.
147
R
S
- Zauważyłem, że nigdy nie przychodzi tu w towarzystwie. Zawsze jest sam. - Chcesz powiedzieć, że nie zaprasza żadnej ze swoich dziewczyn? Nie udawaj, Arthur, wiem, że nie jest sam. Arthur spojrzał w kierunku baru, przy którym czekali na niego klienci. - Są dziewczyny i dziewczyny, Emmo. Nie zapominaj o tym! - Wcale mnie to nie interesuje! - rzuciła za nim, jakby chciała przekonać samą siebie. Siedziała tak, przyglądając się gościom i słuchając piosenek o miłości, które płynęły z magnetofonu. Zrobiło się późno i Arthur powoli zaczął sprzątać ze stołów. Początkowo myślała, że to on stanął obok niej. Kiedy podniosła wzrok, ujrzała wpatrujące się w nią błękitne oczy Simona. - Przyszedłem najszybciej, jak tylko mogłem - powiedział po prostu. Skąd wiedziałeś…? Urwała pytanie. Przecież znała odpowiedź. Wyjrzała przez okno. Czarownica uśmiechała się ze swej miotły, jakby znała całą prawdę o Emmie i Simonie. Może usiądziesz? Simon miał na sobie elegancki garnitur i czarny krawat. A więc byli na kolacji. Cóż, ładna z nich para... - Już zamknąłem, Emma! krzyknął Arthur. - Jak będziecie szli na górę, zgaście światło. Zostali sami. Ogień na kominku powoli dogasał, a stołowa lampka łagodnie oświetlała ich zakątek Simon usiadł naprzeciw niej i wyciągnął ręce. Pozwoliła, żeby ujął jej dłonie i trzymał w swoich. Chciała się cieszyć jego dotykiem, ale radość jakoś nie przychodziła. - Jeszcze nie złożyłam ci wyrazów współczucia z powodu śmierci żony. Czynię to teraz.
148
R
S
- Dziękuję. Czekał, żeby coś powiedziała, ale Emma nie mogła wydusić z siebie słowa. Wciąż miała przed oczami elegancko ubraną Caroline Brett. - Myślałem, że ucieszysz się na mój widok. - Cieszę się, że wyglądasz tak., dobrze. - Ale? - Dlaczego nie odezwałeś się do mnie? - Dlaczego? Dlatego, mój skarbie, że zniknęłaś z powierzchni ziemi, jakby cię zmiótł tajfun Matka nie znała twojego adresu. Powiedziała, że dzwonisz od czasu do czasu i masz się dobrze. Dzwoniłem do każdego szpitala w Glasgow. Nikt nawet o tobie nie słyszał! Co robiłaś, Sandy? Gdzie się podziewałaś? Odchodziłem od zmysłów, nie mogąc cię znaleźć! Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że nie zostawiła mu adresu. - Przepraszam, zupełnie nie przyszło mi to do głowy. Pracowałam dla agencji. - Dlaczego? - Cóż, przez kilka miesięcy myślałam, że jestem w ciąży i uważałam, że bez sensu jest podejmować stałą pracę. Jego twarz skurczyła się w grymasie bólu. - Och, nie! Co ja zrobiłem! Sandy, powinnaś była przyjść prosto do mnie! Mogliśmy mieć nasze dziecko! - Cóż, potem okazało się, że to nie była ciąża. Po prostu wypadło mi kilka miesięcy z powodu... - Wiem, kochanie, wiem. Przeżyłaś piekło. Ale i tak powinnaś wtedy przyjechać do mnie. Do kogo innego miałabyś pójść? Potrzebowałaś czyjejś bliskości... - Już dobrze. Przepraszam. Zapomniałam, że nie miałeś mojego telefonu. A ja ciebie winiłam za to, że się do mnie nie odzywasz.
149
R
S
- A więc dlaczego wróciłaś? - Zupełnie przez przypadek Siedząc w jakiejś kawiarni wzięłam do ręki gazetę i przeczytałam zawiadomienie o śmierci Liz. - To nie był przypadek, Sandy. Zamieściłem je we wszystkich szkockich gazetach, i to na całe dwa tygodnie. Pewnie myśleli, że zwariowałem, ale nie widziałem innej możliwości, żeby się z tobą skontaktować. - A więc naprawdę chciałeś mnie odnaleźć? - A jak myślisz? - Cóż, może troszkę. - Troszkę! Sandy, gdybym cię nie odnalazł do maja, miałem zamiar spędzić urlop na poszukiwaniach. Wtedy chyba zabrałbym się do sprawdzania agencji pielęgniarskich. - Chciałabym w to wierzyć, Simon, ale jestem tu już od dwóch dni. Widziałam raz w twoim samochodzie jakąś blondynkę, a dziś byłam świadkiem, jak z zachwytem wpatrywałeś się w Caroline Brett. I co mam o tym wszystkim myśleć? Było prawie ciemno. Przez okno sączył się łagodny blask księżyca, który mieszał się z rozproszonym światłem lampki. Simon usiadł obok Emmy i delikatnie ujął jej twarz. Lekko pocałował ją w usta, jakby chciał tylko ich posmakować. - Mój słodki skarbie, ta blondynka to moja była teściowa, którą odwoziłem na stację. Odjeżdżała do Costa del Crime. - Och. Uśmiechnął się i pocałował ją ponownie, tym razem nieco dłużej. -Dziś natomiast byłem na kolacji zorganizowanej przez fundację na cele leczenia w Park Hall. Wiesz, jak dużo im zawdzięczam. - Nie musiałeś iść z Caroline.
150
R
S
- Czyżbyś była zazdrosna? Nie ma o kogo. Pamiętaj, że jest wielka różnica między kimś, kogo się lubi, a kimś, kogo się kocha. Chyba nie muszę ci mówić, którą z tych osób jesteś ty. - Chyba nie. Uśmiechnął się radośnie, zupełnie jak tego dnia, kiedy przechadzali się beztrosko po Manchesterze i zajadali hamburgery. Jakby czytając w jej myślach, otworzył portfel i wyjął z niego fotografię. - Poczułem, że tu jesteś, gdzieś koło dziewiątej. Rozmawiałem z Billem Kenyonem, kiedy przed oczami stanęła mi twoja twarz. Wyszedłem, gdy tylko było to możliwe. Caroline podwiózł do domu Bill. Objęła go za szyję i spojrzała głęboko w oczy. - Już nigdy nie pozwolę ci odejść - szepnęła. - Nie martw się. Nie ma mowy o żadnym odchodzeniu. Muszę odczekać pół roku, żeby się ożenić, ale tym razem nie pozwolę ci zniknąć. Czy powiedziałaś mi już kiedyś, że zostaniesz moją żoną? - Powiedziałam, że znasz odpowiedź na to pytanie. - A więc powiedz to teraz. Chcę to usłyszeć w całości. - Kocham cię, Simon, z całej duszy i jedyną rzeczą, jakiej pragnę, jest być twoją żoną i troszczyć się o ciebie przez całą resztę życia. Przytulił ją do siebie i poczuła, że płacze. - Przysięgam, Simon, że już nigdy nie będziesz tak cierpiał jak dotąd. - Czy Arthur mówił ci, żebyś zgasiła światło? - spytał po chwili. - Tak mi się zdaje. Uśmiechnęli się do siebie i wyłączyli lampkę, tak że tylko księżyc oświetlał Simonowi drogę, kiedy niósł Emmę na górę. 151
R
S
Tym razem z niecierpliwością zerwał z niej sukienkę i położył na łóżku. - Jesteś moja, Emmo. Moja. Pokaż mi, że należysz do mnie. I złączyli się w jedno, a świadkiem ich miłości był tylko księżyc i wszystkowiedząca czarownica. Dopiero nad ranem poczuli zmęczenie i senność. Emma położyła głowę na ramieniu Simona i z błogością zamknęła oczy. - Przepraszam, kochanie, że na ciebie krzyczałem. - Krzyczałeś? Kiedy? -Tego dnia, kiedy zajęłaś moje miejsce na parkingu. Uśmiechnęła się. - Możesz mi wierzyć albo nie, ale już wtedy wiedziałam, że nasze drogi się spotkają. - Wygląda na to, że nadszedł czas, abym ci oznajmił, że możesz zajmować moje miejsce na parkingu, kiedy tylko zechcesz powiedział, starając się zachować powagę. - Dzięki. Może ofiarujesz mi coś jeszcze, skoro już jesteś w tak doskonałym nastroju. Oparł się na łokciu i spojrzał na nią z góry. - Daję ci całe moje życie, Sandy. Całe życie. Nareszcie jestem wolny i naprawdę mogę ofiarować ci siebie. Chyba na całej ziemi nie ma nikogo szczęśliwszego ode mnie. - A ja? Co ze mną? - To jest właśnie najlepsze. Nie ma już więcej ciebie ani mnie. Od teraz jesteśmy tylko my. - Zawsze tak było, kochanie. Tylko, że zajęło nam trochę czasu, żebyśmy w to uwierzyli. - Wiem. Pocałuj mnie, moja mądra kobietko. Zacałuj mnie, Sandy, tak, aż będę cię błagał o litość. Mamy tyle do nadrobienia!
152
R
S
Po długiej chwili oderwali się od siebie i Emma położyła głowę na poduszce. - Cieszę się, że tu przyszliśmy. Ta stara czarownica czekała na nas tyle czasu. Doskonale wiedziała, co robi. Nawet kiedy się jej sprzeciwialiśmy, uparcie walczyła dalej. Simon po raz chyba setny tej nocy wziął ją w objęcia i przytulił do siebie. - Ach ty i te twoje opowieści...
153