BettyMahmoody przedstawiarelacjęZanyMuhsen SPRZEDANE! Katowice 1993 PrzełożyłaMariaRostworowska-Książek Tytuł oryginałuSold (c) Zana Muhsenand AndrewC...
18 downloads
33 Views
1MB Size
Betty Mahmoody przedstawia relację Zany Muhsen SPRZEDANE!
Katowice 1993 Przełożyła Maria Rostworowska-Książek
Tytuł oryginału Sold (c) Zana Muhsen and Andrew Crofts, 1991 Copyright for the Polish edition by .Akapit, Katowice 1992 (c) Translation by Maria Rostworowska-Książek ISBN 83-85715-10Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosioski Redakcja Katarzyna Krzemuska Redakcja techniczna Lech Dobrzaoski Korekta Barbara Meisner Wydanie pierwsze. Wydawca Akapit Oficyna Wydawnicza sp. z o.o. Katowice 1992 Ark. druk. 16,75. Ark. wyd. 17,5 Cieszyoska Drukarnia Wydawnicza Zam. nr 1812K-93
WSTĘP Kiedy w roku 1984, razem z moją czteroletnią córką, opuściłam Stany Zjednoczone, aby towarzyszyd mężowi do Teheranu, czułam strach. A przecież w tamtym czasie nie słyszałam jeszcze o kobietach przetrzymywanych jako zakładniczki przez mężów o odmiennej narodowości ani o dzieciach odbieranych matkom. Nie wiedziałam również, że przez sam fakt zawarcia małżeostwa automatycznie przyznano mi obywgjplstwo iraoskie, podobnie jak i córce, i że nie będziemy mogły opuścid Iranu bez zezwolenia mego męża. Osiemnaście miesięcy później, kiedy wydostałyśmy się z tego koszmaru, dla Amerykanów stanowiłyśmy przypadek odosobniony. Gdy opisałam moją historię, podróżując w związku z promocją książki, odkryłam w Stanach Zjednoczonych i w Europie istnienie wielu dramatów porównywalnych z tym, jaki sama przeżyłam. W
większości osoby, które przeszły przez podobne doświadczenia, nie miały odwagi o tym mówid, wyobrażając sobie, że są w błędzie lub że ich przypadek jest odosobniony. Postanowiłam zwalczad ów fałszywy pogląd na tę sprawę. Dzisiaj w krajach zachodnich spotyka się coraz więcej par mieszanych i wiele dzieci otrzymuje podwójne obywatelstwo. Nieraz muzułmanie, podobnie jak mój mąż czy też ojciec Zony, osiedliwszy się w społeczności zachodniej, pozostają w niezgodzie z kulturą kraju, w którym przyszło im zamieszkad. Niektórzy nie mogą znieśd myśli, że ich dzieci, a przede wszystkim córki, mają 5
byd wychowywane w społeczeostwie niemuzułmaoskim, które uważają za nieczyste. Postępują zatem zgodnie ze swoim poczuciem obowiązku porywają własne dzieci i przetrzymują jako zakład ników w swym kraju. Od roku 1988, kiedy zapoznałam się z historią Zany oraz jej siostry Nadi, nieraz o nich myślałam. Nasza walka o wolnośd była taka sama. Dowiedziawszy się, że Zanie udało się opuścid Jemen, ucieszyłam się ogromnie, a kiedy mi powiedziano, że pisze książkę, nie miałam cierpliwości czekad na jej opublikowanie poprosiłam angielskiego wydawcę o kopię pierwszych odbitek. Jej opowieśd mną wstrząsnęła. Zupełnie zrozumiałe pragnienie poznania kraju własnego ojca pogrążyło Zanę i Nadię w sytuacji tragicznej. Te dwie małe Angielki, urodzone i wychowane w Birmingham, całkowicie wrosłe w swoje środowisko, których życie było podobne do życia wszystkich nastolatek w ich wieku, zostały sprzedane przez ojca, wydane za mąż pod przymusem i były przetrzymywane w Jemenie wbrew swojej woli. Aby przeżyd, musiały dostosowad się do tamtejszej zacofanej społeczności i zostad niewolnicami w kraju własnego ojca. Tam, brutalnie odcięte od rodziny, bez możliwości porozumiewania się z otoczeniem, ponieważ nie mówiły po arabsku, zostały umieszczone oddzielnie - każda w innej wsi. Nic nie zdoła oprzed się samotności, nawet najsilniejsza wola. Nie ma nic trudniejszego, jak zdobyd się na odwagę, kiedy obok brak kogokolwiek, kto by nas podtrzymał na duchu... a jednak Zana nigdy nie zaniechała walki. Kiedy mnie przetrzymywano w Iranie, sama dziwiłam się własnej sile i determinacji, których złożyłam dowody - byłam jednak kobietą dorosłą. Zana natomiast - jedynie dzieckiem. Skąd brała swoją odwagę Zana i Nadia były więzione w Jemenie już od siedmiu lat, gdy ich sprawa dotarła do wiadomości publicznej. Media zaalarmowały opinię światową i rząd jemeoski, pragnąc uratowad własną twarz, musiał podjąd decyzję. Zana nie przepuściła tej okazji, by się wy-
6 JH
mknąd; chcąc jednak powrócid do Anglii, aby stamtąd nadal walczyd o siostrę, musiała pozostawid swojego dwuletniego syna. Dziś, opowiadając swą historię, Zana daje świadectwo sytuacji, jakiej wielu nie chce jeszcze przyjąd do wiadomości. Przemawia także w imieniu kobiet Trzeciego Świata, które nigdy do tej pory nie miały okazji mówid o swoim cierpieniu, ponieważ są uciemiężone i podporządkowane. Jej głos nawołujący do walki z uciskiem jest echem głosów wcześniejszych, a także tych, które podniosą się w przyszłości. Betty Mahmoody
Rozdział I Nazywa się Mackenzie, mówię do niego Mackie. To zabawniej brzmi. Kocham go i myślę, że i on mnie kocha. Ale kiedy się ma piętnaście lat, nie mówi się o tym w taki sposób. Mówi się — Będzie ci mnie brakowało, Mackie — Jasne... Ale za to ty pojedziesz sobie na wakacje, to fantastyczne. Ja zostaję w Birmingham przez całe lato. Istny koszmar. A później, po taocu, kiedy trzeba się rozstad, żeby tato i mama nie urządzali scen, jeszcze się woła -
No to cześd, Mackie...
A resztę już dopowiada pośpieszny pocałunek. -
Cześd, Zana...
I przelotne spojrzenie, jeszcze bardziej wymowne. ...To było wczoraj, późnym wieczorem. O świcie, na londyoskim lotnisku, po całych godzinach jazdy autobusem, filiżanka herbaty i pączek stanowią całe moje pożywienie. Tato i mama nie spuszczają ze mnie wzroku i jestem okropnie .zdenerwowana. — Mamo, a jeżeli mi się tam nie spodoba, będę mogła natychmiast wrócid — Oczywiście, Zana, możesz wrócid, kiedy zechcesz... Co ci jest Myślałam, że cieszysz się z tej podróży. 9
— Nic... wszystko w porządku, tylko... gdyby mi się tam nie spodobało... — Tobie, co tak lubisz słooce, nie przypuszczam... jak już tam będziesz, zapomnisz o Anglii. Wystrzegałam się, żeby nie stawiad żadnych pytao w obecności taty i jego dwóch przyjaciół, żeby nie sprawid im przykrości. Tato pozwolił mi jechad z nimi do Jemenu, swojego ojczystego kraju. Abdul Khada i jego syn Mohammed zapraszają mnie do swojej rodziny, będą ze mną podróżowali, są bardzo mili i wspaniałomyślni. Tego rodzaju pytanie z mojej strony zapewne byłoby dla nich obraźliwe. Abdul Khada jest przyjacielem mego ojca, ma czterdzieści pięd lat, czarne kręcone włosy, ogromne wąsy, a jego elegancja jest nieco sztywnawa. W porównaniu z moim ojcem, zawsze trochę pochylonym, trzyma się prosto, i mimo stosunkowo niewielkiego wzrostu sprawia wrażenie pewnego siebie i władczego. Jego najstarszy syn Mohammed, niższy, krępy, wręcz grubawy, wygląda sympatycznie i, jak to nieraz grubasy, bardziej przyjaźnie i ciepło. W sumie ojciec ma twarz odpychającą, raczej brzydką, natomiast syn jest miły. Mohammed ma żonę i dwoje dzieci. Prawdę powiedziawszy, niewiele mi o nich wiadomo. Są przede wszystkim znajomymi taty. — Boisz się samolotu, Zana — Jakoś przeżyję, mamo... Rzeczywiście boję się, ale nie lubię o tym mówid. Taki mam charakter, czuję, że jestem twarda i silna. Jednak ten chrzęst powietrza, które uniesie mnie tysiące kilometrów od domu, wywołuje jakieś wewnętrzne drżenie, przeczucie, że gdzieś czyha niebezpieczeostwo. Czuję się dziwnie, żołądek mam pusty, jak gdyby był jakąś wydrążoną wewnątrz kulą. Nie wiem, jak określid to wrażenie. Powiedzmy, że owa pierwsza podróż samolotem, pierwsza w moim krótkim życiu, jest dla mnie wstrząsem, ale nie chcę się do tego przyznad. — Wolałabym jechad razem z Nadią. — Twoja siostra przyjedzie do ciebie już za dwa tygodnie, nawet nie poczujesz, jak czas mija. Mama ma do mnie zaufanie. Wie, że jestem rozsądna. Kontroluje mój wygląd, wygładzając trochę kwiecistą spódniczkę. 10
- Będziesz tam miała masę słooca. Napisz do mnie po przyjeździe, kiedy tylko zobaczysz brata i siostrę. Gdzie twoja walizka Walizkę trzymam między stopami w lekkich skórzanych sandałkach. Zabieram tylko letnie ubrania, spódnice na zmianę i trykotowe bluzeczki, parę przyborów toaletowych, moje cenne książki i moją muzykę. To pierwsza walizka, jaką mi kupiono, nowiuteoka, brązowa. Nadia ma niebieską. Specjalnie w zeszłym tygodniu obeszłysmy wielkie sklepy i wtedy bardziej się cieszyłam na myśl o tej podróży aniżeli dziś. Businessmani z zatrzaskowymi teczkami biegną, by złapad naj
wcześniejsze, ranne samoloty. Nagle lotnisko się ożywia, na tabli cach świetlnych ukazują się z szelestem numery lotów do wszystkich krajów kuli ziemskiej. Te niezliczone światełka stanowią fascynujący widok, budzą myśl o wielkości całej naszej planety, i nagle, po prostu, w tej poczekalni, uzmysławiam sobie, jaki świat jest prze ogromny.
^^
Ojciec z przyjaciółmi powracają na taras, skąd widad startujące samoloty. Tato uśmiecha się pod nastroszonym wąsem, ręce trzyma w kieszeniach, lekko pochylony wprzód, z obwisłymi ramionami, w swojej ulubionej postawie, dyskutuje po arabsku z przyjaciółmi. Uśmiech jest u niego rzadkością. Zazwyczaj posępny wyraz twarzy nadaje mu wiecznie zatroskany wygląd. — Zana... Będziesz uprzejma dla mojego przyjaciela Abdula Khada, zachowuj się jak dziewczyna dobrze wychowana, kiedy będziesz przebywad z jego rodziną. — Tak, tato. — No, już czas, chodźmy. Abdul Khada idzie pierwszy, za nim podąża jego syn Moham-med. Pokazuje paszporty, bilety, zajmuje się formalnościami, a ja tymczasem całuję mamę stojąc przed bramką, która nas rozdzieli. Moja nerwowośd wzrasta. Tato, który nie jest czuły z natury i całuje mnie tylko od wielkiego dzwonu, muska zaledwie mój policzek pośpiesznym pocałunkiem, udzielając przy tym ostatniej rady
— Powierzam cię mojemu przyjacielowi Abdulowi Khadza, to człowiek bardzo poważany u swoich, słuchaj, co ci mówi, bądź posłuszna. Jego zaproszenie jest bardzo wspaniałomyślne... Słyszysz mnie, Zana — Tak, tato. Słyszę go jakby przez mgłę, cała masa głupich myśli przelatuje mi przez głowę A jeśli samolot spadnie A jeśli się utopię w morzu A jeśli będzie mi niedobrze w samolocie A gdybym teraz odmówiła wyjazdu i zaczekała na Nadię Niemożliwe, tato wpadłby w okropną złośd. Przechodzę więc grzecznie przez cło i stanowisko policji, podążając za moimi przewodnikami, patrzę, jak brązowa walizka sunie po ruchomym dywanie, widzę, jak znika za małą plastikową kurtyną, która zasuwa się z odgłosem suchym i ostatecznym. Stało się. Wykręcam szyję, żeby jeszcze raz pozdrowid mamę. Chciałabym, żeby także pojechała. Zupełnie sama i w towarzystwie tych dwóch wąsatych mężczyzn czuję się bardzo krucha. Przed nami ogromna przestrzeo, samolot stoi na koocu pasa startowego, wiatr oblepia mi kolana kwiecistą spódniczką. Trochę zdyszana odwracam się, usiłując jeszcze wypatrzed mamę hen, daleko,
za szybami terminalu, ale nie potrafię już rozróżnid twarzy. Przy każdym podmuchu usta mam pełne włosów, czuję lekki smak wczorajszego szamponu mieszanina wanilii i miodu, zapach wakacji. To będzie wspaniała, fantastyczna podróż - powtarzałyśmy nieustannie z Nadią, od samego początku. A teraz boję się wspiąd do wnętrza tego ogromnego, nieruchomego orła, który z otwartym brzuchem czyha tylko, żeby mnie pożred. Im bardziej się przybliżam, tym bardziej on rośnie. Nie przypuszczałam, że samolot może byd tak wielki. Nigdy przedtem nie widziałam ich z bliska, jedynie kiedy przelatywały po niebie nad Birmingham, niby błyszczące strzały, z ogonem białej pary. Serce mi bije jadę na wakacje - powtarzam sobie nieustannie tę magiczną formułę. Jadę na sześd tygodni słooca, morza, wolności, 12
odkryd, z nie znanymi ludźmi, do nie znanego kraju. Oto po raz pierwszy ruszam w świat. Jeszcze poprzedniego dnia tato mówił widząc, jak wychodzimy z siostrą - Nie wracajcie późno! Uważajcie na chłopców! Nie rozmawiajcie z nieznajomymi na ulicy! Zawsze jest surowy i drażliwy, kiedy w grę wchodzi wychowanie córek. Jeszcze wczoraj byłam bezpieczna, w naszym domu, w naszej dzielnicy, mieście, z tatą i jego autorytetem, z mamą i jej smutnym, bladym uśmiechem. Obie z Nadią świętowałyśmy nasz wyjazd na wakacje w gronie przyjaciół i raz przynajmniej ojciec nie wymagał od nas dokładnych relacji i wyjaśnieo. Można powiedzied, że był nawet miły. Na ogół kiedy tylko chcę wyjśd, na przykład żeby się spotkad z moją przyjaciółką Lynette albo po prostu żeby wydostad się trochę z domu, zawsze podejrzewa coś nienormalnego. Toteż postanowiłam jak najczęściej wymykad się bez wyjaśnieo, licząc na to, że resztę załatwi mama. Gdyby wiedział, że palę, gdyby wiedział, że mam chłopaka... Co by się działo! Na pewno dostałabym lanie i nakrzyczałby na mnie pomstując na rozwiązłe obyczaje angielskiej młodzieży. Czasami go nie cierpię. Mam piętnaście lat, tego lata kooczę szesnaście, i chciałabym mied trochę więcej wolności. Nadia także. W Birmingham dziewczętom w naszym wieku rodzice dają o wiele więcej swobody. Wchodząc na drabinkę za Abdulem Khada i odwracając się raz jeszcze, aby zobaczyd terminal, teraz już tak odległy, i aby zapomnied o samolocie, myślę znowu o mojej siostrze. Biedna Nadia, ta głupia historia z rzekomą kradzieżą w sklepie nie pozwala jej wyjechad ze mną. Mus i czekad na zgodę opiekunki środowiskowej, poczciwej kobiety w okularach, która nad nią czuwa i w związku z tym nie wyjeżdżamy równocześnie. Dobra kobiecina przyszła nawet do naszego domu, żeby się poinformowad o przyczynie tych zagranicznych wakacji. Mama wszystko jej wytłumaczyła przyjaciele ojca, okazja do spotkania z rodzeostwem, słooce, które nam nie zaszkodzi... To prawda, że w Birmingham słooce nieraz o nas zapomina. 13
Początkowo miała pojechad tylko Nadia. Byłyśmy o to trochę zazdrosne z Ashią, naszą młodszą siostrą. Jeśli chodzi o Ashię, nie mogło byd o tym mowy, jest za mała. Ja natomiast się uparłam. Przede wszystkim ze względu na Nadię. Przykro mi było, że ma pojechad sama, nigdy i nigdzie nie podróżowała beze mnie. Poza tym Jemen. Tato przedstawił nam ten kraj jako wspaniały, zachwycał się pięknością krajobrazów, jazdą przez pustynię na grzbiecie wielbłąda, kolorowymi domkami uczepionymi u nadmorskich skał, błękitnymi falami, złocistym piaskiem, palmami, słoocem, zamkami górującymi nad plażą pełną wydm. Wyobrażałyśmy sobie Jemen niby cudowną dekorację, jaką widuje się w reklamach musujących napojów albo czekolady, niby krainę ze snu. A jeszcze do tego, powiadamiając Nadię o podróży, tato powiedział - Będziesz mogła jeździd konno na oklep i galopowad w słoocu na farmie moich przyjaciół. Marzyłam o tym. Tak jak marzyłam o pierwszym spotkaniu z bratem i siostrą. Pojechali tam kiedyś, na długo przed moimi narodzinami, w wieku trzech i czterech lat, i tato sobie zażyczył, by pozostali u naszych dziadków. Początkowo mama nie chciała się zgodzid, wiem o tym, próbowała nawet ściągnąd ich z powrotem, lecz się jej to nie udało z powodu ich podwójnego obywatelstwa, angielskiego i jemeoskiego. Od paru lat już o tym nie wspomina i nikt w domu nie porusza tego tematu. Starsze rodzeostwo mieszka w Jemenie i już. W Birmingham jest nas pięcioro ja, Nadia, Ashia, Tina i nasz mały brat Mo, najmłodszy z rodziny. Przypuszczam, że mama poddała się woli taty, on jest przecież mężczyzną, samcem, głową rodziny. Nigdy się jednak nie pobrali przez te wszystkie lata mimo narodzin tylu dzieci. Ale wszyscy nosimy nazwisko naszego ojca - Muhsen. Zatem ja, Zana Muhsen, noszę nazwisko jemeoskie, ale wszystkimi porami skóry, każdym zakątkiem mego mózgu czuję się Angielką. Nadia podobnie, jest taka sama jak ja, chociaż pozornie odmienna. To kwestia charakteru. Czuję, że jest ode mnie słabsza i bardziej naiwna. 14 II
Na przykład ta zupełnie idiotyczna historia z kradzieżą; na qj miejscu biłabym się ze wszystkich sił pazurami i zębami. Spotk;i la ją niesprawiedliwośd. Wzięła tylko do ręki bransoletkę, wołając - Mamo, czy mi ją kupisz - sprzedawca zaś utrzymywał, że zabrała ją z półki, żeby ukraśd. Skutek oskarżenie, sędzia, trybunał i grzywna. Na dodatek jeszcze przydzielenie opiekunki środowiskowej, aby nad nią czuwała. A tato bardzo źle zniósł całą tę sprawę, nie poszedł z nami do sądu, tylko ciągle się skarżył przed swoimi arabskimi przyjaciółmi. Wstydził się widząc swoje nazwisko ubabrane w błocie. Jego córka została naznaczona, była parszywą złodziejką i zamierzał nawrócid nas na właściwą drogę, nauczyd, jak powinny się zachowywad prawdziwe arabskie kobiety! Jego zdaniem nasza moralnośd była zagrożona. Zakaz noszenia mini-spódniczek, zakaz spotykania się z czarnymi i słuchania murzyoskiej muzyki!.
Myślę sobie, że ten sprzedawca był może rasistą, tak jak tato. Obie z Nadią mamy śniadą cerę, podobnie jak mama, która jest Metyską, urodzoną z ojca Pakistaoczyka i matki Angielki. To nam dodaje egzotyki. Często zapytuję mamę • — Co właściwie tato ma przeciwko czarnym — Nie wiem, sama go zapytaj... Nigdy nie ośmieliłam się zadad mu tego pytania. Wywnioskowałam po prostu, że w Jemenie czarni są niewolnikami i że zawsze ich traktowano jak coś gorszego. W restauracji-kawiarni należącej do taty, kiedy pomagamy podawad rybę z frytkami, wolno nam oczywiście rozmawiad z czarnymi klientami, to obowiązek! Natomiast kiedy tylko znajdziemy się na zewnątrz, ojciec zabrania nam zwrócid się do nich chodby słowem... Gdyby wiedział, że mam chłopca z Antyli! Abdul Khada daje mi znak, bym usiadła na fotelu pomiędzy nim i jakąś panią. Mohammed siada trochę dalej. Na razie ogryzam paznokcie i chętnie bym zapaliła papierosa, ale napisy tego zabraniają. Ponownie ogarnia mnie niepokój przed startem. I strach przed nieznanym. Podobno będziemy lecieli dziesięd godzin, aż do postoju w Syrii. Później innym samolotem polecimy 15
do Sanaa, stolicy Jemenu Północnego. Podobno jest to miasto legendarne, tajemnicze i cudowne. Stamtąd, nie wiem jakim sposobem, dotrzemy do wsi Abdula Khada. Widzę już siebie, jak leżę w słoocu ze wzrokiem utkwionym w niebo i stopami zanurzonymi w Morzu Czerwonym. To będzie bajeczna kąpiel w piasku, morzu i świetle. Obie z Nadią wrócimy złote jak miód akacjowy i wygrzane na długie, zimne miesiące. Po powrocie będę mied szesnaście lat i odbędę praktykę przedszkolanki. Ubóstwiam dzieci. Nadia zostanie jeszcze jakiś czas w college'u. Silniki warczą, krzyżuję palce, żeby przebłagad zły los i nawiązuję nerwową rozmowę z moją sąsiadką. Mówię chyba bardzo prędko, bo zaczyna mnie uspokajad - Proszę się niczego nie bad, silniki będą jeszcze bardziej hałasowad, potem samolot potoczy się po pasie startowym, wystartuje i obejrzymy całe miasto z góry, zobaczy pani, to jest wspaniałe przy bezchmurnym niebie. Ręce mam wilgotne, stawy palców zbielałe od ściskania poręczy, tak jakbym za moment miała się zapaśd w dół. W tej samej minucie ogarnia mnie przeczucie, ale tak niejasne, że nie potrafię go określid. Zapewne strach przed startem, w koocu za pierwszym razem to chyba całkiem normalne.
Ale już teraz odczuwam brak mamy. Ogromny brak. Nie wiem dlaczego przypomina mi się tamten dzieo, kiedy biegnąc ulicą wpadłam pod samochód. Miałam jakieś pięd lat. Widzę siebie, jak lecę w powietrzu z takim uczuciem, jakbym przemierzała wszystkie epoki świata. Samochód wyrzucił mnie tak wysoko, że upadłam na ziemię głową naprzód, z podkurczonymi kolanami, w pozycji embriona. Leżąc bez ruchu słyszałam nadjeżdżający ambulans, byłam sama na żwirze z moim bólem i strachem. Jak dotąd jest to moje jedyne nieszczęśliwe wspomnienie. Lubię nasze życie w Birmingham, moją rodzinę, przeszłośd, przyjaciół i Mackiego. I także muzykę. Ponieważ siedzę daleko od okienka, umknął mi widok Londynu z lotu ptaka. Z zamkniętymi oczami opuszczam mój kraj i trwam tak dopóty, dopóki samolot nie wróci 16 ¦
I^V^J
do pozycji horyzontalnej, a mnie powoli nie opuści nerwowe drżenie. Obok Abdul Khada zaczął już chrapad. Będzie tak chrapał przez dziesięd godzin, aż do Syrii. Rozdział II Duszący żar chwyta mnie za gardło, z uciskiem w piersiach schodzę po schodkach samolotu, zupełnie nie wiedząc, gdzie jesteśmy. Na parę minut przed lądowaniem wydawało mi się, że słyszę głos zapowiadający, iż dokądś przybywamy, ale nie udało mi się dokładnie zrozumied nazwy tego miejsca. Zresztą zbyt byłam pochłonięta zaciskaniem zębów, by zadawad jakiekolwiek pytania Abdulowi Khada. -
Dlaczego tak gorąco Czy to silniki samolotu
Wybucha śmiechem. -
To pogoda, to normalna tutejsza temperatura, nie jesteś już
w starej, wilgotnej Anglii! Moje pytanie bardzo go ubawiło, patrzy na mnie z wyższością. — Gdzie jesteśmy — W Syrii. Co ja, Zana Muhsen, robię w Syrii Dlaczego nie zostałam w Sparkbrook z mamą i Nadią Na próżno patrzę wokół siebie, nie widzę nic niezwykłego, wszyscy idą spokojnie płytą lotniska w kierunku zabudowao, nie wygląda na to, żeby ktokolwiek widział w tym coś dziwnego. Poza faktem, że oddychanie staje się dwiczeniem trudnym. Nos wysycha, płuca się kurczą, człowiek czuje się wyczerpany łapaniem powietrza. W porządku, spokojnie, nic się nie dzieje, jedziesz na wakacje, zatrzymałaś się w Syrii, jesteś w podróży. To są niespodzianki klimatu. A wkrótce dojedzie Nadia. Nie ma sensu się niepokoid. Podążam razem z innymi, pragnąc wymazad. z myśli nagłą chęd, aby znaleźd
jakieś wyjście z tej sytuacji, spotkad kogoś, komu mogłabym powiedzied - Proszę mnie zabrad do domu.
2 - Sprzedane
17
Wewnątrz jest równie gorąco co na zewnątrz, spacerują tu tłumy ludzi ciągnących za sobą walizki i paczki, poszukujących podobnie jak i my następnego samolotu. Abdul Khada zasięga informacji po arabsku, a potem tłumaczy mi - Trzeba czekad, poczekalnia znajduje się tam, samolot będzie dopiero za jakiś czas. Za jakiś czas... Myślałam, że chodzi o parę minut, lecz minuty mijają zamieniając się w godziny. Inni czekają tak jak i my, przechadzają się, pokładają na drewnianych ławkach, wygląda na to, że uważają tę sytuację za coś normalnego, zwykłego, czuję, że są przyzwyczajeni do nieskooczenie długiego oczekiwania. Nie są tak niecierpliwi jak ja i nie męczą się z powodu tego upału. Piję coca-colę, pocę się, i znowu piję. Każda wypita butelka zamienia się w wodę, strumienie potu nieustannie płyną pod moją koszulką, stopy przylepiają się do skórzanych sandałków, oddałabym wszystko za chłodny prysznic. Po upływie godziny, a może i później, decyduję się pójśd do toalety, żeby się odświeżyd. Abdul Khad a wskazuje mi drzwi, które tam prowadzą. Po ich otwarciu ogarnia mnie fala smrodu. Niemożliwego smrodu. Jestem w ciasnym pomieszczeniu pełnym oczekujących ludzi, a toalety znajdują się na widoku publicznym, są to po prostu dziury w posadzce. Wszędzie wokół walają się nieczystości. Wstrzymując oddech natychmiast stamtąd wychodzę i rzucam się w stronę Abdula Khada, żeby mu o tym opowiedzied. -
Z pewnością jest jakieś inne miejsce dla turystów Zwykłe,
czyste toalety Znowu ten śmiech i błysk białych zębów pod wąsem, tak jakbym powiedziała coś głupiego. -
Nie przesadzaj!
Zapewne uważa mnie za pretensjonalną Angielkę, ale co zrobid, żeby się odświeżyd w miejscu tak cuchnącym Wyszłam stamtąd tak prędko, że nie zdążyłam nawet zauważyd kranu. Zresztą na pewno go tam nie było. Wody... Można by sądzid, że woda nie istnieje.
Bez słowa siadam ponownie na drewnianej ławce. Raczej umrzed aniżeli tam wrócid. Teraz zapada zmierzch, powoli tłum się przerze18
dza, w miarę jak oświetlone samoloty przyciągają grupki ludzi, podobne do rojów ciem. Lotnisko się opróżniło i nieliczne rozmowy dźwięczą niby w kościele. Abdul Khada i Mohammed mówią niewiele i czuję się coraz bardziej przybita. Siedzimy tutaj od siedmiu godzin, noc już zapadła, na zewnątrz widad tylko parę czerwonych i białych świateł, jest mi niedobrze od coca-coli, czuję się brudna, zakurzona i boli mnie głowa. Nareszcie jakiś człowiek daje nam znak, byśmy opuścili poczekalnię i mała grupka podrywa się z miejsc. Jestem zadowolona, że nareszcie coś robię, że się ruszam, idę pośród ciepłej nocy, jednak to, co widzę przed nami, nie podnosi mnie na duchu. Maleoki samolot, zupełnie niepodobny do jumbo jęta, który nas tu przywiózł. Wygląda na taki ciasny i kruchy. Mały, delikatny ptaszek. Tym razem zajmuję miejsce przy okienku znajdującym się nad skrzydłem. Na moje nieszczęście, gdyż w momencie startu skrzydło zaczyna dygotad tak mocno, tak mocno, iż obawiam się, że się odłamie. Jeszcze raz czas staje w miejscu^ Nieskooczenie długie godziny. Kiedy nareszcie z głośnika dobywa się nosowy głos, jest piąta rano i dolatujemy do Sanaa. W angielskich prospektach czytałam, że cza-lami nazywa się to miasto dachem Arabii. Podskoki małego samolotu już mnie nie przerażają, bo jesteśmy n.i miejscu. Nareszcie dotarliśmy do Jemenu, będę mogła się odświeżyd i trochę odżyję. Powietrze, jakie nas ogarnia na pasie startowym, jest zupełnie inne niż w Damaszku. Tak lekkie i świeże, że oszołamia i zatyka. To wrażenie w połączeniu ze zmęczeniem po wszystkich godzinach poił róży i oczekiwania, bez możliwości snu i bez pożywienia, sprawia, że czuję się zupełnie jak pijana. -
Tutaj jest chłodniej...
Abdul Khada wdycha pełną piersią powietrze swojego kraju i mówi z uśmiechem — Sanaa jest najchłodniejszym miastem w Jemenie, ale to jeszcze wczesna pora... — Gdzie teraz jedziemy 19
-
Do Taez, na południe, to niedaleko od mojej wsi. Zobaczysz
moją rodzinę.
Skąpane w tym lekkim powietrzu lotnisko, które przemierzamy, zbudowano poza miastem, na pustyni. Dokoła nie ma nic! Jeszcze jedno dziwne odczucie, kiedy się tak idzie po betonowym pasie, pośród tego niezwykłego krajobrazu. Kiedy dochodzimy do budynków celnych, zauważam, że podróżni w kolejce ostentacyjnie mi się przypatrują. Nie tyle mojej twarzy, co ubraniu. Jestem w trykotowej koszulce i kwiecistej spódniczce przykrywającej kolana, nie widzę w moim stroju nic szczególnego, a przecież spojrzenia są natarczywe. Przede wszystkim spojrzenia mężczyzn, ponieważ kobiety są nieliczne, noszą zasłony i długie suknie. Ta ciekawośd trochę mnie irytuje. -
Czemu tak na mnie patrzą
Ciągle uśmiechnięty Abdul Khada odpowiada mi niedbale -
Nie przejmuj się, niewiele kobiet ubiera się tak jak ty. Nie są
tu do tego przyzwyczajeni. Ale w miastach jest dużo nowoczesnych kobiet, które ubierają się o wiele gorzej od ciebie. O wiele gorzej ode mnie A zatem ubieram się źle, nieprzyzwoicie Naprawdę marzę, żebyśmy się stąd zabrali. Zresztą chciałabym zobaczyd pustynię. Pustynia mnie jednak rozczarowuje. Nie ma w niej nic z tego krajobrazu romantycznego, falistego, z piaskowymi wydmami, jaki widuje się na filmach i jakiego oczekiwałam. Widzę tylko parę zniszczonych domów z kamienia, które wyglądają na opuszczone, a przed nami - koleiny przypadkowych dróg. Dziesięd minut później zatrzymuje się przy nas taksówka - wielki, biały samochód, który ma nas zabrad. Wewnątrz jest sześd miejsc. Abdul Khada, Mohammed i ja sadowimy się z tyłu. Chyba panuje tu zwyczaj zabierania taksówką sześciu osób naraz. Jestem głodna, tak bardzo śpiąca, tak rozczarowana tym pustynnym lądowaniem i zapowiadającą się dalszą podróżą, że nawet nie patrzę na krajobraz. Podobno mamy jechad sześd godzin, nim dotrzemy do Taez. 20
Dwaj mężczyźni dyskutują po arabsku z kierowcą, a ja drzemię ukołysana wyboistościami drogi, nie mając ochoty na stawianie pytao ani nie pragnąc, by mi tłumaczono treśd rozmowy. Nic mnie nie interesuje, chciałabym odzyskad siły, spad i jeszcze raz spad, jednak, jeśli to możliwe, w dobrym łóżku, po wcześniejszym prysznicu i odpowiednim posiłku. Minęły już dwadzieścia cztery godziny, odkąd nie miałam okazji ani się wymyd, ani zjeśd, ani się przespad... Nareszcie Taez i znowu rozczarowanie. Wszystko wydaje mi się maleokie, uliczki wąskie, domy brudne, sklepy przytulone jedne do drugich, zagmatwana plątanina, z której nie da się wyłowid nic określonego lub wyróżniającego się w jakiś sposób. Dzielnica, przez którą przejeżdżamy, jest brudna, pełna kurzu i na pewno bardzo uboga. Białe betonowe domy o dachach tworzących tarasy i m ałych zakratowanych okienkach. I upał, ten przeklęty, duszący upał, jakby spotęgowany jeszcze przez zapachy zwierzęcych odchodów, spalin samochodowych i korzennych przypraw.
Samochód co chwila musi przystawad z powodu tłumu, który zdaje się zwracad nao nie większą uwagę niż na osła. Niektórzy prowadzą osły i wielbłądy, ostrożniej zresztą aniżeli nasz kierowca swój pojazd. Słyszę jedynie zgiełk, oddycham kurzem, wszędzie dokoła widzę odpadki, zgniłe owoce, resztki jedzenia, porozrzucane tam i sam po ulicy, rozgniecione przez koła pojazdów i stopy przechodniów. Na pocztówkach mojego ojca tradycyjne, tysiącletnie domy prezentowały się wspaniale, ze swoimi kolorami i rzeźbami jak białe koronki. Tutaj niczego podobnego nie ma, widzę tylko kłębowisko odpadków, zwierząt i taksówek. Kilka kobiet ubranych po europejsku, wszystkie pozostałe noszą się zgodnie z tradycją arabską i zasłaniają twarze. W dziedzinie nowoczesności, według określenia Abdula Khada, dobijam chyba do dna. Przy którymś skrzyżowaniu zauważam nareszcie domy w dziwnych kolorach - beż, szafran - które ściągają światło, dalej tylko ruiny, kupy kamieni leżące na ziemi. Po przejechaniu przez centrum miasta Abdul Khada powiadamia mnie po angielsku, że udajemy się do jego przyjaciela. 21
— Zatrzymamy się tam na noc, potrzebujesz snu, jutro wyruszamy na wieś. — Dobrze. Zgodziłabym się na byle co, kiedy w grę wchodzi postój i możliwośd mycia. Wielki samochód z trudem nawraca w uliczce tak maleokiej, że dosłownie ociera się karoserią o domy, torując sobie drogę pośród przechodniów. Zauważam drewniane drzwi, okna dziwnie przyozdobione białymi dekoracjami, ceglane lub kamienne ściany, nie mogę jednak dojrzed wyższych pięter, ponieważ jedziemy zbyt blisko murów. Abdul Khada i kierowca dyskutują po arabsku, wydaje mi się, że szukają domu. Nareszcie zatrzymujemy się przed wielką, brązową bramą. -
Jesteśmy na miejscu - mówi Abdul Khada i w tej samej
chwili wielka brama zaczyna się sama z siebie chwiad, podczas kiedy my wysiadamy z taksówki w kurzu i upale. Przyjaciel Abdula Khada głowę ma owiniętą czerwonym turbanem, nosi koszulę i coś w rodzaju długiej spódnicy z jednokolorowej bawełny; ta spódnica, która opada mu aż do kostek, nazywa się futa. Podejmuje nas nie zwracając na mnie zbytniej uwagi. Nie mówi ani słowa po angielsku. Wchodzimy w betonowy korytarz, którego posadzkę przykrywa linoleum w kolorowy wzór, potem do dośd obszernego salonu, gdzie stąpamy po dywanach, pięknych dywanach o skomplikowanych, wielobarwnych deseniach. Maty i poduszki służą za siedziska. Wydaje mi się, że Abdul Khada wspominał o zamożności swojego przyjaciela. Na razie są to jedyne oznaki bogactwa. A także telewizor w kącie i elektryczny wentylator na stole, odświeżający nieco atmosferę.
Jestem tak zmęczona, tyle nałykałam się kurzu i tak bardzo spociłam, że nerwy mam napięte jak struny, gotowe pęknąd w każdej chwili. Mężczyzna rozmawia krótko z Abdulem Khada i wskazuje mu łazienkę. -
Możesz iśd się wykąpad i przebrad, Zana.
22
Wchodzę do dużego pomieszczenia w stylu zachodnim, chod ównież z otworem w posadzce zamiast sedesu. Ale teraz nie ma to znaczenia, skoro mogę się wymyd pod prawdziwym prysznicem. Przebrawszy się w czyste ubranie czuję się nieco lepiej. W salonie mężczyźni usiedli, aby porozmawiad, ale kiedy się pojawiam, wszyscy równocześnie powstają. Abdul Khada mówi mi, że wychodzą na zakupy, żebyśmy mogli coś zjeśd. Żaden nie proponuje mi, bym poszła razem z nimi, zostaję więc sama w tym wielkim salonie. Czuję się trochę zagubiona siedząc tak na poduszce w kącie pokoju, ale prawie natychmiast drzwi się otwierają i kobieta w towarzystwie dwóch młodych dziewcząt zasiada obok mnie. Nie widziani ich, odkąd tu przyjechałam, przypuszczam, że to żona i dwie rki naszego gospodarza. Tutaj, jak się później dowiem, kobiety igdy nie wchodzą do pomieszczenia, w którym znajdują się ężczyźni. Niewidoczne oczekują na rozporządzenia dotyczące po-nia posiłku, przygotowania napojów czy też zaprezentowania łodszych dzieci rodzaju męskiego. Odnoszę wrażenie, że weszły tylko po to, by mi się przypatry-Nie mówią ani słowa po angielsku. Chętnie bym z nimi porozmawiała, zapytała o miasto, wieś, do której mam jechad, odległośd, ale jestem skazana na milczenie i na wymianę uśmie-i nów od czasu do czasu. Moje zmęczenie jest tak wielkie, samotnośd i niemożnośd nawią-;mi;i kontaktu tak dziwne, że nagle czuję ucisk w gardle. Wygłod-n i11i, daleko od domu, osłabła do tego stopnia, że nie potrafię ¦zymad się prosto, wybucham płaczem, jak gdyby mnie tu porzucono na wiecznośd. Wtedy kobieta podchodzi do mnie i całuje w poli-kzck, dziewczęta przybliżają się usiłując pocieszyd mnie gestem, mimiką, uśmiechają się oczyma, współczują i naprawdę jest mi głu-że się tak załamałam. Również za pomocą gestów daję im do ioumienia, że proszę o ołówek i kawałek papieru. Jedna z dziewcząt wychodzi i przynosi to, o co prosiłam; dziękuję jej uśmiechem i ponownie zalewam się łzami. Nie mogę ich powstrzymad. W całkowitym milczeniu przeżywam prawdziwy kryzys, usiłując równoczesna naszkicowad na papierze pewne przedmioty i pisad obok nich Iskie słowa. 23
Nie wiem, dlaczego to robię. Po co rysowad tym trzem arabskim kobietom butelkę albo dom czy samolot, na kawałku pakowego papieru, w jakimś domu w Sanaa, na dachu Arabii Ale jedna z dziewcząt wszystko to przerysowuje, kształty przedmiotów i słowa, niezręcznie, pełna jednak dobrej woli. Im bardziej płaczę, tym smutniejsza robi się ich matka, aż w koocu zaczyna płakad wraz ze mną. Do tego stopnia, że kiedy powracają mężczyźni, obie przypominamy fontanny łez. Abdul Khada wygląda na zdziwionego i zaniepokojonego.
— Co się dzieje Dlaczego tak płaczesz — Nie wiem, zapytaj raczej tę kobietę, dlaczego ona płacze! Pyta więc matkę dziewcząt po arabsku i tłumaczy mi -
Płacze, bo żal jej ciebie, chciałaby z tobą pomówid, ale nie
potrafi. Spojrzenie tej kobiety jest przejmujące i pełne współczucia. Rzeczywiście wygląda na to, że n aprawdę mnie żałuje, tak jak gdyby mi się przydarzyło coś poważnego. W pierwszej chwili nie zrozumiałam jej zachowania, ale ona wiedziała. Chciała mnie uprzedzid o niebezpieczeostwie. Jestem jej za to wdzięczna, ale było już wtedy za późno. Sidła zostały zastawione i nic już nie zdołałoby mnie uratowad tego lipcowego dnia 1980 roku, kiedy jeszcze myślałam, że jestem na wakacjach. Żadnej możliwości ratunku. Zostałam schwytana. I nie wiedziałam o tym. Myślała, że płaczę nad moim losem, a płakałam jedynie ze zmęczenia i głodu, nie wiedząc o moim prawdziwym nieszczęściu. Wszyscy wokół rozmawiali po arabsku, jedząc palcami nie znane mi potrawy, wydawało mi się, że rozpoznaję gotowanego kurczaka, ciepłe chlebowe placuszki, owoce; pili coś białego, w rodzaju zsiadłego mleka. Rozmyślałam mgliście o mamie, Nadii, Anglii, o restauracji, gdzie pewnie podawano właśnie frytki, rybę i piwo w kuflach, o muzyce, o moich przyjaciołach... Wszystko to wydawało się już bardzo dalekie, byłam naprawdę zagubiona, samiuteoka, na dachu arabskiego świata. Niewiele zjadłam, żołądek miałam pusty, ale czułam się zbyt zmęczona, by się naprawdę nasycid. Marzyłam tylko o spaniu. Ko24
bieta przyniosła mi prześcieradło, wyciągnęłam się na macie i zapadłam w sen ciężki i głęboki, z oczami piekącymi od wyschniętych łez, zmęczona jak dziecko. Rozdział III Jeden dzieo goni drugi. Rano budzi mnie smakowity zapach jajek i smażonej cebuli, wstaję, myję się i jem z apetytem. Jestem w o wiele lepszej formie. Myślę wyłącznie o wakacjach. Zegnamy rodzinę gospodarzy i pytam Abdula Khada, czy możemy przejśd się po mi eście. — Chciałabym kupid pamiątki dla domowników. — Będziesz miała mnóstwo czasu, żeby to zrobid. Dziś jedziemy na wzgórza Maąbana. — Gdzie to jest — Na południu. — Co tam będziemy robili
— Spotkamy się z resztą rodziny i zainstalujemy się w moim domu. — Czy to daleko — Trasa jest długa i trudna. Droga pokryta jest asfaltem jedynie początku. Wszystkie te nazwy - Maąbana, Taez - nic mi nie mówią. Nigdy nie widziałam mapy Jemenu, nie mieliśmy jej w Birmingham. Doświadczenia wczorajszego dnia każą mi się zabezpieczyd. Biorę sobą owoce i cukierki z nadzieniem pomaraoczowym, żeby nie i icrpied głodu ani pragnienia. Opuszczamy chłodny i spokojny dom. Natychmiast po przekrocze-niu bramy ulica, upał, hałas i kurz osaczają nas zewsząd. Głównie upał, który jest jak dusząca masa, co wysusza gardło i ściska żołądek. -
Powinnaś wysład jakieś kartki do domu i napisad, że wszy
stko w porządku i że szczęśliwie dojechałaś. Nadam je z miasta, sybciej dotrą do Anglii. 25
Abdul Khada ma rację i natychmiast wywiązuję się z tego obowiązku. Dla mamy wybieram kartkę przedstawiającą Bab al Yaman, którego nie widziałam i nie wiem, gdzie się znajduje, ale jest ładny i kolorowy. Inną kartkę kupuję dla Lynette, z domami z czerwonej cegły o białych oknach. Abdul Khada prosi, żeby się pospieszyd, zauważam w biegu sklepy z ubraniami, z glinianymi naczyniami, jarzynami, stragany z qat, liśdmi, które żują Jemeoczycy. Nie ma czasu na spacerowanie, Abdul Khada chowa do kieszeni kartki, na których napisałam dwa pośpieszne zdania, stojąc na ulicy. — Jak pojedziemy do wsi Taksówką, tak jak wczoraj — Landroverem, to jedyny samochód, który może jechad drogą wśród wzgórz. — Nie ma autobusu — Tam nie kursuje. Tam... pagórki Mąąbana - to wszystko, co mam prawo wiedzied. Abdul Khada udziela niewielu informacji turystycznych. Słooce stoi w zenicie, kiedy nareszcie wsiadamy do landroveru. Szofer, 0 ile dobrze zrozumiałam, jest mężem siostrzenicy Abdula Khada. Ten człowiek wydaje się byd spokrewniony ze wszystkimi ludźmi, których spotykamy. Nie jesteśmy jedynymi podróżnymi, pasażerów jest dwanaścioro, łącznie z Abdulem Khada, Mohammedem i mną. 1 tylko dwie kobiety w czerni siedzące z przodu, całkowicie zawo-alowane. Są uprzywilejowane, ponieważ my wszyscy gnieciemy się z tyłu, potrącając się bez prze rwy jak sardynki w puszce. Przez jakąś godzinę droga jest stosunkowo płaska i gładka. Mówią mi, że to Niemcy ją zbudowali. Krajobraz wokół jest nieciekawy krzaki, jałowa ziemia, a ponad tym słooce. Jedyną rozrywkę stanowią
zapory na drodze i sprawdzanie dokumentów. Prawie co trzydzieści kilometrów uzbrojeni żołnierze i policjanci zatrzymują landrover. -
Dlaczego robią to tak często
Abdul Khada wzrusza z roztargnieniem ramionami. — Żeby sprawdzid zezwolenie na podróżowanie. — Nie można podróżowad bez zezwolenia — Nie. Każde plemię ma swoje granice. Dawniej było dużo wojen między plemionami, ludzie zabijali się nawzajem Armia czuwa, teraz panuje pokój. 26
Pokój, ale wszyscy oni uzbrojeni są w strzelby i każdy z nich nieustannie dotyka palcem spustu, jakby był gotów do strzału. Więksośd mężczyzn żuje qat, miejscowy narkotyk. Czarne oczy, wąsy, clby kojarzą się z wszystkim oprócz spokoju. Ale tych zapór jest lik dużo, że w koocu się do nich przyzwyczajam; zresztą żołnierze nic wyglądają zbytnio zainteresowani tą czy inną osobą spośród nas. I Oglądają dokumenty i dają znak, żeby jechad. Po jakiejś godzinie zjeżdżamy z głównej drogi, posuwamy się teraz drogą boczną, wiodącą na wzgórza. Krajobraz nadal jest równie męczący i monotonny. Mijane wsie są do siebie podobne. Czaban widad jakieś ruiny, rumowiska kamieni na ziemi spękanej od borąca. Otoczenie jest niegościnne, gdzieniegdzie zauważam umyka-hącc ludzkie sylwetki. Od czasu do czasu, pośród kamienistej pusty-Ki, jakieś chude dzieckq i para baranów albo krowa. Zastanawiam sn;, co te zwierzęta znajdują tutaj do jedzenia oprócz paru wy-łchłych krzaków. Kurczaki dziobiące pośród szczątków starego, zwa-I loncgo budynku rozbiegają się z piskiem przed przejeżdżającym ¦ landroverem. Gromady wychudzonych psów, pożerane przez pchły I i drapiące się jak oszalałe, grzebią w śmietnikach przed domami. Czasami, kiedy landrover przejeżdżaprzez małe wioski, wymija-I my zawoalowane kobiety z glinianymi dzbanami lub manierkami na iwach. Widok tych wsi jest mniej ponury. Mężczyźni siedzą przed domami rozmawiając, a kiedy tylko nasz samochód zwolni, przestają mówid i przyglądają się pasażerom. Chyba jakoś szczególnie przyciągam ich uwagę, bo uporczywie się we mnie wpatrują. Zanim paru I podróżnych wysiądzie z auta, ich oczy nie odrywają się ode mnie ani na sekundę, zafascynowane i pełne potępienia. Niektórzy mężczyźni zaczepiają Abdula Khada, nie przerywając żucia qat i strzykając śliną dookoła. Przypuszczam, że witają go po powrocie do kraju, ponieważ nie było go cztery lata. Domyślam się też,
że rozmawiają o mnie. Nie rozumiem, uśmiecham się więc tylko i uprzejmie pozdrawiam ich skinieniem głowy, natychmiast kierując wzrok w inną stronę. Bądź grzeczna i uprzejma - polecił mi ojciec. Staram się więc jak potrafię. Wszystkie domy są do siebie podobne, te same płaskie dachy, te same ściany dziwnego koloru, brudnobrązowe, i to dlaczego! Uży27
wary budulec ^,c - tłumaczy mi Abdul Khada - to przede wszystkim wyschnięte krovwowie łajno, kładzione na kamieo. Można by myśled, że maji setki lat, at, z tymi swoimi maleokimi okienkami, które zasłaniają chrcniące przedrzed słoocem okiennice. Żadnej zieleni ani ogródka, tylk) uliczki spc spowite w tuman kurzu. Czas upływaywa, naprawdę czas nie istnieje na tej kamienno-ziemnej drodze. Wydaje aje mi się, że jedziemy na koniec świata. nareszcie pd późnym popołudniem docieramy do miejsca, które wydaje mi się pra'prawdziwą oazą. Przez pewien czas jechaliśmy wzdłuż otoczonej zielenienia rzeki, ukazały się uprawne pola, drzewa owocowe. Miejscowośd wy wygląda na bogatą. r- Gdzie jes jesteśmy -
Ta wieś ieś nazywa się Risean. Zatrzymamy się tutaj, żeby coś
wypd. Wszystko jes jest tu inne i przyjemne. Pola ziemniaków, marchew, cebuli, sałata, kapkapusta, plantacje przypraw korzennych, pachnących, nie znaiych. Widzędzę nawet parę szczepów winnych, ale przede wszystkim mas drzew owcowocowych. Prawdziwy sad. Migdały, orzechy, brzoskwi nie,morele, grusgruszki, cytryny i inne, takie, których nigdy nie widziałam. Doviaduję się, żę, że te dziwne owoce to granaty. Miejsce mi się podoba, to mafcoki raj. MaMam nadzieję, że wieś Abdula Khada będzie podobna. Chciałabym ym spędzid wakacje w miejscu tak samo zachwycającym i czystym. N innych wfl wsiach rzadko zdarzało się nam zobaczyd ludzi. Tutaj ws^scy są na tia dworze, w słoocu, wszyscy pracują. Chłopi są czarni i mieszkają w w małych słomianych domkach, chałupinkach, których ubóstwo uderza rza pośród tej zieleni, tych pól tak starannie uprawianych. Chdałabym zadzadad wiele pytao, ale Abdul Khada udziela mi tylko jednej nformacji rji nazywają się Akhdamowie i są niewolnikami. 'ijemy sok, ok, czerwony i przepyszny, po czym Abdul Khada daje zna, żeby wsiLvsiadad do landroveru. Wygląda na bardzo zadowolonego mówi do rro mnie z uśmi echem — Moja wi wieś ci się spodoba... — Tak, na jia pewno.
Spieszno mi mi spotkad innych ludzi, zawrzed znajomości, przeżyd walacyjną przyrzygodę. 28 ¦
— Mamy piękne jabłonie, a także drzewa pomaraoczowe. — To cudownie. Smutek wczorajszego dnia gdzieś się rozwiał. Zagłębiłam się w kontemplację krajobrazu, czekając kiedy przybędziemy do wsi Abdula Khada. Wyobrażam sobie, że będzie podobna do tej, którą właśnie opuściliśmy. Ale oto dekoracja znowu ulega zmianie. Znajdujemy się na jałowej pustyni, wypalonej słoocem, identycznej jak poprzednia, posępnej i bez życia. Z niecierpliwością wypatruję następnej oazy. Jednak już jej nie będzie. Jedziemy pagórkami, droga, a właściwie ścieżka, staje się stroma i kierowca landroveru wrzuca pierwszy )icg, żeby móc piąd się wzdłuż prawie pionowej ściany, przy każ-lym obrocie kół potrącając kamienie i ułamki skalne. Podobnie jak ¦cs.tą pasażerów trzęsie mną i miota na wszystkie strony. Nagle (amochód staje na pustkowiu. Abdul Khada mówi po prostu -
Tutaj wysiadamy.
Mohammed wysiada, wysiadam i ja, pozdrawiam podróżnych, hndrover nawraca w tumanie pyłu i zostajemy na brzegu drogi z na-izymi walizkami. Spoglądam dookoła nic, żadnego^ domu, żywego ducha. Jak tkicm sięgnąd nagie pagórki, trochę rzadko rosnących krzaków - niby kępki chorych włosów. -
Gdzie pan mieszka, Abdul
Pokazuje palcem w kierunku pagórka za naszymi plecami -
Tam, na górze.
Abdul Khada uśmiecha się od ucha do ucha, bierze moją walizkę ;iczynamy powoli wspinad się stromą skalistą ścieżką. W jakim kierunku idziemy Ku czemu Znowu zaczynam wyob-ad sobie jakieś koszmary. Gdyby wymazad z życia tę podróż, wyjazd i wsiadanie do tych picklętych samolotów. Sandały ślizgają się i zsuwają z moich stóp II.i każdym kamieniu; jest mi gorąco, chce mi się pid i znowu czuję brudna. Kiedy nareszcie osiągamy szczyt, przed nami rozciąga wieś i wzdycham z ulgą. Nie jest równie piękna co poprzednia, 29
wany budulec - tłumaczy mi Abdul Khada - to przede wszystkim wyschnięte krowie łajno, kładzione na kamieo. Można by myśled, że mają setki lat, z tymi swoimi maleokimi okienkami, które zasłaniają chroniące przed słoocem okiennice. Żadnej zieleni ani ogródka, tylko uliczki spowite w tuman kurzu. Czas upływa, naprawdę czas nie istnieje na tej kamienno-ziemnej drodze. Wydaje mi się, że jedziemy na koniec świata. Nareszcie późnym popołudniem docieramy do miejsca, które wydaje mi się prawdziwą oazą. Przez pewien czas jechaliśmy wzdłuż otoczonej zielenią rzeki, ukazały się uprawne pola, drzewa owocowe. Miejscowośd wygląda na bogatą. — Gdzie jesteśmy — Ta wieś nazywa się Risean. Zatrzymamy się tutaj, żeby coś wypid. Wszystko jest tu inne i przyjemne. Pola ziemniaków, marchew, cebula, sałata, kapusta, plantacje przypraw korzennych, pachnących, nie znanych. Widzę nawet parę szczepów winnych, ale przede wszystkim masę drzew owocowych. Prawdziwy sad. Migdały, orzechy, brzoskwinie, morele, gruszki, cytryny i inne, takie, których nigdy nie widziałam. Dowiaduję się, że te dziwne owoce to granaty. Miejsce mi się podoba, to maleoki raj. Mam nadzieję, że wieś Abdula Khada będzie podobna. Chciałabym spędzid wakacje w miejscu tak samo zachwycającym i czystym. W innych wsiach rzadko zdarzało się nam zobaczyd ludzi. Tutaj wszyscy są na dworze, w słoocu, wszyscy pracują. Chłopi są czarni i mieszkają w małych słomianych domkach, chałupinkach, których ubóstwo uderza pośród tej zieleni, tych pól tak starannie uprawianych. Chciałabym zadad wiele pytao, ale Abdul Khada udziela mi tylko jednej informacji nazywają się Akhdamowie i są niewolnikami. Pijemy sok, czerwony i przepyszny, po czym Abdul Khada daje znak, żeby wsiadad do landroveru. Wygląda na bardzo zadowolonego i mówi do mnie z uśmiechem — Moja wieś ci się spodoba... — Tak, na pewno. Spieszno mi spotkad innych ludzi, zawrzed znajomości, przeżyd wakacyjną przygodę. 28
— Mamy piękne jabłonie, a także drzewa pomaraoczowe. — To cudownie. Smutek wczorajszego dnia gdzieś się rozwiał. Zagłębiłam się w kontemplację krajobrazu, czekając kiedy przybędziemy do wsi Ahdula Khada. Wyobrażam sobie, że będzie podobna do tej, którą Waśnie opuściliśmy. Ale oto dekoracja znowu ulega zmianie. Znajdujemy się na jałowej pustyni, wypalonej
słoocem, identycznej jak poprzednia, posępnej i bez życia. Z niecierpliwością wypatruję następnej oazy. Jednak już jej nie będzie. Jedziemy pagórkami, droga, a właściwie ścieżka, staje się stroma i kierowca landroveru wrzuca pierwszy bieg, żeby móc piąd się wzdłuż prawie pionowej ściany, przy każ -¦ym obrocie kół potrącając kamienie i ułamki skalne. Podobnie jak resztą pasażerów trzęsie mną i miota na wszystkie strony. Nagle ¦amochód staje na pustkowiu. Abdul Khada mówi po prostu -
Tutaj wysiadamy.
Mohammed wysiada, wysiadam i ja, pozdrawiam podróżnych, l;mdrover nawraca w tumanie pyłu i zostajemy na brzegu drogi z na-ł.ymi walizkami. Spoglądam dookoła nic, żadnegTT domu, żywego ducha. Jak okiem sięgnąd nagie pagórki, trochę rzadko rosnących krzaków - niby kępki chorych włosów. -
Gdzie pan mieszka, Abdul
Pokazuje palcem w kierunku pagórka za naszymi plecami -
Tam, na górze.
ale będę mogła się umyd. Od dwóch dni to istna obsesja. Kurz, upał, brud, ciągle tylko marzę o prysznicu. Wieś wygląda ciekawie. Domy są do siebie podobne, przyczepione do pagórka, dookoła następne pagórki z domami, znowu wszędzie krzaki, parę drzew. Wszystko to jakby zawieszone pomiędzy niebem a ziemią, z dołu zaś na pierwszy rzut oka widad tylko górę białego pyłu i domy -widma. Spodziewając się, że Abdul Khada zaprowadzi mnie do najbliższego budynku, pytam uprzejmie — Który dom do pana należy — Tamten, wysoko! Wyciągniętym ramieniem wskazuje samotny dom, stojący za wsią, na najwyższym pagórku. Drapieżne ptaki krążą wszędzie dookoła - istny matecznik. Żeby tam dotrzed, trzeba, jeśli mam wierzyd własnym oczom, wspiąd się na zbocze stromej przepaści stopniami wykutymi w skale. Przez chwilę stoję łapiąc oddech i przypatrując się temu domowi, zadziwiona jego odosobnieniem. Góruje nad całą wsią spoglądając z wysoka na ten świat suchy, pusty i dziki. Widziany z do łu wygląda na obszerny, ale ani trochę gościnny lub bodaj wygodny. Jak można mieszkad tam, wysoko, przez cały rok albo i życie Posuwamy się naprzód w kierunku pierwszego budynku, który, jak mi tłumaczy Abdul Khada, należy do jego brata, Abdula Noor. Jest mały, parterowy, z jednymi drzwiami i dwoma oknami,
umiejscowiony dokładnie poniżej domu Abdula Khada w taki sposób, że ktoś stojący na jego dachu może doskonale rozmawiad z kimś znajdującym się na górze. Oczywiście pod warunkiem, że będą do siebie krzyczeli. Ale domek jest maleoki i trudno mi sobie wyobrazid, kto może żyd w jego wnętrzu i w ogóle jak można tu żyd. Mijamy go i Abdul Khada prowadzi mnie do prawie pionowej ściany. — Nigdy się tędy nie wdrapię! — Ależ dlaczego Możesz... popatrz na ścieżkę. 30
To ma byd ścieżka Właściwie jej nie ma, nie widzę nawet, lokąd prowadzi. Po paru karkołomnych krokach ukazuje się wąziutki ślad, wydeptany przez kozice, który biegnie wzdłuż ściany, i od -¦fażnie zaczynam wspinaczkę, starając się nie patrzed na rumowisko kimiieni w dole. Jesteśmy dopiero w połowie drogi, kawałki skały puszą się pod moimi stopami, sandały ześlizgują się i upadam boleśnie na kolana pośród lawiny kamieni. Krzyczę przy tym tak Jłośno, że Abdul Khada chwyta mnie za rękę i zupełnie bezwładną %vi iąga do góry. Potrzeba pół godziny, żeby dojśd na szczyt tej przeklętej skały, Bu której sterczy ten przeklęty dom. Spływam potem, jestem całkowicie mokra, kolana krwawią, krwawią dłonie, wszystkie mięśnie napięte. Obaj mężczyźni są do tego przyzwyczajeni. Szybkie koj rżenie w dół przyprawia mnie o zawrót głowy. Kiedy pomyślę, trzeba będzie zejśd... Z tego domu, posadowionego bardzo wysoko, niby na szczycie kiata, rozciąga się widok na krajobraz jałowy i smutny. Na prze-ilrcni dziesiątków kilometrów, ja^bkiem sięgnąd, widad tylko pa-¦órki, góry i nic żywego na horyzoncie. Jest to maleoka wyspa fcyfująca po niebie. Dryfująca w ciszy zmierzchu. Słooce znika za jdnlekimi szczytami, ciągnąc za sobą lekkie, fioletowe chmury, i przez chwilę z zapartym tchem wpatruję się w to widowisko. Jak się tutaj dostałam Jaką drogą Nie mam żadnego punktu odniesienia, nie wiem, gdzie znajduje się ostatnia wieś, którą napotkaliśmy, nie wiem już skąd przybywamy. Zagubiona. I ten spokój... Ani głosu ludzkiego, ani zwierzęcego krzyku. Wkrótce zapadnie noc, a ja znajduję się na tej wyspie zawieszonej pośród tego dziwnego nieba. Męczą mnie dwa sprzeczne ze sobą odczucia czyżbym była widmem w tym widmowym krajobrazie Ależ nie, jestem przecież Zana Muhsen, wyjechałam za granicę, ta dekoracja to rzeczywistośd, nie boję się. Wszystko jest normalne, lylko nie znane. Abdul Khada i Mohammed przechodzą obok mnie, witają ich ludzkie głosy. Cisza została przerwana. Odkrywam rodzinę. 31
Oto rodzice Abdula Khada. Babka Seeda, maleoka, pochylona, z posiwiałą głową, chudziutka jak dziewczynka. I dziadek niewidomy, Saala Saef. Mężczyzna postawny, bardzo wysoki, z twarzą jakby wyciosaną ze starego drewna, z wpadniętymi, białymi oczyma bez życia i koroną srebrnych włosów. Abdul Khada pragnie mi jeszcze przedstawid żonę Ward, ale już Mohammed pokazuje swoją rodzinę, żonę Bekelę i dwie małe dziewczynki, Shiffę i Ta-manay, mające około ośmiu i pięciu lat. Uśmiecham się skłaniając głowę i czekam, aż Abdul Khada przetłumaczy, co mówią. Nie zadaje sobie tego trudu, jednak wszyscy wyglądają na zadowolonych z mojego przybycia, są bardzo przyjaźni, jestem gościem honorowym. Trzy kobiety oraz małe dziewczynki noszą tradycyjne stroje, podobne do tych, jakie widziałam w innych wsiach suknie z wielobarwnej bawełny przykrywające bufiaste spodnie, również bawełniane, lecz jednokolorowe, ozdobione lamówką z szamerunkiem. Na stopach mają klapki. Pstre chusty przykrywają im włosy. Powiedziano mi, że według obowiązującej reguły kobiety nie mogą pokazywad włosów poza domem, na przykład na ulicy lub idąc po sprawunki. Wielka czarna chusta przykrywad musi wszystko na wypadek, gdyby miały napotkad na drodze obcych mężczyzn. We własnym domu albo kiedy siedzą przed obejściem, mogą wypuścid spod chustki warkocze i odkryd czoło. Słyszę, jak po całym domu postukują klapki, które tu wszyscy noszą. Jest to rodzaj plastykowych sandałów wyrabianych w Hongkongu, jakie widuje się czasami w Anglii na stopach urlopowiczów. Tylko dziadek nosi tradycyjne buty o podeszwach z twardego drewna, ozdobione skórzanym rzemieniem wiązanym u kostki. Dom Abdula Khada, stojący na uboczu, jest o wiele większy od innych. Przez szerokie, pomalowane na szaro drzwi wchodzimy do wnętrza i zaraz przy wyjściu natrafiamy na drewniane schody, prowadzące na pierwsze piętro. Człowiek czuje się w tym domu jak w piwnicy. Jest tam tak ciemno, że potrzeba paru minut, by móc rozróżnid przedmioty. Pomiędzy naszymi nogami uganiają kurczęta, a za drzwiami stajni słychad dreptanie zwierząt. Czuje się też ich zapach. 32
Wchodzimy po kamiennych stopniach na wyższe piętro, ie mieszka rodzina. Ściany, posadzki, również kamienne, pokryte są czymś w rodzaju gipsu o konsystencji stwardniałego nisku, który zalatuje krowim łajnem. Cały dom pachnie oborą, '.najdujemy się w czymś w rodzaju małego holu, zupełnie pu-Bgo, jeśli nie liczyd paru poduszek ułożonych w kącie. Po-licszczenia mieszkalne otaczają to centrum życia rodziny, rowadzą do nich drzwi z grubego drewna, bardzo wąskie zaopatrzone w solidne zamki. Trzeba się ustawid bokiem, że-się przez nie przecisnąd. Ward, małżonka Abdula Khada, pokazuje mi mój pokój. Jest kobieta bez urody, w wieku swojego męża. O oliwkowej ce- ciemnych włosach, równocześnie pomarszczona i tłusta, pana świat małymi złośliwymi oczkami, potrząsając f niszczony mi dłoomi, na których pobrzękują złote bransolety, psa biżuterii, jaką nosi, jeszcze bardziej podkreśla wrażenie, że kobietą przedwcześnie postarzałą. Kolczyki, złoto na zwiot-Iłej skórze, pierścionki na zdeformowanych
palcach są tutaj ibolem matki rodziny, symbolem wdzięczności mężczyzny za rowolną niewolę w domu. Wślizguję się do maleokiego pomieszczenia, posadzka przykryta M linoleum i pojmuję, że stanowi to luksus, jakiego nie ma w in-th pokojach. Przez pięd maleokich, wąziutkich okien - dwa na Jncj ścianie, trzy na drugiej - wpada trochę powietrza i światła zewnątrz. O tej porze po obu stronach można jedynie odróżnid 8ro pagórków. Lampa oliwna oświetla sufit i rozsiewa wokół za-h dymu. W kącie staromodny odbiornik telewizyjny; włączono go chyba moje przybycie, obraz jest biało-czarny, niezbyt czysty, a dźwięk (fccsz.czący. Nadaremnie obracam pokrętłem we wszystkie strony, są programy arabskie, nie sposób cokolwiek zrozumied. Abdul ula mówi do mnie z dumą - Kupiłem go dla ciebie, żebyś się nie nudziła. Ib miłe z jego strony, ale nie wiem, co mogłabym zrobid ym urządzeniem. Zresztą nie mam zamiaru spędzid wakacji zanicta w pokoju. Cały dzieo będę na dworze, na świeżym po-
4rdane
33
wietrzu. Ten uporczywy zapach gnoju, obory, zeschłe łajno na ścianach... Nie przypuszczam, bym mogła się do tego przyzwyczaid. Jedyny mebel w pokoju to metalowe łóżko z bardzo cienkim materacem, mniej więcej grubości kciuka, poduszką i kocem. Wzdłuż ścian coś w rodzaju półki, nieco podniesionej, wylepionej z tej samej mieszaniny piasku i krowiego łajna. Służy jako ławka, krzesło, miejsce do siedzenia, kiedy się nie jest w łóżku. Wychodząc zauważyłam przed domem podobną półkę, przykrytą małym materacem, identycznym jak mój, siedziało na niej dwoje starców, niewidomy ojciec i matka Abdula Khada. Zapewne jest to miejsce ich wypoczynku podczas dnia, tam grzeją się w słoocu i patrzą na krajobraz. W tym kraju szanuje się starszych, to oni założyli rodzinę i wszyscy o nich dbają. Następny pokój należy do Mohammeda, jego żony i ich dwóch córeczek, które z powodu ciasnoty śpią na ziemi. Takie samo pomieszczenie mają dziadkowie, a w trzecim, wąskim i długim, zamieszkują Abdul Khada i jego żona Ward. Kooczymy zwiedzanie domu i ruszamy w górę klatką schodową wiodącą pod dach, gdzie rodzina spędza najwięcej czasu.
W kącie klatki schodowej znajduje się maleoka kuchnia, czarna od dymu, z kuchenką na drewno i małym piecykiem olejowym. Abdul Khada tłumaczy mi, że kuchenka służy do wypieku chapatis, placuszków stanowiących podstawę pożywienia w Jemenie. Obok mieści się łazienka. Odkrywam ją w momencie, kiedy dyskretnie proszę Abdula Khada, żeby mi wskazał toaletę. Podchodzi do maleokich drzwi w jednej ze ścian kuchni i otwiera je. Żeby tam wejśd, trzeba się pochylid. Wewnątrz panuje całkowita ciemnośd, wyjąwszy krąg bladego światła padającego z otworu w posadzce tego ponurego zakątka. Jestem zaskoczona widokiem tych prymitywnych urządzeo. Ale czegóż się miałam spodziewad Pod toal etami zieje pustka. Sufit jest tak nisko, że można się poruszad jedynie w pozycji schylonej, wszystkie zaś gesty ograniczają cztery ściany. Funkcję umywalki pełni miska z wodą i nie sposób używad jej inaczej, jak przycupnąwszy nad' wspomnianą dziurą. Wszystko zaś, co z owej dziury wypływa, 34
ścieka po kamiennej ścianie domu, by na koniec wpaśd między kolczaste krzaki. Reszta należy do słooca. Korzystanie z tego przybytku jest dla mnie krępujące. Później, zmuszona przez okoliczności, udawałam się tam nocą, kiedy obok, w kuchni, nie było nikogo. Jeśli już musiałam pójśd tam w dzieo, najpierw, na wszelki wypadek, wychodziłam na dach, by się upewnid, że w okolicy nie ma żywego ducha. Zawsze miałam odczucie, jakbym była widziana. Równie skomplikowane jest mycie. Trzeba korzystad z miednicy Z wodą, oczywiście zimną, i obejśd się bez mydła. Na szczęście przywiozłam jedno z Anglii. Tamtego wieczoru nie zastanawiałam się, skąd wzięła się tu woda. Nie było przecież kranu. Użyłam ją machinalnie, jak gdyby to była Anglia, potrzebowałam się odświeżyd po długiej podróży pustynią i górami. W dniach, które nastąpiły później, dałam sobie sprawę, z jak piekielną pracą wiązało się korzystanie z tej wody. Nie odczuwam głodu. Wszystko jest dziwne. Jestem onieśmielona, zaże nowana. Potrzeba mi czasu, żeby dojśd do siebie i zastanowid się nad tym, co przyniesie je^Scze ta podróż. Siadam na podłodze pokrytej linoleum, w moim pokoju, i na razie przyglądam się rodzinie zgromadzonej w holu wokół posiłku. Jest to dziwna ¦Cena. Każde z nich przycupnęło na poduszce, oświetlają ich lampki oliwne, jedzą maczane w mleku chapatis. Biorą rękami masę, która wypełnia wielką misę stojącą na posadzce pośrodku pomieszczenia, Inimują z niej placuszki, które następnie zjadają korzystając z osobny ch, małych miseczek. Ich gesty są zręczne, obserwuję je z zaciekawieniem. Masa pożywienia w zagłębieniu dłoni, lekko podrzucana i obracana, zamienia sic w placuszek, który wsuwa się do ust za pomocą kciuka. I to samo od nowa... Wszyscy rozmawiają, dużo się śmieją, opuszczona w moim kąciku dochodzę do wniosku, że nigdy nie nauczę się jadad w taki sposób. Jestem jednak zafascynowana tym widokiem, niezdolna zrozumied
ani słowa z tego, co mówią, niemy świadek. Znajduję się a lem pośród jemeoskiej rodziny spożywającej swój wieczorny posi35
łek. Ta scena ma się utrwalid w mojej pamięci niby na fotografii z wakacji. Z niecierpliwością myślę o chwili, kiedy opowiem o tym wszystkim moim przyjaciółkom. Piją wodę. Przed chwilą podano mi vimto, coś w rodzaju skoncentrowanego syropu z czarnej porzeczki, wymieszanego z wodą, jaki się tutaj kupuje tylko od święta. A tego wieczoru świętem jest powrót mężczyzn, ojca i syna, a także moje przybycie. Ja, Zana Muhsen, gościem honorowym, przywiezionym aż tutaj przez pana domu, Abdula Khada, którego nieobecnośd trwała tak długo, że zasypują go lawiną pytao; znajduje się w centrum zainteresowania, on jeden stanowi temat rozmowy, każdy słucha jego słów z szacunkiem. Zdjął swój podróżny strój, nałożył płócienne spodnie i koszulę bez kołnierzyka. Patrzę na niego, na jego zakrzywiony nos, usta pod gęstymi wąsami. Tutejsi mężczyźni bardzo są do siebie podobni. Bracia z jednego plemienia. W sumie to szansa móc dotrzed tak daleko, niewielu cudzoziemców przyjeżdża do Jemenu. Czuję się zaakceptowana, wszystkiego się o nich dowiem, o ich życiu, obyczajach, i po powrocie do Anglii będę miała mnóstwo do opowiadania. Dziadek jest niezwykły ze swoim nieruchomym spojrzeniem, błękitnym i martwym. Bekela przygotowuje mu placuszki i wsuwa do ust jak dziecku. Jest piękna i jej młoda twarz obok twarzy starca promieniuje światłem. Olśniewająco blada cera w otoczeniu pukli czarnych, lśniących i kręconych włosów. Obserwuje z uwagą każdy zjadany przez niego kęs, marszcząc zbiegające się na jej czole gęste brwi. Starzec niewiele się odzywa, otwiera usta, potem zamyka je jak automat. Teraz idę spad i mogę wśliznąd się do łazienki, żeby umyd się jako tako, z dala od niedyskretnych uszu. Następnie po omacku powracam do mojego pokoju i wyczerpana kładę się na łóżku. Jest twarde i bardzo niewygodne, mimo moich wysiłków nadal czuję się brudna. Na dodatek głód, którego przed chwilą nie odczuwałam, teraz zaczyna drążyd mi żołądek. Co ja tu robię Na tym łóżku jak z kamienia, w tym pokoju cuchnącym krowim łajnem... To tylko przygoda, pozostanę w tym dziwnym miejscu niezbyt długo... Nagle ogarnia mnie twardy sen. Tamtej nocy nawet nic mi się nie śniło. 36
Rozdział IV Budzi mnie pianie koguta. Przez małe okienka wlewa się blade światło. Zastanawiam się chwilę, gdzie jestem, a potem wyskakuję z łóżka, żeby wyjrzed na dwór. Otaczające góry wyglądają niezwykle dramatycznie. W brzasku wstającego dnia rysują się na niebie ni czym groźne olbrzymy. Wychylona przez mały otwór ponad próżnią mam wrażenie, że nadal jeszcze znajduję się w samolocie.
Za drzwiami słyszę stąpanie i chlupot wody, zapach smażeni -ny wypełnia dom. Kobiety witają mnie skinieniem głowy, nie przerywając prowadzonej pomiędzy sobą rozmowy. Śniadanie składa się znowu z chapatis. W istocie jest to rodzaj ciasta zagniecionego z mąki, wody i masła. Zrobione z niego placuszki zjada się natychmiast po wyjęciu z pieca, w którym płoną kawałki drewna. Zapach ich jest łagodny, przyjemny, są słodkie, ale spożywad je trzeba bardzo prędko, nim stwardnieją zamieniając się niemal w małe kamyki. Jest też herbata, czarna i mocno słodzona, którą Ward, małżonka Abdula Khada, wlewa do dużego naczynia. Proponują mi mleko, które pan domu kazał specjalnie zakupid w wiejskim sklepiku, chcąc mi sprawid przyjemnośd, ponieważ Anglicy piją herbatę z mlekiem. Grzecznie dziękuję Abdu-lowi Khada. Chociaż atmosfera tego domu jest dziwna, a także i jego mieszkaocy, przyznaję, że robią, co się tylk o da, żebym czuła się tutaj dobrze. Byłoby nie na miejscu okazad zniecierpliwienie i zacząd wypytywad, kiedy nareszcie będę mogła zobaczyd mego brata Ahmeda i siostrę Leilah. A przecież tylko o tym marzę. Nigdy ich nie widziałam, nie mówimy tym samym językiem, ale są częścią mojej rodziny i pilno mi nareszcie ich spotkad. W Birmingham nie zastanawiałam się nad tym. Szczerze mówiąc zapomniałam nawet o ich istnieniu, a ponieważ mama przestała 37
ich wspominad, obie z Nadią zupełnie się nimi nie interesowałyśmy. Czekając, aż Abdul Khada powie mi, co będziemy robili, bawię się przed domem z dziedmi. Zabawa polega na poznawaniu arabskich słów. Kamieo, ręka, głowa, dom itd. Dwie dziewczynki, Shiffa i Tamanay, są wzruszające i pełne życia. Shiffa ma osiem lat, jej młodsza siostra cztery i są do siebie podobne jak dwie laleczki. Te same długie włosy, spadające na plecy, proste i czarne, ozdobione małymi pstrymi chusteczkami. To samo spojrzenie ciemnobrązowych, błyszczących radością oczu. Dwie prześliczne dziewczynki, z którymi miło się bawid. Ale godziny upływają, mija dzieo, potem noc, a Abdul Khada nie wspomina o podróży. Zszedł do wsi nie proponując mi, abym mu towarzyszyła, i powrócił dopiero wieczorem. Dziadek przez cały dzieo siedział na ławce przed domem, w słoocu, niewidomy i milczący, słuchając śmiechu dzieci. Kobiety spędziły czas na noszeniu wody i pieczeniu chapatis. Stosowałam metody iście indiaoskie, żeby udad się do toalety, przez nikogo nie zauważona. Wieczorem starałam się jeśd jak inni i moja niezręcznośd wywoływała uśmiech Abdula Khada. Zauważył, z jakim trudem wytrzymuję siedząc przy jedzeniu na ziemi i jak mi niewygodnie posługiwad się rękami. Toteż następnego dnia postanowiono podawad mi posiłki w moim pokoju, dostałam talerz, widelec i specjalnie dla mnie przygotowane pożywienie. Zrozumiał również, że się nudzę. - Chcesz pójśd do wsi zobaczyd sklepy Zabiorę cię dzisiaj po południu. Dobra wiadomośd! Abdul Khada kupi mi papierosy. Nie chodzi o to, żebym była jakąś wielką palaczką (w Anglii palę głównie po kryjomu, jednego czy dwa papierosy na dzieo, raczej z przekory niż z potrzeby), ale nudzę się i moja ostatnia paczka się skooczyła. Tutaj kobiety nie palą, z tego, co zrozumiałam, jest to im zabronione, ale Abdul Khada odnosi się do mnie inaczej, j estem Angielką, traktuje mnie jak równą sobie.
Gdybym wiedziała... Gdybym wiedziała, że to wszystko było tylko i wyłącznie komedią, że ten dom i rodzina okazały się najgorszą z zasadzek. Ale wtedy nic, zupełnie nic nie dawało podstaw do 38
niepokoju. Był wobec mnie miły, uprzedzająco usłużny. Jestem gościem, osobą, której poświęca się czas, pokazuje okolicę. Do leżącej w dole wsi prowadzą dwie drogi. Jedną i drugą przybywa się do celu w tym samym czasie, ale jest między nimi zasadnicza różnica kobiety nie mają prawa iśd drogą, jaka im się spodoba. W towarzystwie mężczyzny mogą pójśd ścieżką główną, mogą spotykad innych ludzi; jeśli są same, przechodzą bocznym traktem, za domami. Taki zwyczaj. Wieś składa się z jakiejś setki domów, pobudowanych jeden obok drugiego, tylko siedziba Abdula Khada stoi na uboczu. Kie dy idziemy, wiele osób nas pozdrawia, Abdul Khada jest tu zna ny i wydaje się spokrewniony w taki czy inny sposób ze wszystkimi mężczyznami, jakich spotykamy. Ci, którzy się zatrzy mują, aby z nim porozmawiad, w większości są w tym samym co on wieku i kiedyś pracowali w Anglii. Znają język angielski na tyle, aby mnie grzecznie spytad czy Jemen mi się podoba, czy jestem zadowolona z pobytu tutaj - zwyczajne, banalne uprzejmości.
^
Trzy sklepy we wsi przypominają raczej szałasy. Funkcję drzwi pełnią tu wielkie metalowe kurtyny, nie mają ani witryn, ani wystaw. Półki są prawie puste, koślawo przytwierdzone do ścian, które tutaj maluje się białym wapnem. Wewnątrz niewiele widad mimo oliwnych lamp, zawieszonych u sufitu. Jest kupiec bławatny, sklep spożywczy oraz coś w rodzaju bazaru, gdzie można kupid coca-colę, papierosy. Zaopatrzenie jest skąpe, trochę konserw. Wszystko to wydaje mi się raczej brudne i ubogie. Domy podobne są do siebie dwa piętra i stajnia na parterze. Zapach zwierząt owiec, krów, baranów, kurczaków jest wszechobecny. Upał sprawia, że miejscami jest ten odór nie do wytrzymania dla Angielki, za jaką się uważam. Zaopatrzywszy się w papierosy, w krótkim czasie obchodzę te wszystkie ulice zawalone przeróżnymi odpadkami. Tutejsi ludzie nie mają wyznaczonego terenu, gdzie 39
mogliby pozbywad się śmieci i po prostu wyrzucają je przed własny dom albo od czasu do czasu palą. Nie zauważam żadnego turysty, jestem jedyną cudzoziemką, nie ma tu linii telefonicznej, elektryczności, a najbliższe większe miasto, trochę nowocześniejsze, położone jest o dwie godziny jazdy samochodem w kierunku południowym, niedaleko granicy pomiędzy Jemenem Północnym i Południowym. Jest to Taez, gdzie byliśmy pierwszego dnia. Mam kłopoty ze zlokalizowaniem tego miejsca, jesteśmy około dwieście kilometrów od Sanaa, stolicy, byd może trochę dalej, ale droga jest tak skomplikowana i kręta, że miałam wrażenie, iż przejeżdżamy tysiące kilometrów. Nie można kupid mapy drogowej, brak jakichkolwiek pocztówek z widokiem wsi, zresztą nigdzie nie widad poczty. Jeśli zechcę do kogoś napisad, będę musiała dawad listy Abdulowi Khada, który powierzy je komuś, kto z kolei wręczy je pierwszemu wieśniakowi udającemu się do Taez. Naprawdę jesteśmy na koocu świata, ale jak na razie ta przygoda mi się podoba. Abdul Khada nie spieszy się i opowiada o wszystkim wypytującym go ludziom. Pytają go, jak się miewa jego rodzina w Anglii, której zresztą nie zna, w jakiej fabryce pracował. Pytają także, jak prosperuje jego restauracja w Hays. Jest zatem właścicielem restauracji, o tym nie wiedziałam. Podobnie jak nie wiem, gdzie się znajduje owo miasto Hays, o którym rozmawiają. Nikogo nie dziwi moja obecnośd u boku Abdula Khada, mój ojciec jest jego przyjacielem i to wystarczy. Naprawdę Abdul Khada nie jest w swojej wsi ani bogaty, ani możny, nie jest mężczyzną o wyglądzie władczym czy też pretensjonalnym, tylko zwykłym obywatelem, należącym do klasy średniej, żyjącym podobnie jak inni, w podobnym domu, ze swoją plemienną rodziną, której zapewnia utrzymanie. Ten pierwszy spacer po wsi był udany i w drodze powrotnej miło gwarzę z moim przewodnikiem — Gdzie się znajduje miasto Hays — Przy głównej drodze wiodącej do Sanaa. Syn pomógł mi otworzyd tam restaurację. — Mohammed 40
— Nie. Mój młodszy syn Abdullah. Pokazałem ci wczoraj jego fotografię. — Atak. W rzeczywistości nie zwróciłam na nią zbytniej uwagi. Wiadomo mi skądś, że Abdul Khada ma jeszcze jednego syna, widziałam jego zdjęcie, ale nie bardzo je sobie przypominam. Po powrocie do domu siadamy na ławce w towarzystwie dziadków i dwóch małych dziewczynek. Słooce zaczyna się obniżad; w każdym razie na dworze jest przyjemniej aniżeli w domu. Zapachy, ciągły ruch, ciemne ściany, a przede wszystkim brak światła sprawiają, że chętnie stamtąd wychodzę. Rozmawiają pomiędzy sobą, patrzę w dół na wieś, którą oglądałam z bliska. Jak ona się nazywa Tak. Hockail... Mała kupka domów pośród gór. Tu nazywa się je pagórkami, ale nigdy w Anglii nie
widziałam pagórków tak wysokich. Jesteśmy zapewne na wielkim skalistym płaskowyżu, który sam znajduje się bardzo wysoko i nad którym górują jeszcze inne wzniesienia. Nie jestem zbyt mocna w geografii, a zresztą geografia na niewiele się przyda. Zapewne trze ba się tu urodzid, żeby móc rozeznad się w terenie. Gdybym chciała wyjechad stąd sama, zbyt bym się bała, że się zgubię, i zgubiłaby się na pewno. Chwilami uważam to miejsce za piękne, dzikie, z tymi wszystkimi drapieżnikami krążącymi po niebie, z tym nieskooczonym oceanem wzgórz sięgającym po horyzont. Szczególnie wieczorem lub rankiem, kiedy światło zamienia ten krajobraz w iście księżycowy. Jakaś inna planeta. Najczęściej jednak to miejsce jest dla mnie zbyt brudne, zanadto gorące, zapylone, za bardzo oddalone od wszystkiego, od minimalnego bodaj komfortu kranu, spłuczki, prawdziwego materaca, krzesła, stołu do jedzenia. Tego wieczora powietrze jest ostrzejsze, świeższe, jeśli tak można powiedzied, ponieważ tutaj nic nie jest wystarczająco świeże, a deszcz pada chyba co dziesięd lat... Po raz pierwszy czuję Się mniej wyizolowana, widziałam ludzi, mam papierosy, rozmawiałam po angielsku. -
Oto mój syn Abdullah...
Cała rodzina podnosi się z miejsc, by powitad nowo przybyłego. Ja również. Jest to chłopaczek. Ma czternaście lat, ale można by mu dad 41
osiem. O wyglądzie wątłym, wręcz chorowitym, jest bardzo szczupły i bardzo blady, z dziwną, skurczoną twarzą, wygląda na niezadowolonego z siebie i ze świata. Biedny chłopiec, naprawdę nie jest urodziwy z tym ogromnym, nieproporcjonalnym nosem pośrodku dziecinnej twarzyczki. Ward, jego matka, rzuca się, by wziąd od niego podróżną torbę i żeby go uściskad. Reszta rodziny otacza go kręgiem, Abdul Khada zaś bierze mnie za rękę i przedstawia mi swojego syna - Oto mój syn Abdullah. Uprzejmie wyciągam dłoo, podobnie jak wcześniej do pozostałych członków rodziny. Jego dłoo jest miękka, mniejsza od mojej, nijaka. Wydaje mi się, że lekko odwraca oczy - może to mój europejski strój, a może nieśmiałośd. Chyba nie byłby w stanie unieśd wiadra wody; a przecież Abdul Khada mówił, że to właśnie on pomógł mu odmalowad i urządzid restaurację. Ponownie siadamy na szerokiej ławie i dalej prowadzę rozmowę z Abdulem Khada, nie zwracając specjalnej uwagi na Abdullaha, wyjąwszy grzecznościowe spojrzenie od czasu do czasu. On też sprawia wrażenie niewiele bardziej zainteresowanego tą znajomością. Ponieważ słooce zaczyna się chowad za góry i powietrze robi się naprawdę chłodne, wchodzimy do domu i idę do mojego pokoju z Abdulem Khada i innymi. Od drugiego dnia weszło w zwyczaj, że zbierają się u mnie, aby porozmawiad przed wieczornym posiłkiem.
Abdul Khada zajmuje miejsce na ławce przykrytej kocem. Siadam z jego lewej strony, a Abdullah, jego syn, z prawej. Po krótkiej chwili wszyscy powstają dziadek i babka, Ward, Mohammed, jego żona i dzieci. Pozostawili w pokoju nas troje. Przypuszczam, że poszli zająd się przygotowaniem posiłku. Siedzę na moim ulubionym miejscu, przy oknie, żeby móc oddychad świeżym powietrzem. Chłopiec milczy dyndając w powietrzu nogami i wpatruje się w rysunek na linoleum.
Teraz w pokoju panuje cisza i zdaję sobie sprawę, że wychodzący zamknęli drzwi. Abdul Khada mówi, w jego głosie nie ma nic uroczystego, brzmi to tak, jakby mówił coś banalnego 42
-
To jest twój mąż.
Trzeba było chwili, żeby to krótkie zdanie dotarło do mojej świadomości. Patrzę na Abdula Khada zupełnie zbita z tropu i nie wiem, czy mogę sobie pozwolid na śmiech, czy też nie. — Co — Abdullah jest twoim mężem. Powtarza to bez gniewu, ale dośd zdecydowanym tonem, i robię wysiłki, żeby się skoncentrowad. Czy dobrze dosłyszałam słowa, czy właściwie pojęłam ich sens Czy powiedział Abdullah jest twoim mężem - czy też Abdullah mógłby byd twoim mężem A może powiedział coś innego... Nie, na pewno powiedział mąż i patrzy na mnie, patrzy na Abdullaha, który nadal milcząc wbija wzrok w linoleum. Nagle moje serce zaczyna bid w piersi tak mocno, że ogarnia mnie panika, brak mi tchu i z trudem udaje mi się wybełkotad -
Ale... on nie może byd moim mężem.
Ciągle trudno mi uwierzyd, że dobrze usłyszałam, wpadam w nieokreślony stan, mówię, żeby coś powiedzied, nic nie rozumiem z tego, co się dzieje. Gdzie poszli pozostali Czy też uczestniczą w tym wątpliwym żarcie Pojawił się Mohammed, wsuwając gWwę w uchylone drzwi. Rzucam się ku niemu. -
O czym on mówi, Mohammedzie
Odpowiedź jest jasna i zdecydowana -
Abdullah jest twoim mężem, Zana. To właśnie powiedział ci
mój ojciec. Wyraz jego twarzy jest naprawdę poważny. Sprawę uważa za oczywistą. Co się tutaj dzieje Zastanawiam się, co sobie wbili do głowy. Nie, to niemożliwe, nie mogą. To śmieszne. Po prostu
śmieszne. Nie potrafię nawet przeanalizowad tego zdania w mojej głowie. Wszystko jest nierzeczywiste. — Ale jakim sposobem mógłby byd moim mężem Nie mam męża. Nie jestem w wieku, kiedy wychodzi się za mąż, co się dzieje Co pan właściwie chce powiedzied — Twój ojciec wszystko ułożył. — Mój ojciec Co on takiego ułożył — Małżeostwa. W Anglii. Twoje i także twojej siostry Nadii. 43
— Nadia Zamężna Z kim — Z synem Gowada. Ale kim jest Gowad Nie wiem... A tak, to ten drugi przyjaciel taty, ten, który ma zabrad Nadię na wakacje. Na wakacje! Przyjechałam na wakacje, Nadia ma też przyjechad na wakacje... Tato... Tato miałby to wszystko zaaranżowad Jak można układad w Anglii małżeostwo swoich dwóch córek z dwoma smarkaczami stąd -
To nieprawda. To niemożliwe.
-
To prawda. Mamy świadectwa ślubu, gdzie to jest jasno
napisane. Obie jesteście mężatkami, a twoim mężem, Zana, jest Abdullah. Wyobrażasz sobie, że mogłybyście przyjechad do Jemenu, gdybyście nie były zamężne... Już nie słucham, co mówi, dryfuję. Powtarzam sobie bez przerwy To niemożliwe, to niemożliwe... Siedzę tu, na tej ławce, ten smarkacz obok ciągle przygląda się swoim stopom albo rysunkom na posadzce. Nic nie powiedział, zresztą nikt nie odezwał się ani słowem. Nagle olśnienie Jakaż ja jestem naiwna, wiedzieli, wszyscy wiedzieli, kobiety, starcy, mężczyźni, mój ojciec, może i moja matka Nie, matka nie. To niemożliwe. Ale inni wiedzieli. I obiecywali nam słooce i morze, i palmy, żeby nas wywieźd do tej przeklętej wsi. Coś tu nie jest w porządku. To niedopuszczalne! Nielegalne! To się nie uda, to się nie może udad. Nie żeni się ludzi bez ich wiedzy. Niczego nie podpisałam. O nic mnie nie pytano. Tego rodzaju sytuacje nigdzie się nie zdarzają. Przeżywam jakiś koszmar albo próbują mnie onieśmielid. Ale nie ustąpię. Myśli kłębią mi się w głowie, podczas kiedy Mohammed z ojcem rozmawiają po arabsku. Po chwili mały Abdullah przyłącza się do rozmowy. Nie rozumiem, o czym mówią, pojawia się jeszcze jakiś inny mężczyzna i stojąc na progu również uczestniczy w dyskusji. Jak gdyby mnie tu nie było, jakby nie wydarzyło się nic okropnego. W koocu wychodzą, byd może dlatego, że wybucham płaczem. Może dlatego, że nie mam nic do powiedzenia. Kiedy tylko zaczynają mówid po arabsku, chcąc nie chcąc jestem wyłączona.
Chcę wrócid do domu z mamą. Nie zostanę tu dłużej nawet godziny. Muszę znaleźd kogoś, komu to wszystko opowiem i kto 44
organizuje mój wyjazd. Jest chyba ktoś taki we wsi. Ale jak iśd do wsi teraz, w środku nocy... Tą piekielną drogą. Z dzikimi zwierzętami, krążącymi wokół, i tą pionową ścieżką. Co robid Jak rozwikład ten zwariowany koszmar W pokoju robi się całkiem czarno i siedzę tak w ciemności, wpatrując się w mrok za oknem. Czuję, że jestem jak skamieniała, zlodowaciała, niezdolna się poruszyd i pomyśled o czymś rozsądnym. Tak jakbym nagle wpadła w przepaśd nieskooczenie głęboką, zostawiając gdzieś daleko moją głowę. Nie pamiętam, jak długo tak siedziałam po ciemku. Może godzi nę. Myślałam, że wyszli bez kolacji. Oni... Abdul Khada i jego dwaj synowie. Starałam się zrozumied, jak do tego wszystkiego mogło dojśd. Mój ojciec na lotnisku, uśmiechnięty, odprężony, udzielający mi rad, bym poważała jego przyjaciela, zachwalający wyjazd do Jemenu i szansę przebywania z tą rodziną... Oszukał mnie, mama nie •wie o niczym, w przeciwnym wypadku nigdy nie pozwoliłaby mi wyjechad.
•¦
Staram się przypomnied sobie, co się naprawdę wydarzyło, a w każdym razie, co mi opowiadano o mojej siostrze Leilah i bracie Ahmedzie. Wszystko to jest nieokreślone, nieprecyzyjne, 'lak jak i ja pojechali na wakacje, całkiem malutcy, żeby, jak twierdził ojciec, odwiedzid swoich dziadków, jego rodziców. A potem, po upływie paru tygodni, oświadczył, że zostaną tam na wychowanie. I później już nic. Mama usiłowała ściągnąd ich z powrotem, ale w jaki sposób i dlaczego jej się to nie powiodło Czy i mnie spotka to samo Abdullah powraca do pokoju, pomimo ciemności rozpoznaję go po małym wzroście. Jest ni ewiele wyższy od mojego najmłodszego brata Mo. Zrobiło się już zupełnie czarno i zgaduję, że zamierza spad tutaj, razem ze mną. Za nim stoi Abdul Khada. Prawie krzyczę — Nie będzie tutaj spał, chcę byd sama! — To twój mąż. Musisz spad razem z nim! 45
Zostało to powiedziane twardym, niedobrym głosem. Popycha chłopaka do wnętrza i zatrzaskuje drzwi. Słyszę szczęk zasuwy po drugiej stronie. Jesteśmy uwięzieni. Staram się nie patrzed na Abdullaha, który milczy. Ten dzieciak od swojego przybycia zachowuje s ię właściwie jak niemowa. Słyszę, jak chodzi po pokoju, nie wie, gdzie usiąśd i co ze sobą zrobid. Sama myśl o dzieleniu z nim łóżka napełnia mnie obrzydzeniem. Kładę się pod samym oknem na ławce i owijam kocem. On kładzie się na łóżku, słyszę, jak oddycha, nie dostrzegam jego twarzy w nikłym świetle księżyca, sączącym się przez okiennice. Zastanawiam się, o czym myśli. Czy zaśnie Dla mnie jest to niemożliwe. Nie ma mowy o spaniu. Szeroko rozwartymi oczami wpatruję się w sufit, po którym uganiają się jaszczurki. Nie zauważyłam ich pierwszej nocy, za bardzo byłam zmęczona. Nad moją głową zatem są jaszczurki, słyszę także wycie hien i wilków daleko w górach. Ten kraj to istny horror. Biały piasek i palmy pod gorącym słoocem - mówił ojciec... Ogarnia mnie tak wielka nienawiśd, że czuję, jak cierpną mi kości. Jestem bryłą lodu i nienawiści. Dzieciak oddycha regularnie, śpi. Dla niego ta sytuacja nie jest niepokojąca. Słyszałam już, jak mówiono, że w Jemenie ludzie pobierają się w bardzo młodym, dziecięcym wieku. Myślałam, że to tylko taki zwyczaj, bez dalej idących konsekwencji, że chodzi o obietnicę małżeostwa, nie zaś o rzeczywisty związek, że nie kładzie się ich do jednego łóżka w wieku dziesięciu czy też czternastu lat. Ten jest czternastolatkiem i leży w moim łóżku. Niech tam pozostanie, nigdy z nim nie będę spała, nigdy! Nie potrafią mnie do tego Zmusid. To niemożliwe. Powoli mijają godziny, przylepione do sufitu jaszczurki też chyba zasnęry5 a ja ciągle mam oczy otwarte, boję się przymknąd powieki. Gdybym usnęła, straciłabym kontrolę nad sytuacją. Mógłby się na mnie rzucid. Chod jest chudy i chorowity, niełatwo bym się go pozbyła. Poza tym jest jego ojciec. Z nim jest najgorszy problem. To zły człowiek, a ja nie zdawałam sobie z tego sprawy. Przez cały czas podróży grał przede mną komedię uśmiechy, ukłony. Przejdę się z tobą na spacer, kupię ci papierosy, masz tu mleko, talerz i widelec, żeby ci było wygodniej jeśd. 46
Jestem Angielką, nie zaś Jemenką. Nigdy nie dostosuję się do ich dzikich obyczajów. Dzisiaj udało mu się mnie przestraszyd, ale jutro będzie dzieo i pobiegnę do wsi po pomoc, dam znad matce, znajdę kogoś, kto zawiezie mnie do Taez, zatelefonuję, napiszę, żeby po mnie przyjechali, a przede wszystkim, żeby mama nie pozwoliła jechad Nadi. Ten Gowad, który twierdzi, że ożenił ją ze swoim synem... Wszystko to szaleostwo. Niewyobrażalne. Kocham Mackiego. Chod jesteśmy zaledwie w stadium flirtu, jestem pewna moich uczud. Kocham Anglika w moim wieku, nie wsadzą mi siłą do łóżka czternastoletniego Araba, o którego istnieniu aż do dzisiejszej nocy nie miałam pojęcia. Myślałam, że oprę się senności, ale to się nie udało, po jakimś czasie musiałam chyba zasnąd, bo teraz widzę, że łóżko jest puste. Chłopak wyszedł niepostrzeżenie. Już świta.
Leżę nieruchomo, starając się uporządkowad myśli, ustalid jakąś metodę postępowania. Nie mam dokumentów, nie mam paszportu, abrał je Abdul Khada, podobnie jak i bilet, który zapewne nie był powrotny. Jak się stąd wydostad Nie wierfiwiawet, gdzie się naprawdę znajduję. Oczyw iście w podróży miałam pełną swobodę i oczy szeroko otwarte, ale jest tak, jakbym nie widziała niczego... Nie potrafiłabym nawet odnaleźd miejsca, gdzie wysiedliśmy z samochodu. Nie wiedziałabym, w jakim się udad kierunku. Nie mam pieniędzy. Trzeba znaleźd jakiś sposób, żeby uprzedzid mamę, przeszkodzid Nadi w podróży, i żeby potem mama po mnie przyjechała. Abdul Khada gwałtownie otwiera drzwi. Oczy ma pociemniałe od gniewu, usta wykrzywione, wrzeszczy po angielsku -
Nie spałaś z nim! Dlaczego
Syn musiał mu powiedzied, że spałam na ławce. -
Nie ma mowy! Nie będę z nim spała!
Tym razem i ja też prawie wrzasnęłam. Gwałt za gwałt, nie mam innej odpowiedzi. Ponownie trzaska drzwiami, pozostawiając mnie samą, bez wyjaśnieo, i znowu ogarnia mnie panika. Czy lepiej zamknąd się w tym ciemnym pokoju, czy też wyjśd i spróbowad kimś porozmawiad. Lepiej wyjśd. 47
I
Ward, żona Abdula Khada, jest w kuchni, właśnie przyniosła wodę. Jak z nią rozmawiad Ta gruba kobieta o niemiłej twarzy patrzy na mnie ze złością małymi, twardymi oczkami. Od mojego przybycia nieustannie przygląda się ubraniom, jakie noszę. Spódnica i trykotowa bluzka nie odpowiadają jej, uważa mnie zapewne za dziewczynę rozpustną i nieczystą. Zwraca się do mnie po arabsku. W ten sposób nie zdołamy się porozumied - ona nie znająca ani słowa po angielsku i ja nie potrafiąca sklecid po arabsku jednego poprawnego zdania. Nie potrafię nawet zapytad, gdzie jest jej mąż. Zresztą odwraca się mrucząc pod nosem. Babka coś mówi i uderzam w płacz. Niewidomy starzec, siedzący na ławce, też nie może mi przyjśd z pomocą, ponieważ i on nie mówi moim językiem. Połowa przedpołudnia upływa na oczekiwaniu na powrót Abdula Khada. Kiedy przybywa, jak się domyślam - ze wsi, rzucam się ku niemu płacząc. — Powiedz, co się ze mną stanie Wszystko to nieprawda Czy mogę wrócid do domu — Nie, nie możesz wrócid do domu. Jeszcze nie. — Jak to jeszcze nie Co pan chce zrobid — Musisz się przyzwyczaid.
— Ale do czego Nie chcę się przyzwyczajad. Co zrobił mój ojciec Powiedz, błagam! -
Twój ojciec wydał cię za mąż. Zapłaciłem mu za to.
Zapłacił Ten człowiek za mnie zapłacił Za mnie Sprzedana To niemożliwe. Ludzi nie sprzedaje się tak jak przedmioty. Mój ojciec nie mógł tego zrobid, to mój ojciec, a ojciec nie sprzedaje swojej córki. — To nieprawda. — Zapłaciłem, powtarzam ci, sto tysięcy riali... Ta liczba nic mi nie mówi. Co to jest sto tysięcy riali Dużo Wszystko mi jedno, on kłamie. — Zwrócimy ci te pieniądze, jeżeli to prawda, chcę wrócid do domu. — Jeszcze nie teraz. Trzeba poczekad. Chwytam się tego światełka nadziei. Jeszcze nie teraz to znaczy jeśli się uprę, będę mogła wrócid do Birmingham. Z pewnością. Ale kiedy 48
-
Powiedz mi, kiedy...
Abdul Khada bez słowa odwraca się do mnie plecami. Idę za nim, chwytam go za rękę, odpycha mnie brutalnie. Nikt w tym domu nie chce przyjśd mi z pomocą. Odrzucają mnie zgodnie, ignorują, patrzą, jak krążę wokół domu, zupełnie ogłupiała, nie okazując najmniejszego mną zainteresowania. Nawet Abdullah mnie unika. Wygląda na równie przerażonego jak i ja. Wiedział chyba, że przywiozą kogoś z Anglii, kogo poślubi, ale mój styl i ubiór musiały go zaszokowad. Chyba to dla niego niełatwe, jestem inna niż kobiety z jego otoczenia. Inna niż jego matka, niż żona Mohammeda, niż wszystkie Jemenki ze wsi, a poza nimi nie zna nikogo. Jestem nieskromną cudzoziemką, która pokazuje nogi i twarz. Która pali, mówi głośno jak mężczyźni. I jestem od niego dwa lata starsza. W sumie to jeszcze dzieciak. To powinno dodad mi odwagi, ale jest jeszcze Abdul Khada i wszyscy się go boją, przede wszystkim mały. Nagle wpadam na pewną myśl. Poprzedniego dnia widziałam w pokoju Bekeli, żony Mohammeda, jakieś pigułki. Mówiono mi, że dopiero co była chora. Nie wiem, co to za lekarstwo, ale postanawiam je zażyd. Jest tego cała butelka. Wystarczy, żeby mnie wyciągnąd z tego koszmaru. Wywoład chorobę, żeby musieli mnie stąd labrad. Nawet jeśli narażam życie, wszystko mi jedno. Wślizguję się do pokoju, biorę butelkę, wysypuję pigułki na dłoo i połykam wszystkie naraz, ryzykując, że się ud uszę. Ale działam nie dośd szybko, Mohammed już jest przy mnie, bierze mnie za gardło, potrząsa i zmusza do wymiotów. Walczymy przez chwilę, ale nie mam żadnych szans, jest silniejszy. Wypluwam pigułki wstrząsana czkawką, płaczę i czuję, że ogarnia mnie histeria.
Jeden Mohammed jest tu dla mnie trochę sympatyczniejszy. Wyobrażam sobie, że musi mu byd bardzo przykro w związku z tym wszystkim, co mi się przytrafiło. Zawsze był dla mnie miły, nigdy .igresywny. -
Proszę cię, Mohammedzie, pomóż mi...
Obojętnie wzrusza ramionami. -
Nic nie mogę dla ciebie zrobid. Żaden mężczyzna nie może
byd nieposłuszny względem własnego ojca.
— Ale jesteś dorosły, masz trzydzieści lat, jesteś mężczyzną, masz żonę i dzieci. Mieszkałeś w Anglii. Ty jeden możesz mi pomóc, Mohammedzie, błagam cię... — Nie mogę okazad nieposłuszeostwa. — Nawet jeśli się nie zgadzasz — Tak już jest. — Więc arabscy mężczyźni zawsze słuchają swoich ojców Nawet jeśli oni nie mają racji — To mój ojciec i tak już jest. Ty też musisz się z tyra pogodzid. Abdullah także musi, to nasze prawo. — Ale nie moje. — To prawo twojego ojca, wziął pieniądze, musisz słuchad twojego ojca i mojego. A zatem nie mam już żadnej nadziei Nawet Mohammed jest sterroryzowany, podległy temu potworowi Abdulowi Khada. Nienawidzę tego człowieka, nienawidzę, tak jak nienawidzę mojego ojca. Do tej pory nie wiedziałam nic o nienawiści. Byłam zwykłą angielską nastolatką, chodziłam do szkoły, na taoce, słuchałam muzyki z przyjaciółmi, miałam moją mamę, która mnie strzegła. Teraz, za ich sprawą, nie mam już nic. Więc to prawda, sprzedano mnie tak, jak się sprzedaje osła. Moja cena to sto tysięcy riali. Wczoraj Abdul Khada kupił mi coca-colę i zapłacił cztery riale. Jestem niewolnicą, córką sprzedaną przez ojca. Przestanę płakad i stawię im opór. Będę się im opierad, aż będą mnie mieli dosyd, wszyscy! Chcę, żeby mieli tylko jedno pragnienie odesład mnie do domu. A mojego ojca zabiję za to, co mi zrobił. Przysięgam! Tego wieczoru odmawiam posiłku i przebywania w ich towarzystwie. W ciągu dwóch dni całe moje życie się zachwiało. Jedyną moją siłą jest samotnośd. Niedługo mogę z niej korzystad. W pokoju pojawia się Abdul Khada. — Tej nocy będziesz spała z Abdullahem.
— Nie, nie zrobię tego.
— Zrobisz albo cię zmusimy. Przywiąże się ciebie do łóżka... — Nie chcę. Z kolei Mohammed przychodzi mnie pouczad. -
Zana, musisz spad z twoim mężem. Zmusimy cię.
Patrzę na tych dwóch mężczyzn, silnych, zdeterminowanych, jak stoją w drzwiach. Nie mam wyjścia. Zrobią to, przywiązą mnie, tak jak powiedzieli. Nie spodziewali się chyba takiego oporu u młodej dziewczyny. Tutaj kobiety słuchają mężczyzn, a mężczyźni są dumni ze swojej władzy. Ni e ustąpią. Abdullah też będzie posłuszny, kiedy już ojciec i starszy brat mnie poskromią. Udało mi się go przestraszyd poprzedniej nocy, ale z jego postawy w ciągu dnia wywnioskowałam, że budzę w nim raczej odrazę aniżeli strach. Nieczysta Angielka wystawiająca się na spojrzenia innych mężczyzn. To jest gwałt. Gwałt obrzydliwy. Jestem dziewicą i całe moje doświadczenie seksualne ogranicza się do pocałunków z Madkiem. Nie mam wyboru albo się zgodzę, albo mnie przywiązą do łóżka jak niewolnicę i upokorzą. Pochylam głowę, niezdolna wypowiedzied tak, którego oczekują. Wprowadzają Abdullaha i zatrzaskują drzwi, nie zamykając ich nawet na zasuwkę, pewni, że żadnym sposobem się nie wymknę. Kładę się do łóżka. Zamykam oczy. Nie myśled o niczym, stad się twardą, zami enid się w kamieo. To jest dzieciak niezręcznie usiłujący naśladowad mężczyznę. Nic nie czuję. Chroni mnie mój bezruch. To nie mnie przydarza się ta przerażająca rzecz. To nie ja tracę oddech. Jestem nieobecna. Zana, która w Birmingham marzyła o wielkiej miłości, która taoczyła z Madkiem, Zana wyjeżdżająca na wakacje umarła. Nie żyje. Nie wiem, co się wydarzyło. Nie chcę o tym wiedzied. Nie będę ani upokorzona, ani posłuszna, mogą sobie robid, co zechcą, odmawiam im mojego cierpienia, odmawiam im siebie. Stałam się jak skała i skałą pozostanę. Abdullah był posłuszny. Wyciąga się obok mnie. Zostałam zgwałcona przez dziecko. Całą noc kamiennymi oczyma przyglądam się jaszczurkom na suficie, jedynym świadkom tego wstrętnego czynu. Zrobili ze mnie niewolnicę tej obrzydliwości, ale - wbrew nim - w moich najgłębszych myślach na zawsze pozostanę wolna. Czas 51
nie ma już znaczenia, wilki i hieny urządzają pośród nocy w górach ponury koncert. To za mnie tak wyją.
Rozdział V Rano z oczyma palącymi od bezsenności, pustką w głowie, pełna obrzydzenia, czuję się brudna. Abdul Khada otwiera zadowolony drzwi, z czego korzysta jego syn, żeby się wymknąd. - Dobrze się czujesz Zupełnie jakbym była chora, on zaś martwił się o moje zdrowie. Nie odpowiadam. Co zresztą można odpowiedzied na to głupie pytanie Odchodzi i z kolei jego żona Ward składa mi wizytę. Wygląda, jakby chciała się ze mną porozumied, i wykonuje gesty, których nie pojmuję. Brudna, jestem brudna, potrzebuję wody, żeby opłukad moje ciało, moją twarz. Grzebię w walizce szukając angielskiego mydła i zamykam się wraz z nim i wiadrem wody w łazienkowej szafie. Trzeba się myd kucając, prawie na czworakach, pochodnia ledwie co oświe tla wstrętne ściany. Woda leje się do dziury i rzeczywistośd powraca z całą siłą. I znowu nie przyjmuję jej do wiadomości. Nie mogę uwierzyd, że to wszystko mi się przytrafiło. Jedna tylko myśl tłucze się w mojej głowie to nieprawda, to nieprawda... Trudno określid, co się wtedy we mnie działo. Byłam zmuszona żyd w nierealnym świecie, ta wieś uczepiona u gór, ten dom przylepiony do skały, ta ciągnąca się wokół pustynia, ci ludzie, ich postępowanie, wszystko to było jak zły sen. Nic nie było prawdziwe. Ward obserwuje mnie swoimi małymi, złymi oczkami kiedy wychodzę z łazienkowej szafy. Poszła do pokoju, prawdopodobnie aby się upewnid, czy straciłam dziewictwo, ale w tym momencie nie zwracam na nią uwagi. Zresztą nie jestem pewna, czy je utraciłam. Nie pamiętam nawet, żebym krwawiła czy odczuwała ból, wszystko 52
mi jedno. Mam tylko nadzieję, że nic się nie stało - że nie ma krwi po zgwałconym dziewictwie i że Abdullah nie dopełnił swojego obowiązku małego samca, tak jak się tego po nim spodziewali. Siedząc w łóżku znowu popadam w bezruch, który mnie przed nimi chroni. Tutaj, pogrążona w moim wnętrzu, mogę cierpied z powodu nieobecności matki. Cierpied na myśl o Nadi, która o niczym nie wie i przygotowuje się w Birmingham do tej przeklętej podróży na tak zwane wakacje, i którą, kiedy przyjedzie, spotka ten sam los co i mnie. Chciałam kochad, marzyłam o miłości. Zniszczyli wszystko. Jestem niewolnicą jak postacie z mojej ulubionej książki. Porwana ze swojego kraju, torturowana, pozbawiona tego, co najważniejsze - wolności. W powieściach o miłości, jakie pożerałam w Anglii, dziewczęta odkrywają szczęście, czułośd. Najpierw są zaloty, apoteozę stanowi koocowy pocałunek, kiedy to młodzieniec bierze narzeczoną w ramiona. Karmiłam się tymi pięknymi historiami, marzyłam o nich, spodziewałam się przeżyd coś podobnego,
tak jak wszystkie nastolatki w moim wieku. Tak jak Nadia, która ma dopiero czternaście lat, która jeszcze niedao bawiła się lalką. W tej chwili najnieznośniejsze jest to, że nic nie mogę dla niej zrobid. Czuję się winna, jak gdybym i ja miała swój udział w zastawieniu czyhającej na nią pułapki. Nienawidzę ich. Przede wszystkim nienawidzę mojego ojca, jestem bryłą nienawiści. Ward zakooczyła inspekcję pokoju. Teraz z kolei odwiedzają mnie dziewczynki, Shiffa i Tamanay. W ich wieku nie mogą mied najmniejszego wyobrażenia o tym, co się wyprawia, i moja nienawiśd ich nie dotyczy. Są ładne, wręcz urocze, pragnęłyby się ze mną bawid tak jak pierwszego dnia, ale nie mam na to siły, chciałabym byd sama, one zaś nieustannie wchodzą i wychodzą z pokoju. Mama mnie stąd wyciągnie. Moja jedyna nadzieja to mama. Ona zrozumie, dowie się, odgadnie, sama nie wiem... Znajdę sposób, żeby się z nią skontaktowad. Dotrę do kogoś, kto ją powiadomi. Muszę się uczepid tej nadziei. 53
Czepiałam się jej przez osiem lat. Osiem lat, dzieo po dniu, powtarzałam sobie, że wydostanę się z tej wsi, że nie ma żadnego powodu, bym pozostała na zawsze więźniem tych dzikusów. Osiem lat. A to był zaledwie trzeci dzieo. Nie ukooczyłam jeszcze lat szesnastu, a kiedy opuściłam Jemen, miałam ich dwadzieścia cztery. Przeżyłam jednak dzięki dwóm uczuciom nadziei i nienawiści, obu równie potężnym. Sprawiły, że nie umarłam. Przez następne dni Abdul Khada pozwala mi siedzied samotnie w moim pokoju, przynosi po siłki, nóż, widelec i dzięki temu nie muszę jeśd razem z innymi. Czyni nawet pewne wysiłki, dostaję chipsy i kurczaka. Ale nie czuję głodu. Sam widok jedzenia budzi we mnie odrazę, nie mówiąc o muchach. Muchy dokuczają nam w dzieo, a w nocy komary. Nie umiem sobie z nimi poradzid, nie umiem ich zlekceważyd! Ugryzienia komarów doprowadzają mnie do szaleostwa, drapię skórę aż do krwi. Inni nauczyli się nie drażnid skóry po ukłuciu, gdyż im bardziej się ją drapie, tym bardziej swędzi. Mam uczucie, jakby mnie z niej żywcem odarto. Osaczona przez muchy, komary, jaszczurki i wyjące nocami drapieżniki. Piję wyłącznie vimato, na sam widok jedzenia żołądek podchodzi mi do gardła. Także na widok Abdullaha. Pierwszego dnia nie wiedziałam, czy rzecz się znowu powtórzy. Powtórzyła się. Co wieczór ojciec wprowadzał syna, by dopełnił ofiary, i. nie odpychałam go z obawy, że się poskarży, a ja poniosę konsekwencje. Podobnie jak za pierwszym razem, znoszę ten nikczemny czyn nieruchoma jak skała. Czasami wchodzi pod ckiem ojca, potem, kiedy zamkną się drzwi, pozostawia mnie w spokoju. Dopiero po wielu dniach zdałam sobie sprawę, że już nie jestem dziewicą. Dziś rano Abdul Khada oświadczył mi uroczyście, że kiedy urodzę dziecko, będę mogła jechad do Anglii. Dziecko... Dziecko! Czy Abdul-lah może mi zrobid dziecko Jest chory, blady, nie ma w nim nic z mężczyzny, i gdybyśmy byli sami, nie śmiałby mnie nawet dotknąd. Wczoraj wieczór odepchnęłam go gwałtownie. Mocne uderzenie w pierś sprawiło, że poleciał do tyłu jak chudy i słaby pajac, którym
54
zresztą jest. Wyszedł, żeby się poskarżyd swojemu ojcu. Abdul Khada otworzył drzwi, podszedł i spoliczkował mnie tak gwałtownie, że zrobiło mi się czerwono przed oczyma. Wszystko w mojej głowie było czerwone. Krew w oczach, wszędzie krew. Chciałabym zabid. Ten policzek spowodował u mnie zmianę postawy, rozbudził złośd. Teraz już nie błagam, tylko przeklinam. To mi daje chwilową ulgę. Abdul Khada jest złodziejem, rzucam mu to w twarz. Porwał mnie i nadejdzie dzieo, kiedy zostanie ukarany! — Twój ojciec cię sprzedał. Zapłaciłem tysiąc funtów i mam twoje świadectwo ślubu! — Pokaż je! Wzrusza ramionami. Jakże mógłby mi pokazad papier, skoro go nie ma! Albo jest fałszywy. Musieli go sfabrykowad tu, w Jemenie, korzystając z mojego paszportu, którego nigdy więcej nie widziałam. — Chcę napisad do mojej matki. — Proszę bardzo. Moje samopoczucie bywa raz lepsze, raz gorsze, w ciągu dnia zdarza się, że ufam, iż w niedługim czasie mama odkryje, co się tutaj dzieje i przyjedzie po mnie. Innym razem rozmyślam o podróży, jaką odbyliśmy. Była długa, trudna, od cywilizacji. Jakżeby mogła mnie tu odnaleźd W najgorszych momentach zdarza mi się nawet podejrzewad, że mama wiedziała o projektach ojca, że byd może była tego zdania co i on. Gdyby to była prawda, nie miałabym już nikogo na ziemi. Oprócz Nadii. Tylko Nadia się liczyła. Należało nie dopuścid do jej podróży z Gowadem. Z Anglii przywiozłam blok listowy i koperty. Zaczęłam pisad. Do mojej ukochanej Matki. Bardzo Cię proszę, nie pozwól jechad Nadii. Wydali mnie za mąż i nie wiem, co teraz się stanie. Bardzo się boję. Potrzebuję pomocy. Błagam Cię, nie pozwól jechad Nadii, błagam Cię, ukochana Mamo. Pomóż mi, ale przede wszystkim nie pozwól jechad Nadii. Pół strony. Nie piszę o Abdulu Khada i innych. Na wypadek gdyby przeczytali list, zaklejam kopertę. Jedyny sposób, żeby ją 55
wysład, to oddad ją w ręce Abdula Khada. Nie pozwalają mi wyjśd poza obręb domu, nie wolno mi chodzid do wsi. On jest moim jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym. Jedzie do Taez, a tam jest poczta. -
To list do mojej matki, w którym piszę, że dojechałam szczę
śliwie i że wszystko w porządku. To ciekawe - nie ma podejrzliwej miny. -
Nadam ci go na poczcie.
Czy to zrobi Tego dnia miałam nadzieję. Mówiłam sobie, że przecież musi wysład chociażby jeden list ode mnie, jeśli chce, żeby mama się nie niepokoiła. Nazajutrz już w to nie wierzyłam. Pomyślałam, że po prostu podarł albo spalił list. A trzeciego dnia wyczekiwałam na odpowiedź. Dostałam tę moją odpowiedź dzisiaj rano. Przynieśli do domu kartki, jakie do mnie wysłano. Szły przez Taez i nie mają dokładnego adresu. Numer skrzynki pocztowej - to wszystko. Jakiś znajomy Abdula Khada - ktoś w rodzaju wspólnika, jak przypuszczam - który odbiera listy. Tak więc nikt na świecie nie wie, gdzie się znajduję. Mam szesnaście lat. Happy Birthday - głosi kartka od mamy, od Nadii, od małego braciszka Mo, Ashii i Tiny. Piękne kartki urodzinowe, z kwiatami i ptakami. Wiem, gdzie je kupili. Zawsze •chodzimy do tego samego sklepu, gdzie sprzedają kolorowe pocztówki, na których jest napisane Dla mojej siostry, Dla mojej córki... Na maminej kartce są delikatne kwiatki. Dla mojej córki, Radosnych urodzin. Oni tam nic nie wiedzą. Tylko tydzieo został do odlotu Nadii i Gowada. Wyobrażam ją sobie w naszym pokoju, jak pisze kartkę i słucha reggae. Jej walizka już jest gotowa. Nasz pokój, nasze własne ukryte miejsce. Kolorowe tapety, bliźniacze łóżka, powieści, kasety. Wieczory spędzałyśmy upajając się muzyką, razem, kryjąc się przed tatą, który potępia muzykę murzyoską. A ja siedzę tutaj, na ławce z kamienia i gipsu, z twarzą obróconą w stronę gór, pod gorącym słoocem, w obłoku much, pokryta ranami, obok tego niewidomego i milczącego starca. I Ward, która dziś rano zwymyślała mnie po arabsku. Domyśliłam się tego po złym wyrazie jej twarzy... 56
Dwie jemeoskie dziewczynki, bawiące się w kurzu u moich stóp, nie mogą mnie pocieszyd. Ani zapach pocztówek, przyblakły po długiej podróży. Zapach Anglii nie dotarł aż tutaj. Jestem tak daleko i taka samotna. Pójśd się wypłakad do tego mrocznego pokoju, na tym kocu cuchnącym baranem. Starannie poukładad moje skarby w walizce. Słuchad tamtej muzyki. I płakad. Po kryjomu. Nie płakad przy nich. Przeklinad ich płacząc. Byle tylko mój list doszedł na czas. Byle tylko mama zechciała mi pomóc. Ojciec nie napisał do mnie na urodziny, czy to znak Ale znak czego... Sprzedał mnie, sprzedał nas obie, po tysiąc funtów za każdą. Czy coś takiego jest do pomyślenia w roku 1980 Ojciec sprzedający swoje córki jak bydło Więc to właśnie miały oznaczad jego groźby, kiedy mówił Nauczę was zachowywad się jak dobrze wychowane
dziewczyny arabskie. Potrzebujecie autorytetu. Nie pokazuje się nóg. Angielskie wychowanie to zgnilizna. Musiał nas nie cierpied. Nie cierpied za to, że jesteśmy Angielka mi, a nie Arabkami. Często miewał kłopoty finansowe, długi, nie zapłacone grzywny. Raz nawet mama musiała za niego zapłacid, żeby go uratowad przed więzieniem. Wstydził się prosid o pomoc swoich arabskich przyjaciół. Nie jesteśmy już jego córkami. Należymy do mamy, jesteśmy angielskiej narodowości. Moja odwaga wraca. Czekad. Wytrzymad. Tutaj czas przepływa niepostrzeżenie, każdy dzieo podobny jest do poprzedniego. Kobiety chodzą do studni po wodę, przygotowują chapatis, karmią zwierzęta, nocą zapalają pochodnie, a rankiem niezmordowanie powtarzają te same gesty co poprzedniego dnia. Minęło osiem dni, które wydają mi się długie niczym wiek. Postarzałam się o wiek, a dziś kooczę zaledwie szesnaście lat. Żeby zejśd z Abdulem Khada do wsi, muszę teraz korzystad z bocznej ścieżki, przeznaczonej dla Arabek, która prowadzi zboczem góry, przez kolczaste krzaki. Teraz traktuje mnie jak tutejszą kobietę. Jego kłopot polega na tym, że wszystkie spojrzenia kierują się na mój strój, jedyną rzecz, jaka mnie jeszcze wyróżnia, i której 57
trzymam się z całych sił. W tej wsi jestem Angielkąi jak na razie niewiele mogą na to poradzid. Z dumą znoszę zgorszne spojrzenia. Nie jestem niczyją własnością. Abdul Khada czuje to poza domem gra rolę tego, któremu nie przeszkadza Angielka sja. Stara się byd cierpliwy, wyczekuje, moim zdaniem nadaremni, na moment kiedy całkowicie ustąpię. W tym celu czyni nawet pene ustępstwa, kupuje mi owoce, żeby się pokazad przed sprzedawcąOwoce nie są dobre ani dojrzałe, ani soczyste. Ale trochę przypominją mi Anglię. Zjeśd jabłko z zamkniętymi oczami i myśled, że siyest gdzie indziej. Potem zabiera mnie z wizytą do swojego młodszep brata, Abdu-la Noor, którego zaledwie zauważyłam, kiedy pierwsy raz przechodziliśmy przez wieś. Ma jakieś czterdzieści lat, je podobny do Abdula Khada, chod szczuplejszy, i nie ma tak przencliwego wzroku. Prawdopodobnie jest uboższy, ponieważ jego doi jest mniejszy od domu starszego brata. Pan domu jest nieobecny, 'itają nas jego żona Amina, pulchna i urocza, mniej więcej trzyd^stoparoletnia, oraz ich synowa Haola. Haola ma osiemnaście h Natychmiast uderza mnie jej spojrzenie. Ogromne czarne oczy. Wsy niezwykle długie, nie ucinała ich chyba od urodzenia. Aminajest dla mnie bardzo miła, bardzo uprzejma. Zachowuje się zupelie inaczej niż Ward. Wydaje mi się, że mogłabym z nią swobodnie porozmawiad, gdybym mówiła jej językiem.
Zaczynam rozumied jedną ważną rzecz. Kobiety ą przyzwyczajone do samotności, podczas gdy ich mężowie praają za granicą, w Arabii Saudyjskiej albo po prostu w sąsiednim nsście. Większa częśd ich życia upływa bez mężczyzn. Kiedy zł małżonkowie wracają, jak teraz Abdul Khada, ponownie chwytaj; cugle i wtedy one znoszą ich władzę i obecnośd. Lecz w rzeczywiści doskonale się bez nich obchodzą. Amina mówi coś do mnie, bardzo chciałabyrr ją zrozumied, wydaje mi się, że mnie żał uje, bo nagle zaczyna jąkad, a Abdul Khada pragnie jej w tym przeszkodzid. Robi rękora dużo gestów i trochę odgaduję, o co mu chodzi. Nie chce, żeby pzy mnie płakała, i prosi, żeby się uspokoiła. Haola także patry na mnie ze •współczuciem. Przynajmniej w tym domu są dwii kobiety, które 58
mnie rozumieją i wygląda na to, że trzymają moją stronę, ale nic więcej oprócz płaczu uczynid dla mnie nie mogą. Amina ma około trzydziestu pięciu lat i już masę dzieci. Najstarszy syn ma dwadzieścia lat, drugi szesnaście, trzeci trzynaście, następny dziewięd, jeszcze młodszy sześd oraz jedyna córka siedemnaście. Jeśli dobrze obliczyłam, swoje pierwsze dziecko musiała mied w wieku czternastu lat. I znowu, jeśli moje obliczenia są właściwe, będzie potrzebowała dużo pieniędzy, żeby ożenid wszystkich swoich synów. Ten obyczaj kupowania żon musi byd dla nich wszystkich poważnym problemem. Wizyta jest krótka, Abdul Khada wstaje, będziemy wracad do orlego gniazda. Nie odstępuje mnie na krok. Uciec... oczywiście myślę o tym, ale dokąd uciekad Gdybym była w mieście, na przykład w Sanaa, zaczęłabym biec, spróbowałabym szczęścia, schroniłabym się do ambasady. Wspinamy się ścieżką dla kobiet. Tutaj byd kobietą to tyle, co byd skazaną do kooca życia. Wymijamy je zawoalowane, dźwigające wiadra wody, niezmordowanie, albo wiązkę drewna, niezmordowanie, odwracające wzrok od przechodzących mężczyzn... niezmordowanie... rodzące dzieci... Moje życie nie może tak wyglądad! Nigdy nie zostanę niewolnicą^ Mohammed jest dla mnie miły. Zachowuje się tak, jakby nic się nie wydarzyło, jakby w porwaniu mnie nie brał udziału. Jeśli chodzi o Abdullaha, dzieciaka, który ma byd niby moim mężem, milczy, kiedy się tylko pojawię. Ignoruje mnie, tak jak ja jego, ale mimo to powróci dziś wieczorem, jak co dzieo, i będę robid wszystko, co możliwe, żeby oddalid moment położenia się do łóżka. Rano Abdul Khada wypytuje go i jeśli się dowie, że odmówiłam, będzie się złościł i obsypie mnie wyzwiskami. Dziś wieczorem odmawiam. Ze zdecydowaną miną kładę się na ławce koło okna. Abdullah patrzy na mnie, waha się, potem podchodzi i wyciąga rękę, żeby zaprowadzid mnie do łóżka. Natychmiast wpadam w złośd. Straszliwą złośd, która sprawia, że tracę kontrolę nad tym, co robię. Kopniakami przeganiam go wokół pokoju, od ściany do ściany, jakbym ścigała węża. 59
-
Wynoś się... nie dotykaj mnie, zabraniam ci mnie dotykad!
Nie wrzeszczę, ryczę grubym głosem jak dzika bestia. Biję go na oślep, zakrywa twarz rękami, nie próbuje nawet się bronid. Gdyby tak rozumiał, co do niego mówię! Że jest brzydki, że czuję do niego wstręt. Że ten dom jest paskudny i brzydzę się go. Wstręt, wstręt, wstręt - tylko to mam na ustach. Ucieka, żeby poskarżyd się ojcu, a ja z trudem łapię oddech. -
Co się dzieje - pyta mnie Abdul Khada.
-
To się dzieje, że nie chcę, żeby mnie dotykał. Kiedy mnie
odwieziesz do Anglii Opór na nic się nie zdał. Brutalny policzek wymierzony w skroo obala mnie na podłogę. I nic więcej. Po chwili powraca Abdullah z ponurym wejrzeniem. Na próżno walczę, nie uda mi się uniknąd tego obrzydliwego kontaktu. Według prawa panującego w tym domu chłopiec ma mied stosunki seksualne. I według tego prawa mam to znosid. Mogę utrudniad im życie, na ile się tylko da, ale temu prawu nie zdołam się wywinąd. Noc, każda noc będzie koszmarem. Abdul Khada jest całkowicie zdecydowany przełamad mój opór, a nie jest to człowiek, któremu można przez dłuższy czas okazywad nieposłuszeostwo. Poza Anglią jest całkowicie inny. Nie widzę w nim nic wspólnego z Abdulem Khada, jakiego spotkałam w naszym domu. W Birmingham był, podobnie jak inni przyjaciele mojego ojca, rozmowny, przyjazny, nieszkodliwy. Normalny. Tu, w Jemenie jest kimś w rodzaju szefa bandy, tyranem, który ma absolutną władzę we własnym domu i któremu nikt się nie opiera. Nawet jego rodzice, biedni staruszkowie, utracili swoją pozycję. Przede wszystkim dziadek. Będąc na utrzymaniu syna nie ma już nic do gadania. W tej społeczności ojciec rodziny jest przywódcą i może robid, co mu się tylko podoba. Poza tym zdałam sobie sprawę, że Abdul Khada jest gwałtowny, nawet wobec innych mężczyzn we wsi. Tego popołudnia rozmawiał po arabsku z kimś, kto najwyraźniej był innego niż on zdania, nie mam pojęcia, w jakiej sprawie. Zaczął do niego mówid ze złością, ale rozmówca nie podjął wyzwania. Uległośd. Uległośd temu marionetkowemu mężowi. Noc pełna niepokoju, noc bezsenna. Ileż czasu przyjdzie mi to znosid w otocze60
niu ludzkiej przemocy, pośród brudnych ścian, much, komarów, słuchając wycia wilków, wdychając zapach obory -
Kędy zabierzesz mnie do Anglii
Zaczynam od samego rana. Nie będzie dnia, żebym nie postawiła tego pytania. -
Kiedy będziesz w ciąży, będziesz mogła wrócid do Anglii,
żeby urodzid przy twojej matce. Kłamie. Spodziewa się, że szybko zajdę w ciążę, ponieważ wyobraża sobie, że dziecko mnie zmusi do zaakceptowania ich prawa. Że dziecko nie pozwoli mi opuścid Jemenu. Jego zdaniem, im prędzej ustąpię, tym prędzej zobaczę Birmingham. Zaczynam rozumied, o co chodzi w tej bitwie. Jeśli uda mi się ich przekonad, że się zgadzam, byd może w koocu potrafię postawid ich przed faktem dokonanym. Proszę bardzo, jestem w ciąży, będę rodzid, proszę mnie odesład do Anglii. W koocu niewielki mam wybór, a ten wybieg może się uda. Mogłabym ich nawet oszukad, że jestem w ciąży, i prosid o wyjazd. Abdul Khada podaje mi szklankę herbaty, spuszczając wzrok. Gruba Ward podrzuca placuszki na węglowym piecu, nie rozumie naszej rozmowy po angielsku, ale od czasu do czasu czuję, jak piorunuje mnie swoimi małymi, złymi oczkami. Wyobrażam sobie, co o mnie myśli, nienawiśd, jaką odczuwa. Nie tylko jestem nieczysta, ale odrzucam jej ubóstwianego syna. Podobno Abdullah o mało co nie umarł. Podobno od urodzenia choruje. — Przysięgasz, że jeśli będę w ciąży, powrócę do Birmingham — Nie ma potrzeby przysięgad. Jesteś tu po to, żeby urodzid dziecko mojemu synowi, jesteś jego żoną. — Nie, nie jestem jego żoną. Nigdzie nie jest to zapisane! — Owszem, mam zaświadczenie. — Pokaż, chcę zobaczyd. — Nie ma potrzeby. Zapłaciłem i mam zaświadczenie. — Kłamiesz, wiem, że kłamiesz. Nie ma dokumentu, jestem Angielką, nie można wydad mnie za mąż wbrew mojej woli. W Anglii poszedłbyś za to do więzienia! Nie ma rady, jestem agresywna. Kilka sekund wcześniej obiecywałam sobie, że będę sprytna, będę udawad, że ustępuję, ale kiedy 61
tylko zaczynam rozmawiad z tym człowiekiem, powraca nienawiśd. Nie potrafię udawad. Najgorsze jest to, że kpi sobie z mojej agresywności, moje krzyki spływają po nim jak woda po gęsi. Ma w ręce wszystkie atuty. Wie, że nie potrafię uciec, odrzucid jego syna. Pojęcie gwałtu nie robi na nim najmniejszego wrażenia. To, że nie kocham Abdullaha, nic go nie obchodzi. Lekceważy sobie moje pretensje do odzyskania praw związanych z obywatelstwem angielskim. Tutaj na nic się to nie zda. Odpowiedź jest prosta - Twój ojciec jest Jemeoczykiem, zapłaciłem twojemu ojcu, takie jest prawo. Jesteś Jemenką.
Mam ochotę stanąd i wyd w kierunku tych jemeoskich gór, wołając, że nie jestem ich własnością! Zaczynam wariowad.
Dziesięd dni później nadal brak wiadomości od mamy. Nie wiem nawet, czy Abdul Khada wysłał list i czy Nadia jest już w drodze. Leżąc na łóżku czytam moją ulubioną książkę Korzenie. Długa i przerażająca historia o niewolnictwie czarnych, o ich walce o wolnośd. Przesadzeni na obcy grunt, wyrwani ze swojego kraju, odcięci od korzeni, podobnie jak ja, ileż razy bohaterowie tej prawdziwej powieści wycisnęli mi łzy z oczu. Identyfikuję się z niewolnikiem Kunta Kinte, tym upartym człowiekiem, który chciał przekazad swoim dzieciom język i tradycje rodzinnej Afryki. Stronice są już zniszczone, znam ten tekst tak dobrze, że niektóre fragmenty mogłabym recytowad prawie z pamięci. Kpię z arabskiej telewizji, z której Abdul Khada jest taki dumny. Instalując telewizor w moim pokoju spodziewał się wprawid mnie w zachwyt. Jedyna rzecz, która mogłaby mnie zachwycid, to czysta łazienka z bieżącą wodą, przy zwoite toalety i elektrycznośd, żeby móc widzied w nocy, a także i w dzieo. W tych domach zawsze panuje mrok. Żyją jak w średniowieczu, pijąc coca-colę produkowaną w Arabii Saudyjskiej, oglądając telewizor na baterie pochodzący z Hongkongu, i to im wystarcza, żeby uważad się za nowoczesnych. - Zana, mamy gościa, powitaj mojego przyjaciela. Jest to jakiś mężczyzna, idę do pokoju Bekeli sąsiadującego z moim, żeby mu się grzecznie ukłonid. Tamten odwraca wzrok 62
i Abdul Khada zabiera go do siebie. Mężczyźni w swoim gronie. To człowiek mi nie znany i jego wizyta mnie nie interesuje. Ale jakiś czas później, po jego wyjściu, Abdul Khada wpada do mojego pokoju z paczką ubrao, którą ciska mi na łóżko. — Ubieraj się! — Mam się ubierad Ale po co, jestem przecież ubrana! — Obcy mężczyźni nie mogą cię oglądad w takim stroju, to wstyd. Zaczyna krzyczed -
Wkładaj to natychmiast!
To dlatego tamten mężczyzna odwracał ode mnie wzrok. Z powodu moich odkrytych włosów i angielskich ciuchów, które ciągle jeszcze noszę. -
Nie włożę.
Rzucam okiem na rzeczy rozłożone na łóżku. Okropne, pomaraoczowy materiał w złote kropki, znam te szmatki, należą do Ward. Rzucam je na podłogę. -
Tego na pewno nie włożę.
Abdul Khada w ataku furii skacze ku mnie i zaczyna bid po twarzy. Krzyczę, on nadal bije, czuję boi w głowie, w uszach mi szumi, ale moja złośd jest równie gwałtowna jak i jego. Jeszcze raz podnosi rękę, żeby mnie uderzyd, i wtedy zaczynam się miotad, gryząc na oślep. Jego kciuk znajduje się między moimi zębami, ściskam, gryzę ile sił w szczękach, nie puszczając zdobyczy, jak pies. Gryzę, gryzę, moje zęby trafiają w paznokied, czuję w ustach smak krwi. Wyje z bólu i to wycie ściąga do pokoju Mohammeda. -
Co się dzieje
Próbuje nas rozdzielid, puszczam zdobycz, byłam bliska uduszenia. Mohammed zabiera ojca, który trzyma się za skrwawioną rękę, i zostaję sama z Bekelą, która, wzburzona od strachu i złości, oddycha szybko. Jestem wściekła, naprawdę wściekła. Nadchodzi Ward i zbiera ubrania porozrzucane po podłodze. Obie kobiety zaczynają mówid jednocześnie, nic nie rozumiem, gestami usiłują mi wytłumaczyd, bym wzięła te okropne szmaty. Podają mi je z uporem, wskazując na pokój Abdula Khada i mimiką odgrywając jego gniew. Należy rozumied, że jeśl i się nie ubiorę tak jak one, oszaleje z wściekłości i będzie mnie bił. 63
Obie wyglądają przerażone tym, co robię, przerażone tym, co się stanie, jeżeli nie posłucham. Nigdy czegoś podobnego nie widziały. Dla mieszkaoców tego domu jestem jak burza, boją się mnie. Z wyciągniętymi rękami błagają mnie, zachęcają. Wiedzą, że mogę okazad się bardzo uparta. Coś musiało zajśd pomiędzy Abdulem Khada i gościem. Mężczyzna - jak się domyślam - zawstydził go, zarzucając mu zapewne, że przyjmuje pod swym dachem kobie tę, która kojarzy się niemal z prostytutką, ponieważ pokazuje swoje nogi i włosy. Dusząca mnie złośd powoli opada i zdaję sobie sprawę z niebezpieczeostwa. Godzę się na przymierzenie tych łachmanów, wkładając je na moje ubrania. I stoję tak, zupełnie ogłupiała, sztywna, czuję się nieswojo. Bekela przytula mnie do siebie chcąc pocieszyd, widzę w jej oczach łzy litości. Ward składa dłonie. Przynajmniej raz, co zdarza się bardzo rzadko, jej twarde spojrzenie złagodniało. Byd może trochę rozumie zamęt, w jakim się znajduję. Ale nie mogę ustąpid. Nie mogę nosid tej okropnej pomaraoczowej sukni w złote kropki, za dużej, pachnącej tym domem i lepiącej się do skóry. Nie mogę. Ogromnie mi przykro, potrząsam przecząco głową, żeby dad im to do zrozumienia. Nie mogę, jeszcze nie. Nie rozumieją mojej walki, oporu. To prawda, że pokora i posłuszeostwo nie leżą w moim charakterze. Dla nich chodzi tu o obyczaje, przyzwyczajenie, wychowanie. Nie widziały w życiu nic innego. Dla mnie to niewola. Nie włożę tego stroju niewolnicy. Następne dni przynoszą ze sobą wymianę obelg i uderzeo w twarz między Abdulem Khada i mną. Przypomina to wojnę w okopach, gdzie nieprzyjaciele trwają ciągle naprzeciwko siebie. Przynajmniej jednego się nauczył gryzę. Unika ataku znienacka. Nosi ślad moi ch zębów na dłoni. Upokorzyłam go,
pana i władcę. Bije, ale tak naprawdę nie wie, jak mnie sobie podporządkowad, co robid z tą opierającą się samiczką. Z mojego powodu zaczyna wątpid w swój autorytet. We wsi się go boją, boją się go w domu. Zresztą nikt go nie lubi, to widad. W tej napiętej atmosferze Ward i Bekela usiłują wciągnąd mnie w prace domowe. Na początku o nic mnie nie prosiły, po64
zwalano mi czytad powieści w moim pokoju, słuchad muzyki, przynoszono jedzenie. Teraz chcą mnie zachęcid, bym się zainteresowała tym, co robią. Na rozkaz czy może dlatego, że widzą, jak krążę niby dzikie zwierzę w klatce Jestem skłonna przypuszczad, że mni e żałują i pragną rozerwad, dopomóc mi w przyzwyczajaniu się do tego życia. Jednym z najważniejszych zajęd, jakie wykonują, jest przygotowywanie chapatis na rozpalonych do czerwoności płytach pieca. Ward pokazuje mi, jak się to robi. Płomienie liżą ich dłonie. Kiedy pochylam się nad piecem i żar ogarnia mi twarz, uciekam ze strachu, że spalę się żywcem. Jak one to wytrzymują Ich ręce są stwardniałe, skóra przypomina przypalony róg. Jest to niby nieustająca tortura, której nie potrafię znieśd. Wkładad ręce do ognia, dotykad prawie dłoomi rozpalonej płyty, z pałającymi od gorąca policzkami. To nie kooczące się codzienne piekło. Są dwa rodzaje chapatis jedne smażone, drugie pieczone w piecu. Mąkę trzeba kupowad we wsi. Składuje się ją w podziemiach domu, kobiety robią zapasy na wiele miesięcy. W tym celu noszą na głowach ogromne wypchane wory. Mąkę należy wyrobid i rozwałkowad na naleśniki. Kładzie się trochę tłusżfzu na patelnię, a kiedy jest już gorący, układa się na nim ciasto i przysmaża na złoty kolor z obydwu stron. Ale najczęściej kobiety muszą ręcznie wypiekad chapatis, w ogniu, pochylone nad kuchenką z wielką wprawą rozkładają ciasto, odwracają je, dzielnie znosząc płomienie i oparzenia. Przepis na chapatis wiąże się jeszcze z inną paoszczyzną - zbieraniem kukurydzy, z której później trzeba kamieniem wytłukiwad ziarno. Jest to praca bardzo męcząca. Kiedy już płyty pieca pokryte są tymi jakby naleśnikami, dorzuca się trochę drewna, żeby podsycid ogieo, i pilnuje się ciasta do momentu, kiedy zacznie rosnąd. Po jakichś pięciu minutach kobiety odwracają naleśniki gołymi rękami. Trzeba odwracad je szybko i szybko zdejmowad z płyty, żeby nie oparzyd palców, uważając przy tym, by w pośpiechu nie upuścid ich w płomienie. Potem ciągle jeszcze gorące naleśniki kładzie się na miskę. Zaczęłam pracowad z kobietami, żeby sprawid im przyjemnośd i moje ręce natychmiast pokryły się bolesnymi bąblami. Ale Ward
5 - Sprzedane
65
nie pozwoliła przerwad pracy. Dłonie należy tak hartowad, żeby ogieo nie powodował oparzeo, a ręka kobiety przypominad ma starą i ostrą, wyschniętą skórę węża. Ponieważ chapatis stanowią podstawowe pożywienie, jest to codzienna męka. A potem tym, co zostało z moich palców, jem tak jak inni, maczając naleśnik w mleku i maśle. Koniec specjalnego traktowania, żegnajcie łyżko, widelcu i nożu. Zegnaj prawie angielskie jedzenie z gotowaną kurą i owocami. Od tej chwili muszę odżywiad się tak jak inni. Jeśli się z tym nie pogodzę, mogę umrzed z głodu. To proste. Najpierw protestowałam przeciw parzeniu sobie palców i jedzeniu rękami. Później się z tym pogodziłam. Jeśli mam wytrzymad to wszystko i znaleźd jakieś wyjście, muszę jeśd, nauczyd się trochę arabskiego, rozumied, co się tu knuje. Nie przeszkadzało mi to każdego ranka powtarzad Abdulowi Khada - Zabierz mnie do Anglii! Przynajmniej to nieustannie rzucane wyzwanie pomagało mi podczas dnia, a on wiedział, że bez względu na stan moich obolałych rąk, bez względu na to, czy czuję wstręt, czy nie, nadal jestem sobą. Zana, Angielką. Rozdział VI Schowana w moim pokoju rozmyślam pośród tych czterech ponurych ścian, z nogami pogryzionymi przez setki komarów, z rękami oparzonymi podczas kulinarnych prób. Duszę się. Mój wróg, Abdul Khada, zszedł na dół po zakupy. Przypuszczam, że jak długo nie zechcę ubrad się tak, jak on sobie tego życzy, nie będę miała prawa pójśd na wieś. Widzę przez okno kobiety dźwigające wodę. Na głowach niosą coś, co przypomina ciężkie, metalowe wiadra. Droga, którą idą, wydaje mi się nagle drogą ratunku. Zagłębia się w las, nie wiem, dokąd prowadzi, bo jeszcze z nimi po wodę nie chodziłam. Ale decyduję się na66
tychmiast, w ciągu sekundy. Tym razem to postanowienie ucieknę. Wystarczy biec, biec nie przystając, aż się wydostanę poza te góry, poza Jemen. Nie mam pojęcia, jak długa jest droga, nie wiem, jak umknąd przed mężczyznami ze wsi, którzy potrafią polowad, ścigad dzikie zwierzęta i chodzą po górach uzbrojeni w sztylety i strzelby. Nie wiem, jak przeżyję przy tym piekielnym upale, który otępia mnie we dnie, jak będę jeśd, pid i spad chroni ąc się przed owadami, wężami, wilkami i hienami. Wiem jedno muszę uciec z tego domu, uciec od tego właściciela niewolników i jego rodziny, byle co będzie dla mnie lepsze od tego więzienia. Poznałam już to, co najgorsze, poradzę sobie z górami i całą resztą. Nie ma czasu na zastanowienie, trzeba wiad, nim powróci Ab-dul Khada. Zbiegam po schodach prowadzących do tylnych drzwi i wpadam na dziadka. Niewidomy starzec usłyszał kroki, nie może mnie rozpoznad, ale stoi mi na drodze; odpycham go bezlitośnie. Biegnę pod gorącym słoocem, biegnę tak prędko, jak tylko potrafię, aż do stóp pagórka. W dolinie kamienie toczą się spod moich
sandałów, ślizgam się, tracę równowagę, podnoszę się i pędzę znowu. Nogi zaczynają się pode mną uginad ze zmęczenia, płuca pękają, ból w boku zgina mnie we dwoje, ale nadal biegnę, nie wiedząc dokąd. Słyszę w głowie bicie serca, czuję w czaszce mój własny oddech, niby walenie młotem, i jak błyskawica przelatuje mi przed oczyma obraz ucieczki niewolnika w Korzeniach. Jego bieg przez plantacje, wyczerpanie, kiedy na koniec zostaje schwytany - kara, chłosta. Dookoła widzę tylko mgłę, nie czuję bólu, przekroczyłam ostatnie stadium zmęczenia, jeśli trzeba, umrę biegnąc. Słyszę za sobą odgłosy pościgu. Błyskawicznie odwracam głowę i rozpoznaję Mohammeda i jego matkę Ward. Starzec musiał ich powiadomid, przyspieszam, ale przy każdym spojrzeniu do tyłu widzę ich coraz bliżej, słyszę, jak przeklinają po arabsku, wykrzykują moje imię, które odbija się echem po górach - Zana! Zaaanaaa! Czuję się jak w jakimś koszmarze, całe ciało mam obolałe, wszystkie mięśnie napięte przez ten nadludzki wysiłek. Są szybsi ode 67
mnie, doganiają mnie... ale obudzę się w moim łóżku w Birmingham i koszmar będzie zakooczony. Mohammed dopada mnie w dolinie, zarzuca mi ramiona na szyję, niby lasso, i leżę już na kamieniach. Rzecz była przegrana od samego początku, nie miałam drogi wyjścia w jakimkolwiek kierunku, żadnej, najmniejszej bodaj kryjówki. Mohammed krzyczy mi prosto w kark, za który trzyma mocno -
Zwariowałaś! Dokąd chcesz iśd Zwariowałaś, żeby tak ucie
kad! Wracaj do domu, ojciec zaraz nadejdzie! Siadam z trudem, bez tchu w płucach, nie mogąc wydobyd z siebie ani słowa. Stopy mam tak zakrwawione, jakby cała krew chciała wypłynąd z moich żył. Umrę uduszona ze złości i rozpaczy, i od tego szalonego biegu. -
Zana... jeśli mój ojciec odkryje, że chciałaś uciec, będzie się
gniewał. Chodź... Nie pozostało mi nic innego, jak iśd razem z nimi. Gruba Ward, zadyszana od pościgu, wspina się za mną mamrocząc. Mohammed kroczy przodem. Wracam do więzienia pod obstawą dwojga dozorców. Czy będą mnie bid Abdul Khada już jest i natychmiast pojmuje, co zrobiłam. Na widok jego wściekłej miny ogarnia mnie fala przerażenia. Bij, bij, wszystko mi jedno. Od uderzenia w policzek się nie umiera. -
Dlaczego Dlaczego chcesz uciec Nigdzie nie wolno ci cho
dzid! Nie mam żadnego wytłumaczenia, zresztą ani dla niego, ani dla siebie. Chciałam uciec, to wszystko. Wbrew wszelkiej logice. Wiem doskonale, że setki kilometrów dzielą mnie od najbliższego telefonu,
że nie mam pieniędzy, dokumentów, że w tym kraju kobiety nigdy nie poruszają się samotnie i że przy pierwszej sposobności odprowadzono by mnie tutaj. Chyba że spotkałabym wilki albo ktoś by mnie zastrzelił. Albo zabrano by mnie do innej wsi, żeby zamknąd w innym domu, gdzie inni mężczyźni by mnie gwałcili. To było szaleostwo, chwila histerii. Jeśli nikt nie ruszyłby za mną w pościg, biegłabym nadal jeszcze i od tego biegu bym umarła. Cierpię na gorączkę. Gorączkę wolności. -
Odpowiadaj! Dlaczego chcesz uciekad
68
-
Odwieź mnie do Anglii!
Nie czekam nawet na odpowiedź, wracam do mojego pokoju, żeby usiąśd na ławce przy oknie. Siedzę tam bezczynnie, w milczeniu, drapiąc się mechanicznie po nogach, odpędzając muchy, przypatrując się ścianom i przywiezionemu z Anglii kalendarzowi. Na początku liczyłam dni, tygodnie, zakreślałam daty wszystkich urodzin. Mama - 22 listopada, ja - 7 lipca... jak angielskie wysepki na tej arabskiej pustyni. Anglia, tylko o niej myślę. Obsesja. Pozostało mi jedno słowo Anglia. To słowo wywołuje z pamięci wszystkie wspomnienia, wszystkie twarze. Mama to Anglia, Mackie to Anglia. Moje siostry, brat, balerinki, które wkładałam idąc na taoce, huśtawka w parku, gdzie marzyłam czytając komiksowe romanse... Anglia. Znaleźd się znowu na ulicy w Birmingham... Anglia. Przebiec ulicę na czerwonym świetle, żeby się nie spóźnid na pływalnię... Anglia. Trzeba dalej liczyd dni, nawet jeśli już nie wiem, który to dzieo; poniedziałek, niedziela cz y piątek, jakież to ma znaczenie... Kiedy to Nadia ma przyjechad Kiedy skooczyłam szesnaście lat W kalendarzu małe kółko zakreślone ołówkiem wskazuje, że było to 7 lipca... Głowę mam jak kamieo, nic już do niej^flte wchodzi. Bicie pięściami 0
ściany na nic się nie zda. Na nic. Jestem już niczym.
Abdul Khada powraca. Czy mnie zbije -
Za trzy dni przybywa twoja siostra. Wcześniej zabiorę cię
do Marais, żebyś się spotkała z twoim bratem Ahmedem i siostrą Leilah. Dlaczego to robi teraz Czy tam uda mi się zachęcid kogoś, żeby mi pomógł -
Obiecałem twojemu ojcu, że zobaczysz się z nimi. Będziesz
mogła zostad tak długo, jak zechcesz. Nieufnośd. To człowiek podstępny. Ma jakiś plan, ale jaki Może chce mnie zamknąd gdzie indziej, w jeszcze gorszym miejscu Albo zmusid brata i siostrę, żeby mnie przekonali. Wszystko jedno, jeśli będzie chodby najmniejsza szansa ucieczki, to z niej skorzystam.
1
tak jest za późno, żeby przeszkodzid w wyjeździe Nadii. Przyjeż
dża za trzy dni - to znaczy, że mój list nie dotarł do mamy albo że wszyscy nas opuścili. 69
Zapewne Abdul Khada pragnie oddzielid mnie od siostry, by móc spokojnie dopełnid swej zbrodni i rzucid Nadię w łóżko syna Gowa-da, podobnie jak to uczynił ze mną. Przy pakowaniu walizki wszystkie możliwe hipotezy kłębią mi się w głowie. Ale cokolwiek by się działo, nie odmówię wyjazdu z tego domu, wręcz przeciwnie. Wszystkiego się chwytad, wszystkiego próbowad. Chcąc się czegoś dowiedzied o tej podróży, wolę zwrócid się do Mohammeda. On nigdy nie jest wobec mnie brutalny. Przed chwilą próbował nawet ochronid mnie przed gniewem ojca. — Gdzie się znajduje Marais — Siedem godzin drogi stąd. Więcej się nie dowiem. W tym kraju dla cudzoziemca wszystko jest obce. Nazajutrz rano wyjeżdżamy na długo przed nadejściem upału. Taksówka - landrover - oczekuje na nas poniżej domu, przy głównej drodze. Zabieramy ze sobą parę owoców. Po jednym łaocuchu górskim pojawia się następny, droga jest wyboista, zła, potem zaczyna byd niebezpi ecznie kręta. Patrząc przez okno zauważam stromą przepaśd, przy niektórych szczególnie niebezpiecznych zakrętach koła samochodu toczą się o parę zaledwie centymetrów od jej brzegu. Landrover ślizga się, uderza przodem w ścianę urwiska piętrzącą się nad nami; za nami, w dole, jest pustka. Zaczynam wpadad w panikę i wrzeszczed do kierowcy, żeby się zatrzymał i pozwolił mi wysiąśd, ale Abdul Khada przerywa -
Przestao się bad, on jest do tego przyzwyczajony.
Kierowca zresztą nadal jedzie nie słuchając tego, co mówię, a droga jest coraz to gorsza i gorsza, i coraz bardziej ocieramy się o pionową ścianę, koła zaś niebezpiecznie przybliżają się do krawędzi, za którą zieje przepaśd. Czuję się zamknięta w ciasnej przestrzeni, która nieustannie kurczy się i kurczy. Przy każdym zakręcie wydaje mi się, że polecę w dół. Nie ma kooca tym serpentynom, ze strachu zaczynam histeryzowad. Czepiam się siedzenia, zaciskam oczy, z sekundy na sekundę oczekuję niechybnej śmierci. Wiraże przed nami to się splatają, to rozplatają. Nareszcie kierowca dojeżdża do małej zatoczki postojowej i zatrzymuje samochód. Natych70
miast wyskakuję, by zaczerpnąd powietrza, rozprostowad wciąż jeszcze drżące nogi. Przepaśd nadal jest równie przerażająca. — Proszę cię, pozwól mi przejśd resztę drogi pieszo. — To zbyt daleko. Wsiadaj. Nie miałam zamiaru uciec, tylko po prostu nie chciałam przeżywad już więcej tego straszliwego przerażenia. Dotarliśmy do miejsca, które wygląda na granicę - Marais znajduje się w Jemenie Południowym - i uzbrojeni mężczyźni zaczynają przeszukiwad pojazd. Moją osobą zupełnie się nie interesują, rozmawiają z kierowcą i Abdulem Khada, na koniec zadają mu jakieś pytanie patrząc na mnie. — Czego oni chcą — Chcą wiedzied, dokąd jedziemy, to wszystko. Powiedziałem im, że jedziemy odwiedzid rodzinę w Marais. Wydaje mi się, że nie pokazuje żadnego dokumentu, który by mnie dotyczył. A przecież wyjeżdżając miałam mój własny paszport. Co z nim zrobił — Czy ty nie musisz pokazad im mojego paszportu — Kobieta podróżująca ze swoim teściem, bratem lub mężem nie potrzebuje dokumentów.
•
Jestem niczym. Nie traci najdrobniejszej okazji, żeby mi to dad do zrozumienia. Przyjmijmy, że zwróciłabym się do tych domniemanych celników, którzy tylko żują qat, popluwają i nie interesują się mną bardziej niż krowim łajnem, przyjmijmy, że zawołałabym do nich po angielsku Ratujcie mnie, jestem uwięziona przez tego człowieka, siłą mnie wydał za mąż za swojego syna! - prawdopodobnie zaśmialiby mi się w nos. Nawet gdybym dorzuciła, że mój ojciec sprzedał mnie w tym celu w Anglii za tysiąc funtów. Nawet gdybym im powiedziała, że mnie zgwałcono. Zapewne nie rozumieją sensu tego słowa. Natomiast krótkie rękawy mojej bluzki są dla nich obelgą! Pokazywad ramiona - co za haoba! Kiedy na koniec, po całej serii niespodziewanych i strasznych burz, dotarliśmy do Marais, wsi podobnej do innych, może trochę większej, gwałtowna potrzeba płaczu ściska mnie nagle za gardło. Tak mi gorąco, tak bardzo się bałam, wszystko jest takie przerażają71
ce. Nic w moim dotychczasowym zyciu nie dało mi najmniejszego przygotowania do takich doświadczeo. Ten horror w tym przerażającym kraju. Chwiejąc się wysiadam z samochodu, mieszkaocy wsi tłoczą się wokół nas, dyskutują po arabsku, wskazują na mnie palcem. Śmieją się i potrącają. Proszę Abdula Khada, żeby mi przetłumaczył, o co chodzi, ale nie jest to możliwe, tak prędko mówią, w dodatku wszyscy jednocześnie.
W tłumie zauważam starego człowieka, który utykając kieruje się w naszą stronę, wsparty na kiju. Człowiek ten jest nieduży, pochylony, twarz ma pomarszczoną, włosy białe jak śnieg. Nosi okulary. Abdul Khada mówi -
To twój dziadek.
A ja wybucham łkaniem. Wszystko miesza mi się w głowie. Emocje, strach, zaskoczenie. Ten starzec o zniszczonych rysach to portret mojego ojca. Twarz, sylwetka i gesty są do tego stopnia podobne, że jestem jakby w szoku, jak sparaliżowana. Te same zaokrąglone ramiona, ten sam gest dłoni splecionych za plecami, te same ruchy i nagle, tuż przede mną, ta sama, pełna chłodu nieruchom ośd. Chciałabym do niego przemówid, poprosid o pomoc, ale jak Nie zrozumiałby nawet najprostszego angielskiego słowa. Ograniczam się zatem do uprzejmych banałów, które tłumaczy Abdul Khada. -
Nadchodzi twój brat, popatrz!
Rzeczywiście, młody człowiek, ubrany po arabsku, biegnie torując sobie drogę przez tłum wieśniaków. Ma na sobie tradycyjne futa z wyrzuconą na wierzch koszulą, ale go rozpoznaję. Nasze rodzinne rysy. To prawdziwy Muhsen, to mój brat Ahmed, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Płacze, chod jeszcze nie dotarł do naszej małej grupki koło samochodu. Potem staje nieruchomo przede mną. Uśmiecha się przez łzy. Nie wiem, co robid. Pocałowad go Tutaj mężczyzn się nie całuje. Ale to mój brat... Przez parę sekund trzymamy się za ręce i przyglądamy się sobie nawzajem. Urodziłam się później niż on, opuścił Birmingham w wieku trzech lat. Nie pamięta już ojczystego języka. Abdul Khada tłumaczy uprzejmie pozdrowienia - Jak się miewasz, jaką miałaś podróż... - Gdzie jest nasza siostra Leilah Podobno możemy ją teraz zobaczyd. Trzeba ponownie wsiąśd do samochodu, przejechad przez dolinę aż do następnej wsi, której 72
nazwy nie rozumiem i w której mieszka moja siostra. Mijamy pola kukurydzy, zielone łąki. Po tej strasznej podróży przez góry tutejszy krajobraz jest miły dla oka, łagodny. Droga jest płaska, ostatnia burza, która złapała nas w górach, spłukała wszystko dokoła. Przedwieczorne światło jest przymglone. Kiedy indziej cieszyłabym się naprawdę tym widokiem. Lubię swobodę wsi, puste przestrzenie plaż. Lubię spad pod gołym niebem, gotowad na kuchence zrobionej z dwóch kamieni, wdychad ożywcze, dzikie powietrze. Kiedy jeździliśmy ze szkoły na kolonie do Blackpool, nad morze, kiedy stryj zabierał nas na kemping do Pays Galles, bawiłam się w odkrywcę now ych lądów, wędrując gdzie oczy poniosą i radując się swobodą. Takie były angielskie wakacje. Takie było moje dzieciostwo, moje życie, moja codziennośd angielskiej dziewczynki. Cóż z tego, że tutejszy krajobraz jest pełen świeżości... to tylko dekoracja do mojego życia w niewoli. Zatrzymujemy się przed starym piętrowym domem z kamienia, o oknach ozdobionych białymi łukami. Mieszkaocy wychodzą, by nas powitad i przyjrzed się nam z bliska. Uśmiechają się i Abdul Khada mówi -
Twojej siostry Leilah tu nie ma. ^Wyjechała gdzieś z mężem,
nie wiedziała, że przyjeżdżamy. Jestem tak rozczarowana, że znowu łzy kręcą mi się w oczach. Spotkanie z rodziną w tych tragicznych okolicznościach znaczyło dla mnie bardzo wiele. Nawet jeśli, podobnie jak Ahmed, Leilah nie mówi po angielsku i już o nas zapomniała, pragnęłabym ją zobaczyd, przyjrzed się jej twarzy i spróbowad nawiązad z nią kontakt. Wracamy do Marais i Abdul Khada oznajmia mi, że mam się pożegnad z Ahmedem. — Co to ma znaczyd Dokąd jedziemy Mówiłeś, że zostajemy tutaj. Mówiłeś, że będę mogła zostad tak długo, jak zechcę. Nawet nie widziałam mojej siostry! Chcę zostad! — Nie możesz! Twoja siostra Nadia przyjeżdża jutro z Anglii i musisz byd tam ze mną, żeby ją przyjąd. Powiedział jutro. Wczoraj była mowa o trzech dniach. Nieustannie kłamie, manipuluje mną jak lalką. Jednak jeśli istnieje w tej chwili na świecie coś, na czym naprawdę mi zależy, tym czymś jest spotkanie z Nadią. Zatem nie dyskutuję. 73
-
Wsiadaj do samochodu i poczekaj na mnie. Przyniosę coś do
picia. Patrzę z daleka, jak podchodzi do sklepiku pod odkrytym niebem, dyskutuje ze sprzedawcą, stojąc obok mężczyzny ubranego w europejski garnitur i krawat. Mężczyzna mnie zauważył i rozwścieczony kieruje się w moją stronę. -
Co tutaj robisz
Mówi po angielsku, ale lustruje mnie od góry do dołu złym wzrokiem. -
Przyjechałaś, żeby zawracad głowę Ahmedowi i Leilah, tak
Zaskoczona tą agresywnością nie mam czasu zareagowad i cokolwiek odpowiedzied. Odchodzi. Jedyna istota mówiąca po angielsku w tej wsi, poza Abdulem Khada, którą mogłabym poprosid o pomoc... Abdul Khada powraca z paroma butelkami coca-coli i widząc moje osłupienie pyta, co się stało. Opowiadam mu całą tę scenę, rozgląda się dookoła. -
Jaki mężczyzna Nie ma tu nikogo.
Rzeczywiście mężczyzna znikł, kupiec siedzi sam w swoim sklepiku. Abdul Khada marszczy brwi i przez chwilę wygląda na niezadowolonego. Czas już pożegnad Ahmeda, który tym razem przyciska mnie mocno do siebie. Uprzejmie wyciągam rękę do dziadka i samochód natychmiast rusza w obłoku kurzu. Odwracając się widzę Ahmeda, Araba, który jest moim bratem, jak stoi na drodze machając rękami i wydaje mi się, że płacze.
Wszystko jest dziwne. Nagłośd tej podróży, nieobecnośd mojej siostry Leilah. Płacz Ahmeda. Ten starzec taki podobny do mojego ojca. Usiłuję dowiedzied się czegoś o Ahmedzie od Abdula Khada, ponieważ nie mogliśmy się porozumied i ciągle nic o nim nie wiem. — Twój dziadek nie pozwala mu się żenid. To bardzo ciężkie dla mężczyzny. Nie wolno mu tknąd kobiety niezamężnej. A jeśli popełni cudzołóstwo, zostanie ukarany śmiercią. — Dlaczego to robi — Nie wiem. To decyzja twojego dziadka. 74
Decyzja... Zawsze mężczyzna. Abdul Khada decyduje, dziadek decyduje, mój ojciec decyduje... Zastanawiam się, dlaczego ojciec postanowił któregoś dnia uwięzid mojego brata i siostrę w tym kraju. Czy także ich sprzedał Moją siostrę może... Czy nic go nie obchodziło, że krzywdzi moją matkę Niewykluczone. W sumie nic mi nie wiadomo o nich ani ich wzajemnych stosunkach. Nigdy się n ad tym nie zastanawiałam. Czy się kochali Dlaczego się nie pobrali Dorośli są tajemniczy. Nic a nic nie rozumiem i ta nieświadomośd przypomina mi o moim wieku. Mam zaledwie szesnaście lat. W Anglii traktuje się mnie ciągle jak nastolatkę. Tutaj chciano by we mnie widzied kobietę zamężną i w ciąży. Jestem taka zmęczona, że nawet nie zdałam sobie sprawy, iż samochód ponownie wjechał na górską drogę, tę samą, którą przybyliśmy. I znowu zaczynam drżed i płakad; zapada noc, kierowca żujący qat jedną ręką trzyma kierownicę, drugą pije colę, zabije nas. Wyleci z zakrętu. Umrę. — Czy nie ma innej drogi Nie można ominąd tych gór — Nie, innej drogi nie ma i przestao ciągle narzekad! I wszystko zaczyna się od początMT spadające kamienie, ostre zakręty, łyse opony ślizgające się nieustannie, w górze księżyc, jakby nas śledził, i przepaśd, której już nie widzę, ale której pustkę czuję gdzieś w brzuchu. Wiem, że tu jest i wiem, że prawie co minutę ocieramy się o śmierd. Z głową w dłoniach, pogrążona w sobie, napięta do niemożliwości, zaciskam zęby ze strachu. Godziny mijają, noc robi się chłodna, słyszę toczące się głazy, wyjący wiatr... kiedy nagle jeep staje z okropnym zgrzytem hamulców. -
Tutaj spędzimy noc.
Ośmielam się spojrzed przed siebie jesteśmy tuż obok małego opustoszałego miasteczka, które w świetle reflektorów wydaje mi się bezludne i czarne. Jeep zatrzymał się przed starym trzypiętrowym domem. Wysiadamy. Drżę jeszcze cała trzymając walizkę w ręce. — Gdzie jesteśmy — W Ibb.
W drzwiach wita nas starzec. Abdul Khada mówi mi, że ten człowiek wynajmuje pokoje. Wspinamy się po mrocznych scho75
dach, przy świetle elektrycznej lampy. Otwierają się jakieś drzwi, mam osobny pokój. Zimny, wilgotny, ale to mi nie przeszkadza. Wyciągnięta na dywanie trzęsę się do samego rana ze zmęczenia, emocji i strachu. Przed oczami staje mi siwowłosy starzec, ojciec mojego ojca, ten, co wychował Leilah i Ahmeda. Od którego nigdy nie mieliśmy żadnych wiadomości w Birmingham. O którym mama nie wspominała więcej od czasu, kiedy na próżno usiłowała ich odzyskad. Słyszałam nawet, jak mówiła bardzo dawno temu - byłam jeszcze malutka - że złożyła podanie w Foreign Office i jedynym rezultatem była odpowiedź tej treści Pani dzieci są Anglikami ze strony matki i Jemeoczykami ze strony ojca. W tamtym kraju są traktowane jak obywatele Jemenu. A ojciec mówił - Mój ojciec ma duży i piękny dom, dzieci chciały tam zostad, będą miały o wiele lepsze życie od tego, jakie możemy im zapewnid w Anglii... Jakże małe dzieci mogły dokonad wyboru Co miał na myśli, kiedy mówił o lepszym życiu Kłamstwa, kłamstwa. Pojechał do Jemenu na dziewięd miesięcy, niby popracowad i przedstawid Leilah i Ahmeda ojcu i matce. Kłamstwo. Zniknęły najstarsze dzieci z rodziny. Obiecuje nam wakacje nad brzegiem morza, na piasku, pod palmami. Kłamstwo. Zgwałcona i uwięziona. Jutro ten sam los spotka Nadię. Co robi mama O czym wie Rozdział VII Nazajutrz rano opuszczamy Ibb tak wcześnie, że nawet nie mam czasu zobaczyd, jak to miasto wygląda. Wydaje mi się, że szary dom, w którym spaliśmy, znajduje się na uboczu. Już w drodze zauważam w dali pagórki, inne domy we mgle, pola uprawne, potem 76
znowu widzę pustynię. Kaktusy i dziwne rośliny, podobne do świec, rosnące prosto w górę, ostromlecze. Abdul Khada, który udziela mi bardzo skąpych informacji, powiedział, że jedziemy do Taez, do jakiegoś Nassera Saleh. Z tego, co mówił, zrozumiałam, że ten Nasser pośredniczy w interesach zarówno jego, jak i Gowada. Przekazuje ich pocztę, kiedy są za granicą; pieniądze, jakie zarabiają w Anglii lub w Arabii Saudyjskiej, również przechodzą przez jego ręce. Nadia ma przybyd do tego człowieka. Wylądowała zapewne jak i ja, w Sanaa, a teraz jedzie tutaj.
Taez, widziany z drogi, przypomina mrowisko. Przejechaliśmy przez wzgórza z plantacjami qat. Qat jest wszędzie, dookoła miasta, na stoiskach przed sklepikami, na głowach przechodniów, na grzbietach osłów i wielbłądów. Samochód zatrzymuje się przed dośd dużym, czystym domem; ten Nasser Saleh musi byd dośd bogaty. Około pięddziesiątki, krępy, wygląda jowialnie, cerę ma bardzo bladą, jak gdyby nigdy nie oglądał słooca; wita nas arabskim pozdrowieniem - As salam alaykoum... Wchodzimy po cementowych schodattl, prowadzących do wielkiego pokoju, w którym znajdują się wyłącznie mężczyźni. Przez całą drogę rozmyślałam o tej historii. To pewne, że Nadia o niczym nie wie. Wystrzegali się dobrze, by się przed nią nie zdradzid, nim nie znajdzie się na tyle daleko, że już nie będzie mogła się im wymknąd. Moja mała siostra, taka ufna, taka naiwna... Sama myśl o tym, co ją czeka, sprawia, że czuję ucisk w gardle, jakby suchy kawałek chleba stanął mi w przełyku. Większośd mężczyzn w pokoju nosi ubrania europejskie. Natychmiast zauważam Abdullaha, mojego niby-męża. Stoi obok Gowada i jego syna Samira. On to właśnie jest przyszłym małżonkiem Nadii. Ten trzynastoletni dzieciak w swojej tradycyjnej futa sprawia wrażenie silniejszego od Abdul laha, twarz ma dziecinną, bez najmniejszego cienia zarostu. Jego włosy są bardzo czarne i kręte, małe oczy patrzą spod niskiego czoła. Jest szczupły, ale wygląda zdrowo. Ogarnia mnie fala nienawiści, szukam oczyma Nadii i w koocu ją zauważam siedzącą spokojnie pośród tych wszystkich mężczyzn. Jest 77
zmęczona, trochę zagubiona, zupełnie jak ja przed dwoma tygodniami. Patrząc na jej twarz natychmiast pojmuję, że mój list nie doszedł. Nie wie o niczym. Spogląda dookoła, czeka, musiano jej powiedzied, że do niej przyjadę, naopowiadad o wizycie u rodziny, o wakacjach... Nieruchomieję u szczytu schodów, przed tym zgromadzeniem samców, niezdolna zrobid kroku do przodu. Nie mam już żadnej szansy na jej uratowanie. Będziemy musiały razem walczyd i razem stąd uciec. Więcej niepokoję się o nią niż o siebie. Jestem starsza, wytrzymalsza, bardziej odpowiedzialna. A ona jest taka młoda. Abdul Khada popycha mnie lekko do przodu. — Twoja siostra tam siedzi, idź, powiedz jej. — Nie chcę mówid o niczym. — Powiedz jej, lepiej, żebyś to ty zrobiła! Brzmi to jak rozkaz i groźba zarazem. Decyduję się. -
Świetnie. Idę.
Nie wyczuwa pogardy, jaka brzmi w moich słowach. Kpi zresztą z pogardy, ten nędznik nawet nie zdaje sobie sprawy, co znaczy pogarda. Nadia właśnie mnie zauważyła. I w tej samej chwili kiedy ruszam w jej stronę, wstaje z uśmiechem ulgi na ustach; ja zaś czuję napływające mi do oczu łzy i nie jestem w stanie ich powstrzymad. Wszystkie te emocje w koocu mnie poniosą, zabiją, za chwilę się załamię... nie trzeba. Biegnę k u niej, rzucamy się sobie w ramiona, chciałabym zachowad spokój, nie przestraszyd jej tak od razu, ale to niemożliwe, wybucham płaczem. -
Co się stało Co ci jest, Zana Jesteś chora Coś zaszło
Powiedz... Przestaoże płakad! Chciałabym bardzo, ale uświadamiam sobie całą potwornośd tej sytuacji. Wszystko, co mnie spotkało od momentu przyjazdu, ten haniebny gwałt, wszystko nagle staje się rzeczywiste, przerażająco rzeczywiste, podczas kiedy trzymam w ramionach moją siostrę, patrzę na jej ładną twarz, dziecinną i gładką, o dużych, czarnych oczach, podkrążonych po trudach podróży. Obrazy przesuwają się gwałtownie przed moimi oczyma i chaotycznie następują jedne po 78
drugich. Pokój, brudne ściany, groźby, ta połowa mężczyzny podrygująca na moim ciele, ciosy, próba ucieczki i nasz brat Ahmed, który wczoraj płakał nie umiejąc nic mi powiedzied, i ta przerażająca nocna podróż po górskiej drodze, chciałabym mówid o tym wszystkim, lecz nie znajduję słów ani nie wiem, od czego zacząd. Nadia pomaga mi usiąśd na poduszce, ktoś przynosi szklankę wody, powoli dochodzę do siebie i wskazuję Samira, syna Gowada, stojącego po przeciwnej stronie pokoju. — Popatrz Nadia, to on! — Jaki on — Syn Gowada, twój mąż. Patrzy na chłopca nie rozumiejąc, potem spogląda na mnie. -¦ Co powiedziałaś, Zana Widzę w jej oczach, że nie rozumie, uważa mnie pewnie za chorą albo też przypuszcza, że robię sobie jakieś wątpliwe żarty. -
Syn Gowada, ten Samir to twój mąż...
Ponieważ ciągle patrzy na mnie ze zdziwieniem, ciągnę szybko dalej -
Tato wydał nas za mąż. Sprzedał nas... po tysiąc funtów za
każdą. Mnie sprzedał Abdulowi Khada, 'fTebie Gowadowi.
Nadia milczy, potrząsa głową, zaczyna okręcad wokół palca pasmo włosów; wzrok jej nieustannie wędruje od chłopca do mnie. Nie wierzy, podobnie jak i ja na początku. Wszystko jest takie szalone, takie niewiarygodne. Samir ma trzynaście lat, jest od niej młodszy o rok, zaledwie zwróciła na niego uwagę wchodząc. Rozumiem, że nie da się rozmawiad w tym pomieszczeniu, pośród tych wszystkich mężczyzn. Abdul Khada, który nieustannie pilnuje mnie stojąc w pobliżu, daje mi znak, bym wstała i wprowadza nas obie do małego pustego pokoju, gdzie nareszcie jesteśmy same. — Posłuchaj, Nadia, to, co nas spotkało, jest przerażające. Powtarzam ci, że tato nas sprzedał, wydał nas za mąż... Czy dostaliście w domu mój list — Jaki list Nie, niczego nie dostaliśmy. Ale o czym ty mówisz Opowiadam jej wszystko od początku, od chwili mojego przybycia, paląc papierosa za papierosem, drżąc na całym ciele i starając się nie ominąd żadnego szczegółu. 79
— Zamknęli mnie w pokoju z tym Abdullahem, którego widziałaś, najmłodszym synem Abdula Khada - ma czternaście lat. Powiedzieli, że jeśli ich nie posłucham, przywiążą mnie do łóżka i zmuszą, bym to zrobiła. — I zrobiłaś to — Nie pierwszego wieczora, nazajutrz, byłam zmuszona. Nadia powoli zaczyna rozumied i znowu tuli mnie w ramionach ze współczuciem. — Co zrobimy Mama nie dostała twojego listu... Waha się trochę. — ...albo nic mi nie powiedziała. W jej umyśle rodzi się nieufnośd, podobnie jak to było w moim przypadku a jeśli mama wiedziała Jeśli była jego wspólniczką -
Nie, to niemożliwe.
Wszystko, co mówimy, przypomina jakąś przerażającą bajkę arabską. Jesteśmy dwiema dziewczynami uwięzionymi w górach przez bandytów. Bandytów, którzy poruszają się po Anglii, po europejskim świecie, i zupełnie nie przypominali bandytów, kiedy przychodzili napid się kawy z moim ojcem. Widywałyśmy ich rzadko, niczego nie podejrzewałyśmy. Nasza młodośd nas usprawiedliwia, ale mama -
Nie, mama nie wiedziała. Jestem pewna, że nie wiedziała
więcej od nas. Jestem przekonana, że wierzy w ich historyjkę. To tato... Nie byłaś na lotnisku w dzieo mojego wyjazdu, pytałam ma
mę, czy będę mogła wrócid, gdyby ten kraj mi się nie spodobał. Powiedziała, że tak, nie potrafiłaby skłamad. Uwierzyła tacie... Nadia przyznaje mi rację, potakuje głową szepcąc -
Masz słusznośd.
Ale żadna z nas nie ma pewności. Po prostu nie mogłybyśmy zni eśd myśli, że nasza matka nas zdradziła, musimy koniecznie wierzyd w kogoś, kto dopomoże nam stąd się wydostad, kto nas uratuje. Bez tego... nie miałybyśmy już nadziei, byłybyśmy na zawsze porzucone... Nadia jest w dziwnym stanie, jest to coś w rodzaju głębokiego osłupienia, przypominam sobie, że wcześniej i ja przeżyłam coś podobnego. Zrozumiała, dotarło do niej to wszystko, co jej opowiadałam, jednak nie zetknęła się jeszcze ani trochę z rzeczywistością. 80
Powracamy obie do pokoju, gdzie mężczyźni rozmawiają, piją, zupełnie nie przejmując się naszą obecnością, w każdym razie pozornie. Abdul Khada podchodzi do mnie z nieprzeniknioną twarzą. — Powiedziałaś jej Potem patrzy na Nadię. — Zrozumiałaś Nadia nie odpowiada. Jej twarz jest blada i Abdul Khada nie nalega. Od tej chwili Nadia stała się spokojna, nigdy się już nie uśmiechała, tak jakby bezpowrotnie zapadła w studnię milczenia. W ciągu paru minut przemieniła się w moich oczach w coś, co przypomina zombi o smutnym spojrzeniu. Otwarta na ludzi nastolatka, zawsze radosna i zabawna, przestała istnied. Czekamy obie, aż mężczyźni odprowadzą nas do landroveru. Niezdolne do dalszej rozmowy pogrążamy się w myślach. Pozornie poskromione i posłuszne. Samochód rusza i odjeżdżamy. Co nas obchodzi miasto, ulice, nie widzę niczego, wszystko mi jedno. Ten kraj mnie nie interesuje, to tylko więzienie, a wszystkie więzienia są do siebie podobne. Czas przestał istnied. Jedziemy do wsi, gdzie Njłdia będzie teraz musiała mieszkad z tym trzynastoletnim Samirem, w domu Gowada. Wiem, że znajduje się on o pół godziny drogi od miejsca, gdzie jestem uwięziona. Wieś Nadii nazywa się Ashube, a moja - Hockail. Dla każdej osobne pudło. Tego dnia marzę tylko o jednym wymyślid coś, jakiś sposób, żeby uchronid siostrę. Nie zgadzam się, żeby ją zgwałcono. Moją małą siostrzyczkę, prawie dziecko. Pomóż nam, mamo. Tego, co ja zniosę, Nadia nie przetrzyma. Zabiją ją za życia. Dojeżdżamy do Ashube, wsi Gowada. Domy są ściśnięte jeden przy drugim; landrover zatrzymuje się przed jednym z nich. Gowad z synem wysiedli pierwsi. Abdul Khada daje znak Nadii, by poszła za nimi.
Natychmiast rzucam się na niego — Dokąd ona idzie — Idzie do domu Gowada. Jutro ją odwiedzimy. — 6 - Sprzedane
81
Na myśl o tak rychłym rozstaniu z Nadią znowu ogarnia mnie panika. Tracę kontrolę nad sobą i zaczynam krzyczed w samochodzie, podczas gdy Nadia cicho płacze stojąc na skraju drogi. -
Zostaw nas razem, proszę! Dopiero co przyjechała!
Wszyscy trzej patrzą na mnie niezadowoleni, po prostu niezadowoleni. Jakbym była rozgdakaną podwórzową kurą. Uspokajam się. Ci mężczyźni sprawiają, że zachowuję się naprawdę dziwnie, rzeczywiście popadam w histerię, a to nic nie daje. Krzyki, płacze, wszystko to nie robi na nich najmniejszego wrażenia. Zatrzaskują się drzwi i Nadia oddala się ze spuszczoną głową w otoczeniu dwóch mężczyzn. Nie mogę na nią patrzed, to nie do zniesienia. Z twarzą w dłoniach, bezsilna, płaczę wyobrażając sobie, co ją czeka. Chciałabym, nie wiem już sama, wytłumaczyd jej... uprzedzid. Nic nie wie o stosunkach seksualnych, ma o tym tylko romantyczne, idealne wyobrażenie. Tak jak ja, wie tyle, co widziałyśmy w kinie, przeczytały w książkach. Abdul Khada powraca natychmiast i samochód rusza. Kierowca jest całkowicie obojętny, Abdullah patrzy w bok, po płaczu znowu wpadam w furię. -
Jesteś potworem! Myślisz, że wszystko ci wolno! Nie masz
prawa oddzielid mnie od mojej siostry! Sadysta, gwałciciel... Najgorsze obelgi padają z moich ust w sposób zupełnie nie kontrolowany; wobec wszystkich wyzywam go od najgorszych. Dobrze wiem, że nie tylko nie odniesie to żadnego skutku, ale najprawdopodobniej zapłacę za to, ale co mi tam, to przynosi ulgę. — Boisz się zostawid nas razem Chcę byd razem z nią! — Nie możecie byd razem, jesteście teraz mężatkami, każda musi żyd w swoim domu. — Nienawidzę cię! Przeklinam ciebie, twoją rodzinę i twój dom! -
Należysz do tej rodziny, jesteś żoną mojego syna.
Ten dialog głuchych wyczerpuje mnie. -
Nie jesteśmy mężatkami, to kłamstwo! Nikt nie ma prawa
wydawad nas za mąż, jeśli tego nie chcemy. Nadia nie jest niczyją żoną i ja także nie! Wzrusza ramionami. 82
-
Ty arabski łajdaku! Zapłacisz za to! Zapłacisz za to, co nam
zrobiłeś! I to będzie jeszcze gorsze! Najokropniejsza obelga, jaką - moim zdaniem - było nazwanie go arabskim łajdakiem, nie zrobiła na nim większego wrażenia aniżeli reszta. Mogę ją sobie wykrzykiwad tyle razy, ile zechcę, powtarzad bez kooca, wszystko spływa po nim jak woda po gęsi. Już niedługo pozostanę w jego oczach Angielką, postanowił uczynid ze mnie Arabkę. Prawdopodobnie wystarczy mu to, że mój ojciec jest Jemeoczykiem, reszta go nie obchodzi, moja kultura, wychowanie, mój angielski sposób myślenia. — Chcę wrócid razem z nią! — Nie. Pojedziemy tam jutro. Ale nie będziesz z nią o niczym rozmawiała. — Powiem jej, co zechcę! -
Jeśli ją przestraszysz, będziesz miała ze mną do czynienia.
Tym razem zagroził patrząc mi prosto w oczy. Muszę okazad się dyplomatką, opamiętad się. Tą drogą niczego nie zdziałam. Obiecałam sobie przecież, że będę się zachowywad jak hipokrytka w oczekiwaniu na jakąś okazję, na kogoś, na pomoc, sama nie wiem... na coś, co nazywa się nadzieją. Okoliczności sprawiły, że stałam się agresywna. Przedtem niełatwo wpadałam w złośd. Wydaje mi się, że w Birmingham nigdy mi się to nie przydarzało. Nawet z ojcem się nie kłóciłam. Zawsze byłam spokojna, w szkole, z przyjaciółmi. Tutaj czuję, jak zamieniam się w drapieżne zwierzę. Odległośd pomiędzy obiema wioskami jest stosunkowo niewielka. Podobnie jak za pierwszym razem wysiadamy u stóp wzgórza. Resztę drogi trzeba odbyd pieszo. Gdybym chciała uciec do siostry, mogłabym tylko skorzystad ze stromej ścieżki, biegnącej za domem Abdula Khada, i przez pół godziny przedzierad się przez krzaki, zdana na łaskę węży oraz innych nie znanych zwierząt. Nie mają żadnych trudności z więzieniem nas tutaj. Ten kraj sam z siebie jest więzieniem dla cudzoziemki. Kobieta nie może się tutaj poruszad samotnie, wyjąwszy wybrane ścieżki przy domu i wokół wsi. Angielka nie przeszłaby nie zauważona nawet dwóch kilometrów. Poza tym Angielka, jaką przecież jestem, nie wiedziałaby, w jakim kierun83
ku i dokąd ma się udad. Jedynym punktem odniesienia jest moja wieś oraz wieś Nadii.
Po przekleostwach tylko płacz przynosi natychmiastową ulgę. A schronieniem jest wyłącznie mój pokój. Nie mam nawet sił rozpakowad małej walizki. Na samą myśl o myciu się w tej szczurzej dziurze... na samą myśl, że jeszcze tej nocy mam znosid ów przebrzydły rytuał, spełniany przez niedoświadczonego smarkacza... Nazajutrz rano pierwsza jestem na nogach i postanawiam chodzid krok w krok za Abdulem Khada jak dziecko, pytając go niezmordowanie, kiedy pójdziemy do Nadii. Na koniec się zgadza. Wyruszamy oboje tą samą ścieżką, którą biegłam podczas nieudanej ucieczki. Jest wąska, prowadzi wzdłuż pól, otoczona niskimi murkami, kolczastymi żywopłotami, potem zapada w ciemne lasy. Dobrze sobie obliczyłam potrzeba jakieś pół godziny, żeby dotrzed do Ashube i domu Gowada, w którym jest już pełno ludzi. Całe tłumy przybyły pozdrowid powracających z Anglii podróżnych. Mężczyźni w jednym pomieszczeniu, kobiety w drugim, jak zwykle. Gowad, przyjaciel ojca, podobnie jak i Abdul Khada, nie zainteresował mnie ani trochę, kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy. Mniej więcej pięddziesięcioletni, łysawy, o włosach krótkich i krętych, raczej grubawy, bardzo wysoki, o wyjątkowo brzydkiej twarzy, często lśniącej od potu, stanowi jakby mieszankę surowości i miękkości. Ubrany po europejsku, niewiele się różnił od innych przyjaciół ojca. Tutaj, jak Abdul Khada, stał się innym człowiekiem. Tu jest u siebie. Żona trzyma się na uboczu, on zaś, jako pan domu, króluje. Nałożył futa, żuje qat, z ważną miną dyskutuje ze swymi gośdmi po arabsku. Robotnik sezonowy po powrocie do kraju mnóstwo ma do opowiadania tym wieśniakom. O wszystkim, co widział w Anglii, o pieniądzach, jakie zarobił... Nienawidzę ich. U nas, w Birmingham było inaczej. Ale tutaj ich nienawidzę. Ukradli mnie. Ukradli Nadię. Nadia nie siedzi z kobietami. Wskazują mi inny pokój i wpadam jak burza do wnętrza. Siedzi na łóżku podobnym do mojego, rzucam 84
się z płaczem w jej ramiona. Ona również wybucha łkaniem i przez kilka minut nie możemy wydobyd słowa. Potem proszę ją z niepokojem, żeby mi opowiedziała, co się stało i co jej zrobili. -
Gowad powiedział chłopakowi, że musi spad ze mną tej nocy,
wyglądało, że nie ma na to ochoty, myślę, że się bał, jest jeszcze mały. Wtedy Gowad zaciągnął mnie tu, do pokoju, i zamknął drzwi. Usiadłam i czekałam. Słyszałam, jak się obok kłócili, ale nie rozu miałam, co mówią. Gowad dużo krzyczał na Samira, który, przypuszczam, ciągle nie chciał ze mną spad. Zbił go mocno, chło pak krzyczał i płakał, to było okropne... Zana... okropne... więc wyszłam na korytarz, żeby lepiej słyszed, ale się bałam. Jeśli bije
swojego syna, to i mnie zbije, rozumiesz Przez parę minut Nadia łapie oddech, a ja kołyszę ją w swych ramionach. — Otwarły się jakieś drzwi, Gowad podszedł do mnie, płakałam, powiedziałam, że chcę wracad do domu, nawet mu ubliżyłam. Wtedy mnie uderzył. — Gdzie Co ci zrobił — Kopnął mnie w żebra, wepchnął kopniakami do pokoju i powiedział po angielsku, że jego syn mnie nie lubi, że się mnie boi, ale on i tak zmusi go siłą, żeby ze mną spał. Potem złapał Samira za kark i wrzucił go do tego pomieszczenia jak psa. Samir naprawdę płakał, policzki miał czerwone i trzymał się za głowę. Jego ojciec zamknął drzwi na klucz. Nigdy tej nocy nie zapomnę. — Zrobił ci krzywdę — Tak, upokorzył mnie. Nadia nie jest już dziewicą. Skryta i udręczona, nie powie o tym ani słowa więcej, nawet własnej siostrze. Upokorzona. Ten zaledwie trzynastoletni dzieciak silniejszy jest od mojego niby -męża. Lękał się nieczystej Angielki, ale ojca jeszcze bardziej, i usłuchał. Ci ludzie są szaleni i nikczemni. Zmuszad własne dziecko do stosunku seksualnego. I bid je z tego powodu. Czegóż się spodziewają Salama, żona Gowada, wygląda na bardziej wyrozumiałą wobec mojej siostry aniżeli Ward wobec mnie. To całkiem inny typ kobiety nieduża, opalona, o bardzo czarnych oczach, w których błyszczy uprzejmośd, nie zaś agresja. Dziś rano przyszła pocieszyd Nadię. 85
Nadia nie zrozumiała jej języka, ale gesty dodały jej otuchy. Tak jakby matka pocieszała własną córkę. Bardzo jej przykro, to wszystko, co może wyrazid. Dla niej, jak dla innych kobiet, posłuszeostwo jest regułą, małżeostwo małżeostwem, syn musi robid dzieci innej kobiecie i liczy się tylko ten barbarzyoski obyczaj. Nie ma mowy o miłości ani obrzydzeniu, żadnego wyboru. Wybór nie istnieje. A my musimy żyd tak jak one. Teściowa Nadii jest po prostu bardziej ludzka, normalniejsza od mojej. Prawie wcale nie znam arabskiego, ale to, co umiem, wystarczyło mi, by zrozumied, że któregoś dnia Ward nazwała mnie białą kurwą. Ta kobieta jest z natury niedobra, zazdrosna i zła. Siedzimy przytulone do siebie, w kącie, płacząc i zadając sobie nawzajem masę pytao, zawieszo ne pomiędzy rozpaczą i nadzieją. Dlaczego nasz ojciec to zrobił Czy mama była jego wspólniczką Tak. Nie. Skąd mogłaby nadejśd pomoc Trzeba wytrwale pisad do mamy i każdego dnia domagad się powrotu. Musimy zmęczyd tych ludzi. Dowieśd im, że nigdy nie staniemy się do nich podobne, musimy byd stale dwiema angielskimi dziewczynami, które porwano. Znosid, ale nie pogodzid się z niczym. Nigdy. Pytam Abdula Khada, dlaczego Gowad zbił swojego syna.
- Nie chciał spad z twoją siostrą. Nie chciał narzeczonej cudzoziemki, powiedział to swojemu ojcu. Ubliżył ojcu, podważył jego autorytet. Ojciec ukarał go za to i Samir musiał usłuchad. To wszystko. Jego ojciec... jego ojciec... zawsze ten ojciec. Tylko ojciec liczy się w tej społeczności. Kobiety, dzieci, wszyscy muszą ustąpid. Ojcowie noszą u pasów długie sztylety i spacerują z groźnymi minami, chod nigdy tych sztyletów nie używają. Większośd z nich pracuje za granicą, zatem styka się z cywilizacją, spotyka wielu ludzi innych ras, innych kultur. Z tego wszystkiego przywożą do swojego kraju jedynie pieniądze, coca-colę, papierosy, konserwy. Cała reszta pozostaje nie zmieniona. W każdym razie tutaj, w tych wsiach. I tak upływa dzieo, po jednej stronie kobiety, po drugiej mężczyźni, i my z Nadią siedzące na łóżku. 86
Ten dom jest trochę mniejszy od domu Abdula Khada, bo też rodzina jest mniej liczna. Gowad, Salama, ich dwaj synowie Samir i Shiab, który ma zaledwie pięd lat. Wydawało mi się, że Salama jest w ciąży. Pokój przeznaczony dla Nadii i jej małżonka podobny jest do mojego. Te same podstawowe meble, to znaczy łóżko, ławka. Okna, jeszcze mniejsze od moich, sprawiają, że pokój jest ciemniejszy, czuje się, że stale są zamknięte. Salon natomiast jest duży i jasny, porządnie przewietrzony, a ubikacja z oknem. Rzecz to cenna, gdyż można się tam udawad bez pochodni. Również sufit jest na tyle wysoki, że człowiek nie musi się pochylad. Jak u Abdula Khada, gotowanie odbywa się na dachu domu, żeby dym nie zatrzymywał się we wnętrzu. Oni mają tu także małe piecyki naftowe, na których nieustannie dymią imbryki. Wczoraj wieczorem Nadia otrzymała posiłek prawie europejski. Gowad zastosował tę samą metodę co Abdul Khada. Spodziewają się nas oswoid kupując nam jedzenie, na które możemy mied ochotę. Tak jakby to mogło coś zmienid w tym ich, więzieniu. Obawiam się, że te ustępstwa nie potrwają długo. Na razie jedno, co się liczy, to zachowad stały kontakt z Media. Chcę ją widywad co dzieo. Nazajutrz i jeszcze przez jakieś osiem dni pozwalają nam na to. Mogę schodzid do Ashube skalistą ścieżką, oczywiście w towarzystwie Abdula Khada. Nigdy sama. Ale już u Gowada zostawiają nas w spokoju. Wtedy wychodzimy na taras znajdujący się na dachu. Żeby patrzed na niebo i na słooce. Rozmawiamy o mamie, o Birmingham, marzymy o helikopterze, który nadleciałby nad wieś, zrzucił linę i zabrał nas stąd jak ptaki. Znaleźd się w naszym pokoju w Birmingham. Pokoju sióstr, gdzie kłóciłyśmy się z Nadią, która z nas ma wyjśd na spacer z trzecią siostrą, Ashią. To twoja kolej, Nie, bo twoja... i Ashia, która wołała Powiem tacie... powiem mu, że spacerujecie same wieczorem... Ashia tupiąca po kwiecistej kapie, rzucająca nam w twarz poduszkami, udająca rozgniewaną, kiedy odpowiadamy jej twardo Jesteś za
mała... Pokój sióstr, gdzie mały braciszek nie miał wstępu, żeby czegoś nie zniszczył swoją piłką... Nasze dzieciostwo. 87
Wyciągnięte na tarasie bierzemy kąpiele słoneczne, wyobrażając sobie, że jesteśmy na plaży. Staramy się nie mówid o nocach pełnych strachu. Obmywamy się w zuchwałym świetle dnia. Opalad się jak dwie smarkule na wakacjach. Porównywad opaleniznę. Czytad i odczytywad moje urodzinowe kartki. Wszyscy mają się dobrze i całują cię mocno. Z miłością. Tam, w Birmingham, myślą, że jesteśmy na wakacjach. Każdego dnia wędruję ścieżką, pół godziny w jedną stronę, pół godziny w drugą. I każdego dnia, zdążając za Abdulem Khada, powtarzam patrząc w jego pięty, kiedy wspina się po skale przede mną -
Kiedy odwieziesz nas do Anglii
Mam nadzieję, że to krótkie zdanie, które sączę mu niezmordowanie w uszy, na wszystkie tony, zacznie działad w jego głowie niczym trucizna. Że będzie miał go dosyd. Że wrzuci nas do landro -veru na drodze do Sanaa. Przejechałabym w ciemności wszystkie przepaście, nie pisnąwszy ani słowa, gdybyśmy jechały do Sanaa. Abdul Khada wie o tym. -
Jeśli jeszcze rozmyślasz o ucieczce, daj sobie z tym spokój.
Zanim dotrzesz do doliny, pożrą cię wilki i hieny. Te popołudnia na dachu domu Gowada są jakby poza czasem, poza światem. Czysta przyjemnośd, płynąca z oglądania opalonych górskim słoocem ramion i nóg, stanowi jakby baokę pogodnej nieświadomości. Z większą uwagą mogę się przyjrzed bliznom i ranom po ugryzieniach komarów, a także policzyd wypalone papierosy, których suma wynosi już od czternastu do sześddziesięciu na dobę. Kiedy idziemy do sklepu albo do Ashube, Abdul Khada wybiera zawsze boczną ścieżkę, żeby nie zobaczyli mnie mężczyźni. Nie jest to droga bezpieczna, lasy, przez jakie przechodzimy, pełne są węży i skorpionów. Wiem, że bywają także wilki i hieny, słyszymy je nocami. W dzieo się nie pokazują, ale... są to strażnicy równie pewni co uzbrojeni Arabowie. Czasami pawiany również bywają groźne, trzeba je nieustannie przepędzad. Kiedy patrzę z okna mojego pokoju, jak skaczą po polach, jest to nawet zabawne, lecz napotkane 88
na drodze budzą lęk. Inne kobiety rzucają w nie kamieniami, krzyczą, wymachują rękami, żeby je przestraszyd. Nie mam jeszcze odwagi postąpid tak jak one i podążam za moim strażnikiem krok w krok. Kiedy pomyślę o chodnikach w Birmingham, o tamtych ulicach, 0
wystawach sklepowych... wtedy czuję taką wściekłośd, że jestem
w stanie rozgnieśd sandałem skorpiona. Abdul Khada jest zazdrosny o wszystkie kobiety ze swojej rodziny. Dla zasady nie życzy sobie, żeby inni mężczyźni je oglądali. Odmawiając noszenia ubioru kobiet jemeoskich, sprawiam mu dodatkowy kłopot. Poza tym wie, że pragnę uciec, nie może mied do mnie zaufania i pozwolid, abym sama poszła do Nadii. Dopóki idziemy drogą, jedynie zwierzęta są świadkami mojej brytyjskiej bezwstydności. We wsi jednak wymijamy mężczyzn. 1
za każdym razem gdy napotykamy któregoś mówiącego po an
gielsku, rzucam się ku niemu błagając o pomoc. Prawie wszyscy mnie ignorują, podobnie jak znajomi Abdula Khada odwiedzający nas w domu. Uciekałam się do różnych wybiegów, aby porozma wiad z nimi sam na sam. Życzliwsi spośród nich mówią -
Przyzwyczaisz się, jesteś mężałfcą. Czas zrobi swoje, zapo
mnisz o twojej matce i ojcu. Albo też -
Nie staraj się uciekad i nie podsuwaj złych pomysłów innym
kobietom. Władza ojca rodziny jest prawem. Inni po prostu odwracają się bez słowa. Byd może wstydzą się, że mówię do nich w sposób tak bezpośredni. Przypuszczam, że tak czy inaczej powiązani są z Abdulem Khada. Czy to przez pracę, czy przez pokrewieostwo lub małżeostwo, albo też przez to wszystko równocześnie. W każdym razie niełatwo mi z nimi rozmawiad, bo kiedy tylko pojawi się gośd, Abdul Khada bez cienia uprzejmości wyrzuca mnie do mojego pokoju - Spływaj stąd! - W pierwszych dniach mogłam jeszcze do nich podchodzid, tak jak to czyniłam w Anglii, ale stopniowo Abdul Khada stawał się coraz twardszy i bardziej zasadniczy. Działo się tak w miarę, jak - jego zdaniem - zamieniałam się w kobietę arabską, taką samą jak inne. 89
Jeśli chodzi o moje stosunki z Ward, są one po prostu żadne. Nienawidzi mnie od samego początku i nie jest w stanie zrozumied, dlaczego - podobnie jak ona sama i jej druga synowa Bekela - nie podejmuję wyczerpujących robót, będących codziennym obowiązkiem tutejszych kobiet. Staram się nawiązad kontakt z kimś, kto zechciałby wziąd i wysład mój list do matki, ale wkrótce przestaję liczyd na pomoc mówiących po angielsku mężczyzn z tutejszej wsi. Nie można im zaufad, oddaliby mój list Abdulowi Khada i prawdopodobnie drogo bym za to zapłaciła.
Nadia, pomimo względnej sympatii, jaką zdaje się darzyd ją Salama, jej teściowa, utraciła wszelką nadzieję. Gowad drwi z niej za każdym razem, kiedy go prosi, by odesłał ją do Anglii. Nie wychodzi z domu, tylko kobiety dotrzymują jt) towarzystwa. Podjęłam zatem samotną walkę o wyprowadzenie nas z tego kraju. Niestety, mijają dni pod ołowianym słoocem, a ja na próżno wpatruję się we wszystkie napotkane twarze i nie odkrywam w nich nawet cienia sympatii. Często ogarnia mnie głęboka rozpacz. Jestem wtedy małą dziewczynką, przygniecioną przez oszalał y los. Czasami jednak czuję się silna, zdeterminowana, agresywna i ta szczególna wojna, jaka toczy się pomiędzy mną i Abdulem Khada, nabiera mocy. - Odwieź mnie do Anglii! Zostaniesz ukarany, pójdziesz do więzienia, jeśli będziesz mnie tu przetrzymywał! Ale noce, wszystkie noce przypominają mi o moim haniebnym położeniu. Spad z Abdullahem. Z tym wątłym chłopczyną. Czuję się taka brudna, że marzę o studni, w której mogłabym zniknąd. Staram się nie zdejmowad ubrania, tak jakby miało mnie to ochronid, śpię w długiej nocnej koszuli, nigdy nie zdejmując bielizny. Rano piorę wszystko moim pachnącym mydełkiem, które zaczyna topnied niby śnieg. Jedyna rzecz, jaka przynosi mi pewną ulgę, to mycie. Oczyszcza mnie z tego moralnego błota, tej obrzydliwości nazwanej przez nich małżeostwem. Dziś spotkanie żujących qat w domu Gowada. Wydają masę pieniędzy na te liście. Spróbowałam żud i ja w nadziei, że pomoże mi 90
to zasnąd w nocy, zapomnied o tym drugim ciele obok. Po prostu zamknąd oczy. Cierpię na bezsennośd, ten pokój źle na mnie działa, tak jak i zapach Abdullaha. Gdybym nie obawiała się drapieżnych zwierząt, nocy i zimna, spałabym na dworze. Gdybym miała piguł ki na sen, zażyłabym całą tubkę. Spróbowałam zatem qat. Siedząc przed domem obok niewidomego starca, obserwowałam coraz bardziej wypchany policzek dziadka, w miarę jak wkładał do ust liście, i poszłam w jego ślady. Początkowo qat działał na mnie usypiająco, później zrezygnowałam, zaszkodziło mi to o wiele bardziej niż pomogło. Poza tym żując upodobniłabym się do nich, musiałam z tego zrezygnowad. Twierdzą, że qat usuwa wszelkie dolegliwości, zwalcza zmęczenie, likwiduje pragnienie i głód. Ta roślina jest dla nich równie ważna jak pożywienie. Jej wizerunek widnieje nawet na banknocie jednorialowym. Qat rośnie na rozległych polach, przypomina trochę troenes, żywopłoty przed angielskimi domami. Liście można kupid w wioskowych kramikach albo u wędrownego kupca, który przewozi je na oślim grzbiecie. Abdul Khada wyjaśnił mi, że istnieje kilka odmian qat, a najlepsza z nich sprowadzana jest statkiem z Afryki. Tutejszy qat jest gorzki i pośledniejszego gatunku. We dnie mężczyźni gromadzą się i całymi godzinami żują młode, zielone liście. Formują w ustach kulkę zniekształcającą policzek. I tak mnóstwo czasu upływa im na żuciu, popluwaniu i rozmowie.
Kobiety wolą palid zioła o nazwie tutan. Jest to coś w rodzaju drewienka, które, rozdrobnione uprzednio na małe kawałeczki, tli się na węglu drzewnym. Do zaciągania się cierpkim dymem używają fajki. Nie wolno im, jak mężczyznom palid papierosów. Mnie - owszem, i bardzo o to dbam. Abdul Khada kupuje mi papierosy i, co ciekawe, nie robi na ten temat żadnych uwag. Byd może spodziewa się mnie obłaskawid zezwalając na to odstępstwo od obowiązującej reguły. Wypaliłam chyba paczkę dzisiaj po południu, kiedy to po raz setny rozmawiałyśmy z Nadią o mamie, zanim wyruszyłam w drogę powrotną do mojej wsi-więzienia. Siostrzyczka jest blada, ale się nie skarży. Czasami czuję, że fruwa gdzieś daleko, zawieszona w próżni, nieosiągalna. W taki sposób wyraża swój protest przeciwko rzeczywistości. 91
Abdul Khada stoi w uchylonych drzwiach pokoju. — Musisz dad znad matce, co się z tobą dzieje. Jestem nieufna. — Czy otrzymała mój list -
Chyba go dostała, ale musisz ją powiadomid, jak się miewa
cie obie z Nadią. Próbuję się szybko zastanowid. Oczywiście... boi się, że nie mając wiadomości o przyjeździe Nadii mama zacznie się niepokoid i może sprowadzid kłopoty. A zatem mama o niczym nie wie. Nie wie, że ojciec nas sprzedał. I naszym kidnaperom jest na rękę, żeby jak najdłużej pozostawała w nieświadomości. Zmuszą mnie do kłamstwa. Powinnam odmówid napisania listu. Z drugiej jednak strony jest to jedyny sposób, aby spróbowad szczęścia, wsunąd jakieś słowo, którego Abdul Khada nie zrozumie, chociaż całkiem nieźle czyta po angielsku. Napisad na przykład Najdroższa mamo, jestem żoną Abdullaha, wszystko układa się dobrze... Nie, na to mi nie pozwoli. Więc może Mamo najdroższa, ten kraj jest bardzo piękny, musisz koniecznie do nas przyjechad. To idiotyczne, mama nie zrozumie podwójnego sensu tego zdania. Zastanawiam się, zastanawiam z niepokojem. Ale Abdul Khada przerywa te rozmyślania -
Nagrasz kasetę.
Kasetę To ich metoda. Posługiwali się nią w związku ze sprawą mojego brata Ahmeda i siostry Leilah. Kasetą nagraną po arabsku, którą ojciec tłumaczył mamie. Jeśli pozwolą mi nagrad kasetę po angielsku, byd może uda mi się coś przemycid... Mam kasety, mam magne tofon. — Zgoda. Zrobię to wieczorem u siebie. — Nie, tutaj, razem z nami. Z nami to znaczy w pokoju przeznaczonym na męskie zebrania. A dziś jest ich wielu. Przyjaciele Abdula Khada, jego syn Mohammed, Abdullah, mój tak zwany mąż, Gowad i Samir, tak zwany mąż Nadii. Istny trybunał wilków, sąd nad dwiema owieczkami.
-
Masz powiedzied, że Jemen jest pięknym krajem. Że właśnie
zabijamy barana na święto, masz powiedzied, że jesteś szczęśliwa. Nadia także. 92
To okropne, do czego nas zmuszają. Siedzę na poduszce, Nadia obok mnie, naprzeciw wszystkich tych mężczyzn uważnych, groźnie patrzących. Muszę wziąd mały magnetofon, który mi wręczają, i zacząd pierwsza, włożyd kasetę, wcisnąd guzik i przemówid do mikrofonu leżącego obok. Patrzę w tę małą, czarną dziurkę, która uniesie mój głos aż tam, do Birmingham. Drżę na całym ciele. Najdroższa mamo... Nadia dojechała szczęśliwie, jesteśmy w ładnej wsi, a Jemen jest przepiękny. Mają tu zabid barana z okazji święta zorganizowanego na naszą cześd. Ściskamy cię z Nadią. Do zobaczenia, mamo... Umrę od tego z wściekłości i frustracji. Głos Nadii jest jeszcze cichszy i bardziej drżący niż mój. Stara się powtarzad za mną te same brednie. Bezsilna niby zombi, w jakie się przemieniła, pozbawiona agresywności, nieżywa. Nie potrafię już nawet wywoład na jej twarzy uśmiechu, kiedy jesteśmy same. I to jest dla mnie jeszcze większym upokorzeniem aniżeli jej posłuszeostwo albo cichy szept, kiedy mówi Jestem tutaj szczęśliwa - zamiast wyryczed coś zupełnie odmiennego. Mama w to wszystko uwierzy. Bez Specjalnego wysiłku mówiłam moim najsmutniejszym głosem, Nadia tak samo, żeby mama mogła odgadnąd, ale czy odgadnie Są makiaweliczni zmuszając nas do odgrywania tego szczęścia z pudełka. — Kiedy odwieziesz nas do Anglii — Kiedy będziesz w ciąży, pojedziesz rodzid do matki. Nie potrafię powstrzymad się od okazywania nienawiści i ta nienawiśd za każdym razem natrafia na pogardę. Nie interesuje ich to, co czujemy. Nie pragną wiedzied, kim jesteśmy. Chcą wypłukad nam mózgi, zamienid w Jemenki, dożywotnie niewolnice. Czepiam się jednak obietnicy, kłamliwej czy też nie... Jeśli zajdę w ciążę, jeśli pojadę rodzid do Anglii, postaram się tam wyrządzid im jak najwięcej zła. Tymczasem kaseta znikła w kieszeni Abdula Khada. Nasze dwa głosy opuszczą ten kraj, zamknięte w tym małym, plastikowym pudełeczku, przefruną oceany, niesione przez nie znane mi obce dłonie. Wyobrażam sobie mamę, jak otwiera paczuszkę w domu, a może w re 93
stauracji, i opowiada przyjaciołom Mają wspaniałą podróż... Wyobrażam sobie ojca nad szklanką piwa, jak mówi Nauczą si^; jak żyją prawdziwe arabskie kobiety, nauczą się dyscypliny i szacunku.
Nie kocha nas, nie kocha żadnego ze swoich dzieci. Ojciec kochający dzieci nie mógłby postąpid tak jak on. Nie kocha ani Boga, ani diabła, kocha wyłącznie pieniądze. Pozwolił nąm rosnąd jak bydłu przeznaczonemu na sprzedaż. Na znak dany przez Abdula Khada mam zbierad się do powrotu. Wschód słooca, zachód słooca, dnie i noce mijają bez dat, bez ważniejszych zdarzeo, mam dziwne poczucie zatrzymanego czasu. Zaczynam z przyzwyczajenia polowad na komary, omijad skorpiony. Ale jeśli szczęśliwie jakiejś nocy Abdullah daje mi spokój5 uciekam w marzenia, w których taoczę z Madkiem. Nie mogą odebrad mojej głowy. Zapłacili za ciało, nie za głowę. A w głowie kryje się nienawiśd do nich i marzenia o wolności. Wolnośd jest najcenniejszą rzeczą na świecie. Jestem wolna w mojej głowie, kiedy patrzę na Ward piekącą ciasto na rozżarzonym węglu drzewnym, wkładającą kostr0pate dłonie w ogieo, pocącą się, wlokącą swoje ciężkie ciało ścieżką prowadzącą do studni, dźwigającą wiadra z wodą, rzucającą mi prZy tym czasami zazdrosne spojrzenia. Nie uczono cię wolności w szkole, Ward. Mnie owszem. To przywilej wiedzied, że ludzie Są wolni i równi. I tego się nie zapomina, nawet w upokorzeniu, nawet w więzieniu, jakim jest ta zacofana społecznośd. Rozdział VIII Kiedy dziewczyna z jemeoskiej rodziny wychodzi za itoąż, oczekuje się od niej, że będzie dzielid obowiązki domowe z innymi kobietami. Dziewczyna w moim wieku winna odciążyd kcsbiety najstarsze. Tak jak inni ojcowie, Abdul Khada i Gowad zakupili nas także w tym celu. Właśnie po to żenią synów z dziewczęta mi fizycznie odpornymi, zdrowymi i częstokrod od nich starszymj. Zdałam 94
sobie z tego sprawę, rozejrzawszy się trochę po wsi. Kiedy tylko dziewczynki nauczą się chodzid, zaczynają nosid na głowach dzbanki z wodą, pomagad w kuchni, zbierad drzewo i zajmowad się zwierzętami. Od pierwszego dnia kazano Nadii nosid wodę. Trzeba ustawid na głowie dwudziestolitrowe wiadro, nazywane przez nich tanake, udad się do źródła, powrócid z naczyniem napełnionym wodą i powtarzad tę czynnośd tak długo, aż domowa cysterna będzie pełna. Wyczerpująca, codzienna paoszczyzna, do której jeszcze dochodzi zbieranie drewna na opał albo wyschłego łajna, karmienie zwierząt, sprzątanie kuchni. Ponieważ dom Abdula Khada zbudowany jest wysoko, ta paoszczyzna staje się jeszcze trudniejsza. Wodę trzeba taszczyd do dwudziestu razy dziennie, wspinając się stromą ścieżką. Któregoś dnia Ward oświadcza mężowi wskazując na mnie - Powinna pracowad. Mam prawo do odpoczynku. Do tej pory Abdul Khada niczego ode mnie nie wymagał, doszła więc najwyraźniej do wniosku, że trwa to zbyt długo. Po cóż żeniła syna, płacąc tak wiele pieniędzy... Używają studni stojącej na sąsiednim polu, o jakieś dwadzieścia minut drogi od domu. Mam s ię tam udad z małą Tamanay, która ma zaledwie pięd lat, ale już zręcznie dźwiga na główce odpowiednie do
swojego wzrostu wiaderko. Tłumaczą mi, że jeśli studnia wyschła, muszę pójśd do następnej, oddalonej znowu o dwadzieścia minut. Za pierwszym razem towarzyszy mi Ward i Bekela. I oto podążam ścieżką jak arabska kobieta pośród innych arabskich kobiet, od których odróżnia mnie tylko strój. Słooce nie stoi jeszcze wysoko, jest dopiero piąta rano. Ale mimo wczesnej pory węże już wiją się w gęstwinie, wiele z nich to węże jadowite, i nie zawsze można je odróżnid, są we wszystkich możliwych kształtach i kolorach. Parę dni temu pewien mężczyzna, brat Ward, o mało co nie umarł. Usłyszeliśmy krzyk dochodzący z dołu, ze wsi, i ktoś przybiegł powiadomid, że chodzi o jej brata. Wracał samochodem z Taez i wysiadł z niego po drodze. Wąż ukąsił go w palec u nogi. Wszyscy domownicy poszli go zobaczyd. Leżał na łóżku całkowicie 95
nieprzytomny. Żadnej pomocy lekarskiej. Kobiety przygotowały coś w rodzaju maści, któ rą przykładały mu do rany. Wyzdrowiał, ale od tamtej pory z większą uwagą spoglądam pod nogi, co dziś, z wiadrem na głowie, nie jest takie proste. To noszenie wody na żądanie Ward stanowi następny etap poskramiania mnie, który obecnie przedsięwzięto. Spodziewają się w ten sposób złamad nas, ograniczyd naszą wolnośd przez tę codzienną, niewolniczą pracę. Studnia jest miejscem ważnym, żeby do niej podejśd, kobiety muszą zdejmowad buty. Jest na poziomie gruntu, lecz otoczona murkiem z cementu i chronią ją kraty. Co nie przeszkadza, że wewnątrz aż roi się od żab i owadów. Kobiety rozganiają je rękami, żeby się dostad do wody. Piłam ją nie wiedząc, skąd pochodzi, i w pierwszych dniach byłam chora. Znajdują się tam chyba wszelkie możliwe mikroby i zarazki, ale podobno człowiek się do tego przyzwyczaja. Ma szczególny smak, smak deszczu. O świcie jest jeszcze chłodna, ale w miarę jak nastaje dzieo, robi się le tnia. Rezerwuary w domu opróżniają się regularnie i pierwszego dnia musiałam odbyd trzy dodatkowe wyprawy po południu i jeszcze jedną wieczorem. Plecy bolą mnie tak bardzo, że rzucam się na łóżko. Nazajutrz zatrudniają mnie przy zbieraniu drewna. Mężczyźni pocięli gałęzie, które musimy przenosid w wiązkach i składad w piwnicy domu. Potem prowadzą mnie do kuchni, gdzie z rękami w płomieniach przygotowuję naleśniki z pszennej mąki. Nieustannie pracuję z Ward i im bardziej się poznajemy, tym mniej się znosimy. Mój sposób zachowania nie może ulec zmianie, nienawidzę jej. Ignoruję ją, jeśli to tylko możliwe odwracając się do niej plecami, unikając jej wzroku; wolę Bekelę, żonę Mohammeda, moją w pewnym sensie szwagierkę, oraz jej dwie córeczki. To z nimi chodzę teraz do studni. Od nich też próbuję nauczyd się mówid po arabsku. Albo od Hoali. Z dziedmi czuję się lepiej. Przynajmniej jeśli o nie chodzi, nie mam najmniejszego powodu do nienawiści. Przypominają mi moje dwie małe siostrzyczki, Ashię i Tinę, i braciszka Mo. Tamtych nie mogę oglądad, jak rosną, tak mi ich brak... Ale obecnośd tutejszych dzieci przynosi ulgę, z nimi łatwiej się porozumied. Porozumied się...
96
Oprócz Nadii, z którą spotkania są obecnie krótsze i nie odbywają się codziennie, rozmawiad mogę wyłącznie z dwoma mężczyznami, mieszkającymi w tym domu, po angielsku. Rozmowa nie jest zresztą słowem właściwym. Zadaję pytania, proszę o rzeczy podstawowe - Kiedy odwieziesz mnie do Anglii - albo - Potrzebuję papierosów... - Jeśli chodzi o inne tematy, odnoszę czasem wrażenie, że zachowuję się jak głuchoniema, próbując odgadnąd sens mimiki, wyrazu twarzy, spojrzenia, postawy. To milczenie jest dla mnie dodatkowym więzieniem. Dziś rano, ponieważ nie padało już od miesięcy i zapowiada się groźna susza, idzi emy z Hoalą do dalekiej studni. Obchodzimy właśnie górę, kiedy naraz cofam się przerażona. Hoala także nieruchomieje przed małym potworkiem, który stoi naprzeciw nas na stromej ścieżce. Coś jakby niemowlę dinozaura, długie na około metr pięddziesiąt, od głowy do ogona. Staje na tylnych łapach i patrzy nam prosto w oczy, z otwartym pyskiem, ukazując oślinione i ostre zęby. Chwytam Hoalę za ramię, krzykiem zachęcam do ucieczki, ale nie chce się ruszyd i szepcze, bym się nie bała. — Biega tak szybko jak ty... ty biegUlesz, on biegnie... zrozum. Zrozumiałam. Ale zimny pot spływa mi po plecach. — Ty się nie zbliżasz... On cię ugryzie. I Hoala, żeby mi lepiej wytłumaczyd, naśladuje palcami ruch szczęk zamykających się na moim ramieniu. -
Już cię nie puści. Trzeba go odrywad...
Cóż poczniemy Ten potwór zagradza nam drogę. Obciążona przez kocioł, który podtrzymuję na głowie jeszcze dośd niezręcznie jedną ręką, i przez wiadro w drugiej ręce, wpatruję się w zwierzę czekając, jak zareaguje. Na naszych oczach jego łuskowata, zabarwiona na brązowo i żółto skóra nabiera koloru złotawego piasku, można by powiedzied, że to ogromny kameleon. Nigdy nie widziałam kameleona długiego na metr pięddziesiąt. Porusza wężowym językiem i wymachuje zakrzywionym ogonem jak batem. Za nami ktoś krzyczy. Dziewczynka, która razem z nami szła do studni, zauważyła właśnie zwierzę i bez wahania chwyta za wielki kamieo, rzuca się na stwora i z pasją zaczyna go okładad.
7 - Sprzedane
97
Widok dziecka bijącego zaciekle tę bestię z innego świata jest niesłychany. Skóra potwora jest tak gruba, że kamieo odskakuje od niej jak od gumy, zwierzę wije się i stara ukąsid plując zatrutą śliną. Dziewczynka cofa się, przybliża, szuka wybiegu, uderza znowu trafiając w miejsca wrażliwe gardło, oczy, skacząc jak małpa, by uniknąd niebezpiecznych razów ogona. Jestem świadkiem prawdziwej masakry. Po wielu minutach tej szczególnej walki zwierzę pada na bok. Dopiero wtedy dziecko odrzuca kamieo i obserwuje agonię. Czekamy tak przez jakiś kwadrans, aż bestia zdechnie. Miotając się w drgawkach smok w ostatnim spazmie zwija swój ogon w haczyk, po czym całe jego ciało się zapada. Kurczy się, jakby ulatywało z niego powietrze, stopniowo, razem z opuszczającym go życiem. Dziewczynka narzuca go na kij, który przewleka przez zwinięty w hak ogon i wymachuje nim dumnie. Pytam, co zamierza zrobid. Odpowiada mi spokojnie - Zabrad go do domu i zjeśd. Śmieje się, ukazując mi białe zęby i wymachując mi potworem przed nosem, coraz bardziej się zaśmiewa z mojej przerażonej miny, a razem z nią droczy się ze mną Hoala. Potem mała odrzuca zwierzę daleko, kładzie na głowę wiadro i spokojnie odchodzi pozostawiając mnie w szoku. Naprawdę żyję tu jak w innym świecie. Sama nigdy nie potrafiłabym zabid tego zwierzęcia, wzięłabym nogi za pas. Pobiegłoby za mną, ugryzło, może pożarło. Chcę się dowiedzied, czy dużo jest takich w okolicy. Hoala mówi - Trochę... - Ten smok, jak się dowiem później, to gigantyczna jaszczurka, która rzeczywiście biega ogromnie szybko na swoich silnych nogach, ogon zaś służy jej do obrony. Żyje w rozpadlinach ziemnych i nie jest mięsożerna. Pośród węży, skorpionów, wilków, hien i małp każda wyprawa jest przygodą. A ponieważ deszcz ciągle nie pada, co dzieo przemierzamy kilometry w poszukiwaniu nie wyschniętej studni. Wyci ągamy z niej błoto, które osiada na dnie zbiornika. Chcąc się napid, trzeba to błoto wyrzucid i zadowolid się pozostałym w naczyniu słonawym płynem. 98
Zauważam w głębi ogrodu, za cmentarzem, starą studnię, z której nikt nie bierze wody do picia. Chodzę tam z moim małym praniem, od kiedy Ward zabroniła mi używad w tym celu wody pitnej z domowego zbiornika. Cmentarna studnia jest zawsze pełna wody słonej i letniej, i za pomocą odrobiny proszku udaje mi się wyprad bieliznę mniej więcej czysto. Lubię to miejsce, ponieważ jest rzadko uczęszczane. Po wypłukaniu rozkładam bieliznę na kamieniach, jest sucha po jakichś dziesięciu minutach, najwyżej kwadransie... A przez cały czas jestem sama. Daleko od innych, od Ward, która mną pogardza, od Abdula Khada, którego nienawidzę tak bardzo, że śnię czasami, iż - tak jak on - trzymam w ręku sztylet i zaraz się nim posłużę. Ten cmentarz jest inny niż nasze. Nie ma kamieni nagrobnych. Kiedy się kogoś grzebie, wykopuje się w ziemi dziurę, potem ją zasypuje i wlewają na wierzch trochę cementu, pisząc na nim jeszcze zanim zastygnie imię zmarłego. Studnia jest czymś w rodzaju kamiennej chatki z drzwiczkami. Odwiedzają ją ropuchy i chmary owadów.
Siedzę tam sobie, w cieniu padającym od drzew, i patrzę, jak woda paruje z moich ubrao. Niewiele tego mam, trochę bielizny, trzy bluzeczki, dwie spódnice i bawełniane koszulki. Jechałam tylko na sześciotygodniowe wakacje... Minęły już cztery tygodnie, od miesiąca jestem mężatką, Nadia od dwóch tygodni... Wydaje się to zarazem długo i śmiesznie krótko. W ciągu czterech tygodni tyle przeżyłam... doznałam tylu upokorzeo. Już na samym początku Nadia mi powiedziała, że jej teśd Gowad życzy sobie, żeby ubierała się przyzwoicie. Od tamtej pory nosi na głowie chustkę, a na spodnie, sięgające jej do kostek, nakłada długą pstrą suknię. Co nie przeszkadza, że nadal jest piękna, jej czarne oczy stały się jeszcze większe w wychudłej, trójkątnej twarzy. Przypomina młodą hinduską księżniczkę. Wytłumaczyła mi z rezygnacją, że w sumie ten strój jest praktyczny, gdyż chroni przed owadami. Komary nie mogą już kąsad w nogi i ramiona. Jeśli o mnie chodzi, w ubiegłym tygodniu musiałam wyrazid zgodę, aby kobieta z tutejszej wsi wzięła miarę na moje nowe ubrania, ponieważ odmówiłam noszenia rzeczy Ward, a żadna z mieszkanek domu nie jest tego co 99
ja wzrostu. A zatem krawcowa wykonała swoją pracę w obecności Abdula Khada, który nie chciał wyjśd z pokoju. Zostałam w ubraniu i musiała wziąd miarę w przybliżeniu. Będę mied trzy suknie i spodnie. I tak jak wszyscy dostanę plastikowe klapki, w których palce stóp i pięty są odkryte. Wyprawszy moją europejską odzież, dzisiaj już po raz ostatni, układam ją w walizeczce. Wszystko, co mi zostało po Anglii. Powieści o miłości, Korzenie, kasety z reggae i rockiem. Szczotka do zębów i resztka mydła. Wykąpad się, wykąpad naprawdę - to niedoścignione marzenie. Chociażby prysznic. Jednak wczoraj przekroczyłam zasadę, która głosi, że kobieta nigdy nie może się umyd cała ani wykąpad. Byłam przy sadzawce z małą Shiffą, która ma osiem lat i musi wykonywad wszystkie ciężkie roboty przeznaczone dla dorosłych. Zapewne i ją niedługo wydadzą za mąż... Nagle poczułam ochotę, aby zanurzyd się w wodzie, obmyd ciało ze wszystkich tych brudów, to było ogromne, gwałtowne pragnienie. Za pomocą paru arabskich słów dałam Shiffie do zrozumienia, że idę do wody i że ma obserwowad okolicę. Zgodziła się, trochę przestraszona. Zeszłam po paru cementowych stopniach sadzawki i ubrana zanurzyłam się w wodzie. Było chłodno i mroczno, położyłam się na plecach, z twarzą parę centymetrów pod powierzchnią wody, z otwartymi oczyma, przez płynne zwierciadło widziałam, chwilami podwójnie, nieruchomą sylwetkę Shiffy. Wstrzymując oddech leżałam w ten sposób dopóty, dopóki starczyło mi tchu w płucach, pośród chłodu i spokojnego mroku sadzawki. Chciałabym pozostad tam na zawsze. Trwad tak na wieki. Wynurzając się na powierzchnię zauważyłam, że Shiffa jest przerażona, myślała, że się utopiłam, i machając rozpaczliwie rękami wskazywała ścieżkę. Zdawało się jej, że słyszy czyjeś kroki. Niechętnie wspinałam się po cementowych stopniach i wróciłyśmy do domu. Byłam jeszcze całkiem mokra, kiedy dotarłyśmy na miejsce, i Ward wypytała Shiffę, która wszystko jej opowiedziała. Popełniłam wykroczenie i żeby mnie przestraszyd, Ward oświadczyła, że w sadzawce pływają
jadowite węże. Było mi wszystko jedno. Radośd z tej kradzionej kąpieli, połączona z przekonaniem, że moje 100
zachowanie ją zgorszyło, była dla mnie o wiele ważniejsza aniżeli niewczesny lęk przed ukąszeniem węża. Wysuszywszy ubranie, powracam do domu, do mojego pokoju, który jest jedynym schronieniem, kiedy w pobliżu nie ma Abdullaha. Przez małe okienka przyglądam się, jak małpy kradną kukurydzę z pola za domem. Gdyby je zobaczyli Abdul Khada i Mohammed, natychmiast sięgnęliby po strzelby. Susza panuje tak wielka, że małpy są wiecznie głodne, stały się śmielsze i jeszcze bardziej agresywne. Podchodzą aż do studni i uciekają dopiero wtedy, kiedy ktoś się zbliży, wydając przy tym okrzyki niezadowolenia. Zupełnie jakby ludzie i małpy kłócili się między sobą o teren, żywnośd i wodę. Któregoś dnia, kiedy szłam z Tamanay do sklepu we wsi kupid soli i drewna, wszędzie aż się od nich roiło, piszczały rwąc kukurydzę. Byłam niespokojna, gdyż było ich dużo, a mówiono mi, że czasem rzucają się na kobiety. Mała Tamanay nie wyglądała na przestraszoną, gdyż doszedłszy na szczyt pagórka zaczęła śpiewad piosenkę, chcąc się z nimi podroczyd. - Ty małpo... Ty małpo... Nie rozumiałam dalszego ciągu tej arabskiej piosneczki, ale małpy były wściekłe. Jedna z nich, największa, przypominała z wyglądu pawiana i była chyba przywódcą grupy. Pozostałe były mniejsze. Matki nosiły dzieci na rękach. Zdenerwowana piosenką banda małych małpek o długich ogonach, nie znanej mi rasy, wspięła się na drzewa i zaczęła rzucad w nas kamieniami. Uciekałyśmy ze śmiechem aż do wsi. Kiedy wracałyśmy, wielka małpa siedziała na drodze szczerząc zęby. Kiedy zobaczyła, że znów biegniemy, powróciła spokojnie jeśd kukurydzę, zadowolona, że nas przestraszyła. Rzeczywiście było się czego bad, ponieważ jest prawie rozmiarów goryla. Czasami spotykam ją na drodze jedzącą jakieś rośliny lub ziarno. Nie rusza się, patrzy na mnie uparcie i to ja muszę jej ustąpid, starając się nie okazywad strachu. Ludzie ze wsi ich nie lubią i toczą z nimi nieustanną walkę, ponieważ atakują bydło i niszczą zbiory. Kobiety przepędzają je 101
camieniami, mężczyźni strzelają do nich. Ale małpy nigdy nie podchodzą do domów. Ich terenem są pola kukurydzy. Są wolne. Mężczyźni również są wolni w tym kraju. Jedyna )soba, która się na to skarżyła, nie ma już prawa wstępu do donu Abdula Khada. Nazywa się Hend, a wygląd ma bardziej angielski aniżeli ja. Włosy blond, oczy niebieskozielone, bardzo jasne, delikatna blada cera, łagodny uśmiech. Ma dwadzieścia lat i mieszka we wsi. Jest matką sześciu córek... Sześcioro dzieci w wieku dwudziestu lat.
Powiedziała mi -
Czuję się tutaj nieszczęśliwa, chcę uciec do miasta. Chcę byd
nowoczesna. Znała trochę angielskich słów, jej mąż, jak wielu, pojechał pracowad do Arabii Saudyjskiej. Mieszkała samotnie ze swoim potomstwem, nie zaznawszy nigdy dzieciostwa. Kiedy tylko pojawiła się w domu, Abdul Khada zaczął się odgrażad -
Zabraniam ci ją widywad i odzywad się do niej. We wsi ma
bardzo złą reputację. To kobieta bezwstydna! Mnie wydawała się ładna i miła, w niczym nie przypominała bezwstydnicy. Przypuszczam jednak, że takie dziewczyny jak Hend i ja są niebezpieczne dla tutejszych mężczyzn, którzy nie mogą znieśd myśli, że byłybyśmy zdolne posiad bunt wśród innych kobiet. Już od dzieciostwa kładzie się im w uszy niepodważalne reguły zachowania ustanowione przez mężczyzn milcz i pracuj, milcz i wychodź za mąż, milcz i ródź dzieci. Podobno to one dają szczęście. Najładniejsza z siostrzenic Abdula Khada została wydana za swojego kuzyna tuż przed moim przybyciem. Abdul Khada powiedział przedstawiając mi ją -
Gdyby Abdullah miał taką kuzynkę jak ona, w odpowiednim
wieku, poślubiłby ją zamiast ciebie! Gdybyż tak się stało! Wątpię jednak, żeby jakaś dziewczyna dobrowolnie poślubiła Abdullaha... Ojciec musiałby zapłacid o wiele drożej, chcąc zdobyd narzeczoną dla takiego syna, tutaj, gdzie wszyscy wiedzą, jak kiepskim będzie mężem... Wiecznie chory, bojaźliwy, bezwolny. 102
Jednej rzeczy jestem pewna poza Nadią i mną żadna z miejscowych dziewcząt nie została zmuszona do małżeostwa. Jeżeli dziewczyna nie chce chłopca, może odmówid i wybrad innego. Tak głosi prawo i Koran. Więc dlaczego my Dlaczego nas porwano i przymuszono Hend opowiadała mi, że w dzieo ślubu, podczas ceremonii, pytano ją trzy razy, czy pragnie wytrwad. Jak większośd kobiet przystała na wybór rodziny. Ale mogła się rozwieśd. A zatem kobiety mają jednak pewne prawa. Dlaczego my nie Dlaczego nie było oficjalnej ceremonii Gdzie są dokumenty Kto może potwierdzid, że jesteśmy poślubione tym dwóm smarkaczom Jestem już teraz pewna, że nie padłyśmy ofiarą pobożnego arabskiego ojca, pragnącego, by córki weszły do społeczności jego kraju. Sprzedad, zgarnąd dwa tysiące funtów - oto czego chciał. A ponieważ Abdulowi Khada niełatwo było ożenid swojego cherlawego syna w ojczyźnie, skorzystał z okazji. I Nadię spotkał ten sam los. A może układ miał byd odwrotny Budzą we mnie wstręt. Wolałabym byd małpą niż tutejszą kobietą.
Wieczorem, przed ostatnim taszczeniem wiader z wodą, Abdul Khada informuje mnie o swojej najnowszej decyzji -
Mam restaurację w Hays. Właśnie ją zakupiłem. Muszę tam
jechad, żeby wykonad prace remontowe z Abdullahem i Ward. Zaro bimy tam pieniądze. Parę minut później ogarnia mnie fala nadziei. Jedzie, zabiera mojego męża oraz moją teściową. Jeśli pozostanę sama z Beke-lą, częściej będę widywała Nadię i byd może... — Jedziesz z nami. — Jeszcze nie teraz! Nie, nie chcę opuścid mojej siostry. Pragnę zostad razem z nią. — To nie ty decydujesz. Zrobisz, jak każę. — Czy mogę pójśd dzisiaj zobaczyd się z siostrą — Jeżeli chcesz. Pójdę z tobą. W drodze do Ashube błagałam i błagałam mówiąc, że Nadia jest zbyt młoda, że jest słaba, że mnie potrzebuje. A Nadia, kiedy tylko 103
dowiedziała się, co Abdul Khada planuje, prosiła go również, żeby zostawił mnie we wsi razem z nią, w domu Gowada. To niemożliwe. I na nic płacze, będziecie się mogły odwie dzad, to nie jest tak daleko. Bezczelnie kłamał. Hays jest o wiele za daleko, byśmy mogły przejśd tę drogę pieszo. I ani Gowad, ani on nigdy nie zechcą nam towarzyszyd.
.,
We dwie mogłybyśmy pomagad sobie nawzajem, rozmawiad o mamie, oglądad fotografie, jakie ze sobą przywiozłam, moje kartki urodzinowe. We dwie mogłybyśmy spodziewad się, odczuwad nadzieję... Co Nadia pocznie sama... Obawiam się, że zapanują nad nią ostatecznie, oszołomią do kooca. Nie ma ani mojej siły fizycznej, ani nienawiści, tej nienawiści, która utwardza mnie dzieo po dniu i pozwala stawiad czoło temu tępemu człowiekowi. - Jutro wyjeżdżamy. Kiedyś za to zapłaci. Nie pozostanę na zawsze niewolnicą. Rozdział IX
Tamtej nocy nie spałam, leżąc na ławce przez małe okienko zobaczyłam wstające słooce, kręciłam się i przewracałam na tym przeklętym, za cienkim materacu, płacząc w poduszkę. Już pięc tygodni tego piekła. Abdullah spał samotnie na łóżku, podręczywszy mnie przedtem przez dziesięd minut. Nie wiem, czy któregoś dnia uda mu się zrobid dziecko. O normalnych stosunkach seksualnych nic mu nie wiadomo. Jakżeby ta komedia miała doprowadzid do dziecka Daj Boże, żeby nie... a może tak, już sama nie wiem. Jeśli to ma byd cena za powrót do Anglii, jeżeli mogę wierzyd Abdulowi Khada, który mi to obiecał...
,
Już świta i przyjechał samochód. Jeden z krewnych Abdula -da przybył swoim landroverem, żeby nas zawieźd do Hays. Ta podróż jest dla mnie jeszcze przykrzejsza od bezsennie spędzonej 104
nocy. Krajobraz wygląda coraz bardziej jałowo i smutnie. Przejeżdżamy przez kamieniste równiny, kierując się ku wybrzeżu i portom nad Morzem Czerwonym. Ale aż tam nie dojedziemy. Hays jest małym i, według Abdula Khada, pięknym miastem, mówi mi o garncarstwie, o bogatych mieszkaocach i pięknych domach. Stare miasto, jak mi powiedziano historyczne, znajduje się o kilometr od miejsca, do którego przyjeżdżamy, i byd może jest ładne, to mnie nie interesuje i na pewno go nie zwiedzę, ponieważ restauracja Abdula Khada znajduje się przy głównej drodze łączącej porty nad Morzem Czerwonym z Sanaa, w świeżo zbudowanej dzielnicy. Restauracja jest duża, usytuowana pomiędzy nowoczesnymi bloka mi, które są do siebie podobne, w pobliżu innych restauracji, prawie identycznych. Ściany ma białe, wewnątrz tanie stoły i krzesła. To no we miasto nieustannie się rozbudowuje i ulice stale toną w tumanach kurzu. W tym miejscu przemieszały się tradycja z nowoczesnością. Na drodze widzi się ogromne ciężarówki, pękające od towaru, które wy mijają całe sznury wielbłądów, również dźwigających towary, dokład niej - wory kukurydzy. Stada kóz ocierają się o rowerzystów. Podobno co tydzieo odbywa się w pobliżu wielki targ i jest tu także ważne centrum sprzedaży qat. •^ Jesteśmy zatem w przedsiębiorstwie Abdula Khada. Na trzecim piętrze są pokoje, większe niż w Hockail, o ścianach czysto wyprawionych cementem. Jest woda bieżąca, prawdziwy luksus, oraz elektrycznośd, luksus nad luksusy. We wsi używamy lamp oliwnych, kiedy tylko zapadnie zmrok, i trzeba je wszędzie ze sobą nosid, z kuchni do pokoi, z obory do łazienkowej szafy, wdychając duszny,
mdlący dym. Tutaj toalety są tak samo brudne. Dziura i woda. Jest natomiast prysznic. Na samej górze znajduje się taras, na którym można usiąśd. Abdul Khada z dumą pokazuje mi ogród, otoczony murem tak wysokim, że oprócz nieba nie widad, co się za nim znajduje. Uprawia tam własne jarzyny, ziemniaki i pomidory, używając całej masy wody. Jest tu cieplej niż we wsi i już na samym początku zawieram znajomośd z nowym wrogiem. Oprócz much i komarów, od których roi się tu jeszcze bardziej niż na wyżynie, jesteśmy napastowani 105
przez czerwone mrówki. Jedynym sposobem, aby ich uniknąd, jest siedzenie na stołku z podkurczonymi nogami. Ten upał i wszystkie te owady pozwalają mi z kolei docenid tradycyjny strój arabski. Spodnie chronią przed ukąszeniami. Zaczęłam przykrywad włosy chustą i nakładad długie suknie na spodnie. Pozornie przemieniłam się w jemeoską kobietę. I to kobietę pracującą. Jestem zatrudniona w kuchni razem z Ward. Ta kuchnia jest w rzeczywistości długim korytarzem z tyłu, za restauracją. Abdul Khada i Abdullah obsługują klientów w sali od frontu; my natomiast jesteśmy zamknięte w wąskim pomieszczeniu, gdzie przez cały dzieo człowiek dusi się od gorąca. Nawet otwarte drzwi do ogrodu nie pomagają. Ta przymusowa współpraca, pośród pieców, naczyo i sprzątania, sprawia, że stajemy się wobec siebie coraz bardziej agresywne. Nie cierpię jej, nie cierpię tego miejsca, tego gorąca, ni e cierpię tego zamknięcia i karmienia mężczyzn, których nawet nie możemy zobaczyd. Pod najdrobniejszym pretekstem, albo nawet bez żadnego pretekstu, pomiędzy tą kobietą i mną wybucha wojna. Poci się, jest gruba i brzydka, z tymi swoimi małymi, złymi oczkami. Chce mied nade mną przewagę. Onegdaj wyjęła z zamrażarki kurczaka, zamarzniętego na kośd i cisnęła nim w moją stronę każąc go pokroid i ugotowad. Krojenie zamarzniętego kurczaka byłoby głupotą. Rzuciłam jej to w twarz, wrzeszcząc - Nie! Starłyśmy się przez moment, ale dalej nic się nie działo. Nie ma odwagi mnie bid. Przez większośd czasu ignorujemy się nawzajem, co nie jest łatwe w tak ciasnym pomieszczeniu. Ciągle trudno mi się porozumied, nie dośd dobrze znam arabski. Zresztą nie mam z kim mówid. Ward odzywa się do mnie tylko po to, żeby powiedzied coś nieprzyjemnego. Abdullah nie szuka okazji do rozmowy, co mnie wcale nie martwi. Abdul Khada zajęty jest podawaniem potraw i prawie go nie widuję. Muszę się nauczyd arabskiego, jeśli chcę jakoś sobie poradzid. To koniecznośd, inaczej zwariuję z samotności. Samotnośd w ogrodzie, gdzie przyglądam się pomidorom i wysokim murom. 106
Samotnośd w pokoju, gdzie bez kooca przesłuchuję te same kasety i czytam te same angielskie książki. Pewnego wieczora proszę Abdula Khada, żeby mi kupił elementarz, jakiś podręcznik dla dzieci, wszystko to, co jest potrzebne do nauki czytania i pisania. Myślałam, że mi odmówi, gdyż kobiety we wsi nie uczyły się niczego. Ani pisania, ani czytania. Mężczyźni zbyt się boją, iż zacząws zy czytad odkryją swój niewolniczy stan i zaczną się nad nim zastanawiad. Wiejska szkoła przeznaczona jest wyłącznie dla chłopców, chodzą tam od wczesnego dzieciostwa i potem znajdują pracę w mieście albo za granicą. Ale jeśli kobieta pragnie pojechad do miasta albo za granicę... to całkiem inna historia. Może liczyd jedynie na dobrą wolę męża, który nigdy nie zdradza się z tym, aby taką wolę posiadał, a jeżeli ją w koocu przejawia, zdarza się to bardzo rzadko. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Abdul Khada nie odmawia pomocy. Daje mi elementarz i tak zaczynam moją edukację, całkiem sama, pracując na ogół nocą, ponieważ dni są szczelnie wypełnione niezmienną rutyną. Co rano Ward stawia na piecu olbrzymi imbryk wody na herbatę dla klientów, a ja przez ten czas sprząlSm. Abdul Khada gotuje jajka i fasolkę z chlebem, który zakupił gdzieś w mieście; przed restauracją młody chłopak przygotowuje chapatis w ogromnym piecu do smażenia; jest zatrudniony przez Abdula Khada i odbiera bezpośrednio od klientów pieniądze, które mu przekazuje co wieczór. Wynagrodzenie za pracę otrzymuje pod koniec każdego tygodnia. W porze obiadowej piecze mięso, przygotowuje jarzyny i ryż. Wieczorem posiłek identyczny jak śniadanie podawany jest od godziny szóstej do jedenastej. Prawie cały dzi eo razem z Ward jesteśmy w kuchni, wykonujemy gorsze prace zmywanie, obieranie jarzyn, sprzątanie. Czasami zajmujemy się ogrodem. Abdul Khada stoi za ladą, dyskutuje z klientami; wieczorem mężczyźni grają w karty, piją herbatę albo kawę. Abdullah też pomaga w kuchni, ale wieczorem idzie do ojca na salę, natomiast Ward i ja nie możemy byd widziane przez mężczyzn i jedyny nasz horyzont stanowią imbryk z wodą, rondel z ryżem i brudne naczynia. 107
Kładę się przed zamknięciem, kiedy tylko widzę, że nie ma już nic do roboty. I rzeczywiście nie ma żadnych zajęd... Nic tylko siedzied i myśled. Dzieo po dniu, tydzieo po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Myśled o wolności. Wieczorem w Birmingham, przez oświetlone ulice, oglądając wystawy, szłam kupid paczkę zakazanych papierosów, jeśli udało mi się wymknąd spod ojcowskiej opieki. Kupid osobiście, a nie prosid o to jednego z tutejszych panów. Oglądałam wystawy z butami, mini spódniczkami, perfumami. Przyjemnośd swobodnego wejścia do sklepu, by zapytad o cenę kredki do oczu. Przyjemnośd przeglądania powieści miłosnych na stoisku sprzedawcy gazet. Przyjemnośd spotkania się z Madkiem w centrum młodzieży, w sobotę wieczorem, w dyskotece. Mackie, moja wielka miłośd. Mackie i jego zadziorna czapeczka, nasadzona na gęste włosy. Mackie, dokładnie w moim wieku, odrobinę wyższy ode mnie, który tak bardzo mi się podoba. Mackie, taki przystojny. W
całej Anglii nie widziałam przystojniejszego chłopca. Tutaj wszyscy oni, znienawidzeni, są dla mnie podobni do siebie. Jedynym towarzystwem są kobiety z sąsiedztwa, prowadzące takie same, monotonne życie. Głównym tematem rozmów są plotki i pogłoski. Kobiety nudzą się tak bardzo, że niesamowite opowieści krążą za ich sprawą po całym kraju, powtarzane, przekręcane. Jakaś historia obiła się komuś o uszy w jakimś miasteczku i od kłamstwa do kłamstwa, od wymysłu do wymysłu, powtarza się ją w kółko. Plotkarstwo jest wirusem, który zatruwa kobiecą społecznośd. Po sześciu miesiącach tego głupiego życia mówię po arabsku mniej więcej poprawnie. Już sześ d miesięcy. W Anglii zbliża się Boże Narodzenie. Zakreśliłam dzieo Bożego Narodzenia w moim kalendarzu, całkiem niepotrzebnie. Święta bez Zany. Sześd zmarnowanych miesięcy, uwięzionych w tym kalendarzu. Brak wiadomości od Nadii. Nie mam możliwości do niej napisad, a na każdą prośbę otrzymuję tę samą odpowiedź. — Kiedy pojedziemy ją zobaczyd — Wkrótce. 108
Z wyjątkiem ramadanu, kalendarz w tym kraju do niczego nie służy. Czy dziś poniedziałek, czy sobota Cóż to ma za znaczenie, każdy jest podobny do następnego. Z okna mojego pokoju widad jedynie mur z cegły, taki sam, jaki okala ogród. Nie mogę zobaczyd nic z tego, co dzieje się na zewnątrz i mnie również nikt nie widzi. Mężczyźni idą do miasta, prowadzą samochód, podróżują, kobiety nie chodzą nigdzie i nic im nie wolno robid. Nie koocząca się rutyna tych dni stopniowo doprowadza mnie prawie do szaleostwa. Jedyną moją rozrywką jest mały magnetofon i kasety przywiezione z Anglii. Mam szczęście, ponieważ Abdul Khada nieustannie powtarza, że nie powinnam posiadad niczego, co mogłoby mi przypominad mój kraj. -
Musisz zapomnied, jak tam jest. Musisz przywyknąd do tutej
szego życia. Tak jakby można było zapomnied, odciąd mnie od moich korzeni. Byd może moje życie jest krótkie, mam zaledwie szesnaście lat, ale nie uda mu się wymazad piętnastu lat spędzonych w Anglii. Któregoś pięknego dnia Abdul Khada wchodzi do mojego pokoju i zaczyna przewracad w moich raeezach. — Co robisz Czego szukasz — Tego!
Trzyma w ręku parę fotografii mamy, innych osób z rodziny, przyjaciółek, które mam zawsze przy sobie. Często oglądam je wieczorem, kiedy jestem sama. Rzucam się, by mu je wyrwad. -
Oddaj mi je, są moje!
Podnosi ręce w górę, abym nie mogła tych zdjęd dosięgnąd. -
Nie! Koniec z tym. Przez nie jesteś nieszczęśliwa. Nie mo
żesz mied żadnych pamiątek z twojego dawnego życia. To my jeste śmy twoją rodziną! Uwieszam się na nim, chcąc go złapad za ramię i próbuję odzyskad moją własnośd, moje drogocenne pamiątki, ale ich nie wypuszcza; drze je z wściekłością nad moją głową, po czym wręcza mi garśd strzępów. — Teraz idź wrzucid to w ogieo. — Proszę cię, nie... nie zmuszaj mnie do tego... błagam... 109
-
Wrzud to w ogieo!
I zbliża się, żeby mnie uderzyd. Biegnę więc do kuchni i wrzucam te strzępki papieru do pieca. Nie ma po nich śladu, tylko kilka zwęglonych skrętów i kupka szarego popiołu... nic, tylko trochę popiołu. Czuję się pusta, wyzuta ze wszystkiego bardziej niż to się da znieśd. Będę musiała wywoływad te twarze z pamięci, z czasem gdzieś mi giną, nie mogę ich sobie przypomnied. Zamykam oczy aż do bólu, przyzywam mamę... Ashię... Mo... Lynette i także Mackie-go. I powracają - jak za sprawą cudu. Całymi dniami śledziłam Abdula Khada w przekonaniu, że zamierza również zniszczyd moje kasety i książki. Nie uczynił tego. Czasem przychodzą mi do głowy szalone pomysły byd może w sali restauracyjnej są jacyś cudzoziemscy klienci, amerykaoscy lub niemieccy turyści. Gdyby udało mi się z nimi porozmawiad... Ale jesteśmy uwięzione w tej kuchni, w świecie upału, buchającej pary, much i komarów, pożerane przez czerwone mrówki. Miasto jest daleko, nawet nie mam ochoty tam uciec. To miasto, tak jak reszta, jest nigdzie. I ucieczka zawiodłaby mnie donikąd. Bez Nadii, której nie wolno mi porzucid. W tym świecie bez nadziei, śmiertelnie monotonnym, któregoś dnia Abdul Khada proponuje mi wyprawę nad morze. -
Zawiozę was na plażę, na jeden dzieo.
Trudno mi w to uwierzyd. To musi byd jakiś nowy jego pomysł, zaproponuje mi coś, zaczeka, aż powiem tak, a potem zbije za to, że ośmieliłam się to tak powiedzied. Nie wiem, czemu w tej chwili
tak się nie dzieje. Ward nie chciała, żebyśmy jechali, ale Abdul Khada się uparł i wyruszyliśmy bardzo wcześnie rano, ponieważ tutaj w środku dnia temperatura dochodzi do pięddziesięciu stopni. Siedzę w taksówce pomiędzy Abdulem Khada i Ward. Zobaczę nareszcie to morze, o którym tak często słyszałam. Drobny piasek i palmy mojego ojca... Przejeżdżamy przez całkowitą pustynię. Wzdłuż drogi stoją słupy telegraficzne, na horyzoncie żywego ducha. Potem wjeżdżamy na 110
asfaltową, nowoczesną drogę, prowadzącą do wybrzeża Tihma, co znaczy ciepłe kraje. Kilometry równiny. Kilometry piasków, wszędzie, jak okiem sięgnąd. W pobliżu morza parę opuszczonych kamiennych domów i gdzieniegdzie sylwetka samotnego rybaka albo dwóch, są wychudzeni, wyschli od słooca i morza, potem samotna palma niby widmo, wielbłąd... i plaża. Piękna, rozległa, z drobnym i złocistym piaskiem, pełna zachwycających perłowych muszelek, miejscami zacieniona przez palmy. Nareszcie kartka pocztowa opisana przez mojego ojca. Wygląda, jakby tu przed nami nigdy nie stanęła ludzka stopa. Żadnych śladów; w oddali kilka statków rybackich, nieruchomych, jak gdyby tkwiły tu od zarania dziejów. Wysiadam z taksówki zachwycona, wiatr miecie piaskiem, chłoszcze piekące oczy, rozplata włosy. -
Chcesz się wykąpad
Nie wierzę własnym uszom Abdul Khada proponujący swojej synowej kąpiel w morzu. Ciągle boję się powiedzied tak na wypadek, gdyby jak zwykle chciał mnie wybadad, a następnie zbid. Normalnie kąpiel uchodzi tu za rzecz bezwstydną. -
Jeśli chcesz się wykąpad, możesz to zrobid w ubraniu.
Na spodnie mam nałożoną długą^suknię, włosy przykrywa mi chustka. -
Idź, nie ma nikogo.
Nie trzeba mi tego dwa razy powtarzad. Zdejmuję sandały i kieruję się ku wodzie. Wchodzę do niej powoli, kostki, łydki, kolana, uda, brzuch... pozwalam, by to szczęście ogarniało mnie łagodnie, by chłód przenikał moją skórę. Wkrótce jestem już na tyle daleko, że mogę pływad, z pewnym trudem, ponieważ bawełniane ubrania dryfują wokół mnie i tamują ruchy. Chustka rozwiązuje się i włosy opadają luźno do letniej i słonej wody. W Anglii byłam dobrą pływaczką i kiedyś w szkole zdobyłam nawet brązowy medal. Ubóstwiałam wodę. To kąpiel poza czasem. Długo i często będę ją wspominad, ponieważ nigdy się już nie pow tórzy. Pod wodą, w wodzie, z otwartymi oczyma, mrugającymi tuż pod powierzchnią, w blasku słooca. Przestrzeo bajkowej wolności. Woda w Morzu Czerwonym jest zielona! Nurkując prawie nic się w niej nie 111
widzi, tylko wzburzony piasek, maleokie algi. Jestem w morzu biblijnym, morzu proroków. Płynę, płynę, wpatrując się w daleki horyzont, chciałabym tak płynąd aż do wybrzeży Etiopii. To tylko sześd godzin statkiem - mówił Abdul Khada. Tam mogłabym zniknąd, tam za horyzontem, przybid do wysp Hanish, podobno przy pięknej pogodzie, pod wieczór, przy zachodzie słooca, można je stąd zobaczyd. Z oddali słyszę głos Abdula Khada, który wrzeszczy -
Nie płyo tak daleko...
Jak gdyby odgadł moje myśli. On sam brodzi przy brzegu razem z Abdullahem. Nie potrafiliby mnie dogonid. Umykałabym szybko jak ryby, długie i błyszczące, prawie błękitne, prawdziwe srebrzyste strzały pędzące pomiędzy wodami, ku pełnemu morzu. -
Nie płyo tak daleko, tam są rekiny!
Są, to prawda, rekiny, meduzy i jadowite płaszczki. W Anglii oglądałam Szczęki. Myśl o rekinie wynurzającym się nagle za moimi plecami i dosięgającym mnie ostrą płetwą, przywraca mi rozum. Wbrew sobie kieruję się do brzegu. Temperatura jest tak wysoka, że moje ubranie już po paru minutach, kiedy idę przez plażę, staję się suche. Z bliska plaża wygląda mniej idyllicznie aniżeli na pierwszy rzut oka. Pudełka po konserwach, butelki z coca-coli, a przede wszystkim puszki z jasnego piwa. Prawdopodobnie nocą przychodzą tu mężczyźni, żeby pid alkohol, gdyż oficjalnie prawo im tego zabrania. Siadam w cieniu palmy i patrzę, pasę oczy tym symbolicznym morzem. Tam jest wolnośd. Tam płyną drewniane kutry rybackie. Gdybym umiała chodzid po wodzie... Moje szczęście trwało godzinę, na piasku marzyłam o Anglii, pofrunęłam nad kontynentami. Było mi ciepło, w ustach czułam sól, w oczach słone łzy. Byłam jak posąg z piasku, soli i wody. Czas wracad. Usiąśd na rozpalonym, pokrytym skajem siedzeniu taksówki, między Abdulem Khada i Abdullahem, moimi dwoma strażnikami. Budzę się rozpalona od gorączki, z okropnym bólem w piersiach. Nie jestem w stanie się podnieśd, nogi uginają się pode 112
mną, w głowie mi się kręci, ogarnia mnie ogromne zmęczenie, padam na łóżko. Abdul Khada przygląda mi się nieufnie. -
To tylko upał.
Jeden dzieo upływa w gorączkowej mgle, potem następny i dopiero po dwóch dniach Abdul Khada okazuje zaniepokojenie. Jestem naprawdę chora, nie mogę wstad, nie mogę wytrzymad dłużej w jednej pozycji, ból i gorączka nie opuszczają mnie.
Brak mi mamy, zawsze się mną opiekowała w chorobie, przynosiła filiżanki herbaty, tace z jedzeniem, gazety. Ustawiała mi radio u wezgłowia, puszczała telewizję, odwiedzali mnie przyjaciele. Miałam trzynaście lat i wietrzną ospę, wstydziłam się moich strupów, ale kurowanie się przy mamie i całej rodzinie było takie miłe - cudowne nieróbstwo. Trzęsę się od dreszczy i nie jestem w stanie sama jeśd. Przychodzi mi do głowy, że może umrę. Tak jest, umrę. Czuję się szczęśliwa na myśl o tym, będę wyzwolona, na zawsze odfrunę z Jemenu. Po co tu żyd, to nie jest życie, to powolna śmierd. Musiałam bredzid o śmierci, ponieważ Abdul Khada wygląda na przerażonego i parę godzin później przeprowadza mi lekarza z Hays. Sudaoczyka, który mówi po angielsku. -
To malaria.
Robi mi zastrzyk, podczas kiedy ja staram się cokolwiek zrozumied. Czy malaria to śmiertelna choroba Zostawia trochę lekarstw i obiecuje powrócid nazajutrz. Jest to wysokie chłopisko, ogromnie miłe i troskliwe, ale Abdul Khada nie pozostawia nas ani na chwilę samych z obawy, że mu coś chyłkiem opowiem. Przez trzy następne dni powraca, żeby mi robid zastrzyki, jeden rano, jeden wieczorem. Powoli staję się na tyle silna, że zaczynam wstawad, potem jeśd i mogę wrócid do pracy. Ale w moim ciele coś się zmieniło. Nigdy nie czuję się naprawdę w formie, zawsze jestem słaba, dwa razy nawrót gorączki powala mnie do łóżka. Ponieważ lekarza nie ma już przy mnie, radzę sobie z pomocą kobiet z sąsiedztwa. Jedynym lekarstwem na malarię, jakie znają, jest mleko wielbłądzicy. Trudno je zdobyd. Za pierwszym razem jego smak wydał mi się dziwny, ale w koocu się przyzwyczaiłam.
8 - Sprzedane
113
Tak więc, lepiej czy gorzej, jakoś żyję nadal. Z malarią, z komarami, z muchami, z tym piekielnym gorącem, kuchnią, Ward i jej morderczymi spojrzeniami, Abdullahem, który powraca każdej nocy. Zamykam oczy, myślę o moim sekretnym narzeczonym, tam, w Anglii. Nie istnieję, Abdullah nie istnieje. Ten koszmar nie trwa długo. Wystarczy zacisnąd zęby. Wystarczy sobie wyperswadowad, jakby się było inną osobą. Powiedzied ona wytrzyma. Ona nie takie rzeczy już widziała. Ona jest silna. Któregoś dnia wyjedzie stąd. Nazywam siebie nią. Rozkazuję jej, aby była ode mnie bardziej wytrzymała, to ona znosi tego smarkacza w swoim łóżku. Nie ja. To ją gwałcą. To ją muszę podtrzymywad, kochad, pocieszad. Ona popada w szaleostwo. Czasem rozgniatam sandałem jaszczurkę. Rozgniatam ją z niedobrą rozkoszą, uosabia dla mnie Abdula Khada.
Co dwa tygodnie Mohammed, starszy syn Abdula Khada, przyjeżdża z Hockail, że by odwiedzid rodziców. Pośród tej nędzy moralnej i samotności, jaka jest tu moim udziałem, możliwośd rozmowy z kimś innym, nawet przez krótki czas, stanowi bardzo ważne wydarzenie. Głównym tematem naszych rozmów jest moje uparte pragnienie spotkania się z Nadią. — Mohammed, możesz porozmawiad z ojcem On cię wysłucha, powiedz mu, żeby mi pozwolił powrócid do wsi. — Nie mogę nic zrobid. Wiesz o tym dobrze. — Proszę cię... Nie wiem nawet, jak ona się miewa. — Nie masz powodu do obaw, miewa się doskonale, zgadzają się z mężem, powinnaś postępowad tak jak ona. Mogłabym sto razy powtórzyd moją prośbę, sto razy otrzymam tę samą odpowiedź. Wzrusza ramionami, jak gdyby to nie miało znaczenia. Jak gdybym nie miała racji uskarżając się. Dla niego wszystko jest normalne. Nie chce mojej krzywdy, pierwszego dnia jednak był zdecydowany przywiązad mnie do łóżka, żeby jego braciszek mógł mnie zgwałcid. Według nich, nie jest normalna jedynie taka sytuacja, kiedy kobieta śmie się sprzeciwid ich woli. 114
Któregoś popołudnia, kiedy siedzę w ogrodzie wpatrując się w mur po przeciwnej stronie, słyszę głos Abdula Khada wołający - Nadia! W pierwszej chwili nie śmiem w to uwierzyd, ale odgłos kroków przyprawia mnie o drżenie. I znowu głos Abdula Khada -
Zana! Twoja siostra jest tutaj!
Na widok Nadii coś ściska mnie za gardło. Mówiła mi, że i ją ubrano na tutejszą modłę, ale kiedy nagle pojawiła się przede mną w tradycyjnym stroju, czuję się dziwnie. Pewnie i ona widząc mnie odczuwa to samo. Przemienione w arabskie kobiety przyglądamy się sobie przez chwilę jak dwie nieznajome. A jednak jestem tak szczęśliwa, że zbiera mi się na płacz. Zostawiają nas same na cały dzieo w moim pokoju. Pytaniom i odpowiedziom nie ma kooca. — Dostałaś jakieś wiadomości od mamy — Nie, a ty — Abdul Khada podarł wszystkie moje fotografie. — Mam inne we wsi, w mojej walizce. — Byłam chora, miałam malarię. — Popatrz na moją rękę...
Jej ręka pokryta jest bliznami. Nadia ma skórę wrażliwą, delikatną, zbyt długo drapany ślad po ukąszeniu komara zamienił się w trwałą bliznę. Ale jest jeszcze coś gorszego - oparzenia. -
Gowad kazał mi kłaśd rękę do ognia, kiedy robiłam chapatis.
Miałam całą dłoo oparzoną, skóra mi zeszła. Dobrze wiedziałam, że źle znosi ciężkie prace, do jakich nas zmuszają. Na przykład codzienne noszenie wody, od szóstej rano do wieczora. Wyczerpująca droga do studni z dwudziesto- lub trzydzie-stolitrowym pojemnikiem na głowie. -
We wsi już od miesięcy nie padało. W dzieo panuje piekielny
upał. Najpoważniejszą sprawę wyznaje mi, spuściwszy głowę -
Któregoś dnia odmówiłam spania z Samirem i Gowad mnie
zbił. Kopał mnie po żebrach. Salama usłyszała, jak krzyczę, i przy biegła mi na pomoc. 115
Moja mała siostra nie lubi wspominad o codziennych upokorzeniach związanych z dzieleniem łóżka z tym trzynastoletnim smarkaczem, o wiele silniejszym i dojrzalszym od Abdullaha. Wiem, że fizycznie cierpiała z powodu gwałtu i cierpi nadal. Moje własne doświadczenie pozwala mi wyobrazid sobie, co znosi. Ręce trzęsą mi się z ochoty, by udusid tych dwóch mężczyzn Gowada i Abdula Khada... Płaczemy, mówimy i znowu płaczemy, i tak aż do wieczora. Uczynili z mojej siostry niewolnicę, jej ciało należy do nich. Doprowadza mnie to do szaleostwa. Jeszcze bardziej niż moje własne położenie. Spodziewałyśmy się spędzid parę dni razem, ale Gowad pragnie ją odwieźd do wsi jeszcze tego samego wieczora. Nadia błaga go jak mała dziewczynka, żeby jej pozwolił zostad ze mną trochę dłużej, ale jest nieugięty. Patrząc, jak odjeżdża, mogę jedynie raz jeszcze pozwolid, by moja nienawiśd rosła i rosła. A ukoronowaniem wszystkiego jest stwierdzenie Abdula Khada. Oświadcza mi z zadowoleniem — Widzisz, jaka twoja siostra jest szczęśliwa — Szczęśliwa Ty to nazywasz szczęściem Skąd wiesz, że jest szczęśliwa Jak możesz wiedzied, co ona czuje Wzrusza ramionami. -
Wiem i tyle. O wiele lepiej się czuje we wsi bez ciebie.
Weszła na dobre w rodzinę.
Ryczę jak dzika bestia -
Wcale nie jest szczęśliwa. Nienawidzi was tak samo jak ja!
Ty wiesz o tym. Nienawidzimy was wszystkich! Niech mnie bije, jeśli ma ochotę, wszystko mi jedno. Czasem ustępuje przed moją nienawiścią i tak jest dzisiaj. Kłamca, nędznik, chce nas rozdzielid wiedząc doskonale, jaki mam wpływ na moją siostrę. Dlatego się mnie obawia. Zawsze wolno mu twierdzid, że Nadia jest szczęśliwa, chod dobrze wie, że to nieprawda i że mu nie uwierzę. Jego metoda zatruwania wszystkiego nie przynosi w moim wypadku oczekiwanych rezultatów. Jeśli Nadia znosi wszystko 116
w milczeniu, dzieje się tak dlatego, że nie ma mojego szczęścia i siły, i tego złego charakteru, jaki się tu we mnie rozwinął. Za ich przyczyną. Wyjechałyśmy przed miesiącami i cierpię męki na myśl o milczeniu mamy. Ojciec musiał jej naopowiadad bajek, na przykład że jesteśmy u dziadka - albo gdzie indziej - szczęśliwe, na wakacjach... Ale przecież kłamstwo nie może trwad bez kooca. Od dawna powinnyśmy były wrócid do Anglii, szkoła, moja praktyka w przedszkolu... Poza tym nie miała od nas wiadomości oprócz kasety, jaką nagrałyśmy we wsi... Cały ten czas biegnie tak nieubłaganie, w ogłupiającej monotonii. Nie mam już żadnych punktów odniesienia. Mija jeszcze wiele tygodni, nim wiadomośd przysłana ze wsi pozwala mi mied nadzieję na spotkanie z moją siostrą. Ktoś daje znad Ward, że jedna z jej przyjaciółek z Hockail zginęła od pioruna. Abdul Khada decyduje, że pojedziemy na pogrzeb. Pierwszy raz muszę zasłonid twarz welonem na czas podróży. To rozkaz. Mogą mnie zmuszad do noeeenia byle czego, jest mi to obojętne, skoro tam wracam i będę mogła zobaczyd Nadię, chodby przez parę chwil. W samochodzie mężczyźni siedzą z przodu, a ja, z zasłoniętą twarzą, na tylnym siedzeniu, patrzę, jak droga umyka do tyłu, kiedy opuszczamy miasto. Przechodnie nie mogą wiedzied, że jestem Angielką. Arabska kobieta pośród innych arabskich kobiet. Gdybym zaczęła krzyczed Jestem cudzoziemką! - nikt by nie uwierzył. Jemeoczycy przewożą w ten sposób swoje zawoalowane żony, jak i gdzie im się tylko spodoba. Tego wieczoru nikt mi się już nie będzie przyglądał, tak jak to bywało w czasach, kiedy chodziłam w krótkiej spódnicy i z odkrytymi włosami. Stałam się niewidzialna. Przybywamy na miejsce późną nocą i Ward idzie prosto do pobliskiego domu zmarłej, zabierając mnie z sobą. Już w drodze słyszę dochodzący stamtąd lament. Wchodzę za Ward do pokoju pełnego zapłakanych kobiet. Przez ten czas mężczyźni kopią grób. Następnie zawijają ciało w zielone płótno i zabierają ze sobą. Oni, 117
mężczyźni. Kobiety nie mają prawa iśd w kondukcie żałobnym. Pozostają zapłakane w mieszkaniu zmarłej, którą wyniesiono na drewnianych noszach. Patrzą, z oddali, modlą się i płaczą. Ponieważ nikt nie zwraca na mnie specjalnej uwagi, powracam do domu Abdula Khada. To dziwne, ale czuję się prawie szczęśliwa, że znowu tu jestem po długich miesiącach spędzonych w restauracji w Hays. Na łóżku nie ma już materaca i Bekela przygotowuje mi legowisko na ławce poduszka, koc. Odnajduję mój kącik pod oknem, znowu słyszę wyjące wilki... Nadia jest niedaleko, jutro ją zobaczę. Na razie wypróbowuję z Bekela i dziedmi moją znajomośd języka arabskiego. Shiffa urosła, wkrótce skooczy dziewięd lat, Ta-manay jest jak zawsze rozmowna. Teraz już potrafię nawiązad z nimi kontakt i po raz pierwszy rozmawiam z Bekela. — Chciałabym tu zostad, Bekela. Tam, w Hays, jest okropnie. Ward jest zła i nie mam z kim porozmawiad. Rozumiesz mnie — Tak... Ale decyduje Abdul Khada... Wybucham płaczem i ona również. Żałuje mnie, ale nie wie, co powiedzied. — Tam jest prawdziwe więzienie, Bekela. Nie chcę wracad. Chcę pozostad tutaj i zobaczyd moją siostrę... — Jeśli Bóg da. Nazajutrz przybiega Nadia, słyszała, że przyjechaliśmy na pogrzeb. Znowu jesteśmy razem w moim dawnym pokoju i tyle mamy sobie do powiedzenia. Rozmowa po angielsku dodaje nam sił. Opowiada mi o przerażającej burzy, o codziennej paoszczyźnie. Widzę, że schudła, że zaostrzyły się rysy jej twarzy. Właściwie zostały tylko oczy. Jest styczeo 1981. Tam, w Birmingham, jest zima. Ashia i Tina chodzą do szkoły, Mo również. Nasi koledzy, przyjaciele, pływalnia, tenis, boisko piłki nożnej, centrum młodzieży, gdzie tak często bywałyśmy, i kawa, frytki z rybą, grająca szafa, wszystko to nagle powraca. I Mackie, mój boy-friend... i park, po którym spacerowaliśmy trzymając się za ręce. Gdzie czytałam, siedząc na huśtawce, te cudne powieści miłosne, które zawsze dobrze się kooczą. Już jest późno i Nadia musi wracad do domu Gowada. Całujemy się i mówimy sobie do jutra. 118
Nawet megiera Ward cieszy się z powrotu. Tak jak ja nie lubi restauracji w Hays, gdzie harujemy jak niewolnice dusząc się od upału. Jeździ tam tylko z posłuszeostwa. Wiem jednak, że chciałaby mieszkad tutaj, zajmowad się swoją starą matką, która jest już bardzo krucha i mieszka w dolnej części wsi w samotnym domu. Podczas gdy przygotowujemy się do snu, Abdul Khada zmienia zdanie. Pragnie natychmiast jechad do Hays. Rzucam się z furią.
— Powiedziałeś przecież, że zostajemy tu na noc! — Jutro trzeba otworzyd restaurację. — Powiedziałeś Nadii, że jutro rano może tutaj przyjśd! Jestem w rozpaczy, że tak prędko oddzielono mnie od siostry. Prawie od sześciu miesięcy mieszkam w Hays i od tamtego czasu widziałyśmy się tylko dwukrotnie, i to na krótko. Ten typ jest potworem egoizmu. Nie ma żadnych względów, nawet dla własnej żony. Jest zmęczona podróżą, dopiero co pochowała przyjaciółkę, a jego to nic nie obchodzi. Nie lubię Ward, ale tego wieczora skłonna byłam ją bronid, gdyby się to na coś zdało. -
Jeśli chodzi o Nadię, to nic poważnego. Bekela jej powie, że
pojechałaś. Staram się jeszcze wynajdywaó-różne argumenty, ale wpada w złośd i czuję zbliżające się cięgi. Jeśli się będę upierad, zbije mnie. Dziś wieczór nie mam na to siły. Pakujemy się zatem - my, kobiety - bez słowa i wyruszamy ciemną nocą przez pustynię. Wyobrażam sobie Nadię, jak nazajutrz rano wspina się pośpiesznie pod górę, biegnie do mojego pokoju i widzi, że jest pusty. I Bekelę, jak do niej mówi -
Twoja siostra Wróciła już tam, do restauracji!
Tak jakbym to ja opuściła. Parę tygodni później Mohammed, będąc z wizytą w restauracji, ogłasza rodzicom, że właśnie ułożył małżeostwo swojej córki Shiffy. Spotka ją ten sam los co i nas. To przerażające. Po wyjeździe Mohammeda wypytuję Abdula Khada — Co się dzieje z Shiffą — Wyjdzie za mąż. Jest bardzo zadowolona... 119
— No pewnie... — Chłopiec należy do bogatej rodziny, która się nią zaopiekuje. Ojciec ma dobre stanowisko w Arabii Saudyjskiej, wielu pracowników. Wyobrażam sobie, że to będzie najmniejsze zło. Shiffa zostanie we wsi, będzie mogła dalej żyd jak mała dziewczynka. Nie każą jej natychmiast włożyd zasłony. Nie jest jeszcze dojrzała i mąż nie będzie mógł jej dotknąd przed pierwszą miesiączką. Jeśli jest przyzwoity. Niektórzy mężczyźni nie zawsze przestrzegają tego prawa i gwałcą dziewczynki w dzieo wesela. Bekela wiedziała o tym małżeostwie, kiedy rozmawiałyśmy wieczorem po pogrzebie, nie wspomniała jednak o nim ani słowem. Zastanawiam się, co czuje na myśl, że traci swoją starszą córeczkę, która
jest jeszcze taka mała. Może nic, może dla niej jest to normalne. Abdul Khada jest szczególnie dumny z tego związku z zamożnymi ludźmi. -
Mają we wsi wielki dom, w samym centrum, są bogaci.
Będzie jej lepiej niż u nas. Przypuszczam, że dla niego najbardziej liczy się cena, jaką tamta rodzina zapłaciła za ciało małej Shiffy. Mohammed musiał się ostro targowad przy sprzedaży. Będzie jeszcze musiał kupid ubrania dla swojej córki, dad jej coś w rodzaju wyprawy oraz biżuterię ze złota. Mnie również Abdul Khada ofiarował złotą biżuterię. Wielokrotnie. Nie spotkał się z żadną wdzięcznością, ani razu nie posłyszał ode mnie słowa dziękuję. Nie rozumiał tego, wściekły, że odrzucam to, co - jego zdaniem - jest zaszczytem. Fakt, że nie da się kupid człowieka za trochę złota, jest dla niego czymś niepojętym... Czy chciał mnie traktowad jak kobietę z haremu Jak niewolnicę, którą się przystraja przed ofiarą Poczuł się urażony moją pogardą. Lubię, kiedy czuje się poniżony w swojej męskości. Licha to zemsta, ale też okazja do zamanifestowania pogardy dla ich barbarzyoskich i średniowiecznych obyczajów należy do rzadkości. W mieście słyszałam, jak kobiety rozmawiały o małżeostwie w zupełnie inny sposób. Chłopak prosi o ich rękę i mogą go przyjąd albo odmówid. Niektóre z nich biorą podobno ślub ubrane po euro 120
pejsku, na biało. Opowiadano mi nawet, że podróż poślubna za granicę weszła już w zwyczaj. Powoli zachodzą pewne zmiany, ale nie na wsi. Na wsi obyczaj nadal jest obyczajem. Dowód podobno Mohammed umówił się z przyszłym mężem Shiffy, że tamten jej nie dotknie, nim dziewczynka nie ukooczy czternastu lat. Jednak nazajutrz po ceremonii na prześcieradle widad było krew. Malutka, dziewięcioletnia Shiffa stała się kobietą. Przemocą. Już jej nie zobaczę, będzie mieszkała we wsi, w domu swojego pana. Lubiłam ją bardzo. To ona właśnie, w dzieo mojego przyjazdu, pierwsza się do mnie uśmiechnęła i pokazała szklankę mówiąc - Shrep... (- Pid...) Historia Shiffy dobrze obrazuje niepewnośd warunków, w jakich wszyscy tu żyją. Zanim ukooczy trzynaście lat, będzie aż dwa razy w ciąży i straci dwoje dzieci. W czternastym roku życia sytuacja się powtórzy i matka zawiezie ją na poród do miasta. Urodzi dwie bliźniaczki, z których jedna umrze przy urodzeniu, druga zaś parę dni później. Znowu dopadła mnie malaria. Tym razem nie wzywają lekarza, zadowalając się kuracją mlekiem wielbłądzicy. To miasto to istne piekło. Czerwone mrówki, komary, ulice pełne różnego rodzaju odpadków... Drżę z gorączki, potem się podnoszę i powracam do pracy. Tygodnie ciągnące się w nieskooczonośd i przepływające miesiące. Czas, w którym nie zmieniają się ani barwy, ani pory roku. Upalne słooce, pył i wędrujące wielbłądy. Zawoalowane kobiety opowiadają sobie wieczorami, w zaciszu czterech ścian, że gdzieś w Taez, czy też w Sanaa, jakiś mężczyzna ukamienował kobietę z odkrytą twarzą... Plotka czy też historia prawdziwa... kto to wie. Trujący wpływ mężczyzn stale działa.
W kwietniu 1981 Abdul Khada nagle podejmuje decyzję. I wszyscy są mu posłuszni. Dośd ma Hays, pojedzie do pracy, gdzieś za granicę. Sprzedał restaurację i zorganizował nasz powrót do Hockail, nie uprzedziwszy nas o tym. Ward jest szczęśliwa, ja również. Wszystko jest takie proste, kiedy decyduje mężczyzna. Zapragnął wyjechad i wyjeżdżamy. Jesteśmy jego własnością. 121
Radośd, powrót do Nadii. Pożegnanie z kurzem, czerwonymi mrówkami i malarią. Wolę moje górskie więzienie od tamtego piekła w czterech ścianach. Rozdział X Cztery dni po wyjeździe Abdula Khada za granicę przychodzi list od niego adresowany do mnie, pisany po angielsku i wysłany z Arabii Saudyjskiej. Nawet na odległośd upewnia się, czy jego wola zostanie uszanowana. Pieniądze będą przychodzid do Ward, jak zwykle za pośrednictwem Nassera Saleha mieszkającego w Taez. Jeśliby ich zabrakło, Ward ma kupowad na rachunek u wiejskich kupców i poprosid swojego syna Mohammeda, żeby napisał, jak się rzeczy mają. Jeśli chodzi o mnie, ogromnie żałuje, że pod jego nieobecnośd nie bardzo mam do kogo otworzyd usta. Wcale nie jest mi przykro z tego powodu. Ciągle trwam przy moim zamiarze ucieczki. Musi znaleźd się jakiś sposób. Abdula Khada nie ma, Mohammed pracuje w Taez w fabryce masła. Bez tych dwóch mężczyzn życie wygląda inaczej. Właściwie nie jemy już mięsa, tylko jarzyny i chapatis. A praca jest jeszcze cięższa. Z drugiej jednak strony atmosfera jest swobodniejsza. Nie boję się bicia pod byle pretekstem. Mogę odmówid Abdullahowi bez obaw, że natychmiast pójdzie poskarżyd się ojcu. Stale jednak jesteśmy pod obserwacją. Wpływ, jaki ma Abdul Khada w rodzinie i we wsi, obawa, jaką budzi jego słynna gwałtownośd sprawiają, że każdy najpierw dobrze się zastanowi, nim zdecyduje się go oszukad. Gowad nie pojechał za granicę. Właściciel mojej siostry ciągle tu jest. Nadia o wiele lepiej mówi po arabsku ode mnie, widuje więcej ludzi, spotyka kobiety ze swojej wsi, bardzo się zmieniła. W Anglii była raczej chłopczycą, zawsze uwieszoną gdzieś wysoko, śmiejącą się ze wszystkiego i z nicze go. Nasza nieszczęsna historia zaskoczyła ją w środku dzieciostwa i poddała się jej posłusznie jak dziecko. 122
Jest nieskooczenie smutna. Gdy rozmawiamy o mamie, a rozmawiamy o niej nieustannie, płacze, prawie zrezygnowana. Kiedy wróciłam z Hays, Bekela była w ciąży. Wyglądała na szczęśliwą i pragnęła tym razem urodzid chłopca. Wyobrażałam sobie, że kiedy zbliży się czas porodu, zawiozą ją do szpitala w Taez. Oprócz tego, czego nauczono nas w szkole, nie miałam w tej dziedzinie żadnego doświadczenia.
Któregoś dnia Bekela odkłada wiązkę drewna, którą niosła, i zaczyna jęczed. Zgięta we dwoje idzie do swojego pokoju i kładzie się na ziemi. Zaczęły się skurcze. W domu, poza siedzącym na ławce nieprzydatnym ślepym dziadkiem, są tylko kobiety. Stara matka Abdula Khada, Saeeda, która ma chyba około siedemdziesięciu lat i z którą prawie nie mam kontaktu, siadła na ziemi i przygląda się, jak rozwija się sytuacja. Ward i jej siostrzenica Hoala również czekają. Wyciągnięta na podłodze Bekela jęczy nieustannie. Nie potrzebują mnie, zresztą nie wiedziałabym, co robid. Ogarnia mnie przerażenie, kiedy pomyAę, co nastąpi dalej i że mnie także może się to przytrafid. Hoala podtrzymuje głowę Bekeli, żeby jej było łatwiej oddychad. Ward naniosła wody, aby umyd dziecko. Przysięgłam sobie, że będę mied oczy zamknięte, ale kiedy wysuwa się główka fascynacja okazuje się silniejsza. Ciałko dziecka wyślizguje się w potokach krwi. Ward przecina pępowinę żyletką, natychmiast zabierają noworodka, aby go wykąpad na górze, na dachu. Wyczerpana Bekela, nadal na ziemi, czeka, aż wrócą i w ciszy i milczeniu zaczną myd podłogę, po czym pomogą jej wyciągnąd się nareszcie na posłaniu. Kładą dziecko do czegoś, co przypomina mały hamak, zrobiony z kawałka materiału, i przyczepiają go sznurkiem do ramy łóżka. W ten sposób niemowlę znajduje się na tej samej wysokości co leżąca w łóżku matka. Wszystko poszło dobrze, Bekela jest matką zdrowego chłopczyka. Ale przeżyłam okropny szok. Ani lekarza, ani lekarstwa, żadnej możliwości ratowania matki i dziecka na wypadek jakichś kłopotów. 123
Cała ta krew, ta kobieta leżąca na ziemi, ani maty, ani nawet poduszki, ta żyletka... to potworne. Abdul Khada obiecał mi, że jeżeli będę się spodziewad dziecka, mogę pojechad do Anglii. Przedtem czy potem Czy będę musiała rodzid jak Bekela, na ziemi, niby jakieś zwierzę Mohammed miał wrócid tego wieczora z Taez; kiedy dotarł do wsi, dowiedział się, że ma syna. Oszalał z radości. Dla ojca w Jemenie syn jest więcej wart od córki. I dla mnie również. Przynajmniej go nie sprzedadzą. Bekela zostaje w łóżku przez tydzieo, przynosi się jej posiłki, Ward zajmuje się niemowlęciem i dodatkowe roboty spadają na mnie. Woda, kuchnia, chapatis, poparzone dłonie, nadwerężone plecy. Pozornie spadam o parę stopni w dół i przybieram postad przyzwoitej kobiety arabskiej. Ale nadal szukam okazji do ucieczki. Realia tego porodu trudne były do zniesienia. Podobnie będzie z jego skutkami. Kiedy w Jemenie kobieta urodzi dziecko, przyjmuje wiele wizyt, otrzymuje prezenty, pieniądze. Jeśli jest to chłopiec, uroczystośd jest jeszcze wspanialsza - siódmego dnia odbywa się obrzezanie. Na tę ceremonię Mohammed zabił barana. Do wsi przybył specjalnie przeszkolony mężczyzna, który za bardzo duże pieniądze przeprowadza operację. Nie ma pojęcia o chirurgii , nie ma nic wspólnego z medycyną, po prostu odziedziczył to zajęcie po ojcu.
Aby dokonad obrzezania, mężczyzna przesuwa napletek niemowlęcia, ująwszy go kciukiem i palcem wskazującym, i następnie obwiązuje mocno kawałkiem bawełny. Potem żyletką nacina skórę i zeskrobuje wszystko wokół penisa, póki go dokładnie me oczyści. Niemowlę wrzeszczy, płynie krew. Jest to przerażające. Ranę smaruje się płynem czerwonym jak merkurochrom i oddaje się niemowlaka matce, która kołysaniem stara się uśmierzyd jego ból. Przez następne dwa tygodnie jedyna pielęgnacja polega na zakładaniu kompresu pomiędzy nóżki niemowlęcia, aby nie dopuście do otarcia rany i zapobiec krwawieniu. Mały Ahmed ma stosunkowo dużo szczęścia. Słyszałam, że w niektórych okolicach praktykuje się obrzezanie o wiele później w wieku młodzieoczym, i że jest to przerażająco barbarzyoski obrzęd. Operują124
rzuca napletek między przypatrujący się tłum. Młodzieniec zaś, przykładając sobie sztylet do skroni, musi wytrwad bez krzyku, bez jednej łzy, bez ruchu. W ten sposób staje się mężczyzną... Ahmed długo płakał w ramionach Bekeli, a kiedy opisałam tę scenę Nadii, opowiedziała mi o innej, jeszcze okropniejszej. Jej teściowa Salama urodziła dziewczynkę i Nadia asystowała przy wycięciu warg sromowych. Kobiety trzymają dziewczynkę, całkiem nagą, jedna z nich wyciąga dwa strzępki skóry - maleokie wargi - i zszywa je razem nidmi. Po zszyciu odcina żyletką nadmiar skóry. Nadia nie była w stanie mi powiedzied, czy kobieta odcina także skórę łechtaczki. W mieście, w Hays, gdzie kobiety rozmawiają między sobą na te tematy, ów obyczaj szczęśliwie zanika. Nie wierzą już w bajdy, jakie wieśniacy opowiadają małym dziwczynkom chcąc je przekonad, że wycięcie warg sromowych jest higieniczne. Mówi się im, że jeśli się skóry nie obetnie, na starośd wargi tak bardzo im urosną, że będą się o nie potykad. Jak można wierzyd w podobne bzdury Jednak we wsi większośd wierzy w nie święcie i kiedy kobiety dowiedziały się, że Nadia nie przeszła tej operacji, wyśmiały ją. Nie było kooca złośliwym żartom. Jedna z dziewcząHBkazała się nawet tak bezczelna, że zapytała Nadię, co robi, by móc normalnie chodzid. W koocu Salama musiała poprosid Gowada, żeby kazał dziewczynie zamilknąd. Moje życie wygląda inaczej. Ponieważ dom Abdula K hada stoi na uboczu, nie muszę stale znosid dusznej atmosfery tego kobiecego światka. Minęły właśnie następne trzy miesiące od naszego powrotu z Hays. Ciągle nie mam nadziei na znalezienie kogoś, kto by nam pomógł, pomimo względnej swobody, jaką mi daje ni eobecnośd Abdula Khada. Mogę teraz sama chodzid do wsi na zakupy, spotkałam też mędrca, który trochę zna angielski. Mędrzec to człowiek, który ma rozstrzygad w sytuacjach konfliktowych, na przykład w wypadku rozwodu. Żona może otrzymad rozwód pod warunkiem pozostawienia dzieci mężowi i powrotu do 125
własnej rodziny. Mało kobiet się na to decyduje, właśnie ze względu na dzieci, i czasem przez całe lata znoszą męża potwora. Mędrzec pochodzi z dobrej rodziny i zazwyczaj jest bogatszy od innych. Płaci się mu za jego rady... Mędrzec ze wsi Hockail jest mężczyzna dośd przystojnym, szanowanym, i słuchając tego, co mówi, zdałam Si spra^UI prawie wszystkie sekrety tutejszych kobiet. Sekre-W te nie trwają dhigo i wkrótce stają się prawdziwą ucztą dla plotkarek. Gdybym mu powierzyła mój kłopot, Abdul Khada dowiedziałby sie o tym bardzo prędko, z szybkością działania arabskiego telefonu. Więc milczałam. Po cóż prosid go o pomoc Do rozwodu konieczna jest niewiernośd męża, wszyscy muszą o tym wiedzied, musi się 'zebrad rodzina i trzeba zapłacid mędrcowi za podjęcie decyzji... Abdulłah na nieszczęście nie jest niewierny. A skąd wziąd pieniądze yanłate dla tego człowieka Jedyną mojąWrnicą jest siostrzenica Abdula Khada i Ward, Hoala Mieszka w domu stojącym najbl iżej naszego. Jej mówię wszystko że jestem nieszczęśliwa, że nie mogę zmesc tego małżeostwa które uważam za gwałt. Może mi tylko współczud, pomoc nie może To za jej pośrednictwem dowiaduję s,ę, co mysią o mnie inne kobTety Są ciekawe zachowania Abdullaha, który jest tak cherlawy i słaby że sobie z niego pokpiwają. Niektóre zapytały mnie wprost - W jaki sposób dajesz sobie z nim radę T śmiechy i żarty... zupełnie jakbym była pozbawiona jak.ejs tam przyjemności'. Jakby mężczyzna w łóżku był sprawą w życiu najważniejszą. Jakże jesteśmy sobie nawzajem dalekie. Uważam, ze są pate Wczne Nic mi nie wiadomo o przyjemności seksualnej, nie mam zresztą pojęcia, co one przez to rozumieją. Mając od urodzenia okaleczone częciowo narządy płciowe, czy w ogóle mogą cos o tym widzied Ja również nie. Wkrótce kooczę siedemnaście lat. Moja jedyna w życiu miłośd mieszka w Birmingham i jest człowiekiem wolnym. Z miłości znam jedynie jego pocałunki. Czy na mnie czeka Jesl, go odnajdę, jak mu to wszystko wytłumaczę Czy zrozumie Pod nieobecnośd męża Ward objęła władzę. Muszę robid to czego ode mnie żąda, pod groźbą cięgów po powrocie Abdula 126
Khada. Chętnie nadużywa tej władzy, jaką ma nade mną. Lubi głodzid mnie przez wiele dni po najmniejszym wybryku z mojej strony. Rzuca mi stare resztki z poprzednich posiłków jak psu. Czasem mam tylko herbatę i papierosy przez dwa, trzy dni pod rząd. Jeżeli poskarżę się na to Bekeli, słyszę zawsze tę samą odpowiedź - To Ward tu za wszystko ponosi odpowiedzialnośd. Ja nie mam nic do powiedzenia. Winna jestem szacunek mojej teściowej. Ty również. Bekela nie jest tak maltretowana jak ja, ale kiedy się to już zdarzy, nie protestuje. Szacunek dla teściowej należy do zwyczaju. Ale Ward nie jest normalną teściową. Jej własna matka mówi o niej, że jest niedobra. Kobiety ze wsi przyznają, że źle mnie traktuje. Nie znam prawdziwej przyczyny jej nienawiści, poza tą, że odpłaca mi za moją nienawiśd. Byd może ubodło ją, że żonę dla jej syna kupiono za granicą Biała kurwa... - powiedziała.
Zdarzają mi się zawroty głowy z głodu. Sama nie mogę wziąd sobie nic do jedzenia. Ward trzyma zapasy w swoim pokoju, który zamyka na klucz. Mamy kury i ten luksus, jakim są świeże jajka, ale daje je dzieciom Bekeli, mnie nigdy. Nadia, która też ma kury, przynosi mi jajka czasami. Kiedyś sfpiadka dała mi jeśd, tak bardzo byłam wygłodniała. Ale tego rodzaju pomoc jest wyjątkowa. W wyobraźni widzę torebki pełne fish and chips z Birmingham. Czasami, kiedy przymknę oczy, czuję nawet ich zapach. A także moich ulubionych ciastek z imbirem, które pozostawiają w ustach delikatny kwaskowy smak... Dzisiaj, kiedy szłam po drewno do kuchni, zaczęło mi się kręcid w głowie. Przed oczyma latały mi różnokolorowe kręgi, spowodowane słoocem. Od rana nie wzięłam nic do ust oprócz zimnej herbaty i resztki chapatis. Wąż usiłuje mnie sprowokowad, pełznie z sykiem, małą główkę wyciąga w moją stronę, po czym wyprężony pionowo - nieruchomieje. Nie ruszam się, tylko ręką sięgam nieznacznie po kij i zaczynam bid, bid, ogarnięta jakąś dziką furią. Niespodziewanie moja słabośd przyprawia mnie wręcz o szaleostwo. Mógł mnie ukąsid, 127
mr7ed w tiki głupi sposób... Zabid tego węża, zmasakro-ZlfZT^^y^ ^biiam Abd.a Khada, zabijam , iom yahiiam Aż do utraty sił. ^ISS^TS^ biorę go za ^i^J^Sr lś Słyszałam, że mięso węży jest jadalne. Metr bieżący pewną mysi-
bardzo ^ Jadowlty czy me
Są!f w w^stkie one są jadowite. Zdechł z otwartą PaS!ZLlam ogieo. Potrzebny mi nóż, zęby go oprawid. Ponieważ iest^nSeko domu, wślizguję się do kuchni, W^ J ^ Kraiania baraniego mięsa i ucinam mu głowę. Ledwie ą T kroków dalej, już nadlatują sępy. Nieustannie krążą odrzucam Parę kr
j
^
^^
^
P° tLęTprzysiada trochę dalej. Ucinam kawałek węża i zato liartowad na podhiżne kawałki, zupełnie jakbym kroiła meTon Nie^ skóry- ściągam ją, po obraniu ukazuje się mięso, lekko różowe, podobne do kuiczęcmy. ¦ noZa się już rozpalił, teraz będę je przypiekad, tak jak się gtkTryby w Hays. Prosto na ogniu. Czekam co najmniej poł
7
zan7m mTęso się zrumieni. I zjadam cały kawałek, chciwie,
g°dZ2rZ mah m. Jest to dobre, lepsze nawet od kurczaka. Sępy ^, jestem dzikim zwierzęciem posrod innych dZl MC^wszy'sie zapytuję sama siebie, dlaczego to zrobiłam Re -fl Gdyby mi ktoś w Anglii pokazał węża, uciekła-u',f sił w nogach Jak większośd dziewcząt, na samą mysi oYwęS P-eMegalUe dreszcz. A ja go zjadłam. I jestem z tego ZadSrpatrzy na mnie ze zdziwieniem, kiedy trochę później ^ -¦ ci JL Nalia nie boi się zabid zwierzęcia. Chod pozornie taka krucha, , ¦¦ mnie potrafi ukręcid głowę kurze. 128 le7r;5 nie g.6d. Raczej potrzeba rzęmo-cy. Ta sama, która każe mi rozgniatad pantoflem jaszczurki. Chee zabijaiia-
Abdul Khada dowiedział się, w jaki sposób jego żona mnie traktuje. Nie wiem od kogo, może od Mohammeda. Pisze do mnie z Arabii Saudyjskiej Powiedziano mi, że jesteś głodna, że chodzisz po jedzenie do innych domów. Żądam wyjaśnieo. Odpowiedziałam To prawda. Nie mam pieniędzy, jestem zależna od Ward, która jest wobec mnie bardzo okrutna. Jakiś czas później przysłał następny list, tym razem do żony. Ponieważ Ward nie potrafi czytad, pewna kobieta ze wsi przyszła do domu, żeby opowiedzied jej, o czym napisał. Nadstawiam uszu i udaje mi się wychwycid zasadniczą treśd listu. Mąż nakazuje Ward zostawiad zapasy do mojej dyspozycji. Jest oto wściekła, ale - co najdziwniejsze - nie ma innego wyjścia, jak usłuchad męża. Jeśli tego nie zrobi, mogę mu wszystko powtórzyd. Teraz wie, że rozmawiałam o niej z innymi kobietami, że się ją osądza. Z tego powodu jeszcze bardziej mnie nie cierpi. - Pozostaniesz we wsi do kooca życia. Tak jak inni. Cóż sobie myślisz Że kiedyś powrócisz do twojej pięknej i bogatej Anglii Bądź przeklęta!To prawdziwa rozkosz ignorowad jej zniewagi, patrzed na nią w świetle pochodni, hartowad się w ogniu, piec chapatis, łapad kury i doid krowy. Staję się zła. Abdullah jest chory. Od pewnego czasu jest coraz słabszy, bledszy i dręczy mnie niepokojące pytanie czy nie zaraził mnie przez to, że mieliśmy ze sobą stosunki Nie wiem, co mu dolega, ale musi to byd coś poważnego, ponieważ Mohammed stale wozi go do Taez do lekarza, odwozi do domu i znowu zabiera. Nikt właściwie nie wie, co mu jest. Ward mówi, że zawsze był chory, zawsze chudy i bez
apetytu, ale że się mu pogarsza w miarę jak rośnie. Ponieważ rośnie, bardzo powoli, ale rośnie. Samir, mąż Nadii, o wiele bardziej od niego wydarzony, zaczyna wyglądad jak mały mężczyzna. Abdullah marnieje. Dają mu lekarstwa, które w ogóle nie odnoszą skutku i pewnego dnia Mohammed oświadcza, że lekarz radzi
9 - Sprzedane
129 o za granicę, aby tam postawiono diagnozę. Albo do o do Arabii Saudyjskiej. Piszę do Abdula Khada o poważ-; Abdullaha i konieczności leczenia poza Jemenem. Abdul by był głuchy, jakby nie chciał przyjąd do wiadomości, że i syn jest chory - do momentu kiedy jest słaby tak e nie potrafi nawet stanąd na nogi. Wtedy Mohammed izwolenie na przewiezienie go do Taez, do szpitala, inie parę tygodni szczęścia. Nie wstydzę się wyznad, że n czasie po prostu życzyłam mu śmierci. W ten sposób i powrócid do Anglii. śdym razie to cudowne nie mied go w domu. Będę spad sa-akiegoś czasu nie miał nawet siły domagad się stosunków rch ani odbywad ich. Ale sam jego widok mi przeszkadzał. i go obok siebie to już cząstka tej wolności, której pragnę niż czegokolwiek innego na świecie. Swobodnie marzyd z jego obecności, zapachu i narzekao. Swobodnie wejśd m na dach, by popatrzed na gwiazdy i odetchnąd świe-darzyd, że pofrunę nad górami. Drżed wsłuchując się w wy-;ów. Czud się jak orzeł niknący w świetle zachodzącego coniec Abdul Khada przyjeżdża z Arabii Saudyjskiej, by e stwierdzid stan rzeczy i jest zmuszony przyjąd go do wiai. nabiorę Abdullaha ze sobą... ląda na mnie jak wąż na polną mysz. ..do Anglii... czy chcesz jechad z nami podstęp. Czeka, aż powiem tak, żeby mnie uderzyd albo mniej zwymyślad. Wiesz, że mam twój paszport... jeśli chcesz, zorganizuję poa nas trojga... zynam wierzyd, że mówi prawdę. Po prostu będzie mnie tam iował do pomocy przy pielęgnacji Abdullaha. Myśli, że już poskromiona...
Wysłałeś listy, jakie napisałam do mamy osałam ich chyba z dziesięd, z uporem, wiedząc dobrze, że ! wyśle. 130
- Oczywiście. To nie moja wina, że wciąż do ciebie nie przyjeżdża. To okropne znosid tego rodzaju uwagi twoja matka się tobą nie interesuje...wie, gdzie jesteś, ale nie przyjeżdża. Kłamie... Ale mimo wszystko czepiam się tej myśli, a także nadziei, że rzeczywiście mnie zabierze. Wygląda, jakby był szczery. Z mojej strony uczyniłam, co mogłam, żeby odniósł wrażenie, że wrosłam w rodzinę. A w listach powtarzał w kółko, że jeśli wszystko będzie dobrze z Abdullahem, jeśli będziemy mieli dziecko, będę mogła pojechad do Anglii, a potem znowu tu wrócid... Uzyskanie wizy dla Abdullaha zabiera mu mnóstwo czasu i pieniędzy. Nie kooczące się pertraktacje z pośrednikiem w Taez, Nasserem Saleh. Musi dostarczyd list szpitalnego lekarza z zaświadczeniem o pilnej potrzebie leczenia za granicą. Widząc, jak jest zajęty, coraz bardziej przyzwyczajam się do myśli, że to wszystko jest prawda. Pojedziemy. Razem z Nadią piszę długi list do mamy. Opowiadam w nim o wszystkim, o chorobie Abdullaha, o naszym rychłym wyjeździe, dodając Kiedy już będę w Anglii, musimy zrobid wszystko, co się da, żeby ściągnąd Nadię. Kocham cię, mamofSb zobaczenia wkrótce. Kiedy podaję ten list Abdulowi Khada, aby go wysłał, czuję na plecach lekki dreszcz. Ale nie zadaje pytao, wkłada kopertę do kieszeni mówiąc, że wyśle list z Taez, gdzie musi się udad raz jeszcze na spotkanie z Nasserem Saleh, aby otrzymad jakieś dokumenty. Czekam gorączkowo na wyjazd, nie pokazując tego po sobie. Pierwsza wstaję, o świcie, żeby zabrad się do noszenia wody, drzewa, do robót w kuchni, nie oszczędzam się. Nagle zaczynam darzyd czułością dwoje staruszków, którymi Ward w ogóle się nie zajmuje, zaprzyjaźniam się z nimi. Dziadek wspomina wojnę, strzelby, czas rewolucji i walk pomiędzy dwiema prowincjami. Mijają dni i pewnego ranka Abdul Khada zatrzymuje mnie w kuchni. - List, który napisałaś do matki, twój ojciec odesłał z powrotem. Nie wysłał go, jestem tego pewna. Otworzył i teraz jest to pretekst, aby mi przeszkodzid w wyjeździe. 131
- Twój ojciec jest bardzo rozgniewany, powiedział mi, żebyś nie jechała z Abdullahem do Anglii. Byłam tak pewna, że tym razem się wymknę, tak ufałam... ze przyjmuję tę wiadomośd jak uderzenie obuchem. Tracąc panowanie nad sobą rzucam się na niego, biję ze wszystkich sił, zalana łzami.
_ Kłamiesz! Nie wysłałeś listów, nigdy ich nie wysłałeś! Zawsze je otwierałeś! Mama nie wie, co się z nami stało! Przyznaj to! PrZNZieaJjestem w stanie się kontrolowad! Wszystkie wysiłki ostatnich dni mające na celu oswojenie go, na nic się nie zdały. Oszukał mnie. Pozwolił mi pisad, żeby mnie sprawdzid. Nic mnie nie obchodzi czy jest w zmowie z moim ojcem, czy nie. Chciałabym tylko, żeby przyznał, że mama nie wie. Że nas szuka i że w koocu odnajdzie, a on się tego boi. Odgania mnie jak natarczywego komara. Siedząc na ziemi w tej obrzydliwej kuchni, śmierdzącej dymem i oborą, biję pięściami w próżnię, rozpaczliwie samotna. Nauczyłam się zabijad kury nożem. Każdy w tym domu musi umied zabid kurę. Ludzie ze wsi kupują żywe kurczęta od hodowców Abdul Khada ma kurnik i jeśli chce się jesc, trzeba zabijad. Niektórzy mężczyźni po prostu urywają głowę gołymi rękami. Widok jest prze rażający, ponieważ drób nadal się rusza i czasami biega bez głowy, machając skrzydłami. Po odcięciu głowy najlepiej jest zanurzyd ptaka w wiadrze z gotującą się wodą, to natychmiast zabija nerwy i nie pozwala mu rzucad się we wszystkie strony. Potem trzeba go jeszcze oskubad, wypatroszyd i ugotowad. Za każdym razem kiedy odcinam głowę kurczęcia, wyobrażam sobie, że to szyja Abdula Khada. Dniem i nocą śnią mi się koszmary na jego temat. W dzieo Ead, religijne święto odpowiadające Bożemu Narodzeniu trzeba zabid barana. Pod nieobecnośd Abdula Khada czyni to zazwyczaj Ward. Tego dnia jednak odmawia. Nie wiem, dla jakiej przyczyny byd może chce mi dokuczyd, ale na szczęście Tahamia,
siostra Abdula Khada, przyszła do wsi, żeby spędzid z nami parę tygodni, i proponuje, że to zrobi, pod warunkiem, że jej pomogę. Widziałam już, jak się zabija barana, kiedy w domu są mężczyźni. Baran kruszeje potem trzy, cztery dni, przez cały ten czas cielsko wisi na drzwiach kuchennych, a wokół uwijają się muchy. Pożywiają się przed nami. Musiałam się i do tego przyzwyczaid. Tahamia przytrzymuje barana przy ziemi, podnosząc w górę jego szyję, żeby poderżnąd gardło. W jednej ręce trzyma wielki kuchenny nóż, drugą ściska baranią szyję i mówi -
W imię Boże
Za każdym razem kiedy zabijają, dzieje się to w imię Boże. Ja, kiedy uśmiercam kurczaka, nie mieszam do tego Pana Boga. Tahamia źle się zabiera do dzieła, nóż ześlizguje się bokiem i baran szarpie się rozpaczliwie, a tymczasem powinien zginąd od pierwszego razu. Jest to nie do zniesienia, nie mogę na to patrzed.
Krew sika wszędzie dookoła, Tahamia już nie wie, co ma robid, a nieszczęsne bydlę dogorywa. Krzyki, wzrok zwierzęcia sprawiają, że czuję się chora. -
Jesteś okrutna! Dlaczego to zróTOaś
Patrzy na mnie z przerażeniem. Po prostu jest niezręczna. Trzeba dużej wprawy, żeby za jednym zamachem poderżnąd zwierzęciu gardło. Rzucam się, wyrywam jej nóż z rąk i powtarzam gest, który widziałam wiele razy wykonywany przez mężczyzn. Z siłą i determinacją, jakich się u siebie nie spodziewałam, powodowana obrzydzeniem, koniecznością szybkiego działania, niechęcią do patrzenia na cierpienie zwierzęcia. Krew pryska mi na dłonie, ramiona, bije jak gorące źródło, zaciskam zęby z bólu. Ale tym razem zwierzę natychmiast pada. Poderżnięcie gardła kurczakowi nie przypomina tej egzekucji, której właśnie dokonałam. Niezwykła siła, jaka prowadziła moje ramię, natychmiast opada. Jestem pusta, wyczerpana, czuję nieopisane obrzydzenie. Pozostawiam Tahamię przy patroszeniu barana. Odrzuca skórę daleko na ścieżkę, zajmą się nią dzikie zwierzęta. Hieny stale krążą wokół domu. Żyją w górach i nauczyły się atakowad ludzi nocami.
132
133
Wielu wieśniaków opowiada przerażające historie, jakoby mieli znaleźd porzucone ręce i stopy na drodze prowadzącej do wsi. Niegdyś były tu tygrysy. Zniknęły po ścince lasu. Nigdy nie widziałam z bliska ani wilka, ani hieny, ale co noc towarzyszy mi ich wycie. Z mojego pokoju słyszę nawet, jak stąpają po kamieniach, węszą, powarkują. Szukają odpadów i ta barania skóra będzie tej nocy ich ucztą. Będą walczyły rozszarpując ją pomiędzy sobą. Tamtej nocy słyszałam wycie na dolnej drodze. Podeszłam do okna i zobaczyłam w ciemności płonące pochodnie. Nazajutrz powiedziano mi, że wieśniacy ścigali i zabili hienę, która podeszła aż do wsi; ten, który zabił, nosi naszyjnik z jej zębów na pamiątkę. Zdarza się też, że chłopi polują na ludzi, bandytów, którzy obrabowują obory, na złodziei bydła. Zastanawiam się, jak to się dzieje i czy rzeczywiście ich zabijają. Prawdopodobnie tak, ponieważ wyruszają uzbrojeni w strzelby i noże. Ale nikt dokładniej o tym nie opowiada. Mężczyźni polowali na bandytów. Nic więcej. Hieny i sępy zapewne kooczą dzieło. Sępy zawsze mnie fascynują. Wszystkie
górskie drapieżniki, małe i duże. Wystarczy unieśd głowę, aby zobaczyd, jak krążą wysoko, bez wytchnienia. Żyjemy w Hockail w stanie średniowiecznej dzikości oraz równie średniowiecznego niewo lnictwa. Podczas siewów, jakie właśnie się rozpoczęły, kobiety przebywają w polu przez dwa tygodnie pod rząd. Ponieważ mężczyźni prawie zawsze są nieobecni, same robimy wszystko. Ward nie chce zatrudnid do orki parobka z wołami, jest na to zbyt skąpa. Musi my, razem z Bekelą, zaprząc się do tej roboty. Narzędzia są prymitywne. Zwykła mała kopaczka, a każde ziarenko lub sadzonkę trzeba sadzid oddzielnie. Wyruszam wcześnie rano i powracam dopiero późną nocą, pracując w upale, ze zgiętymi, obolałymi plecami, mając odciski na dłoniach i stopach. Trzeba pamiętad o regularnym piciu, żeby nie umrzed z odwodnienia. Bekela niewiele mi pomaga, ponieważ musi zajmowad się swoimi dziedmi. Po przyjściu na świat ostatniego ponownie zaszła w ciążę i urodziła następnego syna, Khaleda.
Ward jest autorytatywna, ale muszę przyznad, że - jak wszystkie tutejsze kobiety - jest też silna. Nawet staruszki nadal pracują w polu i w domu jak robocze zwierzęta. Ward chciałaby mnie zmusid, bym pracowała tak ciężko, jak ona po dziś dzieo. Pola kukurydzy czekają na deszcz, którego nie było już od dawna. Deszcz jest ważnym wydarzeniem. W górach zbiera się na burzę, żółte, groźne chmury gęstnieją nad horyzontem. Wszyscy powracają do domów przestraszeni nadchodzącą nawałnicą, która często zabija. Oczekiwanie. Czekam rozgorączkowana. Gdyby nie strach przed błyskawicami i śmiercią od pioruna, zostałabym na deszczu, niech mnie obmyje, oczyści z całego tego kurzu, tych szalejących komarów, much, które czepiają się ciała, lepkiego od potu po całym dniu spędzonym w polu. Ale Ward, jak wszystkie inne kobiety, zamyka okna i drzwi, podczas burzy każe nam przebywad w ciemności i modli się. Wierzy, że Bóg zrzuca piorun, aby ukarad ludzi. To prawda, że każda ulewa jest przerażająca. Tak gwałtowna, że nie słyszy się własnego głosu i nawet oddechu. Trwa to zazwyczaj parę godzin i przez cały ten czas wszyscy wokół mnie się łBodlą, tak długo, póki ostatni wystrzał pioruna nie ucichnie w górach, a deszcz nie przestanie orad gruntu niby kopyta galopującego konia. Tęcza nad górami, para unosząca się z ziemi, dziwny spokój witają mnie na progu. Niebo przeniosło gdzieś dalej swoją złośd i swoje dobrodziejstwa. Studnie będą pełne błotnistej wody, w której zawsze aż roi się od żab. Trzeba walczyd z nimi, chcąc jej zaczerpnąd. Kukurydza dojrzała, musimy ją wymłócid, każdą łodygę złamad rękoma, wrzucid kaczany do wiader, wszystko to znieśd do domu i następnie wyłuskad ziarno z tych główek złocistych i twardych. Po okresie pęcherzy i zadrapao moje dłonie twardnieją. Kukurydza moknie w wiadrach, napełnionych wodą, przez całą noc, a nazajutrz, w stodole, trzeba ją roztłukiwad ogromnym, kamiennym wałkiem. Przeguby rąk wkrótce są obolałe od tego powtarzającego się wysiłku. Zbiór kukurydzy to najcięższa i najbardziej wyczerpująca praca, jaką wykonujemy. Jedyna, na jaką uskarża się
134
135
Ward, a także Bekela. We wsi niektóre z kobiet mają maszyny do tłuczenia kaczanów. Coś w rodzaju kół wyposażonych w korbkę. Inne 2anoszą zbiór do kupca, który za nie wykonuje tę robotę. wtedy pozostaje im tylko przechowad mąkę i przygotowywad z mej naleśniki. Ale Ward jest przeciwna tym nowoczesnym usprawnieniom, tej łatwiźnie. Żąda, byśmy pracowały w sposób tradycyjny, nawet jeśli ma to nam zająd całe noce, a nazajutrz nie możemy ruszyd ręką bez uczucia bólu. Dziś rano słyszałam, jak jakaś kobieta we wsi ganiła Ward, mówiąc do niej - Dlaczego każesz tak ciężko pracowad tej Angielce ~r- Pilnuj swojego nosa, musi się nauczyd. Nauczyłam się. Jeśli ktoś przychodził do domu na posiłek, potrzebowałam trzech albo czterech godzin na zmielenie odpowiedniej ilości mąki kukurydzianej. A jeśli tego samego dnia miałam iśd na plantację, musiałam przygotowad ilośd wystarczającą na czas mojej nieobecności. Oprócz tego czerpałam jeszcze wodę, zbierałam drewno, sprzątałam dom maleoką, słomianą miotłą. Porządek... Dom zawsze pełen jest kurzu, jaszczurki składają tutaj jaja, całymi gronami, pod sufitem. Nie ma kooca sprzątaniu. Ledwie uprzątnę przed sobą, już za plecami gromadzi się kurz. Grona jajek ukazują się na ścianach jak za sprawą czarów. Są też wielkie jaszczurki. Te dinozaurowate potworki, jak tamten, którego spotkałam kiedyś na ścieżce. Onegdaj coś takiego weszł0 do domu i skierowało się prosto do pokoju Bekeli, gdzie spało niemowlę. Zobaczyłam to pierwsza i zaczęłam krzyczed. Bekela zabiła jaszczurkę kijem i rzuciła sępom. W ubiegłym miesiącu wąż wsunął się do hamaka, w którym spało dziecko, i leżał obok niego. Ciągle trzeba z czymś walczyd albo coś zabijad. Któregoś popołudnia, siedząc w słoocu przed domem, odpoczywam przez chwilę z głową wspartą o ścianę i przymkniętymi oczami. Zapomnied, gdzie się Znajduję, kim się stałam, zapomnied o codziennym niewolnictwie, jakie muszę znosid. Nieob ecnośd Abdullaha stanowi jedyną ulgę. Nagle coś porusza się w moich włosach i łaskocze w ramię. Otwie 136
ram oczy i widzę ogromną tarantulę, kosmatą, w brązowe i czarne prążki, która powoli po mnie spaceruje. Przerażona przyglądam się jej ruchom. Cała drętwieję, mam gęsią skórkę, czuję lodowaty ziąb, nie śmiem nawet oddychad.
Nie wolno się ruszad ani wykonywad nagłych gestów. Ale po minucie, która wydaje mi się wiekiem, nie mogę już wytrzymad. Wyrzucam ramię w górę, tarantula spada na ziemię, a ja na nią wskakuję. Czuję, jak rozgniatam ją podeszwą mojego plastikowego sandała. Obrzydliwy odgłos. I wracam do domu wrzeszcząc jak wariatka. Ward spogląda na mnie wzruszając z pogardą ramionami. Cóż to znów takiego - wizyta tarantuli. Na próżno jestem ostrożna i uważna na każdym kroku. Któregoś dnia, kiedy idę w dół schodami, w ciemności, o świcie, aby udad się do studni, ostry ból w małym palcu sprawia, że podskakuję, upuszczam wiadro, które z metalicznym hałasem toczy się po stopniach. Chwiejąc się docieram aż do drzwi, skąd pada światło. Ogromny czarny skorpion wczepił się szczypcami w mój palec. Stara się podnieśd ogon, żeby mnie ukłud, ale nie może utrafid, a ja wrzeszczę tak głośno, że Bekela rzuca mr się na pomoc, chwyta kij i uderza nim gwałtownie, przerzucając skorpiona na drugi koniec pomieszczenia. Nadia ma mniej szczęścia ode mnie. We wsi kobiety hodują w doniczkach, na dachach domów, roślinę nazywaną mushkoor. Jej pachnące liście służą do perfumowania włosów i odzieży. Nadia wkładała nasiona mushkoor do doniczki, kiedy ukąsił ją mały skorpion. Salama usłyszała jej krzyk i nadbiegła na ratunek, ale jad już dostał się do krwi. Kiedy przyszłam odwiedzid moją siostrę, jej ciało było spuchnięte jak balonik, skóra czerwona, myślałam, że umrze. Salama i inne kobiety użyły ziołowej maści, której nie znam. Po paru dniach Nadia doszła do siebie. Kwestia szczęścia, jak mówią tutejsi ludzie. Niektórzy umierają, inni nie. Jedynie szczęście... Praca, cierpienie, niewola. Żadnej wiadomości ze świata, z domu. Abdul Khada zabrał swój telewizor, widząc, że litanie arabskich modłów mnie nie interesują. Pozostaje mi moja muzyka, 137
kasety, z których dwie, ulubione, znikły. Nie lubią tu muzyki. Kiedy chronię się do mojego pokoju, żeby jej słuchad rzadko zdarza się, by Ward na mnie nie nawrzeszczała, twierdząc, ze jest zbyt głośno.
. ,
Po żniwach muszę się zająd również zwierzętami. Wyprowadzad z obory, czyścid gołymi rękami. Później iśc z mmi na pastwisko i pilnowad stada, chroniąc je przed wilkami i hie nami. W palącym upale dnia trzeba znaleźd jakiś skrawek cienia, nędzny krzaczek albo drzewo owocowe. Siąśd i czekad, az czas upłynie.
.
Upływa i nikt go tutaj nie odmierza. Ani zegara, ani nawet zegarka, słooce jest jedynym przewodnikiem. Świt, zmierzch. Moja jedyna wolna chwila to wieczór po zachodzie słooca. Siadam przed domem obok starego Saala Saef, który, skulony i nieruchomy, również czekał aż czas upłynie. Opowiadam mu o wszystkim, on mówi mi o swojej przeszłości, swoim dawnym życiu, kiedy ręcznie ciosał kamieo na budowę domów. Ten dom wybudował sam. Niewidomy starzec został moim powiernikiem. Nic juz nie może robid, czuje się ciężarem dla innych. W dzieo chroni go milczenie. Wieczorami rozmawia ze mną.
-
Jestem tu nieszczęśliwa, Saala Saef... Ward jest niedobra
tak bardzo chciałabym wrócid do domu. Czy wiesz, gdzie jest mój dom Tam, w Anglii. Nigdy nie byłeś w Angin Czy chcesz mi pomóc -
¦ , .
..
,.
Nic nie mogę dla ciebie zrobid, Zana. Bądź cierpliwa Wró
cisz tam kiedyś, do twojego kraju... zobaczysz, bądź cierpliwa... cierpliwośd jest jedyną cnotą, jaka nas podtrzymuje. Dwa lata cierpliwości. Dwa lata milczenia, cierpienia. Wytrwałości. Ile jeszcze... -
Płacz odbiera ci siły, Zana. Cierpliwości...
Cierpliwośd pośród tych gór, cierpliwośd w czasie burzy i ulewy, cierpliwośd przy tłuczeniu kukurydzy, przy czyszczeniu nędznych krów i owiec, cierpliwośd, gdy haruję jak kon. Jestem chuda, wyschnięta, spalona słoocem. Czasem, nocą, wstrząsa mną malaria. Czasem, z twarzą w poduszce, zapłakuję się na smierc. Cierpliwośd, żeby nie umrzed w tym kraju.
Rozdział XI Pan powrócił. Abdul Khada musi mied pieniądze, zdecydował się bowiem powiększyd swój dom. Chce przebudowad dach, który służy nam za taras, i zrobid tam pokój gościnny. Do tej pracy zatrudnił dwóch mężczyzn. Obecnośd obcych w rodzinie sprawia, że my, kobiety musimy stale nosid zasłonę. Minął czas, kiedy rozkopywało się górę, żeby wydobyd kamieo z miasta przyjeżdżają ciężarówki wypełnione ogromnymi kamie-nymi blokami, które wyładowuje się u stóp wzgórza. Następnie nosimy je stromą ścieżką aż pod dom. Dwa albo trzy kamienne bloki, ułożone na głowie, czasami worek cementu. Cement jest najgorszy ze wszystkiego. W każdej chwili może się rozsypad, a jego pył, zmieszany z potem, wchodzi mi we włosy, wpada do oczu i ust. Na górze dwaj robotnicy czekająca budulec. Moja głowa ugina się pod ciężarem worków, mięśnie karku są naprężone, oddycham z trudem, wspinając się pod górę. Często muszę się zatrzymywad. Już od tygodnia, dzieo po dniu, ciągle ta sama piekielna winda w pełnym słoocu, od świtu do nocy. A przez ten czas Abdul Khada, siedząc obok ojca, przygląda się pracy innych, krytykuje, popędza; jest obrzydliwy. Sąsiedzi pomagają. Bekela także, kiedy może, synowie sąsiadów, ale stos kamieni jest olbrzymi. Staram się przyspieszyd tempo, nosząc za każdym razem więcej, ale wysiłek zbyt jest bolesny, ślizgam się, upuszczam kamienny blok i wszystko zaczyna się od nowa przy akompaniamencie przekleostw pana.
Po przeniesieniu na górę całego kamienia trzeba pomagad na dachu przy mieszaniu cementu. Problemem jest brak wody. Potrzeba jej bardzo wiele. Oznacza to chodzenie od studni do studni, wokół całej wsi. Nie jestem w stanie w krótkim czasie dostarczyd jej w odpowiedniej i lości. Zatrudnił więc dwie dziewczyny ze wsi do pomo-
138
139
cy. Ale wieczorem, w ciemności muszę dalej nosid ją sama, żeby uzupełnid zapasy. Nocą boję się napotkad wilki, nastąpid na skorpiona, boję się upaśd. Wszystkiego się lękam. Czasami towarzyszy mi Bekela, ale przeważnie nie ma przy mnie nikogo. Przez dwa tygodnie w ogóle nie padało. I kiedy zaczyna padad, jest to prawdziwy cud. Pada i pada bez kooca, przez cały dzieo. Napełnią się studnie. Nie będę musiała chodzid tak daleko. Niestety ów cud obraca się przeciwko mnie. Abdul Khada, wiedząc, że to nie potrwa długo, każe nam więcej pracowad. Trzeba przynosid ten dar nieba do domu, zanim inni wieśniacy go nie zabiorą. Nim woda nie przedostanie się do ziemi i nie zaniknie. Postawił na dachu dwa ogromne zbiorniki, które mają byd stale pełne. W tych warunkach noszenie zasłony jest dodatkowym wysiłkiem. Nieustannie się duszę. Pył cementowy dostaje się pod spód, czuję go w ustach, kicham od niego, pluję. Kiedy tylko zejdę z dachu, gdzie pracują dwaj robotnicy, szybko podnoszę zasłonę, żeby zaczerpnąd powietrza. Przy tym piekielnym tempie pracy od dawna nie widziałam Nadii i kiedy Abdul Khada każe mi iśd do Ashube po zbiornik, który pożycza mu Gowad, z radością korzystam z tej okazji. Droga jest dośd długa; o pierwszej po południu żar słoneczny leje się z nieba jak rozpalony ołów; zabieram ze sobą małą Tamanay. - Nie wlecz się po drodze! Potrzebuję tego zbiornika! - rzuca za mną Abdul Khada. Docieramy do Ashube umęczone upałem; mam tylko parę minut na rozmowę z siostrą i opowiedzenie jej o wyczerpującym życiu w tych ostatnich tygodniach. Chce przyjśd, aby mi pomóc, lecz odmawiam. To za ciężkie, nie chcę, by cierpiała. W tamtym domu tego rodzaju przeżycia zostały jej oszczędzone. Musi pracowad jak wszystkie kobiety, ale Gowad to nie Abdul Khada. Mój teśd jest urodzonym prześladowcą. Rozmawiamy zbyt długo, zdaję sobie sprawę, że straciłam wiele czasu, zbije mnie po powrocie.
Zbiornik jest ogromny, prawie tak wielki jak ja, żeby go umieścid na głowie, potrzebuję pomocy Nadii i Salamy. Uzyskałam już pewne doświadczenie w tego rodzaju transporcie, a jednak w po -
wrotnej drodze z powodu niezręcznego kroku tracę równowagę i zbiornik spada na ziemię. Biedna mała Tamanay, która obok mnie biegła, niewiele może zrobid, żeby mi pomóc. Jest chudziutka i nawet nie potrafi go unieśd. Zaczynam wpadad w panikę, jest już po trzeciej, Abdul Khada pewnie jest wściekły. Mała wie o tym równie dobrze jak ja, obezwładnia nas strach przed biciem. Przykucam, nakładam sobie zbiornik na głowę i natychmiast wstaję, wyprostowana, żeby mi znowu nie spadł. Myślę, że nigdy nie dokonałam tak wielkiego wysiłku fizycznego. Każdy mięsieo mojego ciała zdaje się pękad od bólu nogi, plecy, napięty kark, ramiona uniesione w górę, aby przytrzymad ciężar. Jestem tak skoncentrowana na bólu i chęci poradzenia sobie ze zbiornikiem, że nie zwracam uwagi na żywopłot. Kolec wbił się w policzek w chwili kiedy nareszcie z najwyższym wysiłkiem udało mi się podnieśd zbiornik, wszedł cały w ciało i rozrywa skórę. Przysiadam na ziemi i stawiam mój ciężar obok. - Spiesz się, Zana, spiesz się... Tamanay płacze w najlepsze, ja również, ale dlatego, że kolec został mi w ciele i okropnie piecze, a kiedy na koniec wyrywam go na oślep, bucha krew zalewając mi twa. Rozpoczynam wszystko od nowa, napięte mięśnie, zbiornik w uniesionych ramionach. Ustawid na głowie, zachowad równowagę, podnieśd się na nogi, wyprostowad... Udało się, ale zataczam się na drodze. Trzeba jeszcze piąd się po kamieniach. Stopy wykręcają się, ślizgają w spoconych plastikowych klapkach. Gdyby nie kamienie i skorpiony, lepiej byłoby iśd boso. Jak wiele innych rzeczy, zapomniałam także, jak to jest, kiedy się chodzi w prawdziwych butach, po płaskim terenie, bez wysiłku, nie niosąc niczego na głowie. Widzę siebie na chodnikach Birmingham, jak spaceruję oglądając witryny, wtedy nie wiedziałam, co to znaczy chodzid, posuwad się z trudem krok za krokiem. Nie poświęcałam uwagi moim stopom. Były bezpieczne, w skarpetkach albo rajtkach, w normalnych butach z normalną podeszwą. Nie istniały w moich myślach. A teraz z niewiarygodną precyzją mózg rejestruje ból związany ze stawianymi krokami, tak jakby odciskały się w nim jeden po drugim.
140
141
Jest wpół do czwartej, kiedy nareszcie docieramy do domu, Ward stoi na progu, pomaga mi postawid zbiornik. -
Co ci się stało
Nie mam sił jej powiedzied, dlaczego krew ścieka mi po twarzy. Brak oddechu, brak słów, mam wrażenie, że zemdleję na miejscu. — Idź na górę i powiedz Abdulowi Khada, że wróciłaś! Każdy stopieo prowadzący na górę jest jak szczyt do zdobycia. — Co robiłaś Czemu wracasz tak późno Nadal nie mogę wydusid z siebie odpowiedzi. Moje płuca są zablokowane, gardło ściśnięte, wyschnięte usta, wzrok mam zmącony. Wściekły z powodu mojego milczenia gwałtow nie chwyta za buta i z całych sił bije mnie w twarz. Gwałtownośd ciosu sprawia, że upadam do tyłu i staczam się ze schodów. Leżę nieruchoma na ziemi, a on już się nade mną pochyla, zbielały ze złości. -
Pytałem cię, czemu się spóźniasz!
Znowu chce uderzyd, podnoszę się więc z trudem i tym razem słowa biegną jedne za drugimi, opowiadam o zbiorniku, kolcu... ale nawet mnie nie słucha. -
Idź do sklepu po olej!
Biorę zapłakaną Tamanay i znowu wyruszamy do wsi. Tamanay ma siedem lat i spełnia rolę mojego stróża. Ma mi przeszkodzid we włóczeniu się i rozmowach z ludźmi. W każdym razie nie dopuścid, bym pozostawała sama. Nie wiadomo, co może wymyśled kobieta, która jest sama i to... jeszcze ja. Jej obecnośd jest zarazem humorystyczna i skuteczna. Strach przed tym, że Abdul Khada może i ją zbid, sprawia, że nieustannie mnie obserwuje. Co jej nie przeszkadza lubid mnie i płakad razem ze mną. W sklepie jakiś mężczyzna przygląda mi się z zaciekawieniem. Zasłona przykrywa częściowo ranę, ale na moim policzku widad zaschniętą krew. Znam tego mężczyznę z widzenia, mówi trochę po angielsku. Ale w sklepie się nie odzywa. Patrzy tylko z zainteresowaniem. Sprzedawca wręcza mi dwunastolitrowy pojemnik z olejem. Jak zwykle pokrywa jest nieszczelna. Olej wypływa kropla po kropli, powoli, regularnie, gromadzi się w moich włosach, spływa po poli -
czku, wciska się w ranę, brudzi zasłonę i duszę się, ponieważ pod wpływem gorąca jego zapach jest nie do zniesienia. Znowu podążam, z pojemnikiem na głowie, jak lunatyczka. Zwierzę pociągow e, które popędza się kijem. Osioł. Wielbłąd. Przychodzę do domu ociekając olejem, odzież klei mi się do ciała. Byd może jeszcze mnie zbije, zważywszy stan, w jakim się znajduję. -
Idź się umyd.
To wszystko, co ma do powiedzenia.
W komórce służącej za toaletę, przykucnięta obok wiadra z wodą, myję się ścierką, rozbieram, moczę ubrania, nie myśląc o niczym. Wracam do mojego pokoju, a po chwili przychodzi Bekela, żeby nasmarowad mnie maścią. Policzek mam rozdarty, oczy tak zapadłe ze zmęczenia, że w moim angielskim lusterku, zabytku z innych czasów, widzę własnego ducha. Bekela nie jest zadowolona ze sposobu, w jaki traktuje mnie Abdul Khada. Ale nikt nie ma odwagi mu tego powiedzied. Oprócz jego matki Saedy. Ona często się z nim kłóci, kiedy zobaczy, że mnie zbił. On zaś szanuje ją, ale wcał^się jej nie obawia. Szacunek sprawia, że nie odpowiada na jej wyrzuty , tak jak ma to miejsce dzisiaj. Brak obawy zaś powoduje, że kpi z niej sobie i po prostu ją ignoruje. Biedna staruszka zawsze może podnieśd głos i pogniewad się trochę, jest tylko kobietą... Jego ojciec natomiast, po wysłuchaniu mego opowiadania, na ławce, nim jeszcze zapadła noc, powtórzył swoje zwykłe słowa pocieszenia -
Bądź ufna, bądź silna, kiedyś powrócisz do domu.
Czyżby ten niewidomy starzec widział to, co niewidzialne Nareszcie znikł cement i kamienne bloki. Dom ma o jedno piętro więcej. Ta praca trwała miesiącami. Teraz Ward pragnie dom ozdobid. Tutaj nie używa się farby do malowania ścian, tylko coś w rodzaju białej kredy rozpuszczonej w wodzie, która tworzy papkę podobną do tynku. Można ją wykopad w niektórych miejscach w górach, między innymi we wsi o nazwie Rukab. Zatem Bekela i ja
142
143
mamy się tam udad i nazbierad kredy. Ward daje nam worki i wyru szamy wcześnie rano. '¦ Ta wyprawa to prawdziwe święto. Po raz pierwszy wolno mi pójśd gdzie indziej niż do Hockail czy Ashube. A Bekela nigdy nie jest dla mnie przykra, wręcz przeciwnie. Swoboda spaceru. Jesteśmy w regionie Maqbana. Nie potrafiłabym usytuowad go na mapie, jest to gdzieś pomiędzy Ibb, Taez i wybrzeżem. Gdzieś na płaskowyżach Jemenu. Któregoś dnia Abdul Khada powiedział mi Wiesz, co oznacza słowo Jemen Kraina szczęścia... Co za ironia. Żeby dotrzed do wsi, musimy zejśd ścieżką po zboczu góry, chwilami w ogóle nie ma żadnej ścieżki. Rukab rozciąga się w dolinie, są tam drzewa owocowe, trochę zieleni, jest przyjemnie. Wieś o wiele
większa niż Hockail. Domy przyciśnięte jeden do drugiego, czuję się tu życie, ludzi. Mieszkaocy biegają wąskimi uliczkami, są tutaj kozy, kurczęta, psy. Istne mrowisko. Jesteśmy bardzo spragnione i Bekela postanawia, że zatrzymamy się u siostry Abdula Kh ada, żeby się napid. Ledwie przestąpiłyśmy próg, już nadbiegają ludzie, aby mnie zobaczyd. Jestem dla nich atrakcją. Angielką. Znoszę jakoś kobiety, ale nie cierpię mężczyzn zadających mi pytania. Nie cierpię, kiedy mnie traktują jak interesujące zwierzę. Mężczyznom odpowiadam impertynencko. - Żyłam w Anglii szczęśliwie. Tam czuję się u siebie! Nie tutaj... Zazwyczaj to wystarcza, żeby mi dali spokój. Nienawidzę mężczyzn w tym kraju. Wszyscy podobni są do Abdula Khada, do mojego ojca. Wszyscy są odpowiedzialni za niewolę kobiet, za sprzedawanie dziewczynek w celu wydania ich za mąż. Za te ich granice, których nikt nigdy nie przekracza. Mówiono mi, że na wybrzeżu Morza Czerwonego są turyści a także w Kays, ale nigdy żadnego nie widziałam. Nie spotkałam ani je dnego obcokrajowca od chwili mego przybycia. Abdullah, mój rzekomy mąż, nadal jest w Anglii z powodu swojej tajemniczej choroby. Leczą go moi rodacy, ma obok siebie angielskich lekarzy, zażywa angielskie lekarstwa, a ja tu tkwię, pośród tego zgromadzenia ciekawskich Jemeoczyków.
Bekela jest tu chyba bardzo znana, ponieważ proponują nam pomoc przy wykopaniu kredy w kamieniołomie. Częstują nas kawą i chapatis. Chwila wytchnienia. Doceniam ten popas, przyglądam się chętnie nowym otaczającym nas twarzom. Nagle w kącie zauważam dziewczynę, chyba czternastoletnią, krągłą i pulchną, o włosach jasnych jak u Angielki, bardzo ładną. Nie jest podobna do innych, pytam więc Bekelę -
Kto to jest
-
Inna Angielka, przybyła tutaj, kiedy była mała.
Serce bije mi z emocji. Następna Angielka, tutaj, koniecznie muszę z nią porozmawiad. Dla ostrożności mówię Bekeli, że idę zaczerpnąd świeżego powietrza i wychodząc zachęcam tę dziewczynę, i jeszcze parę innych, żeby wyszły razem ze mną. Mówi wyłącznie po arabsku, nie pamięta angie lskiego. Po arabsku zatem opowiadamy sobie nasze zadziwiająco podobne historie. — Miałam siedem lat, a moja siostra dziewięd. Ojciec jest Jemeoczykiem, a matka Angielką. Ale mama umarła i ojciec poślubił inną Angielkę. — Przywiózł cię tutaj na wakacje — Któregoś dnia powiedział, że odwiedzimy rodzinę i pojechaliśmy wszyscy, macocha również. To była zła kobieta. Kiedy przybyliśmy do Rukab, powiedziała ojcu, że tutaj będzie nam lepiej, mojej siostrze i mnie. Ojciec się zgodził. Odjechali oboje do Anglii, a my zostałyśmy u naszego stryja. — Jesteś mężatką
— Stryj wydał mnie za swojego syna, kiedy miałam dziesięd lat. Moja siostra wcześniej ode mnie została wydana za innego kuzyna. Nie pamiętam już kiedy. Czasu, lat - podobnie jak ja już nie liczy. Jedyną ważną rzeczą w tym kraju jest przeżyd, dzieo po dniu, noc po nocy, i tak w nieskooczonośd. — Pamiętasz Anglię — Nie. — Masz tam rodzinę — Nie wiem. Tylko ojca, ale on zniknął, nie dostaję listów. — Nie pamiętasz ani jednego słowa w naszym języku —
— 144
10 - Sprzedane
145
Patrzy na mnie z dumą. -
Potrafię liczyd do dziesięciu. Chcesz posłuchad
Słucham ze łzami w oczach tej małej jasnej laleczki o porcelanowej cerze, jak powoli, z arabskim akcentem, sylabizuje nazwy cyfr. Jeden... dwa... trzy... Płaczę nad jej losem. Nie przypomina sobie niczego. To jeszcze gorsze od położenia mojego i Nadii. Życie w Anglii zniknęło z jej pamięci. Mała dziewczynka, jaką była, już nie istnieje. Jej matka zmarła. Dla niej nie ma nadziei. Nikt jej nie pomoże. -
Czy oprócz twojej siostry i ciebie są tu jeszcze inne Angiel
ki -
Mówiono mi, że są, ale w innych wsiach, nie wiem gdzie, nie
znam tych wiosek.
— Czujesz się tu szczęśliwa — O nie. Zona mojego stryja ciągle mnie bije, nie lubi mnie. Wymyśla mi, chce, żebym robiła za nią całą robotę. — A twoja siostra — Jest w innej wsi, wydaje mi się, że ma dzieci. Na razie nie możemy się widywad. Ten sam scenariusz. Odizolowad starszą siostrę, żeby zapobiec jej wpływowi na młodszą. W ich przypadku było to zapewne łatwiejsze, zważywszy młody wiek. Przybycie tutaj w wieku dziewięciu czy siedmiu lat oznacza żadnej nadziei na powrót. Z nami tak nie będzie. Wrócimy do kraju. Któregoś dnia przyjedzie mama. Wyruszyłyśmy z Bekelą w drogę powrotną, nie zadawała mi żadnych pytao na temat dziewczyny, której z Angielki pozostały wyłącznie jasne włosy, niebieskie oczy i wrażliwa cera. Akurat tyle, żeby teściowa mogła ją znienawidzid. Zastanawiam się, jak daleko posunęłaby się w swojej nienawiści Ward, gdybym była blondynką. Ward... po arabsku róża. Ładne imię dla tej sterty kolców. Nie dałam jeszcze dziecka jej synowi, najdroższemu Abdullahowi, który nadal choruje w moim kraju. Za to także ma do mnie pretensje, jak gdyby wina była po mojej, a nie po jego stronie. Żarty innych kobiet na ten temat są nie do zniesienia dla mojej teściowej. Mężczyzna, nawet szesnastoletni, nie jest mężczyzną, jeśli nie pocznie dziecka. A mój mąż chyba właśnie ukooczył
szesnaście lat. Tam lekarze traktują go zapewne jak nastolatka. I jestem pewna, że nie pochwalił się swoją angielską małżonką, która wkrótce ukooczy lat osiemnaście. U nas to pełnoletnośd. Mam prawo głosowad... Tyle tylko, że znikłam z list wyborców, nieznana w kraju Zana! Rzucając u stóp Ward worki z białą kredą, jeszcze raz daję upust mojemu cierpieniu. - W Rukab spotkałam Angielkę! Jest równie nieszczęśliwa jak ja! Zawsze możesz się krzywid, Ward... nie należę do tego kraju i nigdy nie będę. Biegnę zobaczyd się z Nadią, żeby opowiedzied jej tę przygodę. Od jakiegoś czasu moja siostra bardzo się zbliżyła z młodą wdową po siostrzeocu Gowada, który zmarł w Arabii Saudyjskiej, pozostawiając dwoje dzieci. Samira mogłaby powtórnie wyjśd za mąż, wolała jednak zostad sama, żeby wychowywad dzieci. Wiele wdów wybiera celibat. Nareszcie spokojne, byd może. Z pewnością. Sama musi zarabiad pieniądze na potrzeby swojej rodziny i podróżuje od wsi do wsi jako krawcowa. Pozostaje w jednym miejscu przez okres potrzebny do uszycia ubrao dla tamtejszych kobiet. Nauczyła Nadię, która zaopatrzyła się w starą maszynę i również zabrała się do pracy. Kiedy Samira podróżuje, powierza Nadii najmłodsze ze swoich dzieci, jeszcze niemowlę, podczas kie dy jej starsza córka zostaje w domu i zajmuje się gospodarstwem.
Tego dnia, idąc na spotkanie z siostrą, słyszę krzyki dochodzące ze wsi. Jakaś kobieta krzyczy, że umarło dziecko i wspomina Nadię. Biegnę bez tchu, pytając, co się stało, i zastaję dramat. Zapłakana Nadia opowiada - Pilnowałam niemowlęcia w domu, kiedy nadbiegła jakaś kobieta mówiąc, że widziała sandałki dziewczynki obok studni i wiadro pływające po powierzchni wody. Pobiegłyśmy z Salamą, tam zebrał się już tłum. Wszyscy przeszukiwali studnię kijami. Nikt nie umiał pływad. Zapytałam Salamę, czy mam wejśd do wody. Powiedziała Tak. Bałam się tego, co tam znajdę, ale byd może była jeszcze szansa na uratowanie małej. Więc wskoczyłam.
146
147
— Do studni — Tak, zmącili wodę swoimi kijami, nic nie widziałam, szukałam na oślep. Za pierwszym razem musiałam wypłynąd na powierzchnię, żeby zaczerpnąd powietrza, podniosło się jeszcze więcej błota. Za drugim razem dotknęłam czegoś na dnie, było miękkie. To była mała. Wyciągnęłam ją na powierzchnię i mężczyźni odebrali ją ode mnie. Oczy miała otwarte, na ustach pianę. — Była nieżywa — Myślę, że tak, próbowałam jednak wykonad ruchy, jakich nauczono nas w szkole, obróciłam ją, żeby wypluła wodę, zastosowałam metodę usta-usta, tak bardzo chciałam ją uratowad, byłam pewna, że mi się uda. Jakiś starszy człowiek na koniec mnie powstrzymał, robiłabym tak bez kooca, zaczęłam wpadad w histerię. Śmierd dziewczynki wstrząsnęła Nadią, tym bardziej że matka była nieobecna i należało posład kogoś z wiadomością, właśnie miała wrócid z pracy. Kiedy nadbiegła przepełniona bólem, trzeba było prawie nieśd ją do pokoju, gdzie leżało ciało. Podczas pogrzebu musiała stad na uboczu. Kobieta nie ma prawa asystowad przy pochówku, nawet własnych dzieci. Dziewczynka miała osiem lat. Mężczyźni wykopali dwie pionowe dziury. Do jednej złożyli ciałko dziecka, drugą wypełnili piaskiem, zacementowali po wierzchu i pomodlili się. Wdowa z niemowlęciem w ramionach spoglądała z oddali. Wracając, już po ciemku, myślałam w drodze, że ta dziewczynka umarła czysta, nie zdążyli wydad jej za mąż.
Rozdział XII Nadia jest w ciąży. Moja siostrzyczka spodziewa się dziecka. Napisałyśmy ponad sto listów do mamy, sto butelek zagubionych w oceanie pustyni. Rok 1983...1361 rok hedżry... trzeci rok naszego uwięzienia. I moja siostra w ciąży.
Samir, jej mąż, pracuje w Arabii Saudyjskiej w perfumerii. Gowad jest w Anglii. Obaj przysyłają pieniądze dla rodziny. Przyjeżdżają do domu co sześd miesięcy. Okrągły brzuch Nadii świadczy o ostatniej wizycie Samira. Gowad napisał jej z Anglii, że kiedy Samir uzbiera pieniądze na bilety, będzie mogła tam przyjechad. Zawsze ta sama historia. Abdul Khada obiecał mi to samo. Wyobrażają sobie, że skoro tylko zajdziemy w ciążę, zaniechamy walki i osiądziemy na miejscu jak wzorowe arabskie żony. Ta obietnica biletów lotniczych jest kłamstwem. Niewątpliwie... ale może nie... Ileż razy zadawałam sobie to pytanie, nie mogąc udzielid na nie pewnej odpowiedzi. Nadia wcale nie wygląda na przerażoną, że w tej wsi urodzi dziecko. Spokojnie oznajmia mi tę nowinę, urosły jej piersi, a twarz nie wyraża ani nadziei, ani rozpaczy. Powiedziała tylko Stało się, jestem w ciąży. W niektórych sprawach wykazuje dużo siły. Nie mam, niestety, jej spokoju. Ale tamci łatwiej nad nią panują. Jestem pewna, że beze mnie zapomniałaby rozmawiad po angielsku. To z mojego powodu i dla mnie mówi nadal tym językien Zachowanie ojczystej mowy jest bardzo ważne, jest potwierdzeniem naszego oporu. Myśled nadal po angielsku, posługując się całymi dniami językiem arabskim, i to od trzech lat, to rzecz niełatwa. Czasami, kiedy rozmawiamy ze sobą, Nadia nieświadomie wtrąca jakieś zdanie po arabsku. Bardzo łatwo mogłaby się zamienid w ten typ kobiety, jaki im odpowiada. Za każdym razem, kiedy ją na tym złapię, staram się nią potrząsnąd. — Uważaj... przestajesz się im opierad. Trzeba dalej ufad, dalej się bronid. — Ale to właśnie robię... — Robisz to dla mnie, w mojej obecności. Ale kiedy jesteś z nimi Nasze wsie dzieli od siebie pół godziny drogi, ale ta odległośd stanowi bardzo wyraźną granicę pomiędzy moją siostrą i mną. Gdyby mnie tu nie było, gdybym się nie starała jej odwiedzad, urywając parę minut z czasu przeznaczonego na pracę, po prostu żeby z nią porozmawiad, dałaby się zadeptad bez słowa.
148
149
I
Jej ciąża przerwa. Wspomnienie porodów Bekeli nieJ^ odwagi. Poród na podłodze, odcinanie żyletką pępo^my- e rza.
.
Nadia nie wygiąda na cierpiącą. Żadnych nudności, JaJJ^_ kłopotliwych objawów. Salama jest dla niej miła, pozwala jej y^ czywad, chroni od cięższych robót. Około siódmego miesiąca dostaje nawet pozw0ienie7 żeby mnie odwiedzid w tfockail.
_
Przyzwyczaiłam się, ze to ja ją odwiedzam, by jej oszczę drogi. Ale Abdul Khada, zawsze uważny i P^^^dź tok przebywając w Arabii Saudyjskiej oświadcza mi Nie cn d często do Ashube. j^ja siostra cię nie potrzebuje, masz z w domu. Nadal się mnie obawia i wyobraża sobie, ze P yg ^ wujemy ucieczkę. ^^ zasady nie lubi, kiedy nie ma mnie mu, chyba że pójde po sprawunki albo wykonuję jaKie p
,
jednakże nigdy satnotnie. W Hockail jest cała ar^ia,SZp'Xo 'iego formujących Abdma Khada o moim zachowaniu- Nie iy
J_^_
liczna rodzina, kuzyni, siostrzeocy, siostry itd., ale Ja ze ^ mieszkaocy, którzy s,ę go obawiają. Natomiast W AsnuDc żadnej rzeczywistej kontroli.
. fvm bardziej
Im bardziej pryzwyczajam się do arabskiego życia, W
^
robi się surowy. Teraz wolno mi tylko raz w tygodniu cn Ashube. Jeśli będ2iesz nieposłuszna, dowiem się ° tym i i' po powrocie. SzcZytem wszystkiego jest fakt, że na ogół Y
j.
jego polecenia. Aje w moim wnętrzu ani razu nie zrozyi Nigdy nie przestałam go nienawidzid. . .
.
Niepokoi mnie stan Nadii w dziewiątym miesiącu ciąży, J s wizyty u mnie, błagam ją by wypoczywała, droga jest d j ciężka. Ta decyzja jest trudna również dla mnie bo narodzid dziecko.
c kontakt w chwili, kiedy właśnie ma się
Tego ranka, wcześniej, sąsiadka Nadii PysZ^ °ZnaJdził niki że nocą moja siostra urodziła chłopca. Nikt mnie nie upr^ , nie przyszedł mi powiedzied. Mam o to pretensję do tej ko ie y. — Trzeba był0 dad mi znad! — Ale to się stało nocą, było zbyt późno, dobrze wiesz, ze nocą nie wychodzimy ^. domu. — Nie było t^m zadnego mężczyzny 150
-
Mężczyzna miałby do ciebie przyjśd Do twojego domu
W nocy Rzeczywiście, domagałam się rzeczy niemożliwej. Żeby mężczyzna powiadamiał o porodzie mojej siostry, pośród nocy, w domu Abdula Khada! Gdyby mój teśd się o tym dowiedział! Zabiłby mnie! Jest nie do przyjęcia, żeby kobieta znalazła się w tego rodzaju sytuacji z mężczyzną. Pod jakimkolwiek pretekstem, z jakiegokolwiek powodu. Wybiegam, słysząc za sobą wrzaski Ward -
Spodziewam się, że wrócisz w południe!
-
Nie ma mowy, dzisiaj nie wrócę. Zostanę przy siostrze!
Biegnę przez całą drogę aż do Ashube, aż do domu Gowada, do pokoju Nadii. Wbiegam zdyszana pomiędzy kobiety przybyłe z wizytą. Hamak z niemowlęciem przywiązany jest do łóżka matki. Wybucham płaczem. Nadia spokojna, wypoczęta. -
Przestao płakad, Zana, bo i ja się rozpłaczę.
Wydaje mi się, że znów jestem chora. Z pewnością mam gorączkę, nie mogę wydobyd głosu. -
Opowiedz, cierpiałaś Bolało dlę
-
Zaczęło mnie boled wczoraj, późnym wieczorem. Salama po
biegła do wsi po starszą kobietę, którą zna i która ma doświadczenie w przyjmowaniu porodów. Rozmawiała ze mną, bardzo mi pomogła. Nie bałam się. Dziecko przyszło na świat godzinę później. Niemowlak jest normalny. Mały chłopczyk, dzidziuś... Patrzę zafascynowana, jak śpi, owinięty w pieluchy, w tym niesamowitym hamaku. Moja siostra i dziecko... Trudno mi w to uwierzyd. Sprawdzam w kalendarzu, żeby zapisad ten dzieo 29 lutego 1984, rok przestępny. -
Nadia, będzie miał urodziny tylko co cztery lata.
Cztery lata. Kiedy to mówię, przebiega mnie dreszcz. Gdzie będziemy wszyscy za cztery lata... Jeśli Gowad dotrzyma swojej obietnicy, Nadia byd może powróci do Anglii ze swoim niemowlęciem. Zobaczy mamę, wyciągnie mnie stąd. Może urodziny dziecka to droga do wolności. Ale Abdullah jeszcze ciągle nie wyzdrowiał. Trudno sobie wyobrazid, bym któregoś dnia została matką, zresztą nie myślę o tym... Nie myślałam o tym aż do tego dnia. 151
-
Jak go nazwiesz
Jedna z kobiet proponuje różne imiona i Nadia wybiera Haney. To ładne imię, Haney, trochę podobne do honey - po angielsku miód. Mały chłopczyk koloru miodu. Mimo gróźb Ward pozostaję przy Nadii przez trzy dni. Śpiąc w jej pokoju, czuwając nad nią i nad dzieckiem. Chcę mied pewnośd, że wszystko jest w porządku, że nie choruje ani ona, ani niemowlę. Tymczasem to ja zapadam na zdrowiu. Już nazajutrz nie mogę wstad i to Nadia musi karmid mnie łyżeczką, równocześnie zajmując się swoim dzieckiem. Drugiego dnia zaczyna je karmid piersią. Mam przed sobą całkiem inną kobietę. Prawdziwą dojrzałą kobietę, która ubóstwia swojego syna i która, czuję to, stała się bardziej miękka. Kiedy mówię o powrocie do Anglii, odpowiada — Odbiorą mi Haney, jeśli teraz pojedziemy. Nie chcę. Zresztą nie znalazłaś żadnej drogi ucieczki. A teraz, z niemowlęciem, to niemożliwe... — A gdyby Gowad pozwolił ci pojechad do Anglii razem z Sa-mirem — Nie pojadę bez Haney. A Gowad nie zechce, bym go zabrała. Myśl o rozstaniu z dzieckiem przeraża ją. Tamci wygrali, ja przegrałam. Mają już sposób, by przeszkodzid jej we wspólnej ucieczce, jeżeli zdołałabym coś wymyśled. Kiedy byłyśmy razem, siadałyśmy z dala od innych kobiet, żeby porozmawiad o tamtych czasach. O dawnych wspomnieniach z Anglii, o żartach szkolnych, urządzanych wspólnie z koleżankami. Jedynie to wywoływało jeszcze uśmiech na twarzy mojej siostry. I marzyłyśmy o ucieczce, snułyśmy szalone plany, jedne bardziej zwariowane od drugich. Najbardziej wariacki z nich to wyruszyd stąd drogami, dotrzed do morza i po kryjomu wsiąśd na statek pasażerski... Zupełnie nierealne.
Jedyną prawdziwą nadzieją był list do mamy. Znaleźd jakiś sposób, żeby ten list nareszcie do niej dotarł. Żeby się dowiedziała. Nie miałyśmy przecież najmniejszego pojęcia, co jej wiadomo na temat naszej sytuacji. Jeżeli uwierzyła w kłamstwa nagrane na kasecie, mogłaby sobie pomyśled, że nie chcemy już do niej wrócid. Że
zdecydowałyśmy się rzeczywiście tu zamieszkad, a ją porzucid. Taka ewentualnośd wydawała się raczej niemożliwa. Należało wierzyd, że stara się nas odnaleźd, tak jak starała się odnaleźd Ahmeda i Leilah. Tylko, że dla tamtych nic zrobid nie zdołała. Ciągle są w Jemenie. Skądinąd bardzo chciałabym zobaczyd brata i poznad siostrę, ale w tym celu trzeba czekad na dobry humor pana, Abdula Khada. Wielka nowina. W Hockail zamieszkał lekarz. We wsi mówią, że to człowiek stąd, który studiował za granicą i postanowił się wrócid do swojego kraju, żeby pomagad mieszkaocom, leczyd ich i oswajad z nowoczesną medycyną. Dla mnie bardzo ważne, ponieważ coraz częściej zapadam na malarię. Nie sypiam. Całymi nocami nie mogę zmrużyd oka. Bóle w piersiach powracają regularnie. Nie zna angielskiego. Studiował gdzie indziej, wydaje mi się, że w Niemczech. Ale w tej chwili rozmawiam wystarczająco biegle po arabsku, żeby mu wszystko wytłumaczyd. Daje mi środki na sen i proszki fłzeciwbólowe. Jest dobry, miły i łagodny. Zawsze ubrany w długą białą bluzę, krótko ostrzyżony, o cerze raczej jasnej jak na Jemeoczyka, trzyma się prosto, sprawia wrażenie człowieka kompetentnego i godnego, toteż cieszy się powszechnym szacunkiem. Dom, w którym mieszka, jest naprawdę najpiękniejszy we wsi. Jego ojciec, jeden z najważniejszych mędrców gminy Hockail, zbudował go własnoręcznie. Jest zupełnie inny od domów, w których żyjemy. Jakby we wsi postawiono miejski dom. Dużo dywanów, lodówka, telewizor. Przypuszczam, że ma własny generator, który wszystko wprawia w ruch, bo w okolicy nadal brak elektryczności. Myśl o szklance chłodnej wody, kubku mleka, które nie byłoby ani letnie, ani pełne much... Podczas każdej wizyty coraz lepiej przyglądam się temu człowiekowi, mniej więcej trzydziestoletniemu, wykształconemu w nowoczesnym kraju. Byd może wysłucha mojej historii... Jest przyjazny. Któregoś dnia ryzykuję
152
153
— Nie otrzymałam wiadomości od mojej matki... Gdybym panu dała list do niej, czy mógłby pan go wysład z Taez — Na pewno masz kogoś w rodzinie, kto może to zrobid dla ciebie. Wysłanie listu nie jest rzeczą skomplikowaną. — Pragnęłabym, żeby pan go wrzucił do prawdziwej skrzynki pocztowej, skrzynki publicznej, rozumie pan — Dlaczego — Ponieważ... ponieważ wysłałam wiele listów, ale Abdul Kha-da, mój... teśd... byd może ich nie wysłał... Albo nie zrobił tego jego pośrednik w Taez... Bardzo proszę... — Nie chcę się mieszad w sprawy rodzinne, Zana, nie mam do tego prawa. Nic mi do tego. Tak bardzo, tak bardzo prosiłam przy każdej wizycie, że nareszcie któregoś dnia powiedział -
To dla ciebie takie ważne
Widzi łzy w moich oczach. Teraz już dobrze mnie zna. Wie, że wydano mnie za mąż siłą, że jestem od tego chora, nie sypiam od lat. -
Dobrze, zrobię to dla ciebie. Wyślę list potajemnie z Taez.
Napisz matce, że może ci przysład odpowiedź pod numer mojej skrytki pocztowej. Skaczę z radości. Po raz pierwszy od czterech lat nareszcie znalazłam prawdziwą pomoc. Drogę, która pozwoli mi ominąd Ab-dula Khada i jego pośrednika Nassera Saleh, będącego oczywiście na usługach tamtego. -
Nadia... udało się... znalazłam sposób, żeby powiadomid ma
mę... mam nadzieję... Błysk radości w jej oczach jest dla mnie największym szczęściem. -
To prawda Myślisz, że to zrobi To rzeczywiście prawda
I od nowa marzymy o ucieczce. Czuję się jednak sterroryzowana myślą, że może ktoś we wsi albo w Taez otworzy list, przeczyta, doniesie o nim Abdulowi Khada. W takim wypadku znowu byłabym bita za zdradę. A poza tym jak napisad ten list W jakiej formie Nie mogę zupełnie jasno opowiedzied wszystkiego. Dla bezpieczeostwa trzeba posłużyd się 154
kodem w nadziei, że mama potrafi czytad między liniami i domyśli się, że potrzebuję pomocy. Nie wiem, gdzie jest nasz ojciec, co robi, gdzie pracuje. Jeśli to on otworzy list, wszystko przepadnie. Trzeba umiejętnie ukryd fakty, dobrad słowa, które ona jedna zrozumie, które nikogo innego nie zaniepokoją. Zamknięta w moim pokoju pod pretekstem gorączki, szukam jakichś przyborów do pisania i na koniec natrafiam na stary podręcznik do dwiczeo z gramatyki arabskiej, jaki dał mi Abdul Khada, kiedy przebywaliśmy w restauracji w Hays. Starannie wydzieram kartkę, po jednej stronie nie zadrukowaną. Najdroższa Mamo... Ręka mi drży, serce bije. W tym więzieniu nadzieja jest jak gorączka. Człowiek się poci, pęka głowa. Nadia czuje się dobrze, urodziła małego chłopczyka, który nazywa się Haney, teraz ma dziesięd miesięcy i jest śliczny. Musisz go zobaczyd. Doktor opiekuje się mną. Odpowiedź możesz przysład pod numer jego skrytki pocztowej. Jest b^rEzo miły i zajmuje się mną dobrze. Okropnie nam Ciebie brak, Mamo Najdroższa. Myślimy o Tobie co dzieo. Bardzo Cię proszę, odpowiedz szybko. Odczytuję to, co napisałam. Jeśli ktoś otworzy ten list przed nią, nie znajdzie podstaw do przypuszczeo, że się skarżę. Ale jeśli list dotrze do niej samej, będzie wiedziała wszystko. Ukrywając kopertę pod suknią, muszę czekad jeszcze parę dni, nim poproszę o pozwolenie na pójście do lekarza. Ward niczego nie podejrzewa, wyglądam fatalnie, a oczy błyszczą mi niepokojem, co może brad za gorączkę. Stało się. Cierpiąc na malarię i nadzieję, biegnę ścieżką dla kobiet. Za domem małpy stroją do mnie miny, niech sobie węże syczą po krzakach, niech kamienie ranią moje stopy, niosę w sobie nadzieję niby niewidzialny fajerwerk. Przekazuję lekarzowi kopertę z naszym domowym adresem w Birmingham. Tym razem z ręki do ręki, z mojej dłoni do dłoni przyjaznej. Płaczę z radości i wdzięczności. 155
W powrotnej drodze łzy nadal płyną mi po policzkach. Płakad. W samotności mogę płakad godzinami. Od czterech lat jestem niewyczerpanym źródłem łez. W całym tym nieruchomym czasie nagle nastało drżenie. Jest przyczyna. Począwszy od tamtego dnia czekam na coś, dni, minuty nabierają sensu. List podróżuje... Jutro będzie w Taez. Wpadnie do jednej z tych skrzynek, do których nigdy nie było mi dane dotrzed ani nawet ich zobaczyd. Mój list. Mój sekret. Moje wyzwolenie. Tego wieczora siadam obok niewidomego starca. Drapieżne ptaki kreślą odwieczne kręgi wysoko na ciemnym niebie, czuwając nad górami, polami kukurydzy, czatują. Czasami cichy krzyk zwiastuje ofiarę. Czasem ptak wznosi się do góry trzepocząc mocno skrzydłami, z wężem w dziobie. -
Cierpisz, Zana... pewnego dnia powrócisz do swojego kraju.
Gdybyś wiedział, staruszku...
Czekałam cierpliwie przez dwa tygodnie, długie i okropne. Dzisiaj żona doktora przyszła do naszego domu i Ward przyjęła ją bardzo uprzejmie. Siedzą w jej pokoju, ja w moim gryząc paznokcie i paląc papierosa za papierosem. Nareszcie przychodzi Ward i zwraca się do mnie. Mówi szeptem -
Żona doktora mówi, że doktor ma list dla ciebie i że masz
tam po niego pójśd. Serce tak mi skacze, że przez chwilę tracę oddech. Ward mi się przygląda, muszę zachowad spokój. Jeśli coś podejrzewa, wkrótce zaczną się kłopoty. Na razie jest pod wrażeniem wizyty żony doktora, która przyszła aż tutaj jedynie z powodu listu do Zany... list... list... Milcząc śpiewam to słowo w sercu na wszystkie możliwe melodie. Przy najbliższej okazji wyrywam chwilę pośród codziennych obowiązków, biegnę do wsi i spocona przybywam do doktora. Podaje mi kopertę zaadresowaną ręką mamy! Po tak długim oczekiwaniu... Jak to się stało, że nagle tak łatwo do niej dotarłam, podczas kiedy przez całe lata było to niem ożliwe Doktor miło się do mnie uśmiecha -
Chcesz go tutaj przeczytad
- Nie, dziękuję, wolę sobie pójśd. Gdzieś się zaszyd, otworzyd list w sekrecie, a przede wszystkim dad upust łzom, ale nie przed nim. Wychodząc ukrywam list pod suknią i dziękuję doktorowi. Serce znów się podrywa, krew tętni mi w uszach, kiedy wspinam się ścieżką w stronę domu. Czuję go przez materiał, ten list, jeszcze nie mogę w to wszystko uwierzyd. Ktoś zaraz się na mnie rzuci, żeby mi go odebrad, wyrwad, podrzed na kawałki. Mam w oczach Abdula Khada, kiedy ze złością darł moje fotografie w Hays. Nie ma go tutaj, ani Abdullaha, ani Mohammeda, nie ma w tej chwili żadnego mężczyzny. Jeśli chodzi o Ward, to się nie ośmieli, nie boję się jej. Nareszcie, zamknięta w moim pokoju, otwieram list, w głowie mam zamęt. Tym razem mama wie, gdzie jesteśmy, wkrótce wrócimy do domu. Żaden z poprzednich listów od niej nie dotarł. Nigdy. Zniszczyli je. Ale za to ten... trzymam go w ręce. Płaczę tak bardzo, że nie potrafię się skoncentrowad na treści słów. Wygląda na to, że mama już na samym początku odgadła, iż coś nie jest w porządku. Kaseta, do której nagrania nas zmuszono, trafiła do rąk ojca; mama nie widziała jej aż do chwili, kiedy mój brat Mo wykradł ją dla niej. Tego dłria, tak jak się spodziewałam, wywnioskowała z tonu naszych głosów, że zmuszono nas, abyśmy powiedziały, iż jesteśmy szczęśliwe i wiedzie nam się dobrze. To był dzieo jej ostatecznego zerwania z moim ojcem, którego właściwie wcześniej opuściła, ponieważ nie mieszkali już razem. Nasz ojciec był wściekły na mamę i Mo; Mo wybrał mamę i już więcej do ojca nie wrócił. List jest długi, pomieszany, pełen pytao i wiadomości, które staram się wyłowid, uporządkowad, nie znam jednak chronologii faktów i wszystkie te wieści wprawiają mnie w oszołomienie... Pyta, jak się czujemy, gdzie mieszkamy, czy widziałyśmy Leilah i Ahme-da. Spodziewałam się tak wiele po tym liście, że czuję się rozczarowana. Najwyraźniej mama nie do kooca zdaje sobie sprawę sytuacji. Nic
nie wie o tutejszym niewolniczym życiu, o tym wszystkim, co obie przeżyłyśmy. Widzę już, że nie będzie to łatwe, że dużo czasu upłynie, nim będziemy mogły wyjechad z Jemenu, o wiele więcej niż przypuszczałam czekając na list.
156
157
Gdzie są nasze paszporty Jak je odzyskad Jak dotrzed do Sanaa, do samolotu, jeśli mama przyśle nam bilety... A poza tym jesteśmy mężatkami, w jaki sposób dowi eśd, że to nieprawda Nadia ma już dziecko... trzeba zabrad Haney. Nagle wyraźnie widzę wszystkie przeszkody, bardzo realne, może nie do pokonania. Największą ulgę daje pewnośd, że mama z tą historią nie ma nic wspólnego. Nasz ojciec wydał nas za mąż i sprzedał, oczywiście o niczym jej nie powiedziawszy. Mama nas kocha. Nigdy nie powinnyśmy były w to wątpid. To była gigantyczna zasadzka, funkcjonowała jednak w niewiarygodnie prosty sposób. Jak za pierwszym razem, kiedy chodziło o Leilah i Ahmeda. Jedyną różnicą było to, że tamci byli mali, niezdolni do jakiegokolwiek oporu w miejscu, gdzie ich porzucono, podczas gdy ja broniłam się jak diablica. Od kiedy tu jestem, wydaje mi się, że zrozumiałam jedną rzecz Jemeoczycy, którzy przecież nie lubią cudzoziemców, starają się poślubid Angielki w nadziei, że tym sposobem zdobędą dla siebie dokumenty. Zapewne stanowiło to jeden z elementów przetargu, jakiego byłyśmy przedmiotem. Inaczej mówiąc, nasz ojciec sprzedał nas razem z paszportami. Nędznik. Zabiję go za to. Chcę, by zapłacił. I przysięgam na własną głowę, że zapłaci. W moim umyśle zarysowuje się plan. Ukrywanie się nie ma sensu, wręcz przeciwnie. Trzeba, by wszyscy się dowiedzieli, że mamy kontakt z matką, z naszym krajem, że wiadomo, gdzie jesteśmy. Atak jest najlepszą obroną, prawda najlepszą bronią. Nazajutrz, na oczach Ward, pędzę do Ashube pokazad list Nadii. Obraca go na wszystkie strony w rękach zniszczonych od niewolniczej pracy, podnosi do ust, całuje. - Wiedziałam to... wiedziałam... Łączy nas wspólny sekret, coś w rodzaju magicznej formuły. Już od dzieciostwa, kiedy mamy dostad list, swędzą nas dłonie. Dzieje się tak zawsze, mniej więcej na tydzieo przed jego nadejściem, czasem trochę wcześniej. Parę dni temu powiedziałam o tym siostrze, ...i mnie też- odpowiedziała. Może się to wydad dziwne, ale kiedy się jest w niewoli, tego rodzaju znaki nabierają wyjątkowego znaczenia.
Przytulone do siebie, płaczemy z radości.
- Mama przyjeżdża. Cokolwiek chcieliby nam zrobid, w tej chwili nie ma to znaczenia. Mama przyjeżdża... Od dziś zacznę pisad, bez przerwy. Umawiamy się co do treści i pisad mam właśnie ja. Opisuję nasze cierpienia, niewolę, potworne życie, jakie tutaj prowadzimy, nie mając do kogo otworzyd ust, bez miłości, bez żadnej istoty, która zrozumiałaby nas i podzielała nasze odczucia. Bez wolności, bez prawa przejścia samotnie nawet jednego kilometra. Teraz listy odchodzą i przychodzą regularnie. Czasami żona doktora przynosi je nam bez przeszkód do domu. Nikt nie próbuje mi ich odebrad. Doktor jest człowiekiem wystarczająco wykształconym i z rodziny tak dobrej, że nie musi się niczego obawiad ze strony rodu Abdula Khada ani nawet Abdula Khada we własnej osobie. Nareszcie znalazłyśmy sprzymierzeoca dośd silnego, aby nam pomóc. Stary człowiek miał rację, kiedy mówił o cierpliwości... Teraz, kiedy pomagam mu jeśd, co zabiera dużo czasu, ponieważ brak mu zębów, uśmiecham się do niego. Chofeż tego nie widzi. Właśnie dlatego, że nie widzi. Uśmiecham się do nadziei. Abdul Khada wkrótce zostaje poinformowany o tym, co dzieje się pod jego nieobecnośd. Ale jest zbyt sprytny, żeby okazad, co naprawdę czuje w związku z tym nadszarpnięciem jego autorytetu. Pisze mi, że cieszy się z wiadomości, iż otrzymałam list od mojej matki, jak gdyby nigdy nic, i zapytuje o jej zdrowie! Zupełnie jak stary przyjaciel rodziny. W rzeczy samej nic mi nie może zarzucid, ponieważ twierdził, że osobiście wysłał wszystkie moje poprzednie listy. Sto listów przez cztery długie lata. Czuję, że pierwszy raz udało się nam stawid mu opór. Ale nasze życie z tego powodu nie uległo zmianie i nie bardzo widzę, co mogłoby je zmienid w najbliższym czasie. Dźwiganie wody, drewna, tłuczenie kukurydzy, czyszczenie bydła, sprzątanie... i tak w kółko. Mama dziś pisze, że po raz pierwszy o naszym położeniu dowiedziała się w kawiarni. Przyjaciel ojca zagadnął ją - A więc pani córki wyszły za mąż w Jemenie
158
159
Osłupiała, zapytała go niewinnie, skąd ma takie wiadomości i odpowiedział, że słyszał o tym w prowincji Maąbana, skąd pochodzi. Wspomniał nazwiska Abdula Kłiada i Gowada... Wtedy mama pobiegła do domu, oszalała z niepokoju i postawiony przed faktem dokonanym ojciec odpowiedział jej -
To prawda, i co z tego Miałem papiery potrzebne do zawar
cia legalnego małżeostwa, poślubiły Jemeoczyków, są Jemenkami! Wykradł nasze akty urodzenia z papierów mamy, któregoś dnia, kiedy pracowała w restauracji. Mama pisze Zupełnie oszalałam, krzyczałam do niego -
Jak mogłeś to zrobid To są dzieci, małe dzieci! Są moje. I są
też twoimi córkami, a ty je sprzedałeś! Podobno uśmiechnął się mówiąc -
Dowiedź tego...
-
Sprowadzę je do domu!
Pokpiwał sobie, śmiejąc się jej w twarz -
Zawsze możesz spróbowad. Ale ci się nie uda; pojechały jak
dwoje starszych! Mama napisała do Foreign Office, podobnie jak to uczyniła w sprawie Ahmeda i Leilah. Odpowiedziano jej, że jeśli mamy dwie narodowości, rząd Jemenu traktuje nas obecnie jak obywatelki swojego kraju, ponieważ nasi mężowie są Jemeoczykami! Jedynym sposobem na powrót do Anglii jest uzyskanie pozwolenia naszych mężów na przyznanie nam wiz wyjazdowych. Nawet opiekunka społeczna Nadii starała się mamie pomóc. Napisała do różnych stowarzysze o, do ambasady brytyjskiej w Jemenie, do całej masy ludzi. Odpowiedź była zawsze jedna Ogromnie nam przykro, nic nie możemy poradzid. List po liście, dowiadujemy się o wszystkim, co wydarzyło się w naszym domu od czterech lat. Mama, zaniepokojona brakiem wiadomości, napisała najpierw do Taez, pod adres poczty Gowada i Abdula Kłiada. Wszystkie jej listy pozostawały bez odpowiedzi, ponieważ je przejmowano. Wtedy zwróciła się o informację do ambasady w Sanaa, ale nie dało się nas odnaleźd na podstawie numeru s krzynki pocztowej. A była to jedyna wskazówka, jaką mama dysponowała. Ktoś, kto nie zna Jemenu, może tego nie zrozumied. Ale
tutaj nie można się tak po prostu zwrócid do policji albo do ambasady i powiedzied Proszę odnaleźd moje córki, Zanę i Nadię Muhsen, zaginęły w waszym kraju... Byłyśmy zaginione tak, jak się ginie w morzu.
Przyjaciółka mamy, jej najlepsza angielska przyjaciółka, zwróciła się o pomoc do królowej Anglii. Dama dworu odpisała jej uprzejmie, informując ją, że prośba została przekazana do Foreign Office... Wtedy mama odkryła stowarzyszenie zarządzane przez niejakiego Nigela Cantwella, z siedzibą w Genewie, noszące nazwę Deffence Internationale de UEnfance (Międzynarodowy Komitet Obrony Dzieci). Znowu ta sama odpowiedź. Pan Cantwell nie może nic zrobid, ponieważ w związku z naszym zamążpójściem mamy dwie narodowości... Natomiast istnieje wyjście legalne innego rodzaju skoro mama i ojciec oficjalnie nigdy nie zawarli małżeostwa, w zasadzie mama jest naszą jedyną prawomocną opiekunką. Zważywszy, że nigdy nie dała zezwolenia na ślub dwóch małoletnich córek, byd może rząd Jemenu zdecyduje, że małżeostwa te są nielegalne. Oto jak się sprawy mają. Chwytam się tej słomki, która, jestem tego pewna, stanowi naszą ostatnią deskę ratunku. Ponieważ te małżeostwa są nielegalne. Jakże mogłoby byd inaczej Nie zapytano nas o zdanie, gdyż nigdy nie wyraziłybyśmy zgody. Poza tym niczego nie podpisywałyśmy, nie uczestniczyłyśmy w żadnej oficjalnej ceremonii... a nasza matka nie wiedziała, gdzie się znajdujemy. Nie mówiąc o nieustannym gwałcie, do jakiego, dla każdej z nas, sprowadza się to tak zwane małżeostwo. Zatem Mama w swoich listach jest zawsze bardzo ostrożna, nie chce w nas rozbudzad za dużej nadziei. Nie wygląda na przekonaną, że rząd Jemenu zechce marnotrawid czas na wyjaśnianie jakichś spraw związanych z małżeostwami legalnymi czy też nielegalnymi, zawartymi gdzieś daleko, na wsi. Równocześnie lęka się o Ashię i Tinę. Ojciec mógłby im zgotowad podobny los. W miarę jak się wczytuję w sens słów zawartych w jej listach, w wiadomości i relacje na temat wszystkich starao ostatnio przedsięwziętych, odkrywam, że po naszym odjeździe mama przeszła ciężką depresję i że dopiero po otrzymaniu mojego pierwszego listu odna-
160
11 - Sprzedane
161
lazła siły do dalszej walki. Od tamtej pory wysłałam ich wiele i obecnie nasza korespondencja jest regularna. Względnie regularna, ponieważ w tym kraju bywa, że upłyną dwa miesiące od daty wysłania listu, zanim otrzyma się odpowiedź. Ale to nic w porównaniu do czterech lat milczenia, jakie musiałyśmy znieśd. Dostaję nawet ostatnie rodzinne fotografie. Moja siostra Ashia ma córeczkę!
Rozstałyśmy się jako dzieci... Muszę policzyd na palcach, aby zdad sobie sprawę, że obecnie je st już młodą kobietą. Co ze mną się stało I co stało się z Nadią Abdul Khada wrócił. Przywiózł aparat fotograficzny i każe nam pozowad Nadii, małemu Haney i mnie. - Dla twojej matki, zobaczy swojego wnuka, to jej sprawi przyjemnośd. Myśli pewnie, że tego rodzaju gesty wzbudzą wątpliwośd co do wiarygodności naszego twierdzenia, że jesteśmy tutaj więzione. W Anglii widziałam w telewizji fotografie zakładników mające świadczyd, że żyją, co pozwala na dalszy szantaż. To nic innego. Daje dowód, że żyjemy. Że przeżyłyśmy pośród ścian pełnych wykwitów, po których uganiają jaszczurki, zagubione w górach, gdzie nie dotrze żaden samochód. W kraju zamkniętym jak ostryga. Przekonad muszę mamę, żeby zawiadomiła gazety, telewizję, żeby opowiedziała naszą historię wszystkim organom prasowym, zaalarmowała środki przekazu. Nie ma odwagi tego uczynid i trzyma się myśli, że prawo jest po naszej stronie. Ale tutejsze prawo jest całkiem inne. To prawo samców. Rozdział XIII Kiedy Abdul Khada zabrał Abdullaha do Anglii na leczenie, mój tak zwany mąż stał się pośmiewiskiem dla przyjaciół ojca. Wydad starszą córkę za takiego chorego i chuderlawego smarkacza W grę wchodziła tu sama duma i ojciec musiał cierpied z powodu żartów. Gdyby Abdullah był chłopcem normalnie zbudowanym, bez względu
na jego wiek, żaden z jemeoskich przyjaciół nie pozwoliłby sobie na takie kpiny. Podczas swojego pobytu w Anglii, który nie przyniósł żadnej poprawy w zdrowiu jego syna, Abdul Khada ośmielił się odwiedzid mamę i naopowiadad jej, że jesteśmy bardzo szczęśliwe w jego kraju. Ten upór w dezinformowaniu, twierdzenie, że rzeczy nieprawdziwe są prawdziwe, bardziej niż wszystko inne doprowadza mnie do wściekłości. Wiele zniosłam, przyzwyczajam się znosid jeszcze więcej, ale nie to. W tej rodzinie kłamstwo jest stałym sposobem postępowania. Nawet gdyby ukradli barana i nieśli go właśnie na plecach, powtarzaliby, że żadnego barana nie widzą. Mija dziewięd miesięcy i Abdullah opuszcza Anglię, jego wizyta się skooczyła. Po powrocie do Hockail, gdzie przybył na parę tygodni, wydaje mi się trochę większy, ale nadal równie chudy. Kiedy patrzę, jak siedzi w moim pokoju, kiedy pomyślę, że był w Anglii, że widział Birmingham, mamę, moje siostry... udusiłabym go. Na prośbę brata ma wyjechad do Arabii Saudyjskiej, aby tam poddad się poważnej operacji. Zawsze to ulga nie mied go ciągle przed oczami. Nie udało mi się nigdy zrozumied, co mu właściwie jest i wcale mnie to nie interesuje. Ale teraz słyszę, jak mówią, że ma^eformację arterii wychodzącej z serca, co blokuje przepływ krwi. Trzeba ją zastąpid plastikową rurką i byd może nie przeżyje operacji. Abdul Khada mówi, że ma pięddziesiąt procent szans na przeżycie. Wieczorem modlę się, żeby umarł. Żebym wreszcie mogła opuścid ten kraj. Nie czułabym się wdową po tym nieprawdziwym mężu, byłabym nareszcie wolna od więzów krępujących mnie z jego powodu. Modlę się bez wstydu, zarówno do Boga chrześcijan, jak i muzułmanów. Jestem morderczynią w myśli.
Przez dwa dni rozmyślałam o tym. Piekąc chapatis, ładując drewno do pieca, czyszcząc krowy, dźwigając wiadra na głowie. Niech umrze, a zobaczę Anglię. Niech umrze, a odpłacę za podłośd temu, który uważa się za mojego ojca. Niech umrze, a wyciągnę Nadię z tej dziury. Niech umrze, a wtedy ja odżyję. Przeżył. Telegram Abdula Khada zaadresowany do Ward donosi, że wszystko jest w porządku, że nie musi się niepokoid. W parę dni później pan domu wraca. Rekonwalescencja syna przebiega pra-
162
163
widłowo, czas jakiś jeszcze pozostanie w Arabii Saudyjskiej, po czym wróci do Jemenu. Wszystko idzie dobrze... Są zadowoleni. W koocu Abdullah przybywa do Hockail. Tym razem jest wyleczony. Abdul Khada ma nadzieję, że wreszcie będzie mógł zrobid mi dziecko. Rzeczywiście przytył i wygląda na silniejszego. Po raz pierwszy w życiu nie mam okresu. Teraz ja z kolei jestem w ciąży. Ward jest poruszona, Abdul Khada chodzi dumny. Na zimno zastanawiam się nad sytuacją. Zawsze mi obiecywał, że kiedy będę w ciąży, pojadę urodzid do Anglii. W wypadku Nadii to się nie powiodło, ale od tego czasu zmienił się układ sił. Nawet jeśli gra nie jest pewna, byd może mam szansę na wygraną. Cieszę się zatem, że zaszłam w ciążę, jestem zadowolona, że wszyscy wokoło są zadowoleni. Noszenie zasłony nie przeszkadza mi. Zamienię się w oddaną synową, żyjącą w zgodzie z własną rodziną, przywiązaną do wsi... Kłamad, kłamad bez wytchnienia. Nadia też jest w ciąży, po raz drugi. Haney, jej pierworodny, ma już dwa lata. Jest prześliczny, z kręconymi włosami, wesołymi oczyma. Rok 1986 będzie zatem rokiem naszego wyzwolenia. Mama pracuje nad tym potajemnie w Birmingham. Zasypuję ją listami błagając, żeby w jakiś sposób zaalarmowała prasę. Tymczasem dźwigam moją ciążę z większym trudem niż Nadia. Ward nie jest miła jak Salama. Nie zwolni mnie z ciężkich robót tylko dlatego, że oczekuję jej wnuka. Mam nawet więcej pracy niż pierwej, ponieważ Bekela pojechała do Taez, aby zamieszkad z Mohammedem. Moja teściowa nie chce wykonywad dodatkowej pracy z powodu nieobecności jednej z domowych kobiet. Zazdroszczę Bekeli wyjazdu ze wsi. Narodziny jej ostatniego dziecka, które jest chore i wymaga opieki szpitalnej, sprawiły, że Mohammed zdecydował się ściągnąd ją do siebie. To tylko Taez, ale są tam nowoczesne domy, bieżąca woda, elektrycznośd, ludzie...
Jestem sama z Ward i jej niedobrymi oczkami. Sama z parą starych dziadków. Sama do wszystkich robót. Czasem wydaje mi się, żę padnę z wyczerpania, bolą mnie krzyże, plecy mam sztywne, trudno mi piąd się po ścieżce, dźwigad wodę. Wieczorem moje ciało jest jednym workiem cierpienia. Niezmordowanie odczytuję przywie-
zionę powieści. Jeśli zapomniałam jakiś detal z pierwszej z nich, natychmiast się w nią zagłębiam. Czytad po angielsku, myśled po angielsku. Ufad. W niektóre wieczory jestem przekonana, że mój plan się powiedzie. Urodzid w Anglii przy mamie, w prawdziwym szpitalu. Powiedzą tak... W inne wieczory wpadam w rozpacz. Nigdy nie powiedzą tak. Chciałabym spad bez tego nieustannego koszmaru, tego zwątpienia, nadziei, rozpaczy. Jestem olbrzymia i przy panujących teraz upałach, bez deszczu, bez burzy, z trudem to znoszę. Przy studni inne kobiety są zdziwione widząc, jak ciężko pracuję w moim stanie. Kazad mi, bym nosiła wodę w ósmym miesiącu ciąży, to szaleostwo i złośliwośd ze strony Ward. Próbują mi więc pomóc. Także Nadia, której ciąża jest mniej zaawansowana od mojej. Staram się na tyle ile to możliwe uszczknąd parę chwil wypo czynku w porze, kiedy upał jest najbardziej nieznośny. Toteż które goś dnia kładę się na chwilę na łóżku, w gorące popołudnie 1986 roku. Nigdy tego nie zapomnę. Nagle, od podnóża pagórka, docho dzi mnie głos Aminy, która coś wykrzykuje. Wychodzę, żeby lepiej usłyszed, tamta stoi na dachu swojego domu, poniżej naszego, i wo ła
-
-
Jest dla was paczka od Mohammeda, przysłał ją z Taez, czy
możesz po nią zejśd do wsi Ward idzie pierwsza, ponieważ ja potrzebuję czasu, żeby zejśd stromą ścieżką prowadzącą wzdłuż pagórka. Z moim brzuchem jest to dodatkowe niebezpieczeostwo. Nareszcie docieram na dół i widzę małe, rozdyskutowane zbiegowisko wieśniaków. Dzieje się coś nadzwyczajnego, rzucają spojrzenia w moją stronę, potem odwracają się, szepczą na ucho... Na próżno się rozglądam, nie widzę landroveru, który przecież powinien byd tu jeszcze, skoro przywiózł moją paczkę. Wtedy Hoala podchodzi do mnie i mówi cicho -
Zana... Twoja mama jest tutaj... jest u dołu drogi, czeka na
ciebie... Patrzę na nią i nie wierzę, milcząc kiwa głową i pokazuje mi stojący na zboczu pagórka samochód i dwie osoby na skraju drogi.
164
765
Kobietę w czerwonej bluzce i młodego człowieka. Po raz pierwszy od bardzo dawna widzę kobietę z odkrytymi włosami. Chwilę stoję nieruchomo, patrząc i mrugając oczyma w słoocu, nagle moje serce zaczyna bid coraz prędzej. Po policzkach płyną mi łzy, wzruszenie ściska mi gardło. Ślizgam się i chwieję podążając w ich stronę. Mama! To mama stoi na brzegu drogi w czerwonej bluzce, to ona. Wyciąga ramiona i przytula mnie do piersi. Nigdy nie odczułam tak wielkiego wzruszenia, takiego szczęścia. Wtulone w siebie, ściskamy się do utraty tchu. Niezdolne, by wymówid chodby jedno słowo, wstrząsane łkaniem. Kobiety ze wsi podeszły do nas, stoją wokół i patrzą w milczeniu. To takie nierealne... mama tutaj, na drodze do Hockail. Na koniec, kiedy na nią spoglądam, mówi do mnie zduszonym głosem -
Przywitaj się z twoim bratem...
To jest Mo Ten wielki chłopak Ten młodzieniec Tak bardzo się zmienił przez sześd lat, że nigdy bym go nie rozpoznała. Także i on płacze. Kiedy go ostatni raz widziałam, sięgał mi zaledwie do pasa, a teraz patrzy na mnie z góry, chod ma dopiero trzynaście lat. Jestem z niego dumna, stał się silny, muskularny, jego czarna czupryna jest zawsze tak samo kręcona. Mo, mój mały braciszek, miażdży mnie w ramionach. Upał jest bezlitosny i mama ledwie żyje, zdaję sobie sprawę, że płaczemy i ściskamy się w pełnym słoocu. -
Chodź, pójdziemy do cienia...
Pociągnęłam ją na ścieżkę, po której trudniej się jej wspinad, aniżeli mnie mimo ósmego miesiąca ciąży. -
Poczekaj na mnie, jak ty to robisz, że idziesz tak szybko...
Wygląda na to, że cała wieś poszła za nami. Patrzą na nas uparcie jak na egzotyczne stwory i sama już nie wiem, co mówid. Nagle zaczynam bombardowad mamę pytaniami
— W jaki sposób tu dotarłaś Co się stało Przyjechałaś po nas Kiedy wyjeżdżamy — Pozwól mi oddychad, Zana... Wytłumaczę ci... Gdzie jest dom To tutaj
— Nie, to dom Abdula Noor. Dom Abdula Khada jest tam... Wskazuję palcem szczyt pagórka. — Aż tam trzeba się wspiąd Widzę siebie, jak pierwszy raz, podążając za Abdulem Khada, z najwyższym trude m pięłam się tą skalistą ścieżką, przerażona widokiem przepaści, wyczerpana podróżą po wyboistej drodze, wykooczona upałem. Mama nie wierzy własnym oczom. Pozwalam jej odetchnąd przez chwilę, potem pociągam ich oboje, ją i Mo, dalej od ciekawskich oczu. Amina przynosi coś chłodnego do wypicia, mamie wydaje się letnie. Jak ją doprowadzid na górę Ten dom jest jak orle gniazdo, nie zdawałam już sobie z tego sprawy. Potrzeba nam pół godziny, żeby tam się dostad; dotarłszy na miejsce, mama pada na ławkę przed domem, nieciekawa nawet jego wnętrza. Gdyby mnie uprzedzono wcześniej, przygotowałabym napoje, świeże jedzenie, urządziłabym dla niej jakiś wygodny kąt. Ale nie ma nic poza plackiem kukurydzianym. Nic odpowiedniego dla przybysza z Anglii. Ja jestem do tych potraw przyzwyczajona, ale mama nie może ich jeśd. Najbardziej ją chyba przerażają machy, które roją się na skórze, szukając odkrytego skrawka, lepią się do oczu, brzęczą za uszami... To zabawne, nagle zaczynam inaczej patrzed na to wszystko dlatego, że ona jest tutaj. Dlatego, że nie potrafi tego znieśd, podobnie jak ja na początku. Ten początek, kiedy to było Mam dwadzieścia jeden lat i jestem tu nadal, z muchami i całą resztą. Mama obejmuje mnie wpół, dotyka brzucha ze wzruszeniem. Cóż powiedzied... jest tam dziecko. Hoala zaproponowała, że pójdzie po Nadię, do Ashube. -
Tylko jej nie przestrasz, jest w ciąży i delikatna. Powiedz jej
po prostu, żeby tu przyszła, nie wspominając o mamie. Mo patrzy dookoła z osłupieniem i ciekawością. Fascynują go jaszczurki. Nareszcie w moim pokoju możemy porozmawiad i mama stara się opowiedzied wszystko po kolei. -
Zaczęłam podejrzewad, że coś nie jest w porządku, w mo
mencie gdy miałyście wrócid z wakacji. Kiedy wszystko zrozumia-
166
167
łam, opuściłam twojego ojca. Opuściłam również naszą kawiarnię-restaurację i zamieszkałam sama z Mo, Tiną i Ashią. Z panem z Genewy nawiązałam kontakt dopiero w rok po waszym wyjeździe. — Czy podałaś to do gazet — Bałam się tej reklamy, Zana, bałam się, że gdzieś indziej was wywiozą, schowają daleko w górach. W tym czasie pan Cantwell stale pisał do rządu Jemenu, nie chciałam robid zamętu i ryzykowad, że mu w jego działaniach przeszkodzę. — Nic nie uzyskał -- Nic. Odpowiadali mu, że dokumenty są badane. W sumie nie udało mu się nawet ustalid miejsca waszego pobytu. Nie ma żadnej mapy okolicy. Poza tym istniało najwyraźniej porozumienie między rządem a policją w Taez, która robiła wszystko, żeby przeszkodzid w poszukiwaniach. Próbowaliśmy rzeczy niemożliwych. Nie uzyskując ani razu najmniejszej informacji. W tamtym czasie, niestety, padłam ofiarą wypadku. Znajdowałam się wewnątrz kabiny telefonicznej, na rogu ulicy w Birmingham, kiedy uderzył w nią samochód. Byłam poważnie ranna, poddano mnie operacji i towarzystwo ubezpieczeniowe zaproponowało mi sześd tysięcy piędset funtów odszkodowania. Nie było to wiele, mogłabym uzyskad więcej, gdybym im wytoczyła proces, ale czas naglił, a te pieniądze były mi potrzebne na podróż tutaj. Zdecydowałam się przyjechad razem z Mo. Pan Cantwell mnie zachęcił mówiąc, że jeśli to się nie uda, zaalarmujemy prasę, bo nie będzie już nic do stracenia. Ale, jak widzisz, musiałam czekad prawie trzy lata na wypłacenie odszkodowania. Wszystko to opisałam ci w liście wysłanym pod numer skrzynki pocztowej Abdula Khada... — Nigdy niczego nie otrzymałam. Nie wiedziałam nawet, że miałaś wypadek. Potem o tym nie wspominałaś... — Sama już nie wiem. Napisałam tyle listów. — My też... Co potem zrobiłaś, żeby nas odnaleźd — Znałam nazwę wsi dzięki człowiekowi, który powiedział mi kiedyś, że wyszłyście za mąż... Ale sama nazwa nie wystarczała, nie sposób zdobyd mapę okolicy. Przyjechawszy zatem do Sanaa, udałam się do wicekonsula brytyjskiego, pana Colina Page. Starał się po prostu odwieśd mnie od tego zamiaru w sposób brutalny i agresyw-
ny. Jego zdaniem tracę czas i lepiej natychmiast wracad do Anglii. Powtarzał mi, że jedyną metodą wydostania was stąd jest zgoda waszych mężów...
— Nie powiedział ci nawet, gdzie jest Hockail — Nie. Powiedział, że nigdy nie słyszał o takiej wsi, zresztą powtarzał ciągle Nawet jeśli pani zna nazwę wsi, na nic się to nie zda, mapa okolicy nie istnieje! Kiedy wyszłam od niego, radził jeszcze, żeby uważad na Mo Na pewno zechcą i na nim położyd rękę. W sumie nie chciał mi pomóc. Więc wice konsul Wielkiej Brytanii... A ja się spodziewałam, będąc w Hays, że spotkam Anglika, że zaprowadzi mnie do konsulatu... — Zrozumiałam - ciągnęła dalej mama - że musimy sobie poradzid same. Ponieważ wspominałaś mi w liście o tym pośredniku Abdula Khada, Nasserze Saleh, pojechałam autobusem do Taez. Miałam przy sobie fotografię, którą mi przysłałaś, było na niej widad Mohammeda, Bekelę i ich dzieci. Mówiłaś mi, że pracuje w Taez w fabryce masła. — Do czego ci się to przydało — Włóczyłam się po mieście trzy dni, rozmawiałam z wszystkimi ludźmi mówiącymi po angielsku, pokazywałam fotografię pytając, czy rozpoznają te osoby, wymieniając nazwisko Nassera Saleh... i w koocu spotkałam człowieka, który go zna. Zaprowadził mnie do niego, zawiadomiono Mohammeda. To wszystko. — Czy Mohammed był dla ciebie grzeczny — Zaskoczony moim widokiem, ale miły. Okazał się też usłużny na tyle, na ile mógł, bo przecież tu jestem... Zorganizował dojazd aż do tego miejsca. Zadzwonił do Abdula Khada, do Arabii Saudyjskiej, i dał mi słuchawkę. — Jak się zachowywał Wściekły — Wściekły i przerażony. Chciał wiedzied, po co przyjechałam, prosił, żebym nie stwarzała kłopotów. Odpowiedziałam, że nie wiem, co przez to rozumie, że nie chcę nikomu robid kłopotów, że zamierzam tylko odwiedzid moje córki. Tutaj prawie zaczął mi grozid, twierdził, że ma list, w którym twój ojciec zezwala mu na wywiezienie was do Marais w Zatoce Adeoskiej, jeśli spowoduję jakieś trudności. Jeszcze raz zapewniłam go o mojej dobrej woli i odłożył słuchawkę. —
— 168
169
— Co za bezczelnośd! Pytad cię, po co przyjechałaś do Jemenu A co powiedział Mohammed
— Wyglądał na zakłopotanego. Powiedział, że wasz ojciec sprzedał was jego ojcu po tysiąc trzysta funtów. Po raz pierwszy dostałam na to dowód. Jeśli chodzi o resztę, zapamiętałam sobie parę rzeczy dotyczących tego sławnego Nassera Saleh. Kiedy mnie zobaczył, stał się dośd niespokojny. Złożyłam na niego skargę w związku z przejmowaniem listów, jakie pisałyśmy do siebie. Mohammed powiedział mi, że tamten siedział już za to w więzieniu i trzeba było go stamtąd wykupid. — Nigdy nic mi o tym nie mówiono. Abdul Khada nie chciał się pochwalid! — Myślę, że Nasser Saleh, kiedy mnie zobaczył, przestraszył się powrotu do więzienia. Mówił do wszystkich To ta kobieta sprowadziła na mnie wszystkie kłopoty. Szybko zawiadomił Mo -hammeda... Na koniec spędziliśmy u nich noc, poznałam Bekelę i dzieci są bardzo miłe - i nazajutrz wzięliśmy taksówkę, która nas tu przywiozła. To okropne miejsce. Ta pustynia, te gliniane chatki, te zrujnowane kamienne domy. Chwilami wydawało mi się, że jedziemy przez teren świeżo zbombardowany. Ta okolica to istny koszmar. — Dlaczego tato to zrobił Czy wiesz Dla pieniędzy Po to, żebyśmy zostały muzułmankami — Nie jest wierzący, nigdy się nie modli. Jeśli chodzi o pieniądze, już nie pierwszy raz zdobył je nieuczciwie. Twierdził, że opuszczając rodziców i przenosząc się do Anglii, uciekał przed małżeostwem ułożonym przez jego rodzinę. W rzeczywistości ukradł złoto swojej teściowej, żeby opłacid sobie tę podróż... Dowiedziałam się o tym nie tak dawno... Zawsze ugania za pieniędzmi. Przypomnij sobie jego długi w Anglii, kary, jakich nigdy nie uiszczał... Ale od dwóch tysięcy funtów nie mógł si ę wzbogacid... -
Myślę, że zrobił to, żeby cię skrzywdzid. Nie kocha cię, nie
kocha nikogo, zawsze myślał o jednym pozbyd się własnych dzieci. Najpierw Ahmed i Leilah, potem my... Nie tylko uwolnił się od wychowania nas wraz z wszystkimi kosztami, jakie się z tym wiążą, ale jeszcze na tym zarabia.
-
Chciałabym widzied, jak umiera. Żeby cierpiał tak bardzo, jak
wy cierpiałyście przez niego. Mama powiedziała wszystko. Teraz ja mogę opowiedzied jej mój koszmar. Mama słucha przerażona, płacze nad każdym szczegółem naszej historii. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, czym były te wszystkie dni, tygodnie, miesiące, lata. Mówię bez kooca, prawdziwa opowieśd-rzeka. Aż do nadejścia Nadii. Wychodzę jej na spotkanie, chcąc ją przygotowad na wstrząs. Zaledwie jednak usłyszała słowo mama, rzuca się do wnętrza z Haneyem w ramionach. Teraz z kolei ja na nie patrzę, jestem świadkiem ich powitania. Płaczę widząc ich łzy.
Haney przygląda się babci niepewnie. Ta pani w czerwonej bluzce, z odkrytymi włosami... jakie to dziwne. Biedny maluch, ma dopiero dwa latka, nigdy nie widział Angielki. Jego mama jest taka jak inne, jak ja, jak wszystkie inne kobiety we wsi... Jak Ward przygotowująca właśnie napoje dla gości, bez słowa, ze spuszczonym wzrokiem. Podczas, gdy Nadia odbywa z mamą tę samą drogę rwanych, łapczywych słów, rozmyślam z goryczą. Niełatwo będzie wyjechad. Na razie moja nadzieja jest rstrzępach. Biedna mama, nie skontaktowała się z właściwymi ludźmi, nie zrobiła z tej sprawy odpowiednio głośnego skandalu, o jaki dopraszam się ze wszystkich sił. — Mamo, musisz zaalarmowad media. To jedyna szansa ratunku. Nie mamy nic do stracenia. — Ale w jaki sposób, skąd wziąd dowody Twój ojciec zabrał wszystkie dokumenty... Odebrał nawet kasetę, którą wykradł od niego Mo. — Nagram ci następną. Ale tym razem będę mówid bez strachu, powiem prawdę, nie ominę żadnego szczegółu. Przekażesz ją panu Cantwellowi z Genewy, żeby podał jej treśd do prasy. — Tutejszy rząd będzie nam robił kłopoty, Zana. — Niech robi. Niech na wszystkie głowy spadną kłopoty. Chcę, żeby świat się dowiedział, że jesteśmy uwięzione. Chcę także, by zrozumiano, że nie tylko my jesteśmy w takiej sytuacji. Wie m, że są w Jemenie małe Angielki, które nigdy więcej nie zobaczyły się ze —
— 170
171
swoimi rodzinami. Które tu wydano za mąż siłą, ponieważ miały ojca lub stryja Jemeoczyka. Chcę skandalu, mamo... Nie zwlekając biorę magnetofon i wchodzę na dach, żeby mied spokój. Mikrofon jest mały, początek niełatwy. Od czego zacząd... Trudno mi nawet znaleźd odpowiednie angielskie słowa i wielokrotnie wybucham łkaniem. Parę razy wyłączam mikrofon, nie mogąc wydusid pierwszego zdania. Przede mną stoją góry, to górskie więzienie. Wpatruję się w nie, zaciskając zęby, żeby się jakoś uspokoid. Żeby przestad drżed i wreszcie wypowiedzied poprawne zdanie. Dzieo dobry, panie Cantwell... Nazywam się Zana Muhsen... Jestem Angielką...
Ciężko jest opowiedzied o tych sześciu latach udręki. Niewiele mi wiadomo o machinacjach mojego ojca. Nazwiska ludzi, wpłacona suma, skradzione dokumenty, fałszywe świadectwa ślubu. Co chwila przystaję, żeby się zastanowid, o niczym nie zapomnied. Słyszę wycie wilków. Czy pan Cantwell, tam, w Genewie, to wycie wilków posłyszy... Trzeba zakooczyd ten dziwny list, szeptany nocą. To moja butelka rozbitka rzucona w czarny ocean pustyni. Panie Cantwell... Nie chcę tu zostad, zabiję się, wolę umrzed aniżeli pozostad tutaj. To jest gorsze od wszystkiego, co można sobie wyobrazid. Gdyby pan zobaczył chłopców, których nazywają naszymi małżonkami, nie uwierzyłby pan własnym oczom. To dzieci, młodsze niż my. Na widok Abdula Khada kamienieję ze strachu, bije mnie, kiedy tylko zechce, nawet jeśli nie zrobię nic złego. Zmusił mnie, abym nagrała na kasecie opowieśd o tym jaka jestem szczęśliwa. Kiedy, jak się spodziewam, przyjadą tutaj dziennikarze, żeby z nimi rozmawiad, będzie trzeba nas zabrad gdzieś poza obręb wsi. Inaczej tutejsi ludzie spróbują ukryd prawdę, dadzą im do słuchania kasetę szczęśliwej Za-ny. Niech mi pan wierzy, mówiłam pod przymusem. A Abdul Khada powie Podarowałem jej biżuterię i złoto. Nie chcę ich złota, chcę odzyskad matkę. Nie znoszę ich złota, rzuciłam mu je w twarz. Mój ojciec powinien zostad wyrzucony z Anglii za to, że nas sprzedał. W tej chwili Abdul Khada jest w Arabii Saudyjskiej, każe nas pilnowad, ponieważ się boi. Wszędzie rządzi strach. I opłacają wszystkich, nawet policję, żeby milczała. Nie wiem, jak im się udało zrobid to, co zrobili, zupełnie
bezkarnie. Powinni zostad ukarani za przymuszenie nas do małżeostwa, do sypiania ze swoimi synami, za zatrzymywanie naszych listów, za to, że nas bili i kazali pracowad tak ciężko, że jesteśmy z tego powodu chore. Proszę uważad, są sprytni, nie zechcą się poddad. Jednak pragnę, żeby tym razem przegrali, błagam pana o to. Żeby poczuli wstyd. Bóg ukarze ich na Sądzie Ostatecznym, ale ja żądam dla nich kary już dziś. Chcę po prostu wrócid do Anglii, do mojego domu. Chcę byd szczęśliwa. Jeśli mnie nie uwolnicie, któregoś dnia zabiję się. Moja siostra cierpi jeszcze bardziej. Nie wiem, co więcej powiedzied. Teraz pana kolej, panie Cantwell, niech Bóg pana prowadzi i niech się pan strzeże, grozili już mojej matce. Błagam, proszę nam pomóc, błagam, trzeba nas uwolnid. Do widzenia, panie Cantwell, i oby się nam wszystkim poszczęściło. Do widzenia... Trwało to dwie godziny, ale nareszcie mi się udało nagrad tę cenną kasetę, w której od tamtej pory pokładamy wszystkie nasze nadzieje. Oddając ją w ręce mamy proszę o jedno — Nie słuchaj jej, mamo... — Dlaczego — Są tam rzeczy, których ci nie wyznałam, nie chcę, żeby cię zbulwersowały, nie trzeba. Przemilczałam szczegóły dotyczące Abdula Khada, tego, jak mną poniewierał. Jak bił mnie za każdym razem, kiedy nie chciałam iśd do łóżka z jego synem. Po coż mama z tego powodu miałaby jeszcze bardziej cierpied -
Schowaj ją do torebki, weź ze sobą i uważaj na nią, mamo...
I oddaj do rąk własnych pana Cantwella.
To ogromnie trudne opowiedzied w ten sposób sześd lat życia. Brakuje właściwych słów, żeby oddad całą prawdę, cierpienie, upokorzenie. I czułam się taka samotna, tam, wysoko, na dachu, otoczona przez jemeoską noc. Tę noc ponurą, rozpaczliwą, po której niezmiennie, od świtu, powraca bezmiar nieszczęścia. Muszę iśd po wodę. Potrzeba jej więcej niż zwykle z powodu obecności mamy i Mo. Podobnie jak i ja na początku, mama nie
172
173
zdaje sobie sprawy, ile się tu trzeba natrudzid, żeby tę wodę zdobyd. Jest jej tak bardzo gorąco, że myłaby się nieustannie. Mama pozostanie z nami przez dwa tygodnie. Tydzieo ze mną, tydzieo z Nadią. Nie chce wychodzid z domu, świat zewnętrzny jej nie interesuje. Natomiast kobiety ze wsi schodzą się tłumnie, by ją zobaczyd. Dom jest stale pełny. Rozmawiają, kłócą się, plują na podłogę pod zdumionym spojrzeniem mamy, która nie widziała nigdy czegoś podobnego. Niektóre odbyły długą drogę tylko w tym celu, by wyrazid jej sympatię i powiedzied, że za rzecz okropną uważają fakt, iż utraciła córki w taki właśnie sposób. Ich solidarnośd nie jest udawana. Niestety, mogą ją wyrazid tylko słowami. Kobiety nie mają tu nic do decydowania. Jedna Ward milczy uparcie. Musi hamowad swoją wrodzoną złośd w obecności mamy. Mój brat Mo jest wściekły. Chciałby pozabijad wszystkich. Na pierwszym miejscu naszego ojca i Abdula Khada. Jest zbuntowany, jak zwykle młodzież w jego wieku wychowana w Wielkiej Brytanii, przyzwyczajona do wolności i praworządności. Myślę, że gdyby po przyjeździe spotkał Abdula Khada, mogłoby wydarzyd się coś złego; zwłaszcza teraz za wszelką cenę powinniśmy byd opanowani, to właśnie staram się mu wytłumaczyd. Podczas ich pobytu muszę częściej chodzid do wiejskiego sklepu po świeżą żywnośd. Salama pozwoliła Nadii zostad z nami. Ale kiedy moja rodzina udaje się do Ashube, do domu Gowada, Ward nie pozwala mi jej towarzyszyd. Mój brat chciałby podyskutowad z nią na ten temat, taki zakaz wydaje mu się oburzający. — Nie ma żadnego prawa tak postępowad, Zana. Spędzimy tu tylko jeden tydzieo, nie słuchaj jej... — Mo, ty i mama musicie wyjechad... ja tu zostaję, w tym domu, pod jednym dachem razem z nią, nie wiem jeszcze, jak długo... pewnie dośd długo. Jeśli nie posłucham... Abdul Khada...
— Co Abdul Khada Zbije cię Zatłukę tego bękarta... — Mo, bądź rozsądny... bardzo cię proszę. — Tutaj jest obrzydliwie... popatrz, na całym ciele mam bąble po komarach... mama jest ciągle chora, pełno tu much i innych
wstrętnych świostw... Nie zgadzam się, żebyście tu zostały. Musi byd jakiś sposób. -
Jedyny sposób polega na tym, że po waszym powrocie do
Anglii mama musi postąpid tak, jak jej powiedziałam. Pomóż ma mie, Mo, ona się tego boi, pomóż jej wywoład skandal w Anglii, to jedyna nasza szansa. Napięcie podczas tych dwóch tygodni jest okropnie męczące, zarówno dla Nadii, jak i dla mnie. Im wcześniej mama wyjedzie do Anglii pracowad nad naszym uwolnieniem, tym skuteczniejsze będzie jej działanie. Chciałabym, żeby została do mego porodu, ale ważni ejsza jest walka, jaką ma rozpocząd. Lepiej niech wyjedzie przed powrotem Abdula Khada, powrotem, którego się obawiam. — Mamo, czas wracad, liczy się każdy dzieo. — Jestem chora od tego, że nie mogę nic zrobid dla was obu... naprawdę chora, Zana... — Wiem o tym. Ale im prędzej będziesz na miejscu, tym prędzej się stąd wydostaniemy. Nie martw się o nas. Tak długo czekałyśmy, że jeszcze trochę wytrzymamy. Teraz, kiedy wiem, co robisz w Anglii, będzie zupełnie inaczej.• — Ale ten kraj... to okropne zostawid was tutaj... — Wierz mi, było jeszcze okropniejsze, kiedy nie wiedziałyśmy nic o tobie. — Jak ty się zmieniłaś, Zana... O tak! Zmieniłam się! Połykałam wszystkie te lata niby truciznę, przedostała się do mojego wnętrza, jestem inną osobą, kobietą o silnej woli, pełną nienawiści. Wyrwad się. Teraz wiem, co oznaczają słowa zamknięcie, niewola, wolnośd... Przeczuwam, co nam jeszcze przyjdzie przecierpied. To dziecko, które mam wydad na świat, to drugie dziecko Nadii..., presja, jaką będą na nas wywierali dzieo po dniu, groźby, obietnice, kłamstwa... -
Jestem silna, mamo...
Zorganizowałyśmy ich powrót taksówka ma przyjechad do wsi po mamę i Mo. W dzieo odjazdu schodzę z nimi z pagórka aż do drogi. Nadia wolała zostad w domu i pożegnad się z mamą poprzedniego dnia. Nie zniosłaby wzruszenia związanego z tym rozstaniem.
174
175
niem. Nadia jest jeszcze dzieckiem. Ale dzieckiem dwudziestoletnim, matką rodziny. I oto stoimy na drodze, słooce właśnie wstaje, czerwone, zwiastujące już przyszły upał. — Masz kasetę — Mam. Słowa budzące nadzieję. -
Będę ją rozpowszechniad.
Sześd lat temu żegnałam się z moją matką na lotnisku Heathrow i pytałam ją Mamo, jeśli mi tam się nie spodoba, czy będę mogła natychmiast wrócid... Oczywiście, Zana... -
Do widzenia mamo...
Wsiadają oboje do samochodu, szofer rusza, a ja powracam do więzienia, nie obejrzawszy się ani razu, żeby popatrzed na chmurę pyłu oddalającą się w stronę pustyni. Jeśli spojrzę za nimi, serce mi pęknie. Zamknąwszy drzwi mojego pokoju rzucam się na łóżko i nareszcie wylewam strumienie łez. Dlaczego, ależ dlaczego... mogłam wsiąśd do samochodu, uciec, zrobid skandal na lotnisku w Sanaa, zażądad samolotu, domagad się ambasadora... azylu politycznego, sama nie wiem... Brak paszportu, brak tożsamości, nie istnieję. W jaki sposób duch miałby wsiąśd do samolotu i powrócid do domu Rozdział XIV Trzy dni po odjeździe mamy powraca Abdul Khada. — Gdzie twoja matka — Odjechała do Taez. — Po co — Przygotowad powrotną podróż! Wraca do Anglii! — Powiedziano mi, że ma tu zostad parę miesięcy.
— Postanowiła wyjechad.
Przygląda mi się podejrzliwie. — Co robiłyście pod moją nieobecnośd — Nic specjalnego. Byłyśmy tutaj cały czas. — Jadę do Taez, muszę z nią porozmawiad. Jedzie i nazajutrz powraca oszalały ze złości, w towarzystwie Mohammeda. — Oszukałyście mnie! Byłem tego pewien. Twoja matka powiedziała, że zrobi wszystko, byście wróciły do Anglii! A przecież ją uprzedziłem! Co jej naopowiadałaś Kłamstwa — Nic nie opowiedziałam i to nie twoja sprawa. Powinnam była milczed, ale pokusa jest zbyt silna. Wyjedziemy, jestem tego pewna, mama zrobi wszystko, co trzeba i wtedy do diabła z Abdulem Khada! -
Niedługo tu zostanę, wierz mi, nie będziesz mógł przeszko
dzid mi w powrocie do domu! Policzek, jaki mi wymierza, jest niezwykle brutalny i gwałtowny. Ale ani drgnę. -
Tak myślisz Masz szczęście, że nosisz dziecko, inaczej zbił
bym cię tak mocno, że nie mogłabyś chodzid przez tydzieo! Mohammed, który nie odzywał się eftftej pory, dorzuca zimno -
Jeśli matka chce cię odebrad, będzie musiała zapłacid, tak jak
myśmy to uczynili. Takie jest prawo. Przez wiele dni trzeba mi znosid tego rodzaju prześladowania i groźby. Nigdy stąd nie wyjedziesz... Twoja matka musi zapłacid... Pozostaję obojętna wobec bicia i gróźb. -
Mam to w nosie!
Poród się zbliża i nie ma najmniejszych szans, żeby dotrzymali obietnicy. Wizyta mamy, jej pośpieszny powrót do Anglii są dla nich zagrożeniem. Wszystkie uparte wysiłki, jakie miały mi pozyskad ich zaufanie, spełzły na niczym. Zdradziłam ich. Pozostaje mi przerażająca perspektywa rodzenia tutaj, jak Bekela, jak Nadia.
176
12 - Sprzedane
177
Dwa dni później, kiedy jestem sama w domu, czuję, jak odchodzą mi wody. Ilośd płynu przeraża mnie. W tych sprawach jestem ignorant-ką. Moje bawełniane spodnie są mokre. Przebieram się i wychodzę na dach, żeby je wyprad. Nagle czuję ból w lędźwiach i piorąc bieliznę zauważam, że ubranie, które dopiero co włożyłam, też jest poplamione. Zabrudziłam następne spodnie... Tylko o tym myślę. Znowu będzie mi potrzeba wody na pranie... Idę więc do studni. Wracając z wiadrem na głowie czuję nagle okropny ból ściskający krzyże. Z zapartym tchem stoję na drodze, nie wiedząc, co robid. Po chwili ból ustępuje i ruszam. Już w domu, u dołu schodów, nadchodzi następny, jeszcze silniejszy. W głowie mam tylko jedną myśl wyjśd na dach, napełnid zbiornik i położyd się na ziemi. Trwam tak już od jakiegoś czasu, na przemian to siadając, to się kładąc, nie wiedząc, jak radzid sobie z tym bólem, jak go zmniejszyd, oddycham jak chore zwierzę, całkiem sama i zupełnie otępiała od cierpienia. Zjawia się Ward. — Co ci jest — Wody mi odeszły, boli mnie. Natychmiast wybiega przed dom, do Abdula Khada. Jej krzyki niosą się po pagórkach. Zjawiają się oboje i znoszą mnie na dół, do mojego pokoju. Teraz odczuwam strach. Wiem, że będę rodzid. Ale nie krzyczę jak inne kobiety, może mam to szczęście, że mniej cierpię, nie wiem. Bóle jednak stają się coraz częstsze, coraz gwałtowniejsze i zaledwie mam czas złapad oddech. Zaczynam płakad, duszę się. Stara Saeda przyszła podnieśd mnie na duchu. Trzyma moją rękę w swojej pomarszczonej dłoni i mamrocze li tanie, kołysze mnie jak niemowlę. Ward czeka. Muszę wstad, chodzid, za bardzo cierpię; leżąc na tym łóżku oddycham z trudem. Zaczynam więc spacerowad, zgięta we dwoje od bólu. Upłynęły godziny, zapadła noc, Ward i Saeda zapaliły w pokoju oliwne lampy. Cienie na ścianach, cierpki dym, te dwie czekające kobiety. Ward nie zawiadomiła nikogo innego. Zazwyczaj kiedy kobieta we wsi rodzi, sprowadza się akuszerkę, która się na tych sprawach zna i wie, jak postępowad.
Jestem sama z teściową, która mnie nienawidzi, i staruszką, która nic dla mnie zrobid nie może, jest taka maleoka, pokurczona, krucha. Nie cierpi swojej synowej, ponieważ źle ją traktuje, do mnie zaś czuje sympatię. Może mi ofiarowad jedynie swoją dłoo, którą chwytam przy każdym nawrocie bólu. Działa na mnie dobrze, spokojna, uważna, milcząca. Teraz wypatruje w moich oczach następnej fali cierpienia, aby mi w nim towarzyszyd. A tymczasem Ward wyszła do kuchni. Biała kurwa, która właśnie rodzi jej wnuka, nie bardzo ją interesuje. Jest już chyba po północy, bóle zaczęły się wczesnym popołudniem i tym torturom nie widad kooca. Nie boję się umrzed, chciałabym tylko, żeby wyszło ze mnie, żeby sobie poszło razem z tym potwornym bólem. Kto przetnie pępowinę Rodzę jak zwierzę, jak krowa, która cieli się na klep isku w oborze. Krowy jednak radzą sobie same. Ja zaś jestem na łasce tej złej kobiety i jej żyletki. Ward wróciła i drzemie na ławce. Staruszka przykucnęła w kącie, ja leżę na ziemi. Wydaje mi się, że ból nie jest już taki silny, muszę przed, muszę, to dziecko umrze w moim brzuchu, jeśli mu nie pomogę. Zaczynam krzyczed i Ward budzi się. — Już się zbliża...
¦
— Ależ skąd, głupia jesteś... nie będzie go przed jutrem... nie ma potrzeby tak krzyczed. Całe moje ciało woła, że Ward się myli. Tym razem zdejmuję spodnie, na nowo poplamione, i prę, opierając ręce o podłogę, unosząc trochę ciało, staram się nie ślizgad. Saeda przyczepia do okna sznur i podaje mi drugi koniec, bym się go trzymała. Chwilami bezwiednie zwieram kolana i Ward krzyczy, bym je na powrót rozwarła. Jest na mnie wściekła. Głowa niemowlęcia prześliznęła się, poczułam to, i czekam, aż Ward odbierze, przetnie pępowinę, tak jak to zrobiła przy porodzie Bekeli. Ale ciągle klęczy koło mnie i zaczyna wrzeszczed -
Abdul, przynieś pochodnię!
Nie rozumiem, co się dzieje, nic nie czuję, tylko głowę dziecka pomiędzy nogami. Krzyczę — Co się stało — Pępowina owinęła się wokół szyi, rozplątuję ją. —
— 178
179
Odpowiedziała nie patrząc na mnie. Abdul Khada trzyma nad nią pochodnię. Zamykam oczy z udręki i upokorzenia. Mój brzuch jest jak milczący kamieo. Potem nagle coś czuję i w nikłym świetle otwieram oczy, dostrzegam dziecko. Jest bezwładne i Ward uderza je, by wydało krzyk. Pierwsze kwilenie jest bardzo ciche, unoszę się i widzę, jak teściowa przywiązuje mi do nogi kawałkiem bawełny to, co pozostało z pępowiny. — Dlaczego to robisz — Żeby nie wróciła do twojego ciała. Teraz musisz wstad, żeby zeszło łożysko. Słucham, zataczając się i wspierając na babce. Dopiero teraz mogę naprawdę zobaczyd twarz mojego dzidziusia. Położyła go na łóżku zawiniętego w szmatę, całego we krwi. -
Mój dzidziuś. To maleostwo jest moje.
Ogarnia mnie fala czułości i dumy. A zaraz potem fala nienawiści. Myślę o tym, który mi to dziecko zrobił. Ono nie jest jego własnością, nie należy do niego. Chciałabym go wymazad za jednym zamachem, żeby na zawsze zniknął z mojego życia. Dziecko jest moje, tylko ja je urodziłam. Ward tryumfalnie oznajmia swojemu mężowi -
To chłopiec!
Wygląda na zachwyconego. W tej sekundzie chciałabym go zabid na miejscu, raz na zawsze krwawo z nim skooczyd. Krew jest wszędzie, czuję jej smak w ustach, jej zapach na moim ciele, widzę ją na dzieciątku... Ward zabiera niemowlę, aby je umyd, babka krząta się czyszcząc wokół mnie podłogę. Coś jest nie tak. Łożysko nie zeszło. Ale jestem ogromnie zmęczona i ponownie kładę się na podłodze, a Ward przykrywa mnie kocem. Abdul Khada przygląda mi się drwiąco. ' -- No i co Mamy teraz pamiątkę po tobie. Jesteś już niepotrzebna! Jeśli chcesz, możesz wracad do Anglii! Jego uśmiech jest obelgą. To, co mówi, jest przerażające. Gdybym jednak chod przez chwilę wierzyła jego słowom, natychmiast bym sobie poszła. Obie kobiety zmuszają mnie do powstania, czuję zawrót głowy. Ward bez litości naciska mój brzuch, ale nic się nie dzieje. Nie mogę
już ustad, muszę się wyciągnąd, nawet jeśli mam umrzed, muszę leżed. Ward wychodzi mówiąc, że przyprowadzi ze wsi kobietę do pomocy. Abdul Khada idzie razem z nią i zostaję sama ze starą Saedą. -
Nie bój się... nie bój...
Nie boję się. W tej chwili jest mi zupełnie obojętne, czy umrę. Zasnę, odejdę, myśli mi się plączą, wzrok mąci, sufit kołysze coraz mocniej... Straciłam poczucie czasu.
Nie pozwalają mi zasnąd, ciągną mnie, podnoszą, każą wstad. Jakieś ręce naciskają mi brzuch i boli mnie jeszcze bardziej niż przy porodzie. To kobieta sprowadzona ze wsi, czuję, jak jej zgięte palce grzebią wewnątrz mojego ciała, jak się w nie wpija ją. Chce wyrwad łożysko i piekielny ból przywraca mi przytom nośd. Z twarzą wykrzywioną od wysiłku kobieta poci się, gorzki zapach przemieszany z dymem pochodni przyprawia mnie o mdłości. Przyzywa dobre moce, duchy, ta rzecz musi się ze mnie wydostad, inaczej umrę. Przeżywam coś w rodzaju agonii, stojąc tak ponad pół godziny, z kobietą wczepioną w mój brzuch. •• Nareszcie nadchodzi wyzwolenie, pozbywam się tego ohydnego, krwawego worka. I naraz czuję się czysta. Kobieta myje mnie, potem myje dziecko, przynoszą mi jedzenie, którego nie jestem w stanie przełknąd. Chcę spad. Nic, tylko spad. Jedno tylko zapamiętałam obudzono mnie, bym nakarmiła synka. Był dzieo, nie miałam mleka, a to maleokie ciałko szukające mojej piersi wydawało mi się tak ie wynędzniałe, malusieokie i kruche. — Nazwiemy go Mohammed. Abdul Khada już zadecydował. — Nazwę go Marcus. Śmiejąc się wzrusza ramionami. Pewny siebie. Ale to imię jest wyrazem mojej zemsty i on o tym wie. Kiedyś Abdul Khada opowiedział mi, że ma syna z Angielką w Anglii. Ten syn nazywa się Marcus, ale ojciec nie ma prawa go widywad. Jego matka odrzuciła Abdula Khada. Udręczony, zachował po tym utraconym dziecku tylko jedną pamiątkę. Fotografię niemow-
180
181
laka, mniej więcej rocznego, prześlicznego, z kręconymi włosami, pięknymi czarnymi oczyma i matową cerą, podobną do mojej. Piękny owoc przemieszania ras. Ale narodowości angielskiej i na to jego ojciec nic nie może poradzid. Za każdym razem, kiedy wymówię imię mojego syna, wywołam wspomnienie tamtego dziecka i przypomnę upokorzenie Abdulowi Khada. Dałam im dziecko, które wychowają na Jemeoczyka. Nigdy nie pozwolą mi wywieźd go do Anglii. Ten chłopczyk jest łaocuchem, jakim chcieliby mnie oplatad, nie zatartym śladem tego, co od nich zniosłam. Uświęceniem gwałtu. Kołyszę go po angielsku, przemawiam do niego po angielsku, żeby pierwsze słowa, jakie w życiu posłyszy, były w moim języku. Ten Marcus także ma angielską matkę. Nigdy nie przestanę mu tego powtarzad. Nawet jeśli walka jest beznadziejna. Przez dwa tygodnie Marcus płacze, a ja nie mam mleka, żeby go nakarmid. Daremnie naciskam sutki, nic się nie pokazuje. Muszę prosid Ward, żeby przyniosła mleko ze wsi; dzięki Bogu, zdobyła także smoczek. Ale nie ma tu pieluch. Za każdym razem kiedy Marcus się pobrudzi, trzeba go przewijad. Owinięty jest w szmatki i parę razy na dzieo muszę je prad. Ward mi nie pomaga. Od porodu nie zamiotła nawet mojego pokoju. Już trzeciego dnia musiałam zrobid to sama, te niesłychane ilości kurzu stały się nie do wytrzymania. Myślę o Anglii, o wielkich sklepach pełnych rzeczy dla niemowląt, o paczkach pieluch, wodzie kolooskiej pachnącej cukierkami. O plastikowych wannach, niebieskich i różowych, gdzie kąpie się dzieci, a po wodzie pływają małe, plastikowe kaczuszki. A te śliczne frotowe ubranka we wszystkich kolorach, pantofelki, śliniaczki, małe słoiczki z truskawkami i jabłkami... Marcus nic z tego nie ma, śpi w hamaku przywiązanym do mojego łóżka, maleoka kupka szmatek, którą nieustannie trzeba chronid przed muchami. Codziennie piorę hamak, szmatki parę razy w ciągu dnia, co wcale mnie nie zwalnia ze zwykłych robót.
Oni wszyscy uparcie nazywają go Mohammedem, ja zaś równie uparcie Marcusem. - Nie masz ojca, Marcus... jesteś tylko mój. Na szczęście to syn. Jeśli mam go pozostawid w tym kraju, nie ucierpi od tego tak bardzo, jak gdyby był dziewczynką. To prawdziwa ulga. Jeślibym miała córkę, zbyt bałabym się tego, co może ją spotkad. Pomyśled, że mogłaby zostad mężatką w wieku ośmiu lub dziesięciu lat, wydaną na pastwę jaki egoś innego Abdullaha albo innego Abdula Khada... Abdullah ciągle przebywa w Arabii Saudyjskiej, tam się dowiedział, że oczekuję dziecka, ale nie przyjechał. Jeśli chodzi o mój spokój, lepiej nie mógł uczynid. Uczę się drobid chapatis do mleka i karmid tym Marcusa, podając mu małe kęsy. Już nie płacze, znalazłam też sposób na moje bezsenne noce... Kołyszę go, marząc o rzeczy niemożliwej pięknej angielskiej kołysce, której nigdy nie dostaniemy.
Ósmego maja 1986, w więzieniu w Hockail, urodziło się dziecko z nieznanego ojca, syn Zany Muhsen, jej jedynej. Oboje jesteśmy więźniami w Jemenie. Rozdział XV Nie ma większego szczęścia niż otrzymad z Anglii dokumenty w grubej kopercie z angielskimi znaczkami. Najpiękniejszy prezent na moje dwudzieste drugie urodziny. Trzeba wypełnid formularze z podaniem o angielski paszport. Nie. wiem, co przygotowuje mama, ale wypełnienie tego paszportu, linijka po linijce, pobudza Nadię i mnie do śmiechu. Coś się wydarzy. Znowu zostaniemy obywatelkami. Szalony chichot Nadii jest prawie histeryczny. Doktor bierze na siebie wysłanie dokumentów i dwa tygodnie potem przychodzi następna prośba od mamy. Potrzebne są nowe fotografie do paszportów... Czy możecie pojechad w tym celu do Taez
182
183
W jednej chwili nasze szczęście załamuje się. Jak może proponowad nam coś podobnego, znając nasze tutejsze życie Nikt ze wsi nie zamierza zabierad nas na wycieczkę do Taez. Jesteśmy tu uwięzione. Z goryczą zdaję sobie sprawę, jak trudno jest innym l udziom, mieszkającym za granicą, zrozumied nasze położenie. Nawet nasza matka dała się nabrad. Jest w tym trochę mojej winy, gdybym przed nią nie ukrywała, że Abdul Khada bije mnie pod byle pretekstem... A to dopiero byłby pretekst. Gigantyczny pretekst. Lepiej mu nawet o tym nie wspominad. Zatem koniec. Mama wyobrażała sobie, że możemy się poruszad, że jesteśmy w stanie zrobid coś, co jej wydaje się rzeczą normalną, niewinną... Wszystko się załamało, wszystkie etapy, jakie spodziewałyśmy się przebyd w drodze ku naszemu wyzwoleniu. Co powiedziałaby mama, gdyby się dowiedziała, że nawet mnie nie zawiadomiono, iż moja siostra rodzi po raz drugi Cierpiała przez trzy dni, nim wydała na świat dziecko tak grube, że wyglądało na półroczne. Schodząc do Ashube nazajutrz po porodzie, nie spodziewałam się, że zastanę tam tę dziewczynkę z długimi, czarnymi włosami. Tina zadała mojej siostrze wiele bólu. — Wreszcie po trzech dniach nadeszły skurcze, ale nadaremnie parłam godzinami, nic się nie działo. Dziecko się nie poruszyło. Krzyczałam przez sześd godzin bez przerwy. Wszystkie kobiety zgromadzone wokół mnie były pewne, że umrę, bały się i zupełnie nie wiedziały, co robid. Nareszcie
zawołały staruszkę, która wycina dziewczynkom wargi sromowe, ma większe doświadczenie od innych. Zobaczyła, że sama sobie z tym nie poradzi. Wzięła więc żyletkę i zrobiła mi operację. — Operację Żyletką Co ci zrobiła — Powiększyła ujście, żeby dziecko mogło się wydostad. Gdyby nie to, umarlibyśmy oboje. — Boli cię
— Tak, bardzo. — Nie zawołali lekarza — Owszem, ale kiedy przyszedł, było już po operacji i odszedł nie zbadawszy mnie. Nasz doktor z Hockail mógłby Nadii pomóc. Ale tutaj nie może byd mowy, żeby mężczyzna badał kobietę w sposób tak intymny.
Lepsza śmierd aniżeli uszczerbek na wstydzie... Te średniowieczne obyczaje doprowadzają mnie do wściekłości. Któregoś dnia jedna z tutejszych kobiet miała trudny poród pośladkowy. Dziecko nie mogło się wydostad i umarło w jej wnętrzu, to było przerażające - te dwie nóżki wystające z ciała matki. Za późno zaalarmowano naszego doktora. Mógłby to dziecko uratowad, ale rodzina nie chciała jego pomocy. Wstyd. Wybrad raczej śmierd dziecka aniżeli pokazad swój brzuch mężczyźnie... W cztery dni po urodzeniu, zgodnie z tradycją, Tinie zrobiono operację. Marcus miał byd obrzezany siódmego dnia, ale był na to zbyt słaby. Nadal nie czuje się dobrze. Ma teraz dwa miesiące i zupełnie nie chce jeśd, odmawia przyjmowania wszelkich pokarmów, bez wyjątku. Nie wiem już, co robid, bo na nieszczęście doktor jest w tej chwili nieobecny. Mały płakał czterdzieści osiem godzin bez przerwy. Ostatniej nocy, kiedy kołysałam go, zrozpaczona z powodu tego krzyku i całkowicie wyczerpana, do pokoju wtargnęła rozwścieczona Ward. — To przez ciebie płacze, rzuciłaś na niego urok, żeby płakał bez przerwy, żeby był nieszczęśliwy. Zatrułaś go! — Wyjdź stąd! Dla niej zawsze jestem białą kurwą. -
Wynoś się i zostaw nas w spokoju!
Gdyby nie uciekła, wygnałabym ją sama kijem. Tej nocy jestem u kresu sił, ale Marcus nie wyzdrowieje tylko od tego, że kołyszę go w ramionach dwadzieścia cztery godziny na dobę. Trzeciego dnia schodzę z pagórka do domu Abdula Noor. -
Słuchaj, Marcus jest chory, może umrzed. Jeśli mi nie pomo
żesz, sama wynajmę samochód, żeby go zawieźd do Taez...
Nie mam żadnych szans na zrealizowanie tej groźby. Nikt nie wynajmie mi samochodu pod nieobecnośd Abdula Khada, bez zapłaty. Ale jestem zdolna popełnid każde szaleostwo, nawet pójśd pieszo, jeśli nie ma innej drogi. Marcus umiera i nikt sobie z tego nic nie robi. Abdul Noor mi pomoże. Zawsze był wobec mnie względnie przyzwoity. Wyruszamy jak zwykle wcześnie rano, żeby uniknąd
184
185
upału. Marcus nadal słabiutko pojękuje. Jego maleoka, pomięta twarzyczka przeraża mnie. Nie mam najmniejszego wyobrażenia, co mu jest. Abdul Noor zna szpital dziecięcy w Taez i prosto tam nas wiezie. Zaraz przy wejściu natykamy się na istne stado dzieci i matek, które siedzą wszędzie, na ławkach i na podłodze. Panuje piekielny hałas. Dzieci płaczą, matki nawołują się nawzajem, szukają kogoś, kto mógłby im pomóc. Są równie zagubione i zrozpaczone jak ja. Nie ma się u kogo poinformowad, trzeba czekad w kolejce, jak wszyscy... Są tu dzieci ciężko ranne, całe we krwi, inne poparzone, coś przerażającego. Podczas kiedy Abdul Noor na próżno obchodzi cały budynek w poszukiwaniu jakichś wskazówek, muszę z Marcu-sem czekad całymi godzinami, kobieta z zasłoniętą twarzą pośród innych kobiet. Nigdy nie znajdziemy tu kogoś kompetentnego, kto zbadałby Marcusa. Ten szpital to prawdziwy obraz nędzy i dezorganizacji. Nie pamiętam już, po ilu godzinach Abdulowi Noor udaje się na koniec odszukad mężczyznę w białym fartuchu, lekarza. Bierze Marcusa, bada go przez chwilę, po czym oddaje mi bez wyjaśnieo wraz z pudełkiem lekarstw. - Podawaj mu to. I odchodzi badad inne dziecko. Nie zdążyłam nawet zaprotestowad, zapytad, co mu jest, zniknął. Badanie skooczone, trwało zaledwie trzy minuty. Abdul Noor wyprowadza mnie na zewnątrz, trzeba wracad. Znowu bierzemy taksówkę i wracamy prosto do Hockail. A mama, która prosiła, byśmy się sfotografowały... Pod czujnym okiem Abdula Noor nie zobaczyłam praktycznie nic z Taez, muszę mu jeszcze podziękowad za tę nadzwyczajną pomoc. Nie znam tego lekarstwa, nie wiem, jaką leczy choro bę. Cóż, muszę zmusid Marcusa, aby je połknął. Rozgniatam pastylki i proszek wsypuję mu do gardła. Po paru dniach ma się lepiej i nie płacze. Nareszcie krzyki się skooczyły. Myślałam, że od nich oszaleję. Ale
ciągle bardzo mało je, jest chudy i słaby. Jedyne słowa jakie słyszę od Ward - Jest taki sam jak jego ojciec w tym wieku.
Wzdrygam się na myśl, że mój syn mógłby byd podobny do Abdullaha. Od jakiegoś czasu mówiło się w rodzinie Gowada, który pracuje w Anglii, jakoby jego małżonka Salama miała do niego jechad. Od dwóch lat starał się dla niej o wizę. Miała kłopoty zdrowotne i ten wyjazd stawał się coraz pilniejszy. Salama marzy o tej podróży, tęskni za mężem, nieobecnym już od czterech lat, bardzo chciałaby pomieszkad jakiś czas w Anglii, wyzdrowied i wrócid na wieś. Pogłoska zaczyna się konkretyzowad i oto Nadia otrzymuje list od teścia, w którym ten zaleca jej, by się nie martwiła. Salama wkrótce powróci... Tymczasem Nadia pozostanie sama w domu i zaopiekuje się stadem dzieci. Salama ma ich dwoje dziewięcioletniego Shiaba i malutką czteroletnią Magidę. Razem z Haneyem i Tiną stanowi to niełatwy obowiązek dla mojej siostry, która jeszcze nie doszła do siebie po ciężkim porodzie. Magida jest miła i łagodna, krąglutka, z ciemnymi, kręconymi włosami. Ale Shiab jest nieznośnym dzieckiem. Nie słucha nikogo, jest ffy, agresywny i bije Nadię za każdym razem, kiedy ta zwróci mu uwagę, krzycząc bez przerwy - Mam to w nosie! - Ten mały potworek nieźle się zapowiada, nie chce chodzid do szkoły i klnie jak szewc. Chciałabym pomóc mojej siostrze, ale Ward, jak zwykle, nie pozwala mi do niej iśd. - Zaniedbujesz się w pracach domowych i muszę o tym zawiadomid Abdula. Podyktuję list do niego. Nadchodzi odpowiedź pełna złośliwości. Do odwołania mam zakaz wizyt w Ashube, a jeśli nie usłucham, zostanę zbita, kiedy tylko Abdul Khada pojawi się w domu. Zatem, aby zobaczyd się z Nadią, muszę czekad, aż ona sama mnie odwiedzi, a te wizyty stają się coraz rzadsze z powodu masy pracy, jakiej przysparza jej czwórka dzieci, i ciężkich zajęd gospodarskich, którym musi podoład całkiem sama. Od wizyty mamy, która przyniosła nam tyle nadziei, pracujemy jeszcze więcej, jesteśmy bardziej niż kiedykolwiek niewolnicami.
186
187
Jeszcze bardziej uwięzione. I jak zwykle karmione kłamstwami i obietnicami.
Gowad pisze do Nadii z Anglii i za każdym razem wspomina o rychłym powrocie Salamy. Obiecuje jej również, że wkrótce będzie mogła przyjechad do niego do Anglii, razem z mężem Samirem i dziedmi. Samir nadal pracuje w Arabii Saudyjskiej. Spędza tam rok, pojawia się na parę miesięcy i wyjeżdża ponownie. Kiedy jest w domu, udaje mu się poskromid Shiaba, swojego potwornego braciszka. Ale kiedy tylko obróci się plecami, wszystko zaczyna się od nowa. Z początku Nadia jakby wierzyła w obietnice Gowada. Ale mijają miesiące i Salama nie wraca. Dla mnie to jasne, że moja siostra się stąd nie wydostanie. Słyszałam w domu Abdula Noor, że Gowad usiłuje uzyskad brytyjski paszport dla Salamy... — Nic z tego, Nadia. Okłamywał cię od samego początku. Zostawia cię tutaj z dzieciakami, a sam stara się zatrzymad swoją żonę w Anglii... — Ale jestem prawie bez grosza, nic mi nie posłał... — Otwórz rachunek na jego nazwisko w sklepie spożywczym i korzystaj! — Boję się... — Wszystkie tutejsze kobiety tak robią. Właściciel sklepu wie o tym... Decyduje się niechętnie na tutejsze obyczaje. Ale widzę dobrze, że cierpi z powodu tej zdrady. Przywiązała się trochę do Salamy, która ma tę zasługę, że jest kobietą normalną, bez żółci, nie taką jak Ward. A tymczasem Salama porzuciła ją bez wahania. I to ona w tej chwili korzysta z Anglii. Ona cieszy się swobodą. Podczas gdy Nadia poznaje twardy byt tutejszych kobiet, przeciążonych dziedmi i robotą. Musi nawet szyd na starej maszynie, żeby zarobid parę groszy. Dzieci rosną, potrzeba im ubrao i odpowiedniego jedzenia. Przyjaciele z Arabii Saudyjskiej, którzy przyjechali odwiedzid Samira, robili mu wyrzuty, że pozostawia swoją małżonkę bez środków do życia. Ponieważ nie ma wpływu na ojca i nie może ściągnąd
matki na powrót do domu, zmuszony jest wysyład więcej pieniędzy, żeby poprawid byt Nadii. Można powiedzied, że jest lepszym mężem od Abdullaha. Kiedy Abdullah zobaczył swojego syna po raz pierwszy, nie okazał najmniejszego zainteresowania. Tak jakby to dziecko zostało mu narzucone siłą, podobnie jak i żona. Myślał wyłącznie o wyjeździe. Zawsze traktuję go jak smarkacza, którym rzeczywiście jest. Jego brak zainteresowania mi nie przeszkadza. Kiedy przebywa w domu, nie zwracam na niego uwagi, natomiast nienawidzę go w łóżku. Staram się zniknąd. Stosunki seksualne, odbywane pod przymusem, od samego początku przemieniły mnie w kamieo. Wszystko odbywa się tak, jakby nic się nie działo. W mojej głowie wyrasta mur, moja skóra jest jak lodowa skorupa. Nienawiśd to groźna tarcza. Oni wszyscy dobrze ją znają, ojciec, matka i syn. Dzięki niej nie dostaną mnie nigdy. Mogę siedzied z nimi przy jedzeniu i wcale ich nie widzied. Marcus ma rok, kiedy nieoczekiwanie zjawia się u mnie gośd jest nim mój brat Ahmed, któregmogłam widzied zaledwie przez chwilę, tylko jeden raz, dawno temu, w roku 1980. Na dzieo przed przyjazdem Nadii. Na szczęście ani Abdula Khada, ani Abdullaha nie ma w tym czasie w Jemenie. Ward przywołuje mnie mówiąc, że jakiś mężczyzna chce ze mną rozmawiad. Nie rozpoznałam go.
— Witaj! - mówi. — Witaj... — Jestem twój brat, Ahmed. Cierpię chyba na przesyt emocji, bo zupełnie nic się ze mną nie dzieje. Nic. Stad mnie jedynie na uprzejmośd. — Wejdź, siadaj... Nie masz bagażu — Nie, tylko koszulę na zmianę. Gdy już oboje siedzimy w moim pokoju, tym małym ukrytym świecie, gdzie mieszczą się powieści, kasety i stara walizka, zabytki minionej wolności, nareszcie patrzę na niego i zaczynam sobie uzmysławiad to przecież Ahmed, mój starszy brat, moja rodzina...
188
189
Teraz możemy posługiwad się tym samym językiem i rozmawiad ze sobą. Rozmawiamy zatem i ileż rzeczy nagle się dowiaduję... -
Kiedy Spotkaliśmy się, nie wiedziałem, co się stało. Gdybym
wiedział, próbowałbym interweniowad... Jak to wszystko tutaj wy gląda Opowiadaj mu 0 moich nieszczęściach, o prawie siedmiu latach nieszczęśd, o wizycie matki, o naszej nadziei. Płacze wraz ze mną. A potem sam Jeżyna mówid — Wtedy, gdy tato zostawił nas w Jemenie, Leilah i mnie, wychowywał nas dziadek. Wydali za mąż Leilah, kiedy miała dziesięd lat. Przyzwyczaiła się. Przypuszczam, że kochała swojego męża. Mieszkali raZem parę lat, potem mąż poszedł do wojska i zginął w walce. Wtedy rodzina zmusiła Leilah do poślubienia innego mężczyzny, którego ona nie cierpi. Mówiła mi, że ją bije obecnie mieszkają w Adenie, Leilah ma troje dzieci i oczekuje czwartego. Nie widziałem jej już od lat, ale czasem dostaję od niej wiadomości. Wydaje mi się, że ma charakter podobny do twojego, jak potrafi, tak się opiera swojemu nowemu mężowi — Czy m0ze
się rozwieśd -
W Adcnie kobiety mają prawo oskarżyd męża przed sądem,
jeśli są maltretowane Złożyła skargę i sąd oświadczył mężowi, że jeśli nie będzje sję z nią lepiej obchodził, następnym razem będzie miała prawo sie rozwieśd... Więc teraz jest ostrożny. Ahmed sprawia wrażenie smutnego i załamanego. Jego historia nie jest leps^ od mojej Kiedy nasz ojciec ich porzucił, dziadek pracował w Kuwejcie. Jego pierwsza żona, nasza babka, zmarła, pozostawił więC dzieci pod opieką swojej drugiej żony. Wstrętnej macochy, któ^ karmiła ich odpadkami, biła i od samego początku zmuszała do jracy. -
Wyrzucad nas na dwór co noc, boso i bez latarni, i kazała
szukad drewna. Czasem szliśmy całymi kilometrami, żeby nazbierad wystarczającą ilośd prawie cały czas byłem chory. Kiedy miałem trzynaście lat, wy^no mnie do wojska. Nie było dosyd ochotników i wszędzie poszukiwano chłopców. Ludzie z policji robili naloty na wsie i wszystkich chłopaków zabierali za zgodą lub bez przyzwole -
nia rodziny. Kiedy przyszli do nas, wcale mnie nie chcieli, byłem chory, ale stara błagała ich, żeby mimo to mnie wzięli. Chciała się pozbyd kłopotu. Od tamtej pory ciągle jestem w wojsku. Zycie tam jest ciężkie. Ale od czasu do czasu mogę wrócid do wsi, na przepustkę, i zarabiam trochę grosza. W koocu nie mam wyboru. Dziadek nie chce mnie ożenid. Nie chce zapłacid za żonę dla mnie. Jakiż on podobny do naszego ojca! Tylko spojrzenie ma inne. Smutne, łagodne, przyzwyczajone do docinków, do uległości, poddania. Wiele tego zaznał w dzieciostwie. On również nie miał prawdziwej młodości, a jego męskie życie jest okaleczone. Kiedy pomyślę o wszystkich nieszczęściach, jakie na nas sprowadził ten, który dał nam życie, zastanawiam się, po co w ogóle miał dzieci. W każdym razie nie po to, żeby je wychowywad. Ani po to, żeby je kochad, karmid, ochraniad. Nawet wilki lepiej się zachowują. -
Nigdy nie zapomnę wyjazdu naszego ojca. Leilah wrzeszcza
ła, żeby wrócił... Czasem pisał, prosząc o wiadomości. Nigdy mu nie odpowiedziałem. Ahmed jest taki zmęczony, że zasypia w trakcie rozmowy. Zostawiam go w spokoju i idę po wodę i ifewno, tak jak niegdyś oni oboje, w ciemnościach. Wyobrażam sobie mojego brata, jak mając cztery lata czy też pięd lat, przerażony idzie do studni. Brak matki, brak miłości, tylko strach przed tym dzikim krajem... Boże, jakie pokłady nienawiści we mnie drzemią!
Nocą dalej ciągniemy nasze opowieści. — Pamiętasz mamę — Nie. Pokazuję mu fotografię, której przygląda się przez chwilę. Jego matka... W ogóle je j sobie nie przypomina, to tak, jakby jej nigdy nie miał. Jeśli chodzi o ojca, nie cierpi go podobnie jak jaDziwne, fakt, że pojawił się bez uprzedzenia, po wizycie mamy, budzi moją podejrzliwośd. A jeśli to Abdul Khada albo nasz ojciec posłali go tu, żeby wybadał, co planujemy Nie odkrywam zatem przed nim naszych zamiarów. Postanowiłam mied się przed wszystkimi na baczności, nawet przed bratem. Jedynymi osobami, do
190
ik, ,
mied zaufanie, są Nadia i matka. Chociaż to ja muszę je
Mch mogę V . ¦ , ,
.
sze zagr^eWaC d° Walkl' 6 ^zystkie te lata walczyłam o moją siostrę, o to, żeby tv .
yi otoczeniu, które po trochu zaczynało ją wchłaniad.
'
semeosku, żyd wedle jemeoskich zwyczajów, pracowad,
li. ,
. jemeoskiej kobiety, kiedy ma się zaledwie czternaście
% ¦ • -• dzieckiem czułym, uległym... Beze mnie by zginęła. i
,
jedynie swoją wieś i wojsko, którego nie znosi. Stał się
v
gensie Jemeoczykiem wbrew własnej woli. Co nie prze-
;^P .
• • ;2daje sobie sprawę, że życie, jakie wiedziemy w tej wsi,
IL. .'
^-nalne. ^ iest nor^
e ^nie sa. tutaJ zacofani, to wszystko jest przestarzałe. Pw
.
., _ iuż nie żyje w taki sposób. fawie nikt J
,.,.,. .. Ąyj także tak zyłes.
p - ^waż dziadek nie cierpiał naszego ojca. I tę niechęd przetU-T~
^, wszystkich.
losł na na^
.. • - .
.•
¦
di widzied tego siwego starca w zupełnie nowym świetle. ,
ir bardzo pragnęłam mu się zwierzyd,
wtedy ta ^ J
.
r ~. ,
.
.,.
,
.,
rnoze pozostad z nami parę dni, prowadzę go więc do
h ¦• J K.
' .
ishube. We wsi wkrótce wszyscy zaczynają na niego
trzed. Chodzi pogłoska, jakoby przyjechał pomóc nam Wiem jednak doskonale, że nic dla nas zrobid nie może.
ucieczce^ I. ,, ,
. ^Jnej władzy ani pieniędzy, jest tutaj więźniem, tak samo i^hada, zawsze poinformowany o najdrobniejszych wyda-
Abdul +
.
, .
.,
.
,.
t • h xe WSI' Pisze uprzedzając mnie, żebym niczego nie probov
, Wysyła równocześnie pieniądze na utrzymanie mojego
^
talny klawisz pod pokrywką doskonałego gospodarza. Ah-
K ,
^ej strony robi sobie wyrzuty, że nie pomyślał o przywie -
V
• • ^ji°ści- Dawno już nie jadłam pomaraoczy ani jabłka. Brak
K
iw, a susza jeszcze pogarsza nieurodzaj. Herbata, kukury-
Ham owocu ' . , V
,fJ
kuitó t0 nfZe Jedyne luksUSy- ,'
t,am trochę mogąc wreszcie z kimś porozmawiad, opowie^ . -• .yciu w Anglii, jakiego Ahmed nie zdążył poznad. Opisad y^
,
siostry i brata. Szkołę, rock, reggae, taoce, wszystkie
Vł
śnione radości.
192 Mawne, mł
- Któregoś dnia, byd może, pozwolą ci wyjechad do mamy... Nie odpowiadam. Z braku zaufania, ale także dlatego, że powoli tracę nadzieję, tak jak się traci krew przy ukrytym krwotoku.
Rozdział XVI Dziwny dzieo, niebo białe od upału. Ahmed jest u Nadii. Przyglądam się Marcusowi, który leżąc na brzuchu, na linoleum, bawi się kawałkiem plastiku, kiedy nagle słyszę jakiś hałas na zewnątrz. To przybyła kobieta z Ashube, zadyszana i ociekająca potem pod zasłoną. Oznajmia jednym tchem -
We wsi jest twoja matka z obcymi Anglikami.
Czując ucisk w sercu biorę na ręce Marcusa i kieruję się w stronę drzwi. Ward zaczyna krzyczed — Dokąd idziesz — Do mojej siostry. — Nie idź tam, inaczej źle będzie z Wbą. — Nic mnie to nie obchodzi, idę. I zbiegam z góry razem z wysłanniczką. Pół godziny później przybywam przed dom Nadii, gdzie staję oko w oko z dwiema nie znanymi osobami. Mężczyzną i kobietą. Można by ich wziąd za turystów obwieszonych aparatami fotograficznymi. Wołam — Gdzie jest mama Odpowiada mi kobieta — Pani matki tutaj nie ma. Jesteśmy dziennikarzami. Wysłanniczką omyliła się; zobaczyła Anglików i pomyślała, że ta kobieta to moja matka. Nadia wychodzi powoli z domu, spokojna pomimo tłumu ciekawych, którzy zbiegli się, aby oglądad gości. -
Są dziennikarzami i przyjechali po nas.
Skaczę z radości. Na podstawie korespondencji z mamą spodziewałam się spotkad przedstawicieli stowarzyszenia w Genewie. Tymczasem to coś o wiele lepszego. Angielska prasa, prasa z mojego kraju przybyła tutaj. Jestem uradowana i zachwycona. Po powrocie 193 13 - Sprzedane
zaświadczą o wszystkim, nasz plan nareszcie zacznie się realizowad! W koocu mama znalazła sposób, żeby nas stąd wyciągnąd. Wchodzimy do domu Gowada zapchanego ludźmi. Kobieta jest reporterką londyoskiego Observera. Przedstawia się - Ellen MacDonald. A oto nasz fotograf, Ben Gibson.
Pożeram ich oczami. Anglicy. Ellen, blondynka, z krótkimi włosami, z twarzą o rysach zdecydowanych, w spodniach i koszuli, o wyglądzie turystki. Ben także sprawia wrażenie turysty, ale przybyłego chyba z innej planety, uśmiechnięty, jakby się wybrał łapad motyle. Przedstawiają mi również tłumaczkę, to ją właśnie wzięto we wsi za moją matkę, oraz kierowcę samochodu. Nosi pistolet u pasa i nieustannie nerwowo go dotyka, rozglądając się dookoła. Mężczyźni ze wsi, niektórzy uzbrojeni w strzelby, nie spuszczają z niego oka. -
Ellen, tak długo czekałyśmy. Zabierze nas pani Proszę, wy
jeżdżajmy natychmiast! Patrzy na mnie ze spokojem, jakbym po prostu powiedziała Dzieo dobry, jak się pani czuje... albo coś w tym rodzaju. Rozmawiamy po angielsku, ale musimy zachowad ostrożnośd podając jak najmniej szczegółów, ponieważ niektórzy z tych uzbrojonych mężczyzn, znajdujących się w pokoju, mogą nas rozumied. Ellen zwraca się półgłosem do kierowcy, jak gdyby nigdy nic. -
Czy da się zabrad dziewczęta i ich dzieci do Taez naszym
jeepem Kierowca wydaje się nagle bardzo zakłopotany. Dopiero teraz zrozumiał, że przywiózł aż tutaj dziennikarzy. Prowadził jeepa Unicefu i myślał, że wiezie lekarzy, znajomych mamy, będących w Jemenie na wakacjach. Wygląda na to, że dziennikarze musieli się uciekad do nie lada wybiegów, by do nas dotrzed. Olśniewająco biały jeep Unicefu znany jest w większości górskich wiosek. Służy do przewożenia leków dla niewielkiego szpitala w prowincji Maqbana. Szofer dyskutuje z moim bratem Ahmedem, który prędko stara mu się opowiedzied naszą historię. Przecząco kręci głową. Chętnie by nam pomógł, ale boi się nieprzyjemności.
- Powiedzieli mi, że wiozą prezenty, to wszystko. Nie mogę wziąd tych dziewcząt... Jeśli je zabiorę, mężczyźni zaczną do mnie strzelad. — Nie ośmielą się... - mówi Ellen. — Nawet gdyby nie strzelali, nie ujadę daleko. Zbyt dobrze mnie tu znają. Wiedzą, że pracuję w szpitalu w Taez. Odnajdą mnie bez trudu. Porwanie dziewcząt w taki sposób oznaczałoby dla nas wszystkich zbiorowe samobójstwo... Nigdy nam nie pozwolą przejechad przez góry. Spojrzenia otaczających nas Jemeoczyków, ich strzelby zmuszają nas do przyznania mu racji. Zresztą pojawiają się następni, pokój pęka w szwach, po prostu wszyscy mężczyźni znajdujący się we wsi zostali zawiadomieni o przybyciu cudzoziemców do domu Gowada.
Jeden z nich podchodzi i mówi łamaną angielszczyzną
-
Niech zabiorą dziewczęta, ale bez dzieci!
Napięta sytuacja doprowadza mnie do szaleostwa. Oczyma wyobraźni widziałam już nas obie wolne, w drodze do domu; jest samochód, kierowca Unicefu, dwoje angielskich dziennikarzy... Po raz pierwszy jesteśmy tak blisko wolności. Zaczynam wrzeszczed -
Zgoda! Zabierajcie moje dzieałie! Zostałam zgwałcona, aby je
urodzid! Dobrze o tym wiecie! Więc zabierajcie je, zabierajcie! Nadia stara się mnie uspokoid. Wie, jak bardzo pragnę stąd wyjechad, o wiele bardziej niż ona, i ogromnie cierpi widząc mnie w tym ataku szaleostwa, słysząc, co wygaduję. Porzucid syna! Nie mogłaby znieśd myśli o zostawieniu swoich dzieci, dobrze to wiem. A mały Haney, uwieszony u matczynej spódnicy, patrzy na wszystkich wystraszonym wzrokiem, jest w wieku, kiedy zaczyna się trochę rozumied. Ośmieliłam się wykrzyczed wobec nich, w te ich mroczne i groźne twarze, że moje dziecko jest owocem gwałtu i że jestem zdolna je porzucid, żeby stąd uciec. Zaczynają rozmawiad pomiędzy sobą, nawet wrzeszczed wszyscy jednocześnie, niektórzy wygrażają zaciśniętymi pięściami. Szofer dotyka dłonią pasa, a tłumaczka wyjaśnia Ellen, że sprawy mogą wziąd niedobry obrót, trzeba działad. -
Co robid
194
195
-
Rozdad im qat, to ich zajmie przez jakiś czas.
Na szczęście przywieźli ze sobą qat. Ellen wyraźnie odczuwa ulgę widząc, że jest sposób na rozładowanie sytuacji. Kierowca rozdaje cudowną roślinę i rzeczywiście mężczyźni się uspokajają. Po paru minutach wszyscy żują z namaszczeniem. Ellen pyta mnie, czy możemy gdzieś na boku porozmawiad. Obie z Nadią prowadzimy ich na zewnątrz, nad strome urwisko znajdujące się za j ednym z domów. Tam, przycupnąwszy koło drogi, w cieniu starych kamieni, możemy rozmawiad swobodnie. Fotograf Ben szybko robi parę zdjęd. Trochę uspokojona mówię do Ellen
— Myślałyśmy, że wszyscy o nas zapomnieli. Od siedmiu lat czekamy na kogoś, kto nas stąd zabierze. Miałam nadzieję, że wam się to uda! — Ogromnie mi przykro, Zana... Jest szczera i moim zdaniem zadziwiająco odważna, że dotarła aż tutaj. Ale czuję się tak bardzo rozczarowana... Siedem lat... po to, żeby spotkad się z dziennikarzami. Siedem lat wszystkich tych cierpieo. Coraz trudniej mi żyd w tym nieustannym napięciu. Bezsennośd, choroba, udręka, różnego rodzaju dolegliwości, na próżno lekarz ze wsi daje mi wszelkie pigułki, jakie tylko uda mu się zdobyd, chwilami zamieniam się w wariatkę. Nikt nie może tego zrozumied. Musi się tu żyd, w tym brudzie, pośród much, z marnym wyżywieniem, dźwigając wodę, żyd wśród tej moralnej nędzy... -
Obawiam się, że zabranie was stąd nie będzie proste. Gdyby
kierowca mógł nam pomóc... i wtedy nawet ryzykowalibyśmy zbyt wiele. Wszyscy znaleźlibyśmy się w więzieniu, nie uzyskawszy ni czego... Przyjechaliśmy mając nadzieję spotkad was przynajmniej i porozmawiad z wami. Ale żeby was uratowad... potrzeba nam ofi cjalnej pomocy. Wszyscy w tym kraju starali się nas odwieśd od zamiaru wyprawy w te górskie okolice. W Taez powiedziano nam, że tutejsi ludzie są bandytami i z łatwością zabijają obcych wtrącają cych się w ich sprawy. Mówiono nam również, że rządowi po dziś dzieo nie udało się przeprowadzid spisu ludności tego regionu. Podo bno wszyscy spisujący zaginęli. Nikt bez broni nie zapuszcza się w te okolice, nawet na wycieczkę, to strefa zamknięta dla turystów.
— Wiem, przez siedem lat nie widziałyśmy nikogo. — Bardzo trudno było nam zlokalizowad te wsie. Żadnej mapy, żadnych wskazówek i gdyby nie pomoc tej tłumaczki, nie zdobylibyśmy nawet kierowcy. To piekielna droga. Dobrze wiem, że jest piekielna. Ale gdybym mogła, przeszłabym ją na piechotę. Ellen zdziwiona jest nagłymi zmianami w krajobrazie. Oazy, owocowe drzewa, potoki i zimorodki, a potem koniec, pustka, jałowa pustynia, skaliste góry.
— Wreszcie spotkaliśmy w górach ludzi, którzy o was słyszeli. Nazywają was smutne siostry z Maąbana, ponieważ stale płaczecie. Doskonale wiedzą o waszym położeniu. Powiedzieli nam, że mężczyźni ze wsi nie chcą was uwolnid... — Jak dotarliście do Ashube — Z daleka zobaczyliśmy wieś, a ktoś nam przedtem powiedział, że dom Nadii ma drzwi i okna ż ółte. Wtedy zrozumiałam, że nareszcie jesteśmy u celu. Oczywiście nigdy nie wspomnieliśmy nikomu, po co tu jedziemy. Myślę, że zabito by nas, nim dotarlibyśmy do głównej drogi. Podobno niedaleko znajduje się obóz wojskowy. Kazano się nam śpieszyd, nim •fBłnierze zostaną powiadomieni. Strzelają bez ostrzeżenia... Teraz musicie nam podad jak najwięcej szczegółów, nie mamy zbyt wiele czasu. — Nagrałam wszystko na kasecie, którą przekazałam mamie. — Fragmenty jej ogłoszono w radiu. Na łamach Birmingham Post ukazał się artykuł o was, jeden dziennikarz spotkał się z waszym ojcem, aby usłyszed jego zdanie na ten temat. Powiedział dziennikarzowi, że był bardzo niezadowolony z waszego zachowania się w Anglii i pragnął, byście poznały tradycyjną kulturę muzułmaoską. Absolutnie nie chce się przyznad do tego, że was sprzedał. Trudno było go oskarżad bez dowodów. Gazeta ograniczyła się zatem do stwierdzenia, iż zniknęłyście w sposób tajemniczy. Tajemniczy... po tysiąc trzysta funtów za każdą. Potwór... Zapoznad nas z tradycyjną kulturą muzułmaoską... Gwałt i niewola. Ellen opowiada jeszcze, że dziennikarze powątpiewali w wiarygodnośd tej historii. Na szczęście Birmingham Post skontaktował się z Observerem i on właśnie wziął sprawę w swoje ręce. Propa-
196
197
ganda w gazetach zaowocowała, ale myślę tylko o jednym. Ellen i Ben odjadą, pozostawiając nas tutaj. Nie mogę znieśd tej myśli. Na drodze stoi jeep Unicefu z kierowcą... Trzeba wymyślid coś, co nam pozwoli uciec natychmiast. Mój mózg pracuje na pełnych obrotach, myślę i mówię jednocześnie -
A gdyby im powiedzied, że mama jest w Taez, że jest chora,
w szpitalu, i że was posłała, ponieważ chce zobaczyd wnuki Pomysł jest szalony, ale w tej szalonej sytuacji może okazad się skuteczny.
-
Spróbujemy.
Tak czy inaczej, czas podjąd jakąś decyzję. Mężczyźni uraczyli się qat, teraz wychodzą z domu i gromadzą się wokół nas. Nie da się już spokojnie rozmawiad. Decyduję się wytłumaczyd wszystko najstarszemu spośród nich, kręci głową słuchając tego, co mówię, po czym się odzywa -
Wyślemy kogoś do Taez, żeby się spotkał z twoją matką. Jeśli
naprawdę jest chora, wysłannik wróci i zabierze was do niej. Teraz należy myśled jeszcze szybciej. Odwracam się do Ellen i szepczę — Niech gazeta zapłaci za podróż mamy, żeby mogła się hospitalizowad w Taez. — Nie mamy czasu, to niemożliwe. Ahmed szuka innego wyjścia. Proponuje, że poprosi swoich kolegów - żołnierzy, żeby przyszli postraszyd tutejszych mężczyzn i wywołali bójkę, podczas której mogłybyśmy uciec. Pomysł bezsensowny i nierealny. Wszystko źle się układa, sprawa jest przegrana. Odjadą. Kierowca zaczyna okazywad zniecierpliwienie, boi się. Tłumaczka również lęka się kłopotów, ona także wzięła na siebie ryzyko. Radzi mi nie prowokowad tych mężczyzn -
Jeśli będziesz im mówid o odjeździe, zabiorą cię do jakiejś
całkiem dzikiej wsi, gdzie nigdy cię nie odnajdziemy. Zachowuj się spokojnie. Wybucham złością -
Spokojnie Nic nie mówid Ależ nie sposób to przeżyd za
chowując spokój. Tylko myśl o ucieczce sprawia, że wytrzymałyśmy 198
do tej pory, to nasze jedyne marzenie, jeśli nie będziemy go w sobie nieustannie podtrzymywad, oszalejemy! Ellen przyrzeka -
Kiedy tylko będziemy w Sanaa, udamy się do ambasady.
W tej chwili to już tylko kwestia tygodnia. Bądźcie cierpliwe. Nie mogę się powstrzymad, by nie odpowiedzied jej z goryczą -
Cierpliwośd to jedyna rzecz, jaką opanowałyśmy tutaj do
perfekcji. Jak pani sądzi, co robiłyśmy przez te siedem lat Jeep odjeżdża, wszystko skooczone. Cała wieś patrzy w ślad za nim, a dzieciaki biegną z krzykiem w tumanie kurzu, jaki podniósł się z drogi. Nadia płacząc kołysze swoją córeczkę. Ja też płaczę. Byłyśmy
tak blisko celu... Po raz pierwszy od siedmu lat wydało mi się, że przeskoczę te góry. Nabrałam już rozpędu. Ale dziennikarze przywiozą tylko zdjęcia. Nadia jest w tradycyjnej pstrej sukni muzułmaoskiej, z córeczką w ramionach. Ja przycupnęłam na kamieniach w czarnej sukni, z czarną zasłoną. Sama po sobie noszę żałobę. Czekad. Mied cierpliwośd. Pozwolid płynąd czasowi. W Londynie niedługo Boże Narodzenie. Tutejsze daty nie kojarzą się z niczym. Niekiedy zmuszam pamięd do nadludzkich wysiłków, żeby umiejscowid w czasie najważniejsze wydweenia. Narodziny dzieci. Haney, Tina, Marcus. Więżą nas tutaj o wiele skuteczniej, niż gdyby zakuli w łaocuchy. Po samochodzie nie pozostał nawet ślad, znikł tuman kurzu na drodze, po której ciągle jeszcze błądzę wzrokiem, spoglądając daleko, za góry. Na koniec powracam sama do Hockail, niosąc Marcusa w ramionach. Ahmed postanowił pojechad do Taez za dziennikarzami i informowad mnie o wszystkim. Obiecali jeszcze parę tygodni. Ale w ramionach trzymam Marcusa. O dalszym biegu wydarzeo dowiaduję się z listu matki, kilka tygodni później. Po ogromnym rozczarowaniu, jakim był odjazd naszych niedoszłych wybawców, podtrzymuje nas teraz z Nadią nowy podmuch nadziei. Mój brat Ahmed spotkał się z Ellen i Benem w Taez. Pierwszą wizytę złożyli dyrektorowi szpitala, który dostarczył im samochód z kierowcą. Radził, żeby się spotkali z gubernatorem miasta, Muhse 199
nem Al Usifi, ale tamten przebywał właśnie w Sanaa i dyrektor mógł jedynie powtórzyd swoją wcześniejszą obietnicę - Jeśli gubernator wyrazi zgodę, będą mogły powrócid do matki. Gdyby zechciał poznad punkt widzenia mężów, zawiezie je przed trybunał w Arabii Saudyjskiej. Wtedy będą musiały wystąpid o rozwód... ale będzie to dośd kosztowne i sprawa może się ciągnąd przez pięd lat... W tym kraju wszystkich trzeba opłacad. Żołnierzy, których wyślą do Maąbana po dziewczęta, adwokatów, sędziów... Od samego początku tej historii ciągle chodzi o pieniądze. Same będąc sprzedane mamy jeszcze zapłacid za nasze ewentualne uwolnienie. Jeszcze pięd lat... na samą myśl o tym ponownie ogarnia nas rozpacz. Czy mamy się tu zestarzed Nigdy! Następnie Ellen i Ben udali się samolotem do Sanaa, pod eskortą narodowej policji, jak podżegacze. Tam z lotniska zatelefonowali do radcy ambasady, Jima Halleya, który pomagał im już wcześniej, po ich przybyciu do Jemenu. Jim Halley przyjechał osobiście opancerzonym jeepem, żeby ich przewieźd do brytyjskiej ambasady. Podobno stałyśmy się przyczyną prawdziwej wojny... Jeep dojechał do ciężkiej, żelaznej bariery chroniącej ambasadę, szofer zatrąbił, uzbrojony strażnik sprawdził im dokumenty, nim podniesiono kratę. Ellen wobec tych ludzi przyjęła styl bycia podobny do mojego. Często zachowywała się agresywnie i okazywała oburzenie, twierdząc, że jako obywatelka brytyjska
nie może tolerowad podobnej sytuacji. Próbowała wszelkich sposobów, by nawiązad kontakt z właściwymi urzędnikami odpowiednich służb. Dla ambasady rzeczą bardzo kłopotliwą był fakt, że dwoje dziennikarzy znajduje się pod ścisłym nadzorem policji narodowej. Dla nikogo nie było to bezpieczne. Ellen i Ben uzyskali zezwolenie na spędzenie nocy w ambasadzie. Ich plan był następujący Ben miał zawieźd nasze fotografie do Londynu i opublikowad w niedzielnym wydaniu Observera. Miał także zabrad ze sobą artykuł, jaki Ellen napisała w nocy. Ambasador wraz z radcą twierdzili, że roztropniej będzie odesład Ellen, nim artykuł ukaże się w Anglii. Gdyby nadal przebywała w Jemenie mogłaby mied kłopoty z wyjazdem. Oskarżyliby ją o szpiegostwo, o naruszenie bezpieczeostwa wewnętrznego paostwa i po prostu
wpakowali do więzienia. W sobotę rano, pod eskortą, urzędnicy ambasady odprowadzili Ellen do samolotu. Kiedy przybyła na lotnisko Heathrow w Londynie, artykuł był już w kioskach, wydrukowany na pierwszej stronie, zilustrowany dużą fotografią Nadii w długiej, pstrej sukni, tradycyjnym stroju muzułmaoskim - jakby powiedział nasz ojciec - z Tiną w ramionach. Stałyśmy się sławne. Benowi i Ellen cudem się udało, ponieważ Gowad, o czym nie wiedziałyśmy, w dzieo ich odwiedzin, zatelefonował do do wódcy wojsk okręgu Maąbana, by go ostrzec o obecności szpie gów. Komendant przyrzekł Gowadowi interwencję i mało brako wało, a dwoje dziennikarzy wpadłoby w zasadzkę. Miano ich za trzymad po południu, ale upał był tak wielki, że komendant po stanowił przeprowadzid aresztowanie nazajutrz o świcie... Nie przypuszczał, że dwoje cudzoziemców pozostanie tylko parę go dzin na jego terytorium, po tak długiej podróży... Słyszałam później, jak mówiono, że dwa razy uzbrojeni mężczyźni zatrzy mali ich na drodze, kiedy wracali z Ashube, spodziewano się, że jesteśmy ukryte w jeepie.
•^
Oboje narażali życie, żeby się z nami spotkad, i żałowałam bardzo mojego niemiłego zachowania wobec Ellen. Wszelkie możliwe i wyobrażalne plotki krążyły na ich temat. Wiedziano już, że to dziennikarze i że podróżowali po Maąbana pod fałszywym pretekstem. Myślę, że dwadzieścia cztery godziny później już by się stąd nie wydostali. Zwłaszcza gdyby zabrali nas ze sobą. Oskarżono by ich o
porwanie, a tu bardzo łatwo przeprowadza się egzekucje. Przez wiele dni nie wiedziałam, co się z nimi stało i umierałam z niepokoju myśląc, że zostali zaaresztowani. List mamy przynosi następne dobre wiadomości. Nasza historia nie tylko narobiła hałasu w Anglii, skoro obecnie wszystkie gazety się nią interesują, ale zostały w to wciągnięte obydwa rządy, które opinia publiczna poniekąd zmusiła do poważnego potraktowania całej sprawy. To pierwszy zdecydowany atak. Mamie przykro jest tylko z jednego powodu i cierpi nad tym, że niektórzy dziennikarze
200
201
uważali za niezbędne położyd nacisk na seksualny aspekt naszego nieszczęścia. Gwałt na pierwszych stronach. Dwie nieletnie zgwałcone w Jemenie. Rozumiem to, ale odczuwam gorycz. Cóż mogą wiedzied o gwałcie ci, którzy go nie zaznali Nic. Nie mają pojęcia o upokorzeniu i poczuciu winy, jakie mu towarzyszą. Człowiek czuje się skalany na wiecznośd, chciałby nigdy o tym nie wspominad, nic nie pamiętad. Zapomnied. Nawet jeśli gwałt trwa. Ponieważ dla nas jeszcze się nie skooczył. Będzie trwał tak długo, jak długo pozostaniemy uwięzione w naszych wsiach jako mężatki. Ciężko jest byd rzuconym w ten sposób na pastwę publiczności. Dodatkowa cena za otrzymaną pomoc. Nie pomyślałam o tym. I tę cenę zapłacę. Ponieważ sprawa posuwa się do przodu. Rząd brytyjski wolał ją wyciszyd mimo rozpaczliwych wysiłków mamy wzywającej pomocy. Teraz sekretarz spraw zagranicznych oraz sekretarz spraw wewnętrznych są bezpośrednio interpelowani. Dziennikarze stworzyli im prawdziwy problem dyplomatyczny, którego nie zdołają ukryd. Ellen jest naocznym świadkiem, który wyjaśnił dokładnie, z talentem, nie ominąwszy najdrobniejszego szczegółu, jak to się stało, iż dwie nieletnie córki brytyjskiej matki zostały sprzedane przez własnego ojca i zaginęły w Jemenie. Jak zwykle Abdul Khada został poinformowany wcześniej niż inni. Nawet w Arabii Saudyjskiej, gdzie pracuje, potrafi zdobyd informacje o najdrobniejszym wydarzeniu, dosłownie w tej samej chwili, kiedy ma ono miejsce. Przypuszczam, że posiada swoje źródła wiadomości, zarówno tu, jak i w Anglii, przyjaciół, którzy do niego telefonują, przekazując mu hurtem wszystkie pogłoski i plotki. Jemeoczycy działają niby mafia, podróżują z kraju do kraju, nigdy nie tracąc kontaktu. Oto treśd listu Abdula Khada
Wiem, że było tu dwoje cudzoziemskich dziennikarzy. Niczego nie zdziałają, nie licz na nich i niech Bóg ma Cię w swojej opiece, gdyby czegokolwiek próbowali. Ciekawa rzecz, po raz pierwszy wcale się go nie boję, ani jego pogróżek. Zupełny brak lęku przed tutejszymi mężczyznami. Nie mogą już w żaden sposób dotknąd mnie czy zranid. Czuję się wy -
zwolona w moim najgłębszym wnętrzu. Wolnośd jest bliska, czuję ją, intuicja mówi mi, że to już niedługo. Rozdział XVII Nasz brat Ahmed odwiedza nas znowu, wystąpił z wojska, ale tym razem, chcąc nas zobaczyd, napotkał ogromne kłopoty. Ludzie ze wsi podali go na policję jako agitatora i złodzieja! Podobno w czasie jego ostatniego pobytu poginęły we wsi jakieś rzeczy... Przybywa do domu zapłakany i wyczerpany. -
Zaledwie dotarłem do Ashube, żeby zobaczyd się z Na
dią, kiedy obstąpili mnie mężczyźni. Na rozkaz Abdula Khada, który wiedział, że tu jadę. Wolno mi tylko was przywitad. Po tem natychmiast mam wyjechad. Grozili mi zupełnie serio. Jeśli nie posłucham albo jeśli będę próbował wam pomóc, zatrzymają mnie. Zresztą Abdul Noor, nasz sąsiad fflrat Abdula Khada, zjawia się po chwili, aby skontrolowad, co porabia Ahmed. Jest mniej agresywny od innych, stoi jednak po ich stronie. — Po co twój brat tu przyszedł Chce was zabrad — Wcale nie, po prostu przybył nas odwiedzid. Nie ma zamiaru sprawiad kłopotów. To mój brat, moja rodzina, odszedł z wojska i chce się z nami widzied, to wszystko. Z niewinnym spojrzeniem, spokojną twarzą, staram się nie okazywad ani trochę agresywności, dla dobra Ahmeda. Abdul Noor mi wierzy i pozwala mu pozostad w domu. Usłuchałam rady tłumaczki zachowad spokój, nie pokazywad nikomu tego światła wolności, które się we mnie pali. Parę dni później przychodzi znowu Abdul Noorr i tym razem przynosi pisemne polecenie od Abdula Khada oraz kasetę przez niego nagraną. Najpierw czytam list Otrzymałem kopię artykułu tej angielskiej kobiety, posłuchaj, co Ci mówię na kasecie.
202
203
Abdul Noor czeka, idę zatem po magnetofon i przez mały głośnik płynie głos Wielkiego Strażnika Tyle dla ciebie zrobiłem, ale ty nie wiesz, co to wdzięcznośd. Myślałem, że jesteś szczęśliwa i że zapomniałaś o swojej rodzinie. Myślałem też, że nareszcie pogodziłaś się z twoją sytuacją mężatki i zamierzałem pozwolid ci nawet na odwiedziny u rodziców. Twoja matka jest silną kobietą, to nie do wiary, co zrobiła dla swoich dzieci, rozumiem ją. Jeśli chcesz odejśd, zawiadom mnie o tym bezpośrednio, a pozwolę ci swobodnie wyjechad. Będziesz jednak musiała pozostawid twojego syna Moham-meda. Zawsze nazywa go Mohammedem, ja zaś niezmiennie Marcu-sem... Wiem dobrze, że ani przez sekundę nie pomyślał, iż mogłabym pozostawid Marcusa. Jest zupełnie spokojny mówiąc mi o możliwości wyjazdu. Toteż jeśli tu pozostanę, będzie to mój własny wybór! Ten artykuł nie przyniesie nic dobrego, nikt na niego nie zwróci uwagi. Plecie. Ten człowiek jest paranoikiem. Z jednej strony proponuje mi wolnośd, schlebiając mojej matce, z drugiej grozi w sposób aż nazbyt widoczny. Ta zmiana tonu jest uspokajająca. Widad, że się denerwuje, bo sytuacja nareszcie rozwija się na naszą korzyśd, on zaś przestaje nad nią panowad. Nim popatrzę w twarz Abdulowi Noor, powinnam zagasid radosne światło, jakie błyska w moim oku. Bierze kasetę i kładzie ją do kieszeni. Nagle wpadam na pomysł. -
Czy mogę ją zachowad
Jeżeli dam ją do przesłuchania mężczyznom ze wsi, byd może zdołam ich przekonad, by pozwolili mi wyjechad... -
Nie, miałaś to tylko usłyszed.
Nigdy więcej nie zobaczę tej kasety. Ale w koocu wszystko mi jedno. To była tylko niezręczna próba onieśmielenia mnie. Nie wie, że już się go nie boję. Że odgaduję wszystkie jego przebiegłości. Postarzałam się, mój Boże, jak ja się tutaj postarzałam przez te
wszystkie lata. Skoro jest wężem, ja także nim byd potrafię. Idę do mojego pokoju, aby napisad odpowiedź. Spodziewa się, że mu oświadczę Nie zostawię Marcusa... Piszę powoli, starannie, dobrą angielszczyzną Chcę wyjechad, daj znad, kiedy mogę zacząd się pakowad.
Zamykam kopertę wiedząc dobrze, że Abdul Noor ją otworzy, ale trzeba prowadzid tę grę dalej, wręczam mu ją więc bez komentarza. Zapewne Abdul Khada nie ponowi już swojej propozycji, teraz kiedy wie, że przyjmuję jego warunki, to chyba oczywiste. Biegnę ścieżką dla kobiet, żeby zobaczyd się z moją siostrą i opowiedzied jej o tym wydarzeniu. Wygląda na niezbyt zainteresowaną moim opowiadaniem. Wydaje mi się, że już nic nie zdoła jej zaciekawid. W swoim artykule Ellen opisała spojrzenie Nadii Martwe oczy. To prawda. Twarz posągu, martwe oczy. — Powiedz mi, Nadia, co ty myślisz o tym wszystkim — Nic. Wrócid do domu Pozostawid tu dzieci Wiesz, że nigdy bym nie potrafiła tego zrobid... To prawda, wiem o tym. Już dawno zrezygnowała z walki. Pogodziła się, żyje jak zombi. Udało się im zabid w niej wszystko, aż do ostatniej odrobiny energii. Moja siosta^jako mała dziewczynka była tak żywa, tak wesoła... Zamordowali tę dziewczynkę. Przede mną stoi zrezygnowana skała, ta śliczna twarz o tak czystych rysach, tak uroczym uśmiechu, zamieniła się w maskę. Staram się jednak rozniecid w niej jakąś iskierkę marzenia -
Co do tego się przecież zgadzamy, Nadia. Pierwsza, której
uda się stąd wydostad, pozostawia swoje dzieci pod opieką drugiej... Pierwsza, która dotrze do Anglii, walczy o drugą. Chciałabym, żeby to ona była pierwsza. Wiem, że potrafię dalej walczyd, nawet w osamotnieniu. Ona nie. Bez oparcia, jakie ma we mnie, nie wytrzyma. Ale nie ma sensu o tym jej mówid. Nazajutrz z dachu Abdula Noor dobiega mnie jego głos -
Schodź... jest tutaj ktoś do ciebie!
Ktoś nazywa się Abdul Walii i jest szefem policji. Abdul Noor uprzedza mnie
204
205
— To bardzo ważny człowiek. Musisz okazad mu dużo szacunku, ponieważ został tu przysłany przez gubernatora Taez, aby przeprowadzid wywiad na twój temat. — Gdzie jest
— Czeka w domu rodziny swojej żony. Słyszałam już o tym człowieku, ale dotąd nie spotkałam go. Powiadają, że bardzo się przejmuje wszystkimi problemami miejscowych ludzi. Ale w naszym przypadku nie chodzi o zwykłe kłopoty z uprawami czy też stadem. — Czego chce ode mnie — Zna twoją historię. Angielskie gazety ukazały się w Arabii Saudyjskiej, w Libii, wszędzie... Rząd pragnie wiedzied, co się dzieje, kazano mu ciebie odszukad. Nie było to chyba dla niego zbyt skomplikowane, skoro rodzina jego żony mieszka w tej wsi... Abdul Noor towarzyszy mi aż do miejsca, gdzie stoi ich dom. Twarz mam zasłoniętą, jak zwykle kiedy udaję się na wieś, gdyż mogliby mnie zobaczyd nieznani mężczyźni. Dom pełen jest ludzi i Abdul Noor mówi mi, bym poszła do pokoju dla kobiet i czekała. -
Zawołam cię, kiedy będzie chciał z tobą rozmawiad.
Pokój dla kobiet to istny gołębnik. Każda z nich chciałaby wiedzied, jaką sprawę ma do mnie człowiek tak ważny, pytania fruwają ze wszystkich stron. Tak bardzo pragnę, by zamilkły, potrzebuję spokoju. Muszę skoncentrowad się przed tym ważnym dla mnie spotkaniem. Ale one paplą i paplą... więc na koniec je uciszam. -
Zostawcie mnie w spokoju, to nie wasza sprawa!
Często mi się zdarzało byd oschłą i nieprzyjemną wobec innych kobiet. Jedynie po to, by je poskromid i położyd kres niedyskretnym pytaniom. Nie mają żadnej delikatności i szacunku dla cudzego życia. Tak już jest, nie z ich winy. Kilka minut upływa w ciszy, zaledwie czasem przerywanej cichym szeptem, potem Abdul Noor wzywa mnie. Podążam za nim do drugiego pomieszczenia, większego i wygodniejszego, prze znaczonego dla gości-mężczyzn. W głębi, na poduszce, siedzi po turecku mężczyzna, przyodziany jak Saudyjczyk, w długą białą dżelabę. Nakrycie głowy położył obok. Przed nim, na stoliku, leżą dokumenty. Mężczyzna jest
nieduży i tęgi, o czarnych kręconych włosach, może mied jakieś trzydzieści lat. Rzeczywiście wygląd ma ważny i mówi uprzejmie — Dzieo dobry. — Dzieo dobry. Wskazuje na podłogę przed stolikiem. -
Bardzo proszę, niech pani usiądzie.
Siadam na podłodze tak jak on, po turecku, ale góruje nade mną z wysokości swojej poduszki. Następnie mężczyzna zwraca się do Abdula Noor i mówi również uprzejmie
-
Bardzo proszę, by pan zechciał zostawid nas samych.
Czeka, aż tamten opuści pomieszczenie i zamknie za sobą drzwi, po czym zaczyna mówid -
Nic nie wiedziałem o pani sytuacji w tej wsi. Czy zechciała
by pani opowiedzied mi o tym wszystkim Jakże już dawno żaden mężczyzna nie przemawiał do mnie tak grzecznie... Jednym tchem opowiadam mu naszą historię. Zastanawia się parę sekund, a potem zaczyna mi objaśniad obyczaje i tradycje swojego kraju i religii. Słucham go w milczeniu. Z bijącym sercem czekam na dalszy ciąg. — Czy kiedykolwiek myślała pani oałżeostwie z Abdullahem Od tak dawna jest pani mężatką. Czy czuła pani miłośd do swojego męża — Nie, nigdy. Nie cierpię go i nie chcę. Nie przypuszczałam, że rozpłaczę się opowiadając, ale jest to silniejsze ode mnie i widad, że szef policji czuje się bardzo zażenowany moim wzruszeniem. -
Dziś rano, nim panią spotkałem, widziałem się z pani siostrą
Nadią. Odbyłem z nią taką samą rozmowę, jak z tobą. Mieszanka kultur, na przemian zwraca się do mnie przez ty i przez pani. -
...Ona też mi powiedziała, że jest nieszczęśliwa i że chce
wracad do Anglii, jednak razem ze swoimi dziedmi oraz mężem. Co pani o tym sądzi Spodziewałam się, że Nadia nie powie nic innego. To jej jedyna szansa na zabranie Haneya i Tiny. Jeśli odrzuci Samira, dzieci automatycznie zostaną jej odebrane i powierzone ojcu. Nie cierpi Gowa-
206
207
ia i Samira tak samo, jak ja nie cierpię Abdula Khada i Abdullaha. Me że względu na dzieci zawsze boi się okazad swoje uczucia. Ja natomiast postępuję inaczej.
Mężczyzna siedzi milcząc, ta chwila wydaje mi się nieskooczenie iługa. Zastanawia się, a ja, tak jak mi zalecono, czekam z szacunkiem, aż przemówi pierwszy. Na koniec odzywa się -
W porządku. Może pani już iśd. Do widzenia.
Wstaję i opuszczam pomieszczenie. Nie powiedział nic określonego, ale jestem pewna, że po powrocie do Taez potwierdzi wersję podaną przez gazety. Wyjedziemy. Ellen miała rację, to już kwestia tygodni. Siedem lat i parę dodatkowych tygodni, o niczym innym nie chcę wiedzied. Nareszcie rozmawiałam z kimś znaczącym w tym kraju, osobą o wiele potężniejszą od Abdula Khada i wszystkich mężczyzn z tej wsi. Zakładam zasłonę i sama wychodzę z domu, kierując się w stronę pagórka. Po drodze Amina, żona Abdula Noor, wypytuje mnie, co się stało. -
Nie twoja sprawa!
I idę dalej, lekka, uwolniona od ogromnego ciężaru. Mogłam mówid i zostałam wysłuchana. Nie należę do nich ani z mojej kultury, ani z języka. Angielka podąża drogą, wspina się na pagórek i zdejmuje zasłonę, żeby odetchnąd. Ward i dwoje staruszków nie zadają mi żadnych pytao. Wiedzą, że ich władza się skooczyła, że wszystko dzieje się poza nimi i że jeśli o cokolwiek mnie spytają, moja odpowiedź będzie bezczelna. Milczą zatem w mojej obecności, a ja kpię sobie z tego, o czym mówią za moimi plecami. Tylko stara Saeda okazała mi serdecznośd. Była tu przez cały czas i widziała, ile się nacie rpiałam i jaką przeszłam poniewierkę pod okrutnymi rządami Ward. Czasem mawiała, żeby mnie pocieszyd Nie martw się, mała... niech cię Bóg prowadzi. Jeśli uzna, że racja jest po twojej stronie i że to, co ci zrobili, jest niesprawiedliwe, przywróci prawdę. Bóg może, ale ludzie Dziś wydaje mi się, że stara Saeda ma rację.
Nadia nie opuści dzieci. Gdyby próbowano ją od nich odseparowad, lękałabym się o jej zdrowie. Jeżeli chodzi o mnie, nie mam jeszcze odwagi spojrzed trzeźwo na sytuację. Nie potrafię wyobraz id sobie, że miałabym pozostawid Marcusa. Wolę nie myśled o tym w tej chwili. Będę musiała to zrobid, to nieuniknione, ale nie chcę cierpied na zapas. Na moje szczęście jest jeszcze w takim wieku, że nad niczym się nie zastanawia. Inaczej Haney -
Mamo, czy mnie zostawisz
Łamie mi to serce i wyobrażam sobie co czuje Nadia. Marcus zaledwie paple tych parę angielskich słów, które staram się mu przekazad. Niech Bóg mnie prowadzi, jak powiada stara Saeda, i niech sprawi, żeby, jeśli mam już tu pozostawid mojego syna, mały nie zdołał sformułowad takiego pytania, dopóki po niego nie wrócę.
Dwa dni po wizycie Abdula Walii sprawy nabierają przyśpieszenia. Wcześnie rano, kiedy jestem już w kuchni, pojawia się Abdul Noor z wiadomością. -
Powiedziano mi, że mam was obie zawieźd do miasta. Wyjeż
dżamy jutro wcześnie rano. Przygotuj się. Ręka, którą mam właśnie w piecu, drży mi z emocji, nie potrafię poskromid niecierpliwości. — Po co tam jedziemy — Ktoś pragnie się z wami zobaczyd. Kim jest ten ktoś, czego od nas chce, czy to gubernator Nie śmiem zapytad, żeby nie irytowad Abdula Noor. Byle nas tylko zostawili razem, Nadię i mnie... — Pojedziemy tym samym samochodem — Tak. Po raz pierwszy od siedmiu lat będziemy wspólnie podróżowad. Sama ta myśl jest dla mnie cudowna. — A Marcus — Nie. Jedziesz tylko na jeden dzieo. Zostaw go tutaj. Wieczorem będziemy z powrotem. Czekam u stóp pagórka jutro o piątej rano. Odchodzi, nie zdradzając mi żadnych dodatkowych szczegółów. Dzieo ciągnie się w nieznośny sposób. Koszmarna noc, nie mogę
208
14 - Sprzedane
209
zasnąd nawet na sekundę. Ciągle rozważam w myślach wszystkie możliwości. Co się stanie Kto chce nas widzied, dlaczego tylko jeden dzieo Liczę w półmroku jaszczurki na suficie. Marcus śpi obok, taki kruchy, taki jeszcze chudziutki. Czasami zastanawiam się, czy nie odziedziczył choroby po ojcu... Przypominam sobie tę przerażającą noc, kiedy po raz pierwszy zamknięto mnie tutaj z Abdulla-hem. To obrzydzenie, upokorzenie, które towarzyszyły mi potem bez przerwy. Sprzedana. Jak aż kobieta w
naszych czasach może jeszcze zostad sprzedana Nauczono mnie w szkole, że niewolnictwo już nie istnieje, że każda ludzka istota posiada swoje niezbywalne prawa. O czwartej rano Ward przychodzi po Marcusa i przynosi mi miejskie ubranie. Coś w rodzaju czarnego szala, co okrywa mnie od ramion do pasa, zasłonę, długą koszulę i parę czarnych spódnic aż do kostek. Pod spodem mam zwykłe bawełniane spodnie. Któregoś razu Abdul Khada przywiózł ten strój z Arabii Saudyjskiej i nieczęsto go wkładam. Przyodziana w ten sposób, ukazuję światu jedynie oczy. Nadia ubrana jest identycznie, tyle że jej suknie uszyto we wsi. Pomimo grubości wszystkich warstw tego przebrania, ponakładanych jedne na drugie, jakoś znosimy upał. Kwestia przyzwyczajenie, gdy się jest arabską kobietą w arabskim kraju. Na nogach, jak zwykle, mamy plastikowe klapki, których rzemyczki pękają regularnie, w związku z czym co miesiąc trzeba kupowad nowe. Schodzę z pagórka mając przed sobą tylko ciemnośd i ciszę. Słooce jeszcze nie wstało, o tej godzinie nocne zwierzęta milkną, a dzienne jeszcze się nie przebudziły. Szal, długa koszula i spódnice fruwają wokół mnie przy każdym kroku. Z daleka widzę pochodnię Abdula Noor, który czeka na mnie przed swoim domem, na dole. Doskonale znam tę ścieżkę, ale boję się potknąd na tych wszystkich spódnicach. Wychodzi mi na spotkanie i oboje schodzimy z następnego pagórka ścieżką prowadzącą do drogi, przy której zaparkowany jest landrover. Ten samochód może przewieźd dwanaście osób, ale tego dnia nie ma nikogo oprócz nas. Podróż do Ashube odbywamy w milczeniu, Nadia czeka na nas sama, przy drodze, w ciemnościach. Siada obok mnie, mam wrażenie, że to sen.
— Nie mogę w to uwierzyd. Zobaczysz, że nigdzie nie pojedziemy. Siedzimy teraz w tym samochodzie, potrwa to chwilę, a potem ktoś wszystko popsuje mówiąc, że mamy wracad do wsi, do tego okropnego domu. — Uspokój się... Nie ma powodu. Nikt nie nadchodzi, aby nas zatrzymad i landrover toczy się po wyboistej pustej drodze, jego reflektory zataczają łuk na każdym wirażu. Zbliżamy się do Taez w chwili, kiedy słooce zaczyna barwid horyzont. Słooce w kolorze czerwieni i ochry, oblewające swymi promieniami miasto u naszych stóp, rzuca zadziwiające światło. Błękitna mgła płynie znad okolicznych gór, odległe chmury lśnią z łotym połyskiem. Nigdy nie widziałam tego miasta o takiej porze. Cudowny świetlisty klejnot nadziei. Landrover skręca w drogę prowadzącą w dół z Dżebel Sabir, pośród upraw qat. Do tej pory nigdzie nie zatrzymywaliśmy się, nie zadałyśmy żadnego pytania, ale kiedy tylko samochód zaczyna kierowad się ku przedmieściom, pytam trochę zniecierpliwiona — Ale dokąd właściwie jedziemy — Do kogoś, kogoś ważnego.
W tym kraju mężczyźni lubią otaczad swoje słowa tajemnicą. Kobiety nie potrzebują wiedzied, gdzie się je zabiera i co się z nimi stanie. Przypuszczam, że mężczyznom daje to poczucie, iż mają trochę więcej władzy nad nami. W Taez, gdziekolwiek się człowiek znajduje, zewsząd widzi wzgórze zabudowane domami i górujące nad resztą miasta. Oglądane z dołu, gdzie na brudnych ulicach centrum panuje upał, hałas i kurz, wydaje się zawsze czyste i spokojne. Kierowca landroveru nadal omija małe uliczki niżej położonych dzielnic, zupełnie jakby zmierzał prosto ku owemu wzgórzu. Rzeczywiście, zaczynamy jechad pod górę i już widzimy dachy zabudowao. Droga jest teraz gładka, pejzaż przepiękny. Wszędzie wspaniałe domy, doskonale zaprojektowane i ozdobione. Świat zupełnie inny od pozostałej części miasta rozciąga się u naszych stóp, planeta całkowicie różna od pagórków i nędznych wsi w Maąbana. Samochód lekko wchodzi w szerokie zakręty, przejeżdża wzdłuż wysokich
210
211
murów, czasem, przez nie domkniętą bramę, zauważamy wspaniałe ogrody. Nigdy nie widziałam tutaj tak pięknych i wielkich domów, prawdziwe małe pałace. Okna otoczone są białymi łukami, które odcinają się od brązowego kamienia stiukowym ornamentem, niby rysunki dzieci, doskonałe w swej proporcji i naiwności. Na koocu ulicy samochód zatrzymuje się przed najpiękniejszym z domów, zbudowanym na samej górze, tuż nad nami, i otoczonym ogromnym murem. Istny czerwony pałac o szybach koloru tęczy. Stajemy przed wielką stalową bramą. Rozdział XVIII Abdul Noor wysiada z samochodu i naciska guzik domofonu. Ukazuje się uzbrojony policjant, rozmawiają przez chwilę, wielka brama otwiera się przed landroverem i pozwalają nam zaparkowad na wewnętrznym podwórzu. Dla nas, które od tylu lat żyjemy właściwie w średniowieczu, jest to widok niezwykły. Teraz wchodzimy po schodach prowadzących do dużych, drewnianych drzwi, pomalowanych na nieskazitelnie biały kolor. Otwiera je kobieta w tradycyjnym stroju i prowadzi nas korytarzem. Przechodzimy przez wielkie drzwi aż do obszernej sali, pełnej sof i krzeseł, widad na oknach zasłony,
tapety na ścianach, jest tam także wiele innych mniejszych mebli, takich jak komoda, toaletka, kredens, w kącie zaś mruga ogromny ekran telewizora, nie wydając jednak żadnego dźwięku. Nigdy nie widziałyśmy tutaj podobnego luksusu. Kobieta zaprasza nas, byśmy usiadły i zdjęły zasłony. Wydaje mi się bardzo młoda, niespełna dwudziestoletnia, o wyglądzie jeszcze dziecinnym, spokojna i łagodna. Ubrana jest z przepychem, w suknię z mieniącego się materiału, spodnie haftowane złotem, w uszach i na przegubach rąk błyszczą klejnoty. - Jestem żoną Abdula Walii, jesteście w jednym z naszych domów. Czy chcecie napid się kawy, herbaty albo wody mineralnej
Nieśmiało prosimy o wodę mineralną. Nie znamy tej kobiety. Jej rodzina mieszka w Hockail, rozmawiałam w ich domu z jej mężem, ale nie spotkałyśmy się wcześniej. Ładna, niewysoka, w bogatym stroju, podaje nam wodę i znika w momencie, gdy zjawia się jej małżonek. Abdul Walii, dziś również w długiej białej dżelabie, zbliża się swobodnym krokiem w towarzystwie Abdula Noor, pokornego i uniżonego. -
Dzieo dobry, jestem pewien, że zastanawiacie się, co się
stało No cóż, przedstawiłem sprawę gubernatorowi Taez i zażądał, żebyście przyjechały, by mógł zbadad możliwości rozwiązania wa szego problemu. Tymczasem odpocznijcie sobie. I odchodzi, ciągle w towarzystwie Abdula Noor. Nawet mając chwilę czasu nie wiedziałabym, jakie zadad pytania. Lepiej było milczed i czekad. Kobieta bardzo uprzejmie przyłączyła się do nas, w towarzystwie niaoki i małego chłopca, aby zabawiad gości rozmową. W ten sposób dowiedziałyśmy się, że policjanci, podkomendni jej męża, których widziałyśmy przed domem, spotykają się o pewnych porach na żucie qat... Opowiedziała nam również, jak bardzo jej mąż jest zapracowany, nieustannie zajęty w związku ze swoimi licznymi funkcjami i prawie nigdy jye przebywa w domu... Chłopczyk się bawi, niania pilnuje go, my zaś czekamy zesztywniałe ze zdenerwowania, zastanawiając się, kto nas ma pożred i w jakim sosie. — Czy znacie moją rodzinę w Hockail — Nie. Byłam tylko jeden raz w domu pani rodziny, dwa dni temu. — Myślałam, że ma pani dla mnie jakieś wiadomości... — Myślę, że wszyscy czują się dobrze. Ta światowa rozmowa w takich okolicznościach peszyła mnie nieco. W istocie Nadia i ja odzwyczaiłyśmy się od normalnego zachowania się przy ludziach. Ta kobieta jest pierwszą, do jakiej zwracam się bez żadnej ukrytej myśli, bez goryczy i nienawiści, rozmawi ając o rzeczach zupełnie nieszkodliwych. Doznaję dziwnego uczucia nierzeczywistości. Wszystko, od momentu kiedy wstałam pośród ciemności, podróż nas obu, miasto, ten wspaniały dom, wszystko to wydaje mi się nierealne.
212
213
Przez dłuższą chwilę kobieta pozostawia nas same, po czym powraca ze służącym, który przynosi nam posiłek. Rozkłada obrus na podłodze, kładzie na nim talerze, widelce i noże. Nigdy nie widziałam tak dużej ilości potraw podanych podczas jednego posiłku. Ryż, wołowina, kurczak, kanapki, zupa, owoce i góra nie znanych mi ciastek wszelkiego rodzaju. Czuję się całkowicie zagubiona w nieprawdopodobnym luksusie tego domu. Po jedzeniu pomagamy sprzątnąd talerze i zasiadamy na sofie, aby nadal czekad. Nadia prawie się nie odzywała. Ja ograniczyłam się do podziękowao za ten wyjątkowy poczęstunek, grzecznościowych, acz szczerych. Zapada zmierzch i Abdul Walii zjawia się ponownie. — Przenocujecie w naszym domu. — A nasze dzieci Miałyśmy dziś wieczorem wracad... — Nie niepokójcie się o dzieci. Możecie tu spędzid noc. Nadia powierzyła Haney i Tinę sąsiadce. Marcus jest z Ward. Abdul Noor znikł, przypuszczam, że powrócił do wsi, aby dad znad, że zostajemy na noc w Taez. Byd może nie powinnam mied zaufania, ale jest coś uspokajającego w sposobie bycia Abdula Walii, co sprawia, że mu wierzę. Zajmuje się naszym przypadkiem, jest to na pewno sprawa długa i skomplikowana. Wrócimy chyba jutro. A poza tym dom jest wygodny, nowoczesny, zachęcający. Przez resztę wieczoru oglądamy telewizję, siedząc na kanapie, pijąc herbatę, jedząc małe wyborne ciasteczka. To po prostu raj. Potem Abdul Walii prowadzi nas do jeszcze większego salonu, luksusowo umeblowanego, prawdopodobnie służącego mu za biuro, i tam spostrzegam... telefon! To coś, czego nie widziałam od lat. Telefon... nie wierzę własnym oczom. -
To prawdziwy
Abdul Walii uśmiecha się widząc moją naiwnośd. — Oczywiście, prawdziwy. — Może pan podnieśd słuchawkę i zadzwonid obojętnie dokąd — Naturalnie.
Nie mogę oderwad wzroku od tego magicznego urządzenia. Ciągle powraca jedna myśl podnieśd słuchawkę i zadzwonid do mamy... Rozmawiamy z naszym gospodarzem, ale ja myślę tylko o tym.
Opowiada to, co wie o maminej kampanii prasowej, o artykułach w brytyjskich gazetach. Słucham go jak przez mgłę, marzę o aparacie stojącym na stole tak blisko, a nieosiągalnym. Jestem prawie chora. Nagle pada konkretne pytanie — Czy chcecie opuścid Jemen — Tak, chcę wracad do domu. Lekkim, żartobliwym tonem dorzuca
— Przyjmijmy, że zamieszkałybyście tutaj, w mieście, czy to by coś zmie niło — Nie, chcę po prostu wrócid do domu. Nie komentuje mojej odpowiedzi i powraca do ogólników prasy, treści artykułów, fotografii, jakby podsumowywał jakąś wystawę, podczas gdy ja ciągle przyglądam się temu przeklętemu telefonowi, który stoi w kącie, czarny i milczący. — A gdybyście zostały w mieście, razem z waszymi dziedmi, na stałe, to by wam nie wystarczało — Nie. Powraca do tego wielokrotnie, aż w pewnej chwili zaczynam się denerwowad i staję się agresywna. -
Niechże pan to sobie raz wbj^e do tej wielkiej głowy! Chcę
wrócid do domu. Nie chcę tu zostad. I chcę, by moja matka dalej postępowała tak, jak postępuje, do czasu kiedy nareszcie będziemy mogły wyjechad! Chyba jasne! Nadia spuszcza oczy, zawsze się boi, kiedy rzucam się na ludzi. Abdul Walii kiwa głową, zastanawia się przez chwilę, po czym zaczyna cierpliwie wyjaśniad, jakoby wszystkie wysiłki mamy, mające na celu zainteresowanie mediów naszym przypadkiem, były przyczyną kłopotów rządu jemeoskiego. — Rząd jest bardzo rozgniewany całą tą historią. Zaczyna ona nabierad rozmiarów, które stawiają mnie w trudnej sytuacji. — Nic mnie to nie obchodzi. Ta reklama jest nam potrzebna i ludzie powinni znad prawdę. A prawda jest taka, że od siedmiu lat chcemy wrócid do domu, że się nas tu trzyma siłą, wbrew naszej woli. Nikt, żaden rząd nie ma do tego prawa. Zbyt już daleko zaszłyśmy, żeby się wycofad albo zaniechad walki w zamian za trochę luksusu w mieście... —
— 214
215
Zwraca się do Nadii. — Czy pani zgadza się z siostrą — Tak, zgadzam się z nią. Łagodny głosik Nadii zabrzmiał spokojnie i zdecydowanie. Jeśli o mnie chodzi, w żadnym wypadku nie pozwolę, aby ten człowiek do czegokolwiek mnie nakłaniał i zanudzał swoimi argumentami. Dośd mam już zmagao z jemeoskimi mężczyznami. Zdecydowanie dośd. Odkąd tutaj przebywam, straciłam w tej walce moje nerwy, zdrowie i odwagę. Walczyd o zachowanie własnej osobowości, walczyd o przeżycie, walczyd o pożywienie, walczyd o to, by pozostad ludzką istotą. Wiem, według jakiej zasady funkcjonuje ich umysłowośd. Starają się ogłupiad kobiety. Wychowywad bez szkoły , bez postępu, przygniatad je codzienną robotą, posyład w pole, po wodę, używad do zbierania drewna i pasienia stad, poza tym kazad im gotowad, zajmowad się dziedmi i na koniec sprawid, by obecnośd mężczyzny w łóżku uważały za prawdziwy dar niebios. Nieźle sobie radzą. I zawsze osiągają swój cel nie słuchając nas lub udając, że nie rozumieją problemu. Dzisiaj jesteśmy dośd blisko celu, ucieczka jest już rychła, czuję to, nie ma mowy, byśmy teraz miały rezygnowad, nawet na prośby tego kacyka. Na dodatek bliskośd telefonu zupełnie mnie oszołamia. Pomyśled, że mogłabym podnieśd słuchawkę i porozmawiad z mamą, tak sobie, jak za sprawą czarów, a nie wolno mi nawet zrobid kroku w stronę aparatu. Abdul Walii życzy nam dobrej nocy i prowadzi do pierwszego salonu. Tam przynoszą nam maty, na których mamy spad. Podłoga jest przykryta dywanem i posłania są dośd wygodne. Leżąc jedna obok drugiej szepczemy jeszcze jakiś czas w ciemnościach. Całkowicie opanowana myślą o telefonie, snuję plany. Nie wiem, jak można uzyskad połączenie międzynarodowe. W tym kraju musi to trwad dośd długo. Żadnej nadziei, by się zmieścid w czasie, jakim dysponujemy. Gdyby ten człowiek był normalny, sam by nam to zaproponował. Jak można pozbawid dzieci możliwości rozmowy z matką w sytuacji, w której jest to tak mało skomplikowane Nie mogę już znieśd tych zakazów. Im bardziej cel się przybliża, tym bardziej tracę spokój.
Nazajutrz rano nic się nie dzieje. Snujemy się po tym domu bezczynnie, pozostawione samym sobie, bez żadnych informacji, co nas czeka. Wyobrażam sobie, że wkrótce przyjedzie Abdul Noor, aby nas zabrad do wsi... Ta separacja od dzieci mi się nie podoba. Żeby nareszcie ktoś się ruszył i zaproponował jakieś wyjście! Na koniec pan domu ukazuje się i oznajmia — Przywieziemy wam dzieci. — Kiedy Chcemy je widzied natychmiast.
— Przyjadą w najbliższych dniach. Nie dowiem się niczego więcej. To ich wieczne zamiłowanie do tajemnic. Utrzymywad kobiety w niepewności. — Jak układają się pani stosunki z Ward, pani teściową — Bardzo źle, nie cierpimy się. Jest wobec mnie obrzydliwa, napastliwa, zmusza mnie do pracy od rana do wieczora. W większości są to roboty całkiem nieużyteczne. Wydaje się słuchad i rozumied, zawsze spokojny i uprzejmy. Potem odchodzi. Przez cały dzieo ży jemy w rytmie jego nieprzewidzianych pojawieo się i zniknięd. Przychodzi, by porozmawiad przez chwilę, po czym oddala się, nie wiadomo dokąd, żeby zająd się swoimi sprawami, i znów powraca. Jła każdym razem z pytaniem, jakie już przedtem zadał lub z wcześniej przedstawionym nam argumentem. Spędzamy obie następną noc w salonie i nazajutrz, trzeciego dnia naszego pobytu w tym domu, decyduję się uzyskad jakieś bliższe wiadomości o tym, co się tu knuje. Spodziewam się uniku z jego strony, ale muszę ruszad do ataku. — W porządku. Nie chcemy wracad do wsi. — Nie wrócicie tam. Ta odpowiedź mnie zaskakuje. — Jak to, chce pan powiedzied, że już nigdy Uśmiecha się. — Macie na to moje słowo. Przez kilka sekund trudno mi złapad oddech i przyjąd do wiadomości tę nowinę. -
A dlaczego
-
Ponieważ nie potrzebujecie tam wracad. Przez jakiś czas
możecie zamieszkad tutaj, w Taez.
276
217
Coś takiego... trudno mi w to uwierzyd. Gdzie jest zasadzka Jeśli to prawda, to chyba sen. Nowy etap, i to niebagatelny. Od czasu mojego pobytu w Hays, z dala od Nadii, miałam tylko jedno życzenie -
mieszkad obok niej, i to marzenie się zrealizowało. Teraz jesteśmy w Taez razem, z dala od wsi, następnym etapem będzie Anglia... Polubiłam Abdula Walii. Obiecał, że dzieci do nas przyjadą, pozwala nam zostad tutaj, daleko od Abdula Khada, Ward i tej górskiej nędzy. Ponadto jest ojcowski, wyrozumiały, pomimo pewnej agresywności z mojej strony, i nie odnoszę już wrażenia, że coś przede mną ukrywa. Nadia także ma do niego zaufanie, widzę, że jest pewniejsza siebie, odprężona; gdyby nie brakowało jej dzieci, życie stałoby się prawie przyjemne, zwłaszcza jeśli ma się w perspektywie powrót do domu. Ponieważ ten człowiek wziął nas do siebie na własną odpowiedzialnośd, jesteśmy chronione, w każdym razie p rzed interwencją Abdula Khada. Jest dowódcą policji w Taez, a to nie byle co. O jednej rzeczy nie wiem, a mianowicie, że przez ten czas policja w Taez przesłuchuje dyrektora szpitala, kierowcę, tłumaczkę, tych wszystkich, którzy w sposób mniej lub bardziej bezpośredni mieli do czynienia z Ellen i Benem, w celu wydobycia z nich zeznao, czy wiedzieli, że ci ludzie są dziennikarzami. W sumie chodzi o to, czy dobrowolnie współpracowali z wrogiem. Martwię się jedynie tym, że w koocu władza Abdula Walii ma także swoje granice. Decyzja ostateczna nie należy do niego, musi się dostosowad do rządowych wskazao. Tłumaczy nam, że powinnyśmy podpisad pewne dokumenty, aby dzieci mogły do nas przyjechad. Listy te skierowane są do osoby uprawnionej. W dokumentach mamy stwie rdzid publicznie, że jesteśmy zamężne, żyjemy w zgodzie ze współmałżonkami, obecnie przebywamy w Taez i nie mamy żadnych szczególnych problemów. Abdul Walii objaśnia nam, że jest to formularz urzędowy, na którego podstawie powierzy się nam opiekę nad
dziedmi. Jeśli tylko złożymy nasze podpisy, Haney, Tina i Marcus będą tu pod koniec tygodnia. A zatem podpisujemy. Z jednej strony dlatego, że jak najprędzej pragniemy odzyskad nasze dzieci, z drugiej zaś, ponieważ postanowiłyśmy zaufad temu człowi ekowi. W koocu nie mamy wyboru, on jeden się nami zajmuje. Jest jedynym pośrednikiem pomiędzy nami a rządem. Czekamy uwięzione w tym złotym pałacu. Wolno nam poruszad się po domu i wychodzid na dach, by zażyd powietrza. Widok z góry na miasto jest cudowny. We wspaniałej nowoczesnej kuchni znajduje się lodówka, zlewozmywak, maszyna do mycia naczyo, mikser... Wszystkie urządzenia, których nie oglądałyśmy od wyjazdu z Anglii. Nie licząc luksusów, jakimi są woda bieżąca i elektrycznośd. Koniec mąk z dźwiganiem wody, można korzystad z prysznica do woli. Koniec z cuchnącymi pochodniami, jaszczurkami na ścianach i wężami. Chodzenie boso po dywanach, woda spływająca po ciele... jedzenie na talerzach, widelcami... a przede wszystkim przebywanie razem... tak jak dawni ej. Swobodne rozmowy, sen bez lęku... Ze szczytu naszego pałacu możemy przyglądad się policjantom przebywającym w budynku po wewnfteznej stronie ogrodzenia, za którym widad ogród. Mają strzelby, niektórzy karabiny maszynowe, dyskutują między sobą, przechadzają się leniwie w dole, u naszych stóp. Czujemy się bezpieczne i prawie wolne. Nazajutrz, po podpisaniu przez nas dokumentów, przyjeżdżają dzieci. Abdul Noor i Shiab, syn Gowada, towarzyszyli im aż do Taez.
Haney, Tina, Marcus... Marcus tonie we łzach i kołyszę go w ramionach poruszona. Przed odjazdem Abdul Noor mówi mi - Od czasu jak wyjechałaś, Mohammed nieustannie płakał. Mohammed... Nazywasz się Marcus. Jesteś moim synem i zobaczysz Anglię, urośniesz tam, będzie się o ciebie dbało, pójdziesz do szkoły i będziesz mówił naszym językiem. Twoja matka jest Angiel -ką. Tego wieczora zachód słooca nad Taez wspanialszy jest niż kiedykolwiek. Nadia uśmiechnęła się.
218
219
Rozdział XIX -
Przyjechali wasi mężowie, czekają w drugim pokoju, czy
chcecie się z nimi przywitad Siedzimy właśnie w pomieszczeniu dla kobiet, kiedy Abdul Walii pojawia się z tą nowiną. Rozmawiałyśmy o tej wizycie od wielu dni, rząd zawezwał ich z Arabii Saudyjskiej, aby podjąd próbę pojednania, nie wiedziałyśmy jednak, kiedy to nastąpi. Wstajemy ociągając się. Odkąd przebywamy w Taez, w tym domu, który jest prawdziwym pałacem w porównaniu ze wsią, gdzie cierpiałyśmy przez siedem lat, zapomniałyśmy prawie o naszych mężach. Siedzą tu obaj, zażenowani, nie bardzo wiedząc, jak się zachowad w obecności Abdula Walii. Abdullah ma dwadzieścia jeden lat, Samir dwadzieścia. Teraz są mężczyznami, Samir stał się olbrzymi, prawdziwy pasza. Abdullah jest chudszy niż kiedykolwiek. Wybieramy najbardziej oddaloną kanapę. Zaczynają się uprzejmości. -- Jak się czujesz Jak się miewa mój syn Trwa to parę minut, następnie Abdul Walii pozostawia nas samych i Samir okazuje niepokój -
Co się dzieje Słyszeliśmy masę pogłosek, zupełnie nie wie
my, o co chodzi... Podobno w Anglii są jakieś historie, czy to pra wda, że była tu także wasza matka
Nadia pozwala mi mówid i nie boję się poinformowad ich o wszystkim, jeśli rzeczywiście o niczym jeszcze nie wiedzą... -
Mama robi, co się da, żeby nas wydostad z tego kraju. To, do
czego zmusiliście nas, jest nielegalne, nigdy się z tym nie pogodzi my, taka jest prawda. Abdullah milczy, nigdy nie mówił wiele, chyba żeby poskarżyd się ojcu na moją szorstkośd. Tak naprawdę nie wiem, kim jest ten chłopak... Nigdy nie dowiedziałam się, co myśli, ani czy w ogóle potrafi myśled bez pomocy ojca. Jedno jest pewne, że gdybym miała do czynienia wyłącznie z nim, tylko z nim jednym, ani razu by mnie
nie dotknął. To małżeostwo od samego początku nie miało najmniejszego sensu i do dziś się zastanawiam, dlaczego chłopak, który wie, że jest znienawidzony, upiera się do tego stopnia. Nawet własny syn go nie interesuje... Tutejsi mężczyźni prawie zawsze są nieobecni, lepiej znają obce kraje niż własny i przypuszczam, że zaczynają zwracad uwagę na dzieci dopiero wtedy, kiedy te przynoszą do domu pieniądze. Samir poprosił Abdula Walii, by mu pozwolił zatelefonowad. Podobnie uczynił Abdullah. Obaj dzwonią do swoich ojców, do Gowada przebywającego w Anglii i Abdula Khada pracującego obecnie w Arabii Saudyjskiej. Parę minut później Samir oznajmia nam wynik tych rozmów — Nie powinniśmy się rozwodzid. Nie wolno nam opuścid naszych dzieci. — To rozkaz twojego ojca — Mój ojciec i Abdul Khada są co do tego zgodni. A my również nie chcemy, byście wyjeżdżały do Anglii, aby nam robid kłopoty. Zresztą nie wyjedziecie... — Dlaczego — Ponieważ dzieci nie wyjadą. — Ale ja odmawiam powrotu do wsi, Nadia również. — Możemy pozostad w Taez. Mój ojciec i Abdul Khada zgadzają się na to, zostaniemy tak długo, jak będziecie tu razem z nami, dzieci zostaną także. Tak więc wszystko jest proste. Arabscy synowie nigdy nie sprzeciwiają się swoim ojcom. Nie zgodzą się zatem na żadne inne rozwiązanie. To następna przeszkoda. Nawet Abdul Walii nie może nic poradzid na tę decyzję. Chodzi o sprawę prywatną. Jeśli mężowie nie życzą sobie, by ich żony podróżowały wraz z dziedmi, nic się nie da zrobid... Od nadziei do rozczarowania, powinnam była się tego spodziewad. Za sprawą dzieci nadal jesteśmy zakładniczkami. Nadia nie może znieśd myśli o ich porzuceniu, ja nie mogę znieśd myśli o pozostawieniu Nadii. Na razie tak się sprawy mają.
Sytuacja komplikuje się, ponieważ jest nas już zbyt dużo, byśmy mogli wszyscy razem tu mieszkad. Abdul Walii rozwiązuje ten
220
221
problem, instalując nas w mieszkaniu znajdującym się o pięd minut jazdy samochodem od jego domu. Wydarzenia toczą się tak prędko, że zastanawiam się, czy wszystko nie zostało z góry ukartowane. Czepiam się jednak ciągle myśli, że przecież przebywamy teraz w mieście i jesteśmy w kontakcie z Abdulem Walii. Wszystko jest lepsze od powrotu do Hockail i Ashube, i dalszego niewolniczego życia. Mieszkanie znajduje się w ubogiej dzielnicy, na koocu ulicy wąskiej i nędznej, w zniszczonym trzypiętrowym budynku. Dwa pokoje, rozdzielone obszernym korytarzem, w głębi salon, jeszcze jedno pomieszczenie i kuchnia. Ściany pomalowane są na kolor jasnoniebieski, podłogę przykrywa brązowe linoleum, jedynym luksusem są bawełniane błękitne zasłony na oknach w salonie oraz leżący na podłodze dywan. Przeciętnośd tego miejsca nie odbiega od charakteru całej dzielnicy. Znajdujemy się zaledwie o pięd minut drogi od ulicy wspaniałych domów, gdzie mieszka Abdul Walii, ale tutaj jest inny świat, świat hałasów, kurzu i mieszkao jak klatki na króliki. Jeden pokój przeznaczony jest dla Nadii, Samira i dwojga i ch dzieci. Drugi dla mnie, Abdullaha i Marcusa. Znowu przyjdzie nam dzielid posłanie z naszymi mężami. To nieuniknione. W tej kwestii prawo małżeoskie w Jemenie jest bardzo ścisłe. A nie są to już młodzieocy terroryzowani przez dwie angielskie dziewczyny. Oto owoc mizernego zwycięstwa, jakie zawiodło nas do Taez. Mężowie przywieźli ze sobą ze wsi swoje materace, patrzymy, jak rozkładają je na kamiennej podłodze, twardej i zimnej. Nie ma tu żadnych mebli oprócz telewizora, który sam z siebie pracuje bez prze rwy. W miastach ludzie niewiele mają, jednak wszędzie są telewizory... W kuchni zlewozmywak, mała gazowa kuchenka i półeczka. W łazience jest prysznic, ale brak ciepłej wody. To nora w porównaniu z domem Abdula Walii, nora w porównaniu z naszym angielskim mieszkaniem... Ale wolę tę norę od tamtego domu w górach. I Nadia również. Poza tym nie musimy pracowad od rana do wieczora i mam zamiar wylegiwad się w łóżku do woli, aż do południa.
Przez jakiś czas życie upływa nam w ten dośd dziwny sposób, obaj chłopcy wychodzą co dzieo spotykad się ze swymi przyjaciółmi w mieście. Nie pytamy nigdy, gdzie i z kim przebywają. Wystarczy, że wychodzą, a my zostajemy same. To cudowne, że jesteśmy same. Czasami odwiedzają nas
Mohammed, brat Abdullaha, i jego żona Bekela. Nigdy nie rozmawiamy o naszej sytuacji, wszyscy o niej wiedzą. Z początku rzadko wychodzimy. Przeraża nas ruch uliczny, ludzie, samochody. Zdziczałyśmy w Maąbana. Po siedmiu latach niewoli ta wolnośd w obcym mieście wydaje się nam rzeczą trudną. Nawet kiedy wieszam bieliznę na balkonie, odruchowo zasłaniam twarz ze strachu, że ktoś mnie zobaczy i coś powie. Upodobniłyśmy się całkowicie do innych kobiet ze wsi, jesteśmy wstydliwe, przerażone światem i ruchem miejskim, nie wiemy już, jak się zachowad. Dzieci nie opuszczają nas ani na minutę, natychmiast płaczą, kiedy wychodzimy z pokoju. Przypuszczam, że obawiają się, iż znowu je opuścimy. Haney lęka się najbardziej. Nieustannie uczepiony spódnicy Nadii, wybucha płaczem, kiedy tylko ona wstanie i zrobi parę krok ów, i krzyczy - Gdzie idziesz, mamo... gdzie idziesz Wiadomości z Anglii nie są zbyt zachwycające. Mama napotyka wiele trudności. Dała się wciągnąd do współpracy z Daily Mail, obiecawszy wcześniej wyłącznośd Observerowi i Ellen. Spędziłam dzieo Bożego Narodzenia z Ellen i jej rodziną, w ich domu w Londynie. Nie wiem już, co mam robid i jakie propozycje prasowe przyjmowad... Ambasador Jemenu w Londynie oświadczył dziennikarzom gazet, że wie, iż wyszłyście za mąż w Birmingham, i że z własnej woli wyjechałyście, aby zamieszkad z mężami w Jemenie. Twierdzi, że wszystkie problemy wynikły w momencie, kiedy odeszłam od waszego ojca, że jeśli pragnę udad się do Jemenu, będę mogła korzystad z całkowitej swobody i otrzymam wszelką potrzebną pomoc, aby wywieźd do kraju moje córki... Odpowiada to ostatniej wersji podanej przez tego, który nas sprzedał. Na początku wyznał dziennikarzom, że wyjechałyśmy na wakacje i tam na miejscu, w tajemnicy, wyszłyśmy za mąż... Dla niego zapewne różnica jest bardzo niewielka.
222
223
Zycie w Taez, nasze kobiece życie, płynie swoim torem. Z zasłoniętymi twarzami. Fizycznie czuję się lepiej, jestem mniej zmęczona, pogodniejsza, jedzenie jest lepsze. Kobiety tu nie pracują, najbardziej postępowe składają sobie wizyty, na ogół przejeżdżają z domu do domu taksówką. Ich głównym zajęciem są rozmowy, plotki, pogłoski. Po jakimś czasie spotykamy parę kobiet, które, czuję to, chciałyby ze mną porozmawiad, zadad parę pytao. Uprzedzono je jednak, że jestem agresywna i że na ogół odpowiadam Nie mieszaj się do cudzych spraw. Toteż niewiele mamy z nimi kontaktów, nie licząc klasycznych rozmów na temat dzieci.
Jeśli chodzi o spacery, nie odbywamy ich dużo. Oglądanie świata przez zasłonę to dziwne przeżycie. Zauważyłam na ulicy, że kobietom cudem udaje się uniknąd przejechania przez rower czy samochód. Nie mają możliwości patrzenia na boki, spoglądają tylko prosto przed siebie i często opuszczają wzrok, aby uniknąd zderzenia ze wzrokiem mężczyzn. Podczas tych nieciekawych dni czas upływa monotonnie, na nieustannym, beznadziejnym oczekiwaniu. Cierpliwośd jest jego miarą. Wciąż rozmyślam o telefonie Abdula Walii. Ta myśl mnie nie opuszcza. Na pewno gdzieś są inne telefony, w jakichś innych miejscach, ale co robid, kiedy się nie ma pieniędzy Pieniądze trzymają mężczyźni, to oni robią sprawunki. Chyba że pracują za granicą i muszą je regularnie posyład rodzinie. W Taez, przebywając razem z naszymi mężami, dysponujemy zaledwie paroma nędznymi monetami. Pomimo mojej dośd bojowej natury ciągle jeszcze nie ośmieliłam się poprosid Abdula Walii o pozwolenie zatelefonowania do mamy. I oto on sam mi to proponuje! Przypuszczam, że jakaś ważna osobistośd doradziła mu zadziaład w taki sposób, w nadziei, że powiem matce, iż jesteśmy szczęśliwe żyjąc w Taez, że wszystko jest w porządku i nie ma już potrzeby robid w Anglii tyle hałasu. Postanowiłyśmy z Nadią zagrad w ich grę. Niech myślą, że skandal jest zakooczony. Same wiemy dobrze, że to nieprawda, i że nigdy nie ustąpimy. I oto stoję przy tym wytęsknionym telefonie. Podają mi potrzebne numery, proszę o Anglię, słyszę w uchu trzeszczenie aparatu, tak 224
jak w muszli słychad morze... Serce mi bije. To Ashia, moja siostra Ashia podnosi słuchawkę. -
To ty To naprawdę ty, Zana Naprawdę ty
Do tego stopnia trudno jej w to uwierzyd, że zadaje mi dziwne pytania, chcąc się upewnid o mojej tożsamości. To mówi wszystko o klimacie podejrzliwości, jaki musi panowad w naszym domu. Zapewne obawiają się telefonu jakiejś kobiety, która w moim imieniu może im naopowiadad kłamstw w rodzaju Jestem szczęśliwa, wszystko dobrze się układa, nie chcę wracad itd. Zważywszy złą jakośd połączeo pomiędzy obydwoma krajami, byłoby to całkiem możliwe. Posłużyli się już kasetami nagranymi pod przymusem, czemu by więc nie mieli zaaranżowad fałszywych rozmów telefonicznych. Nareszcie Ashia, uspokojona moimi odpowiedziami, oddaje słuchawkę mamie. Mówię prędko, prędko opowiadam, bojąc się, że rozmowa zostanie przerwana. Mama kooczy ją mówiąc -
Wkrótce przyjadę do Taez... Będę tam niedługo, Zana... Za
dzwonię do ciebie pod ten numer... Wkrótce... Wkrótce... Wyśpiewuję w myślach ten refren, mama przyjeżdża wkrótce... Widziałyśmy ją^Jonad rok temu, w 1986, na dwa miesiące przed urodzeniem Marcusa... Mama przyjeżdża wkrótce.
Kilka tygodni później oznajmiają nam, że następnego ranka, w domu Abdula Walii, będziemy mied telefon z Anglii. Jeszcze jedna noc cierpliwości. Nadia jest u siebie, ze swoim grubym mężem. Ja w drugim pokoju, z Abdullahem i moim wstrętem. Wymazad go jednym ruchem dłoni z mojego życia, tak jak się wymazuje nieudany rysunek. Gdybym była wróżką albo czarownicą, i gdybym za dotknięciem różdżki mogła sprawid, że zniknie, wszystko bym zapomniała. Nazajutrz słyszę w słuchawce głos mamy -
Dobrze się czujecie Nie niepokój się, przyjadę, już niedługo.
Teraz słuchaj, podam komuś słuchawkę, komuś, kto chce się z tobą przywitad, rozumiesz Nie za bardzo rozumiem, ale mówię tak, gotowa zrobid wszystko, czego zażąda. 225 15 - Sprzedane
— Nazywa się Tom, porozmawiasz z nim, zgoda — Zgoda, mamo. Słyszę męski głos, który zwraca się do mnie - Halo, mówi Tom Quirke. Nie wiem, kim jest Tom Quirke. -
Co słychad
Dośd ostrożnie odpowiadam — Wszystko w porządku. — Zana, czy nadal chcesz wrócid do domu, do Birmingham — Tak, oczywiście, że chcę wrócid. Tak prędko, jak tylko to możliwe. — Czego ci tam najbardziej brak — Mojej rodziny i przyjaciół.
— Powiedz mi, gdzie mieszkasz — Jestem w Taez, mieszkamy w małym mieszkaniu. Lepiej nam jest niż tam, na wsi. — Ciężko było na wsi — To było potworne.
— Czy jesteś chora — W tej chwili nie. Ale miałam malarię. — Opowiedz nam o Nadii i dzieciach... — Nadia jest zbyt onieśmielona, boi się rozmawiad przez telefon. Tak jak ja czeka na powrót. — Do widzenia, Zana. — Do widzenia, Tom. Dziwna rozmowa, której sens na razie mi się wymyka. Może jakiś przyjaciel dziennikarz Albo adwokat... Mama nie powiedziała mi nic konkretnego, boi się, że będą nas podsłuchiwad albo przerwą rozmowę, jeśli będziemy zbyt dużo mówid na temat. Dzieo telefonów jeszcze się nie skooczył, oznajmiają mi, że teraz mój ojciec chciałby z nami porozmawiad. Mija siedem lat, jak nas sprzedał i rzucił tu, w ręce tych mężczyzn, i pragnie z nami porozmawiad Nadia odmawia. Jest zbyt podatna na emocje, by zetrzed się z naszym ojcem. Ojcem jedynie z nazwy, na papierze. Zresztą na papierze, który ukradł, aby móc nas sprzedad... Zaciskam zęby siedząc obok tego telefonu, który nagle wydaje mi się groźny.
Sygnał sprawia, że podskakuję w górę. Biorę słuchawkę wilgotną dłonią, ale mój mózg jest twardy jak z betonu. — To Zana — To Zana. Nie będę mu pomagad. Chcę się dowiedzied, co knuje ten wąż. -
Dlaczego chcecie wracad Dlaczego Umrę ze wstydu, nie
trzeba tego robid. Wszyscy mówią, że jesteście szczęśliwe w Taez; jeśli mnie kochacie, nie wracajcie! Powinien przecież wiedzied, że go nie kocham. O co chodzi w całym tym szantażu -
Trzeba, byście tam pozostały, dopóki gazety nie zapomną
o całej tej historii... Tym razem nie puszczam mu tego płazem. -- To by ci odpowiadało Za bardzo byś się cieszył, gdyby się wszystko skooczyło! Na to nie licz. — Zana, przysięgam ci, że jeśli wrócicie, zabiję się. — Doskonale.
Prawie godzinę wisi przy telefonie, powtarzając w kółko to samo - Nie wracajcie, to wstyd robid mi coś takiego, zabiję się, jestem waszym ojcem - i tak dalej.tm tym podobnie... - Zabij się więc, skoro tak chcesz. - Za każdym razem moja odpowiedź na ten szantaż jest zwięzła i lapidarna. — Wierzcie mi, to skandaliczne. — Tak. — Wstydzę się za was... — Aaa, coś takiego! — Umrę ze wstydu. — Świetnie. Mój mózg jest nadal jak beton. Gdyby każde z moich słów mogło ugodzid go z daleka i sprawid, by zniknął... Gdyby wystarczyło nacisnąd guzik... Umieraj więc, idź, utop się w piwie w angielskiej kawiarni, z twoimi jemeoskimi przyjaciółmi. Ty przynajmniej możesz tam umrzed. Ja nie. Zresztą nie umrzesz. Nie potrafisz umrzed ze wstydu. Ten telefon jest jeszcze jednym twoim drao -stwem, bo tylko na to cię stad. -
Trzeba zostad w Taez, aby ratowad honor rodziny.
226
227
— Zapewne. — Zabiję się... — Dobrze. Nareszcie odkłada słuchawkę. Czuję się brudna od tej rozmowy. Brudna, ale podniesiona na duchu. Jeszcze silniejsza. Kilka dni później dochodzą nas słuchy, że skandal w Anglii jeszcze bardziej się nasilił. Rozmowa, jaką odbyłam z Tomem Quirke, została nadana w radiu. Jest dziennikarzem z Observera. Słyszano mój głos bezpośrednio z domu Abdula Walii, dowódcy policji w Tae z... Gazety ponownie rzuciły się chciwie na ten temat i Abdul Walii czuje się coraz bardziej wplątany w tę historię. Wyobrażam sobie, że musi byd
dręczony przez swoich mocodawców, wściekłych, że ta sprawa nie została wyciszona. Za każdym razem kiedy z nim rozmawiamy o rozmiarach tej kampanii prasowej, usiłuje nas przekonad. — Trzeba pogodzid się z sytuacją, jesteście mężatkami, urodziłyście dzieci, nie ma sensu tego przedłużad. Powiedzcie matce, żeby dała sobie z tym spokój. — Ale gazety mówią prawdę. Tylko i wyłącznie prawdę. Wydano nas za mąż siłą, dzieci zrobiono nam siłą i siłą trzyma się nas tutaj. W kraju takim jak nasz to jest nie do przyjęcia. — Mam wasze świadectwa ślubu. — To niemożliwe, nie istnieją. — Spójrz! Pokazuje mi dokumenty napisane po arabsku, których treśd z grubsza rozumiem. To, co powiedziano w tych dokumentach, jest z gruntu fałszywe. Czytałam Koran, wiem, że nie wolno zmuszad dziewczyny do małżeostwa, my zostałyśmy do niego przymuszone, a więc ja tych papierów nie uznaję. Wygląda na niezadowolonego z mojego uporu. Nie jest złym człowiekiem. Dobrze wiem, że musi słuchad rozkazów i obie z Nadią traktujemy go zawsze jako naszego jedynego wybawcę. To dzięki niemu udało się nam uniknąd dalszego niewolniczego życia w naszych wsiach. Dzięki niemu nie jesteśmy już bite i zmuszane do
ciężkich robót. Jest pierwszym i jedynym mężczyzną w Jemenie, który traktuje nas przyzwoicie i za to go szanujemy. Mijają tygodnie i stopniowo obie z Nadią przyzwyczajamy się na nowo do zewnętrznego świata. Jeździmy z dziedmi taksówką na spacery. Wsiadamy do samochodu pod domem i dzięki temu nie musimy przechodzid przez miasto. W koocu któregoś dnia ośmielam się sama zatrzymad taksówkę na ulicy, zrobid sprawunki, zażądad pieniędzy na zakup ubrao dla dzieci. Błękitne spodnie i bluza, i maleoka biało-czerwona wełniana czapeczka dla Haney. Marszczona spódniczka w różowe pasy dla Tiny, do tego wełniany, niebieski sweterek. A dla Marcusa, który już stoi i zaczyna wszędzie biegad, frotowy śpioszek, łatwy do prania. Ponieważ musimy tu spędzid szmat czasu, trzeba sprawid, by życie było jak najwygodniejsze. Miasto jest przeludnione, brudne, trudne do spenetrowania, ale ponieważ od naszego przyjazdu, poza górami nie widziałyśmy z Jemenu właściwie nic - jeśli o mnie chodzi, widziałam jeszcze kawałek plaży nad Morzem Czerwonym - staramy się poznad Taez. Czasami ^nję się prawie jak angielska turystka mimo zasłony i długiej sukni. Któregoś dnia zobaczyłam na miejskim skwerze publiczną egzekucję. Cały tłum ludzi, w tym także kobiety i dzieci, przyglądał się, jak rozstrzeliwano skazaoców, aż do ostatniego... Przerażające. Nierzeczywiste. Żyję w kraju przemocy. Sama będąc ofiarą przemocy ludzkiej. Bezsilna.
Dziś trzy kobiety zapragnęły spotkad się z nami w domu Abdula Walii. Są bardzo różne od tych, z którymi stykamy się na co dzieo. Wyglądają na osoby pracujące, dysponujące własnymi pieniędzmi. Wolne kobiety w Jemenie należą do rzadkości. Uzbrojone w kartki papieru i ołówki, siadają ze swobodą naprzeciw nas. Jedna z nich przedstawia się jako sekretarka gubernatora Taez. Dwie pozostałe twierdzą, że są członkiniami działającej w mieście kobiecej organizacji. Mają jakieś dwadzieścia do trzydziestu lat. Postępowe, ubrane po europejsku, w spódnice i bluzki, przy wejściu jednak zrzucają długie płaszcze i zasłony, bez których strój wyjściowy nie uchodzi za przyzwoity.
228
229
Pierwsza odzywa się sekretarka gubernatora, wyglądająca na najmłodszą — Powierzono nam przeprowadzenie wywiadu z wami i zredagowanie na jego podstawie raportu. Gubernator pragnąłby dowiedzied się czegoś więcej na wasz temat. — Może pani powiedzied gubernatorowi, że te sprawy go nie dotyczą. — Niech pani nie podchodzi do tego w taki sposób. Przybyłyśmy tu jako przyjaciółki. Nie ma mowy o wykorzystaniu na waszą niekorzyśd informacji, jakich nam dostarczycie. Wszystko, co chcemy wiedzied, to jak żyłyście dawniej i co was spotkało, te szczegóły mogą nam ułatwid niesienie pomocy innym dziewczętom, które znalazłyby się w podobnej sytuacji. Tego nie oczekiwałam. Odpowiedziałam niechętnie i jak zwykle agresywnie, a tym razem mam do czynienia z osobami odpowiedzialnymi, inteligentnymi i przejętymi losem innych kobiet w swoim kraju. Opowieśd o naszym losie w prowincji Maąbana jest dla nich wyraźnie szokująca. Nie wyobrażały sobie, że można jeszcze żyd w ten sposób. Ręcznie sadzid i łuskad kukurydzę. Myślały, że to już należy do minionej epoki. W chwili kiedy kooczę opowieśd utartą już formułą Chcę wrócid do domu, jesteśmy tu zbyt nieszczęśliwe, sekretarka gubernatora odpowiada mi zdecydowanym tonem — Jesteście obywatelkami tego kraju, Jemenkami. Nie możecie mieszkad gdzie indziej. — Doskonale wiem, kim jestem. A także, czego chcę. Jestem Angielką i chcę wrócid do domu. To takie wyczerpujące. Czuję się, jakbym była robotem, powtarzając i recytując bez przerwy to samo, przede wszystkim zaś tłumacząc, że wszelka perswazja w moim przypadku jest daremna. Zaczynam podejrzewad, że te kobiety przysłano tutaj wyłącznie w tym celu. Posługują się tymi samymi argumentami co Abdul Walii skoro już mieszkamy w mieście, problem przestał istnied!
-
Problem jest zawsze ten sam. Chcemy wrócid do domu.
230
Trzy kobiety wstają, ze swoimi papierami, dokumentami, biżuterią i swoim jemeoskim obywatelstwem. Widzę, że nie są zadowolone z moich odpowiedzi, ale grzecznie się żegnają nie robiąc żadnych komentarzy. Match nul. Mama jest w drodze. W krótkim czasie wszyscy się o tym dowiadują. Ma przylecied samolotem z Jimmy Halleyem, konsulem brytyjskim, i tłumaczem z ministerstwa spraw zagranicznych. Ale nic nie przychodzi jej łatwo. Aby uzyskad wizę, musiała się napierw udad do ambasady Jemenu w Londynie, w towarzystwie Ellen i Bena z Observera. Tam czyhało na nią stado fotografów i dziennikarzy z telewizji. Mama musiała przykucnąd w taksówce, z której wysiadła nieco dalej, koło pubu. Ellen zadzwoniła do ambasady, żeby wyjaśnid, co się dzieje i poprosid, aby ktoś dostarczył im papiery do wypełnienia. Trwało to pół godziny. Po czym taksówka odjechała z dużą prędkością w stronę lotniska. Samolot Lufthansy wylądował w Sanaa, gdzie Jim Halley wyszedł po mamę na lotnisko, aby odprowadzid ją do hotelu w pobliżu swojego domu. Stamtąd telefonuje dojmie. Z hotelu w Sanaa. Tym razem doskonale ją słyszę. — Jutro mamy się spotkad z ministrem spraw zagranicznych. Nie jestem pewna, czy nas przyjmie, podobno jest bardzo zajęty. — Kiedy przyjeżdżasz — Słyszałam, że w Taez jest mgła, nie wiem, czy samolot wyleci wcześniej niż za jakieś dwa dni. — Kochamy cię, mamo... Są takie dni, kiedy płacz jest prawdziwym szczęściem. Rozdział XX Abdullah, wynędzniały, z szarą cerą i spuszczonym wzrokiem, siedzi na przeciwnym koocu salonu Abdula Walii. Przypatruje się 231
czubkom swoich butów. Samir spoczął całym swym olbrzymim ciałem na brzegu kanapy, jego wypchane policzki wyglądają, jakby nieustannie żuł qat. Tłuste ręce położył na kolanach. I on również patrzy gdzieś w bok.
Mama widzi naszych mężów po raz pierwszy. Błyskawiczne spojrzenie, jakim ich obrzuciła, pełne jest nieskooczonej pogardy. Wyczytałam w jej oczach, co myśli... Są żadni, bez godności, nieciekawi. Gdyby nawet byli napchani złotem, nie uprawniałoby to ich do kupienia jej córek. Chodby byli urodziwi, nic by to nie zmieniło. Zrozumieli i są ostrożni, wolą wpatrywad się w dywan lub we własne buty, aniżeli znowu spotkad się ze wzrokiem naszej matki. Mam nadzieję, że czują się upokorzeni. Abdul Walii i jego żona raz jeszcze udzielili nam gościny na tę pierwszą konfrontację, w dzieo przyjazdu mamy. Jutro udajemy się do pałacu gubernatora razem z dziedmi, na spotkanie w obecności konsula Wielkiej Brytanii i jemeoskiego urzędnika. W salonie można by usłyszed przelatującą muchę. Widząc, że wszystkie trzy zachowujemy milczenie, Abdul Walii prowadzi obu mężów do drugiego pomieszczenia, do salonu, gdzie się żuje. Nareszcie, pozbywszy się tych dwóch kukieł, możemy sobie wszystko opowiedzied. Przywiozła z Anglii zabawki, lalkę dla Tiny, ciężarówkę i samochodziki dla Haney i karuzelę dla Marcusa. Powiew z Anglii ściska mi serce. Birmingham i nasze własne dzieciostwo. Lalka Nadii, lalka Tiny siedzące obok siebie w pokoju, płyty, których tak pieczołowici e strzegłam przed moim braciszkiem Mo... Książki... Nasze dzieciostwo zostało spustoszone, nim zdążyłyśmy z niego wyrosnąd. I oto jesteśmy matkami. A mama-babcią... taka jeszcze młoda. Tina uśmiecha się do niej ciągnąc lalkę za włosy. Zachwycony Marcus przygląda się barwnej karuzeli, bojąc się wprawid ją w ruch. Jest bledziutki i zawsze smutny, ze zbyt dużym czołem i małymi podkrążonymi oczkami. Tina i Haney mają doskonałe zdrowie. Wkrótce zobaczę ich biegających pośród kwiatów, w angielskim ogrodzie.
Mama jest wyczerpana, ale wygląda lepiej niż ostatnim razem, walka dodaje jej sił. Idziemy do rodzinnego mieszkania, gdzie ustawiłyśmy dla niej łóżko. — Nie ma mowy, byście spały z nimi w mojej obecności. To się musi skooczyd. Dopóki tu jestem, nie chcę was widzied z nimi w jednym pokoju. — Mamo, jeśli ktoś o tym powie Abdulowi Khada, będziemy miały nieprzyjemności. Znasz ich prawo. Gotów wrócid z Arabii Saudyjskiej i zrobid skandal. — Mało mnie obchodzi ich prawa. Jesteście moimi córkami i nie życzę sobie, żeby te typki z wami spały. Dlaczego ciągle boisz się tego człowieka To prawda, nawet nieobecny budzi we mnie strach, tak jakby miał wyskoczyd z jakiegoś kąta, bid, grozid, że przywiąże mnie do łóżka, aby jego syn mógł dopełnid małżeoskiego obowiązku. Mama ni e wie o wielu krzywdach, jakie mi wyrządził. Kiedyś dowie się, ale nie teraz. Na razie mnie samej zbyt trudno o tym zapomnied. Tak więc Samir śpi sam tej nocy w pokoju, Abdullah zaś w salonie. Układamy się razem z dziedmi na matwacach w drugim pomieszczeniu. Mężczyźni nie ośmielają się protestowad. Mama oznajmia, trochę za głośno -
Wolę nie mied ich przed oczyma, w każdym razie chcę oglą
dad obu jak najrzadziej się da. Nazajutrz ubieramy się na to oficjalne spotkanie u gubernatora. Mama patrzy na nasze czarne suknie i zasłony, i mówi zagniewana — Ubierzcież się normalnie, jesteście Angielkami, jesteście wolne... Cóż to za strój — Mamo... nie możemy. To niemożliwe stanąd przed tak ważnymi ludźmi w europejskim stroju. Nie lubią widzied twarzy kobiet i... tak będzie lepiej. Nie chcemy źle ich do siebie usposobid! Jest jeszcze coś innego, co mama mogłaby opacznie zrozumied. To, że wszystkie te lata przyzwyczajania się, ukrywania własnej twarzy, naznaczyły nas bardziej niż można by się tego
232
233
spodziewad. Stojąc bez zasłony przed gubernatorem czułabym się naga. Ponadto dobrze wiem, że nieprędko będziemy wolne. To dopiero pierwszy oficjalny etap i nie chcę ich w ten sposób prowokowad, ryzykując, że wyekspediują mamę pierwszym samolotem, a nas odeślą na wieś. Jim Halley, konsul brytyjski, przyłącza się do nas przed wejściem do biura gubernatora. Jest to człowiek wyglądający sympatycznie, bardzo wysoki, o płomiennorudych, krótko obciętych włosach, mówiący z bardzo silnym szkockim akcentem. Obecnośd mężczyzny, Europejczyka, w garniturze, mówiącego naszym językiem, jest dla nas obu dużym oparciem, daje nam poczucie bezpieczeostwa. Już od lat nie spotkałyśmy normalnego mężczyzny. To znaczy takiego, który nie zachowywałby się jak pan i władca, jak Jemeoczyk. Biuro gubernatora mieści się w czteropiętrowym budynku. Wchodzimy na drugie piętro, potem czekamy w dużej sali umeblowanej skórzanymi kanapami i krzesłami stojącymi wokół ogromnego biurka. Prawie natychmiast pomieszczenie zapełnia się ludźmi. Gubernator, trzy sekretarki, przedstawiciel ministerstwa. Po jednej stronie Abdullah i Samir, po drugiej my razem z Jimem Halleyem i dziedmi. Przedstawiciel ministerstwa, klasyczny urzędnik o służalczym uśmiechu i chłodnym spojrzeniu, z wielkim wścibskim nosem i godną czterdziestką na karku, mówi bardzo poprawną angielszczyzną i to właśnie on rozpoczyna rozmowę. Pragnie usłyszed naszą wersję całej historii, chod opowiadałyśmy ją już ponad dziesięd razy... Marcus jest nieznośny, biega wszędzie, chce się bawid i nieustannie krzyczy. Nie wiem już, jak mam go utrzymad i w pewnej chwili gubernator odzywa się suchym tonem po arabsku
- Każ mu milczed! Ale nic się nie da zrobid, kiedy dziecko w wieku Marcusa postanowiło się awanturowad. Im bardziej będę próbowała przeszkodzid mu w bieganiu i pokrzykiwaniu, tym gorzej będzie się zachowywał. Zresztą decyduję się zignorowad ten nakaz i po chwili Marcus uspokaja się sam. Haney siedzi na kolanach Nadii, spoglądając wielkimi pełnymi zdumienia oczyma na wszystkich tych nieznanych ludzi. Tina śpi wtulona w matkę.
Moje słowa padają teraz pośród nabożnej ciszy. Mężczyźni, niby winowajcy, opuszczają głowy, w miarę jak opisuję sposób, w jaki nas traktowano. Staram się nie byd agresywna, posługując się prostymi i neutralnymi zdaniami. — Przed przyjazdem do Jemenu nie wiedziałyśmy, że nas wydano za mąż. Zmuszono nas siłą do sypiania z tymi chłopcami. — Czy teraz jesteście szczęśliwe Pytanie pada z ust przedstawiciela ministerstwa. Patrzę mu prosto w oczy i dobitnie odpowiadam -
Nie.
Zaczyna mi objaśniad jemeoskie prawa dotyczące małżeostwa, o których słyszałam już ze sto razy, i kooczy znanym mi ostrzeżeniem — Jeśli opuścicie Jemen, nie będziecie mogły zabrad ze sobą dzieci. Czy o tym wiecie — Dlaczego To są nasze dzieci. W koocu są to dzieci nieślubne. Nie należą do swoich ojców, których nigdy nie poślubiłyśmy legalnie. Te małżeostwa zostały zawarte bez naszej obecności, bez naszej zgody, dlaczegóż więc nie mogłybyśmy wyjechad razem z dziedmi Żaden tutejszy mężczyzna nie lubf^łuchad, gdy kobieta odzywa się w taki sposób, wszyscy więc starają się mi przerwad. Ale zdecydowanie się upieram. Muszę tak postępowad dla mojego d obra i dla dobra Nadii. -
W tych małżeostwach wszystko jest fałszywe. Dokumenty są
fałszywe, nikogo nie poślubiłam i moja siostra również nie. Nasze dzieci są tylko nasze. Jim Halley nie próbuje nawet mnie powstrzymad, zaszłam już zbyt daleko. Przedstawici el ministerstwa prosi o głos, aby przedstawid swoją hipotezę. -
Przyjmijmy, że uda się nam uzyskad wizy dla was wszy
stkich. Czy pojechałybyście do Anglii razem z waszymi mężami Jeśli nie, nie ma sposobu, byście zabrały ze sobą dzieci... Jeśli pojedziecie z mężczyznami, będziecie mogły zabrad dzieci.
Nadia spogląda na mnie, ja na Nadię i razem odpowiadamy -
Zgoda.
Zgodziłybyśmy się na cokolwiek, byle opuścid z dziedmi Jemen.
234
235
-
A wy Co o tym myślicie Zgodzilibyście się wyjechad do
Anglii razem z waszymi małżonkami i dziedmi Oczywiście, jeżeli to możliwe... Chłopcy w milczeniu kiwają głowami, co jest jedyną oznaką ich zgody na tę propozycję. Przedstawiciel ministerstwa wygląda na uspokojonego tym, że znalazł rozwiązanie. -
Dobrze, zajmiemy się wizami małżonków.
Wniosek ów oznacza, że spotkanie jest skooczone, wychodzimy w odpowiednim porządku, a ja zasypuję Jima Halleya pytaniami. — Pan w to wierzy To możliwe Czy się uda — Wszystko zależy teraz od British Home Office, jeśli przyzna chłopcom wizy, będzie to możliwe... Dla was to oznacza dalsze oczekiwanie na decyzję, co naturalnie potrwa, ale nie bardzo wierzę, by okazała się pozytywna. Przypuszczam, że będzie odmowna. — Dlaczego Dlaczego, jeśli jest to jedyny sposób, aby nas stąd wydostad — Pomyślą, że to spisek, długoterminowy plan, mający ułatwid waszym mężom wyjazd do Anglii. — Ależ wszyscy wiedzą, że ich nie cierpimy! Obie z Nadią od lat nie zaprzestałyśmy mówid i pisad na ten temat... — Istotnie, ten argument jest korzystny. Byd może jest to rozwiązanie... Dam im formularze z podaniem o wizę do wypełnienia, zrobimy to zaraz. Obaj mężowie muszą dowieśd, że mają się z czego utrzymad w Anglii. Samir oznajmia Jimowi Halleyowi, że posiada dwanaście tysięcy funtów zaoszczędzonych w Arabii Saudyjskiej. Abdullah ze swej strony twierdzi, że ojciec mu pomoże i że dostanie od niego identyczną sumę. Pytają ich, czy
składali już wcześniej podania o wizę angielską. Odpowiedź Samira jest przecząca. Abdullaha również. A przecież mój mąż przebywał w Anglii na leczeniu i mam nadzieję, że nie kłamie. Jim skrupulatnie rejestruje ich odpowiedzi. Na decyzję trzeba czekad pół roku. Sześd długich miesięcy... Widząc moją zrozpaczoną minę Jim obiecuje, że postara się sprawę przyśpieszyd, po czym odchodzi. Mama się nad czymś zastanawia. Znam ją dobrze, marszczy brwi, jej czarne oczy robią się maleokie, błyszczące... Nie chce
mówid przy chłopcach. Ale kiedy znajdujemy się same w mieszkaniu, kobiety i dzieci, ponieważ chłopcy wyszli po qat, mama mówi -
Odkryłam, że Abdul Khada i Gowad składali podania o wizy
dla swoich synów w roku 1980... o wizy wyjazdowe do Anglii, argumentując, iż są oni żonaci z obywatelkami brytyjskimi. Wyma gano jednak, by stawili się wraz z małżonkami na wspólne przesłu chanie w ambasadzie. Oczywiście nie mogli tego uczynid i nadzieje ich się rozwiały, ponieważ małżeostwa były nielegalne. Porzucili więc ten zamysł. Ale ich podania nadal znajdują się w Sanaa, w am basadzie brytyjskiej. Nie rozpatrzone. To dowód, że wasz ojciec wyłącznie dlatego sprzedał was tym ludziom. Sprzedał im wasze obywatelstwo. Gdybyśmy się nie oparły, gdybym od pierwszego dnia nie krzy czała o mojej nienawiści, byłoby się im udało. Teraz lepiej rozu miem, dlaczego Abdul Khada chwytał się wobec mnie wszystkich sposobów. Ciosy, otępiające sześd miesięcy spędzone w jego restau racji w Hays. I ten gwałt, natychmiast, pod groźbą, w nadziei, że prędko będę w ciąży i rzekome małżeostwo zaowocuje. Zadał sobie niemało trudu przy tym chorym synu... Trzeba było pięciu lat, aby Marcus mógł się narodzid.
.¦
Przez cztery tygodnie mama pozostaje z nami w mieszkaniu w Taez i chroni nas przed wszelkimi kontaktami z Samirem i Abdul-lahem. Czasem jednak jest to powód kłótni.
— Powiem o tym gubernatorowi, odeśle twoją matkę do Anglii... Nie ma prawa przeszkadzad mi w sypianiu z tobą... — Gadaj sobie, małpiszonie... nie ma tu twojego ojca, żeby mnie przywiązał do łóżka albo zbił. Twój ojciec za bardzo się boi. Tymczasem na nasz temat krążą przeróżne pogłoski. Mówi się, że Abdul Khada i Gowad przekupili gubernatora i że nigdy stąd nie wyjedziemy... Albo przeciwnie, że wyjeżdżamy za pół roku... Ktoś do nas telefonuje twierdząc, że zna prezydenta i jest w stanie wyrwad nas z Jemenu już za tydzieo... Ktoś inny utrzymuje, że nasz ojciec wysłał list do gubernatora gwarantując mu, że nie opuścimy tego kraju.
236
237
Dziś mama musi polecied do Sanaa, aby odebrad paszport, bo Jim Halley załatwił jej przedłużenie wizy. Towarzyszymy mamie na lotnisko. W poczekalni lotów wewnętrznych wiszą nasze fotografie z rozporządzeniem zatrzymania nas. Jesteśmy traktowane jak uciekinierki... i straże mają nam przeszkodzid w zbliżeniu się do lotniska. Te zdjęcia wystawione na widok publiczny są dla nas najgorszym upokorzeniem. Odnoszą się tu do kobiet, które po prostu chcą wrócid do swojego kraju, niby do zbrodniarek zbiegłych z więzienia. Potwory... potwory. Prowadzą nas pod przymusem, między dwoma strażnikami, prosto do dowódcy policji Abdula Walii. -
Dlaczego
Ryczę z wściekłości. -
Dopóki sprawa nie zostanie rozwiązana, musi tak byd. Kobie
ta nie może opuścid tego kraju bez zgody męża. Czasami odnoszę wrażenie, że pływam w bagnie obrzydliwej hipokryzji. Pewna jemeoska kobieta stoi po naszej stronie. Przewodnicząca stowarzyszenia kobiecego w Taez. Ta sama, która już z nami rozmawiała. Nowoczesna, ładna, ubrana po europejsku, wykształcona, znająca obce kraje, ma pozycję społeczną, jaka należy tutaj do rzadkości. Któregoś dnia opowiadam jej, że w czasie ostatniego porodu pewna stara kobieta ze wsi operowała Nadię, aby ułatwid wyjście na świat dziecka, że operacja warg sromowych odbywała się za pomocą żyletki, bez dezynfekcji, i że Nadia ciągle jeszcze jest cierpiąca. Rana nieustannie się jadzi. Moja rozmówczyni proponuje nam dyskretną wizytę u znajomego lekarza.
Przechodzimy kontrolę lekarską w dośd nowoczesnej klinice. Przypuszczam, że dostęp do tego rodzaju pomocy możliwy jest tylko dla ludzi bogatych, wykształconych i ustosunkowanych. Nadia cierpi na infekcję wymagającą leczenia antybiotykami i kuracja rozpoczyna się natychmiast. Potem kobieta-lekarz zapytuje nas — Czy używacie jakichś środków antykoncepcyjnych — Nie. — Więc jak postępujecie — Staramy się mied możliwie jak najmniej stosunków.
-
Macie szczęście, że nie zachodziłyście częściej w ciążę...
Każdej z nas daje zapas pigułek tłumacząc dokładnie, jak je zażywad. -
Kiedy tylko mogę, daję je tutejszym kobietom. Jedyny prob
lem to ukryd sprawę przed mężczyznami... Odmawiają antykoncep cji, podczas kiedy śmiertelnośd dzieci w tym kraju jest przerażająca i wiele młodych matek umiera w połogu z braku odpowiedniej pie lęgnacji, a przede wszystkim informacji. W mieście staramy się temu zaradzid. Myślę o kobietach z Hockail i Ashube... O moim porodzie na podłodze, w cuchnącym domu, śmierdzącym oborą i dymem z pochodni. O położnej, która rozdzierała mi brzuch, zupełnie jakby pomagała kozie albo krowie... Te małe niebieskie pigułeczki są jak magiczny prezent. Mama jest w siódmym niebie i teraz co wieczór szepcze do ucha -
Zażyłaś Nie zapomniałaś
Raczej wyrzekłabym się jedzenia, aniżeli zapomniała zażyd moją pigułkę. Nawet jeśli i tym razem mama będzie musiała wyjechad i pozostawid nas na łasce chłopców... zapas wystarczy na sześd miesięcy. Do tego czasu uciekniemy Jrtąd. Ta pigułka, którą zażywam tuż przed nosem Abdullaha, sprawia, że na powrót staję się Angielką. Już mnie nie będzie miał. Któregoś dnia, bez uprzedzenia, do naszych drzwi zadzwonił mój brat Ahmed. Mama patrzy na wchodzącego i mówi -
Dzieo dobry panu...
Ten wysoki dwudziestopięcioletni chłopak jest jej nie znany. Jej syn...
Popycham Ahmeda do przodu. -
Mamo, to Ahmed... Ahmed, to mama...
Powtarzam to dla niej po angielsku, po arabsku dla niego, i padają sobie w ramiona. Rozdzielają ich dwadzieścia trzy lata. Nie wiedzą, co sobie powiedzied. Mama mu się przypatruje, dotyka go, ściska. -
Jesteś przystojny...
238
239
Ahmed ma łagodną twarz, łagodne oczy, gęste uniesione brwi, co przez kontrast jeszcze bardziej podkreśla tę łagodnośd. Nawet jego uśmiech jest miły. Trochę podobieostwa do Nadii i chwilami to samo pełne smutku spojrzenie. Mama jest tak szczęśliwa, że nieustannie krąży wokół niego. Rozmowa nie jest łatwa, muszę im służyd za tłumacza. Opowiedziałam już mamie całą historię Ahmeda, ale pragnie wiedzied jeszcze więcej. W ciągu paru dni nie da się nadgonid ponad dwudziestu lat nieobecności. Ahmed jest w towarzystwie brata naszego ojca, przybyłego z Arabii Saudyjskiej. Jest młodszy od ojca, fizycznie bardzo podobny, ale charakter ma całkiem inny. Stryj Hassan, inteligentny i o żywym usposobieniu, dowiedziawszy się o naszej historii, ogromnie był zaszokowany postępo waniem swojego starszego brata. Bez wahania staje po naszej stronie. Wstydzi się całej tej propagandy wokół rodziny. Nazwisko Muhsen, trzeba przyznad, znalazło się na łamach wszystkich gazet. Ahmed wystąpił z wojska i ma pewien cel. -
Zapytaj mamę, czy i mnie może pomóc w wyjeździe. Nie
chcę pozostad w Jemenie. Gdybym mógł zamieszkad w Anglii i tam pracowad, byłbym mniej nieszczęśliwy. Jeszcze raz wzywamy pomocy Jima Halleya, ale w wypadku Ahmeda jest to względnie proste. Przez matkę jest poddanym brytyjskim i zdobycie wizy dla niego nie będzie skomplikowane. Mężczyźni mają więcej szczęścia. Byd może Ahmed znajdzie się w Anglii przede mną. W jaki sposób nasz ojciec się dowiedział o decyzji Ahmeda, to jeszcze jedna z tajemnic arabskiego telefonu. Ale rozpoczyna wszelkie dostępne mu starania, aby przeszkodzid synowi w opuszczeniu Jemenu. Z początku wydaje mi się, że będąc w Anglii niewiele zwojuje. Ale się mylę.
Któregoś dnia stryj przychodzi do nas zaniepokojony, pytając, czy widziałyśmy Ahmeda. -
Zniknął od kilku dni, bardzo się martwimy.
Obaj mieszkając w Taez, u przyjaciół rodziny bardzo zeuropeizowanej, której syn jest lekarzem, tak jak my oczekiwali na
wynik swoich starao. Ahmed nie jest typem człowieka, który wyjechałby bez powiadomienia. Ponieważ Abdul Walii jest dowódcą policji i równocześnie naszym jedynym prawdziwym łącznikiem z władzami, zwracamy się najpierw do niego. Nie wie o niczym, ale obiecuje prędko się dowiedzied i jeden z jego informatorów w ciągu paru godzin przynosi wiadomośd Ahmed jest w więzieniu. Dlaczego Czego się dopuścił Na razie to tajemnica. Nie zwlekając decyduję, że same udamy się do tego więzienia po informacje i cała rodzina - Nadia, mama, stryj, ja, a także dzieci - wsiadamy do taksówki. Przy wejściu, przed ogromną stalową bramą, stoi uzbrojony w strzelbę strażnik. Pytam go śmiało -
Chciałabym wiedzied, czy jest tutaj Ahmed Muhsen.
Wygląda na zaskoczonego, że kobieta zwraca się do niego na ulicy, ale okazuje się dośd uczynny. -
Dowiem się.
Parę minut później wraca. — Jest. — Dlaczego go uwięziono — Nie wiem... ^m — Chcę to wiedzied. — Nie, to zabronione. Potrzebne jest zezwolenie... — Ale ja chcę wiedzied, to mój brat. — Nie warto, wkrótce wyjdzie na wolnośd. -
Kto panu zapłacił za takie informacje Tu wszystko załatwia
się za pieniądze. Czy trzeba panu zapłacid, żeby go zobaczyd Znowu w napadzie złości zaczynam wrzeszczed na ulicy. Strażnik grozi mi strzelbą, warcząc — Przymkniesz się
— Proszę, strzelaj! No, jazda! Stryj wyskakuje z taksówki, chwyta mnie za ramiona, starając się mnie odciągnąd i uspokoid. -
Zana... uspokój się... to nie ma sensu krzyczed na strażnika.
On nic tu nie poradzi... zachowujesz się jak wariatka... To prawda, chwilami zachowuję się jak wariatka. Tracę kontrolę nad nerwami. Od lat obgryzam tu paznokcie. Bezsennośd mnie
240
16 - Sprzetkne
241
rozłożyła. W tej chwili odnoszę wrażenie, że wszystkie te historie, cała ta gadanina i oczekiwanie wykooczą mnie zupełnie. Stryj pociąga mnie do tyłu i zmusza, abym wsiadła do taksówki. — Abdul Walii zajmie się tym. Jeśli Ahmed nie popełnił żadnego przestępstwa, wyciągnie go stąd. — Ależ on nic nie zrobił! To wszystko jest zmontowane! Po paru godzinach udręki w mieszkaniu pojawia się policjant wysłany przez Abdula Walii i udziela nam dodatkowych informacji. Ahmed został zamknięty, ponieważ jakoby miał zamiar nas porwad, razem ze swym stryjem, i wywieźd z kraju! Zawezwany do gubernatora stawił się nie podejrzewając niczego i tam natychmiast go zatrzymano. Miałam rację, wszystko zostało zmontowane. I sama powiem gubernatorowi, co o tym sądzę. Komu przyszłoby do głowy, że mój brat chciałby nas porwad Jadę z Nadią, pozostawiając dzieci pod opieką mamy. Przechodzimy przez bariery zabezpieczające, wspinamy się na piętra i kiedy sekretarka gubernatora, ta sama, która z nami rozmawiała w domu Abdula Walii, wprowadza nas do biura, jestem tak rozwścieczona, że nie wiem już, co mówię. Nadia ciągnie mnie za suknię, sekretarka usiłuje mnie uspokoid, częstuje nas herbatą. Ale na próżno. — Chcę, by uwolniono mojego brata z więzienia! Słyszycie Dośd mam tego wszystkiego. Za co się nas tu uważa Za bydło
— Ależ ja nic zrobid nie mogę, trzeba czekad... -
Odmawiam czekania, dośd mam tego. Czekam od lat na
powrót do domu! Nie będę czekała ani minuty dłużej! Podczas kiedy to wszystko wykrzykuję, ktoś musiał zawiadomid Abdula Walii, pojawia się bowiem wściekły w biurze sekretarki. — Co wy wyprawiacie Zwariowałyście obie! Nikt wam nie pozwoli interweniowad... — Zupełnie mnie nie obchodzą wasze zezwolenie. — Proszę natychmiast pójśd ze mną. -
Nigdzie nie pójdę, dopóki mój brat nie zostanie uwolniony.
Dowódca policji w Taez zapewne nigdy nie miał do czynienia z dziewczyną taką jak ja. Przez chwilę ścieramy się wzrokiem, potem on ustępuje. -
Chodź więc, pójdziemy po niego.
242
Nie wiem, czy moja interwencja rzeczywiście pomieszała im szyki, byd może obawiają się, że prasa zostanie powiadomiona za pośrednictwem ambasady. W każdym razie natychmiast powracamy taksówką do więzienia. Abdul Walii sam udaje się do biura administracji i pół godziny później wychodzi z Ahmedem. Mój brat wskakuje do taksówki, blady i ogromnie wstrząśnięty. -
Bił mnie strażnik. Grozili mi. Mówili, żebym przestał się
mieszad w nie swoje sprawy... Że to mnie nic nie obchodzi... Nicze go nie zrobiłem... Nic z tego wszystkiego nie zrozumiałem. Rozmyślam z niechęcią o tych ludziach, urzędnikach, policjantach, gubernatorach, którzy robią wszystko, co zechcą, bez dowodu, bez adwokata, bez niczego... Tutaj jednostka jest zdana na ich łaskę i my również. Nasze sprawy z policją jeszcze się nie zakooczyły. Któregoś ranka, kiedy jesteśmy same z mamą w mieszkaniu, ktoś puka do drzwi. Otwieram, na progu stoi policjant w mundurze, w berecie na głowie i ze strzelbą przewieszoną przez plecy. Można by powiedzied, że zawsze są gotowi do strzału... Za nim mężczyzna w białej dżelabie, o niedobrym wyglądzie i gniewnym głosie. — Czy jest wasza matka — Jest w pokoju.
Wskazuję mężczyźnie pomieszczenie, w którym mieszkamy, pełne materaców, z gołymi ścianami, bez mebli. Mężczyzna podchodzi do mamy i zwraca się do niej sztucznym tonem, złą angielszczyzną — Miriam Ali, oświadczam, że pani turystyczna wiza jemeoska wygasła. Narusza pani prawo! — Nieprawda, nie wygasła. Mam jeszcze cztery dni...
— Wie pani, co się stanie, jeśli pani przekroczy ostateczną datę Policjant stojący obok chwyta strzelbę, kładąc palec na spuście. Mama nie daje się onieśmielid i odpowiada pewna siebie — Moja wiza nie wygasła. — Proszę mi dad paszport! Mama wręcza mu paszport, tamten zaczyna go podejrzliwie przeglądad. Mama nie daje za wygraną -
Kto pana przysłał
243
Mężczyzna nie odpowiada. - Proszę mi zwrócid paszport! I proszę stąd wyjśd. Mam jeszcze cztery dni i wcześniej nie wyjadę! To, co robicie, jest śmieszne! Mężczyzna w białej dżelabie oddaje jej paszport wściekły, strzela palcami na policjanta i obaj wychodzą. Niestety zaczynamy się przyzwyczajad do tego grubiaoskiego sposobu zastraszania ludzi. Mamie pozostały już tylko cztery dni. Cztery małe biedne dni. I tuż przed jej odjazdem docierają do nas najświeższe wiadomości. British Home Office zwraca podania o wizy dla naszych małżonków''. Obaj skłamali. Samir nie ma pieniędzy ani żadnych środków utrzymania w Anglii. Jeśli chodzi o Abdullaha, skłamał twierdząc, że nigdy wcześniej nie składał podania o wizę. Odmowa. Nigdy nie wyjedziemy z dziedmi. Jeśli uzyskamy dla siebie zezwolenie, będziemy musiały pozostawid je w Jemenie. Wyjechad pozostawiając Marcusa - trudno to sobie wyobrazid. Dręczy mnie myśl to biedne maleostwo, które dopiero co zaczęło chodzid, które mnie tak potrzebuje, które płacze, kiedy tylko gdzieś wyjdę bez niego... I Nadia... Mama odjeżdża. Tak czy owak nie ma wyboru, lepiej, żeby wróciła do Anglii, by stamtąd nam pomóc. Tutaj zrobid może niewiele. Ale jej obecnośd była dla nas taką pociechą. Takim murem oddzielającym nas od tych dwóch. Tych mężów, nędznych kłamców. Specjalnie skłamali. Abdul Khada przewodzi
męskiej mafii, do której należy mój ojciec. Mogą zamknąd Ahmeda w więzieniu, mogą nas szantażowad. Mogą wszystko. Tym razem pozwala się nam pojechad z mamą landroverem Ab-dula Walii aż na lotnisko w Taez. Towarzyszą nam mężowie. Budynek jest nowy, cały ze szkła, i widad lądujące i startujące samoloty. Zostało nam już tylko dziesięd minut do odlotu. Przez dziesięd minut mamy przerażające odczucie, że jesteśmy na zawsze skazane na życie w tym kraju. Powiedzied jej do widzenia, uściskad ją, patrzed, jak przechodzi przez drzwi dla odlatujących i idzie w stronę
samolotu... Podczas gdy od tak dawna pragniemy tylko jednego wsiąśd do samolotu razem z nią. Ulecied w niebo... Mój Boże, ulecied tak daleko, żeby nazwa tego przeklętego kraju zniknęła z naszej pamięci. Nadia płacze i Haney wybucha łkaniem w tym samym momencie co matka; ma trzy latka i zaczyna dużo rozumied. Mama odeszła płacząc, płacząc odwróciła się, by nam powiedzied -
Nie martwcie się... to już niedługo... przysięgam wam...
Abdul Walii towarzyszy jej aż do cła, a my zostajemy po drugiej stronie szklanej przegrody, z dziedmi w ramionach, dając jej znaki. -
Babunia odjeżdża, Marcus... Powiedz do widzenia babuni...
Samir i Abdullah pożegnali się również jak hipokryci. Odzyskali nas znowu. Za pomocą swoich kłamstw. Czekamy, aż samolot wystartuje, przeleci nad naszymi głowami i zamieni się w maleoki punkcik. Trzeba wracad. W drodze z lotniska samochód przystaje w rozległym parku, gdzie zbudowano dla dzieci dużą karuzelę. Samir i Abdullah grają rolę ojców rodziny po raz pierwszy. Dzieci bawią się i nasi mężowie bawią się także. Dla dzieci są bardziej jak bracia aniżeli prawdziwTojcowie. Abdullah nigdy nie okazał Marcusowi najmniejszej oznaki uczucia. Nigdy nie kupił mu ubranka; jeśli dziecku czegoś potrzeba, zawsze muszę go o to prosid. Myślę, że nie zdał sobie sprawy, że jest ojcem. Dla niego syn naz ywa się Mohammed i tyle mniej więcej wie na jego temat. Ten park, ta karuzela, dzieci bawiące się z ojcami, my obie przyglądające się temu w milczeniu, ze ściśniętym sercem. Sztuczna scenka z życia rodzinnego w Jemenie... A tymczasem samolot leci w stronę Anglii. Kto mógłby wiedzied, że pod czarną zasłoną kobiety płaczą i dlaczego Ale dzieci bawiły się dobrze. Marcus jest bardzo chory, nic nie je, bardzo schudł, i widzę, jak z dnia na dzieo słabnie, nie wiadomo dlaczego. Tak jakby życie opuszczało go powoli. Tym razem obie z Nadią odwozimy go do szpitala.
244
245
Angielki z Taez są teraz sławne we wszystkich prawie urzędach i nawet na ulicy. Z zasłoną czy też bez wszyscy nas rozpoznają. Ta wątpliwa popularnośd okazuje się użyteczna, ponieważ zostaję skierowana prosto do gabinetu lekarza, zresztą jest to byd może zwykły pielęgniarz. Ale to mi nie przeszkadza, pragnę po prostu wiedzied, na co cierpi moje dziecko, i chcę, by je leczono. Lekarz prowadzi nas do sali wyposażonej jak laboratorium, gdzie robi się prześwietlenia i pobiera krew. Jest młody, mniej więcej trzydziestoletni, wysoki, jasnowłosy i miły. Wygląda na zdziwionego moim wtargnięciem i uważnie bada Marcusa. — Jest bardzo słaby. Przede wszystkim trzeba mu zbadad krew. — Co mu jest — Nie jestem w stanie wam powiedzied. Potrzebne jest badanie. Przy ukłuciu igłą Marcus pojękuje. Pobierają mu wiele probówek krwi. Jest taki blady, że mam wrażenie, iż wytoczono zeo tych parę kropel życia, jakie mu jeszcze pozostały. -
Proszę wrócid jutro po wyniki, zobaczymy, co trzeba zrobid.
I przyjdźcie prosto tutaj, nie ma sensu czekad. Nazajutrz, po nocy pełnej niepokoju i czuwania nad Marcusem, spotykam się z lekarzem i jego poważna mina ściska mi serce. — Co mu jest — Pilnie potrzebna mu transfuzja, sprawa jest poważna. Jest bliski śmierci, ale ma szanse, można go uratowad. Gdyby go pani tu nie przywiozła, niedługo byłby wytrzymał. — Jak zdobyd krew W Anglii, w szpitalach, krew jest na miejscu, ale w Jemenie nie ma mowy o czymś takim. — Najlepiej byłoby dad mu krew ojca. Jeśli grupa jest ta sama...
— Nie zgadzam się, nie chcę, by otrzymał cokolwiek od ojca. Abdullah był operowany w Arabii Saudyjskiej i Bóg jeden wie, jaką podejrzaną krew mu tam podano... W niektórych krajach handel krwią stanowi społeczne zagrożenie. Poza tym sama myśl o tym, że moje dziecko miałoby się w te n sposób związad z mężczyzną, którego nie cierpię, jest dla mnie odpychająca. Nie mówię o tym przy lekarzu, ale on zdaje się wyczuwad tę niechęd.
Moja grupa krwi, którą znam od szkolnych lat, nie jest odpowiednia. Lekarz podejmuje decyzję -
Mam tę samą grupę co pani dziecko. Zrobię jeszcze test dla
wszelkiej pewności i jeśli się uda, dam mu moją krew. Drugi lekarz przychodzi pobrad mu krew, wszystko trwa jakieś dwadzieścia minut. Ten człowiek jest cudowny. Dlaczego to zrobił Nie daje przecież wszystkim swojej krwi, to niemożliwe. Wyobrażam sobie, że wiedząc o naszym położeniu stara się na swój sposób naprawid zło, jakie nas tu spotkało. Kładą Marcusa na stole. Jest tak słaby, że nie potrafi nawet otworzyd oczu. Lekarz szuka żyły w tym małym, kruchym ciałku, na którym skóra stała się szara, blada. Rączki są zbyt chude, nie może znaleźd żyły wystarczająco wyraźnej i silnej, aby mogła wytrzymad transfuzję. Tylko żyła na czole, odcinająca się na cienkiej skórze, jest doskonale widoczna. -
Tędy wstrzykniemy mu krew, to jedyne wyjście.
Igła zagłębia się w żyle, całe ciało sztywnieje, Marcus zaczyna krzyczed i szarpad się. Muszę go trzymad w ramionach, muszę patrzed na krew wpływającą powoli do głowy mojego dziecka, nie pozwalając mu się ruszad. Jest to barflzb wstrząsające, strach, że igła się przesunie, że cenna krew popłynie w próżnię... Po paru minutach Marcus zasypia i transfuzja trwa. Zostajemy tam dwie godziny. Trzymam go ciągle w ramionach, pochylam twarz nad jego twarzyczką, oddycham cicho, śledzę każdy jego ruch, wpatrując się w powolny przepływ czerwonej krwi, aż do igły. Przez dwie godziny cierpię z powodu olbrzymiego poczucia winy. Wkrótce go pozostawię. Decyzję o odjeździe i pozostawieniu go tutaj podjęłam w moim sercu już dawno. Ale teraz... widząc go w tym stanie, wiedząc, że w przyszłości będzie sam...w jakich rękach Jak pielęgnowany A jeśliby umarł Gdyby umarł nawet w tym momencie, w moich ramionach... kamienieję z przerażenia. Nadia czeka w kącie sali, nie uprzedziłyśmy nikogo. Nie chciałam, żeby dowiedział się ojciec, żeby się do tego mieszał, nie chciałam, by dawał swoją krew. Uważam go za chorego, jego krew za zgniłą, niedobrą. To silniejsze ode mnie, nie zniosłabym, żeby mu jej dał chodby kroplę. Ale teraz potrzebuję pomocy, żeby przewieźd
246
247
mojego syna. Nadia wraca do mieszkania, aby prosid chłopców o pieniądze na taksówkę. Powraca z Abdulem Walii, który sprawia wrażenie wściekłego z powodu mojej inicjatywy. Nadia tłumaczy mi, że w domu nie było nikogo, pewnie poszli do kogoś żud qat. P rowadzid nie kooczące się dyskusje w towarzystwie mężczyzn - nieraz zastanawiam się, na jaki temat - pid herbatę, żud qat i gawędzid to jedyne ich zajęcie, a kobiety muszą sobie radzid same. Abdul Walii pragnie wiedzied, co się stało, ale tak naprawdę sama niewiele wiem. Na co cierpi mój syn Lekarz, który co chwila przychodzi kontrolowad przebieg transfuzji, nie powiedział mi nic oprócz tego, że krew jest mu potrzebna. Musiał mied chyba rację, bo stopniowo Marcus nabiera kolorów. Jego blade policzki zaróżow iły się. Twarz jest mniej skurczona, śpi odprężony, spokojnie oddychając. Zabieramy go do domu. Przez następne dni powoli odzyskuje siły, zaczyna normalnie jeśd. Patrząc, jak znowu bawi się na małym materacu, położonym na podłodze, swoją różnokolorową karu zelą, którą mama przywiozła mu z Anglii, zaczynam się dręczyd na nowo. Będzie miał takie same kłopoty ze zdrowiem jak jego ojciec, byd może te same deformacje wymagające operacji. Niewiele wiem o medycynie, jeszcze mniej, odkąd jestem uwięziona w Jemenie. Kiedy czuję się niezdrowa, walczę z chorobą, jak długo się da. Nie mam ani trochę zaufania do ich lekarstw i dziwnych naparów. Chorowałam na malarię i wyleczyłam się z niej prawie sama. Miewałam różne niedomagania, nie przyznając się nawet do tego. Przez jakiś czas pomagał mi lekarz ze wsi, szczególnie w kłopotach ze snem... Jeśli chodzi o resztę, stwardniałam, wszystko stało się we mnie bardziej wytrzymałe. Zdałam sobie sprawę, jak wiele mogę fizycznie znieśd. Nie mówię Nadii o wszystkich niepokojach i strachach, jakie gnieżdżą się w mojej głowie. Jest na to zbyt wrażliwa. A oprócz niej nie mam nikogo. Nawet mamie nie opowiedziałam wszystkiego, co tutaj przeszłam. Są rzeczy, których wyrazid się nie da. Cierpienie związane z koniecznością pozostawienia tu Marcusa w dniu, kiedy opuszczę ten kraj, należy do uczud, jakich wypowiedzied niepodobna.
Jednej rzeczy mogę byd pewna, że będąc chłopcem nie będzie udręczony. Nie wiem, czy potrafiłabym opuścid córkę. Nie wiem. Nie przypuszczam. Ale pozostawid chłopca silnego i zdrowego byłoby mi łatwiej aniżeli tę słabą istotę, która będzie musiała walczyd o życie... Rozdział XXI Nasza sytuacja od paru tygodni zatrzymała się w martwym punkcie. Komplikacje w stylu jemeoskim, prawie nie do przebycia.
Ze strony Nadii, jeśli mi tak wolno powiedzied, sprawa jest względnie jasna. Dowiedziałyśmy się od Jima Halleya, że Samir może ostatecznie otrzymad angielski paszport, ponieważ jego ojciec Gowad uzyskał ostatnio obywatelstwo brytyjskie. Coś niesłychanego! Tyle tylko, że Samir nie bardzo się śpieszy ze złożeniem podania w ambasadzie. Wydaje mi się jednak, że dla Nadii jest to szansa. Będzie mogła wyjechad stąd pierwsza, razem z dziedmi. Wolę opuścid Jemen po niej, obawiam się zawsze, że jeśli zostanie sama, nie będzie miała dośd si lnej woli, aby walczyd. Poganiam Samira, tym bardziej że mój własny paszport leży już gotowy w ambasadzie w Sanaa. Mama pozostawiła nasze dokumenty Jimowi w obawie, że tutaj, w Taez, ktoś mógłby nam je ukraśd albo znikłyby, tak jak oryginały. Nareszcie Samir się decyduje. Pojedziemy do Sanaa landroverem Abdula Walii i odbierzemy dokumenty. Abdullah nie wybiera się, nie wiem nawet, gdzie przebywa, opuścił mieszkanie nie pozostawiając żadnej wiadomości. Osobiście zupełnie mi to nie przeszkadza. Nie jest mi do niczego potrzebny, może sobie znikad, ile chce. Jak zwykle wyruszamy wcześnie rano. Droga z Taez do Sanaa jest wyasfaltowana, podróż trwa około czterech godzin. Późnym przedpołudniem docieramy do przedmieścia Sanaa, gdzie Abdul Walii ma posiadłośd, mniejszą niż w Taez, ale równie piękną. W stolicy jest chłodno i wilgotno. Chłód i wilgod zalegają też dom od~wielu miesięcy nie zamieszkany. Jesteśmy w bogatej dzielnicy, wszystkie
248
249
sąsiednie otoczone są wysokimi murami, architektura jest wspaniała. Fasady ozdobione są geometrycznymi białymi rysunkami, mającymi podkreślid każdy występ muru, każde okno. Niektóre wyłożono przejrzystym alabastrem. Najbardziej luksusowe budynki mają okna o podwójnych witrażach. Wieczorne oświetlenie przenika blaskiem każdą szybę. Dekoracja jak z baśni z tysiąca i jednej nocy... Podobnie jak w Taez, kontrast pomiędzy dzielnicami bogatymi i biednymi jest olbrzymi. Abdul Walii szczyci się swoim domem; jego sąsiedzi to adwokat, lekarz, przemysłowiec... Tutaj zatem mamy czekad na paszporty. Wkrótce Samir powraca z ambasady z wiadomościami o pewnej komplikacji. Jego ojciec nie wypełnił potrzebnego dokumentu i najwyraźniej nie ma zamiaru tego uczynid. To oczywiste, że Gowad nie chce, aby Nadia wyjechała do Anglii i dlatego przeszkadza synowi w uzyskaniu odpowiednich papierów. Chcąc opuścid Jemen razem z dziedmi Nadia musi byd wpisana do paszportu Samira. Chyba że zgodzi się wyjechad sama... tak jak ja. Cokolwiek byśmy przedsięwzięły,
sied, jaka nas oplata, jest ciągle ta sama. Czekamy jednak na wydanie nam paszportów osobistych. To jednak jest coś... Od czasu wyjazdu na wakacje nigdy więcej mojego paszportu nie widziałam. Jutro musimy wracad do Taez i nikt już nie wspomina o dokumentach. Moje nie są jeszcze gotowe. Abdul Walii ma je dad do opieczętowania czy coś w tym rodzaju. Mama przecież pisała, że wszystko jest w porządku. Można by powiedzied, że przyjechaliśmy nadaremnie i nic nie mogę zrobid, aby przyśpieszyd bieg spraw. Czekałam na ten paszport jak na jakiś skarb. Śniłam o nim, widziałam go już w moich rękach, z wszystkimi pieczątkami, małą książeczkę wolności. Landrover odwozi nas do Taez i Abdul Walii pokazuje mi dokument pokryty pismem arabskim. -
To twój rozwód.
Natychmiast wkłada na powrót papier do kieszeni. -
Jaki rozwód
Jestem zaszokowana. Nikt nie wspomniał mi nigdy o rozwodzie. — Dlaczego mam się rozwodzid Przecież nawet nie jestem zamężna. — Jesteś już tu wystarczająco długo, żeby znad nasze zwyczaje. Potrzebny ci jest dokument świadczący o tym, że nie jesteś mężatką. Kiedy rozwód zostanie ogłoszony, będziesz mogła żyd tam, gdzie zechcesz. Tu, w Taez, z Marcusem, albo... w Anglii, bez niego. Wybierzesz sama. — A Nadia — Nadia na razie pozostanie tu wraz z mężem. -
Ale kto o tym rozwodzie zadecydował
Abdul Walii macha ręką. -
Bez znaczenia, tak czy owak ten rozwód jest ci potrzebny...
Najwyraźniej rząd jemeoski ma mnie dośd. Minister spraw zagranicznych skontaktował się z ambasadą brytyjską, proponując wybór następujący albo Abdullah podpisze zgodę na mój wyjazd z Jemenu... albo wyrazi przyzwolenie na rozwód. Abdullah zdecydował się na rozwód. Zastanawiam się, w jaki sposób udało się im go przekonad. Jego ojciec był temu przeciwny, a on tak się go boi! Zapytam jednegw z policjantów Abdula Walii, jest dośd wyrozumiały i wielokrotnie informował mnie już o pogłoskach i nagłych zmianach w toku naszej sprawy. — Uwięzili Abdullaha. Przebywa w areszcie, w miejscu znajdującym się o pięd godzin drogi od miasta. — To dlatego nie przyjechał do Sanaa, że jest uwięziony Ale za co Jakie popełnił przestępstwo — Żadne... Odmawiał podpisu. W celi nieustannie płakał, ojciec zabronił mu się rozwieśd. Trzeba go było przekonad...
— To znaczy, że władze chcą się mnie pozbyd Na takie pytanie mój rozmówca nie może udzielid odpowiedzi. Ale Abdul Walii może. Wiedział o wszystkim i nie zdradził się ani słowem. To utrzymywanie nas w nieustannej niepewności jest czymś przerażającym. Wieźd mnie do Sanaa po nie istniejący paszport, wiedząc równocześnie, że Abdullah jest w więzieniu... — Abdulu Walii, czy to prawda, że Abdullah jest uwięziony — To prawda, ale wyjdzie na wolnośd. —
— 250
251
— Dlaczego mi o tym nie powiedziano — Ponieważ nie wyrażał zgody. I to przez dłuższy czas. Nie było sensu informowad cię o tym przedwcześnie. Ojciec był przeciwny, a synowie... Słuchają swoich ojców. Stara piosenka. — Ale, powtarzam to znowu, nikogo legalnie nie poślubiłam! — Pół roku temu, po przyjeździe tutaj, podpisałaś dokument... — Chodziło o opiekę nad dziedmi, zwykły papier urzędowy... Powiedział pan, że w danym momencie nie było innego wyjścia... — Byłaś zatem mężatką, a teraz się rozwodzisz. Subtelnie zrobione. Nie mam już sił do wszystkich tych dokumentów, pertraktacji, oszustw... jedyna rzecz, która sprawia, że uśmiecham się sama do siebie, to mina, jaką musi mied Abdul Khada. Będzie miał niemało kłopotów z powtórnym ożenkiem syna, będzie go to drogo kosztowało. Na dodatek nigdy nie zdoła znaleźd dla niego żony. Któż miałby ochotę poślubid Abdullaha — To znaczy, że mogę jechad Kiedy otrzymam paszport — Musisz poczekad trzy miesiące. — Dlaczego trzy miesiące — Abyśmy mieli pewnośd, że nie jesteś w ciąży.
Od wyjazdu mamy nie rozstaję się z moimi pigułkami. Ale o tym Abdul Walii nie musi w tej chwili wiedzied. -
Następnie będziesz musiała pozostawid Marcusa twojej sio
strze. — Skąd mam mied pewnośd, że to ona się nim zajmie — Prawdę mówiąc, powinien powrócid do swoich dziadków, ponieważ się rozwodzisz. Ale Nadia to twoja rodzina... Ward, przerażająca Ward i jej małe złe oczy, ona miałaby się opiekowad moim synem. Synem białej kurwy... — Proszę mi jedno obiecad że Nadia zostanie w Taez. Jeśli będzie mieszkała w mieście, tutaj po niego nie przyjadą. — Obiecuję. Abdul Walii obiecał. Muszę się tym zadowolid. Jest dowódcą policji, pomógł nam. Zrobił to po swojemu, ale pomoc była bardzo cenna, na pustyni, pośród jakiej przebywałyśmy.
Marcus. Brak mi już sił na myślenie, brak jakiegokolwiek planu, pomysłu na nowe wykręty. Marcus wyrośnie beze mnie. Z Nadią będzie bezpieczny. I tylko mam nadzieję, że jeśli wypuszczą moją siostrę razem z jej dziedmi, Marcus będzie mógł wyjechad z nimi. Tego dnia odbywamy obie zasadniczą rozmowę. — Nie obawiam się twojego wyjazdu, Zana. Zrób tam, co będziesz mogła, żeby mnie ściągnąd do Anglii. Wiem, że zrobisz wszystko, jesteś taka silna. — Ale ty nie masz paszportu, paszport Samira nie jest gotowy, Gowad odmawia podpisania dokumentów. — Tam łatwiej ci będzie ich przekonad. Jedź, Zana, tylko ty potrafisz to wszystko załatwid. Jedź... Będę pilnowad Marcusa, dbad o niego, będę ci o nim pisała, posyłała fotografie, będzie jak mój własny syn. Jedź... Kwiecieo 1988. Mówią, że rzeczywiście jestem już rozwiedziona. Zapytałam o to wszystkie osobistości, jakie udało rtff się spotkad u gubernatora i w domu Abdula Walii. Odpowiedziano mi To prawda. Nie wiem, czy Abdullah opuścił więzienie, nie wiem, czy wrócił do Arabii Saudyjskiej, o tylu rzeczach nie mam pojęcia; tyle rzeczy odbywa się poza mną, przeciw mnie. W tym labiryncie kłamstwa i hipokryzji często miałam wrażenie, że oszaleję. Chwilami zapewne tak było. Sprzedana, zgwałcona, wydana za mąż i rozwiedziona, matka rodziny, a wszystko pod przymus em. Kiedy miałam w Birmingham piętnaście lat i mieszkaliśmy w Sparkbrook, nad małym bistro moich
rodziców, gdzie podawano fish and chips, marzyłam o Madkiem. Pod byle pretekstem wymykałam się, by się z nim spotkad, mówiłam, że idę przypilnowad dziecko u koleżanki i szliśmy taoczyd w sobotę wieczorem. Co się taoczyło w roku 1980 Disco, rocka i reggae. Co teraz taoczą w Anglii Mam dwadzieścia cztery lata i od tamtej pory nie taoczyłam już i nie kochałam. Mój boy-friend spotkał pewnie przez ten czas wiele pięknych dziewcząt.
252
253
Patrząc w nędzne lustro w naszym mieszkaniu w Taez, widzę odbicie kobiety. Rysy ściągnięte, oczy zaszczute, oklapłe włosy. Na moich dłoniach widad jeszcze ślady henny; nakładałam ją na twarz, nie chcąc robid przykrości innym kobietom. Anglia, Birmingham, mama, Mackie, moje siostry i brat, koledzy, szkoła, park z huśtawką... Od ośmiu lat tak bardzo chciałam to odnaleźd i oto prawie już sobie tego nie przypominam. Obrazy dzieciostwa, jak zapomniane pocztówki, ukazywały mi się czasem nocą, na wsi, kiedy nie mogłam zasnąd. Widziałam ulicę, wystawy pełne sukien, dżinsów, bawełnianych podkoszulków, pięknych butów na obcasach. Sklep z płytami, skąd dochodziły fale muzyki. Ale nie widziałam już twarzy, były rozmyte. Na przykład buzia mojej najlepszej przyjaciółki Lynette... Śmiała się, śmiałam się razem z nią... Nie pamiętam już z czego. Lynette pewnie zmieniła się, zapomniała o mnie. Może ma już dzieci i męża, prawdziwego męża, i własny dom. Kwiecieo 1988 i ciągle brak wiadomości o moim paszporcie. Podobno został zatrzymany przez władze Jemenu, brak w nim jednej pieczęci. Wystarczy jedna pieczęd i będę musiała pozostawid Marcu -sa. Muszę to uczynid. Jeśli się nie wydostanę z tego kraju, nikt nigdy stąd nie wyjedzie. Jeśli nie wyjadę, umrę z zasłoniętą twarzą. Przyszedł właśnie Abdul Walii. Podejmuje go Nadia, jak zwykle obwieszona dziedmi. Patrzę, jak nasz opiekun zasiada na ubogich materacach służących nam za umeblowanie, poduszki, posłanie i dywan. Patrzę na niego zastanawiając się, jaką nową pułapkę ktoś na mnie zastawił. -
Za dwa dni wyjeżdżasz do Sanaa. Możesz się pakowad.
Przez chwilę nie potrafię wydobyd głosu. Udało mu się. A może i mnie -
Naprawdę jadę Naprawdę, naprawdę
-
Jedziesz. Dam ci trochę pieniędzy na podróż i na prezenty dl a
twojej rodziny w Anglii. Zaraz po jego wyjściu wybiegamy jak szalone po sprawunki. Nadia i ja. Tysiąc riali... Jeszcze tylko bileciki, małe prześliczne
bileciki, tysiąc riali, i wyjeżdżam... Gdybym mogła, taoczyłabym na ulicy. W jednej sekundzie zapominam o wszystkim jak mała dziewczynka. Znika niepokój o Marcusa i o przyszłośd. Radośd dusi mnie aż do łez. Wyjeżdżam. -
Będę tam o ciebie walczyła. Pójdę wszędzie, wszystkich po
ruszę. Muszą się dowiedzied. Muszą zabronid tego handlu. Sprzeda wad dziewczęta, aby uzyskad obywatelstwo angielskie. Opowiem o naszym ojcu, o plemieniu w Maąbana, o niewolnictwie kobiet. Kupujemy małe flakoniki perfum dla mamy, Ashii i Tiny. Po raz pierwszy dysponujemy pieniędzmi. Potrzebuję ubrao na wyjazd, czegoś, co przypominałoby strój europejski. Znajduję coś w rodzaju płaszcza nieprzemakalnego, sięgającego do kolan, i spodnie. W Sanaa jest chłodno. Wiatr tnie w policzki. Tysiąc riali... Nie wolno wydad wszystkiego. Resztę musi otrzymad Nadia. Wygląda na szczęśliwą i ufną. -
Powinnaś kupid tę miękką torebkę na podróż.
Kiedy po powrocie powiadamiamy o wszystkim Samira, oświadcza nam uroczyście, że kiedy tylko uzyska paszport, przyjedzie do mnie razem z Nadią i dziedmi. Pragnę w to wierzyd. W koocu Amglia to także i jego marzenie. Uda mu się przekonad ojca. Mam wrażenie, że Nadia także w to wierzy. Trzeba wierzyd. Ja wierzyłam zawsze. Pakuję walizkę. Moją walizkę z Anglii. Tę samą co osiem lat temu. Jedyna rzecz, jaka mi pozostała; pełna ubrao, które nosiłam w tamtym czasie. Moja spódnica w kwiaty... Dużo miejsca zajmują prezenty. Poruszam się jak we śnie. — Najgorsze ze wszystkiego jest to, że cię tu zostawiam, Nadia. — Wytrzymam, będę na ciebie czekała. Teraz to już zupełnie co innego. Prawda, to już zupełnie co innego. Istniejemy, świat nas zna, wie, gdzie jesteśmy. Dla dobra mojej siostry i naszych dzieci nigdy nie ustąpię. Landrover czeka. Abdul Walii wsuwa do jego wnętrza moją walizkę, podczas gdy ja trzymam w ramionach Marcusa. Towarzyszy nam uzbrojony policjant. Czuję się jak więźniarka wychodząca na wolnośd albo szpieg, który ma zostad wymieniony na innego. Ale
254
255
mój syn, siostra i jej dzieci są zatrzymani jako zakładnicy. Drogo płacę za tę swobodę, za możliwośd prowadzenia dalszej walki w innym kraju, moim własnym. Nadia mnie ściska. Trzeba jechad, szofer się niecierpliwi. Czuję zamęt w myślach, gdy kładę śpiącego jeszcze Marcusa w ramiona Nadii. — Idź już... szybko... idź! — Rząd mi pomoże, jestem pewna. — Ja także... Prędko... Wydostao nas stąd jak najprędzej... Mój Boże, co za smutek. Marcus na mnie patrzy, obudził się. — Prędko... Jestem pełna nadziei. Słooce jeszcze nie wstało, landrover rusza w ciemnościach. Odwracam się, ale w ciemnej uliczce nic nie widad. Marcus nie zapłakał. Nie płacze, kiedy jest na rękach Nadii. Przy niej zawsze jest grzeczny. Nie będzie cierpiał, jest za malutki, nie wie, co się dzieje. Któregoś dnia opowiem mu jego historię. Nikt się nie rozpłakał. Nie należało. Przybywamy do Sanaa o świcie, landrover parkuje obok lotniska, a ja wybucham płaczem. Do londynu jest tylko jeden bezpośredni lot w tygodniu. Właśnie mój. Nie mogę w to uwierzyd. I dopiero tu, przy okienku, na tym samym lotnisku, na którym wylądowałam mając szesnaście lat, zaczynam zdawad sobie sprawę, co się ze mną dzieje. Opuszczam Jemen, opuszczam Nadię, Marcusa i pozostałe dzieci. Za chwilę wejdę do tego samolotu. Abdul Walii załatwia formalności, ja czekam. I niepokój powraca. Zaraz pojawi się ktoś, aby mnie zatrzymad, wymachując moim zdjęciem i krzycząc, że jestem szpiegiem lub że uciekam. Plecy mam sztywne aż do bólu. Trzymam przed sobą walizkę niby tarczę. Wszystko jest w porządku , mój bagaż zostaje zważony i zabrany. Stoję z obwisłymi ramionami, z torebką pod pachą, czekając nie wiadomo na co. Czekam na strach, który lada chwila może powrócid. Abdul Walii pojawia się w towarzystwie umundurowanego-mężczyzny i podaje mi niebieski formularz do wypełnienia.
-
Po co
Odpowiedź mężczyzny w mundurze jest krótka -
Proszę się pośpieszyd, jest to nam natychmiast potrzebne.
Pytania są proste. Nazwisko, imię, data urodzenia, miejsce odlotu, miejsce lądowania. Miejscem mojego lądowania jest Londyn. Piszę dużymi literami LONDYN, WIELKA BRYTANIA. Abdul Walii podaje mi paszport. Nareszcie go mam. Trzymam w dłoniach, jest ciemnoczerwony, w twardej okładce, opieczętowany, z fotografią zrobioną w Taez, w czasie pobytu mamy. Wsuwam go do torebki, a torebkę przyciskam mocno ramieniem. Teraz musimy poczekad w kafeterii. Mija pół godziny i przez ten czas mój mózg pracuje na pełnych obrotach. Czy Abdul Walii okłamał mnie w sprawie tego paszportu Czy miał go już od dawna Czy było to zwykłe opóźnienie ze względów administracyjnych A jeśli pojawi się policja Żeby mnie odprowadzid do landroveru i odwieźd do Taez... Trzeba czekad, a ja czuję się chora, chora fizycznie. Żołądek mam ściśnięty od strachu, jest mi zimno, nie mogę przełknąd śliny. Z głośników słychad zapowiedź lotu do Londynu. Abdul Walii bierze mnie za ramię, trzeba iśd do sali adlotów. Podaje mi rękę, przed oczami mam mgłę, chyba się ze mną żegna, w uszach mi dzwoni. Muszę jeszcze czekad w sali odlotów całkiem sama. Obok mnie nie ma już nikogo, kto mógłby w razie czego przyjśd mi z pomocą. Nie trzeba, żeby mnie wzięto za samotną kobietę arabską. Zdejmuję płaszcz, zakładam nogę na nogę, wstrząsam włosami... Jestem angielską turystką wracającą do swojego kraju. Widzę zresztą trochę turystów. Jestem zwykłą podróżną. Kobieta w średnim wieku, Amerykanka, siada obok mnie. Pytam ją — To samolot do Londynu, prawda Uśmiecha się. — Tak, oczywiście. Dokąd pani jedzie — Wracam do domu, do Anglii. — A jest pani Angielką — Tak, z Birmingham. -
Proszę mi wybaczyd, ale jest pani tak ubrana, że wzięłabym
panią za kogoś stąd, i taka jest pani opalona!
256
17 - Sprzedane
257
Słyszę, jak jej odpowiadam -
Spędziłam tutaj osiem lat...
Moje spodnie z taniej bawełny, ten zbyt długi płaszcz i chustka, którą zsunęłam z włosów, jak widad nie wystarczą. -
A, aż osiem lat My byliśmy tu tylko trzy tygodnie, z wycie
czką... To cudowny kraj... Gada i gada, i zaczynam czud się trochę lepiej. Nie przyjdą mnie stąd porwad, sprzed nosa tej Amerykanki, wobec wszystkich tych ludzi... -
Przejechaliśmy cały Jemen, byłam zachwycona... Ale miasta...
są takie stare, takie zniszczone, to szkoda, widziałam wspaniałe domy... Nie pyta mnie o nic, tak jest lepiej, mogłabym się stad agresywna. Cudowny ten Jemen... Wygląda na taką swobodną, odprężoną, widad, że jeździ gdzie jej się podoba, podróżuje dookoła świata, przybyła nawet tutaj na przejażdżkę. Nareszcie wzywają nas do opuszczenia sali. Przechodzimy pojedynczo przez oszklone drzwi, pokazując bilety jednemu urzędnikowi, a ręczny bagaż drugiemu. Sprawdzają mi torebkę, oglądają bilet... Stoję ze ściśniętym gardłem, zwrócono mi bilet, idę razem z innymi do czekającego autobusu. Nagle słyszę za plecami -
He!
Kark mi sztywnieje; odwracając się widzę, jak urzędnik daje mi znak, że mam się cofnąd. Robię parę kroków w stronę mężczyzny w mundurze, potrącając ludzi kierujących się w stronę autobusu. Urzędnik mruczy -
Paszport!
Drżąc wewnętrznie podaję mu mój cenny paszport, pachnący nowością. Zaczyna go powoli przeglądad, spokojnie, nie śpiesząc się, zupełnie na luzie, od czasu do czasu obrzuca mnie spojrzeniem. -
Co się panu nie podoba w tym paszporcie! Już go sprawdzo
no! Inni pokazywali panu tylko bilety! Nie odpowiada, po prostu mi się przygląda.
-
Pan wie, kim jestem Prawda Widzi pan, wracam do do
mu!
Nie wiem, w jaki sposób zdobyłam się na ten zdecydowany ton, czując się jak prawdziwy kłębek nerwów. Złośliwie mruży oczy i już ma otworzyd usta, kiedy odzywa się jego kolega -
W porządku, przepuśd ją, oddaj paszport.
Urzędnik zamyka usta i gwałtownym ruchem zwraca mi dokument. Szybko biegnę do autobusu, pasażerowie już weszli do środka i przyglądają mi się ciekawie. Boże, tak się bałam, że wspinając się po schodkach do samolotu ciągle jeszcze nie mogę uwierzyd, iż tu jestem. To nie ja odlecę. Śnię i wycie wilków obudzi mnie w moim pokoju w Hockail. Samolot jest bardzo mały, siadam przy okienku, sąsiednie miejsce pozostaje puste. Po lewej stronie widzę budynki lotniska. Nie spuszczam z nich oka, napięta do niemożliwości, spodziewam się ujrzed podjeżdżający samochód policyjny. Drzwi samolotu się otworzą, każą mi wysiąśd... Ruszaj już, ruszaj nareszcie... no, startuj... wzled w niebo, zanim mnie złapią w ostatniej minucie... Ta ostatnia minuta ciągnie się bez kooca. Samolot nabiera szybkości i skacze w powietrze. Ogarnia mnie ogromne podniecenie. Tym razem na pewno tu jestem. Pod nami rozległe pola. Nawet nie zauważyłam, kidy Sanaa znikła za horyzontem. -
Czy pani coś podad
Nie jestem głodna ani spragniona. Jednej rzeczy mi potrzeba - powietrza. To czas ramadanu i tylko obcokrajowcy proszą o tacę. -
Tak, proszę.
Chcę dad im do zrozumienia, kim jestem. Nie poszczę. Nigdy nie przestrzegałam reguł ramadanu, nigdy nie odmawiałam ich modlitw. Jestem Angielką. Nawet jeśli mam skórę spaloną od ich słooca. -
Jestem bardzo głodna.
Zatrzymujemy się na jakimś lotnisku, nie wiem dokładnie gdzie, ale jest to również kraj arabski. Pasażerowie wysiadają. Oczekiwanie trwa, proszą, byśmy zostali w samolocie; z początku przyjęłam to z ulgą, teraz zaczynam się niepokoid. Ten postój jest zbyt długi, jesteśmy unieruchomieni już od ponad godziny, kiedy zauważam samochód policyjny jadący w naszą stronę. Moje serce znowu zaczyna szaled. Samochód zatrzymuje się pod moim okienkiem i dwaj potężni oficerowie, uzbrojeni po zęby, wchodzą na pokład. Zbliżają
258
259
się, powoli ręką dotykają broni, są przy mnie, przyglądają mi się, potem idą w głąb samolotu i zawracają. Z pochyloną głową wpatruję się w podłogę jak wstydliwa kobieta arabska i tym razem modlę się, żeby sobie poszli. Modlę się do wszystkich bogów ziemi.
Poszli. Jeszcze ciągle opuszczam w dół głowę i przymykam powieki. Od zaciskania rąk zbielały mi palce. Dziesięd minut później samolot znowu startuje i słyszę, jak obok mnie dyskutują pasażerowie. - Podobno poszukują palestyoskich terrorystów. Sprawdzają wszystkie samoloty. Rozdział XXII Minęły godziny, męczące, otępiające, lot miał trwad osiem godzin, ale trwał dziesięd z powodu postoju. Kiedy z mikrofonu płyną słowa oznajmiające rychłe lądowanie w Gatwick, słabnę. Podniecenie opadło i całe zmęczenie świata rozkłada mi mięśnie. Stojąc u szczytu schodów czuję chłód,'jest chłodna noc i lekka przenikliwa mgła. Jestem strasznie samotna, jakbym dryfowała po oceanie. Nikt na mnie nie czeka, przechodzę przez komorę celną, podaję paszport, mam zupełną pustkę w środku. Przy wyjściu z komory celnej podchodzi do mnie kobieta w granatowym kostiumie i białej bluzce, i pyta -
Czy pani jest Zana Muhsen
Nienaganny akcent, prawdziwy akcent angielski. To cudowne usłyszed takie proste zdanie jak to. -
Jestem ze służby lotniska, czy to pani
Pokazuje mi fotografię, moją starą fotografię. Mam na niej piętnaście lat... -
Nie rozpoznałabym pani... przepraszam, ale musimy wyjśd
innymi drzwiami. -
Co się dzieje
-
Proszę się nie niepokoid. Przed budynkiem czeka zbyt wielu
dziennikarzy, pani matka jest w innym miejscu, zaprowadzę panią.
Odbieram moją skórzaną walizkę, obszarpaną, pociemniałą, niepodobną do eleganckich bagaży sunących po ruchomym dywanie. I jak lunatyczka podążam korytarzami za tą kobietą. Nikt nie jest ubrany tak jak ja. Mogłabym zdjąd chustkę, ale ciągle się boję. To idiotyczne. Jestem wolna i obawiam się pokazad włosy wszystkim tym ludziom. Na koocu ostatniego korytarza znajdują się oszklone drzwi, za którymi czeka mikrobus. -
To na panią. Zawieziemy panią do matki.
Jedziemy wzdłuż samolotów, załadowanych właśnie lub przeglądanych, mając z każdej strony po dwa samochody policyjne z okrągłymi reflektorami. -
Wszędzie są ekipy telewizyjne i fotografowie czekają na pa
nią. Przypuszczam, że potrzeba pani spokoju i że nie chce pani spotkad wszystkich tych ludzi. Po tym, co pani przeszła... -
Dziękuję, bardzo pani miła. Chcę tylko zobaczyd moją matkę.
Mikrobus zatrzymuje się obok helikoptera, po przeciwnej stronie placu. Widzę mamę stojącą między diema osobami, które z początku trudno mi jest rozpoznad. Są to Ellen i Ben. Stewardessa pomaga mi wysiąśd, podchodzi do mamy i mówi -
Oto pani córka, Miriam.
Rzucam się w ramiona mamy, śmieję się i płaczę równocześnie, tak jak ona słyszę trzask aparatu fotograficznego. Ben fotografuje nas ze wszystkich stron, uwijając się dookoła jak szalony, ale nic mnie to nie obchodzi. Teraz mamy wsiąśd do helikoptera, żeby wylądowad na lotnisku, uniknąwszy spotkania z dziennikarzami. Ellen wszystko zorganizowała. Helikopter mnie przeraża i wspinam się do jego wnętrza zamykając oczy. W ciemnościach przesuwa się przed nami krajobraz Sussex, podróż jest krótka. Wysiadamy pochylając głowy pod warczącymi śmigłami, wiatr szarpie nam ubrania. Przy bocznej drodze oczekuje nas samochód i helikopter odlatuje. Chciałabym wrócid do domu. Chciałabym do Birmingham, do mojego pokoju, sióstr, brata, chciałabym... ale instalują nas w wiel-
260
261
kim, nowym hotelu. Ellen mówi mi, że właśnie go odnowiono po zamachu bombowym na pewną osobistośd rządową. — Mamo, wolałabym pojechad do domu. — Może pojedziemy tam jutro albo pojutrze. Ben i Ellen muszą spokojnie zrobid zdjęcia, uprzedzid innych dziennikarzy, rozumiesz W domu nie byłoby to możliwe. Telewizja pragni e wywiadu z tobą, ale najpierw musimy pozwolid Benowi i Ellen dokooczyd pracę. Boże! Nic nie rozumiem z tych wszystkich podchodów gazetowych i tych wyłączności. Jestem zmęczona, pragnę wrócid do domu. Jeśd i spad. Nic innego nie chcę robid, tylko to, a tak że myśled o Nadii. Pozostawiłam tam częśd mnie samej, moją siostrę, ciało, umysł i połowę mojego niewolniczego życia. Proszą, bym mówiła, bym opowiedziała władzom coś inteligentnego, uważając na to, co mówię, mam nie urazid nikogo, oszczędzając te osobistości z jemeoskiego rządu, które mógłby nam pomóc. Ellen błaga bym jej zaufała. Wiem. Tak trzeba. Ale w mojej głowie wszystko zaczyna się plątad. W pewnej chwili mam nawet ochotę powrócid do Nadii i dzieci... Mama jest chyba pod presją, ponieważ bardzo źle przyjmuje moje zachowanie. — Spodziewałam się od ciebie większej wdzięczności. Co się dzieje Chcesz wracad do Jemenu Zakochałaś się tam w kimś Może w Abdulu Walii — To, co mówisz, jest niedobre. -
Wiem, wybacz mi.
Ellen usłyszała wszystko i po jej oczach widzę, że się zastanawia. A jeśli ta mała Angielka wybrała bogatego Abdula Walii, swojego opiekuna, człowieka, który przeprowadził rozwód, który ją przygarnął, pomógł wyjechad... Osłabienie, zmęczenie, mdłości. Ben i te jego fotografie, które chce mi robid na plaży, nocą, na wietrze, ubranej w zbyt długi płaszcz nieprzemakalny, jemeoskie spodnie i chustkę. Rozumiem, że to jego zawód. Potem byli inni dziennikarze, inne zdjęcia. Aby niektórych unikad, trzeba było zmienid hotel. Nazajutrz wieczorem miałam naprawdę dośd. Tak ma wyglądad wolnośd
-
Posłuchaj, mamo, jeśli jutro nie odwiozą nas do domu, pojadę
tam sama. Ustąpili.
Birmingham wiosną. Centrum. Zbliżamy się do budynku rotundy, wszystko wygląda jak dawniej, wszystko przypomina moje wspomnienia albo może wspomnienia wydostają się teraz na powierzchnię, niby fale przypływu. Ulice, dzielnice, sklepy, przechodnie, światło w ystaw. Kłębowisko zapachów, obrazów, wrażeo. Ale tego, co minęło, już nie zobaczę. Mama, odkąd jest sama, zajmuje inne mieszkanie. Chcąc uniknąd dziennikarzy, którzy nas jeszcze prześladują, znajdziemy się tam dopiero za parę dni. Moja przyjaciółka Lynette zaofiarowała nam gościnę w swoim domu. Przed głównymi drzwiami niewielkiego domu oczekuje mnie cała rodzina, w komplecie, jak do fotografii Mo, Ashia, Tina. Już nie ci co dawnej. Wyrośnięci, dorośli. Wydają mi się równocześnie ogromnie bliscy i obcy. Taki szmat życia beze mnie... Kimże się oni stali W głowie kręci mi się od uściski, od bijących zewsząd reflektorów. Zdaję sobie sprawę, że mówię wyłącznie o Nadii. Czuję potrzebę usprawiedliwienia jej nieobecności, opowiadając tylko o niej i o tamtym kraju. Spoczywa na mnie misja uwolnienia mojej siostry, dręczy głuche poczucie winy, jedynym tematem, jaki jestem w stanie poruszad, jest Nadia. Lynette, Lynnie, moja najlepsza przyjaciółka, biegnie w moją stronę. To już kobieta, jeszcze ładniejsza niż dawniej, z krótkimi włosami, jakże odmieniona. Z płaczem rzucamy się sobie w ramiona. Nie potrafi powiedzied nic więcej, jak tylko — Zmieniłaś się... zmieniłaś... mój Boże, jak ty się zmieniłaś... Potem uśmiecha się przez łzy. — Ależ ty jesteś opalona! Nie odnajduję mojego dzieciostwa. Będąc w Jemenie, raz na zawsze zatrzymałam w pamięci pewne obrazy. Obrazy z lat szczenięcych, z okresu dorastania, który zaledwie się zaczął. Świat, jaki widzę, jest oczywiście inny. Rozczarowuje mnie. I trochę... przeraża.
262
263
Przez jakiś czas z trudem przemieszczam się z miejsca na miejsce. Dziennikarze wystają przed domem, dzwonią do drzwi, telefonują, domagają się wywiadów, których nie jestem w stanie im udzielid. Obawiam się ulicy. Muszę się od nowa przyzwyczaid do wielu rzeczy, ubrao, rajtek, butów, chodzenia z gołą głową - przygotowad się na spotkanie z Mackie. Na to wszystko potrzebny jest mi czas.
Powoli powraca ochota na małe przyjemności. Ciastko ze śmietanką, filiżanka prawdziwej angielskiej herbaty. I frytki. Przepadałam za frytkami. Coś się we mnie odcisnęło, wyryło na zawsze. Mogłabym żyd trochę lepiej, gdyby Nadia powróciła z dziedmi. Ale tylko trochę lepiej. W mojej głowie gnieżdżą się cztery nienawiści. Mój ojciec, Ab-dul Khada, Gowad i Abdullah. — Mamo... muszę pójśd się z nim zobaczyd. — Z kim — Z ojcem... tylko on może pomóc Nadii. — Nic nie zrobi. — Powinnam spróbowad. Ubieram się jak prawdziwa Jemenka. Spodnie, długa suknia, chusta. Musi zobaczyd osobę, jaką pragnąłby ujrzed. Godną kobietę muzułmaoską, pełną szacunku dla mężczyzn, a zatem i dla własnego ojca. Potrafię zagrad tę rolę, grałam ją przez osiem lat za jego sprawą. Przybywam taksówką przed małą kawiarnię, gdzie w roku 1980 zatrzymało się moje życie. Fish and chips i zapach piwa. Pan Muhsen stoi za kontuarem. Nie czuję nic. Absolutnie nic. Zestarzał się, szyję ma pomarszczoną, od nosa do wąsów przecinają mu twarz głębokie bruzdy, jest nie ogolony, włosy nad czołem zaczynają się mocno przerzedzad. Widząc mnie, tylko przez parę sekund wygląda na zdziwionego, potem wykrzykuje -
Zana...
I zaczyna płakad. Ja nie. Przechodzę obok niego, aby usiąśd w drugiej sali. Czekam, aż odejdą klienci i będzie mógł ze mną
porozmawiad. Cierpliwośd jemeoskich kobiet. Nauczyłam się jej dzięki niemu! Po wyjściu ostatniego klienta podchodzi do mnie ze łzą w oku i próbuje coś powiedzied. -
O ...ogromnie mi przykro... przykro z powodu tego, co się
stało... gdybym wcześniej wiedział... no... gdybym wiedział, jak was tam traktowano... Moje milczenie mu nie pomaga. -
...to bym... wszystko ułożyłoby się inaczej.
Kłamie bez najmniejszych skrupułów. Wszyscy, którzy w tamtych latach podróżow ali pomiędzy Anglią i Jemenem, i których on nazywa swoimi przyjaciółmi, opowiadali mu, jak nas tam traktowano jak niewolnice. Z początku pisałam do niego, nigdy nie odpowiedział. Niech idzie do diabła ze swoimi kłamstwami, nie potrzebuję wspominad przeszłości. Chcę tylko jednego, żeby pomógł Nadii. -
W porządku, teraz już wróciłam. Jak widzisz, jestem jeszcze
nadal godną muzułmanką. Kocham cię, tato, i pragnę, byś pomógł Nadii i jej mężowi w przyjeździe do Anglii, żebyśmy znowu mogli żyd jak wielka rodzina. • Kiwa potakująco głową. — Pójdę zobaczyd się z Gowadem. Masz teraz większe doświadczenie życiowe, mówisz po arabsku, lepiej rozumiesz różne sprawy. To wszystko, czego dla siebie pragnąłem. — To prawda. Dojrzałam. Pójdziesz zobaczyd się z Gowadem — Jeśli chcesz, pójdziemy razem. — Dobrze. Teraz już wracam. Nie było to trudne. Wystarczyło pod chustką zamienid się w blok kamienia, wysłuchad ze spokojem zwykłych łgarstw, byd zimnym i niewidzialnym posągiem nienawiści. Nazajutrz u Gowada, o ustalonej porze, ten sam arabski strój, ta sama chustka i to samo zachowanie. Jest tutaj Salama. Żyje w Anglii, ale - jak to kobieta z Hockail - na rękach nosi nową córeczkę. Jej też nienawidzę za to, że pozostawiła swoje dzieci Nadii. Za to, że zrzuciła na nią własny obowiązek, obowiązek matki. Ale ta nienawiśd jest również niewidzialna.
264
265
— Dlaczego tak sobie wyjechaliście, pozostawiając nam na głowie dzieci Nie wiedziałyśmy nawet, co się dzieje, gdzie jesteście, nikt o tym nie mówił. Dlaczego — Wkrótce wrócę. Nadia i Samir przyjadą tu razem z dziedmi. — Wiem.
Jest nieomal agresywna, muszę zachowywad się spokojnie, uprzejmie. Zamilknąd i słuchad. Mój ojciec dyskutuje po arabsku z Gowadem, którego również z szacunkiem powitałam. Osiem lat temu nie rozumiałam ani słowa z ich gadaniny, kiedy w naszym domu po prostu dobijali targu. Tysiąc trzysta funtów za Nadię, tysiąc trzysta za Zanę... dwie młode dziewczynki angielskie, niewinne, z czystymi papierami... Dziś doskonale rozumiem ich mowę. Gowad obie cuje zrobid, co należy. -
To potrwa ze względu na dokumenty, ale przyjadą.
Tamtego dnia, wracając do mieszkania mamy, wrzucając do szafy zasłonę i spodnie, jak aktorka, nie wierzyłam w ich obietnice. I miałam rację, do dziś nic się nie wydarzyło. Niektórzy dziennikarze próbowali nakłonid Gowada do mówienia, zawsze zamykał im drzwi przed nosem. Przez jakiś czas mogłam korzystad z pomocy Toma Quirke, dziennikarza z Birmingham Post, aby telefonowad do Abdula Walii, do Taez. Dowódca policji uspokajał mnie, Marcus czuł się dobrze, Nadia i Samir prosili, bym się nie niepokoiła, twierdzili, że czekają na dokumenty i już wkrótce wyjadą. Dotarły do mnie pogłoski, jakoby Nadia urodziła następne dziecko. Jeśli są prawdziwe, oznacza to, że zmuszono ją do opuszczenia Taez i nie może nadal zażywad pigułek antykoncepcyjnych. Tak bardzo obawiała się następnej ciąży. Od urodzenia Tiny i tej przerażającej operacji żyletką... Mogę sobie wyobrazid jej codzienną męczarnię w Ashube. Haney, Tina, Marcus, do tego dzieci Salamy, ponieważ Salama mieszka w Anglii. Nie widziałam się więcej z ojcem. Pójdę tylko na jego grób.
Abdul Walii nie odpowiada już na telefony. Nie ma go w domu, podróżuje, jest gdzie indziej. Nasz konsul w Sanaa nic nie wie o mojej siostrze. Kontakt został zerwany. Zastanawiam się, czy daje sobie radę. Mam nadzieję, że tak. Fizycznie potrzebna jej jest opieka, a w Ashube ani w żadnej innej wsi nie będzie jej miała. Moralnie prawdopodobnie udało im się ją zniszczyd. Spotkałam się z Madkiem. Próbowaliśmy zamieszkad razem, urodził się nam uroczy synek, z kręconymi włoskami, całkiem czarny jak jego tato, co zapewne nie cieszy mego ojca. Ale obecnie mieszkam tylko z moim dzieckiem. Podjęłam na powrót naukę, aby zdad egzamin, jaki normalnie zdaje się w wieku lat piętnastu. Mam dośd odwagi, by się do tego zabrad. Odwaga i wola dały mi siły, aby przeżyd. Zarówno tam, jak i tutaj, w Anglii.
Doradzano mi psychoanalizę, terapię, ale tego nie chcę. Pragnę zachowad moją nienawiśd, moją siłę i nadzieję. Dalej walczymy o Nadię. Jest to proces międzynarodowy, trudny i długi. Rzeczą bardzo skomplikowaną jest przekonad sprawiedliwośd, że padłyśmy ofiarą porwania, że nas sprzedano i że obydwa te małżeostwa były trwającym wiele lat gwałtem. Nasz przypadek nie jest odosobniony, cały świat pełen jest podobnej nędzy. Nie wiem jeszcze, na którym szczycie, na jakiej wysokości ukryta jest wolnośd kobiet, mieszkanek tej planety. W każdym razie na pewno nie pośród gór Jemenu. A świat zajmuje się taką masą spraw, które są ważniejsze dla mężczyzn. Wojna, polityka, ropa... Na wielu filmach widziałam kobiety i dzieci uciekające przed bombami, ratujące się przed głodem, niewolą, śmiercią. Mój syn jest zakładnikiem, moja siostra i jej dzieci są zakładnikami. Pragnę, by wydostali się z Jemenu. Żeby mieli swobodę wyboru miejsca na ziemi, na którym chcą postawid stopę. Ja, Zana, mam tę wątpliwą przyjemnośd, że jestem zakładniczką wyzwoloną, tą, której się udało wydostad przez kraty więzienia. Ale byłym zakładnikiem pozostaje się do kooca życia. Szantaż, przemoc, pozbawienie wolności naznaczają istotę ludzką na zawsze. Ci, którzy tam pozostali, moja siostra, mój syn, żyją we mnie niby sztylety
266
267
wbite w ciało. Cierpię ich cierpieniem, moja wolnośd nie ma sensu bez ich wolności. Wydałam na świat chłopczyka, który nazywa się Marcus, nie zaś Mohammed. Urodził się z mojego brzucha, mojej krwi i mojego bólu. Jest owocem gwałtu, który trwał osiem lat, ale jest moim dzieckiem. Powinnam mied prawo do dzielenia się z nim moją kulturą, aby później on sam mógł dokonad wyboru. Mój gniew nie wygasł, nie będę umarłym wulkanem - aby walczyd, mam tylko jedno życie. Matka, której odbiera się prawo do wychowywania dziecka, jest śmiertelnie zranioną kobietą. Często pośród ciszy samotnych nocy słyszę, jak wyje moje serce, wyje niczym wilczyce szukające swych młodych pośród jemeoskich gór. Mogłabym wyd tak długo, aż on by mnie posłyszał. Zwracam się do tej, która właśnie przeczytała moją historię i za chwilę zamknie książkę Nie zamykaj jej w niepamięci. Pomóż mi. Niech mój krzyk rozbrzmiewa w twoim sercu, jest to także krzyk bardzo wielu kobiet. Tych wszystkich, o których sprawiedliwośd zapomina i kpi sobie z nich wszędzie tam,
gdzie prawa ustalone są przez mężczyzn i przez nich kontrolowane, gdzie kobi ety traktowane są gorzej od zwierząt, gdzie odbiera się im ciało, duszę i dzieci Domagam się prawa ingerowania w stosunki panujące w takich krajach. Nie chcę, by ożeniono pod przymusem mojego małego Mar-cusa, kiedy ukooczy trzynaście lat. Nie chcę, by mu kupowano żonę, tak jak się kupuje towar, z paszportem jako niezbędnym dodatkiem. W tym roku Marcus skooczy sześd lat, a Nadia dwadzieścia sześd. Moja siostra Nadia jest małą, samotną i daleką łzą w niezmierzonym smutku tego świata. Łza, która zawsze będzie dla mnie błyszczed. Ta opowieśd przeznaczona jest dla niej i dla mego syna. Nadiu, ja nie ustąpię nigdy, obiecałam ci to. Będziesz moim synem, Marcusie, przysięgam. KONIEC
książka w serii opowieści dokumentalnych, nad którą patronat -bjęła Ameryka Betty Mahmoody, autorka cieszącej się ogromnym powodzeniem książki Nigdy bez m córki. Betty Mahmoody, której życie było równie dramatyczne, pragnie, aby jej s wydawnicza zwróciła uwagę opinii światowej na niewiarygodną niesprawiedliw która ma miejsce współcześnie, chod trudno w to uwierzyd. Latem 1980 roku dwie angielskie dziewczynki wyruszają w egzotycs podróż. Mają spędzid wakacje w Jemenie. Ich ojciec - Jemeoczy zażyczył sobie, aby zobaczyły kraj jego dzieciostwa, poznały trądy i obyczaje, spotkały się z mieszkającą tam rodziną. Jednak to, co czeka je u kresu podróży, nie ma nic wspólnego z wakat nym wypoczynkiem. Los, jaki zgotował im własny ojciec, jest przerażający, że gdyby cała ta historia nie była w stu procent prawdziwa, trudno byłoby w nią uwierzyd. &ofametft