Tłumaczenie: BLOMBUS - Belle?- Rick Lowell, Alfa Wilczej Sfory Poconos, trzasnął drzwiami wejściowymi do apartamentu, który dzielił ze swoją Luną, Bel...
7 downloads
26 Views
134KB Size
Tłumaczenie: BLOMBUS
- Belle?- Rick Lowell, Alfa Wilczej Sfory Poconos, trzasnął drzwiami wejściowymi do apartamentu, który dzielił ze swoją Luną, Belle Campbell. – Belle! – szedł szybko do wielkiej sypialni. Nie miał czasu żeby się z czymkolwiek pierdolić. Przyjęcie miało się zacząć za godzinę a on nadal nie miał swojego kostiumu. Żadnej odpowiedzi. Sprawdził łazienkę, ale nie było jej tam. Pasemka włosów i kosmetyki do makijażu zaśmiecały całą powierzchnię łazienkowej lady i to dało mu znać, że tu była. – Kurwa mać. Gdzie do cholery zostawiła mój kostium? Belle musi być na dole, gotowa na przyjęcie gości do Rezydencji. Ludzkie przyjęcie odbywało się w głównej części hallu. Każdy Wilk Ricka pracujący dzisiejszego wieczora mógł odpocząć i odwiedzić przyjęcie zmiennych, ale impreza dla ludzi była dużym układem dla narciarskiej Rezydencji. Dla niego rozpoczął się jesienno- zimowy sezon i było to coś, na co czekał co roku. Część imprezy dla zmiennych odbywała się w prywatnym lokum zarezerwowanym dla pracowników ze Sfory, na tyle z dala od ludzi, by mogli pozwolić swoim zwierzakom pobawić się w spokoju. Skierował się z powrotem do sypialni zauważając stos ubrań leżących na łóżku. – Dzięki Bogu. – Belle starannie odłożyła dla niego kostium. Nie zważając na to, w co miał się ubrać… chwila. Zmarszczył brwi patrząc na czerwoną koszulę w kratę. - Przebiera mnie w drwala? – Podniósł koszulę, znajdując pod nią parę starannie złożonych czerwonych, luźnych spodni. Brwi wystrzeliły mu do góry. – Homo drwala? – Jego klata zahuczała od tłumiącego warczenia. Pod spodniami był czerwony płaszcz. – Płonący homo drwal. Wyrwał telefon od swojego paska i zadzwonił. – Belle. Przerwała mu zanim mógł zrobić coś więcej jak tylko grozić tym swoim głosem. – Załóż to, bez wymówek. – Rozłączyła się, ale usłyszał rozbawienie w jej głosie. Oj Belle. Jesteś w cholernych tarapatach. Wyrwał z siebie koszulkę i założył flanelę. Kiedy tylko dostanę się do ciebie moimi łapami, pożałujesz tego. Obrócił się by usiąść na łóżku i prawie potknął się o jakieś cholerstwo, które zostawiła na podłodze. Ugryzł się w wargę, był rozdarty między śmiechem a rozdrażnieniem. Przekonałby się do ubrania stroju, który mu zostawiła? I co by mu zrobiła gdyby tego nie ubrał? Z pierwszej ręki wiedział jak ostre potrafią być pazurki jego ślicznego koteczka. W cholernych tarapatach. Pomyślał o swojej małej Lunie Pumie, która wzbudzała w nim tyle radości na przemian z rozdrażnieniem. Ale diabelnie jest tego warte.
Belle biegła sprintem przez restaurację tak szybko na ile pozwoliła jej boląca noga. Wszystko miało być doskonałe zanim pojawi się jej Wilk. Bóg jeden wiedział co nastąpi kiedy się zjawi. Miała przeczucie, że jej Wilkołak miał zamiar potwierdzić jaki jest męski, jeżeli w ogóle ośmieli się pokazać w tym stroju. Szczerze, to byłaby zaskoczona gdyby go ubrał. Pomysł z pasującymi strojami przyszedł kiedy wracała do domu od lekarza z Halle. Z radia leciała piosenka i natychmiast uświadomiła sobie co chce zrobić. Miała tylko nadzieję, że i on przyjmie z humorem ten kostium. Rozejrzała się po Rezydencji i kiwnęła głową. Wszystko było dobrze. Dziwne jak szybko to miejsce stało się jej domem. Rick i pozostałe Wilki na swój sposób zaakceptowali ją. No więc, prawie wszyscy. Jedna szurnięta suka i jej przydupaski odeszły dawno temu dzięki pomysłowości pewnego koteczka i liberalnemu użyciu klaksonu. Zatrzymała się gdy uchwyciła czerwony błysk oczu, ale to nie był Rick. Jeśli właściwie założył, to co dla niego zostawiła, to miała bardzo interesujące ‘after-party’ plany wobec swojego wielkiego, złego Wilka. Ale w tej chwili przeżywała kryzys związany z rozprawieniem się z koktajlowymi krewetkami. Wystartowała z powrotem do Lowell’s, restauracji, którą zarządzała, musiała poradzić sobie z ostatnim problemem i cieszyć się wieczorem.
- No kurwa mać, nie ma mowy. – Rick gapił się na swoje odbicie w lustrze. – Nie pokażę się w tym dziwacznym stroju. – Byłby pośmiewiskiem wspólnoty zmiennych. Co ona do cholery sobie myślała ubierając go w coś takiego? Był facetem, a nie… Dzwonek do drzwi zadzwonił. Przez dwie sekundy pomyślał nad tym, by nie otwierać, ale wiedział kto stoi po drugiej stronie. Będąc Wilczym Alfą mógł usłyszeć myśli każdego z jego ludzi, i wyraźnie słyszał co myśli sobie Ben. Ben mógł użyć dodatkowego klucza, który dostał od Ricka dawno temu, zwłaszcza jeśli z jakiś powodów pomyślałby, że Rick stchórzył z pójściem na własne przyjęcie. Drzwi się zatrzasnęły. Taa. Zabiję ją. – Szefie? Co cię zatrzymuje….? Rick patrzał gniewnie na Bena. Jego Marshall piszcząco wymówił ostatnie słowo. Facet śmiał się tak bardzo, że jego diabelski ogon podskakiwał jak obłąkany bicz. – Masz. Nic. Nie mówić. - Rick? Wszystko w porządku? Czujesz się trochę dziwnie. – Rick zamknął oczy i złapał się za nos gdy jego Omega, przebrana za wiedźmę, weszła do pokoju. – O. O mój. Myślałam, że Belle żartowała kiedy wspomniała, że to zrobi. Na dźwięk czkających śmiechów tych dwoje dało znać, że to będzie długa noc.
- Będziemy musieli ogłosić kogoś nową Luną. - D-dlaczego? – Ben wydusił z siebie, opanowując wreszcie te swoje niemęskie chichoty. - Bo zamierzam ją zabić. - Szefie, nie przesadzaj. To co masz na sobie jest trochę… zabawne. Rick warknął. - Naprawdę. Poza tym, powinieneś zobaczyć w co ona się ubrała. Rick przestał warczeć. – Aż tak dobrze? Ben kiwnął głową. – Lepiej. W przelocie ujrzał siebie w lustrze. – Nie jestem pewien czy jebanym bikini wynagrodzi mi to. – Do diabła, Nie był pewien czy bez ubrań by mu to wynagrodziła. Czołganiem i błaganiem może. Wyobraził sobie Belle na kolanach, ze swoimi zielonymi oczyma palącymi żalem i prawie się zaśmiał. Taa. Tak się stanie. Chela była zbyt zajęta śmianiem się by odpowiedzieć, więc zrobił to Ben. – No dalej stary. Jest Hallowen. Baw się. – Na twarzy Bena pojawił się przebiegły, szeroki uśmiech. – Wiem, że Belle się dobrze bawi. Przyglądnął się swojemu Marshallowi. – Hę? - Powiedzmy, że dla wszystkich jest oczywiste to, że nie ma na sobie stanika. Rick okręcił się tak szybko, że jego długi, czerwony warkocz uderzył Bena w nos. Jego lodowato niebieskie oczy zamieniły się w brązowe gdy jego Wilk dał mu do zrozumienia, że nie spodobało mu się to. Nikt poza nim nie będzie widział tak ubranej Belle. – Idziemy. Stąpnął ciężko koło chichoczącej Cheli. – C-czekaj!. Warknął i odwrócił się tylko po to, by mogła mu wepchnąć coś do ręki. – nie zapomnij o swoim re-rekwizycie. – I znowu się zaśmiała, jej czarodziejski kapelusz huśtał się wesoło. Rick przewrócił oczami, zazgrzytał zębami i skierował się do wyjścia.
Belle stukała swoją futrzana stopą niecierpliwie. Dzięki Bogu znalazła te tanie, zniszczone buty. Były wygodne, we właściwym kolorze i nawet nie przeszkadzało jej to, że sztuczne futerko przyklejało jej się do stóp. Obcas był wystarczająco niski by nie bolało ją biodro, ale na tyle wysoki by jej nogi dobrze się prezentowały. Swoje pazury pomalowała na czarno. Wątpiła by któryś z ludzkich gości domyślił się, że są prawdziwe. Jeden z gości okrążył ją i zmierzył z góry na dół. Uśmiechnęła się do niego. Bądź miła.
– Witam z Rezydencji Czerwonego Wilka. Gości pan u nas, czy przyjechał tylko na przyjęcie? Uśmiechnął się szeroko. – Przyjechałem na imprezę, ale mogę zostać gościem jeśli chcesz. Oparła się pragnieniu by przewrócić oczami i wskazała pazurem w stronę przyjęcia. – Impreza jest w hallu. – Przykleiła swój jeden z najlepszych ‘jestem- cizią-ignoruj-mnie’ uśmiech. – proszę się cieszyć pobytem. Skinął i odszedł, ale mogła usłyszeć jak mamrocze coś do siebie. – Jeśli wszystko tak wygląda to muszę częściej tu wpadać. Utrzymała fałszywy uśmiech dopóki nie zniknął z pola widzenia. – Dupek. - Belle. Belle zadrżała. Rick tu był, i był wkurwiony. – Eee. – I uciekła, kierując się prosto na część imprezy dla zmiennych wiedząc, że on nie będzie daleko z tyłu.
Rick pokręcił głową, oszołomiony. Że niby gdzie ona do cholery myśli, że ucieknie? Mógł złapać ją w dwa potrząśnięcia tego ogonka, który przypięła sobie do tyłka. Chociaż, dzięki oglądaniu jak ten ogonek śwista przy jej tyłku wpadł mu do głowy jakiś pomysł, którego użyje później. Uśmiechnął się szeroko. Karząc ją za ten strój, który dla niego zostawiła, mógłby się lepiej bawić niż sądził. Rick podążył za słodkim kołysaniem się jej ciała na prywatną część imprezy dla zmiennych i skrzywił się. Wszystkie rozmowy ucięły kiedy wszedł do pomieszczenia. - Niezły strój, Lowell! Rick rzucił okiem na Alfę Kojota. Co do diabła sprawiło, że na pierwszym miejscu zaprosił tego faceta? Mały brązowy i czerwony wilczy ogonek błysnął mu z lewej strony. Belle. Uśmiechnął się szeroko i skierował się w stronę swojej zbłąkanej partnerki, ignorując rżenie, które podążało za nim. Belle zrobiła dla Sfory więcej niż jakakolwiek inna Luna. - Koleś. – Dave, jego Beta, stanął przy nim. Jego czarodziejskie szaty były opięte na jego klacie. Po Ricku, Dave był prawdopodobnie największym kolesiem we Sforze. Wyglądał na zarówno przerażonego, jak i rozbawionego przyglądając się kostiumowi Ricka. – Przegrałeś zakład? Rick zmarszczył brwi. - Poważnie. Obiecała ci największy na świecie gejowski kostium? To jest ten prawda? Rick umieścił swoje dłonie na biodrach i próbował skarcić swojego Betę.
- Wypnij trochę własną dupcię i będziemy wyglądać jak z jednej drużyny. To było to. Nie miał żadnego problemu z orientacją seksualną Dave’a. Rick zabujał koszyczkiem i uderzył nim Dave’a w głowę. - Ał. Zignorował go. Coś wewnątrz koszyczka zagrzechotało. Zmarszczył brwi i wyszarpnął pokrywkę kosza, zastanawiając się co tam spakowała Belle. Poczuł jak otwiera szeroko oczy na widok słoiczków, puszek i erotycznych zabawek. - Tak w ogóle to co tam masz? Boli jak cholera. Dave próbował podkraść się i zerknąć ale prawie dostał po nosie kiedy Rick zatrzasnął pokrywkę. – Nic czym mógłbyś się martwić. – Rick rozejrzał się i zauważył Belle. Uśmiechnęła się do niego z tym swoim ‘chodź- tu’ spojrzeniem, że jego penis stwardniał w sekundę. Uśmiechnął się szeroko. – Przepraszam. Muszę dostarczyć babuni koszyk pełen słodkości. - Co? Rick zignorował go i ruszył do swojej Luny. Miał dużo pomysłów co jej zrobi tymi ‘słodkościami’, które mu spakowała. Nagle strój przestał go obchodzić tak bardzo jak wcześniej.
- O cholera. – Belle przełknęła mocno na widok swojego partnera zdecydowanie idącego w jej stronę. Miał nie otwierać koszyka aż do zakończenia przyjęcia ale chyba mu tego nie przekazała. Zatrzymał się mniej niż cal od niej. – Witaj, Pani Wilczku. Przyśpieszył się jej oddech. Boże, uwielbiała kiedy zwracał się do niej jak prawdziwy Alfa. Nie to, że powie mu o tym, to oczywiste. – Witaj, Czerwony Kapturku. – Wychyliła się i przejechała pazurami po jego klacie wiedząc, że jego penis szarpnął się w jej kierunku. Praktycznie jego czerwone spodnie tworzyły namiot. Pewnie mu się spodobało to co znalazł w koszyczku. – Masz dla mnie jakieś słodkości? – Spojrzała na niego spod swoich rzęs i oblizała usta. Nie musiał wiedzieć jak mocno biło jej serce na myśl co chciałaby zrobić dzisiejszej nocy. Jednym, wielkim ramieniem objął ją w talii, przyciągając ją do swojego ciała. Jego ręka spoczęła w miejscu gdzie był przyczepiony ogonek, głaszcząc ją prowokacyjnie. – Nie wiem. Mam dostarczyć to do babuni. – Jego ręka zjechała na dół i ścisnęła jej pośladek przez cienką
lycrę jej kostiumu. Zastanawiała się czy mógłby powiedzieć czy ma na sobie majteczki. – Wiesz, potrzebuję naprawdę porządnego argumentu by jej tego nie dać. Wyszczerzyła się. Wiedziała, że jeśli był zły za ten strój, to przestał. Zamierzał zagrać w jej grę. Przejechała pazurami z powrotem w górę ignorując sposób, w jaki zajęczał. – Ah, babunia. Nie chcemy żebyś zawiódł babuni. – Chwyciła za jego podbródek. – Więc przypuszczam, że odwiedzisz ją zaraz po przyjęciu? Jego lodowato- niebieskie oczy utkwiły w jej dekoldzie w kształcie litery V. To był głęboki dekolt, sięgający prawie do jej pępka. – Nie wiem. Myślisz, że jak długo będzie czekać na moje słodkości? Prawie nie dała rady powstrzymać śmiechu. Uwielbiała kiedy decydował się grać w jej grę. – Myślę, że będzie czekać cały dzień. - Mmm. Cały dzień? – wygiął biodra, ocierając się o nią swoją erekcją. - U hu hu – Zrobiła krok w tył, zaskoczona kiedy ją puścił. – Więc kiedy dostarczasz babuni swój koszyczek? Wyszczerzył się do niej, miał zdziczały i pełen gorąca wyraz twarzy. – Myślę, że może trochę poczekać. Nie wygląda na to, że w najbliższym czasie do niej dotrze. Cholera. Była tak mokra, że zaczęła się martwić o to by nie zwilżyć swojej lycry. – Ja bym nie kazała jej długo czekać. – Uśmiechnęła się do niego ze swoim najlepszym, durnowatym spojrzeniem, wdzięczna kiedy zaczął wyglądać na zaniepokojonego. – Nie chciałbyś by stała się niecierpliwa czy coś w tym stylu. Prawda? - Belle. Usłyszała ostrzeżenie w jego głosie. Wolała to zignorować. Pogłaskała go po ramieniu. – Baw się dobrze Czerwony Kapturku. – Puściła mu oczko wiedząc, że zauważył psotę na jej twarzy. – Wiem, ze ja będę. Kręcąc swoim sztucznym ogonkiem przeszła się do baru, przygotowując się na długą noc pełną oczekiwania.
- Wiem, że ja będę. Mały, diabelski koteczek. Jeżeli jeszcze raz zabuja ogonkiem w stronę Alfy Kojota, to Rick się tym zajmie. Zamrugał i jeszcze raz zerknął do koszyczka. Zamknął pokrywkę i kiwnął głową. Taaa. Zajmie się tym.
- Trzymaj – Odwrócił się i znalazł Dave’a trzymającego drinka. Sięgnął po niego i upił łyk z kwaśnego drinka z grymasem. – Jeżeli się nie uspokoisz, to wzbudzisz zamieszki. Wziął kolejny łyk mojito, który przyniósł mu Dave. – Myślę, że możemy położyć przy wejściu dywan z Kojota. Dave zarżał. – Taa, ale naprawdę chcesz by goście zaczęli narzekać na obecność pcheł? Wymienili spojrzenia i zaczęli się śmiać. Pewne sprawy między Kojotami z Nowego Jorku a Wilkami z Poconos się naprostowały, ale niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią. - Idź po swoją partnerkę i zabaw się tym co znajduje się w tym koszyczku. – Rick przewrócił oczami na złośliwy uśmieszek Dave’a. – Coś mi mówi, że czeka was interesująca noc. - każda noc spędzona z moją Luną jest interesująca. - Musi być miło. – Szeroki uśmiech Dave’a zamienił się w zgorzkniały. Rick wiedział jak bardzo cierpiał jego Beta. Dopóki Ben lub Dave nie przedyskutują z nim tej kwestii lub gdy ich problemy zaczną wpływać na Sforę to obawiał się, że nie będzie w stanie niczego powiedzieć ani zrobić by się między nimi ułożyło. Nie zaszkodzi jednak by Dave dowiedział się, że żyje dla niego. Położył Becie dłoń na ramieniu, mając nadzieję, że Dave zrozumie. Mężczyzna skrzywił się. – Nie przejmuj się mną. Idź do swojej partnerki zanim rozpęta wojnę. Rick uśmiechnął się. – Całkowicie skopalibyśmy im dupy. Dave tylko pokręcił głową. – Są Kojotami. To oczywiste, że skopalibyśmy im tyłki. Rick parsknął i odszedł od swojego najlepszego przyjaciela. Nadszedł czas oznaczyć swoją partnerkę. Był z tym tylko jeden problem. Gdzie do diabła ona była? Mała brunetka wisząca przez cały czas na Alfie Kojocie zdecydowanie nie była Ricka kobietą. Otworzył swój umysł, instynktownie wiedząc, że nie opuściłaby budynku. Nie opanowała jeszcze tajników cichej komunikacji między Alfą Wilkiem a jego Sforą, jednak on mógł w niej czytać kiedykolwiek i gdziekolwiek zechciał. Niestety, nadal nie słyszała Sfory. Przez jego umysł zaczęła płynąć piosenka. - Who’s that walking in these woods? Why it’s Little Red Riding Hood! (Kto tam mknie poprzez las? Czyż to Czerwony Kapturek!) Nie ważne jak bardzo się starał to i tak nie mógł tego zatrzymać. - Hey there Little Red Riding Hood. (Hej tam Czerwony Kapturku!)
Nagle zrozumiał co jest grane. - You sure you looking good. (Bądź pewien, że dobrze wyglądasz) Już wcześniej zagrała z nim w tę sztuczkę. Uśmiechnął się do napiętego Sama, u którego „Little Red Riding Hood” Shama dryfował w umyśle. -You are everything that a Big Bad Wolf could want. Arrroooo! (Jesteś wszystkim co pragnie wielki, zły Wilk) Nadszedł czas na dostarczenie jej słodkości. Usprawiedliwiając się, opuścił przyjęcie i miał cholerną nadzieję, że Pani Wilczek czeka na niego w łóżku.
Belle poprawiła się na poduszkach i czekała, słuchawki od iPoda schowała poza zasięgiem wzroku. Wiedziała, że Rick szedł za śmiechem w jej umyśle więc nie potrzebował już ich. To nadal ją dziwiło, połączenie jakie było między nimi, miłość i śmiech śpiewały przez ich więź. Wiedziała, że tylko Wilki posiadały zdolność ukrytej komunikacji ze swoimi partnerkami i to wstrząsnęło nią, mimo, że była Pumą, to mogła ciągle dzielić się tym z Rickiem. Drzwi się otworzyły i Rick wszedł, trzymał kurczowo w wielkiej dłoni koszyczek. Jego oczy stały się ciemno brązowe kiedy zobaczył ją zwiniętą na łóżku. – Witaj, babciu. Belle sięgnęła po ogonek i przebiegła jego końcówką między palcami, sztuczne futerko ślizgało się między jej pazurkami. Wiedziała, co widział. Zdjęła swój kostium wilka ale zostawiła pasek z ogonkiem i opaskę z uszami na swoich blond włosach, ukazując siebie w pełni nagą jego spojrzeniu. Jedyną rzeczą, którą dodała od siebie był kołnierzyk z koronki opinający jej szyję, jej ukłon w stronę wilczego kostiumu babci. – Witaj, Czerwony Kapturku, ten koszyk jest dla mnie?- Pozwoliła by jej oczy zalśniły złotem, uśmiechając się od huku w klacie jej kochanka, który groził zamienieniem się w warczenie. - Z kim innym dzieliłbym się swoimi słodkościami? - Święta racja – Wymruczała. Uśmiechnął się i pozbył się swojej peleryny. – Moja babciu, jakie masz duże… oczy. Ugryzła się w wargę by się nie śmiać. Nie patrzył w jej oczy, to było pewne. – Żeby lepiej widzieć przedstawienie.
Parsknął i odpiął flanelową koszulę. Zdjął ją i rzucił na podłogę. – A jakie masz długie nogi. – Wodził wzrokiem od blizny po całej długości jej nóg. Wiedziała, że dla Ricka blizna była znakiem honoru. Nie opuścił wzroku, co sprawiło, że stał się jeszcze gorętszy. Przesunęła nieznacznie nogi. – Żeby lepiej Cię nimi ściskać. Jego uśmiech zamienił się w zaborczy. – To dobrze, lubię przytulani. – Zdjął z warkocza rzemyk i rozpuścił te swoje wspaniałe czerwone włosy wokół swoich ramion i pleców. Ich końcówki muskały jego pośladki. Zadrżała wiedząc, że niedługo znajdą się dookoła niej. Jego dłonie głaskały erekcję przez spodnie. – A jakie masz duże zęby. - Po to by cię ugryźć jak się nie pośpieszysz. – Warknęła na niego, obnażając swoje kły. Czekała na to cały pieprzony dzień. Odrzucił do tyłu głowę i się zaśmiał. – A jaką masz dużą buzię. Dosyć tego. Skończyła z tym. Podpełzła na bok lóżka i odpięła jego spodnie, chwytając za jego penisa. – Po to by cię zjeść. – I po prostu to zrobiła.
- O kurwa. – Rick złapał ją za włosy. Kochał czuć na sobie jej usta. To było czyste, wilgotne niebo. Zaczął poruszać biodrami wiedząc jak dużo mogła wziąć by się nie udławić. Nie zamierzał skrzywdzić swojego małego koteczka bardziej niż by tego chciała. – Tak jest, skarbie. Ja pierdolę, tak dobrze. Jęknęła, wibracje opanowały go po całej długości. Nie łatwo było Wilkowi parować się z Pumą, ale do diabła dobrze się bawili próbując. Pchnął jeszcze kilka razy w jej usta zanim niechętnie się cofnął. To było zbyt wiele i doszedłby zanim by się na to przygotował. – Wystarczy. Oblizała usta i nadęła na niego wargi. – Nie skończyłam jeszcze jeść. Podniósł ją trzymając za włosy i wziął jej usta, w między czasie pozbywając się swoich butów. Chciał czuć skórę przy skórze, a nie skórę przy spodniach żigolaka. Przejechała dłońmi po spodniach na jego pośladkach tuż przed tym jak stanął dęba przez przeszywający ostry ból. – Pazury! Rozsiadła się, udawana niewinność powróciła na jej twarzy. – Kto kogo miał tutaj zjeść? Warknął. – Podrapałaś mnie w tyłek. Wzruszyła ramionami i wylizała swojego pazura z jego krwi - Ruszaj się szybciej. Chwycił po obu bokach spodni. Naprężył ramiona. Spodnie postrzępiły się pod jego siłą. – Zadowolona?
- Jeszcze nie. – Pomachała na niego palcem. – C’mere, Czerwony Kapturku. Zrobił krok w przód, resztki spodni opadły na podłogę. Pchnął ją delikatnie na łóżko. Pochylił się na rękach, mając na oku jej wędrujące dłonie. – Co ja ci mówiłem o drapaniu mojego tyłka? - To nie było umyślne! – mrugnęła na niego, jej wargi drżały. – Chciałam ścisnąć. Kąciki jego ust się uniosły. – Ścisnąć. Kiwnęła, ale wyglądała jakby za dwie sekundy miała wybuchnąć śmiechem. – Uh- huh. Parsknął i przewrócił ją na brzuch ignorując jej pisk zaskoczenia. Chwycił za jej nadgarstki rozpłaszczając ją. Sztuczne futerko jej ogonka połaskotało jego erekcję. – Zobaczmy czy możesz zrobić coś innego tymi swoimi pazurkami, Pani Wilczku. - Przeklęty – Pokręciła tyłkiem i westchnęła dramatycznie. – Znowu pokrzyżował plany. Obniżył głowę przy boku jej szyi, trzęsły mu się ramiona. Przed poznaniem Belle jeszcze nigdy nie śmiał się tak bardzo. – Oszaleję przez ciebie. Wiesz o tym, prawda? Przyglądnęła się mu spod opuszczonych włosów. – Jesteś psem. Ganiasz za swoim ogonem i liżesz swoje jaja. Nienawidzę ci tego uświadamiać, ale już jesteś szalony. - Nie liżę swoich jaj. – Nie gdzie ktoś mógłby go zobaczyć. Podarowała mu jeden z tych wywyższających się kocich spojrzeń. – Powinnam cię ostrzec, że nie jestem wyższą rangą szantażystką. Zmarszczył brwi. - Kamera cyfrowa. G-mail. Wylicz sobie. - Belle! – Poczuł jak palą mu się policzki. Nie mogłaby. Mogłaby? - Ha! Liżesz swoje jaja! Wiedziałam. – Uśmiechnęła się zadowolona i znowu zaczęła kręcić. Znał tylko jeden sposób, dzięki któremu zetrze jej z twarzy ten uśmieszek. Obnażył swoje kły i ugryzł ją, jeszcze raz znacząc ją jako swoją.
Belle wrzasnęła, niespodziewany orgazm pognał przez nią, oślepiając ją na wszystko, pozwalając jedynie czuć jego penisa przed swoim wnętrzem. Wślizgnął się w nią gdy wydostał kły, językiem lizał ranki na jej szyi. - Coś mówiłaś? - Hę? Mówiłam? Rozmowa? Chciał teraz rozmawiać?
Zachichotał, dźwięk był tak zadowolony i tak oh męski. Spojrzała na niego groźnie i zacisnęła mięśnie wokół niego, wywołując u niego sapanie. Dziękuję Dr. Kegel
1
- No więc? - Masz rację. Rozmowa jest przereklamowana. – Zaczął na nią napierać, wilgotne klepnięcia ich ciał były głośne i erotyczne. – Tak ciasno, skarbie. Jęknęła kiedy drasnął kłami znak. Chciała by znowu ją ugryzł, potrzebowała tego, ale nie zamierzała o to błagać. – To wszystko na co cię stać? Brakło jej tchu, desperacko chciała się ruszyć ku niemu, ale jego duże ciało przygniatało ją. Wygiął plecy, dostając się jeszcze głębiej. – Psiakrew nie. – Jego biodra trzasnęły o nią, doprowadzając ją coraz bliżej krawędzi. Zębami skubnął bok jej szyi, ostrość jego kłów przypomniała jej o tym, jak świetne było jego ukąszenie. - Teraz? – Miał napięty głos, bliski złamania. Wiedziała o co pytał i dlaczego. - Tak. Przysunął przedramię do jej ust. Razem się ugryźli, oznaczyli siebie nawzajem. Orgazm pęknął w nich, oboje wili się w przyjemności. Później Rick przerwał tę wieczność, upadając obok niej cały spocony. Przyglądnęła się mu zamglonymi oczami – Hej, Czerwony Kapturku? - Hmmm? – Zabrzmiał na zaspokojonego i śpiącego. - Nie dostałam swoich słodkości. Otworzył jedno oko i zapatrzył się na nią. – Taa? - Mhm-mmm. Wyszedł z łóżka i chwycił za koszyk. Wciągnął łopatkę i trzasnął nią o dłoń, jego oczy zabłysły niegodziwie. – A teraz, jeżeli chodzi o mój kostium. Belle rozszerzyła oczy. – O cholera! – Z chichotem zeskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki, Rick ruszył za nią. Gonił za jej śmiechem po całym apartamencie. Później przysięgła, że złapał ją tylko dlatego, że sama tego chciała.
KONIEC
1
Ćwiczenia Kegla – zaciskanie mięśni krocza.