Barbara Delinsky
CZŁOWIEK Z MONTANY
0
Rozdział 1 Wyglądał jak kowboj. Mimo gęsto padającego śniegu Lily Danziger dos...
9 downloads
12 Views
885KB Size
Barbara Delinsky
CZŁOWIEK Z MONTANY
0
Rozdział 1 Wyglądał jak kowboj. Mimo gęsto padającego śniegu Lily Danziger dostrzegła jego lekko pałąkowate nogi i kapelusz z szerokimi kresami zawadiacko tkwiący na czubku głowy. Ogromny mężczyzna, ubrany w skórzaną kurtkę z wysoko postawionym kołnierzem. Nigdy dotąd nie zabierała przygodnych podróżnych. Całkiem niedawno czytała w jakiejś gazecie, że ponad połowa
S R
autostopowiczów to ludzie, którzy w taki bądź inny sposób popadli w konflikt z prawem.
Nie miała ochoty zastanawiać się nad przeszłością mężczyzny stojącego na poboczu. Wiedziała jedynie, że pogoda staje się coraz gorsza i że od dawna nie napotkała na drodze żadnego innego samochodu. Z wolna ogarniało ją poczucie przeraźliwego osamotnienia.
Gdy zobaczyła w świetle reflektorów wysoką postać wymachującą wyciągniętą ręką, bez namysłu wdusiła pedał hamulca. Nie bacząc na potencjalne niebezpieczeństwo, chciała po prostu choć przez chwilę porozmawiać z inną osobą. Od ośmiu miesięcy była sama, lecz do tej pory nie odczuwała tego tak dotkliwie. Gdyby samochód wpadł w poślizg, nikt nawet nie zauważyłby jej zniknięcia. Nikt nie pośpieszyłby na pomoc. Może... z wyjątkiem tego kowboja.
1
Sportowe audi zjechało na skraj szosy. Silnik dudnił głębokim basem, po czym umilkł. Lily nerwowo obejrzała się przez ramię. Mężczyzna długimi susami sunął w jej stronę. Pochylił się, kilkakrotnie szarpnął klamką, po czym niecierpliwie zastukał w szybę i wskazał na blokadę. Lily zawahała się na ułamek sekundy. Z bliska obsypana śniegiem postać nabrała niemal monstrualnych rozmiarów. Lily przymknęła powieki, odepchnęła złe myśli i wyciągnęła rękę. Nie mogła postąpić inaczej. Nie w tę pogodę. Mężczyzna nie wyglądał na zwykłego autostopowicza. Machał dłonią, jakby potrzebował pomocy.
S R
Otworzyła drzwi i zerknęła w lusterko. Olbrzym rzucił torbę na podłogę, otrzepał na wpół zamarznięty śnieg z kurtki i wcisnął się na siedzenie. Przyniósł ze sobą mroźny powiew zimy; musiał dość długo przebywać na dworze. Lily mocniej zacisnęła poły grubej kamizelki. - Przez chwilę miałem niemiłe wrażenie, że się rozmyślisz odezwał się nieznajomy niskim głosem. Zatarł dłonie i wsunął je w stronę ciepłego strumienia powietrza płynącego z nawiewu. - Niewiele brakowało - mruknęła Lily. Miała nadzieję, że potraktuje to jako ostrzeżenie. Wysoko postawiony kołnierz kurtki zasłaniał mu twarz, a to dodatkowo potęgowało jej niepewność. - Co tu robisz? - To samo co ty. Usiłuję dotrzeć w jakieś spokojniejsze miejsce. - Wykonał nieokreślony ruch ręką. - Udałoby mi się bez trudu, gdybym nie wypadł z szosy. Wbiła wzrok w okno, lecz nie zauważyła ani śladu pojazdu.
2
- Jechałeś samochodem? - spytała nieco bez sensu. - A jest jakiś inny sposób, by poruszać się po okolicy? Owszem, pomyślała. Lepiej byś wyglądał na końskim grzbiecie. - Wpadłeś w poślizg? Chrząknął z niechęcią. - Zasnąłem za kółkiem. Wóz walnął nosem w drzewo. W taką pogodę nie ma najmniejszych szans, żeby go wyciągnąć. Lily dostrzegła w końcu wystający z dużej zaspy tył samochodu. Przynajmniej w tym punkcie opowieść kowboja była prawdziwa. Po chwili zauważyła, że kilka metrów dalej zaczynał się głęboki parów. - Miałeś sporo szczęścia, że trafiłeś na drzewo.
S R
Burknął coś, co miało być zapewne potwierdzeniem. Otworzył drzwi, zdjął kapelusz, strzepał z niego resztki śniegu, po czym z powrotem nacisnął go na głowę. Wsunął ręce w kieszenie i wygodnie rozparł się w fotelu. Najwyraźniej zamierzał przespać resztę drogi do jakiegoś miasteczka.
Ani razu nie spojrzał w jej stronę, za co Lily była mu bardzo wdzięczna. Nie szukała rycerskiego obrońcy ani wesołego gawędziarza. Kowboj w północnym Maine mógł się przydać najwyżej do popchnięcia samochodu na zaśnieżonej szosie. Zamieć nie ustawała ani na chwilę. Lily włączyła silnik i powoli wjechała na drogę. Musiała mocno trzymać kierownicę, by uniknąć poślizgu. - Jak długo czekałeś? - spytała. Mężczyzna próbował rozprostować nogi, lecz nie bardzo mu się to udawało.
3
- Ponad godzinę - odparł nieco zduszonym głosem. - Nikt nie przejeżdżał? Parsknął krótkim, urywanym śmiechem. - Trzeba mieć nie po kolei w głowie, by ruszać w drogę przy takiej pogodzie. Albo być desperatem, pomyślała kobieta. Co bardziej do niego pasowało? - Dokąd jechałeś? - Na północ. - Oczywiście. - Nawet nie zdawała sobie sprawy, że powiedziała to głośno, póki nie mruknął: - Więc po co pytasz?
S R
Rzuciła mu ostre spojrzenie. Nie grzeszył szacunkiem do kobiet. Niestety, tym razem nie trafił na głupią gąskę. Lily przed wyjazdem z Hartfordu postanowiła, że z podniesionym czołem wyjdzie naprzeciw wszelkim przeciwnościom.
Wzięła głęboki oddech i odparła:
- Miałam nadzieję, iż powiesz, że zmierzasz do Quebecu w całkiem niewinnym celu, na przykład po to, by odwiedzić matkę. Z mojego punktu widzenia to lepsze niż towarzystwo zbiega umykającego w stronę kanadyjskiej granicy przed obławą policji, FBI i Bóg wie kogo jeszcze. - Nie uciekam przed prawem - odparł beznamiętnie. Ton jego głosu sprawił, że Lily uwierzyła mu bez zastrzeżeń. - Chcesz odwiedzić matkę?
4
- Nie. - Przyjaciela? - Nie. - W takim razie jedziesz tam służbowo - stwierdziła z przekonaniem. Nie potrzebowała innego wytłumaczenia. - Można tak powiedzieć - odparł z wyraźnym zmęczeniem. Nasunął kapelusz na oczy, dając do zrozumienia, iż uważa rozmowę za zakończoną. Lily umilkła. Przez pewien czas zastanawiała się, co dalej. Miała już pomoc w przypadku jakiś kłopotów na drodze, więc mogła całą
S R
uwagę skupić na prowadzeniu.
Czas wlókł się w nieskończoność. Dziesięć minut ciągnęło się niczym dwadzieścia, dwadzieścia zmieniało się w godzinę. Śnieg wciąż padał; pokrywał grubą pierzyną szosę, samochód i całą okolicę. Zacierał szczegóły, aż w końcu niemal wszystko stało się jedną, rozmazaną białą plamą. Lily jechała powoli. Starała się utrzymywać bezpieczną prędkość, gdyż tylne koła pojazdu co chwila wpadały w poślizg. Boczny wiatr był dodatkowym utrudnieniem. Bolały ją ręce od ciągłego ściskania kierownicy. Zbliżyła twarz do szyby. Oddychała wolno, starając się zachować pełną kontrolę nad całym ciałem. Co pewien czas zerkała na drzemiącego obok mężczyznę. Unosił głowę, spoglądał przez okno, po czym na nowo zapadał w sen. Widziała jedynie górną część jego twarzy, czoło i krzaczaste brwi zwisające nad powiekami.
5
Kolejny podmuch wichru zachybotał pojazdem. Mężczyzna obudził się ze stłumionym przekleństwem. - Ta cholerna bryka jest zbyt lekka na taką jazdę. - Przepraszam - cicho odpowiedziała Lily. - Gdybym wiedziała, że będzie zamieć, wzięłabym psi zaprzęg. Nie zwrócił uwagi na ironię, pobrzmiewającą w jej głosie. - Nie słuchałaś prognozy pogody? - Nie. - I w połowie stycznia wybrałaś się w leśne ostępy? - Próbowałam dobrze przygotować się do podróży. Nie miałam
S R
pojęcia, że trafię w taką śnieżycę.
- Prawdę mówiąc, przed wyjazdem nie zaprzątała sobie tym głowy. Miała dość innych zmartwień. - Jasne - zamruczał pod nosem.
Lily z niechęcią pokręciła głową, lecz powstrzymała się od kąśliwej odpowiedzi. Nie czas i miejsce na kłótnię, pomyślała. Tym bardziej, że musiała całą uwagę skupić na prowadzeniu. Śnieg sypał coraz gęściej. Wycieraczki z trudem usuwały białą zasłonę z przedniej szyby. Szosa skręcała pod ostrym kątem. Samochód wszedł w poślizg. Lily rzuciła nerwowe spojrzenie w stronę swego towarzysza. Spał. Przy kolejnym zakręcie udało jej się odzyskać panowanie nad pojazdem. U podnóża gór powinno być lepiej - a jeśli nie, przynajmniej pojawią się jakieś oznaki cywilizacji. Nie prosiła o błyszczącą setkami neonów metropolię, lecz o przytulne schronienie,
6
gdzie mogłaby bez przeszkód doczekać końca śnieżycy. Nie była na tyle zdesperowana, by ryzykować życie. Najlepszy byłby niewielki motel. W ostateczności nawet stacja benzynowa. I tak musiała uzupełnić zapas paliwa. Bezwiednie spojrzała na tablicę rozdzielczą. Do licha! Znalezienie stacji stało się nagle najpilniejszą potrzebą. Niestety, pobocze było wciąż puste. Co gorsza, droga zaczęła się zwężać i ginąć wśród leśnej gęstwiny. Lily po omacku wyciągnęła mapę ze schowka. Trzymała ją w dłoni, lecz ani na chwilę nie mogła oderwać wzroku od szosy. Każdy
S R
moment nieuwagi mógłby się okazać groźny w skutkach. Nagle audi zaczęło obracać się wokół osi. Lily szarpnęła kierownicą, samochód ześliznął się na drugą stronę pobocza i stanął w miejscu, tuż przed grupą sosen. Silnik dudnił basem. Kowboj otworzył zaspane oczy.
- Nic się nie stało - powiedziała pośpiesznie Lily. Wrzuciła tylny bieg, wcisnęła pedał przyśpieszenia. Samochód szarpnął, zakołysał się, lecz tkwił w miejscu. - Stoimy - stwierdził mężczyzna. - Jeszcze chwilę - odparła Lily. - Zaraz koło złapie przyczepność... - Albo głębiej zakopie się w śnieg. - Zaklął pod nosem. - Baba za kierownicą... - Otworzył drzwi. - Spróbuj jeszcze raz. Popchnę.
7
Wysiadł. Lily była zadowolona, że sam zaoferował się z pomocą. Nie chciała go o nic prosić. Kowboj wsparł dłonie na masce wozu. Silnik zawył. Samochód drgnął, lecz po chwili wrócił na dawne miejsce. Mężczyzna zamachał ręką. Dał znak, że jeszcze raz spróbuje. Audi przesunęło się kilkanaście centymetrów, potem jeszcze trochę... Do szosy pozostał niewielki kawałek. Silnik kaszlnął, zakrztusił się i umilkł. Lily przymknęła powieki. Na jej czole pojawiły się kropelki potu. Zaczęła przerzucać biegi i „pompować" pedał gazu, lecz nie udało jej się uruchomić auta.
S R
Mężczyzna szarpnął drzwiczki i wsunął głowę do środka. - Co się dzieje? - Nic.
Usiadł na swoim miejscu, pochylił głowę i spojrzał na deskę rozdzielczą.
Lily wcisnęła się w głąb fotela, wiedząc, co za chwilę nastąpi. Nie musiała czekać zbyt długo.
- Szlag by trafił! - Mężczyzna gniewnym ruchem zsunął kapelusz na tył głowy. - Nie ma benzyny - stwierdził ponuro. Lily popatrzyła na niego nieśmiało. Po raz pierwszy miała okazję dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Miękko zarysowane usta, prosty nos, regularne rysy - teraz wyraźnie ściągnięte w złości - i ciemna, opalona cera. W kącikach oczu widniała drobna sieć zmarszczek, typowych dla osób spędzających większą część życia pod gołym niebem. Spod kapelusza wysuwało się kilka kosmyków
8
ciemnych włosów, a oczy, czarne jak węgiel, z dezaprobatą spojrzały w jej kierunku. - Szukałam stacji - zaczęła się bronić. - Lecz żadnej nie znalazłam. - A to niespodzianka. - Szukałam dość długo. - Ale nie za długo. Nie mogłaś zatankować, nim zaczęłaś się plątać po bocznych drogach? - Wyruszyłam z pełnym bakiem. - Kiedy? - Dziś rano.
S R
- Skąd? Z Nowego Jorku?
- Z Hartford. I nie miałam zamiaru jechać jakąś polną drogą. Linia na mapie była czarna i gruba. Zacisnął usta.
- Czarna i gruba? Jak myślisz, gdzie jesteśmy? Na autostradzie? Nie dziwił cię brak innych samochodów?
- Myślałam, że wszystkie drogi w Maine tak wyglądają. - Źle myślałaś - wyjaśnił uprzejmie. - Chyba że specjalnie nadłożyłaś pięćdziesiąt kilometrów, by mnie zabrać. - Położył palec na mapie. - Tu spadłem z szosy. Miejsce, które wskazał, znajdowało się spory kawał w bok od czarnego pasma oznaczającego główną drogę. - W ogóle nie zamierzałam tędy jechać - zaprotestowała Lily. Musiałam przeoczyć rozjazd.
9
- I to nie raz - dodał. - Niezła robota. - Trzymałam się pasa ruchu. Tyle że niewłaściwego. Skąd miałam wiedzieć, który jest właściwy? Być może tego nie zauważyłeś, lecz widoczność spadła niemal do zera - To dlatego, że tkwimy w środku lasu, otoczeni drzewami. Miał odpowiedź na wszystko. Lily postanowiła, że nie podda się bez walki. - Nie - stwierdziła sucho. - Nic nie widać z powodu gęsto padającego śniegu. Co zrobiłeś, by mi pomóc w taką pogodę? Gdybyś nie spał...
S R
- To nawet nie wygląda na drogę - wymruczał, nie zwracając najmniejszej uwagi na jej oskarżenia. Rozglądał się po okolicy. Lily zaczęła dygotać.
- To musi być droga. Musi gdzieś prowadzić. - Wątpię - rzucił na nią przeciągłe spojrzenie. - Nie mam najmniejszego pojęcia, gdzie jesteśmy ani jak się stąd wydostać. Nie słuchałaś prognozy pogody, nie wzięłaś zapasu benzyny i nie trzymałaś się szosy. Znakomity wynik. - Popatrzył w okno. - Zawsze miałem parszywe szczęście... - mruknął do siebie. - Teraz musiałem trafić na postrzeloną panienkę z bogatej rodziny. Lily miała ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem, szczerze ubawiona tą opinią, lecz dalsze słowa mężczyzny zamknęły jej usta. - Śmieszny samochód, śmieszne łaszki i... - powoli obrócił głowę w stronę dziewczyny - ...ani krzty rozumu.
10
- Byłam dość mądra, by cię zabrać - warknęła ze złością. - Ani trochę - odparł z niezmąconym spokojem. - To najgłupsza rzecz, jaką mogłaś zrobić. Co o mnie wiesz? A może jestem mordercą? - To dlaczego wciąż żyję? Lepiej pomyśl, co by się stało, gdybym cię nie zabrała. - Siedziałbym bezpiecznie w innym samochodzie i jechał na północ. - Akurat. Zamarzłbyś na śmierć na poboczu - Wcale nie jest tak zimno.
S R
- Oczywiście - parsknęła jak rozzłoszczona kotka. Uniosła głowę. - W takim razie, bądź łaskaw wysiąść z mojego auta i piechotą powędrować w dalszą drogę. Nawet nie potrafisz wypchnąć mnie z zaspy.
Pochylił się w jej stronę.
- A może ty spróbujesz? Wytrzymała jego spojrzenie. - Znikaj. Idź sobie.
Czarne oczy błysnęły wojowniczo. - Ani myślę. Mam swój rozum. Nie zamierzam włóczyć się w nocy po lesie. - W nocy?! - zawołała z rozpaczą. - Już po zmierzchu. - Nieprawda. Drzewa zasłaniają światło. - Lepiej spójrz na zegarek. Lily postąpiła zgodnie z jego radą.
11
- Dopiero wpół do piątej. - O tej porze roku zmierzch zapada o wpół do piątej. Głośno przełknęła ślinę. - To bez sensu. - Spróbuj zatrzymać słońce. Gorączkowo usiłowała znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. - Zrobi się całkiem ciemno... Utkniemy na dobre. - Już utknęliśmy, moja pani. Nie zauważyłaś? Nerwowym ruchem potarła czoło. Z trudem panowała nad drżeniem rąk. - Utknęliśmy w śniegu, ale...
S R
- Siedzimy w nim po same uszy - wtrącił. - Zabłądziliśmy. Jesteśmy za-gu-bie-ni. - Starannie wyartykułował każdą sylabę. Odcięci od cywilizacji. Z dala od...
- Spróbuj jeszcze raz popchnąć - przerwała. Jej głos brzmiał nieco płaczliwie, lecz nie zwracała na to uwagi.
- Przecież nie masz benzyny! - wrzasnął, jakby doszedł do wniosku, że siedząca obok kobieta jest nie tylko głupia, ale i głucha. Ze złością walnął pięścią w dach samochodu. - Co mnie podkusiło wyłazić na szosę? Lepiej mi było siedzieć w zaspie, niż tkwić na jakimś krowim szlaku z taką... - Usłyszał za sobą cichy szmer i przerwał. Dźwięk powtórzył się. Mężczyzna obrócił głowę. - Co to jest, u licha? - spytał półgłosem. Lily opuściła na płask oparcie swego fotela i pochyliła się nad koszykiem umocowanym pasami do tylnego siedzenia.
12
- To moje dziecko - powiedziała miękko i bez cienia wstydu. Było jedynym powodem do dumy, prawdziwej dumy. Czule zamknęła w ramionach maleńką istotkę. - Ciii... - szepnęła. - Cicho, Nicki. Już dobrze - mówiła łagodnym, delikatnym tonem. Całe zdenerwowanie, jakie odczuwała jeszcze przed chwilą, zniknęło bez śladu. Przyciągnęła córkę do siebie i lekko dotknęła palcem jej policzków. - Mama jest z tobą. Dziecko przestało płakać. Kowboj siedział z osłupiałą miną. - Wzięłaś dziecko do takiego samochodu? Rzuciła mu oziębłe
S R
spojrzenie. Zaczął mówić głośniej, jakby wciąż nie wierzył własnym oczom:
- Przez całą noc będziemy siedzieć w tej cholernej głuszy... A ty zabrałaś ze sobą dziecko?
Lily uśmiechnęła się do córeczki. - Chyba widzisz.
- Jak możesz mówić to tak spokojnie? - A co mi pozostaje? - Nie boisz się o nią?
Uśmiech zamarł jej na ustach. Uniosła głowę i popatrzyła mężczyźnie prosto w oczy. - Boję się. Jestem wprost przerażona... lecz myślę, że nie powinniśmy jej straszyć. Chyba że lubisz słuchać głośnego płaczu. Kowboj ze zmarszczonymi brwiami popatrzył na maleństwo. - I tak będzie płakać.
13
- Nie. Jest bardzo grzeczna. - Wszystkie dzieci płaczą. - Jest bardzo grzeczna - powtórzyła Lily, lecz w tym samym momencie niemowlę zaczęło pochlipywać. - Co się stało? - spytała cicho. Zacmokała, po czym zaczęła kołysać córeczkę w ramionach. Nie pomogło. Ciche kwilenie zmieniło się w gwałtowny protest. - Jest głodna - zauważył mężczyzna. Lily odwróciła się do niego plecami. - Wiem.
S R
Dziecko nie płakało zbyt głośno, lecz w ciasnym wnętrzu samochodu każdy dźwięk zdawał się wypełniać całą przestrzeń. Lily zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Kowboj nie. - Potrafisz ją uspokoić? - spytał niecierpliwie. Potoczył wkoło niechętnym spojrzeniem. - Nie masz butelki z ciepłym mlekiem? Boże... o tym też nie pomyślałaś przed wyjazdem z Nowego Jorku? - Z Hartfordu. Wyjechałam z Hartfordu.
- Wszystko jedno. Co masz zamiar zrobić z małą? - Nakarmię ją - odpowiedziała Lily. Odsunęła się od mężczyzny, rozpięła bluzkę i podsunęła pierś niemowlęciu. Płacz ucichł, jak nożem uciął. Po chwili rozległo się ciche mlaskanie. Lily wsparła skroń o zagłówek. Na zewnątrz szalała zamieć, lecz dziecko spoczywało bezpiecznie w kokonie z jej ramion. Kowboj milczał przez kilka minut. Lily siedziała z pochyloną głową. Nie chciała, by widok obcego mężczyzny zakłócił jej pełną
14
czułości chwilę karmienia. Nie przywykła do takiej sytuacji w obecności innych osób. Mężczyzna zwrócił się w jej stronę. Nadal milczał. Pewnie zastanawiał się nad kolejną kąśliwą uwagą. - Kiedy się urodziła? - spytał nieoczekiwanie. Mówił ściszonym, niemal... „cywilizowanym" głosem. - Pięć tygodni temu - odpowiedziała. Po krótkiej przerwie odzyskał zgryźliwy humor. - Jak mogłaś zabrać pięciotygodniowe maleństwo w taką podróż?
S R
Patrzył za okno, na szalejącą śnieżycę. Nie musiała nadstawiać uszu, by słyszeć przejmujące wycie wiatru.
- Już ci to wyjaśniałam - odezwała się cicho. - Nie miałam pojęcia, jaka będzie pogoda.
- Dlaczego nie zatrzymałaś się w jakimś motelu, gdy zaczęło padać?
- Żadnego nie zauważyłam. Pomyślałam sobie, że będzie jeszcze gorzej, gdy zawrócę. Zamieć nadciągnęła z tyłu. Doszłam do wniosku, że jeśli pojadę dalej, prędzej znajdę bezpieczne schronienie. - Pewnie tak by się stało, gdybyś trzymała się głównej drogi. Lily nie odpowiedziała. Z fałd ciepłego odzienia wyjęła rączkę dziecka i uważnie przyglądała się maleńkim paluszkom. Były prześliczne. Tak samo jak delikatny podbródek, śmieszny nosek i cała reszta. Szare oczka patrzyły z powagą.
15
Zastanawiała się, czy Nicki ją widzi. W kilku książkach czytała, że do drugiego miesiąca życia niemowlę nie może równocześnie ssać i skupić wzroku na jednym punkcie. Nie bardzo w to wierzyła. Oczy maleństwa spoglądały tak rozumnie, że bez wątpienia postrzegały najbliższe otoczenie. Drgnęła, gdy kowboj gwałtownie otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. - Co robisz? - spytała. - Chcę się rozejrzeć, póki jest jeszcze w miarę widno - burknął przez ramię.
S R
- Idź - powiedziała spokojnie. - Wszystko w porządku - szepnęła do córki. - Damy sobie radę bez niego. A jeśli znajdzie jakieś schronienie, będziemy mogły spokojnie spędzić resztę nocy. Potrząsnęła małą rączką. - Co o tym myślisz? Hm? Niezła przygoda, prawda?
Dziecko ani na chwilę nie przerywało ssania. Po kilku minutach Lily uniosła głowę i spojrzała przez zaśnieżoną szybę. Mężczyzna zniknął bez śladu, a co gorsza, rzeczywiście zaczynało się ściemniać. Co będzie, jeśli kowboj nie wróci? Co będzie, jeśli zostaną same, wśród mroku i drzew targanych zimnym wichrem? Pochyliła się nad maleństwem. - Jak tam? Może znalazł obozowisko drwali? Nicki oderwała usteczka od jej piersi. - Ciekawe, czy o tej porze roku prowadzi się wyrąb lasu? - Lily uniosła córeczkę i zaczęła delikatnie masować jej plecki. - W połowie
16
stycznia? Trudno w to uwierzyć, ale nigdy nic nie wiadomo. Delikatnie poklepała Nicki. - Lepiej, żeby nasz kowboj coś znalazł, bo inaczej znajdziemy się w niezłych tarapatach i... Dziecko beknęło. - Grzeczna dziewczynka - powiedziała z uśmiechem Lily. Podsunęła jej drugą pierś. Zwykle poświęcała chwilę na zabawę, lecz tym razem chciała skończyć karmienie przed powrotem mężczyzny. Nicky zrobiła zadowoloną minę. Westchnęła cichutko i przymknęła powieki. Z pełnym brzuszkiem nie miała powodu grymasić. Lily poczuła ulgę. Nawet nie drgnęła, gdy kowboj uchylił drzwi,
S R
otrzepał się ze śniegu i wsiadł do samochodu.
Minęła niemal minuta, nim przestał się wiercić. Nic nie mówił. Lily nie potrafiła wytrzymać narastającego napięcia. Odezwała się pierwsza: - Znalazłeś coś?
- Drzewa - odparł, nie patrząc w jej stronę. - Żadnego obozu?
Nie był obdarzony bujną wyobraźnią, gdyż w jego oczach odbiło się zdumienie. - Obozu? - powtórzył tępo. - Osiedla. Domów. Domu. Liczba pojedyncza. - Nie. Zniknęła ostatnia nadzieja. Lily rzuciła spojrzenie na dziecko i zaczęła się kołysać na boki. - W takim razie... musimy tu zostać.
17
- Podejrzewam, że masz rację - mruknął z sarkazmem. Wycieczka w głąb lasu nie wpłynęła dodatnio na jego humor. - Lepsze takie schronienie niż żadne. Rano, przy lepszym świetle, pójdę poszukać pomocy. Zajdę o wiele dalej. - Może przestanie padać. - Może. - Myślisz, że nikt nie będzie tędy przejeżdżał? Burknął coś niezrozumiałego, lecz Lily nie zamierzała rezygnować. - A gdybyś poszedł w przeciwnym kierunku? Za nami musi być jakaś droga...
S R
- Prędzej zabłądzę w tej zamieci.
- Może rano?... - spytała z nadzieją. Chciała znaleźć choć najmniejszy punkt zaczepienia.
Spojrzał w jej stronę, lecz czym prędzej odwrócił wzrok. - Ile to trwa? - spytał ochryple.
Wiedziała, o co mu chodzi. W końcu był mężczyzną, a ona kobietą.
- Około czterdziestu minut. Już kończę. - Często? - Co cztery godziny. Czasem, w nocy, nieco rzadziej. Zdjął kapelusz i przejechał palcami po włosach. - Przy moim szczęściu, tym razem będzie odwrotnie. - Będę karmić ją częściej, żeby cię nie budziła. - Cudownie - wycedził przez zęby.
18
Lily obserwowała go spod oka. Długie włosy od dawna potrzebowały fryzjera, lecz były lśniące i porządnie zaczesane. Kurtka i dżinsy, choć znoszone, nie miały dziur, nie lepiły się od brudu i nie cuchnęły końskim potem. Mogło być gorzej. Gorzej? Było wystarczająco źle. Nigdy w życiu nie czuła się tak przerażona. Przez głowę przebiegały jej najgorsze przypuszczenia. - Nie chciałam... - zaczęła płaczliwie. Mężczyzna ze świtem wypuścił powietrze. - Wierzę - mruknął. - Szkoda tylko, że nie możesz napełnić baku
S R
w ten sam sposób, jak nakarmić dziecko.
Zatrzepotała powiekami i spojrzała na maleństwo. Nicki delikatnie ciągnęła ją za sutek, bardziej dla zabawy niż z rzeczywistej potrzeby.
- Skończyłaś? - miękko spytała Lily. Uniosła małą na wysokość ramienia, pogładziła, poklepała, aż ciche beknięcie nagrodziło jej wysiłki. Poprawiła bluzkę i przytuliła córkę. - Mógłbyś na chwilę włączyć silnik? Kowboj zerknął w jej stronę. Widząc, że skończyła, zatrzymał spojrzenie nieco dłużej. - Po co? - Żeby zyskać trochę ciepła. Wiem, że to niezbyt wskazane ze względu na akumulator... Zrobił taką minę, jakby miał zamiar wybuchnąć śmiechem. - Nic z tego. Nie będzie ciepła bez benzyny.
19
- Będzie. Spróbuj. Przekręć kluczyk. - Jeśli to zrobię - mówił spokojnym, zrównoważonym głosem zacznie pracować wirnik. Tylko wirnik. Silnik już dawno ostygł, więc do nawiewu pójdzie zimne powietrze. To nie ma sensu. Lily nie chciała mu wierzyć. - Spróbuj. - Będzie jeszcze chłodniej. - Spróbuj. Spełnił jej prośbę. Po kilku sekundach poczuła na dłoni powiew zimnego powietrza. Mężczyzna ponownie przekręcił kluczyk w stacyjce.
S R
- Miałeś rację - powiedziała cicho kobieta. - Oczywiście. - Patrzył przed siebie. - Zawsze wiesz, co powiedzieć? - Dość często.
- Widzisz? - Lily zwróciła się do córeczki. - Szkoda, że zasnął, gdy twoja mamusia prowadziła. Gdyby uważał na znaki, nie musiałybyśmy teraz tu siedzieć. - Niedawno wzięłaś winę na siebie - rozległ się ponury głos mężczyzny. - Nie całą - odparła buńczucznie, choć ciężar odpowiedzialności przygniatał ją niczym kamień. Chciała zrzucić choć część brzemienia. W miarę upływu czasu kowboj stawał się coraz spokojniejszy. W dalszym ciągu okazywał źle maskowane lekceważenie wobec swej towarzyszki, lecz w przeciwieństwie do niej zdawał się całkowicie
20
panować nad nerwami. Był bez wątpienia człowiekiem praktycznym, a to w danej sytuacji - przy gęstniejącym mroku i nieustannie sypiącym śniegu - stanowiło wielce pożądaną cechę charakteru. - Co zrobimy? - spytała Lily. - Nic. - Będziemy tu siedzieć? - Spróbujemy nie zamarznąć. - Rzucił okiem na tylne siedzenie. Niewiele mógł dostrzec, więc otworzył schowek pod deską rozdzielczą. - Masz latarkę? - N... nie.
S R
Z trzaskiem zamknął klapkę i usiadł bez ruchu. Lily doskonale wiedziała, o czym myślał. Lecz przecież, na miłość Boską, nigdy dotąd nie potrzebowała latarki. Skąd miała wiedzieć, że przyda jej się w tej podróży?
- Chcesz włączyć światło? - zapytała półgłosem. - Nie, póki nie zajdzie taka konieczność. Musimy oszczędzać akumulator. - Spojrzał w jej stronę. - Przede wszystkim powinniśmy pomyśleć o zabezpieczeniu się przed zimnem. Nie mamy ogrzewania. Pomyśl, czy spakowałaś coś, co mogłoby posłużyć nam za okrycie. Lepiej wyjąć to teraz, gdyż za chwilę zapadną egipskie ciemności. Kobieta zadygotała. Próbowała zebrać myśli i przypomnieć sobie, co zabrała.
21
- Na tylnym siedzeniu jest torba z pieluchami... a w bagażniku masa ubrań. Moich i dziecka. - Ubrania dziecka nas nie ogrzeją. - Jest też sweter. - Ostatni prezent od matki. Nie mogła go zostawić. -I dwa palta. Jedno podbite futrem. - Przywilej bogatych - mruknął kowboj. Sięgnął po kluczyki, lecz Lily go powstrzymała. - Bagażnik otwiera się z tej strony. - Przycisnęła dziecko do siebie, sięgnęła dłonią pod kierownicę i odszukała właściwy przycisk. Mężczyzna był już na zewnątrz, brnąc przez śnieg na tył samochodu.
S R
Lily opatuliła śpiącą córkę, włożyła ją do koszyka i także wysiadła. Poczuła na twarzy mroźny powiew wiatru. Śnieg sięgał jej niemal do kolan. Potknęła się trzy razy, nim stanęła obok kowboja. Mężczyzna patrzył w głąb bagażnika. Nie bardzo wiedział, gdzie zacząć poszukiwania. Gdy Lily wyjęła sweter i płaszcze, natychmiast odniósł je do wnętrza samochodu. W słabym świetle maleńkiej żarówki, umieszczonej pod klapą bagażnika odnaleźli jeszcze kilka ciepłych okryć. - Masz tu jakieś jedzenie?.- zawołał kowboj, usiłując przekrzyczeć wycie wichru. Lily pokręciła głową. Z naręczem ubrań wróciła do samochodu. Nicki znów płakała. Mokra pielucha potrafiła rozdrażnić nawet najspokojniejsze dziecko. Lily natychmiast pochyliła się nad rozpaczającym maleństwem.
22
Z bólem serca myślała, że musi wystawić na chłód drobne ciałko i zmarzniętymi rękami dotykać fikających nóżek. Co gorsza, wszystkie czynności wykonywała niemal po omacku. Wnętrze samochodu w niczym nie przypominało lśniącego bielą i czystością pokoiku w Hartford, wyposażonego w odpowiedni stół do pielęgnacji niemowląt. Lily szeptała czule do córki i starała się jak najszybciej zakończyć całą operację. Kowboj kilkakrotnie wracał do bagażnika. Na przednim siedzeniu wyrosła prawdziwa góra ubrań. Lily z niepokojem uniosła głowę.
S R
- Coś ty tu przyniósł? - zawołała.
- Izolację - odparł krótko. Opuścił oparcie fotela i zerknął na kosz Nicki. - Można to jakoś odczepić? - Po co?
Kowboj z rezygnacją popatrzył na Lily. Mrok zakrywał mu twarz, wiec nie mogła zobaczyć jego miny, lecz z tonu odpowiedzi wywnioskowała, że ani na jotę nie zmienił zdania o jej inteligencji. - Jeśli to przesuniemy, będę mógł przejść do tyłu i wepchnąć kilka ubrań pod okno. Naprawdę nie zauważyłaś, że robi się coraz zimniej? Twój samochodzik jest prawdziwym cackiem, lecz nie nadaje się do wypraw po lesie. Potrzebujemy dobrej izolacji. Zrozumiałaś? Oczywiście, że zrozumiała i dziwiła się własnej niedomyślności. Pośpiesznie odczepiła koszyk od siedzenia. Przeniosła go do przodu, troskliwie ułożyła w nim dziecko, po czym zaczęła upychać sukienki,
23
bluzki i spodnie we wszystkie szczeliny przy drzwiach i pod oknami. Z zapałem wykonywała swą pracę, gdyż to pozwalało jej odegnać czarne myśli. - To by było tyle - mruknął po chwili kowboj. Wyciągnął się na rozłożonym fotelu i wsparł nogi o deskę rozdzielczą. Zapadł zmrok, lecz oczy Lily pomału przyzwyczaiły się do ciemności. Przysiadła na piętach i rozejrzała się wokół. Sweter, palta i kilka nie upchniętych bluzek przypominały rozmazaną granatową plamę. Wybrała sweter z grubej wielbłądziej wełny. Wzięła dziecko na ręce, a potem naciągnęła okrycie na ramiona. Wtuliła się w kąt siedzenia.
S R
Śnieg sypał nieustannie. Lily wytężyła słuch, przez chwilę kołysała dziecko i próbowała sobie wyobrazić przyszłość, gdy z uśmiechem i nutką nostalgii będzie wspominać niecodzienną przygodę. Niestety, nie bardzo jej to wychodziło. Spojrzała na kowboja. - Co o tym sądzisz?
Przez jakiś czas milczał, a gdy się odezwał, mówił zmęczonym i napiętym głosem. - O czym? - Wytrzymamy? - Musimy. - Wiem, ale czy damy radę? - Przy odrobinie szczęścia... - Co to znaczy?
24
- Jeśli śnieg przestanie padać, jeśli po zamieci nie przyjdą mrozy, jeśli ktoś znajdzie mój samochód i zacznie się zastanawiać... - Byłeś z kimś umówiony? - spytała z nadzieją. - Zaczną cię szukać, jeśli nie przyjedziesz na spotkanie? - Nie - odparł krótko, gasząc maleńką iskierkę optymizmu. - A ciebie? Potrząsnęła głową. - Nikt? - zapytał. Ponownie zaprzeczyła. - A ojciec małej? - To całkiem inna historia.
S R
Kowboj usiłował przebić wzrokiem ciemności. - Chwila zapomnienia? - Nie. Ja...
- ...zakochałam się w żonatym mężczyźnie i zapomniałam o czymś takim jak środki antykoncepcyjne? - Nie. Ja...
- .. .chciałam mieć dziecko. Nie potrzebowałam męża. - Nie. Byłam mężatką. Już nie jestem. - Mimo wszystko masz pięciotygodniową córkę. Ojciec bez wątpienia wie o tym i zacznie się niepokoić brakiem wiadomości. - Wie o dziecku, lecz nic go to nie obchodzi. Nie ma pojęcia, gdzie jesteśmy i co robimy. Myśli o nas nie więcej niż my o nim. Kowboj popatrzył na nią w milczeniu. Lily bez zmrużenia powieki wytrzymała jego spojrzenie. Pewnie zastanawiał się, dlaczego
25
jej mąż zdecydował się na rozwód, gdy była w ciąży. Typowo męski sposób myślenia. - Szukaliśmy w życiu czegoś całkiem innego - wyjaśniła, by przerwać dokuczliwą ciszę. - Więc zabrałaś samochód, futro i dzieciaka. - I swoje ubrania. I sweter, który dostałam od matki. I resztkę godności. Oraz parę innych rzeczy, pomyślała, lecz nie zamierzała spowiadać się z całego życia przed obcym mężczyzną. - Wielka ucieczka? - Świsnął przez zęby. - Nie jesteś na
S R
wakacjach ani w trakcie podróży do krewnych?
- Już dawno zapomniałam, co znaczy słowo „wakacje" i nie mam ochoty odwiedzać kogokolwiek z rodziny - odpowiedziała gwałtownie i niemal w tej samej chwili pożałowała swych słów. Za późno na żale, skarciła się w duchu. Nie czuła się dotknięta wypowiedzią kowboja. Raczej była mu wdzięczna za szczerość. Poza tym jego obecność nie miała najmniejszego znaczenia. Myślał i mówił jak stuprocentowy mężczyzna. Nikt nie mógł mu tego zabronić. W gruncie rzeczy był tu tylko po to, by znaleźć jakieś wyjście z pułapki. Kowboj przeciągnął się lekko i przymknął powieki. - Będziesz spał? - Spróbuję. - Zawsze, kiedy śpisz, coś się dzieje. Najpierw wyleciałeś z szosy, potem...
26
- Jestem zmęczony. - Nie wątpię, skoro w środku dnia zasnąłeś za kierownicą. - Jechałem bez przerwy przez trzydzieści sześć godzin. - Skąd ruszyłeś? - Z Montany. - Dokąd? Milczał. Lily sądziła, że zasnął, lecz po chwili się odezwał: - Początkowo do Nowego Jorku. Tam dowiedziałem się, że mam jechać do Bostonu. W Bostonie kazali mi wziąć kurs na Ouebec. Ziewnął. - Jeśli nie zakończę poszukiwań w Kanadzie, wracam do domu.
S R
Zaskoczyło ją, że powiedział tak wiele. Do tej pory odzywał się półsłówkami i starannie unikał rozmowy na tematy osobiste. Prawdopodobnie ze względu na nieco krępującą sytuację. A może to jej zwierzenia zmusiły go do szczerości? A może po prostu był zmęczony i nie chciał dopuścić do dalszych pytań. Lily postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej. - Czego szukasz? - spytała. Cisza. - Śpisz? - szepnęła. - Prawie. - Nie chcesz mi powiedzieć, czego szukasz? - Nie teraz - zamruczał sennie. - Co będzie, jeśli zaśniesz i zamarzniesz na śmierć? - Przedtem mnie obudzisz. - A jeśli ja też zasnę?
27
- Obudzi cię płacz dziecka. - A jeśli ono zamarznie pierwsze? - Owiń je w palto i ogrzej własnym ciałem. Jak zwykle miał rację, tym bardziej, że Lily miała płócienne nosidełko, które używała na co dzień zamiast wózka. Mogła mocniej przytulić córkę do piersi, narzucić palto na gruby sweter i w miarę spokojnie czekać świtu. Na razie siedziała bez najmniejszego ruchu. Nicki trzymała ją za palec. W samochodzie było jeszcze względnie ciepło. Popatrzyła na mężczyznę.
S R
- Nie ulegniemy zatruciu w tak ciasnej przestrzeni? Kowboj milczał.
- Hm... przepraszam... Śpisz już?
- Usiłuję - wymamrotał pod nosem. - Słyszałeś moje pytanie.
- Mmmmmm... - przerwał, po czym wyszeptał: - Nie ma benzyny, nie ma oparów.
- To dobrze - westchnęła z głęboką ulgą. - Chcę spać. Możesz już nic nie mówić? Lily wcale nie miała na to ochoty. Chrapliwy głos mężczyzny pozwalał jej choć na chwilę zapomnieć o obawach. Lecz kowboj był naprawdę zmęczony. Trzydzieści sześć godzin bez snu... Musiała zrozumieć jego potrzeby, choć nie liczyła, że odpłaci jej tym samym. - Będę cicho - obiecała półgłosem. Nim minęła minuta, odezwała się ponownie: - Jak ci na imię?
28
- Miałaś być cicho. - Będę. Tylko mi powiedz, jak masz na imię. Inaczej nie zdołam cię obudzić, gdy będziesz zamarzał. Zapadło długie milczenie. Zdawało jej się, że mężczyzna uchylił powieki i przez jakiś czas wpatrywał się w ciemność. Później, gdy doszła do wniosku, że nie doczeka się odpowiedzi, powiedział cicho: - Quist. - Słucham? - Nazywam się Quist. - Quist? - Uhm.
S R
Nigdy dotąd nie słyszała takiego imienia. A może to było nazwisko lub przydomek? Nim zdążyła zadać kolejne pytanie, mężczyzna odwrócił się do niej plecami.
Niech tak zostanie, postanowiła. Przy odrobinie szczęścia ranek przyniesie im ocalenie, a potem nie będzie miała czasu, by myśleć o kowboju, z którym spędziła noc wśród śniegu i który nazywał się Quist z Montany.
29
Rozdział 2 Quist obudził się, słysząc jakieś dziwne dźwięki. Do tej pory nie miał okazji tak często słuchać płaczu niemowlęcia. Owszem, miał do czynienia z nowo narodzonymi cielętami, źrebiętami i szczeniakami, nie wyłączając kociąt, a nawet jednego niedźwiadka, lecz jeśli chodziło o dzieci... Otworzył oczy. Wokół panowała smolista ciemność. Doskonale pamiętał, z jakiego powodu się tu znalazł, wiec po cichu obrócił
S R
głowę. Kobieta siedziała tyłem, lecz wnętrze samochodu było tak ciasne, że bez trudu mógłby dosięgnąć jej ramienia. Nie poruszył ręką.
Dziecko chlipało żałośnie i nie zwracało najmniejszej uwagi na uspokajające szepty matki. Gwałtownie domagało się zaspokojenia głodu. Kobieta przez chwilę wierciła się pod okryciem. Nagle płacz ucichł, zastąpiony cichym cmokaniem. Quist pokręcił głową. Sam nie wiedział czemu, lecz czuł się zakłopotany tą sytuacją. Siedząca obok kobieta nie pasowała do jego wyobrażeń o matce. Bez wątpienia pochodziła z dobrej, zamożnej rodziny. Sportowe audi, w którym przyszło im spędzić noc, musiało być kupione nie dawniej niż przed rokiem, a biało-niebieska kurtka, którą nosiła, na pewno pochodziła z ekskluzywnego domu mody. Włoskie buty... i dżinsy kosztujące co najmniej trzy razy tyle co jego levisy. Była zbyt młoda, by myśleć o dziecku i... zbyt szczupła. Kurtka i sweter deformowały jej sylwetkę, lecz Quist dobrze zapamiętał widok 30
jej delikatnej twarzy i wąskich dłoni. Gdy stanęła tuż przy nim, nad otwartym bagażnikiem, nie sięgała mu nawet do ramienia. Wydawało się niemożliwe, by zaledwie pięć tygodni temu przeszła przez trudy związane z porodem. Była taka drobna! Tak duże przeżycie musiało odbić się na jej psychice. Na pewno jeszcze nie w pełni odzyskała siły. Myśl o dziecku łagodziła jej zdenerwowanie, lecz poza tym była mocno przestraszona. W jej oczach czaił się błysk desperacji. Miała pełne prawo być przerażona. Nieoczekiwanie trafiła w głąb lasu, na odludzie, gdzie od lat nie stanęła stopa człowieka. W
S R
innej sytuacji namówiłby ją, by poczekali na poprawę pogody, a potem odszukali główną drogę, nawet jeśli oznaczałoby to kilkudniową wędrówkę na mrozie.
Lecz z dzieckiem? Był święcie przekonany, że pięciotygodniowe maleństwo nie przetrzyma trudów podobnej eskapady. Odpowiedzialność wzrosła, a możliwości działań zmalały, co wcale nie napawało optymizmem.
Powinienem być teraz w Montanie, nie w Maine, pomyślał Quist. Na dobrze znanym i ukochanym ranczu. Prawda, pobyt tam łączył się z ciężką harówką, lecz przynajmniej można było naocznie ocenić efekty pracy. I polegać tylko na własnych umiejętnościach. Nigdy dotąd nie znalazł się w tak kłopotliwej sytuacji. Kobiety zajmowały jedynie wąski margines jego życia. Nie podejrzewał, by kiedykolwiek miało się to zmienić.
31
- Quist? - rozległ się cichy szept spod swetra. Wydał stłumiony pomruk. - Obudziłyśmy cię, prawda? - Przerwała na chwilę. Przepraszam. Próbowałam nakarmić ją, gdy tylko się zbudziła, lecz w tych ciemnościach nie mogłam sobie poradzić. - Znów przerwa. Śnieg wciąż pada. Właśnie. Musi być gorzej, by mogło być lepiej, pomyślał sentencjonalnie. Mrowienie w palcach stóp dawało mu znać, że temperatura wewnątrz samochodu znacznie spadła. Usiadł, przypomniał sobie o korzyściach płynących z faktu, iż
S R
dzieli miejsce z zamożną dziewczyną, i owinął nogi futrem. - Przemoczyłam buty, gdy wyszliśmy na zewnątrz - powiedziała półgłosem Lily. - Wciąż są wilgotne. Nie byłam pewna, czy powinnam je zdjąć, lecz zobaczyłam, że ty zdjąłeś swoje, więc postąpiłam tak samo. - Zimno ci? - Nie bardzo. - To znaczy? - To znaczy, że czułabym się o wiele lepiej przy płonącym ognisku, lecz jeszcze nie przemarzłam do szpiku kości. - Co z małą? - W porządku. Jest tak opatulona, że cudem ją znalazłam, gdy nadeszła pora karmienia. Tak jak radziłeś, trzymam ją tuż przy ciele, tam gdzie najcieplej. Quist spojrzał na zegarek, po czym wyżej podciągnął okrycie.
32
- Która godzina? - spytała Lily. - Dochodzi dziesiąta. Jęknęła żałośnie. - Mam wrażenie, że siedzimy tu całą wieczność. Byłam pewna, że jest co najmniej pierwsza w nocy. - Przy zabawie czas płynie szybciej - rzucił ironicznie. - Chcę, żeby już było rano. Nie lubię ciemności. - Spałaś? - Nie. Jestem zbyt zdenerwowana. - Od chwili, gdy zasnął, wymyśliła niezliczoną ilość przykrych niespodzianek, które mogłyby się im przytrafić w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. - Jesteś głodna?
S R
- Jak wilk. Czekałam, aż się obudzisz. Quist powoli obrócił głowę w stronę Lily. - Masz jedzenie?
- Resztki lunchu. Na podłodze leży torba. Możesz po nią sięgnąć? - Nie chciała odrywać dziecka od piersi. Pochylił się, by spełnić prośbę. Przypadkowo musnął głową jej udo. Lily, skonsternowana, zerknęła w bok. - Tuż przy autostradzie był „Burger King" - mówiła szybko, nerwowo, usiłując ukryć zmieszanie. - Zatrzymałam się, by skorzystać z łazienki i przewinąć Nicki. Postanowiłam kupić coś do jedzenia, choć tak naprawdę nie byłam szczególnie głodna. Quist wyprostował się z torbą w dłoni i napięcie zelżało.
33
- Przypuszczam, że nie ma tam więcej niż pół hamburgera, kilku zeschniętych frytek i paru twardych jak kamień ciasteczek, ale to wszystko, co może państwu zaoferować szef kuchni tego lokalu. Kowboj parsknął śmiechem. - Hamburger jest nadgryziony - dodała Lily. Dla Quista stanowiło to najmniejszy problem. Opróżnił torbę i starannie ułożył wszystkie produkty w pustym koszu Nicki. Lily kątem oka spojrzała na ciemne kształty. - Dobrze, że jest ciemno - powiedziała. - Mógłby nam odejść apetyt.
S R
- Małe szanse - stwierdził Quist, lecz ociągał się z rozpoczęciem posiłku.
- Przykro mi, że nie wzięłam nic więcej. Nie przypuszczałam, że będą kłopoty z kolacją.
Quist zastanawiał się, ile czasu upłynie, nim będą mieli okazję zasiąść do normalnego posiłku. Sięgnął w dół, podniósł swój bagaż, pogrzebał w nim chwilę, po czym wyjął kilka podłużnych przedmiotów. Położył je obok hamburgera. Po chwili dorzucił jeszcze garść. Lily nie mogła rozpoznać, co to takiego. - Co tam masz? - Batony. - Batony? - spytała z niedowierzaniem.
34
- Nie wpadaj w euforię. I tak musimy wydzielić oszczędne porcje. Nie wiem, jak długo tu jeszcze posiedzimy. - Porcje. Oczywiście. - Mam rację? - Tak. Już, już, Nicki - powiedziała miękko, unosząc dziecko i kładąc je sobie na ramieniu. Czule ucałowała maleńki policzek. Moja dziewczynka... Jak tam? Bekniesz sobie? - Poklepała córkę po plecach. Przerwała, po czym podłożyła dziecku pod brodę czystą chusteczkę wyjętą z opakowania. - To tak na wszelki wypadek - oświadczyła.
S R
- Na wypadek czego? - zainteresował się Quist. - Gdyby ulało jej się z buzi. Chyba że lubisz woń sfermentowanego sera.
- Ani trochę. Zwłaszcza w tak ciasnym i szczelnie zamkniętym pomieszczeniu.
Lily zagryzła usta. A co będzie przy zmianie pieluch? Dobrze chociaż, że Nicki jest taka maleńka...
Potarła nosem o policzek córki. Nawet teraz, po kilku godzinach podróży i przymusowego postoju, wciąż czuła czysty zapach jej drobnego ciałka. Ile czasu minęło od ostatniej kąpieli? Ta myśl wzbudziła w niej nowy niepokój. A jeśli Nicki dostanie odparzeń? Miała ze sobą oliwkę i czyste ubranka, lecz było zbyt zimno, by dziecko choć przez chwilę mogło pozostawać bez okrycia. Głos mężczyzny wyrwał ją z zamyślenia.
35
- Z całego zestawu jedynie hamburger zawiera nieco protein. Pół zjesz dzisiaj, a pół zostawimy na jutro. - Ja? A ty? Nie chcesz ani kęsa? - Dam sobie radę. - Przed chwilą mówiłeś, że tylko w hamburgerze można znaleźć proteiny. - Dlatego przeznaczyłem go dla ciebie. Musisz jeść za dwoje. - Tak było w czasie ciąży. Teraz Nicki je na własny rachunek. - Na przykład co? Mięso? Frytki? - Noo... niezupełnie.
S R
- Właśnie. - Pokręcił głową. - Potrzebuje mleka, a w okolicy nie widziałem żadnego sklepu ani mleczarni. Musisz mieć dużo sił, by ją karmić.
- A ty? Przecież z samego rana chcesz iść po pomoc. - Nic mi nie będzie.
- To oznacza wielokilometrową wędrówkę. - Mam spory zapas energii.
- Żeby przedzierać się przez śnieżycę? - Nie będę się przez nic przedzierał. Zaczekam na poprawę pogody. - A jeśli nie przestanie padać? - piskliwie spytała Lily. Nie udało jej się opanować drżenia głosu. - Jeśli zamieć potrwa dwa, trzy dni albo jeszcze dłużej? Jeśli pokrywa śniegu sięgnie dwóch metrów? Czytałam, że na północy zdarzają się takie przypadki, a ujechaliśmy spory kawał drogi w tym kierunku. Jeżeli...
36
Nicki beknęła głośno. Lily przerwała swój wywód i zajęła się dzieckiem. - Wszystkie, jeśli" i „gdyby" do niczego nas nie doprowadzą uspokajającym tonem oświadczył Quist. - Na razie nie musimy myśleć o przyszłości. Mamy schronienie i niewielki zapas jedzenia. Wytrzymamy, jak długo się da, a dopiero potem będziemy się martwić. Nie wszystko naraz, zgoda? Lily chciała spojrzeć mu prosto w oczy, lecz było zbyt ciemno, więc mogła jedynie czerpać nadzieję z jego pozbawionego emocji głosu.
S R
- Zgoda - szepnęła. Po chwili dodała: - Przepraszam. Próbuję być silna, lecz czasem puszczają mi nerwy.
Quist poruszył się niespokojnie. Szczerość jej wypowiedzi spowodowała, że poczuł się wzruszony. Niełatwo ulegał takim uczuciom, toteż usiłował pozorną szorstkością pokryć zakłopotanie. - Zjedz hamurgera - powiedział oschle.
- Pozwól, że najpierw skończę karmić Nicki. - Myślałem, że jesteś głodna jak wilk. - Owszem, lecz mogę wytrzymać jeszcze piętnaście minut. - Nie potrafisz jeść i karmić jednocześnie? - Potrafię, lecz wówczas tracę połowę przyjemności. Kowboj odłożył kawałek bułki na miejsce. - Potrafisz korzystać z uroków życia - stwierdził z wyraźną ironią, co nie uszło uwagi Lily.
37
- Z niektórych. Gdy karmię Nicki, niemal zapominam o całym świecie. To najwspanialsze doświadczenie mego życia. Coś jedynego, niepowtarzalnego. Czas, który należy tylko do nas... w którym każda z nas spełnia funkcję przypisaną jej przez naturę. Chcę wówczas poświęcić całą uwagę dziecku. Przerwała, by przełożyć maleństwo na drugą stronę. Quist wziął kilka frytek, zagłębił się w fotelu i zaczął pomału przeżuwać. - Poza tym - w ciemności rozległ się głos Lily - moje życie nie składa się z samych przyjemności. Uczciwie zarobiłam na wszystko, co posiadam. - Pracujesz? - Każda kobieta pracuje.
S R
- W taki bądź inny sposób - mruknął zgryźliwie. Myślał o Belindzie McClean. Dawał jej uczciwą zapłatę, póki nie stała się zbyt chciwa i nie zerwała umowy. Ale to było lata temu. Historia starożytna.
Lily na swój sposób zrozumiała jego uwagę, gdyż spytała: - Nie lubisz kobiet, prawda? - Nie ufam im. Potrafią dbać tylko o siebie. - To samo mogłabym powiedzieć o mężczyznach. - Dlatego, że ich zbyt dobrze nie znasz. - Możliwe. A ty znasz się na kobietach? - W ciągu czterdziestu lat życia widziałem ich dostatecznie wiele i nie przypuszczam, by któraś następna skłoniła mnie do zmiany zdania.
38
Mówił z pełnym przekonaniem; Lily nie miała wątpliwości, że jest wobec niej zupełnie szczery. - To smutne. - Nie, to mądre. Wiem, czego mogę oczekiwać. Idę przez życie z szeroko otwartymi oczami. Szeroko otwartymi - powtórzył. Zabrzmiało to jak ostrzeżenie. Quist milczał przez chwilę, lecz coś go wciąż nurtowało, gdyż spytał: - Gdzie pracowałaś, by zdobyć taką kupę forsy? - Nic nie mówiłam o pieniądzach. Powiedziałam jedynie, że uczciwie zarobiłam na wszystko, co posiadam.
S R
- Na ten samochód? Na ciuchy? - Ubrania, które przyniósł z bagażnika, na pewno nie pochodziły z wyprzedaży. - Na wszystko - powtórzyła z przekonaniem. - W jaki sposób?
- Stwarzając dom i rodzinę mężczyźnie, który wykorzystywał każdą chwilę, by mnie poniżyć. Gotowałam posiłki jedynie po to, by usłyszeć, że mięso jest zbyt twarde; sprzątałam, choć twierdził, że wynajęta dziewczyna zrobiłaby to znacznie lepiej; ubierałam się specjalnie dla niego, choć zwykle spotykałam się z opinią, że w takim czy innym kolorze wyglądam jak przywiędła mumia. Byłam przy nim, gdy mnie potrzebował, lecz on w ostatniej chwili zmieniał zdanie i prosił o pomoc kogoś całkiem innego. - Głęboko wciągnęła powietrze. - Nie był zły. Być może, tak jak ty, po prostu nie ufał kobietom. Być może myślał, że chcę go sobie podporządkować. Nie mam pojęcia. Wiem za to, że nikt mi nie może odebrać tego, co uczciwie zarobiłam.
39
Urwała. W samochodzie zapanowała głucha cisza, przerywana jedynie posępnym wyciem wiatru. Lily, wsłuchana w gniew żywiołów, zapomniała o własnym zdenerwowaniu. Po kilku minutach roześmiała się przepraszająco. - Miałam poświęcić całą uwagę karmieniu dziecka. - Pocałowała córkę w czoło. - Wybaczysz mi, Nicki? - spytała cicho. - Czasem myślę, że mrok sprowadza demony. A może po prostu chciałam posłuchać jakiegoś głosu, nawet swojego? Przyrzekam ci, że następnym razem będę myśleć wyłącznie o tobie. Zajęła się dzieckiem. Nuciła, kołysała maleńką istotkę w
S R
ramionach i wciąż przekonywała ją o swej bezbrzeżnej miłości. Quist słuchał w milczeniu. Miał ochotę zadać jej mnóstwo pytań, lecz na razie nie zamierzał przeszkadzać. Poczuł ogromną chęć, by zapalić światło i spojrzeć na siedzącą obok kobietę. Nie potrafił wyobrazić sobie jej twarzy na podstawie samego głosu.
Czekał cierpliwie, aż skończyła karmić. - Ile masz lat? - spytał.
Z zaskoczeniem uniosła głowę. Nie rozumiała, dlaczego chciał to wiedzieć, lecz, z drugiej strony, nie miała najmniejszych powodów, by wstydzić się swego wieku. - Dwadzieścia dziewięć. Teraz on nie potrafił ukryć zdziwienia. Przypuszczał, że jest znacznie młodsza. - Ile lat byłaś mężatką? - Cztery.
40
- I on odszedł do innej, zostawiając cię z nowo narodzonym dzieckiem? - Nieee... Odszedł w dniu, w którym dowiedział się, że jestem w ciąży. Stwierdził, że wszystko ukartowałam, by za wszelką cenę zatrzymać go przy sobie. - Przytuliła córkę do twarzy. - Nieprawda szepnęła. - Zawsze cię chciałam i od początku małżeństwa robiłam wszystko, by mieć dziecko. Wiedział o tym. Odwróciła głowę w stronę Quista. - Sądził, że wiem o jego oszustwach, pokątnych romansach i tak dalej. Naprawdę dowiedziałam się o tym dopiero-wówczas, gdy odszedł.
S R
Ucichła, zatopiona w niewesołych wspomnieniach. - Gdyby powiedział, że cała sprawa z Hillary była błędem... Gdyby się przyznał... Może wszystko potoczyłoby się inaczej. Byłam gotowa uratować nasze małżeństwo. - Dlaczego?
Na to pytanie było jej trudno odpowiedzieć. Zdawała sobie sprawę ze swych słabości, lecz nawet mrok i świadomość, że rozmawia z zupełnie obcym mężczyzną, nie ułatwiały jej zwierzeń. - Z wielu powodów - wymamrotała. Postanowiła nie zagłębiać się w szczegóły. Quist nie nalegał. Uznał, że nie ma prawa włazić z butami w jej życie. Dalsze wyjaśnienia i tak nie miały wpływu na sytuację, w której się znaleźli. Wiedział, że w razie potrzeby będzie mógł liczyć
41
na jej pomoc, lecz dalszy rozwój wypadków w dużej mierze zależał wyłącznie od szczęścia. Zjadł ostatnią frytkę z porcji, którą przeznaczył dla siebie i zaczął nasłuchiwać wycia wiatru. Do tej pory nie mógł narzekać na brak wspomnianego szczęścia. Posiadał ranczo, wygrane w karty dwadzieścia jeden lat temu. Początkowo nie wiedział, co począć z dwustoma akrami ziemi, trzema budynkami, niewielkim stadem bydła i dwoma podstarzałymi pastuchami. Mimo to czuł potrzebę działania. Pracował jak wół, nabierał doświadczenia i w stosunkowo niedługim czasie mógł kupić nową ziemię, postawić kilka dodatkowych
S R
budynków, zwiększyć pogłowie stada i zatrudnić kowbojów z prawdziwego zdarzenia. Szczęście pomagało mu wytrwać w trudnych chwilach. Dał sobie radę z konkurencją, zdrowiem i pogodą. Nie wiodło mu się jedynie z kobietami.
- Przypuszczam, że nie jesteś żonaty - odezwała się Lily. Nie potrafiła zakończyć rozmowy. - Nie.
- Myślałeś o tym, by założyć rodzinę? - Nie. Ani przez chwilę. - Nigdy nie próbowałeś sobie wyobrazić, jak mogłoby wyglądać twoje życie u boku jakiejś kobiety? - Nie. - Nie pomyślałeś, że jako mąż będziesz inaczej postrzegał pewne sprawy? - Nigdy.
42
Kobieta przerwała dalszą indagację i zajęła się dzieckiem. - Hej... Nicki... Co się dzieje? - szepnęła. Musnęła ustami czoło córki, po czym przesunęła kciukiem po jej policzku. Chciała powtórzyć ten gest, lecz obawiała się, że ma zbyt zimne ręce. Ukryła dłonie w rękawach kurtki i zaczęła delikatnie masować plecy niemowlęcia. Quist oparł kolano o dźwignię zmiany biegów. - Dlaczego pytałaś? - O co? - Czy jestem żonaty. - Dziwiło go, dlaczego zadała aż trzy pytania na ten sam temat.
S R
- Zastanawiałam się nad pewną kwestią... lecz i tak nie zrozumiesz, o co chodzi, skoro nigdy nie myślałeś o małżeństwie. - Spróbuj. - Nie. To nie ma sensu. - Dlaczego?
- Nie lubisz kobiet, więc mogę przewidzieć, co odpowiesz. - Tego najbardziej nie lubię u kobiet. Są strasznie przewidujące. - Zaczął mówić nieco głośniej. - Przecież mnie nie znasz. Skąd możesz wiedzieć, jak zareaguję na twoje pytanie? Lily westchnęła ciężko. Niepotrzebnie zaczęła tę dyskusję, lecz skoro nalegał... - Chciałam cię spytać, co myślisz o postępowaniu Jarroda. Był w porządku? Jak byś zachowywał się na jego miejscu? Jak traktowałbyś żonę? Czy wszyscy mężczyźni tak robią? Czy jest jakieś logiczne
43
wytłumaczenie, którego do tej pory nie zdołałam poznać? Z największą powagą potraktowałam przysięgę małżeńską. Postąpiłam naiwnie? Czy na tym właśnie polega mój problem? W niewłaściwy sposób pojęłam reguły gry? Quist nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie znał się na zranionych sercach. - Nie chodzi wyłącznie o Jarroda - ciągnęła Lily, jakby nie potrafiła już zatrzymać potoku słów. - Nieraz przysłuchiwałam się różnym rozmowom. „Ten skoczył tu, tamten przespał się z tamtą..." Nikt w mojej obecności nawet słowem nie wspomniał o wybrykach
S R
Jarroda, choć wszyscy wiedzieli, że mnie zdradza. Podejrzewam, że i tak bym nie uwierzyła. Dopiero, gdy Michael... - urwała nagle. Michael. Rodzony brat Jarroda...
Nie mogła dalej mówić. Z głuchym westchnieniem wtuliła twarz w kocyk spowijający niemowlę. Dopiero po dłuższej chwili uniosła głowę.
- Przepraszam - powiedziała cichym, lecz całkiem spokojnym głosem. - Trochę się zagalopowałam. Nurt wspomnień przerwał tamę, którą usiłowałam zbudować. Wciąż czuję ból, gdy myślę o przeszłości. Wciąż jestem zła, że sprawy potoczyły się w ten sposób. Quist milczał. Nie mógł wydać sprawiedliwego sądu, gdyż znał racje tylko jednej strony, a z doświadczenia wiedział, że nawet najbardziej niewinnie wyglądająca matka, tuląca do piersi maleńką córeczkę, mogła w codziennym życiu nie spełniać oczekiwań męża.
44
Albo była kiepską kochanką, albo po prostu kłamała. Tak jak, na przykład, teraz. Z dużą podejrzliwością traktował jej opowieść. To znaczy... chciał być podejrzliwy, lecz nie potrafił. Cholera, nawet nie znał jej imienia. Doszedł do wniosku, że najwyższy czas naprawić to niedopatrzenie. - Kim jesteś? - Słucham? - Jak masz na imię?... Nie odpowiedziała od razu. Quist zdążył pomyśleć, iż może naprawdę miała coś do ukrycia, gdy nagle usłyszał jej śmiech. Cichy,
S R
łagodny i pobrzmiewający szczerą wesołością.
- Trudno w to uwierzyć... Opowiadam ci o szczegółach mego małżeństwa, a ty nawet nie wiesz, jak się nazywam... - I? - Lily. Lily Danziger. - Danziger to twoje...
- Panieńskie nazwisko. W akcie urodzenia Nicki też wpisano „Danziger". - Jej głos nabrał twardego brzmienia. - Jarrod wyparł się nas, więc nie powinien mieć pretensji. - Co z kasą opieki społecznej? - Nie rozumiem. - Dostałaś jakieś pieniądze? - Nie. - Nie potrzebujesz pieniędzy? Słyszałem, że w dzisiejszych czasach wychowanie dziecka pociąga za sobą nieliche wydatki.
45
- Zawsze tak było, a ludzie dawali sobie radę. - A ty? Masz oszczędności? - Nie. Nie byłam aż tak bogata. - Zatem bez wątpienia zatroszczyłaś się o wysokie alimenty. - Dlaczego tak myślisz? - To chyba logiczne - powiedział z cynizmem, który stanowił nieodłączną część jego stosunku do kobiet. - Facet, za którego wyszłaś, był nieźle nadziany. Opuścił cię dla innej kobiety z chwilą, gdy dowiedział się, że jesteś w ciąży. Mimo to zdecydowałaś się urodzić i samotnie wychowywać dziecko. Wzruszająca historia.
S R
- Nie słyszałam, byś płakał. - To prawda - burknął. - Jesteś bez serca.
- Mam silny instynkt przetrwania - odparł tym twardym tonem, który Lily zdążyła już dobrze poznać w czasie ich stosunkowo krótkiej znajomości. - Robię to, co powinienem robić; mówię, co chcę powiedzieć, i nie ukrywam swych uczuć. - I uważasz się za herosa, jak Jarrod. - Gdyby tak było, moja pani, nie dzieliłbym się z tobą batonami. - Mam na imię Lily, nie „pani" - odparowała. - A poza tym możesz zatrzymać dla siebie wszystkie słodycze. Dla mnie się nie nadają. - A to dlaczego? - spytał, nagle urażony.
46
- Spożywanie czekolady przez karmiące matki może wywołać u dziecka biegunkę. - Och... - Tak, „och". - Odwróciła się plecami i zaczęła troskliwie układać maleństwo w fałdach ubrania. Nie chciała dłużej rozmawiać. Quist traktował ją z góry. Naciągnęła palto na głowę i przycisnęła czoło do wełnianej kamizelki, która uszczelniała boczną szybę. Wiatr zawodził jakąś jękliwą melodię; zmarznięte grudki śniegu tłukły o karoserię. Lily starała się nie myśleć o tym, że mimo grubego okrycia chłód coraz mocniej przenikał jej ciało. Nie myśleć o
S R
przyszłości. Miała ochotę wybuchnąć głośnym płaczem. Nie tylko z powodu szalejącej śnieżycy, lecz także z poczucia niepewności i głębokiego, dotkliwego osamotnienia.
Quist także słuchał wycia wichru, lecz wbił wzrok w ciemną, bezkształtną postać kobiety. Nie wiedział, dlaczego tak bardzo przejmuje się jej losem, choć powinien już dawno obrócić się na bok i spróbować zasnąć.
Była tak delikatna... Zaraz, zaraz. Zboczyła z właściwej drogi, nie umiała utrzymać przy sobie męża i... nadal była delikatna. Ponadto nie ulegało wątpliwości, że mogła stanowić wzór dla innych młodych matek. To dużo. To więcej niż Quist mógł powiedzieć o swojej własnej matce. Nagle usłyszał dziwny dźwięk. W pierwszej chwili przypuszczał, że to niemowlę, lecz zaraz domyślił się, co się dzieje. Wstrzymał oddech i nasłuchiwał.
47
- Lily? - spytał podejrzliwie. Po krótkim czasie usłyszał stłumione mruknięcie. Odczekał chwilę, po czym znów spytał: - Wszystko w porządku? - Tak - odpowiedziała po krótkim milczeniu. Usiadł, wyciągnął rękę i włączył światło. Lily poderwała gwałtownie głowę. Nie musiała mrużyć powiek, gdyż blask padający z maleńkiej lampki słabo rozpraszał ciemność. Dawał jednak wystarczająco światła, by kowboj mógł dostrzec ślady łez na rzęsach kobiety.
S R
Lily wojowniczo błysnęła oczami.
- Ani słowa - powiedziała ostrzegawczo. - Nie chcę słyszeć, że jestem słaba lub coś w tym rodzaju. Mówiono mi to już dostatecznie często.
Quist nie miał zamiaru prawić jej kazań. Zaklął w duchu, gdyż na widok łez zrozumiał, że Lily oczekiwała czegoś, czego nie umiał jej ofiarować.
- Chciałem po prostu sprawdzić, czy zjadłaś. - Podniósł połówkę hamburgera. - Jak już mówiłem, musisz myśleć nie tylko o sobie. Widok zimnej kanapki przypomniał jej o głodzie. - Możesz podzielić ją jeszcze na pół? - spytała. Mężczyzna bez wahania spełnił jej prośbę. Wzięła kawałek do ręki. - Na pewno nie chcesz ani trochę? - Na pewno. - Może później się zdecydujesz?
48
Potrząsnął głową. Było mu wstyd, że zjadł frytki, skoro nie mógł oddać jej batonów. Zawsze mogła skorzystać z jego zapasów zwłaszcza że musiała dbać o pokarm - lecz on nie mógł tknąć ani kęsa. Odłożył resztkę hamburgera do koszyka, zgasił światło i znowu wyciągnął się w fotelu. Lily jadła w milczeniu. Wiatr przybrał na sile i głuszył wszelkie słabsze dźwięki, lecz Quist był pewien, że przestała płakać. Nie chciał, żeby płakała. Nie lubił płaczliwych kobiet. Zamknął oczy, przycisnął głowę do oparcia i zasnął. Gdy się obudził, było już po wpół do siódmej rano. Wstawał
S R
świt. Lily karmiła dziecko. Mężczyzna zerknął na nią spod oka. Nie pamiętał, by w nocy choć raz słyszał płacz maleństwa. Spał jak zabity. Był przyzwyczajony do długich okresów bezsenności, lecz trudy podróży i towarzyszące temu zdenerwowanie dały o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie.
Ostrożnie się przeciągnął. Miał zesztywniałe mięśnie. Czuł ból wywołany nienaturalną pozycją i chłodem.
Lily wyjrzała spod narzuconego na głowę okrycia. Cieszyła się z towarzystwa, choć wciąż kołatały się jej po głowie poranne utyskiwania Jarroda. Quist nie był przyzwyczajony, by budzić się u boku kobiety. - Coś się stało? - spytał. - Nie. - To dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób? Pośpiesznie odwróciła wzrok.
49
- Bez powodu. - Wzięła głęboki oddech. - Wiatr ucichł, lecz nie wiem, czy śnieg przestał padać. Wokół panuje cisza. To chyba dobry znak, co? Quist rozprostował ramiona. - Na ogół nie słychać opadów śniegu. - Popatrzył na Lily. Nawet w zamglonym świetle poranka mógł dostrzec napięcie malujące się na jej twarzy. - Spałaś? - Drzemałam trochę. Myślałam... o wielu głupich rzeczach. Nie spytał o jakich.
S R
Nic na to nie mogła poradzić. Zasypiała na chwilę, by zaraz się obudzić i nie potrafiła powstrzymać natłoku myśli. Teraz, gdy zyskała okazję do rozmowy, musiała wyrzucić z siebie trapiące ją wątpliwości.
- Bałam się, że może nas całkiem zasypać i nie zdołamy otworzyć drzwi. - Damy sobie radę.
- Myślałam też o tym, że drzwi zamarzną, że nie będziemy mogli stopić lodu i że naprawdę utkniemy tu na dobre. - Głośno przełknęła ślinę. - To niemożliwe, prawda? - szepnęła. - Nie. - Wiedział, iż tak naprawdę chciała zapytać, czy w ich sytuacji samochód jest rzeczywiście najlepszym schronieniem. Usiadł, by rozprostować mięśnie grzbietu i zerknął na wybrzuszenie pod swetrem, zdradzające obecność niemowlęcia. - Z małą wszystko w porządku? Lily skinęła głową.
50
- Dzięki Bogu, spała bardzo spokojnie i nie straciła apetytu. Nie mogłam jej przebrać, bo jest zbyt zimno. Trochę się boję, że może dostać odparzeń. Już dawno powinna być wykąpana i nasmarowana oliwką. - U-milkła na chwilę, po czym podniosła wzrok, spojrzała Quistowi prosto w oczy i zapytała cichutko: - Czy może się zdarzyć, że ktoś nas tutaj odnajdzie? - Nie - odparł sucho mężczyzna. - Nie będziemy czekać z założonymi rękami. Musimy działać, jeśli chcemy czym prędzej dotrzeć w jakieś bezpieczne miejsce. Rozwinął baton z papierka, przełamał go na pół i wsunął
S R
kawałek do ust. Resztę starannie zapakował i odłożył do koszyka. Nacisnął kapelusz na głowę, mocnym pchnięciem otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Zrobił to tak szybko, że Lily nie zdążyła zauważyć, czy śnieżyca ustała.
Mijały minuty. Lily robiła się coraz bardziej niespokojna. Nie miała pojęcia, dokąd poszedł kowboj. Udał się po pomoc, czy po prostu chciał się rozejrzeć po okolicy? Od chwili gdy wyszedł, ogarnęło ją przygnębiające poczucie samotności. Dobrze przynajmniej, że na dworze robiło się coraz jaśniej. W drzwiach ukazała się barczysta sylwetka mężczyzny. Lily westchnęła z ulgą. Quist otrzepał się ze śniegu, po czym zajął miejsce w fotelu. Niecierpliwie czekała na jego relację. Kowboj wyciągnął spod siedzenia swoją torbę i zaczął przetrząsać jej wnętrze.
51
- Na razie nie pada - powiedział - lecz podejrzewam, że wkrótce zacznie na nowo. Niebo jest całkowicie zasnute chmurami. Spróbuję gdzieś dojść przed kolejną śnieżycą. Zrzucił na chwilę kurtkę i naciągnął na ramiona jeszcze jedną bluzę. Lily nie potrafiła oderwać wzroku od jego szerokich, muskularnych ramion. Emanowały siłą i stanowiły jej jedyną rękojmię bezpieczeństwa. - Dokąd pójdziesz? - Przed siebie. - Skończył się ubierać. - Nie ma sensu wracać. Wczoraj niczego nie zauważyłaś, więc i dziś nic tam nie będzie. -
S R
Wyciągnął kilka zapasowych par skarpet. - Poza tym, tu, w górach, jest głęboka warstwa śniegu, a ja nie mam rakiet. Zejdę w dół. Po trzech, czterech godzinach dotrę do końca drogi, przy odrobinie szczęścia już wcześniej mogę znaleźć jakąś chatę. Schował skarpety do kieszeni, ostatnią parę zmiął w dłoni i spojrzał na Lily.
- Trochę potrwa, nim wrócę.
- Ile? - spytała drżącym głosem. - Nie wiem. W żadnym razie nie powinnaś opuszczać samochodu. Rozumiesz? Jeśli wejdziesz między drzewa, na pewno zabłądzisz. - A ty? Nie możesz zabłądzić? - Nie. Znam się na tropieniu śladów. - Zmrużył oczy. — Nie chciałbym tu wrócić tylko po to, by stwierdzić, że przepadłaś w lesie.
52
Pilnuj dziecka i postaraj się pohamować niecierpliwość. Nie wychodź z auta - powtórzył. - Wszystko zrozumiałaś? Mówił wolno, spokojnie, jakby przemawiał do rozkapryszonej dziewczynki. - Nie jestem głupia - odpowiedziała. - Ale wystraszona, a wystraszona kobieta jest zdolna do najgłupszych rzeczy. Mówię ci jeszcze raz - siedź w samochodzie, staraj się utrzymać ciepło i zjedz coś. Wcześniej czy później wrócę. - Wcześniej czy później? - powtórzyła jak echo. - Nie umiem dokładnie tego określić. - Dzisiaj?
S R
- Jak będę miał szczęście. - A jeśli nie?
- Jeśli nie, spędzisz jeszcze jedną noc, podobną do dzisiejszej. Wrócę jutro. - Na pewno? - Tak. - Obiecujesz? Quist nie był przyzwyczajony do tego, by ktoś kwestionował jego słowa, jednak nie potrafił się gniewać na śmiertelnie przerażoną dziewczynę. - Chyba powiedziałem to dość wyraźnie. Skinęła głową. - Mogę ci wierzyć? Przyjrzał się jej uważnie. - Nie należysz do zbyt ufnych istot. - Kiedyś zaufałam i doznałam zawodu.
53
Mówiła prawdę. Wynikało to jasno z jej zachowania i smutku przyczajonego w głębi oczu. Pasowało do opowieści o nieudanym małżeństwie. Quist przeciągnął się, by ukryć nagłe wzruszenie. - Obracałaś się wśród niewłaściwych mężczyzn. Znam wagę słów. Jeśli mówię, że wrócę, to wrócę. Lily spojrzała mu prosto w twarz. W bladym świetle poranka czarne oczy mężczyzny jarzyły się niczym płonące węgle. Zawahała się przez chwilę. Wróciła pamięcią do wydarzeń z minionych czternastu godzin i musiała przyznać, że Quist zachowywał się całkiem rozsądnie, choć ani na moment nie stracił zimnej
S R
powściągliwości. Jeśli chciała w miarę spokojnie przeczekać jego nieobecność, musiała wierzyć, że wróci.
- I jak? - spytał półgłosem, uważnie obserwując jej zachowanie. Pokiwała głową. Mężczyzna wsunął do kieszeni połówkę batona.
- To na wypadek, gdym nieco zgłodniał - mruknął wyjaśniająco. - Choć nawet teraz mógłbym zjeść dziesięć - dodał po chwili. Zerknął na Lily. - Masz cały zapas jedzenia, więc tak czy inaczej muszę wrócić, prawda? Nim zdążyła odpowiedzieć, wysiadł i zatrzasnął drzwi.
54
Rozdział 3 Quist z trudem brnął przez grubą warstwę śniegu. Szedł wąską przecinką między drzewami, wierząc, że tędy prowadzi droga, choć biały puch pokrywający całą okolicę uniemożliwiał jakąkolwiek orientację. Zimowa kraina cudów? Bardziej strefa cienia. Nie przejmował się sobą. Już często bywał w trudnych sytuacjach i zawsze udawało mu się wyjść z nich obronną ręką. Potrafił przetrzymać głód i zimno.
S R
Główny problem stanowiła Lily. Prawdopodobnie zdołałaby przetrzymać jeszcze jedną noc w samochodzie, lecz co potem? Jeśli straci pokarm, dziecko zacznie płakać z głodu, a później... Nie. Wolał nawet nie brać tego pod uwagę. Po co, u licha, tak się tym przejmował? Lily Danziger była tylko nieznośnym utrapieniem... A mimo to nie mógł pozwolić, by zamarzła.
Im więcej o niej myślał - a nie miał nic innego do roboty podczas mozolnej wędrówki - tym bardziej dziwił się swojemu postępowaniu. Nie interesował się kobietami, a kiedy próbował z jakąś z nich ubić interes, kończyło się to tylko kłopotami. Nigdy by się nie wpakował w tę cholerną zawieję, gdyby nie baba, a teraz na dodatek musiał inną ratować z opresji. Oczywiście, gdyby był sam, też zacząłby wędrówkę przez las, a nie czekał bezczynnie w zasypanym śniegiem samochodzie. No i nie zjechałby z głównej drogi. I nie ciążyłaby mu odpowiedzialność za dwie ludzkie istoty. 55
Wiedział, czego szuka. Jakiegoś uczęszczanego szlaku, kilku osób, które pośpieszyłyby chętnie z pomocą, bańki benzyny i mocnego łańcucha, by wyciągnąć z zaspy czerwone audi. Nie był tylko pewien, czy ostatnia część zadania będzie należała do łatwych, zwłaszcza jeśli znów zacznie padać. Dobrze by było użyć ciężarówki. Przy odrobinie szczęścia spędzą noc bezpiecznie w motelu, a rano mógłby wziąć kurs na Quebec. Przy odrobinie szczęścia. Coś mu podpowiadało, że tym razem nie pójdzie jak z płatka. W ciągu dwóch godzin łażenia po śniegu nie zauważył żadnych oznak
S R
cywilizacji. Nie poczuł dymu z ogniska, nie usłyszał warkotu przejeżdżającego samochodu bądź pługu. Stan Maine nie był tak rozległy jak Montana, a mimo to posiadał odludne miejsca. W Montanie lubił być sam. W Maine... niekoniecznie. Dla Lily czekanie wlokło się w nieskończoność. W pełnym blasku dnia wysiadła z samochodu i niemal od razu utknęła po kolana w śniegu. Jej niepokój wciąż wzrastał. Podejrzewała, że nawet z pełnym bakiem paliwa, nie zdołałaby dotrzeć do głównej drogi. Śnieg przestał padać, lecz ciężko wiszące chmury nie wróżyły poprawy pogody. Quist miał rację. Nadciągała kolejna zawieja. Wróciła do wnętrza pojazdu. Naciągnęła na siebie stertę ubrań i przez dłuższą chwilę bawiła się z leżącą obok córeczką. Śpiewała jej, stroiła śmieszne miny, opowiadała zabawne historyjki. Skorzystała z okazji, by w dziennym świetle wykonać wszystkie czynności, których nie mogłaby zrobić po zapadnięciu zmroku. Modliła się w duchu, by
56
Quist zdążył wrócić przed nocą. Las budził w niej grozę. Urodzona i wychowana w mieście, nigdy dotąd nie była nawet na biwaku. Nie mogła uwierzyć, że spędziła niemal dobę w nie ogrzewanym samochodzie; perspektywa kolejnej nie przespanej nocy przyprawiała ją o zawrót głowy. Zastanawiała się, ile czasu zdoła wytrzymać w oczekiwaniu na pomoc, lecz po chwili uznała, że lepiej o tym nie myśleć. Kilka minut później przyszło jej do głowy, że Quist mógł zginąć lub ranny leżeć gdzieś w śniegu, z dala od ludzkich siedzib. Pewnie dopiero wiosną ktoś mógłby odkryć przerdzewiały wrak samochodu.
S R
Nie mogła do tego dopuścić. Postanowiła, że jeśli kowboj nie wróci w ciągu dwóch dni, nie będzie zważać na jego przestrogi i sama przystąpi do działania. Nie da umrzeć Nicki. Nie ulegnie śmierci. Musiała udowodnić samej sobie, że ludzkie życie jest wartością nadrzędną i nie może zostać zniszczone przez śnieg i kilka głupich zakrętów.
W brzuchu ściskało ją z głodu. Nastawiła uszu w nadziei, że gdzieś w dali usłyszy warkot nadjeżdżającej ciężarówki, lecz wkoło panowała głucha cisza. Czekała, że Quist powróci z wieścią, iż tuż za następnym wzgórzem jest całkiem spora osada. Będą się śmiać do rozpuku z nocy spędzonej samotnie tak blisko innych ludzi. Niestety, kowboj nie wracał. Minęła godzina... dwie... trzy... Nicki obudziła się i zaczęła płakać. Lily nakarmiła ją, po czym sięgnęła po ostatni kawałek hamburgera. Godzinę później zjadła ciastko. Przypomniała sobie o konieczności oszczędzania zapasów.
57
Quist wyruszył już cztery godziny temu. Na pewno niczego nie znalazł w najbliższej okolicy. Niedobrze. Minęło południe. Lily tuliła małą i nuciła jej stare kołysanki. Śmiała się, choć wcale nie było jej wesoło. W pewnej chwili wtuliła policzek w koc okrywający maleństwo i wybuchnęła cichym płaczem. Miała do tego pełne prawo. Z wyjątkiem narodzin Nicki, miniony rok był dla niej prawdziwym koszmarem. Koszmarem, który stał się jeszcze groźniejszy w ciągu ostatniego tygodnia. Awantura urządzona przez Michaela, pośpieszny wyjazd z Hartfordu, długa jazda, zamieć, a teraz... Bała się myśleć, co jeszcze może nastąpić.
S R
Gdyby żyli jej rodzice, miałaby się gdzie schronić. Niestety, matka zmarła dziesięć lat temu, ojciec cztery i znikąd nie mogła oczekiwać pomocy. Najbardziej dokuczała jej samotność. Nocleg w zimnym samochodzie, w środku lasu, w miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi, nie był najlepszym lekarstwem na osamotnienie. Tym bardziej przedłużająca się nieobecność Quista. Minęła pierwsza; kowboj wędrował już od sześciu godzin. Lily usiłowała sobie wmówić, że znalazł pomoc, lecz musi upłynąć jeszcze nieco czasu, nim zdąży wrócić. Było jej coraz zimniej. Bała się. O pierwszej czterdzieści, gdy z trudem tłumiła łkanie, posłyszała skrobanie w karoserię. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do wnętrza samochodu wpadła zaśnieżona postać. Rozpoznała go jedynie po kapeluszu. Quist czym prędzej pozbył się nakrycia głowy, ściągnął związane skarpetki, które do tej pory chroniły mu uszy, zrzucił kurtkę i nim Lily zdążyła się zorientować,
58
co zamierza zrobić, przywarł do niej całym ciałem, szukając choć odrobiny ciepła. - Ależ cholerny mróz - wychrypiał. Przycisnął się mocniej do Lily. - Jesteś całkiem przemarznięty - zawołała. Była zaskoczona nie tylko wyglądem, lecz także nagłą bliskością mężczyzny. - Wiem. Pozwolisz mi się ogrzać, nim ruszymy w drogę? Wydała zduszony okrzyk radości. - Znalazłeś coś? - Chatkę. W zasadzie jednoizbowy barak, lecz są ślady, że ktoś
S R
w mieszkał tam nie dalej niż zeszłego lata - odpowiedział. Wykonał kilka głębszych oddechów. - Obok jest drewutnia, spory zapas szczap i nieco jedzenia. Konserwy i tak dalej. Chciałem napalić w piecu, lecz bałem się, że podczas mojej nieobecności może wybuchnąć pożar. Byłoby głupio, gdybyś tam dotarła i znalazła same zgliszcza. Przerwał na chwilę. - Czeka nas trzygodzinna wędrówka. Dasz radę? - Dam.
- Niedawno rodziłaś. Jesteś pewna? - Minęło już pięć tygodni. - Mimo to... nie odzyskałaś pełnej formy. - Nie martw się. Dojdę. Musiał uwierzyć jej na słowo. - Dobrze. Umocuj małą blisko ciała i włóż tyle ubrań, ile zdołasz. Resztę najpotrzebniejszych rzeczy schowamy do torby. Bóg wie, jak długo tam posiedzimy. Lily chciała wstać, lecz Quist objął ją ręką w pasie i przytrzymał.
59
- Jeszcze chwilę - zamruczał jej prosto w kark. - Jedną małą chwilę. Jesteś jedynym źródłem ciepła w promieniu kilku kilometrów, a ja cholernie zmarzłem. Daj mi odpocząć choć minutę. Chyba nie żądam zbyt wiele. Oczywiście. Miała wobec niego dług wdzięczności. Znalazł miejsce, gdzie mógł się ogrzać, posilić i odpocząć, lecz zaraz zawrócił i przyszedł po nią. Wielce znaczący rys charakteru. Poza tym... miał wspaniałe ciało. Gdy minął pierwszy moment zaskoczenia, Lily stwierdziła, że jest jej całkiem dobrze w ramionach Quista. Być może miało to coś wspólnego ze strachem i długim
S R
oczekiwaniem na jego powrót. Pomyślała, że w takiej chwili poczułaby ulgę nawet w objęciach pawiana. Quist pachniał chłodem, śniegiem i... czymś jeszcze. W głębi zmarzniętego ciała czaiła się ukryta siła.
Zawdzięczam mu bardzo wiele, pomyślała. Nie potrafiłabym mu dorównać.
Jedną ręką przytrzymała Nicki, a drugą otoczyła głowę mężczyzny, zakrywając zaczerwienione z zimna uszy. Quist nie zaprotestował. Z ulgą chłonął każdą, choćby najmniejszą ilość ciepła, jaką mogła mu ofiarować. Wiedział, że jeśli chcą dotrzeć do chaty przed zapadnięciem zmierzchu, za chwilę będzie musiał znów ruszyć w drogę. Wątpił, by Lily dotrzymała mu kroku. Śnieg był bardzo głęboki, a co gorsza, całkiem niedawno znów zaczęło sypać, co oznaczało, że pokrywa białego puchu w najbliższym czasie podniesie się o kolejne kilka centymetrów.
60
Im szybciej pójdziemy, tym lepiej, pomyślał... i nadal leżał bez ruchu. Czuł obezwładniającą senność. Było mu dobrze u boku kobiety - nawet tak niezaradnej i obarczonej pochlipującym dzieckiem. - Co jej dolega? - Nie wiem - odpowiedziała Lily. Minęło trochę czasu, nim uwolniła się z okrycia i odszukała niemowlę wśród grubej warstwy ubrań. - Co się dzieje, myszko? - szepnęła. - Ciii... Wszystko w porządku. Ciii... Maleństwo nie przestawało płakać. Miało mocno zaczerwienioną buzię.
S R
- Może jest głodna? - podsunął Quist.
- Nie powinna. Pora karmienia wypada dopiero za godzinę. - Możesz ją na chwilę zostawić i przygotować się do wędrówki? - Trochę będzie protestować, ale mnie to nie przeszkadza powiedziała nieco zaczepnym tonem i spojrzała mu prosto w twarz. Był bliżej, niż przypuszczała i choć mogła wyraźnie dostrzec jego zaczerwienione oczy oraz pokrytą zarostem szczękę, wcale się nie przestraszyła. Była raczej zaciekawiona. Mimo długotrwałego przebywania na zimnie Quist zdawał się tryskać energią. Męski, opalony, pewnie spoglądający przed siebie, wyglądał całkiem interesująco. Facet z reklamy firmy Marlboro. Do tej pory nie miała okazji spotkać prawdziwego kowboja. Stuprocentowego kowboja, takiego właśnie jak z reklamy Marlboro.
61
Na Harvardzie, Uniwersytecie Columbia czy Yale dominował zupełnie inny typ mężczyzn. Ponieważ przez kilka lat pracowała w kancelarii, spotykała przede wszystkim absolwentów trzech wymienionych uczelni. Zadufanych w sobie, lecz w gruncie rzeczy nie mających pojęcia o życiu. Nie istniała prosta zależność między wykształceniem a prawym charakterem. Z tym trzeba było się urodzić. Quist niemal o klasę przewyższał każdego z panów mecenasów. - Będę niósł bagaż - oświadczył. - Zabierzemy obie torby i tę paczkę z pieluchami. Wszystko, co da się przewiesić przez ramię.
S R
Zanim wyruszymy, musisz przewinąć i nakarmić małą. Potem dostanie jeść dopiero, gdy dotrzemy do chaty. Lily zgodziła się bez wahania.
- Będziemy przez cały czas szli głównym szlakiem? - Głównym szlakiem? - W głosie mężczyzny pojawiła się dobrze jej znana nuta ironii.
- Tym, który jest przed nami - odparła cierpliwie. - Nie zabłądzisz? - Już ci mówiłem, że znam się na tropieniu - powiedział. - Nie zabłądzę. Nie widział potrzeby, by jej mówić, że kilkakrotnie kluczył i zawracał z rozstajów, nim trafił na ścieżkę wiodącą do chaty. To i tak nie miało najmniejszego znaczenia. Skoro już raz odnalazł schronienie, potrafi dotrzeć tam ponownie. Ot, i wszystko.
62
Lily przypatrywała mu się przez długą chwilę, po czym wzięła głęboki oddech i powiedziała z rezygnacją: - Wróciłeś po mnie, choć nie musiałeś. Chyba mogę ci wierzyć. Quist niewłaściwie zrozumiał jej słowa. Sposępniał. - Walczę też o swoje życie, droga pani. Spróbuj to zapamiętać. - Lily. Nie „pani". Pochylił się w jej stronę. - Ogrzej mnie, a będzie „Lily". Mów głupstwa, a będzie „pani". - Nie chciałam... - Czasem mam ochotę cię zostawić. - Ja...
S R
- W końcu to ty wpakowałaś nas w tę kabałę. Pamiętasz? - Myślałam...
- Źle myślałaś. Dziewczyny twojego pokroju zawsze coś lubią zmalować, lecz tym razem stawka jest nieco wyższa. Spójrz prawdzie w oczy, słodka, po prostu mnie potrzebujesz.
- Nie jestem twoją „słodką". Błysnął oczami. - Żałuj. Nie wiesz, co straciłaś.
Zostawił ją z szeroko otwartymi ustami, naciągnął własnego pomysłu nauszniki, wcisnął kapelusz i poszedł do bagażnika po jeszcze jedną torbę. Lily siedziała w osłupieniu. Próbowała spokojnie rozważyć słowa mężczyzny: „Głupstwa... zmalować... słodka..." Przecież chciała tylko powiedzieć, że mu ufa. Musiał jej nie zrozumieć. W postępowaniu kobiet upatrywał ukrytego znaczenia.
63
Bez wątpienia oczekiwał czegoś jeszcze. Mówiły o tym wyraźnie jego oczy. Błyszczące i emanujące dziwnym żarem. Wyzywające. Stuk otwieranego bagażnika wyrwał ją za zamyślenia. By uniknąć dalszych komentarzy ze strony Quista, pośpiesznie przytuliła płaczące maleństwo. - Cicho, Nicki. Musisz przez kilka minut poleżeć sama. Proszę cię, nie płacz. Proszę. Dziecko uspokoiło się na chwilę. Lily odłożyła je na stertę ubrań i wyszła, by pomóc mężczyźnie.
S R
Wyszukanie odpowiedniej torby nie zabrało im zbyt wiele czasu. Wrócili do wnętrza pojazdu i wzięli się za pakowanie. Zabrali najcieplejsze okrycia i rzeczy potrzebne do pielęgnacji Nicki. Po bokach torby upchnęli ciasno zwinięte pieluchy. Pracowali w milczeniu, co nie znaczy, że w ciszy, gdyż Nicki donośnym krzykiem dawała znać o swojej obecności. W końcu Lily wzięła ją w ramiona, przewinęła i przysunęła do piersi. Niemowlę umilkło. Do wyjścia pozostało już niewiele czasu. Quist wyjął z kieszeni puszkę z konserwą. Otworzył ją za pomocą scyzoryka i odgiął wieczko. - Jedz. - Wyciągnął w stronę Lily porcję żywności ułożoną na ostrzu noża. Posłuchała go bez najmniejszego sprzeciwu. Była potwornie głodna. - Ostrożnie - mruknął, gdy pochyliła twarz w jego stronę. Nie chciał jej skaleczyć.
64
- Dobre? - spytał z podejrzanym uśmiechem. Lily nie wiedziała, co je, gdyż zawartość puszki była lodowato zimna, a szeroka dłoń Quista zasłaniała nalepkę. Mężczyzna nie czekał na odpowiedź, lecz sam wziął się za jedzenie. - Niestety, nie było kawioru - mruknął. - To lepsze niż kawior - odparła Lily. - Dzięki, że o mnie pomyślałeś. - Chciałem, żebyś nabrała nieco sił przed wędrówką. - Bardzo mądrze. Zaczęłam się już słaniać na nogach.
S R
Podał jej kolejną porcję mięsa.
- Jesteś zupełnie pewna, że dasz radę? Namyśl się dobrze, nim ruszymy. Przełknęła. - Mam inne wyjście?
- Możesz tu zostać i czekać, aż sprowadzę pomoc. - To żadne rozwiązanie. Idę.
- To kawał drogi. Jeśli zasłabniesz, nie zdołam cię unieść. - Nie będziesz musiał - odpowiedziała, wojowniczo unosząc głowę. - Fakt, niedawno rodziłam, lecz dzięki temu w ciągu ostatniego miesiąca więcej ćwiczyłam niż w całym zeszłym roku. Dam sobie radę i doniosę Nicki. Ty tylko prowadź. Quist słyszał determinację w jej głosie, więc nie pozostawało mu nic innego, jak skinąć głową.
65
- Załatwione - powiedział, wkładając do ust kolejną porcję zimnego mięsa. Potem wyciągnął dłoń w stronę Lily. Właśnie kończyła karmić niemowlę, umocowała je mocno tuż przy ciele, naciągnęła kilka dodatkowych ubrań, włożyła palto i kurtkę z kapturem, wzięła zapakowane pieluchy i wygramoliła się z samochodu. Quist zgodnie z obietnicą pełnił funkcję przewodnika. Niósł dwie torby - swoją i wyciągniętą z bagażnika. W futrze wydawał się jeszcze większy niż wówczas, gdy Lily zobaczyła go po raz pierwszy, lecz nie budził strachu.
S R
Prawdziwym wrogiem była przyroda. Duże mokre płatki śniegu z zadziwiającą szybkością przylepiały się do warstwy zalegającej ziemię. Lily przy każdym kroku zapadała się niemal po kolana i choć starała się iść po śladach mężczyzny, już po kilku minutach miała zupełnie przemoczone buty.
Na szczęście nie było wiatru, więc mróz nie ściskał z obezwładniającą siłą, choć i tak dawał się mocno we znaki, szczypiąc w twarz. Lily wprost bała się myśleć, co by się stało, gdyby nie była tak mocno opatulona. Ubrania utrudniały jej wędrówkę, lecz dość dobrze chroniły przed zimnem. Przede wszystkim musiała dbać o bezpieczeństwo Nicki. Minęła godzina. Quist, który co chwila spoglądał w stronę Lily, zatrzymał się, by na nią zaczekać. - Dobrze się czujesz? Zacisnęła zęby. - Jasne.
66
- Chcesz odpocząć? - Nie - rzuciła. - Idziemy Skinął głową i ruszył w dalszą drogę. Także uważał, że należy kontynuować wędrówkę, choć bez wahania zarządziłby postój, gdyby wymagała tego konieczność. Padający śnieg stawał się coraz drobniejszy, co zwiastowało nową zamieć. Im prędzej dotrą do chaty, tym lepiej. Pod koniec drugiej godziny Lily była już bardzo zmęczona, lecz z uporem pokręciła głową, gdy Quist zaproponował krótki odpoczynek. Chciała posiedzieć w chacie, pod dachem i przy
S R
płonącym kominku. Nie zaprotestowała, gdy mężczyzna wsunął jej do ust jedno z ostatnich ciastek. Potrzebowała choćby niewielkiego posiłku. Potrzebowała i już. Kropka.
Brnęli dalej. Lily usiłowała ochronić twarz przed grudkami śniegu, które teraz wirowały na wietrze i boleśnie cięły skórę. Od czasu do czasu zamykała oczy. Starała się skoncentrować całą uwagę na marszu. Raz, gdy Quist stanął, wpadła na niego i byłaby się przewróciła, gdyby w porę jej nie przytrzymał. - Co się dzieje? - spytał z niepokojem. Chciała mu powiedzieć, że pada z nóg, bolą ją plecy i szczypią przemarznięte stopy... Chciała zapytać, gdzie, do cholery, jest ta przeklęta chata? - Nic - mruknęła. - Jak mała? - Chciał jakoś ją rozweselić, więc spytał: - Wciąż żyje i fika nogami? Źle trafił. Lily spiorunowała go wzrokiem.
67
- Oczywiście, że żyje. Czuję, jak się porusza. Jest bardzo grzeczna. Chyba nie słyszysz jej płaczu? Quist był przekonany, że spod ubrań nie byłoby słychać nawet najgłośniejszego wrzasku, lecz nie chciał popełnić kolejnego błędu. - Nie - odparł. - Obie jesteście bardzo dzielne. - Przerwał na chwilę. - Dasz radę iść jeszcze kawałek? Pokiwała głową. Zauważył, że zrobiła to z mniejszą stanowczością niż dotychczas. - Musisz wytrzymać, Lily. Już niedaleko. Przewidywał, że
S R
trzecia godzina marszu będzie najgorsza. Z wolna zapadał zmierzch i choć nadal było jeszcze dość jasno, nieuchronnie zbliżała się noc. Teren stawał się coraz trudniejszy, a zmęczenie rosło. Lily dyszała ciężko przy każdym podejściu; na zejściach radziła sobie jeszcze gorzej. Quist czuł ostry ból mięśni i potrafił sobie wyobrazić, że kobieta cierpiała o wiele mocniej. Raz osunęła się w śnieg. Pomógł jej wstać, poprawił torby wiszące na ramieniu i wyciągnął rękę. Chciał, by szli razem. Odmówiła. - Wszystko w porządku. - Nie. - Dam sobie radę. - Przy kolejnym upadku możesz sobie zrobić krzywdę. Już to się stało. Czuła ostry ból w nadgarstku. - W ten sposób będziemy szli wolniej. - Już idziemy wolniej. Nie protestuj. Zaraz będziemy na miejscu.
68
Powtarzał to już od dawna. Lily nie miała siły z nim się sprzeczać. Podobnie, jak nie miała siły odrzucić pomocy. Nogi jej ciążyły, były całkiem zimne i zdrętwiałe. Dłonie, choć ukryte w rękawiczkach, zdawały się należeć do kogoś innego. Wszechogarniający chłód coraz głębiej wciskał się pod ubranie. Nicki wierciła się co jakiś czas, lecz na ogół spała. Lily była jej bardzo wdzięczna. Nie miała pojęcia, czy w obecnym stanie zdołałaby uspokoić płaczące maleństwo. Nie mogła jej przewinąć ani nakarmić. Boże, a jeśli straciła pokarm? Wiatr dął coraz silniej. Quist zachowywał kamienny wyraz
S R
twarzy, choć i w jego sercu zagnieździł się niepokój. Chata była gdzieś przed nimi; na pewno nie pomylił drogi, lecz nie potrafił określić, ile czasu jeszcze zajmie im wędrówka. Robiło się ciemno, widoczność spadała z minuty na minutę.
- Już nie mogę - wychrypiała Lily. Kolana jej drżały. Z trudem mogła ustać na nogach.
Quist przytrzymał ją wpół.
-Hej, hej... - zamruczał uspokajającym tonem. - Już całkiem blisko. Zaraz dojdziemy. - Źle się czuję - wyszlochała. - Jeszcze odrobinę. Musisz wytrzymać. - Ile czasu? - Dziesięć... może piętnaście minut. - Nie dam rady.
69
- Na pewno dasz. Przeszłaś taki kawał drogi. Reszta to bułka z masłem. - Nie. To droga krzyżowa. - Jak wolisz - odparł twardym głosem. - I tak musisz ją przejść. Nie ze względu na siebie, lecz na Nicki. Albo na mnie. Łaziłem po tym lesie cały dzień, by znaleźć ci jakieś schronienie. Jesteś mi coś winna, kotku. Milczała długo. Quist zaczął się obawiać, iż tym razem nie zdołał jej przekonać. W końcu odezwała się słabym głosem: - Lily. Nie „kotku" tylko „Lily".
S R
- Zacznij się wygłupiać, a do końca drogi będę ci mówił „kotku". Nie czas na próżne pogawędki. Idziemy?
Wyprostowała się i sztywnym krokiem ruszyła przed siebie. Szła w złym kierunku. Quist skierował ją we właściwą stronę. Przedzierali się przez gęstniejącą zadymkę.
Dziesięć, piętnaście minut, powiedział Quist, lecz Lily była już tak zmęczona, że zdawało jej się, iż minęła kolejna godzina, nim mężczyzna ścisnął ją mocniej za ramię. - Tam. Chata. Widzisz? Wytężyła wzrok, lecz nie mogła nic dostrzec. - Nie - odpowiedziała z płaczem. Przy każdym oddechu czuła ból w płucach. - Jest zbyt ciemno. - Chodź. Zobaczysz, jak podejdziemy bliżej. W pierwszej chwili myślała, że śni. Quist oparł ją o grubą, belkową ścianę i otworzył drzwi. Wciągnął ją do środka. Po ciemku
70
podszedł do stołu, na którym przed powrotem do samochodu zostawił lampę i pudełko zapałek. Z trudem udało mu się skrzesać ogień zgrabiałymi palcami, lecz w końcu zabłysło małe światełko. Lily nie miała siły się rozglądać. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i osunęła się przy drzwiach na podłogę. Błędnym spojrzeniem śledziła ruchy mężczyzny. Quist zrzucił futro i poszedł w kąt, by napalić w kominku. Płomień szybko ogarnął wyschnięte szczapy i do blasku lampy przyłączył się inny, większy, emanujący prawdziwym ciepłem. Kowboj przez chwilę grzał dłonie, po czym zdjął kapelusz i nauszniki. Ściągnął buty, wstał, zerknął w stronę Lily. Nie poruszała się.
S R
Zaklął cicho, szybkim krokiem przeszedł przez pomieszczenie i przyklęknął obok bezwładnej postaci. Spod grubej warstwy ubrań dobiegało ciche kwilenie niemowlęcia. Lily też je słyszała, lecz po prostu nie miała siły zareagować.
- Muszę... chwilę odpocząć - wyszeptała.
- Nie, nie, nie. Jeszcze nie teraz. - Rozprostował jej nogi, nie zważając na stłumione jęki, jakie wydawała przy każdym ruchu. Zdjął jej buty, ściągnął wierzchnie okrycie. - Nieee... - zaprotestowała cicho, gdy uwolnił ją z kurtki i palta. Zimno... - Ogień zaraz cię rozgrzeje. - Rozbierał ją nadal. Po chwili zaciągnął Lily w pobliże kominka i posadził na podłodze. - Nie ruszaj się. Nie miała najmniejszego zamiaru. Całym ciałem chłonęła dobroczynny żar bijący z paleniska. Nadal nie mogła odzyskać czucia
71
w rękach i stopach, lecz z wolna ogarniała ją obezwładniająca błogość. W głowie kołatały jej strzępki myśli. Mogłaby się poruszyć, gdyby chciała, lecz nie miała na to najmniejszej ochoty. Dziecko płakało. Jej dziecko. Musiała się nim zaopiekować. Quist rozłożył na podłodze kilka materacy. Z dziwną lekkością, która przeczyła jego zmęczeniu, podniósł Lily i posadził ją dokładnie na wprost paleniska. Owinął jej ramiona starym kocem i usiadł obok, zastanawiając się, jak odczepić pochlipujące maleństwo. Nigdy dotąd nie trzymał w rękach niemowlęcia, zwłaszcza tak owiniętego, że trudno było rozpoznać gdzie nóżki, a gdzie główka.
S R
Wsunął dłoń pod płócienne nosidełko, lecz nie znalazł żadnego zapięcia. Przez materiał wyczuwał drobne ciałko. Wydawało mu się bardzo kruche; bał się, że przez przypadek może złamać jakąś kostkę. Pociągnął za samą tkaninę, lecz nie zdołał wydobyć dziecka. Zaczął obmacywać pasy przytrzymujące nosidełko. Klamry nie znalazł. Cofnął dłoń.
- Jak to się zdejmuje? - warknął ze zniecierpliwieniem. Lily ocknęła się z odrętwienia. Dostała dreszczy. Jej ciało pozbywało się nadmiaru zimna, co było dobrą oznaką, choć nie pomagało w zdjęciu nosidełka z dzieckiem. Roztrzęsionymi rękami usiłowała wyplątać się z pasów. Quist po chwili pojął, co robić, i pośpieszył jej z pomocą. Ostrożnie ułożyła Nicki na materacu. Jakimś trafem już za pierwszym razem udało jej się rozsunąć zamek. Widok drobnych,
72
fikających rączek i nóżek sprawił, że ze łzami w oczach pochyliła głowę. Nie wiedziała, co sprawiło jej większą ulgę: radość, że może nareszcie bez przeszkód zobaczyć swą córeczkę, czy energia, z którą mała istotka wywijała kończynami. A może chodziło o świadomość, że udało im się przetrwać śnieżną zamieć. Długo tłumione uczucia wybuchnęły ze zdwojoną siłą. Lily siedziała głęboko pochylona, a łzy strumieniem płynęły jej po policzkach. Quist obserwował ją w milczeniu. Pierwszy raz w życiu czuł się całkiem bezradny. Nie cierpiał płaczliwych kobiet, lecz tym razem był
S R
szczerze ujęty spontanicznością reakcji Lily. Podejrzewał, że całkiem zapomniała o jego obecności. Przeszła przez prawdziwe piekło i musiała z siebie to wyrzucić.
Nie miał prawa narzekać. W najtrudniejszych chwilach zachowywała się nadzwyczaj dzielnie. Z uporem brnęła przez śnieg i ani przez chwilę nie opóźniała marszu. Tylko dzięki jej samozaparciu dotarli do chaty przed zmierzchem. Naprawdę zasługiwała na podziw. Tylko że podziw Quista był pomieszany z innym, nowym i niezbyt mu znanym uczuciem. Miał ochotę chwycić płaczącą kobietę w ramiona. Była taka drobna... Gdy siedziała, ubrana jedynie w bluzę i dżinsy, obsypana kaskadą ciemnych włosów - nieco zmatowiałych pod długo noszonym kapturem, lecz wciąż ładnych - z nisko opuszczoną głową i skrzyżowanymi ramionami, wyglądała jak ucieleśnienie smutku i samotności. Patrząc na nią, przywoływał w
73
pamięci wszystkie puste chwile w ciągu czterdziestu lat swojego życia. Delikatnie podniósł koc, który osunął się na podłogę, otoczył Lily ramieniem i łagodnie przyciągnął ku sobie. Nie rzuciła mu się na szyję, lecz też nie odepchnęła. Nadal cicho płakała. Siedzieli bez ruchu. Quist nie próbował pocieszać szlochającej Lily. Po prostu ją trzymał, pozwalał czuć siłę jego mięśni i słuchać spokojnego rytmu serca. Po kilku minutach łkania ustały. Mógłby przysiąc, że poczuł, jak Lily na chwilę wtuliła się w jego ramiona, lecz zaraz wzięła głęboki
S R
oddech i delikatnie spróbowała się uwolnić. Opuścił ręce. Lily wyciągnęła się na materacu i przyciągnęła do siebie córeczkę. Nie odzyskała jeszcze całkowitej pewności ruchów. Na pewno cierpiała. Quist także odczuwał ból w tych częściach ciała, które były narażone na przemarznięcie podczas niedawno zakończonej wędrówki.
Lily ułożyła się tuż przy dziecku i przymknęła powieki. Chyba zasnęła. Quist siedział bez ruchu. Choć miał jeszcze dużo do zrobienia - przede wszystkim musiał przygotować porządny posiłek - nie odrywał oczu od leżącej kobiety. Nie wątpił, że była skrajnie wyczerpana. Zwinięta pod kocem, z potarganymi włosami, w niczym nie przypominała eleganckiej dziewczyny, którą poznał kilkanaście godzin temu. Sportowy samochód został gdzieś daleko, makijaż zniknął... Stała się zwykłą, ładną kobietą.
74
Niemowlę głośno pisnęło. Quist spojrzał w tamtą stronę. Dziewczynka młóciła rączkami i nóżkami powietrze. Mężczyzna przysunął się bliżej. Spodziewał się, że maleństwo lada chwila wybuchnie głośnym płaczem. Nie chciał budzić Lily, lecz nie bardzo wiedział, co zrobić. Mała pisnęła raz jeszcze, chyba przez przypadek, gdyż na jej buzi pojawił się wyraz zaskoczenia. Po krótkiej obserwacji Quist odkrył kilka innych zadziwiających rzeczy. Po pierwsze, dziecko było znacznie mniejsze, niż przypuszczał. Pozbawione grubej osłony, ubrane w śpioszki i koszulkę, nareszcie
S R
ujawniło swe prawdziwe rozmiary. Tylko pielucha deformowała mały brzuszek. Zaciśnięte piąstki niezmordowanie poruszały się we wszystkie strony. Quist nigdy dotąd nie widział tak maciupkich i delikatnych paluszków.
Po drugie, choć miała niewiele włosów, była niewątpliwie dziewczynką. Co prawda, nosiła różowe śpiochy i wiedział, że jest dziewczynką, lecz i tak w niczym nie przypominała chłopca. Miała subtelne, delikatne rysy, odziedziczone po matce. Po trzecie, spoglądała w jego stronę z jakimś rozumnym zaciekawieniem. Miała duże szare oczy. Quist przesunął się nieco w lewo. Nicki nie spuszczała z niego wzroku. Przesunął się w prawo; nadal na niego patrzyła. Mężczyzna miał wrażenie, że uczestniczy w niemej rozmowie z obcą, chłonną formą życia.
75
Nicki kichnęła. Szeroko rozpostarła nóżki i rączki. Przez chwilę miała tak zabawnie zdziwioną minę, że Quist uśmiechnął się mimo woli. Po chwili wywinęła buzię w podkówkę i zaczęła płakać. Lily poruszyła się. Otworzyła oczy, ociężałym ruchem uniosła głowę i wysunęła dłoń w stronę córki. - Ciiii... - szepnęła. Zamknęła powieki. - Pozwól mamusi trochę odpocząć. Jeszcze chwileczkę. Nicki nie miała zamiaru jej słuchać. Była głodna i potrafiła to wyrazić tylko płaczem. Wydzierała się coraz głośniej. Lily jęknęła cicho. Bolały ją wszystkie mięśnie. Czuła się
S R
całkowicie wyzuta z sił; sama potrzebowała matczynej opieki. Niestety, czas płynął nieubłaganie i nie dawało się cofnąć ani minuty. Życie nałożyło na nią obowiązek troski o córkę. Nie odrywając głowy od materaca, przysunęła dziecko do siebie, rozpięła bluzę i podsunęła mu pierś. Nicki obróciła główkę. Przestała płakać i zajęła się ssaniem. Lily skupiła całą uwagę na karmieniu i starała się zapomnieć o bólu i zmęczeniu.
Quist wciąż siedział. Wpatrywał się w scenę rozgrywającą się przed jego oczami. Po raz pierwszy widział karmiącą kobietę. Był nieco zażenowany, lecz nie potrafił oderwać wzroku od zadziwiająco cudownego obrazu. Śledził linię szczupłych nóg, wyraźnie zarysowanych pod kocem, kształt wąskiej dłoni, obejmującej dziecko, i wyraz błogiego spokoju malujący się na twarzy Lily. Koniec kremowej piersi niknął w buzi niemowlęcia, a maleńka piąstka wydawała się ciemno-różowa na tle jasnej skóry kobiety.
76
Fascynujący widok. Przez chwilę siedział jak urzeczony, potem nagle zdał sobie sprawę z własnego zachowania i czar prysnął. Zamknął oczy, trawiony tęsknotą za czymś, co nieosiągalne. Po kilku minutach otrząsnął się ze smutku. Był zły, że tak łatwo uległ emocjom. Postanowił, że więcej do tego nie dopuści.
S R 77
Rozdział 4 W chatce nie było łazienki ani bieżącej wody, lecz tę niedogodność w pełni rekompensowała dobrze zaopatrzona spiżarnia. W kuchni na półkach stało mnóstwo konserw od rozmaitych zup począwszy, poprzez mielonkę, aż do ryb, jarzyn i owoców. W hermetycznie zamkniętych pojemnikach znajdował się cukier, mąka i sól. Quist znalazł też duży garniec masła orzechowego, kilka mniejszych słoików wypełnionych konfiturami domowej roboty i
S R
paczkę sucharów. Było nawet kilka pudełek sproszkowanego mleka i kakao.
Nieźle, uznał po zakończeniu oględzin. W razie konieczności można tu było mieszkać nawet przez miesiąc. Co prawda, nie miał najmniejszego zamiaru siedzieć tak długo na odludziu. Quebec... Tak, czym prędzej musiał ruszyć w tamtym kierunku. Jeśli Jennifer znów mu umknie, cała sprawa weźmie po prostu w łeb. W gruncie rzeczy nie wiedział, czy powinien ją ścigać. Chciał wrócić do domu, do normalnego życia. Wyjął kilka sucharów. Twarde jak kamień, ale nadawały się do żucia. Pomyślał o Lily. Była kobietą, lecz to nie stanowiło wystarczającego powodu, by ją głodzić. Podszedł do niej. Leżała z zamkniętymi oczami. Była w zupełnie innym świecie. Na razie nie mógł jej przeszkadzać. Odłożył suchary, zdjął z półki dużą puszkę gulaszu, otworzył ją za pomocą znalezionego na stole otwieracza i przełożył całą zawartość 78
do garnka. Odczekał chwilę, a gdy zobaczył, że mięso zaczyna mięknąć na piecu, włożył buty, wziął wiadro i wyszedł na dwór, by zgarnąć nieco śniegu. Nim dotarł do drzwi, ogarnęło go przenikliwe zimno. Do tej pory nic nie odczuwał, gdyż był przemarznięty, lecz teraz bez namysłu postawił kołnierz. Chatka była bez wątpienia miłym schronieniem w czasie wiosny, lata i jesieni, lecz zimą na pewno nikt tu nie bywał. Ściany nie były odpowiednio zabezpieczone przed chłodem. Mroźne powietrze, a nawet płatki śniegu wciskały się szparami do wnętrza. Względnie ciepło było tylko w pobliżu paleniska.
S R
Z tą mało pocieszającą myślą wyszedł na dwór i trzasnął drzwiami.
Lily drgnęła. Uniosła głowę. Nicki akurat przerwała ssanie. Matka usiadła, uniosła ją, poklepała po pleckach, po czym przyłożyła do drugiej piersi.
Chwilę później wrócił Quist. Przyniósł ze sobą podmuch zimnego powietrza i kubeł śniegu. Postawił go w pobliżu ognia, by w ten sposób zyskać zapas wody do picia, mycia i tak dalej. Prawdę mówiąc, przydałby mu się solidny łyk whisky. Oczywiście była to jedyna rzecz, której zabrakło w spiżarni. Zamieszał bulgoczący gulasz, po czym wrzucił kilka garści śniegu do mniejszego garnka, by zagotować wodę na kakao. Nie zwracał uwagi na Lily. - Mieliśmy sporo szczęścia, prawda? - odezwała się cicho.
79
Spojrzał w jej stronę, po czym pośpiesznie odwrócił wzrok, gdy zobaczył, że nadal karmi. Co prawda, miała zakrytą pierś, lecz niedawny widok wciąż tkwił mu w pamięci, powodując gonitwę myśli. A to mogło oznaczać jedynie kłopoty. - Szczęścia? - mruknął z powątpiewaniem. To zależało od punktu widzenia. Jego oczekiwania wyraźnie różniły się od planów Lily. - Ciepło. Jedzenie. Mogliśmy trafić o wiele gorzej. - Poczekaj, aż zobaczysz toaletę. Rozejrzała się wokół. - Nie masz co szukać - oznajmił Quist. - Tu jej nie znajdziesz.
S R
Na zewnątrz jest niewielka wygódka. Drzwi są nieco nadwerężone, ale ogólnie spełnia swe zadanie. - Przerwał i czekał na jej reakcję. Twarz Lily wyrażała jedynie zmęczenie.
- Wystarczy - powiedziała cicho. Spojrzał na nią z niepokojem. Wcześniej przyrzekł sobie, że nie będzie ulegał uczuciom, lecz nie potrafił. - Jak się czujesz? - Nieźle. - Zmęczona? - Bardzo. - Obolała? - Trochę. - Prawdę mówiąc, bolał ją każdy mięsień, lecz nie chciała narzekać. Po spokojnie spędzonej nocy powinna odzyskać siły. Najgorzej dokuczał jej nadgarstek. Dobrze, że lewy. Wytrzyma. - Rozgrzałaś się?
80
- Myślę, że tak. - Spojrzała na swoje dżinsy. - Do połowy są przemoczone. Przebiorę się, gdy skończę karmić Nicki. Nisko opuściła głowę. - Quist? Zastanawiał się właśnie, co ma ze sobą zrobić, gdy dziewczyna zacznie się przebierać. Pojedyncze pomieszczenie nie zapewniało żadnej intymności. W pierwszej chwili pomyślał, że po prostu będzie patrzył i to go rozzłościło. - Co? - warknął krótko. Zawahała się, lecz tylko przez chwilę. - Przepraszam... za to... przedtem. Zwykle nie zachowuję się w
S R
ten sposób... - Głos jej się załamał. Wzięła głęboki oddech, po czym dokończyła: - Nieprawda. Zawsze płakałam. Na filmie, nad książką, na rozdaniu dyplomów, na weselach, pogrzebach, gdziekolwiek zechcesz... Ostatnio jest coraz gorzej. Możesz to nazwać depresją. - Hm...
- Płacz jest oznaką słabości. - Kto ci to powiedział?
- Jarrod. Powtarzał to bardzo często. - Dureń. Gwałtownie uniosła głowę. - Myślałam, że się z nim zgadzasz. - Tylko w jednym wypadku. Zmarszczyła lekko brwi i czekała, że jeszcze coś powie. Quist nie miał ochoty rozwijać tego tematu, lecz poczuł się zobowiązany, by dokładnie przedstawić swe poglądy.
81
- Kobiety płaczą, gdy chcą coś osiągnąć - dodał. - Znakomicie potrafią udawać rozpacz. Jest w tym coś melodramatycznego i fałszywego. Lily wciąż milczała. Quist pojął nagle, że mogą istnieć inne metody manipulacji, nie wymagające ani jednej łzy. Czuł się nieswojo, lecz musiał skończyć. - Czasem płacz pomaga. Życie nie składa się z samych przyjemności. Płacz może być wyrazem szczerych, płynących z głębi serca emocji i wówczas jest oznaką wewnętrznej siły, a nie słabości. Przerwał i zmarszczył brwi, gdyż zauważył, że wyraz twarzy Lily
S R
uległ lekkiej zmianie. - O co ci chodzi? Potrząsnęła głową. - O nic.
- To dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób? - Nie lubił być poddawany ocenom.
Lily na ułamek sekundy zerknęła w bok.
- Jestem zdumiona, to wszystko. Nie spodziewałam się takiej wypowiedzi. Odniosłam wrażenie, że nie spędziłeś wiele czasu na rozmyślaniach... - Uważasz, że nie jestem zdolny do myślenia? - Nie o to chodzi. Nie spodziewałam się... - Że mogę żywić jakieś uczucia? Wzięłaś mnie za ignoranta? - Nie, oczywiście, że nie. - Ach, chodzi ci o to, że jestem kowbojem. Nie powinienem być mądrzejszy od konia.
82
- Jesteś mężczyzną! - zawołała zirytowana. - Mężczyźni nie poświęcają zbyt wiele czasu tego typu rozważaniom. Nie mówią tak jak ty. Mają z góry określony pogląd na świat i nie akceptują płaczu. - Nie powiedziałem, że potrafię płakać - warknął. - Widzisz? Najpierw stwierdziłeś, że płacz może być oznaką siły, lecz zaraz potem zastrzegłeś, że sam nie płaczesz. To typowe dla mężczyzn. Potrząsnął głową. - To po prostu wynik praktycznego podejścia do życia. Nie płaczę, ponieważ łzy w niczym mi nie pomagają. Nie twierdzę, że nie zaznałem smutku.
S R
- Płakałeś? Wzruszył ramionami. - Kiedy? - Nie wiem. - Gdy byłeś dzieckiem?
- Każde dziecko płacze. Ty. Ja. - Machnął ręką w stronę Nicki. Ona.
- Miałeś pięć lat? Albo sześć lub siedem? Nie mogę sobie wyobrazić, że płakałeś. - Płakałem - sprzeciwił się stanowczo. Nie miał się czego wstydzić. Był takim samym człowiekiem jak inni i mógł czerpać z tego prawdziwą satysfakcję. - Matka odeszła od taty wkrótce po moich narodzinach. Niezbyt za nią tęskniłem. Było mi smutno tylko podczas Świąt Bożego Narodzenia albo jakiś uroczystości szkolnych, gdy obserwowałem
83
inne dzieci paradujące w towarzystwie matek. Szczerze nienawidziłem tych okazji. Byłem zły i czułem się pokrzywdzony przez los. Uciekałem, zaszywałem się w piwnicy domu, w którym mieszkaliśmy z ojcem, i płakałem. Płakałem, gdyż wiedziałem, że nikt mnie nie usłyszy. Lily popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami. Zobaczyła nagle smutną twarz małego chłopca. - Tak mi przykro... - szepnęła. Quist żachnął się. Nie oczekiwał wyrazów współczucia. - Nie o to chodzi - powiedział. - Płakałem tylko dlatego, że nie
S R
znałem innego sposobu uzewnętrznienia swych uczuć. Gdy podrosłem...
- Co wtedy? - spytała, gdy przerwał.
- W takich chwilach zajmowałem się budową ogrodzeń, rąbaniem drewna lub po prostu galopowałem jak wściekły na inne pastwisko, by sprawdzić liczebność stada. - Westchnął. - To, że nie płaczę, nie znaczy, iż myślę bądź czuję inaczej. Po prostu nie okazuję swych uczuć. Energicznie zamieszał gulasz i oświadczył: - Gotowe. Kiedy zamierzasz zasiąść do jedzenia? - Za chwilę - z roztargnieniem odpowiedziała Lily. Wciąż myślała o dzieciństwie Quista. Niespokojnie zerknęła na Nicki. Czy jej mała córeczka, wychowywana bez ojca, będzie musiała doświadczyć podobnych przykrości?
84
- Nie dopuszczę do tego - szepnęła, pochylając się nad niemowlęciem. Karmienie dobiegło końca. Ułożyła sobie dziecko na ramieniu i rozejrzała się po wnętrzu chaty. W pobliżu kominka stał niewielki drewniany stół i dwie szerokie ławy. Przy drzwiach dwa wyściełane krzesła pokryte brązowym obiciem, pod ścianą łóżka, służące też jako siedziska, a w rogu dwie szafy. Lily z cichym, mimowolnym jękiem uniosła się z materaca. Nogi miała jak z drewna, lecz mogła nimi poruszać, przynajmniej na tyle, by pokuśtykać w kąt pomieszczenia. Otworzyła szafę. Wewnątrz
S R
znalazła kilka ręczników i koców, lecz to nie wzbudziło jej zainteresowania. Odszukała pustą szufladę, wyciągnęła ją i zaniosła w stronę kominka. Przez cały czas trzymała Nicki na ręku. Wymościła szufladę kocem, którym Quist owinął jej ramiona, a potem ułożyła w niej wyjętą z torby kołderkę. Gdy zaimprowizowane łóżeczko było już gotowe, ostrożnie położyła córeczkę. Nicki z zabawną powagą spojrzała na matkę, po czym zaczęła radośnie trzepotać rączkami i nóżkami. Lily była bardzo zadowolona ze swego wynalazku. Do tej pory jedynie Quist miał inicjatywę. Musiała mu pokazać, że potrafi zadbać o siebie i dziecko. Z tą myślą jeszcze raz opuściła krąg ciepła oferowany przez kominek. Na podłodze leżały porozrzucane ubrania i buty, wciąż ociekające wilgocią i roztopionym śniegiem. Lily zebrała przede wszystkim buty i ustawiła je w pobliżu paleniska. Potem sięgnęła po okrycia.
85
- Co z twoją ręką? - spytał Quist. Siedział za stołem i uważnie obserwował jej ruchy. - Nic. - Boli cię? Lekceważąco wzruszyła ramionami. - Podparłam się nią, gdy upadłam. Pewnie lekko naciągnęłam ścięgno. Przejdzie. - Pokaż. - Podniósł się z miejsca, lecz powstrzymała go gwałtownym ruchem. - Wszystko w porządku. Naprawdę.
S R
Nie nalegał. Usiadł i dalej patrzył. Uśmiechnął się lekko, gdy Lily sięgnęła po byle jak rzucone futro. Powinien przewidzieć, że będzie się o nie troszczyć. Zresztą miała do tego pełne prawo. Futro z pewnością kosztowało niemało. Rozłożyła je na łóżku, z którego mężczyzna uprzednio zdjął materace, i wygładziła. Udawała, że pracuje oburącz, choć wyraźnie oszczędzała lewą dłoń. Podobnie postąpiła z kurtką. Gdy sięgnęła po palto, Quist uznał, że czas przerwać to przedstawienie. - Zostaw - rzucił krótko. Lily była tak pochłonięta pracą, że drgnęła na dźwięk jego głosu. - Co mówiłeś? - Powiedziałem, żebyś przerwała sprzątanie. Dokończysz później. Teraz czas na kolację. Kolacja. Na sam dźwięk tego słowa poczuła dojmujący głód, lecz wpierw musiała pomyśleć o swych nogach.
86
- Jeszcze chwilę. Muszę się przebrać. Przeszukała torbę. W końcu wyciągnęła parę ciepłych wełnianych spodni. Z niepokojem rozejrzała się po wnętrzu chaty. Stała w najciemniejszym miejscu, lecz Quist i tak doskonale ją widział. - Zostań tam - powiedział, jakby czytał w jej myślach. - Nie będę patrzył. Spojrzała przez ramię. Rzeczywiście odwrócił głowę i wlepił wzrok w ścianę. Zaczęła rozpinać dżinsy. Dwoma rękami dałaby sobie radę bez trudu, ale jedną... Jęknęła z bólu. Zagryzła usta i zdwoiła wysiłki, lecz nie potrafiła
S R
przepchnąć przez dziurkę opornego guzika. - Pokaż mi rękę - odezwał się Quist.
Lily podskoczyła z przestrachu. Mężczyzna stanął tuż przy niej. - Miałeś nie patrzeć - zaprotestowała.
- To trwa zbyt długo. Gulasz stygnie, a ja jestem głodny. Pokaż rękę.
Chwycił ją, nim zdążyła się cofnąć. By złagodzić cierpienie musiała ustąpić. Quist starannie obmacał przegub. Choć robił to bardzo delikatnie, syknęła z bólu. - Boli? - spytał. - Tak - wyszeptała. Poruszył palcami. - Tutaj? Odpowiedziało mu głuche sapnięcie. - Bardzo? - spytał. - Wystarczająco.
87
Przesunął dłoń. Tym razem Lily omal nie podskoczyła, gdyż gwałtowny ból przeszył jej całą rękę. - Złamałaś nadgarstek - oświadczył. Opuściła głowę i powiedziała roztrzęsionym głosem: - Nie. Nie złamałam. - Skąd wiesz? - Wiem. Nie złamałam. - Lily... Czułem wyraźnie, że kość się porusza. Zobacz, masz spuchniętą dłoń. Wyraźnie widziała różnicę.
S R
- Po prostu naciągnęłam ścięgno. Jeśli będę się oszczędzać, wszystko wróci do normy.
- Nieprawda. Powinna być całkowicie unieruchomiona. Muszę założyć ci opatrunek.
- Nie jest złamana - powtórzyła z uporem. Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.
Była tak wystraszona, że ogarnęło go szczere współczucie. Nawet nie zdążył przypomnieć sobie, że miał być twardy. - Nie mówię o amputacji, tylko o opatrunku. - Gdyby była złamana, nie mogłabym nią poruszać odpowiedziała cienkim, piskliwym głosem. - A przecież przez cały czas będzie mi potrzebna. Muszę opiekować się Nicki. Nie ma nikogo prócz mnie. - Jest jeszcze bardzo maleńka. Dasz sobie radę. - Nie dam, jeśli zrobisz mi coś z ręką.
88
- Zrobiłaś sobie sama. Ja tylko próbuję ci pomóc. Spojrzała na swoją dłoń. - Jest tylko naciągnięta - powtórzyła dobitnie. - Nie ma się czym martwić. Zostawimy tak jak jest, a do rana będzie lepiej. Zobaczysz. - Do rana będzie gorzej - burknął Quist, po czym natychmiast zmienił ton głosu, gdyż spojrzała na niego z prawdziwym przerażeniem. - Lily, znam się na tych sprawach. Nieraz już nastawiałem i opatrywałem złamania. Jeśli kość źle się zrośnie, będzie ją trzeba łamać na nowo, co jest bolesne i przedłuża kurację albo już
S R
zawsze będziesz miała niesprawny przegub. Przerwał na chwilę.
- Chcę ci tylko unieruchomić rękę do czasu, aż będziesz mogła poddać się badaniom. Być może prześwietlenie wykaże, że miałaś rację, lecz nie powinnaś podejmować niepotrzebnego ryzyka. Pozwól, że cię opatrzę.
Lily westchnęła ciężko. Miała ochotę powiedzieć: „Zrób, co chcesz, na swoją odpowiedzialność. Jestem zbyt zmęczona, by o tym myśleć." Z drugiej jednak strony, nie chciała dopuszczać myśli, że mogła złamać rękę. Czekało ją jeszcze zbyt wiele zadań. Musiała jechać dalej na północ, znaleźć mieszkanie, pracę, bank, sklep, lekarza pediatrę i mnóstwo innych rzeczy, by rozpocząć normalne codzienne życie. Długotrwała kuracja mogła jej mocno pokrzyżować plany. - Nic mi nie jest - powiedziała z cichą nadzieją, że się nie myli. Quist opuścił ręce i odszedł kilka kroków.
89
- W porządku. To nie jest złamanie. Chyba wiesz, co mówisz. Jesteś dorosłą kobietą, dodał w duchu. Nie mógł zmusić jej do czegoś, na co nie miała najmniejszej ochoty. W końcu to jej nadgarstek i jej przyszłość. Skoro szukała kłopotów... Bez słowa powrócił do stołu. Zaczął nakładać gulasz na talerze. Lily usiadła na ławie. Rzucił jej ponure spojrzenie. - Powinnaś się przebrać. - Później - wymamrotała. Przez chwilę patrzył na nią bez słowa, po czym z rozmachem cisnął łyżkę do garnka i zaklął pod nosem.
S R
- Później - wycedził z przekąsem. - Ani teraz, ani później. A wiesz, dlaczego? Nie dasz sobie rady ze złamaną ręką. Wziął ją pod ramię i zaprowadził w miejsce, gdzie leżała torba. - Dlaczego nie kupisz zwykłych dżinsów, jak wszyscy? Takich na zamek błyskawiczny? Byłoby mniej zachodu. Kiedy mężczyzna chce rozpiąć spodnie, zazwyczaj woli to zrobić szybko. Zaczerwieniła się po same uszy.
- Dżinsy na guziki są teraz w modzie... - powiedziała cicho. Quist krótkim parsknięciem wyraził, co o tym myśli. Zaczął przetrząsać torbę. - Co robisz? - zawołała Lily. - Widziałem, że kładłaś tu parę ciepłych majtek. Gdzie one są? Chwyciła niewielkie różowe zawiniątko. - Do czego ci potrzebne?
90
- Do niczego - odparł. Pochylił się nad nią. - To ty ich potrzebujesz. - Zaczął rozpinać jej spodnie. Próbowała go powstrzymać. - Co robisz? Odepchnął jej rękę. - Chyba widzisz. Nie możesz przebrać się sama, więc chcę ci pomóc. Przerwał i spojrzał na nią spod oka. - I tak musisz je zdjąć, prędzej czy później, tu czy na dworze. Lepiej prędzej i tutaj. Możesz mi wierzyć. - Wrócił do przerwanego zajęcia. - Im szybciej wyschniesz, tym
S R
lepiej dla ciebie. - Niemal skończył.
- Poza tym te dżinsy są tak ciasne, że gdy zjesz, nie będziesz mogła ich zdjąć. Lily spuściła powieki. - To prawda.
Quist zaczął ściągać jej nogawki. Lily przywarła mu do ramienia, by utrzymać równowagę. Mówiła szybko, chcąc ukryć zmieszanie. - Robię dużo skłonów, by poprawić sylwetkę. To naprawdę pomaga. I tak wyglądam już dużo lepiej niż zaraz po porodzie. Na szczęście w czasie ciąży przybyło mi tylko parę kilogramów. - Stanęła na jednej nodze. - Najtrudniej jest zrzucić te ostatnie. - Zmieniła pozycję. Niektóre kobiety nie mają takich problemów. Niestety, ja do nich nie należę.
91
Quist rzucił dżinsy na podłogę. Chciał coś powiedzieć na temat jej „kłopotów", lecz nie mógł wykrztusić słowa. Bezskutecznie próbował ustalić, gdzie niby ma tych kilka zbędnych kilogramów. Lily miała szczupłą dziewczęcą sylwetkę i wąskie biodra. Para białych nylonowych majteczek znakomicie podkreślała jej kuszące kształty. Była cudowna. Miękka, delikatna i bardzo kobieca. Przesunął spojrzeniem po jej zgrabnych nogach. Skóra miała barwę kości słoniowej. Bezwiednie musnął dłonią kształtną łydkę, powiódł palcem w górę, aż zatrzymał się tuż przy pośladku. Dopiero wówczas zdał sobie sprawę, co robi. Cofnął rękę.
S R
Zauważył, że Lily zaczęła szybciej oddychać.
Spojrzał jej prosto w twarz. W oczach Lily czaił się strach zmieszany z zaskoczeniem i... Świadomość. To chyba najlepsze określenie. Z chwilą gdy jej dotknął, uświadomiła sobie, że ma do czynienia z mężczyzną.
Szczupłe palce wpiły mu się w ramię. Lily potrząsnęła głową. Zrozumiał ten gest i poczuł ulgę. Oboje nie chcieli komplikować sobie życia. Quist posiadał wystarczające doświadczenie, by wiedzieć, iż nie powinien angażować się w przelotny związek. Był zadowolony, że Lily wykazała dość rozsądku. Spojrzał w dół. Wyjął z dłoni dziewczyny zwitek różowej tkaniny. Zdawał sobie sprawę, że powinien odejść, lecz wpierw chciał skończyć to, co zaczął. Przypadkowo dotknął całkiem przemoczonych skarpetek, które Lily wciąż miała na nogach. Zdjął je pośpiesznie i zastąpił inną, nieco za dużą parą, wyciągniętą z własnej torby.
92
- Już - mruknął, gdy skończył pracę. Musiał odchrząknąć, by dalej mówić. - Tak będzie ci o wiele wygodniej. Wstał ze stłumionym jękiem. Bolały go plecy. Podszedł do stołu i skończył przygotowywać kolację. Lily dopiero po dłuższej chwili usiadła na ławie. Usiłowała pojąć, skąd wzięło się dziwne ciepło w jej wnętrzu, gdy poczuła na sobie wzrok Quista. A kiedy jej dotknął... Niewiarygodne, niespodziewane, lecz bardzo miłe uczucie. Moment przyjemności, wynikający z fizycznego kontaktu z inną osobą. Skóra przy skórze, ciepło drugiego ciała... To wszystko. Nie powinno istnieć nic więcej.
S R
Wyjęła z torby kapcie i próbowała wcisnąć je na nogi. Obszerne skarpetki Quista utrudniały jej zadanie. Poza tym, nadal mogła się posługiwać wyłącznie jedną ręką. Po paru nieudanych próbach zrezygnowała.
Schowała kapcie, po czym wyciągnęła kilka niewielkich, kolorowych, gumowych zabawek. Zostawiła je na blacie i podeszła do Nicki. Wsunęła prawe ramię pod tułów dziecka, wyjęła je z szuflady i uniosła. Była bardzo dumna, że udało jej się aż tyle. Położyła córkę na brzuszku na stole. Quist rozstawił talerze, sięgnął po paczkę sucharów i usiadł naprzeciw. Nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o zaspokojeniu dokuczliwego głodu. Lily także. Jedli w milczeniu, jedynie od czasu do czasu Lily rzucała jakieś słowo, skierowane do niemowlęcia. Quist powtórnie napełnił talerze. Lily pieczołowicie zgarniała resztki jedzenia. Przypomniała sobie okres dzieciństwa, gdy często musiała się żywić konserwami.
93
Tym razem miała wrażenie, że wzięła udział w prawdziwej uczcie. Quist postawił przed nią spory kubek. - Mleko - powiedział. - Z proszku. Smakuje nie najlepiej, lecz na pewno jest ci potrzebne. Miał rację. Mniej więcej od połowy ciąży wypijała kilka szklanek dziennie. Teraz, gdy karmiła Nicki, jej zapotrzebowanie na mleko wzrosło jeszcze bardziej. Mleko nie okazało się aż tak niesmaczne. Quist pił kakao. Lily też miała na nie ochotę, lecz nie odważyła się poprosić. Zebrała puste naczynia i niepewnie spojrzała na zlew.
S R
- Nie bardzo wiem, co zrobić. - Nigdy nie zmywałaś?
- Po co kran, skoro nie ma bieżącej wody.
- Latem jest. Właściciel chaty wyjął rury przed zimą, by nie popękały podczas mrozów. Bardzo mądrze.
Wierzyła, że ma rację, lecz to nie rozwiązywało podstawowego problemu. Poza tym wciąż czuła dokuczliwy ból w lewej dłoni, choć ze wszystkich sił starała się nad nim zapanować. Quist patrzył na nią bez słowa. Bez trudu potrafił odczytać myśli Lily z wyrazu jej twarzy, zwłaszcza że przez cały czas ostrożnie trzymała dłoń na wysokości talii. Musiało ją nieźle boleć. Był ciekaw, jak długo zdoła wytrzymać, nim w końcu przyzna mu rację i zgodzi się na założenie opatrunku.
94
Początkowo miał zamiar ją wyręczyć w zmywaniu talerzy, lecz po namyśle oparł wygodnie łokcie o blat stołu i bez pośpiechu popijał kakao. - Przy zlewie stoi miska - powiedział. - Nalej do niej gorącej wody z mniejszego garnka i uzupełnij zimną, żeby się nie poparzyć. Płyn do mycia stoi w szafce pod ścianą. Nic prostszego. W ciągu kilku minut było po zmywaniu. Nie musiała się kłopotać z wycieraniem każdego naczynia, gdyż na zlewie stała suszarka. Lily zmęczonym ruchem przesunęła ręką po czole. Wróciła do
S R
stołu, usiadła i zbliżyła twarz do buzi dziecka.
- Jak tam? - spytała pieszczotliwie. - Moja mądra dziewczynka szepnęła. Pogłaskała maleństwo po ciemnych włosach. - Co ona robi? - spytał Quist.
- A co powinna? - odpowiedziała pytaniem Lily. - Chodzi mi o to, czy coś jeszcze potrafi poza jedzeniem, spaniem, strojeniem min i machaniem nogami?
Lily nie czuła się urażona. Quist naprawdę nie znal się na dzieciach. Dwa miesiące temu sama zadawałaby podobne pytania. - Patrzy wokół siebie. Rozgląda się. Próbuje odszukać jakiś sens w otaczającym ją świecie. Rozpoznaje ludzi, z którymi przebywa. Opuściła głowę i znów zaczęła rozmawiać z dzieckiem. - Prawda, Nicki? Tyle jest ciekawych rzeczy na tym świecie, nawet w ciemnej starej chacie. Na zewnątrz świszcze wiatr, tu trzaska ogień, a z lampy sączy się dziwne światło. Moja twarz, twarz mężczyzny, stół i
95
zabawki... - Dziecko wesoło zmarszczyło nos. Lily wybuchnęła beztroskim śmiechem. Wyciągnęła dłoń, by unieść córkę i nagle krzyknęła boleśnie. Zapomniała o złamanej ręce. Z trudem przycisnęła niemowlę do siebie. Potrzebowała jego bliskości, by choć przez chwilę zapomnieć o cierpieniu. - Jesteś blada jak kreda - poinformował ją kowboj. - Dzięki. - Będzie jeszcze gorzej. - Nie. Po prostu nie uważałam. Gdy Nicki się śmieje, zapominam o bożym świecie.
S R
Quist nie widział uśmiechu dziecka, gdyż przez cały czas obserwował twarz dziewczyny. Usiłował zrozumieć, jak to się dzieje, że śmiertelnie zmęczona i obolała Lily promienieje radością na widok dziecka. Być może naprawdę na jej widok zapominała o całym świecie... Nie miał podobnych doświadczeń, więc nie potrafił jej w pełni zrozumieć. Nigdy dotąd nie odczuł tak mocnej więzi z inną istotą, by zatracić poczucie własnej osobowości. - Często się śmieje? - spytał. Lily kołysała dziecko w ramionach. - Coraz częściej. Gdy zrobiła to po raz pierwszy, nie byłam nawet pewna, czy się nie pomyliłam. Potem już nie miałam żadnych wątpliwości. Z czułością spojrzała na dziecko. - Choćby teraz.
96
Teraz Quist także widział szeroki, bezzębny uśmiech maleństwa. W wyrazie buzi było coś tak rozczulającego, że nawet on poweselał w głębi duszy. Szczery, niewinny uśmiech małej istotki, ufnie spoglądającej na świat dużymi szarymi oczami. Gdy zniknął, w chacie zrobiło się jakby chłodniej. Quist postanowił nie spuszczać dziecka z oczu, w nadziei, że znów uda mu się ujrzeć ową kojącą minę. I tak się stało. Zobaczył jeszcze wiele razy, gdy Lily bawiła się z niemowlęciem. Po pewnym czasie Nicki poczuła się zmęczona i zaczęła grymasić. Lily bezskutecznie próbowała ją uspokoić. Nie pozwalała jej jeszcze zasnąć, by jak najdłużej skorzystać z nocnego
S R
wypoczynku. Mała kwiliła coraz głośniej.
Zmiana pieluszki zwykle nie zajmowała Lily zbyt wiele czasu ani nie kosztowała jej większego wysiłku. W ciągu minionych pięciu tygodni nauczyła się robić to niemal odruchowo. Tak, lecz do tej pory miała do dyspozycji dwie zdrowe ręce i nie musiała wykonywać wszystkich czynności pod czujnym wzrokiem obcego mężczyzny. Gdyby pomyślała o tym wcześniej, spróbowałaby przeprowadzić całą operację na materacu. Niestety, dopiero gdy położyła Nicki na stole, stwierdziła, że nie zdoła jednocześnie unieść jej pupy i zmienić pieluszkę na nową. Quist ze znużeniem obserwował jej poczynania. Lily jedną ręką odpięła dziecku śpioszki, lecz z kaftanikiem poszło jej już znacznie gorzej. Próbowała zachowywać się jak najbardziej naturalnie. Musiała zmienić pieluchę; nikt inny nie mógł jej w tym zastąpić.
97
Pracowała z uporem, paplając do Nicki z udawaną wesołością. Przytrzymywała pieluszkę koniuszkami palców lewej ręki. Na szczęście wewnątrz było tylko siusiu. Prawą dłonią chwyciła nóżki dziecka, uniosła je, a lewą zaczęła delikatnie wyciągać mokry kawałek tkaniny. Jęknęła przez zęby. - Lily... - ostrzegawczym tonem odezwał się Quist. - Wszystko w porządku - odpowiedziała pośpiesznie. - Tylko pogarszasz sprawę. - Nic mi nie będzie. Naprawdę.
S R
- Ryzykujesz trwałe uszkodzenie nadgarstka. - Cicho... Po prostu jesteś uparty.
- Oczywiście, że jestem. Masz złamaną rękę... - Naciągniętą. Wszystko będzie dobrze - przerwała. Ułożyła na stole czystą pieluszkę i ponownie uniosła nóżki dziecka. Tym razem nie jęknęła, lecz na jej nosie pojawiły się krople potu. Gdy skończyła, ciężko osunęła się na ławkę.
- Co się stało? - spytał Quist zaniepokojony jej wyglądem. Lily wyjęła z torby gąbkę i ręcznik. - Powinnam ją wykąpać. Od ostatniego razu minęło już dużo czasu... - Mimo to wygląda na całkiem czystą - odparł mężczyzna. - Mam nadzieję. - Zdrową ręką wytarła pupcię niemowlęcia. Quist z rosnącym niepokojem patrzył na jej krzątaninę. Nie oszczędzała złamanego nadgarstka tak jak powinna. Nie potrafił ukryć
98
zainteresowania dzieckiem. Pozbawione śpioszek ciałko wydawało mu się całkiem maleńkie. Stopy Nicki miały długość męskiego kciuka. Trudno było uwierzyć, że niemowlę wyrośnie kiedyś na powabną, zgrabną kobietę, taką jak matka. Pośpiesznie odgonił tę myśl. Chwilę później, gdy zobaczył, że Lily smaruje dziecko wazeliną, nie potrafił powstrzymać się od pytania: - To naprawdę konieczne? Kto chciałby cały dzień chodzić z natłuszczonym tyłkiem? - Tłuszcz chroni jej skórę przed odparzeniami. - Uniosła brwi,
S R
parodiując minę mężczyzny. - Ona jeszcze przez kilka lat nie będzie jeździć konno, Quist.
Umilkł, lecz Lily krótko cieszyła się swym zwycięstwem. Musiała ubrać dziecko, a to okazało się trudniejszym zadaniem niż przewinięcie. Nim skończyła, była cała mokra od potu, a lewa dłoń paliła ją żywym ogniem.
- Co teraz? - spytał Quist. Siedział bez ruchu, z łokciami wspartymi na stole. - Idę spać - odparła Lily. Nie wiedziała, co z sobą począć. W głębi serca obawiała się, że miał rację, chcąc jej opatrzyć rękę, ale jednocześnie drażniła ją jego bierność. Bała się, że śnieżyca przybierze na sile i że na wiele długich dni zostaną uwięzieni w chacie. A przede wszystkim była ogromnie znużona. Poprzedniej nocy drzemała zaledwie kilkanaście minut.
99
Musiała jeszcze zawinąć Nicki w kocyk i umieścić w śpiworze. Poszło jej o tyle łatwiej, że zrobiła to już w zaimprowizowanym łóżeczku. Z trudem powstrzymywała się od łez. Jedynie widok dziecka ratował ją przed załamaniem. - Jesteś całą moją miłością - szepnęła. Pochyliła głowę i pocałowała córkę w policzek. Przez chwilę siedziała z twarzą przytuloną do jej buzi. Później zaczęła zastanawiać się, czy powinna spędzić noc na podłodze. Chciała być jak najbliżej Nicki. Ręka bolała ją coraz mocniej. Wzięła głęboki oddech i wstała. Nie patrzyła na Quista.
S R
- Muszę iść do toalety. Gdzie to jest? Mężczyzna zamknął powieki. Dlaczego, u licha, jest taka uparta? Pozorny spokój, z jakim obserwował jej wysiłki podczas pielęgnacji dziecka, kosztował go dużo samozaparcia. Teraz chciała wyjść na dwór, a to oznaczało, że będzie musiała włożyć i zdjąć buty oraz palto. Nie był tak pozbawiony serca, by przeciągać tę grę w nieskończoność. - Chodź. - Wstał i sięgnął po kurtkę.
Lily spojrzała na niego z nagłym przestrachem. - Nie musisz ze mną iść. Po prostu powiedz, czy to w lewo, czy w prawo, jak daleko... - Nie słyszysz, co się dzieje na dworze? Słyszała. Wiatr wył przenikliwie i łomotał w ściany chaty. Mimo to chciała iść sama. Krępowała ją obecność Quista. - Zaprowadzę cię. - To niepotrzebne.
100
- Myślę, że nie masz racji - rzucił oschle. Przyklęknął i podsunął jej but. Lily patrzyła przez chwilę na pochyloną sylwetkę mężczyzny. Doszła do wniosku, że podobnie jak przy zmianie spodni, dalsza sprzeczka była niepotrzebna. Wsparła dłoń na ramieniu kowboja i uniosła stopę. Gdy włożyła buty, Quist przytrzymał jej palto. Cierpliwie czekał, aż naciągnęła rękaw na obolałą rękę. Gdy ruszył do drzwi, jeszcze raz próbowała go przekonać, by został. - Będę dużo spokojniejsza, wiedząc, że zostałeś z Nicki.
S R
Mężczyzna rzucił przelotne spojrzenie na niewielkie zawiniątko leżące w szufladzie.
- Obawiasz się, że może wstać i uciec? - Nie, ale...
- więc o co ci chodzi? Boisz się kidnaperów? Nie porywają dzieci w taką pogodę.
- A jeśli wypadnie iskra z paleniska? - Do tej pory nie wypadła ani jedna. - Mimo wszystko...
- Spróbuj spojrzeć na to z innej strony. - Westchnął ciężko. Masz większe szanse, by ulec wypadkowi na zewnątrz, niż Nicki, która na kilka chwil zostanie sama w chacie. Chyba że zamierzasz spędzić tam dwie godziny. W takim przypadku z chęcią tu zostanę. - To zajmie mi tylko minutę.
101
- Tak myślałem. Idziemy. - Wcisnął kapelusz na głowę, zabrał lampę, ujął Lily pod ramię i skierował się do wyjścia. Szalała zamieć. Gęsty śnieg wirował w świetle lampy z oszałamiającą prędkością. Płomień chybotał na wietrze. Lily pochyliła głowę, by uchronić policzki przed zimnem i pozwoliła prowadzić się mężczyźnie. Wydawało jej się, że Quist zaklął kilkakrotnie, choć nie była tego całkiem pewna, gdyż kaptur zakrywał jej uszy. Dziękowała opatrzności, że kowboj nie uległ jej namowom i nie został w domu. Nie chciała być sama w tej przerażającej, mroźnej ciemności. Wygódka stała kilkanaście metrów za chatą, na zasypanym
S R
śniegiem pagórku. Po przejściu paru kroków Lily stwierdziła, że nie miałaby nic przeciwko temu, by Quist towarzyszył jej do samego końca, lecz on wcisnął jej do ręki latarnię, krzyknął: „Śpiesz się!" i zamknął drzwi.
Śpieszyła się, jak mogła. Niemal natychmiast wyszła na zewnątrz. Musiała jeszcze chwilę poczekać na Quista, który postanowił także skorzystać z okazji i nie włóczyć się samotnie w nocy. Powrót był nieco łatwiejszy, gdyż szli po własnych śladach. Zaraz po wejściu do chaty Lily podbiegła do Nicki. Dziecko spało spokojnie. Quist nic nie powiedział. Pomógł jej się rozebrać i ułożył ubrania na krześle. Lily wyjęła z szafy poduszkę i jeszcze jeden koc, po czym zaczęła sobie mościć posłanie na materacu, w pobliżu niemowlęcia. Położyła się i zamknęła oczy. Dygotała z zimna i ze zmęczenia. Chciała czym prędzej zasnąć, lecz sen nie nadchodził. Bolała ją ręka.
102
Wierciła się z boku na bok, układała na brzuchu. Nic nie pomagało. Ból wciąż narastał, stawał się niemal nie do wytrzymania. W uszach wciąż dźwięczały jej słowa Quista: „Złamałaś nadgarstek... Czułem wyraźnie, że kość się porusza... Zobacz, masz spuchniętą dłoń... Powinnaś mieć całkowicie unieruchomioną rękę." Przekrzywiła głowę i usiłowała ułożyć jedną dłoń na drugiej. Wiedziała już, że nie zaśnie. Pulsujący ból niemal paraliżował jej całe ramię. „Złamana... Narażasz się na większe ryzyko... Jeśli kości się źle zrosną..."
S R
Usiadła i spojrzała na spuchniętą rękę takim wzrokiem, jakby patrzyła na starego przyjaciela, który nieoczekiwanie okazał się zdrajcą. Przegub wyglądał istotnie na winnego - był gruby i paskudny. Złamany. Musiała w końcu to przyznać. Lecz szczerość w niczym nie złagodziła bólu.
Zerknęła przez ramię na Quista. Kowboj siedział na krześle z wyciągniętymi przed siebie nogami. W pierwszej chwili myślała, że zasnął, lecz zaraz zobaczyła przelotny błysk w na wpół przymkniętych oczach. Patrzył na nią. - Możesz coś zrobić? - spytała zrezygnowanym tonem. - Z czym? - Z moją ręką. - Naciągnięcia nie można nastawić - powiedział, siląc się na obojętność, lecz w jego głosie zabrzmiał ton wyzwania. Opuściła głowę.
103
- Nie mogę spać. Boli. Myślę, że miałeś rację. Kość jest złamana. Nie chciałam w to wierzyć, lecz jak zwykle moje oczekiwania nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. - Skierowała na niego zbolałe spojrzenie. - Proszę. Quist niemal natychmiast się podniósł, przeklął pod nosem upór i głupotę kobiet. Nie chciał, by patrzyła na niego tak błagalnym wzrokiem. To nie było w porządku. Lily miała w sobie dużo sprytu i inteligencji, lecz cechował ją beznadziejny upór, zmieszany z pewną dozą naiwności. - Siadaj przy stole - powiedział krótko. Poszedł w odległy kąt
S R
chaty, gdzie leżał stos wysuszonych kawałków drewna opałowego. Lily była bardzo ciekawa, czego tam szuka, lecz bez sprzeciwu zajęła miejsce na ławie i cierpliwie czekała na powrót mężczyzny. Quist coś tam znalazł, pogmerał w obu torbach, wyciągnął parę czystych rajstop i jedną ze swoich koszul. Śledziła go z coraz większym niepokojem, więc uznał, że powinna otrzymać jakieś wyjaśnienie.
- To są kawałki gontu. Zauważyłem je, gdy nosiłem drewno. W lecie ktoś musiał naprawiać dach i zostawił resztki. - Wziął do ręki rajstopy i rozciągnął je na całą długość. Wcisnął gont do środka. - To zamiast łupek. Rajstopy są elastyczne, więc utrzymają opatrunek na miejscu, a nie będą niepotrzebnie obciążać ci ręki. Zaczął drzeć koszulę na długie pasy. Lily usiłowała go powstrzymać.
104
- Dlaczego nie wziąłeś którejś z moich bluzek... Nie zwracał uwagi na jej słowa. - Tym zaś unieruchomię ci rękę. Nie powinnaś już więcej nadwerężać przegubu. Przerzucił nogę przez ławkę i usiadł za plecami kobiety. - Muszę jeszcze raz sprawdzić, w którym miejscu jest pęknięcie - powiedział ostrzegawczo. Mówił głębokim, spokojnym tonem. Lily czuła na skroni powiew jego oddechu. Przygotowała się na ból. Gdy Quist dotknął jej ręki, zagryzła usta i szarpnęła całym ciałem. Oparła się plecami o tors mężczyzny,
S R
jakby właśnie tam szukała ucieczki przed cierpieniem. Kowboj starannie obmacał jej nadgarstek, odnalazł właściwe miejsce i upewnił się, że kość tkwi prosto. Wiedział, że sprawia Lily ból i ponownie zaczął marzyć o solidnej porcji whisky - tym razem nie dla siebie, lecz dla niej. Lily starała się nie krzyczeć. Wydawała jedynie ciężkie sapnięcia przez zaciśnięte zęby. Zdrową ręką tak mocno chwyciła krawędź stołu, aż jej pobielały palce. Z drżeniem przycisnęła policzek do ramienia Quista. Kowboj zwilżył wargi i w skupieniu kontynuował swą pracę. - Myślę, że już - mruknął, gdy uznał, że kość znalazła się we właściwym miejscu. Wsunął gont pod rękę Lily, drugi ułożył na wierzchu i zaczął zawiązywać opatrunek. - Gdy zejdzie opuchlizna, w razie potrzeby będziesz mogła używać końców palców.
105
- To znaczy kiedy? - spytała. Nie przytulała już głowy do jego ramienia, lecz wyglądała na osłabioną. Mówiła cienkim, cichym głosem. Quist oparł dłonie o blat. - Pewnie jutro, pod warunkiem, że będziesz trzymała ramię lekko uniesione, powyżej linii serca. Krew nie będzie dopływać z taką siłą, jak dotychczas. - Kiedy poczuję się lepiej? - Jutro lub pojutrze, jeśli nie będzie żadnych komplikacji. Gdy zejdzie opuchlizna, ściągnę mocniej opatrunek, by dłoń była nadal
S R
unieruchomiona. Nawet nie poczujesz bólu. - Łatwo ci mówić. To ja cierpię.
W jej głosie było tyle boleści, że Quist miał szczerą ochotę utulić ją w ramionach. - Masz aspirynę? - Nie.
- Na jednej z pólek widziałem apteczkę. - Co prawda niewielką, dodał w myślach. Na pewno nie było w niej nic prócz kilku plastrów i wody utlenionej. - Może znajdę coś mocniejszego. - Nie chcę - odpowiedziała szybko. - Nie będziesz odczuwać bólu. - Wytrzymam, skoro wiem, że wkrótce minie. - Na pewno minie - stwierdził stanowczo. Już dawno skończył wiązanie opatrunku, a mimo to nie odchodził. Lily lekko opierała plecy o jego pierś. Czuł, jak pomału uchodzi z niej napięcie i
106
zdenerwowanie. Trwał bez ruchu, czekając na jakiś gest z jej strony. Na razie - wstyd przyznać - było mu po prostu dobrze. Minęło kilka minut, nim podniosła się z miejsca. - Na pewno chcesz się położyć. - Zdążę się wyspać. - Ja już jestem śpiąca. Potrzebowała wypoczynku. Quist wiedział, że i tak nie zaśnie pierwszy. Wstał z ławki, podszedł do szafy i wyjął poduszkę oraz trzy koce. Spojrzał na Lily, która właśnie pochylała się nad córeczką. - Śpi? Przytaknęła.
S R
- Nie wiem tylko, jak długo. Może spać jeszcze godzinę, a może pięć.
- Dlatego powinnaś jak najszybciej skorzystać z możliwości odpoczynku.
Ponownie skinęła głową, lecz nie poruszyła się z miejsca. Siedziała na skraju materaca, z chorą ręką ostrożnie wspartą o udo. Zmęczonym wzrokiem spojrzała na mężczyznę. - Gdzie będziesz? Wzruszył ramionami! - Posiedzę tu trochę, a potem skorzystam z drugiego materaca. Popatrzyła na zabandażowaną dłoń, po czym uniosła głowę. - Dziękuję. - Jak się czujesz? - Wciąż boli. Na pewno musiała bardzo cierpieć. Ponieważ nie chciała aspiryny, jedynym wyjściem było ułożenie ręki jak najwyżej. Quist
107
nie zastanawiał się długo. Usiadł na podłodze, wsparł plecy o pobliskie krzesło, po czym położył poduszkę Lily na kolanach. Lily też nie miała ochoty na dłuższe rozmyślania. Wciąż pamiętała ulgę, jaką przynosił jej dotyk mężczyzny. Quist był lepszy od aspiryny. Przyłożyła głowę do poduszki, a zranioną dłoń wsparła na zwiniętym kocu, który kowboj umieścił na swoim kolanie. Quist otulił ją jeszcze jednym kocem. Niemal natychmiast zamknęła oczy. Nim zasnęła, miała wrażenie, że jakaś dłoń gładzi ją po policzku. Chciała czuć kojący dotyk jak najdłużej, lecz zmęczenie wzięło górę i wszystko zakryła ciemność.
S R 108
Rozdział 5 Gdy Nicki zaczęła się wiercić, Lily i Quist od dawna byli pogrążeni we śnie. Leżeli przytuleni, twarzami w stronę kominka. Quist budził się co jakiś czas, nieprzytomnym wzrokiem sprawdzał, czy dłoń kobiety nadal spoczywa na właściwym miejscu, po czym ponownie zapadał w drzemkę. Niemowlę zaczęło cicho pochlipywać. Lily natychmiast otworzyła oczy, wiedziona macierzyńskim instynktem, który kazał jej
S R
słyszeć nawet najcichsze dźwięki wydawane przez dziecko. Quist spał. Poruszył się dopiero wówczas, gdy poczuł, że miękkie ciało kobiety wymyka się z jego objęć.
- Nie ruszaj jej - odezwał się nagle. Był już całkiem przytomny. Lily podskoczyła na dźwięk jego głosu. Była pewna, że kowboj nie zdążył się obudzić.
- Muszę ją nakarmić - wyjaśniła i pochyliła się nad dzieckiem. Nicki głośno protestowała przeciwko jej opieszałości. Nim Lily zdołała ją rozwinąć z okrycia, Quist usiadł tuż przy szufladzie. - Powiedz mi, co robić - powiedział całkiem rześkim głosem, choć w oczach czaiły mu się jeszcze resztki snu. Lily uśmiechnęła się lekko na widok jego zawziętej miny. - Nie zdołasz jej nakarmić, Quist. - Wiem - stwierdził kwaśno. - Ale mogę ją podnieść i ułożyć na twoich rękach. Nie po to zakładałem ci opatrunek, by teraz wszystko
109
diabli wzięli. Musisz wyzdrowieć. - Spojrzał na kwilące dziecko. - Co mam robić? Gdzie chwycić? Lily poczuła gwałtowną ulgę. Sen bez wątpienia dodał jej sił, lecz zaczęła się zastanawiać, czy nie ważniejsza była świadomość, że spoczywała w objęciach mężczyzny. Postanowiła zaakceptować jego postępowanie. - Wsuń jedną rękę pod główkę i kark, a drugą pod pupę. O tak. Bardzo dobrze. - Dlaczego płacze? - Bo jest głodna.
S R
Wyciągnęła dłonie. Quist wpatrywał się w dziecko. - Płacze, bo nie podoba jej się sposób, w jaki ją trzymam. - Podoba. - Lily z trudem panowała nad wesołością, lecz wiedziała, że nie może się roześmiać. Quist traktował swą pomoc ze śmiertelną powagą. Trzymał dziecko, jakby miał do czynienia z jakąś pogańską świętością. Sam także przypominał poganina - ogromny, muskularny i nie ogolony.
- Rozluźnij ramiona - odezwała się kobieta. - Nicki jest bardzo mała, nie musisz napinać mięśni, by ją udźwignąć. O... o... Znakomicie. - Wciąż płacze. Lily ponownie wyciągnęła dłonie. - Chce mleka. Quist nie poruszył się.
110
- Spróbuj przytulić ją do siebie. Poczuje się bezpieczniej. Wiedziała to z własnego doświadczenia. - Widzisz? Już mniej rozrabia. - Nie. Muszę coś źle robić. - Nic podobnego. - Nie lubi mnie. Lily chciała mu wytłumaczyć, że niemowlę jest głodne i na pewno ma mokro, lecz Nicki naprawdę była nieco spokojniejsza w ramionach Quista. - Weź ją tak, jakbyś trzymał piłkę futbolową. Rzucił jej zagniewane spojrzenie. - Chyba żartujesz!
S R
- Nie. Na pewno nieraz widziałeś, jak po długim podaniu, gracz kładzie piłkę na przedramieniu i pędzi z nią na koniec boiska. Spróbuj go naśladować. Ułóż główkę dziecka w zgięciu łokcia. - Jak mam to zrobić, żeby jej nie upuścić?
- Przesuń rękę w dół pleców. Przedramieniem podtrzymuj główkę. - Gdybym tego nie zrobił, pewnie by odpadła... - wymamrotał nerwowo, lecz całkiem zręcznie przeprowadził całą operację. - Dobrze. Bardzo dobrze. - Lily z radością spojrzała na mężczyznę. Przysiadła na piętach. - Znakomicie. Teraz możesz opuścić drugą rękę. Nicki jest całkiem bezpieczna.
111
Rzeczywiście. Nawet przestała płakać. Zdziwionym wzrokiem wpatrywała się w twarz mężczyzny, choć jej mina wskazywała wyraźnie, że w każdej chwili może na nowo wpaść w rozpacz. Quist wykonał niewielki ruch ramieniem. - Jest bardzo lekka. - Jest bardzo mała. - Mniejsza niż inne dzieci? - Mniejsza niż niektóre z nich, choć w tym wieku wszystkie są maleńkie. Jeszcze raz poruszył ręką. - Całkiem nieźle. - A czego oczekiwałeś?
S R
- Nie wiem. Spodziewałem się, że wypadnie mi z rąk, jak tylko ją podniosę. Wiesz, jak bym się wtedy poczuł.
Lily już wielokrotnie zadawała sobie to pytanie w ciągu ostatnich pięciu tygodni. - Nie spadnie.
Nicki bez zmrużenia powieki patrzyła na mężczyznę. Poruszała tylko rączkami. Łączyła paluszki w zabawny sposób, raz chwytała palec wskazujący, raz kciuk... Quist obserwował jej zachowanie. - Czy ona wie, co robi? - Wie, że dotyka czegoś, co jest miękkie i ciepłe. Czy zdaje sobie sprawę, że to jej własna rączka? Chyba nie. - Tak myślisz? Wydaje mi się, że wie znacznie więcej, niż przypuszczamy.
112
Lily pokraśniała z dumy, lecz nie powiedziała ani słowa. W głębi serca uważała swą córeczkę za najmądrzejszą w świecie. Nie przypuszczała, że Nicki tak łatwo zaakceptuje obecność obcego mężczyzny. Co prawda, Quist nie był całkiem „obcy". Już nie. Lily nie znała wielu szczegółów z jego życia, nie wiedziała, w której części Montany ma ranczo, ilu ludzi zatrudnia i po co chciał odwiedzić Quebec, lecz nie mogła uważać go za nieznajomego. Miała świadomość, że pod pozorną gruboskórnością kryje się łagodność i czułość. Choć objawiał zdecydowaną niechęć do kobiet, starał się nie dopuścić, by doznały
S R
krzywdy. Udawana niechęć do dzieci była podszyta strachem, a poza tym... lubił towarzystwo innych osób. Jak inaczej wytłumaczyć jego zachowanie? Dlaczego starał się być tak blisko Lily, nawet gdy spała? Teraz, gdy trzymał w ramionach niemowlę, nie pozbył się jeszcze wszystkich obaw, a mimo to nie kwapił się, by oddać dziecko matce. Był doprawdy interesującym człowiekiem. Lily początkowo określiła go mianem „kowboja", lecz zrobiła to podczas zamieci, kiedy z całej postaci wyraźnie widziała jedynie charakterystyczny kapelusz. Później musiała przyznać, że Quist nie należy do przeciętnych. Spędzili razem trzydzieści sześć godzin i miała sposobność poznać go, a mimo to wciąż odnosiła wrażenie, że jeszcze czeka ją moc niespodzianek. Ze zdziwieniem stwierdziła, że i jej stosunek do Quista ulegał ciągłym przemianom. Początkowo nie uważała go za atrakcyjnego mężczyznę. Był zbyt duży, ponury i nieprzystępny. Teraz patrzyła na
113
niego zupełnie innym okiem. Stwierdziła, że jest całkiem dobrze umięśniony. Miał szeroką klatkę piersiową, wąską talię i biodra oraz długie, silne nogi. Nawet dwudniowy zarost nie pozbawił go urody. Oczy, wcale nie czarne, jak przypuszczała, lecz posiadające miękki brązowy odcień skrzyły się wewnętrznym blaskiem. Na twarzy mężczyzny malował się odcień zadumy, choć wcale w tej chwili nie patrzył na dziecko. Lily stwierdziła, że żaden ze znanych jej mężczyzn nie spoglądał na nią w ten sposób. Zwłaszcza Jarrod. Serce waliło jej jak młotem, czuła pulsowanie krwi w skroniach i nie mogła złapać tchu.
S R
Nie spuszczając wzroku z twarzy Quista, odezwała się cicho: - Może ją teraz nakarmię. Jest środek nocy. Staram się ją przyzwyczaić, że w porze snu nie ma zabawy. - Odetchnęła głęboko. Poza tym, już czas. Czuję ciężar...
Quist spojrzał na jej piersi. Nie odezwał się ani słowem, tylko patrzył. Lily poczuła dziwne mrowienie, które nie miało nic wspólnego z karmieniem... było niespodziewane i pełne erotyzmu. Już prawie zapomniała, co znaczy słowo „pożądanie". Mężczyzna uniósł wzrok, obrzucił ją jeszcze jednym, gorącym spojrzeniem, po czym zerknął na Nicki. Powoli, nieco niezgrabnie oddał dziecko matce. Lily ostrożnie, tak by nie urazić zranionego nadgarstka, ułożyła sobie maleństwo na lewym ręku, a prawą dłonią rozpięła bluzę. Chciała przyłożyć niemowlę do piersi, lecz się zawahała. Quist widział już, jak karmiła, lecz wówczas była zziębnięta, obolała i zmęczona. Nie zwracała uwagi na otoczenie.
114
Teraz było całkiem inaczej. Teraz myślała o siedzącym obok mężczyźnie, pamiętała wyraz jego oczu i swoją reakcję. Czuła... strach i zaciekawienie. Chciała się odwrócić, lecz Quist ją powstrzymał. - Nie. Pozwól mi patrzeć. Mówił cichym, łagodnym tonem. W jego głosie dźwięczała wyraźna prośba. Lily nie mogła odmówić. Nie po tym wszystkim, co dla niej zrobił. Lekko rozchyliła wełnianą bluzę i przysunęła dziecko do odsłoniętej piersi. Choć patrzyła na Nicki, czuła na sobie spojrzenie Quista. Ogarnęła ją fala gorąca. Do strachu i zaciekawienia dołączyło trzecie uczucie...
S R
Quist był wyraźnie podniecony jej widokiem, lecz nie wiedział dokładnie z jakiego powodu. Jeszcze przed chwilą kołysał dziecko w ramionach i miał całkiem niewinne myśli, a teraz... Nic nie rozumiał. Lubił kobiety wysokie, o posągowych kształtach i długich falistych włosach, w które mógł wplatać palce. Lily była całkowitym zaprzeczeniem owego ideału. Drobna i szczupła, z włosami obciętymi do ramion. Fakt, miała duże piersi, lecz tylko dlatego, że musiała karmić. A cóż może być podniecającego w piersiach karmiącej matki? O co chodziło? Czy od samego początku czuł coś do Lily? Może wówczas, gdy pomagał jej zdjąć dżinsy i zobaczył jej smukłe, zgrabne nogi, jedwabistą skórę i kuszące wygięcie talii. Z zakłopotaniem musiał przyznać, że była bardzo pociągająca. Potem spojrzała na niego, jakby rzeczywiście był wart uwagi. Dlaczego? Do tej pory łudził się nadzieją, że nie może liczyć na jej
115
zainteresowanie. Że jej stanowcze „nie" podziała jak kubeł zimnej wody na jego rozpaloną głowę. A może się mylił? Może patrząc na niego, widziała kogoś całkiem innego? Eks-męża lub szwagra, o którym wspominała? Nie, żadnego z nich. Na pewno. Jechała na północ, by zacząć całkiem nowe życie. Miała tam kogoś? Dawnego kochanka, którego teraz chciała odszukać? To jego twarz widziała, gdy spoglądała na Quista. Ostatnia myśl spowodowała, że zapłonął gwałtownym gniewem, lecz to ani na chwilę nie złagodziło jego podniecenia. Dziw brał, że karmiąca matka może być tak pełna seksu. Wzrok mężczyzny błądził
S R
po jej nagiej piersi, smukłej dłoni, którą gładziła główkę dziecka. Piękny, łagodny, lecz jednocześnie niepokojąco zmysłowy widok. Lily pieściła niemowlę tak samo, jak czyniły to inne kobiety od zarania dziejów. Kochała swą córkę czystą, macierzyńską miłością, będącą najpiękniejszym uczuciem na świecie.
Quist zmarszczył brwi. Nie zaznał w życiu matczynej miłości. Wiedział, że Nicki z czasem dorośnie, że pójdzie może swą własną drogą, lecz w tej chwili łączyło ją z Lily coś bardzo cennego. Westchnął ciężko, wstał i poszedł dorzucić drew do ognia. Potem usiadł na krześle. Patrzył w płomienie. Myślał o dziwnym zrządzeniu losu, które doprowadziło go aż tutaj. Kątem oka zauważył, że Lily próbuje przełożyć dziecko na drugą rękę. - Pomóc ci? - spytał, pochylając się w jej stronę. - Nie - szepnęła. - Dziękuję. Dam sobie radę. - Jak przegub?
116
- Jeszcze boli, choć mniej niż przedtem. Opatrunek jest bardzo dobry. Quist podparł pięścią brodę. Wrócił myślami do wydarzeń minionych trzydziestu sześciu godzin. Początkowo uważał, że Lily jest jeszcze jedną kobietą, która stanęła mu na drodze jedynie po to, by przysporzyć dodatkowych kłopotów. Usiłował ją zignorować... To już minęło. Nie potrafił być wobec niej oschły i obojętny. Lily budziła w nim emocje, których nie potrafiła wskrzesić żadna inna. Nie wiedział, co to było. Na razie. Zatopiony w myślach podszedł do okna, uchylił wewnętrzną
S R
okiennicę i wyjrzał w ciemność. Niewiele zobaczył poza gęstą zasłoną padającego śniegu. Wiatr wciąż dął z dużą siłą. - Która godzina? - cicho spytała Lily. - Czwarta piętnaście. - Żadnej poprawy? - Żadnej.
Wrócił na krzesło. Siedział bez ruchu do chwili, aż Lily skończyła karmić. - Mogę ci w czymś pomóc? - spytał, gdy położyła dziecko na materacu i pomału, jedną ręką, zaczęła odwijać z okrycia. - Och... Nie. Wolę, żebyś tego nie robił. Odsunął jej dłoń, po czym zręcznie wyłuskał Nicki ze spowijających ją zwojów. - Co dalej? - Rozbierz ją i podnieś nóżki.
117
Pracował bez pośpiechu, przypominając sobie postępowanie Lily w podobnych przypadkach. Zdjął śpiochy, uniósł stopy niemowlęcia, rozwinął zmoczoną pieluchę. Potem przysiadł na piętach i wsunął ręce do kieszeni. - Teraz twoja kolej - powiedział. Lily nie mogła narzekać. Była szczerze zdziwiona, że zrobił tak wiele. Gdy skończyła, znów zaczął jej pomagać. Choć wszystkie czynności wykonywał powoli i tak robił to zręczniej niż ona za pomocą jednej ręki. Po chwili Nicki znalazła się z powrotem w szufladzie, starannie
S R
owinięta kołderką. Quist ułożył na podłodze drugi materac. Lily poczuła nagłe rozczarowanie. Zatęskniła za kojącym ciepłem męskiego ciała, choć z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że Quist postępował rozsądnie. Więź, która się między nimi wytworzyła, nie mogła przekroczyć pewnych granic. Oddzielne posłania były najmądrzejszym rozwiązaniem.
Mężczyzna zgasił lampę. Tylko złoty blask padający z kominka rozjaśniał wnętrze chaty. Lily z ulgą stwierdziła, że dłoń nie boli ją tak jak przedtem. Szybko zapadła w sen. Nicki zdawała się wiedzieć, że jej matka potrzebuje wypoczynku i spokojnie przespała całe pięć godzin. Dopiero o wpół do dziesiątej zaczęła cicho kwilić. Lily otworzyła oczy, ziewnęła i przeciągnęła się lekko. Coś grzało jej stopy. Dopiero po chwili stwierdziła, że nogi Quista splątały
118
się z jej nogami. Leżała bez ruchu. Ciepło płynące z ciała mężczyzny pozwalało jej zapomnieć o wichrze wyjącym za ścianą. Nicki coraz głośniej domagała się swoich praw. Lily usiadła, lecz Quist niemal w tej samej chwili otworzył oczy i machnął ręką. - Ja ją wezmę - zamruczał sennym głosem, dziwnie kontrastującym z szybkością, z jaką poderwał się z posłania. Dużo zręczniej niż poprzednio wyjął dziecko z szuflady. Nicki natychmiast przestała płakać. Obdarzył ją ponurym spojrzeniem. - Myślałem, że jesteś głodna. - Po prostu chciała „wstać" - wyjaśniła Lily. Przetarła powieki. -
S R
Najpierw musi rozejrzeć się wokół, dopiero potem przypomni sobie o jedzeniu. Poznaje cię.
Quist popatrzył w jej stronę. - Szybko się uczy.
Lily zastanawiała się przez chwilę.
- To moja wina. Pierwsze dziecko zawsze zajmuje uprzywilejowaną pozycję. Owszem, inaczej to wygląda, gdy matka ma pracę, obowiązki wobec męża... Ja mam tylko Nicki. Pewnie ją rozpieściłam. - Nie ma dziadków? - Moi rodzice nie żyją, a Jarroda... Nawet jeśli wiedzą, że przyszła na świat, nic ich to nie obchodzi. I bardzo dobrze. Nie chciałabym przyjeżdżać do Hartford nawet na krótkie wizyty.
119
Quist zauważył lekką zmianę w tonie jej głosu. Nagle poczuł nieodpartą potrzebę, by dowiedzieć się czegoś więcej o jej nieudanym małżeństwie. - Było aż tak źle? Lily wplątała się z koca i wstała. - Nie zawsze. Wyjęła z torby szczotkę i zaczęła się czesać. - Co chcesz przez to powiedzieć? Westchnęła. Szczerze mówiąc, nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać o przeszłości, zwłaszcza w dwie minuty po obudzeniu. Ale
S R
nie mogła gniewać się na Quista. Wiedziała, że nie kieruje nim zwykła ciekawość.
- To znaczy, że póki w tym tkwiłam, uważałam, iż mogło być gorzej. Dopiero teraz, z perspektywy czasu, mogę w spokoju ocenić, przez co przeszłam.
Schowała szczotkę i tęsknym wzrokiem spojrzała na ubrania. Marzyła o kąpieli.
Z zamyśleniem popatrzyła na Quista. Nicki z wyraźnym zadowoleniem gaworzyła w jego ramionach. Co prawda, trzymał ją, jakby była wyjątkowo cennym workiem kartofli, lecz to w niczym nie przeszkadzało. Dziewczynka była wyraźnie zaintrygowana widokiem męskiej twarzy. Nie zwracała uwagi na jego posępną minę. Była zbyt mała. Albo zbyt mądra. - Świetnie sobie radzisz. - Patrzy na mnie, jakbym był kawałkiem pieczeni.
120
- Nie. Nie lubi pieczeni. - Przerwała na chwilę. - Potrzymasz ją jeszcze trochę? Póki jest spokojna, spróbuję przygotować jakieś śniadanie. Padam z głodu. - Nie ma jajek. - Nie wątpię. - Ani kiełbasy, ani boczku. Przez całe życie jadł na śniadanie wyłącznie jajecznicę? Lily zaczęła przeglądać zgromadzone na półkach zapasy. Już kilka godzin temu stwierdziła, że nie jest wybredna. Głód oduczył ją kaprysów. Zajrzała do kilku słoików, po czym pochyliła się, by zerknąć na dolną półkę. - Quist? - Tak?
S R
Stał tuż za nią. Wyprostowała się gwałtownie i poczerwieniała. - Przepraszam.
Zaróżowione policzki dodawały jej uroku. Widoczne do niedawna cienie pod oczami zniknęły bez śladu. Nie wyglądała na przestraszoną lub smutną, choć w jej źrenicach nadal czaił się cień niepewności. Wyglądała pociągająco... Quist pośpiesznie odepchnął niewczesne myśli. - Chciałaś mnie o coś zapytać. Minęło kilka sekund, nim sobie przypomniała. - O pogodę. Podejrzewam, że dziś także nie wysuniemy nosa z chaty. - Chyba że zamieć ustanie w przeciągu pół godziny.
121
- A co to ma za znaczenie? - Jeśli mam iść po pomoc, muszę wyruszyć z samego rana. Inaczej nie zdążyłbym wrócić przed zapadnięciem zmierzchu. Nie chcę, byś była sama. Wciąż zdumiewał ją swoją troskliwością. A może kryło się za tym coś więcej? W każdym razie zasłużył na porządne śniadanie. Uwinęła się dość prędko. Co prawda, nim skończyła, Nicki na nowo zaczęła płakać. Quist bez słowa oddał dziecko matce i skończył przygotowania do posiłku. Uważał to za całkiem normalne. Na pewno byłby wściekły, gdyby Lily wzięła się, na przykład, za malowanie
S R
paznokci, lecz doskonale rozumiał jej obowiązki wobec niemowlęcia. Po śniadaniu usiadł na krześle z kubkiem kakao w dłoni i popatrzył na Lily. Też już skończyła jeść i teraz bawiła się z córką. Quist był ciekaw, czy tak jak on zdążyła przywyknąć do ciągłej samotności, lecz nie miał odwagi spytać. Nie chciał przerywać sielskiego nastroju.
Lily z uśmiechem spojrzała w jego stronę. Chwilę później zerknęła w okno i spoważniała. - To całkiem nierealne - powiedziała. Lubił jej uśmiech. Było w nim tyle ciepła... - Uhm - mruknął. - Zauważył, że popatrzyła na rękę. - Jak się czujesz? Zawahała się. - Dobrze. - To znaczy „lepiej"?
122
Skinęła głową. Przegub nadal ją bolał, lecz nie tak mocno jak wczoraj. W dalszym ciągu nie chciała przyjąć do wiadomości, że jest złamany, choć rozsądek podpowiadał jej, iż nie powinna mieć złudzeń. Dobrze pamiętała, co działo się przed założeniem opatrunku. Zwykłe naciągnięcie nie sprawiałoby takich cierpień. - Powinnam od razu się domyślić, że jest złamany. - Nie chciałaś. - Nie, ale powinnam to wiedzieć. - Przecież nie zrobiłaś tego specjalnie. Westchnęła. Wbiła wzrok w podłogę.
S R
- To prawda. Tak samo jak nie specjalnie zachorowałam na ospę w przededniu premiery „Czarodzieja z Oz", którego wystawialiśmy w siódmej klasie. Miałam grać Dorothy. Potem poparzyłam się trującym bluszczem na kilka dni przed rozdaniem matur... Gdy po raz pierwszy jechałam do college'u, skradziono mi samochód i wszystkie dokumenty... - Zmarszczyła brwi. Ból głowy dokuczał jej bardziej niż ręka. - Wybrałam sobie najgorszy moment na złamanie przegubu. Zniżyła głos do szeptu. - Tyle mam do zrobienia... - Po prostu będziesz działać wolniej. Wzruszyła ramionami, po czym zgarnęła talerze ze stołu. Nie chciała myśleć o przeszłości. To było zbyt przygnębiające. Los bywał czasem okrutny. Quist wlał do zlewu dzbanek gorącej wody. - Tym razem ja to zrobię. - Nie. Ja - zaprotestowała stanowczo. Zmywanie naczyń sprawiało jej najmniej kłopotów. Quist i tak pomagał jej zbyt wiele.
123
Zatopiona w niewesołych rozważaniach przystąpiła do pracy. Nie zwracała uwagi na siedzącego przy stole mężczyznę. Dopiero gdy skończyła, odwróciła głowę. Quist się golił. Siedział rozebrany do pasa, tyłem do zlewu. Na stole ustawił niewielkie lusterko i miseczkę z gorącą wodą. Długimi, starannymi ruchami wodził żyletką po namydlonej twarzy. Lily z przyjemnością przyglądała się jego plecom. Widziała, jak mięśnie prężyły się pod skórą przy każdym ruchu. Od samego początku wiedziała, że jest okazem zdrowia i że ma muskularne ciało. Nie wiedziała jedynie, iż widok tego ciała wzbudzi dawno zapomniane pragnienia.
S R
Serce zaczęło łomotać jej w piersi. Nie potrafiła oderwać oczu od potężnej sylwetki Qui sta. W okolicach talii zobaczyła bladą postrzępioną bliznę, chyba pamiątkę z przeszłości. Przesunęła spojrzeniem wzdłuż kręgosłupa, najpierw w górę, aż do linii ramion, a potem w dół.
Przestraszyła się własnych myśli i pośpiesznie podeszła do małej i zaczęła się z nią przekomarzać. Później wzięła ją na rękę. Ponownie zerknęła na Qui sta. Tym razem widziała go z przodu. Ogromne wrażenie wywarł na niej widok potężnie sklepionej piersi. Mięśnie mężczyzny emanowały prawdziwą siłą; na pewno nie powstały w wyniku ćwiczeń w sali. Po prawej stronie miał jeszcze jedną bliznę. - Lily? Podniosła wzrok i zauważyła, że przestał się golić.
124
- Co robisz? - spytał miękko. Chciała zwilżyć wargi, lecz miała zupełnie sucho w ustach. I w gardle, gdyż z trudem zmusiła się do mówienia. - Trzymam Nicki - wychrypiała. - Nie o to pytam. - To znaczy... - zawahała się. - Pomyślałam, że mogłabym ją wykąpać, gdy skończysz. Błysnął oczami. Czekał. Musiała powiedzieć prawdę. - No... siedzisz tu sobie... - Nagle zaczęła mówić szybciej. - To znaczy, zmywam naczynia, odwracam się i widzę cię bez koszuli. Co miałam robić?
S R
- Nie powinnaś być tak zaskoczona - powiedział cicho. - Już widywałaś rozebranych mężczyzn. - To prawda.
- Widziałaś też, jak się golą. - Tak, ale...
- Dręczy cię świadomość, że było to bardzo dawno temu? Jesteś spragniona... - Nie - wpadła mu w słowo. - Niedawno rodziłam. Nawet nie mam ochoty myśleć o seksie. Milczał przez chwilę, a potem odezwał się bardzo cicho, lecz w uszach Lily jego słowa zabrzmiały jak krzyk. - Nie miałaś. Do tej pory.
125
- To twoja wina - wybuchnęła. - Siedzisz tutaj i prężysz ten swój tors... - urwała. - Czego się spodziewałeś?! - wykrzyknęła. Odwróciła się na pięcie, odeszła w kąt izby i wlepiła wzrok w otwartą torbę. - Spodziewałem się - usłyszała tuż za sobą głos Qui sta - że będziesz umiała lepiej nad sobą panować. Jestem mężczyzną. Na mnie nie możesz liczyć. - Czego mam się obawiać? Nie ma we mnie ni krzty zmysłowości. - Kto ci to powiedział? - Nikt. Sama wiem. Nigdy nie byłam olśniewającą pięknością, a
S R
teraz, po dziecku... W oczach każdego mężczyzny jestem po prostu karmiącą matką.
- Tego bym nie powiedział - mruknął Quist, przysuwając się bliżej.
- Tak ci się wydaje, bo siedzisz tu od dwóch dni, skazany wyłącznie na moje towarzystwo.
- Zgoda, lecz w niczym nie ułatwiasz sytuacji, gdy patrzysz na mnie tak jak przed chwilą. Stał tuż za nią. Żar bijący od jego ciała rozpalał jej zmysły. By się uspokoić, przycisnęła policzek do główki trzymanego na rękach dziecka... i wyszeptała imię mężczyzny. Czuła, jak fala gorąca przenika całe ciało, od ramion aż po kolana. - Pragnę cię, Lily. Potrząsnęła głową, lecz nie potrafiła wykrztusić ani słowa.
126
Quist pochylił się i delikatnie musnął ustami jej skroń. - Nie jesteś w moim typie, a mimo to cię pragnę. Czujesz? Przytaknęła nerwowo. - W takim razie, chciałbym cię prosić... - mówił bardzo wolno, starannie wymawiając każde słowo - ...byś mnie nie prowokowała. Nie mogę ręczyć, co się stanie, jeśli dojdę do wniosku, że nie będziesz mi się opierać. Po ostatnich słowach złożył lekki pocałunek na jej karku. Lily przymknęła powieki. Miała ochotę wtulić się w ramiona mężczyzny, lecz w tej samej chwili Quist zrobił krok w tył. Rozdrażniona jego
S R
zachowaniem, potarła kark i obróciła głowę. - Przyprawiasz mnie o dreszcze.
- Jeszcze nie tym razem - powiedział. - Może następnym - dodał obiecująco. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, wrócił do stołu. Lily nerwowym ruchem usiadła na łóżku pozbawionym materaca, przycisnęła do siebie Nicki i zaczęła kołysać się w przód i w tył. Zgrzytanie sprężyn i wycie wichru podkreślały absurdalność sytuacji, w której się znalazła. Podobnie jak zapach, który ją otaczał. W szczególny sposób przypominał jej o obecności mężczyzny. Dotknęła skroni, po czym spojrzała na swoją dłoń. Miała na palcach krem do golenia. Dalsze ślady odnalazła na karku. Wiedziała już, skąd brał się ten natarczywy zapach. Miała ochotę krzyczeć, lecz wiedziała, że to nic nie pomoże. Potrzebowała spokoju, a nie kolejnej konfrontacji z Quistem. Podobał jej się. Dobrze. Postanowiła, że nie ulegnie. Ot, po prostu jeszcze jedna przeszkoda do przezwyciężenia.
127
Odetchnęła głęboko kilka razy, wyprostowała ramiona, po czym całą uwagę poświęciła dziecku. Quist skończył golenie, umył się, jak mógł najdokładniej w resztkach wody i wytarł wyjętym z szafy ręcznikiem. Potem zaczął szukać czystej koszuli. By dostać się do torby, musiał przejść blisko Lily. Nie uniosła głowy. Quist spokojnie popatrzył w jej stronę. Gdy skończył się ubierać, spytał krótko: - Chcesz wykąpać małą? - Tak. Włożył buty i wyszedł na zewnątrz, by napełnić śniegiem
S R
największe wiadro. Później postawił je przy kominku. Lily miała dość czasu, by rozebrać dziecko. Robiła to na kocu rozłożonym tuż przy palenisku, gdzie było najcieplej. Nim woda zaczęła bulgotać, Nicki była już gotowa.
Quist patrzył. Wmawiał sobie, że robi to tylko dlatego, aby w razie potrzeby pośpieszyć kobiecie z pomocą. Nie chciał, by nadwerężała chorą rękę. Po prawdzie, kierował się przede wszystkim ciekawością. Nigdy nie widział kąpieli niemowlęcia, a poza tym lubił patrzeć, jak Lily zajmuje się dzieckiem. Zapominał wówczas o własnej samotności i choć czuł gorycz, że los nie dał mu zaznać matczynej miłości, nie potrafił oderwać wzroku od Lily. Lily powoli wykonywała każdą czynność. Chora ręka wciąż jej przeszkadzała. Układała dziecko w rozmaite strony, przekładała, lecz
128
widać było wyraźnie, że efekt nie spełniał jej oczekiwań. Uśmiech, jaki kierowała w stronę córki, skrywał grymas rozdrażnienia. Gdy na koniec owinęła mokrą i nagusieńką Nicki czystym ręcznikiem, była już bliska łez. Quist pochylił się w jej stronę. - Do diabła, czy nigdy nie potrafisz poprosić o pomoc? Przysiadła na piętach, wsparła ręce na udach, spojrzała na dziecko i powiedziała ponurym tonem: - Nie chcę pomocy. - To wiem, ale obojgu nam byłoby łatwiej, gdybyś od czasu do czasu potrafiła z niej skorzystać. - Muszę to robić sama. - Dlaczego?
S R
- Czuję się odpowiedzialna wobec Nicki.
- Dobra, a tymczasem ja siedzę tutaj i nic nie robię. Dlaczego nie możesz skorzystać z mojej pomocy? Spojrzała mu prosto w oczy. - Wiesz, dlaczego.
Mężczyzna przesunął dłonią po włosach. - Wolałbym, żeby już było po wszystkim. Patrzenie na ciebie tylko pogarsza sprawę. Lily nie bardzo wiedziała, co miały znaczyć jego słowa, lecz nie zdążyła zapytać, gdyż pochylił się i delikatnie zaczął wycierać Nicki. Niemowlę zagulgotało radośnie i ze zdwojoną prędkością zaczęło wywijać nóżkami. Po chwili było już pięknie ubrane w czyste różowe śpiochy. Lily przymknęła oczy i przycisnęła maleńką główkę do swej
129
twarzy. Westchnęła z ulgą. Nicki ziewnęła. Matka pocałowała córkę w nosek, pokołysała ją przez kilka chwil, po czym odłożyła do szuflady-łóżeczka. Dziecko zasnęło. Gdzieś z zaświatów odezwał się Quist. - Teraz ty? Podał jej ręcznik. - Chcesz, bym ci pomógł? - spytał, ściszając głos. - Oczywiście, że nie - szepnęła. Szeroko rozwartymi oczami patrzyła mu prosto w twarz. - Dasz sobie radę? - W jego głosie brzmiał ton uwodzicielskiej przekory.
S R
- Tak - odpowiedziała niemal bez tchu. Chciała jeszcze coś dodać, lecz mężczyzna obrócił się plecami.
Wylał wodę pozostałą po kąpieli dziecka i napełnił miednicę na nowo. Skierował w stronę kobiety znaczące spojrzenie ciemnych oczu.
- Niestety, nie jestem męczennikiem i nie pójdę na piętnastominutową przechadzkę wśród szalejącej śnieżycy. - Ustawił krzesło frontem do ściany i usiadł. - Nie będę patrzył. Lily głośno przełknęła ślinę. Nie poruszyła się z miejsca. W powietrzu zawisła nabrzmiała cisza. - No? - odezwał się Quist, nie obracając głowy. - Zaczynaj. Jak już mówiłem, nie jestem męczennikiem. Nie będę tak tkwił wiecznie.
130
Drgnęła, jakby obudzona do życia. Wyjęła z torby czyste rzeczy i podeszła do stołu. Spojrzała na mężczyznę. Nie miała wyboru. Musiała mu zaufać. Ściągnęła bluzę przez głowę i zaczęła się myć. Quist nie obejrzał się ani razu, choć go korciło. Podejrzewał, że rzeczywistość nie sprosta jego wyobraźni, a poza tym, nie chciał złamać danego słowa. Pod przymkniętymi powiekami miał obraz nagiej kobiety. Gdy Lily, całkiem ubrana, pojawiła się w polu jego widzenia, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Pachniała cudownie, lecz nie przyszła z misją pokoju. - Myślę, że musisz ścisnąć opatrunek - powiedziała. Zdrową ręką
S R
przytrzymywała chory nadgarstek. Była blada. - Boli? Skinęła głową.
Poprosił, by przykucnęła, położył jej dłoń na swoim udzie, po czym spokojnie, raz za razem, odwiązał i na nowo umocował pasy tkaniny. Gdy skończył, Lily spróbowała poruszyć palcami. - Boli? - Trochę. - Mniej niż wczoraj? - Tak. - To dobrze. - Przesunął kciukiem po wąskiej dłoni wystającej spod opatrunku. - Nie nosisz obrączki. Wodziła wzrokiem za jego ręką. - Jestem rozwiedziona. - Kto wystąpił o rozwód? - Jar rod. Chciał go uzyskać jak najszybciej.
131
- Skąd ten pośpiech? - Jego dziewczyna zaszła w ciążę. - Ty też. Uniosła głowę. - I co? - Źle ulokował swoje uczucia. To ty byłaś jego żoną. Powinien zostać przy tobie, przynajmniej do czasu, aż urodzi się dziecko. - Wcale tego nie chciałam - powiedziała z wyraźną dumą. - Na pewno było ci bardzo ciężko. - Byłoby gorzej, gdyby zdecydował się pozostać. Doświadczyłabym gniewu, pogardy i nieufności. Stałabym się
S R
nerwowym wrakiem; nie wyszłoby to na dobre dziecku. - Potrząsnęła głową. - Lepiej żyć w samotności, niż znosić takie upokorzenia. Quist doskonale rozumiał powody jej decyzji. W ten sam sposób postępował przez większą część życia. - Widzieliście się później?
- Nie szukałam go - odparła wymijająco. - A co z twoim szwagrem?
Na twarzy kobiety pojawił się wyraz niepokoju. - O co pytasz? - Zaoferował ci pomoc? Spuściła powieki i bezwiednie zacisnęła dłoń na ręku mężczyzny. - Pomoc? Można to tak nazwać. - Westchnęła boleśnie. - Chciał zająć się Nicki, pod warunkiem... że będę mu służyć. Quist zaklął pod nosem. Potem pomyślał o dziecku.
132
- Zająć się nią? Adoptować? Przecież miała ojca. - To prawda. Michael zagroził, że rozgłosi, iż byłam jego kochanką, a Nicki wcale nie jest dzieckiem Jarroda. Miałam z nim sypiać w zamian za milczenie. - Tak bardzo cię pożądał? - Mnie? - roześmiała się niewesoło. - Ani trochę. Chciał w ten sposób dokuczyć Jarrodowi. Przez całe życie rywalizowali ze sobą. Quist zmarszczył brwi. - Szalony, czy co? - Szalony? - spytała Lily. - Nawet nie wiesz, do czego jest
S R
zdolny. Stał się okropny, gdy odmówiłam. - Okropny?
- Wrzeszczał. Klął. Zaczął... - Co?
- Zaczął rzucać różnymi przedmiotami. Nie wiem, do czego by doszło, gdyby nie interwencja sąsiadów.
Quist przez długi czas patrzył na nią w milczeniu. - Kiedy to się stało? - spytał w końcu cichym, łagodnym głosem. Lily wstała. - Trzy dni temu. - Podeszła do okna, skrzyżowała ręce na piersiach i wlepiła wzrok w szybę, za którą wirowały gęste płatki śniegu. Quist nie musiał się wysilać, by zgadnąć, o czym myślała. - Uciekłaś. Spojrzała na niego z bólem w oczach.
133
- Musiałam. Nie mogłam tam zostać, nie mogłam żyć w ciągłym strachu, zwłaszcza że w grę wchodziła przyszłość Nicki. - Quist wstał i ruszył w jej stronę, lecz zdawała się tego nie zauważać. - Nie znasz ich. Nie znasz tych ludzi, Quist. Mają pieniądze i władzę. Brak im skrupułów i myślą tylko o sobie. - Przerwała na chwilę. - Michael mógł odejść, znaleźć inny sposób, by dokuczyć Jarrodowi, lecz ja zawsze czułabym się zagrożona. Ja i Nicki. Nie miałam żadnych powodów, by zostać w Hartford. Musiałam tam być do porodu, gdyż pozostawałam pod opieką znajomego lekarza, lecz od samego początku wiedziałam, że prędzej czy później wyjadę. Michael jedynie ułatwił mi decyzję.
S R
Quist lekko pogładził ją po ramieniu. - Dlaczego wybrałaś Quebec? - Nie wiem. - Znasz tam kogoś? Potrząsnęła głową.
- Słyszałam, że jest tam dosyć spokojnie. Jeśli mi się nie spodoba, pojadę gdzieś dalej. Jestem wykwalifikowaną sekretarką i pracowałam w dużym biurze prawnym. Chyba znajdę jakieś zajęcie. - A co z Nicki? Głośno przełknęła ślinę. - Będę zmuszona zostawiać ją pod czyjąś opieką. - Chcesz tego? - Nie! - zawołała. - Za nic w świecie! Ale jakie mam wyjście? Nie należę do rodziny Jarroda. Nie mam szerokich kontaktów. Moi rodzice byli zwykłymi, uczciwymi ludźmi, którzy aż do śmierci
134
ciężko pracowali. - Wzięła głęboki oddech i dodała: - Kiedyś myślałam, że moje życie będzie inne. - Dlatego wyszłaś za mąż za Jarroda? - spytał Quist, lecz zaprzeczyła stanowczo, nim skończył mówić. - Kochałam go. A przynajmniej myślałam, że go kocham. Byłam przekonana, że stanowimy doskonałą parę. Mówił, że umiem pohamować jego wybuchowy temperament. Wierzyłam mu. Myślałam, że potrafię zrozumieć jego nagłe zmiany nastroju i że mam dość rozumu, by wyczuć jego potrzeby. Nie brałam pod uwagę dzielących nas różnic. Myślałam, że będziemy mieli dom, samochód,
S R
dzieci i psa. - Zadygotała. - Moje marzenia okazały się beznadziejnie naiwne.
Zatrzepotała powiekami, by strząsnąć łzy, które zamigotały jej w kącikach oczu. Quist rozumiał jej ból, lecz zanim zdążył powiedzieć kilka słów pocieszenia, dodała szeptem:
- Chciałam... chciałam po prostu być dobrą żoną. Nie potrzebowałam sławy i popularności w kręgach jego przyjaciół. Nie myślałam o karierze. Nie chciałam wejść do zarządu którejś z jego spółek. Chciałam prowadzić dom, być przykładną żoną i dobrą matką. Czy to zbyt wiele? Quist przyciągnął ją do siebie i wziął w ramiona. Nie płakała, lecz mocno przywarła do niego, drżąc na całym ciele. Zdawała się czerpać siłę z tego dotyku. Potrzebowała go. Chciała zyskać świadomość, że nadal jest warta męskiego zainteresowania. Zbyt długo cierpiała w samotności. Potrzebowała przyjaciela.
135
Nigdy dotąd nie zaznała prawdziwej przyjaźni. Nie miała powiernika. Nie spotkała kogoś, kto zapewniłby jej poczucie bezpieczeństwa, ofiarował zrozumienie, współczucie. Kto dałby jej odczuć, że jest kruchą, delikatną istotą potrzebującą opieki ze strony mężczyzny. Zbyt wiele uczuć, zbyt wiele emocji. Oszołomionym wzrokiem popatrzyła Quistowi prosto w twarz. Odchylił głowę i odpowiedział jej poważnym spojrzeniem. Jego źrenice jak zawsze pozostały ciemne i nieodgadnione, lecz w oczach Lily zapaliły się iskry. Bez trudu odgadła mowę jego ciała. Poczuła pulsowanie krwi w żyłach. Lekko
S R
przesunęła językiem po ustach. Nawet nie zauważyła, kiedy Quist pochylił się i zbliżył wargi do jej twarzy. Wiedziała tylko, że ponad wszystko pragnie jego pocałunku.
136
Rozdział 6 Poczuła wargi Quista na swoich ustach. Lekkie, przelotne dotknięcie, które domagało się powtórzenia. Drugie... trzecie... Wszystkie smakowały tak samo. Delikatne, niosące ulgę. Ulgę... Ale komu? Quist musiał zadać sobie to pytanie. Nie potrafił znaleźć wyraźnej granicy między przyjemnością, a pożądaniem. Wiedział, że Lily przyjęła jego ofertę, gdyż poczuł, jak ulatuje z niej napięcie wywołane nieprzyjemnymi wspomnieniami. A
S R
on? On, przeciwnie, z każdą chwilą stawał się coraz bardziej niespokojny. Czy pożądanie mogło sprawiać ulgę? To zależy... Namiętność pomału brała górę nad rozsądkiem. Kolejny pocałunek był o wiele bardziej gwałtowny... i napotkał na opór. Quist zmienił taktykę, ograniczył się do delikatnych pieszczot, aż w końcu usłyszał ciche, przyzwalające westchnienie.
Nie miał zamiaru pytać dwukrotnie. Wsunął język między rozchylone wargi Lily, poczuł jej oddech na swoich ustach... Lily myślała tylko o nim. Zapomniała o szalejącej śnieżycy, o chacie, nawet o dziecku. Czuła siłę bijącą z męskiego ciała i ciepły dotyk, który rozpalał ogień w jej wnętrzu. Chciała zapomnieć o całym świecie. Chciała czuć się kobietą. Była wdzięczna Quistowi, że na nowo obudził w niej nadzieję. Może właśnie dlatego nie uczyniła następnego kroku. Choć jej całe ciało drżało, jęknęła cicho i oderwała wargi od ust mężczyzny. 137
Nadal obejmowała go w pasie, gdyż nie była pewna, czy zdoła o własnych siłach utrzymać się na nogach. Oparła czoło o potężnie sklepioną pierś Quista i próbowała zapanować nad nerwami. Kowboj pogładził ją po włosach. Oddychał ciężko. Trwało chwilę, nim odezwał się sztucznie spokojnym tonem: - Lily? - Wszystko w porządku - odpowiedziała, nie unosząc głowy. - Nie będę przepraszał. - Nie musisz. - Umilkła, po czym spytała ostrożnie: - To byłam ja? Nie zrozumiał. - Ty? - Ja czy ktoś inny?
S R
- Nie ma tu nikogo innego. - W twoim życiu. - O czym ty mówisz?
Wydała ciche, stłumione westchnienie. - Kiedy ostatni raz byłeś z kobietą? - Trochę czasu już minęło - przyznał. - Och...
Ze zdziwieniem stwierdził, że w głosie Lily brzmiało rozczarowanie. Przecież powinna być zadowolona. Ujął ją pod brodę i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy. Miała zaróżowione policzki. Chciał ją pocałować, lecz nie wiedział, jak zareaguje. - Co ci chodzi po głowie?
138
- Jesteś spragniony seksu. To było oczywiste, zwłaszcza że nie zdołał zapanować nad naturalną reakcją swego ciała. - Mężczyźni nie potrafią ukrywać swych uczuć tak dobrze, jak kobiety. - Lecz u ciebie wynika to z prostego faktu, że już od dawna nie miałeś żadnej kobiety. Nie chodzi ci o mnie. Byłbyś zadowolony z każdej innej. To wszystko. Pomału zaczynał pojmować jej tok myślenia. Wciąż czuła się zagrożona, a wziąwszy pod uwagę to, co powiedziała o swym
S R
małżeństwie, nie mógł jej winić. Już na samym początku przyznała, że nie ufa mężczyznom. Wtedy było mu to obojętne. Objął ją mocniej i powiedział:
- Przez cały czas obracam się wśród kobiet. To, że jestem kowbojem, wcale nie znaczy, iż pół roku spędzam na pustkowiu. Dwa lub trzy razy w tygodniu przyjeżdżam do miasta, a przynajmniej raz w miesiącu jadę w dłuższą podróż. Jeśli od dawna nie byłem związany z żadną kobietą, to wyłącznie z własnego wyboru. A teraz wybrałem właśnie ciebie. - Popatrzył na jej usta. - Wciąż czuję na wargach smak twoich pocałunków - mruknął przez zęby. Nagle zmienił ton. - Nawet nie próbuj sugerować, że jestem zdolny wziąć każdą kobietę. Cenię szczerość. Nie potrafię kochać się zjedna, a myśleć o innej. I nie kocham się z taką, której nie pożądam. Złagodniał nagle. - Już ci mówiłem, co do ciebie czuję. Musisz mi wierzyć.
139
Chciała... lecz nie potrafiła. Prawdę powiedziawszy, gdy zastanowiła się nieco głębiej, nie potrafiła nawet uwierzyć, że taka sytuacja jest możliwa. Nie chciała wiązać się z Quistem w żaden sposób. Jej życie było mocno skomplikowane i bez niego. - Potrzebuję przyjaciela - szepnęła - nie kochanka. Zmarszczył krzaczaste brwi. - Twój ostatni pocałunek mówił zupełnie coś innego, kotku. - Ja... tylko ci pozwoliłam. - Zacisnęła zęby. - I nie jestem „kotkiem". Nie cierpię, kiedy ktoś mówi do mnie w ten sposób. Mam na imię Lily.
S R
Cofnęła się o krok i przywarła plecami do ściany. Buntowniczo uniosła głowę.
Quist popatrzył na nią z namysłem. Już nie pierwszy raz demonstrowała stanowczość w podobnych sytuacjach. Nagle zrozumiał dlaczego.
- On mówił tak do ciebie, prawda? Twój mąż? - Eks-mąż. Owszem. Gdy pracowałam w biurze byłam „miłą panienką". Gdy zaczęliśmy się spotykać stałam się „pieszczoszkiem", po ślubie zmieniłam się w „dziecinkę", ale najgorszy ze wszystkiego był „kotek". Jarrod zaczął mnie tak nazywać w drugim roku małżeństwa, gdy minął czar uniesień, a w nasze pożycie wkradła się zwyczajna monotonia. Wmawiałam sobie, że to tylko zwykłe słowo, lecz mimo to nie mogłam opanować niechęci. Czułam, że zawiera w sobie lekceważenie zmieszane z pogardą. Mężczyzna może każdą kobietę nazywać „kotkiem", „dziecinką" lub „pieszczoszkiem". Nie
140
musi pamiętać jej imienia i nie ponosi ryzyka, że popełni jakąś pomyłkę. - Wzięła głęboki oddech. - Więc proszę, mów do mnie „Lily". Albo wcale. Urwała i wlepiła wzrok w podłogę. Quist podszedł bliżej. Ponownie ujął twarz Lily w dłonie. - Wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy - powiedział. - Jeszcze kilka? - spytała. - Tak - zgodził się bez wahania. - Po pierwsze, nie jestem twoim byłym mężem. Nie wykorzystuję kobiet. Po drugie, gdy używam słów typu „moja pani" lub „kotku", chcę przez to coś podkreślić, na
S R
przykład gniew lub zaciekawienie. Tak się składa, że mam dobrą pamięć do imion, a poza tym - po trzecie - jestem zwolennikiem monogamii. Nigdy nie byłem związany z kilkoma kobietami naraz. Wystarczy mi jedna, a jeśli nie potrafię dojść z nią do porozumienia, rezygnuję z dalszych starań. Po czwarte... - Wzmocnił uścisk. - Pragnę ciebie, nie jakiejś kobiety i wcale nie dlatego, że utknęliśmy w środku śnieżycy. Nie ma w tym nic podniecającego. Powinienem być teraz całkiem gdzie indziej, a nie patrzeć na gołe łóżko i materace porozrzucane na podłodze. Mam czterdzieści lat. Przeszedłem już swoje i zasługuję na lepsze warunki do uprawiania miłości. Przerwał, gdyż zobaczył wyraz zdumienia w szeroko rozwartych oczach Lily. Była rozbrajająco niewinna. - Poza tym - dokończył spokojniejszym tonem - nie mógłbym cię porównać do żadnej znanej mi kobiety. Jesteś całkiem inna.
141
Lily nie była pewna, czy może potraktować jego słowa jako komplement. - A jak one wyglądały? - wyszeptała bezwiednie. - Wysokie. Z dużym biustem. Blondynki. - Musnął kciukiem jej podbródek. - I żadna nie miała dzieci. - Dlaczego się nie ożeniłeś? - Nie interesuje mnie małżeństwo. Powinnaś to już dawno zauważyć. - Nie ufasz kobietom? - Spostrzegła to na samym początku. - To dlaczego ich nie unikasz? Aż dziw bierze, że żadna nie zaciągnęła cię do ołtarza. Wyprostował się.
S R
- Nikt mnie nigdzie nie zaciągnie. Masz na to moje słowo wycedził wolno.
- Dzięki za ostrzeżenie, choć jest całkiem niepotrzebne. Nie umiałabym tego zrobić, nawet gdybym chciała. A nie chcę. Przy pierwszej okazji mam zamiar wyciągnąć samochód ze śniegu i ruszyć w dalszą drogę. Zaplótł dłonie na jej karku. - Śnieżyca potrwa jeszcze dwa, trzy dni, a tymczasem... - Co tymczasem? - spytała, choć z jego miny mogła domyślić się odpowiedzi. - Może się wiele zdarzyć. - Raczej nie. - A minutę temu?
142
- Na litość boską, przecież to był tylko pocałunek. - To było coś więcej. Dobrze o tym wiesz. Zapowiedź. - Pochylił się. - Czułaś dokładnie to, co ja czułem. Potrząsnęła głową. - Nie zaprzeczaj, Lily. - Zniżył głos. - Czujesz to nawet teraz. Przesunął rękę i musnął wierzchem dłoni szyję kobiety. - I nie mów, że nie myślisz o seksie, bo całkiem niedawno rodziłaś. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Przyjęłaś mój pocałunek. - Ale o niego nie prosiłam. - A mimo to byłaś zadowolona. - Mówił teraz głębokim,
S R
uwodzicielskim tonem. - Byłabyś ponownie, gdybyśmy powtórzyli to doświadczenie. - Przesunął dłonią w dół, pomiędzy jej piersiami, aż do brzucha. Nie zwrócił najmniejszej uwagi na jęk zaskoczenia. Poród ma bardzo wiele wspólnego z seksem. Jest tylko jeden sposób, by zajść w ciążę.
Lily czuła, że serce wali jej jak młotem. - Nieprawda. Dzisiejsza medycyna...
Palec Quista zataczał coraz węższe kręgi wokół jej pępka. - Nieee... Plemnik musi wniknąć do komórki jajowej... i tak dalej. W tym tkwi cała tajemnica. - Żonglujesz słowami - powiedziała niemal bez tchu. - A ty oszukujesz samą siebie. Dłonie mężczyzny pobudzały do wibrowania każdą, nawet najmniejszą komórkę jej ciała. - Przyznaj się. Potrzebujesz seksu - stwierdził Quist.
143
- Nie. Jego palce niemal dotykały jej piersi. - A teraz? Potrząsnęła głową. Delikatnie potarł jej sutek. - A teraz? Z ust Lily wydobył się cichy jęk, lecz mimo to z uporem pokręciła głową. - Kłamiesz - szepnął Quist. Zbliżył usta do jej twarzy. - Dlaczego kłamiesz? Przecież to nie zbrodnia. - Przycisnął policzek do jej czoła i mówił szeptem tak cichym, jak tchnienie: Czuję, że trawi cię namiętność.
S R
Lily musiała przyznać mu rację, lecz mimo wszystko zdecydowała się podjąć jeszcze jedną próbę obrony. - To tylko podniecenie - powiedziała słabym głosem. Quistowi w zupełności wystarczyło takie wyznanie. Zaczaj szybciej oddychać, zamknął pierś kobiety w swej dłoni. - Nie.
- Ciii... Wszystko w porządku. Nie zrobię ci krzywdy. Nie myślała o bólu, przynajmniej nie w potocznym znaczeniu tego słowa. Czuła, jak w jej wnętrzu rodzi się tęsknota, która domaga się zaspokojenia. Dłoń Quista zataczająca kręgi wokół jej piersi wywoływała kolejne fale żaru i emocji. - Proszę - jęknęła. - O co? - Przestań. Proszę, przestań.
144
Nie miał zamiaru jej słuchać, a ona nie mogła zdobyć się na to, by chwycić go za rękę. Lily miała wrażenie, że właśnie obudziła się z długiego uśpienia, z radosnym pomrukiem wyprężyła całe ciało i odkryła zupełnie nowe życie. Dyszała głośno, mocno przywarła czołem do policzka mężczyzny. Czuła się kobietą. Ręce Quista błądziły po jej piersiach, biodrach i udach. Miała wspaniałe ciało. Mężczyzna płynnym ruchem wsunął dłoń pod jej bluzę i nim zdążyła zaprotestować dotknął nagiej skóry. - Quist... - szepnęła Lily, drżąc z emocji. Usłyszał. Zrozumiał, co kryło się za tym krótkim słowem. Nie przyzwolenie - choć część jej
S R
osobowości natarczywie domagała się spełnienia - lecz jeszcze jedna, ostatnia prośba, by przestał. Nie chciała mu ulec. Bała się. Szczerze mówiąc, on także nie był wolny od strachu. Miał w swym życiu do czynienia z wieloma kobietami, lecz żadna nie wywarła na nim tak wielkiego wrażenia. Bał się, że straci kontrolę nad swym zachowaniem. Musiał to jeszcze przemyśleć, zdobyć pewność, że wie, czego pragnie.
Powoli, chcąc jak najdłużej zachować w pamięci dotyk jej ciała, wycofał rękę. - To absurdalne - warknął. - Bez sensu. Nie powinno być między nami żadnej więzi. - Wiem - odpowiedziała ze stłumionym szlochem. - Jesteśmy do siebie niepodobni jak dzień do nocy. - Tak.
145
- Szukamy w życiu całkiem innych wartości. Z chwilą gdy opuścimy tę chatę, każde z nas pójdzie w swoją stronę i nigdy się nie spotkamy. Pokiwała głową. - Więc co robimy? - Ja nic nie robię. Tylko ty... I nie mów, że powinnam się mocniej opierać. Wiem, że ponoszę część winy. - Gorzej - odparł. Nie zaspokojona namiętność burzyła mu zmysły. - Mówiłem ci już, że nie możesz liczyć na mój rozsądek w tych sprawach. Nie posłuchałaś i gdzie nas to zaprowadziło? Cały płonę, a ty jesteś przerażona.
S R
- Lepiej by było, gdybyś mnie puścił. - Uwielbiam cię dotykać.
- To bez sensu. Do niczego nie dojdziemy w ten sposób. Nie możemy.
Cofnął się, niezbyt wiele, lecz wystarczająco, by mogła swobodnie oddychać.
- „Nie możemy?" - Do tej pory nie brał pod uwagę podobnej możliwości. Zrobił zamyśloną minę. - Miałaś jakieś problemy z porodem? Wystąpiły komplikacje? Nie jesteś jeszcze całkiem zdrowa, czy coś w tym rodzaju? - Podczas wędrówki przez zasypany śniegiem las radziła sobie całkiem nieźle. Aż trudno było uwierzyć, że niedawno urodziła dziecko. - Powiedziałam: „nie możemy" w znaczeniu „nie powinniśmy". Nie był do końca przekonany.
146
- Na pewno dobrze się czujesz? Gdyby wszystko było inaczej, gdybyśmy się poznali w normalnych okolicznościach, gdybym ci się spodobał... Mogłabyś zaznać przyjemności seksu? Lily milczała przez dłuższą chwilę, aż w końcu odpowiedziała słabym, pełnym rezygnacji głosem: - Powinnam powiedzieć „nie"; tak byłoby najlepiej dla nas obojga. Wiedziałbyś, że nic nie możesz zrobić, a ja miałabym świadomość, że skłamałam. - Podniosła na niego załzawione oczy. Nie byłam jeszcze u lekarza. Wizytę wyznaczono dopiero na przyszły tydzień. - Zawahała się, po czym dodała cicho: - Ale jestem całkiem
S R
zdrowa. Znam swoje ciało. Nic mi nie dolega.
Quist odetchnął z ulgą, choć w rzeczywistości nie poczuł się wcale lepiej. Obezwładniająca namiętność wciąż trzymała go w swych kleszczach i wcale mu się to nie podobało.
Lily skrzyżowała ręce na piersiach. Ostrożnie podparła łokciem obandażowany nadgarstek. Była bardzo blada.
- Przed małżeństwem tylko raz byłam z mężczyzną i to bardzo dawno temu. Nie jestem dobra w tych sprawach. - Ja też - nieoczekiwanie oświadczył Quist. - Kobiety, które znałem dotychczas, wiedziały więcej ode mnie. Opuściła głowę jeszcze niżej. - Przepraszam. Chciałabym być bardziej „nowoczesna"... - Daj spokój - burknął. Obrócił się plecami i potarł dłonią po karku. - Gdybyś była „nowoczesna", nie zwróciłbym na ciebie uwagi. Poza tym nasze życzenia nic tu nie znaczą.
147
- Więc na co możemy liczyć? - Na własny upór i determinację. Ponownie odwrócił się w jej stronę. Na jego twarzy malował się wyraz napięcia. - Zainteresowanie, które czujemy wobec siebie, jest czysto powierzchowne. Ty nie chcesz kowboja, ja nie przepadam za młodymi matkami. Będziemy ze sobą jeszcze przez dwa, może trzy dni, a potem się rozstaniemy. Musimy po prostu nauczyć się panować nad naszymi odruchami. - Przed chwilą twierdziłeś, że tego nie potrafisz.
S R
- Postaram się. Najważniejsze, byś ty także podjęła tę próbę. Lily oparła głowę o ścianę i przymknęła powieki. Tak. Powinna spróbować. Zawsze jej się udawało. Przez całe życie starała się zapominać o swych pragnieniach. Czasem była po prostu zmęczona udawaniem.
Quist nagle chwycił ją za rękę i odciągnął od ściany. Gwałtownie otworzyła oczy. Była przekonana, że zapomniał już o swym przyrzeczeniu, lecz on powiedział krótko: - Zamarzniesz, jak będziesz tu stała. Posadził ją na krześle w pobliżu kominka. Sam zajął miejsce po drugiej stronie. Rozprostował nogi, oparł łokcie na drewnianych poręczach i podparł brodę dłońmi. Zaczął coś pomrukiwać. Lily uniosła głowę. - Co mówiłeś? Opuścił ręce.
148
- Nie czułaś zimna, prawda? - Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Nie, nie czuła zimna i oboje wiedzieli dlaczego. - Nie czułaś bólu w złamanym nadgarstku. - To także była prawda. W podnieceniu całkowicie zapomniała o ręce. - Taka jest właśnie potęga namiętności - oświadczył mężczyzna nieco melodramatycznym tonem i wbił wzrok w płonące drwa. Lily nie miała nic do dodania. Quist zawarł wszystko w trzech krótkich zdaniach. Jednak dalsze roztrząsanie tego tematu nie ułatwiało ich sytuacji. Trzeba było pomyśleć o czymś innym. - Dlaczego Quebec? - spytała. Pytanie dobre jak każde, a poza
S R
tym naprawdę chciała wiedzieć.
Rzucił jej szybkie spojrzenie, po czym znów popatrzył w ogień. Milczał. W końcu potarł nos.
- Szukam pewnej osoby. Z tego, co słyszałem, tam właśnie ostatnio bawiła.
- Ona? - Lily poczuła nagłe ukłucie w sercu. - Moja przyrodnia siostra. Odetchnęła. - Córka twojej matki. Powoli skinął głową. - Sprawiła mi nieco kłopotów. Dwa tygodnie temu zadzwoniła z Nowego Jorku z prośbą, bym jak najprędzej przyjechał. Gdy się tam zjawiłem, okazało się, że wyjechała do Bostonu, w Bostonie zaś powiedziano mi, iż postanowiła odwiedzić Quebec. Podjąłem decyzję, że pojadę tam, lecz jeśli jej nie znajdę, po prostu wrócę do domu.
149
Ze sposobu, w który wymówił ostatnie słowa, jasno wynikało, że ma zamiar bez żalu zrezygnować z dalszych poszukiwań. - W czym tkwi problem? - Zadała się z niewłaściwym facetem. Teraz chodzi o to, by nie pociągnął jej za sobą. - Co masz zamiar zrobić? - Znaleźć jej dobrego prawnika. - A ona nie potrafi? - Ma dopiero dziewiętnaście lat. - Dziewiętnaście? To... zaskakujące. Zacisnął zęby.
S R
- Moja matka miała siedemnaście, gdy się urodziłem. Trzydzieści osiem, gdy rodziła moją siostrę. Przypuszczam, że mam jeszcze inne rodzeństwo, lecz słyszałem tylko o Jennifer. Pewnego dnia zadzwonił do mnie adwokat z wiadomością, że matka zmarła i że powinienem się chyba dowiedzieć o kłopotach siostry. Więc się dowiedziałem. Umilkł.
- Nigdy dotąd jej nie widziałeś, prawda? - Tak. - Kontaktowaliście się jakoś w przeszłości? Wydął usta i potrząsnął głową. Lily uśmiechnęła się do niego z wyraźną aprobatą. - Zatem zjechałeś taki szmat drogi tylko po to, aby jej pomóc. To piękny gest. - Niezupełnie. Chciałem też zaspokoić swoją ciekawość.
150
- Podejrzewam, że chodzi o coś więcej - powiedziała z przekorą w głosie. - Z czystej ciekawości poznałbyś ją już dawno temu. - Dawniej nic o niej nie wiedziałem. Matka zmarła zaledwie pięć lat temu. Uśmiech zniknął z twarzy Lily. - Nigdy też nie spotkałeś swej matki? - Nie - odparł chłodno. Lily nerwowo zatarła ręce. - Nie próbowałeś jej odszukać? - Po co? To ona opuściła rodzinę. Nie interesowała się mną, a ja miałem jej odpłacać miłością?
S R
- Nie byłeś nawet ciekaw, co się z nią dzieje? - Miałem zbyt wiele zajęć, by o tym myśleć. - Mimo to była twoją matką. - Zwykłe zrządzenie losu.
Lily spojrzała w stronę szuflady, w której spokojnie spało niemowlę. Przyszło jej do głowy, że pewnego dnia córka może w podobny sposób mówić o swoim ojcu. Za nic nie chciała kontaktować się z Jarrodem. - A jeśli Nicki będzie ciekawa? - spytała samą siebie, spostrzegając nagle, że mówi na głos. Rzuciła przepraszające spojrzenie w stronę Quista. - Myślałam o jej ojcu. - Oczywiście. - Nie bardzo wiem, czy będę umiała jej pomóc. - Gdy zacznie o niego pytać? Lily skinęła głową.
151
- Nie stanie się to zbyt prędko. Gdy będzie mała, uwierzy we wszystko, co jej powiem. Lecz jeśli zdecyduje się go odwiedzić, kiedy dorośnie... - Nie możesz jej tego zabronić. - Nie chcę, by doznała krzywdy. Co będzie, jeśli Jarrod zatrzaśnie jej drzwi przed nosem? Możesz sobie wyobrazić jej uczucia? - Mogę - odparł i Lily pojęła, że przecież właśnie on rozumiał to najlepiej. - Boże, mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji -
S R
szepnęła. Nerwowo szarpała końce opatrunku.
- A jeśli on zacznie jej szukać? Uniosła wzrok. - Nie ma prawa.
- Przeciwnie, ma pełne prawo. Jest jej ojcem. Lily potrząsnęła głową.
- Uważam, że stracił wszelkie przywileje, z chwilą gdy nas opuścił.
- Sąd może być innego zdania. - Po czyjej stronie stoisz? - Po niczyjej. Po prostu jestem realistą. Po krótkim zastanowieniu musiała przyznać mu rację. Tylko że jeszcze nie znał szczegółów. - Mam potrzebne dokumenty, podpisane przez Jarroda. Zgodził się zostawić nas w spokoju. Quist zamyślił się.
152
- W zamian za co? Musiała przyznać, że był bardzo bystry. Skoro powiedziała już tyle, nie mogła się wycofać. - W zamian za to, że zrezygnuję z niewielkiej jałmużny, jaką mogłabym otrzymać na mocy wyroku sądowego. Jego rodzina posiada dość wpływów, by skutecznie obrzydzić mi życie, gdybym usiłowała dochodzić swoich praw. Nie pozwolę, by zniszczyli życie Nicki. Zrezygnowałam z pieniędzy w zamian za spokojną przyszłość. - A teraz musisz pracować. - Nie muszę. Mam jeszcze dość zasobów i oszczędności. Wciąż
S R
jednak myślę o Nicki. Chcę, by w przyszłości poszła na studia, dużo podróżowała, miała własny dom. Dlatego podjęłam decyzję, że pójdę do pracy.
Quist szczerze podziwiał jej determinację, choć z drugiej strony znał sytuację dziecka wychowywanego tylko przez jednego z rodziców.
- Będzie bardzo samotna.
- Mam nadzieję, że nie. Będę przy niej. A gdy trafię na odpowiedniego mężczyznę, ponownie wyjdę za mąż i będę miała więcej dzieci. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. - Tego właśnie pragniesz? Bez wahania odparła „tak" i popatrzyła mu prosto w oczy. - To miałam na myśli, gdy mówiłam, że nie gonię za karierą. Mogę pracować i będę, lecz nie mam wybujałych ambicji
153
zawodowych. Chcę mieć dom i rodzinę. Chcę piec ciasto, jeździć samochodem po zakupy i w sobotnie popołudnia urządzać w ogrodzie piknik. Chyba nie żądam zbyt wiele. Gdy wspomniała o tym poprzednim razem, Quist uznał, że jej słowa były podyktowane rozczarowaniem po nieudanym małżeństwie z Jarrodem. Nie przywiązywał do nich większej wagi. Teraz zupełnie inaczej oceniał ich wymowę. - Jesteś reliktem przeszłości. Dzisiejsze kobiety nie marzą o takich rzeczach. Chcą się bawić, mieć duże zarobki, rządzić mężczyznami...
S R
- To nie dla mnie - powiedziała z prostotą. Odchyliła w tył głowę i zamknęła oczy.
Quist patrzył na nią bez słowa. Doszedł do wniosku, że nic a nic nie wie o kobietach. Tym bardziej że Lily wcale nie wyglądała na zawstydzoną swymi oczekiwaniami.
Nie wątpił, że uda jej się znaleźć odpowiedniego mężczyznę i jakoś ułożyć dalsze życie. Byłaby wspaniałą żoną: spokojna, pracowita, czuła, inteligentna... i pełna seksu. Wciąż pamiętał jedwabisty dotyk jej skóry. Poczuł powracającą falę namiętności. Na szczęście niemal w tej samej chwili usłyszał pisk Nicki. Odetchnął z ulgą. Potrzebował jakiegoś zajęcia, by uwolnić umysł od natrętnych wizji nagiego kobiecego ciała. Opieka nad dzieckiem, przewijanie i kąpiel stanowiły dla niego zupełną nowość i wymagały maksymalnej koncentracji. Musiał przyznać, że zdążył polubić beztroski uśmiech niemowlęcia. Gdy Lily odeszła w drugi kąt
154
pomieszczenia, lekko połaskotał dziecko pod brodą. Zyskał pewność, że kolejny uśmiech przeznaczony jest wyłącznie dla niego i poczuł z tego powodu niemałą satysfakcję. Mogło to się wydawać dziwne, lecz potrzebował odrobiny satysfakcji. Lily zajęła się małą, a on stanął przy oknie i patrzył na płatki śniegu niezmordowanie wirujące w powietrzu. Zastanawiał się, kiedy zamieć ustanie. Pomału zaczął układać plany na najbliższą przyszłość. Gdy jednak wrócił na środek pokoju, znów poczuł ogień w żyłach. Coraz trudniej przychodziło mu panować nad emocjami. Lily przez cały czas miała świadomość bliskiej obecności
S R
mężczyzny. Plątały jej się pieluchy, rozlała zupę przygotowaną na obiad, dwa razy utopiła w garnku łyżkę. Oczywiście wszystkie te wydarzenia mogła złożyć na karb kłopotów związanych ze złamaną ręką, lecz w głębi serca wiedziała, że to nieprawda. Quist był prawdziwym ucieleśnieniem męskości. Począwszy od wzrostu i budowy ciała aż do ciemnych włosów na przedramionach i ruchów jabłka Adama przy przełykaniu, wszystko nadawało mu cechy stuprocentowego mężczyzny. Poruszał się w dziwny sposób, jakby oszczędnie, lecz zawsze w porę był na właściwym miejscu. Co prawda, wnętrze chaty nie należało do najobszerniejszych, lecz Lily i tak podziwiała jego sprawność. To były trudne godziny. Za każdym razem, gdy spoglądali na siebie, czuli dziwną niepewność. Ciasna izba nie zapewniała im żadnej prywatności.
155
Lily podeszła do okna i tak jak poprzednio Quist wpatrzyła się w gęstą zasłonę śniegu. - Naprawdę jesteś kowbojem? - spytała nagle, nie odwracając głowy. Mężczyzna dorzucał drew do ognia. Przerwał, okręcił się na pięcie i spojrzał na Lily. - Chyba wiesz o tym. Wróciła na środek pomieszczenia. - Prawdziwym? Wzruszył ramionami. Wepchnął spory kloc w płomienie.
S R
- Zależy, co przez to rozumiesz. Mam ranczo pełne krów, koni i kurzu, ale nie wskakuję co rano na siodło, by wykręcić kilka sztuczek za pomocą lassa i nie noszę ostróg. - Wstał i zatarł dłonie. - W dzisiejszych czasach praca na ranczu wygląda inaczej niż dawniej. Jeśli nie siedzę w gabinecie, to znaczy, że właśnie wyjechałem do miasta, by zakontraktować dostawę. Na pastwisko jeżdżę zazwyczaj dżipem.
Choć to, co mówił, nie zgadzało się z jej wyobrażeniami o kowbojskim życiu, nie czuła się rozczarowana. Wysoki, opalony mężczyzna w dżinsach i szerokoskrzydłym kapeluszu był nadal „rycerzem prerii", mimo że pochłaniały go zupełnie prozaiczne sprawy. - Lubisz swą pracę? - spytała. Quist opadł na krzesło. Zawsze siadał na tym samym. Lily określała je w myślach „krzesłem Quista".
156
- Tak. - Tęsknisz za nią? Swoim zwyczajem rozprostował nogi, po czym skinął głową. - Ładnie jest w Montanie? Rzucił jej przelotne spojrzenie. Stała przy krześle, o którym myślał jako o "jej" krześle. - Nigdy tam nie byłaś? - Nie. - To naprawdę piękny obszar. Pełen zieleni i błękitu. Dużo przestrzeni. Uwielbiam otwartą przestrzeń.
S R
Nigdy w to nie wątpiła. Przy jego wzroście... Oczami wyobraźni zobaczyła wysokiego mężczyznę wychodzącego rankiem na ganek, by odetchnąć orzeźwiającym powietrzem. Potem ruszał na obchód rancza. Był urodzonym przywódcą, przyzwyczajonym do wydawania poleceń.
Za ostatnim stwierdzeniem kryło się kolejne pytanie. - Kto zajmuje się ranczem podczas twojej nieobecności? - Nadzorca. - Potrafi to robić? - Pracuje u mnie od czternastu lat. Mam do niego zaufanie. Spojrzał w jej stronę. - Po co te wszystkie pytania? Wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Byłam po prostu ciekawa. Twoje życie jest całkowicie odmienne od tego, które znałam.
157
- Dziewczyna urodzona i wychowana w mieście? - mruknął z ironicznym uśmiechem. - Widzisz w tym coś złego? - spytała gniewnym tonem. Nagle uznała, że drobna sprzeczka jest lepsza niż ciągłe westchnienia. - Złego? To zależy, czego oczekujesz od życia. Miasto jest dobre wówczas, kiedy przepadasz za bólem głowy i brzucha, gdy lubisz tkwić w ulicznych korkach i mieszkać w domu pełnym karaluchów na przestrzeni nie zajmującej nawet pół akra. - Wziął głęboki wdech. - Szybko bym się wykończył w takich warunkach. Lily przesunęła dłonią po oparciu krzesła.
S R
- Kiedyś też mieszkałeś w mieście. - Mówiłem ci o tym?
- Mimochodem, gdy wspomniałeś, że często uciekałeś do piwnicy. Dobrze znasz warunki miejskiego życia. Poza tym dobierasz słowa w szczególny sposób... Tak nie mówią kowboje. - A jak mówią? - spytał z rozbawieniem.
- Nosowo przeciągają zgłoski i każdą dziewczynę nazywają „kochana". Ty obdarzyłeś mnie kilkoma innymi określeniami, lecz nigdy nie powiedziałeś „kochana". - Usiadła. - Dlatego nie możesz być urodzonym kowbojem. Parsknął krótkim śmiechem. - Oglądasz za dużo filmów - stwierdził. - Prawdziwi kowboje są inni? - Niektórzy... - zawiesił głos. - Ale masz rację - dodał pośpiesznie. Był szczerze zaskoczony jej domyślnością. - Urodziłem
158
się w mieście. - W końcu nie miał się czego wstydzić. - Mieszkałem z ojcem w Seattle. Potem przenieśliśmy się do Denver, a jeszcze później - do Detroit. - Skąd te ciągłe przeprowadzki? Miały coś wspólnego z pracą twego ojca? - Być może. Był niespokojnym duchem. Nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca. - A może szukał twojej matki? Quist zacisnął zęby. - Nawet jeśli to robił, nigdy się nie przyznał. I jestem pewien, że jej nie znalazł.
S R
Lily była zdziwiona, że zawsze takim gniewem reagował na wzmiankę o matce. Nie chciała go drażnić, więc skierowała rozmowę na inne tory.
- Co się stało po Detroit? - W Detroit ojciec zmarł.
Skierowała spojrzenie w jego stronę. Quist siedział wpatrzony w ogień. Nie był zagniewany, raczej smutny. - I? - Przez cztery lata klepałem biedę. Potem wygrałem ranczo. - Wygrałeś? - W karty. - Żartujesz. Powoli potrząsnął głową. - Wygrałeś? Przytaknął.
159
- Czy... mężczyźni często to robią? Stawiają coś tak wartościowego jak ranczo? - Cholernie często - odparł, choć przypomniał sobie, że facet, który z nim grał musiał być nieźle rąbnięty, skoro przy słabej karcie poszedł na takie ryzyko. Prawdziwi pokerzyści byli na ogół bardziej ostrożni. - Co prawda, w chwili gdy je wygrałem, nie miało obecnej wartości, lecz dla mnie był to prawdziwy uśmiech losu. - Uniósł wzrok. - Więc je wziąłem. - Niewiarygodne - powiedziała z rozmarzonym uśmiechem. - A potem zakasałeś rękawy... i osiągnąłeś sukces.
S R
Miała cudowny uśmiech, który zdawał się dodawać blasku jej całkiem ładnej twarzy i rozpalał ogień w duszy mężczyzny. Uśmiech prawdziwej niewinności. Uwodzicielski w najszerszym rozumieniu tego słowa... i niebezpieczny. Quist sposępniał nagle.
- Można tak powiedzieć - mruknął ponuro. - Nieraz spływałem potem, nim doprowadziłem całość do porządku. Jak się to mówi - moja krwawica. - Uhm... Twój dom. Duży, posępny i surowy - powiedziała z przekornym uśmiechem, lecz Quist nie zmienił wyrazu twarzy. - Duży i surowy, zgoda, lecz nie posępny. Dom mężczyzny. - Bez śladu kobiecej obecności? - To niepotrzebne. - Czy kobiety, które tam bywają, zgadzają się z tą opinią? - Nie zapraszam kobiet do domu. Lily zmarszczyła brwi.
160
- To gdzie się z nimi spotykasz? - Wszędzie, byle nie na ranczu. Tam jest mój azyl. Poza tym ranczo to nie miejsce dla kobiety. Lily popatrzyła na niego przez chwilę, po czym zrobiła znaczącą minę. - Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś tak głupiego. Kobiety od zarania dziejów mieszkały w takich miejscach. Jak myślisz, kto zajmował się gotowaniem, sprzątaniem i szyciem, gdy kowboje ujeżdżali konie, czy co tam robili? - Poprawka - odparł, ponownie patrząc w ogień.
S R
- Ranczo jest nie dla kobiet, które znam. One nie lubią takiego życia, a ja nie chcę wysłuchiwać ich utyskiwań. Lily odniosła wrażenie, że w jego ostatnich słowach pojawił się ton smutku, choć nie była tego całkiem pewna. Zaczęła się zastanawiać, czy pod pozorną niechęcią do kobiet, jaką demonstrował Quist, nie krył się w rzeczywistości strach przed odrzuceniem. Przecież w dzieciństwie został odtrącony przez matkę. - Dlaczego twierdzisz, że nie lubią rancza, skoro nigdy go żadnej nie pokazałeś? - Życie na wsi jest mało zabawne. Mało ekscytujące. Nie ma tam czterogwiazdkowych restauracji ani nocnych klubów. Noc jest porą snu, gdyż dzień pracy zaczyna się bladym świtem. Miesiące i lata płyną ustalonym rytmem, bez większych niespodzianek. Panuje cisza, spokój i... poczucie izolacji - zakończył z dużym przekonaniem. Lily pomyślała, że musi być tam bardzo pięknie.
161
- A co... z tak zwanymi wygodami? - spytała nieco uszczypliwie. Tym razem na ustach mężczyzny pojawił się wątły uśmiech. - Są. - więc może nie jest tak źle. Może po prostu nie doceniasz kobiet. Uśmiech zniknął. - Nie. Jestem tego pewien. Quist podniósł się z krzesła i odszedł w przeciwległy róg. Potem obrócił twarz w stronę Lily. - Nie patrz na mnie w ten sposób - burknął. - Co chcesz zobaczyć?
S R
- Ciebie. Naprawdę zadajesz się z niewłaściwymi kobietami. Jesteś typowym samcem.
- Co przez to rozumiesz?
- Mężczyźni oglądają się za atrakcyjnymi kobietami, które lubią zabawę i swobodę. Jak powiedziałeś wcześniej? Że lubisz wysokie, seksowne blondynki? To twoje ego. Usiłujesz podnieść swą wartość, zadając się z takimi kobietami. - Przed oczami stanęła jej nowa żona Jarroda, którą doskonale znała i która świetnie pasowała do tego obrazka. - W pewnym sensie masz rację. Takie kobiety nie nadają się na ranczo. Ale nie możesz tego powiedzieć o wszystkich. - Mogę. - Nie możesz. - Życie na ranczu jest bardzo ciężkie.
162
- Oczywiście. Szczególnie jeśli masz gabinet, dżipa i wszystkie potrzebne udogodnienia. - Życie na ranczu jest bardzo ciężkie - powtórzył z uporem. - A kobiety są zbyt miękkie? - Miała już dość. Wstała z krzesła i podeszła do mężczyzny. - Mówisz tak, bo chcesz w to wierzyć. Chcesz w to wierzyć tak mocno, że zamykasz oczy na inną możliwość - mówiła z prawdziwą złością. - Pozwól, że ci powiem, iż kobiety są równie twarde, jak mężczyźni A w pewnych sytuacjach nawet twardsze. Muszą być takie, jeśli chcą przeżyć w świecie rządzonym przez mężczyzn
S R
Obróciła się, chcąc odejść, lecz Quist chwycił ją za rękę i przytrzymał.
- Nigdy nikogo nie skrzywdziłem...
- Prócz samego siebie. Przegapiłeś już sporo spraw, Quist, i pewnego dnia umrzesz jako zgorzkniały, samotny starzec. Natychmiast pożałowała tych słów, gdyż zobaczyła, że wywarły na nim ogromne wrażenie. - Przepraszam - szepnęła. - Nie powinnam tak mówić. Nie do mnie należy ocena twojego postępowania. Nie potrafiłam pokierować nawet własnym życiem. Quist miał ochotę powiedzieć „właśnie", lecz słowa uwięzły mu w gardle. Stał w milczeniu. Zastanawiał się, jak to możliwe, by Lily potrafiła być jednocześnie tak stanowcza... i delikatna. W niczym nie przypominała , jego" kobiet. Pragnął jej coraz bardziej. Widział w oczach Lily, że podzielała jego tęsknotę. Oddychała szybciej, a jej drobnym ciałem wstrząsały nerwowe dreszcze.
163
Quist westchnął głęboko i pociągnął dziewczynę na środek izby. - Wychodzimy - wymamrotał. - Wychodzimy? - spytała drżącym głosem. - Przecież wciąż pada. - Potrzebuję świeżego powietrza. - To idź sam. - Ty też potrzebujesz - odparł i popatrzył na nią w ten sposób, że nie odważyła się powiedzieć ani słowa. Pomógł jej włożyć palto i buty. Zaczekała, aż się ubrał. Potem, trzymając go za rękaw, wyszła na zewnątrz.
S R
Musieli pochylić głowy przed wiatrem, który ciskał im w twarze tumany śniegu. Okrążyli chatę dwukrotnie, odwiedzili wygódkę, po czym Lily wróciła do domu. Quist, który miał więcej siły i większy zapas energii zrobił jeszcze dwa okrążenia. Lily zdążyła już zdjąć buty i pozbyć się płaszcza. Gdy spojrzała w stronę wchodzącego mężczyzny, ten wstrzymał oddech.
Zobaczył jasne, lśniące oczy, zaróżowione policzki i błyszczące usta. Wyglądała przepięknie. Dwoma susami pokonał dzielącą ich przestrzeń, chwycił jej twarz w dłonie i wycisnął na ustach gorący pocałunek. Fala emocji zalała go z nową siłą. - To nie ma sensu - wychrypiał jej prosto w usta. - Pragnę cię zbyt mocno...
164
Lily przycisnęła dłoń do jego zmarzniętego policzka, po czym przesunęła ją dalej, wsuwając palce za kołnierz jego bluzy. Czuła dotyk twardego, jędrnego ciała. - Lily... - mruknął ostrzegawczo. - Wiem - powiedziała i pośpiesznie cofnęła rękę. - Wszystko w porządku. - Odwróciła się. - Nicki może się obudzić w każdej chwili. Usiadła na materacu, złożyła dłonie na kolanach i zamyślonym wzrokiem spoglądała na niemowlę. Quist mówił prawdę. To nie miało najmniejszego sensu. Chciała
S R
skoncentrować się wyłącznie na córce, nadaremnie! Może... gdyby miała dwie zdrowe ręce, byłoby jej o wiele łatwiej. Lecz teraz wciąż musiała korzystać z jego pomocy. Tym bardziej że kowboj wciąż nalegał, by powierzała mu jakieś obowiązki.
Popołudnie zmieniło się w wieczór. Zamieć zaczęła słabnąć, co było jedynym pocieszającym elementem w całej sytuacji. Lily i Quist wciąż usiłowali unikać przypadkowych spojrzeń i dotknięć. Rosło napięcie. Quist warknął gniewnie, gdy Lily bez pytania sięgnęła po garnek z gorącą wodą, Lily zrobiła mu uwagę, że za luźno umocował pieluchę. Nicki zasnęła o ósmej. Lily z niepokojem myślała o nadchodzącej nocy. Chwilę posiedziała przy ogniu, po czym położyła się na materacu i podciągnęła koc pod samą brodę. Była bardzo zmęczona, lecz nie mogła zasnąć. Dręczyły ją rozmaite myśli, związane z Quistem. Wierciła się niespokojnie na swoim posłaniu.
165
Quist zachowywał się tak samo. W pewnej chwili, gdy nabrał podejrzeń, że Lily zaczęła przysypiać, odezwał się głośnym szeptem: - To ręka? - Co „ręka"? - spytała. - Dokucza ci ból i nie możesz zasnąć? - Nie. - Chcesz wyjść do toalety? - Nie. Jestem po prostu niespokojna. To wszystko. - Podniecasz mnie. - Sam siebie podniecasz - odpowiedziała, obracając się na drugi
S R
bok.
Quist nie potrafił znaleźć sposobu, by zmniejszyć odczuwane napięcie. Targała nim nie zaspokojona namiętność; przyszło mu płacić nielichą cenę za swą witalność.
Po kilku minutach spędzonych na rozmyślaniu o ranczu, stadach bydła i pastwiskach, wreszcie zasnął. Gdy się obudził, była czwarta rano. Nicki zawodziła donośnie, a jego nie opuściła namiętność. Starał się zignorować swój stan, choć nie mógł powstrzymać bolesnego jęku przy wstawaniu. Podszedł do dziecka, wziął je na ręce i przekazał w wyciągnięte ramiona matki. Wiedziony nagłym impulsem usiadł, opierając plecy o krzesło i przyciągnął Lily ku sobie. - Zrób to tutaj - powiedział chrapliwym szeptem, w sposób, który nadawał wiele znaczeń jego słowom. - Dla mnie. - Quist... Przywarł do niej całym ciałem.
166
- Nic się nie stanie. Masz Nicki. Prawdę mówiąc, miał rację. Lily podciągnęła bluzę i przyłożyła dziecko do piersi. Rzeczywiście nic się nie stało. Minęła połowa karmienia, a Quist trwał nieporuszony. Kłopoty zaczęły się dopiero wówczas, gdy skończyła.
S R 167
Rozdział 7 Quist ostrożnie odłożył Nicki do zaimprowizowanego łóżeczka i spojrzał na Lily. Gdy chciała się położyć, chwycił ją za rękę i płynnym ruchem przyciągnął ku sobie. Zdążyła zaledwie wydać zduszony okrzyk, nim nakrył jej usta pocałunkiem. Pękła tama uczuć. Lily poczuła obezwładniającą falę namiętności. W zachowaniu Quista nie było nic z uprzedniej delikatności. Głęboki, natarczywy pocałunek uzewnętrzniał siłę
S R
pożądania drzemiącego w ciele mężczyzny.
Czuła wargi Quista na swoich ustach. Czuła moc jego namiętności. Była zaskoczona siłą jego pragnienia, tym bardziej że po raz pierwszy pomyślała o sobie z dumą jako o kobiecie. W przeszłości starała się przede wszystkim myśleć o swym partnerze. Jarrod nie interesował się tym, czy osiągnęła satysfakcję i, prawdę mówiąc, ona także nie przywiązywała do tego większego znaczenia. Akt oddania uważała za wystarczająco przyjemny.
Teraz doświadczyła czegoś zupełnie nowego. Rozchyliła usta i z chciwością chłonęła pocałunek Quista. Gdzieś pod czaszką kołatały jej słowa ostrzeżenia, lecz nie zwracała na nie uwagi. Zapomniała o rozsądku,ogarnięta emocją i irracjonalnym przekonaniem, że postępuje właściwie. Quist nie miał żadnych wątpliwości. Spijał słodycz z warg Lily, smakował dotyk jej gorącego ciała. Tulił ją tak mocno, że wydała cichy okrzyk. 168
Natychmiast rozluźnił uścisk. - Wszystko w porządku? - Myślę, że tak - odpowiedziała i zaśmiała się nerwowo. Quist znowu usiadł na krześle i pociągnął ją za sobą. - Może... nie powinniśmy - wyszeptała, zarzucając mu ręce na ramiona. Oddychała z trudem, lecz patrzyła prosto w oczy mężczyzny. - Musimy - odparł. Nie potrafił już dłużej kryć swego pożądania. - Musimy - powtórzył. - Nie potrafię ci wyjaśnić dlaczego... - Był podniecony emocjonalnie i fizycznie, choć wciąż nie znał prawdziwych przyczyn swego stanu. - To silniejsze ode mnie. – Ujął
S R
jej twarz w obie dłonie. - Pragnę cię, Lily. Chcę, byś była moja. Mówił z niesłychaną siłą, dorównującą energii pocałunku. Nie prosił. Nie błagał. Jasno wyraził swe uczucia. Lily nie zamierzała mu się sprzeciwiać. Nie potrafiła, jej ciało zaczęło drżeć z oczekiwania. Kolejny pocałunek trwał tak długo, że zatamował jej dech w piersiach. Quist ściągnął jej bluzę przez głowę. Siedziała teraz na wpół naga. Mężczyzna obrzucił ją długim, pożądliwym spojrzeniem. Oddech Lily stał się płytki i przerywany. Była całkowicie świadoma swej nagości, lecz coś, co zobaczyła w oczach kowboja, powstrzymało ją przed naturalnym odruchem, by zakryć piersi. Jego wzrok sprawiał, że czuła się wprost cudownie... i seksy. To było coś całkiem nowego. Przyjemnego. Quist nie powiedział ani słowa, a przecież uczynił ją dumną ze swej kobiecości. Wydała ciche, zadowolone westchnienie, gdy położył dłonie na jej ciele. Gdy pochylił głowę i chwycił zębami sutek, jęknęła głośniej.
169
Przerwał, przestraszony, że sprawił jej ból, lecz w tej samej chwili Lily wplotła mu palce we włosy i nie pozwoliła unieść głowy. Krótkie jęki wyrywały się jej z głębi gardła. Quist pieścił ją, przesunął usta z jednej piersi na drugą. Czuła, że fala namiętności pomału przesuwa się w dół jej ciała. Ściskanie ud nic nie pomagało. Zmusiła mężczyznę, by spojrzał jej prosto w oczy. Chciała jeszcze raz wyczytać z jego twarzy, że naprawdę jej pragnie, że chce ją mieć wyłącznie dla niej samej. Namiętność, którą wyczytała z oczu Quista, sprawiła jej ogromną satysfakcję. - Cała płonę - wyszeptała z trudem. - Pomóż...
S R
Nie potrzebował kolejnej zachęty. Pośpiesznie ściągnął jej spodnie. Najpierw odsłonił uda, później resztę smukłych nóg. Płasko ułożoną dłonią musnął brzuch, biodra, pośladki... Lily nigdy dotąd nie przeżyła prawdziwej ekstazy, więc nie miała pojęcia, co się z nią właściwie dzieje. Wiedziała tylko, że zbliża się moment, gdy nie będzie już mogła dłużej panować nad własnym ciałem. Czekała z niecierpliwością, kiedy Quist zanurzy się w jej wnętrze. - Zdejmij sweter - poprosiła bez tchu. Och, ile by dała teraz, by mieć dwie zdrowe ręce. Postawił Lily na nogi, wstał i zrzucił ubranie. Jego nagość była imponująca. Przyklęknął, zsunął majtki z bioder Lily i przycisnął twarz do kępki włosów, które nie zdążyły jeszcze w pełni odrosnąć.
170
Pod Lily ugięły się kolana. Wolno osunęła się na materac. Czuła na swej skórze gorący oddech mężczyzny. Ogień ogarniał całe jej ciało, wdzierał się w każdą komórkę. - Szybko - szepnęła, przesuwając się w stronę Quista. Chciała czym prędzej się z nim połączyć. Mężczyzna nie śpieszył się. Spojrzał jej prosto w oczy, zajrzał w głąb duszy, aż wreszcie znalazł to, czego szukał. Wiedział już, że Lily należy do niego. Była obnażona dosłownie i w przenośni. Czuł się za nią odpowiedzialny. Lily drgnęła, gdy wtargnął w jej wnętrze.
S R
- Sprawiam ci ból? - szepnął Quist.
- Nie... - odpowiedziała. - To... po dziecku. Jestem bardzo... Zakrył jej usta kolejnym pocałunkiem. Łagodnie pieścił jej piersi, brzuch i łono. Powoli wchodził w głąb, pozwalał jej przywyknąć do nowej sytuacji. Dopiero po kilku minutach odrzucił głowę w tył i wydał cichy pomruk triumfu.
Lily w pełni podzielała jego uczucia. Nigdy dotąd nie zaznała tak pełnej satysfakcji z faktu, iż jest kobietą. W tej chwili było to dla niej ważniejsze niż ekstaza. Quist jakiś czas leżał bez ruchu. Sycił wzrok widokiem rozkoszy malującej się na twarzy kobiety. Uśmiechnął się. - Och... Lily... Szare oczy spojrzały na niego pytająco. - Mógłbym całymi dniami wpatrywać się w ciebie - wyszeptał.
171
Pochylił głowę i zaczął delikatnie ssać jej szyję. Po chwili na jasnej skórze pojawiła się ciemna plamka. - Ty szelmo - odezwała się cicho Lily. W jej źrenicach nadal połyskiwały iskierki radości. Uniosła się lekko i przywarła wargami do jego piersi. Stłumił okrzyk i zaczął wolno poruszać biodrami. Lily ciasno objęła go ramionami. Czuła się wolna. Quist sprawił, że rozkwitała jak kwiat. Ich ciała pokryły się potem. Quist poruszał się coraz szybciej. Tuż przed ekstazą Lily przeżyła moment strachu. Ze szlochem wykrzyczała imię mężczyzny i niemal natychmiast poczuła na swej
S R
skórze kojący dotyk jego dłoni.
- Już... już... - wydyszał. - Pozwól mi... Zrób to dla mnie. Westchnęła głęboko, wygięła się w łuk, zamknęła oczy, zamarła na moment, a potem jej ciałem wstrząsnęły spazmatyczne dreszcze. Quist do końca kontrolował swoje zachowanie i na czas się wycofał. W pierwszej chwili nie wiedziała, co się stało. - Quist? - spytała ze łzami w oczach. Wciąż oddychała z trudem. Minęła niemal minuta, gdy uniósł głowę z jej ramienia. W półmroku zobaczył jej błyszczące oczy. - Nie... Nie płacz. - Wargami osuszył jej powieki. - Nie płacz. Nie teraz. - Dlaczego to zrobiłeś? Było tak cudownie... Westchnął z ulgą. Obawiał się, że Lily może żałować swej decyzji. Musnął palcem jej policzek.
172
- Niedawno rodziłaś - przypomniał. - Nie byłem pewien, czy tak szybko chcesz mieć drugie dziecko. Lily spojrzała na niego z zaskoczeniem. Musiała przyznać, że o tym nie pomyślała. - Nic by się nie stało - powiedziała obronnym tonem. - Po jednym razie... Quist uśmiechnął się kpiąco. - Nooo... Jakiś czas po porodzie kobieta nie może zajść w ciążę. - Naprawdę? Nigdy się to nie zdarzyło? Nawet raz? - Może raz, czy dwa... - przyznała. - Ale to rzadki wypadek.
S R
Spojrzał na nią uważnie, po czym odgarnął z jej czoła mokry kosmyk włosów.
- Pomyśl tylko - powiedział - szukasz domu, pracy i masz małe dziecko. Chciałabyś na dodatek nosić w sobie drugie? Musiała przyznać mu rację, choć nadal czuła pustkę. - Lubię być w ciąży - powiedziała przekornie i wsparła głowę na jego piersi. Czerpała siłę z tego dotyku. Słyszała, jak serce mężczyzny bije równym rytmem. Quist ogarnął spojrzeniem jej smukłą sylwetkę. Miała cudowną, jedwabistą skórę barwy kości słoniowej. Czuł się szczęśliwy i rozluźniony. Nie przeszkadzał mu nawet śnieg padający za oknem, choć przypominał, że z nastaniem świtu przyjdzie czas, by ruszyć po pomoc. - Quist? Z tonu jej głosu wywnioskował, że chce zapytać o coś ważnego.
173
- Uhm? - Naprawdę myślisz, że jestem seksy? - Możesz mieć jeszcze jakieś wątpliwości? - Przypuszczam, że podobnie reagowałbyś na inną kobietę. Przycisnął ją do siebie. - Lubię seks, lecz z tobą przeżyłem coś całkiem nowego. Popatrzyła mu prosto w oczy. - To znaczy? Nie odpowiedział od razu, gdyż najpierw sam musiał ustalić, co to znaczy. Po chwili już wiedział. To nie była zwykła fascynacja; z
S R
wolna odkrywał w sobie głębsze uczucie. Nie mógł tego przyznać głośno, gdyż nie chciał stwarzać jej złudnych nadziei. Lubił ją, to prawda, lecz mimo wszystko nie darzył jeszcze miłością. Lily wciąż czekała na odpowiedź.
- Nigdy dotąd nie kochałem się z kobietą powoli... Nigdy dotąd nie troszczyłem się o nią. - Zsunął się w bok, by nie musiała dźwigać ciężaru jego ciała. - Byłaś cięta, prawda? - spytał cicho. Teraz nie musiała się wstydzić, słysząc tak intymne pytanie. I nie musiała niczego ukrywać. Skinęła głową. - Bolało? - Miałam miejscowe znieczulenie. Nic nie czułam. - A potem? - Potem bolało, lecz nie zwracałam na to uwagi. Taka była cena za Nicki. Mogłabym to znieść w każdej chwili. - W każdej chwili?
174
Uśmiechnęła się. - No, może nie zaraz, lecz nie czuję strachu przed następną ciążą. Chcę mieć więcej dzieci. - Naprawdę lubisz być w ciąży? Skinęła głową. Quist wierzył jej bez zastrzeżeń. Jej ostatnie słowa dobrze pasowały do wszystkiego, co powiedziała przedtem. Przekonał się już wielokroć, że nie kłamała, mówiąc o sobie, swych odczuciach i przeżyciach. Patrzyła na niego z taką czułością, że jego ciało znów ogarnęło pożądanie. Przesunął dłońmi po skórze Lily. Chwyciła go za rękę.
S R
- Co się stało? - spytał. Wzięła głęboki oddech. - Dotknąłeś mnie i znów cała płonę. Nie wiem, co masz w sobie, Quist... ale nigdy nie czułam się w ten sposób.
Zakrył jej usta swoimi ustami, co pociągnęło za sobą kolejny pocałunek, i jeszcze jeden. Zasnęli w swoich objęciach. Rano obudził ich płacz Nicki.
Lily poruszyła się pierwsza. Miała ochotę głębiej wtulić się w ciepłe ramiona Quista. Gdy zdała sobie sprawę, co ją obudziło, zaczęła wstawać. - Ja ją wezmę - niemal natychmiast odezwał się zaspany męski głos, lecz nie towarzyszył mu żaden ruch. Nicki płakała coraz głośniej. - Pójdę po nią - szepnęła Lily. Quist pocałował ją w czoło i wstał. - Leż. Zaraz ją przyniosę.
175
Odrzucił koc i wstał. Lily z zachwytem patrzyła na jego nagie ciało. Ze zdumieniem zauważyła, że sięgnął po spodnie. - Co robisz? - spytała głośno. Quist podskakiwał na jednej nodze. Drugą usiłował wepchnąć w nogawkę. - Nie mogę iść do niej nie ubrany - wyjaśnił. Lily spojrzała na niego z rozbawieniem. - Dlaczego? - Jest dziewczynką. - Jest dzieckiem. Niczego nie zauważy.
S R
- Zauważy - powiedział z pełnym przekonaniem. - Rozumie o wiele więcej, niż ci się zdaje.
Lily zacisnęła usta, by nie parsknąć śmiechem i potrząsnęła głową.
Quist zamarł w pół ruchu. - Nie? Ponownie zaprzeczyła.
- Ale ja jestem obcy. Nieznany. - Zna cię lepiej niż własnego ojca - powiedziała Lily. - Lecz to nie ma żadnego znaczenia. Na pewno nie zauważy twojej nagości, a ja nie chcę, byś się ubierał. Surowe rysy Quista złagodniały. Nicki wciąż płakała, a on stał z naciągniętą jedną nogawką. - Nie chcesz? Pokręciła głową. - Jesteś pewna? Skinęła potakująco.
176
Nicki płakała coraz głośniej. Quist odrzucił dżinsy na bok i wydobył ją z szuflady. Niemowlę natychmiast ucichło, co wywołało uśmiech na twarzy mężczyzny. - Lubisz mnie trochę, co? - zagadnął wesoło. - A wiesz, że twoja mama jest pełna seksu? Ostrożnie ułożył dziecko w ramionach Lily. - Nieprawda - powiedziała półgłosem Lily. Przyłożyła córkę do piersi. Quist podsycił ogień, ułożył się na kocu, wsparł głowę na ręku i patrzył na karmiącą kobietę.
S R
- Co to znaczy „nieprawda"? - Nie jestem pełna seksu.
- Zatem mnie nabrałaś - powiedział z udawanym oburzeniem. Udało ci się oszukać moje ciało.
Lily poczuła rumieniec występujący jej na policzki, lecz nie odrywała wzroku od Nicki. Quist spoglądał na nią z fascynacją zmieszaną z odrobiną zazdrości. - Jakie to uczucie? Zrozumiała bez trudu, o czym mówił. - Cudowne - odpowiedziała z uśmiechem. - Pełne błogości. - A fizycznie? Czy czujesz to samo, gdy ja dotykam ustami twych sutków? Rumieniec na jej policzkach nabrał głębszych tonów. Uniosła wzrok. - To samo, lecz w inny sposób.
177
- Wyjaśnij. Chcę wiedzieć. -To trudno opisać... Poza tym... Nie bardzo wiem, jak to zrobić. Siedzę tu, karmię dziecko, a jednocześnie myślę o mężczyźnie, który... który... - Ssie twój sutek - dokończył z szelmowskim uśmiechem. Wykrztuś to z siebie, Lily. Nie czas na fałszywą skromność. W końcu to ty prosiłaś, bym się nie ubierał. - Lubię na ciebie patrzeć. To mnie rozgrzewa. - Spojrzała na jego muskularny tors, po czym, niewiele myśląc, uniosła obandażowaną rękę i pogładziła mężczyznę po policzku. - Co czujesz? - spytał.
S R
- Ciebie. Twoją skórę. Nieco szorstką... i bardzo męską. - Pytałem o rękę.
- Ach... W porządku. Westchnął. - Co to znaczy „w porządku"? - Lepiej niż wczoraj. - Wciąż boli.
- Trochę. Czuję w niej lekkie mrowienie. Potarł jej rękę tuż nad opatrunkiem. - Jak tylko wrócimy do cywilizacji, musisz iść do lekarza. Założą ci gips. „Jak tylko wrócimy do cywilizacji." Dziwne, lecz nie czuła ulgi z tego powodu. Tu, w zagubionej wśród śniegów chacie, była naprawdę bezpieczna. I szczęśliwa. Miała przy sobie Nicki... i Quista.
178
Nagle uświadomiła sobie, że śnieżyca mogłaby potrwać jeszcze kilka miesięcy. Wytężyła słuch, lecz nie usłyszała wycia wichru. Spojrzała w okno, potem na Quista. - Już po wszystkim? - zapytała z nutą żalu. - Na to wygląda - odparł spokojnie. Nie wstał, by sprawdzić, lecz czekał na jej dalsze słowa. Lily milczała przez długą chwilę. Opuściła głowę i potarła policzkiem główkę dziecka. Do tej pory miała tylko Nicki, a teraz... Teraz był jeszcze Quist. Nie miała pewności, czy jest w pełni gotowa do pożegnania.
S R
Spojrzała na mężczyznę załzawionym wzrokiem. - Dopiero zaczęliśmy się poznawać - szepnęła. Myślał o tym samym, lecz nie chciał się do tego przyznać. - Tylko nie płacz - mruknął.
- Skoro śnieg przestał padać, musisz ruszyć po pomoc. - Nie jestem przekonany, czy przestał. - Nie sprawdzisz? - Ja? Chcesz, żebym zamarzł? Nie mam ubrania. - Przeciągnął się leniwie. - Może później. - Ale mówiłeś, że należy wyjść wcześnie rano... - Nagle zrozumiała. Chciał spędzić jeszcze jeden dzień przy niej. - Dziękuję - wyszeptała. Tym razem jej łzy były oznaką szczęścia. Gdy skończyła karmić, ubrali się i wyszli na zewnątrz. Śnieg rzeczywiście przestał padać. Las sprawiał wrażenie baśniowej
179
dekoracji. Po powrocie do chaty Quist zajął się śniadaniem, a Lily bawiła się z dzieckiem. Wspólnymi siłami wykąpali Nicki, a potem, gdy dziewczynka zasnęła, zajęli się sobą. - Nigdy dotąd nie czułam się tak szczęśliwa - westchnęła Lily, leżąc w ramionach mężczyzny. - Rozpieszczasz mnie. Quist roześmiał się. Był zupełnie wyczerpany. - Nieprawda. To ty jesteś górą. Wykorzystujesz niewinnego kowboja. - Jak na „niewinnego" znasz kilka ciekawych sztuczek. Otworzył jedno oko.
S R
- A tobie się to bardzo podoba.
- To prawda - powiedziała z prostotą. Pocałowała go. - Czasem wydaje mi się, że śnię - dodała szeptem. - Uhm.
- Trudno mi uwierzyć, że spotkaliśmy się całkiem przypadkowo. - Trudno uwierzyć w to, co zrobiliśmy od chwili spotkania. Roześmiała się cicho, lecz zaraz spoważniała. To historia, o jakiej opowiada się wnukom, pomyślała. Tylko... - Quist? - Słucham. - Kiedy masz zamiar iść po pomoc? Milczał. - Jutro - powiedział w końcu. - Musisz czym prędzej trafić do lekarza, małej kończą się czyste pieluchy, a ja zaczynam już mieć dość konserw. Miał słuszność, lecz to w niczym nie umniejszało jej niepokoju.
180
- Śnieg jest bardzo głęboki. Czeka cię trudna wędrówka. - Mam długie nogi. - Możesz zabłądzić. - Pójdę przecinką. W podobny sposób dotarłem tutaj, choć musiałem przebijać się przez śnieżycę. - A co ze zwierzętami? Słyszałam, że na północy Maine żyją niedźwiedzie. - Śpią w zimie. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Nic mi się nie stanie. - Boję się o ciebie.
S R
- Nic mi się nie stanie - powtórzył. - I tobie także. Nie była tego całkiem pewna. Myśl o odejściu
Quista na powrót napełniła ją uczuciem osamotnienia. - Pocałuj mnie - poprosiła żarliwie.
Obdarzył ją niejednym pocałunkiem. Popołudnie minęło im bardzo szybko, aż zmęczeni zapadli w krótką drzemkę. Quist myślał o tym, by jeszcze jeden dzień spędzić w chacie, lecz z marzeń wyrwał go głośny warkot silnika. Wysunął się z objęć Lily i podszedł do okna. Zobaczył nadjeżdżające dwa skutery śnieżne. Podbiegł do wciąż śpiącej Lily i potrząsnął ją za ramię. - Wstawaj, śpiochu. Mamy towarzystwo. Błyskawicznie wciągnął spodnie i pomógł się jej ubrać. Zdążyła naciągnąć sweter, gdy w drzwiach pojawili się goście.
181
„Gośćmi" okazali się gospodarze, a właściwie syn właściciela chaty i jego dziewczyna. Nie wiadomo, kto był bardziej zakłopotany: Lily i Quist, przyłapani w miłosnym gniazdku, czy młodzi, którzy przyjechali tu z zamiarem uwicia własnego. Okazało się, że cywilizacja jest odległa zaledwie o godzinę jazdy skuterem. Quist zdołał przekonać młodzieńca, by czym prędzej wyruszyli po pomoc. Dziewczyna została z Lily. Przed zmierzchem do chaty dotarł pług z kierowcą, wyciągarką, Quistem, synem właściciela, dwoma skuterami i dwoma galonami benzyny.
S R 182
Rozdział 8 Kilka następnych godzin zapisało się w pamięci Lily niczym ulotna chwila. Z pomocą Quista - i dziewczyny, która wprost nie mogła się doczekać wyjazdu nieproszonych gości - doprowadziła do porządku wnętrze chaty i zapakowała wszystkie przyniesione rzeczy. Przyczepiła do piersi nosidełko z Nicki i wspięła się do kabiny ciężarówki. Zajęła miejsce między Quistem i kierowcą. Odległość, która dzieliła ich od zasypanego śniegiem
S R
samochodu, nie była zbyt duża. Podczas zamieci wędrówka zabrała im trzy godziny, lecz teraz pokonali ten sam dystans w niecałe trzydzieści minut. Nie minęło wiele czasu, gdy audi stanęło na świeżo przetartej drodze. Quist zajął miejsce za kierownicą i ruszył śladem pługa.
Lily rzucała ukradkowe spojrzenia na siedzącego obok mężczyznę. Z wysoko postawionym kołnierzem i w kapeluszu na głowie wyglądał zupełnie tak samo jak owego wieczoru, gdy po raz pierwszy pojawił się w jej życiu. Poczuła się bardzo samotna. Quist zerkał na nią od czasu do czasu, lecz w mroku nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy. Tylko raz, gdy lekko dotknął jej ręki, poczuła znajome ciepło. Gdy dotarli do miasta, Quist dopełnił wszystkich formalności związanych z odnalezieniem jego samochodu i odstawieniem go do garażu wypożyczalni. Potem, zgodnie z obietnicą, odwiózł Lily do
183
najbliższego szpitala. Minęła kolejna godzina, nim tam dotarli. Nicki obudziła się w czasie jazdy i głośno zażądała karmienia. W szpitalu Quist ponownie przejął inicjatywę. Jak gracz ligi ułożył sobie niemowlę na przedramieniu i wepchnął Lily do gabinetu. Po prześwietleniu i założeniu gipsu, wrócili do samochodu. - Quebec jest cztery godziny stąd, na północ - powiedział Quist cichym, spokojnym głosem. - Teraz mamy dziesiątą. Na miejsce dotrzemy koło drugiej... chyba że poszukamy w okolicy jakiegoś noclegu i wyjedziemy dopiero rano. - Uważnie obserwował jej reakcję. - Mówiłem, że możemy poszukać noclegu. Marzę o gorącej
S R
kąpieli i dużym wygodnym łóżku. Co ty na to?
Lily z uśmiechem skinęła głową. Czuła się bardzo zmęczona, co było raczej dziwne, gdyż część dnia po prostu przespała. Znaleźli schronisko narciarskie, puste ze względu na to, że była dopiero połowa tygodnia. Wzięli wspólny pokój; żadne nie zaproponowało, by spędzić noc oddzielnie. Quist wpisał do księgi gości swoje nazwisko, a recepcjonista uznał, że są rodziną. Pokój nie wyróżniał się niczym szczególnym, lecz był ciepły, przytulny i wyposażony w podwójne, małżeńskie łoże. Nicki, starannie wymyta i przebrana w czyste ubranko, znalazła się w przenośnej kołysce dostarczonej przez obsługę schroniska i spokojnie zasnęła. Quist zniknął w łazience. Potem przyszła kolej na Lily. Ze względu na świeży gips nie skorzystała z prysznica, lecz weszła do wanny. Kąpiel przyniosła jej
184
prawdziwą ulgę - podobnie jak noc spędzona w ogromnym łożu, choć Quist nie dał jej wiele czasu na wypoczynek. Ranek nadszedł zbyt szybko. Po opuszczeniu hotelu i obfitym śniadaniu w przydrożnym barze ruszyli na północ. Do Quebecu dotarli wczesnym popołudniem. Quist wynajął pokój, tym razem w hotelu „Hilton", gdzie - jak twierdził - było wystarczająco wiele sklepów, w których Lily mogła spędzić czas w oczekiwaniu na Quista. Odszedł, nim zdążyła mu wyjaśnić, że nie przepada za zakupami. Została w pokoju. Gdy skończyła karmić i przebierać Nicki,
S R
zrobiło się zbyt późno, by myśleć o wynajęciu mieszkania. Agencje pośrednictwa były już zamknięte. Poza tym, chciała się dowiedzieć, czy Quist zdołał odnaleźć swą siostrę. Wciąż nie wracał. Być może znów wyjechała, a może mieli sobie dużo do powiedzenia. Lily wykąpała się, starannie wyszczotkowała lśniące włosy, ozdobiła twarz delikatnym makijażem i ubrała się w spódnicę i sweter. Włożyła śpiącą Nicki do nosidełka, przytroczyła ją do piersi i zeszła na dół, do holu. Usiadła w fotelu i czekała na powrót Quista. Zobaczyła go od razu, gdy wszedł do hotelu. Nawet bez kapelusza górował nad innymi gośćmi. Nie wyglądał na zadowolonego. Weszli do windy. Mężczyzna milczał. W kabinie było kilka osób i najwyraźniej nie chciał rozmawiać przy świadkach. Gdy dotarli do pokoju, stanął przy oknie i wbił wzrok w zapadającą ciemność. Lily czekała przez chwilę.
185
- Quist? - odezwała się cicho. Powoli odwrócił głowę i zaczaj mówić z narastającym gniewem: - Nie ma jej. Z jednego miejsca odesłali mnie w inne, potem w jeszcze jedno, a w końcu okazało się, że wyjechała. - Wziął głęboki oddech. - Wyjechała. Przebyłem taką długą drogę, spędziłem trzy dni w cholernej zamieci, nie mówiąc o dwóch pozostałych w Nowym Jorku i w Bostonie, a ona po prostu wyjechała - Kiedy? - Przedwczoraj. - W taką śnieżycę?
S R
- Tutaj podobno była znacznie lepsza pogoda. Prawdopodobnie chciała skorzystać z okazji, by zgubić ewentualny pościg. - Przesunął dłonią po włosach. Zmarszczył brwi. - Gdybym dotarł tu na czas... - Gdybym nie zmyliła drogi... - wtrąciła Lily. - Przepraszam, Quist. To moja wina.
- Kobiety zawsze wpędzają mnie w kłopoty - burknął, nie zwracając uwagi na jej skruchę. - Nie spotkałem dotąd żadnej, która znałaby wartość słowa. Jennifer prosiła mnie, bym przyjechał, a kiedy to zrobiłem, okazało się, że zmieniła adres. Jest taka jak jej matka. Wciąż ucieka. Nie wiem, dlaczego myślałem, że mogłaby okazać się inna. Lily z niechęcią przyjęła jego słowa, gdyż od samego początku była z nim całkiem szczera. Nie podobało jej się, że oskarżał wszystkie kobiety o fałsz, nie biorąc pod uwagę jej osoby. - Wiesz, gdzie może być teraz?
186
- W Chicago. - Chicago? - Tak mi powiedzieli. - Co tam robi? - To samo, co wszędzie. Ukrywa się i czeka, aż sprawy przycichną. - Lecz skoro udało ci się ustalić miejsce jej pobytu, inni też mogą to zrobić. - Ma bardzo opiekuńczych przyjaciół. Musiałem pokazać prawo jazdy, nim uzyskałem jakieś informacje. Poza tym miała dość rozumu,
S R
by im powiedzieć, że przyjadę. Lecz niech, do diabła, nie myśli, że będę się za nią uganiał po całej północnej półkuli. Zaklął ponownie i odwrócił się w stronę okna. Lily przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie. Wówczas też był zły - i zaraz zasnął, by nie rozmawiać z kobietą jeżdżącą czerwonym sportowym samochodem.
Chciała mu jakoś ulżyć. Odpięła nosidełko, ułożyła Nicki na łóżku i podeszła do mężczyzny. - Co zrobisz? - spytała półgłosem. Nie odpowiedział. Delikatnie położyła mu rękę na karku, zaczęła masować ramiona. - Jest młoda. Prawdopodobnie bardzo wystraszona. - Powinna czekać - warknął. - Powiedziałem przecież, że przyjadę. - Nic o tobie nie wie. Może nie ufa mężczyznom tak jak ty kobietom.
187
- To po co do mnie dzwoniła? - Jesteś jej przyrodnim bratem. Być może jedynym żyjącym krewnym. - I to jej daje prawo, by mnie wykorzystywać? - Daje jej prawo, by żądać pomocy. Mogłeś od razu odmówić. - Mogłem. - Dlaczego tego nie zrobiłeś? - Ponieważ jest moją siostrą - odparł z niechęcią. - Być może jedyną żyjącą krewną. To miało bardzo duże znaczenie. Lily uświadomiła sobie, że
S R
Quist nie posiadał żadnej rodziny... choć bardzo chciał mieć kogoś u swego boku. Objęła go.
- Jesteś czuły i miękki, wiesz? - Nigdy nie byłem miękki.
- Nie chcesz tego okazać, lecz tu, wewnątrz - przyłożyła rękę do jego piersi - bije dobre serce. - Nie ulegnę słabości.
- A kto ci każe? Zawahał się przez chwilę. - Ty - odpowiedział, spoglądając w jej stronę. - Wiem, o czym myślisz. Sądzisz, że skoro zajechałem tak daleko, powinienem też dotrzeć do Chicago. To po drodze, jeśli będę jechał do domu samochodem. - W ogóle o tym nie myślałam, lecz skoro tak twierdzisz... - Zanim tam dotrę, znów wyjedzie. To bez sensu. Kto mi zaręczy, że w Chicago zakończę pościg?
188
- Nie możesz do niej zadzwonić? Masz przecież adres. Nie podali ci numeru telefonu? - Nie. Mieszka u przyjaciół. W adresie nie ma nazwiska. - Chicago jest po drodze do Montany. - Niezupełnie. - Ale lądują tam samoloty American Airlines, Delty i TWA. Możesz chyba poświecić kilka godzin. Zrobił skwaszoną minę. - Nie powinienem tego robić. - A masz inne wyjście? Chcesz teraz wrócić do domu i
S R
zapomnieć o całej sprawie? Nigdy nie zastanawiałeś się, co zaszło? Dlaczego wpadła w kłopoty? Nie będziesz miał poczucia winy, że nie było cię przy niej, gdy potrzebowała pomocy?
- Byłem. To ona wyjechała - odparł z uporem. - Zawsze będzie ci to ciążyć, Quist - cicho powiedziała Lily. Obrzucił ją niechętnym spojrzeniem.
- Próbujesz wzbudzić we mnie poczucie winy. - Nie. Próbuję ci unaocznić, czego nie powinieneś robić. Udajesz twardziela, którym w rzeczywistości nie jesteś. - Potrafisz grać na uczuciach. - Ja? - spytała. - W jaki sposób? - Werbalnie. Mówisz cholernie spokojnym, rozsądnym tonem. Przytulasz się do mnie... i pozbawiasz zdolności do myślenia. Próbowała się odsunąć, lecz jej nie pozwolił.
189
- Skoro jesteś tak silny - zaczęła - to w spokoju wysłuchasz wszystkiego, co mam ci do powiedzenia. Odetchnęła głęboko. - Przede wszystkim chcę ci wyjaśnić kilka rzeczy. Po pierwsze, nie należę do podstępnych, uwodzicielskich kobiet, jakie znałeś dotychczas. I nigdy nie kłamałam. Nigdy nie cofnęłam danego słowa. Nie mieszaj mnie z innymi - przerwała, lecz zaraz zaczęła mówić dalej: - Gdyby nie zamieć, nigdy nie doszłoby do naszego spotkania. Na ulicy nawet byś na mnie nie zwrócił uwagi. Sam powiedziałeś, że nie jestem w twoim typie. Powinnam się z tego cieszyć, gdyż nie masz najlepszego gustu.
S R
Quist patrzył na nią bez słowa. Była cudowna. Łagodna, uległa, a jednocześnie obdarzona charakterem. I wspaniała w łóżku. Prawdziwy dynamit.
Obrzuciła go ponurym spojrzeniem. - Co ma znaczyć ten uśmiech?
- Pomyślałem o tobie „prawdziwy dynamit". Wiedziałaś o tym? - Zrobiła kwaśną minę. - To ma jakiś związek z naszą rozmową? - Chyba tak. - Wzrok mężczyzny spoczął na jej ustach. - Jaki? - Chodzi o nas. Przyciągasz mnie ku sobie nawet wówczas, gdy każesz mi odejść. Jak to możliwe? Poczuła, że ogarnia ją dobrze znajome podniecenie. - Być może... masz pociąg do szczerych i otwartych kobiet.
190
- Wątpię. Myślę, że chodzi o to, iż jesteś drobna, nieśmiała... a gdy wchodzisz na mównicę, by wygłosić wielką orację, czerwienisz się z przejęcia i błyszczą ci oczy. Z ust płynie nieprzerwany potok słów, a twoje piersi unoszą się i opadają przyśpieszonym ruchem. Uwielbiam kobiece piersi. - Możesz mówić, co chcesz. - Mogę też przejść do czynów. - Złożył czuły pocałunek na jej ustach. Minęła długa chwila, nim znów się odezwał: - Naprawdę myślisz, że powinienem jechać do Chicago? - Jak mogę cokolwiek myśleć, gdy całujesz mnie w ten sposób? szepnęła bez tchu.
S R
- Chcę, żebyś pojechała ze mną. Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Do Chicago?
- Mogę się rozmyślić w połowie drogi. Będziesz gwarancją, że do tego nie dojdzie.
- „Gwarancją?" - wyszeptała. - Przed chwilą byłam „dynamitem". Pocałował ją znowu. Ponieważ łóżko było zajęte przez śpiącą Nicki, osunęli się na dywan. Lily z radością myślała o dalszej wspólnej podróży. Choć mogło to się wydawać niewiarygodne, kochała Quista. Była szczęśliwa. Miała do tego pełne prawo. Quist był silny, może czasem zbyt uparty, lecz czuły i opiekuńczy. Dobry dla Nicki. Ani przez chwilę nie wątpiła, że darzył
191
niemowlę silnym uczuciem, choć może sam nie w pełni zdawał sobie z tego sprawę. Quebec nic dla niej znaczył. Chciała tu przyjechać jedynie po to, by znaleźć się z dala od Hartford i rodziny Jarroda. Zastanawiała się jedynie, co pocznie, gdy Quist odnajdzie siostrę i zechce wrócić do domu. Jak dotąd nie padło ani jedno słowo na ten temat. Kowboj nie tracił czasu. W drodze do Chicago prowadził samochód pewną ręką, lecz ani razu nie przekroczył dozwolonej prędkości. Skontaktował się z zarządcą rancza i wiedział, że w Montanie także zalegała spora warstwa śniegu. Jeśli taka sytuacja
S R
miałby potrwać dłużej, konieczny był transport świeżej paszy na pastwiska. A to oznaczało konieczność szybkiego powrotu. Do Chicago dotarli popołudniem. Od razu skierowali się pod adres, gdzie miała przebywać Jennifer. Znaleźli niewielki domek na peryferiach. Lily nie potrafiła ukryć zdziwienia. Spodziewała się czegoś bardziej okazałego.
- Zawsze wybiera takie miejsca - powiedział Quist. - Proste i schludne. Spojrzał na siedzącą obok Lily. - Pójdę zobaczyć, czy jest. Jeśli ją zastanę, wrócę po ciebie. Mówił z pozornym spokojem, lecz Lily zdążyła go poznać wystarczająco dobrze, by zauważyć napięcie malujące się na jego twarzy. - Nie chcesz pobyć z nią sam? - spytała. - Mogę zaczekać tutaj.
192
- Na tym zimnie? Nie ma mowy. - Przerwał. - Nie jesteś ani trochę ciekawa? - Jestem - przyznała. Pocałował ją i wysiadł. Dwie minuty później był już z powrotem. Miał rozgorączkowany wzrok, lecz uspokoił się natychmiast, gdy wziął Nicki na ręce i pomógł Lily wysiąść z samochodu. Jennifer Simmons nie miała nikogo, komu mogłaby zaufać. Była młodą, ładną dziewczyną, choć ostatnie przeżycia wycisnęły na jej twarzy piętno smutku. Była ubrana w zwykłą, prostą koszulę i dżinsy. Wyraźnie nie wiedziała, czy ma uściskać brata, czy uciekać.
S R
Nieśmiało przedstawiła gości starszej kobiecie, właścicielce domku. Usiedli w salonie. Jennifer złożyła na kolanach drżące dłonie i spojrzała na Quista.
- Dziękuję, że przyjechałeś - odezwała się nieśmiało. - Nie byłam pewna, czy dotrzesz aż tutaj.
Quist usiłował przybrać groźną minę, lecz nie potrafił. Nie umiał myśleć o siedzącej naprzeciw niego dziewczynie, jak o córce swej matki. - Uprzedziłaś swoich przyjaciół, że przyjadę. Więc czekałaś. Potrząsnęła głową. Była bardzo wysoka, mierzyła co najmniej metr osiemdziesiąt i, zdaniem Lily, mogła z powodzeniem zostać modelką. - Nie wiem... - powiedziała ze smutkiem. - Po prostu czepiałam się każdej nadziei. Quist nie spuszczał z niej wzroku.
193
- Wspomniałaś przez telefon, że mężczyzna, z którym byłaś związana, chciał cię wciągnąć w jakieś brudne sprawy. Jennifer zawahała się, jakby nie była pewna, czy może mu do końca zawierzyć. - Nazywa się Walker Keane - powiedziała z rezygnacją. Znaliśmy się już od dawna, lecz dopiero od dwóch lat byliśmy razem. - Miałaś z nim romans? - oschle spytał Quist. Spuściła wzrok. - Tak. My... To znaczy ja... Uważałam go za wspaniałego człowieka. Miał przytulne mieszkanie, kupował mi różne rzeczy... Prosił mnie tylko o odrobinę uczucia. Lubił pokazywać się ze mną
S R
wśród przyjaciół. Twierdził, że go to odmładza. - Ile ma lat? - Czterdzieści trzy.
Quist umilkł na chwilę. Pomiędzy nim a Lily też była znaczna różnica wieku, lecz jedenaście lat to nie to samo, co dwadzieścia cztery...
Jennifer nie próbowała się usprawiedliwiać. - Mieszkaliśmy w Albany. Walker, jako konsultant, był związany krótkoterminowymi umowami z kilkoma przedsiębiorstwami, lecz praca nie zabierała mu zbyt wiele czasu. Dużo podróżowaliśmy. - Lubiłaś z nim jeździć. Po krótkim wahaniu skinęła głową. - Był jedynym człowiekiem, jakiego bliżej znałam. Pamiętałam, jak posprzeczał się z mamą...
194
- Kiedy pierwszy raz go widziałaś? - Gdy miałam siedem lub osiem lat. - Już wtedy był tobą zainteresowany? - Nie - odpowiedziała Jennifer. - Mamą. Nicki zaczęła płakać. Quist oddał ją Lily i dopiero wówczas zrozumiał, że ściskał ją zbyt mocno, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Rozluźnił napięte mięśnie. Jennifer pochyliła się w stronę dziecka. - Śliczna - powiedziała. - Kiedy się urodziła? - Prawie sześć tygodni temu - odparła Lily. Jennifer popatrzyła na nią, po czym zerknęła na Quista. - Jest podobna do ciebie
S R
Nikt nie uznał za stosowne, by wyjaśnić jej sytuację. Quist nie miał nic przeciwko temu, by uważano go za ojca Nicki. - W jaki sposób Keane wpadł w kłopoty? Uśmiech znikł z twarzy Jennifer.
- Nie wiem, kiedy to się naprawdę zaczęło. Został oskarżony o defraudację setek tysięcy dolarów należących do jednego z przedsiębiorstw, z którymi współpracował. - A ty? - Szukał jakiejś obrony, więc powiedział, że zrobił to za moją namową. - Dziewiętnastoletniej dziewczyny? - sceptycznie zapytał Quist.
195
- Plan miała ułożyć matka. Ja tylko przejęłam po jej śmierci nadzór nad jego wykonaniem. - Miał jakieś dowody? - Jak mógł mieć dowody, skoro to nieprawda! - zawołała z przejęciem. Po chwili nieco się uspokoiła. - Jedynym jego dowodem było to, że pomogłam mu wydać te pieniądze. Ale ja nic nie wiedziałam o ich pochodzeniu. Quist chrząknął głośno. - Gdzie jest teraz Keane? - W Albany.
S R
- Nie został aresztowany? - Wyszedł za kaucją.
- Powiedział ci, co zamierza?
- Po pijanemu, lecz następnego dnia nie wyparł się ani słowa. - Wówczas uciekłaś?
- Tak szybko, jak tylko mogłam. Przeniosłam się do znajomych, lecz mnie odnalazł. Próbowałam zgubić go na Manhattanie. Dostałam wiadomość, że wie, gdzie jestem. - U kogo mieszkałaś? - U przyjaciół matki. Kiedyś odwiedzałyśmy ich bardzo często. Mężczyzna w zamyśleniu potarł czoło. - Czego oczekujesz ode mnie? - spytał w końcu. - Porady. - Jennifer spojrzała mu prosto w oczy.
196
- Potrzebuję dobrego prawnika. Próbowałam się zwrócić do Henry'ego Melnicka, który pomógł mi po śmieci matki, lecz okazało się, że on też już nie żyje. - Nagle zaczęła mówić bardzo cicho. - Nie mam zbyt wiele pieniędzy, lecz zwrócę ci wszystkie poniesione koszty. Nie chcę iść do więzienia. Zapadła głucha cisza. Quist siedział z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Nie pójdziesz - odezwał się nagle. - A co z Walkerem?
S R
- Nie musisz się go obawiać. - Wstał z kanapy i wyjął dziecko z rąk Lily. - Mam zaufanego prawnika w kancelarii Billingsów. Poza tym żaden prokurator nie oskarży cię na podstawie samych pomówień.
Ruszył w stronę wyjścia. Nim doszedł do drzwi, odwrócił głowę. - Zadzwonię do niego z hotelu. Zatrzymamy się w „Hyatt Regency". Jeśli zachcesz przyłączyć się do nas podczas kolacji, być może będę już mógł powiedzieć ci coś konkretnego. O ósmej? Jennifer skinęła głową. W drodze do hotelu Quist spytał Lily o wrażenia. - Polubiłam ją - odparła kobieta. - Jesteście nawet podobni. - I co z tego? - spytał obcesowo. - Nic. Po prostu zauważyłam. Kolacja upłynęła w dość pogodnej atmosferze. Quist zdawał się całkowicie akceptować obecność siostry. Przekazał jej numer i adres
197
kancelarii, do której miała się zgłosić. Jennifer nie posiadała się z radości. Quist zachowywał kamienny wyraz twarzy, lecz Lily dobrze wiedziała, że i on się cieszył. Po kolacji pożegnali się z Jennifer i wrócili do pokoju. Lily pierwsza postanowiła przerwać nieznośne milczenie. - Quist? - Uhm? Zauważyła lekką zmianę tonu w jego pomruku. - Co teraz? - spytała prosto z mostu. Nie odpowiedział. Przytulił twarz do jej włosów. - Quist? - Myślę.
S R
- Musisz wracać do domu. - Wiem.
- Na mnie czeka Quebec. - Nie możesz tam jechać. - Dlaczego?
- Masz złamaną rękę. Nie puszczę cię w tak daleką podróż samochodem. - Nie czuję bólu. - Pocałuj mnie - poprosił szeptem. Dobrze wiedziała, czym skończy się ten pocałunek, lecz nie protestowała. Gdy odzyskała zdolność logicznego myślenia, naciągnęła kołdrę pod brodę i oświadczyła stanowczo:
198
- Musimy porozmawiać. - Nie ma takiej potrzeby - zamruczał sennie Quist. -Jedziesz do Montany. Nie możemy tego tak zostawić. - To znaczy... czego? - Tego, co jest między nami. - A co to jest? - Coś wspaniałego. - Wspaniałego w łóżku? - Też. Przyjrzała mu się z uwagą, lecz miał zamknięte oczy i udawał, że śpi. Oddychał głęboko.
S R
Niełatwo powiedzieć „kocham cię" po czterdziestu latach samotnego życia. Lily uznała, że może jeszcze zaczekać.
199
Rozdział 9 Po czterech miesiącach spędzonych z Quistem, Lily nie żałowała swej decyzji. Całym sercem pokochała ranczo. Oczywiście nie od razu. Początkowo wydało się jej zbyt rozległe i ponure, zwłaszcza obsypane styczniowym śniegiem. Czuła się przytłoczona ogromem prerii i mrokiem nocnego nieba. Wiele razy tęskniła za zgiełkiem i światłami miasta. Nigdy nie mówiła o tym Quistowi. Pomału przyzwyczajała się
S R
do nowej sytuacji, a wszelkie niedogodności rekompensowała jej świadomość, że ma u boku ukochanego mężczyznę. W końcu zaczęła dostrzegać pierwotne piękno otaczających ją wzgórz, równin i surową, lecz charakterystyczną budowę ran-cza. Jej serce wypełniło się prawdziwym spokojem i miłością.
Kości nadgarstka zrosły się bez żadnych komplikacji. Wkrótce zapomniała o złamaniu. Nicki rosła zdrowo. Była wesołą dziewczynką, obdarzoną zaraźliwym uśmiechem, który miękczył serca nawet najtwardszych kowbojów. Szczęście Lily burzyła jedna, jedyna myśl, powracająca do niej jak zły sen. Wiedziała, że w każdej chwili może liczyć na pomoc Quista i że Montana leży szmat drogi od Connecticut, a mimo to nie mogła się uspokoić. Nie chodziło jej o Jarroda, który bez wątpienia już dawno wykreślił ją ze swej pamięci. Groźniejszy był Michael. Wkrótce przekonała się, że miała pełne powody do obaw. Pewnego czerwcowego popołudnia Michael pojawił się na ranczu. 200
Gdy zapukał, Lily, nic nie podejrzewając, poszła otworzyć. Miała na sobie bluzkę i dżinsy przepasane fartuszkiem, gdyż właśnie była zajęta pieczeniem ciasta. Stanęła jak wryta na widok nieproszonego gościa. - Michael - powiedziała chłodno. Kiwnął głową na powitanie. W garniturze, z równo przyciętymi włosami, nie pasował do otoczenia. - Nie zaprosisz mnie do środka? - To zależy - odpowiedziała, wycierając ręce z mąki - czego chcesz? - Porozmawiać. - O czym?
S R
- Co robiłaś przez kilka ubiegłych miesięcy? - Nie widzę najmniejszego powodu, dlaczego miałbyś się tym interesować - rzuciła oschle.
Michael bez słowa wtargnął do domu. Lily jeszcze szybciej wyskoczyła na ganek.
- D.J. - krzyknęła co sił w płucach. - D.J. - Co robisz? - warknął Michael. - Chcę tylko porozmawiać Rzuciła mu przelotne spojrzenie. - Ostatnim razem, gdy przyszedłeś „porozmawiać", musiałam uciekać z domu. - Kątem oka zauważyła nadchodzącego kowboja. Drugi raz nie popełnię tego samego błędu. - Zwróciła się w stronę nowo przybyłego. - D.J., czy mógłbyś pobyć tu przez chwilę? Ten pan chciał ze mną porozmawiać, a ja nie mam ochoty być z nim sama.
201
- Oczywiście, psze pani - odparł kowboj z zawadiackim uśmiechem. Wszedł na ganek i oparł się o barierkę. Michael nie wyglądał na speszonego. Nie on. Popatrzył na młodego mężczyznę, po czym skierował wzrok na Lily. - Tchórz. W obecności kowboja czuła się bezpieczna, lecz z trudem panowała nad zdenerwowaniem. - Czego chcesz? - powtórzyła. Michael zerknął na kowboja. D.J. stał spokojnie i nie miał zamiaru odchodzić. - Jak się czujesz? - Dobrze.
S R
- Podoba ci się na prowincji? - Lily zbyła milczeniem pytanie Michaela. - Nie tęsknisz za wschodnim wybrzeżem? - Nie bardzo. - Zmieniłaś się. - Może.
Spojrzał na stodołę, dom i zagrodę dla koni. - Kochanka ranczera. Zabawne, nie przypuszczałem, że jesteś do tego zdolna. - Nie o to samo prosiłeś mnie w Hartford? - spytała zimno. - Oczywiście, że nie. Chciałem się z tobą ożenić. Nigdy dotąd nie słyszała czegoś tak absurdalnego, lecz nie miała ochoty na dłuższą dyskusję. - Po co tu przyjechałeś?
202
- Po ciebie. Spojrzała na niego drwiąco. - Chcę, żebyś wróciła ze mną. - Dlaczego? - spytała z niedowierzaniem. - Ponieważ będzie nam razem dobrze. - Nie wierzę - mruknęła pod nosem. - Nie mogę uwierzyć własnym uszom. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Ostatnim razem obsypałeś mnie wyzwiskami i groźbami... - Byłem przygnębiony. Mówiłem różne rzeczy, których nie powinienem.
S R
- Być może, lecz nie o to chodzi. Nigdy do ciebie nic nie czułam. - Chcesz tu zostać? To dobre dla zwierząt. Ludzie winni przebywać w bardziej kulturalnym otoczeniu.
D.J. słyszał wyraźnie każde słowo, lecz nie poruszył się. Lily poczuła się dotknięta uwagami Michaela. - Idź już - powiedziała.
- Odbyłem długą drogę, by cię zobaczyć. To podsunęło jej kolejne pytanie. - Jak mnie znalazłeś? Michael patrzył na odległą wstęgę kurzu. - To twój ranczer? Lily westchnęła z ulgą. Tak, to był dżip Quista. - Jak mnie znalazłeś? - powtórzyła. - Dowiedziałem się w banku, że tu przeniosłaś swoje konto. Gdzie Nicole?
203
Zamarło w niej serce. - Nic ci do niej. - Jestem jej wujem. - Mam dokument, w którym cała twoja rodzina zrzeka się pokrewieństwa z moją córką. - To źle, że się o nią troszczę? Gdy widziałem ją po raz ostatni, była bardzo maleńka. Na pewno już urosła. Nicki leżała w sznurowej kołysce zawieszonej w kuchni, lecz Lily postanowiła nie wspomnieć o tym ani słowem. - Lily, nie daj się prosić. Jestem ciekaw, jak wygląda.
S R
- Mogę cię zapewnić, że jest zdrowa i szczęśliwa. A teraz żegnam.
- Naprawdę masz zamiar ją tu wychowywać? - Idź już, Michael - rzuciła stanowczo.
- Lily... - odparł ze smutkiem. - Pomyśl, co dasz jej w przyszłości? Nie ma tu żadnego sklepu, nie mówiąc o teatrze czy filharmonii. Nicole będzie wzrastała wśród kur, kaczek i ludzi, którzy prawdopodobnie nie skończyli nawet szkoły średniej. W oczach Lily pojawiły się złe błyski. - Chcesz przez to powiedzieć, że posiadanie dyplomu jest oznaką inteligencji? Jesteś zupełnym ignorantem, Michael. - Myślisz, że twój kowboj zatrzyma cię na zawsze? - zaczął z innej beczki. Zauważył dżipa wjeżdżającego na dziedziniec i mówił coraz szybciej: - Znudzi się po dwóch, trzech latach i zostaniesz na lodzie. Słyszysz, Lily? Na lodzie!
204
- Co tu się dzieje? - spytał Quist. Oparł rękę na ramieniu Lily i zimno spojrzał w stronę Michaela. - To Michael - wyjaśniła Lily lekko roztrzęsionym głosem. - Mój były szwagier. Mówiłam ci o nim. Pamiętasz? Oczywiście, że pamiętał. - Co tu robi? - Chciał się dowiedzieć, jak mi się powodzi. Ale już wyjeżdża. Prawda, Michael? Michael rzucił ostatnie spojrzenie w stronę Lily i bez pośpiechu, z wystudiowaną godnością ruszył w stronę samochodu. Quist poszedł za nim.
S R
- Quist, zaczekaj - zawołała Lily.
Wykonał uspokajający ruch dłonią, lecz nie odwrócił głowy. Pochylił się w stronę Michaela i powiedział cicho kilka słów. Lily nie słyszała, co mówił, gdyż dzieliła ich zbyt duża odległość. Samochód Michaela wystrzelił jak z procy i zniknął w tumanach kurzu. - Chyba już wrócę do pracy, psze pani - odezwał się D.J. - Oczywiście - odparła Lily. Niemal zupełnie zapomniała o jego obecności. - Dziękuję. - Po chwili dodała szeptem: - Zapomnij o wszystkim, co tu słyszałeś. Nie chcę, by Quist się martwił. - Jasne - odpowiedział z szerokim uśmiechem, przyłożył palec do ronda kapelusza i odszedł. Quist właśnie wracał. Podszedł do Lily i ogarnął ją czułym spojrzeniem.
205
- Już tu nie wróci - powiedział z uśmiechem. Spojrzała na niego z namysłem. - Co się stało? - spytał. - Quist... - Uhm? - Nie masz wrażenia, że próbuję cię wykorzystać? - Co on ci nagadał? - Zmarszczył brwi. - Dobrze ci ze mną? Nic nie rozumiał. - Co mam ci powiedzieć? Chcę, żebyś tu była zawsze. Chcę się
S R
tobą opiekować, chcę patrzeć, jak rośnie Nicki... Chcę spędzić z tobą resztę życia.
- Mógłbyś powiedzieć, że mnie kochasz - wyszlochała. Zagryzła usta. Miała ochotę skryć się w mysią norę, lecz powstrzymał ją wyraz zaskoczenia malujący się na twarzy mężczyzny. - Oczywiście, że cię kocham!- zawołał ze zdumieniem Quist. Nie wiesz o tym? Nie udowodniłem tego po stokroć w ciągu ostatnich miesięcy? Łzy błysnęły w jej oczach. - Nigdy nie powiedziałeś, że mnie kochasz. A zawsze chciałam to usłyszeć. Chwycił ją w ramiona i ukrył twarz w jej włosach. - Kocham cię, Lily - wyznał żarliwie. - I chcę to usłyszeć także od ciebie. - Kocham cię - wykrztusiła z płaczem.
206
- Mam nadzieję, że to są łzy szczęścia - mruknął pod nosem. - I ulgi - dodała Lily. Przez chwilę stali w milczeniu. - Ciągle się bałam... o przyszłość - odezwała się Lily. - Michael wyraził na głos moje myśli, lecz wówczas zrozumiałam nagle, że nie potrafiłabym już żyć z dala od rancza. Kocham to miejsce i kocham ciebie. Nie chcę stąd odchodzić. Przez kilka minut Quist nie był w stanie wykrztusić ani słowa. Zastanawiał się, czy rzeczywiście zasługiwał na miłość tej kobiety. Czuł się wspaniale. Nie wyobrażał sobie przyszłości bez Lily. To właśnie ona wniosła w jego życie inny wymiar, głębię i barwę. Kochał ją bezgranicznie.
S R
- Wyjdziesz za mnie? - spytał lekko ochrypłym głosem. - Och, tak - szepnęła i wyciągnęła usta do pocałunku, by przypieczętować umowę.
207
Epilog Lily mogła patrzeć na niego godzinami. Całkiem niedawno minął pierwszy dzień jego życia. Przyłożyła go do piersi i choć po ostatnim karmieniu nie miała jeszcze mleka, wciąż czerpała przyjemność z dotyku maleńkiej buzi. Był już bardzo śpiący, lecz wciąż udowadniał, że ma bardzo silne płuca. Poza tym posiadał gęstą kępę włosów - co tak mocno upodobniało go do ojca, że Lily poczuła, iż wilgotnieją jej oczy, gdy przesunęła po nich palcami.
S R
Był wspaniałym dzieckiem. Nicole również. Lily mogła czuć się naprawdę dumna.
- Śpi tu ktoś? - rozległ się głęboki bas od strony drzwi. Kobieta uniosła głowę i zobaczyła w nich dwie twarze. Quist traktował wizytę w szpitalu jako część zabawy, lecz Nicki zachowywała się bardzo ostrożnie. Nigdy dotąd nie była w tak dziwnym miejscu i wyglądała na nieco przestraszoną. Lily poczuła drapanie w gardle na ich widok. Uśmiechnęła się szeroko i pomachała na powitanie. Quist wniósł Nicki do sali. Dziewczynka mocno przywarła do jego ramienia i przytuliła buzię do policzka. Z nieufnością spoglądała w stronę matki. - Cześć, kochanie - powiedziała Lily. - Wyglądasz wspaniale. Widzę, że tatuś włożył ci twoją ulubioną sukienkę... i zawiązał kokardę. Błyszczące blond włosy sięgały dziewczynce do ramion. 208
- Cieszę się, że do mnie przyszłaś. - Lily wyciągnęła rękę. Ukochasz mnie trochę? Nicki z całych sił przywarła do Quista i schowała buzię. - Nie przytulisz się do mamy? - cicho spytał mężczyzna. Mała potrząsnęła główką. - Nooo... Ja się na pewno do niej przytulę. To moja ulubiona duża dziewczyna. Pochylił się, obdarzył żonę czułym pocałunkiem, po czym usiadł na brzegu łóżka. - Przedtem mówiłeś, że to ja jestem twoją ulubioną dużą dziewczyną - odezwał się cienki głos zza jego ramienia. Jak na
S R
trzylatkę, Nicki była bardzo bezpośrednia. Quist uśmiechnął się w stronę Lily.
- Masz rację. Ty jesteś moją ulubioną dużą dziewczyną. Mamusia jest moją ulubioną dużą, dużą dziewczyną. - Zaczął mówić szeptem: - Nie chcesz zobaczyć swego braciszka? Teraz śpi, ale możesz rzucić na niego okiem.
Nicki pokręciła główką. Quist nie był tak onieśmielony. Rozradowanym spojrzeniem ogarnął żonę i dziecko. Lily wyglądała wprost cudownie... i była matką jego syna. Kochał ją za wiele rzeczy, lecz za to chyba najbardziej. Lily delikatnie dotknęła policzka męża, po czym pogładziła rączkę córki. - Bardzo za tobą tęskniłam, Nicki. Poprosiłam pana doktora, by pozwolił mi już jutro iść do domu, bo bardzo chciałam być z tobą. - Jak się czujesz? - spytał Quist.
209
Uśmiechnęła się, spojrzała na Nicki, potem na synka. - Wspaniale. Czuję się wprost wspaniale. - A on? Uśmiech nie znikał z jej twarzy. - Jest wprost cudowny. Wsunęła palec w dłoń Nicki. Mała zacisnęła piąstkę. - Mogę narzekać tylko na jedzenie. Wprost marzę o naszych superburgerach z boczkiem. - Wczoraj jadłam jednego - odezwał się cienki głos. - Naprawdę? - spytała Lily z udawanym smutkiem. - Nie
S R
przyniosłaś mi nawet kawałeczka?
- Chciałam - odpowiedziała Nicki. - Tatuś powiedział, że powinniśmy jeszcze poczekać i zrobić ci nawet kilka, gdy wrócisz do domu.
Wysunęła główkę zza ramienia mężczyzny i ostrożnie popatrzyła na matkę.
- Postaram się wytrzymać - zapewniła ją Lily. - Czym jeszcze karmił cię tata? - Budyniem, popcornami i batonami. - Ciiii... - szybko powiedział Quist. - Nie musisz mówić o wszystkim. Nicki zachichotała. Lily była szczęśliwa, lecz zrobiła groźną minę. - Co ja słyszę, Quist? Budyniem, popcornami i batonami? - Nie wszystkim naraz - bronił się.
210
- Chcesz ją rozpieścić. - Lubię budyń - wtrąciła Nicki. -I popcorny. I batony. Może maluch też chciałby batona. Po raz pierwszy spojrzała na dziecko. - Uhm... Jeszcze nie teraz, kochanie. Na samym początku dzieci piją tylko mleko. - Ja też? - Oczywiście. - Lily już nieraz uczestniczyła w podobnej rozmowie, lecz nie miała nic przeciwko temu, by ją powtórzyć. Dzieci były czymś nowym dla Nicki.
S R
- Ma zamknięte oczy - zauważyła dziewczynka. - Teraz śpi. Będzie sypiał dość dużo. - A kiedy się ze mną pobawi?
- Gdy się obudzi. Chcesz się z nim bawić? Nicki zrobiła niepewną minkę, lecz pokiwała główką.
- Chodź do mnie. - Lily wyciągnęła rękę. Dziewczynka tym razem posłuchała jej wezwania. Usiadła tuż przy matce, po czym delikatnie dotknęła rączki dziecka. Lily obdarzyła męża radosnym uśmiechem. Odpowiedział jej w ten sam sposób. Nie potrzebowali słów, by się porozumieć. Jonathan. Uwielbiam imię Jonathan. Chcę, żeby je nosił po tobie. Mówią, że jest zdrowy i silny. Dałaś mi wspaniałego syna. Dziękuję.
211
Cieszę się, że to chłopiec. Każdy mężczyzna powinien mieć syna. Cieszę się, że czekaliśmy tak długo. Potrzebowaliśmy trochę czasu dla siebie... i dla Nicki. Kocham cię, Quist. Lily, jesteś światłem mego życia. Uśmiechali się nadal.
S R 212