BARBARA DELINSKY
Najprawdziwsza historia
Tytuł oryginalu The Real Thing
0
ROZDZIAŁ 1 Nie był to z pewnością piorun...
3 downloads
11 Views
858KB Size
BARBARA DELINSKY
Najprawdziwsza historia
Tytuł oryginalu The Real Thing
0
ROZDZIAŁ 1 Nie był to z pewnością piorun z jasnego nieba, lecz ostatnia kropla przepełniająca czarę goryczy. Neil Hersey utkwił wzrok w oknie. Nie widział jednak ani rozciągającego się w dole Constitution Plaża, ani żadnego budynku w śródmieściu Hartfordu. Oślepiał go gniew, który zapewne byłoby słychać w jego głosie, gdyby nie brzmiało już w nim zniechęcenie. - W porządku, Bob. Wal bez ogródek. Zbyt długo jesteśmy przyjaciółmi, żebyś miał owijać w bawełnę. - Włożył ręce do kieszeni
S R
swych nienagannie skrojonych spodni. -To nie kwestia mianowania kogoś innego. Wiemy obaj, że mam równie dobre kwalifikacje na to stanowisko, jak każdy inny, wiemy też, że Ryoden zabiegał o mnie od zeszłego roku. Z jakiegoś powodu nastąpił nagły zwrot odwrócił się powoli. - Mam pewne podejrzenia. Możesz je potwierdzić?
Robert Bałkan, wiceprezes Ryoden Manufacturing, obrzucił spojrzeniem prostą jak trzcina sylwetkę przyjaciela. Przebyli wspólnie długą drogę. Ich przyjaźń opierała się na wzajemnym podziwie i szczerym przywiązaniu, toteż Bob zbyt szanował Neila, by skłamać. - To sprawka Wittnauer-Douglass - rzekł z rezygnacją. Zwolnienie cię z funkcji radcy prawnego było ze strony Ryoden aktem litości. Alternatywę stanowił proces. Neil zaklął cicho i pochylił głowę. - Mów dalej.
1
- Zarzucili ci, że jesteś odpowiedzialny za pewne nieetyczne, a nawet nielegalne transakcje. Dla twojego dobra nie będę cię wprowadzał w szczegóły. Korporacja podejmuje kroki, by zapobiec stratom. - Mowa! - Cóż mogę powiedzieć, Neil? Zarzut był absolutnie nie potwierdzony, wystarczył jednak, by przewodniczącego naszego zarządu trafił szlag. Jedno słowo do ucha starego bałwana i rozpoczął krucjatę. Ktoś w Wittnauer-Douglass dobrze wiedział, co robi, dzwoniąc do niego. Ned Fallenworth wkroczył do akcji i oto mamy skutki.
S R
Fallenworth był prezesem Ryoden. Bob wiele razy w przeszłości bywał niezadowolony z tego powodu, nigdy jednak aż w takim stopniu.
- Gdy Ned zakomunikował mi swoją decyzję, próbowałem go przekonać. Ned zawsze był tchórzem i to, co robi, fatalnie odbija się na Ryoden Manufacturing. Powiedziałem mu, co o tym myślę, ale nic do niego nie docierało. Ograniczeni ludzie, Neil. Mamy do czynienia z ograniczonymi ludźmi. - Którzy dysponują cholerną władzą - dodał Neil przez zaciśnięte zęby. Zaczął przechadzać się po perskim dywanie, wreszcie przysiadł na swym lśniącym mahoniowym biurku, wyciągając długie nogi i krzyżując je w kostkach.
2
- Sześć tygodni, Bob! - zgrzytnął zębami. - To piekło trwa już od sześciu tygodni. Dostałem wilczy bilet i odbiło się to na całym moim życiu. - Potrzebne ci pieniądze? Jeśli masz kłopoty, chętnie... - Nie, nie - machnął ręką Neil i uśmiechnął się do przyjaciela z wdzięcznością. - Nie to stanowi problem, przynajmniej na razie. Westchnął, a z jego warg zniknęły resztki uśmiechu. - W obecnej sytuacji perspektywy mojej kariery prawniczej w tym mieście są równe zeru, a o to dokładnie chodziło Wittnauer-Douglass. - Powinieneś chyba podać ich do sądu. - Żarty sobie stroisz? - Neil wyprostował ramiona i zacisnął
S R
dłonie na krawędzi biurka. - Posłuchaj, dzięki za zaufanie, znam jednak tę firmę jak zły szeląg. Po pierwsze, wyparliby się wszystkiego. Po drugie, ciągnęliby proces dopóty, dopóki całkiem bym się nie spłukał. Po trzecie, niezależnie od wyniku procesu, zaszargaliby mi kompletnie reputację. Rozmawiamy o piraniach, Bob. - Dlaczego więc ich reprezentowałeś?
- Ponieważ, do cholery, nie miałem o niczym pojęcia! Przygarbił się. -I to jest chyba w tym wszystkim najgorsze. Po prostu... nie miałem... pojęcia. - Utkwił wzrok w podłodze, ściągnął ciemne brwi, próbując ukryć przestrach. - Jesteś człowiekiem jak my wszyscy. - To niewielka pociecha. Bob wstał. - Chciałbym móc zrobić coś więcej. - Spełniłeś swój przyjacielski obowiązek i teraz już się spieszysz. - W głosie Neila zabrzmiała uraza.
3
- Jestem umówiony o trzeciej - powiedział Bob przepraszającym tonem. Neil spojrzał na niego podejrzliwie. Nic dziwnego - w ciągu ostatnich sześciu tygodni zdradziło go wielu tak zwanych przyjaciół. Chcąc wybadać sytuację, wyciągnął rękę. - Nie widziałem Julie od miesięcy. Może wybralibyśmy się wspólnie na kolację? - Jasne - odpowiedział Bob z nieco zbyt szerokim uśmiechem, ściskając dłoń Neila. Neil popatrzył na niego w zamyśleniu. Brudna robota odwalona. A odpowiedź: "Jasne" była tak dyplomatyczna, jak się tego spodziewał.
S R
Po chwili został sam. Wzbierał w nim coraz większy gniew. Osunąwszy się na zwolniony właśnie przez Boba fotel, potarł w zamyśleniu czoło. Głowa mu pękała, musiał się jakoś pozbierać. Ale jak tu zachować zimną krew, gdy wszystko się wali... Gdzie sprawiedliwość? Gdzie, u diabła, szukać sprawiedliwości w życiu? Dobrze, był w stanie zrozumieć, dlaczego tak bardzo pogorszyły się jego stosunki z Wittnauer-Douglass po tej godnej pożałowania scenie sześć tygodni temu. Powstała między nimi i dalej istnieje różnica zdań. I to bardzo poważna. Nie miał zamiaru być ich radcą prawnym ani chwili dłużej niż sami tego chcieli, czemu jednak spotykała go taka niezasłużona kara? Całe jego życie legło w gruzach. Do cholery, to nie jest w porządku! Trudno, stracił Ryoden. Przeżyłby to jakoś, gdyby w tym samym czasie nie stracił również trzech innych poważnych klientów.
4
Bojkotuje go cały świat korporacji. Jak, u diabła, miał walczyć ze znacznie potężniejszym wrogiem? Spróbował uspokoić oddech, otworzył oczy i powiódł wzrokiem po gabinecie. Mahoniowe regały do sufitu wypełnione prawniczymi książkami. Imponująca kolekcja dyplomów i oprawionych w mosiężne ramki pochwał. Supernowoczesny system telefoniczny łączący go z sekretarką i światem zewnętrznym - wszystko bezwartościowe. Liczyło się przede wszystkim to, co miał w głowie. Jeśli jednak nie będzie aktywnie pracował w zawodzie, jego zdolności pójdą również na marne. Neil Hersey nigdy w życiu nie odczuwał takiej wściekłości,
S R
takiej goryczy, takiej bezsilności. Wiedział, że trzeba coś zrobić i że to on musi to zrobić. Nie miał jednak zielonego pojęcia, co. Nie był w stanie pozbierać myśli.
Klnąc pod nosem, wstał z fotela. Najbardziej potrzebował w tej chwili wytchnienia, całkowitej zmiany otoczenia. Obszedł dookoła biurko i wyjął z górnej szuflady książkę telefoniczną. Zaczął szukać pod literą „L". Landry. Lazuk. Lee. Lesser. Odłożył książkę na biurko, zaznaczając miejsce palcem. Lesser. Victoria Lesser. Wybrał błyskawicznie numer stylowej willi przy Park Avenue, wysoko ponad zgiełkliwym Manhattanem; - Rezydencja pani Lesser - odezwał się głos pokojówki. - Mówi Neil Hersey. Czy zastałem panią Lesser? - Chwileczkę, zaraz ją poproszę. Neil czekał, tupiąc niecierpliwie nogą i masując obolałe czoło. Zamknął oczy. Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy
5
wyobraził sobie Victorię, spieszącą do telefonu, prawdopodobnie w dżinsach i zbyt obszernej bluzie roboczej na tle eleganckich mebli. Victoria Lesser to silna osobowość. Dzięki uwielbianemu mężowi, który zmarł sześć lat temu, była bardzo bogata i wpływowa. Neilowi ogromnie podobał się jej nonkonformizm. Nie wywołując nigdy skandali, robiła co chciała, mając w nosie wizerunek poważnej i przyzwoitej pięćdziesięciodwuletniej wdowy. Podróżowała. Bawiła się. Brała lekcje tańca klasycznego. Wyobrażała sobie, że jest malarką. Była interesująca, krzepiąca i z gruntu życzliwa. Właśnie na jej życzliwość liczył w tej chwili Neil. - Neil Hersey! Co z ciebie za przyjaciel! - wykrzyknęła z
S R
dobrodusznym wyrzutem. - Wiesz, ile czasu upłynęło od naszej ostatniej rozmowy? Całe wieki!
- Wiem, Victorio. I bardzo mi przykro. Jak się miewasz? - To akurat jest mniej ważne - odrzekła znacznie łagodniej Victoria. - Pytanie, jak ty się miewasz?
Neil nie był pewien, jak szeroko rozeszła się wieść, zdawał sobie jednak sprawę, że Victoria musiała słyszeć o jego kłopotach. Wspólny znajomy, dzięki któremu kiedyś się poznali, zajmował kierownicze stanowisko w Wittnauer-Douglass. - Rozmawiasz ze mną-odpowiedział ostrożnie-dzięki czemu czuję się znacznie lepiej. - Jasne, że rozmawiam z tobą. Wiem, co się wydarzyło, Neil. Znam tych facetów z zarządu. Potrafię na odległość rozpoznać jadowitą żmiję. Wiem też, jakim jesteś prawnikiem - nigdy nie
6
zapomnę ci tego, co zrobiłeś dla mojej siostrzenicy - i zdaję sobie sprawę, w jakiej matni się znalazłeś. - Rozumiesz więc, że muszę się stąd wynieść - przeszedł błyskawicznie do sedna sprawy. Nie miał ochoty bawić się w podchody, nawet z Victoria. - Nie mogę tu zebrać myśli. Jestem zbyt wściekły. Potrzebuję spokoju I ciszy. I odosobnienia. - Na przykład czegoś w rodzaju bezludnej wyspy u wybrzeża Maine? - Właśnie. - Jest twoja. - Nikogo tam nie ma?
S R
- W październiku? - prychnęła, -W dzisiejszych czasach ludzie są cholernie wygodni. Po wrześniowym Święcie Pracy wyjazd na wyspę jest dla nich równoznaczny z wyprawą na biegun północny. Możesz tam siedzieć, dopóki ci się nie znudzi.
- Dwa tygodnie powinny wystarczyć. Jeśli nie uda mi się przez ten czas znaleźć wyjścia z sytuacji...
- Nie dzwoniłeś do mnie wcześniej i znając cię, podejrzewam, że zechcesz rozwiązać swoje sprawy sam. Jeśli jednak mogłabym ci w czymkolwiek pomóc... Słowa Victorii przyniosły Neilowi ulgę. Odznaczała się odwagą, której brakowało innym. Nie tylko nie słuchała wrogich pogłosek, lecz stawała po stronie przegranych. - Już zrobiłaś dla mnie bardzo dużo, pozwalając skorzystać z twojej wyspy - odrzekł z wdzięcznością.
7
- Kiedy chciałbyś tam pojechać? - Jak najszybciej. Może jutro. Musisz mi jednak powiedzieć, jak mam się tam dostać. - Gdy dotrzesz do Spruce Head, spytaj o Thomasa Nye'a. Potężny facet z gęstą rudą brodą. Łowi tam homary. Zadzwonię do niego i uprzedzę o twoim przyjeździe. Odwiezie cię na wyspę. Neil podziękował jej krótko, lecz serdecznie, i obiecał zadzwonić po powrocie. Resztę popołudnia spędził udzielając sekretarce poleceń na następne dwa tygodnie i przekładając spotkania. Nie sprawiło mu to trudności, zważywszy, ilu klientów ostatnio stracił. Następnie spotkał się ze swoimi dwoma młodymi wspólnikami
S R
i zostawił im instrukcje na czas swej nieobecności. Po raz pierwszy, odkąd sięgał pamięcią, wyszedł ze swego biura bez aktówki. Nie wziął ze sobą nic poza kilkoma hawańskimi cygarami.
Jeśli ma uciec od tego wszystkiego, pomyślał wojowniczo, pójdzie na całość.
Deirdre Joyce obrzuciła groźnym spojrzeniem gruby biały gips, okrywający jej nogę od uda aż po czubki palców. Była to taktyka mająca odwrócić uwagę od natarczywych gości zgromadzonych wokół szpitalnego łóżka. Gdyby na nich spojrzała, nie udałoby się jej zapanować nad sobą. - To zrządzenie losu, Deirdre - mówiła jej matka. -Znak. Próbowałam ci to wbić do głowy od miesięcy, ale ty nie chciałaś słuchać, wmieszała się więc siła wyższa. Powinnaś pracować dla firmy razem z siostrą, a nie prowadzić zajęcia z aerobiku.
8
- Zajęcia z aerobiku nie mają z tym nic wspólnego, mamo powiedziała Deirdre. - Potknęłam się na schodach we własnym domu i spadając złamałam nogę. Nie widzę tu żadnego znaku, po prostu byłam nieostrożna. Zostawiłam na schodach czasopismo i poślizgnęłam się. Nie wiem nawet, czy był to "Runner's World" czy "Forbes". - Na miłość boską, Deirdre - nie dała się zbić z tropu Maria Joyce - nie będziesz mogła uczyć swojego beznadziejnego tańca przez wiele tygodni. Czy to nie świetna okazja, by pomóc Sandrze? Deirdre spojrzała na siostrę. Kiedyś nawet darzyła ją współczuciem, ale sześć miesięcy nieustannej presji zrobiło swoje.
S R
- Przykro mi, Sandro, ale nie mogę.
- Czemu nie, Dee? - Wysoka, ciemnowłosa Sandra przypominała matkę, Deirdre była drobniejsza i niższa. Różniły się pod każdym względem. - Wykształcenie i kwalifikacje masz przecież takie same jak ja.
- Nie mam do tego żyłki. Nigdy nie miałam. Maria rzuciła jej gniewne spojrzenie.
- Nie pleć. Po prostu poszłaś po linii najmniejszego oporu. Zobacz, do czego cię to doprowadziło! - Mamo... - Deirdre przymknęła oczy i wtuliła się głębiej w poduszki. Cztery dni leżenia w łóżku osłabiły ją i wyprowadziły z równowagi. Poza tym marzyła o gorącym prysznicu, co w ogóle nie wchodziło w rachubę. Irytacja - to najłagodniejsze określenie jej obecnego stanu ducha.
9
- Wałkowałyśmy ten temat setki razy - powiedziała cicho, lecz z przekonaniem. - Marzyliście oboje z ojcem o rodzinnej firmie, ale to nie było nigdy moje marzenie. Nie nadaję się do tego. Raz spróbowałam i skończyło się to kompletnym fiaskiem. - To trwało osiem miesięcy - zaoponowała Maria. I to wiele lat temu. - Twoja matka ma rację, Deirdre. - Głęboki, nieco chrapliwy głos należał do wuja Deirdre, który do tej pory stał bez słowa w nogach łóżka. - Skończyłaś świeżo uczelnię, ale nawet wtedy wykazałaś się dużymi możliwościami. Jesteś człowiekiem czynu, jak twój ojciec, byłaś jednak zbyt młoda i sytuacja cię przytłoczyła. Za wcześnie zrezygnowałaś.
S R
Deirdre pokręciła głową.
- Znałam siebie wtedy - powtarzała z uporem - i znam teraz. Nie mam serca do świata interesu. Oszalałabym, gdybym musiała brać udział w tych wszystkich zebraniach zarządu, konferencjach, służbowych lunchach, kolacjach z klientami!
-Stajesz się okropnie melodramatyczna - zadrwiła matka. - Słusznie. Taka właśnie jestem, a w Joyce Enterprises nie ma miejsca na melodramaty. A więc, dajcie mi spokój, proszę was bardzo. - Potrzebujemy cię, Dee - nie dawała za wygraną Sandra. - Ja cię potrzebuję. Czy uważasz, że nadaję się lepiej od ciebie do kierowania korporacją? - Przynajmniej chcesz to robić.
10
- Nieważne, chcę czy nie chcę. Od śmierci ojca panuje w niej bałagan. „Od śmierci ojca". Tu tkwiło sedno sprawy. Sześć miesięcy temu Allan Joyce umarł we śnie, nie mając pojęcia, jakie konsekwencje spowoduje ten fakt. Deirdre zamknęła oczy. - Ta rozmowa nie prowadzi do niczego - powiedziała cicho. Jedyną przyczyną całego bałaganu jest to, że żadne z was...z nas... nie ma całościowej wizji funkcjonowania korporacji. Potrzebna nam pomoc z zewnątrz. To proste. - Jesteśmy firmą rodzinną... - zaczęła matka, Deirdre jednak
S R
otworzyła nagle oczy, błyskając nimi gniewnie.
- I wyczerpaliśmy nasze możliwości. Nie potrafisz prowadzić interesów, mamo. Nie potrafi też tego Sandra. Wujek Peter jest równie bezradny jak wujek Max, a jedynie ja mam odwagę przyznać, że to najwyższa pora na wprowadzenie zmian. - Westchnęła z irytacją. Najbardziej mnie dziwi, że korporacja wciąż funkcjonuje - zapewne siłą rozpędu, który nadał jej tata. Jeśli jednak zabraknie fachowca, długo to już nie potrwa. Sprzedaj ją, mamo. Jeśli nie chcesz, zatrudnij prezesa oraz kilku wiceprezesów i... - Mamy prezesa i kilku wiceprezesów - powiedziała Maria. Brakuje nam jedynie kogoś, kto koordynowałby wszystko. Ty jesteś organizatorem, osobą, której nam potrzeba. Jedynie ty łączyłaś kiedyś różne funkcje.
11
- Wyłącznie charytatywne, mamo. Raz czy dwa razy w roku. Wyścigi samochodowe lub dni sportu odparła ze znużeniem. - Nie ma to nic wspólnego z kierowaniem po-ważną firmą. - Jesteś nieodrodną córką swego ojca. - Ale nie jestem ojcem. - Mimo to... - Mamo, potwornie boli mnie głowa. Wujku, czy mógłbyś odwieźć mamę do domu? - Chwileczkę, Deirdre. Nie pozwolę się wyprosić. Jesteś egoistką. Zawsze na pierwszym miejscu stawiałaś swoje potrzeby. Czy nie ma w tobie za grosz poczucia odpowiedzialności za rodzinę?
S R
No tak, wywołanie poczucia winy. Było to nieuniknione. - Nie mogę się tego podjąć-jęknęła Deirdre. - Dobrze - wyprostowała się Maria. - Porozmawiamy o tym jutro. Wychodzisz ze szpitala jutro rano. Przyjedziemy po ciebie i zabierzemy do domu...
- Nie, dziękuję. Jadę do siebie.
- Ze złamaną nogą? Nie pleć, Deirdre. Nie dasz rady wejść po schodach. - Jeśli nie poradzę sobie z głupimi schodami, jak mam kierować korporacją z siódmego piętra? - Są tam windy. - Nie o to chodzi, mamo! - Deirdre przesłoniła ręką oczy. Czuła się ogromnie zmęczona i niewiarygodnie rozczarowana. Wciąż to samo. Coraz gorzej i gorzej. - Wiem tylko, że jutro wychodzę stąd i
12
jadę prosto do mojego domu. Dokąd udam się stamtąd, pozostawiam waszej domyślności, z pewnością jednak nie do Joyce Enterprises. - Porozmawiamy jutro. - Nie ma o czym. Podjęłam decyzję. - Przyglądała się, zagryzając wagi, jak goście kolejno opuszczają pokój. Gdy została wreszcie sama, zadzwoniła na pielęgniarkę. Bolała ją głowa. Bolała noga. Powinna zażyć aspirynę. Przydałby się jej również czarodziejski dywan, by odlecieć na nim dokąd oczy poniosą. Jak mogła być tak nieostrożna, by poślizgnąć się na czasopiśmie pozostawionym na schodach? Czemu nie przytrzymała się poręczy?
S R
Nie, to byłoby zbyt proste. Musiała spaść ze schodów, zaczepiając nogą o słupki balustrady i łamiąc ją w trzech miejscach. Była bardzo przygnębiona. Jej przyszłość stanowiła jeden wielki znak zapytania. Uraz, którego doznała, wymagał interwencji chirurga. Leżała w gipsie od czterech dni i musi go nosić jeszcze sześć tygodni. Później czeka ją kilka tygodni fizykoterapii, dopiero potem dowie się, czy będzie w stanie prowadzić zajęcia.
Jak gdyby nie dość miała własnych kłopotów, zwaliły się na nią problemy rodzinne... i Joyce Enterprises. Wzbierał w niej gniew. Kiedyś przez osiem miesięcy zajmowała się firmą i po Fiasku swych starań obiecała sobie, że więcej nie da się w to wrobić. Gdy żył ojciec, słyszała wciąż: „Spróbuj jeszcze raz, Deirdre. Dorośniesz do kierowania firmą. Komu mam ją zostawić, jeśli nie moim dzieciom?" Po jego śmierci matka przejęła pałeczkę. Następnie
13
przyłączyli się do niej siostra i obaj wujowie. Im bardziej firma chwiała się w posadach, tym presja stawała się silniejsza. Deirdre lubiła swoją pracę - stanowiła dla niej odskocznię, była absorbująca, twórcza, dawała jej satysfakcję. Odczuwała dumę, że jest dobrą instruktorką, że cieszy się autorytetem, a na jej zajęcia pchają się drzwiami i oknami,że zyskała w klubie rekreacyjnym przydomek „królowej aerobiku". Poza tym praca była dla niej wygodną wymówką wobec rodziny. Niestety, właśnie ją straciła. Dzięki dwóm aspirynom zelżał ból nogi i głowy. Jednak wciąż znajdowała się w kłopotliwym położeniu. Przygnębiała ją perspektywa zdania się na łaskę rodziny. Już widziała to wszystko
S R
oczyma wyobraźni - telefony, bezustanne wizyty, ciągła bezlitosna kampania mająca na celu złamanie jej. Przytłaczające. Nie fair. Nie do zniesienia. Gdyby tak znaleźć spokojne miejsce, z dala od wszystkich i wszystkiego...
Tknięta nagłą myślą, chwyciła słuchawkę i spytawszy w informacji o interesujący ją numer, zleciła telefonistce, by ją z nim połączyła.
- Rezydencja pani Lesser - odezwał się głos pokojówki. - Mówi Deirdre Joyce. Czy zastałam panią Lesser? - Chwileczkę, zaraz ją poproszę. Deirdre czekała, stukając niecierpliwie w plastykową słuchawkę. Przeniosła ciężar ciała na drugie, obolałe od leżenia biodro. Zamknęła oczy, odgradzając się od szpitalnego pokoju, i wyobraziła sobie Victorię, ubraną bez wątpienia w dżinsy i zbyt obszerną bluzę, na tle eleganckich mebli. Czy spieszy do telefonu z pokoju muzycznego,
14
odstawiwszy wiolonczelę? A może podlewała swoje afrykańskie fiołki w cieplarni na dachu? Victoria nie była ani muzykiem, ani ogrodnikiem, ale wkładała serce we wszystko, co robiła. Z całego grona przyjaciół rodziny, których poznała w ciągu dwudziestu dziewięciu lat swego życia, Deirdre najbardziej podziwiała Victorię. Wolnomyślicielka, silna osobowość. Po śmierci ukochanego męża nie poddała się, nie pogrążyła w rozpaczy. Nie przejmowała się ciasnotą poglądów, nie przestrzegała etykiety. Robiła to, na co miała ochotę, zawsze jednak w granicach dobrego smaku. Deirdre lubiła ją i szanowała. Nie widziały się, niestety, od dawna.
S R
- Hej! - usłyszała pełen życia głos w słuchawce. - Gdzie się podziewałaś?
- Niezmiennie w Providence, Victorio. Jak się miewasz? - Dziękuję, nieźle.
- Co teraz robisz? Próbowałam właśnie wyobrazić to sobie. Grałaś na wiolonczeli? Byłaś w swojej cieplarni? Opowiedz, popraw mi humor. - O-o! Co się stało? Deirdre poczuła nagłe ściskanie w gardle. Nie rozmawiała z Victorią od miesięcy, a czuła się tak, jakby widziały się wczoraj. Mimo sporej różnicy wieku istniała między nimi nić porozumienia. - Co robiłaś? - powtórzyła pytanie Deirdre, z trudem przełykając ślinę.
15
- Malowałam sufit w łazience... Czy się uśmiechnęłaś? Troszeczkę. - Co się stało, Dee? - Czy wiesz, że zawsze nienawidziłam tego zdrobnienia? Używa go wyłącznie moja rodzina... i ty. W pierwszym przypadku czuję się jak dziecko, w twoim... jak przyjaciółka. - Bo nią jesteś - powiedziała łagodnie Victoria. - A teraz opowiedz mi o wszystkim. Znowu wywierają na ciebie nacisk? Deirdre westchnęła, odgarniając grzywę jasnych włosów z czoła. - Jeszcze jak. Tyle że tym razem jestem w znacznie gorszej sytuacji. Złamałam nogę. Czy możesz w to uwierzyć? Królowa aerobiku zleciała ze schodów.
S R
W słuchawce panowała podejrzana cisza. - Jeśli się ze mnie śmiejesz, Victorio... - Wcale się nie śmieję, kochanie. - No to się uśmiechasz. Czuję to.
- A co, mam płakać? Cóż za ironia losu! Pewnie dostajesz szału? - Niedługo skończę u czubków. Bóg jeden wie, kiedy - a przede wszystkim, czy w ogóle - wrócę do pracy. Oni zaś zebrali się nade mną jak sępy i nie popuszczą, dopóki się nie poddam. - Wciągnęła nerwowo powietrze. - Muszę wyjechać, Victorio. Tutaj nie będę miała ani chwili spokoju, a ja muszę przemyśleć, czym ewentualnie się zajmę, jeśli... jeśli nie będę mogła... - Nie musiała kończyć. Victoria doskonale wyczuła jej przerażenie. - Myślisz o Maine - odezwała się przyjaciółka po chwili.
16
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu. Proponowałaś mi to tylokrotnie, ale zawsze brakowało mi czasu. Sądzę, że może właśnie tego mi potrzeba -spokoju i samotności. - I nie ma tam telefonu. - Widzę, że rozumiesz. - Uhm. - W słuchawce znów zapanowała cisza. - Cóż powiedziała wreszcie z zadumą Victoria - może Maine jest rzeczywiście tym, czego ci trzeba. Kiedy chciałabyś tam pojechać? Po raz pierwszy od chwili upadku ze schodów Deirdre zaświtał promyk nadziei. - Kiedy tylko będę mogła. - Po chwili zdecydowanie:
S R
- Myślę, że jutro. Musisz mi jednak powiedzieć, jak się tam dostać.
Victoria podała jej trasę i spytała:
- Czy masz kogoś, kto cię tam zawiezie? - Pojadę sama.
- Ze złamaną nogą? - Na szczęście to lewa. - Ach, możesz być wdzięczna opatrzności. - Możesz być pewna, że jestem. Dobra, co mam robić, gdy już dotrę do Spruce Head? - Poszukaj Thomasa Nye'a. Potężny rudobrody facet, który zajmuje się połowem homarów. Zadzwonię i uprzedzę go. Zawiezie cię na wyspę. - Jesteś prawdziwą przyjaciółką, Victorio. Ratujesz mi życie. - Mam nadzieję - odrzekła ostrożnie Victoria. - Zadzwonisz do mnie po powrocie, by zdać mi sprawozdanie, jak się sprawy mają?
17
Deirdre obiecała jej to solennie, podziękowała serdecznie, po czym odłożyła słuchawkę i opadła z powrotem na poduszki. Victoria natomiast połączyła się z Thomasem Nye'em. Gdy po skończonej rozmowie odkładała słuchawkę na widełki, miała bardzo zadowoloną minę. Deszcz padał bez przerwy, a raczej lał jak z cebra. Neil usiłował przeniknąć wzrokiem zalaną strumieniami wody przednią szybę. Cholerne szczęście! Burza towarzyszyła mu od Connecticut, przez Massachusetts, do New Hampshire, następnie Maine - przeszło cztery godziny bezustannego deszczu. Ołowiane niebo nie zapowiadało zmiany na lepsze.
S R
Wytężał wzrok, by dostrzec przed sobą szosę. Jedynym dźwiękiem, który słyszał, było bębnienie deszczu o dach samochodu i pisk wycieraczek. Cały świat pachniał wilgocią. Neil był bardzo umęczony podróżą. W głowie kłębiły mu się ponure myśli. Na krótko przed trzecią po południu Neil, sam wyglądający jak gradowa chmura, zatrzymał samochód na wybrzeżu w Spruce Head. Powinien cieszyć się, że ma za sobą tę męczącą podróż. Powinien czuć się podniesiony na duchu, pełen oczekiwania, ożywiony, znajdując się tak blisko miejsca przeznaczenia. Odczuwał jednak wyłącznie przerażenie. Port był paskudny. Przycumowane łodzie kołysały się na silnej fali, zasłaniając kompletnie widoczność. W powietrzu unosił się trudny do zniesienia fetor, który wsączał się do samochodu. Przyglądał się z niesmakiem dużym zbiornikom na homary, które stały uszeregowane na nabrzeżu obok beczek ze śniętymi
18
rybami, służącymi jako przynęta przy połowie homarów. Owszem, przepadał za mięsem homarów, lecz z tego powodu smród nie był ani odrobinę mniejszy. Podmuch wiatru zakołysał samochodem. Neil odchylił się do tyłu na oparcie i zaklął cicho. Przydałby mu się nieprzemakalny kombinezon rybacki. Nie zauważył jednak dotychczas ani jednego rybaka na zewnątrz. Niestety, on musi wyjść na szalejący deszcz i poszukać Thomasa Nye'a. Sięgnął po wiatrówkę, leżącą na tylnym siedzeniu i włożył ją z trudem. Następnie wstrzymał oddech i wyskoczywszy z samochodu,
S R
popędził w stronę najbliższego budynku.
Pierwsze drzwi, których dopadł, otworzyły się ze skrzypnięciem. W pomieszczeniu, które było zapewne czymś w rodzaju biura, siedzieli trzej mężczyźni. Nie przerwał im żadnej poważnej pracy. Każdy z nich trzymał w dłoniach kubek z jakimś parującym płynem. Wszyscy trzej spojrzeli na niego z ciekawością. Włosy miał mokre i rozwichrzone, policzki ciemne od jednodniowego zarostu, kurtkę i wytarte dżinsy prawie przemoczone, sportowe buty ubłocone. - Szukam Thomasa Nye'a - oznajmił prosto z mostu. Rybacy byli lakoniczni, co bardzo mu było na rękę. Nie miał nastroju do pogawędek. - To taki potężny facet z gęstą rudą brodą. - Skręci pan w pierwszą ulicę w lewo... drugi dom po prawej stronie. Skinąwszy głową, Neil dał ponownie nura w potoki deszczu. Dopadł pędem samochodu i wskoczył do środka. Krople wody
19
skapywały z wiatrówki na skórzane siedzenia, on jednak nie zwracał na to uwagi. Pragnął jak najprędzej znaleźć się sam w domu Victorii, w jej słynnej sypialni ze szklanymi ścianami, ogromnym kamiennym kominkiem i królewskim łożem. Skręcił we wskazaną ulicę i zatrzymał samochód przed drugim domem po prawej. Gdyby był w lepszym nastroju, przyznałby z pewnością, że ma swój urok - nieduży, biały, z szarymi okiennicami, z których łuszczyła się farba. Nie chcąc tracić ani chwili, podszedł do drzwi frontowych i nie widząc dzwonka, zastukał głośno. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich potężny mężczyzna z bujną rudą brodą.
S R
- Thomas Nye? - spytał z westchnieniem ulgi Neil, Mężczyzna skinął głową, otworzył szeroko drzwi i uczynił zapraszający gest. Neil ochoczo wszedł do środka.
W niecałą godzinę później Deirdre zatrzymała się przed tym samym domem. Przyjrzała się skromnemu budynkowi, następnie czarnemu sportowemu samochodowi, zaparkowanemu przed nim. Gdyby nawet nie dostrzegła tablicy rejestracyjnej Connecticut, założyłaby się, że nie należy do Thomasa Nye'a. Widocznie pan Nye miał gości i ta myśl wcale jej nie ucieszyła. Delikatnie mówiąc, nie była w najlepszej formie. Do tej pory dopisywało jej szczęście. Przypadkowy przechodzień na nabrzeżu wskazał jej drogę do domu Thomasa Nye'a, nie musiała więc gramolić się z samochodu. Ale szczęśliwa passa najwyraźniej się skończyła. Żeby porozmawiać z Nye'em, musiała opuścić zaciszny samochód i
20
dokuśtykać o kulach do drzwi. Z pewnością przemoknie do suchej nitki. Cóż, trudno, nie ma innego wyjścia! Cały dzień był koszmarny, cóż więc znaczy jedna przykrość więcej! Udało jej się jakoś wcisnąć w wełnianą kurtkę. Teraz przyszła pora na najtrudniejszą operację - wygramolenie się z gipsem z samochodu i dotarcie o kulach do frontowych drzwi domu. Gdy wreszcie do nich dobrnęła, była mokra i wściekła, że zajęło jej to aż tyle czasu. Włosy oblepiały jej głowę, woda zalewała oczy, ręce ślizgały się na uchwytach kul, pachy miała obolałe. Próbując zapanować nad rozdrażnieniem, przeniosła ciężar ciała
S R
na jedną kulę i zapukała do drzwi. Przysunęła się do nich bliżej, szukając schronienia przed deszczem pod niewielkim daszkiem. Podniosła kołnierz. Było jej zimno. Zapukała niecierpliwie po raz drugi, tym razem głośniej. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich potężny rudobrody mężczyzna.
- Thomas Nye? - spytała z westchnieniem ulgi. Skinął twierdząco głową i otworzywszy szeroko drzwi, zaprosił ją gestem do środka. Następnie przeszli wąskim korytarzem do niewielkiego saloniku. Najpierw zobaczyła niski stolik zarzucony rozmaitymi papierami, mapami oraz rachunkami. Następnie kolorowy telewizor, w którym szło właśnie „Koło Fortuny". Wreszcie ciemną postać zamyślonego mężczyzny, siedzącego niedbale w fotelu w drugim końcu pokoju.
21
Thomas Nye wrócił spokojnie do pracy, którą zapewne przerwał, by otworzyć jej drzwi. - Spodziewał się pan mnie, prawda? - wykrztusiła. - Owszem - odpowiedział, nie podnosząc wzroku znad papierów. - Może pani usiądzie? - Ee.. .kiedy... popłyniemy na wyspę? - Z pewnością nie w tej chwili. Starała się zachować zimną krew, choć wszelka zwłoka była zdecydowanie niepożądana. -To z powodu pogody, tak? Mężczyzna w fotelu mruknąć coś pod nosem. Thomas Nye skinął głową. - A czy orientuje się pan mniej więcej, kiedy będziemy mogli
S R
popłynąć? - spytała zniechęcona. Wydawało jej się, że od dzisiejszego rana minęła cała wieczność. Musiała przyznać, że taka podróż świeżo po wyjściu ze szpitala stanowiła dla niej zbyt duży wysiłek. Ale stało się. Mogła tylko mieć nadzieję, że opóźnienie nie będzie duże. - Jak się trochę uspokoi - wzruszył ramionami brodacz. - Ależ może padać przez wiele dni - przestraszyła się. Mężczyzna w kącie pokoju znów coś mruknął z dezaprobatą, rzuciła mu więc gniewne spojrzenie. Och, jak bardzo pragnęła znaleźć się w domu na wyspie, sucha i rozgrzana w królewskim łożu Victorii. Sama. - Sądziłam, że łowi pan homary niezależnie od deszczu. - Problemem jest wiatr, nie deszcz. - Jak gdyby na potwierdzenie jego słów wicher zawył za oknami. - Rozumiem. - Deirdre wstrząsnął dreszcz. - A jaka jest prognoza pogody?
22
- Może się uspokoić za godzinę, za dwie, a może za dwanaście wzruszył ramionami Nye. Oparła się ciężko na kulach. Godzinę lub dwie wytrzyma. Ale dwanaście? Spojrzała jeszcze raz na mężczyznę w fotelu. Siedział zsunięty nisko, z nogą założoną na nogę, podpierając pięściami brodę. Miał ciemne brwi i jeszcze ciemniejsze oczy. On również czekał. Wyczuwała jego zdenerwowanie, podobnie jak on jej. - Mhm... panie Nye - zaczęła - ja naprawdę muszę się stąd wydostać jak najszybciej. Jeśli nie ułożę wygodnie nogi, mogę mieć kłopoty.
S R
Nye pisał coś szybko na leżącej przed nim kartce papieru. Podniósł wzrok i wskazał ołówkiem spłowiała kanapę. - Proszę usiąść.
W pierwszej chwili Deirdre miała zamiar dalej się z nim spierać, ale Nye wrócił do swego zajęcia. Był opanowany... i absolutnie niewzruszony. Dokuśtykała do kanapy i zrzuciwszy mokrą kurtkę, przewiesiła ją przez oparcie, po czym ustawiła kule po jednej stronie i powoli, ostrożnie osunęła się na kanapę. Gdy podniosła oczy, spostrzegła, że obcy mężczyzna przygląda się jej. Poirytowana, rzuciła mu piorunujące spojrzenie. - Coś nie w porządku? - Bombowy strój - odrzekł, unosząc brwi. i sznurując wargi. Nie był to komplement. - Mnie się podoba - odpowiedziała słodkim tonem. Obszerne różowe spodnie od dresu, póki nie zmokły, były najwygodniejsze -
23
wybrała je ze względu na gips. Niestety, ubierając się, przez cały czas sprzeczała się z matką i w rezultacie włożyła pierwszą z brzegu bluzę. Była za duża na nią, morskiego koloru i równie wygodna jak spodnie, tyle że zupełnie nie harmonizowała z nimi kolorem. Jeśli miał coś przeciwko jej grubej pomarańczowej skarpecie, to jego problem. Dzięki niej gips pozostał suchy i nie zmarzły jej czubki palców u lewej nogi. Natomiast tenisówka na drugiej nodze była kompletnie mokra. Nie wyglądała jak Jaclyn Smith reklamująca kosmetyki, ale miała to w nosie. Już niedługo znajdzie się sama na wyspie. Nikt nie będzie się jej przyglądał.
S R
Na ekranie telewizora rozpętało się istne pandemonium, gdy jeden z uczestników wygrał czerwonego mercedesa. Thomas uśmiechnął się, podnosząc oczy znad papierów, Deirdre zaś rzuciła na telewizor pełne obrzydzenia spojrzenie. Nie cierpiała tej gry, podobnie jak mydlanych oper.
Zaczęła przyglądać się Thomasowi, który z powrotem pogrążył się w pracy. Ubrany był w sztruksowe spodnie, koszulę i sweter. Najwyraźniej milczek, gdy się już odezwał, mówił z nowojorskim akcentem. Deirdre pomyślała, że chyba nie pochodzi z tych stron. Przeciwnik wielkomiejskiego życia? Typ samotnika? A może po prostu... nieśmiały? Nie był w stanie patrzeć jej w oczy dłużej niż przez minutę i nie palił się do rozmowy. Ale sprawiał przyjemne wrażenie. Nie przedstawił jej też mężczyzny siedzącego w fotelu. I bardzo dobrze, pomyślała. Facet nie wyglądał na takiego, którego miałaby ochotę poznać.
24
Właśnie w tej chwili ich oczy się spotkały. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę, póki Deirdre pierwsza nie odwróciła wzroku. Nie, naprawdę nie miała ochoty go poznać, ponieważ wyglądał na człowieka z takim samym bagażem kłopotów jak ona. Przez głowę Neila Herseya przemykały podobne myśli, Dawno nie widział kogoś, kto miałby tak żałosny wygląd. Częściową winę ponosiła tu z pewnością pogoda - mokre jasnobrązowe włosy opadały kobiecie w strąkach na oczy, ubranie było przemoczone. Z pewnością jednak to nie pogoda wpłynęła na nieforemność jej figury, bladość czy fakt, że jej podły humor graniczył wręcz ze złym wychowaniem. Pomyślał, że Thomas Nye ma ją pewnie przetransportować na którąś z
S R
wielu wysp w Zatoce Maine. A zresztą, co go to obchodzi? Ma dosyć własnych zmartwień.
- Panie Nye? - usłyszał jej głos.
- Thomas - poprawił Nye, nie podnosząc wzroku. - Thomas. Ile czasu zajmie przeprawa?
- Około dwóch godzin. Spojrzała znów na zegarek. - Jeśli zostaniemy tu dłużej, nie zdążymy przed zapadnięciem ciemności. -I tak trudno jej chodzić o kulach, a co dopiero po nierównym terenie! - Popłyniemy, gdy ucichnie wiatr - odparł grzecznie Thomas. Może będziemy musieli zaczekać do rana. - Do rana! Ależ ja nie mam gdzie się zatrzymać! zaprotestowała. Thomas wskazał ruchem głowy na sufit. - Na górze jest sporo miejsca.
25
Niestety, nie tego w tej chwili najbardziej pragnęła. Marzyła, by znaleźć się na wyspie Victorii. Sama, w ciszy i spokoju, w jej ciepłym wspaniałym łożu. Walczyła ze straszliwym zmęczeniem. Bolała ją noga, nie pomagała żadna zmiana pozycji, a przy mężczyznach wstydziła się nawet jęknąć. Neil wpatrzył się w okno. To, co zobaczył, nie było ani trochę pocieszające. Myśl o spędzeniu nocy w małym domku rybaka również nie wprawiała go w zachwyt. Propozycja była bardzo wielkoduszna, ale, do diabła, on wcale nie chciał być tutaj! Pragnął znaleźć się na wyspie!
S R
Był wykończony. Cały dzień jazdy samochodem w deszczu po sześciu trudnych tygodniach. Marzył o samotności, o tym, by wyciągnąć się w obszernym łóżku, z którego nie zwisałyby jego długie nogi. Ostatnio nic mu w życiu nie wychodziło. - Czy łódź ma radar? - spytał nagle. - Tak.
- A więc nie musimy płynąć koniecznie w dzień. - Nie. - Czyli wciąż mamy szansę, by wydostać się stąd jeszcze dzisiaj? - Oczywiście, zawsze istnieje jakaś szansa - rzekła z rozdrażnieniem Deirdre. Neil rzucił jej piorunujące spojrzenie. - A więc zastosujmy skalę od jednego do dziesięciu - nalegał. W którym miejscu umieściłbyś nasze szanse?
26
- Jak on może odpowiedzieć panu na to pytanie? -zmierzyła go gniewnym wzrokiem. - Jest rybakiem - mruknął Neil. - Proszę go o fachową ocenę sytuacji. - Och, a więc jak wyglądają nasze szanse? - W tej chwili nie dałbym więcej niż dwa. - Dwa!- jęknęła.-O Boże! Neil spojrzał ze złością w kierunku okna. Thomas wstał. Koło Fortuny zwalniało powoli, aż zatrzymało się wreszcie na „bankrucie". Jęk zawodu, który rozległ się z odbiornika, odzwierciedlał w pełni uczucia Deirdre.
S R
- Na jakiej podstawie zdecydujesz, że możemy płynąć? - Prognozy pogody dla marynarzy. - Jak często ją podają?
- Za każdym razem, gdy pogoda się zmienia. Mężczyzna w fotelu prychnął pogardliwie. Deirdre nie zaszczyciła go spojrzeniem. - A skąd możesz wiedzieć, siedząc w domu, czy wiatr się nie uspokaja?
- Zaraz wrócę - powiedział Thomas, wychodząc z pokoju. Deirdre spojrzała na mężczyznę. - Dokąd on idzie? Czy nie interesuje to pana? Przecież pan też chce się stąd wydostać. - Słucha prognozy - westchnął Neil. - Skąd pan wie? - Nie słyszy pani trzasków w radiu?
27
- Nie słyszę nic poza tym kretyńskim quizem! - Podniosła się niezdarnie i ściszyła telewizor, po czym dokuśtykała z powrotem do kanapy. Była zbyt zmęczona, by przejmować się, że wygląda jak zmokła kura. Ułożyła złamaną nogę na kanapie, odchyliła się na miękkie oparcie i zamknęła oczy. Po chwili wrócił Thomas. - Szanse zwiększyły się do siedmiu. Wiatr cichnie. - A więc może nam się jeszcze udać? - spytał Neil. - Sprawdzę prognozę za pół godziny. Czas zdawał się ciągnąć bez końca. Deirdre wróciła pamięcią do wydarzeń całego dnia, zwłaszcza przykrej sceny z matką, która nie
S R
chciała nawet dopuścić myśli o wyjeździe córki z Providence. Deirdre pragnęłaby wierzyć, że przemawia przez nią matczyna troska, wiedziała jednak, że jest inaczej. Wprawiła matkę w jeszcze większą złość, gdy nie chciała zdradzić, dokąd zamierza się udać. Neilowi również czas dłużył się beznadziejnie. Przyzwyczajony do aktywnego trybu życia, czuł się straszliwie ograniczony, skrępowany. Chwilami wydawało mu się, że zaraz zacznie krzyczeć. Wszystko go drażniło - obojętność rybaka, migotanie ekranu telewizora, widok kobiety w drugim końcu pokoju, bębnienie deszczu. Jego życie zdawało się zależeć w zbyt dużym stopniu od czynników zewnętrznych, pragnął zapanować nad nim całkowicie. A przede wszystkim marzył o samotności. Wreszcie Thomas ponownie wyszedł z pokoju. Deirdre uniosła głowę i wstrzymała oddech. Neil czekał z napięciem.
28
Gdy Thomas wrócił, nie mogli wyczytać nic z jego twarzy, miała ten sam obojętny wyraz. Podszedł najpierw do telewizora i wyłączył go, po czym zebrał swoje papiery. - Thomas? - nie wytrzymała Deirdre. Nie odezwał się słowem, wykonał tylko zapraszający gest ręką. Deirdre oraz Neil w jednej chwili zerwali się i sięgnęli po swoje kurtki.
S R 29
ROZDZIAŁ 2 Jeśli nawet na morzu pogoda się poprawiła, to na lądzie nie dało się tego zauważyć. Deszcz nadal lał jak z cebra i zanim Deirdre dotarła do swego samochodu, była kompletnie mokra. Zaparkowała go zgodnie ze wskazówką Thomasa na samym końcu podjazdu, następnie wyciągnęła swoją dużą torbę podróżną i usiłowała zataszczyć ją do półciężarówki. Rybak pomógł jej w ostatniej chwili, po czym wrócił do pakowania pudeł ze świeżymi produktami na tył samochodu. Drugi mężczyzna parkował swój samochód.
S R
Przygryzając wargi, spróbowała wdrapać się do kabiny. Po chwili dołączyli do niej obaj mężczyźni. Ściśnięta między nimi, modliła się o rychły koniec podróży. Gdy wreszcie znalazła się na łodzi, skuliła się na ławeczce w sterówce, trzęsąc się z zimna. Koszmar wciąż trwał, ale przynajmniej miał się niedługo skończyć. Jeszcze trochę i znajdzie się sama na wyspie Victorii. Ta świadomość podtrzymywała ją na duchu.
Silnik zaskoczył. Z niskim jednostajnym warkotem łódź odbiła wreszcie od brzegu i skierowała się w stronę otwartego morza. Otuliwszy się szczelniej kurtką, Deirdre rzuciła pożegnalne spojrzenie na Spruce Head i zatonęła w marzeniach o wyspie. Wyobrażała sobie sosnowy las, dywany mchu, wszystko skąpane w słońcu, pachnące ziemią i morzem. Z pewnością szybko odzyska tam siły, podreperuje swój stan psychiczny, odzyska spokój.
30
Podobne myśli przebiegały przez głowę Neila. Spokój... samotność... Już wkrótce, mówił sobie w duchu. Usiadł w rogu sterówki, opierając się o ścianę. Nagle odczuł skutki nie przespanych nocy, ogromne zmęczenie. Choć zmęczenie to miało w dużej mierze podłoże fizyczne, pewną rolę odegrał też czynnik emocjonalny. Z dala od swego biura, codziennych obowiązków zawodowych, wcale nie przebywał jednak na urlopie. Znajdował się w stanie zawieszenia. Czuł się lekko upokorzony. I bardzo, bardzo zawiedziony. W głębi duszy oskarżał się o ucieczkę, a w każdym razie wiedział, że mnóstwo osób tak właśnie odbierze jego nagły wyjazd z
S R
Hartfordu. Nerwy miał rozedrgane, puls bił mu coraz szybciej. Ciekawe, czy skoczyło mu ciśnienie? Nie byłoby w tym nic dziwnego, od tylu dni żył przecież w ogromnym napięciu. Musi oderwać się od wszystkiego!
Spojrzał na kobietę przycupniętą w drugim końcu ławeczki. - Co za sens wypuszczać się w taką podróż w tym stanie? Wskazał ruchem brody jej nogę w gipsowym kokonie, opartą na ławeczce. - Słucham? - spytała z niedowierzaniem Deirdre, która właśnie zastanawiała się, czy kołysanie łodzi nie staje się coraz silniejsze. - Powiedziałem, że to głupota decydować się na taką podróż w tym stanie. - Znajdował przewrotną przyjemność w powtarzaniu tych słów.
31
- Myślałam, że się przesłyszałam, nie mogłam uwierzyć, że jest pan takim grubianinem. Czy mamusia nie nauczyła pana dobrych manier? - Oczywiście. Ale nie ma jej tutaj, mogę więc zachowywać się, jak mi się podoba. Nie odpowiedziała pani na moje pytanie. - Bo nie warto na nie odpowiadać. - Odwróciła głowę i spojrzała na Thomasa, trzymającego pewną ręką koło sterowe. Na głowie miał wciąż tę samą czapeczkę baseballową, którą nałożył, wychodząc z domu na deszcz. - Czy jesteś kibicem Yankees, Thomasie? - spytała, by odwrócić własną uwagę od kołysania łodzi.
S R
- Gdy wygrywają - odrzekł, nie odwracając się. - Przynajmniej uczciwa odpowiedź - szepnęła, po czym dodała głośniej. - Pochodzisz z Nowego Jorku? - Tak. - Z której dzielnicy? - Queens.
- Czy masz tam rodzinę? - Mhm.
- Co robiłeś, nim zająłeś się połowem homarów? - Niechże pani da wreszcie spokój temu człowiekowi - dobiegło ją warknięcie z kąta. - Nie widzi pani, że wcale nie ma ochoty na rozmowę? - Rybacy z Maine są oszczędni w słowach. - Ale on nie pochodzi z Maine, czyli świadomie wybrał milczenie.
32
- Wolałabym, żeby pan to zrobił - powiedziała ostro. - Nigdy w życiu nie spotkałam kogoś tak niesympatycznego. - Odwróciła się znów do rybaka. - Skąd wytrzasnąłeś takiego osobnika, Thomasie? Istne cudo! Thomas nic nie odpowiedział, wpatrując się w dalszym ciągu w białe grzywy fal. Neil podparł dłonią policzek i zamknął oczy. Deirdre wlepiła wzrok w obłażącą z farby przeciwległą ścianę i modliła się, by jej żołądek się uspokoił. Całe szczęście, że nic od rana nie jadła. Spróbowała wykonywać ćwiczenia oddechowe jogi, rozluźnić się, niestety - bez powodzenia.
S R
- Mówiłeś, że przeprawa zajmie nam około dwóch godzin, Thomasie - odezwała się wreszcie. - Czy w taką pogodę będzie trwała dłużej?
- Mamy szczęście, wiatr nam sprzyja.
Skinęła głową z widoczną ulgą, wdzięczna za słowa otuchy, następnie podciągnęła pod brodę zdrowe kolano i otoczyła je ramionami.
- Jest pani kompletnie zielona - dobiegł ją głos z drugiego końca ławki. - Dziękuję-westchnęła. - Czy cierpi pani na chorobę morską? - Czuję się dobrze. - A ja myślę, że nie. - Chciałby pan nacieszyć wzrok moją słabością? O co chodzi? A może to pana zemdliło?
33
- Ja jestem zahartowanym żeglarzem. - Ja również - skłamała. Wstała z trudem z ławki i do-kuśtykała do Thomasa. - Czy długo jeszcze? - spytała go najciszej, jak potrafiła, nie chcąc, by drugi mężczyzna usłyszał obawę w jej głosie. Niestety, Thomas nie zrozumiał, o co jej chodzi, i musiała powtórzyć pytanie. - Jesteśmy mniej więcej w połowie drogi - odrzekł wreszcie. - Jego wyspa znajduje się też gdzieś w pobliżu? - spytała akcentując słowo" jego". - W tym rejonie sporo jest małych wysepek. - Wysadzisz mnie na ląd pierwszą? Bardzo ile znoszę to kołysanie.
S R
- Płynę prosto na wyspę Victorii.
- Dziękuję - powiedziała z nikłym uśmiechem i wróciła na ławkę. Starała się nie patrzeć na mężczyznę w kącie. Irytował ją potwornie, a dosyć już miała nerwów przez cały ubiegły tydzień. Neil siedział pogrążony w zadumie. Kiedy to ostatni raz płynął łodzią? Zahartowany żeglarz! Chciałby, żeby to była prawda. Nancy miała łódź. Kochała łodzie. Jego zapewne również, a przynajmniej wtedy, gdy świat należał do niego. Przy pierwszych zwiastunach kłopotów wycofała się natychmiast. Jasne, jej brat był członkiem zarządu Wittnauer-Douglass, znalazłaby się więc w niezręcznej sytuacji po dymisji Neila. Nie kochał Nancy. Wiedział o tym od wielu miesięcy i czuł się winny za każdym razem, gdy wyznawała mu miłość. Poczuł gorycz w ustach. To były tylko puste słowa. Ona też go nie kochała, imponowała jej wyłącznie jego pozycja.
34
Spojrzał na kobietę na ławce. Istna kupka nieszczęścia. Drobna, niezgrabna, niesympatyczna, bez ogłady, niekobieca - tak bardzo różna od Nancy. - Co się pani stało w nogę? - spytał nieoczekiwanie dla siebie samego. - Czy mówi pan do mnie? — zapytała ze zdziwieniem. Powiódł wzrokiem po sterówce. - Nie widzę tu nikogo innego o kulach. Złamała ją pani? - Oczywiście. - Wcale nie jest to takie oczywiste. Mogła mieć pani operację korygującą wadę wrodzoną lub uraz związany z uprawianiem sportu.
S R
Uraz. To by było coś. Ale upadek ze schodów? - Złamałam ją - wyjaśniła krótko. - W jaki sposób? - Nieważne. - Kiedy?
- Nieważne! - Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem. - Mój Boże, i to ja podobno jestem okropny! - Nie jestem w nastroju do rozmowy - westchnęła ciężko. - To wszystko. - Wciąż jest pani zielona. - Uśmiechnął się fałszywie. Niedobrze pani? - Nic podobnego! I nie jestem zielona... po prostu blada. Pan wyglądałby tak samo po kilku dniach pobytu w szpitalu. - Chce pani przez to powiedzieć, że wyszła pani dzisiaj? - Rano.
35
- I jechała pani w taką okropną pogodę, żeby się dostać na jakąś odległą wyspę? - Przecież tylko nogę mam złamaną. Reszta jest w porządku. Poza tym, jeśli to pana interesuje, nie zamawiałam deszczu! Sam zaczął padać. - To naprawdę szaleństwo z pani strony. Czy matką nie próbowała pani powstrzymać? - Jasne, że tak, ale dawno już jestem dorosła i nie muszę jej słuchać! - Nie wygląda pani na dorosłą osobę, raczej na zbuntowane dziecko.
S R
Lepsze zbuntowane dziecko niż złośliwa kreatura! Może zająłby się pan własnymi sprawami? Nie zna mnie pan ani ja pana i dzięki Bogu niedługo skończy się ta nieszczęsna podróż. Nie musi pan odgrywać się na mnie za swoje niepowodzenia.
- Kiedy mnie bawi dokuczanie pani. Sama pani stwarza okazje po temu.
Miał rację. Pozwoliła mu na zaczepki. Szkoda, że nie postanowiła ignorować go od początku. Przestał się odzywać, natomiast w dalszym ciągu gapił się na nią. Czuła jego wzrok na swoich plecach, nie odwracała się jednak. Ten facet miał tupet, musiała mu to przyznać, nie był mięczakiem jak Seth... Seth. Uroczy Seth. Cholerny pasożyt. Wślizgnął się do jej domu, wykorzystywał ją pod każdym względem, po czym dał drapaka, gdy tylko rodzina zaczęła wywierać presję. Nie chciał się wiązać. Nie
36
chciał odpowiedzialności. A przede wszystkim nie chciał kobiety, która na pierwszym miejscu stawiała karierę zawodową i powinność wobec rodziny, a nie jego potrzeby. W dodatku kompletnie jej nie rozumiał. Nigdy nie zależało jej na Joyce Enterprises, co zresztą często mu powtarzała. Wciąż jednak czuł się zagrożony i w końcu odszedł. A Deirdre stwierdziła, że jest jej lepiej bez niego. Z rozmyślań wyrwał ją towarzysz podróży, który wstał z ławki i podszedłszy do Thomasa, zaczął mówić do niego półgłosem coś, czego Deirdre w żaden sposób nie mogła dosłyszeć. -Jak długo jeszcze?
S R
- Pół godziny -odrzekł Thomas, spoglądając na jeden ze swoich przyrządów pokładowych.
- Proszę posłuchać, nie mam nic przeciwko temu, żeby wysadził pan ją pierwszą na ląd. Jest naprawdę w opłakanym stanie. - Wydawało mi się, że jej pan nie lubi.
- Bo to prawda. Denerwuje mnie jak diabli. Zresztą każdy denerwowałby mnie w tej chwili. A ona przez przypadek znalazła się na mojej drodze... Deirdre, która właśnie marzyła o gorącej kąpieli, zatrzymała go, gdy wracał z opuszczoną głową do swego kąta. Krew ją zalewała z wściekłości. - Jeśli sądzi pan, że Thomas da się nakłonić, by wysadzić pana pierwszego na ląd, to grubo się pan myli. Moja wyspa znajduje się na początku listy.
37
- Wszystkowiedząca! - mruknął pod nosem Neil i usiadł na swoim miejscu z założonymi rękami. - Jesteśmy na miejscu - zawołał przez ramię Thomas w parę chwil później. - Wyspa Victorii. - Nic nie widzę. - Deirdre, stojąc na zdrowej nodze, przylepiła nos do szyby. - Nie szkodzi - powiedział cicho Neil. Podszedłszy do Thomasa, obserwował zbliżający się ląd. Wyspa była nieduża, natomiast pokryta zaskakująco bujną roślinnością. Ani deszcz, ani chmury, ani zapadający mrok nie były w stanie ukryć przepychu ciemnozielonych sosen. Widać już było dom na polanie, zbudowany z drewnianych
S R
bierwion, które zszarzały pod wpływem wilgoci. - Tu jest... przepięknie - wyszeptała Deirdre. - Zgadzam się - powiedział Neil, mający mgliste pojęcie o miejscu, do którego się udawał.
- Coś takiego. A już się zaczynałam zastanawiać, czy ma pan w ogóle zmysł smaku.
- Pewnie, że mam. Tyle że mógł się dzisiaj stępić, ponieważ przez cały dzień byłem narażony na niezbyt piękne widoki. Deirdre nie mogła darować tak jawnej zniewagi. - W pełni odwzajemniam pańskie uczucia. Rzeczywiście... - Przepraszam - przerwał im Thomas. Potrzebna mi pomoc. Wyłączył silnik i przybijał właśnie do niedużego drewnianego pomostu. - Neil, niech pan wyjdzie i przycumuje łódź. Podam wam zapasy. Deirdre, proszę uważać, pomost może być śliski.
38
Deirdre skinęła głową i zaciągnęła suwak kurtki. Żeby taki okropny facet nosił takie ładne imię! No, ale przynajmniej przyda się jego pomoc. Neil zapiął wiatrówkę i wyszedł ze sterówki, myśląc, jaka to ironia losu, że kobieta o uroczym imieniu Deirdre może być taka niesympatyczna. Zdumiało go, że zechciała im pomóc. No cóż, Thomas nie pozostawił jej wyboru. Udało mu się przycumować łódź. Deirdre wygramoliła się na pomost przy pomocy Thomasa, który zajął się wyładunkiem bagażu. Podawał kolejno rzeczy jej oraz Neilowi. - Wrócę za tydzień ze świeżymi zapasami - poinformował w
S R
pośpiechu. - Te powinny wystarczyć nawet na dłużej. Klucz od frontowych drzwi znajduje się w kopercie w pojemniku z jajkami. W razie jakichkolwiek problemów można się ze mną skontaktować za pomocą radiostacji. Jest przy niej instrukcja obsługi. Deirdre skinęła głową, lecz była zbyt zajęta utrzymywaniem równowagi, by odpowiedzieć. Gdy jej torba podróżna znalazła się na brzegu, udało jej się zarzucić ją na ramię, trzymając obie kule pod jedną pachą. Neil, który układał pudła jedno na drugim, by uchronić żywność przed zamoknięciem, podniósł na chwilę oczy, by odebrać od Thomasa swój worek żeglarski. Przewiesił go przez ramię i wziąwszy pudło z zapasami, chciał podziękować rybakowi. Łódź odbiła właśnie od pomostu, co nie zdziwiło Neila. Thomasowi bardzo się spieszyło. Zaskoczyło go coś innego...
39
Deirdre, której oczy zaokrągliły się z przerażenia, odchrząknęła i wykrzyknęła z trudem: - Thomas? -Gdy łódź mimo to płynęła dalej, zawołała, tym razem głośniej: - Thomas? Silnik zakrztusił się, po czym zaczął pracować na pełnych obrotach. - Nye! - wykrzyknął tym razem Neil. - Zapomniałeś kogoś! Wracaj! Łódź zwróciła się tyłem do pomostu, następnie ruszyła w kierunku otwartego morza. - Thomas! - Nye!
S R
- To jakaś pomyłka!- krzyknęła przeraźliwie Deirdre, odgarniając z oczu mokre włosy. - On został tutaj! - Oczywiście, że zostałem! -Neil zmierzył ją twardym jak stal spojrzeniem. - To wyspa mojej przyjaciółki.
- To jest wyspa Victorii, a ona jest moją przyjaciółką! - Właśnie że moją i powiedziała, że będę miał ją wyłącznie dla siebie! - Mnie powiedziała dokładnie to samo! Mierzyli się nieprzyjaznym wzrokiem. - Victoria, a dalej? - spytał Neil. - Victoria Lesser. A jak się nazywa pańska Victoria? -Tak samo. - Nie wierzę. Gdzie mieszka? - Na Manhattanie. Park Avenue. - Jej mąż ma na imię Arthur. Co pan wie o nim?
40
- Nie żyje. Victoria jest wdową, to wspaniała... szalona kobieta... - Życzliwa... Spojrzeli na siebie tknięci nagle tą samą myślą. - A więc tak się sprawy mają... - powiedział gniewnie Neil. - Nie wierzę - szepnęła Deirdre, serce waliło jej jak młotem. Cholera! - krzyknęła. - On odpływa. Zaczęli znów wołać Thomasa, on jednak był już poza zasięgiem głosu. - Nędzna kreatura! - ryknął Neil. - Był we wszystko wprowadzony! Victoria dobrze wiedziała, co robi, a on jej pomagał! Deirdre nigdy w życiu nie czuła się tak nieszczęśliwa. Wszystko,
S R
co musiała znosić w domu, od czego uciekła, było niczym w porównaniu z tą okropną manipulacją. Była niemal sparaliżowana. Odetchnęła głęboko i spróbowała zebrać myśli.
- Przebyłam całą tę drogę, przeżyłam piekło... — Otarła krople deszczu z policzka i spojrzała na Neila. - Nie może pan tu zostać! - Co to ma znaczyć? Nie wiem, z jakiego powodu znalazła się tu pani, ale z pewnością ta wyspa jest mi bardziej potrzebna i nie mam zamiaru dzielić jej z pyskatą, upośledzoną fizycznie... cwaniarą! Deirdre pokręciła głową, jak gdyby otrząsała się ze złego snu. - Nie muszę tego znosić - warknęła. Odwróciła się i pokuśtykała w kierunku ścieżki. - Ma pani rację - powiedział Neil, idąc obok. - Nie musi pani tego znosić. Połączę się z Thomasem i powiem mu, żeby wrócił tu jutro po panią.
41
Deirdre patrzyła pod nogi, w obawie, by się nie poślizgnąć na błotnistej ścieżce. - Nie mam zamiaru ruszyć się stąd, dopóki nie uznam, że jestem gotowa do powrotu. Może pan poprosić Thomasa, by pana stąd zabrał! - Nie ma mowy! Przyjechałem tu, bo potrzebowałem ciszy i spokoju, i mam zamiar tu zostać. - Proszę poszukać sobie spokoju gdzie indziej. Nie znosimy się wzajemnie i nie wiem, jak dobrze zna pan Victorię, natomiast z moją rodziną przyjaźni się od lat, co daje mi prawo do tej wyspy... - Prawo do wyspy! Proszę na siebie spojrzeć. Nie wiem, jak się pani uda dowlec do drzwi!
S R
Nie był daleki od prawdy. Ścieżka była śliska i Deirdre posuwała się po niej bardzo powoli.
- Poradzę sobie - burknęła. - Gdy znajdę się w środku, nie będę musiała się ruszać.
Dotarli do schodków. Neil wbiegł na ganek, skacząc po dwa stopnie i zaczął grzebać w pudle, klnąc pod nosem. - W pojemniku z jajkami... - Neil zaklął jeszcze raz soczyście i zawrócił w kierunku pomostu. Deirdre oparła się bezsilnie o mokrą ścianę. Przytuliwszy czoło do drewna, poczuła jego Chłód. Trzęsła się z zimna, była bliska łez. Cóż za okropny obrót przybrały sprawy! A najgorsze, że nie można było nic na to poradzić, przynajmniej do jutra.
42
A może jakoś to będzie? Gdy tylko znajdzie się w środku, natychmiast położy się do łóżka. Co z tego, że jest dopiero siódma. Była wykończona, przemarznięta i chyba miała gorączkę. Neil, Jakmu-tam, może sobie robić, co chce. Ona po prostu pójdzie spać. Ranek jest lepszym doradcą. Neil wbiegł na schody, niosąc oburącz stertę pudeł. - Nie do wiary! - wykrzyknęła. - Jak mógł pan brać wszystko na raz? To cud, że nie zgubił pan połowy po drodze! Co ja bym wtedy poczęła? - Niech mi pani będzie raczej wdzięczna, że przytargałem to sam. Mogłem prosić panią o pomoc.
S R
- Klucz. Proszę znaleźć klucz.
- Właśnie szukam - powiedział, przetrząsając pudła. Po chwili znalazł kopertę, wyjął klucz i otworzył drzwi.
Deirdre, która czuła, że jeśli będzie zmuszona czekać dłużej, po prostu osunie się na ziemię, weszła z trudem do środka i namacała wyłącznik światła. Zapaliła je i ogarnęła spojrzeniem duży salon i łączącą się z nim kuchnię. Po lewej znajdował się nieduży hol, po prawej znacznie większy. Skierowała się tam, zakładając, że prowadzą z niego drzwi do sypialń. Rzeczywiście, nie pomyliła się. Dwie pierwsze były niewielkie, natomiast trzecia... Zapaliła światło. Och, tak! Widok przerastał nawet jej wyobrażenia! Wślizgnąwszy się do środka, zatrzasnęła kulą drzwi i ruszyła prosto w stronę łóżka. Ledwie zdążyła do niego dotrzeć, gdy nogi ugięły się pod nią i opadła bezwładnie na miękkie poduszki,
43
pozwalając, by kule poleciały na podłogę. Trzęsły nią dreszcze, wszystko ją bolało, była przemoczona do suchej nitki. Po pierwsze należało coś z tym zrobić. Rozpięła drżącymi palcami suwak i ściągnąwszy z trudem kurtkę, rzuciła ją na dywanik obok łóżka. W pierwszej chwili przeprosiła w myślach Victorię za cały ten bałagan, ale po chwili zreflektowała się. Po tym, co jej zrobiła, ma to w nosie! Zrzuciła kopnięciem mokrą tenisówkę i ściągnęła z gipsu grubą skarpetę. Przechyliła się przez krawędź łóżka i otworzywszy torbę podróżną, zaczęła w niej szperać w poszukiwaniu piżamy. Zwykle
S R
pakowała się bardzo starannie, tym razem jednak robiła to kłócąc się równocześnie z matką, wściekła i zmęczona. Na szczęście wszystko, co wzięła ze sobą, nadawało się do noszenia.
Znalazła wreszcie piżamę, gdy nagle drzwi otworzyły się z impetem i do sypialni wpadł jak bomba Neil. Był już bez kurtki, butów i skarpetek, dżinsy miał mokre aż do wysokości uda. Rzuciwszy swój worek żeglarski na łóżko, podparł się rękami pod boki. — Co pani tu robi? To mój pokój. Deirdre przycisnęła piżamę do piersi, przestraszona jego niespodziewanym wtargnięciem. - Nie widziałam na drzwiach tabliczki z pańskim nazwiskiem odparła spokojnie. - To największa sypialnia i największe łóżko. A tak się złożyło, że jestem największą osobą w tym domu. - I co z tego?
44
- Właśnie to. Chcę zająć ten pokój. - Niestety, jest już zajęty. - Proszę się więc stąd wyprowadzić. Pozostałe dwa są naprawdę śliczne. - Miło mi, że się panu podobają. Może wybrać pan, który zechce. - Chcę mieć ten. Po raz pierwszy od wejścia do pokoju, Deirdre rozejrzała się dookoła. Niemal całe dwie ściany wykonane były z kwadratów grubego szkła. Przy świetle dziennym widok musiał być zachwycający. Ogromne łoże stało pod trzecią ścianą, w czwartej
S R
znajdowały się drzwi. Po ich obu stronach stały dwie serwantki w stylu kolonialnym. Najważniejszy element pokoju stanowił jednak ogromny narożny kominek. Wszystko to oświetlało ciepłe światło stojącej przy łóżku lampy.
Deirdre spojrzała Neilowi prosto w oczy. - Ja też.
- Niech pani posłucha, to nie ma sensu - powiedział, próbując zapanować nad sobą. - Jestem od pani o wiele wyższy. Byłoby mi tam naprawdę niewygodnie - łóżka są dla mnie zbyt krótkie. - A ja mam złamaną nogę. Muszę mieć więcej miejsca... nie wspominając o wannie. Z tego, co mi mówiono, wanna jest tylko w głównej łazience. Nie mogę skorzystać z prysznica, nawet kąpiel jest ryzykowna. - Proszę spróbować. - Słucham?
45
- Powinna pani spróbować się wykąpać. - O co panu chodzi? - O nic. Po prostu jest pani brudna. Deirdre spojrzała na swoje ubłocone rzeczy leżące na dywaniku. - Pewnie, że jestem brudna. Łódź nie była zbyt czysta, a na dworze okropne błocko. - Rzuciła mu piorunujące spojrzenie. - Nie muszę się jednak wcale tłumaczyć. Niech pan spojrzy na siebie! Sam pan wygląda jak nieboskie stworzenie! Neil nie musiał spoglądać na siebie, żeby wiedzieć, że kobieta ma rację. Miał na sobie najstarsze, najwygodniejsze dżinsy i gruby sweter. A gdyby zobaczyła bluzę pod swetrem...
S R
- Guzik mnie obchodzi, jak wyglądam. Między innymi po to tu przyjechałem. Choć raz w życiu zamierzam robić to, na co mam ochotę i gdzie mam ochotę. Zacznę od tego łóżka. - Po moim trupie - mruknęła Deirdre, sięgając po kule. - A teraz przepraszam, chciałabym skorzystać z łazienki. To był długi dzień. Neil patrzył, jak kuśtyka do łazienki. Wolałby, żeby na niego krzyczała. Gdy mówiła spokojnie, ze znużeniem, robiło mu się jej żal. Wyglądała na kompletnie wyczerpaną. Ale, do licha, on też padał z nóg! Wziął swój worek i położył go tam, gdzie siedziała Deirdre. Następnie podniósł jej mokrą kurtkę oraz torbę podróżną i wyniósł do bardziej kobiecej z dwóch gościnnych sypialń. Jeśli dobrze pójdzie, będzie zbyt zmęczona, by się z nim spierać. A może znów napadnie na niego i stoczą następną potyczkę.
46
Westchnął, przymykając oczy i zaczął rozcierać obolałe czoło. Aspiryna. Musi zażyć aspirynę. Nie.Musi się napić. Nie. Po prostu jest głodny. Śniadanie jadł wieki temu, potem tylko szybkościowy lunch w Burger Kingu. Zatrzymał się na chwilę w holu, by uregulować ogrzewanie, po czym wrócił do kuchni, gdzie zostawił pudła z żywnością. Mnóstwo jedzenia na dwie osoby, pomyślał chłodno. Kiedy Thomas wyładował taką ilość zapasów, powinno to wzbudzić jego podejrzenia, padał jednak deszcz, było już dość ciemno i bardzo się spieszyli. Założyła że dziewczyna wróci na łódź, gdy będzie po wszystkim. Przeczesał palcami włosy i wziął się za rozpakowywanie pudeł.
S R
Podgrzał sobie zupę z puszki i przygotował potężną kanapkę z serem i szynką.
Kuchnia była bardzo wygodna. Niewielka, lecz nowoczesna, wyposażona we wszystkie urządzenia, które ułatwiają życie w domu. Tego właśnie oczekiwał po Victorii. Nie spodziewał się natomiast, że narzuci mu towarzystwo właśnie wtedy, gdy pragnął być sam. Ki diabeł ją podkusił, by spłatać mu takiego figla? Wiedział. Jasne, że wiedział. Próbowała go zakotwiczyć na dobre. Dlaczego właśnie teraz, Victorio? Dlaczego teraz, gdy moje życie jest pełne chaosu? W domu panowała cisza. Uderzyło go to, gdy skończył jeść i posprzątał po sobie. Deirdre chyba się już wykąpała. Nie było słychać szumu lejącej się wody ani stukotu kul w holu. Nie zastanawiając się nad znaczeniem tej ciszy, zajrzał do sypialni, w której zostawił jej rzeczy. Była pusta.
47
Czując, że krew go zalewa, przemierzył szybkim krokiem hol i wpadł do głównej sypialni. - Cholera! - zaklął, przystając w progu. Deirdre leżała w łóżku, obok jego żeglarskiego worka. W jego łóżku! - Hej- zawołał- co pani tutaj robi? Nie poruszyła się. Kołdrę miała naciągniętą aż na czoło. Wystawały spod niej tylko włosy rozsypane na poduszce. - Nie może pani spać tutaj! Mówiłem to już! Czekał. Jęknęła cichutko i poruszyła zdrową nogą; - Musi pani wstać, Deirdre - burknął. - Przeniosłem pani rzeczy do innej sypialni.
S R
- Nie mogę - szepnęła. - Jestem... zbyt zmęczona... i... strasznie mi... zimno.
Neil wlepił oczy w sufit. Dlaczego ja? Dlaczego tu i teraz? - Nie mogę spać w innym łóżku. Już to pani wyjaśniłem. - Mmm.
- Przeprowadzi się pani?
- Nie - odparła po dłuższej chwili.
Zaklął i ponownie przeczesał włosy drżącą dłonią. Mógł ją przenieść, nie sprawiłoby mu to żadnej trudności. - Niech pan tylko spróbuje mnie dotknąć - ostrzegła. - Podniosę krzyk, że mnie pan gwałci. - Ciekawe, kto panią usłyszy. - Zawołam Thomasa. Potrafię narobić więcej hałasu, niż się pan spodziewa.
48
Cóż za idiotyczna groźba! Czy rzeczywiście? Byli w domu sami. Jej słowo przeciwko jego. Komu by uwierzyli? Tylko tego mu potrzeba! Zły jak osa, wybiegł z pokoju. Wpadł do salonu, rzucił się na fotel i pogrążył w myślach. Był bardzo zmęczony, ale tak wściekły, że odechciało mu się spać. Odczuwał potrzebę działania, zerwał się więc z fotela i rozpalił ogień w kominku, po czym wyjął z barku butelkę Chivas Regal. Po kilku łykach poczuł się znacznie lepiej, gniew minął mu na tyle, że mógł rozsądnie myśleć. Po dwóch godzinach przeszedł do pracowni i spróbował uruchomić radiostację. Niestety, w domu Thomasa nikt nie odpowiadał. Drań!
S R
Trudno. Może jeszcze nie wrócił. Przecież deszcz leje bez przerwy, a mężczyzna płynie w całkowitej ciemności. Zastanie go jutro...
Neil dołożył drew do kominka i pomaszerował do głównej sypialni. Niech sobie podnosi krzyk!
Zgasiwszy światło, wsunął się w samych tylko slipkach pod kołdrę po swojej stronie łóżka i wyciągnął się. - Ach... - Łóżko było wygodne, pościel świeża. W powietrzu unosił się przyjemny aromat dymu, deszcz stukał o dach, a poza tym panowała cudowna, absolutna cisza. Znajdował się na nie zamieszkanej wyspie, z dala od zgiełku miasta i jego problemów. Odetchnął głęboko, uśmiechnął się i wtuliwszy głowę w poduszkę, zasnął niemal natychmiast.
49
ROZDZIAŁ 3 W kilka godzin później Neil obudził się nagłe. Marszcząc brwi, odwrócił głowę. Materac wyraźnie się poruszył, a on przecież leżał spokojnie. Otworzył z trudem jedno oko. W pokoju panowała smolista ciemność. Po chwili materac znów zafalował i Neil otworzył drugie oko. Czy to Nancy? Nie, Nancy nigdy nie zostawała na noc, poza tym więcej już jej nie zobaczy. Zatem... Z trudem zbierał myśli. W tyle głowy czuł tępe, bolesne
S R
pulsowanie. Przekręcił się na bok, podciągając kolana do góry. Musi zasnąć z powrotem! Zamknął oczy, zaczął oddychać głęboko, miarowo...
Z drugiej strony łóżka dobiegł go cichy jęk. Neil zaklął pod nosem i zacisnąwszy zęby przesunął się bliżej krawędzi materaca. Spać, spać...
Przez pewien czas panowała cisza. Prawie zasypiał, gdy usłyszał kolejny jęk, któremu towarzyszył szelest pościeli i falowanie materaca. Głowa pękała mu z bólu. Klnąc jak szewc, wysunął się spod kołdry i ruszył po omacku do łazienki. Światło oślepiło go, zmrużył oczy i zaczął szperać w szafce. Środek przeciw owadom... Oxycort... tabletki przeciw uczuleniu... aspiryna. Aspiryna. Otworzywszy flakonik, wysypał na dłoń trzy tabletki, wrzucił je do ust i połknął
50
odchylając głowę do tyłu, po czym napił się wody prosto z kranu. Następnie zgasił światło i wrócił po omacku do łóżka. Aspiryna właśnie zaczynała działać, gdy Deirdre znów jęknęła, usiłując zmienić pozycję. Neil usiadł na łóżku, rzucając w jej stronę groźne spojrzenie, po czym zapalił lampę. Dziewczyny nie było widać spod zbałwanionej kołdry. - Deirdre! - Chwycił ją za coś, co według jego obliczeń powinno być ramieniem, i potrząsnął mocno. - Obudź się, do diabła! Kręcisz się tak okropnie, że nie mogę spać. Spod kołdry wychynęła najpierw dłoń o szczupłych palcach, które uchwyciwszy jej brzeg, zsunęły ją nieco niżej, odsłaniając dwoje
S R
mocno podkrążonych i wyraźnie zdezorientowanych brązowych oczu. - Hmm?
- Uspokój się wreszcie. Nie dość, że muszę dzielić z tobą łóżko, to jeszcze nie dajesz mi spać!
Otworzyła szeroko oczy na słowa „dzielić z tobą łóżko", przesunęła spojrzeniem po jego nagiej piersi, po czym powieki jej opadły.
- Przepraszam - szepnęła. -Czy dręczyły cię koszmary? - Nie. Noga mi dokucza. - Czy lekarz nie dał ci żadnych wskazówek? Nie powinnaś trzymać jej wyżej? Deirdre kręciło się w głowie, czuła się kiepsko. - W szpitalu trzymali ją na wyciągu, by zmniejszyć obrzęk, ale myślałam, że to już niepotrzebne.
51
- Wspaniale! - Neil odrzucił kołdrę i ruszył w stronę drzwi. Utknąłem tu z kretynką, której noga może dwukrotnie powiększyć swą objętość. - Mówił tak głośno, że jego głos docierał z holu do pokoju. - Jeśli tak się stanie, gips zatamuje krwiobieg i może wdać się gangrena. Okropność! - Wrócił do sypialni, niosąc dwie poduszki pod obiema pachami, podszedł do łóżka od strony Deirdre i bezceremonialnie ściągnął z niej kołdrę. - Co ty wyczyniasz? - wykrzyknęła zmieszana. - Układam odpowiednio wyżej twoją nogę. - Położył dwie poduszki jedną na drugiej i próbował rozdzielić nogawki jej piżamy. Strasznie dużo tego cholernego materiału... Czy możesz podnieść
S R
zdrową nogę? Dobra, już ją mam. - Z zaskakującą delikatnością podniósł nogę w gipsie i wsunął pod nią poduszki. - Wcale nie wda się żadna gangrena - spierała się z nim słabo. Nie wiesz, o czym mówisz.
- Przynajmniej wiem, co należy zrobić z twoją nogą. - Okrył ją z powrotem kołdrą i wrócił do łóżka po swojej stronie.-Lepiej? - Wcale nie.
- Poczekaj chwilę, a zobaczysz, że będzie lepiej. -Zgasił światło i przyłożył głowę do poduszki. Nagle znów się zerwał, pomaszerował do łazienki i wrócił z dwiema tabletkami i szklanką wody. - Możesz usiąść? - Po co? -Powinnaś to połknąć.
52
Ciemność rozjaśniała jedynie smuga światła sączącego się z łazienki i Deirdre poczuła się nagle niepewnie, mężczyzna wydał jej się wielki, groźny. Miał na sobie tylko krótkie spodenki. Co on knuje? -A co to jest? - Aspiryna. - Nie połknę żadnych tabletek. - Są nieszkodliwe. - Jeśli tak, po co mam je brać? - Ponieważ powinien przejść ci po nich ból nogi, a jeśli tak się stanie, będziesz leżała spokojnie i może wreszcie uda mi się trochę pospać.
S R
- Zawsze możesz przenieść się do innej sypialni. - Nie ma mowy, ale nie zmieniaj tematu. Rozmawiamy w tej chwili o dwóch niewinnych aspirynach.
- Skąd mam wiedzieć, że są naprawdę niewinne? I że to w ogóle aspiryny? Nie znam cię. Dlaczego mam ci zaufać? - Ponieważ wziąłem je z flakonika z nalepką „Aspiryna" z szafki w łazience Victorii. Przed chwilą sam połknąłem trzy i jeszcze żyję. Poza tym jestem przyjacielem Victorii, co powinno stanowić niezłą rękojmię. Nie mam zamiaru dyskutować z tobą przez pół nocy. Łykasz tę cholerną aspirynę czy nie? - Dobrze. Neil odetchnął z ulgą. - A więc wracamy do punktu wyjścia. Czy możesz usiąść? Ostatnie słowa wycedził powoli, jakby się obawiał, że w przeciwnym razie go nie zrozumie.
53
Gdybym nie mogła, stawiałoby to pod znakiem zapytania moje umiejętności, pomyślała i spróbowała podciągnąć się do góry, co przy uniesionej nodze stanowiło raczej trudny manewr. Ale przecież jest ekspertem od wygibasów... Neil nie czekał, aż spadnie z łóżka. Przykląkł na pościeli, otoczył ramieniem jej plecy i podparł mocno. - Tabletki są w mojej prawej dłoni. Czy dasz radę po nie sięgnąć? Jego prawa ręka znajdowała się na wysokości talii Deirdre, w lewej trzymał szklankę z wodą. Udało jej się wyjąć aspirynę, włożyć do ust i popić wodą.
S R
Żadne z nich nie odezwało się słowem.
Neil ułożył ją na pościeli, po czym odniósłszy szklankę do łazienki, zgasił światło i wrócił do łóżka.
Deirdre leżała cicho, bez ruchu, dziwnie spokojna. Noga bolała ją o wiele mniej, czuła się znacznie lepiej. Zamknęła oczy, westchnęła i zapadła w głęboki, kojący sen.
Gdy się zbudziła, niebo w dalszym ciągu zasnuwały chmury, padał deszcz, ale było widno. Leżała spokojnie, przypominając sobie, gdzie jest i co tu robi. Po chwili usłyszała czyjś równy oddech i dotarło do niej, że w łóżku leży ktoś jeszcze. Przyjaciel Victorii. Uciekła z Rhode Island, jechała wiele godzin w deszczu, zmokła, wytapiała się w błocie, omal nie dostała choroby morskiej - a wszystko po to, by spędzić trochę czasu w samotności. Tymczasem została Uwięziona na wyspie, około dwudziestu mil od brzegu, ze zrzędliwym facetem. I co ma teraz począć?
54
Neil zadawał sobie to samo pytanie. Leżał na boku z otwartymi oczami, wsłuchując się w oddech Deirdre. Jego irytacja rosła z minuty na minutę. Skoro jest przyjaciółką Victorii - a jest nią na pewno, ponieważ zna mnóstwo szczegółów z jej życia - nie może być taka zła. Ale on przecież pragnął być tu sam! Odrzucił kołdrę i spuścił nogi na podłogę. Siedział chwilę spokojnie, by jego głowa przyzwyczaiła się do pozycji pionowej. Wciąż go bolała i winił za to w równym stopniu Deirdre, co ilość szkockiej, którą wlał w siebie wczorajszego wieczora. - Nie mógłbyś włożyć czegoś przyzwoitszego? - dobiegł go wzburzony głos z drugiej połowy łóżka.
S R
- Nie ma nic nieprzyzwoitego w mojej skórze - zgrzytnął zębami. - Nie masz piżamy? - Takiej jak twoja?
- A co widzisz w niej złego?
- To męska piżama. - Poczuł mrowienie w prawej ręce, którą podtrzymywał w nocy Deirdre. Mogła nosić męską piżamę, ale kryły się pod nią smukłe plecy, wąska talia i łagodne łuki bioder. - Jest wygodna i ciepła. - Mnie jest i tak ciepło. - A ja potwornie marznę. Czy nie ma tu ogrzewania? - Lubię, jak w sypialni jest chłodno. - Dobrze! - Ten spór dokończą później. W tej chwili prześladowało ją wspomnienie szerokiej, muskularnej klatki piersiowej, pokrytej ciemnym, kędzierzawym owłosieniem. -Mógłbyś
55
okazać mi nieco szacunku, wkładając cokolwiek na siebie, skoro postanowiłeś spać w moim łóżku. - Okazałem ci i tak wiele szacunku, ponieważ zwykle sypiam w stroju adamowym. - A więc samiec, stuprocentowy mężczyzna. - Co za różnica? - Dla mnie żadna. Ten typ mężczyzny nigdy na mnie nie działał. - Widocznie jesteś zbyt mało kobieca. - Aż za bardzo. Muszę pozbawić cię złudzeń: taka męskość jest bardzo powierzchowna - odcięła się, wściekła za ten cios poniżej pasa. - Ach, widzę, że rozmawiam z ekspertem.
S R
- Nie, po prostu z nowoczesną kobietą.
Mrucząc pod nosem dosadne przekleństwo, Neil wstał z łóżka. - Zachowaj swą kobiecość dla Thomasa, gdy wróci po ciebie. A teraz muszę wziąć prysznic.
Z trudem powstrzymała się, by nie spojrzeć na niego. - A ja wykąpać.
- Miałaś okazję wczoraj wieczorem, ale z niej nie skorzystałaś. Teraz moja kolej. - Skorzystaj z innej łazienki. Mają kabiny prysznicowe. - Ta mi się podoba. - Ale ona jedna ma wannę! - Możesz się wykąpać po mnie. - A gdzie się podziała twoja rycerskość? - Nowoczesna kobieta mówi o rycerskości? - spytał szyderczo i zatrzasnął za sobą drzwi do łazienki.
56
Deirdre dopiero wtedy podniosła oczy. Wydaje mu się, że miał ostatnie słowo... Przekręciwszy się na bok, podniosła kule z podłogi i wspierając się na nich, wyszła z sypialni. Z mniejszego holu po drugiej stronie salonu wchodziło się do pracowni, w której znajdowała się radiostacja. Spojrzała na zegarek. Za piętnaście jedenasta. Co takiego? Nie mogła uwierzyć, że spała przeszło dwanaście godzin! Widocznie jej organizm bardzo tego potrzebował. Dzięki aspirynie i odpowiedniemu ułożeniu nogi zasnęła głęboko i w ogóle się nie budziła. Ale czy zastanie teraz Thomasa? Może już wypłynął na połów? Wprawdzie wciąż padał deszcz, ale wiatr chyba się uspokoił.
S R
Przestudiowała uważnie instrukcję i po kilku nieudanych próbach udało jej się połączyć. Usłyszała głos jakiegoś młodego mężczyzny.
- Chciałabym pilnie rozmawiać z Thomasem. - Czy coś się stało? - Właściwie nie, ale... - Dobrze się pani czuje? - Dziękuję, dobrze... - A pan Hersey? Hersey. A więc tak się nazywa. - Neil? Owszem, ale naprawdę mam ważną sprawę do Thomasa. - Powiem mu, żeby się z panią połączył, gdy tylko wróci. - A jak pan sądzi, o której? - Nie wiem. - Czy wypłynął na połów?
57
- Nie, pojechał w interesach do Augusty. - Aha. Czy wróci dzisiaj? - Myślę, że tak. - Cóż, trudno. Proszę mu przekazać, że dzwoniłam. Gdy młody mężczyzna zapewnił ją, że powtórzy, Deirdre odwiesiła mikrofon i wyłączyła radiostację. „W interesach do Augusty". Bardzo w to wątpiła. Thomas zdawał sobie doskonale sprawę z tego, co robi, gdy zostawiał nic nie podejrzewających pasażerów na wyspie Victorii. Wróciła pamięcią do wczorajszego dnia i rozmów z nim. Był nader oszczędny w słowach. Wszystko z niego wyciągała. Mówił
S R
ogólnikowo, wymijająco. Nie skłamał ani razu, po prostu wywijał się jak piskorz.
Wątpiła, czy rzeczywiście oddzwoni.
Nachmurzona, odwróciła się, słysząc kroki w holu. A więc Neil wyszedł już spod prysznica. Co zamierza teraz robić? Nasłuchiwała. Kroki oddaliły się, potem usłyszała trzaśniecie drzwi lodówki. Jest w kuchni. To dobrze. Będzie mogła spokojnie wykąpać się. Nie należało to jednak do łatwych zadań. Już samo usytuowanie wanny było niekorzystne, ponieważ stała pod ścianą i by przewiesić nogę w gipsie przez jej krawędź, Deirdre musiała siedzieć tyłem do kurków. Ponieważ weszła do wanny przed napuszczeniem wody, musiała się nieźle nagimnastykować, by je odkręcić, nie mówiąc już o tym, że gdy spróbowała położyć się na plecach, uwierała ją zatyczka. W końcu udało jej się jakoś przesunąć w róg, dzięki czemu leżała w wannie prawie na ukos.
58
Zawsze to lepsze niż nic, powiedziała sobie, rezygnując z relaksu i zabierając się za mycie. To też była próba cierpliwości. Mając obie ręce zajęte, zsuwała się niebezpiecznie nisko, No i dobrze, pomyślała. Jej włosy znajdowały się również w opłakanym stanie. Kiedy myła je ostatnio? Tydzień temu? Odchylając głowę do tyłu, zmoczyła włosy i polała je szamponem. Niestety, użyła go zbyt dużo i nie mogła potem w żaden sposób spłukać. Woda zrobiła się w końcu brudna i Deirdre ze złością wyciągnęła zatyczkę, odkręciła kurek z ciepłą wodą i wyginając się w łuk, podstawiła pod nią głowę. Gdy udało jej się wreszcie wygramolić ż wanny, była straszliwie
S R
spięta. Z relaksu nici, ale przynajmniej jest czysta. Natarła ciało nawilżającym balsamem. Miał łagodny, znajomy zapach. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że jest znów w domu, cała i zdrowa, ciesząca się życiem.
Nie mogła jednak trzymać w nieskończoność oczu zamkniętych. Trzeba było stawić czoło rzeczywistości. Była uwięziona na wyspie Victorii z obcym facetem, miała nogę w gipsie i czuła się bardzo słaba. Włożyła zielony dres, luźny i elegancki. Tym razem nie będzie miał powodów, by krytykować jej strój. Przysiadłszy na sedesie, naciągnęła na gips białą wełnianą skarpetę, a na zdrową nogę bliźniaczą, tyle że bawełnianą, oraz białą tenisówkę. Wysuszyła ręcznikiem włosy i wyszczotkowała je do połysku.
59
Przyjrzała się w lustrze swojej twarzy. Szkoda zachodu. Blada, delikatna, dziecinna. Zawsze robiła wrażenie młodszej niż była w istocie. Gdy była nastolatką czy świeżo upieczoną dwudziestolatką, okropnie ją to denerwowało. Teraz jednak, gdy kobiety w jej wieku robiły wszystko, by wyglądać jak najmłodziej, bywała z tego zadowolona. Ale nie w tej chwili. Nadąsane dziecko? Być może, ale wyłącznie z jego powodu. Odwróciła się z westchnieniem od lustra i doprowadziła do porządku łazienkę. Cóż to za niesympatyczny facet. Niemiła sytuacja. Czy jest na to jakieś lekarstwo? Niestety nie, dopóki nie porozumie się z Thomasem i nie przekona go, że powinien koniecznie usunąć Neila Hersey'a z wyspy.
S R
W kilka minut później weszła do kuchni. Pachniało w niej smażonym bekonem, na kuchence stały dwie brudne patelnie, na bufecie otwarte kartonowe pudełka z sokiem oraz mlekiem, pojemnik z jajkami, kostka margaryny, otwarta torba bułeczek i druga z chrupkami. Neil Hersey kończył beztrosko śniadanie. - Widzę, że jesteś niezłym kucharzem - zauważyła z kwaśnym uśmiechem. - Czy twoje umiejętności obejmują również sprzątanie po sobie, czy potrzebna ci służąca? Neil odchylił się z krzesłem do tyłu i przyglądał jej się badawczo. - Ach, więc to po to przysłała cię tu Victoria. Wiedziałem, że musi być jakiś powód. - Jeśli sądzisz, że mam zamiar tknąć tu cokolwiek palcem, to się grubo mylisz. Ty narobiłeś bałaganu i ty sprzątniesz.
60
- A jeśli nie? - To zmarnujesz sok i mleko, a następnym razem będziesz musiał korzystać z brudnych naczyń. - Zerknęła na tłuste patelnie. Co sobie upitrasiłeś? - Jajka na bekonie. Brzmi kusząco? Przełknęła ślinkę. - Zabrzmiałoby, gdyby nie ilość tłuszczu, jakiej do tego użyłeś. W twoim wieku powinieneś odżywiać się bardziej racjonalnie, nie mówiąc już o ilości cholesterolu zawartej w jajkach. Ilu? - Czterech. Byłem głodny. A ty? Nie jadłaś nic wieczorem. - Nie to było mi wczoraj w głowie. - Posłała mu niby to przepraszające spojrzenie i powiedziała słodkim jak miód tonem: -
S R
Przykro mi. Pewnie czekałeś na mnie z kolacją? - Wcale nie - skrzywił się. - Miałem lepsze towarzystwo. - Butelkę szkockiej? - Widząc, że robi zdziwioną minę, wyjaśniła: - Stoi w salonie, a obok niej na wpół opróżniona szklaneczka. Czy zawsze topisz smutki w alkoholu? Przednie nogi krzesła uderzyły o podłogę z głośnym stukiem. - Nie piję-powiedział stanowczo.
- Widocznie jakiś krasnoludek dobrał się do barku. - Wypiłem parę drinków wczoraj wieczorem. - Neil zaczerwienił się. - Ale to nie znaczy, że jestem pijakiem. - Spiorunował ją wzrokiem. - Co cię to zresztą obchodzi? Mogę robić, co mi się żywnie podoba, nawet upijać się co wieczór. Przeszedł na pozycje obronne, co bardzo podobało się Deirdre. - Wiesz, nie jesteś wcale taki brzydki. - Przesunęła spojrzeniem po jego sportowej koszuli w rudo-białą kratę i obcisłe dżinsy. - No,
61
może masz trochę za wysokie czoło, poza tym to szkaradzieństwo na twarzy... - Moje włosy wyglądają tak samo od lat - zareagował natychmiast Neil, mrużąc z wściekłości oczy. - A to „szkaradzieństwo" na mojej twarzy to zarost, na wypadek, gdybyś nie wiedziała. - Mógłbyś się ogolić. - Dlaczego? - Choćby ze względu na mnie. - Jesteś tu wbrew mojej chęci, psujesz mi wakacje i nie masz prawa wtrącać się w to, co robię i jak wyglądam. Zrozumiałaś?
S R
Deirdre przyglądała mu się w milczeniu. - Zrozumiałaś?- powtórzył.
- Nie mam kłopotów ze słuchem - odparła. Przymknął oczy. - Dzięki Bogu przynajmniej za to.
- Nie masz jednak racji. To ty jesteś tu intruzem i byłabym wdzięczna, gdybyś zniknął mi z oczu do czasu, gdy Thomas przypłynie, by cię stąd zabrać.
- Zniknął z oczu, co? - Neil wstał i powoli zbliżył się do niej. Jak to sobie wyobrażasz? Podchodził coraz bliżej i bliżej. Nawet bosy, był od niej znacznie wyższy. Deirdre odrzuciła głowę do tyłu, wytrzymując jego wzrok. - Możesz najpierw posprzątać po sobie. - Tak czy owak zrobiłbym to. - Potem mógłbyś, na przykład, zwiedzić wyspę.
62
- W taki deszcz? - W następnej kolejności mógłbyś przenieść swoje rzeczy do innej sypialni. - Nie odpowiadała ci moja opieka zeszłej nocy? - spytał łagodnie. Pytanie zawisło w powietrzu. Słowa Neila nie były ani niestosowne, ani dwuznaczne, po prostu jego bliskość sprawiła, że Deirdre nagle zabrakło tchu w piersi. Tak, był wysoki, miał hultajski wygląd, ale nie o to chodziło. Sprawiał wrażenie takiego serdecznego... miłego... Neil też był oszołomiony. Podchodząc tak blisko, nie spodziewał
S R
się... czego? Że będzie pachniała tak świeżo, tak kobieco? Że zaintryguje go ledwie widoczna zmarszczka u nasady nosa? Że ma zamglone brązowe oczy?
Przełknąwszy ślinę, cofnął się i oderwał wzrok od jej oczu. Zaczął zamykać pojemniki z żywnością i chować je do lodówki. - Jak tam twoja noga?
- W porządku - odpowiedziała cicho Deirdre. - Nie gorzej niż wczoraj? - Nie. Kiwnął głową i sprzątał dalej kuchnię. Deirdre odetchnęła głęboko, zdziwiona swoją reakcją. - Ja, ee... próbowałam połączyć się z Thomasem. Nie zastałam go. - Wiem.
63
A więc on również próbował. Powinna była się domyślić. Wspierając się na kulach, podeszła do wysokiego stołka przy bufecie i przysiadła na nim. - Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie. - Dobrze. - Masz jakieś propozycje? - Znasz je - odpowiedział z głową w lodówce. Rzeczywiście znała. - Znaleźliśmy się zatem w sytuacji bez wyjścia. - Na to wygląda. - Wobec tego niech Victoria coś wymyśli. To ona nas w to wszystko wpakowała.
S R
- Genialny pomysł! Tylko jak, do diabła, mamy się skomunikować z Victorią, skoro nie możemy złapać Thomasa? - Musimy próbować. - A co poza tym?
- Będziemy nadal walczyć - uśmiechnęła się. Neil po raz pierwszy zobaczył, jak się uśmiecha. Miała drobne zęby, białe i równe, wargi pełne, miękkie. - Lubisz walkę. - Nigdy tego przedtem nie robiłam, ale tak, podoba mi się to. - Jesteś dziwną osóbką - mruknął, wrzucając brudne patelnie do zlewu. - Bardzo dziwną. - Dziwniejszą od ciebie? - We mnie nie ma nic dziwnego.
64
- Żartujesz? Nie kłóciłam się ze ścianą. Przyznałeś nawet, że cię to bawi. A teraz pośpiesz się, chcę wreszcie skorzystać z kuchni. Nie miałam nic w ustach od dwudziestu czterech godzin. - A czyja to wina? Gdybyś została w domu, nie opuściłabyś ani jednego posiłku. - Możliwe, ale za to wylądowałabym u czubków! Neil spojrzał na nią ponad ramieniem. Deirdre odwróciła oczy. Czuła, że jeszcze chwila, a spyta ją o powód. Doprowadziła do tego wiedząc, że odmowa sprawi jej przyjemność. Nie spytał. Wcale nie był pewien, czy chce znać jej kłopoty. Nie był pewien, czy chce myśleć o czyichkolwiek problemach. Nie był
S R
pewien, czy chce darzyć współczuciem tę dziwną kobietę-dziecko. Deirdre, ku swojemu zaskoczeniu, poczuła się rozczarowana. Zsunąwszy się ze stołka, pokuśtykała do, salonu. Choć był to największy pokój w całym domu, panowała w nim atmosfera przytulności. Dominujący akcent dekoracyjny stanowiła pociemniała pod wpływem światła piękna sosnowa boazeria, belki i krokwie. Pośrodku stał duży niski stolik, a wokół niego miękka kanapa i fotele. Na jednej ścianie królował ogromny ceglany kominek. Deirdre pomyślała, że bardzo chciałaby zobaczyć palący się w nim ogień. Przysiadłszy na oparciu fotela, ogarnęła uważnym spojrzeniem cały pokój. Bez Wątpienia ten salon, dom, cała wyspa stanowiły piękne tło dla romansu. Z dala od świata... zaciszne ustronie... za oknami szum deszczu, a tu ogień trzaskający w kominku. We właściwym czasie, z właściwym mężczyzną mogłoby być cudownie.
65
Rozumiała już, czemu tak wielu przyjaciół Victorii zachwycało się wyspą. - Kuchnia jest twoja - powiedział Neil, wchodząc do pokoju. Myślałem, że umierasz z głodu. - Bo umieram. - W dzbanku została kawa. Poczęstuj się - powiedział cofając się, by ją przepuścić. - Dziękuję. - Zaparzyłem mocną. Masz coś przeciwko temu? - A jak myślisz? - Spuściła głowę, przechodząc obok niego. - Myślę, że tak.
S R
- I nie mylisz się. Pijam słabą. - Dodaj wody. - Straci smak.
- No to zaparz sobie świeżej.
- Zaparzę. - Podniosła oczy. Jego twarz była blisko, niebezpiecznie blisko. - Przepraszam...
Cofnął się. Weszła do kuchni i po raz pierwszy od tygodnia zaczęła przygotowywać sobie posiłek. Okazało się to nie lada problemem. Trudno jej było trzymać jednocześnie kule i wyjmować produkty z lodówki. Usiłując utrzymać równowagę, brała po jednej rzeczy i układała na bufecie. Następnie balansując przy bufecie, spróbowała coś sobie przygotować. Upadła jej jedna kula. Schyliła się powoli, by ją podnieść, po czym upuściła ją natychmiast, gdy tylko uniosła ramię.
66
Dla osoby tak wygimnastykowanej jak Deirdre było to nie do zniesienia. Zrezygnowała w końcu z kul i próbowała radzić sobie skacząc na jednej nodze i przytrzymując się bufetu. Szło jej fatalnie. Gdy wreszcie wlała składniki omletu serowego na patelnię, była bliska płaczu. Wyciągnięty wygodnie na kanapie w salonie, Neil przysłuchiwał się odgłosom szamotaniny w kuchni. Dobrze jej tak, pomyślał ze złośliwym zadowoleniem. Powinna była zostać w domu. Wrócił myślą do swych kłopotów i spochmurniał. Jego przyjazd na wyspę nic nie zmieni. W Hartfordzie wszystko będzie po staremu, niezależnie od tego, jak długo tu pozostanie. Musi się dobrze
S R
zastanowić nad całą swoją karierą, osiągnięciami i aspiracjami, podjąć jakieś kroki.
Na razie jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Słysząc brzęk tłuczonego szkła, zerwał się z kanapy i popędził do kuchni. - Co, u diabła...
Deirdre stała, przytrzymując się jedną ręką kuchenki i wpatrując się w rozbitą szklankę w kałuży soku pomarańczowego. - Co się z tobą dzieje? - wrzasnął - Nie potrafisz sobie poradzić z najprostszą sprawą? - Nie potrafię! - Zwróciła ku niemu oczy pełne łez. -I nie powiem, by mnie to specjalnie cieszyło! - Chwyciła ze złością gąbkę ze zlewu i przyklękła na zdrowym kolanie. - Pozwól, że ja to zrobię.
67
- Nie, poradzę sobie sama! - Zaczęła zbierać po kawałeczku rozbite szkło. Wyprostował się powoli. Była uparta. I niezależna. I, delikatnie mówiąc, nierozsądna. Z jedną nogą w gipsie trudno było utrzymać równowagę. Wyobraził sobie, że zachwieje się i upadnie, raniąc rękę o odłamki szkła. Urwał kilka kawałków papierowego ręcznika, ukląkł i odepchnąwszy jej dłonie, zaczął sprzątać. - Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem - powiedział łagodnie, cytując przysłowie. - To nie mleko, tylko sok, a poza tym ja nie płaczę.
S R
- Podniosła się na zdrowej nodze. Bolały ją mięśnie uda. Minął niecały tydzień, a już straciła formę. - Nie musisz tego robić. - Muszę, żebyś nie narozrabiała jeszcze bardziej. - Poradzę sobie sama - burknęła, odwracając się do kuchenki. Omlet się właśnie przypalał. - Cholera! - Chwyciła łopatkę i szybko złożywszy omlet na pół, zmniejszyła gaz.
- Omlet a la podeszwa. Właśnie o tym marzyłam! - Uderzyła zwiniętą pięścią w kuchenkę. - Cholera jasna! Dlaczego musiało się to mnie przydarzyć? Neil wrzucił zużyty ręcznik do wiaderka i sięgnął po świeży. - Czy nikt ci nigdy nie mówił, że dama nie powinna przeklinać? - Ależ oczywiście - skrzywiła się, - Mamusia, tatuś, siostra, wujowie - przez całe lata musiałam słuchać narzekań. „Nie wyrażaj się tak, Deirdre", „Nie rób tego, Deirdre", „Deirdre, uśmiechnij się i bądź miła", "Zachowuj się jak dama, Deirdre". - Głos drżał jej z
68
gniewu. - Cóż, jeśli nie zachowuję się jak dama, to trudno! I właśnie, że będę przeklinała, kiedy mam na to ochotę! Skończywszy tę tyradę, doskakała na jednej nodze do stołka przy bufecie i usiadła tyłem do Neila. Neil wytarł w milczeniu podłogę, nalał świeżą szklankę soku, zrobił grzanki, posmarował je dżemem i podsunął wszystko Deirdre. - Masz ochotę na jajka? - spytał cicho. Pokręciła przecząco głową i siedziała przez kilka minut bez ruchu, wreszcie sięgnęła po grzankę i schrupała ją. - Mieszkasz z rodziną? - spytał Neil, opierając się o bufet. - Dzięki Bogu, nie - odrzekła, przełykając kęs. - Ale niedaleko?
S R
- Kardynalny błąd. Należało się przeprowadzić jak najdalej. Nawet Kalifornia wydaje się zbyt bliska. Może do Alaski, tak, do północnej Alaski. - Aż tak źle?
- Nawet gorzej. - Upiła spory łyk soku. - Czemu zachowujesz się tak sympatycznie?
- Może jestem miły z natury? Nie mogła się pogodzić z tą myślą, tym bardziej że była w obrzydliwym nastroju. - Jesteś kłótliwym, antypatycznym facetem. - Jeśli tak uważasz - mruknął i wyszedł do salonu. Usiadł na fotelu, wpatrując się ponuro w martwy kominek, tymczasem Deirdre kończyła śniadanie, które dla niej przygotował. Słyszał, że zmywa,
69
tym razem obyło się bez wypadku i przekleństw. Zastanawiał się, jaka jest naprawdę. Ile ma lat? Tymczasem Deirdre zjadła, posprzątała i poczuła się znacznie lepiej. Nie pogardziła nawet kawałkiem omletu. Był raczej mocno przypieczony niż przypalony, no i zawsze to proteina. Głos rozsądku podpowiadał, że jej organizm tego potrzebował. Wróciwszy do salonu, zobaczyła Neila rozpartego w fotelu. Nie lubiła go. A ściślej mówiąc, nie miała ochoty na jego towarzystwo. Był świadkiem jej niezdatności, a to ją krępowało. W głębi duszy podejrzewała, że może być całkiem sympatyczny. Bardzo jej pomógł w nocy. Teraz też. Miał jednak swoje problemy i
S R
gdy zaczynał o nich myśleć, robił się humorzasty i szorstki, niegrzeczny tak jak ona. Czy też nie potrafił dostosować się do otoczenia?
Zastanawiała się, w jaki sposób zarabiał na życie. Wspierając się mocno na kulach, podeszła najpierw do okna, potem do kanapy. Widziała stamtąd zalaną deszczem, szarą wyspę. - Okropny dzień — zauważył Neil. - Uhm. - Masz jakieś plany? - Właśnie zamierzałam się przebrać i pójść do teatru. - Wszystkie bilety Wyprzedane, zostały tylko miejsca stojące. Nie wytrzymasz długo na jednej nodze. - Dzięki. - Nie masz czego żałować. Sztuka jest nieciekawa.
70
- Rzadko się zdarzają ciekawe. - Postanowiła dobrze grać rolę zgorzkniałej. Z natury była optymistką i raczej upiększała fakty, choć zdawała sobie sprawę, że życie ma swe negatywne strony. Chciała dla odmiany przyjrzeć się im i ponarzekać. Miała chyba do tego prawo. - Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam dobrą sztukę albo film. Najczęściej są tak oklepane i przesłodzone, że człowiek nudzi się jak mops. A ty widziałeś coś ciekawego? - Nie mam czasu na kino. - Ja również, ale zawsze go jakoś wygospodaruję, gdy bardzo chcę coś zobaczyć. Nigdy ci się to nie udaje? - Owszem, dla koszykówki.
S R
Deirdre zastanawiała się, czy Neil sam grał w koszykówkę. Wzrost miał odpowiedni.
- Któremu zespołowi kibicujesz? - Celtics. - Jesteś z Bostonu?
- Nie. Złapałem bakcyla, gdy chodziłem tam do szkoły. Teraz jeżdżę tam, ilekroć uda mi się dostać bilety. Znajduję też czas na czytanie. - A co czytujesz? - Najczęściej książki pisane przez polityków lub biznesmenów, takich jak Kissinger, Iacocca. - Założę się, że poszedłeś posłuchać Johna Deana. - Nie - wzruszył ramionami Neil. - Ale mógłbym. Działał w fascynującym okresie naszej historii. - Alę to przestępca! Siedział w więzieniu! -Zapłacił swoją cenę.
71
- Tak, jego cena to książki, serial telewizyjny, odczyty. Czy nie oburza cię myśl, że przestępstwo popłaca? - Tak-odrzekł chłodno-oburza mnie. - A jednak zapłaciłbyś za to, by posłuchać, jak ktoś opowiada o swych doświadczeniach w łamaniu prawa? Tak, zrobiłby to i nawet mógłby uzasadnić, dlaczego. Otóż facet wyświadcza ludziom przysługę, mówiąc o wszystkim. Pomyślał znów o swojej historii z Wittnauer-Douglass i poczuł rosnący gniew. - Za dużo mówisz - przerwał jej ostro. Deirdre zapomniała języka w gębie. Spodziewała się, że będzie się z nią spierał, ale nie że obróci wszystko przeciwko niej.
S R
- Co takiego powiedziałam?
- Nic - mruknął, sadowiąc się głębiej w fotelu. - Nic ważnego. - Aha, wystarczy, że trafiłam w czułe miejsce, a natychmiast zostałam sprowadzona do „niczego ważnego".
- To nie dotyczyło ciebie, lecz twoich słów. - To wychodzi na jedno. Rzeczywiście typowy samiec z ciebie. A w dodatku tchórz.
- Daj mi spokój, dobrze? - Neil wyprostował się w fotelu. Chciałbym posiedzieć i pomyśleć w ciszy o swoich sprawach. - Sam zacząłeś tę rozmowę. - Chciałem być grzeczny. - Najwyraźniej ci nie wyszło. - To ty zaczęłaś się kłócić. - Kłócić? Rozmawialiśmy tylko o aspekcie etycznym finansowego poparcia dla przestępców politycznych, gdy nagle
72
wpadłeś we wściekłość. Zadałam ci proste pytanie. Wystarczyłaby prosta odpowiedź. - Ale ja nie znam odpowiedzi! - ryknął. Żyły nabrzmiały mu na skroniach. - Ostatnio nie znam odpowiedzi na wiele pytań i to doprowadza mnie do szału! Zacisnąwszy wargi, wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym zerwał się z fotela i ruszył szybkim krokiem w kierunku pracowni.
S R 73
ROZDZIAŁ 4 Po wyjściu Neila w pokoju zrobiło się bardzo cicho. Deirdre nadstawiła uszu, wiedząc, że próbuje połączyć się z Thomasem. Modliła się, by mu się udało, zarówno ze względu na siebie, jak i na niego. Byli niczym woda i ogień, zupełnie nie pasowali do siebie. Skorzystała z tego, że ma salon wyłącznie dla siebie, i wyciągnęła się na kanapie. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie, że jest w domu sama. Panowała zupełna cisza, spokój, słychać było tylko jednostajny szum. Wyobrażała sobie; że przygotowała bez problemów
S R
śniadanie, że nie potrzebuje już niczyjej pomocy, ponieważ noga zrosła się i jest całkiem sprawna.
Niestety, to tylko marzenia. Potrzebowała pomocy i nie była na wyspie sama. Ciekawe, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby Neil miał bardziej zrównoważone usposobienie. Musiała przyznać, aczkolwiek niechętnie, że jest przystojny. I silny. Pamiętała sprężysty dotyk jego ramienia, gdy przyniósł jej aspirynę, szeroką klatkę piersiową, o którą się opierała. Był niezależny i zaradny, potrafił nawet upitrasić jakiś posiłek, posprzątać bez zbędnych ceregieli po sobie i po niej. Oczy jej się powoli przymykały, aż wreszcie zasnęła. Obudziła się nagle po godzinie. Śnił jej się Neil, Był to sen bardzo przyjemny, a jednocześnie irytujący. Irytował ją zresztą sam fakt, że zasnęła, ponieważ uważała to za oznakę słabości fizycznej. Przecież spała w nocy czternaście godzin. A w dodatku śnić o Neilu?
74
Nie pomyliła się we wstępnej ocenie - był równie udręczony jak ona. Jakie ma problemy? Zresztą, co ją to obchodzi? Ma dość własnych! Pomyślała, że chętnie napiłaby się filiżanki aromatycznej kawy. Po porannych doświadczeniach nie miała odwagi brać się za szykowanie czegokolwiek, ale Neil mówił, że w dzbanku została kawa, wstała więc z trudem i poszła do kuchni. Wprawdzie nie lubiła mocnej, ale przecież szkoda ją wylać. Zapaliła gaz i postawiła dzbanek na kuchence. Tymczasem Neil wyglądał przez okno pracowni, próbując zrozumieć sam siebie. Młody mężczyzna, z którym rozmawiał zamiast
S R
z Thomasem, wymienił nazwisko Deirdre Joyce. Przeszkadzała mu. Pragnął być sam. Ponieważ nie udało mu się rozmawiać z Thomasem, zanosiło się na to to, że Deirdre zostanie tu jeszcze przynajmniej przez kolejną noc.
Najbardziej ze wszystkiego denerwowało go powracające wciąż natrętne wspomnienie jej gładkich, gibkich pleców... szczupłej talii... krągłego biodra... świeżego, słodkiego zapachu... gęstych włosów koloru pszenicy, nie zaś mysich, jak mu się początkowo wydawało. Prześladowała go też jej twarz. Miała piękne jasnobrązowe oczy, mały nosek i usta pełne obietnic, gdy się uśmiechała. Oczywiście, uśmiechała się rzadko. Miała kłopoty. On zaś naprawdę pragnął być sam. Czemu więc myślał o niej jak o kimś atrakcyjnym?
75
- Mhm, przepraszam - usłyszał głos Deirdre. Odwrócił głowę. Psiakość, ten jej zielony dres jest całkiem sympatyczny, choć wciąż wygląda w nim niezgrabnie. - Tak? - Podgrzałam kawę, ale jest dla mnie naprawdę zbyt mocna. Pomyślałam, że może masz ochotę. - Trzymała filiżankę w lewej ręce, prawą wspierała się na kuli. Neil spojrzał na nią podejrzliwie. Po raz pierwszy uczyniła przyjazny gest. Musi mieć jakiś powód. Pewnie czegoś od niego chce. - Czemu? - Co czemu? - Czemu ją podgrzałaś?
S R
- Myślałam, że może masz ochotę się napić. - Nie przejmowałaś się dotąd moimi potrzebami. - I nadal się nie przejmuję - przyjęła pozycję obronną. - Po prostu szkoda ją wylać.
- Aha. Dla siebie parzysz świeżą, a resztki niech sobie pije Neil. - Nie do wiary - sapnęła z oburzenia. Zupełnie nie spodziewała się takiej wrogiej reakcji. - Sam mnie namawiałeś do wypicia tej kawy, a teraz nie jest wystarczająco dobra dla ciebie? - Tego nie powiedziałem. - W głosie Neila zabrzmiały stalowe nuty. - Najczęściej podgrzewam kawę, by oszczędzić czas, poza tym rzeczywiście szkoda ją wylewać. Zastanawiałem się tylko, skąd u ciebie ten życzliwy gest. Coś się za tym musi kryć. - O Boże - zauważyła krzywiąc się - ależ musiałeś się sparzyć! - Co przez to rozumiesz?
76
- Jeśli mężczyzna jest tak podejrzliwy wobec kobiety, to znaczy, że został wykorzystany przez inną. Neil milczał przez chwilę. To zabawne, nigdy mu to przedtem nie przyszło do głowy, ale rzeczywiście był wykorzystywany, co prawda w dość subtelny sposób. Nancy była przebiegła i gdy chciała coś osiągnąć, stosowała różne sztuczki. Tyle że wówczas tego nie zauważał, tak jak nie podejrzewał zdrady w Wittnauer-Douglass. - Nie pchaj nosa w cudze sprawy - rzucił ze złością. - Świetnie. Chciałam ci tylko powiedzieć, że nieźle się namęczyłam, by przynieść ci tę cholerną kawę, nie rozlewając jej. Poza tym próbowałam się zorientować, w którym jesteś pokoju, by
S R
móc go unikać. - Odstawiła z brzękiem filiżankę na najbliższą półkę. Możesz ją wypić albo nie, nic mnie to nie obchodzi! - Odwróciła się, chcąc wyjść, nie dość szybko jednak, by nie zauważył jej urażonej miny. - Zaczekaj.
Zatrzymała się, lecz nie odwróciła głowy. - Po co? Żebyś mógł mnie dalej obrażać?
- Naprawdę nie chciałem, przepraszam. Miałaś rację. Rzeczywiście się sparzyłem. Postąpiłem nie fair, odgrywając się na tobie, ale czasami, gdy człowiek jest wściekły, pomaga mu, jak się trochę wykrzyczy. Pewnie, że to nie w porządku wobec drugiej osoby, ale przynosi ulgę. - Wiem coś na ten temat. - Słuchaj, czy nie wydaje ci się dziwne, że nie możemy zastać Thomasa?
77
- Wyraźnie nas unika. - Ty też tak uważasz? - Zostaliśmy uwięzieni. - Rozejrzała się ponuro dookoła. Zresztą dom jest wspaniały. Spójrz - setki książek do wyboru, stereo, telewizja, wideo... - Telewizja odbiera fatalnie. Próbowałem. - Mała szkoda. Nie cierpię telewizji. - Podobnie jak filmów? - Nie mówiłam, że nie lubię filmów, lecz że ostatnio nie widziałam nic ciekawego. To samo mogę powiedzieć o telewizji. - Zawsze obstajesz przy swoim, prawda? -Owszem.
S R
Neil nie miał zamiaru się z nią sprzeczać, przeciwnie, ciekaw był, co ma jeszcze do powiedzenia. Sięgnął po filiżankę z kawą, zbliżając się do Deirdre na tyle, że poczuł znów bijący od niej świeży zapach. - Mów dalej. Słucham.
Na Deirdre również podziałała jego bliskość, zdawała sobie sprawę, że jest bardziej męski od większości facetów, z którymi dotąd miała do czynienia. Zaczęły piec ją policzki, poczuła dziwne ściskanie w dołku. Zmieszana, rozejrzała się dookoła i spostrzegłszy długą skórzaną kanapę, cofała się powoli, aż wreszcie na nią opadła. Przygryzła dolną wargę i dopiero odważyła się na niego spojrzeć. - A o czym mówiłam? - Co sądzisz o współczesnej telewizji.
78
- Aha. - Wciągnęła głęboko powietrze, po czym powiedziała: Nie cierpię seriali. - Dlaczego? - Ponieważ robią wiele krzywdy książkom, na podstawie których są kręcone. - Nie zawsze. - Ale bardzo często. I są dwa razy dłuższe niż powinny być. Weź choćby czołówkę. Przez piętnaście minut pokazują obsadę, a potem streszczają poprzedni odcinek. Większość widzów wie, co się działo przedtem, i powtarzanie w kółko tego samego jest stratą czasu. A jeśli idzie o podawanie czołówki, to aktorom z pewnością nie służy ciągłe
S R
schlebianie. Większość z nich i tak ma przewrócone w głowie! Zapalała się coraz bardziej. - Na najgorszym jednak poziomie jest dźwięk telewizyjny.
- Ja lubię wiadomości - zaprotestował Neil. - Ja również, po warunkiem że są to rzeczywiście aktualne wiadomości.
- Może powinnaś przerzucić się na gazety. - Już to zrobiłam. - A co zwykle czytasz? - „Timesa". - A więc mieszkasz w Nowym Jorku?- Zastanawiał się nad jej powiązaniami z Victorią. - Nie, w Providence. - Ach, Providence. Kwitnąca mała metropolia, - Co masz do zarzucenia Providence?
79
- Och, nic, czego nie mogłoby załatwić solidne trzęsienie ziemi. - Prawdopodobnie nie znasz w ogóle Providence ani Rhode Island, a stoisz tu i kpisz. - Och, poznałem Providence z nie najlepszej strony Załatwiałem tam interes z klientem w samym środku lata. Klimatyzacja nie działała, a ponieważ był to drapacz chmur, nie mogliśmy nawet otworzyć okna. Poszliśmy więc do restauracji. Obsługa była beznadziejna, jedzenie jeszcze gorsze, a na dodatek jakiś drań przytarł mi samochód na parkingu. Potem jeszcze musiałem czekać sześć miesięcy, zanim mój klient uregulował rachunek. - A czym się zajmujesz?- spytała ciekawie Deirdre. - Jestem prawnikiem.
S R
- Prawnikiem! Nic dziwnego, że nie oburza cię płacenie kryminalistom za odczyty, skoro otrzymujesz honorarium z ich zysku. - Nie jestem adwokatem w procesach kryminalnych. Współpracuję z korporacjami.
- To jeszcze gorzej! Nienawidzę korporacji! - Nienawidzisz właściwie wszystkiego.
Patrzyli sobie przez chwilę w oczy. Widziała, że Neil czeka, by mu coś o sobie powiedziała. - Nieprawda - odparła nieco spokojniejszym tonem. - Po prostu muszę się rozładować. Nie zdarza mi się to często. - Chwaliłaś się, że jesteś nowoczesną kobietą. Zdradź mi, co robisz? Powoli podniosła obie kule. Nie mogła się przyznać, co robi. Miałby niezłą zabawę.
80
- To nie twoja sprawa - odparła wstając. - Ja ci powiedziałem, czym się zajmuję. - A ja- gdzie mieszkam. Jesteśmy kwita. -Wspierając się na kulach, skierowała się ku drzwiom. - Ale ja chciałbym wiedzieć, jaki jest twój zawód. - To ciężka praca. - Założę się, że wcale nie pracujesz - rzucił szyderczo, zbliżając się do niej. - Pewnie jesteś zepsutą krewniaczką jednego z dobrze sytuowanych przyjaciół Victorii. - Wolno ci myśleć, co chcesz. - Założę się, że naprawdę chciałaś być w Monte Carlo, ale
S R
wylądowałaś tutaj, ponieważ tatuś obciął ci kieszonkowe. - Kieszonkowe? - Roześmiała się cicho. - Czy ojcowie w ogóle dają kieszonkowe dwudziestodziewięcioletnim córkom? Neil zaniemówił w pierwszej chwili.
- Dwadzieścia dziewięć lat! Żartujesz sobie ze mnie. Wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę kuchni.
- Dwadzieścia dziewięć? Dałbym ci najwyżej dwadzieścia trzy, no może dwadzieścia cztery. - Pogłaskał się po zaroście. - A może uciekasz od męża, który cię bije? Czy to przez niego złamałaś nogę? -Nie. - Ale masz męża? Rzuciła mu niecierpliwe spojrzenie. - Najwyraźniej nie znasz zbyt dobrze Victorii. Nigdy nie wpakowałaby nas w taką sytuację, gdyby choć jedno nie było wolne. Owszem, znał Victorię i wiedział, że Deirdre ma rację.
81
- Dobrze. Wobec tego, czy byłaś mężatką? - Nie. - Mieszkasz z kimś? Może Victoria namówiła cię na pobyt na wyspie po to, byś o nim zapomniała, ponieważ jest draniem... No, dobrze, już dobrze, wycofuję pytanie. A więc nie mieszkasz z nikim. Właśnie z nim zerwałaś i przyjechałaś tu lizać swoje rany. - Znowu pudło! - Seth odszedł cztery miesiące temu i wcale nie cierpiała z tego powodu. Postawiwszy kule w kącie, dotarła na jednej nodze do blatu kuchennego. Musi zaparzyć sobie filiżankę kawy. Przestań grać ze mną w „Dwadzieścia pytań", bo mi to przypomina, że najbardziej ze wszystkiego nienawidzę gier w rodzaju tej, którą oglądał wczoraj Thomas.
S R
Neil stał blisko przyglądając się, jak Deirdre parzy kawę. Miała szczupłe, kształtne dłonie, ruchy pełne wdzięku. Powędrował spojrzeniem wzdłuż jej ręki, ukrytej w obszernym rękawie bluzy od dresu, zatrzymując je na odsłoniętej szyi. Dziwne, że nie zauważył wcześniej, jaka jest ładna...
Deirdre przerwała na chwilę swoje zajęcie i utkwiła szeroko otwarte oczy w Neilu. Puls miała przyspieszony. Chyba nigdy nie podobał jej się do tego stopnia żaden mężczyzna- gęste błyszczące włosy, prosty nos, pionowa zmarszczka pomiędzy brwiami, ciemny zarost... Miała niemal ochotę go dotknąć... - Neil? - powiedziała, ściskając w dłoni łyżeczkę. Drgnął, wyrwany z zamyślenia, i spojrzał na nią. - Przepraszam cię, ale nie jestem przyzwyczajona do czyjejś ciągłej obecności.
82
- Jasne. - Zmarszczka pomiędzy jego brwiami pogłębiła się. Cofnął się o krok. - Przejdę się trochę albo coś w tym rodzaju... Deirdre odczekała, aż wyjdzie, po czym zajęła się swoją kawą. Spacer? W deszcz? Nadstawiła uszu, nie dobiegło jej jednak trzaśniecie drzwi. Pewnie spaceruje po domu. Zajęcie równie dobre, jak każde inne w taki ponury dzień. Ach, żeby wreszcie przestało padać. Wyspa musi być przepiękna w blasku słońca. Tak chętnie wyszłaby na powietrze, usiadła na wysokiej skale i rozluźniła się. Na przekór swoim myślom poczuła, że wcale nie jest taka spięta, jak w momencie wyjazdu z Providence. Mimo całego zamieszania, nawet mimo deszczu, zmiana otoczenia dobrze jej zrobiła.
S R
Oczywiście, nic się nie zmieniło, po powrocie do Providence czeka ją przeprawa z matką, siostrą i wujami. Potem pomyśli, jak to załatwić. Wsparła się na jednej kuli, w drugą rękę wzięła filiżankę z kawą i ostrożnie skierowała się ku pracowni. Było jej w ten sposób znacznie wygodniej nieść cokolwiek. Poruszała się wprawdzie bardzo powoli, ale zawsze to lepsze od leżenia w łóżku.
Usiadła wygodnie na skórzanej kanapie, popijając leniwie kawę. Zabrała ze sobą kilka książek, włóczkę oraz druty, poza tym magnetofon i sporo kaset, ale jakoś na nic nie miała ochoty. Czuła się jak w więzieniu, jak gdyby nie mogła się na dobre zadomowić, dopóki Neil nie wyjedzie. Czy jednak wyjedzie? Pewnie nie, przynajmniej dopóki nie dostanie wyraźnych instrukcji od Victorii. A to z pewnością nie nastąpi.
83
Victoria jest sprytna. Wiedziała, że ma do czynienia z dwójką upartych ludzi i że na wyspie będą całkowicie odizolowani. Jedyne ogniwo łączności z lądem stanowił Thomas Nye, który wydawał się być absolutnie głuchy na ich argumenty. A więc Neil i Deirdre kontra paskudni spiskowcy. Interesująca perspektywa. Pod wpływem impulsu odstawiła filiżankę i wykuśtykała z pracowni. W domu panowała cisza. Zastanawiała się, co też może robić w tej chwili Neil, i stwierdziła, że we własnym interesie powinna to sprawdzić. Nie znalazła go ani w salonie, ani w kuchni. Był w sypialni. Deirdre zatrzymała się w progu, przyglądając mu
S R
się. Leżał na wznak na łóżku z podkurczoną nogą, przysłoniwszy ręką oczy.
Szczęśliwa, że jej jeszcze nie zauważył, Deirdre miała już wyjść, gdy usłyszała nagle jakiś dźwięk, nieco głośniejszy od normalnego oddechu, a cichszy od chrapania. Neil był pogrążony w głębokim śnie. Nie mogąc się powstrzymać, podeszła ostrożnie do łóżka. Oddychał miarowo, usta miał lekko rozchylone. Jak gdyby pod wpływem jej spojrzenia zacisnął nerwowo palce, potem znów je rozprostował. Serce jej drgnęło, Gdy się nie kłócili, wyglądał łagodnie jak baranek, poza tym we śnie był całkowicie bezbronny, co ją dziwnie poruszyło, Musiał być zmęczony, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Jakież to ciężkie przeżycia pozostawił za sobą? Prawnik. To dobry zawód. Czy kłopoty wiązały się z jego pracą, czy też cierpiał przez kobietę?
84
Wiedziała o nim bardzo mało, ale właściwie wcale nie był taki zły, czasami prawie go lubiła. Co więcej, pociągał ją fizycznie. Nigdy przedtem bliskość mężczyzny tak bardzo na nią nie działała. Dla kogoś, kto zwykle trzyma swe uczucia na wodzy, było to wręcz przerażające, ale i podniecające. W obawie, by Neil się nie obudził i nie miał pretensji, że zakłóciła jego wypoczynek, cichutko wyniosła się z sypialni i wróciła do pracowni. Wzrok jej padł na radiostację. Podeszła do niej, jeszcze raz przebiegła wzrokiem instrukcję obsługi, po czym wzruszyła z rezygnacją ramionami. Opadła na miękką kanapę i ułożywszy się wygodnie, zamknęła oczy.
S R
Czas płynął leniwie. Szum deszczu działał hipnotyzują-co, usypiająco. Wciąż czuła się zmęczona, co z pewnością było skutkiem osłabienia organizmu, jak również napięcia, w którym żyła w Providence.
Gdy w jakiś czas później Neil stanął w drzwiach pracowni, smacznie spała. Mężczyzna czuł się, jakby był na rauszu. Nie przywykł do sypiania w ciągu dnia ani też do bezczynności. Owszem, przywiózł kilka książek, na miejscu znalazł też sporo taśm oraz bogatą kolekcję starych filmów, nie miał jednak na nie ochoty. Gdyby pogoda dopisywała, spędzałby większość czasu na powietrzu, a tak pozostał mu tylko sen. Zdawał sobie sprawę, że koniecznie musi odprężyć się i że nie wymyśli sposobu rozwiązania swych problemów natychmiast po przyjeździe na wyspę, niestety myśl o nich prawie go nie opuszczała. Jak na ironię, Deirdre stanowiła jego największą rozrywkę.
85
Deirdre. Przyglądając się jej, przygryzł wargę. Dwadzieścia dziewięć lat. Co robił, będąc w jej wieku? W cztery lata po ukończeniu studiów prawniczych pracował w dużej firmie prawniczej w Hartfordzie. Praca była nudna, czas się dłużył, musiał odwalać za wspólników najgorszą robotę. Mając tego po dziurki w nosie, założył własną firmę i chociaż brakowało mu czasu dla siebie, zarabiał znacznie więcej. Obecnie, w dziesięć lat później, zbliżał się do czterdziestki i był głęboko rozczarowany. Jasno widział swoje błędy, nie potrafił jednak wyobrazić sobie przyszłości. Skoro Deirdre była rozczarowana już w tak młodym wieku, to
S R
co z nią będzie, gdy osiągnie jego lata? Czego pragnie od życia? Co się jej przytrafiło?
Leżąc na boku z dłońmi schowanymi pomiędzy udami i policzkiem wtulonym w poduszkę, wyglądała jak uosobienie niewinności, a jednocześnie dziwnie zmysłowo. Jak to możliwe, skoro w tradycyjnym sensie nie ma w niej nic pociągającego? Bez makijażu. Fryzura niewymyślna -włosy dłuższe z przodu, krótkie z tyłu i po bokach. Dres nie przypominał ani trochę obcisłych strojów, które nosiły kobiety w klubie tenisowym. Pod grubą tkaniną trudno było odgadnąć kształt piersi, ale... ale spodnie okrywały krągły tyłeczek zauważył to w tej chwili - poza tym sprawiała wrażenie cieplutkiej i przytulnej. Prawie zazdrościł jej dłoniom. Pokręciwszy głową, podszedł do radiostacji, podniósł mikrofon, trzymał go przez chwilę w dłoni, po czym skrzywił się i odłożył na miejsce. Thomasa i tak z pewnością nie będzie, jest w zmowie z
86
Victorią. Nie pozostaje mu nic innego, jak znaleźć jakiś modus vivendi z Deirdre. Tylko że wówczas straci swoją rozrywkę. Deirdre była dla niego czymś w rodzaju worka treningowego. Czuł się lepiej, gdy się sprzeczali, może więc nie należy tego zmieniać? Uśmiechając się, przeszedł powoli do salonu. Jego wzrok spoczął na martwym kominku. Wyjął z kosza kilka dużych polan i ułożył je w palenisku. Rozpaliwszy ogień, usiadł w fotelu i wpatrzył się w zamyśleniu w pełgające płomienie. Dziwne, nigdy dotąd nie odpoczywał na odludziu. Wygrzewał się na plażach na południu Connecticut, w Cape Cod, Nantucket, zimą
S R
jeździł do Vermount. Był na Karaibach i w Europie. Nigdy jednak nie znalazł się w takiej izolacji od całego świata.
Nancy nie wytrzymałaby tu ani chwili. Dla niej liczyły się drogie restauracje, sprawna obsługa, spotkania towarzyskie przy drinku.
A Deirdre? Nawet ze złamaną nogą - choć może nie było to zbyt rozsądne - szukała tu samotności. Czy rzeczywiście była rozpaskudzoną smarkulą, która uciekła od kłopotów? A może naprawdę jest samowystarczalna? - Ładny ogień. Podniósł oczy. Rozespana jeszcze i wyglądająca szalenie słodko i ponętnie Deirdre opierała się o ścianę przy wejściu do salonu. Poczuł przenikającą go radość i na przekór sobie spojrzał na nią groźnie. - Gdzie druga kula? - W kuchni.
87
- Co tam robi? - Stoi oparta o bufet-odrzekła zadziornie. - Powinnaś mieć ją pod pachą. - Odkryłam, że wygodniej mi z jedną. - Jeśli sforsujesz nogę, opóźnisz proces gojenia. - Mówisz, jakbyś się na tym znał. - Miałem kiedyś złamaną nogę. - Jak to się stało? - Na nartach. - Powinnam się była domyślić. Założę się, że siedziałeś potem w klubie narciarskim z nogą na piedestale: ranny bohater rozkoszujący się hołdami.
S R
- Niezupełnie. Ale to, co ja robiłem, nie ma tu nic do rzeczy. Natomiast ty postępujesz głupio. Doktor nie pozwolił ci na to, prawda?
- Powiedział mi, bym kierowała się zdrowym rozsądkiem. Co cię to zresztą obchodzi? Nie jesteś moją niańką. - Ale to ja będę miał ręce pełne roboty, jeśli upadniesz i rozbijesz gips albo, nie daj Boże, złamiesz drugą nogę. - Gdyby coś mi się stało, byłoby ci to na rękę. Połączyłbyś się z Thomasem, a on zabrałby mnie stąd w okamgnieniu. Neil wiedział, że Deirdre ma rację. Wiedział też, że zyskała chwilowo punkt przewagi. Musi zmienić taktykę. Odetchnął głęboko i rozsiadł się wygodniej w fotelu, opierając gołe stopy o stolik. - Wcale nie chcę, żeby cię stąd zabrał. Postanowiłem cię zatrzymać.
88
- Co takiego? - Uśmiech powoli znikał z jej warg. - Postanowiłem cię zatrzymać. - Zważywszy, że nie jestem twoją własnością, to rzeczywiście poważna decyzja. - Nie bawmy się w semantykę - machnął ręką. -Wiesz, o co mi chodzi. - Zdecydowałeś, że pozwolisz mi zostać. - Właśnie. - A jeśli ja zechcę stąd wyjechać? - Nie masz na to wielkiego wpływu. - Żadne z nas nie ma. Jesteśmy na siebie skazani.
S R
- Myślę, że jakoś to wytrzymam.
- To świetnie. - Dokuśtykała na jednej nodze do fotela naprzeciwko Neila i usadowiła się wygodnie. - Czy dobrze ci się spało? - Szpiegowałaś mnie?
- Nie. Weszłam do mojej sypialni, a ty chrapałeś tam W najlepsze.
- To dlatego ucięłaś sobie drzemkę w pracowni? - Nie pozostał jej dłużny. - Szpiegowałeś mnie. - Nie, po prostu wszedłem tam z zamiarem połączenia się z Thomasem, ale nie chciałem ci przeszkadzać. Rozpaliłem więc w kominku.
89
Deirdre podniosła się i - znów na jednej nodze - powędrowała do kuchni. Wzięła pomarańczę z misy z owocami, stojącej na bufecie, i wróciła na swoje miejsce. - Jesteś świetnym skoczkiem - zauważył Neil. - Czy to twoja specjalność? Ignorując jego pytanie, obrała pomarańczę ze skórki i wrzuciła spory kawałek do ognia. -Nie rób tego! Zepsujesz mój ogień! - Poczekaj chwilę. To doda mu tylko troszkę specyficznego aromatu. - Nienawidzę zapachu pomarańczy - powiedział Neil, wpatrując się w płomienie. - Przypomina mi paczki z owocami przysyłane przez
S R
dziadków z Florydy każdej zimy. Było ich tyle, że matka przez tydzień wpychała w nas niemożliwe wręcz ilości, w obawie, by się nie zepsuły. Dostawałem od nich pokrzywki.
- Powiedziałeś w „nas". Czy masz braci lub siostry? - Włożyła do ust cząstkę pomarańczy. - Brata i siostrę.
- Są od ciebie starsi czy młodsi? - Obydwoje starsi.
- Czy jesteś z nimi w bliskich stosunkach? - Teraz? Dość bliskich. Przez pewien czas prawie nie utrzymywaliśmy kontaktów. John jest nauczycielem w Minneapolis, a Sara pracuje dla rządu w Waszyngtonie. Oboje mają rodziny. - Co zmieniło tę sytuację? - Śmierć matki prawie siedem lat temu. Poruszyło nas to i od tamtej pory bardziej się zbliżyliśmy.
90
- Czy twój ojciec żyje? - Tak. Jest na emeryturze. - Czy mieszka blisko ciebie? - Mieszka wciąż w Westchester, w naszym dawnym domu. Namawiamy go, by się przeprowadził, on jednak nie chce go sprzedać. Wciąż podróżuje, dziewięć miesięcy w roku spędza poza domem, ale twierdzi, że dom jest mu potrzebny, ponieważ ma dokąd wracać. Ja natomiast sądzę, że nie chce wysiedlić małżeństwa, które troszczyło się o posiadłość przez dwadzieścia lat. - Urocza opowieść. - Deirdre przyglądała się uważnie Neilowi. Najwyraźniej kochał swoją rodzinę. - A twój ojciec musi być bardzo sympatyczny. - Owszem, jest.
S R
- Jakim cudem mógł mu się trafić taki syn jak ty? - spytała złośliwie. - Słuchaj, czy nie marzną ci stopy? Odkąd tu jesteśmy, widzę cię wciąż na bosaka, a jest zimno jak diabli; - Mam gorącą krew. - Poruszył palcami u stóp. - Jesteś nierozsądny. Możesz wbić sobie drzazgę. - Coś ty! Widać, że podłoga jest wyszlifowana i wywoskowana. Jeśli są jakieś drzazgi, to wyłącznie w ścianach, a ja po ścianach nie chodzę. - Zdjął nogi ze stolika i wstał. - Co robisz? - Zastanawiam się nad kolacją. Zgłodniałem. Deirdre spojrzała na zegarek. Już dobrze po szóstej. Ona również była głodna, ale na myśl o szykowaniu posiłku odechciewało jej się
91
wszystkiego. Nie ruszyła się więc z fotela. Przegryzie cokolwiek, gdy Neil wyjdzie z kuchni. Nasłuchiwała odgłosów przygotowań. Gdy usłyszała skwierczenie mięsa i dotarły do niej nęcące zapachy, poczuła nagłą złość. Dlaczego tak dobrze radził sobie w kuchni? Czemu nie był tak niezdarny, jak ona? Czemu nie potrzebował jej pomocy? Podniosła się z fotela i pokuśtykała ze złością do kuchni. To, co tam zobaczyła, sprawiło, że stanęła w progu jak wryta. Neil nakrył stół na dwie osoby i stawiał na nim dwa talerze pełne jedzenia. - Miałem cię właśnie zawołać - powiedział, spoglądając na Deirdre. Jej zaskoczenie wynagrodziło mu z nawiązką cały wysiłek,
S R
aczkolwiek motywy jego postępowania były bardziej, złożone. Pomagając dziewczynie w sytuacjach sprawiających jej trudność, nie będzie miał wyrzutów sumienia, dokuczając jej. - Befsztyk, brokuły gotowane na parze, bułeczki. Musisz przyznać, że nieźle się spisałem.
- Nieźle - powtórzyła z roztargnieniem. - Twoja żona będzie miała z ciebie pociechę.
Zignorował tę zaczepkę i wyciągnął jej krzesło. - Panno Joyce? Co miała robić? Ślinka jej napłynęła do ust, podeszła więc do Neila i pozwoliła się posadzić. - Dlaczego? - spytała obserwując, jak nalewa wino do kieliszków. - Czemu wino? Dostarczono je tutaj dla nas, pomyślałem więc, że będzie stanowiło miły akcent;
92
- Dlaczego przygotowałeś obiad dla mnie? Nie prosiłam cię o to. - Nie będziesz jadła? Spojrzała pożądliwie na talerz. Jedzenie szpitalne było obrzydliwe. Minęło wiele dni, odkąd miała coś smacznego w ustach. - Będę. Jestem głodna. - Tak myślałem. - Musisz kryć w zanadrzu jakąś niespodziankę. Usiadł na krześle, strzepnął niedbale serwetkę i rozłożył ją na kolanach. - Może troszczę się po prostu o zastawę Victorii. Stłukłaś już rano jedną szklankę. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będziemy mieli z czego jeść i pić.
S R
- Tu nie chodzi o szklankę, Neil. Przyznaj się. Nie lubię, kiedy jesteś zbyt miły.
- Wolisz twardzieli, co? Podnieciłoby cię parę kuksańców? Włożył kawałek mięsa do ust i zaczął jeść, przymykając oczy. Mmm. Pycha. Mam nadzieję, że lubisz mało wysmażony? - Średnio.
- Wobec tego możesz okroić brzegi i zostawić środek. No, jedz wreszcie - poganiał ją, gestykulując widelcem. - Pozwól, że... - odłożywszy widelec, sięgnął po kieliszek wzniosę toast. - Gdy Deirdre wciąż gapiła się na niego, powiedział serdecznie: - No, podnieś swój kieliszek. Podniosła go powoli, z wahaniem. - Za nas - uśmiechnął się szeroko i stuknął się z nią kieliszkiem, aż szkło zadzwoniło.
93
ROZDZIAŁ 5 „Za nas". Deirdre myślała o tych dwóch słowach przez cały wieczór, siedząc w zadumie przed kominkiem. Zastanawiała się nad nimi w nocy, leżąc w łóżku i próbując nie zwracać uwagi na rosłego mężczyznę, który znajdował się tak blisko niej, że mogłaby go dotknąć. Rozmyślała też rano, natychmiast po obudzeniu, tym razem z irytacją. Kirą jest Neil Hersey ? Spędziła z nim trzydzieści sześć godzin i nic o nim nie wiedziała. Wiedziała jedynie, że jej ciało reaguje na jego obecność.
S R
Uniósłszy lekko głowę, zaczęła mu się przyglądać. Spał na wznak z twarzą zwróconą w jej stronę: Włosy miał potargane, zarost ciemniał na mocno zarysowanej szczęce. Czarne rzęsy rzucały cień na policzki, zsunięta kołdra odsłaniała muskularną klatkę piersiową pokrytą ciemnym, kędzierzawym owłosieniem.
Jedna ręka wystawała całkowicie spod kołdry. Przesunęła po niej wzrokiem, zatrzymując go dłużej na kształtnej dłoni. Poczuła przebiegający ją dreszcz, jak gdyby pod wpływem dotknięcia. Wciągnęła gwałtownie powietrze i odwróciwszy się, spuściła nogi z łóżka. Przez chwilę siedziała na brzegu, myśląc z niechęcią, że Neil jest naprawdę przystojny. Wolałaby, żeby jej się nie podobał - po tym, jak zniszczył jej marzenia o samotności. Niestety, działał na nią jak diabli, a wcale tego sobie nie życzyła.
94
Zaczęła wykonywać powolne krążenia głową, koncentrując się najpierw na rozluźnieniu mięśni szyi, następnie zajęła się ramionami. Potem założywszy ręce na kark, ćwiczyła skłony tułowia raz ku lewej, raz ku prawej. Słyszała w głowie dźwięki muzyki i poruszała się w jej takt. Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, czego jej brakowało przez ostatni tydzień. - Co ty, u licha, robisz? - dobiegł ją z tyłu ochrypły pomruk. - Ćwiczę. - Starała się, by jej głos brzmiał spokojnie, - Czy to konieczne? - Tak. Całe ciało mam napięte. - Ja też, a twoje wygibasy wcale mi nie pomagają. -Obudził się,
S R
gdy zaczynała ćwiczyć, i przyglądał się jej wdzięcznym ruchom w niedorzecznie wielkiej piżamie, wyobrażając sobie rzeczy, które podziałały błyskawicznie na jego ciało. W innych okolicznościach wyskoczyłby natychmiast z łóżka, w obecnym stanie nie miał jednak odwagi.
- Nikt ci nie każe się gapić - oznajmiła, wracając do ćwiczeń. Chciała mu w ten sposób dokuczyć, nagle jednak,zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, silne ramię opasało ją w talii i przewróciło na plecy. Neil przygwoździł ją do materaca, mrucząc groźnie: - Lepiej wyjaśnijmy sobie pewne rzeczy od razu! Jestem żywym mężczyzną. Jeśli chcesz mnie kusić w ten sposób, musisz być przygotowana na konsekwencje. Nagłe kłopoty z oddychaniem u Deirdre nie miały nic wspólnego z jej ćwiczeniami. Szybki ruch Neila zsunął kołdrę z
95
górnej części jego ciała, poczuła bijące od niego ciepło, nie mogła znieść jego wzroku. - Nie miałam pojęcia, że odczuwasz pokusę - zaczęła cieniutkim głosikiem. - Niezbyt pochlebnie wyraziłeś się o moim wyglądzie. - Najgorsze są twoje ubrania. Człowiek nie wie, co się pod nimi kryje. Może gdybym się dowiedział, nie odczuwałbym pokusy. Deirdre szarpnęła się w jego ramionach, usiłując podciągnąć wyżej kołdrę, Neil jednak przygniatał ją mocno. - Może powinienem - mówił dalej lekko ochrypłym głosem rozpiąć to świństwo, które masz na sobie, i zobaczyć, co się pod nim kryje.
S R
- Niewiele - wtrąciła szybko. Okrągłe z przestrachu oczy wyrażały niemą prośbę. - Byłbyś rozczarowany. - Ale przynajmniej przestałoby mnie to intrygować. Serce waliło jej jak młotem, Była naprawdę przerażona.
- Proszę, nie... Nie warto. Masz na to moje słowo. Uprawiam gimnastykę, wcale nie jestem kobieca.
Neil patrzył na nią z rosnącym zakłopotaniem. Słyszał jej urywany oddech, widział w oczach autentyczny przestrach. Poczuł, jak jego ciało się uspokaja, powoli rozluźnił uścisk. Natychmiast odwróciła się od niego i usiadła. - Nigdy nie zmusiłbym cię do niczego - zapewnił szeptem. - Nic takiego nie mówiłam. - Ale zachowywałaś się, jak gdybyś tak myślała. Przestraszyłem cię.
96
Milczała. Jak miała wyjaśnić mu coś, czego sama nie rozumiała? Że bała się, by nie skrytykował jej ciała. Czemu ma to dla niej jakiekolwiek znaczenie... - Nie przestraszyłeś mnie. - Kłamiesz. - No więc dodaj jeszcze jedną wadę do długiej listy. - Sięgnęła po kule i podniosła się z wysiłkiem. - Jestem głodna - mruknęła, kierując się w stronę drzwi. - Ja też. - A to pech! Deirdre przygotowała sobie śniadanie, zadowolona, że znalazła
S R
w lodówce gotowe produkty, takie jak jogurt czy wiejski ser. Odczekała w pracowni, póki nie usłyszała, że z kolei Neil krząta się w kuchni i wykorzystała ten moment, by się wykąpać. Po kąpieli włożyła tę samą porozciąganą bluzę morskiego koloru, którą miała na sobie w czasie podróży, i szare spodnie od dresu, które co prawda nie gryzły się z nią kolorem, ale nie były tak zgrabne jak te, które nosiła wczoraj.
Opóźniając moment spotkania z Neilem, zaczęła sprzątać sypialnię. Udało jej się posłać łóżko, następnie postanowiła rozpakować torbę podróżną. Stwierdziła z zadowoleniem, że czuje się znacznie lepiej, jest silniejsza. Z przyjemnością zajęła się układaniem książek, magnetofonu oraz kaset na blacie komódki. Rzeczy Neila leżały na innej. Podeszła do niej i rzuciła okiem na jego dobytek. On też przywiózł trochę książek, wszystkie związane z historią. Obok nich
97
leżały okulary w rogowej oprawie w przezroczystym etui. Uśmiechnęła się. Poza tym na blacie znajdowały się drobne, wytarty skórzany portfel i komplet różnych kluczy na kółku. Warto byłoby wiedzieć, gdzie mieszka i jak wygląda jego biuro. Przeszła do łazienki, wytarła umywalkę i prysznic, następnie lustro nad umywalką. Schowała swoje utensylia po lewej stronie szafki. Powodowana ciekawością, otworzyła drzwiczki po prawej stronie. Na górnej półeczce leżały prawdopodobnie rzeczy Victorii. Niżej - grzebień, szczotka, tubka pasty do zębów oraz szczoteczka Neila. Ani śladu maszynki do golenia. Rzeczywiście planował odpoczynek w samotności.
S R
To dziwne, ale poczuła się lepiej, wiedząc, że Neil nie był przygotowany na towarzystwo kobiety, podobnie jak ona na towarzystwo mężczyzny. Z drugiej strony, co wzięłaby ze sobą, gdyby wiedziała, że nie będzie sama? Kosmetyki? Używała ich rzadko, z wyjątkiem tuszu, różu i błyszczyka do ust. Suszarka do włosów? Jeszcze rzadziej. Woda kolońska? Ha! Ciekawe, co przywiózłby Neil. Wróciła do sypialni. Co robić? Nie chciała pozostawać tu zbyt długo, ponieważ byłoby to równoznaczne z ukrywaniem się. Za oknem wciąż padał deszcz, było szaro, ponuro. Wybrała książkę i wziąwszy głęboki oddech, weszła do salonu. Neil leżał w niedbałej pozie na kanapie, pogrążony w myślach. Nie spojrzał na nią, dopóki nie usiadła w fotelu, a i wtedy zaszczycił ją jedynie krótkim spojrzeniem.
98
Starała się nie zwracać na niego uwagi. Otworzyła książkę, współczesną powieść dla kobiet, i zaczęła czytać. Właśnie gdy fabuła zaczęła ją wciągać, Neil stanął nagle obok niej. Odłożywszy książkę, zwróciła ku niemu głowę. - Coś się stało? - spytała spokojnie. - Po prostu jestem ciekaw, co czytasz. Zaznaczając palcem stronę, pokazała mu okładkę. - Dobra? - Trudno mi powiedzieć. Dopiero zaczęłam. - Jeśli nie wciągnęła cię od pierwszych stron, to raczej nie. - Nie zawsze tak bywa. Czasami fabuła rozkręca się później.
S R
Mruknął coś pod nosem i wyszedł. Usłyszała hałas, a potem głośne przekleństwo.
- Cholera jasna, musisz stawiać swoje kule na drodze? - Oparł się o jej fotel, trzymając się ręką za duży palec.
- Nic by ci się nie stało, gdybyś nosił buty! - Nie muszę nosić butów we własnym domu. - To nie jest twój własny dom. Zresztą, czego właściwie ode mnie chcesz? Mam zostawiać kule w innym pokoju? Sam mi mówiłeś, że powinnam ich używać. Nic nie odpowiedział. Obejrzał dokładnie nogę, po czym podszedł, utykając, do okna. Włożył ręce do tylnych kieszeni spodni, unosząc przy tym długi, czarny sweter, podkreślający jego barczyste ramiona i wąskie biodra. Deirdre była ciekawa, czy nałożył go celowo.
99
Wróciła do książki, przeczytała jednak zaledwie parę stron, gdy Neil znów jej przerwał. - Paskudny dzień - mruknął spod okna. - Aha. - Odłożyła książkę. - To już drugi z rzędu. - Trzeci. - Jesteśmy tu dwa pełne dni. - Niech ci będzie. - Przeczytała znów kilka stron, po czym podniosła wzrok, czując, że Neil patrzy na nią. -O co chodzi? - O nic. - Wyglądasz na znudzonego.
S R
- Nie przywykłem do bezczynności. - Nie masz nic do roboty?
Odwrócił się do okna, wzruszając ramionami. - A co robisz w domu w taki deszczowy dzień? - Pracuję.
- Nawet podczas weekendu?
- Zwłaszcza podczas weekendu. Nadrabiam wtedy zaległości z całego tygodnia. - A przynajmniej tak było przez wiele lat. - Musisz być wziętym prawnikiem. To komplement - dodała szybko, widząc groźny błysk w jego oku. Pochylił głowę, pocierając z zakłopotaniem kark. - Wiem. Przepraszam. - Skąd znasz Victorię? -spytała obojętnym tonem czując, że tak czy owak nici z czytania. - Poznał nas kilka lat temu wspólny znajomy.
100
- Pochodzisz z Nowego Jorku? - Nie. - Zapatrzył się znów w okno, wreszcie po dłuższej chwili odpowiedział: - Z Hartfordu. - Ach, z Hartfordu. - Nie mogła odmówić sobie drobnej złośliwości. - Kwitnąca mała metropolia. Wybrałam się tam na koncert z przyjaciółmi w zeszłym roku. Fotele były okropnie niewygodne, diwa przeziębiona, a w drodze powrotnej do domu złapałam gumę. - W porządku, należało mi się - powiedział Neil, odwracając się do niej powoli. - Owszem. Ciesz się, że nie zmieszałam z błotem całego miasta.
S R
- Staram się być bezstronny, widzę jego wady. - Na przykład?
- Ciasnotę poglądów. Prowincjonalizm.
- Od kiedy tam mieszkasz? Zdawało mi się, że studia kończyłeś w Bostonie.
- Od chwili rozpoczęcia praktyki. Deirdre, w jaki sposób złamałaś nogę? - zmienił nagle temat.
- Nie pytaj - powiedziała krzywiąc się. - Ale ja jestem ciekaw. Zastanawiała się przez chwilę, patrząc mu w oczy. Te ciągłe uniki to właściwie dziecinada. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie. - Spadłam ze schodów. Podniósł rękę, jak gdyby odgradzając się od tego spojrzenia. - W porządku. Wcale się nie śmieję. - Ale śmiałbyś się, gdybyś znał całą prawdę.
101
- No to zaryzykuj, opowiedz mi, co się stało. O dziwo, wcale nie była zmartwiona takim obrotem sprawy. Uświadomiła sobie, że chce mu o wszystkim opowiedzieć. Gdyby zaczął się śmiać, miałaby powód, by na niego nakrzyczeć. Kłótnia z nim była znacznie bezpieczniejsza niż... to, co się zdarzyło rano. - Potknęłam się na czasopiśmie zostawionym na stopniach i złamałam nogę w trzech miejscach. - I...? Na razie jakoś nie pękam ze śmiechu. - Pytałeś mnie, w jaki sposób zarabiam na życie. Otóż jestem instruktorką aerobiku. - Ach! I masz przymusową przerwę w pracy.
S R
- Nie to jest najgorsze! Przywykłam do różnego rodzaju ćwiczeń i muszę być zawsze skoordynowana. Czy wiesz, jakie to dla mnie poniżające, że poślizgnęłam się na tym głupim czasopiśmie? A jeśli już, powinnam była spadać z wdziękiem i nabić sobie najwyżej parę siniaków. Ale ten gips?
- A propos, jak twoja noga? - Wszystko w porządku.
- Nie szkodzi jej wilgoć? - Bardziej bolą mnie pachy od kul. - Przyzwyczaisz się. Jak długo musisz nosić gips? - Jeszcze pięć tygodni. - A potem będzie jak nowa? - Sama chciałabym wiedzieć. Lekarz nic nie obiecywał. Och, z pewnością będę chodzić. Ale czy będę mogła uczyć? - Wzruszyła z rezygnacją ramionami.
102
Neil ze zdumieniem poczuł, że ją rozumie, że mają właściwie podobny problem. Jego przyszłość też stanowiła wielką niewiadomą. - Na pewno wszystko będzie po twojej myśli, Deirdre. Chcieć to móc. - Mam nadzieję. Muszę pracować. Nie chodzi mi o pieniądze. To kwestia zachowania równowagi psychicznej. - Praca bardzo wiele dla ciebie znaczy - stwierdził raczej, niż spytał. Deirdre nie miała zamiaru podtrzymywać tematu. Nie była gotowa do rozmowy na temat Joyce Enterprises, była to sprawa zbyt złożona i osobista. Zresztą Neil jest radcą prawnym w korporacji.
S R
Prawdopodobnie trzymałby ich stronę.
- Czym zamierzasz zająć się tutaj, poza czytaniem? Wzruszyła ramionami.
- Chcę odpocząć. Robić na drutach. Słuchać muzyki. Opracować nowe układy. Jeśli okaże się, że nie mogę uczyć, będzie to zwykła strata czasu, ale chcę mieć nadzieję.
- Mogłabyś to wszystko robić w Providence. Przecież ze złamaną nogą byłoby ci tam wygodniej. Podróż z pewnością musiała być ciężka, a gdyby Thomas wysadził cię na pomoście samą, namęczyłabyś się jak licho z całym bagażem. - Thomas wiedział doskonale, co robi. Gdyby nie było ciebie, z pewnością by mi pomógł. - Ale przyjeżdżać tutaj natychmiast po wyjściu ze szpitala... Z jakiego powodu taki pośpiech?
103
- Telefon! Moja rodzina! Dali mi się we znaki nawet w szpitalu. Musiałam uciec! - I to wszystko dlatego, że się wstydziłaś? Deirdre czuła, że za chwilę wyciągnie z niej wszystko. Kim, u licha, jest Neil Hersey, żeby wścibiać nos w cudze sprawy? Ona nie dopytywała się, co go gryzie. - Powiedzmy, że mam kłopoty rodzinne - zakończyła zdecydowanie temat, zaciskając wargi. Neil nie nalegał. Owszem, był ciekawy, ale przecież mają czas. Czas... na wiele rzeczy. Deirdre spróbowała skoncentrować się na książce, ale dręczyły
S R
ją myśli o rodzinie, o tym, co ją czeka po powrocie z Maine. Kątem oka obserwowała Neila, który spacerował bez celu po pokoju, po czym usiadł w fotelu. Gdy po chwili znów się poderwał, powiedziała z westchnieniem:
- Proszę cię, zdecyduj się, co chcesz robić. Nie mogę czytać, gdy się tak kręcisz jak fryga.
Wyszedł bez słowa z salonu do sypialni. Wrócił z książką, wyciągnął się jak długi na kanapie i zaczął ją kartkować. - Masz zamiar czytać, czy oglądać ilustracje? - spytała złośliwie Deirdre. - Próbuję się zorientować, czy jest interesująca - odparł z niewinną miną. - Przecież przywiozłeś ją celowo. - Pakowałem się w pośpiechu. Złapałem to, co było pod ręką.
104
- Ale musiałeś uważać, że jest interesująca, skoro ją kupiłeś. Jaka tematyka? - Pierwsza wojna światowa. Fascynuje mnie historia. - Wiem. - Skąd? - spytał, mrużąc oczy. - Widziałam książki leżące na twojej komódce. Powinieneś używać okularów do czytania, żeby nie męczyć wzroku. - Noszę je, kiedy uznam za stosowne. Ależ jesteś wścibska. Czy zajrzałaś również do mojego portfela? - Jasne, że nie! Sprzątałam, a nie węszyłam. Nigdy nie lubiłam mieszkać w chlewie.
S R
- Sądząc po twoich porozrzucanych rzeczach, nigdy bym się tego nie domyślił.
- Pierwszego wieczora byłam wykończona. - Zauważyła podejrzany błysk w jego oku i przyszło jej na myśl, że bawi go ta mała utarczka słowna. Prawdę mówiąc, ją również. - A cóż takiego ukrywasz w swoim portfelu? Jakąś ponurą i groźną tajemnicę? - Nic szczególnego - wzruszył ramionami. - Kupę forsy? - Raczej nie. - Fotografię ukochanej? - Nie... - A jeśli już mowa o ukochanej, kim jest ta, która tak dała ci się we znaki? Jeszcze wczoraj nie chciałby rozmawiać o Nancy, dziś jednak temat ten dziwnie zobojętniał.
105
- Kimś, kogoś widywałem, ale już nie widuję. - Oczywiście - wymówiła powoli Deirdre. - A co się stało? - Doszła do wniosku, że mam zbyt małe możliwości. - Kogo szuka? Budowniczego imperium? - Prawdopodobnie. - Nie wyglądasz na specjalnie zmartwionego tym, że odeszła. - Już się z tym pogodziłem-rzekł spokojnie. - Nie mógł to być zatem poważny związek. - Nie. Deirdre odłożyła książkę i przechylając głowę, spytała: - Czy byłeś kiedyś żonaty?
S R
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Jestem ciekawa. Teraz moja kolej na pytania. - Nie. Nigdy nie byłem żonaty. - Dlaczego?
- Ja cię o to nie pytałem. To nieuprzejme - oznajmił, unosząc brwi.
- Nieuprzejmością byłoby pytać o to kobietę, ponieważ tradycyjnie to ona czeka na propozycję. A czemu ty jej nie złożyłeś? - Czy uwierzyłabyś mi, gdybym powiedział, że byłem, zbyt zajęty? - uśmiechnął się. - Nie. - Ale to w dużej mierze prawda. Ostatnie piętnaście lat poświęciłem karierze zawodowej. To bardzo wymagająca kochanka. - To oznacza wyłącznie, że nigdy nie miała prawdziwej rywalki. Nie spotkałeś jeszcze tej jednej jedynej.
106
- Mam wyjątkowe wymagania - zgodził się bez zastanowienia. Tylko wyjątkowa kobieta może je spełnić. Deirdre mogłaby przysiąc, że widzi chochliki w jego oczach. Czekaj no, ja ci pokażę! - W to akurat wierzę. Tylko wyjątkowa kobieta tolerowałaby taki ohydny zarost. Zniewaga wyraźnie chybiła celu. Neil uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nigdy w życiu nie zapuszczałem brody. Od kiedy skończyłem piętnaście lat, goliłem się każdego cholernego ranka. Zawsze wyglądałem czysto i schludnie. Raz dla odmiany chcę wyglądać jak lump!
S R
- Dla klientów musiałeś być zawsze zapięty na ostatni guzik, prawda?
- Owszem, w kontaktach służbowych należało zawsze przestrzegać form. - Opowiedz mi o tym.
Kiedyś skorzystałby skwapliwie z tej okazji, teraz jednak nie miał ochoty rozmawiać o klientach. Chciał rozmawiać o Deirdre Joyce. - A ty, Deirdre? Dlaczego nie wyszłaś za mąż? - Nikt nie poprosił mnie o rękę. - Powinienem był się spodziewać takiej właśnie odpowiedzi roześmiał się głośno. - Ale wiesz dobrze, że to unik. - Zmarszczył brwi. - Czemu tak na mnie patrzysz?
107
- Czy wiesz, że po raz pierwszy słyszę, jak się śmiejesz, to znaczy tak swobodnie i wesoło? Spojrzał na nią ciepło, jego twarz przybrała łagodny wyraz. - Czy wiesz, że po raz pierwszy odezwałaś się do mnie takim miłym tonem? -I takim kobiecym, chciał dodać, ale pomyślał, że na jeden dzień wystarczy. Deirdre nie mogła przez chwilę wymówić słowa. Całą uwagę skupiła na Neilu i na sposobie, w jaki na nią patrzył. Dzięki niemu poczuła się tak kobieca, jak nigdy dotąd. Zmieszana, spuściła wzrok. - Bierzesz mnie pod włos, bo pewnie chcesz, żeby ci zrobić pranie.
S R
- Nie widziałem jeszcze, jak się rumienisz. Rumieniec na twarzy Deirdre stawał się coraz ciemniejszy. Wpatrywała się z uporem we własne kolana. Nie panowała nad figlami, które płatały jej hormony. Czuła się, jak gdyby żar powstający w głębi jej ciała wydostawał się na zewnątrz. Ale czemu właśnie Neil?
Popatrzyła na niego, odymając wargi.
- Och, daj spokój - dokuczał jej. - Mnie się taka podobasz. - Ale sobie nie. Nie należę do osób uległych. - Nigdy nie uważałem, że jesteś.- Tym razem uśmiech Neila był znacznie bardziej cierpki. - Szczerze mówiąc, uważam cię za najmniej uległą osobę, jaką znam. Na wszystko się jeżysz. Musiałaś się chyba sparzyć. - Owszem. Raz mnie wykorzystano i bardzo nie lubię tego uczucia.
108
- Nikt nie lubi - powiedział cicho. - Co się stało? Chciała przerwać rozmowę na ten temat, ale czuła, że Neil wróci do niej innym razem. Przyjęła więc nonszalancką pozę w fotelu, zakładając zdrową nogę na gips. - Pozwoliłam sobie na ustępliwość wobec faceta, który w danej chwili nie miał nic lepszego do roboty, jak być ze mną. Gdy tylko wyczuł, że czegoś wymagam, zmył się. - Chodziło ci o małżeństwo? - Ależ nie. Chociaż on pewnie tak podejrzewał. Moją rodzina bardzo chciałaby, żebym wyszła za mąż. Nie podoba im się mój... styl życia. - Jest raczej swobodny?
S R
- Wręcz przeciwnie. - Rzuciła mu z ukosa miażdżące spojrzenie. - Jestem przeciwniczką udawanych związków. W ogóle nie cierpię udawania.
- Co ma udawanie wspólnego z małżeństwem? - Bardzo wiele, jeśli zawiera się małżeństwo wyłącznie dla samego małżeństwa.
- Czy pragniesz mieć dzieci? - Owszem, kiedyś. A ty? - Owszem, kiedyś. Popatrzyli na siebie, po czym oboje wrócili do swoich książek. Deirdre nie mogła się nadziwić, że w ogóle wdała się w rozmowę na takie tematy z Neilem. Neil zaś rozmyślał o własnym życiu. Owszem, pragnął małżeństwa, ale z właściwą osobą. Nienawidził udawania, podobnie jak Deirdre, a Nancy była kwintesencją sztuczności.
109
Usadowiwszy się wygodniej na kanapie, skoncentrował się na swojej książce. Czytanie szło mu mniej opornie niż rano. Za oknami szumiał bez przerwy deszcz. Musiał przyznać, że ten dźwięk działał na niego uspokajająco. Po pewnym czasie wstał i odłożył książkę. - Idę robić kanapki. Zjesz? - Zależy jaką. - Powinnaś być wdzięczna, że ktoś proponuje ci lunch. - Mogę sobie przygotować sama - uznała za konieczne przypomnieć mu, że nie jest bezradna. - Czy masz jakieś specjalne życzenia?
S R
- Nie wiem, co możesz zaoferować.
- To zależy od zawartości lodówki. - Poszedł do kuchni, po czym zawołał po chwili: - Wybieraj: szynka z serem, kiełbaski z serem, zapiekany ser, zapiekany ser z pomidorami, zapiekany ser z tuńczykiem, sałatka jajeczna, masło orzechowe i galaretka, serek śmietankowy i galaretka... -nabrał tchu - albo każda z tych rzeczy osobno.
Dla Deirdre, która nie była wybredna, każda z propozycji brzmiała nęcąco. Spróbowała zachować powagę. - Strasznie długa lista. Czy mógłbyś powtórzyć? Trzasnęły drzwi lodówki i Neil pojawił się w polu widzenia. Podparłszy się pod boki, powiedział: - Dobrze słyszałaś, Deirdre, nie udawaj. - Ale lista była naprawdę długa i trudno mi się Zdecydować... - Deirdre...
110
- Poproszę indyka z musztardą. - Indyka nie było na liście. - Nie? Byłam pewna, że go wymieniłeś. - Nie. Nie mamy indyka. - A dlaczego? Thomas powinien był o tym pomyśleć. Indyk jest znacznie lepszy od szynki czy sera. Neil wyprostował się, ręce mu opadły. - Będziesz jadła tę kanapkę czy nie? - Będę. - Z czym? - Zapiekany ser z tuńczykiem.
S R
- Dziękuję - westchnął z ulgą. Nie zdążył wrócić do lodówki, gdy usłyszał, jak pyta:
- Czy może być z ryżem?
- Nie, nie może - wycedził przez zaciśnięte zęby. Odczekał chwilę, ponieważ jednak nie odezwała się więcej, otworzył lodówkę i wyjął potrzebne produkty. Ledwie zdążył zamknąć drzwiczki, do kuchni weszła Deirdre.
- Jeśli zmieniłaś zdanie - ostrzegł ją - to nic z tego. Zamówienie zostało przyjęte. - Nie, nie zmieniłam. - Przysiadła na kuchennym stołku i przyglądała się jego krzątaninie. Otworzył puszkę tuńczyka, wrzucił zawartość: do miski i sięgnął po majonez. Rzucił jej krótkie spojrzenie, mieszając oba składniki widelcem. - Coś nie gra?
111
- Nie, nie, po prostu się przyglądam. Przeszkadza ci to? Fascynujesz mnie. Jak na mężczyznę, jesteś bardzo dobry w pracach domowych, - Mężczyźni też muszą jeść. - Ale wybierają zwykle coś najprostszego, a nie zapiekany ser z tuńczykiem. Jestem naprawdę pod wrażeniem. - To wcale nie jest takie trudne. - Ale bardziej pracochłonne od kanapki z masłem orzechowym i galaretką. - I smaczniejsze. - Uwielbiam masło orzechowe i galaretkę.
S R
- Czemu więc prosiłaś o tuńczyka i ser?
- Może chciałam sprawdzić, co potrafisz?
- Chcesz powiedzieć, że specjalnie wybrałaś najtrudniejszą pozycję w moim menu? - Neil odłożył powoli nóż, którym rozsmarowywał pastę z tuńczyka.
- Żartowałam, Naprawdę wolę tuńczyka z serem. - Nie wierzę ci - powiedział, podchodząc coraz bliżej. - Na pewno zrobiłaś to celowo. Nie miała drogi odwrotu, oparła się mocniej o bufet. - Naprawdę, Neil. Nie denerwuj się. Jeśli ci przeszkadzam... Nie zdążyła dopowiedzieć ostatnich słów, gdy Neil porwał ją na ręce. Co ty robisz? - wykrzyknęła. - Usuwam cię stąd! Chciałaś mnie zdenerwować i udało ci się! Jeśli masz ochotę na pogawędkę, to porozmawiaj sama ze sobą. -
112
Wmaszerował wściekły do sypialni i skierował się prosto do łóżka. Przerażona Deirdre uchwyciła się z całej siły jego swetra. - Nie upuść mnie! Mój gips! Neil zawahał się przez chwilę, rozkoszując się swą przewagą, po czym w okamgnieniu jego nastawienie uległo zmianie. Nie myślał już o tym, że zbyt często go prowokowała. Pod jedną dłonią czuł szczupłe sprężyste udo, pod drugą nadspodziewanie kobiecą krągłą pierś. Oczy Deirdre błyszczały, wargi miała wilgotne, policzki zaróżowione. Spojrzała na niego, z trudem chwytając oddech. Jego oczy, podobnie jak włosy, wcale nie były czarne, lecz smoliście brązowe, usta męskie, o ładnym rysunku. Trzymał ją bez wysiłku, pachniało od niego świeżością.
S R
Powoli ułożył ją na łóżku, nie odsunął się jednak. Oczy zdradziły jego zamiar, nim pochylił głowę.
113
ROZDZIAŁ 6 Usta Neila musnęły lekko wargi Deirdre, jak gdyby badając ich kształt i podatność, z każdą chwilą jednak stawały się bardziej zachłanne, aż niemal straciła oddech. Nie była w stanie myśleć, a tym bardziej zareagować. Wiedziała, że Neil zamierza ją pocałować, nie spodziewała się jednak, że zetknięcie ich warg będzie miało taki piorunujący skutek. Neil przypominał wędrowca, umierającego z pragnienia na pustyni, który niespodziewanie napotyka oazę. Całował ją niemal lękliwie, szepcząc
S R
coś cicho, jak gdyby chcąc się upewnić, że nie jest mirażem. Gdy wargi Deirdre wciąż pozostawały bierne, ujął jej twarz w dłonie, odsuwając nieco i spoglądając w zasnute mgiełką oczy. - Pocałuj mnie, Deirdre - szepnął.
Jego chrapliwa prośba wyrwała ją z odrętwienia. Gdy znów pochylił się nad nią, rozchyliła wargi, ciekawa, chętna, oddając mu pocałunek z rosnącą namiętnością. Zatraciła się w nim całkowicie, smakując językiem prężne wargi Neila, równe zęby, oddychając jego oddechem. Czuła, jak znów budzi się w niej kobieta. - Deirdre - wyszeptał, przyciskając gorące czoło do jej czoła i próbując zapanować nad oddechem. - Czemu to zrobiłaś? - Co? - spytała oszołomiona. - Dlaczego mnie pocałowałaś? - Przecież sam mnie prosiłeś - odpowiedziała przytomniejąc.
114
- Ale nie tak- mruknął, marszcząc brwi. - Spodziewałem się przyjacielskiego pocałunku... Był wyraźnie zły. Deirdre wprost nie mogła w to uwierzyć. - A kto mnie pocałował pierwszy w ten sposób? - Nie musiałaś mi się rewanżować! -Zerwał się z łóżka i wybiegł z sypialni, pozostawiając Deirdre zdezorientowaną i po chwili wściekłą. Usiadła i zamknąwszy oczy, próbowała zrozumieć jego reakcję. Choć nigdy nie całowała się w taki sposób, nie była na tyle niedoświadczona, by nie wyczuć podniecenia mężczyzny. Neil Hersey był podniecony i zeźlił się z tego powodu. To znaczy, że podobnie jak ona boi się zaangażować. A więc mieli problem.
S R
Pocałunek sprawił jej przyjemność, co więcej, dostarczył jej nieznanych doznań. Neil Hersey był niczym czekoladka wypełniona brandy, słodka, rozpływająca się w ustach - i mocna. Uderzył jej do głowy.
Dotknęła swych obrzmiałych ust i podrażnionej skóry na brodzie. Podniecał ją nawet jego szorstki zarost, kontrastujący z delikatnymi wargami. Opuściwszy brodę na piersi, zaczęła ćwiczyć głębokie oddechy. Po chwili wróciła jej jasność myśli. Tak, muszą tkwić tu pod jednym dachem, a przez upór obu stron - nawet w jednym łóżku. Po prostu musi pamiętać, że ma dość własnych problemów, I że Neil bywa niemiły.
115
Niestety, Neil właśnie w tym momencie wrócił do sypialni. Niósł pod pachą jej kule i miał bardzo niepewną minę. Zawahał się na progu, następnie podszedł powoli do łóżka. - Proszę - powiedział, podając jej kule. - Kanapki są w opiekaczu. Za chwilę będą gotowe. Deirdre wzięła od niego kule i przyglądała im się długo, zanim odważyła się spojrzeć na Neila. Kąciki ust uniosły mu się w krótkim zdawkowym uśmiechu, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Deirdre oparła czoło o kule. O tak, Neil bywa okropny, ale miewa też momenty, gdy jest uroczy i przemiły, co - jak na ironię -
S R
tylko utrudnia przebywanie z nim pod jednym dachem. Westchnęła. Musi jakoś sobie z tym poradzić, chyba że skapituluje i opuści wyspę, Nie, nie ma mowy!
Wstała i wspierając się na kulach, poszła do kuchni. Lunch upłynął w spokoju. Neil omijał wzrokiem Deirdre, o czym ona nie miała pojęcia, ponieważ sama na niego nie patrzyła. Pochwaliła jego kanapki. Neil zaparzył dzbanek świeżej kawy - niezbyt mocnej - i zaniósł jej filiżankę do salonu. Przez cały ten czas oboje myśleli o pocałunku i jego ewentualnych konsekwencjach. Czując, że nie będzie w stanie skupić się nad książką, przyniosła z sypialni włóczkę oraz poradnik „Robimy na drutach". Neil, który siedział w fotelu, pijąc drugą filiżankę kawy, również nie miał ochoty na czytanie, ale nie mógł się zdecydować na nic innego. - Co robisz? - spytał znudzonym tonem. - Sweter - odpowiedziała, nie podnosząc oczu.
116
- Dla siebie? - Mhm. - Ładny kolor - zauważył, spoglądając na lawendowy kłębek włóczki. - Strasznie grube druty. - Robię obszerny sweter. - Na narty? - Nie wydaje mi się, bym w najbliższym czasie mogła wybrać się na narty - powiedziała, zaciskając wargi. - A lubisz narty? Jesteś dobra? - Mówiłam ci, że uprawiam sport. Ćwiczę aerobik, gram w tenisa, pływam, jeżdżę na nartach... A przynajmniej robiłam to
S R
wszystko do tej pory. Neil, nie potrafię się skoncentrować, gdy rozmawiamy.
- Myślałem, że robienie na drutach nie wymaga wysiłku umysłowego.
- Nie wówczas, gdy człowiek się uczy. - Robisz to po raz pierwszy w życiu? - Tak.
- Czy zainspirowała cię do tego złamana noga? - Kupiłam włóczkę kilka miesięcy temu. Po raz pierwszy mam szansę ją wykorzystać. Skinął głową. Deirdre zerknęła do poradnika i zajęła się swoją robótką, zaś Neil skończywszy kawę, zaniósł filiżankę do kuchni i zaczaj wędrować po całym domu. Szybko mu się to znudziło, wyciągnął się więc znów na kanapie ze swoją książką.
117
Tymczasem Deirdre pracowicie dziergała rządek za rządkiem, niezgrabnie trzymając druty. Włóczka zsuwała jej się bez przerwy ze wskazującego palca. Od czasu do czasu podnosiła wzrok sprawdzając, czy Neil zauważył jej niezręczność. Leżał swobodnie na kanapie... długi... szczupły. Podciągnięte rękawy swetra odsłaniały silne, owłosione ręce. Samo patrzenie na niego przyspieszało puls. Neil na swojej kanapie również nie był w stanie się skupić. Nigdy nie był bardziej ciekaw, co też Deirdre ukrywa pod swoją zbyt obszerną bluzą. Jego palce pamiętały dotyk jej jędrnej piersi. Niósł ją. Była leciutka jak puch i ciepła. Pocałował ją. I tu popełnił największy
S R
błąd, ponieważ słodycz tego pocałunku przeszła wszelkie jego wyobrażenia. Czy inne wyobrażenia również są blade wobec rzeczywistości?
Zerwał się i zaczął chodzić po pokoju. W końcu zatrzymał się przed fotelem Deirdre.
- Może obejrzelibyśmy jakiś film?
- Dobrze, wybierzmy coś - zgodziła się, odkładając robótkę. Poszła za nim do pracowni i zastała go pochylonego nad niską półką z kasetami wideo. Podeszła bliżej, starając się nie patrzeć na jego pośladki w obcisłych dżinsach. -"Magnum Force"? - zaproponował. - Za dużo przemocy. - „North by Northwest"? - Zbyt trzyma w napięciu. - Pochyliła się, wędrując wzrokiem po tytułach. - A co powiesz na „Against All Odds"?
118
- To romans. - I co z tego? - Nie ma mowy. - No to może „Sting". Nieromantyczne, lecz zabawne. - I nudne. Największym atutem tego filmu jest muzyka. - O, „Body Heat". To świetny film. William Hurt, Kathleen Turner, intryga i... - Seks. - Neil odwrócił głowę i przeszył Deirdre wzrokiem. Tylko tego nam potrzeba! Miał, oczywiście, rację, Jak mogła być tak impulsywna, by zaproponować właśnie ten film?
S R
- No, mam wreszcie coś odpowiedniego. - Wyjął kasetę. - „The Eye ofthe Needle".
Wartka akcja, intryga, trochę seksu, ale w dawkach, jakie Deirdre była chyba w stanie znieść. - Dobrze. Może być. - Oparła kule o ścianę i dotarła w kilku podskokach do skórzanej kanapy. Neil włożył kasetę do magnetowidu, wcisnął parę guzików, następnie wziął pilota i usiadł na kanapie w bezpiecznej odległości od dziewczyny. Przy pierwszych nazwiskach czołówki zerwał się nagle i zatrzymał film. - Co się stało? - spytała Deirdre. - Przydałaby się nam prażona kukurydza. Widziałem ją w szafce w kuchni. - Ale prażenie zajmie ci dużo czasu, a wszystko już gotowe. - Nie szkodzi, mamy czas. Poza tym w kuchence mikrofalowej zrobi się błyskawicznie. Mmm, polana stopionym masłem...
119
- Tylko nie to! Tłuszcz jest niezdrowy. - Tak, ale kukurydza bez masełka... - Będzie o wiele zdrowsza. - Wobec tego sobie zrobię z masłem, a tobie bez. - Świetnie. - Siedziała ze skrzyżowanymi na piersi rękami, czekając na niego. Stopniowo wyraz dezaprobaty znikał z jej twarzy. W końcu mogło jej się trafić znacznie gorzej. Mogła utknąć na wyspie z jakimś egocentrykiem. Owszem, Neil bywał chwilami trudny. Przyszło jej na myśl, że ona wyjaśniła mu częściowo powody swego złego humoru, natomiast on z niczym się nie zdradził. Musi nad tym popracować, by zaspokoić przynajmniej swoją ciekawość.
S R
Neil wszedł do pokoju, niosąc kukurydzę w torebce, w której się prażyła. Usiadłszy na swoim miejscu, włączył z powrotem film i postawił torebkę pomiędzy nimi.
- Dodałeś masła?- spytała ostrożnie.
- Nie. Masz rację, lepiej obejść się bez niego. - Ach, widzę, że zwyciężył zdrowy rozsądek. - Cśś. Chcę oglądać film.
- Na razie idzie czołówka - rzekła, spoglądając na ekran. - Przeszkadzasz mi. Siedź cicho. Deirdre sięgnęła w milczeniu po garść kukurydzy, patrząc na ekran. Film jakoś jej nie wciągał. - Oglądanie filmu w domu to nie to samo co w kinie zauważyła. - Tam jest ciemno. Dzięki temu łatwiej zapomnieć o otoczeniu i poddać się iluzji.
120
- Cśś - uciszył ją ponownie Neil, który sam miał kłopoty ze skoncentrowaniem się na filmie. Działo się tak z powodu Deirdre, która siedziała bardzo blisko. Rozdzielała ich tylko torebka z kukurydzą. Sięgnąwszy do niej, natrafił ręką na rękę dziewczyny. Oboje cofnęli je szybko. I czekali. - Poczęstuj się pierwsza-powiedział. - Nie, zaczekam-odparła, nie odrywając oczu od ekranu. - Ja już sobie wziąłem więcej. Proszę. - Dziękuję, nie. Boję się utyć. - Nie musisz się obawiać. - Zorientował się już, że nie należy raczej do żarłoków, poza tym niósł ją przecież na rękach i wydała mu
S R
się całkiem szczupła. Nie mógł jednak powstrzymać się od malej złośliwości. - Chociaż masz chyba rację. Możesz utyć. Jesteś znacznie mniejsza ode mnie, a to ja kręcę się tu jak fryga. Łatwiej spalę zbędne kalorie.
Sięgnął po kukurydzę, ale Deirdre już trzymała rękę w torebce. Zaczerpnęła pełną garść, posłała mu przekorny uśmiech i wrzuciła prawie wszystko na raz do ust.
Neil, który przewidywał, że tak właśnie się zachowa, nie wiedział, czy ma się śmiać, czy krzyczeć. Deirdre była porywcza w uroczy sposób, który stanowił niebezpieczeństwo dla jego serca. Wystarczyło, że spojrzała na niego swymi świetlistymi brązowymi oczyma, a puls zaczynał mu bić jak szalony. Nie powinien był jej całować. Cholera, nie powinien był jej całować! Pocałował ją jednak i teraz zamiast oglądać film, reagował na każdy jej ruch. Przechyliła głowę, patrząc na ekran spod
121
półprzymkniętych powiek, zmieniła pozycję na kanapie, zaczęła z roztargnieniem masować udo... - Boli cię noga? - spytał. Rzuciła mu ostre spojrzenie, po czym wzruszyła ramionami i wlepiła wzrok w ekran. - Może weźmiesz aspirynę? - Nie, dziękuję. - A może przynieść ci Ben-Gay? - Sprawdzałam, nie ma go wśród leków Victorii. - Wyskoczę do pobliskiej apteki, jeśli pozwolisz mi się wysmarować - uśmiechnął się szatańsko.
S R
- W aptece też zabrakło - podjęła zabawę. - Och, to naprawdę pech.
Deirdre zacisnęła wargi, przeklinając w duchu Neila za propozycję wysmarowania. Czuła, jak robi jej się gorąco, niestety, nie pomogło to ani trochę na ból nogi.
Neil również klął samego siebie za nieopatrzne słowa, które tylko pobudziły jego wyobraźnię. Zastanawiał się, czy piersi Deirdre mieściłyby się w jego dłoni, czy skóra na brzuchu jest gładka... Odsunął się w sam kąt kanapy i przestał wygłaszać jakiekolwiek komentarze. Film był dla niego stracony. Nie słuchał dialogu, fabuła go nie wciągnęła, seks podniecił. By się ochłodzić, zmusił się do myślenia o Hartfordzie, o pracy, o Wittnauer-Douglass, co popsuło mu humor na resztę wieczoru. Zjedli z Deirdre wspólną kolację, potem siedzieli przed kominkiem udając, że czytają. Oczy dziewczyny częściej jednak
122
zapatrzone były w płomienie, wyciągnął więc z tego wniosek, że książka interesuje ją w równym stopniu co jego. Podejrzewał też, że jej myśli biegną podobnym torem, na co wskazywały nerwowe spojrzenia, które rzucała w jego kierunku. Deirdre wyraźnie dręczyły jakieś obawy, zauważył to już wcześniej. Niepokoiło go to. Czyżby bała się seksu? Czyżby przerażała ją myśl, że może ulec namiętności, stracić panowanie nad sobą? Całe ciało miał napięte. Czego, u diabła, bał się on sam? Z pewnością nie seksu. Było jednak coś, co go powstrzymywało, chociaż każdy nerw w jego ciele popychał go ku niej.
S R
Siedział przy kominku jeszcze długo po wyjściu Deirdre, która poszła spać. Gdy wreszcie zdecydował się również położyć, był tak zmęczony, że zasnął z miejsca kamiennym snem. Gdy jednak zaświtał nowy dzień, zadał sobie pytanie, czemu uparł się i nie chciał się przenieść do innego pokoju. Dwukrotnie w nocy budził się, by odkryć, że ich ciała się stykają - raz przygniótł ją wyciągniętym ramieniem, raz ona przytuliła stopę do jego łydki. Co ich tak ciągnęło ku sobie? Każde z nich przybyło do Maine w poszukiwaniu samotności, sądził więc, że zaszyją się oboje w najbardziej oddalonych od siebie kątach. Tymczasem, wtykając sobie szpilki i kłócąc się - czy to w sypialni, czy w kuchni lub salonie zawsze byli razem. A teraz... w łóżku. Spostrzegł, że Deirdre rzuca mu spojrzenie przez ramię, po czym przesuwa się szybko bardziej na swoją stronę. Odwróciwszy się, wbił wzrok w sufit, wciąż jednak widział potargane włosy koloru pszenicy,
123
łagodne brązowe oczy, zamglone jeszcze od snu, gładkie zaróżowione policzki i lekko rozchylone wargi, jakby pytające o coś. Musiał wyjść. Choć deszcz bębnił w dalszym ciągu o dach, a pejzaż za oknami zasnuty był mgłą, musiał koniecznie wyjść. Nie patrząc na Deirdre, wyskoczył z łóżka, włożył na siebie brudne ubranie, naszykowane do prania, zawiązał ubłocone tenisówki, narzucił na ramiona kurtkę i wybiegł z sypialni, a potem z domu. Deirdre powoli usiadła na łóżku. Otaczała ją zupełna cisza. Mój Boże, nigdy nie czuła się tak nieswojo, jak wczorajszego wieczora i nocy, zmysły miała wyostrzone, wyczulone na fizyczną obecność Neila. Nasłuchiwała jego oddechu. Czuła, jak zmieniał pozycję na
S R
łóżku. Gdy obudziwszy się w nocy, odkryła, że rękę ma przyciśniętą jego ramieniem, omal nie wyskoczyła ze skóry.
Była tak spięta, że najchętniej przebiegłaby z sześć mil albo przepłynęła kilka długości basenu, i jedno, i drugie było jednak niemożliwe. Albo gimnastykowałaby się tak długo, póki jej ciało nie spłynęłoby potem, ale... ale... Niech to diabli, właśnie, że może! Odrzuciła kołdrę i wspierając się na kulach, wyjęła z szuflady elastyczny staniczek i krótkie spodenki gimnastyczne. Ubrała się w nie, po czym usiadłszy na łóżku, włożyła jedną skarpetkę oraz tenisówkę, następnie getry na obie nogi. Trzymając pod jedną pachą magnetofon i kasety, pod drugą kulę, pokuśtykała do wolnej sypialni. Po chwili dom wypełniły dźwięki muzyki Barry'ego Manilowa. Deirdre wciągnęła głęboko powietrze i zamknęła oczy, po czym zaczęła wykonywać z uśmiechem znajome ćwiczenia. Jej kule leżały na łóżku, odkryła, że może się doskonale bez nich obyć. Nie
124
przeszkadzało jej, że musi zrezygnować z pewnych ćwiczeń ze względu na nogę. Gimnastykowała się w takt muzyki, pracowały wszystkie mięśnie, czuła znów swoje ciało. Nie spieszyła się, zupełnie rozluźniona, po prostu cała poddała się rytmowi. Po kilku minutach muzyka zmieniła się, rytm stał się wyraźniejszy i po rozgrzewce Deirdre przeszła do swoich zwykłych układów tanecznych. Chociaż nie mogła tańczyć w dosłownym znaczeniu tego słowa, jej ruchy były płynne, kołysała całym ciałem, oszczędzając tylko chorą nogę. Zanim zwolniła trochę tempo i rozpoczęła ćwiczenia rozluźniające, była mokra od potu i znacznie poprawiło jej się samopoczucie. Ćwiczenia pochłonęły ją do tego
S R
stopnia, że nie usłyszała trzaśnięcia drzwi wejściowych. Neil natomiast usłyszał dźwięki muzyki już od progu. Rozzłościło go to, ponieważ była znacznie hałaśliwsza od tej, którą lubił. Nie zdejmując nawet mokrej kurtki, pomaszerował szybkim krokiem w kierunku pomieszczenia, z którego dobiegały drażniące dźwięki, z zamiarem poinformowania Deirdre, że dopóki są skazani na przebywanie pod jednym dachem, musi się liczyć z innymi.
Zatrzymał się nagle w progu, zaskoczony i olśniony tym, co zobaczył. Z zamkniętymi oczyma, niemal w transie, Deirdre poruszała się w takt muzyki z wdziękiem, którego nie była w stanie zniweczyć nawet noga w gipsie. Ale to nie jej taniec zaparł mu dech w piersi, lecz ona sama. Jej ciało. Jeśli miał wątpliwości, co kryje się pod zbyt luźnymi ubraniami Deirdre, to zostały całkowicie rozwiane. Skąpy strój odsłaniał szczupłe ręce i kształtne ramiona, pod cienkim materiałem rysowały
125
się jędrne piersi. Krótkie spodenki podkreślały smukłość talii, spod nich wyłaniały się jedwabiste uda. Przełknął z trudem ślinę, nie mogąc oderwać oczu od jej ciała. Pochyliła się, potem znów wyprostowała, unosząc ręce nad głową, i zaczęła wykonywać głębokie skłony w bok. Wpatrywał się jak urzeczony w sterczące dumnie piersi, uwypuklające się przy każdym ruchu. Neil ostatecznie uświadomił sobie, że jeśli Deirdre wydawała mu się niezgrabna, to winę za to ponosiły wyłącznie jej zbyt obszerne stroje. W rzeczywistości była proporcjonalnie zbudowana i gibka jak trzcina. Skóra jej lśniła od potu, wilgotne włosy opadały na twarz,
S R
ramiona falowały wdzięcznie, biodra kołysały się rytmicznie, wyglądała ponętnie, zmysłowo, kobieco.
Cierpiał katusze. Ciało miał napięte jak struna, oddychał z trudem, Odwrócił się na pięcie i pobiegł pędem do łazienki, zrzucając po drodze ubranie. Czuł, że eksploduje, jeśli nie weźmie natychmiast zimnego natrysku.
Ubranie leżało w nieładzie na podłodze, ale Neilowi było wszystko jedno. Wszedłszy pod prysznic, odkręcił kurek z zimną wodą i podstawił pod nią rozgorączkowaną głowę. Stał tak długo, cały drżący, aż wreszcie lodowaty natrysk ugasił pożar w jego ciele. Myślał o Wittnauer-Douglass, o wujku, który zmarł rok temu, o koszykówce - byle tylko zapomnieć o Deirdre. Gdy poczuł, że już panuje nad sobą, puścił cieplejszą wodę i dokładnie się umył. Deirdre, nie mając pojęcia, na jaką próbę został przed chwilą wystawiony Neil, skończyła ćwiczenia i pozwoliła sobie na chwilę
126
odpoczynku w fotelu. Zmęczona, a jednocześnie ożywiona, nie wyłączyła magnetofonu, słuchając dalej muzyki, która była znajoma, przyjemna, działała na nią uspokajająco. Wreszcie wyprostowała się i sięgnęła po kule, wiedząc, że jeśli natychmiast się nie wysuszy i nie zmieni ubrania, za chwilę będzie dygotała z zimna. Wyłączyła muzykę i zaczęła nasłuchiwać. W domu panowała cisza, pomyślała więc, że Neil jest wciąż na zewnątrz. Ma więc łazienkę dla siebie. Ciepła kąpiel wydała jej się czymś niezmiernie kuszącym. Szła uśmiechnięta przez hol, bardzo z siebie dumna. Ćwiczyła!
S R
Udowodniła w ten sposób, że jest sprawna, a jednocześnie strząsnęła z siebie okropne napięcie, które ją dręczyło od chwili, gdy otworzyła oczy. Teraz może stawić czoło Neilowi i całej tej jego męskości! Zamierzając napełnić wannę, zanim się rozbierze, skierowała się prosto do łazienki. Drzwi były zamknięte. Otworzyła je bez zastanowienia i uczyniła parę kroków. Nagle stanęła jak wryta. Neil stał lekko pochylony nad umywalką, opierając się dłońmi o jej brzegi. Był kompletnie nagi. Oddech zamarł jej w krtani, nie była w stanie poruszyć się ani odwrócić oczu, nawet wówczas, gdy powoli podniósł głowę i spojrzał na nią. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że ciało mężczyzny może być tak piękne. Szerokie gładkie plecy, wąski pas, płaski brzuch, jędrne pośladki, wydatna męskość. - Deirdre? - wymówił chrapliwym głosem. Spojrzała mu w oczy, on zaś bez żadnego skrępowania odwrócił się do niej przodem i
127
uczynił dwa długie kroki, stając tak blisko, że mogła go dotknąć. Powtórzył jej imię, tym razem szeptem. Była jak przykuta do podłogi, chwytała z trudem oddech, nie mogła wykrztusić słowa. Więził wzrokiem jej szeroko otwarte oczy. Otarł dłonią kropelki potu z jej nosa, potem obrysował kciukiem zarys policzka, przesunął nim delikatnie po szyi nie zatrzymując się, póki nie dotarł do brzegu elastycznego staniczka. Deirdre miała uczucie, że się dusi, oddychała coraz szybciej. Dłoń Neila powędrowała niżej, wsuwając się pod cienki materiał. Przygryzła wargę, tłumiąc okrzyk, gdy dotknął wzgórka jej piersi i mimo że patrzyła mu w oczy, była świadoma zmian, które zachodzą w jego
S R
ciele.
- Nie miałem pojęcia, że tak wyglądasz - wymówił ochrypłym szeptem. - Skrzętnie wszystko ukrywałaś.
Deirdre nie wiedziała, co powiedzieć. Nie mogła wprost uwierzyć, że prawi jej komplementy ktoś, kto sam jest tak wspaniale zbudowany. Z pewnością inne kobiety, które oglądały go w pełnej krasie, były o wiele bardziej godne pożądania niż ona. I choć zdawała sobie sprawę, że jest podniecony, dręczyły ją wątpliwości. Palce Neila pieściły coraz bardziej zaborczo jej pierś. - Zdejmij ubranie — nalegał, oczy płonęły mu powstrzymywanym pożądaniem. - Chcę cię zobaczyć. Pokręciła przecząco głową. - Dlaczego? - Jestem spocona - wymówiła z trudem.
128
- Weźmy razem prysznic. - Mały palec Neila dotknął pieszczotliwie wrażliwej skóry wokół sutka. - Nie mogę brać prysznica — powiedziała cichutko. - No to pozwól, bym cię wykąpał. Czy sprawiła to zmysłowość jego słów, czy też coraz bardziej natarczywa pieszczota, w każdym razie zdrowe kolano ugięło się pod nią i, gdyby nie kule, na których się wspierała, z pewnością runęłaby jak długa. Nie cofnął ręki,ona zaś nie mogła powstrzymać cichego jęku, który wydarł się z jej ust. - Dobrze ci? - wyszeptał, tuląc wargi do jej skroni i oddychając coraz szybciej. - Nie, proszę cię...
S R
Było cudownie - czuła bliskość jego nagiego ciała, dotykał jej. Pragnęła również zrzucić z siebie ubranie, ale straszliwie się bała, że Neil przeżyje rozczarowanie. A właściwie była tego pewna. Uprawiała sport, zdaniem własnej rodziny była „chłopczycą", i ta etykietka prześladowała ją od lat.
Jeśli nawet nie rozczarowałby go widok jej nagiego ciała, to później spotkałby go niewątpliwy zawód. Choć wszystko w niej krzyczało, domagało się fizycznej miłości, obawiała się, że czar pryśnie. Cofnęła się o krok, odsuwając jego rękę. - Muszę wyjść, muszę stąd zaraz wyjść, Neil. - Odwróciła się i wyszła, szukając schronienia w pokoju, w którym ćwiczyła. Opadła na fotel, przeklinając swoją słabość.
129
Nie miała pojęcia, jak długo tam siedziała, w każdym razie pot dawno wysechł na jej skórze i zrobiło się jej zimno, gdy w progu pojawił się wreszcie Neil. Miał na sobie czyste dżinsy oraz sweter i był, jak zwykle, bosy. Chciałaby wierzyć, że wszystko wróci między nimi do normy, wiedziała jednak, że to niemożliwe. Patrząc na nią, Neil nie czuł zawodu ani gniewu, raczej czułość, która go zaskoczyła. Wrócił do sypialni, przyniósł stamtąd włóczkowy szal i okrył nim ramiona Deirdre, po czym usiadł po turecku obok jej fotela. - Czego się tak boisz, Deirdre? - spytał tonem, który całkowicie ją rozbroił.
S R
- Ciebie. Siebie. Nie wiem - odpowiedziała cicho. - Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy. - Wiem.
- O co więc chodzi? Odpowiedz mi. Czuję, że cała drżysz ze strachu. - Nie tylko. - Pragniesz mnie. - Tak. - Czemu więc nie chcesz się poddać temu uczuciu? Będzie nam dobrze. - Mnie tak, ale nie jestem pewna, czy tobie - powiedziała, wpatrując się w swoje dłonie. - Może ocenę pozostawiłabyś mnie? - Jestem gimnastyczką, a nie delikatną słodką kobietką.
130
- Jedno nie wyklucza przecież drugiego. Zresztą, gdybym tęsknił za czymś miękkim i puszystym, poszedłbym do łóżka z pluszowym misiem. Tak jak się spodziewał, jego uwaga wywołała uśmiech na twarzy Deirdre. Wprawdzie nieśmiały i nerwowy, ale zawsze uśmiech. - Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. - A ja nie potrafię sobie wyobrazić, bym mógł się czuć rozczarowany, gdybyś pozwoliła mi wziąć cię w ramiona... pieścić... kochać. - Boję się... Neil przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, po czym pochylił się i pocałował ją delikatnie.
S R
- Nigdy nie zrobię ci krzywdy. Zapamiętaj to sobie. - Wstał i wyszedł z pokoju.
Słowa Neila dźwięczały w głowie Deirdre przez cały dzień. Wierzyła w ich szczerość, ale bała się nie tyle urazu fizycznego, do którego delikatny Neil z pewnością nie był zdolny, lecz urazu psychicznego. Gdyby zostali kochankami... i Neila spotkałoby rozczarowanie... czułaby się ogromnie zraniona. Nie wiedziała, jak to się stało, zwłaszcza że wciąż ze sobą walczyli, ale Neil zaczął coś dla niej znaczyć. Nie miała zamiaru analizować istoty tego „czegoś", ale nie chciała go zniszczyć. Neil przez cały dzień był grzeczny, miły, łagodny jak baranek. Bez słowa przygotowywał posiłki. Bez słowa zrobił pranie. Nie wyzłośliwiał się, gdy znów walczyła ze swą robótką na drutach.
131
Zgodził się obejrzeć wybrany przez nią film. Nie sprowokował ani jednej kłótni. Był to najspokojniejszy dzień, jaki spędzili na wyspie. Deirdre wiedziała, że tym samym dał jej czas na przemyślenie tego, co powiedział. Gdyby mogła kierować się wyłącznie rozumem, sprawa byłaby prosta, ale jej zmysły nie chciały słuchać głosu rozsądku. Po skończonej kolacji posiedzieli jeszcze trochę przy kominku. Deirdre po długim namyśle podjęła wreszcie decyzję. Owszem, jest przestraszona i ogromnie zdenerwowana, jeśli jednak Neil zechce się znów do niej zbliżyć, tym razem go nie odepchnie. Wstała cichutko i poszła do sypialni. Przebrała się w piżamę, po
S R
czym usiadłszy na brzegu łóżka, jeszcze raz przemyślała swoją decyzję. Zdawała sobie sprawę, że podejmuje ryzyko, i to duże. Jeśli sprawy przyjmą zły obrót, atmosfera w domu stanie się nie do zniesienia. A może nie? Może uda im się ułożyć stosunki na płaszczyźnie platonicznej. A może Neil wcale do niej nie przyjdzie. Nawet pogrążona w myślach, natychmiast wyczuła jego obecność. Spojrzała w stronę drzwi. Na twarzy miała wymalowane wszystkie swoje wątpliwości. Siedziała sztywno wyprostowana, zaciskając dłonie na krawędzi łóżka. W tej chwili Neil pragnął przede wszystkim rozwiać jej obawy. Było mu przykro, ponieważ wiedział, że to on jest ich przyczyną, tak jak był pewien, że są bezpodstawne. Jeśli martwiła się, że nie da mu zadowolenia, to całkiem niepotrzebnie. Podniecała go jak żadna kobieta, zarówno fizycznie, jak i na tysiąc innych sposobów, które dopiero zaczynał rozumieć.
132
Przykucnął przed nią, zatapiając wzrok w jej oczach. Milczał, nie mogąc znaleźć właściwych słów. On też się bał - bał się, by go nie odtrąciła, gdy tak bardzo pragnął być zaakceptowany, przyjęty. Patrzył więc na nią tylko z niemym pytaniem w oczach. Deirdre, choć przerażona i drżąca, zrozumiała tę prośbę. Jego niepewność dodała jej odwagi, której tak bardzo potrzebowała. Pod wpływem impulsu wyciągnęła rękę i dotknęła policzka Neila, następnie zanurzyła palce w jego włosach. Kąciki jej ust uniosły się w nieśmiałym uśmiechu. Neil nigdy nie widział czegoś równie uroczego. Poczuł ulgę i coś w rodzaju triumfu, wzbierała w nim fala ciepłych uczuć. Mimo
S R
swych obaw, Deirdre chciała mu zaufać. Odczuwał wielką radość z tego powodu, jak również na myśl o tym, co miało nastąpić. Ujął jej twarz w dłonie i patrząc jej wciąż w oczy, przypieczętował pakt pocałunkiem, mocnym, lecz zarazem niosącym tak czułe obietnice, że Deirdre całkiem się w nim zatraciła. Drgnęła z przestrachu, gdy ułożył ją na plecach, jak gdyby przypomniała sobie, że uprawianie miłości to nie tylko pocałunki.
- Nie bój się - szepnął Neil uspokajająco. - Nie będziemy się spieszyć. - Klęcząc przy łóżku, sunął dłońmi po jej szyi, niżej, niżej, póki nie dotarł do najwyższego guzika jej piżamy. Zaczął je kolejno odpinać, przesuwając dłoń w taki sposób, by przez cały czas dotykać ciała Deirdre. Dopiero odpiąwszy ostatni guzik, Neil przeniósł Spojrzenie na ciało Deirdre. Lekko drżącymi rękami rozsuwał fałdziste brzegi bluzy, dopóki nie obnażył całkiem piersi.
133
Ich widok wprawił go w zachwyt - były nieduże i strome, ale krągłe. Miał rację, wyobrażenia bladły w obliczu rzeczywistości. A może po prostu nie śmiał marzyć... Deirdre zadrżała z zimna. Jej ręce powędrowały machinalnie ku piżamie, ale Neil pochwycił je w nadgarstkach i przytrzymał. - Jesteś piękna - szepnął. - Jak mogłaś w ogóle pomyśleć, że mi się nie spodobasz? Nie odpowiedziała. Rozkoszowała się zachwytem płonącym w jego oczach, nie chcąc spłoszyć tej chwili. Jak zahipnotyzowana przyglądała się jego dłoniom, które obejmowały jej piersi najpierw delikatnie, potem coraz bardziej zaborczo, budząc w niej uczucia,
S R
które pozwoliły zapomnieć jej o wcześniejszych obawach. Gdy musnął opuszkami palców brodawki, wyprężyła się czując, jak ogarnia ją coraz większe podniecenie. Neil pochylił głowę i przytulił usta do jej piersi, drażniąc językiem sutek i chwytając go lekko zębami. Deirdre przygryzła wargi, by nie krzyknąć, wreszcie gdy nie mogła się już powstrzymać, jęknęła: - Neil... ja już nie mogę...
- Jeśli ja mogę, to ty również - wymówił chrapliwym głosem. - Mam uczucie, że płonę... To już trwa trzy dni! - Nie ponaglaj mnie, potrzebujemy więcej czasu. Cofnął się wyłącznie po to, by ściągnąć przez głowę sweter. Następnie usiadł obok niej i wziął ją w ramiona. Gdy nagie piersi Deirdre dotknęły jego piersi, obojgiem wstrząsnął dreszcz. Objęła go z całej siły, jak gdyby bała się, że rozpadnie się na drobne kawałki.
134
Neil odwzajemniał jej uścisk z takim samym zapamiętaniem, Drżał cały, czując napór jej delikatnych piersi. Słyszała przy uchu jego urywany oddech, dłonie odkrywały każdy centymetr jej nagich pleców. Spodnie od piżamy zwisały luźno na biodrach. Wykorzystał okazję, by wsunąć pod nie dłoń i gładzić jej płaski brzuch, krągłe biodra i jędrne pośladki. Deirdre nie pozostała mu dłużna, czerpiąc ogromną przyjemność z dotykania jego ciała. Kochała barczyste plecy Neila, zagłębienia obojczyka, muskularną klatkę piersiową. Wsunąwszy dłonie pomiędzy ich ciała rozkoszowała się dotykiem kędzierzawych włosów, pieściła twardniejące sutki.
S R
- Co ty ze mną wyprawiasz, Deirdre? - wyszeptał w oszołomieniu, całując gorączkowo jej wargi. - Chyba się z tobą zgadzam. Nie wytrzymam już tego dłużej.
Zdał sobie sprawę, że Deirdre miała rację. To trwało już od trzech dni. Od samego początku istniała między nimi wzajemna fascynacja, która wciąż rosła, mimo ciągłych kłótni. Później będzie się zastanawiał, w jakim stopniu przyczyną tak ostrej walki był wzajemny pociąg, teraz mógł myśleć wyłącznie o tym, że oboje są na skraju wytrzymałości. Ukląkłszy na jedno kolano, ujął ją pod pachy i delikatnie ułożył wyżej na poduszkach. Wyciągnął spod niej kołdrę, następnie ostrożnie zdjął jej spodnie od piżamy, uważając na gips, i rzucił je na podłogę. Deirdre przeżyła nawrót obaw, gdy usiadł z powrotem na łóżku i spojrzał na nią, w jego wzroku było jednak tyle nabożnego zachwytu,
135
że wszystkie ulotniły się w jednej chwili. Sunął dłonią wzdłuż jej nogi, póki nie dotarł do kępki jasnych włosów w miejscu złączenia ud. Czuła się wystawiona na pokaz, lecz jednocześnie podziwiana. Patrząc na Neila drżącego z hamowanego pożądania, dziękowała losowi, że postawił go na jej drodze. - Neil... proszę... - wyszeptała rwącym się głosem. - Pragnę cię. Nie potrzebował dalszej zachęty. Rozpiął zamek błyskawiczny w dżinsach i zrzucił je razem z krótkimi spodenkami. W jednej sekundzie nasunął się na nią, moszcząc się pomiędzy jej udami, splatając palce z jej palcami. Wspierając się na łokciach, zaczął ocierać się o nią swym gorącym ciałem, nie próbując jednak wejść w
S R
nią, czerpiąc tylko przyjemność z tej nowej pieszczoty. Słychać było tylko ich szybki, przerywany oddech.
Deirdre nigdy dotąd nie doświadczała uczucia takiego oczekiwania. Zapomniała o wszystkich swoich obawach, mogła myśleć wyłącznie o płonącym w niej pożądaniu, domagającym się natychmiastowego zaspokojenia.
Z zamkniętymi oczyma, wygięta w łuk, lgnęła do niego biodrami w niemej prośbie. Rozsunąwszy jej nogi, ułożył się odpowiednio i uścisnął mocniej jej palce. - Spójrz na mnie, Deirdre - szepnął. - Spójrz na mnie, kochanie. Otwierała oczy coraz szerzej i szerzej, gdy wchodził w nią bardzo powoli, delikatnie. Czuła go każdą komórką swego wnętrza, wiedziała, że nigdy już nie będzie tą samą osobą, co przedtem. Neil zamknął oczy i westchnął przeciągle. Na jego twarzy malowała się taka rozkosz, że Deirdre odetchnęłaby z ulgą, gdyby
136
była w stanie. Neil jednak zaczął się w niej poruszać i oddychanie sprawiało jej coraz większą trudność. Mogła jedynie poddać się rosnącej fali namiętności. Uniesienie obojga stopniowo rosło. Neil wiedział dokładnie, jak postępować, by odczuwała największą przyjemność, kiedy zwolnić rytm, kiedy przyspieszyć. Gdy nie mogła znieść dłużej narastającego podniecenia, wyprężyła się i przylgnęła do niego w ekstazie, Neil zaś natychmiast poszedł w jej ślady. Upłynęła dłuższa chwila, zanim którekolwiek z nich mogło wydobyć z siebie głos. Słychać było tylko ich zdyszane oddechy i monotonny szum deszczu. Gdy ich oddechy wreszcie się uspokoiły,
S R
Neil zsunął się na bok, odwracając ją twarzą do siebie. - No i co o tym myślisz? - spytał cicho. Na chwilę powróciły jej wszystkie obawy.
- A co ty myślisz? - szepnęła nieśmiało.
- Myślę - odpowiedział powoli z radosnym uśmiechem-że jak na damę o tak ostrym języczku i kłótliwym usposobieniu, jesteś wspaniałą kochanką.
137
ROZDZIAŁ 7 Deirdre poczuła ogromną ulgę, opadły z niej wszystkie wątpliwości. Uśmiech rozświetlił jej twarz, choć nie darowała sobie złośliwej uwagi. - Ostry język? Kłótliwe usposobienie? To wszystko przez ciebie, Neilu Hersey. Nie powinno cię tu być! Ale Neil był tak uszczęśliwiony, że nie dał się sprowokować. - Gdyby mnie tu nie było, pomyśl sobie, ile stracilibyśmy. Deirdre nie znalazła właściwej odpowiedzi, uśmiechała się więc dalej,
S R
on zaś przyglądał jej się z zadowoleniem. Po chwili odgarnął pieszczotliwie kosmyk wilgotnych włosów z jej policzka. - Wyglądasz na szczęśliwą.
- Jestem szczęśliwa... zadowolona... odprężona... - Czy myśl o kochaniu się ze mną była taka okropna? - Och, nie — odparła szybko. - Była podniecająca. Ale wiedziałeś, że się boję.
- Wciąż nie bardzo rozumiem, czego. Nie wierzę, że to rzeczywiście z powodu tej twojej gimnastyki. Musiałaś się nieźle sparzyć. - Jeśli idzie o seks, to sprawy układały się dobrze pomiędzy nami - spuściła wzrok. - Po prostu, gdy się rozstawaliśmy, odszedł tak sobie, bez słowa żalu, jak gdyby nie było czym sobie zawracać głowy. Zapewne podświadomie potraktowałam to jako osobistą porażkę. Umilkła, bawiąc się kędzierzawymi włosami na piersi Neila. - Myślę,
138
że wiąże się to bardziej z moją rodziną niż z Sethem. Zawsze byłam czarną owcą. Moja matka jest przystojna, kobieca, zrównoważona i dobrze wychowana. Siostra wdała się w nią, a ja zawsze byłam inna i rodzina nie kryła się ze swą opinią o mnie. Ujął ją pod brodę, rysując kciukiem kółeczka na jej obojczyku. - Uważają, że nie jesteś dość kobieca? - Tak. - To tylko dowodzi, jak mało cię znają. - Mówisz o seksie, a to przecież tylko jedna strona, ty zaś w ogóle dobrze wpływasz na moje "ja". - Ty na moje również. Chyba żadna kobieta nie pragnęła mnie nigdy tak bardzo. Dobrze wiem, że gdy tu przyjechaliśmy, nie seks
S R
był ci w głowie i tym jest to dla mnie cenniejsze. Wolę myśleć, że nie zareagowałabyś w ten sposób na każdego mężczyznę. - Jasne, że nie! - wykrzyknęła, potem dodała ciszej: - W moim życiu był tylko jeden mężczyzna, właśnie Seth. Nie jestem zbyt doświadczona.
- Jesteś o wiele więcej warta od doświadczonych kobiet. - Nigdy w życiu nie kierowałam się potrzebami seksualnymi. Nie sądziłam, że mam takie potrzeby. - Wszyscy je mamy. - Ale w różnym stopniu. Zawsze stawiałam się w najniższym punkcie skali. - A teraz? - spytał czule. - Z tobą? Nie. - Spojrzała na niego z nie mniejszą czułością. Przesunął dłonią wzdłuż jej kręgosłupa i ująwszy ją za pośladek, przyciągał do siebie coraz bliżej, aż ich biodra się zetknęły.
139
- To dobrze - powiedział, chwytając spazmatycznie oddech. Ponieważ chyba znów cię pragnę. Deirdre była niemal wniebowzięta. Nie dość, że jeszcze raz udowodnił, iż jej obawy były bezpodstawne, to w dodatku podzielał jej budzące się znów pożądanie. - Ja też. - Żałujesz czegoś? - Tylko tego, że nie mogę opasać cię nogami. - Ten twój gips jest nie lada przeszkodą. Mam nadzieję, że nie sprawiłem ci bólu? Wyraźnie zafascynował ją wianuszek kędzierzawych włosów wokół pępka.
S R
- Czy wyglądałam na osobę cierpiącą? - Straszliwie.
- To nie miało nic wspólnego z moją nogą. — Jej ręka ześlizgnęła się niżej.
- Deirdre? - Miał znów kłopoty z oddychaniem. - Masz piękne ciało - szepnęła, dotykając jego nabrzmiałej męskości. - Nie miałam przedtem czasu, by cię pieścić. - O Boże! - jęknął, gdy uścisk jej ręki stawał się coraz bardziej zaborczy. Zacisnął palce na ramieniu Deirdre, przytulając wargi do jej czoła. - Och. - Przyjemnie ci? - Och, tak... mocniej... proszę cię, mocniej... - Jęknął z rozkoszy, gdy Deirdre posłuchała jego namiętnej prośby. - Jestem niemal w niebie...
140
- Niemal? - Prawdziwe niebo otwiera się przede mną, gdy jestem w tobie. Uniósł jej udo, układając się jak najbliżej i wsuwając się w nią. Jesteś tak gorąca, wilgotna, ciasna, jakby stworzona dla mnie... Tym razem to Deirdre jęknęła cicho. Neil zamknął jej usta pocałunkiem, pieszcząc całe jej ciało z maestrią doprowadzającą ją niemal do wybuchu. Zjednoczyli się we wspólnym rytmie, który doprowadził ich jednocześnie na sam szczyt. Tym razem żadne z nich nie miało siły ani ochoty, by rozmawiać. Przytuliwszy ciasno Deirdre, Neil trzymał ją, póki jej oddech się nie uspokoił, póki nie stał się miarowy. Wkrótce on również zapadł w sen.
S R
Nazajutrz Deirdre obudziła się w ramionach Neila radosna jak skowronek i uśmiechała się później przez cały dzień. Kazał jej zostać w łóżku, póki nie wziął prysznica, następnie zaniósł ją do wanny. Oboje płonęli pożądaniem, przeniósł ją więc z powrotem do łóżka, by podziwiać każdy centymetr jej nagiego ciała.
Dzięki niemu nauczyła się o sobie rzeczy, o których nie miała pojęcia. Grał jak wirtuoz na jej zmysłach, doprowadzając ją do orgazmu raz za razem, aż wreszcie zaczęła go błagać o litość. - Seksualny maniak! - skarżyła się na głos. - Zostałam uwięziona na wyspie z seksualnym maniakiem! - I kto to mówi! - przekomarzał się z nią. Tego dnia nie zadali sobie nawet trudu, by się ubrać. Szkoda im było czasu i wysiłku. Gdy wreszcie wyszli z sypialni, Deirdre miała na sobie bluzę od swojej piżamy, a Neil spodnie. Drażnił się z nią, że
141
z tą właśnie myślą przywiozła męską piżamę, nie uskarżał się jednak, ponieważ dzięki temu mógł sięgnąć po Deirdre w każdej chwili. Deirdre wiedziała, że żyją jak we śnie, ale nie dopuszczała do siebie żadnych ponurych myśli. Była szczęśliwa. Neil ją akceptował. Poznał ją, kiedy znajdowała się najgorszym stanie, a jednak ją akceptował. Neil też był zadowolony. Unikał wspominania swych niepowodzeń w Hartfordzie, co nie wpływało na jego uczucia do Deirdre. Tylko one były ważne. Była szczęśliwa i to dzięki niemu. Nie interesowały jej jego perspektywy finansowe ani jego reputacja. Akceptowała go takim, jaki jest.
S R
Nie myśleli o przyszłości. Dni mijały, oni zaś odpoczywali, czytali, oglądali filmy. Deirdre nabrała nieco wprawy w robieniu na drutach i zaczęła prawdziwy sweter, Neil wziął na siebie większość prac domowych i, o dziwo, znajdował w nich przyjemność. W wielu sprawach osiągnęli kompromis. Na przykład, Neil tolerował głośną muzykę Deirdre, ona zaś nie kręciła nosem, gdy słuchał transmisji radiowej z meczu Celtics.
Pewnego wieczora, gdy miał szczególnie dobry nastrój, zapalił cygaro hawańskie. Deirdre, obserwująca z przerażeniem cały ten obrzęd, usiadła w końcu na fotelu, dyskretnie zatykając nos jednym palcem. Był to najlepszy dowód, jak daleko zaszli. Choć nie znosiła dymu z cygara, nie chciała zepsuć mu przyjemności. Palił przez kilka minut, nim zauważył jej pozę. - Och, aż tak źle?
142
- Czy te rzeczy nie są nielegalne w naszym kraju? - spytała przez nos. - Nielegalny jest ich import. Jeśli jednak cudzoziemiec przywozi je dla siebie, a przy okazji dzieli się z przyjaciółmi, wszystko jest w porządku. - I ty je dostałeś? - Tak. Mam klienta z Jordanu, który prowadzi tu interesy. Dał mi pudełko kilka miesięcy temu. Nie jestem palaczem, ale muszę przyznać, że jeśli już mam ochotę na cygaro, to właśnie takie. - Mercedes wśród cygar? - Uhm. - Przymknąwszy oczy, włożył cygaro do ust i delektował
S R
się nim, wypuszczając małe obłoczki dymu. - Czy mam je odłożyć?
- Z mojego powodu? Skąd! Tylko nie proś mnie później, żebym cię pocałowała.
Uśmiechnął się prowokacyjnie i odłożywszy cygaro na popielniczkę wstał i zbliżył się do niej.
- Nie podchodź bliżej - powiedziała, podnosząc rękę. - Wiem, co zamierzasz zrobić. Oparł się na poręczach fotela i pochylił nad nią. Ich twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów. Uśmiechał się. - Neil, ostrzegam cię... Stłumił dalsze słowa zaborczym pocałunkiem, który stawał się coraz łagodniejszy i czulszy. Trzeba przyznać, że miał dar przekonywania. Gdy wreszcie oderwał się od jej warg, ręce Deirdre dawno już opuściły swój posterunek i błądziły teraz w jego gęstych
143
włosach. Czas płynął, z cygara została kupka popiołu, ale żadne z nich tego nie zauważyło. Dokładnie po tygodniu ich pobytu na wyspie, wczesnym rankiem, odezwał się wreszcie Thomas. Rozmawiał z nim Neil, ale Deirdre, która stała obok, słyszała każde słowo. - Co słychać? Neil uśmiechnął się, ale odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem: - W porządku. - Dostałem od was wiadomość, ale nie było mnie przez cały tydzień. Pomyślałem, że gdyby coś się stało, z pewnością zawiadomilibyście mnie.
S R
- Ma wyrzuty sumienia - szepnęła złośliwie Deirdre. - Dobrze mu tak.
- Żyjemy - mruknął Neil ponuro, obejmując jednocześnie Deirdre ramieniem. - Jak noga Deirdre?
Neil zawahał się przez chwilę, po czym odrzekł, bawiąc się płatkiem jej ucha: - Dom wygląda jak po trzęsieniu ziemi. Nie bardzo sobie radzi z kulami. Deirdre chciała go kopnąć nogą w gipsie w goleń, on jednak odskoczył zręcznie. - Och - powiedział Thomas — to już problem Victorii. A wam obojgu jak idzie?
144
- Jak idzie? - szepnęła Deirdre, przesuwając dłonią po żebrach Neila. - Jeszcze się nie pozabijaliśmy, - Doprowadzasz go do szału - szepnęła Deirdre. -Umiera z ciekawości. - No to niech umiera. Podczas krótkiej chwili milczenia Thomas widocznie doszedł do wniosku, że to, co się dzieje między Neilem a Deirdre, stanowi również problem Victorii. - Dobra, chciałem wam tylko powiedzieć, że na pomoście znajdziecie świeże zapasy żywności.
S R
- Na pomoście? - Neil spojrzał na zegarek. Była dopiero dziewiąta. - Musiałeś być tu przed świtem. - Zostawiłem je w nocy. - Tchórz.
- Słucham? - dobiegł z oddali zniekształcony głos. - Nie dosłyszałem ostatniego słowa.
Deirdre kichnęła głośno. Neil zatkał jej usta dłonią. - Powiedziałem: dziękuję - krzyknął. - Aha. Cóż, w przyszłym tygodniu przypłynę po was. W razie jakiejś zmiany planów zawiadomcie mnie. - Dobrze - powiedział Neil, wyłączając nadajnik. Stał przez chwilę zadumany, obejmując Deirdre. Nagle wciągnął głośno powietrze i ścisnął mocno jej ramię. - Hej, czy widzisz to, co ja?
145
Deirdre ucieszyła się ze zmiany tematu, ponieważ ostatnia uwaga Thomasa była przygnębiająca. - Nie wiem. A co ty widzisz? - Słońce. No, może jeszcze nie pełne słońce, w każdym razie znacznie się rozpogodziło i od wczoraj nie padał deszcz, co oznacza, że mogę zaraz zabrać rzeczy z pomostu, co z kolei oznacza... ponownie ścisnął jej ramię - ...że możemy wybrać się na małą przechadzkę. Deirdre wyjrzała przez okno, po czym popatrzyła czule na Neila. - Z przyjemnością - powiedziała cicho. - Z wielką przyjemnością.
S R
Dzięki zmianie pogody otworzyły się przed nimi nowe możliwości. Słońce, jak gdyby pragnąc nadrobić zaległości, świeciło coraz mocniej i choć powietrze było chłodne, a zdolność poruszania się Deirdre ograniczona, udało im się zwiedzić całą wysepkę. Gdy nie spacerowali, siadywali na wielkich głazach, wpatrując się w morze. Raz obejrzeli wschód słońca, raz zachód i zgodnie stwierdzili, że żadne z nich nie było dotychczas w tak spokojnym zakątku. Niestety, wraz z upływem dni coraz częściej ich spokój zakłócało wspomnienie pożegnalnych słów Thomasa. Ma po nich przypłynąć pod koniec tygodnia, czas zdawał się kurczyć, zostało go im tak mało. Deirdre coraz częściej powracała myślami do Providence, Neil do Hartford i choć było im ze sobą cudownie, znów zaczęli się sprzeczać. Wreszcie, na trzy dni przed planowanym powrotem, napięcie doszło do punktu kulminacyjnego. Skończyli jeść kolację i siedzieli
146
obok siebie w pracowni udając, że oglądają film. Nagle Neil zerwał się gwałtownie i wyłączył magnetowid. Deirdre rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Myślała właśnie o tym, że musi opuścić wyspę, i ta perspektywa przejmowała ją chłodem. - Dlaczego to zrobiłeś? - Znów obgryzasz paznokcie. Ten dźwięk doprowadza mnie do szału! - Naprawdę doprowadzała go do szału myśl o powrocie do Hartfordu, ale każda wymówka jest dobra. - Ale ja chciałam obejrzeć film. - Jak możesz oglądać film, skoro jesteś zajęta czym innym? - Może gdybyś nie drapał się bez przerwy po tej cholernej
S R
brodzie, udałoby mi się skoncentrować.
- Jakoś dotąd nie skarżyłaś się na mój zarost. - W rzeczywistości było wręcz przeciwnie, zachwycała się nim. - A może robiłem to, by zagłuszyć dźwięki, które ty wydawałaś? Czemu to robisz? - To nerwowe, Neil. Nic na to nie poradzę. - Czym się denerwujesz? Powinnaś być chyba opanowana i rozluźniona.
- I jestem! - wykrzyknęła. Słysząc swój głos, spuściła wzrok i powiedziała cicho: - Nie, nie jestem. Milczenie zawisło między nimi niczym chmura gradowa. Gdy Deirdre podniosła wreszcie oczy, napotkała smutne, badawcze spojrzenie Neila. - Musimy porozmawiać - powiedział cicho. - Wiem. - Wkrótce przypłynie po nas Thomas.
147
- Wiem. - Ty wrócisz do Providence, ja do Hartfordu. - Wiem. - I co poczniemy? Wzruszyła ramionami, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. - Powiesz mu, że zostajemy o tydzień dłużej? - Jeszcze bardziej od powrotu do Providence przerażała ją myśl o rozstaniu z Neilem. - Nie mogę, Deirdre! - Zerwał się z kanapy i zaczął przemierzać pokój długimi krokami. - Chciałbym bardzo, ale nie mogę. - Co zatem proponujesz? Stał z jedną ręką wspartą na biodrze, drugą zaś pocierał
S R
nerwowo kark. Błądził wzrokiem po całym pokoju. - Nie wiem, do diabła, nie wiem. Próbowałem znaleźć jakieś rozwiązanie... Nie, nieprawda. Unikałem myśli o powrocie, od chwili gdy tu przyjechałem, i nie mam żadnego rozwiązania, A teraz doszła jeszcze jedna komplikacja... - Jaka komplikacja?
- My - odpowiedział, patrząc jej w oczy.
Poczuła się, jakby otrzymała cios w splot słoneczny. Chociaż wiedziała, że Neil ma rację, nie mogła znieść, że mówi o nich w negatywnym sensie. - Posłuchaj, nie musi być żadnych komplikacji - odezwała się, podnosząc dłoń w geście samoobrony. - Ty pójdziesz swoją drogą, ja swoją. Fini. - Czy tego właśnie pragniesz? - Nie.
148
- A czego? - Nie wiem - krzyknęła zdenerwowana. - Nie jesteś jedyną osobą, która z niechęcią myśli o powrocie. Podobnie jak ty, nie znalazłam rozwiązania. - Ale zgadzamy się co do tego, że chcemy się widywać, Deirdre, tak? - Tak. - A więc na domiar wszystkiego, mamy jeszcze tę komplikację. Odwrócił się i zaczaj wyglądać przez okno. - Dobrze, Neil - powiedziała łagodnie. - Pod jednym względem masz rację. Musimy porozmawiać. O wszystkim. - Gdy się nie
S R
poruszył, mówiła dalej: - Kiedy przyjechaliśmy tutaj, byłeś w tak samo podłym nastroju, jak ja. Znam moje powody, ale nigdy nie poznałam twoich. Z początku Wcale nie byłam ciekawa, ponieważ mam dosyć własnych problemów. Później, kiedy między nami... zmieniło się, nie chciałam cię pytać, żeby nie narobić bigosu. Ale teraz, jeśli mamy coś wymyślić, muszę wiedzieć. Co się stało, Neil? Co się wydarzyło w Hartfordzie, że aż odczuwałeś potrzebę ucieczki? Neil pochylił głowę, pytanie Deirdre dźwięczało mu w głowie. Nadeszła chwila prawdy. Deirdre bardziej niż ktokolwiek zasługiwała na to, by jej o wszystkim opowiedzieć. Odwrócił się do niej twarzą, ale nie uczynił najmniejszego ruchu, by podejść bliżej. - Mam poważny problem związany z jednym z moich głównych klientów, a właściwie byłych klientów, dużą korporacją z siedzibą w Hartfordzie. - Zawahał się,
149
- Mów dalej - ponagliła go łagodnie - słucham cię. - Byłem radcą prawnym tej korporacji przez trzy lata i poznałem bliżej sposób funkcjonowania firmy. W lecie, zupełnie przez przypadek, natrafiłem na aferę korupcyjną, w którą był zamieszany prezes. Deirdre wstrzymała oddech i patrzyła na niego z rosnącym zrozumieniem. Nie wierzyła, by świadomie krył korupcję, choć jako radca prawny powinien być po stronie klienta. - Biedaku, znalazłeś się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Poczuł ulgę, że nawet przez chwilę nie zwątpiła w jego uczciwość, ale to jeszcze bardziej utrudniło mu zadanie. Chciałby móc
S R
jej powiedzieć, że wszystko dobrze się skończyło, zabłysnąć w jej oczach. Niestety, rzeczywistość była inna.
Deirdre nie zasługiwała na to. Do diabła, on też na to nie zasługiwał!
- To łagodnie powiedziane. Mogłem przymknąć oko, ale byłoby to wbrew moim zasadom. Przedstawiłem więc całą sprawę radzie dyrektorów. I wtedy wybuchła bomba. - Co masz na myśli? - Oni też byli w to zamieszani! Wszyscy! Doskonale wiedzieli, co się dzieje, i żałowali wyłącznie, że wpadłem na trop całej sprawy. - I co zrobiłeś? - Zrezygnowałem z pracy. Nie mogłem siedzieć i patrzeć, jak napychają sobie kieszenie kosztem innych.
150
- Czegoś tu nie rozumiem, Neil. Skoro rzuciłeś pracę, to chyba już wszystko za tobą? Miałeś przecież z pewnością innych klientów, prawda? - O, tak - wymówił przez zaciśnięte zęby. - Tylko że ich liczba malała w podejrzanie szybkim tempie. Wygląda na to, że WittnauerDouglass nie wystarczyła moja rezygnacja. Zarząd chciał zyskać pewność, że nie pomieszam im szyków. - I dali ci wilczy bilet - przeraziła się. - Gorzej. Rozpuścili plotkę, że to ja kryję się za całą aferą. Wiem z pewnego źródła, że gdybym nie odszedł, wytoczyliby mi sprawę w sądzie.
S R
- Ale czemu ci z Wittnauer-Douglass w ogóle wspominają o aferze? Czy to nie krzyżuje ich planów?
- Tylko na krótką metę. Znają różne sztuczki i są potężną firmą. - A ty nie możesz z nimi wygrać. - Było to stwierdzenie, podsumowanie tego, co powiedział przed chwilą. Niestety, Deirdre dotknęła nie zagojonej rany.
- Co, u diabła, mogę zrobić? - wybuchnął. - Napuścili na mnie tyle osób w tak krótkim czasie, że właściwie moja praktyka w Hartfordzie stała się niemożliwa! Nie zatrudni mnie żadna większa korporacja. Poza tym wpłynęło to również na moje życie osobiste. Nancy - kobieta, z którą się spotykałem - natychmiast zwinęła żagle. Nieważne, że nasze rozstanie było wyłącznie kwestią czasu, idzie o fakt. Zanim zorientowałem się, o co chodzi, pozbawiono mnie funkcji szefa kampanii, mającej na celu zbiórkę pieniędzy na szpital. To boli. Przykleili mi etykietkę kanciarza i nawet jeśli niektórzy ludzie wierzą
151
w moją niewinność, też dbają o pozory. Cholera, nie mogłem nawet znaleźć partnera do tenisa. Stałem się pariasem. - Nie mogą tego zrobić! - Już to zrobili. - Jego gniew rósł coraz bardziej. - Harowałem jak głupi osioł, by coś osiągnąć, a oni załatwili mnie jednym machnięciem ręki. I wiesz, co jest najgorsze? Nie przewidziałem tego! Okazałem się naiwny... głupi! Deirdre zerwała się z kanapy i pokuśtykała w jego stronę. - To nie twoja wina... - Jak mogłem pracować tyle czasu z tymi ludźmi i nie poznać się na nich? - przerwał jej. - Jestem zbyt ufny! Zawsze taki byłem! Ujęła go pod ramię.
S R
- Jak można żyć, nie wierząc ludziom, Neil? Alternatywą jest sceptycyzm albo, jeszcze gorzej, mania prześladowcza, a tak nie da się żyć na dłuższą metę.
- A moi przyjaciele? Przekabacili nawet moich przyjaciół! - Prawdziwi przyjaciele nie daliby się przekabacić. - Wobec tego nie znam się na ludziach.
- Jesteś dla siebie zbyt surowy... Nie trać nadziei, z pewnością znajdziesz nowych klientów. - Nie takich, na jakich mi zależy. Zawsze pracowałem dla wielkich korporacji, a te będą strzegły się mnie jak ognia. - Może poza Hartfordem... - To oznaczałoby przeprowadzkę. A ja nie mam ochoty na przeprowadzkę, przynajmniej nie z tego powodu.
152
- Neil, sprawy wcale nie wyglądają tak beznadziejnie. Jesteś dobry w swoim zawodzie. - Skończmy rozmowę na ten temat! - Tak, masz rację. Przestań się wreszcie nad sobą użalać. Nie ty jeden masz problemy! Ja mam je również! - Tyle że twoje niedługo się skończą. Zdejmą ci gips i... - To nie tylko kwestia nogi. Myślisz, że byłabym w takim podłym humorze wyłącznie z powodu nogi? Chodzi o coś całkiem innego. Jeśli wydaje ci się, że masz monopol na życiowe problemy, to jesteś cholernym egocentrykiem! Zapadła cisza. Po raz pierwszy od chwili gdy rozpoczął swą
S R
tyradę, Neil przestał myśleć o swoich sprawach. „Chodzi o coś całkiem innego" - powiedziała. Nagle przeraził się, że cały jego świat legnie w gruzach. - Co to znaczy?
- Cóż za ironia losu! - roześmiała się z przymusem. - Tobie brakuje korporacji, dla której mógłbyś pracować, a ja mam korporację, której nie chcę za skarby świata! - O czym ty mówisz? - Joyce Enterprises - odpowiedziała niechętnie. - Słyszałeś o niej? - Oczywiście. Mieści się... - nagle doznał olśnienia -.. .w Providence. Jesteś właśnie z tych Joyce'ów? To twoja korporacja? -Prawdę mówiąc to rodzinna firma. Mój ojciec zmarł sześć miesięcy temu i siostra przejęła pałeczkę. - Nie skojarzyłem nazwiska zmarszczył brwi Neil.
153
- Nigdy... jakoś mi nie pasuje... - Do mnie? - uśmiechnęła się smutno. - Masz rację. A właściwie to ja do niej zupełnie nie pasuję i to stanowi problem. Moi rodzice zawsze pragnęli, by firma pozostała w rękach rodziny. Sandra - moja siostra - nie może sobie poradzić. Mam dwóch wujków, którzy tak samo nie nadają się do interesów, jak moja matka. - Chcą więc, byś ty się tym zajęła. - Neil podszedł i stanął przed Deirdre. - Dokładnie tak. - A ty nie chcesz. - Zdecydowanie nie. Raz spróbowałam i mam dość do końca
S R
życia. Nie odpowiada mi codzienne strojenie się i przyjęcia, a tego wymaga się od szefa firmy. Nie cierpię dyplomatycznych rozmówek ani też wystawiania siebie na pokaz.
- W to bardzo wierzę - zażartował.
- Chciałabym, żeby uwierzyła w to również moja rodzina. Ale to przegrana sprawa. Twierdzą, że jestem ich jedyną nadzieją. Namawiali mnie od sześciu miesięcy, ale dopóki pracowałam, miałam przynajmniej wymówkę. Teraz już nie popuszczą. Nie dali mi spokoju nawet w szpitalu! Uważają, że jestem egoistką i może mają rację, ponieważ pragnę szczęścia, a wiem, że nie da mi go praca w firmie. Według nich zawsze byłam dziwaczką. Nie mam męża, dzieci, co też źle o mnie świadczy. Niczego nie robię dobrze. To dlaczego zmuszają mnie, bym stanęła na czele korporacji? Potarła bolące czoło i spojrzała na Neila.
154
- Rodzina mnie potrzebuje. Firma mnie potrzebuje. Czy mogę stać z boku i przyglądać się, jak wszystko się wali? Usiłuję ich przekonać, że potrzebna nam pomoc z zewnątrz, oni jednak nie chcą o tym słyszeć. Co mam począć? Mimo wszystko jestem przecież osobą odpowiedzialną! Neil położył jej dłoń na szyi i zaczął lekko masować. - Dobraliśmy się jak w korcu maku. Mamy kupę problemów i żadnego lekarstwa na nie. Na wargach Deirdre zagościł nikły uśmiech. - Może coś się znajdzie w aptece na wyspie? - Apteka ma receptę dla dwojga nieszczęśników, którzy
S R
potrzebowali chwili oddechu, obawiam się jednak, że nie znajdzie się tam nic na powrót do domu.
- A więc - westchnęła ciężko - znaleźliśmy się znów w punkcie wyjścia. Co zrobimy?
Spojrzał na nią uważnie, następnie pochylił głowę i pocałował z czułością, która chwyciła ją za serce.
- Spędzimy trzy dni, które nam pozostały, ciesząc się sobą. Jeśli, oczywiście, zechcesz tracić czas z facetem o wątpliwej przyszłości... Neil stał bardzo blisko, wpatrując się w nią, jak gdyby odpowiedź na to pytanie była dla niego najważniejsza na świecie. W tej właśnie chwili Deirdre zdała sobie sprawę, że go kocha. - I jeśli tobie nie szkoda czasu dla kobiety, która raczej wolałaby spędzić resztę życia na tej wyspie, niż wrócić na ląd i stawić czoło obowiązkom...
155
W odpowiedzi Neil uśmiechnął się szeroko i znów ją pocałował, tym razem z jeszcze większym uczuciem. Potem jeszcze raz i jeszcze raz, aż wreszcie zarówno Neil, jak i Deirdre nie byli w stanie myśleć o przyszłości. Ostatnie dni na wyspie spędzili w podobny sposób jak poprzednie, z tą różnicą, że Neil czuł ulgę, iż opowiedział o wszystkim Deirdre, jeśli nawet nie rozwiązało to jego problemów, a Deirdre też była szczęśliwa, że dzieli swój ciężar z bliską osobą. Thomas umówił się z nimi, że zabierze ich o ósmej rano, dzień wcześniej zabrali się więc za porządki, by zostawić dom w takim stanie, w jakim go zastali. Nagle, ni stąd ni zowąd, powróciło dawne
S R
napięcie i kwaśny nastrój, w jakim się znajdowali po przyjeździe. Neil włączył ostatnie pranie, przez roztargnienie wrzucając do pralki zieloną bluzę Deirdre razem z ręcznikami, z których część była koloru indygo, a część biała. Zaklął głośno wyciągając je z pralki, ponieważ biel nabrała wyraźnego zielonkawego odcienia. - Cholera jasna! Myślałem, że już spakowałaś tę bluzę! - W ogóle się jeszcze nie spakowałam. - Odkładała tę czynność na ostatnią chwilę. - Oglądając białe niegdyś ręczniki, rzuciła mu gniewne spojrzenie. Nie widziałeś bluzy? - Jak miałem ją widzieć wśród tych niebieskich ręczników? - Bluza jest zielona! - To podobne kolory. - Jesteś chyba daltonistą. - Wcale nie.
156
Patrzyli na siebie groźnie ponad pralką. Wreszcie Deirdre pierwsza odwróciła wzrok. - Trudno - powiedziała z westchnieniem. - Stało się. Wypierzemy ręczniki jeszcze raz, tym razem z wybielaczem. - Na etykietce jest napisane, żeby nie używać wybielacza. Spojrzała na niego tym razem z furią. - Używałam go wcześniej i wszystko było w porządku, Jeśli boisz się zaryzykować, znajdź inne rozwiązanie. - Zajęła się z powrotem myciem lodówki, Neil zaś niechętnie zastosował się do jej wskazówek. Skończywszy sprzątanie kuchni, Deirdre postanowiła wreszcie
S R
się spakować. Idąc do sypialni, potknęła się o dywanik leżący w salonie i upadła.
Kto położył tutaj ten głupi dywanik? - krzyknęła. Neil natychmiast znalazł się przy niej.
- Ten głupi dywanik leży- dokładnie w tym samym miejscu od naszego przyjazdu. Czemu nie patrzysz pod nogi? - spytał podenerwowanym głosem.
- To przez te cholerne gumowe końcówki na kulach! - kopnęła je zdrową nogą. - Zaczepiają o wszystko. Neil objął ją ramieniem i pomógł wstać. - Jakoś przedtem ci nie przeszkadzały. Nic ci się nie stało? - Wszystko w porządku - warknęła, rozcierając biodro. - No, to masz szczęście. Do licha, Deirdre, czy próbujesz się zabić? Następnym razem patrz pod nogi! - Właśnie że patrzyłam!
157
- Wobec tego szłaś za szybko! - Nie szybciej niż zwykle! - Czyli za szybko! Deirdre umieściła kule pod pachą i odwróciła się od niego obrażona. - Nie potrzebuję twoich rad! Radzę sobie sama od lat i mam zamiar dalej to robić! To, że mi pomagałeś przez tydzień, nie daje ci prawa, by mi rozkazywać. Jeśli chcesz naprawdę mi pomóc, zdejmij z moich barków tę cholerną korporację! - Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, daj mi tę cholerną korporację!
S R
Przez długą chwilę stali naprzeciwko siebie z płonącymi oczyma i rozszerzonymi nozdrzami. Stopniowo ich oddech uspokajał się; gniew się ulatniał.
- Jest twoja - powiedziała cicho Deirdre, patrząc mu badawczo w oczy.
- Biorę ją - odrzekł równie cichym głosem. - To zwariowany pomysł. - Idiotyczny. - Ale jest jakimś wyjściem dla nas obojga. - To prawda. Stali tak jeszcze przez następną długą chwilę, wreszcie Neil położył dłoń na karku Deirdre i poprowadził ją w kierunku kanapy. - Dużo myślałem od czasu naszej ostatniej rozmowy - zaczął mówić najpierw z wahaniem, potem nabierając rozpędu. Wałkowałem i wałkowałem mój problem, próbując znaleźć jakieś
158
rozwiązanie. Czasami jestem tak wściekły, że myślę wyłącznie o zemście, ale gdy się uspokajam, zdaję sobie sprawę, że to bzdura. Naprawdę pragnę pracować w swoim zawodzie. - Spojrzał na nią. Ty masz korporację, której nie chcesz. Myślę, że potrafiłbym zrobić z niej dobry użytek. - Dla zemsty? - Nie. Może byłoby to coś w rodzaju odwetu, ale przede wszystkim - trudno mi to powiedzieć zwłaszcza tobie, Deirdre mężczyźnie niełatwo pogodzić się z brakiem wyboru. Muszę jednak stawić czoło rzeczywistości, a wygląda na to, że w Hartfordzie nie znajdę pracy.
S R
- Mówiłeś przecież, że nie chcesz się przeprowadzać. - Mówiłem, że nie chcę tego robić z powodu WittnauerDouglass. Może to pokrętne rozumowanie, ale zaczynam myśleć, że praca dla Joyce Enterprises jest dla mnie atrakcyjna niezależnie od moich problemów w Hartfordzie. Bez względu na trudności, które ty widzisz, Joyce ma opinię solidnej firmy i nie bałbym się zainwestować w nią mojego kapitału. Być może jestem bardzo zarozumiały, ale uważam, że mam wiele do zaoferowania. Jestem dobrym prawnikiem i znam od podszewki funkcjonowanie wielkich korporacji. Może nie jestem przedsiębiorcą, ale znam ich wielu. I jestem w stanie skaptować ich do współpracy. Niestety, oznacza to wprowadzenie kogoś z zewnątrz, a z tego, co mówiłaś, twoja rodzina jest temu absolutnie przeciwna. Nie wiadomo więc, czy zechcą mnie zaakceptować. Deirdre uniosła wyzywająco brodę.
159
- Mam taką samą ilość udziałów, co moja matka i siostra. Jeśli wejdziesz ze mną do korporacji, nie ośmielą się sprzeciwić. - Ale przecież ty nie chcesz tej korporacji. Na tym polegał twój problem. - Tak, ale gdybyśmy byli... - zająknęła się, szukając odpowiedniego słowa. - Gdybyśmy byli razem... to znaczy, gdybym postawiła jasno sprawę, że... jesteśmy parą... Pokręcił przecząco głową. - To za mało. Powinniśmy się pobrać. - Pobrać? - Chciała bardziej trwałego związku, ale nie myślała o małżeństwie. - Czy to nie za bardzo radykalne rozwiązanie?
S R
Neil wzruszył ramionami, ale jego nonszalancja była tylko pozorna. Szukał sposobu, by przywiązać do siebie Deirdre. Zdał sobie sprawę, że ją kocha, ale nie potrafił jej tego na razie wyznać. Pragnął ją poślubić.
- Jeśli jest radykalne, to wyłącznie dlatego, że znamy się tak krótko. Przecież jest nam dobrze razem, prawda? - Wciąż się kłócimy! - powiedziała, wchodząc w rolę adwokata diabła. Gdyby wiedziała, że Neil ją kocha, nie wyciągnęłaby tego argumentu. On jednak tego nie powiedział, a ona nie miała odwagi odkryć kart. - Wcale nie tak często. Tylko wtedy, gdy nie potrafimy zapanować nad dręczącymi nas problemami. Mamy okresy, gdy wszystko idzie gładko, prawda? - Prawda - przyznała niechętnie.
160
- A skoro ten plan rozwiązuje nasze problemy, nie będziemy mieć powodów do kłótni. - Wszystkie małżeństwa się kłócą. - To normalne. Postaraj się spojrzeć na to obiektywnie, Deirdre. Mamy podobną hierarchię wartości, podobne zainteresowania. Już udowodniliśmy, że potrafimy żyć ze sobą. Jeśli przetrwaliśmy dwa tygodnie, będąc ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę, to już mamy przewagę nad wieloma małżeństwami. Deirdre wcale nie chciała być obiektywna. Miłość nie jest obiektywna. - Ale znamy się bardzo jednostronnie. To nie jest świat
S R
rzeczywisty. A jeśli wrócimy do Providence i odkryjemy, że się nienawidzimy? Poza tym niezbyt się nadaję na żonę szefa korporacji. Nie jestem uroczą małą panią domu, która zawsze ubiera się, jak należy i mówi to, co trzeba.
- Nie skarżę się na to, jaka jesteś. I nie zmuszałbym cię do robienia rzeczy, których nie lubisz. Myślę, że rzeczywiście nie obejdzie się całkiem bez przyjęć, ale nie będziesz musiała gotować możemy zaprosić gości na kolację do lokalu albo zamówić jedzenie. - I to wszystko w moim skromnym domu? - W domu, który dla nas kupię. Nie jestem żigolakiem, Deirdre. Nie proponowałbym ci małżeństwa, gdybym nie wnosił własnego wkładu. Może jeszcze nie znasz mnie od tej strony, ale mam swoją dumę. Jeśli wyjdziesz za mnie, będę pracował jak wół, żebyś miała wszystko, na co zasługujesz. Pod tym względem jestem chyba staroświecki.
161
- Czy to znaczy, że nie będę mogła pracować albo robić tego, na co mam ochotę? - Możesz robić, co tylko zechcesz. Nie w tym znaczeniu jestem staroświecki. Jeśli sądzisz, że przeszkadza mi twój aerobik, to się mylisz. Uwielbiam twoje wysportowane ciało. Czyżbyś o tym nie wiedziała? Będę dumny, że moja żona dba o swoje ciało. - Jeśli będę mogła-powiedziała cicho. - Mój aerobik stoi pod wielkim znakiem zapytania. - Nie denerwuj się. Gdy zdejmą ci gips, z pewnością zastosują fizykoterapię czy coś w tym rodzaju i noga wróci do normy. - Ale... jeśli będę mogła pracować, to sporo zajęć mam
S R
wieczorem. Jak się będziesz czuł, gdy wrócisz do pustego domu i nie zastaniesz nawet ciepłego posiłku?
- Wiesz, że potrafię gotować. Poza tym będę dumny, że moja żona robi coś pożytecznego, co w dodatku sprawia jej radość. A skoro już mówimy o dumie, to jeśli zgodzisz się wyjść za mnie, spiszemy intercyzę.
- Nie poluję na twoje pieniądze! - rzuciła z oburzeniem. - Zupełnie opacznie mnie zrozumiałaś. Pragnę zabezpieczyć twoje interesy. Twoje udziały w Joyce Enterprises oraz wszystko, co posiadasz, pozostanie wyłącznie twoją własnością, nawet gdybyś postanowiła kiedyś rozwieść się ze mną. Nie wyobrażała sobie zupełnie takiej sytuacji. Rozwieść się z Neilem? Chyba że on pragnąłby tego.
162
- A co z twoimi interesami? Jeśli podpiszesz taki dokument, nie będą wcale zabezpieczone. Niczego nie nauczyła cię historia z Wittnauer-Douglass? - To dla mnie coś w rodzaju wyzwania. Myślę, że potrafię pokierować Joyce Enterprises. Jestem przygotowany do pracy tego typu. Owszem, robisz mi przysługę, dając mi tę szansę, ale ja za to uwolnię cię od obowiązku, którego nie chcesz wziąć na swoje barki. Ujął jej dłoń, przypatrując się szczupłym palcom. Twoja rodzina będzie zadowolona, że wychodzisz za mąż. Czy nie sądzisz zresztą, że czas już założyć rodzinę? Nie robię się coraz młodszy, pragnę mieć dom.
S R
A miłość? Co z miłością? - pytała bezgłośnie Deirdre. - Wszystko to jakieś takie wkalkulowane. - Czasami tak bywa najlepiej.
- Nie musisz się ze mną żenić. Możemy przecież utrzymać status quo.
- Z pewnością, myślę jednak, że małżeństwo jest wskazane ze względu na twoją rodzinę. Nie muszą wiedzieć o naszej umowie. Dla nich będziemy mieć wspólnotę majątkową. Stanę się członkiem rodziny i w ten sposób firmą nie będzie kierował nikt spoza jej kręgu. - Splótł palce z jej palcami i dodał cicho: - Ja naprawdę pragnę cię poślubić, Deirdre, inaczej nie proponowałbym ci tego. Ale czemu pragniesz mnie poślubić? - to pytanie cisnęło jej się na usta, ale nie odważyła się go zadać. Mogła usłyszeć odpowiedź, której pragnęła, ale mógł też powtórzyć to, co powiedział już wcześniej.
163
- Wyjdziesz za mnie, Deirdre? - spytał cicho. Ich oczy się spotkały. Deirdre wiedziała, że jej spojrzenie pełne jest miłości, której nie była w stanie ukryć. Skinęła w milczeniu głową i uścisnęła mocno jego palce.
S R 164
ROZDZIAŁ 8 Zgodnie z obietnicą, Thomas przypłynął po nich następnego ranka. Ciekawość wyraźnie go zżerała, co chwilę rzucał ukradkowe spojrzenia w stronę Deirdre i Neila. Oni zaś po prostu uśmiechali się do siebie na wspomnienie tego, co zostawiali na wyspie. Ich obawa przed opuszczeniem swego azylu była teraz mniejsza, gdyż postanowili być razem. Neil chciał odwieźć Deirdre do Providence własnym samochodem, ustąpił jednak pod naporem jej argumentów.
S R
Rzeczywiście, samochód będzie jej potrzebny, nie ma więc sensu zostawiać go w Maine. Jechał za nią, pilnując, żeby zatrzymała się po drodze na odpoczynek, rozprostowała kości, zjadła lunch. Późnym popołudniem dotarli do domu matki Deirdre. Uzgodnili, że im wcześniej powiadomią ją o wszystkim, tym lepiej. Neil chciał być przy tym przewidując, że Maria Joyce może nieźle dać się Deirdre we znaki.
Maria była w bibliotece, gdy usłyszała głos swej córki. Wbiegła do holu, wołając z daleka: - Deirdre! Nareszcie! Umierałam ze strachu, zachodząc w głowę, co się z tobą dzieje. Gdybym nie zadzwoniła do Victo... - przerwała w pół słowa, widząc stojącego obok córki wysokiego, brodatego mężczyznę w dżinsach. - Dobry Boże - szepnęła, patrząc na nich - kogo tym razem przyprowadziłaś do domu?
165
Deirdre wyczuła, że Neil z trudem powstrzymuje się od śmiechu. - Mamo, chciałabym, żebyś poznała Neila Herseya. Neil, to moja mama. Neil postąpił krok naprzód, wyciągając do niej dłoń. Nie pozostało jej nic innego, jak ją uścisnąć. - Bardzo mi miło, pani Joyce. Deirdre wiele mi o pani opowiadała. Maria nie miała czasu na zastanawianie się nad podtekstem jego słów. Chciała jak najszybciej wyswobodzić rękę ze zbyt śmiałego uścisku. Skinęła Neilowi głową, koncentrując jednak uwagę na Deidre.
S R
- Victoria w końcu zdradziła mi, że jesteś na wyspie. Wprost nie mogłam uwierzyć własnym uszom. W twoim stanie... - Miewam się świetnie. Poza tym był tam ze mną Neil. - Zanim matka zdążyła zareagować, Deirdre wyjaśniła: - Neil jest również przyjacielem Victorii, a teraz i moim. Co więcej - spojrzała na niego mamy zamiar się pobrać. Chcieliśmy, żebyś wiedziała o tym pierwsza. - Osłupiała mina matki sprawiła Deirdre przewrotną satysfakcję. Na chwilę starszej kobiecie odebrało mowę. Wreszcie odezwała się, przyciskając dłoń do serca: - Nie mówisz poważnie. - Owszem, nawet bardzo. - Deirdre, ty właściwie nie znasz tego człowieka! -Maria Joyce rzuciła Neilowi pełne dezaprobaty spojrzenie.
166
- Zdziwiłabyś się, mamo. W ciągu dwóch tygodni spędzonych tylko we dwójkę na bezludziu można nieźle się poznać. - Deirdre miała na myśli, że rozmawialiśmy znacznie więcej niż wielu ludzi przez całe miesiące. Dzieliliśmy codzienne życie. Czujemy, że nasze małżeństwo będzie udane. Maria, która przez cały czas przyglądała się badawczo Neilowi, szarpnęła sznur pereł doskonale dobrany do eleganckiej jedwabnej sukni. Muszę się chyba napić - powiedziała, kierując się do salonu. - Przecież jest jeszcze za wcześnie na drinka - zauważyła Deirdre, idąc za nią.
S R
- Nie dla mnie - ucięła stanowczo Maria. - Gdy matka słyszy, że po latach przebierania jej córka decyduje się na małżeństwo pod wpływem chwilowego impulsu, ma prawo do wczesnego drinka! Deirdre westchnęła i posłała Neilowi bezradne spojrzenie, zanim usiadła na pobliskiej otomanie.
- Myślę, że powinnaś najpierw wysłuchać nas do końca. Możesz powiedzieć coś, czego będziesz potem żałowała. - Wątpię. - Maria nalała sporą ilość bourbona do szklanki. - Nie mam pojęcia, gdzie popełniłam błąd w twoim wychowaniu, Deirdre, ale musiałam go popełnić. Próbowałam wpoić ci pewne wartości, ale ty je wszystkie po kolei odrzucałaś. Próbowałam wychować damę, ale ty wolisz biegać w trykotach... Nie chciałaś nawet słyszeć o naszej firmie. A teraz chcesz wyjść za jakiegoś hippisa!
167
Neil, który stał dotychczas spokojnie obok Deirdre, pomyślał, że tego już za wiele. Co do niego, to naprawdę mu wszystko jedno, ale nie pozwoli obrażać Deirdre! - Myślę, że fałszywie ocenia pani sytuację, pani Joyce. Nie jestem hippisem. Jeśli ocenia mnie pani po ubraniu, to pragnę przypomnieć, że wracam właśnie z dwutygodniowego urlopu. Zwykle chodzę w szytych na miarę garniturach. Jestem prawnikiem i mam w Hartfordzie własną firmę, specjalizującą się w usługach dla korporacji. Mogę przedstawić pani pełną listę moich referencji, poczynając od opinii z Harvardu, myślę jednak, że nie jest to konieczne, Powiem tylko, że w ostatnich latach pracowałem dla
S R
Jennings and Lange, Kron Tech, Holder Foundation, a także dla Faulkner Company tutaj, w Providence. - Był pewien, że wymienione korporacje wydadzą mu pochlebną opinię, jak również, że Maria Joyce słyszała o nich. Zresztą słyszała z pewnością i o WittnauerDouglass. Jeśli zechce dowiedzieć się o nim czegoś bliższego, prędzej czy później natknie się na tę sprawę. Musi jednak podjąć ryzyko. Zanim Maria cokolwiek wywącha, małżeństwo z Deirdre będzie* faktem dokonanym. - Dobrze - powiedziała Maria. - Przyznaję, że moja ocena była zbyt pochopna, ale spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Kiedy zamierzacie się pobrać? Deirdre otworzyła usta, ale Neil ją ubiegł. - Gdy tylko załatwimy formalności, badania krwi i tak dalej. Myślę, że trzy dni nam na to wystarczą.
168
- Czemu taki pośpiech? - spytała Maria, sznurując wargi i posyłając Deirdre znaczące spojrzenie. - Wiem, że są dostępne środki, które błyskawicznie... - Nie jestem w ciąży, mamo - przerwała jej Deirdre. - A nawet gdybym była, powinnaś się cieszyć. Od chwili mojej pełnoletności bez przerwy słyszę, że chcesz mieć wnuki. - Każda kobieta pragnie mieć wnuki. - No to masz szansę. Nie wiem, na co się uskarżasz. Nawet gdybym była w ciąży, pobieramy się na tyle wcześnie, że nie musisz się obawiać kompromitacji. - Dobrze - powiedziała Maria, rzucając córce gniewne
S R
spojrzenie. - Nie mówmy o tym. Wyjdziesz sobie za mąż i wyjedziesz do Hartfordu, zostawiając Joyce Enterprises na pastwę losu. Czy to fair?
- Nie będziemy mieszkali w Hartfordzie, lecz w Providence. - Tak łatwo rezygnuje pan z lukratywnej praktyki? - spytała Maria, unosząc sceptycznie brwi.
Praktykę mogę prowadzić wszędzie. Providence jest tak samo dobrym miejscem, jak każde inne. - Mamy zamiar wybawić cię z opresji, mamo - odezwała się Deirdre. - Neil zgodził się pomóc mi w kierowaniu Joyce Enterprises. Przez chwilę Maria nie mogła wydobyć z siebie głosu. Spoglądała to na Deirdre, to na Neila, wreszcie podniosła do ust szklankę i upiła spory łyk bourbona, próbując opanować drżenie ręki. - To dopiero nowina! - wycedziła przez zęby.
169
- Tak jak nasz ślub - zauważyła Deirdre. - Ale to wszystko ma ręce i nogi. Od lat mnie namawiasz, bym pokierowała firmą, a ja jestem pewna, że się do tego nie nadaję. Nadaje się natomiast Neil. Chciałaś, żeby to była firma rodzinna, a on wchodzi do rodziny. - Ale on jest prawnikiem. Nie ma doświadczenia w kierowaniu korporacją. - Tym bardziej ja ani Sandra. - Od lat współpracuję z wielkimi korporacjami - wtrącił Neil — i zapoznałem się od podszewki z ich funkcjonowaniem, co oznacza, że będę mógł zastosować w Joyce najlepsze strategie. Wyglądało na to, że Marii zabrakło argumentów. Znów
S R
szarpnęła nerwowym ruchem perły.
- Zdaje się, że przemyśleliście wszystko. - Tak - potwierdziła Deirdre.
- Nie wiem, Deirdre - pokręciła głową starsza pani. -Wszystko to zdarzyło się tak nagle. Zawsze marzyłam, że gdy moje córki będą wychodziły za mąż, urządzę im huczne wesela z kwiatami, muzyką i mnóstwem gości.
- Ale to twoje marzenie, nie moje, mamo. Ja z radością zadowolę się czymś znaczenie skromniejszym. Maria popatrzyła na nich oboje. - Czy będziecie szczęśliwi? Czy naprawdę tego chcecie? Wiedzieli, że chodzi jej nie o wesele, lecz o małżeństwo. Neil położył rękę na ramieniu Deirdre. - Tak - powiedziała cicho dziewczyna.
170
- Będziemy szczęśliwi, pani Joyce - zawtórował jej Neil. - Ma pani na to moje słowo. Czując się, jakby pokonali pierwszą przeszkodę, wyszli od Marii i wstąpili po drodze, by załatwić formalności i zrobić badanie krwi. Potem pojechali do domu Deirdre. Chociaż Neil przyznał, że rzeczywiście jest mały, był oczarowany jego urządzeniem. W przeciwieństwie do staroświeckiej elegancji domu jej matki, tutaj wszystko było lekkie i zwiewne, meble nowoczesne, niskie i miękkie. - Czuję się tu jak W domu - powiedział Neil, gdy leżeli w łóżku. - Cieszę się - uśmiechnęła się do niego. - Jest ładny, jasny, bezpretensjonalny, zupełnie jak ty.
S R
- Myślę, że o coś ci chodzi. Powiedz mi, o co. - Pociągnęła go za brodę.
Objął ją w talii i przytulił mocno.
- Po prostu, gdy już znajdziemy odpowiedni dom, urządzisz go tak samo jak ten. Nie chcę mieszkać w muzeum ani... ani w kaplicy dekoratora.
Deirdre przymrużyła oczy.
- Czy tak właśnie wygląda twoje mieszkanie? - Tak i nigdy dotąd nie zastanawiałem się nad tym, ale teraz nie chcę tak mieszkać. Zrobisz to dla mnie, Deirdre? - Tak. - Zgoda? - Zgoda. Nazajutrz wyjechali do Hartfordu. Neil miał długą listę spraw do załatwienia. Najtrudniejszą było poinformowanie wspólników o
171
rezygnacji. Obaj mężczyźni - zdolni, ale bardzo młodzi prawnicy - nie zyskali jeszcze wystarczającego rozgłosu, by przyciągnąć nowe firmy. Neil dał im możliwość wyboru - podjęcia pracy w innej firmie lub rozpoczęcia praktyki na własną rękę. Gdy wybrali drugą ewentualność, obiecał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by im pomóc, łącznie z napisaniem listów do klientów, informujących o zmianach i zapewniających, że zrobią dobry interes, nie rezygnując z usług firmy. Drugą sprawą, którą musiał załatwić, była sprzedaż mieszkania. Agent, który miał już całą listę klientów, czekających na zwolnienie lokalu w tym konkretnym budynku, nie posiadał się z radości.
S R
- Jesteś pewien, że chcesz je sprzedać? - spytała nieśmiało Deirdre.
- Czemu nie? Przecież nie będę tu mieszkał. - A jeśli nie spodoba ci się Providence... albo nie ułoży się nam... Ujął ją mocno za ramiona.
- Polubię Providence i wszystko się ułoży, a ja nie zwykłem robić niczego połowicznie.
Nie sprzeciwiała się dłużej, tym bardziej że jego wiara podtrzymywała ją na duchu. Wrócili więc do Providence i zaczęli szukać domu. Jeszcze raz szczęście im dopisało. Udało im się znaleźć uroczy dom w stylu kolonialnym, na przedmieściach miasta, jak na ironię niedaleko od matki Deirdre. Posiadłość obejmowała trzy akry wspaniale zadrzewionej ziemi i choć w domu było jeszcze wiele do zrobienia, poprzedni właściciele wyprowadzili się kilka tygodni temu i prace można było zacząć od razu.
172
Trzy dni po powrocie z Maine wzięli ślub w kościele, do którego Deirdre chodziła jeszcze jako dziecko. Pozwoliła matce zająć się wszystkimi przygotowaniami uważając, że będzie to dla niej coś w rodzaju zadośćuczynienia, i w rezultacie na weselu było znacznie więcej ludzi, kwiatów i jedzenia, niż gdyby organizowała wszystko sama. Radość i szczęście nie pozwalały jej jednak przejmować się czymkolwiek. Neil był oszałamiająco przystojny w ciemnym garniturze, białej koszuli, krawacie w paski i eleganckich butach. Brodę oraz włosy miał starannie przystrzyżone przez fryzjera i Deirdre doszła do wniosku, że znacznie bardziej przypomina dobrze prosperującego
S R
biznesmena niż konserwatywnego prawnika.
Deirdre, której założono aluminiową szynę, wygodniejszą do chodzenia od gipsu, miała na sobie długą białą suknię, bardzo prostą, która podkreślała jej naturalną urodę. Zrobiła sobie lekki makijaż i choć nigdy nie przepadała za biżuterią, włożyła naszyjnik z pereł i takie same kolczyki - prezent od ojca na dwudzieste pierwsze urodziny.
Ceremonia była krótka i wzruszająca. Deirdre, radośnie uśmiechnięta i wsparta na ramieniu męża, krążyła wśród gości. Dostała od Neila przepiękną obrączkę ślubną, złotą z drobnymi brylancikami, równie prostą jak jej suknia; byłaby jednak niemniej szczęśliwa z groszowego drobiazgu, byle świadczył o tym, że się pobrali. Choć Neil wciąż nie wypowiedział jeszcze magicznych słów, była pewna, że widzi miłość w jego oczach, i to czyniło ją bardzo szczęśliwą.
173
Kilka następnych tygodni upłynęło im jak w gorączce. Neil z ogromnym zaangażowaniem zaznajamiał się z każdym aspektem funkcjonowania firmy. Sandra zaakceptowała go natychmiast, szczęśliwa, że zdjął jej brzemię z barków, a jednocześnie najwyraźniej nim oczarowana. Udało mu się zresztą ująć również obydwu wujów. Wracał do domu wieczorem całkiem wykończony, a Deirdre robiła wszystko, co w jej mocy, by tchnąć w niego nowe życie, trzeba przyznać, że zawsze z powodzeniem. Rozmawiał z nią o pracy, dzieląc się swymi spostrzeżeniami i dyskutując na temat planów. Interesował się postępami w urządzaniu domu. Deirdre sama była zdumiona swym entuzjazmem, ponieważ
S R
nigdy nie widziała się w roli dekoratora wnętrz. Poprzednio przy urządzaniu domu kierowała się wyłącznie względami wygody. Fakt, że Neil wysoko ocenił jej gust, dodał jej skrzydeł. W trzy tygodnie po ślubie przenieśli się do nowego domu, a w tydzień później zdjęto jej szynę. To Neil pocieszał ją, gdy noga wciąż ją bolała. Pomagał jej w ćwiczeniach, które nader często kończyły się w łóżku. Deirdre nie miała powodu do narzekań. Zrezygnowała chwilowo ż powrotu do pracy czując, że noga jeszcze nie całkiem wydobrzała. Dziwne, ale nie tęskniła za swymi zajęciami tak bardzo, jak kiedyś przypuszczała, czas miała jednak wypełniony urządzaniem domu i spotkaniami towarzyskimi. Sama się dziwiła, że wbrew przewidywaniom czerpała z nich przyjemność. Ale przecież chodziła na nie z Neilem, który nigdy nie pominął okazji, by pochwalić jej strój i wygląd, poza tym potrafił wciągnąć ją do rozmów, tak że wcale się nie nudziła.
174
Neil również był zadowolony. Deirdre sprawdziła się nie tylko jako kochanka, lecz również jako żona i pani domu. Ich kłótnie należały do przeszłości, znajdowali ogromną przyjemność w przebywaniu ze sobą. Jeśli coś go czasem dręczyło, to wyłącznie jedna sprawa, a mianowicie układ, który zawarli. Wolałby myśleć, że pobrali się z miłości, a nie dla wzajemnej korzyści i wygody. Zdarzały mu się okresy zwątpienia w uczucia Deirdre. Natomiast praca w Joyce Enterprises była szalenie interesująca, czerpał z niej dużą satysfakcję. Tak jak zamierzał, wprowadził do zarządu doświadczonego człowieka i we dwóch opracowali strategię rozwoju korporacji. Deirdre była uradowana, nie bez kozery pokładała w nim tyle wiary.
S R
Maria Joyce również była zadowolona, choć nie mogła sobie odmówić pewnej uszczypliwości.
- Sprawdziłam Neila - poinformowała Deirdre podczas lunchu, na który wybrały się kiedyś wspólnie do śródmiejskiej restauracji. Nie byliście ze mną całkiem szczerzy co do jego przeszłości. - Nieprawda.
- Nie powiedzieliście mi o Wittnauer-Douglass. - Bo nie było o czym mówić. Neil miał przykre doświadczenia z jednym klientem i musiał zerwać z nim współpracę, ale był to odosobniony przypadek. - Moja przyjaciółka Bess Hamilton, której mąż jest w zarządzie Wittnauer-Douglass, twierdzi, że Neil był zamieszany w pewne nieetyczne transakcje.
175
- Jeśli mąż Bess Hamilton jest w zarządzie - wybuchnęła gniewem Deirdre - to on jest zamieszany w nieetyczne transakcje. Neil złożył rezygnację właśnie z tego powodu, że nie chciał mieć z tym nic wspólnego. - Bess mówiła mi co innego. - I komu wolisz wierzyć, przyjaciółce czy swemu zięciowi? - Nie mam zbyt wielkiego wyboru, prawda? Neil kieruje naszą korporacją... - I robi to świetnie, nie możesz zaprzeczyć! A jego dwaj byli wspólnicy również doskonale prosperują dzięki temu, że Neil. udzielił im rekomendacji. To znaczy, że klienci mieli do niego zaufanie!
S R
- Ale to nie zmienia postaci rzeczy, że zrobił dobry interes, żeniąc się z tobą.
- Co chcesz przez to powiedzieć, mamo? - spytała Deirdre przez zaciśnięte zęby.
- Tylko tyle, że powinnaś być ostrożna. Może spróbować przejąć naszą firmę. - Neil nie zrobiłby tego. - Skąd wiesz? - Ponieważ jestem jego żoną. Ponieważ go znam. - Kochasz go, a miłość czasami bywa ślepa. - Nie w tym przypadku. Mam do niego zaufanie. - Matka nie wiedziała o intercyzie, którą podpisali przed ślubem, ale Deirdre wcale nie zamierzała jej wtajemniczać. -I ty również powinnaś mu zaufać, a przynajmniej docenić jego wysiłki. Tata byłby dumny z jego poczynań w Joyce Enterprises.
176
Maria zmieniła temat rozmowy, ale jej słowa długo jeszcze dźwięczały w uszach Deirdre. Ufała Neilowi, była chyba jednak zazdrosna o czas, który poświęcał pracy. Wspominała dni spędzone w Maine, kiedy miała Neila wyłącznie dla siebie i czasami marzyła, by wróciły. Owszem, był czuły i pełen ciepła, odkładał pracę, gdy przychodziła z nim porozmawiać, okazywał wiele cierpliwości, gdy cierpiała z powodu przedłużającej się rekonwalescencji, ale każdego ranka wychodził do pracy z radością. I nigdy nie powiedział jej, że ją kocha. Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że przyczyną jej niepokoju mogą być zmiany, jakie zaszły w jej życiu w ciągu
S R
zaledwie kilku miesięcy. Prace w domu zostały zakończone, ona zaś nie należała do osób, które potrafiłyby po prostu spocząć na laurach i przyglądać się swemu dziełu, spacerując po pokojach. Wieczorne spotkania to za mało, by wypełnić czas.
Zaczęła chodzić do klubu rekreacyjnego. Choć prawdopodobnie mogła już uczyć, jakoś nie miała ochoty. Czuła się zmęczona, poza tym wciąż jeszcze dokuczała jej noga. Zaczęła się zastanawiać, czy jej pasja do nauczania aerobiku nie wypływała po prostu z potrzeby ucieczki z Joyce Enterprises. Siedziała całymi godzinami w domu, tęskniąc za Neilem i zastanawiając się, co ze sobą począć. Często jadała lunch z przyjaciółmi, ale to poprawiało jej samopoczucie zaledwie na chwilę. Brała udział w planowaniu imprez dobroczynnych, ale i to zajmowało jej zbyt mało czasu.
177
Wreszcie pod wpływem impulsu wsiadła któregoś dnia do samolotu i poleciała, by spotkać się z Victorią. Nie widziały się od dnia ślubu i Deirdre miała nadzieję, że przyjaciółka podniesie ją na duchu. - Jak długo znasz Neila? - spytała Deirdre, gdy tylko kelner oddalił się, przyjąwszy zamówienie. - Od trzech lat -odrzekła Victoria, przechylając głowę. -A czemu pytasz? - Czy dobrze go poznałaś? - Nie widywaliśmy się zbyt często, ale mogę powiedzieć, że jesteśmy bliskimi przyjaciółmi. Coś cię gryzie, Dee, wyrzuć to z siebie.
S R
- Nie wiem. To chyba dlatego, że wszystko stało się tak szybko. Czasami się zastanawiam, czy nie za bardzo się pospieszyliśmy. - Masz wątpliwości co do Neila?
- Nie. No, może czasami. Kilka tygodni temu moja matka powiedziała coś, co mnie zaniepokoiło...
- Twoja matka - parsknęła Victoria - jest moją przyjaciółką, ale to wcale nie znaczy, że nie widzę jej wad. Należy do wiecznie niezadowolonych osób. Zbyt się nią przejma jesz, Dee, zawsze ci to powtarzam. - Wiem, ale w jej słowach tkwi ziarnko prawdy. Nie mogę przestać o nich myśleć. - Spojrzała na przyjaciółkę błagalnym wzrokiem. - Victorio, czy uważasz, że Neil jest ambitny? - Mam nadzieję. Ludzie bez ambicji nie odnoszą sukcesów. - Ale czy nie dąży do jej zaspokojenia po trupach?
178
- Nie - odparła bez zastanowienia Victoria. - Gdyby było w nim choć trochę z drania, nie miałby prawdopodobnie problemów z Wittnauer-Douglass. - Ale wtedy nie pojechałby do Maine i nie spotkałabym go uśmiechnęła się Deirdre. -To moja matka podejrzewa go i twierdzi, że pewnie ma zamiar przejąć Joyce Enterprises. - A ty też tak uważasz? - Nie. A przynajmniej wolę myśleć, że tak me jest. Ale on czerpie z pracy tyle... tyle radości, że czasami jestem zazdrosna. - Nie można mieć wszystkiego naraz, Dee. Kierowanie firmą to nie zabawa, wymaga dużego zaangażowania. Neil Hersey z pewnością
S R
ma czyste intencje i nie posądzam go o egoizm. Kiedyś absolutnie bezinteresownie wyciągnął z dużych kłopotów moją siostrzenicę, która była wmieszana w sprawę kryminalną. Ale powiedz mi, czy ty go kochasz, Dee? - Och, tak! - Ale...
- Nie jestem pewna, czy on mnie kocha. - Chyba żartujesz!
- Wcale nie. Nigdy nie wyznał mi miłości. Nasze małżeństwo jest... jest małżeństwem z rozsądku, to jego własne słowa. Victoria położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki uspokajającym gestem. - Posłuchaj, kochanie, znam na tyle waszą sytuację, by zdawać sobie sprawę, że małżeństwo rozwiązywało pewne problemy obojga. Widziałam jednak Neila na waszym ślubie i jeśli ten facet nie jest
179
zakochany po uszy, nie zasługuję na miano swatki. A co odpowiada, gdy ty mówisz mu o miłości? Deirdre nie musiała odpowiadać. Poczucie winy miała wypisane na twarzy. - Dobry Boże, Deirdre! - Nie chcę go do niczego zmuszać. Co gorsze, boję się mu powiedzieć, że go kocham i nie usłyszeć tych samych słów od niego. Zresztą kiedy wraca do domu, rozmawiamy o tylu innych sprawach, a potem nie mamy ochoty w ogóle rozmawiać... Victoria uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Odczekała, aż kelner postawi przed nimi talerze i odejdzie, po czym spytała:
S R
- A więc Neil poświęca dużo czasu pracy, a ty czujesz się samotna? - Tak.
Czy powiedziałaś mu o tym? -Nie.
- Wiem, że nie powinnam o to pytać, ale dlaczego? - Po pierwsze, nie chcę się skarżyć, a po drugie, cóż on może na to poradzić?
- Może pomóc ci znaleźć jakieś zajęcie. - Nie wiem, Victorio. - Deirdre pokręciła głową ze smutkiem. Przyglądam ci się z zazdrością. Kończysz jedno i natychmiast zabierasz się za coś nowego. Przedtem miałam tysiąc pomysłów każdego dnia, a teraz nie mogę znaleźć nic, co by mnie pociągało. - Pragniesz być z Neilem. Wszystko inne jest... funta kłaków warte. Czemu nie podejmiesz pracy w biurze, na przykład, na pół etatu?
180
- Byłoby to równoznaczne z poddaniem się. Przysięgłam, że nigdy nie będę tam pracowała. - I jesteś na tyle uparta, by nie rozważyć tej sprawy ponownie, zwłaszcza że podjęłabyś tym razem pracę z wyboru, a nie z konieczności? Deirdre nie odpowiedziała od razu. Siedziała, zamyślona, rozgrzebując widelcem zimnego łososia. - Nie wiem, Victorio. Nie jestem pewna, czy tego właśnie pragnę. - Zrób to dla mnie, Dee, i porozmawiaj z Neilem, dobrze? On jest bardzo cierpliwy, a w dodatku pełen pomysłów, Poza tym to twój
S R
mąż, który pragnie, żebyś była szczęśliwa. Porozmawiasz? - Spróbuję. - Nie próbuj. Zrób to.
Deirdre zdecydowała się poruszyć wieczorem ten temat, ale Neil zaproponował jej rozwiązanie, zanim zdążyła się w ogóle odezwać. Wrócił do domu ogromnie zmęczony i usiedli w salonie, by się nieco odprężyć przy kieliszku wina.
- Potrzebuję twojej pomocy, Deirdre - powiedział rzeczowym tonem. - Masz jakiś problem w pracy? - Ze sprawami personalnymi. Art Brickner staje nam okoniem. Mamy pewne luki i chcieliśmy zatrudnić nowych ludzi, on zaś upiera się, by obsadzić te stanowiska pracownikami korporacji. W teorii nawet się z nim zgadzam, ale w niektórych wypadkach po prostu nie widzę odpowiedniej osoby. Jest przeciwnikiem „świeżej krwi", a ja
181
zdecydowanie podpadam pod tę kategorię. Art to jeden z dawnych pracowników twojego ojca. - Wiem... Ale w jaki sposób mogłabym ci pomóc? - Pracując z nim. Ułatwiając mu przystosowanie się. Jest porządnym facetem... - Nudziarz. - Tak, to prawda - roześmiał się Neil - ale naprawdę przyzwoity. Twoja obecność w biurze uspokoi jego obawy, że firma chyli się ku upadkowi. - Och, Neil... nie znam się na sprawach pracowniczych. - Masz dużo zdrowego rozsądku i wyczucia, jeśli idzie o sprawy firmy. No jak?
S R
- Myślę - powiedziała, wpatrując się w ukochaną twarz - że wyglądasz na kompletnie wykończonego. Zbyt ciężko pracujesz, Neil. Rozluźniwszy krawat, przyjął wygodniejszą pozycję na kanapie. - Masz rację. Ale ktoś to musi robić. Ty też wyglądasz na zmęczoną. Czy to z powodu podróży do Nowego Jorku? - Uhm. Jestem zmęczona tym, że mam za dużo czasu. - Wobec tego przyjmij moją propozycję. - Neil... - Nie musisz pracować na pełnym etacie, wystarczy na przykład, dwadzieścia godzin tygodniowo. - Aleja... - Możesz się ubierać, jak chcesz, nie będziesz przecież reprezentować firmy. - Ale co...
182
- Bedę ci nawet płacił. - Pokazał równe zęby w szerokim uśmiechu. - Jak to brzmi? Westchnęła z rezygnacją, patrząc na niego przez chwilę, po czym wtuliła się w jego wyciągnięte ramiona. - Gdy się do mnie uśmiechasz w ten sposób, Neilu Hersey, jestem stracona. - Czy to ma oznaczać, że przyjmujesz moją propozycję? - Tak. - I powiesz mi, jeśli będziesz zbyt przeciążona? - Nie będę. Jestem młoda, pełna energii i wprost tryskam entuzjazmem...
S R
Okazało się jednak, że jest zbyt przeciążona i że praca stwarza ogromne napięcie, czego się zupełnie nie spodziewała. Pracowała codziennie od dziewiątej do drugiej i wyczerpywało ją to do cna. Po tygodniu zaczęła przychodzić na dziesiątą. Nic nie pomogło. Gdy Neil wracał do domu, padała na nos.
Obserwując jej zmagania, Neil stawał się coraz bardziej napięty. Czekał na próżno, aż Deirdre przyjdzie do niego ze swym problemem. Wreszcie postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Gdy przyjechał wcześnie z pracy do domu, zastał Deirdre zwiniętą w kłębek pod wełnianym szalem na ich ogromnym łóżku. Spała kamiennym snem. Usiadł obok niej, pochylił się i pocałował ją w policzek. Zamrugała powiekami i otworzyła oczy. - Neil! - szepnęła, podnosząc się. - Przepraszam. Nawet nie marzyłam, że wrócisz do domu tak wcześnie.
183
Wyciągnął zza pleców przepiękny bukiet róż. - To dla ciebie. Popatrzyła na niego, potem na róże, znowu na niego i wreszcie się uśmiechnęła. - Są prześliczne. Jakaś specjalna okazja? - Uhm. To dzień, w którym przyznajesz, że jesteś w ciąży. Deirdre pobladła, uśmiech zniknął z jej twarzy. Położyła się z powrotem na łóżku i zamknąwszy oczy, spytała cichutko: - Jak się domyśliłeś? Neila poruszyła głęboko jej nieszczęśliwa mina. Przypuszczał, że bała się mu powiedzieć - choć nie rozumiał dlaczego - ale
S R
najwyraźniej chodziło nie tylko o to.
- Jesteśmy małżeństwem od prawie trzech miesięcy - zauważył spokojnie - a w tym czasie ani razu nie miałaś miesiączki. - Jestem gimnastyczką - zauważyła - a to może różnie wpływać na organizm kobiety.
- Jesteś wciąż zmęczona. Wyczerpuje cię nawet najmniejszy wysiłek.
- To przez ten natłok różnych wydarzeń w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Za dużo miałam przeżyć. - Masz pełniejsze piersi i lekko przytyłaś w talii. Deirdre, czemu nie chcesz się przyznać? Czy to takie straszne? - Czuję się okropnie. - Więc przyznajesz, że to prawda? - Tak. - Ale nie byłaś u lekarza?
184
- Nie. - Dlaczego, Deirdre? Czy nie chcesz mieć dziecka? - Chcę! - wykrzyknęła, po czym dodała-cicho: - Po prostu nie spodziewałam się... - Nie stosowaliśmy żadnego zabezpieczenia. Musiałaś mieć świadomość, że może się to zdarzyć. - Skąd wiesz, że nie stosowałam niczego? - Deirdre, przecież byliśmy bez przerwy razem. Musiałbym wiedzieć. - Wcale nie, gdybym miała założoną spiralę. - Ale nie miałaś, a teraz jesteś w ciąży!
S R
- Dzięki tobie. Skoro wiedziałeś, że nic nie stosuję, czemu ty się tym nie zająłeś?
- Deirdre, nie noszę przy sobie stale środków zapobiegawczych. Nie przyszło mi do głowy, że będę na wyspie z kobietą. Poza tym nie rozumiem, dlaczego tak się tym martwisz. - A ty nie? - Oczywiście, że nie.
- Nie uważasz, że to dodatkowy ciężar, który się wali na twoje barki? - Jaki ciężar? Mówiłem ci, że pragnę mieć dzieci. - Kiedyś, w przyszłości. - Głuptasie, im więcej o tym myślę, tym jestem szczęśliwszy. Wiem, że nie najlepiej się czujesz, ale doktor zapisze ci witaminy i gdy miną te najgorsze pierwsze miesiące, będzie lepiej.
185
Deirdre, ku swej konsternacji, wybuchnęła płaczem, chwytając go za klapy marynarki i kryjąc twarz w jego koszuli. - Okropnie... utyję. - Nie zaszkodzi to twojej urodzie. - Będę ci ciężarem. - Nie narzekam. - Jesteś taki... miły. - A ty jesteś strasznym głuptaskiem.-Przytulił ją mocno, jak gdyby chciał zdjąć z niej wszystkie troski i lęki. Wiedział, że po tym wszystkim, co przeszła, lepiej byłoby, gdyby miała to dziecko później, on jednak nie żałował. To ją tylko mocniej z nim zwiąże.
S R
Deirdre płakała cicho, a przez głowę przelatywały jej bardzo podobne myśli. O tak, pragnęła dziecka, ponieważ miało być to dziecko Neila i również miała nadzieję, że zwiąże ich jeszcze bardziej. Gdyby jednak, nie daj Boże, nie powiodło im się i Neil stwierdziłby, że ma dosyć, ucierpiałoby na tym niewinne maleństwo. Poczuła intensywny zapach róż. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Neil dotyka każdego kwiatka po kolei.
- Jedna dla ciebie, jedna dla mnie, jedna dla dziecka. Ładny bukiet, nie uważasz? - Prześliczny - uśmiechnęła się bezradnie. Później poszuka kolców. Na razie była zbyt zmęczona, by robić cokolwiek. Odpoczywała, wtulona w ramiona Neila.
186
ROZDZIAŁ 9 Gdy Deirdre pogodziła się z tym, że jest w ciąży, jej samopoczucie znacznie się poprawiło. Widziała się z lekarzem i rozpoczęła kurację witaminową. Pracowała nadal z Artem Bricknerem, dostosowując godziny pracy do swoich potrzeb snu. Neil wydawał się cieszyć z dziecka i to najbardziej uspokoiło Deirdre. Dokładała wszelkich starań, żeby jej małżeństwo było udane. Do pracy ubierała się tak, żeby Neil mógł być z niej dumny. Dom był zawsze nieskazitelny, posiłki przygotowane wcześniej, na
S R
wypadek gdyby Neil wpadł z nie zapowiedzianymi gośćmi. Wskutek jego nalegań zatrudniła służącą, zaczęła też odwiedzać ponownie klub rekreacyjny - za zgodą lekarza - i chociaż nie powróciła do pracy instruktorki, ćwiczyła sama. Pływała. Próbowała utrzymać formę, na ile pozwalał jej na to jej stan.
Nigdy nie kłóciła się z Neilem. Nie narzekała, gdy wracał późno z pracy. Nie słyszał od niej słowa pretensji, gdy musiał wyjechać w podróż służbową. Nie nalegała, by zwalniał się z pracy i grał z nią w tenisa. Chodziła z nim na koktajle oraz kolacje, a gdy wracali wreszcie do domu, robiła wszystko, by dać mu satysfakcję zarówno fizyczną, jak psychiczną. Ponieważ nie chciała stwarzać najmniejszego powodu do niezadowolenia, jej frustracja wciąż rosła, nie miała żadnego ujścia. Wolałaby, żeby nie pracował tak ciężko, ale nie powiedziała mu tego. Pragnęła spędzać z nim czas tylko we dwoje, ale nie pisnęła ani słowa,
187
gdy nawet weekendy były podporządkowane sprawom firmy. Boleśnie pragnęła usłyszeć od niego te dwa słowa - że ją kocha, na próżno jednak. Miała uczucie, że chodzi po linie. Lina jednak zaczęła się strzępić, gdy któregoś ranka wpadła do niej matka. Deirdre szykowała się właśnie do pracy. - Czy słyszałaś o jego ostatnim projekcie? - spytała Maria wyniośle. Stały we frontowym holu, Deirdre nie zaprosiła nawet matki do środka, by usiadła. - Zależy o który ci chodzi. Neil miał ostatnio wiele pomysłów i wszystkie bardzo obiecujące. - Ten do nich nie należy. - Który?
S R
- Ubiega się o zamówienie rządowe dla działu elektroniki. Deirdre znała ten projekt.
- Gdzie widzisz problem?
- Zawsze pracowaliśmy wyłącznie dla sektora prywatnego. - Co nie znaczy, że nie możemy tego zmienić, jeśli będzie to dobre dla firmy.
- A będzie? Czy Neil ubiega się o ten kontrakt dla dobra firmy czy z powodów osobistych? - Przecież to chyba to samo? - Bynajmniej. Może nie wiesz, ale jednym z naszych konkurentów jest Wittnauer-Douglass. - Jestem pewna, że o ten kontrakt ubiega się wiele firm... - Ale do nich Neil nie żywi urazy. - Mamo, tamta historia należy do przeszłości.
188
- A ja uważam, że wręcz przeciwnie. Twój mąż chce się po prostu zemścić. Przemyśl to. - Znasz szczegóły, mamo? Kto pierwszy złożył ofertę, Wittnauer-Douglass czy Joyce Enterprises? - Nie wiem. Skąd miałabym wiedzieć! - No to sprawdź. Jeśli Neil złożył ofertę pierwszy, stawia go to poza podejrzeniami. Nie mam zamiaru dłużej słuchać twoich oskarżeń, spieszę się do pracy. Deirdre przeszłaby nad tą rozmową do porządku dziennego, gdyby nie to, że w kilka dni później zaczął ten sam temat Art Brickner skarżąc się, że trzeba będzie zatrudnić nowych pracowników, jeśli uda
S R
im się uzyskać zamówienie rządowe. Art zakwestionował sensowność propozycji Neila i jedyne, co pozostało Deirdre, to stanąć w obronie projektu męża.
W tydzień później odwiedził ją jeden z wiceprezesów firmy, który również wyraził swe wątpliwości co do kierunku, w którym zmierza Joyce. I znów Deirdre poparła męża czując, że wszystkie zastrzeżenia wynikają z niechęci do zmian, ale była coraz bardziej zaniepokojona. Nie powiedziała Neilowi o żadnej z trzech rozmów. Po co go irytować, sugerując, że ma wątpliwości, skoro wcale nie niepokoi jej ewentualność wygrania przetargu z konkurentami. Naprawdę niepokoiło ją, czy w słowach matki nie tkwi źdźbło prawdy i czy Neil kieruje się całkiem czystymi pobudkami, nie zaś chęcią zemsty. Próbowała odpędzić od siebie te myśli, niestety, bez skutku.
189
Sednem sprawy były jednak wątpliwości dotyczące ich związku. Och, tak, byli sobie bliscy. Wszyscy uważali ich za kochającą się parę. Jednakże, gdy Deirdre przypominała sobie przyczyny, dla których się pobrali, uparcie nasuwało jej się pytanie, co mogło kierować Neilem. Tak więc spacerowała po linie. Na jednym końcu znajdowało się to, czego pragnęła ona, na drugim - to, czego jej zdaniem pragnął Neil. Lina strzępiła się coraz bardziej, aż wreszcie pękła nagle pewnego dnia, gdy niespodziewanie wrócił wczesnym popołudniem do domu. Ucieszyła się ogromnie, szczęśliwa na myśl o spędzeniu z nim kradzionych chwil.
S R
Ucałował ją czule na powitanie, po czym weszli objęci do pokoju. Gdy spojrzała mu w twarz, poznała po jego minie, że coś jest nie w porządku.
- Wyświadcz mi przysługę, Deirdre, i idź dziś wieczorom na przyjęcie sama. Muszę jechać na zebranie do Waszyngtonu. Poradzisz sobie jakoś?
- Och, Neil... naprawdę musisz jechać?
- Muszę. To bardzo ważne. - Czuł się jak łajdak, ale co miał robić. - Czemu tak nagle? I tak miałeś jechać jutro rano na prezentację. Nie możesz połączyć tych spraw? - Nie, jeśli chcę, by prezentacja wypadła jak najlepiej. - Nie musisz się martwić. Pracowałeś nad tym od wielu tygodni. - Zależy mi na tym zamówieniu. No, daj spokój, przecież poradzisz sobie sama.
190
- Wiesz, że nie cierpię takich przyjęć. - Proszę cię o pomoc. Nie mogę być w dwóch miejscach jednocześnie. Deirdre czuła, że jej rozdrażnienie rośnie. Odsunęła się od niego, wzięła z kanapy poduszkę i zaczęła ją roztrzepywać ze złością. - A ty wybrałeś, oczywiście, Waszyngton. Gdybyś chciał zostać ze mną, wysłałbyś tam kogoś innego. Dlaczego nie może tam jechać Ben? - Ben Tillotson był tym członkiem zarządu, którego Neil ściągnął do firmy. - Córka Bena przyjeżdża do niego z Seattle. Już i tak mu przykro, że musi ją zostawić jutro.
S R
- A co ze mną? Ja się nie liczę?
- W pierwszym rzędzie to mój obowiązek, a nie Bena. - Dlaczego więc nie wydelegujesz Thora? -Thor Van-Ness kierował działem elektroniki i zdaniem Deirdre był najodpowiedniejszą osobą do prowadzenia rozmów na temat kontraktu.
- Thor jest świetny w swojej dziedzinie, ale nie ma zdolności dyplomatycznych, których wymaga dzisiejsze spotkanie. - A ty jesteś jedynym dyplomatą w Joyce? - Deirdre - powiedział z westchnieniem czując, że jego cierpliwość została już mocno nadwątlona ironicznymi uwagami żony - po co tyle krzyku o jedno zebranie? Jeśli chcesz, mogę zadzwonić do sekretarki i odwołać wieczorne przyjęcie, ale myślę, że nie jest to konieczne. Wierz mi, że zastanawiałem się nad innymi
191
rozwiązaniami. Próbowałem znaleźć kogoś, kto pojechałby za mnie do Waszyngtonu, ale zrezygnowałem. To mój obowiązek. Rzuciła na kanapę drugą poduszkę i zaczęła poprawiać niedużą akwarelę wiszącą na ścianie. - To znaczy, że wziąłeś zbyt wiele na swoje barki! - Starała się mówić spokojnym tonem, ale nie chodziło tu przecież o jedno głupie zebranie, lecz o sprawę zasadniczą. Stanęła przed nim i spojrzała mu prosto w oczy. - Wyślij kogoś innego. Kogokolwiek. - Nie mogę, Deirdre. Po prostu nie mogę. - Właśnie, że możesz. Stawiasz pracę na pierwszym miejscu,
S R
nasze życie się dla ciebie nie liczy!
- Jesteś niesprawiedliwa, Deirdre.
- Niesprawiedliwa? A może egoistka? Cóż, chyba przyszedł na to najwyższy czas. - Podeszła do dużego zegara wiszącego na przeciwległej ścianie i zaczęła nakręcać go z wściekłością. - Uspokój się, kochanie. Robisz z igły widły... - Wcale nie!
- Nie denerwuj się, to nie służy naszemu dziecku - powiedział, patrząc na jej lekko zaokrąglony brzuszek pod luźnym swetrem. - Mylisz się. To najlepsze, co mogę zrobić dla siebie oraz dla dziecka, ponieważ nie potrafię już dłużej udawać. Mam wszystkiego dosyć! - O czym ty mówisz? - zesztywniał Neil. - Nie mam zamiaru tego dalej znosić! Próbowałam być idealną żoną. Robiłam rzeczy, których przysięgałam nie robić, i to bez słowa
192
skargi, ponieważ chciałam, żebyś był zadowolony. Zależało mi na tym, żeby nasze małżeństwo było udane. - Myślałem, że jest udane. Chcesz przez to powiedzieć, że udawałaś? - Nie, nic nie udawałam. Pod pewnymi względami wszystko gra. Ale ja pragnę czegoś więcej. Całkowitego porozumienia. Rozmawiasz ze mną o sprawach firmy, ale ja nie wiem, co naprawdę myślisz lub czujesz. Bywa, że wydaję się sobie całkiem poza nawiasem. - Zawsze możesz zapytać. - A ty możesz być bardziej otwarty. - Do licha, Deirdre, skąd mam wiedzieć, czego pragniesz, skoro mi nie mówisz? - Czy nie znasz mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, czego pragnę? - Nie! - wybuchnął, kipiąc gniewem. - Myślałem, że chcesz, bym się zajął twoją cholerną firmą, ale wygląda na to, że się myliłem. Wypruwałem z siebie flaki dla Joyce Enterprises, a... - Myślałam, że praca sprawia ci satysfakcję. - Owszem, ale dlatego że odnoszę sukcesy. Cieszyłem się, że firma się rozwija. Moje zadowolenie jest w każdym calu związane z twoją osobą. - Naprawdę? - Deirdre obrzuciła go sceptycznym spojrzeniem. -I ani trochę z tobą? - Cóż, jeśli obejrzę się za siebie i podsumuję to, czego dokonałem w ciągu kilku krótkich miesięcy, myślę, że mogę być z siebie dumny. Z wykształcenia jestem prawnikiem, nie biznesmenem,
193
a mimo to podjąłem się kilku zadań, na które za żadne skarby nie poważyłbym się pół roku temu. - Ale teraz się ich podjąłeś. Dlaczego? - To stanowiło część naszej umowy - odpowiedział po chwili milczenia. - Nie, pójdźmy dalej. Dlaczego zawarliśmy tę umowę? - Ponieważ potrzebowaliśmy siebie nawzajem. - Masz rację. I to chyba najbardziej mnie gryzie. Zależało ci na odzyskaniu pozycji po niepowodzeniu w Hart-fordzie. Zrobiłeś dla tej firmy więcej niż ktokolwiek inny - łącznie z moim ojcem. Zrobiłeś więcej, niż się spodziewałam. Dlaczego, Neil? Czemu tak wiele?
S R
- To idiotyczne pytanie. Jeśli się za coś zabieram, wkładam w to całą dusze. Dostrzegłem w Joyce Enterprises duże możliwości i próbuję je wykorzystać.
Deirdre zostawiła w spokoju zegar i zaczęła obrywać suche liście z kwiatka zawieszonego obok okna.
- A może próbujesz udowodnić, że potrafisz pobić WittnauerDouglass ich własną bronią?
- Co takiego? - spojrzał na nią, mrużąc oczy. - O czym ty mówisz? - O zamówieniu rządowym. Nie powiedziałeś mi, że wśród oferentów znajduje się też Wittnauer-Douglass. Musiała mnie o tym zawiadomić ze złośliwą satysfakcją moja matka. - Twoja matka rzucała już na mnie przedtem nieuzasadnione oskarżenia. Zostaw ten cholerny kwiatek, Deirdre! Chcę, żebyś mnie uważnie wysłuchała.
194
Odwróciła się ku niemu, ale nie odezwała się ani słowem, na jego twarzy malowała się bowiem wściekłość, nieporównywalnie większa niż w pierwszych dniach w Maine. - Według ciebie zabiegam o ten kontrakt, żeby wyrównać rachunki z Wittnauer-Douglass! Naprawdę myślisz, że od początku naszego małżeństwa kieruję się chęcią zemsty! Nie wierzę własnym uszom, Deirdre! Gdzie byłaś przez wszystkie te tygodnie? - Nic takiego nie powiedziałam. To opinia mojej matki. - Ale wyciągnęłaś to w tej chwili, czyli masz jednak wątpliwości. - Tak, mam wątpliwości. Zawsze broniłam cię nieugięcie przed
S R
matką, przed Artem Bricknerem, przed innymi pracownikami mego ojca, którzy przychodzili do mnie, ale potem mogłam myśleć wyłącznie o tym, że zawarliśmy przecież małżeństwo z rozsądku. Ukryła twarz w lodowatych dłoniach. - Nienawidzę tego słowa. Boże, jak ja nienawidzę tego słowa!
- To czemu go używasz? - krzyknął.
- Ponieważ ty go użyłeś i zapadło mi w pamięć. Próbuję o tym zapomnieć, ale mi się nie udaje! Czas stawić czoło faktom. Ja już tak dłużej nie wytrzymam! To wszystko doprowadza mnie do szału! - Doprowadza cię do szału! A co ja mam powiedzieć! Starałem się, jak mogłem, po to, by dowiedzieć się, że mi nie ufasz! Nie jestem ci już potrzebny. - Nic takiego nie mówiłam! - O co ci więc chodzi?
195
Deirdre drżała na całym ciele - z gniewu, smutku, rozczarowania. Zaciskając pięści, wykrzyknęła głośno: - Nie chcę małżeństwa z rozsądku. Pragnę miłości, Neil! Cholera, pragnę czegoś prawdziwego! Neil nie potrafił zapanować nad gniewem, żalem, obawą, nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Czując bezradność większą niż kiedykolwiek w życiu, odwrócił się i wybiegł z pokoju. Deirdre przycisnęła dłoń do serca, które waliło jej jak młotem. Usłyszała trzaśniecie drzwi, a w chwilę później wściekły ryk silnika. Potem zapanowała cisza. Powędrowała na poddasze do swego ulubionego pokoju nad
S R
garażem, który miał być kiedyś pokojem zabaw dla ich dzieci i usiadłszy w niszy okiennej, oparła głowę o kolana i zaczęła płakać. Neil jej nie kochał. Gdyby było inaczej, powiedziałby jej o tym. Zrobiła pierwszy krok, mówiąc mu, czego pragnie. A on ją zostawił. Nie kochał jej.
Ich przyszłość stanowiła wielki znak zapytania. W pewnym sensie znaleźli się w tym samym punkcie, co po przyjeździe na wyspę Victorii. Czego więc naprawdę wtedy pragnęła? Miłości. Nie zdawała sobie wówczas z tego sprawy, ale później uświadomiła sobie, że to jest dla niej najważniejsze. Może uczyć lub nie. Może pracować w Joyce Enterprises lub nie. Jedyną rzeczą, która się dla niej liczy, jest miłość. Neil był w drodze od kilku godzin. Zatrzymał się tylko przy automacie telefonicznym, by zadzwonić do pracy, ponieważ nie
196
chciało mu się tam wstępować. Nie chciało mu się też jechać do Waszyngtonu, ubiegać się o kontrakt, a tym bardziej uzyskać go. Nie chciało mu się nic... pragnął tylko wrócić do Deirdre. Zrozumiał, że jest w jego życiu najważniejsza. Wspominał ich spotkanie w Maine, pierwsze kłótnie i ostateczne porozumienie, miesiące małżeństwa, wszystko, co się przez ten czas zdarzyło. Przede wszystkim jednak myślał o dzisiejszej scenie, dźwięczały mu w głowie słowa Deirdre. Z nagłą jasnością uświadomił sobie, że bliski jest popełnienia największego błędu w swoim życiu. Nie zwracając uwagi na głośne klaksony wściekłych kierowców,
S R
zawrócił na środku ulicy i najkrótszą drogą wrócił do domu. Była już dziesiąta. W domu panowała absolutna ciemność i przez chwilę pomyślał, że przyjechał za późno, dostrzegł jednak w świetle własnych reflektorów samochód Deirdre zaparkowany pod olbrzymim klonem. Zatrzymał się za nim i wbiegł pędem do domu. - Deirdre? - zawołał, zapalając światło na dole. -Deirdre! - W jego głosie nie było gniewu, lecz ogromny niepokój. Wyobrażał sobie różne okropne rzeczy, które mogły jej się przydarzyć podczas jego nieobecności. Zdenerwowała się tak bardzo, a przecież jest w ciąży. O Boże... Skacząc po dwa stopnie, wbiegł na górę, przeszukał sypialnię, następnie resztę pokojów. Nie znalazł jej nigdzie. Po chwili zastanowienia skierował swe kroki na poddasze, modląc się, by tam była.
197
- Deirdre? - wymówił z trwogą jej imię, zapalając światło. Wstrzymał oddech, dostrzegając ją skuloną w niszy okiennej. Rzucił się ku niej, tym razem już śmiertelnie przerażony. Pochylił się, dotykając dłonią jej policzka. Pozostały na nim ślady łez, ale był ciepły i różowy. - Deirdre? - wymówił drżącym głosem. - Obudź się. kochanie. Muszę ci coś powiedzieć. - Odgarnął jej włosy z czoła i pocałował ją czule, ujmując jej twarz w dłonie. -Deirdre? Chwyciła spazmatycznie powietrze i powoli uniosła ciężkie powieki. Zdezorientowana, patrzyła na niego przez chwilę, po czym otworzyła szeroko oczy. - Wróciłeś-szepnęła.
S R
- Tak-uśmiechnął się łagodnie. - A co... co z Waszyngtonem? - Nieważne. - Ale kontrakt... - Nieważne.
- Ale przecież chciałeś go...
- Nie tak bardzo, jak pragnę ciebie. - Widząc w jej oczach niedowierzanie, wyjaśnił: - Jadąc przez tyle godzin, myślałem o wielu sprawach i zdałem sobie sprawę, że być może wszystko widziałem fałszywie. Byłem przekonany, że chcesz się wycofać z tego małżeństwa, że jesteś mną zmęczona. - Zanurzył palce w jej włosach. - Może się znów mylę, ale uważam, że warto zaryzykować. Oddychał ciężko. Pokonał własną dumę, ale wciąż był ogromnie zdenerwowany. Wyrzucał z siebie pośpiesznie słowa:
198
- Kocham cię, Deirdre. To właśnie był powód, dla którego chciałem cię poślubić. Inne sprawy były dla mnie drugorzędne. Być może przyjmowałem pozycję obronną, ponieważ nie mogłem zrozumieć, czemu zgodziłaś się wyjść za mnie. Bałem się spytać cię wprost, ponieważ nie Chciałem się dowiedzieć... że poślubiłaś mnie dla naszego układu. To, co mi wykrzyczałaś w gniewie, pozwoliło mi nabrać nadziei, że mnie kochasz. - Oczy napełniły mu się łzami, głos drżał. - Powiedz mi, Deirdre, kochasz mnie? - Bardzo - szepnęła przez ściśnięte gardło, łzy spływały po jej policzkach, broda się trzęsła. - Och, Deirdre - westchnął, przytulając ją do siebie. - Jacyż
S R
byliśmy niemądrzy! Czemu nigdy nie mówiliśmy o miłości? Deirdre miała uczucie, że za chwilę serce jej pęknie z radości. - Kocham cię... kocham cię tak bardzo. O mało nie zmarnowaliśmy wszystkiego.
Wstrząsnął nim nagły dreszcz. Zamknął jej usta gwałtownym pocałunkiem, jak gdyby wciąż się bał, że może ją stracić. - Gdy sobie przypomnę wszystko, co miałem kiedyś w życiu, co straciłem - wydaje mi się to absolutnie nieważne. Tylko ty się liczysz. Tu jest twoje miejsce, tu, w moich ramionach. - Wiem - szepnęła, kryjąc twarz na jego ramieniu i rozkoszując się znajomym zapachem, który działał jak afrodyzjak w chwilach namiętności i był łagodzącym balsamem, gdy miała złe samopoczucie. Jej twarz rozkwitła w uśmiechu, który nagle przerodził się w grymas przerażenia. -Neil! Przyjęcie! Wystawiliśmy gości do wiatru!
199
- Nie martw się - roześmiał się Serdecznie. - Zadzwoniłem do mojej sekretarki i kazałem jej wszystko odwołać. Zaprosimy ich kiedy indziej. - Neil, chciałam ci jeszcze coś wyjaśnić. Nigdy nie straciłam do ciebie zaufania. Wszystko, co robiłeś dla firmy, wyszło jej na dobre. I jestem za przyjęciem zamówienia rządowego, jeśli, oczywiście, coś z tego wyjdzie. - Nie starałem się o nie, by się zemścić na Wittnauer-Douglass, Deirdre. Nie miałem pojęcia, że zabiegają również o ten kontrakt - To właśnie sugerowałam matce. Ona jest urodzoną intrygantką! Nie zdawałam sobie przedtem z tego sprawy, ponieważ
S R
zawsze zakładałam, że ona ma rację, a ja ponoszę winę za wszystko. Gdy pomyślę o przeszłości, naprawdę żal mi ojca. Nic dziwnego, że poświęcił się całkowicie sprawom firmy. Stanowiła dla niego odskocznię. - Zamilkła, po czym dodała po chwili zadumy: - A czy ty przypadkiem nie uciekasz ode mnie w pracę?
- Ileż to razy myślałem o tobie wtedy, gdy podejrzewałaś, że jestem pogrążony w pracy! Chciałem, żebyś była zadowolona. Skoro nie mogłem zdobyć twojego serca, pragnąłem przynajmniej zasłużyć na szacunek. - Miałeś go od pierwszej chwili. I podziw. To niesamowite, czego udało ci się dokonać! - Spojrzała na niego ostro. - Ale mówiłam serio o delegowaniu uprawnień. Pragnę spędzać z tobą więcej czasu, Neil, chodzić do romantycznych knajpek na lunch, grać w tenisa, wyjeżdżać na weekend lub... dokądkolwiek! - Myślę, że uda mi się to załatwić. - Jego oczy zabłysły.
200
- I chcę jechać z tobą jutro do Waszyngtonu. - Nie. - Dlaczego? - Ponieważ tam nie jadę. — Jak to? - Wpatrywała się w niego zdumiona. - Nie jadę. Ben świetnie da sobie radę. - Ale ty się najlepiej do tego nadajesz. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja. - Ale występuje tu konflikt interesów. - Przestań. Mogłam być wściekła, ale nic podobnego nie sugerowałam.
S R
- Teraz ty bawisz się w dyplomatkę - drażnił się z nią. - Wcale nie!
- Myślałem i o tej sprawie - powiedział, nagle poważniejąc. Naprawdę początkowo nie miałem pojęcia, że naszym konkurentem będzie Wittnauer-Douglass, muszę jednak przyznać, że gdy się dowiedziałem, odczułem głęboką satysfakcję. Chodzi mi o to, że wcale nie musimy dostać tego kontraktu, sam fakt, że ubiegamy się na równi z nimi, sprawił mi dużą przyjemność. - Nie ma w tym nic nagannego... - Faktem jest, że się zemściłem. - Tak, ale dzięki ciężkiej pracy i zdolnościom. Nie każdy potrafiłby dokonać tego, co ty! Ale co będzie z twoją praktyką prawniczą? Przecież to zawsze było twoją pasją. Czy nie brakuje ci tego?
201
- W Joyce musiała zejść na dalszy plan, tyle miałem innych spraw. Myślę jednak, że czas już, byśmy zamienili się miejscami z Benem. Nie zależy mi na tytułach, chcę mieć tylko wpływ na działalność firmy. A ty, Deirdre? Czy nie brakuje ci twoich zajęć z aerobiku? - Nie -odpowiedziała stanowczym tonem. Zamyśliła się na chwilę, po czym dodała: - Może wyrosłam z tego. Przypuszczam, że po prostu wypełniały pustkę w moim życiu. A teraz mam ciebie i to daje mi największą satysfakcję. - Ja też pragnę robić z tobą mnóstwo rzeczy, o których wspominałaś, Deirdre— powiedział, obejmując ją. - Nie byliśmy w podróży poślubnej.
S R
- Miesiąc miodowy spędziliśmy przed ślubem. - Ale ja myślę o czym innym. O prawdziwej podróży poślubnej. Luksusowa willa w miejscowości o ciepłym klimacie, szampan o zachodzie słońca, wygrzewanie się w słońcu na piaszczystej plaży, sprawna obsługa.
- I to mówi mężczyzna, który potrafi sam wszystko zrobić? uśmiechnęła się figlarnie Deirdre. - To mówi mężczyzna, który pragnie zajmować się wyłącznie swoją żoną. Czy to przestępstwo? - Ty jesteś prawnikiem. Wyjaśnij mi. Neil zrobił to za pomocą tak przekonującego pocałunku, że przestało ją obchodzić, czy łamią jakiekolwiek prawo.
202