PRZEKŁAD – Red-Room Cain & Martha ROZDZIAŁ 1 POCZUŁAM JAK TO NA MNIE SPŁYWA . Leżałam nieruchomo, zmrożona strachem. Nie teraz. Nie znowu. Zaczęłam z ...
9 downloads
14 Views
1MB Size
PRZEKŁAD – Red-Room
Cain & Martha
ROZDZIAŁ 1
POCZUŁAM JAK TO NA MNIE SPŁYWA . Leżałam nieruchomo, zmrożona strachem. Nie teraz. Nie znowu. Zaczęłam z tym walczyć, szarpiąc się, próbując uwolnić ciało z oplątujących je prześcieradeł i skończyłam na twardej kamiennej podłodze, blada mgiełka wypełniała niewielką przestrzeń mojej sypialni. Serce zacisnęło mi się ze strachu. Czy to mógł być Thomas? Kochany Thomas, zmarły siedem długich lat temu. Czyżby teraz wrócił, by dać mi kolejne niechciane ostrzeżenie? Zawsze obserwował mnie nieco zbyt wnikliwie... czyżby wciąż tak robił? Usłyszałam ciche kwilenie i zrozumiałam, że to ja wydawałam ten dźwięk. Nie, to nie był mój zmarły mąż, ani nic niezwykłego. To była tylko mgła, która zawsze okrywała Sheol, chroniąc go przed zwykłym światem. Jak w Thomasie, nie było w niej żadnej złośliwości, ale przywoływała wizje, które mnie zadręczały. Zwinęłam się w kłębek na podłodze w kącie pokoju, otulając ramionami podkulone nogi i przycisnęłam twarz do kolan. Nie, żeby to mogło powstrzymać wizje. Nic nie było w stanie tego zrobić. Nie mogłam nad nimi zapanować, ani ich zrozumieć... czasami nie miewałam ich przez całe miesiące, a potem nagle uderzały, powalając mnie na kolana. Byłam przerażona i cała we łzach, ale ukrywałam swoją słabość przed innymi. Nigdy się nie skarżyłam. Życie w świecie upadłych aniołów nie było łatwe dla
śmiertelniczek, szczególnie takich, które straciły swojego partnera. Gdyby mieli jakikolwiek pojęcie o bólu, jaki wywoływały u mnie wizje, próbowaliby mi pomóc, a ja nie mogłam znieść nawet myślenia o o swoim darze. Czy witałam je z radością, czy nie, wizje przychodziły i najlepszym sposobem, żeby je przetrwać, było utrzymywanie ich w tajemnicy. Inaczej było zbyt wiele pytań, zbyt wiele żądań o szczegóły, które irytująco zawsze były poza moim zasięgiem. Musiałam w milczeniu zrozumieć sens okruchów, które uderzały we mnie jak odłamki szkła, wbijając się w moje udręczone serce. Kuliłam się w mroku jak nieszczęsny tchórz, gardząc sobą, próbując uspokoić oszalałe tętno. Byłam zlana zimnym potem, chociaż pokój był ciepły i zmuszałam się do brania wolnych, relaksujących oddechów, pozwalając wizji nabierać kształtu. Nadchodził. Mroczny mężczyzna, który przynosił chaos i zniszczenie. Cain. Imię, które skrystalizowało się w moim umyśle już przed miesiącami, ale nic nikomu nie powiedziałam. Ponieważ nie wiedziałam nic więcej. Znałam jedynie jego imię. I to, że przychodził po mnie. Powinnam wstawać. Nie miałam pojęcia, czy pojawi się to tego dnia, czy następnego, ale miałam świadomość, że stanie się to w najbliższym czasie. Niedługo tu będzie i zapanuje chaos. To było małe błogosławieństwo, że nic nie powiedziałam Razielowi. Jako przywódca Upadłych miał i tak zbyt dużo na głowie, a teraz, gdy stał się zdumiewający cud... i Allie, jego żona była w ciąży, nie miał czasu martwić się o to, co mogą oznaczać moje niejasne wizje. Nikt nie ufał moim snom, ponieważ bywały zawodne, a ja nie chciałam popełnić kolejnego błędu, dając im na wpół uformowane obawy, mogące wprowadzić jedynie zamieszanie.
Postanowiłam poczekać do chwili, gdy będę wiedziała coś więcej na temat przepowiedni, która wisiała wokół mnie w powietrzu, jak złowieszczy, drapieżny ptak. Ta chwila właśnie nadeszła. Moje obawy były absurdalne, oczywiście. Wiedziałam o tym, ale serce wciąż tłukło mi się o żebra. Jaka katastrofa czekała Upadłych... i mnie? W hierarchii Upadłych byłam czymś poza nawiasem, ani aniołem ani jego partnerką. Thomas wyrwał mnie z chaosu człowieczego życia. Czuwał nade mną, jak mi powiedział. Pewnego razu stwierdziłam, że był dość nieskutecznym aniołem stróżem, biorąc pod uwagę pierwszych siedemnaście lat mojego życia, a on poczuł się urażony. Thomas nie miał zbyt wielkiego poczucia humoru. ( A który z Upadłych je miał. Gburowatość i nadęcie to chyba ich cechy gatunkowe ;) Byłam bardzo młoda, gdy mnie tu przywiódł, ale dał mi miłość, bezpieczeństwo i spokój, których łaknęłam i nigdy wcześniej nie zaznałam. Cieszyłam się nimi jedynie przez pięć lat. Potem do Sheolu przebiły się te potworne Nephilimy i Thomas zginął, a wtedy zaczęły się wizje. Początkowo przyjmowałam je z zadowoleniem. Dały mi cel, nową rolę w świecie Upadłych. Chociaż Anioły miały pewne zdolności zaglądania w przyszłość, to żaden z nich nie był w tym tak dobry, by zdołał przebić moje niedoskonałe wizje. Mimo, iż były one niepełne i frustrujące, dawały mi powód do pozostania w Sheolu i za to jedno, mimo bólu byłam im wdzięczna. Ale dlaczego ten mroczny mężczyzna przychodził po mnie?
Następna wizja uderzyła we mnie jak nóż, szarpnęłam się i jęknęłam wstrząśnięta jej treścią. To było pierwotne i żenujące. Wizja intymności seksualnej, która sprawiła, że zamknęłam oczy, próbując się od niej odciąć, ale to jej nie powstrzymało. Nie chciałam tego widzieć, nie pragnęłam zmysłowej reakcji, która rozprzestrzeniła się pod moją skórą, jak ogień zatruwający Upadłych. Ale wizje nigdy mnie nie słuchały. Zamykanie oczu sprawiło jedynie, że obrazy stały się jeszcze wyraźniejsze; uciekanie od nich w niczym nie pomagało. Spięłam się w sobie, próbując to przetrwać. Para na łóżku zmieniła pozycję i zdołałam dostrzec twarz mężczyzny, anielsko piękną, diabelsko grzeszną. Bez pośpiechu zagłębiał się w leżącą pod nim kobietę, która patrzyła do góry, prosto na mnie. Kobieta, którą zaspokajał miała moją twarz. Martha z mojej wizji próbowała poruszyć się , ale jej ręce zostały skrępowane nad głową. To nie był żaden gwałt ani przymus... jedynie seksualna gra... której przyglądałam się z fascynacją. ( OMG czyżby Upadły z wyobraźnią ;) Chciałam coś powiedzieć, aby osłabić siłę snu, ale wszystko, co mogłam usłyszeć było jękiem dochodzącym z mojego gardła. Dźwiękiem, który wydawałam, gdy wizja kroiła mnie na kawałki, powodując rozdzierający ból. Ból połączony z ogromną, zakazaną rozkoszą. Nagle wszystko zniknęło. W jednej chwili sięgałam po seksualną ekstazę pod mrocznym aniołem; w następnej byłam sama w swojej sypialni, skulona i drżąca na twardej podłodze, a z ogrodu wpadało smugami do pokoju poranne światło. Zrobiłam głęboki wdech. Mgła odeszła razem z wizją, pozostawiając mnie niespełnioną, moje ciało wciąż drżało z pobudzenia. Nie dowiedziałam się niczego nowego, niczego, co mogłoby być istotne. Tylko to, że mroczny anioł nadchodził. A powodem tego byłam... ja.
Co wydawało się absurdalne. Byłam najmniej ważna ze wszystkich mieszkańców Sheolu... i nikomu niepotrzebna. Wstałam z podłogi przytrzymując się ściany, by odzyskać równowagę. Wygładziłam pościel na łóżku zanim ruszyłam w stronę małej, praktycznej łazienki. Gorący prysznic trochę mi pomógł, częściowo łagodząc napięcie w mięśniach i kując dziwnie nadwrażliwą skórę. Pokręciłam głową, ścierając wilgoć z lustra i spojrzałam na siebie obiektywnie. Spojone partnerki Upadłych starzały się inaczej niż kobiety mieszkające w ludzkim świecie. Miałam trzydzieści lat, a z powodu dziwnych praw rządzących w Sheolu wyglądałam dziesięć lat młodziej. Miałam szansę żyć do stu lat, a może i dłużej, jeśli wcześniej nie zabiłaby mnie przemoc nieodłącznie związana z życiem w świecie Upadłych. Wyglądałam normalnie, spokojnie, denerwująco kręcone brązowe włosy okalały szczupłą twarz. Moje zmieniające kolor piwne oczy dzisiaj miały spokojny odcień morskiej zieleni. Mówiono, że wyglądam trochę, jak ponętny chochlik. Nie było w tym złośliwości, jednak nie cierpiałam tych określeń. Chciałem uchodzić za spokojną i zrównoważoną, a nie frywolną. Podczas wizji musiałam chyba zagryźć wargę, chociaż nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy i moje usta wyglądały jak po ukąszeniu pszczoły. Jakbym została dokładnie i bezlitośnie wycałowana. Gdyby ktoś na mnie spojrzał, nigdy nie domyśliłby się, że ostatnią godzinę spędziłam pogrążona w bólu i seksie. Z drugiej strony, nikt nie wykazywał skłonności, by zbyt badawczo mi się przyglądać. W Sheolu, tak samo jak i w ludzkim świecie, wdowy wydawały się być niewidzialne. Moje wątpliwe zdolności zostały docenione, nawet jeśli nie do końca im ufano. Byłam tu akceptowana i otoczona opieką, jednak tak naprawdę do nikogo się nie zbliżyłam. Złowieszczy huk pioruna przerwał moją zadumę, miłe oderwanie się od czarnych myśli. Przeczesałam włosy palcami, po czym poszłam się ubrać, w tym czasie odgłosy burzy stały się głośniejsze.
Usłyszałam skwierczenie błyskawicy, upiorne błękitne światło przeszyło moją sypialnię, a po niej nastąpił huk, który wydawał się wstrząsnąć ziemią. Zamarłam, zmrożona nagłym atakiem paniki. On właśnie nadchodził. Musiałam wszystkich ostrzec. Nie zawracałam sobie głowy butami, biegnąc wzdłuż korytarza i unikając zaspanych mieszkańców, którzy wyszli ze swoich sypialni, by popatrzeć na burzę. Musiałam dostać się do Raziela, tak szybko jak tylko zdołam. Pokonałam zakręt, prawie wpadając na archanioła Michaela. Wystarczyło jedno spojrzenie jego ciemnych oczu bym zwolniła do szybkiego marszu. Panika nie pomogłaby nikomu. - Gdzie jest Raziel? - stawiłam opór impulsowi, żeby złapać go za koszulę i zmusić do odpowiedzi, kiedy uderzył kolejny piorun, a powietrze wypełnił ogłuszający łoskot gromu. - Jest na plaży - odpowiedział krótko. - Tam nie jest bezpiecznie, powinnaś poczekać, aż minie ryzyko. Chyba że... wiesz coś na ten temat? Podejrzenie i irytacja zabarwiły jego głos, jednak nie mogłam go za to winić. Sam był ofiarą moich pochrzanionych wizji i chociaż podarowały mu one żonę, Tory, to wciąż żywił do mnie urazę. - Nie - odpowiedziałam, decydując się na półprawdę. Ponieważ nie byłam niczego pewna. Mogłam się tylko domyślać. Wszyscy byli teraz w drodze na plażę, szli w sam środek burzy z piorunami... kompletnie szalonego widowiska. Niewiele rzeczy było w stanie zabić Upadłych, zazwyczaj tylko inne nieziemskie istoty albo otwarty ogień, który był dla nich trucizną. Ale co z wściekłą mocą piorunów? I co mogłyby one uczynić ich ludzkim
żonom, które razem z nimi szły na pastwę burzy? - To nie może czekać - powiedziałam. Jeśli tak miał wyglądać kres mojego istnienia, to godziłam się z tym. Przecisnęłam się obok niego. Wyślizgując się przez otwarte drzwi, zbiegłam w dół stoku na plażę, wypatrując smukłej sylwetki Raziela wśród wielu wysokich, pięknych istot. W chwili, gdy postawiłam stopę na piasku rozpętało się piekło, jakby burza czekała tylko na mnie, by pozbyć się ostatnich hamulców. Niebo sczerniało, kłębiąc się groźnymi chmurami, jedyne światło pochodziło od błyskawic, które niemal bez przerwy uderzały w plażę i morze, potrząsając filarami ziemi. Ryk wiatru konkurował z ciągłym, ogłuszającym hukiem grzmotów, a wicher sprawiał, że luźne ubranie przyklejało mi się do ciała. To wyglądało jak koniec świata. Raziel wyłonił się z chaosu, wibrując furią. - Wiesz coś o tym? - domagał się odpowiedzi, będąc w jakiś sposób słyszany mimo hałasu. Czas wypić piwo, którego się nawarzyło, pomyślałam z zażenowaniem. Raziel potrzebował wszelkich informacji, jakie miałam, nawet jeśli były niejasne i niezrozumiałe. - Ktoś nadchodzi - wiatr porwał mój głos, ale mimo wszystko mnie usłyszał. - Kto? - wykrzyknął. Pokręciłam głową. - Nie wiem. Nie jestem pewna. - Kto? - powtórzył. Usłyszałam skwierczenie; zatkało mi uszy, twarz zapiekła mnie od nagłego żaru, a pośrodku plaży eksplodowały płomienie. Płomienie, które mogły pochłonąć
Upadłych, zniszczyć ich. Wszyscy rozpierzchli się w panice, niektórzy skryli się w leczniczym bezpieczeństwie wściekłego morza, inni pobiegli w kierunku domu. Stałam jak sparaliżowana, wpatrując się w słup ognia, nieruchomy Raziel obok mnie również obserwował jak w samym środku pożogi formuje się ludzka postać. Nie, nie ludzka. Anielska... w pomarańczowym blasku dostrzegłam zarys skrzydeł i stłumiłam krzyk przerażenia. Widziałam, jaką śmierć w męczarniach może przynieść aniołom nawet mała iskra, a ten anioł był dosłownie pożerany przez płomienie. Popatrzyłam, niezdolna do odwrócenia wzroku, spodziewając się, że zamieni się on w popiół. Nikt nie próbował mu pomóc... nikt by nie zdołał. Wszyscy Upadli patrzyli na spełnienie swoich najgorszych koszmarów. Anioł wewnątrz ognia nie krzyczał. Nie szarpał się, ani nie walczył. Po prostu szedł przed siebie, aż wyszedł z kręgu płomieni, które natychmiast przygasły, pozostawiając go nietkniętym. Głębokiej barwy skrzydła rozłożyły się za jego plecami, kiedy rozglądał się po otaczających go ludziach. A potem uśmiechnął się, najbardziej szelmowskim, czarującym, diabolicznym uśmiechem, po czym pstryknął palcami. Ogień zniknął. Niebo przejaśniło się; gdy tylko przycichł wiatr, grzmoty i pioruny odeszły, jakby nigdy nie próbowały zniszczyć wszechświata. Przybysz rozejrzał się po wstrząśniętych twarzach niemal życzliwym wzrokiem. - Zawsze potrafiłem zrobić dobre wejście - powiedział. (kurde, nareszcie pierzak z
poczuciem humoru ;) Mogłam poczuć, jak przez Raziela przetacza się fala nienawiści, tak gwałtowna i potężna, że sięgnęła również do mnie. - Cain - powiedział tonem wyrażającym całkowite obrzydzenie. - Powinienem był się domyślić, że to ty. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 2
WSZYSCY BYLI ZBYT ZAJĘCI wpatrywaniem się w przybysza, by ktokolwiek zauważył szok na mojej twarzy. Nie wiem dlaczego byłam zaskoczona. Przecież dokładnie wiedziałam, jak będzie wyglądał. Czyż nie widziałam go wiele razy, kiedy kochał się z moim sennym „ja”? Upadli byli piękni. Wszystkie anioły takie były, z tego co wywnioskowałam, nawet niesamowicie zły archanioł Uriel, również był urodziwy. Ale ten, Cain, był inny. Upadli byli potężni i surowi. Lecz Cain lustrował wzrokiem nas wszystkich z wyraźnym rozbawieniem, czymś co rzadko widywałam u mężczyzn, którzy mnie otaczali. Miał długie włosy przetykane słonecznymi pasemkami, wydatne kości policzkowe i silny, zgrabny nos. Był zbyt daleko, żeby to dostrzec ale już wiedziałam, że jego oczy są wyraziście szare, prawie srebrne i pełne ironicznego poczucia humoru. Znałam też jego usta, wiedziałam, że są zmysłowe, a ich kąciki lekko uniesione w górę. Widziałam te usta na moim ciele, czyniące rzeczy, których Thomas nigdy by nie zrobił. Zbyt wiele razy reagowałam na te wizje z niespokojną tęsknotą i nigdy nie przyniosły mi one jakiegokolwiek dokładniejszego wyjaśnienia, z jakiego powodu musiałam być dręczona przez tak intensywne, erotyczne sny. Sny, które przyjęły niepokojąco rzeczywistą postać, kiedy mroczny mężczyzna pojawił się wśród płomieni, które powinny go zabić. Przyciągnął skrzydła do swojego ciała, a one zniknęły, tym zadziwiającym sposobem, jaki charakteryzował wszystkie anioły, więc nie miałam dość czasu żeby
określić ich kolor. Kolor mówił bardzo wiele. Im ciemniejszy odcień, tym potężniejszy i starszy anioł. Jego skrzydła były bardzo ciemne. Po czym się poruszył, prawie płynąc w kierunku czekających na niego aniołów, tak pełny gracji, że musiałam powstrzymać gwałtowne westchnienie. - A gdzie Azazel, nie przybył, żeby mnie powitać? - mruknął, nawet na mnie nie patrząc. To dało mi szansę, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. Wydawał się emanować energią, seksualnym żarem, którego wibracje mogłam poczuć we własnym ciele. Może wszyscy to wyczuwali. Teraz tu był. Będzie zgubą nas wszystkich. - Azazel już nie przewodzi Upadłym, ja to robię - odpowiedział Raziel pozornie spokojnym tonem. Skinął głową w kierunku niewielkiej wypalonej łaty na plaży. - Co to było? Cain roześmiał się, a ten dźwięk był szokujący. Czarujący, prawie melodyjny, biorąc pod uwagę gwałtowność jego przybycia. - Dym i lustra, stary przyjacielu. - Nie jestem twoim przyjacielem - odpowiedział Raziel. A potem wzrok Caina skierował się na mnie. Stałam spokojnie czekając na uderzenie mocy jego spojrzenia, ale ono po prostu prześliznęło się po mojej twarzy. - Co za mała myszka ukrywa się za tobą? To wystarczyło by mną poruszyć. Spokojnie popatrzyłam mu w oczy. - Nie jestem myszką - powiedziałam. Jestem Martha, żona Thomasa - nie wiem dlaczego sprawiłam, żeby to brzmiało jakby on wciąż żył.
- Jasnowidząca - krótko skwitował Raziel. Jeśli oczekiwałabym, że przybysz obdarzy mnie jeszcze jakąś uwagą, byłabym rozczarowana. - I jak to tym razem zadziałało? - powiedział gładko, bardziej do Raziela niż do mnie. - Nie powiedziała mi, że nadchodzisz - poskarżył się Raziel, a ja z trudem powstrzymałam się przed wzdrygnięciem. Teraz już nic nie było do powiedzenia. Rzeczywiście, tym razem wizje zostały przekręcone do góry nogami, najwyraźniej pomieszały się z moją własną tłumioną seksualną frustracją. Miałam wizję jego nadejścia i przeniosłam go do moich niechcianych fantazji. Co wyjaśniało, że gdy na mnie patrzył, w jego wzroku było tylko lekkie zaciekawienie. To dziwne, gorące poczucie więzi, nie miało nic wspólnego z nim. Obserwował mnie teraz, a ja musiałam zmobilizować całą swoją samokontrolę, żeby nie zacząć się wiercić. - Ale ty wiedziałaś że nadchodzę, nieprawdaż? - wymruczał. - Widzę to w tych twoich tajemniczych oczach. Nie byłam łatwa do przejrzenia... całe swoje człowiecze życie spędziłam na ukrywaniu emocji, nie było mowy, żeby mógł mnie odczytać. On w jakiś sposób musiał wiedzieć o moim przeczuciu i kłamanie nic by nie dało. Ale mogłam spróbować ominąć niektóre rzeczy. - Wiedziałam, że ktoś nadchodzi - zgodziłam się. - Ale nic więcej. Na jego twarzy znowu pojawi się ten uśmiech, ale teraz wydał mi się jakiś znaczący, co uznałam za zdecydowanie niepokojące. - Naprawdę? - wymruczał i odwrócił się do Raziela. - Powinieneś zorganizować
sobie lepszego jasnowidza. Ten wydaje się spać podczas pracy. Nawet nie mrugnęłam. W swoim życiu dawno nauczyłam się nie reagować na ciosy i teraz dobrze mi to służyło. W głębi duszy miałam ochotę rzucić przybyszowi jakąś ciętą ripostę, ale Raziel właśnie stanął w mojej obronie. - Prorokowanie zawsze było niezbyt precyzyjną sztuką - powiedział. - Dlaczego wróciłeś, Cainie? Czyżby ta złocista, uwodzicielska istota mieszkała tu wcześniej? Jeśli tak, to dlaczego nigdy o nim nie słyszałam? Na pewno ktoś z jego magnetycznym urokiem, żyjący przez wiele wieków powinien być dobrze znany. A jednak przed wizjami nigdy nie słyszałam jego imienia, chyba powinnam mieć się na baczności. Usta Caina wygięły się w kolejnym tajemniczym uśmiechu. - Dlaczego? Wróciłem by pomóc ci w godzinie próby, bracie. - Nie nazywaj mnie bratem - warknął Raziel. Zanim Cain zdążył mu odpowiedzieć, od strony szerokich drzwi do Wielkiego Domu dobiegł nas nagły ryk. Stał w nich Azazel, aż kipiał furią, a przy nim Rachela, powstrzymywała go kładąc mu dłoń na ramieniu. Dłoń, którą strząsnął, zanim zaszarżował w kierunku Caina. Uderzył w niego z całym impetem, przewracając go na piasek. Odskoczyłam na bok, oczekując, że inne anioły położą kres brutalnej walce, ale nikt nawet się nie ruszył, kiedy tych dwóch bez litości okładało się pięściami. W końcu przemówił Raziel, ale dopiero wtedy, gdy Azazelowi udało się wyprowadzić kilka celnych, druzgocących ciosów. - Sądzę, że powinniśmy ich rozdzielić, Michaelu. - powiedział zrezygnowanym tonem.
- Naprawdę musimy? - odpowiedział archanioł. - Azazel wygrywa. Może mógłby rozwiązać ten problem za nas. W tym momencie dotarła do nas Rachela i spiorunowała wzrokiem obserwujące walkę anioły, zanim zwróciła się do walczących. - Przestańcie!" - wykrzyknęła. Lecz oni tak zapamiętali się w swojej furii, że wydawali się jej nie słyszeć. Byłam jedyną osobą, która zauważyła, jak to zrobiła, ale nie byłam zaskoczona. Wiedziałam o jej mocach, może nawet więcej niż ona sama. Pojedynczy podmuch wiatru uderzył w nich jak małe tornado, obracając walczącymi ciałami, uniósł je i cisnął w fale spokojnego teraz morza. Moment później zostali zanurzeni w lodowatej toni, ten wstrząs ich rozdzielił. Azazel poszedł pod wodę, po czym wstał i otrząsając się spiorunował wzrokiem swoją żonę, podczas gdy Kain pojawił się z uśmiechem odgarniając z twarzy mokre włosy. Na jego twarzy była krew. Azazel, który również krwawił nie próbował już kontynuować walki, zamiast tego spoglądał bykiem na swoją żonę, ale Rachela tylko patrzyła mu w oczy z wyrazem całkowitej niewinności na twarzy. - Jeśli wy dwaj skończyliście już porównywanie swoich fiutów - rzucił sucho Raziel. - To sugeruję żebyście się ogarnęli, zanim dowiemy się z jakiego dokładnie powodu Cain postanowił zaszczycić nas swoją obecnością. - Dobry pomysł - przytaknęła Rachela pozornie pogodnym głosem. - Martho, może zaopiekujesz się Cainem, podczas gdy ja zobaczę, co uda mi się zrobić z tym idiotą, moim mężem? Jej mąż idiota nie wyglądał na bardziej zadowolonego niż ja, ale po swoich
wcześniejszych protestach nie ośmieliłam się nic mówić. Cain nawet na mnie nie spojrzał. To były tylko twoje sny, napomniałam siebie. Nie wizje. - Doskonały pomysł. Spotkamy się w sali narad, za powiedzmy, pół godziny - to zdanie, wypowiedziane głębokim głosem przez Raziela, nie było pytaniem. Nie miałam pewności czy byłam zadowolona, czy raczej rozczarowana. Pół godziny nie dawało mi zbyt wiele czasu by odkryć, co oznaczało dla mnie to najwyraźniej niepożądane pojawienie się tego człowieka, ale niosło ze sobą trzydzieści minut spędzonych w jego drażniącej obecności. - Idź z Marthą, Cainie - z niecierpliwością powiedział Raziel, gdy żaden z mężczyzn nie kwapił się by wyjść z łagodnych fal przyboju. Teraz poczułam na sobie pełną moc jego oczu, poruszające przypomnienie o erotycznych snach, które mnie zadręczały. Snach, które nie miały nic wspólnego z tym szczególnym przybyszem, lecz były po prostu zbiegiem okoliczności. W tej chwili byłam tego pewna. Wreszcie wyszedł z wody, jego już i tak obcisłe czarne ubranie, teraz dosłownie oblepiało szczupłe, umięśnione ciało i musiałam powstrzymywać się przed gapieniem się na niego. Powinnam być już przyzwyczajona do męskiego piękna, przyjmować je za coś normalnego i zwykle faktycznie tak było. Ale niestety nie miało to zastosowania w zderzeniu z czystą seksualnością człowieka, który właśnie patrzył na mnie z pełną koncentracją, a ja poczułam, jak w odpowiedzi żar zaczyna zalewać moje ciało. Kain spokojnie szedł przez plażę w moim kierunku, nie zważając na gryzący jesienny wiatr. Już wiedział jakie miejsce zajmowałam w tym zbiorowisku około
dwudziestu osób. Zatrzymał się zbyt blisko mnie, pytająco unosząc brew i po raz pierwszy poczułam pełną moc jego hipnotyzującej uwagi. Jego uśmiech był olśniewający, czarujący, lecz nigdy nie sięgał tych zdumiewających srebrno-szarych oczu. - No to co, idziemy pobawić się w doktora? - zapytał. Tylko zdawkowo skinęłam głową i ruszyłam w stronę szpitala. Mógł pójść za mną albo nie. Lecznicza moc morskiej wody już zajęła się wszelkimi poważniejszymi obrażeniami, na przykład takimi jak pęknięte żebra... moja pomoc polegałaby tylko na zmyciu krwi, mógł się na to zgodzić, lub nie. Niestety, postanowił się zgodzić. Czułam za sobą jego obecność i nieco przyśpieszyłam tempo swojego marszu przez hol Wielkiego Domu, mając nadzieję i jego zmusić do pośpiechu. Nie byłam zbyt wysoka, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, ponieważ otaczali mnie strzeliści Upadli i ich smukłe żony o długich kończynach, więc dotrzymanie mi kroku, kiedy niemal biegłam długim korytarzem nie było dla niego żadnym szczególnym wysiłkiem. Do czasu dotarcia do ambulatorium, zmusiłam się by okazywać jedynie spokojną, profesjonalną troskę. Nawet przytrzymałam dla niego drzwi, czekając by wszedł przede mną. Jednak tego nie zrobił, chwycił drzwi ponad moją ręką, odciągnął je łagodnie spoza mojego zasięgu i gestem wskazał żebym weszła pierwsza. - Zrób mi tą uprzejmość powiedział tym swoim ociekającym złotem głosem. - Pochodzę z innych czasów. Przecież nie mogłam w nieskończoność uprawiać z nim zapasów w drzwiach. Ktoś mi kiedyś powiedział „Wybieraj tylko te bitwy, które są istotne”. Na pewno będę miała wiele ważniejszych powodów, żeby walczyć z Cainem.
Ambulatorium znajdowało się z boku głównego budynku, składało się z kilku niewielkich izb otaczających jedną główną salę. To było rzadko używane miejsce; żony Upadłych, mimo iż były ludźmi, w odizolowanym świecie Sheolu cieszyły się zdrowiem i długim życiem. Tu nie istniały żadne przeziębienia ani poważniejsze choroby, żadne nowotwory, ani choroby serca, artretyzmy lub cukrzyce. Nie licząc sporadycznie złamanych kości, kobiety Sheolu były niezwykle zdrową gromadką. Gestem wskazałam stół ambulatoryjny i odwróciłam się żeby umyć ręce. Ponad szumem płynącej wody usłyszałam trzask zamykanych drzwi i poczułam jego bliskość, kiedy wszedł do pomieszczenia. - Dlaczego myjesz ręce? Tu nie ma żadnej szansy na zakażenie. A może jesteś jedną z tych osób, które spędzają zbyt wiele czas próbując wszystko zmyć? Odwróciłam się przodem do niego, jednak nie próbowałam wytrzymać jego spojrzenia, chłodnego i taksującego. - To nawyk - odpowiedziałam. - I dobre wychowanie. Lecz jeśli wolisz, wyjdę i unurzam się w błocie zanim do ciebie podejdę. - A znajdziesz w Sheolu jakieś błoto? Myślałem, że tu wszystko jest czyściutkie i aż nazbyt doskonałe. Wskoczył na stół, rozsiadł się na nim swobodny i zrelaksowany. Zdałam sobie sprawę, że żeby dostać się wystarczająco blisko, by oczyścić rozcięcie nad jego okiem i krwawiącą wargą, będę zmuszona do poruszania się pomiędzy jego nogami. Ale niech mnie szlag, jeśli poprosiłbym, żeby zmienił pozycję. Zwilżyłam gazik nadtlenkiem wodoru i ruszyłam ku niemu, sięgając do niewielkiej ranki na jego czole. W ostatniej chwili jego ręka skoczyła jak kobra i chwyciła mój nadgarstek. Drgnęłam, zaskoczona dotykiem jego skóry na mojej. To było tak jakby pomiędzy
nami przebiegł niewielki impuls elektryczny. Ale on jedynie zwiększył siłę swojego uścisku... sądziłam że automatycznie... i moje wysiłki by ją wyrwać okazałyby się bezużyteczne. - Będzie bolało? Sapnęłam z irytacją - Jesteś nieśmiertelny. Nie bądź małym dzieckiem. Puścił mój nadgarstek i oparł się, zrelaksowany. - Już dobrze. Zaczynaj swoje tortury. Postaram się mężnie je znieść. Powstrzymałam swoje instynktowne warknięcie i otarłam sączącą się krew. Może przydałoby się parę szwów ale ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę, to przeciągać igłę i nić przez tą ciepłą, złotą skórę, tak blisko jego zbyt spostrzegawczych oczu. - Masz szczęście, że jesteś aniołem - powiedziałam. - W innym przypadku miałbyś bliznę. Jego śmiech był zupełnie pozbawiony radości.- Gdybym nie był aniołem, byłbym martwy - powiedział. - Więc… powtórz, proszę, jak masz na imię, Maria? Pomimo jego bliskości, spłynęła ze mnie jakaś część mojego napięcia. Nawet nie zdołał zapamiętać mojego imienia. Kolejny dowód, że te sny były aberracją, bezładną mieszaniną moich własnych bezcelowych tęsknot. - Martha - sprostowałam. - Martha - powtórzył jakby naprawdę starał się by moje imię utkwiło mu w pamięci. Powinienem był to wiedzieć. Jest w tobie dużo więcej z Marthy niż Marii, nieprawdaż? Nie odpowiedziałam. Nie cierpiałem biblijnych stereotypów. Marthy, pracowitej
męczennicy i smutnej, uduchowionej Marii. Był na tyle rozsądny, że nie czekał na moją odpowiedź. - Więc powiedz mi, Martho. Kiedy i z jakiej przyczyny Raziel przejął obowiązki przywódcy Upadłych? Spojrzałam na niego z rezerwą. - Sarah została zabita podczas ataku Nephilimów, a wtedy Azazel… zdecydował się odejść. - Ale powrócił. Z nową partnerką? Dlaczego? Zastanawiałam się czy mam odpowiedzieć mu na to pytanie. - Czy nie powinieneś zadawać tych wszystkich pytań Razielowi? - Wolałbym ruszać do bitwy uzbrojony we wszystkie informacje, jakich mogę potrzebować. - Do bitwy? - powtórzyłam, zaniepokojona. - A co, jeśli nie zechcę cię uzbroić? Zignorował moje pytanie. - Kim jest nowa żona Azazela? Czy ona jest Źródłem? Zniechęcenie go wymagałoby zbyt dużego wysiłku.- Allie jest Źródłem. Ona jest żoną Raziela, po śmierci Sarah przejęła jej obowiązki. Co do Azazela,przepowiednia nakazała mu poślubić demona Lilith. - Znając Azazela, prawdopodobnie zdecydował się zamiast tego ją zabić. Nie miałam zamiaru informować go, że miał rację. - Wziął z nią ślub powiedziałam sucho. Cain nie wyglądał na zaskoczonego. - Masz na myśli tą kobietę o słodkim wyglądzie? Taaa, zawsze dość łatwo przystosowywał się do nowych sytuacji. Czy wiesz dlaczego wszyscy byli tak kurewsko szczęśliwi gdy mnie ujrzeli? Omal nie
popieprzyło ich z radości. To nie tak, że Upadli nie używali takich słów, robili to często i z mocą. Nawet ja czasami po nie sięgałam. Ale z jakiegoś powodu słowo pieprzyć pochodzące z jego ust, wywoływało we mnie zbyt dosłowne skojarzenia.? - Można by sądzić, że wiesz o tym lepiej niż ja - odpowiedziałam w rzeczowy sposób, nie przerywając swoich zabiegów. - Do dzisiejszego dnia, nigdy wcześniej o tobie nie słyszałam. - Kłamczucha - powiedział łagodnie, a mój wzrok w zaskoczeniu powędrował w górę i po raz pierwszy spojrzałam mu prosto w oczy. Błąd. Jego oczy widziały zbyt wiele i spotkanie z nimi było nieprzyjemnie intymne. Wpatrywałam się w niego, długo i twardo. Chciałam odwrócić wzrok ale nie ośmieliłam się, bo to zdemaskowałoby moje tchórzostwo. Na co przy tym mężczyźnie nie mogłam sobie pozwolić. - Zapewniam cię, że nie spędzaliśmy każdej wolnej chwili na rozmowach o tobie - powiedziałam odpowiednio lodowatym tonem. - Przebywam tu dopiero dziesięć lat, ale przez cały ten czas, nigdy nie słyszałam żeby ktokolwiek wymówił choćby twoje imię. Co sprawiło, że wszyscy tak cię nienawidzą? - Moja osobowość zwycięzcy - przechylił głowę, lustrując mnie wzrokiem. Jego usta były spuchnięte, a na dolnej wardze widniało niewielkie rozcięcie, je również przetarłam ignorując uśmiech pod moimi palcami. - Nie twierdzę, że ludzie tutaj rozmawiali o mnie. Sądzę, iż wszyscy byliby szczęśliwi myśląc, że odszedłem na wieki. Chcę tylko powiedzieć, że ty znałaś moje imię, nieprawdaż, Mario? - Nazywam się Martha -warknęłam, sprowokowana. A potem uświadomiłam sobie, że zrobił to celowo, tylko po to by mnie wkurzyć. - Nie ma możliwości żebym mogła poznać twoje imię, chyba że to ty zamordowałeś swojego brata i odszedłeś na
wschód, żeby zamieszkać z dala od Edenu. Kiedy przecierałam jego wargi, ponownie chwycił mnie za rękę, owijając swoje długie palce wokół moich, jego kciuk znalazł się pośrodku mojej dłoni. Naciskając ją. Masując. - Ale z ciebie kłamczuszka. Nie, nie zabiłem swojego brata. Ludzie nie stają się aniołami, jest odwrotnie... a nawet jeśli mogliby się nimi stać, popełnienie bratobójstwa nie dałoby mi tego zaszczytu. Jesteś jasnowidzem. Wiedziałaś, że nadchodzę. - Moje wizje nie są zbyt... dokładne. Wiedziałam tylko, że ktoś nadchodzi sprostowałam, próbując wyszarpnąć rękę. Nie puszczał. - Co nie oznacza, iż musiałam wiedzieć, że to będziesz ty. Nie skłamałam. Całe moje dzieciństwo i wczesną młodość kłamałam by przeżyć, a gdy znalazłam bezpieczne schronienie w Sheolu obiecałam sobie, że nigdy więcej nie będę tego robić. Ale doszłam do perfekcji w unikaniu jasnych odpowiedzi. Mężczyzna trzymający mnie za rękę, był więcej niż godnym przeciwnikiem dla mojej semantyki. - Nie, to nie oznacza, że musiałaś wiedzieć. Ale wiedziałaś. Nieprawdaż? Miałam pewne problemy z koncentracją, połączenie jego kciuka napierającego na moją dłoń i lśniących srebrem oczu, zdawało się wysyłać mój mózg na dłuższe wakacje. Zamrugałam, próbując rozbić podstępne zaklęcie, jakie na mnie rzucił,i zamiast udzielania odpowiedzi, udało mi się przejść do kontrataku. - Nie jestem przyzwyczajona do znoszenia męskiego dotyku - powiedziałam lodowatym tonem. - Puść mnie. - Nie przyzwyczajona do męskiego dotyku? - zapytał, lekko kpiącym tonem. - To więcej niż żałosne. Jakiś facet powinien zajmować się tobą dobrze i często. Co się
stało ze starym Thomasem, że nie może należycie zadbać o potrzeby własnej żony? Nie, żeby kiedykolwiek był zbyt ognistym kochankiem, ale nie przypominam sobie, by jego poprzednie żony się skarżyły. Chociaż muszę nadmienić, że były raczej nudną i stateczną gromadką, nie było w wśród nich nikogo pełnego namiętności. Myślę, że ty możesz mieć więcej ognia. Mylił się, jeśli myślał, że zrani mnie wzmianka o poprzednich żonach Thomasa. W swoim ciele nie miałam nawet jednej zazdrosnej kosteczki.- Jedyne zło jakie dopadło Thomasa, to śmierć. Został zabity w bitwie z Nephilinami. Miałam nadzieję go zawstydzić ale nawet nie mrugnął okiem. - Kiedy? Gdyby puścił moją rękę, chyba wybiłabym mu zęby. - Siedem lat temu. Czy mógłbyś mnie puścić, proszę? - I pozwolić żebyś wybiła mi zęby? Nie sądzę. Jego słowa zaszokowały mnie i zmroziły. W jaki sposób był w stanie wiedzieć o czym myślałam? Byłam mistrzynią w chowaniu twarzy pod uprzejmą maską i od pierwszej chwili miałam się na baczność przed tym człowiekiem. Nawet Thomas nie mógł się przebić wszystkie moje obronne mury... zawsze zachowywałam jakąś część siebie zamkniętą na głucho. W Sheolu, spojeni partnerzy byli w stanie lepiej lub gorzej wyczuwać nawzajem swoje myśli, ale ja zawsze opierałam się tej szczególnej zażyłości. A teraz ten niebezpieczny nieznajomy wyczuwał to, co najbardziej chciałam utrzymać w ukryciu. - Dlaczego to powiedziałeś? - zapytałam ostrożnie. - Ponieważ większość ludzi ma ochotę wybić mi zęby po półgodzinnym przebywaniu w moim czarującym towarzystwie.
Poczułam jak rozluźniły się moje ramiona. - Szczera prawda. Jednakże, mam cię tu leczyć, a nie pogarszać twój stan. Jeśli mnie puścisz, znajdę ci worek z lodem, żeby zmniejszyć obrzęk i jakieś suche ubranie. Jego kciuk wciąż pocierał o miękką poduszkę mojej dłoni, wolno, hipnotyzująco. - Moje usta same się wyleczą, a ubranie prawie już wyschło. Myślę, że raczej wolałbym potrzymać cię za rękę. To już było dla mnie zbyt wiele. Szarpnęłam by się uwolnić i tym razem puścił mnie z cichym śmiechem. - Jesteś zbyt przejrzysta, Mario. - Martha - To dodało mi otuchy. Skoro myślał, że jestem łatwa do odczytania, to mnie nie doceniał, był w tym pewien pozytyw. Przywołałam pozornie spokojny uśmiech. - Dostajesz dokładnie to co widzisz. - Nie do końca. Pachniał słońcem, wodą morską i ciepłą męską skórą, zapach był mocny i podniecający, budzący wszelkie rodzaje dziwnych uczuć, jakie we mnie mieszkały. Byłam bardziej niż zdeterminowana by je ignorować. - Ile zostało nam czasu do spotkania z Razielem i pozostałymi? - Już powinniśmy tam być. Przechylił głowę - To niedobrze. Myślałem, że zdążę wziąć cię do łóżka, tylko po to by zobaczyć czy zdołam nadszarpnąć tą twoją niepokojącą samokontrolę. Jeśli miał zamiar mnie zaszokować, to mu się udało, ale nie okazałam mu tego. Roześmiałam się jakbym była autentycznie rozbawiona. Przecież, to był po prostu pusty blef. - Nie mów takich absurdów. Jeśli będziesz potrzebował kobiety, Raziel
pomoże ci to zorganizować. Nawet nie musisz opuszczać Sheolu. (Raziel rajfurem dla Caina? Jakoś w to wątpię ;) - Nie mam zamiaru opuszczać Sheolu, przynajmniej nie w tym momencie. I sam mogę znaleźć sobie kobietę. - Jego oczy prześliznęły się po mnie, jak chłodna, grzeszna pieszczota. - Na początek możesz być ty. I zanim zdałam sobie sprawę co się dzieje, poruszył się szybciej niż moje oczy były w stanie to zarejestrować. Zostałam przyciśnięta do ściany, a jego ciało napierało na moje. ( Ha, ha, ha... jak ja się stęskniłam za tymi akcjami przy ścianach ;) PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 3
TO BYŁO TAKIE ŁATWE, ŻE POWINNO WYDAWAĆ SIĘ NUDNE, pomyślał Cain. Zawsze lubił wyzwania i jasnowidzów. Martha, reagowała dokładnie tak, jak to przewidział. Przyparł ją do ściany i otarł się o nią, niezbyt mocno, tylko po to, żeby przekonać się, co zrobi. By zobaczyć, czy będzie próbowała go odepchnąć. I czy on powinien udawać, że jej na to pozwoli. Nie była nikim wyjątkowym, szczególnie w porównaniu do kobiet, z którymi zazwyczaj obcował. Była niewysoka, o krągłych kształtach, z szopą krótkich brązowych loków. Miała duże piwne oczy, próbujące wyglądać na nieustraszone, gładką skórę i miękkie, delikatne usta, które zadawały kłam wszystkim próbom wyglądania przez nią na nieporuszoną. Jednak była wojowniczką. Musiał jej to przyznać. Nie próbowała się wyrywać, ani go odpychać. Powinniśmy już być w Sali Spotkań - jej głos był całkowicie spokojny. Postarał się powstrzymać uśmiech. - A co, jeśli się spóźnimy? Spojrzała mu w oczy. Początkowo tego unikała i zastanawiał się dlaczego. Może po prostu posiadała zdrowy instynkt i potrafiła rozpoznać polującego drapieżnika. Albo może faktycznie miała jakieś wizje na jego temat. Jednak teraz patrzyła mu prosto w oczy... jakby chciała udowodnić, że nie robił na niej żadnego wrażenia. Biedne dziecko. Dopiero się rozkręcał. Jeszcze nie zdecydował, czy uczyni ją swoją wspólniczką w przestępstwie, czy nie.
Najpierw chciał się przekonać, co na dzień dzisiejszy Sheol miał mu do zaoferowania. Był nieco zaskoczony... nie miał pojęcia, że Azazel ustąpił ze swojego stanowiska lidera Upadłych. Będzie musiał dokonać korekty w swoich planach, ale był w tym dobry. Najlepsze plany musiały być elastyczne, łatwe do przekształcenia, a jasnowidząca Martha może okazać się w tym bardzo przydatna. Gdyby zdecydował się użyć którejś ze związanych partnerek, gówno naprawdę wpadłoby w wentylator, co jemu sprawiłoby najwyższy rodzaj satysfakcji, jednak nie był przekonany, czy to byłby najlepszy sposób na osiągnięcie jego celu. Nie, żeby wierzył w jakąkolwiek świętość albo nawet w istnienie tych więzi. Ale dla Upadłych i ich żon ta wiara leżała u podstaw chaosu, który wkrótce miał zwalić się im na głowę. Uśmiechnął się do dziewczyny, w najbardziej czarujący sposób, jednak ona zlustrowała go lodowatym wzrokiem, a on cofnął się, nie dając jej szansy, by poczuła na sobie dotyk pełnej długości jego ciała. Nie mógł pozwalać sobie na marnowanie czasu, ale był na tyle bystry, by nie śpieszyć się z tak ważną decyzją. Wdowa po Thomasie wyglądała na miękką, cichą i uległą. Łatwo mogłaby mu się znudzić. (odszczekuję to, co powiedziałam o braku arogancji u Caina, hau, hau, hau... no ten to dopiero ma napompowane ego, dziwne, że nie unosi się pół metra nad ziemią ;) - Więc prowadź, Mario - powiedział, czekając, żeby znowu go poprawiła. Nie zrobiła tego, więc nagrodził ją w myślach cichym aplauzem. Tak jest, moja dziewczynko. Stawiaj opór. Tutaj możesz polegać na ochronie Upadłych, jednak wcześniej czy później będziesz musiała dorosnąć i zacząć polegać na własnych siłach. Odepchnęła się od ściany i przeszła obok niego, skrupulatnie unikając jego dotyku. Te luźne, białe ubrania, jakie nosiło większość mieszkańców Sheolu, mundurki związane z pierwotnym kultem, one też go śmieszyły. Przeszła obok niego, pachnąc konwaliami. Oczywiście... to musiał być zapach przywodzący na myśl coś słodkiego i nieskalanego... w tym momencie postanowił, że nawet gdyby wybrał kogoś innego
na swojego nieświadomego pomocnika, to zedrze z Marthy to obszerne, skromne ubranie i wypieprzy ją tak, jak potrzebowała być wypieprzona. (Och pewnie, biedna Martha, już widzę jak się trzęsie ze strachu... obiecanki, obiecanki, to każdy potrafi ;) Pamiętał jej męża. Thomas zachowywał się jak skromny, delikatny stary człowiek. Jeśli to było wszystko, co Martha poznała w łóżku, to czekała ją radosna niespodzianka. Nie miał zamiaru odejść, nie dając jej tego. W chwili, gdy weszli do holu, usłyszał szum zatroskanych rozmów i uśmiechnął się do siebie. Jak się tego spodziewał, Upadli byli oburzeni jego niespodziewanym powrotem. Cofnął się, pozwalając Marcie wprowadzić się do obszernej sali, w której przebywała większość Upadłych i kilka żon, w tym przypuszczalnie nowe Źródło. Azazel spiorunował go wzrokiem, natomiast Cain oszacował kobietę u jego boku. Wielki i potężny Azazel poślubił Lilith, w starożytnych wierzeniach uznawaną częściowo za demona, a częściowo za patronkę kobiet. Spojrzała na Caina kamiennym wzrokiem, a wtedy stwierdził, że demon jest odpowiednią partią dla takiego posiadacza kołka w dupie, jakim był Azazel. Odwrócił się, by stanąć przodem do nowego lidera. Raziel siedział u szczytu masywnego stołu, jak przystało na nowego Alfę, z piękną, nieco puszystą kobietą u boku. W tym momencie Caina dosłownie zmroziło z zaskoczenia, chociaż wiedział, że nie dał niczego po sobie poznać. Kobieta obok Raziela, przypuszczalnie jego żona i Źródło dla obecnej grupy niezwiązanych, była wyraźnie przy nadziei. Co było fizycznie niemożliwe. Zastanawiał się, czy to mogła być zdrowa pulchność doprowadzona do ekstremum. Ale chociaż to wyjaśnienie nie byłoby tak zaskakujące, jednak wydawało się mało prawdopodobne. Gdy Upadli sprowadzali swoje żony do Sheolu, kobiety zachowywały relatywnie taki sam kształt i tuszę, starzejąc się wolniutko. Ale żadna,
po prostu żadna, nie była w stanie zajść w ciążę. Co więcej, to ponownie zmieniało sytuację. Potrzebował Upadłych wierzących w niemożliwe, żeby odrzucili swoje skostniałe dogmaty. Ciężarne Źródło było pierwszy krokiem. Żaden z Upadłych nie zmienił się, chociaż wielu brakowało. Pozwolił, by jego wzrok błądził po każdym z nich, ciesząc się ich dyskomfortem, wówczas Raziel przyciągnął jego uwagę. - Widzę, że nie zostałeś powiadomiony o ciąży mojej żony. Cain uśmiechnął się szeroko, by ich zdenerwować i ukryć wszelkie dalsze reakcje. - Czy mogę pogratulować wam obojgu? Ile kóz musiałeś poświęcić, żeby osiągnąć taki cud? - To nie były kozy - odparła ruda kobieta siedząca obok Azazela. - A ja nie ujawniam tajemnic handlowych. - A czy przynajmniej mogę pogratulować demonicznej Lilith jej zdolności do naginania praw natury? Azazel usztywnił się, a Cain zobaczył nagły ogień, który rozpalił się w oczach kobiety w odpowiedzi na jego delikatny przytyk. Cain uśmiechnął się z nieskończoną słodyczą, tylko czekając, by Azazel znowu się na niego rzucił, ale demon położył rękę na jego ramieniu. Cain miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Azazel hamowany przez demona. - Zdaję sobie sprawę, Cainie, że przybyłeś tu aby sprawiać kłopoty - wtrącił Raziel, zanim sprawy posunęły się dalej. Ale to nic nowego. Sądzę, że tym razem miałeś również inny powód zaszczycenia nas swoją obecnością po tak długim czasie? I gdzie się podziewałeś?
- W ostatnim czasie? W Australii, sprzątając za was resztę bałaganu. Na Antypodach nie uświadczysz już teraz żadnego Nephilima. - Miło mi to słyszeć - odpowiedział Raziel. - Mam urządzić paradę, żeby odpowiednio cię uhonorować, czy wystarczy proste podziękowanie? - Zawsze byłeś sarkastycznym sukinsynem - odpowiedział Cain słodkim tonem. - Chcę wrócić. Raziel zesztywniał. Tak naprawdę, to zamarł wszelki ruch w całej sali, ewentualnie z wyjątkiem ciężarnej. Oczywiście nikt nie poinformował jej o cieszącym się złą sławą Cainie. - To niemożliwe - wyrzucił z siebie Raziel. - Gdyby nie twoje kłamstwa, Ezechiel wciąż by żył. Naprawdę, to było dziecinnie proste. - Jak możesz tak mówić, stary przyjacielu? To było po prostu nieporozumienie i rozpaczam po jego stracie tak samo jak każdy z was. Sheol jest domem dla Upadłych, a ja niewątpliwie jestem jednym z nich. Czy mam ci przypomnieć, że nie zostałem wyrzucony? Odszedłem z własnej woli, po tym tragicznym nieporozumieniu. Dlatego powinienem móc wrócić, kiedy tego zechcę. - Teoretycznie. Odszedłeś, zanim Azazel zdążył cię wyrzucić. Nie było cię kawał czasu. Dlaczego chcesz wrócić właśnie teraz? - Może poczułem się samotny - odpowiedział łagodnie. - Ty nie jesteś zdolny do takich uczuć, Cainie. Wróciłeś, by mącić i sprawiać kłopoty. To jest twoja specjalność. - Ranisz mnie, Razielu. Wróciłem, ponieważ tęskniłem za własnym rodzajem.
Życie wśród ludzi jest takie trudne... oni przejmują się absurdalnymi rzeczami. Bez wątpienia z powodu ich jakże krótkiego życia. Zastanowił się, czy nie pozwolić sobie na ujmujący uśmiech, ale Raziel nigdy by tego nie kupił, więc zamiast tego zdecydował się na granie uprzejmej szczerości. Raziel zlustrował go lodowatym wzrokiem, ale Cain wiedział o czym myślał przywódca. Nie było sposobu, żeby mógł odmówić Cainowi wstępu do sanktuarium Upadłych, jeśli nie posiadał niepodważalnego dowodu, że Cain zamierzał działać na ich szkodę. Śmierć Ezechiela mogła być uznawana za wypadek chociaż, oczywiście, winą za jej spowodowanie obarczano Caina. Ale o tym, czy Cain zamierzał sprawiać kłopoty, czy nie... i tak dowiedzą się, gdy już będzie o wiele za późno. - Musiałbyś stosować się do naszych zasad - powiedział w końcu Raziel. - Oczywiście. - Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy w samym środku totalnej wojny z Urielem i Niebieskimi Zastępami? Nie ma żadnej gwarancji, że skończy się ona po naszej myśli. - Nigdy nie ma takiej gwarancji. I jeśli pamiętasz, jestem bardzo dobrym wojownikiem. - Dość dobrym. Nie jesteś z nikim spojony? - Nie - Cain miał nadzieję, że ta szorstko rzucona, monosylabiczna odpowiedź ich zniechęci, ale nie liczył na to. - Jak długo jesteś bez partnerki? Kiedy będziesz potrzebował pożywić się od
Źródła? Ponieważ muszę cię ostrzec, że ostatnio Allie była poproszona o służenie dużo częściej niż zwykle, a teraz potrzebuje być silna. Nie jestem pewny, czy kolejny Upadły biorący od niej krew to nie byłoby już zbyt wiele. - I z powodu tego ryzyka, jesteś skłonny skazać mnie na banicję? - rzucił lekko. - Ależ z ciebie zimnokrwisty gad, Razielu. Mógłbym spodziewać się tego po Azazelu, ale ty? Myślałem, że jesteś bardziej zainteresowany postępowaniem według litery prawa. - Po pierwsze, to właśnie litera prawa każe mi chronić Sheol oraz Upadłych i nie chciałbym wystawiać ich na zagrożenie z powodu jednego łajdackiego anioła. Po drugie, jedyny sposób, w jaki możesz znaleźć sobie partnerkę, to przebywanie w świecie ludzi. - Och, nie powiedziałbym, że jestem łajdakiem - wypalił w odpowiedzi Cain. Może trochę buntownikiem, ale każde społeczeństwo potrzebuje buntowników. Prawdę mówiąc, w tej chwili nie potrzebuję usług Źródła. Niedawno straciłem żonę i jeszcze nie jestem... gotowy... na rozpoczęcie nowego związku. - Zaplanował te małe przerwy celowo, aby wyrazić swój nieutulony żal po stracie swojej wyimaginowanej żony. Szczerze powiedziawszy nie wziął sobie żadnej partnerki od ponad stu lat, ale to nie był fakt, którym byłby gotów podzielić się z resztą Upadłych. Jeszcze nie. Raziel spiorunował go wzrokiem, a Cain mógł wyczuć niepokój emanujący z zebranych w sali Upadłych. Spojrzał ponad nimi; z jakiegoś powodu jego wzrok zatrzymał się na chwilę na targanej wewnętrznymi emocjami twarzy Marthy, a jego bystry umysł natychmiast wykorzystał okazję. - Zapytaj swojej jasnowidzącej – zasugerował. - Przypuszczam, że powie ci, iż mogę tu zostać i nie sprawię żadnych problemów. To było zagranie hazardzisty, ale on zawsze czuł się najbardziej usatysfakcjonowany, gdy udało mu się wygrać ryzykowną partię. Gdyby miała
jakąkolwiek wyraźną wizję związanego z nim niebezpieczeństwa, już by ich ostrzegła; dlatego mógł słusznie przypuścić, że albo była figę wartym jasnowidzem, ponieważ nawet sam Raziel to zasugerował, albo że sztuka prorokowania miała w sobie elementy zarówno prawdy jak i fikcji i wpływały na nią różne czynniki, na przykład empatia, oraz święta więź krwi. Jednakże nie było pośpiechu w tym, by ich oświecić w temacie wszystkich małych brudnych tajemnic, które mogłeś odkryć, jeśli w nic nie wierzyłeś i wszystko kwestionowałeś. Ale ten czas nadejdzie. Wszystkie oczy zwróciły się w stronę Marthy. Spokojnej Marthy, jej miękkimi ustami, ogromnymi oczyma i determinacją, która na koniec nie zda jej się absolutnie na nic. Jeśli postanowi, że jej pragnie, weźmie ją, ciało i krew. Niechętnie skinęła głową, a on z jakiegoś powodu miał ochotę potargać jej delikatne brązowe loki, jakby była posłusznym szczenięciem. - Nie widziałam żadnego niebezpieczeństwa, które mogłoby grozić Upadłym z powodu jego obecności - powiedziała ostrożnie. Zastanawiał się, co pominęła. Prawie natychmiast zorientował się, że coś zataiła i jego ciekawość, zawsze nienasycona, jeszcze wzrosła. Odłożył tę myśl na bok, do późniejszego zbadania i z promiennym uśmiechem odwrócił się do Raziela. - Widzisz? - powiedział dźwięcznym głosem. Jestem absolutnie niegroźny. Twoja jasnowidząca to zweryfikowała. - Tego nie twierdziłam - powiedziała ostro.
- Więc co widziałaś? - rzucił. Zastanawiał się, czy inni również zauważyli delikatne rumieńce barwiące jej kości policzkowe. Czyżby panna Martha miała o nim niegrzeczne myśli? Jakże interesujące. Wciąż nie czuł się dostatecznie zdeterminowany, by podejmować pochopną decyzję, ale wyglądało na to, że cicha wdowa po Thomasie była faworytką w jego poszukiwaniach kobiety, która pomoże mu obalić skostniałą strukturę świata Upadłych. - Możesz zostać - nagle powiedział Raziel. - Na razie na próbę. Jak powiedział Michael, musimy wykorzystywać wszystkich wojowników, jakich uda nam się znaleźć. Twoje dawne pokoje zajął ktoś inny, ale masz wybór. Możesz wziąć niedużą izbę na trzecim piętrze, albo większy pokój w aneksie koło ogrodów. Wszystkim, czego potrzebował, żeby dokonać wyboru był prawie niesłyszalny jęk Marthy przy drugiej propozycji. - Wezmę ten większy w aneksie. O ile dobrze pamiętam, ten obszar jest stosunkowo spokojny. Wydaje mi się, że po tylu latach przebywania z dala od wspólnego życia, zacząłem doceniać swoją samotność. - Teraz nie ma tam nikogo, ale... - Skończyliśmy już, nieprawdaż? - Martha przerwała Razielowi właśnie wtedy, kiedy miał powiedzieć coś ciekawego. Nie zdawała sobie sprawy, iż Cain już się domyślił, że jest jedyną rezydentką aneksu. Powinien być nieufny w stosunku do zbyt łatwo układających się spraw, ale wystarczyło jedno spojrzenie na usta Marthy i był bardziej niż szczęśliwy mogąc tym razem zaakceptować ten, jakże dogodny zbieg okoliczności. Zwykle nie wierzył w znaki, jednak gdy okoliczności szły w zgodzie z pragnieniami, niemądrze byłoby się temu sprzeciwiać. Raziel obrzucił kobietę enigmatycznym spojrzeniem. - Więc postanowione, powiedział. - Martho, możesz pokazać Cainowi jego kwaterę, ponieważ jesteś jego
jedyną sąsiadką i spodziewamy się was obojga na obiedzie. Powinniśmy uczcić powrót naszej zgubionej owieczki. W wilczej skórze. Nie trzeba było żadnych specjalnych zdolności, żeby domyślić się, że te słowa były dokładnie tym, co przyszło na myśl Marthcie, gdy próbowała nie zgrzytać zębami nad brakiem wyczucia u Raziela. Cain spojrzał na nią, ale wróciła do uciekania przed jego wzrokiem, co go rozbawiło. Życie wdowy po Thomasie już niedługo stanie się niełatwe i gdyby był lepszym mężczyzną, żałowałby konieczności jej wykorzystywania. Ale niestety, był jaki był. Żal był stratą czasu. Skoro ktoś tutaj okazał się tak zaskakująco kuszący, by przyciągnąć jego zainteresowanie, to będzie bardziej niż szczęśliwy mogąc ją nim obdarzyć. W samej rzeczy, ona idealnie zaspokoi jego wszelkie wymagania. Gdyby tylko decyzje zawsze mogły być takie łatwe, pomyślał, prezentując zgromadzonym miły uśmiech. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 4
W TYM DNIU, KTÓRY NIE ROZPOCZĄŁ SIĘ SZCZEGÓLNIE DOBRZE i wszystko toczyło się w naprawdę spektakularny sposób, ostatnią rzeczą, jaką chciałabym zrobić, było okazanie, jak bardzo czułam się wytrącona z równowagi. To był mój dom i moi ludzie, a mroczny anioł, który dzisiejszego ranka wynurzył się spośród języków płomieni był groźbą dla wszystkich i wszystkiego, na czym mi zależało. Nie zamierzałam pozwolić mu ich zranić. Absurd, oczywiście. Jak i dlaczego miałabym chronić tak potężnych wojowników jak Michael i Raziel przed zaledwie jednym mężczyzną, skoro sami mogli robić to dużo lepiej. Ruszyłam w głąb korytarza tak szybko jak tylko śmiałam, pragnąc zostawić go w jego kwaterze i uciec. - Czy to jakiś wyścig? - czysty głos Caina zabrzmiał zza moich pleców. - Ponieważ moje nogi są dłuższe, a jeśli sprawy przybiorą naprawdę zły obrót, mogę użyć skrzydeł, więc nigdy mnie nie wyprzedzisz. Niechętnie zwolniłam, spojrzałam przez ramię i podskoczyłam nerwowo. Był znacznie bliżej niż przypuszczałam. Patrzył na mnie z rozbawieniem, jakby dokładnie wiedział o czym myślałam. - Przepraszam - powiedziałam krótko. - Mam wiele do zrobienia. - Oczywiście, że masz, drobinko. Jestem pewny, że prośba Lidera znajduje się na szarym końcu twojej listy priorytetów. Gwałtownie przystanęłam. Otaczali mnie sami wysocy, pełni gracji ludzie, więc
niski wzrost zawsze był moją piętą achillesową. - Nie mów do mnie drobinko powiedziałam z groźbą w głosie. Zmierzył mnie intensywnym spojrzeniem spod długich rzęs. - Przecież jesteś drobna - zaznaczył niepotrzebnie.- Dlaczego prawda miałaby sprawiać ci przykrość? Rozważyłam wszystkie odpowiedzi i odrzuciłam każdą z nich. - Mam jeszcze dużo roboty - powtórzyłam, odwracając się. Mogłam to sobie odpuścić. Mogłam odpuścić sobie to wszystko. Wielki Dom był labiryntem pokojów i balkonów. Była to dziwna, oparta na wspornikach budowla, która wyglądała jak biurko z pouchylanymi szufladami. Kiedy zginął Thomas nie chciałam niczego bardziej, jak odizolować się od wszystkich. Opuściłam pokoje, które z nim dzieliłam przenosząc się do aneksu, przybudówki wciśniętej pomiędzy klif, a główny budynek, wybierając życie na uboczu społeczności Upadłych. Mieszkając tam byłam szczęśliwa i spokojna, zadowolona, że mogłam zestarzeć się i umrzeć w błogosławionej samotności. Były tam jeszcze dwa apartamenty, ale naiwnie przypuszczałam, że nikt nigdy nie będzie chciał pozostawać tak daleko od przyjaznego grona Upadłych. Byłam nieprzyjemnie świadoma, że przez parę ostatnich minut nie minęliśmy ani jednej osoby. Do czasu, gdy doszłam do drzwi pierwszego apartamentu, ponownie prawie biegłam i zmusiłam się, żeby zwolnić. - Proszę bardzo, oto twoja kwatera powiedziałam szybko, odwracając się by odejść. Zablokował mnie. Co nie było trudne... korytarz był tu dużo węższy, a on znacznie większy niż ja. - Po co ten pośpiech? Czyżby Raziel nie kazał ci mnie ulokować i zadbać o moją
wygodę? Czy nie myślisz, że powinnaś upewnić się, iż jestem zadowolony ze swoich pokoi? Przecież mogę czegoś potrzebować. - Nie sądzę, by Raziela obchodziło, czy jesteś zadowolony ze swojej kwatery odpowiedziałam szorstko. - Poza tym, już tu kiedyś mieszkałeś, więc wiedziałeś, co wybierasz. - Owszem. Gdyby takim tonem przemówił jakikolwiek inny mężczyzna, pomyślałabym, że brzmi sympatycznie. Ale nie on. W jego głosie były fałszywe nuty, których nie potrafiłam zidentyfikować. - Niemniej jednak, sądzę, że pokażesz mi moje nowe kwatery, nieprawdaż? Zanim zdałam sobie sprawę, co zamierzał zrobić, sięgnął za mnie i otworzył drzwi. Chwilę później własnym ciałem wepchnął mnie do środka apartamentu i zamknął za sobą drzwi. Odsunęłam się od niego mając nadzieję, że wyglądam na spokojną i opanowaną, rozejrzałam się wokół. Ten apartament był trzy razy większy od mojego skromnego pokoju, z sypialnią po jednej stronie i francuskimi drzwiami prowadzącymi na taras, który mieliśmy dzielić. Meble były proste i białe, tapicerowane. Wyglądały na wygodne. Za otwartymi drzwiami do sypialni dostrzegłam olbrzymie łóżko. - Widzę, iż Upadli wciąż lubią myśleć, że mieszkają w chmurach - wycedził, przeciągając samogłoski, przechodząc obok mnie, by dokonać inspekcji pomieszczenia. Zastanawiałam się, czy udałoby mi się wymknąć, zanim zdołałby mnie zatrzymać. - Czy kiedykolwiek tam mieszkali? - byłam zaskoczona, że o to zapytałam. Geneza Upadłych, była jak okryty mgłami Sheol. Oczywiście, wszyscy znaliśmy historię: jak
to Lucyfer został wypędzony z Raju przez Archanioła Michaela i jak kolejne Anioły upadały z powodu miłości do ludzkich kobiet. Jeszcze później upadł też sam Michael, wygnany przez archanioła Uriela, który teraz rządził z ramienia Istoty Najwyższej, która po prostu podarowała ludziom wolną wolę, a następnie zniknęła, pozostawiając wszystko w rękach sadysty. Słyszałam historie o dziwnych, nieszczęsnych miejscach takich jak Mroczne Miasto, gdzie dusze żyły w wiecznej męczarni, ale nigdy nie dowiedziałam się, czy istniało miejsce zwane Rajem, takie jak wyobrażali to sobie ludzie, schronienie Aniołów stworzone z puszystych obłoków i wypełnione muzyką płynącą z harf. Thomas nigdy nie chciał odpowiadać na moje pytania i ostatecznie przestałam pytać. Był jednym z pierwszych Upadłych i powiedział mi, że jego świat jest już przeszłością. Pozostał jedynie Sheol i powinniśmy żyć chwilą obecną, a nie oglądać się za siebie. Tak robiliśmy, dopóki Thomas nie został wypatroszony i zamordowany na moich oczach, a ja upadłam w kałużę własnej krwi, ledwie dając sobie radę z przeżyciem. Nawet teraz moje luźne, białe ubranie ukrywało blizny, których nie pokazywałam nikomu. Cain również nie odpowiedział na moje pytanie... nie, żebym spodziewała się, że to zrobi. Wydawał się o mnie zapomnieć, rozglądając się wokół z dziwnym wyrazem twarzy. Zaczęłam przesuwać się w kierunku drzwi. - Nie wiem jak wiele czasu upłynęło odkąd byłeś tu po raz ostatni - ciągnęłam z ożywieniem. - ale wszystko przebiega tu stosunkowo gładko. Jeśli jesteś głodny musisz tylko pomyśleć o jedzeniu i zostanie ci ono dostarczone. Źródło… hmmm, sądzę, że wiesz co dostarcza Źródło. - Krew - powiedział z roztargnieniem. A następnie jego spojrzenie zatrzymało się
na mnie i powrócił jego swobodny uśmiech. - W tej chwili nie potrzebuję krwi. Chociaż z drugiej strony, trochę czasu upłynęło odkąd po raz ostatni się pokładałem. To słowo trochę mnie zaskoczyło, wtedy dotarło do mnie jego niewątpliwe znaczenie. - Obawiam się, że wszyscy tutaj są już spojeni. Większość wdów postanawia wrócić do swoich domów z usuniętą pamięcią o latach spędzonych z Upadłymi. Raziel mówi, że tak jest dla nich łatwiej. - Ale nie dla ciebie, słodka Mario - wymruczał. - Dlaczego nie wróciłaś do domu? Ponieważ nie miałam żadnego domu, do którego mogłabym pójść, pomyślałam buntowniczo, ale nie miałam zamiaru wyznawać mu tego. - Nigdy nie podobała mi się idea czyszczenia mojej pamięci - nie zamierzałam zawracać sobie głowy poprawianiem swojego imienia. Nie mogłam pozbyć się uczucia, że to było częścią jakiejś skomplikowanej gry i że jedynym sposobem, bym mogła ją wygrać, była odmowa brania w niej udziału. - Tak więc jesteś jedyną zwierzyną w tym mieście. Jak dawno temu owdowiałaś? Zmroziło mnie. - Dlaczego pytasz? Na zewnątrz w zwykłym świecie, ludzie mówili o anielskich uśmiechach. Uśmiech Caina był czymś wręcz przeciwnym... był czarujący i diabelski. - Po prostu zastanawiałem się ile czasu minęło, odkąd zaznawałaś cielesnych rozkoszy. Byłbym więcej niż szczęśliwy wyświadczając ci tą przysługę. Wiedziałam, że próbuje mnie zaszokować. - Nie jestem zainteresowana zabrzmiałam dużo spokojniej niż się czułam, odwracając się od niego. Powinnam być w stanie dotrzeć do drzwi zanim on to zrobił... byłam znacznie bliżej. Ale był tam przede mną, uśmiechając się do mnie, autentycznie rozbawiony. - Nie bądź taka wstrząśnięta, słodka Mario. Tylko proponowałem. Jestem pewny,
że jeśli ty nie jesteś, znajdę kogoś innego, kto będzie zainteresowany. - Martho! - warknęłam, ulegając jego prowokacji. - I nie znajdziesz nikogo takiego w Sheolu. Mówiłam ci, że wszyscy tu są spojeni. - I sądzisz, że to by mnie powstrzymało? - jego głos był bardzo łagodny. (A teraz mamy granie na emocjach, biedna Martha będzie musiała się poświęcić dla dobra ogółu ;) Nawet nie drgnęłam. Zrozumiałam instynktownie, że pozwoliłby mi przejść, gdybym tego zażądała. Spojrzałam w górę, w jego niecne, piękne oblicze i zastanawiałam się, czy on naprawdę nie był czystym grzechem. Uwodzicielski, prawie nie do odparcia, zdolny samym tylko uśmiechem wywołać w umyśle kobiety takie fantazje, jakie nigdy wcześniej nawet nie przyszłyby jej do głowy. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że gdyby to sobie postanowił, może mu się udać uwieść kogokolwiek zechce. Kto mógłby powiedzieć nie takiemu subtelnemu, zmysłowemu powabowi? Pozwoliłam zawładnąć się zmysłom na nie dłużej niż nanosekundę, a następnie się cofnęłam. - Nie odpowiedziałeś na pytanie Raziela - powiedziałam, a jeśli w moim głosie słychać było napięcie, nie dbałam o to. - Dlaczego tu jesteś? Wpatrywał się we mnie w zamyśleniu przez długi moment. - Nie jestem pewien. Może po to, żeby cię uwieść, cukiereczku. - Więc równie dobrze możesz odejść już dziś, ponieważ jesteś skazany na porażkę. - Dlaczego? Jego proste pytanie mnie zaskoczyło. - Słucham?
- Zapytałem cię dlaczego. Dlaczego jestem skazany na niepowodzenie, skoro czuję żar płynący z twojego ciała, słyszę, jak krew pulsuje pod twoją skórą, praktycznie mogę poczuć zapach twojego podniecenia? Dlaczego? Nigdy w swoim życiu nikogo nie uderzyłam, wyłączając bitwy. Nie cierpiałam przemocy, mimo to miałam ochotę zetrzeć ten szyderczy uśmiech z jego ust, walnąć go tak mocno, aż zabolałaby mnie ręka. - Myślę, że coś sobie wyobraziłeś - mój głos był lodowaty.- Ale ostatecznie, naprawdę nie obchodzi mnie z jakiego powodu tu jesteś. Jeśli nie chcesz nikomu powiedzieć prawdy to twoja rzecz, pod warunkiem, że zostawisz mnie w spokoju. Teraz, byłabym głęboko wdzięczna, jeśli byłbyś tak uprzejmy i zszedł mi z drogi, mam dużo rzeczy do zrobienia. - Co ciągle powtarzasz - mówiąc te słowa odsunął się na bok i przestał blokować mi drzwi. Ukryłam ulgę. - Namawiam do zmiany zdania. Przyznaję. Po raz pierwszy od wielu lat uległam pokusie. - Kiedy piekło zamarznie. Popatrzył przed siebie zamglonym, nieobecnym wzrokiem. - To już się stało, kochana dziewczyno. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 5
CAIN PATRZYŁ NA DRZWI i zdał sobie sprawę, że się uśmiecha. Słodka, śliczna jasnowidząca Martha pod swoją skromną powierzchownością była istną petardą. Wyczuł to prawie natychmiast, i nie zabrało mu zbyt wiele czasu, by dała się sprowokować. W przyszłości pewnie będzie się bardziej pilnowała, ale nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, że uda mu się przełamać jej opory. Nigdy nie poniósł klęski, jeśli się na czymś wystarczająco skoncentrował. Obrócił się, by zlustrować wzrokiem pozbawiony kolorów pokój i westchnął. Nie cierpiał tego, lecz niestety tu zawsze tak było. To było miejsce pokuty dla przeklętych, ale on nigdy nie należał do tych, którzy lubili się pogrążać w żalu. Życie było bogatym bankietem smaków do spróbowania, mimo to Upadli zamknęli się w pewnego rodzaju czyśćcu. Ale nie on. Myślał, że nic nie zdoła zmusić go do powrotu, a teraz, po prostu tu był. Jednak kiedy stąd odejdzie, to jeśli Sheol wciąż będzie istniał, już nic nigdy nie będzie w nim takie samo. Poczuł cień, który przemknął przez drzwi balkonowe w głównym pokoju, ale nie odwrócił się, by spojrzeć. Tylko jeden mężczyzna mógł przyjść tu za nim tak szybko i tylko jeden mężczyzna był tak ogromny, a to że postanowił przywitać się z nim bez zamieszania, ugruntowywało jego reputację kogoś niesamowicie przewidującego. Drzwi otworzyły się i jego gość wszedł do środka, niespodziewanie cicho jak na takiego olbrzyma. - Metatronie - rzucił Cain chłodnym tonem. - Okazałeś się szybszy niż
oczekiwałem. - Odwrócił się przodem do wielkiego mężczyzny. - Mam nadzieję, że gdy tu szedłeś, nikt cię nie zauważył. Anioł Metatron, najnowszy z Upadłych, był olbrzymi, o ramionach z granitu i nogach rozmiarów pni. - Co masz na myśli? - zagrzmiał, patrząc na Caina ze swoją zwykłą pogardą. - Będziemy musieli uważać na Marthę. Ona może wyglądać na cichą, ale ja jej nie ufam. Ona widzi różne rzeczy. I nie mam na myśli jedynie jej wizji. - Zajmę się Marthą - powiedział Cain, opadając na białą kanapę. Była zadziwiająco wygodna... przynajmniej Upadli nie byli całkowicie skupieni na pokucie. On na wpół oczekiwał mnisiej celi z wąskim, twardym łóżkiem. Co było jego przydziałem, gdy ostatnio był zmuszony do mieszkania w Sheolu. Ale przecież, jak zwykle, nie chcieli go tutaj. Przypomniał im, że istnieją rzeczy, o których chcieliby zapomnieć. Metatron po prostu mruknął. Cain lubił to w tym facecie. Rzadko mówił, a kiedy to robił, zazwyczaj był warty wysłuchania. Co do siebie, Cain nie miał żadnych złudzeń... wolałby raczej słuchać własnego głosu, niż kogoś innego brzęczącego mu za uszami. Przynajmniej w tym tworzyli parę znakomitych spiskowców. - Myślisz, że oni coś podejrzewają? - wyciągnął nogi przed siebie, opierając obute stopy na białym niskim stoliku, obok białej misy, wypełnionej pachnącymi gardeniami. Cholera, jak on nie cierpiał bieli. Jego czarne ubranie trochę zostało przypalone w następstwie jego małego magicznego podstępu, i prawdopodobnie zostawi ślady po przypaleniu na tym nieskazitelnie czystym płótnie. Oj, kurewsko nieładnie. - Raziel i inni? - Metatron prychnął drwiąco. - Ani trochę. Oni są teraz tak zajęci przygotowaniami do kolejnej dużej bitwy, że nie mają czasu się martwić o osobników takich jak ty.
Cain nieszczególnie przejął się określeniem „tacy jak ty”. To miała być zniewaga, ale nie dał się sprowokować. - Wiesz, kiedy ma się odbyć ta wielka bitwa? - O to musisz zapytać pewną jasnowidzącą. Cain uśmiechnął się z rozrzewnieniem. - Och, mam taki zamiar. Chociaż rozumiem, że jej przewidywania są nieco... niespójne. Metatron wzruszył ramionami. - Czasami miewa rację. Innym razem byłoby lepiej, gdyby trzymała język za zębami... tylko wszystko gmatwa. - Ale Raziel jej ufa? - Czasami. Cain odchylił się, krzyżując ramiona za głową, gdy to rozważał. - To może być niezwykle pomocne. Nie powinienem mieć jakichkolwiek kłopotów, manipulując jej wizjami dla naszej korzyści. - Ona jest silniejsza niż może się wydawać - powiedział Metatron. - Zawsze lubiłem wyzwania. Chociaż lubię też, kiedy sprawy okazują się banalnie proste. A Alfa i jego Źródło? I uwaga, abdykacja Azazela może okazać się korzystna. I jak, do cholery nowe Źródło mogło zajść w ciążę? Metatron jeszcze raz wzruszył swoimi masywnymi ramionami.- Nie sądzę, żeby to miało znaczenie. Cain powstrzymał instynktowne warknięcie. - Może to ja będę decydował, co jest ważne? - zerknął przez okno do ogrodu, otulonego miękkim światłem Sheolu. Był, w odróżnieniu od wszystkiego innego tutaj, cudowną mozaiką barw. Życie w Sheolu
zostało wypłukane z koloru. Pragnął czerwieni, bogatej i głębokiej. Czerwieni owoców granatu i krwi, którą tak kochał. Krew na języku, krew na skórze. Odwrócił się do Metatrona z lekkim, zwodniczym uśmiechem.- Czy jest ktoś przed kim potrzebujesz mnie ostrzec? - Michael jest podejrzliwy, ale niedawno się związał i jest teraz bardzo zajęty trenowaniem Upadłych przed nową bitwą i igraszkami z żoną, więc łatwo rozproszyć jego uwagę. Szczególnie, że jego żoną jest Victoria Bellona, rzymska bogini wojny. Cain uniósł brew. - Jak on zdołał ją tu ściągnąć? - Dzięki jasnowidzącej. Miała wizję. On bronił się przed tym jak diabli. Ale tym razem Martha miała rację. - Interesujące - mruknął Cain. - Kto jeszcze? - Azazel cię nienawidzi. - Azazel zawsze mnie nienawidził. Miał wystarczające powody. Ezechiel był jednym z jego najbliższych przyjaciół. Moje powody, by go nienawidzić są jeszcze głębsze. Będę uważał na Azazela. Powiedziałeś, że zarówno Sammael jak i Asbel są martwi? Metatron kiwnął głową. - Tak samo jak my będziemy, jeśli oni zdadzą sobie sprawę z tego, co robimy. - Sztuką, drogi przyjacielu, jest nie dać się złapać. - Nie jestem twoim przyjacielem. Cain roześmiał się. - Racja. Przecież często mi mówiłeś, że ja nie mam żadnych
przyjaciół. Metatron nic nie powiedział, a Cain się uśmiechnął. - Punkt dla ciebie powiedział.- Jeśli zmieniłeś zdanie, sam mogę się tym zająć. Ale wtedy to może zabrać więcej... - Nie zmienię zdania. Ach tak, introwertyczny Metatron. - Dobrze - powiedział Cain. - Więc zabierajmy się do roboty. Muszę obejrzeć żony i sprawdzić, czy któraś z nich może się przydać. One wszystkie są całkiem ładniutkie, nieprawdaż? - Jeśli lubisz te rzeczy. - Och, oczywiście że lubię. Lubię ładne i nieurodziwe, pulchne i szczupłe, stare i młode. Kobiety są zachwycające, Metatronie. Naprawdę powinieneś zacząć sobie dogadzać. To pomogłoby ci się odprężyć. Metatron ledwie na niego spojrzał. - Nie ma tu żadnych dostępnych kobiet. Są jedynie spojone, albo pogrążone w żałobie, jak Martha. - Nie mam zamiaru pozwolić, żeby to mnie powstrzymało. Ciebie też nie powinno. - Dlaczego chcesz przyglądać się żonom. Myślałem, iż postanowiłeś, że to jasnowidząca będzie najprzydatniejsza. - Być może. Ale jeszcze nie obejrzałem sobie innych, nieprawdaż? Z pewnością zatrzymam również jasnowidzącą... uważam, że jest zbyt kusząca, żeby ją sobie odpuścić. Ale zawsze dobrze jest wsadzić kij w mrowisko, a niewierna żona miło zatrzęsłaby Sheolem. Ponadto, ostatecznie będę potrzebował drugiej kobiety.
Metatron chrząknął, jednak Cain nie mógł stwierdzić, czy wyrażało to aprobatę, czy raczej jej brak. Przynajmniej nie kłopotał się, by pytać dlaczego, ponieważ Cain nie miał najmniejszego zamiaru mu odpowiadać. - I na wszelki wypadek - ciągnął. Lepiej, żebyś już wyszedł, zanim ktoś postanowi przyjść i sprawdzić jak się aklimatyzuję. Nie chcemy wzbudzać złych podejrzeń. Po czym się uśmiechnął - Chociaż z drugiej strony, może powinniśmy dać im jakiś pretekst. Zawsze możemy udawać, że ty i ja mamy romans, chyba że Upadli mają jakiś edykt również przeciwko temu... - Nie! - zaoponował Metatron stłumionym rykiem. Cain spojrzał na niego niewinnym wzrokiem.- Nie, nie mają edyktu, czy nie, nie powinniśmy udawać kochanków? Metatron zmierzał w kierunku drzwi, i tym razem Cain zatrzymał swój uśmiech dla siebie. Ponieważ właśnie poznał najszybszy sposób, żeby pozbyć się Metatrona ze swojej kwatery i to mogło się przydać. Nie próbuj mną manipulować, Cain - warknął Metatron, przystając. - Manipulować tobą? Ja? Nigdy, stary przyjacielu - czekał, żeby Metatron przypomniał mu, że są raczej śmiertelnymi wrogami, nawet jeśli teraz byli niechętnymi konspiratorami, ale Metatron po prostu spiorunował go wzrokiem i wyszedł, cicho zamykając za sobą francuskie drzwi, chociaż Cain miał świadomość, że pragnąłby trzasnąć nimi tak mocno, żeby posypało się szkło. Już dwie osoby miały ochotę trzasnąć drzwiami i rozwalić mu twarz, chociaż przebywał w swoim apartamencie nie dłużej niż pół godziny. Był na dobrej drodze. Przez ten czas, jaki będzie tu przebywał, Upadłych zaleje taka fala gniewu oraz
chaosu, że nie będą wiedzieć, co w nich uderzyło. Spodziewał się, że będzie miał przy tym przednią zabawę. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 6
USIŁOWAŁAM SIĘ ZDRZEMNĄĆ, ale bez większego powodzenia, ponieważ słyszałam stłumione odgłosy rozmowy. Ktoś, mężczyzna, powiedział „Nie!” z taką mocą, że to słowo przebiło się przez grube ściany aneksu. Czuwałam, nasłuchując. Kto mógł odwiedzać Caina. To najprawdopodobniej był nasz Lider. Na pewno nie Azazel, który patrzył na przybysza, jakby był on przynętą na rekiny, a on, Azazel był żarłaczem białym. Michael też nie wyglądał na bardziej uszczęśliwionego. Spojrzałam w kierunku drzwi, w których znajdowały się wąskie szklane szyby. Prowadziły one z mojej niewielkiej izdebki na taras dzielony z apartamentem Caina. Taras, z którego nie miałam zamiaru korzystać, przynajmniej dopóki on nie opuści Sheolu lub nie przeniesie się do kwatery wewnątrz Wielkiego Domu. Wystarczająco trudnym zadaniem będzie unikanie go na prowadzącym tu korytarzu. Już nie będę mogła błogo wylegiwać się nago w promieniach słońca, które nigdy nie paliło, ani nie opalało, a jedynie relaksowało mnie swoimi ciepłymi promieniami. To była cena, jaką byłam skłonna zapłacić, a gdyby sprawy stały się naprawdę złe, zawsze mogłam prosić Raziela i Allie, by przenieśli mnie do pokoju w Wielkim Domu. Poczułabym się tam bezpieczniejsza, otoczona przez ludzi, którzy byli dla mnie bardziej rodziną niż ci, przy których dorastałam. Nie miałam pewności, dlaczego pomyślałam, że moje bezpieczeństwo miałoby być jakimkolwiek problemem.
Nie było żadnego powodu, by sądzić, że Cain mógłby być dla mnie jakimś szczególnym zagrożeniem. Dlaczego miałby nim być? W każdym razie, nie miałam najmniejszego zamiaru dawać mu satysfakcji z zastraszania mnie. Byłam pomysłową kobietą... ostatecznie mogłam powiedzieć mu, że miałam wizję, nakazującą mi się przeprowadzić, by być blisko Allie, kiedy zbliżał się jej czas. Nie cierpiałam myśli o wykorzystywaniu moich wizji, by wydostać się z niewygodnej sytuacji. Te przepowiednie i tak były już niezwykle podejrzane... gdybym zaczęła produkować je ilekroć sprawy stawały się trudne, zniszczyłabym te resztki wiarygodności, jakie jeszcze posiadałam. Podciągnęłam się do pozycji siedzącej, nasłuchując, ale z sąsiedniego mieszkania nie dobiegały już żadne dźwięki. Może łatwiej by mi się żyło, gdyby wszyscy ignorowali moje sny i przepowiednie. To było przekleństwo, przynoszące jedynie kłopoty i byłabym znacznie szczęśliwsza wchodząc z powrotem w rolę małej, cichej Marthy, wdowy po Thomasie. Nawet zastanawiałam się nad skłamaniem w dobrej wierze, gdy chodziło o moje dziwne, pokręcone wizje. Nie ośmieliłam się jednak tego zaryzykować: przepowiadając Allie że będzie w ciąży, zanim zdołałaby lepiej o siebie zadbać, przepowiadając, że Starożytna Rzymska Boginii Wojny, Victoria Bellona, musi przybyć do Sheolu przed pierwszą bitwą z Urielem, by dać Upadłym nadzieję na przetrwanie, przepowiadając, że Tory miała zginąć w tej bitwie, dając Allie szansę na uratowanie jej i przywołanie z powrotem. Nie, nie mogłam odwrócić się od swoich obowiązków, jakkolwiek byłyby dla mnie
trudne. I nie mogłam uciec tylko dlatego, że nowo przybyły anioł wydał mi się niepokojący. Nie byłam przyzwyczajona do takiej intensywności czaru i uroku skierowanych prosto na mnie. Nie podobało mi się to. Ale mogłam się z tym pogodzić. Ponadto, wcześniej czy później on wyruszy na polowanie na nową partnerkę... ze swojego doświadczenia wiedziałam, że Upadli nie mogli zbyt długo pozostawać samotni. A kiedy już to zrobi, prawdopodobnie ustatkuje się i stanie taki sam jak reszta. Albo i nie. Jakoś nie bardzo mogłam to sobie wyobrazić. Cain różnił się od swoich braci również tym szelmowskim, szyderczym uśmiechem. Upadli nigdy nie uśmiechali się zbyt wiele. Bardziej prawdopodobne było, że po prostu znowu odejdzie i nie wróci, zanim moje śmiertelne życie dobiegnie końca. Mogłam tylko żywić taką nadzieję. Zsunęłam się z łóżka i przeszłam przez sypialnię. Sen mnie omijał... może dzisiejszej nocy będzie lepiej, ponieważ diabeł z moich wizji właśnie przybył i nie musiałam już tak bardzo się obawiać śnienia o nim. Kolejna przepowiednia była mało prawdopodobna. Zanim nadejdzie, mogą minąć tygodnie albo nawet miesiące. Mogłam energicznie zabrać się do przygotowań na przyjęcie dziecka, pierwszego, jakie kiedykolwiek pojawiło w ciągu nieprzeliczonych eonów, które upłynęły, odkąd anioły spadły na ziemię. Wszakże w swoim śmiertelnym życiu zajmowałam się głównie wychowaniem dzieci, rodzeństwa i nie tylko... dobrze znałam się na maluchach. Nawet pomagałam matce wydać na świat jedno z nich w naszym ponurym mieszkaniu bez elektryczności, ogrzewania i bieżącej wody. W porównaniu z tym poród Allie będzie bułką z masłem, i będę miała Rachelę do pomocy. Gorący prysznic sprawił, że poczułam się prawie jak człowiek. Z jakiegoś powodu ubieranie się zabrało mi więcej czasu niż zwykle... czułam się nieswojo, wszystko wydawało się dziwnie nie pasować. W końcu zadowoliłam się prostą, sięgającą
kostek, lekko rozkloszowaną suknią z małym dekoltem zakrywającym blizny. Rzadko zawracałam sobie głowę makijażem, ale byłam blada, a moje oczy wyglądały na lekko podkrążone i jakoś nie podobało mi się moje odbicie. Musnęłam policzki różem i nakładając tusz na rzęsy , z niepokojem wpatrywałam się w tą nową ulepszoną Marthę, zanim starłam to wszystko. Odłożyłam na miejsce dyskretne złote kółka. Thomas dał mi je po ceremonii związania, kolczyki, których nigdy nie nosiłam. Gdybym miała czas, chyba zamieniłabym moją sukienkę na żałobny całun, ale zabrzmiał gong wzywający na obiad, a gdybym się spóźniła, naraziłabym się na zrzędzenie Raziela. Co gorsza, Tory i Allie zastanawiałyby się nad powodem tego opóźnienia i przesłuchiwałyby mnie, dopóki nie udzieliłabym im jakiejś wiarygodnej odpowiedzi. Albo, co najgorsze ze wszystkiego, mogłyby wysnuć zupełnie idiotyczne przypuszczenie, że to mogła być moja reakcja na pojawienie się wśród nas nowego mężczyzny, co oczywiście było śmieszne i absurdalne. Pobiegłam korytarzem, wypatrując Caina. Ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę było wmaszerowanie razem z nim do jadalni, jakbyśmy byli spojoną parą. Przy odrobinie szczęścia może zapomniał jak tam dojść i spędzi porę obiadu, błądząc w labiryncie korytarzy. To nie było zbyt życzliwe z mojej strony, ale rozpaczliwie potrzebowałam jakiegokolwiek rodzaju wytchnienia od jego nieprzewidywalnej osobowości. Niepokoił mnie w niepojęty sposób. Gdy wśliznęłam się do sali, wszyscy już siadali do stołu. To był pomysł Allie, że Upadli i ich partnerki powinni dzielić codzienne posiłki. Wspólne jedzenie, praca i treningi miały pozwalać rozwijać się umiejętności współpracy i tylko świeżo spojonym wybaczano nieobecność. Z opuszczoną głową klapnęłam na swoje krzesło obok Tory. Właśnie wtedy zauważyłam jak straszliwie wydekoltowana była moja sukienka,
nawet, jeśli blizny wciąż pozostawały w ukryciu i jęknęłam z rozpaczą. Sama serweta nie wystarczyłaby, żebym mogła przyzwoicie okryć swoje wyeksponowane ciało. - Co się stało? - szeptem zapytała Tory. - Wyszłam z pokoju w bieliźnie - wymamrotałam. - Mogę to naprawić - powiedziała chichocząc, zdjęła szal ze swoich ramion i udrapowała go na mnie. To była miękka wełna, delikatna jak jedwab, i okryłam się nią z wdzięcznością. - Jakaż to okropna szkoda, okrywać takie piękno - dobiegł mnie z lewej strony aż nazbyt znajomy głos. Odwróciłam się by zobaczyć, jak Cain wślizguje się na miejsce, które kiedyś należało do Asbela. Zanim zdałam sobie sprawę co robię, głośno jęknęłam, po czym przynajmniej okazałam tyle przytomności umysłu, by nie przycisnąć dłoni do swoich zdradzieckich ust. Odwrócenie wzroku nie pomogło... czułam go, ciepło jego ciała, jego zapach... niepowtarzalną, niedającą się określić woń skóry, morskiej bryzy i mężczyzny. - Czy źle się czujesz, panienko Mario? - zapytał z troską.- Słyszałem jak jęczałaś... może potrzebujesz uzdrowiciela? Nie miałam innego wyboru jak tylko na niego spojrzeć, chociaż miałam zamiar tłuc głową w stół z frustracji. Napotkałam jego dziwne srebrno-szare oczy, ukrywając swoje emocje. - Czuję się świetnie - odpowiedziałam uprzejmie. - Dziękuję za troskę. Jego pełne ekspresji usta wygięły się w uśmiechu. - Nie ma za co - wymruczał. - Niemniej jednak zakładam, że jest ci chłodno. - Chłodno? - powtórzyłam, nieco zdezorientowana.
Skinął głową w kierunku moich ramion okrytych szalem Tory. - Jesteś zawinięta jak mumia. Może powinienem poruszyć kwestię lepszego ogrzewania naszych pokoi. Udało mi się ukryć swoją rekcję na jego słowa, które zabrzmiały tak, jakbyśmy oboje mieszkali w tym samym apartamencie i z jakiegoś powodu poczułam, że robiło mi się gorąco. Zapewne z zażenowania. - Ogrzewanie w moim,osobnym mieszkaniu działa bez zarzutu - złe sformułowanie, ale było za późno by je cofnąć. Powinnam była wiedzieć, że mi tego nie daruje. - Ogrzewanie w twoim osobnym mieszkaniu? - powtórzył, rozbawiony. - Czy myślisz, że będziemy je dzielić? - Nie bądź śmieszny - warknęłam, odwracając się do niego plecami, już poważnie wkurzona, wciąż zaciskając wokół siebie szal. Był za ciepły, ale byłabym przeklęta, gdybym teraz miała go zdjąć. Tory obserwowała to wszystko z wielkim zainteresowaniem w zielonych oczach. Była najnowszym nabytkiem Sheolu, nie licząc ptaszka po mojej lewej stronie. Po trudnych początkach zostałyśmy dobrymi przyjaciółkami. To moja głupia wizja przewróciła jej życie do góry nogami, a pochrzaniona natura moich przepowiedni również nie pomogła, ale Tory nie była osobą, która obarczałaby mnie winą za coś, nad czym nie miałam kontroli. Ponadto, udało się jej wyrwać śmierci oraz dopisać do tamtej tragedii cudownie szczęśliwe zakończenie, a jej radość spłynęła na wszystkich. - Interesujące - mruknęła ściszonym głosem, kiedy ożywiła się rozmowa wokół stołu i Cain zapomniał o szydzeniu ze mnie, nadrabiając zaległości w rozmowie z Tamlelem. - Nigdy nie widziałam cię tak poruszonej. - A ty byś nie była? - zapytałam takim samym szeptem. - On ciągle próbuje mnie
wkurzyć, a ja nie wiem dlaczego. Jej uśmiech był chytry. - Myślę, że jemu chodzi o coś innego niż wkurzanie. Poczułam jak moja twarz pokrywa się szkarłatem.? - Nie bądź śmieszna. On atakuje mnie jak ktoś, kto chce sprawić kłopoty wszędzie gdzie może, a we mnie widzi tylko prawdopodobną ofiarę. Jeśli będę miała szczęście to znajdzie sobie kogoś innego do dręczenia. To, albo niedługo opuści to miejsce. - Och, nie wiem. Myślę, że on jest interesującym nabytkiem. Myślę, że trochę wszystkim potrząśnie. - Nie lubię wstrząsów. Kocham pokój. - Wiem, moja droga - uspokajająco powiedziała Tory. - Ale jesteśmy w stanie wojny. To mało stabilna sytuacja. - Więc Upadli tym bardziej powinni pozbyć się outsidera, który wszędzie sieje niepokój... - Kto wszędzie sieje niepokój? - aksamitny głos rozbrzmiał tuż przy moim uchu i miałam ochotę się kopnąć. Lekko odchyliłam się w jego stronę, jawnie obdarzając go najmniejszą jak to tylko było możliwe ilością uwagi. - To prywatna rozmowa - powiedziałam, mając nadzieję, że mój ton brzmiał wystarczająco lodowato. - Więc nie powinna toczyć się przy stole. Siedział zbyt blisko mnie. Stoły w sali zgromadzeń były ogromne... zapewniały mnóstwo miejsca dla nas wszystkich. Gdyby Tory praktycznie nie siedziała mi na kolanach, a Tam usadowiony po mojej lewej ręce nie przygniatał mnie swoją energią,
jak kocem z pokrzyw. Zupełnie inaczej niż pewien mężczyzna. - Punkt dla ciebie - powiedziałam, odwracając się do obserwującej nas Tory. Wybrał ten moment, żeby również się poruszyć i moje ramię otarło się o niego. To było tak, jakbym została uderzona przez matkę wszystkich wyładowań elektrostatycznych... odskoczyłam do tyłu ze stłumionym przekleństwem, prawie lądując na Tory. Zrobił to celowo, wiedziałam o tym i właśnie miałam ulec pokusie spoliczkowania go, gdy dostrzegłam wyraz jego oczu. Wyglądał na równie zaskoczonego jak ja. Ułamek sekundy później to wrażenie zniknęło i uśmiechnął się do mnie. - Jesteś niebezpieczną kobietą, Martho. Dość tego. Potrzebowałam czasu, żeby się pozbierać. Ten facet w ciągu kilku krótkich godzin kompletnie skomplikował mi życie, używając do tego celu jedynie szelmowskiego uśmiechu i przypadkowych dotknięć, więc musiałam zachować do niego odpowiedni dystans. Zaczęłam odpychać się od stołu, szukając wymówki, by wyjść, kiedy Tory położyła mi dłoń na ramieniu i prawie niezauważalnie pokręciła głową, a gdy pochyliła się do przodu, by nabrać łyżkę ziemniaczanego purée z piramidy przed nami, szepnęła. - Nie pozwól mu się zastraszać. Jesteś na to zbyt twarda. Pokaż mu, że też masz jaja. Ciężko byłoby mi je wyhodować. Miała rację... byłam tchórzem. Co więcej, nie miałam żadnych złudzeń, że byłam wojownikiem jak cała reszta Upadłych i ich partnerek. Zostałam wytrenowana do walki... wszyscy w Sheolu przeszli podobny trening... ale pierwszą bitwę z zastępami Uriela spędziłam w szpitalu, zajmując się rannymi. Ledwie udało mi się przeżyć jedną przerażającą potyczkę z Nephilimem, i
nawet jeśli moje rany były teraz bliznami, wewnątrz nigdy tak naprawdę nie doszłam do siebie. Walczyłabym gdybym musiała. Ale wolałabym raczej uciec i skulić się w mysiej dziurze, mimo że to mnie zawstydzało. Cain nie może mnie zranić, przypomniałam sobie. Był aroganckim chłopcem, szarpiącym za moje warkocze, aby zmusić mnie do reakcji i pragnącym wywoływać zgorszenie wszędzie, gdzie tylko mógł. Nie miałam pojęcia z jakiego powodu... może to była po prostu jego natura, co wyjaśniałoby, dlaczego Raziel i Azazel przyjęli jego powrót z takim niezwykłym brakiem entuzjazmu. - Masz rację - powiedziałam do Tory. Podaj mi ziemniaki. - Nic tak nie uspokajało damskich nerwów jak węglowodany z masłem. Jakoś zdołałam przetrwać posiłek, dzięki Tory i mnóstwu wyśmienitego jedzenia. Cain musiał postanowić, że ma dość zabawy w dręczenie mnie i skierował swoją uwagę gdzie indziej. Trzymałam się sztywno, uważając, by przypadkowo się o niego nie otrzeć, ale pozostawał odwrócony i pogrążony w rozmowie z Tamem. Instynktownie wiedziałam, że jestem bezpieczna. Na razie. CO SIĘ STAŁO, DO CHOLERY? Gdyby pod bankietowymi stołami był dywan, Cain pomyślałby, że potarła o niego swoje buty, żeby potraktować go królową wszystkich wstrząsów. Ale byli w pobliżu oceanu, powietrze było tu wilgotne i lekkie, a w tych warunkach elektryczność statyczna była mało prawdopodobna. Jego plan był prosty... zacząć się do niej zbliżać, ale wtedy został potraktowany iskrą, która uderzyła go tak mocno, że prawie głośno przeklął. Nie miał pojęcia jak to zrobiła, ani dlaczego, ale byłby głupcem, gdyby nie uszanował jej mocy. Chciała trzymać go na dystans i nie miała nic przeciwko używaniu czarów, by to osiągnąć. To go zaskoczyło. Magia istniała i w tym, i w zwykłym świecie, ale większość ludzi nie potrafiła jej wykorzystywać. Oczywiście, on użył czarów, by zapowiedzieć swoje
nadejście, a ona prawdopodobnie też wykorzystała tą metodę, żeby się przed nim chronić. Był pod wystarczającym wrażeniem, by skłoniło go to do zmiany taktyki. Natarcie i wycofanie się w cień było najlepszym sposobem, żeby osaczyć ofiarę, za którą ją miał. Jednak ona okazała się drapieżnikiem i postanowił, że jest dokładnie tą osobą, jakiej potrzebował, szczególnie, że podczas nieskończenie długiego obiadu miał okazję porównać ją z innymi. Mógł ją zdobyć, ale teraz była zbyt ostrożna, prawie gotowa wyskoczyć ze skóry. Powinien dać jej trochę czasu, żeby uśpić jej czujność, po czym zaatakuje, kiedy będzie się tego najmniej spodziewała. Ale najpierw musiał dowiedzieć się, jak do cholery to zrobiła. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 7
RAZIEL WŚLIZNĄŁ SIĘ DO ŁÓŻKA, kładąc się obok żony, objął ją i z roztargnieniem zaczął gładzić jej zaokrąglony brzuszek. Dziecko wewnątrz poruszyło się pod wpływem jego dotyku, fakt, który zawsze go szokował, ale kontynuował pieszczotę, dla niej, dla niego i dla tego co w niej rosło. To była obawa, której nie dzielił z nikim. Nie ufał losowi, ani Urielowi. Ten cud, który został im dany, spowodował w dużej mierze demon, patronka kobiet i płodności, Lilith... która była teraz zupełnie zwyczajną Rachelą... jednak on spodziewał się najgorszego. Dręczył go głęboki, skrywany strach, że Allie nie przeżyje porodu, lub to, co urodzi, okaże się potworem, albo jeśli dziecko będzie normalne, to może urodzić się martwe. Uriel w żaden sposób nie mógł dopuścić, by dziecko Upadłych przeżyło. Nie było możliwości, by pozwolił, aby jakakolwiek część ich przekleństwa została zniesiona. Raziela nie przekonały nawet zapewnienia jasnowidzącej, że wszystko będzie dobrze. Wizje Marthy były w najlepszym wypadku niedoskonałe, w najgorszym irytujące i uciążliwe. Nigdy nie były całkowicie mylne, ale spełnienie się tych przepowiedni mogło być naprawdę poplątane. Twierdziła, że Allie wyda na świat zdrowe dziecko, oraz że matka i dziecko dobrze zniosą trudy porodu. Nie wierzył w to. - Wszystko w porządku? - sennie zapytała Allie. - W najdoskonalszym - powiedział, całując bok jej szyi i wciągając w płuca słodki
zapach. Ciąża nieco go zmieniła i trochę zajęło mu rozpoznanie tej nowej nuty w jej własnym niepowtarzalnym aromacie. To była słodycz mleka. Zamknął oczy, pogrążając się w cichej modlitwie. On, który nigdy się nie modlił, bo wiedział, jakie to bezcelowe. - Teraz, to jest kłamstwo - powiedziała Allie, a on zamarł na chwilę. Czyżby odkryła jego lęki? Najgorszą rzeczą, jaką mógłby zrobić, było zarażenie jej swoim strachem. Miała dosyć własnych obaw, naturalnych dla przyszłej matki, jak mówiła mu Martha. Po czym dodała. - Nigdy nie opowiadałeś mi o Cainie, ale widziałam sposób w jaki wszyscy go traktowaliście. Nie podoba ci się, że wrócił do Sheolu. Dlaczego? Nie okazał swojej ulgi, po prostu przytulił ją do siebie „na łyżeczkę”. On coś knuje. Cain jest trudny, kłamliwy i lubi mącić. Zawsze taki był. Dla mnie to nie brzmi zbyt anielsko - stwierdziła, z zadowoleniem moszcząc się przy nim. - Dlaczego on jest tak inny? Kiedy upadł? Raziel zawahał się, ale tylko na chwilę. Była Źródłem dla swojego Alfy, a przez lata jej spostrzeżenia i mądrość okazały się nieocenione. Jednak Cain był Upadłym, o którym wolałby zapomnieć. Niestety nie miał takiego wyboru. - Cain upadł razem z nami. Było nas dwustu, wysłanych na ziemię, by nauczać ludzkie dzieci. - Racja - wymruczała sennie. - Nauczyłeś ich sztuki makijażu – zachichotała. - Bezczelna dziewucha - warknął i lekko ugryzł ją w szyję. - Tylko dlatego, że były jakieś błędy w przekładzie na wpół szalonego proroka, który odnaleziono kilka lat temu...
- Wiem, wiem, księga Henocha jest stekiem kłamstw - zachichotała łagodnie. - Uczyłeś ich astrologii, zaś Azazel sztuki wojennej. Czego nauczał Cain? Zawahał się.- On został wysłany, by nauczać ludzi sztuki miłosnej. Allie roześmiała się. - Myślałam, że akurat to robiliście wszyscy. - To był niefortunny wypadek. - Uprawianie seksu z kobietami nazywasz niefortunnym wypadkiem? - zakpiła. - Chodziło raczej o zakochanie się w jednej z nich. Zawsze musiał być bardzo ostrożny z takimi wyznaniami. W czasie swojego długiego istnienia kochał wiele kobiet. W głębi serca wiedział, że Allie różniła się od nich wszystkich, była drugą połową jego duszy, łączyła ich nierozerwalna więź. Gdyby ona przestała istnieć, on również rozstałby się z życiem. Ale nie chciał, żeby zbyt wiele wiedziała o jego byłych. Sprzeczałaby się z nim i wciąż cierpiałaby na irracjonalną zazdrość. - Jestem w stanie w to uwierzyć – powiedziała, pozornie opanowanym tonem. - Ty na pewno robiłeś wszystko, co w twojej mocy, by nie zakochać się we mnie. - A przecież byłem wtedy dużo silniejszy niż w chwili, gdy upadłem. Gdy zostaliśmy wysłani na ziemię, byliśmy niedoświadczeni, nieprzyzwyczajeni do pokus. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to co czuliśmy do ludzkich kobiet było pożądaniem... coś takiego nigdy wcześniej dla nas nie istniało. Ale Cain wiedział. Był pierwszym, który temu uległ. Zakochał się w dziewczynie o imieniu Tamarr i złamał kardynalną zasadę. Zległ z nią i ją zapłodnił. - A wówczas, après moi le déluge? (po mnie choćby potop)
Prawie się roześmiał. Prawie. - Nie do końca. Nie nastąpiła żadna masowa kapitulacja reszty aniołów. Najwyższa Moc odkryła co się stało i wysłała Uriela, by zajął się tą sprawą. Poczuł jak jej ciało stężało, a ciepła, miękka skóra nagle stała się chłodna, przyciągnął ją bliżej do siebie. - Co się wtedy wydarzyło? - Uriel ją zabił. Wypatroszył i spalił żywcem, podczas gdy Cain zmuszony był na to patrzeć, krzyczał i walczył. Była wtedy w ciąży. W łóżku zaległa ciężka cisza, po czym jego śliczna, ciepła, ciężarna żona powoli wycofała się z jego ramion i z trudem przekręciła się na drugi bok, by spojrzeć na niego w świetle księżyca. - A co robiła reszta was, kiedy to się działo? W tym momencie nie istniała nawet taka opcja jak kłamstwo. Dzielili swoje umysły. Ona już znała odpowiedź. Czekała jedynie, by padła ona z jego ust. - Nic nie zrobiliśmy. Nie mogliśmy. A nawet gdybyśmy mogli, myśleliśmy, że taki był boski wyrok. Nie wiedzieliśmy, że Bóg już nas opuścił, pozostawiając nam wolną wolę. Milczała przez dłuższą chwilę i nie wykonała żadnego ruchu, żeby się do niego przysunąć. - A co było potem? Czy Cain został drugim Upadłym zaraz po Lucyferze? Raziel potrząsnął głową. - Cain został zabrany przez Uriela. Nie wiem, co się z nim działo, ani przez jakie tortury dane mu było przejść. Ale gdy tylko został zabrany, wszystko się zmieniło. Znasz stary mit o Adamie i Ewie? - Chcesz mi powiedzieć, że oni też nie istnieli? Więc gdzie w tym wszystkim jest
miejsce Racheli? Nie możesz mieć Lilith bez Adama i Ewy. - To jest ta część historii, w której nierozerwalnie splatają się mity, czary i rzeczywistość, nikt nie jest w stanie tego rozdzielić. Ludzie po prostu wierzą w to, co słyszą. Ta część o wężu... - zawahał się. Czekała. - Tym wężem był Cain, przynoszący grzeszną wiedzę w niepokalane miejsce. Kiedy zapłodnił Tamarr, wszystkim nam otworzyły się oczy. To było jakby w końcu obudziły się nasze hormony i co jeszcze gorsze, nasze uczucia. - Tedy spojrzeli na ludzkie córy i zapragnęli ich - zacytowała, nieco niedokładnie. - A co to oznaczało dla Caina? - My zostaliśmy zrzuceni na ziemię, Upadli, przeklęci bez prawa powrotu. A Cain został wysłany na dół, by do nas dołączyć. - To musiało być szczęśliwe spotkanie. Nie próbował was zabić? - Życzyłbym sobie, żeby to było takie proste. - Raziel pokręcił głową. - On zawsze był najbardziej pogodny z nas wszystkich. Czarujący, słodki, chłopiec wypełniony bezgraniczną radością i sympatią. Gdy powrócił, był mrocznym cieniem tamtego młodzieńca. Wciąż czarujący, ale pokręcony, manipulujący, niebezpieczny. Został z nami przez jakiś czas, po czym zniknął, nikt nie wiem gdzie. Od tamtego czasu stało się to jego zwyczajem. Przychodzi i odchodzi, nie jest przywiązany do Sheolu. Nie musisz się martwić, że będzie chciał pić z ciebie... on wydaje się mieć małe potrzeby. - Nie martwię się - powiedziała.- Ale czy on nie jest „żywiącym się krwią”? - Jest. Jego przekleństwo jest takie samo jak nasze. Ale najwyraźniej może dłużej obywać się bez krwi. Chociaż z drugiej strony znalezienie nowej partnerki nigdy nie zajęło mu więcej niż kilka tygodni.
- Jestem w stanie w to uwierzyć. Cain jest... jak kocimiętka. Albo czekolada. Lub lody. Albo dwunastoletnia whisky. Wiesz, że ci zaszkodzi, ale wydaje się taka kusząca. Zorientował się, że zaciska szczęki, co wywoływało pewien dyskomfort. Zazdrość nigdy nie była częścią jego osobowości i wciąż jeszcze musiał się do niej przyzwyczajać. Allie była spojona z nim, tak samo silnie jak on z nią. Ale nawet sama myśl o niej spoglądającej na innego mężczyznę, doprowadzała go do furii. Gdy inni żywili się od niej, za każdym razem miał ochotę ich pobić. Teraz było jeszcze gorzej. Chyba szlag by go trafił, gdyby pozwolił, żeby Cain z niej pił. Wpierw by go zabił. - On jest niebezpieczny - powiedział kategorycznie. - Za każdym razem, kiedy wraca, przynosi ze sobą jakąś katastrofę, on zawsze ma jakieś ukryte zamiary. Gdy był tu ostatnim razem, umarł nasz brat Ezechiel. - Czy to on go zabił? - Nie. To było bardziej skomplikowane. Ale Ezechiel wciąż by żył, gdyby nie słuchał Caina. Skinęła głową, chwilowo akceptując jego odpowiedź. Po czym powiedziała. - Cóż, pragnęłabym sądzić, iż można wykluczyć, że on pracuje dla Uriela. Skoro tak bardzo nie cierpi was wszystkich, to ma jeszcze więcej powodów, by nienawidzić Uriela. - Może - odpowiedział. - Ale my byliśmy jego przyjaciółmi, jego braćmi. Zdradziliśmy go, a następnie poszliśmy w jego ślady. Wciąż istnieją rzeczy, które nie mogą zostać wybaczone.
Rozmyślała o tym przez dłuższą chwilę, a on miał ochotę z powrotem przytulić ją do siebie, poczuć przy sobie jej gładkie, kształtne, ciepłe ciało. Teraz, w ciąży było jeszcze cieplejsze, emanowało rozkosznym żarem. - Czy kiedykolwiek powiedzieliście mu, że jest wam przykro? Wydał dźwięk wyrażający obrzydzenie. - Nie bądź taka po ludzku naiwna. Sądzisz, że słowo „przepraszam” ma jakąś wartość po takiej zdradzie? Nie był to dobry ruch z jego strony. - Jestem człowiekiem - odpowiedziała lodowato .- A to słowo mogłoby stanowić jakiś początek. - Odsunęła się od niego jeszcze bardziej, na sam brzeg łóżka... co biorąc pod uwagę jej wzdęty ciążą brzuch było nie byle jakim wyczynem. - Nie sądzę, że chciałby wysłuchać tych przeprosin - powiedział bardziej pojednawczym tonem. - Ale ty powinnaś widzieć dlaczego powitałem jego nagłe przybycie z mniej niż miernym entuzjazmem. Nie wiem co byłby w stanie uczynić, by nam zaszkodzić, poza zdradzeniem nas Urielowi, ale nie chciałbym byś była w pobliżu, gdy tego spróbuje. - Jak myślisz, czego on chce od Marthy? - Od Marthy? Co sprawiło, że myślisz, że on mógłby czegoś od niej chcieć? zapytał zdziwiony. Allie westchnęła i wiedział, że przewróciła oczami na jego ignorancję. - To jest jasne jak słońce dla każdego, kto umie patrzeć. On jest skupiony na Marthcie, a ona jest jak motyl w pajęczynie. Nie wie jak sobie z nim poradzić. Nie za bardzo pamiętam Thomasa, ale słyszałam, że był jednym z najsłodszych i najmilszych ludzi, i przywiódł ją tu, gdy miała zaledwie siedemnaście lat. Ona nie jest w stanie stawić
czoła komuś takiemu jak Cain. - Nie, oczywiście, że nie - zgodził się - Ale myślę, że się mylisz. Owszem mogłaś widzieć jak Cain się z nią drażnił. Zgaduję, że wszystko co robił, wprawiało ją w zdenerwowanie, a on nie mógł powstrzymać się od prowokowania jej. - Miły facet - wymamrotała Allie. - To właśnie próbuję ci powiedzieć. Ale wątpię, żeby był rzeczywiście zainteresowany Marthą. Istnieje dużo większa szansa, że zacznie się przystawiać do czyjejś spojonej partnerki... już kiedyś to robił. - Jak to w ogóle możliwe? - Myślałam, że więź jest nierozerwalna - powiedziała, wstrząśnięta. - Owszem. Chyba, że jesteś kimś tak starożytnym i potężnym jak Cain i dołożysz wszelkich starań, by ją przerwać. - Nie sądzę, by to miało się wydarzyć. Myślę, że on pragnie Marthy. - Mylisz się - stwierdził kategorycznie. - Nic by nie zyskał biorąc Marthę. Jego interesuje jedynie wywoływanie chaosu. Nie ma powodu, by zwrócił uwagę na kogoś takiego jak ona. Choć to było niemal niemożliwe, odsunęła się od niego jeszcze dalej, jawnie niezadowolona. Kolejny raz strzelił sobie w stopę. - Jesteś totalnym dupkiem warknęła. - Martha jest piękna! - Przecież nie mówiłem, że nie jest - jego głos zabrzmiał przymilnie i ugodowo. Jeśli dalej tak pójdzie, nie zazna spokojnego snu tej nocy.- Jednak jest piękna w spokojny, nie rzucający się w oczy sposób, a Cain nie interesuje się subtelnością.
Jeśli martwisz się o Marthę, to możesz uwierzyć mi na słowo... ona jest ostatnią kobietą, po którą by sięgnął. - Wątpię, ciężarne Źródło jest jeszcze mniej atrakcyjne. Och, może ta noc nie będzie całkiem stracona, z ulgą pomyślał Raziel. - Nie - powiedział, z całkowitą szczerością. - Nie mogę sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek był zdolny utrzymać ręce z dala od ciebie, a w ciąży jesteś jeszcze piękniejsza. On wie, że gdyby się do ciebie zbliżył umarłby powolną, straszną śmiercią i jest zbyt inteligentny, aby próbować. Ale gdyby miał jakąkolwiek szansę, skorzystałby z niej w mgnieniu oka. Usłyszał, jak zwolnił rytm jej oddechu, a jej napięte ciało rozluźniło się. - Hmmm powiedziała. - Myślę, że jesteś stronniczy. - Jestem Alfą. Jestem zbyt stary i rozsądny, by być subiektywnym. Roześmiała się i resztki napięcia opuściły ich łóżko. Poczuł, że nieznacznie przysunęła się w jego stronę. Sięgnął przez tą resztę dzielącej ich odległości, przyciągnął ją w swoje objęcia i wtulił twarz w jej ramię. - Zrób coś dla mnie - powiedziała w końcu. - Miej oko na Marthę. - Będę obserwował Caina jak jastrząb. Zauważę, jeśli on zbliży się do Marthy i położę temu kres. Obiecuję. Przykryła dłonią jego rękę i przesunęła ją na swój brzuch. Wyczuł ruchy płodu pod ich wspólnym dotykiem. Cain został zapomniany, kiedy kolejna irracjonalna modlitwa wywalczyła sobie drogę przez jego linie obronne. Proszę pozwól, by wszystko było w porządku. Niech tym razem Martha ma rację.
Spraw, by sprawy dobrze się ułożyły. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 8
NIE SĄDZIŁAM, ŻE BĘDĘ W STANIE ZASNĄĆ. Pomimo moich blizn, lubiłam spać nago, otwierając drzwi i okna mojej izdebki, by wpadała przez nie łagodna nocna bryza. Uwielbiałam wsłuchiwać się w daleki odgłos fal przyboju, czuć łagodny wiatr wiejący pośród drzew i aromat kwiatów i roślin zmieszany z cierpkim, słonym zapachem oceanu. On był w pokoju obok. Albo raczej powinien tam być... wiedziałam, że jeszcze go tam nie było, gdy ukradkiem przemykałam się naszym wspólnym korytarzem do swojego pokoju. Dopóki był tak blisko, nie było żadnej możliwości, bym mogła zostawić otwartą furtkę do naszego wspólnego ogrodu. Nie zamierzałam nawet otwierać okien, ale przy zamkniętych zaczynałam się dusić. Nie dosłownie... pomimo sugestii C aina, żeby wyregulować termostat, temperatura pokoi w Sheolu była doskonale kontrolowana, konieczność w społeczności, która nie tolerowała otwartego ognia. Ale potrzebowałam przynajmniej odrobiny świeżego powietrza, jeśli nawet nie dla ciała, to dla psychiki. Po raz pierwszy zamknęłam na klucz obydwoje drzwi, po czym wymierzyłam sobie mentalnego kuksańca. Co było ze mną nie w porządku? Czy wyobrażałam sobie, że przyjdzie tu i będzie próbował się do mnie wedrzeć, by posiąść moje nijakie ciało. Mimo to, nie było mowy żebym się rozebrała. Zamiast zdjąć ubrania... na sukienkę i koszulę, które włożyłam zanim położyłam się do łóżka, naciągnęłam o dwa rozmiary za duży sweter. Pięć minut później wstałam z łóżka, by go ściągnąć i położyłam się z powrotem. Dziesięć minut później rozebrałam się i założyłam luźne spodnie i koszulę, które zazwyczaj nosiłam w ciągu dnia. Wróciłam z powrotem do łóżka, odpowiednio opancerzona i leżałam, ciągle nasłuchując.
Czekając na niego. Dopóki wyczerpana nie zapadłam w głęboki sen. Wiedziałam, że to jest sen jeszcze zanim się zaczął i nawet przytłoczona kamiennym letargiem próbowałam go od siebie odepchnąć. Nigdy nie wiedziałam, czy rzeczy, które widziałam i czułam były rzeczywistymi snami, czy też wizjami możliwej przyszłości, a waga tych wizji była czasami zbyt ciężka do uniesienia. Spróbowałam zatopić się bardziej w głąb snu, aby wyłączyć myśli, ale głos unoszący się na łagodnym wietrze, wśliznął się do mojego pokoju, pod moją skórę, we mnie, miękki i natarczywy. Chodź do mnie. Nie rozpoznawałam go. To nie był Thomas... jego głos miał wyższą tonację, delikatniejsze brzmienie. Ten cichy głos, który natarczywie mnie wzywał charakteryzowała pewna szorstkość. Rzucałam się na łóżku, spychając okrycia na podłogę. Poczułam na sobie jego dłonie, prześliznęły się w górę po moich ramionach, potem objęły moją twarz, a moje powieki zadrgały otwierając się na okamgnienie. Nikogo. To był sen, nic więcej tylko słodki, rozkoszny sen. Zamknęłam oczy, gdy jego wargi łagodnie spoczęły na moich w czystym, delikatnym, pierwszym pocałunku. Wydał mi się tak rzeczywisty, że aż westchnęłam. To nie był Thomas. Nigdy nie był zbyt wymagający, ale ten pocałunek różnił się od tych, którymi mnie obdarzał, nie był podobny do żadnych, jakich kiedykolwiek doświadczyłam, i uśmiechnęłam się pod wargami nieznanego kochanka. Jego język musnął moje zamknięte usta odnajdując linię pomiędzy wargami. Przez moment wypełniło mnie napięcie. Nie lubiłam całować się w ten sposób, Thomas również za tym nie przepadał. Całowaliśmy się cnotliwie, nawet gdy się we mnie poruszał. Dlaczego ten sen to zmieniał?
Nie walcz z tym, wyszeptał cichy głos przy moich wargach. To tylko sen. Tak było. Więc rozluźniłam napięte mięśnie, kiedy nakrył ustami moje usta i skłonił mnie do rozchylenia warg, tak bez trudu, tak łagodnie; dotyk jego języka w moich ustach różnił się od wszystkiego, co kiedykolwiek czułam, erotyczny, pobudzający. Pozwalałam mu się całować, smakować mnie tak dokładnie, że zapomniałam jak się oddycha, zgubiona w tym dziwnym, uwodzicielskim uczuciu, które nie było prawdziwe. Podniósł głowę i z nutką wesołości w głosie szepnął. Oddychaj Martho. Uwolniłam wstrzymywany oddech, zastanawiając się, czy będę mogła dotknąć swego sennego kochanka. Niepewnie podniosłam ręce i poczułam, że je chwycił w swoje dłonie, po czym oparł je o jego ciepłe, nagie ramiona. Drgnęłam, zaskoczona ciepłem jego ciała, i prawie znowu otworzyłam oczy, ale przypomniałam sobie, że to jedynie sen. Gdyby to było rzeczywiste słyszałabym go, wiedziałabym, że tu jest. Jeśli otworzyłabym oczy, to wszystko by się skończyło, a ja nie chciałam tego przerywać. Choć raz mogłam zrobić tak jak mi powiedział. Przestać z tym walczyć. Nachylił się nade mną i poczułam jedwabistą pieszczotę jego długich włosów. Odwróciłam się twarzą w ich stronę, miały zapach morza, skóry i czystego seksu. Dręczyłam swój mózg, próbując przypomnieć sobie kto tak pachniał. O kim fantazjowałam w tym erotycznym śnie, który pojawił się nie wiadomo skąd? Jego dłonie ześliznęły się w dół i zdałam sobie sprawę, że jestem naga. Jednak to nie miało znaczenia... w świecie fantazji, nie miałam żadnych blizn przecinających moje ciało. We śnie, byłam idealna, piękna, nie można było mi się oprzeć, a kiedy jego ręce nakryły moje piersi wygięłam się ku niemu w łuk. Poczułam jak pod jego wprawnymi palcami moje sutki zamieniają się w twarde koraliki i w ciszy usłyszałam
swój jęk. Na moment zamarłam, zaniepokojona, że mogłam sprawić, iż czar pryśnie, ale wtedy jego wargi zamknęły się wokół mojego sutka, ssąc go i wciągając w głąb ust, a ja poczułam to w dole mojego ciała i pomiędzy nogami. Nagle wszystko zaczęło się stawać zbyt realne. Rzeczywiste, gdy jego dłoń prześliznęła się po moim brzuchu, pomiędzy uda nakrywając moją kobiecość. Drgnęłam, przerażona, gotowa unieść powieki i rozwiać ten potężny sen. Jego druga ręka zakryła moje oczy, błogosławieństwo, a jego cichy głos zabrzmiał w moim uchu. To tylko sen, moja słodyczy. Śnij dalej. Tak, tylko sen. Nic czego trzeba by się obawiać lub wstydzić. Nikt nie mógł niczego zobaczyć, ani usłyszeć. Nikt nie będzie wiedział. Jego język dotknął mojej drugiej piersi i poczułam delikatne ukąszenie dokładnie w chwili, gdy wsunął we mnie palce, bardzo dobrze wiedząc jak mnie dotykać, gdzie mocniej, a gdzie delikatnie. Oczywiście, że wiedział. Był wytworem mojej wyobraźni, doskonale znał moje upodobania. Gdy wsuwał we mnie palce, przygryzłam wargę, by opanować ponowny jęk i tym samym uniknąć ryzyka obudzenia się. Musiałam to dokończyć, rozpaczliwie tego potrzebowałam. Wygięłam w łuk swoje biodra dociskając je do jego dłoni. Podczas gdy jego palce ruszały się we mnie, nasada jego ręki napierała na moją łechtaczkę, a jego usta pieściły moją pierś: ssanie, nacisk, pocieranie, wpychanie, nacisk, wbijanie... Orgazm mnie zaskoczył, potężniejszy niż wszystko, co kiedykolwiek czułam. Krzyknęłam, ostry dźwięk rozdarł ciszę pokoju i spadłam z łóżka na twardą marmurową posadzkę. Przez chwilę leżałam nieruchomo, całkowicie rozbudzona, zawinięta w plątaninę prześcieradeł i koców. Dotknęłam swojego ubrania. Oczywiście, wciąż miałam je na sobie. Byłam sama... tak jak zawsze byłam. I jak zawsze będę. Usiadłam, z obrzydzeniem odpychając okrycia. Dotknęłam siebie, zauważając twarde sutki pod luźną koszulą i nie musiałam sprawdzać, by wiedzieć, że byłam
mokra między nogami. Byłam dogłębnie i całkowicie podniecona, a moje ciało było ciałem dobrze zaspokojonej kobiety. To oczywiście nie była prawda, nie była to również żadna zapowiedź, znak na przyszłość, ani wizja. To był, po prostu kobiecy odpowiednik mokrego snu. Nic wstydliwego, chociaż wstyd wisiał w powietrzu. Nikt o tym nie wiedział oprócz mnie i byłam z tego zadowolona. Czy to było naganne czy nie, pragnęłam więcej. Wspięłam się z powrotem na łóżko, teraz było zbyt gorąco, by się przykrywać. Czułam łagodny podmuch bryzy na moim rozgrzanym ciele. Spojrzałam w kierunku drzwi prowadzących na taras, ale wciąż pozostawały zamknięte na klucz. Byłam bezpieczna. Nie wiedziałam, co spowodowało ten sen, ale nie dbałam o to, ponieważ nie dotyczył on nikogo oprócz mnie. Zrzuciłam z siebie ubrania pozostawiając je tam, gdzie upadły i położyłam się z powrotem na prześcieradłach. Tym razem nie nawiedziły mnie żadne sny. NASTĘPNEGO RANKA OBUDZIŁAM SIĘ BARDZO PÓŹNO, zerwałam się z łóżka wypełniona nagłym niepokojem i poczuciem winy. Wypełniało mnie dziwne przygnębienie i uczucie oczekiwania... dopóki nie przypomniałam sobie, co je spowodowało. Słońce było już wysoko na niebie, rozpraszając resztki nocnej mgły, a mężczyzna, który był moim najbliższym sąsiadem nie przebywał w swoich apartamentach. Nie miałam pojęcia skąd o tym wiedziałam, jednak byłam tego pewna. Może wcale nie wrócił na noc. Tak czy owak, to nie była moja sprawa. Nie miał nic wspólnego ze snami, które nawiedziły mnie minionej nocy, zupełnie nic. One były tylko moje. Nawet śpiąc do późna, byłam na nogach wcześniej niż większość mieszkańców Sheolu. Kiedy ruszyłam w stronę morza, usłyszałam odgłosy ludzi odbywających
trening pod surowym okiem Archanioła Michaela. Dźwięki dobiegały spoza otwartych drzwi olbrzymiej sali treningowej, w której ćwiczyli, ale plaża była pusta. Zrzuciłam swoje sandały przy linii wody i weszłam w drobne zmarszczki fal przyboju, czując, jak praży mnie słońce i zamienia moje świeżo umyte włosy w masę denerwujących loczków plączących mi się wokół twarzy. Miałam nadzieję, że skrócenie włosów doda mi trochę powagi, pomimo mojego niskiego wzrostu. Zamiast tego skończyłam wyglądając jak sierotka Marysia, a pośród pięknych Upadłych Aniołów nie było miejsca dla sierot. Brodząc wzdłuż brzegu, wpatrywałam się w ciemnoniebieską wodę. To było moje kolejne złudzenie. Dla Upadłych ocean był uzdrowicielski... jego wody mogły uleczyć nawet śmiertelnie ranne anioły... jednak dla ich ludzkich partnerek, to była po prostu woda. Nie istniał żaden powód, dla którego po wejściu do sąsiadującego z naszym progiem morza powinnam czuć się wzmocniona i wyleczona, ale tak było, a Michael nauczył nas, że wiara jest połową sukcesu. Jeśli będziemy wierzyć, że zwyciężymy, tak się stanie. Skoro sądziłam, że ocean wzmacniał mnie i leczył, to czułam się lepiej... przynajmniej psychicznie. Nie był w stanie uleczyć moich fizycznych urazów. Już kiedyś ukradkiem tego próbowałam, mając nadzieję, że chłodna, oczyszczająca woda usunie blizny. Tak się nie stało, jednak gdy weszłam do niej po raz pierwszy, poczułam, że ich znaczenie stało się mniej ważne. Tak naprawdę, to od dłuższego czasu, miesięcy, a może i lat nie myślałam o bliznach szpecących moje ciało. Nie, dopóki Cain nie wyłonił się z języków płomieni. Byłam zła na siebie. Miałam dziś do zrobienia mnóstwo rzeczy, jednak wspomnienie erotycznego snu nie chciało mnie opuścić. Wciąż go czułam. Czy miałam na to ochotę, czy nie, każdy mieszkaniec Sheolu był zobowiązany
spędzić przynajmniej dwie godziny na dobę doskonaląc swoje umiejętności w sztukach walki, i nic nie było w stanie mnie z tego zwolnić. To była ciężka, wyczerpująca praca, ale podobało mi się to, że mimo zmęczenia i obolałego ciała, czułam się silniejsza. Dzisiaj, obiecałam sobie, będę trenować dwa razy ciężej. Ćwicząc ciało tak intensywnie, że będę zbyt zmęczona, by zwracać uwagę na kogokolwiek, tak ciężko, że zapewnię sobie noc bez snów. Obróciłam się, gotowa wracać... i wtedy go zobaczyłam. Przysiadł na wysokim klifie, dokładnie w tym miejscu, które Raziel zazwyczaj wybierał, gdy musiał coś przemyśleć. Raziel nie został stworzony, by przewodzić tak niesforną gromadką Upadłych. To zadanie zawsze należało do Azazela. Poprzez niezliczone tysiąclecia, prowadził Upadłych do bitew przeciw Urielowi i jego brutalnie okrutnym dekretom. Czasami następowało kilka wieków odprężenia, po czym wojna wybuchała na nowo, tak jak to miało miejsce w momencie, gdy do Sheolu trafiła Allie. Jednak coś załamało się w duszy Azazela, kiedy jego ukochana żona Sarah zginęła w tej samej bitwie, która odebrała jej Thomasa. Azazel zniknął na parę lat, zostawiając wszystko w rękach Raziela. Dopiero niedawno powrócił, przynosząc ze sobą do Sheolu kogoś, kto był ucieleśnieniem najpotężniejszego żeńskiego demona we wszechświecie i stało się oczywiste, że wszystko właśnie miało się zmienić. Ale to nie Raziel siedział tam w górze, nadzorując swoich ludzi. To był Cain, mroczny anioł. Obserwował nas.
Spojrzałam na niego. Czego wypatrywał tak daleko na morzu? Poczułam, kiedy jego spojrzenie prześliznęło się po mnie, uciekłam wzrokiem i ruszyłam z miejsca. Prawdopodobnie patrzył na wskroś mnie, nie zdając sobie sprawy, albo nie troszcząc się, kim była samotna kobieta spacerująca po plaży. Allie chwilowo odpoczywała w łóżku, po tym jak poczuła jakieś niegroźne skurcze, które spowodowały, że sparaliżował ją strach. Nie powinna była wczoraj wstawać, ale jej ciekawość była silniejsza od niej. Nie musiałam się o nią martwić, nawet w najmniejszym stopniu. Przynajmniej w tym jednym przypadku, moja wizja była całkowicie jasna. Allie urodzi silne, zdrowe dziecko i z nią też będzie wszystko w porządku. Nie byłam w stanie zrobić zbyt wiele, by uspokoić obawy Raziela. To był jego wybór, wierzyć w najlepsze albo najgorsze i nie mogłam mu pomóc. Chciałam zajmować się swoim ogrodem, odwiedzać Allie, poświęcać czas na treningi. Pogrążyłabym się w swojej zwykłej spokojnej rutynie i całkiem zapomniałbym o mrocznym aniele, który mnie obserwował. Praca w Sheolu nie była obowiązkowa... nie było takiej potrzeby, by zajmować się skrawkiem ziemi hodując na niej lecznicze zioła i kwiaty, ale zanurzanie dłoni w żyznej, ciepłej ziemi, uspokajało mnie tak samo jak ocean. Jedna z przyjaciółek mojej matki była opętana astrologią. Wciąż pamiętałam jej słowa, które wypowiedziała gdy miałam siedem lat. Uparła się, żeby sporządzić mój horoskop, a po wielu namowach okazało się, że moja matka pamięta, o której godzinie się urodziłam. To był początek końca mojej wolności, wypomniała mi, ale tym razem jej apatia dała jakieś wyniki. Zgodnie z Latierrą, byłam bykiem z wpływami raka, a w moim horoskopie było zbyt dużo skorpiona.
Dowiedzenie się, że miałabym być zmysłowa było poruszającym pojęciem dla siedmiolatki, a mieszkając w jednym z mrówkowców wyrastających pośród betonowej dżungli, nie bardzo mogłam pojąć, co rozumiała przez moje połączenie z ziemią. W brzydkim mieście Środkowego Zachodu, nie było również żadnego wzywającego mnie oceanu, więc zignorowałam zapewnienia Latierry, że zostałam przeznaczona do wielkich i cudownych celów. Lubiłam myśleć, że nie miałam wtedy żadnych wizji, uwięziona w tamtym beznadziejnym, chaotycznym życiu, ale to nie była prawda. Wiedziałam, że zostanę ocalona. Wiedziałam, że ktoś po mnie przyjdzie i tak naprawdę wiedziałam, że to będzie anioł. Gdy byłam młodsza myślałam, iż to po prostu oznacza, że umrę i wyglądałam tej przyszłości ze spokojną akceptacją chorobliwie romantycznej nastolatki. Czytałam wszystko, co mogłam znaleźć, uciekając w świat powieści i wyobrażałam sobie siebie jako Beth z „Małych kobietek”, spokojną, słodką i skazaną na śmierć. Kiedy więc pojawił się mój anioł, poszłam z nim chętnie, nawet nie zadając żadnych pytań. Porzuciłam swoich braci, bezpieczna ze świadomością, że najnowszy mężczyzna w życiu mojej matki był czysty i trzeźwy i odpowiedzialny. Zająłby się nimi i kochałby ich najlepiej jak mógł, chroniąc ich przed najgorszymi z wyborów naszej matki. Więc mogłam połączyć swoje życie z moim mrocznym aniołem. Ale nie był mrocznym aniołem. Myliłam się co do tej części. Thomas był jak prawdziwy anioł, uczciwy i słodki, otwarty, hojny, kochający. Daleko zaszedł w zadaniu kojenia mojego serca i duszy. Byłam jak mocno zaciśnięty pąk, ukrywający się przed światem, ale pod wpływem łagodnej perswazji Thomasa odważyłam się rozwinąć. Dałam mu wszystko, co mogłam, zbliżając się do rodzaju więzi, jaką inni uważali za rzecz oczywistą, a za którą ja tęskniłam. A potem był atak Nephilimów.
Tak długo dochodziłam po nim do siebie, że ledwie miałam czas, by opłakiwać Thomasa. Byłam w delirium wywołanym bólem i lekami. Zaakceptowałam jego stratę z żalem, rozpaczą i poczuciem winy. Nigdy nie dałam mu tego, na co naprawdę zasługiwał: mojego całkowitego zaufania i krwi. Coś zawsze powstrzymywało mnie przed tym ostatecznym połączeniem, a on spokojnie zadowalał się Źródłem, czekając aż będę gotowa. Rozumiałam jego przekleństwo, niechętną potrzebę, ale wciąż nie byłam skłonna, by zaoferować moją krew ustom męża. Tej nocy gdy Nephilimy zostały ostatecznie wypędzone z naszego świata, planowałam dać mu ten ostatni dowód zaufania. Zamiast tego został rozszarpany. Krzyczał, gdy próbowałam do niego dotrzeć. Moje własne ciało było pokryte ciętymi ranami, a krew wsiąkała w piasek razem z krwią wszystkich innych. Wyciągnęłam rękę gotowa, by umrzeć razem z nim. Jednak przeżyłam. Moje rany w końcu się zagoiły. Jako pamiątki tamtego dnia zostały mi długie blizny od szponów Nephilimów, poczucie winy i pustka w głębi serca. Ogród przeszedł długą drogę w kierunku wyleczenia mnie. W Sheolu nie było żadnych leczniczych roślin, ponieważ choroby rzadko się tu zdarzały, ale kwiaty pieniły się wszędzie oprócz kamiennego tarasu za moim pokojem. Ten spłachetek ziemi na zewnątrz aneksu był płodny i skwapliwie witał wszelkie sadzonki i nasiona, którymi z entuzjazmem go obsadzałam. Hodowałam kwiaty i rośliny z buntowniczym zapamiętaniem, pozwalając by otoczyła mnie olśniewająca feeria kolorów: róże i fiolety, żółcie i błękity, oraz wszelkie odcienie czerwieni. Czerpałam radość i otuchę z pracy w ogrodzie, czując na dłoniach żyzną gliniastą ziemię, wdychając jej zapach. To było moim ratunkiem i pociechą. Do czasu, gdy Cain dokonał inwazji na mój spokój. Byłam głupia pozwalając mu tak na siebie wpływać. Chociaż, musiałam mu
przyznać, że wciąż doskonale potrafił blefować. Dzięki Bogu, wydawał się o mnie zapomnieć. Więc mogłam bezpiecznie zajmować się swoim ogrodem. Późne, poranne powietrze było chłodne i balsamiczne, bryza mierzwiła mi włosy i szarpała luźnym ubraniem, kiedy uklękłam na ziemi, ostrożnie ustrzykując niesforne odrosty. Powinnam przesadzić niektóre z krwawoczerwonych zawilców i może przenieść je do jednego z ogrodów przed Wielkim Domem. Mogłabym też postawić jakąś donicę na maleńkim balkonie w apartamencie Allie i Raziela, który mieścił się na najwyższym piętrze... zawilce stanowiłyby ładną plamę kolorów, które Alie tak lubiła, mogłaby na nie patrzeć, gdy odpoczywałaby w łóżku. Latierra miała rację. Byłam zmysłowa... kochałam smaki, tekstury i zapachy. Uwielbiałam ziemię, morze i ogólnie życie. Było pełne takich cudownych rzeczy, którymi po prostu trzeba było się cieszyć. Stara przyjaciółka mojej matki powiedziałaby: Zatrzymaj się i poczuj zapach róż. Zawsze zastanawiałam się nad tym powiedzeniem... ponieważ tam, gdzie spędziłam dzieciństwo, nie było żadnych róż. Ale teraz to rozumiałam. I zasadziłam tuż pod moim oknem wspaniale pachnący różany krzew, aby jego zapach mógł przenikać do moich snów i łagodzić koszmary. Oparłam się na piętach, patrząc pełna satysfakcji na niemal niekontrolowany wybuch kolorów, do czasu gdy usłyszałam za sobą głos. - Ten ogród w ogóle cię nie przypomina - leniwie powiedział Cain.- Jest zbyt dziki. Ty nie pasujesz do miejsca pełnego bujnych kwiatów i splątanej zieleni. Spojrzałam w górę, nie ruszając się i powstrzymując grymas niezadowolenia. Nie wiedziałam co powiedzieć. W jakiś sposób czułam, że muszę bronić tej chaotycznej masy zapachów i kolorów, które hodowałam z takim pietyzmem. Nie rozumiałam samej siebie. - Wszystko tu tak szybko rośnie – stwierdziłam niezobowiązująco.
- Czasami trudno za tym nadążyć. - Czyżbyś zapomniała... że tu mieszkałem. Ogrody będą się sprawować dokładnie tak jak tego zapragniesz. Musisz lubić cały ten chaos, pomimo twojego wyglądu zewnętrznego i zastanawiam się dlaczego. Odsunęłam włosy z twarzy. - Możesz wyciągać sobie swoje własne wnioski powiedziałam poważnie. Ponieważ i tak to robił, a moim jedynym sposobem na obronę było ignorowanie go. - A teraz odejdź i zostaw mnie w spokoju. Jego usta wygięły się w rozbawieniu i oczywiście nie zamierzał się stąd ruszyć. - Wyglądasz jak mały brudasek - powiedział, lustrując mnie wzrokiem. - Twoje spodnie pokryte są skorupą błota, ręce uwalane ziemią i masz smugę brudu. Wyciągnął dłoń w kierunku mojej kości policzkowej, po czym się zawahał. - Tutaj. Nie dotknął mnie, ale mogłam go poczuć. Ciepło jego skóry, zbyt blisko. I to dziwne skwierczenie mocy między nami. Nie cofnęłam się, mimo że chciałam to zrobić i byłam z siebie dumna. - Proszę żebyś mnie nie dotykał - powiedziałam spokojnym tonem i wstałam z kucek. - Dlaczego nie? – zapytał. - Wiesz co? Jesteś jak trzylatek. - warknęłam sprowokowana. Nigdy nie okazywałam irytacji albo konsternacji. Byłam spokojną, dobrze wychowaną Marthą, efektywną pod każdym względem, za wyjątkiem wizji. Ale Cainowi udało się zaleźć mi za skórę jak uciążliwej wysypce. Przemknął mi przez myśl wczorajszy absurdalny sen i poczułam, że zaczynam się rumienić. - Nigdy wcześniej, w całym moim życiu nie słyszałam tylu pytań -
ciągnęłam, próbując brzmieć bardziej ulegle i z rezygnacją. - Czasami nie ma żadnej odpowiedzi, tak po prostu jest. - A ty... po prostu... nie chcesz być dotykana, czy może obawiasz się tego po tym, co się wydarzyło ostatniej nocy? Wpadłam w panikę. Skąd wiedział o moim śnie? A następnie zdałam sobie sprawę, że mówi o tym dziwnym wstrząsie elektrycznym, który zaiskrzył pomiędzy nami i zrobiłam głęboki wdech. - Ostatniej nocy nic się nie wydarzyło - odpowiedziałam. Dwa kłamstwa w sześciu słowach. Przysunął się, a ja dałabym wszystko, żeby być o sześć cali wyższa. Moje oczy były na poziomie jego pięknych, kuszących ust. Pragnęłam patrzeć wszędzie tylko nie tam. - Nic się nie wydarzyło? - powtórzył.- Chcesz mi wmówić, że tego nie poczułaś? - A niby co miałabym poczuć? - powiedziałam, uparcie udając nieświadomość. - Może powinienem dotknąć cię jeszcze raz, tylko po to, by zobaczyć co się stanie? Był tak blisko. Wystarczyłoby, żebym tylko delikatnie się zakołysała i mogłabym się o niego otrzeć. Ponad zapachem róż i żyznej gleby, poczułam jego czystą męską woń. Przywoływała mnie. To był zapach morza, skóry i czystego seksu. Niezwykle kuszące połączenie. - Prosiłam, żebyś mnie nie dotykał - usłyszałam to, co odpowiedział mój głos, sztywny, pruderyjny, w ogóle nie taki jak ja. Przez chwilę się nie ruszał, a następnie na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech.
Sekundę później cofnął się, zwalniając dziwną kontrolę, którą nade mną miał. - Jeszcze nie teraz - powiedział. - Dam ci trochę więcej czasu na zastanawianie się, co się stanie, kiedy w końcu to zrobię. Stłumiłam nagłe uczucie obawy. - Co masz na myśli? - No proszę, i kto teraz zadaje za wiele pytań? Wiesz równie dobrze jak ja, co mam na myśli. Gdy naprawdę cię dotknę. Kiedy wezmę cię do łóżka. Znowu próbował mnie szokować. Spokojny ton tych ostatnich słów zadawał kłam ich znaczeniu. Pewnie spodziewał się, że ucieknę w panice. Niedoczekanie. Wczoraj udało mu się wprawić mnie w zmieszanie. Dziś był po prostu jeszcze jednym powodem do irytacji, jeszcze jednym kłopotem, z którym łatwo mogłam sobie poradzić. - Odpuść sobie - powiedziałam, leniwie przeciągając samogłoski.- Jestem pewna, że znajdziesz kogoś, kogo zabawniej będzie ci denerwować. Nie interesuje mnie gierka, w którą zamierzasz ze mną pogrywać. Przechylił głowę i zlustrował mnie wzrokiem jak sędzia klacz na wystawie koni, od uzębienia po zad. - Może i nie jesteś - jego głos był niski i cichy, a ja poczułam, jakby niemal fizycznie owijał się wokół mojej skóry. - Ale zamierzam sprawić, żebyś zmieniła zdanie. Jeśli chcesz możesz z tym walczyć. Możesz uciekać, możesz poskarżyć się do Raziela albo do kogokolwiek. Ale w końcu do mnie przyjdziesz. Oddasz mi swoje ciało, pozwolisz moim ustom dotknąć każdego centymetra twojej skóry, dasz mi swoją słodką, gorącą krew i będziesz płakać z rozkoszy, gdy ją wezmę. Wpatrywałam się w niego, zahipnotyzowana jego głosem, dopóki nie dotarło do mnie znaczenie uwodzicielskich słów, wtedy się cofnęłam, wściekła. - Czy masz jakieś urojenia i myślisz, że jestem przeznaczoną ci partnerką? Musisz być szalony.
Już byłam spojona, i chociaż Thomas nie żyje zawsze będę jego żoną. To prawo jest bardzo jasne. Kobieta nie może wiązać się dwa razy. - Reguły istnieją po to, żeby je łamać - powiedział, nieporuszony moim gniewem. - Ale nie, nie jesteś moją jedyną prawdziwą miłością, co jak sądzę powinno przynieść ci ulgę. - Uśmiechnął się do mnie, tym czarującym, diabolicznym uśmiechem, który sprawiał, że wszystkim kobietom miękły kolana. Wszystkim, ale nie mnie. Wydałam z siebie drwiące prychnięcie. - Więc nie możesz wziąć mojej krwi. To by cię zabiło i miałbyś... - wieczne odpoczywanie, pomyślałam. - Wieczne odpoczywanie - powiedział, a ja drgnęłam, wstrząśnięta. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to było po prostu logiczne zakończenie. Nie mógł mnie słyszeć. Tylko partnerzy posiadali taką zdolność, a on zgodził się ze mną, że na pewno nie był mi przeznaczony. - Przypuszczalnie tak pragnęłaby myśleć większość mieszkańców Sheolu. Ale to w co wierzą Upadli, wszystkie te ich surowe, ciasne małe zasady i rytuały, niekoniecznie muszą być prawdą. - Powiedz mi coś, czego nie wiem - wypaliłam w odpowiedzi. - Allie i Tory, obie dziś żyją, ponieważ piły ze swoich mężów. Uniósł brew. - Więc teraz wszyscy Upadli dzielą się krwią ze swoimi małżonkami? - Oczywiście, że nie. Obydwa te przypadki były nagłymi wypadkami. One były umierające. To nie bez powodu jest zakazane i potencjalnie może wyrządzić ogromną krzywdę.
- Wszystko ma ogromny potencjał - wymruczał. - Jeśli nie pozwolisz zasadom i tradycjom zakuć cię w kajdany. Przewróciłam oczami, słysząc te słowa. - Daj spokój - powiedziałam, znudzonym głosem. - Po prostu idź niepokoić kogoś innego. - Ależ ja jestem zainteresowany niepokojeniem ciebie - jego głos był cichy, uwodzicielski i miałam prawdziwe szczęście, że byłam na niego uodporniona. Całkowicie nieczuła. Taaa, mówcie mi Kleopatra, bo jestem królową Nilu. (Nile – Odmowa, zaprzeczenie. To taka gra słów ;)Wpatrywałam się w niego, rozważając przez dłuższą chwilę. Czy to byłoby takie straszne? Co by się stało, gdybym złapała się na jego blef? Śmiałby się i powiedziałby, że tylko żartował? A może zabrałby mnie do łóżka i zamieniłby całą tę seksualną obietnicę na rozkoszne działanie? Nie wziąłby mojej krwi... to było czczą groźbą. Oboje wiedzieliśmy, że byłam dla niego tylko chwilową zabawką, a jeśli spróbowałby ze mnie pić, to by go zabiło. Byłam na zawsze bezpieczna od tego rodzaju intymności. Ciągle tu był, grożąc mi światem zmysłowości, którego jeszcze nigdy nie zaznałam. Thomas był delikatnym i ostrożnym kochankiem, dokładnie takim, jakiego potrzebowałam. Niebezpieczeństwo mnie nie pociągało. Dopóki nie opuściłabym Sheolu, nie mogłabym wziąć sobie żadnego kochanka, a nie miałam najmniejszego zamiaru stąd odchodzić. - Nie - powiedziałam. Nie, dla wszystkich niebezpiecznych, uwodzicielskich rzeczy, jakie mi oferował. - Być może będę musiał... - ruszył w moją stronę, a ja się nie cofnęłam. Drżąc nieznacznie czekałam, by zobaczyć, co będzie dalej, kiedy się zatrzymał.
Wtedy i ja to usłyszałam, hałas dobiegający z pokoju za nami. Jego, nie mojego. - Później wrócimy do tej gry - powiedział, odwracając się i porzucając mnie. Odszedł, dokładnie zamykając za sobą balkonowe drzwi, a chwilę później kotary również zostały zasłonięte, żebym nie miała najmniejszej szansy zobaczyć, kto tak niespodziewanie go odwiedził. To musiała być kobieta. Nie było żadnego innego powodu, żeby miał być taki skryty. Co oznaczało, że gdybym została w moim pokoju, musiałabym słuchać stuków, jęków i westchnień. Pozostawałam w swoim mieszkaniu tylko tak długo, by wyszorować dłonie, umyć twarz, oraz zmienić zabrudzone ziemią ubranie. Zanim wyszłam, popatrzyłam na dzielącą nas ścianę. A potem przez krótką chwilę pozwoliłam sobie na małostkowość i wychodząc głośno trzasnęłam drzwiami. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 9
METATRON POSŁAŁ CAINOWI gniewne spojrzenie, kręcąc głową z dezaprobatą. Jakikolwiek inny facet uśmiechnąłby się do niego, pomyślał Cain, dzieląc rozbawienie z rozdrażnienia Marthy. Ale Metatron nie posiadał nawet szczątkowego poczucia humoru. - Czy nie możesz zostawić jej w spokoju? Cain uśmiechnął się leniwie. - Dlaczego miałbym to zrobić? - I w ogóle, po co zawracasz sobie nią głowę? Są tu ładniejsze kobiety. Ona w ogóle wydaje się nie być w twoim typie. Kain poczuł niespodziewany ślad irytacji z powodu protekcjonalnego tonu Metatrona. - A co ty możesz wiedzieć na temat moich preferencji? Byliśmy wrogami przez niezliczone tysiąclecia. Metatron wzruszył masywnymi ramionami. Ty i jasnowidząca, jesteście jak mysz i pantera. Ty potrzebujesz konkretniejszej zdobyczy. Cain wybuchnął gromkim śmiechem. - Nigdy nie posądzałbym cię o takie fantazje. Co się z tobą dzieje, Mastodon? Jak zwykle, Metatron nawet się nie uśmiechnął.- Jestem kimś, kto ci pomoże zniszczyć Upadłych. Cain spojrzał na niego badawczo. - Skoro tak. Więc, dlaczego martwisz się, czy
poluję na mysz, soczystego królika, czy lisa? To nie ma znaczenia, dopóki wykonuję swoje zadanie. A może sam interesujesz się Marthą? Metatron wydał z siebie lekceważący dźwięk, dalej irytując Caina. - Ja wcale nie potrzebuję takich rozrywek, w których ty najwyraźniej gustujesz. - Oczywiście, że gustuję - pogodnie zgodził się Cain. - Więc może lepiej zacznij trzymać swój nos z dala od moich prywatnych spraw i skoncentrujmy się na wspólnym zadaniu? Metatron kiwnął głową. Był zbyt pozbawiony poczucia humoru, by być urażonym. - Czy już postanowiliśmy kim zajmiemy się w pierwszej kolejności? Archanioł Michael jest oczywistym wyborem... jeśli on ich nie poprowadzi, Upadli nie poradzą sobie z pokonaniem Niebieskich Zastępów. On jest również najtrudniejszy do zranienia. Uriel już próbował go zabić, ale Michael jest niezwykle czujny, a to że ma u boku Boginię wojny, dodatkowo komplikuje sytuację. W tym momencie jest prawie nietykalny. Jeśli zdołamy się go pozbyć, będziemy na lepszej pozycji. - Nie Michael. Natomiast Raziel jest teraz tak pochłonięty swoją ciężarną żoną, że dość łatwo go rozproszyć. Wykluczenie go później, będzie dziecinnie proste. - Tak sądzisz? - bez przekonania zapytał Metatron. Cain zignorował go. - Naszym głównym celem jest Azazel. Może już nie jest Alfą, ale wciąż posiada ogromną moc i wpływy - powiedział, starając się utrzymać spokojny i pogodny ton. Nie chciał by Metatron zauważył, jak głęboko tkwi w nim uraza i nienawiść... to były słabości, na okazywanie których nie mógł sobie pozwolić. - Nie wspominając już o tym, że kierował aniołami, gdy została stracona twoja kobieta oraz jej nienarodzone dziecko, i nic nie zrobił - powiedział Metatron, trafiając w sedno sprawy. - Chociaż może już o tym zapomniałeś.
- Nie - odpowiedział Cain. - Nie zapomniałem. - Sądzę, że jego żona wciąż posiada moce. Nie przyznaje się do nich, ale gdyby nie ona, zabiłbym Azazela w walce. Nie ufam jej. - Nie ufasz Lilith? - roześmiał się Cain. - Jakoś mnie to nie dziwi. A czy ty w ogóle zaufałeś kiedyś jakiejkolwiek kobiecie, Metatron? Cain spojrzał na rozległy, pełen pasji ogród, poświęcając postawnemu mężczyźnie jedynie połowę swojej uwagi. - Nie. Nie lubię kobiet. Rozbawiony oderwał wzrok od ogrodu. - Wolisz mężczyzn? I Uriel na to przyzwolił? Zadziwiasz mnie. Materton zacisnął swoje twardo wyciosane szczęki. - Bawi cię wyśmiewanie się ze mnie. Wcale nie potrzebuję kontaktów seksualnych. One tylko zakłócają spokój i osłabiają, a to mnie nie interesuje. Nic by się nie stało, gdybyś nie zapoczątkował wszystkiego przez pożądanie do ludzkiej kobiety. A teraz prawdopodobnie nawet nie zdołałbyś przypomnieć sobie jej twarzy, ani imienia. Cain pozwolił narastać ciszy pomiędzy nimi.- Tamarr - powiedział w końcu. - Miała na imię Tamarr. Metatron nie zwrócił na to uwagi. - Twoje usiłowania, by dostać się pomiędzy nogi wdowy po Thomasie, mogą zagrozić naszym planom. Wróciłeś by mi pomóc pokonać Upadłych i doprowadzić ich do Uriela. Gdy cię odszukałem, nie miałem pewności kogo bardziej nienawidzisz... Upadłych czy Archanioła Uriela... ale w końcu, wybrałeś mądrze. Uriel jedynie spełniał swój obowiązek. Ufałeś, że inne anioły staną po twojej stronie, a jednak tylko obserwowały jak płonie twoja kobieta i nic nie zrobiły. A potem, kiedy tylko zostałeś wypędzony, odwrócili się i popełnili tą
samą ohydną zbrodnię. - Sypianie z kobietą nie jest taką ohydną zbrodnią. - To było zakazane! - głos Metatron uniósł się o oktawę, i Cain uciszyłby go, gdyby Martha nie była zbyt daleko, żeby coś usłyszeć. - A jednak żaden z was niczego się jeszcze nie nauczył. Pozwalasz rządzić sobą swojemu libido, wszyscy na to pozwalacie! Gdybyś był zdolny je opanować, zostawiłbyś jasnowidzącą w spokoju i skoncentrowałbyś się na tym, co jest naprawdę ważne. - Stare dzieje - powiedział Cain pozornie lekkim tonem. - Znalazłem w jasnowidzącej rozkoszne wyzwanie. Co sprawia, że myślisz, iż to jest żądza, a nie miłość? Nawet ty musisz rozpoznawać więź pomiędzy Razielem i jego partnerką. Między Azazelem, a Rachelą. - Ty miałbyś być zakochany w kimś takim jak Martha? Znowu poczuł nagły przypływ irytacji i to go zaskoczyło. Dlaczego czuł potrzebę chronienia swojej upatrzonej ofiary. - Niekoniecznie - odpowiedział, przeciągając samogłoski. - Nie wierzę w te wszystkie święte przykazania - więzi, które wydają się sterować Upadłymi. Ale przyznaję, że to, co nimi kieruje jest czymś więcej niż tylko żądzą. Przynajmniej tyle zapamiętałem z czasów swojego upadku. Metatron spojrzał na niego ponuro. - Nie ma znaczenia, dlaczego Upadli robią to, co robią. Ważne jest tylko to byś nie stracił z oczu naszego głównego celu. Musimy osłabić i zniszczyć Upadłych od wewnątrz, aby gdy przybędzie Uriel, wszelki opór okazał się daremny. Cain przechylił głowę. - Zaczynasz brzmieć jak postać z „Gwiezdnych Wojen”. Zmieszanie starło wyraz złośliwości z grubo ciosanych rysów Metatrona. - Co to są
„Gwiezdne Wojny”? Cain nie zawracał sobie głowy tłumaczeniem. - Czy ty nigdy nie byłeś w ludzkim świecie? Nie oglądałeś telewizji, nie byłeś w kinie, nie próbowałeś alkoholu i nie przespałeś się z kobietą? - Słabości - odpowiedział Metatron, są marnotrawieniem życia. Dlaczego zawracasz sobie głowę jasnowidzącą? Wiem, że ona nic dla ciebie nie znaczy. Nie możesz powstrzymać się od prób denerwowania mnie i sądzę, że ona jest po prostu narzędziem. - Dokładnie tym jest, Metatronie, stary przyjacielu - powiedział, pozwalając sobie na jedynie nikły ślad złośliwości w głosie. - Środkiem do celu. Jeśli zajdzie taka potrzeba będę karmić ją wizjami, możemy przekonać Upadłych, że są bezpieczni, czyniąc ich podatniejszymi na atak Uriela. Fakt, że znalazłem kogoś takiego jak ona... jest po prostu wisienką na torcie. Metatron wyglądał na zdezorientowanego jego porównaniem. - Ale... - Trochę się nad tym zastanawiałem, a musisz przyznać, że myślenie to raczej moja, nie twoja domena. - Cain popatrzył na niego przez chwilę, i uległ pokusie. - Spójrzmy na to tak: ty jesteś Pinky, a ja Mózg.(pewnie chodzi o jakiś film) Metatron ponownie wyglądał na zagubionego. - Pinky (mały palec)? - powtórzył, przerażony. - Co to za imię dla wojownika? Cain zmusił swoją twarz do zachowania maski powagi. - To prawdopodobnie skrót od czegoś innego. Po prostu, bądź pewien, że panuję nad wszystkim. Operacja zakończy się sukcesem, po prostu trzeba być elastycznym, a moje pierwotne plany nieco się zmieniły. Łatwiej i szybciej będzie posłużyć się jasnowidzącą i rozpocząć działanie od tej strony.
- Nie dostrzegasz jednego problemu. Przepowiednie Marthy są tak niekonsekwentne, że mogą być przykładem tego, co się nie zdarzy, a nie wiarygodnym ostrzeżeniem. - Wziąłem to pod uwagę. Metatron niechętnie skinął głową.- Dobrze. - Uszczęśliwiasz mnie swoją aprobatą – wymruczał Cain. - Nie powiedziałem, że się z tym zgadzam - warknął Metatron. - Wymordowanie ich jednego po drugim byłoby szybsze. Cain westchnął.- Jeśli którykolwiek z nich zginie, będę pierwszym na którego padnie podejrzenie. Jak zostało powiedziane w „Czarnoksiężniku z krainy Oz”, pewne rzeczy należy załatwiać delikatnie. - Kim jest ten czarnoksiężnik? Może mógłby nam pomóc? Cain z trudem powstrzymał się, żeby nie przewrócić oczami. Kochał kino, telewizję, rock and rolla, oraz całą glorię współczesnego życia. To było typowe dla Metatrona, że odmówiłby nawet posmakowania takich skarbów. - Nie, Metatronie, jesteśmy zdani na siebie. Przynajmniej do czasu, gdy będziemy mogli zapewnić Uriela, że może bezpiecznie przyprowadzić swoje zastępy. I aby to zrobić, musimy zniszczyć Upadłych od wewnątrz, co właśnie czynię. Metatron spiorunował go wzrokiem. - A co ja mam robić, gdy ty będziesz realizował swój mały plan? Siedzieć cicho? - Rób to co zwykle, Metatronie. Trenuj, miej oko na Michaela i jego żonę.
Obserwuj też innych, szczególnie Lilith. Powiadom mnie, jeśli coś się wydarzy. Metatron nie wyglądał na zadowolonego. - Mam kilka własnych pomysłów. - Czy wymagają one zabicia kogokolwiek? - Nie. Cain rozważał to przez chwilę, po czym skinął głową. - Tylko bądź dyskretny. Jeśli wyrzucą cię z Sheolu, to wykonanie zadania zabierze mi dwa razy więcej czasu. Metatron potrząsnął głową.- Nikt nie będzie mnie podejrzewał - odwrócił się, by odejść. Nigdy nie siadał, kiedy przychodził, by spiskować z Cainem i Cain przestał oferować mu krzesło. Z roztargnieniem zastanawiał się, czy Metatron jeszcze potrafi zgiąć się w pasie. - No to działaj. - Taki mam zamiar - odpowiedział Metatron, cicho zamykając za sobą drzwi. METATRON ZAMYŚLIŁ SIĘ NAD TYM, jak bardzo gardzi Cainem. Przez tysiąclecia nie miał do niego dostępu, nie, dopóki Cain był jednym z wybranych, aniołem, który zasiadał po prawicy Najwyższego. Nawet wtedy był denerwujący, a teraz kiedy zaczęli pracować razem nad klęską Upadłych, stał się niemal nie do zniesienia. Kiedyś Cain był żywiołowy, wypełniony wstrętnym czarem, który wszyscy inni uważali za zachwycający. On wolał tego nowego, cynicznego manipulanta, ale mógłby się obyć bez obu wcieleń Caina. Niestety, Metatron potrzebował pomocy, jeśli zamierzał zwyciężyć Upadłych i wypracować sobie drogę powrotną do łask Uriela. Więc zwrócił się do jedynego Upadłego Anioła żyjącego
poza bezpiecznym schronieniem Sheolu. Odnalezienie go nie zabrało mu zbyt wiele czasu, jeśli wiedziało się gdzie szukać. Największa ocalała grupa Nephilimów znajdowała się na ogromnym subkontynencie Australii, więc musiał być tam i Cain. Polował. Ponieważ Cain, o czym on wiedział, czarujący, słodki uwodziciel, stał się najsprawniejszym zabójcą. Metatron nie był całkiem pewny, w jaki sposób to się stało, jak Cain, którego zrekrutował na swojego pomocnika, stał się jego przywódcą. Ale przecież, to było częścią daru Caina, potrafił on manipulować ludźmi, aby zdobywać to czego chciał... i nim też do cholery manipulował. Przynajmniej teraz Metatron mógł skoncentrować się na tym, co robił najlepiej i zostawiać machinacje temu podstępnemu draniowi. Obiecał, że nikogo nie zabije. Skrupuły Caina miały sens. Gdyby kogoś zabił, wszczęto by śledztwo. Ale to co rosło w macicy Źródła nie było kimś. Nie było ludzkie, przynajmniej w jego pojęciu. Kto wiedział co rosło w Źródle? To, po prostu był jego środek do celu. Nic bardziej nie zdemoralizowałoby całej społeczności, i był zaskoczony tym , że Cain o tym nie pomyślał. Cain, oszust, kłamca i czaruś, nawet nie zauważył najbardziej oczywistej formy ataku. Oczywiście Metatron nie wspomniał o tym. Cain mógłby chcieć z jakiegoś pokrętnego powodu zostawić płód Źródła w spokoju, albo sam by się nim zajął, pozbawiając Metatrona zwycięstwa. Nie, zrobi to na własną rękę. Udowodni Cainowi swoją skuteczność, ukazując wynikły z tego chaos. A wtedy będą mogli zadecydować, który z nich był... Pinky'em... Zadrżał na dźwięk tego imienia. A który Mózgiem.
PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 10
NAJLEPSZYM MIEJSCEM DLA MNIE było przebywanie u boku Allie, więc podążyłam do jej apartamentu, mieszczącego się na samej górze Wielkiego Domu. Czułam się bezpieczna z powodu faktu, że Cain był teraz zajęty czym innym. Łączyła mnie ze Źródłem pewna nienazwana więź. Jej dzieciństwo też nie było bajką, chociaż nie lubiła o tym mówić. Ja również utrzymywałam swoją przeszłość zamkniętą na cztery spusty, bojąc się wypuścić ją na dzienne światło, ale jakimś sposobem wyznałam jej, że moja matka była swoistym potworem i to było coś, co nas łączyło. Tory siedziała po turecku w nogach łóżka, robiąc jeszcze większy bałagan w już i tak splątanych motkach wełny. - Usiłujesz robić na drutach, czy bawisz się w kocią kołyskę? - zapytałam z niezwykłym brakiem taktu. Tory pokazała mi język. - Ty też nie jesteś w tym dużo lepsza. Musiałam znaleźć jakieś zajęcie dla rąk. Jestem wkurzona. - Z jakiego powodu? - Zapytała Allie ze swojego miejsca przy wezgłowiu, wyglądająca jak cygańska królowa w swoich kolorowych ciuchach. Jej brzuch był łagodnym pagórkiem wystającym spod okrycia, a twarz miała zdrowy kolor. Nie żebym się o nią martwiła. Wiedziałam, że ona i dziecko są bezpieczne. Były błogosławione.
- Ciągle tylko te treningi i ćwiczenia. - Tory opuściła kłąb poplątanej wełny na swoje kolana. - I nic się nie dzieje. Nie mieliśmy żadnych wieści o Urielu, ani nie widzieliśmy jego zastępów od ostatniego ataku, co miało miejsce kilka miesięcy temu. Ciągle czekamy na jakiś finał. - Sądziłam, że Michael pomaga ci rozładowywać to napięcie - powiedziała Allie z szelmowskim uśmiechem. Tory oddała jej uśmiech. - Robi, ile w jego mocy. Ale nawet archanioł nie ma aż tyle energii dwadzieścia cztery godziny na dobę, a tu jest dwieście sześćdziesiąt pięć dusz do trenowania. - Nie jestem pewna czy mamy dusze - powiedziałam. - Nie, żebym chciała wprawić was w przygnębienie. Ale Allie tylko się roześmiała. - Prawdopodobnie nie. Ja nie żyję, Tory jest boginią, a ty jesteś przeklętą nierządnicą, jeśli wierzyć Urielowi. I jak rozumiem Istota Najwyższa odebrała Upadłym jakiejkolwiek szansę na życie pozagrobowe, więc śmiem sądzić, że oni również zostali pozbawieni dusz. - Nie bądź taka drobiazgowa, zaczynasz brzmieć jak Metatron - mruknęła Tory. Allie westchnęła. - Taaa, on jest nieco przygnębiający, nieprawdaż? Przebywa tu wystarczająco długo. Można by było sądzić, że już powinien się rozluźnić. - Nie sądzę, żeby przymiotnik rozluźniony występował w słowniku Metatrona - powiedziałam. Nie byłam taka jak on. Jego twarz przypominała kamienną maskę, która pewnie pękłaby przy próbie uśmiechu i wydawał się uważać kobiety za jakiś podgatunek niegodny rozmowy. Trenowałam z nim... każdy w Sheolu ostatecznie odbywał
sparing ze wszystkimi, a on pokonał mnie szybko i efektywnie. Nie byłam w stanie wyprowadzić nawet jednego ciosu, a już leżałam na podłodze, oszołomiona, pozbawiona oddechu i dumy. Potrzebowaliśmy jego siły i bezwzględność. Jednak to wcale nie oznaczało, że musiałam go lubić. Ale Allie już myślała o czymś innym. - Czy naprawdę jest tu nas tylko dwieście sześćdziesiąt pięć osób? Łącznie z Cainem? - Nie jestem pewna czy powinniśmy liczyć Caina - powiedziałam ponuro. - Ale tak, myślę, że tyle nas jest. Gdy urodzisz, to twoje dziecko będzie dwieście sześćdziesiąte szóste. - Taaa - wyskoczy i od razu chwyci za miecz - zakpiła Allie. - Bo faktycznie, kiedy chodzi o naszą siłę bojową, jesteśmy tylko ludźmi... albo bardziej precyzyjnie kobietami... łatwymi do pokonania. Ciężko nam samym się obronić, nie mówiąc już o Sheolu. - Wszystko będzie dobrze - powiedziałam z dodającym otuchy uśmiechem. - Taaa, jasne - Allie lekceważąco machnęła ręką. - Co ty możesz wiedzieć? - Wszystko - odpowiedziałam z pogodnym uśmiechem. Tory parsknęła śmiechem i nie mogłam jej obwinić. Moje niekompletne wizje niemal ją zabiły. - Przepraszam - wysapała Victoria. - To nie twoja wina, że twój dar jest taki... niedoskonały. - Mój dar jest beznadziejny - powiedziałam, szczera aż do bólu. - Niestety, jest również jedyną najbardziej wiarygodną rzeczą, pozwalającą spojrzeć w przyszłość,
po prostu musimy interpretować te wizje najlepiej jak tylko potrafimy. Tory pokiwała głową. - Starożytni Rzymianie i Grecy też musieli interpretować znaki. Odczytywanie przyszłości nigdy nie było łatwe. - Przynajmniej nie muszę grzebać we flakach zabitej kozy. - Proszę cię. - Allie nagle zrobiła się zielona, a ja powstrzymałam impuls wybuchnięcia śmiechem. Nawet w zaawansowanej ciąży, Allie wciąż miała poranne mdłości, kolejna rzecz którą się zamartwia. Ja się z tego cieszyłam. Im silniejsze i dłuższe poranne nudności, tym silniejsze dziecko. Tak mawiały wielodzietne matki i stare matrony, a któż mógł to wiedzieć lepiej niż one? Zwróciłam się do Tory. - Jeśli chcesz wywabić swojego faceta z sali treningowej i upuścić trochę pary to zostanę tu z Allie. I tak nie mam niczego lepszego do roboty. - O rany. Wielkie dzięki - cierpko skwitowała Allie. Tory zerwała się z miejsca - to nie tak, że cię nie kocham, Allie - powiedziała. - Jednak, jeśli mam wybierać pomiędzy tobą i rozkosznym Michaelem, hmmmm, ramiona Michaela wygrywają za każdym razem. - Taaa, pewnie, akurat to jego ramiona są tym, co kochasz w nim najbardziej powiedziałam przeciągając samogłoski. - Spadaj, bo mamy ochotę cię poobgadywać. To absolutnie nie zniechęciło Victorii, błyskawicznie znalazła się za drzwiami. Allie westchnęła teatralnie.- Nienawidzę tego mówić - oświadczyła. - Ale jest pewna cholerna niedogodność, kiedy jesteś w ciąży. Oczywiście to jest tego warte, więc się nie skarżę. Ale... - Ależ powinnaś narzekać. Możesz psioczyć na poranne nudności i hemoroidy...
- Nie mam hemoroidów! - zaprotestowała, wzdrygając się ze wstrętem. - To nie jest nic fizycznego. To rodzaj chłodu. Obserwuję pewne zmiany, czuję je. Wiesz, że teraz w moim ciele jest o jedną trzecią więcej krwi niż normalnie? - Raziel musi być szczęśliwy. Jej twarz posmutniała. - Tu właśnie zaczyna się mój problem - powiedziała cicho. Nie uprawiamy już seksu i on ledwie tyka mojej krwi. Gdy się żywi, robi to jak inni Upadli. Bierze ją cnotliwie z mojego nadgarstka. Wyglądała na zgnębioną, godną współczucia, lecz mimo to przepięknie. Ciąża dodała jej blasku, wyglądała jak renesansowa Madonna. Wszyscy mistrzowie tamtych czasów prawdopodobnie używali swoich pań w ciąży jako modelek dla obrazów Dziewicy Maryi, by oddać ten blask. - Cóż, wiesz, że nie ma żadnego powodu, żebyś nie mogła się kochać. Odpoczywasz w łóżku jedynie po to, by ukoić nerwy i być rozpieszczaną, a nie dlatego, że rzeczywiście tego wymagasz. Jeśli się martwisz, wypróbuj coś mniej inwazyjnego... no wiesz jakiś tradycyjny sposób, który mógłby ci pomóc przechodzić przez posuchę - powiedziałam rozsądnie. - Raziel jest śmieszny, że nie chce brać twojej krwi. Nie wiem, ile razy już mu powtarzałam, że z tobą i dzieckiem wszystko będzie w porządku. Wątpię, żeby któreś z was mogło zrobić coś, co mogłoby zaszkodzić maluszkowi. - Może mogłabyś z nim porozmawiać na boku? - roześmiała się. - Chyba jednak nie, wnioskując z przerażonego wyrazu twojej twarzy. Skoro nie ma tu żadnego położnika, żeby przemówił mu do rozsądku... musimy zadowolić się twoimi wizjami, połączonymi z mocą Racheli i jej biegłością w leczeniu. To nie jest takie czarnobiałe, a Raziel jest... - zabrakło jej słów.
- On jest przerażony - dopowiedziałam. - Po raz pierwszy w jego niekończącym się istnieniu, czegoś się boi się i nie potrafi sobie z tym poradzić. - Więc, co mam zrobić? - Allie domagała się odpowiedzi tonem bliskim jęku. - Z czym? - zapytał Raziel od drzwi. Nieznacznie odwróciłam głowę, obawiając się, że moja twarz mnie zdradzi, pozostawiając Allie trud odpowiedzi na to pytanie. - Z naszym nieistniejącym życiem seksualnym - powiedziała otwarcie. Zapadła cisza, i w tym momencie nie ośmieliłam się na niego spojrzeć. Raziel odezwał się po dłuższej chwili. - I czy jasnowidząca podsunęła ci jakieś rozwiązanie? Nawet nie drgnęłam. Zapragnęłam zniknąć, skryć się w mysiej dziurze. Ale Allie patrzyła na mnie wyczekująco, w jej spojrzeniu nadzieja mieszała się z udręką i nie mogłam jej zawieść. Więc obróciłam się i spojrzałam prosto w jego wypełnione potępieniem oczy. - Wiem dosyć dużo o ciąży i dzieciach - powiedziałam. - Razem z matką praktycznie wychowywałam trójkę młodszego rodzeństwa, a jednemu nawet pomogłam przyjść na świat. Pomagałam również jej przyjaciółkom. Widziałam wiele porodów. Wiem też, że Źródło jest silne i zdrowe. A... hmmmm... stosunki małżeńskie są częścią zdrowej ciąży. - A czy twoi rodzice uprawiali seks, gdy twoja rodzicielka była w ciąży? - zapytał Raziel. Okay, z pewnością zrobiłam się czerwona jak piwonia, ale teraz nie mogłam się wycofać. - Przeczytałam wiele publikacji na temat ciąży i porodu, ponieważ moja
matka i jej przyjaciółki były pozbawione pomocy medycznej i wiem, że można bezpiecznie uprawiać... hmmm... tradycyjny seks do ósmego miesiąca, pod warunkiem, że matka jest odprężona. A potem należy stosować.... nieinwazyjne alternatywy. Ku mojej uldze i zażenowaniu, Raziel zakrztusił się ze śmiechu. - „Nieinwazyjne”? To zabrzmiało jakbyś omawiała terapię nowotworową. Rozdrażniona, przezwyciężając zażenowanie spojrzałam mu w oczy. - Doskonale wiesz o czym mówię. - Myślę, że chodziło ci o termin „Bez penetracji” - powiedział swobodnie. - Owszem. - Jednak nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Jakie pytanie - zapytałam znękana. Już i tak odpowiedziałam na zbyt wiele żenujących pytań. - Czy twój ojciec uprawiał seks z matką, kiedy ona była w ciąży? Spadły na mnie wspomnienia wypełnione bólem i głęboki, przejmujący wstyd, który również trzymałam w ukryciu tak samo jak blizny na moim ciele. Pragnęłam powiedzieć mu, że to nie jego interes, ale nawet pogrążona w udręce wiedziałam, że czegoś takiego nie powinno się mówić Liderowi. A poza tym byłam już tym wszystkim, po prostu wykończona. - Moja matka była dziwką i nie mam pojęcia, kim był mój ojciec. Mieszkaliśmy w mieszkaniu komunalnym razem z bandą drobnych przestępców, handlarzy narkotyków i prostytutek, a kiedy jakaś kobieta nie zrobiła skrobanki, pomagałam jej
urodzić. Pomagałam im przejść przez ciążę, próbowałam powstrzymywać od brania dragów i upewniałam się, że dzieciaki lądowały w szpitalu, a nie na śmietniku, ale nie mogłam powstrzymywać ich przed zarabianiem na życie. Tak więc zaufaj mi, te nienarodzone dzieci były narażone na stałe maltretowanie i wszystkie przeżyły, bez żadnej opieki, lekarza ani położnej. Podczas dwóch ostatnich miesięcy, dla większość z tych kobiet ciąża stawała się zbyt uciążliwa, by sprzedawać coś więcej niż stosunek oralny i oczywiście ich rozkosz seksualna nie miała większego znaczenia. Wątpię, czy którakolwiek z nich w ogóle wiedziała, co to jest orgazm. Ale tu przecież chodzi o bezpieczeństwo dzieci i … penetrację - wypowiedziałam to słowo wyzywającym tonem. - Gdy stawała się ona zbyt uciążliwa, praktykowały alternatywne metody. A twoja żona potrzebuje zdrowego dymania! Obydwoje wpatrywali się we mnie z wyrazem szoku i niedowierzania. Allie wyciągnęła do mnie rękę, ale ją odepchnęłam. Wstałam i ruszyłam do drzwi, a Raziel … potężny, przerażający Raziel, najwyższy przywódca z wszystkich Upadłych … rozsądnie zszedł mi z drogi. - Więc weźcie się w garść - powiedziałam na odchodnym. - I idźcie się pieprzyć. Z godnością zeszłam z kilku pierwszych schodów, a gdy znalazłam się poza zasięgiem ich wzroku, zaczęłam biec. Allie i Raziel mieszkali na samej górze olbrzymiego, niezgrabnego, a mimo to pięknego domu, więc od parteru dzieliło mnie kilka pięter i wiele kondygnacji schodów. - Skąd ten pośpiech? - spytała mnie Tory, właśnie wracająca na górę. Zrobiłam błąd i się zatrzymałam. - Jeśli zamierzasz odwiedzić Allie, to Raziel jest tam na górze. Sądzę, że powinnyśmy przez jakiś czas zostawić ich w spokoju. - Czyżby Raziel przezwyciężył strach przed dotykaniem jej? - zapytała Tory. Próbowałyśmy mu powiedzieć, że z nią wszystko w porządku, ale on jest upartym
łajdakiem. Jak większość facetów. - Święta prawda. - No więc, co powiedziałaś, że to sprawiło, iż cię posłuchał? Myślałam, że się go boisz. Wzruszyłam ramionami.- Udało mi się go przekonać, przynajmniej na razie, że Allie nie jest ze szkła. Myślę, że ona właśnie przeżywa niezapomniane chwile. Nagle to znowu na mnie spłynęło, rozkosz mojego jakże rzeczywistego erotycznego snu, przypominając mi o czymś, czego nigdy nie mogłam mieć, chyba że tylko w sennych marzeniach. Byłam kobietą bez partnera w świecie ludzi skojarzonych w pary. Nie miałam mężczyzny, żadnego seksu, a Upadli byli seksualni z natury. Byłam wdową, kimś spisanym na straty, oraz wyrocznią z rozbitymi mocami. - Muszę iść - powiedziałam, nadspodziewanie ostrym głosem, odwracając się na pięcie. Byłam spokojna, niewzruszona dla wszystkich, którzy nie poznali mnie bliżej. A w tej chwili nie miałam ochoty demonstrować jak krucha była moja fasada. Ale Tory znała mnie zbyt dobrze i nie dała się nabrać. Ujęła mnie pod rękę nierozerwalnym chwytem. - Nie tak szybko - powiedziała. - Myślę, że nadszedł czas, żebyśmy zamieniły ze sobą parę zdań. - Jestem już zmęczona rozmawianiem! - jęknęłam. Musiałam pójść i gdzieś się zaszyć na tyle długo, żeby wziąć się w garść. - Bardzo mi przykro. Jednak jesteś zbyt nakręcona i pójdziesz ze mną porozmawiać czy masz na to ochotę czy nie. Idziemy.
Nie dała mi zbyt wielkiego wyboru. Mogłybyśmy się szarpać pośrodku krętych schodów, ale była sześć cali wyższa ode mnie i przypuszczalnie silniejsza, a nie sądziłam, żeby stoczenie się po stopniach pomogło którejkolwiek z nas, chociaż pewnie dostarczyłoby pewnej rozrywki. Ku mojemu zdziwieniu Tory wciągnęła mnie do pokoju znajdującego się kondygnację niżej i zdałam sobie sprawę, że to jest kolejne puste mieszkanie w Sheolu. Było jeszcze mniejsze niż moje i przypominało mnisią celę... było tam jedynie niewielkie okienko z widokiem na horyzont ledwie widocznego morza, wąskie łóżko i komoda. - Siadaj - ostro rzuciła Victoria i popchnęła mnie w kierunku łóżka. Usiadłam. Nie, żebym miała jakiś inny wybór. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 11
TORY CHWYCIŁA KRZESŁO, obróciła je i usiadła na nim po męsku, okrakiem, wspierając przedramiona o górę oparcia, po czym spojrzała na mnie. - Więc zdecydowałaś się wyznać całą prawdę o swoim dzieciństwie - wyrzuciła z siebie. - Dlaczego właśnie teraz? Usiadłam po turecku na wygniecionym łóżku. Naprawdę nie miałam nastroju na tą rozmowę. Moja chwilowa słabość już ustąpiła. - Oboje byli nieszczęśliwi, bali się siebie dotknąć, gotowi wybuchnąć z seksualnej frustracji, a żadne z nich nie miało stuprocentowej pewności, czy ich zbliżenie będzie bezpieczne. Moje słowo im nie wystarczało, więc powiedziałam im o kobietach, które mimo ciąży nadal uprawiały płatny seks. Dziecko Allie jest silne i zdrowe i przyjdzie na świat bez przeszkód, ale oni nie chcą w to uwierzyć. Tory pokiwała głową. - Więc doszłaś do wniosku, że terapia szokowa skłoni ich do uprawiania seksu? I co, zadziałało? Zamknęłam oczy, wsłuchując się w swoje mało wiarygodne zmysły, po czym uśmiechnęłam się. - Owszem, zadziałało. - Miło mi to słyszeć - powiedziała Tory. Wzruszyłam ramionami. - Nie było potrzeby robić z tego wielkiego sekretu. Miałam toksyczne dzieciństwo. Thomas mnie uratował i żyliśmy długo i szczęśliwie... dopóki nie zginął.
- On zginął, ale ty wciąż żyjesz - spokojnie powiedziała Tory. Nie poruszyłam się, ale poczułam się wewnętrznie zmrożona. - Nie chcę stąd odchodzić. - Po prostu boisz się stąd odejść - poprawiła mnie. - A to są dwie różne rzeczy. Potrzebujesz męża, partnera, kochaniutka. Kogoś, kto będzie o ciebie dbał, kochał cię i pilnował, żebyś nie zamykała się w sobie. - Nie - zaprzeczyłam z uporem. - Thomas był miłością mojego życia. Nie pragnę już nikogo więcej. - Z tego co słyszałam, Thomas był łagodnym, słodkim aniołem, który był dla ciebie bardziej jak ojciec, niż kochanek. Wiem, że nigdy nie wziął twojej krwi. Czy wziął chociaż twoje ciało? - Oczywiście, że tak - warknęłam, żałując że tak dużo jej powiedziałam. - I to było bardzo miłe. - Bardzo miłe? - powtórzyła, wybuchając śmiechem. - Kochana, musisz dać się przelecieć. Potrzebujesz tego nawet bardziej niż Allie, a to już mówi samo za siebie. - Mówiłam ci już, że nie pragnę nikogo więcej. Victoria nie wyglądała na przekonaną. - A czy kiedykolwiek zaglądałaś we własną przyszłość? Czy wiesz, co przyniesie ci życie? Zamierzasz spędzić resztę swojej egzystencji jak duch? Zbyt dobrze mnie znała. Wiedziała, że jestem jak pusta skorupa, wędrująca przez świat, który kiedyś zamieszkiwałam. - Próbowałam - odpowiedziałam. - Jednak mój dar nie działa w ten sposób.
Popatrzyła mi w oczy, po czym skinęła głową. - Chciałabym, żebyś kogoś sobie znalazła - powiedziała. - To żadna tajemnica. Jednak tym kimś nie może być Cain. Roześmiałam się. - Oszalałaś? Nikt nie musi ostrzegać mnie przed Cainem. Sama wiem, jaki jest niebezpieczny i nie zamierzam szukać jego towarzystwa. - Możesz nie mieć wyboru. On jest zbyt tobą zainteresowany i z tego, co słyszałam, to nie jest do niego podobne. To jego zainteresowanie nie ma sensu. Nie, że nie jesteś atrakcyjna, ale Cain przybywa tylko, by niszczyć, siać chaos. Wzięcie cię do łóżka nie pasuje do jego planów i nie przyniosłoby mu żadnej korzyści. - Przestań! - zaprotestowałam. Stawałam się nienaturalnie rozgrzana pod wpływem wizji, jaką odmalowały mi jej słowa i snu z ostatniej nocy, który przypomniałam sobie w każdym rozpalonym szczególe. Zrobiłam głęboki wdech. - Zapewniam cię Tory, że będę trzymać się od Caina na dystans. Nie chcę mieć z nim do czynienia i potrafię rozpoznać niebezpieczeństwo, kiedy mam je przed oczami. On nie jest jakimś wyśnionym kochankiem, który przybył, by mnie uratować. Wcale nie byłby tym wymarzonym. Tory spojrzała na mnie przeciągle i twardo. - Może. - Jednak ciągle myślę, że nie doceniasz tego, jaki może okazać się niebezpieczny. - Wcale nie, on nie zagraża mi w żaden sposób. - Myślę że się mylisz – westchnęła. - W każdym razie, musimy się go pozbyć, ale w tej chwili nie wiem jak to zrobić. Nie mam pojęcia, czy nawet Raziel może go stąd wyrzucić. Wstała, zamaszystymi krokami przemierzyła maleńki pokój i spojrzała w okno. - Michael powiedział mi, co przytrafiło się Cainowi. Widział, jak jego żona i nienarodzone dziecko zostali zgładzeni przez Uriela za popełnione przez niego
wykroczenia, a inne anioły stały z boku i nic nie zrobiły. Powiedzmy, że on ma powód, by chować głęboką urazę. - O Boże - szepnęłam, czując mdłości. - Nic dziwnego, że się go boją. Ma ogromne rachunki do wyrównania. Tory wzruszyła ramionami. - Może właśnie po to tu jest. Jednak to nie jest pierwszy raz gdy wrócił, więc może czas zemsty już minął. Niezależnie od tego, jakie są jego motywy, Upadli bacznie go obserwują, przygotowani, by przeciwdziałać czemukolwiek, co może przygotowywać. Nie chcę żebyś dostała się w krzyżowy ogień. Roześmiałam się. - To raczej mało prawdopodobne. Myślę, że się mylisz. Och, nie jeśli chodzi o jego złośliwości. Ale nie grozi mi żadne szczególne niebezpieczeństwo. Jestem tylko kimś, na kim trenuje swoje uszczypliwości. Lubi patrzeć jak się wiję, ale nic więcej. Wierz mi, wiedziałabym, gdyby byłoby inaczej. - Myślałam, że możesz zajrzeć we własną przyszłość. - Wydałam z siebie sfrustrowany jęk – Nie jestem w stanie zajrzeć w niczyją przyszłość. To albo do mnie przychodzi albo nie. Ale żadna wizja nigdy nie dotyczy mojej osoby. Wczorajszy sen nic nie znaczył, wmawiałam sobie. To był tylko zbieg okoliczności. - Nie musisz się o mnie martwić, Tory - ciągnęłam. Musiałam ją przekonać, prawie tak samo mocno jak samą siebie. - Jestem dla Caina jedynie zabawką, którą lubi się bawić, gdy wpadnie mu w ręce. Jakikolwiek jest jego plan, ja nie mam z nim absolutnie nic wspólnego. - Ja nie... - zaczęła Tory.
- Zaufaj mi - przerwałam jej - Jednak, żeby cię uspokoić zmierzam na jakiś czas przenieść się tutaj, na górę. Wiem, że nie ma się czym martwić... on nawet nie zauważy, że już nie mieszkam obok niego. Dość łatwo będzie mi go unikać. - Chyba wiesz, że jesteś pełnym uporu wrzodem na tyłku, prawda? - jęknęła. - Niewątpliwie - odpowiedziałam, wypychając ją z pokoju. - Ale i tak mnie kochasz. Zamknęłam za nią, po czym odwróciłam się, żeby obejrzeć izdebkę. Osunęłam się na wąskie łóżko, pozwalając radosnemu uśmiechowi zniknąć z mojej twarzy, otulona półmrokiem w błogosławionej samotności czułam, jak napięcie powoli odpływa z mojego ciała. Nic z tego nie miało żadnego sensu. Nie kłopotałam się, by szukać lustra... dokładnie wiedziałam jak wyglądam. Słodka, ale nie elegancka. Włosy zbyt kręcone, oczy w zwyczajnym orzechowym kolorze, zbyt niska, nazbyt krągła, po prostu zwyczajna. Nie miałam żadnego interesu w przyciąganiu do siebie mężczyzn, a szczególnie takich jak Cain. I, do cholery byłam z tego zadowolona. Siedząc, rozglądałam się po pokoju. Było późne popołudnie i zachodziło słońce, sprawiając, że wydłużały się cienie na ścianach, ale nie zawracałam sobie głowy włączaniem światła. Będę tu bezpieczna. Powiedziałam Tory samą prawdę... Cain z rozmysłem grał mi na nerwach, zawsze kiedy mnie widział, ale nigdy nie zadałby sobie trudu, żeby mnie szukać. Byłam tu bezpieczna. - Tu jesteś - powiedział Cain. Tak cicho otworzył drzwi, że nawet tego nie zauważyłam. Wśliznął się do środka i zamknął je za sobą, podczas gdy ja siedziałam jak skamieniała, gapiąc się na niego. - Ciężko było cię znaleźć, kobieto. Czyżbyś się przede mną ukrywała?
PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 12
CAINOWI CHCIAŁO SIĘ ŚMIAĆ z jej wyrazu twarzy. Była tak zaszokowana, że zawiodły niezwykle silne systemy obronne, którymi zwykle odgradzała się od świata. Jej przerażenie było widoczne jak na dłoni. Nie był przyzwyczajony do wywierania takiego negatywnego efektu na kimś, kogo próbował uwieść... bo, o tak chciał ją uwieść. Patrzyła na niego tak, jakby ukradł jej ulubioną lalkę. Może wczoraj wieczorem posunął się za daleko, uwalniając te erotyczne obrazy, ale nawet we śnie miała wybór. Albo otworzyć umysł, serce i rozchylić uda, albo odrzucić bezwstydną grę umysłu, którą on rozpoczął, a ona powitała z rozkoszą. Ten maleńki, podobny do klasztornej celi pokój był trochę duszny, więc podszedł do okna i otworzył je jednym pchnięciem, pozwalając łagodnej morskiej bryzie wpaść do środka. Starał się wyglądać na rozluźnionego i zrelaksowanego, co było jedynie pozorem. Gdyby zrobiła choćby jeden ruch w kierunku drzwi, byłby tam przed nią. Na szczęście, wciąż była przyspawana do łóżka, co było dokładnie tym czego chciał. Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, opierając się o parapet okienny. - Musisz mi coś wyjaśnić, panno Mario - z rozmysłem pomylił jej imię, tylko po to, by zobaczyć ulotną reakcję w jej zmiennych oczach. Dzisiaj wyglądały one bardziej na niebieskie niż zielone, chociaż wciąż nosiła to samo nudne białe ubranie. - Wydajesz się niezbyt mnie lubić i zastanawiam się dlaczego. Zabiłem twojego psa, czy coś w tym stylu? A może to dlatego, że nie robiłem tajemnicy z faktu, iż cię pragnę? Boisz się mnie, czy seksu?
Zarejestrował niemal niezauważalne drgnięcie jej ciała i kiwnął głową. - Ach, więc chodzi o seks. - Zastanawiam się dlaczego. To nie może być wina Thomasa... był tak drapieżny, jak nie przymierzając królik. Na pewno nie mógł spowodować u ciebie traumy związanej z igraszkami w łóżku. Wyczuwał jak walczy, by zachowywać się uprzejmie. - Moje stosunki z mężem to nie twoja sprawa. Bardzo go kochałam i byliśmy ze sobą szczęśliwi. Pod każdym względem. Skoro to nie był jego interes to dlaczego mu to powiedziała? Uśmiechnął się, powolnym, szelmowskim uśmiechem. - Więc, prawdopodobnie miałaś jakąś fatalną wizję o mnie. Nie, czekaj, to nie jest możliwe, ponieważ jak rozumiem twoje wizje są tak samo niezawodne, jak cyganek z wesołego miasteczka. Albo może miewasz różnego rodzaju wizje? Może, bardziej osobiste? Wyraz jej twarzy było niezwykle cenny. - Wiesz, naprawdę powinnaś nauczyć się lepiej ukrywać swoje reakcje - ciągnął, odpychając się od okna i zbliżając do łóżka, zanim zdążyła przed nim uciec. - Praktycznie je telegrafujesz. Albo nie, ludzie już nie używają telegrafów, nieprawdaż? Ty je praktycznie e-mailujesz? Tak czy owak, są niezwykle czytelne. Usiadł na łóżku, a ona po prostu patrzyła na niego swoimi ogromnymi oczyma, niezdolna albo niechętna, żeby odejść. - Proszę - powiedziała swoim spokojnym, zdecydowanym tonem. - Zostaw mnie samą. Nie mam pojęcia dlaczego postanowiłeś mnie dręczyć, ale sądzę, że znalazłbyś odpowiedniejszą ofiarę. Uśmiechnął się do niej leniwie. - Co za interesujące wyrażenie. Myślisz, że jestem drapieżnikiem?
- A nie jesteś? - Masz rację, jestem. Praktycznie wibrowała od tłumionych emocji. To nie był czysty strach, aż tyle mógł wyczuć. Fascynujące. Pochylił się do przodu, opierając ręce po obu jej stronach, łapiąc w pułapkę, jednak wciąż jej nie dotykając. To łóżko było zbyt wąskie i za krótkie, ale była taka kusząca, a ich wspólny sen z wczorajszej nocy jedynie podsycił jego pobudzenie. Te delikatne usta, te nieposkromione loki, niepokój w jej oczach, który mógłby ukoić i zamienić w żar i pragnienie... Zastanawiał się jak dużo czasu mu to zajmie. Może powinien ustalić sobie jakiś limit czasu, tylko żeby się przekonać. Dwa dni? Dwie godziny? - Nie przypuszczam, żebym zdołał cię przekonać, że jestem całkowicie niegroźny? - zapytał łagodnie. - Nie. - Myślisz, że co dokładnie chcę ci zrobić, panno Mario? Wiesz, nie jestem dużym złym wilkiem. - Mnie też daleko do Czerwonego Kapturka - wypaliła w odpowiedzi, zaczynając odzyskiwać swój temperament. - Więc dlaczego tak bardzo się boisz? Przez chwilę myślał, że zamierza temu zaprzeczyć. A potem go znokautowała. - Boję się, że chcesz skrzywdzić Upadłych i w jakiś sposób zamierzasz mnie wykorzystać do zrobienia tego. Nie wiem, jak mogłabym zostać w to wciągnięta, ale gdy chodzi o ciebie, to nie ufam niczemu.
Ta maleńka myszka była bardziej spostrzegawcza niż by się po niej tego spodziewał. Uśmiechnął się do niej, jak chodząca niewinność. - Chyba cierpisz na paranoję, nieprawdaż? Dlaczego miałbym chcieć skrzywdzić Upadłych? Och, domyślam się, że słyszałaś pogłoski o mojej tragicznej przeszłości położył lekko ironiczny akcent na słowie 'tragicznej'. - Każdy z Upadłych w swojej przeszłości ma podobny rodzaj tragedii. Bo to jest przeszłość... tak dawna, że nie można nawet określić jej czasu. Zbyt dużo wody upłynęło, by dalej żywić urazę. I dlaczego... - przysunął się bliżej - …myślisz, że po prostu nie chciałbym wziąć cię do łóżka dla czystej przyjemności ? A może obawiasz się, że zamierzam potrząsnąć twoim małym bezpiecznym światem? Mógł odczytać prawdę w nagłym cieniu przemykającym przez jej oczy i zachciało mu się śmiać. To było niemal zbyt łatwe. Działał za szybko... był tu dopiero trzydzieści sześć godzin... ale nie mógł się oprzeć. - Spójrz na mnie - powiedział łagodnie. - Pocałuję cię. To nie będzie bolało, obiecuję. Tylko słodki, bezpieczny, mały pocałunek, nic więcej. Odwróciła od niego twarz wpatrując się w ścianę, jakby to mogło sprawić, że on zniknie. - Spójrz na mnie, Martho - powtórzył, siłą woli zmuszając ją do obrócenia głowy. A następnie nakrył jej usta swoimi wargami. Odrzuciło go z łóżka na środek pokoju, zanim zdążył to zauważyć i temu zapobiec. Stanął tam, wpatrując się w nią w szoku i niedowierzaniu. Wyglądała na jeszcze bardziej zaszokowaną niż on. Wycofała się w najdalszy róg łóżka, jej oczy były takie ogromne, że praktycznie wypełniły jej chochlikowatą twarz, a ciało zwinęła w ciasny kłębek. - Co to było, do cholery? - domagał się szorstkim tonem.
Nic nie odpowiedziała, co wkurzyło go jeszcze bardziej. - Odpowiedz mi. Wzdrygnęła się, jakby jego głos był uderzeniem, więc wziął głęboki wdech, dając jej i sobie chwilę na ochłonięcie. W momencie, w którym zetknęły się ich usta, poczuł i zobaczył to... czystą i niebezpieczną moc, związaną z niemal fizyczną wizją. Oni oboje przetaczający się po łóżku, splątane kończyny, usta i dłonie na rozgrzanej skórze, pot i seks. Był podniecony od chwili, gdy wszedł do tego pokoju, ale teraz było to tak cholernie silne, że aż bolało. Wciąż czuł w swoich trzewiach przeszywającą na wskroś surową seksualność, bolesny przymus, przebijający się nawet przez jego zwykle żelazną kontrolę. W końcu przemówiła. - Jestem jasnowidzącą - powiedziała opanowanym głosem. - Miewam sporadyczne przebłyski przyszłości, które wydają się bardzo fizyczne i realne. Jeden z nich spadł na mnie kiedy... mnie dotknąłeś. - Kiedy cię pocałowałem - i spadł na nas oboje, pomyślał z czarnym humorem. - Ja też to widziałem, mimo że nie jestem jasnowidzem. I to nie był tylko seks, mimo iż był zachwycający. Oboje wiemy, że to się stanie, jednak nie jest na tyle ważne, by posiadać ten rodzaj mocy. Kiedy całował kobietę, widział jej duszę. Poznawał jej potrzeby, obawy i tęsknoty. Dawniej dobrze mu to służyło, było niezawodnym kluczem do ich łóżek i ciał. Wszystko, co musiał zrobić, to użyć właściwych słów, gestów i należały do niego, ich ciała i krew. To było niemal zbyt łatwe, dlatego spodziewał się, że każda kobieta będzie patrzyła na niego jakby był samym Urielem. Ale nigdy nie poczuł czegoś takiego jak to uderzenie mocy w chwili gdy ją pocałował, prawie zbiło go z nóg.
- Więc nie zobaczyłeś niczego konkretnego? - zapytała z niepokojem w głosie. No tak, widziała to samo, ale nie chciała się do tego przyznać. Uśmiechnął się do niej. - Oprócz ciebie wijącej się pode mną, na chwilę przed wybuchem orgazmu? Nie, zupełnie nic. Jej kości policzkowe zabarwiły się rumieńcem. - To tylko twoje myślenie życzeniowe - odparowała dzielnie. Przez chwilę był pod wrażeniem. Opierała się mu zadziwiająco skutecznie. Ale przecież to było częścią atrakcji. Ile razy pomyślał, że już ją ma, kończyło się tym, że znowu go zaskakiwała, co wydawało mu się niezwykle urocze. A to nie było dobre. - Nie sądzę - powiedział, przeciągając samogłoski. - Przypuszczam, że zobaczyłaś i poczułaś to samo, co ja. Myślę, że jeśli nie nosiłabyś luźnego topu, zobaczyłbym, że twoje sutki są twarde, mimo ciepła w pokoju i dowiedziałbym się, że jesteś wilgotna. Nieco się spięła, potwierdzając jego podejrzenie. - To nie była wizja – warknęła. - One nie przychodzą w ten sposób. - Więc co to było? Niby czemu też to czułem? Dlaczego poczułem się jak zwalony z nóg? Spojrzała na niego, przygryzając dolną wargę, a on poczuł to w kroczu. To powinny być jego usta gryzące ją we wszystkie wrażliwe miejsca, kończąc na jej słodkiej szyi. - Nie mam pojęcia. Ale wiedziała. Albo przynajmniej podejrzewała... mógł dostrzec to w jej oczach, wyczuć w emocjach, które falami emanowały z jej ciała. Strach, tęsknota i głęboka,
mroczna zmysłowość. Musiał jeszcze raz posmakować tej mocy, zobaczyć, czy zdoła ją okiełznać i wykorzystać. Ruszył ku niej, ale tym razem była szybka, zeskoczyła z łóżka i pobiegła do drzwi, zanim zdążył do niej podejść. Zatrzasnął je rozpostartą dłonią właśnie wtedy, kiedy udało się jej na wpół je otworzyć. Oparła się o nie, przyciskając czoło do twardego drewna, drżąc, ponieważ jego ramiona złapały ją tam w pułapkę. - Nie mam zamiaru cię skrzywdzić, Martho - powiedział łagodnie. Bo nie chciał, przynajmniej nie fizycznie. Był dobry dla swoich kochanek, hojny i twórczy. Dałby jej przyjemności, jakich najwyraźniej nigdy nie doświadczyła. - Odwróć się. Nawet nie drgnęła. Inny, lepszy człowiek cofnąłby się, zostawił ją w spokoju i pozwolił jej uciec. Nigdy nie był miły i nie był człowiekiem. Był aniołem zemsty, bez serca w dążeniu do sprawiedliwości. Jeśli Martha miałaby zostać przypadkową ofiarą jego starań, to niech tak będzie. Przynajmniej mógł sprawić jej wyjątkową rozkosz, zanim rozpęta się piekło. Oderwał ręce od drzwi i ostrożnie położył je na jej ramionach. Mógł poczuć, jak wibrowało w niej napięcie, czuć jej hamowane emocje. Odwrócił ją, cały czas trzymając na niej swoje, prawie jak gdyby obawiał się elektryczności statycznej. To byłoby łatwym wyjaśnieniem dla tego, co się zdarzyło... jeśli elektryczność statyczna wyglądałaby jak uderzenie pioruna. Łagodnie oparł ją plecami o drzwi. - Spróbujmy jeszcze raz - szepnął. Ujął jej upartą brodę w swoje dłonie, przechylił jej twarz w górę ku swojej własnej i ponownie ją pocałował. Smakowała tak cholernie słodko, pomyślał z jękiem. Jej wargi były miękkie,
delikatne i nie pomyślała, by je zacisnąć, nim udało mu się rozdzielić je naciskiem własnych ust. Wśliznął swoją drugą rękę za jej plecy i przyciągnął ją do siebie, wsuwając język w głąb kobiecych ust, żeby w pełni poczuć jej smak. Wizja powróciła, ale udało mu się ją okiełznać i sprawić, by tańczyła i wirowała w tą i z powrotem pomiędzy ich ciałami. Mocniej przytulił ją do siebie, a jego nieomylne instynkty powiedziały mu, że miał rację. Jej sutki były twarde, była wilgotna, a jej dłonie zbliżyły się do jego ramion. Być może początkowo chciała go odepchnąć, ale zamiast tego chwyciła się go, kurczowo zaciskając palce na jego bicepsach; odrobina bólu, który jedynie zwiększył jego pobudzenie. Poruszył językiem w jej ustach i zdał sobie sprawę, że nie była przyzwyczajona do całowania się w ten sposób. Potrafił całować... Boże, miał aż nadto praktyki... a kobiety uwielbiały być całowane i trzymane w ramionach. Lubił je całować, przytulać i pieprzyć się z nimi. Dążył do tego. W tej chwili cieszył się powolną kapitulacją Marthy, wyłączaniem się jednej komórki nerwowej po drugiej, a kiedy jej język wyruszył na eksplorację jego ust, zapragnął krzyknąć tryumfalnie, oprzeć ją o drzwi, zatopić się w niej, podczas gdy będzie z niej pić. Pić głębokimi haustami. Tak łatwo mógłby się w niej zagubić, swoje ciało, bystry, wyrachowany umysł, w czystej rozkoszy. Nie chciał myśleć, planować, snuć intryg. Po prostu pragnął. Pragnął tego, czego nie mógł mieć. Był prawie w punkcie, z którego nie ma odwrotu. Wyczuwał, że ona też już tam jest. Erotyczne wizje szybowały przez jej umysł w kalejdoskopie obrazów i wiedział, że gdyby też w nie zajrzał doznałby orgazmu. Kompletnie ubrany, po prostu tuląc ją w ramionach. Wezwał każdą uncję silnej woli, by powoli ją ostudzić. Złagodził swój pocałunek,
pozwolił dłoniom przesunąć się po jej plecach w kojącym geście, uspokajając ją tak jak próbował uspokoić siebie. W końcu przerwał pocałunek. Z trudem łapała oddech, zachichotał w duchu. Naprawdę będzie musiał nauczyć ją oddychać podczas pocałunków. Przytulił jej twarz do swojej piersi, pozwalając jej tam odpoczywać, kiedy powoli powracała z tego cudownego, prawie bolesnego stanu pobudzenia, i pogłaskał czuprynę ciemnych loków. Tak bardzo pragnął jej krwi, że prawie mógł poczuć jej smak; byłby bogaty i słodki, napełniłaby jego ciało niespotykaną mocą. Ale musiał się powstrzymać. Nie mógł jej pośpieszać. Bez względu na to jak bardzo tego potrzebował. Usłyszał ciche westchnienie, kiedy ostatnia odrobina napięcia opuściła jej organizm, i przez chwilę była spokojna, wiotka, opierała się o niego. Potem napięły się jej mięśnie, jakby zdała sobie sprawę, gdzie była i co robiła. Uwolnił ją, cofając się. - Wiesz - powiedział tonem swobodnej rozmowy. - Kiedy naprawdę będziemy się pieprzyć, to zerwiemy dach z tej chałupy. - Z rozmysłem użył tego określenia, tylko po to, żeby zobaczyć jej reakcję. Oczekiwał, że ona obróci się i wybiegnie. Był dla niej bardzo niebezpieczny, miała tego świadomość. Ostrożna kobieta uciekłaby tak szybko i daleko jak tylko by zdołała, a Martha sprawiała na nim wrażenie ostrożnej kobiety. Ale zamiast tego wyprostowała się i stanęła naprzeciw niego, niewielka ale groźna. - Ile razy mam ci powtarzać. że chcę, żebyś zostawił mnie w spokoju? - Naprawdę? Prawie mnie nabrałaś. Więc, czyj język był w moich ustach? Sądziłem, że twój.
Dostrzegł niewielkie drgnięcie jej ręki. Wiedział, że chce go uderzyć. Był przyzwyczajony do wywoływania tej reakcji u kobiet. Przynajmniej nigdy nie oddawał. - Nie martw się mały króliczku, powiedział ze śmiechem. - Śmiało uciekaj. Na razie ci na to pozwolę. Pobiegła.
PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 13
METATRON NIE UWAŻAŁ SIĘ za człowieka stworzonego do podstępnych działań. Jego twarda natura wojownika zawsze akceptowała cenę, jaką trzeba było zapłacić. Wspinał się po schodach do mieszkania Raziela dostojnym, ciężkim krokiem. Nie martwił się, że ktoś może go zobaczyć. I tak za wszystko obwiniony zostałby Cain, co raczej nie martwiło Metatrona. Nie mogli by udowodnić czegoś, o czym Cain nic nie wiedział. Ten czyn będzie wykonany szybko i efektywnie, rozpraszając wszystkich. Długie godziny zabrało mu podjęcie decyzji jak najlepiej pomyślnie sfinalizować swoją misję. Obiecał nie zabijać, więc Źródło będzie żyło. Ponadto, jego własne przeżycie zależało od jej krwi, przynajmniej do chwili, w której odda Sheol we władanie Uriela i jego przekleństwo zostanie zniesione. Zrzucenie jej z balkonu byłoby takie proste. Wiedział, że lubiła siedzieć tam na górze... często ją widywał, obserwującą Sheol. Łatwo mogłaby się pośliznąć. Ale to mogłoby ją zabić, a obiecał, że tego nie zrobi. Brał swoje obietnice bardzo poważnie. Ponadto, nie pragnął jej śmierci. Była dla niego miła, a jej krew utrzymywała go przy życiu. Honorował swoje zobowiązania i był jej to winien. W końcu zdecydował się użyć trucizny. Nie podobał mu się ten pomysł... trucizna była kobiecą bronią, a on był człowiekiem czynu. Ale podczas służby dla Uriela nauczył się być przebiegłym, czynić to, co musiało zostać zrobione. Tak jak zrobi to teraz.
W Sheolu nie było żadnych trucizn, czego mimo odrazy musiał się dowiedzieć. Czyż nie poświęcił dużo czasu i sprytu, żeby się w tym rozeznać? Nie było tu niczego, co pozwoliłoby mu zgonić jej płód bez konieczności bliższej konfrontacji. To co udało mu się uzyskać było silnym lecz zasadniczo mało groźnym środkiem nasennym i trochę potrwało, zanim dopracował szczegóły. Mógłby podać Źródłu narkotyk, pozbyć się jej przyjaciół, a następnie kopnąć ją w brzuch. Już nigdy więcej nie zdołałaby wydać na świat nikczemnego potomstwa. Sprawiłoby to, że nie tylko Raziel byłby całkowicie bezużyteczny, ale też cała społeczność Sheolu pogrążyłaby się w żalu. A ci, którzy byli zależni od krwi Źródła, przez jakiś czas zostaliby jej pozbawieni, a potem staliby się ofiarami smutku, w którym musiałaby się pogrążyć. Przez całe lata snuła się z kąta w kąt z nieszczęśliwą miną, ponieważ nie mogła mieć dzieci z powodu przekleństwa nałożonego na jej męża, a w krew wsączało się jej coraz więcej przygnębiania. Kilku niezwiązanych Upadłych podczas karmienia doznawało uczucia empatii ze swoim Źródłem i paru z nich odeszło, by w desperacji poszukać partnerek, zamiast stale znosić jej rozpacz. Teraz miała stać się ofiarą jeszcze głębszej żałoby, kiedy straci to, co w niej rosło. Tym razem Uriel bez większych trudności będzie w stanie wmaszerować i przejąć Sheol. Tak naprawdę, Metatron nawet nie potrzebował Caina. Mógł wszystkim zająć się sam. Może to Cain będzie tym, który spadnie z balkonu, jeśli uda się coś zrobić z jego skrzydłami. Trudno było zabić jednego z Upadłych, szczególnie takiego, który był dziwnie niewrażliwy na ogień, ale Metatron nie miał wątpliwości, że zdołałby to zrobić. Był przecież ekspertem od zadawania śmierci. Demon zwany Lilith siedział na krześle przy łóżku Źródła, z jakąś robótką w rękach. Jej palce poruszały się szybko, sprawnie ale nie interesowały go takie
błahostki. Ukłonił się, nisko i z szacunkiem, jak się tego nauczył przy Urielu. Raziel nalegał, że to niepotrzebne, jednak Metatron wciąż się kłaniał. - O, Metatron - Źródło przywitało go z lekkim zaskoczeniem. Wszystko w niej było miękkie, jej brązowe włosy i oczy, rozmarzony wyraz twarzy, uśmiech błąkający się na jej ustach. Zmarszczył brwi. W powietrzu czuć było seks, spojrzał na Źródło. Oczywiście to było niemożliwe. - Czy coś się stało? - ostrym tonem zapytała Rachela. Zaniepokoiła się. Wystraszył demona. Poczuł satysfakcję z tego powodu. - Nie - powiedział. - Przyszedłem, by złożyć wyrazy uszanowania Źródłu. Nie widziałem jej od kilku tygodni i chciałem uspokoić się, że wszystko jest w porządku. Jak dla niego ten pretekst brzmiał wystarczająco sensownie. Przez ostatnie kilka miesięcy nie było żadnych rytuałów karmienia. Rachela posiadała niespodziewane talenty. Pobierała krew ze Źródła za pomocą jakiegoś dziwnego, bezbożnego połączenia igieł i rurek, a krew dostarczana w maleńkich buteleczkach, wystarczyła, by zapewnić mu energię. Tak naprawdę to wolał ten sposób. Samo picie krwi było wystarczająco żenujące; przyłożenie ust do ciała kobiety byłoby już anatemą. W ten sposób nikt nie musiał być świadkiem jego upokorzenia i mógł trzymać się z dala od jej dekadenckiego, kobiecego ciała. Leżała w łóżku, dojrzała, płodna, krągłość jej brzucha była wyzwaniem dla Najwyższej Mocy, która ich stworzyła i przeklęła, a także zagrażała wszystkiemu, czym władał Uriel. To było nie w porządku. Musiał to przerwać. - To bardzo miłe z twojej strony, Metatronie - powiedziała, przyjmując jego słowa za prawdę. To było kolejną wadą Źródła... była zbyt ufna. Nie dostrzegała niebezpieczeństwa, dopóki nie było za późno. Miał nadzieję, że Uriel nie zgładzi jej
tak jak Tamarr. Chociaż była bezbożna, zdeprawowana i zasługiwała na rozszarpanie, lubił na nią patrzyć. Asbel powiedział mu kiedyś, że jego fascynacja tą kobietą jest godna pożałowania. Metatron prawie go za to zabił. Pohamował się, wyczuwając, że Asbel byłby łatwy do skaptowania, nieświadomy, że Uriel już się tym zajął. Ale teraz Asbel nie żył i Metatron został zmuszony do zwrócenia się do Caina, z jego wężowym czarem i irytującymi manierami, skłaniając go, by wrócił do Sheolu, żeby pomóc mu dokończyć jego misję. - Zastanawiałem się, czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, moja pani powiedział z szacunkiem. - Jesteś naprawdę miły, Metatronie. Ale mam się dobrze. Mam wspaniałą opiekę. - Ona czuje się świetnie - powtórzyła Rachela, z lekka tylko łagodząc ostry ton głosu. Nigdy nie darzyli się zbytnią sympatią, od chwili, gdy stanęła mu na drodze do zgładzenia Azazela. W końcu to Metatron był tym, który zginął i uratowała go jedynie lecznicza moc oceanu, nie zostawiając mu innego wyboru jak tylko związanie swojego losu z Upadłymi. Zastanawiał się, dlaczego ocean nie oszczędził pierwszego uderzenia wojsk Uriela w bitwie, która nastąpiła parę miesięcy później. Nasiąknięte wodą skrzydła swoim ciężarem wciągnęły ich w jego mroczną głębię. Tego dnia zgładził swoją porcję żołnierzy Uriela. Przecież musiał przekonać wszystkich Upadłych o swojej nienawiści do tego Archanioła. Jedynym sposobem na to, żeby Uriel zniósł banicję Metatrona i pozwolił mu wrócić, było dokonanie czegoś naprawdę znaczącego. Śmierć zagrożenia rosnącego w brzuchu Źródła i zniszczenie Sheolu powinno wystarczyć. - W takim razie pozwolę sobie odejść - zaczął iść z powrotem w kierunku drzwi, gdy Rachela nagle uniosła się z krzesła. Odłożyła na bok swoją robótkę, najwyraźniej spodziewając się, że później do niej wróci.
- Azazel mnie potrzebuje - cicho powiedziała do Źródła, oczywiście mając nadzieję, że on jej nie usłyszy. Nie będę tam zbyt długo. Chyba, że potrzebujesz, żebym została? Nie musiał słyszeć. Całkiem zgrabnie to zorganizował, gdyby postanowił się pochwalić. Notatka doręczona Azazelowi w odpowiedniej chwili zapewniła, że Rachela zostanie wezwana pod rozsądnym pretekstem i przy odrobinie szczęścia Źródło byłoby niepilnowane. Z tego co mówili inni odwiedzający, dowiedział się, że zazwyczaj tylko jedna osoba dotrzymywała jej towarzystwa, a on po prostu poczekał aż przyszła kolej na Rachelę. - Niczym się nie przejmuj - odpowiedziało Źródło. - Metatron może zostać i zabawiać mnie rozmową. To też przewidział. - Bardzo bym tego pragnął, moja pani, ale spóźnię się na spotkanie z archaniołem Michaelem. Obiecałem, że będę z nim trenować. Jeśli wolisz, mogę zostać, ale nie cierpię sprawiać mu zawodu. Mógł wyczuć ulgę Racheli. Ten demon naprawdę mu nie ufał i zaakceptował go znacznie później niż wszyscy inni mieszkańcy Sheolu. Zamierzał szybko coś z tym zrobić. Ale po kolei... - Oczywiście że nie, Metatronie. Idź z Rachelą. Wypatruję gości, ponieważ się nudzę, a nuda nie jest śmiertelną chorobą - uśmiechnęła się do niego i Metatron poczuł, że ogarnia go to znajome, niewygodne uczucie. Gdyby Uriel dał polecenie zabicia jej, zrobiłby to bez wahania. Ale z jakiegoś pokręconego powodu, był zadowolony, że taki rozkaz nie nadszedł. Metatron schodził po schodach z Rachelą w pełnej wrogości ciszy. Przypuszczał, że mógłby spróbować ją oczarować, żeby uśpić jej podejrzenia, tyle tylko że nie
dysponował nawet odrobiną czaru, w przeciwieństwie do Caina, z jego olśniewającym, przebiegłym uśmiechem. W ten sposób Rachela nigdy nie mogłaby go podejrzewać, kiedy znajdą Źródło leżące we krwi na podłodze. Miał alibi, pretekst. Żywił jedynie nadzieję, że Źródło wypije doprawioną przez niego herbatę. To była łatwizna, rozproszyć kobiety i wsypać proszek do wszechobecnego kubka zielonej herbaty, którą Źródło piło hektolitrami. Zgodnie z z zaleceniem Racheli, która przygotowała tą mieszankę twierdząc, że ma łagodzić mdłości i wzmacniać rosnącą w niej istotę spożywała ją z nabożnym entuzjazmem. Obliczył, że będzie nieprzytomna w ciągu trzydziestu trzech minut. Był bardzo dobry w liczbach. Zgodnie ze swoim planem pokazał się w sali treningowej, żeby spotkać się z Michaelem, który zapomniał o ich sparingu. Już na wstępie należało wspomnieć, że to spotkanie nigdy nie zostało zaaranżowane. - Nie przejmuj się, Archaniele - powiedział Metatron z niezwykłą wielkodusznością. - Pobiegam sobie po plaży przez godzinkę lub coś koło tego. Niniejszym zapewniając sobie ostateczne alibi, ruszył nieśpiesznym truchtem, aż dotarł do drugiej zatoczki utworzonej przez nieregularną linię brzegową, usytuowaną poza zasięgiem wszystkich oczu. A potem wystartował unosząc się w górę, trzymając się w ukryciu jak najlepiej potrafił, dopóki nie wylądował lekko na niewielkiej półce nad pokojami, które zajmował Alfa ze swoją partnerką. Jeszcze nie spała, miał ochotę zakląć. Zobaczył jak wzięła kubek i opróżniła go, robiąc zabawną minę. Zadowolony cierpliwie czekał na realizację swojego planu. Gdy już będzie po wszystkim, Uriel wezwie go z powrotem do domu i Metatron ponownie zajmie miejsce jego prawej ręki. Źródło sięgnęło, by odstawić pusty kubek na stolik stojący obok łóżka, ale drgnęła
jej ręka i spadł on na podłogę, a ona tracąc przytomność osunęła się na poduszki. Nareszcie. Nie miało znaczenia, czy twardo zasnęła. Ubocznym efektem działania tego narkotyku była całkowita amnezja... nie pamiętałaby niczego, łącznie z godziną poprzedzającą wzięcie leku. Mógł wejść tam teraz i odpowiednio się nią zająć. Ale nie chciał widzieć jej oczu, gdy będzie to robił. Nawet gdyby zapomniała, chciał żeby spała. Zasłużyła na karę, ale to Uriel powinien zadecydować o jej formie. To było najlepsze co mógł zaoferować swojemu niegdysiejszemu mistrzowi. Okno było otwarte, jak zawsze. Nikt w Sheolu nie martwił się o bezpieczeństwo przebywając pomiędzy swoimi. Popchnął je i wśliznął się do środka. NIE MIAŁAM DOKĄD PÓJŚĆ, żeby poczuć się bezpiecznie. Moje pokoje były zbyt odizolowane, co było błogosławieństwem przed pojawieniem się Caina. Ale teraz już niestety nie. Wydawał się mieć nadnaturalną świadomość mojej obecności... odnalazłby mnie nawet gdybym zapadła się pod ziemię. Udałam się w jedyne miejsce, które zawsze mnie uspokajało. Nad wodę. Zzułam sandały i poruszyłam palcami u nóg, zakopując je w piasku. Wciąż czułam jego usta na moich, jego smak. Thomas nigdy nie całował mnie w ten sposób. Och, wiedziałam o takich pocałunkach... albo tak mi się wydawało. Mężczyźni, przyjaciele mojej matki, próbowali mi to robić, gdy pomyśleli, że nikt nie patrzy. Nie pozwalałam im na to, mocno zaciskając szczęki i usta. Jednak Cainowi pozwoliłam. Wizja uderzyła we mnie z całą mocą, osunęłam się na kolana z okrzykiem bólu. To było okrutne i krwawe: Źródło leżało na ziemi, kurczowo obejmując swój brzuch, krzycząc i łkając w kałuży krwi, a ciemna postać obserwowała jak umiera w niej dziecko.
Nie zatrzymałam się nawet na zaczerpnięcie tchu, nie było na to czasu. Gwałtownie zerwałam się na nogi i zaczęłam wzywać Raziela, wywrzaskując jego imię, podczas gdy biegiem pędziłam w kierunku domu. Odnalezienie go zabrało mi dosłownie chwilę. - Uspokój się - rzucił Raziel, jak zwykle surowy i despotyczny. - Co się stało? - Allie! - zawyłam. - Ona jest w niebezpieczeństwie. Ktoś próbuje ją skrzywdzić! Musimy do niej iść. Natychmiast! Dzięki Bogu, że się nie zawahał. Ludzie często traktowali moje wizje z przymrużeniem oka, kwestionując je i starając się znaleźć jakieś inne interpretacje. Ale Raziel nie ryzykował zdrowia i życia swojej ukochanej i jak wariat pognał w kierunku głównych schodów, ze mną depczącą mu po piętach. Inni dołączyli do nas, kiedy biegliśmy w górę tych nieskończenie długich schodów... Rachel, Tamlel, i… niech to cholera, Cain... ale nie byłam w stanie zwolnić, ani nawet pomyśleć o nich. Musieliśmy dotrzeć do Allie zanim to się wydarzy. Dlaczego musieli mieszkać na samej górze Wielkiego Domu? Wydawało się, że dobiegnięcie do ich apartamentów trwało całe wieki, ale Raziel nawet na chwilę nie zwolnił i ja też. Prawdę mówiąc wybiegnięcie na zewnątrz i lot na górne piętro zabrałoby mu mniej więcej tyle samo czasu. Gdy dotarliśmy na ostatni podest prawie padałam na twarz nie mogąc złapać oddechu, jednak podążyłam za Razielem. Anioł uderzył w drzwi otwartą dłonią i wpadł do środka. Usłyszałam jego krzyk agonii na chwilę zanim sama się tam znalazłam. Allie leżała na podłodze, nieprzytomna, jednym ramieniem opiekuńczo chroniła brzuch, nawet
podczas snu. Ale to nie był sen. Raziel podniósł ją, ostrożnie tuląc do piersi. Druga wizja była jeszcze brutalniejsza niż poprzednia, uderzyła we mnie ostrzem rozdzierającego bólu, więc krzyknęłam. Była bezpieczna. Dziecko było bezpieczne. Mroczna obecność zniknęła, spłoszona. Ale nie odeszła zbyt daleko. A potem wizja odpłynęła razem z całą moją siłą i wolą. Moje mięśnie zwiotczały. Nie byłam w stanie nabrać oddechu... całe moje powietrze zostało zużyte na szaleńczy pęd w górę po niezliczonych schodach... jednak coś mi się udało. - Z nimi wszystko w porządku – wysapałam. - Zdążyliśmy na czas. A potem poddałam się i zapadłam w ciemność. BYŁAM BEZPIECZNA. Otoczona ciepłem. Chroniona. Nie czułam się w ten sposób odkąd zginął Thomas, i szukałam go w tej zmysłowej ciemności. Ale teraz było inaczej, to było bardziej dojmujące, w jakiś sposób intymniejsze. Pozwoliłam się temu pochłonąć, uspokajać mnie i pieścić, nie odczuwałam żadnego przymusu, by uciekać, walczyć lub się ukrywać. Byłam Bezpieczna. Mogłabym pozostać tam wiecznie, pomyślałam jak we śnie. - Czy z Marthą jest wszystko w porządku? Rozpoznałam ten głos nawet przez gęstą, wirującą wokół mnie mgłę. Raziel. Co było tak ważne? Teraz już się nie liczyło... wszystko było w porządku, niebezpieczeństwo minęło.
Moja twarz opierała się o ciepły bark; twarde ramiona obejmowały mnie z niespodziewaną łagodnością. To nie był Thomas. Thomas nie żył. Musiałam się obudzić. Ale nie chciałam. Wizje często mi to robiły, a miałam je dwie w krótkim odstępie czasu. Czułam się jak zanurzona w ciemnej, lepkiej chmurze. Coś zapewniało mi bezpieczną przystań, więc odpoczywałam. Ale tym razem nie byłam sama. Otaczały mnie opiekuńcze ramiona i mogłam pozwolić pochłonąć się kojącej chmurze. Nie musiałam z tym walczyć. Czułam się dziwnie, gdy fale tańczyły przez moje ciało, wypędzając niebezpieczeństwo, a otaczające mnie gorąco było jak ciepły koc. Obudziło żar pomiędzy udami, nadwrażliwość skóry, tęsknotę... Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, kto tak czule trzymał mnie w ramionach, tak w niezgodzie z jego dokuczliwym, szyderczym charakterem. To był Cain. Ale dlaczego on? Dlaczego teraz? Walczyłam, by wyrwać się ku światłu, ku świadomości. Nie mogłam dopuścić, by to się działo. Nie mogłam pozwolić mu się obejmować, podczas gdy dochodziłam do siebie. - Ja nie mogę... - Spokojnie - szepnął przy moim uchu. Z jakiegoś powodu, moje ciało posłuchało, okazało się rozsądniejsze niż niespokojny umysł. Pozwoliłam ciemności, by znowu zamknęła się wokół mnie. ZA MOIM OKNEM PANOWAŁ MROK, tylko słaby blask pojedynczej latarni
rozświetlał mój idealny ogród. Byłam sama. Udało mi się usiąść. Niewielka porcja światła padająca na łóżko na razie mi wystarczała. Odsunęłam loki z twarzy. Moje włosy były poza jakąkolwiek kontrolą, nigdy nie udawało mi się ich okiełznać i zmusić do posłuszeństwa. Miałam jedynie łagodny ból głowy, bynajmniej nie tak intensywny jak powinien być w następstwie dwóch klarownych wizji. Odsunęłam kołdrę na bok i spuściłam nogi na podłogę. Na razie wszystko szło dobrze. Allie i jej dziecko były bezpieczne. Dotarliśmy na czas i tylko to się liczyło. Kto mógłby chcieć skrzywdzić Allie? Kto chciałby wydrzeć Upadłym pierwszą iskrę nadziei? Oczywistą odpowiedzią na to pytanie było jedno imię... Cain. Jednak coś we mnie sprzeciwiało się temu. To nie mógł być on. Cain był zdolny do wszystkich rodzajów podstępnych zachowań, ale instynktownie wiedziałam, że akurat to jedno kłóciłoby się z jego szczególnym, pokrętnym poczuciem honoru. Zachciało mi się śmiać. Użycie imienia Caina i wyrazu honor w tym samym zdaniu było dość absurdalne. Jednak zawierzyłam swojemu pierwotnemu instynktowi. Nie skrzywdziłby Allie. Nie walczył z kobietami. Może za jednym wyjątkiem, mną. Oparłam się na stopach, stając na chwilę na słabych, chybotliwych nogach. Wiedziałam, kto trzymał mnie w ramionach gdy upadłam w pokoju Allie. Wiedziałam, kto mnie tu przyniósł i położył do łóżka. Wciąż go czułam, jego gorącą, gładką skórę wszędzie wokół mnie i musiałam zmyć z siebie to uczucie, zanim zrobię coś głupiego. Potrzebowałam zimnych, orzeźwiających wód oceanu, by odzyskać zdrowe zmysły i wzmocnić ciało. Miałam na sobie długą, luźną koszulę nocną, która zakrywała mnie od szyi po kostki stóp. Nie chciałam zastanawiać się, kto mnie w nią ubrał... możliwości były
zbyt niepokojące. Wyjęłam z szafy wierzchnią szatę i powoli ruszyłam w stronę drzwi. Cain nie mógł mnie usłyszeć... moje mniej-niż-doskonałe instynkty były w stanie powiedzieć mi chociaż to. Byłam sama w aneksie. Kiedy szłam niekończącym się korytarzem, który ostatecznie miał mnie doprowadzić do morza, zmuszona byłam trzymać się ściany. Szłam niezbyt szybko, co jakiś czas zatrzymując się dla złapania oddechu. Sheol był pogrążony w głębokim śnie. Nie obawiałam się, że ktoś mnie zobaczy. Wyszłam na nocne powietrze i zatrzymałam się, by nabrać je w płuca. Ciepła bryza zatańczyła na mojej skórze, przynosząc ze sobą zapach oceanu w całej jego dzikości, coś, co nie mogło być kontrolowane ani poskromione. To było jak pieszczota, której nie zamierzałam do niczego porównywać... to było jak muśnięcie piór lekkie i kojące. Dziwna rzecz; wywoływało we mnie taki sam ból, takie samo napięcie i pragnienie, jakie dręczyło mnie od pierwszego snu o Cainie, taki sam ból, który nasilał się za każdym razem, gdy go widziałam. Pragnęłam go, równie dobrze mogłam się do tego przyznać, chociaż to pragnienie nigdy nie mogło zostać spełnione. Podeszłam do wody, po czym badawczo rozejrzałam się wokół. Rzadko pływałam nago, tylko wtedy gdy byłam całkowicie pewna, że nikt mnie nie zobaczy. Ostatnio nie miałam zbyt wiele szczęścia. Zsunęłam szatę na piasek i weszłam do wody w nocnej koszuli, której fałdy rozłożyły się wokół mnie gdy zanurkowałam w najbliższą falę. Lodowaty ocean zamknął się nad moją głową i nagle poczułam, że znowu żyję, moje ciało zaskoczyło jak samochód z wyczerpanym akumulatorem. Gwałtownie wypłynęłam na powierzchnię i po raz pierwszy odkąd upadłam na podłogę w apartamencie Raziela, wreszcie swobodnie odetchnęłam. Położyłam się na plecach,
pozwalając wodzie łagodnie mnie unosić i miałam ochotę wybuchnąć radosnym śmiechem. W takich chwilach byłam boginią, a wszystko stawało się możliwe. Byłam wszechpotężna i chciałam żyć wiecznie. Spojrzałam w górę na rozsiane po niebie, lśniące gwiazdy i bezkres tego wszystkiego uspokoił mnie. Obróciłam się i zanurkowałam pod zbliżającą się falą, głębiej w objęcia wody. Bogini morza, syrena. Żyłam w świecie demonów i żywiących się krwią Upadłych Aniołów, potworów takich jak Nephilimy, a jednak syreny i wróżki były tylko mitami. To nie było fair. Woda była zbyt zimna, by pozostawać w niej za długo. Więc długimi, silnymi pociągnięciami zaczęłam płynąć w kierunku brzegu. Gdy byłam wystarczająco blisko, stanęłam na nogi. Wynurzyłam się z wody, koszula przylgnęła do mojego ciała jak druga skóra, zanim zdałam sobie sprawę, że ktoś stoi na plaży, patrząc na mnie. Wiedziałam, kto to był.
PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 14
CAIN STAŁ SPOKOJNIE, pozornie zrelaksowany i rozluźniony. Kiedy podeszła, na chwilę spojrzała mu w oczy, po czym umknęła spojrzeniem. - Niewątpliwie wybrałaś sobie dziwną porę na pływanie - zagaił swobodnym tonem. - Właśnie miałem wskoczyć za tobą do wody. - Dlaczego? - Myślałem, że zamierzasz się utopić. Roześmiała się. Nie miał pewności, czy już wcześniej słyszał jej śmiech. Zaskoczył go. Wydał mu się czarujący. Cholera. - Ty jesteś jedyną uciążliwą rzeczą w moim życiu i raczej nie jesteś wart mojej śmierci. Po prostu zdarzyło się, że kocham ocean. Uważam, że działa uzdrawiająco. To go na chwilę zaskoczyło. - To nie może być. Nie jesteś jednym z Upadłych. - Zdaję sobie z tego sprawę. Ocean nie leczy mnie w fizyczny sposób, ale uspokaja moją duszę i pomaga mi zachować równowagę psychiczną. - Dostrzegam... co masz na myśli. Jednak to nie było wszystko, co dostrzegł. Poszła popływać w swojej długiej koszuli nocnej, a teraz cienka tkanina przywarła do jej ciała, nie pozostawiając niczego wyobraźni. Ciemne, zziębnięte sutki napierały na mokry materiał i jeśli
przyłożyłby do nich usta poczułby smak chłodnej wody morskiej zanim ogrzałby je swoim oddechem. Mógł zobaczyć jej śliczne nogi, zarysy ciała, kuszący cień pomiędzy udami. - Napatrzyłeś się już? - zapytała słodkim tonem. Trzymał jej szatę, na wszelki wypadek, gdyby miała ochotę pozbyć się mokrego ubrania, ale po prostu wyjęła mu ją z rąk. - Nie dość dokładnie. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale widział również jej blizny. Coś rozdarło jej brzuch, a gdyby szpony sięgnęły głębiej, wypatroszyłoby ją. Kolejne zadrapanie biegło w poprzek ramienia i przez miękką krągłość jednej piersi, zanim ześliznęło się pod drugą. To musiał być Nephilim. Wiedział bez konieczności oglądania, że na plecach też musiała mieć blizny i zastanawiał się, co zrobiłaby gdyby ją o nie zapytał. Były okrutne i straszne, mimo iż zaleczone. Znał ją już na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę, że musiała mieć z ich powodu głębokie kompleksy. Nie był takim głupcem, by przerywać ich kruche i niespodziewane porozumienie. - Tak więc wnoszę, że czujesz się lepiej? - A dlaczego miałoby być inaczej? - Dzisiejszego popołudnia wydawałaś się być kompletnie wykończona. Czy wizje zawsze aż tak cię wyczerpują? Obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem. Był ostrożny... w tym momencie szukał informacji, nie zaczepki. - Nie zawsze. Zazwyczaj bywa jeszcze gorzej.
Zastanowił się nad tym faktem, po czym odsunął go na bok do wykorzystania w przyszłości. - Czy już coś jadłaś? - Nie jestem głodna. - Nie marnuj energii na kłamstwa. Wiem, że padasz z głodu. - Więc, po co zawracasz sobie głowę pytaniem mnie o to? - wypaliła w odpowiedzi. - Przeżyję. - Czyżby niespodziewanie nie zadziałała magiczna obsługa kuchenna Sheolu? Przecież jest aktywna dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, chociaż, niech będę potępiony, jeśli mam pojęcie na jakiej zasadzie to działa. - Nienawidzę ci tego wytykać, ale już jesteś potępiony - rzuciła ze słodyczą w głosie. Zachichotał. - O tak, masz rację. Jakże taktownie z twojej strony, że mi o tym przypominasz. - Nie reagujesz na takt, ignorujesz groźby. Nic na ciebie nie działa - powiedziała. Po prostu nie sposób się ciebie pozbyć. Reaguję na ciebie, kruszyno, pomyślał, zachowując obojętny wyraz twarzy. - Dlaczego miałabyś chcieć się mnie pozbyć? Jestem przystojny, czarujący i dostępny. Może dla odmiany warto byłoby dobrze się zabawić? ( kocham Caina, jeśli Martha go nie chce, to ja go biorę ;) Uniosła brew. Morska woda sprawiła że ciemne loki otaczające jej twarz stały się
jeszcze bardziej nieposkromione. Miał trudności z odczytaniem wyrazu jej twarzy. - Jeśli szukałabym przyjemności i rozrywki, to na pewno nie wiązałoby się to z mężczyzną. Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Myślałem, że nie interesujesz się kobietami? Udało mu przebić się przez jej świeżo odnaleziony spokój. - To co insynuujesz, nie interesuje mnie w odniesieniu do żadnej płci. Dlaczego nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju? - Może dlatego, że jesteś taka cholernie słodka. Czuł, że ma ochotę go walnąć, mocno. I wiedział, że nie chce go dotknąć. Uderzenie doprowadziłoby do seksu tak samo skutecznie jak pocałunek. Trzymał się na dystans. Cholera, ostatnim razem, gdy jej dotknął niemal nie wyrwało go z butów. Prędzej czy później, gdy nadejdzie właściwy czas, będą musieli to dokończyć. Ale nie teraz. - Chciałem z tobą porozmawiać - powiedział. Jeśli już, to jego słowa sprawiły, że stała się jeszcze ostrożniejsza. - O czym? - O twojej wizji.- Owinęła szatę wokół swojej mokrej koszuli i zaczęła iść w kierunku domu. Bez wysiłku dotrzymywał jej kroku. - Co dokładnie widziałaś? Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. - Dlaczego cię to interesuje? Czy starasz się coś ukryć? Westchnął teatralnie. - Wiele rzeczy, jednak nic, co dotyczy Źródła. - Pamiętam, że mówiłeś, iż nie polujesz na słabe kobiety.
- Udało się jej go rozśmieszyć. - Naprawdę postrzegasz siebie jako słabą? Rozważyła to. - Raczej nie. - I masz rację. Jednakże Źródło, jest obecnie osłabione ciążą, niemal tak niezwykłą, jak przypadek dzieworództwa, a ktoś, kto chciał ją skrzywdzić dostał się do niej bez żadnego wysiłku. Co zobaczyłaś? Przystanęła na progu Wielkiego Domu i spojrzała na niego z frustracją. - Czyżbyś nie słyszał opinii na temat moich wizji, o tym jakie są gówniane i bezwartościowe? Prawie nigdy nie są jasne i dokładne. Po prostu doświadczyłam nagłego uczucia dojmującego strachu i zobaczyłam, jak Allie leży na podłodze, kurczowo obejmując swój brzuch, a spomiędzy jej nóg cieknie krew. - Jednak to się nie wydarzyło. Dotarliśmy tam na czas. - Właśnie. Ta wizja nie była prawdziwą przepowiednią przyszłości, a jedynie ostrzeżeniem o jednej z jej opcji. Bardzo prawdopodobnej. Gdybym spała mogłabym pomyśleć, że to po prostu kolejny koszmar. Mam ich wiele ostatnimi czasy. Zastanawiał się, czy uznała za koszmar również erotyczny sen, jaki jej posłał. Dałby wiele, by poznać koszmary Marthy, szczególnie jeśli nie miały nic wspólnego z bliznami, które znaczyły jej jasną skórę. - Jednak nie spałaś, byłaś świadoma i dotarłaś tam na czas. Nie miałaś problemu z określeniem, co to było. Tym razem twoja wizja uratowała ją. Nawet jeśli była wdzięczna za jego wsparcie i słowa otuchy, nie pokazała tego po sobie. - Mogłaby być klarowniejsza! Mogłaby przynajmniej dać jakąkolwiek wskazówkę, kto chciał ją skrzywdzić i dlaczego.
- W życiu rzadko cokolwiek układa się po naszej myśli. A co z drugą wizją? Teraz stała się naprawdę podejrzliwa. - Kto ci powiedział, że miałam dwa widzenia? - Byłem tam Martho i mam oczy. Co zobaczyłaś? Nieco za późno uświadomił sobie, że się zapomniał i zwrócił się do niej jej prawdziwym imieniem. Jeśli będzie miał szczęście to tego nie zauważy. - Nic konkretnego. To była jedynie wyraźna świadomość, że dziecko jest zdrowe i nie zagraża mu trująca mikstura. Mam nieustającą pewność, że Alli i maleństwo przetrwają tą ciążę cali i zdrowi... ale ona jest zbyt przerażona, żeby mi uwierzyć. Nawet nie potrzebuje odpoczynku w łóżku, przynajmniej nie ze względu na dziecko. Rachela posłała ją do łóżka, ponieważ Allie była zbyt zaniepokojona swoim stanem, a to zmusiło ją do odprężenia się. - Wydaje się, że to daje jej jeszcze więcej czasu, by mogła się martwić. - Zrobiłyśmy listę, żeby na zmianę ją zabawiać. Zawsze ktoś z nią jest. - Jednak nie dziś. Martha zmarszczyła brwi. Jej twarzyczka przybrała wyraz tak uroczego nadąsania, że miał ochotę ją pocałować, ale nie ruszył się z miejsca. - Nie, nie dziś. Rachela powiedziała, że czuje wezwanie Azazela. To było coś nieistotnego, jednak wyszła na wystarczająco długo, by to mogło się wydarzyć. Ktoś o tym wiedział. - Najwyraźniej. Wiesz co, panno Mario, wydaje mi się, że interesuje nas to samo. Obydwoje chcemy dowiedzieć się, kto chciałby skrzywdzić Źródło. Mam
propozycję. - Nie sądzę, żeby mi się spodobała. - Nie, chyba nie. Myślę, że powinniśmy pracować razem, żeby dowiedzieć się kto stanowi zagrożenie dla Allie. - Nie. Spojrzał jej w twarz, usiłując ocenić reakcję. Uciekła wzrokiem. - Naprawdę? Sądziłem, że twoje obawy o Źródło są wystarczająco silne, by użyć wszystkich środków, jakie są dostępne. - Ale nie ciebie. Najlepiej działam w pojedynkę - rzuciła sztywnym, obronnym tonem. Broniła się, dobrze... to znaczyło, że na nią działa. Ale przecież o tym wiedział. - Zazwyczaj ja też pracuję w taki sposób. Jednak obydwoje mamy szczególne zdolności i gdybyśmy zdecydowali się połączyć siły, byłoby to korzystne dla śledztwa. Powinnaś pozwolić mi sobie pomóc. - Po moim trupie. Jej słowa go zaskoczyły. Ta możliwość była zarówno rzeczywista jak i głęboko niepokojąca. Skoro wizja Marthy powstrzymała kogoś od skrzywdzenia Źródła i jej nienarodzonego dziecka, następnym logicznym posunięciem kogoś kto planował to zrobić, było usunięcie ze swojej drogi niezmiernie uciążliwej przeszkody. Mianowicie, Jasnowidzącej. - Możesz być w niebezpieczeństwie - powiedział nagle.
Roześmiała się. - Raczej nie. Nikt nie sądzi, że mogłabym być jakąkolwiek prawdziwą groźbą dla jego planów. To był czysty zbieg okoliczności, że zdarzyło mi się powstrzymać atak na Allie. Nawet zepsuty zegar dwa razy dziennie prawidłowo pokazuje czas. - Przestań tak mówić - jego słowa były chłodne i gwałtowne. Spojrzała na niego, zdezorientowana, mocniej zaciskając wokół siebie poły szaty. Pachniała oceanem, czystym zapachem i zapragnął zlizać sól z jej skóry. Roztaczała wokół siebie również zapach kwiatów i determinacji, słodki bogaty zapach krwi, pulsującej gwałtownie w jej żyłach. Zapragnął jej tak bardzo, że zapomniałby o całym świecie, gdyby dała mu chociaż najmniejszy znak. Jedyną dobrą rzeczą było to, że nigdy by tego nie zrobiła. - Oboje wiemy, że twoje wizje uratowały więcej niż jedno życie - ciągnął dalej. - Nigdy nie znałem proroka ani jasnowidza, którego przepowiednie byłyby dosłowne. Jak myślisz, dlaczego wymyślono karty i runy? Kiedyś nie były używane na co dzień, jak teraz. Korzystały z nich tylko prawdziwe wyrocznie, by interpretować swoje, osnute cieniami sny. - Czy chcesz mi powiedzieć, że powinnam zainwestować w talię kart do tarota? zapytała, przeciągając samogłoski, jawnie wyśmiewając się z niego. Niewielu kiedykolwiek ośmieliło się to robić... to on był zazwyczaj tym, kto szydził i kpił z innych. Patrzył na nią z irytacją i podziwem. - Mówię ci, nie obwiniaj się. Nikt nie lubi męczenników. Zesztywniała. To tyle, jeśli chodzi o namawianie jej, by przyjęła jego pomoc. - Pieprz się, dupku. Nie wystąpił z oczywistą repliką. Obydwoje wiedzieli, że to ją chce pieprzyć i
przez samo użycie tego słowa sprawiła, że stało się to otwartą kwestią. - Sądzę, iż to oznacza, że nie życzysz sobie mojej pomocy w śledztwie. - Dobrze kojarzysz - odpowiedziała, odchodząc od niego. Pomimo, że szli w tym samym kierunku, zdecydował się pozwolić jej odpocząć od siebie, dać jej czas do namysłu. - Jeśli zmienisz zdanie, wystarczy, że zapukasz w moje drzwi. - Idź do piekła!!! Pomyślał o Mrocznym Mieście, zimnej, pustej szarości tego miejsca i skrzywił się. - Już tam byłem. - szepnął. - Przemyśl to jeszcze raz - zawołał za nią. Nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem.
PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 15
ZANIM DOSZŁAM DO SWOJEGO POKOJU, miałam dreszcze. Poły przemoczonej koszuli obijały mi się o łydki. Poszłam prosto do niewielkiej łazienki i zdzierając z siebie wszystko, z westchnieniem ulgi weszłam pod gorący natrysk. Wydawało się, że minęły całe wieki zanim przestałam się trząść. Oparłam czoło o kafelkowaną ścianę, pozwalając gorącej wodzie spływać na moje ciało i zmywać ze mnie napięcie. Czy popełniłam błąd, tak szybko odrzucając jego propozycję? Może powinnam była pójść za radą starego przysłowia „Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.” Był najbardziej prawdopodobnym podejrzanym, jeśli chodziło o intrygę związaną z próbą skrzywdzenia dziecka Allie. Instynktownie wiedziałam, że w tej napaści chodziło o nienarodzone dziecko, a nie o jego matkę. Był kimś, kto dopiero do nas przybył, jak wąż do Edenu, ale to wszystko było tak krzycząco oczywiste, że chyba powinnam go wykluczyć. Jednak życie nie było jedną z powieści kryminalnych Allie. Czasami najbardziej oczywista odpowiedź okazywała się prawdziwa. Chciał ze mną współpracować, żeby znaleźć winowajcę. Miałam ochotę roześmiać się na samą myśl o tym. Bardziej prawdopodobne było to, że chodziło mu o wprowadzenie mnie w błąd i odsunięcie od siebie podejrzeń. Jednak, czy wiedząc o tym, nie miałabym doskonałej okazji, żeby odkryć, co tak naprawdę planował? To dałoby mi dostęp do niego i nie opierałoby się na jego totalnie zwodniczych próbach zaciągnięcia mnie do łóżka.
Przynajmniej sądziłam, że takie były. Myślenie o tym było złym pomysłem, ale gdy raz zaczęłam, to trudno było mi się powstrzymać. Znowu przypomniałam sobie jak smakowały jego usta i charakterystyczną twardość pomiędzy jego nogami. Jednak to nic nie znaczyło. Był facetem, a pamiętałam, że oni już tak mieli. Nawet ci ze skrzydłami. Chętnie zabrałby mnie do łóżka i to nie znaczyłoby dla niego więcej niż zjedzenie kanapki, było jednie sposobem, żeby zaspokoić głód innego rodzaju. Jeśli jednak mielibyśmy coś innego na czym moglibyśmy się skoncentrować, zostawiłby mnie w spokoju. Przypuszczalnie. Nie miałam na to żadnej gwarancji, ponieważ wydawał się czerpać szczególną radość z prób niepokojenia mnie; gdyby jednak naprawdę czegoś ode mnie chciał, mogłabym sprawić, żeby zachowywał się właściwie. Zakręciłam wodę, nareszcie rozgrzana i chwyciłam pluszowe prześcieradło kąpielowe, zawijając je wokół siebie zanim weszłam z powrotem do sypialni. Byłam wykończona, jeśli jednak położyłabym się do łóżka z mokrymi włosami, to zmieniłyby się one w masę śmiesznych loków. Powinnam poszukać frotowej opaski, żeby zawinąć ją wokół głowy w większości skazanym na porażkę wysiłku, by je okiełznać, jednak nawet to wydawało się dla mnie teraz nazbyt wielkim wysiłkiem. Dowlokłam się do łóżka i padłam na nie, wciąż ciasno okręcona w ręcznik. Moment później już spałam. W następnej chwili spłynął na mnie sen. Chodź do mnie. Dźwięk jego głosu dotarł do mnie wraz z powiewem wiatru. Ale miałam na tyle rozumu, by nie ruszać się z miejsca. Nie poruszyłam się nawet wtedy, gdy łóżko ugięło się pod jego ciężarem. Patrzył na mnie teraz, jego oczy przesuwały
się po moim ciele. Byłam zupełnie naga pod jego spojrzeniem i zapragnęłam się zakryć. Nie piersi i łono, ale moje blizny. Zawinęłam wokół siebie ramiona. Odciągnął je stanowczym ruchem, wystawiając mnie na jego spokojne spojrzenie. Pochylił się, gorący oddech owiał moją skórę, opadła na mnie kurtyna jego długich włosów, a dłonie zacisnęły się na moich ramionach, unieruchamiając mnie. Potem jego usta dotknęły mojej skóry, a mnie zachciało się płakać. To nie był żaden erotyczny pocałunek, nie podniecające drażnienie moich nagle nabrzmiałych piersi. To był miękki, słodki pocałunek w miejscu, gdzie pazur bestii zagłębił się w moje ciało, tworząc brzydką, ściągniętą bliznę. Jego pocałunki jak nabożna adoracja, składane jeden po drugim prześledziły poszarpaną linię okaleczenia. Później jego usta odnalazły drugą bliznę, a ja zaczęłam łkać, mocno zaciskając powieki. Milczał, lecz mimo to usłyszałam go w myślach. Nie powinnaś wstydzić się tych blizn, nakazywał mi we śnie. Powinny napełniać cię dumą. Jego dłonie prześliznęły się w dół moich ramion, chwytając mnie za biodra. Całował moją poranioną skórę, a ja nie byłam w stanie nawet myśleć, zniewolona błogosławioną magią jego ust. Dopóki nie zatrzymał się na krańcu ostatniej blizny, dopiero wówczas zdałam sobie sprawę dokąd zawędrowały jego wargi. Jego twarz spoczęła na moim brzuchu, zanim chwycił mnie za uda i powoli rozchylił mi nogi. Wiedziałam, że nie powinnam się na to zgodzić, ale jego głos w mojej głowie był cichy i kojący. Pozwól mi, szepnął. Zaopiekuję się tobą. Pozwól mi się kochać. Kochać mnie? To było niemożliwe. Kolejny dowód, że to była tylko fantazja, a to nawet nie był Cain tylko jakiś cudowny, odrealniony wytwór mojej wyobraźni. Nawet we śnie nie byłam pewna, czy chcę to zrobić, ale jego łagodny głos uspokoił
mnie i otworzyłam się dla niego na wstrząsające doznanie, jakim było czucie jego ust i języka, dotykającego mnie pomiędzy udami, smakującego i liżącego. Jego palce napinały się, pieszcząc moje uda, kiedy trzymał mnie unieruchomioną. Wiedziałam, że powinnam sięgnąć w dół i odepchnąć jego głowę. Chwycić w garść jego długie włosy i szarpnięciem oderwać go od siebie. Jednak nie zrobiłam tego. Pragnęłam na sobie jego ust i języka. Chciałam, by te dziwne uczucia wirowały przez moje ciało, a kiedy w końcu uwolnił moje uda, nie próbowałam ich zewrzeć, po prostu wygięłam się ku niemu w łuk, pragnąc więcej. Dotyk jego palców był dla mnie szokiem, ale był niczym w porównaniu z tym, co poczułam, gdy jeden z nich wsunął się we mnie. Niespodziewanie i jakby z dystansu usłyszałam swój miękki, nieprzytomny krzyk.. To było... dziwne. Cudowne. Jego palec wewnątrz mnie i język prześlizgujący się po moim nadwrażliwym ciele. Nagle wypełniło mnie niesamowite pragnienie. - Jeszcze, mocniej - nie rozpoznawałam tego jękliwego, bezwstydnego szeptu, ale poczułam dziwną rozkosz z powodu wibracji jego śmiechu na mojej łechtaczce, a następnie zastąpił go delikatny nacisk zębów, po czym wysunął ze mnie swój smukły palec i zastąpił go dwoma. Wybuchłam w jednej chwili, wydając z siebie ochrypły krzyk. - Dosyć... dosyć...przestań. Nie posłuchał, spychając mnie z jednego szczytu, a następnie wciągając na kolejny, jeszcze wyższy, bardziej stromy i zrozumiałam, że gwałtowny lot w ciemność będzie niesamowity. Zdałam sobie sprawę, że nie byłam w stanie... i nie chciałam... z nim walczyć. Pragnęłam tego. W prywatnym zakątku moich mrocznych snów, chciałam wszystkiego, ponieważ nic z tego nie było rzeczywiste. Rano nie pozostanie nic
oprócz wspomnień wywołujących delikatne dreszcze. Wspomnień o rzeczach, które nigdy się nie wydarzyły. Przesunął się do góry i westchnął przy moim uchu, podczas gdy ja leżałam senna i zaspokojona. Pragniesz mnie?, zapytał szeptem. A może to ci wystarczy? Jak, do cholery byłam w stanie to wymówić? Tyle tylko, że to był jedynie piękny sen i wiedziałam, że tak naprawdę nic nie mówię. To nie mógł być mój głos, wypowiadający w ciemnym, nocnym powietrzu, słowa.- Pragnę cię. Daj mi wszystko. Wsunął się na mnie i ułożył pomiędzy moimi nogami. Po raz pierwszy poczułam jego twardość, falującym ruchem potarł swoim grubym dowodem pożądania po moim wrażliwym ciele i tak szybko, że aż mnie to zaszokowało, owładnął mną kolejny orgazm. Nie miałam pewności, czy chciało mi się śmiać, czy płakać. - Jestem żałosna - jęknęłam w ciemność. Jesteś cudowna, nie sposób ci się oprzeć, odpowiedział. Uniósł biodra, ustawiając się przy wejściu do mojego ciała, a ja pragnęłam, potrzebowałam, poczuć go w sobie, jego nacisk, pchnięcia i pulsowanie. Pragnęłam dać się temu porwać. Wygięłam się w łuk w oczekiwaniu na atak jego potężnej męskości, a kiedy nadszedł, zdałam sobie sprawę, że to było lepsze od wszystkiego, co kiedykolwiek czułam w swoim życiu; twarda i jedwabista wciskała się tak powoli i ostrożnie, że miałam ochotę krzyczeć. Mimo to zdawałam sobie sprawę, że nie mogę go poganiać... nawet bez dotykania go, wiedziałam, że jest dużo większy niż... Ta myśl była bardzo nielojalna. Gwałtowne wtargnięcie sprawiłoby mi ból, bez
względu na to, jak bardzo tego chciałam. Po raz kolejny poczułam łzy w kącikach oczu. A po chwili był już we mnie. Poczułam się tak niewiarygodnie wypełniona, że nie byłam w stanie się poruszyć. Żar oblał moje piersi powodując mrowienie skóry i napełniając absurdalnym, pozbawiającym tchu napięciem, które było zarówno dyskomfortem, jak i rozkoszą. Jego usta znalazły się przy mojej szyi, liżąc ją i ssąc. Zadrżałam. Tym razem to się stanie, pozwolę mu na to. To był tylko sen, byłam bezpieczna. Mogłam dać się ponieść mojej fantazji i nikt nie będzie o tym wiedział. Ostrożnie wysunął się ze mnie, po czym znowu pchnął do środka. Poruszyłam się, próbując dostosować się do jego rozmiaru. Przez chwilę byłam na siebie zła. Dlaczego nie mogłam lepiej zaaranżować swoich fantazji, a przynajmniej wyczarować mężczyzny o nieco skromniejszych rozmiarach? Chciałam żeby już było po wszystkim... pragnęłam swojego orgazmu i tego by już zniknął. Ale Cain ze snu nie miał zamiaru zostawić mnie w spokoju. Wciąż się poruszał, cholernie powoli, aż wreszcie zaczęłam przyzwyczajać się do niego, przyjmując go z coraz mniejszym dyskomfortem, a kiedy w końcu zatopił się we mnie tak głęboko, że wiedziałam, iż nie zdołam przyjąć więcej, poczułam, jak eksploduje we mnie kolejny orgazm. Opadłam na plecy, gotowa pozwolić mu skończyć. Byłam skonana. Nie, jeszcze nie, szepnął z ustami przy mojej skórze. Poruszył się, wciąż we mnie twardy. Odważyłam dać się ponieść temu sennemu, leniwemu falowaniu, niewymagającemu żadnego wysiłku, dopóki znowu nie zaczął rozpalać się we mnie żar, słodkie, delikatne mrowienie budzącej się reakcji. Nie, pomyślałam. To niemożliwe.
Tak, odpowiedział, przyciskając usta do mojego ucha, po czym przesunął je w dół na szyję, jednocześnie wchodząc we mnie silnymi, miarowymi pchnięciami. W odpowiedzi wypełniłam się śliską wilgocią, a moje ciało pokryła warstewka potu. Zaczęłam drżeć czując nacisk jego ust. Zamknęłam oczy, pozwalając mu pieścić miejsce, gdzie gwałtownie biło moje tętno. Czułam, jak jego język muskał i lizał podstawę mojej szyi. Wygięłam się ku niemu w łuk, znowu przepełniona potrzebą, balansując na krawędzi czegoś, czemu bałam się spojrzeć w twarz. Jego zęby lekko musnęły moją skórę, zadrżałam z rozkoszy. Nie mógł wziąć mojej krwi; nie ośmieliłby się. Nie byłam jego partnerką... to by go zabiło. Ale we śnie mogliśmy grać w tą grę, to nie miało znaczenia. Wcale nie musiałam bać się aktu, który wcześniej tak mnie przerażał. Teraz opuściły mnie wszelkie obawy. Napięcie narastało tak bardzo, że stało się niemal bolesne. Potrzebowałam wyzwolenia, którego nie potrafiłam pojąć. Objęłam ramionami jego szyję i wsunęłam palce w długie włosy, pieszcząc go. Potrzebowałam, żeby wybuchnął w moim wnętrzu; potrzebowałam, by ssał moje gardło i pił ze mnie. Chciałam go we mnie i siebie w nim. To mnie przyzywało, stawało się przymusem. Chciałam go żywić, na tak pierwotnym poziomie, że to aż mną wstrząsnęło. Pragnęłam dać mu wszystko, pozwolić czerpać rozkosz z mojego ciała, dopóki nic ze mnie nie zostanie. - Weź mnie - szepnęłam, mój głos był zachrypnięty. - Weź mnie całą. - Uniosłam się oferując mu szyję. Pchnął, tak mocno i głęboko, że dało mi to rodzaj przyjemności przemieszanej z bólem, pozostawiając mnie chwiejącą się na samiutkiej krawędzi. A kiedy poczułam, jak jego kły zatapiają się w głąb mojego gardła, doszłam, zgubiona w pulsowaniu mojej krwi do jego ust i jego nasienia we mnie. Zatracona na wieki, do czasu, kiedy
tak jak chciałam, nie pozostanie już nic.
USIADŁAM NA ŁÓŻKU, sama w ciemnościach, pocąc się i drżąc. To znowu się zdarzyło. Ręcznik rozwinął się podczas śnionego przeze mnie koszmaru, a nakrycia leżały na podłodze. Trzęsłam się na całym ciele i ostrożnie przeciągnęłam rękami po swojej skórze, niepewna, czy dotykały mnie inne, realne dłonie. Palcami musnęłam swoją drobną pierś, brodawka była tak napięta, że aż bolała. Prawie pieszczotliwie prześledziłam pierwszą bliznę, biegnącą w dół brzucha, po czym dotknęłam się pomiędzy nogami, drżąc w reakcji. Byłam mokra, oczywiście. Nabrzmiała. Ale nie było tam żadnych innych rąk. Żaden penis nie wśliznął się do środka. Nikt nie zatopił swoich zębów w miękkiej podstawie mojej szyi. Nauczyłam się, jak dawać sobie przyjemność. To była sprawa tylko pomiędzy mną i moim ciałem, potrafiłam szybko i efektywnie zmusić się do orgazmu. Odnalazłam delikatne loczki, myśląc, że zdołam wymazać wspomnienie snu własnymi rękami. Jednak nie. Postanowiłam oczyścić umysł, nie myśleć zupełnie o niczym i z powrotem zasnąć. Przekręciłam się na brzuch, ale zmięte prześcieradła wpijały mi się w piersi. Całe moje ciało było nieznośnie pobudzone. Obróciłam się na bok i zwinęłam w ciasny kłębek, zmuszając się do zaśnięcia. I tym razem nie było żadnych snów.
PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 16
ŻAŁOWAŁAM, ŻE NIE MOGŁAM POWIEDZIEĆ TEGO SAMEGO przez trzy następne noce. To powinno być łatwiejsze. Nie widziałam Caina. Był tam.... czasami słyszałam go po drugiej stronie ściany. Ale nie przychodził na obiady; nie wpadłam na niego w korytarzu, nie pojawił się, kiedy najmniej się tego spodziewałam. Mogłam spokojnie spacerować po plaży, mogłam trenować pod kierunkiem Michaela w zatłoczonej sali treningowej, w której Cain również nigdy się nie pojawiał. Mogłam usiąść i porozmawiać z Allie, dotrzymywać jej towarzystwa, wiedząc, że Cain nagle nie wpadnie, żeby złożyć jej swoje wyrazy uszanowania. Byłam bezpieczna. Byłam nieszczęśliwa. Nocami śniłam i prawie wolałabym znosić obosieczną broń swoich wizji. Zamiast tego byłam dręczona snami takiej jawnej seksualności, że budziłam się oblana rumieńcem wstydu. Byłam roztrzęsiona z powodu stałego pobudzenia, niemal gotowa wyskoczyć ze skóry. Próbowałam wmawiać sobie, że to były po prostu erotyczne sny, które przychodziły, by szydzić ze mnie, dręczyć mnie, sprawiając, że budziłam się w stanie kompletnego rozbicia. Jednak to nie działało, nie miało sensu. Budziły mnie przeżywane we śnie orgazmy, a gdy już się obudziłam byłam podniecona i niezaspokojona. Nawet moje własne doświadczone ręce nie zdołały przynieść mi ulgi. Po swojej pierwszej próbie nawet nie próbowałam się dotykać.
Pragnęłam na sobie innych dłoni, dokładnie wiedziałam czyich. - Coś się stało, Martho? - głos Allie przebił się przez moje rozważania i zdałam sobie sprawę, że przez ostatnie pięć minut nie wykonałam kolejnego ruchu w naszej grze w kribydż. Uniosłam wzrok z miną winowajczyni. Teraz, w trzy dni po ataku wszystko wróciło do stosunkowo normalnego stanu, pomimo że Raziel miał skłonność do wpadania w niespodziewanych momentach, jakby się obawiał, że całe piekło wybuchnie, jeśli choć na chwilę zluzuje swoją uwagę. Allie miała teraz całodobową ochronę i byłam jedynie jedną z osób dotrzymujących jej towarzystwa. - Przepraszam - wymamrotałam. - Mój mózg przebywał gdzie indziej. - Dokładnie wiem, gdzie przebywał twój mózg - powiedziała, odkładając karty i odpychając od siebie planszę do kribydża. Złapałam się na jej blef. - Więc, gdzie twoim zdaniem? - W spodniach Caina. Podskoczyłam, zaskoczona. - Allie! - Dobra, dobra, nie powinnam wytykać ci tego w ten sposób - powiedziała lekkim tonem, nawet odrobinę niespeszona. Allie nigdy nie należała do nieśmiałych i powściągliwych typów. - Ale mam rację, nieprawdaż? - Oczywiście, że nie. Nie interesuję się seksem. Allie zachichotała drwiąco. - Możesz oszukiwać siebie kochaniutka, ale mnie nie nabierzesz. Rozpoznaję wszystkie oznaki. Naprawdę myślałam, że już tego w sobie nie masz. Myślałam, że złożyłaś to do grobu razem z Thomasem i zostałaś z nami, by
móc ukryć się przed światem. W rzeczywistości nadal tak uważam. Prawda jest taka, że Cain przybył i wyciągnął cię z tego grobu, kopiącą i krzyczącą. Zrobiłam minę. - To naprawdę przerażający obraz. Uśmiechnęła się. - Ale prawdziwy, mam rację? Więc jak to jest być człowiekiem, jak cała reszta z nas? Ofiarą zwierzęcej żądzy? - Mylisz się! Ja nie... Błędnie zinterpretowałaś moją głęboką niechęć do tego mężczyzny. Lubił mi dokuczać, prawdopodobnie dlatego iż myślał, że jestem zablokowana. Miał rację, i z przyjemnością taka pozostanę. Na szczęście, dał mi już spokój. - Aha - powiedziała Allie. - Aha, co? - I właśnie to nie daje ci spokoju. Przyznam, że Cain nie jest najlepszym możliwym kandydatem na partnera. Jest całkowicie niegodnym zaufania nikczemnym manipulantem, wszyscy tak twierdzą. I chociaż mówi, że rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu, to nie ma zbyt wielu, którzy chcieliby mu uwierzyć. - Tak więc widzisz, dlaczego wcale się nim nie interesuję... - Daj spokój - przerwała mi Allie. - To zainteresowanie praktycznie cię rozsadza. Nie mówię, że on jest dobry do czegokolwiek innego oprócz tarzania się na sianie, ale ponoć jest legendarnie biegły w tych sprawach, więc dlaczego nie miałabyś zrobić tego z ekspertem. Po raz pierwszy w życiu, po prostu dobrze się zabaw, a kiedy on odejdzie, jeśli odejdzie, możesz sobie poszukać odpowiedniejszego partnera na dłużej.
- Jesteś szalona - warknęłam, zastanawiając się na czym polega ta jego legendarna seksualna biegłość. - Nie mam aż tak wielkich skłonności do autodestrukcji. Ponadto, nie jest mną zainteresowany. - Nie widziałaś w jaki sposób zaopiekował się tobą po twojej drugiej wizji. - Ty też. Podano ci środek usypiający - wypaliłam w odpowiedzi. - Moja droga, byłaś nieprzytomna przez kawał czasu - odpowiedziała. - A czymkolwiek był narkotyk, który mi podano, jego działanie nie utrzymywało się zbyt długo. Kiedy się ocknęłam, zobaczyłam Caina siedzącego na podłodze, troskliwie trzymającego cię w ramionach i warczącego jak pitbul na każdego, kto próbowałby mu cię odebrać. Widziałam, jak na ciebie patrzył, jak głaskał cię po włosach. Widziałam to wszystko na własne oczy. W jakąkolwiek grę gra, z tobą, z Azazelem, z nami wszystkimi, pomiędzy wami jest jeszcze coś więcej. - Opierasz te spostrzeżenia na tym, co ponoć zobaczyłaś po próbie morderstwa i wybudzeniu się z narkotycznego snu? Allie wzruszyła ramionami.- Nazywam rzeczy tak jak je postrzegam. - Jesteś beznadziejną romantyczką, która dla każdego pragnie prawdziwej miłości i szczęśliwych zakończeń - powiedziałam, nienawidząc tego wszystkiego. - Realne życie nie jest takie piękne. - Masz rację, nie jest - zgodziła się. - Ale w Sheolu działają inne zasady. - Ja już miałam swoją prawdziwą miłość i szczęśliwe zakończenie - odbiłam piłeczkę. - On odszedł i teraz mogłabym cieszyć się spokojnym wdowieństwem. Gdyby pewne osoby nie zdecydowały, że to fair drażnić mnie, wyśmiewać i udawać... - ucichłam, zdając sobie sprawę, że brzmię zbyt głośno. Jeśli chciałam
kogoś przekonać, że jestem tym wszystkim nieporuszona, to podnoszenie głosu nie było zbyt dobrym sposobem, żeby to osiągnąć. - Co udawać? - Allie natychmiast wychwyciła to niefortunne słowo. - Udawać, że mu na czymś zależy, chociaż nie sądzę, by posiadał jakiekolwiek uczucia - dokończyłam, trochę nieprzekonująco. - Och, uczucia Caina są w porządku – rozsądnie powiedziała Allie. - Chociaż w większości niezbyt pozytywne. Myślę, że on czuje nienawiść, gniew, pogardę, żądzę i potężną potrzebę zemsty. Sądzę, że tęskni za sprawiedliwością, nawet jeśli nie wie jak ona wygląda. Myślę również, że on pragnie ciebie, chociaż się do tego nie przyznaje. Jest tak skupiony na roli którą odgrywa, że zablokował w głębi siebie wszystkie dobre i prawdziwe emocje. - Dobry Boże, Allie. Musisz wrócić do pisania. Wymyślasz historyjki o prawdziwych ludziach. Wszystkie te rzeczy o Cainie, jakie próbujesz mi wmówić... pochodzą z twojej wyobraźni. On nie jest udręczonym bohaterem. Jest jedynie płytkim wichrzycielem, który manipuluje ludźmi tak, by reagowali na jego gierki. Allie uśmiechnęła się złośliwie.- Z Caina byłby kiepski bohater, jest zbyt skomplikowany. Może gdybym napisała inspirującą baśń zamiast powieści kryminalnej? - Może lepiej weź się za fantastykę, bo to o czym mówisz nie istnieje zripostowałam. Podniosłam upuszczone karty. - Wymiotuję kribydżem. Jak wiele razy można liczyć do piętnastu i wciąż cię tym ekscytować. Zagrajmy w gin. http://www.games.com/game/masque-publishing/gin-rummy
Allie odebrała mi karty. - W porządku, rozumiem. Nie będziemy już o tym rozmawiać. Ale myślę, że musisz mieć otwarty umysł jeśli chodzi o Caina. On próbuje prowokować niekontrolowane reakcje. Powinnaś to wiedzieć, zamiast tańczyć tak jak ci zagra. - Ja z nikim nie tańczę - wymamrotałam ponuro, życząc sobie zająć czymś swoje nerwowe dłonie. Przepełniało mnie napięcie, co było do mnie niepodobne. Zebrałam luźne fałdy lawendowej sukienki. Nagle zaczęłam nienawidzić wszystkich swoich ubrań, obwiniałam je za niepokój, który ostatnio mnie wypełniał. Udało mi się znaleźć w głębi szafy kilka bardziej kolorowych rzeczy niż te, jakie zwykłam była nosić, a Tory przyniosła naręcze swoich starych sukienek. Była wyższa niż ja i trochę bardziej zmysłowa, ale miała jedną suknię w głębokim szmaragdowym kolorze, którą zawsze podziwiałam i której potajemnie pragnęłam. Dekolt był wycięty tak głęboko, że prawdopodobnie odsłoniłaby górną część mojej blizny, co oznaczało że nigdy nie mogłabym jej nosić. Ale i tak ją zatrzymałam, ponieważ zakochałam się w niej. - Miło mi to słyszeć - odpowiedziała Allie, jej oczy patrzyły żartobliwie i znacząco. - Nie twierdzę, że powinnaś coś zrobić z całym tym, wiesz co mam na myśli. Wciąż myślę, że Cain jest bardzo niebezpiecznym mężczyzną. Ale przyznanie się, że potrafisz odczuwać żądzę jest dobrą rzeczą i ostatecznie znajdziesz kogoś, kogo będziesz chciała wypieprz.... - Taaa- powiedziałam pośpiesznie, przerywając soczystą wypowiedź Allie. - Może. Nie mogłam umknąć spod badawczego wzroku Allie, dopóki nie przyszedł ktoś inny, ale nie mogłam znieść myślenia o Cainie już ani chwili dłużej. - Czy istnieje szansa żebyśmy mogły porozmawiać o czymś innym? Na przykład o tym, co zapamiętałaś z incydentu sprzed trzech dni? - Niczego nie pamiętam - powiedziała kategorycznie.- Nie pamiętam nawet tego, co działo się na jakąś godzinę wcześniej. Wiem, że Rachela i Metatron odwiedzili mnie
tamtego dnia, ale wyszli razem. Następną rzeczą, jaką zobaczyłam, to tłocząca się wokół mnie grupa ludzi, podczas gdy ja wychodziłam z narkotycznego otępienia, a ty leżałaś na podłodze, opiekuńczo obejmowana przez Caina. - Omiń tą część - rzuciłam pośpiesznie. Ten facet był jak bumerang, przekleństwo które podążało za mną i wciskało się do każdej rozmowy. - Czy ktoś wyglądał podejrzanie? Dziwnie się zachowywał? Czy coś wydało ci się zaskakujące? Allie uśmiechnęła się cierpko. - Myślisz, że przestępca mógł wrócić na miejsce zbrodni? Jestem autorką powieści kryminalnych, pamiętasz? Analizowałam to z każdej strony i nie znalazłam nic podejrzanego. Ufam tu wszystkim. - Nie powinnaś - powiedziałam martwym głosem. - Wiem, to jest raczej oczywiste - westchnęła Allie. - Jednak wydaje mi się bardzo dziwne, że ktoś chciałby mnie skrzywdzić. - Niektórzy ludzie lubią ranić. Jak dla mnie mój głos zabrzmiał zwyczajnie, jednak poczułam rękę Allie na mojej, i nie odskoczyłam jak to zwykle robiłam. Próbowałam nauczyć się akceptować cudzy dotyk, ale to było niełatwe. - Taaa - powiedziała łagodnie. - Ale ludzie w Sheolu nie są tacy. - Właśnie dlatego postanowiłam tu zostać - powiedziałam pogodnie. - A gdybyśmy tylko mogli pozbyć się Caina, to wszystko byłoby doskonałe. - Jest jak wąż w rajskim ogrodzie - dopowiedziała Allie.- Czytałam podania i mity. To był najważniejszy powód upadku aniołów. Poszukiwanie wiedzy. Pragnęli wiedzieć dlaczego... Pytanie brzmi, czy dalej chcesz żyć w nieświadomości
ukrywając się w Edenie, czy też pragniesz wiedzy, którą przynosi wąż? Pomyśl o tym, Martho. Nigdy nie byłaś tchórzem. Ale, o Panie, chciałabym nim być. JASNOWIDZĄCA MUSIAŁA UMRZEĆ. Metatron wiedział to z całą pewnością, zaakceptował to. Nie poczuł żadnego żalu... nigdy nie czuł emocji i życie nic dla niego nie znaczyło. Był żołnierzem, zbrojną ręką Uriela. Egzekwował dekrety archanioła bez chwili wahania i dalej będzie to robił, kiedy ponownie wróci na należne mu miejsce. Nie był tak słaby jak Michael, jego poprzednik. Michael był dręczony przez poczucie winy i żal z powodu wszystkiego, co uczynił. Liczba tych których zgładził, była godna podziwu, nawet dla Metatrona... ale zamiast dumy archanioł czuł wstyd i smutek. Śmieszne. Ta słabość okaże się porażką Upadłych. Nie mogłeś wygrać epickiej wojny, takiej jak ta pomiędzy Sheolem a Niebieskimi Zastępami, jeśli nie przywykłeś do straty, smutku i wstydu. To były ludzkie emocje, nieważne i bezużyteczne. Upadli stali się zbyt skażeni przez Ludzkość, która zawsze była ich zgubną słabością. Michael nigdy nie zabiłby kobiety, nie, chyba że zostałby do tego zmuszony. Dla Metatrona kobiety i mężczyźni byli tym samym - narzędziami do wykorzystania przez jego mistrza. Bez swojego mistrza, Metatron czuł się zgubiony, pozbawiony steru, dopóki nie zdecydował, że utoruje sobie drogę, by z powrotem wrócić do łask Uriela. Przecież, to nie było jego winą, że upadł. Po tym jak poległ na polu walki, jego wojsko go porzuciło, został powierzony morzu, a ono go ocaliło. To samo morze, które rozgromiło Niebieskie Zastępy, gdy te powróciły, żeby walczyć z Sheolem.
Patrzył, jak ginęli żołnierze Uriela, ich skrzydła były wciągane pod lodowatą wodę. Nie mógł zrozumieć, dlaczego to, co jego uleczyło, zabiło jego ludzi. Jednak nie marnował czasu na głowienie się nad tym. Był dobrze wyszkolony, by ignorować pytania czy wątpliwości. Według jego rozważań, były dwa problemy z zabiciem jasnowidzącej. Po pierwsze, jak to zrobić. Był wyszkolony w zabijaniu i była to jedna z niewielu rzeczy, które sprawiały mu przyjemność w jego bardzo rygorystycznym życiu. Nie miał zbyt wielu okazji, by wykorzystać swoją biegłość, więc tym razem planował pozwolić swojej wyobraźni w pełni rozwinąć skrzydła. Nic szybkiego i bezbolesnego... w tym nie byłoby żadnego wyzwania. Pamiętał jeszcze strach w oczach ludzi, do których wysyłał go Uriel. Delektował się tym strachem. Mógłby zobaczyć go jeszcze raz, we wzroku Marthy, jeśli rozważnie to zaplanuje. Kolejnym problemem był oczywiście Cain. On również interesował się tą kobietą, i nie w dobry sposób. Chciał z nią zlec... ale przecież Cain, którego znał, pokładał się ze wszystkimi kobietami. Cain miał co do niej także jakieś inne zamiary, jednak nie dzielił tych planów z Metatronem, więc to nie będzie jego winą, jeśli zabije Marthę, zanim Cain zdoła ją wykorzystać. Winę ponosić będzie Cain, ponieważ nie zdradził mu, jaką rolę dla niej planował. Jak dyskretnie kogoś zabić? To był ważki problem, a on rozważał go długo i intensywnie. Na razie nie zrobi żadnego nowego ruchu przeciwko płodowi Źródła. Była zbyt dobrze pilnowana, by teraz czegoś próbować. Ta rosnąca w niej rzecz mogła jeszcze trochę poczekać. Gdyby dość dobrze się zastanowił, może zdołałby znaleźć idealne rozwiązanie, które pozwoliłoby mu wyeliminować zarówno płód i Marthę, oraz zdyskredytować którąś z jej niepokojących wizji, jaką mogłaby mieć, zanim się jej pozbędzie.
Te rozważania uprzyjemniały mu czas podczas treningu, w którym symulował zadawanie morderczych ciosów. Wkrótce, gdy odzyska swoją uprzywilejowaną pozycję, faktycznie będzie to robił. Ścierając Sheol z powierzchni ziemi .
PRZEKŁAD - Red-Room
ROZDZIAŁ 17
GDY SYTUACJA TEGO WYMAGAŁA, Cain potrafił być niespotykanie cierpliwym człowiekiem. Jednak Martha dobrze naruszyła zasoby jego cierpliwości i temperament zaczął dawać mu się we znaki. Każdej nocy wchodził w jej sny, wypełniając je zmysłowymi fantazjami, które zaczynały doprowadzać go do szaleństwa. Robił to, by ją podniecić, wprowadzić w stan bezsilnej uległości i przyzwolenia, zamiast tego chodził z ciągłym wzwodem i paskudnym humorem. Potrzebował jej w rzeczywistości, z ciała i krwi. Musiał poczuć jej zapach i smak, dotknąć skóry. Pocałunek w tamtym pustym pokoju jedynie wszystko pogorszył... teraz mógł wykorzystać pamięć, zamiast korzystać jedynie z wyobraźni. Miał dosyć snów... potrzebował jawy. Do tej pory wiedział jedynie jak to jest jej dotknąć. Długi, leniwy, gorący pocałunek, który dzielili w tamtej opustoszałej sypialni, powinien wystarczyć, aby obudzić jej uśpioną seksualność i zaprzątnąć jej umysł a nie pytania, kto chciał skrzywdzić Źródło . Obie te rzeczy powinny popchnąć ją ku niemu. Lecz to trwało cholernie długo. Trzy dni, które sprawiły, że znajdował się na krawędzi wybuchu. To ona powinna być tak niespokojna i zdesperowana, że byłaby gotowa przyjść do jego apartamentu, gdzie jak pająk czekałby na nią, aż zdobędzie się na odwagę. Zamiast tego wydeptywał ścieżkę w podłodze swojej kwatery, walcząc z pragnieniem, żeby przejść przez ogród i stanąć w jej drzwiach, co zniszczyłoby wszystko. To ona musiała przyjść do niego. Osaczał ją już wystarczająco długo... równowaga
seksualnej mocy zostałaby zachwiana, gdyby musiał do niej pójść. Chodź do mnie, pomyślał. Martho, chodź do mnie. Tak naprawdę, pytanie, które zaprzątało jej umysł niepokoiło również jego. W Sheolu nie powinno być nikogo, kto mógłby zagrozić Źródłu i jej dziecku. Chyba, że ktoś pracował dla Uriela. Sam Uriel byłby żywo zainteresowany zniszczeniem pierwszej oznaki nadziei, jaką kiedykolwiek otrzymali Upadli. Przesłuchał Metatrona, ale jego wycedzone kamiennym tonem odpowiedzi musiały być szczere. Twierdził, że nie próbował zabić żadnego z ludzi mieszkających w Sheolu... przysiągł to na głowę Uriela i Najwyższej Istoty. (taa, ten dupek wierzy, że dziecko Allie nie jest istotą ludzką :( Cain nie miał innego wyboru, jak tylko mu uwierzyć. Wiedział na pewno, że Metatron nie ma żadnego sposobu, by pozostawać w kontakcie z Urielem. Możliwości komunikacji zakończyły się, gdy Metatron został zabity. Rozważył to obiektywnie. Nie znaleziono ani śladu jakiejkolwiek trucizny i nic nie pozostawiło żadnego trwałego śladu na Allie. Upadli już zaczęli się odprężać i powracać do stanu ich zwykłego samozadowolenia, wątpiąc w wizje Marthy, co świetnie mu pasowało. Dawniej te wizje okazywały się w najlepszym wypadku zawodne, był to fakt, który miał zamiar wykorzystać. Kiedy zacznie manipulować jej przepowiedniami, będzie mogła przekazywać Upadłym wszystko, czego Cain sobie od niej zażyczy. To było niepodważalne. Nawet gdyby od czasu do czasu miała rację, jej reputacja zostanie wyśmiana. Ostatnio jej jedyną godną zaufania wizją, było zagrożenie życia Allie... ale nie miała pojęcia, czym dokładnie miałoby być to niebezpieczeństwo. To mogła być prosta sprawa omdlenia i upadku z łóżka ciężarnej kobiety. Odkąd doszło do tego cudownego poczęcia, wszyscy byli spięci, więc Martha
mogła po prostu wpaść w panikę, ozdabiając ostrzegawczą wizję widmem spisku. Była noc, a on samotny i poddenerwowany. Trzymał się z daleka od Marthy tylko po to, żeby zobaczyć jej reakcję, ale plan odniósł odwrotny skutek, pozostawiając go bezsennego i rozdrażnionego. Usiadł na sofie i poczuł jak przepływa przez niego fala surowej żądzy. Chodź do mnie, Martho, pomyślał ponownie, jego ciało stało się gorące i napięte. Czuł się głodny... seksu, krwi. Wszystkie jego żądze osiągnęły najwyższe natężenie... i był zmęczony czekaniem, zmęczony ich fantazjami. Myślał, że zdoła nad nimi zapanować, ale Martha zaskoczyła go, otwierając się na niego. Jednak to wciąż były jedynie sny, a on musiał mieć więcej. Pewnie znalazłby kogoś innego, kto pomógłby mu ukoić ciało. Musiałby jedynie pstryknąć palcami. Ale nie chciał nikogo oprócz Marthy. Mógł ją wyczuć w sąsiednim apartamencie, spała, bez wątpienia. Może leżała naga w łóżku, zwinięta w kłębek. Jej małe, doskonałe piersi były miękkie i uśpione. Mógł dostrzec blizny przechodzące przez jej ciało, jak wstążki jedwabiu i chciał je całować, lizać... tak jak to czynił w swoich snach. Pragnął tego, już zbyt długo. Zimny prysznic nie pomógł. Uderzenia wody na skórze rozbrzmiewały echem uderzeń jego tętna... i jej serca, tak blisko. Boże, był jak nastolatek zafascynowany pierwszym pieprzeniem. Nie był w stanie myśleć o niczym oprócz niej. Miał w salonie butelkę brandy. Upadli byli zwolennikami doceniania darów ludzkości, a dobrego wysokoprocentowego alkoholu w szczególności. Jego obecna butelka koniaku pochodziła z piwnic mnichów. Została wyprodukowana na początku ubiegłego wieku i była tak doskonała, że to musiało być grzeszne. Warte utraty łask i upadku... gdyby już nie był Upadłym. Nalał sobie kieliszeczek, podgrzewając złocistożółty płyn w dłoniach. Następnie
sięgnął po drugi kielich i do niego również wlał odrobinę alkoholu. Chodź do mnie, Martho, pomyślał i czekał.
ZNOWU NAWIEDZIŁY MNIE SNY, lecz tym razem miałam już dość. Mimo, że bardzo pragnęłam poddać się uwodzicielskiemu dotykowi, niespodziewanie nie mogłam go już więcej znieść, wyrwałam się z objęć snu, budząc się sama w skotłowanej pościeli. Zamrugałam oczami w ciemnościach. Byłam tak zmęczona, że chciało mi się płakać, krzyczeć, łkać i walić pięściami w poduszki. Potrzebowałam snu, jednak nie udawało mi się złapać go więcej niż parę godzin, zanim znów dopadły mnie koszmary. Moja skóra zaczynała reagować w odpowiedzi na dotyk fikcyjnego kochanka, a ciało falowało, by na koniec skręcić się w orgazmie. Ukrywałam się przed prawdą. Nie był żadnym fantomem, wiedziałam o tym. Zdawałam sobie sprawę o kim śniłam, kto mnie dotykał i smakował. Kto sprawił, że zapragnęłam tego, czego zawsze nienawidziłam. Nie musiałam widzieć jego twarzy, słyszeć jak się ze mną przekomarza przeciągając samogłoski. Wiedziałam kto miał mnie pod sobą, kto poruszał się pomiędzy moimi udami, kto robił mi te wszystkie wstydliwe rzeczy, na wspomnienie których waliło mi serce i różowiała skóra. To był mężczyzna, którego zaczynałam się bać najbardziej na świecie. To był Cain. Usiadłam, odrzucając włosy z twarzy. Usłyszałam poruszenie w sąsiednim apartamencie... pewnie to ono wytrąciło mnie ze snu. Byłam cholernie zmęczona, jednak wiedziałam, że nie ma sposobu bym mogła ponownie zasnąć. Nie byłam nawet pewna, czy tego chciałam. Wygramoliłam się z łóżka, potykając się nieznacznie z powodu wyczerpania. Podeszłam do niewielkiego biurka, usiadłam przy nim i wyciągnęłam swoją listę. Miałam na niej wypisane imiona wszystkich mieszkańców Sheolu. Niektóre, takie
jak Metatron, Rachela i Raziel, zostały przekreślone jako nieprawdopodobne. Inne miały przy sobie znaczki oznaczające niezwykle małe prawdopodobienstwo. Przy reszcie nie było nic. Nie mogłam wyobrazić sobie, żeby ktokolwiek z nich chciał skrzywdzić Źródło. Allie miała kluczowe znaczenie dla egzystencji Sheolu i dobra Upadłych. Bez niej, życie, które mieliśmy zamieniłoby się w chaos. To Azazel zawsze był Alfą i tracił swoją partnerkę po wielokroć. Alfy były nieśmiertelne; Źródła były jedynie ludźmi. Nawet, jeśli ich życia zostały przedłużone, ostatecznie i tak musiały umrzeć. Gdyby jednak coś przydarzyło się Allie, Raziel mógłby... cóż, nie mogłam sobie wyobrazić, co zrobiłby Raziel. Wystarczająco złe było myślenie o utracie Allie. Gdyby stracił również cudem poczęte dziecko... A jaką szansę na przetrwanie mieliby samotni Upadli? Upadli mogli pić krew jedynie ze swoich partnerów, albo od Źródła. Krew innego pochodzenia mogłaby ich zabić... wszyscy o tym wiedzieliśmy. Gdyby ktoś chciał zniszczyć Upadłych, nie mógłby znaleźć lepszego sposobu. Zerknęłam na obie strony mojej listy. Musiałam sporządzić nową, zdecydowałam, chwytając czystą kartkę papieru. Tylko ci pozostali, nie przekreśleni, czy nawet sprawdzeni. Wzięłam pióro i napisałam imię. Cain. Opuściłam dłoń i znowu spojrzałam na kartkę. Wpatrując się w jego imię, wypisane kolorem krwi. Nawet nie pamiętam skąd miałam to pióro. To musiało być jedno z należących do Allie, z rodzaju tych, których używała, by nanosić poprawki do swoich powieści. Atrament przeciekł na moją rękę i to wyglądało jak... Wstałam i wpadłam do maleńkiej łazienki, szorowałam dłoń, ale plama została i rozpełzła się po mojej skórze. Krew na moich rękach. Popatrzyłam w górę na swoje
odbicie w lustrze, a nieznajoma po drugiej stronie spojrzała na mnie. Zasnęłam zaraz po wzięciu prysznica i teraz moje włosy były dziksze niż kiedykolwiek, gęste brązowe loki kłębiły mi się wokół twarzy. Moje oczy wyglądały na nawiedzone, zbyt duże i okolone ciemnymi obwódkami zmęczenia. Przygryzłam wargę, ale natychmiast ją wypuściłam, siląc się na uśmiech. To była żałosna próba. Wyglądałam jak pozbawiony snu lunatyk, a wymuszony uśmiech tylko to pogarszał. - Powinnaś zmierzyć się ze swoimi lękami, ty głupia tchórzliwa istoto - zrugałam siebie. - On jest… wszystkie słowa otuchy umarły. Niegroźny? Raczej nie. Po prostu mężczyzną? Nie. Pozbawiony siły nadprzyrodzonej? Ha, ha, ha. Był chodzącymi kłopotami i miałam wszelkie podstawy, by mieć się na baczności. Zaoferował mi pomoc w odkryciu, kto stanowił zagrożenie dla Allie. Biorąc pod uwagę, że znalazł się na czele mojej listy, to mogło okazać się bardzo przydatne. Prędzej czy później musiał się zdradzić, albo dowieść swojej niewinności. Trzymanie się blisko niego, obserwowanie go, wydawało się sensowne. Tak, tak, Martho, pomyślałam. Szukasz pretekstu. Chodź do mnie. Słowa zatańczyły w mojej głowie i nie miałam pojęcia, skąd dochodziły. Szept w nocnym powietrzu, obietnica, słodka kpina. Chodź do mnie, Martho, usłyszałam ponownie. Potrząsnęłam głową, by je usunąć, odepchnęłam się od zlewu i ruszyłam z powrotem do mojego pokoju.
Nie kłopotałam się szukaniem ukrytych głośników. Wiedziałam, że te słowa nie zostały wymówione na głos. Już wcześniej czułam ten rodzaj komunikacji, rzadką mentalną więź, która czasami istniała w tym zamglonym świecie cieni. Chodź do mnie, Martho. Chodź do mnie, Martho. Wzywał mnie. Poszłam.
PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 18
DRZWI DO JEGO MIESZKANIA NIE BYŁY ZAMKNIETE, więc nacisk mojego pukania sprawił, że powoli się otwarły. Stanęłam w nich jak zmrożona. Cain leżał na sofie, a jego długie nogi oparte były o niski stolik do kawy. Miał bose stopy, był zrelaksowany, niemal rozleniwiony, a w dłoni trzymał książkę. Spojrzał na mnie, w jego wzroku nie było zaskoczenia. Wyglądał prawie jakby na mnie czekał, w jego oczach błysnęły diabelskie ogniki.- Dziwna pora na wizytę, jest środek nocy, panno Mario - powiedział, przeciągając samogłoski.- Chyba, że zmieniłaś zdanie na temat mojej propozycji. - Owszem, zmieniłam - zdziwiłam się, że byłam w stanie kontrolować swój głos. - Czy mogę wejść? Pomyślałam, że wystudiowana grzeczność pozwoli mi utrzymać wszystko na profesjonalnym poziomie i kontrolować wspomnienia podstępnych snów. Uniósł brew. - Potrzebujesz pytać? - poczekał, aż zamknęłam za sobą drzwi.- Więc nareszcie postanowiłaś, że mogę odkryć przed tobą uroki seksu? - Nie! - w jednej sekundzie zniknęło całe moje opanowanie. W następnej zdałam sobie sprawę, że znowu się ze mną drażni. - Nie - powtórzyłam bardziej opanowanym tonem. - Zdecydowałam, że pozwolę, abyś mi pomógł dowiedzieć się, kto chciał skrzywdzić Allie.
- Nie sądzę, żeby to był sposób, w jaki sformułowałem swoją pierwotna ofertę, ale jest wystarczająco zbliżony - wymruczał. - Usiądź i porozmawiajmy. Wskazał mi miejsce obok siebie na rozłożystej kanapie. Sztywno usiadłam na drugim końcu miękkiego mebla i podwinęłam nogi pod siebie, szczelnie okrywając je długimi spódnicami. Popatrzyłam na niego, po czym moje spojrzenie umknęło w bok. Nie miał na sobie koszuli, a górny guzik jego dżinsów był rozpięty. Rozumiałam powód tego... czasami pasek mógł wbijać ci się w brzuch. Ale Cain nie miał absolutnie żadnych zbędnych kilogramów... był szczupły, silny i nie było żadnego brzuszka, w który mógłby się wpijać ten guzik. Jedynym wytłumaczeniem było, że został rozpięty... by stanowić pokusę, zdecydowałam. Co było śmieszne... skąd mógłby wiedzieć, że zaplanowałam przyjść do niego dziś w nocy? Przyjść do niego? Raczej nie. Jedynie łączyliśmy siły, to wszystko. W pokoju było ciepło, a drzwi balkonowe zostały otwarte, by wpuszczać nocne powietrze. Spojrzałam na niego i mimo to zadrżałam. Czynił mnie tak cholernie spiętą. - Myślałam... - zaczęłam, patrząc ponad jego lewym ramieniem. Niestety, to sprawiło, że mój wzrok zabłądził dalej, ku sypialni i ogromnemu łóżku ze zmiętymi prześcieradłami. Przez chwilę zastanawiałam się jak by to było znaleźć się w tym łóżku i po tak długim czasie leżeć w ramionach mężczyzny. Czuć go wszędzie wokół siebie, gorącego i ciężkiego i... Oderwałam wzrok od sypialni. Chyba zaczynało mi odbijać. Już sny były wystarczająco złe. Jeśli pozwoliłabym sobie na to na jawie, byłabym w bardzo poważnych kłopotach, pomimo zachęty ze strony Allie. Napotkałam jego rozbawione oczy i przez chwilę wydawało się, jakby wiedział, na co patrzyłam i o czym
myślałam. Niemożliwe. - Zrobiłam listę - powiedziałam. - Oczywiście, że zrobiłaś. Przypuszczam, że więcej niż jedną. Ucieszyłam się, że nie przyniosłam ze sobą wszystkich swoich list. Chciałam to uczynić, ale zdecydowałam się zrobić ten ruch w ostatniej chwili, jeszcze nie zdążyłam wszystkiego przemyśleć. Gdybym to zrobiła, nigdy bym tu nie przyszła. - Oczywiście, że nie - powiedziałam z pełnym przekonaniem o swojej racji.- To tylko jedna główna lista, ze skreślonymi imionami tych, którzy według mnie są niewinni, oraz z zaznaczonymi innymi, których wina, po sprawdzeniu wydaje się mało prawdopodobna. - I z kolorowymi odnośnikami, co do motywu i okazji? - Och, zamknij się. Tak, lubię być dokładna. To jest przydatna cecha. - Jesteś maniaczką kontroli, Martho - powiedział szczerze. Używając mojego prawdziwego imienia. To był przynajmniej drugi raz, kiedy to zrobił, zdradzając, że doskonale wie jak mam na imię. Mylenie go było jedynie kolejnym sposobem, by mnie denerwować. - Szczęśliwie, teraz mogę efektywnie wykorzystywać twoją manię. Tak więc, powiedz mi kogo wykluczyłaś? - Na początek: Rachelę, Tory i siebie. Dlaczego nie mógł włożyć koszuli? Jego złocisto-miodowa skóra była gładka... nie miał na klatce piersiowej żadnego szczeciniastego zarostu. Zabawne, że to wyglądało dla mnie tak znajomo. Nigdy go nie dotknęłam... jedynie w moich snach... więc
jakim sposobem mogłabym to wiedzieć? I nie dotknę go. Nie, jeśli będę miała jakiś wybór. - Czym się kierowałaś wykluczając tą trójkę? To, że wszystkie jesteście kobietami, nie jest wystarczająco dobrym powodem. Demon Lilith słynie z uśmiercania niemowląt, a rzymska bogini wojny jest bezlitosna. Wkurzył mnie. To dobrze. Gdy byłam zdenerwowana, nie czułam do niego tego cholernego pociągu. - Mówimy o Lilith, Rachela - poprawiłam go. - Przede wszystkim, gdyby nie ona, Allie nie byłaby w ciąży. Ponadto, historie o niej były kłamstwami. Dbała o zmarłe dzieci, nie zabijała ich. Więc to nie mogła być ona. To nie była też żona Michaela. Z jakiego powodu Tory miałaby chcieć ją skrzywdzić? - Ponieważ jest zazdrosna? - zasugerował. - Nie. Może za kilka lat ona również zapragnie dzieci... nie wiem. Wygląda na to, że musi upłynąć jakiś czas, by uświadomić sobie, iż bez nich twoje życie będzie jałowe. - A ty, jak wiele czasu ci to zabrało? Moje dłonie były ukryte przed jego widokiem, gdy je zacisnęłam. - Thomas nie żył wystarczająco długo, żebym zdążyła dojść do tego punktu - powiedziałam, mając nadzieję go zawstydzić. - Gdy zginął, miałam jedynie dwadzieścia dwa lata. Oczywiście, nic nie było w stanie zawstydzić Caina. I to było kłamstwo. Dziwnie, nie skłamałam jeszcze nikomu, ale bez skrupułów okłamałam Caina. Wiedziałam, że nie będę miała żadnych dzieci, od chwili gdy Thomas zabrał mnie z tamtego okropnego miejsca. Ta świadomość mnie zasmucała, ale wmawiałam sobie, że to był uczciwy kompromis. Nie miałam dość czasu, by tego
pożałować. - W porządku, zdołałaś mnie przekonać. Rachela ani Tory nie miałyby powodu tego zrobić. A ty? - Jak to mogłoby być dla mnie możliwe? - zapytałam. - Myślisz, że nie zauważyłabym tego? Wzruszył ramionami, zwracając moją uwagę na foremne, gładkie barki, rozpraszając mnie. - Mogłaś to zrobić w odmiennym stanie świadomości. - Nie biorę żadnych narkotyków - powiedziałam ostro. - Oczywiście, że nie bierzesz. W tym Ciemnogrodzie nie znajdziesz żadnych dragów. A przynajmniej, nie tych dobrych. Tu mogą występować inne rodzaje zmiennych stanów, psychiki; na przykład hipnoza, albo rozdwojenie jaźni... - Możemy to wykluczyć. - … albo wizje. Wiadomym jest, że ludzie popełniają przestępstwa, nie wiedząc o tym - ciągnął, zanim zdołałam zaprotestować. - Nie sądzisz, że byłoby lepiej gdybyśmy zużywali nasz czas na szukanie bardziej prawdopodobnych podejrzanych? Przecież, jestem kimś, kto z tym do ciebie przyszedł. - Masz rację - powiedział miękko, znowu mnie rozpraszając. Przypomniałam sobie jego smak. Pochylił się do przodu i zauważyłam, że na stoliku stoją dwa kieliszki napełnione koniakiem. Popchnął jeden z nich w moją stronę. Spojrzałam na niego podejrzliwie. - Spodziewałeś się kogoś?
- Czekałem na ciebie, moja pieszczoszko. A poszukiwanie sprawcy niekoniecznie musi być oznaką niewinności. Wszakże, częścią powodu, dla którego zdecydowałaś się dopuścić mnie do współpracy, była chęć przekonania się, czy naprawdę mogę być takim draniem. Pomyślałaś, że to da ci lepszą okazję do obserwacji, czyżbym się mylił? Miałam nadzieję, że nagły żar na mojej twarzy nie ma odbicia w rumieńcu. - Przecież jesteś draniem - stwierdziłam kategorycznie. - To czy miałeś coś wspólnego z atakiem na Allie jest zupełnie osobną kwestią, ale przypuszczam, że odpowiedź znajdzie się sama, gdy już przeanalizujemy moje listy. - Aha! Wiedziałem, że jest więcej niż jedna - powiedział tryumfalnie. - Pij swój koniak, kochanie. Kochanie? To śmieszne, że zwracał się do mnie w ten sposób. Nie mogłam na to pozwalać, absolutnie... to dałoby mu przepustkę do czynienia tych wszystkich rozpraszających mnie rzeczy. Nie powinnam niczego od niego przyjmować. Gdyby faktycznie był tym, kto podał Allie narkotyk, to narażałam się na różne możliwość, z ryzykiem śmierci włącznie. Patrzył na mnie, z wyzwaniem w srebrzystych oczach, delikatny uśmiech igrał na jego ustach. Gdybym odmówiła, wygrałby. Z drugiej strony, jeśli dolał coś do brandy, również by wygrał. Pochylił się do przodu i podsunął mi własny kieliszek. - Jeśli obawiasz się trucizny, możesz wziąć mój. Przyłożyć wargi do kielicha, dokładnie w miejscu, gdzie wcześniej były jego? Raczej nie. Posłałam mu chłodny uśmiech. - Zaufam ci - powiedziałam, sięgając po własne szkło.
Spojrzał na mnie z surową dezaprobatą. - Ufanie mi jest poważnym błędem, wiesz o tym. Na szczęście, kłamiesz. - Nie powiedziałam, że zaufam ci we wszystkich sprawach - zaprotestowałam, biorąc niewielki łyczek koniaku i ciesząc się jego miło rozgrzewającym smakiem. - Po prostu, wierzę, że nie zamierzasz mnie otruć. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wtedy się uśmiechnął, a ja prawie jęknęłam. Ten uśmiech był uwodzicielski, trudno było mu się oprzeć... a na dodatek przypomniałam sobie jego usta na moich piersiach. Usta, które nigdy tam nie były. - Naprawdę? W czym jeszcze mi zaufasz, że tego nie zrobię? Otrząsnęłam się z dziwnego znużenia, w które wpędziła mnie brandy i jego sypialniane oczy. Muszę się wreszcie wyspać, pomyślałam ze znużeniem, a nie wdawać się w dowcipne dyskusje z Upadłym Aniołem. - Dlaczego nie porozmawiamy o czymś ważniejszym? - Na przykład o czym? - O tym, z powodu czego tu przyszłam. Żeby zastanowić się, kto próbował skrzywdzić Allie. Jego oczy były leniwe i senne, powoli sączył swój koniak. - To są dwie całkowicie odrębne kwestie. Wpatrywałam się w niego, przez chwilę zupełnie zdezorientowana. - Słucham? Odchylił się do tyłu, uśmiechając się leniwie. - Środek nocy nie jest odpowiednią porą, by dyskutować o potencjalnych podejrzanych. Możemy śmiało założyć, że
Allie leży bezpiecznie w łóżku ze swoim mężem i są miło zaspokojeni po satysfakcjonującej rundzie seksu, do którego sama ich nakłaniałaś. W jaki sposób dowiedział się o tym? Jak to się działo, że wydawał się wiedzieć o każdej, cholernej rzeczy? Nie zaprzeczyłam temu. - Owszem, możemy tak sądzić. Na tą chwilę ona jest bezpieczna. - Więc, co sprawiło, że zdecydowałaś się wejść do jaskini lwa? Chyba raczej wpaść w pajęczą sieć, pomyślałam. Albo wejść do wężowej... gdzie właściwie mieszkały węże? Nie w konarach jabłoni, pomimo tego co mówiły legendy. - Nie mogłam spać. Słyszałam, jak chodziłeś za ścianą i wiedziałam, że ty też nie śpisz. Byłeś dość nieuchwytny przez parę ostatnich dni, więc pomyślałam sobie, że to równie dobra pora, jak każda inna, żeby cie złapać, zanim znowu znikniesz. Cholera.Jak zwykle, powiedziałam zbyt wiele. Jego oczy zabłysły.- Tęskniłaś za mną? - Raczej nie. - Gdybym wiedział, że mnie szukałaś, stawiłbym się natychmiast. - Ha! - powiedziałam, zanim zdołałam się powstrzymać. - Przecież ty wiesz wszystko. Roześmiał się, a ten dźwięk zatańczył po mojej skórze, jak srebrna pieszczota. ( kurde, porównania pani Duglas, po prostu ścinają mnie z nóg ;) - Cieszy mnie, że masz taką wysoką opinię o mojej wszechwiedzy. Jednak, zaufaj mi, istnieje bardzo wiele rzeczy o których nic nie wiem. Na przykład, dlaczego
postanowiłaś do mnie przyjść. Chodź do mnie. Te słowa odbiły się echem w mojej głowie i spojrzałam na niego podejrzliwie. Był czystą szczerością i niewinnością, odpowiadając na moje spojrzenie bez śladu przebiegłości. A potem zrobił swój pierwszy błąd.- Czyżbyś myślała, że mam jakiś rodzaj magicznej mocy, by przyciągać cię do siebie? Wpatrywałam się w niego, jak skamieniała. Zrobił to. Przywołał mnie, swoim podstępnym wężowym głosem, zwabił w niebezpieczną bliskość. To był jego głos, za każdym razem, gdy zaczynały się te realistyczne sny. Chodź do mnie. Nie miałam pojęcia jak to robił. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała mnie przed wstaniem i wyjściem była świadomość, że nawet jeśli był bohaterem moich erotycznych snów, to nie było żadnego sposobu, żeby mógł wiedzieć, co działo się dalej w moim umyśle. W moim łóżku. Nie mógł wiedzieć, że witałam go jako swojego sennego kochanka. Gdybym uciekła, wygrałby. Odchyliłam się, wyprostowałam nogi i wyciągnęłam je przed siebie, pozornie odprężona. - Jak to zrobiłeś? - zapytałam tonem swobodnej pogawędki. To był jedynie nagły błysk w jego oczach, ale zdał sobie sprawę, że sprawy się zmieniły. Był bardzo bystry, ten wąż w naszym Edenie.- Zrobiłem co, panno Mario? - odbił piłeczkę. Spojrzałam na niego. Nie przyznałby się do tego, a ja miałam już dość walki.
- Dlaczego nie skończysz już swoich gierek? Doskonale wiesz jak mam na imię. - Owszem. Ale tak zabawnie jest cię drażnić. - Znajdź inny sposób na dobrą zabawę - powiedziałam surowo. Jego wzrok przesunął się po moim ciele, powoli, jak mroczna, erotyczna pieszczota. Poczułam jak rozgrzewam się w odpowiedzi. Absurd! Jak samo spojrzenie mogłoby sprawić coś takiego? Nie mogłam tego czuć, nie mogłam na to reagować. - Och, na pewno coś sobie znajdę - wymruczał.
PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 19
ONA JEST ZBYT SPOKOJNA, pomyślał Cain, poprawiając się nieco na kanapie. Był twardy, co stawało się mocno niewygodne i bardzo go dziwiło. Przekomarzanie się z kobietą zazwyczaj nie wywierało na niego takiego wpływu, nie po wszystkich tych latach. Ale przecież, Martha nie była zwykłą kobietą. Cholera, okazała się zbyt bystra. Był w stanie wprawić ją w zakłopotanie, używając jedynie swojego wypróbowanego uwodzicielskiego spojrzenia, ale to zaczynało odnosić skutek odwrotny do zamierzonego i czyniło go tak niezwykle pobudzonym, jak chciał, żeby była ona. W zwyczajnych okolicznościach to nie byłby problem, ale z Marthą musiał się w pełni kontrolować, a nie być na łasce swojego fiuta. Zawsze miał umiejętność zaglądania, od czasu do czasu, w cudze myśli. To zazwyczaj zdarzało się, gdy istniało coś potężnego, co wiązało go z daną osobą. Dość często udawało mu się odczytać Azazela, cholernego zdrajcę. Czasami również innych. Metatron wydawał się nie posiadać żadnych myśl w swojej grubej, przystojnej czaszce, dzięki Bogu! To zawsze lepiej, gdy twoi wspólnicy nie fabrykowali żadnych nieprzyjemnych niespodzianek. Martha była pełna tajemnic, zaskakująca, był nią niepokojąco zafascynowany, bardzo osobiście. Sny, wspólne fantazje były teraz najważniejszą częścią jego dni i nocy. - Czy chcesz rozmawiać o tym, kto próbował skrzywdzić Allie? - zapytała, próbując powrócić do grzecznego, bezosobowego poziomu... ale statek z chłodem i uprzejmością odpłynął już kilka dni temu.
- Wszystko, czego sobie życzysz, panno Mario - położył świadomy nacisk na imieniu, w celu lekkiej prowokacji. Zrobiła minę, a jemu zachciało się śmiać. Wypowiedzenie jej prawdziwego imienia w takim dwuznacznym kontekście, również by ją rozdrażniło. Tak po prawdzie, to wkurzało ją wszystko, co robił i to mu się podobało. - Niedobrze, że nie masz nazwiska - ciągnął. Jakoś ciężko mi nazywać cię panią Thomasową. A może byś wolała, żebym zwracał się do ciebie, wdowo po Thomasie, jeśli wolisz formalności? - Ugryź mnie w... Kiedy z jej ust padła ta instynktowna odpowiedź, zamarła, a wyobrażenie tego obrazu uderzyło w jego zmysły, jak pocisk. Nie wiedział, czyje to były myśli, jego czy jej, ale mógł to zobaczyć, poczuć... niemal posmakować. Jej skórę, miękką krągłość piersi, wewnętrzną stronę ud, bujną miękkość pomiędzy jej nogami. Łagodne podszczypywanie, lizanie, smakowanie. I, o dobry Boże, jej krew. Pulsująca u podstawy szyi i w pachwinach nóg, bogata, gęsta, słodka, spływająca mu do gardła, wypełniająca jego własne żyły siłą życiową i miłością, pulsująca w jego... - Hmm - Martha odchrząknęła, wyrywając go z erotycznej fantazji. Zarumieniła się, mocno... krew niemal tryskała jej z policzków... i nie miała pojęcia jak bardzo to podsyca tą niewytłumaczalną żądzę, jaką do niej odczuwał. Krew i seks były nierozerwalnie połączone w jego duszy, a ona była ucieleśnieniem obydwu. - Przepraszam - zamrugał, udając roztargnienie. - Zamyśliłem się. Posłała mu spojrzenie pełne dezaprobaty. - Jak myślisz, kto zaatakował Allie? - Nie mam pojęcia. Opowiedz mi o swojej wizji... może to sprawi, że coś nam zaświta.
Zmarszczyła czoło, koncentrując się i niech go cholera, jeśli to też go nie podnieciło. - Była krótkim przebłyskiem, tak jak większość z nich - powiedziała wolno.- Allie leżała na podłodze, a ciemna postać pochylała się nad nią. Kopnął ją w brzuch i… - On? - Przerwał jej Cain. - Niekoniecznie - zadrżała, najwyraźniej wzdrygając się na to wspomnienie. - On... ta postać, wyglądała jak olbrzymi cień wypełniający pokój. To było... - zacięła się, przeszył ją dreszcz, więc objęła się ramionami. - To było okropne. Zastanowił się nad jej słowami. - To nie mógł być sam Uriel. Archanioł nie mógł nawiedzić Sheolu bez swoich zastępów. Oczywiście mógł kogoś wysłać i to z pewnością byłoby w jego stylu... zdradziecki atak bez żadnego ostrzeżenia na chorą, bezradną, ciężarną kobietę. Przebłysk wspomnień, rana, która nigdy nie zdołała się zagoić. Mimo, iż upłynęło tak wiele czasu. Nie, nie mógł się w to pogrążać. - Czy wyczułaś, że to był ktoś obcy? Pokręciła głową.- To był ktoś z Sheolu. Wszyscy, którzy tu mieszkają obdarzeni są darem wyczuwania intruzów i w tej chwili nie ma w Sheolu nikogo, kto tu nie należy. Albo może... tylko jedna osoba. Przez chwilę nie zdawał sobie sprawy, że mówi o nim. Potem uśmiechnął się do niej. - Więc, jestem najbardziej logicznym winowajcą. Dlaczego więc myślisz, że to nie ja? Jej oczy napotkały jego wzrok. - Nie jestem pewna. Może to instynkt.
Skinął głową, nie roztrząsając tej szczególnej myśli. Instynkt powiedział jej, że on nie ma złych zamiarów w stosunku do obecnego statusu quo? Skoro tak, to popełniła śmiertelny błąd. - Kogoś podejrzewasz? - zapytał. - Wykluczyłaś jeszcze jakieś osoby? - Azazela, Raziela, Tamlela, Michaela, Metatrona i Melchiora - powiedziała bez wahania.- Żaden z nich nie miał jakiegokolwiek motywu. - Dlaczego uważasz, że to nie mógł być Metatron? Wydaje się wielce prawdopodobnym podejrzanym. Nawet trochę więcej niż prawdopodobnym, pomyślał Cain. On i jego pomagier będą później musieli uciąć sobie szczerą pogawędkę. - Prawdę mówiąc, też tak sądzę. Jest drugą najlepszą opcją, zaraz za tobą. Ale był z Rachelą, gdy to się zdarzyło. Odwiedził Allie, po czym wyszedł w towarzystwie Racheli. Na dodatek, jest nieco zadurzony w Źródle. Nie byłby w stanie jej skrzywdzić. - Nie miałem o tym pojęcia - powiedział Cain z zaskoczeniem w głosie. - Metatron nie sprawia na mnie wrażenia kogoś zainteresowanego seksem. - Tu nie chodzi o seks - powiedziała z dezaprobatą. - Kochanie, w tym zawsze chodzi o seks – powiedział, przeciągając samogłoski. Spojrzała na niego z marsową miną.- Metatron durzy się w niej, jakby była jakąś boginią, a on pokornym śmiertelnikiem. - Chyba coś mu się pomieszało. Martha spiorunowała go wzrokiem. - Allie jest boginią, nawet jeśli nie dosłownie,
a Metatron nie jest żadną osobistością. Na szczęście, on też tak uważa i broniłby jej z narażeniem własnego życia. - Jest zobowiązany bronić z narażeniem życia wszystkich mieszkańców Sheolu. - Przypuszczam, że właśnie tak by robił. Nie wygląda na to, żeby interesował się czymkolwiek poza obowiązkiem. Jedyny wyjątek robił dla Źródła, dla Allie, o nią jedną wyraźnie się troszczył. Nigdy nie pozwoliłby nikomu jej skrzywdzić. Nagle go olśniło. Powinien natychmiast to dostrzec, tyle że Metatron przysiągł nikogo nie zabijać. Ale... określenie „nikt” mogło nie dotyczyć dziecka Allie. Może uznał, że ten mały okruch życia nie jest jeszcze człowiekiem, tym samym obchodząc swoją obietnicę. Niech go szlag. Nie zamierzał mówić tego Marthcie. Wciąż potrzebował Metatrona. A gdyby tajemnica została rozwiązana, nie byłoby żadnego powodu dla jej wizyt o północy, a planował ich dużo więcej. Z których większość powinna mieć finał w jego łóżku. Tym razem nie zauważyła jego autorefleksji. - Jest oczywiste, że atak był skierowany na dziecko, a nie na samą Allie. W przeciwnym razie, bez trudności można było podać jej taką ilość narkotyku, by ją zabić. - Może myślał, że dał jej dość trucizny. - To po co zawracałby sobie głowę wracaniem i kopaniem jej w brzuch? - zapytała Martha, ponownie podwijając nogi pod siebie. Zaczynała odprężać się w jego obecności. Niemądrze, ponieważ to właśnie z jego strony groziło jej bezpośrednie niebezpieczeństwo, ale podobało mu się, że wygładziła kolce. - Tak, jestem pewna, że atak był skierowany przeciwko dziecku Allie. - Z jakiego powodu tak myślisz? Dlaczego ktoś miałby chcieć skrzywdzić
nienarodzone dziecko? - zapytał. - Narodziny tego dziecka zmienią wszystko - odpowiedziała. -To był świat, w którym nie było nawet możliwości posiadania potomstwa, a wiem, że dziecko Allie nie będzie jedynym. Upadli istnieli przez tysiąclecia, skazani mocą Najwyższego na wieczne wygnanie, bez nadziei na życie po śmierci, ani na jakąkolwiek szansę odkupienia. To wszystko ma się właśnie zmienić. - Naprawdę? - mruknął, patrząc na nią. - A może to jest jedna z twoich niedoskonałych wizji? Pokręciła głową. - To jest tylko zdrowy rozsądek. Dzieci to nadzieja. One są przyszłością, dowodem, że życie będzie toczyło się dalej, w nich jest nasza nieśmiertelność, przynajmniej taka, bez względu na to, czy Upadłym dane będzie przestąpić kiedyś progi nieba. Niektórzy ludzie nie cierpią zmian, nawet jeśli przynoszą im korzyści. - To prawda - powiedział cicho. - Ja, osobiście za nimi przepadam. Więc kto twoim zdaniem może nienawidzić ich wystarczająco, by zaszkodzić Źródłu, tylko po to, aby je powstrzymać? Wyraźnie łamała sobie tym głowę. - Powinnam była przynieść swoje listy stwierdziła ponuro. Listy, w liczbie mnogiej. Powstrzymał uśmiech. Była taka zorganizowana, taka dokładna, cegła po cegle budując wokół siebie solidny mur. Ona naprawdę myślała, że ma szansę kontrolować swoje życie, nawet w piekle. Jej włosy wokół zarumienionej twarzy wyglądały jak aureola z loków, a oczy były olbrzymie i mroczne, wyglądała na wyczerpaną.
- Od jak dawna masz kłopoty ze snem? - zapytał nagle. Spojrzała na niego, zaskoczona. Po czym uśmiechnęła się cierpko, a ten uśmiech był dla niego, jak cios w splot słoneczny. - Powinnam powiedzieć, że odkąd się tu pojawiłeś, ale to byłoby kłamstwo. Nigdy dobrze nie sypiałam. - Dlaczego nie? Wzruszyła ramionami. - Prawdopodobnie dlatego, że gdy mieszkałam w realnym świecie, nie przespałam spokojnie ani jednej nocy. Tam nie było zbyt bezpiecznie i musiałam być czujna. - Pewnego dnia musisz mi o tym opowiedzieć - powiedział łagodnie. - Taaa, pewnie - zakpiła. - Moja przeszłość została pogrzebana i nawet już o niej nie myślę. - Ale wciąż nie sypiasz po nocach. - Nie sypiam również za dnia. Jednak teraz była śpiąca. Wiedział o tym, czuł jak poddaje się jej wyczerpane ciało. Zwinęła się w kłębek na sofie rozluźniona i senna, a on zapragnął jej takiej w swoim łóżku. - Pozwól mi przedstawić moją teorię - powiedział kojącym tonem. - Ja nie wykluczyłbym nikogo z twoich list. Pozwól mi przyjrzeć się wszystkim mieszkańcom Sheolu, którzy byli tu od początku, potem tym, którzy zjawili się tu później, a na koniec możesz opowiedzieć mi o ostatnio przybyłych. Najpierw mamy Azazela … Mówił, a ton jego głosu był niski, hipnotyzujący. Kiedy wymieniał imiona kolejnych Upadłych, obserwował jak Marcie opadają powieki. Zanim doszedł
do Gadeaela, już odleciała. Poczekał aż zapadnie w głębszy sen, po czym wstał, przeszedł przez pokój i wsunął pod nią swoje ramiona. Tym razem nie było pomiędzy nimi żadnej błyskawicy, a jedynie delikatne skwierczenie w miejscach, gdzie zetknęła się ich skóra, szybko wchłonięte przez jego ciało. Nie obudziła się. Była wykończona, mógł to wyczuć. Przytuliła się do niego z taką ufnością, jakby jego ramiona od zawsze do niej należały, tylko do niej. Poczuł zapach konwalii, słodki i niewinny i zastanowił się, jakby smakowała. Zaniósł ją do swojej sypialni i położył na łóżku, czekając by otworzyła oczy, gotowa krzyczeć jak ofiara krwawej zbrodni. Była cicha. Nie wybuchnęła gniewem nawet wtedy, gdy się przy niej położył. To, co zrobiła, zaskoczyło go jeszcze bardziej. Kiedy delikatnie ją przytulił, otworzyła senne oczy. - Jesteś bardzo złym człowiekiem - wymruczała, opierając głowę na jego ramieniu. Uśmiechnął się w ciemnościach. - Jestem bardzo złym aniołem - wyszeptał. Jednak znowu zasnęła, ufając mu w chwili, gdy opadły jej obronne mury. Była jeszcze bardziej bezbronna niż sądził. Poczuł w duszy ukłucie niepokoju. Ktoś mógłby wejść i rozerwać na kawałki jej zranione serce. Nie chciał do tego dopuścić. Może uda mu się trochę ją zahartować bez zniszczenia jej. Miała swoją rolę do odegrania, ważną rolę, a było już za późno na zmianę reguł i kierunku gry. Jasnowidząca stawała się coraz bardziej niezawodna, co kolejny raz mogło wszystko zmienić. Powtórzy wszystko, co zdecyduje się zasiać w jej płodnym umyśle i musiał ocenić, czy Upadli będą otwarci, czy niedowierzający, zanim zdecyduje, w jaki sposób ją wykorzysta. Byłoby cudownie, jeśli wszyscy uwierzyliby kłamstwom, jakie wcisnąłby im za jej pośrednictwem. Pozostawiając Upadłych otwartych na chaos, który przynosił. Wiedział, że byłaby zrozpaczona wykorzystaniem jej w ten sposób.
Znienawidziłaby go za to, że jej to zrobił. Może to by ją zniszczyło. Weźmie jej dar, ciało, nawet jej miłość i użyje ich do swoich celów, a potem odejdzie. Chciałby, żeby istniał inny sposób. Dojrzał do tego, żeby się przyznać… że ją polubił. Ten podejrzliwy sposób w jaki na niego patrzyła, jej zmieszanie, erotyczne myśli, których nie rozumiała. Dziwne, niewytłumaczalne wstrząsy, pojawiające się pomiędzy nimi, gdy jej dotknął. Podobało mu się to jak dbała o Źródło, i jej przyjaźnie z innymi kobietami, sposób, w jaki przeciwstawiała się Razielowi. We wszystkim, co robiła kierowała się dobrem innych. Była kobietą godną szacunku, bardziej niż zdawała sobie z tego sprawę. Pragnął by to, że zostanie przez niego użyta, nie podziałało na jej szkodę. Jednak w to wątpił. Tak spokojnie ułożyła się w jego ramionach, a on stwierdził, że tym razem jego również ogarnia zmęczenie. Anioły nie potrzebowały zbyt wiele snu, a on nauczył zadowalać się absolutnym minimum. Ale w wygodnym łóżku, z Marthą w ramionach, pomyślał, że mógłby zasnąć. Co było jeszcze dziwniejsze. Gdy już spał, to nigdy nie zdarzało się, żeby robił to z kobietą. Miał skłonność do machania rękami, skopywania kołdry, zrzucania poduszek na ziemię i często budził się z głową w nogach łóżka. Teraz nie czuł najmniejszego rozdrażnienia. Był niemal... spokojny. Słyszał bicie jej serca, powolne i miarowe. Łagodny oddech owiewał mu szyję. Przytulone do niego ciało było miękkie i uległe. Pozwolił, by jego głowa spoczęła na poduszce obok niej... i zasnął. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 20
OBUDZIŁAM SIĘ NAGLE, SPANIKOWANA. Nie miałam pojęcia gdzie byłam. Wystraszona i zdezorientowana wyrwana z głębokiego snu, usiadłam w obcym łóżku. Ktoś nadchodził, ktoś bardzo zły, musiałam chronić dzieci. Zerwałam się na równe nogi, w stanie pełnej gotowości. Minęło wiele czasu, odkąd musiałam martwić się o jakieś dzieci. Faktycznie, minęło już trzynaście lat. Mieszkałam w Sheolu i byłam bezpieczna. Nikt nie mógł mnie tu skrzywdzić, nikt... usłyszałam szum prysznica i wstrząśnięta zdałam sobie sprawę, gdzie byłam. W łóżku Caina. W jaki sposób się tu znalazłam? W przerażeniu spojrzałam w dół, na swoje ciało, koncentrując się, próbując wyczuć, czy coś się zmieniło, czy on coś... czy może my... Odgłos prysznica umilkł zanim zdołałam zebrać się do kupy i uciec, a chwilę później Cain wyszedł wolnym krokiem z łazienki, z ręcznikiem zawiniętym nisko wokół bioder. Spazmatycznie przełknęłam ślinę. Wszystkie anioły są piękne. To jest istotna część ich roboczego pakietu i szybko się do tego przyzwyczaiłam. Jednak nic nie było w stanie uodpornić mnie na czar Caina. Nie był tak wysoki jak niektórzy z nich, ani tak muskularny. Jego ciało było szczupłe i giętkie, powleczone gładką, złotą skórą.
Przypomniał mi się stary cytat z biblii: „Zobacz, mój brat Ezaw jest owłosiony, a ja jestem gładki.” Jacob był oszustem, kłamcą i złodziejem. Wątpiłam, żeby ten mężczyzna czymś się od niego różnił. Stał tam, patrząc na mnie, opierając ręce na szczupłych biodrach, z lekkim uśmieszkiem na ustach. - O czym tak intensywnie myślisz ? - Przypominam sobie wersety ze starego testamentu - odpowiedziałam absolutnie zgodnie z prawdą. Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. - Jesteś niesamowita, panno Mario powiedział. I zdjął ręcznik. Ummmh. Nie, nie był całkowicie gładki. Próbował mnie zaszokować, a ja bardzo starałam się wyglądać na nieporuszoną, ale to stawało się coraz trudniejsze. Udało mi się przesunąć po nim jasnym spojrzeniem z obojętnym zainteresowaniem, spychając widziany obraz na tyły umysłu, do przeanalizowania w dogodniejszej chwili. Jednakże moje spojrzenie było jedyną jasną i wyraźną rzeczą w tym pokoju. Poczekałam aż wciągnął dżinsy. - Co robię w twoim łóżku? - Zasnęłaś podczas rozmowy ze mną. Nie powiem, żeby mi to pochlebiało... nie jestem przyzwyczajony by kobiety padały przy mnie ze śmiertelnej nudy. - Byłam zmęczona - powiedziałam defensywnie. - Jednak to wciąż nie tłumaczy, co robię w twoim łóżku. - Siedziałaś na kanapie zwinięta jak chiński paragraf. Gdybym cię tam zostawił, obudziłabyś się sztywna i obolała, albo mogłabyś spaść na podłogę i mnie obudzić. - Och, broń Boże! - wykrzyknęłam. - Jednak to nadal nie wyjaśnia dlaczego
znalazłam się w twoim łóżku. Wzruszył nagimi ramionami, przyciągając do nich mój wzrok. Podobały mi się. Bardzo. Nie były napakowane jak u Metatrona, ani nawet tak pokaźnych rozmiarów, jak u Thomasa. Był szczupły i nieco kościsty pod całą tą gładką skórą. - Miałem zamiar zanieść cię do twojego łóżka, ale moje było bliżej. Masz swoją wagę, a ja byłem zbyt leniwy, żeby nieść cię tak daleko. Chyba nie byłam aż taka ciężka. Nie należałam do zbyt wysokich i niezależnie od tego, że moja pupa i uda były nieco zbyt krągłe, wiedziałam, że jestem normalnych rozmiarów. Co oznaczało, że byłam stosunkowo lekka... a anioły były bardzo, bardzo silne. - Chyba niczego nie próbowałeś, nieprawdaż? - zapytałam podejrzliwie. Uśmiechnął się do mnie. - Co masz na myśli, serduszko? Czyżbyś podejrzewała, że majstrowałem coś pomiędzy twoimi nogami? - Nie bądź obrzydliwy. - Obrzydliwy, naprawdę? Nie lubisz seksu? - Nie z tobą - warknęłam i w tym momencie zrozumiałam, że go prowokuję. Spiął się na moment, po czym ruszył w moją stronę i wtedy zdałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa w jakim się znalazłam. Siedziałam na wpół ubrana pośrodku jego łóżka, sama, na samym końcu Wielkiego Domu. Powinnam uciekać. Powinnam wyskoczyć z łóżka i dopaść do drzwi, zanim
zdążyłby mnie złapać. Jeśli w ogóle miałby ochotę mnie łapać. Jednak nie ruszyłam się z miejsca. Mieliśmy w Sheolu doskonałe łóżka. Materac nawet się nie ugiął, gdy uklęknął przede mną. - Och, naprawdę? - zapytał dość łagodnie. - Pozwól mi udowodnić, że się mylisz. Przyciągnął mnie do siebie, do tej całej, gładkiej skóry, twardego ciała i poczułam jak przepływa przeze mnie dziwne mrowienie. Powinnam się bronić, ale był o wiele silniejszy niż ja, więc doszłam do wniosku, że moim najlepszym posunięciem będzie udawanie nieporuszonej. Tak, to było wyjście. Mógł mnie dotykać, robić ze mną co chciał, a ja nie będę reagować. Mogłam się od tego odciąć, pozwolić mu... Oszukiwałam samą siebie. Pragnęłam go. Po śmierci Thomasa wybrałam życie w spokojnym, wygodnym celibacie, a teraz tak pragnęłam tego mężczyzny, że aż mnie to spalało. A on o tym wiedział. - Przestań - szepnęłam, kiedy jego ręce prześliznęły się w górę po moich ramionach. Były nagie i to, co poczułam gdy mnie dotykał, sprawiło, że moje łono przeszył skurcz nagłego pożądania. To ciało, w którym egzystowałam przez całe swoje życie i któremu ufałam, zdradziło mnie. Uśmiechnął się do mnie, jego twarz była tak blisko, że mogłam dostrzec ciemne prążki w jego srebrnych oczach. - Nie mogę - odpowiedział. A potem jego usta przylgnęły do moich. Pocałunek był cudowny. W tamtym opuszczonym pokoju całował mnie mocno, głęboko, pożądliwie, a ja byłam gotowa zrobić dla niego wszystko.
Ten pocałunek był delikatny, nieśpieszny, uwodzicielsko drażniący. Skubał i podszczypywał moje wargi, pociągał za nie, dopóki ich nie rozchyliłam, pozwalając jego językowi na powolną, leniwą eksplorację moich ust. Wciągnął mnie na siebie. Moje piersi były nabrzmiałe, niemal boleśnie, dzieląca nas miękka bawełna sukienki wydawała mi się zbyt gruba. Zapragnęłam ją z siebie zerwać, chciałam leżeć przy nim naga. Pragnęłam go w sobie, wchodzącego we mnie gwałtownie, drżącego w moich objęciach. Chciałam, żeby moje realistyczne sny stały się rzeczywistością. Jego dłoń przykryła moją pierś, igrał palcami z moim sutkiem przez ten cholerny materiał, drażniąc go i pociągając, a ja chciałam żeby zrobił to swoimi ciepłymi ustami. Łagodnie pchnął mnie na prześcieradła, a ja opadłam na nie bez sprzeciwu, bez walki. Położył się na mnie układając się pomiędzy moimi rozchylonymi udami. Poczułam napór wzwiedzionej męskości na moje krocze. - Mam przestać? - szepnął, drocząc się ze mną, kiedy jego ręka zaczęła wsuwać się pod długą spódnicę. Wówczas zaczęłam protestować, bez większego przekonania, jednak nie cofnął ręki, patrząc na mnie sypialnianymi oczami. - Nie chcę zdejmować ubrania. - W chwili gdy te słowa opuściły moje usta, zdałam sobie sprawę, że dałam mu pewnego rodzaju przyzwolenie. Nie powiedziałam: „Złaź ze mnie” ani „Wcale cię nie pragnę.” Już tak długo walczyłam. Czułam się martwa i zasuszona. Pragnęłam żyć, chciałam więcej. Posłał mi uśmiech, leniwy, miły uśmiech i potrząsnął głową. - Chcę zobaczyć twoje ciało. - Nie ma potrzeby, żebyś mnie oglądał - upierałam się. - Po prostu to zrób. Możesz podciągać mi spódnice i wejść we mnie. Nie mam nic przeciwko temu. Przez chwilę nie był w stanie nic powiedzieć, jego twarz była pusta, a potem zaczął się śmiać. Sturlał się ze mnie na materac i ryczał ze śmiechu.
Całe moje pożądanie wyparowało, poczułam się urażona, jednak jednocześnie mi ulżyło. Niemal popełniłam bardzo poważny błąd. Wstałam z łóżka, a on nie starał się mnie zatrzymać. Jego śmiech zamarł powoli, jednak wciąż widziałam iskierki rozbawienia w jego hipnotyzujących oczach. Zatrzymałam się przy drzwiach, patrząc na niego z irytacją. - Cieszę się, że dostarczyłam ci rozrywki - powiedziałam chłodno. - Myślę, że od tej chwili sama zajmę się śledztwem. Na wpół oczekiwałam, że wstanie z łóżka i mnie zatrzyma, ale ponownie się roześmiał. - Kochana Martho, jestem tobą niezwykle oczarowany - powiedział. - Głębia twojej namiętności, po prostu zwaliła mnie z nóg. Miałam ochotę warczeć, chociaż sądziłam, że doskonale panuję nad swoimi emocjami. Naprawdę wyzwalał we mnie najgorsze instynkty. Nie mogłam wymyślić niczego, co mogłabym powiedzieć, więc posłużyłam się starym powiedzonkiem. - Zawsze do usług. Znowu się roześmiał i gdybym była bliżej strzeliłabym go w tą śliczną buźkę. - Porozmawiam z kilkoma osobami, które skreśliłaś. Tylko po to, żeby się przekonać, czy zgadzam się z twoją decyzją. Czy w tym czasie mogłabyś porozmawiać ze Źródłem, może przypomniało sobie coś więcej... możesz też zamienić słówko z Rachelą? A kiedy wrócisz tu dzisiejszej nocy, przynieś ze sobą swoje szczegółowe, zaopatrzone w liczne odnośniki listy. - Której części zdania, że sama zajmę się śledztwem, nie zrozumiałeś? - rzuciłam z rozdrażnieniem.- Nie potrzebuję cię. Jego śmiech ucichł, całe rozbawienie zniknęło, ale wyraz jego oczu był pełny
niechcianej obietnicy, z którą nie miałam ochoty się zmierzyć. - Och, będziesz mnie potrzebować, słodziaku.
PRZEKŁAD - Red-Room
ROZDZIAŁ 21
MÓGŁBYM JĄ UTOPIĆ, pomyślał Metatron idąc plażą. Wdowa po Thomasie przepadała za wodą, ale przecież była tylko śmiertelniczką. Utonęłaby tak łatwo, jak jakikolwiek inny człowiek. Jednak, to mogło okazać się trudne. Gdy będzie trzymał ją pod wodą, uzdrawiająca moc oceanu mogłaby przejść do niej przez jego dotyk i istniała szansa, że również stałaby się niezniszczalna. Nigdy do końca nie zrozumiał działania wody, dlaczego jego przywróciła do życia, a zdziesiątkowała zastępy Uriela. Nie ufał tej mocy. Za wyjątkiem pływania, Martha rzadko opuszczała teren Wielkiego Domu. Trucizna, mimo że trudna do pozyskania, byłaby najłatwiejsza do wykorzystania, ale sam ten pomysł wzbudził w nim wstręt. Należał do ludzi czynu, a trucizna była bronią słabeuszy. Ponadto, okazała się zbyt nieprzewidywalna... źle obliczył dawkę mającą uśpić Źródło. Nie mógł sobie pozwolić na kolejne niepowodzenie. Skręcenie jej karku i upozorowanie wypadku, wydawało się najlepszym wyborem. Gdyby ją zabił przed porzuceniem w wodzie, sprawiłoby to wrażenie, że się pośliznęła i uderzyła głową. To byłby smutny wypadek ale nikt tak naprawdę nie zwróciłby na to szczególnej uwagi. Była wdową, bezużytecznym odrzynkiem w społeczeństwie Sheolu. Mógłby polecieć z powrotem do domu, w momencie, w którym by się jej pozbył, a zanim odnaleziono by jej ciało, mogły upłynąć całe dnie, a nawet tygodnie. Nikt nie byłby w stanie powiązać go z jej nieszczęśliwym zgonem. Cain mógłby się wkurzyć, gdyby dowiedział się, że to Metatron jest winny jej śmierci, ale dałby sobie z nim radę. Metatron wzruszył ramionami. Cain musiałby, po prostu odpowiednio
skorygować swoje plany. Mała, cicha kobietka nie mogła być zbyt ważna w tym jego całym skomplikowanym zadaniu. Gdyby jej nie było, nie byłoby nikogo, kto mógłby wejść im w drogę. Nawet Cain ostatecznie zgodziłby się, że działał w najlepszej wierze. - Metatron! Był wojownikiem... nigdy nie okazywał zaskoczenia, nikt nie był w stanie go przestraszyć, chociaż musiał wykorzystać całe doświadczenie nabyte podczas treningów, żeby nie podskoczyć, gdy ostry głos Caina wyrwał go z jego rozważań. Obrócił się. W Cainie drażniło go wszystko... jego inteligencja, szybkość, sposób w jaki wyśmiewał się ze wszystkich i wszystkiego. Jednak Metatron zbyt mocno go potrzebował, żeby się go pozbyć. - Cainie - pozdrowił go wyważonym tonem. - Obiecywałeś, że nikogo nie zabijesz - głos Caina był spokojny, prawie refleksyjny. Metatron miał na tyle zdrowego rozsądku, by temu nie ufać. - I dotrzymałem mojej obietnicy - powiedział powoli. Przynajmniej do tej pory. - Nie nazwałbym dotrzymaniem obietnicy tego, co zrobiłeś Źródłu. Metatron rozważył to ostrożnie. Czy powinien skłamać, przysięgać, że nie miał z tym nic wspólnego? Nie był wprawnym kłamcą, tak jak Cain, który potrafił snuć tyle historii, że Metatronowi kręciło się w głowie. - Dotrzymałem mojej obietnicy. - Czy próbujesz mnie przekonać, że to ktoś inny był odpowiedzialny za podanie środka nasennego Źródłu?
- Nie. Oczy Caina zwęziły się. - Zechciałbyś to wyjaśnić? - Zgodziłem się, że nikogo nie zabiję. To, co rośnie we wnętrzu Źródła, nie jest kimś. To jest złe. Ona przeżyłaby tą stratę, ale cała wspólnota Sheolu pogrążyłaby się w smutku i chaosie. Ci którzy potrzebowaliby pokrzepić się jej krwią, również poczuliby ten dojmujący smutek, popadliby w depresję i łatwiej byłoby ich zniszczyć. Przez pewien czas Cain nic nie powiedział. Był mniejszy niż Metatron... wszyscy byli mniejsi. To dziwne, że wyglądał na tak potężnego. - Sądziłem, że współdziałamy - powiedział ostrożnie. - Oczywiście, że tak. - Więc, dlaczego zdecydowałeś się działać na własną rękę? To postawiło ich wszystkich w pogotowiu. Wcześniej nie zdawali sobie sprawy, że w Sheolu są jacyś zdrajcy. Teraz, skoro wiedzą, że mogą być w niebezpieczeństwie, wszystko stanie się trudniejsze. Metatron spojrzał na niego badawczo. - To wydawało się warte ryzyka. Jeśli coś wykluje się z nasienia demona, da im nadzieję na przyszłość. Musimy zabić tą nadzieję. To było logiczne posunięcie. - Po pierwsze, nie wiem czy nazwałbym dziecko Allie i Raziela nasieniem demona. - Ależ oczywiście że tak! Potomstwo człowieka i nieśmiertelnego? To jest obsceniczne. Jak koty parzące się z psami. Usta Caina wygięły się w tym denerwującym uśmieszku, który Metatron zawsze
miał ochotę zetrzeć z jego twarzy, najchętniej pięścią. - Ja nie zapuszczałbym się w swoich porównaniach, aż tak daleko. Po drugie, wizje jasnowidzącej stały się bardziej dokładne. Więc, istnieje szansa, że ona zobaczy wszystko co zaplanujesz, zanim zdążysz to zrealizować. - Jeśli tak jest, to może również dostrzec, że nie jesteś tym za kogo chcesz uchodzić. - wytknął mu Metatron. Kolejny powód, żeby ją zabić, pomyślał. Ale Cain był zbyt słaby, żeby to zrobić. - Jestem skłonny do podjęcia tego ryzyka. Żadnego krzywdzenia kobiet i dzieci, jeśli jakiekolwiek przypadkiem znajdą się na naszej drodze. Głupiec, pomyślał Metatron. Na wojnie walczyłeś z każdym, kto wszedł ci w drogę, mężczyzną, kobietą, albo dzieckiem, leciwą staruszką, a nawet niemowlęciem przy piersi. Postępując zgodnie z rozkazami, karał ich wszystkich i bez skrupułów zrobiłby to znowu, żeby powrócić do świata Uriela. Ale wiedział, co Cain chciałby usłyszeć... a potrzebował jego pomocy. Mógł pozbyć się go później, gdyby stał się zbyt uciążliwy. - Przykro mi - powiedział, mając nadzieję, że brzmiał na wystarczająco skruszonego. - Powinienem był omówić to z tobą, ale ten pomysł niespodziewanie wpadł mi do głowy i zadziałałem impulsywnie. - Nigdy nie bywał impulsywny. Ale Cain tego nie wiedział. Oczy Caina zwęziły się i potrząsnął głową. - Nie rób niczego bez konsultowania się ze mną. Mam bardzo szczegółowo przemyślany plan i nie chcę, żebyś wlazł mi w jego środek z butami, depcząc i rujnując wszystko. - Może zechciałbyś podzielić się nim ze mną? - cierpko zapytał Metatron. - Zrobię to, kiedy będę gotowy - odpowiedział Cain. - Do tego czasu, zostaw
Źródło w spokoju. Akurat to mógł bez trudu obiecać. To jasnowidząca mu zawadzała. - Nie myślę o niczym nowym, o czym musiałbym ci powiedzieć - powiedział z kłamliwą uczciwością. Przecież już opracował swój plan zajęcia się Marthą. Od tego czasu, będzie uczciwy. Jeśli to będzie konieczne. Cain wpatrywał się w niego, długo i twardo. Nieufnie. Nie będzie szczęśliwy, gdy Marthę znajdą martwą, ale oskarżenie go o to będzie niemożliwe. W istocie rzeczy, Metatron czuł się doskonale zadowolony z siebie. - Uważaj co robisz - powiedział w końcu Cain. - Ufam ci. Metatron niemal szczeknął śmiechem. Ale dał się nabrać!!! PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 22
CAIN Z LENIWYM UŚMIECHEM NA TWARZY, podążał w kierunku sali treningowej, będącej domeną Archanioła Michaela. Trybiki w jego mózgu obracały się szybko, pomimo zewnętrznego pozoru spokoju. Rozważał szereg możliwości ale zawsze był w tym dobry. Wielozadaniowość... tak to dzisiaj nazywali, nieprawdaż? Najbardziej lubił, gdy tysiące kwestii wirowało w jego umyśle. To wypełniało nękającą go pustkę i sprawiało, że był zbyt zajęty, by słuchać uporczywego głosu dobiegającego z głębi jego głowy, który nigdy nie milkł, głosu kogoś, czyjego imienia Cain nie chciał wymawiać. Pchnięciem otworzył drzwi. Czy jeszcze nie minęło południe? Wciąż nie mógł uwierzyć, że tak niedawno spał z Marthą w ramionach. Nie mógł uwierzyć, że w ogóle spał. Jeśli jakaś kobieta znalazła się z nim w łóżku, była tam jedynie dla seksu i niczego więcej, a gdy tylko skończyli, jedno z nich musiało je opuścić. Mimo to pomiędzy nim i Marthą nie było żadnego seksu, jedynie bezpłciowy pocałunek. Dobrze, może nie aż taki cnotliwy. Był fizycznie niezdolny do życia w cnocie, jednak jak na niego, ten całus był temu bliski. Mógł sobie wmawiać, że to wszystko jest częścią planu jej uwiedzenia, kuszenia i sprawienia, żeby przestała się pilnować, ale to nie była cała prawda. Może po prostu lubił leżeć z nią w łóżku, czuć na piersi jej łagodny oddech, gdy czule trzymał ją w ramionach. Stawał się nieprawdopodobnie sentymentalny. Czy Upadli mogli cierpieć na starczą demencję? Żył dłużej niż większość z nich; może jego mózg zaczynał szwankować? Wytłuczenie z kogoś gówna, mogłoby wpłynąć korzystnie na stan jego umysłu.
Michael znajdował się w rogu sali, pokazywał jednemu z młodszych aniołów jakieś ruchy, ale podniósł wzrok, kiedy Cain jakby nigdy nic wszedł do sali. Jego oczy stały się jeszcze ciemniejsze. - Anioł Cain, zgłasza się na służbę - wyrecytował Cain, przeciągając samogłoski. Michael nic nie odpowiedział. Nie był tak szczupły jak wtedy, gdy Cain widział go po raz ostatni, chociaż miriady tatuaży wciąż wirowały i zatańczyły pod jego opaloną skórą. Był prawdopodobnie najniebezpieczniejszym wojownikiem w Sheolu. Mimo, iż nie miał zbyt pokaźnej postury, biegłość w sztukach walki czyniła go niemal niezwyciężonym. Szkoda, że nie posiadał przebiegłości Caina... z nią byłby nie do pokonania. - Zgodnie z tym, co twierdzi nasz szlachetny przywódca, wszyscy mieszkańcy Sheolu są zobowiązani umieścić w rozkładzie każdego dnia kilka godzin na trenowanie tężyzny fizycznej - ciągnął dalej, podczas gdy Michael przyglądał mu się z powątpiewaniem. - Jesteś tu już prawie tydzień - powiedział, Michael. - Co sprawiło, że właśnie dzisiaj zdecydowałeś się do nas dołączyć? Posłał Michaelowi swój najbardziej czarujący uśmiech, mając świadomość, że na darmo się wysila. Michael nie należał do tych, których łatwo było oczarować, wyjątek stanowiła jego nowa żona, bogini Victoria Bellona. Może Cain też pozwoliłby sobie ulec jej czarowi, gdyby nie obawiał się, że Michael urwałby mu za to głowę. - Dajmy spokój przeszłości - rzucił gładko. - Teraz tu jestem. Michael popatrzył na niego spod zmrużonych powiek, ale Cain zachował pozornie pogodny wyraz twarzy.
- Czyżbyś był gotowy zapomnieć o przeszłości, Cainie? Dlaczego ci nie wierzę? Michael podszedł bliżej, ściszając głos, chociaż to było prawdopodobnie bezcelowe. Około tuzina przybyłych na szkolenie osób obserwowało jak dwaj odwieczni wrogowie krążą wokół siebie ostrożnie jak psy. - Ponieważ zawsze byłeś podejrzliwym łajdakiem? - odparował Cain.- Nie żywię do ciebie żadnej urazy. - Nawet mnie tam nie było. Cain poczuł jak leniwy uśmiech zamarza na jego twarzy. - To przeszłość powtórzył i wiedział, że Micheal zdołał usłyszeć ostrą nutę w jego głosie. - Nie, jeśli to wciąż rządzi twoim życiem. Nie wybaczyłeś żadnemu z nas, mam rację? - Myślałem, że przyszedłem tu na trening bojowy, a nie na psychoterapię - sam się sobie dziwił, że brzmiał tak spokojnie... jeśli ktoś nie słuchał zbyt uważnie. - Ten temat jest zakazany, ty draniu. - Odmówiłem. Czy pamiętasz chociaż to? Gdy Uriel wydał mi polecenie zabicia twojej żony jako lekcji dla wszystkich, odmówiłem wykonania tego rozkazu. - Pamiętam wszystko. - Zadrżał. Michael nie wykonał polecenia, by zgładzić Tamarr swoim płonącym mieczem. Nie, odmówił... umożliwiając Urielowi wyegzekwowanie jego własnej, bardziej przerażającej kary. - To już prawie nie ma dla mnie znaczenia. Teraz mamy wspólnego wroga, z którym musimy walczyć, a ja... - A jednak ty nie potrafisz przestać o tym myśleć. Michael nie zamierza odpuścić, pomyślał Cain ponuro. Będzie gadać i gadać bez
końca. Istniał jeden sposób, żeby go uciszyć. Cain nie zawahał się, walnął pięścią w usta Michaela, zanim zdołało wyjść z nich kolejne słowo. Krew trysnęła z pękniętej wargi, ale Michael tylko się uśmiechnął, z niecnym błyskiem w oczach. - Tak już lepiej - wycedził. - A teraz zobaczymy czego jeszcze nauczyłeś się przez ostatnich dwieście lat. Sekundę później Cain leżał płasko na plecach, bezrozumna furia kipiała w jego żyłach i już prawie skoczył na równe nogi, zdesperowany, by stawić opór. Jednak został tam gdzie był jeszcze przez chwilę, kontrolując oddech i przywracając swojemu wzrokowi krystaliczną ostrość. Michael wiedział co robi, doprowadzając swojego wroga do furii, a następnie atakując jego słabe punkty. Gdyby Cain zerwał się i spróbował spuścić mu łomot, Michael zyskałby przewagę. Uniósł się na łokciu, przechylając głowę, żeby spojrzeć na przeciwnika. - Czy to najlepsze na co cię stać? Najwyraźniej tobie te ostatnie dwieście lat nie wyszło na dobre. Czy to cipka twojej żony sprawiła, że tak osłabłeś? Michael zaatakował tak szybko, że zwykły człowiek nie zdążyłby mrugnąć, ale Cain na to czekał i uskoczył zwinnie, kiedy Michael rzucił się na niego z rykiem. - Może oddałeś jej swoje jaja - ciągnął Cain. - Ponieważ, to pewne jak cholera, że ty ich nie masz. Wtedy Michael uderzył, ale Cain był gotowy. Nic tak nie doprowadza mężczyzny do zabójczej wściekłości, jak atakowanie jego żony i kwestionowanie męskości. Nie, żeby Cain chciał zabić Michaela, to Azazel był jego ostatecznym celem. I nie teraz. Jeszcze nie teraz. Walka była błyskawiczna i brutalna. Skoczył i kopnął Michaela w głowę, a Archanioł zrewanżował się brutalnym ciosem w nerki, sprawiając, że Cain zgiął się wpół jak scyzoryk. Prawie zwymiotował, ale moment później znowu zaatakował, wbijając łokieć w wątrobę Michaela, z zadowoleniem słuchając jego jęku i słysząc,
trzask pękających żeber. Michael wyprowadził cios w podbródek Caina, to uderzenie zwykłemu człowiekowi urwałoby głowę. Cain zrobił zwód, a następnie kopnął Michaela w rękę łamiąc mu nadgarstek i trzy palce, dziki uśmiech przyjemności wykrzywił mu usta, zakrwawione tak samo jak u jego przeciwnika. Michael znowu zaliczył glebę, upadając ciężko na beton, a Cain zdał sobie sprawę, że teraz mógłby go zabić. Mógłby skoczyć na jego klatkę piersiową miażdżąc żebra i serce. Usta i płuca Michaela wypełniłyby się krwią i utopiłby się w niej. Cain nie mógł się powstrzymać... potrzeba była zbyt wielka, ktoś musiał zapłacić... sprężył się do ostatecznego ciosu. Przeliczył się. Dostrzegł w ostatniej chwili, że Michaelowi udało się obrócić i kopnąć do góry, jego stopa spotkała się ze skronią Caina, który upadł na niego. Krew była wszędzie. Cisza. Niczym niezmącona cisza. Zastanawiał się, czy tak wyglądała śmierć. Sala była pełna ludzi, a on nie był w stanie niczego usłyszeć. Nikt się nie poruszał i może ten bezruch również był częścią śmierci. Tyle tylko, że pod nim leżał Michael, jego uszkodzona klatka piersiowa poruszała się gwałtownie w walce o oddech, a Cain czuł przejmujący ból głowy i agonię złamanej nogi, o której nawet nie zdawał sobie sprawy, że została złamana i docierał do niego ciężki, miedziany zapach rozlanej posoki, tak inny niż bogata, korzenna słodycz, jaką wydzielała kobieca krew. Za swoimi plecami usłyszał pojedyncze klaskanie, po chwili dołączyło następne, aż wreszcie cała sala eksplodowała od braw. Cain uśmiechnął się do siebie. Wiedział jak zrobić dobre wejście i jak z honorem zejść ze sceny.
Ostatkiem sił zdołał stanąć na nogi, po czym opuścił wzrok na pokonanego przeciwnika. Ciemne oczy Michaela płonęły furią, ale nie był w stanie się poruszyć i Cain wpatrywał się w niego przez długą, pełną refleksji chwilę. - Masz zamiar pozwolić mu tak po prostu leżeć i się wykrwawiać? - wykrzyknęła Victoria Bellona zjadliwym tonem. - Czy sama będę musiała zaciągnąć jego żałosne dupsko do oceanu? Obrócił głowę. Bogini wyglądała na mocno zirytowaną, lecz spokojną, ponieważ wiedziała, że zanurzenie w lodowatej wodzie morskiej uzdrowi jej poturbowanego męża. Cain też był tego świadomy, nawet wtedy, gdy żądza mordu zaćmiła mu wzrok. Gdyby naprawdę pragnął śmierci Michaela, musiałby zrobić to na osobności, w miejscu, gdzie nikt i nic nie mogłoby go ocalić. - Sądzę, że mógłbym sobie popływać - udało mu się powiedzieć. Za posiniaczonymi wargami, jego język był gruby i spuchnięty. Mogę mieć złamaną szczękę, pomyślał półprzytomnie. Pochylił się i trochę potrwało zanim ostatkiem sił podniósł Michaela na nogi. Gdyby ktoś popełnił błąd próbując mu pomóc, też musiałby mu dokopać, a czuł się nieco oszołomiony. Szczęśliwie dla wszystkich, nikt nie wszedł mu w drogę. Objął Michaela, zarzucając sobie jego rękę na ramiona i zaczął wlec go w kierunku drzwi, które otwierały się na morze. Droga strasznie im się dłużyła, ale mieli czas. Jego ubranie było czerwone od ich zmieszanej krwi i przyszła mu do głowy pewna myśl. Czy on i Michael spoili się w jakiś sposób podczas tej brutalnej, brudnej walki na śmierć i życie?
W ostatniej chwili zobaczył Marthę. Stała samotnie w głębi sali i natychmiast zorientował się, że nie jest jedną z tych osób, które nagrodziły brawami ich epicką bitwę. Wyglądała, jakby było jej niedobrze. Jeśli nie taszczyłby Michaela, wzruszyłby ramionami. Odtąd życie wśród Upadłych miało stać się dużo bardziej krwawe. Powinna się do tego przyzwyczaić. Nie dotarłby do brzegu morza, gdyby Michael nie odzyskał pewnej zdolności do poruszania się, razem pokonali tych kilka ostatnich metrów, dopóki nie rozdzieliła ich lodowata fala, która w nich trafiła. Cain poczuł jak ciemność zamyka się ponad jego głową. Pomyślał o Marthcie, z jej listami, przerażonym wyrazem twarzy i słodkimi ustami. Martha. Kiedyś zamierzał mieć ją, gdy wyjdzie z morza: zlizywać sól z jej ciała i spijać smak oceanu z jej piersi. Zamierzał się w niej zatopić. Zimna dłoń chwyciła go za kostkę i pociągnęła głębiej w dół. Otworzył oczy, by przez szczypiącą w oczy, morską wodę spojrzeć na Michaela. Gdyby chciał kontynuować walkę, to Cain gotów był ją podjąć, ale w tej chwili naprawdę nie był w odpowiednim nastroju. Michael poruszył się, woda go spowalniała i wyciągnął do niego rękę, która została złamana., a Cain ujął ją w swoją dłoń.
PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 23
UCIEKŁAM. CHOCIAŻ NIE BYŁAM DO KOŃCA PEWNA DLACZEGO. Poczekałam do chwili, gdy tych dwóch idiotów wróciło z oceanu, obejmując się ramionami jak najlepsi, starzy przyjaciele, a nie szaleńcy, którzy pięć minut temu próbowali się pozabijać. Poczekałam do czasu, gdy przekonałam się, że wszystko z nim w porządku. A potem pobiegłam. To była moja godzina szkolenia, ale wszyscy przerwali ćwiczenia, zafascynowani bójką, która rozgrywała się na ich oczach. Michael był okrutnie wymagającym nauczycielem i nie akceptował żadnych kiepskich wymówek, zwalniających z treningów, ale teraz naprawdę nie mogłabym tam zostać. Nie, kiedy ich krew wciąż plamiła podłogę. Tory ścierała ją, wyraźnie zdenerwowana, a ja pragnęłabym mieć jej zimną krew. Ale niestety, miałam ochotę wymiotować. Więc uciekłam. Dobry, długi bieg przynajmniej częściowo zastąpiłby trening, a jutro, gdy już pogodziłabym się z tym, co widziałam, odbyłabym sparing z kimkolwiek, kogo przydzieliłby mi Michael. Będzie wkurzony, oczywiście, ale w tej chwili naprawdę o to nie dbałam. Minęło kilka minut zanim moje mięśnie przywykły do równego tempa biegu wzdłuż plaży. Nie zadałam sobie trudu, żeby wcześniej je rozciągnąć. To zawsze działało w ten sam sposób, poprzez fizyczny wysiłek, jakiemu poddawane było moje ciało, mój umysł pozbywał się wszelkiego napięcia i zmartwień i zaczynał swobodnie dryfować. Pozostawiłam wszystkich za sobą... nie miałam szczególnej potrzeby
samotności i nie pragnęłam izolować się od ludzi. Po prostu nie chciałam być zmuszona do rozmawiania z nimi. Dobiegłam do krańca mierzei i zwolniłam tempo, powoli wracając do rzeczywistości. W końcu się zatrzymałam i pochyliłam, by złapać oddech. Chyba trochę się przeforsowałam, choć nie miałam pewności dlaczego, a tak na marginesie, jak bardzo oddaliłam się od Wielkiego Domu? Skały, które piętrzyły się przy brzegu i wrzynały się w ocean, wyglądały niemal jak gigantyczne schody. Ostatnia była olbrzymim nawisem, miała ponad dwieście jardów powierzchni. Było na niej wystarczająco miejsca dla spłachetka ziemi i kilku starych cisów, poskręcanych przez wiatr w fantastyczne, tajemnicze kształty. Czasami stawiałam czoło skałom i silnym prądom, które przecinały tą zatoczkę i pływałam tam. Po drugiej stronie, gdzie nikt nie mógł mnie zobaczyć, było miejsce, po którym mogłam się wspiąć. Kiedy zrobiłam to po raz pierwszy byłam przerażona. Teraz to było najbezpieczniejsze miejsce, jakie znałam. Nikt o nim nie wiedział, nawet Thomas, chociaż odkryłam je niedługo po przybyciu do Sheolu. Już wtedy potrzebowałem czasu i przestrzeni tylko dla siebie, gdzieś, gdzie nie mógłby mnie znaleźć. Był bardzo opiekuńczy, ale chwilami czułam się prawie jakbym... się dusiła. Wspięłam się na kamienie przy granicy wody, czując do siebie odrazę z powodu moich nielojalnych myśli. Thomas mnie kochał, dbał o mnie i o nic nie prosił. Nawet o krew. Robiłam, co w mojej mocy, by oddać mu hołd swoim wdowieństwem. Wychodziło mi to bardzo dobrze, dopóki nie przybył Cain. Zamknęłam oczy. Mogłam poczuć ciepło słońca przez łagodną mgłę, która zawsze okrywała Sheol i oczyściłam umysł. Wiedziałam, że nie było żadnego sposobu, żeby przywołać wizję i znaleźć odpowiedź, której tak rozpaczliwie potrzebowałam. Ale nie mogłam oprzeć się temu, by spróbować. Kiedy on odejdzie? Nigdy nie zostaje zbyt długo... wszyscy tak mówią. Kiedy ma
zamiar stracić zainteresowanie i zniknąć? Nie nadchodziła żadna odpowiedź. Nawet wtedy, gdy siłą woli próbowałam wprowadzić się w stan medytacji, pytania wciąż powracały. Byłam pewna, że nie był tym, który chciał skrzywdzić Allie, chociaż nie mogłam powiedzieć dlaczego. Podstępny atak byłby dokładnie w jego stylu. Nic w nim nie było proste: cały był jak dym i lustrzane odbicia. Ale nie był typem wojującym z kobietami. Z jednym wyjątkiem, mną. Wzięłam kolejny wdech, głęboko wciągając powietrze, próbując zmusić mięśnie do odprężenia, po ich kolejnym instynktownym spięciu. Wszystko było świetnie, dopóki nie przybył. Dobrze, może niedokładnie świetnie, biorąc pod uwagę fakt, że staliśmy w obliczu prawdopodobnego unicestwienia przez Niebieskie Zastępy. Jednak zanim się pojawił dobrze dawaliśmy sobie radę. Nie mogłam myśleć o niczym, oprócz tego, by się go pozbyć. Nawet nie mogłam pomodlić się do Boga, bo nigdy tak naprawdę w niego nie uwierzyłam. Dowiedzenie się, że Najwyższa Moc faktycznie istniała, że to ona zaczęła ten skomplikowany bałagan, w którym wszyscy żyliśmy, odkąd przeklęła każdego, o kogo się troszczyłam, a następnie zostawiła nas na łasce Uriela, też nie poprawiło sytuacji. Po prostu musiałam to znieść. Wyciągnęłam się na jednym z kamieni, granit był szorstki i pozwoliłam słońcu ogrzewać mnie swoimi promieniami. Obserwowanie walki było przerażającym objawieniem. Po raz pierwszy miałam okazję ujrzeć prawdziwe okrucieństwo pod jego szyderstwami i przekomarzaniem się. To wstrząsnęło mną w sposób, jakiego nie potrafiłam zrozumieć. Brałam udział w bitwach, wciąż nosiłam blizny. Broniłam siebie i innych i chociaż nigdy nikogo nie zabiłam, potrafiłam zrozumieć to pragnienie. Widziałam krew, przerażenie i śmierć wszędzie wokół mnie, a nic nigdy nie poruszyło mną tak bardzo jak widok Caina próbującego zabić Michaela. Przestań, powiedziałam sobie. Uspokój myśli. Jedynym sposobem, żeby nadeszła
jakaś wizja, było przestać się do tego zmuszać. Musiałam się odprężyć, osiągnąć stan doskonałego spokoju, a wtedy może, po prostu może, otrzymam odpowiedzi, których pragnęłam. Spokój. Opanowanie. Wszystko dobrze, wszystko w porządku, potrzebowałam tylko... Nagle jakaś tkanina opadła na moją głowę, dusząc mnie i sprawiając, że wszystkie moje zmysły nagle się obudziły. Szarpałam się w panice, ale ta rzecz mnie spętała, uwięziła, czułam zapach kurzu i śmierci. Poczułam jak razem z tym śmiertelnym całunem zostałam wzięta w czyjeś objęcia i w końcu przypomniałam sobie o tym, by krzyczeć, tak głośno jak tylko byłam w stanie, z całą mocą atakując tego, kto na mnie napadł. Usłyszałam stłumiony jęk bólu i w rewanżu otrzymałam cios w głowę, tak silny, że na moment straciłam przytomność. Walcząc o oddech, liczyłam gwiazdy pod powiekami. Wreszcie oprzytomniałam i zaczęłam się koncentrować. W porządku, był silniejszy niż ja, więc walka nie zda się na nic. Jedyną szansą jaką miałam, było przechytrzenie go. Kiedy przerzucił mnie przez ramię, udałam, że jestem całkowicie bezwładna i miałam nadzieję, iż będę miała szansę zerknąć na niego spod tego czegoś, w co mnie zawinął. To musiał być jakiś worek... nie przepuszczał żadnego światła. Jego ramię wbijało mi się w brzuch, powodując przejmujący ból, i to by utrzymać ciało rozluźnione, jakbym ciągle była nieprzytomna, wymagało ode mnie całej siły woli, pomimo zalewającej mnie paniki. Ten mężczyzna chciał mnie zabić. Wiedziałam o tym bez potrzeby korzystania z wizji... to nie była żadna skomplikowana gra: to chęć mordu i złośliwość kazały mu zawinąć mnie jak zwłoki i jeśli czegoś nie wymyślę, wkrótce będę martwa.
Wiedziałam dokąd mnie niósł, prawdopodobnie znałam to miejsce lepiej od niego, do tej pory to była moja własna prywatna zatoczka. Będzie musiał przejść przez skały, żeby dostać się do plaży albo ruszy w kierunku morza. Nie miałam pewności, co byłoby lepsze. Umiałam pływać jak ryba, jeśli jednak pozbawiłby mnie przytomności przed wrzuceniem do wody byłabym bezsilna. Nawet prawdziwa ryba mogła utonąć. Z drugiej strony, na suchym lądzie byłam w ogóle bez szans. Obrócił się w kierunku morza, a ja wciąż zwisałam na nim bezwładnie. Wielkimi krokami szedł przez głazy, niosąc mnie bez żadnego zauważalnego wysiłku, co oznaczało, że musiał być bardzo silny. Jednakże, wszyscy Upadli byli nienaturalnie silni. Próbowałam rozpoznać go po zapachu, ale wszystko, co zdołałam wciągnąć w płuca to zatęchły smród koca, w który mnie owinął. Mógł być każdym. Nawet Cainem. O Boże, niech to tylko nie będzie Cain. Bez żadnego wahania szedł wzdłuż kamiennej ścieżki w kierunku pełnego morza, tak pełny gracji jak wszyscy aniołowie. Czy ciśnie mnie do oceanu bez upewnienia się, że byłam naprawdę nieprzytomna? To było raczej mało prawdopodobne, by można było żywić taką nadzieję. Czy zanim wrzuci mnie do wody skręci mi kark? To byłoby najbardziej skuteczne, a przecież Upadli słynęli ze skuteczności. Pomyślałam, że prawie mogę poczuć zapach morza przez okrywające mnie fałdy materiału. Jeśli byłabym jednym z Upadłych mój skręcony kark uleczyłby się w momencie, w którym dotknęłabym wody. Ale nim nie byłam; byłam zwykłą śmiertelniczką, ofiarą wszystkiego, co mogło zabić człowieka i właśnie miałam umrzeć. Niech to cholera. Zatrzymał się, a ja zwisając bezwładnie, mocno obiłam się o jego plecy. Zaczął
zsuwać mnie z ramienia i z nagłym przerażeniem uświadomiłam sobie, że planuje po prostu roztrzaskać moją głowę o skały, zanim pozwoli mi ześliznąć się do morza. Nadchodzący przypływ zmyłby moją krew i rozpryśnięty mózg z kamieni, a kiedy, albo jeśli, znalezionoby moje ciało, nikt nie mógłby stwierdzić, co spowodowało, że miałam zmiażdżoną czaszkę. Ujrzałam to bardzo wyraźnie, wizja, być może, albo możliwa opcja. Poczułam, jak rozhuśtał mnie ponad swoją głową, poczułam zbliżającą się skałę i w ostatniej chwili szarpnęłam ciałem wyrywając się z jego uścisku. Za późno. Moja głowa grzmotnęła o kamienne zbocze, mimo to nie tak twardo, jak to zaplanował, a koc zamortyzował uderzenie. Jednak tym razem naprawdę straciłam przytomność, ciemność zamknęła się wokół mnie, kiedy osunęłam się do ciemnego, lodowatego oceanu, pogrążając się we wieczności, nicości i śmierci. METATRON SPOJRZAŁ W DÓŁ, w atramentowe odmęty, obserwując jak koc znika pod wodą. Powinien był wiedzieć, że nie może jej ufać. Musiała przewidzieć jego nadejście. Jednak w niczym jej to nie pomogło. Nawet jeśli nie udało mu się rozbić jej mózgu o kamienie, to sprawił, że zraniła się na tyle mocno, że poszła pod wodę jak martwy głaz. Planował zerwać z niej koc, kiedy pozwoli zsunąć się jej do wody. Zszycie go wymagało do niego wielkiego wysiłku, bo nigdy w życiu nie trzymał w palcach igły, ale nie chciał ryzykować, że uda się jej go zobaczyć. Nic nie dawało stuprocentowej gwarancji... żył w Sheolu wystarczająco długo, by wiedzieć, że żony były zadziwiająco odporne. Ale Martha już nie była żoną; nie miała żadnej ochrony. Nikt nawet nie zauważy, że jej nie ma. A koc miał również za zadanie zatrzymać wszelką krew i inne tkanki, jakie mogłyby wyciec, zanim wrzuciłby ją do wody. Już nie mógł dostrzec ponurego kształtu pod falami. Wybrał największą głębię, jaką zdołał znaleźć, tylko po to, by upewnić się, że ją pochłonie. Teraz jego jedynym niepokojem było to, że zostanie odnaleziona, zanim koc zdoła się rozpaść. Szkoda...
że nie będzie mógł ponownie go wykorzystać. Ale było warto, żeby w końcu zamknąć na wieki zbyt wszechwidzące oczy wyroczni. Cain może nawet nie zdawać sobie sprawy, że to on był zabójcą. Przecież, jasnowidząca często tutaj przychodziła... łatwo mogła pośliznąć się i wpaść do oceanu, po drodze uderzając głową o skały A jeśli nawet domyśli się, kto za tym stoi, to co będzie mógł z tym zrobić? Nie, tak było dużo lepiej. Prościej. Cain nigdy nie był egzekutorem; nigdy nie musiał mordować całych rodów z powodu ich bluźnierstw, starych ludzi, którzy płakali gdy go zobaczyli. Cain musiał, potrzebował... jak to się mówi?... nieco dorosnąć... jeśli zamierzali zniszczyć Sheol. Albo Metatron, po prostu będzie zmuszony pozbyć się również Caina. Teraz była już niewidoczna, wchłonięta w głąb wodnego grobu. Odwrócił się, wyrzucając ją z umysłu, jako kolejne zakończone zadanie. To był ciepły, słoneczny dzień, wszechobecna mgła stała się prawie przejrzysta i wszystko było na dobrej drodze. TOPIŁAM SIĘ. BYŁAM TEGO ŚWIADOMA... miałam wodę w płucach, a mokre fałdy koca stały się śmiertelną pułapką, zanurzałam się coraz głębiej i głębiej. Zaczęłam walczyć odpychając oblepiający mnie materiał, kopiąc nogami i skręcając ciało, aż wreszcie zsunął się ze mnie i podryfował ponad moją głową. To niewiele pomogło. Ocean był czarny jak smoła; nie mogłam oddychać, moja skóra była zdrętwiała z zimna i jakaś część mnie chciała się po prostu poddać. Poruszyłam nogami. Kiedy napastnik wrzucił mnie do wody, poleciałam głową w dół, wciąż byłam zdezorientowana z powodu uderzenia. Musiałam płynąć w kierunku powierzchni. Gdybym pomyliła kierunki, utopiłabym się i byłoby po wszystkim. Jeśli wpadłabym na człowieka, który próbował mnie zamordować, mógłby dokończyć swoją robotę z moim błogosławieństwem. Miałam już dosyć walki.
Poruszałam się w wodzie jak foka, gładko i szybko. Rozproszone światło zaczęło przenikać przez ciemność. Pomyślałam półprzytomnie z ulgą, a może z rozpaczą, że chyba uda mi się dopłynąć do powierzchni zanim eksplodują mi płuca. Mocniej poruszyłam nogami i jakaś postać zamajaczyła przede mną w topieli. Thomas? Nie trzeba było wiele. Jedynie niewielka korekta kierunku i mogłabym popłynąć w dół, w głębinę, gdzie na mnie czekał, otaczając przytłaczającą obecnością, której nienawidziłam i za którą tęskniłam. Niosące zapomnienie i spokój, cudowne objęcia wody zaciskały się wokół mnie. Dlaczego nie powinnam się im poddać? Bo nieważne jak bardzo starałam się być spokojna, pogodna i potulna, w sercu zawsze byłam wojownikiem. Mocno zamłóciłam nogami i chwilę później moja głowa przebiła powierzchnię wody i zaczęłam się krztusić. Wypłynęłam za ostatnią skałą, poza zasięgiem wzroku kogoś, kto mógłby znajdować się na brzegu. Wybór został dokonany... ocalałam, przynajmniej dzisiaj. Udało mi się dopłynąć do skalnego występu po skalistej stronie nabrzeża i zużyłam resztki energii na wciągnięcie się na niego. Półka była wąska, ledwie mogłam się na niej utrzymać, gdy krztusząc się i kaszląc pozbywałam się z płuc morskiej wody. Potem leżałam tam, nieruchoma, pozwalając słońcu rozgrzewać przemarzniętą skórę, a oddechowi powrócić do normy. Piekło mnie gardło i płuca. Zauważyłam krew na skale i zdałam sobie sprawę, że moja głowa krwawi z wytrąconym z równowagi entuzjazmem. Nie miałam pojęcia jak mocno byłam ranna, czy miałam umrzeć na tej półce, a moje ciało zostanie zabrane przez morze przy kolejnym przypływie, albo pozostanie złożone schludnie
na brzegu dla kogoś kto je znajdzie. Miałam to gdzieś. Ogrzewało mnie słońce, a delikatna bryza muskała moje ciało. Poddałam się i pogrążyłam w błogosławionej, komfortowej ciemności. AZAZEL BYŁ SAM W AULI, studiował tomy Pism Świętych, które zostały mu przekazane. Tony kłamstw, pomyślał Cain z lodowatą satysfakcją. Kiedy Azazel wreszcie odkryje tą prawdę, zachwieje ona jego dogmatami, które były mu tak drogie i według których kiedyś rządził. Caina kusiło, żeby poczekać do tego czasu ze swoją zemstą, to uczyniłoby ją bardziej kompletną. Ale Azazel był teraz sam, zwrócony plecami do drzwi, a mieszkańcy Sheolu zajmowali się swoimi różnorakimi obowiązkami z dala od sali zgromadzeń. Mógł łatwo skręcić Azazelowi kark. Zostałby sparaliżowany, niezdolny, żeby doczołgać się do leczniczego oceanu. Umarłby, jego płuca wypełniłyby się krwią, a Cain by na to patrzył, myśląc o Tamarr i długo odwlekanym zadośćuczynieniu. Wśliznął się do środka przez uchylone drzwi, cichy i zabójczy, gotowy do ataku, gdy nagle coś zakłóciło jego koncentrację. Azazel znajdował się przed nim, jak doskonały cel. Jednak coś było nie w porządku. Martha. Nie miał pojęcia skąd to wiedział, ale był z nią zestrojony od chwili, gdy tu przybył pośród języków doskonale kontrolowanych płomieni. Martha była w niebezpieczeństwie. Patrzył na plecy Azazela, tak łatwo byłoby go teraz zaatakować, taka okazja mogła się już nie trafić. Wówczas usłyszał jej krzyk przerażenia i bólu. Woda. Była w wodzie. Odwrócił się i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
ZIMNA WODA OCHLAPAŁA MI TWARZ, budząc mnie. Spróbowałam usiąść i natychmiast osunęłam się z powrotem do wody. Słońce było już prawie przy linii horyzontu. Nie miałam pojęcia jak długo tu byłam i nie obchodziło mnie to. Trzeba było wracać. Chwyciłam się półki, wystawiając na próbę swoją siłę. Najwyraźniej nie dane mi było umrzeć. Sięgnęłam w górę i dotknęłam skroni. Wyczułam tam jakąś skorupę, przypuszczalnie zaschniętą krew i skrzywiłam się z bólu. Powinnam się ruszyć, opłynąć głazy i postarać się jakoś wrócić do domu, ale coś mnie zatrzymało. Jaką miałam gwarancję, że mój potencjalny morderca już sobie poszedł? Ostatnią rzeczą, której sobie życzyłam było trafienie z powrotem w jego brudne łapska. Podciągnęłam się na skalną półkę, teraz już zanurzoną na trzy cale w wodzie pochodzącej z nadciągającego przypływu i zaczęłam wspinać się po zboczu klifu. Większość stopni była dość stabilna... prawie jak naturalne, kamienne schody, prowadzące do niewielkiego zagajnika na górze. Tylko w paru miejscach było nieco trudniej, kiedy odkryłam tą ścieżkę, niezliczoną ilość razy wpadałam do oceanu, zanim udało mi się poznać wszystkie czyhające na niej zasadzki. Tym razem nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby spaść... mogłabym nie mieć siły by wypłynąć. Poruszałam się powoli i ostrożnie, moje dłonie czepiały się kamiennych wychodni skały, mamrotałam pod nosem mantrę; Proszę, proszę, proszę. Nie wiedziałam do kogo mówię i nawet mnie to nie obchodziło. To po prostu pomagało mi kontynuować wspinaczkę. Gdy w końcu dostrzegłam, wyłaniające się nade mną poskręcane drzewa, prawie zemdlałam z ulgi. Praktycznie przefrunęłam kilka ostatnich stopni dzielących mnie od płaskiej powierzchni i dysząc opadłam brzuchem na skałę. Bezpieczna.
Właśnie miałam się podnieść, kiedy coś mnie zatrzymało, jakieś nadnaturalne przeczucie, że niebezpieczeństwo znowu było blisko. Pozostałam na miejscu, rozważając to. Oczywiście, że niebezpieczeństwo było bliskie. Sheol był niewielką osadą i ktokolwiek mnie zaatakował nie mógł odejść zbyt daleko. Nikt nie latał ponad moją głową... Co przypomniało mi, że wciąż nie jestem bezpieczna. Uniosłam się o cal i poczołgałam w kierunku zagajnika, kryjąc się pomiędzy poskręcanymi pniami i gałęziami karłowatych drzew. Usłyszałam cichy gwar męskich głosów połączony z odgłosem oceanu, chlupotem wody o skały i wiatrem szumiącym w drzewach. Nie mogłam ich rozpoznać. Wiedziałam tylko, że tam jest. Ten, który próbował mnie zabić. Wyczuwałam jego złowrogą obecność tak intensywnie, że przyprawiało mnie to o dreszcze. Niebezpieczeństwo znajdowało się tuż za krawędzią skalnego występu. Mogłam wrócić na brzeg. Musiałam tylko troszeczkę odpocząć, a potem popłynę z powrotem. A gdy już dotrę do swojej kwatery, zaaplikuję sobie cudowną, gorącą kąpiel. Głosy ucichły. Musiałam zaryzykować, potrzebowałam dowiedzieć się, kto próbował mnie skrzywdzić, ponieważ w innym wypadku nie było mowy, bym mogła poczuć się pewnie. Nie mogłabym niczego udowodnić, ale przynajmniej wiedziałabym od kogo trzymać się z daleka. A jeśli udałoby mi się dowiedzieć kto to zrobił, to chciałabym również wiedzieć, dlaczego. Dopóki nie poznam odpowiedzi na te pytania, przy nikim nie będę mogła czuć się bezpieczna. Ostrożnie podczołgałam się bliżej, ocierając skórę o kamienie. Cal po calu bliżej krawędzi; chciałam po prostu rzucić jedno, szybkie spojrzenie, mając nadzieję, że mnie nie zobaczy.
Jeszcze trochę i tam będę. Odepchnęłam się od ziemi i lekko uniosłam. Oddalał się. Mogłam widzieć jedynie jego plecy, ale wiedziałam kim był mężczyzna obserwujący fale. Cain. Musiał poczuć na sobie mój wzrok, ponieważ zatrzymał się, odwrócił i zaczął wzrokiem przeszukiwać skały, ale zdążyłam się pochylić i nie mógł mnie zobaczyć. Przytuliłam twarz do kamienia i z jakiegoś powodu, zapłakałam. Ale była ze mnie fatalna idiotka. Wiedziałam, że był uosobieniem niebezpieczeństwa. Miałam świadomość, że był manipulatorem bez sumienia, kłamcą i oszustem. Drapieżnikiem ze szczytu łańcucha pokarmowego. Więc dlaczego płakałam? Czyżby oślepiło mnie pożądanie, jego pocałunki i fałszywa czułość, z jaką trzymał mnie w ramionach? Byłam tak naiwna, że faktycznie mu uwierzyłam? Najwyraźniej tak. Przynajmniej nie było żadnych świadków, nikt nie widział do jakiego upadku doprowadziła mnie własna głupota. Mogłam pogrążać się w rozpaczy, bezpieczna na własnej, małej wyspie, i to będzie moją tajemnicą. Kiedy zanurkuję z powrotem do wody, a morze zmyje moje łzy i głupotę, ponownie mnie uleczy i znowu będę sobą. Jakbym kiedykolwiek była uleczona. Thomas mnie ocalił, a potem stłamsił, ale rozpoczął się proces uzdrawiania. Tylko rozpoczął, teraz to sobie uświadomiłam. Wciąż... byłam poraniona, Cain mi tego dowiódł. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 24
OSTATNIE ŚWIATŁO DNIA prawie zniknęło za horyzontem, kiedy wreszcie zanurkowałam skacząc ze skały. Woda objęła mnie swoim lodowatym uściskiem i przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy nie pozwolić odpływowi zanieść się w głąb morza. Ale byłam zrobiona ze zbyt twardego materiału, żeby poddać się temu impulsowi, więc popłynęłam w kierunku brzegu powolnymi, spokojnymi pociągnięciami, mówiąc sobie, że zostawiam za sobą wszystko... ból, strach, bezbronność, wrażliwość... i jestem gotowa wyhodować sobie nową, grubszą skórę. Kiedy wreszcie dotarłam na miejsce, miałam silne dreszcze. W Sheolu nigdy nie bywało zbyt chłodno, ale po zachodzie słońca temperatura nieco się obniżała, a tego wieczoru dodatkowo zaczęła wiać silna bryza. Nie było nikogo w zasięgu wzroku i instynktownie wiedziałam, że w pobliżu nie czai się żadne niebezpieczeństwo. Przynajmniej moje zmysły się wyostrzyły, chociaż tak naprawdę wcale nie tego potrzebowałam. Wszystko czego potrzebowałam, to zobaczenie Caina tam na plaży i uświadomienie sobie, że on oznacza dla mnie jedynie kłopoty, co wiedziałam od początku, ale o czym gdzieś po drodze wydawałam się zapomnieć. Jak inaczej mogłoby wydarzyć się to, że wylądowałam w jego łóżku, gotowa mu się oddać? Zawinęłam ramiona wokół mokrego ciała i pośpiesznym krokiem ruszyłam wzdłuż brzegu w kierunku domu. Zanim dotarłam do głównego budynku posłano mi wiele zaciekawionych spojrzeń. Zobaczyłam, że Tory ruszyła w moją stronę, ale Michael chwycił ją za ramię, rozpraszając. Pośpiesznym krokiem przeszłam przez salę, wciąż ociekając wodą. Woda wyschnie, więc nie martwiłam się o to. Przegapiłam obiad, byłam głodna, ale
mogłam zjeść w swoim pokoju. Mijając pokój stołowy, na krótko zatrzymałam się w niewielkiej kuchni i zanim poszłam dalej pod swoim mokrym ubraniem ukryłam ostry, rzeźnicki nóż. Wszystko, czego pragnęłam, to zanurzyć się w gorącej kąpieli, ale marzyłam również o jedzeniu, by czekało na mnie w moim pokoju, kiedy skończę się moczyć. Wszystkie apartamenty w Sheolu były wyposażone w natryski. Natomiast wanny znajdowały się jedynie w kilku osobnych pokojach kąpielowych, ponieważ korzystało z nich niewiele osób. Jeden taki pokój, nieużywany od lat znajdował się niedaleko mojego aneksu. Był duży, w stylu spa. Zamierzałam z niego skorzystać, leżąc w wannie tak długo aż pomarszczy mi się skóra... a chłód opuści moje kości. Czułam, że jestem bezpieczna... Cain nie przebywał w swoim apartamencie, nie dręczyło mnie żadne poczucia niebezpieczeństwa. Nie miałam pojęcia, czy miało to coś wspólnego z moimi wizjami, czy nie, ale niektóre rzeczy w moim umyśle czasami stawały się wyraźniejsze, poczucie zagrożenia, przeczucie zła. Miałam jedynie nadzieję, że mogę temu zaufać. Zatrzymałam się w swoim pokoju na tyle długo tylko, by chwycić czyste ubranie. Byłam przemarznięta, upiaszczona i lepka, a poza tym z jakiegoś powodu wciąż chciało mi się płakać. Morze powinno było zmyć całą tę nadwrażliwość, pomyślałam, bezwiednie odsuwając z twarzy mokre włosy, po czym skrzywiłam się, ponieważ uraziłam miejsce, które najbardziej ucierpiało z powodu mojego upadku. Przynajmniej przestałam krwawić. Pokój do kąpieli był przestronny, a wanna w staro-japońskim stylu, większa niż te, w które wyposażano nowoczesne łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz i odkręciłam wodę. Zdarłam z siebie mokre ubrania, kładąc nóż pod ręką, po czym weszłam pod prysznic, żeby spłukać piasek i krew. Poczułam piekący ból na piersiach, spojrzałam w dół, by zobaczyć zadrapania
powstałe w wskutek czołgania się po skałach. Miałam potłuczone i poranione kolana, a palce poocierane z powodu rozpaczliwej wspinaczki. Tak naprawdę, wyglądałam jak ofiara wojenna, a skoro nie pomogło pogrążenie się w oceanie, to gorąca kąpiel też nie rozwiąże sprawy. Ale przynajmniej mnie rozgrzeje. Górne światła w łaźni były zbyt jaskrawe, więc gdy wyszłam spod natrysku, przeszłam przez pomieszczenie i je wyłączyłam. Nad wanną zamontowano świetlik, a księżyc był prawie w pełni i wypełniał pokój kąpielowy srebrzystą poświatą. Położyłam nóż na stojącym niedaleko stołku i wydałam z siebie drżące westchnienie zadowolenia. Idealnie. Woda była jak pieszczota kochanka, otuliła moje ciało pocieszającym ciepłem, kiedy zanurzyłam się w niej aż po ramiona. Ześliznęłam się w dół, wyciągając na całą długość w olbrzymiej wannie i schowałam głowę pod wodę, czując jak wiruje ona wokół mnie. Skaleczenia i otarcia szczypały przez dłuższą chwilę, po czym ból powoli zelżał, a kiedy wynurzyłam się na powierzchnię poczułam się zregenerowana. Odchyliłam głowę do tyłu, wpatrując się w pustą przestrzeń nieba. Może jednak nie do końca pustą. Spostrzegłam smukły kształt szybującej postaci, ciemnej na tle srebrzystej powierzchni księżyca. Moje ciało momentalnie spięło się ze strachu. Wiedziałam, wiedziałam kto to był.... ten który próbował mnie zabić. To musiał być Cain. Nawet tutaj wyczuwałam wrogość, wpatrywałam się w górę, śledząc jego lot, mimowolnie pragnąc, żeby przyleciał bliżej. Zamiast tego wzniósł się wysoko w niebo. Odchyliłam się do tyłu, ulga i smutek spłynęły po mnie razem ze świadomością, że przynajmniej na razie jestem bezpieczna. Cain oddalił się, choć kto wiedział na jak długo. Już mogłam poczuć, jak mokre włosy zaczynają skręcać się w spiralki wokół mojej głowy, ale nie dbałam o to. Na razie byłam bezpieczna i miałam ochotę pozostać w
tej wannie na zawsze, patrząc na odległy księżyc. Bardziej wyczułam niż usłyszałam kroki na zewnątrz. Sala kąpielowa znajdowała się w korytarzu, który łączył się jedynie z moim apartamentem, nie było przy nim żadnych innych pomieszczeń. Nie istniał żaden powód, żeby ktoś miał mi przechodzić, a z całą pewnością ktoś znajdował się za drzwiami. Zamknęłam oczy, próbując zmysłami wyczuć intencje znajdującej się tam osoby, jednak nie wyczułam nawet odrobiny zagrożenia, ani złej woli i odprężyłam się. Cain był zbyt daleko, żeby zdołał mnie zranić. To musiała być Tory, Rachela albo nawet Allie chcąca sprawdzić, jak się czuję. Właśnie miałam zawołać, ale coś mnie powstrzymywało. Klamka się poruszyła, a ja poczułam śmieszny dreszcz strachu. W następnej sekundzie drzwi stanęły otworem. Powinnam była wiedzieć, że zamek nie zdoła go powstrzymać. Jedno, czego nie rozumiałam, to jak zdołał znaleźć się tu tak szybko, skoro jeszcze chwilę temu widziałam go lecącego wyżej i wyżej w bezkres ciemnego nieba. Zastanowiłam się, czy uda mi się sięgnąć po nóż, zanim on to zrobi. Jednak nawet nie drgnęłam. Cain zamknął za sobą drzwi, a potem usłyszałam ciche kliknięcie zamka. Tak więc nie miałam nawet cienia szansy, żeby ktoś mógł usłyszeć, gdybym krzyczała i nikt nie zdołałby dotrzeć do mnie na czas. Nie trudziłam się obsuwaniem niżej do wody... w ciemnym pokoju i tak niewiele zdołałby dostrzec, a ponadto, jeśli miałam właśnie umrzeć, to skromność nie była moim priorytetem. Napotkałam jego spojrzenie, którym przygwoździł mnie z odległego krańca pomieszczenia i czekałam na atak paniki. Nie nadszedł. Może już nie byłam w stanie się bać. Może kiedy przyszedł czas na bezpośrednią konfrontację, spłynął na mnie jakiś nienaturalny spokój. Tyle tylko, że już wcześniej bywałam w niebezpieczeństwie, pośrodku pola bitwy i byłam śmiertelnie przerażona. Dlaczego teraz byłam taka spokojna? Z leniwą gracją podszedł bliżej i podniósł ogromny rzeźnicki nóż ze stołka, który oczywiście znajdował się poza moim zasięgiem. Uniósł ostrze do góry, przyglądając
się mu z zainteresowaniem. - Czy w ogóle masz jakieś doświadczenie w posługiwaniu się nożem, panienko Mario? Jego cichy, grzeszny głos wzbudził w moim ciele zmysłowy dreszcz. Jaka musiałam być pokręcona, że podniecał mnie nawet w obliczu śmierci? Nigdy bym się nie domyśliła, że mogłam być aż tak perwersyjna. - Niewielkie - mój głos zabrzmiał nieco ochryple, więc przeczyściłam gardło. - To była najbardziej dostępna broń, jaką mogłam znaleźć. - Przeciwko komu? - brzmiał, jakby był jedynie odrobinę zainteresowany, kiedy wyważał ostrze w swoich smukłych, wyglądających na niezwykle doświadczone, pięknych dłoniach. Zabójczych dłoniach, nieważne czy był tym, kto próbował mnie zabić, czy nie. - Tobie - to słowo stanęło pomiędzy nami. Nie wyglądał na zaskoczonego. - To niezbyt skuteczna broń, moja słodyczy - wymruczał. - Lepsze byłoby węższe ostrze, łatwiej zagłębić je w ciało. Poruszał się tak szybko, że jego ręce stały się niewyraźną plamą, a nóż zawirował w powietrzu i poszybował w moją stronę. Nie mogłam się poruszyć, czas się jakby rozciągnął i wszystko działo się w zwolnionym tempie, jak na starym filmie, a ja patrzyłam jak zahipnotyzowana na wirujące ostrze, które wydawało się celować prosto w moje serce. Jednak wbiło się czysto w ścianę tuż obok mojej głowy, a ja gwałtownie wypuściłam wstrzymywany oddech. - Natomiast ja - wymruczał. - Jestem ekspertem w posługiwaniu się nożem. Gdybym chciał cię zabić, ten nóż tkwiłby w twoim gardle i nikt nigdy nie
dowiedziałby się, że tu byłem. Drżałam jak liść. Pokój wypełniały cienie, więc miałam nadzieję, że nie zauważy, jak marszczyła się powierzchnia wody wokół mojego rozdygotanego ciała, ale był spostrzegawczy. Zbliżył się, przyciągnął stołek nogą i usiadł na nim. - Nie masz nawet tyle rozsądku, co nowo narodzone kocię, nieprawdaż? - w jego głosie zabrzmiała nuta irytacji. - W Sheolu jest kilka pokoi kąpielowych, jednak ty wybierasz ten najbardziej odosobniony, by nikt nie mógł mieć pojęcia, gdzie się podziałaś i skąd nie byłoby możliwości usłyszeć twojego krzyku. - Dlaczego miałabym krzyczeć? Co mogłoby sprawić, że musiałabym się bać? - Ja mógłbym sprawić, że będziesz krzyczała - odpowiedział spokojnie. - Nie rób tego! - Czego mam nie robić? - Nie baw się mną - warknęłam. Jego uśmiech był chłodny, niemal przerażający w świetle księżyca.- Ależ, panienko Mario, to jest dokładnie to, co pragnę z panną robić. Chcę zabawiać się tobą, dopóki nie zaczniesz krzyczeć, płakać i błagać. - Jesteś chorym popieprzeńcem. Wyglądał na autentycznie zdezorientowanego. - Nieszczególnie. Nie ma nic wyjątkowo perwersyjnego w pragnieniu wzięcia cię do łóżka i obdarowaniu najlepszym seksem, jakiego w życiu doświadczyłaś. Co o ile dobrze znałem Thomasa nie byłoby zbyt wielkim wyzwaniem.
W tym momencie to ja byłam zdezorientowana. - O czym ty mówisz? - O seksie. Zdrowym pieprzeniu, które sprawi, że będziesz dochodzić tak mocno, iż zabraknie ci sił, by przez kilka dni się ruszać, płakać, czy mówić, a potem strzelę ci powtórkę. A sądziłaś, że o czym mówię? Nic nie odpowiedziałam. Poczułam się bardziej zagubiona niż wtedy, kiedy znajdowałam się w potrzasku na skałach zawieszonych ponad oceanem. Jego brwi ściągnęły się w wyrazie nagłej irytacji. - Na Boga, Martho, tylko mi nie mów, że naprawdę pomyślałaś, iż zamierzam cię skrzywdzić? Ledwie zauważyłam, że użył mojego prawdziwego imienia. - To jest dość logiczne przypuszczenie, skoro próbowałeś mnie dzisiaj zabić. Spiął się. - Naprawdę tak sądzisz? Dlaczego nie wyjaśniasz mi, jak do tego doszło, bo na tę chwilę jakoś niczego nie mogę sobie przypomnieć. - Doskonale wiesz, co zrobiłeś! Zarzuciłeś na mnie koc, uderzyłeś moją głową o skałę, a potem wrzuciłeś do oceanu, żebym się utopiła! Zanim zdałam sobie sprawę, co zamierzał robić, ujął mnie palcami pod brodę i odwrócił moją twarz w swoją stronę. Jego oczy były zwężone, pełne groźby. Sięgnął drugą ręką, a ja instynktownie się wzdrygnęłam, ale palce, które odsunęły mi włosy z twarzy były zadziwiająco delikatne, kiedy w pieszczotliwym muśnięciu przesunęły się obok rany na mojej skroni. - A co sprawiło, iż myślisz, że to ja ci to zrobiłem? zapytał łagodnie. Chciałam obrócić twarz i wtulić ją w jego dłoń, durna idiotka. Ale tego nie zrobiłam. - Jestem jasnowidzącą, pamiętasz?
- Raczej gównianą. Czy miałaś wizję, że to właśnie ja chciałem cię zabić? - nie brzmiał na nawet odrobinę oburzonego fałszywym oskarżeniem. Prawdopodobnie ponieważ był świadomy, że to oskarżenie nie jest fałszywe. - Widziałam cię na własne oczy. Pływałam w wodzie, w głębinie, cierpiąca na zawroty głowy i zdezorientowana, próbując znaleźć cokolwiek, czego mogłabym się chwycić. I miałam świadomość, że mężczyzna, który próbował mnie zabić wciąż tam jest, obserwuje. Kiedy udało mi się wreszcie wspiąć z powrotem na skałę i zyskać lepszy widok na plażę, właśnie się odwracałeś. Jego spojrzenie przybrało dziwny wyraz. - Masz na myśli plażę przy zatoce Luthera? - Nie zaprzeczasz, że mogłam cię widzieć? - chciałabym wiedzieć, co kryło się za jego nieprzeniknionym spojrzeniem. - Och, nie, nie zaprzeczam temu. Rzeczywiście tam byłem szukając cię. Ktoś mi powiedział, że widział, jak biegłaś w tamtym kierunku, moje zmysły również cię wyczuwały, chociaż może nie są tak nieomylne jak twoje. . . Czyżby ta ironia była formą obrony? … i powiedziały mi, że lepiej będzie jak sprawdzę, co się z tobą dzieje. Nawet zawołałem cię po imieniu, ale nie odpowiedziałaś. Prawdopodobnie słyszałaś mnie, jednak pozostałaś tam w ukryciu, obawiając się, że zamierzałem dokończyć to, co ponoć zacząłem. - A nie chciałeś? - Och, jak najbardziej, z całą pewnością - powiedział łagodnie. - Ale myślałem raczej o tym, co zaczęliśmy wcześniej w moim łóżku. Prawda jest taka, że nie byłem
tam sam. Ktoś inny wydał się czekać na twój powrót. - Kto? - warknęłam. Jego cierpki uśmiech nie był przyjemny. - Nie jestem pewny, czy powiedzenie ci tego jest rozsądnym pomysłem. Prawdopodobnie będziesz przekonana, że był osobą, która próbowała cię zabić, a on może być zupełnie niewinny. Przyjrzę się temu. - Nie poprosisz mnie, żebym ci zaufała? - Nigdy mi nie zaufasz, panno Mario, obydwoje o tym wiemy. Po co miałbym marnować swój czas? Wstał ze stołka i zaczął wędrować po łaźni. Poniewczasie przypomniałam sobie, że siedziałam naga w głębokiej wannie. Chociaż trzeba przyznać, że pokój rozświetlony księżycową poświatą tonął w cieniach, a mętna woda dużo ukryła. Bycie nagą jest najmniejszym z moich problemów, przypomniałam siebie. - Więc wróciłaś tu, przekonana, że próbowałem cię zabić i zdecydowałaś się wziąć kąpiel w odludnej części budynku. Z nożem dla obrony, tyle że zapomniałaś wziąć go ze sobą, gdy weszłaś do wanny. - Ciężko jest się kąpać z nożem w ręce - wypaliłam w odpowiedzi. - Mogłaś go położyć... powinnaś go położyć... koło swoich stóp. Jest z nierdzewnej stali... odporny na wodę. Zamiast tego siedzisz tu jak oskubany do rosołu kurczak w garnku z jarzynami, czekając bym przyszedł i podkręcił ogień. - Rozkoszny obrazek. - Lepszy niż scena krwawej łaźni? - Obrócił się i oparł plecami o drzwi, pozornie rozluźniony. - Więc, dlaczego twoje wątpliwe moce nie ostrzegły cię, że to ja jestem
za tymi drzwiami? Czyżby działały tylko na świeżym powietrzu? Otworzyłam usta, by mu odpyskować... i powstrzymała mnie pewna myśl. Nie bałam się go. Uświadomienie sobie tego faktu nieco mnie zaskoczyło. Chyba powinnam być przynajmniej odrobinę wystraszona, przecież zamierzał mnie zabić. Zawsze istniała możliwość, że byłam trochę popieprzona, wystarczająco szalona, by zmierzyć się z groźbą śmierci z rąk własnego kochanka i mieć to w nosie, jednak nie sądziłam, żebym była aż taka pokręcona. Tak naprawdę wiedziałam, że nie zamierza wyciągnąć noża ze ściany, by zagłębić go we mnie. Nie miał również zamiaru zacisnąć tych swoich pięknych rąk wokół mojej szyi i wepchnąć mnie pod wodę. Mógł wprowadzać chaos w moje życie, być może złamie mi serce, ale nigdy nie skrzywdzi mnie fizycznie. Nawet mimo panującego półmroku musiał zauważyć zmianę w wyrazie mojej twarzy, gdy powoli zaczęłam sobie to uświadamiać. Pokiwał głową. - Tak już lepiej. Nie zawracałam sobie głowy, żeby mu się przeciwstawiać. - Więc, co z tym...? - Zostaw to mnie - powiedział, zbliżając się do mnie. Po drodze chwycił złożony ręcznik z kupki przy drzwiach. - Czas skończyć tą kąpiel. Spojrzałam na niego pogardliwie - Nie, kiedy tu jesteś. - Zawsze mogę się do ciebie przyłączyć - powiedział beznamiętnie, a ja byłam wystarczająco bystra, żeby nie dać się złapać na jego blef. - Przynajmniej się odwróć - warknęłam, wyciągając rękę po ręcznik. Oczekiwałam dłuższej dyskusji, ale zamiast tego, on po prostu pochylił się, włożył
ręce do ciepłej wody i zanim zdążyłam wpaść w panikę, wyciągnął mnie z głębokiego, ochronnego azylu wanny, po czym zawinął w ogromny ręcznik. Jest ciemno, przypomniałam sobie. Nie mógł niczego zobaczyć w tym nikłym, księżycowym blasku, jaki wpadał przez świetlik. Wyrwałam się z jego ramion, kurczowo przyciskając do siebie ręcznik. - Idź sobie. - Dopiero kiedy się upewnię, że jesteś bezpieczna w swoim łóżku. - Nie ma potrzeby, żebyś zabierał mnie do łóżka - parsknęłam. - Jesteś tego pewna? - wymruczał, jego cichy głos dotknął czegoś w głębi mojego jestestwa, rozgrzał mnie, poruszył. Sięgnął za moje plecy i wyrwał nóż ze ściany, po czym podał mi go rękojeścią do przodu. - To nie jest zbyt skuteczna broń, ale lepsza niż żadna. - Jestem w stanie się obronić. Jestem wytrenowanym wojownikiem - mój głos zabrzmiał defensywnie. - Jak wszyscy w Sheolu i ktoś tu chce cię zabić - odpowiedział. Nie było sensu spierać się z jego logiką. - Chociaż raz oddaj się mi bez protestów, przynajmniej pod opiekę. Zamierzam zająć się twoim małym problemem, jednak w przypadku gdyby okazał się bardziej skomplikowany niż się spodziewam, nie chciałbym zostawiać cię tu zupełnie bezbronnej. - Nie jestem... - Przepraszam, źle to ująłem. Bez odpowiedniej broni. Było na tyle ciemno, że nie byłam w stanie dostrzec wyrazu jego twarzy, co oznaczało, że on również nie może mnie zobaczyć... dzięki niebiosom za małe łaski.
Otworzył drzwi na korytarz, po czym odwrócił się z powrotem w moją stronę. - Nie potrzebuję żadnej... Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ ze zniecierpliwionym warknięciem porwał mnie w ramiona, wyniósł z pokoju kąpielowego i zamaszystym krokiem ruszył korytarzem. Dotarcie do mojej sypialni zabrało mu dosłownie chwilę, kopniakiem otworzył drzwi i wniósł mnie do środka. Moment później rzucił mnie na łózko, od którego odbiłam się jak piłka, walcząc ze zsuwającym się ręcznikiem. - Zostań tu - rozkazał. - Wrócę niebawem - dorzucił. Po czym wyszedł. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 25
SUCE UDAŁO SIĘ URATOWAĆ. Metatron wznosił się w górę jak przebijająca niebo włócznia, kiedy jego ciało pikowało w ciemność, pod skórą gotowała się furia, usztywniająca wszystkie jego mięśnie. Jak ona śmiała? Była jedynie bezwartościową kobietą, jedną z kusicielek, dokładnie taką samą, jak te, które przywiodły Upadłych do ich nędznej egzystencji, a jednak udało się jej go oszukać. Był przekonany, że nie żyje, a gdyby Cain nie pokazał się na plaży i nie odmówił odejścia, upewniłby się co do tego i dokończył robotę, jeśli okazałoby się to konieczne. Zamiast tego Cain zatrzymał się tam i zaczął go przesłuchiwać, aż w końcu nie miał wyboru i musiał odejść, zły i poirytowany, ale prawie pewny, że nie żyła. A jednak, okazała się twardsza niż przypuszczał. Przynajmniej mógł czerpać niewielkie pocieszenie z uzasadnionej pewności, że Cain go nie podejrzewał, ufając jego przysiędze. Już wiedział, że Cain nie myślał logicznie tam, gdy chodziło o tą jasnowidzącą i nie zgodziłby się z tym, żeby ją uciszyć, zanim zacznie kolidować z ich planami. Sądził, że może nad nią zapanować. Cain był głupcem. Kobiety były irracjonalne, słabe, uwarunkowane przez ich uczucia. To właśnie dlatego nie istniały żadne żeńskie anioły... nie były godne. Powracając do początków czasu, to Cain we własnej osobie rozpoczął to wszystko. Był pierwszym, który wziął do łóżka ludzką kobietę i nawet przykład jaki z niego zrobił Uriel nie podziałał na innych. Gdy dzieło się dokona, kiedy Upadli poddadzą się władzy Uriela, wtedy nadejdzie czas, żeby wykończyć Caina, zetrzeć go w proch,
by zapłacił za chaos, do którego się przyczynił. Metatron z rozkoszą oddawał się lodowatym objęciom nocnego nieba, sławiąc pustkę, która rozbrzmiewała echem w jego duszy. Tu nie było miejsca na żadne namiętności, słabości czy wahania. Jego zadaniem była służba Urielowi; gdyby tylko go nie zawiódł, pozwalając Azazelowi i tej jego czarownicy wziąć ślub, wciąż stałby u boku archanioła. Ta dwójka też musiała umrzeć, chociaż Uriel mógł jeszcze nie wydać takiego rozkazu. Metatron dopilnuje tego zanim cokolwiek mogłoby zostać odwołane. Zakładając, że Cain wcześniej nie wypatroszy Azazela. Metatron jako jedyny nigdy niefrasobliwie nie łamał zasad ustanowionych przez Uriela i musi zasłużyć na to, żeby z powrotem wrócić na swoje miejsce. Jednak nic, co musiało wydarzyć się zanim to nastąpi, nie będzie uczciwą grą. Poszybował wyżej, gwałtownie wznosząc się i opadając, jak jakiś doprowadzony do szału feniks, dopóki nie wyparowała z niego wściekłość, pozostawiając po sobie jedynie lodowatą determinację. Prawie znienawidził jasnowidzącą za palące emocje, które w nim wywołała. Gardził utratą kontroli. Już wystarczająco trudne było zgadywanie, co Uriel chciałby żeby zrobił, by mógł powrócić do jego łask i miejsca przy jego boku. Uczucia... nienawiść, gniew, zniecierpliwienie... kolidowały z tym. Zwolnił i kontrolowanym ślizgiem poszybował w stronę Sheolu. Chciał spróbować ponownie, tylko następnym razem niczego nie zostawi przypadkowi. Musi odczekać kilka dni, po to tylko, żeby uniknąć podejrzeń, ale jeśli będzie miał odrobinę szczęścia, jasnowidząca o wszystko obwini Caina. Był logicznym winowajcą, przybyszem, który nie był w stanie trzymać się od niej z daleka. Jeśli Metatronowi udałoby się wbić klin pomiędzy nich, to tylko podziałałoby na jego korzyść. Lekko opadł na piasek. Księżyc już zaszedł, a gwiazdy były ledwo widoczne przez wszechobecną mgłę. Kolejny powód do irytacji... w Sheolu zawsze było zbyt jasno. Tak nie powinno być, to miejsce otoczone było mgłą, która osłaniała je przed wzrokiem wszystkich; ale w stosunku do świata, którym rządził Uriel, było tu
piekielnie, oślepiająco jasno. To przyprawiało go o ból głowy. Ruszył pod górkę po niewielkim wzniesieniu w stronę centralnej części Wielkiego Domu. Zajmował trzy pokoje na trzecim piętrze, kombinacja luksusu, którym zarówno rozkoszował się, jak i gardził. Miękkie łóżka i wysokokaloryczne posiłki były dla słabych; był przyzwyczajony do twardszej, surowszej egzystencji. Pragnął powrotu do dawnego życia, lecz tymczasem pozwalał sobie na odrobinę przyjemności. Uważał się za szpiega pośród wrogów, a szpiedzy często zobowiązani byli do życia w mniej niż optymalnych warunkach. Jeśli musiał znosić ten luksus, to trudno, niech tak będzie. (ale biedny, musi znosić luksusy dla dobra sprawy :) ) Nie zauważył postaci siedzącej swobodnie na leżaku przy basenie kąpielowym, wypełnionym słoną wodą, dopóki prawie jej nie minął, a z ciemności dobiegł go miękki i śmiertelnie groźny głos Caina. - Miałeś przyjemny lot? Metatron zamarł, po czym zmusił swoje ciało, by się rozluźniło. Był potężniejszy niż Cain; nie było żadnej kwestii w tym, że bez trudu mógłby go pokonać. Ale Cain wciąż jeszcze mógł być dla niego użyteczny. - Lubię nocne powietrze - odpowiedział oględnie. Nie było żadnego sposobu, aby Cain mógł wiedzieć, co zrobił. Jasnowidząca nie miała szansy, żeby go zobaczyć i nikt nie mógłby odgadnąć, że to on krył się za tym atakiem. Przecież dał słowo, a kłamanie zawsze przychodziło Upadłym z wielkim trudem. - Naprawdę? - głos Caina był zwodniczo przyjemny. - Ja też wolę wieczorne loty. Po pierwsze, zawsze jest mniej świadków. Ostrożność była głęboko zakorzeniona w Metatronie... myślał wolno i metodycznie, rzadko bywał impulsywny. - Czy życzysz sobie omówić nasz plan działania? Powinieneś mi wyjaśnić, w jaki sposób masz zamiar wykorzystać jasnowidzącą dla naszych celów, bo nasz czas się kończy.
- Więc zdecydowałeś się złamać swoją przysięgę i ją zamordować? Ponieważ nie dałem ci wystarczająco dobrego powodu, abyś tego nie zrobił? Metatron nawet nie drgnął pod wpływem tonu słów, które smagnęły go jak batem, jak również nie zadał sobie trudu, żeby im zaprzeczyć. - Ty wydajesz się cierpieć na wybiórczą ślepotę, jeśli chodzi o jasnowidzącą. Ona jest niebezpieczna. Jej wizje stają się bardziej klarowne i prędzej czy później zobaczy coś, co zrujnuje wszystkie nasze plany. Jeśli naprawdę chcesz zniszczyć Upadłych, musisz zdobyć się na jakieś poświęcenie. Chociaż jakoś mi umknęło, dlaczego jej likwidacja miałaby być poświęceniem. - A ja niby mam obowiązek wszystko ci wyjaśnić? - nie można było opacznie zrozumieć groźby, która zabrzmiała w jedwabistym głosie Caina, ale Metatron nawet nie mrugnął. - Jeśli chcemy odnieść sukces i oddać Sheol z powrotem pod władanie Uriela, oraz zniszczyć Upadłych, musimy współdziałać. Cain milczał przez długą chwilę, a Metatron czekał. Nie mógł dostrzec twarzy Caina w ciemnościach, ale był wystarczająco pewny, że Cain dokona rozsądnego wyboru. Pragnął zniszczenia Upadłych tak samo jak on. - Wybrałem jasnowidzącą z ważnej przyczyny – w końcu odpowiedział Cain. - Jej wizje są mętne, zmienne. Jeśli stworzę z nią silną więź, będę mógł nimi manipulować. - Ty nie możesz się z nią związać. Ona nie jest twoją wybraną - zaprotestował wstrząśnięty Metatron. - Rzeczy nie zawsze są takie, jakie wydają się tym, którzy żyją w świecie Upadłych. Zaufaj mi, kiedy mówię, że nie będę cierpiał z powodu zabrania jej do
łóżka, ani nie poniosę żadnych konsekwencji zdrowotnych, jeśli wezmę od niej krew. - Ona się na to nie zgodzi - kategorycznie powiedział Metatron. - No cóż, widzę, że brakuje ci wiary w siłę mojej perswazji. Będzie o to błagała. Metatron odetchnął z ulgą. Cain brzmiał tak chłodno, tak bezwzględnie i tak zdecydowanie, jak tylko mógłby sobie tego życzyć. Nie miał racji wątpiąc w niego, mylił się sądząc, że jest słaby. Będzie w stanie nagiąć jasnowidzącą do swojej woli, a jeśli nie... cóż Martatron miał mnóstwo okazji, żeby zakończyć to, co rozpoczął na skałach. - Więc na co czekasz? Ton Caina był lekceważący. - Decyzja, kiedy to zrobię, należy tylko do mnie. - Nie zwlekaj zbyt długo - ostrzegawczo rzucił Metatron. - Bo mogę doprowadzić do końca mój pierwotny plan. - Tknij ją, a będziesz martwy - słowa zostały wypowiedziane tak spokojnie, że Metatron przez chwilę nie pojął wagi ich groźby. Gdy to do niego dotarło, roześmiał si drwiąco. - Nie jesteś dla mnie żadnym przeciwnikiem. Jestem dużo większy i silniejszy niż ty Sekundę później wylądował plecami na kamiennej kostce, a Cain siedział na nim, z nożem przyciśniętym mocno do jego gardła. Metatron zamarł z niepokoju. - Taaa - wyszeptał Cain. - Ale ja jestem szybszy. Mógłby to zrobić, pomyślał Metatron, wpatrując się w niego bez emocji. Cain mógłby poderżnąć mu gardło, a potem przytrzymać go, żeby nie zdołał dosięgnąć leczniczych wód. Zaczął się krztusić, sprawiając, że ostrze noża mocniej wgryzło się w jego skórę. Poczuł, jak krew zaczęła spływać po bokach jego szyi na
kamienie posadzki. - Powinienem zabić cię dla zasady - ciągnął Cain pogodnym tonem i wtedy Metatronowi udało się dostrzec jego twarz i absolutną, mrożąca krew w żyłach pustkę w oczach. - Zawsze działałem sam i nie znoszę niespodzianek, pojawiających się na drodze do realizacji moich planów. Metatron wciąż leżał w bezruchu, opierając się impulsowi, by zwrócić mu uwagę, że pierwotnie to były jego plany. Ze spokojem akceptował możliwość śmierci. Już raz umarł, i pokładał bezkrytyczną wiarę w Urielu. Archanioł nagrodziłby go za jego wysiłki, nawet gdyby Metatron nie osiągnął celu. Cain cofnął się i zabrał nóż z jego gardła. - Musimy zdecydować, czy dalej współdziałać w imię wspólnego celu, czy też powinniśmy rozwiązać nasze partnerstwo. Muszę wiedzieć, że mogę ci zaufać i nie obawiać się, czy nie będziesz próbował spieprzyć mi za plecami moich planów. W tej sytuacji kolejne kłamstwo było dla Metatrona najlepszym wyjściem. - W porządku - powiedział. - Ale chcę czegoś od ciebie. Wyraz twarzy Caina nie sugerował, żeby był on w nastroju do jakichkolwiek negocjacji. - Czego? - Żebyś przestał pieprzyć się z kim popadnie i skończył gierki z jasnowidzącą - odpowiedział z rozdrażnieniem, wypowiadając słowo, którego nigdy wcześniej nie użył. - Wal ją do utraty zmysłów, osusz ją z krwi, zrób cokolwiek, na co masz ochotę, ale nie chcę martwić się o to, że przez nią rozlecą się nasze plany. Ona widzi zbyt wiele i wie, że nie można ci ufać. Mnie nigdy nie zaufała. Jeśli szybko nad nią nie zapanujesz, zniszczy wszystko. Cain podniósł się jednym płynnym ruchem, nóż znowu skrył się pod jego ubraniem. Metatron musiał pamiętać, żeby też zawsze mieć przy sobie jakiś sztylet.
Stając twarzą w twarz nie mogli się równać, ale Cain zawsze był bardzo, bardzo dobry w posługiwaniu się nożem. - Właśnie taki był mój zamiar. Gdybyś nie próbował wpychać się w moje plany ze swoimi brudnymi łapami, byłaby moja. Już prawie mi zaufała, a teraz myśli, że mogłem być tym, kto próbował ją zabić. I uwierz mi, Martha nie jest rodzajem kobiety, którą podnieca niebezpieczeństwo. Metatron zadrżał. Wyobrażanie sobie Upadłych i ich partnerek... razem... w intymnych sytuacjach... napawało go wstrętem, ale tym razem wiedział, że to konieczne. Jeśli Cain byłby w stanie wypełnić umysł jasnowidzącej fałszywymi wizjami, to uśpiłoby czujność Upadłych i pogrążyłoby ich w stanie samozadowolenia. Nigdy by się nie zorientowali, co w nich uderzyło. Cain podał mu rękę, ale Metatron ją zignorował, samodzielnie podrywając się na nogi.- Nie możemy sobie pozwolić na kolejne błędy. Kończy się nam czas i musimy wyrządzić Upadłym nieodwracalne szkody, zanim dotrze tu Uriel z Niebieskimi Zastępami, albo nie będę ci mówił, co może się stać. Cain spojrzał w górę, na czarne jak smoła niebo. - Mam zamiar się tym zająć. Poza tym od tygodni nie kosztowałem krwi i cipki. - Przestań - protest Metatrona był instynktowny, a jego wstręt przytłaczający. - Boisz się niewinnego słówka, Metatronie? Nie lubisz cipek? Och wiem, że ich nie lubisz, ale mieć problem ze zwykłym słowem? Mogę poszukać innych synonimów, na przykład szparka... - Jesteś obrzydliwy. Leniwy uśmiech Caina doprowadzał go do szału. - Jestem zdrowy. I na szczęście,
przemyślany wybór, którego dokonałem, Martha, wydaje się idealnie pokrywać z moimi osobistymi preferencjami. Potrzebujesz szczegółowego opisu, krok po kroku, a może krok przy kroku, chyba jakoś tak brzmi obowiązujący teraz termin, czy też wystarczy ci po prostu moje słowo, że odpowiednio się nią zajmę? Metatron ze śmiertelną determinacją próbował kontrolować swoje reakcje. - Wystarczy mi twoje słowo. - Czy na pewno, Metatronie, stary druhu? - zapytał Cain aksamitnym głosem. Dość łatwo było skłamać. Stawał się w tym coraz lepszy. - Nie będę podejmował żadnych działań przeciwko jasnowidzącej. Pozostawię to tobie. - Wiesz, ponieważ twoje słowo okazało się bezwartościowe, nie poproszę cię o przysięgę. Po prostu pamiętaj, że jeśli ją skrzywdzisz, to cię zabiję, a walczę nieczysto. Nawet nie zauważysz, że nadchodzę. - Nie musisz mi tego mówić, wiem że nie masz nawet odrobiny honoru - sztywnym tonem odparował Metatron. - Święta prawda. Sugeruję, żebyś o tym pamiętał. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 26
TEJ NOCY ZNOWU NAWIEDZIŁY MNIE SNY. Pływałam w oceanie, ale tym razem jego objęcia były ciepłe. Silne dłonie zacisnęły się na moich kostkach i pociągnęły mnie w dół. Poddałam się bez oporu, wiedząc, że to mój kochanek wciąga mnie w odmęty, mój kochanek, który był Śmiercią. Złote włosy unosiły się wokół jego pięknej, okrutnej twarzy. Nie mogłam oddychać, dopóki nie przyłożył swoich ust do moich, a wtedy woda przestała być dla mnie jakimkolwiek zagrożeniem. Wciągał mnie coraz głębiej i głębiej, jak w tańcu przyciskając mnie do swojego ciała. Objęłam go tak, jak zawsze pragnęłam, owijając ramiona wokół jego pasa, z głową opartą o muskularne ramię, podczas gdy on nieustannie wciągał mnie w dół. Miałam ochotę płakać ze smutku i radości. To było to, po co się urodziłam i dla czego byłabym gotowa umrzeć. Jego dłonie chwyciły mnie za biodra, uniósł mnie i oplótł się w pasie moimi nogami. Był twardy, taki twardy. Przez wodę przebijało dziwne i niesamowite światło, nikt nie mógł mnie widzieć, jedynie mój kochanek. Odrzuciłam kontrolę, jaką zawsze miałam nad swoim ciałem, pozwalając, by owładnęło mną gwałtowne, gorące pożądanie i zapragnęłam, żeby spłynęło ono również na niego. Potrzebowałam jego dotyku, pragnęłam go w sobie. Mógł mnie zdominować lub wielbić, mógł mną rządzić albo pozwolić mi wziąć sprawy w swoje ręce. Mógł mnie
sprofanować, wziąć mnie w każdy sposób, na jaki przyszłaby mu ochota, cnotliwy bądź niemoralny, pod warunkiem, że w końcu mnie weźmie. Pod wodą płonął ogień. Wiedziałam, że to niemożliwe, jednak nie zastanawiałam się nad tym; te płomienie kusiły mnie tak samo jak Cain. Pociągnął mnie w ich stronę i poczułam pomiędzy nogami liźnięcia bólu pomieszanego z rozkoszą, czułam jak w moim ciele błyskawicznie rozprzestrzenia się ogień bezlitosnego pożądania. Tonęłam w nim, płomieniach i oceanie, a kiedy we mnie pchnął rozpadłam się na tysiące maleńkich gwiazd, iskier, wolno gasnących w głębinach. Gwałtownie otworzyłam oczy. Leżałam na plecach... we własnym łóżku, otulona aksamitną ciemnością najgłębszej nocy. Każdy cal kwadratowy mojej skóry drżał, sutki były twarde aż do bólu, a cierpienie niezaspokojenia, które usadowiło się w moim łonie było prawie jak żywa istota. Co on ze mną robił? A potem znowu usłyszałam te słowa. Chodź do mnie. Jak syreni śpiew na nocnym wietrze, ale już go nie słuchałam. Teraz wiedziałam. To był Cain, oszust, manipulował mną, grając w swoje gierki. Może nawet wyśmiewał się z tłumionej seksualności biednej, zawiedzionej wdowy, igrając z jej uśpionym umysłem i szydząc z niej. Przewróciłam się na brzuch i ukryłam twarz w poduszce, jęcząc, tym razem ze wstydu. Miałam ochotę go zabić, a przynajmniej zetrzeć uśmiech z jego czarującego, perfidnego oblicza. Cholera, miałam ochotę pchnąć go nożem. Usiadłam na łóżku, opierając się plecami o gołą ścianę. Poczułam się, jakbym wyłączyła światło, albo odłożyła słuchawkę telefonu. Mimo to prawie mogłam usłyszeć, jak znowu do mnie zawołał: Chodź do mnie.
Stanowczo zamknęłam dla niego swój umysł. Nie miałam zamiaru nigdy więcej wpuszczać go do swoich snów, ani do mojego ciała. I chociaż moje mięśnie aż się napinały, nie zamierzałam wstawać i pukać do jego drzwi, choćby pod pretekstem przefasonowania mu twarzy. Taaa, jasne jak cholera, że tego nie zrobię. Zerwałam się z łóżka, wściekłość wibrowała we mnie, podsycana oczywistym wezwaniem, które teraz rozbrzmiewało w jego uwodzicielskim głosie. Przeszłam przez sypialnię, otworzyłam drzwi i podeszłam do tych, które prowadziły do jego apartamentu. Zapukałam w nie ze zwodniczą delikatnością. - Wejdź - zawołał. Nawet nie drgnęłam. Chodź do mnie. Pozostałam sztywna, trzymając za plecami elegancki japoński wazon, który chwyciłam z postumentu. Dla Caina tylko to, co najlepsze. Chwilę później usłyszałam jak idzie w stronę drzwi, prawie mogłam sobie wyobrazić jego obezwładniającą urodę. Otworzył mi i przystanął, opierając się o framugę z leniwym, zmysłowym uśmiechem na ustach, które... chociaż to śmieszne, wciąż miałam ochotę całować. - To ty - powiedział, a barwa jego głosu wśliznęła się pod moją skórę, budząc kolejny dreszcz pożądania. To było takie samo Hokus-pokus, jak ściana płomieni, czysta iluzja, nic materialnego. - To ja - zgodziłam się z uśmiechem. - Wołałeś mnie?
Przez jego srebrne oczy przemknął wyraz lekkiej czujności. - Raczej nie - skłamał bez zająknięcia. - Lecz mimo to, jesteś mile widziana. Doszłaś już do siebie po swojej przygodzie? Przygoda? Nazwał przygodą próbę morderstwa? Moja z trudem powstrzymywana wściekłość była bliska erupcji. Nie dość, by skłonić mnie do zmiany zdania i decyzji, że się za tym krył... czas i logika przekonały mnie, że było inaczej. Nie, nie marnowałby swojego czasu na prostą próbę morderstwa; zamiast tego wolał włamywać się do czyjegoś umysłu, dręczyć i szydzić ze mnie, z czego niewątpliwie czerpał jakąś pokrętną seksualną przyjemność. Uśmiechnęłam się słodko. - Pozwolisz mi wejść? - Oczywiście - odpowiedział, szerzej otwierając drzwi. I wtedy popełnił krytyczny błąd odwracając się do mnie plecami. Był o wiele wyższy, ale wazon był duży, a ja używając całej swojej siły spuściłam go na jego głowę, słuchając satysfakcjonującego trzasku z jakim rozbił się na jego twardej czaszce i obserwując, jak Cain bezwładnie osuwa się na podłogę. Był nieprzytomny. Przez jego złote włosy przesączała się krew. Czyżbym go zabiła? Nagły okrzyk bólu wyrwał się z moich ust, opadłam przy nim na kolana i chwyciłam go w ramiona. Co ja zrobiłam? To nie był żaden film... mogłam go zabić przez swoją głupią furię i urażoną dumę. Był ciężki i bezwładny, gdy ostrożnie przyciągnęłam go do siebie. Jego ciepła krew spływała po mojej piersi wsiąkając w ubranie, kiedy kołysząc go, zaczęłam płakać jak bezradne dziecko. Nie bądź martwy, Boże, proszę, nie bądź martwy, modliłam się cicho.
Nie umarłem. Te słowa były wyraźne i cierpkie. Ale pewnie będę miał cholerny ból głowy. Spojrzałam na niego, gotowa płakać z ulgi, a następnie zdałam sobie sprawę, że nie mówił głośno. Miał otwarte oczy, patrzył na mnie i tym razem jego słowa były słyszalne. - Niech to szlag, Martho. Nie masz poczucia humoru? Próbowałam się odsunąć, upuszczając go na podłogę, a jego głowa z lekka się o nią obiła. Jednak jego zakuty łeb był dużo twardszy niż sądziłam, złapał mnie i szarpnięciem przyciągnął z powrotem do siebie. - Bardziej mi się podobało, kiedy trzymałaś mnie w ramionach - dodał. - Możesz sobie o tym pomarzyć. Ten łajdak bez serca miał czelność się roześmiać. - Myślę, że chyba już wystarczy nam marzeń i snów, nieprawdaż? I zanim zdałam sobie sprawę, co zamierzał zrobić, przyciągnął mnie w dół do swoich ust. Skwierczenie, które czułam za każdym razem, kiedy się dotykaliśmy, było obecne i teraz, lecz bardziej przypominało cichą wibrację niż prawdziwe porażenie prądem. Wiedziałam, że powinnam go odepchnąć, ale jego usta pod moimi wargami były takie słodkie, i nie był martwy, ja też nie. Chciałam się tym po prostu porozkoszować, chociaż przez krótką chwilę. Ujęłam jego twarz w dłonie i wsunęłam palce w długie, jedwabiste włosy, po czym szarpnęłam mocno, odciągając jego usta od moich.
Obrócił nas i zsunął się ze mnie, zanim zdążyłam wyrządzić mu więcej szkód. Z gracją stanął na nogi, po czym spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. - Krwawisz. Spojrzałam na swoje ramię. - Nie Sherlocku, to twoja krew. - Nie Watsonie, klęczysz na skorupach dzbana. Najwyraźniej w ostatniej chwili wyrzuty sumienia pokonały twój legendarny zdrowy rozsądek. Również zerwałam się na nogi. Miał rację... kawałek wazonu tkwił w mojej nodze. Bezlitośnie wyrwałam go jednym szarpnięciem. - Przeżyję - warknęłam i właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, w co byłam ubrana. Przez wzgląd na ciepłą noc, miałam na sobie tylko cienką koszulkę, która zdołała ukryć wszystkie ważne rzeczy, jak blizny i piersi i biodra, jednak sięgała jedynie do połowy uda i odkrywała zbyt wiele... nagie ramiona, oraz dekolt. Patrzył na krew spływającą po mojej nodze z takim wyrazem twarzy, iż spowodował to, że skręcił mi się żołądek, z czegoś, co na pewno musiało być wstrętem. Jednak nie sprawiało takiego wrażenia. Powinnam była odejść. Pokazałam mu co o nim sądzę i nie było już nic do powiedzenia. Ale i tak to powiedziałam. - Czy cokolwiek z tego było prawdziwe? Czy to były tylko sny? - Chyba trochę tego i tego - popatrzył na mnie czujnie. - Poza tym, nie wziąłem niczego, czego nie byłaś skłonna mi dać. Na wypadek gdybyś miała ochotę zacząć mnie wyzywać. - Na przykład od sennych gwałcicieli? - wypaliłam w odpowiedzi. - To nie wydaje się tak bardzo różnić od wsypania narkotyku do czyjegoś drinka. - Czyżby? Miałaś wybór. Zawsze miałaś wybór i wybrałaś mnie. Tak samo, jak dzisiaj.
Przez chwilę gapiłam się na niego, oniemiała. - Sądzę... - powiedziałam w zamyśleniu. - … że naprawdę cię nienawidzę. - Nie, to nieprawda. Dowiodę ci tego. Chodź do mnie, Martho. To był pierwszy raz, kiedy wypowiedział te słowa głośno, mimo to wywołały rezonans w moim ciele. - Nie sądzę, żeby twoje czary-mary działały, gdy nie śpię. - To nie tak. To tylko moja sugestia. Możesz do mnie podejść, albo odwrócić się i wyjść. To jest twój wybór i zawsze tak będzie. Wpatrywałam się w niego. - I nie ma znaczenia, co wybiorę? Jego uśmiech był pełen żalu. - Oczywiście, że to ma znaczenie. - Jestem gotowy eksplodować od tego, jak bardzo cię pragnę. Sprawiasz, że tracę rozum... nie mogę skupić się na tym, z powodu czego tu jestem; wszystko, o czym mogę myśleć to jak znaleźć się w tobie, a każdy sen zamiast przynosić ulgę, jeszcze wszystko pogarsza. Zatracam się w tobie, w twoim zapachu, dotyku i smaku. Chodź do mnie, do cholery. Pod koniec tej wypowiedzi jego głos stał się ochrypły, a ja rozgrzana i drżąca. - Nie - powiedziałam. Tylko po to, by zobaczyć, jak mrok pojawia się na jego twarzy. - To ty chodź do mnie. Ruszył ku mnie z tą całą ponadczasową, wrodzoną gracją Upadłych, i zanim mogłam przemyśleć na nowo swoją głupią ofertę, porwał mnie w ramiona, owijając moje nogi wokół swoich bioder i posiadł moje usta w głodnym pocałunku. Nie miałam innego wyboru, jak tylko zapleść ramiona wokół jego szyi i trzymać się mocno, podczas gdy on szturmował moje usta, całując mnie... dziko i gwałtownie. Gdyby ktoś był zdolny
dojść od samego pocałunku, to ten pocałunek byłby w stanie to sprawić. Jego usta były ciepłe, wilgotne, a ja otworzyłam się pod ich naciskiem, czując smak jego języka, jego pragnienia, jego pożądania i gwałtownie rozpalił się we mnie ogień mojej własnej żądzy. Poprowadził mnie do ciemnej sypialni, pod dłońmi czułam żar jego skóry. Wiedziałam, co teraz nastąpi: delikatne pocałunki, słodka zachęta, kiedy będzie kładł mnie do łóżka. Będzie mnie pieścił i czarował, aż w końcu się odprężę, a potem... Poczułam za plecami ścianę, twardą i zimną. (Hurrra jest ściana, nareszcie ;) Jego dłonie zsunęły się niżej na moje biodra, zdzierając ze mnie ten skrawek bielizny, który na sobie miałam. Oparł mnie o ścianę i wtedy poczułam jego palce pomiędzy swoimi nogami, testujące mnie, wślizgujące się w wilgoć mojego pobudzenia, a potem zaczął szarpać się ze swoimi dżinsami. W ciemnościach usłyszałam zgrzyt zamka błyskawicznego. Chwilę później wdarł się we mnie, duży, gorący i rzeczywisty. Nie było żadnej słodyczy, żadnej łagodnej perswazji, były tylko jego twarde pchnięcia, wbijające się we mnie, głęboko, tak głęboko, że chciałam krzyczeć z niespodziewanej satysfakcji i błagać o więcej. Ale jego usta wciąż więziły moje, a ruchy języka naśladowały pchnięcia jego fiuta pomiędzy moimi nogami. Skwierczenie pomiędzy nami zamieniło się w delikatny dreszcz spełnienia. Zaczął się wycofywać, a mnie zachciało się płakać. To nie wystarczyło, musiał dać mi więcej... a potem pchnął, głębiej niż wcześniej. Wbijałam paznokcie w jego ramiona, ale nie wydawał się zwracać na to uwagi. Wycofał się jeszcze raz, i teraz jego pchnięcie pokonało całą drogę do domu, do szyjki mojej macicy. Głośno jęknęłam w jego usta, ponownie przeżywając orgazm, tym razem silniejszy, całe moje ciało wydawało się drżeć w konwulsjach. Przez chwilę był nieruchomy, pozwalając mi to przetrwać, a następnie ponownie zaczął się poruszać, chociaż myślałam, że nie mogę znieść więcej, zagłębiał się pomiędzy zaciśnięte ścianki mojej pochwy, twardymi, miarowymi pchnięciami, które dociskały
mnie do chropowatej ściany. Ujął mnie dłońmi pod pośladki, ustawiając i przytrzymując w odpowiedniej pozycji w dążeniu do własnego spełnienia. Oderwał usta od moich i przycisnął je do mojego ramienia. Poczułam, jak jego zęby drasnęły wrażliwą skórę przy podstawie szyi. Wiedziałam czego chciał, sfinalizowania tego szorstkiego, brutalnego zbliżenia i tylko jego mogłam obarczyć winą za fakt, że ja również tego zapragnęłam. Ale nie byłam w stanie mówić, zatracona w jego uporczywym natarciu i mocy jego ciała zagłębiającego się w moim, tak głęboko, tak niewiarygodnie głęboko, że powinnam czuć ból, ale byłam tak podniecona, że mógł poruszać się dość łatwo, mimo że byłam bardzo ciasna. Nie spodziewałam się niczego więcej... wciąż drżałam z powodu następstw wstrząsającego orgazmu... gdy zaczął ruszać się szybciej, mocniej, po czym wsunął dłoń pomiędzy nas i zaczął mnie dotykać i pocierać... tam. Tym razem krzyknęłam, nie byłam w stanie się opanować, kiedy silniejsza niż śmierć fala porwała mnie i cisnęła w nocne powietrze. Łkałam i drapałam go paznokciami, chwytając się wszystkiego, czego zdołałam w tym wirze, który zbijał mnie z nóg. Dołączył do mnie, wyprężył się i zadrżał w moich ramionach. Poczułam jak doszedł, rozlewając we mnie płynne ciepło i zapragnęłam, by wziął ode mnie wszystko. Moja krew, moje życie, wszystko należało do niego. Ale nie byłam w stanie mówić ani myśleć, kiedy znikąd uderzył we mnie kolejny orgazm, i świat zniknął. Wszystko kołysało się wokół mnie, kiedy czułam, jak idzie przenosząc mnie przez te parę kroków, które dzieliły nas od łóżka. Opuścił mnie na nie.
- Nie ruszaj się stąd - powiedział ochryple. Jakbym miała na to siłę. Każdy mięsień w moim ciele wydawał się być z galarety. Osunęłam się w gościnną miękkość jego łóżka, przesyconego jego zapachem i zasnęłam. GDY CAIN WRÓCIŁ, leżała na brzuchu z jedną dłonią wsuniętą pod policzek, martwa dla świata. Spojrzał na nią i natychmiast ponownie stwardniał. Potrząsnął głową z powodu własnej absurdalności. Powinien ją wykorzystać, manipulując nią. Zamiast tego wydawał się być zdanym na łaskę zniewalającego pożądania, które budziła w nim ta niepozorna kobieta. To była zwykła, czysta żądza, wmawiał sobie. Jeśli żądza kiedykolwiek mogła być czysta. Z jakiegoś powodu przemawiała do niego, jak jeszcze żadna. Opierała się jego czarowi, chociaż większość kobiet padała mu do stóp bez najmniejszego wysiłku z jego strony. Była cicha, skryta, przejrzała na wskroś większości z jego gierek. I nie był w stanie się nią nasycić. I najdziwniejsza rzecz z tego wszystkiego... był tak pochłonięty mocą zaciskającego się na nim ciała, że całkiem zapomniał o jej krwi. Orgazm, który nim wstrząsnął do samego rdzenia, był uczuciem nieporównywalnym z niczym, co kiedykolwiek dane mu było przeżyć, i nawet z zapachem jej krwi pod jego ustami, pulsującej tuż pod skórą, wystarczyło mu samo spełnienie się w niej. Jednak teraz samo myślenie o jej krwi uczyniło go tak twardym, że mógłby wbijać gwoździe. Była dziewicą krwi... o czym wiedzieli obydwoje... i walczyłaby z nim jak sama furia. Była twardą kobietą, o czym zdążył się przekonać. A im dłużej tu stał, tym silniejsze stawało się jego pragnienie.
Spojrzał na swoje dłonie. Lekko drżały. Co z nim do cholery było nie tak? Co ona mu zrobiła? Nie był głupcem, i znał odpowiedź. Jedyną, która była nie do przyjęcia. Symbolizowała formę słabości, której pragnął się wyprzeć, i której istnieniu chciał zaprzeczyć. Po prostu jej pragnął. Nie musiał się w to zagłębiać. Pragnął jej, a ponieważ ją posiadł i pierwsza barykada została rozbita, mógł ją mieć, dopóki się nią nie znudzi. Mógł się z nią pieprzyć do utraty zmysłów, zatracać się w słodkim uścisku jej ciała i ostatecznie w końcu się nią nasyci. Nawet, jeśli w tej chwili nie mógł sobie nawet wyobrazić, żeby to miało kiedykolwiek nastąpić. Chciał wsunąć ramię pod jej brzuch, podciągnąć ją na łokcie i kolana i zanurzyć się w niej. Pragnął wbijać się w nią, aż to palące pragnienie wreszcie zniknie. W słabym świetle mógł dostrzec blizny przecinające jej ciało. Tak jak przypuszczał znaczyły również jej plecy, chociaż tu były nieco mniej wyraźne. Je też chciał całować. Pragnął poznać ustami każdy skrawek jej ciała. Chciał wszystkiego. Ostrożnie wspiął się na łóżko, żeby jej nie zbudzić. Ułożył się na boku i przyciągnął ją do siebie, otulając własnym ciałem i przyciskając swój głodny penis do jej pupy. Tak bardzo pragnął dotknąć jej piersi i spróbować jaki smak ma jej krew. Westchnęła, wtulając się w niego. Ufała mu we śnie. Położył głowę na poduszce tuż przy jej głowie, wciągnął w płuca zapach jej włosów, skóry, krwi i przygotował się na długą noc tortur, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób również zasnął. PRZEKŁAD - Red-Room
ROZDZIAŁ 27
MOJĄ PIERWSZĄ MYŚLĄ PO PRZEBUDZENIU BYŁO, że właśnie dzieje się coś cudownego, jak podczas świąt Bożego Narodzenia, kiedy wszystko wydaje się nieco lepsze. Prawie natychmiast to uczucie zostało spłukane falą paniki, przeczuciem czającej się katastrofy. Pozostawałam w bezruchu, otwierając się na wizję, która próbowała przebić się do mojego ledwie przytomnego umysłu, a w następnej chwili zostałam wypchnięta z powrotem w rzeczywistość. Uświadomiłam sobie, gdzie byłam. Kto był ze mną. Co zrobiłam. Spał, we śnie oplótł mnie ramionami i przytulił do siebie. Był pobudzony, a ja poczułam, jak w odpowiedzi moje ciało natychmiast zalewa żar. Nawet krew wydawała się szybciej krążyć w moich żyłach, kiedy uświadomiłam sobie jego bliskość. Miałam ochotę obrócić się w jego ramionach, owinąć nogi wokół jego bioder i wziąć go w siebie. Chciałam przycisnąć jego usta do swojej szyi i zmusić go do wzięcia wszystkiego. Poruszyłam się, bardzo ostrożnie wysuwając się z jego ramion. Tym razem wszystko poszło tak jak chciałam. Nie obudził się. Było już prawie jasno, spojrzałam na swoje ciało. Mogłam wyraźnie zobaczyć swoje blizny. Moje biodra, miejsca, w których tak mocno trzymał, znaczyły siniaki. To było coś więcej niż szybka i ostra kopulacja, coś, czego nigdy wcześniej nie musiałam znosić.
I znowu okłamywałam samą siebie. Jedynym sposobem, żeby przez to przejść było dotrzymywanie mu kroku. Wciąż pamiętałam potęgę szarpiących mną orgazmów i to wspomnienie mnie zawstydzało. Udawałam z Thomasem. Teraz to wiedziałam. Był tak cierpliwy, tak ostrożny, tak łagodny, a nie czułam niczego poza ciepłą sympatią i wdzięcznością. Teraz, po jednym, intensywnym zbliżeniu, wydawało mi się jakbym przeszła przez przyspieszony kurs o ludzkiej seksualności, co pozostawiło mnie rozgrzaną i potrzebującą i z tego powodu czułam do siebie odrazę. Chciałam móc nienawidzić Caina, i chociaż wiedziałam, że istnieje ponad tuzin powodów, którymi mogłabym usprawiedliwić tą nienawiść, to jednak moja seksualna reakcja nie była jednym z nich. Musiałam przyznać, że to była moja wina. Nie było sensu sądzić, że to właśnie Cain zdoła nagle nacisnąć włącznik, ujawniając to, co pragnęłam utrzymać wiecznie ukryte, jednak to zrobił i mogłam o to obwiniać jedynie siebie. Rozejrzałam się za porwaną koszulką, którą miałam na sobie, gdy jak burza wpadłam do jego pokoju wczoraj wieczorem, ale nie było żadnego znaku bielizny, którą ze mnie zdarł, a ja nie miałam ochoty na dłuższe szukanie, ryzykując, że go obudzę. Przeszłam na paluszkach przez cichą sypialnię, kierując się w stronę drzwi i omijając po drodze kawałki rozbitego dzbana, które zaścielały podłogę. Czy naprawdę rozbiłam go na jego głowie? Czy wczorajsza noc naprawdę się wydarzyła? Kiedy znalazłam się we własnym mieszkaniu, natychmiast weszłam pod prysznic. Byłam trochę obolała pomiędzy nogami i dotykając się tam podczas mycia przypomniałam sobie, jakie to było uczucie, kiedy mnie wypełniał i znowu poczułam
nagły przypływ tęsknoty. Użyłam zimnej wody, karzący, lodowaty strumień różnił się znacznie od objęć chłodnego oceanu, za którymi tęskniłam. Na wpół oczekiwałam, że będzie na mnie czekał, kiedy wyjdę z łazienki, ale gdy weszłam do pokoju był cichy i pusty, zalany poświatą przedświtu. Wmawiałam sobie, że się z tego cieszę. Potrzebowałam, żeby ktoś mnie spoliczkował. Dotykał mnie straszny, podły człowiek. Byłam kochana przez delikatnego i pięknego. Jeden był pełny nienawiści i szyderczy. Drugi słodki i troskliwy. Ostatnia noc była, szorstka, żywiołowa, przytłaczająca, i wszystko się zmieniło. Dlaczego teraz? Dlaczego pozwoliłam, żeby to się stało? Może odpowiedzialny był za to szok minionego dnia. Nie często ktoś próbował mnie zabić; nic dziwnego, że potrzebowałam konfirmacji życia, jakiegoś dowodu, że nie jestem martwa. Seks był oczywistym przeciwieństwem śmierci, której ktoś niewątpliwie chciał mnie oddać, a kochanie się z Cainem było aktem buntu, domaganiem się życia. Kochanie się? Chciałam prychnąć z powodu mojej własnej absurdalności. W tym, co robiłam z Cainem, nie było grama miłości. To był jedynie potężny, fizyczny przymus. Czysta biologia. Nic więcej. By to określić powinnam użyć słowa używanego przez Caina, ale było zbyt ordynarne. Nie nazwałabym tego niczym oprócz błędu, którego nie zamierzałam powtarzać. Z tego co wiedziałam, popełniłam ten błąd z człowiekiem, który mógł być odpowiedzialny za próbę zabicia mnie. Wmawiałam sobie, że to nie Cain; teraz, w
chłodnym świetle dnia, zastanawiałam się, czy aby kolejny raz nie okazałam się zbyt naiwna. Oczywiście... że tak. Popełniałam błąd za błędem, a najgorszy był fakt, że wciąż pragnęłam do niego wrócić, wspiąć się na łóżko i owinąć się wokół jego ciała. Ubrałam się szybko w proste, ciemne ubranie i zanim spojrzałam w lustro ściągnęłam włosy w ścisły węzeł, a potem, gdy zerknęłam na swoje odbicie, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem. Miałam podbite oko i zadrapanie na policzku, które moje surowe uczesanie wystawiało na widok publiczny. Równocześnie jaśniałam blaskiem, który nawet ja byłam w stanie dostrzec. Tego nie dało się określić żadnym innym słowem. Wyglądałam na dokładnie wypieprzoną. Sięgnęłam w górę, żeby uwolnić swoje włosy i zakryć nazbyt wymowną twarz, po czym zmieniłam zdanie. Interesujące będzie zobaczyć jak ludzie zareagują na moje obrażenia. Czy ktoś mógłby się zdradzić? A może już stałam naprzeciw człowieka, który to zrobił, dochodząc na jego twardym fiucie? Skoro tak, dlaczego tego nie dokończył? Dlaczego mnie nie zabił? Mój plan na ten dzień był prosty. Spędzę go z Allie, bezpieczna na ostatnim piętrze Wielkiego Domu, z dala od wszystkich. Będziemy rozmawiały o dziecku i odrzucimy na bok martwienie się o burzę, która szybko się zbliżała. Powiem jej, że pośliznęłam się na skałach, albo podam inną kulawą wymówkę, i jak dobrze pójdzie nie zauważy niczego więcej. Nie musiałam stawać twarzą w twarz z Cainem, dopóki nie będę na to gotowa, i to była jedyna dobra rzecz w tej sytuacji. Mogłam upchnąć to, co się pomiędzy nami zdarzyło w ciemnym kącie umysłu i ignorować ten incydent, koncentrując się na tym, co było naprawdę ważne.
Po raz pierwszy zadałam sobie najbardziej podstawowe pytanie. Dlaczego? Dlaczego ktoś miałby chcieć mnie zranić, uciszyć mnie, zabijać? Odpowiedź była oczywista i natychmiastowa. Ponieważ miewałam wizje. Powstrzymałam kogoś przed skrzywdzeniem Allie. Jeśli miałabym szczęście, zdołałabym zobaczyć inne niebezpieczeństwa, zanim zdążyłyby się wydarzyć. Ktoś musiał się obawiać, że zdołam dostrzec, co miał zamiar zrobić, a to musiało być czymś bardzo złym. Moje wizje wciąż były zawodne. Nie przewidziałam niebezpieczeństwa, które groziło mnie samej, z rąk człowieka, który próbował mnie zabić, ani tego, który wziął mnie pod ścianą. Co to był za dar, skoro nie był w stanie dać mi nawet najprostszych ostrzeżeń? Nie chodź sama na plażę...ktoś będzie próbował cię utopić. Nie idź do mężczyzny w środku nocy, nie mając prawie niczego na sobie, i nie zaczynaj konfrontacji, gdy masz świadomość, że seks buzował w powietrzu, od pierwszej chwili, w której go ujrzałaś. Ale przecież, nigdy nie mogłam sprawić, żeby wizje dotyczyły moich własnych potrzeb, albo dawały mi odpowiedzi na pytania, które były absolutnie ważne. Może gdybym mogła dowiedzieć się kto chciał zabić Allie, odkryłabym również, kto próbował zabić mnie. Albo może te dwa wydarzenia były całkowicie niepowiązane. Większość osób miała swoje tajemnice, a moje niezborne wizje mogłyby odsłonić sprawy, które jacyś ludzie woleliby trzymać w ukryciu. Nie mogłam zrobić o wiele więcej, poza byciem ostrożną. I trzymać się tak daleko od Caina jak to tylko możliwie w tej niewielkiej, ściśle związanej społeczności, dopóki nie dowiem się, jakie niebezpieczeństwo może mi grozić z jego strony. Nie mogłam pozwolić sobie na powtórkę z wczorajszej nocy.
Nie sądziłam, by moje serce było w stanie to znieść. Jeśli serce miało z tym w ogóle coś wspólnego. Nie byłam tchórzem, ale teraz naprawdę powinnam być ostrożna. Ruszyłam do bezpiecznego orlego gniazda Allie, zanim ktokolwiek mógłby mnie zatrzymać. UKRYWAŁA SIĘ PRZED NIM. Cain na pół spodziewał się, że będzie to robiła i na razie powinien jej na to pozwolić. Wczorajsza noc była pomyłką... planował powoli ją uwodzić, tak żeby jak najdokładniej zasugerować jej swoje wizje. Zamiast tego wybzykał ją jak napalony łajdak, którym był. Wiedział, że ucieknie. Nie miało znaczenia, ile razy doprowadził ją do orgazmu i chociaż był wtedy zbyt zajęty, by liczyć, wiedział, że ciągle podążała własną ścieżką. Panicznie bała się swojej własnej seksualności; sknocił to, a ona uciekła. Tak było najlepiej. Nie miał najmniejszego zamiaru ponownie jej tknąć, dopóki nie opanuje własnej irracjonalnej tęsknoty. Pod warunkiem, że byłaby bezpieczna, mógł trzymać się od niej na dystans. Co najmniej... powinien. Już nie mógł zaprzeczać, że ma obsesję na jej punkcie, była przekleństwem, z którym musiał się pogodzić. Nie chciał potrzebować nikogo ani niczego; spędził większość swojej niekończącej się egzystencji samotny i nietykalny i wolał ten sposób. Łatwo było znaleźć fizyczne spełnienie... to nie były czcze przechwałki, kiedy jej mówił, że mógłby mieć każdą, którą zechce. Był mistrzem czaru, flirtu, pochlebstw i uwodzenia, jednak ona była nieprawdopodobnie odporna na jego wszystkie wypraktykowane sztuczki. Dopóki wszystko nie eksplodowało podczas kilku szorstkich minut przy ścianie, gdy całe jego doświadczenie i opanowanie po prostu zniknęło w szalonej potrzebie, by wreszcie ją posiąść. Stracił kontrolę i czuł do siebie wstręt z tego powodu.
Z perspektywy czasu wiedział, że powinien po prostu wziąć ją do łóżka przy pierwszej nadarzającej się okazji. Był tak speszony swoją reakcję na nią, że instynktownie zachowywał ostrożność, rozglądając się za kimś innym, kogo mógłby użyć zamiast niej. Przez tą zwłokę, jego pożądanie zamiast zmaleć, narosło do takiego rozmiaru, że teraz niebezpiecznie go rozpraszało. Za każdym razem, gdy wchodził do jej snów i doprowadzał ją do słodkiego spełnienia, potęgował własne pragnienie. Nawet wzięcie jej wczorajszej nocy nie usatysfakcjonowało go tak jak oczekiwał. Odkładał to tak długo, że jeden raz nie wystarczył. Musiał się nią nasycić. Jego pragnienie nie miało dla niego sensu, ale zaprzeczanie mu również prowadziło donikąd. Tak po prostu było. Jednak czas, ponaglany przez nieudolne napaści Metatrona na Allie i Marthę, nieubłaganie się wyczerpywał. Wkrótce Cain zniszczy bezpieczny, zadowolony z siebie, mały świat Upadłych, zedrze maski i ujawni fałsz, który ich otaczał, aby mogli powstać, silniejsi niż kiedykolwiek, nieosłabieni żadnymi kłamstwami i zmieść z powierzchni ziemi Niebieskie Zastępy. Zabije również Azazela, który przewodził Upadłymi i nie zrobił nic, gdy Uriel mordował Tamarr. Teraz wydawało się, że będzie musiał sprzątnąć także Metatrona, dlatego że ośmielił się położyć swoje brudne łapska na Marcie. Przynajmniej to mógł dla niej zrobić, jako pokutę za ból, który zamierzał jej zadać. Kiedy rozwieje się dym po spalonych ciałach, wliczając w to zwłoki Azazela, opuści ją, zrywając więź. Znowu odejdzie i nie powróci, dopóki całkowicie o niej nie zapomni. Była przecież śmiertelna. Za sto lat nie pozostanie po niej nawet wspomnienie. PRZEKŁAD - Red-Room
ROZDZIAŁ 28
ALLIE SPOJRZAŁA NA MOJĄ TWARZ, lecz nic nie powiedziała. Gdybym miała dość siły, żeby się martwić, to byłby wystarczający powód... Allie wchodziła głośno tupiąc nawet tam, gdzie bały się zapuszczać anioły, a takt nigdy nie był jej mocną stroną. Musiałam wyglądać na tak skołowaną, jak się czułam. Udało się jej nawet pokonać mnie w kribydża, czego nigdy wcześniej nie zdołała dokonać. Z jakiegoś powodu straciłam umiejętność liczenia do piętnastu. Ale Allie była czymś więcej niż tylko źródłem krwi dla Upadłych. Była również źródłem siły i pociechy, a zanim minął poranek byłyśmy już napchane lodami, ciastkami, lazanią... oraz każdym innym jedzeniem na „pociechę”, jakie przyszło nam do głowy. Pośmiałyśmy się razem, pogadałyśmy, a nawet trochę popłakałyśmy i w końcu poczułam, że moja poraniona dusza, zaczyna dochodzić do siebie. Jakoś przetrwałam ten dzień, ani razu nie natykając się na Caina, co było moim zamierzeniem, więc bez sensu było, że czułam się dziwnie osamotniona. Udało mi się przekraść do mojej kwatery, kiedy wszyscy byli na obiedzie. Zamknęłam drzwi na klucz, zasunęłam zasłony, wyłączyłam światło i zwinęłam się w kłębek na łóżku, jak dziecko straszone Czarnym Ludem. Nie wiedziałam co bym zrobiła, gdyby zapukał do drzwi. Nie przyszedł, ani do mnie, ani do własnego apartamentu. Spróbowałam namierzyć go swoim umysłem, wyczuć gdzie był, ale jak zwykle mój głupi dar pokazał mi figę z makiem.
Jedynym sposobem było znalezienie go przez sen, ale nawet tam okazał się nieuchwytny. Kręciłam się i rzucałam na łóżku, jednak wspomnienia nękały mnie jak czkawka, krótkie i szarpiące. Jego usta na moich; jego dłonie na moich biodrach; jego ręka pomiędzy moimi nogami, głaszcząca mnie; doprowadzająca do błyskawicznego orgazmu; jego penis napierający na mnie. Przewróciłam się na brzuch, jęcząc. Obudził coś, czego nigdy nie chciałam, a ja nie potrafiłam się tego pozbyć, ani sprawić, by to odeszło. Nigdy wcześniej nie chciałam seksu, nie lubiłam seksu. Teraz byłam nim opętana. Gdy obudziłam się następnego ranka byłam poirytowana, zrzędliwa i otumaniona z niewyspania, ale przynajmniej udawało mi się nie ulegać erotycznym snom. Jeśli brak snu mógłby mi to zapewnić, to zamierzałam obywać się bez niego tygodniami, miesiącami, albo przez tyle czasu, ile Cainowi zabrałoby opuszczenie tego miejsca. Byłam silna i nie zamierzałam ulec słabości. Nigdy więcej. IDĄCY KORYTARZEM METATRON usłyszał głosy rozmawiających kobiet i chociaż gardził plotkami, tym razem nadstawił ucha. - Widziałaś Marthę? - zapytał demon Lilith. - Wiktoria Bellona odpowiedziała. - Tak, i miałam ochotę ją uściskać. W końcu poszła do łóżka z Cainem. Cholera, to był najwyższy czas. - Ale niekoniecznie najlepszy wybór - mruknęła Lilith. - Och, proszę cię. Musisz przyznać, że on jest chodzącym seksem. A nikt nie zasługuje na to bardziej niż Martha.
- On odejdzie, zawsze tak robi - odpowiedziała Lilith. - Może tym razem będzie inaczej. Przypuszczam, że Allie może wiedzieć coś więcej na ten temat. Chwilę później już pędziły po schodach, a on patrzył na nie ze wstrętem wypalającym mu serce. I nieważne, że to było częścią tajemniczego planu generalnego Caina, wciąż napełniło go to pogardą i furią. Nieprzyzwoitość żądzy zjadła jego duszę, a obraz, który przedstawił Cain; on owinięty wokół nagiej jasnowidzącej, był tak obrzydliwy, że Metatron musiał oczyścić swój umysł. A jedynym sposobem, w jaki mógł to zrobić, było zmycie go krwią. Nie mógł pozwolić sobie na to, żeby Cain ponownie go powstrzymał. Nikt inny nie zwracał na niego uwagi, ale Cain był zbyt spostrzegawczy. Należało go czymś rozproszyć. Była w Sheolu pewna niedokończona sprawa, która była dla Caina ważniejsza niż jego staranne plany. Coś, na wypełnienie czego czekał przez milenia. To mogło spełnić się dzisiaj. - Azazel cię szukał - poinformował Caina, gdy odnalazł go w sali treningowej. - Azazel może iść się pieprzyć - warknął Cain, skupiając uwagę na swoim sparingpartnerze. - Trzymaj gardę, Gadrael - wykrzyknął, po czym, spojrzał z powrotem na Metatrona. - Czyżbyś teraz robił za jego chłopca na posyłki? To było aż nazbyt proste. - On powiedział, że się go boisz. Ponoć szukasz wszelkich sposobów, żeby nie musieć z nim walczyć.
Cain zesztywniał, cała jego uwaga skupiła się teraz na Metatronie. - On ci to powiedział? - Nie. Słyszałem, jak rozmawiał z Razielem. Wiadomość, którą ci wysłał brzmiała „Zakończmy to” - powiedział i cofnął się, czekając na eksplozję. Początkowo był rozczarowany rezultatem. Cain nic nie powiedział, wolno podwijając rękawy i ukazując zadziwiająco potężne ramiona. Jednak wtedy Metatron dostrzegł wyraz twarzy Caina i to, co zobaczył, sprawiło mu głęboką satysfakcję. - Naprawdę to powiedział? - zapytał Cain, aksamitnym tonem. - Czy masz jakikolwiek pomysł, gdzie mogę go znaleźć? - Nie widziałem go. Zazwyczaj można go spotkać na skalnej półce, na której siada, by wszystkich strzec. - Chyba raczej, żeby wszystkich szpiegować - odparował Cain. - Muszę wyjść, zawołał do sparingpartnerów, których walkę zobowiązany był nadzorować. - Co jest do cholery? - sprzeciwił się Michael. - To jest lekceważenie obowiązków, Cain. Toczymy wojnę. - To nie moja wojna - rzucił i ruszył w stronę drzwi. Metatron poszedł za nim. Potrzebował się upewnić, że Cain połknął jego wyrafinowaną acz niezbyt subtelną przynętę. - Dokąd idziesz? - zapytał. Cain obrócił się i posłał mu promienny uśmiech. - Idę odszukać Azazela wymruczał. - Mam zamiar wyciąć i pożreć jego serce. ZJADŁAM ŚNIADANIE WE WŁASNEJ KWATERZE, na razie ulegając swojemu tchórzostwu. Potem leżąc na łóżku, przeglądałam swoje listy, próbując
znaleźć w nich jakąś prawidłowość. Im dłużej się w nie wpatrywałam, tym bardziej wydawały się niezrozumiałe. Przymknęłam powieki, tylko na krótką chwilę. Miałam trudności z drzemkami w środku dnia.... nieprzespane noce były wystarczająco złe. Gdybym położyła się, żeby odpocząć, pogorszyłoby to moją nocną bezsenność. Ale już nie byłam w stanie tego opanować i odpłynęłam. Śniłam... nie o zmysłowym rozleniwieniu, ale o ścianach płomieni, krwi i śmierci, aż w końcu zobaczyłam Azazela. Był martwy. Mogłam słyszeć zawodzenie Racheli, tak głośne, jakby płakały wszystkie kobiety we wszechświecie i czułam ponurą daremność tej rozpaczy, zbyt rzeczywistą. Azazel nie żył, zamordowany przez ogarniętego furią szaleńca. Cain stał tam, dzierżąc nóż, pokryty krwią Azazela, z okrutnym uśmiechem na twarzy. Wyrwałam się z tego koszmaru, gwałtownie łapiąc chrapliwy oddech, pocąc się, drżąc, z uczuciem mdłości w żołądku. To nie był żaden zły sen podsycany skrawkami mojego własnego życia. To była wizja, która miała właśnie się wydarzyć, jeśli nie zdołam jej zatrzymać. Zerwałam się z łóżka. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ani jak długo spałam. Wiedziałam tylko, że nie mogę spóźnić się na coś, co wyglądało jak egzekucja. Chwyciłam z szafy pierwszą lepszą rzecz, która wyglądała na jedną z sukienek, podarowanych mi przez Tory i wybiegłam z sypialni. Nie zawracałam sobie głowy pukaniem do Caina. Wiedziałam, że go nie ma. Prawdopodobieństwo, że uda mi się go powstrzymać było w najlepszym przypadku niewielkie, a gdyby naprawdę okazał się zdeterminowanym zabójcą, to ja też mogłam stać się uboczną ofiarą tego ataku. Wciąż nie mogłam pojąć, dlaczego zdecydował się uprawiać ze mną seks. Dlaczego chciałby mieć ze mną cokolwiek wspólnego.
Chyba, że pomyślał, iż może manipulować moimi wizjami? Powodzenia. Moje widzenia nie poddawały się kontroli, były nieprzewidywalne, a czasami nawet mylące. Były czymś mało wyraźnym, trudnym do jednoznacznego określenia, darem złośliwego satyra, przez większość czasu okrutnym i nieprzydatnym. Jednak nie tym razem. Tym razem wszystko było krystalicznie wyraźne i miałam zamiar to powstrzymać... albo umrzeć próbując. Parter był pusty i pobiegłam prosto na plażę. Nie widziałam zbyt wiele w tle wizji, jedynie zamglony błękit nieboskłonu i krew, którą zroszone były krzewy wokół leżącego wśród kwiatów ciała Azazela. I ten krzyk Racheli, udręczony, rozdzierający, raniący duszę. Nie. To się jeszcze nie zdarzyło i powstrzymam to, nawet gdybym miała własnoręcznie zabić Caina. Plaża również była pusta, tęsknym wzrokiem spojrzałam na łagodnie falujący ocean. Woda uzdrawiała Upadłych. Gdybym mogła, zaciągnęłabym do niej Caina i trzymałabym go w niej zanurzonego razem z głową, dopóki chora wściekłość, która miała doprowadzić do takiego przerażającego aktu nie zostałby wyleczona. Zaczęłam biec w kierunku zatoczki, jak idiotka, którą byłam, a kiedy tak biegłam poczułam cień ponad swoją głową. Spojrzałam w górę, mrużąc oczy w jaskrawych promieniach słońca, ale zdołałam zobaczyć tylko sylwetkę jednego z Upadłych z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Przyśpieszyłam, przeczucie katastrofy przepłynęło przeze mnie mdlącą falą, z desperacją przeczesywałam wzrokiem odludną okolicę. Nigdzie nie mogłam ich dostrzec, jednak nie umiałam się pozbyć szarpiącego
przerażenia, które na mnie spłynęło. A potem ich zobaczyłam. CAIN MIĘKKO WYLĄDOWAŁ na skalnej półce obok Azazela, zwijając skrzydła, które po chwili znikły w niepojęty sposób, właściwy wszystkim Upadłym. Azazel siedział na krawędzi swojego ulubionego miejsca, wpatrując się w bezkres oceanu, jednak Cain nie miał żadnych złudzeń, że pozbył się swojej czujności. - Ciężko cię znaleźć - powiedział lekko, siadając przy mężczyźnie, którego planował zgładzić. - Gdzie byłeś? Wzrok Azazela wciąż przyciągała linia horyzontu. - Miałem coś do zrobienia. Masz zamiar mnie zabić? - Owszem. Azazel kiwnął głową. - Zawsze wiedziałem, że kiedyś, ostatecznie po mnie przyjdziesz. Zastanawiałem się, co powstrzymywało cię przez wszystkie te lata? - Może chciałem żebyś zaczął się pocić. Azazel odwrócił się, żeby na niego spojrzeć. - Czy wyglądam, jakbym się pocił? Cain poczuł, jak znajoma krwiożercza furia znowu zaczyna w nim narastać i zmusił się, żeby ją opanować. Musiał być spokojny, racjonalny. Nadchodził Uriel i nie mógł już dłużej odkładać swojej zemsty. Rzucił Azazelowi cierpki uśmiech. - W ogóle nic nie czujesz, prawda? Po prostu stałeś i patrzyłeś, kiedy Tamarr była rozdzierana na sztuki i nie zrobiłeś niczego, żeby to powstrzymać, nawet nie mrugnąłeś, gdy umierała w męczarniach. Nic wtedy nie czułeś. Jesteś zimnym draniem o martwej duszy, to że cię zabiję niczego w tobie nie
zmieni. - Więc dlaczego chcesz to zrobić? Lewa dłoń Caina zacisnęła się wokół noża. - Ponieważ tu jesteś. Dobył noża, ostrze błysnęło w słońcu, kiedy je oglądał. Tak, to był trafny wybór. Zawsze był dobry we władaniu sztyletem i lubił jego intymność. Chciał czuć każdy cios i myśleć o Tamarr. Tamarr, której obrazu nie potrafił już przywołać. Tysiąclecia temu zapomniał jak wyglądała jej twarz, jak brzmiał jej głos. Jednak wciąż zachował wspomnienie o ich miłości. Miłości, jakiej nigdy ponownie nie poczuł. Azazel patrzył na niego, doskonale zrelaksowany. - Myślisz, że zabicie mnie cię uspokoi, Cain? Że wypełni czarną dziurę w twojej duszy? Nie sądzę. Myślę, że jesteś wściekły i zagubiony i pogrążony w poczuciu straty. Myślałeś o zemście tak długo, że stało się to dla ciebie automatyczne. I jesteś w błędzie. Czułem coś, gdy Uriel mordował twoją żonę, nawet jeśli tego nie okazywałem. Byłem chory, wściekły i załamany. - Więc dlaczego nie zrobiłeś niczego, żeby to zatrzymać? - wypluł Cain. - Na Boga, dlaczego nic nie powiedziałeś? - Ty głupcze - powiedział Azazel z dziwną łagodnością w głosie. - Nic nie mogliśmy zrobić. Uriel ustawił nas w rzędzie, a następnie uniemożliwił nam poruszanie się, mówienie, albo choćby reagowanie. Byliśmy milczącymi świadkami tego, co robił, i to miało nas wystraszyć, powstrzymywać, byśmy nigdy nie ważyli się popełnić takiego samego błędu. A jeśli wątpisz w moje słowa, przypomnij sobie więzy, które wówczas pętały i ciebie. Nie były fizyczne, jednak nie byłeś w stanie się poruszyć, mogłeś jedynie patrzeć i krzyczeć. Nam nie pozwolono nawet na
krzyk. - Nie wierzę ci - mocniej chwycił nóż. - Najpierw podetnie Azazelowi gardło, by następnie wyciąć mu język... powstrzymać jego kłamstwa. - Wiesz, że to prawda - stanowczo powiedział Azazel. - Po prostu nie chcesz w to uwierzyć. Wiem, że coś zaplanowałeś... chcesz zniszczyć nas wszystkich, tych których obwiniasz o śmierć Tamarr. Ale w głębi duszy wiesz, że to jest twoje własne poczucie winy, które próbujesz uśmierzyć. - Oszczędź mi swojej amatorskiej psychoanalizy - warknął Cain. Uśmiech Azazela był chłodny i lekceważący. - Więc, współpracujesz z Urielem, by sprowadzić zagładę na nas wszystkich? Skoro i tak zamierzasz mnie zabić, nie ma nic złego w zdradzeniu mi twoich planów. - Ja współpracujący z Urielem? Czyżbyś postradał zmysły? Myślisz, że zadałbym sobie tyle trudu, żeby wyciąć ci serce, podczas gdy ktoś, kto własnymi rękami zamordował moją żonę miałby wykręcić się od kary? Nie, Azazelu. Planuję nauczyć Upadłych jak zwyciężyć Uriela. Zaraz po uśmierceniu ciebie, zamierzam pokazać im, że ich życie i zasady opierają się na kłamstwach, a kiedy to zrozumieją, nic nie będzie ich ograniczać. To jest jedyny sposób, żeby pokonać Uriela w jego własnej grze. Azazel patrzył na niego. - Najwyraźniej planowałeś to od dłuższego czasu. - Poświęciłem temu całe tysiąclecia. - I ani razu nie przyszło ci do głowy, że Upadli mogą mieć coś przeciwko temu, żebyś mnie zamordował? - Azazel wydawał się jedynie z lekka zaciekawiony.
- Powiem im, że znałeś prawdę o Sheolu i rozmyślnie ją zataiłeś. - A co dokładnie jest tą prawdą? - To, że nie istnieje coś takiego jak więź krwi. Trzymałeś ten fakt w tajemnicy, więc zawsze mogłeś kontrolować sprawy dzięki tak zwanemu Źródłu, które miało nieszczęście być twoją żoną. Wiedziałeś, że jesteśmy niepodatni na ogień, ale przekonałeś wszystkich, że to jest śmiertelna trucizna, kolejna przydatna rzecz, żeby trzymać wszystkich pod swoim butem. Na twarzy Azazela pojawiało się jawne niedowierzanie. - Chcesz mi wmówić, że tak nie jest? Widziałem Upadłych umierających z powodu zwykłego dotknięcia płomienia. Jesteś szalony. Pewnie w następnej kolejności będziesz chciał mi wmówić, że morska woda nas nie leczy. - To akurat jest prawdą. Jedynym powodem, dla którego ogień zabija Upadłych jest to, że oni w to wierzą. Tak samo jest z krwią. To jest jeszcze jeden sposób, by utrzymać pod kontrolą i zapewnić sobie lojalność tej małej, ciasnej społeczności. - Interesujące – mruknął Azazel. - Jednak zapomniałeś o jednym, istotnym fakcie. - Tak, o jakim? - Oni już nie są pod moją kontrolą. Oddałem ją, kiedy odszedłem. Teraz Raziel rządzi Upadłymi. - On jest twoim pachołkiem. Azazel roześmiał się. - Dobrze, że nie usłyszał, co powiedziałeś. Łatwo się teraz denerwuje. Jest bardzo przejęty zbliżającymi się narodzinami. - Oto kolejny dowód, że zasady są złudzeniem. Wszystko, co było potrzebne, to
niewielkie pranie mózgu w wykonaniu twojej żony i nagle mamy cudowną ciążę. - Mamy? - powtórzył Azazel. - Nie sądziłem, że wciąż uważasz się za jednego z nas. Myślałem, że pragniesz widzieć nas wszystkich martwymi. - Jedynie ciebie, Azazelu. Nie byłoby mnie tutaj, gdybym nie próbował ich ocalić. Azazel skinął głową. Spojrzał na błyszczący w słońcu nóż. - Obawiam się, że będę stawiał ci opór. Gdybyś przyszedł po mnie wcześniej, zanim związałem się z Rachelą, stanowiłbym łatwy cel. - Dokładnie - powiedział Cain, jego ton był zimny i nieprzejednany. - Jednak chciałem, żebyś czuł ból z powodu tego, co tracisz... tak samo jak ja. - Zaufaj mi, już to przeżyłem – wyszeptał Azazel. - Utrata Sarah prawie mnie zabiła. - Och, oczywiście - zakpił Cain. - A jednak udało ci ponownie się zakochać i po raz drugi rozpocząć szczęśliwe życie. - Ty też mógłbyś sobie na to pozwolić, wiesz o tym. - Azazel nie okazywał żadnego strachu, żadnego właściwego mu dystansu. Było w tonie jego głosu coś irytująco bliskiego współczuciu. - Spędziłeś tysiąclecia na chłodnym, pustym poszukiwaniu zemsty, i zaufaj mi, wcale nie poczujesz się lepiej, kiedy ze mną skończysz. Nieważne jak wiele Nephilimów zabiłem, to nie było w stanie wskrzesić Sarah, i nie pomogło stępić nękającego mnie bólu. - Kolejna lekcja, Azazelu? Daj sobie spokój. Więź krwi nie istnieje. Każdą kobietę można zastąpić. - Czyżby nasza Martha była dla ciebie jedynie przypadkowym pieprzeniem? Tak,
wiem, że w końcu ją przeleciałeś. Tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego tak długo z tym zwlekałeś. - Zamknij się. - Ona jest słabym ogniwem twojej tezy, nieprawdaż? Jeśli to, co mówisz jest prawdą, jeśli więź łączenia się w pary ma nie istnieć, jeśli będzie można wymieniać się kobietami, w takim razie chyba nie ma znaczenia, że ona jest na plaży i nas obserwuje. Cain gwałtownie spojrzał w dół i ją zobaczył; małą, samotną figurkę, wpatrującą się w nich z zadartą głową. Było zbyt daleko dla ludzkich oczu, by móc widzieć wyraźnie, ale i tak mógł wyczuć jej panikę i usłyszeć jak krzyczy do niego w myślach, żeby zaniechał tego, co miał zamiar zrobić. Bezlitośnie odciął się od tego głosu, odwracając się do Azazela.- Naprawdę sądzisz, że jednorazowe pieprzenie może w jakiś sposób wpłynąć na to, co planowałem od tysięcy lat? - Nie. Ale myślę, że Martha będzie mogła to uczynić. - Błąd. Jesteśmy gotowi, by przejść do rzeczy, starcze? - Jesteś starszy ode mnie. - Zaledwie kilka lat. Poza tym, ty urodziłeś się stary i z kamiennym sercem. - Możliwe - Azazel pokiwał głową. - Wiesz, że zamierzam z tobą walczyć. - Nie oczekiwałem niczego innego. Nawet wiem, że masz nóż, więc nie jesteś nieuzbrojony. Nie istnieje więc nic, co mogłoby nas powstrzymać. Jeśli zginę, to niech tak będzie. Ale to nie będę ja. To dzień twojej śmierci.
Azazel ponownie spojrzał w dół na plażę, jednak Cain nie podążył za jego wzrokiem. Nie mógł pozwolić, by chwilowa słabość odwiodła go od wymierzenia sprawiedliwości. - Możliwe - odpowiedział Azazel wyważonym tonem. - Jednak obawiam się, że będziesz zmuszony wybierać. Coś szarpnęło Cainem, usiłując przebić się przez ciszę, którą sobie narzucił. Ostry strach. Nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek odwrócenie uwagi. Zmrużył oczy, a kiedy jego wzrok napotkał spokojne spojrzenie Azazela, mocniej zacisnął trzymany w dłoni nóż. - Wybierać? - Pomiędzy Marthą, a twoją zemstą. - Mówiłem ci, że pieprzy mnie, co Martha myśli... - Martha nie będzie myśleć, będzie martwa, chyba że do niej polecisz. Cain niechętnie obrócił twarz w kierunku wąskiego skrawka plaży, i wszystko w nim zamarło. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 29
NAWET NIE WYCZUŁAM, KIEDY DO MNIE PODSZEDŁ. Jego stopy bezgłośnie przesuwały się po piasku, a ja byłam tak skupiona na dramacie rozgrywającym się na skalnej półce wiszącej ponad moją głową, że nie zauważyłam zmian w powietrzu, zapachu potu, wrogości na falach eteru, dopóki jego ciężkie ramiona nie złapały mnie od tyłu w trupim uścisku. Jedno olbrzymie przedramię zacisnęło się na moim gardle, blokując dopływ powietrza, drugie opasało mnie w talii, miażdżąc mnie. Nie byłam w stanie krzyknąć... dusiłam się, wolno ale nieubłaganie. Następnie zostałam uniesiona tak, że stopami nie dotykałam podłoża. Kopałam do tyłu z wściekłości i rozpaczy. Moja beznadziejna próba walki zupełnie nie działała na bezwzględnego olbrzyma, znajdującego się za moimi plecami. Tego samego mężczyznę, który próbował rozbić moją głowę o skały, tego samego potężnego anioła, który nie posiadał żadnych uczuć. Metatrona. Czułam jak gaśnie moja świadomość, a wraz nią moje życie. Próbowałam obrócić głowę, jakaś resztka mojego durnego sentymentalizmu pragnęła, bym w chwili śmierci patrzyła na Caina, jednak ciężkie ramię zaciśnięte wokół mojego gardła trzymało moją głowę nieruchomo. Gęsta, kosmata ciemność zamykała się wokół mnie i powoli zaprzestawałam walki, mimo paznokci desperacko wbitych w jego ramię w akcie ostatecznej rozpaczy. Co za gówniany dar, pomyślałam w oszołomieniu. Nawet nie był w stanie
przestrzec mnie przed moją, nieuchronnie zbliżającą się śmiercią. A potem nie byłam już w stanie myśleć o czymkolwiek, mój umysł bezgłośnie wykrzykiwał imię Caina, gdy pogrążałam się w wątpliwym komforcie wiecznego snu. Sekundę później zostałam wyrzucona w powietrze i wylądowałam na piasku. Leżałem tam, walcząc o oddech, mając świadomość, że i tak najprawdopodobniej umrę, po tym jak Metatron zmiażdżył mi gardło i płuca. Nagle mój oddech powrócił ze świstem i zdałam sobie sprawę, że powietrze zostało jedynie wybite z moich płuc, kiedy z impetem runęłam na plecy. Wciąż leżałam, próbując odzyskać kontrolę nad mięśniami, patrząc, jak dwa anioły walczą wściekle na śmierć i życie. Krew była wszędzie. Zapragnęłam krzyknąć, wykrzyczeć ostrzeżenie przed olbrzymimi pięściami Metatrona, które miażdżyły Caina, ale go nie doceniłam. Cain był szybszy, bystrzejszy i opanowany taką krwiożerczą furią, że Metatron wyglądał przy nim jak niemrawy olbrzym. Krew trysnęła z szyi Metatrona, osunął się na kolana, kurczowo przyciskając dłonie do rany. Cain ruszył na niego. Próbowałam krzyknąć, prosić go, żeby tego nie robił, ale jakaś niewielka, brutalna część mnie chciała rewanżu. Pragnęła, żeby dokonał tego aktu przemocy w moim imieniu. Potrzebowałam jakiegoś dowodu, że Cain faktycznie coś do mnie czuł. Niespodziewanie pociemniało, rozwinęły się olbrzymie skrzydła Metatrona i moment później kolos gwałtownie wystrzelił w górę, pikując wyżej i wyżej w bezkres nieba. Przetoczyłam się na plecy, spodziewając się zobaczyć, że Cain poleciał za nim. W następnej chwili znalazłam się w silnych ramionach, przyciśnięta do jego skrwawionej klatki piersiowej, a on zaglądał mi w twarz, szukając ran i obrażeń. - Nic mi nie jest - próbowałam powiedzieć, ale z mojego zmiażdżonego gardła wydobyło się jedynie stłumione chrypienie.
Zadziwiająco czułym gestem odgarnął włosy z mojej twarzy i dostrzegłam wyraz ulgi w jego oczach. - Jesteś cała - stwierdził, a ja chciałam warknąć, że właśnie to próbuję mu powiedzieć, ale poddałam się, nie mogąc wydusić słowa. - Ale nie możesz mówić, dodał lekko unosząc kąciki ust. - Nie mógłbym sobie życzyć lepszej kombinacji. Przymknęłam powieki. Wszystko mnie bolało, a szczególnie żołądek i gardło, jednak miał rację. Byłam w niezłym stanie i na razie nie musiałam robić nic oprócz pozwalania mu na trzymanie mnie w pełnych troski objęciach, oraz delektowania się ciepłymi promieniami słońca. Nie mam pewności, ile czasu upłynęło, zanim wyczułam inną obecność i otworzyłam oczy widząc Azazela lekko lądującego na plaży w pobliżu nas. Zwinął skrzydła i z wyrazem powagi na twarzy powiedział. - Nie zdołałem go dopaść. - I dobrze - ponuro odpowiedział Cain. - To ja chcę być tym, który go zabije. Azazel pokiwał głową i spojrzał w dół, na mnie. Powinnam postarać się usiąść, ale było mi zbyt dobrze. Nawet nie miałam zamiaru zastanawiać się nad przyczyną tego komfortu, ani myśleć o mężczyźnie, którego moc powoli mnie wypełniała. Po prostu pozwoliłam, żeby to wszystko się działo. - Co z nią? - Będzie żyła - krótko i trochę bezdusznie odpowiedział Cain, ale jego objęcia wciąż były niewiarygodnie łagodne, więc nie protestowałam. - A zatem, czy jesteś gotowy, by zakończyć to, co zaczęliśmy, lub może wolałbyś nieco odpocząć po walce z Metatronem? Cain odpowiedział mu warknięciem... zadziwiające, ponieważ zwykle emanował
czarem i urokiem. - Mógłbym zabić ciebie i Metatrona z jedną ręką przywiązaną do pleców. - Taaa, widziałem jak skutecznie poradziłeś sobie z Metatronem - odpowiedział Azazel. - Jeśli jesteś gotowy, nic nie uszczęśliwiłoby mnie bardziej niż pozwolenie ci, żebyś spróbował mnie teraz zabić. Tylko pragnąłbym najpierw wskazać ci kilka istotnych faktów. - Spieprzaj stąd - warknął Cain. - Za chwileczkę - powiedział Azazel, podchodząc bliżej. - Kiedy przyszedł czas, żeby wybierać czy chcesz mnie zabić, czy ocalić kobietę, o której uparcie twierdzisz, że nic dla ciebie nie znaczy... wybrałeś uratowanie jej. Jak myślisz, co to oznacza? Dotarło do mnie jedynie jedno stwierdzenie: „Kobietę, o której uparcie twierdzisz, że nic dla ciebie nie znaczy.” Spróbowałam wyzwolić się z objęć Caina. Na próżno. Wciąż czułam się rozbita, osłabiona, ale nawet będąc w pełni sił nie zdołałabym wyzwolić się z jego ramion, które właśnie zacisnęły się nieco mocniej. - To oznacza, że zawsze mogę cię zabić jakiegoś innego dnia. - Obydwaj wiemy, że to nieprawda. Skoro poszedłeś ratować Marthę, szansa na to nie powróci w najbliższym czasie. Jestem skłonny uwierzyć w to, co powiedziałeś mi o Sheolu, ale co do jednego na pewno się mylisz. Istnieje coś takiego jak spojeni partnerzy, a Martha jest twoja. Cain zignorował go, patrząc na mnie, jakbym naprawdę była dla niego ważna. Ona jest jedynie środkiem do celu - wymamrotał. - Jednak zakończenie twoich planów stało się teraz otwartą kwestią. Już nie musisz jej wykorzystywać. Więc dlaczego wciąż trzymasz ją w ramionach?
- Ciągle mogę cię zabić - mruknął Cain, a ja spięłam się w sobie, żeby ponownie spróbować się uwolnić. Azazel po prostu potrząsnął głową. - Przekażę twoje rewelacje Razielowi i Radzie i rozważymy to. W międzyczasie, dlaczego nie zabierzesz gdzieś kobiety, o którą ponoć nie dbasz i nie zaopiekujesz się nią? W następnej chwili pozostaliśmy sami. Oczekiwałam, że Cain upuści mnie na piasek i się ulotni. Nawet gdyby odrobinę mu na mnie zależało, to Azazel rzucił mu wyzwanie i Cain musiał dowieść, że były lider się myli. Wykorzystywał mnie, co nie było żadnym zaskoczeniem. Więc dlaczego nagle to tak bardzo mnie zabolało? Wyczułam nagłe napięcie w jego mięśniach, na chwilę zanim wstał, ale nie było w tym wyraźnego wysiłku, nawet ze mną wciąż spoczywającą w jego ramionach. Moment później byliśmy już w powietrzu, wznosząc się ku błękitnemu niebu nad Sheolem i wszystko, co mogłam robić, to gwałtownie oddychać. Latanie zawsze mnie przerażało. Te kilka nielicznych lotów, na które Thomas uparł się mnie zabrać, zakończyło się spektakularną katastrofą i Azazel o tym wiedział. Mimo to, łajdak sprowokował Caina, żeby mnie zabrał. Wstrzymałam oddech i zamknęłam oczy, byłam pewna, że ziemia spotykając się z nami wyda głuchy odgłos. Trzymał mnie w ramionach luźno i swobodnie. Rozważałam obrócenie się i wczepienie się w niego ze wszystkich sił... wtedy zdałam sobie sprawę, że nie obawiałam się, że mnie upuści. Nawet będąc w tym niedbałym uścisku, wiedziałam, że jestem bezpieczna, a to uczucie było jednocześnie niepokojące i dziwnie pocieszające. Otworzyłam jedno oko, potem drugie i zdałam sobie sprawę, że przelatujemy przez strzępy późno-porannych chmur, ciągle się wznosząc. Otaczał nas słony zapach oceanu. Wiatr zwiewał mi włosy z twarzy i ośmieliłam się spojrzeć w
górę, na niego. Ocalił mnie, trzymał mnie w ramionach, zatrzymał przy sobie, a teraz zabierał mnie w bezpieczne miejsce. Na razie, to wystarczyło. Gdy w końcu zapikował w dół, trwało to tylko nieco dłużej niż zwykły strzał. Kiedy wylądował na naszym wspólnym tarasie, spojrzałam na niego pytająco i dziwnie, ale wydawał się wiedzieć o czym myślałam. - Potrzebuję chwili wytchnienia - powiedział, co zabrzmiało prawie jak przeprosiny, tyle tylko że Cain nie przepraszał. Czarował, manipulował, kłamał, ale nigdy nie przepraszał. - Sądzę, że nie będziesz miała nic przeciwko temu. Gdyby to był Thomas, byłby cały podrapany, jakby latał z przerażonym kotem. Ale nie był Thomasem; ten mężczyzna był zupełnie inny od łagodnego, kochającego Thomasa, który nigdy nie był dla mnie odpowiednim aniołem. Nie wiedziałam dlaczego Thomas był przekonany, że to właśnie ja byłam mu przeznaczona, dlaczego przyniósł mnie do Sheolu, chociaż wszystko tutaj mnie przerażało, ale to zrobił. Teraz wreszcie zrozumiałam, po co się tu znalazłam. Dla Caina. Pokręciłam głową, głos wciąż mnie zawodził. Spróbowałam nakłonić go, żeby pozwolił mi stanąć na własnych nogach. Zignorował mnie, kierując się w stronę drzwi balkonowych, prowadzących do jego mieszkania. Szarpnęłam go za rękaw, wskazując na moje, ale potrząsnął głową. - Nie - powiedział, niosąc mnie do siebie. Otworzył przeszklone drzwi, kopiąc w nie z taką siłą, że obawiałam się, iż może je roztrzaskać. Posadził mnie na łóżku, tak ostrożnie, że poczułam w oczach piekące łzy. Próbowałam powstrzymać je mruganiem. To tylko przyciągnęło jego uwagę. Przyglądał się mi przez dłuższą chwilę. - Chcę żebyś trochę odpoczęła - powiedział. - Chociaż byłbym szczęśliwy, gdybyś przez jakiś czas nie odzyskała zdolności mówienia. To bardzo relaksujące, kiedy się ze mną nie kłócisz.
Gdybym miała więcej energii, pokazałabym mu język, ale ponieważ byłam wykończona, po prostu leżałam, wpatrując się w niego zwężonymi oczami. - Umyję się i zaraz wrócę - powiedział. - Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Skinęłam głową, niezbyt entuzjastycznie. Wyraźnie wziął na poważnie polecenie Azazela o zaopiekowaniu się mną. Z wszystkich rzeczy, jakich w życiu nie cierpiałam, litość była czymś, czym najbardziej gardziłam. Szczególnie litość od kogoś, za kim tęsknota dojrzewała we mnie od czasów nieszczęśliwego dzieciństwa. Równie dobrze mogłam przestać temu zaprzeczać: miałam obsesję na jego punkcie. Kiedy byłam umierająca, był wszystkim o czym byłam w stanie myśleć; i nawet teraz, chociaż miałam ochotę znowu rozbić mu coś na głowie, wciąż drżałam na myśl o jego dotyku. Instynktownie sięgnęłam w górę i ostrożnie dotknęłam tyłu jego głowy, tam gdzie go uderzyłam; przeskoczyła pomiędzy nami iskra energii. Skrzywił się, kiedy opuszki moich palców dotknęły pokaźnego guza. - Taaa, on wciąż tam jest - powiedział z grymasem. - Następnym razem, gdy zechcesz rąbnąć mnie w głowę, może wybierzesz coś cieńszego i tańszego? Uniosłam dłoń i pokazałam mu środkowy palec, próbując przełożyć wszystkie swoje zdolności komunikacyjne na ten jeden, stary jak świat gest. Tylko ponownie się roześmiał i przykrył mnie miękkim kocem. - Śpij maleńka powiedział i zdałam sobie sprawę, że to jest pierwsze szczere, pieszczotliwe słowo, jakiego użył. Zdecydowałam się spać. WYŻEJ, WYŻEJ I WYŻEJ, Matetron pikował w lodowatą ciemność. Jego twarz
była jak maska, a serce jak kamień. Zawiódł. Nigdy w życiu nie zdarzyło mu się tak kompletnie pokpić wykonywanego zadania, czy to zaplanowanego przez niego samego, czy też powierzonego mu przez Uriela, za jednym wyjątkiem, zgładzenia Azazela. Nie udało mu się zabić jasnowidzącej, nie raz ale dwa razy. Nie potrafił uwolnić Źródła od rosnącego w nim płodu, i na koniec nie dał nawet rady unicestwić Caina, mężczyzny o wiele mniejszego i słabszego niż on. Lodowate powietrze zatamowało krwawienie z rany na szyi. Wiedział, że kiedy dotrze do Uriela zostanie albo przyjęty, albo strącony do nicości. Na co sobie zasłużył. Zawiódł siebie i Uriela. Jednak wracał z życia po życiu z informacjami, którymi chętnie się podzieli, nieważne, czy Uriel przyjmie go z powrotem, czy nie. Nie został też strącony z nieba, a jedynie zabity w walce i pozostawiony. Uriel nie będzie zadowolony, że nie wrócił wcześniej, ale zawsze mógł powiedzieć, że miał nadzieję zebrać informacje, które pozwolą zgładzić Upadłych. Jeśli Archanioł pozwoli mu zostać i ponownie poprowadzić Niebieskie Zastępy, odważy się poprosić go o Źródło. W sumie była niewinna, i może Uriel będzie skłonny do wspaniałomyślności. A jeśli nie... cóż zastanowi się nad tym później. Najpierw musiał porozmawiać o swojej drodze z powrotem do niebiańskiej chwały Mrocznego Miasta. Miał tylko nadzieję, że Uriel będzie w dobrym nastroju. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 30
OTULAŁA MNIE GŁĘBOKA, CIEMNA NOC. Byłam bezpieczna. Leżałam w ramionach swojego kochanka, naga i rozgrzana, skóra do skóry. Westchnęłam, mocniej się wtulając. Byłam wokół niego owinięta, moja głowa spoczywała na muskularnej piersi, ramionami obejmowałam go w pasie i wsłuchiwałam się w dźwięk jego oddechu, czekając, co przyniesie ten nowy erotyczny sen. W moich snach nic nie było zakazane, a ja pragnęłam, by ekstaza wymazała wszystkie złe rzeczy. Chciałam poczuć na sobie dotyk jego ust i sama chciałam posmakować jego, pragnęłam mieć go na wszystkie zakazane i grzeszne sposoby, chciałam krzyczeć, płakać i stopić się z nim. Jego ręka prześliznęła się w górę, po moim ramieniu i ujmując mnie za brodę obrócił moją twarz ku sobie, chociaż podczas tej bezksiężycowej nocy mogłam zobaczyć jedynie znajomy błysk jego wpatrzonych we mnie oczu. Palce gładzące moją skórę były smukłe, silne i w nagłym szoku zdałam sobie sprawę, że to nie był kolejny sen. Byłam w jego łóżku. Naga. Przez chwilę leżałam jak sparaliżowana, ale on po prostu przyciągnął mnie do siebie, skóra do skóry. Zbliżył usta do mojego ucha. - Wszystko w porządku szepnął. - To ja.
Chciałam mu powiedzieć, że dokładnie to jest nie w porządku z całą tą sytuacją. Zagrażał wszystkiemu, co było dla mnie ważne. Ale było już za późno. Jego dłonie właśnie ześlizgiwały się w dół moich pleców, sprawiając, że nasze ciała dopasowały się do siebie jak dwa kawałki układanki i byłam w stanie jedynie unieść swoje usta do pocałunku, nieśpiesznego, gorącego i słodkiego. To był... niesamowity, najbardziej leniwy, najgruntowniejszy z pocałunków, zaczynający się od delikatnego nacisku jego ust na moje, muskający moje wargi, dopóki nie zaczęły drżeć. Jego język delikatnie odnalazł połączenie moich zamkniętych warg i pchnął pomiędzy nie. Wiedziałam, że jeśli go wpuszczę, to pozwolę mu na całą resztę i przez chwilę się opierałam. Wtedy mnie ugryzł, to było delikatne, pełne wyrzutu przygryzienie. Poddałam się, pozwalając jego językowi przebić się i wśliznąć do moich ust. Zamknęłam oczy i pełna zachwytu oddałam mu pocałunek. Z jakiegoś powodu oczekiwałam, że będzie się śpieszył. Przecież, nasze pierwsze zbliżenie było szorstkie i szybkie. Nawet Thomas był stosunkowo prosty i rzeczowy, jeśli chodziło o te sprawy. Ale w błogosławionej prywatności czarnej jak smoła nocy, Cain spędził mnóstwo czasu błądząc ustami po moim policzku i wokół ucha, delikatnie przygryzając jego płatek, co było zadziwiająco erotyczne. Nigdy nie sądziłam, że moje małżowiny uszne mogą być strefą erogenną, ale uwierzcie mi, Cain to wiedział. Znowu mnie pocałował, tym razem nakłonił mój język do ruchu, do wspólnego tańca, do ślizgania się po szorstkiej fakturze jego języka w powolnej, niemal sennej pieszczocie, która sprawiła, że moja skóra zaczęła skwierczeć. Albo może to była tylko pozostałość tego dziwnego efektu, jaki we mnie wywoływał. Przesunął swoimi ustami wzdłuż linii mojej szczęki, poprzez szyję, zatrzymując się przy jej podstawie, w miejscu, gdzie tętnica szyjna pulsowała stałym, przyśpieszonym rytmem i wciągnął w płuca jej zapach. Byłam niemal w stanie poczuć się jego pragnienie, jego
potrzebę. Czułam również swoją własną, silniejszą nawet od strachu, a kiedy po raz kolejny delikatnie przygryzł to miejsce, żar zalał moje ciało. Otworzyłam usta, chcąc go powstrzymać, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Zapomniałam, że atak Metatrona pozostawił mnie niemą. Co oznaczało, że dzisiejszej nocy nie będę w stanie powiedzieć mu „nie”. To już nie była moja decyzja; mogłam ukryć się w ciemnościach i wziąć, co chciałam, a potem udawać, że to nie miało nic wspólnego ze mną. Przez chwilę poddałam się pokusie, by udawać, że to działo się poza moją kontrolą. Jednak to nie była prawda. Dokładnie tego chciałam, tak samo jak wtedy, gdy akceptowałam te podniecające sny. W tym dziwnym stanie półświadomości pomiędzy snem a jawą już wielokrotnie witałam jego ciało w moim. Tym razem również powitam je z radością. Łagodnie pchnął mnie na materac i pochylił się nade mną, a ja nie stawiałam oporu. Wiedziałam, co teraz nastąpi... wejdzie we mnie, a ja go przyjmę, będę trzymać go w ramionach, dopóki nie zacznie drżeć. Jednak nie próbował się na mnie wsunąć. Zamiast tego ujął w dłoń moją pierś, a ja wygięłam się w łuk, reagując na jego niespodziewany dotyk. Moje piersi nigdy nie były zbyt wrażliwe, mimo to lekkie muśnięcie palca na brodawce okazało się nieznośnie pobudzające. Potem jego dłoń zastąpiły usta, a ja stwierdziłam, że jednak jestem w stanie wydawać dźwięki, ciche, zmysłowe jęki, kiedy najpierw polizał moją pierś, a potem wciągnął ją w usta i zaczął ssać. Sięgnęłam w górę, potrzebując uchwycić się czegoś, bombardowana natłokiem wrażeń, i chwyciłam jego silny biceps, wpijając weń paznokcie. Ugryzł mnie wtedy, lekko, z cichym warknięciem. Spłynęło na mnie gorąco, gwałtowny pożar, na który byłam bardziej niż gotowa. Prawie krzyknęłam, kiedy cofnął usta, ale po prostu przeniósł się na drugą pierś,
poświęcając jej uwagę, której łaknęłam, tym razem ssąc i gryząc mocniej; i ku mojemu zdziwieniu poczułam, jak spazm skoncentrowanej reakcji przetacza się przez moje ciało. Przeżyłam orgazm, czując jedynie dotyk jego ust na piersiach. Jaką musiałam być wszetecznicą? Najlepszego rodzaju, jego odpowiedź pojawiła się nie wiadomo skąd, bezdźwięczna, ale wiedziałam, że to był Cain. To było w porządku. Każda kobieta powinna być wszetecznicą ze swoim kochankiem. Jesteś moim kochankiem? A jak sądzisz? Nawet w mojej głowie zabrzmiał sardoniczne, ale nie zwracałam na to uwagi. To był cały Cain. I mogłam go mieć na każdy sposób, na jaki zapragnęłam, instynktownie to wiedziałam. Mogłam leżeć zupełnie biernie, lub żywo reagować, pozwalając mu dawać mi przyjemność, obejmować mnie, kochać się ze mną. Nie musiałam nic robić. Nagle to przestało mi wystarczać. Jego usta dryfowały przez mój brzuch, a ja przez moment obawiałam się, że może wyczuć niewielką nierówność blizn, które szpeciły mi ciało. A potem całkiem o tym zapomniałam, kiedy zapuścił się niżej, przyciskając usta do delikatnych loczków, które chroniły moją płeć. Instynktownie próbowałam zacisnąć uda, ale on jedynie się roześmiał. Nie możesz przed tym uciekać. Rozsuwał moje nogi, łagodnie, lecz nieubłaganie, a ja po swoim początkowym oporze odpuściłam, pozwalając mu przesunąć się niżej i lizać mnie pomiędzy nogami, długimi, erotycznymi pociągnięciami języka, jakby delektował się moim smakiem. Owszem, jesteś niezwykle smaczna, nadeszły słowa. Trzymaj się z dala od mojej głowy, zaprotestowałam bezgłośnie i poczułam na
swojej kobiecości delikatną wibrację jego śmiechu. Zamierzam być w tobie, wszędzie, aniołeczku, odpowiedział. A ty będziesz mnie tam pragnęła. Przestaniesz walczyć z tym czego potrzebujesz i zaczniesz tego żądać. Arogancki łajdak, pomyślałam, zadowolona z tego, że mógł mnie usłyszeć. I nie jestem aniołem, ty nim jesteś. Większość osób nie zgodziłaby się z tym, powiedział, a następnie rozmowa się urwała, ponieważ przycisnął do mnie swoje usta, liżąc moją łechtaczkę z taką precyzją, że wyrwało to z moich ust jęk czystej potrzeby, błyskawicznie zatrząsł mną kolejny orgazm. Tak łatwo dochodzisz, powiedział, a ja ponownie zesztywniałam ze wstydu. Przestań, dodał, unosząc głowę, a wtedy jego chłodne palce zastąpiły usta, głaszcząc mnie, wślizgując się we mnie. Byłam mokra, zawstydzona i zapragnęłam uciec, nawet, jeśli jego nikczemne palce utrzymywały moje podniecenie na skraju ekstazy. Podciągnął się do góry i objął mnie ramionami, chwytając w pułapkę w chwili, gdy chciałam wyśliznąć się z łóżka. Jego usta były przy moim uchu. Tym razem słowa zostały wypowiedziane, wyraźne pośród nocnej ciszy. - Jesteś żywo reagującą, piękną kobietą, panno Mario. - Wyczuł, że natychmiast się usztywniłam i roześmiał się. - O tak, miłości, wiem że jesteś Marthą. Zwyczajną... prostolinijną, pracującą w kuchni podczas, gdy wszyscy inni pałaszują smakołyki. Jednak dla mnie jesteś panną Marią zmysłową i tylko moją. A kiedy liżę twojego kotka, chcę żebyś doszła. Te słowa mnie zaszokowały.
- A kiedy będę cię pieprzył, pragnę żebyś krzyczała z rozkoszy - powiedział. Jego słowa były tak grzesznie podniecające, jak wszystko w Cainie. Więc to zrób. Moje milczące żądanie zawisło w nocnym powietrzu, ale zaskoczył mnie, bo po prostu się roześmiał. - Nie ma pośpiechu, kochanie - powiedział z ustami przy moim gardle. - To może mi zająć całą noc. Zadrżałam w oczekiwaniu, niepewna, czy to mnie podnieciło, czy może wystraszyło. A może poczułam obydwie te rzeczy. Jego dłoń wciąż była pomiędzy moimi nogami, głaszcząc mnie łagodnie, drugim ramieniem przyciągał mnie do siebie. Przytuliłam się do uspokajającego ciepła jego klatki piersiowej, ukrywając się przed jego nazbyt spostrzegawczym wzrokiem i odprężając się pod wpływem leniwego, zmysłowego dotyku długich palców, na mnie i we mnie. Już dwukrotnie doprowadził mnie do orgazmu. Szok. Wiedziałam, że nie robiłam nic szczególnego, żeby to się wydarzyło. Nie musiałam udawać orgazmu; nawet nie potrzebowałam walczyć, by go osiągnąć. W dziwny sposób, to podwójne dojście, pozwalało mi poczuć, że wypełniłam już swój obowiązek. Teraz mogłam zwinąć się przy nim w kłębek, pozwalając mu dotykać mnie tak jak chciał, jak kociak pocierając twarzą o jego gorącą skórę i rozkoszując się pieszczotami i głaskaniem. Odkąd seks stał się dla ciebie takim obowiązkiem? - szepnął w moje ucho, podczas gdy lekko szorstkie opuszki jego palców drażniły moją łechtaczkę. Drgnęłam zaskoczona gwałtownością własnej reakcji. - Nie musisz niczego udowadniać. W tym łóżku nie obowiązują żadne zasady. Nieznacznie przesunął głowę, a jego gorący oddech podniecającym ciepłem owiewał moje ucho, podczas gdy dwoma palcami wślizgiwał się we mnie, głęboko, powoli, pełnymi erotyzmu ruchami, co sprawiło, że mocniej uchwyciłam się jego
ramion. Wciąż słuchał moich myśli. Nie zapytałam go, jakim sposobem mógł robić to... do czego Thomas nigdy nie był zdolny. Otworzyłam usta, aby powiedzieć mu, żeby przestał, ale ponownie okazało się, że nie jestem w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa, moje gardło opuścił jedynie chrapliwy dźwięk, więc je zamknęłam. Nie zamierzałam myśleć o czymkolwiek. Planowałam utrzymywać swój umysł pusty jak biała chmura. Miałam zamiar... Fala spazmów wygięła moje ciało w łuk, przycisnęłam twarz do jego piersi, kiedy wstrząsał mną kolejny orgazm, a on mnie trzymał, mocno, przedłużając rozkosz aż osłabłam, pod wpływem wybuchowej mocy spełnienia, całe moje ciało spięło się w zaciśnięty węzeł. Łagodził moje napięcie, uspokajająco gładząc mnie po plecach. Z lekkim gniewem zdałam sobie sprawę, jak dobrze znał kobiece ciała i że rozumiał moje ciało tak dobrze, iż ze śmieszną łatwością mógł mnie podniecić i doprowadzić do spektakularnego orgazmu. Kiedy z powrotem na niego opadłam, moja twarz byłą mokra od niewytłumaczalnych łez. Jakaś część mnie pragnęła go uderzyć, po prostu sprawić mu ból, tylko dlatego, że tak dobrze mnie znał. Wplótł palce w moje włosy, ustami scałowując łzy. - Za dużo myślisz - powiedział, ta dziwna konwersacja na poły w myślach, na poły na głos, także była przyczyną części mojej niechęci.- Po prostu przyjmuj rozkosz i przestań walczyć. Mogłam to zrobić. Mogłam pozwolić mu na wszystko, na to żeby przez całą noc czynił ze mną, co chciał. Mogłam uczynić go odpowiedzialnym za manewrowanie mną, zaspokajanie mnie, panowanie nade mną. Albo zobaczyć, co mogłabym zrobić, żeby zachwiać jego samozadowoleniem. Sięgnęłam w górę, ujęłam rękami jego twarz, i po raz pierwszy w swoim życiu zrobiłam coś nieprawdopodobnego. Pocałowałam mężczyznę. Całe swoje życie
biernie przyjmowałam pocałunki, zawsze biorca przyjemności, nigdy dawca. To miało się właśnie zmienić. Początkowo napierałam zbyt mocno, odpychając go, a potem to złagodziłam, smakując go, pozwalając mojemu językowi odnajdować zarys jego warg, zagłębić się pomiędzy nimi i poczuć smak jego języka. Jego cichy jęk zaskoczenia, wywołał skurcz, gdzieś nisko w moim brzuchu. Uśmiechnęłam się przy jego ustach. Spodobało mi się to bardziej niż kiedykolwiek mogłabym oczekiwać. Przesunęłam dłońmi w dół po gładkim torsie, pozwalając palcom odnajdować zarys jego naprężonych mięśni, poczuć ich ciepło, zabłądzić na twarde punkty jego sutków. Impulsywnie pochyliłam się i liznęłam jeden z nich. Drgnął w odpowiedzi, co jeszcze bardziej mi się spodobało. Liznęłam drugi, a następnie wessałam go w usta tak samo jak on to zrobił z moją piersią. To było dość trudne... nie było tam zbyt wiele do wessania... ale jego reakcja warta była wysiłku, przekleństwo, które wymamrotał było jak muzyka dla moich uszu. - Brodzisz w niebezpiecznych wodach, panno Mario - warknął nisko z głębi gardła, a imię zabrzmiało jak czułe słówko. Pozwoliłam dłoni schodzić coraz niżej po jego płaskim brzuchu, dopóki nie dotarłam do miejsca porośniętego kręconymi włoskami, wtedy się zawahałam. Nie ma się czego bać, mówiłam sobie. To dokładnie taka sama część ciała, jak każda inna. Już we mnie była... więc najwyższy czas ją poznać. Sięgnęłam w dół i przesunęłam ręką po jego wzwodzie, zmuszając się by jej nie cofnąć. To było zdumiewające... gładkie i jedwabiste w dotyku, twarde jak stal, a do tego gorące i pulsowało w mojej dłoni. Opuszkami palców wyczułam wypukłe żyły i podążając ich szlakiem dotarłam do wydatnej główki już wilgotnej od pobudzenia. Potem moja dłoń zsunęła się w dół i ujęła ciężkie, gorące jądra. Jęknął. Zastanawiałam się, czy podsłuchiwał moje myśli, ale nic nie powiedział, a ja się uśmiechnęłam. W końcu
udało mi się wytrącić go z jego pewnej siebie kontroli. Moje usta też powędrowały w dół, całując jego płaski brzuch, pozwoliłam językowi zatańczyć na ścieżce jedwabistych włosków, a potem zapragnęłam więcej. Chciałam poczuć jego smak; pragnęłam go w ustach, na mojej łasce i zanim zdołałam ponownie to przemyśleć, opuściłam głowę niżej i wzięłam go, zassałam twardego fiuta w głąb ust. Przeklął, właściwie to była cała litania przekleństw, niesamowicie podniecających słów, a jego dłonie zanurzyły się w moich włosach, jednak nie po to, by mnie powstrzymać, lecz pieszczotliwie głaskać, podczas gdy mój język uczył się konturów, tekstury, każdej wypukłości i wgłębienia. Jego skóra... tam, była inna, smakowała inaczej. Eksperymentowałam, przesuwając usta w górę, by obejmować jedynie główkę, a następnie zsuwałam je w dół, biorąc w nie tyle ile zdołałam, powtórzyłam to doświadczenie kilkanaście razy i nagle to już nie było dla jego przyjemności, tylko dla mnie. Podnieciło mnie do nieprawdopodobnego poziomu, tak bardzo, że pociłam się i drżałam, pragnąc od niego tak wiele, potrzebując tego poddania. Jego jedwabisty smak, wypełniał mnie... Odciągnął moją głowę. Walczyłam z nim przez chwilę, po czym się poddałam, pozwalając, żeby mnie powstrzymał i nakrył moje usta swoimi. Jego pocałunek był głodny i wymagający. Ze wstrząsem zdałam sobie sprawę, że prawie doprowadziłam się do kolejnego z niezliczonych orgazmów, po prostu pieszcząc ustami jego męskość. Kto by pomyślał, że taki zakazany uczynek mógł nieść taką przyjemność? Mój stan pobudzenia był tak wysoki, że nie trzeba było wiele, żebym znowu znalazła się na krawędzi orgazmu, starałam się go powstrzymywać, kiedy pchnął mnie na materac, wsunął się na mnie, pomiędzy moje nogi. Był pokryty warstewką potu, lekko drżał. Miałam ochotę roześmiać się
tryumfalnie. Sądziłam, że miało ci to zabrać całą noc? Wysłałam do niego w myślach, wciąż jeszcze nie ufając swojemu głosowi. - Tak będzie. - odpowiedział, brzmiąc z lekka ponuro. - Ale teraz nie mogę już czekać, ty czarownico. - Ustawił główkę penisa przy wejściu do mojego ciała. Teraz, gdy już go czułam, dotykałam i smakowałam, myśl o tym, co się wydarzy była jeszcze bardziej podniecająca. Również zaczęłam drżeć, oczekując na twarde pchnięcie, którym potwierdziłby swoje prawa do mnie. Zamiast tego zagłębiał się bardzo powoli, tak wolno że miałam ochotę krzyczeć. Czułam każdy cal, który się we mnie zatapiał, wydawał się większy niż kiedykolwiek, gdy przesuwał się w śliskich sokach mojego własnego podniecenia. Bez bólu, tylko powolne, nieubłagane roszczenie, które sprawiało, że drżałam i wyginałam się ku niemu w łuk, próbując go ponaglić, wciągnąć w siebie. Jednak jego kontrola powróciła i nie miał ochoty się śpieszyć. - Chcę, żebyś się w to wczuła - wyszeptał przy moim uchu. - Chcę, żebyś była tak pochłonięta tym, co dzieje się pomiędzy nami, że nie będzie już miejsca na nic innego. Na żadne wątpliwości, kontrolę, brak zaufania, Thomasa, ani na żaden z tysiąca powodów, które mogłyby sprawić, że nie będziesz tego chciała. Pragnę, żebyś myślała tylko o tym, co właśnie robimy. Jak bardzo pragniesz mnie w sobie, i że mogłabyś umrzeć, gdybyś nie poczuła mnie głęboko w środku. Wtedy zrozumiesz, co czułem w ciągu ostatnich tygodniu, za każdym razem, kiedy na ciebie spojrzałem. Próbowałam go uderzyć, ale byłam zbyt pochłonięta przepełniającymi mnie wrażeniami, więc po prostu zacisnęłam pięści na prześcieradle, wyginając w łuk moje biodra do ostatecznego pchnięcia, które sprawiło, że całkowicie się we mnie zanurzył. Instynktownie zacisnęłam ścianki pochwy, próbując wciągnąć go głębiej. Znowu zaklął. - Martho, chyba zamierzasz mnie zabić - wychrypiał.
Wypowiedział moje prawdziwe imię. I zaczął się poruszać spokojnymi, równymi pchnięciami, które wstrząsały moim ciałem, łóżkiem i nim samym. Oplotłam nogi wokół jego bioder, rozkoszując się jego obecnością we mnie i zaczęliśmy powolny, nieubłagany taniec miłości i małej śmierci, która wydawała się kataklizmem. To było tak cholernie dobre. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby to uczucie przepływało przeze mnie, kiedy powolnym kołysaniem przenosił mnie, nas oboje na głębszy poziom zmysłowości, takiego rodzaju, o którym nawet nie domyślałam się, że może istnieć. Kiedy jego dłonie wśliznęły się pod moją pupę, unosząc mnie jeszcze wyżej, udało mi się wydać z siebie jęk zaskoczenia. Chwilowa niewygoda spowodowała dziwne ukłucie jeszcze silniejszego pobudzenia, a moja nagła, nieposkromiona potrzeba wywołała we mnie uczucie niemalże paniki. Wyciągnęłam ręce, żeby wpić palce w jego ramiona, gdy zaczął poruszać się coraz szybciej i szybciej, aż cali pokryci byliśmy potem. Uderzał we mnie, mocno, tak mocno. A potem zamarł, czas się zatrzymał, a on spojrzał w dół na mnie, dziki, zatracony i kochający. Gdy tym razem eksplodowałam, podążył za mną, zalewając moje wnętrze gorącym nasieniem. Jego urwany oddech był jedynym dźwiękiem, jaki z siebie wydawał, drżąc w moich ramionach, wciąż usztywniony po przeżytym orgazmie. Opadł na mnie, a ja wiedziałam, że wilgoć na jego twarzy jest potem, nie łzami, ale wolno mi było się łudzić, nieprawdaż? Pojedyncze, długo utrzymujące się dreszcze przebiegały przez jego ciało, każdy z nich wyciskał jęk z jego ust, a jego penis wciąż pulsował w moim wnętrzu. Jednak to mi nie wystarczyło i nie mogłam sobie uzmysłowić, czego mogło dotyczyć to dojmujące uczucie dziwnej tęsknoty. Byłam wykończona i wyczerpana, drżałam w jego ramionach, kiedy pokrywał pocałunkami moją twarz, usta i szyję, a wtedy zrozumiałam, czego potrzebuję. Wypełnił mnie swoją życiową esencją, więc ja musiałam ofiarować mu moją. Dopóki tego nie zrobię, nie poczuję się całkowicie
spełniona. Resztki moich obaw roztopiły się w innego rodzaju żądzy. Ponownie zapragnęłam mu się oddać, ofiarować mu siebie, lecz w zupełnie inny sposób. Sięgnęłam w górę, moje dłonie były słabe i drżące. Chwyciłam jego głowę, w chwili, gdy zaczął zsuwać się z mojego ciała. Przyciągnęłam go do swojej szyi, poczułam jego usta, głodne i gorące, język liżący moją skórę, jego zęby delikatnie muskające ciało; i z nagłą rozpaczą zdałam sobie sprawę, że to jest wszystko, co zrobi, jeśli nie zadecyduję inaczej. Wypowiedziałam te cholerne słowa.- Kocham cię. - Wcześniej nie mogłam wydusić z siebie zwykłego dźwięku, ale akurat to wyznanie zabrzmiało w nocnym powietrzu szokująco głośnio i wyraźnie. - I myślę, że ty również mnie kochasz. Chcę, żebyś mnie wziął. Weź... moją krew. Nie wiem, czego oczekiwałam. Nie zawahał się, moje przyzwolenie uwolniło go ze wszelkich ograniczeń. Wgryzł się mocno i głęboko, wstrząsnął mną krótki moment bólu, by zamienić się w wyjątkową, prawie niewyobrażalną, niemal lepszą od seksu rozkosz. Niemal. Kiedy pił, otoczyłam go ramionami i przytuliłam do siebie. Tym razem orgazm, który na koniec mną wstrząsnął nie był dla mnie żadnym zaskoczeniem.
PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 31
CAIN OBUDZIŁ SIĘ PIERWSZY, jasne światło dnia wlewało się przez francuskie drzwi, rozświetlając wszystko wokół. Martha leżała zwinięta w jego ramionach, zrelaksowana, ufna. Na jej policzkach dostrzegł zaschnięte ślady łez. Zawsze zastanawiał się, dlaczego kobiety płakały po seksie. To były najbardziej pełne rozkoszy momenty, jakie mogło zaoferować życie, nie powinny nieść za sobą łez, jednak po raz pierwszy miał uzasadnione przeczucie, dlaczego tak było. Tej nocy zdarzyły się momenty, kiedy przyjemność stawała się tak intensywna, że niemal trudno było ją znieść. Nie był w stanie przypomnieć sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej czuł się w ten sposób, a nawet jeśli, to te chwile musiały być bardzo nieliczne. Może by je sobie przypomniał, gdyby się o to postarał, jednak teraz nie miał ochoty myśleć o czymkolwiek prócz Marthy. Powinien wstać, wyplątać się z jej objęć. Myślała, że jest w nim zakochana. A co gorsze, pomyślała, że on też ją kocha. Kobiety nie zrozumiały, że czasami to bywał tylko wspaniały seks. A seks, który uprawiali tej nocy był wspaniały. Porażający. Ale nie wolno mu było pozwolić sobie na sentymentalizm. Gówno miało właśnie wpaść w wentylator, albo już wpadło i nie mógł marnować czasu leżąc z nią w łóżku. To była długa noc, pełna pasji i namiętności, a ona bez trudu dotrzymywała mu kroku. Nie miał pewności, które z nich osłabło pierwsze, a jego poranna erekcja stała się jeszcze dotkliwsza, kiedy o tym pomyślał. Ta cholerna rzecz nigdy nie opadnie, jeśli nie przestanie wspominać minionej nocy. Ostrożnie wysunął się z jej ramion, pozwalając dziewczynie ułożyć się wygodnie. Wyglądała tak cudownie kusząco. Przez chwilę opóźniał swoją ucieczkę z łóżka, wpatrując się w nią. Światło słoneczne
nie okazywało żadnej łaski, i teraz mógł wyraźnie zobaczyć blizny, które wcześniej były jedynymi cieniami. Miała szczęście, że wciąż żyła. Pozwolił swoim oczom odnaleźć linie, wyżłobione głęboko przez ostre jak brzytwa pazury Nephilima i ku swojemu zaskoczeniu zdał sobie sprawę, iż sprawiały one jedynie, że bardziej jej pragnął. Nigdy by nie pomyślał, że blizny mogły być podniecające... ale przecież, wszystko w Marcie tak na niego działało i nie był w stanie pojąć dlaczego. Może, po prostu zbyt długo obywał się bez seksu. Stracił nim zainteresowanie... istniało tyle sposobów na jaki można było go uprawiać, tyle różnych kobiet. Oczywiście, wczorajszej nocy Martha nie przypominała żadnej, z jakimi wcześniej miał do czynienia, ani tej cichej i spokojnej istoty, jaką wydawała się być. Wyglądała jak kusicielka, tajemnicza, pełna erotyzmu i żywiołowa. Więc zamiast stracić zainteresowanie został zainspirowany, bardziej niż kiedykolwiek, o ile mógł sobie przypomnieć. Nawet teraz myślał o tym, jak szybko uda mu się ponownie w niej znaleźć, może zechciałaby go dosiąść i czy ona... Poruszyła się, a on wyskoczyłby z łóżka, gdyby nie sięgnęła i go nie dotknęła, jej ręka otarła się o jego pierś, sprawiając, że pozostał na miejscu. Następnie jej oczy gwałtownie się otworzyły, zdała sobie sprawę, że jest jasny dzień i natychmiast spróbowała zamknąć się w sobie jak ostryga, by ukryć przed nim swoje blizny. Tak łatwo byłoby chwycić dłońmi za jej ramiona, wsunąć kolano pomiędzy uda i zmusić, żeby się otworzyła. - Dlaczego próbujesz się zasłaniać? Zaczęła mówić, ale z jej gardła wydobył się jedynie szorstki, lekko chrapliwy dźwięk, więc odchrząknęła. Tym razem zdołał ją usłyszeć, jednak jej głos wciąż brzmiał ochryple. - To przez blizny - szepnęła. - Są okropnie brzydkie. - Są gorące - powiedział, i przechylił się, by polizać tą, która biegła pomiędzy jej
piersiami. W pierwszej chwili zamarła, nie mogąc tego zaakceptować, jednak ostatnia noc skutecznie wyleczyła ją z nieśmiałości i zawstydzenia, więc moment później rozluźniła się, a jej sutki stwardniały w cieple porannego słońca. Zamknął usta na jednym z nich, delikatnie wciągając go w usta, a potem uwolnił twardy węzełek, by spojrzeć na nią z uśmiechem. Wyglądała na dobrze wykochaną. Miała malinki na piersiach i udach, lekkie siniaki na biodrach, tam gdzie ją trzymał i bardziej zauważalne znamię na szyi w miejscu, w którym z niej pił. Nie, wyglądała na dobrze wypieprzoną, przypomniał sobie. I miał nieodpartą ochotę to powtórzyć. Miał lepsze rzeczy do zrobienia, dużo ważnych spraw, jednak w tej chwili nie mógł sobie przypomnieć żadnej z nich. Uniósł głowę i nakrył jej lekko opuchnięte od pocałunków usta swoimi wargami, gdy gwałtowne walenie w drzwi oderwało go od niej. - Wzywają cię do stawienia się przed Radą Upadłych - zagrzmiał głos archanioła Michaela. - Cholera - warknął Cain. Sturlał się z Marthy i stanął na nogi. - Wrócimy do tego później - jego głos był cichy, tylko dla jej uszu, chociaż spodziewał się, że Michael i tak to usłyszy. Teraz wszyscy będą wiedzieli, że spała u niego, nawet jeśli wcześniejsza noc, którą spędzili razem umknęła ich uwadze. Będzie musiał stawić czoła całej fali nadopiekuńczości Upadłych i ich żon, chociaż nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać na żadne pytania, a szczególnie na te dotyczące Marthy. Rozległa się kolejna seria walenia do drzwi, a Cain zaklął.- Musisz zaczekać Michaelu. Pójdę z tobą, ale najpierw muszę wziąć prysznic, chyba że wolisz, żebym pokazał się twojej pieprzonej Radzie z gołym tyłkiem. - Pośpiesz się - nadeszła zza drzwi stłumiona, pogardliwa odpowiedź. - Masz pięć
minut. - Dziesięć. - Pięć - powtórzył Michael. Cain zauważył, że nie domagał się wpuszczenia do środka, co stanowiło kolejny dowód na to, iż wiedział, że nie jest sam. Świetnie. Spojrzał z powrotem na Marthę. Owinęła się prześcieradłem, jednak nie miał pewności, czy po to żeby obronić się przed intruzami, czy może by ukryć blizny. Rozważał wszystko, co mógłby jej powiedzieć, ale zrezygnował z powiedzenia czegokolwiek. Była ostatnią rzeczą, o której powinien teraz myśleć. Odwrócił się do niej plecami i zniknął w łazience. ZSUNĘŁAM SIĘ Z ŁÓŻKA, owinięta prześcieradłem jak togą. Moje ciało było obolałe na zewnątrz i w środku, a dusza głęboko zraniona. Wiedziałam co się święci, niemal tak wyraźnie, jakbym miała wizję. Może i miałam, ale rozmyślnie o niej zapomniałam. Ruszyłam w kierunku drzwi prowadzących na taras, wiedząc, że tą drogą mogłam bezpiecznie wrócić do własnego mieszkania. Spodziewałam się poczuć jakieś zawroty głowy z powodu upływu krwi, ale tak naprawdę czułam się niemal potężna, nawet, jeśli nieco... poobijana. Albo nie wziął aż tyle, albo byłam silniejsza niż sądziłam. Wymknęłam się na zewnątrz w jaskrawy blask porannego słońca przebijający się przez mgliste opary i przez chwilę pomyślałam o pikującym w górę, broczącym krwią Metatronie. Dokąd poleciał? Zdążył tam dotrzeć zanim się wykrwawił?
Nie zauważyłam jak poważna była jego rana... miałam wtedy umysł zajęty ważniejszymi problemami, niż facet, który z niewytłumaczalnej przyczyny pragnął mnie zabić. Ale może to nie było aż tak niewytłumaczalne, pomyślałam, zamykając za sobą drzwi, kiedy weszłam do swojej izdebki. Jedyną rzeczą, jaka mogła stanowić we mnie zagrożenie... były moje wizje. Najwyraźniej Metatron obawiał się, że mogłabym zobaczyć coś, co zdołałoby pokrzyżować jego osobiste plany. Pytaniem było, czy odszedł na dobre? Albo może wciąż musiałam oglądać się przez ramię, w przypadku gdyby znowu się pokazał, wierząc w powiedzenie „ Do trzech razy sztuka”? Poszłam prosto pod prysznic. Nie miałam najmniejszego zamiaru pozwolić, żeby Cain w pojedynkę stawiał czoła całej potędze Rady. Nie wiedziałam, z jakiego powodu mieli zamiar go przesłuchiwać, ale prawda o tym, co zdarzyło się ostatniej nocy, w końcu do mnie dotarła. Powiedziałam mu, że go kocham i że on kocha mnie. Wziął moją krew, co oznaczało, bez najmniejszych wątpliwości, że musimy być spojonymi partnerami. Uświadomienie sobie tego faktu solidnie mną wstrząsnęło. Po pierwsze, zgodnie z pradawnymi prawami, jakie rządziły Upadłymi, człowiek nie mógł spoić się dwa razy. Thomas, tak naprawdę nigdy nie był moim partnerem. Ta wiedza była jak fizyczny ból. Odmówiłam mu wszystkiego... swojej seksualności, krwi i całkowitego zaufania... podczas gdy on ofiarował mi całego siebie. A teraz, zaprzeczyłam nawet, że kiedykolwiek łączyła nas jakaś więź. Ostateczna zdrada. I dla kogo? Dla Caina, który nigdy nawet nie wspomniał o miłości, ani o związku? Dla czarującego kłamcy, który prawdopodobnie wziął mnie z powodu chwilowego kaprysu? Nie wypowiedział ceremonialnych słów. Mimo to pił ze mnie. Wziął moją krew w starożytnym rytuale tworzenia więzi, który jednoczył nas do końca mojego stosunkowo krótkiego życia. Co oznaczało, że powinnam o niego dbać, bez względu na to, jak to wszystko wyglądało. Jednak ostatniej nocy czułam, że to miało bardzo wielkie znaczenie. Nawet, jeśli
wszystkie słowa, jakie wypowiedział, zarówno na głos jak i w mojej głowie, były trochę kpiące, jego czyny mówiły co innego. Chyba żaden mężczyzna nie dotykałby kobiety w ten sposób bez miłości, nieprawdaż? Umyłam się szybko, krzywiąc się z powodu otartej skóry, nadwrażliwości pomiędzy nogami i bólu rzadko używanych mięśni. Sięgnęłam po swoje zwykłe, białe, luźne ubranie, ale coś zatrzymało mnie w ostatniej chwili i zamiast tego chwyciłam szmaragdowozieloną suknię Tory. Założyłam ją, pozwalając jej miękko otulić moje biodra i spojrzałam na swoje odbicie w niewielkim lustrze, czego zazwyczaj unikałam. Patrzyłam na nieznajomą. Zieleń sprawiła, że moja skóra lśniła, a piwne oczy zyskały niesamowitą głębię. Albo może to seks nadał mojej skórze takiego blasku. Blizna biegnąca przez pierś, zwykle była ukryta za niewielkim dekoltem sukni, lecz tym razem nie zamierzałam jej chować. Wytarłam włosy ręcznikiem, a potem nimi potrząsnęłam, pozwalając nieposkromionym lokom rozsypać się wokół twarzy. Wargi miałam spuchnięte od jego pocałunków, a moje oczy miały rozmarzony wyraz, charakterystyczny dla zaspokojonej kobiety; gdy tylko wejdę do Wielkiej Sali, każdy będzie wiedział, co robiliśmy. Nie dbałam o to. Byłam jego partnerką, spojoną z nim krwią i nie będzie stawał przed nimi beze mnie. Miałam nadzieję, że zdążę dołączyć do Caina i Michaela, ale już wyszli, więc podążyłam za nimi tak szybko jak mogłam wzdłuż długich, krętych korytarzy, aż dotarłam do głównej części domu. Drzwi do sali zgromadzeń były zamknięte, a na zewnątrz czekała Tory, z zafrasowanym wyrazem twarzy. Kiedy sięgnęłam do klamki, zatrzymała mnie. - Nie chcesz tam wchodzić.
- Oczywiście, że chcę - zaprotestowałam, zdziwiona. - Co oni zamierzają robić, torturować go? - To nie ma nic wspólnego z tobą - powiedziała, z nieco zbyt dużym naciskiem. - Oni chcą dowiedzieć się, po co naprawdę tu jest. Spojrzałam na nią z irytacją. - Nie sądzę, żeby zaciągnęli Caina przed oblicze Rady tylko dlatego, że mnie uwiódł. A ponieważ jestem częścią społeczności Sheolu, interesuje mnie wszystko, co dotyczy tego miejsca i jego mieszkańców. Tory wyglądała na zaskoczoną. - Znowu z nim spałaś? - Tak. Myślałam, że już wszyscy o tym wiedzą - powiedziałam, próbując brzmieć nonszalancko, chociaż czułam, jak moje policzki pokrywają się szkarłatem. - I zrobiliśmy coś więcej niż tylko to. - Co takiego? - ostrożnie zapytała Tory. - Pił ze mnie. Jestem związana z nim krwią. - Poczułam się dziwne wypowiadając te słowa, jakby to nie było do końca rzeczywiste. Delikatnie mówiąc, Tory raczej nie wyglądała na najszczęśliwszą. - Sądzę, że powinnyśmy wrócić do twojego mieszkania. Trzeba poczekać i zobaczyć, co się wydarzy. - O czym ty mówisz? - zaczynałam czuć się bardzo niespokojna, skóra zaczęła mnie mrowić w sposób, który zwykle był zapowiedzią wizji. - Czy tam dzieje się coś złego? Nie odpowiedziała, a ja nie zamierzałam czekać. Przecisnęłam się obok niej i otworzyłam drzwi.
Nikt nawet nie zauważył mojej obecności... wszyscy byli pochłonięci dramatem rozgrywającym się w głębi sali. Cain stał tam, i przez moment pozwoliłam sobie delektować się jego pięknem, oraz świadomością, że należał do mnie. Był mój, nawet zanim tu przybył, odkąd zaczął pokazywać się w moich wizjach; nieważne jak bardzo starałam się z tym walczyć, prawda była nieunikniona. Był mój, a ja jego i moja miłość do niego była czymś słusznym i właściwym. Pozbywszy się ostatnich wątpliwości i murów obronnych, patrzyłam na niego. Kochałam go. Mimo, że był skryty, denerwujący, i manipulacyjny, pociągał mnie jak pływy księżyca przyciągają ocean. Ta więź była głęboka i dojmująca. Kochałam go, jak nigdy nie kochałam Thomasa i cały wstyd na świecie nie był w stanie zmienić tego prostego faktu. To mną wstrząsnęło, zarówno świadomość jak i niewzruszona słuszność tego, co czułam. Kochałam go. Zaczęłam przeciskać się przez zwartą ciżbę ludzi znajdujących się w auli, prześlizgując się obok nich, tak aby mógł mnie zobaczyć, dowiedzieć się, że tu byłam. Być może tak samo jak ja uważał tą wieź za tak samo niespodziewaną i kłopotliwą, pomyślałam, ale znał prawdę. Gdyby wziął krew od kogoś innego niż od Źródła, albo przeznaczonej mu partnerki... umarłby. - Więc chcesz żebyśmy przyznali, że przeżyliśmy nieprzeliczone milenia wierząc w kłamstwa? - warknął Raziel, tonem przypominającym smagnięcie batem. - Tak - potwierdził Cain, jego głos był chłodny i opanowany. - Już tego próbowałeś, ostatnim razem, gdy zaszczyciłeś nas swoją obecnością. Upierałeś się, że możemy przejść przez ogień, i Ezechiel okazał się na tyle głupi, by
ci zaufać. Umarł krzycząc. - Ponieważ nie uwierzył. Przekleństwo Uriela jest jedynie praniem mózgu. Siła Wyższa rozkazała nam żywić się krwią i to jest nieodwołalne. Ale cała reszta to tylko kłamstwa. Jesteśmy obojętni na ogień. Nasze kobiety też mogą pić krew i to im nie szkodzi, a jedynie wydłuży ich życia. One mogą mieć dzieci... czy nie zastanawiałeś się, dlaczego twoje Źródło zaszło w ciążę? - To się stało za pomocą Racheli - wtrąciła się Allie, zasiadająca po prawicy Raziela. Była blada i nagle wypełniło mnie złe przeczucie. - Lilith posiada starożytne moce, i ona... - Ona mogła pomóc, ale jedynym powodem dla którego jesteś w ciąży było to, że nie zostałaś utwierdzona w swojej bezpłodności. Nie podpadałaś pod zwykłą kategorię tak zwanych spojonych partnerek Upadłych... odrodziłaś się z krwi Raziela, nie żyłaś według zwykłych standardów. W rzeczywistości, to opory Raziela były tym, co musiałaś pokonać. Jeśli Upadli uwierzą, że posiadanie dzieci jest niemożliwe, nie uwalniają spermy. „Tak zwane spojone partnerki"? Co też on miał na myśli? Raziel jeszcze nie skończył. - Więc oczekujesz, że polecę komuś innemu, by dotknął otwartego płomienia, żeby przekonać się czy uda mu się przeżyć? Nie sądzę. Raz tego spróbowaliśmy i wystarczy. I gdzie jest twój wspólnik? Nikt nie widział Metatrona od wczorajszego ranka. - Metatron nas opuścił - odezwał się Azazel ze swojego miejsca pomiędzy Allie i Rachelą. - Krzyżyk mu na drogę. Raziel odwrócił się do niego, a jeśli istniały jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, kto był teraz Alfą, to w tej chwili zostały one całkowicie rozproszone.
Azazel mówił spokojnie i z szacunkiem. - Metatron próbował zabić Marthę. Najwyraźniej bał się tego, co mogłyby ujawnić jej wizje. Raziel odwrócił się do Caina.- Jak miała wyglądać współpraca z Metatronem? Był częścią twojego planu zniszczenia Upadłych? - Metatron był narzędziem, chociaż raczej niedoskonałym, zwłaszcza do chwili, gdy zaczął próbować samodzielnie myśleć. Zdecydował, że pozbycie się jasnowidzącej będzie mu na rękę. I krył się za próbą zamachu na dziecko. - Gdzie on teraz jest? - nie sposób było przegapić morderczego wyrazu oczu Raziela. - Zwiał - zwięźle skwitował Azazel.- Cain powstrzymał go przed skrzywdzeniem Marthy, walczyli, Metatron został ranny i uciekł. Raziel spojrzał na niego z irytacją. - Skąd to wszystko wiesz? Ty i Cain nigdy nie byliście w szczególnie przyjaznych stosunkach. - Właśnie prowadziliśmy ożywioną dyskusję na mojej skalnej półce, gdy zauważyliśmy Marthę i Metatrona. Cain poleciał, żeby ją ocalić, a ja byłem zaraz za nim. - Co było tematem waszej dyskusji? - nikt nie wziąłby przesłodzonego o ton głosu Raziela za nic innego jak czystą groźbę. - Prywatne sprawy - odpowiedział Azazel. - Właśnie miałem go zabić - leniwie wtrącił Cain. - Rzucił okiem na Azazela. - Jeśli sądzisz, że zamierzam przyjmować od ciebie jakiekolwiek przysługi, to się grubo mylisz. Gdyby Metatron nie wybrał tego momentu na próbę zamordowania Marthy,
Azazel już by nie żył. - Wybrałeś Marthę nad zemstę? - zapytał Raziel, z jawnym niedowierzaniem w głosie. - To do ciebie niepodobne. Cain mógłby mnie teraz zobaczyć, gdyby zadał sobie trud, aby spojrzeć. Przesunęłam się do przodu, soczysta zieleń mojej sukienki była plamą koloru, której nie mógł nie zauważyć. - Planowałem ją wykorzystać - powiedział bez najmniejszego cienia poczucia winy. - Dość łatwo było przedostać się do jej snów i miałem zamiar wszczepić w nie to, czego potrzebowałem. - Zamierzałeś zaszczepić w niej swoją śmieszną ideę prawdy o ogniu, krwi i Urielu? Potrząsnął głową. - Nie. Była takim nieudolnym jasnowidzem, że planowałem wpoić jej coś zupełnie przeciwnego. Jeśliby się upierała, że ogień nie jest niebezpieczny, to istniałaby bardzo realna szansa, że pójdziesz poszukać płomieni, żeby sprawdzić tę teorię. To było jak uderzenie w twarz. Nie tylko chciał mnie wykorzystać, planował zrobić coś dużo gorszego, grając na mojej nędznej niekompetencji. Nic dziwnego, że Tory próbowała mnie zatrzymać. Weszła za mną i stanęła za moimi plecami. Chciałam się odwrócić, ale nie mogłam się ruszyć, zahipnotyzowana przez ból, o którym wiedziałam, że nadejdzie. - Niefortunnie dla ciebie i Metatrona, jej widzenia stały się dużo bardziej wiarygodne. Cain wzruszył ramionami. - Mogłem skorygować swoje plany. Teraz jest już na to
za późno. Wyczuwam, że Uriel jest coraz bliżej i spodziewam się, iż Metatron będzie znowu walczył u jego boku. A jeśli mnie nie usłuchasz, ty i cała reszta, będziecie martwi w przeciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. Pomruk wyraźnego niepokoju przetoczył się przez tłum, jednak Raziel był nieporuszony. - Więc mówisz nam, że jesteśmy odporni na ogień, pomimo wszystkich dowodów, że jest inaczej. Czy ocean także stracił swoją skuteczność? - Morze wciąż ma lecznicze właściwości. - I ciągle musimy pić krew? - Tak. Ale możesz pić od każdego, kogo wybierzesz. Mit o spojonych partnerach jest jedynie... legendą. Możesz pić z jednej kobiety w nocy i z innej następnego dnia i nie cierpieć z powodu żadnych negatywnych skutków. Seks również nie jest ograniczony przez archaiczne zasady. Tutaj też nie obowiązują żadne więzy. Możesz bzykać kogo chcesz i pożywiać się od kogo chcesz. Czułam jak ogarnia mnie odrętwienie, lecz wciąż nie byłam w stanie się odwrócić. Przypuszczam, że chciałbyś poświęcić któregoś z moich ludzi, żeby udowodnić twoje prawdy - powiedział Raziel. - Ale jest z tym mały problem, ponieważ jak powiedziałeś, zbliża się atak Uriela. Straciłbym dwóch wojowników, gdybym sprawdził twoje twierdzenia o ogniu i krwi. - Dziś w nocy piłem z Marthy. Dzisiaj wezmę kogoś innego i nadal będę świetnie się czuł. Więcej niż świetnie, będę silniejszy niż kiedykolwiek. Wszyscy wiemy, że krew daje nam moc, ale istnieje limit, ile możemy jej wziąć bez skrzywdzenia dawcy. Dawcy, pomyślałam zmrożona. Nie partnera. Ależ byłam idiotką.
- W ten sposób możesz skorzystać z kilku kobiet bez wyrządzania im krzywdy i stać się potężniejszy niż Uriel nawet mógłby podejrzewać. - Nie wierzę w twoje słowa - stanowczo powiedział Raziel. - Udowodnij to. Cain rozejrzał się po sali. Przez chwilę jego oczy pochwyciły moje spojrzenie, a potem powędrował nimi dalej, jakbym była dla niego jedynie... dawcą. - A może ktoś zgłosi się na ochotnika? - jego głos był cierpki, kpiący. Wyraźnie nie oczekiwał, że ktokolwiek się zgłosi. Tory przecisnęła się obok mnie. - Ja to zrobię, ty sukinsynu - warknęła. Michael stał zaraz za nią, więc chwyciła nóż, który zawsze nosił i przeciągnęła ostrzem przez swój nadgarstek. Wyciągnęła go, spływający krwią w stronę Caina, ze wściekłym wyzwaniem w oczach. Ja pragnęłam jedynie chyłkiem się stąd oddalić. Uwierzyłam mu. Wierzyłam w każde jego słowo. Ale byłam jak zamrożona, szczególnie z Michaelem za plecami, jego ciało praktycznie drżało z napięcia, i zdałam sobie sprawę, że on również ma kłopoty. Przyglądanie się, jak twój partner żywił kogoś innego wystarczało, by przywieźć każdego z Upadłych na krawędź szaleństwa. Nawet Raziel nie całkiem do tego przywyknął. Cain patrzył na nią oceniająco przez dłuższą chwilę, następnie chwycił oburącz jej ramię i przytrzymując je przycisnął usta do krwawiącego rozcięcia. Zaczął ssać. Kiedy brał od niej krew w tym niemal seksualnym akcie, w całej sali zapanowała kompletna cisza. Potem spojrzał w górę, jego oczy dotknęły moich ponad szczupłym nadgarstkiem Tory, ale on go nie uwolnił, nie wycofał się z uprzejmym liźnięciem. Patrzył na mnie, kiedy pił z innej kobiety, a ja nie mogłam się poruszyć, zmrożona w przygnębiającym smutku. I nagle, niespodziewanie, ogarnęła mnie uzdrawiająca
wściekłość. Czułam napięcie pulsujące w stojącym za mną Michaelu, i zdałam sobie sprawę, że powinnam go przepuścić. Zgniótłby Caina jak pluskwę, a ja zagrzewałabym go do walki. Moment później Cain opuścił ramię Tory, patrząc na Raziela z tryumfalnie błyszczącymi oczyma. - Nic - powiedział. - Poza tym - dodał, patrząc na Victorię. - Że pysznie smakujesz. To stwierdzenie wyczerpało cierpliwość Michaela, który odepchnął mnie na bok, ruszając na Caina z morderczym rykiem i nie zatrzymałabym go, naprawdę nie, tyle że moja skóra nagle zaczęła mrowić jak pod wpływem ukuć tysiąca igieł, ból uderzył mnie jednocześnie w głowę i żołądek. Zemdlałam, padając bez przytomności na podłogę. PRZEKŁAD – Red-Room
ROZDZIAŁ 32
BYŁAM NIEPRZYTOMNA JEDYNIE PRZEZ MOMENT, kiedy otworzyłam oczy, Tory klęczała obok, trzymając mnie w ramionach, cała sala wrzała oburzeniem. Kątem oka dostrzegłam Caina. Michael go przytrzymał i to wyglądało prawie, jakby bronił mu podejścia do mnie, ale wiedziałam, że to było kłamstwo. Wszystko w nim było kłamstwem. Próbowałam doprowadzić do porządku swój głupi mózg. Wizja nadeszła w kawałkach, jak rozbite lustro i przez chwilę nie miałam pewności, jak je do siebie dopasować. A następnie wszystko się połączyło. - Oni nadchodzą - wychrypiałam. Nikt nie popełnił błędu, żeby pytać, co miałam na myśli. Raziel z bezgraniczną pogardą w oczach zlustrował Caina. - I oto prędzej niż myśleliśmy pojawia się okazja, żebyś dowiódł swoich racji. Każdy, kto jest zdolny do walki, niech idzie do arsenału, żeby się przygotować. Tory, pomóż Marcie wrócić do jej mieszkania... Walczyłam, by podnieść się na nogi. Chociaż raz nie miałam niepokojących mnie wątpliwości; wizja była klarowna i przerażająca. - Dobrze się czuję. Mogę walczyć. Ale oni przychodzą z... ogniem. Niechętnie spojrzałam na Caina, spodziewając się dostrzec wyraz tryumfu na jego twarzy. Jednak nie znalazłam na niej nic oprócz spokojnej akceptacji. Dostał to,
czego chciał. Nie będzie już więcej kłamstw... a przynajmniej nie teraz. Był najmniejszym z moich niepokojów. Obróciłam się i powiodłam spojrzeniem po szybko rozchodzących się Upadłych, moje oczy złowiły wzrok Racheli. - Nadszedł czas - powiedziałam cicho. - Czas na co? - zapytała Victoria, ale Rachela już przeciskała się obok nas w kierunku frontu sali, gdzie siedziała Allie zamrożona nagłym przerażeniem. - Nie - szepnęła, ale zdołałam ją usłyszeć, usłyszeć jej strach. Zostawiłam Tory i podeszłam do niej, chwytając jej drżące dłonie w moje ręce. Allie, Źródło, które nie bało się niczego. - Wszystko będzie dobrze - powiedziałam stanowczo. Raziel znajdował się po drugiej stronie pomieszczenia, naradzał się z Michaelem, a Cain gdzieś zniknął. Ochroniłam Allie przed ich wzrokiem najlepiej jak mogłam, Rachela dołączyła do mnie.- Musimy zawiadomić Raziela - powiedziała. - Nawet nie waż się o tym myśleć - wysyczała Allie. - Jesteśmy atakowani. On musi się skupić na ocaleniu Upadłych, nie mogę go rozpraszać. - Allie, twoje dziecko ma właśnie się urodzić - cicho powiedziała Rachela.- Nie chcesz, żeby przy tym był? - Chyba ważniejsze jest, żeby Sheol wciąż istniał po tym, jak już pojawi się na świecie - powiedziała nieco bez tchu, ponieważ dopadł ją kolejny skurcz.- Potrzebuję pomocy, by wrócić na górę. - Masz skurcze, możesz nie dać rady pokonać tych wszystkich pięter zaprotestowała Rachela.
- Nienawidzę tych schodów- wysapała Allie. - Ale zdołam to zrobić. - Poczekaj chwilę - powiedziała Rachela i odeszła w pośpiechu. Allie spojrzała w górę, na mnie, jej oczy napełniły się smutkiem. - Przykro mi, Martho - powiedziała. - On jest draniem bez serca. - Nie martw się o mnie - odpowiedziałam, zbywając ją machnięciem ręki. - Przeżyłam już gorsze rzeczy. Skoncentrujmy się na dziecku. Właśnie się rodzi i zapewniam cię, że wszystko pójdzie jak po maśle. Uścisnęła moje ręce, a jej panika straciła nieco na sile. - Skoro wiesz tak dużo, dlaczego mi nie powiesz, jakiej jest płci? Roześmiałam się. - Dowiesz się tego za parę godzin - powiedziałam. - Bądź cierpliwa. Rachela wróciła, prowadząc ze sobą Tamlela. Spokojny, godny zaufania Tam, po prostu wziął Allie w ramiona i przeszedł w stronę otwartych drzwi. Rachela ruszyła za nimi, ale ja zostałam, wiedząc co musiałam zrobić. Rachela odwróciła się i spojrzała na mnie z pytaniem w oczach. - Muszę dołączyć do walczących - powiedziałam.- Wiesz, że zdołasz sprowadzić to dziecko na świat bez mojej pomocy, a tam przyda się każda para rąk. Skinęła głową, akceptując moje postanowienie. Dziwne, jak nagle wszyscy zaczęli mi wierzyć, po tych wszystkich latach wątpliwości. - Jeśli przypadkiem natkniesz się na Caina, to wypatrosz go również i w moim imieniu - rzuciła przez ramię. Roześmiałam się. To mnie zaskoczyło. Nie pomyślałabym, że kiedykolwiek będę jeszcze w stanie się śmiać. Ale najwidoczniej myśl o gwałtownej śmierci Caina
wystarczała, żeby poprawić mi humor. - Będę o tym pamiętać - odpowiedziałam. Na twarzy Racheli przez chwilę zagościł wyraz niepokoju. Zbyt dobrze mnie znała. - Przetrwasz to - powiedziała. - Nieprawdaż? - Walkę, czy Caina? - wzruszyłam ramionami. - Czy nie zauważyłaś, że moje wizje są całkowicie bezużyteczne, kiedy chodzi o moje własne życie? Nie mam pojęcia, co się wydarzy. Wiem tylko, że muszę tam być. Nie mogła już dłużej się wahać, ale podeszła i mocno mnie uściskała. - Nie wolno ci umrzeć - rozkazała. - Musimy zemścić się na Cainie. - Zrobię co w mojej mocy. W końcu zostałam sama. Wielka Sala opustoszała. Osunęłam się na krzesło, które opuściła Allie. Wspaniała, orzeźwiająca furia umarła, pozostawiając po sobie smutek, odchyliłam się do tyłu i zamrugałam. Nie mogłam pozwolić sobie na płacz... a poza tym on nie był warty moich łez. Jeśli pozwolę sobie na płacz, co nastąpi wcześniej czy później, będę rozpaczała nad własną głupotą i nad naiwnym pragnieniem, żeby wierzyć w niemożliwe. Spojrzałam w jego oczy i uznałam, że mnie kocha. Najbardziej bolało mnie to, że jego miłość okazała się złudzeniem. Nigdy nie wyznał mi żadnych uczuć. A mimo to na każdym poziomie sprzeniewierzyłam się pamięci Thomasa. Oni się zbliżali. Mogłam ich wyczuć; Niebieskie Zastępy, bezwzględni i okrutni wojownicy i tym razem prowadził ich sam Uriel, potwór prześladujący Sheol. Wszyscy bali się i nienawidzili tego despoty. Zamierzaliśmy stanąć z nim twarzą w twarz, a ja nie miałam pojęcia, co nas czekało, zwycięstwo czy klęska. Wstałam. Musiałam pozbyć się tej durnej sukienki, w której planowałam olśnić mojego świeżo spojonego męża. Udałam się prosto do mojego mieszkania i
zerwałam z siebie tą cholerną szmatę szarpiąc za brzegi dekoltu i z większą siłą niż sądziłam, że mam, rozdarłam ją od góry do dołu. Ubrałam się w swoje zwykłe luźne, białe ubranie. Będzie na nim doskonale widać krew, ale mogłam swobodnie się w nim poruszać, a w tym momencie byłam w odpowiednim nastroju na widok krwi. Musiałam jeszcze raz zobaczyć Caina, zanim rozpocznie się bitwa. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać... Bóg wiedział, że nie miałam mu nic do powiedzenia. Chciałam tylko na niego spojrzeć i pogratulować sobie powrotu do zdrowych zmysłów. Kochać go... to było śmieszne, niedorzeczne. Ledwie go znałam. Przez cały czas igrał z moim umysłem, zamierzając się mną posłużyć w sposób najgorszy z możliwych. Wystarczy jedno spojrzenie na niego i będę gotowa zabijać. W arsenale przebywało już tylko kilka osób, jednak Tory poczekała na mnie. Spojrzała na mnie z obawą w oczach. - Nie jesteś na mnie wściekła, prawda? Przez chwilę czułam pieczenie w oczach, ale zamrugałam, żeby je złagodzić. - Nie bądź idiotką. Rozpostarła ramiona i musiałam w nie wejść albo pomyślałaby, że nie mówiłam prawdy. Zrobiła co musiała, by udowodnić, jakim Cain był kłamliwym łajdakiem. Uczyniła to, żeby mnie chronić i kochałam ją za to. Ale nie lubiłam być przytulana. Mimo wszystko pozwoliłam jej na to, energicznie odwzajemniając uścisk. Po czym odepchnęłam ją z niepewnym uśmiechem.- Musimy się przygotować - powiedziałam. Odpowiedziała mi, uśmiechając się serdecznie. - Jak sobie życzysz. Chcesz, żebym przyszpiliła Caina, jeśli nadarzy się okazja? Pokręciłam głową. - On nie jest tego warty. Jeśli nie dobiorą się do niego Niebieskie Zastępy, to na pewno zrobi to ktoś inny. Teraz mamy na głowie zbyt wiele ważnych rzeczy, żeby ją sobie zawracać tym dupkiem.
Tory przytaknęła mi skinieniem. - Jakiej broni potrzebujesz? - Nie chcę żadnej. - Martho... - zaczęła, ale pokręciłam głową. - Zaufaj mi. - Może lepiej zostań z Rachelą w szpitalu - głos Victorii zabrzmiał nieco poza kontrolą - Racheli nie ma teraz w szpitalu. Ona jest z Allie. Zaczęła rodzić. - Cholera. - Skinęłam głową. - Taaa, cholera. Ale wiesz, że oni w szpitalu zrobią świetną robotę, nawet bez Racheli. Nie potrzebują mnie tam. Tory nie wyglądała na szczęśliwą. - Więc, zamierzasz wyjść na pole bitwy nieuzbrojona? - Zaufaj mi, mam wystarczająco morderczy nastrój. Mój komentarz wywołał u niej uśmiech, kiedy zapinała skórzaną zbroję używaną na linii frontu. Była w każdym calu boginią wojny. - Więc chodźmy. Upadli stali w równej linii na plaży, uzbrojeni, gotowi. To nie była liczna armia, ale niebezpieczna, z archaniołem Michaelem, kwintesencją wojownika na czele, oraz Razielem i Azazelem po bokach. Cain też tam był, chociaż jego twarz zwrócona była w inną stronę, już miałam obrócić się na pięcie i odejść, gdy powstrzymał mnie głos Tory.
- Nie zostawię cię - powiedziała kategorycznie. - Musisz być z Michaelem - zaprotestowałam. - Wiem. Ale cię nie zostawię. - Czy chcesz mnie zaciągnąć na pierwszą linię, gdzie będę łatwym celem? - to wyglądało jak doskonały argument. - Ochronię cię. Gdy marnowałyśmy czas na sprzeczanie się, niebo pociemniało od zbliżających się aniołów, a mnie wypełnił dobrze znany strach. Kiedy ostatnim razem stanęłam do walki, utraciłam wszystko i wciąż pamiętałam przeszywający ból, gdy pazury Nephilima orały moją skórę. Ale znałam Tory. Wiedziałam, że nie ustąpi. - Zgoda. Wszyscy obserwowali niebo. Jedynie Michael zauważył, kiedy Tory wśliznęła się, by stanąć u jego boku, chwyciła go za rękę i lekko ścisnęła. Cain wciąż był odwrócony, rozmawiał z Razielem, a brzmienie jego głosu sprawiło, że zamarłam. Tylko się odwróć, pomyślałam. Jedno spojrzenie na twoją kłamliwą gębę i zdołam pozbyć się tego głupiego zauroczenia, które wyprodukowałeś w moim umyśle. Jedno spojrzenie. - Oni planują wykorzystać ogień - mówił.- Jedynym sposobem na ewentualną wygraną jest całkowita wiara, że ogień nam nie szkodzi. Raziel zmrużył oczy, gdy mnie zobaczył, a Cain się obrócił. Nastąpiła chwila milczenia.
Kiedy na mnie patrzył z jego twarzy nie dało się odczytać żadnych emocji; wróciło nieproszone wspomnienie z ostatniej nocy; jego twarz zwrócona ku mojej, niewypowiedziane słowa tuż przy mojej skórze. Pokochaj mnie. I to właśnie zrobiłam. To nie była żadna iluzja, która mogła zniknąć w obliczu jego oszustwa. Żadne infantylne zauroczenie. Tym razem wizje dotyczyły mojego własnego życia, były okrutne i bezwzględne, patrzyłam na niego i wiedziałam z całkowitą pewnością, że w całym swoim życiu nigdy nie czułam niczego silniejszego. Nieważne, czy spojeni partnerzy istnieli czy nie, on był mój. Nagle rozwarły się niebiosa. Potoki ognia wylały się na plażę. Wszyscy cofnęli się w panice. Płomienie buchnęły, były wyższe niż Wielki Dom i sięgały wyżej niż jakikolwiek anioł byłby w stanie polecieć bez nadpalenia się i zatrucia, gdyby stare prawa były prawdziwe. Pierwsza fala aniołów nadeszła z tyłu, wylądowały na plaży ze zwiniętymi skrzydłami, poza zasięgiem wody, która wcześniej przyczyniła się do ich klęski. Mogliśmy dostrzec je przez płomienie, stojące w rzędach i blokujące jakąkolwiek drogę ucieczki. Hałas i żar pochodzący z ognia, był przytłaczający. Jednak usłyszałam głos Caina. - Ogień nie jest w stanie nas skrzywdzić. Musimy przedostać się przez niego i podjąć walkę, albo wszyscy tu umrzemy. - On kłamie! - wykrzyknął ktoś. - Możemy się cofnąć i zaatakować ich z boku... - Nie bądź idiotą - parsknął Cain. - Ja pójdę pierwszy. - Wyciągnął miecz i nagle wyglądał zupełnie inaczej. Jak starożytny anielski wojownik, piękny i śmiertelnie niebezpieczny, nieustraszony w obliczu śmierci.
- Już wiemy, że jesteś odporny na ogień - chłodno powiedział Raziel. Płomienie migotały na jego skórze, przydając mu niesamowitego blasku. - Gadrael ma rację... to może być pułapka. Nagle Michael przeklął soczyście, odsuwając się od nich. - Bzdury - powiedział zwięźle. Chwycił Tory i pocałował ją namiętnie, po czym obrócił się na pięcie i z obnażonym mieczem ruszył w stronę ściany płomieni. Wszyscy wpatrywali się w niego w ciszy, jedynym dźwiękiem był piekielny ryk ognia, który stale się ku nam przybliżał. Michael nie zawahał się. Pobiegł przed siebie z bojowym okrzykiem, Cain zaraz za nim, i mogliśmy zobaczyć ich przez płomienie, nienaruszonych, a wtedy ożyły Niebieskie Zastępy. - Na co do cholery czekacie - wykrzyknął Raziel. - Ruszać się! - I mówiąc te słowa pognał za nimi, z zresztą Upadłych depczącą mu po piętach. Przez krótką chwilę, żywiłam próżną nadzieję, że wojska Uriela zostaną schwytane w pułapkę pomiędzy płomieniami a wodą, która okazała się dla nich taka zabójcza, ale krwawe anioły z Niebieskich Zastępów już się przedarły, spotykając się z rzucającymi się ku nim Upadłymi. Rozpoczęła się walka, wszędzie był dym, hałas krzyki umierających i rozlana krew. Stałam jak sparaliżowana pośrodku tego wszystkiego, ledwie zdolna dostrzec cokolwiek przez kłębiący się czarny dym, a wokół mnie jęczeli ranni Upadli. Ocknęłam się gwałtownie, kiedy zobaczyłam ciemnego anioła stojącego nad leżącym ciałem Gadraela, zamierzał skończyć z nim wbijając włócznię w jego gardło. Zaczęłam krzyczeć i pobiegłam w ich stronę. Miecz wypadł z wyciągniętej ręki Gadraela, a ja go chwyciłam i skoczyłam na anioła, wrzeszcząc jak upiór. Zachwiał się i upadł. Miecz przedziurawił zbroję i przeszedł przez jego serce. Tuzinami zabijałam Nephilimy, te szkaradne, nieludzkie istoty, ale nigdy nie
wyciągnęłam swojego miecza przeciwko innemu człowiekowi. Dokładniej mówiąc aniołowi, który teraz leżał martwy u moich stóp. Usłyszałam dźwięki dławienia się i spojrzałam, żeby zobaczyć, że Gadrael krztusi się krwią. Tamten anioł był dokładny w swojej robocie... Gadrael został poszatkowany tak dotkliwie, że nie było czasu na dostarczenie go do szpitala, ani sposobu, by doprowadzić go do morza. Uklęknęłam przy nim w piasku, ostrożnie układając jego krwawiącą głowę na moich kolanach, mruczałam uspokajające słowa. Upadłego można było jeszcze ocalić, ale byłam tylko słabą kobietą. - Trzymaj się - powiedziałam stanowczo. - Ktoś zaraz tu przyjdzie i pomoże cię przenieść... - Nie... wystarczy czasu - wysapał Gadrael, jego oddech był świszczący z powodu rozciętego płuca. - Potrzebuję Źródła. Źródła, które było teraz zajęte rodzeniem dziecka, wysoko ponad polem bitwy. W rozpaczy spojrzałam w dół, na Gadraela. Zamierzałam trzymać go w ramionach aż umrze, bo nie było niczego, co mogłabym zrobić. Rozejrzałam się wokół szukając kogokolwiek do pomocy, ale ludzie walczyli o swoje życia. Widziałam ich przez kurtynę ognia, trwała zażarta bitwa i poświęciłam chwilę, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że przynajmniej w tym jednym Cain nie kłamał. Upadli byli odporni na ogień. Cain przeżył też biorąc krew od dwóch różnych kobiet. Nie miałam pojęcia, czy moja krew posiadła taką samą leczniczą moc jak Allie, ale nie było wyboru. Wzięłam miecz i rozcięłam sobie nadgarstek, fachowym ruchem, po czym przyłożyłam go do jego ust. - Pij. Zacisnął usta, jak dziecko odmawiające szpinaku i potrząsnął głową.
- On miał rację we wszystkim innym, do cholery - powiedziałam. - Bierz moją pieprzoną krew. - Sięgnęłam i ścisnęłam jego nos, żeby nie miał innego wyjścia, jak tylko otworzyć usta. Poczułam jak zaciskają się na mnie jego zęby, ból był krótkotrwały. Przyglądałam się, jak pił. Nie było w ty żadnej przyjemności, nie jak wówczas, kiedy to Cain brał moją żyłę, jedynie komfort świadomości, że zdołałam uratować przynajmniej jednego człowieka. Chwilę później odtoczył się ode mnie, zrywając się na nogi i chwytając miecz, którego użyłam. Wpatrywał się we mnie w zdumieniu. - Żona mnie zabije wymamrotał i ruszył, żeby dołączyć z powrotem do bitwy. Wszystko mijało w oczadziałym oszołomieniu... nie miałam pojęcia, czy trwało to minuty, czy godziny. Wędrowałam pośród rannych i umierających, dawałam im swoją krew i odsyłałam z powrotem do walki, podczas gdy coraz więcej wojowników Uriela spadało z obłoków i padało, ściętych mieczami Upadłych. Niebo było czarne od dymu i nadciągających falą po fali mrocznych wojowników. Uklękłam na piasku, łzy wyżłobiły bruzdy na moich brudnych policzkach. Nie mieliśmy szans, by ich pokonać, nie gdy tak bardzo przewyższali nas liczebnie. Połowa naszych wojowników była ludzkimi kobietami, złapanymi w pułapkę za ścianą ognia, mogły jedynie bezczynnie patrzeć na otaczającą ich walkę. Nagle uniosła się kurtyna dymu i ujrzałam Caina, był pokryty krwią. Z okrutnym uśmiechem na twarzy walczył z potężnym aniołem. To był Metatron, wymachujący olbrzymim mieczem, panika zamroziła mnie na miejscu. Nie miałam żadnego dowodu, żadnego przeczucia, że Cain przetrwa tą bitwę, a Metatron był ogromny, zdeterminowany. Mogłam jedynie klęczeć i przyglądać się jak będzie umierał i nie było żadnej cholernej rzeczy, jaką mogłabym zrobić, by mu pomóc. Miałam ochotę krzyczeć, ale zakryłam usta, by się powstrzymać. Wydawało się
nieprawdopodobnym, żeby zdołał dosłyszeć mnie przez bitewny zgiełk, ale wiedziałem, że tak będzie, a to mogło go rozproszyć w decydującym momencie. Popatrzyłam, jak Metatron naciera na niego, zmuszając go do cofania się krok za krokiem, mimo że Cain wciąż go atakował i zastanawiałam się, czy w jego szczupłym, umięśnionym ciele wibrowała rozpacz, czy determinacja. A następnie świat zachwiał się w posadach, kiedy Cain potknął się na zabitym wojowniku i upadł do tyłu. Nie miał dość czasu, żeby wstać, a Metatron ruszył na niego, jego spryskana krwią twarz była jak wykuta w granicie, skupiona na przygotowaniu się do zadania ostatecznego ciosu. Uświadomiłam sobie, że gdyby Cain zginął, też bym umarła, po prostu przestałabym istnieć. Patrzyłam w bezsilnym przerażeniu jak Metatron skacze, żeby go wykończyć. W ostatniej chwili Cain uniósł miecz, ostrze przeszyło pierś Metatrona, który upadł bezwładnie, rozciągając się na piasku obok tego, którego planował zgładzić. Uwolniłam wstrzymywany oddech, wypełniło mnie uczucie ulgi... dopóki nie zdałam sobie sprawy, że Cain nie podniósł się, żeby stanąć nad pokonanym wrogiem. Wciąż leżał nieruchomy i z nagłą pewnością zrozumiałam, że on umiera. Sam. Beze mnie. Wstałam. Ludzie nie mogli przechodzić przez płomienie. Upadli aniołowie też nie powinni być do tego zdolni. Cain nie znał wszystkich odpowiedzi, a w tym szalonym świecie Sheolu ciągle coś okazywało się możliwe. Ruszyłam w stronę płomieni. - Co ty chcesz zrobić, do cholery? - Tory złapała mnie za ramię. Nie była człowiekiem, ale również nie należała do Upadłych, i też znalazła się w potrzasku po tej stronie bitwy, walcząc z wojownikami, którym udało się przedrzeć. - Cain. Jest ranny.
- I co, do jasnej cholery myślisz, że możesz z tym zrobić? - krzyknęła. - Ocalić go - warknęłam, wyrywając się jej. - Albo umrzeć próbując - dodałam i pobiegłam w kierunku płomieni. UMIERAŁ, I TAK NAPRAWDĘ WCALE GO TO NIE OBCHODZIŁO. To było warte swojej ceny, uwolnił świat od Metatrona. W szalejącym wokół niego bitewnym zgiełku nie był w stanie myśleć o niczym innym, co jeszcze trzeba byłoby zrobić. Metatron walczył dobrze, lepiej niż Cain się spodziewał, a druzgocący cios, który wylądował pod jego żebrami był świadectwem tego faktu. Był spokojny, gotowy na nadejście końca. Dziwne... zawsze sądził, że gdy będzie umierał, to na końcu swojej drogi ujrzy oblicze Tamrr. Ale przed oczami miał tylko Marthę, aureolę nieposkromionych loków wokół upartej twarzyczki, jej przepyszne usta. Zaśmiał się pomimo świadomości, że odchodzi. Nie ma to jak mieć pożądliwe myśli tuż przed ostatecznym zamknięciem oczu. - Ty dupku. - Usłyszał również głos Marthy, jednak to nie były dokładnie takie, pełne uczucia słowa, jakie życzyłby sobie usłyszeć jako ostatnie. Otworzył oczy, żeby powiedzieć o tym swojej widmowej kochance, a następnie zamarł. To była Martha we własnej osobie, pokryta sadzą, krwią i brudem, klęcząca przy nim z furią oczach. Oferowała mu swój nadgarstek. - Pij. - Jak ty...? - Myślisz, że wiesz wszystko? Pij, albo przysięgam, że pozwolę ci umrzeć na tej kupie gnijących zwłok. I nie przejmuj się, jeśli poczujesz smak kilku innych mężczyzn na moim nadgarstku... jestem pewna, że nie przejmujesz się tym, że ktoś jeszcze ze mnie korzystał.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, a potem chwycił za ramię i szarpiąc ją w dół pocałował, mocno. Przez krótki, cudowny moment oddawała mu pocałunek, po czym go odepchnęła. - Myślałam, że chcesz mojej szyi. Osłabł teraz, ale było warto. Umrzeć z pocałunkiem Marthy na ustach, to był najlepszy sposób na odejście, jaki mógłby sobie wymarzyć. - Dupku - mruknęła ponownie i wtedy poczuł na wargach i języku smak jej słodkiej, ciepłej, życiodajnej krwi. Zaczął ją przełykać... przyjmować do swojego ciała. KOBIETY POBIEGŁY ZA MNĄ, jak horda starożytnych Celtów, wrzeszcząc wniebogłosy, przechodząc przez ogień, jakby był tak niematerialny jak mgła, która okrywała Sheol. Słyszałam je, kiedy żywiłam Caina, słyszałam je również, gdy delikatnie układałam jego głowę w swoich ramionach, ale nie patrzyłam. Czy zwyciężaliśmy czy też nie... nie byłam już w stanie znieść widoku rozlewanej krwi. To mógł być ostatni raz, kiedy widziałam Caina, ostatni raz, kiedy mogłam z nim być. Zakładając, że oboje przeżyjemy, odejdę. Może wrócę do brzydoty świata realnego. Raziel znajdzie mi jakąś kryjówkę, dopóki nie odzyskam sił. Ale teraz mogłam trzymać go w ramionach, napawać oczy tym kłamliwym łajdakiem i mogłam go kochać, chociaż wiedziałam, że nie powinnam. Wolno, bardzo powoli, hałas stawał się cichszy, zamierał ogłuszający szczęk metalu o metal i krzyki odchodzących do nicości. Zastanawiałam się, czy ja również umierałam. Zdałam sobie sprawę ze spóźnioną rozpaczą, że jesteśmy skąpani w złotym blasku. Spojrzałam w górę, spodziewając się zobaczyć jakiś rodzaj czekającej na nas wieczności. Zamiast tego ujrzałam zalewające nas promienie słońca, żadna chmura mrocznych aniołów nie blokowała tego światła. Oszołomiona rozejrzałam się wokół, widząc, że ściana ognia zniknęła, a ja klęczałam pośrodku krwawego pola
bitwy usianego setkami ciał, chociaż nie rozpoznawałam żadnego z nich. Wszystkie one należały do wojowników Uriela, który, jak mi się wydawało, odszedł. Rozległ się nagły okrzyk zwycięstwa, który zamienił się w ryk, gdy armia Upadłych tryumfalnie uniosła w górę swoją zakrwawioną broń. Opuściłam wzrok na mężczyznę, którego z taką czułością trzymałam w objęciach. Patrzył w górę na mnie, z niepewnym, speszonym wyrazem twarzy. Wypuściłam go z ramion i położyłam na piasku. Chwilę później podeszłam do Victorii, rzucając się jej w ramiona. Tuliłyśmy się do siebie, śmiejąc się i płacząc... kiedy znajome uczucie przepłynęło po mojej skórze, zamarłam. Tory wpatrywała się we mnie.- Co się stało? - zapytała.- Czy coś zobaczyłaś? Czy oni wrócą? - Kiedyś na pewno - powiedziałam nieobecnym tonem, uwalniając się z nagłego transu. - To nie to. - Więc co, do cholery?! - Słuchaj! Przez chwilę na skrwawionej plaży trwała całkowita, nieznośna cisza. A następnie, jak najczystsza muzyka, nadszedł dźwięk, dobiegał on z najwyższego piętra Wielkiego Domu i dryfował w wypełnionym słonecznym blaskiem powietrzu. Krzyk zdrowego noworodka. PRZEKŁAD - Red-Room
ROZDZIAŁ 33
RAZIEL PATRZYŁ W DÓŁ, NA SWOJEGO ŚPIĄCEGO SYNA, z wyrazem kompletnego zdumienia na twarzy. Minęło już trzy dni odkąd się urodził, a on wciąż nie mógł przezwyciężyć absolutnego zdumienia i zachwytu z powodu jego pojawienia się na świecie. Miał po dziesięć paluszków u rączek i nóżek, a także świeży mleczny zapach, jaki, przy czym upierała się Martha, towarzyszył wszystkim dzieciom. Z Allie też wszystko było w porządku. Chociaż była nieco wyczerpana po tym niezbyt długim, lecz ciężkim zadaniu, uśmiechała się do niego tak życzliwie, że zastanawiał się, czy była tą samą kobietą, która tak cieszyła się drażnieniem jego dumy. - On jest piękny - powiedział z podziwem w głosie, zdając sobie sprawę, że powtarza tylko to, co przez tysiąclecia mówił każdy ojciec, wpatrując się we własne dziecko. - Szzza - szepnęła Allie. - Obudzisz Marthę. Zmarszczył brwi, ale ściszył głos.- Dlaczego powinniśmy się martwić czy Martha się wyśpi? To ty jesteś kobietą, która właśnie urodziła dziecko. - Ale ona jest tą, która wstaje do niego kiedy płacze, więc mogę odpoczywać. Ze względu na wizje, przejścia z Cainem i służenie w zastępstwie Źródła, jest w bardzo złym stanie psychicznym. W końcu, przed chwilą udało się jej usnąć i chcę, żeby spała tak długo, jak to tylko możliwe.
Raziel rzucił okiem na jasnowidzącą. Była blada, bledsza niż kiedykolwiek, zwinęła się w kłębek na fotelu przy oknie z jedną ręką obronnym gestem osłaniającą twarz. - Cain już niedługo przestanie być problemem... wkrótce odejdzie. - Nieprawda, ciągle nim będzie - powiedziała Allie groźnym tonem. - Wstrętny szczur. - Ocalił nas. - To wstrętny szczur - stanowczo powtórzyła Allie. Od strony drzwi wejściowych dobiegło ciche pukanie, ale wystarczyło, żeby wybić jasnowidzącą ze snu. Martha nerwowo podskoczyła na fotelu. - Przepraszam wymamrotała. - Nie mam pojęcia dlaczego zasnęłam. Masz ochotę na gości, czy powinnam ich odprawić? - To zależy od tego, kto tam jest - powiedziała Allie. - Michael i Tory - natychmiast odpowiedziała Martha. Raziel spojrzał na nią badawczo. - Skąd o tym wiesz? Na twarzy Marthy przez chwilę ukazał się wyraz zaszczutego zwierzęcia, ale udało się jej wzruszyć ramionami. - To sprawa wizji - powiedziała w końcu. - Całkiem sfiksowały. Teraz stale mam ich przebłyski, dotyczą nawet błahych spraw. Jedyną pozytywną rzeczą w całym tym bałaganie jest to, że nie sprawiają mi już bólu. Otrząsnęła się, jakby chciała się pozbyć złych wspomnień. - Chcesz żebyśmy
wszyscy wyszli? - Oczywiście, że nie - natychmiast odpowiedziała Allie. - Wpuść ich. Raziel obserwował jasnowidzącą, kiedy szła do drzwi. Schudła przez te trzy dni, które minęły od bitwy. Była posiniaczona, szlaczek szwów spajał długie rozcięcie na jej nadgarstku, ogólnie była blada i wyglądała na wykończoną. Zwrócił dziecko Allie, trochę wystraszony, że mógłby je upuścić, po czym odwrócił się, by przywitać archanioła. - Przyszedłeś, żeby zobaczyć noworodka. - Ależ nie, przyszedłem, żeby popatrzeć na twoją rozradowaną gębę - oschle rzucił Michael. - Oczywiście, że przyszliśmy po to, żeby zobaczyć dziecko. - Spojrzał na nie i skinął głową, mówiąc. - Taaa, masz dziecko. - Po czym cofnął się, by kobiety mogły robić swoje zamieszanie. - Jak zamierzasz dać mu na imię? - Myśleliśmy o Luca - Raziel rzucił okiem na Allie. - Niosący Światło - Michael z akceptacją pokiwał głową. - Żeby uhonorować pierwszego Upadłego. - Tak - potwierdził Raziel. Zawahał się, po czym wziął Michaela na stronę.- Wiesz, to było coś niesamowitego. - Co takiego? - W ogniu bitwy, kiedy już było jasne, że ich zwyciężymy, wydawało mi się, że coś widzę. O ile mogę stwierdzić, to na pewno nie był Uriel. Ale ktoś inny.
Michael spojrzał na niego krytycznie. - Nie mów, miałeś wizję? - Oczywiście że nie! - zaprotestował z niespokojnym śmiechem. - A ty nie widziałeś niczego? - Oprócz krwi, śmierci i płomieni? Nie. A tobie wydaje się, że co widziałeś? - Lucyfera - wymówił to bardzo cicho, na wpół mając nadzieję, że Michael nie dosłyszy. Ale archanioł zamarł na dźwięk tego imienia. - Anioły Uriela wycofywały się, ostatnie z nich zostały zgładzone w miejscu, na którym wylądowały. Przyglądałem się, by zobaczyć czy Uriel był z nimi, i przysięgam, że zobaczyłem Lucyfera, unosił się w powietrzu. Lśniący, jak fatamorgana, próbował mi coś powiedzieć. Nie mam pojęcia co. Michael przypominał sobie, że również widział jego ducha. Zaczął cicho przeklinać pod nosem. Facet, który przed przybyciem jego żony, nigdy wcześniej nie wypowiedział żadnego przekleństwa. - Też go widziałem. Nie podczas bitwy. Wcześniej. Raziel spojrzał na niego spod ściągniętych brwi.- Spędziliśmy całe tysiąclecia na próbach odnalezienia go, a ty dopiero w tej chwili decydujesz się mi o tym powiedzieć? - Zapomniałem. - Nie wciskaj mi kitu... Lucyfer nie jest kimś o kim mógłbyś zapomnieć. Michael spojrzał ponuro. - Nie, nie jest. Chyba że coś spowoduje luki w pamięci. To było w Ciemności. Nie ucieklibyśmy bez jego pomocy. On jest tam uwięziony,
albo przynajmniej jakaś jego część. Nie był cielesny. - Cholera - warknął Raziel. Spojrzał na swoje nowo narodzone dziecko z żalem i tęsknotą. - Będziemy musieli pójść po niego. Do Ciemności? Trzeba sprowadzić go do domu. WYMKNĘŁAM SIĘ Z POKOJU, kiedy Michael i Raziel prowadzili ściszoną rozmowę. Rozmawiali o Lucyferze, Pierwszym Upadłym, dawno zaginionym wybawcy nas wszystkich. Bo to byliśmy MY, każdy z nas bez względu na płeć. Byłam jedną z Upadłych i mogłam żyć wiecznie. Nasza śmiertelność była kolejnym z przekonywujących kłamstw Uriela. Biorąc krew nigdy byśmy się nie zestarzały, nie nękałyby nas choroby, ani śmierć. Gdybyśmy przejęły klątwę Upadłych, pijąc krew naszych partnerów, stałybyśmy się tym czym byli oni. Jednak bez skrzydeł, co było w oczywisty sposób niesprawiedliwe, pomyślałam, sprawdzając, czy wciąż miałam poczucie humoru. Było tam, mimo wszystko, nieznacznie przypalone ale nietknięte. Nie odczuwałybyśmy żadnej potrzeby, żadnego łaknienia krwi, jednak gdybyśmy ją piły to zachowałybyśmy młodość, co byłoby prawdopodobnie doskonałym rozwiązaniem dla większości ze spojonych par w Sheolu. Bo one były spojone. Cain, który myślał, że wie wszystko, w tym przypadku również bardzo się mylił. Nieważne od kogo Upadły brał krew... gdy został skojarzony w parę, to była to nierozerwana więź, silna i prawdziwa. Oczywiście za wyjątkiem przypadku, kiedy ta więź powstała w wyniku oszustwa i zdrady, wówczas wszelkie zobowiązania zostawały anulowane.
Odchodził. Wiedziałam, że chce to zrobić. Tak naprawdę, przykleiłam się do Allie przez ostatnie trzy dni w nadziei, że odejdzie, zanim będę musiała jeszcze raz go oglądać. To było dla mnie za wiele, szok zdrady, a potem uczestnictwo w walce. Oddałam zbyt dużo krwi na polu bitwy, również Cainowi, który był ostatnim biorcą, i czułam się osłabiona, cierpiałam na zawroty głowy. Byłam niezdolna do zmierzenia się z czymkolwiek, oprócz przytulania słodkiego maleńkiego dzieciątka, które Allie pozwoliła mi trzymać. Ale ukrywałam się zbyt długo. Jeszcze nie odszedł... to była jedna z wielu rzeczy, które byłam w stanie wiedzieć. Moje niegdyś niedoskonałe wizje, bolesne i rzadkie, teraz stały się moim nieodłącznym towarzystwem, prawie przyjemnym. Wiedziałam, gdzie przebywały dane osoby, co mieliśmy na obiad i jak zimno miało być na dworze. To było tak, jakbym mieszkała w domu pełnym okien z zamkniętymi okiennicami, a teraz te okiennice zostały nagle otwarte i mogłam widzieć wszystko. W tym Caina, w jego apartamencie, szykującego się do opuszczenia Sheolu. Wiedziałam dokąd pójdę, wbrew swojemu rozsądkowi. Szłam do niego, chociaż nie byłam pewna co zrobię, gdy już tam będę. Wciąż miałam dojmującą potrzebę, żeby rozbić mu coś na głowie, ale przecież tamtym pierwszym razem to niczego nie rozwiązało. Było ciepłe popołudnie, tak piękne, jak wszystkie popołudnia w Sheolu. Nie zawracałam sobie głowy pukaniem, po prostu pchnęłam drzwi i weszłam jak do siebie. Stał obok drzwi balkonowych, zmusił się do odwrócenia wzroku do ogrodu, i obrócił się, zaskoczony, czujny. - Nie mam zamiaru niczym cię uderzyć - powiedziałam. Nie chciałam go krzywdzić. Wciąż miałam słabą nadzieję, że po całym tym czasie, wszystkich
zdradach, w końcu przestanie mi na nim zależeć. Spojrzałam w jego piękną, zakłamaną twarz i już wiedziałam... zawsze będę go chciała. - To dobrze. Jeszcze nie doszedłem do siebie po dziele Metatrona - jego głos był lekki, zrelaksowany. Pozornie. Mogłam wyczuć napięcie wibrujące w jego ciele, tak jakbym to ja sama drżała. - Ale przynajmniej sprzątnąłem tego sukinsyna. - Myślałam, że to twój wspólnik.
On cię skrzywdził. Początkowo pomyślałam, że wymówił te słowa głośno, wstrząsając mną. A następnie uzmysłowiłam sobie, że po raz kolejny usłyszałam jego myśli. Albo po prostu może wyobraziłam sobie to, co chciałabym usłyszeć? Cain wzruszył ramionami. - Miał problemy z wykonywaniem poleceń. Chciałem sprawić, żeby cierpiał. Spojrzałam na niego, po czym spróbowałam pozbyć się nierozsądnej nadziei, która zaczynała mnie wypełniać. Widziałam to, tak samo jak byłam w stanie zobaczyć teraz tak wiele innych rzeczy, ale obawiałam się uwierzyć, nawet jeśli inne moje wizje wydawały się być niemal nieomylne. Nie ta, pomyślałam. Nigdy nie miałam pewności, gdy chodziło o mnie samą. Ale spojrzałam na niego i wiedziałam. Znajdowałam się na krawędzi i musiałam dokonać wyboru. Mogłam pozwolić mu odejść. Albo o niego walczyć. - Myślisz, że co robisz?
Uniósł brew, nie okazując żadnej oznaki wewnętrznych rozterek i emocji, które wyczuwałam, emanowały z niego silnymi falami. - Odchodzę. Nie chcę tego robić. Wzięłam głęboki wdech, i zrobiłam najodważniejszą rzecz w całym swoim życiu, trudniejszą niż stawanie przeciw Nephilimom lub Niebieskim Zastępom. - Nie sądzę - powiedziałam. Przez chwilę wpatrywał się we mnie, jego srebrne oczy były czujne. - Co powiedziałaś? - Powiedziałam, nie sądzę - powtórzyłam stanowczym tonem. - Czy nie jesteś już zmęczony tym ciągłym uciekaniem? - Ja nie uciekam - zaprotestował. I znowu usłyszałam wyraźne słowa, których nie odważył się wypowiedzieć. Kocham cię. Pozostawienie cię tutaj sprawia, że moje serce płacze, ale nie mogę zostać i ciągle cię ranić. Kocham cię. Pozwól mi odejść. Pokręciłam głową. - Ty uciekasz - powtórzyłam. - Może już czas przestać. Przeszłam przez pokój i podeszłam do niego, wystarczająco blisko, żeby go dotknąć. Też byłam wystraszona. Wyprostowałam ramiona. - Twoje miejsce jest tutaj. Przez chwilę tylko na mnie patrzył, a potem jego twarz rozpromienił ten znajomy, leniwy uśmiech. Ten, którego używał do oczarowywania wszystkich. Ten, który od tej chwili miał należeć tylko do mnie. - Czyżby? Jego ton był chłodny, zdystansowany, ale ja nie dałam się nabrać. - Wiesz, miałeś rację w pewnych kwestiach, jednak w innych się myliłeś.
- Więc dlaczego mnie nie oświecisz? - Miałeś słuszność w tej części o ogniu, jednak nie wiedziałeś, że żony również mogą przez niego przechodzić. Nie wiedziałeś, że też możemy być nieśmiertelne. - Musisz rozumieć, że koncentrowałem się na ocaleniu Sheolu. Nie myślałem o przyszłości, a kobiety są na samym końcu mojej listy. Spróbuj jeszcze raz, duży chłopcze. Już mnie nie oszukasz. Wiedziałam, że mnie usłyszał, poznałam to po wyrazie zaskoczenia na jego twarzy. Ale się opanował. - Oczywiście, że nie myślałeś o kobietach, ty dupku - mój głos był pełen uwielbienia. - Pomyliłeś się co do spojonych partnerów. Krew może nie mieć z tym nic wspólnego. Udowodniłeś, że możesz pić z każdej i przeżyć. Ale to nie oznacza, że więzi pomiędzy Upadłymi i ich żonami nie są silne i niezniszczalne. - Czyżby? Cholera, ależ był uparty. - Owszem. I mam dla ciebie jeszcze jedną ważną informację. Jestem przeznaczoną ci kobietą, jestem z tobą związana, nawet jeśli ty jesteś zbyt upartym osłem, żeby w to uwierzyć. Jestem twoja. Nigdy nie będę należała do kogoś innego. Zamierzam być nieśmiertelna i nie chcę marnować całych wieków, czekając aż urośnie ci mózg i wreszcie to sobie uświadomisz. - Naprawdę? - zapytał, nie ustępują ani na krok. - Czy to już wszystko, co chciałaś mi powiedzieć? W porządku, to nie szło zbyt dobrze. Może byłam w błędzie, może to sknociłam,
może głos w mojej głowie był iluzją i myśleniem życzeniowym. Może byłoby lepiej gdybym usiadła i wybuchnęła płaczem, ale próbowałam zachować resztkę godności, gdyby zdecydował się być ślepym idiotą. - Tak - powiedziałam. - Kocham cię. Mężczyznę, anioła, nieważne, a ty kochasz mnie. Nie poruszył się, jego oczy omiotły mnie z leniwym zaciekawieniem. - Twoje wizje ci o tym powiedziały? - Tak. I serce. - To dobrze - powiedział wyważonym tonem. - Więc, wygląda na to, że twoje wizje wreszcie się poprawiły. - Podszedł i otoczył mnie ramionami. - Kocham cię, panno Mario. Jestem naprawdę kiepskim wyborem, jeśli jednak mnie chcesz, jestem cały twój. Na wieki. - Chcę ciebie - mój głos był opanowany, chociaż serce tłukło się jak ptak w klatce. Wtedy mnie pocałował, wszystkie kłamstwa i próby obrony odeszły w niepamięć. Cain, buntownik, oszust, wędrowiec, mój mąż. W końcu wrócił do domu. KONIEC PRZEKŁAD – Red-Room To już koniec serii o Upadłych Aniołach, Będę za nimi tęsknić. Chociaż odnoszę wrażenie, że autorka zostawiła sobie furtkę na wypadek gdyby miała ochotę dopisać kolejną cześć... sprawa Lucyfera wciąż nie została rozwiązana. Dziękuje za wszystkie komentarze, które motywowały mnie do pracy... dziękuję wam gryzonie. Mam nadzieję, że czytanie tej serii sprawiło wam tyle samo radości, co mnie jej przekład. Gosia
Poprzednie książki z tej serii