Dave Duncan Opowie ci o królewskich fechtmistrzach tom 02 adca Ognistych Krain Prze : Jacek Manicki Tytu orygina u: Lord of the Fire Lands Wersja angi...
3 downloads
13 Views
2MB Size
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Dave Duncan
Opowie ci o królewskich fechtmistrzach tom 02 Prze
adca Ognistych Krain
: Jacek Manicki
Tytu orygina u: Lord of the Fire Lands Wersja angielska: 1999 Wersja polska: 2001
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Tak si od pewnego czasu sk ada, e szybciej przybywa mi wnuków ni powie ci w dorobku, ale rad dedykuj najd
sz z tych ostatnich najm odszemu z tych pierwszych.
To ksi ka dla Samuela Josepha Duncana.
Niech j za ile tam lat przeczyta i niesie rodowe nazwisko przez nast pne stulecie albo i dalej.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
“Zna em go, mój Horacy; by to cz owiek niewyczerpany w artach, niezrównanej fantazji...”. Szekspir, “Hamlet”, Akt V, Scena I w przek adzie Józefa Paszkowskiego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
I Ambrose
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
1
- Król jedzie! - podniecony wrzask poniós si po zalanych s podchwyci o go natychmiast pó
cem wrzosowiskach i
tuzina innych piskliwych dyszkantów oraz kilka
nieoszlifowanych jeszcze barytonów. Przestraszone konie rzuca y
bami i wierzga y.
Kawalkada pod aj ca drog od Blackwater by a jeszcze daleko, ale m ode bystre oczy rozró nia y ju niebieskie barwy Gwardii Królewskiej, tak przynajmniej utrzymywali ich ciciele. W ka dym razie, kilkudziesi cioosobowym oddzia em je
ców, który zbli
si
przez Pos pne Wrzosowiska, mog a by tylko Gwardia eskortuj ca króla w drodze do elaznego Dworu. Nareszcie! Od jego ostatniej wizyty up yn o ponad pó roku. - Król jedzie! Król jedzie! - Cisza! - krzykn
Mistrz Je dziectwa. Na lekcjach jazdy konnej dla Sopranów
zawsze panowa o granicz ce z chaosem rozprz enie, które teraz si gn o zenitu. - P wie ci do Dworu. Zwyci zca zostanie w nagrod zwolniony na miesi c ze s
cie z
by w stajni.
Na mój znak. Do biegu, gotowi... Mówi do wiatru. Jego podopieczni gnali ju co ko wyskoczy przez wrzosowiska w stron samotnego skupiska czarnych budynków, siedziby naj wietniejszej szko y fechtunku na ca ym zbadanym wiecie. Patrzy za nimi, staraj c si zapami ta , który spad z konia, który ledwo trzyma si w siodle, a który dobrze panuje nad wierzchowcem. Nieelegancko by o forsowa tak konie, zw aszcza te stare, ochwacone szkapy, przydzielone nowicjuszom; ale on mia za zadanie zrobi z tej ha astry pierwszorz dnych je
ców. Za kilka lat ci
ch opcy musz by ju na tyle sprawni i nieustraszeni, by dotrzyma pola ka demu, nawet samemu królowi - a Ambrose IV, poluj c, znaczy zazwyczaj swój lad oszo omionymi, pot uczonymi dworzanami gramol cymi si z rowów i krzaków. Jeden ju
zlecia ... i drugi... U-u-u! - ale rymsn . Nic to, m ode ko ci da si
nareperowa czarami, grunt e koniom nic si nie sta o. Mistrz Je dziectwa ruszy bez po piechu nie
pierwsz pomoc poszkodowanym. W to nerwowe wiosenne popo udnie roku
357 wrzosowiska ukrywa y sw odwieczn zdradliwo
pod zwodnicz mask sielsko ci,
spokoju, zieleni oraz zapachu koniczyny. Niebo by o niewiarygodnie b kitne.
tym
splendorem pyszni si janowiec. Niewiele istnia o na wiecie rzeczy mog cych sprawi tyle przyjemno ci co dobry wierzchowiec pod siod em i pretekst do puszczenia go w galop. Rozp dzona gromada mala a w oddali i Mistrz Je dziectwa widzia ju , e wy cig wygra srokata klacz oraz
e dokona tego bardziej dzi ki swym wrodzonym walorom ni
umiej tno ciom dosiadaj cego j je
ca, kandydata Bandyty.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Dziesi
minut po wypatrzeniu królewskiego orszaku zwyci zca wpad jak burza
przez bram i zdzieraj c sobie gard o, obwie ci nowin pierwszym napotkanym, czyli grupie Kosmatych wicz cych walk na rapiery. - Król jedzie! Wie
rozesz a si lotem b yskawicy; dotar a wsz dzie, no prawie wsz dzie. Wszyscy
kandydaci - Soprany, Niedorostki, Bezbrodzi, Kosmaci, a zw aszcza egzaltowani Starszacy, którzy paradowali ju z mieczami - reagowali na ni wstrzymaniem oddechu i wewn trzn mobilizacj . Nawet instruktorzy mru yli oczy i zaciskali usta. Mistrzowie Szabli i Rapieru us yszeli j na placu wicze , Mistrz P atnerz - w Ku ni. Mistrza Rytua ów zasta a w izbie na szczycie wie y, gdzie studiowa tajemne zakl cia, a Mistrza Archiwów w piwnicy, gdzie pakowa starodawne dokumenty do ogniotrwa ych kufrów. Wszyscy oni zostawili swoje zaj cia, by zastanowi si , czy s aby nale ycie przygotowani na królewskie odwiedziny. We wszystkich przypadkach odpowied by a twierdz ca. Byli wi cej ni przygotowani, bo od ostatniej wizyty Arnbrose’a w szkole mija ju siódmy miesi c. Przez ca y ten czas na fechtmistrza pasowano tylko jednego kandydata. Rodzi o si pytanie nurtuj ce zw aszcza Starszaków: ilu tym razem wybierze król? Najostatniejszym z ostatnich by Dzieciuch, który mia trzyna cie lat i przed zaledwie dwoma dniami zosta przyj ty do
elaznego Dworu. Pow tpiewaj c w s uszno
osz cej, e cz owiek mo e z czasem przywykn
do wszystkiego, zalicza w
teorii
nie trzeci
najgorszy dzie w swoim yciu. Próbowa zmy na kl czkach g ówny dziedziniec, maj c do dyspozycji jedno wiadro wody i ma
szmatk . Tym niewykonalnym zadaniem obarczyli go
dwaj Niedorostkowie, bo gn bienie Dzieciuchów by o tradycyjn rozrywk m odszych. Oni etap Dzieciuchostwa mieli ju szcz liwie za sob i teraz odczuwali nieprzepart potrzeb odreagowania tego, przez co sami musieli kiedy przechodzi . Niewielu zdawa o sobie spraw , e s tak samo jak Dzieciuchy testowani i zostan wydaleni ze szko y, je li wyka jakiekolwiek sk onno ci do sadyzmu. Starszy rycerz przechodz cy dziedzi cem w chwili, kiedy gruchn a wie , kaza Dzieciuchowi biec z ni do Wielkiego Mistrza. Wielki Mistrz by najwa niejszym z wa nych, ale Dzieciuch czu si przy nim bezpiecznie, bo wiedzia , e z jego strony nie gro
mu adne
szykany. Wielki Mistrz nie podtopi go w korycie z wod ani nie ka e w azi na stó i piewa spro nych piosenek. Starzec by w swoim gabinecie i przegl da z Kwestorem rachunki. Us yszawszy nowin , nie okaza adnych emocji.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Dzi kuj ci - powiedzia . - Ale nie odchod . Kwestorze, czy mo emy sko czy pó niej? -1 kiedy Kwestor zacz
zbiera swoje ksi gi, Wielki Mistrz zwróci si znowu do
Dzieciucha, dobijaj c go ostatecznie w tym trzecim najgorszym dniu: - Niew tpliwie Jego Wysoko
po czy jutro wieczorem wi zi paru Starszaków. S ysza
, na czym polega ten
rytua ? - - Przebije im serca mieczem? - wykrztusi Dzieciuch. S abo mu si zrobi o na sam my l, bo i jego to kiedy czeka o. - - W samej rzeczy. To bardzo podnios y magiczny obrz dek przekuwania ich w fechtmistrzów. Bez obawy, nigdy nie dzieje im si krzywda. - No, prawie nigdy. - We miesz udzia w tym rytuale. - Ja? - pisn
Dzieciuch. Magia? W obecno ci króla? To gorsze od stu koryt z wod ,
od tysi ca... - Tak, ty. Wyrecytujesz trzy linijki tekstu i po
ysz miecz kandydata na kowadle. Id
teraz do Mistrza Rytua ów. On ci powie, co i jak. Albo nie, zaczekaj. Id najpierw do Pierwszego i uprzed go o przyje dzie króla. Mo e jeszcze nie wie. - Mimo wszystko królewska wizyta mia a dla Pierwszego znaczenie wi ksze ni dla reszty kandydatów, bo jego los by teraz przes dzony. Kogokolwiek jeszcze wybierze król, zacznie od Pierwszego. Znajdziesz go w bibliotece. Wielki Mistrz niestety myli si . Tego popo udnia Starszacy nie sp dzali w bibliotece. Dzieciuch nie zna jeszcze dobrze rozk adu szko y, a by tak zahukany, e nie mia mia
ci
rozpytywa o drog , w zwi zku z czym nie wykona polecenia Wielkiego Mistrza. Kiedy Zbir dowiedzia si w ko cu z innego ród a o przyje dzie króla, królewski orszak wje bram i za pó no by o na ucieczk .
ju w
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2
Dzie ten, jeszcze przed przybyciem króla, zas
na upami tnienie w anna ach
elaznego Dworu. Otó dnia tego Zwrócono dwa miecze, a do Litanii Bohaterów dopisano trzy imiona. Wa ny by w
nie ten wpis do Litanii. Zwroty nale
y do wydarze dosy
powszechnych, bo szko a od siedmiu stuleci wypuszcza a w wiat fechtmistrzów, a byli oni tak samo miertelni jak ka dy inny cz owiek. O ile fechtmistrz nie zgin
na morzu albo nie
wyzion ducha w jakim dalekim kraju, jego miecz wraca w ko cu do elaznego Dworu, by zawisn
po ród innych w s ynnym niebie mieczy. Ka dy nowicjusz zaczyna jako Dzieciuch. Idealny rekrut mia oko o czternastu lat,
dobre oczy i szybki refleks, by albo osierocony, albo odrzucony przez rodzin , i co najmniej zbuntowany - najlepiej do cna zdeprawowany. Jak powtarza przy licznych okazjach sir Srebro: “Im dzikszy, tym lepszy. Nie da si naostrzy mi kkiego metalu”. Cz
wykrusza a
si na samym pocz tku, nie wytrzymuj c drylu, paru rezygnowa o pó niej, ale ma o którego wyrzucano. Ci, którzy wytrwali przez ca e pi
lat, stawali si niezrównanymi szermierzami,
towarzyszami Lojalnego i Staro ytnego Zakonu Królewskich fechtmistrzów, a ka dy z nich by tak ostry, wyszlifowany i mierciono ny jak miecz z kocim okiem, którego noszenie by o ich przywilejem. Król wciela po ow z nich do Gwardii Królewskiej, a reszt przydziela ministrom, krewnym, dworzanom i innym totumfackim. S
ba by a zaszczytem i Wielki
Mistrz o wiele wi cej ch opców odprawia z kwitkiem, ni przyjmowa . Mija y dopiero cztery lata od dnia, kiedy lord Bannerville, ambasador Chivianu w Fitain, po czy ze sob wi zi sir Utracjusza i uczyni ze swojego trzeciego fechtmistrza. Kiedy w Fitain wybuch a wojna domowa, Utracjuszowi i jego dwójce braci fechtmistrzów, sir Zbójowi i sir Smokowi, uda o si wyprowadzi swojego podopiecznego z chaosu, ale ci dwaj ostami przyp acili to yciem. Tego poranka Utracjusz przyby do
elaznego Dworu, by
Zwróci ich miecze. Sir Utracjusz, który jako jedyny z ca ej trójki uszed z yciem, stoj c w sali pod owrogim baldachimem pi ciu tysi cy mieczy, relacjonowa przebieg ewakuacji audytorium sk adaj cemu si z kandydatów, mistrzów i rycerzy. O roli, jak sam w niej odegra , mówi niewiele; ale utykanie, blado
lica i nerwowo
w g osie wiadczy y o prawdziwo ci
przekazywanych sobie wcze niej z ust do ust, je cych w os na g owie pog osek o ranach, jakie odniós . Ka dy wiedzia ,
e zabi
fechtmistrza walcz cego w obronie swojego
podopiecznego to nie lada sztuka, ale niektórym udawa o si jej dokona i pod koniec opowie ci wielu m odszych szlocha o otwarcie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Bohater spo
potem drugie niadanie w towarzystwie Wielkiego Mistrza i paru
innych instruktorów. Chcia zaraz po posi ku rusza w dalsz drog , ale Mistrz Protoko u namówi go, eby zosta i wyg osi wyk ad o polityce dla Starszaków. Pierwszy zaprosi go w tym celu do wie y. Tak wi c wi kszo Dzieciuch ich nie znalaz .
Starszaków by a tego popo udnia w wie y i dlatego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3
elazny Dwór nigdy nie by warownym zamkiem, ale jego po dzikich wrzosowisk zainspirowa o jakiego
enie po rodku
dawno zapomnianego budowniczego do
ozdobienia fragmentów kompleksu wie yczkami, strzelnicami i atrapami blanek. Z tych fantazyjnych imitacji najbardziej rzuca a si w oczy wie a, na szczycie której Starszacy mieli swoj prywatn
wietlic . W tej zapyzia ej norze, ani my
c ojej posprz taniu czy cho by
starciu kurzu, wa koni y si pokolenia przysz ych fechtmistrzów. Sprz ty by y w ruinie, po tach wala y si stosy jakich
achmanów i innego miecia. Ale zgodnie z tradycj - a w
elaznym Dworze wszystko podporz dkowane by o tradycji - wst p na wie
mieli
wy cznie Starszacy i nie posta a tam nigdy noga nikogo innego - ani fechtmistrza, ani Wielkiego Mistrza, ani nawet samego króla. Nikt nie wiedzia , czego ci ostatni mieliby tam szuka , ale zaproszenie do wietlicy sir Utracjusza by o w domy le wielkim zaszczytem. I nie obj o Mistrza Protoko u. Pierwszy przyszed Szersze . Wdrapa si po schodach na gór , taszcz c imponuj cy, przeznaczony dla go cia fotel z wysokim oparciem, który ustawi przed kominkiem. Potem rozmie ci naprzeciwko niego kilka innych foteli i zaanektowawszy dla siebie swój ulubiony, rozsiad si wygodnie na tym zakurzonym, butwiej cym rupieciu, by zaczeka na przybycie pozosta ych. Zjawi si Lis i zaj drugi najlepszy fotel; wszed Herrick na czele jeszcze kilku; potem nast pi a d
sza przerwa, bo utykaj cy sir Utracjusz, eskortowany przez Pierwszego,
wspina si po schodach po jednym stopniu. Za nimi wsypa a si do wietlicy wi ksza grupa ha
liwych jak szpaki Starszaków. Poobsiadali sto y i rozchwierutane sto ki, przycupn li pod
cianami albo porozk adali si po prostu na drewnianej pod odze. - - P omienie i mier ! - skrzywi si go
honorowy. - Taki sam tu chlew jak za
moich czasów. Te okna by y kiedy myte? - - Sk
e znowu! - achn
si Mallory, który by Drugim. - My tu, w
elaznym
Dworze, szanujemy tradycj ! -1 popió w kominku jakby ten sam. - To tradycyjny popió - powiedzia Zwyci zca, który mia si za wielce dowcipnego. A te paj czyny s wprost bezcenne. Utracjusz poku tyka do kominka, wyk adane boazeri
eby poszuka
swojego podpisu. Wszystkie
ciany, sko ny pu ap, a nawet fragmenty pod ogi pokryte by y imionami
kandydatów, którzy przewin li si dot d przez to pomieszczenie. Szersze wydrapa swoje imi nieopodal drzwi pismem bardzo drobnym, z wyj tkiem pierwszej przesadnie wielkiej
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
litery; znalaz jeszcze dwa podpisy “Szersze ”, chocia w rejestrach Mistrza Archiwów figurowa tylko jeden fechtmistrz o tym imieniu, cz onek Gwardii Królewskiej z czasów Everarda III, który niczym szczególnym si nie ws awi . Ten drugi musia
jeszcze
wcze niej i by jeszcze wi ksz miernot . Dopiero trzeci Szersze rozs awi to imi ! Heniek by bardzo niady, Zwyci zca niespotykanie jasnow osy, a Zbir - który nie dotar jeszcze na wie
- rudy jak Bael; ale, nie licz c tego trywialnego zró nicowania
kolorystycznego, Starszacy byli do siebie podobni jak bracia; jeden w drugiego szczupli i zwinni, ani za niscy, bo wtedy nie byliby tacy gro ni, ani za wysocy, bo to poci ga za sob oci
, poruszali si z czujn gracj dzikich zwierz t. Pi
morderczych
wicze
lat nieustannego wysi ku,
i w wi kszo ci przypadków szczypta magii czyni y z nich
niezrównanych fechtmistrzów, gotowych na ka de skinienie swojego pana. Nawet fizjonomie mieli podobne,
adnego nie szpeci y nadmiernie odstaj ce uszy ani krzywe z by.
Szerszeniowi przemkn o przez my l,
e Utracjusz czuje si
tu pewnie jak na starych
mieciach, jak starszy brat, który przyjecha w odwiedziny. Ma o który fechtmistrz pami ta jaki inny dom. Szersze stanowi wyj tek od tej regu y, ale on w ogóle by wyj tkowy pod wieloma innymi wzgl dami, zbyt bolesnymi, by je rozpami tywa . Zbir wbieg po schodach, bior c po trzy stopnie naraz, wpad do izby, klapn pod og pod po udniowym oknem, opar si plecami o cian i wyci gn
na
przed siebie d ugie
nogi. Przechwyci spojrzenie Szerszenia i ku zaskoczeniu tego ostatniego u miechn
si .
Szersze , rezygnuj c z wygody na rzecz przyja ni, przeniós si na pod og obok niego. Sprowokowa tym ma e zamieszanie, bo do walki o zwolniony przez niego fotel rzuci o si trzech ch opców naraz. - My la em, e prowadzisz lekcj szabli z Niedorostkami. Szmaragdowe oczy Zbira roziskrzy y si . - Przypar em Dominika do muru i nie popu ci em, dopóki nie zgodzi si
mnie
zast pi . - Oczywi cie k ama . Uczenia m odszych fechtunku nigdy nie uwa ano za najatrakcyjniejsze z zaj , ale lepsze ju to ni wys uchiwanie nudnej pogadanki o polityce, cho by prelegentem by
wie o upieczony bohater Zakonu; mog o to zainteresowa tylko
Zbira. Dominik na pewno ch tnie przysta na propozycj zamiany. Trzasn y drzwi. Po schodach wbieg , g
no tupi c, Fitzroy i obwie ci , e s ju
wszyscy. Szersze rozejrza si po izbie i naliczy dwa tuziny Starszaków. Tradycyjnie w grupie bywa o ich o wiele mniej, ale w ci gu ostatnich siedmiu miesi cy król tylko jednemu fechtmistrzowi przydzieli podopiecznego. Biedny Gryziwilk w chwili po czenia wi zi , czyli przed tygodniem, liczy
sobie dwadzie cia jeden wiosen. Bykowiec mia
lat
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dwadzie cia. Reszta by a w wieku od osiemnastu do dziewi tnastu lat, chyba e niektórzy, tak jak Szersze , podawali nieprawdziw dat urodzenia. Bykowiec jako Pierwszy wyg osi krótk mow powitaln . By , jak na fechtmistrza, troch za grubej ko ci - bardziej r baczem ni sztychowcem - innymi s owy, bardziej pasowa a mu szabla ni rapier - i mia w osy koloru piasku. Z usposobienia by , ogl dnie mówi c, “flegmatykiem”. Do krasomówców z pewno ci nie nale mu, zasiad w fotelu przyniesionym przez Szerszenia i zacz
. Utracjusz podzi kowa mówi
o polityce, ze
szczególnym uwzgl dnieniem polityki, która doprowadzi a do wojny domowej. Na Mistrzu Protoko u i jegp asystentach spoczywa o niewdzi czne zadanie przygotowania kandydatów do ycia na dworze. Program obejmowa nauk ta ca, manier, konwersacji, etykiety, bardzo okrojony kurs historii i nadmiernie rozszerzony polityki. Na ostatnim roku by a to
ównie polityka - podatki, parlament, sprawy zagraniczne, machinacje
wielkich rodów. Tryskaj cy energi , wysportowani m odzi ludzie woleliby fechtowa albo je dzi konno po wrzosowiskach, zamiast s ucha tych banialuk, no mo e z wyj tkiem opisów pikantnych dworskich skandalików. Utracjusz by przynajmniej atrakcj dnia i dzi ki temu jego prelekcja wzbudzi a wi ksze ni zazwyczaj zainteresowanie. Król Fitainu straci pos uch u swoich baronów, a nie uda o mu si skupi wokó siebie gminu. Nawet królowie potrzebuj popleczników. I tak dalej. Dwudziestu czterech m odych ludzi stara o si , jak umia o, przywo
na twarze wyraz skupienia.
Zdaniem Szerszenia tylko Zbir nie udawa Zerkn wszy z ukosa na przyjaciela, stwierdzi , e ten z niek amanym zainteresowaniem ch onie s owa Utracjusza, od czasu do czasu kiwaj c g ow . Zbir mia dziwne skrzywienie, które kaza o mu si
interesowa
polityk . By chyba jedyn w izbie osob , któr obchodzi o, co si sta o w Fitainie. Ca a reszta audytorium wola aby pos ucha o walce i dowiedzie si , jak to jest bi si dalej, kiedy cz owiek ma zmia
one udo, zosta przeszyty mieczem i wie, e w
ciwie powinien ju nie
. Za brudnymi szybami rozpo ciera o si b kitne niebo. Szersze , kiedy by jeszcze Niedorostkiem, uczestniczy w rytuale
czenia wi zi Utracjusza z lordem Bannervillem.
Smok i Zbój te tam pewnie byli ze swoim podopiecznym, nie przypomina sobie jednak, jak wygl dali. Izba by a przepe niona, ale nikt nie pomy la o otwarciu okna; panowa w niej nieopisany zaduch. My li si rozbiega y. Siedz cy pod przeciwleg
cian Herrick ziewn szeroko.
I, o zgrozo, szcz ka Szerszenia zacz a nagle
w asnym
yciem. Stawia jej
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
desperacki opór, ale nie uda o mu si powstrzyma ziewni cia. Ho ziewni cie nie usz o uwagi sir Utracjusza. - O, wy ko tu skie b karci ta! - warkn , d wigaj c si z fotela. - Macie to wszystko gdzie , tak? - Jego i tak ju blada twarz sta a si teraz bia a jak marmur. - My licie, e to ma o wa ne! e to was nie dotyczy, tak? - Toczy po izbie w ciek ym spojrzeniem, przytrzymuj c lew r
pochw , tak jakby zamierza doby miecza. - O, wy zafajdani, mato kowaci
czy ciciele kloacznych do ów! Dwudziestu czterech Starszaków patrzy o na
z przera eniem. Szersze
pragn
mierci. Jak móg to zrobi ? Ziewn ! Có za karygodny, durny, szczeniacki wybryk! Ale w ciek
Utracjusza nie by a wymierzona tylko przeciwko niemu - rozci ga a
si na wszystkich obecnych. - Wiem, co sobie my licie! - LFtracjusz podniós g os. - My licie sobie, e król najlepszych wciela do Gwardii, a na osobistych fechtmistrzów przeznacza tylko nieudaczników. Tak my licie? Tak? No, kiwnij który g ow ! - ci gn , zni aj c g os do owró bnego pomruku. - Je li tak w który g ow , a udziel
nie my licie, to cie sko czone tumany, no, kiwnij
warn lekcji fechtunku na prawdziwe miecze. Jestem osobistym
fechtmistrzem i szczyc si tym. Zbój i Smok byli moimi bra mi, i ju nie yj ! Nie mieli sobie równych! Szersze i ca a reszta patrzyli b agalnie na Pierwszego. Powiedz co ! Przed tygodniem Pierwszym by Gryziwilk. On by wiedzia , co powiedzie . Ale Gryziwilk odszed , a Bykowiec mocniejszy by w robieniu mieczem ni w g bie. Oderwa si od ciany, któr podpiera . Otworzy usta... i na tym poprzesta . Utracjusz jeszcze nie sko czy . - Wydaje warn si , e wszyscy, jak jeden, traficie do Gwardii, tak? To najlepszy, wed ug was, przydzia ! No to powiem warn, e by osobistym fechtmistrzem jest po stokro trudniej, ni snu si po pa acu z setk sobie podobnych, znudzonych wa kom. To s przez ca
dob . S
widzenia. My s
ba na ca e ycie!
ba
adne tam dziesi -lat-pasowanie-na-rycerza-i-do-
ymy a do mierci. Swojej w asnej albo naszego podopiecznego.
Piegowata, mi sista twarz Bykowca st zak opotaniem. Mallory, który by Drugim, te
a w wyrazie cierpienia pomieszanego z si
nie odzywa . Nie chcia ,
eby go
pos dzono o prób zdyskredytowania lidera, co wiadczy o o dobrym wychowaniu, ale nie by o rozs dne w sytuacji, kiedy bohater zaczyna zdradza objawy histerii. Szersze tr ci Zbira okciem. - Powiedz co ! - szepn .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- S ucham? Dobrze. - Zbir podniós si p ynnym ruchem 2 pod ogi. By trzeci w kolejno ci, zaraz po Mallorym. By równie o dobr szeroko
d oni wy szy od najwy szego
z pozosta ych kandydatów; ze swoimi miedzianorudymi w osami i zielonymi - zieloniutkimi oczami zawsze ci ga na siebie powszechn uwag . Nie inaczej by o i tym razem. Spojrzeli na niego wszyscy obecni, z Utracjuszem w cznie. - Z ca ym szacunkiem, sir, ale ja bynajmniej tak nie my
. I miem w tpi , by znalaz
si w tej izbie kto , kto tak my li. Gryziwilk jest najlepszym szermierzem, jakiego wyda elazny Dwór od czasów sir Durendala, i przed zaledwie kilkoma dniami byli my wszyscy wiadkami rytua u czenia go wi zi , w wyniku którego sta si osobistym fechtmistrzem. W robieniu or em nie mia tu sobie równych, a przecie król nie wzi
go do swojej Gwardii,
lecz przydzieli prywatnej osobie. Z dwudziestu trzech garde wydoby y si pomruki aprobaty. - A konkretnie - doda Zbir, mo e po to, by skierowa rozmow na inne tory przydzieli go sir Durendalowi i aden z nas nie potrafi dociec, dlaczego akurat jemu. Utracjusz przypatrywa mu si przez chwil w milczeniu. Po jego trupio bladej twarzy rozlewa si szybko krwisty rumieniec. Szersze odetchn . Wszyscy odetchn li. Uczono ich, e blado
zwiastuje zagro enie. Rumieniec oznacza przeprosiny albo blef. Bohater opad z
powrotem na swój fotel. - Przepraszam - mrukn . - Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam! Zgi si w uk onie. Bykowiec zamacha r kami w kierunku schodów, daj c obecnym do zrozumienia, e maj wyj . Zbir nakazywa gestami co wr cz odwrotnego - zosta cie na miejscach! - i wszyscy zostali. Zbirowi nikt nigdy si nie przeciwstawia . I to nie ze strachu, lecz dlatego e on zawsze mia racj . - Sir Utracjuszu - podj Zbir - przykro nam ci widzie tak wzburzonym, bo szczerze ci podziwiamy i zawsze b dziemy podziwia . Jeste my dumni, e dane nam by o ciebie pozna , i kiedy sami zostaniemy fechtmistrzami, twoja osoba i czyny, których dokona swoimi dwoma towarzyszami, b
ze
nam przyk adem. A cenimy ci tym bardziej, e jeste
zwyczajnym cz owiekiem. Wszyscy wstrzymali oddechy. - Ostatnie wpisy do Litanii Bohaterów - ci gn
Zbir - dokonane zosta y dwa lata
temu, podczas wojny nythia skiej. Sir Durendal ocali wtedy ycie królowi pod Waterby. Pokona w pojedynk band czterech nas anych zabójców i wyszed z tego bez jednego dra ni cia. Nie ujmuj c mu niczego, sir Utracjuszu, sta si on postaci niemal legendarn i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
trudno si
z nim identyfikowa . Ty mnie inspirujesz. On wywo uje u mnie kompleks
ni szo ci. Twój przyk ad znaczy dla mnie o wiele wi cej ni jego, a to dlatego e widz w tobie takiego jak ja cz owieka z krwi i ko ci. - Gdyby w innych okoliczno ciach kto zabra os przed Pierwszym, ten uzna by to za obelg , ale teraz Bykowiec wprost tryska wdzi czno ci . Fechtmistrz podniós wzrok na Zbira. Potem wyprostowa si
i potar pi ciami
policzki. - - Dzi kuj ci. To by a pi kna mowa. Wzruszy a mnie. Zapomnia em chyba, jak si ... - - Zbir, sir. - - Dzi kuj ci, Zbirze. - Utracjusz przej wszystkich starszy o cztery albo i pi
znowu inicjatyw ; w ko cu by od nich
lat. - Przepraszam, e straci em nad sob panowanie. -
miechn si ze smutkiem i rozejrza po zebranych. - Wszystko przez króla. To on kaza mi tu przyjecha i Zwróci Miecze. le uczyni em, daj c si namówi temu staremu pochlebcy, Mistrzowi Protoko u, do pozostania. Nie odst powa em na krok swojego podopiecznego od dnia, kiedy po czono mnie z nim wi zi . Komendant Montpurse przyrzek mi uroczy cie, e wyznaczy czterech ludzi, którzy dzie
i noc czuwa
b
nad bezpiecze stwem Jego
Lordowskiej Mo ci, ale to nie to samo. A po tym, co si wydarzy o w Fitainie, sta em si przewra liwiony. Roz ka doprowadza mnie do szale stwa! - U miechn
si znowu na
widok przera onych min s uchaczy. - Chyba nie s dzicie, e atwo by fechtmistrzem, co? Nie obchodzi was rebelia i wojna domowa. Bo i czemu mia yby obchodzi ? Tutaj, w Chivialu, do czego takiego nie dojdzie. Aleja musz by przy swoim podopiecznym. Tak wi c, je li pozwolicie, rusz ju w drog . Nim ksi yc zajdzie, b
z powrotem w Grandon.
- Z jego s ów wynika o, e chce jecha przez ca noc, a ju wygl da na znu onego. Bykowiec chcia co powiedzie , ale Utracjusz powstrzyma go uniesieniem r ki. - Wy macie teraz inne rzeczy na g owie. Obieca em, e was nie uprzedz , ale zrobi to w zamian za przyj cie, jakie mi zgotowali cie. Król do was jedzie. Lada chwila powinien tu by . Zbir odwróci si na pi cie, ale Szersze by szybszy, zd
si ju zerwa z pod ogi i
wygl da przez okno. Przez bram wlewali si konni w niebieskich barwach. - To on! - krzykn
Szersze . - Ju tu jest! Król przyjecha ! G os za ama mu si na
wysokiej nucie. Odwróci si od okna i napotka wlepione w siebie, ponure spojrzenia tuzina czyzn, którzy najch tniej zamordowaliby go wzrokiem.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4
Zgodnie z tradycj - a tradycja by a w elaznym Dworze prawem - król wszed przez królewskie drzwi i skierowa swe kroki prosto do gabinetu Wielkiego Mistrza. Oczekuj cy go cia Wielki Mistrz uwija si jak w ukropie, usi uj c bez wi kszego powodzenia strzepywa kurz ze sprz tów zwini tym w tr bk arkuszem papieru, i po raz tysi czny powtarza w pami ci tekst swojego wyst pienia. Na kominku p on
niewielki ogie , na stole czeka a
karafka z winem i kryszta owe pucharki. Wielki Mistrz by
drobnym, zasuszonym
cz owieczkiem o wiecznie zafrasowanej twarzy. Wieche siwych w osów upodabnia go do dmuchawca. G upia sprawa, ale w tej chwili by tak samo zdenerwowany jak wszyscy inni w szkole. Po raz pierwszy mia go ci króla. Zazwyczaj poczta pantoflowa fechtmistrzów zawczasu ostrzega a o królewskich wizytach, ale tym razem tak si nie sta o. Poprzedni Wielki Mistrz, sir Srebro, kierowa Zakonem przez trzeci cz
stulecia;
ale pó roku temu duchy czasu i mierci w ko cu si o niego upomnia y. Komnata nadal przesycona by a jego obecno ci - sta y tu jego zabytkowe meble, na cianach wisia y jego ryciny, na pó ce kominka z polnych kamieni t oczy y si jego bibeloty. Nast pca uzupe ni wystrój tylko o pó
ze swoimi ksi gami i wielki’, obity skór fotel w asnego projektu, który
zamówi w Blackwater na pami tk awansu. I to wszystko. Dawno temu by Tabem Greenfieldem, niesfornym m odszym synem rodziny szaraków, która, eby pozby si nicponia, odda a go do elaznego Dworu - i nic lepszego nie mog o mu si w yciu przytrafi . Pi
lat pó niej nowo mianowany Wielki Mistrz,
Taisson II, po czy go wi zi w pierwszej celebrowanej przez siebie ceremonii i Tab Greenfield sta si sir Zajad ym. Po odb bnieniu o miu lat rutynowej s
by, w trakcie której
ani razu nie mia okazji wykaza si swoimi umiej tno ciami fechtmistrza, pasowany zosta na rycerza Zakonu i tym samym zwolniony ze spirytyzmem, wst pi
lubów. Od dawna interesowa si
wi c do Królewskiego Kolegium Magów i wyró ni
si
tam
oryginalnymi badaniami nad zastosowaniem przywo ywania duchów ziemi i czasu do poprawienia stabilno ci budowli. Zawsze mia ambicj zostania wielkim czarodziejem, ale w ko cu okazja do po czenia obu karier sprowadzi a go z powrotem do
elaznego Dworu,
gdzie zaproponowano mu stanowisko Mistrza Rytua ów. Zdumia si niepomiernie ostatniego dziewi ksi yca, kiedy to Zakon wybra go na Wielkiego Mistrza, a jeszcze bardziej zaskoczy o go, e król zatwierdzi t nominacj . Teraz po raz pierwszy mia zdawa egzamin ze swoich nowych obowi zków. Mia jeden problem - kandydata, który nie spe nia norm.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Król si spó nia ! Mo e pojecha okr
drog , zahaczaj c o Zachodni Pawilon, eby
obejrze szkody wyrz dzone przez po ar. Ha as wywo ywany przez pracuj cych tam cie li dociera a tutaj, ale Wielki Mistrz tak ju do niego przywyk , e stukot m otków i siekier wydawa mu si teraz czym naturalnym. Rozejrza si jeszcze raz po komnacie. O czym móg zapomnie nowy Wielki Mistrz? O, p omienie! Miecz! Tylko po czony wi zi fechtmistrz mia prawo nosi bro w obecno ci króla i komu jak komu, ale Wielkiemu Mistrzowi nie godzi o si o tym zapomina . Przera ony faktem, e o ma o nie pope ni takiej straszliwej gafy, wyci gn pochwy, wdrapa si na skrzyni z dokumentami, wspi
na palce i po
“J dz ” z
szabl na górnej
cz ci pó ki na ksi ki. Z do u nikt jej tam nie zobaczy. Pendent i pochw wrzuci do skrzyni. Zamyka w
nie wieko, kiedy szcz kn a zasuwka sekretnych drzwi w k cie i do
komnaty wkroczy Hoare. By typowym fechtmistrzem - sama smuk pory wyró nia y go tylko groteskowa k pka humoru, teraz jednak jego pier
opi
i gibko . A do tej
tej brody i przekorne m odzie cze poczucie niebieskosrebrnym kaftanem Królewskiego
Gwardzisty przecina na ukos pendent Zast pcy Komendanta. Na widok Wielkiego Mistrza miechn
si szeroko i podszed do niego z wyci gni
r
. - Wielki Mistrz! Moje
gratulacje! - Zast pca! Ja te ci gratuluj . Hoare mia u cisk drwala. - - No no, pniemy si w gór , co? - Potoczy pe nym uznania wzrokiem po komnacie. - Jak si czujemy w roli g ównego nadzorcy mena erii? - - Dzi kuj , nie narzekam. A jak si czujemy na miejscu Durendala? Hoare wzdrygn si teatralnie. - Powiedzia bym, e bardzo niepewnie, gdybym tylko wiedzia , co znaczy to s owo. Rzuci staruszkowi pytaj ce spojrzenie. - Tak, dziwna sprawa! Nie wymkn o mu si co czasem, kiedy tu bawi ? Nie wspomina , dok d si wybiera? I po co najlepszemu na wiecie szermierzowi fechtmistrz do ochrony? - Ani s ówkiem. Mia em nadziej ,
e ty mi powiesz. Spojrzeli po sobie z
zatroskaniem. Hoare wzruszy ramionami. - Nikt nic nie wie. Wielka Inkwizytorka jest pewnie wtajemniczona, ale kto odwa y siej
zapyta ? Grubas milczy. Nie zapominaj, Wielki Mistrzu,
tajemnic ni zdech a koby a robali, a wi kszo
e rycerze maj
wi cej
z nich jest paskudniejsza. Nawet Komendant
przysi ga, e nic mu nie wiadomo. Wielki Mistrz uwierzy by, gdyby Montpurse sam mu to powiedzia ; by w dobrych
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
stosunkach z Komendantem. - Komendant z wami nie przyjecha ? - A jak e, przyjecha . O co chodzi, Janiver? Co nie w porz dku? W drzwiach sta jeszcze jeden, m odszy, fechtmistrz Janiver, rapierzysta, który bardzo krótko by Pierwszym i podczas przedostatniej wizyty króla po czony zosta wi zi wraz z Arkellem i W em. Zawsze by ma omówny, wra liwy i zamkni ty w sobie, ale czemu tak stoi z przekrzywion ow , ci gaj c brwi, jakby czego nas uchiwa ? Wielki Mistrz otworzy usta, ale Hoare uciszy go uniesieniem r ki. Wygl da na rozbawionego, ale przecie Hoare zawsze tak wygl da . Sir Janiver ruszy z miejsca. Podszed prosto do skrzyni z dokumentami i wlaz na ni . - Tam na górze jest szabla. - Stwierdzi to bardziej z przygn bieniem ni zdziwieniem. Hoare wyszczerzy w u miechu z by i pogrozi Wielkiemu Mistrzowi palcem. - - Oj, nie adnie, nie adnie! Nie do wiary! - - Jak on to zrobi ? Wielu
fechtmistrzów
potrafi o
wyczu
niebezpiecze stwo
zagra aj ce
ich
podopiecznemu, ale z przejawem takiego wyczulenia Wielki Mistrz nigdy si jeszcze nie spotka . - Poczekaj, a Mistrzowi, jak to zrobi
us yszysz o drzazdze pod siod em króla! Powiedz Wielkiemu , bracie.
ody Janiver zeskoczy ju ze skrzyni z J dz w r ku i z podziwem przygl da si niezwyk emu pomara czowemu kociemu oku osadzonemu w r koje ci. Podniós wzrok. - Nie wiem, Wielki Mistrzu. Us ysza em, jak brz czy. To ty powiniene mi wyja ni , co ona tu robi. Us ysza , jak brz czy? - - W archiwach przechowywane s pewne zapisy... Chyba nie my licie, e moja szabla stanowi jakie zagro enie dla Jego... - - Zagro enie mo e stanowi ka dy or , je li trafi w niepowo ane r ce - wpad mu w owo Hoare. - A ty powiniene dawa nam, m odzie y, dobry przyk ad. Odnie t karabel w jakie bezpieczne miejsce, Janiverze. Janiver, ruszaj c do drzwi prowadz cych na korytarz, zerkn
na inskrypcj
na
klindze. - - Czemu “J dza”? - spyta . - - A czemu nie? - odwarkn
z irytacj Wielki Mistrz. Widok jego szabli w r kach
kogo innego by dla nowym i wielce nieprzyjemnym do wiadczeniem. J dza nale
a do
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
niego i nie rozstawa si z ni od blisko trzydziestu lat. W tym momencie trzasn y drzwi na dole. Hoare doskoczy do Janivera i wypchn go razem z J dz z komnaty. Potem zamkn Od strony schodów zbli
drzwi i z kamienn twarz stan
y si ci kie kroki.
plecami do nich.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
5
Król, schylaj c g ow ,
eby nie zawadzi
o iutryn
bujnym pióropuszem
szerokoskrzyd ego kapelusza, wszed do komnaty i zatrzyma si , posapuj c. Wzrostem przewy sza ka dego fechtmistrza, a od swojej ostatniej wizyty wyra nie nabra cia a, mia go stanowczo za wiele jak na m czyzn , który nie przekroczy jeszcze czterdziestki. Aktualna moda czyni a ze istnego olbrzyma - obszerny zielony kaftan z czerwonym podbiciem i bufiastymi, rozcinanymi r kawami, narzucony na niebiesk
jedwabn
koszul , bufiaste
spodnie w zielonoz ote pasy, wpuszczone w zielone buty z wywini tymi cholewami. Wianuszek kasztanowej brody zaczyna a ju przetyka siwizna, ale nic nie wskazywa o na to, by Ambrose IV z rodu Ranulfa, od o miu lat elazn r
rz dz cy Chivialem, zamierza w
najbli szym czasie popu ci cugli swoim poddanym. Jego bursztynowe oczka spoziera y podejrzliwie spomi dzy fa d t uszczu. Odpowiedzia na uk on Wielkiego Mistrza ledwie zauwa alnym skinieniem g owy i nieartyku owanym chrz kni ciem. Odpi
spink
zachlapanego b otem p aszcza ze
szkar atnego aksamitu, oblamowanego gronostajem, i za jego plecami jak spod ziemi wyrós Montpurse. Komendant, zdj wszy p aszcz z królewskich ramion, odwróci si , by powiesi go na ko ku, ale nowy Wielki Mistrz, nie widz c dla tego ko ka zastosowania, usun
adnego praktycznego
go ju jaki czas temu i na jego miejscu zawiesi swoj ulubion
akwarel . Montpurse u miechn
si z zak opotaniem i po
p aszcz na krze le. Ze swymi
jasnymi w osami i licem g adkim jak u dziecka wygl da tak, jakby nie postarza si nawet o dob od dnia, w którym po czony zosta wi zi . O, duchy! To by o zaraz po powrocie Wielkiego Mistrza do elaznego Dworu... Czy od tamtego czasu naprawd min to ju blisko pi tna cie lat...? Komendant zamkn
drzwi prowadz ce na korytarz i stan
przed nimi. Król, nie
zdejmuj c kapelusza, podszed do nowego skórzanego fotela i zaton w nim niczym id cy na dno galeon. Wci
nie móg z apa tchu.
- - Niech przypadek ci sprzyja, Wielki Mistrzu - wysapa . - - Dzi kuj , sire. Witaj ponownie w
elaznym Dworze. - Sir Zajad y si gn
po
karafk . - Mo e co na przep ukanie gard a po podró y? - - Piwa - sapn król. Wielki Mistrz podszed do drugich drzwi i wyjrza przez nie. Na korytarzu, tak jak im przykaza , czekali Drab i Dzieciuch. Ten ostatni wygl da na miertelnie przera onego. Stali tam równie niewzruszeni jak góry Janiver i Szyd o. Drab trzyma tac z wielk flasz i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rogiem do picia, dwoma plackami, kilkoma poka nymi gomó kami sera oraz mnóstwem innych wiktua ów. Drab by s
cym w elaznym Dworze od pocz tku, czyli od jakich stu
czy dwustu lat, i najwyra niej zna preferencje obecnego króla. Wielki Mistrz podzi kowa mu niewyra nym u mieszkiem, wzi od niego tac i wróci z ni do monarchy. Postawi tac na stole, na którym Hoare zrobi tymczasem miejsce, zabieraj c karafk z winem. Król si gn pulchn d oni po flasz . - No i jak znajdujesz swoje nowe obowi zki, Wielki Mistrzu? - - Sprawiaj mi wielk satysfakcj , sire. Korzystaj c z okazji, chcia bym ci osobi cie podzi kowa za ten wielki zaszczyt, jakim... - - Dobrze, dobrze. Jak d ugo jeszcze potrwaj naprawy? - Ambrose przytkn
flasz
do ust i nie odrywaj c spojrzenia chytrych, wi skich oczek od twarzy Wielkiego Mistrza, poci gn d ugi yk. - - Zapewniaj mnie, e sko cz do po owy pi ksi yca, sire. Od razu zrobi si ... Nie mo emy si ju doczeka . - Szko a aktualnie p ka a w szwach, pomimo tymczasowego wykwaterowania paru posuni tych w latach rycerzy, którzy musieli sobie poszuka zast pczego lokum. Mówienie o tym dra liwemu monarsze mog o si przepe nienia dosz o mi dzy innymi dlatego,
le sko czy , bo do
e zwleka z odbieraniem wyszkolonych
Starszaków. - Pioruny w rodku zimy? - Król otar r kawem brod
i ypn
sceptycznie na
Wielkiego Mistrza. - Jeste pewien, e nie sta y za tyrn si y nadprzyrodzone? e który z tych starych zramola ych pensjonariuszy nie eksperymentowa z magi ? e m odzie urz dzaj ca sobie nocne pijatyki nie zaprószy a ognia wiecami? - Jego ojciec dopatrywa si zawsze spisków tam, gdzie nikt inny ich nie widzia . Chyba wszyscy królowie s tacy. Bo na co by im byli fechtmistrze? - Na Pos pnych Wrzosowiskach piorun potrafi strzeli o ka dej porze roku, sire. Niektóre przes dne osoby próbowa y wi za ten wypadek ze mierci mojego poprzednika, który zmar by na krótko przed po arem. - Czy by grymas rozdra nienia na twarzy króla oznacza , e i on nale y do tych osób? - Ja nie wierz w duchy, a nawet gdybym wierzy , to nigdy nie dam wiary, e sir Srebro powróci z za wiatów, by szkodzi Zakonowi, któremu tak ugo wiernie s
. Burza otar a si równie o Torwell. Szala a przez pó nocy. Mamy tu
paru s dziwych przyg uchych rycerzy, a nawet oni oka nie zmru yli. Kroi odchrz kn i si gn po róg. - - No i co masz mi tym razem do zaoferowania? Ilu m nych m odych szermierzy, hmmm?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - O, wielu, wielu, Wasza Wysoko . W tym paru wybitnych. miem twierdzi , e Puchar Króla przez wiele jeszcze lat nie przejdzie w r ce osób postronnych. - - Ka
ci w óczy ko mi, a potem po wiartowa , je li to czcze przechwa ki! -
Ambrose roze mia si i s ynny królewski urok rozproszy wszelk pogró nie
, jak mog y
jego s owa. - Nie mamy teraz oparcia w osobie sir Durendala. Och! - - Doprawdy? - - Doprawdy. - Król uci ten temat. - Zacznijmy od Pierwszego. Wielki Mistrz, u wiadamiaj c sobie dopiero teraz, e nie poproszono go o zaj cie
miejsca siedz cego, przezornie odsun
si
na bezpieczn
odleg
od kominka,
przypadkiem, w chwili zapomnienia, nie oprze si o obmurowanie okciem. Za
eby
race na
plecach i zebra si w sobie jak Sopran, który ma wyrecytowa credo elaznego Dworu. - Pierwszym jest kandydat Bykowiec, mój protegowany. wietny... - - Bykodup! - Król spojrza wilkiem znad rogu, który w
nie nape nia sobie piwem.
Piana pociek a mu po d oni, ale on nie zwróci na to uwagi. - - S ucham, sire? - - Bykofiut! I jak ja bym si czu , gdyby przysz o mi zwróci si do Gwardzisty o takim imieniu na jakiej Isilondianu? Wiem,
oficjalnej audiencji? Dajiriy na to, w obecno ci ambasadora
e powiedzia
: Bykowiec, Wielki Mistrzu! Nie raz napomina em
twojego poprzednika, eby nie pozwala ch opcom przyjmowa durnych imion, a to jaskrawy przyk ad takiego w
nie imienia! Mam nadziej , e na przysz
wyka esz si lepszym
wyczuciem! - Spogl da spode ba. Stoj cy za królem Hoare pokaza j zyk. Wielki Mistrz sk oni si , przypominaj c sobie, e nie dalej jak przed dwoma dniami wyda zgod na wpisanie do rejestru kandydata Krwiok a, który mierzy sobie nieca e pó tora metra wzrostu i by piegowaty. - Przeka
twoje zalecenia Mistrzowi Archiwów, Wasza Wysoko .
Ani my la pos ucha króla i dla jego widzimisi zmienia tradycji. Prawo do wyboru nowego imienia wiele dla rekruta znaczy o. By a to przepustka do nowego ycia, symboliczne odci cie si od przesz
ci, daj ce mo liwo
kreowania swojego wizerunku od samego
pocz tku. Zanosi o si na burzliw audiencj , skoro Ambrose zakwestionowa ju imi tak niewinne jak Bykowiec. - No dobrze, s ucham dalej! - Tak jest, sire. Bykowiec to wietny szablista.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Cisza. Król czeka na dalszy ci g. Przejawia ogromne zainteresowanie sylwetkami swoich fechtmistrzów, przypomina w tym hodowc koni, którego ambicj jest poznanie ka dego zwierz cia ze swojej stadniny. - Nie tak dobry w rapierze, ale to, oczywi cie, rzecz wzgl dna. Je li nie przyk ada do niego standardów fechtmistrzów, i tu jest niezrównany. Król zastyg z rogiem zastyg ym w po owie drogi do ust. - - Mów mi o samym cz owieku! Je li przez najbli sze dziesi
lat ma mi si p ta
pod nogami, musz wiedzie , czego si po nim spodziewa . - - Tak, naturalnie... - Mog go jeszcze przydzieli mojemu Ministrowi Rybo óstwa! - Eee... oczywi cie, sire. Bykowiec jest... hmm... sumienny. Lubiany. Nieszczególnie lotny, ale bardzo... uuu... sumienny. Hoare przewróci oczami. Wielki Mistrz opar si pokusie ci ni cia we
czym ,
najlepiej no em. Nie s ysz c z ust króla dalszych komentarzy, ci gn : - Drugim jest kandydat Mallory, sire. - Tu przynajmniej do imienia Ambrose nie mo na by o si przyczepi . - Rapierzysta, bardzo dobry rapierzysta. Osobowo ... weso y, jowialny, bardzo lubiany. Ale nie wiszczypa a, nic z tych rzeczy, sire! Wszechstronny, e tak powiem.
adnych s abych punktów. - Nie bardzo mu to sz o. Mo e za rok, dwa, kiedy
nabierze praktyki i b dzie wiedzia , czego si spodziewa ... Czu stru ki zimnego potu sp ywaj ce po skroniach i król prawdopodobnie je widzia . S k w tym, e wszyscy trzej kandydaci byli dobrzy. S abostki ju dawno z nich wypleniono. Kazano mu szuka wad tam, gdzie ich nie by o. - - Mhm. A trzeci? Tylko spokojnie... - - Kandydat Zbir. Rozdra nione królewskie spojrzenie przyprawi o wszystkich obecnych w komnacie o dreszcz. - No i mamy kolejny przyk ad! Pi
dni wcze niej, wieczorem, Wielki Mistrz w tej samej komnacie prosi o rad
awnego sir Durendala, który nale
do królewskich faworytów i lepiej od niego monarch
zna chyba tylko Montpurse. “Za adne skarby nie daj mu si zahuka ” - powiedzia wtedy Durendal. Je li czego nie wiesz, przyznaj to. Je li jeste czego pewien, obstawaj przy swoim. On szanuje tak postaw . Ust p mu o cal, a wdepcze ci w b oto”. - Z ca ym szacunkiem, sire, ale chyba nie! Znaczy si - dorzuci czym pr dzej Wielki Mistrz, widz c królewski gniew - Zbir to bezsprzecznie g upie imi , ale nie przypominam
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
sobie w tej chwili, eby kiedykolwiek zosta o formalnie zatwierdzone. Ja, dajmy na to, nigdy nie wybiera em sobie imienia “Zajad y”. - Nie? - Król nie lubi , kiedy mu si przeciwstawiano. Prawdopodobnie mia ju w zanadrzu kilka ci tych uwag na temat Zajad ego. - Nie, sire. Chcia em, eby nazywano mnie Lwem. Pod tym imieniem wpisano mnie do rejestru, ale wcze niej Soprany przezwa y mnie Zajad ym i tak ju zosta o. Zanim przysz a na mnie pora po czenia wi zi , przywyk em do tego przezwiska i pogodzi em si z nim. Kandydat Zbir jest niezwyczajnie wysoki. Ju jako Dzieciuch by s usznego wzrostu i jest bardzo... eee... rudy. - Tutaj grunt by szczególnie zdradliwy, bo w osy i broda Ambrose’a mia y niezaprzeczalnie kasztanowy odcie . - - Ach, o tego chodzi! - powiedzia Ambrose z witanymi przez obecnych z ulg oznakami rozbawienia. - Przyje
aj c tu rok po roku, obserwowa em ten ognistory y eb,
id cy, stó po stole, w gór . Ch tnie poznam wreszcie jego w
ciciela.
- - Hmm, tak, sire. Na samym pocz tku nazywali go Bael. Przez wzgl d na te w osy, ma si rozumie . Trwa a wtedy jeszcze wojna baelska i niemal co tydzie dociera y do nas opowie ci o jej okropie stwach - o aktach piractwa, grabie ach, gwa tach. Przyby tu z ugimi w osami, a wi c zaraz pierwszej nocy Soprany ogoli y go na zero. I bardzo dobrze! si o to prosi , chcia em powiedzie . Ale w trakcie tego golenia sze ciu musia o go przytrzymywa , a kiedy uznali, e ju po postrzy ynach, okaza o si , i on jest odmiennego zdania. Bójk mo e wszcz
jeden, trzeba jednak przynajmniej dwóch, eby j zako czy . A
Zbir sko czy jeszcze nie chcia . Jednemu z ch opców z ama szcz
, a kilku innym
powybija z by. - - Z ama mu szcz Przepada za takimi w
, powiadasz? - Br zowe brwi króla pow drowa y w gór .
nie dziecinnymi opowiastkami. - Ile lat mia wtedy?
- - Trzyna cie, sire. - - Z ama szcz
w wieku trzynastu lat? - Ambrose zachichota , rozsiewaj c wokó
blask królewskiego uroku. - Zuch! - - To by dopiero pocz tek, sire. Jeszcze jako Dzieciuch sta si
postrachem
wszystkich Sopranów i wi kszo ci Niedorostków, a nie pami tam, eby to si komu przed nim uda o. Niszczy im ubrania, podrzuca do nocy... Mogli si , oczywi cie, skrzykn przecie chodzi zawsze i wsz dzie ca
ek ko skie ajno. Budzi ich w rodku
i spu ci mu ci gi, i tak czynili, ale nie mogli grup . A Zbir, ilekro
przydyba którego w
pojedynk , bez wahania rzuca si na niego z pi ciami i bra odwet. St uk po kolei wszystkich. Nigdy w yciu nie widzia em tylu podbitych oczu i rozci tych warg. Zapanowa y
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rz dy terroru. Bali si go, a wszak powinno by odwrotnie. To oni przezwali go Zbirem, sire! Ambrose rykn - Ul
miechem, od którego zadr
o ci, kiedy mi to powiedzia
pozwalaj cy kandydatowi Zbirowi by zas
w posadach budynek.
, co? Dobrze, wydamy królewski glejt
kandydatem Zbirem. Nie da si
zaprzeczy ,
e
sobie na to imi . Ale zlinczuj go, je li kiedykolwiek poka e si z tymi swoimi
osami na wybrze u. Pami taj tam jeszcze owe straszne dni. Nie uwa asz, e jego matka mog a zosta zgwa cona przez jakiego baelskiego zbira? Opowiedz mi co jeszcze o tym diable wcielonym. - Si gn po placek. Wielki Mistrz dzi kowa w duchu nieobecnemu Durendalowi. - Ca y szkopu w tym, sire, e on nie jest wcale diab em wcielonym. To spokojny, dobrze u
ony, uczynny ch opiec. Troch
zamkni ty w sobie, ze sk onno ciami do
medytacji. Bardzo lubiany i szanowany. Cz sto si z tym spotykamy. Bez wzgl du na pochodzenie i przesz
, kiedy przebrn ju przez prób Dzieciuchostwa i zaczyna si ich
traktowa jak istoty ludzkie, oni zaczynaj zachowywa si jak ludzie... - Tu Wielki Mistrz przypomnia sobie jeszcze jedn z rad Durendala: “Nie wa si nigdy robi mu wyk adów”. Tak, no có , ja widz w Zbirze przysz ego Komendanta twojej Gwardii, sire. Za
si o
swoje stanowisko, e nim zostanie. Ten zamach na przys uguj cy tylko królowi przywilej sprawi , e Ambrose zmru - Za
wi skie oczka i przez co sta y si jeszcze mniejsze.
ysz si ? Zapami tam to sobie, Wielki Mistrzu. Na osiem! Nie przypominam
sobie, eby twój poprzednik wysun
kiedykolwiek tak mia
prognoz . - Król opró ni do
dna róg i odgryz k s placka. Hoare u miecha si i Wielki Mistrz ju wiedzia , co nadci ga. - T akurat wysun , sire. I powtarza j niejednokrotnie. On zna si jak nikt na ludziach. A odszed od nas przed po arem. Zatem nie dane mu ju by o widzie , jak Zbir wbiega z powrotem do p on cego budynku, by ratowa tych, którzy tam zostali. Tylko dzi ki niemu ciesz si do dzi
yciem dwaj rycerze i jeden kandydat.
Król musia o tym wiedzie . Raporty Wielkiego Mistrza dotycz ce Starszaków by y adresowane oficjalnie do Komendanta Montpurse’a, ale ten z pewno ci przekazywa je dalej. Ambrose, gdyby tylko chcia , potrafi by prawdopodobnie powtórzy ka dy s owo w s owo. - Czyli ma szcz cie i nie stroni od ryzyka. A jak radzi sobie z mieczem, h ? - Nie le. Mars na królewskim czole sprawi , e atmosfera w komnacie znowu si zag ci a. - - Tyle tylko masz do powiedzenia o tym wzorze doskona
ci? Nie le?
- - Jestem przekonany, e do jego umiej tno ci nikt nie mo e mie zastrze
.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Prawda by a taka, e mistrzowie fechtunku nie dawali g owy za szermierczy kunszt Zbira. Szermierka, b
ca obsesj
wi kszo ci ch opców, jego nie poci ga a. By
niefrasobliwy, nawet opiesza y, wiczy tylko tyle, ile musia , i cz sto celowo podk ada si przeciwnikom - sam si do tego przyznawa , chocia oddawanie pola uznawane by o za powa ne pogwa cenie zasad. Mówi , e robi to, bo im bardziej zale y na zwyci stwie. Oceniano go jako “nie spe niaj cego oczekiwa ”. Ale pewnego dnia, tylko jeden jedyny raz, rozsierdzony czym , co zrobi czy powiedzia Gryziwilk, zadziwi ca wszystkich po kolei w walce na florety. Opowie ci o tym d ugo kr
szko , pokonuj c y po
elaznym
Dworze. Nie powtórzy ju potem tego wyczynu i nikt nie wiedzia , czy potrafi si tak spisa w prawdziwej walce. Król wyczu unik, ale machn na to r
.
- - Có , nie wszyscy mog by bohaterami. Czyli Bykowiec, Mallory, Zbir... Kto czwarty? - Si gn po drugi placek. Po pierwszym zosta y mu ju tylko okruchy w brodzie. - - Szersze , rapierzysta.
wietny szermierz. Lubiany, bystry... - Wielki Mistrz
zawaha si , a potem wyrzuci z siebie: - Mam co do niego - pewne zastrze enia, sire. - - Jakiego rodzaju? - - To jeszcze ch opiec. - - Goli si ju ? - spyta król z pe nymi ustami. - - Chyba nie. Szersze nie jest jeszcze gotowy, ale za nim czeka w kolejce tuzin pierwszorz dnie wyszkolonych ludzi. My
, e nie godzi si ich przetrzymywa tylko przez
wzgl d na niego. Zasada by a taka, e kandydaci musieli opuszcza mury szko y w takiej kolejno ci, w jakiej do niej trafili. Cho ten stary edykt bywa cz sto niewygodny, to pobudza w zakonie ducha wspó pracy. Zdolniejsi starali si pomaga s abszym. Ka dy inny uk ad prowokowa by ich do wspó zawodniczenia ze sob i prowadzi do niesnasek i zawi ci w bractwie. Tak to si odbywa o i zawsze tak si b dzie odbywa . Król znowu si
nachmurzy . Monarchowie lubi
si
uwa
za ludzi bardzo
zapracowanych i Ambrose’owi szkoda by o czasu po wi conego na wizyt w
elaznym
Dworze. Nie móg jednak zrzuci tego obowi zku na kogo innego, bo fechtmistrz musi by czony wi zi r
swego przysz ego podopiecznego.
- - A dobrze si fechtuje? - - Brak mu jeszcze t yzny fizycznej niezb dnej do w adania ci sz broni , ale w rapierze jest doskona y. I b dzie jeszcze lepszy, kiedy przestanie tak szybko rosn
- to le
wp ywa na koordynacj ruchów. - Najwi kszy problem stanowi o, rzecz jasna, to, co potrafi Szersze . By jeszcze za m ody, by m drze gospodarowa
miertelnie niebezpiecznymi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
umiej tno ciami nabytymi” w
elaznym Dworze. Byle banda pijanych arystokratycznych
fircyków, stroj c sobie arty z m odocianego fechtmistrza mog a sprowokowa katastrof . Jestem przekonany, sire, e poza tym niczego mu nie mo na zarzuci . Jest tylko nieopierzony - przechodzi trudny okres zwany wiekiem dojrzewania. Z kijankami ju p ywa nie potrafi, a skaka z abami jeszcze nie. W jednej chwili gotów jest rusza na podbój wiata, ju w nast pnej za ma si za nieudacznika i kompletne zero; albo za gorszego od przyjació i pokrzywdzonego przez los - to typowe objawy tej dolegliwej przypad
ci. Wszyscy przez to
przechodzimy w swoim czasie, ale on reprezentuje przypadek skrajny. Przypuszczam, e przyczyni si do tego horror, jaki prze
podczas po aru. Ale jako szermierz wstydu
elaznemu Dworowi nie przyniesie! Hoare znowu stroi miny. Ambrose wzi si za ser. - - Ile ma lat? - wymamrota . - - Twierdzi, e osiemna cie, ale nie wiem, czy to prawda. Wielu z nich, wst puj c w nasze szeregi, k amie co do swojego wieku, a my zazwyczaj przymykamy na to oko. Straci ca rodzin podczas napa ci Baelów - o ile si nie myl , to ostatniej w tej wojnie. Zwykle nie przyjmujemy ch opców, których nie polecaj twierdzi ,
e przyszed piechot
a
nam rodzice albo opiekunowie. Szersze
z Norcaster. Znajdowa si
w op akanym stanie -
zag odzony, starte do krwi bose stopy, pierwsze objawy zapalenia p uc. - - Zarzucasz swemu poprzednikowi, e zdarza o mu si kierowa wspó czuciem, Wielki Mistrzu? I znowu gambit Durendala: - Jestem przekonany, zawodzi a, - Przed
e czyni to niejednokrotnie, sire. Ale intuicja rzadko go
aj ca si cisza zach ci a Wielkiego Mistrza do kontynuowania. - A
podejrzewam, e w tym konkretnym przypadka mog o mu jeszcze chodzi o jak najszybsze znalezienie nowego Dzieciuchana miejsce Zbira, nim ten zastraszy do ko ca ca y rocznik Sopranów! Ambrose prze
bez po piechu ser i poci gn
d ugi yk piwa. -1 jak go przyj a ta
banda szczurów? - pad o pytanie. - Nawet go nie tkn li. My
, e by o im go troch
al. Ale co wa niejsze, Zbir nadal
si m ci i przeciwstawia prze ladowaniom. Wzi nowego Dzieciucha pod swoj opiek . Od tamtego czasu s nieroz cznymi przyjació mi. - Wielki Mistrz zauwa tym aluzj , a wi c mo na si by o spokojnie za temat.
, e Hoare zw szy w
, e Ambrose na pewno podchwyci ten
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Do wiadomego stopnia? - Nie by o tajemnic , e Jego Wysoko
nie pochwala tego
wiadomego stopnia. - Nie, a do wiadomego stopnia, to nie, sire - zaprzeczy zdecydowanie Wielki Mistrz. - Gdyby to by a przyja
do wiadomego stopnia, to kr
yby o niej arty i plotki, a tak si
nie dzieje. Takich sekretów nie da si na elaznym Dworze ukry . - A przynajmnniej nie jest to atwe. - Jestem przekonany, e s po prostu bardzo bliskimi przyjació mi. To si dosy cz sto w Zakonie zdarza. Trafiaj tu ch opcy odrzuceni przez rodziny albo dopiero co osieroceni. Szko a ich nie rozpieszcza - nic dziwnego, e szukaj przyja ni. Król chrz kn sceptycznie. Hoare przewróci oczami. - - Nieszcz ciem Szerszenia - ci gn
Wielki Mistrz - jest to, e trafi tu w zbyt
odym wieku, a fizycznie rozwija si powoli. - - Przecie macie rozmaite czary, którymi rozwój mo na przy pieszy ! - warkn król. - - Nie zawsze skutkuj , sire. Na Zbira nie podzia
nawet rytua , który zapobiega
osi ganiu przez ch opców wzrostu przekraczaj cego fechtmistrzowski standard, a to przecie jedna z naszych rutynowych procedur. Mogli my podda Szerszenia rytua owi przy pieszania dojrzewania, ale nie zaryzykowa em tego, b
c jeszcze Mistrzem Rytua ów, i teraz te nie
wydam na to zgody. Istnieje niebezpiecze stwo, e przywo takie monoklinalne obrz dki magiczne gro
by on jedynie duchy czasu, a
wprowadzeniem perturbacji do przeciwleg ego
dope nienia, którym dla czasu jest przypadek, to za
doprowadzi oby do aberracji i
nieprzewidywalnych skutków. Akademia zna przypadki dzieci umieraj cych ze staro ci, zanim... - Wielki Mistrz urwa , widz c gniew na twarzy króla. - - miesz robi mi wyk ady?! - - Wybacz, sire! - Wielki Mistrz zawaha si , ale po chwili doszed do wniosku, e dla dobra ch opca, o którym by a mowa, musi dobrn sire. We
do ko ca tej historii. - To nie wszystko,
askawie pod uwag , e ca a jego rodzina zgin a w po arze. Kiedy ostatniego
mksi yca po ar wybuch u nas, Szersze oddzieli si od reszty. Podejrzewam... Nie, ciwie to jestem pewien, e wpad w panik . Kiedy wszyscy zbiegali po schodach, on pobieg
pewnie w inn
stron
albo si
gdzie
ukry ... Porachowawszy ch opców,
stwierdzili my, e nie ma go w ród nich - to by o ju po tym, jak Zbir wyprowadzi z on cego budynku dwóch rycerzy. Próbowali my zatrzyma Zbira, ale on wróci tam po raz trzeci i wyniós Szerszenia na par chwil przed zawaleniem si dachu. Nie ma najmniejszych tpliwo ci, e uratowa ch opakowi ycie. Szersze do tej pory nie doszed ca kiem do siebie po tamtych prze yciach. Potrzebuje jeszcze troch czasu...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Tragiczne! - burkn
król. - Ale nie mo emy pozwoli , eby problemy jednego
ch opca przeszkodzi y w zaci gu do naszej Królewskiej Gwardii. Nie opowiadaj mi tu zawych historyjek, Wielki Mistrzu,
dam rekomendacji. Sytuacja jest trudna, ale twój
poprzednik nie raz musia sobie w takich radzi . Czekam na konkrety. Wielki Mistrz westchn . - Jak sobie yczysz, Wasza Mi
. To zale y tylko od tego, jak Waszej Wysoko ci
pilno. Je li Komendant Montpurse potrzebuje nie wi cej ni pi tnastu nowych fechtmistrzów, elazny Dwór mo e ich mu dostarczy , a czternastu ju na pewno. Prawdopodobnie pi tnasty równie b dzie spe nia wszystkie wymagania, a przeze mnie przemawia tylko przesadna troska matki kwoki. Z drugiej strony, gdyby Komendantowi wystarczy o na razie trzech pierwszych, a z poborem reszty zgodzi si wstrzyma na jakie dwa miesi ce, to takie nie rozwi zanie zaleca bym Waszej Wysoko ci. - - Dwa miesi ce? - warkn
król. - Z tego, co tu mówi , zrozumia em, e temu
ch opcu potrzeba dwóch lat. - - Z ca ym szacunkiem, sire, ale po odej ciu Bykowca, Mallory’ego i Zbira on stanie si Pierwszym. To ogniowa próba dla ka dego kandydata, a zw aszcza dla Bezbrodych. Komendant mo e to chyba potwierdzi . - Wielki Mistrz obejrza si
n
g adkolicego
Montpurse’a i ten pokiwa z u miechem g ow . - Szersze nie b dzie ju mia oparcia w swoim bohaterze. Kandydaci stoj cy w kolejce za nim zaczn mu zarzuca , e ich blokuje, a Starszacy, je i tylko chc , potrafi niebywale uprzykrzy Pierwszemu
ycie. Tak samo
Wielki Mistrz, je li musi. Zapewniam ci , sire, e w ci gu dwóch miesi cy kandydat Szersze albo p knie jak kiepski miecz i ucieknie z p aczem przez wrzosowiska, albo pu ci mu si zarost. Mo e nie wszyscy go od razu zauwa , ale on ju tam b dzie. A w takim przypadku zarówno Wasza Wysoko , jak i Zakon, zyskaj
wietnego fechtmistrza.
wi skie oczka mierzy y przez d ug , pe jakby widzia y w nim soczysty
napi cia chwil Wielkiego Mistrza, tak
.
- A je li si mylisz? - To pozostaje jeszcze Minister Rybo ówstwa, sire. Król odchyli si na oparcie wielkiego fotela i zarechota . - - A wi c potrafisz by bezwzgl dny? Przyznaj , e mia em w tpliwo ci, czy jeste dostatecznie twardy do tej roboty, Wielki Mistrzu. Rad stwierdzam, e moje obawy by y onne. Potrzeba mi ludzi, którzy wiedz , kiedy wspó czucie przynosi wi cej szkody ni po ytku. Komendancie, wystarczy ci na razie tych trzech or ów? - - Je li to maj by tylko dwa miesi ce, sire, to wystarczy. - Montpurse’a wyra nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
bawi a ta konwersacja. Zapewne by ju
wiadkiem wielu podobnych sesji. - Je li d
ej, to
nie r cz . - - No to masz te dwa miesi ce, Wielki Mistrzu. Sprowad tu swoich szermierzy. Szerszenia zostawimy na razie w gnie dzie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
6
Od kiedy po ar strawi Zachodni Pawilon, kwater dwuosobowa izba w Nowym Skrzydle, w której st oczono sze
starszych Starszaków by a ek. Bykowiec i Mallory
zajmowali s siednie. Herrick i Fitzroy, eby dosta si do swoich, musieli prze azi przez Szerszenia albo Zbira. Na wie
o niespodziewanym przybyciu króla ca a szóstka wpad a w
panik , ale szybko dotar o do nich, e przecie maj ju na sobie swoje najlepsze stroje, które wdziali na porann uroczysto troch ogarn
Zwrotu, i nie musz si przebiera . Wystarczy o si obmy ,
i uczesa . Herring, który szcz
mia wiecznie granatow , jeszcze raz si
ogoli . Teraz szóstka m czyzn - to znaczy pi tka m czyzn i ch opiec - siedzia a na pos aniach i czeka a na wezwanie przed oblicze króla. Herrick obgryza paznokcie. Fitzroy wy amywa sobie palce. Mallory po raz pi tnasty glancowa buty. Bykowiec co chwila wstawa , wygl da za drzwi, zamyka je, siada ... i tak w kó ko. Niewzruszony spokój zachowywa jedynie Zbir, wyci gn wszy przed siebie nogi i czytaj c tomik poezji. Szersze , któremu zawsze zarzucano nadpobudliwo , gadatliwo
i
zak ócanie ciszy nocnej wierceniem si na skrzypi cym
ku, zapar si , e tym razem nie
oka e cienia podniecenia. Le
eby powstrzyma
z r kami pod g ow ,
ich dr enie, i
koncentrowa si na utrzymywaniu w bezruchu wszystkich cz onków. Nawet powieka mu nie drgn a! Istny Zbir. S k w tym, e ca e napi cie skupi o si teraz w brzuchu i skr ca o mu kiszki tak, e tylko czeka , jak nie wytrzyma i pu ci pawia. Zdawa sobie spraw , e jego pozorny spokój nikogo nie zwiedzie po farsie, jak odegra , kiedy Utracjusz oznajmi , e król przyje
a. Podskoczy wtedy do okna, wyjrza , a
potem dar si wniebog osy jak dzieciak! G upawy dzieciak! Czy powa nemu szermierzowi przystoi robi z siebie takiego b azna? I ten ami cy si g os! O, p omienie! G os zmieni mu si przed dwoma laty. Chyba nie b dzie musia drugi raz przez to przechodzi . Nie teraz, lito ci, nie teraz, kiedy król jest w szkole. Bykowiec, Mallory, Zbir, Szersze , Herrick, Fitzroy... Heniek i Fitzroy chcieli go zlinczowa
na miejscu. Tak samo sze ciu m czyzn z drugiej kwatery Starszaków,
mieszkaj cych obok. A paru innych atwo da oby si do tego namówi . Wszyscy oni ju si golili albo nosili brody. Niektórym ros y te w osy na piersi - Herrick, kiedy zdj wygl da jak stajenny kocur. I Szersze
koszul ,
sta im na drodze do Królewskiej Gwardii, bo
przecie król nie po czy ze sob wi zi Bezbrodego. Niebawem zawezw
ich do Wielkiego Mistrza. W najgorszym przypadku tylko
Pierwszego i Drugiego, ale po siedmiomiesi cznej przerwie król b dzie pewnie chcia
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zaci gn
wi cej ni jednego. Tak to si odbywa o. W zesz ym tygodniu Pierwszym by
Gryziwilk, a Drugim Bykowiec. W tym tygodniu... Szersze
obawia si najbardziej, e
wezwanych zostanie czterech: Bykowiec, Mallory, Zbir oraz on, Szersze . Tamci po czeni zostan wi zi , a jego odprawi . I wtedy on stanie si
Pierwszym! O, p omienie! Matk
kandydatów. “Pierwszy, dlaczego nie mog
si
ju
przenie
spowiedniczk
setki
do sto u Niedorostków?”.
“Pierwszy, mój s siad chrapie...”. “Pierwszy, dlaczego, kiedy le
w
ku, r ce same
wsuwaj mi si pod koc?”. A ten Pierwszy b dzie zaledwie ch opcem. Starszacy zjedz go ywcem. O, mierci! ywcem zjedz go Soprany. Znajdzie si w sytuacji tego króla Fitainu z opowie ci sir Utracjusza, któremu do gard a skoczyli jednocze nie i baronowie, i mieszczanie, i wie niacy. Prawdopodobnie nie b dzie ju potrzebowa chodzi na siusiu. Teraz przynajmniej nie moczy si w
ku, tak jak przez kilka pierwszych nocy po po arze. Nadal jednak ni o mu
si cz sto, e jest znowu w p on cej bursie, miota si w panice, nic nie widz c i krztusz c si dymem, sam, porzucony, albo e potykaj cy si i przeklinaj cy Zbir wynosi go z p omieni zawini tego w koc. Budzi si z tego koszmaru, d awi c si i szlochaj c. Fakt, diabelnie ma o brakowa o, ale jaki prawdziwy szermierz sika z takiego powodu w
ko? I jak e cz sto
wplata y si w to wszystko urywki wspomnie z innego po aru, o którym uda o mu si ju prawie zapomnie ... Zbir zamkn ksi
i od
- Wybi a nasza godzina,
j . nierze fortuny. Chc warn wszystkim powiedzie , e
dobrze mi by o z wami i e dumny jestem z takich przyjació . Niech duchy przypadku przynios warn powodzenie, bo cie na to zas
yli.
Zapad a pe na konsternacji cisza. Pierwszy przerwa j Mallory: - Zapewniam ci , e ty jeste nam wszystkim równie drogi, niepokonany wojowniku, i yczymy ci tego samego, ale przecie nie ulega w tpliwo ci, e wszyscy, jak tu siedzimy, trafimy do pa acu. - Nie. - - Ca
szóstk ! - zaperzy si Fitzroy. - Król we mie co najmniej nas sze ciu, nawet
je li... - - Nie. - Zbir u miechn si , ale nic wi cej nie powiedzia . - - Co to ma znaczy ?! - krzykn
Szersze i g os znowu mu si za ama . Kiedy
czy nie zmienia si g os, to chyba raz na zawsze? -- W
nie, co przed nami ukrywasz? - Bykowiec patrzy na Zbira z takim
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
omieniem w oczach, jakby uszczerbku dozna jego honor Pierwszego, ale inni te spozierali spode ba. Gdyby Szersze powiedzia to co Zbir, wszyscy uznaliby, e plecie, co mu lina na zyk przynios a, ale Zbir nigdy nie rzuca s ów na wiatr. Popatrzy teraz z u miechem po ich twarzach, a najd
ej zatrzyma wzrok na
Szerszeniu. - Nie mog warn powiedzie , sk d to wiem, ale wiem. Dla mnie to po egnanie. Niech przypadek sprzyja warn wszystkim. Dalsz dyskusj przerwa o ciche pukanie do drzwi. Bykowiec, startuj c z pozycji siedz cej, dopad do nich jednym skokiem i zderzy si z Mallorym, który by tam pierwszy. Otworzyli je razem. W progu sta rozdygotany Dzieciuch, a za nim t oczy a si gromadka wyba uszaj cych oczy m odszych. - Wiadomo
dla P-p-p-pierwszego! - Ten smarkacz jeszcze wczoraj si nie j ka .
- No? S ucham! Dzieciuch opad na kl czki i sk oni si g boko, wal c czo em o pod og - Soprany dobrze go wyszkoli y. - Daruj sobie t czo obitno
- powiedzia ju
agodniej Bykowiec. - Wiemy, po co tu
przyszed . Ilu z nas wzywa przed swe oblicze Wielki Mistrz? Dzieciuch podniós wzrok i obliza usta. - Cz-cz-cz-czterech, szlachetny panie. wiat Szerszenia zawirowa i zgas . - - S yszeli cie, co powiedzia - burkn
ponuro Bykowiec. - Chod my. Drugi. Zbir.
Szersze ? Tak, Szersze . - Z jego g osu przebija o zdziwienie, tak jakby nie móg uwierzy , e ten ma y go ow s jest ju Starszakiem. - Reszta mo e wraca na plac wicze . - - Gotów - zachrypia Szersze i zerwa si z
ka.
dek podszed mu do gard a i
zaraz osiad z powrotem na swoim miejscu. Przyczai si prawdopodobnie, eby zrobi mu brzydki kawa w obecno ci króla.
Dzieciuch bieg truchtem z ty u, ledwo nad aj c za tymi, których mia prowadzi . Przeci li Pierwszy Pawilon i wmaszerowali dziarskim krokiem w najstarsz
cz
tej
najstarszej budowli. Szli obskurnymi, ciemnymi korytarzami, w których zalega jeszcze lepki, zimowy ch ód. Przy w skich schodkach w po owie korytarza bibliotecznego natkn li si na dwóch fechtmistrzów - sir Hoare’a i sir Janivera. Schody prowadzi y do Pchlej Izby, w której Wielki Mistrz rozmawia z nowo przyjmowanymi. Tam równie Starszacy poznawali swoich przysz ych podopiecznych, a wi c dla wi kszo ci fechtmistrzów by a ona symbolem ko ca ycia w
elaznym Dworze. Jednak Zbir twierdzi , e nigdy jej nie widzia , a Szersze
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pami ta tylko, e zemdla tam i osun si bez czucia do stóp Wielkiego Mistrza. - Ty, Dzieciuchu, jeste ju wolny, zmykaj - powiedzia weso o Hoare. - Pierwszy! Moje gratulacje! - Wyci gn
r
. Znali wszyscy Hoare’a. Jego ci ty dowcip powszechnie
podziwiano i cytowano tygodniami po ka dej wizycie. - D ugo ka esz Gwardii na siebie czeka , ale wiemy, e to nie z twojej winy. To samo tyczy si ciebie, Drugi. Za enowani kandydaci podzi kowali za komplementy i przywitali si z Janiverem, który by Pierwszym przed Gryziwilkiem. - - A ty jest Zbir? - Hoare zmierzy Zbira taksuj cym spojrzeniem. - Nie jeste taki wysoki jak Wielkolud, ale niewiele ci do niego brakuje. Gratuluj wezwania. - - Dzi kuj . A ja gratuluj ci awansu, Zast pco. Szersze dopiero teraz zauwa
w ski srebrny pendent. Przeoczyli go wszyscy z
wyj tkiem Zbira. - Dzi ki. Najwy szy czas, eby zosta nim kto kompetentny - odpar Hoare. - A ty jeste Szersze ? Pech, kandydacie. Mo e nast pnym razem... Janiver, jakby nie zauwa aj c wyci gni tej r ki Zbira, z zaintrygowaniem przygl da si jego twarzy. - Co nie tak, bracie? - zapyta Hoare, k ad c d
na r koje ci miecza.
Przez chwil panowa a cisza i obdrapany korytarz zdawa si wype nia czarnymi chmurami. - Tak jakby - mrukn w ko cu Janiver. - Wyczuwam co , ale ledwo ledwo. Zbir roz
r ce na znak, e nie ma zamiaru si ga po miecz.
- - Nie bardzo rozumiem, czym móg bym zagrozi dobremu królowi Ambrose’owi powiedzia cicho. - Mam jednak uzasadnione podejrzenia, e to on stanowi zagro enie dla mnie, i mo e to w
nie wyczuwasz swoim darem, sir Janiverze.
- - Sk d wiesz o jego darze? - podchwyci podejrzliwie Hoare. - - Od W a, który by tu przed tygodniem. - Zbir nie odrywa wzroku od twarzy Janivera. - - O jakim darze mówicie? - zainteresowa si Bykowiec. Nikt mu nie odpowiedzia . - - Zdecyduj si , Janiverze. - Zbirowi wyra nie ko czy a si cierpliwo . - Je li korci ci , eby spróbowa si ze mn na miecze, z mi
ch ci zrobi z ciebie sieczk . Je li wolisz
walk na pi ci, to z przyjemno ci zdefasonuj ci g
jak ostatnim razem. Je li nic z tych
rzeczy nie chodzi ci po g owie, to zrób mi przej cie, bo mam do pogadania z królem. Janiver ani drgn . Sta jak sparali owany. - Przepu
ich, bracie - powiedzia Hoare. - Przed jutrzejszym rytua em po czenia
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wi zi
zd ymy jeszcze napomkn
Komendantowi i Wielkiemu Mistrzowi o twoich
tpliwo ciach. Janiver, nie spuszczaj c wzroku ze Zbira, cofn si z oci ganiem. - Chyba jednak lepsze b
pi ci! - Zbir spojrza naHoare’a. - Wydaje mi si , e
wiem, co mu si nie spodoba o, i nie ma to nic wspólnego z dba
ci o bezpiecze stwo Jego
Wysoko ci. Mo emy ju przej ? Dzi wieczorem czeka mnie jeszcze farbowanie w osów. Hoare u miechn si . - - To ja tu jestem od sypania dowcipami, kandydacie. Odpasajcie miecze, ch opcy, i postawcie tu, w k cie. Zabierzecie je, wracaj c. I pami tajcie, e wezwa was Wielki Mistrz. Idziecie do niego. Kiedy ju was przedstawi, odwró cie si do plecami, opu cie rajtuzy i schylcie si . Chce to który teraz prze wiczy ? - - Ja tak zrobi i powiem, e ty mi kaza - - Ja? Ja kaza em ci ukl kn
! - warkn Bykowiec.
i poca owa królewskie palce. Tylko nie wa si ich
liza , nawet gdyby by y usmarowane sosem z pieczeni. Jakie pytania? - - Czy on b dzie si ukrywa za drzwiami, jak Durendal? - - Nie - odpar
cierpliwie Hoare. - Odgrywaj
zwyczajnych szlachciców. To
to przedstawienie tylko dla
staliby cie ty em do króla, a to nie wypada. Na duchy,
rozchmurzcie si . Wygl dacie wszyscy jak zal knione kmiotki. Szermierze z was czy maminsynki? Pracowali cie na to ci ko przez te wszystkie lata! G owa do góry, pewny krok. To zrz dliwy t usty sukinsyn, ale bardzo dobry król, i mamy szcz cie, e s
ymy takiemu
panu. Gotowi? - - A mnie nie we mie, prawda? - spyta Szersze . - - Nie, o ile kto
nie padnie trupem. Zostaniesz tutaj i b dziesz Pierwszym,
szcz ciarzu. Ruszajcie, dzieciaczki.
Pchla Izba by a ma a i zimna, mia a dwa nie zas oni te okiennicami okna i kominek, na którym jednak nie p on
ogie . Zmierzch ju tu zago ci , bo niebo nad wrzosowiskami
ró owi o si na zachodzie, a na wschodzie roziskrza o gwiazdami. Kiedy czterej kandydaci ustawili si szeregiem przed Wielkim Mistrzem, Hoare, który wszed do izby za nimi, zamkn drzwi od wewn trz. Król przygl da si im z k ta - wielki i gro ny, ale u miechni ty i na razie oficjalnie niewidoczny. W drugim k cie sta Komendant Montpurse. - Wzywa
nas, Wielki Mistrzu? - spyta ochryple Bykowiec. Wielki Mistrz skin
ow tak energicznie, e zafalowa y jego bia e w osy przywodz ce na my l ab dzi puch. - Tak, Pierwszy. Jego Wysoko
potrzebuje fechtmistrza. Czy gotów mu s
?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
To by rytua . S yszeli o nim setki razy, a Szersze znalaz si tu po to, by zobaczy na asne oczy, jak przebiega, i przekaza to nast pnemu rzutowi a tym samym nie narodzonym jeszcze pokoleniom. W
elaznym Dworze wszystko odbywa o si zgodnie z rytua em,
tradycj i odwiecznymi zwyczajami. - Gotów, Wielki Mistrzu. Starzec u miechn
si z aprobat , odwróci i z
pok on, potwierdzaj c tym
samym oficjalnie królewsk obecno . - Wasza Wysoko , mam zaszczyt przedstawi ci Pierwszego, kandydata Bykowca. Od tej pory nikt nie musia ju udawa , e nie dostrzega króla. Szersze nigdy nie widzia go z tak bliska. Ambrose by ogromnym m czyzn . Obszerne szaty sprawia y, e wszyscy obecni, nawet Zbir, wydawali si przy nim malutcy. Pióropusz kapelusza dotyka niemal powa y. Pierwszy sk oni si dwornie, po czym wyst pi z szeregu i przykl kn przed suwerenem. - Rad przyjmuj ci na s
, Pierwszy - hukn
król. - Wielki Mistrz wyra a si w
samych superlatywach o twoich umiej tno ciach we w adaniu szabl . Bykowiec wymamrota co w stosownie skromnym tonie, uca owa podsuni te mu pod nos królewskie palce, wsta , sk oni si i wycofa z powrotem na swoje miejsce w szeregu. - - Kandydacie Mallory - zabecza Wielki Mistrz. - Jego Wysoko fechtmistrza. Czy gotów mu s
potrzebuje
?
- - Gotów, Wielki Mistrzu. Jeszcze jeden i Szersze b dzie móg odej , by podj
niewdzi czn rol Kar a Który
Nie Sprosta Wymaganiom. Nie b dzie si móg nawet wy ali przed swoim przyjacielem Zbirem. Nie b dzie mia w elaznym Dworze adnych przyjació . To wi cej ni pewne. Za tydzie , mo e dwa, przypl cze si tu jakie nijakie arystokratyczne zero, oka e podpisany przez króla przydzia i we mie go sobie na kanapowego pieska. Taki los spotyka nieudaczników - przydzielano ich nic nie znacz cym dworakom, którym osobisty fechtmistrz potrzebny by jak trzecie ucho. Król by dobrze poinformowany. - S ysza em,
wietny rapierzysta, zdolny stawi czo o szabli cie. Witaj w naszej
bie, kandydacie. Mallory wycofa si na swoje miejsce w szeregu obok Bykowca. - - Kandydacie Zbir, Jego Wysoko
potrzebuje fechtmistrza. Czy gotów mu s
- - Nie, Wielki Mistrzu - odpar Zbir. - Przykro mi, ale to niemo liwe.
?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
To nie nale
o do tradycji.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
7
Król wzi si pod boki i nad
tak, e jego osoba zda a si wype ni ca
izb . Twarz
Wielkiego Mistrza poblad a i dorówna a biel w osom. Wszyscy wlepiali w Zbira wzrok, pewni, e si przes yszeli. Rytua czego takiego nie przewidywa . Sytuacja nie mia a chyba precedensu - czy zdarzy o si , by jaki kandydat odmówi suwerenowi? Przy
czeniu wi zi
osobistych fechtmistrzów by oby to jeszcze do pomy lenia. Ale Szersze i o takim czym nie ysza , je li wi c w trzechsetletnich dziejach Zakonu zdarza y si
takie przypadki, to
nadzwyczaj rzadko. Ale eby odmówi królowi! Dlaczego? Po tylu latach ci kiej harówki i wyrzecze ? Co prawda, ka dy z kandydatów mia prawo zrezygnowa w dowolnej chwili. Informowano ich o tym w dniu przyj cia i uprzedzano jednocze nie, e odejd z pustymi r kami, w samej tylko ch opskiej siermi dze. Wielu znajomych Szerszenia skorzysta o z tego prawa. Ale eby rezygnowa po pi ciu latach, w ostatniej chwili, przed obliczem samego króla... Cisza przed
a si .
- Je li pozwolisz mi si oddali , Wielki Mistrzu - podj
cicho Zbir - i przydzielisz
eskort , która przeprowadzi mnie przez posterunek fechtmistrzów na bramie, to opuszcz niezw ocznie
elazny Dwór. - Ze wszystkich obecnych on jeden zachowywa niezm cony
spokój. Ale przecie tylko on jeden nie by zaskoczony swoim post pkiem. To do niego czyni aluzje na kwaterze. Wielki Mistrz odchrz kn . - - eby wiedzia , e opu cisz! - Szcz cie wyra nie mu nie sprzyja o przy tym jego pierwszym zaci gu. - - Zaczekaj! - Król wyszed z k ta i stan
przed Zbirem. Nie by od niego du o
wy szy, ale jednak, a przy tym tak pot ny, e ch opiec wygl da przy nim jak tyczka. Radgarze! - wycedzi . Przez twarz Zbira przebieg skurcz. Fakt, od lat nie musia zadziera g owy, eby na kogo
spojrze , ale to nie usprawiedliwia o jeszcze tego skurczu. Cokolwiek oznacza
oskar ycielski ton króla, on najwyra niej poczuwa si do winy. - S ucham, Wasza Wysoko ? - Zbir - Radgar! To dlatego przybra
to idiotyczne imi , prawda? - Król u miechn
si , je li wyszczerzenie z bów mo na by o nazwa u miechem. - Mamy jeszcze z tob do pomówienia. Porozmawiamy pó niej, m odzie cze. Sta tam. Kontynuujmy, Wielki Mistrzu. - Król Ambrose zrobi w ty zwrot i wróci na swoje miejsce w k cie, w którym szybko
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
stnia mrok. - - Kontynuowa , sire? - - Po to w
nie masz Drugiego, nieprawda ? Nieprawda ?! Wielki Mistrz z
wyra nym wysi kiem wzi si w gar . - No, tak, oczywi cie. - Spojrza z pow tpiewaniem na Szerszenia. Oj! Szersze znalaz si w centrum zainteresowania. Oczywi cie, Drugi stawa si automatycznie Pierwszym z chwil , kiedy Pierwszy wyrazi zgod na po czenie wi zi - albo odmówi . I tak dalej. Oznacza o to, e jest teraz... Ojojoj! - Kandydacie Szerszeniu. - Wielki Mistrz skrzywi si , jakby to imi napawa o go obrzydzeniem. - Jego Wysoko
potrzebuje fechtmistrza. Czy gotów mu s
?
Znowu cisza... Szersze
najch tniej zerkn by teraz na Zbira,
eby poszuka
u niego jakiej
podpowiedzi, cho by kiwni cia lub pokr cenia g ow , ale Zbira usuni to z jego pola widzenia. Co temu Zbirowi strzeli o do ba? Nie ma nic: ani pieni dzy, ani domu, ani krewnych. Jego rodzice zgin li w po arze. To ich
czy o, bo rodziców Szerszenia spotka
taki sam los. Ch opska siermi ga i nic poza tym. Czy na pewno nic? Dysponuje przecie umiej tno ciami nabytymi w
elaznym Dworze. A wychowanka
elaznego Dworu z
otwartymi ramionami przyjmie ka dy szlachcic szukaj cy przybocznego albo instruktora szermierki. Po co wi c da królowi Ambrose’owi przebi sobie serce i s dusz i cia em przez dziesi podj
mu potem
albo i wi cej lat? Je li spojrze na to pod tym k tem, to Zbir
bardzo logiczn decyzj . By mo e bezduszn , wyrachowan i wredn , ale wolno mu
wszak by o odej
w ka dej chwili. Mia do tego prawo.
Wahanie Szerszenia przed
o si . Król wpatrywa si w niego rozp omienionym
wzrokiem. Takim samym wpatrywa si we Wielki Mistrz. - Szerszeniu! - krzykn gdzie z g bi izby Zbir. - Nie b A niby czemu? Mog odej
razem.
- Nie, Wielki Mistrzu. Przykro mi, ale nie mog .
g upi! Nie czy tego!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
8
Fechtmistrze nie przepadaj za pocz tkuj cymi, nieopierzonymi szermierzami, którzy czyni afiront ich panu. Hoare nie zab ysn
adnym artem, a g adkie lico Montpurse’a
pociemnia o z gniewu. Zabrali ekskandydata Szerszenia sprzed królewskich oczu i nie szcz dz c poszturchiwa , zawlekli na wartowni , po czym wepchn li w k t, twarz do kamiennej ciany. Kazali mu tam sta i nie odzywa si . Do przeciwleg ego k ta, z takim samym przykazaniem, trafi Zbir. Ten ostatni chcia co powiedzie , ale zaraz krzykn , obrywaj c od kogo . Potem zaleg a cisza.’ Król Ambrose nie by sko czonym despot . W odró nieniu od monarchów mniej cywilizowanych krajów musia przestrzega
prawa i do pewnego stopnia liczy
Parlamentem. Ale kto by si wstawi za dwoma wyrodkami z
si
z
elaznego Dworu, gdyby
wtr ci ich do najbardziej zat ch ego lochu grando skiego bastionu i trzyma tam, dopóki nie umr ze staro ci? Z up ywem czasu jedno stawa o si coraz pewniejsze: Zbir nie dzia
pod wp ywem
impulsu. Kto jak kto, ale Szersze wiedzia , e Zbir niczego nie robi pochopnie. Decyduj c si na odmow po czenia wi zi , liczy zapewne, e b dzie mia na ucieczk przynajmniej kilka godzin, bo o zbli aj cej si wizycie króla wiedziano zwykle zawczasu. Nie zamierza prowokowa konfrontacji. Jednak w zaistnia ej sytuacji nie mia innego wyj cia, a durny dzieciak Szersze poszed w jego lady i zrobi si z tego spisek. Ubli yli królowi. Rozsierdzili swojego króla. Gwardzi ci wchodzili i wychodzili, bo by o to pomieszczenie wydzielone z zasobów lokalowych
elaznego Dworu na wy czny u ytek fechtmistrzów. Rozmawiali ze sob -
niewiele, ale z tego, co mówili, wynika o, e do Pchlej Izby wezwano tuzin zdziwionych Starszaków, i jedenastu z nich z entuzjazmem zadeklarowa o swoj gotowo
do s
enia
królowi. Król jad teraz obiad w sali. Bykowcowi i Mallory’emu kazano przysi c, e nie puszcz pary z g by o tym, co si
sta o. Skoro odmowy traktowano jako tajemnic
pa stwow , to mo e nie by y wcale tak rzadko ci . Kto wie, czy cia delikwentów nie grzebano potem na wrzosowiskach.
ce dawno ju zasz o, kiedy obrazoburców wprowadzono do gabinetu Wielkiego Mistrza. Szersze nie by tam od zamierzch ych czasów swojego Dzieciuchostwa. Król sta przed kominkiem. Nic nie wskazywa o na to, by obiad poprawi mu nastrój. Za jego plecami trzaska y weso o p on ce polana, blask
wiec ta czy
po srebrnych lichtarzach na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
obramowaniu. Aresztantów ustawiono przy oknie, twarz do króla, ale po drugiej stronie zawalonego ksi gami sto u. Janiver pilnowa ju Montpurse zaj
zewn trznych drzwi, a kiedy wszyscy inni wyszli,
pozycj przy wewn trznych. Zostali tylko w pi tk . Nie by o z nimi nawet
Wielkiego Mistrza. adnych wiadków. Czy na rozkaz króla Gwardzista nie zawaha by si pope ni mordu? Od wybuchu ca ej afery Szersze zdo okiem. Zbir musia
mie
jakie
wymieni ze Zbirem tylko jedno mrugni cie
motywacje, a przynajmniej plany; kiedy wi c król
zaprzestanie piorunowania ich wzrokiem i przyst pi do zadawania pyta , Szersze b dzie musia pilnie zwa Król za
na aluzje czynione przez przyjaciela. ich z ma ki - zacz od Szerszenia:
- - W jakim tygodniu przyszed
na wiat?
- - W pierwszej kwadrze czwórksi yca, Wasza Wysoko . - W asny g os zabrzmia mu w uszach bardzo cienko. - - Którego roku? Tu rodzi si problem. - Eee... 340, sire. Król oczy ju mia przymru one, a s ysz c t odpowied , przymru
je jeszcze
bardziej. - Czyli nie masz jeszcze siedemnastu wiosen! Ile mia
, kiedy ci przyjmowano?
ne prze kni cie liny. - - Jedena cie, Wasza Wysoko . - - A powiedzia
, e ile?
- - Trzyna cie... sire... - wyszepta Szersze . - - A zatem dosta moim wikcie, spa
si tutaj, podaj c fa szyw dat urodzin! Przez pi
pod moim dachem, nosi
instruktorów, a teraz chcesz tak po prostu odej
moje ubrania, pobiera
lat
na
lekcje u moich
ze swoim przyjacielem, nie p ac c za to ani
miedziaka? Dobre pytanie. Szersze zwiesi g ow . - Patrz mi w oczy, z odzieju! - rykn król. Szersze podniós z oci ganiem wzrok. Odchodzi z
elaznego Dworu tak, jak do
niego przyszed . By z powrotem Dzieciuchem. Zbir nie uchroni go wtedy przed wszystkimi szykanami i teraz te nie móg mu w niczym pomóc. Nikt nie by w stanie os oni go przed gniewem rozjuszonego monarchy, któremu asystowa a falanga sp tanych magi szermierzy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
gotowych spe ni ka dy kaprys swego pana i w adcy. - - Jak si naprawd nazywasz? Szerszeniowi zadr
a broda.
- - Nie pami tam! - wykrztusi ami cym si g osem. Zbir chrz kn ostrzegawczo. Król Ambrose uniós pi
.
- Oj, ch opcze, dobrze ci radz , przypomnij sobie lepiej, bo i tak wydob
z ciebie
prawd , nie przebieraj c w rodkach. Skoro wit mog tu ju by inkwizytorzy, a przed nimi niczego nie zataisz. Mog ci pos
na Przes uchanie. Mog ci pos
na tortury. Mog si
te uciec do prostszej metody. Komendancie Montpurse, gdybym ci poprosi o trzech ochotników do wziejcia na spytki podejrzanego, jak odpowied bym us ysza ? - - Entuzjastyczn , sire. Fechtmistrze nie lubi niewdzi czników i renegatów. - - Niektórzy po tego rodzaju potrakowaniu ju nigdy nie odzyskuj pe ni zdrowia... rozumiesz, ch opcze? - - Tak, sire. - Jak si zatem nazywasz i sk d pochodzisz? Mimo tych pogró ek przekora kaza a Szerszeniowi zwleka jeszcze par chwil z odpowiedzi i napawa si widokiem rosn cego gniewu króla. - Will. Moim ojcem by Kemp z Haybridge ko o Norcaster. -1 co si z nim sta o? To nie fair! Wszyscy wiedzieli, e przyj cie do elaznego Dworu oznacza zerwanie z przesz
ci , e jego wychowanków nie pyta si o noszone dawniej imi ani o szczegó y z
poprzedniego ycia. T kart do czysta wymazywano. Tak stanowi o prawo. Ale król by królem. - Zgin
z rak Baelów - mrukn
Szersze . Ojciec, matka, bracia i kilku starszych
krewnych. By to ostatni napad w tej wojnie - je li chodzi o cis
, wojna oficjalnie ju si
sko czy a i ca e Chivial wi towa o, ta cz c przy ogniskach, ale za oga jednej baelskiej odzi albo nie s ysza a, albo nie chcia a s ysze o rozejmie. Król czeka na szczegó y. - Dziedzic da wszystkim schronienie we dworze, ale Baelowie go podpalili. - Szersze wzgórzach, sp dza krowy na wieczorny udój. Widzia
by wtedy na
un po aru... Napastnicy, którzy
przyszli po byd o, zacz li szuka pastucha. Ukry si w borsuczej norze. Wczo guj niej nogami naprzód, dr
si do
z obawy, e sp oszony borsuk zacznie mu podgryza palce, ale
jeszcze wi ksz obaw wzbudza y w nim dwuno ne potwory szukaj ce go na powierzchni. Rankiem odp yn li, ale z Haybridge nie zosta kamie na kamieniu... - Nie mia em dok d pój , nie mia em do kogo zwróci
si
o pomoc. Przyw drowa em tutaj. Ok ama em
Wielkiego Mistrza, bo nie chcia em umrze z g odu na wrzosowiskach. Król, szukaj c s ów, porusza bezg
nie mi sistymi wargami.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A dlaczego nie wyrazi
dzisiaj zgody na po czenie wi zi ?
Szersze obejrza si na Zbira, szukaj c u niego pomocy. Ale Zbir wpatrywa si ponuro w króla, nie zwracaj c na uwagi. - - Przyjaciel mnie potrzebuje. - - Do czego? - - Jestem... jestem lepszym od niego szermierzem. - - A na co mu szermierz? - Eee... nie wiem. Pytania pada y jedno po drugim jak pchni cia rapierem. Szersze udziela na nie coraz patetyczniejszych odpowiedzi, a w ko cu powtarza ju tylko “On mi uratowa
ycie!”. Król
pokr ci z rozdra nieniem g ow . - Wielki Mistrz, opisuj c mi ciebie, trafi w sedno. Jeste idiot , Willu z Haybridge! Bezmy lnym, upartym, niedojrza ym b cwa em! Szerszeniowi min ju ca y gniew. Zbiera o mu si na p acz. Tylko nie to! - - Tak, sire. - - Odrzuci
wszystko i nawet nie wiesz, czemu to uczyni . Jak si nazywasz,
Baelu? Pytanie to skierowane by o do Zbira i pad o bez ostrze enia, ale Zbir u miechn
si ,
tak jakby si go spodziewa . Rozejrza si po twarzach obecnych - Montpurse’a, Janivera, Szerszenia - i wzruszy ramionami. - Domy lasz si , kim jestem, wuju. Szersze
zapomnia w jednej chwili o swoim strapieniu i spojrza
przyjaciela. Zobaczy znajom , poci
bystro na
twarz o ledwo widocznych brwiach i rz sach, i
jasnozielonych oczach. Nic si w niej nie zmieni o. Wuju? Czy by Zbir postrada zmys y? A mo e to król oszala ? Zbir zaprzecza zawsze, jakoby by Baelem. Jak móg by krewnym króla, gdyby rzeczywi cie wywodzi si z tej nacji potworów? Zaraz! Chwileczk ! Szersze przypomnia sobie, e Mistrz Protoko u wspomina co o pewnym niejasnym i haniebnym zwi zku... Król ci gn gro nie brwi. - - Czemu nie wyrazi
zgody na po czenie wi zi ?
- - Bo to by mnie zabi o. Znajduj si ju pod dzia aniem czaru. W r ku Montpurse’a ysn
miecz. Zbir obrzuci go czujnym spojrzeniem. - - Ten czar nikomu nie zagra a. Je li Jego Wysoko
sobie
yczy, mog
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zademonstrowa , na czym polega. - - Sir Janiverze? - warkn król. Janiver bardziej wygl da na zaintrygowanego ni na zaniepokojonego. - Wyczuwam w nim pewne zagro enie dla twojej osoby, sire, ale jakby przez mg ... Ambrose zby te s owa niecierpliwym prychni ciem. - Zademonstruj. - Jak sobie yczysz, sire - powiedzia spokojnie Zbir. - Komendancie, musz zdj kubrak. Montpurse, wci
ciskaj c w d oni obna onego “Szpona”, post pi krok w jego
stron , Janiver równie doby miecza.
ledzili z koci czujno ci ka dy ruch aresztanta
ci gaj cego kaftan, a potem kubrak. Zbir podwin ods aniaj c przedrami , przedrami
niespiesznie prawy r kaw koszuli,
jak ka de inne - mo e troch
za szczup e jak na
szermierza, ale ca kiem imponuj ce, bia e, ch opi ce i bezw ose przedrami . - Teraz, Komendancie, podaj mi z aski swojej wiec . Król sam si gn
po lichtarz stoj cy na obramowaniu kominka i przeniós go na stó .
Zbir wzi g boki oddech, zacisn z by i wysun przedrami nad p omie Król zakl
wiecy.
pod nosem. Patrzyli z niedowierzaniem. Zbir wyra nie cierpia . Szczerzy
by w grymasie bólu, pot cieka mu strumyczkami po twarzy. R ka dr
a z wysi ku, jaki
wk ada w to, by utrzyma j nad p omieniem, ale tam, gdzie skóra powinna pokrywa si blami, czernie , dymi , nie wida by o adnych zmian. - Wystarczy! - rzuci ostro król. Zbir cofn nie pozosta
szybko r
i otar pot z czo a. Pokaza wszystkim przedrami , na którym
aden lad przypalania. Stara si powstrzymywa u miech, który cisn
na usta na widok miny króla. Montpurse wsun
mu si
na prób palec w p omie , skrzywi si i
szybko go cofn . Zbir opu ci r kaw. - Sprytna salonowa sztuczka! - Król Ambrose usi owa przybra beztroski ton, ale by wyra nie poruszony. -1 czego to dowodzi? e Baelów ogie si nie ima? Zbir i tym razem pu ci zniewag mimo uszu. - Nie, sire. Ale czar tak pot ny jak ten, pod wp ywem którego si znajduj , odepchnie ka dy inny czar, a co najmniej zak óci równowag zawartych w nim ywio ów. Jestem przekonany, e w
nie dlatego Mistrz Rytua ów nie potrafi zahamowa u mnie procesu
wzrostu. Gdyby przebi mi serce mieczem, umar bym. A poza tym, jak zareagowa yby na mnie w szycielki z dworu? - U miechn si ,
e lojalno
si ze smutkiem do Szerszenia. - Mia mojego towarzysza jest
równie mo no
przekona
le ulokowana. Owszem, wynios em go z
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Zachodniego Pawilonu, ale niczego wtedy nie ryzykowa em. P on ce odzienie sprawia o mi co prawda ból, ale nie sta a mi si
adna krzywda. Nie powinienem pozowa na bohatera,
którym nie by em, przyjacielu. Wybacz. mieszne! - - Na nikogo nie pozowa
- zaprotestowa Szersze . - Co by si sta o, gdyby
spó ni si o pó minuty? Co by si sta o, gdyby by jeszcze w rodku, kiedy zawali si dach? Zgin bym pod stosami p on cych belek. Co by wtedy zrobi ? - - Prawdopodobnie kl bym na czym wiat stoi. - - Cisza! - rykn
król. - Jeszcze jeden przejaw niesubordynacji, a ka
Gwardzistom
wygarbowa warn obu grzbiety. Bardzo widowiskowa ta sztuczka ze wiec , ch opcze, ale to jeszcze nie dowód,
jest moim krewnym.
Zbir uniós brwi w wyrazie zuchwa ego zdumienia. - Gea! Ic wille mine aedelu gecydan, pat ic eom miceles cynties...*[* Tak! Pragn , dowie
swego szlachectwa, tego
e wywodz
si z wielkiego królewskiego rodu...] -
Gniewne spojrzenie króla wyra nie go zdeprymowa o. - Opowiem ci o moim szlachetnym rodzie, wuju, bo prawd jest, ostatnie pi
go ci mnie przez
lat, a obowi zkiem go cia...
- Nieproszonego go cia! Naci gacza, z odzieja! - Och! To zale y. Szersze ciekaw by , co z tego wszystkiego rozumiej dwaj fechtmistrze. Nie mia na nich spojrze . Nie mia oderwa wzroku od króla, który by bardzo bliski wybuchu. W tej chwili podziwia Zbira. Odpar w tej nierównej walce atak króla i przeszed do kontrnatarcia. Z tym e nie by to wyrównany pojedynek. Król móg go w ka dej chwili przerwa i wezwa inkwizytorów. Jego wzmianka o ch
cie te nie by a blefem.
- Zale y? Od czego? - Od rozkazów, jakie otrzyma sir G ste, oraz od tego, kto je wyda . Król przymru
oczy.
- - G ste? A kto to taki? - - By y fechtmistrz, Wasza Mi
. To on sprowadzi mnie do elaznego Dworu.
- - Nie przypominam sobie adnego G ste’a w Zakonie. A ty, Komendancie? - - Te nie, sire - odpar Montpurse. - Mam pos
po Mistrza Archiwów?
- - Mo e pó niej, kiedy wreszcie uzyskamy wyja nienia, których si doczekali my. Zbir uk oni si .
dot d nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Rad ich udziel , sire. Ale ja i mój przyjaciel ju od prawie trzech godzin jeste my na nogach. Jeszcze chwila, a popuszcz w spodnie. Nie zawadzi oby te zwil
gard o i co
przek si . Ambrose ypn wilkiem na Montpurse’a. - Po lij kogo po wod i nocnik. -1 kiedy Komendant przekazywa polecenie komu czekaj cemu pod drzwiami, król osun si w wielki, skórzany fotel. - Siadaj tam i opowiadaj, jak tu trafi
- warkn do Zbira, wskazuj c mu d bow aw pod cian .
Szerszenia polecenie w
ciwie nie obejmowa o, ale na awie by o miejsca dla dwóch i
nikt nie zg asza obiekcji, kiedy przysiad tam obok Zbira. - - Jak tu trafi em? - wymrucza z namys em Zbir. - Wydaje mi si , e najbardziej wini za to nale y Gerarda z Waygarth. Dosy sympatyczny by z niego m odzieniec, troch jednak, moim zdaniem, naiwny. Sam niewiele raczej znaczy , ale wtedy, w roku 337, kiedy twój ojciec... - - Mniejsza z nim! Tak daleko w czasie nie musisz si cofa . Szersze obruszy si . Dlaczego król nie pozwala Zbirowi opowiedzie wszystkiego od pocz tku? Có takiego mog o si wydarzy przed dwudziestu aty, e nadal pragnie utrzymywa to w tajemnicy?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
II
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
historia, któr chcia opowiedzie Zbir, sztaby mniej wi cej tak...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
1
Ambleport, miasteczko na po udniowozachodnim wybrze u Chivialu, liczy o sobie oko o tysi ca dusz.
o troch z handlu, troch z rybo óstwa, na wiosn z wielorybriictwa,
ale przede wszystkim ze szmuglu. Za dnia jego mieszka cy krz tali si pracowicie w ma ym, rojnym porcie, nocami spali snem sprawiedliwych za murami z kamienia koloru miodu. Pewnego mglistego przed witu, wiosn 337 roku, w uj cie rzeki Amb e wp yn y cztery smocze odzie. Sun y z wyt umionymi wios ami, ciche jak pstr gi w sadzawce, szare jak popió w ciemno ciach. Wartownicy z sza asu na ko cu falochronu nie uderzyli w dzwon alarmowy, bo kilka minut wcze niej gard a poder
o im trzech ociekaj cych wod , nagich
drabów, którzy wdrapali si z no ami w z bach po usypanej z kamieni skarpie. Intruzi wp yn li niezauwa eni do portu i zacumowali przy odziach rybackich. Na brzeg wysypa y si bez s owa dwie setki zaprawionych w wojennym rzemio le piratów. by haków wyrzuconych smag ymi ramionami w gór zaczepi y o kraw dzie murów koloru miodu, z chrobotem tak cichym, e nie zwróci uwagi stra y miejskiej. Pierwsi, którzy wdrapali si na mury, otworzyli bramy reszcie.
Baelowie cieszyli si z
s aw . Ka dy s ysza o ich bezmy lnym okrucie stwie - o
gwa ceniu kobiet na ulicach, o wrzeszcz cych, nagich berserkerach wyrzynaj cych w pie wszystko, co yje. To, co rozegra o si w Ambleport, bardzo od tego utartego schematu odbiega o - dobrze wyszkoleni woje z elazn dyscyplin realizowali z góry ustalony plan. Banda wywa
a drzwi domostw i rozbiega a si po izbach, szukaj c punktów oporu. Je li si
na takie nie natkn a, to kilku zostawa o na miejscu, celem rekwizycji upu, reszta przebiega a do nast pnego domu. Cz formu
piratów mówi a p ynnie po chiviansku, inni recytowali wyuczon
: “Nie stawiajcie oporu, a w os warn z g owy nie spadnie”. Je li lokatorzy bez
szemrania wr czali napastnikom gar
bi uterii, troch
z otych monet, jaki
srebrny
wiecznik, piraci dzi kowali im uprzejmym u miechem i opuszczali dom, zabieraj c po drodze, co tam jeszcze wpad o im w oko - bro , dobrej jako ci tkaniny, metalowe naczynia. Do u ycia si y uciekali si tylko w przypadku napotkania oporu albo nie znalezienia niczego warto ciowego, a wtedy potrafili by tak nieprzyjemni, jak to opisywa y legendy. Do mniej cywilizowanych transakcji dochodzi o w domach, w których by a m odzie . odych ch opców i dziewcz ta oraz starsze dzieci wyprowadzano na zewn trz i p dzono do portu, gdzie mia si rozstrzygn
ich los. W niespe na godzin Ambleport ogo ocono ze
wszystkiego co cenniejsze, a kwiat miejskiej m odzie y sta na nabrze u zbity w przera on
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
gromad . Oporu nie stawiano adnego. No, prawie
adnego. Gerard spa pod Zielonym Cz owiekiem,
Charlotcie. Obudzi o go omotanie do drzwi s siedniej izby. Zd porwa za rapier. Kiedy jego drzwi wywa
ni c b ogo o
wyskoczy go y z
ka i
kopniakiem jaki rudobrody pirat, bez wahania
ruszy do ataku. Nigdy w yciu nie walczy na powa nie i a dot d w tpi , czy kiedykolwiek zostanie do tego zmuszony. By jednak dobrze urodzony, a dobrze urodzeni wicz si we w adaniu albo rapierem, albo krótkim mieczem. Noszenie broni, któr pos ugiwa , jest niepowa ne, wzi
cz owiek nie potrafi si
wi c par lekcji szermierki w bardzo szacownej szkole w
Grandon - lekcji tych nie by o wiele z uwagi na skromno
rodków, jakimi dysponowa , ale
pewne braki w technice nadrabia zwinno ci i dok adno ci . W tym przypadku, niestety równie brawur . Tego poranka jedynym oszala ym nagim berserkerem w Ambleport by Gerard z Waygarth. Jego ofiara wygl da a na bardziej zdziwion ni przestraszon , kiedy stalowe ostrze, przenikn wszy przez rud
brod , wra
prawid owo osun a si na kolana, by nast pnie pa
o si w jej mózg, ale zupe nie
twarz na swoj tarcz i bojowy topór.
W otwartych drzwiach pojawi si drugi Bael - m odszy, ni szy i szerszy w barach. Z mro cym krew w
ach okrzykiem przeskoczy nad poleg ym kamratem. Jak ga zk
odtr ci tarcz rapier Gerarda i pchn jego w
ciciela na cian z tak si , e temu na chwil
pociemnia o w oczach. Walka by a sko czona, nim jeszcze pirat poderwa w gór kolano. Tej techniki nie ucz w szko ach fechtunku dla dobrze urodzonych.
Zanim Gerardowi zdarzy a si przerwa w rzyganiu na tyle d uga, e zdo zaczerpn
tchu, Bael zd
wreszcie
ju zabra swojemu poleg emu kamratowi topór, tarcz , sztylet,
he m oraz inne elementy rynsztunku, a nawet ci gn
mu buty i rzuci to wszystko na
ko.
Na dodatek przetrz sn jeszcze izb i znalaz sakiewk ze z otem lorda Candlefena. - Tylko tyle? - spyta z niedowierzaniem. - Zabi
cz owieka dla czterech koron? To
wergild za thegna wynosi tysi c dwie cie! Gerard poj kiwa tylko i modli si o szybk i ów potwór jawi mu si
mier . Widzia wszystko jak przez mg
jako m tna plama, w której pa asz zlewa si
z szerokimi
hajdawerami, buty z cholewami ze stalowym he mem, krótko przyci ta ry a broda z morderczym zielonym spojrzeniem. I ta plama przemówi a: - Narzu co na siebie. Idziesz ze mn .
Gerard, jakby ma o jeszcze dozna upokorze , musia d wiga sporz dzony z koca
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tobó z ekwipunkiem zabitego, ze swoim rapierem i puzdrem z dokumentami. By o to tym dotkliwsze, e i bez owego brzemienia móg by i z jego r ki zgin
tylko zgi ty we dwoje. Gospoda, w której
Bae , puszczona zosta a z dymem. Nie p on
aden inny budynek, ale
cz api c po kostki w b ocie w stroii portu, Gerard stwierdzi , e nie sam jeden pretendowa dzi do miana niedosz ego bohatera. Kilku m czyzn próbowa o najwyra niej stawa w obronie tych, których kochali; ich trupy wyrzucono przez okna, by zniech ci
innych
zapale ców. By o ju po napadzie, napastnicy wracali do portu, by adowa zdobycz na odzie. Niebagateln
cz
upu stanowi a ambleportowa m odzie , zbita w przera one stadko,
otoczone przez rabusiów z obna onymi mieczami, ale pierwszy szok ju zaczynali si przegrupowywa , dziewcz ta przesuwa y si
mija . Je cy
ku rodkowi gromady, starsi
ch opcy ku jej obwiedni. Nadzorcy wy uskali z t umu najro lejszego i kazali mu wprowadzi ziomków na ód . Kiedy odmówi , zar bano go na miejscu; reszta ju nie oponowa a. Nadal obowi zywa a zdumiewaj ca dyscyplina - nikogo nie gwa cono, nie wzniecano po arów, wszystko sz o jak w dobrze naoliwionym zegarze. Kiedy s
ce wypali o mg , smocze odzie rozpostar y rz dy wiose i niesione
odp ywem odbi y od nabrze a. Zaraz za przyl dkiem skr ci y i znikn y z oczu. Uwozi y ze sob Gerarda, bo ten zad ga jednego z grabie ców i musia za to odpokutowa .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2
Baelowie to wojowniczy lud zamieszkuj cy górzyste wysepki oddalone o kilka dni eglugi od Chivialu. Paradoksalnie s oni równie najlepszymi na wiecie handlowcami, maj w swojej ofercie nieprzebran rozmaito
towarów: jedwab i jadeit, per y i fantastyczne
muszle, sobolowe i gronostajowe futerka, przyprawy i pachnid a, ko
s oniow , cenne
metale, niezrównan bro . Na ich odzie nie napadaj grasuj cy po dalekich morzach piraci, tak uci liwi dia innych nacji. A to dlatego, e sami Baelowie s najwi kszymi z piratów i lokalni wata kowie wol z nimi nie zadziera . Baelowie, nie do
e grasuj na dalekich morzach, to pustosz te do woli wybrze a i
siej postrach na szlakach morskich Euranii. Chivial, najbli szy s siad Baelmarku, cierpi na tym najbardziej, trac c ka dego roku po kilka statków i odnotowuj c w kronikach fakt spl drowania paru kolejnych miast. Baelski król po ka dym takim incydencie wyra a swoje wielkie ubolewanie; dok ada wszelkich stara , by po wi c poszkodowani podadz
kres pirackiemu procederowi, je li
mu imiona winowajców i wska
ich kryjówk , on
bezzw ocznie podejmie stosowne kroki. Nikt mu nie wierzy, ale wszelkie represje wobec samego Baelmarku ko czy y si zawsze katastrof . Co pewien czas eurania skie w adze przy apuj na gor cym uczynku jakiego pirata i wieszaj dla przyk adu ca
jego za og , ale
nie zdarza si to cz sto. Niektóre rz dy próbuj kupowa sobie bezpiecze stwo, uiszczaj c haracz, ale nawet to nie zawsze skutkuje. Wszyscy monarchowie czerpi zyski z akcyzy nak adanej na baelskie towary, a ich dworzanie przejawiaj nienasycony apetyt na egzotyczne luksusowe dobra, których dostarczy mog tylko Baelowie. Handel i wyst pek przenikaj si wzajemnie i trwaj w chwiejnej równowadze. Rzadko dochodzi do otwartej wojny, ale tego stanu rzeczy pokojem te nie da si nazwa . Baelowie nie lubi rzuca si w oczy. Kiedy odzie, które z upi y Ambleport, op yn y przyl dek i z apa y sprzyjaj cy wiatr, za oga ka dej z maszt
a wios a i wci gn a na pojedynczy
agiel - nie czerwony wojenny, lecz niewinny, br zowy, z emblematem
przedstawiaj cym g
w locie. Z dziobów i ruf usuni to rze bione smocze by. Z daleka
odzie wygl da y teraz na zwyczajne kupieckie ajby, a któ odwa y si podp yn
do
baelskiego statku, by go skontrolowa ? Gerarda umieszczono na prowadz cej odzi. Wydawa o mu si , e jest to równie ód najwi ksza, ale pewno ci nie mia , bo w wodnym wiecie, gdzie brakuje jakiegokolwiek odniesienia, trudno porównywa rozmiary. W ka dym razie mia a oko o czterech jardów szeroko ci w najszerszym miejscu i pi
do sze ciu razy tyle d ugo ci. By a to otwarta, nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przykryta pok adem balia, wype niona po brzegi lud mi i
upami. Tylko na rufie
pozostawiono troch wolnego miejsca dla herszta piratów dzier cego wios o sterowe, ale on te , tak jak ca a reszta, wystawiony by na wiatr i rozbryzgi wody. Dowodzi za og sk adaj
si z oko o pi dziesi ciu ludzi, do czego dochodzi o teraz prawie drugie tyle
je ców, których st oczono na dziobie. Przyczyna, dla której te szczury l dowe umieszczono po zawietrznej, sta a si jasna, gdy ód zacz a si ko ysa na fali, z tym e wi kszo odzie y z Ambleport okaza a si odporniejsza na niedogodno ci eglugi ni Gerard, który po paru minutach zapad na chorob morsk i przesta o go zupe nie obchodzi , co si wokó dzieje. Piraci nie przejawiali wcale takiej bezwzgl dnej brutalno ci, jak przypisywa y im legendy Troszczyli si o swoj cenn i wra liw trzódk . Rozpi li nad je cami p achty, które chroni y ich przed kaprysami pogody, rozdali futra i koce. Sami okutani byli w odzie ze skóry i nieprzemakalnej tkaniny. Sk py, granicz cy z nago ci strój dobry by dla tych wojowników na l dzie - nie kr powa ruchów w walce i wp ywa deprymuj co na przeciwnika - ale na morzu ubierali si ciep o. Przed wieczorem wiatr narós do wyj cej wichury, która wzburzy a morze i zrywa a aty piany z grzbietów wysokich jak góry fal. eglarze, którzy znali chivianski, zapewniali je ców, e to dobrze, bo szybciej dotr do Baelmarku. Meritum owej argumentacji zale
o,
rzecz jasna, od punktu widzenia. Nast pnego dnia pogoda jeszcze bardziej si popsu a, a nastrój za ogi jeszcze bardziej poprawi . Czego nie da o si powiedzie o nastrojach w ród je ców. By o rzecz powszechnie wiadom , e Baelowie rzucaj na je ców czar, który zmienia ich w thralli, czyli bezwolne kuk y, po czym aibo zap dzaj ich do pracy w polu, albo sprzedaj na targach niewolników w dalekich krainach. Gerard podejrzewa , e jeszcze gorzej traktuj tych, którzy powa nie im si narazili. Od towarzyszy niedoli odró nia o go to, e po nim nikt nie p aka . Minie pewnie par tygodni, albo i miesi cy, nim rodzice zauwa kolegium ogranicz
si
jego znikni cie, a starsi heraldycy z
zapewne do utyskiwania na niesolidno
dobrze urodzonych
pracowników. Nikt nie wiedzia , e by tej nocy w Ambleport. Bogatszy o nadspodziewanie hojne honorarium wyp acone mu przez lorda Candlefena postanowi wraca do Grandon nadmorskim traktem. Obi o mu si o uszy, e klasztor w Wearbridge ma w swoich zbiorach jakie bardzo stare r kopisy, i gdyby uda o mu si uzyska pozwolenie na sporz dzenie kopii, archiwi ci z kolegium dobrze by za nie zap acili. Niestety, nie dotar do Wearbridge i pewnie ju nigdy nie dotrze.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Trzeciego dnia wiatr zel
i morze si uspokoi o. Zdj to znad je ców ochronne
achty i za oga przyst pi a do sprz tania. Silniejszych, znajduj cych si w lepszej kondycji wi niów zap dzono do wylewania wody za burt . Nawet Gerard uwierzy teraz, e ycie w wiecie szklano zielonych gór i cienistych dolin jest jednak mo liwe. Przywyk ju do smrodu st oczonych ciasno cia , ci wewt
ego poskrzypywania lin, szcz ku przesypuj cego si w t i
adunku, st umionego pochlipywania pojmanych. Oko o po udnia z rufy dotar na
dziób przekazywany z ust do ust rozkaz. Jeden z piratów chwyci Gerarda pod pachy, wign go do pozycji stoj cej i przytrzyma , eby wi zie z powrotem nie upad . Stoj cy na rufie herszt kiwn g ow . - Sciohlaford pe gehatep - zaszwargota pirat. - Pu ga him. Gerard nie potrafi mówi po baelsku, ale co nieco z tego j zyka rozumia . Baelmark odkryty zosta przez chivianskich eglarzy i zasiedlony przez Chivia czyków, i wiele s ów ywanych przez za og przypomina o archaiczny chivianski ze starych map i dokumentów, nad którymi Gerard pracowa w kolegium. Gerard domy li si wi c, co mówi pirat, a upewni si w swoich domys ach, kiedy ten pokaza palcem sternika i pchn go w jego stron . Gerard ruszy w d ug drog z dziobu na ruf . Pe
na czworakach po worach z
upami, to pod górk , to z górki, dok adaj c wszelkich stara , by nie potr ci którego ze pi cych cz onków za ogi i nie oberwa za to wielk jak bochen pi ci . W drówka ta by a jednak pouczaj ca. Zd
ju wcze niej zauwa
, e stroje eglarzy s pi knie skrojone i
cz stokro haftowane oraz wyszywane paciorkami. Teraz widzia misternie inkrustowane otem i wysadzane drogimi kamieniami sprz czki, brosze oraz r koje ci le cych zawsze w zasi gu r ki mieczy. Sam
ód zbudowano z zegarmistrzowsk pieczo owito ci . D bowe
deski poszycia by y idealnie dopasowane, wyg adzone i w wielu miejscach ozdobione nie maj cymi
adnego praktycznego zastosowania reliefami, które przedstawia y dziwaczne
morskie potwory. Nie mog o by
nic bardziej utylitarnego nad skrzynie, na których
cz onkowie za ogi siedzieli, wios uj c, i w których trzymali swoje rzeczy osobiste, a przecie i one pokryte by y p askorze bami oraz inkrustowane ko ci s oniow albo macic per ow , jak gdyby na pohybel srogim ywio om. W tym, e handlarze ywym towarem op ywaj w bogactwa, nie by o nic dziwnego, ale Gerard nie spodziewa si , e ci barbarzy cy s przy tym mi
nikami sztuki. Szyprem by ten sam barczysty m odzieniec, który wzi
go do niewoli. Nie wida
by o po nim adnych oznak znu enia, pomimo e trzyma wios o sterowe przez dwie trzecie czasu, jaki up yn
od opuszczenia Ambleport. W najgorszy sztorm pomaga o mu dwóch
ludzi; ale nawet teraz, kiedy wichura zel
a do silnej bryzy, sterowanie by o ci
harówk ,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
bo musia porusza osadzonym w dulce wios em, to w gór , to w dó , eby pióro pozostawa o bez przerwy w faluj cej wodzie, i napiera na nie bez ustanku, by utrzyma wiatru. To by wyja nia o szeroko
ód ruf do
jego barów.
Mia na sobie si gaj cy kolan zielony we niany upan z d ugimi r kawami, ci ni ty w talii pasem nabijanym z otymi guzami. Spod tego upana wystawa y nogi w sznurowanych na krzy mi kkich skórzniach i rajtuzach. Wierzchnie okrycie stanowi oblamowany futrem aszcz, spi ty na lewym ramieniu z ot brosz wysadzan szmaragdami czy mo e rubinami. Kaptur upana pirat mia odrzucony na plecy i d ugie jasnomiedziane w osy powiewa y mu na wietrze jak proporzec. Podobno Baelowie uznaj wszystkie dzieci, które nie rodz si z rudymi w osami i zielonymi oczami, za powa nie upo ledzone, i p dz najbli szego oktogramu, eby czarami przywróci im w
z takimi do
ciw kolorystyk . Tak czy siak
kolor w osów wszystkich cz onków za ogi odzi zawiera si w przedziale mi dzy czerwieni a kasztanem. Nosili je d ugie - jedni rozpuszczone, inni zaplecione w warkocze - aden jednak nie móg rywalizowa z hersztem, je li chodzi o wyrazisto
barwy.
Gerard uchwyci si dla równowagi wanty i czeka na werdykt w sprawie swojego losu. Pirat przygl da mu si przez chwil beznami tnym wzrokiem. Mia szerok , pospolit twarz, która pasowa a jak ula do jego rozro ni tego torsu i ramion. Nie by a to na pewno twarz przystojna, ale bardziej prostacka ni brzydka. Troch za szerokie usta nadawa y jej zwodniczo krotochwilny wyraz. M czyzna wygl da na dusz
towarzystwa - ka dego
towarzystwa, i takiego do bjtki, i takiego do wypitki. - Jestem Atheling JEled Fyrlafing, tanist ealdormanna Catterstow i sciphlaford “Grxggosy”. - Eee... Rozumiem, sir. Oczy pirata troch z agodnia y. - Eled syn Fyrlafa. Atheling znaczy,
e mój ojciec by królem. Catterstow to
najwi kszy i najbogatszy region Baelmarku, a tanist to dziedzic ealdormanna, po waszemu earla. - K cik szerokich ust zadrga mu z rozbawienia na widok reakcji wi nia. Je li mówi prawd , to musia nale
do najpot niejszych ludzi w swoim kraju. - Nic z powy szego nie
ma wi kszego znaczenia, ale w tej chwili jestem sciphlafordem, czyli, szyprem “Szarej G si”, w zwi zku z czym mog wszystko. - A ja jestem Gerard z Waygarth, Wasza
askawo . JEled rozpromieni si ,
wyszczerzaj c du e zdrowe z by. - Gerard z Waygarth. adne imi . Opowiedz mi co wi cej o Gerardzie z Waygarth, Gerardzie z Waygarth, bo o Gerardzie z Waygarth wiem na razie tylko tyle, e usiek mi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
brata. To ostatnie stwierdzenie nastroju Gerardowi bynajmniej nie poprawi o. - Mam dwadzie cia trzy lata, jestem kawalerem. Nie mam rodziny ani maj tku. Zarabiam na chleb jako dobrze urodzony scholar wykonuj cy pomniejsze prace d a Kolegium Heraldycznego. Tanist roze mia si . - Gerardzie z Waygarth, czy zdajesz sobie spraw , w jakie popad tarapaty? Ubi jednego z mych braci. W zwi zku z tym nie ominie ci rodowa zemsta, cho by to tylko mój pó brat, a tych mam w nadmiarze. Gorsza sprawa, e by on równie jednym z moich thegnów. Za ka dego swojego poleg ego karz
zazwyczaj mierci
siedmiu ludzi.
le
uczyni , Gerardzie z Waygarth, le! Powiedz teraz, co zrobisz, eby mi to wynagrodzi ? Gerard nie mia pewno ci, czy to zaproszenie do powa nych negocjacji, czy te Bael tylko si ze naigrywa, a w rzeczywisto ci ju dawno umy li jaki szczególnie okrutny sposób pozbawienia go ycia. - Nic - wykrztusi przez ci ni te gard o. - Bo có mog oby ukoi twój ból po stracie brata? Miedziane brwi pow drowa y wysoko w gór . - - O, niejedno. Powiedzia em ci ju , e wergild za thegna wynosi tysi c i dwie cie sztuk z ota. Mog
przysta
na równowarto
tej sumy w belach tkanin. W mieszkach
klejnotów. Nie pogardz te tuzinem pi knych dziewic. Rusz g ow ! I to szybko. - - Masz na my li okup? - - Zado uczynienie za przelan krew. A tego, kogo nie sta na zap acenie wergildu, czeka witeóeow. Gerard nie natkn si jeszcze w archiwach kolegium na to s owo. - To znaczy? iEIed westchn . - - Sprzedanie niewyp acalnego winowajcy w niewol , eby osierocona rodzina mog a dosta odszkodowanie za swojego zabitego. - - Próbujesz mnie nastraszy . - Iz po danym skutkiem. - - Próbuj ci ocali , Gerardzie. Musimy znale
form , w jakiej móg by sp aci
swój d ug. - - Ju ci mówi em. Jestem tylko ubogim artyst -akademikiem. Mog ci malowa portrety albo wyrysowa pi knie drzewo genealogiczne twojego rodu. - - Chcia
powiedzie : pod warunkiem, e nie zmieni ci czarami w thralla?
- - Chyba tak.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Eled pokr ci g ow . - To za ma o, Gerardzie z Waygarth. O wiele za ma o. Gerard my la gor czkowo. I to by b d, bo sam fakt, e próbuje si zastanawia , sugerowa , i ma nad czym. “Grsggosa”, zadzieraj c dziób, podj a wspinaczk pod kolejn fal i p aty sycz cej piany opryska y mu twarz. Eled odwróci si , popatrzy na swoj za og , a potem rykn : - Steorere? Toóbeorht! czyzna byczej postury wsta z dna odzi i podszed , eby przej >Eled pokaza mu, gdzie ma pada cie masztu, po czym po
d
wios o sterowe.
na ramieniu Gerarda i
odprowadzi go na stron . Gerard chwyci si okr nicy na wypadek, gdyby tanist próbowa go wyrzuci za burt . Tego agodnie przemawiaj cego, u miechaj cego si zabójc Sta by o na wszystko. - Niech ci si nie wydaje, e nie ubolewam nad losem Waerferhóa - podj
JEled. -
Nie mia lekkiego ycia, bo jego matk by a thrallica. Zrodzeni z thrallic rzadko bywaj rozumniejsi od meduzy. Ale Waerferhó wychowywa si w pa acu, a ja zawsze go lubi em i cz sto z nim rozmawia em. Pomog em mu. Kiedy pu ci a mu si broda, po yczy em mu heriot - bojowy ekwipunek - i przyj em do swojego werodu po waszemu: dru yny. Bardzo si stara i nauczy dzielno ci. Zapowiada si na dobrego thegna. A ty go zabi
.
Chyba nadesz a ju pora, eby i Gerarad nauczy si dzielno ci. - - A co z tymi wszystkimi, których zabi
w Ambleport?
- - Jak to co? - Pirat zrobi wielkie oczy. - Gdyby zachowywali si tak, jak im przykazywano, nadal cieszyliby si
yciem.
- Mieli odda bez walki swoje dzieci? £iled pokr ci ze smutkiem g ow . - - Albo ich, albo nasze. Baelmark to ma y, biedny kraj, Gerardzie. Plonów z pól nie wystarcza nam na wykarmienie swoich rodzin, a bywa, e flotylle rybackie przez wiele tygodni nie mog
wyj
w morze. Jeste my zmuszeni zarabia
na chleb handlem, a
najwi ksze zyski przynosi handel niewolnikami. My lisz, e nie ma na wiecie trudni cych si nim Chivianczykow? Zapewniam ci , e s ! To prawda, e w samym Chivialu nie sprzedajecie ludzi otwarcie, na targu, ani nie zmieniacie ich otwarcie czarami w bezwolnych thralli, ale przyznasz chyba, e s u was kmiecie przywi zani do ziemi? Gdyby mia dosy pieni dzy i chcia sobie sprawi zawsze ch tn partnerk do
a, na pewno w pierwszym
lepszym domu ywio ów w Grandon bez trudu kupi by sobie adn thrallic . Je cy b dobrze karmieni, przyzwoicie traktowani i ju nigdy nie b
si musieli o nic martwi .
Niektórych spotyka gorszy los. - Dla podkre lenia swoich s ów po
r
na zaci ni tej na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
okr nicy pi ci Gerarda. D
wio larza by a dwa razy wi ksza od d oni artysty. - Wiesz,
sk d tak dobrze znam chivianski? - - Twoja matka by a niewolnic ? - - O, domy lny z ciebie cz ek, Gerardzie. Czy wiesz, jak my, Baelowie, wybieramy swoich królów? - - Nie. - A co to ma do rzeczy? Gerard nie mia wycofa r ki spod d oni pirata - a ba si , e ten mo e zacisn
swoj i zgnie
mu jego na miazg . Ostatnie trzy dni tak da y mu si
we znaki, e nie czu si na si ach dyskutowa z tym elokwentnym potworem. Nie czu si nawet na si ach patrze w te nieludzkie jasnozielone oczy. Na dodatek, po ostatnim spotkaniu z tym osi kiem do tej pory nie móg si porz dnie wyprostowa i nadal ciska o go w do ku. Czu si straszliwie bezradny. - - Wy, Chivianczycy, oddajecie tron pierwszemu osobnikowi p ci m skiej z królewskiego pomiotu. My, Baelowie, wolimy, eby panowa nam cz owiek, który jest nie tylko cyneboren, ale równie cynewyr e. To znaczy, e owszem, musi si on wywodzi z królewskiego rodu - z tym e mamy nie jedn , lecz kilka królewskich rodzin. Ale ponadto musi udowodni , e jest cynewyróe, czyli: godzien by królem. - - A jak to jest ustalane? W drodze tej miesi cznej wojny domowej? - - Decyduje o tym witan i czasami pojedynek. - Ty, o ile si nie myl , pochodzisz z królewskiego rodu? D
tanista zacisn a si na
oni Gerarda. - - Zw
si Cattering! My, Catteringowie, jeste my najwi kszym z królewskich
rodów, bo wywodzimy si od Cattera, odkrywcy i pierwszego króla Baelmarku. Dali my Baelmarkowi wi cej królów ni
jakakolwiek inna królewska rodzina.
le si
dzieje w
Baelmarku, kiedy nie w adaj nim Catteringowie. - - Jak obecnie, o ile si nie myl ? Aled u miechn
si . Cofn
r
i poklepa Gerarda po ramieniu gestem, jakim
uspokaja si konia. - Bystry ! Dostrzegasz problem. Mój ojciec poleg na wojnie gevilianskiej, kiedy wszyscy jego synowie byli jeszcze bardzo m odzi. Witenagemot wybra na jego nast pc Tholinga; teraz rz dy sprawuje Nyrping, a on jest jeszcze gorszy. By dowie
swojej
sko ci i mie czyste sumienie wobec przodków, musz odzyska tron dla Catteringów. I ty mi w tym pomo esz. Tak sp acisz wergild za biednego WaerferhÓa. - Oszala
! Jestem ubogim akademikiem. Jak mog ci w czymkolwiek pomóc?
- Co tam wymy lisz. Pomog
ci si
skoncentrowa . - To mówi c, szyper bez
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
najmniejszego wysi ku podniós Gerarda i chwyciwszy go za nog , wywiesi g ow do do u za burt . Nieszcz nik znalaz si w wiecie wszechogarniaj cej zieleni i lodowatego ch odu. Szamota si i puszcza nosem b belki powietrza. Kiedy my la , e ju po nim, e utonie, wszystko wokó nagle poja nia o i ociekaj c wod , wyr Zd
jeszcze zaczerpn
twarz o drewnian burt
odzi.
haust powietrza i zanurkowa ponownie w bezdenny ocean.
Targany pr dem, obija si i szorowa o kad ub.
elazna obr cz ciskaj ca mu kostk nogi
by a zapewne d oni Aleda. Cztery fale pó niej zosta wci gni ty z powrotem do odzi - no, nie do ko ca. Pozostawiono go przewieszonego przez okr nic , eby obciek do oceanu z wody i krwi. Obawia si , e po tej k pieli ju nigdy nie b dzie mia nosa takiego jak dawniej. Reszta twarzy piek a niemi osiernie, by a chyba naszpikowana drzazgami albo morskimi skorupiakami. Po ciera sobie o deski d onie i ramiona. Tanist pomóg mu pozby si wody z p uc, uciskaj c ci
ap plecy.
- - Ja mog tak przez ca drog powrotn , Gerardzie z Waygarth. A ty? - - Mój ojciec ma sp achetek ziemi - wymamrota Gerard - ale tylko dwie hajdy*[*1 hajda = ok. 48 hektarów.], i jeszcze pó udzia u w m ynie wodnym. - - Gerardzie, Gerardzie! W gospodzie zajmowa wytwornie - a przynajmniej ubiera po aszczy . Uczono ci
w ada
najlepsz
izb . Ubierasz si
; teraz na twoje szaty pies z kulaw nog by si nie
rapierem. D onie masz mi ciutkie jak mas o, a skór
bielutk jak mietanka. Twoje skórzane puzdro pe ne jest zwojów z dziwnymi, zapisanymi w wielu kolorach tekstami, które s zapewne bardzo pot nymi zakl ciami. Wi kszo
ludzi z
twoj pozycj chwali oby si , jacy to oni bogaci, a niejacy biedni. My l dalej, Gerardzie! Stawianie oporu na nic si zda o. Gerard pow drowa z powrotem za burt i wisia za ni kolejny tuzin fal z rz du, Aited musia mie ramiona jak
cuch kotwiczny i chyba nie
przesadza , twierdz c, e móg by tak do samego Baelmarku, bo nie wykazywa
adnych
oznak zadyszki, kiedy po raz kolejny wyci ga z wody swoj ofiar i wytrz sa jej wod z uszu. - - Wymy li
ju co , Gerardzie?
- - Dwie cie koron? - wyrz zi Gerard. Ailed zachichota z aprobat i zanurzy go znowu, ale tym razem g biej, tak e Gerardowi nie w ka dej dolinie mi dzy falami udawa o si wystawi g ow na powierzchni , a wyci gn wszy w ko cu biedaka, nie da mu nawet czasu na wykaszlanie si i wyplucie wody.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- adnych post pów? No nic, próbujemy dalej. Skoncentruj si ! - I znowu w dó . Gerard u wiadomi sobie, e ten zbój gotów jest kontynuowa tortury, dopóki nie uzyska tego, czego chce, albo go nie utopi, a to ostatnie z ka
upiorn chwil stawa o si
coraz bardziej prawdopodobne. Jeden trup wi cej na sumieniu znaczy dla niego tyle co nic, a poza tym niewykluczone, e robi to ku uciesze za ogi. aden cz owiek nie wytrzyma d ugo powtarzanego raz po raz przytapiania po czonego z obt ukiwaniem. Kiedy trwa y przygotowania do pi tego czy szóstego zanurzenia, Gerard zamacha rozpaczliwie r kami i wykorzystuj c odst p mi dzy spazmami wymiotów morsk
wod , wyda z siebie par
zduszonych charkotów. - Wymy li
co ? - zainteresowa si JElc . Gerard pokiwa spontanicznie g ow .
- Ahrrr ahrrr ahrrrl - Wisia g ow w dó , obciekaj c, ale musia o up yn zanim wykas
par minut,
z p uc tyle oceanu, e uda o mu si wreszcie wykrztusi co artyku owanego:
- Jestem kuzynem króla Taissona. Bael wci gn
go do odzi i nie zwa aj c,
e jest przemoczony, u ciska jak
odzyskanego po latach brata. - Drogi Gerardzie! Czemu od razu tak nie powiedzia ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3
Kuzynem króla Chivialu zaj to si z nale yt trosk . Banda handlarzy niewolników rozebra a go do naga, pieczo owicie wytar a, odzia a w suche we niane ubranie. Thegn o aparycji szubienicznika troskliwie opatrzy mu rozkwaszony i krwawi cy nos, natar
lin
zadrapania, zabanda owa d onie. Szyper osobi cie opatuli wi nia w mi kkie koce i wla w niego pó flaszki wybornej brandy. Tak sielank zako czy si ów pami tny dzie . Nazajutrz Gerard obudzi si obola y od kolan po uszy, ale piraci obchodzili si z nim jak z dostojnym starcem inwalid , z bogatym dziadkiem, który nie spisa jeszcze swej ostatniej woli. Umie cili go na rufie pod baldachimem, z dala od innych je ców, i dogadzali, na ile to tylko by o mo liwe po rodku oceanu. Przez ca y dzie piel gnowa go piegowaty, gadatliwy m odzian imieniem Brimbearn. Zmienia mu opatrunki, poi piwem, karmi , wtykaj c w usta okruchy sucharów i kawa ki marynowanych ryb. - Ja dobrze mówi po chivianski - wyja ni Brimbearn - bo moja matka by a Chivianka. Jej nie wythrallowali. Nie przethrallowali? Nie zathrallowali! Dzi kuj . Matki tanista Eleda te nie. Matki thrallice wychowuj g upie dzieci. - U miechn
si chytrze. - Lubi kobiet z
ikr . By to przypuszczalnie niewinny arcik, ale Gerard wola nie wnika w szczegó y. Ciekaw by , co by powiedzia a Charlotte, gdyby go teraz zobaczy a. ody Brimbearn twierdzi , e te jest Catteringiem, tyle e z po ledniejszej ga zi rodu, która tak d ugo nie wyda a adnego króla, e nie uznawano jej ju za królewsk . Uwielbia Eleda i uwa
go za wzór thegna, bo aden inny z aktualnie dzia aj cych piratów
nie móg si pochwali zgromadzeniem tylu upów przy tak ma ych stratach w asnych. Na dodatek JEled sprawiedliwie dzieli zdobycz, harowa tak samo jak ka dy, kiedy to by o mo liwe unika walki, ale kiedy musia , walczy jak huragan. Porównywano go ju z takimi legendarnymi bohaterami jak Wulfstan, Smeawine, a nawet Bearskinboots. Godno
tanista
wywalczy sobie ubieg ej jesieni i bez w tpienia przyst pi wkrótce do batalii o earlostwo. - - Niedobrze jest - orzek Brimbearn - kiedy earl i tanist nie pochodz z tego samego rodu. - - Te tak my
- mrukn Gerard. Jego obecne po
enie nie by o, co prawda, godne
pozazdroszczenia, ale to nic w porównaniu z rozterkami earla, na stanowisko którego ostrzy sobie z by pretendent w rodzaju £ileda. Takie ycie w ci
ym stresie musi si w ko cu
fatalnie odbi na nerwach. Chcia si dowiedzie czego wi cej o zasadach wybierania królów, ale Brimbearn nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mia ochoty kontynuowa tego tematu. Ch opak nie by g upi. Pomimo m odego wieku odwiedzi ju po ow krajów Euranii i wiele dalekich krain, o których Gerard nigdy nie ysza . Opowiada ze swad o ludziach br zowych i wielorybach d
tych, o pa acach z ko ci s oniowej, o
szych od “Graeggosy”, o budowlach z kamienia wi kszych od ca ego
Ambleport, o monstrualnych zwierz tach l dowych z k ami i garbami. Wykazywa te rozleg
wiedz z zakresu Jiandlu towarami i rynków zbytu. Je li jednak chodzi o polityk , to
mo na z nim by o rozmawia tylko o osadzeniu JEleóa Fyrlafinga z powrotem na tronie. Do opowiadania o szyprze odzi nie trzeba go by o zach ca . >Eled wspomina , e ma wielu przyrodnich braci, ale wygl da o na to, e wszyscy oni, tak jak poleg y Waerferhó, urodzili si z thrallic, a o takich ludziach wypowiadano si z pogard . Nigdy nie uwa ano ich za godnych tronu, tak wi c spe nienie politycznych ambicji rodu Catteringów zale
o od
iEleda i jego jedynego pe nego brata, Cynewulfa, pozosta ych przy yciu synów zmar ego króla Fyrlafa, sp odzonych z chivia sk brank , która nie zosta a zathrallowana. Czyni o to z niej last, niewolnic - stoj
w hierarchii spo ecznej o wiele wy ej od thrallic, ale ni ej ni
wolne wie niaczki. - - Czy w zwi zku z tym JEted jest godzien by królem? - Gerard nie wyobra
sobie
nikogo bardziej predysponowanego do rz dzenia narodem upie ców i bandytów. - - iEled jest szczególnie godzien tronu - powiedzia Brimbearn. - Kiedy si urodzi , król Fyrlaf onaty ju by . Z pi kn pani , królow Maud, do dzisiaj bardzo powa an . Zobaczysz j w Waroóburh. On jest najbardziej godzien tronu! M czy ni bij si o miejsce w werodzie jEleda, bo przynale no
do niego daje gwarancj zdobywania obfitych upów i
zyskania s awy. - - Czyli JEled jest z prawego
a, ale ma starszego brata, który takim nie jest. Czy
czyzna, eby by godnym tronu, musi si urodzi z prawego
a?
Brimbearn popatrzy na niego ze zdziwieniem. - To niewa ne - mrukn . - To sam Cynewulf... - Rozejrza si niespokojnie dooko a, czy kto nie pods uchuje, a potem zmieni temat.
Tanist kilkakrotnie przysiada obok swojego wi nia. Wi kszo
czasu wolnego,
podobnie jak reszcie za ogi, up ywa a mu na pogaw dkach i czesaniu w osów. Cz stowa wi nia wyborn brandy i nie obra
si , kiedy ten odmawia . Rozmawia z nim grzecznie,
przepraszaj c, kiedy zawodzi go jego chivianski, co jednak zdarza o si rzadko. Wygl da o na to, e aden temat nie jest zakazany. - - Baelmark ma ponad tysi c wysp - wyja nia . - Wi kszo
z nich to zwyczajne ska y
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zalewane przez fale albo siedliska mew i rybitw. Zamieszkanych jest tylko czterdzie ci. Najwi ksza z nich to Fyrsieg. Fyrsieg dzieli si na trzy regiony - Catterstow, Eastrice i Graetears. Catterstow jest najbogatszym regionem w ca ym Baelmarku, a Waroóburh to najwi ksze miasto. - - Kto jest teraz earlem Catterstow? - - Ceolmund Ceollafing. - JEhd
miechn si , nie wyja niaj c, co go tak bawi.
- - Nie Cattering? - - Jego ród nie jest nawet królewski! - W p omieniu, jaki pojawi si w oczach jEleda, chyba br z by si roztopi . - - Je li dobrze zrozumia em, Wasza Wysoko ... - - Jaka tam “wysoko ”, Gerardzie! Wy, Chivianczycy, macie za du o g upich tytu ów. Nie jestem wysoki. Jestem ni szy od ciebie, je li ci w czym przerastam, to tylko w szeroko ci barów. My do swojego króla zwracamy si per “panie”, a do szlachcica per “ealdorze”. Tytu uj mnie ea dorem. - Jego szerokie usta rozci gn y si w sympatycznym miechu. - Cho je li si dobrze zastanowi , to ealdor znaczy po waszemu “starszy”, a jestem przecie m odszy od ciebie. - - Owszem, ealdorze. -1 mam adniejsze w osy. - W zielonych oczach zata czy y figlarne iskierki. - Owszem, ealdorze, masz bardzo pi kne w osy. Skoro le si dzieje, kiedy Cattering nie jest królem Baelmarku, to kiedy nie jest on nawet earlcrn Catterstow, wiat musi si wali . miech Eleda zmrozi mu krew w - Od razu zauwa
ach.
em, e bystry z ciebie cz ek, Gerardzie! Kuzynie króla! Potomku
królewskiego rodu! Gerard zadygota i postanowi wyja ni spraw do ko ca. - Daleko mi do tego. Moja prababka by a siostr królowej Enidy, ony Everarda IV. Tak wi c jestem kuzynem w trzeciej linii króla Taissona, ale w mych
ach nie p ynie
królewska krew. Nigdy nie przedstawiono mnie na dworze. Je li za dasz za mnie okupu, król Taisson b dzie si musia zwróci do Kolegium Heraldycznego z zapytaniem, co ze mnie za jeden. Mój ojciec nie jest nawet baronetem, a co dopiero szlachcicem. Mówi em prawd o tych dwóch hajdach ziemi. Nie wiem czy u was nadawa bym si na zwyczajnego thegna urodzony jako wolny, w klasie posiadaczy ziemskich nie b
cych jednak szlacht . Jak takich
nazywacie? Spodziewa si wybuchu lepej baelskiej furii, ale tanist tylko si roze mia . - Nosi
miecz! aden kmie nie zachowa by si w obliczu niebezpiecze stwa tak,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
jak ty to zrobi
. Tylko prawdziwy thegn mia by odwag rzuci si na poczciwych Baeli
robi cych spokojnie swoje, a teraz powiedzie mi w oczy, e k ama . Ty nie k ama próbowa
znale
wszystkich zawi
sposób sp acenia swojego d ugu. Widz , e nie rozwi za
. Ty jeszcze
ci, ale na pewno sobie z tym poradzisz. - Poklepa wi nia po ramieniu.
- Nie! Ja nie mog ci w niczym pomóc. Nie b dziesz mia ze mnie adnego po ytku. Lepiej mnie zabij i sko czmy z tym. Pirat pokr ci miedzianorud g ow . - Nie zabij ci , Gerardzie. Nie zaczaruj ci nawet w thralla, bo wtedy sta by si jeszcze jedn
bezwoln
kuk . A ty musisz zachowa
umys ow
sprawno ,
eby
wykoncypowa , jak zrobi ze mnie króla.
eby co wykoncypowa , trzeba zacz
od zgromadzenia informacji. Na pocz tek
Gerard zabra si do poszerzania swojej wiedzy o baelskim spo ecze stwie. Stwierdzi , e jego organizacja jest nad wyraz skomplikowana, e jest podzielone na wiele odr bnych klas i ma wbudowany system nagradzania pewnych umiej tno ci zupe nie niepoj ty dla Chivianczyka. Istnia a w nim wyra na linia podzia u na wolnych i niewolników, ale to by o do przewidzenia. Bardziej znacz cy by podzia na pospólstwo i na klas wojowników. Chwalebne zas ugi przodków dawa y m odemu Brimbearnowi prawo do noszenia broni, ale tylko pod warunkiem, e uzyska na to zezwolenie od swojego earla i b dzie umia ni w ada , Ailed da mu miejsce na “Graeggosie”, ale eby Brimbearn móg zosta pe noprawnym cz onkiem za ogi, potrzebna by a jeszcze akceptacja tych, którzy ju w jej sk ad wchodzili. To ci ostatni w drodze g osowania przyj li go do fyrdu, czyli elity wojowników z Catterstow, a tym samym uczynili zawodowym thegnem. Okazywa o si , e o wyborze JEleda na szypra odzi zadecydowa y w rozmaitym stopniu: szlacheckie urodzenie, zamo no
rodziny i aprobata za ogi. S
ochotnicy, których przyci gn y jego umiej tno ci jako kupca,
yli pod nim sami
eglarza i wojownika.
Werodby w zasadzie prywatn dru yn bojow , gotow macha zarówno mieczem, jak i wios em, a w przypadku >Eleda w jego sk ad wchodzi y za ogi wszystkich czterech odzi. eby zosta tanistem, musia mi dzy innymi uzyska aprobat ca ego fyrdu, jak równie samego earla. Tak si mniej wi cej sprawy mia y, ale by to obraz bardzo uproszczony. Je li Baelowie wybierali sobie przywódców na zasadzie takiego absurdalnego konkursu popularno ci, to system wybierania króla musia by jeszcze bardziej skomplikowany.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Patrz, Chivianczyku! Zbud si ! - Mocarne apska wybudzi y Gerarda ze snu. Wymamrota co pó przytomnie. - Patrz! Musisz to zobaczy ! - Brimbearn, zapominaj c z podniecenia o obra eniach królewskiego kuzyna, wywlók go spod baldachimu razem z kocami, w które by okutany, i postawi na równe nogi. - Widzisz? wiat o! Nie wita o jeszcze. Noc by a sztormowa i “Graeggosa” walczy a z wysok fal . Z Gerarda opad y ciep e koce i porywisty wicher natydimiast go otrze wi . Dygota z zimna i szcz ka z bami. Kiedy ód wspi a si na grzbiet fali, zobaczy rozko ysane latarnie na szczytach masztów, co wiadczy o, e reszta flotylli idzie nadal za nimi w zwartej formacji. Po czterech dniach eglugi po niemal bez przerwy wzburzonym morzu zakrawa o to na cud. - Nie w t stron patrzysz! - ofukn go Bael. - Przegapi Na nogach by a wi kszo
. Zaczekaj.
za ogi. Szwargotali mi dzy sob , wyra nie czym
podnieceni. Kiedy ód , zadzieraj c ruf , zanurkowa a w kolejn dolin
mi dzy falami,
Gerard spojrza w kierunku wskazywanym przez Brimbearna i tam, gdzie powinien przebiega horyzont, dostrzeg czerwonaw un . - - Cwicnoll! - pisn
ch opak. - Eled doprowadzi nas prosto do domu! Pod same
drzwi! Jaki inny nawigator by to potrafi ? Chivianczyk na pewno nie, co? - - Co tam si pali? Latarnia sygna owa? Zanim ucich
miech Brimbeama ubawionego tym dowodem ignorancji, pachn cy
sol wiatr przyniós z ciemno ci glos Eleda: - - To góra. Cwicnoll to góra w Catterstow, Gerardzie. Nie przera si go. Cwicnoll to wielki agodnik. Straszy tak ju od dziesi ciu lat, a nie spali dot d ani jednej zagrody. Inne szczyty s bardziej z
liwe. W zesz ym roku Fyrndagum spali ca
wiosk na Wambseoc. -
Wios o sterowe zaskrzypia o w dulce. - - Bael znaczy “ogie ”, tak? - - A mearc znaczy znak, albo granica, albo terytorium. - - Czyli Baelmark to “kraina ognia”? Herszt piratów zachichota . - - Chyba e to zniekszta cone baeiau, czyli “z y”. Z y znak? - - Jak nazwa t wysp twój praszczur? - - Catter? Nazwa j Fyrland. A sam nada sobie tytu Hlaforda Fyrlanduma, pana Ognistych Krain. Kiedy ju z twoj pomoc odzyskam tron mych ojców, Gerardzie z Way garth, ten w
nie tytu przyjm - Hlaford Fyrlanduml
- - Nie mog ci w niczym pomóc - j kn Gerard. - Jak mia bym to zrobi ? - - Co tam wymy lisz. - Ton, jakim to zosta o powiedziane, wiadczy , e Eled nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
bierze pod uwag
adnej alternatywy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4
Zza kraw dzi wiata wychyn
o lepiaj co jasny r bek s
ca i o wietli zapieraj cy
dech w piersiach swoj surowo ci krajobraz przed dziobem. Cho na pó nocy i po udniu majaczy y inne szczyty, z tej odleg
ci Baelmark jawi si jako zwarta bry a zwie czona
gigantycznym, dymi cym sto kiem Cwicnolla o zboczach poszatkowanych pastwiskami i lasami. Kontury urwistego wybrze a rozmazywa y si w wodnej mgie ce, która unosi a si nad spienion kipiel u podnó a klifów. Ailed, przekazawszy wios o sterowe olbrzymiemu Todbeorthowi, owin
si
w
lamowany futrem p aszcz i opar o nadburcie na rufie odzi. Wio larze siedziali ju na miejscach i szykowali si do wysuni cia wiose . Reszta wetvdu sta a na swoich stanowiskach, czekaj c w gotowo ci na znak szypra. Pozosta e odzie flotylli posuwa y si g siego mi dzy spienionymi p yciznami ladem iEleda, który sterowa prosto na klify, ku nieuchronnej zag adzie. - Gerardzie! Chod tu i podziwiaj ze mn widoki. Zanosi si na interesuj cy powrót. Gerard pos ucha . Z trudem utrzymuj c równowag w przewalaj cej si z burty na burt odzi, dobrn jako na ruf i uchwyci si kurczowo okr nicy. - - Chcesz, eby wszyscy zobaczyli, jaki strach mnie oblecia . - - Szermierz, który jedn r
rozprawia si z dwiema setkami Baelów, nie wie co to
strach. - - Teraz ju wiem. Czy “Gneggosa” ma skrzyd a? JEled
miechn
si . Jego dobry nastrój le wró
, ale gorzej by by o, gdyby go nie
mia . - Nie ma. Ale nie b
nam raczej potrzebne. Najkrótsza droga do Swifjffifen wiedzie
przez Eastweg, tamt dy zatem p yniemy. To dobry szlak, byle tylko nie wia o od pó nocy. Gerard spojrza na s
ce, a potem na proporczyk furkocz c} na szczycie masztu.
- To si dobrze sk ada. Mamy wiatr z po udnia. - W ale nie chcia si
kompromitowa
przed wytrawnymi
ciwie to nazwa by to wichur ,
eglarzami, którzy mogli my le
inaczej. Szyper uniós rud brew. - To twoja pierwsza morska podró , tak? Dobry mieli my feering. miasta w Isilond, odbili my trzech Gevilian z r k niegodziwych w
upili my dwa
cicieli i zagarn li my
stadko je ców w Chivialu. Wierz w swoj szcz liw gwiazd , ale nigdy nie przeci gam struny, wracamy wi c do domu. Stracili my tylko jednego cz owieka. I wzi li my do niewoli
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kuzyna króla Chivialu. - “Graeggosa”, uderzona poprzeczn niebezpiecznie, wybrze e rozpad o si
fal , przechyli a si
na mrowie ma ych wysepek. - Wkrótce rzuc
wyzwanie Ceolmundowi. - i£led wyszczerzy z by w promiennym u miechu. - Wyzwiesz go na pojedynek? Szyper wzruszy ramionami. - Nie. Ceolmund jest za szczwany, eby walczy ze mn osobi cie. Ale tak czy inaczej zostan
earlem, a wtedy wszystko wróci do normy. - Rzuci jaki rozkaz i na odzi
natychmiast si zakot owa o. Paru m odzie ców j o si drapa ze zwinno ci wiewiórek na maszt i sztagi, z pozosta ych cz onków za ogi jedni rzucili si do lin, inni chwycili za wios a. W mgnieniu oka zwini to na rei agiel i “Grasggosa” przesz a na nap d wios owy. Kiedy ci, którzy wspi li si na maszt, zsun li si
z niego, Eled zacz
wali cefalem o okr nic , dyktuj c tempo
wio larzom. Potem zaintonowa pie , w rytm której mieli wios owa . Kiedy j podchwycili, obejrza si na pozosta e odzie. - Szkoda Wasrferhóa. Pewniej bym si czu , gdyby tu z nami by . Starsi thegnowie mog wykorzysta jego mier jako pretekst do przej cia na stron przeciwnika. Z drugiej jednak strony, widok kuzyna króla Taissona prowadzonego przeze mnie w kajdanach chyba zrobi na nich wra enie. Co by radzi , przyjacielu Gerardzie? Mam si tob od razu pochwali czy raczej chowa na pó niej jak nó w r kawie? Gerard uciek wzrokiem przed przeszywaj cym spojrzeniem tych zielonych oczu. Ani troch nie wierzy , e tanistowi zabrak o pewno ci siebie. Tu chodzi o o co innego. - - No? - ponagli go Eled. - - Mnie o to pytasz? Czemu szukasz rady u wi nia? Eled rzuci kilka rozkazów. Drugi, jeszcze pot niejszy sternik skoczy na pomoc Toóberhtowi. Wspólnymi si ami op yn li cypel i wprowadzili ód w mroczny kana mi dzy dwoma wysuni tymi w morze klifami. Po wist wiatru wdzieraj cego si w ten prze om zmusi Eleda do podniesienia g osu. - - Bo jeste teraz moim wita - moim
drcem. Mów!
- - Uwa am, e na razie nie powiniene si ze mn afiszowa . -1 tak uczyni . - Eled roze mia si g
no, podniecony kipiel , któr pru a teraz jego
ód , oraz faktem, e reszcie flotylli równie uda o si wp yn Znalaz
w kana . - No i widzisz?
odpowied ! - Nie. - Ale co zaczyna ci ju
wita ! Dobry znak! - Zaszczyci Gerarda przyjacielskim
klepni ciem w rami , które oma] nie powali o Chivianczyka na kolana.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Sk d u tego
dnego krwi zabójcy taka przenikliwo ?
Eled powiedzia ,
e gdyby istnia o co
takiego jak mapa Baelmarku, to
przypomina oby to pot uczone szk o. Poza kilkoma zewn trznymi wyj tkami ka da z tysi ca wysp le
a na odleg
strza u z uku od paru s siednich. Mi dzy nimi przebiega y
niezliczone kana y, przesmyki, fiordy, zatoki, zatoczki, cie niny i redy, wszystko to wzajemnie ze sob po czone i nosz ce wspóln nazw SwiJ>aefen. Po tych spokojnych wodach, os oni tych przed falami i wichrami, mo na by o bezpiecznie eglowa przy ka dej pogodzie. Gorzej by o si tam dosta . Szyper odzi z ostentacyjn nonszalancj prowadzi “Grseggos ” przez zdradliwy labirynt, ale stoj cy blisko niego Gerard widzia , z jakim niepokojem spogl da na pozosta e odzie próbuj ce na ladowa
manewry, które jemu przychodzi y z pozorn
atwo ci .
Walcz c z silnym pr dem, flotylla lawirowa a mi dzy niebotycznymi kominami obfajdanymi szarym guanem, omija a omsza e ska y, dzielnie stawiaj ce czo o ba wanom, i przep ywa a pod klifami o dziwacznej kolumnowej strukturze, przywodz cymi na my l gigantyczne piszcza ki organów. Jedne wysepki by y p askie i yzne, inne tak niedost pne, e zbocza wzgórz porasta y wiekowe cedry nie tkni te nigdy toporem drwala. Na niektórych widzia o si zagrody i stada byd a, w górze kr
y bez ustanku rozwrzeszczane gromady bia ych
rybitw. Eled to wywrzaskiwa przez tub rozkaz pod adresem podwójnego rz du spoconych wio larzy, to pomaga dwóm olbrzymom przy wio le sterowym. Kierowa odzi z godnym podziwu kunsztem. Potrafi zrobi zwrot niemal w miejscu albo p yn
w ty z tak , sam
atwo ci jak w przód, albo wstrzymywa jej bieg do nadej cia najkorzystniejszej fali, która przenosi a na swym grzbiecie “Gneggos ” przez w skie przesmyki, których nia mo na by o pokona , wios uj c. Kiedy mier przestawa a zagl da im w oczy,.£led podejmowa pogaw dk ze swoim szacownym pasa erem. - Nie zawsze jest tu tak niespokojnie. - Ton by lekcewa cy, ale w zielonych oczach ta czy o podniecenie. - Czy kto przy zdrowych zmys ach próbowa kiedy t dy przep yn ? JEled uzna to za komplement. - - Oczywi cie, e nie. Pojmujesz teraz tajemnic naszych sukcesów, Gerardzie z Way garth? Rozumiesz, dlaczego uchodz nam na sucho nasze wybryki? - Tymi “wybrykami” by y gwa ty, piractwo, branie niewolników i bezsensowne rzezie... - - Wasze wyspy s niedost pne.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Otó to. Od czasu do czasu które z pa stw Euranii wysy a przeciwko nam flot i nie osi ga nic poza utuczeniem krabów trupami swoich topielców. Zauwa
, jak wiatr odbija
si tu od klifów? Widzisz pr dy, wiry i p ycizny? eby przemierza te kana y, trzeba urodzi si Baelem. - Roze mia si g
no. - W czasach mojego ojca Gevily’emu uda o si wysadzi
armi na Fyrsieg, ale co mo e taka armia? Pali opuszczone domostwa? Mieszka cy zd yli si przenie
ze swoim dobytkiem gdzie indziej, a innych wysepek, do których nie da si
dotrze , s dziesi tki. Z czasem nasza flota wci gn a wasz w zasadzk i j zatopi a. Inwazja na Baelmark to pró ny trud. - Jeste cie jak komary. Krwawimy i znosimy wasz obecno , bo có nam pozostaje? JEled parskn
miechem i pokaza pi
wielko ci szynki.
- - To ma by komar? Nie, my jeste my pszczo ami. Zbieramy miód, znosimy go do ula i potrafimy te u dli . - - Co si sta o z armi Geviliana? - - Dopad a ichfyrdraca - odpar po chwili JElcd. Zanim Gerard zd
spyta , czy ta fyrdraca to jaki potwór, bo takie by o jego
pierwsze skojarzenie, warunki eglugi znowu pogorszy y si do tego stopnia, e nie da o si dalej prowadzi rozmowy. Trzymaj c si kurczowo okr nicy, bi si z gorzkimi, ponurymi my lami. Powinien wyskoczy teraz za burt i uton ska , bo je li ten system dzia
albo da si roztrzaska przybojowi o
tak, jak podejrzewa , to prawd by o, e móg by pomóc
Pledowi w walce o tron. Dla Baela b dzie to tylko podniecaj ca gra, ale on jest przecie graczem w ka dym calu, drapie nikiem z d ungli -
miertelnie niebezpiecznym i
nieust pliwym, przebieg ym i pi knym, nieustraszonym i pozbawionym wszelkich skrupu ów. Je li zostanie królem Baelmarku, to drzyjcie wszystkie cywilizowane narody Euranii; i on, Gerard, pomagaj c temu zbójcy w zdobyciu korony, zdradzi wszystko: honor, rodzin , wierno , któr winien w asnemu królowi. JEled zapewnia , e nie zamierza zmieni go czarami w thralla - i prawdopodobnie nie k ama , bo takie zakl cie uczyni oby Gerarda bezu ytecznym - ale istniej inne sposoby wymuszenia lojalno ci albo chocia zgody na wspó prac . Dajmy na to, rozpalone do czerwono ci c gi. Tylko tchórz nie wyskoczy by w tych okoliczno ciach za burt , by zgin
z honorem w odm tach.
Wysz o na to, e jednak jest tchórzem, bo sta dalej w odzi, kiedy “Grasggosa” i jej trzy g si tka wp ywa y na spokojne wody SwiJ)sefen. Zwini to agle, wci gni to wios a. eglarze, rycz c z podniecenia, które zdradza o skrywany dot d strach, otwierali swoje skrzynie i przebierali si w po piechu. Przy akompaniamencie pohukiwa i przekomarza obna ali torsy, przywdziewali skórzane spodnie i stalowe he my, ozdabiali nagie bicepsy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
otymi obr czami, ciskali si
pasami o klamrach wysadzanych klejnotami. R koje ci
mieczy i no y skrzy y si drogimi kamieniami. By a to bro na pokaz, zbyt cenna, by u ywa jej w walce. Eled, przejmuj c wios o sterowe, by dobi
odzi do brzegu, wystrojony by jak
przysta o na powracaj cego z wojennej wyprawy ksi cia - wyszywany z ot nici kaftan, wart fortun pas, równie drogocenny pendent, he m nabijany z otem. “Graeggosa” pokona a jeszcze jeden zakr t i wesz a do szerokiej na mil zatoki. Woda by a tu srebrzysta i tak g adka, e odbija si w niej jak w lustrze powleczony lodowcem masyw Cwicnolla i czarne turnie w tle. Cztery odzie, m
c t g ad , kierowa y si ku
ugiej pla y, gdzie woda spotyka a si z l dem i gdzie na agodnych stokach wzgórz rozpo ciera a si osada - nie jaka tam plugawa piracka siedziba, jak spodziewa si ujrze Gerard, lecz l ni ce czysto ci miasteczko.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
5
Z powrotami jest taki k opot - powiedzia JElod, kiedy “Graeggosa” zbli
a si do
brzegu - e wszyscy m czy ni naraz rw si do domów, by powiedzie dzieciakom, eby posz y si pobawi na podwórko. B
jaki czas zaj ty. Ty zaczekaj na pla y, a gdyby kto
pyta , to jeste moim wi niem. Mów: Ic eom jEle es haeftniedling. Przy eby zaprowadzi ci
do domu
potem kogo ,
ywio ów. - Wyra nie ubawiony pop ochem w oczach
Gerarda, dorzuci : - Na zabieg uzdrowicielski. I tak Gerard zosta na brzegu sam, ca y w banda ach i w po yczonym ubraniu, nie ca kiem jeszcze oswojony z my
, e jest niewolnikiem. Jego w asne szaty wyrzucono za
burt ; rapier i dokumenty skonfiskowano; a cia em nale zechce, mo e skra
teraz do Eleda, który, je li tylko
mu czarami nawet dusz .
Samotny, sponiewierany wi zie
nie wzbudza zainteresowania w ród t umu on,
dzieci i rodziców, który wyleg na brzeg wita powracaj cych z morza bohaterów. Rado
i
podniecenie, z jakimi ludzie ci s uchali szczegó ów fas ngu Eleda, wiadczy y, jak wielki by to triumf. Wbrew
arcikowi JElsóa
eglarze nie pognali hurmem do swoich domów.
Sp dzono na brzeg je ców, roz adowano odzie, a potem uniesiono z dna kraty przykrywaj ce balast, mi dzy którym poupychane by y dalsze upy - worki monet i sztaby z ota, najprawdopodobniej haracz wyp acony przez isilondia skie miasta za przywilej nie spalenia i nie spl drowania, plus to co zawiera y adownie z upionych gevilianskich statków kupieckich prowadz cych handel z ma ymi nadmorskimi pa stewkami. Tylko duchy wiedzia y, ile warci je cy, ale za stos materialnego dobra, pi trz cy si na czarnym piasku, w Chivialu mo na by kupi tytu earla. I by to owoc niewiele ponad miesi cznej pracy dwóch setek ludzi pod wodz
utalentowanego wodza! Dla tych, którym udawa o si
prze
takie wyprawy,
piractwo stanowi o bardzo intratne ród o dochodu. - Gerard? - Pytanie to pad o z ust niskiego, za ywnego i - a jak e by inaczej? rudow osego m czyzny odzianego z wyszukan
elegancj
w si gaj cy kolan kaftan z
zielonego batystu, ci gni ty w talii wysadzanym klejnotami pasem, oraz w lamowan futrem aksamitn opo cz . M czyzna mia u boku miecz ze z ot r koje ci , na nogach raj tuzy oplecione na krzy z ot tasiemk i bury ze z otymi sprz czkami. Jego g adka, rumiana twarz kontrastowa a zdecydowanie z ogorza ymi g bami eglarzy. Za nim sta o czterech ju nie tak strojnie przyodzianych Baelów. Jeden z nich trzyma za uzd konia, drugi kosmatego kucyka, którego dosiada pi cio - mo e sze cioletni ch opiec. Ch opiec przygl da si pokiereszowanej twarzy Gerarda.
ciekawie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Gerard sk oni si . - - Ealdorze? - - Jestem Atheling Cynewulf. Tanist, jak widz , sumiennie nad tob popracowa . Cynewulf by o jakie dziesi
lat starszy od brata, a poza tym ró ni o ich to, e Eled
by krzepki, opalony i rubaszny, on za pulchny, ró owiutki i wynios y. Gerard waha si przez chwil , w jaki uderzy ton - uni onego niewolnika czy dobrze urodzonego je ca? Lepiej mierzy wysoko i narazi si na utarcie nosa, zadecydowa , ni poddawa si bez walki. - Jego argumenty w ko cu mnie przekona y, ealdorze. W tym momencie podnios a si wielka wrzawa. To wiwatowa g ównie werod, ale i zgromadzona na brzegu gawied
nie
owa a garde , obiektem tego aplauzu za
by
najwyra niej Eled. - Mog zapyta ...? Cynewulf ypn spode ba na Gerarda. - Mój rozrzutny brat zrezygnowa w
nie z przys uguj cego mu prawa do jednej
trzeciej zjednej trzeciej zdobyczy. Zbyteczna ekstrawagancja! Nie musi sobie kupowa ich lojalno ci, bo ju j ma. Ale o tym ge cie us ysz inni i zaczn si garn
pod znak wspania omy lnego wodza.
By o to zrozumia e nawet dla Chivianczyka. Gerard pami ta , jak m ody Brimbearn wychwala pod niebiosa szczodro
Eleda i wypowiada si z dziwn i niewyt umaczaln
rezerw o jego starszym bracie. - Mog zapyta , co oni teraz robi , ealdonel. Podzia upów na trzy z grubsza równe cz ci - trzy stosy kosztowno ci i trzy grupy wi niów - nadzorowa w zasadzie sam jEled, ale asystowali mu w tym czynnie równie jacy osobnicy, których he my, kolczugi, jak równie miecze, sugerowa y,
e to kto wa ny.
Zagl dali w skupieniu do worów, obmacywali bra ców i w ogóle zachowywali si tak, jakby dokonywali inspekcji zdobyczy. Cynewulf u miechn si ironicznie. - - Jestem thegnem, nie przewodnikiem niewolników, laeteie. - - Wybacz mia
, szlachetny athelingu. Ale twój brat chce, ebym mu doradza , a
jak mam to czyni , nie znaj c zwyczajów panuj cych w tym kraju? Ma y t
cioch spojrza z wystudiowanym niesmakiem na wi nia.
- - Tak, co mi o tym wspomina . Miewa czasami dziwne fanaberie, które nie zawsze nale y bra na powa nie. To, co tu widzisz, to pobór podatku, JEltd dzieli zdobycz na trzy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
jego zdaniem równe cz ci. Poborcy króla wybieraj swoj trzeci cz drug trzeci cz
pierwsi. Nast pnie
dworscy thegnowie konfiskuj dla earla Ceolmunda.
- - A co ze mn ? - spyta niespokojnie Gerard. - - Ty z ca ym swoim dobytkiem jeste z tego wykluczony. Stanowisz wergild za naszego brata. Dziwna rzecz, ale informacja, e dalej b dzie nale
do Mhda, który przynajmniej
widzia w nim kogo warto ciowego, przynios a Gerardowi ulg . - Czyli ludzie, którzy z nara eniem w asnego ycia zdobywali ten up, dostan tylko jego ostatni trzeci cz
? - Na to wygl da o, a gdyby dowódca nie zrzek si swojego
udzia u w zdobyczy, by yby to zaledwie dwie dziewi te ca ealdorze, dlaczego waszemu królowi tak trudno po
ci. - Teraz ju chyba wiem,
kres pirackiemu procederowi.
Cynewulf u miechn si szczerze rozbawiony. - Czyli rozumiesz teraz, sk d si bior ambicje tanista, Chivianczyku? - - A to kto? - spyta z groz Gerard. Do upów, pow ócz c nogami, zbli
a si
gromada tragarzy. Odziani byli w achmany i nie mieli rudych w osów. Nawet z tej odleg
ci
widzia , jak nienaturalnie si poruszaj i jak nieludzko puste maj twarze. - - A któ by, je li nie thralle. Nie przejmuj si nimi, Imteie. Ci ludzie dawno ju nie yj . To tylko cia a wykorzystywane w charakterze bezwolnych narz dzi. Zobaczysz ich wi cej w domu ywio ów. - Cynewulf da znak, eby przyprowadzono mu konia. Spojrza z dezaprobat na ch opca, który dosiada kucyka. - Nie garb si , Wulfwerze.
Na d ugiej pla y wrza o jak w ulu. Jedne statki adowano, inne roz adowywano, jeszcze inne znajdowa y si w fazie budowy, wzd
brzegu ci gn y si zagrody i baraki dla
niewolników, stojaki do suszenia ryb, pi trzy y si kot y pe ne krabów; atheling jednak ruszy w g b l du. Gerard truchta , utykaj c, za jego koniem po brukowanych sze ciobocznymi kamiennymi p ytami uliczkach, którymi przelewa y si
t umy przechodniów, sun y z
turkotem wozy konne i ci gni te przez thralli wózki. Chivianskie miasta by y cuchn cymi, zarobaczonymi, atwopalnymi pu apkami, ci ni tymi obr cz wysokich murów obronnych. Jedno Grandon wyla o si poza swoje odwieczne obwa owania; a nawet tam ulice by y mrocznymi, zas anymi grub
warstw
odpadków traktami, które wi y si
mi dzy
wielopi trowymi budynkami. Waroddburh nie mia o murów obronnych. P awi o si niczym pole ostów w promieniach s
ca, budynki sta y w bezpiecznej odleg
ci, oddzielone od
siebie szerokimi ulicami, a gdzieniegdzie nawet ogródkami zio owymi i warzywnymi oraz parkami, w których ros y drzewa. Gerard dostrzega liczne studnie i kobiety nape niaj ce przy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nich skórzane buk aki. Widzia równie niewiadomego pochodzenia ob oki pary, ale trasa obrana przez athelinga nie przebiega a w s siedztwie adnego z nich. W najwi kszy zachwyt wprawia y go jednak same budynki, bo ciany ka dego zdobione by y p askorze bami przedstawiaj cymi fantastyczne potwory i pomalowane na weso e kolory; nawet gonty pokrywaj ce dach mieni y si wszystkimi barwami t czyjak rosa w s oneczny poranek. Ka dy mia nie wi cej ni jedno pi tro, za to co okazalsze siedziby powierzchni dorównywa y ma ym pa acom; a przecie zamieszkiwa y w nich najwyra niej zwyczajne rodziny z dzie mi i z praniem susz cym si na sznurach. Do niektórych przylega y warsztaty i sklepiki z eksponowanym na wystawach towarem. W Chivialu tylko bardzo zamo ne rodziny zajmowa y wi cej ni dwie izby, tak wi c liczebno adnego wp ywu na wielko
przychówku nie mia a
mieszkania. W przypadku Warodóburh by o inaczej. Eled, jak
wida , mija si z prawd , utrzymuj c, e Baelmark jest biednym krajem, ale czegó innego mo na si by o spodziewa po piracie? Gerard ch tnie po wi ci by wi cej czasu na obserwacje. Jeszcze ch tniej zwolni by kroku, bo Cynewulf narzuca zbyt forsowne, jak na jego obecne mo liwo ci, tempo. Krocze pali o go ju
ywym ogniem.
- Lsetcie! - Cynewulf w adczym gestem przywo
wi nia, a kiedy ten pos usznie
przy pieszy i zrówna si z wierzchowcem, popatrzy na z góry podejrzliwie. - Zak adaj c, e mój lekkomy lny m odszy brat nie przeliczy si earlostwo w tym bezsensownym pojedynku na
z si ami i rzeczywi cie wywalczy
mier
i
ycie, i zak adaj c,
poprzestanie na tym i popychany swoimi chorobliwymi ambicjami d
e nie
b dzie potem do
zdobycia tronu, to jak wyobra asz sobie swoj rol w tej kampanii, jak zamierzasz mu pomaga ? Gerard ani my la wyjawia swoich planów ani Pledowi, ani, tym bardziej, jego napuszonemu bratu. - Nie wiem, ealdorze. Obawiam si , e on za bardzo liczy na koneksje mojej rodziny, chocia zapewnia em go, e nie jestem z królewskiego rodu. Zielone oczy Cynewulfa mierzy y go nieufnie. - Zabi
Waerferhóa. Gdyby to ode mnie zale
o, przyk adnie bym ci ukara . I je li
JEled zginie, mog to jeszcze uczyni . - Jecha przez chwil w milczeniu, a potem ni z tego, ni z owego roze mia si . - Wiesz, co w twoim j zyku znaczy jego imi : Eled? Znaczy agiew”! - - Pasuje do niego, ealdone. - - Jak ula . Nic dziwnego, e jest taki zawzi ty. Kilka miesi cy temu zaryzykowa i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rzuci wyzwanie tanistowi, który w odczuciu m odszych thegnów sta si zbyt ostro ny. Fyrd niewielk przewag g osów opowiedzia si za Pledem i tanist ust pi bez walki. Innymi owy, mój brat mia wielkie szcz cie. Teraz wydaje mu si , e tak sam zuchwa
ci
przejmie earlostwo, a to zupe nie co innego. Wiesz, na czym rzecz polega? Tanistowi wyzwanie rzuci mo e ka dy thegn, ale earlowi tylko tanist. Ceolmund jest szanowanym, roztropnym i przezornym w adc . Obawiam si , e iEleda mo e spotka bardzo przykra, a mo e nawet fatalna w skutkach niespodzianka. Ciekawe! Atheling Cynewulf do czasu awansu £ileda by zapewne g ow rodu. Teraz musia si
czu
zdetronizowany. Czy tylko zazdro ci Pledowi sukcesu, czy te
ywi
usprawiedliwione obawy, e kl ska insurekcji jEleda ci gnie na nich represje? - Powiedz mi, jak to jest, ealdone, prosz pokornie. Je li zgromadzenie thegnów we mie stron twego brata, to earl musi przyj
wyzwanie i stan
do walki, tak? A co si
stanie, je li thegnowie zag osuj przeciwko wyzywaj cemu? Cynewulf roze mia si pogardliwie. - - Wówczas Ceolmund pozostaje earlem i wyznacza swojego reprezentanta, czyli wybiera najlepszego wojownika w ca ym fyrdzie, by ten wymierzy sprawiedliwo , Eled jest dobry w walce, ale daleko mu do niepokonanego. Nawet gdyby jakim cudem wyszed z tego z yciem, to zaci gn by tylko d ug krwi, a niczego w zamian nie zyska . Przewaga jest, naturalnie, po stronie beneficjenta. - - Naturalnie. Czy podobne zasady obowi zuj w przypadku rzucania wyzwania królowi? - - Mniej wi cej. Wyzwanie rzuci mo e tylko earl, a o tym, czy król ma walczy osobi cie, decyduje witenagemot. - - Witenagemot? Witan to grono wybranych przez króla doradców? I znowu ten ironiczny u mieszek. - Tak, ale oni bior tylko udzia w naradzie. Prawo g osu maj jedynie earlowie, adcy dwudziestu jeden regionów. Tak w
nie wyobra
to sobie Gerard.
- Nie wiem, jakiej pomocy oczekuje ode mnie twój brat, ealdorze, ale Catteringowie zawsze dawali Baelmarkowi najpot niejszych królów. Jako lojalny poddany króla Taissona nie mog przyk ada r ki do przywracania tego stanu rzeczy. W interesie Chivialu le y, by obecne nieudolne rz dy trwa y jak najd Ksi
ej.
spojrza przeci gle na Gerarda, a potem u miechn si pod nosem.
- - Taka postawa mo e ci otworzy drog powrotn do domu, laeteie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Bardzo askaw, ealdorze. Je li Cynewulf gotów by bez skrupu ów zdradzi
brata, to jedyna droga, jak
otworzy by Gerardowi, by aby zapewne drog bez powrotu, wiod
prosto na erowiska
krabów. Gerard, gdyby musia zaufa któremu z synów Fyrlafa, wybra by bez wahania pirata.
W tym momencie dogoni ich rz d biegn cych truchtem dzieci i m odzie y. By y ich co najmniej cztery dziesi tki. Wszyscy mieli na szyjach metalowe obro e po czone d ugim, zardzewia ym
cuchem. Jad cy obok konni stra nicy poganiali je ców kijami. Najm odsi
wi niowie, dysz c z wysi ku, próbowali wytrzyma tempo. Starsi s siedzi pomagali im, jak mogli. Gerard rozpozna w kilku towarzyszy niedoli z pirackiej odzi i po tym zorientowa si , e to cz
jasyru z Ambleport. Stra nicy byli chyba zawodowymi poganiaczami
niewolników. Pos pna procesja wyprzedzi a ich i wkrótce znik a mi dzy skupiskiem budynków. Kiedy si tam zbli yli, Gerard us ysza st umione piewy. gard a, bo m odzieniec u wiadomi sobie,
dek podszed mu do
e to dom ywio ów. By to w
kompleks sk adaj cy si z co najmniej pó tuzina budowli, w wi kszo ci okr w stosunku do rednicy. Wszystkie by y bogato zdobione macic
ciwie ca y ych i niskich
per ow i barwnymi,
onymi z kamieni mozaikami. Po rodku wznosi a si ogromna kopu a. W jej szerokich drzwiach, jak byd o zap dzane do rze ni, znikali w
nie ostatni je cy. Na spotkanie nowo
przyby ym wybiegli s udzy. Cynewulf zsiad niezdarnie z konia. Rzuci cugle jednemu ze swych ludzi i podszed do ch opca na kucyku. - Wast pu hwaetpis hus is, Wulfiver? Wxrepu her heforan nu? - Mówi powoli, wyra nie, tak jak si mówi do kogo bardzo m odego albo bardzo g upiego, tak wi c Gerard go zrozumia : “Wiesz, co to za budynek, Wulfwerze? By
tu ju kiedy?”.
Malec spojrza na niego spode ba. - Na, ealdor. Cynewulf uderzy go na odlew w twarz, omal nie str caj c z siod a. - - Hweetgeclipast pu me? - “Jak masz si do mnie zwraca ?”. - - Fxder - “Ojcze”. - Ch opiec zamruga , hamuj c nap ywaj ce do oczu zy, i obliza koniuszkiem j zyka rozci
warg .
- - Kiedy zachowujesz si jak niewolnik, jak niewolnik jeste traktowany. A teraz uchaj uwa nie. To jest Haligdom. Tutaj przywo uje si duchy. Powtórz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - To Haligdom, w którym przywo uje si duchy... Ojcze. - - Jeszcze raz. - - To Haligdom, w którym przywo uje si duchy. - - Dobrze. Wejdziemy teraz do rodka i popatrzymy. Obserwuj wszystko bacznie i ucz si . - Cynewulf odwróci si . Ani my la pomaga synowi w zej ciu z konia. Gerard poku tyka za nim. Haligdom by wi kszy od ka dego z domów ywio ów, jakie dane mu by o dot d widzie , i rozbrzmiewa psim skowytem wi niów. Kopulaste sklepienie podpiera skomplikowany system wsporników, b niedo cignionego ciesielskiego kunsztu Baelów. Wi ksz cz oktogram o wn trzu wy
cy jeszcze jednym przyk adem posadzki zajmowa ogromny
onym kolorowymi kafelkami. Najwyra niej przewidziano go do
masowej obróbki niewolników, bo obejmowa równie osiem ustawionych w kr g s upów wysoko ci cz owieka, do których przykuwano w Przysadzisty,
nie je ców z Ambleport.
ysy m czyzna w powiewnych czarnych szatach z przesadnym
zachwytem zareagowa na widok nowo przyby ych. Podbieg do nich rozko ysanym truchtem, sk oni si kilkakrotne i wymamrota s owa powitania. Gerard nie rozumia , co mówi, at atwo si by o tego domy li : wita gor co szlachetnego atheliiga i pyta , czym mo e mu s Cynewulf najwyra niej Przyw> ywacz podj domów
.
d& rzucenia czaru na wi nia, którego wskazywa kciukiem.
prób przeprowadzenia czcigodnego pana do kbrego z mniejszych
ywio ów, a Cynewulf odrzuci t
pDpozycj . Chcia by
wiadkiem rytua u
thrallowania, który mia tuby zaraz przeprowadzony na wi niach. K aniaj c si znowu niko i p aszcz c, ysy m czyzna zacz wychwala galanteri i cierpliwo Gerard walczy z atakiem md
ci przy miewaj cym wszystki: sensacje, jakie
prze ywa na odzi, i usi owa odp dzi wizji siebie przykutego oktogramie.
A
je liCynewulf
uzna ,
ksi cia.
e
najprostszym
cuchem do s upa w
sposobem
niedopuszczenia,
b)tajemniczy Chiviaiiczyk pomaga jego bratu parweniuszowi wnarszu do tronu, b dzie zathrallowanie go tu i teraz?Strasznie miprzykro, Eledzie, le ci zrozumia em. miu przywo ywaczy w czarnych szatach zaj o miejsca w vierzcho kach oktogramu i zacz o
piewa
po baelsku. Wi niiwie wrzeszczeli co si w p ucach, usi uj c ich
zag uszy , ale dithy i tak us ysza y wezwania, Z tego, co zaobserwowa Gerad, wynika o, e czar sprowadza si w zasadzie do odwo ania dvóch ywio ów - powietrza i ognia - b
cych
podstawowymisk adnikami duszy. Nie chcia na to patrze , ale groza sparali wa a go jak zahipnotyzowanego królika i nie pozwala a odw ci wzroku. Wrzaski i przekle stwa ofiar cich y z wolna, a w;o cu przesz y w niezborny be kot. Przera enie i rozpacz stopniwo wypiera z twarzy nieszcz ników wyraz zagubienia, opaday im powieki. Pocz wszy od
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
najm odszego, zaczynali si s ani na nogach, osuwa na kolana, potem pada na posadzk , gdie nieruchomieli. Wkrótce le
o ju tam czterdzie cioro sztywnych jak trupy m odych
ludzi. Yzywo ywacze przerwali swoje pienia, by zaczerpn
tchu. Cyiewu f tr ci okciem
Gerarda. Gerard o ma y w os nie odpowidzia mu tym samym, ale w por si opami ta . - Ealdorze? - - Wchod tam. B
ich teraz uczy j zyka. Jeden wi cej ci nie zawadzi. - I
prawdopodobnie czarodzieje nie mi za da od athelinga za t
us ug
adnej op aty.
Gerard, ca y roztrz siony, ale z uniesion dumnie g ow , wst pi mia o w obr b oktogramu i stan
obok nieprzytomnych wi niów. Znowu zacz o si przywo ywanie, które tym razem
trwa o d
ej i dotyczy o podstawowych ywio ów powietrza i ognia. Gerard nie czu nic,
zupe nie nic, ale kiedy pod koniec zerkn
na wie o upieczonych thralli, stwierdzi z
przera eniem, e ci oczy maj teraz otwarte i puste. Kiedy by o ju po wszystkim, usun
si
czym pr dzej poza obrys oktogramu. - - Wsta ! - krzykn Niewolnicy, pobrz kuj c
jeden z poganiaczy niewolników. - Wstawa , ale ju ! -
cuchami, j li si gramoli na nogi. Po chwili wszyscy ju stali i
czekali na dalsze rozkazy. - - Widzicie? - odezwa si pogodnie Cynewulf. - Ich cia a nie doznaj najmniejszego uszczerbku, tylko dusze powracaj do wiata duchów. - Poci gn
syna za ucho, eby zmusi
go do odwrócenia g owy. - Patrz! To ostatnio pojmani niewolnicy, Wulfwerze. Widzisz, o ile grzeczniejsi po zamienieniu ich w thralli? Zauwa
, e nie odzywaj si nie pytani? To
dlatego twoja matka tak ma o z tob rozmawia. Przydrepta do nich znowu s
alczy przywo ywacz z woreczkiem monet, które
wr czy mu przed chwil szef poganiaczy niewolników. - - Czym jeszcze mo emy ci s
, ealdorze Fyrlafmgu? Gerard rozumia teraz po
baelsku. - - Uzdrów mi tego l&ta. Przywo ywacz spojrza na wi nia spod ci gni tych brwi, zdziwiony chyba,
e
komu nie szkoda pieni dzy na kurowanie niewolnika. - Zmuszony jestem zapyta , sk d u niego te obra enia, ealdorze. Mia jaki wypadek? - Sk d. By tylko przes uchiwany. Przywo ywacz rozpromieni si . - No to sprawa jest prostsza, o wiele prostsza! Bo widzisz, ealdorze, na duchy pozorne o wiele trudniej wp ywa . Dotyczy to zw aszcza sk adowych przypadku. S
zupe nie
nieprzewidywalne! Z definicji, ma si rozumie . Uszkodzenia cia a zadane z rozmys em,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
obejmuj ce jedynie ywio y rzeczywiste, o wiele atwiej cofn . Jakim konkretnie torturom by poddawany? - - Myciu twarzy. - - Wybacz, szlachetny athelingu, ale... - - To taki eglarski argon. Wywieszono go g ow w dó za burt
odzi i pbdtapiano
w morzu, dopóki nie spokornia . - - Aha! Czyli spraw
powinno w zasadzie za atwi
odwo anie wody. Gojenie
przy pieszymy, odwo uj c równie ogie . - - Zosta jeszcze silnie kopni ty kolanem w beallucas - dorzuci z przej ciem Gerard. - - Leczenie tego obra enia jest bardzo skomplikowane - powiedzia ostro nie przywo ywacz, implikuj c, e kuracja by aby kosztowna. Cynewulf wzruszy ramionami. - No to z tym damy sobie spokój. Nie zamierzamy go wykorzystywa do prokreacji. Kiedy m odzi thralle pos usznie si oddalili, przywo ywacze wrócili na swoje miejsca w wierzcho kach oktogramu, a Gerard stan przesz
samotnie w jego rodku. Przechodzi ju w
ci pomniejsze zabiegi lecznicze i by pod wra eniem umiej tno ci Baelów. Po
odprawieniu rytua u zel
o nawet bolesne pulsowanie w kroczu. Jedynym efektem
ubocznym, jaki zaobserwowa , by o w ciek e pragnienie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
6
Cynewulf wgramoli si z pomoc dwóch swoich ludzi na nabijane srebrnymi guzami siod o; najwyra niej straci , przynajmniej na razie, ca e zainteresowanie Gerardem. - No to za atwione - powiedzia . - Jad teraz zobaczy , czy mój drogi Eled nie potrzebuje mnie czasem do wypucowania butów. Tobie kaza zaczeka w Cynehof. Nie spodziewaj si go pr dko, bo zamierza jeszcze odwiedzi matk Waerferhóa i podzieli si z ni nowinami. Tyle w tym sensu co w gadaniu do owcy - thralle nie op akuj zmar ych. Zupe na strata czasu. Gudlac, odprowad go do Cynehof, a potem wracaj na jednej nodze do domu. Wiesz, co ci czeka, je li zmitr ysz na to ca y dzie . Gerard odprowadza wzrokiem athelinga oddalaj cego si w asy cie syna i trzech swoich ludzi. Teraz rozumia krytycyzm, z jakim m ody Brimbearn wyra
si o Cynewulfie.
Trzeba by o czego wi cej ni wysokie urodzenie i silna r ka, by zas
sobie na opini
godnego tronu, i ten cz owiek tego czego nie mia . Odwróci si i napotka wzrok ry ow osego towarzysza przypatruj cego mu si z sardonicznym u mieszkiem. By to m czyzna w rednim wieku, kr py i ogorza y. Sk d to rozbawienie u cz owieka, któremu przed chwil zagro ono ch ost ? - - Czy twoim zdaniem atheling jest godzien tronu? - - Spróbuj mu powiedzie , e nie jest. - Guólac odwróci g ow i splun . Gerard u miechn si po raz pierwszy od chwili, w której zabi Waerferhóa. - - A jego brat? - - Hmmm. - Bael zmierzy go taksuj cym spojrzeniem, jakby rozwa
w my lach,
czy mo e mu zaufa . - To ogier dla du ej stadniny! -- Fakt. Nie powinni my ju rusza ? -- Po co ten po piech? Lubisz p ywa ?
Baelmark obfitowa w niespodzianki. Okaza o si , e ob oki pary, które wcze niej zauwa
Gerard, unosz si nad bij cymi w mie cie naturalnymi gor cymi ród ami. Zasila y
one publiczne sadzawki, z których cz
dost pna by a równie dla klas niewolniczych, i
wkrótce Gerard p awi si ju nagi z setk innych ludzi w paruj cej, gor cej wodzie. Zap aci za t przyjemno
opowiedzeniem Guólacowi swojej historii. Szybko otoczy a ich gromada
uchaczy - niewolniczy ywot nie obfituje w rozrywki. Z chaotycznej dyskusji, jaka si potem wywi za a, z dziwacznej konwersacji prowadzonej przez p ywaj ce po ród k bów pary g owy Gerard dowiedzia si , e wi kszo
jego towarzyszy k pieli urodzi a si w
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
niewoli, ale byli w ród nich i tacy, którzy zostali pojmani w innych krajach w tak m odym wieku, e nie wymagali thrallowania. Tylko nieliczni mieli rude w osy. - Ja by em thegnem - wyzna Guólac - na Suómest, na po udnie st d. Moi przodkowie przez pi
pokole nosili bro .
-1 co si sta o? - - Zabi em w burdzie cz owieka. - Powiedzia to takim tonem, jakby chodzi o o jakie drobne potkni cie, które mo e si przytrafi ka demu. -1 skazano mnie na witedeow. - - A dlaczego wergildu nie zap aci za ciebie twój werod? - spyta z pary jaki g os. - - Albo twój pan? - dorzuci inny. - - Mój pan mia chrapk wyprzeda y. Moj
na moje córki. Lubi m ode dzierlatki. Kupi je na
on wykupili jej bracia, ale na dzieci nie wystarczy o im ju pieni dzy.
Wi cej pyta nie by o. Gerard odniós wra enie, e audytorium nie uwierzy o w t histori , zw aszcza w jej zako czenie. Ciekaw by , co takiego zrobi Guólac, e jest do tego stopnia niepopularny w ród towarzyszy niedoli. Najwyra niej nie poczuwa si do lojalno ci wobec aktualnego w
ciciela, skoro mitr
z upodobaniem czas, który nale
przecie do
Cynewulfa. Podziwia jednak;£leda, a przynajmniej tak powiedzia . - On dba o swoich ludzi. Nie nara a ich bez potrzeby i jest chojny przy podziale upu. - - Jakie b
jego szans , kiedy rzuci wyzwanie earlowi? Tu wtr ci y si inne g osy.
- - Du e. - - Tak, thegnowie nie mog si doczeka , kiedy earlem znowu zostanie Cattering... - -...który by mo e sprowadzi z powrotem do WaroÓburha koron ... - Coelmund jest za ostro ny... - I sk py! - - Bogactwo earla - powiedzia Guólac, staraj c si popisa swoj
yciow m dro ci ,
która przystoi potomkowi rodu wojowników - to nie wory srebra w lochu, lecz silne ramiona jego thegnów. Ceolmund liczy, e jego druh, Cynewulf, ostudzi zap dy Eleda. W tego dzieciaka, od kiedy zacz si goli , co wst pi o. - - A je li Eledowi si powiedzie, to jakie b
jego szans na zostanie królem? -
spyta Gerard. - - To, rzecz jasna, zale y od innych earlów. Królów rzadko detronizuje si bez wyra nej przyczyny A nie wydaje mi si , eby Ufegeat by nielubiany.
Wytarli si , ubrali i ruszyli w dalsz drog do Cynehof. Guólacowi nadal si nie pieszy o. Prowadzi Gerarda okr
tras , pokazuj c mu miasto, w tym place targowe.
Straganiarze na pierwszy rzut oka rozpoznawali w obu ludzi, którzy raczej niczego u nich nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kupi ; obrzucali ich wyzwiskami i grozili, e poprosz pierwszego przechodz cego thegna, by ich przep dzi . Gudlac nie zwraca na to uwagi i pozwala Gerardowi nasyci wystawionymi na sprzeda wspania
oczy
ciami - strusimi piórami, egzotycznymi wyrobami z
metalu, wzorzystymi jedwabiami i dziesi tkami innych luksusowych towarów z dalekich krain. Gerarda szczególnie zainteresowa y jakie pi knie iluminowane r kopisy, z upione zapewne w o wiele bli szym s siedztwie Baelmarku. W pewnej chwili odleg y grzmot obwie ci , e Cwicnoll plun
znowu ogniem i
dymem. - Robi tak co par godzin - wyja ni oboj tnie Guólac. - Potrafi posypa Waroóburh popio em, kiedy wiatr wieje akurat w t stron . -1 domy si od tego nie zapalaj ? - - Czasami. - - To dlaczego nie buduj ich z kamienia? Guólac spojrza na Gerarda ze zdumieniem i niedowierzaniem. - - Domy z kamienia? A jak zatrz sie si ziemia? - Wychodzi o na to, e trz sienia ziemi stanowi o wiele wi kszy problem ni po ary. - - Co to jest Jyrdraca? - spyta Gerard, przypominaj c sobie wzmiank Eleda o Gevilianach. Guólac wzdrygn si i zni
g os.
- Jak ci wiadomo, ka dy z o miu ywio ów ma na wiecie swoje specjalne miejsce, dom, w którym zamieszkuj duchy. Baelmark jest takim domem dla pi ciu sk adowych ognia; Cwicnoll to jedna z ich siedzib. Czasami duchy ognia spó kuj
z duchami ziemi i
plodz jyrdrac , czyli ogniokwacza, miertelnie gro nego potwora, który szuka ludzi, by ich zg adzi . Skaldowie piewaj epickie opowie ci o wielkich bohaterach, którzy walczyli z ogniokwaczami, takich jak dziad JEieda, król Cuóblasse, który zabi jednego na zboczach Hats tanu. - S ysza em, e jeden zniszczy armi naje
ców. Guólac splun , co by o u niego
chyba manifestacj dezaprobaty. - - W czasach króla Fyrlafa, syna Cudbkese’a. Fyrlaf, zamiast walczy z kwaczem, napu ci go na gevilinska armi i potwór j spali . - - Sprytne posuni cie. By y thegn okaza rzadko u niego spotykany przeb ysk emocji. - Mo e i sprytne, ale niehonorowe. Nie godzi si traktowa zacnych wojowników jak chrust na podpa
. Witenagemot poczu si tak zawstydzony, e za darmo odes
statkami
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
do domu tych, którzy uszli z yciem. - Najwyra niej istnia y granice, których nawet Baelom nie wypada o przekracza ; i Gerard przypomnia sobie, jak Eled zawaha si , nim powiedzia mu o tym incydencie - i nie napomkn s owem, e bra w tym udzia jego ojciec.
Dotarli wreszcie do Cynehofu, co znaczy o “dwór króla”, cho od dwudziestu lat rezydowa tu tylko earl. By to du y budynek ze spadzistym dachem, na którego ty ach znajdowa si ogrodzony p otem kompleks mniejszych domków. W barakach tych - Guólac nazywa je chatami - kwaterowali przewa nie podró ni, którzy posi ki jadali we dworze. W dawnych czasach thegnowie earla mieli obowi zek sypia w jego dworze, ale obecnie wymóg ten obowi zywa tylko cnihtów. Wi kszo albo mieszka a w posiad
thegnów mia a swoje w asne domy w mie cie
ciach rozsianych po ca ym Baelmarku.
- Jakich cnihtów? GuÓlac zatrzyma si na skraju dziedzi ca zamykanego od drugiej strony wielk bow fasad Cynehofu, do której prowadzi y szerokie kamienne schody. - - Ch opców z mieczami. Widzisz tych tam? Obchod ich w miar mo liwo ci jak najszerszym ukiem, przyjacielu! - - Dlaczego? Guólac przez ca e popo udnie cierpliwie t umaczy Gerardowi, czym naprawd jest niewolnictwo, i nie móg si nadziwi jego ignorancji. - - Bo laet, ot dlaczego! A oni to thegnowski narybek. - - Chyba nadal nie rozumiem. Bael westchn ci ko. - Kiedy synowi thegna zaczyna kie kowa broda, idzie do swojego earla, i je li jest wystarczaj co dobrze urodzony, earl przyjmuje go na cnihta. Na nauk . Cnihtów poznasz po tym, e chodz z mieczami i w he mach, ale nie nosz kolczug. Ci w kolczugach to dworscy thegnowie z przybocznego werodu earla, rozumiesz? Pilnuj
porz dku we dworze i w
mie cie, a dowodzi nimi szeryf. Gudlac wyja ni , e w samym Cynehofie bro
maj prawo nosi tylko dworscy
thegnowie oraz cnihtowie. - Ale cnihtowie lubi si okrutnie zabawi z takimi jak my mieciami, przyjacielu, tak wi c, je li pozwolisz, tu si po egnamy. Id tam sam, a ja biegn na kolacj . - Guólac przygl da si przez chwil Gerardowi. - To prawda, co mówi Cynewulf? e jeste w stanie pomóc Pledowi w zdobyciu tronu? - No... sam nie wiem. Cho odpowied ta nie brzmia a zbyt pewnie, na Guólacu zrobi a wra enie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Radz
ci dobrze nad tym pomy le , przyjacielu! Ten, kto pomo e Pledowi
Fyrlafingowi zasi ziemi, ile zdo a ogarn
na tronie ojców, z pewno ci zostanie obsypany z otem. Dostanie tyle wzrokiem, i do ko ca swoich dni b dzie jada na talerzu.
Gerard podzi kowa mu za wszystko. Nie mia pewno ci, jak by zareagowa , gdyby przed tygodniem kto mu powiedzia , e szczerze polubi Baela. Oboj tne, jak wygl da a przesz korzy
tego niewolnika, swoj obecn sytuacj znosi z chwalebn rezygnacj . Na jego przemawia a te wyra na niech
do Cynewulfa.
Pi tka znudzonych cnihtów siedzia a na schodach i z pogard
przygl da a si
nieuzbrojonemu przybyszowi. Mieli od pi tnastu do osiemnastu lat, a co do wzrostu, to najni szy si ga Gerardowi do ramienia, najwy szy za przerasta go o g ow . Ka dy - mia miecz i he m. Wys uchali jego historii, po czym ich przywódca pos
najmniejszego po
Leofrica, którego Guólac opisa jako najbli szego przyjaciela i najbardziej zaufanego zausznika tanista. Leofric nie kaza na siebie d ugo czeka . By mniej wi cej w wieku i£leda, ale wy szy od niego i szczuplejszy, i chocia w ka dej innej cz ci wiata uchodzi by za rudzielca, to wed ug baelowskich norm by blondynem. Praw cz
twarzy szpeci a mu zygzakowata
bia a blizna, a prawe oko zas ania a srebrna p ytka z osadzonym w niej ogromnym szmaragdem. By to albo art, albo wyzwanie, bo lewe, zdrowe oko Leofric mia bardziej niebieskie ni zielone - co u Baelów uchodzi o za powa
wad . Przyjrza si bystro tym
zdrowym okiem przybyszowi i zaprowadzi go do jednej z zewn trznych chat, gdzie ca e umeblowanie sk ada o si z pryczy, krzes a i skrzyni. Gerard rozejrza si niedowierzaniem, bo by o tu bardziej komfortowo ni
po izbie z
pod Zielonym Cz owiekiem w
Ambleport. - Ka dy niewolnik dostaje osobn kwater ? miech Leofrica, który mia zapewne w jego zamy le dodawa otuchy, wykrzywi mu twarz w mro cy krew w - - Tanist kaza ci
ach grymas. traktowa
jak je ca wojennego. Jeste z rodu chivianskich
thegnów, nie umie ci ci zatem razem z laetami i thrallami. Ale nie wa si nosi tu broni. - - Gdzie bym mia ! - achn
si Gerard, przeklinaj c w duchu chwil , w której po
raz pierwszy wzi do r ki rapier. - - j£Led zostawi ci troch z ota na odzienie i tak dalej. Poka znale
ci, gdzie mo na
kobiet , kiedy poczujesz, e masz na ni ochot . Pewnie thrallic . Gerard wzdrygn
si i pokr ci g ow na znak, e z tej propozycji
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rezygnuje, co za do reszty ask, to nie znajdowa s ów, w jakich móg by wyrazi swoj wdzi czno . - - Tanist jest bardzo wspania omy lny! - wykrztusi wreszcie. - - Jak zawsze! - podchwyci z emfaz Leofric. I nagle, z tym swoim upiornym miechem, wyda si Gerardowi bardzo ch opi cy i zupe nie niegro ny. - To prawdziwie szczodry pan. Którego dnia zosta em spieszony, bo klacz mi okula a, a on podarowa mi dwa konie. Taki ju jest. To cz owiek godzien tronu, dowódca, dla którego z ochot si umiera. Albo zabija. Gerard wyczu , e Leofricowi nikt nie kaza wyg asza tych peanów; mówi to wszystko od siebie i z ca ym przekonaniem. Nie ulega o w tpliwo ci, e dowiedzie swej lojalno ci, wykonuj c ka dy rozkaz swojego bohatera. Kiedy sobie poszed , Gerard zajrza do skrzyni, ciekaw, w co te wyposa
go
szczodry pan, któremu zabi brata. Wagi monet nie potrafi dok adnie oszacowa , ale z ca pewno ci warte by y co najmniej dwa razy tyle, ile lord Candlefen zap aci mu za tydzie pracy i dwa tygodnie podró y. Co wa niejsze, le
y na wieku cennego puzdra z
dokumentami, którego Gerard nie spodziewa si ju zobaczy . Przeniós si z puzdrem na prycz , bo tam by o najja niej. Zawarto czemu nie nale
by a w nie adzie,
o si dziwi po tej burzliwej podró y. Ucierpia o kilka piór, ale z ani
jednego flakonu nie wyla si inkaust i niczego nie brakowa o. Jego najlepszy szkic do portretu Charlotte, który wsun
na samo dno, pod inne papiery, spoczywa teraz na samym
wierzchu. Gerard usiad i wpatrywa si we dopóty, dopóki oczy nie zasz y mu zami.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
7
Wci gu nast pnych dwóch godzin Gerard dwukrotnie wyczu , e ziemia si porusza. Za drugim razem by w mie cie, gdzie pracowicie wydawa swój nowo pozyskany maj tek. Zdumia go brak jakichkolwiek przejawów paniki, nawet w ród ma ych dzieci. Wybryki Cwicnolla traktowano tak, jak na dworskich salonach traktuje si drobne odst pstwa od etykiety. O zachodzie s
ca przejmuj cy ryk rogów wezwa fyrd na biesiad . Gerardowi kiszki
gra y ju marsza z g odu. Odziany w nowy baelski strój, uzbrojony w równie nowy nó i róg do picia, skierowa si pewnym krokiem do wielkiego dworu, ale na brukowanym dziedzi cu przed Cynehofem przystan , by zorientowa si w sytuacji. W Chivialu zdarza o mu si bywa
w domach, gdzie g ówne drzwi przeznaczone by y wy cznie dla szlachetnie
urodzonych i nawet artysta-akademik z Kolegium Heraldycznego musia korzysta z wej cia dla s
by. Tutaj daleko mu by o do pozycji cho by akademika; ale wszystko wskazywa o na
to, e u Baelów ta zasada nie obowi zuje, bo ludzie wszelkich stanów, nawet niewolnicy wnosz cy jad o i bary ki z piwem na uczt , wchodzili i wychodzili wielkim, ukowo sklepionym wej ciem frontowym. Jedyna restrykcja, jak zaobserwowa , polega a na tym, e thegnowie musieli oddawa swe miecze cnihtom, którzy pe nili s
przed wej ciem.
Uspokojony, podszed wyci gni tym krokiem do schodów, wst pi na nie i przez nikogo nie nagabywany wszed do rodka. Zatrzyma si ponownie zaraz za progiem i czekaj c, a oczy przywykn mu do pó mroku, ch on
z rozdziawion g
barbarzy ski splendor. Sama sala przywodzi a, co
prawda, na my l wn trze ogromnego sza asu, ale jej niebotyczn skomplikowana kratownica okopconych belek, a wysokie
powa
podpiera a
ciany obwieszone by y
staro ytnym or em i staro ytnymi trofeami wojennymi, nie do rozpoznania pod warstw sadzy i t uszczu. Jedynymi drzwiami by y tutaj te, przez które wszed ; jedyne dwa okna znajdowa y si
w przeciwleg ych cianach szczytowych i pozostawiono je otwarte, by
przeci g wywiewa dym. Wzd
cian bocznych ci gn y si sto y i awy, mi dzy nimi, z
dala od cian, na czterech wielkich otwartych paleniskach p on
ogie , nad którym, wypisz
wymaluj jak w starych legendach, spoceni thralle obracali ca e, nadziane na ro ny tusze. Na niskim podium w ko cu sali sta jeszcze jeden stó , zarezerwowany zapewne dla szlachetnie urodzonych, bo.otacza y go nie awy, lecz taborety, a ponadto tron z wysokim oparciem. Gerard odniós wra enie, e cofn
si o kilka stuleci w historii Chivianu; musia kilkakro
powtórzy sobie stanowczo w my lach, e to tera niejszo , a wergild za niewolnika jest
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
miechu wart. GuÓlac ostrzega
go,
e nadepni cie na odcisk przedstawicielowi
thegnowskiego rodu mo e si okaza fatalne w skutkach; nieporównywalnie lepiej by laetem ni trupem. Unosz cy si w powietrzu rozkoszny aromat pieczonego mi siwa sprowadzi na niego miertelne niebezpiecze stwo utoni cia we w asnej linie. Skierowa si do najbli szego sto u. By o przy nim mnóstwo wolnych miejsc, a thrallowie us ugiwali ka demu, kto tam usiad . Nim si obejrza , sta a ju przed nim deska z grubymi pajdami chleba oraz pieczon wo owin i wieprzowin . Rzuci si
apczywie najad o. Jaka kobieta nape ni a mu róg
zimnym piwem i wiat jeszcze bardziej wypi knia . Zaczyna wierzy w prawdziwo
powiedzonka g osz cego, e nie ma takiego z ego,
co by na dobre nie wysz o. W Baelmarku doradca earla móg sobie nie le po
.
Na sal , w asy cie wity uzbrojonych dworzan, wesz a strojnie odziana para i ca a ta grupa skierowa a si
ku sto owi na podwy szeniu; poniewa
jednak ich przybycia nie
obwie ci y ani b bny, ani rogi, nikt z biesiadników nie zwraca na nich uwagi. M czyzna usiad na tronie, z czego wynika o, e to pewnie earl Ceolmund. Mia oko o czterdziestu lat i garbi si wyra nie. Gdyby mi dzy nim a Pledem dosz o do walki na miecze, mo na by mia o stawia na tanista wszystkie pieni dze. Jego siwow osa towarzyszka wygl da a o dobre dwadzie cia lat starzej, ale to by o normalne, wiadczy o, e urodzi a mu wiele dzieci. Chyba niewiele osób przypili ju g ód, bo sala wieci a pustkami, wiele miejsc pozostawa o nie zaj tych. W drzwiach pojawi si atheling Cynewulf. Odk aniaj c si od niechcenia znajomym, przeszed sztywnym krokiem przez sal
i usiad przy stole na
podwy szeniu. Eled te pewnie mia tam swoje miejsce, ale mo e dla lepszego efektu zamierza przyby w ostatniej chwili. - Do czegó ten wiat zmierza? - rozleg si g os za plecami Gerarda. - Kupa ajna na awie! -1 na stole te - dorzuci kto obok. Deska podrzucona czubkiem miecza zlecia a Gerardowi razem z mi siwem i ze wszystkim na kolana, a z nich, ze stukotem, na wy
on
kamiennymi p ytami posadzk . Gerard obejrza si zdezorientowany. Za nim stali dwaj uzbrojeni i u miechni ci ry ow osi m odziankowie. Ten, który str ci ze sto u desk , nie chowa jeszcze miecza do pochwy. Dopiero teraz, poniewczasie, Gerard zauwa
, e niewolnicy i s udzy siedz na
ziemi, przy samych drzwiach, i domy li si , e on te powinien tam biesiadowa . A Guólac go ostrzega ... - Na pod og , niewolniku! - rzuci wy szy z m odzianków. - Tam
psy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Gerard przebieg w my lach mo liwe wyj cia z tej niezr cznej sytuacji, co nie trwa o ugo. - Jestem je cem Eleda - powiedzia ; Ic eom JEle es h&fkniedling. Tak kaza mu mówi iEled, ale teraz, znaj c ju dobrze j zyk, wiedzia , e s owo hasftniedling, cho rzeczywi cie znaczy Jeniec”, to równie “niewolnik”. Tak samo jak wealh i hseft, i niedling. Najwyra niej Baelowie nie widzieli wielkiej ró nicy mi dzy wi niami a je cami i ci dwaj cnihtcowie te jej zapewne nie dostrzegali, bo ich oczy, wobec jawnej odmowy wykonania polecenia, zap on y rado nie; oto nadarza si okazja udzielenia zuchwalcowi stosownej reprymendy. Gerard podj
jeszcze jedn prób ratowania sytuacji. O ton wy szym g osem
dorzuci : - Tanist przydzieli mi kwater w Cynehof, bo w moim kraju jestem thegnowskiego rodu. Chcecie podwa
wol tanista? To tak traktuje si w Catterstow go ci? Pewno
siebie
ch opców uleg a lekkiemu zachwianiu. -
esz, nióingu! - warkn
ten, który trzyma obna ony miecz, ale zaraz zerkn
tem oka na stó na podwy szeniu, eby sprawdzi , czy Ailed patrzy. Niestety JEled jeszcze nie przyby . - Usiek em Wasrferhóa Fyrlafinga, brata tanista, i tanist traktuje mnie teraz z honorami nale nymi wojownikowi. Prosi, ebym zosta jego wita, a wy mi ubli acie. O tyle wy ej stoicie od £leda Athelinga? Cnihtowie popatrzyli po sobie skofundowani. Gerard, kuj c za mia si . Sporo ryzykowa , bo zamiast miechu móg mu wyj
elazo póki gor ce, nerwowy chichot. Na
szcz cie tak si nie sta o. - Tym razem puszcz
warn to p azem, bo cie, widz , niezorientowani. Nie
wiedzieli cie, z kim macie okoliczno . O, patrzcie, thralle przynie li jad o.
mia o,
thegnowie, siadajcie, cz stujcie si . Pojemy, popijemy, a ja warn opowiem, jak usiek em w Ambleport waszego athelinga. Wida
by o,
e nie w smak im siada
wys uchania opowie ci Gerarda przewa
obok obcokrajowca, ale perspektywa
a nad skrupu ami. Usiedli z oci ganiem, obaj po
jego lewej r ce i dalej, ni by to dyktowa y dobre maniery. Je li przyjaciele ich tu wypatrz , si mogli wyprze , e byli z nim. Kryzys zosta na razie za egnany, ale Gerardowi, kiedy kobieta nape nia a mu róg piwem, trz
a si
r ka; opró ni róg duszkiem. Przedstawi si , to samo - znowu z
oci ganiem - uczynili Wulfward Wulfwinning i Boehtric Goldstaning. Jedz c, Gerard opowiedzia im histori
mierci Wacrferh5a, rozwodz c si
nad sam
walk , ale nie
wspominaj c s owem o upokorzeniu, jakiego dozna potem z r k - czy raczej z kolana - Eleda.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Tymczasem piwo zd
o zaszumie
w marchewkowory ych g owach i ch opcy uznali
zako czenie za bardzo zabawne. Ale te za intryguj ce. - Naprawd poprosi ci , eby zosta jego wita? - zapyta ten wy szy, Wulfward. - - Sk d u tanista ta wiara w m dro
chivianskiego nióinga? - zdziwi si Boehtric
niepomny faktu, e obcokrajowiec mo e si poczu ura ony i dobywaj c miecza zerwie si z awy, by broni swojego honoru. - - Sam mo esz go o to zapyta , kiedy si tu zjawi. Przedstawi mu ciebie, mój Goldstaningu. Czy skaldowie b
dzi
piewali o fsc ngu tanista?
Piwo by o mocne. Synowie Goldstana i Wulfinga jeden przez drugiego, z pe nymi ustami, wykrzyczeli, e powrót zwyci zców z pewno ci uczczony zostanie pie niami i pzemówieniami, i rozdawaniem skarbów i piciem na umór. - - Czy jest taka mo liwo
- zapyta Gerard, rozgl daj c si niespokojnie po sali - e
tanist zdecyduje si rzuci wyzwanie earlowi jeszcze dzisiejszego wieczoru? - - Niepodobna! - orzek Wulfward. Wieczór, gdy odzie wraca y z morza, by zawsze wieczorem rado ci i ucztowania. To dlaczego na sali jest tak cicho? - A co by by o, gdyby mimo wszystko JElcd rzuci dzi to wyzwanie? Cnihtowie wyja nili mu na wyprzódki, e wtedy tanist wszed by tu pod broni . Nie przyj by pocz stunku miodem i wypowiedzia tradycyjn formu
. Zacytowali t formu
,
ale by to tak archaiczny baelski, e czar, pod wp ywem którego znajdowa si Gerard, nie zdo
jej przet umaczy , niewykluczone jednak,
e ch opcy co
przeinaczyli. Potem,
wyja niali dalej cnihtowie, earl wyznaczy by dat zwo ania narady thegnów, zazwyczaj bywa to nast pny dzie , i na tej naradzie fyrd zadecydowa by, czy earl musi odpowiedzie na wezwanie osobi cie. G osowanie by o jawne. Ka dy z uczestników narady stawa obok tego z oponentów, którego popiera , i o wyniku decydowa o rachowanie g ów w obu obozach. Ch opcy wdali si w sprzeczk o reprezentanta, którego ewentualnie wybra by earl. Na sali zrobi o si jeszcze ciszej. Biesiadnicy, zamiast siedzie przyk adnie przy sto ach, kr yli po niej, zbijali si w gromadki, a niektórzy wychodzili nawet na zewn trz. Atheling Cynewulf wsta , sk oni si Ceolmundowi i ruszy do wyj cia. Ten cz owiek dobrze wiedzia , kiedy pora opu ci ton
ód . Inni po pieszyli za jego przyk adem.
Zanosi o si na emocjonuj cy wieczór. - Thegnowie - powiedzia Gerard. Uwag ch opców uda o mu si przyci gn
dopiero,
kiedy powtórzy to po raz drugi. - Uwa acie, e Chivianczyk nie mo e by wita, tak? A ja
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dam wam dobr rasd - wyjd cie z tej sali, i to szybko. Gdzie tanist? Gdzie fyrd? Uwa am, thegnowie, e powinni cie si znale
po zwyci skiej stronie.
Boehtric i Wulfward zamilkli i rozejrzeli si
b dnym wzrokiem. Dopiero teraz
zauwa yli, e Cynewulf i jego kompania s ju prawie przy drzwiach, a od sto ów wstaj inni, eby pój
w ich lady. Machn wszy r
na niedojedzony posi ek, zerwali si obaj z awy i
rzucili do wyj cia. Gerard wycofa si do k ta zajmowanego przez ho ot , sk d rozgrywaj cy si dramat ledzi o bractwo s ug i laetów. Post powanie wed ug w asnych zasad i nie odczekiwanie kilku dni, jak to nakazywa zwyczaj, by o prawdopodobnie typowe dla Eleda. Ceolmund stara si , jak potrafi , robi w zaistnia ej sytuacji dobr min do z ej gry - siedzia przy stole na podwy szeniu sam z on , gaw dzi z ni spokojnie i udawa , e nie zauwa a pustoszej cych aw. Kiedy na sali pozostali ju tylko dworscy thegnowie, skin
na nich, eby si zbli yli i
usiedli z nim. ona osobi cie ponalewa a im piwa do rogów. Wkrótce potem do sali, na czele swego werodu, wmaszerowa Eled. By w pe nym bojowym rynsztunku, l ni z otem i stal ; za nim wla a si reszta fyrdu i na sali od razu zrobi o si t oczno. By o ich z kilkaset luda. W pierwszym szeregu szli Wielki Brat Cynewulf i jednooki Leofric. JEled zatrzyma si przed paleniskami zajmuj cymi rodek sali. Siwow osa ona earla zesz a z rogiem miodu z podium i spokojnie, z podziwu godn gracj , ruszy a mu na spotkanie, JElod odwzajemni jej u miech, ale dwornie odmówi przyj cia rogu. ona earla wróci a za stó i usiad a u boku m a. Ailed wyrecytowa g
no formu
wyzwania, ale
uczyni to takim tonem, jakby chcia da do zrozumienia, e uwa aj tylko za oficjaln formu i nie podpisuje si pod zawartymi w niej inwektywami. Przygarbiony earl zareagowa z tak sam dworno ci . Nie zwróci si do swojego fyrdu z pro
o wsparcie, bo wynik g osowania i tak by z góry do przewidzenia.
Wyprostowa si , na ile to by o mo liwe, i po ciep ych jeszcze ladach swojej ony podszed do tanista. Ukl
przed nim, wzi
parweniusza za r ce i przysi
mu wierno . Ryku, jaki
wyrwa si z setek gardzieli, nie powstydzi by si chyba sam Cwicnoll. Stoj cy najbli ej poplecznicy Eleda porwali go na r ce i ponie li do tronu. Potem gruchn y wiwaty i zacz o si ucztowanie, ogólne pija stwo i rozdawanie srebra i z ota. Ta ha
liwa celebracja przeci gn a si do bia ego dnia. Nowy, u miechni ty
od ucha do ucha earl rozpocz
swoje urz dowanie od wielkodusznego gestu. Mianowa
poprzednika swoim kanclerzem i obdarowa go ma
fortun w sztabach z ota i srebra, która
mia a mu powetowa
rodki na odpraw
zranion
dum
dworskich thegnów. Dokona równie
i zapewni
dla dru yny jego
innych nominacji, z których tylko dwie by y dla
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
obserwuj cego to wszystko Chivianczyka w miar zrozumia e - promocja Leofrica na szeryfa i Cynewulfa na tanista. Naturalnie, earl i jego tanist powinni by jak najbli ej spokrewnieni, a innego bliskiego krewnego Eled nie mia . Poza tym - zakonkludowa cynicznie Gerard Cynewulfa nikt nie lubi , zatem nie móg on stanowi zagro enia. Po dwudziestu latach earlem Catterstow zosta znowu Catttering. Teraz Gerard z Waygarth mia go uczyni królem Baelmarku.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
III
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
1
Przez trzy nast pne dni JElcd by tak zaabsorbowany, e nie mia czasu dla swojego wi nia. Musia odbiera przysi gi na wierno
i wymienia podarki z ka dym z osobna
thegnem w regionie, poczynaj c od op ywaj cych w bogactwa posiadaczy ziemskich, a na szarych eglarzach, których nie sta by o nawet na w asny miecz, ko cz c. Musia powo swój witan i przeprowadzi zaci g do dru yny dworskich thegnów. Gerard wa sa si przez ten czas po mie cie i bi z my lami. Od tego brania si za bary z w asnym sumieniem chcia o mu si ju krzycze albo zwyczajnie da jakiemu thegnowi w nos i zgin . Po tysi ckro roztrz sa wszystkie za i przeciw. I wci
wychodzi o
mu to samo: nic go nie obliguje do pozostawania lojalnym wobec króla Taissona! Matka Gerarda kilka razy zwraca a si do swojego królewskiego krewniaka z pro
o jaki urz d
albo jakiego rodzaju protekcj dla syna. Jedyn reakcj by lakoniczny li cik z najlepszymi yczeniami od Jego Wysoko ci, skre lony zapewne na kolanie przez jakiego anonimowego pa acowego skryb . Rodzina Waygarthów nie do , e nie wyda a adnego króla, to jeszcze splami a si przez pokolenia rozlicznymi skandalami i Dwór Ranulfa nie chcia mie z ni nic.wspólnego. Za to;Eled dawa mu yciow szans . Istniej tylko dwa sposoby zabezpieczenia sobie przysz
ci i cz owiek bez widoków na godziw sched , chce czy nie chce, musi wybra ten
drugi - ustosunkowanego patrona. Szansa zostania doradc i zausznikiem przysz ego króla Baelmarku spada a Gerardowi jak z nieba, o takim u miechu losu ni ka dy oportunista. Ka dy oportunista ni równie
o takim jak JEled, inspiruj cym protektorze. I Gerard
wykorzysta t szans . Co wa niejsze - za jednym zamachem b dzie móg uratowa kobiet , któr kocha.
Rankiem czwartego dnia, kiedy s
ce podejmowa o sw w drówk po b kitnym
niebie, Gerarda obudzi o szarpanie za rami . Otworzy oczy i zobaczy nad sob cnihta, którego wys ano przodem z wiadomo ci , e jedzie do niego earl. Ko czy si w
nie
ubiera , kiedy us ysza zbli aj cy si t tent kopyt. Wyszed przed chat . JElzd nadje
na
pi knym karoszu i prowadzi za uzd osiod an kasztank . Wychodzi o na to, e earl jest równie dobrym je
cem jak eglarzem. Spojrza uroczy cie z góry na swojego je ca; po
szerokim u miechu, który go ci wspomnienie.
zazwyczaj na jego twarzy, nie pozosta o nawet
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Gerardzie z Waygarth, winiene
mi wergild za mojego s ug
Wgerferhda
Fyrlafinga. Czy w ramach sp aty tego d ugu gotów jeste mi podpowiedzie jaki heroiczny czyn, który podniós by mnie w oczach earlów na tyle, by witenagemot popar wyzwanie, jakie zamierzam rzuci królowi Ufegeatowi? - - Ealdorze - powiedzia Gerard z niemi
wiadomo ci przekraczania mostu, zza
którego nie ma ju powrotu - przychodzi mi do g owy jeden taki czyn. S dz , e przyniós by po dany skutek, cho wydaje mi si , e zwi zane z nim ryzyko zniech ci oby ka dego innego cz owieka, jakiego znam, i nie mog , rzecz jasna, zar czy ... Pirat nachmurzy si . - Nie lubi ryzykowa . Gerard kilka razy otworzy i zamkn
usta... Zimne zielone oczy Eleda mierzy y go z
góry. - - G upota nie jest odwag . Rozs dek nie jest tchórzostwem. Nigdy nie ryzykuj bez potrzeby; zawczasu planuj swoje posuni cia i kalkuluj koszty. Moje motto brzmi: “Poluj c na wilka, strze si wilczycy”. Ona zawsze kr ci si gdzie w pobli u. Gdyby pami ta o tym w Ambleport, nie zaskoczy oby ci , e Wasrferhó ma za plecami wiele takich wilczyc. - - To prawda, ealdorze - wyb ka pokornie Gerard. - Podejmuj jednak ryzyko, je li nagroda jest tego warta, a szans powodzenia spore. Mów. - Dzi kuj , ealdorze. Przedsi wzi cie, które chc zaproponowa , mo e uczyni ci królem albo kosztowa
ycie, nie s dz jednak, by w razie niepowodzenia narazi si na
mieszno . Na twarz JElcda, wyp yn wreszcie promienny jak wschodz ce s - To bardzo wa ne! Dosi
ce u miech.
konia i ruszajmy w drog , zanim s dzia prowincji znowu
mnie dopadnie, bo je li go udusz , a mam na to wielk ochot , to mi
ciwie nam panuj cy
król Ufegeat bardzo si rozsierdzi.
Z pocz tku narzuci tempo, które uniemo liwia o wszelk konwersacj , kiedy jednak zostawili za sob peryferie miasta i znale li si na obsianych zbo em polach, kieruj c w g b du, w stron przykrytego lodow czap Cwicnolla, zwolni do k usa i Gerard móg wreszcie odetchn . - - Nie obawiasz si je dzi tak po okolicy bez eskorty? - - Ja? Pod opiek dworskich thegnów? - JElcd parskn abowity, który z
pogardliwie. - Jak Taisson
ony chorob ka e pilnowa swej sypialni setce zbrojnych?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Zarz dzasz teraz najbogatsz prowincj tego kraju. Na pewno masz wrogów, którym to nie w smak. JElcd
miechn si .
- Naturalnie,
e mam. Pierwszego w królu Ufegeacie. Ale zg adzenie mnie
rozp ta oby tylko spiral krwawej zemsty. Gdyby kto zabi Taissona, na Chivianczykow uderzy by natychmiast Ambrose. Tutaj mamy lepsze metody. Gdyby fyrd Catterstow doszed do wniosku, e wypada oby si mnie pozby , to istnieje na to stosowna procedura. W jego uj ciu ten dziwaczny system nie wydawa si wcale taki barbarzy ski, by niemal racjonalny. - - A co z przysi
na wierno , któr sk ada ci ka dy thegn?
- - Jak to co? Ja w zamian przysi gam im, e b si chciwy, okrutny, albo zbyt zniedo
silnym i dobrym panem. Je li staj
nia y, by macha jeszcze mieczem, to ami ze swej
strony uk ad, a oni maj pe ne prawo szuka na moje miejsce kogo lepszego. - Przez wargi yEleda przemkn
z owieszczy u mieszek. - Je li jednak do z amanie uk adu dojdzie z ich
strony, to drzyjcie zdrajcy! Ale to raczej ma o prawdopodobne, boja zamierzam zosta królem, a kiedy dopn ju swego, Catterstow stanie si krain mlekiem i miodem p yn
.
Mów, jaki masz plan. Zwolni jeszcze bardziej, bo pola uprawne zosta y ju za nimi i szlak pi stromo mi dzy pastwiskami rozci gaj cymi si na górskich stokach. Cwicnoll znikn
si teraz z pola
widzenia, chowaj c si za granie i ni sze szczyty. Gerard zebra my li. D ugo przygotowywa si do tej rozmowy. - Musisz dokona czego wyj tkowego. Nie mo e to by jeszcze jedenfaeering, bo udowodni
ju , e jeste w tym lepszy od innych. Rozlanie morza krwi te nie zrobi na
nikim wra enia. Eled kiwn niecierpliwie g ow . - - Masakr mo e urz dzi byle g upiec. Przemoc poci ga za sob zazwyczaj k opoty w przysz
ci, uciekam si wi c do niej tylko wtedy, kiedy musz .
- - Zapami tam to sobie, ealdorze. Tutaj przemocy nie trzeba b dzie stosowa , a je li ju , to tylko symboliczn . Nocowa em wtedy w Ambleport, bo wraca em do Grandon z Candlefen. To nad Wartle, jaki dzie drogi na zachód. - Piratowi nic to widocznie nie mówi o, bo wzruszy tylko ramionami. - Istniej stare przekazy o Baelach, którzy p yn c w gór rzeki, zapuszczali si niegdy a pod Wartcaster i Tonworth, ale poterfi, za panowania Goisberta Trzeciego, powsta bity trakt wzd
wybrze a i nad rzek Wartle przerzucono
most. Od tamtego czasu wojowniczy Baelowie nie mogli ju wp ywa swoimi odziami na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rzek . Eled uniós sceptycznie miedziane brwi. - - Doprawdy? - - Albo tego nie próbowali. Tak czy inaczej, zamek Candlefen popad w ruin . Stoi teraz opustosza y. Rodzina Candlefenów mieszka w Candlefen Park, jakie trzy mile dalej w b l du. To bardzo wytworna rezydencja, a otaczaj cy j mur s Mo na go swobodnie przeskoczy . Powiedzia em ci, Heraldycznym dobrze urodzonym akademikiem.
y tylko ku ozdobie.
e jestem... by em w Kolegium
wiadczy em rozmaite drobne us ugi dla
szlachty. Lord Candlefen wydaje swoj córk za diuka Dragmontu, do którego nale y po owa Westerth. Zaplanowano huczne wesele. Wys ano mnie z Grandonu, ebym im doradzi , kogo wypada zaprosi , kogo komu przedstawi , kogo gdzie posadzi , kto mo e przyby zbrojnym pocztem, ilu ma by s By w stanie uwin
ze
cych. Tego rodzaju rzeczy.
si z tym w trzy dni. Powinien si uwin
w tydzie . Zmitr
dwa. - - Dobrze si b dzie mo na ob owi na tym weselu? - zapyta bez wi kszego entuzjazmu Eled. - - Ob owi ? Ka da z t ustych dam z pewno ci obwieszona b dzie per ami wa cymi tyle co ona sama. Diuk Dragmontu to odra aj ce indywiduum. Z pocz tku nazywa em go w duchu mierdz ca G ba, ale potem przesta em, bo zachodzi a obawa, e si kiedy zapomn i zwróc tak do niego na g os - z ust tak mu cuchnie, e oddechem z pi dziesi ciu kroków konia by powali . Ma te ohydn wysypk na szyi i d oniach, a s dz c po tym, jak si drapie, równie wsz dzie indziej. I jest trzy razy starszy od swojej oblubienicy. Ma wnuki w jej wieku! Ale w Westerth jest panem i w adc Candlefenowie nie wa
- pot nym, z
liwym, m ciwym.
si zrobi nic, eby... - krzycza ju prawie i JEled dziwnie na niego
spoziera . Wyci gn
spod tuniki zwini ty w rulon arkusz papieru, rozsup
wst
, któr by
przewi zany, i poda Pledowi, JElcd rzuci okiem na szkic i odda go Gerardowi. - - Tak, widzia em to. Masz wielki talent. Nawet si zastanawia em, czy ona naprawd istnieje. - - Ten rysunek nie oddaje pe ni blasku jej urody. Nawet w przybli eniu. Ma siedemna cie lat. Jest... jest idea em! Dowcipna, pe na ycia, rozwa na... - I taka kobieta mia a zosta
on
degenerata. Obieca jej,
e nie wróci na
lub. - Termin za lubin
wyznaczono na pi tnastego siódmksi yca. - Przemkn o mu przez my l, e Baelowie mog si pos ugiwa innym kalendarzem, dorzuci wi c: - To dzie ostatniej pe ni ksi yca przed
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
letnim przesileniem. Obserwowa em, jak wyci gacie “Graeggos ” na brzeg. Ten most nie dzie dla was adn przeszkod . Mo ecie go omin , przeci gaj c swoje odzie l dem, przez drog . To odleg
mniej wi cej taka, jak st d do tamtej ska y.
- Da oby si to zrobi , stosuj c rolki. - Earl nie okazywa jak dot d specjalnego zainteresowania. - Podczas przyp ywu, kiedy rzeka jest sp awna, i przy sprzyjaj cej pogodzie. Zanim nadci gn oby wojsko, my byliby my ju z powrotem u uj cia. To bardzo adna kobieta i rozumiem, dlaczego nie pochwalasz tego ma
stwa, ale nie mog nara
ycia
kilku setek ludzi dla porwania bogatego starego diuka z ceremonii jego za lubin. Chocia klejnoty t ustych dam to kusz cy k sek, przyznaj . By aby to bardzo zuchwa a eskapada i wszystkie pijalnie miodu w Baelmarku trz
yby si od miechu, ale...
Urwa i spojrza spod ci gni tych brwi na chichocz cego Gerarda. By to chichot piskliwy, balansuj cy na kraw dzi histerii. - Wybacz, ealdorzel Nie mam do wiadczenia w udzielaniu reed. Zapomnia em ci powiedzie , e matk matki Charlotte jest ksi na Crystal, córka Ambrose’a II. Charlotte jest wi c kuzynk w pierwszej linii króla Taissona, a co za tym idzie, kuzynk w drugiej linii ksi cia korony Ambrose’a. Jest o ca e pokolenie bli ej tronu ni ja. Ja jestem skoligacony poprzez ma
stwo. W moich
ach nie p ynie królewska krew. Charlotte za jest siódma w
kolejce do sukcesji. Eled znowu si u miecha . I ten u miech stawa si coraz to szerszy i szerszy. - - Poka mi jeszcze raz ten szkic! O, tak! O, tak, tak! Mów dalej, wita - - Musisz poj
j za on - wyrzuci Gerard, przera ony w asn zuchwa
ci . -
Samo jej uprowadzenie i zgwa cenie nic by ci nie da o! Musisz j po lubi . - - Dobrze, Gerardzie. Po lubi j . - Eled wzi Kuzynka króla Chivialu! A do tego najwi ksza pi kno pod r
g boki oddech. - Tak, po lubi ! tego kraju. Gdybym zjawi si z ni
na obradach witenagemotu... Tak, to by oby wej cie godne tronu! Podoba mi si
twoja reed, wita. Mów dalej! - - W pobli u czai si jednak, e u yj tej metafory, pewna wilczyca. - - O, ja widz ich co najmniej sze ! - stwierdzi JEled z zachwytem dziecka licz cego ciastka. - - Charlotte jest tak blisko tronu, e musz zaprosi na lub króla... - - To i Taisson tam b dzie? - Baelowi zab ys y oczy. - - Nie, nie! - zaprzeczy po piesznie Gerard, przypominaj c sobie, e manipuluje wszak bezwzgl dnym zabójc , który zamiast z Charlotte, b dzie mo e wola zjawi si na obradach witenagamotu z królewsk g ow pod pach . - Zdrowie mu na to nie pozwoli.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Zreszt
i tak nie przyj by zaproszenia, bo jako panuj cy monarcha przy mi by swym
blaskiem oblubie ców. Nie rób takiej rozczarowanej miny, ealdorzel Król Chivialu ma fechtmistrzów! Gdyby przysz o co do czego, dwaj albo trzej sermierze potrafiliby posieka na przyn
dla ryb ca y twój werod. - - By mo e. - - Na pewno! S k w tym, e zaproszenie mo e przyj
Odk d osi gn
ksi
korony Ambrose.
wiek dojrza y, sporo podró uje po wiecie, a w Westerth jeszcze nie by .
Uprzedzi em ich, e mo e im si zwali na kark Mosi na Tr ba. Tak go przezywaj . To ody fanfaron. I te nie rusza si nigdzie bez swoich fechtmistrzów, tak wi c... - - Ile ma lat? - - Dwadzie cia. To znaczy, sko czy dwadzie cia w przysz ym miesi cu. - Tak? A którego tygodnia? - Eee... drugiego. JElcd znowu si u miechn , i to szerzej ni kiedykolwiek. - - Có za zbieg okoliczno ci! Jeste my w tym samym wieku. - Jecha przez chwil w milczeniu, wpatruj c si w traw . Jego wita, wstrzymuj c z przej cia oddech, pod
za nim
bez s owa. Nagle Bael podniós wzrok. W jego oku pojawi si bardzo niebezpieczny b ysk. Jak wysoki okup by by sk onny zap aci Chivial za swojego ksi cia korony? - - Nie wiadomo, czy on w ogóle pojawi si na lubie! - - Ale gdyby si pojawi ? Ile srebra da by za niego Taisson? - - A ilu swoich ludzi sk onny by by wytraci ? Powiedzia em ci przecie ,
e
Ambrose’a nie odst puj jego fechtmistrze; niewykluczone te , e zabierze si z nim kilku z Gwardii Królewskiej, bo Gwardzi ci dostaj ju
ma piego rozumu od warowania przed
nic wiecznie s abuj cego króla. Straci by z setk ludzi, eby dosta go w swoje r ce, a poza tym on uwa a si za wy mienitego szermierza, jest wi c bardzo prawdopodobne, e poleg by w walce, a wtedy nic by nie zyska . Ilu cz onków witanu popar oby ci po takiej masakrze? Ailed ssa przez chwil doln warg . - - Ma o który. Sam bym siebie nie popar . Masz racj . Daj ci moje s owo, e zostawi ksi cia w spokoju. Mówisz tak, jakby si zakocha w tej dziewczynie. - Spojrza na Gerarda podejrzliwie. - Odtr ci a ci , przyjacielu? To twoja zemsta? Nas anie piratów, eby j porwali? - - Sk
e znowu!
- - To czym ona dla ciebie jest? - - Niczym! - zapar si Gerard. - To po prostu adna dziewczyna. Pozna em j przed kilkoma zaledwie dniami, ealdorze, naprawd .
al mi jej, e musi po lubi tego starego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mierdz cego capa, i to wszystko. - - Hmm? - wymrucza znacz co JEted. - No có , przysi gam ci, e pojm j za on i uczyni królow , a wtedy ka dy m czyzna, który mie robi do niej s odkie oczy, po
uje,
e si w ogóle narodzi . Rozumiesz, co chc przez to powiedzie , prawda? - - Przysi gam ci, ealdorze, e nawet mi to przez my l... - - Naturalnie. A teraz do dzie a. Wszystko trzeba dok adnie zaplanowa , a przecie tysi c rzeczy mo e pój
nie tak. - Spojrza na pi trz ce si przed nimi urwiska. - Jedziemy
do cz owieka, który jest kim w rodzaju wró bity. Nie wiem, czy zechce z tob rozmawia , ale je li zechce, to mo e nam udzieli m drej r&d. Odrobina duchowego wsparcia nie zaszkodzi. Je li istnieje kto , kto potrafi nam pomóc w rozwi zaniu wszystkich naszych problemów, to tym kim jest Healfwer.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2
Kilka dni pó niej, noc , tu przed wschodem ksi yca, czó no z trzema m czyznami prze lizgn o si pod moi stem na rzece Wartle i pop yn o pod pr d w g b l du. Dotar o pod os on nocy a do Candlefen Park i o wicie by o ju z powrotem u uj cia rzeki. Tam Eled zarz dzi rozpocz cie przygotowa do faeringu. Nast pnie wyp yn na umówione spotkanie z “Graeggos ”, by wróci
z Leofrikiem w morze
na niej do Baelmarku, Gerard za
pomaszerowa wybrze em do Wosham i tam, k ami c, e jego wierzchowiec okula , naby konia, którego zostawi potem u jakiego kmiecia. Trzy dni pó niej doje
ju dyli ansem
do Grandonu. By a to podró jak ka da inna, je li nie liczy sk onno ci do mówienia i my lenia po baelsku. O sceatt... pieni dze... Ealdormannes wita... znaczy si , doradca earla, nie musia si martwi . Akademików dobrego urodzenia nie wyliczano z czasu pracy co do minuty, jak to ma miejsce w przypadku czeladników u rzemie lnika, tak wi c nikt w kolegium nie komentowa jego powrotu po tak d ugiej nieobecno ci, a ju na pewno nie nale
o si tego spodziewa po
Orlim Królu Or a, sympatycznym oktogenarianie, który my lami pozostawa permanentnie o kilka stuleci w tyle za tera niejszo ci . Z mamrotania lorda Tymianka, stare kiego archiwisty, który praktycznie kierowa tocz cym si niemrawo yciem kolegium, Gerard zrozumia ,
e w swoim ostatnim li cie lord Candlefen wyra a si
superlatywach i bardzo
o nim w samych
uje, e nie b dzie go na za lubinach.
- Mia em inne plany, ale spali y na panewce - powiedzia Gerard. - Je li wasza lordowska mo
chce, to mog tam wróci . - Z bij cym sercem obserwowa powolny proces
wpisywania swojego nazwiska, literka po literce, do ksi gi delegacji. Dla niemal ka dego, kto ma wi cej ni trzyna cie lat, zawarcie ma
stwa sprowadza si po prostu do zadeklarowania
takiej woli w obecno ci dwóch wiadków, ale rodziny posiadaj ce maj tki ziemskie albo tytu y chc , by zwi zki ich dzieci rejestrowa heraldyk. Us ugi tej nikt w kolegium nie chcia si podejmowa , bo w wi kszo ci przypadków ojcowie panien m odych, zanim jeszcze dosz o do samej ceremonii, byli ju
tak sp ukani,
e notorycznie uchylali si
od zap acenia
rejestratorowi, a zdarza o si , e nie zwracali mu nawet kosztów podró y. Gerard przyrzek Charlotte, e nie b dzie tym, który udzieli jej lubu z diukiem Dragtnontu. I przyrzeczenia dotrzyma. O, duchy! Lepiej o tym nie my le . Strasznie chcia o mu si spa .
Nast pnych kilka tygodni by o nie ko cz cym si koszmarnym pasmem k amstw i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kr tactw. Gerard odwiedzi rodziców, ale nie odwa
si im powiedzie , e prawdopodobnie
widz go po raz ostatni. Kiedy napomkn , e chyba znalaz sobie bogatego patrona, bardzo si o ywili i zasypali go gradem pyta , na które nie móg im odpowiedzie - zw aszcza e matka
a w ci
Przeprowadzi standardow
ym strachu, i jej syn mo e si stoczy i sko czy marnie jako kupczyk.
dyskretne odpowied ,
ledztwo w sprawie lokatora Pa acu Greymere i otrzyma e plany podró y ksi cia nie s
Candlefen adne nowiny nie nap ywa y i nie nale
zawczasu upubliczniane. Z
o si ich raczej spodziewa , chyba eby
dosz o do zerwania zar czyn, a i wtedy niekoniecznie. Sam nie mia napisa do Charlotte. Usun si w cie . Unika dawnych znajomych. Straci apetyt. Pocieszenia szuka w pracy. Pewien bogaty kramarz odkry w swoich kitnej krwi i zwróci si do kolegium z pro
ach lady
o wyrysowanie mu kompletnego drzewa
genealogicznego rodziny, poczynaj c od skrytej w pomroce dziejów staro ytno ci. O dziwo, Gerard znalaz w tym drzewie par ca kiem interesuj cych ga zi. Przygotowa wielobarwny welinowy zwój ozdobiony monogramami i tarczami herbowymi. By o to jedno z najpi kniejszych dzie , jakie wysz y spod jego r ki. Sko czy na pocz tku siódmksi yca, a e pozosta o mu do zabicia jeszcze kilka dni, popu ci wodze rozpalonej wyobra ni i wype ni wolne miejsca atwymi do rozszyfrowania aluzjami do os awionych chivianskich zdrajców i staro ytnych baelskich wata ków w rodzaju Smeawine’a i Bearskinbootsa. Dziewi tego dnia siódmksi zyca, wieczorem, zostawi
uko czon
i nie nadaj
si
do pokazania
zleceniodawcy prac na biurku Orlego Króla Or a, i z nadziej , e staruszek, ujrzawszy j rano, nie dostanie ataku apopleksji, po raz ostatni opu ci mury kolegium. Nazajutrz spakowa kilka podarków i wsiad do zmierzaj cego na zachód dyli ansu.
Trzynastego, o zachodzie s Wi ksz cz
ca, podje
konno pla
pod zamek Candlefen.
murów rozszabrowali okoliczni budowniczowie, a to, co zosta o, zasypywa
powoli piasek. Nie dostrzega
adnych ladów, które wiadczy yby, e przez ostatnie lata kto
odwiedza t ruin , co mog o oznacza , e Ailed zaniecha jednak faeringu. Dziki przyp yw nadziei, który omal go nie zad awi , by jeszcze jednym dowodem na to, e nie nadaje si na szpiega, zdrajc ani konspiratora. Musia si jednak upewni , czy rzeczywi cie dosz o do zmiany planów, wspina si wi c dalej pod zamkowe wzgórze, prowadz c konia po sypkim piasku, gdzie wiatr szybko zatrze lady kopyt. Kiedy dostrzeg wysokiego m czyzn , który obserwowa go z cienia, serce omal nie wyskoczy o mu ustami. By to, a jak eby inaczej, szeryf Leofric we w asnej osobie, nietypowej ma ci Bael. Swoim jednym okiem wypatrzy Gerarda na d ugo przedtem, nim ten swoimi dwoma
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wypatrzy jego. Mia na sobie obszarpane chivianskie odzienie, zwyczajny, niczym si nie wyró niaj cy kmiecy przyodziewek, w którym normalnie nie zwraca by na siebie uwagi, je li jednak wa sa si po okolicy z tym mieczem u boku, to dziw, e nikt go dot d nie zatrzyma . Dobrze, e chocia srebrn p ytk ze szmaragdem zakrywaj
pusty oczodó zast pi klapk
ze zwyk ej skóry. - To ju pojutrze! - burkn Gerard, zsiadaj c z konia. - - Nam te tak wychodzi. Wprowad tu konia, zanim kto go zoczy. - Leofric urz dzi sobie w pustej skorupie warowni ma e obozowisko. - - Od dawna tu jeste ? Widziano ci ? Pyta ci kto , co tu... - - Pojawiam si i znikam - odpar Leofric. - Tu ci gle zatrzymuj si jacy w ócz dzy albo wyrzutki. Ale nie na koniach. - - Co z Pledem? - - Znajdzie si , kiedy b dzie potrzebny - powiedzia ostro nie rhegn. - Siadaj tutaj. Wskaza na zwalone nadpro e. Gerard wykona polecenie z dusz na ramieniu. W ledowym werodzie Leofric cieszy si opini zabójcy bezwzgl dniej szego od samego JEI
SL,
bo mia mniej skrupu ów. Wr czy go ciowi dachówk i kred .
- - Pisz: “Nie zdradzi em Eleda”. - - Po co? To jaki sprawdzian? Je li mi nie ufasz, to... Bael za
r ce na piersi tak, e jego prawa d
znalaz a si w bezpo redniej
blisko ci r koje ci miecza. - Zaufam ci, kiedy zobacz , jak piszesz. Boisz si napisa , co ci kaza em? Dachówka wygl da a ca kiem zwyczajnie, ale pisz cemu na niej Gerardowi lekko dr
y palce. “Nie zdradzi em JEleóa”. I nic si nie sta o. - - Zmaz to. Teraz napisz; “Ksi
spocon d
korony nie wybiera si na lub”. Gerard wytar
o kaftan.
- - Nie napisz . Nie wiem, czy on si tu wybiera, czy nie. Leofric wzruszy ramionami. - - To napisz, e nie wiesz. Podyktowa Gerardowi jeszcze z tuzin zda , po czym, usatysfakcjonowany, odebra mu dachówk . - Co by si sta o, gdybym napisa nieprawd ? - spyta schrypni tym g osem Gerard. Ros y Bael u miechn si . - Tego nigdy si nie dowiesz. - Cisn dachówk o mur i ta rozprys a si na kawa ki. A wi c ca e to przedstawienie by o blefem - chocia mo e nie, bo twarz Leofrica jakby si troszk wypogodzi a. - JEled mówi, e to b dzie fsering, jakiego jeszcze nie mieli my. W
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
parku jeszcze nie by
?
- - Nie. - - Dzisiaj wielki tam ruch od samego rana. Przez bram wje
a i wyje
a wóz za
wozem. Widzia em jednego zbrojnego w niebieskich barwach i jednego w zielonych; my
,
e to byli fechtmistrze! - - Ca kiem mo liwe. Czy by zwiadowcy przys ani przodem przez ksi cia? - - I widzia em jeszcze powóz, w którym jecha a kobieta ca a w bieli i w takim pociesznym spiczastym kapeluszu na g owie. - - W szycielka? - Gerard ukry twarz w d oniach i zawy . - Nic mi nie mówili, e zamierzaj zaprosi Siostry! To koniec. Bez pomocy czarów niczego nie wskóramy. - - To pewna przeszkoda, ale przewidzieli my tak mo liwo . - - Ja nie - przyzna Gerard. - A powinienem. - Sprowadzanie Bia ych Sióstr, by dokona y inspekcji budynku, w którym ma si zatrzyma król albo jego dziedzic, nale
o
zapewne do rutynowych obowi zków fechtmistrzów. - Je li rozejrzy si tylko i odjedzie przed jego przybyciem... chyba nie ma co na to liczy , prawda? - Nie ma. A na pogod jeszcze mniej bym liczy . Jed teraz do parku. Spotkamy si jutro w nocy. Panika! - Nie, zaczekaj! To niemo liwe! Nie mog si przemyka tam i z powrotem pod nosern fechtmistrzów! Nie uda mi si te przeszmuglowa
adnych magicznych akcesoriów,
bo Siostry od razu to wykryj ! A je li s tam równie inkwizytorzy? Widzia , e adne jego argumenty nie trafi do Leofrica. Gdyby JEled kazal’swojemu szeryfowi zje
ód , ten poprosi by tylko o sól.
- A co by tam robili? - Cz owiek czynu ci gn cz owieka nauki. - Pos uchaj. Jutro o zachodzie s
brwi, rozdra niony boja liwo ci ca we miesz jedn
z
ódek
przywi zanych do molo i wyp yniesz w niej na rzek . Je li chcesz, mo esz zabra ze sob jak
kobiet do towarzystwa - chyba po to tu s . Dop yniesz do starego m yna i tam zgubisz
jedno wios o. Podryfujesz kawa ek z pr dem, potem, za pomoc drugiego wios a dobijesz na pych do brzegu i wrócisz stamt d piechot do parku po pomoc. Do prawego brzegu, tego od pó nocy, rozumiesz? Kobiecie, je li jaka z tob b dzie, ka esz zaczeka w ódce. Spotkamy si na drodze. - - Jak wygl da plan? Dlaczego od razu mnie w niego nie wtajemniczysz? Co z czarami? Co... - - Jutro, lxt Czego nie wiesz, tego nie wypaplasz. - - Tu, w Chivialu, nie jestem niewolnikiem!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ros y pirat nie raczy
nawet okaza
rozdra nienia. Obrzuci
tylko Gerarda
pogardliwym spojrzeniem. - - No to chudopacho kiem. A my la em, e chcesz co w yciu osi gn . - - Obieca em pomóc Pledowi. - - To rób, jak mówi . - Leofric po raz pierwszy u miechn si do Gerarda, ale nie by to bynajmniej u miech podnosz cy na duchu. - Zas
na nagrod ! I radz ci mniej martwi
si o to, co dostaniesz od Eleda, a bardziej o los, jaki ja ci zgotuj , je li jemu co si stanie.
Zapada y ju ciemno ci, kiedy Gerard dotar wreszcie do bramy pilnowanej przez zbrojnych ludzi w barwach diuka. Chocia utrzymywanie prywatnych armii by o w Chivialu zabronione, to podobne zakazy nie dotyczy y nigdy takich dobrych znajomków króla jak Dragmont. Ku oburzeniu Gerarda wartownicy nie uwierzyli mu na s owo, kim jest; musia rozpakowa jedn ze swych toreb i pokaza p aszcz heraldyka. Dopiero wtedy go przepu cili. Gniew mu przeszed , kiedy, jad c ju parkow alej , u wiadomi sobie, e wielu tym ludziom pisana mier podczas szturmu strasznego catterstowskiego fyrdu. I nie tylko im - w parku wyros o ma e miasteczko namiotów i pawilonów, bo gospodarze przewidywali, e trzem setkom go ci towarzyszy b dzie co najmniej dwa razy tyle s ug, plus konie i zbrojne poczty. Gerard spróbowa sobie wyobrazi , jaki chaos tu zapanuje, kiedy do parku wtargnie kilka werodów Baeli, i niedobrze mu si zrobi o ze zgrozy. Pomy le tylko, e to on wywo
ca
awantur , chwytaj c bezmy lnie za rapier w Ambleport; jeden kamyczek spowodowa lawin ! Za pó no by o, eby to wszystko cofn , bo flota iEleda musia a znajdowa si ju gdzie blisko i gdyby nawet go cie weselni zd yli uj , to Baelowie poszukaliby sobie innego celu. Trzeba by armii z prawdziwego zdarzenia, eby ich odeprze , a w okolicy adna taka nie stacjonowa a.
Gerard by przekonany,
e zostanie umieszczony w namiocie, mile si
wi c
rozczarowa , kiedy zaprowadzono go do izdebki na poddaszu. By a, co w tych okoliczno ciach zrozumia e, o wiele mniej okaza a ni kwatera, któr zajmowa poprzednio, ale w jego odczuciu nawet na tak nie zas ugiwa . Zamierza odp aci gospodarzom zdrad za go cinno , a o ci sz zbrodni trudno. Samopoczucia nie poprawia mu fakt, e lady Candlefen by a bezsprzecznie jedn z najbardziej czaruj cych osób, jakie zna . Dumna, a przy tym ciep a, dowcipna, ale dystyngowana, prawdziwy siwow osy idea matki. Z pewno ci i ona, i jej m
ubolewali, e
zmuszeni s wyda córk za n dzn kreatur , ale lady Candlefen nie rozmawia a o takich
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
sprawach z obcymi. Przywita a Gerarda w wielkiej sali, któr rozbrzmiewaj
i
echami, a w której teraz roi o si od ludzi, bo liczni zubo ali krewni
Candlefenów nie omieszkali wykorzysta pozosta jak najd
zapami ta jako pust
takiej okazji i przyby
jak najwcze niej, by
ej i jak najwi cej zje . Na tym etapie przygotowa lady Candlefen mia a
pewnie urwanie g owy, ale jej powitanie by o szczere i serdeczne. - Charlotte tak si cieszy, e w
nie ty udzielisz jej lubu, Gerardzie!
Bardzo w to w tpi . - Ja te rad jestem, e spotyka mnie taki zaszczyt, pani. Córka jest pewnie bardzo podekscytowana. Lady Candlefen dobrze wiedzia a, e jej córka i m ody akademik zadurzyli si w sobie bez pami ci, nim min o dziesi nie mia a przysz
minut od pierwszego wejrzenia. Wspó czu a im, ta mi
ci, ale przypadek by jednym z ywio ów i takie rzeczy si zdarza y.
Trzeba tylko mie na nich oko. - Jest chyba zbyt zaabsorbowana, by zastanawia si , co czuje. Zjesz z nami kolacj , sir heraldyku. Próbowa si wykr ci , ale bez powodzenia. Rejestratorzy kolegium, ni to s udzy, ni szlachta, stanowili zawsze k opotliw anomali , ale wi kszo
szlacheckich rodów sadza a
ich do posi ków w kuchni. - A teraz wybacz mi, prosz - powiedzia a lady Candlefen, rozgl daj c si doko a. Musz dopilnowa , eby nakryli dla jeszcze jednej osoby... Ach, sir Yoricku, sir Richeyu! Znacie mistrza Gerarda? -1 oddali a si , pozostawiaj c go beztrosko na asce dwóch wzbudzaj cych groz fechtmistrzów. Richey paradowa w niebieskosrebrnych barwach Gwardii Królewskiej, Yorick w zielonoz otych ksi cia korony. Yorick by rumianolicy i gorliwy, Richey, który dobiega ju trzydziestki, a tym samym ko ca s
by, sprawia wra enie bardziej cynicznego. Pomijaj c te
drobne ró nice w usposobieniu, mogli uchodzi za braci, zarówno jeden drugiego, jak równie tuzina innych fechtmistrzów, których Gerardowi zdarzy o si dot d spotka . A do tej chwili fechtmistrze byli dla niego jakimi egzotycznymi najemnikami, i dopiero teraz wiadamia sobie z ca
wyrazisto ci , jaka ukryta si a si w nich czai i jaki respekt
wzbudzaj miecze, które nosili. Fechtmistrze, zapytawszy go grzecznie, kim jest i co tu robi, czekali na odpowied . Kiedy jej udzieli , rozlu nili si troszeczk , z czego wywnioskowa , e nie wygl da im jednak na a tak podejrzanego, jakim sam si czuje. Mo e uda mu si wysondowa , do jakiego stopnia w eb bior jego plany...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Czy z barw, które nosicie, wolno mi wnosi , e ten dom zaszczyc jutro swoj obecno ci obaj wasi patroni? - - Nie - odpar ten m odszy. - - Aha. - Gerard mia nadziej , e jego u miech wyra a rozbawienie, nie panik . Mam przez to rozumie , e nie wolno mi czy e nie zaszczyc ? - Tak. Starszy fechtmistrz zachichota cicho. - On chce powiedzie , e ani jedno, ani drugie. Nie wolno ci nic wnosi i Jego Wysoko
nie przyjedzie.
Yorick prychn gniewnie. - - No i prosz , znowu zdradzasz tajemnice pa stwowe pierwszemu lepszemu podejrzanemu osobnikowi. Kolegium Heraldyczne jest podobno prze arte wywrotowymi ideami. - - G ównie reumatyzmem - mrukn
Gerard. - O, duchy! Czy to Bia a Siostra? -
Pytanie by o idiotyczne, bo bia y sto ek kapelusza kobiety wystawa
ponad g owy
najwy szych, a poza Siostrami nikt ju takich nie nosi . - - Albo ona, albo duch rodziny. - Czy zainteresowanie Yoricka jego osob rzeczywi cie wzrasta o, czy by to tylko wytwór jego rozpalonej przera eniem wyobra ni? - - Nie powiedzieli mi, e ci gaj tu w szycielk ! - Stara si nada swemu g osowi ton ura onego w swych ambicjach, m odego biurokraty, co przysz o mu bez wielkiego trudu. - Czego si obawiaj ? - - Candlefenowie? Niczego - powiedzia m ody Yorick. - To takie staro wieckie czary-mary, których odprawiania domaga si król. W szycielki potrafi wykry nieprzyjazne moce tam, gdzie ka dy g upi by je dostrzeg , na przyk ad w szczerym polu. W takim jak ten, zat oczonym budynku, nie wyczu yby mi osnego zakl cia, stoj c po ród mrowia spó kuj cych nagich par. - - O, nie przesadzaj - zaoponowa Richey. - Król zbyt kocha pieni dze,
eby
wyrzuca je w b oto. Nie kaza by Bia ym Siostrom patrolowa swoich pa aców, gdyby nic po ytecznego z tego nie wynika o. Gerard prze kn z trudem lin . - - One naprawd potrafi wykrywa czary wymierzone przeciwko Jego Wysoko ci? - - A jak e - powiedzia Yorick. - Z miejsca. Nie za gor co ci tu, mistrzu Gerardzie? - - S ucham? Nie! Nie, powiedzia bym nawet, e troszk za zimno. Rozumiecie, to ta wilgo ... O, jest panna m oda, a ja nie z
em jej jeszcze wyrazów uszanowania...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wybaczcie mi, prosz . Mi o si czmychn jak sp oszony królik.
gaw dzi o... musimy si
jeszcze kiedy ... - I Gerard
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3
Atak przy okazji, najdro sza Charlotte - póki pami tam - w dniu twojego lubu na ten dom napadnie wataha gwa cicieli i rabusiów, eby ci uprowadzi , ale nie denerwuj si , bo ich przywódca to dziarski, krzepki m odzieniec, który chocia jest
dnym krwi potworem, to
pi knie si u miecha i obiecuje, e ci po lubi, a z czasem uczyni królow Baelmarku. Tak wi c uszy do góry, b dziesz z nim o wiele szcz liwsza ni z tym odra aj cym starym diukiem”. Tak powinien powiedzie , ale wokó panny m odej k bi si pochlebców, a zreszt
rój krewnych i
nawet gdyby by a sama, to tego rodzaju informacje nale
o
przekazywa z wi kszym taktem. Znacznie wi kszym taktem! By a wy sza od wi kszo ci kobiet, a przy tym smuk a jak dziewczynka. Najbardziej do twarzy by o jej zawsze w b kicie i na dzisiejszy wieczór te przywdzia a szeleszcz sukni z szafirowego jedwabiu, której szeroki klosz podkre la szczup
talii. Jej g ste,
wie o uczesane, upi te w wysoki kok w osy l ni y g bokimi odcieniami miodu, oczy mia a bursztynowe, a szyj tak d ug , e Gerard u adnej kobiety nie widzia d eksponowa
szej - lubi a j
g boko wyci tymi dekoltami. Móg by godzinami podziwia
perfekcyjno
kszta tu jej uszu, noska i podbródka z male kim do kiem. Przywodzi a na my l kruch porcelanow
lalk , a przecie
je dzi a na koniu jak huzar. Wystarczy najdrobniejszy
komplement, by obla a si rumie cem gor tszym od kowalskiego paleniska, a przecie Gerard s ysza j kln
gorzej od kowala, który przyt uk sobie m otem palec.
Kr ci si czas jaki na obrze ach zbiegowiska, zanim go wreszcie dostrzeg a i powita a przelotnym u miechem. Od pocz tku udawa a szcz liw
i podtrzymywa a
beztrosk konwersacj . Widywa j w niezliczonych nastrojach: Charlotte radosna; Charlotte zadumana; Charlotte smutna; Charlotte zachwycona, przesadzaj ca na koniu p oty i krzaki, i podjudzaj ca go, eby j goni ; Charlotte uganiaj ca si ze miechem za jagni tami; Charlotte krotochwilna; Charlotte szachruj ca podczas gry w karty; Charlotte z gracj ksi ycowej po wiaty ta cz ca menueta albo gawota - kobieta o tysi cu twarzy - ale nie widzia jej nigdy przygn bionej, nawet kiedy próbowa a sobie wyobra
swoj nieweso
przysz
u boku
odpychaj cego diuka. “Nie mo na mie wszystkiego”, zwyk a wtedy mawia . Przedstawi a go w ko cu swojemu towarzystwu i wci gn a do rozmowy. - - To mistrz Gerard podsun
pomys odprawienia ceremonii w ró anym ogrodzie. -
Otaczaj ca ich szlachta kiwn a oboj tnie g owami. Nie udawali nawet zainteresowania osob byle skryby heraldyka.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Pogoda si psuje, pani - zauwa
Gerard. - Kto wie, czy nie b dziemy zmuszeni
schroni si pod dach. - - Och, ten dzie na pewno b dzie przepi kny. - Charlotte nigdy nie mia a sk onno ci do pesymizmu. Poproszono do sto u i brat Charlotte, Rodney, poda siostrze rami . Podczas posi ku Gerard siedzia , rzecz jasna, z dala od niej. Sposobno
do rozmowy w cztery oczy nadarzy a
si dopiero po kolacji w zat oczonej sali, tak wi c prowadzili swoj gorzk konwersacj szeptem, u miechaj c si do siebie promiennie na u ytek ewentualnych obserwatorów. - - Co ty tu robisz? - U miech. U miech w odpowiedzi. - Obieca
, e nie wrócisz na
lub. - - Przysz o mi do g owy, e mo e zmieni
zdanie. Je li tak, to nie wszystko jeszcze
stracone. Mo emy razem uciec. - - Gerardzie! Och, Gerardzie, czy by zapomnia , e masz mnie po czy w ma
em
skim z j dnym z najbogatszych posiadaczy ziemskich w Chivialu? - - Od miesi cy o niczym innym nie rozmy lam. Nie musisz za niego wychodzi .
Mo emy uciec do Isilondu albo do Thergy i ju zawsze by ze sob . - Pieni dzy, które dosta od Eleda, wystarczy oby akurat na podró , nic by nie zosta o. Roze mia a si , jakby uraczy j weso
jakim
arcikiem, ale w jej oczach nie by o
ci. -1 z czego by my tam yli, mistrzu Gerardzie? Nie chc wegetowa o chlebie i wodzie
w jakim chlewie, nie potrafi tak. - - Znajd prac ! Zaharuj si dla ciebie na mier , Charlotte. - - To mi nie brzmi zbyt praktycznie. A mo e ja mam si nauczy patroszenia ryb i otworzy stragan w porcie. Zak adam te , e pomy la
o zabraniu z nami ca ej mojej
rodziny? Bo jak inaczej uchronisz ich przed represjami? Fakt, w tym ca y ambaras! Jako siódma w kolejce do sukcesji, Charlotte znajdowa a si tak blisko tronu, e na zawarcie zwi zku ma
skiego musia a mie zgod monarchy, a
diuk Dragmontu zalicza si do starych komilitonów króla Taissona. Tu w pogrzebany. Gdyby Charlotte odmówi a wyj cia za m
nie by pies
za diuka, ucierpia aby ca a jej
rodzina; gdyby za uciek a z Gerardem, to i jego, i jej ojca móg by czeka katowski topór. Tak czy inaczej, szcz cie mog a znale
tylko poza granicami Chivialu - albo klepi c bied z
nim, Gerardem, albo zostaj c w przysz
ci królow Baelmarku. W tym ostatnim przypadku
jej rodziny nikt by nie wini za baelski zajazd. - - Och, mój biedny Gerardzie! - powiedzia a. - Rozumiem ci , naprawd rozumiem!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ale nie wolno nam o tym my le . - - To tobie nie wolno my le , e mog aby dzieli ... - chcia powiedzie “
e”, ale w
ostatniej chwili ugryz si w j zyk -... ycie ze sparszywia ym starym... - - Czterna cie wielkich posiad Wi kszo
ci i zamków, Gerardzie - wpad a mu w s owo. -
czasu sp dza b dziemy naturalnie w Grandon i b
cz stym go ciem na dworze.
Król obieca Julesowi, e nast pnej D ugiej Nocy zostan Królow Maskarady! - Zach ci a go heroicznym u miechem do dzielenia jej rado ci, ale on dobrze wiedzia , e b dzie chora po godzinie przypoch ebiania si temu przebrzyd emu staremu piernikowi. Nie odwa
si
przedstawi jej alternatywy, któr uknu . Charlotte odwróci a si , by powita swojego zgrzybia ego wuja. Przez ca
noc wierci si i przewraca z boku na bok na swoim poddaszu. Tortury
zadawa o mu nie tylko obola e sumienie. Dotykaj c niemal nosem powa y i ws uchuj c si w szum deszczu i wiatru, wspomina s owa Leofrica przepowiadaj cego za amanie si pogody. Sztorm móg zepchn Niepewno
baelsk
flot
z powrotem do domu albo zagna
j
na ska y.
jeszcze bardziej pog bia a jego rozterk ; gryz si , e mo e niepotrzebnie si
gryzie. Nadszed ranek, a letnia burza jak szala a, tak szala a, i nawet lub stan pod znakiem zapytania. Drogi by y nieprzejezdne, mosty pozrywane, konie ama y sobie nogi w zalanych deszczówk wykrotach, a w parku przewraca y si jeden za drugim nasi kni te wilgoci namioty. Przed po udniem zacz li si zje tak ju przeludnionej posiad
przemoczeni i zmarzni ci go cie, a wtedy w i
ci zapanowa jeszcze wi kszy chaos. Gerard zaproponowa , e
narysuje Charlotte w sukni lubnej. - Wy mienity pomys - ucieszy a si jej matka. - To j troch zrelaksuje. Taki tu teraz rwetes, a czekaj j przecie dwa bardzo stresuj ce dni! Pani, nie wyobra asz sobie nawet jak bardzo... Godzin pó niej Charlotte sta a ju w garderobie na pi trze, zapatrzona w sieczone deszczem okno, a Gerard, przygryzaj c j zyk, stara si odda
poci gni ciami o ówka
subtelno ci jej stroju. Wierzchnia rozci ta z przodu suknia z granatowego brokatu rozszerza a si od w skiej talii, tworz c pó klosz; spod niej wyziera a szkar atna satynowa suknia spodnia z dekoltem do samej talii, który ods ania naszywany per ami stanik. Charlotte wygl da a na wy sz ni normalnie, musia a wi c by w pantoflach na koturnie. W osy okrywa jej suto marszczony welon. Z twarz Gerard nie mia
adnych problemów. Móg by j rysowa z
zamkni tymi oczami. Ten owal, ta idealna cera, z by, usta... Ale wszystko to pod wietlone by o od wewn trz ogniami skrz cej si jak diament ywotno ci, i tutaj jego talent zupe nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zawodzi . Domy lna - a pretekstami s
nadto domy lna - lady Candlefen odprawi a pod rozmaitymi
ce, ale sama zosta a, i niby to poch oni ta przegl daniem listów
przechowywanych w sekretarzyku, nadstawia a dyskretnie ucha. Otwarta rozmowa o ucieczce nie wchodzi a w tej sytuacji w rachub , Gerard móg co najwy ej ywi nadziej , e uda mu si przemyci jak
aluzj . Ale minuty p yn y, przyznany mu czas przecieka szybko przez
palce, a okazja po temu si nie nadarza a. I wreszcie Charlotte podsun a mu pretekst, na który czeka . - - Co porabia
po wyje dzie od nas?
- - By em za granic - mrukn . Charlotte wyda a okrzyk zachwytu. - - Naprawd ? - Odwróci a si
i spojrza a na niego z niepokojem w oczach,
zapominaj c, e pozuje, za to bez w tpienia przypominaj c sobie, e napomyka co o Isilondzie i Thergy. - Jakie to podniecaj ce! - dorzuci a ju ostro niej. - A gdzie? I co tam robi
? - - Och! W
ciwie, to nie wolno mi o tym mówi ... ale je li mi obiecasz, e nikomu
nie powtórzysz... i ty równie , pani? To
ci le tajne! Nie wiem, czy sam ksi
jest
wtajemniczony. - Tego by tylko brakowa o! - A nawet je li jest, to si do tego nie przyzna. Nas, heraldyków, prosi si czasami o zainicjowanie rozmów z rz dem jakiego obcego pa stwa. Oczywi cie ja nie ciesz si jeszcze takim zaufaniem, eby powierzano mi jakie powa niejsze misje. - Bredzi , ale jak dot d nie powiedzia jeszcze nieprawdy. - - Ale z ciebie skromni , Gerardzie! Nie mo esz nam uchyli cho by r bka tej tajemnicy? - Charlotte pokpiwaj ca. - - No dobrze. Otó mia em okazj z
bardzo krótk wizyt w... Baelmarku.
Charlotte i jej matka zgodnym chórem wyrazi y swoj zgroz . - U tych barbarzy ców! - achn a si Charlotte. - Na pewno s ysza
, co si sta o!
Zaraz po twoim wyje dzie napadli na Ambleport i uprowadzili stamt d dziesi tki dzieci i odzie y. Rze ! Grabie e! Co nies ychanego! Gerard pokiwa uroczy cie g ow . - - Sk ama bym, twierdz c, e moja wizyta nie mia a adnego zwi zku z owym incydentem. - - Och! - Lady Candlefen klasn a w d onie. - Co cudownego! Negocjowa
okup
za tych nieszcz snych je ców? - - Nie wolno mi ujawnia tre ci rozmów, jakie tam prowadzi em, pani. Powiem tylko, e ta podró
zostawi a po sobie niezatarte wra enie. By em autentycznie zaskoczony.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Naturalnie widzia em tylko jedno miasto, Waroóburh si nazywa, ale wierzcie mi panie, pi kniejszego ze wiec szuka ! My la em, e jad do go ych dzikusów gnie
cych si w
jaskiniach, a zasta em ludzi zamo nych i zadbanych. Ubieraj si i yj lepiej ni wi kszo Chivianczykow. - U miechn
si , widz c niedowierzanie na twarzach s uchaczek. -
Pozna em tam, dajmy na to, jednego m odego ksi cia w wieku naszego ksi cia korony, Ambrose’a. Zapewniam panie,
e to jeden z najbardziej czaruj cych ludzi, jakich
kiedykolwiek dane mi by o pozna . Niewykluczone,
e zostanie nast pnym królem
Baelmarku. - - Ju si nie mog doczeka . - Charlotte zgry liwa. - - My
, e mamy o Baelach troch wypaczon i krzywdz
ten lud opini . To
prawda, bywaj czasami agresywni, ale tak niewielu obcokrajowców odwiedza ich wyspy... - - A czegó mieliby tam szuka ? Gerardzie, mówisz o handlarzach niewolnikami, mordercach, piratach, ludziach, którzy napastuj bezbronne kobiety. - Charlotte wzburzona. - - Nie tylko oni stosuj przemoc. Nie wiadomo, czy Chivianczycy te nie paraj si handlem niewolnikami, tylko nie mówi si
o tym oficjalnie. Na redzie Ambleportu
aresztowano baelski statek i powieszono ca za og ! Wiedzia y panie o tym? Matka i córka wymieni y niedowierzaj ce spojrzenia. - - Nie. Kiedy to si sta o? - zapyta a lady Candlefen. - - Jakie pi dziesi t lat temu. Baleowie s pami tliwi. - Gerard zdawa sobie spraw , e zbyt wiele nie osi gn .
W po udnie przybyli dalsi go cie, a jednym z pierwszych by ksi
korony Ambrose.
Przyprowadzi ze sob kolejnych fechtmistrzów i mia ich teraz w sumie - Gerardowi zaj o troch czasu, zanim wszystkich porachowa - szesnastu, w tym sze ciu z Gwardii Królewskiej i dziesi ciu w asnych. Roz wszystkich. By ha
si obozem w wielkiej sali przed kominkiem i zdominowa
liwy, by wielki i towarzyszy a mu m oda kobieta, bez w tpienia
kochanka - przekomarzali si i robili do siebie s odkie oczy. Ambrose, je li go porówna z Pledem, sprawia wra enie przero ni tego, zepsutego dzieciaka. Gerard wycofa si na swój stryszek i przy akompaniamencie skarg skrzypi cego pod naporem wichury dachu odda si pracy nad szkicem. Fechtmistrze mogliby nastr czy problemów, gdyby pogoda ju wszystkiego nie zepsu a. W tak burz nawet Baelowie nie dadz rady wysadzi desantu, a je li nawet, to nie w tak krótkim czasie, jak to by o w planie. Nie uratuje Charlotte i nie wyka e si przed cz owiekiem, w którym widzia ju swojego nowego pana. Usunie si znowu w cie , tam gdzie jego miejsce, i po egna na zawsze z
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
marzeniami o zostaniu królewskim doradc . Pal osiem fechtmistrzów. Pal osiem mi
. Pal
osiem wszystko.
Przed wieczorem przepe niony dom tak ju si upodobni do rozbrz czanego ula, e wybranie si na przechadzk po rozmi
ym b ocku nie grozi o pos dzeniem o pierwsze
objawy ob du. Grozi o tym jednak wyp yni cie ódk na przeja
po rzece, bo wezbrana
Wartle rwa a wartko, podmywaj c w asne brzegi. Gerard wyszed w ulew . Zatrzyma si na chwil przy bramie, eby popsioczy z wartownikami na pogod , i pocz apa dalej. Oprócz niego na drodze nie by o nikogusie ko, mia j ca dla siebie. Zbli aj c si do starego m yna, zacz
pogwizdywa , ale odpowied , kiedy j wreszcie dos ysza , nadesz a nie od strony
yna, lecz zza ywop otu po drugiej stronie traktu. Przeszed przez k adk przerzucon nad przydro nym rowem i znalaz si na cie ce, która odbiega a od traktu i prowadzi a w las. - Tu jestem. - Leofric siedzia pod wierkiem na go ej ziemi. Gerard przedar si do niego przez zaro la jak dzieciak bawi cy si w ludzi króla i banitów. Pod samym pniem by o sucho, w powietrzu wisia upajaj cy zapach drzewa. - Wszystko odwo ane, prawda? Srebrna p ytka by a z powrotem na swoim miejscu, w mroku jarzy o si jedyne oko olbrzyma. - - Nic mi o tym nie wiadomo. Melduj. - - Ale Ambrose jednak przyjecha , a JEled obieca , e go nie tknie! -1 nie tknie, potraktuje go jak powietrze. Co jeszcze si tam dzieje? Gerard j kn . - Wszystko idzie zgodnie z planem. Tylko go ci mo e by mniej, ni przewidywano. Po owa namiotów run a, reszta przecieka. Je li ta ulewa nie ustanie, to Ailed wp yn
dzie móg
“Graeggos ” przez frontowe drzwi. Chyba nie my lisz powa nie, e w takich
warunkach zdecyduje si na atak? Leofric wyszczerzy k y. - - Znam go od dawna i nie pami tam, eby kiedykolwiek stchórzy . Przewióz ci przy huraganowym pó nocnym wietrze przez Eastweg, prawda? Nikt inny by si na to nie odwa
. Mów dalej. - - Ceremonia za lubin odprawiona zostanie przed po udniem w wielkiej sali. Potem
zacznie si uczta weselna, która potrwa pewnie do pó nej nocy. Ksi szesnastu
fechtmistrzów! Fechtmistrze,
broni c
swojego
niewidzialni, szeryfie! - - Bzdura. Wszyscy ludzie s
miertelni. Ile w szycielek?
przyprowadzi ze sob
podopiecznego,
staj
si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Tylko jedna. -1 w tym momencie Gerard u wiadomi sobie, e od niadania nie widzia Bia ej Siostry. - Ale mo e ju wyjecha a. Nie jestem pewien. - - A powiniene , zreszt i tak musimy zaryzykowa . - Bael si gn opo czy i wyci gn
stamt d p ask paczuszk owini
za pazuch
w nat uszczon szmatk . - Masz tu
dwie karteczki. Na obu jest znak wodny; jeden przedstawia czapl , drugi statek. Napisz co na nich, eby móg je potem na pierwszy rzut oka rozpozna . Je li wsuniesz je mi dzy inne swoje papiery, to w razie czego b dziesz móg si zarzeka , e nie wiesz, sk d si tam wzi y, ale Healtwer nie s dzi, eby w szycielka by a w stanie wykry je na odleg uaktywnione. Musia aby wzi
, kiedy nie s
je do r ki. Na wszelki wypadek trzymaj si od niej z dala, a
dziesz bezpieczny. eby uwolni czar, trzeba przedrze karteczk na pó . - - Przedrze na pó ? I co si wtedy stanie? - Teraz nie tylko stru ki deszczówki cieka y Gerardowi po karku, przyprawiaj c go o dreszcze. - - Przedarcie kartki z czapl przep oszy wszystkie ptaki w promieniu po owy mili, mo e wi kszym. -1 wy to zauwa ycie. Co to b dzie oznacza o? - e orszak weselny wszed do sali. To b dzie dla nas sygna do ataku. Je li JEled si do tego czasu nie pojawi, nic si nie stanie. Ptaki wróc do swoich gniazd, a ty spokojnie po czysz oblubie ców w
em ma
skim.
- A je li Bia a Siostra nie odjecha a? Leofric wzruszy ramionami. - To prawdopodobnie j zamroczy. Po uwolnieniu czaru w tak ma ej odleg
ci b dzie
zbyt oszo omiona, eby si po apa , co, gdzie i jak. - Twoja pewno
siebie jest naprawd pokrzepiaj ca! - krzykn Gerard.
Bael pochyli si b yskawicznie, ucapi Gerarda wielkim apskiem za gard o, omal go nie dusz c, przyci gn
do siebie i b ysn
mu tu przed oczami wyszczerzonymi wilczymi
ami. - To by twój pomys , niÓing. Dobrze wiedzia Pledowi. A je li nie wiedzia
, co si stanie, kiedy podsuniesz go
, to same sobie winien. I przysi gam, e je li przez ciebie co
mu si z ego przydarzy, ty burbyrde baedling*[*plebejski wymoczku], to ja ju dopilnuj , eby miesi c kona ! Rozumiesz? Gerard wycharcza przez ci ni
krta co niezrozumia ego i odepchni ty jak piórko
przez thegna poturla si po stercz cych z ziemi korzeniach, uderzaj c po drodze g ow o nisko zwieszon ga
.
- B dziesz s ucha dalej? Gerard usiad i otrzepa d onie z ziemi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Tak, ealdorze. - - Karteczk ze statkiem przedrzesz w ostatniej chwili, albo tu przed zako czeniem ceremonii za lubin, albo kiedy na zewn trz zrobi si taki harmider, e towarzystwo na sali zacznie wpada w pop och. Rozumiesz? To bardzo wa ne. Je li zrobisz to za wcze nie, nas jeszcze tam nie b dzie. - - Ile czasu potrzebujecie? - - Tyle, ile go nam zdo asz wygospodarowa . Prawdopodobnie us yszysz, jak si zbli amy. Je li jaki fechtmistrz wyjdzie zobaczy , co si dzieje, to trudno, ale nie chcemy sia paniki. Pami taj: przedzierasz karteczk w ostatniej mo liwej chwili! Gerard j kn
i kiwn g ow . -1 co si stanie?
- - U miejesz si . Wszyscy obecni na sali skamieniej . To nieszkodliwy czar i dzia a nie d
ej jak dwie cie uderze serca. Tak mówi Healfwer. Zanim przestanie dzia
, Eled
przejmie kontrol nad sal . Tak przynajmniej mamy nadziej . - - Bo inaczej wszystko mo e si wydarzy . --W
nie. - Leofric u miechn
si . Po jego niedawnej furii nie pozosta ju
lad. -
Mo e by niez a zabawa. - - A je li co pójdzie nie tak? Je li, dajmy na to, w szycielka wyczuje magiczne karteczki? Co wtedy? Leofric wzruszy ramionami. - - Ju ci powiedzia em: zarzekasz si , i nie mia zaczarowane, i nie wiesz sk d mog y si wzi kijami prawdy ani nie przykuj
poj cia, e te wistki papieru by y
w twoich rzeczach. Je li nie wyt uk z ciebie
cuchem do krokwi, to tu przed rozpocz ciem ceremonii
wybiegniesz frontowymi drzwiami i pop dzisz alej do bramy. A my si ju postaramy poradzi sobie bez twojej pomocy. Powtórz instrukcje. - - Czapla znaczy “podejd cie pod dom”. Statek znaczy “wchod cie do sali”. - Gerard ysza ju
wist katowskiego topora.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4
Uprowadzenia atwiej by oby dokona spod domu, nie to mia jednak na uwadze Gerard, kiedy, bawi c tutaj na pocz tku czwartoksi yca, zaproponowa , by lub Charlotte odby si w ogrodzie ró anym - po prostu wielka sala Candlefen Park wyda a mu si na pierwszy rzut oka obskurn stodo . Charlotte z entuzjazmem podchwyci a jego sugesti . Jej matka równie , z tym e lady Candlefen, znaj c kaprysy klimatu Westerth i nie podzielaj c wiecznego optymizmu córki, podsun a my l, by na wszelki wypadek przygotowa awaryjny plan urz dzenia uroczysto ci pod dachem - i ca e szcz cie, bo od oceanu nap ywa y wci tumany mg y i deszczowe chmury. Tego poranka wszyscy snuli si po domu opatuleni w co kto przywióz ze sob najcieplejszego i kw kali, e marzn . Gerarda dodatkowo mrozi fakt, e wichura zel
a do
liwej bryzy, przez co fxring znowu sta si chyba mo liwy. Deszcz i mg a przy niezbyt silnym wietrze to dla Baeli idealna pogoda; i je li sztorm nie zepchn
Eleda z jego flot w
najdalszy zak tek wiata, to pewnie zjawi si z za ogami swoich odzi na rozmi trawniku przed dworem, zanim kto zd y podnie
ym
alarm. Dzie by taki, e nawet kaczki
nie przejawia y ochoty do spacerów. Sala mia a oko o osiemdziesi ciu stóp d ugo ci. Z jednej strony znajdowa y si wielkie g ówne drzwi, z drugiej galeria dla grajków, na któr wchodzi o si po schodach. Candlefenowie przyznawali, e nie grali tam nigdy adni muzykanci, bo akustyka by a fatalna i d wi k strasznie zniekszta ca y echa. Trzeba by o przyzna , e belkowany strop prezentowa si dosy okazale, ale nawet gdyby poustawia po k tach atrapy zbroi i porozwiesza na cianach jakie proporce, to wn trze nadal przypomina oby obskurn
stodo . Trudno -
prawdziwy artysta stara si wykorzysta jak najlepiej to, co ma do dyspozycji, i kieruj c si t zasad , Gerard przygotowa projekt scenariusza uroczysto ci, a w scenariuszy, bo nie wiadomo jeszcze by o, czy przyb
i ksi
ciwie kilka takich
Ambrose, i sam król, czy
tylko jeden z nich, czy mo e aden. Pracuj c nad tymi projektami, nie rozwa
jeszcze
ewentualno ci zaproszenia baelskiej armii. Nap ywaj cy do sali go cie mieli okna po lewej r ce i dwoje drzwi kuchennych oraz monumentalny kominek po prawej. Trzeci cz
d ugo ci sali, t od strony drzwi, zajmowa y
sto y, przy których mia a si odby weselna uczta i do których w po piechu nakrywa a teraz ba. W rodkowej trzeciej cz ci ustawiono rz dy krzese . Gerard, odziany w mieni cy si jaskrawymi barwami p aszcz heraldyka, wszed jako ostatni. Dono ny huk zatrzaskuj cych si za nim wielkich podwoi by dla g ównych aktorów sygna em, e wkrótce pora si zjawi .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Tego ceremonialnego zatrza ni cia dokona o dwóch pe ni cych s
wartownicz
fechtmistrzów, którzy pozostali na zewn trz. Jeszcze czterej stali w drugim ko cu sali, sk d mieli na wszystko oko, a pi ty zaj
na galerii miejsce s ugi, którego postawi tam Gerard.
Ach, ten lubuj cy si w takich demonstracjach, pompatyczny m ody Ambrose! Nad g owami zgromadzonych nie górowa przynajmniej ani jeden bia y, spiczasty kapelusz, na sali nie by o adnej Bia ej Siostry. Gerard
przecisn
si
przez
gromadk
s
by
st oczonej
przy
drzwiach,
przemaszerowa w skim przej ciem mi dzy rz dami krzese i podszed do ma ego sto u, który by jedynym sprz tem w ostatniej trzeciej cz ci sali. Odwróci si na chwil twarz do go ci, by z
im uk on, po czym otworzy swoje puzdro na dokumenty i wyj
z niego, co mu
by o potrzebne. Kiedy wszystko by o ju gotowe, podniós wzrok na stoj cego na galerii fechtmistrza i skin
mu g ow . Fechtmistrz wyszed bocznymi drzwiami, by poprosi na sal
orszak lubny. Gerard nigdy wcze niej nie udziela
lubu diukowi i nawet gdyby nie wiadomo
nadci gaj cego kataklizmu, by by zdenerwowany. Kiedy bra do r ki karteczk ze znakiem wodnym przedstawiaj cym czapl , d onie dygota y mu tak,
e musia je przycisn
do
brzucha. W tej chwili baelska flota albo b ka si po wzburzonym morzu setki mil st d, zepchni ta przez sztorm, albo p ynie w gór rzeki. Na dwoje babka wró Pierwszy na galerii pojawi si
a.
odpychaj cy diuk Dragmont, który postanowi
wyst pi sam, chocia móg poprosi o asyst jedn z trzech córek albo które z kilkorga wnucz t. Go cie wstali z krzese . “Tyle, ile go nam zdo asz wygospodarowa ”, powiedzia Leofric, spytany, ile czasu potrzebuj . Ceremonia si karteczk z czapl i zerkn
zacz a, Gerard przedar na pó
w okno. Parkowe drzewa ledwie majaczy y we mg
i strugach
deszczu, i je li nawet co si z nich wzbi o w powietrze, to musia yby tam by co najmniej or y, eby on to zauwa
. Niczego te nie poczu - je li nie liczy lekkiego tchnienia wiatru
na twarzy. Czy by to by o to? Nigdy nie by wra liwy na duchowo , ale teraz znajdowa si bardzo blisko pot nego zakl cia, a ptaki by y przecie stworzeniami powietrza. Pan m ody zst powa ju po schodach, a galeri sun za nim korowód sk adaj cy si z szesnastu wiadków. Otwiera go, oczywi cie, Ambrose, prowadz cy pod r ksi
wiekow
Crystal, babk Charlotte i swoj cioteczn babk . Jak dot d wszystko przebiega o
zgodnie ze scenariuszem.
wiczyli to przed nieca
godzin , a nawet arystokraci nie mogli
przez tak krótki czas zapomnie czego tak nieskomplikowanego. Wujowie, bracia, siostry, dzieci... Czy by Eled poniecha swych planów ze wzgl du na ulew , czy te jego odzie nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mog sobie poradzi z rw cym pr dem rzeki? Diuk zatrzyma si naprzeciwko Gerarda. Ubrany by z wyszukan elegancj , na jego zapadni tej piersi po yskiwa niczym s maskowa y paj cz cienko
ce Order Bia ej Gwiazdy, watowane rajtuzy
ydek. Pomarszczon wstr tnie szyj zas ania mu stoj cy,
wysadzany klejnotami ko nierz, ostatni krzyk mody w ród m odych dandysów z Grandon. Diuk, jakby nie zauwa aj c Gerarda, rozejrza si wynio le po audytorium. Och, gdyby tylko wiedzia , jaka go czeka niespodzianka! wiadkowie, bior c w rodek ksi cia i wiekow ksi
, ustawili si rz dem w
poprzek sali. Na galerii pojawi a si prowadzona przez ojca Charlotte, a za nimi fechtmistrz, który zamkn za sob boczne drzwi. I znowu w sali by o pi ciu fechtmistrzów, co oznacza o, e jedenastu patroluje dom albo park wokó niego, chyba eby cz
z nich mia a czas wolny
- ale Gerarda trawi o nieprzyjemne podejrzenie, e fechtmistrze pe ni s
na okr
nigdy nie odpoczywaj . Nie byli zwyczajnymi lud mi. Charlotte, ubrana w kr puj
o i ruchy
sukni , ostro nie schodzi a po stopniach. Schod jak najwolniej, nie ma po piechu! Nie by a to ta wspania a otwieraj ca ceremoni parada, jak widzia w swoich wizjach, ale ujdzie w zaistnia ych okoliczno ciach. Wysz oby lepiej, gdyby go pos uchano i przebudowano wed ug jego projektu te schody. Charlotte zatrzyma a si
u boku diuka i pu ci a r
narzeczonego; obrzuci a oboj tnym spojrzeniem witaj cego j
ojca. By a wy sza od u miechem oblubie ca i
zapatrzy a si w jaki punkt nad g ow Gerarda. Nie by a hipokrytk , nie zni
a si do
udawania rozpieranej szcz ciem. Gerard zwleka ile si da o. S ycha by o skrzypienie krzese i pokas ywanie go ci, wiadkowie przest powali z nogi na nog , s
ba pobrz kiwa a talerzami, ledzie, gdzie
jest? W ko cu i pan m ody, i panna m oda popatrywali ju
na niego gniewnie spod
ci gni tych brwi i musia zacz . - Wasza Królewska Mo , Wasza Wysoko , Wasze Mi
ci, lordowie, damy,
szlachetni panowie... - Eled, bior c w jasyr tylko t doborow kolekcj b kitnokrwistych wiadków, za olcup, który by za nich uzyska , móg by sobie kupi tron Baelmarku. Zreszt kto wie, czy ten zuchwa y m odzieniec nie nosi si z takim w
nie albo i gorszym zamiarem?
Nie musia przecie zwierza si Gerardowi ze wszystkiego, co mu chodzi po g owie. Zebrali my si tu dzisiaj, eby by
wiadkami... gwa tu... ma
stwa Julesa Claude’a de
Manche Taissona Everarda, diuka Dragmontu, Kawalera Orderu Bia ej Gwiazdy... - i tak dalej, i tak dalej, d ugachna lista odznacze , tytu ów i stanowisk. Podwaliny pod fortun Dragmontów po
dwie dynastie wcze niej os awiony herszt zbójeckiej bandy, cz owiek
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
gorszy chyba od jEleda. Pomna
y j , upi c bez skrupu ów swoich poddanych, pokolenia
bezwzgl dnych baronów... - z lady Charlotte, najstarsz córk ... Charlotte prosi a o jak najkrótsz najd
ceremoni . On stara siej
ci gn
mo liwie
ej. Czy Baelowie wysypuj si ju ze swych odzi na brzeg? Jak d ugo, po ich
dostrze eniu i wszcz ciu alarmu, wie
o napadzie w drowa b dzie do tego kamiennego
mauzoleum? A je li w ogóle nic si nie wydarzy i b dzie musia doprowadzi do ko ca t okropn fars ? Powinien teraz odebra od m odej pary przysi z ostatecznym zawarciem ma
, ale to by oby równoznaczne
skiego zwi zku, a nie wolno mu dopu ci , by sprawy zasz y
tak daleko. Alternatyw by o wyszczególnienie wpierw wszystkich wiadków po kolei. - -...w obecno ci Jego Królewskiej Wysoko ci, ksi cia korony Ambrose’a Taissona Everarda Goisberta z rodu Ranulfa... - i tak dalej. Charlotte piorunowa a go wzrokiem. Diuk Dragmontu spoziera spode ba. I tak to si wlok o. Niestety, wszystko ma swój koniec. Doszed do najm odszej siostry Charlotte i lista mu si wyczerpa a. Nie by o innej rady, musia teraz przyst pi do w
ciwego rytua u.
- - Powtarzaj za mn : Ja, Jules Claude de Manche Taisson Everard, diuk Srakmontu, wicehrabia... mierdz cy staruch chyba nie wychwyci przej zyczenia. - Ja, Jules Claude de Manche Taisson Everard, diuk Dragmontu... Panika! Gerardowi zapodzia a si
gdzie
wcze niej mi dzy swoje papiery. J je przek ada trz
karteczka ze statkiem, któr cymi si d
wsun
mi z kupki na kupk .
Oblubieniec powtarza ostatnie s owa swej przysi gi. Szybki by . - Powtarzaj za mn : Ja, Charlotte Rose... Z kuchni dobieg jaki ha as. Gerard urwa i ci gaj c brwi, spojrza w tamt stron . Ha as si nie powtórzy . Westchnienie. - - Na czym to stan li my? A, tak. Powtarzaj za mn : Ja, Jules Claude... - - To ju by o! - Oczy Dragmonta rzuca y w ciek e b yski. - - By o? O, przepraszam. No nic. Pani, powtarzaj... Z kuchni znowu dolecia rumor, tym razem g
niejszy. Teraz wszyscy obecni
spojrzeli w tamt stron . Drzwi na galerii dla grajków otworzy y si z impetem i wpad o przez nie dwóch fechtmistrzów, do czaj c do trzeciego, który ju tam sta . - Baelowie! - krzyczeli. - Piraci! Dwaj pobiegli do schodów, trzeci przeskoczy przez balustrad i mi kko jak kot wyl dowa na posadzce. Czterej stoj cy na dole pod cian rzucili si na wyprzódki w stron
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
swojego podopiecznego. Ka dy stara
si
jak najszybciej przy nim znale . Sala
rozbrzmiewa a krzykami i piskami. Gerard przedar karteczk ze statkiem... ...i skamienia . Nie móg nawet porusza oczami. Z trudem oddycha . Biegn cy fechtmistrze run li jak k ody, ci na schodach, kozio kuj c i turlaj c si , stoczyli si na sam dó . Strasznie to wygl da o. Wiele osób, w tym Ambrose, straci o równowag i upad o. Z drugiego ko ca sali, gdzie krz ta a si s
ba, dolecia g
ny brz k t uczonego szk a. W ciszy, jaka po chwili
zaleg a, da y si s ysze st umiona wrzawa i metaliczne szcz kanie rozbrzmiewaj ce w innych pomieszczeniach rezydencji i w parku. Nad zgromadzeniem unosi o si
ciche,
zduszone j czenie, tylko na tyle potrafi y si zdoby skamienia e gard a. Fechtmistrze szybko otrz sn li si
z czaru. Wi , któr
po czeni byli z
podopiecznym, sprawia a, e zakl cie sp ywa o po nich jak woda po kaczce. Niemrawo, jak muchy taplaj ce si w smole, pozbierali si z posadzki i po chwili znowu byli w pe ni sprawni. Na ziemi pozostali tylko ci dwaj, którzy zlecieli na z amanie karku ze schodów. Reszta podskoczy a hurmem do sparali owanego ksi cia i wspólnymi si ami postawi a go na nogi. - Przez okno! - krzykn
który . Rzucili si do okna, ale przebieg szy kilka kroków,
zatrzymali si jak wryci. Gerard nie móg si obejrze , nie wiedzia wi c, co zobaczyli, domy la si jednak, e sal wype niaj rudow osi piraci. Otworzy y si z hukiem kuchenne drzwi i wpadli przez nie jeszcze trzej fechtmistrze z obna onymi mieczami. Oni te podbiegli od razu do swojego podopiecznego. Z kuchni, przez otwarte na o cie drzwi, dolatywa y wrzaski i miechy. Na galeri dla grajków wmaszerowa pot ny Toóbeorht, wielki i straszny z t tarcz i toporem bojowym, w tym he mie zas aniaj cym twarz, z tym roz
ystym nagim torsem i
szerokimi barami obro ni tymi g stw mokrego, sko tunionego rudego w osia. Po pi tach depta o mu pó tuzina ludzi uzbrojonych w kusze. - Fechtmistrze! - rykn . - Nie chcemy zrobi krzywdy waszemu podopiecznemu. JEled powierzy mu pewnie funkcj herolda ze wzgl du na ten dono ny, grzmi cy g os. - Nie przybyli my tu nastawa na ycie ani zdrowie ksi cia Ambrose’a. Postawcie go w k cie... Dwaj fechtmistrze podbiegli do schodów i przeskoczywszy nad le cym na ziemi towarzyszem, j li si na nie pi , zdecydowani zlikwidowa
ród o zagro enia. Pierwszy by
ju w po owie, kiedy skrzypn a kusza i be t przeszy go na wylot. Fechtmistrz jak ra ony gromem pad na stopnie. Drugi zatrzyma si . - Powiedzia em - rykn
Toóbeorht - eby cie postawili swojego podopiecznego w
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cie, a adna krzywda mu si nie stanie! Kusznicy pozostan tu, na górze. Zajmij si swoim rannym, fechtmistrzu. Fechtmistrz na schodach, kln c pod nosem, schowa miecz do pochwy i pochyli si nad le cym towarzyszem. Pozostali podnie li swojego zesztywnia ego podopiecznego, wbiegli z nim pod os on galerii i otoczyli tam, tworz c zwart
yw tarcz . Twarze mieli z
fiirii szare jak popió . Po chwili z kuchni wypad o jeszcze dwóch, w tym jeden utykaj c i zostawiaj c za sob
lady krwi. Obaj bez wahania do czyli do swoich. JEl&d to przewidzia
- fechtmistrze nie stanowili dla
adnego zagro enia, dopóki pozostawia w spokoju ich
podopiecznego. - Co do reszty - zarycza Toóbeorht - to nie przybyli my tu, by kogokolwiek krzywdzi , zabija albo bra w niewol . Czar zostanie z was niebawem zdj ty. Zosta cie na swoich miejscach, a w os warn z g owy nie spadnie. Je li zrobicie, jak mówi , darujemy warn ycie i wolno . - Zerkn
na par , która w tym momencie pojawi a si na galerii, i hukn
gromko jak prawdziwy herold, jeszcze g
niej ni dotychczas: - Jej Wysoko
królowa
wdowa Maud z Baelmarku! Towarzyszy jej, nikt inny, tylko JEled w lu nej koszuli, rajtuzach, opo czy i z mieczem u boku. Gerardowi nie dane dot d by o ujrze tej wysokiej kobiety na w asne oczy, ale co tam o niej s ysza . Czar ust pi tak samo szybko, jak by spad , zostawiaj c po sobie chwilowe zamroczenie. Gerard zachwia si i przytrzyma sto u, eby si nie przewróci . Inni, maj cy mniej szcz cia, zataczali si i ratuj c przed upadkiem, chwytali si odruchowo s siadów, w niektórych przypadkach poci gaj c ich za sob
na ziemi . Ci, którzy przewrócili si
wcze niej, wstawali teraz z posadzki. Pod powa
ulatywa o zbiorowe, zbola e zawodzenie.
wiadkowie zbijali si w rodzinne grona - Charlotte podbieg a do swoich rodziców, braci i sióstr, diuk do swoich dzieci i wnucz t. Dziesi tki uzbrojonych po z by Baelów zaprowadza o na sali porz dek. Sp dzali s
w zbit kup , blokowali wszystkie drzwi,
ustawili si nawet rz dem za plecami Gerarda, eby nie dopu ci do przemieszania si cz onków orszaku weselnego z reszt go ci. Ambrose te ju doszed do siebie i czerwony na twarzy jak burak kl na czym wiat stoi, ale ywy mur fechtmistrzów nie wypuszcza go z k ta i nie mia zamiaru wypu ci , dopóki z galerii nad ich g owami nie wynios
si
kusznicy Baelowie pozbierali
poszkodowanych fechtmistrzów i odnie li ich do towarzyszy. Stopniowo robi o si cicho. Wszyscy chcieli wreszcie us ysze , o co chodzi Baelom. Gerard przechwyci spojrzenie Charlotte. Cho lico mia a poblad e, w jej oczach
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
on a furia. Wiedzia a, kto rozp ywa si w zachwytach nad Baelami. Nie mog a wiedzie , co za chwil nast pi. ywi nadziej , e wtedy gniew jej minie; ale na zupe ne wybaczenie przyjdzie mu d ugo poczeka . £i ed i jego matka schodzili r ka w r
po schodach. Chocia w Chivialu od wieków
nie widziano takich szat, to nikt nie móg zakwestionowa ich jako ci ani warto ci. Królowa Maud nie by a pierwszej m odo ci, ale w osy i szyj zas ania a sobie powiewn woalk , a wzrostu i gracji mog a jej pozazdro ci ka da z kobiet obecnych w sali. Z jej synem, z kolei, nie móg si równa
aden obecny tu m czyzna. Jego pas, r koje
na ramieniu po yskiwa y z otem i skrzy y si
miecza, pendent i brosza
drogimi kamieniami. Rude w osy mia
zaplecione w si gaj ce ramion warkocze. U stóp schodów syn i matka zatrzymali si . Ailed spojrza na Gerarda. - Heraldyku! Gerardowi serce omal nie wyskoczy o z piersi; podbieg i sk oni si nisko. - - Tak, Wasza Wysoko ? - - Zechciej przedstawi mojej matce tych szlachciców. Jeden rzut oka na zwarty mur fechtmistrzów zniech ci Gerarda do podchodzenia bli ej. Po co wywo ywa wilka z lasu? Sk oni si królowej Maud. - Wasza Wysoko , mam zaszczyt przedstawi Ci Jego Królewsk Wysoko , ksi cia korony Ambrose’a z Chivialu. Królowa Maud przekrzywi a g ow i patrzy a wyczekuj co na Ambrose’a. Ambrose milcza , oczy mu p on y. Os aniaj cy go w asnymi piersiami Gwardzi ci stali tak blisko, e nie mia miejsca na z
enie uk onu, ale i tak si do tego nie kwapi .
Gerard spróbowa jeszcze raz; podr czniki protoko u dost pne w bibliotece kolegium nie przewidywa y takiej sytuacji, tytu y te nie mia y swoich wiernych odpowiedników atheling sta w hierarchii ni ej od ksi cia, ealdormann za wy ej od earla i odpowiada mniej wi cej diukowi... - Wasza Królewska Wysoko , oto atheling JEled, earl Catterstow. Mled sk oni si . - Pirat! - rykn Ambrose. - G owami zap acisz za ten gwa t! Pirat u miechn si . - Ju w wieku dwunastu lat wiedzia em, e nie warto rzuca pogró ek po pró nicy. Najwyra niej chcia kontynuowa t gr , tak wi c Gerard zwróci si teraz do grupki Candlefenów, w której sta a nast pna w kolejno ci za Ambrosem ksi na Crystal. Wymieni jej tytu y. Chwa a jej! - stara dama dygn a z gracj przed królow . Maud u miechn a si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jeste my zaszczyceni szacunkiem, jaki nam okazujesz, Wasza Wysoko . - A my wdzi czni jeste my tobie,
e swoim pojawieniem si
o ywi
ten
najnudniejszy z poranków, Wasza Królewska Mo . - W oczach starej damy ta czy y iskierki przekory. Gerard przedstawi jej Eleda i ten sk oni si nisko. Przysz a kolej na diuka. Z piersi Dragmonta ulotni a si w mi dzyczasie wysadzana diamentami gwiazda. Kiedy Gerard chcia dokona prezentacji, diuk ostentacyjnie odwróci si do Eleda plecami. Ailed wyszczerzy z by. - Je li tak wygl daj chivianskie maniery, to ja ci poka
baelskie. Goldstanie,
wyprowad tego cz owieka na zewn trz i wrzu do do u kloacznego. Nie zapomnij opró ni mu wcze niej kieszeni. - Dwóch krzepkich Baelów wywlok o wyrywaj cego si
i
wrzeszcz cego diuka z sali, iEled za , podnosz c g os, ci gn : - Przyby em tu w sprawie osobistej. Zamierzam po lubi - i zabra ze sob do Baelmarku jako swoj
on - pi kn lady Charlotte.
Nie zwa aj c na chór okrzyków zgrozy i p aczliwych lamentów, jaki wywo
y jego
owa, podprowadzi matk do panny m odej i sk oni si jej. Przez chwil patrzyli sobie w oczy. Potem iEled ponownie si sk oni . - Pochwa a twej urody, pani, pokona a oceany, lecz to, co widz , przerasta wszelkie me wyobra enia. Zdaj sobie spraw , e te po pieszne zaloty musia y tob wstrz sn , ale przysi gam, e zamierzam traktowa ci ze wszystkimi honorami nale nymi onie earla, wielbi ci do ko ca mych dni i - je li duchy przypadku oka
si dla mnie askawe - uczyni
królow mojego kraju. Charlotte, nadal popielatoblada, spojrza a znowu na Gerarda. Oskar enie maluj ce si w jej oczach mówi o samo za siebie. Kiwn
g ow , a ona powa nie przenios a wzrok na
JEAcda. Mled pu ci r
matki i wyj z kieszeni z oty pier cie z rubinem wielko ci maliny.
- - Oto pier cie zar czynowy. Przyjmij go, pani. - - A gdzie go zrabowa - Czy to aby nie ty z upi
, piracie? - spyta a hardo Charlotte. wiosn Ambleport?
Ów przejaw odwagi przywo
na usta Eleda najszerszy z jego u miechów.
- Ja, pani. Ale podejrzewam, e ten pier cie nale y do mojej rodziny d
ej ni ten
dom do twojej. Twarz lorda Candlefena, zawsze rumiana, niebezpiecznie teraz sp sowia a. Sapa ci ko, g os wi
mu w krtani.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - To oburzaj ce! Wdzierasz si przemoc do naszego domu, eby uprowadzi moj córk ? - - Chc po lubi twoj córk . To pewna ró nica. A ludzi uprowadzam na co dzie . - - Nie pytaj c jej nawet o zdanie? - - A kto j pyta o zdanie wcze niej? Dlaczego wtedy jej nie broni
? - Ciche s owa
Eleda zamkn y parowi usta..- Rejestratorze, zbli si . Gerard podszed . Charlotte nawet na niego nie spojrza a. - - Mo esz zaufa ... - zacz szeptem. - - Udziel nam lubu! - wpad mu w s owo Ailed. - - Jak sobie
yczysz, ealdorze. Wasza Mi
, Wasza Królewska Mo , Wasze
Wyso... - - Ja nie przy
r ki do tego gwa tu! - wydar si Ambrose zza pleców swoich
fechtmistrzów. Gerard pu ci ten protest mimo uszu i wyrecytowa do ko ca list
wiadków.
- Powtarzaj za mn : Ja, i€led Fyrlafmg, earl Catterstow, z rodu i linii Cattera, bior sobie t kobiet , Charlotte Rose... jEled powtarza za nim g
no i wyra nie, jego g os odbija
si
echem od
belkowanego stropu. Kiedy sko czy , Gerard zmuszony by spojrze
znowu na Charlotte. Zbli
rozdzieraj cy serce moment. Musi teraz po czy ukochan w któremu postanowi s
. Charlotte wpatrywa a si
em ma
w pod og
si
skim z panem,
i przygryzaj c warg ,
walczy a ze zami. - Powtarzaj za mn : Ja, Charlotte Rose... Cisza. Szepty w ród obecnych... - Do rejestru mo na wpisa - odezwa si cicho iEled - e pan m ody poj
swoj
oblubienic za on na mocy prawa zdobyczy. Je li ona tak woli. Nadal adnej reakcji. W cisz , jaka zaleg a, ws czy y si s owa królowej Maud. Mówi a tak cicho, e yszeli j tylko najbli ej stoj cy: - Mnie pozostawiono jeszcze mniejszy ni tobie wybór, moje dziecko. Porwano mnie si , tak jak tych m odych ludzi z Ambleport. Mia am to szcz cie, e wzi
mnie sobie ich
przywódca. Nie kaza mnie zathrallowa , ale by am jego niewolnic . Nie mia am nic do powiedzenia ani w
u, ani nigdzie indziej. Kiedy powi am mu pierwszego syna, uzna , e
mnie kocha, i po lubi . Urodzi am mu potem jeszcze kilkoro dzieci, ale prze
z nich tylko
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i£led. Pokocha am m a szczerze, bo by to cz owiek, jak na swoje urodzenie, szlachetny. Uprzedzam ci , e JEled jest wystrugany z tego samego kawa ka drewna, co jego ojciec, i kiedy co sobie postanowi, nie ma takiej si y, która by go od tego odwiod a. Je li b dziesz robi a mu wstr ty, wyniesie ci st d na plecach krzycz
i rozpaczaj
. Zauwa ,
e
podsuwa ci szans zaakceptowania z gracj i godno ci tego co i tak nieuniknione. Trudno to nazwa zwyci stwem, ale przyj cie jego oferty mo e z agodzi gorycz kl ski. A on b dzie ci zobowi zany. To wa ne, bo ojciec nauczy go sp aca d ugi. Charlotte patrzy a przez chwil w oczy starej królowej, potem zerkn a na Gerarda... na uzbrojonych po z by zbójców, którzy napadli na jej rodow siedzib ... i w ko cu na Eleda takim wzrokiem, jakby dopiero teraz go zobaczy a. - Zobowi zany? - wyszepta a. Kiwn g ow . -1 to bardzo, pani. Zgód si , a ju zawsze b dziesz mog a
da ode mnie niemal
wszystkiego. - Król? - szepn a jeszcze ciszej. - Wywalcz koron Baelmarku albo zgin . Je li mi si nie uda, zostaniesz odes ana do domu. Je li mi si powiedzie, b dziesz panowa a u mego boku jako moja królowa. Charlotte wzi a g boki oddech i znowu spojrza a na Gerarda. - - Zaczynaj. - - Powtarzaj za mn : Ja, Charlotte Rose... Podnios a g os, mówi a niemal tak g
no i wyra nie, jak przed chwil JEle :
- Ja, Charlotte Rose... Obecni zaszemra i z niedowierzaniem. - -...uroczy cie i z w asnej nieprzymuszonej woli przysi gam... - -...uroczy cie i z w asnej nieprzymuszonej woli przysi gam... Nie zawaha a si ani razu. - Na mocy obowi zuj cego w Chivialu prawa og aszam was m em i on . Prawda by a! Nie by o to legalnie zawarte ma wymagana, za lubiny pod gro nie poprosi nawet wiadków o z
stwo. Nawet tam, gdzie zgoda króla nie by a
miecza nigdy nie mog y zosta uznane przez prawo. Gerard enie podpisów na certyfikacie, bo wiedzia , e Ambrose
odmówi, a inni pójd za jego przyk adem. Eled promienia . - Równie na mocy prawa obowi zuj cego w Baelmarku, czemu za wiadcza mój werod. Thegnowie, pozdrówcie lady Charlotte z Catterstow! - Baelowie zaryczeli zgodnie,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wal c mieczami o tarcze. Zrobi si nieopisany ha as. - Oto symbol naszego zwi zku. - Eled wsun
na palec oblubienicy wspania y pier cie . - I lubny podarek. - Wyci gn
z r kawa
skrz cy si naszyjnik z rubinów i zawiesi go na smuk ej szyi ony. - I poca unek. Nie uciek a z ustami. Ale poca unku te
chyba nie odda a, mimo to Eled,
wypuszczaj c j z obj , wygl da na wniebowzi tego. - Zaszczycasz mnie, pani. Charlotte odwróci a si bez s owa do swojej matki. U cisn y si . By a to wzruszaj ca scena. Zrobi a wra enie nawet na ledzie. Wzi nie móg jeszcze uwierzy w realno
g boki oddech i rozejrza si po sali, jakby
tak wspania ego triumfu.
- ono, musimy rusza w drog , bo ka da minuta zw oki przybli a niebezpiecze stwo rozlewu krwi. Twoja rodzina, je li sobie tego yczy, mo e nas odprowadzi do odzi i tam si z tob po egna . Daj ci s owo, e nic im z naszej strony nie zagra a. Je li masz damy albo pokojówki, które sk onne s zaryzykowa i odby t podró z tob , to daj s owo thegna, e nic im nie grozi, i przysi gam, e b dziesz mia a rodki na hojne ich wynagrodzenie i bezpieczne odes anie do domu. - Podniós g os, eby wszyscy go s yszeli. - Moi ludzie, opuszczaj c ten dom, wezm zak adników, których zwolni , nie czyni c im krzywdy, kiedy nasze odzie odbij od brzegu. Na pok ad wejdzie tylko moja ona, chyba e kto z was zechce jej towarzyszy , w którym to przypadku gwarantuj
bezpieczny powrót. Nie
ukrywam, e reszta z obecnych zostanie poproszona o dobrowolne datki na prezent lubny, i licz tutaj na wasz wrodzon hojno , która pozwoli unikn
niepotrzebnych zadra nie .
Zawiesi g os i spojrzawszy na ksi cia korony piekl cego si bezradnie za yw tarcz równie rozjuszonych fechtmistrzów, wyszczerzy w u miechu z by. Gerard domy li si , co wisi w powietrzu, i pomy la : Nie czy tego, ledzie! Eled to uczyni . Ma ostkowo
nie le
a w jego naturze, ale teraz by podniecony,
upojony odniesionym zwyci stwem i nie potrafi si oprze pokusie podworowania sobie z pokonanego. Je li tego dnia cho raz zapomnia o kr
cej w pobli u wilczycy, to by o to
nie w tym momencie. - - Kuzynie? Nie masz nic przeciwko, e b
ci od tej pory tak nazywa , prawda,
kuzynie? Jeste my teraz spokrewnieni. Czy wiesz, e obaj przyszli my na wiat tego samego tygodnia tego samego roku? Naturalnie, niektórzy ch opcy dorastaj szybciej od innych. Drogi Ambrose, b dziemy z on zachwyceni, je li raczysz nas odwiedzi . Tylko daj nam zawczasu zna . Nasze wybrze a s dobrze strze one. - - Odwiedz was, odwiedz ! - rykn
Ambrose. - Ze swoj flot . I puszcz z dymem
wasze legowisko, piracie. A ty zadyndasz na najwy szej w Baelmarku ga zi!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
JEted sk oni si . - S owa s dla bufonów. Ksi
ta powinni by lud mi czynu. B
zdrów, kuzynie.
Podobaj mi si twoi fechtmistrze. adni z nich ch opcy. Poda Charlotte rami i taje przyj a. Po sali rozszed si znowu szmer niedowierzania, JEled,
miechaj c si , ruszy mi dzy podwójnym szpalerem swoich thegnów w stron
ównych drzwi. Post puj cy za nim Gerard znalaz si ni z tego, ni z owego w parze z królow Maud. Przygl da si ukradkiem jej profilowi i nie dostrzega
adnego podobie stwa
do JEleda. Lata nie atwego ycia i morze trosk po obi y g bokimi zmarszczkami twarz królowej, nadaj c jej przy tym tak wyrazisto , e a prosi a si o portret. - To by a trudna wizyta, pani - zagai w progu. - Ale wychodzisz z niej z honorem. Spojrza a na niego przelotnie. - Z tego, co si tu sta o, nikt nie wychodzi z honorem. Jedynie ta dziewczyna, b
c
publicznie gwa con , wykaza a si niebywa dzielno ci . Kiedy wychodzili na zewn trz, podbiegli do nich gorliwie lokaje z parasolami, pop dzani p azami baelskich mieczy. Prowadzona przez jEleda i jego nowo po lubion
on
procesja sun a tarasem. Charlotte mia a teraz na sobie d ug do ziemi opo cz z kapturem, uszyt chyba z gronostaja, a je li tak, to bezcenn . - - Lady Charlotte nie mog a sobie wymarzy lepszego m a. - - Tak my lisz? - spyta a Maud. - Mój syn traktuje kobiety jak domowy inwentarz, a czyzn jak narz dzia. Taki sam by jego ojciec. Nie pochwalam jego zachowania. Bolej , e nie uda o mi si przemówi mu do rozs dku i wyperswadowa tego planu. Na trawniku le
y cia a dwóch poleg ych fechtmistrzów, lecz lady na murawie
kaza y przypuszcza , e zabitych by o wi cej, ale ich trupy odci gni to. Deszcz rozmywa ju ka
e krwi. - - Ona wzdraga a si na sam my l o po lubieniu tego stetrycza ego, oble nego diuka!
- zaprotestowa Gerard. - - Tak, twój król te ma swój udzia w tym skandalu. Mój syn zachowa si dzisiaj jak barbarzy ca, a co powiesz o sobie, mistrzu Gerardzie? Zapewniasz kobiet o swej mi
ci, a
potem j sprzedajesz? Skr cili za ywop ot okalaj cy ogród ró any i ujrzeli przed sob flot - osiem d ugich odzi przycumowanych do brzegu Wartle. Widok smoczych statków w spokojnym sercu Chivialu by jak wizja z koszmarnego snu. - - Nieprawda! Uczyni em to dla jej dobra! Nie pytano jej wcze niej o zdanie. Znalaz em Charlotte lepszego kandydata na m a, ot i wszystko.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - A kto ci da prawo decydowania za ni ? Dlaczego odebra wyboru? A mog mo no
! Mog
jej mo liwo
jej powiedzie dzi rano, co si ma wydarzy . Mia aby wówczas
post pi wed ug w asnego uznania, uciec albo zosta . Mog aby czeka na odzie u
uj cia rzeki, ale to nie by oby to, prawda? Zabrak oby ca ego dramatyzmu, romansu, w którym m ody przystojny herszt piratów zjawia si w ostatniej chwili i na oczach ksi cia korony porywa lubie nemu zgrzybia emu arystokracie narzeczon z królewskiego rodu. O, nie! Nie s dz , eby zrobi to dla Charlotte. Chcia
by ma ym, szarym paj czkiem. Twoje
ambicje nie przynosz ci chluby. To niesprawiedliwe! - - On jest trzy razy m odszy od tego starego degenerata. Daje jej lepsz pozycj , prawdopodobnie wi cej bogactw. Charlotte z czasem si do niego przekona, tak jak ty, pani, przekona
si do jego ojca. Znalaz em dla niej lepsz przysz
Gerardem zaczyna y wstrz sa przysz
dreszcze. Przed nim równie
. - Napi cie ju opad o i rysowa a si
wietlana
. - - Naturalnie. My, g upie kobiety, pokochamy ka dego, kto grzeje nam
e, prawda?
- powiedzia a z przek sem królowa Maud. - Czegó mog oby nam do szcz cia brakowa , skoro mamy swojego pintelal cieszy si
ysza am miej cych si
lepców. Nawet okaleczeni potrafi
yciem. Ale Charlotte mog aby by szcz liwsza w
u, które sama by sobie
wybra a, mistrzu Gerardzie. Nic nie usprawiedliwia twojego post pku. Na szcz cie nie widz w tym adnych korzy ci dla ciebie. Procesja dotar a do “Grseggosy”. Przerzucony z odzi trap zgniót pi kny krzew ró y. Charlotte zatrzyma a si i odwróci a. - Wygl da na to, e twoja rodzina postanowi a ci jednak nie odprowadza , pani zauwa
Eled. - A spodziewa
si , e b dzie inaczej?
Przygl daj c si z zachwytem jej twarzy, pokr ci g ow . - Nie. I tym bardziej jestem ci wdzi czny, e zgodzi
si zosta moj
mnie twoja odwaga. Jeszcze raz przysi gam, i ze wszystkich si b wart twej mi
on . Zadziwia
si stara dowie , em
ci, pani.
Rumieniec powraca na lico Chalotte. A mo e ró owi je tylko zimny wiatr? - Zobowi zany? Czy nie tego s owa u
, mój m u? JElc
miechn si .
- - Pro o cokolwiek, a b dziesz to mia a, pani. - - A je li poprosz o rozwód? - - O wszystko, tylko nie o to! - - Przypomn ci te s owa w przysz
ci, mo e nawet nie raz. Eled roze mia si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Nigdy nie b dziesz mia a po temu pretekstu. - Zielone oczy athelinga skierowa y si na Gerarda i goszcz ca w nich weso
ust pi a ch odnej ocenie nie doprowadzonego do
ko ca w tku. - A co z nim, ono? To twój przyjaciel? Bliski przyjaciel? Moim zdaniem dziwna to przyja . - - Zbyt dziwna, by nazwa j przyja ni ! - podchwyci a skwapliwie Charlotte. Ranisz mnie swoj sugesti . Ten cz owiek oszukuje samego siebie. To marny pisarczyk, który kurtuazj wzi
za uczucie i nie da si wyprowadzi z b du. Przysi gam ci, mój panie i
u, e nigdy nie robi am mu najmniejszych nadziei. - - A wi c nie chcesz, eby p yn z nami? - - O wiele bardziej wola abym nie widzie go ju nigdy na oczy. Nie jest twoim ug ? Na wargi Eleda powróci u miech. - Niczego mu nie obiecywa em. By mi winien wergild za thegna, którego zabi , ale sp aci ju swój d ug i jeste my teraz kwita. Przys uchuj cego si tej rozmowie Gerarda parali owa y trwoga i niedowierzanie. Teraz jednym skokiem znalaz si przy ledzie. - Nieprawda! Obieca
,
e uczynisz mnie swoim wita. Jeste
hojny i
wspania omy lny! JElzd odepchn go. Gerard po lizgn si i run na wznak w b oto. Pirat popatrzy na niego z pogard . - Nigdy nie obiecywa em, e wezm ci na s wi c móg bym ci ufa ? W Ambleport straci
. Jednego króla ju zdradzi
ycie. Odzyska
, jak
je teraz, id wi c precz i
ciesz si nim. - Rozejrza si . - Osric, pilnuj, eby ten Chivianczyk nie dosta si na ód . Pora nam rusza , pani... - Bez wysi ku porwa Charlotte na r ce. miechn a si do niego po raz pierwszy. - - Jeste bardzo silny, panie. - - A ty bardzo pi kna, pani. - Wst pi z ni na trap.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
IV RflDGHR
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Jak tu trafi em? - wymrucza z namys em Zbir. - Wydaje mi si , e najbardziej wini za to nale y Gerarda z Olaygarth. Dosy sympatyczny by z niego m odzieniec, troch jednak, moim zdaniem, naiwny. Sam niewiele raczej znaczy , ale wtedy, w roku 337, kiedy twój ojciec... —Mniejsza z nim! Cak daleko w czasie nie musisz si cofa . Szersze obruszy si . Dlaczego król nie pozwala Zbirowi opowiedzie wszystkiego od pocz tku? Có takiego mogb si wydarzy przed dwudziestu laty, e nadal pragnie utrzymywa to w tajemnicy? - Chcia em tylko wyja ni , jak doprowadzi em do wybuchu wojny... Zbir urwa , bo w tym momencie zapukano do drzwi. Komendant Montpurse odebra od s ugi dzbanek z wod
i jeszcze jedno naczynie, które przysporzy o obecnym paru
kr puj cych chwil. Kiedy zrobiono ju
u ytek z tego ostatniego i Szersze
zaspokoili pragnienie z pierwszego. Zbir zacz swoj opowie .
ze Zbirem
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
1
Witenagemot przypomina twoj Rad Przyboczn , sire, witan bowiem jest zespo em doradców króla osobi cie przez niego powo anych. Ale przypomina równie twoj Izb Lordów, bo jest formalnym zgromadzeniem wszystkich earlów zwo ywanym przez króla. Prawo g osu maj tylko earlowie, a jedyne g osowanie, które si naprawd liczy, czyli jest wi
ce dla króla, ma miejsce, kiedy który z earlów rzuca wyzwanie. Je li pozostali go
popr , król musi abdykowa albo stan
do walki. Je li za w g osowaniu zwyci a król,
wtedy biada wyzywaj cemu! Wyczyn mojego ojca, który uprowadzi z Candlefen kuzynk Waszej Wysoko ci, okrzykni to w ca ym kraju naj wietniejszym od pokole fae ngiem jak najbardziej godnym Catteringa, ale nie uczyni o go to automatycznie królem. Do tego by o jeszcze daleko! Po pierwsze, wielu earlów mia o przykre wspomnienia z okresu silnych rz dów Catteringów i wola o l ejsz r
monarchy z rodu Nyrpingów. Po drugie, jest niemal nie do pomy lenia,
eby witenagemot zebra si nie zwo any przez króla. A królowi Ufegeatowi nie pieszy o si . Zbir, zupe nie rozlu niony, snu ze swad sw opowie . Szersze zaczyna wreszcie rozumie , sk d u przyjaciela to zainteresowanie polityk , Ambrose za s ucha z uwag . - Zmuszony zosta do jego zwo ania dziesi ksi yca tego samego roku, kiedy to chivianski ambasador wystosowa ultimatum.
da w nim pod gro
wojny bezzw ocznego
wydania lady Charlotte oraz ekstradycji jej porywacza, by ten móg stan
przed s dem w
Chivialu. Wybacz, sire, e o tym wspomn , ale nikt w Baelmarku nie w tpi , e proces nie potrwa d ugo, za to egzekucja rozci gni ta b dzie w czasie. Taka reakcja na niewinny wybryk wydawa a si przesadna, poniewa jednak pirat, którego dotyczy a, by najpot niejszym earlem w kraju, Ufegeat nie mia innego wyboru, jak tylko zwo
witenagemot. Mój ojciec
przyjecha do Nor5dael - miasta Ufegeata nad Wambseoc, a tym samym stolicy Baelmarku - z matk . Matka, si rzeczy, zabra a ze sob mnie. Pod gro nym spojrzeniem króla znik momentalnie u miech rozlewaj cy si po twarzy Szerszenia. - - Niewinny wybryk, o którym mówisz, ch opcze, kosztowa fechtmistrzów i paru
ycie pi ciu
nierzy.
- - Wiem o tym, sire - odpar z powag Zbir. - S ysza em opis ich mierci w Litanii. Je li darujesz drobn dygresj , w elaznym Dworze nie mówi si nic o tym, e druga strona straci a w tej walce dwudziestu pi ciu ludzi, przy czym wszyscy oni zgin li z r k fechtmistrzów. Podczas debaty kilkakrotnie obci ano mojego ojca odpowiedzialno ci za ich
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mier . Komendant Montpurse móg by dopilnowa , eby dopisano ten fakt do kronik. - - Sam si tym zajm - warkn
król. - Komendantowi nie wolno b dzie powtórzy
niczego, co us yszy w tej komnacie. Szersze podejrzewa , e jemu równie . - - Dzi kuj , sire - powiedzia Zbir. - Co do Gerarda z Waygarth, to przypominam sobie, e napomyka a o nim moja matka. Chyba w ko cu gniew jej przeszed i dosz a do wniosku, e dzia
jednak ze szlachetniejszych pobudek, ni jej si z pocz tku wydawa o, ale
nie wiem, jaki los go spotka . - - Nie przypominam sobie w tej chwili. - Ostentacyjna oboj tno
króla nie wygl da a
na autentyczn . - A ty, komendancie? - - To nie by o za moich czasów - odpar Montpurse. - Z kronik Gwardii wynika, e zgin , stawiaj c opór podczas aresztowania. Wykrwawi si chyba na mier z odniesionych ran. Mo e nie by a to wcale zawoalowana gro ba, ale Szersze troch g biej wcisn
si
w k t. Zbir po piesznie podj swoj opowie . - Czterej earlówie znale li pretekst, by nie bra zast pstwie swoich tanistów. Na
w tym udzia u, i przys ali w
dania przedstawione przez ambasadora m dra starszyzna
zareagowa a ostro nie, m odzi zapalczywcy ciskali gromy. Wyst pienie mojego ojca by o popisowe. Mimo e stawk by o jego ycie, uda o mu si jako tak pokierowa debat , by rzuci wyzwanie, i wygra minimaln wi kszo ci g osów, jedena cie do dziesi ciu. Król Ufegeat by wci
m czyzn w pe ni si , cz owiekiem godnym tronu, nie ust pi wi c
dobrowolnie, lecz wybra walk . O ich starciu skaldowie piewali jeszcze, kiedy ja by em ju na wiecie. Ojciec nigdy nie twierdzi , e atwo mu przysz o to zwyci stwo, ale w ko cu pokona Ufegeata. Darowa mu
ycie, co zosta o uznane za przejaw nierozwa nego
sentymentalizmu. Gdyby mój ojciec przegra w g osowaniu albo uleg królowi w pojedynku, z pewno ci
przyp aci by to
yciem. Utrzymywa - i chyba nie tylko
artem -
e to ja
przechyli em szal . Pocz ty zosta em na smoczej odzi w drodze powrotnej z Chiviaiu i kiedy zwo ywano sesj
witenagemotu, stan mojej matki by ju
powszechnie znany. Cho
niewidoczny dia m czyzn, a tylko dla kobiet, mawia ojciec i nawi za do tego w swoim wyst pieniu. Witan, spe niaj c chivianskie
dania, wyda by wi c niewinnego, nie
narodzonego jeszcze atteringa wrogom tego rodu. Jak przyj by baelski naród tak haniebn decyzj ? Podejrzewam, e earlowie bardziej obawiali si wybuchu wojny domowej, ni troszczyli o mnie, ale niewykluczone, e rzeczywi cie przechyli em t szal . Nawet je li
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przysporzy em ojcu tylko jednego g osu, to i tak zmieni em bieg historii, bo nowy król zainaugurowa , rzecz jasna, swoje panowanie zmuszeniem chivianskiego ambasadora do zjedzenia jego ultimatum razem z piecz ci . Stosunki handlowe mi dzy naszymi krajami uleg y zerwaniu, a sporadyczne akty piractwa przerodzi y si w otwart wojn .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2
Baelowie nazywali j z ca ym przekonaniem Wojn Ksi cia Ambrose’a. Byli pewni, e nikt inny, tylko ksi
podburzy chivianski parlament i zmusi swojego ojca do rozp tania
konfliktu, którego ten ostatni stara si unika od pocz tku swoich rz dów. O ironio, król Taisson wróci wkrótce potem do zdrowia i panowa jeszcze przez blisko dwana cie lat, przeklinany przez Chivia czyków na d ugo przed mierci za wywo anie awantury, któr w Chivianie nazywano Wojn pozwolono wzi
Taissona. Nie by o
adnych szans,
eby ksi ciu korony
udzia w jakiejkolwiek zbrojnej wyprawie, tak wi c flota, któr straszy
iEleda, pop yn a bez niego. Szczyty Baelmarku pojawi y si przed ni pierwszego dnia czwartoksi yca 338 roku, i jeszcze tej samej nocy sztorm zepchn Cweornstanas, M
j na raty zwane
skie Kamienie. Do Chivialu powróci a tylko jedna dziesi ta za óg. Reszta
utopi a si albo trafi a na targi niewolników. Od tamtej pory Baelmark nie musia si ju obawia inwazji, a Chivial przeszed do defensywy. Wie
o katastrofie - czy mo e o zrz dzeniu losu, zale nie od punktu widzenia -
dotar a do Waroóburha tego samego dnia, w którym królowa Charlotte wyda a na wiat athelinga Radgara. Poród by ci ki i przekre li nadzieje na dalsze potomstwo, ale dziecko urodzi o si zdrowe, a matka prze
a. Omen tej zbie no ci w czasie szeroko komentowano i
ca y Baelmark cieszy si , e jego król ma dziedzica, który przed
y lini Cattera.
Jak wiele dzieci thegnów, Radgar od male ko ci rozmawia z ojcem po baelsku, a z matk w innym j zyku, nie zdaj c sobie nawet sprawy, e jest w tym co niezwyczajnego. Matk mia pi kn , ojciec nosi miecz i w
ciwie tylko to si liczy o.
Jego ca ym wiatem by a z pocz tku ulubiona wiejska rezydencja rodziców w Hatburna, zacisznej dolinie na po udniowych stokach Cwicnolla, a zw aszcza ich prywatny, stoj cy na uboczu, z dala od innych zabudowa , dom, do którego ojciec zakaza si komukolwiek zbli
. Dom ten by wielko ci kmiecej chaty, mia jedn izb i sypialni na
poddaszu, do której wchodzi o si po schodach. Z najwcze niejszego dzieci stwa ch opiec zapami ta wiele podobnych jeden do drugiego pó nych, pos pnych witów, kiedy b bnienie deszczu o dach zag usza o odleg y szum wodospadu, z poddasza dolatywa y st umione g osy rodziców, a on le
w
ku i zastanawia si , czy bezpiecznie b dzie wyle
spod ciep ego
koca i na krótkich nó kach wdrapa si do nich na gór . Je li wszystko posz o dobrze, brali go mi dzy siebie i wylegiwali si we trójk d ugo, bo podczas baelskiej zimy ycie toczy o si powoli. Rzadko odsy ali go z powrotem na dó . Je li rozmawiali o tym, jaka zapadnie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
decyzja, wiedzia zawczasu, ws uchuj c si w g os matki, który bywa albo weso y, albo gniewny, bo g os ojca pozostawa zawsze taki sam, g boki i pokrzepiaj co dudni cy. Je li rodzice bawili si w askotki, co cz sto si zdarza o, to móg by pewny ciep ego przyj cia, je li tylko zaczeka cierpliwie, a sko cz . Król, królowa i atheling, nawet przebywaj c w Waroóburhu, mieszkali ze sob w królewskich kwaterach po pó nocnej stronie Cynehofu. Matka mia a po s siedzku domek, w którym przyjmowa a przyjació i w którym mieszka y jej pokojówki; po drugiej stronie swój domek do prywatnych spotka mia ojciec. Wuj Cynewulf, tanist, mieszka w najwi kszym domu z kuzynem Wulfwerem i coraz to inn kobiet , pozosta e za domy zajmowali kanclerz Ceolmund, szeryf Leofric oraz liczni thegnowie. Syn Leofrica, Aylwin, by rówie nikiem Radgara i sta si jego najbli szym przyjacielem, skoro tylko osi gn li obaj wiek, w którym przyja
zaczyna odgrywa wa
rol w yciu ch opców.
Kiedy przychodzi o lato, Radgar ugania si jak szalony po dworzu, opalaj c si szybko na br z i z ka dym kolejnym rokiem poszerza si jego wiat. Na trzecie urodziny dosta kucyka. Jako sze ciolatek eglowa ju z Aylwinem i tuzinem innych malców. W wodzie czuli si wszyscy jak ryby. To mniej wi cej wtedy zacz
zauwa
, e ró ni si od
swoich rówie ników: pochodzi z królewskiego rodu. Oni byli synami thegnów, kmieci, laetów albo thralli, on by athelingiem. Ojciec t umaczy mu cz sto, e oznacza to dla tylko to, e musi by we wszystkim najlepszy. Wzi
to sobie do serca i nierzadko udawa o mu si
przewy szy innych. Równie mniej wi cej w tym okresie zacz y mu zapada w pami znamienne incydenty, pojedyncze wypadki, które mia y pozosta w jego wiadomo ci, nawet kiedy wyro nie ju z wieku dzieci cego. Pewnego razu spad z urwiska i z ama sobie obie nogi tak fatalnie, e pomimo stosowania najlepszych magicznych zakl
ko ci zrasta y si przez tydzie .
Innym razem o ma o nie zabi Aylwina, chocia Aylwin by od niego silniejszy. Nie przypomina sobie ani o co si pobili, ani samej bójki, pami ta tylko straszny gniew ojca., Jeste
athelingiem!” - krzycza król. - “Musisz si
nauczy
panowa
nad t
swoj
porywczo ci . Nie wolno ci jej folgowa nawet podczas bitwy, jak to czyni inni, bo b dziesz dowódc , a dowódcy musz
przez ca y czas zachowywa trze wo
my lenia”. Radgar
zapami ta na ca e ycie lanie, jakie wtedy dosta - ale nie same bolesne razy, lecz zy ojca, kiedy po wszystkim obejmowali si i razem szlochali. “Obiecaj mi synu, e nigdy wi cej mi tego nie zrobisz!”. Nie dotrzyma obietnicy. Starsi ch opcy szukaj cy okazji do wypróbowania swych si na królewskim synu przekonywali si szybko, e rozdra nili smoka. Ofiary trzech takich zaj
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
trzeba by o podda kuracji w domu ywio ów, a jednej nawet to nie pomog o - ch opak straci oko. W ko cu wiadomo ju by o wszem i wobec, e prowokowanie m odego athelinga nie jest najrozs dniejszym sposobem na zabicie nudy, a jego ojciec zda sobie spraw , e biciem nie rozwi e tego problemu. Jeszcze innym razem Radgar i Aylwin wyp yn li odzi
aglow na pe ne morze przez
cie nin Leaxmud, a wrócili przy pó nocno-zachodnim wietrze przez Eastweg. Mieli wtedy po osiem lat Rozhisteryzowane matki za da y ukarania ich za bezmy lno
i tak te si sta o,
je li kilka wymierzonych bez przekonania klapsów w siedzenie mo na nazwa kar . Kto opowiedzia t
histori
skaldowi Sigeneorhtowi, i ten, jeszcze tego samego wieczoru
wy piewa j fyrdowi, tak jak piewa si o dokonaniach legendarnych bohaterów. Thegnowie, postawiwszy obu malców na stole, zacz li wiwatowa i wali pi ciami w drewniane blaty, zupe nie jakby ci wrócili w
nie z wielkiego fazringu z po ow bogactw Chivialu. By o to
warte wszystkich ch ost wiata. Matka nie kry a oburzenia. Ojciec spi si jak bela. A potem Radgar pozna Healfwera.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3
Wszystko zacz o si od tego, e Aylwin by ju za du y na kucyka i dosta konia. Radgar wniós w zwi zku z tym skarg do najwy szej instancji. Przecie to niesprawiedliwe, eby thegn mia lepszego wierzchowca ni jego atheling. By jednak na tyle przezorny, e nie przed
swego za alenia w tej formie. Powiedzia zwyczajnie: - Ojcze, chc mie konia. Król JElcd, pochylony nad dokumentami, nawet nie podniós na niego wzroku. - Dostaniesz konia, kiedy nauczysz si czyta . Radgar wycofa si , by rozwa
ten warunek. Wydawa mu si bezsensowny - co ma
czytanie do koni? Z drugiej strony, nie dostrzega w nim adnej ukrytej pu apki. Nauczy si czyta to adna sztuka; on nie umie, bo po prostu jeszcze nigdy tego nie próbowa , i tyle. Zasta matk zaj
pisaniem listów. Pomimo tocz cej si wojny korespondowa a wci
przyjació mi z Chivialu,
z
c poczt przez Gevily.
- - Matko - powiedzia - naucz mnie czyta ... eee... prosz . - - Dobrze, kochanie. Przynie mi jak
ksi
.
Nie okaza a zdziwienia? By o to troch podejrzane, przyniós jednak ksi
. I szybko
matk zadziwi . Przez trzy dni nie dawa jej chwili wytchnienia, a pod koniec trzeciego cisn a go mocno i powiedzia a: - Poj tny z ciebie ch opiec. Id do ojca i poka mu, co potrafisz. Wmaszerowa
do Cynehofu, gdzie król, wuj Cynewulf i kanclerz Ceolmund
konferowali z gevilianskim ambasadorem. Podszed prosto do sto u, przy którym siedzieli zatopieni w rozmowie m czy ni. Stan i czeka . Dopiero po d
szej chwili ojciec spojrza na niego gro nie:
- - Czego chcesz? - - Konia. Król poda mu kartk papieru. Radgar powoli, ale bezb dnie przeczyta na g os pierwszy akapit. Król odebra mu kartk . - - Którego konia? - - Cwealma. - - Zabije ci ! Odpowied ta otwiera a osza amiaj ce perspektywy, bo Radgar, pewien e spotka si z odmow , przygotowa sobie zast pcz list sze ciu innych koni. - - Pyta
, to powiedzia em!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Mog em si tego spodziewa . Poka mi, e dasz sobie rad ze Steorleasem, a dostaniesz Cwealma. Steorlas by na jego li cie trzeci. - Tak jest, panie! - wrzasn
Radgar i pu ci si p dem do drzwi; nie rozumia , co tak
nagle rozbawi o m czyzn przy stole.
Udowodni , e potrafi da sobie rad ze Steorleasem, i znowu za da Cwealma, tym razem argumentuj c, e mu si prawnie nale y. Ku jego zdumieniu - i przera eniu matki ojciec zgodzi si . Ku zdziwieniu i uldze wszystkich Cwealm nie okaza si wcale taki narowisty i nie u mierci nowego w
ciciela, a przynajmniej nie od razu. Pod koniec
pierwszego tygodnia, wybieraj c si z Aylwinem na konn przeja solidnie poturbowany, ale
w góry, Radgar by
. To pasmo sukcesów podbudowa o w nim wyra nie wiar we
asne mo liwo ci i szuka nowych wyzwa . Im byli wy ej, tym wi cej dostrzegali odleg ych szczytów - Seolforclif, Hatstan, Fyrndagum - jak równie wi kszych wysp - Hunigsuge, J>a2rymbe, Wambseoc. Pod
e
stawa o si coraz bardziej kamieniste. Zatrzymali si w ko cu na Baelstede, nagim siodle, z którego w zamierzch ej przesz
ci stra e wypatrywa y naje
ców. Sta y tam jeszcze
szcz tki sza asów, ale na pierwszy rzut oka wida by o, e nie ma czego w nich szuka . - Eastweg! - Aylwin pokaza palcem. Odblaski s wiadczy y,
ca w wodzie mi dzy labiryntem wysepek w dole bez w tpienia
e przebiega tamt dy jaki
kana , ale mo na si
by o spiera , który.
Dziesi ciolatkowie nie mog si oprze pokusie toczenia takich sporów, ale nim dyskusja zd
a rozgorze , przeszed ich zimny dreszcz. - - Lepiej zawracajmy - zaproponowa Aylwin. - - Masz racj . Odwrócili si , by oceni sytuacj , na któr do tej pory nie zwracali uwagi. Stali po ród
rumowiska czarnego, chropawego
lu. Zbocza po obu stronach siod a opada y stromo,
przed nimi wyrasta o pionowe urwisko, które przecina jar. Mogli si tylko wycofa po asnych ladach albo wjecha w ten jar - innej drogi nie by o. Rozst p w urwisku, widoczny z le cego daleko w dole miasta, nazywano Weargahlaew, i by o to jedno z nielicznych miejsc w ca ym regionie, do którego nie wolno im si by o zbli
. Co do tego nie by o
adnych dyskusji - do Weargahlaew nie mieli wst pu. Jeszcze kilka miesi cy temu sprawa by aby przes dzona, ale na ka dego ch opca przychodzi taki czas, kiedy zaczyna uwa tego rodzaju zakazy dotycz maluchów, a on jest ju przecie doros y.
, e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wiatr wdziera si w rozst p ze wistem, od którego je ej Radgar wpatrywa si w t szczelin i prowadz
y si w osy na g owie; ale im
do niej, ledwie widoczn
cie ynk ,
tym silniejsze ogarnia o go wra enie, e ju tam kiedy by , mo e nawet nie raz, dawno temu. I u wiadamia sobie, e w
nie Weargahlaew jest ich celem.
- Chod my zobaczy . Aylwin by na t propozycj przygotowany. - - Odbior ci Cwealma! - - Czego si boisz? Tutaj nie ma adnych wilków. - - To sk d ta nazwa? - spyta z trwog w g osie Aylwin. Hleew mog o znaczy ,jaskinia”, albo “grób”. Wearga znaczy o albo “wilków”, albo “banitów” - intryguj ca niejednoznaczno . Prawd by o, e kr si
y opowie ci o kryj cych
w ród gór chivianskich banitach - wi niach, którzy zdo ali zbiec” zanim ich
zathrallowano, albo pozostaj cych dot d na wolno ci rozbitkach z Wielkiej Katastrofy, do jakiej dosz o w tym samym roku, w którym urodzi si Radgar. Prawd by o te , e za takie jawne niepos usze stwo mogli mu odebra Cwealma, a s
ce chyli o si ju ku zachodowi.
Jednak Aylwin, sugeruj c, e co mo e im tam grozi , nie pozostawi mu wyboru - bo atheiingowi, bez wzgl du na to, jak sucho ma w ustach, nie wolno za nic okaza strachu. - To wracaj do domu i ucz si prz
.
- Nie. Wracajmy obaj. Prosz ci , Radgarze! Mój tato mówi, e ty zawsze wp dzasz mnie w k opoty i e gdybym nie wa sa si wsz dzie z tob , to nie musia by mi wci spuszcza lania! - Ach, wi c boisz si o swój zadek? Aylwin skrzywi si . - Nie. Radgar wzruszy ramionami. - Je li nie wróc do zmroku, powiedz mojemu ojcu, dok d pojecha em i dlaczego nie pojecha
ze mn .
Aylwin wzdrygn
si . Lepsza ju
mier ! Ruszy za Radgarem. Zawsze tak si
ko czy o. Byli tylko w spodniach, tak wi c rw cy lebem pr d powietrza wyciska im z oczu zy, które niemal zamarza y, sp ywaj c po policzkach. Je li nikt nigdy nie zapuszcza si do Weargahlaew, to sk d te ko skie odchody na cie ce? I w ogóle sk d ta cie ka? Wi a si mi dzy labiryntem g azów, to pn c si pod gór , to opadaj c, ale Radgar nie by ani troch zaskoczony, kiedy zanurkowa a nagle ku wylotowi groty na ko cu jaru. Wiedzia , e w okolicach Weargahlaew jest wiele jaski . By y to zazwyczaj d ugie funele bez adnych
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
odga zie ani wi kszych pieczar, po prostu korytarze, które ko czy y si zawa ach. Niektóre s
lepo na skalnych
y za schronienie zwierz tom; inne wietnie nadawa y si
do
zabawy. Ale teraz nasz o go kolejne mgliste wspomnienie ciemnego tunelu prowadz cego ku dziennemu wiat u po drugiej stronie, a przecie
adna ze znanych mu jaski
nie mia a
przelotu. - Nie wchod tam! - j kn p aczliwie Aylwin, szcz kaj c z bami. - A bo co? Tylko dziewczyny boj si nietoperzy! - - Weargas! - - Weargas? - prychn pogardliwie Radgar. - A co by tam robili banici? Co by jedli? Jak by widzieli? Zeskoczy z konia, odda cugle swojemu wiernemu druhowi i wszed ostro nie do groty. Wyczuwa na twarzy przeci g, a wi c mgliste wspomnienie tunelu mog o nie by urojeniem - ale nie powie o tym Aylwinowi, bo co by by o, gdyby si myli . W wej ciu panowa y smoliste ciemno ci, a pod
e zas ane by o kamieniami, które odpad y od
stropu. Cwealm by tu nie wszed . Radgarowi przemkn o przez my l, e gdyby to on tu mieszka , trzyma by na podor dziu hubk i krzesiwo... gdzie blisko wylotu groty, w miejscu os oni tym przed zacinaj cym deszczem... Znalaz je po paru minutach, a prócz nich jeszcze staro wieckie rogowe latarnie i pude ko wiec. - - Sk d wiedzia
, e to tu jest? - pisn Aylwin. Radgar wzruszy ramionami.
- - Musia o by . Zapali jedn czy dwie latarnie? - - Dwie - powiedzia z rezygnacj Aylwin. - - Jeste pewien? - Pewnie, e jestem! Cwealm, kiedy o wietlono mu grunt pod kopytami, te si zdecydowa . Da si Radgarowi wprowadzi do tunelu, tak jakby wchodzili do dworskich stajni. Pos uszny na co dzie
Spearwa, maj c nawet ten przyk ad ko skiej odwagi do na ladowania, sprawi
Aylwinowi wi cej k opotu. Korytarz by wystarczaj co wysoki, by swobodnie nim i . Kamienie, które oderwa y si od stropu, kto zmiót pod ciany, a co wi ksze wykroty zasypano wirem, eby je zniwelowa . - - A jak Cwicnoll si zatrz sie, kiedy tu b dziemy? - spyta Aylwin dziwnie ami cym si g osem powtarzanym przez echo. - - To wtedy wej cie do jaskini mo e si za nami zanikn . - Fakt, przyprawiaj ca o si skórk perspektywa! Z drugiej strony, ca e to larum podnoszone przez rodziców mog o wynika z obawy przed spadaj cymi kawa kami ska , i nie by o tu adnych weargas. Korytarz zakr ci w totaln ciemno , a zaraz potem zacz
si stopniowo rozja nia i
w ko cu stan li u jego wylotu na szczycie piargowego zbocza, które opada o w ma , niemal
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kolist dolin otoczon ze wszystkich stron wysokimi czarnymi urwiskami. Wylot groty znajdowa si na poziomie wierzcho ków drzew, roztacza si z niego widok na dziki, g sty las. Unosz ce si gdzieniegdzie ob oki pary wiadczy y, e s tu gor ce ród a, nie wida jednak by o adnych zabudowa . - Oto prawdziwa Weargahlaew! - powiedzia Radgar takim tonem, jakby od pocz tku wiedzia , co tu zastan . I rzeczywi cie, to miejsce wydawa o mu si jakie dziwnie znajome, zw aszcza za cie ka prowadz ca od wylotu jaskini w dó stromego stoku. Nawet nie próbowa sobie wyobra
, co mog oby spotka konia zaskoczonego na niej przez trz sienie ziemi. Gdyby
okaleczy Cwealma, nigdy ju nie dosta by innego konia. W samym wej ciu do jaskini, pod cian , sta y trzy wory z ywno ci - dwa jeszcze nie otwarte, jeden do po owy opró niony. Obok pi trzy si
przygnieciony kamieniem stosik pustych worków. Dwaj
mia kowie
spojrzeli po sobie wstrz ni ci. - Kto dostarcza weargom jedzenie! - pisn Aylwin. Na skalnej pó ce nad worami sta y cztery latarnie, a obok le krzesiwo. wie e odchody. Cwealm zar
drugi zestaw - hubka i
i odpowiedzia o mu r enie. W dole, na skraju lasu
skuba traw sp tany ko . Do grzbietu mia przytroczone do juków nosid o! - - On tu wci
jest! - Wzburzony Radgar poczu bolesny skurcz
dka, a
równocze nie ogarn o go upajaj ce podniecenie. W ustach zasch o mu tak, e ledwie móg mówi , a po ramionach przebieg y rozkoszne dreszcze. - Ten, kto przyprowadzi tego konia, wci
tu jest! - - Wracajmy! Prosz ci , Radgarze! B agam! - Aylwin by chorobliwie blady. - - Ty wracaj. Mój ojciec musi si o tym dowiedzie . Id powiedz mojemu tacie... albo
swojemu. Sprowad tu dworskich thegnów! Ja zostan i poobserwuj . Trzeba si dowiedzie , kto jest zdrajc . Jego zaufany thegn protestowa troch , ale bez wi kszego przekonania. Radgar powiedzia , e najwa niejsze to powiadomi kogo trzeba; w tej sytuacji zawrócenie nie b dzie ucieczk , lecz wykonaniem rozkazu. Tym razem Aylwin nie zakwestionowa prawa Radgara do wydawania takich rozkazów. Wprowadzi Spearw z powrotem do tunelu. Radgar wdrapa si na imponuj cy grzbiet Cwealma. Dokarmianie banitów by o unfrid, zak óceniem królewskiego spokoju, mia
wi c prawo do przeprowadzenia
dochodzenia. Nadarza a si oto wspania a okazja do zrobienia czego interesuj cego bez nara ania si na kar ; ale nie cofn by si teraz nawet bez tego pretekstu, bo ciekawo era a go jak rój komarów. Nadal prze ladowa o go wra enie, e ju tu kiedy by , a wi c
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mia do wyja nienia dwie tajemnice, a mo e nawet i trzy - bo najwyra niej Cwealm te zna drog przez tunel. Cwealm nale
do taty, ale dosiada o go wielu domowników z Cynehofu -
na przyk ad s udzy, którzy si nim zajmowali. Niewykluczone, e zdrajc oka e si kto z dworu! Zjecha strom , zdradliw
cie
na
, na której pas si juczny ko . Zaraz za t
zaczyna si prawdziwy las - ogromne cyprysy i cedry przes ania y niebo. Prócz drzew niewiele tu ros o, bo w zalegaj cym na dole mroku le ne poszycie nie mia o warunków do rozwoju, ale teren by tak pofa dowany,
e skutecznie pogarsza widoczno . Dobrze
wydeptana cie ka to wspina a si na skalne pagórki, to zbiega a w poro ni te mchem, podmok e zag bienia. Radgar popu ci Cwealmowi wodze w nadziei, e ten pójdzie za zapachem konia zdrajcy - tato mówi , e konie bardziej ni ludzie kieruj si w chem - i to dawa o chyba rezultaty, bo co kawa ek dostrzega odciski kopyt w b ocie. ladów tych by o tyle, e nie móg ich zostawi jeden ko . I wszystkie prowadzi y w jednym kierunku. owa , e nie ma czym owin
Cwealmowi kopyt, jak robili to bohaterowie z legend, eby
wyciszy st panie konia, jak to zrobi tato i jego ludzie, kiedy podje
i z drabinami
obl niczymi pod mury Lomouth... Ci ki, odurzaj cy zapach drzew wydawa mu si znajomy, a przecie w okolicach Waroóburha nie by o takiego jak ten lasu. Nikt tu nie prowadzi wyr bu, bo nie by o jak wywie
st d ci tych pni. Wokó panowa a martwa cisza, której nie m ci szum wiatru ani
piew ptaków, czasem tylko gdzie w oddali zastuka dzi cio albo pisn a wiewiórka. Kilka razy wyczuwa w powietrzu zapach gor cego ród a, jedno musia o bi gdzie blisko, bo widzia k aczki pary wodnej dryfuj ce mi dzy drzewami. W pewnym momencie zatrzyma wiernego wierzchowca na szczycie kolejnego pagórka. W glinie u podnó a nie by o adnych ladów. - Pomyli
si , olbrzymie! Na ostatnim rozwidleniu trzeba by o skr ci w przeciwn
stron . Cwealm uniós wielki eb i zastrzyg uszami. Drzewa t umi y d wi ki, ale Radgar te to us ysza - odg os kopyt! Na cie ce, z której przed chwil zjecha . - Tylko nie zar yj, olbrzymie! Prosz ci , b agam, tylko mi nie zar yj! Ko , o dziwo, pos ucha . Mo e to intensywna wo
drzew przyt pi a mu zmys
powonienia, w ka dym razie sta cicho, kiedy tamten drugi ko mija rozwidlenie cie ki. W je
cu, cho
ten tylko przez moment mign
mu mi dzy drzewami, Radgar od razu
rozpozna wuja Cynewulfa. Gniew ust pi miejsca rozczarowaniu - a wi c nie by o tu adnej wielkiej tajemnicy!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Je li to wuj Cynewulf karmi banitów w Weargahlaew, to tato nie zdziwi si , kiedy o tym us yszy, bo pewnie sam kaza wujowi to robi . Wuj, jako tanist, by g ównym pomocnikiem taty i zarz dza prowincj , ilekro tata wyrusza na faering albo wyje
gdzie w swoich
królewskich sprawach. To mog o równie t umaczy , sk d Cwealm zna tunel, chocia tanist wybiera sobie zawsze spokojne wierzchowce. St d wniosek, e mo e czasami tato sam dostarcza
ywno
weargoml Najwyra niej
wi za si z tym jaki sekret, w który nie powinni wtyka nosa w cibscy ch opcy. Wyjdzie na upca, nie na bohatera. Aylwin wypaple wszystko zaraz po powrocie do Cynehofii - chyba e wuj Cynewulf go dogoni, a w takim przypadku nast pi to jeszcze wcze niej. Tak czy inaczej, sko czy si laniem, a mo e nawet odebraniem Cwealma. Lepiej nie my le . Skoro ju jednak popad w takie tarapaty, to przynajmniej zaspokoi do ko ca swoj ciekawo . Radgar zawróci Cwealma i d gn go w boki pi tami. - Ruszaj, potworze!
Przejecha drug
cie
odleg
równ mniej wi cej trzem strza om z uku, kiedy
Cwealm zar
nagle tak dono nie, e s ycha go chyba by o na szczycie Cwicnolla. Zanim
Radgar zd
go za to skl , nadesz a odpowied . Wyjechawszy zza nast pnego wielkiego
azu, ujrza przed sob woln od drzew polan ; szerok na tyle, e dociera o tam s oneczne wiat o. Przez polan
przep ywa
w ski strumyczek, a nad tym strumyczkiem, po
nas onecznionej stronie, pi trzy si s g drewna na opa i sta a rozpadaj ca si , kryta strzech chatka sklecona z ociosanych z grubsza ga zi i wiklinowej plecionki, której widok z miejsca od wie
Radgarowi pami . Tak! Widzia ju t chatk , kiedy by bardzo ma y. Samotnym koniem skubi cym traw by Sceatt nale cy do kuzyna Wulfwera. To
doprawdy oburzaj ce. Siedemnastoletni Wulfwer, któremu puszcza si
ju
pod nosem
ró owy meszek, ko czy nied ugo cnihtowe szkolenie; ale nadal by tylko synem tanista i skoro jego dopuszczono do sekretu, to atheling tym bardziej na to zas ugiwa . Radgar ze lizgn
si na ziemi i podprowadzi Cwealma do Sceatta. Konie zna y si i lubi y, co
umaczy o to r enie. Z ich w
cicielami sprawa przedstawia a si inaczej. Stosunki mi dzy
kuzynami nigdy nie uk ada y si dobrze, a ostatnio sta y si bardzo napi te. Radgar, zdziwiony, e nikt nie wychodzi mu na spotkanie, ruszy
mia o w stron
chaty, eby obwie ci swoje przybycie, ale po paru krokach zatrzyma si , u wiadamiaj c sobie, e w rodku prawdopodobnie odbywa
forlegnes.
ciwie to nie powinien jeszcze
zna tego s owa, bo by a to nazwa zabawy doros ych, którzy bardzo nie lubili, kiedy im siej przerywa o. Jaki miesi c wcze niej Radgar z paroma przyjació mi przydyba Wulfwera na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zabawianiu si wforlegnes w stodole. Podnie li radosn wrzaw , zrobi o si zbiegowisko, Wulfwer ma o si pod ziemi nie zapad . Ch opcy jak to ch opcy, m odo takie rzeczy nie nale
ma swoje prawa,
y we dworze do rzadko ci; ale w tym przypadku okaza o si , e
kobieta jest thrallic innego m czyzny, tak wi c Wulfwer sta si nie tylko obiektem kpin, ale równie musia zap aci poka ne odszkodowanie. Co gorsza, domy laj c si , e prowodyrem ca ego zamieszania by jego m odszy kuzyn - bo tego nie trudno si by o domy li - zasadzi si na pewnego wieczoru, eby wymierzy smarkowi sprawiedliwo . Radgar, który bi pozwala si tylko tacie, wpad w swój os awiony sza i zanim rozdzielili ich dworscy thegnowie, którzy wylegli przed dom zwabieni odg osami szamotaniny, zd
kopn
Wulfwera w twarz. Spektakulamie podbite
oko przez wiele dni prowokowa o innych cnihtów do na miewania si z Wulfwera, e da si poturbowa o po ow mniejszemu od siebie dzieciakowi. Wulfwer pewnie nadal dysza
dz
zemsty. Tutaj, w dziczy Weargahlasw, lepiej by o zachowa ostro no . Rozwa aj cy sytuacj
Radgar us ysza naraz czyj
g os. Nie kojarzy mu si
zforlegnes. By to piew i dochodzi gdzie spomi dzy pobliskich drzew. Co tam ostro no ! Radgar pomkn brzegiem strumienia jak wiewiórka.
Skrada si cicho, przemykaj c od pnia do pnia. Wyjrzawszy zza którego z kolei, zobaczy p ask polank otoczon drzewami przywodz cymi na my l niebotyczne kolumny. Nie dociera tu do ziemi nawet jeden promyk s onecznego wiat a i gdyby przechodzi t dy przypadkiem, móg by nie zauwa
malutkiego oktogramu u
onego z czarnych,
wci ni tych w ziemi kamyków. Teraz widzia go wyra nie, bo w wierzcho ku ognia sta a ma a rogowa latarnia, w wierzcho ku wody gliniany dzban, za w wierzcho ku ziemi le kamie . O symbol powietrza i czterech ywio ów bezpostaciowych nie by o atwo, a tato mówi , e nawet zaznaczanie tych trzech nie tyle wp ywa na zachowanie duchów, co s
y
wygodzie przywo uj cych je miertelników. Oktogram w takiej dziczy i do tego pod go ym niebem? By male ki w porównaniu z tym z Halidomu, gdzie thralldwano bradców, mniejszy nawet od tych, które wykorzystywali uzdrawiacze. Wewn trz oktogramu znajdowa a si jedna osoba - m czyzna. Nie by ani skuty
cuchami, ani nie le
na wznak jak pacjent - w u
onej z kamyków figurze nie by o
na to miejsca. Siedzia w kucki ze spuszczon g ow , obejmuj c ramionami ydki, wyra nie próbowa si skuli do jak najmniejszych rozmiarów. Nic na sobie nie mia . S dz c po rudym ow osieniu, by Baelem. Bardzo du ym Baelem. Jeszcze osobliwiej prezentowa si
piewak. Po pierwsze, by sam, a przecie czary
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
odprawia o zawsze o miu czarowników, po jednym na ka dy ywio ; a po drugie, zamiast sta w którym z wierzcho ków oktogramu, okr
go biegiem. Po trzecie, wzbudza swoim
wygl dem groz ; by wysoki i jaki dziwnie pokr cony, ale znajdowa si w ci
ym ruchu,
przez co Radgar nie móg mu si dobrze przyjrze . Okrywa go ca ego d ugi do ziemi, zgrzebny habit, na g owie mia workowaty kaptur z br zowej tkaniny. Przez wyci te w tym kapturze dziury na oczy niewiele chyba widzia ; a mimo to uwija si potrz saj c wysok
jak on sam lask
wawo po polance,
i wykrzykuj c przywo ania i odwo ania g osem
zgrzytliwym i dysonansowym jak skrzyp zardzewia ych zawiasów. Miota si tak w te i wewte - to przeskoczy od jednego wierzcho ka do s siedniego, to wbi w ziemi lask i zakr ci si wokó niej jak fryga, to znów przebieg po ow obwodu polanki, wzbijaj c za sob tuman kurzu zamiataj cym ziemi krajem habitu - i bez ustanku wywo ywa to ten, to inny ywio . Czy to aby na pewno magia? Czemu kuzyn Wulfwer siedzi go y w kucki w dzikiej Weargahlaew i pozwala na siebie pokrzykiwa jakiemu nawiedzonemu strachowi na wróble? Radgar dosta g siej skórki. Przygl da si na tyle cz sto thrallowaniu, by zdawa sobie spraw ,
e na polance odprawiany jest jaki
inny, d
szy i bardziej skomplikowany
magiczny rytua , je li to w ogóle magiczny rytua . Co to ma znaczy ? Cynewulf przyprowadzi swego syna, Wulfwera, do Weargahlaew i odjecha , tak jakby nie chcia patrze , co tu si b dzie dzia o. Nie tylko Radgar nie przepada za swoim kuzynem Wulfwera nikt nie lubi . Na wiat wyda a go thrallica, by wi c gburowaty i ponury jak wi kszo
dzieci thralli, ale nie a tak mato kowaty. Wszyscy wiedzieli, e chocia pochodzi
z królewskiego rodu i by z niego kawa ch opa, mia powa ne k opoty ze skompletowaniem asnego werodu bo ma o kto chcia pod nim s odthrallowa ? Uczyni
. Czy by te czary mia y go jako
bardziej otwartym i towarzyskim? Czy zakl ciami mo na
cz owiekowi zaszczepi poczucie humoru? Radgar nie s ysza nigdy o takich zakl ciach, ale nie s ysza równie , eby kto odprawia czary w pojedynk . A mo e to niebezpieczne, bo duchy s gotowe, wynikn jakie
wielkie szachrajstwo? Bo widzia
kto,
si spod kontroli? A mo e to
eby czary odprawia
jeden cz owiek?
Pociemnia o i Radgar skuli si ze strachu. Ale zaraz u wiadomi sobie, e to ty ko s
ce
chowa si za urwiska. Je li chce wróci do domu przed zmrokiem, musi ju rusza . Zosta . I w tym momencie zaleg a cisza. Czarownik przesta
piewa i sapa , wspieraj c si
ci ko na lasce. Teraz wida by o, na czym polega jego kalectwo. Nie mia prawej r ki, a z tego, jak uk ada si tam habit, wynika o, e brakuje mu równie wi kszej cz ci barku. To dlatego wydawa si taki przekrzywiony. Ale to nie by jeszcze koniec rytua u. Czarownik
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wzi g boki oddech i rykn ochryple: - Wulfwerze Cynewulfingu! Wulfwer po raz pierwszy drgn
i uniós g ow . Oczy mia przewi zane jakim
ga ganem, ale kr ci g ow , tak jakby si rozgl da . - Wulfwerze Cynewulfingu! - zawy znowu zakapturzony kaleka. Wielki cniht rozplót r ce, którymi obejmowa wra enie otumanionego. Wci ci gn
ydki, i wsta chwiejnie. Sprawia
kr ci g ow na wszystkie strony, ale nawet nie próbowa
z oczu przepaski. Oprócz niej nic na sobie nie mia . Jego buty, ubranie i bro le
na kupce na skraju polanki. Wulfwer, kiedy twarz mia zas oni
y
, prezentowa si o wiele
korzystniej. Radgar zazdro ci mu tych musku ów. Za nic by si przed nikim do tego nie przyzna , ale w skryto ci ducha piel gnowa nadziej , e kiedy doro nie, b dzie tak samo rozro ni ty w klatce piersiowej i w barach jak kuzyn. I przynajmniej tak samo ow osiony. Czarownik znowu wyrycza imi ; tym razem Wulfwer - obróci si w lewo, post pi ma y kroczek i przystan niezdecydowany. Je li by pijany, to bardzo, bo ledwie trzyma si na nogach. Czy by zakl cie odebra o mu orientacj ? Czarownik raz po raz wykrzykiwa jego imi , tak jakby wo
go z daleka; ale im d
ej tak krzycza , tym bardziej oszo omiony
wydawa si Wulfwer; coraz bardziej gor czkowo maca doko a siebie wyci gni tymi r kami; nie wiadomo by o, czy chce ucieka , czy szuka tego, kto go wo a. Nie chcia o si wierzy , e takie wielkie ch opisko mo e wykonywa pozostawa
tak nieskoordynowane ruchy, a mimo to
w tak ma ej przestrzeni; czasami odnosi o si
wra enie,
e Wultwer,
wymachuj cy d ugimi r kami i przebieraj cy szybko nogami, biegnie gdzie przed siebie, a on przecie
sta w miejscu. I nagle ruszy . Obróci si
wyznaczaj cy w oktogramie wierzcho ek wody i run dopiero teraz zda sobie spraw , zakapturzonym czarownikiem.
e opu ci swoj
na pi cie, potkn
o dzban
na twarz u stóp Radgara. Radgar kryjówk
i stoi na polance przed
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4
Na chwil sparali owa o go przera enie, sta wro ni ty w ziemi jak drzewo - co go podkusi o? Wulfwer, kln c pod nosem, usiad i podniós r
, eby ci gn
sobie z oczu
opask . - Nie! - zaskrzecza czarownik. - Na mier i ogie ! Na wiatr i wod , wstrzymaj si ! Nie patrz jeszcze! - Przytrzyma lask w zgi ciu okcia i zaczaj wachlowa d oni jedynej ki, daj c Radgarowi do zrozumienia, e ma znika . Radgara nie trzeba by o d ugo do tego namawia . Schowa si za najbli szym drzewem. Po czym wyjrza ostro nie zza pnia. - No, mo esz ju patrze - wychrypia staruch. Okr
w podskokach oktogram; i
teraz ujawni a si w pe ni natura jego kalectwa, bo pod unosz cym si krajem habitu miga a tylko jedna zrogowacia a stopa. Zamiast prawej nogi mia drewniany ko ek, a z tego, jak uk ada si materia , mo na by o wywnioskowa , e zosta mu po niej tylko krótki kikut uda. Czyli pl sa tu i ta cowa na drewnianej nodze! Wulfwer ci gn sobie opask z oczu. Obejrza si na oktogram i skrzywi . - Woda? Woda! Potrafisz zabezpiecza
przed wod ?! - Wsta . By wy szy od
wysokiego czarownika i dwa razy szerszy od niego w ramionach. - G upi earmingu! - wymamrota staruch. - Tak, potrafi zabezpiecza przed wod . Na mier i robaki, czy to aby na pewno woda? Na skrzyd ach wiatru, na grzbietach fal przyb dzie przeznaczenie... Kto je odgadnie? - Nawet kiedy piewa , g os mia zgrzytliwy, st umiony przez kaptur. - Woda to czy krew? A mo e wino? - Woda! - Wulfwer kopn pusty dzban i zakl z bólu; zapomnia , e jest boso. - - Przewróci
go, niezdarny o le. Na los, czy to co znaczy? Ach, mier ! Z czasu,
jaki ci zaj o znalezienie wyj cia, mato ku, wynika, e nie ma po piechu. Od piewam znowu hlytm, kiedy nast pnym razem tu przyjdziesz... a jak wcze niej umrzesz, to te nie b dzie wielkiej straty. - - Zrób to teraz! - W Cynehof temu przero ni temu m odzie cowi wystarczy o raz warkn , a spe niano ka de jego polecenie, jednak staruch pozosta niewzruszony. - - Ju za pó no, g upcze. Nie widzisz, e tylko patrze , jak s
ce zajdzie?
-1 co z tego? Czarownik zbli
si do w paru susach i wyskrzecza mu w twarz:
- Jak mówi , e za pó no, to za pó no! Przestraszony Wulfwer odskoczy w ty , potkn
si znowu o dzban i run
na wznak
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
jak ci ty cedr. Radgar o ma o nie parskn
miechem.
Czarownik zdzieli le cego Wulfwera lask w udo. - - Rób, jak powiedzia em, niding, bo pozwol ci uton . Odziej si , zanim wszy w twoim ubraniu pozdychaj z g odu, i wyno si , ty mierdz cy ocusta. - - Dobrze, Healfwerze! Przepraszam, Healfwerze! - Wulfwer pozbiera si z ziemi. Jego rzeczy le
y pod drzewem, za którym ukry si Radgar, tak wi c, dokustykawszy do
nich, znalaz si na tyle blisko, e Radgar s ysza , jak wymrukuje pod nosem: “G upi stary cap” i inne mniej delikatne okre lenia. Za chwil sko czy si ubiera i pójdzie tam, gdzie zostawi Sceatta, a wtedy zobaczy Cwealma. Radgar wycofa si chy kiem w las.
Kiedy podchodzi po raz wtóry do chaty, towarzyszy y mu piskliwe, widruj ce w uszach nawo ywania migaj cych mi dzy drzewami nietoperzy. Nie ba si zazdro ci im wzroku, bo w lesie by o ciemno cho oko wykol i musia i
nietoperzy;
na pami . ciany
krateru skróci y d ugi letni zmierzch; ksi yca nie by o. Ukryty mi dzy drzewami patrzy , jak Wulfwer, prowadz c Sceatta i konia jucznego, wchodzi do tunelu. Kiedy znikn li mu z oczu, zostawi rozsiod an go Cwealma na ma ej czce, na której pas si wcze niej ko juczny. By pewien, e wielki rumak, maj c tu pod dostatkiem bujnej, soczystej trawy, nigdzie nie odejdzie. Kiedy wróci do dworu, ju
nigdy nie pozwol
mu wybra
si
ponownie do
Weatgahlaew, musi wi c teraz zaspokoi sw ciekawo , a zw aszcza dowiedzie si czego wi cej o tajemniczym czarowniku. Kimkolwiek by
ten, który obrzuca
Wulfwera
wyzwiskami i ok ada go lask , trzeba mu by o przyzna , e zna si na ludziach. Healfwer znaczy o “pó cz owiek”. Najwyra niej zyska to imi , kiedy straci r
i nog . Z g osu mo na
by o wnosi , e ma swoje lata, zachowa jednak wawo . Radgar, kiedy by o trzeba, potrafi biega bardzo szybko. Ale ten fae ng i tak niós ze sob tyle niebezpiecze stw, e na my l o nich w jego brzuchu znowu obudzi o si to znajome przyjemne mrowienie. Tato mo e i wiedzia , co knuj wuj Cynewulf i ocusta Wulfwer z czarownikiem, ale niekoniecznie; a je li nie wiedzia , to przed athelingiem Radgarem znowu otwiera a si szansa zostania bohaterem. Dobrze zrobi , wysy aj c Aylwina do domu z wiadomo ci , gdzie jest. Je li nie wróci na noc, nadejd tu posi ki. Nigdy nie sp dzi poza domem ca ej nocy. Matka b dzie krzycza a o dwie oktawy wy ej od skowronka. Je li nie zostanie bohaterem, je li wyjdzie na to, e jest tylko w cibskim smarkiem wtykaj cym nos tam, gdzie nie trzeba, skutki b
op akane - egnaj Cwealmie,
witaj czyszczenie z thrallami stajni przez d ugie, d ugie miesi ce, witaj obola y zadku, i to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
obola y na epick skal , któr przez wieki opiewa b
skaldowie. Lepiej by ju by o
zawali tunel kamieniami i dokona w tej dolinie reszty swych dni jako jeszcze jeden pustelnik. Nie licz c pisków nietoperzy, w lesie panowa a taka cisza, e us ysza stukanie, zanim jeszcze zobaczy
wiat o. Chata mia a wypaczone drzwi i okiennice, i ciany jak rzeszoto,
przez co jarzy a si w ciemno ciach niczym rozgwie
one niebo. Dym wali z niej ka
szpar , tylko nie przewidzianym na to dymnikiem. Kto musia nar ba staruchowi drewna na opa , bo sam, jedn r
, nie poradzi by sobie z tym toporem le cym na pie ku; ale
regularne stukanie dochodz ce ze rodka wiadczy o, e staruch co tam jednak r bie. Radgar zapuka do drzwi. Zaleg a cisza, s ycha by o tylko trzaski trawionych przez ogie szczap. Po paru upiornie d ugich minutach zapuka znowu. Tym razem odpowiedzia mu zachrypni ty g os: - Kto mie budzi
umar ego? S
tu próchniej ce ko ci i odwieczna nienawi .
Umykaj, póki mo esz! Radgar pchn
drzwi. Otworzy y si ze skrzypieniem skórzanych zawiasów. W twarz
buchn mu k b dymu, bielutki niczym nieg na tle ciemno ci i gryz cy w oczy. Przy samym klepisku powietrze by o czystsze, opad wi c na czworaki i tak wpe
do rodka. Czarownik
siedzia na ziemi, plecami do drzwi, przed zajmuj cym rodek izby paleniskiem w kszta cie kr gu u
onego z polnych kamieni. Nogi - t swoj i t drewnian - wyci gn
ow zakrywa mu przekrzywiony worek, który pewnie naci gn
przed siebie,
przed chwil w po piechu
i byle jak, bo stercza y spod niego k aki siwej brody. Ma a siekierka i stosik drzazg przy jego ce wyja nia y, co oznacza o wcze niejsze stukanie. - Id precz! - zachrypia staruch - bo rzuc na ciebie kl tw , od której cia o ci zgnije i odlezie od gnatów. Radgar kopniakiem zamkn za sob drzwi, odsuwaj c z drogi jakie koszyki i wiadro, podpe
na czworakach do paleniska i usiad przed nim ze skrzy owanymi nogami. - Chc si dowiedzie , kiedy zabij
Wulfwera. - Naturalnie nie pogardzi by te
smacznym posi kiem i k tem do spania. Z okopconego garnka, który parowa i bulgota nad ogniem, unosi y si , co prawda, n
ce aromaty, ale na wygody raczej nie mia co liczy .
Nawet w baraku thralli znalaz by ich wi cej. Nie by o tu ani krzes a, ani sto ka, ani sto u, a za pos anie s
bar óg ze sterty ga zi przykrytych jakimi zbutwia ymi skórami. Na reszt
wyposa enia chaty sk ada y si proste gliniane naczynia, dwie d bowe skrzynie i go e ciany bez jednej pó ki; no mo e nie ca kiem go e, bo na tej naprzeciwko drzwi wisia miecz - i to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ca kiem przyzwoity, je li dobrze widzia przez te k by dymu. Wieko jednej ze skrzy zawalone by o zwojami pergaminu i ksi gami, sta tam równie ka amarz, a obok le
p k
sich piór... ciekawe, jak ten jednor ki kaleka ostrzy sobie te pióra? Wszystko wskazywa o na to, e czarownik sp dza ycie na poziomie gruntu, jak zwierz . Dysponuj c tylko jedn i jedn nog , mia z pewno ci trudno ci ze wstawaniem i siadaniem. Uniós wreszcie ow , by spojrze na go cia, ale w wyci tych w kapturze dziurach na oczy Radgar dostrzeg tylko ciemno . Dobrze, e chocia tych dziur by o dwie, niejedna. Jedna wiadczy aby, e pó cz owiek ma tylko po ow twarzy. Dreszcz! - - Kto ci przys , abi skrzeku, by dr czy umar ego w jego strapieniu? - - Nikt mnie nie przys , eaidorze. Wezwa mnie twój hfytm, mam racj ? - O, katusze, katusze! Kto ci powiedzia o hlytmie, athelingu? Aha! Podejrzenia si potwierdzaj ! Skoro czarownik wie, z kim ma do czynienia, to znaczy, e Radgar musia tu ju kiedy by . - Nikt mi nie powiedzia , eaidorze. Sam si domy li em. - Nie tytu uj mnie. Jestem martwy, ale skoro ju
musisz rozmawia
z moim
zew okiem, to mów mu: Healfwer. - G os czarownika przeszed w obrzydliwe flegmowate bulgotanie. - Kobiety wabi bia ymi ramionami... Jak si domy li
?
Radgar nie bardzo wiedzia , o jakie kobiety chodzi, postanowi wi c zignorowa ten tek. - Z tego, co tu robi
, co mówi
. Hlytm to rzucanie losów, prawda? Rzuci
losy
mi dzy ywio y, eby si dowiedzie , który z nich zabije Wulfwera. Potem, wezwawszy ywio y, stan
w wierzcho ku mierci i zacz
wo
oktogramu przez wierzcho ek wody, przepowiedzia
Wulfwera, i on wyszed w ko cu z mu wi c, e utonie, ale wychodz c,
przewróci dzban z wod , a wi c to si nie liczy, i szed ku mnie! Szed ku mnie i przede mn si przewróci . Jestem zgub Wulfwera, jego przeznaczeniem! - Niewielu dziesi iolatków tyle by wydedukowa o, ale atheling musia by bystrzejszy od innych. -1 cieszysz si z tego, wi ska ropucho? - - Nie powiniene tak do mnie mówi . -- B
do ciebie mówi , jak mi si
spodoba. Odpowiadaj, zanim sprawi ,
e
zawyjesz z bólu. Ich bia e ramiona... -1 nie strasz mnie. Jestem synem króla. Staruch uniós guz owat d
do kaptura.
- Odpowiadaj na moje pytanie, iEledingu, bo poka prze pisz spokojnie nocy.
ci twarz, a wtedy ju nigdy nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ta nowa pogró ka zas ugiwa a na powa ne potraktowanie. - Nie, nie ciesz si . Nie chc zabija Wulfwera, ale zrobi to, je li b
musia .
dzone nam zosta rywalami do sukcesji po moim tacie, kiedy ten si zestarzeje. Pr dzej zabij Wulfera, ni sam pozwol mu si zabi . Je li nie b dzie mi wchodzi w drog , nic mu nie zrobi . Straszny staruch a zapiszcza z uciechy. - - Na ziemi i wod ! On zmia
by ci jedn r
, p draku. Na ogie i ryby, tak
pi kna ta pie ... Wszystko pachnie teraz mu2yk . Po co tu przyszed ? - - Bo mam dopiero dziesi
lat. - Ten naiwny argument podzia
kiedy na tat ,
niestety tylko raz. Za drugim nie przyniós ju po danego rezultatu. Ale Healfwer jeszcze go nie s ysza . - - Oby zimy nie doczeka - warkn
z rozdra nieniem staruch. - Spodziewasz si , e
pocz stuj ci kolacj i pozwol przenocowa przy moim palenisku? - - Och, dzi kuj
ci, ealdorzel... Chcia em powiedzie , Healfwerze. Szlachetnie
post pisz, dziel c si ze mn straw i miejscem przy ogniu. - - Mów, jak to by o, robaku! Wylfen sprowadza zgub i nieszcz cie. - - Po odej ciu Wulfwera by o ju za ciemno, eby rusza w drog powrotn , a gdybym ruszy przed nim, zobaczy by mnie. - - Ja pytam: po co tu w ogóle przylaz ? - - Przywo
y mnie twoje czary, czy nie?
- - Chcesz, ebym to potwierdzi , bo wtedy ££led nie z oi ci ty ka, ch opcze. - - Mi dzy innymi - przyzna Radgar. By aby to bardzo dobra linia obrony: “Wszystkiemu winien
ytm”.
- - Jak mog y ci przywo
moje czary, skoro przyszed
odprawia ? Kiedy jeszcze nie wiedzia
,
e b
tu, nim zacz em je
je odprawia ? Co ci
tu naprawd
przywiod o? Radgar wzruszy ramionami. Z garnka unosi y si tak smakowite aromaty, e topi si we w asnej linie. Wyczuwa zapach mi sa, które przyniós pewnie Wulfwer, bo jak jednor ki czyzna móg by cokolwiek upolowa , nie wspominaj c ju o obdarciu tego czego ze skóry? - Wyruszy em na moim rumaku Cwealmie na fsering, zabieraj c ze sob swojego zaufanego cz owieka, Aylwina Leofricinga. Postanowi em rozejrze Weargahlaew i odkry em, e kto dostarcza tu ywno Leofricinga z powrotem do dworu,
tylko si
po
weargom. To unfiid, wys em wi c
eby poprosi szeryfa o przys anie kilku dworskich
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
thegnów. A sam ruszy em na zwiady. Czarownik wyda dziwny, zd awiony gulgot, który przeszed w suchy kaszel. Dorzuci drew do ognia. - - Na plugastwo i mier ! Czy ojciec nie powtarza ci sto razy,
eby tu nie
przychodzi ? - - Sto to przesada. A tanist przyprowadzi tu Wulfwera... Czy móg by i dla mnie od piewa hlytml Chcia bym pozna swoje przeznaczenie. - - Przeznaczenie? - zaskrzecza staruch. - Twoim przeznaczeniem jest umrze , tak jak ja umar em! Gi tu i teraz, smarku, i zaoszcz
sobie cierpie ! - To mówi c, chwyci polano
i cisn nim w Radgara. Ugodzi o ch opca w czo o. Na szcz cie by o to bardzo ma e polano, roz upane ju i przygotowane do wrzucenia w ogie , ale si a, z jak
zosta o ci ni te, oraz czynnik
zaskoczenia sprawi y, e Radgar przewróci si na wznak i krzykn z bólu. - - O ma o nie trafi
mnie w oko! - Przytkn
d
do rany i wyczu pod palcami
krew. - - Nie tylko w oko ci trafi ! - krzykn
Healfwer. Porwa za lask i zamachn
si
ni . Na szcz cie p on cy mi dzy nimi ogie utrudni mu celowanie; a Radgar, widz c, co si wi ci, w por odtoczy si w bok. Koniec laski spad na gruby kamionkowy garnek i roztrzaska go w drobny mak. G owa p
aby pod tym ciosem jak skorupka jajka.
- - Rozum ci odj o?! - Radgar zerwa si na równe nogi. - Jestem synem króla! - - Jeste martwy! Martwy jak ja!’- Staruch znowu zamachn tym razem zd
si lask , ale Radgar i
uskoczy . - Gi , przeklinam ci ! - Czarownik odrzuci lask i cisn
nast pnym polanem, potem jeszcze jednym, a wybiera coraz wi ksze. Kiedy si ga po siekierk , Radgar by ju przy drzwiach. Wypad w noc, siekierka za przeci a ze wistem powietrze tam, gdzie jeszcze przed momentem si znajdowa , i wbi a si w cian . Ale on by ju na zewn trz i gna przed siebie co si w nogach. W kilkunastu susach przeci
polank i zatrzyma si na jej skraju, eby na co nie
wpa . Daleko za jego plecami trzasn y drzwi, odcinaj c migotliwy poblask ognia, i zaleg y kompletne ciemno ci. Radgar, szcz kaj c z bami z zimna i emocji, kuli si pod drzewem i czeka , a oczy przywykn mu do mroku. Ten straszny staruch naprawd oszala ! Naprawd chcia
go zamordowa . Dybano na jego
ycie! Zadygota
jeszcze gwa towniej na
wspomnienie siekierki wbijaj cej si w cian . Wygl da o na to, e zakaz zapuszczania si do Weargahlaew mia jednak swoje uzasadnienie; jego fasring nie by
wiadectwem odwagi ani sprytu, lecz g upoty.
upa a go
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
owa. Przenikliwe zimno przyprawia o o dreszcze. W nocy mo na by o tu, na tej wysoko ci, zamarzn , a on nie by odpowiednio ubrany. Zdo a mo e rozpali
ognisko hubk
i
krzesiwem, które widzia u wylotu jaskini, je li tylko uda mu si tam trafi - i je li Healfwer nie wyzbiera z lasu ca ego chrustu i wszystkich suchych ga zi. Nie b dzie atwo tam dotrze . Po dolinie mogli si
szwenda
inni pomyle cy. Albo zwierz ta. Dziki,
nied wiedzie... wilki, których tato nie móg wytrzebi , bo przep ywa y z wyspy na wysp . Wkrótce zda sobie spraw , e nigdzie nie pójdzie; nie móg . Przez cienk warstw chmur prze wieca o tylko kilka najja niejszych gwiazd i nawet na polance widzia jedynie na odleg
wyci gni tej r ki. Mi dzy drzewami by o ciemno jak w jaskini i szybko zgubi by
cie
. Chce czy nie, musi tu zaczeka do witu. Ból g owy nie przechodzi , rana chyba
wci
krwawi a, bo kiedy jej dotyka , wyczuwa pod palcami wilgo ... ale by a to rana
zaszczytna, zadana z zamiarem pozbawienia go ycia. Gdyby zosta a po niej jaka przyzwoita blizna, wszyscy pytaliby go, sk d jama. Szcz ka z bami. Zamarznie, je li b dzie tak sta ! Zacz chodzi po polance od jej skraju, gdzie zwisaj ce ga zie przes ania y niebo, prawie do samych drzwi chaty i z powrotem. Kl pod nosem Healrwera. Co nasz o tego narwa ca? Przecie Radgar chcia tylko pozna swoje przeznaczenie. Wulfwer dowiedzia si , co go czeka. Nie, Wulfwerowi tak si tylko wydawa o, a prawda by a taka, e jednoznacznej odpowiedzi nie dosta . Kiedy Healfwer zawo
go z wierzcho ka
mierci, przeznaczenie przyci gn o Wulfwera do wierzcho ka wody... a w Radgara. Nie da si jednak ukry , e Radgar nie móg by przynie
ciwie to do
nikomu zguby, gdyby
przed witem sam zamarz w tym lesie na mier . Jak odpowied da by hlytm cz owiekowi, któremu s dzone zamarzn
na mier ? Rzecz warta przemy lenia, zw aszcza e w
nie mu
to grozi. Ch ód nie nale y do o miu ywio ów, chocia w tej chwili tylko on dla niego istnieje. W oktogramie naprzeciwko wierzcho ka ognia znajduje si
wierzcho ek ziemi.
Gdyby wi c Healfwer za piewa Radgarowi hlytm, zanim Radgar zamarznie tu na mier , to czy Radgar zosta by przyci gni ty do wierzcho ka ziemi? Kto by odgad , e wierzcho ek ziemi oznacza zamarzni cie? Gdyby hlytm powiedzia mu, pomy la by,
e oznacza to
mier
e jego zgub
jest ziemia,
podczas trz sienia ziemi, dajmy na to od miecza
spadaj cego mu na g ow albo pod gruzami wal cego si budynku. Z tym e ludzie gin cy podczas trz sie ziemi dusz si zazwyczaj z braku powietrza, a naprzeciwko wierzcho ka powietrza znajduje si wierzcho ek wody. Czy powietrze mo e przynie
cz owiekowi zgub ?
Chyba kiedy si go powiesi, bo wtedy rna za du o powietrza pod nogami. Wszystko to palcem na wodzie pisane! Natyle sposobów mo na umrze , a ywio ów tak ma o.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
O, duchy, ale zimno! Trudno o interpretacj w przypadku ywio ów jawnych - zadecydowa , chodz c tam i z powrotem i zabijaj c dla rozgrzewki r kami - ale chyba jeszcze gorzej przedstawia si sprawa z ywio ami bezpostaciowymi. Przypu my, e cz owiek wychodzi z oktogramu przez wierzcho ek czasu. Czy czas mo e by przyczyn
mierci? Hmmm... mo na umrze ze
staro ci, z nadmiaru czasu. Przypadek, z kolei, oznacza by mier w jakim nieszcz liwym wypadku.
Mo e
wi c
jednak
atwiej
wyci ga
sensowne
wnioski
z
ywio ów
bezpostaciowych ni z ywio ów jawnych... A co z samym wierzcho kiem mierci? Co by to oznacza o, gdyby Wulfwer wo any przez Healwera skierowa si prosto do wierzcho ka mierci? Mo e samobójstwo? Tak, to mog oby oznacza samobójstwo albo rych mi
? Wyj cie przez wierzcho ek mi
przeznaczone zgin
mier . A
ci musia oby oznacza zdrad . Je li cz owiekowi
z r ki kogo , kogo kocha albo komu ufa, to mi
jest jego zgub . Czyli
ywio y bezpostaciowe daj jednak bardziej konkretne odpowiedzi ni te jawne! Powieszenie, febra, utoni cie, upadek - niemal wszystkie rodzaje mierci, jakie przychodzi y mu do g owy, da o si zaw zi do nadmiaru jednego ywio u! Z wyj tkiem zamarzni cia. Przekl
znowu
pod nosem Healfwera. Ciekawe, kiedy zaczn mu jeden po drugim odpada odmro one palce? On tu zamarza na mier , a ten szaleniec siedzi sobie jak gdyby nigdy nic przy ogniu w swojej przytulnej chatynce i bez w tpienia zajada rozkosznie pachn cy gulasz. Za nast pnym nawrotem nogi same zanios y Radgara pod sam
cian chaty. Zajrza do rodka
przez jedn ze szpar, którymi wydostawa si dym. No i prosz . Healfwer zdj ych
ju garnek
znad paleniska i teraz wielk
rogow
pa aszowa z apetytem jego zawarto .
Oczywi cie, do posi ku ci gn
kaptur z g owy. Z pocz tku Radgar widzia tylko jego
potylic , ale i to mu wystarczy o. Lewa jej strona by a zwyczajna, ró owa, poro ni ta siwymi kosmykami, za to prawa stanowi a jedn wielk bia osek, tak jakby
blizna, z której nie wyrasta ani jeden
ci gni to mu z niej skalp albo strasznie poparzono, za
granica
rozdzielaj ca te dwie strony przebiega a prosto jak strzeli , przez sam rodek. Czarownik nie mia nawet prawego ucha. Kiedy, dorzucaj c szczap do ognia, obróci nieco g ow , Radgar dostrzeg kraw
d ugiej siwej brody po lewej stronie twarzy.
I w tym momencie podgl dacz musia zdradzi czym swoj obecno , bo potwór odwróci si b yskawicznie i spojrza na cian , dok adnie na t szpar , przez któr go podpatrywano. Chocia w kapturze, który wcze niej nosi , by y dwa otwory, oko mia tylko jedno. Jedna po owa twarzy by a twarz starca, druga stanowi a pobiela na my l ser. Healfwer nie mia nawet po owy ust.
ruin i przywodzi a
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Radgar wzdrygn pogró
czarownika,
si , przera ony tym strasznym widokiem, przypominaj c sobie e ju
nigdy nie prze pi spokojnie nocy. Fakt, nie prze pi, je li
zamarznie tu na mier ! Wycofa si ostro nie spod chaty i podj
swoj w drówk , chocia
nogi dygota y mu ju ze zm czenia. Letnie noce s krótkie, ale do witu pozostawa o jeszcze wiele godzin. Za nie na stoj co i zamarznie, pomimo e widzia okaleczon twarz szale ca. Zaraz! Przecie w Weargahlaew bij gor ce ród a - id c tutaj, widzia unosz par i czu zapach siarki - i nawet taki pó
si nad nimi
ówek jak Healfwer z pewno ci wybra sobie
miejsce pod budow domu w pobli u którego z nich. Pierwszy problem to zlokalizowa ród o, a drugi znale
bezpieczne, p ytkie miejsce, eby si po za ni ciu nie utopi . Niektóre
gor ce ród a przes cza y si tylko do koryt strumieni, ale inne stanowi y bezdenne studnie si gaj ce korzeni wiata. Lepiej by o nie brodzi w takich po ciemku. Radgar z alem odrzuci pomys moczenia si przez ca noc w gor cej wodzie.
Straci poczucie czasu. Odnosi wra enie, e ju po ow
ycia maszeruje po tej
polance, chuchaj c w d onie i zatrzymuj c si od czasu do czasu, by podbiec w miejscu. Bola y go uszy, palce, nawet wielkie paluchy u stóp. Ch ód nie folgowa - i w ko cu zwyci y, bojemu nie wystarczy si , by walczy z nim do rana. Umrze w taki beznadziejnie upi sposób! Nie przywyk do wyrzucania sobie g upoty. W pewnej chwili zauwa
, e wiat o przenikaj ce przez szpary w cianach chaty
czarownika zaczyna przygasa . Skoro Healfwer przesta podsyca ogie , to znaczy, e u si ju do snu albo si do tego przymierza. Niedoczekanie, eby ten wredny stary kuternoga spa sobie spokojnie po odmówieniu pocz stunku i noclegu strudzonemu w drowcowi. Ludzie na ca ym wiecie, nawet dzicy w dalekim Afemt, respektuj prawa go cinno ci - tak mówi tata. Radgar podbieg do s gu drewna i wybra z niego grub ga
. By a wyschni ta,
ale nie krucha. Wróci z t ga zi do swojej szpiegowskiej dziury... Chocia w rodku by o teraz ciemniej, w k cie, na bar ogu, wypatrzy bezkszta tny wzgórek, w którym rozpozna le cego czarownika. Podkrad si tam i z ca ych si r bn ga zi w cian . up! Gdyby chat wzniesiono z grubych bali, uderzenie przesz oby bez echa, ale by a to prowizoryczna lepianka z wikliny i ota. Zatrz wi kszo
a si ca a ciana. Radgar s ysza , jak odpadaj z niej jakie fragmenty, z czego
w rodku. I jeszcze raz - up! up!
- Healfwerze! - wrzasn . - Wstawaj! Us yszawszy w odpowiedzi gniewne pomstowanie, przerwa walenie i zajrza znowu przez dziur . Kaleka siedzia na bar ogu, po wiata z dopalaj cych si g owni ta czy a po
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
upiornie bia ej po owie jego g owy. - - Nie po pisz tej nocy! - up! up! - Ta cz, kuternogo. piewaj swoje zakl cia! up! up! -
ciana przegrywa a bitw , zaschni te b oto kruszy o si i obsypywa o z niej
atami. W tym tempie zdemoluje do rana po ow chaty. Przerwa na chwil , eby nacieszy uszy rykami w ciek
ci, które dochodzi y ze rodka.
- - Robaki i pomyje niech b
twoim przeznaczeniem! Zabij ci , ch opcze!
- - Nie dasz rady! - up! up! - Próbowa
ju i ci nie wysz o. - up! up! up! up!
Radgar znowu przerwa , po cz ci, eby zaczerpn
tchu - bo wk ada w t prac
wszystkie si y - po cz ci, eby rzuci okiem na swoj ofiar . Jak mo na to by o przewidzie , Healfwer przypina sobie chyba swoj drewnian nog . Rozgrzeba ar w palenisku i podsyci ogie
paroma patykami. Radgar powróci do pracy, przypuszczaj c szturm na jedn
okiennic. Rozpada a si w
nie w drzazgi, kiedy us ysza skrzypni cie drzwi.
Zanim czarownik, z orzecz c i tocz c pian , wybieg zza w zd wyra
z
znikn . Staruch okr
chat
a, jego prze ladowca
i zatrzyma si w otwartych drzwiach, odcinaj c
sylwetk na tle p on cego w rodku ognia, a wtedy z ciemno ci nadlecia spory
kamie i ugodzi go w potylic . Drugi odbi si od ciany, kiedy staruch, trac c równowag , wtoczy si do rodka. Nim zd
zatrzasn
za sob drzwi, w plecy uderzy go trzeci.
Teraz obie strony utoczy y krwi i by remis. Radgar, wychowany na wojennych pie niach i przechwa kach pijanych thegnów, mia wrodzony dryg do rozgrywania takich sytuacji i dobrze wiedzia , co to znaczy i
za ciosem. Wykrzykuj c ka
nieobyczajne s owo, jakie przychodzi o mu do g owy, podj
pogró
i ka de
szturm z ga zi na chat . Tym
razem staruch próbowa si odgryza . W blasku ognia prze wiecaj cego przez dziurawe jak sito ciany widzia Radgara niemal tak samo dobrze, jak Radgar jego. Dzier c swoj lask jak w óczni , d ga ni przez szpary, usi uj c trafi uskakuj cego zwinnie ch opca, ale e mia tylko jedn r
, niesporo mu to sz o. Za którym tam razem Radgar dostrzeg w por
zbli aj ce si szturchni cie. Healfwer wrzasn . Wyrwana mu z r ki bezcenna laska znik a w lesie, a on straci równowag i rymsn
ci ko na ziemi . Ma o brakowa o, a wyl dowa by w
palenisku. W chwil pó niej nast pi kolejny atak i posypa y si na niego okruchy gliny. Dosy ! Przesta ! Czego chcesz?! - Koca! Dwóch kocy! - Radgar rozwa
jeszcze ewentualno
za dania miski
gulaszu, ale po chwili uzna , e lepiej nie przeci ga struny. Gdyby si teraz przeliczy i nieopatrznie dopu ci do siebie starucha na odleg
wyci gni tej r ki, jego przeznaczenie
bardzo szybko by si wype ni o. - - A oddasz mi lask ? Nie mog bez niej
! - Oddam. Szybciej!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Bez niej nie dam rady wyj
do ciebie z tymi kocami.
- My lisz, e syn Eleda Fyrlafinga jest taki g upi? Przepchnij je przez dziur w cianie. Staruch, mamrocz c pod nosem przekle stwa, pos usznie wykona polecenie - w sza wpada widocznie tylko wtedy, kiedy mu to by o na r
. Radgar przeci gn
koce przez
cian i skwapliwie si w nie owin . Cuchn y strasznie, ale grza y. - Lask dostaniesz z powrotem rano! - Nie zwa aj c na wrzaski i z orzeczenia czarownika, ruszy przez polank w stron lasu, kieruj c si tam gdzie na jego wyczucie powinna zaczyna si
cie ka. Wymaca
cie
, szuraj c na boki d ugim kijem, a potem
uda o mu si uj
ni spory kawa ek i nie wpa
przy tym na adne drzewo. Oddaliwszy si
na tak odleg
, e nie widzia ju s cz cego si z chaty wiat a, po
si na ziemi i
opatuli szczelnie w koce. Zasn niemal natychmiast, upojony faktem, e oto Radgar Eleding, przysz y wielki król-wojownik Baelmarku, wygra swoj pierwsz prawdziw bitw .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
5
Poranek by koszmarny. Radgar obudzi si
o pierwszym brzasku zzi bni ty,
zdr twia y, g odny, spragniony, ca y obola y i pó przytomny z niewyspania. Guz na czole nabrzmia do wielko ci jaja i pulsowa t pym bólem. W pie niach skaldów nie ma nic o tym, jak marnie czuj si bohaterowie nazajutrz po bitwie. Po d
szym zastanowieniu odniós jednak Healfwerowi lask pod sam chat - thegn
potrafi si zdoby na wspania omy lno
wobec pobitego przeciwnika. W lesie zab dzi , bo
niebo nie rozja ni o si jeszcze na tyle, by zdradzi mu, gdzie jest wschód, a kiedy dotar wreszcie do
czki, na której zostawi Cwealma, ten z
Albo spodoba o mu si , e ma tu ca zakrwawiony wyrostek okutany w zaufania. Radgar na pró no wci szlochaj c; Cwealm zamiata odleg
liwie nie dawa mu si schwyta .
dolin wy cznie do swojej dyspozycji, albo blady, mierdz ce koce nie wydawa mu si
osob
godn
si za nim ugania , prosz c, gro c, a pod koniec niemal tylko ogonem i niewzruszony zachowywa
bezpieczn
. Radgar mia ju da za wygran - i na szcz cie da - kiedy na odpadaj cej od
wylotu tunelu cie ce ujrza je
ca na koniu. By to tato na Widz . S
ce wyjrza o znad
kraw dzi cian krateru i wiat poja nia .
Tato zeskoczy z konia i wzi na koniec odsun od siebie na odleg
Radgara w mia
ce obj cia, potem go poca owa , a
wyci gni tych ramion i obejrza od stóp do g ów.
- No, gdyby matka ci teraz zobaczy a! - powiedzia jak m czyzna do m czyzny i pokr ci g ow . Radgarowi, o wstydzie, zy zakr ci y si w oczach. Na szcz cie tato chyba tego nie zauwa
. Wskoczy na siod o i pomóg synowi usadowi si za swoimi plecami.
- Gor ca k piel i niadanie? - powiedzia , tr caj c pi tami boki Wigi. - Czyste odzienie? I d uga rozmowa? Radgar wysmarka nos i wytar palce o jeden z dwóch kocy Healfwera. - Tak, sire - b kn . Oboj tne, jaka kara go czeka, na pewno zniesie j lepiej z pe nym dkiem.
- Rozbieraj si i wskakuj - powiedzia tato. - To moje ulubione gor ce ród o. Bardzo gor ce z tego ko ca, bardzo zimne z tamtego. Gdzie w tym miejscu jest zazwyczaj w sam raz. Sadzawka by a niewielka i p ytka, parowa a sobie spokojnie po rodku podmok ej polany. Ma emu strumykowi, który ró nicowa jej temperatur , zawdzi cza a równie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
piaszczyste dno, co nale
o do rzadko ci. Radgar zastosowa si ochoczo do polece ojca i
zanurzy w wodzie ca y, wystawiaj c nad powierzchni tylko twarz. Czu , jak b ogie ciep o ws cza si we wszystkie stawy. Mocz c si w rozkosznej k pieli, opowiedzia ojcu o swojej przeprawie z Healfwerem. Tato, s uchaj c i rzucaj c od czasu do czasu jakie pytanie, przywi za Wig do solidnego krzaka, zdj
mu w dzid o, eby ko móg skuba traw , polu ni popr g i zacz
rozpakowywa przytroczone do siod a torby. Pomy la o wszystkim: o r cznikach, czystym ubraniu dla Radgara, a zw aszcza o posi ku, na który sk ada y si : ser, chleb, jaja na twardo oraz obficie obro ni te mi sem eberka. Wy
to wszystko na poblisk
k
trawy.
Nast pnie odpi miecz, rozebra si do naga i wyci gn w sadzawce obok syna. Nie komentowa , przynajmniej na razie, nierozwagi Radgara. Ale niew tpliwie i na to przyjdzie wkrótce pora. Sprawiedliwo nie by oby sprawiedliwie. Wzi
wymierza trzeba szybko, zwyk mawia , bo inaczej
wo owe eberko i odgryz szy pierwszy k s, wskaza nim na
niebo. - - Widzisz tamtego or a? Nad Waergahlaew zawsze kr y orze , czasami nawet dwa. - - Cwealm zna drog . - - Zaopatrujemy w ywno
tych, co tu mieszkaj - wymamrota z pe nymi ustami
król, - Zazwyczaj dostarczaj j dworscy thegnowie, ale czasami robi to ja, je li mam tu co do za atwienia, albo twój wuj, a ostatnio równie Wulfwer. Waergahlaew nie jest otoczona tajemnic , ale te niewiele si o niej mówi. Doro li wol tu nie zagl da . Ma ym ch opcom nie wolno, zreszt niewielu z nich ma konie, które zdo
yby si tu wspi .
Oho-ho! Radgar zna chyba jednego takiego, który wkrótce po egna si z takim koniem, a nawet gdyby nie, to przez jaki czas nie b dzie móg usiedzie w siodle. - - Chcesz powiedzie , e tu yje wi cej ludzi? - Zerkn na miecz pozostawiony przez ojca w zasi gu r ki. - - Raz wi cej, raz mniej, ró nie to bywa. W tej chwili sze ciu. Lubi si tu zaszywa drcy, którzy chc zg bia wiedz z dala od chaosu wiata. Ci s pustelnikami z wyboru i mog st d odej , kiedy tylko zechc . Reszta to weargowie, wyj ci królewskim nakazem spod prawa - ludzie niebezpieczni, szaleni, albo z odzieje i mordercy, których z takiego czy innego powodu wol odizolowa ni zathrallowa . Tym nie wolno si st d oddala , bo ponios inn kar . Osadza si tu równie ludzi do tego stopnia szpetnych, e ogó nie potrafi ich tolerowa , jak równie cierpi cych na dziwne choroby, których uzdrawiacze nie potrafi wyleczy . Inni earlowie te maj swoje miejsca odosobnienia, które zw si wi ziennymi wyspami. Radgar prze kn reszt czwartego jajka i si gn po pajd chleba z serem. Niós j do
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ust ostro nie, eby nie zamoczy . Jedzenie w gor cej sadzawce okazywa o si bardziej opotliwe, ni
my la . Nie by o nic wspanialszego nad f&ring z tat , który zawsze
pokazywa mu jakie nowe miejsca i wyznacza nowe zadania, i Radgar cieszy by si teraz ka
sekund tej sielanki, gdyby nie wiadomo
wisz cej nad nim, nieznanej jeszcze kary.
egnaj, Cwealmie! - Healfwer nie jest jeszcze taki najgorszy - ci gn
tato. - Ma tylko ma ego bzika na
punkcie czasu i respekt przed osi kami w rodzaju Wulfwera. Do furii doprowadzaj go dzieci i ludzie s abego charakteru, wiem jednak,
e pó niej ma wyrzuty sumienia. Jest
niezrównanym czarownikiem. Nikt tak jak on nie potrafi zaklina
ywio ów, i to w
pojedynk . Kiedy potrzebuj jakiego specjalnego czaru, on prawie zawsze potrafi go dla mnie odprawi . Owszem, miewa czasami napady sza u, ale czy ty by ich nie mia , b
c tak
okaleczonym? Z pewno ci bardzo cierpi. - Co mu si przytrafi o? Kim by , zanim sta si pó cz owiekiem? Tato prze uwa przez chwil w milczeniu, miedzianoruda szczecina porastaj ca mu szcz
po yskiwa a w s
cu.
- To jego sprawa i nadejdzie mo e taki dzie , kiedy sam b dziesz móg go o to zapyta . Nie wolno ci rozmawia o Healfwerze ani o Weargahlaew, rozumiesz? Z nikim. - Tak, panie. Obiecuj ! - Widz , e nagle spokornieli my, h ? - Tato zachichota i strzaska o okie skorupk jajka. - Stoi przed tob , synu, takie samo, jak przed wszystkimi ch opcami w twoim wieku, zadanie - pope nia jak najwi cej b dów, póki na tyle m ody, by mo na ci by o przebaczy albo spu ci lanie. Masz dziesi
lat, a to wiek, w którym prawo zaczyna ci traktowa jak
doros ego, czyli twój czas si ju ko czy. Wkrótce twe b dy uznawane b woli, nie ignorancji. Czego si ostatnio nauczy
za przejaw z ej
?
No i zaczyna si . - Zapuszczaj c si tutaj, wiadomie z ama em zakaz wst pu do Weargahlaew, bo o nim wiedzia em. -1 to wszystko? - spyta tato po krótkiej chwili milczenia. - No... hlytm, który piewa Healfwer... - - Do tego jeszcze wrócimy. O samej Weargahlzew. Radgar zastanowi si . - - Z ama em zasady. - W amaniu zasad nie ma nic zdro nego, pod warunkiem,
e wiesz, po co je
ustanowiono i co si stanie, kiedy je z amiesz. Ja w swoim czasie z ama em wiele zasad. Zasady ustanawia si zazwyczaj po to, by chroni albo ciebie, albo innych, i prawo króla
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
karze ludzi, którzy, ami c zasady, kogo krzywdz . Je li jednak zasady s niesprawiedliwe albo z e, wówczas amanie ich jest twoim obowi zkiem! Jestem z ciebie dumny, e kiedy po amaniu zakazu i przejechaniu przez tunel wyda o ci si , e co jest nie w porz dku, odes
Aylwina z powrotem, a sam zosta
. Radgar zerkn na niego zdumiony.
- - Naprawd ? Jeste ze mnie dumny? - - Jestem dumny z twojej odwagi. G upota, jak si wykaza
, to ju zupe nie inna
sprawa. - Aha. - Nie wiedzia
, dlaczego ustanowiono ten zakaz, a mimo to go z ama
. Powtarzam
ci zawsze, e masz pami ta o wilczycy, a ty nawet za wilkiem si nie rozejrza upota! G upio post pi konia jucznego, mog
. To
, zostaj c w kraterze - je li zainteresowa o ci , kto przyprowadzi tu zasadzi si na niego na zewn trz. Czego si jeszcze nauczy
w ogóle si czego nauczy
, je li
?
Radgar uzna , e jest syty i nie chce mu si ju je . - Dowiedzia em si o hlytmie. Healfwer próbowa odczyta przeznaczenie Wulfwera. Tato westchn . - - Tak. No i co? - - Nie dosta jednoznacznej odpowiedzi. - - Czasami tak bywa. Zauwa
, do którego wierzcho ka skierowa si Wulfwer?
- - Do wierzcho ka wody. - - To niez y wierzcho ek. Niektóre ywio y symbolizuj tyle mo liwo ci, e hlytm niczego nie wyja nia. Na przyk ad, niewiele da ci wiedza, e twoim przeznaczeniem jest przypadek. Poza tym hlytm wskazuje tylko jedn
ewentualno . Je li przeznaczeniem
Wulfwera jest woda, to Healfwer mo e go przed ni
zabezpieczy . Wtedy Wulfwer
prawdopodobnie nie utonie, ale kiedy i tak umrze, jak my wszyscy. Spotka na swej drodze inn zgub , przed któr hlytm nie mo e go ju ostrzec. Bo nie dzia a w przypadku cz owieka ju przed czym zabezpieczonego. Nie mo na si te zabezpieczy przed drugim ywio em. Radgar wyzna nast pnie ojcu, e wyszed z ukrycia na polank i by mo e Wulfwer nie kierowa si wcale ku wierzcho kowi wody, lecz ku niemu. Tato nie wygl da na zachwyconego. - - Wulfwer wie o tym? - - Nie, panie. Zanim ci gn opask z oczu, Healfwer da mi na migi zna , ebym si ukry . I nie bardzo rozumiem, jak hlytm móg by mnie przyci gn przeszed em przez tunel, nim oni zacz li.
do Weargahlaew, skoro
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Pora rusza . Zmyj krew z twarzy. - Tato wsta i wyszed z sadzawki. - Ja te tego nie rozumiem, ale z czarami nigdy nic nie wiadomo. Na miejscu Wulfwera wola bym dmucha na zimne i przebi ci mieczem. Tak wi c zakaz rozmawiania z kimkolwiek o Weargahleew odnosi si równie , i to w dwójnasób, do hlytmu, rozumiesz? I b agam, nie wspominaj o nim nawet matce! - - Tak, panie. - Radgar zacz si wyciera . Czu si rozlaz y jak postronek po d ugim moczeniu. Najch tniej przespa by ca y miesi c. - - Healfwer powiedzia , e jeszcze kiedy od piewa hlytm dla Wulfwera. - - Dobrze to wiedzie . Do tego czasu b Tato u miechn
ci trzyma przywi zanego do
ka. -
si , daj c do zrozumienia, e artuje. Ale jak jeszcze kar , prócz odebrania
Cwealma, ma dla niego w zanadrzu? - - My lisz, e zgodzi si od piewa go dla mnie? Nie b dzie chowa do mnie urazy za to, co zrobi em z jego chat ? Czy od piewa kiedy hlytm tobie? - - Je li <;ho w po owie zalaz nie pozwol ci si do niego zbli
temu staremu straszyd u za skór tak jak mówisz, to , dopóki nie wyro niesz na dwa razy wi kszego ni
Wulfwer. Zreszt w twoim wypadku hlytm mo e nie da sensownej odpowiedzi, bo g upota nie jest zaliczana do
ywio ów. A powinna. Na wiecie wi cej zwyczajnej g upoty ni
czegokolwiek innego. - Tato, wci gaj c koszul Wynurzy si z niej z ca kiem ju powa
przez g ow , przesta si
min . - My
u miecha .
, e nadejdzie taki dzie , kiedy
Healfwer, je li go o to poprosz , od piewa ci hlytm. I owszem, znam swoje przeznaczenie. Ale ci go nie zdradz . Nikomu go nie zdradz . Pozbieraj, czego nie zjedli my. Zanios to Healfwerowi na znak pokoju. Radgar ubra si . By syty, rozgrzany i bardzo pi cy. Dlaczego tato ka e mu tak ugo czeka na z e wie ci? - Zabierz to - powiedzia tato, podnosz c z ziemi drug torb i ruszaj c w stron Wigi. - Odwioz ci do Cwealma i zaczekam, a znikniecie w tunelu. Jed prosto do domu ywio ów i popro Zaklinacza Plegmunda, eby doprowadzi ci do porz dku to rozci te czo o, zanim matka je zobaczy. Zap at prze
mu pó niej.
- A ty? Tato nie odpowiada przez chwil , zaj ty zaciskaniem popr gów. - Jak bardzo uszkodzi
chat Healfwera? - spyta w ko cu. Radgar spu ci g ow .
- - Po prawdzie to ca kiem j zrujnowa em, tato. Trzeba j b dzie chyba odbudowa , ale nie przychodzi o mi do g owy nic innego... - - Bardzo dobrze! - wpad mu w s owo król. - Od lat próbuj nak oni tego starego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
upartego gbura do przeprowadzki w lepsze miejsce; teraz b dzie do tego zmuszony i natychmiast si tym zajm . Jest tu taki solidny domek z drewnianych bali, w którym nikt nie mieszka. Przeka Leofricowi i matce, e wróc jutro. - Wspi Radgara r
si na konia i wyci gn
do
Radgar. - B agam, powiedz, nie ka mi d
ej
. - Wsiadasz?
- - Powiedz mi wreszcie! - krzykn czeka !
Tato patrzy na niego z góry, zdziwiony. - - Na co? - - Jak chcesz mnie ukara ? Mo esz mnie st uc na kwa ne jab ko, b
sprz ta z
thrallami stajnie albo cina z nimi kukurydz , zrobi wszystko, wszy ciute ko, ale prosz , agam, nie odbieraj mi Cwealma! - - Hmmm! - Tato zacisn synu, post pi
usta i przygl da si przez chwil urwiskom.- No có ,
bardzo g upio, zgodzisz si ze mn ?
- - Tak, panie. I naprawd tego
uj .
- - Nie w tpi . Ostrzega em ci , eby nigdy nie bra wi cej, ni jeste w stanie ud wign , prawda? A tobie nie wystarczy o samo to, e przyszed napyta
sobie biedy - o ma o nie zamarz
Sp dzi
ca y dzie
o pustym
tu wbrew zakazowi, no i
na mier , o ma o ci nie zamordowano.
dku i tylko strachu najad
si co niemiara, dobrze
mówi ? - - Tak, panie. Tato u miechn si . - A wi c sam wymierzy
sobie kar . Widzisz, doro li nie maj ojców, którzy
przetrzepaliby im ty ek, i sami musz odpowiada za swoje czyny. Nie mog i nie chc wymierza ci kary wi kszej ni ta, któr sam sobie wymierzy
. Cwealm jest twój, synu. Nie
odbior ci go. By a to kompletna kompromitacja, ale kiedy tato windowa go na Wig , Radgar znowu si rozp aka .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
6
Aylwin, który - ku swemu zaskoczeniu - równie nie zosta ukarany za wypraw do Weargablaew, by bardzo ciekaw, czym si sko czy a. Dochodzi o do utarczek s ownych, przepychanek, a nawet r koczynów, kiedy Radgar uparcie odmawia rozmowy na ten temat. Ale po paru dniach, jak to zawsze bywa o, stosunki mi dzy nimi znowu si ociepli y i przyjaciele zaj li si szukaniem nowej kaba y, w któr mogliby si razem wpl ta . Jaki tydzie pó niej tato zapyta Radgara, czy nie wybra by si z nim na ryby bardzo g upie pytanie jak na króla. Po eglowali do Blodenclif i stan li na skalach z linkami zarzuconymi w spienione fale przyboju. - Healfwer od piewa ponownie klytm dla Wulfwera! - krzykn
w pewnej chwili
ojciec. Na link Radgara w
nie co si z apa o, prawdopodobnie t usty oko , tak wi c
ch opiec nie mia teraz g owy do interesowania si sprawami nielubianego kuzyna. -1 co? -1 znowu wysz o, e jego zgub b dzie woda. To by znaczy o, e na ciebie pad o wtedy przypadkiem. - No i dobrze - powiedzia Radgar i skupi si na tym, co w tej chwili by o dla niego najwa niejsze, czyli na wyci ganiu okonia z wody.
Temat wyp yn
znowu na bardzo krótko tego samego wieczoru, kiedy wracali z
po owu. Radgar sta przy rumplu, a zachodz ce s
ce malowa o szkar atne drabinki na
sfalowanej powierzchni SwiJ)aefen. Na apa wi cej ryb ni król Baelmarku i wiat by pi kny. - - Rozmy la em o hlytmie - odezwa si bohater. - Wydaje mi si , e najgorszym ze wszystkich przeznaczeniem by aby mi
. Strasznie by oby wiedzie , e zginie si z r ki
kogo , kogo si kocha! - - Masz racj , synu - przyzna po chwili milczenia tato.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
7
Kiedy Radgar mia jedena cie lat, zmar chivianski król Taisson i na tron wst pi ksi
korony Ambrose. By a to dobra sposobno
ugo wojny, jednak Grandon nie s
do zako czenia ci gn cej si o wiele za
do Waroóburha adnych pojednawczych sygna ów. Tak
wi c nast pnej wiosny król yEled przyst pi do najwi kszej w tej wojnie ofensywy, pustosz c chivianskie wybrze a i niszcz c handel. Miesi c za miesi cem do Baelmarku nap ywa y upy i pomy lne wie ci, ale równie wykazy poleg ych. ony t skni y za m ami, dzieci za ojcami. W kraju panuje przygn bienie, kiedy wszyscy jego m odzi m czy ni d ugo bawi poza granicami, i jesieni nastroje spo eczne by y ju bardzo z e. To wtedy atheling Radgar w towarzystwie Aylwina oraz paru innych dwunastoletnich ch opców i dziewcz t - wszyscy wystrojeni w purpur i gronostaje - wyruszy w tras z królewskim korowodem. Ich zbrojna eskorta sk ada a si z o kilka zaledwie lat starszych cnihtów. Odwiedzili jedena cie regionów, nie licz c Catterstow, z wielk pomp witani w ka dej stolicy przez earla albo jego tanista. Celebracje obejmowa y, rzecz jasna, wystawn uczt oraz rozmaite inne atrakcje, takie jak wyst py piewaków, wy cigi koni i turnieje sztuk walki, w których potykali si przyjezdni cnihtowie z miejscowymi. Pomys odawczyni tej uciesznej imprezy by a królowa Charlotte. Zorganizowa a j przy wspó pracy on earlów. Kiedy po raz pierwszy przysz a z t propozycj do regenta Cynewulfa, ten nie wyrazi zgody. I nic dziwnego, bo znany by z braku poczucia humoru. Ailed, do którego Charlotte zwróci a si listownie z pro
o wstawiennictwo, przys
do
swojego tanista pismo nakazuj ce mu zmian decyzji. Widok dzieci podró uj cych weso o po kraju by dobr odtrutk na wie ci z ogarni tego wojn Chivialu; parodiowanie królewskiego dworu pasowa o idealnie do ducha czasu. Naród za miewa si do rozpuku. - Ten atheling jest zupe nie jak jego ojciec - mówi z podziwem ka dy. - Te nigdy nie wiadomo, co mu za chwil strzeli do g owy. Ch odnego, d
ystego poranka, trzynastego dnia dziewi ksi yca malowany król i
jego wita wyp yn li z Twigeport w ostatni etap podró y, którego celem by o rodzime Catterstow. Gdyby stanowili prawdziwy królewski orszak, w Waroóburhu powitano by ich parad i uczt w Cynehof, ale w tej sytuacji wuj Cynewulf stanowczo odmówi udzia u w maskaradzie. M odociani dworzanie niby to sarkali na nieuczynno naprawd to znu
a ich ju ta zabawa i wcale nie
regenta, ale tak
owali, e si ko czy. Udawanie dobrze
wychowanych i dystyngowanych przez blisko miesi c okaza o si niezno nie m cz ce. Dop ywaj c do Warodburha, ujrzeli mnóstwo d ugich odzi wyci gni tych na brzeg. K bi a
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
si przy nich chyba po owa populacji miasta. A wi c sko czy si równie sezon kampanii. Rozradowane t umy wita y powracaj cy fyrd i uczta mimo wszystko si odb dzie. Radgar pierwszy zeskoczy na brzeg. Od napotkanych osób dowiedzia si , e tato wróci ca y i zdrowy. Biegiem pokona ca drog do pa acu, gdzie panowa o jeszcze wi ksze zamieszanie. Przywita go jedynie wierny
aciaty, wylizuj c dok adnie twarz. Od s
by
dowiedzia si , e tato pojecha do swojego ulubionego domu w Hatburna. Zdziwi si bardzo, bo ojciec mia tu przecie mnóstwo spraw do dopilnowania. Zazwyczaj, wracaj c z faeringu, wysy
przodem wiadomo
i mama przyje
a w po piechu do stolicy, by go powita .
Rozpytuj c dalej, trafi wreszcie na cz owieka, który wspomnia co o ogniokwaczu w Wambseoc. Radgar krzykn ,
eby mu osiod
Cwealma, przykaza Brindlemu,
e ma
zosta , i co ko wyskoczy pogna do Hatburna.
Trzyma si w siodle tak samo pewnie jak ka dy m czyzna w królestwie, a przy tym by l ejszy. Trakt rozmi
na deszczu, lecz r czy Cwealm pobi mimo to rekord szybko ci i
gdyby droga by a kawa ek d
sza, dop dzi by z pewno ci królewski orszak. Ale i tak, kiedy
w rozbryzgach b ota wpadali na dziedziniec, konie królewskiego orszaku wprowadzano dopiero do stajni. Radgar zeskoczy z wierzchowca, wcisn zzuwaj c ub oconych butów, co królowa Charlotte z ca
cugle jakiemu s udze i nie surowo ci t pi a, wbieg do
ównego domu. Hatburna by o star , nadgryzion z bem czasu ruder . Kolejne pokolenia Catteringów znacznie j z czasem rozbudowa y, ale mimo to, je li chodzi o wielko , nie nadawa a si na siedzib
panuj cego monarchy. Król nie móg si
nigdzie ruszy
bez d ugiego ogona
thegnów, dworskich thegnów, ministrów, urz dników i zast pu dworzan. Eled powi ksza jeszcze liczebno
tej wity, zapraszaj c do niej przyjació . Kiedy tu z ni zje
w szwach, a nocami chóralne chrapanie wyp asza o z okolicy ca
, dom p ka
dzik zwierzyn - tak
przynajmniej utrzymywa i wszyscy za miewali si z tego królewskiego artu. Nie godzi si na adn rozbudow ani remont, nie pozwala nawet pozatyka szpar w cianach mi dzy izbami. Gdyby by o tu wygodniej, mawia , nie op dzi bym si od go ci. Zgraja dworzan i urz dników rozlokowywa a si z zapa em na pokojach. Z harmidru, jaki czynili - pokrzykuj c na s
i rozstawiaj c j
wywnioskowa , e taty tu nie ma. Znowu musia zasi gn Wysoko
po k tach - Radgar od razu j zyka. Powiedziano mu, e Jego
uda si do królowej, która przebywa podobno w prywatnym domku. Wypad na
dwór i rozpryskuj c b oto, pobieg pod gór . cie ka nie by a d uga, ale pi a si stromo przez las, w którym ros y d by, klony i jawory. Mokre li cie drzew l ni y w deszczu z otem, br zem
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i miedzi . Dotar na miejsce zdyszany. Ma y domek nad wodospadem by p pkiem jego wiata, miejscem, które zapad o mu w serce. Nigdy mu go formalnie nie przekazano, ale g ówna izba zawalona by a jego rzeczami i sypia tu cz sto w du ym
u na poddaszu. Pod nieobecno
taty mama mieszka a
zawsze w g ównym domu, a ostatni zim sp dzi tam równie tato. Radgar dochodzi do wniosku, e nie zale y im ju tak na prywatno ci, bo s za starzy nforlegnes - mama sko czy a trzydzie ci lat, tato by jeszcze starszy. Wpad do rodka jak burza, wnosz c ze sob chmur m awki. Tato siedzia rozparty na kanapie, wyci gaj c przed siebie nogi. Buty mia ub ocone i wygl da tak, jak powinien wygl da cz owiek, który ostatnie trzy godziny sp dzi w siodle, czyli na zm czonego. Mama sta a przy kominku, wy amuj c sobie palce. - Tato! - wrzasn
Radgar i rzuci si ojcu w obj cia. Król krzykn
ostrzegawczo, ale
chwyci go wprawnie i przytuli . - Tato, tato, nie jedziesz chyba walczy z ogniokwaczem, prawda? Królowa Charlotte podesz a do otwartych drzwi i zatrzasn a je z hukiem. - Radgarze! Spójrz tylko na to! Ton jej g osu sprawi , e ojciec i syn oderwali si od siebie i usiedli prosto. - Na co, mamo? - Na ten chlew! Zbity z tropu Radgar rozejrza si po izbie. To prawda, e w kominku pi trzy si stos nadpalonych szczap, a wszystko inne pokrywa a gruba warstwa szarego kurzu. Po ciel na kanapie le
a tutaj od dawna, ale na górze zmieni j
nie dalej, jak przed kilkoma
miesi cami. Tato nie pozwala nikomu, nawet dworskim thrallom, zbli
si do domku.
Mama chyba nie my la a e atheling zni y si do wykonywania prac domowych? Je li nie, to mo e chodzi jej o nieporz dek? Nie da o si ukry , rzeczy by o tu tyle, e nie mie ci y si na stole i taboretach. Pod ogi te by o za ma o. Sporo z tego by o w asno ci Aylwina i innych przyjació , i powinien im powiedzie , eby to zabrali, ale wszystko, co nale
o do niego, by o wa ne: jego o cienie, w dziska, takielunek, nieprzemakalne buty,
kosze na ryby i sieci; jego uprz , derki, siod a, buty do konnej jazdy; dwie tarcze, trzy... nie, cztery uki, mnóstwo strza i materia y na wi cej zgromadzone ostatniej zimy - patyki na brzechwy, g sie pióra na pierzyska, klajster, groty... Trzyma tu te
swoje
wiczebne
ócznie, miecze, tarcze, he my - zabawki, którymi pozwalano bawi si ch opcom, zanim zostan cnihtami, zebra a si z tego ca kiem przyzwoita kolekcja... Inne ch opi ce akcesoria: pi ki, drewniane uk adanki, kr gle, buty do wspinaczki, sieci na ptaki, sid a na zwierzyn , dwa poro a, kilka no y my liwskich,
le wyprawiona, cuchn ca niemo ebnie skóra
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nied wiedzia... jej mo e si w ostateczno ci pozby , ale nie zrezygnuje ze swoich kolekcji muszli i ptasich jaj ani z modelu odzi, którego nigdy nie uko czy ... Za du o ksi g. Thegnowi tyle nie potrzeba. Thegnowi niepotrzebne te dzelki, ale mama zach ca a go do malowania, a tato uwa
pude ko z farbami wodnymi i , e niektóre z kupki akwareli
le cych w k cie s ca kiem niez e; mama by a bardziej krytyczna. Tak, to jeszcze mo na wyrzuci , ale za nic nie odda nart,
ew, p etw ani wiose ! Gra na lutni niesporo mu jeszcze
sz a, ale tej zimy wi cej po wiczy. Na pewno nic si nie stanie, je li wyrzuci stosy ubra i butów, z których ju wyrós . Ta lina jeszcze si przyda. Mo e si pozby koszyka aciatego, bo pies i tak sypia z nim w
ku, a w koszyku urz dzi sobie sk adowisko ko ci.
- No? - powiedzia a królowa. -1 co masz mi do powiedzenia? Czemu, u licha, porusza ten temat, skoro obudzi si Fyrnda-gum i po Wambseocu szaleje ogniokwacz? - Potrzebna mi wi ksza izba - mrukn na odczepnego. - Tato, chyba nie jedziesz... Wyraz ojcowskich oczu mówi sam za siebie. - - Nie, nie jedzie! - krzykn a królowa. - Je li Ufegeat ma jakie zmartwienie, to niech sam sobie z nim radzi. - - Nie mo e - powiedzia cicho tato, wstaj c z kanapy. - Nie ma czarownika, który by sobie z tym poradzi . Ogniokwacz to zawsze zmartwienie króla. Musz mu stawi czo o, bo jestem Hlafordem Fyrlandumem. -1 zostawisz mnie wdow ?! - krzykn a mama. - A Radgara sierot ? Dobrze wiesz, jakie szans maj
mia kowie staj cy przeciwko ogniokwaczom. Wydaje ci si , e ch opiec z
linii Catterów prze yje w tym okropnym kraju bez ojca, który by go broni ? My lisz, e ten twój spasiony braciszek utrzyma tron, kiedy ty zginiesz? Kto go zabije i sam na nim zasi dzie, a ktokolwiek to b dzie, z pewno ci nie oszcz dzi adnego m odego Catteringa, z obawy, e ten b dzie mu potem wchodzi w parad . Radgar ta wsta . Dr
na ca ym ciele, lecz po tak d ugiej podró y mia do tego
prawo. M czy ni dr , kiedy s zm czeni. Jakie to jednak niesprawiedliwe! Inni ch opcy ciesz
si
dzisiaj z powrotu ojców, a jego tato znowu rusza na wypraw , i to
niebezpieczniejsz od wszystkich dotychczasowych. Tato spojrza na niego z powag , tak jakby chcia w nim zobaczy przysz ego czyzn . - - My, Baelowie, nie wojujemy z dzie mi. - - Aha, prawda by a! - wrzasn a mama. - - W ka dym razie nie ze swoimi. Nie zawsze. Ja, jak widzisz, prze - Mia
starszego brata. Tato wzruszy ramionami.
em.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Owszem, mia em, i mo e teraz zrozumiesz wreszcie, dlaczego tak go szanuj . - - Lecisz z nóg - zacz a z innej beczki mama. - Nie widzia am ci od miesi cy. Ten wulkan b dzie zia ogniem przez wiele tygodni. Nie musisz si tak pieszy ... --W
nie, e musz , Charlotte. Erupcje to nic takiego. Cz sto do nich dochodzi. Tu
mamy jednak do czynienia z ogniokwaczem. To potwór. To samo z o. Spustoszy ca Wambseoc. Liczy si ka da godzina, ka da minuta. - Pos wyci gn
Radgarowi pó
mieszek i
r ce do ony. - Pos uchajcie oboje. Nie mówi em warn tego dot d. Przed laty
Healfwer od piewa dla mnie hlytm i wiem, e ogie nie jest moj zgub . Ogniokwacz mnie nie zabije, rozumiecie? Ale mo e ci strasznie okaleczy , przemkn o przez my l Radgarowi. Ogniokwacze zabi y ojca taty, Fyrlafa, i jego dziada Cu5blaesa. Dlaczego mama udaje, e nie widzi jego wyci gni tych ramion? - Jestem Hlaford Fyrlandum - powtórzy tato. - Earl Ufegeat zwróci si do mnie z pro
o pomoc w walce z ogniokwaczem i nie mog mu odmówi . Radgarze, jad teraz do
Weargahlaew. Ruszam za godzin ... nie chc jecha tam sam... zamierza em zabra ze sob Leofhca, ale skoro ju tu jeste ... chcesz mi towarzyszy ? Po drodze ch tnie pos ucham, jak uda si ten wspania y korowód. Taki jestem z ciebie dumny. Mama otworzy a usta i zamkn a je zaraz, nic nie mówi c. Radgar nie kry zachwytu. - - To nie b
musia sprz ta izby?
- - Zmykaj st d, zuchwa y m odziku - hukn tato, udaj c gniew. - Ka osiod
Spedinga dla mnie i jakiego konia dla siebie...
- On jest tak samo zm czony jak ty! - zaprotestowa a matka. - To jeszcze dziecko! Jest... - Synem thegna - wpad jej w s owo tato. - We ciep
k piel i ciep o si ubierz.
Zgromad prowiant na ca y dzie , bo konam z g odu i ty pewnie te . Koce, ubrania na zmian . Przypuszczalnie b dziemy musieli sp dzi
tam noc. Pomy l, co jeszcze nam
potrzebne. Masz czas co przek si , a wi c najedz si do syta, kiedy si ju ubierzesz. B
tu
za godzin z ko mi. Cudownie! - - Tak jest, sire! - zawo
Radgar, salutuj c jak thegn. Wyszed na zewn trz, ale
zaraz wsadzi g ow z powrotem do rodka. - Posprz tam tu, mamo! - Nie czekaj c na odpowied , zatrzasn za sob drzwi. Je li si schyli, by poprawi rzemienie u skórzni, to jego ucho znajdzie si na poziomie tej dziury po s ku... - -...jak ci pragn ? - mówi tato. - Odchodz od zmys ów. To ju pó roku. Wy em za
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tob po nocach. - - Doprawdy? - w g osie mamy by o co dziwnego. - A gwa ty? A orgie przy ogniskach? A pon tne chivianskie dziewice w... - - Nie bra em w tym udzia u. Przecie najdro sza. Chyba nie musz wojny. Nie odtr
mnie znasz. By
mo e id
na mier ,
ci tego t umaczy . Ogniokwaczjest niebezpieczniejszy od
j mnie teraz! B agam. Pro w zamian, o co chcesz.
- - Zrezygnuj z wyprawy na ogniokwacza. - - Wszystko, tylko nie to. - - Po raz pierwszy s ysza am to z twoich ust w dniu naszego lubu. Zawsze jest jaki wyj tek od wszystkiego. Ilekro zachciewa ci si bawi w rozp odowego ogiera, obiecujesz mi ca e pastwisko, tylko nie ten kawa ek, na którym stoisz. - - Odmawiaj c Ufegeatowi, przestan by m czyzn , którego po lubi
. Stan si
tchórzem. W Baelmarku rz dy obejmie nowy król, Catterstow dostanie nowego earla. Tego chcesz? By
on okrytego nies aw thegna?
- Och! Ty...! - g os by mamy, ale jaki zmieniony. - Czy to nie lepiej, ni by wdow po bohaterze? Ale wiesz doskonale, e nigdy nie potrafi ci odmówi . Nie zdarzy o si to nigdy, od kiedy po raz pierwszy... - Urwa a. Najwyra niej zabierali si mimo wszystko do uprawiania brlegnesl W ich wieku? Odra aj ce! Radgar odmaszerowa cie
.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
8
I tak Radgar po raz drugi wyruszy na spotkanie z Healfwerem. Tato powiedzia , e z Hatburna do Weargahlaew jest bli ej ni z Waroóburha, a e w tym deszczu b dzie to mozolna wspinaczka. Jecha przodem na Spedingu, prowadz c dwa juczne konie; Radgar zamyka pochód na Steorleasie, bo Cwealm zapracowa ju nieprzerwanie, ale pod os on
drzew dawa o si
dzisiaj na swój jako
ób owsa. M
o
wytrzyma . Wyjechawszy na
wrzosowiska, zrównali si i jad c strzemi w strzemi , zacz li rozmawia . Dzi ki temu czas mija szybciej i cz owiek zapomina , e wiatr i deszcz odmra aj mu nos i uszy. Tato, cho powiedzia , e czas nagli, zboczy z drogi na polan , gdzie jego niewolnicy naprawiali owczarnie z my
o nadci gaj cej zimie. Odes
wszystkich do domu, mówi c,
e nie musz pracowa przy takiej pogodzie i e maj powiedzie nadzorcy, e on im tak kaza . To by o dla taty typowe i za to kocha go ca y Baelmark, od laetów po earli. Kiedy ruszyli w dalsz drog , tato za da od Radgara pe nego raportu z korowodu “ma by taki, jaki zdaj mi szyprowie odzi powracaj cy z fw ngiT. Zadawa pytania, s ucha odpowiedzi, a na koniec powiedzia co , co sprawi o, e Radgar spiek raka, od którego zacz parowa deszcz rosz cy mu policzki. - - Skoro w tym wieku potrafisz zaprezentowa si tak dobrze publicznie, synu, to zapowiadasz si na wielkiego króla. - - Tato! Co ty mówisz? Pochlebianie... - - Nie, ja naprawd tak my
! Robienie dobrego wra enia na swoich ziomkach jest o
wiele wa niejsze od gromienia wrogów. O miesza mogli. Naprawd jestem z ciebie dumny. Za
ich, jak chcia
; nie obrazili si , a
si , e earlowie oskar ali ci o gromadzenie
stronników przed rzuceniem wyzwania swojemu staruszkowi? - Przysi gam, e nigdy tego nie uczyni , sire, bez wzgl du na to, jak d ugo jeszcze dziesz mi oi zadek. Tato roze mia si i powiedzia , e to bardzo dobra odpowied . Tak naprawd to Radgar s ysza wiele uwag na temat nowego, lepszego tanista, którego za par lat dostanie Catterstow, ale nie powtórzy ich ojcu. Earlom nic do tego, kto jest tanistem taty. W miar , jak wspinali si coraz wy ej, mg a g stnia a i w ko cu widoczno zera. Ale tato sp dzi w Hatburna dzieci stwo i m odo , i zna tutaj ka
spad a do
cie ynk .
Radgar poprosi , eby mu opowiedzia o ogniokwaczach. - Podejrzewam, e wiem o nich tyle co ty, synu. Ten obecny pojawi si zesz ej nocy i kieruje si podobno ku wybrze u. Healfwer wie najlepiej, jaka jest natura kwaczy, ale nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
chce o tym mówi . Na pewno tworz je pochodne ywio u ognia. To ich podstawowy sk adnik. Do tego duchy ziemi - a mo e powietrza. I kto wie, czy nie ca e mnóstwo innych. Ten, którego przed sze dziesi ciu laty sp odzi Hatstan i który zabi twojego pradziadka Cuóblaesa, przypomina wielkiego ptaka. A powiadaj , e obecny jest jak byk. - Wygl da jak byk? - Albo zachowuje si jak byk. Mam nadziej , e zdo am odr ba mu eb, zanim zniszczy miasto Noródael. -1 wp dzisz go do morza? - Tak mówi y pie ni. - - Raczej tam zwabi . - Tato za mia si dziwnie. - Z pewno ci szybciej mi si dzie przed nim ucieka o ni za nim goni o. Zobaczymy, co zaproponuje Healfwer. - - Po to do niego jedziesz? Po rad ? - Ten odra aj cy staruch by bardziej szalony od oceanu g uptaków. Radgarowi do tej pory ni si po nocach, a przecie od fae ngu, jaki odby w towarzystwie Aylwina do Weargahlaew, up yn y ju dwa lata. - - Mi dzy innymi. Ale jad tam g ównie po to, by zabezpieczy mnie przed ogniem. Tato spowa nia . - Porozmawiajmy o czym innym! My przed zachodem s
, e dotrzemy do Weargahtew
ca. Chcesz, eby Healfwer od piewa dla ciebie hlytml.
Czy dlatego tato go ze sob zabra ? Czemu proponuje to akurat teraz? Czy by uzna , e Radgar jest ju
wystarczaj co doros y, by ud wign
brzemi
wiedzy o swoim
przeznaczeniu? Czy raczej przewiduje, e to ostatnia okazja do wstawienia si za Radgarem u Healfwera, e to jego ostatnia wizyta w Weargahlaew? Czy cz owiek naprawd chce zna swoje przeznaczenie? W pewnych okoliczno ciach ta wiedza mo e ze uczyni tchórza. Ale w innych dodaje odwagi. Radgar z trudem prze kn lin . - Tak, chc . Szlak zw zi si , przechodz c w cie
, która przecina a trawersem strom
cian , i
musieli przerwa rozmow . Radgar mia nieprzyjemne uczucie, e co mu umyka, i usi owa dociec, co. Deszcz cieka mu po karku i przesi ka przez czapk . Nie móg od
owa , e nie
ma pod sob zwinnego jak wiewiórka Cwealma. Steorleas nie dorasta mu do p cin. W pewnej chwili przypomnia sobie s owa taty, e zabezpieczenie dzia a tylko raz i nie mo na zosta zabezpieczonym przed wi cej ni jednym ywio em. To by znaczy o... To by znaczy o, e tato, skoro chce, by Healfwer zabezpieczy go teraz przed ogniem, nie by dot d zabezpieczony przed swoj
zgub , czymkolwiek ona by a, bo przecie
powiedzia , e ogie nie jest jego przeznaczeniem. A dlaczego? Tak, w ród o miu ywio ów by taki jeden, przed którym dumny m czyzna wzdraga si zabezpiecza , nawet je li
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wiedzia , e przyniesie mu zgub .
Kiedy dojechali do Baelstede i zobaczyli przed sob
w wóz prowadz cy do
Weargahlaew, m awka przesz a w sypi cy p atami nieg. Gdyby nie przenikaj cy do szpiku ko ci zi b, Radgar dawno ju zasn by w siodle. U wej cia do tunelu zeskoczyli z koni. Steorleas, jak to by o do przewidzenia, zapar si , konie juczne wzi y z niego przyk ad. Tato kaza Radgarowi i
przodem ze Spedingiem, a sam zwabi reszt kawalkady do tunelu
owsem. Dla taty nie by o sytuacji bez wyj cia. W kraterze nie pada ani nieg, ani deszcz, jednak wszystko ton o w g stej, bia ej jak mleko mgle. By o tu zaciszniej, a co za tym idzie cieplej, i Radgara ogarn a jeszcze wi ksza senno . Pomóg tacie roz adowa zapasy, które Leofric przesy
przez nich tutejszym
pustelnikom, a potem osowia y, oboj tny na wszystko, jecha za tat dró
, która wi a si
przez g sty las. Nowa chata Healfwera sta a dalej od wylotu jaskini ni stara. Tato zatrzyma konia nad stawem w kszta cie fasoli. Drugi brzeg nikn we mgle. - Zosta przy koniach - powiedzia , zsiadaj c. - Temu staremu huncwotowi trzeba troch czasu na przygotowanie si do przyj cia go ci. - Podszed kawa ek pieszo brzegiem stawu, zatrzyma si i przy
ywszy d onie do ust, zawo
: - Healfwerze! To ja, iEled!
Healfwerze?! - Ruszy dalej i po chwili znik Radgarowi z oczu, jego nawo ywania cich y z wolna, t umione przez drzewa i mg . Radgar rozjuczy i rozkulbaczy konie. Bujne ga zie jako tako chroni y zwierz ta przed deszczem, ale naprawd suchego miejsca w tej podmok ej dolinie nie by o - nie licz c, rzecz jasna, samego tunelu. Obejrza wierzchowcom kopyta, przetar im grzbiety wiechciem szorstkiej trawy. Tato na pewno ju by wróci , gdyby zasta Healfwera w chacie... Mg a zas ania a s
ce; nie potrafi okre li pory dnia; mia wra enie, e przez tydzie nie zsiada z
ko skiego grzbietu. Podsypa koniom owsa, a potem pu ci je na
czk nad stawem -
Spedinga i Steorleasa w p tach, konie juczne luzem. Sam, zzi bni ty, obola y i zm czony, siad pod drzewem z jab kiem i gomó
sera, które wyj z torby z prowiantem. Czemu to tak
ugo trwa? Albo tato i wita zagadali si o ogniokwaczach i zapomnieli o nim, albo ten stary pomyleniec odmawia wspó pracy. Bez obawy, ju tato sobie z nim poradzi. Ciekawe, czy w tym stawie s ryby? Czy w chacie czarownika p onie ogie ? - Radgarze? Drgn i otworzy oczy. Kark tak mu zesztywnia , e ledwie móg porusza g ow . - Tato? Oj, przepraszam! - Pozbiera si niemrawo z ziemi. Na ogie
i mier !
Za ni cie na warcie by o zbrodni niewybaczaln ! Jak móg pope ni taki straszny, dziecinny,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
upi... Tato czyta w jego my lach; u miechn si . - Nie masz za co przeprasza . Zrobi
wszystko, co ci kaza em, a o pe nieniu warty
nic nie wspomina em. Healfwer zgodzi si od piewa dla ciebie hlytm. - Obrzuci syna pow tpiewaj cym spojrzeniem. - Dasz rad ? Wygl dasz mi na skonanego. Sam te tak wygl da , Radgar nie widzia go jeszcze tak zm czonego. - - Pewnie - mrukn , wypinaj c pier . - - Chod wi c. Reszt rzeczy na razie tu zostawimy. - Tato zarzuci sobie na rami jedn z toreb i ruszy przed siebie wyci gni tym krokiem. - B dziesz si musia rozebra do naga. Nie pytaj mnie, dlaczego - ja Healfwera te o to nie pyta em. Jest dzi szczególnie zrz dliwy. Min li staw i oczom Radgara ukaza si dom. By a to solidna budowla z drewnianych bali, które wytrzyma yby ka dy szturm przypuszczony przez roze lonego dziesi ciolatka. Nawet je li z kamiennego komina unosi si dym, to we mgle nie by o go wida . Tato skr ci mi dzy drzewa i po chwili wyszli na ma , mroczn polank . Pokrywa j mokry dywan mi kkich br zowych igie , po rodku widnia oktogram u
ony z czarnych kamyków.
Wi kszym kamieniem zaznaczono w nim wierzcho ek ziemi, a zapalon ju latarni i glinian flaszk
wierzcho ki, odpowiednio: ognia i wody. Zasuszony stary czarownik sta przy
oktogramie wspieraj c si na lasce, twarz zakrywa mu kaptur z otworami na oczy - to prawdziwe i to fa szywe. Radgar obszed oktogram, zatrzyma si przed czarownikiem i pok oni mu. - Ealdorze, bardzo le uczyni em, szpieguj c ci za mojej ostatniej tu bytno ci, i le uczyni em, narzucaj c ci si ze swoim towarzystwem. Przepraszam. Healfwer milcza przez chwil . - - Wyros
- burkn w ko cu.
- - Tak, ealdorze. - - Prosisz o rzecz straszn . Doro li m czy ni potrafi krzycze z przera enia, kiedy ujrz swoje przeznaczenie. Zna em zaprawionych w bojach thegnów, którzy wypró niali si pod siebie albo szlochali jak kobiety. Nie ycz sobie, eby rozhisteryzowane dzieciaki ci y mój spokój. Ty wstr tny staruchu! Radgar z trudem zapanowa nad gniewem. - Jestem Radgar Eleding z linii Cattera. Nie przynios wstydu ani memu ojcu, ani swoim przodkom. Strach jeszcze nigdy przed niczym mnie nie powstrzyma . - By o to, oczywi cie, dalekie od prawdy, ale s ysza w Cynehofie thegnów che pi cych si swoj
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
odwag przed wyruszeniem na ering i wiedzia , e kiedy m czyzna co takiego powie, to nie pozostawia sobie drogi odwrotu. - - A wi c jeste beznadziejnym g upcem. Tylko patrze , jak umrzesz, i nie warto piewa dla ciebie hlytmu. - - Z ca ym szacunkiem, ealdorze, potrafi odró ni rozwag od tchórzostwa. - - Czy nie mówi em ci, eby mnie nie tytu owa ? - Zapomnia em. Przepraszam, Healfwerze. Tato roze mia si . - Daj spokój, starcze! On jest uparty jak pijawka. Rozbieraj si , ch opcze, i za atwmy to, nim wszyscy zamarzniemy. Radgar ci gn
z siebie przemoczone ubranie, wytar si po piesznie podanym przez
ojca r cznikiem i wkroczy usi uj c przyj
mia o do oktogramu. Ukucn
w samym rodku i skuli si ,
jak najmniejsze rozmiary. Podpatrzy to u Wulfwera, a zreszt by a to jedyna
sensowna pozycja dla kogo , kto robi takie bezsensowne rzeczy o tej porze roku. Czu si jak kurczak zwi zany do pieczenia. Ta g sia skórka i w ogóle. Siedzia twarz do czarownika, który zaj
miejsce - troch to dziwne - w wierzcho ku ognia, gdzie sta a ju latarnia, a nie w
wierzcho ku mierci, co by oby bardziej logiczne. Je li przebrn przez to prymitywny Wu fwer, to on, Radgar Ceding, te da sobie rad . - Zawi
mu oczy - warkn
staruch. - Sied tak, smarku, nieruchomo, jak d ugo
wytrzymasz. Tato przewi za Radgarowi oczy opask i przypuszczalnie zaraz potem wycofa si z oktogramu. - Hwget! - krzykn
staruch jak skald, który intonuje epick pie , z tym e s uchacze
z adnej pijalni miodu nie znie liby g osu tak zgrzytliwego. Zacz
piewa . By a to d uga
pie . Dochodzi a to z jednej, to z drugiej strony, to z przodu, to z ty u, kr
a w t iz
powrotem, przywo uj c wszystkie ywio y po kolei. Nie, nie wszystkie.
ywio y jawne,
owszem - powietrze, ogie , wod , ziemi . Ale z bezpostaciowych tylko mi
, przypadek i
czas, Czy w przypadku kogo , komu kazano siedzie nieruchomo, dreszcze mo na uwa
za
amanie tego zakazu? mier nie zosta a przywo ana, ale równie jej nie odwo ano i Radgar zaczyna stopniowo rozumie logik rytua u. Widzia te dziwne wiate ka poruszaj ce si w ciemno ciach pod opask . mierci nie przywo ano, ale ona musia a tu by , eby hfytm móg wskaza
ywio , w którym si kryje. Szcz ka z bami i nie potrafi nad tym zapanowa . Mia nadziej , e tato domy li si ,
e to tylko z zimna. W miar , jak oczy przywyka y mu do ciemno ci, nieokre lone barwy ja nia y i nabiera y znaczenia, przemieszczaj c si
cyklicznie po swoich torach.
piew
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dobiega teraz z oddali, tak jakby polanka znacznie si powi kszy a, i Radgar s ysza dziwne echo przypominaj ce mu Stanhof - wielk sal w Twigeport, w której by wczoraj. O, omienie! To by o zaledwie wczoraj? Oho! Co si za nim czai o, co , czego nie powinno tam by - nie mia pewno ci, czy us ysza to co ani sk d wie, e tam jest, ale wiedzia . Tak, wiedzia . Mrówki przebieg y mu po karku. Korci o go, eby zerwa si na równe nogi i ci gn Tato nie pozwoli, eby co zaskoczy o go od ty u. Przysi
z oczu opask . Tato tu jest.
, e nie podda si strachowi. Ale
bez ubrania czu si straszliwie bezbronny! O, znowu! Na ogie
i p omienie! Na zi b i
mier ! Jeszcze nigdy nie by o mu tak zimno. Zimno jak w grobie. Pie koniec? W dzwoni cej w uszach g uchej ciszy co si zbli bli ej, stara o si pe zn
si urwa a. To ju
o, co podpe za o. By o coraz
bezszelestnie...
- Radgarze! - krzykn
tato. - Uwa aj! Podskoczy jak aba i, l duj c, obróci si w
powietrzu. Niczego za nim nie by o. Pusta, ciemna posadzka ci gn a si a do cian. Odwróci si na pi cie. Komnata by a wielka jak Cynehof, ale bardziej okr
a ni ob a...
mioboczna, a jak eby inaczej. Z ciemnego, b yszcz cego kamienia albo z metalu. Osiem pustych, ciemnych, sklepionych ukowo przej . Tu i tam przesuwa o si blade wiate ko, utkane z mg y kszta ty krz ta y si za swoimi sprawami. To te przej cia si liczy y. - Radgarze! - krzykn
znowu tato. - Chod tu! Szybko! - Sta w jednym z przej ,
ledwie widoczny w mroku, ale to na pewno by tato. - - Co si sta o? Gdzie my jeste my? - Radgar podbieg do ojca. - Jak si st d... Posadzka by a liska, nie zapewnia a stopom odpowiedniej przyczepno ci. Radgar w ostatniej chwili chwyci si kraw dzi przej cia, o ma o przez nie nie przelecia . Taty tu nie by o. Na zewn trz rycza o rozszala e morze. - Tato? - - Tutaj, g upi. Szybko! Czas nagli. Pobieg do przej cia, z którego dochodzi ten g os, tym razem zachowuj c troch wi cej ostro no ci. I ca e szcz cie. Bo znowu le trafi i gdyby przelecia na drug stron , móg by spada ca wieczno
- widzia pod sob gwiazdy!
Dok d teraz? Sala jakby si kurczy a - Radgarze! - Tym razem krzyk dolatywa z dwóch stron jednocze nie. - Musisz st d wyj ! - krzycza jeden tato. - Nie s uchaj go - krzycza drugi. - Chod do mnie. Po piesz si ! - Kiedy jednak Radgar zbli przej ciach, i teraz wo
si do bli szego taty, ten znik i pojawi si w dwóch innych
o go trzech ojców. - Szybciej, synu! Nie mog d
tu dotrze , zanim wyjd . Szybko!
ej czeka . Musisz
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Radgar przebiega od jednego przej cia do drugiego. Kiedy dociera do celu, taty ju tam nie by o, wo
go z innego przej cia. Rycz cy ogie . Wojownik w bojowym he mie
zakrywaj cym twarz, szar uj cy z uniesionym do ciosu, zbroczonym krwi
mieczem.
Komnata coraz bardziej si kurczy a, wo ania taty by y coraz bardziej ponaglaj ce. I nagle da si s ysze inny g os, spokojny i rozbawiony... - Och, Radgarze! Nie daj si zastraszy temu g upiemu hlytmowi. Nie rozumiesz, do czego oni zmierzaj ? Usi uj zam ci ci w g owie, przerazi . Znalaz ród o tego g osu. - Matko! - G osy wszystkich ojców ucich y. Wyci gn a do niego r ce. - Chod , kochanie. Post puj z tob niepowa nie i okrutnie. Nie musisz si ju w to bawi . Chod . Radgar podszed do przej cia, w którym sta a. Za ni zobaczy ojca. Tato nic nie mówi , u miecha
si
tylko z zak opotaniem, tak jakby przy apano go na czym
niestosownym. - Mamo? To naprawd ty? - - Naprawd . - - Przepraszam, e ci przestraszy em, synu - odezwa si tato. - Ja te ci kocham, ale to by o konieczne. Za rodzicami majaczy y jakie inne postaci, ludzie, których, czu to, powinien pozna . Ludzie sympatyczni, dobrzy przyjaciele, ludzie uczciwi. - - Chod ! - zakrzykn li chórem i wyci gn li do niego r ce. - Najdro szy! - - Tak, kocham was - powiedzia . - Ale nie obrazicie si , je li wpierw wyjrz jeszcze raz przez wszystkie inne przej cia? - Cofn si o krok. R ce próbowa y go pochwyci , d onie sta y si szponami. Krzykn
i odskoczy poza ich zasi g. Pozosta e przej cia zbli
y si , ze
wszystkich go wo ano - g osem taty, g osem mamy, nawet g osami Aylwina i innych przyjació . Wyci ga y si r ce, a sala kurczy a coraz bardziej. - - Tato! - wrzasn . - Tato, gdzie naprawd jeste ? - - Tutaj, synu - powiedzia cicho tato. - Spokojnie. Ju po wszystkim. Radgar rzuci si mu w ramiona.
Tato pochwyci go w koc i przytuli mocno. Dygota gwa townie, mia wra enie, e za chwil rozpadnie si na kawa ki, serce wali o mu jak m otem. I nagle u wiadomi sobie, e nadal ma przewi zane oczy i e czuje zapach sosen. Uwolni r
i ci gn opask . Mroczny,
zamglony las nic si nie zmieni . Zasapany Healfwer wspiera si na lasce. Tu przed sob
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
widzia zaro ni
, u miechni
- Tato?,Wo - Nie. A s ysza
twarz taty.
mnie? moje wo anie? S owem si nie odezwa em. Biega em tylko wokó
ciebie i próbowa em odgadn , przez który wierzcho ek wyjdziesz. Dopiero teraz Radgar przypomnia sobie cel rytua u i spojrza w dó . Wychodz c z oktogramu, przewróci latarni .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Gesce
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
1
Dopalaj ce si polano rozpad o si , siej c iskrami i wzbijaj c ob oczek popio u. Szersze , który sta najbli ej kominka i by najm odszy, spojrza pytaj co na króla Ambrose’a, a kiedy ten skin przyzwalaj co g ow , przykl kn , by podsyci ogie , który ju przygasa . -1 tak pozna em swoje przeznaczenie - ci gn
Zbir. - A wszystkie g osy, które
ysza em, wywodzi y si z jednego krzyku czarownika. Ja widzia em to inaczej, ale zarówno Healfwer, jak i mój ojciec, utrzymywali, e prawie si nie waha em - zerwa em si , obieg em raz oktogram i wyskoczy em z niego przez wierzcho ek ognia. Wed ug Healfwera znaczy o to, e moje przeznacz -’ nie dokona si ju nied ugo. - - Kolegium ch tnie by pos ucha o o tym rytuale - warkn
król. - Poprosimy
Wielkiego Maga, eby z tob porozmawia . - - Z najwi ksz przyjemno ci podzieli bym si z nim swoj wiedz , sire, ale po tylu latach niewiele pami tam z samego rytua u. Sir Janiver podszed do Szerszenia i ten odda mu puste wiadro - oczywi cie za plecami zebranych, tak eby król nie widzia . Wycieraj c r ce o kaftan, wróci na swoje miejsce, by wys ucha do ko ca opowie ci Zbira. Wci
nie chcia o mu si wierzy , e jego
najlepszy przyjaciel okaza si jednym z tych baelskich potworów, dzikusów, którzy spalili ywcem jego rodzin , bez skrupu ów urz dzaj c kobietom i dzieciom piek o na ziemi. Zbir by cudownym, oddanym towarzyszem, nie diab em bez ludzkich uczu . Nie da o si jednak ukry , e kochaj cy i kochany ojciec, którego opisywa , przewodzi tym potworom. Te sprawy wymaga y g bszego przemy lenia. - Wydaje mi si - podj Zbir - e mój ojciec najch tniej ruszy by w drog jeszcze tego samego wieczoru, tak mu by o pilno do wzi cia si za bary z ogniokwaczem, ale Healfwer powiedzia , e zabezpieczy si przed ogniem mo na tylko o wschodzie s
ca. Ja lecia em z
nóg i podejrzewam, e mój ojciec czu si podobnie. W tpi em nawet, czy ten stary pustelnik dzie w stanie odprawi w tak krótkich odst pach czasu trzy magiczne rytua y. Tak czy inaczej, przenocowali my w jego chacie i o wicie stan li my z ojcem w oktogramie, trzymaj c si za r ce, a Healfwer zabezpieczy nas jednocze nie. Rytua ten by o wiele prostszy i trwa du o krócej. I tak, Wasza Wysoko , sta em si odporny na ogie , co niedawno pozwoli em sobie Waszej Mi
ci zademonstrowa .
- - O tym rytuale te opowiedz Wielkiemu Magowi wszystko, co pami tasz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Spróbuj , sire. Ale przypominam sobie tylko, e chyba ani razu nie wspomniano w nim o samym ogniu. Mia em wra enie, e Healfwer przywo uje wszystkie inne ywio y, by przegna y ogie . Du o wody up yn o w rzekach od tamtego czasu, a ja by em wtedy m ody. Król Ambrose poprawi swe opas e cielsko wci ni te w skórzany fotel. - Nadal niewiele masz lat, a tyle ju zd
prze
. - By a to pierwsza pojednawcza
uwaga, jak wyg osi od chwili, kiedy Zbir odmówi poddania si rytua owi po czenia wi zi . - Opowiedz nam o tym ogniokwaczu. Radgar u miechn si ze smutkiem. - Chocia
by em zabezpieczony, nie zabrano mnie na t
wrócili my do Waroóburha, matka ju tam na nas czeka a. Po
wypraw , sire. Kiedy
a mnie od razu do
przespa em ca y dzie . Tato za ... mój ojciec wsiad , nie zwlekaj c, na ód i pop yn
ka i na
Wambseoc. Nietrudno si domy li , e nast pne dwa dni by y dla nas bardzo nerwowe. Matka odchodzi a od zmys ów. Ale ojciec wróci okryty s aw , jako bohater jeszcze wi kszy ni wcze niej. Ta wyprawa bardzo go jednak wyczerpa a. Pojecha do Hatburna tylko z moj matk i przez miesi c nie pokazywa si w stolicy. Niech tnie mówi o swoim wyczynie. Z relacji innych wiadków wynika, e kwacz zmaterializowa si wysoko na zboczach Fyrndagum podczas szczególnie silnej erupcji, co w przypadku tych potworów jest regu . Ogniokwacze, jak nietrudno si domy li , nie maj
adnej konkretnej postaci, bez przerwy
zmieniaj kszta t. Mog tygodniami sta w jednym miejscu albo pustoszy kraj w promieniu wielu mil. Potrafi si b yskawicznie przemieszcza , a lubuj si szczególnie w owach na ludzi. S z
liwe - na przyk ad nagminnie niszcz puste budynki. Mo na je zrani , ale aden
niezabezpieczony cz owiek nie zdo a podej
na tyle blisko do aru, który wokó siebie
rozsiewaj , by tak ran im zada . Kwacz z Wambseoc, spopieliwszy po drodze trzy wioski, zbli
si do samego Noród
I. Ojciec wyjecha mu naprzeciw z earlem Ufegeatem -
bratankiem króla, którego zdetronizowa - ale kiedy potwór ukaza si ju ich oczom, poszed dalej sam. Na pocz tku by w sanda ach i lekkim, p óciennym odzieniu, ale potem musia je zrzuci , bo zacz y si pali . Mia ze sob obosieczny miecz i w trakcie walki kilkakrotnie gn nim potwora, eby go sprowokowa . W ród pami tek i trofeów wisz cych w Cynehof jest kilka takich, na których widniej
lady pozostawione przez ogniokwacze. W dzieci stwie
moj wyobra ni najbardziej rozpala wzbudzaj cy groz , na wpó stopiony napier nik, który nale
do mego pradziada Cudblaesa. Do blachy przywar o par zw glonych strz pów jego
cia a. Mój ojciec postawi sobie za cel zwabienie potwora do morza i po dwóch dniach je cych w os na g owie zmaga
uda o mu si to.
wiadkowie utrzymywali,
e stwór
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przypomina byka. Mówili, e czasami nawet wygl da jak byk, ale po byczemu zachowywa si przez ca y czas. Szybko zorientowa si , e ma w moim ojcu gro nego przeciwnika. Obserwowa go czujnie, kiedy ten podchodzi . Grzeba w ziemi jak byk, rozrzucaj c wokó kamienie. Zion strugami dymu i ognia, porykiwa og uszaj co. I w ko cu zaszar owa . Fakt, e ojciec by zabezpieczony, nie oznacza bynajmniej, e nic mu nie grozi! Ogniokwacz móg go zgnie
jak wydmuszk jajka albo po kn , ogarniaj c swoj p omienn mas . Jednak
zgub ogniokwacza jest woda, a on, o dziwo, nie widzi nawet wielkich jej zbiorników, cho na pewno widzi ludzi. Ojciec skoczy z urwiska w fale przyboju i pop yn przed siebie co si w ramionach. By wspania ym p ywakiem, a na pe nym morzu czeka y na niego odzie ratownicze. cigaj cy go kwacz run
do wody tu za nim i sczez w niebotycznej fontannie
pary i wrz tku. Cisza. Zbir poci gn
yk wody i czeka na komentarz albo pytania króla. Rozleg o si
ciche pukanie do drzwi. To s uga przyniós wiadro suchych szczap na opa . Sir Janiver odebra je i postawi przed Szerszeniem, daj c mu tym samym do zrozumienia, e ma rozpali na nowo w kominku. - - Tak, to wyja nia natur twojej sztuczki ze wiec - odezwa si król Ambrose. - Ale nie powiedzia
nam jeszcze, sk d si tu wzi
taksuj cym wzrokiem Szerszenia. - Musia
, jak trafi
do elaznego Dworu. - Obrzuci
tu przyby , kiedy trwa a jeszcze wojna.
- - Pod sam jej koniec, sire - przyzna Zbir. - By rok 351 wed ug waszego kalendarza. ci lej mówi c, o mksi yc tego roku...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2
Radgar stan
po raz pierwszy za sterem “Graeggosy”, kiedy mia trzyna cie lat.
Duma o ma o go nie rozsadzi a. Nie ulega w tpliwo ci, e gdyby spróbowa tego na otwartym morzu, wios o sterowe rozgniot oby go o nadburcie albo wyrzuci o za burt jak ogryzek jab ka, ale na lekko sfalowanych wodach Swi{>aefen dawa sobie jako rad - z tym e ledwie ledwie, bo kana by w ski, wia przeciwny wiatr i zdradliwe zawirowania powietrza powstaj ce przy klifach naciera y na ód to z jednej, to z drugiej strony. Chocia
ód mia a
niskie burty, to przy niewielkim odchyleniu od zadanego kursu przypadkowy podmuch móg ustawi dziobem do nadbrze nych ska i nie da oby si ju temu zapobiec. Radgar sterowa , pot ny Toóbeorht wybija wio larzom rytm. Radgar zdawa sobie spraw , e w
ciwie jest tylko dekoracj , bo obok sta tato gotów w ka dej chwili przej
wios o sterowe, gdyby on pokpi spraw , ale jak dot d nie by o takiej potrzeby. Niewielu jest szcz liwców, którym dane jest cho raz w yciu sterowa smocz prowadzi ca
ich flotyll . A tu prosz , król Eled
odzi , a co dopiero
ynie ze swoj ma onk w sprawach
pa stwowych do Twigeport, maj c za sternika athelinga Radgara! W naj mielszych marzeniach nie wyobra
sobie, e przed osi gni ciem wieku dojrza ego, kiedy to stanie si
postrachem siedmiu oceanów, spotka go taki zaszczyt. Dziób “Graeggosy” zdobi smoczy eb; tylko odzi taty wolno by o go nosi na wodach terytorialnych Baelmarku. Na aglu widnia emblemat Catteringów - p on ca korona. Za nimi sz o szykiem torowym osiem innych odzi. Skrzypia y wios a, wrzeszcza y mewy, nozdrza askota znajomy zapach morza. Radgar nie wyobra
sobie, eby w yciu mog o go
spotka co wspanialszego, nawet gdyby dane mu by o doci gn
do setki.
Mama siedzia a nieopodal w zdobnym fotelu i u miecha a si z uznaniem. Tak jak tato mia a ju na sobie strojne królewskie szaty. Na toalet syna po wi ci a niemal tyle samo czasu co na swoj , kiedy jednak tato da mu szans sterowania, Radgar bez wahania zrzuci z siebie paradne odzienie i zosta w samych hajdawerach. Dzie by ciep y jak na koniec lata; ody atheling wk ada ca e serce w zmagania z opornym wios em. Zasapany, drepcz c na bosaka po pok adzie, popycha je to w lewo, to w prawo, eby skompensowa zmiany wiatru, unosi albo opuszcza , eby utrzyma pióro w sfalowanej wodzie. Nie pracowa jednak nawet w setnej cz ci tak ci ko jak wio larze; z tych krzepkich, rozebranych do pasa m czyzn o twarzach czerwonych jak buraki pot la si strumieniami. Po piechu nie by o, poniewa jednak królewsk
ód eskortowa a ca a flota stacjonuj ca w
Catterstow, postawili sobie za punkt honoru zawios owa pozosta e za ogi na mier . Cho
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tak si wyt ali, sta ich jeszcze by o na kwitowanie u miechami nierównych zapasów swojego sternika z wios em i desperacji, z jak to robi po ka dym podmuchu. Radgar zastanawia si ponuro, ile jeszcze czasu up ynie, nim dorówna im fizyczn t yzn . Dlaczego wyrastanie na m czyzn trwa tak d ugo? - - Odsapnij troch , synu. - Tato po cho nie by o po nim wida
poro ni
rudymi w osami r
na wio le i
adnego wysi ku, wios o zacz o natychmiast s ucha jego
zamiast Radgara. - - Dobrze mi idzie! - wysapa Radgar. - Prawda? - - Bardzo dobrze. Jestem z ciebie dumny, ale chc ci teraz co powiedzie . Kiedy dobijemy do brzegu, nie b dzie na to czasu. Dasz rad s ucha i sterowa jednocze nie? - Dam, panie! Tato cofn r
.
- - To steruj. W Twigeport mog nas czeka k opoty. Powa ne k opoty. I kto wie, czy nie obejm one równie ciebie. - - Mnie? Ojciec u miechn si . - A czemu by nie? Tak skutecznie udaje ci si
unika
ostatnio k opotów,
e
postanowi em troch ci ich przysporzy . - Jego u miech zgas . - Teraz powa nie, synu. Wiesz, dlaczego zwo
em zgromadzenie. To b dzie burzliwa sesja.
- - Wiem, panie. - Pokój! Zgromadzenie mia o podj
rozmowy pokojowe z
amabasadorem przys anym przez króla Ambrose’a. Mia o zako czy wojn , która rozpocz a si , kiedy Radgara nie by o jeszcze na wiecie, i zako czy, nim on b dzie wystarczaj co doros y, by wzi
w niej czynny udzia . Tato zwo
witenagemot w Twigeport, portowym
mie cie Graetears, regionu na pó nocy Fyrsieg. - - Nie powtarzaj nikomu, co ci teraz powiem. - Dobrze, panie! - - Wol , kiedy nazywasz mnie “tat ”, Radgarze. - - Dobrze, tato. - Kraj jest podzielony. Niektóre regiony dobrze wychodz na wojnie, innym
oby
si lepiej z pokojowej wymiany handlowej. - Nie mo esz sam podj
decyzji? Jeste przecie królem! Tato u miechn si .
- - Owszem, podejm j , ale wszystkie spory lepiej jest toczy na forum publicznym. Zanosi si na wiele dni targów i czczej gadaniny. Oto, jak rzecz si ma: Chivial poprosi w tajemnicy o warunki zawarcia pokoju. My wys ali my im list
da , na której umie ci em,
co mi tylko przysz o na my l - chivianskie klejnoty koronne, g owa króla Ambrose’a marynowana w occie...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Nie! - Radgar parskn
miechem, ale szybko skupi z powrotem uwag na wio le
sterowym. - - No, mo e troch przesadzam, ale niewiele. Teraz przyby ambasador upowa niony do prowadzenia negocjacji, który naturalnie zacznie od odrzucenia niemal wszystkich naszych
da . Mo e nawet wysunie kilka w asnych, na przyk ad za yczy sobie mojej g owy
nadzianej na w óczni albo odes ania twojej matki do domu. - Mówi c to, tato podniós g os, eby i mama us ysza a. - Oczywi cie odmówimy. - - Tak? - Mama unios a brwi. - A mo e ja chc wróci ? - - Co takiego?! - krzykn
Radgar. - Zamierzasz zamieszka
w Chivialu? Jak
mog aby ... - - A mog abym. I zabior ciebie ze sob . - - Uwa aj! - rzuci ojciec. “Grseggosa” zadygota a i zacz a zbacza w lewo. Radgar napar ca ym ci arem cia a na wios o. ód z oci ganiem powróci a na poprzedni kurs. Ma o brakowa o! Radgar oderwa na moment r
od wios a, eby otrze pot z czo a.
- Je li chce wraca , to wolna droga - powiedzia tato, jakby nic si nie sta o. - Zesz ej nocy zapewnia a mnie, e nie chce. W
ku, oczywi cie. Co innego by o jej wtedy w g owie.
Mama wyd a usta i odwróci a wzrok. Obrusza a si zawsze, kiedy tato artowa na ten temat. Nie wiedzie czemu Radgar te poczu si zak opotany, chocia wiedzia , e wszyscy m czy ni tak artuj . - - Czy wojna si sko czy? - spyta z przygn bieniem. Wszyscy spekulowali na ten temat od wielu dni, ale opinii taty dot d nie s ysza . - - Naprawd nie wiem, synu. Nie wys uchali my jeszcze warunków ambasadora, ale gdyby Ambrose nie podchodzi do sprawy powa nie, nie przys
by tu twojego wuja.
- - Ale zadecydujesz ty, panie? - - Tak, ja. Earlowie b
du o gadali, ale aden nie zag osuje przeciwko stanowisku
panuj cego króla, chyba e maj w ród siebie kogo , kto zamierza rzuci mi wyzwanie, i s pewni, e jest on w stanie uzyska poparcie wi kszo ci. Gdyby jednak si na co takiego zanosi o, wiedzia bym o tym - nie cierpi jeszcze na starcz demencj ! Kiedy dojdzie do osowania, stan wszyscy po mojej stronie, bez wzgl du na to, co my si szeroko, ale Radgar wyczuwa w jego s owach gro mo e uprzykrzy
. Wiedzia , e rozgniewany król
ycie ka demu earlowi, który nast pi mu na odcisk.
- - A ty chcesz pokoju czy wojny? - - T wojn nie ja rozp ta em!
. - Tato u miechn
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Wiem, panie. - - To bardzo wa ne, bo najgorszy jest taki konflikt, który sam wywo asz, a potem przegrywasz - nie do ,
e si
wtedy o mieszasz, to jeszcze obna asz swoj
s abo .
Najlepiej, kiedy kto zaatakuje ciebie, a ty go pobijesz. Wtedy to on jest skompromitowany i przegrany, i spada na niego ca e odium, rozumiesz? Dlatego w
nie zwyci zcy zmuszaj
zawsze zwyci onych do przyznania, e to oni zacz li. A je li jest oczywiste, e nie zacz li, to musz
przyzna ,
e sprowokowali zwyci zc
do ataku, czyli sami s
sobie winni.
Oczywi cie w naszym przypadku nie ulega najmniejszej w tpliwo ci, e wojn wywo Chivial. Król Taisson przys
obra liwe ultimatum. Honor nie pozostawi nam innego
wyboru, jak tylko je odrzuci , i dostali takie ci gi, e jego syn prosi teraz o pokój. Nie podpiszemy jednak adnego traktatu, który nie b dzie si rozpoczyna od o wiadczenia króla Ambrose’a, e jego ojciec le uczyni , rozp tuj c t wojn . B dzie si wi jak piskorz, zanim to przyzna. - To dobrze! - Mo e pokój nie zostanie mimo wszystko zawarty i atheling Radgar zd y jeszcze dorosn , by sta
si
siej cym postrach Szyprem Radgarem, biczem na
Chivianczykow... Tato, zupe nie jakby s ysza jego my li, zachichota i poczochra syna po mokrych od potu w osach. - Niejednemu mo e si wydawa , e nie ma znaczenia, czy win we mie na siebie król iEled, czy król Ambrose, ale to ma znaczenie, i to ogromne! Zw aszcza w kraju takim jak Baelmark, gdzie króla mo na zdetronizowa . Król, który przyznaje si do b du, zaczyna traci grunt pod nogami. Drugi b d i tonie. - Ty nie pope ni
b du! Oni zacz li, a ty wygra
! Tato znowu si u miechn .
- To prawda. Rumb na sterburt , sterniku. Teraz s uchaj! Na witenagemocie dojdzie do ró nicy zda . Mniej wi cej po owa earlów post pi tak jak ja - wys uchaj warunków i decyzj podejm po ich rozwa eniu. Ale zwolennicy wojowania w niesko czono najmniej pi
maj co
pewnych g osów, na tyle samo mog liczy zwolennicy zawarcia pokoju za
wszelk cen . Pierwszych nazywam Krewkimi, drugich Winiarzami, ale nikomu tego nie powtarzaj. Radgar kiwn g ow , obserwuj c bacznie, jak zachowuje si jego ód . - Dobrze, panie. - Podnieca a go
wiadomo ,
e jest wprowadzany w takie
pa stwowe tajemnice. -1 chocia to ja podejm ostateczn decyzj , nie wolno mi ignorowa ca kowicie opinii witenagemotu. Przed g osowaniem porozmawiam z ka dym earlem z osobna i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
prawdopodobnie sko czy si na tym, e zag osujemy wszyscy tak samo. Debata jednak nie jest tak do ko ca zwyczajn formalno ci i niew tpliwie b dzie dochodzi o do wielu prób pozyskiwania g osów w drodze zastraszania i przekupstwa. Krewcy s wystarczaj co bogaci, by kupi kilka g osów Winiarzy. Chivianczycy przywioz ze sob wory z ota i bele obietnic. Twigeport to gniazdo Krewkich, wyl garnia tych zapalczywców. Nie b
zaskoczony, je li
w trakcie tego zgromadzenia dojdzie do krwawych jatek. Radgar spojrza na ojca wstrz ni ty i nie spodoba mu si smutek w jego oczach. Witenagemot zbiera si co najmniej raz do roku w Waroóburhu i Radgar nie przypomina sobie, eby z tej okazji dochodzi o do zak óce spokoju powa niejszych ni nieuchronne pijackie burdy. - - Masz na my li walk na miecze? - - Na miecze, na maczugi, no e. Niewykluczone te , e w ruch pójdzie trucizna albo czary. Je li tanist nie podziela zdania swojego earla, to nó w plecy jest najszybszym sposobem na przerzucenie g osu. Przywódc
Krewkich jest Swetmann. To cz owiek
gwa towny i pozbawiony skrupu ów. Je li b dzie trzeba, nie cofnie si przed niczym. Swetmann by earlem Grastears. Sprawowa ten urz d od niedawna, by m ody i nieobliczalny. Przed kilkoma miesi cami rzuci wyzwanie jednemu bratu i przej
po nim
stanowisko tanista, a potem drugiemu i zosta earlem. W obu przypadkach wyzwani wybrali walk i zgin li w pojedynku. Ten rodzaj bratobójstwa by dopuszczany przez prawo, ale nie przynosi cz owiekowi wielkiej chwa y. Co gorsza, Swetmann wywodzi si z Nyrpingów, a Nyrpingowie byli drugim po Catteringach królewskim rodem. Swetmann móg którego dnia zagrozi tacie. - To dlaczego zwo
witenagemot w Twigeport?
Oczy taty zaskrzy y si ja niej od szmaragdów w broszy, która spina a mu p aszcz na ramieniu. - Bo Stanhof jest wi kszy od Cynehofu. Bo jest to tradycyjny gest kurtuazji wobec nowego earla. Bo b
tam móg zmie ci wszystkich Chivianczykow w jednym mie cie,
eby za du o nie szpiegowali. Boj si tylko, eby ciebie albo twojej matki nie wzd to na zak adników. - - Co takiego?! - krzykn piskliwie Radgar. - - Istnieje takie niebezpiecze stwo. To jedyny sposób zmuszenia mnie do g osowania wbrew w asnym przekonaniom, jedyny skuteczny sposób. - Ale...! - achn si Radgar, u wiadamiaj c sobie implikacje, i “Graggosa” omal nie wynikn a mu si spod kontroli. Tym razem nie oby o si bez pomocy taty. U
do tego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tylko jednej r ki, nie odrywaj c nawet stopy od pok adu. W jego wykonaniu sterowanie wydawa o si takie proste! - Tak, ale ty jeste kim szczególnym i bardzo wa nym zarówno dla mnie, jak i dla ca ego Baelmarku. Musia em ci zabra , bo powiniene pozna swojego wuja, ale kaza em Leofricowi przydzieli
sobie i twojej matce wzmocnion
obstaw . Opiek
nad tob
powierzy em Wulfwerowi. Wulfwerowi? Czy tato oszala ? Radgar zerkn na “Ganocie”, na którym p yn li jego ojciec i cz zostawa z ty u, nie nad
za ruf . Kuzyn by dzisiaj sternikiem
królewskiej wity. Cudownie! - “Ganot”
. “Grasggosa” wyprzedza a go ju o dobre cztery d ugo ci. A wi c
dlatego u miechali si wio larze! To nie jego sterowanie tak ich bawi o. Kuzyn Wulfwer mia dwadzie cia lat i by ju thegnem, jednym z najsilniejszych ludzi w ca ym fyrdzie. Uczestniczy w fas ngach bra aborda em chivianskie statki, wywija mieczem w bitwach, rozlewa chivia sk
krew. Nadal nie by lubiany, ale mia opini
dobrego wojownika. “Szaleniec”, mawiali o nim z podziwem inni thegnowie, a skaldowie porównywali go do orki - wieloryba zabójcy. Wiadomo by o jednak, e kuzynom pisane stan
w ko cu do wspó zawodnictwa o earlostwo. Co prawda drugi hlytm Healfwera
wykaza ponad wszelk w tpliwo , e zgub Wulfwera nie b dzie Radgar, lecz woda, ale to nie znaczy o jeszcze, e Wulfwer dobrze yczy Radgarowi. Zanosi o si na to, e wzajemna antypatia przerodzi si za kilka lat w rywalizacj na mier i ycie. - Czy to aby najlepszy wybór, panie? - spyta Radgar, sil c si na oboj tny ton. Tato nachmurzy si . Nie lubi rodzinnych dysput, nawet toczonych w cis ym rodzinnym gronie. - - My
, e tak. Mo na mu zarzuca gburowato , ale swój rozum ma i w walce wart
jest sze ciu ludzi. - - No dobrze, ale czy jeste pewien, e korzystaj c ze sposobno ci, nie poder nie mi gard a? - - Radgarze! - fukn a mama. Dopiero teraz zda sobie spraw , e przys uchiwa a si ich rozmowie. Tato wzruszy ramionami. - Ch opiec my li realistycznie, Charlotte, i dobrze to o nim wiadczy. Owszem, synu, ufam Wulfwerowi. Mam wiadomo , e pewnego dnia zderz si wasze interesy.
ywi
jednak nadziej , e potraficie za atwi to polubownie, jak niegdy twój wuj i ja, i nie dojdzie do si gania po bro . Zabicie krewniaka to najohydniejsza ze zbrodni, nawet je li sankcjonuje prawo. I dlatego, powierzaj c Wulfwerowi opiek nad tob , zadba em o to, by wiele osób
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ysza o, e to czyni . Je li w tym tygodniu co ci si w Twigeport przytrafi, Wulfwer nigdy nie oczy ci si z podejrze . Nawet je li nie zostanie oskar ony o maczanie palców w zbrodni, to ludzie ju zawsze b
szeptali, e za ma o si stara . Albo e zosta przekupiony. On o
tym wie i zdaje sobie spraw , e jego plany obj cia sukcesji po ojcu albo po mnie, je li takie ma, zale
od tego, czy tym razem wrócisz ca y i zdrowy do domu. Rozumiesz?
Radgar kiwn g ow . A potem u miechn si . - - Co ci tak bawi? - - Mam bardzo przebieg ego tat . O dziwo, tato nie odwzajemni jego u miechu. Wzruszy tylko ramionami. - Oby si nie myli , synu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3
W zamierzch ej przesz
ci lawa zala a wylot d ugiego fiordu, odcinaj c go
ca kowicie od morza. Na powsta ej w ten sposób mierzei rozpo ciera o si teraz miasto, którego nazwa znaczy a “dwa porty”. Od po udnia oblewa y je wody Swi{>aefen, po pó nocnej stronie znajdowa si jedyny w ca ym Baelmarku port morski, do którego statki obcych pa stw odwa
y si wchodzi bez miejscowego pilota na pok adzie. Twigeport by o
nie tylko du ym miastem portowym, lecz równie idealnym miejscem do przeprowadzenia inwazji i stoczono tu wiele historycznych bitew. Kiedy flota króla zbli sterowe Toóbeorhtowi i zacz
a si do celu podró y, Radgar z oci ganiem przekaza wios o si ponownie ubiera . Sko czy w ostatniej chwili, kiedy
wysuwano ju trap. Matka popatrzy a z pot pieniem w oczach na jego rozwichrzone w osy i byle jak obwi zane rzemieniem nogawki rajtuzów, ale nie mia a ju czasu, eby co z tym zrobi - i ca e szcz cie, bo strasznie by go upokorzy a, czyni c to na oczach za ogi. Radgara bardzo dra ni o to nieustanne dopieszczanie, które by o chyba utrapieniem wszystkich athelingów. Na nabrze u sta earl Swetmann. Wyszed powita króla w towarzystwie o miu innych earli, którzy ci gn li na zgromadzenie wcze niej - bez w tpienia po to, eby troch na pocz tek pospiskowa . Swetmann mia zadziwiaj co ch opi
powierzchowno , z byle
powodu wybucha zara liwym miechem, a jego szczery u miech nie pasowa zupe nie do strasznej reputacji, jak sobie wyrobi . Ukl
przed ojcem i z
mu przysi
matce, na pami tk jej pobytu w jego earlostwie, podarowa wspania
na wierno ;
sobolow opo cz ; a
kiedy przedstawiono mu Radgara, odpowiedzia na jego uk on jeszcze g bszym uk onem. - Athelingu, witamy ci z otwartymi ramionami. Twoja s awa doskona ego je dawno ju do nas dotar a! - Nie odwracaj c si , skin
ca
na pacho ka, i ten podprowadzi
nie nobia ego ogiera mierz cego sobie w k bie dobre szesna cie d oni*[*d!o = 4 cale, czyli ok.10 cm.]. - Wiem, e uznasz nasze obrady za miertelnie nudne, zechciej wi c przyj w prezencie Isgicela, nich ci umila czas wizyty. Oczywi cie b dziesz go potem móg zabra do Waroóburha. Do formalnych podarków Radgar mia na ogó stosunek oboj tny. Wszystkie co cenniejsze prezenty, jakie dostawa - sztylety ze z oconymi r koje ciami czy wysadzane klejnotami klamry do pasów - zaraz po powrocie do domu albo po odje dzie go ci i tak musia oddawa
do królewskiego skarbca. Ale konia mo e pozwol
mu zatrzyma , a
wystarczy jeden rzut oka, by nabra przekonania, e je li istnieje na wiecie rumak mog cy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
si równa z jego ukochanym Cwealmem, to mo e nim by tylko Isgicel. Podzi kowa gospodarzowi z niek amanym entuzjazmem, cho gdzie w g bi duszy tli o si niejasne poczucie, e dopuszcza si nielojalno ci. Zaraz potem, prawi c powitalne bana y, rozp ywaj c si w u miechach i rozdzielaj c ciski, wtoczy si na nabrze e niesiony fal hipokryzji gruby wuj Cynewulf. Pogratulowa nowemu earlowi poparcia, jakiego udzieli mu jego fyrd, i niewiele brakowa o, a z
by
kondolencje z powodu straty obu braci. Radgar, walcz cy z siln pokus wskoczenia na grzbiet Isgicela, nie zauwa
nawet, kiedy obok wyrós kuzyn Wulfwer w asy cie swoich
dwóch najbli szych kamratów, Frecfula i Hengesta, którzy niemal dorównywali mu postur . Radgar nie dorasta
adnemu z nich nawet do barku. Wzi li go mi dzy siebie. Miny mieli
marsowe, b bnili palcami po r koje ciach mieczy. - - Mam ci nia czy , smarku - burkn
Wulfwer. - Spróbuj mi narobi k opotu, a
st uk na kwa ne jab ko. - - Je li b dziesz mia k opoty - odparowa Radgar, zdecydowany od samego pocz tku okre li solidne podstawy ich nowej wspó zale no ci - to tylko dlatego,
za g upi do tej
roboty. - Raz! - powiedzia Hengest. Hengest znaczy o “ko ” i nie by o to, rzecz jasna, imi , które nadali mu rodzice. Zawdzi cza je swojemu wydatnemu nosowi i z bom... - - Co raz? - - Pierwszy raz odpyskn
- warkn Frecful. - Jeszcze dwa i oberwiesz.
- - To ty potrafisz do trzech zliczy , piegusie? Frecful by piegowaty i bardzo na tym punkcie uczulony. Jego ch opi co g adka buzia kontrastowa a silnie z ko sk g
Hengesta. Szanuj cemu si wojownikowi nie przystoi by
tak urodziwym ani tak atwo stawa w p sach. Uniós wielk jak bochen pi
, ale w tym
momencie matka spojrza a w ich stron i b yskawice, które strzeli y z jej oczu, zmrozi y nawet osobist armi Wulfwera.
Twigeport, wci ni te mi dzy dwa akweny, z konieczno ci wyros o wy ej od innych baelskich miast. Radgar, ilekro si tu znalaz , z upodobaniem penetrowa w skie, ciasne uliczki, ale tym razem nie zanosi o si , e b dzie mia po temu okazj . Zmierzaj cy do dworu orszak otwierali tato i earlowie na koniach, za nimi toczy si powóz, którym jecha a matka z wujem Cynewulfem. Radgar mia jecha z nimi, ale pretekstu do zrezygnowania z miejsca w powozie dostarczy mu Isgicel. Ze z
liw
satysfakcj
spogl da z siod a na swoich przybocznych, którzy biegli przy koniu, poc c si jak myszy w
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
panuj cym upale. - Uszy do góry, thegnowie! - pokrzykiwa na nich. - U miechajcie si do tych mi ych ludzi. Nie zapominajcie, e eskortujecie teraz athelinga. Na swój op akany wygl d nic nie poradzicie, ale starajcie si przynajmniej trzyma fason. Uliczki by y bardzo w skie, a Isgicel, chocia dobrze go, u
ono, nie lubi obok
siebie obcych. Przy niewielkiej zach cie ze strony Radgara uszczypn
raz z bami Frecfula,
raz kopn
Hengesta i dwukrotnie przypar do muru Wulfwera. Radgarowi humor coraz
bardziej si poprawia . Earlowski dwór, cho wzniesiony z kamieni, i to wielkich, przypomina tradycyjn stodo . Otacza o go mrowie domów mieszkalnych i budynków gospodarczych. Radgar najch tniej zostawi by Isgicela w stajni i pobuszowa na piechot po dworskim kompleksie najlepiej bez asysty niech tnych mu stra ników - ale w planie wizyty przewidziano pewne wa ne spotkanie, podczas którego mia towarzyszy matce. Cniht zaprowadzi ich do ma ej izby na pi trze. By a duszna i cuchn ca, jakby od wieków gnie dzili si w niej thralle, teraz jednak jedyne jej wyposa enie stanowi wytarty dywan i dwa fotele. ciany pokrywa a wypaczona miejscami ze staro ci boazeria. Izba nie mia a sufitu, w górze wida by o belki stropowe i spody gontów, którymi pokryty by dach budynku. Matka rozejrza a si z niesmakiem. - - Poprosi am o pomieszczenie, w którym b dziemy mogli spokojnie porozmawia . Tutaj z w asnej woli nikt raczej nie zajrzy. - Usiad a i poprawi a spódnic . Sili a si na spokój, ale Radgar nie da si zwie , zbyt dobrze j zna . Podszed do ma ego mansardowego okienka. Nie mia o szyb, a otwarte na o cie okiennice wpuszcza y do rodka troch
wie ego
powietrza. Radgar wychyli si i poczu na twarzy powiew bryzy, a w nozdrzach zapach morza. Widzia kryte gontem dachy ufortyfikowanego pó nocnego portu. Przy nabrze u cumowa y dziesi tki statków i odzi, drugie tyle ko ysa o si na kotwicy w pewnej odleg
ci
od brzegu. - - Pami taj, Radgarze, e Chivianczykom od urodzenia wbija si do g ów, e wszyscy Baelowie to nieokrzesani barbarzy cy. Staraj si wi c zachowywa jak na królewskiego syna przysta o. W ci gu ostatnich dwóch tygodni s ysza to od niej ze sto razy. - Dobrze, matko. Czekali na jego ekscelencj , ambasadora Chivianu, którym by brat mamy, Rodney, obecnie lord Candlefen, wuj, którego Radgar nigdy jeszcze nie widzia . Ojciec powiedzia tylko raz: “B
uprzejmy i odno si do niego z szacunkiem, je li swoim zachowaniem
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dzie na to zas ugiwa . Oka wyrozumia
matce, bo dla niej b dzie to trudne spotkanie.
Obelg pod adresem swoim ani swojej rodziny nie musisz tolerowa ”. W tym przypadku pod owem “rodzina” tato rozumia oczywi cie siebie. Wi kszo
jednostek w zatoce stanowi y d ugie odzie, ale kotwiczy o tam równie
troch dwu-, a nawet trójmasztowych kog - statków z szerokimi pok adami, mog cych przewozi du e ilo ci adunku, ale ko ysa y si niemi osiernie przy najmniejszej fali. By y te powolne. - - Pami taj, e to rodzinne spotkanie, mój drogi. Nie b dziemy robili ceregieli z tym, kto jest ksi ciem, a kto nie. Po prostu ch opiec spotyka si ze swoim wujem. - - W Baelmarku nie ma ksi
t, matko - przypomnia jej. - Jestem tylko athelingiem.
- Oczywi cie nie wszystkie te statki musz by chivianskie, mo e s w ród nich i baelskie. - - Dla swojej chivianskiej rodziny jeste ksi ciem. - W tym, co mówi a, niewiele by o logiki. - - No dobrze, jestem ksi ciem. - Ale nie móg mie nadziei na obj cie sukcesji po tacie, dopóki nie udowodni, e jest godzien tronu, a b dzie to trudne, je li wojna si sko czy. Ile tych dachów jeden przy drugim! Nic dziwnego, e w Twigeport wybucha tyle gro nych po arów. - - To dla mnie bardzo wzruszaj ca chwila, kochanie. Nie popsuj jej, prosz ! Mog ci chyba zaufa ? Odwróci si do niej. - - W czym zaufa ? - - W tym, e b dziesz si przyzwoicie zachowywa ! - - A czy zdarzy o si kiedy , ebym nie zachowa si przyzwoicie, Wasza Mi
?
- - O, nie raz! - achn a si , ale zaraz si roze mia a. - Z ka dym dniem jeste coraz bardziej podobny do ojca! Sk oni si . - Pochlebiasz mi, pani. U miechn a si aprobuj co, i - Tylko tak trzymaj, a... - Urwa a i zesztywnia a, bo w tym momencie rozleg o si pukanie do drzwi. - Wej ! Do izby wsun
si m czyzna. Na Radgarze z miejsca wywar silne wra enie. Mia
ciemne w osy i ciemne oczy, co w Baelmarku uchodzi o za wynaturzenie, komicznie prezentowa y si te jego po czochy, kaftan i bia y, koronkowy ko nierz wokó szyi, ale co w ruchach tego cz owieka, w rym, jak omiót czujnym wzrokiem izb , sugerowa o, e lepiej nie wchodzi mu w drog . Ga
r koje ci jego miecza stanowi oprawiony w z oto drogi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kamie . Ale wiek si nie zgadza . Lord Candlefen powinien by starszy... Czy by przyboczny Gwardzista? M czyzna wycofa si z izby, nie zamykaj c za sob drzwi. - - Czy to by Fechmistrz? - wyszepta z podnieceniem Radgar, - To wujowi b asystowali Fechmistrze? - - By mo e. - Matka u miechn a si . - On chyba my li, e u nas po ulicach spaceruj wilki i nied wiedzie. Jeslijednak król przydzieli mu fechtmistrzów, musia uczyni to niedawno. Ten cz owiek by za stary. Naturalnie!
e te
sam na to nie wpad ! Fechtmistrze byli czym
zaczarowanych dworskich thegnów. Przygotowywano ich do s szkole cnihtów, a potem byli
w rodzaju
by w jakiej specjalnej
czeni duchow wi zi ze swoimi panami. Uniemo liwia o to
fechtmistrzowi zmian chlebodawcy i gdyby jaki wychowanek tej szko y cnihtów zosta niedawno po czony wi zi z wujem, musia by to by kto m ody wiekiem. Do izby wtoczy si wysoki, spasiony m czyzna i drzwi cicho si za nim zamkn y. Przybysz mia kasztanowe, przetykane siwizn w osy i brod oraz czerwon nalan twarz. Sapa ci ko, zm czony wspinaczk po schodach. By absurdalnie grubo ubrany jak na ten gor cy, letni dzie . Mia na sobie pstrokaty, podbity futrem p aszcz, watowany, bogato haftowany kaftan, kubrak i duchy wiedz , co jeszcze. Kto musia mu podpowiedzie , e w Baelmarku jest zimno. - - Rodneyu! - krzykn a matka, zrywaj c si z fotela. Chivianski ambasador sk oni si sztywno. - - Madam! Cofn a si odruchowo, jakby kto j spoliczkowa . Fotel, z którego przed chwil wsta a, podci
jej kolana i zapad a si we z powrotem. Jej brat spojrza rybimi oczami na
siostrze ca. Radgar sk oni si . - - Panie - powiedzia tylko, cho przygotowa sobie d
sze przemówienie.
- - Hmm. Bardzo podobny do ojca. - - Dzi kuj , Wasza Ekscelencjo. Matka znowu podnios a si z fotela, tym razem wolniej. - Czemu tak ch odno nas witasz, Rodneyu? Tyle si nie widzieli my! - Ruszy a do niego z wyci gni tymi ramionami. Zignorowa j i spojrza spode ba na Radgara. - - To mia a by prywatna rozmowa, Charlotte. Ten ch opak wypaple ojcu wszystko, co tu powiemy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - A je li nawet? Jego ojciec jest moim m em. Nalana twarz ambasadora wykrzywi a si w grymasie nad sania. - Jego ojciec jest piratem, który ci porwa . Nigdy nie uznali my tego ma Rytmiczne podrygiwanie kraju sukni znaczy o,
stwa.
e królowa Charlotte zacz a
przytupywa stopk . Przez ca y okres dzieci stwa Radgara by to z y znak. W tym przypadku wreszcie nie on by powodem jej wzburzenia ani spodziewan ofiar . Kiedy si odezwa a, w jej g osie s ycha by o gro ne nutki, na d wi k których nawet ojciec k ad uszy po sobie. - - lubowa am mu w obecno ci wiadków! - - Nie przypominaj mi. - Wuj Rodney posadzi swe cielsko w fotelu i wielkopa skim gestem pulchnej d oni da znak siostrze. - Siadaj, kobieto. S owa, które tamtego dnia wypowiedzia
, drogo kosztowa y nasz rodzin . Twoje przyzwolenie na ten publiczny
gwa t sprawi o, e odsuni to si od nas, upodlono, doprowadzono do ruiny. - By wy szy od wuja Cynewulfa i prawdopodobnie o wiele wi cej wa
, ale t uszcz równomierniej si u
niego rozk ada . Wystarczy o spojrze na te pot ne ydy opi te chivianskimi jedwabnymi po czochami. Wuj Cynewulf mia nogi chude jak patyki, za to wielkie brzuszysko, które wsz dzie przed sob d wiga . Matka usiad a niespiesznie, wyg adzi a metodycznie fa dy sukni. Radgar stan fotelem i za
za jej
dr ce r ce za plecami. Ju od dwóch lat nie miewa napadów sza u i
my la , e z nich wyrós . Teraz jednak nie by ju tego taki pewien. - Zawiera am tylko uk ad - odezwa a si
cicho matka - który w zaistnia ych
okoliczno ciach wydawa mi si najkorzystniejszy z mojego punktu widzenia. Nie zdawa am sobie sprawy,
e obrona Parku przed piratami nale y do moich obowi zków. Nie
przypominam sobie, eby cho kiwn
palcem w mojej obronie, kiedy mój lub przerodzi
si w, jak to uroczo nazywasz, publiczny gwa t, cho pami tam doskonale, e mia boku. Nie przypominam te pierwszym donosi
sobie,
eby w swoich listach specjalne si
miecz u
uskar
. W
: “Ojciec zmar ” i niewiele ponadto. Drugi brzmia podobnie: “Matka,
nie yje. Pogod mamy adn ”. By te trzeci o biednej Rose i dole kloacznym. Trzy krótkie li ciki w ci gu czternastu lat! Ale przyzna
, e moje do ciebie dociera y.
Radgar cichym chichotem wniós swój wk ad w dodanie rozmowie rumie ców. Ten chivianski fircyk nie mia adnych szans. Nawet zaprawieni w bojach thegnowie nie posiadali si ze szcz cia, je li uda o im si ocali swoj m sko , kiedy mama zagi a na nich parol. Ró owa twarz ambasadora spurpurowia a. - - Ka dy z tych listów, zanim dotar do naszych raje, by otwierany przez Czarn Izb . Czytane by o równie wszystko, co ci odpisywali my. Toczy a si wojna, kobieto!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Podejrzewano nas o wywrotow dzia alno . My lisz, e twój m
tak nie post powa i nie
kaza otwiera swoim agentom twojej korespondencji? - - Tak my
! - warkn a. A potem ju
czego takiego nie zni
agodniej doda a: - Eled nigdy by si do
. Sama dawa am mu do przeczytania swoje listy, bo inaczej by ich
nie tkn . A teraz co mi wyja nij. Mam rozumie , e win za ca e to nieszcz sne zaj cie na moim
lubie obarczacie mnie? To dlatego przez wszystkie te lata praktycznie mnie
ignorowali cie? Wyrzekli cie si mnie? Ambasador ypn
spode ba na Radgara. Wida by o, e najch tniej kaza by go
wyrzuci z izby. - - Nie z twojej winy dosz o do napa ci, ale nie broni c swojego honoru, przynios wstyd nam wszystkim. - - O, doprawdy? - Mama by a teraz bliska wybuchu, postukiwa a nog o dywan. - A ja my
,
e to moi m czy ni nieskutecznie go bronili. Kto próbowa mnie sprzeda
oble nemu staremu capowi? Kto nie pomy la o podj ciu stosownych rodków ostro no ci, cho od spl drowania Ambleport up yn o zaledwie kilka tygodni? Kto nie wysy
mi ycze
urodzinowych w obawie, e inkwizytorzy uznaj to za jaki tajny szyfr? Przez chwil panowa a cisza. Ambasadorowi wyra nie odebra o mow . - - Mam nadziej - podj a jego siostra - e nie obarczacie mnie równie win za wybuch samej wojny? - - Wyjd , ch opcze - burkn Chivianczyk. - - Zosta , Radgarze. - - Dobrze, matko. - Cokolwiek masz mi do powiedzenia, Rodneyu, mo esz mówi w obecno ci mojego syna. Jego ta rozmowa te w jakim stopniu dotyczy. czyzna jeszcze bardziej poczerwienia na twarzy. - - Mam przez to rozumie , e nie chcesz wróci na ono rodziny? -- W
nie to masz rozumie . Nie czu by si poni ony, gdyby pl ta a ci si pod
nogami odrzucona przez pirata niewolnica? Zreszt jest wzorowym m em, kochaj cym, wiernym i wyrozumia ym. Nie pochwalam formy, w jakiej stara si o moj r czasem zacz am go podziwia i szczerze pokocha am,
, ale z
uj tylko, e nie mog am mu
urodzi wi cej tak wspania ych jak ten synów - Troch przesadza a, bo Radgar s ysza na asne uszy o wiele mniej pochlebne opinie o ojcu, które rzuca a mu prosto w oczy. I to cz sto. Jego, Radgara, te nie nazwa a dot d wzorowym synem. - Ostatnio zada mi to pytanie twój poprzednik, kiedy przyby tu grozi
wypowiedzeniem wojny, je li nie zostan
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
spakowana i odes ana statkiem do domu. JEled zaproponowa , e mnie pu ci i da skrzyni pe
skarbów. Odmówi am, bo... - - To do niego podobne! - wysapa ambasador. - Zgwa ci ci , a potem dawa
pieni dze jak ladacznicy? - - Przyjmuj c jego ofert , skaza abym go na
mier , i oboje mieli my tego
wiadomo . Wiedzia am ju wtedy, jakiego rodzaju m czyzn zes
mi los. Mo e nie jeste
w stanie zrozumie poj cia wielko ci, aie zapewniam ci ... Lord Candlefen pod wign si z fotela. - - Nie mamy o czym rozmawia . Widz , e nie ma sensu porusza w negocjacjach twojej kwestii. - - Mojej kwestii?! - krzykn a matka. - Siadaj, Rodneyu. Siadaj, powiadam! Nie naprostowa am jeszcze do ko ca twoich spaczonych i wyko lawionych pogl dów. Mamy te do omówienia spraw mojej spu cizny. Radgarze, zaczekaj na zewn trz. Jego Lordowska Mo
nie usiad . Radgar by bliski wybuchu. Matka chyba si tego domy la a. Nie mia
szcz cia do wujów. - Jak sobie yczysz, pani - powiedzia . - Wasza Ekscelencjo,
uj , e nie mogli my
si pozna w bardziej sprzyjaj cych... - Radgarze! - - Pozwól mi sko czy , matko. Panie, gdyby przysz o ci do g owy popyta na ulicach, dowiedzia by si , e moj matk witaj rado nie wsz dzie, gdzie si udaje. Widzia em, jak wojownicy, którzy pl drowali miasta Chivianu, grabili jego statki, brodzili po kostki we krwi - stara si nie krzycze - oddaj jej pokornie i z dobrej woli cze , bo jest szanowan królow tego kraju i na ka dy traktat, w którym znajdzie si punkt dotycz cy odes ania jej do domu, zgromadzenie nie odda ani jednego g osu, ani jednego! Spytaj, kogo chcesz! Je li kto w Baelmarku mówi seo hl&fdige, co znaczy “nasza pani”, ma zawsze na my li moj ... - - Radgarze! - - Tak, mamo. - Radgar sk oni si i ruszy do drzwi. Zamkn wszy je za sob opar si o nie i sta tak przez chwil , dygocz c gwa townie. Chyba dobrze si zachowa w tych okoliczno ciach. Ca kiem niez mow paln ! Stara si zapanowa nad oddechem. Oj! - Nie by na korytarzu sam.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4
Korytarz by ciemny i duszny, jedyne okno znajdowa o si w jego drugim ko cu. Po prawej stronie Radgara, przy schodach, warowali Frecful i Hengest oraz Boehtric i Ordlaf przyboczni - którzy razem reprezentowali tak gór mi sa, e wystarczy oby go na miesi c dla wszystkich wilków Skyrii. Po jego drugiej r ce, ty em do okna, oparty ramieniem o cian , sta szermierz ambasadora. Emanowa niezm con pewno ci
siebie kota, który
spogl da z wysoka na cztery wyg odnia e psy. Radgar sk oni si mu. - Jestem Radgar yEleding. Witaj w Baelmarku, panie. Obcokrajowiec odk oni mu si z gracj . - Zw mnie G ste, Wasza Wysoko . Jestem wielce zaszczycony, e wita mnie sam syn króla, ale aden ze mnie pan. Jestem zwyk ym rycerzem. - U miecha si , ale ani na moment nie odrywa wzroku od czterech thegnów. - Nimi si nie przejmuj. Niebezpieczni s tylko na trze wo. Jeste fechtmistrzem? Wiele s ysza em o fechtmistrzach. - Teraz, maj c przed sob tego mówi cego cicho tygrysa, sk onny by uwierzy w to, co s ysza . M czyzna by niski jak na standardy catterstowskiego fyrdu, a mimo to roztacza wokó siebie niezaprzeczalnie gro
aur .
- - Jakby to powiedzie ... by em kiedy fechtmistrzem. Ju nim nie jestem, w ka dym razie nie w sensie, jaki masz na my li. Teraz jestem tylko rycerzem Zakonu. Nie ju wi
czy mnie
z adnym podopiecznym. - - Ale nosisz miecz z kocim okiem. Mog go obejrze ? - - Prosz bardzo, Wasza Wysoko , ale mo e przy innej okazji. W tej chwili jest na
bie. - Ciemne oczy m czyzny wci
ledzi y ka dy ruch czterech byków.
- - Mów mi Radgar. Nie mamy w Baelmarku
adnych Wysoko ci, co najwy ej
nisko ci, takie jak tych czterech. - Ubawi y go ponure miny thegnów. Pewnie znali chivianski na tyle, by si zorientowa , e sobie z nich dworuje. - - Szkoda. Mia em nadziej ,
e nast pnym królem Baelmarku zostanie pó krwi
Chivianczyk. - - Jest ju
nim obecny król. Ja jestem Chivianczykiem w trzech czwartych,
nikczemnym i wstr tnym miesza cem. Chyba nied ugo zostaniesz bez pracy. ste po raz pierwszy zerkn na niego. - - A to niby czemu? - - Ty tu stoisz, a moja matka rozdziera tam twojego podopiecznego na strz py. Fechtmistrz zachichota .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ona nie podlega mojej jurysdykcji. Drzwi otworzy y si z impetem i wypad przez nie, omal nie przewracaj c Radgara, obiekt jego jurysdykcji. Zatrzyma si i z ym okiem ypn z góry na siostrze ca. - - A wi c ty jest Radgar? - - A ty wuj Rodney. - - Có , ch opcze, powiem jedno: mile mnie zaskoczy
. Matka nauczy a ci dobrych
manier. - - W przysz
ci mo e ci czeka jeszcze wi ksze zaskoczenie. Ojciec nauczy mnie
dobrze walczy . 0Sir G ste parskn
miechem. Cztery morsy przy schodach zawtórowa y mu
zgodnym rechotem, cho nie bardzo wiedzia y, z czego si rozumia y czym mowa. Lord Candlefen spiorunowa
miej , bo nie znaj c j zyka, nie Radgara wzrokiem oddali
si .
Thegnowie przy schodach rozst pili si , eby go przepu ci . - Obowi zki wzywaj - westchn
fechtmistrz. - Pnsafca wyrazy uszanowania swoim
dostojnym rodzicom, Radgjoac - Sk oni si , ju nie tak g boko jak za pierwszym razem, i raaryiwdad za ambasadorem. Przechodz c mi dzy czterema cerberami, nie zaszczyci ich jednym spojrzeniem.
Radgar wróci do izby. - Matko? - - Odejd . - Sta a przy oknie, plecami do niego. Zauwa
, e szlocha.
- - Ale , matko... - - Radgarze, prosz ci , odejd . - Nie odwraca a si . - Nic mi nie b dzie. Przemkn o mu przez my l, eby pobiec po ojca, szybko jednak odrzuci ten pomys . Cz sto widywa matk p acz
.
- Jak sobie yczysz, matko. Wyszed na korytarz i zamkn za sob drzwi. - Królowa nie yczy sobie, by jej przeszkadzano! - poinformowa Boehtrica i Ordlafa. Nale eli do dworskich thegnów taty, szkolonych i dowodzonych przez Leofhca, nie byli wi c w ciemi bici. Czego nie da o si
powiedzie
o Frecfulu i Hengestcie, kompanach Wulfwera.
Cokolwiek mia o si jeszcze wydarzy tego popo udnia, atheling Radgar nie b dzie nikomu do niczego potrzebny a do wieczornej uczty we dworze, a i wtedy nie za bardzo. Radgar wszed pewnym krokiem do izby po drugiej stronie korytarza i ostentacyjnie zatrzasn drzwi. Wulfwer zna zagrania kuzyna, ale z Pi knym i Besti nie powinno by
adnych k opotów.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W izbie na szcz cie nikogo akurat nie by o, ale smród zapar mu dech w piersiach. ciciele tuzina st oczonych tu jedna przy drugiej prycz od pokole nie prali kocy. Brn c przez gruby ko uch walaj cych si po pod odze ubra , dotar do ma ego mansardowego okna, dok adnie takiego jak w izbie naprzeciwko, przez które niedawno wygl da , z tym e to wychodzi o, rzecz jasna, na po udnie. Nie do , e by o ma e, to jeszcze dzieli je na pó pionowy pr t. Podci gn
si na nim, wysun
najpierw nogi, a potem, przekr caj c si na
bok, przecisn biodra i ramiona. Siedzia na w skim parapecie, zapieraj c si stopami o gonty, i zastanawia si , co by to by o, gdyby si teraz po lizgn i spad . Czy zosta aby z niego tylko mokra plama na ziemi, czy ochlapa by te swoj krwi bo na pewno nieraz si
ciany? Musi kogo zapyta . Thegnowie powinni to wiedzie ,
zdarza o,
e obserwator zlatywa z dachu. Nigdy nie ba si
wysoko ci, wdrapywa si ju na bocianie gniazdo, tak wi c na swoich pierwszych fxnngach, zanim zostanie szyprem, z pewno ci da si pozna jako wielki obserwator, i chocia matka chybaby zemdla a, gdyby go teraz zobaczy a, nic mu nie grozi o - od kraw dzi dachu dzieli y go dobre dwie stopy. Mia st d wspania y widok na po udnie, na Kana Pó nocny, którym przyp yn niedawno na “Graeggosie”. Do portu zbli
y si kolejne smocze odzie. W oddali majaczy
we mgle sto kowy masyw Cwicnolla. By bardziej symetryczny ni wtedy, gdy Radgar ogl da go z Warodburha. Radgar przesun si na skraj parapetu, pu ci okienko i wdrapa na czworakach na kalenic dachu. Tu poczu w ko cu powiew lekkiej bryzy. Mia st d widok na ca y wiat przykryty kopu
bezchmurnego nieba - male kie plamki kr
ce wysoko w górze
to pewnie rybo owy; przelatuj ce mimo Radgara rybitwy przygl da y si
mu ciekawie.
Miasto, klify, dwa porty, l ni ce wody SwiJaefenu i szary bezkres oceanu na pó nocy... Rozgrzane w s
cu gonty parzy y go w d onie i po ladki. Deszcze i wiatr wyszlifowa y je
przez lata, by y upstrzone ptasimi odchodami, miejscami omsza e. Kilka budynków dalej niewolni naprawiali dach. Pomacha do nich, oni te mu pomachali. Poprzedniego roku w rodku miasta, w miejscu gdzie po ar strawi kilka domów, zia a du a dziura. Teraz znik a. Widocznie domy odbudowano. Je li w yciu by o co pewnego, to to, e ani Hengest, ani Frecful nie przecisn si przez to okienko; a przynajmniej nie na tyle, by wyjrze za mansard i go tu wypatrzy . Kiedy odkryj , e im si wymkn , wykoncypuj pewnie swoimi krótkimi rozumkami, e pobieg do stajni do Isgicela - a wi c tam nie pobiegnie. Pocz tkowo zamierza poczeka na dachu, a wyjd na zewn trz, ale teraz zauwa
, e do budynku, na którym siedzi, przylega
pod k tem prostym inny budynek, o dachu tylko kilka stóp ni szym, równie g sto usianym
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mansardami. Dzie
jest parny, a wi c okiennice we wszystkich oknach powinny by
pootwierane. W lizgnie si przez które do rodka i poszuka schodów. Doszed kalenic do ko ca dachu, zsun tylko znale
si na sam kraw
otwarte okno i wej
na zewn trz. Izba, w której si
i spu ci z niej na drugi dach. Teraz wystarczy o
przez nie do rodka, co okaza o si trudniejsze ni wyj cie znalaz , by a do
przyzwoicie urz dzon
sypialni .
Przestraszy si , e drzwi mog by zaryglowane, ale nie by y. Zbieg po schodach, nie zatrzymywany min wartowników przy drzwiach frontowych i ruszy w miasto. Pami ta , co mówi tato o mo liwym porwaniu, ale by przekonany, e nikt nie podejmie takiego ryzyka ju teraz. Dopiero kiedy dla wszystkich stanie si jasne, ku czemu zmierzaj obrady, s absza strona mo e posun
si do przemocy. Dzisiaj jeszcze na to
za wcze nie. Nie przysz o mu do g owy, e stron mo e by wi cej ni dwie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
5
Kiedy wróci do kompleksu pa acowego, s
ce chowa o si ju za zachodni
cian
fiordu. Poznali go i wpu cili dworscy thegnowie z Catterstow, którzy wraz z miejscowymi stra nikami pe nili s
przy bramie; od nich dowiedzia si te , gdzie zakwaterowano
króla. By zgrzany, zm czony i zbiera o mu si na wymioty. Godzin wcze niej natkn si na kobiet handluj
przepysznymi piernikami z malinowym nadzieniem. Za srebrnego sceatta
kupi ich osiem i skonsumowa wszystkie na miejscu. Poch oni ty obmy laniem pretekstu, który pozwoli by mu si wykr ci od udzia u w wieczornej uczcie, zab dzi w labiryncie wysokich budynków. Straci sporo czasu, nim odnalaz w
ciw drog . Przed drzwiami
dworu Leofric rozmawia z dworskim thegnem Ordlafem, który w swojej kolczudze i stalowym he mie przypomina ogromnego homara. Z tym e homary si nie poc . Szeryf powita
athelinga skinieniem g owy, na jego twarzy malowa o si
wystudiowane zatroskanie. - - Dobrze si czujesz, ch opcze? - Zdarza o si - i to cz sto - e tato Aylwina swoim jedynym niebieskim okiem dostrzega wi cej ni wierzyli w dzieci stwie w jego zapewnienia,
inni dwoma zielonymi. Obaj ch opcy
e szmaragd osadzony w srebrnej klapce
umo liwia mu czytanie w ich my lach. Radgarowi nawet teraz przychodzi o czasami do owy, e jest w tym co z prawdy. - - Przesadzi em z piernikami, ealdorze. - Z drobnych grzeszków, zw aszcza tych, które same w sobie nios y kar , lepiej by o wyspowiada si od razu. Thegn nie okaza spodziewanego rozbawienia. - Wulfwer wsz dzie ci szuka. - Wulfwer nie znalaz by w asnej twarzy w lustrze. Z tym e nie wiem, po co mia by jej tam wypatrywa . Tym razem Leofric ci gn gro nie brwi. - Widzia em tego thegna unurzanego we krwi, otoczonego wa em martwych Chivianczykow, których usiek . Widzia em, jak w pojedynk przechyla na nasz stron szal zwyci stwa. A czym ty si do tej pory wykaza
? Mo esz si pochwali odniesionymi w
bitwie ranami, zdobytymi upami? Czy uwa asz si za urodzonego o tyle lepiej od athe inga Wulfwera, e upowa nia ci to do dworowania sobie z niego. Atak! Wulfwera wyda a na wiat thra lica. A poniewa poza nim p katy Cynewulf nie sp odzi
adnych innych dzieci, wielu podejrzewa o, e i oci
y Wulfwer nie jest jego.
Leofric jednak by najlepszym przyjacielem taty, jedynym w królestwie cz owiekiem, który
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
móg spu ci królewskiemu synowi porz dne lanie i mie pewno , e król tylko go za to pochwali. Korzysta ju z tego prawa i móg z niego skorzysta znowu. - Przepraszam, wuju. Klapka na oku zab ys a. - - Nadal taki z ciebie dzieciuch, e nazywasz mnie wujem i p atasz g upie figle? - - Nie, szeryfie. Niem drze post pi em. Pójd od razu do athe inga Wulfwera i rozwiej jego obawy. Leofric wysun
szcz
i zastanawia si przez chwil , w ko cu jednak przyj
te
przeprosiny bez dalszych komentarzy. - - Znale li my ci osobn izb na poddaszu. - - Jestem zaszczycony. - Wulfwer zwyk chrapa jak wieprz. - - Z bardzo ma ymi okienkami. - - Mhm. Leofric zawaha si
i zerkn
Najwyra niej nie chcia , eby wie
na przys uchuj cego si
ich rozmowie Ordlafa.
o eskapadzie Radgara si roznios a.
- - Powinienem zameldowa o tym twojemu ojcu. - - On i bez tego ma mnóstwo spraw na g owie, ealdorze. - - Fakt. Nie zrobi wi c tego, je li dasz mi s owo. Radgar zdoby si na uk on, co nie spodoba o si jego przepe nionemu brzuchowi. - - Obiecuj , e to si wi cej nie powtórzy. - - Wszystko ma swój pierwszy raz - mrukn
szeryf. Wiedzieli obaj, e chocia
bezpo rednie rozkazy dzia aj na Radgara jak p achta na byka, to ch opiec potrafi dotrzyma raz danego s owa. Wykonywa polecenia Wulfwera? Radgar dr czony md
ciami wszed do
rodka. Miasto p ka o w szwach i nawet w domu przeznaczonym dla króla trzeba by o upcha ludzi jak ledzie w beczce. Parter by zarezerwowany dla stra ników i prawdopodobnie dla starszych wiekiem cz onków witanu. Kwater mia tu chyba równie wuj Cynewulf, który nienawidzi schodów. Tak jak w tej chwili Radgar. Mama z tat zajmowali jedn z izb na pi trze, reszt pi tra przeznaczono dla dam dworu królowej oraz dla on tych earlów, którzy woleli spa w Stanhofie ze swoimi dworskimi thegnami. Uff, jak gor co! Radgar wspi
si po schodach na poddasze, terytorium s
by. By o
tu tylko dwoje drzwi. Otworzy te, zza których dochodzi dono ny rechot kuzyna, i wszed do rodka. Izba by a zaskakuj co przestronna i wcale nie tak duszna, jak si rozci ga a si na ca
szeroko
obawia , bo
budynku, a mansardowe okna po obu stronach zapewnia y
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przewiew. Sta y tu dwa krzes a i dwie w skie prycze, na pod odze le
a s omiana mata. Na
pryczach rozwalili si Wulfwer, Frecful i Hengest, rozebrani do samych hajdawerów. Izba by a kiedy
wi ksza, ale potem przedzielono j
na dwie cz ci prowizorycznym
przepierzeniem z surowych desek. Drzwi w tym przepierzeniu prowadzi y zapewne do osobnej izby, o której mówi Radgarowi Leofric. - Nie musicie kl ka , m odzie cy - burkn Gdyby nie md
Radgar, kieruj c si ku tym drzwiom.
ci, wyczu by mo e w por zbli aj ce si niebezpiecze stwo. By ju o krok
od drzwi, kiedy silne uderzenie skórzanym pasem w plecy pchn o go na przepierzenie. Zawy z bólu i obróci si na pi cie. Dopiero teraz rzuci y mu si w oczy puste flaszki po winie walaj ce si po pod odze, i wypieki na twarzach trójki opiekunów. Wulfwer sta z pendentem w r ku i u miecha si szyderczo. To on go uderzy . Jego dwaj kompani tarzali si po pryczach wstrz sani paroksyzmami miechu. Jedyn nadziej Radgara by a szybko . Skoczy przed siebie, wykona pozorowany zwód w lewo i min
z prawej otumanionego winem Wulfwera. Ale potkn si o wystawion
nog Hengesta i run
jak d ugi. Zerwa si b yskawicznie z pod ogi, ale by o ju za pó no -
Wulfwer blokowa mu drog do drzwi. Hengest i Frecful nast powali od ty u. - - Rozbieraj si ! - sykn Frecful. - Na pocz tek dwadzie cia batów od ka dego. - - Tylko spróbujcie! - Radgar nie powo ywa si z zasady na autorytet ojca, ale tym razem uzna sytuacj za na tyle gro
, by wykrztusi : - Kiedy tato zobaczy u mnie pr gi,
wyda si , e mnie nie upilnowali cie i wynikn em si sam na miasto! - - Racja! - warkn
Hengest. - wi ta racja. Musimy pra tak, wojownicy, eby nie
zostawi pr g. Ani siniaków. - - Odsu cie si ! - pisn
Radgar, zastanawiaj c si , czy stra e na dole us ysza yby
jego wo anie o pomoc. Wulfwer wyszczerzy z by we wrednym u miechu. - Nigdzie nie pójdziesz. Po tym nie b dzie siniaka. Uderzy . Radgarowi uda o si uchyli przed pierwszym ciosem. Zas oni si przed drugim, ale wielka pi
thegna przebi a jego gard i wyl dowa a na brzuchu. Bach!
Jeszcze nigdy niczym tak mocno nie oberwa . Rozci gn by si jak d ugi na pod odze, gdyby Frecful go nie przytrzyma . Na moment, sapi c i krztusz c si , zwis bezw adnie w obj ciach thegna. Nie móg doby g osu. I nagle zapa
gniewem, który doda mu si . Wyrwa si Frecfulowi i chcia kopn
miechni tego szyderczo Wulfwera. Chybi o w os: Wulfwer warkn cios. Bach!
i wyprowadzi kolejny
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Frecful i tym razem z apa go i przytrzyma . - Dobre to by o. Jeszcze raz. Wulfwer nie da sobie tego powtarza . Bach! - Moja kolej - powiedzia Hengest i r bn
Radgara dwa razy w pier , raz z lewej, raz
z prawej r ki - Bach! Bach! - wybijaj c mu ca e powietrze z p uc. Radgar osun
si na pod og , zwin
oszo omienia zarz zi , usi uj c zaczerpn
w k bek i spowity w czarn mg
bólu i
tchu. My la , e sko czyli, ale zrogowacia e apska
poderwa y go do pozycj i stoj cej, celem kontynuowania - rozprostowywanie go i patrzenie, jak znowu si zwija, strasznie ich bawi o. Bach! Bach! Straci rachub spadaj cych ciosów. Bach! Wi kszo
l dowa a na brzuchu, cz
na korpusie albo na plecach. Przerwali dopiero,
kiedy wartk strug trysn y ze nie strawione pierniki. - Tfu! - wrzasn z obrzydzeniem Wulfwer. - Zaraz to posprz tasz, smarku! Ale Radgar go nie s ysza - rzyga , d awi si i coraz bardziej purpurowia na twarzy. Kto gdzie pokrzykiwa , kto ok ada go pi ciami, wszystko to w wiruj cej mgle. Zacz wymiotowa krwi . I wtedy oprawcy przerazili si jeszcze bardziej ni on. Poklepali go po plecach, przywracaj c oddech, ale nadal wymiotowa krwawym luzem. Us ysza dolatuj ce gdzie z oddali g osy... - - Durnie, rozwalili cie mu ledzion , umrze! - Nie my go do domu ywio ów! - - Ciszej, barany, pod nami mieszkaj kobiety. - - To wycierajmy t krew, nim zacznie im kapa na g owy. - - Trzeba go zanie
do domu ywio ów, niech go lecz czarami, zanim umrze.
- - Nie! Chcesz zadynda na stryczku? Jak Eled si dowie, to obwiesi nas trzech, wszystko jedno czy smark wy yje, czy wyzionie ducha... Raczej wyzionie...
No, niezupe nie. Radgar czu , jak go rozbieraj , myj i owijaj w szorstki, cuchn cy koc. Wulfwer ukl
przy nim, otoczy silnym ramieniem, uniós ostro nie i przystawi do
warg kubek z winem. Radgar upi troch , eby sp uka niesmak z ust. - Wyli esz si , Radgarze? - mrukn
z niepokojem osi ek. - Troch nas ponios o.
Poturbowali my ci bardziej, ni zamierzali my. Takie m skie zabawy. Radgar nie odpowiedzia - oddychanie sprawia o mu zbyt wiele bólu, by marnowa ten wysi ek - ale kiwn
g ow . Nie bardzo wiedzia , gdzie jest ani jak si tu znalaz ... chyba
ma halucynacje. Hengest zmywa na czworakach pod og . Thegnowie nie zmywaj pod óg! Wulfwer u
go ostro nie na macie. Ból nie pozwala Radgarowi si wyprostowa ,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
a kiedy próbowa podci gn
kolana, bola o jeszcze bardziej. Wszystko go bola o. J kn ,
przekr ci si na bok i w tej pozycji uda o mu si wreszcie zwin
w k bek.
- Chyba nie pójdziesz na uczt , h ? - wymamrota zafrasowany Wulfwer. Radgar zamkn
oczy. Obawia siej e ci brutale co mu w rodku przetr cili. Robi ,
co móg , eby si nie rozp aka z bólu, który cierpia , krztusz c si wci
i wymiotuj c. Nie
da im tej satysfakcji. - Zreszt nie masz si w co ubra - podj chyba nie zd
Wulfwer. - Frecful pierze twoje rzeczy, ale
wyschn .
Jaki czas potem, le c twarz do ciany, us ysza , jak do izby wpada rozsierdzona matka. Gniew szybko jej min , ust puj c zatroskaniu. Przy
a mu ch odn d
do czo a,
zasypa a pytaniami: Co mu jest? Zjad co ? Co wypi ? Gdzie z wysoka dobieg g os Wulfwera: - - Co mi si widzi, ciotko, e dobra si do wina. Musia je jako przeszmuglowa za naszymi plecami. - - Radgarze! Jak mog
? Ile wypi
?
Radgar, ho ubi c pulsuj cy w trzewiach piec, pragn tylko zosta sam i umrze . - Za du o - wyj cza . Wola by, eby zamiast matki przyszed tato. W tpi , czyj uda mu si oszuka . Ale najwyra niej si uda o, bo wyprostowa a si , krzykn a, e dobrze mu to zrobi, i skierowa a swój gniew na Wulfwera. - Nie wywi za
si , m odzie cze, z zadania, które powierzy ci król. Ch opiec nie
zacz by ni z tego, ni z owego pi , gdyby ze swoimi nieokrzesanymi przyjació mi nie da mu ego przyk adu. Poniewa dzisiaj nie mo e si nigdzie w takim stanie pokaza , zostaniecie tu z nim i b dziecie go pilnowa jak oka w g owie, zrozumiano? A je li jeszcze raz czym mi si narazisz, Cynewulfingu, to ka zd ysz mrugn
zrobi z ciebie niewolnika i usun
z ryrdu tak szybko, e nie
okiem. Je li przez jedno popo udnie nie potrafisz upilnowa trzynastolatka,
to nie nadajesz si do noszenia miecza. Zrozumia
? Posprz taj tu porz dnie. Strasznie
mierdzi. - Wypad a z izby jak burza, by uda si na uczt . Wulfwer kopn Radgara. - - Teraz naprawd mam ch
skr ci ci kark.
- - By bym ci wdzi czny - wyskamla Radgar.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
6
Do rana nabra przekonania, e w najbli szym czasie jednak nie umrze, obawia si tylko, e ju nigdy nie b dzie si móg wyprostowa . Komórka, któr przydzieli mu Leofric, pe ni a chyba funkcj jakiego sk adziku. By a to w ska kiszka na samym ko cu poddasza. W najszerszym miejscu mia a niespe na cztery stopy, a w
rodkowej cz ci, przez któr
przebiega y kamienne przewody kominowe poprowadzone z ni szych pi ter, niespe na pó stopy. Dwa w skie okienka, o których wspomina z przek sem Leofric, nale
oby w
ciwe
nazwa szparkami. Radgar wsta z pos ania, co nie przysz o mu atwo i zaj o troch czasu. Ka dy ruch by now tortur . W zewn trznej izbie panowa nieopisany rozgardiasz. Po pod odze wala y si cz ci garderoby, w zmi tej po cieli chrapali w zawody trzej nadzy thegnowie. Dziewcz t, których piski Radgar s ysza tutaj w nocy, ju nie by o. Staraj c si trzyma jak najpro ciej, doku tyka do drzwi i tam natkn
si na rozci gni tego w poprzek kochanego kuzyna
Wulfwera. Oczywi cie celowo tu si u Radgar kopn
.
go najsilniej, jak w zaistnia ych okoliczno ciach potrafi , czyli niezbyt
mocno. Bez w tpienia jego zabola o bardziej ni Wulfwera. - Wstawaj! Pomruku, który us ysza w odpowiedzi, nie powstydzi by si nied wied wybudzany z zimowego snu przez atak podagry. Zaczyna o si to od burk iwego “Czego?”, naros o do pe nego cierpienia ryku, kiedy dzienne wiat o sparzy o wra liwe
renice, i opad o do
be kotliwego “Wracaj do wyra”! Thegn naci gn sobie koc na g ow . Radgar kopn go po raz wtóry. - Wstawaj! Tylko patrze tu mojej matki. Tym razem powiem jej, co si sta o. Oczywi cie, nie mia takiego zamiaru. Wola by umrze , ale Wuliwer nie móg na to liczy . Radgar kopn go drug nog . - Jazda! Sika mi si chce. Wulfwer zaskamla
nie.
- Ju , ju . Tylko si odziej . - Zda sobie spraw , e - przynajmniej dzisiaj - Radgar ma nad nim przewag .
Sala w Stanhofie by a wi ksza ni w Cynehofie, cho nie tak wysoka, a jej mury, jak to sugerowa a nazwa, wzniesiono z kamienia. cian nie zdobi y adne wspania e akcesoria ani trofea wojenne, nie wiedzie jednak czemu g os rozchodzi si tu bez ech i dudnie , które w Cynehofie utrudnia y zrozumienie, co kto mówi, sama za kubatura zapowiada a,
e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
witenagemot przerodzi si w imponuj cy spektakl. Sto ki i awy zestawiono w równoboczny trójk t. Earlowie z pó nocy zasiadali wzd jednego boku, earlowie z po udnia wzd tronie w wierzcho ku. Miejsca wzd
drugiego, a przewodnicz cy zgromadzenia na
podstawy trójk ta zajmowa zwyczajowo w
ciwy
witan, sk adaj cy si w wi kszo ci ze zgrzybia ych, dawno obalonych earlów i dwójki by ych królów. Na dzisiejsz okazj w rodku trójk ta ustawiono dodatkowo kilka zydelków dla emisariuszy Chivianu. Tato rzadko bra na siebie obowi zki przewodnicz cego zgromadze , które zwo ywa . Je li nie by o do omówienia niczego wa nego, do czuwania nad porz dkiem obrad wyznacza kogo innego, a sam siada mi dzy earlami. Twierdzi , e im si to podoba, a poniewa by teraz najd
ej panuj cym reprezentantem grupy pó nocnej, upowa nia o go to i
tak do zajmowania miejsca w bezpo rednim s siedztwie tronu.
czno
mi dzy
poszczególnymi uczestnikami witenagemotu utrzymywali biegaj cy wokó trójk ta cnithowie i paziowie. Tanistowie, ony, synowie i reszta widowni siedzieli albo stali, gdzie kto znalaz sobie miejsce, po drugiej stronie palenisk. ugo to trwa o, ale w ko cu wszyscy si zeszli i zaj li swoje miejsca. Sadowi cego si na tronie wuja Cynewulfa przywita y pomruki niezadowolenia. Tato na przewodnicz cego zgromadzenia wybiera najcz ciej kanclerza Ceolmunda, swojego poprzednika na urz dzie earla. Starzec ten, cho tak ju wygi ty w pa k, e dzieci biega y za nim po ulicy i przezywa y od garbusów, cieszy si nadal powszechnym szacunkiem i opini cz owieka wiat ego. Mo e tato uzna , e Ceolmund b dzie bardziej przydatny w trakcie negocjacji, które bez w tpienia nast pi , a mo e chcia w ten sposób zademonstrowa , e popiera swojego tanista. Wuja Cynewulfa ma o kto powa
, bo w ca ym swoim yciu bra udzia
tylko w jednym f&ringu; teraz swoim wiekiem, wydatnym ka dunem i kulfonowatym czerwonym nochalem odbiega zdecydowanie od wizerunku modelowego baelskiego thegna. Wyró nia o go tylko to, e by bratem earla. Wulfwer, na widok ojca zasiadaj cego na tronie, nap cznia z dumy. W Warodburhu mówiono ju otwarcie, e pora szuka nowego tanista. Jako kandydata na to stanowisko wymieniano najcz ciej Brimbearna Eadricinga, który by chyba najlepszym obecnie szyprem odzi - naturalnie po tacie - a do tego Catteringiem, cho z bardzo po ledniej ga zi rodu nie uwa anej za królewsk . Radgar lubi Brimbearna i nie mia by nic przeciwko temu, eby sprawowa ów urz d do czasu, kiedy on sam b dzie ju gotowy go obj . Uda o mu si unikn
bli szego kontaktu z mam . Pomacha jej tylko z drugiego
ko ca sali, daj c zna , e yje. Marzy jedynie o tym, by wróci do swojej komórki i tam umrze , ale jego zmarnowani, kaprawoocy opiekunowie znale li mu sto ek i zas onili
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zwartym murem przed oczami ciekawskich,
eby nikt nie doniós królowej,
e jej syn
wygl da jak chodz cy trup. Pogodzony z losem opar si o pot nego Hengesta. Ma o go obchodzi o, co si wokó dzieje. Herold poprosi o cisz i ta po chwili zapad a. Przewodnicz cy zgromadzenia, zak adaj c chyba, e król jest lepy i sam tego nie zauwa
, poinformowa Jego Królewsk Wysoko , e witenagemot Baelmarku pos ucha i
stawi si na jego wezwanie. Tato wsta i oznajmi zgromadzeniu, e król Chivialu, zdawszy sobie spraw , e jego kraj przegra t wojn , pokornie prosi o pokój, a on, król #Ied, ceni c sobie m dro roztropno
szlachetnych earlów, chce wys ucha
i
ich opinii na temat warunków, które
zamierza postawi wojennym pod egaczom. Jego s owa powitano radosn wrzaw . Nast pnie herold odczyta tekst listu
elaznego, który otrzymali chivianscy suplikanci. By a to w
zasadzie lista stawianych przez Baelmark warunków zawarcia pokoju i chocia nie zawiera a punktu
daj cego od delegatów dostarczenia marynowanej w occie g owy króla Ambrose’a,
to dawa a do zrozumienia, e nie by by to wcale taki z y pomys . Wulfwer i jego kompani wykazywali ju pierwsze oznaki znudzenia, Radgar mu ledzi z nale
owa , e samopoczucie nie pozwala
uwag tego, co si dzieje.
Nast pnie wezwano chivianskich zbrodniarzy wojennych. Do sali wesz o pó tuzina bardzo wytwornie odzianych delegatów z ambasadorem, lordem Candlefenem na czele. Zaj li miejsca w rodku trójk ta. Radgar, którego o ywia a ciekawo , jak te b dzie sobie radzi wuj Rodney, z rozbawieniem zauwa
, e zydelki przeznaczone dla szacownych delegatów
znacznie ni sze od innych sto ków i czcigodni d entelmeni siedz niemal na pod odze. Lord Candlefen, kiedy udzielono mu pozwolenia na zwrócenie si do tronu, oznajmi , e Jego Królewska Wysoko , król Chivialu Ambrose IV, przychylaj c si
do pró b
pokonanych baelskich piratów, stawia im naj agodniejsze z mo liwych warunki zawarcia pokoju. Herold odczyta chivianskie kontrpropozycje w obu j zykach. Sta o si jasne, e obie strony dalekie s od jednomy lno ci, ale tato uprzedza Radgara, e tak w
nie b dzie.
Kiedy wuj Rodney przycupn z powrotem na absurdalnie niskim zydelku, ze swojego fotela podniós si wuj Cynewulf i zauwa
, e dwie przeciwstawne listy warunków, cho
ró ni si bardzo w detalach, to, ogólnie rzecz bior c, utrzymane s w podobnym duchu, w zwi zku z czym otwiera debat , której celem b dzie zbli enie stanowisk. Zaproponowa zacz
od samego pocz tku, czyli od przedyskutowania preambu y. Z miejsc zerwa o si
kilku earlów, a w ród nich earl iEled z Catterstow i jemu pierwszemu udzielono g osu. - Czcigodni ambasadorowie i koledzy - zagai tato. - D a ka dego z was jest chyba
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rzecz oczywist , e kwestie poruszane w pierwszych punktach s najbardziej sporne? W granicach rozs dku, oczywi cie. Ko cowe punkty dotycz spraw mniejszej wagi, a niektóre z nich s wr cz czyst formalno ci . Stawiam wniosek, by zacz
od ko ca i i
punkt po
punkcie w gór . Osi ganie porozumienia w sprawach drugorz dnych da nam poczucie, e posuwamy si do przodu, i rozbudzi ducha kompromisu, który przyda si , kiedy dojdziemy do trudniejszych negocjacji. - Usiad . Wuj Cynewulf wezwa do dyskusji, ale jako nikt nie przejawia ochoty do spierania si z królem o zwyczajny punkt procedury, tak wi c wniosek o rozpatrywanie warunków w odwrotnej kolejno ci przeszed . Witan i dyplomaci po piesznie poprzek adall swoje notatki. - Punkt dwudziesty ósmy - obwie ci przewodnicz cy zgromadzenia - wzajemne uznawanie paszportów. Podniesienie si ze sto ka nie nastr czy o Radgarowi wi kszych trudno ci; gorzej posz o z rozprostowaniem pleców, ale w ko cu uda o mu si to na tyle, by napotka gro ne spojrzenie Wulfwera. - Teraz przez wiele godzin, je li nie dni, nic nie b dzie si dzia o. Chod my st d. - Ten smark gada czasem do rzeczy - zauwa
Frecful. Wi kszo
obecnych nie
zdawa a sobie jeszcze sprawy, e do przekrzykiwa , na które czekaj , dojdzie najwcze niej dopiero nazajutrz, i Radgar, zdany tylko na siebie, nie przecisn by si do wyj cia przez zbity um gapiów. Ale mia przecie swoj eskort , która utorowa a mu drog , rozcinaj c ci
jak
ug. Kiedy dotarli do wielkich podwoi... - Radgarze Straszliwy! B
pozdrowiony!
Radgar zatrzyma si , jego opiekunowie z oci ganiem rozlu nili szyk, eby móg spojrze mi dzy nimi na tego, kto to powiedzia . -H ? - - Co z tob , m odzie cze? - To by fechtmistrz, sir G ste. - - Mam kaca. - O? - Ten zwinny, ma y szermierz lepiej potrafi wyrazi niedowierzanie jedn brwi ni inni ca twarz . - Wygl dasz, jakby ko kopn ci w brzuch. - Raczej trzy mu y. Wi kszo
ludzi uzna aby to za zwyczajny art. Ale nie sir G ste.
- - Doprawdy? - mrukn
i popatrzy znacz co na prywatn armi Wulfwera. - Jakie
konkretne trzy? - - artuj . Miód mi zaszkodzi . Przez szczup
twarz fechtmistrza przemkn
wyraz rozbawienia. Zab bni palcami o
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pochw miecza i u miechn si z przymusem. - Na pewno? Bo je li yczysz sobie, bym ozdobi komu czo o blizn w postaci twoich inicja ów, m odzie cze, to wystarczy jedno s ówko. Zrobi to z najwi ksz przyjemno ci . Moja specjalno
to starodawne kroje pisma.
Wulfwer i Hengest ypn li na niego gro nie, co zawsze dobrze im wychodzi o, ale na fechtmistrzu nie zrobi o to najmniejszego wra enia. - Znany jestem z tego - dorzuci - e w powa niejszych przypadkach do czam dedykacj , ewentualnie krótki wierszyk. Radgar chcia si roze mia , ale uzna , e lepiej tego nie robi . Za bardzo by bola o. Odwa
si tylko na u miech. - - Zapami tam to sobie, sir. Nie powiniene aby czuwa nad swoim podopiecznym? - - Nic tam po mnie. Za miej biedaka na mier , a przed mieszno ci nie potrafi go
obroni . - Przesun wzrokiem po trzech ob askawionych nied wiedziach. - Czy który z tych cymba ów zna chivianski? Co odgradzaj
w tonie, jakim to powiedzia , przebi o si
przez kurtyn
bólu i nudno ci
Radgara od wiata zewn trznego i obudzi o jego zainteresowanie.
- - Mówi w tym j zyku nie potrafi . Ale mog ci pi te przez dziesi te rozumie . - - No to postaram si mówi szybko i z niewinn min . Wasze zgromadzenie i chivianscy komisarze b
si spiera dó upad ego o ka dy punkt, zgoda? W ko cu osi gn
kompromis gdzie pomi dzy tym, czego
da twój ojciec, a tym, na co sk onny jest przysta
król Ambrose, zgoda? Twój ojciec ma woln r
, ale Candlefen musi si trzyma instrukcji.
A wytyczono w nich pewne granice, których nie wolno mu przekroczy . Nad asz za mn ? - Eee... tak, sir. ste przywo
na wargi wystudiowany u miech i zni
g os do szeptu.
- Mog ci zdradzi , jakie to granice, m odzie cze! Mog ci powiedzie dok adnie, co, gdzie oraz ile, a za takie informacje ojciec obdaruje ci prywatnym haremem. Za m ody na harem? A co by powiedzia na piywatn
d ug
ód
z za og ? Da ci, co zechcesz.
Zainteresowany? Radgar rozejrza si z niedowierzaniem doko a, tak jakby si spodziewa , e sala razem z publik rozp ynie si zaraz we mgle. Otacza o go czterech ludzi z mieczami, reszta obecnych ledzi a przebieg negocjacji, w pobli u nie by o nikogo, kto móg by ich pods ucha . - Kogo chcesz nabra , Chivianczyku? S ysza kto, eby jaki fechtmistrz zdradzi kiedykowiek swojego podopiecznego? Dziwne ciemne oczy rozb ys y gniewem.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Nigdy! Ale Candlefen nie jest moim podopiecznym, m odzie cze. By nim stary król. Pi
at sp dzi em na Pos pnym Wrzosowisku, by opu ci w ko cu elazny Dwór jako
szósty z najlepszych szermierzy w zbadanym wiecie. Sam Taisson po czy mnie ze sob wi zi i nast pne dziesi
lat przes
em w szeregach Królewskiej Gwardii, ochraniaj c
schorowanego starca, który nigdy nigdzie si nie rusza . Nuda, nuda i jeszcze raz nuda! Zmarnowane ycie, ot co! W ko cu umar , na tron wst pi jego syn, i “Do widzenia, sir ste!”, ot co! Zwolnienie z wi zi. Dymisja. Jednego s owa podzi ki. Nie przesadzani jednego! Po pi tnastu latach! - - Nie ma sprawiedliwo ci na tym wiecie. - - Otó to. Nawet starzej cy si szermierz musi co je . Twój szanowny wuj nie ma asnych fechtmistrzów, wynaj
wi c mnie i jeszcze jednego, by my bronili podczas tej
podró y jego zadka. Gdyby mier g odowa nie zagl da a mi w oczy, naplu bym mu w twarz, kiedy us ysza em, jak zap at mi proponuje. Umys nie pracowa Radgarowi tego dnia tak sprawnie jak zazwyczaj, ale mimo to ch opak wyczuwa , e oto natrafi na ród o cennych informacji. - Chcesz zdradzi swojego króla, bo nie podoba ci si pan, któremu sprzeda
swe
us ugi? Grymas, który wykrzywi twarz fechtmistrza, kaza Wulfwerowi i Frecfulowi chwyci za miecze, ale sir G ste nie zwraca na nich uwagi. - Nie przeci gaj struny, m odzie cze! Proponuj
tylko pewne przy pieszenie
procedury. Chivial za wszelk cen pragnie zawrze pokój. Wykrwawia si na mier . Ambrose upowa ni Candlefena do nies ychanych ust pstw, ale ten twój desperacko wyrobi
osny wuj pragnie
sobie nazwisko poprzez wynegocjowanie jak najkorzystniejszych
warunków. B dzie to ci gn tygodniami, a walki wci
si toczaj wci
gin ludzie.
Nie zaszkodzi powiedzie tacie o tej ofercie. - Czego
dasz w zamian?
Sir G ste u miechn
si
i poczochra
Radgara po w osach, co w innych
okoliczno ciach rozjuszy oby ch opca, ale teraz wyda o mu si dziwnie na miejscu, takie konspiracyjne. - - Podoba mi si twój staruszek. Wygl da na cz owieka, który potrafi uczciwie wyceni tego rodzaju informacje. Nie zapomnij mu tylko powiedzie , kto ci ich udzieli . - - Sk d mog mie pewno , e to nie jaki podst p. - - Widz ,
e mi nie ufasz. - Fechtmistrz westchn . - No có , spróbowa
zaszkodzi o... - Chcia si odwróci .
nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Zaczekaj I Ufam. Mów.
Wokó obraduj cych kr ci o si tylu cnihtów i giermków, e nikt nie zwróci uwagi na Radgara, który podszed od ty u do taty i poklepa go po ramieniu. Ojciec obejrza si , ci gaj c brwi. - - Radgar?! - Przyjrza si synowi uwa niej. - Co ci si sta o? - - Mam kaca. Pos uchaj, panie! Chivianczycy maj
w swoim obozie szpiega.
Rozmawia em z nim. W p omieniu, który pojawi si w królewskich oczach, stopi aby si chyba stal. Radgarzc! - Nie wiem, czy to czasem nie pu apka, ale mo esz sprawdzi . Punkt dwudziesty pi ty: Ty
dasz ca kowitego zniesienia na dziesi
lat ce importowych na ryby morskie.
Chivianscy pos owie zaproponuj na pocz tek, e zmniejsz je o jedn trzeci na okres pi ciu lat, ale najwi ksze ust pstwo, do jakiego s upowa nieni, to zgoda na ca kowite zniesienie ce na pi i pami
lat i pobieranie ich w obni onej o po ow wysoko ci przez nast pne pi . - By m ody mia wie
jak rosa. Potrafi by powtórzy s owo w s owo wszystko, co us ysza od
fechtmistrza, nawet te fragmenty, których nie rozumia . - Punkt dwudziesty trzeci: Chivial jest sk onny p aci przez osiem lat reparacje wojenne w wysoko ci dziesi ciu tysi cy z otych koron rocznie, a przez nast pne pi
lat w wysoko ci pi ciu tysi cy koron rocznie. Punkt
dwudziesty drugi: Zakaz zawierania wszelkich sojuszów z pa stwami trzecimi przez pi tna cie najbli szych lat bez wiedzy drugiej strony. -1 tak dalej, i tak dalej: kontyngenty od owu ryb, op aty portowe, przywileje dyplomatyczne, punkt po punkcie. Oczy taty stawa y si coraz wi ksze, twarz coraz bardziej mu czerwienia a. Na koniec zapyta tylko: - - Sk d to wszystko wiesz? - - Mówi em ci przecie , mam szpiega! Och, tato, tatq! On mówi,
eby
to
zweryfikowa . Je li uda ci si wymusi na wuju Rodneyu te maksymalne ust pstwa w punktach dwudziestym pi tym i dwudziestym drugim, to b dziesz mia dowód, e reszta informacji te jest rzetelna, prawda? - - Ty ma y przechero! I co dalej? Zatrzyma
si na punkcie pi tnastym.
- - On mówi, e dalej i tak si do jutra nie posuniecie, a wcze niej chce ustali z tob warunki. My
, e chodzi mu o nadanie ziemi!
- - Id o zak ad, e o to - mrukn
ojciec. - Tak, to mo e by pu apka, ale gra warta
jest wieczki. Odejd teraz. I nie podchod tutaj, o ile sam po ciebie nie przy
. Z nikim o
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tym nie rozmawiaj. Dzi wieczorem albo abdykuj na twoj rzecz, albo tak ci z oj ty ek, e przez pi
lat na nim nie usi dziesz. Sprawiedliwy uk ad? miechn
po
si tak szeroko, e Radgar mimowolnie si roze mia i zaraz gorzko tego
owa . Zupe nie zapomnia o obola ych trzewiach. - Mianuj ci swoim kanclerzem.
Król skin
na cnihta i przes
przez niego wiadomo . Po kilku minutach, kiedy
zgromadzenie upora o si z bana ami i dosz o do punktu dwudziestego pi tego, przy którym zanosi o si ju na prawdziw walk , wsta earl Eóelnoó z Sudecg i za da , by Chivial na co najmniej dziesi
pierwszych lat pokoju zniós ca kowicie c o na import baelskich ryb
morskich. By o to dok adnie to, czego
da król £iled. Earl Swetmann i jego Krewcy
tupaniem i wrzaw zamanifestowali swoj aprobat . Ambasador zaprotestowa , ale po konsultacji ze swoimi doradcami o wiadczy , e poniewa nie chce przed zniesienie c a na pi
negocjacji, i tak dalej, sk onny jest si zgodzi na ca kowite
lat oraz na jego obni
przepowiedziane przez Radgara. Tato rozsy
o po ow na nast pne pi . By y to wielko ci ju nast pne wiadomo ci.
Jego Ekscelencja przesta si u miecha , kiedy us ysza
dania zawarte w punkcie
dwudziestym czwartym. Tym razem próbowa si targowa , ale Baelowie uparcie obstawali przy swoim. Ust pi w ko cu i przysz a kolej na punkt dwudziesty trzeci. Kilkakrotnie wydawa o si , e dojdzie do zerwania rozmów, i za ka dym razem tymi, którzy si uginali, byli Chivianczycy. Przez ca y drugi, upalny dzie nieszcz sny ambasador wi si po rodku trójk ta jak piskorz, prosz c, gro c, sp ywaj c potem i coraz bardziej spuszczaj c z tonu, a siostrzeniec obserwowa go z daleka bez cienia wspó czucia. Radgar porzuci my li o powrocie ze swoimi obra eniami do obywaj c si diet z
ka. Wola zosta i,
on z koziego mleka, które donosi y mu ponure nia ki, napawa si
rezultatami swojej ingerencji. Nawet bolesne skurcze, które w regularnych odst pach czasu skr ca y mu wn trzno ci, mia y swoj jasn stron , bo doprowadza y opiekunów na skraj paniki. - Upi ksza troch swoje cierpienia, ale nie za bardzo. Faktem pozostawa o, e Wulfwer, Hengest i Frecful o ma o nie zakatowali na mier królewskiego syna. Teraz, w blasku dnia, wytrze wiawszy, zdali sobie spraw , e jedno jego s owo mo e ich bez reszty pogr
. W po udnie Radgar czu si ju du o lepiej. Wtedy to na sali pojawi a si królowa Charlotte w otoczeniu niewielkiego stadka
szlachetnych matron i ich córek. - Dobrze si czujesz? - spyta a, spogl daj c podejrzliwie na Radgara.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Oczywi cie, e dobrze. Nic mi nie jest, prawda, koledzy? Tak, tak, przytakn li skwapliwie, Radgarowi nic nie jest. - - Radzi si mn opiekujecie, prawda? Znowu przytakn li. Zapewnili, e opieka nad athelingiem to dla nich wielki zaszczyt. Przyznali nawet, e i tak nie maj nic lepszego do roboty. Radgar uwa
to za o wiele
zabawniejsze od przygl dania si , jak ich ch oszcz . Nadal jednak trzyma t
opcj w
odwodzie.
Mniej wi cej godzin pó niej, podczas jednej z krótkich przerw w negocjacjach, do athelinga podbieg pryszczaty cniht z informacj , e ojciec go wzywa. Król, korzystaj c z przerwy, wyszed zaczerpn
wie ego powietrza. Radgar znalaz go w cienistym k cie
niedaleko kuchni. Ojciec porwa syna w ramiona i przytuli mocno. Zaskoczony, si wyprostowany Radgar wrzasn z bólu. - - Co ci? - - Ugryz em si w j zyk. - Nie k ama . Na szcz cie król znajdowa si w takim stanie euforii,
e nie mia g owy do
zadawania pyta . Postawi syna na ziemi i klepn go w rami . - Uda o si ! Sprawdzi o si wszystko, co powiedzia
! Co niebywa ego. Kto ci to
wyjawi ? Radgar rozejrza si - w pobli u nie by o nikogo, kto móg by ich pods ucha , je li nie liczy jego wiernych s ug, ale oni te stali do
daleko. Na wszelki jednak wypadek przeszed
na chivianski. - Sir G ste, przyboczny ambasadora. Tato ci gn brwi. - Fechtmistrz? Nie wiedzia em, e przyp yn
z... Chcesz powiedzie , e fechtmistrz
zdradzi swojego podopiecznego? - Fechtmistrz w stanie spoczynku - nie jest ju z nikim po czony wi zi . Wuj Rodney ani go zi bi, ani grzeje. Król Ambrose równie . Liczy, e go sowicie wynagrodzisz. Mówi... Co si sta o? - Nic, nic. Tylko wydaje mi si dziwne, e... Rad go wynagrodz . Ale ty lepiej trzymaj si od niego z dala. Mo e mu co grozi , bo Chivianczycy pewnie ju szukaj mi dzy sob zdrajcy. Musimy omówi z nim warunki, eby wyjawi reszt tajemnic. Jak mam si z nim skontaktowa ? - B dzie czeka w gospodzie,31aec Hors” godzin po powrocie ambasadora na statek. - Radgar zachichota . - Powiedzia em, e przy
po niego Hengesta. Przyzna , e tej twarzy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nie sposób pomyli z adn inn . Wspomnienie o wys aniu Konia do gospody, która nazywa si “Blaec Hors”, czyli czarny ko , nie rozbawi o króla tak, jak si
tego spodziewa Radgar. Tato przywo
Wulfwera. - Wracam teraz na sal i ka
twojemu ojcu odroczy sesj zgromadzenia do jutra -
powiedzia . - Niech potem Hengest si u mnie stawi. I nie zaniedbujcie czujno ci. Krewcy widz ju mo e, do czego zmierzaj negocjacje. Je li szykuj si jakie k opoty, to nale y si ich spodziewa dzi wieczorem. - - Dobra - burkn Wulfwer. - Co? - - Znaczy si , panie! Dobrze, panie! - Jeste na s
bie, thegnie - sykn
lodowato. - A to znaczy, e ty i twoi ludzie macie
zachowywa trze wo , dopóki tego nie odwo am. Jeden z was ma zawsze czuwa , i adnych kobiet! Drugi raz nie b
tego powtarza .
Wyraz bezbrze nego cierpienia groteskowo wykrzywi prostack g - - Dobrze, panie. Rad ci s naprawd mam ch
Wulfwera.
, panie. - A kiedy tato si oddali , dorzuci : - Teraz
ci ukatrupi , smarku. O suchym pysku, bez dziewek? Och, na osiem,
jak ja bym ci skr ci ten kark! - - Powiniene si do mnie zwraca per Wasza Królewska Wysoko Radgar.
- powiedzia
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
7
Wiele musia o si tej nocy dzia bez wiedzy rezolutnego athelinga na potajemnych spotkaniach, na których dobija y targu, zawi zywa y spiski i dopuszcza y si zdrad rozmaite frakcje. Do pewnego gorsz cego aktu rozpusty dosz o te wbrew wyra nemu zakazowi króla, za cian klitki Radgara, który, chocia wszystko s ysza , by jeszcze za m ody, by igraszki thegnów rozpali y mu zbytnio wyobra ni . Nie reagowa , bo oto zyskiwa na nich jeszcze jednego haka. Zapowiedzia sobie tylko, e kiedy doro nie, z pewno ci nie da dziewkom robi z siebie takiego durnia. Nakry sobie g ow poduszk i oddawszy si w ten sposób od odg osów trwaj cej za przepierzeniem orgii, zasn . Obudzi si o wicie z poczuciem, e doszed ju prawie do siebie. Witenagemot zebra si dopiero w po udnie, a kilku earlów i tak si spó ni o. Nastroje by y nieszczególne. Lord Candlefen postawi sobie najwyra niej za punkt honoru nie i
na takie upokarzaj ce
ust pstwa jak poprzedniego dnia i usztywni stanowisko, Baelowie za poczuli zapach krwi. Ból rozsadzaj cy liczne g owy nie stwarza raczej nadziei na osi gni cie kompromisu ani na rzeczow debat . Kiedy przewodnicz cy zgromadzenia otworzy dyskusj nad kolejnym punktem, wsta earl Swetmann. Widzowie zaszemrali zdumieni, bo poprzedniego dnia aden z Krewkich nie zabiera w debacie g osu. Z chivianskiego puoktu widzenia nie by a to bynajmniej zmiana na lepsze. G adkolicy thegn targowa si jak kowalski m ot i g uchy na wszelkie argumenty nie pozostawia pos om innego wyboru, jak tylko przyj poprawek albo go w ca
ci odrzuci . Ulegli. Swetmann u miechn si pogardliwie i usiad .
Bój o nast pny punkt podj zauwa
warunek stawiany w tym punkcie bez
inny Krewki i on równie
dopi
swego. Radgar
, e jego baelski wuj - ten rozparty na tronie - u miecha si otwarcie, podczas gdy
wuj chivianski - ten skulony na zydelku - nie kryje przera enia, a rumian normalnie twarz ma blad jak rybi brzuch. Starcie grubych wujów! Radgar, lepiej ni wi kszo
obecnych zorientowany w kulisach negocjacji, doszed
wkrótce do wniosku, e król Ailed musia wci gn
Swetmanna i jego popleczników do
intrygi i teraz daje im satysfakcj utoczenia przeciwnikowi krwi. A skoro Krewcy wzi li na siebie to wdzi czne zadanie, to pewnie pogodzili si z faktem,
e w rezultacie traktat
pokojowy zostanie jednak podpisany. Widocznie by na tyle wy rubowany, e zadowala nawet ich. Przez d ugi czas wydawa o si , e Chivianczycy stan okoniem. Negocjacje sta y si niezno nie nudne, g os zabierali kolejni mówcy, s owotokowi nie by o ko ca. Granice
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ust pstw, do których upowa niono ambasadora, by y ostateczne i nieprzekraczalne; w adnym punkcie nie powinien cofa si a do nich. Kariera dyplomatyczna lorda Candlefena wali a si w gruzy. Kilka razy og aszano przerw w debacie, by da mu czas na konsultacje z doradcami. Radgar, pi cy z otwartymi oczami, zastanawia si , czy odniesione obra enia pozwol mu dosi
Isgicela. Tato siedzia z kamienn twarz i s ucha , nie zabieraj c g osu.
Godzina po godzinie, punkt po punkcie, Chivianczycy ust powali. Podj li ostatni desperack prób obrony punktu pierwszego, który dotyczy po
enia kresu wzajemnej
wrogo ci i wymiany je ców wojennych. Wielu pojmanych Baelów gni o w chivianskich wi zieniach
albo
pracowa o
w
chivianskich
kopalniach.
Baelmark
da
ich
natychmiastowego uwolnienia bez wzgl du na to, co zrobili czy o co byli oskar ani, ale odmawia stanowczo wydania swojej o wiele liczniejszej kolekcji Chivia czyków. Wi kszo z nich sprzedano w niewol w dalekich krajach, tych za , którzy byli jeszcze pod r
,
zd ono ju zathrallowa - co wi c po nich rodzinom? Trudno by o sobie wyobrazi co bardziej niesprawiedliwego albo jednostronnego, skorojednak tato zamierza trwa
przy
swoim, to pewnie wiedzia , e strona przeciwna jest upowa niona do wyra enia na to zgody. Zaczyna o ju zmierzcha , kiedy przybity lord Candlefen wsta i ledwie dos yszalnym osem wymamrota : - Mogliby my chyba zaakceptowa warunki w tym mniej wi cej kszta cie, je li wy zgodzicie si na tekst preambu y w satysfakcjonuj cym nas brzmieniu. Ci z widzów, którzy zacz li ju wznosi radosne okrzyki, zamilkli po tych s owach i nadstawili uszu. Wuj Cynewulf kaza odczyta w obu j zykach dwie sprzeczne ze sob preambu y. Radgar wiedzia od taty, e te niewinne z pozoru wst py zawieraj najgro niejsze ze wszystkich
o, przyznanie si do winy. Czy ma
stwo lady Charlotte z królem
Pledem jest w wietle prawa Chivialu legalne? Je li tak, to nie yj cy ju król Taisson nie powinien twierdzi , e nie jest, i wszczyna wojny. Je li nie, to Baelmark powinien odes lady Charlotte do kraju i wyda jej porywacza. Gdzie przebiega ostateczna i nieprzekraczalna granica, do której mo e si tu cofn
lord Candlefen?
Najwyra niej przebiega a tu
za nim, bo przez nast pn
godzin
walczy jak
zap dzony do k ta borsuk o uznanie swojego siostrze ca Radgara za b karta. Tuzin baelskich mówców upiera si , e lady si zgodzi a. S
ce jeszcze nie zasz o, kiedy dla ka dego sta o
si oczywiste, e instrukcje, jakie co do tego punktu otrzyma ambasador, nie pozwalaj mu ust pi ani o krok. Earlowi Swetmannowi i jego kompanom humory znacznie si poprawi y. Wtedy wsta i poprosi o g os król JEkd. Czyni to pierwszy raz od mowy otwieraj cej, któr wyg osi poprzedniego dnia.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Wasza Ekscelencjo - zacz cicho, i wszyscy na sali zamienili si w s uch - widz , e w tej kwestii nigdy si nie zgodzimy. To sprawa wa na z punktu widzenia honoru, ale w praktyce bardzo ma o znacz ca. Jaki sens ma przed
anie przelewu krwi i cierpie obu
naszych narodów z powodu czego , co wydarzy o si niemal pokolenie temu? We wszystkim innym doszli my do porozumienia. Wasza Ekscelencjo, proponuj pomini cie preambu y. Powiedz “tak”, a b dziemy mogli natychmiast, w tej minucie, zako czy t wojn . Lord Candlefen nie poprosi o czas na skonsultowanie si ze swoimi doradcami. Usiad , przygarbi si i zamy li . Po chwili wsta powoli i powiedzia : - - Po wielokro powtarza em, e instrukcje, jakie otrzyma em, ka
mi dopilnowa ,
by preambu a zawiera a interpretacj faktów, które wcze niej... - - To plu na instrukcje! - rykn
król Eled. - Bo ja nigdy nie zgodz si na co , co
przyniesie wstyd mojej onie i synowi. Mog si przyzna do winy, ale dalej nie ust pi . Albo przystajesz na moj propozycj , albo rozwi zuj ten witenagemot i daj ci czas do jutra na opuszczenie granic mego królestwa! Na tuzin oddechów wszyscy wstrzymali oddech. W ko cu wuj Rodney westchn ci ko i kiwn
g ow . Król podszed do niego z wyci gni
wstrz sn y wiwaty, a ambasador sta wci si ju z my
r
, murami Stanhoru
ze zwieszon ponuro g ow , tak jakby pogodzi
, e straci j po powrocie do domu. Tak czy owak, by o po wojnie.
Nastawa czas pokoju.
Nawet w Twigeport, tej wyl garni zapalczywców, jak nazywa je tato, podpisanie trakatu pokojowego witano z eufori . To by nie tylko pokój, to by o zwyci stwo, i nawet najbardziej
dni krwi Krewcy nie mogli kr ci nosem na wynegocjowane warunki. Tak
hucznej uczty, jak wydano tego wieczoru w Stanhofie, nie pami tali najstarsi mieszka cy Twigeport. Chivianska delegacja siedzia a z tat i earlami przy stole na podwy szeniu. Dla mamy i on earlów zabrak o ju tam miejsca, musia y wi c usi
przy osobnym - stole.
Radgara, ku jego rozgoryczeniu, posadzono z tymi ostatnimi, co zwiastowa o nudy na pudy i by o wielkim upokorzeniem. Przecie
ju
za rok mia zosta
cnihtem i zamieni
ten
niepowa ny sztylecik na miecz z prawdziwego zdarzenia. Na szcz cie okaza o si ,
e na sali jest wielu dobrych gaw dziarzy, których
opowie ci w niczym nie przypomina y czczych thegnowskich przechwa ek, czego to ju na wojnie nie dokonali i czego jeszcze dokonaj , lecz by y rzetelnymi relacjami z dawnych bitew i triumfów. Co jeden sko czy , to zaczyna drugi. I ci gn oby si to tak nie wiadomo jak ugo, gdyby w krótkiej przerwie mi dzy ko cem jednej opowie ci a pocz tkiem nast pnej
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
który ze skaldów nie zaintonowa “HlafordFyrlabdum”, tej podnios ej pie ni marszowej o starym Catterze. Wszyscy natychmiast j podchwycili i w ko cu tato musia wsta i uk oni si biesiadnikom. Paru earli porwa o go wtedy na ramiona i zacz o obnosi po sali, a towarzyszy a temu wrzawa, która zag uszy aby chyba erupcj wulkanu. Radgar p ka z dumy. Czy którykolwiek z dotychczasowych królów Baelmarku móg si
równa
z tat
pod
wzgl dem popularno ci? Ale najlepsze mia o dopiero nadej . Swetmann i jeszcze jeden ody earl podbiegli, wzi li go na ramiona i ponie li po sali za tat
jako nast pnego
Catteringa. T um go ci ochryp . Fetowano, rzecz jasna, tat , ale by o to tak wzruszaj ce, e Radgar z trudem hamowa zy. Nawet Wulfwer, Hengest i Frecful za miewali si , piewali i machali do niego. Byli pijani jak wszyscy, bo tato odwo
stan podwy szonej gotowo ci. Uciekanie si do aktów
przemocy nic by teraz nikomu nie da o. Rozgl daj c si po sali, Radgar dostrzega wszystkich swoich znajomych, prócz sir Geste’a. Je li fechtmistrza zdemaskowano jako szpiega, to spoczywa ju pewnie na dnie fiordu. Kiedy obecnych znu
o piewanie “Hlafond Fyrlandum”, kiedy i króla, i athelinga
odniesiono wreszcie na zajmowane przez nich miejsca, m odzi m czy ni z fyrdu zaintonowali
piewk
z gatunku tych, przy których mama zawsze wychodzi a. I tak
wytrzyma a na uczcie d
ej ni
zwykle. Teraz oznajmi a,
towarzysz cych jej kobiet wymrucza a,
e na ni
pora. Cz
z
e na nie te . Mama gro nym spojrzeniem
przygwo dzi a do awy Radgara maj cego zwyczaj znika w takich chwilach pod sto ami, ale ten by ju na tyle zm czony, e nic takiego nie chodzi o mu po g owie. Czy cz owiek mo e oczekiwa czego wi cej od dnia, w którym obnoszono go na ramionach po sp ywaj cej piwem i miodem sali. I tak pierwsze damy Baelmarku - w ka dym razie wi kszo
z nich -
wsta y z miejsc i dygn y przed królem i swoimi panami na znak, e opuszczaj towarzystwo. - Mam nadziej - powiedzia a mama, rozgl daj c si z dezaprobat po sali - e znajdziemy jakiego trze wego m czyzn , który nas odprowadzi. Wi kszo
earli znajdowa a si ju w stadium, w którym ona, przynajmniej na par
najbli szych godzin, przestaje m a obchodzi , ale tato zauwa
wahanie mamy i skin wszy
na stoj cego najbli ej cmhta, szepn mu co na ucho. -1 to najlepszego. - Z ci by wytoczy si wuj Cynewulf. - Strasznie upie mnie g owa i ej tu nie zdzier . Pozwolisz, pani? - To dla mnie zaszczyt, athelingu - powiedzia a mama. Ha! I co zrobi wuj, je li zaczepi ich jacy pijani m odzi thegnowie? B dzie ich bód swoim brzuszyskiem? Mama nie darzy a specjaln sympati swojego szwagra, ale nigdy nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
okazywa a tego publicznie. Z pe nym wdzi czno ci u miechem wzi a go pod rami . Radgar wyszed za nimi w noc. Wia ch odny wietrzyk i na dworze by o nieporównywalnie ciszej ni na sali, ale mimo wszystko alejkami goni ich przyt umiony gwar. Kiedy zbli ali si do królewskich kwater, Radgar zachichota mimowolnie. Tato kaza zluzowa stra e, ale zawsze ostro ny Leofric nie do ko ca go pos ucha . Czuwa tu osobi cie z dwoma przygn bionymi dworskimi thegnami, po których wida by o, e ubolewaj nad przechodz
im ko o nosa
okazj do weso ej biesiady. --S
bista z ciebie, jak si patrzy, szeryfie - zauwa
tanist z cieniem sarkazmu w
osie. On i Leofric nie przepadali za sob . - - Ostro no ci nigdy za wiele - odburkn
ponuro jednooki thegn. - Traktatu jeszcze
nie podpisanano ani nie przypiecz towano. Radgar po egna si grzecznie z wujem. Zasypiaj c na stoj co, wpe
za matk po
schodach i przed drzwiami jej izby zniós cierpliwie matczyny u cisk i poca unek. Wreszcie móg si wycofa do zacisza swojego go bnika. By tak zm czony, e nie przeszkadza a mu nawet duchota panuj ca wci
w nagrzanej w ci gu dnia klitce. Nie ci gaj c tuniki ani
rajtuzów, rzuci si na pos anie, przekonany, e za kilka sekund b dzie ju b ogo spa . Trwa o to troch d e maj ju
ej. Tyle si dzisiaj wydarzy o. Musi oswoi si ze wiadomo ci ,
pokój. Nie wiedzia , jakie zmiany wniesie to do jego
przechodzi y ha
ycia. Pod oknami
liwe grupki wi tuj cych ludzi. Przez szpary mi dzy deskami pod ogi
przes cza y si g osy dam dworu mamy mieszkaj cych bezpo rednio pod jego izdebk . Po jakim czasie zawtórowa y im grubsze, m skie g osy, ale nie by o to adnym zaskoczeniem. odzi thegnowie zawsze potrafili wynale wadzenia si i piewania.
sobie zaj cie ciekawsze od ca onocnej pijatyki,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
8
Z g bokiego snu wybudzi y go dolatuj ce gdzie z daleka krzyki. Z gniewnym pomrukiem przekr ci si na drugi bok. Wrzawa cich a... No! Tylko sk d to wra enie, e co jest nie w porz dku? Kr ci o go w nosie. Stara si powstrzyma kichni cie, odp yn
z
powrotem w s odki sen, ale nic z tego nie wysz o. Kichn . To dym, przemkn o mu przez my l. Przes cza si pewnie przez szpary w pod odze. Dym? Usiad i zakrztusi si . O, duchy! Znajdowa si na poddaszu drewnianego budynku, a izb wype nia gryz cy dym. Noc by a bardzo ciemna, widzia tylko niewyra ne zarysy dwóch okienek tak w skich, e nie przecisn by si przez nie nawet taki jak on chudzielec. S ysza st umione krzyki, ale nie potrafi okre li , czy dochodz z wn trza domu, czy z zewn trz. Zerwa si z pos ania, wal c g ow o niski w tym miejscu strop, i doskoczy do drzwi. By y zaryglowane. Krzykn
i kopn
w nie. Bos stop . Opad na czworaki i
wrzeszcz c w przerwach mi dzy atakami kaszlu, odszuka buty. Podbieg szy z powrotem do drzwi, zacz w nie kopa , b bni pi ciami i krzycze . Ogie by jego zgub . - Wulfwer! Hengest! Frecful! - Dlaczego zaryglowali drzwi? Nie robili tego przez dwie poprzednie noce, mimo e sprowadzali sobie dziewki. Wo ali do niego ze miechem, e dadz mu lekcj pogl dow : chod i popatrz. - Wulfwer! - Dlaczego si nie odzywaj ? Frecful! - Kopniak, kopniak, kopniak! Czy by si spili i wy ajdaczyli do nieprzytomno ci? A mo e gdzie
wyszli ze swoimi na
nicami i zostawili go samego? Z przera eniem
wiadomi sobie, e w s siedniej izbie mo e nikogo nie by . Mogli wszyscy gdzie pój
i
go zostawi . - Hengest! - Krzyki, które go obudzi y, usta y. W domu zaleg a straszna cisza. Czy by wszyscy si ju ewakuowali? - Mamo! Tato! - Szlocha teraz. Dym g stnia ; w izdebce robi o si coraz cieplej. Na szcz cie drzwi nie by y dobrze dopasowane i zdo
zlokalizowa rygiel czubkiem sztyletu. Przypu ci szturm na framug w
tym miejscu. D ga , podwa
i ci , od upuj c drzazg po drzazdze. Powoli, och Jak powoli
mu to idzie! Przez szpary w pod odze przenika y smugi wiat a; odleg a wrzawa przybra a na sile, ale si nie przybli
a. Wiedzia , jak szybko ogie potrafi obj
taki dom - smu ki dymu,
a zaraz potem morze p omieni. zy ciek y mu z oczu, ka dy oddech wywo ywa nowy napad kaszlu. Healfwer uodporni go, co prawda, na ogie , ale je li dom si zapadnie, to zostanie pogrzebany pod stosem p on cych belek albo skr ci sobie kark, i chocia si nie spali, to i tak umize... Tato! Och, tato, b agam, przyjd ! Tato równie jest uodporniony na ogie . Dlaczego nie przychodzi?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ci , podwa
, d ga ... jak powoli! Nie zd y. Widzia ju czerwony blask doko a
drzwi - to znaczy o, e po ar dotar do s siedniej izby - nie ustawa jednak w wysi kach. Namaca znowu czubkiem sztyletu rygiel i napar na , pchaj c jednocze nie drzwi ramieniem. Ust pi y. Wpad z impetem w jeszcze g stszy dym i ar, w którym inni by si usma yli. Czerwony blask dociera ze schodów za zewn trznymi drzwiami. Nie spali tu adni opoje, a starannie posk adana po ciel le
a tam, gdzie zostawili j thralle. A wi c Wulfwer i jego
kompania nie wrócili dot d z uczty. Schody p on y. Ogie si go nie ima . B dzie bola o, ale innego wyj cia nie ma. Uda mu si , je li szybko zbiegnie na dó . Swój b d odkry na szczycie schodów, ale za pó no ju by o na odwrót - ból! Skoczy w piek o i wrzeszcz c co si w p ucach, stoczy si po stopniach na dó . Wpad w p on cym ubraniu na cian tu obok drzwi prowadz cych do komnat rodziców. Ogie zd
je ju strawi . Ból-ból-ból! Wokó panowa a taka jasno , e trudno
by o cokolwiek zobaczy . By
lepy w oceanie wiat a, a na ca ym wiecie nie istnia o nic
prócz tortury ognia. Nawet buty mu si spali y. Wpad nagi i bosy do p on cej izby. Na tle
tej po ogi cia o ojca wydawa o si niemal czarne. Oczywi cie odzienia ju
na sobie nie mia . Le
na wznak po ród p omieni i szcz tków strawionego przez ogie
a.
Cia o nie by o spalone, ale w osy zaczyna y ju dymi i czernia y czubki palców oraz brzegi uszu. Tors mia zalany wci
szokuj co czerwon krwi . Nie by o w tpliwo ci, e nie yje,
bo mia poder ni te gard o. Rana swoim kszta tem przywodzi a na my l widmowe, rozci gni te w u miechu usta. Niespodzianka! zdawa y si mówi te usta. Umrze mo na nie tylko przez spalenie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
9
Radgar nigdy nie potrafi sobie przypomnie , co by o potem, ale z relacji naocznych wiadków wy ania si w miar przejrzysty obraz pó niejszych wydarze . Szczegó y samej ucieczki z p on cego budynku wytar o z jego pami ci cierpienie i wstrz s spowodowany tym, co widzia . By mo e spad na dó wraz z zapadaj
si pod og > poniewa jednak nie mia
adnych z ama , ani nawet siniaków, by o bardziej prawdopodobne, e po prostu dotar jako do schodów i albo zbieg , albo zsun si nimi. Nic mu si na ten temat nie przypomina o, nie pami ta , jak, ani kiedy, wydosta si z po aru. W jego odczuciu ta próba ognia trwa a wieczno
ca , ale w rzeczywisto ci od wszcz cia alarmu do zawalenia si pod óg i dachu
up yn o nie wi cej ni kilka minut. Z pobliskiego Stanhofu wci
jeszcze wybiegali ludzie.
skie uliczki sprawia y, e Twigeport by bardziej od innych miast Baelmarku nara ony na katastrofalne w skutkach po ary. Istnia y, oczywi cie, procedury post powania w takich wypadkach, ale rzadko bywa y one skuteczne. Nocne stra e biciem na trwog w dzwony wzywa y wszystkich sprawnych fizycznie m czyzn. Zbiegali si z siekierami, linami i wiadrami. P on cego ju budynku prawie nigdy nie dawa o si ocali , a wi c priorytetem by o ratowanie jego mieszka ców i niedopuszczanie do rozprzestrzenienia si ognia. Je li po ar wybuch w pobli u którego
z portów, formowano
cuch ludzi
przekazuj cych sobie wiadra z wod do polewania dachów s siednich domostw, co jednak w wi kszo ci przypadków nie na wiele si zdawa o. Tej nocy od fiordu wia rze ki wiatr. Zanim uderzono w dzwon, ca y dom sta ju w ogniu, zarywa y si pod ogi, p omienie strzela y ponad przepalony dach. Kiedy Wulfwer i jego kompani - prawie zupe nie otrze wieni wstrz sem, jaki wywar y na nich rozmiary katastrofy - dobiegli na miejsce tragedii, ca a uwaga ci by gapiów skupiona ju by a na siednich domach, gdzie trwa a wci
gor czkowa akcja ratownicza. Trzej thegnowie
zostawili w izbie swój doczesny dobytek, a wi c patrzyli w inn stron . I tylko oni zobaczyli zataczaj cego si ch opca, który na chwil przed zapadni ciem si budynku wyszed z tego piek a nagi, ale fizycznie nietkni ty. Wulfwer podskoczy do Radgara i owin go swoj opo cz .
- Tato! - zawy Radgar, kiedy dotar o do
wreszcie,
e unosz
go ciemnymi
uliczkami. - Mój tato nie yje! - Zrazu tylko ta jedna my l t uk a mu si po g owie, ale w ko cu wykrztusi . - Mama! Chc do mamy! - - Nie wiem, gdzie ona jest - wysapa Wulfwer. Bieg z niebagatelnym ci arem w
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ramionach by wyczerpuj cy nawet dla takiego wielkiego i silnego jak on draba. - Nie wiem nawet, gdzie jest mój staruszek. Nie wiem, kto na nas dybie. Musimy do domu. Mijali biegn cych w przeciwnym kierunku m czyzn z siekierami, bosakami i pustymi wiadrami. Nikt nie zwraca uwagi na m czyzn z ch opcem na r kach sadz cego wielkimi susami ku morskiemu wybrze u. Tupot nóg odbija si w nocnych ciemno ciach niesamowitym echem. Radgar jeszcze raz wezwa ze szlochem matk , a potem zapyta : - - Dok d uciekamy? - A gdzie Hengest z Frecfiilem? Zwykle nie odst powali Wulfwera na krok? Przypomina o mu si jak przez mg , e zostali wys ani przodem... gdzie ... Gdzie? Tato nie yje. Mama znik a. Czy te nie yje? - - Do domu. Do Catterstow. - Wielkolud sapa jak kowalski miech. - Trzeba si st d wynosi , smarku. Swetmann nas wszystkich pozabija. - - Kto? Co? - Zamordowali tat . - - Swetmann. Podpali dom. Chce zablokowa podpisanie traktatu. To nie mie ci o si w g owie. Mama te ? Krewcy bior odwet? Wulfwer musi co wiedzie , bo mówi z takim przekonaniem. Kiedy przebiegali pod kamiennym ukiem portowej bramy, Radgar krzykn . - - To port pó nocny! Nie t dy do domu! Dok d mnie zabierasz? - Zacz
si
wyrywa . Tato nie yje. Pomocy! - Ratunku! - - Stul dziób, smarku! - Wulfwer, nie zwalniaj c kroku, potrz sn nim jak szmacian kuk . Bieg ju brzegiem i na tle ja niej cego na wschodzie nieba wida by o las masztów ma ych odzi przycumowanych do nabrze a, a wi kszych zakotwiczonych w pewnej odleg
ci od brzegu - ko ysz cy si statecznie na ma ej fali. W ca ym porcie wci gano ju
agle, rzucano cumy, podnoszono kotwice. eglarze chcieli si st d jak najszybciej wynie . Gro ny po ar móg oznacza , e zap dz ich do walki z nim albo e b pok ad uciekinierów; pora wyj - - Pu
musieli przyj
na
w morze i zostawi Twigeport z jego k opotami.
mnie!
- - Durniu! Durny smarku! To krwawa czystka. Swetmann i jego banda dobrali si do nas, smarku, to koniec, rozumiesz? My lisz, e ten po ar to przypadek? - Olbrzym wbieg po pochylni na nabrze e i jego buciory zadudni y g ucho na deskach pomostu. Tato powiedzia , e Wulfwer nie jest w ciemi bity. Do Radgara nie dociera o jeszcze, co si sta o - jak zgin
tato, co spowodowa o po ar, czy mama te nie yje? Radgar nie móg
zebra my li, wiedzia jednak, e tato sam sobie gard a nie poder
, e to nie on zaryglowa
go w izbie i podpali dom. Je li zamordowano Catteringa, to inni m czy ni z rodu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Catteringów maj obowi zek go pom ci . Gro ba obj cia krwaw
czystk
zawis a tym
samym nad wujem Cynewulfem i kuzynem Wulfwerem, jak równie nad nim, Radgarem, bo ch opcy z czasem dorastaj i staj si m czyznami. Swetmann by Nyrpingiem, pochodzi z królewskiego rodu. Przed nimi bieg teraz kto jeszcze, prowadzi ich. To Hengest. Za ogi statków, zaabsorbowane przygotowaniami do wyj cia w morze, nie zwraca y na nich uwagi. - P yniemy do domu? - Do domu, z powrotem do Wareóburha - wysapa Wulfwer. - Tam b dziemy bezpieczni. Je li mój tato jeszcze yje... to zostanie teraz earlem, a rnnie zrobi swoim tanistem. A koty
traw ! Thegnowie tolerowali Cynewulfa ty ko przez wzgl d na tat . Nigdy
nie zaakceptuj go na urz dzie earla, a kto poza nim chcia by mie za tanista gburowatego Wulfwera? Zreszt Cynewulf mo e ju nie dworscy thegnowie taty b
, mama te , a kto wie czy i nie Leofric i
cy jego g ównymi poplecznikami. Rozp ta si teraz burza
roszcze i wyzwa , ale ktokolwiek zdob dzie w ko cu earlostwo, nie b dzie nim na pewno przyjaciel Radgara Eledinga. Mo e Wulfwer jest jedyn nadziej , jaka mu zosta a, jedynym pozosta ym przy yciu krewniakiem. Ostatni z Catteringów musz si trzyma razem. Dobiegli. Frecful krz ta si samotnie po odzi, przygotowuj c j do drogi. Co tu si nie zgadza! Stra e portowe pobieg y prawdopodobnie do po aru, a w tej sytuacji ka dy ciciel odzi wystawi by wacht do jej pilnowania. Na pok adzie powinno by wi cej ludzi. Mo e i by o, ale ju nie ma? W tym zamieszaniu wszystko mog o si wydarzy . Wulfwer zeskoczy na pok ad i stateczek si zako ysa . Wielki thegn w trzech skokach by ju na ródokr ciu. Pozby si tam swojego brzemienia. - Sied tu, smarku, i nie p taj si pod nogami. By a to ma a, jednomasztowa jednostka przybrze na o d ugo ci nie przekraczaj cej dziesi ciu kroków, z ma ymi pok adzikami na dziobie i rufie. Radgar, spaceruj c wcze niej po porcie, widzia takich tuziny. Na ródokr ciu sta o kilka bary ek, ale chyba pustych, bo nie obci ona ód ko ysa a si przy ka dym ruchu. mierdzia o rybami. Pod ma ym pok adem na rufie znajdowa a si prawdopodobnie kabina - nora do spania albo do chronienia si przed pogod - a pod pok adem dziobowym adownia na cenniejszy adunek. S dz c po maszcie z uko
rejk , na któr wci ga o si pojedynczy trójk tny agiel, za oga nie by a raczej
liczna. By mo e sk ada a si z samego w
ciciela i jego krzepkich synów. Do Twigeport
zawija y du e oceaniczne statki z towarami z najdalszych zak tków wiata, a takie jak ten, ma e stateczki, rozwozi y potem te towary po ca ym Baelmarku, wymieniaj c je na we
,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
skóry i morskie ryby. Zim kursowa y po bezpiecznych wodach Swisefen, a na otwarte morze odwa
y si wypuszcza tylko latem. Hengest odwi za cum i po drabince spuszczonej z pomostu zbieg za Wulfwerem na
ód . Radgar, widz c, e nikt nie pilnuje lej drogi odwrotu, cia niej owin
si opo cz i
ruszy do drabinki, nie dotar tam jednak, bo ód znowu silnie si zachwia a, a on straci równowag i run
jak drugi. Hengest z Frecfiilem d ugimi erdziami odpychali ju
ód -
jeden od nabrze a, drugi od burty s siedniego, wi kszego statku. Na ucieczk po drabince by o za pó no. Pas wody oddzielaj cy ruf
od obro ni tych wodorostami s upów
podpieraj cych pomost szybko si poszerza . Radgar nie mia butów ani odzienia. Nie mia przyjació . Nie mia taty. Mo e mamy te nie. Je li to Wulfwer zaryglowa drzwi, to teraz doko czy dzie a, zadba, by kuzyn ju nigdy nie postawi nogi na suchym l dzie. Takielunek by nietypowy, ale Wulfwer i jego kamraci znali si na odziach tak samo jak Radgar. Wprawnie podnie li rej i postawili agiel. Podmuch wiatru przechyli Hengest ruszy w stron rufy, by stan rozdziawion g
przy rumplu... i zatrzyma si w pó kroku z
.
- Pi kna noc na eglowanie - zauwa
ód .
kto z uznaniem.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
10
Le cy na dnie odzi Radgar obejrza si , ciekaw, co sprawi o, e tu przed odbiciem od nabrze a niespodziewanie si zachybota a, i zobaczy par butów, których by tu nie powinno. Podniós wzrok. Mi dzy nim a rumplem, z za ste. Pomimo
onymi na piersi r koma, sta sir
e by bez kapelusza i dysza ci ko jak po forsownym biegu, wprost
promieniowa pewno ci siebie. Na ramionach mia ciemny, d ugi do kostek p aszcz, który wydyma si i powiewa na wietrze, a pod nim typow baelsk tunik i rajtuzy; pier przecina mu na ukos zwyczajny czarny pendent, u którego zwisa miecz. Radgar nie wiedzia , e fechtmistrz zna baelski, ale przecie nigdy go o to nie pyta . Tak czy owak widok przybysza ogromnie go ucieszy . Pozbiera si z dna odzi i rozdygotany, opatulaj c si szczelnie opo cz , stan obok niego. - - Nie za blisko, m odzie cze - mrukn
sir G ste, nie spuszczaj c wzroku z trójki
thegnów. - Potrafisz sterowa t bali ? - - Potrafi , sir! - Radgar wypl ta spod opo czy r
, chwyci za rumpel i wspar si
na nim. W porównaniu z “Grseggos ” ód prowadzi a si wymin
atwo. Z apa wiatr w agiel,
zr cznie statek kupiecki, który ju prawie taranowali, i wzi
portu. Z
kurs na wyj cie z
liwy wiatr usi owa zerwa ze opo cz , a on niewiele móg na to poradzi , bo
ce mia zaj te sterowaniem. W ko cu da za wygran i zosta przy rumplu pó nagi. Oniemia y do tej pory Wulfwer odzyska wreszcie g os. - - Na p omienie! - rykn . - A ty sk d si tu wzi ? - - Z tego samego miejsca co ty, thegnie - odpar weso o sir G ste. - Nie jestem jednak pewien, czy w to samo miejsce si wybieramy. - - Czego chcesz? - - Mo e zaczn od tego, czego nie chc . A nie chc konfliktu z adnym z was. Ostrzegam uczciwie: jestem królewskim fechtmistrzem. Mo e nie tak ju dobrym jak przed dwudziestu laty, ale potrafi jeszcze poszatkowa was wszystkich na przyn trzema poradz zadra ni
sobie bez trudu. A walcz
na powa nie. Zrozumiano?
dla ryb. Z adnych tam
czy zadrapa . - U miechn si . Niebo ja nia o szybko i wida ju by o jego twarz.
- Us ysza em, jak mój m ody przyjaciel wzywa pomocy, pomy la em wi c sobie,
e
przybiegn sprawdzi w czym problem. -1 ju wiesz? - warkn
Wulfwer. Schyli si po jedn z erdzi. Stoj cy po drugiej
stronie masztu Hengest podniós drug . Frecful przebiera palcami po r koje ci miecza. Wracamy do Waroóburha i nie zabieramy pasa erów.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To dlaczego kierujecie si na pó noc, skoro Catterstow le y na po udniu? Wulfwer post pi krok w przód. Znajdowa si o kilka stóp ni ej od stoj cego na podwy szonym pok adzie fechtmistrza, ale d ugo
erdzi, któr
trzyma , z naddatkiem
niwelowa a t ró nic . Nie móg swobodnie wywija swoj zaimprowizowan broni , bo przeszkadza yby mu w tym maszt i sztagi, móg ni jednak rzuci . Albo d gn wypchn
jak w óczni i
fechtmistrza za ruf , zostaj c poza zasi giem jego miecza. Na ko ysz cej si
odzi
by oby to najbezpieczniejsze. - - Z oczywistych powodów. Swetmann na pewno kaza obserwowa po udniowy port. - - Swetmann? - powtórzy za nim G ste, marszcz c brwi. - A có wspólnego ma earl z uprowadzeniem królewskiego syna, co w
nie czynicie? Podejrzewa, e Radgar chcia mu
podpali pa ac? Skoryguj kurs, m odzie cze. wietnie sobie radzisz. Polegam na tobie. Nie obci ona adunkiem ód
ko ysa a si
mocno, ale rozwija a zaskakuj
szybko . Zostawi a ju za sob kotwicowisko i kierowa a si ku otwartemu morzu, bez trudu powi kszaj c przewag nad innymi uciekaj cymi z Twigeport statkami. Radgar pochwyci w lot, o co chodzi fechtmistrzowi. Skierowa dziób kilka rumbów bardziej na zachód i ko ysanie jeszcze bardziej si nasili o. Wulfwer i Hengest z trudem utrzymywali równowag . Toporn Wulfwera wykrzywi grymas oburzenia. - - My go nie uprowadzamy. Swetmann jest przywódc
partii wojny. Chce
zablokowa podpisanie traktatu pokojowego. - - Nadal nie rozumiem, dlaczego porywacie syna króla. - - Król nie yje! Smark tak mówi. - - Doprawdy? - Sir G ste zerkn
przelotnie na Radgara. - To tylko domys y,
odzie cze, czy jeste tego pewien? - Jestem, sir. Widzia em go. Mia poder ni te gard o. - Niedobrze. Przykro mi to ysze . - Fechtmistrz przeniós z powrotem wzrok na podsuwaj cych si thegnów. Wulfwer i Hengest byli ju tak blisko, e mogli go dosi gn
coraz bli ej
swoimi erdziami. -
Tak wi c królem zostaje Cynewulf? Tak to si u was odbywa? - - Mój ojciec jest teraz królem - przytakn Wulfwer - chyba e i jego ukatrupili. - - Nie ukatrupili - powiedzia G ste. - Widzia em go w t umie. Ale d ugo i tak nie porz dzi, prawda? Kto rzuci mu wyzwanie. - - A fyrd nie b dzie go chcia na earla - dorzuci Radgar. - Obal go, jak tylko pojawi si w Catterstow. - Mo e pozwol pozosta wujowi na tronie do zako czenia uroczysto ci pogrzebowych. Nie b dzie stosu dla króla Eleda. Ju sp on , zakl cie uodparniaj ce go na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ogie przesta o po mierci dzia Wulfwer pos teraz zauwa
.
mu w ciek e spojrzenie i poprawi chwyt na erdzi, tak jakby dopiero
, jak jest ci ka.
- - Uwa aj, co mówisz, smarku, bo wsadz ci ten kij w g
. Je li nie Swetmann zabi
króla, to kto? Mo e jaki chivianski szermierz? - - Ma o prawdopodobne - odpa spokojnie G ste. - Brak motywu. A poza tym, jak chivianski szermierz przeszed by o tej porze nocy przez stra e? - Zawiesi na chwil g os, bo w tym momencie ód , poczuwszy pod kileiri otwarte morze, przy pieszy a. - Wszystko wskazuje na ciebie, thegnie. Na ciebie i twojego ojca. Obaj mogli cie swobodnie wej
do
domu. Cynewulf nie zdo a by mo e d ugo utrzyma tronu ani nawet earlostwa, ale król Mled by bogaty, prawda? Jedna trzecia upów zgromadzonych przez czterna cie lat wojny. ysza em, e ma w Baelmarku wi cej ziemi ni pozostali trzej earlowie razem wzi ci. - To Wulfwer zaryglowa moje drzwi! - wrzasn
Radgar. - Zanikn
mnie w izbie,
ebym si spali ! Wulfwer warkn si jednocze nie. A najg
i uniós
erd , tak jakby chcia go ni zdzieli . Wszyscy odezwali
niej Hengest.
-...na krok z sali! Przez ca y czas by z nami! To nie on! - To Swetmann! - krzykn Frecfu . - Teraz zosta o tylko dwóch earlów z królewskich rodów. Thegn Wigferó jest Scalthingiem, ale przekroczy ju trzydziestk i aden Scalthing od ponad stu lat nie by królem. Swetmann jest Nyrpingiem, a oni s drudzy po Catteringach. Mo e rzuci wyzwanie, a ju ma po swojej stronie wszystkich earlów w mie cie. B wczoraj poradzi z ambasadorem i Eled
za tym g osowa . Pobrze sobie
upio zro. bi , e mu to umo liwi . Witan nie
popar by go przeciwko Pledowi, ale Cynewu fa maj za nic. Wulfwer rykn gro nie. Hengest wzruszy tylko ramionami i zamilk . - Nie popr Swetmanna, je li to on zamordowa mojego tat ! - krzykn sk d wiadomo, czy to naprawd on? B
Radgar. Tylko
go rzecz jasna podejrzewa , ale dowodu nie ma. A
witenagemot b dzie si chcia jak najszybciej pozby króla Cynewu fa. Och, tato, tato! I królem zostanie Swetmann. Ciekawe, czy podpisze traktat pokojowy, czy te dalej b dzie prowadzi wojn ? ód wyp yn a z fiordu i wzi a kurs na zachód, bo tam le
y tylko wzbudzaj ce
groz Cweornstony. Reszta statków skierowa a si na pó nocny wschód ku szarym zarysom wysp zewn trznych, ledwie widocznych na tle ja niej cego za nimi nieba. - Przygotuj si , m odzie cze - powiedzia cicho G ste, a potem, podnosz c g os, podj : - Czyli Swetmann mia motyw. Ale jak móg by tego dokona ? Chcecie powiedzie , e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pomaga mu kto z domowników - dajmy na to, dworscy thegnowie? Czy w fyrdzie Eleda byli zdrajcy? Trzej thegnowie zareagowali na t obelg w ciek ym wyciem. - A mo e by nim jednak jego brat? - ci gn
fechtmistrz. - Cynewulf na króla, jego
syn na tanista? Motyw i okazja. By o ju wystarczaj co jasno, by odczyta z twarzy Hengesta i Frecfula wahanie. “Król Cynewulf’ brzmia o niepowa nie. Gruby król Cynewulf. Cynewulf Wielki. Tato! Tato! Tato! - A teraz przy apujemy ci na niesieniu niechcianego kociaka do portu. A wy dwaj? Tu sir G ste zwróci si do Hengesta i Frecfula. - Jak czuje si dwóch dzielnych wojowników, pomagaj c w mordowaniu dziecka? Pytanie to pad o w chwili, kiedy pok ad gwa townie si przechyli , ale G ste sta nieco wy ej od thegnów, twarz ku dziobowi, widzia wi c nadci gaj
fal i by przygotowany.
Nie móg sobie wybra lepszego momentu. Dwaj m czy ni z erdziami zatoczyli si , trac c równowag , a G ste tylko na to czeka . Z mieczem w d oni zeskoczy na dno odzi. Hengest krzykn
i odskoczy z krwawi
r
do ty u. Odskoczy za daleko i znik za burt , erd
upad a ze stukotem na puste bary ki. Frecfula, który zd
doby miecza, G ste przeszy na
wylot b yskawicznym pchni ciem. Wulfwer, widz c przeciwnika obok siebie, instynktownie zamachn
si
erdzi , ale Radgar podskoczy i uwiesi si
jej ko ca. Zaskoczonemu
Wulfwerowi erd wy lizgn a si z d oni i uderzy a go w podbródek. G owa odskoczy a mu do ty u, nadburcie podci o kolana i run
plecami w morze. Radgar zatoczy si i ma o
brakowa o, a poszed by w jego lady. Ale nie poszed .
ód
mkn a przed siebie, unosz c Geste’a i Radgara. Dwaj
thegnowie pow drowali homarom na po arcie, a trup Frecfula le
na dnie odzi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
VI
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
1
wiece si dopala y; z ognia na kominku pozosta ju tylko arz cy si popió . Dwaj fechtmistrze trwali wci
na swoim posterunku przy drzwiach, niestrudzeni i czujni,
nieruchomi jak obeliski; król Ambrose, który zag bi swoj monumentaln mas w fotelu Wielkiego Mistrza, mru Opowie
ma e, lisie oczka, ocienione szerokim rondem kapelusza.
Zbira dobiega a ko ca.
-1 tak zabi em swojego kuzyna - powiedzia spokojnie - i wcale tego nie
uj ! W
tych okoliczno ciach ka dy normalny ch opiec histeryzowa by chyba i odchodzi od zmys ów targany wyrzutami sumienia, ale ja odczuwa em tylko upiorn satysfakcj , e takie chuchro jak ja zdo
o pokona takiego olbrzyma. Nie zaproponowa em nawet, eby my zawrócili i go
poszukali. Szkoda by o czasu. Je li zimno go ju
nie zabi o, to nadzia si
na rafy
Cweornstanas. W pobli u nie by o adnych innych statków. Szerszeniowi nie chcia o si wierzy , e trzynastolatek móg wyj
ca o z opresji,
których los nie szcz dzi Zbirowi tamtej nocy. On by nie da rady - nawet teraz, kiedy by ju prawie doros ym m czyzn . By te m czyzn bardzo g odnym i bardzo zafrasowanym. Król odchrz kn . By to pierwszy odg os, jaki od d
szego czasu z siebie wyda .
- Komendancie! Po lij po Wielkiego Mistrza. Ka te sprowadzi Mistrza Archiwów i Mistrza Rytua ów. - Kiedy Montpurse, uchyliwszy drzwi, przekazywa rozkaz dalej, król spojrza znowu spod ci gni tych brwi na Zbira. - Nie wyja ni
jeszcze, po co przyby
do
Chivialu. - Sir G ste tak zadecydowa , sire. Wszed em do ma ej kabiny, eby poszuka jakiego ubrania. Pad em tam na koj i spa em do zmroku. Natura upomnia a si o swoje. Ca kiem opad em z si . Kiedy wyszed em znowu na pok ad, G ste sta wci
przy rumplu. “Mniemam,
e potrafisz doprowadzi t bali do Chivialu, m odzie cze” - powiedzia . - “Ca y dzie sterowa em na po udniowy wschód”. By em w takim wieku, e obieca bym mu wszystko. Przy umiarkowanym wietrze odzi
atwo by o sterowa . - Zbir wzruszy ramionami. - Nie powiedzia em mu, e nie jest
przystosowana do p ywania po wzburzonym morzu i zatonie, je li pogoda si popsuje. Naturalnie, spyta em, dlaczego p yniemy do Chivialu, a on podzieli si ze mn swoimi przemy leniami. Ufa em mu... Musia em, a zreszt sprawdzi si jako przyjaciel i tylko on mi zosta . Powiedzia , e nie mo emy wraca do Twigeport, bo ód jest kradziona, zachlapana krwi
i brakuje na niej trzech ludzi. Ja ze swej strony wiedzia em,
e mojego ojca
zamordowano i teraz spoczywa na mnie obowi zek pomszczenia jego mierci, którego b
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
musia dope ni , kiedy dorosn , a zabójcy, kimkolwiek byli, pewnie nie zamierzaj czeka bezczynnie, a dobior im si do skóry. Tak wi c Twigeport nie wchodzi w rachub , a to oznacza o,
e nawet gdybym chcia , nie mog
tam wróci
i poprosi
o pomoc lorda
Candlefena. Nie mog em te ryzykowa powrotu do Waroóburha, bo nie ulega o w tpliwo ci, e wuj Cynewulf, obj wszy tam rz dy, b dzie docieka , co si sta o z jego synem. A kiedy zostanie w ko cu obalony przez fyrd, jego nast pca zapewne nie spocznie, póki nie rozwi e raz na zawsze problemu pozosta ych przy yciu athelingów. ste powiedzia , e wszystko zale y od losu, jaki spotka moj matk . S ysza , jak um zgromadzony pod domem ubolewa, e w po arze zgin li zarówno król, jak i królowa, ale podkre li , e co do mamy to nic pewnego, skoro nie widzia em jej cia a. Je li prze
a, to
zostawszy wdow , mog a si zdecydowa na powrót z bratem do Chivialu. A nawet je li nie usz a z yciem, to w Chivialu mam wi cej krewnych i mniej potencjalnych wrogów ni w Baelmarku. Obieca , e b dzie si mn opiekowa przez kilka tygodni, dopóki nie wyklaruje si sytuacja - chcia wiedzie , czy traktat zosta podpisany, kto wst pi po moim ojcu na tron, co si sta o z matk , i tak dalej. Nie stawa em si automatycznie nast pc tronu, tak jak mia oby to miejsce w przypadku chivianskiego ksi cia, ale by em ostatnim z Catteringów, i to mia o mnie uczyni znacz
postaci na baelskiej scenie politycznej, kiedy b
ju na tyle
doros y, by ubiega si o miano kandydata godnego tronu. Sztuka polega a na tym, eby do
tego czasu. Tak wi c wzi li my kurs na Chivial. Najgorzej przedstawia a si sprawa z ywno ci , a i w beczce ze s odk wod wida
by o dno. Na szcz cie w dziobowej adowni na luksusowe towary znale li my troch artyku ów jadalnych, takich jak oliwki i orzechy, a tak e spory zapas wy mienitych bia ych win. Nie p yn li my, rzecz jasna, najprostszym kursem, ale w ko cu dobili my do brzegów Chivialu. W tym miejscu na królewskich ustach zago ci nik y u mieszek; pierwsza oznaka aprobaty, jak król Ambrose okaza tego wieczoru. Radgar poprawi si na twardej awce i za
nog na nog . Uczyni to zapewne odruchowo i bezwiednie, bo takie zachowanie
uznawane by o powszechnie za wielki nietakt. Ju samo to, e pozwolono mu siedzie w obecno ci króla, by o dla zaszczytem. - Oficjalnie wojna nadal trwa a, ale chowa em w osy pod czapk i jako unikn li my opotów. G ste zorganizowa troch
ywej gotówki, podaj c si za rzetelnego kupca i
sprzedaj c nasz zdobyczny adunek, po czym pow drowali my wybrze em do Prail. Nie natkn li my si po drodze na baelskich piratów, na co w skryto ci ducha liczy em.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W Prail sir G ste kupi dwa konie i ruszyli my w stron Pos pnego Wrzosowiska. ste powiedzia , e zostawi mnie w elaznym Dworze, bo to idealna dla mnie kryjówka, a sam uda si do stolicy zasi gn
j zyka. Perspektywa ukrywania si pomi dzy fechtmistrzami
przemówi a oczywi cie do wyobra ni trzynastolatka. Weszli my obaj przez te drzwi, ale na czas rozmowy sir Geste’a z Wielkim Mistrzem zosta em wyproszony na korytarz. Nie wiem, czy G ste wyjawi Wielkiemu Mistrzowi prawd . Mnie kaza mówi , e jestem sierot z Westerth, bo przej em od matki akcent z tamtych okolic. Wielki Mistrz, po sprawdzeniu mojej przydatno ci, przyj
mnie do szko y.
ste argumentowa , e w najgorszym wypadku zalicz pi
lat wspania ego treningu,
a z takim przygotowaniem dam sobie rad w yciu, obieca jednak, e po mnie wróci. - Zbir wzruszy ramionami. - Nie wróci . Raz dosta em od niego krótki li cik, w którym donosi , e oboje moi rodzice nie yj , wuja jeszcze nie zdetronizowano i e wkrótce napisze do mnie znowu. Nie napisa . Od tamtego czasu min o ju pi
lat, jest wi c ma o prawdopodobne,
eby teraz to zrobi . - Zbir zawiesi g os, jakby oczekiwa od króla jakiego komentarza, ale si go nie doczeka . - Podpisano traktat pokojowy i na Baehnark opu ci a si mg a - podj . - Wygl da na to, e w czasach pokoju ten kraj nie wzbudza adnego zainteresowania. Chyba tylko dwa razy wspomniano tu o nim na wyk adach z polityki. Czy mój wuj nadal zasiada na tronie? Ambrose kiwn g ow . - - Moi informatorzy donosz , e rz dzi dobrze. Nied ugo po mierci twojego ojca kto próbowa rzuci mu wyzwanie, ale zgromadzenie jak jeden m
opowiedzia o si po jego
stronie. Nic nie wskazuje na to, by grozi a mu detronizacja. W kraju panuje spokój. - - Tylko jedno wyzwanie? le go ocenia em. Z drugiej strony, gdyby nie mia talentu, ojciec nie trzyma by go przy sobie. To moja historia, sire. Cisza. Szersze równie straci rodzin w po arze, ale on nie widzia swojego ojca z poder ni tym gard em. Nie przechodzi
w p on cym ubraniu przez piec. Ksi
Dzieciuchem... to by wyja nia o opowie ci o tym, jak Zbir zapracowa na swoje imi opowie ci, z których teraz mo na si by o po mia , ale jemu nie by o wcale do miechu, kiedy musia stacza tuzin bójek dziennie i mia wszystkich przeciwko sobie. - - Niepospolita to historia - przyzna król. - A z ciebie niepospolity m ody cz owiek, kuzynie. - - Dzi kuj , sire. Temu Zbirowi to dobrze! Jemu si upiek o - akceptowany, z królewskiego rodu, szlachcic. Co teraz uczyni? Wróci do domu z nadziej , e wst pi po wuju na tron? Spróbuje
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ustali , kto zamordowa jego rodziców? Nieraz wspomina o krwawej zem cie. Mniejsza z tym. Wa niejsze, co stanie si teraz z Szerszeniem, który obrazi króla i ju nigdy nie zostanie sir Szerszeniem? miechu warte - chcia pomaga Zbirowi w realizacji jego planów. Do g owy mu nie przysz o, e los Zbira zwi zany jest z dzikim Baelmarkiem. Co móg by tam, mi dzy barbarzy cami, zdzia odwa
dzieciak z rapierem? Czy w ogóle
by si go doby ? Fechtmistrze nie mieli problemów z odwag , bo czerpali j z wi zi,
któr byli po czeni z podopiecznym, ale Szersze z nikim wi zi po czony nie zostanie. Nawet gdyby król Ambrose, zamiast wtr ci do lochu, pu ci go wolno, to w Baelmarku by by dla Zbira tylko ci arem, obcokrajowcem tak pewnie zastrachanym, e poradzi by z nim sobie byle rozsierdzony Bael... - - Rodney Candlefen zmar zesz ej zimy - powiedzia król. - - S ysza em o tym, sire. W
ciwie to rozmawia em z nim tylko raz, i to bardzo
krótko. - W tym trudnym okresie Zbir nie szuka pomocy u swojej chivianskiej rodziny i wuj ma o go obchodzi . - S ysza em te , e tytu przej po nim syn Rupert. Jest zdaje si w moim wieku? - - Mmm. Czyli jeste gdzie dwunasty w kolejce do tronu - wymrucza król Ambrose. - Ale to nie ma znaczenia. Parlament i tak nigdy by nie dopu ci , by zasiad na nim Bael. - Eee... tak, sire. - Zbir potrafi by dok adnie okre li swoje miejsce w sukcesji przerabiali hierarchi rodziny.królewskiej na zaj ciach z polityki - ale czy postawi by siebie na dziesi tym, czy na pi tnastym, lepiej by o nie poprawia monarchów, zw aszcza w tym najdelikatniejszym z tematów. - Trzeba powiadomi
Candlefena,
e jego kuzyn cudownie zmartwychwsta . -
Ambrose spojrza wilkiem na swojego dalekiego krewniaka. - Króla Cynewulfa te . Nie yczymy sobie nara
na szwank dobrych stosunków z Baelmarkiem.
Ta zaowalowana pogró ka sprawi a, e Zbir zdj nog z nogi. - - Naturalnie, sire. Wasza Wysoko
na pewno mnie poinstruuje, jak mam si
zachowa . - Musia co takiego powiedzie . Ksi
nie ksi
, by teraz tak samo jak
Szersze w mocy króla. - Nie udz si , e zostan uznany za godnego tronu. Jeszcze nie teraz, a kto wie, czy kiedykolwiek. - - Hmram? - Jego Wysoko
nie kry sceptycyzmu. - Ale nie zamierzasz wyrzec si
wszystkich ambicji... Niewa ne. Jeste naszym krewnym i potencjalnie przysz ym w adc kraju, z którym jeste my zwi zani traktatem. To dwa powody, dla których oferujemy ci nasz przyja . Zyska
sobie nasz sympati opowie ci o swoich przypadkach.
- - Wasza Wysoko
jest bardzo...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Tak. Niemniej wie taktem. Jak sam powiedzia
o tym, e si odnalaz
, trzeba zainteresowanym przekaza z
, zjawiaj c si na dworze z tym swoim zakl ciem, wprawi by
Bia e Siostry w taki pop och, e barbety pospada yby im z g ów. - Ma e bursztynowe oczka zwróci y si na Szerszenia, tak jakby ich w
ciciel dopiero teraz przypomnia sobie o jego
istnieniu i nie by do ko ca przekonany, czy jest ono naprawd niezb dne. Szerszeniowi ciarki przesz y po grzbiecie. A król podj , zwracaj c si do Zbira, ale patrz c wci
na Szerszenia i bez w tpienia obmy laj c dla jaki stosownie straszny koniec:
- Wracaj c do tego Geste’a... Nie posy em z Candlefenem do Baelmarku adnych fechtmistrzów. Zastanawiam si , czy nie by to aby jaki oszust... Zapukano do drzwi. Król z przeci
ym chrz kni ciem d wign
si z fotela; dwaj
odzie cy zerwali si z awki. Do komnaty weszli wezwani mistrzowie. Mo e nie tyle weszli, co si wtoczyli, tak jakby dopiero co wyci gni to ich z
ek. Nale
o jednak w tpi ,
by odwa yli si uda na spoczynek przed królem, pr dzej ju sen zmorzy ich tam, gdzie czekali. Mistrz Rytua ów dopina ostatnie guziki kaftana, a Wielki Mistrz przeczesywa palcami rozwichrzone bia e w osy. Ustawili si w szeregu i z
yli królowi uk on, który w
zamy le mia by pewnie równoczesny, ale nie bardzo im to wysz o. Gdyby nie powaga sytuacji, Szersze uzna by t scenk za komiczn . - Och, Wielki Mistrzu - zgrzmia król - wybacz e ci fatyguj o tak pó nej porze... Wys ucha em wyja nie kandydata, hmm, Zbira, i przyznaj , e w wietle pewnych bardzo wyj tkowych - skrajnie wyj tkowych - okoliczno ci, jego odmow
dalszego s
enia
Zakonowi mo na uzna za uzasadnion . Twarz Wielkiego Mistrza wykrzywi a si w grymasie wyra aj cym co pomi dzy ogromn ulg a bezbrze nym zdumieniem. - Jestem niewypowiedzianie szcz liwy, e... - Tak, tak. Ale jedna kwestia wymaga u ci lenia. - W adczo komnat jak tr ba powietrzna. - On utrzymuje, e do
Ambrose’a wype nia a
elaznego Dworu przyprowadzi go i
zarekomendowa Wielkiemu Mistrzowi fechtmistrz, niejaki sir G ste. Ani ja, ani komendant Montpurse nie przypominamy sobie, eby w Zakonie s
jaki G ste?
By o to stwierdzenie, ale wypowiedziane pytaj cym tonem. Król wyra nie dawa do zrozumienia, jak odpowied chce us ysze . Wielki Mistrz ponownie przeczesa palcami osy. - Nie przypominam sobie takiego imienia. Mój poprzednik te mi nic nie mówi ... Zawiesi g os i tak jak wszyscy spojrza na Mistrza Archiwów. Mistrz Archiwów równie od niedawna zajmowa swoje stanowisko. By to wysoki,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
chudy m czyzna oko o czterdziestki o palcach poplamionych inkaustem, tendencji do garbienia si i b dnym spojrzeniu krótkowidza, co licowa o z charakterem jego pracy. Skurczy si pod wzrokiem króla. - Nie gromadzimy danych o
yciu kandydatów sprzed wst pienia do
elaznego
Dworu, Wasza Wysoko . Humm, zakazuje tego, humm, Statut... nie zapisujemy te imion osób, które ich przyprowadzaj - G ste... G ste... Nie kojarz ... Naturalnie, poszperam. W jakim mniej wi cej by wieku? - Jestem przekonany, Mistrzu, e pami ta by go, gdyby istnia . Obawiam si , e ten cz owiek pozostanie zagadk . - Ambrose nie wygl da na niezadowolonego. Nie pozosta nikt, kto móg by rzuci
wiat o na to samo
tajemniczego sir Geste’a. Poprzedni Wielki
Mistrz, poprzedni Mistrz Archiwów oraz lord Candlefen ju nie yli. - To musia by jaki oszust. Szerszenia zastanawia o, sk d oszust móg by zna najdrobniejsze szczegó y instrukcji ambasadora. By y to wszak naj ci lej strze one tajemnice pa stwowe. - - Nosi miecz z kocim okiem - podpowiedzia cicho Zbir. - I w ogóle wygl da na fechtmistrza. - - No to pewnie ju nie yje! - O p omiennym spojrzeniu króla mawiano, e tynk osypuje si pod nim ze cian. Ale Zbir te pochodzi z królewskiego rodu i nie da si zbi z panta yku. - Pierwszy w
ciciel miecza, by mo e, ale sam miecz nazywa si “Kaprys” i nie
zosla Zwrócony w czasie mojego tutaj pobytu. Mo na by pomy le , e zimowy wicher wdar si do komnaty. Obecni unie li brwi, wyd li usta. W ko cu nawet Szersze
zrozumia , do czego zmierza Zbir. Zgodnie ze
zwyczajem fechtmistrz w dniu, w którym mia zosta po czony wi zi , wybiera nazw dla miecza, który otrzyma. Mistrz P atnerz grawerowa mu nast pnie t nazw na g owni i prawie na pewno Mistrz P atnerz dopilnowywa , by nazw
t , wraz z dat
i nazwiskiem
podopiecznego, wprowadzono do archiwów. Dane te by y przypuszczalnie utajnione, ale czy owa tajemnica mog a si
ukry przez pi
lat przed takim zdeterminowanym m odym
cz owiekiem jak Zbir? Otworzenie ksi gi na stronicach z w
ciwymi latami i poszukanie tam
miecza o nazwie “Kaprys” zaj oby nie wi cej, jak par minut. Zbir móg wiedzie o Gestcie wi cej, ni by si mog o wydawa . - - Mniejsza z tym! - burkn
król i przeniós znowu wzbudzaj ce groz spojrzenie na
Szerszenia. - Ile z tej historii by o ci wcze niej znane? - - N-n-nic, sire!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Hmmm? - - Nie opowiada em mu jej, sire - mrukn Zbir. - - Hmmm? - Król wyd
usta. - To mo e nie jeste a takim g upcem, za jakiego ci
wzi em, Willu z Haybridge. Wygl da na to, e twojemu przyjacielowi, jak sam si pewnie domy lasz, mo e si przyda przynajmniej jeden zaufany szermierz. Sk onny jestem da ci jeszcze jedn szans . Chc ci te zamkn ostatni powtarzam: Jego Wysoko
g
. Tak wi c, kandydacie Szerszeniu, po raz
potrzebuje fechtmistrza. Czy gotów mu s
?
Co za ulga! - Tak! Och, tak, Wasza Wysoko ! - Szersze pad na kl czki. - Dzi ki ci, sire! Tak, tak! -1 obsypa poca unkami królewskie palce. Zbir gapi si na niego z przera eniem, ale on ju wypowiedzia te s owa. A wi c, mimo wszystko, zostanie sir Szerszeniem. Teraz. Zaraz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2
Mistrz Rytua ów by aktualnie jedynym w
elaznym Dworze nauczycielem nie
cym rycerzem Zakonu. Ten wielki, szorstki w obej ciu m czyzna o w osach koloru piasku i powierzchowno ci krzepkiego kmiecia by adeptem Królewskiego Kolegium Czarodziejstwa. Do
elaznego Dworu ci gn
poprzednik wybrany w
go na zwalniane przez siebie miejsce jego
nie na Wielkiego Mistrza. Mistrz Rytua ów mia niewielkie
do wiadczenie w kontaktach z ksi
tami, a ju zupe nie adnego w przeciwstawianiu si
Jego Wysoko ci królowi Ambrose’owi IV, kiedy ten wbi co sobie do g owy. Król wprost kipia entuzjazmem. - Pó noc dopiero co min a, prawda, Mistrzu? Chyba nie jest za pó no, eby my przeszli od razu do rytua u czenia wi zi ? - Ale , sire... post, medytacje... - Ci dwaj osobnicy poszcz ju , jak równie medytuj , od dobrych paru godzin. A wi c z tym nie powinno by problemu. Nie ycz sobie, by o wydarzeniach tej nocy wiedzia ktokolwiek poza nasz ósemk , Mistrzu. Czy to nie dobry omen, e jest nas akurat o miu? Król post pi kilka kroków i jego nieszcz sna ofiara odruchowo si cofn a. Te nierówne zapasy mog yby nawet bawi , gdyby stawk
nie by o tutaj
ycie
Szerszenia. To jego serce mia o zosta przebite, a je li w rytuale co pójdzie nie tak, to skutki fatalne. Szersze pami ta , jak przed kilkoma laty, kiedy by jeszcze Dzieciuchem - och, jak ten czas leci - opowiada o takim przypadku Gryziwilk. -...miecze, sire... - be kota Mistrz Rytua ów -...trzeba poprosi Mistrza P atnerza o zidentyfikowanie w
ciwego...
- Ja si tym zajm - wpad mu w s owo komendant Montpurse. Mówi cicho, ale jego os móg by ci
stal. - By em ju u Mistrza P atnerza i ogl da em miecze, które wyku dla
starszaków. Ten przeznaczony dla kandydata Szerszenia jest bardzo charakterystyczny. miech króla by bardziej przera aj cy ni wi kszo
jego marsowych min.
- No to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko bra si do dzie a, Wielki Mistrzu? Wielkiemu Mistrzowi zosta jeszcze kawa ek nie przetr conego kr gos upa. - - Taki po piech w potencjalnie gro cym mierci rytuale, jest niewskazany, sire. cis e przestrzeganie starsze stwa jest zalecane przez... - - Wzywali my ich pod ug starsze stwa! Ten tutaj zmieni zdanie, i to wszystko. W statucie nie ma paragrafu, który by tego zabrania . - - Ale b dzie nam potrzebny Drugi i Trzeci, i jeszcze Dzieciuch, który zwyczajowo
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
symbolizuje ywio przypadku... - - Sir Janiver i ja - wtr ci si Montpurse - z ochot odegramy ka
potrzebn rol .
Zapewniam ci , Mistrzu, e tekst potrafimy wy piewa wyrwani ze snu. A tak si akurat sk ada, e aden z nas od rana nie mia nic w ustach. - - A ja - zagrzmia król Ambrose - wezm
na siebie rol
Dzieciucha. Jestem
notorycznie nieprzewidywalny.
Noc by a wietrzna, ch odna i bardzo ciemna. Szersze
dygota ca y w rodku z
podniecenia, ale stara si jak móg nie okazywa tego po sobie. Ma o tego, by przekonany, e udaje mu si wygl da na nad podziw spokojnego. Towarzysz cy mu Zbir by o wiele bardziej zdenerwowany. - To szale stwo! Niepotrzebny mi fechtmistrz! Ani my
przeszy ci mieczem! Chc
mie w tobie przyjaciela, nie psa obronnego. Rzadko bywa tak nietaktowny. Przechodzili z Pierwszego Budynku do Ku ni, pod aj c za kolebi cymi si latarniami Mistrza Archiwów i Mistrza Rytua ów. Obok króla drepta Wielki Mistrz. Fakt, e Montpurse i Janiver zamiast obok Ambrose’a krocz tu za Zbirem i Szerszeniem, nie wró
niczego dobrego, wiadczy ,
e Komendant podziela
podejrzenia Janivera. Byli tak blisko, e musieli us ysza , jak porównano ich do psów. Szersze zatoczy si , pchni ty podmuchem wiatru. -- Aw
nie, e po czysz mnie ze sob wi zi , ty barbarzy ski Baelu! - krzykn . -
Je li tego nie uczynisz, to Ambrose wtr ci mnie do najg bszego lochu i ywcem zamuruje. - - Czemu mia by to robi ? - Zbir podj dyskusj jedynie po to, by uspokoi sumienie. Dobrze wiedzia , e nie maj obaj innego wyboru, jak tylko podporz dkowa si woli króla. Gdyby chcia si ciebie pozby , od razu wykopa by ci za bram i tam z tob sko czy . Po co by mu by o ca e to zawracanie g owy z
czeniem wi zi ? Dlaczego mia by marnowa dla
mnie fechtmistrza? Nie jestem ani jego bliskim krewnym, ani nikim wa nym. Bzdury opowiadasz. Nie by yby to takie znowu bzdury, gdyby za
, e kandydatów, którzy odmówili
poddania si rytua owi po czenia wi zi , wymazywano z kolektywnej pami ci Dworu, tak jakby nigdy nie istnieli. Nie by yby to bzdury, gdyby za zamiarem wykorzystania athelinga Radgara w przysz
elaznego
, e król nosi si z
ci w charakterze pionka w
mi dzynarodowej grze politycznej i póki co chce zamkn
Szerszeniowi usta. To nietypowe,
zaimprowizowane po czenie wi zi mo e mu je zanikn
na zawsze i Ambrose doskonale
zdaje sobie z tego spraw . Kto wie, czy nawet na to nie liczy. Ojojoj! Niedobrze...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
-1 jeszcze jedno - burkn
Zbir. - Wiem, e masz powody nienawidzi Baelów za to,
co si przytrafi o twojej rodzinie, i dobrze rozumiem twoje rozgoryczenie. Teraz, kiedy znasz ju moj mroczn tajemnic , jak zniesiesz my l o po czeniu wi zi z Baelem? S ysza em, jak przeklinasz ka dego Baela, który kiedykolwiek si narodzi . S ysza em, jak nazywasz nas najgorsz szumowin ziemi i yczysz nam wszystkim wiecznego pot pienia. Szerszenia dreszcz przeszed
na sam
my l o uwagach, które nie wiadomie
wypowiedzia , a nie pami ta ich przecie wszystkich. Ile strasznych komentarzy na ten temat musia przez te pi
lat wyg osi .
- Jak ty to wytrzymywa
? Nie wiem, jak mam ci przeprasza . Nadal nie mie ci mi
si w g owie, e jeste jednym z nich... Z drugiej strony, Chivianczycy potrafi by chyba równie okrutni. Zbir tr ci go przyja nie pi ci w rami . - - Pewnie nie za bardzo w to wierzysz, ale masz racj . Przez trzy dni móg bym ci opowiada o ich post pkach. Ale lepiej si zastanów. Naprawd jeste zdecydowany przez reszt
ycia ochrania Baela? - - Ty nie jeste typowym Baelem. Ty jeste inny. - - Nie a tak, jak ci si wydaje! W elaznym Dworze naby em troch chivianskiej
og ady i w mych
ach p ynie chivianska krew, ale w g bi duszy nadal jestem Baelem,
Szerszeniu. Wyobra sobie: by do ko ca ycia po czonym wi zi z Baelem! - - Z nikim innym i tak raczej by mnie nie po czono. - Szerszeniowi stan a przed oczyma otwieraj ca si przed nim podniecaj ca, burzliwa przysz pro
. - Ale mam do ciebie
, Wasza Piracka Mo . Obiecaj mi co . Obiecaj, e nie ka esz mi dzisiaj czeka . Zrób
to szybko! Zadaj pchni cie w chwili, w której sko cz recytowa przysi
!
Zbir j kn . - Nadal uwa am, e obaj b dziemy tego
owali. Sam wiesz, e nie b dzie ju
odwrotu. Fakt! - - I o to w tym wszystkim chodzi. - - Chc przez to powiedzie , e osobistym fechtmistrzem zostaje si na ca e ycie. W tej chwili Szersze przysta by na wszystko, byle tylko prze
.
Ku nia by a ogromn krypt zag bion do po owy wysoko ci w ziemi . Gwiazd o miu wierzcho kach, któr wprawiono w posadzk , otacza o osiem palenisk, osiem kowade do wykuwania legendarnych mieczy z kocimi oczami oraz osiem kamiennych koryt ze
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ródlan wod do ich hartowania. Dziewi te kowad o, wielka, usytuowana po rodku elazna yta, by o samym sercem elaznego Dworu; to na nim
czono fechtmistrzów wi zi z ich
podopiecznymi. Zazwyczaj, podczas odprawiania rytua u buzowa tu ogie , a ponad setka czyzn i ch opców otaczaj ca kr giem oktogram piewa a z namaszczeniem chórem podnios e pie ni. Dzisiaj w gielki na paleniskach ledwie si wydawa a si
arzy y, a mimo to krypta
jakby ja niejsza, bo uczestników ceremonii by o tylko o miu - siedmiu
piewa o w jednej tonacji, król w kilku. Ambrose’owi nie da o si odmówi si y g osu, ale ogólny efekt nie by przekonuj cy. Szerszeniowi nie by o dane bra
czynnego udzia u w
Dzieciuchostwo trwa o bardzo krótko, zaledwie sze
adnym rytuale, bo jego
dni, ale biernie uczestniczy ju w
ponad stu. W normalnych okoliczno ciach, zanim przysz aby kolej na niego, by by Trzecim dla Mallory’ego i Drugim dla Zbira, ale los obsadzi go od razu w g ównej roli. Nie by szczególnie wra liwy na duchowo , jednak, zaj wszy miejsce w oktogramie, stwierdzi , e to nie to samo co sta na zewn trz. W reakcji na gromadz ce si moce dosta g siej skórki. Sceptyk powiedzia by pewnie, e to z zimna, bo na pocz tek jemu, Zbirowi i Montpurse’owi kazano wyk pa si po kolei w czterech korytach z wod , a potem nie pozwolono ju zarzuci na siebie kaftana. Trz
c si jak osika, sta teraz w samej koszuli i raj tuzach w wierzcho ku mierci, a
naprzeciw siebie mia Zbira zajmuj cego miejsce w wierzcho ku mi
ci. Montpurse piewa
niez ym tenorem po jego prawej, a Janiver g bokim basem po lewej. Niepokoi o go troch wrogie spojrzenie, jakim ten ostatni mierzy bez przerwy Zbira. Janiver mia niewielki wp yw na przebieg rytua u, ale podczas odprawiania czarów tak skomplikowanych, jak wi zi , byle co mog o zak óci
równowag
czenie
ywio ów. Janiver zawsze by osobnikiem
dziwnym; po czenie wi zi , które przeszed przed rokiem, chyba jeszcze t
dziwno
pog bi o. Ale opowie ci o “instynkcie”, który pozwala fechtmistrzowi wyczu zawczasu niebezpiecze stwo zagra aj ce jego podopiecznemu, mo na by o mi dzy bajki w
, nie
potwierdza ich aden rzetelny dowód. W ca ych ponad trzechsetletnich dziejach Zakonu mia o miejsce tylko kilka takich trudnych do wyt umaczenia przypadków. Janiver nie by jedynym potencjalnym zagro eniem dla prawid owego przebiegu rytua u.
czenie wi zi nale
Niewielka korekta, jak
o rozpoczyna o pomocy, a teraz by o ju bli ej witu.
do przysi gi planowa wnie
Szersze , nie powinna niczego
zak óci , ale nigdy nic nie wiadomo. Tak czy owak, odst pstw od schematu wyst powa o kilka, a kiedy Wielki Mistrz by jeszcze Mistrzem Rytua ów i wyk ada ... O, jego miecz! Król Ambrose, wypowiadaj c basem s owa dedykacji recytowanej
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
normalnie piskliwym dyszkantem Dzieciucha, podszed do kowad a i po
na nim miecz.
atnerze wykuli go specjalnie dla Szerszenia i by to oczywi cie rapier. Ale jaki rapier! Kocie oko l ni o niczym roztopione z oto; ostrze po yskiwa o widmowym b kitem ksi ycowej po wiaty. Móg by si tak bez ko ca rozwodzi nad pi knem tej broni, bo to mia by jego miecz,”miecz, który b dzie mu towarzyszy a do mierci, a potem zawi nie w niebie mieczy na jego pami tk . Z trudem oderwa wzrok od or a i odwróci si do naburmuszonego Janivera. Ale wci koszul i pomaga j
zerka ukradkiem na rapier, kiedy Janiver rozpina mu
ci gn , a nawet potem, kiedy odwróci si do Montpurse’a i ten liczy
mu ebra, po czym w glem drzewnym zaznacza miejsce, gdzie znajduje si serce. Ledwie zauwa
mrugni cie Komendanta, które mia o mu prawdopodobnie doda otuchy... No, nareszcie mo e podej
do kowad a i wzi
rapier, to trzystopowe
nie mia w r ku tak lekkiego! Jak piórko... ale dok adne ogl dziny trzeba od Szersze
o. Nigdy na pó niej.
wskoczy na kowad o i zwróci si do Zbira, który twarz mia
ci gni
ze
zdenerwowania. - Radgarze Eledingu! - Przez ostatnie pi
lat widzia t
scen
we snach w
najrozmaitszych wersjach, ale w adnej z nich nie patrzy z góry na swego najlepszego przyjaciela - a ju na pewno nie na Bae1a! - Na m dusz , ja, Kandydat Szersze z Lojalnego i Staro ytnego Zakonu Królewskich Fechtmistrzów sk adam w obecno ci mych braci nieodwo aln przysi
, eb
ci od tej pory broni przed wszystkimi wrogami i, rzucaj c
na szal w asne ycie, os ania przed wszelkimi niebezpiecze stwami. Odbierz ode mnie, prosz , t przysi
, przebijaj c tym oto mieczem me serce, i niechaj zgin , je lim przysi ga
fa szywie, a je lim uczyni to szczerze, niech moc zgromadzonych tu duchów zachowa mnie przy yciu, bym s
ci do czasu, kiedy przyjdzie na mnie pora umrze ponownie.
Pomini cie fragmentu przysi gi nie usz o uwagi Zbira. Zdradza y to jego oczy. Podszed jednak zdecydowanym krokiem do kowad a. Szersze rzuci mu rapier, zeskoczy na posadzk , przysiad na kowadle i uniós ramiona. Montpurse i Janiver powinni sta ju za nim i przytrzymywa , eby, skr caj c si z bólu, nie zrobi sobie krzywdy, ale zaskoczeni szybko ci , z jak si to odby o, nie zd yli zaj
swoich pozycji.
Zbir nie czeka , a to zrobi . -S
albo gi ! - krzykn i wbi Szerszeniowi rapier w serce po sam gard .
Do kro set! Nie spodziewa si , e b dzie a tak bola o. Maj c pier przeszyt mieczem, nie móg krzykn . Zazgrzyta z bami, wygi przytrzyma , Zbir cofn
si w ty . Zanim Montpurse i Janiver zd yli go
b yskawicznie ostrze i ból przeszed jak r
odj . Szersze
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
spojrza na zasklepiaj
si ran . Ju po wszystkim.
W przypadku rytua u przeprowadzanego zgodnie ze wszystkimi regu ami widzowie wiwatowali w tym miejscu na cze
nowego fechtmistrza. Tej nocy w rozbrzmiewaj cej
echami krypcie wiwatowa nie mia kto, ale nie zra ony tym nowy fechtmistrz podskoczy z radosnym okrzykiem, a jego podopieczny wyda z siebie baelskie bojowe wycie. Padli sobie w obj cia, a potem, trzymaj c si zwyci stwa.
za r ce, okr yli oktogram w op ta czym ta cu
wiadkowie ceremonii uskakiwali przezornie przed rapierem, którym
wymachiwa na o lep Zbir. Ten rytua po czenia wi zi
zdecydowanie odbiega od
schematu. Sir
Szersze ,
towarzysz
Lojalnego
i
Staro ytnego
Zakonu
Królewskich
Fechtmistrzów! Fechtmistrz Zbira. Och, ycie jest pi kne! Teraz móg
wreszcie obejrze
dok adnie swój cudowny or , idealny miecz
dopasowany do jego d oni, jego ramienia, jego stylu walki. Syci oczy widokiem klingi o przekroju diamentu, na której czerwieni y si jeszcze stru ki jego krwi, widokiem srebrnej gardy, pier cieni na palce, obci gni tej skór r koje ci, a zw aszcza okr
ego kociego oka
osadzonego w ga ce. By o spore, bo spe nia o rol przeciwwagi, która przesuwa punkt ci ko ci bli ej gardy, ale nie a tak du e, by wygl da o niezgrabnie, bo bro by a lekka. Nie do wiary! Jasna smuga, której te klejnoty zawdzi cza y swoj nazw , by a tutaj podwójna, dwie smu ki l ni cej z otej jasno ci. Mia
racj
Montpurse, nazywaj c ten miecz
charakterystycznym. - Spójrz tylko! - wyszepta Szersze . - Jeszcze takiego nie widzia em! Zbir ogl da miecz przyjaciela z tak sam jak on fascynacj . - Oczywi cie,
e nie. Zosta wykuty specjalnie dla ciebie. To twoje smugi, sir
Szerszeniu! Och, pi kna bro ! Jak go nazwiesz? - “Nic”. - Nic? - Zbir parskn
miechem. - To si dobrze sk ada, bo Mistrz P atnerz smacznie
pi i niczego ci nie wygraweruje na klindze. Spowa nieli, czuj c na sobie spojrzenia sze ciu par oczu. Montpurse’owi i Janiverowi, którzy znajdowali si najbli ej, uzbrojony cz owiek w obecno ci króla najwyra niej gra na nerwach. Ale na najbardziej rozdra nionego wygl da stoj cy za nimi król. - - Moje gratulacje z okazji pomy lnego po czenia wi zi , sir Szerszeniu. - - Dzi kuj , sire. - - Czy dobrze s yszeli my? - warkn opu ci
Jego Wysoko . - Wydawa o si nam, e
fragment standardowej przysi gi dla osobistych fechtmistrzów.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szersze zrobi zdumion min . - Ja, sire? Naprawd ? Chodzi o o fragment, który brzmia “zastrzegaj c sobie jedynie wierno , jak winien jestem naszemu panu, królowi”, i opu ci go, bo nikt nie mo e s
dwóm królom naraz, a
jego przyjaciel i podopieczny zostanie pewnego dnia królem Baelmarku. S owo si rzek o i gruby Ambrose z Chivialu, cho by wychodzi z siebie, nie móg ju tego odwróci . I dlatego by taki z y. - - Hmmm! Athelingu? Zbir odwróci si na pi cie. - - Tak, Wasza Wysoko ? - Zabieraj st d tego przem drza ego smarka, zanim skr
mu kark. Proponujemy ci
go cin w naszym pa acu w Bondhill. Zatrzymasz si tam na kilka dni, do czasu kiedy skonsultujemy si z nasz Rad Przyboczn . Odpowiada ci to? Szersze zamruga . Z jego wzrokiem co si dzia o. Zbir sk oni si . - Wspania omy lno
Waszej Wysoko ci nie ma granic. Rad zaczekam w Bondhill,
skoro taka twoja wola. Szersze przetar oczy. - - Komendancie - burkn król. - - Tak, panie? - Montpurse oderwa wzrok od “Niczego”. - - Wspomina
, e nie jedli cie z Janiverem kolacji. Zabierzcie naszego nowego
fechtmistrza i jego podopiecznego do kuchni i przegry cie tam co . Potem wypraw ich z sir Janiverem do Bondhill. - - Mog im przydzieli liczniejsz eskort , sire. - - Janiver wystarczy. Chcemy, eby o tym, co tu zasz o, wiedzia o jak najmniej osób. Mam nadziej , kuzynie, e nie poczujesz si ura ony, je li na jaki czas umie cimy ci w Bondhill w kwaterach Gwardii? Zbir sk oni si i podzi kowa , a Szersze jeszcze raz przetar oczy. Wci
to samo.
Centralnym punktem Ku ni nie by o teraz kowad o, lecz Zbir. Te same rude w osy, jasna skóra, piegi, ten sam wyp owia y kaftan i po atane rajtuzy, a przecie bi od niego blask ja niejszy ni
od wszystkich palenisk. By podopiecznym Szerszenia, p pkiem
wiata
Szerszenia, Centrum ca ego wszech wiata. O, duchy! A wi c tak to jest by fechtmistrzem. Ale nie by a to jedyna anomalia. Inny cz owiek zdawa si
jarzy
mrokiem,
owieszcz aur zagro enia. Przed paroma minutami nie spowija a go jeszcze ta mroczna otoczka. Najwyra niej w opowie ciach o instynkcie, który pozwala fechtmistrzowi wyczuwa
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
niebezpiecze stwo, by o jednak ziarenko prawdy. Szersze , w ka dym razie, mia ten instynkt. Wiedzia teraz, jak widzi wiat Janiver, z tym e on postrzega wszystko dok adnie na odwrót. Równie
wietrzy zagro enie dla swojego podopiecznego, a
zagro enia by król Ambrose.
ród em tego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3
Mniej wi cej godzin pó niej wie o upieczony fechtmistrz pod
ju z pe nym
brzuchem i ci kim sercem w stron Blackwater. Ksi yc w kwadrze, cho ju wzeszed , kry si za chmurami. Pos pne Wrzosowisko by o jeszcze pos pniejsze ni za dnia. Ska ki to si pojawia y, to znika y niczym duchy. Trz sawiska, jeziorka, kamieniste pod
e, wszystko to
pot gowa o aur niesamowifo ci. Wyboisty trakt nie pozwala jecha szybko i wkrótce Zbir zacz niewygody podró y. Szersze
si uskar
na
trzyma si instynktownie mi dzy swoim podopiecznym a
Janiverem, ten za stara si mie
zawsze mi dzy sob a Szerszeniem Zbira. Nie ufa
Szerszeniowi i mia racj . Z tego przetasowywania wy oni si w ko cu szyk, w którym pozycj prowadz cego zajmowa Janiver, za nim jecha Zbir, a pochód zamyka Szersze , maj c stamt d przegl d sytuacji. Komendant Montpurse, który niedawno wyprawia ich z
elaznego Dworu, ycz c
dobrej podró y, na pewno wola dmucha na zimne. Je li sam nie depta im teraz po pi tach, to, niew tpliwie, niezale nie od rozkazów króla, wys
za nimi kogo . Ka dy by teraz
wrogiem, ka da ska ka zasadzk . Szersze nie spodziewa si , e b dzie a tak. Nie podoba y mu si te symptomy manii prze ladowczej, ale nic na to nie poradzi. Nad jego podopiecznym wisia o bezsprzecznie jakie niebezpiecze stwo - nie wiedzia jakie ani dlaczego, ale to bez znaczenia. W profesji fechtmistrza nie by o miejsca na etyk . W elaznym Dworze sopranom wbijano od samego pocz tku do g ów, e fechtmistrz nie kieruje si moralno ci . Na co dzie jest przyk adnym, spokojnym obywatelem, lecz w obliczu zagro enia zmienia si bezwzgl dn besti . Bezwgl dno
w
to jego druga, ukryta natura.
Kiedy si troch przeja ni o, Zbir zwolni , puszczaj c Janivera przodem, i zaczeka na Szerszenia, eby z nim pogaw dzi . Opowiedzia mu w skrócie histori , której nie chcia ucha Ambrose - opowiedzia , jak jego ojciec porwa matk z ceremonii za lubin i jak w wyniku tego przyszed na wiat on, nie uznawany do tej pory kuzyn króla w drugiej linii. - Na
cianach Cynehofii wisi nieprzebrana kolekcja historycznych pami tek
wojennych: he m Bearskinbootsa, topór bojowy Smeawine’a i tak dalej. Wska byle któr , a skaldowie za piewaj ci jej histori . Nawet je li jej nie znaj . Po ród ca ego tego elastwa wisi tandetny, niczym si
nie wyró niaj cy rapier. To nim Gerard z Waygarth zabi
Waerferhóa. Od tego wszystko si zacz o. Ojciec powiedzia mi kiedy , e gdyby nie ten rapier, nie by oby mnie. “Gdzie by mnie nie by o, tato?” - spyta em. “W ogóle by ci nie by o” - odpar .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ciekawy zbieg okoliczno ci. Dyndaj cy u szerszeniowego pasa “Nic” te by rapierem - Szersze ju nigdy nie b dzie musia bra do r ki znienawidzonej szabli! “Nic” b dzie musia zarobi na swoje utrzymanie, ale sposobno ci po temu z pewno ci mu nie zabraknie. Je li Szerszenia nie myli ten dziwaczny instynkt, który niedawno w sobie odkry , to jeszcze aden fechtmistrz w historii nie stan tak szybko jako on, ju w momencie po czenia wi zi , w obliczu
miertelnego niebezpiecze stwa. Na palcach jednej r ki da o si
policzy
fechtmistrzów z Gwardii Królewskiej, którzy w trakcie swojej dziesi cioletniej, a w niektórych przypadkach d
szej s
by, zmuszeni byli zrobi u ytek ze swojego miecza.
Jednak instynkt by tylko rodzajem przeczucia. Czy kieruj c si przeczuciem, mo na zabi cz owieka? - Dlaczego dotrwa Dlaczego nie odszed
w
elaznym Dworze do samego ko ca? - spyta Szersze . -
, kiedy sta o si jasne, e G ste nigdy po ciebie nie wróci?
Zbir wzruszy ramionami. - A dok d bym poszed ? Rodziny, na której by mi zale
o, ju nie mia em. W
elaznym Dworze otaczali mnie przyjaciele. Naturalnie w Baelmarku te mam przyjació , ale równie wrogów. Zreszt , jak bym si tam dosta ? Nie przecz , podst pem narazi em króla Ambrose’a na koszta, pobieraj c nauki w najlepszej na wiecie szkole fechtunku, ale my, barbarzy cy, z natury nie mamy skrupu ów, je li chodzi o okradanie cudzoziemców. Nie mia em po co wraca do domu, dopóki nie osi gn wieku, w którym b
móg my le o
dochodzeniu swoich praw. - - Teraz z pewno ci mo esz ich ju dochodzi . - - Tak uwa asz? My
, e maj c dobry miecz, potrafi bym pokona w pojedynku
jeden na jednego ka dego Baela. Ale wierz mi, Szerszeniu, stary druhu, Baelmark naprawd nie jest rze ni , w której ludzie jak dzie d ugi nawzajem si wyrzynaj . Ma swoje prawa. Ró ni si od waszych, ale to niekoniecznie oznacza, e s mniej cywilizowane. Nie mog wpa
tam jak burza i wykorzystuj c umiej tno ci, które naby em w elaznym Dworze, prze
po trupach do tronu. A i ty przysporzysz mi góry problemów. Jechali przez kilka minut w milczeniu. W ciemno ciach zawodzi
wiatr,
poskrzypywa a uprz , pod kopytami koni chrz ci y kamyki. W ko cu Szersze odezwa si z przygn bieniem: - - ywi em nadziej , e ci si na co przydam. - - Nie zrozum mnie le, na pewno przydasz mi si w okre lonych okoliczno ciach i cudownie mie
ci
u boku. Jestem przekonany,
e dobrze nam b dzie ze sob . Aie
przypu my, e zostaj thegnem i rzucam wyzwanie tanistowi. Potrafisz sta z boku i patrze
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
spokojnie, jak staczam pojedynek? Szersze wyobrazi sobie tak sytuacj i ledwie zdusi krzyk. - - Nie! Nie! Nie wolno ci! - - A widzisz? - powiedzia Zbir. - Thegn, szyper odzi, tanist, earl, król - taka jest droga i nie mo na jej pokonywa na skróty. Nie bardzo sobie wyobra am, jak b
wygl da y
moje starania o odzyskanie tronu z tob u boku. Zastanawiam si , czy nie dlatego w
nie król
Ambrose postanowi obdarowa mnie fechtmistrzem? - - To móg by jeden z powodów, jakie mu przy wieca y - przyzna bez przekonania Szersze . Ka dy, komu si
wydawa o,
e potrafi przejrze
zamys y tego szczwanego
królewskiego lisa, by g upszy od królika w trzecioksi ycu. Droga zacz a opada w p ytk kotlin , a zza chmur wyjrza ksi yc, by sprawdzi , jak sobie radz . Zbli ali si do rozwidlenia, od którego odchodzi trakt na Narby. By to wysuni ty najdalej na wschód punkt, do którego wolno si by o zapuszcza kandydatom. Oczywi cie ka dy z nich dla zasady by przynajmniej raz w Blackwater albo w samym Narby, poniewa jednak nie dysponowali pieni dzmi, rzadko udawa o im si popa
tam w tarapaty.
Tarapaty? Szersze musi pozby si jako Janivera. I to szybko. Niemal
owa teraz,
e jest rapierzyst . Gdyby by szermierzem wszechstronnym, tak jak Gryziwilk czy Fitzroy, albo r baczem jak Bykowiec, “Nic” mia by nie tylko sztych, ale i ostrze. A tak nie mia tego ostatniego. By zgrabny i szybki jak b yskawica, ale nie da o si nim podci
koniowi p cin.
W ka dym razie nie po ciemku. - wita ju prawie. - Zbir ziewn wymownie. - Nie rozumiem, jak to si dzieje, e wy dwaj wci
zachowujecie wie
.
Janiver us ysza to i obejrza si . - - Bo jeste my fechtmistrzami. Szersze zerkn na niego podejrzliwie. - - Chcesz przez to powiedzie , e potrzebujemy mniej snu? - Wcale go nie potrzebujemy. Mo emy spa , je li mamy niezachwian pewno , e naszemu podopiecznemu nic nie zagra a, ale takiej pewno ci nigdy si nie ma. W Gwardii pe nimy s
na zmiany. Król bardzo rzadko podró uje w towarzystwie jednego
fechtmistrza. Ty, sir Szerszeniu, prawdopodobnie nigdy ju nie za niesz - dwadzie cia cztery godziny na dob , dwana cie i pó ksi yca w roku. Samotni fechtmistrze cz sto popadaj w ob d. - W jego tonie nie s ycha by o wspó czucia. Zatrzymali si nad strumieniem, ksi ycowa po wiata gas a szybko. Szersze ruszy pierwszy. Jego ko
zszed zgrabnie po skarpie, wkroczy
mia o do wody i przebrn
z
pluskiem na drug stron , ale brzeg by tu podmyty. Szersze musia przejecha kilka jardów
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
z pr dem, zanim znalaz dogodniejsze wyj cie na suchy l d, tu jednak gleba by a skrusza a i nie dawa a pewnego oparcia dla kopyt. Zeskoczy z konia, wyprowadzi go za uzd z wody i krzykn do Zbira i Janivera, eby uwa ali. Miota si po brzegu jak matka kwoka, kiedy przez strumie przeprawia si Zbir. Uspokoi si dopiero, kiedy podopieczny stan
bezpiecznie na brzegu. Przysz a kolej na
Janivera. Jego ko , wychodz c z wody, potkn
si . Janiver by doskona ym je
cem i w
jednej chwili zapanowa nad wierzchowcem, ale ta chwila wystarczy a Szerszeniowi. Wszyscy instruktorzy z elaznego Dworu zgodnie krytykowali jego nieeleganck prac nóg, technik i zbytni sk onno
do ryzykanctwa, ale przyznawali, e nikt - mo e nawet sam
wielki Durendal - nie dorówna mu w szybko ci. Szerszeniowi wystarczy ten u amek sekundy, na jaki Janiver poderwa okie i ods oni lewy bok. Po raz drugi tej nocy “Nic” przeszy ludzkie serce, ale tym razem nie by to element rytua u. Tym razem przeszy je naprawd .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4
Zdarza y si ju precedensy. To zrozumia e, e na przestrzeni trzystu pi dziesi ciu lat musia o od czasu do czasu dochodzi , do konfliktów mi dzy rozmaitymi podopiecznymi Zakonu, a wtedy fec itmistrz gin z r ki fechtmistrza. Po wi cone tym zdarzeniom fragmenty Litanii nazywano Strasznymi Opowie ciami i rzadko je powtarzano. Zbir niczego nie zauwa
. Us ysza tylko kwik konia Janivera i kiedy ten, zrzuciwszy
z siebie trupa, uciek sp oszony, pu ci si za nim w pogo . Niebo zaczyna o szarze na horyzoncie. Kiedy wróci , Szersze ju nie wymiotowa , ale nadal pragn umrze . Morderca! Zdrajca! Bratobójca!
eby chocia zabi w uczciwej walce, a nie podst pnym pchni ciem
skrytobójcy. cia o Janivera na ziemi i ci gn
mu przez g ow pendent wraz z mieczem i
pochw , a nast pnie fantazyjny pier cie z palca. Królewski Gwardzista nie zarabia a tyle, by sta go by o na drog bi uteri , ten móg jednak by wart kilka koron, zw aszcza je li by podarunkiem od kobiety. - - Bardzo si pot uk ? - spyta Zbir, ze lizguj c si z siod a. - - Nie yje. - Nie! - - Zabi em go. Zbir na chwil oniemia . - Co takiego? - spyta w ko cu cichym g osem. - Zabi em go. Od chwili opuszczenia wiedzia . Zauwa
elaznego Dworu szuka em tylko... on o tym
, e stara si trzyma ode mnie jak najdalej? Masz.
Da podopiecznemu miecz zabitego. Zbir cofn si i wpad plecami na swojego konia. - - Bierz! - wrzasn Szersze . - To twoja przepustka do Baelmarku. I po piesz si , bo jestem przekonany, e Montpurse wys
za nami ludzi, eby si upewnili, czy kierujesz si
do Bondhill. - - Król powiedzia ... - - Niewa ne, co powiedzia król! Montpurse jest wobec ciebie tak samo nieufny, jak by Janiver. Zreszt król mo e by z nim w zmowie, nie rozumiesz tego? Cho nie jest takie pewne, czy go wtajemniczy , bo Montpurse, gdyby wiedzia , nie nara
by swojego
cz owieka. Król jest przebieg ym, podst pnym szczurem - i upieraj c si , e wystarczy ci jeden przewodnik, mia mo e nadziej , e w ci oskar
nie do czego takiego dojdzie, bo teraz mo e
o wspó udzia w morderstwie. Zastanów si , w wietle prawa podopieczny jest
odpowiedzialny za czyny swojego fechtmistrza, tak wi c sta
si
wspólnikiem. Nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ysza
, jak t umaczy , dlaczego chce utrzyma w tajemnicy twoje istnienie? Od kiedy to
Ambrose t umaczy si ze swoich posuni ? Móg si domy la , e Montpurse zlekcewa y... - - Szerszeniu! Przesta , Szerszeniu. To ob d! - - Uwa aj mnie wi c za ob kanego! Pami taj,
e to si przytrafia samotnym
fechtmistrzom. - - Ale nie po dwóch godzinach s
by - zauwa
Zbir. - Ambrose obszed si z nami
bardziej ni askawie, zwa ywszy na afront, jaki mu zrobili my. Da ci drug szans , mnie da fechtmistrza, zaproponowa go cin w pa acu... Nie obdarza fechtmistrzami swoich wrogów, bo... - - Ambrose ga ! - krzykn obdarowywa ci
zniecierpliwiony Szersze . - Oddaj c ci mnie, nie
fechtmistrzem, lecz pozbywa si
przyznaje. Kiedy odmówi
miecia. Wie o wiele wi cej, ni
poddania si rytua owi po czenia wi zi , od razu odgad , kim
jeste , pami tasz? Zna nawet twoje imi - Radgar. Nazwa ci zaginionym athelingiem. A przecie nie ma adnego zaginionego athelinga! Oficjalnie spali rodzicami. Potem powiedzia ,
e nie wysy
si pi
lat temu razem z
z Candlefenem do Baelmarku
adnych
fechtmistrzów - czy nie wyda o ci si to podejrzane? Obdarowuje trzema fechtmistrzami Bannerville’a udaj cego si
do Fitainu, a ambasadorowi, który jedzie do dzikiego,
barbarzy skiego Bae marku, nie przydziela adnego? - Szersze ochryp ju . - Bierz ten przekl ty miecz i ruszajmy, zanim Montpurse nas tu dopadnie. Zbir nadal nie kwapi si si gn
po miecz. - - Ambasador jecha tam negocjowa warunki zawarcia pokoju. Posy anie z nim
fechtmistrzów by oby prowokowaniem nieszcz cia. - - Owszem, by oby, bo twój ojciec zabi kiedy pi ciu fechtmistrzów, prawda? Jest o tym w Litanii - Masakra w Candlefen Park. Ale fechtmistrze po czeni wi zi mogli jecha . Nie wszczynaliby awantur, bo w ten sposób ci galiby niebezpiecze stwo na g ow swojego podopiecznego, tak wi c Ambrose móg przydzieli ambasadorowi fechtmistrzów. Je li tego nie uczyni , to prawdopodobnie dlatego, e tak sobie yczy twój ojciec. To by warunek przyst pienia do negocjacji. Ale rycerz Zakonu, cz owiek, który nie musi si przejmowa adnym podopiecznym, taki mo e my le o zem cie. Jest o wiele niebezpieczniejszy! Na pewno przychodzi o ci to do g owy! - - Tak! Oczywi cie, e przychodzi o. Ta my l od ponad pi ciu lat nie daje mi spokoju. Mój ojciec by wyra nie zaskoczony, kiedy mu powiedzia em,
e z delegacj
przyby fechtmistrz. Ale G ste nie przemkn by si przez stra e pilnuj ce drzwi. Zabójc musia by kto znajomy i ciesz cy si zaufaniem - i gdybym nie by uodporniony na ogie ,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nikt by si
nigdy nie dowiedzia ,
e to by o morderstwo. Ca y wiat do tej pory jest
przekonany, e to by wypadek; - Zbir wzruszy ramionami. - Naprawd s dzisz, e Ambrose prowadzi ze mn podwójn gr ? - - Jestem tego pewien. - Czemu stoj tu wci
i gadaj , skoro Gwardia jest ju w
drodze? - Bierz ten przekl ty miecz i ruszajmy! Zbir przyj miecz z oci ganiem, tak jakby si obawia , e ten go zaatakuje. - On powinien zawisn
w sali, Szerszeniu. Szersze wpad w furi .
- Niech ogie poch onie sal ! - wrzasn , zdzieraj c sobie struny g osowe. - Wsiadaj na konia! Zbirze, Radgarze - czy jak mam ci nazywa , ty baelski b karcie - jeste teraz moim podopiecznym i je li b dzie trzeba, oddam za ciebie Po wi cam ci ca e swoje ycie, pójd za tob wsz dzie, b zmru
ycie. Na konia! Jazda!
twoim psem obronnym, nie
nigdy oka, ale tam, gdzie chodzi o bezpiecze stwo, ja wydaj rozkazy, rozumiesz?
Nie obchodzi mnie, czy prawowity król Baelmarku, czy babka imperatora Skyrrii, masz teraz robi , co mówi , a mówi , e musimy si st d wynosi . Robi z siebie durnia. Zbir patrzy na niego przez chwil bez s owa, potem prze sobie pendent z mieczem przez g ow . - - Przepraszam. Nie przywyk em jeszcze do roli podopiecznego. Zmieni
si .
- - Zmieni si jeszcze bardziej, kiedy utn mi g ow . Wsiadaj. - - Nie powinni my ukry gdzie cia a? Na przyk ad wrzuci go do bagna? Znajd je tu, kiedy si rozwidni. - - Chc , eby je znale li! W drog . - - Szerszeniu! Naprawd chcesz, eby je znale li? B
nas ciga jak...
Zbirowi nigdy nie brakowa o inteligencji. Czemu teraz to do niego nie dociera? - - Nie! Nie! Nie! Je li je przeocz , to pojad dalej przez Blackwater do Bondhill. Je li jednak je znajd , domy la si , e nie kierujemy si do Bondhill, ale nie b
wiedzieli, któr
drog wybrali my - t na Blackwater, t na Narby czy mo e zawrócili my. Wszystko zale y od tego, ilu ludzi wys dadz rady obj
za narni Montpurse. B
go musieli zawiadomi , co si sta o, i nie
poszukiwaniami wszystkich dróg, chyba e jest ich co najmniej sze ciu.
Zostawiaj c cia o tam, gdzie na pewno je znajd , zamieszamy im w g owach. Pomy by oby zbyt oczywiste, e uciekamy dalej na wschód, za
, e
wi c, e chcieli my im w ten
sposób zasugerowa , i zawrócili my, a to znaczy, e w rzeczywisto ci mimo wszystko pojechali my na wschód. - - A my gdzie pojedziemy? - W szarówce przed witu nie by o jeszcze dobrze wida wyrazu twarzy Zbira. Z jego g osu wynika o, e straci zupe nie w tek.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Zawrócimy, bo je li oni pomy
, e chcemy, eby tak pomy leli, to za
, e
próbujemy ich zmyli . - O, p omienie! Za kogo si uwa a, je li wydaje mu si , e zdo a przechytrzy Montpurse’a? Ca y Zakon ruszy jego tropem niczym wataha wyg odnia ych wilków. Wygoni na wrzosowiska ka dego m odszego z
elaznego Dworu. - Jedziemy do
Prail. Tam ukradniemy ód . Albo mo e do Lomouth i wsi dziemy na jaki statek, ale oboj tne, gdzie si skierujemy, musimy si wydosta zChivialu. Zbir wsun si przez d
stop w strzemi i z koci zwinno ci wspi
si na siod o. Nie odzywa
szy czas.
Po pi ciu latach sp dzonych na Pos pnym Wrzosowisku cz owiek zna tam ka pk wrzosu w promieniu trzech mil oraz ka dy pagórek i oczko wodne w promieniu dziesi ciu. Kiedy na b kitnym niebie intonowa y swe trele skowronki, dwaj zbiegowie szerokim ukiem okr ali ju od pó nocy elazny Dwór. Szersze jak dot d nie dostrzega pogoni, ale wiedzia , e o zmierzchu wszystkie najbli sze porty b stan
na g owie, by do tego czasu wywie
ju zablokowane i musi
swojego podopiecznego z kraju. - Marny by z
niego fechtmistrz. To z jego winy Zbir zamiast honorowym go ciem króla by teraz zbiegiem. Gryz si
mierci Janivera. Wpad jak g upi smarkacz w panik
i nieprawdopodobnie
zagmatwa sytuacj . Powinien by zdoby si na odwag i nie da si po czy wi zi . Potrzebny by Zbirowi jak dziura w mo cie; i je li nawet uda im si uciec z Chivialu, to kiedy dotr ju do Baelmarku, b dzie mu kul u nogi. W Baelmarku roi si od Baeli... - Masz racj - odezwa si niespodziewanie Zbir, patrz c w niebo. - Ambrose co kr ci . - Mówisz,
e miecz Geste’a nazywa si
“Kaprys”? Zbir spojrza na niego z
miechem. - A wi c zorientowa
si , do czego zmierzam? Tak zapisuj nazwy mieczy w
archiwach. Ciekawe, jak b dzie interpretowane “Nic” przy twoim imieniu. To nie by o ju zabawne. Nic nie by o zabawne, kiedy cz owiek stawa si morderc , fechtmistrzem, który w godzin po po czeniu wi zi wp dzi swojego podopiecznego w powa ne tarapaty. - - Jak si tam dosta
?
- - Bez trudu. Schowa em si
za drzwiami. By em jeszcze Dzieciuchem, a
znajdywanie Dzieciuchów zaszytych w rozmaitych dziwnych miejscach nie nale y do rzadko ci. Mnie jednak nie znale li. - - I czyim mieczem by Kaprys?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Sir Yoricka. Przyj ty do
elaznego Dworu w roku 328. Musia by dobry, bo
zosta pierwszym fechtmistrzem, jakiego po czono wi zi z ksi ciem korony Ambrosem. Mia o to miejsce w pi cioksi ycu 333 roku - chyba prezent od tatusia na urodziny. Podanie nieprawdziwego imienia nie by o jedynym k amstwem, jakim mnie uraczy . Do mierci króla Taissona, czyli do roku 349, by komendantem Gwardii Ksi
cej. Potem pasowano go na
rycerza, a na komendanta po czonych Gwardii awansowano Montpurse’a. - - A wi c by tamtego dnia w Candlefen. Musia tam by ! To jego ludzie polegli, kiedy uprowadzano twoj matk ? - - Bez w tpienia. - - A po latach, ju jako wolny strzelec, który nie musi si troszczy o adnego podopiecznego, pojawia si w Baelmarku i tego samego - no, prawie tego samego - dnia zamordowany zostaje twój ojciec. Czy twój ojciec by dobrym szermierzem? - - W elaznym Dworze za takiego by go nie uznano. - - Szesna cie lat z Ambrosem... Wiesz, jak nazywa si miecz Montpurse’a? Zbir spojrza na Szerszenia ze zdziwieniem. Szczecina zarostu na jego nie ogolonym podbródku l ni a w promieniach wschodz cego s
ca niczym polerowana mied .
- - “Pazur”. Czemu pytasz? - - Bo wszyscy to wiemy. - Szersze zamilk i przez kilka minut jecha pogr ony w my lach. - Miecz Hoare’a nazywa si “Rozum”, a Durendala “Ko ba”. To te wszyscy wiemy. Montpurse musia s
pod tym Yorickiem. Dajesz wiar , e ani on, ani kroi nie
rozpoznali dzi nad ranem nazwy miecza Yoricka? - - Jestem tylko g upim baelskim piratem - mrukn Zbir.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
5
Bogate i bezpieczne za swoimi warownymi murami Lomouth a do trzeciego roku Wojny Baelskiej by o najwi kszym portem Chivialu. Potem król Eled podczas jednego z yskawicznych wypadów, z których s yn , wzi
je szturmem i trzyma przez blisko dwa
miesi ce oblegany przez wszystkie si y, jakie zdo
przeciwko niemu zgromadzi król
Taisson. W tym czasie ograbi miasto do ostatniej srebrnej
eczki i wywióz
tysi ce je ców. Na koniec pu ci to, co zosta o, z dymem i odp yn
odziami
nawet nie dra ni ty.
Lomouth znowu by o wielkim portem, ale ju nie takim samym jak dawniej. - - Prosz tylko o jedno - powiedzia Zbir, kiedy wje
ali przez po udniow bram . -
Nie wspominaj nikomu, czyim jestem synem. - - A dlaczego? - spyta z sarkazmem Szersze . - Masz mnie do obrony. Podopieczny rzuci mu zaintrygowane spojrzenie. - Jak dot d spisujesz si na medal. Nie artuj , przyjacielu. Naprawd jestem pod wra eniem. Zbir zawsze potrafi pocieszy cz owieka w strapieniu, ale. Szersze nie zdawa sobie dot d sprawy, jaki wytrawny z niego k amca. Uliczki za bram by y w skie i pe ne ludzi, koni, wrzawy, wózków, kramów, gwaru, wozów, przekle stw, wyziewów i aromatów, nawo ywa
straganiarzy, trzepotu go bich
skrzyde , ujadania bezpa skich psów oraz dzieciarni p taj cej si pod ko skimi kopytami i cudem unikaj cej stratowania. Po paru minutach sp dzonych w Lomouth Szersze
mia
ochot krzycze wniebog osy i wyprowadzi st d za ko nierz swojego podopiecznego. Rude w osy Zbira ci ga y troch nieprzychylnych spojrze , ale ogólnie rzecz bior c nikt nie zwraca na przybyszów wi kszej uwagi. Mo e z wyj tkiem paru dzierlatek, które popatrywa y ciekawie na smuk ego, podobnego do Baela je
ca i towarzysz cego mu
ch opca. Je li nie liczy córek górników z Torwell, których ojcowie pilnowali jak oka w owie, by y to chyba pierwsze dziewczyny, jakie obaj po pi cioletniej przerwie widzieli. Dawniej dziewczyny nie wzbudza y ich zainteresowania. Teraz to si zmieni o. G owa Zbira kr ci a si
na wszystkie strony niczym kogucik na wie y, Szersze
te
by troch
rozkojarzony. - - Po pierwsze, musimy... S uchasz mnie?! - - Jeste za m ody, eby to zrozumie . A poza tym powiniene zwraca si do swojego podopiecznego z wi kszym szacunkiem i... o, duchy! spójrz tylko na tamt ! - - To umieraj. Mam to w nosie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - No dobrze, jakie mamy plany? Byli obaj zdro eni i bardzo g odni - zw aszcza Szersze , który po zamordowaniu Janivera zwróci
ywio om kolacj - ale Zbir, ogarn wszy wprawnym okiem uj cie rzeki,
orzek , e do wyj cia w morze ostatniego statku maj co najwy ej dwie godziny, tak wi c czas nagli . Z nast pnym przyp ywem nadejdzie królewski list go czy i ludzie szeryfa zaczn szuka rudow osego m czyzny i ch opca, nosz cych miecze z kocim okiem. - - Sprzedajemy konie? - spyta Zbir. - - Maj królewskie pi tno. Obwiesiliby ci na blankach. - Nie mo emy zostawi bydlaków ot tak, na ulicy! Prawd mówi c, to mogli, ale wybrali inny sposób pozbycia si wierzchowców. Skr cili do stajni przy jakim zaje dzie, zeskoczyli z nich, przykazali ch opcu stajennemu, eby dobrze koni pilnowa , sami za weszli do zajazdu tylnymi drzwiami i wyszli frontowymi. Z poziomu ulicy k bi ce si
t umy wygl da y o wiele gro niej. W ka dym
czy nie, kobiecie i dziecku Szersze
widzia potencjalnego, uzbrojonego w nó ,
pa aj cego nienawi ci do Baelów fanatyka. Za ka dymi drzwiami czai si skrytobójca. Ka dy kundel by zaka ony w cieklizn . Jak fechtmistrze to wytrzymywali? - To teraz sprzedajemy miecz? - wymrucza Zbir, spozieraj c po dliwie na piersiast blondyn skubi
g
na straganie rze nika.
- Nie. W Chivialu ka dego, kto paraduje uzbrojony w miecz z kocim okiem, pr dzej czy pó niej bior na spytki. Dostaniemy za niego wi cej za granic . Poszukamy teraz z otnika i sprzedasz mu ten pier cie . Zbir oderwa wzrok od pon tnej blondyny. - Dlaczego ja? - Bo jeste wysoki, przystojny i dobrze ci z oczu patrzy. Gdybym ja poszed , pomy leliby, e ukrad em go matce.
Najwyra niej Zbir odziedziczy po przodkach umiej tno
korzystnego up ynniania
kradzionych przedmiotów. Z otnik, opryskliwy cz owieczek o chytrych oczkach, siedzia za elazn krat
w dobrze o wietlonym kantorku. Ledwie rzuci okiem na podsuni ty mu
pier cie . - - Dwie korony, niech strac . - - Dwa tysi ce - rzuci Zbir. - Ja te b
stratny.
otnik popatrzy uwa niej na niechlujnie odzianych m odzie ców, a potem uniós pier cie pod wiat o i obejrza go przez szk o powi kszaj ce.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Bez dwóch zda fa szywy, ale robota dobra. Osiem koron. To moje ostatnie s owo. - - Dwa tysi ce pi set. Mój czas to pieni dz. Par minut pó niej, kiedy z otnik podniós proponowan cen do stu koron, a Zbir opu ci
dan z powrotem do dwóch tysi cy, swoje trzy grosze wtr ci Szersze : - - Ona obedrze ci za to ze skóry, zobaczysz. Jego wspólnik nie mrugn
nawet
powiek . - Nie zauwa y. Mam od niej mnóstwo takich wiecide ek. W Zakonie wierzono, e po czonemu wi zi fechtmistrzowi nie oprze si
adna kobieta. Musia o co by w tym
przekonaniu, bo wiedzia o nim - cho niekoniecznie podziela - ca y Chivial. Dwaj wspólnicy niby to od niechcenia wyeksponowali r koje ci mieczy,
eby Z otnik móg zauwa
osadzone w nich kocie oka. Przez nast pne pó godziny stanowiska targuj cych si stron to si zbli
y, to oddala y, odp yw trwa , a Szersze czu si jak na m kach. Musia jednak
dobrze maskowa swoje zdenerwowanie, bo Zbirowi uda o si podbi cen do tysi ca stu czterdziestu pi ciu z otych koron. Kiedy zbiegali z tupotem po rozchwierutanych drewnianych schodach, Zbir wywarcza , e ten kutwa zyska na transakcji tysi ce. - - Ja zgodzi bym si na jego pierwsz ofert - przyzna Szersze . - Sk d wiedzia
,
e to prawdziwy szmaragd? - - Widzia em jego oczy. renice zrobi y mu si wielkie jak ksi yce. - Zbir zatrzyma si w progu. - Teraz szukamy jakiego statku? - - Jeszcze nie - odpar Szersze . Czas nagli , ale oni swoim wygl dem nie wzbudzali zaufania; dwaj m odzie cy w wy wiechtanym odzieniu, uzbrojeni w miecze ze srebrnymi koje ciami, od razu kojarzyli si ze z odziejami. Gdyby z marszu próbowali dosta si na wyp ywaj cy w morze statek, uznano by ich za zbiegów usi uj cych wydosta si z kraju i za dano co najmniej sze ciokrotnej ceny za przejazd. Szersze zaci gn kupi
najszykowniejsz
Zbira do kramu szewca po drugiej stronie ulicy i kaza mu tam par
butów, jaka jest w ofercie, a do tego po skórzanym,
wyt aczanym pasie z poz acan sprz czk dla niego i dla siebie. W s siednim kramie kupili koce, w które zawin li szabl Janivera. - - Jeden fechtmistrz w zupe no ci wystarczy - wyja ni Szersze . - Dwaj fechtmistrze nie wybieraj si za morze bez podopiecznego. Wygl dasz teraz na bogatego panicza, który próbuje podró owa incognito. - - Nie jestem troch za m ody na w asnego fechtmistrza? - - Nie, je li jeste swoim kuzynem, Rupertem, lordem Candlefen. Znajdujemy si na tyle blisko Westerth, e wielu ludzi tu o nim s ysza o. Nie przypuszczam, eby wiedzieli, jak
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wygl da, ani e nie zas uguje jeszcze na fechtmistrza. - - A kto b dzie o to pyta ? - - Miejmy nadziej , e niktf - warkn
Szersze . - Umawiamy si , e w razie czego
podajesz si za niego. Jeste ksi ciem. Zadzieraj nosa i rób wielkopa skie miny. Pe ne podziwu spojrzenia Zbira stawa y si coraz bardziej przekonuj ce. - - Gdzie ty si nauczy tego ca ego kunktatorstwa? - - Obracaj c si w z ym towarzystwie. - Wi
zmieni a sposób my lenia Szerszenia.
Nie by ju dawnym Szerszeniem, by fechtmistrzem Zbira i ju nigdy nie b dzie osob prywatn .
W porcie panowa o zamieszanie. Kolejne statki rzuca y cumy i niesione odp ywem wychodzi y w morze. Zbir, udaj c aroganckiego arystokrat przechadza si po nabrze u i komentowa gotowo
ka dego statku do drogi, jego adunek, cel podró y, zdatno
eglugi morskiej, prawdopodobie stwo przyj cia na pok ad pasa erów i uczciwo
do
kapitana.
- - Sk d ty to wszystko wiesz? - dziwi si jego s uga. - - Wnioskuj z tego, co widz i czuj - ze stanu takielunku, z tego, co aduj , z tego, jak to pachnie. Ten tutaj to statek eglugi przybrze nej, nie dop yniemy nim tam, gdzie chcemy Tamten omija yby z daleka nawet szczury. A... Baelowie! Ca a ód barbarzy ców! D uga ód wyró nia a si zdecydowanie spo ród innych jednostek - by a d krz taj cych si
sza, smuklejsza i niesko czenie gro niej wygl da a. Zgraja
na niej pó nagich
eglarzy nie mog a by
naturalnie t
sam
band
potworów, które napad y przed pi cioma laty na Haybridge i wyci y w pie wszystkich znajomych Szerszenia, ale widok a tylu rudych czupryn przywo e przes oni y mu ca y port. Przed oczyma stan
wspomnienia tak ywe,
mu znowu wielki dom, którego grube,
kamienne mury opar y si szturmowi zbirów; piraci miotali si w szale doko a budynku; omienie strzela y z dachu, który ze z
ci podpalili. S ysza krzyki i miech; matki
wyrzuca y przez okno swoje dzieci, Baelowie wrzucali je z powrotem do rodka. Czu nawet niesiony wiatrem sw d sma cego si
mi sa. Potem us ysza wrzaski
cigaj cych go
potworów, poczu ch odny u cisk gleby, kiedy oszala y ze strachu wciska si w borsucz jam ... Wrócili, a on mia teraz miecz... Sta przez chwil jak sparali owany, miotany przeciwstawnymi impulsami, z których jeden kaza mu ucieka z krzykiem, a drugi doby rapiera i zeskoczy z nabrze a do odzi. By szybki. Po
by trupem z sze ciu tych otrów, zanimby go usiekli...
- Szersze ? Na ogie i syfilis, cz owieku! Co z tob ? Podopieczny go potrzebuje! Sir
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szersze poczu , jak wi - Mam skurcze
chwyta go w gar . Wspomnienia zblak y. Zamruga . dka. Zjad bym szczura na surowo.
- - Lepiej smakuj na ciep o - powiedzia ostro nie Zbir i ruszy dalej. Szersze powlók
si
za nim, nie ogl daj c si
ju
na Baelów,
wiadomy ukradkowych,
zaniepokojonych spojrze , które rzuca mu podopieczny. - - O! To thergia ski takielunek, albo ja jestem Thergianem. Wygl da na to, e aduj drewno - dobry adunek; statek nie zatonie, nawet gdyby zacz
przecieka . - Zbir podszed
do trapu, który eglarze mieli ju wci ga na pok ad. - Hej tam, dobry cz owieku. Popro tu kapitana, z aski swojej. Krzepki, obficie ow osiony drab, do którego kierowane by y te s owa, odburkn paroma gard owymi warkni ciami, których znaczenia Szersze wola nie rozumie . Sam ich ton sprawi , e r ka pow drowa a mu do r koje ci miecza, ale wynios e przywo
dania Zbira
y wreszcie do burty oficera, cz owieka jeszcze pot niejszego, o jeszcze bardziej
zbójeckiej aparycji. Potwierdzi po chiviansku, ale z silnym obcym akcentem, e statek p ynie do Thergy i mo e zabra dwóch pasa erów. - - Po dwadzie cia koron od g owy. picie z za og . - - Razem z posi kami? - - Posi ki po koronie od g owy i jecie to co za oga. - - Potrujemy si , chyba e pch y nas wcze niej ze
- skomentowa Zbir, ale zap aci
i dostojnym krokiem, z uniesion dumnie g ow i depcz cym mu po pi tach fechtmistrzem, wszed na pok ad. Szersze nalega , by pozostali na pok adzie, dopóki “Zeemeeuw” nie znajdzie si na szerokich wodach Westuary i nie rozwinie agli. Na nabrze e nie wpadli w ostatniej chwili z wrzaskiem fechtmistrze na spienionych koniach. Nareszcie móg si troch odpr ulega o, naturalnie, w tpliwo ci, sposobno ci, by poder teraz przywykn
. Nie
e ca a za oga, z oficerami w cznie, wyczekuje tylko
gard o jego podopiecznemu, ale, chce tego czy nie, b dzie musia
do ycia w wiecie potworów.
al mu si zrobi o Zbira, który s ania si ju z niewyspania. Zeszli do forkasztelu ciemnego, mierdz cego i tak niskiego, e nawet siedzie nie da o si w nim prosto, a co dopiero sta . Jaki
eglarz chcia im po yczy hamaki, ale Zbir, jak na Baela przysta o,
pogardza takimi luksusami na statku. Zawin prosz c nawet o poduszk . Szersze przycupn
si w koc, po przy nim, po
na pod odze i zasn , nie “Nic” w zasi gu r ki i
opar si plecami o burt , by zaczeka , a podopieczny si obudzi. On ju nigdy nie zmru y oka.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W miar Jak p yn y godziny i “Zeemeeuw” oddala si coraz bardziej od wybrze y Chivialu, samopoczucie mu si poprawia o. Uda o mu si wywie
Zbira z kraju. Byli teraz
zbiegami i zawisn na szubienicy, je li kiedykolwiek tam wróc , ale póki co yj i s wolni. Ten szczególny fechtmistrzowski instynkt podpowiada mu, e Zbir jest bezpieczniejszy tutaj ni w go cinie u króla Ambrose’a w Bondhill. Je li ów dziwaczny dar by czym wi cej ni gr
rozpalonej wyobra ni, to ma w r kawie asa, o którym Ambrose nie wie. Grubas,
jakiekolwiek mia zamiary wobec baelskiego athelinga, który niespodziewanie wpad mu w ce, zaryczy z w ciek
ci na wie , e ten mu uciek .
Porachowawszy godziny, Szersze fechtmistrza ma ju za sob .
uzna ,
e po ow
pierwszej doby w roli
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
6
Thergy, jako jedyne spo ród nadmorskich pa stw Euranii nigdy nie mia o adnych opotów z Baelami. Po cz ci dzi ki temu,
e z jej bardzo sprawn
flot
wojenn
niebezpiecznie by o zadziera , a po cz ci dlatego e nie mieszano tam etyki z interesami. Baelowie mogli do tamtejszego portu wwozi umaczenia si , sk d pochodz niewolników po
i sprzedawa
wszystko bez potrzeby
plamy krwi. Wyj tkiem byli niewolnicy. Thergianie na
yli szlaban. Tak wi c Baelowie wysy ali transporty z bra cami na
po udnie, do Morq’a’q albo Afrentu, a nieo ywione upy up ynniali w Thergy. Stolica, Drachveld, by a wielkim portem, miastem czystych uliczek, schludnych, krytych dachówk
domów i niezno nej nudy, daj cej si
odzie ców, którzy ostatnie pi
we znaki nawet dwójce
lat sp dzili praktycznie na odludziu. Ale w
nie ta nuda
by a wielkim atutem Drachveld. Szersze potrzebowa troch czasu, eby oswoi si ze swym nowym statusem, a Zbir zapowiedzia , e nie podejmie adnych decyzji na przysz
, dopóki
nie zbierze wi cej informacji. Zacz
od wyszukania skromnej kwatery w zaje dzie.
ko by o tam bardzo w skie,
ale i tak spa w nim mia tylko on, Szerszeniowi za spodoba a si potencjalna droga ewakuacyjna po dachach domów, na które wychodzi o okno. Zbir wi ksz cz
jednego dnia
sp dzi na kr eniu po sklepach z broni i zachwalaniu tam walorów janiverowego miecza z kocim okiem. Suma, za któr w ko cu zgodzi si go sprzeda , wynosi a pi
tysi cy giltów.
Szersze szybko przeliczy j w pami ci na korony i wysz o mu prawie siedem tysi cy. Wi kszo
z tych pieni dzy posz a na op acenie zakl
na tymczasow znajomo
j zykoznawczych w domu ywio ów -
thergia skiego dla nich obu i kosztown trwa
bieg
we
adaniu baelskim dla Szerszenia. I tak sir Szersze sta si Szerszeniem Thegnem, i wcale nie mia pewno ci, czy ta innowacja przypada mu do gustu. - A co znaczy “Radgar”? - zapyta . - My la em, e wszystkie baelskie imiona co znacz . - - Wi kszo zwa si
agiew, syn
tak, ale rzadko jest to sensowne znaczenie. Dajmy na to, mój ojciec arlika syna Cudpo ogi. Kuzyn Wulfwer by Wilkocz ekiem synem
Wiikróla. Gar to poetyckie okre lenie w óczni. Rad umaczone na chivianski znaczy zbir, ale moje imi jest bardzo stare i parawdopodobnie wywodzi si od s owa raed, zmy no . Je li przyj
to ostatnie znaczenie, by bym Zmy ln W óczni . - - Pasuje do ciebie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Dzi kuj . Zmy lna W ócznia wyda
te
ogromne sumy u m skich krawców, ubieraj c
wykwintnie siebie i swojego fechtmistrza: koszule, kubraki, kaftany, po czochy, bryczesy, podbite futrem opo cze, buty ze srebrnymi klamrami. - - Nie wiedzia em, e drzemie w tobie dandys - powiedzia Szersze , kr
c piruety
przed pierwszym stoj cym lustrem, jakie w yciu widzia . Krochmalona kreza drapa a go w szyj , za to jedwab koszuli rozkosznie pie ci skór . - - Moja uroda warta jest nale ytego wyeksponowania. - Radgar mia swoje powody on zawsze mia powody. Odrzuci z pogard proponowane mu w kram’ie z tkaninami zielenie i b kity, pozostaj c przy br zach, dzi ki którym kolor jego w osów nie rzuca si tak w oczy. Wybra te sobie kapelusz z najszerszym z mo liwych rondem. Goli si co rano i nosi krótki miecz, bro
preferowan przez pod aj cych za mod strojnisiów, z tej racji e zwisa a
pionowo i o nic si podczas chodzenia nie obija a. Z tym e mieczyk ten by niewiele krótszy od rapiera Szerszenia, a we wprawnej d oni Zbira móg by równie gro ny. Zbir szybko odkry piwiarni “U Hendrika”, elitarny lokal nad brzegiem morza, gdzie w przytulnych izbach i ustronnych ogródkach mieszczanie i brokerzy spotykali si
z
kapitanami statków, by przy kuflu piwa negocjowa kontrakty. Zbira najbardziej interesowa a salka informacyjna, gdzie urz dnicy wypisywali kred na tablicach nazwy statków stoj cych aktualnie w porcie, nazwiska ich kapitanów oraz porty, do których si udaj . Prostych marynarzy i innego elementu tutaj nie wpuszczano, ale dwaj m odzi szlachcice byli mile widzianymi go mi. Nie by o przyp ywu ani odp ywu, eby do portu nie zawin
albo nie wyszed z niego
przynajmniej jeden baelski statek. Ka dy wygl da na uczciw jednostk kupieck , ale dla nikogo nie by o tajemnic , e trafiaj ce si w ród nich d ugie odzie maj pochowane na dnie czerwone agle i galiony w kszta cie wyrze bionych w drewnie smoczych bów. Szersze , zmuszony patrze dzie w dzie na te gromady Baelów, cierpia niewys owione katusze, bo cho t umaczy sobie, e to tylko eglarze jak inni, to w g bi duszy nadal uwa krwio ercze bestie. Skr ca o go w rodku, ale wi
ich za
trzyma a jego odruchy na wodzy.
Pewnego dnia Radgar postanowi go zapozna z chivianskimi zwyczajami, a przy okazji napomkn co o strasznym traktowaniu, z jakim spotykaj si baelscy je cy wojenni. - Gdyby siedzieli w domu, krzywda by im si nie dzia a - zauwa
Szersze . - Po
mojemu rzetelnie sobie na to zapracowali. - I d sa si przez reszt wieczoru. W zasadzie by zadowolony z przed fechtmistrz nigdy nie wtr ca si
aj cej si
przerwy w podró y. Dobry
w sprawy swojego podopiecznego, je li temu nic
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
bezpo rednio nie zagra a, a w Thergy Radgar by z pewno ci
bezpieczniejszy ni
w
Baelmarku. Ale gdzie dziesi tego dnia pobytu w Drachveld, kiedy szli przez sk pany w porannym s
cu port, zapyta Radgara, co planuje. Odpowied otrzyma tak jak zwykle:
- - Nie mog nic zadecydowa , dopóki nie dowiem si czego wi cej o nastrojach panuj cych w kraju. - - Ale co w ogóle zamierzasz? Wróci do Baelmarku? - - Gdybym tam wróci z za wiatów, zrobi oby si straszne zamieszanie. Nyrpingowie, Tholingowie, a nawet Scalthingowie zjednoczyliby si przeciwko mnie, a mój wuj postawi by mnie przed s dem pod zarzutem zamordowania Wulfwera. Szersze
wzdrygn
si . Rzadko który fechtmistrz do ywa dnia procesu swojego
podopiecznego. - Mam przez to rozumie , e niekoniecznie zdecydujesz si wraca do kraju? - Je li dowiem si ,
e ten, kto zabi moich rodziców zosta zidentyfikowany i
odpowiednio ukarany - ukarany mierci - to nie b
mia po co tam wraca .
Zbyt pi kne, by w to uwierzy . - A co z twoim dziedzictwem? Co z koron ? Nie b dziesz si ubiega o tron? Radgar wskaza na grupk pó nagich m odzie ców, którzy zeszli przed chwil na l d i wybierali si zapewne na grog do tawerny. - Baelscy thegnowie. Widzisz te bicepsy i bary wio larzy? Szersze widzia tylko szyje, na których powinien zacisn
si stryczek.
- - E, tam! Te mi nie wyczarowano im w domu ywio ów. Starsi m czy ni takich nie maj . - - Te prawda. Ale to pokazuje, jak bardzo si od nich ró ni , bo ja nie chcia bym tak wygl da ani trwoni na to pieni dzy. Kiedy ja sypia em w
elaznym Dworze w czystej
po cieli i jada em regularne posi ki, oni eglowali razem po morzach ca ego zbadanego wiata i walczyli. Walczyli rami w rami z tuzin razy, razem handlowali i napadali, razem brali je ców i ajdaczyli si . Ka dy z nich ma z pó setki sprawdzonych w boju przyjació . Kiedy przyjdzie mu si opowiedzie po tej czy innej stronie, b dzie g osowa za swoim przyjacielem albo za przyjacielem przyjaciela. - Z rozdra nieniem, którego Szersze nigdy jeszcze u niego nie widzia , Zbir odprowadza wzrokiem ha
liw , bu czuczn gromad oddalaj
si w
kierunku miasta. - Nie jestem ju jednym z nick, Szerszeniu! Jestem obcy, wtrzech czwartych Chivianczyk, nieznany im, niesprawdzony. M czy ni wykuwaj
swoje najtrwalsze
przyja nie w okresie dojrzewania, a ja ten czas sp dzi em w dalekim kraju. Mój ojciec, kiedy by w moim wieku, dowodzi ju odzi i mia w asny werod. Za pó no dla mnie, eby my le
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
o zrobieniu kariery politycznej w Baelmarku. - - Chcesz przez to powiedzie , e elazny Dwór le ci si przy
?
- Znalaz em tam dobrych przyjació , prawda? - Radgar wyszczerzy w u miechu z by, staraj c si zmieni nastrój. - Ja te - odpar Szersze . -1 udzielono mi tam schronienia, kiedy go potrzebowa em. Jednak co do upominania si o tron ojca... upowa nia mnie do tego tylko to, e wywodz si z Catteringów, co u thegnów niewiele si
liczy, a moja bieg
w fechtunku uznana zostanie zapewne za
wymy ln odmian nieczystej gry. Kto by chcia mie tanista czy earla, którego nigdy nie dzie mo na pokona ? Z takim trzeba by si m czy , a umrze ze staro ci. Nie, mój szerszeniowy przyjacielu, nigdy nie b dziesz fechtmistrzem króla Baelmarku.
Jego cierpliwo
op aci a si . Nast pnego ranka, kiedy szli przez rojny port do
Hendrika, zatrzyma si jak wryty i nie spodziewaj cy si tego Szersze omal na niego nie wpad . “Aha!”, powiedzia i wci gn zbli
swego fechtmistrza za rz d straganów. Z naprzeciwka
a si grupa m odych Baelów rozprawiaj cych g
no w dialekcie innym ni ten, który
wpojono Szerszeniowi czarami w domu ywio ów. Roztr cali bezceremonialnie wchodz cych im w drog mieszczan. Byli spoceni i wygl dali na spragnionych. Pewnie przed chwil sko czyli roz adowywa
ód i doszli do wniosku, e przyda oby si przep uka czym
gard a. Radgar zaczeka , a ich min . A potem mrukn
“Lepiej!” i czeka dalej. Min o ich
jeszcze dwóch. Wtedy powiedzia “Idealnie!”, wyszed zza straganu i zast pi drog samotnemu m odzie cowi, który zosta z ty u i teraz próbowa dop dzi towarzyszy. - Aylwinie Leofricingu! Thegn by w wieku Zbira, ale wzrostu Szerszenia, szeroki w barach jak szafa i pot nie umi niony. Chwyci odruchowo za r koje dandysa, który
miecza i spojrza wyzywaj co na
mia go zaczepi . By obna ony do pasa i brudny, hajdawery mia
wystrz pione; z otoruda szopa jego w osów przywodzi a na my l mop, którym w
nie
wymyto pod og w stajni. I nagle przyszed moment rozpoznania. Zaprawiony w bojach thegn zachwia si jak dama wysokiego rodu przed dramatycznym omdleniem i ani ruda broda, ani ogorza a cera nie zdo
y zamaskowa blado ci, która obla a mu policzki.
- - Radgar? - - Pewnie e Radgar, ty odpychaj ca torturo dla moich biednych oczu. - - yjesz!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Tak samo jak ty! Pohukuj c rado nie, rzucili si sobie w obj cia, j li poklepywa jeden drugiego po plecach, skaka w kó ko i w ogóle gorszy wszystkich pruderyjnych Thergian, którzy byli wiadkami tej sceny. Szersze wyczuwa niebezpiecze stwo zbieraj ce si nad nimi niczym gradowa chmura.
Thegn Aylwin obj
utraconego przed laty przyjaciela br zowym ramieniem za szyj
w taki sposób, e Szersze zazgrzyta z bami, i poci gn lawin pyta , na które Radgar nie nad
go za sob przez port, zasypuj c
odpowiada .
- - To nie by wypadek - mówi Radgar. - Moi rodzice zostali zamordowani i... - - Co takiego! Ale jak ty zdo
...?
- - Ten, kto to zrobi , próbowa i mnie zamordowa . - Ale mój tato by ... - - Wulfwer i te jego dwa draby zaci gn li mnie do portu... - I jak uda o ci si ...? Okaza o si , e Bael obra sobie za cel piwiarni “U Hendrika”. Pchn drzwi i wci gn
ramieniem
Radgara do rodka, Szerszenia traktuj c jak powietrze. Korytarzyk za
drzwiami by ciemny, co prawdopodobnie mia o zniech ca
intruzów. Od wierny, który
wyszed na spotkanie obszarpanemu przybyszowi, by wy szy od Radgara i szerszy w ramionach od Aylwina; mia pokancerowan g
i wielkie apska otrzyka z ciemnej uliczki,
ale w szamerowanej z otem, skrojonej przez dobrego krawca liberii, któr mia na sobie, by by ozdob rezydencji ka dego diuka. Na widok towarzysz cych oberwa cowi elegantów zawaha si . Aylwin d gn granda zrogowacia ym paluchem w pier i zapyta : - Siedzi tu jeszcze szyper z “Faroóhengesty”? Taki wysoki, ze srebrn klapk na oku? Wykidaj o, który nie rozumia po baelsku, stropi si i rozejrza , szukaj c pomocy. Jak spod ziemi wyrós obok nich drugi, równie elegancko odziany typ o niemal tak samo onie mielaj cej aparycji. - - Nie by o tu nikogo takiego, ealdorze. - - Jak przyjdzie, powiedzcie mu, e chc si z nim natychmiast widzie . Piwa dla dwóch. Od wierni wymienili ponure spojrzenia. Radgar pomóg im podj
decyzj , b yskaj c
ot monet . - Poprosimy o ustronny stolik dla trzech osób, a kiedy zjawi si “Faroóhengesty”, poinformujcie go z aski swojej, e syn chce z nim pilnie rozmawia . Lokaje zgi li si w dwornym uk onie.
kapitan
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Czy nie to samo im powiedzia em? - wymrucza Aylwin. Wyprowadzono ich na ma e podwóreczko brukowane kocimi bami i otoczone murem ze zwietrza ej ceg y. Byli tu zupe nie sami, albo dzi ki temu, e klientów jeszcze si nie nasz o, albo dlatego e chciano oszcz dzi innym go ciom widoku Aylwina. S gusta i gu ciki - szafirooka, z otow osa ca, która przynios a im piwo w malowanych kuflach, obdarzy a Aylwina promiennym miechem. Szersze nie si gn
po swoje piwo, bo nie lubi tego wi stwa, dwaj przyjaciele
podnieceni spotkaniem, nie zwracaj c na niego uwagi, trajkotali bez ustanku jak przekupki. Radgar opowiedzia w skrócie, co si z nim przez te lata dzia o. Kiedy sko czy , jego krzepki przyjaciel siedzia przez chwil oszo omiony i zak opotany, i nie odzywa si . Najwyra niej co mu w tej historii nie pasowa o, mo e nawet nie jedno co . - A ten tu czego? - spyta w ko cu, pokazuj c kciukiem. - To mój przyjaciel Szersze . Szerszeniu, przedstawiam ci Aylwina Leofricinga. Aylwin skrzywi si . - - Nie pyta em, jak ma na imi , pyta em, co tu robi. Nie b dzie dobrze wygl da o, je li pojawisz si w Baehnarku z Chivianczykiem. Lepiej nie przypomina ludziom, gdzie by
. Zostaw go tutaj. - - Nie mog go zostawi . Jest moim fechtmistrzem. I nie musisz mi mówi , e
fechtmistrze nie s w Baelmarku mile widziani, bo sam to wiem. - Radgar u miechn
si do
Szerszenia weso o, ale nie wysz o mu to zbyt przekonuj co. - - Król Ambrose sk oni go podst pem do przyj cia mnie na s
, Aylwinie
Thegnie - odezwa si Szersze . - Je li ty i inni znajomi Radgara chcecie si mnie pozby , to dziecie mnie musieli zabi . Rozumiem wasze motywy, ale uprzedzam z góry, e b
si
broni . Aylwin s czy w zamy leniu piwo. - - Szersze dowiód ju , ile jest wart - odezwa si Radgar. - Ambrose zamierza mnie wykorzysta do swoich celów. Chivianczycy rozumuj w kategoriach schedy i prawowitych dziedziców, mo e wi c chcia mnie u na co si zanosi, i wyci gn
do szanta owania Cynewulfa. Szersze zwietrzy ,
mnie z tego, za co jestem mu bardzo wdzi czny. Ani my
by
pionkiem w czyich rozgrywkach, rozumiesz? - - ycz ci szcz cia, athelingu. - eglarz u miechn si scep-, tycznie. - - Dzi kuj - powiedzia Radgar. - Teraz moja kolej na zadawanie pyta . Szyprem odzi, na której przyp yn li cie, jest twój tato? P yniecie z Baelmarku czy tam wracacie? Na handel czy na rozbój? - - Na fsering do Skyrrii po futra na zim ... ale to nie znaczy, e nie jeste my otwarci
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
na inne zyskowne propozycje. Je li chcesz dosta si bezpiecznie do domu, tato zawróci. Wszyscy murem za tob staniemy. Szerszeniowi nie chcia o si wierzy , eby kapitan jakiejkolwiek kupieckiej jednostki by sk onny zmienia plany podró y tylko po to, by wy wiadczy przys ug koledze syna czy nawet synowi swojego starego przyjaciela. Z drugiej strony to piraci... za athelinga mo na si by o spodziewa niebagatelnego okupu. Ambrose od razu dostrzeg w nim przetargow warto .. Gdyby Radgara da o si wykorzysta do wzniecenia jakiej rewolty, to mo na by na tym sporo zyska . A jak fechtmistrz ma broni
swojego podopiecznego przed jego
przyjació mi? Radgar nie skomentowa propozycji Aylwina. - Jak temu mojemu t ustemu wujowi udaje si tak d ugo utrzymywa na tronie? Aylwin zab bni brudnymi paznokciami w stó . - Dzi ki temu, e nikt nie rzuca mu wyzwania.
adnemu earlowi nie uda o si , jak
dot d, zgromadzi wystarczaj cego poparcia. Jedynym, który postawi wszystko na jedn kart , by Swetmann. Nast pi o to nied ugo po mierci twojego ojca. -1 co spotka o kochanego earla Swetmanna? - A jak my lisz? Nim jeszcze na zgromadzeniu dosz o do g osowania, wszyscy ju wiedzieli, e przegra, w zwi zku z czym jedynym g osem, jaki na niego oddano, by jego asny. Sromotna kl ska! Król nas
na Wielkiego Edgara z Hunigsuge i powiadaj , e
obieca mu premi za zg adzenie Swetmanna ze szczególnym okrucie stwem. Swetmann, jaki by , taki by , ale na taki koniec sobie nie zas
.
Radgar wyd wargi. - Mo e i masz racj . A jakie s nastroje w samym Catterstow? Co o earlu Cynewulfie my li fyrd? Thegn zmarkotnia i poci gn d ugi yk piwa. - - Jako go znosimy, bo jest królem. Region na tym korzysta - z oto nap ywa, stoimy wy ej od innych. Ci inni miej si z nas, e mamy za earla osiwia ego wieloryba, ale przecie ten wieloryb jest te ich królem. - - Czyli Catterstow b dzie mu lojalne, póki potrafi utrzyma
tron? A kto jest
tanistem? Aylwin podrapa si obiema r kami po swoim zmierzwionym mopie. - - Nie b dziesz zachwycony, Radgarze. - - Zobaczymy. - - Wulfwer. Radgar skrzywi si . Trawi przez chwil t rewelacj , potem, zerkn wszy pytaj co na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szerszenia, tak jakby ciekawi o go, co on o tym my li, powiedzia : - - Jak ju ci mówi em, po raz ostatni widzia em swojego ukochanego kuzyna, kiedy wpada do morza niedaleko ska Cweornstanas. Jak mu si uda o wykaraska ? Potrafi chodzi po wodzie? - - Nic mi w tej sprawie nie wiadomo. - Thegn zamy li si . - Je li nawet wygl da na czystszego ni zwykle, by em wtedy zbyt przej ty, eby to zauwa
. Nie przypominam
sobie, ebym go widzia na twoim pogrzebie, ale par dni pó niej Cynewulf zaprzysi
go na
nowego tanista. -1 ilu ambitnych thegnów rzuci o do tej pory wyzwanie drogiemu Wulfiemu? Aylwin zak opota si jeszcze bardziej. - - Oddaj mu sprawiedliwo , Radgarze. Je li za
, e tanistem powinien by
najlepszy wojownik regionu - a wielu tak uwa a... Nie chc przez to powiedzie , e nie ma ród nas takich, którzy daliby mu rad ... Ale trudna by aby z nim przeprawa. - - Nie dla mnie. - - Naprawd ? - Aylwin zamruga . - - Gwarantuj ci. A obecny tu Szersze pokona by go z dwiema stopami w jednym bucie. Prawda, Szerszeniu? Szersze nic nie powiedzia . Aylwin bekn soczy cie. - - Wyzwanie rozstrzygane jest zwykle w pojedynku na miecze, ale wyzywanemu przys uguje prawo wyboru broni. Jak ten twój niewyro ni ty cniht radzi sobie z toporem? Albo w walce wr cz? - - Fakt! Zapomnia em. - Radgar u miechn si ze smutkiem. - Nie za dobrze. Aylwin opró ni do dna kufel i otar usta wystrz pionym r kawem. - Twój kuzyn nie jest onaty. Sp odzi par b kartów z thrallicami, ale prawowitego potomka nie ma - mo e to i roztropnie z jego strony. On i jego ojciec s ostatnimi z Catteringów, a kiedy odejd , Catterstow mo e ju nigdy nie wyda króla Baelmarku. Szersze podsun
Baelowi swój nietkni ty kufel, a pusty przysun
sobie. Czu si
rozdarty. Czasami dostrzega w tym eglarzu przyjaciela Radgara z dzieci stwa i podoba y mu si jego dobre cechy - lojalno , prawdopodobnie przywi zanie, pewna naiwno , ch przypodobania si . Jego pozorna umys owa oci
by a manier , poz
wojownika,
przekonanego, e my lenie przynosi ujm m czy nie. Pomimo tych szerokich barów mia ow na karku, z tym e nie u ywa jej do filozofowania, interesowa o go tylko to co praktyczne, a odwag ceni sobie o wiele wy ej od moralnych rozterek. Przyda aby mu si solidna k piel, ale pewnie harowa ca ymi dniami w pocie czo a. Prawd
mówi c, to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przypomina troch Bykowca - by ograniczony, lecz godny zaufania. I nagle ten obraz ulega ca kowitej transformacji i Szersze zwierz
w ludzkiej skórze. Lojalno
wyrachowanie, a ch
widzia przed sob
przechodzi a w bezwzgl dno , przywi zanie w
przypodobania si w zwyczajn
wybuja
ambicj . Ilu gwa tów,
grabie y i morderstw dopu ci a si ta ma pa? Wypiera by si czy che pi nimi, gdyby go zapyta ? Co gorsza, Szersze widzia fascynacj Radgara - syn Eleda,” gdyby nie og ada nabyta w
elaznym Dworze, by by taki sam. Na usta cisn o mu si ostrze enie, wiedzia
jednak, e ka de jego s owo zwi kszy oby tylko niebezpiecze stwo. Radgar najwyra niej korygowa wnioski z pi ciu lat przemy le . - Nie doceni em kunsztu Healfwera. Musia uodporni Wulfwera na wod tak samo skutecznie jak mnie na ogie . Ile jeszcze razy musz zabija tego draba? ca przesz a ostentacyjnie przez podwórko, eby nakry obrusem jeden ze sto ów, i Radgar skin na ni , eby nape ni a kufle. - - Opowiedz mi jeszcze raz - wyburcza Aylwin - co si dok adnie wydarzy o tamtej nocy. - - Kto zabi moich rodziców, zaryglowa mnie w izbie i podpali dom. - - Mój tato by wtedy szeryfem - wycedzi Aylwin z tak pogró Szerszeniowi zje
w g osie, e
y si w oski na karku. - Chcesz powiedzie , e wpu ci morderc ?
Radgar u miechn si ujmuj co. - Maj c przed oczami te twoje drogo okupione mi nie, przyjacielu, nie odwa si
powiedzie
czego tak samobójczego. Wydaje mi si ,
e list
bym
podejrzanych mo na
zaw zi do czterech osób. Pierwsza to Swetmann albo kto z jego partii wojny. By o ju za pó no, eby nie dopu ci do podpisania traktatu pokojowego, ale on by ambitny i na pewno wiedzia , e witan nie poprze go nigdy przeciwko tacie. Nie bardzo sobie tylko wyobra am, jak móg by omin --
stra e.
aden obcy nie móg dosta si niepostrze enie do domu, którego pilnowa mój
tato. - - A Wulfwer? Jego fagasy gotowe by y przysi c, e nie wychodzi z uczty. Czy oni te ”wrócili - Hengest i Frecful? - - Od lat ich nie widzia em. - Aylwin podrapa si po g owie. - Nie przypominam sobie adnego ledztwa ani oskar
. Kto musia sp aci ich rodziny.
- - Na pewno Cynewulf. Ale Wulfwer jest pierwszym podejrzanym, bo nienawidzi mnie i wiedzia , w której izbie pi . Pisane nam by o zosta rywalami, kiedy dorosn . Lepiej wi c, ebym nie dorós . Marzy o mu si zosta tanistem, a wi c na mierci mojego taty
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
równie zyskiwa . - - Mo emy spyta mojego tary, czy widzia wchodz cego Wulfwera. Kto nast pny? - - Mi
ciwy król Cynewulf. Odprowadza mnie i matk do domu, wiedzia wi c, e
tam jeste my. On zyskiwa na tym najwi cej - tron. - - A oprócz tego... - zacz Aylwin i urwa . - - Co oprócz tego? - - Pó niej ci powiem. Kto czwarty? - - Dobry król Ambrose. - - Chyba nie osobi cie? - mrukn sceptycznie Aylwin. - - Osobi cie nie - przyzna Radgar. Wróci a s
ca z trzema kuflami zwie czonymi g st pian . Thegn uniós do ust
kufel podsuni ty mu wcze niej przez Szerszenia i wydudli go duszkiem do dna. Grdyka chodzi a mu przy tym jak kowalski miech. Radgar i Szersze
patrzyli z podziwem i
niedowierzaniem. Kiedy sko czy i oddawa pusty kufel dziewczynie, nie wida by o po nim nawet, eby si zasapa . S
ca zatrzepota a do niego rz sami, a on nagrodzi j szerokim
miechem i klapsem w po ladek. Wyra nie podoba a jej si ta forma okazywania aprobaty. Szersze by ciekaw, czy tego rodzaju poufa
z jego strony spotka aby si z podobnym
przyj ciem, czy te Aylwin zawdzi cza je swoim wyczarowanym musku om. - - No to jak z tym Ambrosem? - zapyta Aylwin. - - Przys
z ambasadorem fechtmistrza, cho podejrzewam, e obieca tego nie robi ,
i to fechtmistrza, który by z nim blisko zwi zany. Fechtmistrze mieli z moim ojcem rachunki do wyrównania. S ysza
co o tym cz owieku? U ywa imienia G ste?
- - Nie. - W g osie Aylwina znowu pojawi a si gro ba. - Jak, wed ug ciebie, Chivianczyk mia by si dosta do domu? - - Móg mie swoje sposoby. - - Znaczy, jakie? Radgar spojrza na Szerszenia, gotów udzieli
mu g osu, ale temu te
adne
wyt umaczenie nie przychodzi o do g owy. - - Niewidzialno . - - Bzdura. - Aylwin poci gn
yk piwa.
- - Ja chyba te tak uwa am - przyzna ostro nie Szersze . - - Nie mo na tego wykluczy . - Tym razem Radgar zwraca si do Szerszenia. - W przeddzie
ceremonii po czenia wi zi
Gryziwilka rozmawia em d ugo z W em i
dowiedzia em si od niego mi dzy innymi, e na dworze kr
pog oski Jakoby kolegium
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
udoskonali o do perfekcji peleryn niewidk . Oczywi cie, gdyby to nawet by a prawda, to przed pi ciu laty mogli jej jeszcze nie mie . Ale nadal nie mog zrozumie , jak Yorickowi uda o si tamtej nocy niepostrze enie wsi
z nami na ód . Pojawi si na pok adzie
zupe nie, jakby... No nic, niewa ne. Powiedzmy,
e Ambrose ma dost p do pot nych
czarów. Je li kto by w stanie przeprowadzi wtedy zabójc przez dworskich thegnów pilnuj cych wej cia, to tylko król Chivialu, dobrze mówi ? Nie bardzo wiem, jakie mog yby nim kierowa motywy, prócz osobistej urazy, która rzadko bywa powodem do pope nienia potrójnego morderstwa. Bo dlaczego próbowano zg adzi równie mnie? Królowie lubi przecie
mie
krewnych w królewskich rodzinach obcych pa stw. Mamy wi c list
podejrzanych, Swetmann i jego Krewcy, jak nazywa ich ojciec, Wulfwer, Cynewulf, albo Yorick jako wykonawca rozkazów swojego króla. - - Doprawdy ciesz si , e yjesz, Radgarze iEledingu. - - Dzi kuj ci, Aylwinie Leofricingu. - Mam ci co jeszcze do powiedzenia. Je li chodzi o tamt noc, to mylisz si co do jednego. Dziewko! Piwa! - We moje. - Szersze znowu podsun mu swój kufel. Thegn po raz kolejny obrzuci go pogardliwym spojrzeniem i po raz kolejny opró ni kufel duszkiem. Gdzie mu si ca e to piwsko mie ci o? - No, co do czego si myl ? - ponagli go Radgar. Szerszeniowi wyda o si , e gdzie tam zagra my liwski róg, ostrzegaj cy przed zbli aj cym si zagro eniem. Oczywi cie by o to tylko przeczucie, ale mimo wszystko zerwa si na równe nogi na widok m czyzny wkraczaj cego na podwórko piwiarni.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
7
By a to posta imponuj ca, od trzewików ze srebrnymi klamrami poczynaj c, a na bia ym pióropuszu u kapelusza ko cz c. Truchta o za nim, p aszcz c si i nadskakuj c, dwóch pacho ków z personelu piwiarni. R koje
miecza przybysz mia z ocon i wysadzan
drogimi kamieniami - s dz c po kszta cie pochwy, by to miecz o szerokiej g owni z trójk tnym sztychem na ko cu, by mo e por czny podczas walki w t oku na pok adzie statku, ale za krótki, by powa nie zagrozi dobremu rapierzy cie. Srebrna klapka na oku z osadzonym w niej poka nym szmaragdem nie pozostawia a adnych w tpliwo ci. By to ojciec Aylwina, szyper Leofric, kiedy najbli szy przyjaciel i szeryf króla Eleda. Podszed do syna ze ci gni tymi z dezaprobat brwiami, które ci gn y siejeszcze bardziej, kiedy jego wzrok pad na Szerszenia. - Co tu robisz? Mówi em ci... Radgar obróci si na sto ku. - - Pami tasz mnie, wuju? - - Radgar! Och, Radgarze! Athelingu! - Olbrzym zacz Poblad wyra nie pod opalenizn zd
osuwa si na kolana.
eglarza, jedyne oko omal nie wyskoczy o mu z orbity. Nie
ukl kn , bo Radgar zerwa si ze sto ka, chwyci go pod pachy, przytrzyma i obj . Rogi my liwskie znowu zagra y i tym razem Szersze
us ysza równie ujadanie
ogarów. Albo Leofric by owym zdrajc , który wpu ci do domu skrytobójców - cho wystarczy o na niego spojrze , by w to w tpi - albo najlepszym doradc i poplecznikiem, jakiego Radgar móg sobie wymarzy , najbardziej zaufanym konfidentem jego ojca. Je li stanowi jakie zagro enie, to tylko dlatego, e b dzie zapewne próbowa nak ania Radgara do powrotu do domu. W tej chwili przyjaciele byli bardziej niebezpieczni od wrogów. Aylwin rzuci s ugom pa aj ce spojrzenie. - Wina! - krzykn . - Czerwonego wina dla szypra! I jeszcze trzy piwa. Radgar z oci ganiem dal Leofricowi r
do uca owania i wys ucha cierpliwie jego
zachwytów, jaki to jest podobny do ojca. Wielkolud nie wiedzia , czy mia si , czy p aka z rado ci. Niemo liwe, eby udawa ! Zaj li w ko cu miejsca za sto em i Radgar jeszcze raz opowiedzia swoj histori . Szyper siedzia nieruchomo jak g az, nie odrywa od niego wzroku, nie okazywa po sobie adnych emocji. Aylwin s ucha z b ogim u miechem piwosza. Pod koniec opowie ci, kiedy wyja ni o si , co tu robi Szersze , Leofric spojrza na niego i kiwn ze zrozumieniem g ow . W odró nieniu od syna nie okaza fechtmistrzowi niech ci. - Z tego, co tu s ysz , wynika, e i bez po czenia wi zi by by lojalny wobec swego przyjaciela, sir Szerszeniu. Obawiam si , e w najbli szej przysz
ci nie zabraknie ci zaj cia.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szersze zje
si .
- Co przez to rozumiesz, ealdorzel
czyzna poci gn pierwszy yk wina.
- W mojej ojczy nie niebezpiecznie jest ostatnio mie ambicje polityczne. Przyk ady przytocz
ci kiedy indziej, sir Szerszeniu. - Niebieskie oko i zielony szmaragd znowu
zwróci y si na Radgara. - Jeste wy szy i szczuplejszy od Eleda, ale zadziwiaj co do niego podobny. - Do pi t mu nie dorastam, wuju. Leofric pokr ci g ow . - Ju nie “wuju”, athelingu. Od tej chwili nazywaj mnie thegnem, bo szczerze pragn zosta twoim cz owiekiem, tak jak nie-. gdy by em cz owiekiem twego ojca. Nigdy nie uwierzy em do ko ca, e jego mier by a dzie em przypadku, i twoja opowie rozdrapuje w mym sercu ran , która nie zd
na nowo
a si jeszcze zabli ni . Nie zaznam spokoju,
dopóki nie pom cimy mego pana i króla, i nie posadzimy ciebie na tronie twoich przodków. - Dobrze powiedziane! - wtr ci
odrobin
za g
no Aylwin. - Je li ten
po udniowozachodni wiatr si utrzyma, mo emy by z powrotem w domu za cztery dni. - Za trzy! Radgar kr ci ju g ow . - Nie jestem gotów na tak rozmow , ealdorze. Nie, nie, pozwól mi tak si do ciebie zwraca , bo chc , eby zosta moim wita, doradc , którego mia kiedy w tobie mój ojciec. Prosz ci , nie przerywajcie swojego fee ngu do Skyrrii. Je li znajdziecie na odzi miejsce dla dwóch nowicjuszy, b
wielce zobowi zany, ale uprzedzam z góry, e i ja, i mój towarzysz
nie na wiele warn si zdamy. W drodze powrotnej b dziecie mogli nas tu wysadzi , a potem, yn c na nast pn wypraw , ewentualnie znowu zabra na ód . - Widz c protest rodz cy si na twarzy Leofrica, dorzuci czym pr dzej: - Pi
i pó roku sp dzi em w odosobnieniu,
ealdorzel Musz zakosztowa normalnego ycia, zanim poka
si w Baelmarku. Jestem
ody. Mamy czas. O, nie. Niebezpiecze stwo by o coraz bli ej - rogi, psy, t tent kopyt... oneczne promienie odbija y si
od srebrnej klapki o lepiaj cymi w óczniami
wiat a. - Nie masz niestety tego luksusu, ch opcze. Cztery osoby op akiwali my po tamtym po arze, cztery tylko z tego jednego domu, bo ogie si rozprzestrzeni i poch on
wi cej
ofiar. Dwóch dworskich thegnów nie pos ucha o mojego rozkazu i skoczy o w p omienie na ratunek. By to czyn heroiczny, ale z góry skazany na niepowodzenie, bo je li nie prze
sam
Hlaford Fyrlandum, to na co mogli liczy zwyczajni ludzie? Ale znasz kodeks dworskiego thegna.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Cztery osoby? - Radgar znieruchomia . Zdrowe oko Leofrica zab ys o. - Tak, ch opcze. Pozosta e dwie to ty i twój ojciec. My leli my, e zdo a ci uratowa . Po zawaleniu si domu ar by taki, e nie znale li my ani kosteczki. Aylwin znowu popisa si przeci
ym, soczystym bekni ciem.
- Twoja mama si uratowa a. Wysz a z tego bez szwanku. yje. To by o to! - niebezpiecze stwo, którego zbli anie si wyczuwa Szersze . My liwi dopadli ofiar - za linione szcz ki, b yskaj ce miecze... Radgarowi dopiero po chwili uda o si co powiedzie . - Gdzie przebywa? - wykrztusi . Syn i ojciec spojrzeli po sobie. - W Catterstow - powiedzia Aylwin. - Nadal jest królow . Wysz a za twojego wuja. Szersze , nie mog c znie
ciszy, jaka zaleg a, postanowi j przerwa :
- Domy lasz si mo e, Radgarze, dlaczego drogi Ambrose ci o tym nie wspomnia ? Musia wiedzie . Ona jest wci
jego kuzynk .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
VII
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
1
To by o dobre pytanie. W powietrzu wisia o mnóstwo takich dobrych pyta , ale up yn y cztery dni, nim Szersze
uzyska
odpowied
cho by na jedno z nich.
“Farodhengesta” wp ywa a przez cie niny Leaxmuo na zaciszne laguny Swi|)aefen. Wiatr zupe nie zamar , b kitnozielony agiel z emblematem przedstawiaj cym bia ego konia zwisa bezw adnie z rei, a Szersze oparty o nadburcie syci oczy widokiem sze dziesi ciu zlanych potem Baelów pracuj cych wios ami i rycz cych spro ne wio larskie pie ni. Nie dzia ali ju na niego tak jak na pocz tku. Widzia w nich teraz niebezpieczne zwierz ta - wilki albo dzikie nied wiedzie. Niewa ne, e oczy mówi y mu, i s lud mi ani lepszymi, ani gorszymi, ani czystszymi, ani brudniejszymi, ani g upszymi, ani m drzejszymi od grupy innych zdrowych, w wi kszo ci m odych eglarzy uwi zionych w otwartej odzi. Mia wiadomo , e s przychylnie nastawieni do jego podopiecznego, nadal jednak czu do nich tylko pogard . Ta pogarda by a wzajemna. Leonie uprzedzi ca y swój werod,
e
chivianski cniht jest fechtmistrzem, i dla ka dego, kto zadrze z Radgarem Athelingiem, mo e si to sko czy tragicznie; S uchaj c go, mo na by o pomy le , e Szersze jest kiepsko wytresowanym psem obronnym. Na wodzie, w której odbija y si wzgórza i wysepki, ko ysa y si
odzie rybackie; na
zielonych stokach wida by o kmiece zagrody, a u podnó y zalesionych wzgórz wioski. Nad tym idyllicznym krajobrazem duma dymi cy sto ek Cwicnolla - bia y na tle idealnie kitnego nieba, na którym jedyn chmur by a ta unosz ca si nad sam gór . Przed witem jarzy si czerwon po wiat ; za dnia razi oczy biel . Od czasu do czasu grzmia . Za jak
godzin Radgar spotka si z matk i nad t idyll zawi nie niebezpiecze stwo
wi ksze ni sam wulkan. Fakt, e
a, a co wi cej by a on króla Cynewulfa, zmienia
zupe nie obraz sytuacji. Czy b dzie promowa a syna jako prawowitego dziedzica w wietle pokr tnych baelskich praw sukcesji?
równie gro ny kuzyn Wulfwer. Radgar zarzeka si
nadal, e nie ma adnych królewskich ambicji, ale nawet Szerszeniowi trudno by o w to uwierzy . Przyjaciele, rodzina i zabójcy jego ojca, wszyscy oni na pewno b do jego przysz
snuli plany co
ci - ewentualnie jej braku.
Ale czy to Bael by zabójc ? Ambrose wiedzia wi cej ni powinien, a zarazem mniej ni powinien. Wymkn a mu si ta dziwna uwaga o zaginionym athelingu. Je li wys Yoricka z zadaniem zabicia iEleda i uprowadzenia Radgara - cho to ostatnie by o raczej sposobno ci podsuni
przez przypadek i skwapliwie wykorzystan przez do wiadczonego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
szermierza - to dlaczego Yorick nie powiedzia swemu panu, gdzie ukry ch opca? Dlaczego król Ambrose nie powiedzia , e królowa Charlotte yje? Z pewno ci zdawa sobie spraw , e Radgar, maj c teraz swobod zadawania pyta , bardzo szybko odkryje prawd . Tylko usilne zabiegi z
liwych z natury duchów przypadku sprawi y, e tak
ugo pozostawa w niewiedzy, bo chocia program nauki w
elaznym Dworze pomija
wszystko, co wi za o si z Baelmarkiem, to obejmowa szczegó owe studium Rodu Ranulfa. Szersze pami ta dobrze, jak siedzieli z Radgarem na wyk adach Mistrza Protoko u, który pacowicie wykre la diagramy licznych koligacji rodziny królewskiej z królewskimi rodami innych pa stw. W izbie rozleg y si gniewne pomruki, kiedy wspomnia o wstydliwym baelskim odga zieniu i o fechtmistrzach, którzy polegli w Candlefen - ale nie przysz o mu ju do g owy, eby doda , i uprowadzona dama nadal jest królow Baelmarku. Paj czyna b dów, mrowie pyta . Je li Yorick-Geste by zabójc i dzia
na w asn
, to jak dosta si do strze onego domu? Je li by chivianskim agentem, a Chivialowi tak bardzo zale
o na pokoju, to dlaczego zabi yE eda przed formalnym podpisaniem traktatu?
Dlaczego uratowa Radgara, ok ama go, a potem zostawi samemu sobie? Czy by w to morderstwo zamieszana by a królowa Charlotte? Po lubi a swojego szwagra w nieca y miesi c po strasznej mierci pierwszego m a - i, oczywi cie, syna, bo wszyscy, prócz Yoricka, byli przekonani, e Radgar zgin . Ale by jeszcze Wulfwer. Prze kuzynowi te uda o si prawdopodobnie uj
i wiedzia , e
z yciem. Jak zareaguje tanist na powrót
Radgara? Jak pi dziesi ciojednoletniemu królowi Cynewulfowi udaje si
do tej pory
utrzymywa na tronie Baelmarku, skoro dot d nie tolerowano na nim adnego króla, który przekroczy czterdziestk ? Dlaczego...? Zaraz! To ostatnie pytanie ma chyba odpowied ! Szyper Leofric sta teraz przy wio le sterowym i manewrowa nim bez wyra nego wysi ku jedn r
; na otwartym oceanie pozostawia t ci
prac m odszym. Mia na
sobie obszarpan koszul i wypchane na kolanach rajtuzy, i nie prezentowa si w tym strju ani troch okazalej od cz onków swojej za ogi. Tylko po b yszcz cej klapce na oku mo na by o pozna , e jest kim wa niejszym. - Ealdorze - zwróci si do niego Szersze - obieca
, e przybli ysz mi polityczne
zagro enia dla swojej ojczyzny. Thegn skrzywi si . - Na p omienie! To zbyt wstydliwa sprawa, by dyskutowa o niej z obcokrajowcem, i nie wa
bym si porusza tego tematu w obecno ci Radgara, gdybym go tak dobrze nie zna .
Ale masz racj , powinni cie pozna sytuacj . Przyprowad go.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szersze ruszy mi dzy rz dami wio larzy w stron dziobu. Radgar, rozebrany do pasa, wios owa
wraz z innymi. Werod próbowa
zawstydzi
chivianskiego cnihta,
podjudzaj c go, eby te z apa za wios o, a kiedy odmówi , posypa y si docinki. Szersze ci gn
na siebie wzrok Radgara i skin
na niego.
eglarze gruchn li, rzecz jasna,
szyderczym miechem, kiedy atheling porzuci swoje wios o, i Radgar dotar na ruf z twarz czerwie sz ni kiedykolwiek. Otar spocony tors zwini
w k bek koszul .
- - S ucham, ealdorze? - - Poka r ce. - Leofric obejrza z zatroskan min krwawi ce b ble. - Mówi em ci, eby przerwa , nim si do tego doprowadzisz. Niech Aylwin ci je opatrzy, zanim dobijemy do brzegu. To rozkaz, wer! - Tak jest, ealdorze. Szyper u miechn si . - I oby to by ostatni rozkaz, jaki ci wydaj , athelingu! A teraz s uchaj. - Spowa nia . Niech tnie podejmuj ten temat, ale musz ci uprzedzi . Nie wiem, ile powiedzia ci ju Aylwin... zreszt on mo e nie wiedzie wszystkiego. Dziwisz si , jak twojemu wujowi udaje si tak d ugo utrzyma koron . Radgar kiwn g ow . - - Pewnie przekupuje earlów z mojej schedy? - - Nie mo e. Za du o by go to kosztowa o, bo ka dy earl zdaje sobie spraw , e gdyby co takiego si wyda o, zosta by obalony przez swój fyrd.
eby sfinansowa tego
rodzaju proceder, twój wuj musia by sprzedawa ziemi , a on jej nie ma, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo - na Fyrsieg na pewno nie. Zapytasz teraz pewnie, dlaczego nikt nie rzuca wyzwania Wulfwerowi. Tanist jest dobrym wojownikiem, ale s przecie w Catterstow ludzie, którzy mogliby go pokona . - - Nieczysta gra - powiedzia Radgar, krzywi c si z obrzydzeniem. To nie by o pytanie. Leofric kiwn powa nie g ow . - - Pochodz cy z królewskich rodów, godni tronu kandydaci, dziwnie m odo ostatnio w Baelmarku umieraj . Nie licz c Swetmanna, który zagra zgodnie z zasadami i przegra , od mierci twego ojca rozsta o si ju z tym wiatem dwóch Tholingów i jeden Nyrping wszystko silni, m odzi m czy ni. W dwóch przypadkach nag a choroba, w jednym ód , która zagin a bez ladu na spokojnym morzu. Cicha robota. Rozumiesz? adnych otwartych dzia
, które mog yby sprowokowa krwaw zemst . - - To straszne! Je li zbrodni
jest przekupstwo, to jak nazwa
Dlaczego kraj si przeciwko temu nie burzy?
takie metody?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szersze st umi u miech cisn cy si mu na wargi. Czy Radgar naprawd oczekiwa od Baelów szlachetnych odruchów? Czy takie potwory mog zachowywa si honorowo nawet wobec siebie? - A kto ma stan
na czele rewolty, je li nie earlowie - odparowa szyper. - A w
Catterstow kto, je li nie tanist? Radgarowi wyd
a si twarz.
- To tam te ? - Ta sama sytuacja. Pami tasz Roóercraefta Oscricinga? - Jak przez mg . Starszy ode mnie. Mniej wi cej w wieku Wulfwera. - To jego przyjaciel - powiedzia ponuro szyper. - Bliski przyjaciel. Otó Rodercraeft jest teraz szeryfem twojego wuja, i albo nie ma kontroli nad dworskimi thegnami, albo ma jej za wiele. Ja, b
c szeryfem, nigdy nie kaza em robi thegnowi czego , czego sam bym si
potem wstydzi , bo obawia em si , e odmówi wykonania takiego rozkazu. Kr
plotki...
Bez ladu znikn o dwóch m odych szyprów, dwaj inni zostali okaleczeni w walkach, których nikt nie by
wiadkiem. Byli to ludzie, których przyjaciele zach cali do rzucenia wyzwania
tanistowi. Naturalnie, nie ma na to dowodu, ale Roóercraeft i jego siepacze rzucaj d ugie cienie. Radgar pokr ci g ow , tak jakby nie móg uwierzy w bezprawie panosz ce si w Baelmarku. - - Wol sobie nawet nie wyobra
, co powiedzia by na to tato.
- - To jeszcze nie wszystko - podj Leofric. - Pami tasz Brimbeam Eadricinga? - Rzecz jasna! Znamienity wojownik, wspania y cz owiek. Kiedy przez pó dnia uczy nas, ch opców, wi zania w
ów.
- By jednym z najlepszych, wywodzi si z Catteringów, z ga zi f>aerymbe, która nie wyda a, co prawda, adnego króla, ale w jego móg si z powodzeniem ubiega o godno
ach p yn o dosy szlachetnej krwi, by
tanista, a nawet earla. Kto jak kto, ale on z
pewno ci poradzi by sobie z Wulfwerem. Ledwie zacz
zabiega o poparcie, do jego domu
przyb ka si w ciek y lis i go ugryz . - Klapka na oku p on a w blasku s
ca. - Dobrze
pilnuj swojego podopiecznego, sir fechtmistrzu. Baelmark go potrzebuje. W oczach Radgara nadal malowa o si niedowierzanie. - - Chcesz przez to powiedzie , e przyrodni brat mojego ojca, który teraz jest równie em mojej matki, b dzie próbowa mnie zamordowa ? A je li nie on, to mój kuzyn? - - Athelingu, nigdy nie posun bym si do obrzucania twego szlachetnego rodu podobnymi kalumniami. Uprzedzi em tylko twojego fechtmistrza, eby strzeg si zdrady. -
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Leofric napar ze smutnym u miechem na wios o sterowe, by przeprowadzi “Faroóhengest ” wokó cypla. - W niebezpiecze stwie znajdziesz si tylko wtedy, kiedy irn zagrozisz - odezwa si Szersze . - Czy jeste sk onny zrzec si praw do tronu? Radgar zawaha si . Wios a skrzypia y, skrzypia y, skrzypia y... Wio larze sko czyli jedn pie
i zaintonowali nast pn .
- - No? - U miech jednookiego szypra by
teraz szczególnie z owieszczy. -
Odpowiedz mu, athelingu. - - Móg bym zrezygnowa z thegnostwa, dzi ki czemu nigdy nie uznano by mnie za godnego tronu. - Radgar zerkn cz sto w przesz
na Szerszenia, eby sprawdzi , czy mu wierzy. - To si
ci zdarza o. Robili tak nawet niektórzy moi
dni krwi przodkowie.
-1 pójdziesz za ich przyk adem? Radgar, kiedy chcia , potrafi by nieodgadniony jak dno morza. - Kto wie. Wpierw musz si przekra
niepostrze enie na l d i spotka w tajemnicy z
moj matk . Ona na pewno co mi doradzi. W Drachveld powtarza po wielokro , e nie chce by królem, a zreszt nie ma po temu adnych kwalifikacji. Teraz nie by ju tak stanowczy. Thegna Leofrica wyra nie cieszy a ta zmiana.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2
Gdyby Radgar nie by tak poch oni ty podziwianiem krajobrazów swojej ojczyzny, zorientowa by si zawczasu, co si szykuje. Domy li by si , co gotuj mu eglarze. Ledwie postawi stop na brzegu, a ju barczy ci Aylwin z Oswaldem porwali go na ramiona. Jego okrzyki protestu uton y w radosnej wrzawie, jak podnios a reszta za ogi. Ca y werod ruszy ku miastu pochodem. - - Electing! - darli si - deeding! Aides sunu! - Po chwili wyp ywali ju ludzk fal z portu. Ka dy rzuca , co mia akurat w r ku, i przy cza si do nich. Skandowanie przybiera o na sile i spontaniczno ci. Wkrótce tysi c, a potem dwa tysi ce ludzi, maszerowa o ulicami, nios c Radgara do siedziby jego przodków, tak jakby ju by earlem i królem. Cwicnoll zagrzmia , t um odpowiedzia mu rykiem. - - Radgar! Radgar Aileding cumep! - gruchn a zaimprowizowana pie
marszowa. -
Radgar Mlcd-ing. Bezradny Radgar siedzia na ramionach werodu i macha r
do przyjació . Na pozór
otaczali go sami przyjaciele. Ale by o to tylko z udzenie, bo w Cynehofie, do którego zmierzali, niczym paj k czaj cy si
w paj czynie tkwi król najwyra niej nierad jego
powrotowi - król otoczony pozbawionymi skrupu ów dworskimi thegnami, pos uguj cy si niegodziwymi, sobie tylko zananymi metodami pozbywania si rywali, maj cy u swego boku tanista, któremu nikt jeszcze nie rzuci wyzwania. To Leofric, niech go p omienie, sta za t demonstracj ! - JEledingl Radgar! Aides sunu! Gdzie Szersze ? Na pewno wie, e tymi lud mi kieruj dobre intencje, ale jak na ca e to zamieszanie zareaguje jego wi ? Niewykrystalizowane jeszcze ambicje Radgara zosta yby zd awione w zarodku, gdyby jego przyboczny rzuci si z rapierem na wiwatuj cych. um wla si na wielki dziedziniec przed dworem i zbli prowadz cych na ganek. Radgar krzykn zatrzymali si
jak wryci. Drog
do szerokich schodów
rrstrzegawczo. Aylwin i Oswald zakl li i
zagradza im obna ony miecz. Kredowa blado
lica
szermierza i szale stwo wyzieraj ce z jego oczu wystarczy y, by post puj cy za nimi pochód te zwolni . - - Szerszeniu! - krzykn
Radgar. - Wszystko w porz dku! Oni nie chc mi zrobi
krzywdy! Postawcie mnie na ziemi, durnie! - Aylwin i Oswald zastosowali si do polecenia. Szerszeniu? - T um podsuwa si , otacza ich, pyta , co jest powodem postoju. - - Gdzie ci nios ? - wycedzi Szersze przez zaci ni te z by. Jego rapier ko ysa si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tam i z powrotem niczym ogon kota, reaguj c na ka de poruszenie w ci bie. Ci, którzy stali najbli ej, cofali si przezornie, natrafiaj c plecami na napieraj cych z ty u. - - Idziemy do króla - powiedzia Radgar. Nie mia teraz wyboru; matka musi poczeka . - Schowaj miecz, Szerszeniu. Natychmiast! Ale Szersze dalej ko ysa rapierem. - To znaczy dok d? - warkn . - Uzbrojeni czy bez broni? O, p omienie! Czemu sam o tym nie pomy la , i dopiero Chi-vianczyk musi mu przypomina ? Teoretycznie mia dwie mo liwo ci. Móg skr ci w prawo i wej
przez bram na teren dworskiego kompleksu.
Bramy strzegli cnihtowie, ale przepuszcz athelinga i jego fechtmistrza. Móg te skierowa si do samego Cynehofu, który o tej porze dnia sta zwykle pusty. Ale dzisiaj by o inaczej. Na ganku roi o si od cnihtów i zbrojnych dworskich thegnów, a w samych drzwiach sta ogromny m czyzna z za
onymi na piersi r koma. Czerwony p aszcz i grzebieniasty he m
wiadczy y, e to szeryf Roóercraeft. A wi c w rodku przebywa pewnie król Cynewulf ze swoim dworem. Nikomu nie wolno by o wchodzi do dworu z broni ; wyj tek stanowili cnihtowie i thegnowie z werodu króla. Z amanie tego zakazu oznacza o rzucenie wyzwania. Radgar nie by uzbrojony, ale Szersze owszem. adnemu obcokrajowcowi nie wolno by o nosi broni bez pozwolenia króla. Rodercraeft, gdyby tylko chcia , móg go aresztowa - albo, próbuj c tego, zgin . Na burz i p omienie! Wszyscy zacz li mówi naraz. Leofric: - - Musisz go tu zostawi ... Aylwin: - - Ka mu od
ten ro en! Oswald:
- - On zwariowa ! - - Nie mog go zostawi - powiedzia Radgar. - A on nie mo e zostawi mnie ani odda swojego miecza. Leofricu, z
w moim imieniu uszanowanie szeryfowi i wyja nij mu
sytuacj . - - Szeryf nie mo e o tym decydowa - westchn króla. Zaczekajcie tutaj. - Oddali si wyd
Leofric. - Zwróc si do samego
onym krokiem.
- - Ju dobrze, Szerszeniu. Schowaj miecz. Nigdzie si bez ciebie nie rusz . Z wyra nym wysi kiem woli Szersze Triumfalny pochód straci impet.
wsun
Nic z powrotem do pochwy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3
Niewiele brakowa o - fechtmistrza nie przygotowywano na okoliczno
przygl dania
si , jak ci ba brudnych Baelów niesie na ramionach jego podopiecznego. Leofric wróci z królewskim pozwoleniem, a Szersze wci schodach, rozgl daj c si
jeszcze dygota . Wst powa za Radgarem po
czujnie po bu czucznych twarzach dworskich thegnów w
kolczugach i stalowych he mach, i cnihtów nie starszych ni on sam. Czekaj cy w drzwiach RoÓercraeft wprowadzi ich do rodka. Post puj cy za nimi thegnowie oddawali w progu miecze. Chocia
popo udnie by o gor ce, na paleniskach po rodku wielkiej sali buzowa
ogie , ale i tak panowa tu ch ód i pó mrok. W powietrzu wisia smród starego mi sa i rozlanego piwa, dymu i ludzkiego potu. Poza dymnikami w szczytach nie by o tu adnych okien, wielkie drewniane ciany pi y si ku paj czynie poczernia ych krokwi. Ich wy sze partie obwieszone by y przypominaj cymi grzyby, okopconymi, oblepionymi t uszczem pami tkami z niegdysiejszych wojen. W g bi sali, na tronie ustawionym na niskim podium, siedzia król w z otej koronie, za nim sta o kilkunastu dworskich thegnów. Królowej nie by o, ale naj wie sze wie ci na pewno ju do niej dotar y. Szerszeniowi, chocia w asnej matki prawie nie pami ta , intuicja podpowiada a, e matki wol odbywa tego rodzaju spotkania w bardziej kameralnych warunkach. Wiedzia co nieco o królewskich zwyczajach - g ównie Ambrose’a, ale wyk adowcy wspominali równie o innych monarchach. Cynewulf udziela audiencji, czego królowie nie robili zbyt cz sto, bo korony by y bardzo niewygodnym nakryciem g owy. Tutaj nie zebrano si raczej z racji Radgara. Nie zd ono by z organizacj , nawet gdyby wie Przez ca
o jego przybyciu przyniós z portu konny goniec. drog do podium Szersze depta Radgarowi po pi tach. Nie dziwi o go
wcale, e wyczuwa wokó Cynewulfa t sam czarn po wiat zagro enia, któr widzia u Ambrose’a. By mo e wszystkich królów b dzie teraz postrzega w ten sposób, bo wszyscy królowie s
potencjalne niebezpieczni. Dworscy thegnowie popatrywali wilkiem na
uzbrojonego cudzoziemca, ostentacyjnie ciskaj c r koje ci mieczy. Czy naprawd wierzyli, e potrafi
mu przeszkodzi , gdyby zamierza zrobi
Ambrose’a nie dopuszczono by na tak odleg
krzywd
ich królowi? Do króla
adnego osobistego fechtmistrza.
Radgar sk oni si i czeka ze wzrokiem wbitymi w posadzk . W sali zaleg a cisza. Szersze
nie z
uk onu, bo na wszystkich formalnych uroczysto ciach fechtmistrzów
traktowano jak powietrze. Z tym e w Baelmarku mogli nie widzie o tym chivianskim zwyczaju. Rozgl daj c si dyskretnie po sali, nie dostrzega nikogo, kto pasowa by do opisu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wulfwera. Cynewulf, gruby cz owieczek o odpychaj cej powierzchowno ci, by starszy od Ambrose’a. Jasnorudy wianuszek jego brody wygl da na farbowany i uwypukla obwis cia a wokó ust oraz siateczk czerwonych
ek na kulfonowatym nosie. Wspania e, barwne
aksamity, jedwabie i futra, w które si przystroi , podkre la y tylko pospolito twarzy i rozlaz
rysów jego
ca ej osoby. Na ka dym z grubych paluchów, nawet na kciukach, nosi po
kilka pier cieni i klejnotów. Kiedy si w ko cu odezwa , g os mia zgrzytliwy jak t pa pi a. - Radgarze jEledingu, nasz ukochany bratanku i pasierbie! Witaj w domu po tak ugiej nieobecno ci. Radgar ponownie si sk oni . - - Ciesz si niezmiernie, e dane mi by o wróci , askawy wujii. - - Op akali my ju twoj
mier . Gdzie si podziewa tyle lat?
- - By em w Chivialu, panie. Jego Wysoko
wyd ciem warg okaza swoj królewsk dezaprobat .
- - Z w asnej woli? - - Nie, panie - odpar spokojnie Radgar. - Uda o mi si wydosta z p on cego domu i uprowadzony zosta em przez cz onka chivianskiej delegacji. Omami mnie k amstwami i podst pem zdoby moje zaufanie. Zabrano mnie do Chivialu i umieszczono w Candlefen Park, gdzie przebywa em jako wi zie rodziny mojej matki. Szersze z takim zaj ciem studiowa kolczugi dworskich thegnów i planowa , jak, w razie czego, b dzie zabija ich w
cicieli, e dopiero po chwili dotar o do , e Radgar
bezczelnie k amie. Mia nadziej , e nikt nie zauwa
skurczu zaskoczenia, który przemkn
mu przez twarz. - Uprowadzony? - warkn
Cynewulf. - Nasz krewniak? To niedopuszczalne. To
wystarczaj cy powód do wypowiedzenia wojny. Król Ambrose dowie si
o naszym
oburzeniu. Z tymi rozbieganymi oczkami i wilgotnymi ustami przypomina przyodzianego w aksamity szczura, który próbuje si odgra opowiedzia
eglarzom z “Faroóhengesty” o
bardzo du emu i wyg odnia emu psu. Radgar elaznym Dworze, musia wi c zdawa sobie
spraw , e jego k amstwo z Candlefen ma krótkie nogi, eglowa jednak dalej po oceanie garstw. - To król Ambrose, dowiedziawszy si o moim uwi zieniu, kaza mnie uwolni . Bardzo ubolewa nad tym, co si sta o, i wkrótce ma przys
do Waszej Królewskiej Mo ci
swojego ambasadora z oficjalnymi przeprosinami. W ramach zado uczynienia, wuju,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
podarowa mi swojego fechtmistrza. W Chivialu jest to uznawane za wielki zaszczyt i nie mog em odmówi . Jak zapewne wiesz, panie, fechtmistrze maj
ograniczon
swobod
ruchów i nie wolno im odst powa na krok swoich podopiecznych. Tak wi c jego obecno tutaj jest podyktowana konieczno ci i wybacz, je li poczu
si ni ura ony.
Szersze , s ysz c, e o nim mowa, sk oni si , ale nie za nisko. Król u miechn
si
kpi co. - Fechtmistrz? Nie wygl da mi na osi ka. Takich podarków nie powino si wr cza bez naszej królewskiej aprobaty. Ale je li ten ch opty jest twoim szczególnym przyjacielem, to akceptujemy go. - D wign
si z tronu i zwróci do sali. - To bardzo szcz liwy dzie dla
nas i naszej królowej, dla naszego regionu i dla ca ego Baelmarku! - Wyci gn
ramiona do
swojego pasierba.
Radgar wskoczy na podium i pad wujowi w obj cia. Obecni wznie li skwapliwie radosny okrzyk. Szersze nie spuszcza z oka stra ników, którzy teraz patrzyli na niego z rozbawieniem. Nie zna na tyle dobrze baelskiej mentalno ci, by orientowa si , co dla tych ludzi jest zabawne, a co nie. “Szczególny przyjaciel...” - uwaga ta mog a by niewinnym sygna em, e z amanie etykiety zostaje Radgarowi askawie wybaczone. Albo szyderstwem z odego m czyzny, który zjawia si w towarzystwie ch opca. miechni te dziewki przynios y rogi do picia i Radgar ze swoim wujem-ojczymem wznie li miodem uroczysty toast. Z rudymi w osami o wiele lepiej by o do twarzy kobietom ni m czyznom. Gdyby Szersze mia kiedykolwiek uzna Baelów za ludzi, zacz by od dziewcz t. - Niechaj fyrd dzi
wi tuje! - wychrypia Cynewulf. - Pos uchamy przy miodzie i
piwie o przej ciach naszego drogiego syna. Mo e podejmiemy kroki, maj ce na celu ukaranie winnych. Radgarze, twoja matka na pewno oczekuje z niecierpliwo ci syna, którego tak ugo uwa
a za straconego.
-1 ja nie mog si doczeka , kiedy j wreszcie ujrz , panie. Ale najpierw obowi zek... Powo uj c si na wojenn przesz panie, z pro
mych przodków, zwracam si do ciebie, szlachetny
o przyznanie mi prawa do noszenia broni i o przyj cie do fyrdu Catterstow.
Wargi Cynewulfa wykrzywi y si w lisim u miechu. - Nie mo emy podawa w w tpliwo
twojego znamienitego pochodzenia, synu, bo
sami wywodzimy si z tego rodu. Jeszcze dzisiaj z
ysz przysi
. Znajdziemy ci godny
ciebie heriot*[* bojowy ekwipunek] i z rado ci przyjmiemy na nasz dwór jako cnihta. Przyj cie do fyrdu, rzecz jasna, nie tylko od nas zale y. Ale pomo emy ci znale
zacnego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
szypra, który zabierze ci na fse ng, aby móg dowie
ile wart. Rodercrseftcie?
czyzna ze z otym nied wiedziem na he mie waln si w salucie w pier i wyst pi z szeregu. - S ucham, panie? - warkn . - - Zechciej mi jeszcze raz przypomnie swój plan fasringu, który od tak dawna adziesz mi do uszu. - - Odwa
em si poprosi ci , panie, o pozwolenie na werbunek werodu, z którym
móg bym towarzyszy memu bratu, Goldstanowi. Wybiera si on na faering, który w swej askawo ci raczy
zaaprobowa , panie.
- Ach, tak. Przypomnij nam jego cel. Roóercrasft zawaha si na moment. - - Chivial, panie - wyrzuci z siebie w ko cu. - Po niewolników i upy. Raczy panie, wyrazi
opini ,
e
,
aden traktat nie przetrwa próby czasu bez sporadycznych
przypadków amania jego postanowie . Powiedzia
te , panie, e powinni my od czasu do
czasu przypomina naszym chivianskim przyjacio om o swoim istnieniu. - - W samej rzeczy, tak powiedzia em! - Cynewulf mlasn . - A je li zwolnimy ci na czas jaki z obowi zków szeryfa, drogi Roóercrasftcie, to przyjmiesz do swojego werodu naszego bratanka, by móg dowie
w boju swej m sko ci i odwagi?
Dowódca dworskich thegnów spojrza na Radgara. Jego twarz pod he mem zdawa a si by sklecona ze le wypalonych cegie . -
aden werod nie odrzuci by cz owieka spokrewnionego z Wasz Mi
ci , a przy
tym syna wielkiego wojownika, panie. - O dziwo, marsza ek nie wzbudza w Szerszeniu adnych z ych przeczu , ale mo e dzia o si tak dlatego, e by tylko narz dziem. Cynewulf wielkopa skim gestem da szeryfowi znak, e mo e wróci na miejsce. - - A zatem musimy si pilnie zaj Radgarze? B dziesz móg udowodni ,
t spraw . Jak ci si podoba ta perspektywa,
nieodrodnym synem swego ojca, nieprawda ?
- - Jestem zawsze na twoje rozkazy, panie - odpar Radgar z zadziwiaj cym spokojem. Czy by nie zwietrzy pu apki? Jej smród rozchodzi si po ca ej sali. - - Czy pustoszenie wybrze y Chivialu nie b dzie nadmiernym obci eniem dla twego sumienia? - Cynewulf z ci kim sapni ciem opad z powrotem na tron. - Nie ma wybrze a, które bardziej chcia bym spustoszy , panie. Nie poczuwam si do adnej lojalno ci wobec Chivialu! Cynewulf u miechn si tolerancyjnie, - Radzi to s yszymy. Cnihtcie, zaprowad athelinga do naszej nadobnej królowej.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4
Podopieczny i jego fechtmistrz skierowali si do drzwi. Thegnowie uczestnicz cy w audiencji wychodzili grupkami z sali, dyskutuj c przyciszonymi g osami. - - No, przyjacielu - odezwa si Radgar po chiviansku - rozumiesz ju teraz, dlaczego nie pieszy o mi si z opuszczeniem Pos pnego Wrzosowiska? - - Rodziny nikt sobie nie wybiera. - Czy mo na by o oczekiwa , e królem Baelów dzie dobrotliwy monarcha? - - Tydzie ! - G os Radgara by spokojny, ale w jego zielonych oczach p on a furia. Daj mi tydzie ! Zdo asz utrzyma mnie przy yciu przez jeden tydzie ? - - Planowa em d
ej.
- - Nie powinienem by ci tu sprowadza , ale sta o si i je li dasz rad chroni mnie przez tydzie , to potem b dziemy mogli st d wyjecha i osiedli si w jakim normalnym kraju. Och, ten otr! To cierwo! S ysza
go? - By a to ich pierwsza prywatna rozmowa, od
kiedy spotkali Aylwina. - - Chce ci zrobi giermkiem? - - Cniht to gorzej ni giermek i niewiele lepiej ni pa . To nie ma znaczenia! Owszem, mia o znaczenie - wiadczy a o tym gorycz przebijaj ca ze miechu Radgara. Ogol im te piegi podczas wicze z fechtunku. - - A co ma znaczenie? Przysi ga? - - Nie, nie! Przysi ga to formalno . On te musi przysi c, e b dzie godzien, bym mu s
. A nigdy nie by i nie b dzie. Nie widzia - - Ok ama
jego reakcji?
go.
- - A on wiedzia , e k ami ! Spodziewa si us ysze ode mnie co innego. - Jeste pewien? - - Tak, jestem. - - Znasz go lepiej ni ja. Przy paleniskach, przest puj c z nogi na nog , czeka zdenerwowany, zgrzytaj cy bami Aylwin. Do czy do nich. - - Goldstan! Goldstan? Chce ci przydzieli do tego niÓinga Goldstana? Przecie nale ysz ju do za ogi “Faroóhengesty”! Do werodu Leofrica! - - Ten Goldstan to jeszcze jeden przyjaciel Wulfwera? - - Tak! - eglarz machn pi ci jak cepem. - Godny zaufania jak dziurawa ód . - - A wi c Radgar wyrusza na f& ng z Rodercraeftem i Goldstanem - odezwa si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szersze - a ja, naturalnie, musz towarzyszy swojemu podopiecznemu. Baelmarkju nigdy o nas nie us yszy? Aylwin pu ci jego s owa mimo uszu. - - Dowiedzia
si , po co zwo
t audiencj ? - spyta Radgar.
- - Oczekuje earlów. Witenagemot si zbiera. Aylwin powiedzia to oboj tnym tonem, a e Radgar a gwizdn ze zdumienia. - - Duchy przypadku daj o sobie zna ! - - To dobrze czy le? - zapyta Szersze . Fechtmistrze byli z natury podejrzliwi, ja li chodzi o zbiegi okoliczno ci. - - Nie wiem. Je li thegnów uwa asz za bestie w ludzkiej skórze, to ciekawe, co powiesz o earlach. - - S gorsi? - - Gotowi z go ymi r kami i
na nied wiedzia.
Wyszli w o lepiaj cy blask dnia. U stóp schodów sta Leofric z grupk dygnitarzy. Wie
o powrocie Radgara rozesz a si ju po mie cie i na placu przed dworem k bi si
um. - - Kilku cz onków witanu pragnie ci z
wyrazy uszanowania, athelingu -
powiedzia Leofric. - Na pewno pami tasz ealdora... - - Nie, nie! Jestem tylko cnihtem, który mia s awnego ojca. To mnie im przedstaw. Szyper wzruszy ramionami, ale wyra nie pochwala postaw Radgara. - Ealdorze, pami tasz athelinga Radgara? Pierwszy z m czyzn nie by najstarszy wiekiem. Kiedy musia by wysoki, ale teraz grzbiet mia wygi ty w pa k i swobodnie móg patrze tylko sobie pod nogi. Wykr ciwszy z trudem g ow , u miechn si do Radgara pó
bkiem.
- Witaj, ach, witaj, synu ifcleda! Radgar pad na kolana i chwyci starca za obie r ce. - - Ceolmundzie Ceollafingu! Jak móg bym zapomnie
kanclerza i szlachetnego
poprzednika mego ojca? Jestem twoim s ug , ealdorze. - - Nie, ch opcze, to ja mam nadziej zosta wkrótce twoim! - - Niebezpiecznie tak mówi ! - Radgar ani my la wsta z kl czek, ani pu ci r ce starca. - Je li jednak obiecasz, e ju nigdy nie natrzesz mi uszu, jak zwyk
to czyni , to ja
obiecam, e nie natr ich tobie - chocia przysi ga em sobie setki razy, e to kiedy zrobi . - - Och, ch opcze, szcz liwy to dzie , bo oto o
u miech twego ojca! Nawet nie
wiesz, jak nam go brakuje! Ani jak si cieszymy z twojego powrotu z martwych. - By y earl
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
podniós Radgara z kl czek. Zni
g os do szeptu. - Ale strze si , athelingu, strze !
Dyskretnie, nadstawiaj c pilnie ucha, podsuwa o si
do nich dwóch dworskich
thegnów. Nikt z grupki dygnitarzy nie zwraca na t dwójk uwagi. mietanka catterstowskiej spo eczno ci, której zachcia o si ujawnia publicznie swoje nieprawomy lne sympatie, ma o Szerszenia obchodzi a, ale tego rodzaju nieskr powana wymiana zda mog a pogorszy i tak ju nieweso e po
enie Radgara.
- Królowa czeka, athelingu - odezwa si g
no, kiedy jego podopieczny mia ju
zosta przedstawiony drugiemu wita. Leofricowi wystarczy rzut oka, by zorientowa si w sytuacji. - - Racja. Kochaj ca matka ma pierwsze stwo. Spotkasz si z nami po wyj ciu od niej? - - Przepraszam was, ealdorowie. Przywitam si z wami z nale ytym szacunkiem pó niej - zwróci si do grupki Radgar, a potem ka demu po kolei u cisn r
, wymieniaj c
jego imi . A dziw, e po tylu latach pami ta je wszystkie. Odwróci
si
do cnihta, którego przydzieli
mu do eskorty król - chudego
br zowookiego m odzianka, któremu puszcza a si ju br zowawa broda. W Chivialu nie zwraca by na siebie uwagi i nawet Szerszeniowi wygl da na cz owieka, a wi c pewnie uwa
si za powa nie upo ledzonego. - Jeste Rasdwald, prawda? - powiedzia Radgar, u miechaj c si szeroko. - Kiedy
ostatnio spuszcza em ci ci gi, edwo od ziemi odrasta . Prowad . - Z d wi cz cymi wci uszach yczeniami witanu, ruszy szybkim krokiem wzd Szersze pod
w
bocznej ciany dworu.
za nim.
- Nadal my lisz o wyje dzie? Oni wszyscy chc ci zrobi królem. - Tak, wyje
am!
- Mówisz tak, bo my lisz, e nara asz mnie na niebezpiecze stwo! A przecie od tego nie jest fechtmistrz - od stawiania czo a niebezpiecze stwom - tak wi c nie pozwol ci si z mojego powodu uchyla od obowi zku wobec kraju i ucieka od przeznaczenia. Kto wie, czy w
nie nie o to chodzi o Ambrose’owi, kiedy...
Radgar roze mia si i klepn go w plecy. - Nie, nie! Nic z tych rzeczy. Nigdy nie narazi bym niepotrzebnie twojego ycia, ale równie
nigdy nie ubli
bym ci, chroni c przed wszelkim ryzykiem. By oby to
marnotrawienie twojego po wi cenia, bo za takie trzeba uwa
decyzj
o zostaniu
fechtmistrzem. Nie mam szans zosta królem - ci starcy po prostu jeszcze tego sobie dobrze nie przemy leli. Jest gorzej, ni si spodziewa em. Najpierw musia bym zosta thegnem, a
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Cynewulf ju zadba o to, ebym wcze niej zgin . Gdyby jednak uda o mi si prze
,
potrzebna by mi by a w asna ód i werod do jej obsadzenia. To kosztuje, a on trzyma ap na mojej schedzie. Nawet gdyby uda o mi si odpowiednio krwaw ysza
nie straci
ycik na fxnngu i zyska
reputacj , to i tak musia bym rzuci
, co przytrafia si ludziom, którzy cho by o tym pomy
sobie
wyzwanie Wulfwerowi. A ?
ody Raedwald, wyja niwszy stra nikom przy bramie, kim s go cie, prowadzi ich przez kompleks dworski, labirynt alejek, trawników, krzewów, drzew i wolno stoj cych budynków - kuchni, magazynów i kwater mieszkalnych. Krz taj cy si po terenie s udzy ust powali szermierzom z drogi, k aniaj c si najni ej, jak pozwala o im na to to, co nie li. Szersze widzia wokó tyle mo liwo ci do urz dzenia zasadzki, e tylko jednym uchem ucha wywodu Radgara. - - Sama ziemia mnie zabije. - - Jaka ziemia? - Tylko jeszcze jednego zmartwienia do szcz cia im brakowa o. - - S ysza nie mog
, eby mój drogi wuj zaproponowa mi zwrot schedy? Nie s ysza
, bo
s ysze ! Nawet gdyby nie uda o mu si utrzyma na tronie, to nigdzie nie jest
powiedziane, e zgin by. Wystarczy, e odmówi podj cia wyzwania i wycofa si w zacisze prywatnego ycia. Królowie Baelmarku bogac si , a tat wojna uczyni a bardzo bogatym. Tak wi c nie daj mi zgin zabi . Potem ci zwi
przez kilka dni, mój wierny fechtmistrzu, a ja ju ustal , kto go
, eby mi nie przeszkadza , kiedy b
si rozprawia z winowajc . A
kiedy z nim sko cz , odp yniemy. - - Swojej babce mo esz opowiada takie dyrdyma y! - warkn
Szersze . Wi za go
chce! - Pragniesz by królem i oddasz ycie za to, eby nim zosta . Chcesz sprawi zawód Leofricowi? I wszystkim tym ludziom, którzy nie li ci dzisiaj na ramionach, którzy witali ci przed dworem? Chcesz ich zostawi na po arcie Cynewulfowi? Nie wydaje mi si , eby twój ojciec tak post pi . - - Mój ojciec niczego nie robi pochopnie. “Kiedy polujesz na wilka, pami taj o wilczycy”, tak brzmia o jego motto. Gdybym poszed t drog , ch opcze, to nie tylko jedna wilczyca kr
aby za moimi plecami. Na mój b d czyha aby ca a ich wataha. Jestem tylko
ch opcem, który nic nie wie o rz dzeniu krajem. Thegnowie wstydz si swojego earla i chc mnie wykorzysta do jego obalenia. Leofric, Ceolmund i ich przyjaciele za panowania mego ojca piastowali wysokie urz dy, a Cynewulf odsun
ich od w adzy. Teraz zwietrzyli szans
powrotu na wiecznik. Im nie chodzi o mnie, Szerszeniu. Oni chc mnie tylko wykorzysta , a ja nie lubi by wykorzystywany! - Proponuj zatem...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
I w tym momencie zza w
a najbli szego budynku wy oni si jaki potworny kszta t.
Szersze odepchn Radgara, wyszarpn Nic z pochwy... Fa szywy alarm. To tylko czterej ro li m czy ni, uginaj cy si
pod ci arem
oprawionego wo u. Byli brudni i zaro ni ci, ubrani w wystrz pione woj okowe worki. Przygarbieni, pow ócz c nogami, przeszli przed Radgarem i Szerszeniem nawet na nich nie spogl daj c. Szerszeniowi ciarki przesz y po plecach na widok pustych twarzy tych ludzi. Gdyby w Haybridge piraci znale li borsucz jam , by by teraz takim jak ci tutaj, bezwolnym ludzkim wrakiem. Jeszcze teraz mog o go to czeka . Czy zathrallowanie fechtmistrza jest mo liwe? Te dwa zakl cia ciera y si wzajemnie, a wi c jedno mog o zneutralizowa drugie; pytanie tylko, które wzi oby gór ? y na siebie, schowa rapier i obejrza si wyl dowa szcz liwie na trawniku i nadal tam le
na swojego podopiecznego. Radgar
, obserwuj c go z rozbawieniem.
- Przed po czeniem wi zi nie da by rady tak mn pomiata . Nie ma co, krzepki z ciebie fechtmistrz. Co si sta o? - Thralle. Radgar wsta i wzruszy ramionami. - Oni s martwi, Szerszeniu. Tego zakl cia nie da si cofn , tak jak nie da si cofn mierci. Cia o nadal si porusza. Starzeje si i w ko cu umiera, ale duch ju z niego ulecia . Jak przysta o na Baela, nie widzia w procederze thrallowania niczego zdro nego. Czy by elazny Dwór niczego go nie nauczy ?
Rasdwald doprowadzi ich do pi knie zdobionej chaty, najwi kszej i naj adniejszej z tych, które Szersze do tej pory tu widzia . Kiedy przewodnik zapuka do drzwi, a nast pnie je otworzy , Szersze odepchn
swojego podopiecznego i pierwszy wszed do rodka, by
upewni si , czy wszystko jest w porz dku. Siedz ca na kanapie kobieta zerwa a si na równe nogi z okrzykiem przera enia. Trzy m ode dworki czmychn y sp oszone. Szersze
adna nawet nie zerkn a na Szerszenia.
podzi kowa skinieniem g owy cnihtowi, zamkn
zlustrowa pomieszczenie. Podopieczny uton
drzwi i odwróci si ,
eby
w obj ciach matki. W pierwszym odruchu te
otoczy j ramionami, by odwzajemni u cisk, szybko je jednak opu ci i z nieprzeniknion min znosi czu
ci rodzicielki, która szlocha a, mia a si i obsypywa a go poca unkami.
Salon by wielki i pachn cy. Wspanialszego Szersze w yciu jeszcze nie widzia . ocona, misternie rze biona spirala schodów prowadzi a na górny poziom, gdzie prawdopodobnie znajdowa a si sypialnia. Ca y dolny zajmowa a jedna du a umeblowana z
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przepychem komnata. Grube, wzorzyste kobierce na pod odze, g bokie fotele i sofy o kolorowych jedwabnych obiciach, stoliki z marmuru, onyksu i alabastru; rze by, draperie, pó ki z cennymi ozdobami; kryszta owe wazy pe ne kwiatów. Na cianach, które wy ni
ono
boazeri , wisia y obrazy w z otych ramach. Szerszeniowi zakr ci o si w g owie na
widok ca ego tego bogactwa. Przypomnia y mu si czarodziejskie skarbce z bajek, które opowiada a mu do poduszki matka... i smocze jamy. Cz owiek, który urz dza t komnat , uczyni to ze smakiem; ale wszystko, co si w niej znajdowa o, pochodzi o z pirackich grabie y i zosta o okupione krwi i zami niewinnych. Radgar nigdy nie opisywa wygl du swojej matki. By a to kobieta wysoka, ale poza tym nie da o si o niej nic konkretnego powiedzie . Pod wspania
sukni z kobaltowego
jedwabiu mog a by zarówno t usta, jak i chuda, mog a si garbi albo trzyma prosto. W osy i szyj skrywa y bia a chusta i bladozielona kreza. Pokryta grub warstw szminki i pudru twarz w kszta cie serca wydawa a si dziwnie pozbawiona wyrazu. Szerszeniowi przemkn o przez my l pytanie, co ka e si tej kobiecie maskowa ? W ko cu królowa Charlotte wypu ci a syna z obj , cofn a si o krok i osuszy a wilgotne oczy koronkow chusteczk . - - Ale ty wyrós , i jak zm nia
! Przeros
ojca.
- - Witaj, ciotko - powiedzia Radgar z nadal nieprzeniknion min . Albo nie dos ysza a tego przej zyczenia, albo pu ci a je mimo uszu. - - Dostrzegam candlefe ski podbródek, ale reszt
masz po ojcu. Cudowny,
cudowny... Ale dlaczego, kochanie? Dlaczego przez tyle lat nie dawa to okrutne! Nawet je li by
wi ziony, to nie mog
przes
znaku ycia? Jakie
jednego s ówka, chocia
jednego s ówka, ebym wiedzia a...? Kim on jest? Co tu robi? - - To sir Szersze , mój fechtmistrz, a zarazem najlepszy przyjaciel. - - Odpraw go. To prywatne spotkanie. Na osiem! je li ju nie wolno mi porozmawia przez par minut na osobno ci... - - Mo esz zostawi nas samych, Szerszeniu? - - Nie, sir. - Licho wie, kto móg czai si na górze. - - Przykro mi, matko. Ale bez obawy. On jest fechtmistrzem i bezgranicznie mu ufam. - - Te mi co ! - prychn a królowa. - On fechtmistrzem? Taki ch opiec? - - Zabi ju w mojej s
bie cz owieka.
- - Och, doprawdy, Radgarze? Opowiadaj, opowiadaj! - Dama poci gn a syna do wielobarwnej, luksusowej kanapy. Dla niej mia wci
trzyna cie lat. Usiad a tak, eby nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
widzie stoj cego przy drzwiach ch opca. Radgar przycupn
obok niej, mo e nie tyle z
oci ganiem, co bez zbytniego entuzjazmu. - Opowiadaj, co si w podj a. - Gdzie by
. Jak si tam znalaz
- - Mam zacz
ciwie z tob dzia o! -
...
od chwili, kiedy si obudzi em i stwierdzi em, e drzwi mojej izby s
zaryglowane? Królowa znowu zignorowa a podtekst kryj cy si w tym pytaniu. - - Zacznij od wyja nienia mi, dlaczego przez pi
lat musia am trwa w przekonaniu,
e mój syn nie yje i nikt, ale to nikt nie wyprowadzi mnie z b du. - - By em w Chivialu, w elaznym Dworze. Ale dlaczego nie spyta
swego m a,
pani? On wiedzia . - - Och, bzdury opowiadasz! - - Nie. Cynewulf wiedzia , e yj i gdzie jestem. Cynewulfl? zdumia si Szersze . Przecie nie wiesz tego na pewno, podejrzewasz tylko. Królowa zadar a bródk . - - Nie wierz ! Nie oczerniaj swego wuja... chcia am powiedzie , swojego, eee... - - Troch wi cej ni wuja, matko! - Radgar odsun
si od niej i wsta . - Oszukano
mnie i podst pnie uprowadzono. Gdybym wiedzia , e yjesz, na pewno da bym ci zna , gdzie jestem. Dowiedziawszy si , przyby em najszybciej, jak mog em. Mo e teraz ty mi opowiesz, jak to si sta o, e zaraz po mierci ojca posz
do
ka z tym m czyzn ? “Z
gorsz cym po piechem”, jak mi mówiono. Czy mam przez to rozumie , e zacz
, zanim
jeszcze zgin ojciec? - - Zamilcz! - Królowa Charlotte zerwa a si z sofy. - Zabraniam ci tak do mnie mówi . Po lubi am twojego wuja, bo go kocham, a ty kim jeste , e kwestionujesz moje prawo do decydowania o swoim losie? M czy ni! - G os jej si podniós , wszed na wy sz oktaw . - Jeste takim samym nikczemnikiem, jak twój ojciec. Przez ca e ycie traktowa mnie jak rozp odow klacz rzadkiej krwi - sprzedan na aukcji temu, kto da najwi cej, ukradzion , zmuszon do wydania na wiat potomka, czy tego chce, czy nie. My lisz, e go prosi am, by zaszczepi ci w moim onie? Otó nie. Gdybym nie uleg a, wzi by mnie si . Twój ojciec by morderc i gwa cicielem, a ty miesz mi zarzuca , e nie dochowa am wierno ci jego pami ci? Radgarowi policzki p on y czerwieni porównywaln z kolorem jego w osów, ale wytrzymywa wzrok rozjuszonej matki. - - Zapominasz, jak d ugo sypia em na dole, pani. S ysza em nie raz, jak go prosisz... zapewniasz o swojej mi
ci. S ysza em. S ysza em, jak j czysz z rozkoszy w jego ramionach.
Ty nazywasz go gwa cicielem, a ja ciebie k amczyni .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - A to pewnie w twoim mniemaniu co gorszego? Och! Och! - Zacz a kr
po
komnacie, lawiruj c z wpraw mi dzy sprz tami. - Czy na marne poszed ca y wysi ek, jaki am w twoj edukacj ? Pochwalasz proceder uprowadzania ludzi?! - - Nie do ko ca, ale to baelska tradycja. Ty mia
wi cej szcz cia ni wi kszo
porwanych przez piratów kobiet, wi cej szcz cia ni wi kszo królow . I by
kobiet w ogóle, bo zosta
szcz liwa - s ysza em po wielokro , jak to mówisz.
- - Stara am si , jak mog am, os odzi sobie niewol . Co mia am robi - zag odzi si na mier ? Rzuci si z urwiska? - Zbli
a si do syna i wykrzycza a mu w twarz: - Ze
wszystkich m czyzn, jakich zna am, jedynie twój wuj traktowa mnie po ludzku. Gdyby nie on... - - To nieprawda! - wrzasn Radgar, przekrzykuj c matk . - S ysza em wiele razy, jak ojciec oferowa ci wolno . Mówi , e je li chcesz, ode le ci do domu odzi wy adowan po brzegi skarbami. Nie skorzysta
z tej propozycji!
- - Owszem, sk onny by Catteringów, mia
mnie odes
, ale bez dziecka! Ty, jako dziedzic
tu zosta .
- - Czy oprócz tego odmówi ci kiedy czego ? Poka mi moich b karcich pó braci i pó siostry, boja ich jako nigdy nie widzia em. - Odepchn
j , kiedy unios a r
, chc c go
uderzy . Straci a równowag i upad a na sof , a on pochyli si nad ni i wrzeszcza dalej: Baelski król wierny swojej onie?! Nies ychane! Zgodzi mia
si na to ma
stwo! Je li nie
innego wyboru, to tylko dlatego, e nie pozostawi a ci go twoja rodzina, i gdyby
pewien pirat nie zaoferowa ci swojego j drnego, m skiego cia a, przysz oby ci dzieli
ez
tamtym lubie nym, sparszywia ym diukiem. - - My lisz, e to ma dla kobiety a takie znaczenie? - Wychodzi na to, e nie, skoro sypiasz teraz z wieprzem. Krzykn a i chcia a wsta , ale Radgar pchn j z powrotem na sof . - - Pogardza
Cynewulfem, matko. Stroi
obecno ci. Nienawidzi
sobie z niego arty, nawet w mojej
go.
- - Nieprawda. - Stara a si wymówi to s owo z naciskiem, ale jej g os zabrzmia dziwnie niezdecydowanie. Radgar wyprostowa si . - - Nie? Bardzo dobrze. W czyim
u spa
tej nocy, kiedy zamordowany zosta
ojciec? - - Zamordowany? - - Zamordowany. Powiedz mi, co pami tasz z tamtej nocy. Grubasek zaoferowa si ,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
e zrezygnuje z biesiady i odprowadzi ci do domu. Co si wydarzy o, kiedy poszed em do siebie na gór ? Jej oburzenie przemieszane z niedowierzaniem nie by o chyba udawane. - - Po
am si do
- - Do czyjego
ka, rzecz jasna.
ka?
- - Jak to do czyjego? Do swojego! Do pami tasz,
ka twojego ojca! Po
am si . Mo e
e dworki odprawi am wcze niej. Wszystko przygotowa y... Nast pne, co
pami tam, to potrz saj cego mn ojca. Wchodz c po schodach, poczu dym. Kaza mi zej na dó , a sam wbieg na gór ratowa ciebie, ogie jednak tak szybko si rozprzestrzenia ... - Nie, matko! Mo esz sobie raczy t
historyjk ca y wiat, ale mnie na nianie
nabierzesz. Ja go widzia em, matko! Widzia em go le cego na
u z poder ni tym gard em.
Zosta zamordowany. Skurczy a si
na sofie i patrzy a na niego z przera eniem.
adna aktorka nie
potrafi aby na zawo anie przyoblec twarzy w t blado , która przebija a teraz spod warstwy pudru. - Ale ... - - Co ale ? - - Ale to niemo liwe! - - Jak najbardziej mo liwe. Ogie by moj zgub , pami tasz? Healfwer uodporni mnie na jego dzia anie. Widzia em ojca z poder ni tym gard em. - Nie! - Tak! A skoro twierdzisz, e spa to zrobi
. I pewnie ty wesz
w jego
u, kiedy wróci z uczty, to nikt, tylko ty
potem na gór , eby zaryglowa drzwi mojej izby. Podpali
dom i wtedy si obudzi em... - Nie! - W czyim wi c
u spa
, matko?
Potrz sn a g ow bardziej chyba zdezorientowana ni oburzona. - - W czyim, matko?! - rykn Radgar. - - W niczyim! - odkrzykn a. - Pami tasz na pewno, jak dworscy thegnowie wpu cili nas do rodka, jak ci poca owa am i kaza am i twojego wuja. On powiedzia ,
na gór . Stali my pod drzwiami izby
e ma brandy rzadkiego gatunku i spyta , czy chc
jej
skosztowa . Twój ojciec nie odró nia brandy od cienkiego piwa. I... i zasn am w fotelu. Nikomu si do tego nie przyzna am. Ale to twój wuj mnie obudzi . Schody sta y ju wtedy w ogniu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Radgar za
r ce na piersi i patrzy na ni z nieskrywan pogard .
- - W fotelu, powiadasz? Czy zdrada liczy si tylko w mn na gór , a wi c musia
ku? Najpierw wesz
ze
potem wróci z w asnej woli na dó .
- - Nie. Pos am ci na gór samego. - Spojrza a mu wyzywaj co w oczy. - - Dziwne! Ja pami tam,
e wesz
ze mn na pi tro i po egnali my si pod
drzwiami twojej sypialni. - - A wi c le pami tasz! By
bardzo zm czony. Pami
p ata ci figle.
- - Albo twoja tobie. Opowiadaj dalej t bajk . - - Mówi prawd - powiedzia a bardzo stanowczo, nie patrz c jednak na niego. Przyznaj , nikomu o tym spotkaniu nie wspomnia am. Mog oby zosta
opacznie
zinterpretowane, ale to by a tylko niewinna pogaw dka - kieliszek przed snem, rozmowa o zbli aj cym si pokoju... To wszystko, co pami tam. Potem dom by ju pe en dymu i omieni, a Cynewulf pomaga mi wydosta si przez okno. Przysi gam, Radgarze, e to prawda! - - A zatem to nie ty zaryglowa
moje drzwi, by si potem po
w swojej sypialni
i czeka na powrót ojca? - - Oczywi cie, e nie ja! - achn a si królowa. - A je li my lisz, e to ja albo Cynewulf poder
li my ojcu gard o, to g upi. W ca ym fyrdzie nie by o nawet tuzina
czyzn, którzy daliby mu rad . - Jej gniew, strach i niedowierzanie przesz y w rodzaj t pej rezygnacji, która Szerszeniowi wyda a si wstr tniejsza od ca ej reszty tej plugawej historii. - - Móg by pijany. - - Eled! Nie by . - St umi a szloch. - Obserwowa am go przez ca y wieczór; zachowywa wstrzemi liwo . Zreszt nigdy, ale to nigdy nie widzia am go tak pijanym, by nie by w stanie si broni . Radgar patrzy na ni przez chwil bazradnie. - - Nie wiem, co o tym my le . Szerszeniu, mo e tobie co przychodzi do g owy? - - Czy król Eled móg by na tyle pijany, by, k ad c si do ma w nim ciebie, Wasza Mi
a, nie zauwa
, e nie
?
- - Nie. - Nie podnios a wzroku. - Ale musia nie zauwa - - Matko - wpad jej w s owo Radgar - twoja opowie
. By o ciemno... ma wi cej dziur ni rybacka
sie oczek. - Czy Cynewulf te pi t brandy, pani? - Nie pami tam. To by a pierwsza od d - Czy wiesz, Wasza Mi
szego czasu wiarygodna odpowied . , ilu fechtmistrzów towarzyszy o twojemu bratu, lordowi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Candlefenowi? Pokr ci a g ow . - Nie mam poj cia. - - Sypialnia Cynewulfa znajdowa a si na parterze, prawda? Od frontu czy od ty u? - - Od ty u! - wyrzuci z siebie Radgar. - Oczywi cie! Jego oczy mówi y wszystko. Co tam w ciek e lisy, znikaj ce odzie, m odzi zdrowi wojownicy zapadaj cy ni z tego ni z owego na miertelne choroby, po ary trawi ce w par chwil ca e budynki... Bez w tpienia pos ugiwano si czasem czarami, ale w tym wypadku peleryna niewidka nie by a potrzebna. - - Nie s dz , eby twój drugi m na to za s aby fizycznie. Ale my
zabi pierwszego, pani - powiedzia Szersze . - By
, e wie, kto to zrobi .
- - Wpu ci go przez okno - podchwyci Radgar. Przykl
na jedno kolano i wzi
matk za r ce. - No wi c jak, matko? Jeste g upi g sk czy morderczyni ? Odpowiedz! Wstrzyma a na chwil oddech, a potem wyrzuci a z siebie: - Ani jedn , ani drug ! Powiedzia am ci prawd i nie masz prawa powstawa z martwych, by mnie dr czy . Jak miesz mi wyrzuca , e po lubi am m czyzn , którego kocham? Ty nie
. Nie
mój m . Rodzina si mnie wyrzek a, wzgardzi mn nawet
mój rozlaz y brat. Przez te pierwsze okropne dni Cynewulf zajmowa si mn troskliwie, okazywa wspó czucie, wspiera i w ko cu wyzna , e od dawna mnie kocha, e pokocha od pierwszego wejrzenia. A ja wyzna am jemu, e te zawsze go szczerze kocha am - nie przyznaj c tego nigdy nawet przed sob . I dalej ukrywa abym swoje uczucia pod z
liwymi
docinkami, gdyby... Radgar zerwa si z wyciem na równe nogi. - Przesta ! Co ty bredzisz?! Kocha
mojego ojca! Cynewulfem si brzydzi
. Nie
wiem, co ci zada , ale musia to uczyni wtedy, kiedy wpuszcza do domu morderc , i nie mog tego znie ! - Rzuci si do drzwi i wybieg , zostawiaj c je otworem. Szersze , roztr caj c po drodze taborety i stoliki, pogna w lad za nim.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
5
Radgar, kryj c twarz w d oniach, opiera si czo em o pie drzewa trzy domy dalej. Odejd ! - powiedzi schrypni tym g osem. Szersze nie pos ucha i przez chwil czeka w milczeniu. W ko cu zniecierpliwiony chwyci przyjaciela w pó i odci gn od drzewa. - Mo esz si wyp aka na ramieniu swojego fechtmistrza - powiedzia . - Od tego te jestem. Radgar pozwoli mu si obróci . A potem wzi Szerszenia w elazny u cisk - zawsze by silny. - - To mo liwe, prawda? - wymamrota swojemu fechtmistrzowi do ucha. Nie p aka , co prawda, ale niewiele mu do tego brakowa o, i by o to bardzo dziwne. Szersze dosy cz sto wyp akiwa
si
na ramieniu przyjaciela - dawno temu, jeszcze w okresie
Dzieciuchostwa, a najrzewniej ostatniej zimy, po po arze w Zachodnim Budynku Radgarowi jednak nigdy wcze niej nie zdarza o si p aka . - - Oczywi cie, e mo liwe. Ale nie wolno ci jej wini za nic, co si wydarzy o. Nikt nie oprze si zakl ciu. A w tym przypadku rzucono prawdopodobnie a dwa. - W elaznym Dworze wyk adano podstawy magii i Radgar wiedzia o niej tyle samo co on, ale co innego teoria i analizowanie przypadków obcych ludzi, a co innego zetkni cie si z czarami w praktyce, zw aszcza kiedy ich ofiar pada kto bliski. - Pierwsze sprowadzi o j z powrotem na dó . Prawdopodobnie jaki
nieskomplikowany urok, który Cynewulf rzuci na ni
wcze niej. Pomaga jej kiedy wdzia
p aszcz? Podarowa pier cionek albo naszyjnik?
Niewa ne - to by o co prostego. Schodzi do niego. Potem kropelka mi osnej mikstury w brandy. Przypiecz towali to poca unkiem, albo... albo... czym tam. - Lepiej nie mówi czym. -1 od tamtej pory... - Od tamtej pory królowa znajdowa a si w mocy Cynewulfa, ale Szerszeniowi nie chcia o to przej - - Obedr go ze skóry i ka
przez gard o. mu j ze re .
- - Dobra my l. Oho! Mamy towarzystwo. Radgar odetchn g boko, wzi si w gar
i odwróci ku nadchodz cemu.
czyzn , który nadbiega truchcikiem alejk i zdawa si gor czkowo szuka na ziemi jakiej zguby, by groteskowo przygarbiony Ceolmund. Zbli ywszy si na odleg wyci gni tej r ki, chwyci Radgara za nadgarstek i zwróci si do klamry u jego pasa: - - Musz zamieni z tob s ówko na osobno ci, athelingu. Chc ci ostrzec. - - S ucham ci , ealdorze. - Radgar schyli si i konspiracyjnie zetkn li si g owami.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Leofric chce si z tob spotka , jak tylko b dziesz wolny - zacz
by y kanclerz. -
Ale popijaj ka de jego s owo ykiem rezerwy, dobrze? Pami taj, twój ojciec mawia zawsze, e thegn Leofric bardziej jest skory do walki ni do my lenia. Radgar roze mia si . - - By bym zapomnia . - - Leofric jest zbyt pop dliwy! - ci gn
Ceolmund. - Nie daj mu si wci gn
w
adn awantur . We sobie do serca moj rad , synu, O witenagemocie oczywi cie s ysza
?
- - Wiem tylko, e król go zwo
, i wydaje mi si , e wybra sobie na to bardzo
dziwny moment... - - Nie, to nie król! Earlowie go zwo ali! Po raz pierwszy od stu lat... Bezz bny staruszek by tak podniecony, e trajkota jak naj ty i Szersze nie wszystko rozumia . - JElfhcdX z Sudmest... napad na Suóecg... przeszed w bród podczas odp ywu... Suóecgowego fyrdu nie by o, wyruszyli na fsering do Skyrii... masakra... Earl Elóelnoó zabity. - Najwyra niej do obowi zków baelskiego króla nale
o utrzymywanie rozlewu
bratniej krwi w rozs dnych granicach, a tym razem owe granice zosta y znacznie przekroczone. Pozostali earlowie zwo ali zgromadzenie,
eby przedyskutowa
pogwa cenie obowi zuj cych regu . - To znaczy, przedyskutowa
to jawne
jego w tym udzia -
Cynewulfa. - - A jaki by w tym jego udzia ? - spyta pos pnie Radgar. - - O, on to sprowokowa . Dowód nigdy si , oczywi cie, nie znajdzie, ale nikt w to nie tpi. - Czyli Cynewulf stoi teraz w obliczu rewolty? Ceolmund pokr ci! g ow . Wygl da o to tak, jakby przepatry-wa ziemi pod nogami. - - Do tego nie dojdzie. Powiedz mu bardzo stanowczo, e nie ycz sobie by mordowanymi i rozjad si wszyscy do domów. Przed tym w
nie chcia em ci ostrzec. Jest
ród nich paru z ambicjami, ale aden nie ma nawet w przybli eniu takiego poparcia, by pokusi si o rzucenie wyzwania. Ostatnim licz cym si , godnym tronu kandydatem by EdelnoÓ. - - Nie wierz ! Pami tam go z dzieci stwa i ju
wtedy dobija czterdziestki.
Sympatyczny jegomo . Inteligentny, ale wielkim wojownikiem nia mo na go by o nazwa . Tato mówi o nim,
e jest dobrym strategiem, ale kiepskim taktykiem. Pochodzi z
Nyrpingów, prawda? Ale z do
po ledniej ga zi.
- - By najlepszy z tych, co nam jeszcze zostali - powiedzia by y kanclerz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - O, p omienie! - mrukn wstrz ni ty Radgar. - - Wystrzegaj si wi c dzi wieczorem podejmowania jakichkolwiek zobowi za , ch opcze. Niektórzy earlowie s gotowi obiecywa ci z ote góry, ale nie dawaj im pos uchu. Twój wuj dowie si , oczywi cie, o wszystkim, co zostanie powiedziane. A jest za wcze nie, eby zacz szuka poparcia. - Zastosuj si do twojej rady, wita. Staruszek obna
w u miechu dzi
a.
- Podkre laj przy ka dej okazji, e jeste osobistym przyjacielem króla Ambrose’ajak równie jego krewniakiem. Earlom to si spodoba; nie chc wojny. Co innego m odzi, gor cog owi thegnowie, ale oni tak zawsze. Earlowie s zadowoleni z pokoju. Biegnij teraz, ja pójd za tob . - Jakie to szcz cie, e mam oparcie w takim jak ty, zaufanym i sprawdzonym wita powiedzia Radgar.
Kilka minut pó niej, kiedy zbli ali si do bramy, Szersze zauwa
ze zdziwieniem,
e jego podopieczny u miecha si od ucha do ucha. Zwa ywszy wszystko, co ju si tego dnia wydarzy o i co mog o jeszcze nast pi , wydawa o si to wielce niestosown reakcj . - - Co ci tak bawi? - - Wspominam, jak Ceolmund nazwa Leofrica pop dliwym. Ojciec zwyk mawia , e Ceolmund sypia z ódk , w
u na wypadek, gdyby podczas przyp ywu woda zbytnio si
podnios a.
Pod bram czeka na nich Aylwin z czterema lud mi z za ogi “Faroóhengesty”. Wszyscy nadal mieli na sobie wytworne stroje po yskuj ce z otem i skrz ce si klejnotami. - Zabieram ci do domu taty - poinformowa Radgara. - Chce, eby spotka si z pewnymi lud mi i co zjad . Chod my. - Wzi
Radgara pod r
; pozosta a czwórka ruszy a
za nimi, poszturchuj c raz po raz fechtmistrza, ot tak, dla zasady. - Rozmawiali my z tymi, którzy nie brali udzia u we fseringu. -1 co uradzili cie? - spyta oboj tnie Radgar. - - Postanowili my,
e b dziemy g osowa
za przyj ciem ciebie w sk ad za ogi
“Faroóhengesty”, a tym samym do werodu Leofrica.
adnych tam Goldstanów i
Roóercraeftów! Jeste jednym z nas! - - Nie potrafi wyrazi s owami, jak zaszczycony si czuj . Ale zwa , e nie jestem jeszcze nawet cnihtem. Aylwin parskn pogardliwie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Kiedy dzi wieczorem odbierzesz swój heriot, wyjdziemy wszyscy na plac i zag osujemy za przyj ciem ciebie w nasze szeregi. - - Jakie to szcz cie, e mam oparcie w takiej zaufanej i sprawdzonej dru ynie powiedzia Radgar.
Dom Leofrica w Waroóburhu nie by specjalnie okaza y jak na miejscowe warunki, cho w Chivialu wprawia by w zachwyt. Aylwin wyja ni , e ojciec mieszka w zasadzie na Frignes, wysepce, któr podarowa mu Eled, a do miasta ci ga tylko w interesach. Tak jak teraz. W g ównej izbie k bi o si co najmniej trzydzie ci osób
opi cych piwo albo miód z
rogów i czekaj cych naathelinga. Byli licz cymi si przedstawicielami lokalnej szlachty i Szersze ze zdumieniem wypatrzy mi dzy nimi z pó tuzina kobiet. Radgar zna wszystkich z imienia, z ka dym zamieni kilka s ów, ka demu wypomnia artem jak
psot
pope nion
wspólnie w dzieci stwie. Albo z rozmys em stara si
zniech ci do siebie tych ludzi, udaj c nieodpowiedzialnego, albo rzeczywi cie by za m odu takim urwipo ciem, e adnych innych wspomnie
nie mia . Nic to nie da o. Dalej byli
zdecydowani wita go jak dawno utraconego syna. Zdementowa candlefe sk bajk , któr uraczy wcze niej wuja Cynewulfa, i opowiedzia im prawdziw , elaznodworsk wersj swojej historii. Zapytany, czy pozostawa w Chivialu z w asnej woli, czy te wi ziony, zacz
si
pl ta . O ile Szersze
si
by tam
orientowa , na pytanie to nie by o
jednoznacznej odpowiedzi. Przybywali coraz to nowi ealdorowie, zjawi si Ceolmund, a kiedy zeszli si ju wszyscy, Leofric, jako gospodarz, wlaz na sto ek i zaproponowa Radgarowi publiczne doradztwo. Szyper czu si w przyw aszczonej sobie samozwa czo roli królotwórcy jak ryba w wodzie, klapka na oku rozsiewa a ogniste b yski. - Ten witenagemot to wspania a okazja! - oznajmi . - Earlowie dosy maj przest pcy, który zaprowadzi w Baelmarku rz dy terroru. Deprymuje ich tylko brak niekwestionowanego kandydata na jego miejsce. Z rado ci opowiedz si za samym.Eledingiem, athelingiem Radgarem, zaginionym dziedzicem, który cudem si odnalaz . Przerwa na aplauz. - Wszyscy pami tamy Traktat z Twigeport, który zako czy wojn . Niewielu z was o tym wie, ale atheling Radgar, cho wówczas by jeszcze dzieckiem, odegra negocjowaniu tego traktatu. Gdyby nie on, mog oby w ogóle nie doj
ywotn rol w
do jego podpisania. To
by dobry traktat - bez Radgara Baelmark nigdy by takiego nie wynegocjowa . Gdyby jego ojciec nie zgin , zapisane w owym dokumencie warunki bez w tpienia by yby do dzi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
respektowane. Ale pod rz dami jego wuja nie s ! Chivial nie p aci nam kontrybucji, dalej pobiera c a, nie wpuszcza naszych statków do swoich portów. Nie ma punktu, którego postanowie by nie pogwa cono! To równie musi niepokoi earlów. Ich dochody spadaj , bo ob udni Chivianczycy utrudniaj wymian handlow , a mimo to nie wolno im upi jak dawniej Chivialu. Kolejna przerwa na aplauz. - Król Chivialu jest zbójem, który nie dotrzymuje s owa! Athelingu, musisz si stanowczo zdystansowa wobec Ambrose’a. Podkre laj, jak cierpia chivianskiej niewoli. Obiecuj przywróci Baelmarkowi wielko
przez te sze
lat w
z okresu panowania twojego
ojca. Obiecuj, e wymusisz przestrzeganie postanowie traktatu, i je li b dzie to konieczne, nie coftiiesz si przed wypowiedzeniem wojny. Earlowie ci gaj na witenagemot z nadziej , e znajd
nowego króla. Twój dzie
jeszcze nie nadszed , bo wpierw musisz zdoby
tanistostwo, a potem earlostwo Catterstow. Jeste jednak m ody i par tygodni w t czy w tamt nie robi wielkiej ró nicy. Ten witenagemot to dla ciebie wspania a okazja, ch opcze, eby zacz
zabiega o poparcie!
By a to rada dok adnie odwrotna wzgl dem tej, której wcze niej udzieli Ceolmund. Kiedy Leofric zeskoczy ze sto ka, Radgar podszed i go u cisn . - Jakie to szcz cie, e mam oparcie w takim jak ty, zaufanym i sprawdzonym wita, szyprze.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
6
Nazajutrz, skoro wit, earlowie pojedynczo i parami, maszeruj c pod gór na czele swoich werodów, ci gn li na zwo ane w Cynehofie zgromadzenie. W progu go cie oddawali bro , ale nawet bez niej wzbudzali respekt. Ka dy earl sk ada wyrazy uszanowania zasiadaj cemu na tronie, napuszonemu królowi; ka dy odbiera z r k samej królowej róg z miodem. Czaruj ca rodzinka na podium nie wyst powa a dzisiaj w pe nym sk adzie. Brakowa o zarówno Radgara, jak i Wulfwera. Nieobecno
Wulfwera szeroko komentowano. Aylwin twierdzi , e nawet werod tanista nie
wie, gdzie on si
podziewa. Król Cynewulf ignorowa
zupe nie swojego cudem
odnalezionego pasierba, a kiedy ona zwróci a mu uwag na niestosowno
takiej postawy,
jej opini równie zignorowa . Athelingowi wyznaczono miejsce w k bi cym si przed podium t umie, gdzie zapewnienie mu ca kowitego bezpiecze stwa by o praktycznie niemo liwe.
cisk panowa taki, e w przypadku zagro enia Szersze
nie móg by nawet
doby Niczego. Na szcz cie w pobli u sta Aylwin ze swoimi krzepkimi kompanami i w razie czego ich pi ci zdzia
yby w tym spoconym maglu wi cej ni rapier.
Radgar by nowym wilkiem w owczarni baelskiej polityki. Chcia z nim porozmawia i otaksowa go ka dy earl i ka dy thegn z catterstowskiego fyrdu. Zna ich prawie wszystkich z imienia. Zarzucali go pytaniami - wci lawiruj c z podziwu godn
zr czno ci
tymi samymi - a on cierpliwie na nie odpowiada , mi dzy przeciwstawnymi radami Leofrica i
Ceolmunda. Jednym z pierwszych, którzy wzi li go na spytki, by Wielki Edgar - ten cz owiek przed laty zamordowa earla Swetmanna, a obecnie by earlem Hunigsuge. Takiego olbrzyma Szersze jeszcze nie widzia . Kiedy chcia z kim porozmawia , musia si schyla , nawet na tym zgromadzeniu. - - W Chivialu - odpar Radgar. - W elaznym Dworze. To taka szko a cnihtów. - - By
tam je cem czy go ciem? - wyburcza wielkolud.
- - Ukrywa em si . - - Przed swoim wujem? - w tonie Edgara pojawi y si
gro ne nutki. Wszyscy
wiedzieli, e jest bliskim kompanem Cynewulfa. - - Przed tym, kto zamordowa mojego ojca. Krwawa zemsta stanowi a idealne wyt umaczenie tak d ugiej nieobecno ci. Ch opiec mia prawo dorosn , nim zacznie szuka odwetu. Nie musia oskar
Chivianczykow, e go
wi zili, a jemu nie mo na by o zarzuci , e si im sprzeda , bo nie wiedzieli przecie , kogo goszcz pod swym dachem. Ale Radgar nie wspomina wcze niej publicznie o morderstwie i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szersze nie bardzo wiedzia , czemu zrobi to teraz - czy by co si zmieni o? - - To jego kto zamordowa ? - zdziwi si olbrzym. - Potrafisz tego dowie ? - - Owszem, mam przekonuj cy dowód. Nast pnie Edgar spyta o to, o co pytali w ko cu wszyscy earlowie. Pytanie to nieoczekiwanie przy mi o nawet rzecz, dla rozpatrzenia której zwo ano witenagemot, a mianowicie spraw
mierci earla óelnoóa.
-1 co dalej zamierzasz? - - Naturalnie wytropi morderc mojego ojca i zabi go. - - Min o ju blisko sze
lat. Jak chcesz dowie
czegokolwiek po tak d ugim
czasie? Radgar u miechn si szeroko na widok zaniepokojonej miny olbrzyma. - Powiedzia em ju , e mam dowód, eaidorze. Jeszcze tej nocy b
zna ca prawd .
- Wi cej zdradzi nie chcia , nawet nagabuj cemu go szeptem Szerszeniowi.
Przyszed wieczór, zapad zmrok, a witenagemot wci
obradowa . Uwijaj cy si jak
w ukropie s udzy nakrywali sto y do uczty, a w wielkiej, wype nionej po brzegi sali nadal hucza o niczym w ulu. W dali pomrukiwa gro nie Cwicnoll. Earlowie byli bardzo zbulwersowani niecn
napa ci
na Suómest; kilku wyci gn o spraw
nieprzestrzegania
postanowie traktatu, dwóch wspomnia o nawet o tajemniczych zgonach. Chcieli zmiany monarchy Baelmarku, ale zdaniem Szerszenia nowy kandydat
adnemu nie przypada
specjalnie do gustu. Na tle pot nych wio larzy prezentowa si cherlawo. Nie sprawdzi si dot d w bitwie. Pytany o dra liwe sprawy przyznawa , e nie ma zielonego poj cia, co dzia o si w kraju przez pi
ostatnich lat, e nie ma nawet w asnego zdania na temat nie ko cz cych
si sporów granicznych mi dzy regionami, b
cych wiecznym wierzbem na ciele baelskiej
polityki. Nie da o si zaprzeczy , e w jego
ach p ynie królewska krew, ale samo to nie
czyni o go jeszcze godnym tronu. Jego fechtmistrz odchodzi od zmys ów. Wyczuwa zagro enie snuj ce si po sali jak dym i jak dym wymykaj ce si
definicji i rzetelnej ocenie. W tym t oku nie potrafi
zlokalizowa jego róde . Najbardziej oczywistym z nich by Cynewulf i, naturalnie, jego tajemniczy, nieobecny tanist wspierany przez dworskich thegnów pod wodz
gro nego
szeryfa Roódercraefta; w fyrdzie jednak byli te na pewno inni thegnowie z ambicjami do rz dzenia Catterstow, a niejeden earl uwa
si za godnego tronu. Zabójca króla £leda, je li
nie by nim który z wy ej wymienionych, te mia motyw do dokonania zamachu. Mo na si by o pociesza , e podczas oficjalnej biesiady dopuszczenie si mordu,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przynajmniej przy u yciu si y fizycznej, jest ma o prawdopodobne, a zreszt Szersze by jedynym uzbrojonym cz owiekiem na sali, je li nie liczy dworskich thegnów. Zabójstwo z wykorzystaniem czarów wymaga oby czasoch onnych przygotowa . Pozostawa ajeszcze trucizna, ale Radgar nic nie pi . Kiedy zacznie si uczta, Szersze
b dzie musia dba
dyskretnie o to, by jad o i napitki pochodzi y ze wspólnej puli - ostentacyjne kosztowanie przy królewskim stole wszystkiego, na co ma ochot podopieczny, by oby wielk obelg . Z pewno ci jeszcze aden fechtmistrz w historii Zakonu nie stan
przed gorszym
wyzwaniem tak szybko po po czeniu wi zi . O, ci kie jest ycie fechtmistrza. A wszystko wskazywa o na to, e b dzie jeszcze ci sze.
Cwicnoll rykn
kilkakrotnie tak, e a ziemia zadr
a. Jeden wstrz s by na tyle
silny, e wielu go ci si poprzewraca o, odblask ogni zaigra w t uszczu, który prysn kaskadami, zaskrzypia y i zaj cza y krokwie, szcz kn
or
na nich
rozwieszony na cianach. Nikt z
obecnych - ani wojownicy, ani kobiety - nie zwraca uwagi na humory wulkanu. Przez jaki czas smród siarki wyciska zy z oczu i pobudza do kaszlu, ale by to tylko dobry pretekst do przep ukania podra nionych garde . Pewne podejrzenia móg wzbudza fakt, e nie dosz o do zapowiedzianego wcze niej wydarzenia. Królowi Cynewulfowi musia o wylecie z g owy, e rankiem poprzedniego dnia obieca sprezentowa
swojemu bratankowi-pasierbowi heriot i zaprzysi c go na cnihta.
Radgar nie robi nic, eby mu o tym przypomnie . Niebo za dwoma trójk tnymi otworami w szczytach przyj o barw wkradaj cym si
indygo; we
do sali mroku ja niej zap on y skwiercz ce paleniska, oblewaj c
czerwonym odblaskiem ko czyny spoconych, prawie nagich thralli, którzy obracali nad ogniem nadziane na ro ny tusze. W ko cu król kaza wnie
wiece i niewolnicy zacz li
podawa do sto u. Leofric i Ceolmund poci gn li Radgara do aw, na których siedzieli catterstowscy ealdorowie. Szerszeniowi nie zaproponowano miejsca siedz cego, sta wi c za plecami swojego podopiecznego i ogryza soczyste wo owe
eberka, nie zwa aj c na
skapuj cy mu na ubranie t uszcz. Radgar by w zadziwiaj co dobrym humorze, tak jakby nie dociera o do , e w ród obecnych mog si znajdowa ludzie, którzy dybi na jego ycie. Nadal nie chcia wyja ni , co mia na my li, wspominaj c o posiadanym dowodzie. - Co mo e zrobi jutro witan? - zapyta z pe nymi ustami. - Przecie w ca ym Baelmarku nie ma obecnie ani jednego earla z królewskiego rodu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Leofric wzruszy ramionami. - - Eóelnoó by ostatnim doros ym Nyrpingiem. Jego synowie dopiero za dziesi pi tnastu lat stan
do
do wspó zawodnictwa. Tholingom zosta y tylko dwie córki, które
potrzebuj pokolenia, eby wyda na wiat i odchowa synów. Scalthingów jest jeszcze mniej ni Catteringów. Tanist We5e wywodzi si , co prawda, ze Scalthingów, ale nie wykazuje adnych ambicji. Czy mo na mu si dziwi ? - - Czyli zostaje tylko Wulfwer? - - Nic nie wskazuje na to, eby twój kuzyn nosi si z zamiarem wyst pienia przeciwko ojcu. Zdaje sobie spraw , e nie nadaje si na earla, a co dopiero na króla. Je li witenagemot rzeczywi cie chce tym razem odsun
Cynewulfa od w adzy, to b dzie musia
nada status królewsko ci jakiej nowej rodzinie. Baelowie wymienili spojrzenia,
wiadcz ce
e wol
nawet nie my le
o takiej
ewentualno ci. - - A mo e to uczyni ? - spyta Szersze . - - Earlowie mog si opowiedzie za ka dym, kto im si podoba - odpar , nie ogl daj c si , Radgar. - - Zdarza y si ju takie przypadki? - - Nie raz. I czasami si nawet udawa o, ale zawsze prowadzi o do wojny domowej.
Ognie i wiece zamigota y i zgas y. Król z królow dawno ju wyszli, podobnie wi kszo
earlów - zapowiada o si , e nast pny dzie b dzie trudny. Zostali tylko najm odsi
i najha
liwsi z thegnów. Pili bez opami tania i piewali rzewne szanty, ale i oni zaczynali
jeden po drugim d wiga si z aw i wytacza w ksi ycow noc albo zsuwa pod sto y, gdzie drzemali ju znu eni cnihtowie. Radgar zachowywa nadal jasno
umys u i wyra nie na co albo na kogo czeka .
Przytomni i prawie trze wi byli równie Leofric z Aylwinem. Obaj namawiali Radgara, by z nimi wyszed i sp dzi reszt nocy w ich domu, ale on uparcie odmawia , nie wyja niaj c dlaczego. Przesun
aw w miejsce, które wyra nie uzna za, nie wiedzie czemu, specjalne, i
siedzia na niej, opieraj c si plecami o cian . Dwaj thegnowie te tam usiedli, bior c go mi dzy siebie; Szersze sta i s ucha , jak omawiaj taktyki, analizuj rozmaite warianty, snuj teorie. Radgar, cho nadal utrzymywa , e tron jest poza jego zasi giem, nie traci zainteresowania tematem. Zdaniem Szerszenia pragn
na nim zasi
. By mo e przez
wzgl d na ojca, ale pragn . - - Cynewulf wiedzia , gdzie przebywam... i e wracam do kraju... Nie potrafi tego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
udowodni , ale jestem przekonany... Mo e widziano mnie w Thergy? Nie przysz o warn do owy,
e w
nie dlatego podjudzi Elfgeata do napa ci na Eóelnoóa? Mo e zosta
uprzedzony przez swojego przyjaciela Ambrose’a. Czy Healfwer jeszcze yje, Leofricu?... Nie zdawa em sobie sprawy, jak wielki z niego czarownik... Tak wi c Cynewulf dowiaduje si , e yj i jestem w drodze do kraju... postanawia oczy ci scen z p otek w rodzaju EÓelnoóa... Trzeba przyzna , e wyklarowa o to sytuacj ... - - Bo teraz tylko z twojej strony mo e mu co zagra
? - Szersze lecia z nóg. Móg
nie sypia , ale potrzebowa chocia paru godzin odpoczynku. Nie rozumia , jak Radgarowi udaje si nie zamyka oczu. I na co czeka. - - Interesuj ce robi si to zgromadzenie. - Przerwy mi dzy zdaniami coraz bardziej si wyd
y. - Bardzo chcia bym wiedzie , dok d kuzyn Wulfwer...
Dom zadr
w posadach; wulkan zagrzmia . Po sali rozszed si odór popio u i siarki.
aden ze pi cych nawet nie drgn . Radgar ziewn i pzeci gn si . - - Chyba ju pora! Aylwinie, dasz rad unie
Szerszenia? Bael rzuci fechtmistrzowi
pogardliwe spojrzenie. - - Daleko mam nim rzuci ? - Niezbyt. Pami tacie te pi
mieczy, wisz cych nad miejscem, w którym teraz
siedzimy? Jego towarzysze zadarli g owy i usi owali przebi wzrokiem zalegaj cy w górze mrok. - - Jak przez mg . - - Ojciec zwróci mi na nie uwag . By y to miecze pi ciu fechtmistrzów, którzy polegli w Candlefen. - - Odes ano je - powiedzia Leofric. - Traktat z Twigeport, punkt dziewi tnasty. - - Osiemnasty. By em w elaznym Dworze, kiedy je Zwracano. Na ich miejscu wisi teraz inny miecz. Zauwa
em go, kiedy wszed em tu dzi ... wczoraj rano... Za moich czasów
go nie by o. Jaka jest jego historia? Nie doczekawszy si odpowiedzi, wsta . Leofric z Aylwinem zerwali si natychmiast, tak jakby ju by królem. - No to go sobie obejrzyjmy, co wy na to? Dziwna to by a propozycja jak na t por nocy, ale nikt nie zg asza obiekcji. Ayiwin wlaz na aw ; Szersze zzu buty i wdrapa si Aylwinowi na ramiona. Jego twarz znalaz a si na poziomie niemo ebnie zat uszczonego puklerza, który wisia tu chyba od wieków. By za liski, eby si go przytrzyma , a zreszt licho wiedzia o, czy si nie urwie. Szersze spojrza w gór i w mroku ledwie rozpraszanym przez odbity blask ksi yca odró ni jeszcze
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
jakie tarcze, par toporów, kilka zabytkowych obosiecznych pa aszy, i jeden miecz, który wygl da mu bardziej wspó cze nie. Doby Niczego, si gn zdo
dotkn
nim najwy ej, jak móg , ale
tylko sztychu pa asza.
- - Za wysoko. - - Podsad go - powiedzia Radgar do Aylwina - i sta na palcach. Ayiwin wymamrota pod nosem co niecenzuralnego, ale chwyci Szerszenia za kostki nóg i z ledwie dos yszalnym chrz kni ciem d wign
go na wysoko
wyci gni tych ramion.
Bicepsów nie dorobi si mo e w ca kiem naturalny sposób, niemniej jednak by y to bicepsy, co si zowie. Kieruj c si bardziej zmys em dotyku ni wzroku, Szersze przesun
czubek
Niczego przez jedno z oczek na palce na r koje ci tajemniczego miecza i str ci go z ko ka. Or
ze lizgn
si po g owni rapiera z tak zastraszaj
szybko ci , e o ma o nie dosz o do
nieszcz cia. Szersze , który nie przewidzia takiego obrotu sprawy, zamar z wra enia i czeka w milczeniu, a uspokoi si rozko atane serce. - Masz? - spyta w ko cu Radgar, zniecierpliwiony przed
aj
si cisz .
- Mam, ale ciekaw jestem, jak d ugo ten cymba b dzie mnie w stanie tak utrzyma . Tym razem komentarz Aylwina by jeszcze dosadniejszy.
Podeszli w czwórk
do paleniska, gdzie dogasaj cy ogie
rzuca jeszcze troch
wiat a. Po otarciu miecza z t uszczu i sadzy okaza o si , e to zaopatrzona w srebrn r koje bro do zadawania pchni , o cienkiej i d ugiej klindze, ale nie zupe nie rapier, bo przez jedn trzeci d ugo ci klingi bieg o ostrze. Nie by a to bro przeznaczona dla amatora. W ga ce tkwi o kocie oko, na klindze wyryto nazw “Kaprys”. Radgar zasalutowa mieczem ciemno ciom, a potem westchn . - - Zabieram go. Mój ojciec zosta nim zabity. - - Czyli nie ma ju Yoricka - zauwa
Szersze . - Nikt nie zawiesza na cianie
miecza fechtmistrza, je li ten yje. - - Ale kto go zabi i dlaczego? I kiedy? Jak i po co Yorick wróci do Baelmarku, by tu zgin ? - Radgar ruszy wyd
onym krokiem do drzwi. Dwaj Baelowie i Szersze zerwali
si skwapliwie z kucków, by za nim pod
.
- - Tego ju nigdy si nie dowiemy - wyburcza Leofric, doganiaj c athelinga. - Czy to jest w
nie dowód, o którym tyle mówi
?
- - Cz ciowo. Mówisz, e Healfwer jeszcze yje? Ty, ealdorze, i Aylwin powinni cie si przespa . Jutro czeka nas trudny dzie i b dziecie mi potrzebni rze cy i wypocz ci. My z Szerszeniem mamy do za atwienia co , do czego potrzebne nam dwa dobre konie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Chyba nie zamierzasz jecha po ciemku do Weargahlsew? - - Musz . Nekromancji nie uprawia si za dnia.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
7
To jaki ob d - mrukn
Szersze , kiedy zbiegali po schodach zalanych srebrn
po wiat ksi yca. - Przecie nie wierzysz w nekromancj ! - Tak s dzisz? Zapyta em kiedy Healfwera, czy potrafi by przywo Odpar ,
e owszem, gdyby mia co
charakterystycznego, co , co za
umar ego.
ycia tej osoby
znajdowa o si przez d ugi czas blisko niej i niezbyt blisko kogokolwiek innego po jej mierci. To przypomina troch zadawanie zapachu psu tropi cemu. Miecz ka dego fechtmistrza spe nia owe wymagania wprost idealnie, a ten na dodatek wisia przez lata na cianie przez nikogo nie dotykany. Kiedy zbli ali si do królewskiej stajni, Szersze zwróci si do Radgara: - - Chcesz si tak po prostu sam obs
?
- - A czemu by nie? - burkn Aylwin. - Wi kszo
tych koni i tak nale y do niego.
- - Król tego nie przyzna. Je li ka e aresztowa Radgara za kradzie koni, b zmuszony przyst pi do rzezi dworskich thegnów. - - Sir Szersze jest nad wiek rozgarni ty - powiedzia Leofric. - Trzymam tu dwie dobre klacze. Mo ecie je wzi . Sir Szersze widzia skrytobójców czaj cych si w ka dym aksamitnym cieniu. Ale chocia byli oni tylko wytworem jego wyobra ni, to w porównaniu z przebywaniem w tym gnie dzie zak amania i zdrady wspinanie si konno po nocy na wulkan powinno by w jego mniemaniu beztrosk
wycieczk . Jego fechtmistrzowski instynkt nie rozci ga si
na
wulkany. Leofric otworzy wrota ciemnej stajni i zawo
. Niemal natychmiast wybieg a stamt d
para thralli. Przecierali zaspane oczy i dygotali z zimna. Byli bosi i nadzy. - Zaczekajcie tutaj - powiedzia Leofric do trójki towarzyszy i skin wszy na thralli, znikn z nimi w mroku. - Nieszcz nicy! - mrukn
Szersze . - Nie mogliby my sami wzi
sobie tych koni?
Radgar spojrza na niego dziwnie, ale nic nic powiedzia . - - Jak to? - achn si Aylwin. - A po co? Od tego w - - To nieludzkie. Oni te potrzebuj odpoczynku. Za
nie s thralle. si , e ka
chwil na
jawie zajmuje im praca. - - No pewnie. - M ody thegn by wyra nie skonsternowany ignorancj Chivianczyka. - Kiedy nie maj akurat nic do roboty, k ad si i pi , dopóki kto ich nie obudzi kopniakiem i nie wyda nowych polece . Nieludzkie? Wobec thralli nie mo na by ani ludzkim, ani
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nieludzkim! Szersze zacisn z by, eby nie powiedzie czego , czego by pó niej
owa .
- - On ma racj , Szerszeniu - odezwa si cicho Radgar. - Thralle nigdy tak naprawd si nie budz . - - Skoro tak dobrze by thrallem, to dlaczego sami nie dajecie si zathrallowywa ? - - Niektórzy tak czyni . To forma samobójstwa. W ten sposób mo na równie dokona morderstwa. To jedno z zagro
, przed którym, mam nadziej , mnie ochronisz.
koszmarn rozmow przerwa powrót Leofrica i dwóch thralli prowadz cych konie.
Na czystym, bezgwiezdnym niebie panoszy si ksi yc tu po pe ni. Noc, jak na wiosn przysta o, by a pogodna, wia lekki wiaterek, ale wspinaczka na wulkan wcale do przyjemnych nie nale
a. Wprost przeciwnie. Cwicnoll burcza niemal bez ustanku, a w
monstrualnej chmurze unosz cej si
nad jego wierzcho kiem pojawia y si
raz po raz
czerwone rozb yski. Im byli wy ej, tym bardziej niespokojne stawa y si konie. Szersze nie by urodzonym je
cem, ale w siodle trzyma si nie le.
- - Co to za b yski? - zapyta w pewnej chwili, kiedy niebo roz wietli szczególnie jasny kwiat p omienia. - - Prawdopodobnie czyste sk adowe ywio u ognia. Wygl da mi na to, e s coraz bardziej roze lone. S ycha te , e duchy ziemi zbieraj si do ucieczki. Kto wie, czy nie dziemy naocznymi wiadkami wielkiej erupcji, - - Bardzo jest niebezpieczna? - - Dla Waroóburha nie. Wiatr rzadko znosi w tamt stron popio y, a lawa sp ywa na po udniowy wschód. Kiedy mój ojciec by m ody, Cwicnoll grzmia przez dziesi potem przesta . Mniej wi cej wtedy si zapowiada zmian
earla, ale przed
urodzi em. Stare matrony mówi ,
mierci
lat, a
e Cwicnoll
ojca milcza . Do ostatniej erupcji dosz o
czterdzie ci lat temu. Teraz tylko ha asuje. Góra zaprotestowa a rykiem przeciwko tej obeldze. - - Oczywi cie niewykluczone, e otworzy sobie nowy krater. Wtedy móg by zagrozi miastu. Albo e wypluje ogniokwacza. Taka mo liwo
zawsze istnieje. Zrobi to w czasach
mojego dziadka i zniszczy gevilia sk armi . - - A razem z ni twojego dziadka? - zapyta Szersze , który wiedzia o tym z rozmowy pods uchanej w sali. Radgar nie odpowiedzia .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Im wy ej wje
ali, tym dalej si gali wzrokiem. Widzieli w dole dziesi tki wysp i
wysepek, które otacza y Fyrsieg niczym okruchy w gla drzewnego, osadzone w morzu owiu i obwiedzione koronk
spienionego przyboju. Radgar zapowiada ,
e z punktu
obserwacyjnego zwanego Beelstede widok b dzie jeszcze lepszy. Górne partie zboczy pokrywa a gruba warstwa
nie nobia ego popio u, który czyni
kamieniste pod
e
zdradliwym dla koni. Kiedy dotarli do punktu obserwacyjnego, zerwa si zimny wiatr, wzbijaj c w powietrze tumany tego popio u, dra ni ce oczy i gard a. Pod ci arem popio u ugina y si i umiera y drzewa w w wozie prowadz cym do Weargahlaew, a drog blokowa y bokie zaspy. Co par
minut ziemia dr
a, a z owró bny grzechot ostrzega przed
kamieniami staczaj cymi si ze zboczy. Teraz zagro enie by o ju niezaprzeczalne. Szersze przygryza warg , eby powstrzyma cisn ce si na usta s owa protestu, ale w ko cu nie wytrzyma . - Nie dasz sobie tego wyperswadowa , prawda? Radgar westchn . - - Nie, nie dam. Och, Szerszeniu, tak mi przykro, e musz ci ze sob ci gn . Wiem, e to niebezpieczne. Ale musz si dowiedzie , kto zabi mojego ojca, cho bym mia to przyp aci
yciem. Kluczem jest tu Kaprys. Przecie wiesz!
- - Tak, wiem. Rozumiem. No trudno, jed my. - Odwa na decyzja, je li chodzi o Willa z Haybridge. Ale prawdziwy fechtmistrz znalaz by sposób na powstrzymanie swojego podopiecznego. U wej cia do tunelu zrobi o si Cwicnoll rykn
jeszcze niebezpieczniej. Kiedy zsiadali z koni,
gro nie, wprawiaj c w dygot ca y wiat. Z urwisk posypa y si z grzechotem
kamienie; konie, kwicz c z przera enia, zacz y rzuca md
bami. Smród siarki przyprawia o
ci. Chmura wie cz ca wierzcho ek rozb ys a czerwieni , zalewaj c przysypan
popio em okolic krwist po wiat . - - B dziemy je tu musieli zostawi - powiedzia Radgar. - Przywi za do czego i dla pewno ci sp ta . - Kiedy zapala latarnie, nast pi kolejny wstrz s i z tunelu dolecia grzechot obsypuj cych si kamieni. - - Dobrze, e nas tam teraz nie ma - zauwa
Szersze i w dum wprawi o go
spokojne brzmienie w asnego g osu. Przy odrobinie szcz cia stwierdz , e strop si zarwa i ca kowicie zablokowa przej cie. Ale nie. W popiele, który wiatr nawia do jaskini, widnia y odciski ludzkich stóp. Kto niedawno wychodzi z tunelu. - Uciekli z Weargahlaew. Nie widz jednak ladów drewnianej nogi Healfwera. A ty?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Musieli go nie . Szersze dostrzega co najmniej jeden trop prowadz cy w g b tunelu, ale ani my la o tym wspomina . - - Skoro nikt ju tam nie zosta , to nie ma sensu i
dalej.
- - Mo e nie wszyscy uciekli? Trzeba to sprawdzi , ale musimy si po pieszy . Jednak o szybkim marszu nie by o mowy. Dobrze utrzymana dot d droga przez tunel by a teraz zas ana chropawymi, ostrymi jak szk o kamieniami. Potykaj c si
o nie i
przewracaj c, przeklinaj c skr cone kostki i poobt ukiwane golenie, wstrzymuj c oddech przy ka dym wstrz sie, czyli co chwila, bm li przed siebie przez mrok ledwie rozpraszany abym blaskiem latarni. - - To szale stwo! - st kn
w pewnej chwili Szersze . - W Waroóburhu z pewno ci
nie brakuje czarowników. - - To sami znachorzy i partacze. Jedyne, co potrafi , to thrallowa je ców i leczy katar. - G os Radgara odbija si w mroku niesamowitym echem. Blask rozko ysanej latami pad na czarn ska , zmieniaj c cienie w ta cz ce potwory. Grrrrrl Hrrrum! wyburcza CwicnoII. Trrrach, stuk-stuku-puk, tratatata, zawtórowa y mu odpadaj ce od stropu kamyki.
Ledwie wynurzyli si
z tunelu, Szerszenia opu ci a obawa,
e wal cy si
strop
przygniecie mu podopiecznego, a zast pi j strach, e si podusz , bo w powietrzu wisia sty, lepki opar, w którym grz
blask latarni. By o tu te z owró bnie ciep o.
- - To szale stwo! Wyno my si st d, nim tunel si zawali i odetnie nam drog . - - Nie mog . - Rozmyta, strz piasta po wiata latarni Radgara odp ywa a w mrok. Musz wiedzie . Przed niebezpiecze stwami, jakie mog mi tu grozi , nie zdo asz mnie ochroni , wracaj wi c i zaczekaj przy koniach. Gdzie tu powinna by
cie ka... O, jest!
Szersze powlók si bez s owa za swoim podopiecznym. Zeszli na dó po stromym kamienistym zboczu przysypanym grub warstw spod nóg przy ka dym st pni ciu wzbija y si poszukiwaniach znale li Wi kszo
cie
prowadz
liskiego popio u, przeci li
czk , gdzie
dusz ce tumany popio u, i po krótkich w las niewyobra alnie wielkich drzew.
popio u osiad a na ga ziach, ale i tak na ziemi opad o tyle, e odcisn y si w
nim lady przechodz cych t dy ludzi. G sta mg a wyciska a zy z oczu i dra ni a gard o. Góra trz
a si i grzmia a. Od czasu do czasu dawa si s ysze bli szy grzechot osuwaj cych si
kamieni. Szersze
zas oni sobie nos i usta r bkiem opo czy, ale niewiele to pomaga o.
Duchota wyciska a z niego ósme poty, gor cy popió parzy w stopy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ladów by o coraz mniej, wydeptana cie ka co jaki czas rozwidla a si , ale Radgar pewnie maszerowa przed siebie. - - Sk d wiesz, któr dy i ? - spyta Szersze i znowu zaniós si suchym kaszlem. - - Podejrzewam, e Weargahlaew lepiej ode mnie zna tylko... Oho! cie
przecina strumie
wrz tku. Woda podmywa a korzenie
ywych jeszcze
drzew, co znaczy o, e p ynie t dy od niedawna. - Pewnie nie jest wcale taka gor ca, jak wygl da - stwierdzi rozkosznie Radgar. Wst pi na kamie , przeskoczy na drugi, potem na trzeci. Po wiata jego latarni rozp ywa a si stopniowo we mgle. Szersze poszed za przyk adem przyjaciela. Kiedy spotkali si znowu na drugim brzegu, Radgar podj jak gdyby nigdy nic: - - Ostatniego lata, jakie tu sp dzi em, by em jeszcze za m ody na cnihta. Zg osi em si na ochotnika do dokarmiania weargów. Nikt nie oponowa ! Nie mia em si , eby zarzuca wory z ywno ci na konia jucznego, ale ze ci ganiem ich nie le sobie radzi em. Ukrad em miecz i ukry em tutaj, eby w tajemnicy wiczy si we w adaniu nim; przemierza em te krater wzd
i wszerz na Cwealmie. Pozna em kilku innych pustelników - jedni mnie
przep dzali, inni cieszyli si , e ich odwiedzam. Zbiera em drewno na opa i zostawia em je pod drzwiami chaty Healfwera, i w ko cu zdoby em zaufanie tego starego zrz dy. - - Naprawd s dzisz, e on tu jeszcze jest? - - O, tak. Na pewno. On nigdy nie wróci do wiata zewn trznego. Jest przekonany, e nie yje i e Weargahlaew jest jego grobem. - Radgar zakaszla i doda : - Inna sprawa, e do tej pory jego przekonanie mog o si urzeczywistni . Cwicnoll rykn
i zadr
, strz saj c z drzew chmury popio u. W przerwach mi dzy
wstrz sami w lesie zalega a nienaturalna cisza. Nie osta o si ju w nim nic ywego. witu nie przywita ptasi chór, a zreszt nie wiadomo, czy wit przebije si przez dusz
czarn
mg .
- - To wiat o? Czy oczy mnie myl ? - - Sk d mam wiedzie ? - burkn
Szersze . - Tutaj niczego nie mo na by pewnym...
Tak, to wiat o. - Przedzierali si przez zaro la, które kiedy otacza y jeziorko, a teraz w nim sta y. Gor ca woda chlupota a mu nieprzyjemnie w butach. - - Dzi ki duchom, nie pi! Mo e nie odj
sobie jeszcze nogi. - Radgar odda
Szerszeniowi swoj latarni i cho do po wiaty wylewaj cej si z okna chaty nie mog o by daleko, przy
d onie do ust. - Healfwerze! - krzykn . - Healfwerze, masz go ci! Dwóch
go ci, Healfwerze!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Odpowiedzia a mu cisza m cona jedynie przez wist pary strzelaj cej z gejzeru, który przed paroma minutami mijali. - Healfwerze, jeste martwy i my te . Jestem Radgar Ceding i zgin em w Twigeport. Wróci em, bo potrzebna mi twoja raed. Przynios em miecz, którym zabito Eleda. Twoje zakl cia sprawdzi y si
w ogniu. Widzia em go zamordowanego, Healfwerze. Musz
porozmawia z umar ym. Nic. Radgar odebra od Szerszenia swoj latarni . - Chod my. Ruszy znowu, jego fechtmistrz depta mu po pi tach. Jeziorko dotar o do chaty przed nimi - w rodku musia o by
wody na stop . Szersze
niebezpiecze stwa, ale mimo wszystko po
d
nie wyczuwa tu specjalnego
na ramieniu Radgara.
- - Bli ej nie trzeba. - - Ze strony Healfwera nic nam nie grozi! Jednym palcem bym go powali . - - Ale nie wiadomo, kto u niego jest? Nadal spodziewam si spotka twojego drogiego kuzyna. Radgar odchrz kn . - Healfwerze! Dwóch umar ych do ciebie. Drzwi skrzypn y i zacz y si powoli uchyla , rozgarniaj c wod . Pojawi si w nich czarownik. Wygl da tak, jak opisywa go Radgar Wspiera si na lasce, mia na sobie przemoczon szat , a na g owie worek z dziurami na oczy. - - Pami tasz mnie? - spyta Radgar. - Umar em w Twigeport. - - Umarli po mierci nie rosn . - Staruch, co nie powinno dziwi u cz owieka, któremu zosta a tylko po owa ust, g os mia st umiony i be kotliwy. - - Ten urós . A to Szersze , którego przebi em jego mieczem. Poka
mu,
fechtmistrzu. W tym domu wariatów nic nie mog o zdziwi . Szersze odda Radgarowi latarni , powiesi opo cz na krzaku, ci gn
kaftan i zosta w samych spodniach. Przemkn o mu
przez my l, e w tej paruj cej mgle dawno trzeba by o to zrobi . - Chod my bli ej - powiedzia Radgar i brodz c w wodzie, podszed do drzwi. Widzisz, Healfwerze, t blizn w miejscu gdzie jest serce? Odwró si plecami. A tu masz drug , t dy wysz a klinga. Przebi em go na wylot tym samym mieczem, który teraz nosi. A wi c i on jest martwy. Wszyscy trzej jeste my martwi. To b dzie rozmowa trzech umar ych z jednym umar ym.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W otworach na oczy widzia smolist czer . - - Nie umar - - Nie - b kn
od ognia! Szersze , nie bardzo wiedz c, do kogo zwraca si czarownik. -
Umar em, kiedy Radgar przebi mi mieczem serce. Ale bola o! Nie mog em krzycze , ale bola o. - - Niech ogie poch onie los, jaki mnie przypad w udziale - powiedzia straszny kaleka. - P ytka woda ukszta towa a moje przeznaczenie. - - iEleda te
nie zabi ogie
- powiedzia Radgar. - jEled Fyrlafing zosta
zamordowany tym oto mieczem. Wisia jako trofeum w sali, a wi c jego w
ciciel pewnie
ju nie yje. Przywo aj go nam, Healfwerze. Przywo aj jeszcze jednego umar ego, bo chcemy z nim porozmawia jak umarli z umar ym. Zanie jego lask , Szerszeniu. - Radgar wzi
ci do oktogramu, eald fsedef? Ponie
czarownika na r ce i ruszy z nim ku brzegowi.
Drewniana noga starego stercza a groteskowo. Szersze
powlók si
za nimi, ob adowany lask , dwiema latarniami i swoim
ubraniem. Na szcz cie nie musieli i
daleko. Oktogram przysypany by wszechobecnym
popio em, otacza a go tylko wydeptana cie ka. Radgar postawi czarownika pod drzewem i asn opo cz zmiót z ziemi popió , ods aniaj c kamyki wytyczaj ce oktogram. Healfwer przez ca y czas mamrota co gniewnie do siebie: -...nigdy mi nic nie mówi ... Chc bogactw i cudów... n dzny pomiot thegna i thrallicy... gdyby g bie oceanu lepiej otuli y, to wzburzone morze udzieli oby schronienia. Zakaszla wstr tnie. Radgar zajrza do garnka na wod . - - Pe en. Jedn latarni postaw tam, Szerszeniu. Co z mieczem, wita? - - Bsel*[* po baelsku: ohie .] zgub króla! - Nie. Ju ci mówi em: JEled nie sp on . Co by o jego zgub , ealdorze? Czarownik nie odpowiada . Radgar spróbowa jeszcze raz. - - Jakie przeznaczenie ujrza
, piewaj c hlytm dla iEleda? Czy by a to mi
?
- - Tak! - krzykn Healfwer. - No, nareszcie dochodzimy do porozumienia. Gdzie mam wbi ten miecz? Po rodku? - Oczywi cie, nióing - warkn
czarownik. -1 eby nie wiem co, nie wchod do
oktagramu. Kiedy dzie si podwaja, obowi zek nu y. Szersze
przygl da
si
temu sceptycznie. Nigdy nie dawa
zbytniej wiary
opowie ciom Radgara o jednoosobowym odprawianiu czarów, a widok tego czarownika tylko pog bia jego w tpliwo ci. Rozum starca dawno ju odlecia z jaskó kami na po udnie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ziemia zadr
a, góra rykn a. Gdzie w pobli u przeci
y rumor osuwaj cych si
kamieni przeszed w trzask amanych drzew. Radgar odczeka , a ko ysa , i zacz
grunt przestanie si
wbija Kaprys w rodek oktogramu. Dopiero za trzeci prób uda o mu si
natrafi na miejsce wolne od korzeni, a i wtedy klinga niezbyt g boko wesz a w ziemi . - Gotowe, wita - powiedzia , wycofuj c si na skraj polanki. Czarownik podskoczy do oktogramu, podbieg kawa ek po obwodzie i zatrzyma si . Zaleg a cisza, w której s ycha
by o tylko syk pary i st umione gulgotanie wrz tku.
Dochodzi o z kilku stron krateru naraz i Szersze czu si jak w nape nianej gor wazie. B dzie pierwszym w dziejach fechtmistrzem, któremu podopieczny ugotuje... Na co czekaj ? Staruch najwyra nej nie wiedzia , czego w
zup
ywcem si
ciwie od niego chc ,
zaj jednak pozycj naprzeciwko garnka i latarni, gdzie wierzcho ek mierci... - Hwaetf - krzykn
niespodziewanie Healfwer i schrypni tym szeptem j
recytowa
zakl cia przywo uj ce duchy mierci. Niewiele z tego, co mamrota , da o si zrozumie , ale on ani na chwil nie przerwa , ani przez chwil si nie zawaha . Po wyrecytowaniu paru formu ek podbieg jeszcze kawa ek po obwodzie oktogramu i znowu zaintonowa swoje mruczando.
ugo to trwa o. Zgrzybia emu kalece nie przeszkadza a ko ysz ca si
ziemia.
Kontynuowa obrz dek bez chwili wytchnienia, z transu nie wytr ca y go nawet porykiwania wulkanu ani wist pary tryskaj cej z gejzerów. By to zadziwiaj cy popis wytrwa
ci.
Albo mg a g stnia a, albo przygasa y latarnie. Ta ustawiona w wierzcho ku oktogramu widoczna by a tylko jako rozmyta plama wiat a. Ta u stóp Szerszenia te jakby gas a. Szersze
ledwie widzia stoj cego tu
obok Radgara; s ysza tylko jego kaszel. Mg a
zg stnia a, szczególnie w rodku oktogramu, wokó wbitego tam miecza. Zawodzenie czarownika przesz o w dusz cy kaszel, który dobieg gdzie z drugiej strony polanki. Las i wulkan zamilk y, zaleg a z owieszcza cisza, w której rozleg si ledwie yszalny poszept: - Kto mnie wzywa, czego chce? Szerszeniowi w oski zje
y si
na karku. Nie powiedzia tego ani Radgar, ani
Healfwer. Szept dolatywa ze rodka polanki. Popuszczaj c wodze wyobra ni, wypatrzy tam mglisty zarys kl cz cej postaci, która obejmowa a wbity w ziemi miecz... Znowu da o si s ysze westchnienie. - Rozkazuj mi... Kto mnie wzywa? Kto rozkazuje? Czego chce? Szersze drgn , kiedy w ciemno ciach rozleg si g os stoj cego obok Radgara. By
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
niemal tak samo schrypni ty jak g os Healfwera. - Ja rozkazuj ! Ja, Radgar Ceding, ci rozkazuj . Zjawa - je li nie by to tylko wytwór wyobra ni Szerszenia - sta a teraz i patrzy a w ich stron . - - M odzie cze? Taki teraz wysoki? To ty, m odzie cze? - - Ja. Jak masz na imi ? - - Och! Nie mam teraz adnego imienia. Tobie znany by em pod imieniem G ste, odzie cze. Radgar post pi dwa kroki w stron oktogramu. By o teraz ledwie wida oczy - mo na by go wzi
za k ak mg y ukszta towany w posta
podopiecznym i stan
m czyzny. Szersze
ruszy za
obok, gotów go odci gn , gdyby ten próbowa wkroczy w obr b
oktogramu. - - Powiedz, pod jakim imieniem zna ci Ambrose? - - Yorick - westchn duch. - Sir Yorick z Lojalnego i Staro ytnego Zakonu. - - Mów wi c! Kto zabi mojego ojca, iOeda Fyrlafinga? - - Ja, a któ by inny, m odzie cze. Jeszcze si tego nie domy li - - Któr dy dosta - - Drog
?
si do rodka?
wymiany handlowej, m odzie cze, co
za co . - Szept zafalowa
rozbawieniem, czy mo e kpin . - Uczciwa to by a transakcja. Cynewulf mnie wpu ci , a ja da em mu w zamian tron, na którym tak mu zale po da - tak, by a tam, spa a na
o. Wcze niej da em mu ju kobiet , której
ku do po owy rozebrana. To by a uczciwa, n juczciwsza z
transakcji! - - Da... lej! - wykrztusi Radgar, zanosz c si kaszlem. - Mów... co by o... dalej. - - Có , zaprowadzi mnie na gór ,
ebym tam sobie zaczeka , a sam zszed z
powrotem do kobiety. - Zjawa to blak a, to nabiera a kszta tów, przefoimowywa a si , kr po wn trzu oktogramu, jakby szuka a wyj cia. I wci
a
szepta a szyderczo: - Kiedy wszed
Eled, da em mu czas na dobycie miecza. To te by o uczciwe! Wyrecytowa em mu imiona pi tki, któr zabi : sir Richey, sir Denvers, sir Havoc, sir Panther, sir Rhys. Dobrzy to byli ludzie, jeden w drugiego! Powiedzia em, e teraz kolej na niego, ale pozwoli em mu zmierzy si ze mn na miecze, eby si przekona , i wszelki opór jest beznadziejny i on musi umrze . Powiedzia em mu, e jego ona jest cz ci zap aty, które) za da jego brat, eby umiera pogn biony. Kiedy zacz p aka , rozp ata em mu Kaprysem gard o. - - To by o proste, prawda? Proste dla fechtmistrza! - - Proste jak rozdeptanie robaka, m odzie cze. Ale nie dr czy em go. Cho mog em.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
-1 co si potem sta o? Szersze jakby wyra nej widzia teraz Yoricka. Ulepiona z mg y zjawa by a ylastym, niadym, zupe nie nagim m czyzn z d ugimi, si gaj cymi ramion, pozlepianymi w strajki osami i ze sko tunion bujn brod . Zdawa sobie jednak spraw , e to tylko gra wyobra ni. e prócz mg y nie ma tam nic. - - Có , nic si nie sta o, m odzie cze, nic a nic! Zszed em schodami na dó . Zrobi em swoje i podejrzewam, e twój wuj równie . Wyszed em t sam drog , któr dosta em si do rodka - przez okno. Kr ci em si w pobli u, ciekaw, co si b dzie dzia o, kiedy on podpali dom. - - Przedtem zaryglowa
drzwi mojej izby! - krzykn Radgar.
- - To nie ja, m odzie cze, nie ja! Wzgl dem ciebie nie mia em adnych rozkazów, nie ywi em te do ciebie osobistej urazy. Nie wiedzia em, e tam jeste . Nigdy nie wojowa em z dzie mi. Zreszt zd
em ci nawet polubi . Gdybym chcia ci zabi , móg bym to bez trudu
uczyni pó niej, na morzu. Dobrze o tym wiesz, m odzie cze! - Duch sprawia wra enie wielce oburzonego pos dzeniem. Szersze u wiadomi sobie, e nie wiedzie kiedy podsun si do oktogramu i niemal dotyka noskami butów jego obrysu. Zjawa patrzy a teraz wprost na niego. Mia a twarz i oczy trupa, zupe nie martwe. Jednak pod innymi wzgl dami wygl da a jak
ywy cz owiek.
Dygota a z zimna, przy ka dym oddechu z jej ust wydobywa y si ob oczki pary. Trup by przecie nie oddycha , a duch nie dostawa by g siej skórki. Nawet jej odmienno
wydawa a
si Szerszeniowi dziwnie znajoma. Widzia ju gdzie takie oczy. - Fechtmistrzu! - powiedzia a cicho posta . - Pozwolisz tak cierpie bratu? Szerszeniowi znowu zje - Dlaczego wsiad
y si w oski na karku.
na ód ? - spyta Radgar.
Ku uldze Szerszenia duch odwróci si i znowu zacz kr
niespokojnie po wn trzu
oktogramu, nie zostawiaj c w popiele ladów. -
eby ratowa ci ycie, m odzie cze! Powiedzia em ju , e ci polubi em. A nie
podoba mi si ten twój gburowaty kuzyn. le mu z oczu patrzy o. - Ratowa mi ycie po co? Duch westchn . - - eby ci sprzeda , m odzie cze, eby sprzeda ! Pom ci em swoich ludzi, mia em ju jednak trzydzie ci sze - - Próbowa
lat, a nikt jeszcze nie uczyni mnie bogatym.
mnie sprzeda królowi Ambrose’owi?
- - Chcia em mie pewno ,
e moja praca zostanie nale ycie wynagrodzona. Z
grubasa wychodzi czasem straszna sknera.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - A wi c st d wiedzia , e yj ! Ale nie wysz o? Nie chcia mnie kupi ? - - Twardy z niego cz owiek. Nas
na mnie Czarn Izb i ledwie uda o mi si zbiec z
Chivialu; jego inkwizytorzy ju deptali mi po pi tach. - Zjawa znowu przysun a si bli ej. Gdyby mnie schwyta , dowiedzia by si , gdzie ci ukry em, i gra by si sko czy a. - Co by ze mn zrobi , gdyby dosta mnie w swoje r ce? Yorick wzruszy ramionami. - - To ju jego sprawa. Ja dostarcza em mu zdrowego athelinga i na tym moja rola si ko czy a. - - Nie uda o si jednak, wróci
wi c tutaj i spróbowa
dobi targu z moim wujem?
- - Bystry z ciebie ch opiec, m odzie cze, bardzo bystry. -1 co si wtedy sta o? Ile ci za mnie zaproponowa ? Duch spojrza w niebo i wci gn w nozdrza powietrze. - - wit si zbli a? Jak d ugo dzia a to zakl cie? - - Odpowiedz na moje pytanie! - - Nic si nie sta o. Przesta o si cokolwiek dzia . Radgar krzycza teraz, g os mia na adowany emocj . - - Cynewulf i ciebie wyprowadzi w pole! Nie szcz ci o ci si w wy udzaniu pieni dzy od królów, prawda, Yoricku? Pojma ci i zmusi , eby mu powiedzia , gdzie jestem, ale nie by Ambrosem - nie móg mnie dopa
w
elaznym Dworze. Czeka wi c,
pewien, e w ko cu sam do niego przyjd . Ciebie zabi . A twój miecz powiesi na cianie w swojej sali tronowej. - - Co? Mój Kaprys! - Duch odrzuci w ty g ow i zawy - przeci gle, przenikliwie. Cwicno l odpowiedzia mu grzmotem. Zawodz c i lamentuj c, Yorick doskoczy do miecza, chwyci go obur cz i szarpn . Daremne by y wysi ki postaci z mg y próbuj cej wyrwa sta z ziemi. Miecz ani drgn . - - Ha ba! Ha ba! Odnie cie Kaprys do domu! Odnie cie go do Dworu! Nie zostawiajcie go tu. Je li b dzie trzeba, powiedzcie im, e Yorick pasa teraz winie, ale nie zostawiajcie tu mojego biednego Kaprysu na poniewierk . I w tym momencie Szersze u wiadomi sobie, co tak przera aj co znajomego widzi w tej zaro ni tej zjawie. - Radgarze! On nie jest martwy! Jest thrallem! Stwór w oktogramie pad na kl czki obok swego miecza i zacz
go pie ci , ca owa ,
co do szepta . - Czy to mo liwe?! - wrzasn Radgar. Czarownik, gdziekolwiek by , nie odpowiedzia . Ale dlaczego nie mia oby to by mo liwe?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Thrall? - Duch zaszlocha , obejmuj c czule miecz. - Odszukaj go, m odzie cze! Odszukaj i zabij. winiopas? Gdzie na tej wyspie Fyrsieg po nale cych do króla
kach b ka si
fechtmistrz winiopas. Szersze zazgrzyta z bami. Ale to musi radowa Cynewulfa. - Odpowiadaj na moje pytania - krzykn
Radgar. - Dlaczego wyjawi
tajne
instrukcje ambasadora? Yorick dalej g aska i adorowa r koje
miecza, odpowiedzia jednak spokojniejszym
ju g osem: - - Trudno jest zabi króla, m odzie cze, je li zale y ci, eby prze
i si tym pó niej
che pi . Musia em spotka si z Pledem w cztery oczy. Zaprzyja ni em si wi c z tob w nadziei, e za atwisz mi takie spotkanie. Za atwi
, ale on by sprytny... przyszed nie sam.
Trudno. Dobi em targu z twoim wujem, a tym samym traktat stawa si tylko wistkiem papieru. Poka na pensja dla Cynewulfa i zapominamy, co zosta o w nim zapisane. Ambrose zadowolony, Cynewulf zadowolony. Ja zadowolony. Pragn em tylko zemsty i dokona em jej bez twojej pomocy. - - Pensja? Tron? Co jeszcze dosta Cynewulf? Powiedzia da
, e da
mu ju ... e
mu moj matk ! W jaki sposób? - - Wywar, m odzie cze. Podsuwasz go kobiecie i ona zasypia. Wtedy si z ni
zabawiasz. Od tej pory jest ju twoja. Radgar j kn . - Czyli za tym wszystkim sta Ambrose? Ambrose? Westchnienie Yoricka by o jak poszept wiatru w koronach drzew. - Za pó no, bracie! Ju
wit. Nowy dzie ... - Szept cich . - egnaj, m odzie cze...
Przez mg i drzewa nie przebija si nawet promyk wiat a. W oktogramie tkwi tylko miecz i niczego wi cej nigdy tam nie by o. Znikn
nawet Healfwer. Gdzie niedaleko
gwizda i bulgota gejzer. Szersze dr
jak w febrze.
- - On jest martwy, prawda? Thralla nie da si odczarowa ? - - Nie da si . Jest martwy. By ajdakiem. Szersze wszed do oktogramu i, cho r ka mu dr
a, bez trudu wyci gn
miecz z
ziemi. - - Wezm go i ode
kiedy na Pos pne Wrzosowisko. - Jestem mu to winien.
- - Jeszcze nie teraz - powiedzia Radgar. - Zanim ten dzie dobiegnie ko ca, b dzie mi potrzebny dobry miecz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Trudno jest zabi króla.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
VIII
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
1
Przez wi ksz cz
w drówki przez Weargahlaew do wylotu tunelu Radgar by
ledwie przytomny. Chcia odszuka Healfwera i przekona starca, e krater stanie si wkrótce jego grobem, o czym ten szaleniec sam bardzo dobrze wiedzia i czego od dawna pragn . Szersze
odwiód go od tego zamiaru i zmusi do pozostawienia czarownika w asnemu
losowi. Duch powiedzia , e ju
wita, ale w wype nionym mg
kraterze nic na to nie
wskazywa o. Gdzie nie spojrze , tryska y gejzery pary, wrz tku i cuchn cych gazów. W bajorach bulgocz cego b ota znik y cie ki, jeziorka zala y rozleg e po acie lasu, a na znaj cego drog Radgara nie by o co liczy . Kilkakrotnie mdla struty oparami i gdyby nie Szersze , który na wpó go wlok c, na wpó nios c, par z nim dalej przed siebie, osun by si na ziemi i umar . Oczywi cie Szerszeniowi si dodawa a wi ; ale ten nadludzki wysi ek musia
mie
swoj
cen . Przy braku dziennego
wiat a i jakichkolwiek punktów
orientacyjnych tylko nieustaj ce burczenie Cwicnolla wskazywa o kierunek marszu.
eby
trafi do wylotu tunelu musieli oddala si od wierzcho ka. Wierzcho ek nie stanowi ju dla nich najwi kszego zagro enia. Pod ich stopami, w ród cuchn cych wyziewów siarki, paruj c i dygoc c, budzi si do ycia staro ytny krater Weargahlaew. Czemu to tak boli? Radgar ju od dawna domy la si , kto zabi ’tat , i powinien by rad, e jego podejrzenia si potwierdzi y. Od mierci Eleda up yn o blisko sze
lat; by to
koszmar z dawno minionego wiata. Nie by o ju osieroconego ch opca op akuj cego mier rodziców. Dryl i lata sp dzone w elaznym Dworze zmieni y go w kogo zupe nie innego - w samodzielnego m odego m czyzn , który potrafi przetrwa w wiecie. Nie by ju tamtym dzieckiem. Dlaczego wi c tak cierpi? Przej cie przez zawalony kamieniami tunel by o jeszcze trudniejsze ni wcze niej. Ca y czas sypa si im na g ow skalny gruz, ale w ko cu wydostali si na wiat. I tak na wpó ju oszala e ze strachu konie wpad y w jeszcze wi ksz panik na widok dwóch ub oconych, zakrwawionych postaci, ale Szerszeniowi uda o sieje uspokoi na tyle, by mo na ich by o dosi
. Nad Bselstede by o troch widniej ni w kraterze, ale wiatr, który si zerwa , wzbija
tumany dusz cego popio u. Radgar stosowa si biernie do polece swojego fechtmistrza, nie zwracaj c uwagi, dok d ten go prowadzi. Czy nie sta o si zado
sprawiedliwo ci, e Eleda dosi
a zemsta za mier ludzi,
którzy przez niego zgin li? Jego zabójca, Yorick, ju za to zap aci . Czy gdyby zgin równie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
jego wspólnik Cynewulf, lawin rzezi da oby si kiedykolwiek powstrzyma ? Czy zado
nie
sta o si sprawiedliwo ci, e kobieta, któr iEled wykrad , a potem pokocha , zosta a z
kolei wykradziona jemu, i to sprowadzi o na
mier ? Nie mo na jej by o obwinia za to, co
wydarzy o si wtedy i dzia o pó niej. Nie zrobi a nic z ego, dlaczego wi c syn nie mo e jej wybaczy ? Dlaczego nie os dza jej jak zwyczajnego cz owieka, lecz jak idea ? ajdak! Je li kto zas je li zale y ci, eby prze
tu na mier , to tylko Cynewulf. Trudno jest zabi króla,
i si tym pó niej che pi . Tak, duch Yoricka mia bez w tpienia
racj . Ale czy powiedzia prawd o morderstwie? Wymierzanie królom sprawiedliwo ci nigdy nie by o atwe. Trzeba lepszego dowodu ni be kotliwa relacja zaczarowanego thralla. Kiedy wjechali w las i drzewa os oni y ich troch przed chmurami popio u, Szersze ci gn
wierzchowcowi wodze i zaczeka na swojego podopiecznego. Wygl da tak, jakby
mia zaraz umrze z wyczerpania. Oczy pod pobiela ymi brwiami przypomina y otwarte rany, ca y by oblepiony popio em i zbroczony krwi ; nalot popio u zmieni meszek pod nosem w sumiaste mlecznobia e w sy. Biedny Szersze ! Niewielu fechtmistrzów poddawanych by o trudniejszej próbie w nieca y miesi c po po czeniu wi zi . Ten ch opiec naharowa si za dziesi ciu m czyzn. - - Ju lepiej si czujesz? - zapyta Szersze , splun wszy b otem. - - Jestem tylko zm czony. - Radgar ziewn
mimowolnie. - Zazdroszcz
wam,
fe htmistrzom. Nie wiecie, co to zm czenie. - - Oj, wiemy, wiemy. Nie mo emy tylko spa , kiedy odpoczywamy. Co teraz zamierzasz, athelingu? No w wymierzenia
nie, co? Pozna prawd o morderstwie, ale nie przybli
o go to ani o krok do
sprawiedliwo ci
Gdyby
Cynewulfowi krwaw
zemst
czy
pomszczenia
mierci
albo po prostu rzuci si
ojca.
poprzysi
na niego z mieczem, dworscy
thegnowie zabiliby go, a razem z nim Szerszenia. Co do tego nie by o najmniejszych tpliwo ci. - - Dorad mi co . - - Nie pos uchasz. - - Zobaczymy. - - Zosta królem. Czy nie tego pragniesz? - Pytanie to, zadane schrypni tym g osem, zabrzmia o niemal jak stwierdzenie. - - Owszem. - Radgar by zbyt znu ony, by dalej k ama . - Ale to niemo liwe. Nie ud my si , Szerszeniu. - Droga od przysi gi cnihta do przysi gi koronacyjnej zaj a tacie sze
lat, a by najm odszym królem w dziejach Baelmarku.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - No to uciekajmy. Ukryjmy si ... w Chivialu, w Thergy, gdziekolwiek. Ucieka ? Radgar jecha przez chwil w milczeniu, rozwa aj c t sugesti . - - Nie mog . Aylwin, Leofric, wszyscy inni, którzy mi pomagali... Cynewulf ich zabije. - - Na pewno. Popro wi c o azyl którego z przyja nie do ciebie nastawionych earlów, - To by doprowadzi o do wojny domowej! Szersze popatrzy na niego podkr onymi oczami. - Fakt. I w
nie dlatego radz ci zosta królem. Wybieraj c jak kolwiek inn drog ,
zginiemy. Trudno jest zabi króla. Królowi zabijanie przychodzi bez trudu. Wysy a dzieciaka na fae tg z Goldstanem i Roóercrseftem, a sam siada do pisania zaprosze na pogrzeb. Po paru chwilach Szersze dorzuci : - Od pocz tku wiedzia mo esz si ukry . Musisz brn
, e tak b dzie, je li tu wrócisz. Nie mo esz teraz uciec, nie w to dalej.
Tak, ale on nie widzia przed sob dalszej’ drogi.
Kiedy dotarli do pól uprawnych, pogoda si zmieni a, a wiatr skr ci na pó nocny wschód. Nad ziemi unosi a si wci
mgie ka wiruj cego popio u, który wciska si do oczu
i chrz ci w z bach. Na pastwiskach porykiwa o
nie byd o. Posypani popio em thralle
pracuj cy na polach wygl dali jak duchy. Szlak si poszerzy i jad cy przodem Szersze znowu powstrzyma konia, by zaczeka na przyjaciela. - Przyszed ci ju do g owy jaki pomys ? - Wygl da na pó ywego. Fechtmistrze trac cy swego podopiecznego zwykle tracili rozum, a nierzadko wpadali w sza . Co si dzieje z fechtmistrzem, który nie widzi drogi wyj cia z opresji? Jak zachowa si w tej sytuacji Szersze ? - Wierzysz w to, co powiedzia ten duch, przyjacielu? Szersze
ci gn brwi.
- Nie do ko ca. Odnosz wra enie, e próbowa os ania Ambrose’a. Nied ugo potem zauwa yli kilkunastoosobow strony miasta. Szersze na wszelki wypadek wysun
grup
konnych, zbli aj
si
od
si przed Radgara, ale szybko okaza o
si , e samobójczy heroizm nie b dzie potrzebny, bo na czele grupy jecha Leofric. Leofric zatrzyma konia i patrzy z wyrzutem na zbli aj cego si Radgara. Kiedy si zrównali, zawróci wierzchowca.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A wi c yjesz? Aylwin i reszta równie zawrócili i ruszyli za nimi. Skoro powrotu athelinga do miasta nie da o si utrzyma w sekrecie, to niech to ju b dzie ostentacyjna parada poparcia. Radgar u miechn si . - - Tylko co to za ycie. - - Czego si dowiedzia
?
- e nikomu nie mo na zarzuca , i
le pilnowa drzwi frontowych, bo w rodku by
zdrajca, który wpu ci zabójc przez okno na ty ach domu. Ulga rozja ni a surowe oblicze thegna, ale tylko na chwil . - - Healfwer by tam jeszcze? S ysza em, e wszyscy wynie li si z Weargahlaew. - - Zosta w kraterze sam i jest zdecydowany tam umrze . Na moj pro
przywo
ducha Geste’a i ten potwierdzi nasze przypuszczenia, ale nie wiem, czy mo na mu do ko ca wierzy . Przyzna , e zabi mojego ojca, i twierdzi, e mia wspólnika w Cynewulfie. Trudno jednak orzec, czy nie k ama ! - - Tym nie zaprz taj sobie g owy - warkn Leofric. - Je li nawet nie on zabi twojego ojca, to i tak ma na sumieniu wiele innych mordów. A tobie dobrze chyba zrobi k piel w pa acu gor cych róde , zmiana odzienia, miska gulaszu i troch snu. W po udnie musisz by na zgromadzeniu. - - Nie jestem thegnem. Roóercraeft mnie nie wpu ci. Niebieskie oko Leofrica zab ys o. - - Niech no tylko spróbuje. Radgar podzi kowa mu u miechem. - - Je li usn w gor cej k pieli, zanie mnie do sali i obud , kiedy b dzie si dzia o co ciekawego. - - Mo e by bardzo ciekawie. - Leofric cmokn . - Co najmniej trzech kandydatów do rzucenia wyzwania zabiega o poparcie. S szans , e adnemu nie uda si go zebra . A wtedy wysuniemy twoj kandydatur . - - Przecie nawet cnihtem jeszcze nie jestem. - O, znajdziemy jaki sposób, eby to obej . Leofric nie poddawa si atwo.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2
Zwlekaj si z tego wyrka - powiedzia g niego zrzuc . Radgar uchyli z trudem ci
no i chyba po raz trzeci Aylwin - bo ci z powiek . Szorstkie koce drapa y mu skór ,
mierdzia o siark ... zgromadzenie zbiera si w po udnie... O, duchy! Otworzy oczy. - - Daj mi co do picia, ty przero ni ta góro mi ni! - Zaciskaj c z bólu z by, usiad na
u i wzi
od Aylwina kufel wierkowego piwa. Pij c apczywie, zauwa
tunik rozpostart na
wytworn
ku i jakie b yszcz ce przedmioty na sto ku. Thegn Leofric szykowa
swojemu protegowanemu wej cie w wielkim stylu. - - Szybciej! Mamy k opot. - Cokolwiek by my le o twarzy Aylwina, by a to na pewno twarz szczera. Syn Leofrica nie nadawa si na wita. Ci ka praca, pogoda ducha, wytrzyma
, owszem; lojalno ci w nadmiarze, inteligencja szcz tkowa. Si a fizyczna, a
jak e. Na kosztowne zaczarowanie w lewiatana nie móg sobie jeszcze pozwoli , ale i bez tego ch op by z niego na schwa , co za do rozumu, to nie potrafiliby mu go wyczarowa wi cej nawet najlepsi czarownicy wiata, zreszt i tak nie wiedzia by, co z nim pocz . Podobnie jak ojciec by lojalny, lojalny a po grób. Jednak o opini na jaki temat pyta o si go tylko z grzeczno ci. - - Jaki k opot? - Radgar odrzuci koce i zadygota z zimna tym dotkliwszego, e cia o mia rozgrzane. Dygota a ca a izba, b yskotki na sto ku podskakiwa y, Cwicnoll wci
si sro
ko trzeszcza o.
.
- - Z thegnem Szaerszsniem. - - Co z nim? - - Wyszed . - Dok d wyszed ? Fechtmistrze nigdy nie rozstaj si ze swoimi podopiecznymi. Radgar w
bryczesy. Deszcz b bni o dach.
- Chyba zabi Wulfwera. - Co? Opowiadaj! - Wci gn
szybko we niane po czochy i wsta , rzucaj c
Aylwinowi d ugie podwi zki. By y bardzo szykowne, wprost królewskie, a w ród b yskotek czekaj cych na sto ku znajdowa a si naramienna brosza, wielka jak pi
Aylwina, i niemal
tych samych rozmiarów klamra do pasa, obie po yskuj ce z otem i ciemnoczerwonymi granatami. Aylwin ukl
, eby zapi
podwi zki na ydkach przyjaciela
- - Siedzia tu pod drzwiami, Radgarze, i pilnowa ciebie. - - Wiem. - Teraz koszula. Zanosi o si na to, e wyci gni cie wszystkiego z Aylwina
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
troch potrwa. - - Tato kaza mi tu przyj
i powiedzie mu, e Wulfwer wróci . Dziwnie to przyj ,
Radgarze. Znaczy si , Szersze . Twarz mu si zrobi a bia a jak ser, krzykn
do mnie, ebym
zosta i mia na ciebie baczenie. Kaza mi przysi c, e si st d nie rusz . A potem wybieg , Radgarze. Radgar cisn wyobra
si b yszcz cym, grawerowanym pasem i zapi
ozdobn klamr . Nie
sobie niczego, co mog oby sprowokowa fechtmistrza do takiego zachowania. Niczego! - - Powiedzia co , zanim wybieg ? Nic nie wyja ni ? - - Co tam krzykn , Radgarze, ale nie zrozumia em. Bo to by o po chiviansku. By
troch zdenerwowany. Raczej bardzo. - - Nie zrozumia
ani s owa?
- - Nic a nic, Radgarze. - A wi c to by powód strapienia Aylwina. Ojciec pewnie nie zostawi na nim suchej nitki. - - Nie twoja wina, e nie znasz chivianskiego. Aylwin wyprostowa si . Wygl da teraz tak jak przed laty, kiedy by trzy razy mniejszy i przydybano go na podkradaniu miodu. - Us ysza em tylko twoje imi , imi Wulfwera i chyba Healfwera. -1 nie wiesz, dok d si uda ? - Radgar znieruchomia z nog nad butem i zastanawia si przez chwil , W ko cu wzu but, potem drugi i nadal nie przychodzi o mu do g owy nic, co mog oby sk oni fechtmistrza do opuszczenia swojego podopiecznego. Zw aszcza tutaj, gdzie na jego gard o ostrzono ju sto no y. - - Nie wiem. - - Kiedy to by o? - - Jak
godzin temu. Przysi
mog em wi c st d odej
em mu, e nie msz si spod twoich drzwi. Nie
i nikomu powiedzie . Powiedzia em dopiero tacie, kiedy przyszed
ci obudzi . Tato go teraz szuka. Ilu ludzi jest w stanie zabi fechtmistrz w ci gu godziny? Radgar owin we nian opo cz i spi
j na ramieniu wspania
brosz . Gotowe. Wzi
si mi kk ,
grzebie i stan
przed lustrem. Nie spodoba a mu si wychudzona, spi ta twarz, któr w nim ujrza . Szersze za ama si , ale jemu nie wolno. Bior c sobie tego ch opca na fechtmistrza, pope ni em najgorszy b d w ca ym swoim krótkim yciu. - - Co dok adnie powiedzia
mu o Wulfwerze?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Tylko to, e wróci . Tato rozmawia z nim dzi rano. Okazuje si , e król wys
go
do Weargahlaew, eby zobaczy , jak tam jest, i wyprowadzi pustelników, je li sytuacja dzie tego wymaga a. Wróci przed witem. Radgar i Szersze musieli si z nim min . Nie by o w tym nic dziwnego, bo w góry wiod o wiele szlaków. Krater zalicza si do dóbr królewskich, tak wi c pos anie tam w sytuacji takiego zagro enia samego tanista równie nie powinno dziwi . Co w tej informacji mog o poruszy Szerszenia do tego stopnia, e zdecydowa si na taki szalony krok? - Nie ma w tym twojej winy - pocieszy Radgar przybitego Aylwina. - Nie mówi em tego wcze niej, ale Szersze jest w
ciwie za m ody na fechtmistrza. Powinienem by go
uprzedzi , e nie zamierzam da si po czy wi zi , jednak nie zrobi em tego, i biedak, niewiele si zastanawiaj c, skoczy za mn w bagno. To wspania y dzieciak, ale jeszcze dzieciak. Aylwin my la przez chwil intensywnie, marszcz c nos. - - To po co po czy - - Teraz tego
go wi zi ze sob ?
uj . - Radgar przewiesi sobie przez rami pendent z mieczem
Yoricka. - Nie mia em jednak wyboru. Gdybym tego nie zrobi , prawdopodobnie obaj gniliby my teraz w lochu przykuci do ciany
cuchami. A poza tym Szersze tak si do
tego pali , e nie mia em serca sprawi mu zawodu. - Zanim u wiadomi sobie swój b d, na ziemi le
ju martwy cz owiek. - Szersze by w Chivialu moim najlepszym przyjacielem,
pierwszym przyjacielem, jakiego tam znalaz em, namiastk ciebie, Aylwinie. - M odszym bratem, którego nigdy nie mia . - Teraz p
jak mokra ci ciwa. To moja wina, nie twoja. -
Je li Szersze zabi Wulfwera, to dlaczego on, Radgar, nie oczekuje ju w kajdanach na proces? Wszed Leorric. - - Wyjecha - zwróci si do Radgara, zerkn wszy spode ba na syna. - - Dok d? - - W g b l du. Wszed do stajni i kaza sobie wyda konia. Thralle siod ali ju Cwealma, kiedy jeden z niewolników za da od niego okazania upowa nienia na pi mie, a wtedy on doby miecza. O, duchy! - - Zagrozi mieczem królewskiemu hengestmennowil - - Gorzej - burkn
szyper. - Ten cz owiek pos
thralla po dworskiego thegna i
dworski thegn wyci gn miecz na Szerszenia. - - Nie! I Szersze go nie ostrzeg ? - To nie mie ci o si w g owie! Prawdopodobnie Bael zlekcewa
ostrze enie albo nie wiedzia , co to fechtmistrz. Wzi go za bu czucz cego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
si ch opca... -1 co zrobi Szersze ? - - Przy miecza z r ki. To w
mu sztych swojego rapiera do nadgarstka i zmusi do wypuszczenia ciwie nie by a walka.
- - Tego akurat jestem pewien. - - Odjecha w g b l du. Nie wiem dok d si kierowa . I to tyle. - - Nie zrobi nic Wulfwerowi? - - Nawet si do niego nie zbli unfrid i RoÓercrseft wys
. - Leofric westchn
za nim po cig. Nie przys
ci ko. - Ale król uzna go za
y si to twojej sprawie, athelingu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3
Mord to jego imi i mord jest jego natur . Szersze
za da w stajni wydania
Cwealma, bo by to ko Radgara i bior c go, nie powinien zosta pos dzony o kradzie . Pomys by dobry, gorzej z wprowadzaniem go w ycie - durny stajenny mimo wszystko kr ci nosem. Z Cwealmem te by y k opoty. Nie chcia nosi na grzbiecie obcego, a krótka walka na miecze w stajni jeszcze bardziej go znarowi a. Wy adowywa swoj z
, p dz c
pod gór pe nym galopem. Jako je dziec Szersze ust powa o klas takiemu Dominikowi czy Gryziwilkowi, ale wychowa si przecie w ród koni i ta baelska szkapa, czy jej si to podoba, czy nie, b dzie mu pos uszna. - Nie denerwuj si tak! - ofukn
konia. - Wystarczy, e ja jestem zdenerwowany za
nas dwóch. Nie czujesz tego? Cwealm zastrzyg tylko uszami i galopowa dalej. Szczyt Cwicnolla nikn
w o owianych chmurach, ale pomruki wulkanu stawa y si
coraz dono niej sze, coraz bardziej gniewne. Niemal ju nie cich y, a lej cy deszcz dociera do ziemi powodzi bia ego b ota. Kary Cwealm by ju siwkiem. Szeregi pochylonych thralli sadz cych co na polach przywodzi y na my l popielate korowody duchów w nie nobia ym wiecie. Cwicnoll by teraz gro ny. Jeszcze aden fechtmistrz w dziejach Zakonu nie opu ci w ten sposób swojego podopiecznego i Szerszeniowi chcia o si wy z bólu, jaki cierpia na skutek roz ki. Czy by dzielny, m ody sir Szersze naprawd postrada zmys y? Niewykluczone. W ka dym razie nie potrafi si oprze sile, która pcha a go pod t gór . W elaznym Dworze z pogard s ucha opowie ci sir Utracjusza o katuszach, jakie ten prze ywa
na skutek rozdzielenia z
podopiecznym. Teraz go rozumia . Posi ek i par godzin odpoczynku w fotelu pod drzwiami izby Radgara pomog y mu zregenerowa si y. Oczy ci y te umys zamulony wyziewami Weargahlxw oraz zwyczajnym wyczerpaniem i przywróci y jasno
my lenia. Kiedy korytarzem, be kocz c co
o
Wulfwerze, nadbieg ten Bael o wyczarowanej muskulaturze, Szersze dawno ju wiedzia , gdzie przez ca y dzie podziewa si tanist. Wykoncypowa to, analizuj c wyznanie ducha. Yorick mówi co
o pensji. Ambrose trzyma Cynewulfa na z otym
cuchu.
Wyp acanie królowi Baelmarku osobistej pensji by o z pewno ci ta sze, a prawdopodobnie du o ta sze od prowadzenia wojny czy honorowania wszystkich surowych warunków traktatu. Cynewulf przekupywa tymi pieni dzmi earlów... niektórych earlów... tylu earlów,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ilu by o trzeba... by utrzyma si przy w adzy. I kiedy Radgar odnalaz si w
elaznym
Dworze, Ambrose dostrzeg w nim zagro enie dla pewnego bardzo wygodnego uk adu. Gdyby Radgar skorzysta z jego zaproszenia i, niczego nie podejrzewaj c, uda si do Bondhill, ju by stamt d nie wyszed . Poza Ambrosem i paroma gwardzistami nikt by nie wiedzia , e zaginiony atheling w ko cu si odnalaz . Ale Radgar unikn tej pu apki. Radgar unikn
pu apki dzi ki temu,
e jego fechtmistrz instynktownie wyczu
niebezpiecze stwo! Dobrze to wiedzie ! Instynkt ju raz go nie zawiód , a wi c ta podró z powrotem do Weargahlasw nie jest mo e taka bezsensowna... Skofundowany Ambrose uprzedzi swojego wspólnika, spodziewa
k opotliwego go cia. Cynewulf pos
e powinien si
rych o
syna na konsultacje z rodzinnym
czarownikiem, szalonym Healfwerem, który by dla króla Baelmarku tym, kim Wielki Czarodziej Kolegium dla Ambrose’a. Hea fwer by
ród em wszystkich podst pnych czarów. Radgar, cho nic nie mówi ,
pewnie si tego domy la . Szerszenia zastanawia a spreparowana brandy, któr Cynewulf zniewoli królow Charlotte. Pochodzi a z Chivialu i stanowi a cz Albo baelmarscy czarownicy nie potrafili przyrz dza
zap aty dla zdrajcy.
napojów mi
ci, albo Hea fwer
wiadczy takie us ugi tylko aktualnie panuj cemu królowi, a tym by wówczas JEled. Którego z braci faworyzowa ? Prawdopodobnie nie zdawa sobie w pe ni sprawy, do jakich niecnych celów wykorzystywane s jego czary. Tym razem Wulfwer musia mu powiedzie , e na scenie pojawi si kolejny butny kandydat do rzucenia wyzwania, nie wyjawi jednak, e jest nim syn Eleda. I tak stary szaleniec wy piewa dla Radgara kolejn pu apk . Je li Healfwer byl jeszcze zdolny do prze ywania jakich ludzkich emocji, musia nim strasznie wstrz sn im powiedzie
widok kolejnego go cia. Na swój pokr tny, ob ka czy sposób usi owa
o swoim poprzednim kliencie, uskar aj c si
mamrocz c co o
na podwójny obowi zek,
daniu od niego cudów. W popiele doko a oktogramu widnia y lady stóp!
Gdyby nie otumanienie wyziewami krateru, podopieczny i jego fechtmistrz domy liliby si od razu, co to oznacza. Kiedy nadbieg Aylwin, czuwaj cy pod drzwiami Radgara Szersze wszystko to ju wiedzia ; wiedzia , dok d pojecha tanist, i wiedzia , e ten musia wróci z Jaskini Banitów z czym
miertelnie gro nym. Przykaza
Aylwinowi,
e ma powtórzy
Radgarowi, co
nast puje: “Nie przyjmujcie nic od Cynewulfa ani od Wulfwera - nie pijcie
adnej
wyszukanej brandy, nie g aszczcie adnych przymilnych lisich szczeni t”. Teraz Szersze straci ju wszelkie zainteresowanie tanistem. Instynkt podpowiada
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mu, e prawdziwe niebezpiecze stwo zagra a sk din d i jego oddaleniem zaj przede wszystkim. Nie mia
si trzeba
adnego dowodu ani logiczego argumentu na poparcie tego
przekonania, narasta o ono w nira jednak ci gle i by o ju tak silne, e chcia o mu si krzycze . Zdawa sobie spraw , e to wbrew zdrowemu rozs dkowi. Ale tak jak poprzednio wyczu
ród o zagro enia w Ambrosie i Cynewulfie, tak teraz wyczuwa je w Cwicnollu. I
nie dlatego, chyba po raz pierwszy od ponad trzystu lat, fechtmistrz opu ci swojego podopiecznego i ruszy w po cig... w po cig za czym? Za dzik g si czy mo e dzikim ogniem? Wichura i b otna ulewa... by ju prawie w chmurach. Nie widzia wulkanu, czu tylko, jak dygocze z gniewu. Podopieczny znajdowa si w niebezpiecze stwie. Gdzie tam na górze on, Szersze , musi stoczy walk z kim ... A mo e z czym ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4
Leofric chcia , eby odby o si to z wielk pomp . Chcia , eby Radgar wmaszerowa do Cynehofu na czele werodu, a najlepiej dwóch. Chcia wprowadzi wcze niej do rodka popleczników, którzy przywitaliby to wej cie aplauzem. Ceolmund sprzeciwia si temu gor co, opryskuj c lin pod og . - Nie wychylaj si , nie wychylaj! Oczywi cie, id na zgromadzenie. Niech widz , e okazujesz zainteresowanie, ale nic ponadto. B dojd , a ty nie mo esz by kojarzony z pora
si spierali, wyk ócali i do niczego nie
.
W tym przypadku Radgar zgadza si ze starym wita, chcia nara
ównie jednak dlatego, e nie
przyjació na niebezpiecze stwo wi ksze, ni to by o konieczne. Ponury szeryf
Roóercreeft b dzie zapisywa imiona i je li obóz Radgara poniesie pora
- co wydawa o si
nieuniknione - to z pewno ci nast pi represje. Najstarsi nie pami tali, eby celem zwo ania sesji witenagemotu by a krytyka rz dów panuj cego monarchy. Kiedy Radgar i jego poplecznicy, oddawszy miecze cnithom przy wej ciu, wkroczyli do rodka, mroczna sala by a ju pe na. Stan li pod cian po prawej i rozejrzeli si . Ka dy z earlów przyby w asy cie swoich thegnów. Orszaki przemiesza y si ze sob i naradza y w rozszeptanych grupkach. W tym t umie wyró nia si Wielki Edgar. Na cz onków witanu czeka y rz dy sto ków ci gn ce si przed podium, na którym sta nie zaj ty jeszcze tron. Uk ad ten wydawa si Radgarowi uw aczaj cy starszy nie - earlowie b siedzieli przed przewodnicz cym zgromadzenia jak uczniowie przed belfrem, i to nawet nie z przodu, bo dwa pierwsze rz dy zajmowali ju cz onkowie rady królewskiej. - Kto przewodniczy? - spyta Leofrica. - Wulfwer? Szyper prychn
kpi co.
adna
ostentacyjna demonstracja poparcia nie mia a miejsca, ale Radgar dysponowa teraz w asn parti , na której czele sta o kilku cz onków witanu skaptowanych przez Ceolmunda oraz kilkoro starszych wiekiem m czyzn i kobiet ciesz cych si wp ywami - bogatych kupców i ziemian, z których cz
ci gni to specjalnie na t okazj z odleg ych czasami zak tków
Baelmarku. Taksowali go teraz chytrymi zielonymi oczami, ostro nie ograniczaj c swoje wypowiedzi do wspominania, jak to walczyli kiedy pod jego ojcem na wojnie, a w paru przypadkach pod jego dziadkiem w czasach wstydliwego triumfu nad gevilianskimi naje
cami. T
grup
wzajemnej adoracji otacza a
yw
palisad
ros a za oga
“Faroóhengesty”. Tworz cy j krzepcy m odzie cy gaw dzili z o ywieniem o tym, co jeszcze mo e si dzisiaj wydarzy . Nie by o dla nikogo tajemnic , e sesje witenegamotu cz sto ko czy y si bijatykami.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Radgar mia w
nie skomentowa liczb dworskich thegnów kr
cych si po sali,
kiedy rogi bojowe obwie ci y przybycie króla. Widzowie rozst pili si , robi c przej cie. Earlowie przestali intrygowa
po k tach i ruszyli na swoje miejsca. Jeden sto ek
pozostawiono nie zaj ty; by to symboliczny ho d sk adany zamordowanemu £sóelno5owi z Suóecg, którego tanist przebywa jeszcze na fae ngu w dalekiej Skyrii i nie wiedzia nawet, co si sta o. Za drzwiami znowu rykn y rogi i na sali zaleg a wzgl dna cisza. Ci, którzy siedzieli, wstali, by powita t ustego ajdaka w koronie i szkar atnej, oblamowanej futrem szacie. Przodem kroczy Roóercraeft na czele tuzina dworskich thegnów w kolczugach, drugi tuzin dworskich thegnów post powa za królem. Id c powoli rodkiem sali, min li paleniska i wst pili na podium. Cynewulf usadowi si na tronie, thegnowie ustawili si szeregami po obu jego stronach, zajmuj c niemal ca szeroko - To oburzaj ce! - achn
sali.
si Radgar. - Mój ojciec nigdy nie przyprowadza na
zgromadzenie swojej gwardii przybocznej. - Mo e powinien - mrukn cicho Leofric. -1 nigdy nie utrzymywa tylu dworskich thegnów! - Owszem, utrzymywa - powiedzia Leofric jeszcze ciszej - ale nigdy nie kaza mi urz dza z nimi takich publicznych parad. O? Nowicjusz musi si jeszcze wiele nauczy ! - A gdzie Wulfwer? Na sto kach siedzia o dziewi tnastu earlów, ale nie by o w ród nich królewskiego tanista, tradycyjnie honorowego cz onka witenagemotu. W tym przypadku jego nieobecno by a szczególnie zastanawiaj ca. Nawet taki gburowaty i niezbyt rozgarni ty b kart thrallicy jak Wulfwer zdawa sobie z pewno ci spraw , e powinien tu by i wspiera ojca. - - No, ealdorowiei - odezwa si Cynewulf. - Wy zwo ali cie to zgromadzenie. Wyci gn
zza pazuchy ma y zwój pergaminu i uda , e go z zainteresowaniem studiuje. -
Szesna cie podpisów, wymagane minimum zgodnie z prawem ustanowionym przez Radgara Wielkiego. Upowa nili my obecnego tu earla JEgeata do odpowiadania na wszelkie wasze pytania. Kto pierwszy do ciskania ajnem? - Odrzuci zwój i ze znudzon min rozpar si na tronie. - - Teraz! - szepn Leofric. - Albo nigdy! By to najodpowiedniejszy moment do rzucenia wyzwania. Sala wstrzyma a oddech, ale kiedy jeden z earlów zacz
podnosi si ze sto ka, dwaj inni równie si zerwali i okazja
zosta a zaprzepaszczona. Mo na si
by o domy la ,
e wszyscy trzej maj
królewskie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ambicje, ale aden nie zdo
jeszcze zebra niezb dnej liczby g osów i ka dy ywi nadziej ,
e zwróci na siebie uwag , zg aszaj c jaki wniosek w kwestii formalnej. Nim Cynewulf zd
wskaza palcem tego z nich, któremu udziela g osu jako pierwszemu, znowu odezwa
si róg. Tego punktu nie by o w programie obrad witenagemotu. Wszyscy si obejrzeli. um w Baelmarku by wy szy od tego w
elaznym Dworze i z pocz tku Radgar
widzia tylko wsuwaj cy si do sali dwuszereg b yszcz cych he mów. Widzowie znowu si rozst pili, robi c przej cie. Dopiero po chwili w cz owieku, który kroczy na czele oddzia u, rozpozna Wulfwera. Wulfwer nie zmieni si ani troch przez te pi
lat, jeszcze bardziej
tylko spot nia i zbrzyd . Tanist, niczym dwuno ny wó , przetoczy si
przez sal
z
obna onym mieczem w r ku. Zatrzyma si przy paleniskach i ypn spode ba na siedz cego na tronie ojca. Sala zagrzmia a w ciek ymi rykami protestu. - To jaki ob d! - szepn
Radgarowi do ucha Leofric. Na witenagemocie wyzwanie
móg rzuci tylko earl królowi. Niedopuszczalne by o, eby rzuca je swojemu earlowi tanist. Nawet Wulfwer musia o tym wiedzie . - To jaki fortel - odpar Radgar. - Na pewno. - Tylko jaki? Ryki protestu ucich y, kiedy Cynewulf d wign
si z tronu i uniós r
. Min mia gniewn , ale to jeszcze nic nie
znaczy o. Móg si umówi z synem, zaplanowa to, eby zamkn Wulfwer móg teraz wyrecytowa formu
usta ear om.
:
- Niding! - wrzasn . - Ga recene to me, wer to guÓe! Gea, unscamfsest earning óu, ic pxt gehate psot ic heonan nyllefleon...*[* N dzniku! Wyst p zaraz i walcz ze mn . Tak, bezwstydny otrze, kln si , e nie umkn przed tob ...] - Reszta tego staro ytnego wyzwania na pojedynek uton a we wrzawie, jaka znowu si rozp ta a. Cynewulf sta z uniesion r
i pozornie czeka na cisz , ale jego ma e oczka b dzi y
po twarzach zebranych. Wypatrzy w t umie Radgara i bez w tpienia zapami ta sobie, kto przy nim stoi. W ko cu wrzasn na ca e gard o, przekrzykuj c wrzaw . - - Ty zapijaczony wieprzu! Thrailowy pomiocie! Jak mog em si udzi , e uda mi si wyprowadzi ci na ludzi! Nie do , e nie potrafisz rzuci jak nale y wyzwania, to jeszcze robisz to na witenagemocie? Có , fyrd nas rozs dzi, ale to b dzie musia o zaczeka . Pierwsze stwo maj sprawy wagi pa stwowej. Niech zgromadzenie thegnów zbierze si pojutrze i... - - Nie! - krzykn
kto z sali i podchwyci o to tysi c gardzieli. Krzyczeli nawet go cie
z innych regionów, chocia oni nie powinni si miesza w lokalne sprawy. Cynewulf uda zaskoczenie. Przymru
oczy i powiód wzrokiem po zebranych, tak
jakby wypatrywa w ród nich prowodyrów, ale zachowywa spokój i kiedy uniós obie r ce
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
na znak, e prosi o cisz , t um pos ucha . - Skoro szacowni earlowie ycz sobie, by najpierw odby a si debata rady naszego regionu, to zastosujemy si do ich woli. Odraczamy witenagemot do dnia jutrzejszego. Thegnowie, fyrd zbierze si dzi , po zachodzie s
ca... - dar si co si w p ucach -...i
zgodnie z baelsk tradycj rozs dzi spór mi dzy nami i naszym tanistem! Leofric szepta co do Ceolmunda i paru innych cz onków witanu. Po chwili po ci ko d
na masywnym ramieniu swojego syna.
- Do Haligdomu! - powiedzia . - Biegnij do Haligdomu i zajmij go!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
5
Szersze wje
coraz to wy ej i wy ej, nie bardzo wiedz c, dok d zmierza i z
czym przyjdzie mu walczy . Par przez cuchn
mg
i lej ce si wci
z nieba potoki b ota,
kieruj c si tylko fechtmistrzowskim instynktem. Popió sypa si teraz tak g sto i by tak gor cy, e pewnie by si w nim usma
, gdyby nie deszcz. Biedny Cwealm potyka si co
chwila i lizga . Szerszenia nie opuszcza a obawa, e lada chwila z mg y wyskoczy na niego z rykiem on cy ogniokwacz. Z rapierem na ogniokwacza? Dlaczego instynkt fechtmistrza ka e mu szuka potwora, którego nie potrafi sobie nawet wyobrazi ? Ta wyprawa nosi a wszelkie znamiona samobójstwa. Nie by przecie uodporniony na ogie ! Pomimo otaczaj cej go zewsz d wilgoci odnosi wra enie, e czuje sw d spalenizny - odór masakry w Haybridge, czy mo e smród rozchodz cy si po Zachodnim Budynku tu przed pojawieniem si Radgara, który wyniós go nast pnie z po aru owini tego w koc. Dwa razy unikn
ju
mierci w
omieniach, a zanosi o si na to, e znowu spojrzy jej w oczy. Kiedy teren przed nim zacz
opada , a wiatr przybra w dwójnasób na sile, domy li
si , e dotar do nagiego siod a zwanego Baelstede. Zanosz c si kaszlem, niemal o lepiony otn ulew , skierowa Cwealma w stron wylotu jaskini. Wygl da o na to, e jego celem jest znowu krater Weargahlaew. Poczu budz
si do ycia iskierk nadziei - mo e mimo
wszystko nie b dzie musia walczy z ogniokwaczem, lecz z szalonym starym Healfwerem. Biedny Cwealm s ania si ju z wyczerpania; kaszla , potyka si coraz cz ciej i od czasu do czasu wydawa z siebie
osny kwik; ale s ucha je
ca, wiedz c, e inaczej
oberwie po zadzie p azem rapiera. - Ju niedaleko, stary druhu - pociesza go Szersze . - W w wozie nie b dzie tak le. Nigdy w yciu nie traktowa em w ten sposób zwierz cia, przyjacielu, i obiecuj , e ju nigdy nie b
. Robi to dla Radgara. Pami tasz Radgara...? - Ble, ble, ble! Nie tylko ogier
znajdowa si u kresu wytrzyma
ci.
W w wozie nie by o wcale lepiej. Cwealm musia brn
w g bokiej po kolana,
paruj cej rzece b ota, usianej kamieniami i ga ziami. W ko cu da za wygran , podda si , zrobi jeszcze par kroków i potkn si po raz ostatni. Szersze run na eb na szyj w b oto, które okaza o si bardziej gor ce, ni my la . Kiedy wystawi g ow ponad powierzchni , jeden rzut oka na wierzchowca wystarczy mu, by stwierdzi , e to koniec. Cwealm zosta unieruchomiony, z amana noga by a dla niego wyrokiem mierci. Szersze obj go za szyj i zaszlocha .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Przepraszam, przyjacielu, tak ci przepraszam! - Na tym wyroku mierci widzia te swoje nazwisko, p aka wi c i nad sob . - Je li zdarzy si cud i zobacz jeszcze kiedy Radgara - obieca - opowiem mu o twojej odwadze. Potem zrobi to, co by o trzeba, i zrobi to dobrze, bo pomaga kiedy ojcu przy uboju zwierz t i wiedzia , gdzie uderzy . Otar Nic o ub ocon opo cz i ruszy w wozem pieszo.
Z koniem nie by oby to mo liwe, ale teraz, spieszony, móg si posuwa brzegiem rzeki b ota. Zaro la i kar owate drzewa, które porasta y strome ciany w wozu, z jednej strony utrudnia y marsz, z drugiej ratowa y go przed zsuni ciem si z powrotem w p yn ce dnem b oto, bo mia si czego przytrzyma , kiedy rozmok e pod
e ucieka o mu spod nóg.
Krzepi a go wiadomo , e wkrótce znajdzie schronienie przed ulew w tunelu. Kiedy jednak dotar do ko ca jaru, ta nadzieja si rozwia a. Lawina b ota i kamieni, która zesz a ze stoku, zatarasowa a niemal ca kowicie wej cie do tunelu. Dok adniejsze ogl dziny wykaza y jednak, e z wierzchu pozosta a w ska szpara. Wdrapawszy si tam, poczu przeci g, który o ma o nie urwa mu g owy. A wi c tunel nie zosta ca kowicie zasypany. Przynajmniej na razie, bo ziemia nadal dr
a. Z owieszczy pomruk góry nie milk ani
na chwil . Szukanie po omacku krzesiwa i hubki trwa o d ugo, ale w ko cu je znalaz . Znalaz równie latarni z pozostawion w niej wieczk . Hubka by a zawilgocona i dopiero po wielu próbach uda o mu si rozpali ogie . Mia wreszcie wiat o i schronienie przed deszczem, ale ub ocone ubranie ci
o jak p ytowa zbroja, któr kazano mu wk ada w elaznym Dworze
na wiczeniach z walki na szerokie miecze. Cierpienie wywo ane roz jakby zel
z podopiecznym
o. Mo e dlatego, e i tak nie móg by teraz wróci do Radgara. By o to fizycznie
niemo liwe. Na to miejsce w lizgiwa si szybko odr twiaj cy ból ca kowitego wyczerpania. Co z tego? W przemoczonym odzieniu czu si fatalnie. I tak by nie zasn . Ruszy w b tunelu.
Od chwili, gdy wraca t dy z Weargahlsew z Radgarem, up yn o ze dwana cie godzin. W tym czasie dosz o do dalszych zawa ów. Nie by o ju
cie ki. Niewiele pozosta o z
samego tunelu. Gramoli si przez ha dy skalnych od amów, które w ka dej chwili mog y si obsun
i zmia
mu nogi albo pogrzeba ca ego. Nie raz, walcz c o oddech, musia si
przeciska przez w skie szczeliny mi dzy szczytami spi trzonych rumowisk a stropem. Czasami, wciskaj c g ow i ramiona w tak szczelin , wyczuwa silniejszy pr d powietrza, i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
to by o dla niego wskazówk , e pod a w
ciw drog . Ale równie przypomnieniem, e
gdzie wci nie si wiatr, on mo e si nie zmie ci . Kto wie, czy wylot tunelu, je li w ogóle tam dotrze, nie oka e si dla niego zbyt ma y. Wyczerpanie, dr ca ziemia, odór siarki, nasilaj cy si g ód i pragnienie... ci kie jest ycie fechtmistrza. I niespodziewanie przyszed koniec. Kamienie usun y mu si spod nóg. Z rosn cym oskotem, zarówno przed, jak i za nim, zacz
si wali strop... co uderzy o go w
lew r
si polecia w ciemno . Jego krzyk
, t w której trzyma latarni . Odrzucony jak
bólu uton
w og uszaj cym rumorze. Z góry sypa si grad kamieni, kurz d awi . Tunel
zapada si . Po chwili wszystko ucich o, nie czu ju ywcem w sercu góry.
przeci gu. By uwi ziony, pogrzebany
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
6
Do podwa enia wagi wyzwania nie dosz o w Catterstow od tak dawna, e niewielu pami ta o ostatni taki przypadek. Swego czasu Ceolmund bez oporu ust pi Pledowi, ale w odo ci przela wiele krwi, by zdoby
i utrzyma
earlostwo. Zna niepisane zasady.
Wiedzia , e earl pozostanie teraz w Cynehofie i b dzie zabiega o poparcie, poj c thegnów piwem i miodem, przekupuj c szyprów z otem. Rzucaj cy mu wyzwanie tanist musi za asny punkt rekrutacyjny i zjednywa sobie zwolenników obietnicami. Poniewa Haligdom, wielki dom ywio ów, by drugim pod wzgl dem wielko ci budynkiem w Waroóburhu, grupa Wulfwera tam w
nie powinna urz dzi sobie kwater g ówn . Zw aszcza e la o jak z cebra.
Ale Wulfwerowi nikt tego wcze niej nie podpowiedzia , a kiedy ju podpowiedzia , by o za pó no. Budynek zaj li wcze niej najro lejsi kompani Aylwina, a jego ojciec przyprowadzi tam w triumfalnym pochodzie reszt zawi zuj cej si partii JEdinga. Wyzwanie rzucone przez Wulfwera otwiera o nowe mo liwo ci. - - Trzymaj! - powiedzia Aylwin, rzucaj c Radgarowi he m bojowy. - Wybierz sobie miecz. - - S ucham? Wielka kolista sala nie by a wcale taka wielka, jak j zapami ta , ale i tak robi a imponuj ce wra enie. Przed laty, t ocz c si z miejsk dzieciarni w drzwiach, obserwowa cz sto z zapartym tchem, jak bra ców przywiezionych odziami z wojennych wypraw zathrallowuje si
tutaj w pokorne s ugi. Z bezmy lnym dzieci cym okrucie stwem
przedrze nia ich rozpaczliwe wrzaski i b agania o lito . Nikt go za to nie karci . Chivianska gawied te si za miewa a na publicznych egzekucjach baelskich je ców. Wtedy by o inaczej, toczy a si wojna. Co innego teraz. WemdLeof ca utworzy kr g, nie wpuszczaj c mi dzy siebie innych thegnów. Kto poda Aylwinowi tarcz , kto inny wr czy Radgarowi he m i zaprezentowa kolekcj drewnianych mieczy wiczebnych do wyboru. Stoj cy obok Leofric wyja ni : - - Zamierzaj przyj
ci w nasze szeregi, athelingu. Ale wpierw chc zobaczy , czy
potrafisz walczy , - - Nie sk ada em jeszcze przysi gi cnihta - powiedzia gniewnie Radgar. Taki rodzaj egzaminu by jego zdaniem nierniarodajny, nie pozwala okre li , jak b dzie sobie poczyna kandydat w prawdziwej bitwie, grozi za to przypadkowym okaleczeniem. He m, który mu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dano, mia przy bic z ma ymi otworami na oczy, ograniczaj elaznym Dworze dysponowa
powa nie pole widzenia. W
sprz tem o wiele lepszym, bezpieczniejszym i tak
ró norodnym, e by teraz ekspertem w kilkunastu stylach walki. Aylwin potrafi si pewnie pos ugiwa tylko szerokim mieczem i tarcz , mo e jeszcze toporem bojowym. - - Nie mo esz si ju wycofa - powiedzia szyper i usun
si , pozostawiaj c go w
kr gu u miechni tych twarzy. Fakt! Radgar odrzuci he m, podzi kowa za tarcz . Doby Kaprys, miecz z kocim okiem niesko czenie lepszy od wszystkiego, co mu tu proponowano, - - Zaczynajmy - powiedzia . - - O, p omienie! - dobieg st umiony g os z he mu Aylwina. - To to prawdziwy miecz! - - Owszem, prawdziwy, i dam ci nim lekcj prawdziwej szermierki. Bez obawy, b ywa t pej strony klingi. No, zaczynajmy. Widzowie ucichli. Aylwin wykona kilka rozlu niaj cych ruchów ramionami i ruszy do ataku. Cho
miecz mia drewniany, nie zdecydowa si
ci
nim nie chronionego
pancerzem przyjaciela; zamiast tego spróbowa staranowa go tarcz . Radgar to przewidzia . Odskoczy , chwyci woln r ty u ko ano. Aylwin rymsn
za kraw
tarczy, i mierzonym kopniakiem podci
mu od
jak d ugi na posadzk , wypuszczaj c miecz z d oni. Radgar
nast pi mu na kark. - Kto nast pny? Z he mu dolecia stek niecenzuralnych s ów... - Ty nie yjesz. Chc kogo innego. Widzowie szyderczym aplauzem skwitowali upokarzaj
pora
kompana, ale takie
sztuczki nie robi y na nich wielkiego wra enia. Kiedy jednak Radgar Ceding z podobn swobod
rozprawi
si
z kolejnymi dwoma przeciwnikami, obudzi o si
w nich
zainteresowanie. System punktowania by prosty - pierwsze trafienie liczy o si
jako
miertelne. Kolejni przeciwnicy, by dorówna Radgarowi szybko ci i zwinno ci , stawali do walki tak jak on, bez he mu i bez tarczy, z samym tylko mieczem. Jednak i oni nie dawali mu rady. Radgar nie próbowa nawet blokowa pot nych ciosów zadawanych obosiecznymi mieczami przez ch opów wa cych dwa razy tyle co on; parowa je tylko Kaprysem w dó , w gór albo na bok, wytr caj c przeciwników z równowagi. Wszyscy oni wydawali mu si niewiarygodnie powolni, ale wola nie obchodzi si z adnym tak brutalnie jak z Aylwinem. Trzem przejecha po szyjach t
stron Kaprysu, czwartego rozbroi , uderzaj c go p azem w
okie . Jednemu utoczy niechc cy krwi. Rana nie by a powa na, uzna jednak, e pora to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zako czy . - - Wystarczy! - Schowa miecz do pochwy, stwierdzaj c z zadowoleniem, e nawet si nie zasapa . Na sal wtaczano w
nie bary ki z piwem.
- - Potrafi walczy ?! - wrzasn Aylwin i werod rykn potakuj co. Przyj li Radgara w swoje szeregi, czyni c go tym samym thegnem catterstowskiego fyrdu. Je li on zyska w ich oczach uznanie, to co powiedzieliby o Szerszeniu?
Ca e popo udnie up yn o w Waroóburhu na o ywionych dyskusjach. Porykiwa y rogi wzywaj ce wojowników na darmowe piwo - do Cynehofu, do kwatery g ównej tanista w szopach na odzie, do domu ywio ów zaj tego przez szypra Leofrica. Rzecz jasna wi kszo ludzi postawi a sobie za punkt honoru odwiedzenie ka dego z trzech miejsc. Ulewa przybiera a na sile, oblepiaj c wszystko szarym b ockiem. Pos odziami, by ci gn
cy odp ywali szybkimi
nieobecnych cz onków fyrdu z po owy Baelmarku. Wywlekano z
ek
stare kich, zdziecinnia ych piratów, k pano ich, czesano i zrobiono wszystko, eby si jako tako prezentowali. Werody przyjmowa y w swe szeregi g adkolicych cnihtów. Radgar zachowywa trze wo
i s ucha . Ka dy, od najbardziej gamoniowatego
todzioba po thegnów, którzy ju za jego dzieci stwa byli starzy, mia w asne zdanie. On uparcie odmawia wyjawienia swojego. Leofric i Ceolmund uwijali si
jak w ukropie,
mobilizuj c do dzia ania Parti Eledinga i planuj c ju jego pierwsze posuni cia jako earla, tylko nie wiadomo po co. Fyrd nie móg na niego g osowa , bo nie pozwala y na to zasady, i nie g osowa by nawet gdyby móg . Radgar by niemal przekonany, e wyzwanie rzucone przez Wulfwera to jaki fortel obmy lony przez Cynewulfa. Nie rozumia jednak tej intrygi, cho podsuwano mu niewyczerpany wybór najprzeró niejszych teorii. - - To spisek - utrzymywa pewien staruszek. - Uknu go król z tym swoim niedorobionym synalkiem, eby odwróci uwag od witenagemotu. - Powtarza t opini co kilka minut przez ca e popo udnie. - - Tanist jest Catteringiem. Podejrzewa, e ojciec zostanie wkrótce obalony, i ma nadziej , e uda mu si przej
po nim tron.
- - Witenagernot nie obierze królem tego tumana Wulfwera! - - A kto mu rzuci wyzwanie! On potrafi po
trupem dwóch za jednym
zamachem. - - Radgar Eleding, ma si rozumie . By szkolony na chivianskiego fechtmistrza. - - Nie, Cynewulf jest w zmowie ze swoim synem. Chce pokaza earlom, e nadal
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cieszy si poparciem swojego fyrdu. Walka b dzie pozorowana... - - Kogo obchodzi witenagemot. Potrzebny nam earl, który nie da sobie w kasz dmucha ! - - Król chce wyrzuci Wulfwera za burt , a on si nie daje. - - Ceding jest za m ody. Nawet fyrd go nie zaakceptuje, a co dopiero witenagernot... - - Jest tylko o rok m odszy od swojego ojca, kiedy ten zdobywa earlostwo. - - Ale Ailed pop yn
z nami na swój pierwszy f&ring, kiedy mia czterna cie lat.
Pami tam, jak... - - Prawda, by do wiadczonym szyprem. Pami tam, jak... Mordy i grabie e - od tych opowie ci w os si na g owie je sobie sprawy, jak sk pana we krwi by a m odo kandydatem i wiedzia , e tak na pewno my
! Radgar nie zdawa
jego ojca. Czu si bardzo nieodpowiednim o nim ci ludzie. Brakowa o mu Szerszenia.
Bez bystrego, m odego fechtmistrza u boku czu si
jak
w pozbawiony skorupy.
Brakowa o mu nawet ci tych komentarzy tego dzieciaka na temat baelskich zwyczajów. Teorie powtarza y si , przeplata y i rozbudowywa y. Z up ywem dnia stawa y si coraz wymy lniejsze, ale znacz ca ich liczba wysnuwana by a z za synem knuj co na spó
enia, e Cynewulf z
i e nad Radgarem wisi gro ba gwa townej mierci, która
spotyka a ostatnio tylu innych godnych tronu m czyzn. Niestety, nikt nie potrafi powiedzie , na czym konkretnie to zagro enie mia oby polega , ale sam fakt, e brano je pod uwag , wiadczy , jak nieszczególn
reputacj cieszy si
Cynewulf w swoim w asnym
regionie. Pod wieczór tego s otnego dnia werod’)$ si wrzaskliwie domaga , by g os zabra sam atheling. Radgar podszed z oci ganiem do ustawionego do góry dnem drewnianego cebrzyka, który spe nia
rol
podium. Mia
ju
wst pi
na to zaimprowizowane
podwy szenie, kiedy Ceolmund chwyci go za skraj opo czy i zmusi do pochylenia g owy. - Jeste spokrewniony z obydwoma konkurentami. Nie jeste jeszcze thegnem w pe nym tego s owa znaczeniu. Nie musisz bra w tym udzia u. By w b dzie. Radgar od pi tnastu lat bra w tym udzia . Gdyby nie podj teraz walki o swoje, fyrd straci by nim ca e zainteresowanie. - - Owszem, musz . - - No to poprzyj Wulfwera. Je li uda mu si zebra wystarczaj
liczb g osów, twój
wuj ust pi. Wulfwer zostanie earlem, a ciebie, swojego najbli szego krewniaka, mianuje tanistem. - - Nie! - Leofric chwyci Radgara za drug r
. - Musisz poprze swojego wuja.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Jeste jego prawowitym nast pc . Wulfwera wyda a na wiat thrallica i jest do niczego. Boi si ,
e zajmiesz jego miejsce, i próbuje temu desperacko zapobiec. Cynewulf ka e go
wypatroszy Wielkiemu Edgarowi czy komu , a wtedy b dziesz móg zosta tanistem. Radgar podzi kowa obu u miechem i agodnie wyswobodzi si z ich r k. Wst pi na cebrzyk. Sprzeczne ze sob rady tak mu zamiesza y w g owie, e sam ju nie wiedzia , co ma mówi . Rozejrza si po zastyg ych w wyczekiwaniu twarzach - by o ich dobrze ponad setk . Naturalnie, nowo pozyskani bracia z “Farodhengesty” stan za nim murem i b
go wspiera
do ostatniej kropli krwi - czy to swojej, czy czyjej - ale znajdowali si
tu równie
przedstawiciele innych werodów. Nie potrafi z czystym sumieniem prosi tych ludzi o poparcie tego o lizg ego otra, Cynewulfa. Ani Wulfwera, który te dyba na jego ycie. - Ealdorowie, thegnowie... przyjaciele... dzi kuj warn z ca ego serca! - Musia krzycze , bo wielka kopu a domu
ywio ów zaprojektowana zosta a tak, by poch ania
wi ki, a nie wzmacnia je echem. - Je li si zatn albo zaj kn , to dlatego, e naprawd brak mi s ów i nie potrafi nawet wyrazi , jak wzrusza mnie wasze poparcie. Wiem, e wielu z was przyby o tutaj przez pami
mojego ojca, i jestem im za to niezmiernie wdzi czny. Nie
powiem warn nic m drzejszego ponadto, co ju tu s yszeli cie, i nie zamierzam niczego sugerowa . Tak, pochodz z królewskiego rodu. Wyzw ka dego, kto temu zaprzeczy, ale nie uwa am siebie za godnego tronu. Jeszcze nie. ywi nadziej , e z czasem zapracuj sobie na wasz szacunek, ale teraz nie mog go wymaga . Ciemna chmura konsternacji zawis a nad domem ywio ów. Skromno ? Co to za czyzna, który pow tpiewa w swoj
m sko ? Wymieniano zmieszane spojrzenia i
szeptane komentarze... Tego si nie spodziewali. Wszyscy oni, od dostojnych posiadaczy ziemskich po weso kowatych m odych eglarzy o zrogowacia ych d oniach, pragn li, by w jego osobie powróci do nich jego ojciec. Gdyby si nie uda o i by zgin , trudno, ale by by to dobry pretekst... Dopiero teraz zrozumia , e swoim niezdecydowaniem zdradza tych, którzy stawiaj c wszystko na jedn kart , ju go poparli - Leofrica, Ceolmunda, Aylwina, swoich nowych towarzyszy z za ogi. Pope ni b d. Dawa y o sobie zna lata sp dzone w elaznym Dworze. Tak zachowuje si pokorny dworak albo królewski Gwardzista, a nie bu czuczny baelski atheling. Podobnie jak Szersze , nie by jeszcze przygotowany do ycia w tym wiecie. Kiedy zastanawia si gor czkowo, jak wybrn zap dzi , przez t um s uchaczy zacz
z koziego rogu, w który sam si
si przepycha m ody m czyzna. Kolczuga i he m
zdradza y dworskiego thegna. Na pierwszy rzut oka wida by o, e jeszcze niedawno by
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cnihtem i jest bardzo dumny ze swojego nowego statusu. Zatrzymawszy si par kroków przed Radgarem, g osem cienkim i aroganckim jak marchewkowy w sik sypi cy mu si pod nosem, zawo
:
- Athelingu, twój król ci wzywa! Dreszcz buntu przebieg Radgarowi po krzy u. Pr dzej usiad by na murenie, ni skorzysta
z tego zaproszenia. Oto jednak duchy przypadku podsuwa y mu sposób
naprawienia b du. - Cynewulf nie mo e mi rozkazywa , bo rzucone mu zosta o wyzwanie. Zreszt nie mam teraz dla niego czasu. Powiedz mojemu wujowi, e oczekuj go jutro i wtedy sobie porozmawiamy. odzian zd bia i gapi si na niego z rozdziawion g
, a gdyby nawet chcia co
wyb ka , to jego g os i tak uton by w og uszaj cej salwie miechu, którym rykn miech przeszed w aplauz, a aplauz w gromkie wiwaty. W
t um.
nie takiego czego pragn li
ucha . O, duchy! Czy by oczekiwali, e we mie tron si ? Nie by o tu nawet dziesi tej cz ci fyrdu, aju widzia ludzi od czaj cych si chy kiem od obrze y grupy, przynale no
do
której stawa a si teraz niebezpieczna. Bez poparcia co najmniej po owy nie mia co marzy o sukcesie. Krzykn , eby si uciszyli. - Przyjaciele! Bracia! Baelowie! Wiem, e mój ojciec zosta zamordowany i e w tej zbrodni macza palce jego brat, ale brakuje mi dowodu, bym móg zaprzysi c krwaw zemst . Jestem przekonany, e tej samej nocy jego syn, a mój kuzyn, próbowa zamordowa mnie. Obaj s moimi krewniakami, ale nie mog z czystym sumieniem opowiedzie si po stronie adnego z nich. Na zgromadzeniu thegnów zachowam bezstronno . Niech zaraza spadnie na oba ich domy! Podczas wielogodzinnej dyskusji nikt nie zaproponowa takiego rozwi zania. Nie by o go w ksi dze zasad, ale tato równie mia w pogardzie zasady. Radgar zdawa sobie spraw , e przyj cie takiej postawy przysporzy mu wrogów w obu obozach. Ale innego wyj cia z dylematu nie widzia . Jego o wiadczenie przyj te zosta o rykiem aprobaty. Na swój osobliwy, uk adny sposób m ody atheling proklamowa rewolt , mo e wi c ma jednak w sobie co z ojca. Pójd za nim - na razie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
7
Jedynym powodem, dla którego Szersze nie po
si , by poczeka na mier , by
brak miejsca, które by si do tego nadawa o. Jego wiat stanowi o
e nabijane gwo dziami,
wszech wiat ostrych jak brzytwy kraw dzi. Pendent wykorzysta w charakterze opaski zaciskowej, by zatamowa
krwawienie ze zmia
onej d oni. Reszt
obra
stanowi y
zwyczajne st uczenia; by posiniaczony od stóp do g ów. Umiera z pragnienia i do sza u doprowadza go odg os kapi cej gdzie w pobli u wody - najbardziej wyrafinowany kat nie wymy li by takiej tortury! Wmawia sobie, e brak przeci gu nie musi jeszcze oznacza najgorszego. Przecie tunel móg zosta zablokowany tylko z jednej strony, a nie z obu naraz. Fechtmistrz si nie poddaje. Pr dzej padnie trupem, ni da za wygran . Straci poczucie kierunku, jedynym punktem odniesienia pozostawa o to kapanie i tam postanowi skierowa swe kroki. Jak lepiec ostuka Niczym bezpo rednie s siedztwo i ruszy . Kilka razy natrafia na du e otwarte przestrzenie, gdzie nie móg namaca rapierem ani cian, ani stropu; kiedy indziej musia si przeciska
przez w skie szczeliny pe ne
pot uczonego szk a - a przynajmniej wydawa o mu si , e to szk o. Cz stotliwo
kapania jakby mala a i
zdj go strach, e ustanie zupe nie. Zacz o mu si nawet wydawa , e kapanie si od niego oddala, i powzi
podejrzenie, e to z udzenie s uchowe wywo ywane przez jakiego z ego
ducha, by go dr czy . B dzie pe
tak przez ten koszmar wiele dni i nie znajdzie ani kropli
wody. Naraz na stropie przed sob zobaczy odblask dziennego wiat a.
Tunel od strony Weargahlasw zablokowa a niemal ca kowicie osuwaj ca si ziemia. Zebra a si tam ka
a wody i móg wreszcie zaspokoi pragnienie. Jeden z worków z
ywno ci rozpru si i obok pi trzy a si kupka nasi kni tej wilgoci kaszy; zmusi si do prze kni cia paru gar ci, eby zape ni czym
dek. Z amana r ka pulsowa a bolesnym
rytmem, który ogarnia ca e cia o. Gdyby nie to, zwin by si mo e w k bek i przespa reszt ycia. Wdrapa si na ha
ziemi i kamieni, które osun y si z klifów, i wyjrza na
Weargahlsew. Niewiele zobaczy . Burza i erupcja zmieni y dzie w noc, ale ocenia , e ce, je li ju nie zasz o, to zajdzie wkrótce, bo czerwona po wiata w samym kraterze by a ja niejsza od wisz cych nad nim chmur. S ysza trzaski i czu sw d dymu przebijaj cy si przez smród siarki. To p on
las, czemu nie nale
o si dziwi . Porywisty wicher podcina
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
strugi b otnistego deszczu - powietrze, woda, ziemia i ogie - wszystkich czterech ywio ów by o tu w nadmiarze, i ta my l sprawi a, e przypomnia sobie o Healfwerze. Oczywi cie nie by o si
co udzi ,
e odnajdzie czarownika w tym ob dnym
pó mroku - a zreszt teraz i tak nic by to nie da o - jednak nie mia nic lepszego do roboty i nie przychodzi mu do g owy aden inny powód, dla którego tu przyszed . Zszed na dno krateru i, utykaj c, zag bi si w las. Radgar pewnie wiedzia ,
e Healfwer jest Fyrlafem, ale tylko raz w obecno ci
Szerszenia powiedzia do tego starego kaleki eald feeder - dziadku. Cz sto opowiada o swoim pradziadku Cuóblaesie i ojcu ledzie, ale o Fyrlafie wspomina rzadko, jakby wstydzi si wci
tego, co by y król zrobi Gevilianom. CuÓblaese zgin
w walce z ogniokwaczem.
Eled swojego ogniokwacza zwabi do morza i tam ugasi . Healfwer-Fyrlaf poszczu swoim naje
ców i utopi potwora w morzu dopiero, kiedy ten zniszczy Gevilian. Jak to zrobi ? I
co by o potem? Staruch mamrota co , e woda nie by a dostatecznie g boka. Mo e upad na lewy bok i kwacz przetoczy si po nim...? Ob kanego i trwale okaleczonego Fyrlafa umieszczono w Weargahlasw, a publicznie og oszono, e nie yje. Sk d to zawstydzenie? Czy to mo liwe, e Fyrlaf nie tylko skierowa ogniokwacza na wrog armi , ale równie go przywo
, tak jak przywo
ducha Yoricka?
Ogniokwacze by y podobno zjawiskiem naturalnym, czym w rodzaju burzy; ale mo e wytrawny czarownik potrafi go stworzy , zw aszcza podczas erupcji wulkanu, kiedy roj si sk adowe ywio u ognia. Naje
cy czy nie, by aby to zbrodnia straszna. A ostatniej nocy ten
szaleniec pods ucha , e jeden z jego synów zamordowa drugiego. Do czego mo e popchn cz owieka ob d? Co przywo
o Szerszenia, co go tu ci gn o. Zatrzyma si na brzegu paruj cego
jeziorka, którego drugi brzeg przes ania y drzewa. B dzie musia przej mo e si po drodze nie ugotuje... W Weargahlaew by o co , co zagra
przez nie w bród;
o yciu Radgara.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
IX
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
1
ZHaligdomu do Cynehofu by o dostatecznie daleko, by rz sisty deszcz przemoczy cz owieka do suchej nitki. Owini ty szczelnie p aszczem Radgar zatrzyma si na skraju placu i obejrza na swoich zwolenników - Leofrica, Ceolmunda i ponad dwustu thegnów w szerokim przedziale wiekowym, od m odzików nie starszych od Szerszenia - w
nie, gdzie
ten biedny Szersze ? - po staruszków tak wiekowych, e z ledwo ci pow óczyli nogami, prowadzeni pod pachy przez swoich krzepkich wnuków. Straci swojego fechtmistrza, a zyska
wit . Stwierdziwszy, e jeszcze nie stopnia a, odkry g ow , rozprostowa ramiona i
zdecydowanym krokiem ruszy w stron szerokiego ganku. Przy schodach przest powa o z nogi na nog
kilkudziesi ciu m czyzn z
przypasanymi mieczami. Paru z nich kry o si pod trzymanymi przez thrallów parasolami. To musieli by ci ostro ni, co czekaj , a sytuacja si wyklaruje, eby poprze wtedy pewnego zwyci zc . Na obrze ach placu wyrasta las kapeluszy, kapturów i parasoli, pod którymi chronili si przed deszczem kmiecie, lastci, jak równie wiele kobiet i dzieci, bez w tpienia rodziny thegnów. Nikt z tych ludzi nie mia nic do powiedzenia, je li chodzi o zmian earla - i wynik g osowania nie zmieni w niczym ich szarej egzystencji - ale o ywili si wyra nie na widok athelinga prowadz cego swoj ma
armi . Czy by nie zdawali sobie sprawy, e on
jest iluzj , a w rzeczywisto ci na czele kroczy duch króla JEleda? Zwolennicy nie tyle szli za nim, co go przed sob pchali. Nigdy by mu do g owy nie przysz o, e zostanie zaakceptowany tylko dzi ki reputacji, jak cieszy si jego ojciec. Wszed po schodach i po raz drugi tego dnia odda miecz Yoricka dworskim thegnom. Za sob s ysza tupot mnóstwa nóg. Wielka sala by a w ten s otny wieczór ciemna i zimna, i na pierwszy rzut oka wydawa a si niemal pusta, bo obecni t oczyli si pod cianami. W powietrzu nadal zalega zapach odbywaj cych si tu od pokole uczt, ale paleniska po rodku by y dzi wieczorem wygaszone. Stali przy nich trzej starsi wiekiem cz onkowie witanu w kaftanach heroldów. Byli to arbitrzy zaakceptowani przez obu kandydatów. Dwaj m czy ni, którzy wkroczyli na sal przed Radgarern, podeszli do nich, sk onili si równocze nie, a nast pnie rozdzielili, by zaj
miejsca pod przeciwleg ymi cianami - zapewne bracia roztropnie dziel cy na dwoje
przys uguj cy rodzinie g os. Na awach ustawionych na podwy szeniu w g bi sali posadzono go ci honorowych: earlów, matki, babki, kilkoro dzieci w wieku dojrzewania. Na tronie po lewej stronie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
podwy szenia rozpiera
si
naburmuszony Cynewulf w koronie i w karmazynowym
królewskim p aszczu. Obok niego, na ozdobnym krze le z eber narwala, siedzia a prosto, jakby kij po kn a, królowa Charlotte. Za nimi sta ponury Roóercraeft i obserwowa swoich uzbrojonych po z by zbirów, którzy czuwali nad porz dkiem. Wulfwer sta po prawej stronie podwy szenia, ignoruj c niski sto eczek do dojenia krów, który wspania omy lnie przygotowa mu ojciec. Za
ywszy na piersi pot ne ramiona,
przygl da si butnie przygotowaniom do dramatu, który za chwil mia si tu rozegra . Spisa si o wiele lepiej, ni przewidywali Leofric z Ceolmundem. Ponad czwarta - mo e nawet trzecia - cz
thegnów zebra a si po jego stronie sali.
Oczy wszystkich obecnych zwróci y si na Radgara podchodz cego do heroldów z witanu, bo wygl da o na to, e to on mo e teraz zadecydowa o losie królestwa. Je li stanie ze swym orszakiem po stronie Wulfwera, mo e przechyli szal zwyci stwa na korzy przynajmniej przybli y go do zrównania si
tanista, a
z konkurentem. By a to kolejna iluzja.
Zwolennicy szli za nim tylko dlatego, e obieca nie opowiada si po adnej ze stron. Zatrzyma si kilka kroków przed arbitrami i wzorem zwalistego kuzyna Wulfwera za ce na piersi. Zamiast jednak spojrze na trzech staruszków spode ba, u miechn
si do
nich. Zwolennicy zbili si za nim w gromad i na sali zaleg a pe na wyczekiwania cisza. Nie trwa a d ugo. Najpierw zatrzeszcza y krokwie, potem
ciany. Pod oga
podskoczy a mu pod nogami i zacz a falowa . Radgar zatoczy si , wytr cony z równowagi. Ludzie wokó s aniali si i przewracali, drewniana konstrukcja sali skrzypia a na ka dym spojeniu i wszystkie te ha asy zdawa y si
zlewa
w jeden potworny ryk, wtóruj cy
rozta czonemu wiatu. Takiego trz sienia ziemi Radgar jeszcze nie prze
. Kurz sypa si ze
stropu, z wygas ych palenisk wzbija y si w powietrze tumany popio u. Po rozdzieraj co ugim czasie falowanie straci o na sile i w ko cu ca kiem usta o. Radgar podbieg do trzech le cych na wznak arbitrów. Py ju opad i staruszkowie z jego pomoc
pozbierali si
niezdarnie z pod ogi. Cynehof nie ucierpia , nikt z
przebywaj cych w nim go ci nie odniós powa niejszych obra
. Opowiadania si
za
kandydatami nie przerywano, bo ka dy pe nokrwisty, rudow osy Bael uwa a trz sienie ziemi za co tak naturalnego jak sztorm na morzu. Lud ten jest odporny na wstrz sy tak samo jak budynki, które stawia. Jeden z cz onków witanu podrepta w lad za wracaj cym aa swoje miejsce Radgarem. - - Ealdorowiel Musicie stan
po jednej albo po drugiej stronie sali. - Sepleni troch ,
bo brakowa o mu z tuzin z bów. - - Nam rozkazuje atheling Radgar - powiedzia Leofric.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ceding! - wrzasn li jednym g osem stoj cy za nim ludzie. Staruszek popatrzy na odzie ca spod ci gni tych gniewnie siwych, siwiute kich, krzaczastych brwi. - Musisz si opowiedzie po której ze stron. - Nie opowiem si po adnej, a moi towarzysze s ze mn zgodni. - - To niedopuszczalne. - - Nie mog wybiera pomi dzy,tymi dwoma kub ami na mieci. - - Wyjd wi c, je li uchylasz si od spe nienia swojego obowi zku! - zapiszcza z ciek
ci staruszek. - Nie wyjd . - Ealdorze Ceolmundzie! Ealdorze Leofricu! Wszak wiecie, e tak si nie robi. - Nie robi o - przyzna Leofric. os sepleni cego wita stawa si coraz bardziej piskliwy. -
amiesz obyczaje i gwa cisz nasze odwieczne prawa. Musisz si zdecydowa na
jednego z tych ludzi. Je li nie spodoba ci si wynik, b dziesz móg sam rzuci wyzwanie. Dzielenie fyrdu na wi cej ni dwa obozy grozi impasem i otwart wojn . Prawdopodobnie mia racj , ale Radgar nie móg teraz zmienia obranej taktyki. Obejrza si , czy kto jeszcze za nim stoi, i ze zdumieniem stwierdzi , e przyby o mu co najmniej kolejnych pi dziesi ciu zwolenników. Na sal wi kszo
wkraczali teraz ci ostro ni i
z nich bez wahania do cza a do jego grupy. By mo e le oceni motywy, dla
których oci gali si z wej ciem do Cynehofu. - Nie opowiemy si po adnej ze stron, ealdorze - powtórzy . - Id porachowa tych, którzy to uczynili. Kiedy staruszek odbieg truchcikiem, by przedyskutowa
problem z pozosta ymi
dwoma arbitrami, Leofric poprawi rzemie przytrzymuj cy klapk na oko. Na ów znak dwaj czy ni od czyli si od zwolenników Cynewulfa i do czyli do dysydentów. T podst pn strategi zaproponowa i przygotowa od strony organizacyjnej Ceolmund, który sposób my lenia mia tak samo wyko lawiony jak kr gos up. Sprawdzi a si niewtajemniczonych zdecydowa o si pój
pi knie. Trzech
za przyk adem prowokatorów, to samo zrobi a po
chwili czwórka z obozu Wulfwera. Grupa Radgara ros a w oczach, w powietrzu wisia a zapowied rewolty. Witan zacz
be kotliwie protestowa ; król zarycza z furii.
Wycie rogu bojowego obwie ci o koniec opowiadania si zatrza ni to wielkie podwoje. Arbitrzy oznajmili,
e przetasowania s
wszyscy, którzy zmienili pierwotnie wybrany obóz, maj miejsca.
wróci
za kandydatami; niedozwolone, i
na swoje poprzednie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Z równym skutkiem mogliby grozi Cwicnollowi. Nie do , e nikt nie pos ucha , to kolejni buntownicy zacz li opuszcza swoje obozy i do cza do centrowej partii Radgara. Radgar, t umi c podniecenie, obejrza
si
na Leofrica i Aylwina. Sz o lepiej, ni
przewidywali! Trudno by o okre li , jak d ugo i z jakim przekonaniem popiera go b zwolennicy, ale mia ich teraz tylu co Wulfwer. A co b dzie, je li zgromadzi ich wi cej ni ojciec albo syn? Albo wi cej ni
obaj razem wzi ci! Je li Cynewulf rzeczywi cie
sprowokowa to wyzwanie, by pokaza witenagemotowi, jakim poparciem si cieszy, to wpad we w asne sid a. Widz c, jak Leofric ci ga ostrzegawczo brwi, odwróci g ow , i to, co zobaczy , sprawi o, e jego euforia p
a jak mydlana ba ka. Królowa Charlotte wsta a ze swojego
ozdobnego krzes a i sz a przez sal , by przywo Patrzyli na ni wszyscy obecni i wszyscy b chytrych sztuczek Cynewulfa, i nienawi
do porz dku swojego niesfornego syna. wiadkami ich spotkania. By a to kolejna z
do wuja rozgorza a w Radgarze jeszcze wi kszym
omieniem. Ostatni raz panowanie nad sob straci na pocz tku pobytu w elaznym Dworze. dzi , e smok ju si w nim wypali i odszed na zawsze, ale teraz czu , e budzi si znowu. Z tym e nie mia a to by dziecinna bójka na pi ci, gdzie gniew jest zarówno mieczem, jak i tarcz ; w walce na intelekty gniew jest pu apk i przeszkod . Owin
si cia niej ub ocon
opo cz i czeka . Królowa
Charlotte
zbli
a
si
z
gracj .
Mia a
na
sobie
pow óczyste,
ciemnoburgundowe szaty. Na jej palcach, szyi i w uszach po yskiwa y klejnoty; w upi tym wysoko warkoczu l ni srebrny diadem. Nie wygl da a staro, cho wi kszo
kobiet w jej
wieku, wyniszczona porodami i trudami ycia, zmienia si w bezz bne, siwow ose matrony. Wyci gn a do Radgara ramiona. Kiedy nie zareagowa , opu ci a je i splot a nerwowo d onie. Spogl daj c mu z niepokojem w oczy, odezwa a si niby tylko do niego, ale s ysza o j co najmniej stu najbli ej stoj cych m czyzn: - Bardzo rozgniewa
swojego króla, Radgarze!
- Mój król zosta zamordowany, a ten cz owiek przy - Zamilcz! Nie b
do tego r
.
s ucha a podobnych insynuacji. Dlaczego nie stawi
si na
wezwanie? - Z obawy o w asne ycie. - Radgar zauwa zalatuje od niej winem. Ma
, e matce j zyk troch si pl cze i e
stwo z Cynewulfem ka
kobiet wp dzi oby w pija stwo,
ale i on swoim zachowaniem przysporzy jej pewnie ostatnio zgryzot. - - Co za bzdury opowiadasz! - achn a si . - Królowi chodzi tylko o twoje dobro. Aprobuje ci i zawsze aprobowa . Wulfwer nigdy nie spe nia jego oczekiwa , a teraz mia
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mu rzuci wyzwanie. Jak widzisz, przegra . Fyrd nie opowiedzia si po jego stronie. Twój wuj... chcia am powiedzie : ojczym... pragnie, by zosta jego tanistem. - - Och, matko! Droga matko! Ty zawsze wierzysz w to, w co chcesz wierzy , nieprawda ? Przymykasz oczy na cienie i na to, co si w nich mo e czai . Nic dziwnego, e jeste wci
niezadowolona z ycia! - Najch tniej by ni potrz sn . I jednocze nie pragn
j
przytuli . Zwalczy w sobie oba te impulsy. - Je li wierzysz w to, co mówi ten cz owiek, to upia. ci gn a brwi, tak jakby wiat sta si dla niej zbyt trudny do zrozumienia. - Kocham go, Radgarze, i nic na to nie poradz . Serce mu si
cisn o.
- - Nieprawda. A ja kocham ciebie, matko, i nic na to nie mog poradzi . - - Och, Radgarze! - Znowu wyci gn a do niego ramiona, ale on dalej chowa r ce pod przemoczon opo cz . - - Ale jego nienawidz . - Gniew parzy mu krta jak wrz ca lawa. - - Wspó czuj mu, Radgarze! Wspó czuj mu! Musi teraz wybra reprezentanta, który stanie do walki z jego rodzonym synem. Pomó mu! On twierdzi, e jeste najlepszym szermierzem w Baelmarku. To prawda? - Nie mog a uwierzy , e naprawd wyda a na wiat takiego potwora. - - By mo e. - Je li nie liczy Szerszenia... Gdzie jest teraz biedny Szersze ? - - Prosi tylko, eby obszed si z Wulfwerem mo liwie agodnie. W zamian mianuje ci swoim tanistem, a za rok lub dwa - obiecuje, e nie dalej jak za trzy - ust pi i przeka e ci tron Bael-’ marku. Och, Radgarze, to cudowne... Urwa a skonsternowana, bo Radgar parskn
gorzkim miechem; nie zdo
si
powstrzyma . - Cynewulf chce, ebym w jego imieniu walczy z Wulfwerem? I ebym mu tylko nos rozkwasi ? O, nie! Id , matko, i powiedz swojemu partnerowi do poduszki,
e je li
kiedykolwiek ten jego b kart znajdzie si w zasi gu mego miecza, wypruj mu flaki. A je li kiedykolwiek zostan tanistem, to w pierwszej godzinie zrobi to samo jemu. Po cz w ten sposób obowi zek z przyjemno ci . Zanie t wiadomo
swojemu t ustemu przyjacielowi.
- - Radgarze! - krzykn a z poblad twarz . - Zapominasz, kim on jest! - - Nie, matko. Nigdy tego nie zapomn . To podst pny zabójca pos uguj cy si czarami. Cz owiek, który zamordowa tat , wyzna , e to Cynewulf wpu ci go tamtej nocy do domu. Ciebie odurzy zaczarowanym wywarem i zgwa ci , a mnie próbowa równie zabi . To mie , matko. Wracaj do swojego miecia i napluj mu ode mnie w twarz. Dygota ca y, mdli o go z wysi ku, jaki wk ada w pohamowanie w ciek
ci. Leofric
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cisn
mu ostrzegawczo rami . Królowa Charlotte cofn a si przera ona, a potem podkasa a
suknie i czmychn a z powrotem na podium. Setki par oczu patrzy y, jak ciemnieje twarz króla s uchaj cego jej szeptanej relacji. Coraz wi cej thegnów odrywa o si od cian sali i zasila o szeregi obozu Radgara. W pewnej chwili jaki szyper - cz owiek, którego Radgar nie zna nawet z widzenia - opu ci stron Cynewulfa i z ca ym werodem przeszed do niego. - Wynik! - rykn Cynewulf do trzech roztrz sionych arbitrów. Rodercraft krzykn na dworskich thegnów i ci szybko uformowali szereg wzd
linii
zwolenników króla, by zapobiec dalszym dezercjom. Arbitrzy naradzali si po piesznie.
rodek mia teraz wyra nie wi cej g osów od
tanista i mniej wi cej tyle samo co Cynewulf. Jeszcze ze dwa werody i Radgar mia by za sob wi cej ni po ow fyrdu, ale nie by przecie kandydatem. Arbitrzy podbiegli do króla i sk onili si mu na znak, e zwyci
. Jego zwolennicy podnie li radosn wrzaw , która
uton a w gwizdach i buczeniu pozosta ych dwóch frakcji. - - Oby wszystkie twoje zwyci stwa smakowa y tak cierpko! - wymrucza Leofric. - - Ciekawym, co na to earlowie? - zaskrzecza Ceolmund. Róg bojowy znowu zad , zapowiadaj c og oszenie decyzji. Cwicnoll potrz sn gniewnie sal . Trzy obozy przemiesza y si ze sob i ruszy y w stron podium, ale kordon dworskich thegnów zagrodzi im drog , by zabezpieczy woln przestrze , na której mia si odby
pojedynek. Wi kszo
dam wsta a, dygn a królowi i opu ci a sal
frontowymi
drzwiami, których jedno skrzyd o na chwil dla nich uchylono. Nie uda o im si wyprowadzi ze sob nieletnich synów, nie wyszed te Wulfwer zrzuci opo cz , zdj
aden z m czyzn. Ani królowa.
pendent i ci gn
przez g ow tunik . Obna ony do
pasa zeskoczy z podium i wykona kilka próbnych ci prostack g
obosiecznym mieczem. Jego
wykrzywi okrutny u miech, u miech zabójcy, który wietrzy zapach krwi.
- Wybieraj swojego cz owieka, ojcze! Kto ma za ciebie umrze ? Cynewulf pu ci jego s owa mimo uszu. Poda rami Charlotte, przeszed z ni na rodek podium i zwróci si do fyrdu: - - Dzi kujemy warn, thegnowie. - Wyszczerzy z by w promiennym u miechu. Uczynimy co w naszej mocy, by nadal nie zawodzi zaufania, jakie w nas pok adacie. Nasza droga pani te warn z ca ego serca dzi kuje. Teraz jednak naszym smutnym obowi zkiem jest niestety wyznaczenie reprezentanta, który pom ci afront, jakiego dozna nasz honor. - Dobry by . Ka dy, kto nie zna jego podst pnej natury, uzna by go za przekonuj cego mówc . Ma y, brzuchaty potworek.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Dalej, ojcze! - wrzasn
Wulfwer. - Wynajd mi cz owieka, który umrze za ciebie.
Czekam. - - Niestety - ci gn
Cynewulf - tak si sk ada, e winowajca jest z naszej krwi i
ko ci, i mo emy mie tylko nadziej , e nie zap aci zbyt wysokiej ceny za swoje wygórowane ambicje. Niemniej jednak, taka jest za nie cena, i ci, którzy si gaj wysoko, musz by przygotowani, e z wysoka spadn . Królowie i earlowie nie zaznaliby spokoju, gdyby kara by a lekka. - Ponownie przywo stanie si zado piewa b
na usta swój wystudiowany u miech. - Naturalnie, tradycji
i reprezentant króla obsypany zostanie bogactwem, o którym skaldowie
przez sto lat.
- - Albo wdowa po nim dostanie roztropniejszego m a! - Werod Wulfwera radosn wrzaw nagrodzi dowcip swojego przywódcy. - - To prawda - przyzna Cynewu f. - Wpierw jednak za atwmy przyjemniejszy obowi zek. - Pstrykn
palcami i naprzód wyst pi dumnie patyczkowaty cniht. Niós
czerwon jedwabn poduszk , a na niej l ni cy miecz. Przykl kolano, by pokaza or
na skraju podium na jedno
werodowi.
- - Dostojni go cie - podj król - earlowie, ealdorowie, thegnowie. Z wielk rado ci witamy z powrotem w kraju po tak d ugiej nieobecno ci naszego drogiego bratanka i pasierba, Radgara jEledinga... - Zawiesi g os i czeka , a ustan wiwaty. Czeka i czeka , strzelaj c malutkimi oczkami na boki, jakby wypatrywa w t umie tych, którzy robi najwi cej ha asu. Wrzawa zacz a cichn
dopiero, kiedy odezwa si znowu, i po chwili
cich a na tyle, e mo na go by o us ysze -...który nale jest ze srebra i zdobi j Siedem
do naszego ojca, Fyrlafa. Garda
ez, s ynny komplet b kitnych pere przekazywany z
pokolenia na pokolenie od niepami tnych wieków. Te bezcenne klejnoty upi ksza y wiele koron, bere i szyj pi knych królowych. Skaldowie mogliby godzinami opiewa ich dzieje. Radgarze, synu mój, podejd i przyjmij z naszych r k ten wspania y heriot. Radgar sta jak wro ni ty w ziemi . Na czym polega ten nowy podst p? Teraz, kiedy król wybroni si przed rzuconym wyzwaniem, okazanie mu niepos usze stwa by oby unfrió. Gdzie on widzia ju ten miecz? - - Nie id ! - szepn
mu do ucha Leofric. - To kolejna pu apka! Jednocze nie
Ceolmund wymrucza do jego okcia: - - Musisz i , bo uznaj ci za tchórza. Z polityk tak zawsze.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2
Healfwerowi niewiele ju czasu pozosta o. Paruj ca woda podchodzi a pod oktogram, zory p omieni liza y korony drzew nad jego g ow , a w powietrzu unosi o si tyle dymu i oparów, e nie sz o prawie oddycha . Lecz on wytrwale wyskrzekiwa zakl cia i obiega swoj lask , odcinaj c si dziwaczn sylwetk od t a ciany p omieni. - Przesta ! - zachrypia Szersze . - Przerwij to! Co robisz? - Czarownik albo go nie ysza , albo nie chcia s ysze . Szersze
brn
wp aw przez gor
wod , która czasami si ga a mu do piersi.
Przepraw spowalnia y zatopione zaro la i p ywaj ce po powierzchni mieci, w tym szcz tki chaty, która kiedy tu sta a. Opada z si z ka zmia
kropl krwi, która ciek a mu wci
ze
onej d oni. Do brzegu i miotaj cego si na nim szale ca mia jeszcze spory kawa , a
instynkt podpowiada mu,
e nie wolno pozwoli
Healfwerowi na doko czenie tego
magicznego obrz dku. Ziemia znowu si
zako ysa a i kraterem targn
rozfalowa o si . Szalony stary Healfwer na brzegu run
silny wstrz s. Truj ce jezioro
jak d ugi. Ryk ciany ognia przybra
na sile, na ziemi sypa y si p on ce ga zie, wali y przepalone pnie drzew. Szersze , zataczaj c si , wios owa rozpaczliwie zdrow r
, by utrzyma równowag ; wokó niego do
wody wpada y z sykiem gorej ce g ownie. Um czona góra stopniowo nieruchomia a, rumor osuwaj cych si kamieni cich z wolna, ton c w nieustaj cym ryku szalej cej po ogi. Stary czarownik pod wign niezdarnie z ziemi i podj
si
swoje egzorcyzmy. By rozebrany do naga i blask ognia
demaskowa ogrom straszliwych okalecze , jakich dozna o jego cia o - w po owie starzec, w po owie ywy trup, nadpalony ludzki strz p bez r ki, z kikutem nogi tak krótkim, e ledwie by o na czym obwi za rzemienie przytrzymuj ce drewnian protez . - Przesta ! Przesta ! - Gryz cy dym wyciska Szerszeniowi zy z oczu. Jak przez mg widzia co , co przycupn o na ziemi po rodku oktogramu. Healfwer jakby dopiero teraz go us ysza . Obejrza si zaintrygowany. Ujrzawszy brn cego przez wod Szerszenia, zacz
piewa jeszcze szybciej i, podpieraj c si lask ,
przeskakiwa jak fryga od wierzcho ka do wierzcho ka oktogramu. Szersze dotar wreszcie do p ycizny. lizgaj c si w mule i potykaj c, wygramoli si na brzeg. Machn mieczem. - Przesta albo zginiesz! Healfwer przesta . Wspar si ci ko na lasce, pier mu falowa a, cho tylko po tej
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ludzkiej stronie cia a. Zaniós si suchym kaszlem. Z jedynego oka p yn y mu ciurkiem zy, ale grymas wykrzywiaj cy yw po ow twarzy wyra
triumf.
- Zrobione! Dym nad oktogramem jarzy si
per owym blaskiem, a przysypana popio em,
mioramienna gwiazda wieci a jeszcze ja niej, jakby wpisana w ogie . Tym czym po jej rodku by orze . ywy orze . Patrzy ognistym okiem na Szerszenia, by przywi zany za nogi do k ody. Jak kalece uda o si schwyta tego or a? Ogniokwacza, z którym walczy jEled, opisywano jako byka, ale ten, który zabi Cudblaesa, przypomina podobno ptaka. - Wyczarowywa
ogniokwacza! - Jak z ym trzeba by cz owiekiem, eby porwa si
na co takiego? Czarownik zarechota skrzekliwie. - - Zbrodnie Cynewulfa musz by pomszczone. Nie wymknie mi si teraz. Odsu si . - - Jak zapanujesz nad tym kwaczem, je li go uwolnisz? Nie wolno ci tego robi ! On mo e zabi i Radgara, i wszystkich innych. - - Ze
moim wrogom ognist zgub . Radgar jest uodporniony na ogie ! Nic mu nie
grozi. A inni niech sczezn , tak jak scze li Gevilianie. - - Nie! Nie rób tego! - Szersze nie mia w tpliwo ci, e Radgar poczyta sobie za rodzinny obowi zek stan
do walki z potworem, je li ten si objawi.
- - Za pó no, niewolniku! ywio y ju przywo ane. Blask oktogramu prze witywa przez dym, by ja niejszy od s
ca w po udnie. Orze
rozpostar skrzyd a i krzykn . Posypa si deszcz p on cych ga zek, Szerszeniowi p ka y uca. Traci przytomno
z gor ca, utraty krwi, braku powietrza...
- Skoro nie chcesz go powstrzyma , sam to zrobi ! - Wkroczy do oktogramu i przeszy Niczym serce or a.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3
Radgar straci nad sob panowanie. I od razu poczu si lepiej. Zapomnia ju , jak to przyjemnie jest zerwa p ta i robi to, na co si ma ochot , nie licz c si z konsekwencjami. Trudno jest zabi króla... Nieprawda, bardzo atwo, je li cz owiekowi oboj tne, czy prze yje i dzie si móg tym che pi , czy te zginie. U miechn si na widok min dworskich thegnów obserwuj cych go czujnie niczym koty. Zamierza zabi im na ich oczach pana, a oni nie b w stanie mu w tym przeszkodzi . Ruszy z miejsca. Gniew rzadko czyni go nieostro nym, za to zawsze pozbawia skrupu ów. Zatrzyma si przed ludzk padlin na podium, przed kl cz cym cnihtem, przed swoj
matk ... Gd
ju
widzia t
wysadzan
klejnotami r koje ... Z
ledwie
zauwa alny uk on. - Wuju? - Trzeba to za atwi szybko - zwróci si król do werodu. - Nie ma sensu przeci ga tego bolesnego widowiska. Synu, nie godzi si , aby m czyzna twojego rodu chodzi bez broni, nim jednak zostaniesz przyj ty do fyrdu, musisz udowodni , i z
przysi
szlachetnie urodzony,
. Potem poprosimy ci , by oczy ci nasz honor splamiony wyzwaniem,
które... Pomruk oburzenia, który wyda fyrd, a nawet siedz cy za jego plecami go cie, powiedzia królowi Cynewulfowi, co my
ci ludzie o cz owieku wystawianym do walki z
asnym kuzynem. Zdarzali si osobnicy tacy jak Swetmann, którzy mordowali krewniaków w imi ambicji, ale post powania takiego nie pochwalano. Wydawanie takiego rozkazu by o ze strony króla okrucie stwem. - Czy by matka nie przekaza a ci mojego pos ania, nióingull - wrzasn Powiedzia em jej,
Radgar. -
e Wu iwer próbowa mnie zabi , kiedy by em jeszcze dzieckiem, i
wypatrosz go za to, kiedy tylko znajdzie si w zasi gu mego miecza. Tego ode mnie oczekujesz? Cynewulf dar si na ca e gard o, pryskaj c lin , lecz nie by w stanie przekrzycze wrzawy, jaka wybuch a po tych s owach. Ale tej ludzkiej szmacie o to chyba chodzi o. Czy nie by o granic, do jakich w swej pod
ci ów ludzki m t sk onny by si
posun ?
Oczywi cie, e nie by o! Udowodni to przed pi cioma laty. Wrzawa powoli cich a. - Niepotrzebny mi heriot, wuju - podj Radgar. - Wzi em ju sobie miecz ze ciany. Wisia tam, wysoko. To miecz, którym zamordowano króla! Patrzy z satysfakcj , jak potwór zerka niespokojnie na drewnian
cian , na puste
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
miejsce po mieczu, i blednie. Radgar roze mia si w g os. Zdawa sobie spraw , e powinien si cieszy ze swojego ma ego triumfu i nie przeci ga struny, ale miotaj cy nim gniew by silniejszy. Nale
oby obwie ci teraz wiatu, co si sta o tamtej strasznej nocy w Twigeport.
A potem zaprzysi c krwaw zemst . Ale dworscy thegnowie zar baliby go, nim zd
by
dobrze zacz , trzeba wi c wyja ni wszystkim w krótkich s owach, co robi i dlaczego, a potem porwa henotowy miecz i zatopi go w tym królewskim ka dunie... - - To miecz, którym zamordowano króla, nidingul Widzia em te , jak gin od niego mniej znaczni ludzie. Twój tanist mo e ci opowiedzie , jaka mier spotka a Hengesta i Frecfula, prawda, Wulfwerze? Ale wa niejsze jest to, e wcze niej, tego samego wieczoru... - - Radgarze! - krzykn a królowa Charlotte. - Pora z
przysi
, synu. Uwaga
wszyscy, królowa oddaje honory athelingowi Radgarowi! - Si gn a po miecz Siedmiu ez i wign a go z szeleszcz cej poduszki. By tak ci ki, e musia a u
obu r k.
- - Nie, Charlotte! Nie rób tego! Ignoruj c krzyk m a, sprezentowa a miecz w formalnym salucie. - - Athelingu, niech wszyscy twoi wielcy przodkowie... - - Matko! - krzykn Radgar. - Nie wtr caj si do tego! Oddaj mi ten miecz...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4
Szersze przeszy rapierem serce or a i w tym samym momencie zrozumia , e to niewybaczalny b d. Nie do , e nie zablokowa zakl cia, to jeszcze, uwalniaj c duchy mierci, dope ni je. Ptak nie by tym, za co Szersze go bra . Odwróci si na pi cie i zd jeszcze zobaczy wykrzywion przera eniem twarz Healfwera; zaraz potem z czarownika zosta a tylko kupka popio u. Bitwa o Weargahlaew by a roztrzygni ta; duchy ognia zatriumfowa y nad duchami ziemi. Starodawny krater ponownie obudzi si z rykiem do ycia, jednym wielkim, p omienistym bluzgiem poch aniaj c las i wszystko, co w nim
o-
wszystko z wyj tkiem Szerszenia, który sta w obr bie oktogramu. Potem i jego stamt d wymiot o. Niczym karmazynowopomara czowy rozwijaj cy si p k ró y w nocne niebo trysn a ognista fontanna. Na jedn upojn , bezczasow chwil ten pi kny kwiat zawis nieruchomo na niebie; powietrze i ogie radowa y si wspólnie odzyskan wolno ci . Hen w dole, w zimnej po wiacie gwiazd, niczym wyspy na morzu stercza y z chmur powleczone lodow skorup szczyty Baelmarku. Potem do g osu dosz a znowu odwieczna tyrania ziemi. W dó ognistego pióropusza, na stok Cwicnolla run a rz sistym deszczem roz arzona mier . O supremacj walczy y miriady sk adowych ywio ów: ogie z wod w lawie, ogie z ziemi w on cym popiele, ogie
z powietrzem, powietrze ze ska
w grzmocie,
mier
z
przypadkiem... Przemieszane, sk bione duchy wywrzaskiwa y sprzeczne cele i w tym tumulcie nikn jeden cichutki krzyk istoty z krwi i ko ci.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
5
Zapada zmrok, król nie wo
o wniesienie wiec i na sali robi o si coraz ciemniej.
Zmieni o si to, kiedy Radgar wyci gn
r
po miecz, który jego matka z takim wysi kiem
trzyma a w górze. Przez otwór w cianie szczytowej wla si
wtedy strumie
rudawej
po wiaty, tak jakby na zewn trz wstawa pogodny poranek. Radgar zamar i zerkn na króla. Cynewulf siedzia odwrócony i kry twarz w d oniach. Dlaczego...? Królowa zachwia a si . Miecz w jej r kach zako ysa si niebezpiecznie. - Matko! - Radgar podskoczy , by j podtrzyma , i o w os unikn
mierci, bo w tym
samym momencie Charlotte, opadaj c z si , pu ci a miecz. - Jaki on ci ki... Or
wysun
chwyci s aniaj
si z jej omdla ych d oni i upad ze stukotem na posadzk . Radgar
si na nogach królow i pomóg jej usi
na podium.
- Matko, matko! miechn a si do niego pó przytomnie. - To tylko zawrót g owy. Miewam je czasami... Tul c j w ramionach, Radgar spojrza znowu na króla i z jego znienawidzonej, nalanej, sk panej w krwawym blasku twarzy wyczyta rzeczy straszne. - Nie, to nie jest zwyczajny zawrót g owy! - Zapominaj c o ostro no ci, odwróci si plecami do Wulfwera. - Co jej jest, wuju? Co to za podst pna sztuczka? - Nie wiem, o czym mówisz... - Cynewulf spojrza znacz co na swojego syna. Tanist podbieg . - No, wypruj mi flaki, na co czekasz? Jak mamy walczy , to walczmy! - Zamierzy si mieczem na kl cz cego Radgara. Ma o brakowa o, a g owa athelinga potoczy aby si po posadzce. Zapobieg temu po cz ci ostrzegawczy krzyk z sali, po cz ci nabyte w elaznym Dworze odruchy i po cz ci drgni cie ziemi, które wytr ci o Wulfwera z równowagi, a jego niedosz
ofiar odrzuci o z
Jinii ciosu. Grzmot przetoczy si przez sal . Radgar zerwa si na równe nogi, zrzuci opo cz i schyli si po miecz dziadka.
Teraz zabije Wulfwera. By na to zdecydowany. Patrzy prosto w oczy tanistowi sk adaj cemu si do nast pnego ci cia. Odbi cios: Kling! Nie zripostowa , u miechn tylko. Wulfwer zaatakowa znowu, tym razem by o to pchni cie. Sparowa je. Klang! Klang! Kling! Kling! Klang! Kling!
si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Przy
si troch , kuzynie! - zaszydzi Radgar. Panowa ca kowicie nad sytuacj ,
cho na lekcjach fechtunku w elaznym Dworze nie przerabiali pojedynkowania si podczas trz sienia ziemi. Klang! Tanist nie dorównywa mu zwinno ci i ko ysanie si pod ogi bardziej mu przeszkadza o. Wali - klang! - mieczem z nieprawdopodobn
si , ale
subtelno ci nie by o w tym adnej. Kling! Brzd k! Radgar cofa si spokojnie przed nawa ciosów, obserwuj c z ubawieniem rosn
panik przeciwnika, ale nie zapominaj c ani na
moment o ostro no ci. - Szybciej! Musisz mnie zabi , zapomnia
? Prawe ucho! - Pi knie
wysz o mu to ci cie. Wulfwer krzykn
bardziej chyba z furii ni z bólu. Brocz c krwi , prowadzi walk
dalej. Klang! Widzowie, z trudem utrzymuj c równowag
na rozko ysanej posadzce,
uskakiwali przed nimi skwapliwie. Kilka razy Radgar musia - kling! - przeskakiwa nad tymi, którzy si przewrócili. Ciekaw by , co my li fyrd o tym pierwszym w Baelmarku pokazie prawdziwej sztuki fechtunku. Co my li Wulfwer, wiedzia . Wulfwer zdawa sobie spraw , e ju po nim. - Lewe ucho! - Znowu fontanna krwi. - - Sta i walcz! - zawy olbrzym. W jego wyba uszonych oczach malowa si strach. - - No, sko cz ze mn ! - Klang! - Nie uda o ci si mnie zabi , kiedy mia em zaledwie - klang! - trzyna cie lat! Chcia
mnie wtedy - kling! klang! - utopi . Trudniej jest walczy z
doros ym m czyzn , prawda... kuzynie? Znudzony t zabaw Radgar ci
tanista w nadgarstek, niemal odr buj c mu d
.
Wulfwer wypu ci miecz z r ki i gapi si z niedowierzaniem na tryskaj cy z rany strumie krwi. Walka by a sko czona. I w tym samym momencie po wiata dalej zalewa a sal , a góra wci
wiat znieruchomia . Chocia
niesamowita krwista
rycza a, posadzka przesta a si ko ysa . Ci, którzy
si przewrócili, wstawali albo pomagali podnie
si innym. Radgar i jego kuzyn stali
tymczasem po rodku zdyszani i bez s owa mierzyli si wzrokiem. - - Lito ci! - Wutfwer ciska sobie nadgarstek, usi uj c zatamowa krwotok. - - Mów! - rykn Radgar. - Zeznawaj! Wyjaw ca prawd , je li chcesz jeszcze po Dlaczego rzuci
.
wyzwanie swojemu ojcu?
- - Lito ci! - - Nie licz na ni ! - Radgar ciosem drwala podci Wulfwerowi kolano i ten run
jak
zr bany d b. Tysi c gardzieli zgodnym chórem pot pi o ów niehonorowy post pek. Radgar, nie zwracaj c na to uwagi, stan
okrakiem nad le cym thegnem i delikatnie przy
mu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
sztych miecza do policzka. - Jedno niew
ciwe s owo i stracisz to oko. Mów, otrze! Co
zaplanowali cie na dzisiejszy wieczór? - Nie poznawa w asnego g osu. - Chcieli cie mnie zabi , prawda? Jak? - - Ten miecz! --G
niej! Niech wszyscy ci s ysz . Wyznaj wszystko, bo posiekam ci na kawa ki.
Wulfwer, ciskaj c wci
zranion r
powy ej nadgarstka, zawy .
- Ten miecz by zakl ty! Pierwszemu, kto go podniesie, mia o si zakr ci w g owie. Nie zabi by ciebie! Tylko otumani . Gdyby to Radgar pierwszy go podniós , nie
by ju . To rozumia o si samo przez
si . - - Jestem twoj zgub , Wulfwerze. Healrwer ci tego nie powiedzia ? Czy zamierza mnie zabi w noc mierci mego ojca? - - Nie! Pchni cie! Radgar oszcz dzi oko, ale rozp ata tanistowi policzek a po kikut ucha. Wulfwer wrzasn z bólu. - - Tak! Tak! Chcia em ci utopi . Pomó mi! Potrzebuj uzdrowiciela! - - Kto zabi króla iEleda? - - Nie wiem... Ojciec kaza mi siedzie ko kiem na sali. Powiedzia , e jak b
tam
widziany, to nikt nie b dzie mnie podejrzewa . - - Czyli wiedzia
zawczasu, e JEled ma zgin ? Przera ony Wulfwer wyszczerzy
by. - - Tak jakby... - wymamrota . To wystarczy o. - Morderco! - Radgar poder jego ojcu. Pod powa
kuzynowi gard o, tak jak przed laty poder ni to je
wzbi si zwierz cy skowyt przemieszanych wrzasków aprobaty i
protestu. Nie dba o to. Zostawi charcz cego i wstrz sanego przed miertnymi drgawkami Wulfwera na posadzce i podbieg do matki. Nie wiedzia , czy to ziemia si trz sie, czy jemu tak dr
nogi. Dziwi o go, sk d to zbiegowisko wokó Charlotte, dopóki nie zobaczy krwi. Pot ny
cios Wultwera, zamiast skróci o g ow jego, dosi gn
królowej, rozcinaj c jej pier i
gruchocz c ebra. By a nieprzytomna. Z tego, co pami ta z prowadzonych na
elaznym
Dworze wyk adów o ranach, wynika o, e pozosta y jej tylko sekundy ycia. - Nie cie j do uzdrowiciela! - krzykn . Wypu ci miecz z r ki i przykl matce. Czterech dworskich thegnów chwyci o go od ty u i powlok o przed oblicze króla.
przy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Cynewulf wymierzy mu siarczysty policzek. - Morderco! Zabi - - Ka nie
nieuzbrojonego cz owieka. Sami widzieli my!
swoj
on do uzdrowiciela, potworze! - Radgar daremnie wyrywa si
dworskim thegnom. Czu w ustach smak krwi; pier cienie Cynewulfa rozharata y mu warg . - - To by o unfridl Zabi
na oczach wszystkich naszego nieuzbrojonego i ranionego
syna. Roóercrasftcie, wyprowad tego zbrodniarza na plac i zetnij mu g ow . - Król próbowa odgrywa zrozpaczonego ojca, ale spod tej maski s czy o si przewrotne zadowolenie z rozwoju sytuacji. Mia prawo po swojej stronie. Pojedynek zosta zako czony. Nie pad a deklaracja krwawej zemsty. aden z obecnych na sali thegnów, widz c, jak z zimn krwi zarzynaj mu syna, nie pu ci by tego p azem. Zw aszcza monarcha musia broni swoich praw i honoru. Widzowie zdzierali gard a; po owa popiera a Radgara, po owa Cynewulfa. Zbrojni po z by siepacze RoóercrEefta pilnowali porz dku. - Tak jest, panie! - powiedzia szeryf. - Z najwi ksz przyjemno ci ! Bra go! Czterej dworscy thegnowie obrócili Radgara i powlekli w stron drzwi. Eskortowa o ich jeszcze dwunastu. Wszyscy byli od niego ro lejsi, a jego miecz zosta na posadzce. Król mia go w gar ci. Ju nie
. O, gorzki smalcu kl ski!
Z wyzywaj cym okrzykiem Leofric i jego ludzie ustawili si tyralier w poprzek sali, zagradzaj c drog do wyj cia. - Pu cie go! - rykn
jednooki Leofric, zawtórowa a mu za oga “Faroóhengesty”,
Byliby bardziej przekonuj cy, gdyby mieli bro . Post puj cy tu za Radgarem Roóercraeft, szarpn
do ty u g ow wi nia i przy
mu do krtani lodowato zimny nó . - - Nie musimy wychodzi na plac. Równie dobrze mo emy to za atwi tu i teraz. Z drogi! - - Zas
sobie na sprawiedliwy proces!
- - Licz do trzech i tn - warkn szeryf. - Raz... Radgar, zmuszony patrze na oblane wci
niesamowit , krwaw po wiat krokwie,
ledwie widzia swoich obro ców. Sprawa wygl da a beznadziejnie, ale sam by sobie winien i nara anie przyjació na mier w walce, której wynik da si z góry przewidzie , wydawa o mu si pozbawione sensu. - - Odsu si , ealdorzel - krzykn . adnej reakcji. - - Dwa... Spróbowa jeszcze raz. - Mój ojciec nie chcia by, eby ludzie z Catterstow zabijali si z mojego powodu w
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
bratobójczej walce. Nie mo ecie mi pomóc. Odsu cie si . Leofric zazgrzyta! z bami. - - Przys uguje mu proces. - - Naturalnie. By o to k amstwo i wszyscy o tym wiedzieli, ale Leofric odst pi w bok. - - Przepu cie ich. - - Dzi kuj - powiedzia rozkosznie Roóercraeft. - Có za uprzejmo ! Rozst pcie si . - Trzyma nó na szyi Radgara, dopóki ludzie z “Farodhengesty” nie zrobili przej cia. Naprzód. I tak zgin ostatni z rodu Carter... Podwoje wylecia y z zawiasów w eksplozji p omieni. Stoj cy za drzwiami ogniokwacz pochyla si i pod belk o cie nicy zagl da do rodka.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
6
Healfwer? Czy by to ten stary ob kaniec wezwa tego przera aj cego stwora, czy te sama góra go wyplu a? Puszczony przez dworskich thegnów Radgar pozbiera si z posadzki i cofa , oceniaj c gor czkowo sytuacj . Wszyscy obecni czmychali z krzykiem w g b sali. Po prze yciach w Twigeport pozosta mu l k przed ogniem, ale przewyci
go w elaznym
Dworze, ratuj c tamtej nocy z po aru Szerszenia i paru innych. Od tamtego czasu ogie nie wzbudza w nim ju takiej trwogi - ale ogniokwacz nie by zwyczajnym ogniem. Twarz piek a go od aru. - - Healfwerze! - krzykn . - - Arrrh! - odpar ogniokwacz, zupe nie jakby chcia co powiedzie . - Arrrh, arrrh! Wp yn do sali, wyrywaj c kawa ciany. Radgar odwróci si na pi cie i pobieg za reszt umykaj cych. To jednak wielkie niedopatrzenie, e dwór nie ma tylnych drzwi. Dlaczego on? Przecie to oczywiste. Jest uodporniony na ogie i jest synem Eleda; i musi co zrobi , bo na nikogo innego liczy nie mo na; zreszt kto wie, czy to nie przez niego objawi si potwór; kto wie, czy nie zosta wyczarowany przez jego zwariowanego dziadka, kiedy ten pozna upiorn
prawd . W
Cynehofie uwi ziony by ca y catterstowski fyrd, plus wszyscy, prócz jednego, earlowie. Je li ogniokwacz ich u mierci, Baelmark popadnie w anarchi . Zobaczy cia o matki porzucone na skraju podium, nieopodal le ez. Biegn c w tamt stron , zacz potrafi spot gowa i przed
miecz Siedmiu
si rozbiera . Dobrze pami ta , jak p on ce odzienie
ból. Palce dr
y mu tak, e mia trudno ci z rozpi ciem pasa,
ale strach nie by niczym wstydliwym teraz, kiedy ca y fyrd odchodzi z przera enia od zmys ów. Nigdy by nie pomy la , e na podium mo e si pomie ci tyle luda, a jednak si pomie ci o. cisk panowa tam taki, e ci z ty u musieli si chyba dusi z braku powietrza, ale im przynajmniej ogniokwacz nie zagra
bezpo rednio. Ogniokwacz, burcz c gniewnie,
ruszy od drzwi. - Arrrh! - charcza strugami p omieni. - Arrrh, arrrh, arrrh, arrrh! By czarnym
lem i p on
niego patrze , nawet przez ca
ska , i arem tak intensywnym, e nie da o si na d ugo
Cynehofu. Spowija a go rozjarzona czerwona
mgie ka. To prostowa si , przybieraj c ludzk posta , cho dwa albo i trzy razy wy sz od normalnego cz owieka, to znów przypada do ziemi i przedzierzga si w strug kamieni i ynnej lawy, która par a naprzód, krusz c wszystko na swej drodze. Zostawia za sob dymi
, bulgocz
bruzd
przeoranej ziemi, za w chwilach, kiedy przybiera posta
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cz owieka, kroczy na dwóch masywnych nogach, osmalaj c p yty posadzki. Jednak nawet w najbardziej ludzkiej postaci nie mia twarzy, a przy ka dym ruchu czy zmianie kszta tu jego zewn trzna skorupa uszczy a si i odpada a, i wtedy wida by o buzuj ce pod ni ognie. Znalaz szy si po rodku sali, wyprostowa si na wysoko
olbrzyma i zadymi y
krokwie nad jego g ow . - Arrrh! - wycharcza znowu tonem skargi. Ziemia zadr si
do drzwi. Ogniokwacz u mierci ich, cho
a. Kilkana cie osób rzuci o
trudno by o stwierdzi , czy pacni ciem
gigantycznej kamiennej apy, czy te przewracaj c si w ich stron i ogarniaj c lawin ognia. Zd yli tylko krzykn
i przeturlawszy si kilka kroków w roz arzonym
lu, przemienili
si w na wpó zw glone truch a. P omienie pe ga y ju po cianach. Ogniokwacz strzeli w gór fontann lawy i zaj y si nas czone t uszczem krokwie. Jeszcze par minut i w ogniu stanie ca y budynek. Radgar chwyci znowu miecz dziadka. Zrzuci ju z siebie wszystko, zosta w samych butach. Cudblaese zgin ; Fyrlaf zosta straszliwie okaleczony, ale iEled ze starcia z ogniokwaczem wyszed ca o. Teraz jego kolej. Tato walczy ze swoim kwaczem pod go ym niebem, mia tam wi ksz swobod manewru. Co innego tutaj, w czterech cianach, gdzie nie ma dok d ucieka . Nie by o ju czym oddycha , pot zalewa mu oczy, miecz wy lizgiwa si z wilgotnej d oni. Nie zdawa sobie sprawy, e ogniokwacz mo e by taki ogromny. Obejrza si na przera on ci
i zobaczy Cynewulfa Dobrego wci
w koronie i
królewskich szatach. Wuj, lamentuj c jak wszyscy, usi owa schroni si za plecami innych, ale tusza nie pozwala a mu przebi si przez zbity mur cia . - - Chod tu, wuju! - Radgar chwyci pe
gar ci za oblamowany gronostajami
aszcz. - Je li ju musz umrze , to ty pójdziesz na pierwszy ogie . - Wyci gn
króla z
umu i zepchn go z podium. Wrzeszcz cy grubas rozci gn si jak drugi na posadzce. - - Arrrh, arrrh! - Ogniokwacz zbli
si niespiesznie, oraj c pod og jak cz owiek,
który brnie przez topniej cy nieg. By ju prawie przy paleniskach. Po owa sali od strony drzwi sta a w ogniu. - Arrrh? Radgar zeskoczy z podium i ponagli mieczem zbieraj cego si z posadzki króla. - Ruszaj! Naprzód, bo nadziej ci na t kling ! Zawodz c krwawi c - bo Radgar nie mia czasu na lito
- Cynewulf zacz
nie, opieraj c si i si cofa
w stron
ogniokwacza. - - Co czynisz? - pisn .
ar stawa si nie do zniesienia, ale bardziej dokucza
Radgarowi ni jemu. Futrzany ko nierz i korona chroni y mu kark i g ow , reszt cia a te mia dobrze os oni
.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Chc pozna prawd ! Kto podsun pomys zabicia mojego ojca? - - Nic nie wiem o... arrrh! - Wrzask Cynewulfa przypomina ryk ogniokwacza, z rym e by o par oktaw wy szy. Jednym ci ciem dziadkowego miecza Radgar rozpru szaty Cynewulfa od szyi po pas, zahaczaj c te o cia o, które okrywa y. Trysn a krew, czerwie sza od czerwieni królewskiego p aszcza. - - To Ambrose! Ten fechtmistrz, którego przys , obieca mi tron. Mia doprowadzi do podpisania traktatu pokojowego i zabi ciecia. - - Ambrose kaza mu zabi mojego ojca? - - Tak! Tak! Nigdy mu nie wybaczy candlefe skiego feeringu. - - A królowa? Mów! - Radgar nast powa na swoj ofiar , spychaj c j w stron buchaj cego p omieniami ogniokwacza. Cynewulf cofa si przed mieczem, ubranie na nim dymi o, w osy i broda zwija y si ze skwierczeniem z aru. - - Charlotte za da em w zamian. Taka by a moja cena. Pragn em jej od at! Lito ci, lito ci! - - Ty nie okaza
lito ci, nióingul Mów o swoich innych zbrodniach. Jak uda o ci si
tak d ugo utrzyma na tronie? Mów! Zmusz ci do mówienia! Król pad na kolana, wij c si z gor ca, które zd
o ju przenikn
przez warstwy
odzienia. - Przyznaj si ! Przyznaj si do wszystkiego. U Dostawa em od Chivianczykow z oto - Ambrose przysy
em czarów wobec twojej matki. mi czterysta tysi cy koron rocznie
za to, ebym przymyka oko i utrzymywa pokój. Ogniokwacz by coraz bli ej, nadchodzi powoli, tryskaj c ze stawów kaskadami lawy. Jarzy si jasno w g stym dymie, który wype nia teraz sal , majaczy nad dwoma czyznami niczym s
ce przes oni te mgie
. Radgar mia trudno ci z oddychaniem, ale
zdoby si na jeszcze jedno pytanie. - - A iEóelnoó? - - On knu zdrad ! - wrzasn
Cynewulf. - Kiedy Ambrose da mi zna , e jeste w
drodze do domu, wiedzia em od razu, e zawi e z tob spisek przeciwko mnie. To wystarczy o, wystarczy o a nadto. Je li cho jeden wiadek ocaleje z po ogi, Cynewulf zostanie po wsze czasy pot piony w kronikach swego kraju. - Wsta ! - Radgar wypu ci miecz z d oni i chwytaj c skaml cego monarch obiema kami za klapy p aszcza, powlók w stron ogniokwacza. Spod posadzki bluzn a lawa. Szaty grubasa zaj y si p omieniem. Tak samo buty Radgara. Radgar odskoczy z krzykiem i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zacz si tarza z bólu po ziemi. Cynewulfa lawa pochwyci a i poch on a, cho patrz c na to poprzez dym, mo na by o odnie ciekawie, jak p onie i dogorywa.
wra enie, e ogniokwacz unosi go w gór i przygl da si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
7
Radgar cofn
si wysi kiem woli znad kraw dzi ob du. Na omdlenia i histerie
przyjdzie czas pó niej. Wpierw musi si
rozprawi
ze z owrogim stworem, zanim ten
mierci wszystkich obecnych na sali. Porwa z ziemi swój miecz i - za podszeptem wewn trznego g osu, który mówi mu, e jest wa na i le by si sta o, gdyby przepad a - z ot koron Baelmarku. Tato opowiada mu kiedy : “ ci gn em na siebie jego uwag , a potem pogna em co si w nogach w stron
wody”. Ale tato walczy ze swoim ogniokwaczem na otwartej
przestrzeni. Ten tutaj blokowa jedyn drog ucieczki. Musi jako przyci gn
uwag ogniokwacza i wywabi go na zewn trz t sam drog ,
któr tu wszed . Je li rozsierdzi tylko potwora, ten gotów zaszar owa na fyrd. Je li szybko czego nie przedsi we mie, wszyscy tu si ugotuj albo podusz . Ruszy biegiem na potwora. Zada w przelocie cios i ucieka - plan prosty, ale prawie na pewno niewykonalny. Ogniokwacz zapad si z powrotem w bezkszta tn roz arzon ha
i najwyra niej szykowa
do ponownego przybrania ludzkiej postaci. Dlaczego tak uparcie do tej postaci powraca? Wrzeszcz c z furii i bólu, Radgar wdrapa si na szczyt ha dy i celuj c tam, gdzie powinno znajdowa si serce, gdyby to by cz owiek, zatopi miecz w jakiej szczelinie. Po zadaniu tego pchni cia zamierza zbiec na drug
stron
i rzuci
si
do ucieczki. Nic z tego.
Spodziewa si , e natrafi na opór, ale roztopione wn trze szkarady by o p ynne jak woda i miecz wszed w nie po sam r koje . Wielka po kni
trysn y ogie
zewn trznej skorupy rozkruszy a si , z
i lawa. Ognista lawina porwa a Radgara, zmy a z ogniokwacza i
cisn a nim o cian . Znieruchomia tam, zdaj c si na ask i nie ask potwora. Ale wbrew oczekiwaniom ogniokwacz nie rzuci si na niego. Rykn jego co zabola o, i wypad z budynku przez boczn
tylko, jakby i
cian , która eksplodowa a fajerwerkiem
ognistego popio u. Radgar by rozbity i zakrwawiony, ca y w si cach, ale na zewn trz la o i panowa tam zbawczy ch ód. Wygramoli si wi c z pogorzeliska i skoczy za potworem. Ofiara umyka a, a on ciga j niczym pies go czy, za lepiony nienawi ci , która pali a bardziej ni sam kwacz. Garstka nieroztropnych mieszka ców Waroóburha zebra a si pod Cynehofem, by przygl da si po arowi. Rozpierzchli si na wszystkie strony przed szar uj cym na nich potworem, szar uj cym oci ale, jak ci ko ranny cz owiek, który biegnie na startych do krwi stopach. Ogniokwacz, niczym tr ba powietrzna przecinaj ca pole w letni dzie , toczy si przez
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Waroóburh. Mo na by pomy le , e naprawd umyka przed male
, cigaj
go figurk .
Tato mówi , e ogniokwacz go goni , tutaj by o na odwrót, jego kwacz przed nim ucieka . Odziany w par i p omienie mkn
rodkiem kr tych uliczek, ale czasami cina zakr ty, a
wtedy naro ne budynki znika y w eksplozji p omieni i deszcz p on cych szcz tków wznieca dalsze po ary. Tylko ulewny deszcz i du e odst py mi dzy domami uchroni y miasto przed zag ad . Radgar potem niewiele pami ta z tego po cigu. Walcz c z bólem i wyczerpaniem, oszala y z nienawi ci, bieg , pchany jakim g boko ukrytym my liwskim instynktem. Oto, co mo e gniew! Kilkakrotnie ofiara zwalnia a, tak jakby chcia a si zatrzyma , odwróci i podj
walk , ale za ka dym razem znowu przy piesza a i gna a dalej w dó zbocza, zanim
zd
j dogoni . W porcie kwacz wyczu chyba morze, swoj zgub , bo skr ci ostro i pod
brzegu, podpalaj c po drodze odzie i statki. Radgar wrzasn
i spróbowa przeci
wzd mu drog .
Straci du o krwi; nie mia nawet si y d wiga tego, co zosta o z dziadkowego miecza. Kiedy by ju zdecydowany zetrze nadbrze
ska
si znowu z potworem, ten znowu skr ci , wspi
si na
i bez chwili wahania skoczy z niej do wody Da si s ysze jeden pot ny
ryk i by o po kwaczu, a port zyska nowy pirs. Fontanna wrz tku, która opryska a Radgara by a orze wiaj cym prysznicem w porównaniu z tym, co niedawno przeszed . Najpewniejszym sposobem na uwolnienie si od m czarni by a ucieczka w omdlenie, zemdla wi c.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
8
Le
na czym bardzo twardym, opatulony w opo cz i przykryty kocem. Domy la
si , e to dom ywio ów, bo s ysza pienia czarowników i wyczuwa omywaj ce go po wierzchu i przenikaj ce na wskro , uzdrawiaj ce, przynosz ce ukojenie fale duchowo ci... a jednocze nie czu si jak ucierana na tarce marchewka i mielone ziarno zarazem. Nie móg jednak narzeka , bo wed ug wszelkich obowi zuj cych praw powinien ju z tuzin razy spali si na popió . G osy dochodzi y jakby z oddali i by y dziwnie st umione, z czego wnosi , e znajduje si z powrotem w Haligdomie. Nie otwiera oczu. Rozkoszowa si efektami czynionych przez duchy cudów i ust puj
obola
ci . Czarownicy zako czyli wreszcie obrz dek i zamilki, a on dalej nie
mia ochoty powraca do rzeczywistego wiata, cho po mierci Cynewulfa i Wulfwera powinien to by
wiat lepszy. Nie
do Weargahlaew, równie nie
a te biedna Charlotte, ona Eleda. Szersze , je li wróci . adne z tych dwojga nie zas
o sobie na los, jaki ich
spotka . Witenagemot wybierze teraz bez w tpienia nowego króla, a nast pny w kolejce po adz rzuci mu natychmiast wyzwanie. No wi c? Teraz, po pokonaniu ogniokwacza, szans Radgara znacznie wzros y. Ale by zm czony. Nie! Niech si pozabijaj do ostatniego tanista. On skosztowa ju polityki i ledwie wyszed z tego z yciem. Ten ma y yczek wystarczy. Przys uguj ce mu z mocy prawa posiad
ci czyni go bogaczem. Wystarczy trzyma si z dala od wzburzonego morza i nie
wyprawia z zachodnim wiatrem na adne fac ngi. Wtedy nikt nie b dzie próbowa wci gn go z powrotem do polityki. Bazuj c na s awie, któr sobie dzisiaj zdoby , obro nie w t uszcz i do yje dojrza ego wieku. We mie sobie konkubin , po to tylko, eby sprawdzi , co ludzi tak w tym podnieca, a z czasem mo e nawet i on . Pokona ogniokrcza! To dobrze, bardzo dobrze. Radgar Dracan-bana! Radgar pogromca smoków. Ojciec by by z niego dumny. Dowiód , jest godny nosi nazwisko Catteringów, nie przyniós wstydu pizodkom. Lecz ni: doprowadzi jeszcze do ko ca wszystkiego, co sobie zamierzy , Cynewulf i Yorick nie yli, ale prawdziwy winowajca odpowiedzialny za mier jego ojca nadal st pa po tej ziemi. - Marczczy czo o - da si s ysze g os Leofrica. - To dobry znak? Usi owa nie reagowa , ale wargi same rozci gn y mu si w u mieclu, otworzy wi c oczy i ujrza nad sob kr g zatroskanych twrcy - rudobrodych, siwobrodych, bezbrodych, skich i kobiecych. Niewiele z nich rozpoznawa w s abym blasku latarni zawieszonych wysoko na o miu filarach. Kto tu rozrzutnie szaforo oliw do lamp! Poruszy na prób
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kilkoma mi niami. Wygl da o na to,
e wszystko jest na miejscu i dzia a. Bola y go
stopj.Chcia co powiedzie i nie móg . Silne ramiona unios y go dopozycji siedz cej, kto przystawi mu do ust miseczk z wod Jypi sze
takich, zanim wróci mu g os, a pierwszymi
owami, jakie wypowiedzia by a pro ba o dolewk . Aylwin z jeszcze jednym m czyzn na
yli mu przez g ow tunik ; ubieraligojak dziecko. Wielbkopu a wydawa a si niemal pusta, cho przebywa o w niej o miu czarowników
i kilkudziesi ciu cz onków za ogi “Faroóhengesty”. Dobrze by o
i widzie te u miechy.
Ale dlaczego niezaniesiono go do którego z mniejszych domów ywio ówidlaczego jest tu jedynym pacjentem? Po arów by o tyle, Waroóburha. Deszcz wci
e uciera
powinny rzesze mieszka ców
pada ; s ysza , jak b bni o dach. Ale s ysza te inny odg os,
którego nie potrafi zidentyfikowa - jaki odleg y grzmot, jakby fal rozbijaj cych si o skalisty brzeg. - - Noico? - spyta Leofric. - Niczego nie brakuje. Z zewn trznych obra
widzimy
tylko si ce i zadrapania, a te wkrótce powinny znikn . Jak czujesz si w rodku? - - Jesto zm czony. I nadal troch obola y. - - Na duchy! Tylko tyle? Po tym, czego dokona
? - W jedynym oku Leofrica l ni y
zy. Nie zwyk okazywa po sobie a takich emocji. - Ci uczeni ludzie dokonali dla ciebie cudów i chc ci pierwsi podzi kowa za to, co zrobi
. Czujesz si na si ach ich wys ucha ?
- - Wpierw sam musz im podzi kowa za to, co zrobili dla mnie. Pomogli mu wsta . Z oci ganiem usiad na sto ku, który mu podstawili, bo ca y by roztrz siony i bola y go stopy. Dolegliwo ci te by y upokarzaj ce dla cz owieka, który od dzieci stwa ani razu nie chorowa . Aylwin ukl
, by w
mu rajtuzy i podwi zki. W
jeszcze wi ksze zak opotanie wprawi y go wylewne podzi kowania czarowników. Trzech czyzn i pi ciu kobiet... nigdy dot d ludzie tak mu nie schlebiali, mo e z wyj tkiem paru bardziej ograniczonych m odszych z
elaznego Dworu w dniu, kiedy podczas wicze z
fechtunku pokona Gryziwilka. Powiedzia im, e spe ni tylko swój obowi zek i gdyby nie ich uzdrowicielski kunszt, nie by oby go tutaj. Potem - nie zwa aj c na gor ce protesty Radgara - Leofric ukl
i uca owa jego
onie. To samo zrobili nast pnie Aylwin, Ceolmund i ca a za oga “Faroóhengesty”. Okrzykn li go bohaterem i dracan-bana, i w ogóle wygadywali mnóstwo bzdur. Wszyscy wykazywali z owieszcze objawy podniecenia. Najwyra niej nie zdawali sobie sprawy, e Radgar Ceding postanowi wycofa si z ycia politycznego. Zaczyna podejrzewa , e nawet kiedy im to powie, nie zmieni planów, jakie wobec niego maj . Nikt nie zapala tylu lamp oliwnych przy uzdrawianiu jednego pot uczonego ch opca. Drzwi otwiera y si i zamyka y,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tak jakby kto wci
wchodzi i wychodzi , i za ka dym otwarciem do Haligdomu wdziera
si na moment ten odg os pot nego przyboju. - Zda em egzamin? - spyta z przek sem Radgar. - Mówi z sensem? Nie be kocz , nie majacz ? Leofric uniós z ote brwi. - Jak dot d wszystko z tob w porz dku. A to twoje. - Poda mu bezkszta tn grud metalu. Kiedy by to miecz, ale po owa k ingi uleg a stopieniu, a z r koje ci znik y per y. - Miecz mojego dziadka - powiedzia Radgar. - Je li chcecie, zawie cie go w Cynehofie, kiedy ju
zostanie odbudowany. Tak, powie cie go. - Jeszcze jedn
ofiar
dzisiejszej erupcji by zapewne Fyrlaf. Leofric roze mia si . - Sam to zrób. To chyba te twoje. Poda mu drug bry
metalu. Przed stopieniem by a to korona Baelmarku.
- - Gdzie j , na osiem, znalaz
? - Dlaczego wszyscy tak g upio si u miechaj ?
- - A gdzie by, je li nie na twojej g owie? Goni
w niej po mie cie ogniokwacza.
- Na duchy! Naprawd ? W koronie? - Nie przypomina sobie. Aylwin parskn miechem. - Jako ywo. Pod Haligdomem czeka w kolejce siedemdziesi t siedem pi knych dzierlatek, wszystkie a si pal , eby ci pozna .
Drzwi si
otworzy y i do sali wla si
catterstowski fyrd. Przywódcy zacz li
skandowa “Rad-gar, Rad-gar”, przytupuj c do taktu - podchwyci a to reszta, d ugi w wojowników, setka za setk . Pierwsze szeregi, dotar szy do kr gu, którym werod Leofrica otacza bohatera, rozdzieli y si i obla y go ze wszystkich stron. cisk robi si coraz wi kszy. “Rad-gar, Rad-gar”. Radgar sta na sto ku po rodku i patrzy , jak zape nia si Haligdom - wpatrzone w niego t umy skandowa y:”Rad-gar, Radgar”. Wra enie by o niesamowite, o wiele wznio lejsze, ni si spodziewa . Nigdy dot d nie by obiektem uwielbienia. Bola o go gard o. Nie móg mówi . Tylko nieliczni byli uzbrojeni. Ogniokwacz stopi pewnie wszystkie miecze pozostawione na ganku przed Cynehofem. Za wojownikami do sali pcha y si ich ony i dzieci, nawet s ugi. Na ko cu, na czele swoich wemdów, wkroczyli earlowie, ciekawi, co zamierzaj miejscowi. Zbili si w gromad przy drzwiach, popatrywali podejrzliwie. Byli tam Wielki Edgar z Hunigsuge i Elfgeat z Suómest, którego podst pna napa
na Sudceg by a przyczyn
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zwo ania witenagemotu. Poniewa król i jego tanist nie yli, Baelmark nie mia teraz króla. Ambicje do obj cia tronu przejawia o wcze niej co najmniej trzech earlów. Teraz o takiej chwale mog a marzy nawet ca a dziewi tnastka. Który z nich by pierwszy w kolejno ci? Chyba Ordheah z Hymstan jako najstarszy. um zaintonowa
pie
“Hlaford Fyrlandum”. Earlowie jeszcze bardziej si
zachmurzyli, by to bowiem hymn na cze kiedy po raz ostatni j s ysza , zgin
króla. Ale Radgar pami ta , e w ten sam wieczór,
jego ojciec. Sta wi c i p aka , podczas gdy inni si
radowali. W ko cu podniós r ce na znak, e prosi o cisz ; wrzawa opad a do przyt umionego gwaru, który miesza si z pomrukami Cwicnolla. Zanim jednak zd
co powiedzie ,
Aylwin nabra powietrza w pot ne p uca i rykn : - - Catterstow! - - Catterstow! - wrzasn
w odpowiedzi t um i euforia znowu ogarn a ludzi: -
Catterstow! Catterstow! Catterstow! Earl Radgar z Catterstow! Czy to dzieje si naprawd ? - morze twarzy, aplauz. Szkoda, e matka nie mo e tego widzie . Ani tato. Ani Szersze . Pe en obaw, e je li zaraz nie przestan , znowu si rozp acze, ponownie uniós r ce. - Czuj si wielce zaszczycony! Naprawd chcecie mnie na swojego earla? upie pytanie - dola tylko oliwy do ognia. Leofric chwyci go za rami . - O tron te si upomnij, ch opcze. Ty jeden spo ród nich jeste zlcrólewskiego rodu. Tron tobie si nale y. Ceolmund szarpn
Radgara za nadgarstek drugiej r ki. Jego skrzekliwy g os rozleg
si gdzie na poziomie kolana athelinga: - Nie, nie s uchaj go! Zaczekaj, a zwo aj formalne zgromadzenie! Nie wolno ci przejawia zbytniej gorliwo ci. Tak si
z
o,
e obaj ciskali go w najbardziej posiniaczonych i obola ych
miejscach. Wyrwa si im. - - Co chcesz powiedzie ? - spyta Leofric. Radgar spojrza z góry w oko i szmaragd. - - Jeszcze nie wiem, thegnie. Leofric zdoby si na u miech. - - Wybacz, Ailedingu. Wielki i€ledingu! --B
si stara . Thegnowie! Ealdorowie!
Jego krzyk sprawi , e na sali zaleg a pe na wyczekiwania i napi cia cisza. Zanim jednak zd
otworzy usta, Aylwin, ten poczciwy eglarz, kieruj c si jak najlepszymi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
intencjami, wsadzi na g ow Radgara na wpó stopion koron i wrzasn : - Helattap hlafordne Fyrlandum! Znowu podnios a si wrzawa - catterstowski fyrd wiwatowa entuzjastycznie, werody earlów bucza y i pohukiwa y szyderczo. Korona by a ci ka i uwiera a, ale Radgar jej nie zdejmowa . Ponownie da znak, e prosi o cisz , i ha as uton
w przyt umionym szumie
przyboju. Wiedzia ,
e earlowie nie s
zachwyceni. W ich oczach potykanie si
z
ogniokwaczami nie kwalifikowa o go jeszcze na kandydata na króla. - - Zanim pomy
o zostaniu królem... zanim pomy
cho by o z
eniu warn
earlowskiej przysi gi, musz przysi c warn co innego. Pos uchajcie i zadecydujcie, czy nadal mnie chcecie. S uchajcie! - Nie pami ta dok adnie s ów, ale tu nie o poszczególne s owa chodzi o, liczy a si tre . Wykrzycza starodawn i najstraszniejsz z przysi g: - - “Na pohybel Ambrose’owi Ranulfingowi, królowi Chivialu! Na z o, które mi wyrz dzi , przysi gam, e nie spoczn , dopóki jego krew nie wsi knie w ziemi , ogie stosu pogrzebowego nie strawi jego zw ok i wiatry nie rozwiej jego imienia na cztery strony wiata. Niech nazw mnie nióingiem, je li si zawaham, b
te oka
mu ask albo jego o
ni poprosz ”. Szok! Zaleg a absolutna cisza. Nawet deszcz jakby si przestraszy i przesta b bni o dach. W realnym yciu publiczne zadeklarowanie krwawej zemsty stanowi o pogwa cenie królewskiego frióu, o takich romatycznych banialukach mo na by o us ysze
tylko w
balladach skaldów. - Ambrose kaza
zamordowa
mojego ojca. Z ama
postanowienia traktatu
pokojowego, który sam podpisa . Zbezcze ci przekupstwem nasze odwieczne prawa. Wybieraj c mnie na króla, wybierzecie wojn . Zacznie si znowu zabijanie - grabie e, gwa ty, puszczanie z dymem. upów i bra ców b dzie pod dostatkiem, ale warn, ealdorowie - tu wskaza palcem na earlów - przyjdzie zapracowa na to uczciwie, zbrojnym czynem. yszeli cie wyznanie Cynewulfa. S w ród was zdrajcy, tchórze, którzy przyjmowali z oto zza granicy. Ze wszystkich zgromadzonych w Haligdomie najdono niejszy g os mia Wielki Edgar: - - Nazywasz mnie tchórzem, Eledingu!? - - Prawda w oczy kole, ealdorze. Tchórz z ciebie albo sprzedawczyk, jak wolisz. Chyba e potrafisz dowie ,
em w b dzie, p
ze mn , kiedy rusz
na Chivial, bo
przysi gam, e spustosz ten kraj tak, jak nigdy dot d spustoszony nie zosta . B dzie b aga
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
na kolanach o lito
i blady strach padnie na ca
Eurani . Mój miecz sp ywa b dzie krwi ,
dopóki nie dostan g owy Ambrose’a, i jego mierdz ce z oto przestanie tuczy w sekrecie tchórzowskie ka duny. Nie znam jeszcze imion zdrajców, ale jestem przekonany, e mój wuj gdzie je zapisa . No wi c jak, earlowie! Jeste cie ze mn ? Bo je li nie, to owszem, nazw was tchórzami! I zdrajcami. I nidingamil. Gdyby ogniokwacz nie zniszczy mieczy pozostawionych na ganku Cynehofu, przez co zbrojnych m ów da o si teraz policzy na palcach, s owa te mog y zapocz tkowa masakr . Cho mo e i nie, bo na wie
o przekupstwie w werodach earlów zapanowa a
konsternacja. Pierwszym eartem, który zabra g os, nie by Wielki Edgar, lecz inny poplecznik Cynewulfa,.Elfgeat. - mier Chivialowi! - krzykn . - Opowiadam si po stronie króla Radgara! - Zacz sobie torowa drog przez ci
. Jego werod podniós radosn wrzaw .
Ale pierwszy, roztr caj c ludzi na boki, przepchn Chwyci athelinga za r Radgar przysi
i zaprzysi
mu wierno
si do Radgara Wielki Edgar.
i oddanie, a mier Chivialowi. Z kolei
mu, e b dzie panem godnym jego zaufania. Powtórzywszy ten ceremonia
po raz dziesi ty, sta si królem Baelmarku, w adc Ognistych Krain.
Z dziewi tnastu earlów jako ostatni przysi
z
najm odszy, dopiero od miesi ca
na urz dzie, troch starszy od samego Radgara. Puszczaj c jego r os abiony, e osun
, Radgar by ju tak
si ze sto ka wprost w ramiona Aylwina. Doszed szy troch do siebie,
mianowa tymczasowo Ceolmunda kanclerzem, Leofrica szeryfem, a Aylwina tanistem. - A teraz - powiedzia Radgar, odebrawszy od nich przysi gi - we cie sprawy królestwa w swoje r ce, bo wasz suweren udaje si na spoczynek i prze pi ca y tydzie . Pokr cony Ceolmund zachichota z owieszczo. - Jak rozka esz, panie. Ealdorowie, w po udnie rozpoczyna si narada wojenna, któr w zast pstwie naszego pana poprowadzi tanist. Król Radgar wzywa na ni was wszystkich, nieobecno
b dzie karana mierci .
Earlowie zarechotali, ale Radgar, pomimo zm czenia, wyczu ukryty pod tym arcikiem podtekst. Zreszt krew cina a mu si w
ach na sam my l, e Aylwin mia by
przewodniczy jakiej naradzie. - - Nie mo na z tym zaczeka ? - - Wypowiedzia
przed chwil wojn , panie - przypomnia mu pogodnie kanclerz. -
Chcesz, eby wrogie dzia ania zosta y podj te natychmiast i bez uprzedzenia? Je li tak si stanie, to zostaniesz oskar ony o zdradzieckie z amanie traktatu i Chivianczycy bez w tpienia
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zastosuj represje wobec ka dego Baela, jaki wpadnie im w r ce. A w tej chwili po obcych wodach terytorialnych Wysoko
egluje co najmniej dwie cie naszych odzi i statków. Wasza
mo e nawet rozwa
wydanie ju teraz królewskiego dekretu... -1 tak dalej.
Nie powiedzia wprost, e niektórzy earlowie najch tniej ruszyliby natychmiast w drog powrotn do domu, by spu ci ze smyczy swoje lisy, póki nieprzeczuwaj ce niczego kury drzemi sobie w najlepsze na grz dach. Ale to w tylko Radgar mo e utrzyma ich w ryzach. W elaznym Dworze tego nie uczono.
nie mia na my li. Sugerowa , e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
9
WWaroóburhu wci
pada deszcz, ale Baelmarkiem rz dzi teraz prawy cz owiek,
Catterstow mia o earla, którego si nie wstydzi o, winowajca poniós zas
on kar , a
Cwicnoll zaczyna zapada w g boki sen. Sz o ku lepszemu. Ledwie jednak nowy monarcha wyku tyka z Haligdomu, a ju przysz o mu agodzi spór, który móg si sta zarzewiem wojny domowej. Lojalni poddani próbowali oiganizowa procesj z pochodniami, która odprowadzi aby go do pa acu, a prawo do niesienia go na ramionach ro cili sobie z jednej strony earlowie, z drugiej fyrd. Zwa nionych pogodzi móg tylko sam Radgar. Wybrn
z k opotu, oznajmiaj c,
e pojedzie konno, earlowie b
post powa g siego, pod ug starsze stwa, po jego prawej r ce, szyprowie te g siego i pod ug starsze stwa, po lewej, a za nimi reszta. Zanosi o si na to, e jego ycie b dzie od tej chwili d ugim pasmem podobnych kompromisowych decyzji. Pos uchali. W powietrzu unosi si zapach popio ów. Przez gwar t umu przebija y si st umione piewy dochodz ce z mniejszych domów ywio ów, w których przywracano do zdrowia ofiary. Nie wida
ju
by o szalej cych po arów, ale ogie
musia strawi spor
cz
Waroóburha. Na Radgara spada teraz obowi zek odbudowania stolicy. Równocze nie b dzie musia prowadzi
wojn , organizowa
prace rz du, zarz dza
rodzinnymi w
ciami,
wyprawi pogrzeb matce. Czekaj c w deszczu na konia, zachodzi w g ow , czemu, u licha, pope ni takie g upstwo? Dla ojca? Dla matki, która by aby bardzo dumna, maj c króla za syna? Ojciec pewnie z rezerw odniós by si do jego triumfu. Powiedzia by, e chocia nie zdoby korony w nale yty sposób, to nie b dzie to mia o znaczenia, je li oka e si m drym adc . Gdzie, na osiem, ten przekl ty ko ? Dawno ju doszed by do pa acu na piechot . ania si na nogach, a wci
kto do niego podchodzi i zagadywa - k aniano mu si ,
kadzono, kl kano nawet w b ocie i ca owano jego d
, wspominano przygody prze yte
podczas fasringów z jego ojcem, zauwa ano, jak podobny jest “ich pan” do “szlachetnego ojca ich pana”. By chyba pierwszym cz owiekiem w dziejach, który zosta królem dzi ki kszta towi uszu, ale wielu z tych
dnych krwi, starych potworów mia o w oczach zy rado ci
i ka demu z nich trzeba by o odpowiada z kurtuazj , a w miar mo liwo ci zwraca si do po imieniu. I nagle powsta o zamieszanie. Jaki cz owiek próbowa przepchn
si przez t um.
- Radgarze! Radgarze! Radgarze! - by to tubalny g os Aylwina. Mo e prowadzi mu tych siedemdziesi t siedem urodziwych dzierlatek?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Nie. Aylwin rozepchn
ostatnich earlów i stan
przed Radgarem, rumiany w
migotliwym blasku pochodni, zdyszany, ale sam, bez dzierlatek. - Radgarze... to znaczy, panie... on chce si z tob widzie ! Jest ranny, ale chyba wy yje! Chce si z tob widzie . Ledwo zipie, Radgarze. T dy... - Zaraz! Zacznij od pocz tku. Kto chce si ze mn widzie ? Aylwin urwa , ale tylko po to, eby zaczerpn
pot ny haust powietrza, i zaraz potem wypu ci je ca e wraz z
kolejnym potokiem s ów: - Znale li go jak p ywa twarz do do u w porcie ale uzdrowiciele byli przekonani e to thrall bo by cudzoziemcem i nic na sobie nie mia a poza tym my leli e umiera ale kiedy chcieli si zaj
innymi thrallami on im powiedzia co o nich my li i wtedy zrozumieli e to
wcale nie thrall i... Co? No, ten twój chivianski hseftniedling. Tak, Radgarze, znaczy si , panie, mówi o thegnie Szerszeniu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
10
By to jeden z tych wiosennych poranków, kiedy ca y wiat eksploduje yciem jagni ta brykaj , ptaki ubli aj sobie wrzaskliwie ze wszystkich krzaków, a fruwaj ce motyle tworz skomplikowane barwne mozaiki na tle ywop otów. Po dwóch tygodniach sro enia si Cwicnollowi przeszed z y humor i wulkan zasn nik
smu
na nast pne pokolenie, wydzielaj c tylko
dymu ze swojego dorodnego nowego sto ka. Lasy Hatburna nigdy nie
wygl da y pi kniej. Król Radgar zsun
si z grzbietu Isgicela i przywi za wierzchowca do
odego drzewka. Ruszy dalej pieszo. Pacjent móg jeszcze spa ... Nie spa . Le
przed królewsk chat wyci gni ty na kanapie, przykryty po sam
brod kosmatym pledem, zapatrzony w konary drzewa. Szum wodospadu zag uszy kroki zbli aj cego si Radgara. Szersze skrzywi si , kiedy niespodziewanie ujrza go nad sob . Go cie nie byli tu mile widziani. Królowie mog sobie pozwoli na ignorowanie takich aluzji. Radgar ukl - Przyszed em zapyta , czy nie masz czasem ochoty na konn
na trawie.
przeja
. -
Królewski u miech. - - Nie mam. Królewski mars. - - To mo e na k piel? - - Nie umiem p ywa . W tpi , czy da bym teraz rad wdrapa si na konia. Odejd ! - - To czego chcesz? - - Zosta sam. Tylko tego zawsze chcia . Radgar westchn . - Wszystko, tylko nie to. Po wiczy bym si w fechtunku. Wychodz z wprawy. Szersze dopiero teraz spojrza mu prosto w oczy. Nie by ju taki blady jak jeszcze niedawno. Obra enia fizyczne, jak zapewniali lekarze, w wi kszo ci ju si wygoi y - nie licz c, rzecz jasna, r ki, któr postrada , ale utraconych ko czyn nie da si przywróci nawet czarami. Gorzej by o z urazami psychicznymi. Uzdrowiciele jednak utrzymywali, e z czasem dojdzie do siebie. Tak mieli nadziej . - Jednor ki szermierz? - zaszydzi pacjent. - Nie potrafi utrzyma równowagi. Nawet id c, zataczam si i potykani o w asne nogi. Masz dziesi
tysi cy piratów - wicz z nimi.
Radgar spróbowa si u miechn . - - Wol nie. Mogliby si nauczy ode mnie techniki potem wyzwanie. Przesta , Szerszeniu! Straci przywykniesz. I tak nie t r
trzyma
r
elaznego Dworu i rzuci mi
, i co z tego? Wkrótce do tego
rapier. Nie t pisa
. A ocali
króla. Dam ci
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wszystko, czego zapragniesz. Powiedz tylko, czego chcesz, przyjacielu. Ziemi? Powiedz, e podoba ci si Hatburna, a oddam ci j . Chcesz statków? Pieni dzy? Niewolnic? Kobiet? - - Kobiet? - wpad mu w s owo Szersze , o ywiaj c si troch . Uniós si na okciu prawej r ki - swojej jedynej r ki. - Wyt umacz mi, dlaczego ten las ni z tego, ni z owego zaroi si od ho ych dziewcz t? Rudow osych, brunetek, blondynek... a wszystkie wdzi cz si i robi do mnie s odkie oczy? “Czyste r czniczki thegnie Szerszeniu”. “Twoja wie a woda, thegnie Szerszeniu”. “Mo e winka z lodem, thegnie Szerszeniu”. Raj Air z ciebie, Radgarze Eledingu! Wydaje ci si , e poprawisz mi humor, podsuwaj c dziewcz ta? Radgar zarumieni si lekko. - Ani mi by o w g owie bawi si w rajfura! Napomkn em tylko kiedy , e wiele bym da ,
by memu przyjacielowi Szerszeniowi wróci a szybko rado
wtedy jeszcze, co si dzieje, kiedy król wyrazi publicznie jakie
ycia. Nie wiedzia em
yczenie. Wszyscy, którzy to
us yszeli, wzi li moje s owa za obietnic obsypania bogactwem tego, kto ci rozweseli. Kiedy ci nast pnym razem odwiedzi em, roi o si tu ju od córek, sióstr, kuzynek... Radzi bym ci korzysta , póki masz okazj . Szersze
spu ci nogi na ziemi
i wsta . Lewy, pusty r kaw koszuli dynda
patetycznie. - Ju ci powiedzia em. Chc by sam. Nie ycz sobie nikogo w zasi gu wzroku ani uchu. Chcesz mi zrobi przyjemno , to odejd ! - Odwróci si , eby wej Radgar usiad na mokrej od rosy trawie, podci gn
do chaty.
kolana pod brod i obj
je
kami. - - Chcia em ci prosi , eby zosta moim drhytguma. Szersze zesztywnia . - - Twoim czym? - - Druhem... no, dru
.
Szersze zareagowa niemal jak za starych dobrych czasów. Odwróci si na pi cie i zrobi wielkie oczy. - To ty si
enisz?! Szybko si z tym uwin , nie ma co. Radgar wzruszy ramionami.
- - Polityka. Zamierzam stan
na czele pierwszego fae ngu, który ruszy na Chivial.
Musz udowodni , e jestem synem swego ojca. Witan uradzi , e przedtem musz sp odzi dziedzica. Dali mi do zrozumienia, e nigdzie mnie nie puszcz , dopóki si z tym nie uporam. - - Jak ona si wynalaz
nazywa? - spyta wyra nie zaintrygowany Szersze . - Gdzie j
?
- - Ma na imi Culfre i jest naj starsz córk nie yj cego ju earla EÓelnoda, czyli pochodzi z Nyrpingów. To dobry wybór - ma dwóch m odszych braci, którzy za par lat stan
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
si dla mnie pierwszymi konkurentami z królewskiego rodu. To, oczywi cie, nic pewnego, ale czyni c z ich siostry królow , zmniejszam teoretycznie prawdopodobie stwo, e rzuc mi wyzwanie. Powiadaj , e ma s odkie usposobienie i jest bardzo adna. Powiedzieliby mu tak, nawet gdyby by a zezowata i garbata. Ta niepewno
by a
gorsza od potykania si z ogniokwaczem. Jeszcze dwa dni... - Hmmm - mrukn
Szersze , a potem skrzywi si cynicznie. - A jak na perspektyw
zostania pionkiem na politycznej szachownicy i klacz rozp odow zapatruje si lady Culfre? Prosz szybko jedno rebi ! Zada
sobie trud zapytania j o to?
Tym razem Radgar poczerwienia jak burak. Król musi si nauczy lepiej panowa nad emocjami. - Owszem, zada em. Kiedy uznali my z Ceolmundem,
e to najodpowiedniejsza
kandydatka, napisa em do niej prywatny, osobisty list, wyja niaj c w nim sytacj i pytaj c, czy jest zainteresowana. Podkre li em, e decyzja nale y tylko do niej i je li nie odpowiadaj jej warunki, to uznam spraw za nieby . - No i? - Jej czternastoletni brat odpisa mi, e siostra czuje si zaszczycona propozycj króla i zgadza si na ten zwi zek pod okre lonymi warunkami... i tak dalej. Przez twarz Szerszenia przemkn cie u miechu. - - A wi c mamusia czytuje jej korespondencj ? W Chivialu kobiety te nie maj w tych sprawach wiele do powiedzenia. Ale pewnie wiesz to od swojej matki. Nie, nie b twoim dru
. Zaci gnij mnie teraz w t um, a wpadn
w sza i zaczn
wrzeszcze
wniebog osy. Popro Aylwina. To najlepszy kandydat. - - Nie tak znowu, Szerszeniu - odpar cicho Radgar. - Najlepszym, jakiego znam, jeste ty. - Poza tym wszystko, co robi król, ma swoje polityczne reperkusje. Aylwinowi i jego ojcu i tak ju zaczyna o si przewraca w g owach. Szersze przygryz warg , oczy mu b yszcza y. - Pó cz owiek! - Odwróci si do Radgara plecami. - Odejd , prosz - wyszepta . Bardzo prosz ! - Za chwil . Musz ci zapyta jeszcze o co . Przepraszam, stara em si o tym nie my le , ale... Musz wiedzie . Kiedy pchn em ogniokwacza mieczem, ten jeden raz, w sali, odpad od niego wielki k s
la.
Szersze sta nieruchomo. Nie odwraca si , milcza . Radgar wzi g boki oddech i zapyta : - - Czy to by a twoja r ka...?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Nie. Ju ci mówi em. Owszem, sprawi
nam ból. O ma o nie straci em nad nimi
kontroli, kiedy to zrobi
. Gdybym j straci , roznie liby my... one by roznios y sal i... I
dosz oby do masakry. R
stracili my - to znaczy, ja j straci em pó niej, kiedy czar prys .
Woda by a za p ytka, i tyle. R ka zosta a mi nad powierzchni . I tak los obszed si ze mn agodniej ni z Fyrlafem. A teraz b agam, zostaw mnie samego. Wró tu za rok. Mo e wtedy ju wiedzia , kim w Radgar westchn
ciwie jestem. i wsta . Czar ogniokwacza, cho sam w sobie straszny, wypali z
Szerszenia wi . Nie by ju fechtmistrzem, by wolnym cz owiekiem. - Jak chcesz. Ale jeszcze jedno. Znalaz em szypra, który spl drowa Haybridge i wymordowa twoj rodzin . Zawiesi g os i czeka , wpatrzony w plecy Szerszenia, ale ten nie reagowa . - - Wiedzia o podpisaniu traktatu. By ze swoj odzi na swoim pierwszym faenngu i chyba...
wiadomie nie pos ucha królewskiego rozkazu, Szerszeniu. Postawi go przed
dem, je li chcesz. Jego werod wykonywa tylko rozkazy, ale on zostanie uznany winnym i zathrallowany. Je li chcesz, oddam ci go potem i b dziesz móg z nim zrobi , co ci si ... - - Rób, jak chcesz - odezwa si ochryple Szersze . - Ale odejd . - - No to utn mu g ow . Och, Szerszeniu! Nie jestem w stanie zwróci ci r ki, ale mog ci da niemal wszystko, czego tylko zapragniesz. Chc , eby zosta moim doradc , moim zaufanym towarzyszem - i partnerem do wicze w fechtunku, ebym nie wyszed z wprawy i eby aden nad ty baelski earl nie mia mi nigdy rzuci wyzwania. Przyjacielu, zwdzi czam ci ycie. aden fechtmistrz nie ocali nigdy swego podopiecznego w sposób, w jaki ty tego dokona
. Zap aci
za to. Przykro mi. Jestem ci wdzi czny. Pro o wszystko, co
ci si kiedykolwiek zamarzy o. - - Dobrze! - krzykn rozpaczliwie r
Szersze . Odwróci si
na pi cie, zatoczy i zamacha
, eby odzyska równowag . - Zako cz wojn !
- - S ucham? - Wszystko, tylko nie to, pomy la Radgar. - - Zako cz wojn . Czy tak trudno to zrozumie ? - Szersze spurpurowia na twarzy. Oczy l ni y mu jak w gor czce. - Znowu chcesz rozp ta ten horror - wy to nazywacie fse ngiem, tak? A dla mnie to gwa t, grabie , mord, niewolenie, bestialstwo. Widzia em w Haybridge, jak to si odbywa, leg o tam w gruzach moje ycie. Straci em wszystkich, których kocha em. - Krzycz c tak, szed na Radgara. Ten cofn
si odruchowo i potkn
o korze
drzewa. - My lisz, e po to zgodzi em si zosta twoim fechtmistrzem, ty barbarzy ski Baeiu - po to, eby wywo
now wojn ?
Radgar gapi si na niego oniemia y.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Szersze opami ta si po chwili. - Wybacz, Wasza Wysoko
- wymamrota , odwracaj c wzrok. - Nie wolno tak
mówi do króla. Radgar podszed i obj
go. Szersze próbowa si wyzwoli z jego u cisku, ale król
by silniejszy i mia dwie sprawne r ce. - - Musz to zrobi , przyjacielu. Przesta si wyrywa ! To by jedyny sposób na zdobycie tronu. Uspokoisz ty si ?! - - Nie! Pu
mnie. Prosz ! B agam!
- - Nie puszcz . S uchaj! Jestem w trzech czwartych Chivianczykiem i przez lata mieszka em w Chivialu. Po owa earlów uwa
a mnie za chivianskiego szpiega, drugiej
po owie al by o dochodów z apówek. Szersze przesta si szamota , ale dygota teraz na ca ym ciele. - - Ty nie tylko wywo
wojn ! Poprzysi
jeszcze samemu Ambrose’owi swoj
ukochan krwaw zemst . Spodziewasz si , e Chivial wyda ci swojego króla zakutego w kajdany? Wojna, któr rozp ta
, nigdy si nie sko czy. Je li chcesz okaza
mi swoj
wdzi czno , królu Radgarze, zrób, o co prosz - odwo aj swoj wojn ! Od tego zacznij! Zamilk , krztusz c si i chwytaj c spazmatycznie powietrze. - - Nie mog . By mo e pope ni em b d, ale teraz nie mog ju tego naprawi . Wszyscy pope niamy b dy, Szerszeniu. Konsekwencje s czasami straszliwe. Pami tasz motto mojego taty? Wszyscy zapominamy czasami o wilczycy. We takiego Gerarda z Waygarth. Rzuci si z mieczem na armi Baelów, i co z tego wynik o? Mój ojciec umy li sobie, e wykradaj c on , zdo a wykra
tron. Owszem, uda o si , ale konsekwencje by y o
wiele dalej id ce, ni si spodziewa . Ksi
korony Ambrose nak oni swojego ojca do
wywo ania wojny i obróci o si to przeciwko niemu. Mój ojciec zaufa mojemu wujowi i kosztowa o go to ycie. Yorickowi wydawa o si , e mo e sprzeda ksi cia jak dzban kradzionego wina. A ty? Ty upar
si , e chcesz zosta po czony ze mn wi zi i by
moim fechtmistrzem. Ostrzeg em ci wtedy, e jestem Baelem. Nie s ucha si , e t masz do czynienia z królikiem w przebraniu? Zniszczy
. Wydawa o ci
ogniokwacza i ocali
mi
ycie. Jestem ci za to bardzo wdzi czny, ale nadal pozostaj Baelem. Ta wojna jest twoj wilczyc . - - Chcesz powiedzie , e to wszystko moja wina? - - Nie, bo to by znaczy o, e jeste teraz moim d e mnie ocali
nikiem, a to nieprawda.
ujesz,
?
Szersze zastanawia si przez chwil , potem westchn . Wspar czo o na ramieniu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Radgara i niezgrabnie, jedyn r
, odwzajemni u cisk.
- Nie, ty wielki potworze, nie
uj ani troch . By em ci to winien, nie pami tasz?
Zrobi bym to znowu, nawet gdybym wiedzia , e wywo asz jeszcze jedn wojn . - Poci gn nosem. - To dla mnie wielki zaszczyt zosta dru
na twoim lubie.
Radgar roze mia si i u cisn go jeszcze mocniej. -1 odt d najlepszym przyjacielem? -1 nadal najlepszym przyjacielem, na zawsze. -1 b - Spróbuj do tego przywykn
móg ci podsuwa dziewcz ta?
- odpar Szersze .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
X.
Dziesi
lat pó niej
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
I tak znowu zacz ta si wojna. Cbivianczycy nazywali jq Drug
elazny Dwór nie nauczy go sztu
obl niczej logistyki ani strategii, ale od tego mia witan. Na wygnaniu na pos pnym Wrzosowisku nauczy si wczuwania w sposób my lenia przeciwników, a to w wojennym rzemio le liczy si najbardziej. Król Ambrose chyba zdawa sobie z tego spraw , bo histori ich spotkania i wypadków, w wyniku których zaginiony atbeling znalaz azyl w królestwie swojego kuzyna, ca kowicie wyciszono, sta a si najmroczniejsz i najg bsz ze wszystkich tajemnic pa stwowych. yn y lata. Cbivial krwawi . Cbivial p on . Zamiera handel. Radgar E1eding by nieuchwytny, nie mia tylu ludzi, by pokusi si o podbicie ca ego pa stwa, uderza jednak z zaskoczenia w g bi kraju, rabowa , pali , bra ludzi w jasyr, JVawct Baelów m czy a ju ta wojna i mierzi rozlew krwi, ale wychodzi o na to, e nikt nie wie, jak zako czy t awantur .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
1
Energiczny, zadbany, zawsze g adko wygolony mijnheer Vanderzwaard nie wygl da nawet na swoje dwadzie cia osiem zim, a zalicza si ju do najbardziej szanowanych i podziwianych obywateli Drachveldu. By w rozleg ej posiad
cicielem rezydencji w samym mie cie,
ci pod miastem, nad Wierzbowym Kana em, oraz udzia ów w wielu
dochodowych przedsi biorstwach. Jego m oda, wywodz ca si z arystokracji ona, cho urodzi a mu ju syna i córk , nadal zachwyca a urod . S yn a do tego z dowcipu, uroku osobistego i obycia. Wszystko to sprawia o, e Vanderzwaardowie b yszczeli na towarzyskim firmamencie miasta i byli cz stymi go mi w pa acu. Ich ma
stwo uchodzi o za
kwintesencj bajkowego szcz cia. Pewnego pi knego poranka, pod koniec lata 368 roku, mijnheer Vanderzwaard kaza swoim ludziom zawie pieszo ulic
si wios ow
Mennicz
biegn
odzi do miasta. Wysiad na przystani i pomaszerowa
przez samo centrum dzielnicy finansowej. Wprawnie
lawiruj c mi dzy przekupniami, go cami, furmankami, wózkami i wozami, dotar w ko cu do swojego miejsca pracy. Na nie rzucaj cych si w oczy dizwiach wisia y jedynie dwie skromne tabliczki. Pierwsza g osi a: KONSUL GENERALNY BAELMARKU druga za , z jeszcze mniejszymi literkami: IZBA VANDERZWAARDA ASEKURACJE MORSKIE Przez ten niepozorny portal p yn a wezbrana rzeka z ota Rzadko który statek ywaj cy pod bander Chivialu albo maj cy interesy na chivianskich wodach nie korzysta z us ug Vanderzwaarda, czy to za po rednictwem tutejszej centrali, czy te jej filii w Fitainie, Isilondzie i Grevily. Izba Vanderzwaarda specjalizowa a si w asekurowaniu przed jednym tylko zagro eniem, na które ani my la wydawa polis aden inny ubezpieczyciel morski przed baelskim piractwem. Metody mijnheera Vanderzwaarda do ortodoksyjnych z pewno ci nie nale
y. Nigdy nie wnika w szczegó y dotycz ce parametrów i pochodzenia
statku ani przewo onego przeze
adunku. Sprzedawa jedynie wistki pergaminu, na widok
których ka dy baelski szyper ci ko wzdycha , salutowa i odp ywa . Baelska blokada Chivialu by a teraz tak szczelna, e bez przepustki wydanej przez Izb Vanderzwaarda prawie aden adunek nie móg do tego kraju dotrze ani go opu ci . Niedoszli kontrabandzi ci wpadali w baelskie r ce, ich statki i adunek konfiskowano, a za ogi trafia y na targi niewolników. Warto
wydawanych przez Vanderzwaarda paszportów liczy a si w buszlach
ota. Vanderzwaard szed , pogwizduj c pod nosem. Odziany by zgodnie z najnowszymi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
trendami mody, która tego roku’lansowa a krezy wielkie jak ko a u wozu, doniczkowate kapelusze z jeszcze szerszymi od krez rondami oraz obszerne, misternie haftowane kubraki i krótkie, bufiaste, zapinane pod kolanami spodnie. Wybra na ten dzie strój bia y, przetykany ot
nici ; na plecy sp ywa y mu lu no pukle d ugich ciemnych w osów. D
obleczonej w modn wymachiwa
r kawic
nonszalancko.
lewej,
r ki zaciska na pochwie rapiera, praw , woln
Mijnheer
Vanderzwaard
by
bezsprzecznie
r
eleganckim
entelmenem, ale przede wszystkim szermierzem. Wbieg
wawo po schodkach, nacisn
klamk i wszed do konsulatu. Przywita go
pó mrok poczekalni pachn cej inkaustem, wiecami, politur i skór . Sta y tu ze dwa tuziny wygodnych foteli, par zapchanych ksi kami pó ek oraz d bowy pulpit. Za tym pulpitem sp dza
na stoj co ca e dnie jego pracowity i obrotny buchalter Hans, zapisuj c
niewyobra alne sumy w wielkiej ksi dze rozrachunkowej i reguluj c ruch interesantów, którzy przewijali si przez gabinet mijnheera. W wolnych chwilach Hans malwersowa równie na niespotykan skal pieni dze na rzecz swoich rodziców i sióstr, najwyra niej nie wiadamiaj c sobie, e chlebodawca bardzo dobrze wie, co si dzieje, i jak dot d ogranicza si
tylko do obserwowania z rozbawieniem jego poczyna . Hans by jednym z wielu
drobnych szalbierzy. Mijnheer Vanderzwaard wyczu , e co jest nie tak, dopiero kiedy zatrzasn y si za nim z hukiem masywne drzwi, a wtedy by o ju za pó no, bo mia za sob dwóch intruzów z dobytymi mieczami. Trzeci przyk ada sztylet do szyi Hansa. Fechtmistrze! Kln c w duchu na czym
wiat stoi swoj
niefrasobliwo , Vanderzwaard wyszarpn
z pochwy rapier i
odskoczy pod pó ki z ksi kami. Wiedzia nie od dzi , e Zakon nigdy nie zapomina ani nie przebacza, a mier sir Janivera musia a figurowa
w jego anna ach jako sprawa nieza atwiona. Wszystko
wskazywa o na to, e rych o zostanie zamkni ta. Po takiej przerwie nie mia by wi kszych szans w starciu nawet z jednym fechtmistrzem, a trzech ju z pewno ci stanowi o pluton egzekucyjny. - - Jak to za atwiacie? - warkn . - Wszyscy na jednego czy pojedynczo? - - Bardzo przepraszamy, mijnheer Szurszu
- odezwa si ten przy drzwiach. -
Przestraszyli my pana? Na p omienie i mier , to to Bykowiec! Przybra na wadze i twarz mia jeszcze bardziej nalan ni dawniej. Drugim by Zwyci zca, wci
blondyn, blady i chudy jak
suchotnik. Obaj byli ju pewnie pe nymi, zwolnionymi z wi zi rycerzami; w
nie takim,
odnym i zdesperowanym, zleca o si za atwianie drobnych, niedoko czonych spraw. Za
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
czasów elaznego Dworu da by im rad , trzymaj c jedn r
za plecami, ale teraz nie mia
za plecami lewej r ki, up yn o jedena cie lat i chocia dzi ki mudnym wiczeniom nauczy si znowu walczy , zachowuj c równowag za spraw protezy, to na pewno nie by o to ju to, z czym opuszcza Z t my
elazny Dwór.
Szersze spojrza na trzeciego i, ignoruj c Bykowca i Zwyci zc , schowa
rapier do pochwy. W trzecim
czy nie rozpozna Durenda a, cz owieka, który zawsze by
klas sam dla siebie - je li wierzy legendom, ju od swoich pierwszych dni w
elaznym
Dworze. Szersze tylko raz widzia , jak si fechtuje, a robi to wtedy tak, e nawet Gryziwilk do pi t by mu nie dorasta . By wysoki jak na fechtmistrza, chocia ni szy od Radgara ciemnow osy, ko cisty, o wyrazistej twarzy, g stych brwiach i ciemnych, niespotykanie yszcz cych oczach. O, p omienie! Szersze nie chcia zostawia
ony wdow ani dzieci sierotami. A tak
dobrze ju mu si w yciu zaczyna o uk ada ... Z
dworny uk on.
- - Sir Durendal! To dla mnie wielki zaszczyt. Nie wiedzia em, e tak s awny cz owiek zni a si do uczestniczenia w egzekucjach. - - Nie to nas tu sprowadza, sir Szerszeniu. - G os Durendala by g boki i melodyjny. - Przepraszam, je li
rodki ostro no ci, które zastosowali my, nasun y ci takie
przypuszczenie. - Odj
sztylet - ozdobny, d ugi na pó okcia amacz mieczy - od grdyki
Hansa i wsun go z powrotem do pochwy na prawym udzie. Potem pu ci Hansa i odst pi od niego. - Zechcesz askawie wyt umaczy swojemu skrybie, e nie zamierzali my wyrz dzi mu krzywdy? W
ciwie to nale
oby odes
go do domu, eby zmieni bielizn , ale wol
zatrzyma go tutaj, dopóki nie wyja nimy sobie wszelkich nieporozumie . Szersze mia nadziej , e jego twarz nie zdradza nic, co przypomina oby grymas skrajnego przera enia wykrzywiaj cy oblicze Hansa. - Nie chc ci skrzywdzi - powiedzia do Thergianina. - Znam ich. - I dopiero teraz dotar o do niego, co mia na my li Durendal, wspominaj c o zmianie bielizny. - Tylko nie siadaj na meblach, s yszysz? - Przepraszam za to niezapowiedziane naj cie, sir Szerszeniu. - - Negocjatorem by Durendal takim samym jak fechtmistrzem - - pe nym gracji i miertelnie gro nym. - Nadzwyczajne sytuacje wymagaj uciekania si do nadzwyczajnych rodków. - Wyci gn
r
. - Podobno spotkali my si ju kiedy ,
bracie, ale przyznaj , e sobie ciebie nie przypominam. Pewnie, e nie. Wysokiego rudzielca, który sta obok niego tamtej nocy, mo e i zapami ta , ale Szersze nie rzuca si w oczy tak jak Radgar.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To by o wtedy, kiedy przyby
do elaznego Dworu, eby po czy ze sob wi zi
Gryziwilka. Ja ci pami tam, sir Durendalu. - Pierwszy raz zobaczy Durendala kilka lat wcze niej, kiedy ten wróci do elaznego Dworu na drugie po czenie wi zi , ale tylko z daleka. Go
sta z wyci gni
r
, nie okazuj c ladu zniecierpliwienia.
- - Je li zechcesz po wi ci mi par minut, to mo e ubijemy interes. Przysi gam, e nic ci z naszej strony nie grozi, nawet gdyby nie uda o nam si doj
do porozumienia.
- - Skoro tak, to nie wyrzuc was st d na zbity pysk - odpar szorstko Szersze . Prosz za mn . Durendal, najlepszy szermierz swoich czasów, zast pi Montpurse’a na stanowisku Komendanta Gwardii Królewskiej, ale od tamtego czasu pasowano go ju pewnie na rycerza Szersze nie by na bie co z sytuacj w Zakonie, do którego tak krótko nale
. Cz owiek ten
mia opini honorowego, ale mimo wszystko Szersze z oci ganiem odwraca si plecami do intruzów; nie dowierza tym deklaracjom przyjaznych zamiarów. Ich kraje ju od jedenastu lat skaka y sobie do garde i nie by o takiego, kto pozosta by nietkni ty wci
narastaj
nienawi ci . Celem przybycia fechtmistrzów nie by o z pewno ci powspominanie starych dobrych czasów na Pos pnym Wrzosowisku. Wprowadzi go ci do swojego gabinetu - przestronnej, jasnej komnaty z widokiem na Wielki Kana . Umeblowano go z tym rodzajem niewyszukanej prostoty, która kosztuje wi cej od przepychu - sze
krzese wokó masywnego d bowego sto u, biurko, szafka na napoje
orze wiaj ce, kilka kandelabrów, par olejnych obrazów. Intruzi ju tu zagl dali, bo na stole le
z
ony, opatrzony kow piecz ci pergamin, którego wcze niej nie by o. Bykowiec i
Zwyci zca zostali na zewn trz, by pilnowa Hansa. Szersze obszed stó , Durendal zamkn drzwi. Stan li naprzeciwko siebie, przedzieleni blatem. Go
wskaza na list.
- Co to jest? - burkn gniewnie Szersze . Tym b yszcz cym, ciemnym oczom nic nie umkn o. Studiowa y go z tak intensywno ci , jakby miecze zosta y ju dobyte. - Królewskie u askawienie obejmuj ce wszystkie wypadki maj ce zwi zek ze mierci towarzysza Zakonu, sir Janivera. Dotyczy zarówno ciebie, jak i twojego podopiecznego, chocia w tpi , by jemu na tym zale
o.
- - A sk d wiesz, czy mnie zale y? - Teoretycznie Szersze móg by zabi go cia, atakuj c go znienacka, zamkn
drzwi na klucz i uciec przez okno. Z jedn r
by oby mu
troch trudno, ale da by sobie jako rad . I mo e by nawet spróbowa , gdyby na miejscu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Durendala by kto inny. - - To nie jest forma przekupstwa, sir Szerszeniu. - - Tak wygl da. - - Pozory czasem myl . Nalega em na wydanie tego u askawienia, ale jest ono tylko wyrazem naszej dobrej woli, niczym wi cej. Jestem przekonany, e tamtej nocy dzia
w
najlepszym, wed ug ciebie, interesie swojego podopiecznego. Nalega em równie , eby twoje imi wpisano do kronik Zakonu - nie zosta
z niego wydalony, bo nie zd ono ci
zarejestrowa . Do dzisiaj jeste jego pe noprawnym towarzyszem. Twoja wi
najwyra niej
ju nie dzia a. - Durendal spróbowa si u miechn . - Bardzom ciekaw, jakim sposobem... - - Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz - wpad mu gniewnie w s owo Szersze . Nie usz o jego uwagi, e Durendal dwukrotnie powtórzy z naciskiem s owo “nalega em”, tak jakby chcia mu w ten sposób da co do zrozumienia. - Jestem teraz lojalnym obywatelem Baelmarku. To prawda, z królem Radgarem nie b
czy mnie ju wi , ale wiernie mu s
i
. Móg bym doda , e sam król Ambrose wyda mi taki rozkaz, ale wola bym nie
sprawdza si y tego argumentu przed chivianskim s dem. Powiedz askawie, o co ci chodzi, sir Durendalu. - - O po
enie kresu wojnie.
Na p omienie! Szersze wzi g boki oddech. - - Nie jestem upowa niony do prowadzenia takich negocjacji. - - Ja jestem. Chc , eby my za atwili to tu i teraz, przy tym stole, jako bracia Zakonu, którzy powinni sobie ufa i rozmawia szczerze. Z twoim zdaniem liczy si król Radgar, ja jestem lordem kanclerzem Chivialu. Ufffl Szersze powinien by o tym wiedzie , a nie wiedzia . S ysza oczywi cie, e Montpurse, b
cy przez wiele lat pierwszym ministrem Ambrose’a, w ko cu odszed . Jego
nast pc , mianowanym ostatniego pierwszoksi yca, by lord Jaki tam. Jego nazwisko nic mu nie mówi o. Teraz wskutek swojej ignorancji traci punkt w tym meczu - meczu, w którym nie mia nic do wygrania, a do przegrania ycie. Durendal, je li nie uda mu si doprowadz do podpisania traktatu pokojowego, mo e si
jeszcze zastanowi
nad ewentualno ci
wyrównania starych rachunków. - - Z ca ym szacunkiem, Wasza Lordowska Mo . Wolno mi zapyta , czy rz d Thergy wie o twojej obecno ci w Drachveld? - Szersze
nie zauwa
adnej reakcji w tych
obsydianowych oczach - nie spotka jeszcze tak nieprzeniknionego cz owieka - podejrzewa jednak, e tym pytaniem zdoby wyrównuj cy punkt. Durendal dzia
zapewne pod ogromn
presj . Pragn jak najszybciej zako czy to spotkanie i wróci na statek.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Nie wie. To bardzo krótka i bardzo prywatna wizyta. Mo e usi dziemy? - - Wol sta ! Wy uszcz swoje warunki, panie. Dlaczego Baelmark mia by zako czy wojn ? - - Bo jest ona bezsensowna i niecywilizowana. Baelmark jest za ma y, by dokona inwazji i zaj
Chivial, ale panujecie na morzach i jeste cie w stanie przeszkadza nam
skutecznie w zbudowaniu i wyszkoleniu floty, której mogliby my przeciwko wam u
.
Rezultatem jest krwawy pat, który poci ga za sob bezmiar cierpie , zniszcze i dramatów. Czy cel, dla którego prowadzona jest ta wojna, usprawiedliwia ci gni cie jej w niesko czono ? By a to prawda. Nawet w Baelmarku wszyscy mieli ju serdecznie dosy wojny, ale Chivial cierpia o, wiele bardziej, czego dowodem by a obecno
tutaj Durendala. Radgar
dobrze opanowa swoje rzemios o. Szersze wzruszy ramionami. - To Chivial, nie my, kontynuuje rozlew krwi. Czy wiecie, e wykorzystujemy teraz sztaby z ota w charakterze balastu? Zyskujemy dzi ki temu na przestrzeni adunkowej. Je li kanclerz dostrzeg w tej uwadze co
dowcipnego, to z podziwu godn
skuteczno ci zamaskowa rozbawienie. - Ten wasz pomys z “Asekuracjami morskimi” by wprost genialny. Nie mog em uwierzy , kiedy pierwszy raz o nim us ysza em. Kto na niego wpad ? - - Jeden z cz onków witanu Jego Wysoko ci - odpar skromnie Szersze . Co najlepsze, po wprowadzeniu tego pomys u w ycie piractwo sta o si procederem niemal bezkrwawym, a mimo to p tla na szyi Chivialu zaciska a si teraz cia niej ni kiedykolwiek. Podejrzewam,
e na opodatkowywaniu chivialskiego handlu zagranicznego król Radgar
zarabia wi cej od króla Ambrose’a. - - Nie w tpi - mrukn
ch odno Durendal. - Jakie s jego warunki? Jak my lisz,
bracie, na co by by sk onny przysta ? Owo uporczywe wypominanie braterstwa zaczyna o ju dra ni Szerszenia. Odwróci si do okna i z powrotem. - - To by aby ju czwarta runda negocjacji. - - A ty uczestniczy
w ka dej jako jeden z baelskich komisarzy. - Durendal dobrze
si do tej misji przygotowa . - - Poprzysi
em sobie, e ju nigdy nie dam si w to wpl ta .
- - Ja mam szerokie pe nomocnictwa do prowadzenia tych negocjacji. Ty znasz dog bnie wszystkie kwestie sporne. Wiem ze swoich
róde ,
e jeste
najbli szym
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przyjacielem króla i jego najbardziej zaufanym doradc . Sk d ten nag y po piech? Czy ten nowy piesek pa acowy chce tylko pokaza swojemu królewskiemu panu, e potrafi szczeka g
niej od poprzednika, czy te powia nowy wiatr?
- Rozmowy za amywa y si za ka dym razem na tym samym punkcie - powiedzia Szersze . Król Ambrose musi publicznie przyzna , e kaza zamordowa króla iEleda, i przeprosi za ten akt barbarzy stwa niegodny cywilizowanego monarchy. Durendal wyszczerzy w u miechu wspania e z by. - - Wiele o tym rozmawia em z Jego Wysoko ci . Tak samo lord Montpurse, kiedy by jeszcze kanclerzem... - - No w
nie! - Szersze przypomnia sobie w tym momencie, e g owa Montpurse’a
wyl dowa a w wiadrze wkrótce po obj ciu urz du przez nowego kanclerza. - Co konkretnie zarzucano Montpurse’owi... bracie? Znalaz szczelin w tym pancerzu. Co strasznego zap on o w mrocznych oczach Durendala i ostrzegawcza blado
powlek a jego policzki. Szersze utoczy krwi - i kto wie,
czy zaraz za to nie zginie. Durendal zacisn
obie d onie na oparciu krzes a, za którym sta .
ykcie pobiela y mu tak, jakby próbowa to oparcie z ama . - - To bardzo d uga historia, sir Szerszeniu - powiedzia ochryple. - Zajmijmy si wpierw wojn . - - Jak sobie Wasza Lordowska Mo
yczy. Starych znajomych b dziemy mogli
powspomina pó niej. - - Faktem jest, e nawet najwi kszy z ludzi ma swój s aby punkt. Uwa am króla Ambrose’a za wielkiego cz owieka, ale jemu równie zdarzaj si potkni cia. Trzydzie ci lat temu, b
c jeszcze ksi ciem korony, dozna wielkiego upokorzenia w domu swojego kuzyna
w Candlefen Park. W rozmowie ze mn przyzna ,
e to on nak oni swojego ojca do
rozp tania w zwi zku z t spraw Pierwszej Wojny Baelskiej. Ci gn a si ona latami i ostatecznie zosta a zako czona w dniu mierci króla Eleda. - - Zamordowania króla Eleda. - - Domniemanego zamordowania króla Eleda. Dowody s dyskusyjne, a podejrzany, sir Yorick, dawno nie yje. To Ambrose wys
go do Baelmarku i tylko Ambrose wie, jakie
instrukcje naprawd wyda swojemu by emu Gwardzi cie. Oficjalnie Ambrose zarzeka si - i jestem przekonany, e rzeczywi cie sam w to wierzy - i wyra nie zakaza Yorickowi szukania zemsty za mier fechtmistrzów, którzy polegli w Candlefen. - Lord Kanclerz studiowa przez chwil twarz swojego s uchacza, szukaj c na niej reakcji; w ko cu wzruszy ramionami. - Czy tak naprawd by o, nie mam poj cia, ale tajne królewskie instrukcje maj
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
do siebie to, e atwo si ich potem wyprze , sir Szerszeniu. Równie pami
królów bywa
cz sto bardzo, wybiórcza. Wszyscy mamy sk onno ci do zapami tywania rzeczy tak, jak chcieliby my je pami ta ; to powszechna ludzka s abostka i wiem z do wiadczenia, e wielcy ulegaj jej tak samo jak maluczcy. Tak czy inaczej, mój pan jest obecnie prze wiadczony, i nie do , e nie kaza mordowa króla iEleda, to jeszcze wyra nie tego zabroni . Szersze , równie opieraj c si o por cz krzes a, patrzy go ciowi w oczy. - Je li tak, to wybra
niew
ciwego emisariusza. Powinien by
przewidzie
niebezpiecze stwo. Durendal uniós g ste, czarne brwi. - - Do tego zaniedbania mo e i by by sk onny si przyzna . Nie mog
niczego
zar czy , ale... - - To nie wystarczy. Pami
twojego króla mo e i jest wybiórcza, za to mojego
bardzo dobra. Jego ojciec zosta zamordowany. Na podstawie przed miertnych wyzna trzech osób odtworzyli my dok adnie wypadki tamtej nocy. Wojna b dzie trwa a, dopóki Ambrose nie przyzna si i nie przeprosi - i nie chodzi tu o adne uk adne dyplomatyczne gl dzenie, lecz o jednoznaczne przyznanie si do winy, okazanie skruchy i poproszenie o ask . Radgar poprzysi
mu krwaw zemst . Zadowolenie si czymkolwiek innym ni g owa Ambrose’a
dzie z jego strony ogromnym ust pstwem. Przez d ug
minut
patrzyli sobie wyzywaj co w oczy jak pojedynkuj cy si
szermierze, którzy planuj swój nast pny ruch. Takie stanowisko Baelmarku by o atwe do przewidzenia, bo w
nie w tym miejscu za amywa y si wszystkie dotychczasowe próby
negocjacji. Durendal nie ryzykowa by potajemnej podró y do obcego kraju, gdyby nie mia w zanadrzu jakiej nowej propozycji. Thergia skie w adze da yby mu porz dn szko , gdyby go tutaj przydyba y - pierwszego ministra obcego mocarstwa gro cego dobytym mieczem konsulowi innego. Tylko patrze , jak do drzwi zastukaj pierwsi kupcy, ch tni do nabycia listów elaznych. Jak d ugo zdo aj trzyma ich w poczekalni Bykowiec ze Zwyci zc ? Durendal nie ma zbyt wiele czasu na wypróbowanie swojego nowego gambitu. O, ju to robi. - S ysza em - odezwa si kanclerz, patrz c Szerszeniowi prosto w oczy - e niedawno zmar a królowa Culfre. Implikacje wyroi y si jak pszczo y. S owa miga y w powietrzu niczym miecze pchni cie, sparowanie, riposta... - - Mo esz to za atwi ? - - Sam wyszed z t propozycj .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- - Ona si zgodzi? - - Spe ni swoj powinno . - - Reparacje te ? - - Naturalnie. - Nadal nie s ysz o przeprosinach! Durendal u miechn
si . Spu ci wzrok na krzes a, a potem, unosz c brew, spojrza
spod oka na swojego niez omnego gospodarza. Ten cz owiek mia jednak niewiarygodny styl. - - Usi
, prosz , panie - powiedzia Szersze i odsun
czasu do namys u, zacz
sobie krzes o. Potrzebowa
wi c mówi o Culfre. By to temat bezpieczny, nie wymagaj cy
uwa ania na s owa. - - Mia a bardzo tragiczne ycie. Kilka miesi cy po lubie poroni a, a j sam ledwie odratowano. Nigdy nie wróci a do pe ni zdrowia. O dzieciach nie by o ju mowy. Nigdy si jednak nie skar
a, nigdy nie okazywa a przygn bienia, chocia na pewno cierpia a. mier
by a dla niej wybawieniem. Radgar przez tych dziesi
lat nie sypia sam, ale zawsze
zachowywa dyskrecj . Okazywa jej wielk trosk i szacunek. I nigdy nie afiszowa si ze swoimi na
nicami. Nie odprawi jej, jak to czyni królowie z onami, które nie mog da
im potomków. - Jak uczyni król Ambrose ze swoj pierwsz
on .
- Ksi niczka poczuje si pewniej, kiedy to us yszy. Nie tak szybko! - - Powtarzam, e r ka ksi niczki to jeszcze nie przyznanie si
do winy i nie
przeprosiny. - - Ale dobry pocz tek. - Durendal rozsiad si wygodnie na krze le i wyci gn przed siebie nogi. - Sam wiesz, sir Szerszeniu, e w Chivialu ka demu wpaja si od dzieci stwa, i Baelowie to wiko aki, ni sza forma ycia. Mieszkaj w jaskiniach i po eraj dzieci. Król JEled przedstawiany jest oficjalnie jako herszt piratów. Sam do niedawna wierzy em w te brednie. Dopiero przed kilkoma miesi cami, kiedy z urz du zaj em si
ledzeniem kolei
wojny, zacz y si rodzi w tpliwo ci. Niewielu Chivianczykow wraca z Baelmarku, ale dzia aj tam ambasady, zarówno nasza, jak i innych pa stw, dotar em wi c do ludzi, którzy tam bawili. Ze zdumieniem dowiedzia em si , e przeci tny Bael yje w o wiele lepszych warunkach od przeci tnego Chivianczyka, e szlachetnym urodzeniem mo e si pochwali wi cej... No tak, ale ty ju to wszystko wiesz. Chivial nie wie. Nie lepiej poinformowana jest reszta Euranii. Ambrose zna, oczywi cie, prawd , i to znaj od lat. Gdyby mój pan podpisa z twoim traktat i przypiecz towa go r
w asnej córki, by oby to uznanie równo ci obu
krajów. Nie jest to mo e tak do ko ca forma przeprosin, jakiej oczekuje Radgar, ale by oby to wielkie ust pstwo. Radgar i jego ród zosta by w oczach wiata oficjalnie wyniesiony do
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
statusu królewskiego i Baelmark przesta by by postrzegany jako gniazdo rozbójników. Szersze po raz pierwszy si u miechn . - Elokwentny jeste , bracie, ale na Radgara nigdy specjalnie nie dzia
y pi kne
ówka. - Czy to mo liwe? Na duchy, czy naprawd s w stanie powstrzyma wreszcie to szale stwo i ogrom cierpie ? Wszystko to zacz o si od pewnego lubu. Mo e inny lub to zako czy? - O ile sobie dobrze przypominam, król Ambrose ma jednego syna i jedn córk ? - Ksi
korony Ambrose jest bardzo wrzaskliwy i zdarza mu si jeszcze zmoczy .
Ksi niczka Malinda ko czy nied ugo siedemna cie lat - nie zachwyca mo e urod , ale ma w sobie to co , co sprawia, e m czyznom na jej widok krew szybciej zaczyna kr
w
ach. Jest, e si tak wyra , hmmm... - Durendal odchrz kn . - Gdybym nie by w tej chwili dyplomat , powiedzia bym, e dziewucha z niej jak rzepa. Chuchrem na pewno nie da si jej nazwa . Co za do Jego Wysoko ci, to og osi ostatnio swoje zar czyny z ksi niczk Dierd z Gevily. - I my li dalej majstrowa dzieci? On jeszcze mo e? Lord Kanclerz Chivialu wzruszy ramionami. - - Jego aktualna kochanka, twierdzi, e tak. Pi dziesi t jeden lat to jeszcze nie staro . - - Nadal jest taki gruby? - - Grubszy. Skoro Malinda liczy sobie siedemna cie lat, ten zwi zek mo e mie przed sob przysz
. Radgar przekroczy niedawno trzydziestk . Trzeba jak najszybciej doprowadzi
do negocjacji, bo potrzebna mu na gwa t nowa ona dla przed si zawsze jaki baelski statek gotowy przewie
enia rodu. W porcie znajdzie
thegna Szerszenia do Ognistych Krain...
zreszt i tak si tam na dniach wybiera . Czy uda si przekona Radgara, e r ka córki Ambrose’a jest jedyn form przeprosin, jak kiedykolwiek uda mu si wymusi na tym cz owieku, i e dla reszty Euranii b dzie to przyznanie si do winy i uznanie za pokonanego? - - Uda si ? - spyta cicho Durendal. - - Nie mam poj cia - przyzna Szersze . - Znam Radgara od dziecka, ale on wci mnie zaskakuje. Swój sukces zawdzi cza w przewa aj cej mierze temu, nieprzewidywalny, o czym Chivial dobrze wie.
Widywa em go
ju
e jest agodnym,
bezwzgl dnym, wspania omy lnym i nieprzejednanym, i to wszystko w ci gu jednej godziny. Jedyne, co da si u niego przewidzie , to to, e dopina zawsze swego. - - To cecha królów - zauwa
Durendal.
- - Fakt! Ale cel jest szlachetny i warto do niego d
. Przeka
mu twoj
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
propozycj . Szersze wsta i podszed do biurka. Robi c kilka kursów, przeniós na stó najpierw papier, potem inkaust i na koniec p k g sich piór. Nast pnie wyj
z szafki dwa kieliszki i
karafk mocnego trunku. Nie pieszy si z tymi czynno ciami, bo potrzebowa czasu, eby wzi
si
w gar . Ju
widzia min
Radgara, kiedy przeka e mu naj wie sze wie ci.
Parskaj c miechem na tym etapie negocjacji, post pi by bardzo niedyplomatycznie. Usiad wreszcie i zaproponowa wzniesienie toastu za owocne rozmowy. Durendal wypi i zakrztusi si . Oczy wysz y mu na wierzch. - Jakie jeszcze warunki proponujesz, panie? - Szersze przy Go
pióro do papieru.
zrobi to samo i skre lili obaj identyczne notatki: “G ówne punkty porozumienia spisane
siódmego dnia sze ksi yca 368 roku. Król Radgar zawrze zwi zek ma
ski z ksi niczk
Malind . Wszystkie postanowienia Traktatu z Twigeport zostan potwierdzone i ponownie wprowadzone w ycie. A ponadto...”.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2
Jak to by o do przewidzenia, pog oski o proponowanym maria u znalaz y wkrótce drog do wszystkich dworów i stolic Euranii. Na j zykach by ju od jakiego czasu król Ambrose eni cy si z ksi niczk o miesi c m odsz od swojej córki. Nikogo nie dziwi o, e chce si córki pozby , bo m dry monarcha stara si unika
mieszno ci, nikt jednak nie dawa
wiary, e post pi tak okrutnie i ze le j mi dzy dzikusów zamieszkuj cych skaliste wysepki po rodku oceanu. Na pocz tku jesieni pog oski potwierdzi y si . Komisarze z Chivialu i Baelmarku na tajnym spotkaniu w Drachveld podpisali traktat ko cz cy d ug wojn , a jednym z wymienianych w nim warunków porozumienia by y zar czyny. I wybuch skandal. Ambrose pos
podobno do Malindy swojego Lorda Kanclerza, by
ten poinformowa ksi niczk o podj tej wzgl dem jej osoby decyzji. Rzeczona ksi niczka, która
a dot d w b ogiej nie wiadomo ci zbieraj cych si nad jej g ow chmur, uderzy a
rzeczonego kanclerza w twarz tak mocno, e pier cienie rozci y mu policzek. Wiadomo by o powszechnie, i tych dwoje za sob nie przepada. Potem - je li wierzy bardziej dramatycznej wersji - wtargn a jak burza do sali, w której trwa a w
nie oficjalna audiencja, i nie
przebieraj c w s owach, zruga a ojca w obecno ci ca ego dworu i korpusu dyplomatycznego. Rozw cieczony król kaza swoim fechtmistrzom usun
ksi niczk z sali, ale fechtmistrze
nie pos uchali tego rozkazu. Malinda dalej obrzuca a ojca inwektywami, oskar aj c go o zn canie si nad wszystkimi trzema poprzednimi onami oraz o to, e sprzedaje j bandzie handlarzy niewolników, by wywik
si z wojny, której nie potrafi prowadzi . Wzburzony
król albo uderzy j tak mocno, e upad a, albo w asnor cznie wyrzuci z sali, albo i jedno, i drugie. Dworzanie z ca ego kontynentu za miewali si do rozpuku i czekali niecierpliwie na dalszy ci g. Ci g dalszy nast pi , cho niewiele z tego, co opowiadano, znalaz o potwierdzenie. Ksi niczka przysi
a, e nie wypowie tekstu ma
skiego lubowania; król zagrozi , e
wtr ci j do Bastionu; Malinda spu ci a z tonu i uleg a dopiero wtedy, kiedy przyszli po ni wi zienni stra nicy z kajdanami. Napisa a do swojego królewskiego narzeczonego list, w którym zapewnia a, e nie posiada si ze szcz cia i wst puje w ten zwi zek z w asnej nieprzymuszonej woli - ale na formalnej ceremonii zar czyn by a bliska p aczu. Rodziny wszystkich dworek ksi niczki, nie czekaj c a te za adowane zostan na d ugie odzie piratów, run y na dwór i porwa y stamt d swoje krewniaczki - córki, siostry, ciotki, tudzie matki wdowy. lub króla prze Noc nie by a radosnym wi tem.
ono na wiosn . Tego roku na chivianskim dworze D uga
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Cho wiadomo
o podpisaniu traktatu przyj to w ca ym kraju z rado ci , to narodowi
nie podoba o si , e druga w kolejce do tronu ma wyj
za zagranicznego pirata. Król zwo
sesj Parlamentu, eby pop awi si w pochwa ach pos ów. Bardzo szybko j odroczy , kiedy wywi za a si dyskusja o sukcesji. Ani my la roztrz sa publicznie swoj zdolno niezdolno
- czy
- do p odzenia kolejnych synów.
Zima nie mog a trwa wiecznie. W pewien ponury, d
ysty dzie trzecioksi yca
369 roku ksi niczka Malinda po lubi a króla Baelmarku, Radgara, w pa acu Wetshore, mil z biegiem rzeki od Grandonu. Do tego czasu wszystko sz o w miar dobrze. Nad przygotowaniami do lubu piecz sprawowa a sama ksi niczka oraz, w imieniu Baelów, thergia ski ambasador. Cytowano s owa ambasadora, który opowiada podobno, e król Ambrose, wtr caj cy si
zazwyczaj do wszystkiego, by
tak zaabsorbowany
organizowaniem w asnych hucznych, maj cych trwa miesi c uroczysto ci weselnych, e nie zwraca uwagi, co robi jego córka. Wpad w dziki sza , kiedy stwierdzi ,
e pomin a
wszystko, w co normalnie obfituj królewskie luby - bale, bankiety, parady, maskarady, fajerwerki i ekstrawaganck pomp . Królewskie ma
stwa zawierane by y tradycyjnie w
Pa acu Greymere w stolicy. Ona wybra a zupe nie si do tego nie nadaj cy i przeznaczony do rozbiórki zrujnowany zameczek. Na li cie go ci pomini to, a tym samym obra ono, trzy czwarte kwalifikuj cej si do zaproszenia szlachty i korpusu dyplomatycznego. Kiedy król si o tym wszystkim dowiedzia , by o ju za pó no na zmiany. Rycza , e jego córka wyjdzie za jak córka rybaka - cienkie piwo, kie baski na patyku i hyc do Plotkowano, e o to w co my li o tym ma
a.
nie chodzi o. M oda pani chcia a, by cisza powiedzia a za ni ,
stwie. Nikt jej nie wierzy , kiedy t umaczy a si , e nie urz dzi a
uroczysto ci w Grandonie tylko z obawy przed gwa townymi protestami ludno ci, bo nigdy by sobie nie wybaczy a, gdyby komu sta a si przez ni krzywda albo kto zosta zabity. Jakby tego by o jeszcze ma o, odrzuci a inicjatyw Baelów, którzy chcieli odwie od do jej nowego kraju karawel , i powiedzia a, e woli p yn
pann
d ug smocz odzi . Tutaj
mi dzy króla a jego córk musia ofiarnie wkroczy Komendant Gwardii Królewskiej, sir Bandyta... Na wygnaniu mia y towarzyszy ksi niczce tylko dwie dworki - lady Rubin i lady Go bica. Obie by y mniej wi cej w jej wieku, ale s abo je zna a. Powiadano, e zgodzi y si dost pi zaszczytu, przed którym wszyscy bronili si r kami i nogami, bo Rubin by a s abego charakteru, a Go bica g upia. Zosta y nak onione do tego kroku przez swoje rodziny, które król albo przekupi , albo zastraszy , skoro poprzesta na dwóch dworkach, musia o go to s ono
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kosztowa - w
cicieli zmieni y wielkie posiad
ci.
Thergia ski ambasador z pewno ci zrelacjonowa ca y ten skandal swoim panom, a ci z kolei poinformowali swoich baelskich przyjació .
Na zmiany by o ju za pó no. lub odby si tak, jak go zaplanowano. Pan m ody, ma si rozumie , nie uczestniczy w ceremonii osobi cie. Monarchowie nigdy nie odwiedzaj innych królestw, chyba e akurat prowadz z nimi wojn , w tym za przypadku król Radgar wzbudza w Chivialu taki postrach i by tak znienawidzony, e rozdarto by go na strz py, gdyby tylko postawi nog na tej ziemi. Reprezentowa go jego by y minister i d ugoletni doradca, thegn Leofric, którego w tym celu odwo ano ze stanu spoczynku. Thegn Leofric taktownie o tym nie wspomnia , ale nie by a to jego pierwsza wizyta w Chivialu. Przed niemal czterdziestu laty przela tu morze krwi, walcz c rami w rami z Pledem, ojcem obecnego króla, na ich pierwszym faeringu. Pó niej straci oko w krwawej bitwie morskiej pod Brimiarde, no i oczywi cie bra jeszcze udzia w napa ci na Candlefen. Wetshore widzia dwukrotnie z daleka. Chivianczycy bali si panicznie, e Baelowie spl druj ich stolic , tak wi c Radgar, a wcze niej jego ojciec, dosy cz sto pozorowali desanty u uj cia Gra , eby Ambrose utrzymywa tam silny kontyngent wojska kosztem obrony reszty wybrze a. Sam zamek nigdy nie by niepokojony, bo po obu stronach
uj cia
rzeki
ci gn y
si
achy
nanoszonego
przez
przyp ywy
mu u,
uniemo liwiaj ce smoczym odziom bezpieczne przybicie do brzegu. Teraz, kiedy zawarto pokój, królewscy architekci przedstawili plany wspania ego, zdobnego nabrze a, godnego tego szcz liwego wydarzenia. Ksi niczka kaza a skleci prosty, tymczasowy pomost z desek. I na ten prowizoryczny pomost pewnego s otnego poranka zszed z “Waeternaedry” Leofric. Eskorta sk adaj ca si z “Waeli” i “Wracu”, rzuci a kotwic w pewnej odleg
ci od
brzegu - poza tym morze, jak okiem si gn , wieci o pustkami, bo wystarczy sam widok trzech smoczych odzi, by w rejonie uj cia rzeki Gra zamar a wszelka egluga. Leofrica powita sir Dreadnought, Zast pca Komendanta Gwardii Królewskiej, na czele zgrai poubieranych kolorowo heroldów. Thegn zapewni ,
e jego wemd> tak jak to zosta o
ustalone, zostanie na pok adzie. Wojna by a jeszcze tak wie a w pami ci, e obie strony nie bardzo sobie dowierza y. Nast pnie zaprowadzono go do zamku, gdzie odby rozmow z Jego Wysoko ci . “Waetemaedra”, po za adowaniu na ni sze ciu skrzy z dobytkiem panny m odej, odbi a od pomostu i rzuci a kotwic obok swoich siostrzanych odzi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
lub odby si nazajutrz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3
Wszystkie oficjalne ceremonie pa stwowe, nawet te skromne, maj to do siebie, e si przeci gaj . P ywy jednak nie maj zwyczaju czeka , tak wi c o umówionej godzinie, czyli w po udnie, “Wracu” ruszy a na wios ach ku brzegowi. Kiedy zbli obsadzaj cy j werod us ysza odg os fanfar unosz cy si nad
a si
do pomostu,
, co prawdopodobnie
wiadczy o, e ceremonia dobiega ko ca. liwy wiatr tarmosi pos pn m awk . Rzeka i nisko wisz ce chmury mia y kolor owiu; równie bezbarwne by y bezlistne drzewa na brzegu. Na tle tej szarzyzny osza amiaj co musieli si prezentowa wymuskani, wystrojeni z przepychem dworzanie, ale Baelowie nie widzieli z wody samej ceremonii, a jedynie nadbrze
skarp - która ja nia a
zapraszaj co zieleni - oraz prowadz ce z pomostu na gór schodki w kolorze wie ych desek. Wcze niej, z wi kszej odleg
ci, widzieli jeszcze wierzchy paradnych baldachimów i
pasiastych markiz. Na szczycie skarpy pojawi si tuzin fechtmistrzów w b kitnych barwach Gwardii Królewskiej. Uformowali szereg. Je li mia a to by w zamy le demonstracja si y i ostrze enie dla go ci, to nie uda o im si nikogo przestraszy . Ale tam, sk d nadeszli, mog o ich by o wiele wi cej, a w ukryciu czeka zapewne regiment konnicy. Okryci skórzanymi p aszczami wio larze siedzieli w milczeniu, ani na moment nie odrywaj c wzroku od swojego dowódcy. Byli to wszystko weterani wielu fseringów
ugiej
wojny i ka dy z nich pami ta zapewne podobne sytuacje, kiedy czekali na sygna do ataku. Teraz by a to pokojowa i wi teczna wycieczka, oni jednak nie zaniedbywali czujno ci. lub czy rze , ich u miechy wyra
y t sam gotowo
do dzia ania.
Szyper odzi czeka par minut na pojawienie si
lubnego orszaku, albo przynajmniej
heroldów z przeprosinami czy wyja nieniami. Nie doczekawszy si , da znak r
i werod,
zrzucaj c z ramion p aszcze, wkroczy do akcji. Po paru sekundach byli ju na pomo cie. Fechtmistrze na skarpie wyra nie si zaniepokoili. Powsta o zamieszanie - pokrzykiwania, bieganina tam i z powrotem - odezwa y si znowu fanfary. Przyby y posi ki w sile kolejnego tuzina fechtmistrzów. Nadszed sam komendant Bandyta przepasany srebrnym pendentem, eby zobaczy , co si dzieje. Nic si nie dzia o. Nie by o powodu do wszczynania alarmu. Dwie pozosta e smocze odzie ko ysa y si
nadal na kotwicy daleko od brzegu, ledwie widoczne w
zacinaj cej m awce. Siedemdziesi ciu dwóch piratów o obna onych torsach ustawi o si szpalerem wzd
pomostu - trzydziestu sze ciu z dobytymi mieczami po jednej stronie i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
trzydziestu sze ciu z toporami po drugiej - pozostawiaj c mi dzy sob w skie przej cie. Chivianczycy widzieli w nich bez w tpienia pó nagich dzikusów, brutalnych drapie ców, ale z baelskiego punktu widzenia by a to gwardia honorowa w galowych strojach. Co z tego, e uzgodniono, i
aden Bael nie zejdzie na brzeg? Co z tego, e sk po
ich galowego stroju
ociera a si o obraz moralno ci? Ka dy, od butów po stalowy he m, po yskiwa i skrzy si zdobyt na wojnie fortun - z ote naszyjniki, pier cienie na bicepsach i palcach, wysadzane klejnotami, l ni ce pasy, klamry i pendenty. W deszczu l ni a równie ich spalona s skóra, po adnym jednak nie by o wida , eby marz . Wi kszo
cem
u miecha a si szeroko,
zadowolona z osi gni tego efektu. Jedynym Baelem, o którym mo na by o powiedzie , e na chivianskie standardy odziany jest przyzwoicie, i jedynym, który nie obwiesi si z otem i klejnotami, by sam szyper odzi. Nie zszed z niej. Nikt na niego nie patrzy . Ale on przygl da si uwa nie fechtmistrzom. Znajdowali si w ród nich tacy, którzy przed dwunastu laty znali niejakiego kandydata Zbira-na przyk ad sam Bandyta, cho
ten by dopiero
wie o upieczonym
sopranem, kiedy Zbir w tajemniczych okoliczno ciach znik z elaznego Dworu. Mogli sobie dot d nie kojarzy zaginionego Zbira z potworem Radgarem, ale twarz chyba pami tali. D b, Huntley, Burdon Denvers... Plucha pierwszy wyda okrzyk zdumienia i pokaza palcem na szypra odzi. Radgar mu pomacha .
Po kilku minutach u szczytu schodów pojawi si
powiadomiony o incydencie,
zasapany Ambrose w otoczeniu ywop otu fechtmistrzów. Jemu Radgar te pomacha . Król Chivialu nie wygl da na zachwyconego. O nie, Jego Mi
by raczej bliski
ataku apopleksji. Oto tam, na dole, jego stary wróg, krwio erczy król piratów, potwór, któremu zmuszony jest odda swoj jedyn córk ... a on nie mo e nic zrobi ! Nie pomacha Radgarowi w odpowiedzi. Ceremonia za lubin najwyra niej ju si sko czy a, bo w chwil pó niej pojawi a si
prowadzona przez Leofrica panna m oda. Zacz li zst powa
po
schodach. Przygl daj c si jej, Radgar odczuwa dziwne mrowienie w do ku. Przez ca e ycie potrafi , je li zasz a taka potrzeba, szybko podejmowa decyzje. Czasami, kiedy traci nad sob panowanie, podejmowa je a za szybko. Kiedy za decyzja nie wymaga a szybkiego podj cia, odk ada j bez wahania na pó niej. Jednak sprawa tego drugiego ma
stwa
naje ona by a komplikacjami, z którymi si dot d nie upora . Up yn o ju ponad pó roku od dnia, kiedy Szersze , u miechni ty jak murena, przyby z chiviansk
propozycj
do
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Warofiburha. Witan debatowa nad ni niemi osiernie d ugo. Baelmark mia dosy wojny dzieci t skni y za ojcami, ony za m ami, m owie gry li si , e pod ich nieobecno zabawiaj si z thrallami. Król jednak poprzysi
ony
krwaw zemst ! Czy móg si teraz
wycofa z tej najstraszniejszej z przysi g? Radgar przez wiele dni wa sa si po moczarach albo snu konno po górach, bij c si z my lami. I co? Jego oblubienica zst puje ju po schodach, a on nadal nie bardzo wie, co powinien zrobi . Wiedzia tylko, co najch tniej by zrobi . Ubrana by a w bardzo prost , b kitn sukni do kostek z rozci ciem u do u, spod którego wyziera a haftowana z otem spódnica. aden bardziej wyszukany strój nie nadawa by si na morsk podró w otwartej odzi. Obszerny kaptur powinien dobrze chroni jej twarz nawet podczas najgorszej pogody. By a wysoka - uprzedzano go o tym, tak jakby to by a wada - ale niewiele wi cej da o si teraz o niej powiedzie . Z opisu, jaki mu przedstawiono, wynika o, e w osy ma kasztanowe i tak d ugie, e mo e na nich siedzie , ale nawet gdyby by a ysa jak
w, to w tej chwili by tego nie stwierdzi . Zwróci uwag na ca kowity brak
bi uterii i przemkn o mu przez my l, e mo e znowu zdaje si na cisz , by ta przemówi a w jej imieniu. Ko ci policzkowe. Usta zmys owe. By nie rzec: wyzywaj ce! Wygl da a m odziej, ni si spodziewa , bardziej niewinnie. Wydawa o si rzecz wysoce nieprawdopodobn , by ksi niczka Malinda widzia a kiedykolwiek ow osiony tors, chyba
e z dala, u pastucha albo oracza. Równie
nieprawdopodobnym wydawa o si , by znalaz a si
kiedykolwiek w tak bezpo redniej
blisko ci obna onego or a, a przecie nie drgn a jej nawet powieka, kiedy dokonywa a przegl du gwardii honorowej, chocia nie by o tego w programie ceremonii. Leofric zwolni kroku i pu ci j przodem. Sz a po pomo cie pewnym krokiem i obracaj c g ow spogl da a w ka
twarz - w prawo, w lewo, w prawo, lewo... Kamienne spojrzenia thegnów, których
ju min a, agodnia y. Starsi kiwali z aprobat g owami, m odsi u miechali si lubie nie. Podoba a im si ta ich nowa dzielna królowa. Zostawi a za sob szpaler, dosz a do ko ca pomostu i zatrzyma a si przy rufie odzi. Lico mia a poblad e, ale panowa a nad sob , nie wida by o po niej zdenerwowania, które na pewno musia a odczuwa na tym rozdro u swojego ycia. Pomost przebiega mniej wi cej na poziomie nadburcia. Radgar poda jej r zaopatrzy swoj
i pomóg przej
po trapie, w który przezornie
ód bojow . Wymrucza a pod nosem s owa podzi kowania, ale nawet na
niego nie spojrza a. Dwie dworki ju si tu znalaz y i w asy cie fechtmistrza schodzi y teraz po schodach ze skarpy na pomost. Na szczycie skarpy t oczyli si dworzanie - baronowie, wicehrabiowie,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
earlowie, markizi, diukowie, wysocy urz dnicy pa stwowi, oficerowie armii, konsulowie, ambasadorowie oraz ich dostojne damy. Wszyscy oni wyci gali szyje i wytrzeszczali oczy, tak jakby po raz pierwszy widzieli smocz ód i prawdziwych piratów. Leofric wygl da ju
na swoje lata. Dawa y o sobie zna
przeskoczy z pomostu na ód , wszed na ni po trapie. ci gn odda go w Kiwn
stare rany. Zamiast
z palca królewski sygnet i
cicielowi wraz ze zwojem pergaminu, na którym spisano kdntrakt ma
ski.
znacz co g ow . By to chyba najzwi lejszy meldunek, jaki kiedykolwiek z
jakikolwiek wita, ale Radgar zrozumia jego wymow . Szyprowi podoba a si ksi niczka i jego zdaniem by a tu z w asnej, nieprzymuszonej woli. Czy poza Ambrosem na chivianskim dworze by w ogóle kto , kto kierowa si asn , nieprzymuszon wol ? Leofric, nie czekaj c, a fechtmistrz z dwiema dworkami zejdzie na pomost, chwyci za wios o sterowe. - Na pok ad! - krzykn . yskawiczne odwroty by y baelsk specjalno ci , cz sto decydowa y o yciu lub mierci, i od ich wiczenia zaczyna y szkolenie bojowe nowo sformowane werody. Dwiema karnymi falami, druga tu za pierwsz , siedemdziesi ciu dwóch Baelów przeskoczy o z pomostu do odzi. “Wracu” zako ysa a si gwa townie. Malinda straci a równowag . - - Pani - powiedzia Radgar, podtrzymuj c j za okie - jestem Radgar Eleding. - - Witaj - odpar a nieobecnym tonem. - Thegnie Leofricu, nie czekamy na te dwie kobiety. Odbijamy bez nich. Natychmiast, prosz . Potrafi a wydawa rozkazy. - Gea, hlwfdige! - krzykn
Leofric, nie spogl daj c nawet na Radgara, by poszuka u
niego wzrokiem potwierdzenia. - Odcumowa ! - ci gni to z pacho ków dwie liny, dwoma wios ami odepchni to ód od pomostu. “Wracu” popychana wiatrem zacz a si obraca . Otworzy y si siedemdziesi t dwa otwory wios owe, wysuni to przez nie siedemdziesi t dwa wios a. I naraz s owa Radgara dotar y do wiadomo ci Malindy. Odwróci a si do niego na pi cie. - Co ty powiedzia ? Pos
jej swoj podobizn . Z pó tuzina wybra t najmniej upi kszon , eby nie
wzbudza w narzeczonej wygórowanych oczekiwa . Mia nadziej , e nie by a rozczarowana - szczyci si tym, e jak na swoje lata trzyma si ca kiem nie le. Zachowa m odzie cz figur , a w starannie utrzymanej rudej brodzie nie u wiadczy o si jednego siwego w oska.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ksi niczce Diredzie z Gavily gorzej si trafi o. miechn si i przedstawi jeszcze raz. - - Wasza Mi
! - Chcia a ukl kn , ale chwyci j za ramiona.
- - Nie kl kaj przede mn ! - rzuci ostro, jednak ten fizyczny kontakt by b dem, du o obojgu powiedzia . Ona poczu a jego si . On stwierdzi ,
e jej ramiona obwodem i
twardo ci nie ust puj m skim. Pu ci j , widz c, e si rumieni. St amsi budz ce si po danie. Nie chcia , eby jego beallucas podejmowa y za niego decyzje. Jednak one si do tego wyrywa y! Zna kiedy dziewczyn z takimi ustami. By a w u jak huragan... - Wybacz, je li ci przestraszy em. Ojciec ci nie powiedzia , e tu jestem? Pokr ci a g ow , wodz c wzrokiem po jego twarzy. Mo e zastanawia a si , co zrobi z tymi k ami i rogami. Mia a z ote oczy rodu Ranulfa. - - A opowiada ci kiedy, e od dawna si znamy? - - Jak to... Nie, Wasza Mi
. - Obejrza a si . “Wracu” oddala a si powoli od
pomostu. Dworki i towarzysz cy im fechtmistrz zatrzymali si skonsternowani. Na szczycie skarpy dostrzeg a ojca. Wygl da znad g ów otaczaj cych go Gwardzistów. Nawet z tej odleg
ci wida by o, e twarz wykrzywia mu furia. - - Zapewni mnie, Wasza Wysoko , i
nieszpetny i dobrze u
ma wszelkie podstawy, by s dzi ,
ony.
- - Jak to mi o z jego strony! - mrukn
gniewnie Radgar. - Inne mia o mnie zdanie,
kiedy si przed dwunastu laty poznali my. Wygl da na to, e nie powiedzia ci, e si znamy. Zgodzisz si ze mn , je li powiem, e próbowa ci oszuka ? Leofric czeka cierpliwie na rozkazy. eglarze u miechali si pod w sem, obserwuj c zalecaj cego si monarch . Malind , co zrozumia e, zatka o. Radgar uniós brwi. - - Szczerze, pani! Czy twój ojciec celowo ukry przed tob fakt,
e zna mnie
osobi cie? - - Mo e zapomnia
o jakim
przelotnym... - zacz a, wzdragaj c si
przed
zarzuceniem k amstwa jednemu albo drugiemu królowi. - - Na pewno nie zapomnia . Jakich jeszcze sztuczek u gro bami zmusi do tego ma
wobec ciebie? Jakimi
stwa?
- - Wasza Wysoko , pisa am ci przecie ! Napisa am, e... - - Tak, napisa
, bo zapowiedzia em, e nie podpisz traktatu, dopóki nie dostan
przekonuj cego dowodu, i nie jeste zmuszana do zawarcia zwi zku, któremu nie jeste rada.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Musz to teraz us ysze z twych ust. - - Wasza Mi
... - T um na brzegu zamilk i gapi si na d ug
ód . “Wracu”
obróci a si ju ruf do pomostu i dryfowa a wolno z pr dem. Wios a stercza y z obu burt na podobie stwo skrzyde , za oga siedzia a spokojnie. - - Dlaczego nie chcia
zaczeka
na swoje dworki? Malinda, co zrozumia e,
przejawia a oznaki oszo omienia. - - Dlaczego nie stawiamy agla, panie m u? - - Przyjdzie na to czas. Bo wiedzia
, e nie chc z tob p yn ? Bo zosta y do
towarzyszenia ci przymuszone? A ty? Uszcz liwia ci perspektywa sp dzenia reszty ycia w Baelmarku i rodzenia mi dzieci? - - Poczytuj sobie za zaszczyt, e po lubi mnie taki wspania y król! - - Gadanie! - Pogardza sob za psychiczne zn canie si nad tym dzieckiem, ale przecie nie on wpad na pomys zawarcia tego ma Mo esz by przera ona, zniesmaczona albo dr
stwa. Przysi
pom ci
mier ojca. -
z podniecenia, w to uwierz . Ale na pewno
nie czujesz si zaszczycona. Jestem piratem i zabi em tysi ce ludzi. Ale moja matka zosta a przymuszona do ma
stwa i nie wezm ci za on , dopóki nie b
mia pewno ci, e
naprawd tego chcesz. Podejrzewam, e ci zmuszono. Mów! Przekonaj mnie, e tak nie by o. - - Tak si nie godzi, panie! - fukn a. - Powiedzia am ci ju , a ty mi nie wierzysz. Zarzucasz mi k amstwo? - Twojemu ojcu zarzucam gorsze rzeczy. Czy
nie oskar
go o trzymanie
niewolników? Policzki jej zap on y, spu ci a wzrok. - Mo e wymkn o mi si co w gniewie, kiedy... to znaczy... Ta wiadomo
spad a na
mnie jak grom z jasnego nieba... Obiecuj najsolenniej, Wasza Wysoko , e wobec ciebie zawsze b
trzyma a j zyk na wodzy.
Niczego gorszego nie mog a powiedzie . Radgar ju dawno u wiadomi sobie, e najbardziej brakuje mu kogo , kto nie czu by przed nim przesadnego respektu. Nikt nie mia przeciwstawi si królowi, nazwa go g upcem ani wytkn
b du. Wszyscy mu kadzili.
Ostatnio nawet Szersze i Aylwin - uczyni cz owieka bogatym, a b dzie mia zbyt wiele do stracenia. Culire by a go beczk - sama s odycz i piórka. Król musi dyskutowa , dyskutowa z kim , komu le y na sercu to samo co jemu, kto nie ma adnych w asnych ukrytych celów ani sprzymierze ców. Owszem, przyda aby mu si gor ca partnerka do igraszek w tak móg sobie zawsze kupi .
u, ale
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Zanim zd
co powiedzie , Malinda znowu si odezwa a. Tym razem próbowa a
nada g osowi wyzywaj cy ton: - - Jestem z królewskiego rodu i musz po lubi tego, kogo ka
mi po lubi . Od
dziecka wiedzia am, e to mój obowi zek, i powiem ci, panie, e na pierwszy rzut oka wydajesz mi si mniej odpychaj cy od innych zalotników, z których imionami od jakiego czasu mnie oswajano. Carewicz to sko czony dure . Ksi mojego ojca. Ksi
Favon jest podobno grubszy od
...
- - Pochlebiasz mi - mrukn tacy sami. Wi kszo
oschle Radgar - ale po ciemku wszyscy m czy ni s
kobiet i tak zamyka przy tej robocie oczy.
Zadar a dumnie bródk . - Chcesz mnie zmusi , ebym ci b aga a? Królewskie ma
stwo staje si cz sto
pomostem mi dzy dawnymi wrogami. Co z traktatem? Czy je li mnie odprawisz, wojna dzie trwa a nada ? Odp yw unosi
ód coraz dalej w morze. Obserwatorzy na brzegu dyskutowali o
czym z o ywieniem. Chyba si ju domy lali, e jej szyprem jest sam Potwór. Radgar pokr ci ze smutkiem g ow . - Przez te dziesi
lat mog em j zako czy w ka dej chwili, pani. Tylko duma mi na
to nie pozwala a. Istniej legendy o bohaterach, którzy poprzysi gli krwaw zemst , ale potem wpadli w sid a mi
ci i zmuszeni byli jej poniecha - reszt sama sobie dopowiedz.
eni c si z tob , zyska bym ratuj
twarz wymówk do wycofania si z przysi gi. Dziwne,
e to twój ojciec, nie ja, wpad na pomys zawini cia ci w zwój traktatu. Otworzy a usta i szybko je zamkn a. - - Aha! S dzi
, e to ja wymy li em ten zwi zek?
- - Tak mi powiedziano, aleja bardziej podejrzewa am lorda Rolanda. - - Durendala? - achn
si Radgar. - Nie, to nie on. Jemu honor nie pozwoli by
kupczy dam , ale jest wiernym s ug swego pana i sumiennie wype nia jego rozkazy. To by pomys twojego ojca. Bardzo mu zale
o na zako czeniu wojny i widz , e znowu ci
ok ama . Có , obiecuj , e zako cz t wojn bez ciebie. - - Och! - Spojrza a na niego bystro, ale z tej twarzy zabójcy nie da o si niczego odczyta . - Przysi gasz? - - Przysi gam. Jeste wolna. - - Okrywasz mnie ha
!
- - Wy wiadczam ci przys ug , pani. Mój ojciec si gustuj w zniewalaniu kobiet.
uprowadzi moj matk , aleja nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ote oczy Malindy zab ys y. - - Doprawdy? A te tysi ce, które wzi
w jasyr?
- - To co innego. Taka jest wojna, i nienawidz tego robi . Naprawd zamierzam j zako czy , ksi niczko, i nie musisz i - - Okrywasz mnie ha - - Okrywam ha
w niewol . Zwracam ci wolno .
! - powtórzy a niepewnie. twego ojca. Pokazuj
wiatu, jak nisko si stoczy , i to mnie
satysfakcjonuje. Odejd w pokoju. Nie musisz przez ca e ycie rodzi dzieci piratowi. Da a za wygran , spu ci a g ow i wyszepta a: - Pos ucham twego rozkazu, Wasza Wysoko . Radgar uniós jej d
do ust.
- - Moja strata, ksi niczko. Nie by o to przyjemne ani atwe zadanie. Do brzegu, sterniku. - - Tak jest, panie! - burkn niech tnie Leofric.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4
Stary pirat nie straci nic z dawnej wprawy. Przy tak spokojnym morzu potrafi by poprowadzi “Wracu” bez niczyjej pomocy, samym tylko wios em sterowym, skin
jednak
na dwóch wio larzy siedz cych w pierwszym rz dzie od ruty - Aylwina i Oswalda. We trójk zgrabnie wycofali ód i z ledwie wyczuwalnym stukni ciem dobili ruf do ko ca pomostu. Radgar przerzuci trap i pomóg przej
po nim Malindzie. Stan wszy na pomo cie, spojrza a
na niego z góry z takim wyrzutem, e nasz a go ochota, by w asnor cznie poder
sobie
gard o. - Kto wie, pani, co przyniesie przysz wreszcie pokój? Ja nadal b
potrzebowa
, kiedy mi dzy naszymi krajami zapanuje ony, a ty m a. Mo e odprasuj swój lubny
strój, ale ju na bardziej honorowych warunkach. ycz ci dobrego przypadku. Jeszcze przez chwil patrzy a na niego og uszona, potem odwróci a si , by ruszy samotnie ku swoim. Dwóch dworek nie by o ju na schodach. Paru Chivia czyków, którzy w mi dzyczasie odwa yli si zej
na pomost, na widok cofaj cej si
odzi czmychn o w
pop ochu na gór i wmiesza o si tam w wyci gaj cy szyje t um. “Wracu” ponownie odbi a od pomostu. - - Steruj tak, eby jak najmniej ko ysa o - powiedzia Radgar do Leofrica. - - Od pocz tku ani my la no, ale tak, e przynajmniej cz
zabra ze sob tej dziewczyny! - warkn Leofric. Nie za za ogi go us ysza a.
Radgar rzuci mu przelotne spojrzenie. - - Tak s dzisz? - - Chcia a z nami p yn . Czemu zatem w bardziej przekonuj cy sposób nie da a tego do zrozumienia? - Pogardza swoim ojcem! - podj Leofric, nie doczekawszy si odpowiedzi Radgara. -1 s usznie. - - Nigdy nie znajdziesz sobie lepszej ony. - - A tak ma o brakowa o. Stary wiarus nie móg wiedzie , e w kieszeni Radgara, ukryty tam na wypadek, gdyby potrzebowa czego na prezent lubny, spoczywa najpi kniejszy na wiecie naszyjnik z rubinów. Nie wyj go. Przeci dalsz dyskusj , powtarzaj c: - Steruj tak, eby jak najmniej ko ysa o. Leofric, cho wzburzony, skoncentrowa si pos usznie na ustawieniu odzi dziobem do fali, by mo liwie najlepiej j wystabilizowa . Skonsternowani go cie weselni na brzegu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nadal szwargotali mi dzy sob z podnieceniem. Ale z pewno ci by w ród nich przynajmniej jeden rozgarni ty cz owiek, który lada chwila zrozumie, e odes anie panny m odej oznacza anulowanie lubu, bez lubu nie ma traktatu, a bez traktatu pokoju. Tylko patrze , jak kto og osi alarm. Na razie Ambrose sta u szczytu schodów i gotuj c si z w ciek odp ywaj
ci, patrzy za
odzi ponad g owami Gwardzistów, którzy gdyby tylko mogli, dawno rzuciliby
si na Baeli - poka fechtmistrzowi obna ony miecz, a ca y wiat przestanie dla niego istnie . Wcze niejsze wysadzenie werodu na pomost by o typowym dla Radgara fortelem, który mia odci ga uwag przeciwnika od innego frontu, innego oddzia u albo - w tym przypadku innej broni. Wygra tuzin bitew mniej subtelnymi fintami. Ksi niczka dotar a tymczasem do drugiego ko ca pomostu i kiedy stawia a stop na pierwszym stopniu schodów, fechtmistrze na górze rozst pili si , by zrobi jej przej cie, i ods onili króla. Z tej odleg wyci gn
ci nie chybi by nawet lepy kuternoga. Radgar schyli si ,
spod skórzanej p achty napi
ju kusz i u
be t w rowku. Przez ostatnie pó
roku z niespotykanym u niego samozaparciem wiczy dzie w dzie przez co najmniej godzin . Jednym p ynnym ruchem wyprostowa si , uniós kusz do ramienia i nacisn spust. Brz kn a ci ciwa. - Trafi
? - spyta Leofric, który sta ty em do brzegu, obserwuj c uwa nie
powierzchni wody, ale pytanie to uton o w triumfalnym wrzasku werodu i j ku przera enia zgromadzonego na skarpie t umu. - Dok adnie mi dzy oczy. Tak jak obieca em. Teraz ca a naprzód, sterniku. - Tam, na brzegu, mogli si znajdowa ucznicy, a jeden martwy król w zupe no ci wystarczy. Leofric wrzasn
komend
i j
wali
drewnianym m otkiem o nadburcie.
Siedemdziesi t dwa wios a zanurzy y si z pluskiem w wodzie i “Wracu” ruszy a z kopyta. Na spokojnej powierzchni potrafi a rozwin
niewiarygodn szybko
i wkrótce brzeg zacz
si rozmywa we mgle. Radgar, os ab y nagle z ulgi, opar si ci ko o nadburcie. Ju
po wszystkim!
Wreszcie koniec, tato pomszczony. I to z nawi zk ! Tam, na brzegu zakot owa o si . Krzyki nios y si po wodzie. Najwi ksz wad systemu, który kaza otacza si fechtmistrzami, by o to, e ci
osni
durnie wpadali w sza , kiedy ich podopieczny umiera , zw aszcza je li by a to mier gwa towna. Piesi i konni pierzchali przed nimi teraz na wszystkie strony. Niektórzy skakali nawet do wody, cho w ród tych ostatnich mogli by te og upiali fechtmistrze, usi uj cy do cign
wp aw d ug ód . Ambrose b dzie mia towarzystwo w swej ostatniej podró y. egnaj, grubasie! Pomy le tylko, e temu nad temu g upcowi wydawa o si , e córka
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
uchroni go przed krwaw
zemst ! Teraz królem Chivialu by
chorowity trzylatek.
Chivianczycy podnios na pewno krzyk, e padli ofiar zdrady, ale za miesi c, dwa, och on . Zorganizowana przez Szerszenia blokada nie pozostawia a im innego wyboru. Szersze b dzie zdruzgotany. Radgar nie wiedzia , jak spojrzy mu w oczy. - - Nie przys
y si to twojej reputacji - zauwa
zgry liwie Leofric. Kaza za odze
piewa w rytm wios owania i móg teraz po wi ci troch czasu na prawienie królowi mora ów. - - Jakiej reputacji? - Radgar wsparty okciami o nadburcie patrzy na oddalaj cy si brzeg, na zamek, który by o ju wida , na deszcz... - Chivianczycy od lat mnie demonizuj . Tylko do siebie mog mie pretensj , e to sobie wykrakali. - Dopiero teraz dotar o do niego, e nadal trzyma w r ku kusz . Wyrzuci j za burt i patrzy , jak tonie. - Ambrose nie prowadzi tych negocjacji uczciwie. Zmusi córk wychodzi za m
do uleg
ci, a potem twierdzi ,
z w asnej, nieprzymuszonej woli. Tak powiemy ambasadorom.
- Scytel! - warkn Leofric. - Pope ni
w
nie wielki b d!
- Zamilcz, starcze! Tato zosta pomszczony, tylko to si liczy o. Teraz b dzie si móg zaj
w asnym yciem.
Troch potrwa, zanim oswoi si z t my
.
Szkoda dziewczyny. By aby z niej wspania a królowa.
e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Epilog Rok 369. Rok
oby:
W trzecioksi ycu duchy zabra y dusz Ambrose’a, króla Cbivialu, czwartego, który nosi to imi i zamordowany zosta zdradziecko przez Baeli w dwudziestym roku swoich rz dów. Jego cia o zwrócono ywio om. Jego nast pca, pi ty imieniem Ambrose, w wieku lat czterech zapad na febr i zmar . Jego cia o zwrócono ywio om, a korona Ranulfa przesz a na jego siostr , lady Matind , niezam Z kronik Klasztoru Wearbridge
dziewic ...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c